18.
Dluga noc
Nadal siedziałam pod kołdrą. Na zewnątrz było chyba jeszcze gorzej, niż godzinę temu kiedy
rozmawiałam z Maćkiem. Wiatr szalał i tylko czekałam, kiedy usłyszę, jak jakieś drzewo się
złamie i upadnie na dom. Ciągle o tym słyszymy w telewizji, dlaczego nie miało by się to
przytrafić mnie? To byłaby chyba dobra śmierć, a przynajmniej łatwa i pomocna.
Ułatwiłabym życie kilku ludziom. Natasza miała by na głowie tylko jedno dziecko, moi starzy
przyjaciele, przestali by mieć wyrzuty sumienia, że nie mają o czym ze mną gadać, moi
rodzice nie musieli by się przejmować tym co robię, Maciek nie musiałby słuchać moich żali,
a Marek…dla niego nic by to nie zmieniło.
Nie, nie chciałam zginąć. Dziwnym trafem naprawdę chciałam żyć.
Ciągle płakałam. Nie mogłam się uspokoić. To było zbyt wiele, jak dla mnie. Burza wcale nie
poprawiała mi nastroju. Tak bardzo chciałam wrócić do domu, do Warszawy! Tęskniłam za
moim domem i obsługą. Chciałam dostać przepyszny posiłek od kucharki! Teraz, zaraz!
Chciałam znowu być księżniczką w pałacu!
Wiedziałam, że nie zasnę tej nocy. Byłam zbyt przerażona i wykończona. Czułam się jak
mała zagubiona dziewczynka, którą właściwe już nie powinnam być. Już dawno powinnam
poddać się terapii, na którą tyle razy odsyłali mnie rodzice. Postąpić jak dorosła.
Zaraz po tym ja wrócę do Warszawy pójdę do psychologa! – postanowiłam i przysięgłam
sobie, że dotrzymam tego postanowienia. Musiałam skończyć z tą paniką raz na zawsze,
pożegnać strach przed burzą. A pierwszym krokiem powinno być wyjście spod kołdry.
Nagle usłyszałam przed domem czyjeś krzyki. Bałam się wyjść spod kołdry. Chociaż
chciałam podejść do okna, strach mnie sparaliżował. Nie znałam tego głosu, co było jeszcze
gorsze.
Przemogłam się kiedy powtarzałam sobie, że to pewnie jakiś naćpany dzieciak z mojej
szkoły. Nie rozumiałam co krzyczał. Pomyślałam, że chce zobaczyć, kto to. To było głupie,
ale bardzo chciałam wiedzieć, co to za debil tak się wydziera.
Podeszłam do okna.
To z całą pewnością, nie był dzieciak ze szkoły, ale była to znana mi osoba. Nie mogłam
uwierzyć, że to się dzieje naprawdę. Skąd wiedział gdzie mieszkam? Przecież to nie możliwe,
ż
eby mnie tak po prostu znalazł. Na dole stał chłopak z koncertu, ten sam, który mi groził, z
tym samym nożem w ręku…
Po chwili stał się głośniejszy i zaczął dobijać się do drzwi wejściowych. Serce zaczęło mi bić
szybciej.
- Zabije cię, suko, zabije! – krzyczał, a ja byłam naprawdę przerażona.
Nie miałam pojęcia co w takich sytuacjach zrobić. Do głowy przychodził mi tylko ochroniarz,
ale akurat takiego tu nie było. Nie miałam też do kogo zadzwonić. Bo co miałabym
powiedzieć policji, że jakiś dzieciak zakłóca cisze nocną…Zresztą policja zawsze mnie
przerażała, ale był ktoś jeszcze…
Zrobiłam to szybciej niż zdążyłam pomyśleć.
- Słucham? – usłyszałam zaspany głos.
- Marek? Mam do ciebie sprawę, ktoś jest pod moim domem, grozi, że mnie zabije, nie wiem
co robić! – nie byłam pewna czy mówię wyraźnie, czy on w ogóle wie, że sobie nie żartuje,
ale miałam nadzieję, że mi wierzy.
- Co?! – obudził się. – Już wychodzę.
- Marek… - ale było już za późno.
Chłopak, ciągle dobijał się do drzwi, miałam nadzieję, że są naprawdę mocne, bo inaczej
będzie po mnie. Próbowałam się skupić na czymś innym. Patrzyłam na okna po których
spływa deszcz. Marzyłam o tym, żeby po mnie też tak wszystko spłynęło. Próbowałam się
odprężyć, ale moje serce ciągle biło szybciej niż powinno.
Spojrzałam na komórkę, ale nic się nie zmieniło. Nadal na tapecie miałam tą starą roześmianą
paczkę przyjaciół. Nikt nie dzwonił. Miałam nadzieję, że coś się wydarzy. Że Marek…
Nagle chłopak przestał krzyczeć. I zapanowała cisza. Usłyszałam jakiś trzask. Ktoś raz
krzyknął i było po wszystkim.
Podeszłam do okna, w momencie, w którym nikogo już przed domem nie było. Wypuściłam
powietrze z płuc. Poczułam taką ulgę.
Wiedziałam, że to dzięki Markowi nie ma już tego chłopaka u mnie przed domem. Miałam
tylko nadzieję, że Marek, tak po prostu nie odejdzie, że zostanie, a ja będę miała okazje mu
podziękować. A może nie chciałam tylko mu podziękować?
Zeszłam na dół. Wzięłam wodę z lodówki, napiłam się. Dziwnym trafem burza wcale mnie
już tak nie przerażała. Nie bałam się chodzić po domu. Coś się jednak zmieniło tej nocy.
Może przez to, że zdarzyły się gorsze rzeczy niż burza.
Usiadłam w salonie. Gdy usłyszałam ostrożne pukanie do drzwi. Podeszłam do nich
niepewnie. Przed wejściem stał chłopak, którego widziałam kiedyś codziennie w tym
miejscu… Patrzył na mnie jakby trochę się bał. Był zagubiony, widziałam to w jego oczach,
ten rodzaj strachu.
- Zapraszam – powiedziałam uśmiechając się. – I dziękuję, naprawdę. – chciałam go
przytulić, ale powstrzymałam się.
- Nie ma sprawy – powiedział wchodząc.
Zaprowadziłam go do salonu. Panowała bardzo niezręczna cisza. Marek w swoich dresowych
spodniach wyglądał naprawdę fajnie, a ta obcisła koszulka, którą ukrywał pod starą, polarową
bluzą podkreślała jego rozbudowaną klatkę piersiową. Ale dopiero patrząc na niego zdałam
sobie sprawę, że mam na sobie tylko starą koszulkę z uczelni mojego taty(NYU). Poczułam
się trochę niezręcznie.
- Poczekaj zaraz wracam – powiedziałam idąc na górę po obcisłe spodnie od piżamy, które
kupiłam natchniona jednym z odcinków mojego ulubionego serialu „Plotkary”.
Szybko wygrzebałam je spod poduszki i włożyłam.
– Chcesz czekolady, na ciepło?! – zapytałam schodząc po schodach. – Mam pianki –
dodałam zachęcająco.
- Nie, dzięki – odpowiedział powoli.
Odwróciłam się od kuchni, do której właśnie zmierzałam. Poczułam jak między nami tworzy
się mur.
- Nie wiedziałam, że palisz – zagadnęłam siadając z powrotem na kanapie, próbując zacząć
od czegoś mało istotnego. Żeby ten mur nie stał się niezniszczalny.
Spojrzał na mnie pytająco jakby z jego spodni wystawała paczka. Winny – pomyślałam
uśmiechając się w duchu.
- Widziałam cię dzisiaj ze szlugiem, jak wychodziłeś ze szkoły – starałam się go w żadnym
stopniu nie oceniać.
- Tylko, kiedy jestem zdenerwowany – odpowiedział uciekając wzrokiem.
Wiedziałam, że to powie, słyszałam to już tyle razy. A jednak cieszyłam się z tej odpowiedzi.
- Kiedy byliśmy razem, nie paliłeś – to zabrzmiało trochę jak pytanie. Jakbym potrzebowała
potwierdzenia, że byliśmy udaną parą. Jakbym potrzebowała, żeby to on to powiedział. Jakby
to mogło coś zmienić.
- Nie musiałem – wpatrzył się w podłogę. Wiedziałam, że zbiera się w sobie, widziałam ten
proces. A jednak, nie byłam pewna, czy chce czekać na jego rezultaty.
Znowu zapadła cisza, gorsza od wszystkich poprzednich. Słyszałam swoje serce, które wcale
nie waliło, tak jak za każdym razem kiedy był blisko mnie.
Zauważyłam jak przygryza wargę, zupełnie tak samo jak ja, za każdym razem kiedy coś
analizuję. Nie zwróciłam na to uwagi wcześniej. Jakim cudem tak mało wiedziałam o jego
przyzwyczajeniach?
- Okropna pogoda, co? – powiedział w końcu, a ja zrozumiałam jak nisko upadliśmy.
Spojrzałam przez okno. Nie mogąc zrozumieć w którym miejscu się potknęliśmy o nasze
kłamstwa.
- Naprawdę nie mamy już żadnych tematów? – zapytałam kręcąc ze zrezygnowaniem głową.
Spojrzał przez okno, właśnie w to w które patrzyłam przed sekundą ja. – Marek, jeszcze
tydzień temu byliśmy idealnymi kandydatami na króla i królową balu, a teraz w środku nocy
siedzimy u mnie na kanapie i rozmawiamy o pogodzie?! Aż tak źle jest z nami? – zapytałam z
nadzieją, że zaprzeczy, ale on się nie odezwał. Wpatrywał się tylko we mnie, jakby szukał u
mnie odpowiedzi. – Tak, myślałam...
- Klara, ale ja nie chciałem…To nie tak, ja naprawdę cię kocham – powiedział, a mi
napłynęły łzy do oczu, pamiętałam jak powiedział to pierwszy raz, wtedy w to wierzyłam.
Wierzyłam, że nam się uda. Tęskniłam za momentami w których nie było pytań: co potem? –
Zawsze tak będzie – zapewniał. – Po prostu chyba…kurwa! – powiedział jakby sam musiał
się do tego przekonać. - Ja cię kocham! I nie mogę znieść myśli, że ty wyjedziesz. –
powiedział patrząc mi w oczy.
- I wolałeś ze mną zerwać niż ciągnąć to dalej, wybrałeś mniejsze zło? – Zapytałam
oskarżycielskim tonem. Starając się nie rozpłakać.
- Nie to nie tak. Ja po prostu chyba się trochę zagubiłem…
- Zagubiłeś? – powiedziałam z pogardą. - A pomyślałeś chociaż przez chwilę jak ja sobie z
tym mam dać radę. Jak się poczuję. Zastanawiałeś, czy dla mnie to będzie łatwe?! –
zapytałam już nie kryjąc łez.
Pokręcił głową: - Mogę ci tylko obiecać, że to już się nigdy nie powtórzy – powiedział nadal
wpatrując się we mnie.
– Skąd mogę mieć pewność, że to się nie powtórzy? Skąd? – powiedziałam właściwie
płacząc. – Jak mam być pewna NAS skoro, nie jestem nawet pewna, czy teraz mówisz
prawdę. – wyznałam starając się być jak najbardziej szczera. – Marek, jesteś najwspanialszym
facetem jakiego poznałam i na pewno już nigdy takiego nie spotkam, ale jak mogę być pewna
twoich uczuć? – powiedziałam wycierając oczy. – Marek, ja za tydzień wyjeżdżam –
przypomniałam mu płacząc. – Co będzie, po tym jak wyjadę? – zapytałam w rozpaczy. – Czy
za każdy razem kiedy zobaczysz moje zdjęcie z jakiś chłopakiem lub gdy przypadkiem coś o
mnie usłyszysz, będziesz ze mną zrywał?
- Nie, Klara, nie… - nie pozwoliłam mu dokończyć.
- A czym to się będzie różniło od naszej pierwszej kłótni?! – krzyczałam. – skąd możesz
wiedzieć, że tego nie powtórzysz?! To, że mnie kochasz, nie zmienia tego, że jesteś tylko
człowiekiem, tak jak ja?! Mam swoje uczucia i nie pozwolę się ranić, nikomu, nigdy więcej -
powiedziałam dobitnie. Wierzyłam w każde swoje słowo - Było ci tak łatwo ze mną zerwać.
Udawać, że mnie nie widzisz. Kiedy twój kolega właściwie mi groził, nie zrobiłeś nic, NIC!
Nie chcę już nigdy więcej przechodzić przez to wszystko… Ja nie chce do ciebie wrócić –
powiedziałam spokojnym tonem. – Marek, bardzo cię kocham i ty o tym wiesz, ale ja…ja nie
chce być twoją dziewczyną! Nie chce! Ale dziękuję, że nareszcie mi to uświadomiłeś. Dzięki
tobie zrozumiałam, że nie mogę już dłużej udawać. Jestem Klara Mark i tak już zostanie.
Zawsze będę tylko sobą.
- Klara, ja…- objął mnie ramieniem, zrzuciłam je.
Wiedziałam, że jeśli bym mu pozwoliła, mogłabym zmienić zdanie, a na to nie mogłam sobie
pozwolić. Nigdy, nigdy więcej.
- Lepiej już idź – powiedziałam próbując się opanować.
- Do zobaczenia Klaro – jego ton był taki beznamiętny.
Kiedy usłyszałam jak zamyka za sobą drzwi położyłam się na kanapie i ryczałam w poduszkę.
Po raz pierwszy w życiu, zrezygnowałam z czegoś lub kogoś na kim mi bardzo zależało...
Właśnie oficjalnie zakończyłam mój pierwszy, poważny związek. Dziwnym trafem, gdy
przestałam płakać zdałam sobie sprawę, że wcale nie jest mi źle. Że to co zrobiłam było
słuszną decyzją.
Rano już w ogóle nie padało. Założyłam dres i poszłam pobiegać. Czując się lepiej niż
kiedykolwiek przedtem....