legendy warszawskie zlota kaczka

background image

Artur Oppman

Legendy warszawskie

Zota kaczka

I

By sobie szewczyk warszawski. Nazywa si Lutek. Dobre byo chopczysko, wesoe,

pracowite, ale biedne, jak ta mysz kocielna. Pracowa ci on u majstra jednego, u majstra

na Starym Miecie. Ale có? Majster, jak majster, grosz zbiera do grosza, z groszy ciua

talary i czerwoce, a u chopaka bieda, a piszczy.

Niby to mu tam poywienie dawa. Boe, zmiuj si: wodzianka, kartofle — i tyle! I

odzia go, mówi si, ale ta przyodziewa spadaa z Lutka, bo to stare achy majstrowskie,

co ledwo si kupy trzymay. Do, e w takim sianie i pies by nie wytrzyma, a có

dopiero czowiek! Gadaj mu: Miej cierpliwo, mityguj si, bdzie lepiej, poczekaj ino!

Co to lepiej! Kiedy? Rok za rokiem mija, lata lec, a tu wci ndza i ndza.

Znudzio mu si. Uciec chce. Do wojska — powiada — pójd, onierzem bd, moe si

ta nowy Napoljon gdzie zjawi, to, jak nic marszakiem zostan, jeneraem wielkim,

mocarzem.

No nic! cierpi jeszcze, czeka.

A ci tu kiedy na wieczorynk poszed do czeladnika jednego, co si niedawno wyzwoli

i wiodo mu si niezgorzej, bo grenadierskie buty szy, dla gwardii, dla panów oficerów.

Wieczorynka a mio! Jedz, pij, gawdz. Ni z tego, ni z owego, o bajkach si zaczyna,

o takich podaniach warszawskich

I mówi jeden stary szewc, kuternoga:

— Ho! ho! u nas w Warszawie i o pienidz atwo i o saw, tylko trza mie odwag i

rozum we bie, jak si patrzy.

Zaciekawi si Lutek, pyta:

— Mówcie, co takiego?

— Ano nic — rzeknie kuternoga — na Ordynackiej, w podziemiach starego zamku, jest

królewna taka, zaklta w zot kaczk. Kto do niej trafi, kto j przydybie — wygra! Ona

mu powie, jak skarby ogromne zdoby, jak si sta monym bogaczem, magnatem!

— I gdzie to, mówicie?

background image

— Na Ordynackiej, w lochach starego zamczyska.

— A kiedy?

— W noc witojask.

Zapamita to sobie nasz Lutek, a do nocy witojaskiej trzy dni trzeba czeka, nie

wicej.

II

Wieczór spad na gwarn Warszaw, gwiadzisty, ciepy, czerwcowy. Na ulicy ludzi, jak

mrowia. Panienki takie liczne spaceruj, a przy nich kawaleria, modzi panowie, a

gównie — wojskowi.

Tu uan drugiego puku, biay z granatem, tu strzelec konny gwardii w mundurze

zielonym z ótym, tu piechota liniowa, tu artylerzysta; hej! ostrogi dwicz, szable

brzcz, kity migaj, a lubo patrze!

Idzie sobie nasz szewczyk Lutek Krakowskim Przedmieciem, Nowym wiatem, wszed

w Ordynack, przeegna si: ju blisko!

Spuszcza si Tamk, bo tam wanie jest wnijcie do lochów ordynackiego zamczyska,

idzie, lezie, ale mu co niesporo.

Nie to, eby si ba: niech Bóg broni! nie lka si on niczego; tylko tak jako, nie acno

mu, ze zym duchem moe, wej w komityw.

Ano trudno! Raz si zdecydowa: wej trzeba!

Od Tamki, okienka nad ulic do nisko, szyb nie ma, ino kraty, ale taki chudzielec, jak

w si przecinie.

Jazda! Wdrapa si po wystajcych cegach do okna, raz, dwa, trzy! W imi Ojca i Syna i

Ducha witego! — Wlaz do wntrza. Ciemno! zapali wieczk — idzie. Kurytarz

dugi, wski, krty, prowadzi niej i niej. A ci po kwadransie moe takiej drogi wylaz

szewczyk do piwnicy wielkiej, sklepionej, z jeziorkiem jakiemsi porodku.

Przy mdym wiateku wieczki ojowej, któr trzyma w rku, obaczy Lutek owo

jeziorko, — a na nim — Boe drogi! prawd mówi szewc Kuternoga: zota kaczka

pywa, piórkami szeleci.

— Ta, ta! kaczuchno!

I nagle — z kaczki czyni si przecudna dziewica: królewna. Wosy zote do ziemi, usta

jak maliny, oczy jak gwiazdy, a buzia taka cudna, e — klkajcie narody!

— Czego chcesz ode mnie, chopczyku?

— Janiewielmona królewno — Lutek powiada, — nic ci ja nie chc, ino zrobi to, co ty

chcesz, aby rozkazaa.

— Dobrze — odpowie ksiniczka — tedy ci powiem! Uzyskasz skarby, jakich nikt na

background image

wiecie nie ma i mie nie bdzie, panem bdziesz, bogaczem, jeli spenisz, co do joty, to,

co ci powiem.

— Sucham, janiewielmona!

— Oto masz kiesk, w niej sto dukatów; przez dzie jutrzejszy musisz je wyda, ale tylko

na potrzeby wasne, dla siebie samego; nic ci z tego zota da nikomu nie wolno, ni

grosza, ni grosza! Pamitaj.

— Ha! ha! ha! — zamieje si Lutek — i có to trudnego? Bd jad, bd pi, bd

hula! Wydam sto dukatów — a co potem?

— A potem, skarby niezmierne otworem sta ci bd, kopalnie zota prawdziwe,

bogactwa niezmierzone; ale pamitaj: ni grosza nikomu!

— Zgoda, królewno! daj kiesk!

Ksiniczka kiesk Lutkowi wrczya, zamiaa si jako dziwnie — i znika.

Strach przej szewczyka. Ledwo si do okna dogramoli, wylaz na Tamk i smyrgn na

Stare Miasto.

III

Nazajutrz dzie od rana samego puszcza si Lutek na miasto. Co tu robi najsampierw —

myli sobie — chyba si odzia, jak panicz.

No, dobrze! racja! Poszed na witojersk, do sklepów z odzie, kupi sobie kapelusz,

ubranie, paletot. Szyk! Prawdziwy hrabia!

Idzie, pogwizduje, laseczk macha, bo i laseczk se sprawi, nie wie co robi dalej.

Nie taka to atwa sprawa wyda sto dukatów!

Sto dukatów! dla siebie samego!

Ha! trza pomyle!

A e to bya ju jaka dziesita godzina, je mu si kaducznie zachciao. Je i je.

Mody, zdrowy, to i nic dziwnego, e godny.

Wstpi do gospody. Kae sobie da kiebasy, kiszki, piwa, buek.

Je, je, a mu si uszy trzs. Najad si tak, e mu chyba na trzy dni wystarczy.

— Co si naley?

— Dwa zote.

— Dwa zote? Nie wicej?

— Dwa zote, paniczu, i przydaoby si z dziesi groszy napiwku.

Wydaje tu sto dukatów, bd mdry! Ano trudno! Trza jakoci ten pienidz wyda.

Pomylimy!

Sypie ci Lutek na wycieczk za miasto. Pojecha komi do Wilanowa. Bryczk wynaj

na poczcie, koni czwórka, pocztylion gra na trbce. Uciecha.

background image

Przyjecha. Da dukata odwiernemu przy parku. Chodzi po ogrodzie. Napatrzy si,

poudnie ju mino. Pora powraca! I znów jest w Warszawie. Co zrobi? Gdzie wyda

pienidze, bo wyda niespena pi dukatów.

Spojrza. Afisz na rogu: Teatr Narodowy. Nie ma co! Chodmy do teatru.

W teatrze zabawi si setnie. Nie by w nim nigdy. Bo i skde? Rzecz droga: miejsce dwa

zote.

Wymia si, ucieszy, wychodzi.

Póna ju pora. Czasu do wydania pienidzy niewiele, a Bóg wiadkiem — nie wie Lutek,

co z nimi zrobi? Idzie, rozmyla. A gdy tak idzie, na rogu zauka starzec stoi zgarbiony.

— Panie — powiada — drugi dzie mija, gdy nic w ustach nie miaem. Starym onierz,

paniczu, pod Sommosierr byem, pod Smoleskiem, pod Moskw, przy ksiciu Józefie

pod Lipskiem — poratuj mnie!

Pojrzy Lutek na starca: inwalida bez rki, a na piersiach byszcz mu wsteczki

orderowe: Legia honorowa i Virtuti militari.

Sign do kieszeni, wycign gar zota, da starcowi.

— Bóg—e ci zapa, paniczu! Bóg ci zapa! Bdziesz szczliwy i bogaty!

Bysno! zagrzmiao!

Migna przed oczami Lutka ksiniczka zaklta.

— Nie dotrzymae obietnicy, nie dla siebie wydae pienidze!

I znika.

Rozejrzy si szewczyk: dziad stoi, jak sta poprzednio — i rzecze:

— Nie dukat, paniczu, daje szczcie, ino praca i zdrowie. Ten pienidz wart co, co

zarobiony, a darmocha na ze idzie.

Powróci Lutek do domu rad i wesó. Ockn si rankiem bez grosza w kieszeni. Wyda

na siebie z dziesi dukatów, a reszt odda starcowi, ale te od tego czasu wiodo mu si,

jak nigdy. Wyzwoli si wrychle na czeladnika, niebawem majstrem zosta, oeni si z

panienk pikn i zacn, dzieci wychowa — i y dugie lata w zdrowiu, w dostatku i w

szczciu.

A o zotej kaczce such zagin. I dziki Bogu! bo za to musiaa by boginka, kiedy za

warunek stawiaa: sobie, nie komu!
Nie tak! nie tak myle i czu po polsku trzeba! My rzdzimy si inaczej: naprzód

biednemu, potem sobie!

A wtedy kadej pracy Pan Bóg dopomoe.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Artur Oppman Legeny Warszawskie złota kaczka, bazyliszek, syrena
droga do szczescia w legendzie zlota kaczka, SZKOLA, Wiersze dla dzieci, legendy
A Oppman Legendy Warszawskie
Złota Kaczka
Złota kaczka, scenariusze, inscenizacje ekologiczne
Złota kaczka - czytanie, SZKOLA, Polska, miasta polskie
oppman zlota kaczka
legendy warszawskie
Legenda o Warszawie i herb kl 5
Legendy warszawskie, MITOLOGIE ŚWIATA
Legendy warszawskie
zlota kaczka
legendy warszawskie oppman a Nieznany
złota kaczka5
Artur Oppman Legendy warszawskie1
legendy warszawskie zbojcy
Oppman Artur Legendy warszawskie

więcej podobnych podstron