JAYNE ANN KRENTZ
DŁUGA NOC
PROLOG
Siedemnaście lat temu...
Dom na końcu uliczki tonął w ciemności. Coś jest nie tak, pomyślała Irene. Rodzice
zawsze zostawiali jej zapalone światło.
- Nie wściekaj się, Irene. - Pamela zatrzymała samochód na drodze dojazdowej.
Reflektory kabrioletu oświetlały krótką przestrzeń do gęstej kępy jodeł rosnących obok domu.
- To był tylko żart, okay? Hej, zobacz, światła są pogaszone. Twoi starzy śpią. Nigdy się nie
dowiedzą, o której wróciłaś.
Irene pchnęła drzwi samochodu i wyskoczyła.
- Dowiedzą się. Wszystko zepsułaś.
- Więc powiedz, że to moja wina - odparła Pamela. - Straciłam poczucie czasu.
- Sama jestem sobie winna. Popełniłam błąd. Uwierzyłam, że naprawdę jesteś moją
przyjaciółką. Myślałam, że mogę ci ufać. Rodzice zabraniają mi tylko dwóch rzeczy:
narkotyków i jeżdżenia na drugą stronę jeziora.
- Daj spokój. Złamałaś tylko jeden zakaz. - Pamela uśmiechała się szeroko w świetle
rzucanym przez tablicę rozdzielczą. - Nawet nie miałam żadnych narkotyków w samochodzie.
- Nie powinnyśmy wyjeżdżać za miasto i wiesz o tym. Dopiero co dostałaś prawo
jazdy. Tata mówi, że nie masz jeszcze wystarczającego doświadczenia za kółkiem.
- Odwiozłam cię do domu całą i zdrową, prawda?
- Nie o to chodzi i dobrze o tym wiesz. Obiecałam coś rodzicom.
- Jesteś taką grzeczną dziewczynką. - W głosie Pameli słychać było rozdrażnienie i
wstręt. - Nie męczy cię to ciągłe przestrzeganie zasad?
Irene zrobiła krok w tył.
- Czy właśnie o to dzisiaj chodziło? Chciałaś się przekonać, czy uda ci się
doprowadzić do tego, że złamię zasady? No cóż, dopięłaś swego, mam nadzieję, że jesteś
zadowolona. Ostatni raz robiłyśmy coś razem. Ale pewnie właśnie tego chciałaś, co?
Dobranoc, Pamela.
Odwróciła się w stronę ciemnego domu i zaczęła grzebać w torebce, szukając klucza.
- Irene, zaczekaj... Irene zignorowała ją. Z kluczem w ręce ruszyła szybko do
frontowych drzwi. Rodzice będą wściekli. Pewnie uziemią ją do końca życia, a przynajmniej
do końca lata.
- Okay, droga wolna - zawołała za nią Pamela. - Wracaj do swojego idealnego,
nudnego życia grzecznej dziewczynki i do swojej idealnej, nudnej rodzinki. Następnym
razem, jak będę szukała przyjaciółki, wybiorę kogoś, kto wie, co to zabawa.
Pamela odjechała. Kiedy reflektory kabrioletu znikły, Irene została sama w nocnej
ciemności. Czuła chłód. Dziwne, pomyślała. Było lato. Księżyc rozświetlał taflę jeziora.
Razem z Pamelą musiały dziś wieczorem złożyć dach nowiutkiego sportowego wozu. Nie
powinno być jej tak zimno.
Może tak właśnie się czujesz, kiedy odkryjesz, że nie możesz ufać komuś, kogo
uważałeś za przyjaciela.
Spojrzała, czy w sypialni rodziców zapaliło się światło. Musieli słyszeć samochód
Pameli, pomyślała. Zwłaszcza ojciec miał lekki sen.
Ale dom był pogrążony w ciemności. Trochę jej ulżyło. Jeśli rodzice się nie obudzili,
nieunikniona scena rozegra się dopiero rano przy śniadaniu. Wcale jej się nie spieszyło do
wiadomości, że ma szlaban.
Ledwo widziała stopnie werandy. Tata zapomniał zapalić światło nad drzwiami.
Naprawdę dziwne. Zawsze zostawiał to światło zapalone i jedno z tyłu domu. Paliły się przez
całą noc. To była kolejna z jego zasad.
Zatrzymała się, ściskając w ręce klucz. Sypialnia rodziców była na prawo od wejścia.
Na pewno ją usłyszą, jeśli wejdzie głównymi drzwiami. Ale jeśli wciąż śpią, to może nie
usłyszą, jak wejdzie tylnymi drzwiami. Minie kuchnię, a potem przemknie korytarzem do
swojej sypialni, nie budząc rodziców.
Odwróciła się i przebiegła wzdłuż ściany domu. Było bardzo ciemno. Żałowała, że nie
ma latarki. W srebrzystym świetle księżyca ledwo było widać mały pomost i łódkę, którą jej
ojciec pływał na ryby.
Zaskoczyło ją, że na ganku z tyłu też nie pali się światło. Panował gęsty mrok. Weszła
na stopień, potknęła się i prawie przewróciła. W ostatniej chwili udało się jej złapać za poręcz
i odzyskać równowagę.
Czy to możliwe, żeby tata zapomniał zapalić oba światła? To było naprawdę
podejrzane. Może przepaliły się obie żarówki.
Wsunęła klucz do zamka i ostrożnie przekręciła klamkę, starając się nie narobić
hałasu.
Drzwi nie zareagowały na jej nacisk, kiedy pchnęła je do środka. Wyglądało na to, że
coś ciężkiego blokuje je od wewnątrz. Pchnęła mocniej.
Przez otwór wypłynął okropny, mdlący zapach. Czyżby do domu dostały się jakieś
zwierzęta? Rano matka nieźle się wścieknie.
Ale gdzieś w podświadomości wiedziała już, że stało się coś niedobrego. Zaczęła się
trząść. Zdołała przecisnąć się za próg i poszukać po omacku włącznika na ścianie.
Światło oślepiło ją na kilka sekund. Potem zobaczyła na podłodze krew.
Usłyszała krzyk. Dopiero po chwili uświadomiła sobie, że to ona krzyczy - głośno,
rozpaczliwie, oszalała z bólu. Ale ten dźwięk dochodził do niej jak przez mgłę.
Odpłynęła w zupełnie inne miejsce, inną przestrzeń, gdzie nic nie było tak, jak
powinno, gdzie nic nie było normalne.
Kiedy wróciła, zrozumiała, że jej osobista definicja normalności zmieniła się na
zawsze.
DATA: 7 marca
OD: P Webb
DO: I Stenson
TEMAT: Przeszłość
Witaj, Irene,
wiem, że ten mail to dla Ciebie olbrzymie zaskoczenie. Mam nadzieję,
że nie wyrzuciłaś go prosto do kosza, kiedy zobaczyłaś, kto jest nadawcą.
Ale wiem, że jesteś teraz dziennikarką, a dziennikarze są z reguły
ciekawscy, więc, przy odrobinie szczęścia, przeczytasz go.
Trudno uwierzyć, że minęło siedemnaście lat od kiedy widziałyśmy się
ostatni raz, prawda? Zdaję sobie sprawę, że biorąc pod uwagę, co się stało,
byłabyś najzupełniej szczęśliwa, gdyby minęło kolejne siedemnaście lat bez
żadnych wiadomości ode mnie. Ale muszę z Tobą porozmawiać i muszę to zrobić
jak najszybciej.
Chodzi o przeszłość. Muszę Ci coś powiedzieć, ale nie mogę tego
zrobić w mailu czy przez telefon. Wierz mi, to jest tak samo ważne dla
Ciebie jak i dla mnie.
Jest kilka spraw, którymi muszę się zająć przed naszym spotkaniem.
Bądź w Dunsley w czwartek po południu. Do tej pory wszystko powinno być już
gotowe. Zadzwoń do mnie, jak tylko przyjedziesz.
Przy okazji, nigdy nie zapomniałam, jak lubiłaś pomarańczowy sorbet z
lodami waniliowymi. Zabawne, jakie rzeczy człowiek pamięta, prawda?
Twoja była najlepsza przyjaciółka
Pamela
ROZDZIAŁ 1
- Odprowadzę panią do domku, pani Stenson - powiedział Luke Danner. Irene
poczuła, że jeżą się jej włoski na karku Przerwała zapinanie czarnego płaszcza. Powinnam
była wyjść wcześniej, pomyślała. Powinnam była wrócić do domku, zanim zrobiło się
zupełnie ciemno.
Tak się kończyło uzależnienie od wiadomości. Po prostu musiała zaliczyć wieczorną
porcję, a jedynym telewizorem w motelu Wschód Słońca nad Jeziorem był wiekowy
odbiornik w małej recepcji. Skończyło się na tym, że obejrzała jeden wielki blok
przygnębiających sprawozdań korespondentów z całego świata w towarzystwie właściciela
motelu. Wcześniej zauważyła, jak przerzucił wywieszkę na stronę z napisem BRAK MIEJSC.
TO ją trochę zaniepokoiło. Oprócz niej w motelu nie było widać żadnych innych gości.
Próbowała wymyślić jakiś sensowny pretekst, żeby odrzucić propozycję
odeskortowania jej do domku. Ale Luke już wstał i podszedł długimi, swobodnymi krokami
do biurka recepcji.
- Na drodze do domku jest ciemno powiedział. Parę lamp przy ścieżce nie działa.
Przeszedł ją kolejny dreszcz. Od kiedy skończyła piętnaście lat, bała się ciemności.
Ale ta nerwowa, atawistyczna reakcja nie była tylko zwykłym ukłuciem strachu, którego
doświadczała zawsze na samą myśl o zapadnięciu mroku. Strach przemieszał się z irytującą
świadomością obecności Luke'a Dannera.
Na pierwszy rzut oka niektórzy ludzie mogliby go nie doceniać. Pomyślała, że ona
nigdy nie popełniłaby tego błędu. To był skomplikowany mężczyzna. W pewnych
okolicznościach bez wątpienia bardzo niebezpieczny.
Był średniego wzrostu, szczupły, ale umięśniony, o szerokich ramionach. Miał twarz o
surowych, jakby wyrzeźbionych rysach i piwno - zielone oczy alchemika, który wpatrywał się
zbyt długo w ogień destylatora.
W krótko przystrzyżonych ciemnych włosach przebłyskiwały gdzieniegdzie srebrne
nitki. Przypuszczała, że dobiega do czterdziestki. Na lewej dłoni nie miał obrączki. Pewnie
rozwiedziony, uznała. Interesujący mężczyźni w jego wieku zwykle mieli w dorobku
przynajmniej jedno małżeństwo, a Luke Danner z pewnością był interesujący. Wręcz
fascynujący.
Prawie się do niej nie odzywał podczas półtoragodzinnego wspólnego oglądania
telewizyjnych wiadomości. Po prostu siedział rozparty w jednym z ogromnych wiekowych
foteli, z nogami wyciągniętymi na wysłużonym chodniku, i kontemplował nienaturalnie
radosnych reporterów ze stoickim spokojem. Coś w jego zachowaniu sugerowało, że już
widział najgorsze, co świat miał do zaoferowania, i nie był szczególnie poruszony
telewizyjnym przekazem.
- Poradzę sobie - powiedziała. Wyciągnęła z kieszeni płaszcza małą latarkę. - Mam
latarkę.
- Ja też. - Luke zanurkował za blat recepcji, a kiedy się wyprostował, trzymał w ręce
masywną latarkę. W jego dużej dłoni niepokojąco kojarzyła się z bronią. Spojrzał na
latareczkę Irene. W jego oczach błysnęło rozbawienie. - Moja jest większa.
Zignoruj tę uwagę, nakazała sobie, otwierając drzwi, zanim Luke zdążył otworzyć je
przed nią.
Rześkie nocne powietrze sprawiło, że przeszedł ją dreszcz. W Ventana Lake śnieg
padał rzadko, bo region ten był wprawdzie górzysty, ale położony niedaleko od ciepłej i
słonecznej krainy winnic. Niemniej wczesną wiosną, zwłaszcza po zmroku, i w tej części
północnej Kalifornii bywało naprawdę zimno.
Luke zdjął z wieszaka podniszczoną skórzaną kurtkę na podszewce i wyszedł za Irene
na zewnątrz. Nie zawracał sobie głowy zamknięciem drzwi, ale w miasteczku Dunsley
przestępczość nigdy nie była wysoka. W ciągu minionych dwóch dekad wydarzyły się tu
tylko dwa morderstwa - oba w letnią noc przed siedemnastoma laty.
Irene zatrzymała się na skraju wejścia do ośrodka. Było wpół do ósmej, ale równie
dobrze mogła być północ. W porośniętych lasem górach zmrok zapada wcześnie.
Postawiła kołnierz płaszcza i włączyła latarkę. Luke odpalił swoją solidną latarkę
przemysłową, którą zabrał z recepcji.
Miał rację, pomyślała, jego jest zdecydowanie większa. Padający z niej szeroki
strumień światła sięgał daleko przed nich, rozpraszając czerń nocy.
- Fajna latarka - powiedziała. Nikt nie doceniał dobrej latarki bardziej od niej.
Uważała się za koneserkę. - Co to za typ?
- Z nadwyżek wojskowych. Kupiona na e - bayu.
- Jasne. - Musi sprawdzić strony internetowych sklepów z nadwyżkami wojskowymi,
kiedy będzie szukała nowej latarki. Czyli już niedługo. Regularnie wymieniała sprzęt na
lepszy.
Luke zszedł po kamiennych schodkach, lekko i swobodnie, jakby nie miał żadnych
oporów przed zmierzeniem się z nocą. Odniosła wrażenie, że niewiele rzeczy mogłoby
przerazić Luke'a Dannera.
Spojrzała na ścieżkę.
- Nie działa więcej niż kilka lamp - mruknęła. Właściwie to chyba żadna nie działa.
- Zamówiłem już nowe w sklepie - odparł.
- Byłoby wspaniale, gdyby zostały zainstalowane przed latem, prawda?
- Czyżbym słyszał w pani głosie sarkazm, pani Stenson? Uśmiechnęła się do niego
promiennie.
- Ależ skąd.
- Tylko się upewniałem. Czasami wy, światowcy, traktujecie nas miejscowych trochę
z góry.
Nie zgrywaj się na małomiasteczkowego chłopka, Danner. Czy ja wyglądam na
kretynkę? Fakt, nie wiedziała o nim wiele - i nie była pewna, czy chce dowiedzieć się więcej -
ale dostrzegła w jego oczach błysk inteligencji.
- Przypuszczam, że nie jest pan związany z Dunsley bardziej ode mnie, panie Danner.
- Skąd to przypuszczenie? - spytał z przesadną uprzejmością.
- Powiedzmy, że tak mi podpowiada intuicja.
- Często pani to robi?
- Co takiego?
- Słucha podpowiedzi intuicji? Zastanawiała się chwilę.
- Czasami.
- Ja nie lubię domysłów - powiedział. - Wolę fakty.
- Bez urazy, ale brzmi to trochę obsesyjnie.
- Prawda?
Szli żwirową ścieżką łączącą dwanaście oddzielnych domków z drewnianych bali.
Żwir chrzęścił pod stopami Irene, która miała na sobie skórzane kozaczki na wysokim
obcasie. Luke był w adidasach i w ogóle nie słyszała jego kroków, choć szedł tuż obok niej.
Gdzieniegdzie widać było między drzewami lustro jeziora, w którym odbijało się
światło księżyca. Srebrzysta poświata była zbyt słaba, by przeniknąć gęste skupiska sosen i
jodeł górujących nad motelem. W konarach nad głową słyszała szepty duchów. Jej dłoń
zacisnęła się konwulsyjnie na uchwycie małej latarki.
Cieszyła się choć nigdy nic przyznałaby się do tego głośno że jest z nią Luke. Noc
nigdy nie była dobrą porą. A dzisiejsza będzie jeszcze gorsza niż zwykle, bo spędzi ją w
mieście, które prześladowało ją w snach. Pewnie nie zaśnie aż do świtu.
Chrzęst żwiru pod stopami i wiatr gwiżdżący w koronach drzew sprawiały, że traciła
zimną krew. Nagle zapragnęła rozmowy; zwykłej, dodającej otuchy rozmowy. Potrzebowała
towarzystwa innego człowieka. Ale biorąc pod uwagę jego milczenie, kiedy oglądali razem
wiadomości, przypuszczała, że niezobowiązująca towarzyska pogawędka nie jest czymś, za
czym przepada Luke Danner. Randki z kolacją muszą być dla niego prawdziwą gehenną.
Zerknęła na pierwszy domek, w którym rezydował Luke. Na ganku paliło się światło,
ale okna były ciemne. W pozostałych domkach też było ciemno. Domek numer 5 wynajęty
przez mą - stanowił jedyny jasny punkt. Wychodząc do recepcji na telewizję, zapaliła światło
we wszystkich pomieszczeniach, a także na frontowym i tylnym ganku. - Wygląda na to, że
jestem dziś jedynym pańskim gościem powiedziała. - Tak to jest poza sezonem.
Przypomniała sobie, że w małych miejscowościach turystycznych otaczających
Ventana Lake ludzie wyróżniają tylko dwie pory roku: sezon i poza sezonem. Mimo to
wydało jej się dziwne, że w motelu są takie pustki.
- Dlaczego przekręcił pan wywieszkę na stronę z napisem „Brak miejsc”? - zapytała.
- Nie lubię, kiedy ludzie zawracają mi głowę wieczorem odparł Luke. - Wystarczy, że
przychodzą w ciągu dnia. Prawdziwa udręka.
- Rozumiem. Odchrząknęła. - Chyba od niedawna udziela pan gościny
potrzebującym?
- Nie myślę o tym jak o gościnie rzekł. Raczej jak o konieczności. Ktoś potrzebuje
noclegu, więc wynajmuję mu pokój. Ale jeśli klient nie zada sobie trudu, żeby przyjechać o
sensownej godzinie, równie dobrze może jechać na drugą stronę jeziora do Kirbyville i tam
znaleźć sobie jakiś motel.
- Zawsze to jakiś sposób na prowadzenie biznesu - powiedziała. - Choć może nie
najbardziej dochodowy. Od kiedy zarządza pan tym motelem?
- Od jakichś pięciu miesięcy.
- A co się stało z poprzednim właścicielem? Zauważyła, że to pytanie wzbudziło
czujność Luke'a.
- Znała pani Charliego Gibbsa? - spytał.
Pożałowała swojej ciekawości. Fakt, chciała z kimś porozmawiać, ale ostatnią rzeczą,
na jaką miała ochotę, była rozmowa na temat jej przeszłości w tym mieście.
- Znałam Charliego - odparła - ale nie widziałam go od lat. Co u niego słychać?
- Pośrednik, który sprzedał mi ten motel, powiedział, że Charlie zmarł w zeszłym
roku.
- Przykro mi to słyszeć.
Charlie był mocno posunięty w latach, kiedy jeszcze mieszkała w miasteczku, nie
zdziwiła się więc słysząc, że umarł. Ale na wieść o jego śmierci poczuła ukłucie żalu; kolejne,
jakiego doświadczyła od przyjazdu do miasta przed kilkoma godzinami.
Choć nie znała dobrze Charliego Gibbsa, on i jego stary motel byli wpisani na stałe w
krajobraz jej młodości.
- Powiedziano mi, że biznes rozkręci się zaraz po Dniu Pamięci - ciągnął Luke tonem
pozbawionym entuzjazmu - ale naprawdę tłoczno robi się tu w okolicach Święta Pracy.
- Tak jest we wszystkich miejscowościach turystycznych. - Spojrzała na niego. - Nie
wydaje się pan uszczęśliwiony perspektywą zwiększenia obrotów.
Wzruszył ramionami.
- Lubię, jak jest miło i cicho. Głównie dlatego kupiłem ten motel. Oczywiście nie bez
znaczenia była też świadomość, że nie można stracić na nieruchomości położonej w
sąsiedztwie wody.
- Czy nie jest trudno zarobić na życie z takim podejściem?
- Jakoś sobie radzę. W sezonie podniosę ceny. Odkuję się za miesiące, w których
panuje zastój.
Pomyślała o SUV - ie stojącym przed jego domkiem. Charliego Gibbsa nigdy nie było
stać na tak drogi samochód. Nigdy też nie nosił takiego zegarka, jak ten na przegubie Luke'a.
Tytanowe chronografy wyglądały, jakby można było z nimi nurkować na głębokość stu
metrów i śledzić kilka różnych stref czasowych.
Czuła, że Luke nie byłby zachwycony wnikaniem w jego finanse, znalazła więc inny
temat.
- Czym się pan zajmował przedtem? - spytała.
- Jakieś pół roku temu odszedłem z marines powiedział. - Próbowałem zajmować się
biznesem, ale nie wyszło.
Domyślała się, że spędził jakiś czas w wojsku. Wskazywał na to sposób, w jaki się
nosił - miał na sobie uniform zamiast zwykłej koszuli i dżinsów - a także otaczająca go aura
pewności siebie, autorytetu i opanowania. Typowy samiec alfa. Dobrze znała ten typ. Jej
ojciec też służył w marines, zanim został gliną.
Luke był facetem, który przeprowadzi cię przez dym i płomienie w bezpieczne
miejsce, kiedy wszyscy inni będą kręcić się w kółko w bezmyślnej panice. Mężczyźni tacy
jak on mieli swoje zalety, ale nie byli łatwymi partnerami w codziennym życiu. Matka nieraz
jej to tłumaczyła, zwykle rozdrażniona.
- Ośrodek musiał być w kiepskim stanie, zanim go pan kupił - powiedziała. - Sypał się
już, kiedy widziałam go po raz ostatni, a było to dawno temu.
- Nadal pracuję nad infrastrukturą. - Spojrzał w stronę jej domku, przycupniętego na
brzegu jeziora wśród wysokich drzew. - - Pewnie nie zauważyła pani karteczki z prośbą o
gaszenie wszystkich świateł przed wyjściem.
Podążyła za jego wzrokiem. Domek numer 5 był oświetlony jak stadion piłkarski
podczas nocnego meczu.
- Widziałam karteczkę - zapewniła - ale zauważyłam też, że kierownictwo jeździ
wielkim SUV - em, który spala pięć litrów benzyny na dziesięć kilometrów. Uznałam, że
prośba o oszczędzanie energii jest tylko obłudnym chwytem mającym wpędzić gości w
poczucie winy, jeśli nie pomogą kierownictwu zaoszczędzić kilku dolców na rachunku za
elektryczność.
- A niech to! Mówiłem Maxine, że te prośby nie zdadzą egzaminu. Subtelność nigdy
nie popłaca. Jeśli chcesz, żeby ludzie przestrzegali zasad, musisz je określić głośno i
wyraźnie.
- Kim jest Maxine?
- Maxine Boxell to moja zastępczyni. Jest samotną matką. Jej syn Brady latem będzie
się zajmował łódkami. Maxine mówi, że możemy zarobić kupę forsy na organizowaniu
trzygodzinnych wypraw na ryby. Namawia mnie też na kupno szybszej łodzi, która mogłaby
ciągnąć narciarzy wodnych. Wciąż zwlekam z podjęciem tej decyzji, bo mogłoby to
wprowadzić za duże ożywienie w interesie.
Irene zastanawiała się, czy zastępczyni Donnera to ta sama Maxine, która ukończyła
miejscowe liceum w czerwcu tego roku, kiedy jej świat legł w gruzach. Wtedy nazywała się
Spangler.
- Co sprowadza panią do Dunsley, pani Stenson? - Głos Luke'a przerwał jej
rozmyślania.
- Sprawy osobiste - odparła.
- Osobiste?
- Tak. - Też mogę być zagadkowa, pomyślała.
- Czym się pani zajmuje? - spytał, widząc, że nie zamierzała ulec tej mało subtelnej
zachęcie do kontynuowania wypowiedzi.
O co mu chodzi? - zastanawiała się Irene. Wcześniej prawie się nie odzywał, a teraz
nagle zadaje jej bardzo bezpośrednie pytania.
- Jestem dziennikarką - odparła.
- Naprawdę? - Wydawał się rozbawiony i lekko zaskoczony. - Nigdy bym się nie
domyślił, że jest pani przedstawicielką mediów.
Często słyszę podobne opinie - mruknęła.
- Te wysokie obcasy i elegancki płaszcz robią wrażenie. Nie wygląda pani jak jedna z
tych kościstych, głupawych eksmodelek, które czytają telewizyjne wiadomości.
- Pewnie dlatego, że pracuję w gazecie, a nie dla stacji telewizyjnej powiedziała z
ironią.
- O, przedstawicielka prasy. To zupełnie inny gatunek. - Urwał na moment. - Jaka
gazeta?
- „Glaston Cove Beacon”. - Czekała na nieuniknioną reakcję.
- Nigdy nie słyszałem - powiedział Luke. A to ci niespodzianka, pomyślała.
- To też często słyszę - odparła spokojnie. - Glaston Cove jest małym miasteczkiem na
wybrzeżu. „Beacon” to niewielki dziennik, ale jego właścicielka i zarazem redaktor naczelna,
ostatnio postarała się o stronę internetową, skąd można ściągnąć bieżące wydanie.
- Trudno uwierzyć, że w Dunsley dzieje się coś, co mogłoby zainteresować
dziennikarkę z Glaston Cove.
To coś więcej niż zwykła ciekawość, uznała. Rozmowa zamieniała się w
przesłuchanie.
- Mówiłam już, że przyjechałam tu z powodów osobistych - powiedziała. - Nie
zbieram materiałów.
- No tak. Przepraszam, zupełnie zapomniałem, że chodzi o sprawy osobiste.
Zapomniał, akurat. Uśmiechnęła się z przekąsem. Zaczynał na nią naciskać, ale nic z
tego. Nie zamierzała się tłumaczyć nikomu obcemu, a już na pewno nikomu stąd. Po
spotkaniu z Pamelą pożegna Dunsley spojrzeniem w lusterko wsteczne samochodu i już jej
nie będzie.
Dotarli do domku numer 5. Irene wyjęła z kieszeni klucz i weszła na schody.
- Dziękuję za odprowadzenie - powiedziała.
- Nie ma sprawy. - Wszedł za nią po schodach, wziął od niej klucz i włożył do zamka.
- Kiedy meldowałem panią po południu, zapomniałem wspomnieć, że między siódmą a
dziesiątą w recepcji jest darmowa kawa i pączki.
- Naprawdę? Jestem oszołomiona. Dał mi pan jasno do zrozumienia, że kierownictwo
motelu nie oferuje gościom żadnych udogodnień.
- Pytała pani o room service, na litość boską. - Otworzył drzwi i rzucił okiem na jasno
oświetlony główny pokój. Nic oferujemy usług tego typu. Ale rano proponujemy kawę i
pączki. Oczywiście, gdy mamy gości. A dzięki pani tak właśnie jest.
- Przykro mi, że się narzucam ze swoją osobą.
- Cóż, goście zdarzają się w tym biznesie zauważył oschle.
- Co za filozoficzne podejście.
- Musiałem je w sobie rozwinąć, kiedy zostałem właścicielem motelu odparł. - Na
szczęście miałem za sobą pewien trening. A pączki były pomysłem Maxine.
- Rozumiem.
- Zgodziłem się na miesięczny okres próbny, żeby przetestować ten pomysł. Ale jeśli
mam być szczery, nie polecałbym ich pani. Smakują jak trociny z cukrem. Podejrzewam, że
są trochę przeterminowane, już kiedy Maxine je kupuje. Nie jestem jednak stuprocentowo
pewny, bo Dunsley Market nie ma zwyczaju znakować łatwo psujących się produktów datami
przydatności do spożycia.
- Powinnam była po drodze kupić sobie coś na śniadanie.
- Zawsze może pani pojechać do miasta. Ventana View Cafe jest otwarte od szóstej.
- Będę pamiętać. Musiała przecisnąć się obok Luke'a, żeby wejść do domku, więc
otarła się o jego silne, umięśnione ciało. Bijące od niego ciepło i męski zapach postawiły ją w
stan zwiększonej czujności. Znowu.
Odwróciła się w drzwiach, żeby się z nim pożegnać, i zauważyła, że bacznie się jej
przygląda.
- O co chodzi? - zapytała z rezerwą.
- Mówiła pani poważnie o śniadaniu?
- Tak.
- Większość znanych mi kobiet nie jada śniadań. Nie zamierzała mu tłumaczyć, że
śniadanie to dla niej jeden z rytuałów, które wprowadziła, żeby zachować poczucie porządku
w swoim świecie. Śniadanie oznaczało koniec nocy, było więc bardzo ważne. Ale gdyby
nawet próbowała mu to wyjaśnić, nie zrozumiałby.
Jedyną osobą, która rozumiała zasadnicze znaczenie śniadania, była doktor LaBarre,
ostatnia z tuzina terapeutów, z jakimi Irene konsultowała się przez te wszystkie lata. Łagodna
i dobra pani doktor starała się odzwyczaić swoją pacjentkę od innych nieco obsesyjnych
rytuałów, ale pozwoliła jej na celebrowanie śniadania z uwagi na jego liczne zalety.
- Każdy dietetyk przyzna, że śniadanie jest najważniejszym posiłkiem w ciągu dnia -
powiedziała Irene. Czuła się jak idiotka, jak zawsze kiedy próbowała wyjaśnić lub tuszować
swoją potrzebę trzymania się rytuału.
Ku jej zdumieniu, Luke nawet się nie uśmiechnął, tylko bardzo poważnie skinął
głową.
- Oczywiście - przyznał. - Śniadanie ma ogromne znaczenie. Czy on się z niej nabija?
Nie była pewna. Zrobiła krok w tył, przymierzając się do zamknięcia drzwi.
- Pan wybaczy, ale muszę zadzwonić - powiedziała.
- Jasne. - Odsunął się. - Do zobaczenia rano. Przymknęła drzwi, a potem znowu
otworzyła.
- Byłabym zapomniała. Prawdopodobnie jutro się wymelduję. Spojrzał na nią surowo.
- Zarezerwowała pani dwa noclegi.
- Drugi był na wypadek, gdybym z jakiegoś powodu nie mogła wyjechać zgodnie z
planem.
- Nie prowadzimy rezerwacji na wszelki wypadek. We Wschodzie Słońca nad
Jeziorem wymagamy informowania kierownictwa o rezygnacji z dalszego pobytu z
dwudziestoczterogodzinnym wyprzedzeniem. - Spojrzał na zegarek. - Już minął pani
ostateczny termin.
- O warunkach rezygnacji porozmawiamy jutro, kiedy będę wiedziała, czy muszę
spędzić jeszcze jeden dzień w Dunsley. Dobranoc, panie Danner.
- Dobranoc. I życzę powodzenia w załatwianiu pani spraw osobistych, pani Stenson.
- Dziękuję. Im szybciej uda sieje załatwić, tym lepiej. Kąciki jego ust uniosły się.
- Odnoszę wrażenie, że nie jest pani pod urokiem naszej malowniczej górskiej
miejscowości wypoczynkowej.
- Jest pan bardzo spostrzegawczy.
- Dobranoc...
- Niech pan sobie daruje - ostrzegła. - Już to słyszałam.
- Nie mogę się oprzeć. - Uśmiechnął się szeroko. - Dobranoc, Irene.
Drzwi wydały bardzo satysfakcjonujący odgłos grzmotnięcia, kiedy zamknęła mu je
przed nosem. Dźwięk zatrzaskiwanej zasuwy zabrzmiał jeszcze lepiej. Była w nim pewność.
Poczucie ostateczności. Luke Danner, choć nowy w Dunsley, był częścią miejsca, którego
nienawidziła. Wpakowanie się z nim w jakiś układ było ostatnią rzeczą jakiej pragnęła.
Podeszła do okna i wyjrzała zza zasłony, by się upewnić, że Luke odejdzie.
Zszedł po schodkach i uniósł rękę w swobodnym geście pożegnania, dając jej do
zrozumienia, że wie, że ona go obserwuje.
Gdy została sama, wyjęła z torebki komórkę i wybrała numer Pameli. Straciła już
rachubę, ile razy próbowała się z nią skontaktować od chwili przyjazdu do Dunsley.
Pamela nadal nie odbierała.
Irene przerwała połączenie, zanim włączyła się poczta głosowa. Zostawiła Pameli co
najmniej kilkanaście wiadomości. Nie było sensu zostawiać kolejnej.
ROZDZIAŁ 2
Zapadające w pamięć bursztynowe oczy, błyszczące inteligencją i przesłonięte
cieniem tajemnic; lśniące ciemne włosy, przycięte starannie wzdłuż linii szczęki; elegancka,
zachwycająco kobieca sylwetka; seksowne kozaczki na wysokich obcasach i fantazyjny
czarny płaszcz. I ta kobieta jadała śniadania.
Co jest nie tak z tym obrazkiem?
Luke nie był ekspertem, jeśli chodziło o modę, ale ufał swojemu instynktowi. A
instynkt podpowiadał mu, że Irene Stenson nosiła swoje kozaczki i płaszcz, tak jak
mężczyzna mógłby nosić kamizelkę kuloodporną - niczym bitewną zbroję.
Ale kogo lub czego się bała?
I o co chodziło z tymi światłami? Sprawdził to ponownie kilka minut temu. Domek
numer 5 nadal wyglądał jak fabryka żarówek. Kiedy ją odprowadził, tylko przelotnie ogarnął
wzrokiem wnętrze, ale był pewien, że widział kilka małych lampek wpiętych w gniazdka w
saloniku. I jeszcze ta latarka, którą wyciągnęła z kieszeni.
Boimy się ciemności, Irene Stenson?
Porzucił próbę dokończenia rozdziału, nad którym pracował przez cały tydzień, i
wyłączył komputer. Nie mógł się skupić na swoim projekcie. Jego umysł pochłaniała Irene
Stenson. Umysł i pewne części ciała. Choć pożegnał się z Irene przed trzema godzinami,
nadal był niepokojąco pobudzony.
W noce takie jak ta, naprawdę długie noce, zwykle szedł na spacer, żeby rozładować
napięcie. Potem wypijał leczniczą dawkę mocnej francuskiej brandy, żeby rozproszyć resztki
niepokoju. Ten rytuał przeważnie się sprawdzał.
Dziś było inaczej. Podejrzewał, że spacer i szklaneczka brandy nie przyniosą
oczekiwanego rezultatu.
Może jego rodzina miała rację, może rzeczywiście nie potrafił się pozbierać i było z
nim coraz gorzej, a nie lepiej. Do diabła, może rzeczywiście był znerwicowanym wrakiem,
tak jak się obawiali.
Jedno wiedział na pewno - nie pozbył się obsesji z kropkami. Kiedy tylko widział
zbiór tych małych szkodników, czuł przemożne pragnienie połączenia ich.
Irene wciskała powtarzanie ostatnio wybranego numeru co najmniej pięć razy, kiedy
oglądali razem wiadomości. Kogokolwiek przyjechała odwiedzić, ta osoba nie odbierała
telefonu. Zapewne nie będzie w stanie dłużej siedzieć z założonymi rękami i spokojnie
czekać. Powiedziała przecież, że nie jest zachwycona pobytem w Dunsley i zamierza
wyjechać, gdy tylko załatwi swoje sprawy osobiste.
Ze ścieżki łączącej domki z głównym budynkiem dobiegł przytłumiony warkot
silnika. Błysnęły światła, rozdzierając na moment noc, a potem skierowały się w stronę szosy.
Jego jedyny gość wyjeżdżał. Czy udało jej się dodzwonić? A może postanowiła uciec
bez uregulowania rachunku za pobyt?
Odruchowo spojrzał na zegarek. Dwadzieścia pięć po dziesiątej.
W środku tygodnia wczesną wiosną niewiele się działo o tej porze w Dunsley. A już
na pewno nic, co mogło zainteresować gościa spoza miasta. Ventana View Cafe zamykali o
dziewiątej. Harry's Hang - Out, jedyny bar w mieście, był otwarty do północy, ale nie
wydawało mu się, żeby oryginalny urok tego miejsca mógł zainteresować Irene.
Podszedł do okna i patrzył na bliźniacze światła samochodu. Irene skręciła w lewo, do
miasta, a nie w prawo, do autostrady.
Więc nie uciekała bez uregulowania rachunku. Jechała, żeby się z kimś spotkać. Ale
kobieta, która boi się ciemności, nie wybrałaby się nigdzie sama o tej porze, gdyby nie było to
naprawdę konieczne. Ktoś lub coś w mieście musiało być cholernie ważne dla Irene Stenson.
Luke mieszkał w Dunsley od kilku miesięcy. Było to małe miasteczko, w którym
nigdy nie działo się nic niezwykłego, głównie dlatego postanowił się tu osiedlić. Nie
przychodził mu do głowy nikt, kogo mogłaby się obawiać kobieta taka jak Irene, ale był
gotów się założyć, że czegoś się bała.
Dlaczego go to w ogóle obchodzi?
Myślał o emanującym z niej niepokoju i ponurym uporze. Potrafił rozpoznać wielką
odwagę i zwykłą determinację. Wiedział też, jak to jest wychodzić w nocy na miasto, żeby
spotkać się ze złymi chłopcami. Nie robisz tego w pojedynkę, chyba że naprawdę nie ma
innego wyjścia.
Może Irene przydałoby się wsparcie.
Sięgnął do kieszeni po kluczyki, złapał kurtkę i poszedł do samochodu.
ROZDZIAŁ 3
Aby dostać się do domu Webbów, Irene musiała przejechać przez centrum Dunsley.
Okazało się to niepokojącym doświadczeniem. Tyle rzeczy było znajomych.
Dziwne, pomyślała, zatrzymawszy się przed znakiem stopu na głównym
skrzyżowaniu. Miasto powinno bardziej się zmienić. A wyglądało tak, jakby przed
siedemnastu laty zostało wchłonięte przez czarną dziurę i zamrożone w czasie.
Większość witryn odnowiono i odmalowano, a kilka sklepów miało nowe nazwy, ale
zmiany te były powierzchowne. Dunsley wyglądało niepokojąco tak samo, choć minęło tyle
lat.
O tej porze na ulicach prawie nie było samochodów. Wcisnęła pedał gazu, chcąc jak
najszybciej dotrzeć do celu.
Na żwirowym parkingu przed barem Harry's Hang - Out nadal paliły się światła.
Druga litera H w neonie migotała tak jak siedemnaście lat temu. Zmaltretowane pikapy przed
wejściem były identyczne jak te, które okupowały parking w czasach jej młodości. Ojciec
wiele razy musiał się zrywać z łóżka w środku nocy z powodu bijatyki u Harry'ego.
Minęła parking i przez chwilę jechała prosto. Potem skręciła w lewo w Woodcrest
Trail i znalazła się w najbogatszej części Dunsley.
Posesje przy Woodcrest Trail były duże, gęsto zadrzewione i dochodziły do brzegu
jeziora. Tylko kilka należało do miejscowych. Większość stanowiły letnie rezydencje, o tej
porze roku ziejące pustką i czernią.
Zwolniła i skręciła w wąską uliczkę prowadzącą do domu Webbów. Okna piętrowego
budynku były ciemne, tylko nad frontowymi drzwiami paliło się światło. Na podjeździe nie
stał żaden samochód, zupełnie jakby nikogo nie było w domu. Ale Pamela w swoim mailu
wyraźnie określiła termin spotkania.
Irene zatrzymała wóz, wyłączyła silnik i zastanawiała się, co dalej. Jej decyzja, żeby
przyjechać na Woodcrest Trail, choć nie dostała odpowiedzi na liczne telefony, była
podyktowana rosnącym poczuciem frustracji i niepokoju.
Pamela spodziewała się jej wizyty, powinna więc czekać.
Irene otworzyła drzwiczki samochodu i wysiadła. Owionęło ją chłodne nocne
powietrze. Dała sobie kilka sekund na opanowanie strachu, jaki zawsze wywoływały w niej
ciemności, podbiegła do jasno oświetlonych drzwi frontowych i wcisnęła dzwonek.
Żadnej odpowiedzi.
Rozejrzała się i zobaczyła, że drzwi garażu są zamknięte. Pamiętała, że z drugiej
strony garażu jest małe okienko, ale tam było bardzo ciemno.
Dotknęła małej latarki, którą miała w kieszeni. Nie, nie odważy się ruszyć z nią
naprzeciw tak gęstej ciemności.
Wróciła do samochodu, otworzyła bagażnik i wyjęła jedną z dwóch przemysłowych
latarek o dużej mocy, które tam woziła. Silny strumień światła przeciął mrok, tworząc
przyjazne przejście.
Minęła podjazd, obeszła róg garażu i zajrzała do środka przez brudne okienko. W
środku stało bmw.
Przeszedł ją kolejny zimny dreszcz. Ktoś tu był, zapewne Pamela. Ale dlaczego ten
ktoś nie odbierał telefonu ani nie zareagował na dzwonek do drzwi?
Irene zauważyła słaby promień światła padający z tyłu domu.
Odwróciła się i poszła powoli w tamtą stronę, czując się jak ćma przyciągana przez
płomień świecy.
Minęła drzwi pomieszczenia gospodarczego z boku domu. Dobrze je pamiętała.
Pamela miała pod schodami ukryty klucz, żeby móc się tędy wymykać, a potem wracać w
środku nocy. Nie, żeby jej ojciec kiedykolwiek zwracał uwagę, dokąd córka wychodzi i o
której wraca, pomyślała Irene z lekkim ukłuciem smutku.
Kiedy miała piętnaście lat, zazdrościła Pameli Webb jej niesamowitej swobody. Teraz,
jako dorosła kobieta, rozumiała, że rzekoma niezależność dawnej przyjaciółki była efektem
zwykłego rodzicielskiego zaniedbania. Matka Pameli zginęła w wypadku łodzi na jeziorze,
kiedy dziewczynka miała zaledwie pięć lat, a ojciec, Ryland Webb, był pochłonięty swoją
karierą polityczną. Pamelą zajmowały się zastępy niań i gospoś.
Irene otworzyła furtkę na końcu ścieżki i weszła do ogrodu. Zasłony w salonie były
rozsunięte. Światło, za którym podążyła, padało z lampki na stoliku.
Skierowała promień latarki na okna. Zdumiało ją, że rozpoznaje meble. Kolejny
przypadek zamrożenia w czasie, pomyślała. Dom Webbów został urządzony przez
profesjonalnego dekoratora sprowadzonego z San Francisco, który nadał wnętrzom charakter
luksusowego górskiego pensjonatu. Pamela nazwała to na prywatny użytek stylową tandetą.
Irene przypatrywała się skąpanemu w mroku pokojowi uważnie i metodycznie,
począwszy od lewej strony, gdzie większość ściany zajmował ogromny kamienny kominek.
W pewnej chwili zauważyła przewrócony kapeć. Leżał na dywaniku w nogach brązowej
skórzanej sofy. Spojrzała trochę wyżej i dostrzegła gołą stopę.
Znieruchomiała na chwilę, a potem przesunęła się wzdłuż przeszklonej ściany, aż
mogła skierować promień światła na przód sofy.
Na sofie, w pozycji półsiedzącej znajdowała się kobieta. Była ubrana w jasnobrązowe
spodnie i niebieską jedwabną bluzkę. Twarz miała odwróconą w drugą stronę. Blond włosy
były rozsypane na brązowym skórzanym obiciu. Bezwładna ręka zwisała nad podłogą.
Na niskim drewnianym stoliku stał szklany dzbanek i pusty kieliszek do martini.
- Pamela! - Irene zastukała w szybę. - Pamela, obudź się. Ale kobieta na sofie nawet
nie drgnęła. Irene chwyciła rączkę rozsuwanych szklanych drzwi i pociągnęła za nią z całej
siły.
Drzwi były zamknięte.
Obróciła się i wybiegła z ogrodu. Światło latarki podskakiwało w ciemnościach, kiedy
pędziła do drzwi pomieszczenia gospodarczego.
Przykucnęła i zaczęła szukać po omacku klucza pod najniższym stopniem. Natrafiła
palcami na małą kopertę przyczepioną do niego od spodu.
Oderwała zastarzałą taśmę klejącą i wyjęła kopertę. Czuła ciężar znajdującego się w
środku klucza. Wstała, otworzyła kopertę, wyjęła klucz i włożyła go do zamka.
Otworzyła drzwi, pomacała ścianę i znalazła włącznik światła. Słaba żarówka nad jej
głową zamrugała, odsłaniając liczący dziesięciolecia sprzęt wędkarski i ekwipunek do
narciarstwa wodnego.
Irene popędziła przez ciemny hol do salonu.
- Pamela, to ja, Irene. Obudź się. Zatrzymała się przy sofie i chwyciła Pamelę za rękę.
Ciało pod cienką jedwabną bluzką było lodowato zimne. Spojrzała na twarz kobiety. Nawet
martwa, Pamela była klasyczną blond pięknością.
- Dobry Boże, nie.
Irene odsunęła się, walcząc z ogarniającymi ją mdłościami. Na oślep sięgnęła do
torebki po komórkę.
Dostrzegła jakąś postać w ciemnym korytarzu. Obróciła się gwałtownie i w świetle
latarki rozpoznała Luke'a. Stłumiła dławiący ją krzyk.
- Nie żyje? - zapytał Luke, podchodząc do sofy.
- Co pan tu robi? Zresztą nieważne. - Pytania będą musiały poczekać. Drżącymi
palcami wybrała 911. - Jest zimna. Za zimna.
Luke przyłożył palce do szyi Pameli. Szuka pulsu, pomyślała Irene. Widać było, że
nie pierwszy raz miał do czynienia z ciałem.
- Nie żyje - powiedział spokojnie. - i to już od jakiegoś czasu. Oboje spojrzeli na pusty
dzbanek na stoliku. Obok stała buteleczka po lekach, również pusta.
Irene walczyła z ogarniającym ją poczuciem winy.
- Powinnam była wcześniej tu przyjechać.
- Co takiego? - Przykucnął, żeby przeczytać etykietą na buteleczce. - Skąd mogła pani
wiedzieć?
- Nie mogłam - szepnęła - ale czułam, że coś jest nie tak, kiedy nie odbierała moich
telefonów.
- Ona była martwa, zanim zameldowała się pani w motelu - powiedział Luke.
Tak, na pewno miał doświadczenie w kontaktach ze śmiercią, pomyślała Irene.
W tej samej chwili usłyszała głos operatorki z pogotowia, która pytała, co się stało.
Irene wzięła głęboki oddech i objaśniła sytuację tak szybko i zwięźle, jak potrafiła. To
pomagało skoncentrować się na faktach.
Gdy zakończyła rozmową, ogarnęło ją dziwne odrętwienie. Prawie upuściła telefon,
nim zdołała schować go z powrotem do torby. Nie mogła się zmusić, żeby spojrzeć na ciało.
- Nie musimy czekać tutaj - powiedział Luke, biorąc ją pod rękę. - Wyjdźmy na
zewnątrz.
Poprowadził ją korytarzem do holu, a potem na frontowe schody.
- Skąd się pan tu wziął? Rozejrzała się po podjeździe. - Gdzie pański samochód?
- Zostawiłem go na drodze. Wtedy zrozumiała.
- Śledził mnie pan.
- Tak.
W jego głosie nie było nawet cienia zakłopotania. Po prostu zwykłe stwierdzenie. Tak,
śledziłem cię. I co z tego?
Zalała ją fala oburzenia.
- Dlaczego pan to zrobił? Nie miał pan prawa...
Tak, kobieta na sofie - przerwał jej ze spokojną arogancją człowieka
przyzwyczajonego do rządzenia. - Czy to z nią próbowała się pani skontaktować? Zacisnęła
zęby i skrzyżowała ręce na piersi.
- Skoro pan nie odpowiada na moje pytania, nie widzę powodu, żeby odpowiadać na
pańskie.
- Jak pani sobie życzy, pani Stenson. Zerknął w kierunku wyjących w oddali syren. -
Ale to oczywiste, że była pani znajomą ofiary.
Irene się wahała.
- Kiedyś byłyśmy przyjaciółkami - rzekła wreszcie. - Nie widziałam się z nią ani nie
rozmawiałam od siedemnastu lat.
- Przykro mi. Jego głos był zaskakująco łagodny, a spojrzenie pełne współczucia. - Z
samobójstwem zawsze ciężko się pogodzić tym, którzy zostali.
- Nie jestem pewna, czy to było samobójstwo - rzuciła. Przechylił głowę,
zastanawiając się nad innymi możliwościami.
- To mogło być przypadkowe przedawkowanie. W to również nie wierzyła, ale tym
razem milczała.
- Dlaczego chciała się pani z nią zobaczyć? - spytał Luke.
- A co to pana obchodzi? odparowała. Dlaczego przyjechał tu pan za mną?
Nim zdążył odpowiedzieć - o ile zamierzał to zrobić - na podjazd wjechał policyjny
radiowóz. Ciemność rozdarły ostre, pulsujące światła. Dźwięk syreny był teraz tak głośny, że
Irene bezwiednie uniosła ręce, żeby zakryć uszy.
Po chwili syrena przestała wyć i z samochodu wysiadł umundurowany policjant.
Spojrzał na Irene, a potem zwrócił się do Luke'a.
- Dostaliśmy zgłoszenie, że znaleziono ciało - powiedział. Luke wskazał kciukiem za
siebie.
- W pokoju od frontu. Policjant spojrzał w stronę holu. Wyraźnie nie spieszył się z
wejściem do środka. Irene uświadomiła sobie, że jest bardzo młody. W ciągu swojej krótkiej
kariery w Dunsley nie miał do czynienia z wieloma denatami.
- Samobójstwo? zapytał; minę miał nietęgą.
- Albo przedawkowanie - odparł Luke. Spojrzał na Irene. - W każdym razie tak to
wygląda.
Policjant skinął głową, ale nie drążył tematu.
Kolejne wyjące syreny były coraz bliżej. W stronę domu zmierzał kolejny radiowóz i
ambulans.
- Przyjechał szeryf - powiedział policjant z wyraźną ulgą. Pojazdy zatrzymały się za
pierwszym radiowozem. Z ambulansu wysiedli medycy i naciągnęli gumowe rękawiczki.
Obaj spojrzeli pytająco na Luke'a.
- W pokoju od frontu - powtórzył.
Irene westchnęła. Samiec alfa, przypomniała sobie. Facet, do którego w sytuacji
kryzysowej wszyscy instynktownie zwracają się po wskazówki.
Ekipa ambulansu zniknęła w holu. Młody policjant poszedł za nimi, ochoczo
puszczając ich przodem.
Otworzyły się drzwi drugiego radiowozu. Wygramolił się z niego wysoki, potężnie
zbudowany mężczyzna około czterdziestki o jasnobrązowych włosach, nieco przerzedzonych
na czubku głowy i wyrazistej twarzy.
W przeciwieństwie do Pameli, mijający czas odcisnął swoje piętno na Samie
McPhersonie, pomyślała Irene.
Sam obrzucił ją przelotnym spojrzeniem. W jego oczach nie pojawił się błysk
rozpoznania. Zwrócił się do Luke'a, tak jak wszyscy pozostali.
- Danner - spytał - co ty tutaj robisz?
- Dobry wieczór, szeryfie. - Luke wskazał głową na Irene. - Towarzyszę pani Stenson.
Zatrzymała się u mnie w motelu.
- Stenson? Sam przyjrzał się Irene dokładniej. - Irene Stenson?
- Cześć, Sam. Zmarszczył czoło.
- Nie poznałem cię. Zmieniłaś się. Co cię sprowadza do miasta?
- Przyjechałam zobaczyć się z Pamelą. Ty jesteś teraz szeryfem?
- Tak, objąłem to stanowisko po śmierci Boba Thornhilla - odparł i spytał z
niepokojem: - Jesteś pewna, że to Pamela tam jest?
- Tak.
- Tego się obawiałem. - Westchnął ciężko. - Słyszałem, że jest w Dunsley. Ale kiedy
odebrałem ten telefon, miałem nadzieję, że to jakaś pomyłka. Że może użyczyła na parę dni
domu którejś ze swoich przyjaciółek.
- To Pamela - powiedziała Irene.
- Cholera. - Sam potrząsnął głową ze smutkiem. - - Tyją znalazłaś?
- Tak. Zerknął na Luke'a, a potem znów zwrócił się do Irene. - Jak to się stało?
- Przyjechałam do Dunsley dzisiaj późnym popołudniem - wyjaśniła. - Dzwoniłam do
Pameli parę razy w ciągu wieczoru, ale nie odbierała. Zaczęłam się niepokoić i w końcu
postanowiłam przyjechać tu i zobaczyć, czy jest w domu.
- Cathy Thomas, która przyjęła twoje zgłoszenie, powiedziała, że wspominałaś coś o
alkoholu i pigułkach?
- Tak - potwierdziła Irene. - Ale... Chciała powiedzieć, że nie uważa, aby Pamela
popełniła samobójstwo, ale Luke spojrzał na nią ostro, więc zawahała się. Zanim odzyskała
mowę, odezwał się Sam.
- Myślałem, że sobie radzi - powiedział cicho. Od czasu ukończenia college'u co i rusz
zaliczała odwyk, ale miałem wrażenie, że przez parę ostatnich miesięcy była zupełnie czysta.
- Ten lek, po którym jest buteleczka, został wydany z przepisu lekarza wtrącił Luke.
Sam zmrużył oczy.
- Wygląda na to, że znowu była na terapii. - Ruszył do holu, ale w drzwiach zatrzymał
się i spojrzał na Irene. - Zostaniesz w mieście?
- Zamierzałam jutro wyjechać odparła. Rano chciałbym ci zadać parę pytań. Spojrzał
na Luke'a. - Tobie też, Danner.
- Jasne - odparł Luke. Irene skinęła głową.
- Widzę was oboje na posterunku jutro około wpół do dziesiątej - powiedział Sam i
zniknął w domu.
Luke spojrzał na Irene.
- Nie jest pani obca w Dunsley, prawda?
- Wychowałam się tu. Wyjechałam, kiedy miałam piętnaście lat.
- Jest tu pani pierwszy raz od czasu wyjazdu? Tak.
Przyglądał się jej przez chwilę.
- Domyślam się, że ma pani złe wspomnienia związane z tym miejscem.
- Prawdziwe koszmary, panie Danner - odparła i ruszyła przez podjazd do swojego
samochodu.
To będzie wyjątkowo długa noc, pomyślała, włączając silnik. Jedna z tych ciągnących
się w nieskończoność, kiedy zawodzą zwykłe sztuczki.
ROZDZIAŁ 4
Kiedy Irene wróciła do motelu, wyjęła z torby podróżną saszetkę z herbatą i poszła do
małej wnęki kuchennej zagotować wodę. Domki we Wschodzie Słońca nad Jeziorem nie były
luksusowe, ale że służyły letnikom, którzy lubią siedzieć w jednym miejscu przez całe dwa
tygodnie urlopu, miały nieźle wyposażoną kuchnię.
Czekając na herbatę, Irene myślała o Pameli. Widma wspomnień zepchniętych w
zakamarki umysłu ożyły. Przez lata różni terapeuci robili, co w ich mocy, żeby jej pomóc w
pokonaniu duchów przeszłości, ale Irene wiedziała, że tylko prawda może tego dokonać.
Niestety, prawda była jedyną rzeczą, która znajdowała się poza jej zasięgiem.
Wzięła wyszczerbiony kubek z herbatą i usiadła na zapadającej się kanapie. Z
zewnątrz dobiegł delikatny pomruk silnika. Podeszła do okna i patrzyła, jak Luke wysiada z
samochodu i idzie do domku numer 1. Świadomość, że jest w pobliżu, dodawała jej otuchy.
Wróciła na kanapę i cofnęła się pamięcią do tego strasznego lata sprzed siedemnastu
lat. Do tych trzech krótkich miesięcy, kiedy była najlepszą przyjaciółką Pameli Webb. Do
dnia, w którym jej rodzice zostali zamordowani.
Za piętnaście trzecia podjęła decyzję i sięgnęła po telefon.
Adeline Grady odebrała po szóstym sygnale.
- Tu Grady - powiedziała zaspanym głosem, który był na stałe zachrypnięty z powodu
codziennej porcji drogiej whisky i dobrych cygar. - Jeśli to nie nic ważnego, Irene, jesteś
zwolniona.
- Mam coś dla ciebie, Addy. Adeline ziewnęła głośno po drugiej stronie linii.
- Cokolwiek to jest, lepiej niech będzie ważniejsze od kłótni w sprawie utworzenia
psiego parku na ostatnim posiedzeniu rady miejskiej.
- Będzie. Dziś wieczorem o... - Irene spojrzała na zegarek - o dziesiątej czterdzieści
pięć córka senatora Rylanda Webba Pamela została znaleziona martwa w należącym do
rodziny letnim domu nad Ventana Lake.
- Mów dalej, mała. - Rozespanie zniknęło z głosu Adeline, ustępując miejsca
podnieceniu. - Co tam się dzieje?
- Mogę ci zagwarantować, że „Beacon” będzie pierwszą gazetą w kraju, która
opublikuje informację o tajemniczej śmierci Pameli Webb.
- Tajemniczej?
- Miejscowa policja prawdopodobnie ogłosi, że było to samobójstwo lub przypadkowe
przedawkowanie, aleja myślę, że za tym kryje się coś więcej.
- Pamela Webb - mruknęła Adeline z namysłem. - Czy to nie z nią miałaś się spotkać
w Dunsley?
- Z nią.
- Nie wiedziałam, że ją znałaś.
- Stare dzieje.
- Hm. - Po drugiej stronie linii rozległ się jakiś szelest, a potem ciche kliknięcie, jakby
włącznika światła. - Słyszałam jakieś plotki, że spędziła trochę czasu na odwyku.
Zanim Adeline przeszła na emeryturą i przeprowadziła do Glaston Cove, żeby objąć
dowodzenie nad „Beacon”, przez trzydzieści lat była dziennikarką jednego z czołowych,
stanowych dzienników. Irene ucieszyła się, słysząc zainteresowanie w szorstkim głosie
szefowej. To materiał na świetny artykuł i Adeline to wyczuwa, pomyślała.
- Prześlę ci mailem wszystko, co mam powiedziała.
- Jesteś pewna, że będziemy mieć wyłączność? Tak. W tej chwili „Beacon” jest jedyną
gazetą na całym świecie, która wie, że Pamela Webb nie żyje.
- Jakim cudem aż tak się nam poszczęściło? - spytała Adeline.
- To ja znalazłam ciało. Adeline gwizdnęła.
- Okay, to nam daje wyłączność. Dostaniesz pierwszą stronę, artykuł będzie podpisany
twoim nazwiskiem. W zwykłych okolicznościach śmierć córki senatora byłaby tylko
prywatną tragedią, ale biorąc pod uwagę, że Webb przygotowuje się do wyścigu
prezydenckiego, mamy prawdziwy hit.
- Jeszcze jedna rzecz, Addy. Poprosisz Jenny albo Gail, żeby któraś z nich poszła do
mojego mieszkania, spakowała trochę ubrań i mi wysłała?
- Po co?
- Chcę zostać przez jakiś czas w Dunsley.
- Myślałam, że nienawidzisz tego miasta.
- Nienawidzę. Ale zostanę tu, bo mam przeczucie, że ta sprawa jest bardziej
skomplikowana, niż się wydaje.
- Moje stare dziennikarskie serce zaczyna szybciej bić. Co się dzieje?
- Myślę, że Pamela Webb została zamordowana.
ROZDZIAŁ 5
Maxine wpadła do budynku recepcji punktualnie o dziewiątej. Była atrakcyjną, bardzo
energiczną trzydziestokilkulatką o niebieskich oczach i gęstych farbowanych na blond
włosach, które wyglądały, jakby zostały roztrzepane przez wirujące śmigła helikoptera.
Trzymała je pod kontrolą za pomocą opaski, codziennie innej, bo miała ich ogromną kolekcję,
każdą w innym kolorze. Dzisiaj założyła jaskraworóżową.
Entuzjazm, z jakim podchodziła do pracy, budził wesołość Luke'a, ale był też
odrobinę wyczerpujący.
Zamknęła kopniakiem drzwi, przystanęła z papierową torbą z logo Dunsley Market w
objęciach i posłała Luke'owi oskarżycielskie spojrzenie.
- Właśnie wracam ze sklepu. Wszyscy mówią o tym, że Irene Stenson wróciła do
miasta, zatrzymała się tutaj i że wy dwoje znaleźliście zeszłej nocy ciało Pameli Webb.
Luke oparł się o blat.
- Szybkość, z jaką plotki rozprzestrzeniają się po tym mieście, jest prawdziwym
fenomenem.
- Dlaczego mi nie powiedziałeś? - Maxine postawiła torbę na stoliku, który wybrała na
serwowanie porannej kawy i pączków. - Pracuję tutaj, na litość boską, więc powinnam
pierwsza się o tym dowiedzieć. A musiałam wysłuchać nowin od Edith Harper. Czy masz
pojęcie, jakie to było upokarzające?
Irene Stenson zadzwoniła w sprawie rezerwacji wczoraj rano, kiedy cię nie było, bo
miałaś jakieś sprawy do załatwienia. Zameldowała się późnym popołudniem, gdy już poszłaś
do domu. A ciało znaleźliśmy dopiero przed jedenastą. Maxine rzuciła płaszcz na wieszak. -
Całe miasto wrze. Nie było tu takiego zamieszania od dnia, kiedy Irene wyjechała. -
Zmarszczyła brwi w szczerym niepokoju. - A tak w ogóle, to jak ona się miewa? Znalezienie
Pameli musiało być dla niej straszne. Bo wiesz, przez jedno lato były najlepszymi
przyjaciółkami.
- Tylko przez jedno lato?
- Pamela spędzała tu tylko wakacje. Uczyła się w jakiejś ekskluzywnej szkole z
internatem, a zimą jeździła na narty w Alpy. Ona i Irene stanowiły dziwną parę. Nie wiem,
czy jakieś dwie dziewczyny mogłyby się bardziej różnić od siebie.
- Może właśnie dlatego były dla siebie atrakcyjne. Maxine zastanawiała się nad tym
chwilę, a potem wzruszyła ramionami.
- Możliwe. Pamela była typową dziką małolatą. Ciągnęło ją do narkotyków i
chłopaków, a tatuś senator dawał jej wszystko, czego chciała. Zawsze miała najmodniejsze
ciuchy, a na szesnaste urodziny dostała bajeczny sportowy samochód.
- A Irene Stenson?
- Zupełne przeciwieństwo Pameli. Spokojna, pilna uczennica. Większość wolnego
czasu spędzała w bibliotece. Zawsze grzeczna wobec dorosłych, nigdy nie pakowała się w
kłopoty. I nigdy nie umawiała się na randki.
- Czym zajmowali się jej rodzice?
- Jej matka, Elizabeth, malowała, choć nie wydaje mi się, żeby kiedykolwiek coś
zarobiła na swoich obrazach. Ojciec, Hugh Stenson, był szefem policji w Dunsley.
- Czyli nie było ich stać na kupowanie córce najmodniejszych ciuchów i sportowych
samochodów.
Otóż to. Maxine skrzywiła się na widok pustego talerza na stoliku. - Nie wyłożyłeś
pączków dla gości.
- Wczoraj wyrzuciłem ostatnią partią. Mogłem albo je wyrzucić, albo zespawać i mieć
nową kotwicę do łódki. Zresztą mamy tylko jednego gościa, a ta pani raczej nic zachwyci się
pączkami, zwłaszcza tymi, które sprzedają w Dunsley Market.
- Chodzi o zasadą. Na szczęście kupiłam świeżą paczkę. - Wyjęła z papierowej torby
pudełko, rozdarła wieczko i zaczęła układać pączki na plastikowym talerzu. - To bardzo
zachęcające, jeśli rano masz ciastka i świeżo zaparzoną kawą. Tak jest we wszystkich
hotelach i zajazdach lepszej klasy.
- Lubię myśleć, że nasz motel jest klasą sam w sobie - odparł Luke. - Opowiedz mi
resztę historii panny Stenson.
- Cóż, tamtego lata, kiedy Pamela Webb skończyła szesnaście lat, postanowiła zrobić z
Irene swoją najlepszą przyjaciółkę. - Przechyliła lekko głowę, zamyślona. - Może
rzeczywiście podobał jej się kontrast, jaki stanowiły. Pewnie wykombinowała, że w
towarzystwie cichej, małej Irene ona będzie jeszcze bardziej błyszczeć. W każdym razie przez
całe lato były nierozłączne. Wszyscy zachodzili w głowę, dlaczego rodzice Irene pozwalają
jej się zadawać z Pamelą.
- Uważali, że Pamela wywiera zły wpływ? Maxine skrzywiła się.
- Najgorszy z możliwych. Wiele osób ostrzegało państwa Stenson, że jeśli nie
zabronią Irene kontaktów z Pamelą, to ich córka źle skończy. Mówiono, że wcześniej czy
później słodka, mała Irene padnie ofiarą diabelskiego wpływu seksu, narkotyków i rock and
rolla.
- Och, niewinne szaleństwa młodości.
- Tak, stare dobre czasy - przyznała Maxine. - Ale z jakiegoś powodu, którego nikt w
mieście nie rozumiał, Stensonowie nie mieli żadnych obiekcji co do przyjaźni między
dziewczynami. Może podobało im się, że Irene przebywa z córką senatora, choć ja nigdy nie
sądziłam, żeby Stensonom imponowały tego typu rzeczy.
Luke zerknął na domek numer 5. Większość świateł paliła się przez całą noc. Dopiero
po czwartej intensywna poświata w sypialni zmniejszyła się do niewyraźnego srebrzystego
błękitu. Pewnie Irene w końcu poszła spać, zostawiając zapaloną nocną lampką.
- Mów dalej - poprosił. Czuł, że ta historia nie kończy się dobrze.
- Pewnej nocy Hugh Stenson śmiertelnie postrzelił swoją żonę w kuchni ich domu.
Potem popełnił samobójstwo.
- Cholera. A co z Irene?
- Tamtego wieczoru Irene wyszła z Pamelą. Kiedy wróciła, znalazła ciała rodziców.
Maxine westchnęła. - Miała zaledwie piętnaście lat i była zupełnie sama, kiedy weszła do
kuchni. Nadal przechodzą mnie ciarki na samą myśl o tym, co wtedy czuła.
Luke milczał.
- Ta straszna tragedia wstrząsnęła lokalną społecznością - podjęła Maxine. - Później
rozeszły się plotki, że Elizabeth Stenson miała romans z kimś z Dunsley i Hugh dostał szału,
kiedy się o tym dowiedział.
- Dostał szału? Maxine skinęła głową.
- Ludzie mówili też, że Hugh widział wiele strasznych walk podczas swojej służby w
marines i cierpiał na to coś pourazowe.
- Zespół stresu pourazowego.
- No właśnie. Ponownie zerknął na domek numer 5 i zobaczył Irene idącą do recepcji.
Była ubrana tak samo jak wczoraj, w eleganckie czarne spodnie i czarny pulower.
Długi czarny płaszcz miała rozpięty; jego poły wirowały wokół czarnych skórzanych
kozaczków.
Pomyślał, że tragedia jej rodziców wyjaśnia cienie i tajemnice, które widział w tych
niesamowitych oczach.
Maxine zerknęła przez okno.
- Czy to Irene? Tak - odparł Luke.
- Nigdy bym jej nie poznała. Wygląda tak... Jak?
- Nie wiem. - Maxine zastanawiała się chwilę. - Nie jak tamta zdruzgotana
dziewczynka, którą pamiętam z pogrzebu.
Gdzie Irene zamieszkała po śmierci rodziców?
- Nie wiem. Tamtej nocy, kiedy doszło do tragedii, jeden z policjantów, Bob
Thornhill, zabrał ją do swojego domu. Następnego dnia przyjechała ciotka Irene, żeby się nią
zająć. A po pogrzebie nie widzieliśmy jej więcej.
- Aż do teraz. Maxine nie odrywała wzroku od Irene.
- Nie mogę uwierzyć, jak bardzo się zmieniła. Wygląda świetnie. A w szkole średniej
nawet nie chodziła na randki.
- Teraz pewnie chodzi - powiedział Luke. - I to często. Nie wyobrażał sobie, żeby
jakikolwiek mężczyzna mógł zignorować tak atrakcyjną kobietę.
- Kto by pomyślał, że będzie miała taką klasę? - Maxine wróciła do stolika z kawą i
pączkami. - Teraz ma jakieś trzydzieści dwa lata. I nadal używa panieńskiego nazwiska. Albo
nigdy nie wyszła za mąż, albo jest rozwiedziona i wróciła do swojego nazwiska.
- Nie wspominała o mężu - powiedział Luke. - I nie nosi obrączki. - Ciekawe,
dlaczego wróciła?
- Najwyraźniej po to, żeby zobaczyć się z Pamelą Webb.
- Idzie tam i znajduje ciało Pameli. Niesamowite. - Maxine wyrzuciła fusy z ekspresu
do kosza. - No wiesz, że jeśli nie jesteś gliną czy kimś takim, to jaka jest szansa, że w ciągu
całego życia znajdziesz trzy ciała? Większość ludzi widzi zwłoki tylko na pogrzebach, ale to
coś zupełnie innego.
- Ty byłaś ze swoją matką, kiedy umarła.
- Tak, ale... - Maxine zmarszczyła brwi, jakby nie wiedziała, jak to wyjaśnić. - Mama
długo chorowała i była pod opieką hospicjum. Jej śmierć nie była nagła czy niespodziewana.
Raczej spokojna. Jak swego rodzaju przejście.
- Rozumiem - powiedział cicho Luke.
Gwałtowna, niespodziewana śmierć wygląda zupełnie inaczej. Jej świadkowie doznają
szoku, z którego czasem nie potrafią się otrząsnąć.
- Biedna Irene. Te trzy trupy, które znalazła, to nie byli obcy ludzie. - Maxine wsypała
do ekspresu świeżą kawę. Najpierw rodzice, a teraz kobieta, która kiedyś była jej najlepszą
przyjaciółką. - Włączyła ekspres. - Gdy wyjechała z ciotką, w mieście dużo mówiło się o tym,
że pewnie doznała urazu na całe życie. Że nigdy nie będzie taka sama po tej nocy, kiedy
znalazła martwych rodziców. Że nigdy nie będzie w pełni normalna, jeśli wiesz, co mam na
myśli.
- Wiem - zapewnił.
- Słyszałam - ciągnęła Maxine - jak pani Holton mówiła, że znalezienie ciała Pameli to
mogło być zbyt wiele dla biednej Irene po tym, co wydarzyło się w przeszłości. Że to może
popchnąć ją na samą krawędź.
Luke patrzył, jak Irene podchodzi do drzwi recepcji. Wyglądała na opanowaną. Nie
sprawiała wrażenia kobiety niestabilnej psychicznie, która za chwilę rzuci się z klifu.
Drzwi otworzyły się i Irene weszła do środka.
Luke uznał, że „dzień dobry” nie będzie stosowne, biorąc pod uwagę okoliczności.
Zdecydował się na inne, bardziej odpowiednie powitanie.
- Witam - powiedział.
Uśmiechnęła się, ale jej oczy były nieufne i czujne.
- Witam.
- Dobrze pani spała? - zapytał.
- Nie. A pan?
- Też marnie. To by było na tyle, jeśli chodzi o poranną pogawędkę, pomyślał.
- Irene - zawołała Maxine. - Pamiętasz mnie? Maxine Spangler. Teraz Maxine Boxell.
- Maxine. - Uśmiech Irene zrobił się szerszy. - Luke mówił, że tu pracujesz. Zawsze
myślałam, że po skończeniu szkoły wyjedziesz z miasta.
- Wyjechałam. Poszłam do college'u na zarządzanie i rachunkowość. Potem dostałam
pracę w branży elektronicznej, wyszłam za mąż i urodziłam syna. - Maxine przewróciła
oczami. - Ale wyszło trochę inaczej, niż zakładały plany. Zostałam zwolniona z pracy, mąż
zostawił mnie dla swojej instruktorki jogi, a potem mama zachorowała. Wróciłam tu z
Bradym, moim synem, żeby się nią zająć.
- Jak się miewa?
- Zmarła pół roku temu.
- Tak mi przykro.
- Dziękuję.
- Bardzo lubiłam twoją mamę. Przyjaźniła się z moją mamą.
- Wiem - powiedziała Maxine.
- Postanowiłaś zostać w mieście po śmierci mamy?
- Raczej musiałam. Brady nie radził sobie zbyt dobrze w wielkomiejskim liceum.
Kiedy jego ojciec odszedł, trochę się rozkleił emocjonalnie. Miał coraz gorsze stopnie i zaczął
ładować się w kłopoty.
- Rozumiem.
- Doszłam do wniosku, że będzie mu lepiej w małym miasteczku, takim jak Dunsley.
Wygląda na to, że nieźle się tu zaaklimatyzował. Dostaje lepsze stopnie i ma parę dobrych
męskich wzorców. Sam McPherson zabiera go czasem na ryby, a Luke uczy go obchodzić się
z łodzią. Latem Brady będzie zabierał motelowych gości na ryby. Jest tym bardzo
podekscytowany.
- Jasne. - Irene posłała Luke'owi uważne spojrzenie. - Strasznie mi szkoda Pameli -
ciągnęła Maxine. - To musiało być dla ciebie ciężkie przeżycie, znaleźć ją martwą. - Sięgnęła
po dzbanek. - Co powiesz na gorącą kawę z pączkiem?
Maxine traci czas, pomyślał Luke. Irene wyglądała na osobę, która pija wyłącznie
egzotyczne herbaty lub kawę parzoną ze specjalnie palonych ziaren, zmielonych tuż przed
zaparzeniem. I był pewien, że nie cierpi pączków.
Ku jego zdziwieniu Irene uśmiechnęła się do Maxine i powiedziała. - Świetny pomysł.
Dziękuję.
Maxine rozpromieniła się. Podała jej kubek kawy i jeden z paczkowanych pączków w
małej serwetce.
Irene piła kawę małymi łyczkami i delikatnie skubała wstrętny pączek. Miała taką
minę, jakby smakowało jej i jedno, i drugie.
Dzieje się tu coś dziwnego, pomyślał Luke.
- Tak, znalezienie ciała Pameli to był straszny szok - powiedziała Irene. - Czy ostatnio
spędzała dużo czasu w Dunsley?
Co jest, do cholery? Luke czuł, że jego wewnętrzny radar wyłapujący kłopoty pędzi
prosto do czerwonej strefy.
- Nie więcej niż zazwyczaj - odparła Maxine, niczego nieświadoma. - Przez ostatnich
parę lat pokazywała się tu od czasu do czasu w weekendy. Zwykle towarzyszył jej facet albo
kilkoro miejskich przyjaciół.
- Wiedziałaś, że była w mieście?
- Tak, jasne. Wcześniej w tym tygodniu widziano ją, jak przejeżdżała obok baru. -
Maxine zerknęła na Luke'a. - Wieści szybko się rozchodzą, kiedy w mieście jest ktoś z
Webbów. Webbowie są jak miejscowa rodzina królewska, na wypadek gdybyś jeszcze się nie
zorientował.
- Odniosłem takie wrażenie, gdy zobaczyłem, że ratusz, park, szpital i główna ulica są
imienia Webba.
Maxine roześmiała się.
- Rodzina Webbów jest związana z Dunsley od czterech pokoleń.
- Te budynki i ulica zostały tak nazwane na cześć Victora Webba - wyjaśniła Irene. -
Dziadka Pameli. To on przed laty zbudował imperium artykułów sportowych. Kiedy stał się
bogaty, przekazał dużo pieniędzy rozmaitym organizacjom charytatywnym i wsparł wiele
projektów w naszym mieście.
Maxine nalała sobie kawy.
- Można powiedzieć, że Victor Webb to dobroczyńca Dunsley. Wielu miejscowych
jest mu wdzięcznych z tego czy innego powodu. Prawda, Irene?
Irene skinęła głową.
- Tak było, kiedy tu mieszkałam.
- Ale on tu nie mieszka - • zauważył Luke.
- Już nie powiedziała Maxine. Po założeniu sieci sklepów na siedzibę swojej kwatery
głównej wybrał San Francisco. A gdy sprzedał firmę za grube miliony, przeszedł na
emeryturę i wyprowadził się do Phoenix. Teraz widujemy go tylko jesienią, kiedy przyjeżdża
na polowanie. Ale nie zapomniał o Dunsley. - Maxine zmarszczyła nos. - Czego nie można
powiedzieć o jego synu, senatorze.
- Co przez to rozumiesz? - spytał Luke. - Ja ci wyjaśnię - zaoferowała się Irene. -
Ryland Webb zawsze był wyjątkowo ambitnym politykiem. Nigdy nie spędzał dużo czasu w
Dunsley. W każdym razie, kiedy ja tu mieszkałam. - Posłała Maxine pytające spojrzenie.
- Nic się nie zmieniło. - Maxine wzruszyła ramionami. Pokazuje się czasem jesienią,
żeby polować z ojcem, ale to wszystko.
Irene upiła kolejny łyk kawy.
- Pamiętam, jak mój ojciec kiedyś powiedział, że nie należy stawać na drodze
Rylandowi Webbowi, gdy ten czegoś chce.
- Trudno się z tym nie zgodzić - przytaknęła Maxine. - Ale myślę, że głównym
powodem, dla którego miejscowi nie darzą Rylanda sympatią, w przeciwieństwie do jego
ojca, jest to, że senator nie interesował się Dunsley, kiedy zaczął wygrywać wybory.
- Miasto nie miało z tego żadnych profitów, tak? - domyślił się Luke. Maxine
wskazała ręką krajobraz za oknami recepcji.
- Rozejrzyj się. Nie widać, żeby w Dunsley były realizowane jakieś duże projekty
finansowane z funduszy federalnych. Nic się tu nie buduje. Zero inwestycji, które mogłyby
wspomóc miejscową ekonomię.
- Osobiście uważam, że na tym polega urok tego miejsca - mruknął Luke. Maxine
roześmiała się.
- Powiedz to radzie miejskiej. Problem polega na tym, że nie mamy tu żadnych
nadzianych dobroczyńców, którzy pomogliby w sfinansowaniu kampanii wyborczych
Rylanda Webba, więc on nas po prostu ignoruje.
- Pamela angażowała się w kampanie ojca, prawda? - Irene zwróciła się do Maxine.
Maxine przytaknęła.
- Zaczęła dla niego pracować po skończeniu college'u. Pełniła rolę pani Webb. Nie
miał żony, która by go wspierała w tych wszystkich spotkaniach towarzyskich, które muszą
odbębnić politycy, bo nie ożenił się powtórnie po śmierci matki Pameli.
Irene wyglądała na zamyśloną.
- Ale to się miało zmienić, prawda? Parę tygodni temu senator Webb ogłosił swoje
zaręczyny.
- Zgadza się. - Maxine zamilkła, jej kubek zatrzymał się w połowie drogi do ust. - Nie
zastanawiałam się nad tym, ale teraz, kiedy o tym wspomniałaś, przyszło mi do głowy, że
Pamela wkrótce zostałaby bez pracy. Naprawdę świetnej pracy. Bo występując w roli
oficjalnej hostessy senatora Webba, sama była VTP - em.
- Tak - przyznała Irene. Obracała się wśród wpływowych ludzi nie tylko tu, w stanie,
ale również w Waszyngtonie.
Oczy Maxine rozszerzyły się ze zdumienia.
- Myślisz, że to dlatego się zabiła? Załamała się, bo miała przestać być ważna?
- Nie wiemy, czy Pamela się zabiła - powiedziała Irene spokojnie.
Wystarczy tego dobrego, pomyślał Luke. Czas przejąć kontrolę nad sytuacją. Sięgnął
do kieszeni po kluczyki od swojego SUV - a. - Jesteś gotowa na spotkanie z McPhersonem?
Możemy pojechać do miasta razem.
Irene zastanawiała się chwilę, a potem skinęła głową.
- Dobrze - powiedziała. Luke zdjął z wieszaka kurtkę.
- Jak długo planujesz u nas zostać, Irene? - zapytała Maxine.
- Chwilę. Luke założył kurtkę.
- Ma rezerwację na jeszcze jedną noc. Irene odstawiła pusty kubek i wrzuciła serwetkę
do kosza.
- Prawdopodobnie zostanę trochę dłużej, niż planowałam. Spojrzał na nią.
- O ile dłużej?
- To zależy. - Podeszła do drzwi i otworzyła je. - Zbierajmy się. Chyba nie chcemy się
spóźnić na spotkanie z szeryfem.
- Trochę mnie nie będzie, Maxine - rzucił Luke, ruszając w stronę drzwi.
- W porządku. - Maxine weszła za blat recepcji. - Nie ma powodu do pośpiechu.
Luke poszedł za Irene do SUV - a. Ledwie zdążył do drzwi pasażera, nim sama mogła
je otworzyć.
- Dziękuję - powiedziała uprzejmie. Wsiadła do środka i sięgnęła po pas. Zamknął
drzwi, obszedł samochód i usiadł za kierownicą.
- Mogę wiedzieć, co ty, u licha, przed chwilą robiłaś? - spytał, włączając silnik.
- Słucham?
- Nieważne. - Ruszył. - To było pytanie retoryczne. Już znam odpowiedź.
- O czym ty mówisz?
- Maglowałaś Maxine.
- Nie jestem pewna, co rozumiesz przez „maglowanie”. Uśmiechnął się, ale bez
wesołości.
- Umiem rozpoznać przesłuchanie. Postanowiłaś zrobić małe dochodzenie na własną
rękę, prawda?
Posłała mu przelotne spojrzenie. - Może.
- Wiem od Maxine, co cię łączyło z Pamelą Webb. Zdaję sobie sprawę, że znalezienie
ciała przyjaciółki było dla ciebie ciężkim przeżyciem. Ale to nie znaczy, że w jej śmierci
kryje się coś więcej.
Patrzyła przed siebie na wąską drogę, wiodącą do miasta.
- To, co zrobię, to moja sprawa - powiedziała spokojnie.
- Posłuchaj, przyznaję, że mieszkam w tym mieście dopiero od paru miesięcy, ale z
tego, co słyszałem, Sam McPherson to uczciwy glina. Nie ma powodu przypuszczać, że nie
przeprowadziłby normalnego dochodzenia, gdyby znalazł ku temu jakieś podstawy.
- Nie będzie żadnego dochodzenia. Nie, dopóki nie zechce tego senator Webb, a mogę
ci zagwarantować, że tak się nie stanie. Wręcz przeciwnie.
- Bo przygotowuje się do ogłoszenia swojego startu w wyborach prezydenckich?
- Właśnie. Ostatnią rzeczą, jakiej teraz potrzebuje, jest śledztwo w sprawie śmierci
jego córki.
Luke zacisnął ręce na kierownicy.
- Domyślam się, że to byłoby dla niego trochę kłopotliwe.
- Przez lata Webbom udawało się tuszować uzależnienie Pameli od narkotyków i jej,
nazwijmy to, wybryki młodości. Ale śledztwo z prawdziwego zdarzenia doprowadzi do
odgrzebania starych spraw, o których dowie się prasa, a jego rzecznik prasowy nie nadąży ze
sprostowaniami. To mogłoby zburzyć jego wizerunek oddanego ojca.
- Niezależnie od tego, co zrobi, i tak nie zdoła uciec przed mediami - zauważył Luke. -
Spowodowana przedawkowaniem śmierć córki senatora na pewno przykuje uwagę prasy.
- Wierz mi, Webb i jego ludzie są w stanie nad tym zapanować. Ale jeśli pojawi się
przypuszczenie, że Pamela mogła zostać zamordowana, rozpęta się prawdziwa burza.
- Cholera. - Westchnął. - Obawiałem się, że właśnie do tego zmierzasz. Nie
odpowiedziała, ale gdy na nią zerknął, zauważył, że zacisnęła dłonie w pięści.
- Naprawdę uważasz, że została zamordowana? - spytał łagodniejszym tonem.
- Nie wiem. Ale zamierzam się dowiedzieć.
- Masz jakieś dowody na poparcie tej tezy?
- Nie przyznała. Ale jeśli mam rację, istnieje duże prawdopodobieństwo, że śmierć
Pameli jest powiązana ze śmiercią moich rodziców przed siedemnastu laty.
- Zaczynasz mówić jak zwolenniczka teorii spiskowych.
- Wiem.
- Pewnie nie ma to dla ciebie znaczenia - powiedział cicho ale jest mi bardzo przykro z
powodu tego, przez co musiałaś przejść tamtej nocy, kiedy znalazłaś rodziców. To musiał być
koszmar.
Spojrzała na niego, zdziwiona tymi niespodziewanymi kondolencjami.
- Tak, to był koszmar. Zawahała się. - Dziękują. Wiedział lepiej od innych, że czasami
nie można powiedzieć już nic więcej. Skupił się najeździe.
Irene oparła łokieć o drzwi i podparła brodę dłonią.
- Nie mam konkretnych dowodów wskazujących na to, że Pamela mogła zostać
zamordowana. Coś jednak mam.
- Co takiego? - zapytał.
- Tamtego lata, kiedy przyjaźniłyśmy się z Pamelą, wymyśliłyśmy pewien kod,
którego używałyśmy, żeby przekazywać sobie ważne informacje, które miały pozostać
tajemnicą dla innych.
- No i?
- Pamela użyła tego kodu w mailu, w którym prosiła, żebym przyjechała do Dunsley
spotkać się nią.
Jego dłonie mocniej zacisnęły się na kierownicy.
- Bez urazy, ale kod wymyślony przez nastolatki to nie jest coś, na czym można się
oprzeć.
- Dla mnie to wystarczająco dużo - odparła.
ROZDZIAŁ 6
W centrum panował taki ruch, jakiego Luke jeszcze nie widział w Dunsley. Parking
przed pocztą był zastawiony licznymi furgonetkami, vanami i SUV - ami. Zerknął przez
szyby Ventana View Cafe i zobaczył, że wszystkie boksy są zajęte.
Długa, błyszcząca limuzyna zajmowała trzy miejsca na parkingu przed budynkiem
municypalnym, w którym znajdował się gabinet burmistrza, siedziba rady miejskiej i
departament policji. Luke wjechał w lukę obok wielkiego samochodu i przez chwilę siedział
w milczeniu, obserwując scenę wydarzeń.
- Czegoś mi tu brakuje - powiedział. Irene prychnęła ze wstrętem.
- Przedstawicieli mediów?
- Wygląda to, jakby wiadomość o śmierci Pameli Webb nie wydostała się jeszcze poza
granice miasta.
- Z wyjątkiem artykułu, który ukazał się w dzisiejszym porannym wydaniu ,,Glaston
Cove Beacon” - powiedziała z ponurą satysfakcją.
- Pomijając ten wyjątek - zgodził się. - Ale ponieważ wątpię, żeby ktokolwiek poza
mieszkańcami Glaston Cove czytał „Beacon”, można pokusić się o stwierdzenie, że sprawa
nie została jeszcze nagłośniona.
Irene rozpięła pas.
- ”Dunsley Herald” zbankrutował lata temu. Wątpię, żeby w „Kirbyville Journal” już
się czegoś dowiedzieli. I masz rację co do ograniczonego zasięgu „Beacon”. - Uśmiechnęła
się chłodno. - A to oznacza, że nadal mamy wyłączność.
- Wiesz - zaczął, ostrożnie słowa dobierając - może warto by ustalić, jak zamierzamy
załatwić tę rozmowę z McPhersonem. Strategia jeszcze nikomu nie zaszkodziła.
Rozmawiał sam ze sobą. Irene wysiadła już z samochodu, zatrzasnęła za sobą drzwi i
ruszyła w stronę wejścia do budynku. Widział, jak sięga do torby i wyciąga jakieś małe
urządzenie.
Magnetofon, pomyślał. Dostrzegł, że wsunęła go do kieszeni płaszcza. - I pomyśleć,
że przyjechałem tu w poszukiwaniu ciszy i spokoju - powiedział do pustego fotela pasażera.
Wysiadł, schował kluczyki do kieszeni i poszedł za Irene. Zrównał się z nią w chwili,
kiedy przechodziła przez drzwi ratusza.
Niedaleko wejścia wysoki, dystyngowany mężczyzna o znajomym profilu rozmawiał
ściszonym głosem z Samem McPhersonem.
Ryland Webb miał gęste srebrzyste włosy, które wydawały się idealne do pełnienia
urzędu publicznego. I odpowiednią twarz do tej roboty, pomyślał Luke. Połączenie surowej
kanciastości człowieka z Zachodu i rysów starej arystokracji świetnie wychodziło na
zdjęciach.
Atrakcyjna, zadbana kobieta tuż po trzydziestce stała u jego boku, ściskając jego dłoń
w bezgłośnym geście pełnego miłości poparcia. Narzeczona, uznał Luke.
Po drugiej stronie korytarza poważny, sprawiający wrażenie nerwowego mężczyzna
prowadził rozmowę telefoniczną. Droga skórzana aktówka stała „parta o jego nogę.
- Pamela miała liczne problemy, o czym zresztą wszyscy w mieście wiedzieli -
powiedział Webb do Sama. Potrząsnął głową w melancholijnym geście zrozpaczonego ojca,
który zawsze obawiał się, że jego córka się doigra, niezależnie od tego, jak bardzo starał się ją
przed tym uchronić. - Wiesz równie dobrze jak ja, że Pamela zmagała się ze swoimi
wewnętrznymi demonami od czasu, kiedy była nastolatką.
- Myślałem, że w ostatnich latach już sobie radziła - odparł Sam spokojnie.
- Znowu chodziła do psychiatry - powiedział Ryland. - Ale najwyraźniej choroba
wreszcie ją pokonała.
- Nie wygląda na to, żeby przedawkowała narkotykami z ulicy. - Sam zmarszczył
brwi. - Buteleczka, którą znaleźliśmy na stoliku, była na receptę. Muszę skontaktować się z
lekarzem, który ją wypisał.
Ryland skinął głową.
- To będzie doktor Warren. Pracował z Pamelą od jakiegoś czasu. Ale to nie jego
wina. Jestem pewien, że nie zdawał sobie sprawy, że Pamela może planować samobójstwo.
Mężczyzna z aktówką zakończył rozmowę telefoniczną i podszedł do Rylanda.
- Przepraszam, że przerywam, sir, ale właśnie dzwoniłem do firmy, która zajmuje się
pogrzebem. Parę minut temu zabrali ciało pańskiej córki ze szpitalnej kostnicy i są w drodze
powrotnej do San Francisco. My też powinniśmy się zbierać. Jeszcze chwila i media zwietrzą
tragedię. Musimy mieć gotowe oświadczenie.
- Oczywiście, Hoyt - powiedział Ryland. - Porozmawiamy później, Sam.
- Jasne - odparł szeryf. Irene zagrodziła Rylandowi drogę.
- Senatorze Webb, jestem Irene Stenson. Pamięta mnie pan? Byłam przyjaciółką
Pameli w dawnych czasach, tutaj w Dunsley.
Ryland był wyraźnie zaskoczony, ale już po chwili zmienił wyraz twarzy na ciepły i
uprzejmy.
- Irene, moja droga. Oczywiście, że cię pamiętam. Minęło bardzo dużo czasu. Ależ się
zmieniłaś. Ledwie cię poznałem. - Zasępił się. - Sam mówi, że to ty znalazłaś Pamelę.
Luke uznał, że czas się włączyć.
- Nie była sama - powiedział. - Była ze mną. Nazywam się Luke Danner.
- Danner. Ryland lekko zmrużył oczy. Sam wspominał mi o nowym właścicielu
motelu, który również tam był. - Wskazał na kobietę u swojego boku. - Luke, Irene,
pozwólcie, że wam przedstawię moją narzeczoną, Alexę Douglass.
- Witam - Alexa wdzięcznie skinęła głową. - Przykro mi, że poznajemy się w tak
smutnych okolicznościach.
- Proszę wybaczyć, sir - wtrącił się Hoyt. - Naprawdę musimy się zbierać. - Dobrze,
Hoyt - rzekł Ryland. - Irene, Luke, to mój asystent Hoyt Egan.
To on pilnuje, żebym trzymał się planu. Jak pewnie wiecie, to dla mnie gorący okres.
Kolejne dwa miesiące mam wypełnione pozyskiwaniem funduszy na kampanię. A teraz
muszę się jeszcze zająć pogrzebem Pameli.
- Aż strach pomyśleć, że spotkanie ze sponsorami i pogrzeb pańskiej córki może
wypaść w tym samym czasie - mruknęła Irene. - Co wybrać?
Zapadła niezręczna cisza. Luke miał ochotę się roześmiać na widok miny Rylanda.
Ale senator błyskawicznie doszedł do siebie. Ignorując Irene, skupił całą uwagę na
Luke'u.
- Nie do końca rozumiem, w jakim celu chcieliście się wczoraj spotkać z Pamelą.
- To skomplikowane - odparł Luke. Irene wyjęła z kieszeni magnetofon i przypięła go
do paska swojej torby na ramię. Z drugiej kieszeni wyciągnęła długopis i notatnik.
- Senatorze Webb, reprezentuję „Glaston Cove Beacon”. Być może pan wie, że w
dzisiejszym wydaniu poinformowaliśmy o śmierci pańskiej córki.
- To niemożliwe - żachnął się Hoyt. - Nikt z mediów jeszcze nie wie, że Pamela nie
żyje.
- Właśnie powiedziałam, że jestem dziennikarką - tłumaczyła cierpliwie Irene. -
Artykuł ukazał się dziś rano. Można go również znaleźć na stronie internetowej „Beacon”. -
Zwróciła się do Rylanda. - Czy zostanie przeprowadzona autopsja, żeby ustalić przyczynę
śmierci?
Twarz Rylanda zapłonęła gniewem, ale znów trwało to tylko chwilę.
- Zdaję sobie sprawę, że znalezienie ciała Pameli musiało być dla ciebie szokiem,
Irene. Ale muszę postawić sprawę jasno: nie zamierzam rozmawiać o szczegółach
dotyczących śmierci mojej córki z przedstawicielami prasy, w tym z tobą. To sprawa osobista
i wydaje mi się, że ze wszystkich ludzi właśnie ty powinnaś to rozumieć.
Irene drgnęła lekko, jakby dostała w twarz, ale nie cofnęła się. Luke widział, że
zapisuje coś w notatniku.
- Czy szeryf McPherson mówił panu, że powodem mojego przyjazdu do miasta był
mail od Pameli, w którym prosiła mnie o spotkanie? - spytała.
Ryland był zaskoczony tą informacją.
- Pamela kontaktowała się z tobą? Czego chciała?
- Nie wyjaśniła. Prosiła tylko, żebym tu przyjechała i porozmawiała z nią. Ryland
obrócił się do Sama.
- Nie mówiłeś mi o tym. Twarz szeryfa przybrała ciemnoczerwoną barwę.
- Nie sądziłem, że to istotne.
- Sir - przerwał nerwowo Hoyt - naprawdę musimy jechać. Ryland zignorował go i
ponownie zwrócił się do Irene.
- Nie wiedziałem, że ty i Pamela utrzymywałyście kontakt. - Ten mail był pierwszą
wiadomością, jaką dostałam od niej od siedemnastu lat powiedziała Irene spokojnie. - I
bardzo mnie to zaskoczyło.
- W żaden sposób nie dała ci do zrozumienia, o czym chce z tobą rozmawiać?
dopytywał się Ryland.
- Nie - odparła Irene. - Ale odniosłam wrażenie, że miało to związek z przeszłością.
- Z przeszłością? Czy chodziło o waszą przyjaźń? - Wyraźnie się uspokoił. - Tak, to
by miało sens. Pewnie chciała się pożegnać ze starą przyjaciółką. Słyszałem, że ludzie, którzy
zamierzają popełnić samobójstwo, czasami tak robią.
- Naprawdę? Kto panu to mówił? - zapytała Irene, notując pospiesznie.
- Chyba gdzieś o tym czytałem. - Ryland zerknął na magnetofon. - Pamela leczyła się
z poważnej depresji klinicznej - dodał, starannie wymawiając każde słowo.
- Nie sądzę, żeby Pamela chciała się ze mną pożegnać, senatorze - powiedziała Irene. -
Myślę, że raczej chciała porozmawiać o okolicznościach towarzyszących śmierci moich
rodziców, Hugh i Elizabeth Stenson. Na pewno pamięta pan tę sprawę.
- O czym ty mówisz, do diabła? Alexa zacisnęła wymanikiurowane dłonie na rękawie
narzeczonego.
- Ryland?
- Wszystko w porządku, kochanie - zapewnił. - Przed wielu laty w Dunsley rozegrała
się straszna tragedia. Morderstwo i samobójstwo. Oboje rodzice Irene umarli. - Podniósł
lekko głos i mówił prosto do magnetofonu. - Biedna Irene znalazła ciała. Wszyscy mówili, że
doznała w związku z tym poważnego urazu i prawdopodobnie już nigdy nie będzie całkiem
normalna. Ale nie ma obawy, śmierć Pameli w żaden sposób nie wiąże się z tamtą sprawą.
Alexa spojrzała na Irene.
- Proszę przyjąć moje wyrazy współczucia, pani Stenson.
- Dziękuję. - Irene nie odrywała wzroku od Rylanda. - Czy nie uważa pan, że istnieje
możliwość, że śmierć Pameli ma związek z tym, co wydarzyło się przed laty?
- Nie - odparł Ryland. Hoyt Egan wpatrywał się w Irene z rosnącym przerażeniem.
- To, co pani sugeruje, pani Stenson, jest absolutnie niemożliwe. A jeśli pani gazeta
opublikuje te insynuacje, senator skonsultuje się ze swoimi prawnikami.
Ryland spojrzał na Irene surowo.
- Sama mówiłaś, że nie kontaktowałaś się z Pamelą od wyjazdu z Dunsley. Nie wiesz
więc, jak bardzo była niestabilna. Sam twierdzi, że na miejscu zdarzenia nie znalazł niczego,
co by wskazywało na inną przyczynę śmierci niż przedawkowanie. Ze względu na
wszystkich, których ta sprawa dotyczy, ale przede wszystkim przez wzgląd na pamięć mojej
córki proszę, żebyś to sobie darowała.
Alexa obdarzyła Irene uprzejmym uśmiechem.
- Może zainteresuje panią, pani Stenson, że po powrocie do Waszyngtonu Ryland
zamierza przedłożyć projekt ustawy zwiększającej fundusze na badania nad zdrowiem
psychicznym.
- Tak, to sprawia, że czuję się o wiele lepiej mruknęła Irene. Luke zauważył, że wbiła
paznokcie w skórzany pasek swojej torby.
- Senator jest naprawdę bardzo zajęty - oznajmił Hoyt. - Nie możemy zwlekać z
wyjazdem ani chwili dłużej.
Stanął przed Rylandem i Alexą i poprowadził ich do drzwi. Senator zatrzymał się w
progu, odwrócił i spojrzał na Irene.
- Mam nadzieję, że będziesz pamiętać, że jesteś przede wszystkim przyjaciółką
rodziny.
- Nigdy nie zapomnę, że Pamela była kiedyś moją najlepszą przyjaciółką - odparła.
Na twarzy Rylanda pojawił się wyraz niepewności. Widać było, że senator nie bardzo
wie, jak potraktować to oświadczenie. Nim zdążył zareagować, Hoyt Egan wkroczył do akcji
i przeprowadził go przez drzwi.
- Nigdy nie słyszałem o „Glaston Cove Beacon” - powiedział do szefa. - To musi być
bardzo mała gazeta. Proszę się nie martwić, sir, nie będzie z nimi żadnego problemu.
Wyszli z budynku i wszyscy troje wsiedli do limuzyny. Luke spojrzał na Irene.
- Zdaje się, że właśnie wytrąciłaś z równowagi senatora Stanów Zjednoczonych. Moje
gratulacje.
- I co z tego? - Wsunęła dłonie do kieszeni płaszcza. - Nie będzie żadnego
dochodzenia, prawda, Sarn?
Sam drgnął lekko, jakby zaskoczony, że ktokolwiek pamiętał, że on też tu jest.
- Dopóki nie będziesz miała czegoś więcej oprócz tego maila, w którym Pamela
prosiła cię o spotkanie, nie mam powodu wszczynać dochodzenia odparł cicho.
Uśmiechnęła się chłodno.
- I wiele powodów, żeby go nie wszczynać. Sam zacisnął usta.
- Myślisz, że się wycofuję, bo nie chcę podpaść Rylandowi Webbowi? Irene skrzywiła
się.
- Nie powinnam była tego sugerować. Ale z drugiej strony, nie sposób zaprzeczyć, że
Webb jest wpływowym człowiekiem.
- Jest wpływowy, ale jest też ojcem, którego córka właśnie odebrała sobie życie, czy
to celowo, czy przez przypadek. Twój tata kiedyś powiedział mi, że rodziny zwykle starają się
utrzymać samobójstwo w tajemnicy. Przez ostatnie lata miałem do czynienia z kilkoma
przypadkami samobójstw i przekonałem się, że miał rację. Zdumiewające, ile ludzie są w
stanie zrobić, żeby to nie wyszło na jaw. Irene westchnęła.
- Wiem.
- Uważam - ciągnął Sam - że rodzina ma prawo do swoich tajemnic. Spojrzał na
Luke'a, najwyraźniej szukając wsparcia. Luke wzruszył ramionami.
- To zależy od rodzaju tajemnic. Ale jedno jest pewne - ma je każda rodzina.
ROZDZIAŁ 7
Gdy czterdzieści minut później Sam odprowadził ich do drzwi ratusza, Irene nadal
była wściekła. Próbowała się opanować. Powtarzała sobie, że przecież od początku wiedziała,
że szanse na przekonanie McPhersona, by wszczął dochodzenie, są równe zeru.
- Daj sobie trochę czasu - powiedział Sam. - Znalezienie Pameli było dla ciebie
ciężkim przeżyciem, ale kiedy pierwszy szok minie, zdasz sobie sprawę, że to naprawdę było
przedawkowanie, a nie morderstwo.
- Jasne - mruknęła.
Luke nie odezwał się, tylko wziął ją pod ramię, zaprowadził do samochodu i otworzył
drzwi od strony pasażera. Irene wsiadła szybko do środka.
Luke usiadł za kierownicą i wyjechał z parkingu. Wszystkie spojrzenia gości Ventana
View Cafe były utkwione w SUV - ie.
- Banda sępów szepnęła Irene.
- To małe miasteczko - powiedział Luke spokojnie. - Nic dziwnego, że śmierć Pameli
Webb, córki senatora i miejscowej niegrzecznej dziewczynki, przyciąga uwagę.
Ścisnęła mocniej torbę, którą położyła na kolanach.
- Tak samo gapili się na mnie podczas pogrzebu moich rodziców. Zerknął na nią, a
potem skoncentrował się na drodze.
- Uważam, że McPherson ma rację - powiedział po chwili. - Śmierć twojej
przyjaciółki to był albo wypadek, albo samobójstwo.
- Nie kupuję tego.
- Właśnie widzę. Ale oddaj McPhersonowi sprawiedliwość. On nie próbuje
zatuszować sprawy. Przedstawił ci wszystkie fakty. Nie ma żadnego powodu, żeby
wszczynać śledztwo.
- A co z mailem, który od niej dostałam? Jak mógł to zignorować?
- Wcale nie zignorował - tłumaczył Luke. Tak samo jak Webb uważa, że Pamela
planowała samobójstwo i chciała się pożegnać z niektórymi osobami ze swojej przeszłości.
- To dlaczego nie zaczekała z tym pożegnaniem, tylko się zabiła?
- Ludzie, którzy planują samobójstwo, nie kierują się taką zwykłą logiką. Koncentrują
się na swoim bólu i cierpieniu.
Spokój, z jakim o tym mówił, sprawił, że przeszedł ją dreszcz.
- Mówisz, jakbyś miał osobiste doświadczenia z samobójstwem.
- Moja matka zabiła się, kiedy miałem sześć lat. Przymknęła oczy, chcąc opanować
zalewającą ją falę współczucia.
- Dobry Boże, Luke. - Uniosła powieki i spojrzała na niego. - Tak mi przykro. Skinął
głową.
- Wczorajsza noc musiała być dla ciebie bardzo trudna - powiedziała cicho.
- Sam chciałem za tobą pojechać. Zmarszczyła brwi.
- Dlaczego za mną pojechałeś? Nadal mi tego nie wyjaśniłeś. Jego usta wykrzywił
lekki grymas.
- Kiedy widzę kropki, ogarnia mnie przemożna potrzeba, żeby je połączyć.
- Jestem kropką? Rzucił jej szybkie, taksujące spojrzenie, a potem pokręcił głową z
rezygnacją.
- Nie zamierzasz tego odpuścić, prawda?
- Śmierci Pameli? Nie.
- Skąd u ciebie taka cholerna pewność, że kryje się w tym jakaś tajemnica? Chodzi
tylko o ten mail, czy może jest coś jeszcze?
- Mam przeczucie.
- Przeczucie.
- Tak.
- Samo przeczucie to za mało.
- Za mało? A kto przed chwilą przyznał, że pojechał za mną zeszłej nocy, bo czuł, że
jestem kropką czekającą na to, by ją połączyć z inną kropką?
- W porządku, tu akurat mogą przyznać ci rację odparł. Ale co to była za akcja z
Rylandem Webbem? Czy według ciebie Webb podejrzewa, że za śmiercią jego córki kryje się
coś więcej niż prochy i alkohol, i chce to ukryć?
Zastanawiała się chwilę.
- Na pewno nie chce żadnego dochodzenia, może nie?
- A dziwisz mu się?
- Nie. - Skrzyżowała ręce na piersi. - To bardzo ambitny facet, całkowicie
skoncentrowany na swojej karierze. Nie miał dla Pameli czasu siedemnaście lat temu, więc z
pewnością nie chce tracić na nią czasu także teraz.
- Posłuchaj mnie, Irene Stenson. Jeśli zamierzasz wystąpić przeciwko Rylandowi,
lepiej upewnij się, że masz za sobą jakieś szerokie plecy. Webb to bardzo wpływowy
człowiek.
- Myślisz, że tego nie wiem? Przez chwilą Luke prowadził w milczeniu.
- Sam McPherson dobrze znał Pamelę, prawda?
- Byli przyjaciółmi w dawnych czasach - odparła, trochę zaskoczona tym pytaniem. -
Ale nie wiem, jak wyglądały relacje między nimi na przestrzeni ostatnich siedemnastu lat.
- Miałaś kiedyś wrażenie, że mógł być nią zainteresowany jako kobietą?
- Nie - odparła - i jestem prawie pewna, że Pamela też nie. Sam był od niej sporo
starszy. Ona była wtedy szesnastolatką a on miał dwadzieścia kilka lat.
- To nie taka duża różnica wieku.
- Dla dziewczyny ze szkoły średniej raczej duża. - Zabębniła palcami w siedzenie. -
Poza tym, o ile pamiętam Pamela traktowała go tak, że było dla mnie jasne, że nie łączył ich
żaden romantyczny związek.
- A jak go traktowała?
- Jak przyjaciela, niejako potencjalny kolejny podbój.
Uniósł brwi.
- Dokonywała podbojów jako szesnastolatka?
- Pewnie. I nigdy nie brakowało chętnych, żeby ich uwieść. Pamela była piękna i
uwielbiała flirtować. Faceci padali jak muchy. Ale nie tylko jej wygląd i seksapil sprawiały,
że cieszyła się taką popularnością.
- Była jedną z Webbów.
- Otóż to. Pamiętasz, co powiedziała Maxine? Webbowie to miejscowa rodzina
królewska.
- Może McPherson chciał być jednym z jej amantów, a ona go zignorowała -
zastanawiał się Luke. - Może dorobił się na jej punkcie jakiejś obsesji w stylu „jeśli ja nie
mogę jej mieć, to nikt inny też nie”.
- Więc czemu czekał tak długo, żeby ją zabić?
- A skąd mam wiedzieć? To twoje śledztwo, nie moje. Próbuję ci tylko uświadomić,
że jeśli chcesz zrobić listę potencjalnych zabójców, to może ona być naprawdę długa.
- Nie sądzę - powiedziała spokojnie.
- Jak to?
- Wszyscy sugerują, że Pamela prosiła mnie o przyjazd do Dunsley, bo chciała się
pożegnać. Ale czy kobieta cierpiąca na poważną depresję pamiętałaby o dziewczynie, z którą
przyjaźniła się przez trzy miesiące siedemnaście lat temu? Myślę, że napisała do mnie, bo
chciała powiedzieć mi coś ważnego o przeszłości.
- O śmierci twoich rodziców.
- Tak.
- Dobrze, podejdźmy do tego logicznie. Prawie się uśmiechnęła.
- Co oznacza, że zamierzasz podważyć mój wniosek.
- Tak, bo ten wniosek opiera się na chwiejnych fundamentach. Co Pamela mogła
wiedzieć o tragedii twoich rodziców? I dlaczego jeżeli coś wiedziała, czekała siedemnaście
lat, żeby ci o tym powiedzieć?
- Nie znam odpowiedzi na te pytania, ale Pamela Webb była ostatnią osobą, którą
widziałam tamtej nocy, zanim... znalazłam mamę i tatę.
Spojrzał na nią. - Ostatnią osobą?
- Zadzwoniła do mnie po południu i spytała, czy chcę się z nią spotkać. Miałyśmy
posiedzieć trochę u niej, a potem zjeść kolację w barze i pójść do kina. Mama pozwoliła mi
iść, pod warunkiem, że dotrzymam obietnicy.
Jakiej?
- Chodziło o umowę, którą zawarłam z rodzicami tamtego lata. Powiedzieli, że gdyby
Pamela przy mnie piła albo brała narkotyki, mam natychmiast się z nią pożegnać i wracać do
domu.
- Czyli rodzice nie zabraniali ci spędzać czasu z Pamelą, dopóki stosowałaś się do
określonych reguł.
- Nie. Chyba było im szkoda Pameli, bo Ryland w ogóle się nią nie interesował.
Miałam wracać do domu, gdyby Pamela zaczęła pić albo ćpać, ale ona nigdy tego nie robiła,
kiedy z nią byłam.
- Nigdy?
- Ani razu. Wiedziała, że jeśli zdarzy się coś nielegalnego, nigdy więcej nie będę
mogła się z nią spotkać. W końcu mój tata był szefem policji.
- Jak spędziłyście tamten wieczór?
- Zjadłyśmy kolację w Ventana View Cafe i poszłyśmy do kina. Potem wsiadłyśmy do
samochodu Pameli. Wiedziała, że musi mnie odwieźć prosto do domu, bo tata zabronił mi
wyjeżdżać z nią za granice miasta. Ale nagle skręciła na Lakefront Road i pojechała do
Kirbyville.
- Co zrobiłaś?
- Na początku myślałam, że po prostu się ze mną drażni. Kiedy zorientowałam się, że
Pamela nie żartuje, poprosiłam ją, żeby zawróciła, ale ona tylko się roześmiała i jechała dalej.
Wściekłam się i zagroziłam, że wyskoczę z samochodu. Wtedy przyspieszyła. Przestraszyłam
się.
- Myślisz, że brała jakieś narkotyki, tylko ty o tym nie wiedziałaś?
- Oskarżyłam ją o to. Ale powiedziała, że niczego nie brała. Jechała za szybko, żebym
mogła wydostać się z samochodu, więc zrobiłam jedyne, co mi pozostało; zapięłam ciaśniej
pas i modliłam się, żeby znudziła się tą zabawą i zawróciła.
- Zawróciła?
- Nie. Kiedy jechałyśmy do Kirbyville, musiała zwolnić. Powiedziałam jej, że zaraz
wysiądę i zadzwonię do rodziców, żeby po mnie przyjechali. Wtedy Pamela zaczęła płakać,
przeprosiła i powiedziała, że odwiezie mnie do domu. Byłam wściekła, bo wszystko zepsuła.
Przez całą drogę do Dunsley nie odzywałyśmy się do siebie. Obie zdawałyśmy sobie sprawę,
że nie będę mogła się z nią więcej spotykać.
- Bo zamierzałaś powiedzieć rodzicom, co się stało, a oni by cię uziemili?
Uśmiechnęła się smutno.
- Nie było sensu nawet próbować kłamać. Od razu by się zorientowali. Pamela
wiedziała to tak samo jak ja. Odwiozła mnie i bez słowa wysadziła na podwórku przed
domem. Odjechała, zanim zdążyłam wyjąć z kieszeni klucze. Nigdy więcej jej nie widziałam.
Urwała, bo zrobiło jej się zimno, jak zawsze gdy mówiła o tamtej nocy. Gdyby
mówiła dalej, zaczęłaby się trząść. Luke skręcił na drogę prowadzącą do motelu.
- Wydaje mi się bardzo mało prawdopodobne powiedział po chwili żeby Pamela
czekała aż tak długo, gdyby rzeczywiście wiedziała coś ważnego o wydarzeniach tamtego
wieczoru.
- Może dopiero niedawno poznała jakieś nowe fakty.
- Skłaniasz się ku temu, prawda? - Urwał i zmarszczył brwi. - Co, u diabła? Patrzył na
samochód stojący przed budynkiem recepcji. Atrakcyjny dwudziestoparoletni mężczyzna
opierał się swobodnie o futrynę.
- Ty naprawdę masz problem z gośćmi - powiedziała.
- To nie jest żaden gość. - Luke zatrzymał SUV - a obok drugiego samochodu i
wyłączył silnik. - To Jason. Mój młodszy brat.
Z jakiegoś powodu wiadomość, że Luke ma rodzinę, była dla niej zaskakująca.
Dlaczego zakładała inaczej? To oczywiste, że ma krewnych, pomyślała. Większość ludzi ma
całą masę krewnych. Ona była wyjątkiem od tej reguły, bo po śmierci ciotki przed kilku laty
nie został jej nikt. Ale to nie powód, by zakładać, że wszyscy, których spotyka, są w tej samej
sytuacji.
Mimo to w Luke'u było coś, co kazało jej myśleć, że on także jest sam; jakaś rezerwa,
jakby on również patrzył na świat z dystansu.
Przyglądała się Jasonowi przez szybę samochodu. Jason był nie tylko młodszy, ale też
wyższy i przystojniejszy od Luke'a. Nie bardziej seksowny, po prostu przystojniejszy.
Uświadomiła sobie, że biorąc pod uwagę dużą różnicę wieku między nimi i fakt, że
Luke stracił matkę, kiedy miał sześć lat, musieli być braćmi przyrodnimi.
Luke wysiadł z samochodu. Jego twarz przybrała nieprzyjemny wyraz. Nie był
zachwycony na widok brata.
- Co tu robisz, Jase? - - spytał. - Nie spodziewałem się ciebie. Jason rozłożył ręce.
- Spokojnie, bracie. Po prostu pomyślałem, że wpadnę i zobaczę, jak ci się wiedzie w
branży hotelarskiej.
Uśmiechał się, ale nie zdołało to rozproszyć napięcia, jakie wisiało w powietrzu
pomiędzy tymi dwoma mężczyznami. Luke otworzył drzwi od strony pasażera.
- Jason, poznaj Irene Stenson. Jest gościem w moim motelu.
- Witaj, Jason. - Uśmiechnęła się i wysiadła. Jason skinął głową, a w jego oczach
błysnęło zaciekawienie.
- Miło mi panią poznać, pani Stenson. Pomyślała, że taksujące spojrzenie, jakim ją
obrzucił, nie było wynikiem zainteresowania jej osobą. Zastanawiał się, co łączyło ją i Luke'a.
- To skomplikowane - powiedziała. Jason zamrugał, zaskoczony. A potem uśmiechnął
się szeroko.
- Jak wszystko, co dotyczy mojego brata.
- O czym wy mówicie? - burknął Luke.
- O niczym ważnym - odparła Irene. - Cóż, zostawię was samych, żebyście mogli
spokojnie porozmawiać, o czym tam musicie.
Uśmiechnęła się promiennie do obu mężczyzn i odeszła.
Cokolwiek się tu działo, nie dotyczyło jej. To była ich sprawa rodzinna.
ROZDZIAŁ 8
Jason opadł na jeden z foteli na werandzie i wziął łyk kawy, którą przed chwilą podał
mu brat. Skrzywił się.
- Wiesz - powiedział - gdybyś zainwestował w jeden z tych specjalistycznych
włoskich ekspresów, mógłbyś podawać kawę, którą da się wypić.
Luke usiadł w fotelu naprzeciwko Jasona.
- Nie piję kawy dla smaku. Piję ją, bo jest gorąca i pomaga mi się skoncentrować.
- Mogę zapytać, na czym się koncentrujesz w tej chwili? Luke spojrzał w stronę
domku numer 5.
- Na Irene Stenson.
- Tak myślałem. Popraw mnie, jeśli się mylę, ale mam wrażenie, że ona nie jest
zwykłym gościem.
- Nie mylisz się. Zeszłej nocy zawiązała się między nami szczególna więź.
- Cholerka, czy właśnie tak nazywacie to tutaj w górach?
- Niezupełnie - odparł Luke. - Irene i mnie łączy więź, jaka rodzi się między ludźmi,
kiedy razem znajdują ciało.
- Co?! - Jason prychnął kawą, którą właśnie miał przełknąć.
- Ubiegłej nocy Irene pojechała się spotkać ze swoją dawną przyjaciółką, córką
senatora Webba. Znalazła ją martwą. Wypadek z alkoholem i prochami.
- Czekaj no. - Jason bardzo wolno opuścił kubek. - Mówisz o senatorze Rylandzie
Webbie, który przygotowuje się do wyścigu do Białego Domu?
- Owszem.
- Jego córka nie żyje? Nie słyszałem nic na ten temat w wiadomościach.
- Wkrótce usłyszysz. Zdaje się, że było to na pierwszej stronie w dzisiejszym wydaniu
„Glaston Cove Beacon”.
- Tak się składa, że nie czytuję „Glaston Cove Beacon”. Właściwie nawet nie
słyszałem o tej gazecie.
- Jak większość ludzi. Mieli wyłączność, bo Irene tam pracuje. Informacja o śmierci
Pameli Webb dotrze do liczących się mediów dziś po południu albo jutro rano.
Jason zmarszczył brwi. - Alkohol i prochy?
- Tak to wyglądało.
- Samobójstwo? Luke wpatrywał się w jezioro.
- Albo nieumyślne przedawkowanie. Trudno powiedzieć.
- To musi być niezły szok tak kogoś znaleźć.
Luke poczuł, że zaciskają mu się szczęki. Wiedział, co tak naprawdę myślał Jason i co
pomyślą pozostali członkowie rodziny, kiedy dowiedzą się, co się stało. Przez ostatnie pół
roku coraz bardziej martwili się o niego. Sprawa ze śmiercią Pameli Webb jeszcze spotęguje
ich niepokój.
- To było znacznie trudniejsze dla Irene - powiedział spokojnie. - Ja nawet nie znałem
Pameli Webb, ale ona przyjaźniła się z nią w szkole średniej.
- I tak się złożyło, że byłeś z Irene, kiedy znalazła swoją przyjaciółkę martwą?
- Tak.
- Jak do tego doszło, jeśli mogę zapytać?
- Zobaczyłem, że wyjeżdża w nocy z motelu, i pojechałem za nią - odparł Luke.
- Tak po prostu? - Tak. - Często to robisz?
- Co takiego?
- Śledzisz swoich gości?
- Nie. Na ogół staram się ich unikać. Większość z nich to prawdziwe utrapienie.
- Ale nie ona? - Ona też jest utrapieniem. - Luke wziął łyk kawy. - Ale jest inna. -
Czas zmienić temat. - Dlaczego przyjechałeś, Jase?
- Mówiłem ci. Chciałem zobaczyć, jak ci się wiedzie.
- Spróbuj jeszcze raz. Jason wskazał domki przycupnięte wśród drzew.
- Daruj sobie. Staruszek ma rację. Nie pasujesz do tego miejsca. Nadajesz się do
prowadzenia podrzędnego motelu tak samo jak ja.
- Nie nadaję się też do pracy w rodzinnym biznesie. Próbowałem, pamiętasz? Nie
wyszło.
- Dlatego, że na to wszystko nałożyły się problemy, jakie mieliście z Katy - odparł
Jason. - Gordon i staruszek chcą, żebyś spróbował jeszcze raz.
- Nie sądzę, żeby to był dobry pomysł. - Staruszek się martwi. Inni też.
- Wiem. Ale nie mogę zrobić nic więcej poza powtarzaniem wam, że wszystko w
porządku.
- Mama i staruszek uważają, że pogrążasz się w depresji.
- Nie mam depresji.
- Ciągle to powtarzasz, ale nikt tego nie kupuje. Luke uniósł brwi.
- Jak mam udowodnić, że ze mną wszystko w porządku?
- Mógłbyś zacząć od umówienia się na wizytę u doktor Van Dyke.
- Doktor Van Dyke jest przemiłą kobietą i bez wątpienia świetnym psychiatrą, ale nie
chcę z nią rozmawiać.
- Jest starą przyjaciółką rodziny, Luke. To naturalne, że rodzice poprosili ją o radę,
kiedy zaczęli się o ciebie martwić. A ona zaproponowała, żebyście sobie ucięli małą
pogawędkę. To wszystko.
- Jeśli uznam, że jest mi potrzebna pomoc, zadzwonię do niej. Jason zagłębił się w
fotelu.
- Mówiłem staruszkowi, że to będzie strata czasu.
- Więc twoja wizyta to był jego pomysł?
- Miał nadzieję, że może uda mi się do ciebie dotrzeć. I dotarłeś - powiedział Luke. -
Uznajmy wiadomość za dostarczoną.
- Przyjedziesz na jego urodziny, prawda?
- Tak.
- Świetnie. To dla niego bardzo ważne.
- Wiem. - Ale bądź przygotowany na nawijkę, jakby to było cudownie, gdybyś jeszcze
raz spróbował zadziałać w firmie.
- Dzięki za ostrzeżenie, przygotuję się. - Luke chciał wypić kolejny łyk i kawy, ale
przeszkodził mu w tym znajomy dźwięk silnika. Poderwał się z fotela. - Gdzie ona się
wybiera, u licha?
Jason patrzył na niego zdumiony. Kto?
- Irene. - Luke przeciął ganek i zszedł ze schodów. - Czekaj. - Jason wstał i ruszył za
nim. - Dokąd idziemy?
Luke nie odpowiedział. Obszedł domek i stanął na środku wąskiej drogi. Irene musiała
zatrzymać samochód. Luke podszedł do okna od strony kierowcy, oparł się jedną ręką o dach
i nachylił się, żeby na nią spojrzeć. Opuściła szybę i spojrzała na niego zza osłony ciemnych
okularów.
- Coś nie tak? - spytała uprzejmie.
- Dokąd się wybierasz? Zdjęła okulary.
- Mieszkałam w najrozmaitszych miejscach, ale pierwszy raz spotykam się z sytuacją,
że muszę meldować wyjścia i powroty właścicielowi.
- We Wschodzie Słońca nad Jeziorem załatwiamy wszystko trochę inaczej.
- Zauważyłam. Czyżby tak jak w wojsku?
- Konkretnie tak jak w marines, pani Stenson - podsunął Jason. - Mój brat zakończył
służbę zaledwie przed kilkoma miesiącami. Nadal przystosowuje się do życia w cywilu.
Skinęła głową, jakby ta informacja potwierdziła wniosek, do którego sama doszła.
- Rozumiem. - Uśmiechnęła się do Jasona, a potem spojrzała na Luke'a. - Pomyślałam,
że jestem ci coś winna za kłopoty, jakich przysporzyłam ci zeszłej nocy i dziś rano.
- Czyżby? - zapytał.
- I, że mogłabym się odwdzięczyć, zapraszając cię na domowy posiłek dziś
wieczorem. Była to ostatnia rzecz, jakiej się spodziewał.
- Cholerka - powiedział Jason. - Pani gotuje, pani Stenson? Owszem. Ma pan przed
sobą dziennikarkę, która osobiście wybiera wszystkie przepisy trafiające do Kącika Wymiany
Przepisów w „Glaston Cove Beacon”. Jason uśmiechnął się szeroko.
- Powinienem być pod wrażeniem?
- Wręcz odebrałoby panu mowę na widok niektórych przepisów, jakie odrzuciłam.
Lepiej nie wiedzieć, co ludzie potrafią przyrządzić z żelatyny o smaku limonki i z czerwonej
fasoli.
- Wierzę pani na słowo - zapewnił Jason. Oczywiście pan też jest zaproszony na
kolację, o ile zostanie pan na noc.
- Teraz zostaję. - Doskonale. Widzimy się o wpół do szóstej. - Zwróciła się do Luke'a.
- Jeśli nie masz nic przeciwko, oczywiście?
- W armii uczyli nas, że trzeba wykorzystywać okazje, jeśli tylko się pojawiają -
odparł. - Stawimy się punktualnie o siedemnastej trzydzieści.
- Zakładam, że to znaczy to samo co wpół do szóstej powiedziała. - A teraz, skoro
wszystko już ustaliliśmy, mam parę spraw do załatwienia.
Luke nie zabrał ręki z dachu samochodu.
- Nie odpowiedziałaś na moje pytanie. Dokąd się wybierasz?
W jej bursztynowych oczach błysnęło rozbawienie.
- Może taka postawa sprawdza się w wojsku. Ale powinieneś zastanowić się nad nią,
jeśli chodzi o kontakty z motelowymi gośćmi.
- Istnieją tylko dwa sposoby załatwiania spraw, pani Stenson: sposób marines i inny
sposób.
- Wybieram opcję numer dwa - powiedziała. - Jednak przez wzgląd na to, że będziesz
dziś moim gościem, łaskawie odpowiem na twoje pytanie. Jadę na zakupy do Dunsley
Market.
- Na zakupy?
- No wiesz, jedzenie i inne takie, żeby mieć co podać tobie i twojemu bratu.
- Jasne. Zakupy. Uśmiechnęła się słodko.
- Chcesz zobaczyć listę?
- A jest na niej żelatyna o smaku limonki i czerwona fasola?
- Nie.
- W takim razie nie ma powodu do niepokoju.
- Powód do niepokoju znajdzie się zawsze, panie Danner. Wcisnęła pedał gazu. Cofnął
rękę na ułamek sekundy przed tym, jak samochód pomknął naprzód.
Przez chwilę panowała cisza.
- Cholerka - powiedział Jason. - Mogłeś stracić rękę.
ROZDZIAŁ 9
Irene stała przy stoisku warzywnym w Dunsley Market. Udawała, że nie zauważa
ukradkowych spojrzeń innych klientów. Nie pierwszy raz była obiektem powszechnego
zainteresowania mieszkańców miasta. Ale teraz była dojrzałą kobietą, a nie potarganą
emocjonalnie nastolatką.
Co więcej, po pięciu latach relacjonowania posiedzeń rady miejskiej Glaston Cove,
wybierania przepisów do Kącika Wymiany i pisania biogramów miejscowych
przedsiębiorców wreszcie zaczynała się czuć jak dziennikarka śledcza z prawdziwego
zdarzenia.
Odtworzyła w myślach poranną rozmowę z Adeline.
- Cholera, Irene, nie dostarczyłaś mi niczego, co mogłabym wykorzystać, poza
niejasnymi aluzjami o toczącym się dochodzeniu, którego, z tego co widzę, wcale nie ma.
- O co ci chodzi? Ja je prowadzę.
- Ale jeśli miejscowa policja nie robi nic...
- W tej historii kryje się coś więcej, Addy. Czuję to.
- Wiem. - Adeline wypuściła głośno powietrze. - U mnie też wszystko buzuje w
środku, a nie sądzę, żeby to było chili, które jadłam na lunch. Mamy tu za dużo zbiegów
okoliczności. Ale obiecaj mi, że będziesz ostrożna. Wiem z doświadczenia, że politycy, seks i
trupy to naprawdę nieciekawa mieszanka.
- Będę ostrożna.
- Przy okazji, Gail i Jenny wysłały ci tygodniowy zapas bielizny i ubrań. Przesyłka
powinna dotrzeć do ciebie jeszcze dziś. Prosiły, żeby ci przekazać, że wybrały głównie czarne
rzeczy, żebyś nie miała problemu z łączeniem i dopasowywaniem.
- Podziękuj im ode mnie. Z zamyślenia wyrwał ją turkot kół wózka na zakupy, który
zatrzymał się w pobliżu.
- A niech mnie, jeśli to nie Irene Stenson. Słyszałam, że wróciłaś do miasta. Irene od
razu rozpoznała ostry, przenikliwy głos Betty Johnson, jeden z tych, które zawsze zdołają się
przebić ponad dźwięki z tła. Minęło siedemnaście lat, odkąd słyszała go po raz ostatni.
Stała z ciotką Helen w zacienionym przedsionku domu pogrzebowego Drakenhama i
patrzyła na tłum na parkingu. Ulewny deszcz nie rozmył ciekawości mieszkańców Dunsley. -
Sępy - szepnęła.
- Wszyscy w mieście znali twoich rodziców. - Helen ścisnęła Irene za rękę. - To
zrozumiałe, że przyszli na pogrzeb.
Ben Drakenham nie był zachwycony wyborem Helen, która postanowiła skremować
ciała Hugh i Elizabeth Stensonów. Kremacja była znacznie tańsza od kompleksowej usługi z
trumną i pochówkiem.
Ale ciotce nie chodziło o cenę.
- Nagrobki na miejscowym cmentarzu byłyby dla ciebie jak kotwica tłumaczyła
siostrzenicy. Twoi rodzice nie chcieliby tego. Chcieliby, żebyś czuła się wolna i żyła dalej
swoim własnym życiem.
Irene zgodziła się z tym, ale w duchu zastanawiała się, czy ciotka na pewno podjęła
słuszną decyzję. Nagrobki mogły być jak most, łącząc ją namacalnie z przeszłością, która
została jej brutalnie odebrana.
Tamtego deszczowego dnia mała kaplica domu pogrzebowego była zapełniona po
brzegi. Ale Irene była pewna, że większość obecnych przyszła po to, żeby się gapić i
plotkować, a nie opłakiwać jej rodziców.
Po nabożeństwie Betty Johnson stanęła z kilkoma innymi osobami przy głównym
wejściu, żeby złożyć kondolencje osieroconej córce.
Samochód czekający na podjeździe wydawał się Irene odległy jak księżyc.
- Chodź - powiedziała Helen bardzo spokojnie. - Przejdziemy przez to razem.
Irene wzięła głęboki oddech i ścisnęła kurczowo dłoń ciotki. Wyszły z kaplicy. Tłum
rozstąpił się przed nimi. Helen przyjmowała wyrazy współczucia z królewskim skinieniem
głowy. Irene patrzyła prosto przed siebie, na samochód.
Były zaledwie kilka kroków od samochodu, kiedy usłyszała głos Betty Johnson
unoszący się nad pomrukiem tłumu.
- Biedna mała Irene. Szkoda jej. Już nigdy nie będzie normalna, nie po tym, co się
stało...
Irene wzięła główkę sałaty i odwróciła się powoli, żeby stawić czoła stojącej za nią
kobiecie.
- Witam, pani Johnson - powiedziała uprzejmie. Betty rzuciła jej przelotny uśmiech.
- Ledwie cię poznałam. Wyglądasz jakoś inaczej.
- Normalnie, chciała pani powiedzieć? Betty nie zrozumiała.
- Słucham?
- Nieważne. - Irene włożyła sałatę do wózka. - Przepraszam, mam masę rzeczy do
załatwienia.
Betty przesunęła się lekko i zacisnęła ręce na uchwycie swojego wózka.
- To musiał być dla ciebie wielki szok znaleźć biedną Pamelę. Irene dostrzegła kątem
oka dwie inne kobiety, które zatrzymały niedaleko swoje wózki. Jedna robiła prawdziwe
przedstawienie z wyborem marchewek. Druga przebierała stos ziemniaków, jakby szukała
wśród nich egzemplarza ze szczerego złota. Obie miały nienaturalnie przechylone głowy; wi-
dać było, że uważnie nasłuchują.
- Tak, to był szok - powiedziała Irene i skierowała tak wózek, żeby ominąć Betty.
Słyszałam, że Luke Danner był z tobą, kiedy znalazłaś ciało. - Betty zawróciła wózek i
ruszyła za Irene. - Zatrzymałaś się w motelu, prawda?
- Tak. - Irene zanurkowała między rzędy półek z alkoholem. Wybrała butelkę białego
wina, a potem zawahała się. Luke sprawiał wrażenie faceta, który woli piwo.
- Słyszałam, że wyglądałaś na zdenerwowaną po rozmowie z szeryfem McPhersonem
i senatorem Webbem - zawołała za nią Betty.
Irene złapała sześciopak piwa i nie odwracając się szła dalej. Słyszała, że toczący się
za jej plecami wózek Betty nabiera szybkości.
- Pamela Webb zawsze była postrzelona - oznajmiła Betty. - Pamiętam, jak kiedyś
twój ojciec nakrył ją na braniu narkotyków w jednym z hangarów na łodzie w starej przystani.
Oczywiście musiał zatuszować sprawę, bo w końcu była córką senatora. Ale wszyscy w
mieście wiedzieli, co się stało.
Irene stanęła, puściła rączkę wózka i odsunęła się na bok. Betty Johnson nie zdążyła
wyhamować. Jej wózek wjechał w wózek Irene. Betty aż się zatoczyła pod wpływem
uderzenia. Irene uśmiechnęła się uprzejmie.
- Chyba pamięć panią zawodzi, pani Johnson. Mój ojciec nigdy nie wyświadczał
żadnych przysług Rylandowi Webbowi.
Betty cmoknęła z dezaprobatą.
- Przecież wszyscy wiedzieli, co Pamela robiła wtedy w hangarze.
- Tak samo jak wszyscy wiedzieli, że pani mąż był pijany tamtej nocy, kiedy wjechał
swoją furgonetką w witrynę sklepu żelaznego Tarranta - odparła Irene.
Betty wpatrywała się w nią oszołomiona. Potem jej twarz zalało oburzenie.
- Ed nie był pijany. To był wypadek. Czyżby? Można powiedzieć, że tata zatuszował
również tę sprawę, bo nie aresztował Eda. Wiedział, że pani mąż właśnie stracił pracę, a
aresztowanie za jazdę po pijanemu bardzo mu utrudni znalezienie nowej.
- Mówię ci, to był wypadek. Twój ojciec to rozumiał.
- Wypadek. - Irene rozejrzała się i dostrzegła znajomą twarz w końcu alejki. - Tak jak
wtedy, kiedy Jeff Wilkins i jego dwaj kumple przypadkiem ukradli samochód Harry'ego
Bensona i wybrali się na przejażdżkę po Bell Road.
Annie Wilkins zbladła.
- Jak śmiesz wyciągać ten stary incydent? To był zwykły dziecinny wygłup.
- To była zwykła kradzież i Benson zamierzał wnieść oskarżenie - odparła Irene. - Ale
mój ojciec przekonał go, żeby odpuścił. Potem porozmawiał z pani synem i jego kumplami.
Nieźle ich nastraszył. I wiecie co? Jeff i jego koledzy nie dorobili się kartoteki.
- To było lata temu - powiedziała Annie. - Powinnaś wiedzieć, że Jeff jest teraz
prawnikiem.
- Jestem pewna, że tata uznałby to za bardzo zabawne. - Irene obróciła się powoli,
wybierając kolejny cel. - Zastanówmy się, kto jeszcze skorzystał na tym, w jaki sposób mój
ojciec pełnił swoje obowiązki?
Gromadkę ludzi zgromadzonych przy końcu alejki przeszedł dreszcz. Dwie osoby
nagle zmieniły kurs, próbując uciec.
Irene wskazała rudowłosą kobietę, która właśnie skręcała w lewo do działu
warzywnego.
- Becky Turner, prawda? Pamiętam panią. Pamiętam też, jak pani córka zadawała się z
grupą dzieciaków, które spędzały tu wakacje i nieźle bałaganiły...
Becky zamarła na moment, a potem rzuciła się do kasy.
Wszyscy pozostali skierowali swoje wózki w stronę najbliższego wyjścia.
Przez parę sekund Irene myślała, że jest sama w alejce z alkoholem. Potem wyczuła
czyjąś obecność za plecami.
Odwróciła się powoli i zobaczyła atrakcyjną kobietę w średnim wieku, przyglądającą
się jej z rozbawioną miną.
- Witaj, Irene - powiedziała.
- Pani Carpenter?
- Mów mi Tess. Nie jesteś już moją uczennicą. - Kobieta pchnęła swój wózek wzdłuż
alejki, zmniejszając dystans między nimi.
Pierwszy raz od przyjazdu do miasta, Irene poczuła ciepło towarzyszące miłym
wspomnieniom.
Tess Carpenter, nauczycielka angielskiego w miejscowej szkole średniej, potrafiła
zachęcać swoich wychowanków do czytania lektur i pisania wypracowali.
Mimo upływu lat niewiele się zmieniła. Farbowała włosy, żeby ukryć siwiznę, i miała
kilka nowych zmarszczek wokół oczu, ale poza tym, prawie wcale się nie postarzała.
- Wygląda na to, że przepłoszyłaś wszystkich klientów - powiedziała ze śmiechem. -
Moje gratulacje. Pamela byłaby z ciebie dumna. Uwielbiała dramatyczne sceny.
- Tak, ale tylko wtedy, kiedy sama je urządzała.
- Racja. - Twarz Tess przybrała łagodny wyraz. - Co u ciebie, Irene? Ktoś mi mówił,
że zostałaś dziennikarką?
- Pracuję dla małego dziennika na wybrzeżu. A co u ciebie? Nadal uczysz?
- Tak. A Phil został właścicielem warsztatu samochodowego.
- Tata zawsze mówił, że Phil jest prawdziwym czarodziejem, jeśli chodzi o
samochody.
- Miał rację. - Tess przyglądała się Irene z troską i sympatią. - Słyszałam, co się stało.
Całe miasto wie o Pameli.
- Przyjechałam tu tylko dlatego, że chciała ze mną porozmawiać. Dostałam od niej
maila, w którym napisała, że musi się ze mną zobaczyć.
- Naprawdę uważasz, że za jej śmiercią kryje się jakaś tajemnica? Irene uśmiechnęła
się.
- Więc już o tym wiesz?
- Jesteśmy w Dunsley. Wieści rozchodzą się tu z prędkością światła. Podeszła do nich
kobieta o sympatycznej twarzy i włosach zebranych w koński ogon.
- Witaj, Irene. Sandy Pace. Pamiętasz mnie? Kiedyś nazywałam się Warden. Byłam
rok niżej od ciebie w liceum.
- Witaj, Sandy - powiedziała Irene. - Miło cię znowu widzieć. Co u ciebie?
- Wszystko w porządku, dziękuję. Zaraz po szkole wyszłam za Carla Pace'a. Mamy
dwoje dzieci. Carl pracuje na budowach w okolicach jeziora. Ma dużo pracy.
- Cieszę się. I gratuluję dzieci.
- Dziękuję. Dzieciaki są bardzo absorbujące, a ich utrzymanie sporo kosztuje, ale
jakoś sobie radzimy. Budujemy nowy dom.
- To wspaniale. Sandy wyprostowała się, jakby podjęła decyzję.
- Trudno było nie usłyszeć, co powiedziałaś Betty Johnson i innym. - Spojrzała na
Irene. - Uważam, że miałaś pełne prawo tak przygadać tym starym plotkarom.
- Obawiam się, że dałam im się wyprowadzić z równowagi.
- I co z tego? Prawda jest taka, że sporo osób dużo zawdzięcza twojemu tacie. -
Spojrzała na Tess. - Mam rację?
- Pewnie - zgodziła się nauczycielka. - To zdumiewające, jak krótka potrafi być
ludzka, pamięć.
- Twój ojciec - ciągnęła Sandy - nie tylko uchronił wielu ludzi przed więzieniem, ale i
potrafił dochować tajemnicy.
Irene poczuła przypływ wdzięczności.
- Dzięki, Sandy.
- Jedna z tych tajemnic dotyczyła mojej rodziny. Mój ojczym Rich Harrell był złym
człowiekiem, naprawdę złym. Upijał się i bił mamę, a potem także i mnie.
- Nie wiedziałam - powiedziała Irene. Było jej głupio. Zastanawiała się, jak mogła nie
zauważyć, co działo się u nich w domu.
- Oczywiście, że nie - odrzekła spokojnie Sandy. - Nigdy nie powiedziałam nikomu na
ten temat ani słowa. Tak samo mama. Chciała zostawić Harrella, ale bała się, że mógłby ją
zabić, i mnie też. Nigdy z nikim o tym nie rozmawiała, ale szeryf Stenson domyślił się, co się
dzieje. Pewnego dnia przyszedł do nas i kazał Harrellowi wsiadać do jego samochodu. Potem
odjechali i nie było ich przez bardzo długo. Kiedy wrócili, Harrell był naprawdę
zdenerwowany. Spakował się i jeszcze tego samego dnia wyjechał z miasta. Nigdy więcej go
nie widziałyśmy.
Tess zmarszczyła brwi.
- Tacy mężczyźni nie znikają tylko dlatego, że mieli rozmowę z gliniarzem.
Robią to, jeśli bardzo się czegoś boją - odparła Sandy. - Parę lat później
dowiedziałyśmy się, że Harrell wjechał po pijaku w drzewo i zginął. Uczciłyśmy to z mamą.
Właśnie wtedy powiedziała mi, co wydarzyło się tamtego dnia, kiedy Hugh Stenson zabrał
Harrella na rozmowę.
- Co takiego? - zapytała Irene. Oczy Sandy błyszczały przeżywaną na nową
satysfakcją.
- Nie wiem jak, ale szeryf jakoś się dowiedział, że Harrell oskubał kiedyś jednego
naprawdę niebezpiecznego faceta z San Diego, który prał pieniądze narkotykowych bossów z
Ameryki Południowej. Ukradł mu pieniądze, a potem upozorował swoją śmierć. Twój tata
zagroził Harrellowi, że jeśli kiedykolwiek wróci do Dunsley albo coś podejrzanego stanie się
mnie albo mamie, dopilnuje, żeby ten facet z San Diego dowiedział się, że gość, który ukradł
mu pieniądze, wcale nie umarł.
Irene wzdrygnęła się.
- Nigdy nie słyszałam tej historii.
- Ja też nie powiedziała Tess. Sandy spojrzała na nie.
- Hugh Stenson znał wiele brudnych sekretów tego miasta. Zabrał je ze sobą do grobu.
ROZDZIAŁ 10
Sam sięgnął po pilota i wyciszył irytujący głos lektorki wieczornych wiadomości.
Usadowił się w pozycji półleżącej i zamknął oczy.
Przygniatało go miażdżące poczucie winy. Zastanawiał się, czyjego ciężar nie
pozbawi go oddechu. Ale może to wcale nie byłoby najgorsze.
Przez kilka ostatnich lat całkiem nieźle sobie radził. Wymagało to dużo pracy, ale w
końcu udało mu się zepchnąć wyrzuty sumienia w głęboką dziurę i je zamaskować. Jasne,
miał trochę problemów. Na przykład rozpadło się jego małżeństwo; ale to nie czyniło go
wyjątkowym. Wielu ludzi się rozwodzi.
Jeśli chodzi o pozytywne strony, to stał się naprawdę dobrym gliną, takim, którego
Hugh Stenson by zaakceptował. Pilnował, żeby w Dunsley przestrzegano prawa, nigdy nie
wziął łapówki i dochowywał sekretów, tak jak nauczył go Stenson.
Ostatnio myślał nawet o podjęciu próby wskrzeszenia życia towarzyskiego. Parę razy
w zeszłym miesiącu już podnosił słuchawkę, żeby do niej zadzwonić. Ale zawsze zaczynał się
wahać. Była dobrą kobietą, piękną i pełną współczucia. Problem polegał na tym, że uważała
go za przyjaciela. Nie był pewien, jak zareaguje, gdyby spróbował przekształcić ich przyjaźń
w coś innego.
Zerknął na telefon. Nie, teraz tym bardziej nie mógł do niej zadzwonić. Powrót Irene
Stenson wszystko zmienił. Wystarczyło jedno spojrzenie w jej wyraziste oczy i całe poczucie
winy, które tak starannie pogrzebał, odrodziło się.
Zdawał sobie sprawę, że nic, co osiągnął jako szeryf, nie zrekompensuje tego, co
zrobił siedemnaście lat temu.
ROZDZIAŁ 11
Ogłuszający ryk ciężkiej rockowej muzyki zaatakował z domku numer 6, dokładnie w
chwili, kiedy Irene podała Jasonowi butelkę z piwem. - Dość tego. - Luke oderwał się od
ściany, o którą się opierał, i odstawił swoje piwo na stół. - Wiedziałem, że z tymi ludźmi będą
problemy, kiedy Maxine zameldowała ich po południu. Zaraz wracam. Otworzył drzwi na
tylny ganek i wyszedł.
Irene patrzyła, jak schodzi po schodach i idzie między drzewami do sąsiedniego
domku.
- To prawdziwa przyjemność zobaczyć Luke'a w akcji. - Jason błysnął zębami w
szerokim uśmiechu. Stanął przy oknie, skąd miał lepszy widok na domek numer 6. - Jest już
przy drzwiach. Muzyka będzie grała maksymalnie przez pięć sekund. Jeden, dwa, trzy...
Nagle zapadła cisza.
- No proszę, trzy sekundy mruknął Jason z uznaniem.
- Twój brat robi wrażenie - zauważyła Irene.
- Parę lat w marines nie pozostaje bez echa.
- Wiem. - Otworzyła lodówkę i wyjęła umytą sałatę. - Mój ojciec służył w marines.
Jason gwizdnął. Więc to dlatego.
- Co takiego?
- Dlatego wydajesz się rozumieć Luke'a lepiej niż większość znanych mi kobiet.
Podniosła wzrok, zaskoczona.
- Dlaczego uważasz, że go rozumiem?
- Chodzi o sposób, w jaki się porozumiewacie. On wydaje rozkazy. Ty go ignorujesz.
Wygląda na to, że służy to wam obojgu. - Jason zamknął temat. - Pomóc ci z jedzeniem?
- Dziękuję, wszystko jest pod kontrolą. Jak długo zostaniesz?
- Jutro rano wracam do Santa Elena. Mam spotkanie z dostawcą. Przyjechałem tylko
po to, żeby zobaczyć, jak Luke sobie radzi i upewnić się, że będzie na przyjęciu urodzinowym
staruszka.
Otworzyła drzwiczki piekarnika.
- Kim jest staruszek?
- Tak nazywamy tatę. - Przypatrywał się wyciąganemu przez nią naczyniu z
zainteresowaniem. - Hej, czy to nie chleb kukurydziany?
- Owszem. Lubisz?
- Pewnie. Ale ja to jeszcze nic w porównaniem z Lukiem. On przepada za chlebem
kukurydzianym. Właściwie to uwielbia wszystko domowej roboty. Chyba zjadł o jedną
żołnierską rację żywnościową za dużo, kiedy był w terenie.
- Mówisz o posiłkach typu instant serwowanych w wojsku?
- Dokładnie. - Jason z uznaniem pociągnął nosem. - Luke nie miał wiele okazji do
jedzenia domowych posiłków od czasu, kiedy poszedł do college'a. Przez chwilę był żonaty,
ale jego eks nie lubiła gotować. Specjalizowała się w braniu jedzenia na wynos.
- Luke miał żonę? - Słyszała swój swobodny i neutralny głos. Dziennikarka przy
pracy. Zbierająca informacje na temat przeszłości.
- Spokojnie, to już zamierzchła przeszłość. Minęło pięć czy sześć lat od czasu, kiedy
się rozstali. Ich związek był jak trąba powietrzna. Trwał może z pięć minut.
- Rozumiem.
- Cóż, właściwie to trwał trochę dłużej. Spędzili razem kilka miesięcy, a potem Luke
został wysłany zagranicę. Zanim wrócił, jego pani zdążyła zrozumieć, że profesja męża to coś
więcej niż paradowanie w atrakcyjnym mundurze. Doszła do wniosku, że nie chce być żoną
oficera marines.
- Luke nie ożenił się powtórnie?
Od razu zorientowała się, że wkroczyła na zakazane terytorium. Na otwartej,
spokojnej twarzy Jasona pojawił się grymas.
- Był zaręczony pół roku temu, ale... - urwał, jakby powiedział więcej, niż zamierzał. -
Pojawił się problem. Nie wyszło.
Irene poczuła znajome mrowienie ciekawości. Oho, jakaś tajemnica, pomyślała. Co
Luke powiedział o rodzinnych tajemnicach? „Jedno jest pewne, ma je każda rodzina”.
Sypnęła odrobinę gruboziarnistej soli na trzy filety z łososia. Zdecydowała się na
mrożone ryby, przypomniawszy sobie radę matki odnośnie kupowania ryb z Dunsley Market:
„Nigdy nie kupuj świeżych. Nie wiadomo, jak długo leżały”.
- Gdzie będzie ta urodzinowa feta? - spytała, próbując podtrzymać gasnącą rozmowę.
- W Santa Elena. - Jasonowi ulżyło, że zmieniła temat. - Tam mamy nasz rodzinny
biznes.
- A ten biznes to co dokładnie? Jason uniósł brwi.
- Luke nie mówił ci wiele o sobie, prawda?
- Zgadza się, nie mówił. - Wyjęła z lodówki butelkę białego wina, które kupiła
wcześniej, i postawiła na blacie. - Nie mieliśmy za dużo czasu na niezobowiązujące
pogawędki.
- Tak, mogło o to chodzić. Ale bardziej prawdopodobne wydaje mi się, że nie chce
rozmawiać o rodzinnym biznesie. Staruszek i jego wspólnik wywierają na niego dużą presję,
żeby w to wszedł. Słyszałaś kiedyś o Elena Creek?
- Jasne. Wszyscy, którzy mieszkają w Kalifornii, słyszeli o Elena Creek. Eleganckie
wina z klasą. Zdobywają wiele nagród.
Zerknęła na etykietkę butelki.
- Zaczyna mnie ogarniać złe przeczucie.
- Nie przejmuj się winem. Luke i ja na pewno nie będziemy.
- Elena Creek należą do waszej rodziny?
- Staruszek i jego partner, Gordon Foote, założyli firmę jakieś czterdzieści lat temu.
Staruszek miał talent do interesów, Gordon był winiarzem. Odnieśli sukces, a teraz chcą
przekazać firmę kolejnemu pokoleniu.
- A co na to kolejne pokolenie? Jason uśmiechnął się lekko.
- Mój brat Hackett i ja jesteśmy na pokładzie. Tak samo Katy, córka Gordona. Nie
sądzę, żeby można było utrzymać naszą trójkę z dala od winiarskiego biznesu. Mamy to we
krwi.
- Ale nie Luke.
- Tak twierdzi, ale rodzina jednomyślnie doszła do wniosku, że sam nie wie, czego
chce. Bo widzisz, Luke nigdzie nie zapuścił na dłużej korzeni. Weźmy choćby studia.
- Rzucił je?
- Świetnie sobie radził. Zrobił licencjat i zaczął studia magisterskie. Myśleliśmy, że
jest na prostej drodze do kariery naukowej.
Co studiował?
- Nie uwierzysz. - Jason roześmiał się. - Filozofię klasyczną. Na chwilę ją zatkało. A
potem zaczęła się śmiać.
- Żartujesz. Trudno to sobie wyobrazić.
- Niech cię nie zwiodą te maniery byłego żołnierza piechoty morskiej. Luke może
konkurować z najtęższymi umysłami. No więc już myśleliśmy, że jest na prostej drodze do
kariery naukowej, a wtedy on nam mówi, że zaciągnął się do armii. To był prawdziwy szok.
Umieścili go w programie szkoleniowym dotyczącym nowych strategii. W armii udało mu się
zrobić doktorat. Ale brał też udział w różnych akcjach. Często.
- Często?
- Marines nie narzekali na brak zajęć w ciągu paru ostatnich lat. Przeszedł ją dreszcz.
- Tak, wiem.
- W każdym razie, pół roku temu wyszedł do cywila. I pozwolił staruszkowi i
Gordonowi namówić się do podjęcia pracy w rodzinnej firmie.
- Domyślam się, że nie było to szczęśliwe posunięcie.
- Można powiedzieć, że to była katastrofa. Mniej więcej w tym samym czasie zaręczył
się i to też nie wypaliło. A teraz siedzi w Dunsley i zarządza walącym się motelem.
- Niech zgadnę. Rodzina jest tym mocno zaniepokojona.
- W niektórych kwaterach panuje wręcz panika przyznał Jason. - Osobiście uważam,
że mój brat jest po prostu jedną z osób, które potrzebują trochę czasu, zanim odkryją, o co im
chodzi w życiu. Ale pozostali boją się, że Luke się stoczy.
Zastanawiała się nad tym chwilę, po czym potrząsnęła głową.
- Nie sądzę, żeby tak było. Może Luke obrał inną drogę, ale wydaje mi się, że wie,
dokąd zmierza.
- Zgadzam się z tobą - rzekł Jason. Jego twarz przybrała posępny wyraz. - Nie można
jednak winić rodziny, że się martwi. Luke pewnie ci o tym nie mówił, ale w ciągu paru
ostatnich lat widywał naprawdę straszne rzeczy.
Pomyślała o tym, co zauważyła raz czy dwa w oczach Luke'a mimo jego żelaznej
samokontroli.
- Domyślałam się czegoś takiego.
- Był bardzo dobry w tym, co robił. Ale takie rzeczy mają swoją cenę.
- Wiem - powiedziała łagodnie. Napięcie na twarzy Jasona zelżało.
- Czułem, że mogłaś się tego domyślić. Jak mówiłem, wy dwoje zdajecie się całkiem
dobrze ze sobą porozumiewać. Co jest zaskakujące, bo Luke'a trudno nazwać mistrzem
komunikacji. - Urwał i wyjrzał przez okno. - No, chyba że wydaje rozkazy. W
komunikowaniu się za pomocą rozkazów jest naprawdę dobry.
Drzwi otworzyły się gwałtownie. Luke wszedł do kuchni, zatrzymał się i spojrzał
najpierw na Jasona, potem na Irene.
- Co jest? - spytał. Irene uśmiechnęła się.
- Właśnie odkryłam, że zamierzam podać tanie białe wino facetom z legendarnej
kalifornijskiej rodziny winiarzy.
- Mówiłem jej, żeby się tym nie przejmowała • - powiedział Jason - z uwagi na chleb
kukurydziany.
- O rety! wykrzyknął Luke, jakby właśnie doświadczył mistycznego przeżycia. -
Chleb kukurydziany.
- Kapie ci ślina - skarcił go Jason. - Postaraj się nie przynosić wstydu rodzinie.
- Co powiedziałeś ludziom z sąsiedniego domku? - zapytała Irene, otwierając butelkę.
Luke wzruszył ramionami.
- Po prostu przypomniałem im o obowiązującej w motelu zasadzie, żeby nie
przeszkadzać sąsiadom.
Irene nachyliła się i zerknęła na łososia.
- I to wystarczyło, żeby ściszyli muzykę?
- Przypomniałem im jeszcze, że jednym z ich sąsiadów jestem ja, i dałem jasno do
zrozumienia, że jeśli natychmiast nie ściszą muzyki, osobiście wrzucę ich wszystkich do
jeziora.
Jason wyszczerzył zęby w uśmiechu.
- Jak mówiłem, Luke jest świetny w komunikowaniu się za pomocą rozkazów.
- Jestem daleka od doradzania właścicielowi dobrze zapowiadającego się ośrodka
wypoczynkowego - powiedziała Irene - ale jeśli chcesz, żeby klienci do ciebie wracali,
mógłbyś rozwinąć w sobie bardziej dyplomatyczne podejście do gości.
- Luke nie pracował w ministerstwie spraw zagranicznych, tylko był w marines -
wtrącił Jason. - Oni działają zupełnie inaczej.
Zdjęła porcje łososia z grilla.
- Słyszałam.
ROZDZIAŁ 12
Luke obudził się w ciemności. Odległe łup - łup - łup śmigieł helikoptera rozpłynęło
się wraz z innymi niewyraźnymi fragmentami snu.
Podniósł się i usiadł na brzegu łóżka. Tak się spocił, że koszulka przylgnęła mu do
pleców. Był w stanie gotowości, nadnaturalnie czujny. Wszystkie jego zmysły były
pobudzone.
Znał ten stan aż za dobrze. Wiedział też, że jedyne antidotum to ruszyć się, pozbyć
nadmiaru adrenaliny i zmusić się do skupienia na czymś innym niż sen.
Tym razem sen był naprawdę ciężki. Wrócił w wąskie uliczki i szerokie aleje
wielkomiejskiego pejzażu mającego za sobą wielowiekową historię, zanim jeszcze ojcom
założycielom w ogóle przyśniły się Stany Zjednoczone. Tam w mroku on i jego ludzie grali w
śmiertelną grę na trójwymiarowym polu walki, jedną z tych, gdzie wróg może być wszędzie -
nad, za, przed, a nawet pod tobą, w labiryncie tuneli. Nie było bezpiecznej strefy, żadnego
miejsca, gdzie mógłbyś przystanąć choć na godzinę czy dwie, pozwalając odpocząć
przeciążonym zmysłom. Jedynym sposobem na przetrwanie było zachowanie ciągłej
czujności i ostrożności.
Nie zapuszczaj się tam. Skup się na czymś innym. Znasz procedurę. Zapełnij głowę
innymi myślami.
Wcisnął przycisk z boku zegarka, żeby sprawdzić godzinę. W zielonej poświacie,
która na chwilę oświetliła tarczę, zobaczył, że jest za dziesięć pierwsza.
Wstał, ale nie zapalił lampki przy łóżku. Nie chciał obudzić Jasona, który spał na
kanapie w saloniku. Podszedł do okna i odsunął zasłonę.
Blade światło księżyca odbijało się w tafli jeziora. W domku, który Maxine wynajęła
miłośnikom ciężkiego rocka, panowała ciemność. Za to wszystkie okna w domku Irene
płonęły światłem.
Wiedział, co chce zrobić, żeby pozbyć się nadwyżek rozsadzającej go energii. Ale
wiedział też, że to wbrew zasadom, by właściciel motelu wskakiwał do łóżka swoim gościom
płci żeńskiej.
Niech szlag trafi głupie zasady.
Podszedł do podniszczonego biurka pod ścianą i włączył laptopa. Może jeśli popracuje
trochę nad projektem, pomoże mu to oderwać myśli od snu i złagodzić jego następstwa. W
końcu do tego sprowadzała się istota projektu: zastąpić jedną obsesję inną. Plan wyglądał
świetnie, nie tylko w teorii, ale i wielokrotnie sprawdzał się w praktyce.
Ekran komputera zamigotał i rozbłysnął wyczekująco. Luke otworzył plik i przeleciał
przez tekst aż do rozdziału, nad którym pracował przez cały tydzień.
Łagodny dźwięk samochodu jadącego z niewielką prędkością przeniknął do jego
myśli. Przerwał pracę w połowie zdania i zaczął nasłuchiwać. Jeśli goście z domku numer 6
jadą do miasta w poszukiwaniu rozrywki, mocno się rozczarują. Knajpa Harry'ego była o tej
porze zamknięta.
Czekał, ale nie zobaczył świateł reflektorów. Ktokolwiek siedział za kierownicą,
jechał do głównej drogi z wyłączonymi światłami.
- Cholera. - Zerwał się i złapał dżinsy z oparcia krzesła. - Znowu gdzieś jedzie.
Wciągnął spodnie, założył ciemną koszulę, adidasy i wybiegł z sypialni. Jason uniósł
głowę, kiedy Luke przechodził obok kanapy.
- Dokąd ty się wybierasz o tej porze? - wymamrotał zaspany.
- Wychodzę.
- Jasne. - Jason opadł z powrotem na poduszkę. - Kiedy zobaczyłem ten chleb
kukurydziany, wiedziałem, że już po tobie.
ROZDZIAŁ 13
Myśl o powrocie do tamtego domu, zwłaszcza w nocy, wcale nie była przyjemna.
Irene zatrzymała się w kręgu cienia przed pomieszczeniem gospodarczym i wyjęła
klucz z kieszeni płaszcza. Miała latarkę, ale nie miała odwagi jej włączyć. Zrobi to dopiero w
środku. Nie był to jedyny przedsięwzięty przez nią środek ostrożności. Samochód zostawiła z
dala od domu, na ulicy.
Nie chciała ryzykować, że ktoś ją zobaczy w pobliżu domu Webbów. To, co
zamierzała zrobić, uznaje się za nielegalne wtargnięcie. Sam McPherson już i tak nie był
zadowolony z jej pobytu w mieście. Nie chciała dawać mu żadnego powodu, żeby próbował
się jej stąd pozbyć.
Drzewa zaszumiały niepokojąco. Wnętrze domu tonęło w ciemnościach. Inaczej niż
zeszłej nocy, w salonie nie paliło się światło.
Otworzyła drzwi, schowała klucz i wstrzymała oddech, wchodząc do środka. Szybko
zamknęła za sobą drzwi, wyjęła małą latarkę długopisową i włączyła ją.
Kiedy wąski strumień światła przeciął mrok, znowu mogła oddychać.
Przeszła ostrożnie do holu, a następnie do salonu. Dopiero po chwili zorientowała się,
że ktoś zasłonił przeszklone ściany. Pewnie Sam, pomyślała, żeby zniechęcić ciekawskich
poszukujących niezdrowej sensacji. Dzięki temu nie musiała się obawiać, że ktoś z
przechodniów zauważy światło jej latarki.
Uświadomienie sobie, że wszystko wyglądało tak normalnie, było dla niej wstrząsem.
Powinno się odczuwać, że niedawno umarł tu człowiek. Ale śmierci Pameli nie towarzyszyła
przemoc ani rozlew krwi, przypomniała sobie, tylko alkohol i pigułki.
Alkohol i pigułki. Jedna z klasycznych samobójczych strategii. Co, jeśli ona się
myliła, a wszyscy pozostali mieli rację? Co, jeśli Pamela rzeczywiście przedawkowała,
przypadkowo czy nie?
W porządku, mogą mnie nazywać zwolenniczką teorii spiskowych.
Nie zabawiła długo na dole. Jeśli Pamela miała jakieś tajemnice i ukryła je przed
śmiercią, to będą w jej sypialni.
Tamtego lata, kiedy były ze sobą blisko, poznała sypialnię przyjaciółki prawie tak
dobrze jak własną. Spędziła mnóstwo czasu na piętrze tego domu, słuchając najnowszych
przebojów, gadając o chłopakach i wertując nieprzebrane stosy magazynów z modą i
plotkami na temat gwiazd.
Weszła na piętro i skierowała się do pokoju, w którym mieszkała Pamela, kiedy była
nastolatką. Drzwi były uchylone.
Przed siedemnastu laty Pamela zawsze zamykała drzwi, i nie bez powodu. Miała wiele
rzeczy, które chciała ukryć przed ojcem i gosposią, w tym tabletki antykoncepcyjne,
prezerwatywy i tajemnicze paczuszki z syntetycznymi narkotykami na zamówienie, które
kupowała od dilerów kręcących się przy jej ekskluzywnej szkole z internatem.
Pamela tak była dumna ze skrytki, w której trzymała swoje skarby, że pokazała ją
Irene, gdy ta przysięgła dochować tajemnicy po wieczne czasy.
Irene pamiętała tajną skrytkę przyjaciółki i właśnie dlatego przyszła do jej pokoju.
Szanse znalezienia czegoś, co pomogłoby wyjaśnić sprawę czy rzuciło na nią nowe światło,
były nikłe, ale uznała, że warto sprawdzić każdą możliwość.
Tu również zasłony były zaciągnięte. Omiotła więc światłem latarki wnętrze pokoju.
Niecierpliwość, którą czuła wcześniej, zastąpiło zaskoczenie. Właściwie szok.
Doświadczała mrocznego, niepokojącego deja vu.
Nic się nie zmieniło.
Weszła niepewnie do środka, wytrącona z równowagi. Wprawdzie na dole też nic się
nie zmieniło, ale tam zawsze był dorosły wystrój. A biało - różowa sypialnia przyjaciółki
nawet siedemnaście lat temu wydawała się jej zbyt słodka, zbyt niewinna jak na światową,
wyrafinowaną Pamelę Webb. Teraz, łóżko z baldachimem, chmurami muślinowych zasłon i
różowe satynowe poduszki sprawiały tym dziwniejsze wrażenie.
Kolejny przypadek zamrożenia w czasie, pomyślała. Trudno uwierzyć, że wystrój tego
pokoju nigdy nie został zmieniony. Pamela na pewno korzystała z tej sypialni, kiedy
przyjeżdżała ze swoimi gośćmi nad jezioro.
Biedna Pamela. Czy była tak bardzo przywiązana do wspomnień z dzieciństwa, że nie
potrafiła niczego zmienić w starej sypialni? To wydawało się do niej niepodobne. Uwielbiała
ryzyko, zawsze pociągało ją wszystko, co zakazane. I zawsze była na bieżąco z modą.
Ale była też dziewczynką, która w wieku pięciu lat straciła matkę, przypomniała sobie
Irene. Może zachowując ten pokój w niezmienionym stanie, podświadomie usiłowała
zatrzymać wspomnienia tej zerwanej więzi.
Irene zdała sobie sprawę, że właściwie nigdy nie rozumiała Pameli. Nie wiedziała
nawet, dlaczego Pamela wybrała ją na swoją najlepszą przyjaciółkę tamtego lata. Wtedy nie
zadawała sobie tego pytania. Wystarczało jej przebywanie w poświacie blasku Pameli; dzięki
temu mogła udawać, że ona również jest niegrzeczną dziewczynką. Ale po latach często
zastanawiała się, co takiego widziała w niej Pamela.
Podeszła do bajkowego łóżka, wzięła jedną z satynowych poduszek i położyła na
nocnej szafce. Oparła o nią latarkę, kierując promień światła na włącznik na ścianie.
Sięgnęła do kieszeni po śrubokręt, który zabrała ze sobą, i ostrożnie włożyła
końcówkę w jedną ze śrubek, mocujących włącznik.
Kiedy odkręcała śrubkę, przebiegły jej przez myśl słowa Pameli z tamtej nocy, kiedy
przyjaciółka pokazała jej swoją skrytkę.
„To typowe dla chłopaków chować rzeczy w ścianie za włącznikiem. Nikomu nie
przyszłoby do głowy, że coś takiego może zrobić dziewczyna”.
A już na pewno nie dziewczyna, która mieszka w biało - różowym pokoiku
księżniczki, dumała Irene, wyjmując drugą śrubkę.
Odłożyła obudowę i śrubki na stolik i zabrała się za dwie pozostałe śrubki, które
mocowały sam włącznik. Chwilę później mogła go wyciągnąć ze ściany.
Wzięła latarkę i skierowała promień światła w gniazdo wtykowe.
Światło odbiło się od mosiądzu. Wstrzymała oddech, uświadamiając sobie, że patrzy
na klucz.
Wyjęła go i uniosła pod światło, żeby dokładniej mu się przyjrzeć. Wyglądał jak
zwykły klucz od domu.
Dlaczego Pamela miałaby trzymać dodatkowy klucz od domu w swojej tajnej skrytce?
Schowała klucz do kieszeni i sięgnęła po obudowę włącznika.
Właśnie dokręcała ostatnią śrubkę, kiedy usłyszała z dołu dźwięk otwieranych drzwi.
Krew zastygła jej w żyłach.
Już nie była sama w tym domu.
ROZDZIAŁ 14
Niemal bezgłośny upadek śrubokrętu na gruby biały dywan, wyrwał ją z transu. W
końcu przypomniała sobie o oddechu.
Na dole zaskrzypiały deski podłogowe. Ktoś szedł przez dom. Intruz nie zapalił
nigdzie światła.
Włamywacz, pomyślała. Jakiś miejscowy opryszek postanowił zobaczyć, co da się
ukraść z domu denatki.
Usłyszała kroki w holu od frontu. Ktokolwiek tam był, nie zadawał sobie trudu, żeby
być cicho. To oznaczało, że nie był świadom jeszcze czyjejś obecności w domu. Ale jeśli
szukał pieniędzy i kosztowności, wcześniej czy później przyjdzie na górę.
Musiała się stąd wydostać, zanim ją znajdzie. Ludzie, którzy nakrywali włamywaczy,
ginęli. Czasami zastanawiała się, czy właśnie coś takiego spotkało jej rodziców.
Opanowała strach, który ściskał ją za gardło, i próbowała się skoncentrować. Schody
prowadziły do salonu i jadalni. Ktokolwiek był na dole, z pewnością ją zauważy, gdyby
spróbowała ucieczki tą drogą.
Uświadomiła sobie, że latarka nadal świeci. Wyłączyła ją, a potem zwalczyła falę
strachu, która zalała ją wraz z ciemnością.
Opadła na kolana i po omacku szukała śrubokrętu. Kiedy jej drżące palce zacisnęły się
na plastikowym uchwycie, poczuła gwałtowny skok adrenaliny. Śrubokręt to niby nic
wielkiego, ale to było wszystko, co miała w charakterze broni.
Nie myśl w ten sposób. Nie stoisz w obliczu walki wręcz. Zachowasz się mądrze i
ukryjesz, zanim ten ktoś skończy na dole i przyjdzie tutaj.
Pomyślała, że jest coś, co daje jej przewagę: znała rozkład domu. Sypialnia Pameli to
była pułapka. Nie było w niej miejsca, żeby się ukryć.
Szczęśliwie cała góra była wyłożona dywanami, a intruz na dole robił sporo hałasu.
Jeśli zachowa ostrożność, wydostanie się stąd, nie budząc jego niepokoju.
Zdjęła mokasyny i trzymając je w ręce, podeszła do drzwi sypialni.
Bezszelestnie minęła sypialnię dla gości i łazienkę.
Zatrzymała się u szczytu schodów, przywarła plecami do ściany i zaryzykowała
spojrzenie za róg.
Wąski strumień światła latarki rozcinał łukiem ciemność u podnóża schodów, ale nie
widziała osoby, która ją trzymała.
Kiedy usłyszała stukot butów na terakocie w kuchni, przemknęła do głównej sypialni.
W tym pokoju zasłony nie były zaciągnięte. Światło księżyca padało na dywan przez
rozsuwane szklane drzwi. Widziała barierki tarasu wychodzącego na jezioro.
Taras był jej celem. Tworzył dach nad kącikiem śniadaniowym na parterze. Nie było
tam schodów, ale gdyby zdołała wydostać się na zewnątrz bez zaalarmowania intruza,
mogłaby się ukryć w cieniu okapu dachu.
Przeszła ostrożnie przez dywan, starając się, by każdy jej krok pokrywał się z
dźwiękiem dochodzącym z dołu.
Delikatnie otworzyła zasuwkę, a potem czekała.
W kuchni rozległ się głośny, metaliczny brzęk.
Uznawszy, że więcej jej się taka okazja nie nadarzy, otworzyła drzwi i wyszła na taras.
Zamknęła je cicho za sobą i przemknęła w cień wysokiego schowka, w którym
Webbowie trzymali zimą meble z tarasu.
Chwilę później w głównej sypialni błysnęła latarka. Intruz był już na górze.
Wiązka światła zniknęła prawie tak szybko, jak się pojawiła. Intruz wyszedł z sypialni
i ruszył korytarzem do pokoju Pameli.
Nie była świadoma obecności innej osoby na tarasie, dopóki jej ust nie zakryła męska
dłoń. Silne palce zacisnęły się wokół jej dłoni, w której trzymała śrubokręt, rozbrajając ją
jednym ruchem.
- To ja - szepnął Luke prosto do jej ucha. - Nie bój się.
ROZDZIAŁ 15
Luke wyciągnął rękę i chwycił klamkę. Najwyraźniej zamierzał wejść do domu i
stawić czoło intruzowi. Irene znowu poczuła przypływ paniki. Złapała go za rękę.
Stanął. W świetle księżyca widziała, jak odwraca do niej głowę, zaciekawiony,
dlaczego próbuje go powstrzymać.
- Oszalałeś? - Szepnęła i mocniej szarpnęła jego rękę.
- Zostań tu - szepnął w odpowiedzi. Nie! Chciała krzyknąć. Ale do mężczyzn takich
jak Luke trafiają tylko racjonalne argumenty, rzuciła więc niemal bezgłośnie:
- Broń. - Ktokolwiek tam jest, może być uzbrojony, dodała w duchu. Luke poklepał ją
po ramieniu. Zapewne chciał dodać jej otuchy, ale Irene uznała, że było to bardzo
protekcjonalne.
Nadal nie chciała go puścić, co trochę go rozdrażniło. Oderwał jej palce od swojej ręki
i bardzo cicho otworzył drzwi.
Poczuli wyraźny zapach nafty.
Wydawało jej się, że Luke zaklął, ale nie miała pewności, bo poruszał się zbyt szybko.
Zamknął drzwi, złapał ją za rękę i pociągnął do barierki.
Dopiero po chwili zorientowała się, co zamierzał.
Spróbowała podejść filozoficznie do tego planu. Kilka złamanych kości to pewna
niedogodność, ale to nic w porównaniu z alternatywą.
- Wszystko w porządku, przyszedłem tą drogą szepnął Luke. Złap mnie za nadgarstki i
przejdź na drugą stronę. Opuszczę się tak nisko, jak zdołam. Na dole jest tylko trawa i krzaki.
Miękkie lądowanie gwarantowane.
- Tak, jasne. - Spojrzała w dół. Widok przypomniał jej jeden jedyny raz, kiedy zebrała
się na odwagę i wdrapała na wysoką trampolinę na basenie. Popatrzyła na dużą odległą
powierzchnię wody i natychmiast zeszła z powrotem. - A ty?
- Będę tuż za tobą - zapewnił. - Ten drań polewa cały dom tym świństwem. Kiedy
przyłoży do tego zapałkę, dom wybuchnie jak bomba. Szybciej, kobieto.
Silne dłonie zamknęły się wokół jej nadgarstków. Jego palce były jak stalowe
kajdanki. Nie puści jej.
Przelazła przez barierkę i już po chwili wisiała tuż nad ziemią. Luke puścił ją. Opadła
na trawnik, potknęła się i wylądowała na pupie.
Nie było tak źle, pomyślała, wstając i otrzepując ręce.
Spojrzała w górę w momencie, kiedy Luke zwiesił się z tarasu. Oparł stopę o krawędź
okna kącika śniadaniowego i zgrabnie zeskoczył na ziemię.
Złapał ją za rękę.
- Chodź.
Rzucili się w stronę drzew.
Noc rozerwał odległy łoskot pociągu towarowego. Tyle że w pobliżu Dunsley nie ma
torów, pomyślała Irene. Nie musiała słyszeć świstu płomieni ani czuć fali gorąca za plecami,
żeby wiedzieć, co się stało. Intruz rozpętał burzę ognia. Luke zatrzymał się.
- Zostań tu - powiedział. - Masz komórkę?
- Tak, ale...
- Zadzwoń na dziewięć jeden jeden. - Odwrócił się.
- Na litość boską, dokąd ty idziesz?! - zawołała za nim.
- Może uda mi się dorwać tego bydlaka. Jest tu pieszo, tak jak my. Pewnie zostawił
samochód na ulicy. Może go dogonię.
- Luke, moim zdaniem to bardzo zły pomysł. Ale mówiła do siebie. Luke rozpłynął się
w ciemności. Eksplodowały szyby. Irene patrzyła oszołomiona, jak płomienie pochłaniają
dom. Wyszarpnęła z kieszeni telefon i wybrała numer alarmowy.
Gdzieś w oddali przebudził się z rykiem silnik motorówki. Zrozumiała, że Luke nie
dogoni podpalacza. Intruz nie pobiegł do samochodu. Uciekał łodzią.
ROZDZIAŁ 16
- Musze się napić. - Luke zatrzasnął drzwi, zamknął zasuwę i poszedł do małej
kuchenki. - Zostało jakieś piwo?
- W lodówce. - Irene zerknęła na niego z ukosa. Odezwał się pierwszy raz od czasu,
kiedy skończyli rozmawiać z Samem McPhersonem na miejscu zdarzenia. Rozmowa nie
poszła dobrze, takie było jej zdanie. Późniejsze milczenie Luke'a w samochodzie też nie
pomogło. - Słuchaj, przepraszam, że wpakowałeś się w coś takiego. Nie chciałam...
- Jeśli powiesz to jeszcze raz, nie odpowiadam za swoje czyny. - Otworzył lodówkę,
wyjął butelkę i ściągnął kapsel. - Wiesz, zaczynam myśleć, że istnieje coś takiego jak zła
karma. Bo jak inaczej wyjaśnić, że pojawiłaś się w moim motelu? - Pociągnął łyk piwa i
spojrzał na nią spod przymrużonych powiek. - Masz jakiś pomysł?
Był wściekły. Wkurzyła ją ta niesprawiedliwość. Stanęła na środku pokoju i założyła
ręce na piersi.
- Nie prosiłam cię, żebyś jechał za mną do domu Webbów - mruknęła.
- Pewnie, że nie. - Oparł się o blat, skrzyżował nogi w kostkach i upił kolejny łyk
piwa. - Co więcej, wyjechałaś stąd z wyłączonymi światłami, żeby mieć pewność, że cię nie
zobaczę.
- To nie jest twoja sprawa.
- Może nie była na początku, ale teraz już jest, do cholery. - Uniósł brwi. - Chyba
zdajesz sobie sprawę, że McPherson zastanawia się, czy to nie my jesteśmy odpowiedzialni za
ten pożar?
Przełknęła z trudem ślinę.
- Tak. Ale to my wezwaliśmy straż.
- Wielu podpalaczy dzwoni po straż, a potem kręci się w okolicy, żeby obserwować
zamieszanie.
- Wiem. Ale Sam musi zdawać sobie sprawę, że nie mieliśmy motywu.
- Wielu podpalaczy nie ma motywu. Po prostu podnieca ich widok płomieni. Ale to
nie ma nic do rzeczy w tym przypadku. Chcesz rozmawiać o motywie? W porządku.
Zacznijmy ode mnie.
Zmarszczyła brwi. Nie masz żadnego.
- Ja nie. - Skinął głową, jakby próbując zachęcić powolnego ucznia. - Ale ty masz.
Prawie zadławiła się z oburzenia.
- O czym ty mówisz?
- Nie trzeba wiele, żeby uznać cię za główną podejrzaną. Wszyscy w mieście wiedzą,
że uważasz, że Pamela Webb została zamordowana. Chcesz zmusić McPhersona do
wszczęcia śledztwa.
- Tak, ale...
- Podłożenie ognia w domu ofiary to dobry sposób na przyciągnięcie uwagi szeryfa i
zmuszenie do podjęcia dochodzenia.
Była przerażona.
- To za mało. O wiele za mało.
- Jeśli tak uważasz, to się mylisz. - Przyglądał się jej zimnym, wyrachowanym
wzrokiem myśliwego. - Nieważne, jak na to spojrzysz, ja jestem twoim alibi na dzisiejszy
pożar, a ty moim. Problem w tym, że żadne z nas nie cieszy się zbytnią wiarygodnością w
Dunsley. Ja jestem nowy w mieście i nikt o mnie za wiele nie wie. To czyni mnie naturalnym
podejrzanym. A ty jesteś w jeszcze gorszym położeniu, bo masz tu swoją przeszłość.
McPherson byłby naprawdę kiepskim gliną, gdyby nie miał wobec nas żadnych podejrzeń.
Irene rozplotła ręce i rozrzuciła je szeroko.
- Ale tam był ktoś jeszcze. Widzieliśmy go. - Zawahała się. - Albo ją.
- McPherson ma na to tylko nasze słowo.
- Okay, już do mnie dotarło. Wiesz co? Chyba też się muszę napić. - Podeszła do
lodówki i wyciągnęła ostatnią butelkę piwa. - Przy okazji, doskonale zdaję sobie sprawę, że
dziś uratowałeś mi życie. - Zdjęła kapsel. - Dziękuję.
- Uhm. - Upił kolejny łyk piwa.
- Wprawdzie, śmiertelnie mnie przeraziłeś, pojawiając się znikąd na tarasie, ale gdyby
cię tam nie było, mogłabym się nie zorientować, co robił intruz, aż byłoby za późno.
- Ty byłaś przerażona? A wyobrażasz sobie co ja czułem, kiedy zobaczyłem, że
włamałaś się w środku nocy do domu Webbów i że jest tam ktoś jeszcze? Chcesz porównać,
kto miał większe powody do strachu?
Pomyślała, że najlepiej będzie zignorować te pytania.
- Jeszcze mi nie wyjaśniłeś, dlaczego pojechałeś za mną - powiedziała po chwili.
- To chyba oczywiste. Wynajmuję domek kobiecie, która ma tendencję do pakowania
się w kłopoty. Właściciel motelu musi przedsięwziąć pewne środki ostrożności, kiedy ma do
czynienia z takimi gośćmi jak ty.
- Jesteś naprawdę wkurzony, co?
- Tak, jestem naprawdę wkurzony burknął. - Nie powinnaś była się zbliżać do tego
cholernego domu.
- Utrudniasz mi wyrażenie wdzięczności, kiedy przyjmujesz tę pozę sierżanta.
- Dlaczego, do diabła, tam wróciłaś? zapytał. Oparła się o zlew.
- Słyszałeś, co powiedziałam McPhersonowi. Zdziwiło mnie, że Pamela nie zostawiła
listu pożegnalnego. Dzisiaj, kiedy ty i Jason wyszliście, zaczęłam się nad tym zastanawiać. A
że miałam klucz od pomieszczenia gospodarczego, pojechałam tam, żeby się rozejrzeć. Intruz
przeszkodził mi, kiedy przeszukiwałam górę.
- Słyszałem, co powiedziałaś McPhersonowi. Luke skrzywił się. - I wiem, że
kłamałaś, aż się kurzyło. Poczuła, że oblewa się rumieńcem.
- Co masz na myśli? - Nie wierzysz, że Pamela popełniła samobójstwo, więc nie
pojechałaś do domu Webbów szukać listu. Pojechałaś szukać czegoś innego. - Urwał na
moment i dodał ciszej: Co więcej, myślę, że to znalazłaś. Kiedy masz wątpliwości, graj na
zwłokę, pomyślała. - Dlaczego tak uważasz?
- Nazwij mnie medium. - Nie jestem dziś w nastroju do żartów - odparła sucho.
- Przez dwa ostatnie dni przeżyliśmy razem więcej podniosłych chwil niż wiele
małżeństw w ciągu roku. Powiedzmy, że nauczyłem się paru rzeczy o tobie. Kiedy słuchałem,
jak przedstawiasz swoją wersję zdarzeń McPhersonowi, odniosłem wrażenie, że nie jesteś z
nim szczera.
- Znaleźliśmy razem martwą kobietę, uciekliśmy z eksplodującego domu oraz
odbyliśmy nieprzyjemne rozmowy z miejscową policją i senatorem. Dziwnie definiujesz
„podniosłe chwile”.
- Możliwe. - Przyglądał się jej chwilę z nieustępliwym wyrazem twarzy. - Powiesz mi,
co znalazłaś?
Czemu nie? W przeciwieństwie do Sama McPhersona i Rylanda Webba on nie
traktował jej niepoważnie.
- Pamela miała skrytkę w swojej sypialni wyjaśniła. - Małą wnękę za włącznikiem
światła. Tam trzymała rzeczy, które chciała ukryć przed ojcem i gosposią. Któregoś wieczoru
pokazała mi ją i kazała przysiąc, że nigdy jej nie ujawnię. Postanowiłam sprawdzić tę skrytkę.
- Włącznik światła? Pokiwał głową. To wyjaśnia ten śrubokręt. Zastanawiałem się,
gdzie go znalazłaś i co chciałaś z nim zrobić.
- Kiedy usłyszałam, że do domu ktoś wszedł, uświadomiłam sobie, że śrubokręt to
jedyna broń, jaką mam. - Butelka z piwem zadrżała w jej dłoni. Ścisnęła ją mocniej.
:
- Wiesz,
na wypadek gdyby mnie znalazł.
Luke wyjął butelkę z jej dłoni, odstawiając na blat obok swojej.
- Śrubokręt byłby bardzo dobrą bronią, gdyby zaszła taka potrzeba - powiedział
miękko, kładąc ręce na jej ramionach.
Uświadomiła sobie, że próbuje dodać jej otuchy. Pokusa, żeby pozwolić sobie na
odprężenie, była obezwładniająca.
Ale do głosu doszedł zdrowy rozsądek. Przez lata rozwijała w sobie opanowanie, które
ją chroniło. Nie rozklei się przed tym mężczyzną - mężczyzną, którego ledwie znała,
niezależnie od wydarzeń, jakie stały się ich udziałem.
- Ale nie byłoby z niego pożytku w obliczu piekła, które się tam rozpętało - odparła
spokojnie.
Zabrał dłonie z jej ramion i ujął w nie jej twarz.
Co znalazłaś dziś w domu Webbów? Wypuściła powoli powietrze i sięgnęła do
kieszeni czarnych dżinsów.
- Nic, co by wyglądało na użyteczną wskazówkę. Dlatego nie wspomniałam o tym
Samowi McPhersonowi.
Pokazała mu klucz.
- Domyślasz się, do czego może pasować? - zapytał, przyglądając mu się uważnie.
Potrząsnęła przecząco głową.
- Nie. Wygląda jak zwykły klucz, prawda?
- Tak. Może pasować do wszystkiego. Domu, skrytki w przechowalni, szopy na
narzędzia, garażu. - Zmarszczył brwi. - Ale to klucz wysokiej jakości. Nie możesz go
zduplikować, w każdym razie nie w zwykłym punkcie dorabiania kluczy. Ktoś się szarpnął,
żeby zainstalować gdzieś zamek dobrej jakości.
- Nie wiem, kiedy Pamela schowała go w skrytce za włącznikiem. Pewnie upchnęła go
tam lata temu, a potem zapomniała. - Zastanawiała się chwilę. Chyba że...
- Chyba że co?
- Wygląda na nowy, nie uważasz? Nadal jest jasny, i bez żadnych rys w wyniku
użytkowania. Poza tym, w skrytce pod włącznikiem była warstwa kurzu, ale klucz nie był
zakurzony. Gdyby leżał tam kilka lat, chyba zebrałoby się na nim trochę kurzu.
- Jesteś pewna co do tego kurzu w skrytce? Była noc, a ty miałaś tylko latarkę.
Chciałaby powiedzieć, że jest pewna. Ale musiała przyznać, że usuwała obudowę
włącznika przy dość słabym świetle. Dodatkowo była nabuzowana adrenaliną i strachem.
- Masz rację. - Potarła kark, próbując trochę złagodzić napięcie. - Nie mogę przysiąc,
że na kluczu nie było kurzu. A jeśli był, starł się, kiedy włożyłam klucz do kieszeni.
- Powiedz mi, ale szczerze, dlaczego nie pokazałaś tego klucza McPhersonowi -
poprosił.
Zacisnęła usta.
- Sam nie traktuje mnie serio, bo tak jak połowa Dunsley uważa, że jestem chodzącym
przykładem zespołu stresu pourazowego.
- Zespołu stresu pourazowego?
- Tak. Chodzi o to, że z uwagi na okoliczności towarzyszące śmierci moich rodziców
nie mogę być normalna.
- Rozumiem. Mów dalej.
- Wiedziałam, że Sam raczej mnie nie aresztuje za wtargnięcie do domu Webbów, ale
nie byłam pewna jak zareaguje, kiedy się dowie, że zabrałam ten klucz ze starej skrytki
Pameli.
- Nie wierzę w ani jedno twoje słowo.
- To już twój problem. - Fakt. Stałaś się dla mnie bardzo dużym problemem. Więc
może mi wreszcie wyjaśnisz, dlaczego nie powiedziałaś McPhersonowi o kluczu.
- No dobrze - skapitulowała. - Czułam, że Sam zrobi wszystko, żeby nie wszcząć
dochodzenia w sprawie śmierci Pameli. Bałam się, że zignoruje klucz albo sprawi, że zniknie.
Ku jej zaskoczeniu Luke zaczął się nad tym zastanawiać.
- A niech mnie. Myślisz, że McPherson pomaga zatuszować sprawę?
- Istnieje taka możliwość - odparła. - Jestem pewna, że senator nie chce dochodzenia.
A większość ludzi w tym mieście zrobi wszystko, by przypodobać się Rylandowi Webbowi.
- Ciągle to słyszę. - Luke dokończył swoje piwo. Odstawił pustą butelkę na blat i
przyglądał się Irene przez chwilę. - Ludzie naprawdę sądzą, że cierpisz na zespół stresu
pourazowego?
- Taką diagnozę postawił terapeuta, do którego ciotka wysłała mnie po śmierci
rodziców. Potwierdziło ją paru innych specjalistów, z którymi miałam do czynienia przez
kolejne lata.
- Czy terapia ci pomogła?
- Trochę. - Odchrząknęła. Ale wszyscy terapeuci twierdzili, że nie zrobię znaczących
postępów, dopóki nie zdobędę się na racjonalne, dojrzałe spojrzenie na fakty. A właśnie przed
tym najbardziej się broniłam.
- Bo nie mogłaś albo nie chciałaś zaakceptować faktów, które ci przedstawiono
powiedział.
- Nie chciałem przyjąć do wiadomości, że mój ojciec zamordował matkę, a potem
odebrał sobie życie. To kłóciło się ze wszystkim tym, co o nim wiedziałam czy w co
wierzyłam. Terapeuci uznali, że nie dojdę z tym do ładu, dopóki nie zmierzą się z
rzeczywistością.
- Co im powiedziałaś?
- Że jedyną rzeczą, która może sprawić, że jakoś dojdę z tym do ładu, jest prawda. -
Westchnęła. - Odnoszę wrażenie, jakby doszła do głosu twoja dręczona obsesją
dysfunkcjonalna osobowość.
- Potrafię to zrozumieć. Rodzina wystawiła mi taką samą diagnozę jakieś pół roku
temu. Zamrugała parę razy, szczerze zdumiona.
- Naprawdę? Skinął głową.
- Tak. I wcale nie jestem pewien, czy się mylą. Wyznanie Luke'a wstrząsnęło nią.
Jeszcze nigdy nie zwierzała się nikomu, komu też została przyklejona etykietka osoby
cierpiącej na zespół stresu pourazowego.
- Masz swoje rytuały? - zapytała niepewnie. - Jakieś zasady, których nigdy nie
łamiesz, nawet jeśli wiesz, że inni mogą pomyśleć, że jesteś trochę dziwny?
- Jak zostawianie świateł na całą noc? Skrzywiła się.
- Tak.
- Żebyś wiedziała.
- Bywasz humorzasty?
- To też.
- Masz powtarzające się koszmary?
- A kto ich nie ma?
- Uważam - powiedziała - że granica między tym, co normalne i nie całkiem
normalne, czasami jest niewyraźna.
- W tym punkcie całkowicie się z tobą zgadzam. - Pokonał niewielki dystans, jaki ich
dzielił, i zatrzymał się tuż przed nią. - Ale w tej chwili pocałowanie cię wydaje mi się
najnormalniejszą rzeczą na świecie.
Zalała ją fala gorąca. Chciała wyjaśnić, że seks to jedna z tych dziedzin życia, w
których nie jest w pełni normalna.
Nie zdążyła, bo usta Luke'a zamknęły się na jej ustach i nagle poczuła się intensywnie,
oszałamiająco podniecona.
Pomyślała, że jest nie tylko podniecona, ale wręcz wygłodniała. A ten głód nie
przypominał żadnego uczucia z przeszłości - był dziki, ekscytujący, i nie do przezwyciężenia.
Luke położył jedną rękę na jej karku, a drugą przyciągnął ją do siebie. Poczuła przez
materiał jego dżinsów, że jest równie rozpalony jak ona.
Przesunął usta po jej wargach, zachęcając, by je rozchyliła. Ale ona, mimo
podniecenia, opierała się. Ten gwałtowny przeskok w seksualną bliskość całkowicie ją
oszołomił. To nie był jej zwykły, powolny i ostrożny rytuał.
Luke użył języka w taki sam sposób, w jaki wprawny szermierz korzysta z floretu -
szybkie, śmiałe pchnięcia sprawiły, że wbiła paznokcie w jego ramiona. Pragnęła się
zaangażować i podjąć walkę.
Ostrożnie, jakby stała u progu ryzykownej przygody, skubnęła jego dolną wargę. Jego
palce wśliznęły się pod jej sweter. Poczuła na skórze ciepło i siłę jego dłoni.
Przywarła do niego, jakby od tego zależało jej życie. Przez całe jej ciało przepływały
energia i ciepło.
Oddech Luke'a zrobił się cięższy. Kiedy wspięła się na palce, ujmując zębami płatek
jego ucha, wstrząsnął nim dreszcz.
Może wcale nie miała aż tak dużych zahamowań, jak przekonywali ją nieliczni
mężczyźni, z którymi dzieliła łóżko.
Luke uniósł głowę, przerywając ten gorący uścisk; zdawało się, że uczynił to dzięki
nadzwyczajnej sile woli.
- Lepiej wyjdę - wychrypiał. - Jeśli zaczekam z tym jeszcze chwilę, zostanę tu przez
resztę nocy.
Dotarło do niej, że to on wyhamował. Jeszcze chwila i pociągnęłaby go na podłogę.
Odchrząknęła, świadoma płomiennego gorąca na swojej twarzy.
- Trochę nas poniosło, co? Pewnie wskutek tego skoku adrenaliny, który przeżyliśmy
wcześniej. Czytałam, że takie rzeczy się zdarzają. Że kontakt z dramatyczną sytuacją
uruchamia pierwotny instynkt przetrwania.
- Tak? - Uśmiechnął się leniwie. - Naprawdę czytasz o takich rzeczach?
- No cóż, nie można powiedzieć, żebyśmy byli ze sobą blisko. Na litość boską, ledwo
się znamy.
- Zapominasz o tych podniosłych chwilach, o których wspominałem wcześniej.
Coś było nie tak z jej ośrodkiem równowagi. Jej ciało ciągle próbowało przechylić się
naprzód, z powrotem w jego ramiona. Usiadła szybko na kanapie, założyła nogę na nogę i
starała się wyglądać na chłodną i spokojną. To był tylko pocałunek, na litość boską. Weź się
w garść.
- Myślę, że powinniśmy zmienić temat - powiedziała.
- Skoro tego właśnie chcesz.
- Tak będzie najlepiej. Jestem pewna, że rano oboje będziemy się czuć trochę
niezręcznie. Spojrzał na zegarek.
- Jest już prawie piąta rano, a ja nie czuję się niezręcznie.
- Powinieneś się przespać. Oboje powinniśmy.
- Wątpię, żebym był w stanie zasnąć odparł i ruszył do drzwi. Pewnie pożałuję tego
pytania, ale wolałbym uniknąć kolejnych nocnych niespodzianek. Co zamierzasz zrobić,
kiedy po domu Webbów zostały tylko zgliszcza?
- Nie wiem - przyznała. - Ale chyba powinnam się dowiedzieć, kogo Pamela
zatrudniała do zajmowania się domem. Wychowała się z gosposiami i wątpią, żeby wiedziała,
jak prowadzić dom. Poza tym nie spędzała dużo czasu w Dunsley. Potrzebowała kogoś, kto
by miał wszystko na oku.
Skinął głową, jakby na potwierdzenie wniosku, do którego doszedł już wcześniej.
- Byłem pewien, że nie odpuścisz powiedział.
- Nie mogę.
- Wiem.
Naprawdę to rozumie, pomyślała. Ma wątpliwości co do sensu jej poczynań, ale
rozumie.
- Do zobaczenia rano. Luke otworzył drzwi, wyszedł na ganek, zatrzymał się i
odwrócił. - Wiesz, co ci powiem o tej twojej teorii, tej, że prawie uprawialiśmy seks, bo oboje
jeszcze byliśmy nabuzowani resztkami adrenaliny?
Spięła się.
- Co?
- Uważam, że to stek bzdur. Chciałem się z tobą kochać od pierwszej chwili, kiedy cię
zobaczyłem.
Wyszedł, zamknął za sobą drzwi, nie czekając na odpowiedź.
ROZDZIAŁ 17
- Spaliłeś dom? - Jason tak się wzburzył, że masło, którym chciał posmarować chleb,
wpadło z chlupotem do soku pomarańczowego. Myślałem, że poszedłeś do Irene po kolejną
porcję chleba kukurydzianego. Tymczasem wy pojechaliście spalić dom?
- Dobrze wiesz, że nie te miałem na myśli. - Luke wrzucił na talerz trzy francuskie
tosty, zaniósł swoje śniadanie na stół i usiadł. - Ktoś inny podłożył ogień, ale Irene i ja
byliśmy akurat na górnym tarasie.
- Poczekaj, aż rodzina się o tym dowie. - Jason widelcem wyłowił masło z soku. - -
Ale przynajmniej będę mógł im donieść, że byłeś na prawdziwej randce.
Luke odgryzł kęs tosta.
- Nie wydaje mi się, żeby Irene patrzyła na to w ten sposób.
Ale pocałowała go na dobranoc, przypomniał sobie. I był to pocałunek pierwszej
klasy. Zakręciło mu się w głowie na myśl, jakby się teraz czuł, gdyby zaprosiła go w nocy do
swojego łóżka.
- Luke? - Jason pomachał widelcem i pstryknął palcami. - Wróć do mnie i odpowiedz
na moje pytanie.
- Jakie pytanie?
- Odnośnie tego podpalenia. Czy możesz zostać oskarżony? Bo jeśli tak, musimy
poinformować staruszka i Gordona.
- Nie, nikt mnie o nic nie oskarża. Przynajmniej na razie.
- Chwała Bogu. - Twarz Jasona sposępniała. - Mówisz, że dom należał do senatora
Rylanda Webba?
- Tak, ale mam wrażenie, że Webb nie będzie chciał nagłaśniać tego podpalenia, tak
samo jak nie chce, żeby się rozniosło, że jego córka przedawkowała.
- Trochę trudno zatuszować pożar domu, nie uważasz?
- Coś mi mówi, że szeryf McPherson znajdzie jakieś logiczne argumenty, które
pozwolą mu wyjaśnić sprawą podpalenia. - - Odgryzł kolejny kęs tosta, przeżuł i sięgnął po
sok. - McPherson i Webb zignorują Irene. A jeśli ktokolwiek może pomóc w zdemaskowaniu
podpalacza, to ona.
- Luke?
- Tak?
- Nie zrozum mnie źle, ale może powinieneś się zastanowić, zanim zaangażujesz się
bardziej. Lubię Irene Stenson. Jest zupełnie inna od pozostałych kobiet, z którymi byłeś. Ale
nie da się nie zauważyć, że ma duży udział w podwyższeniu u ciebie poziomu stresu.
Luke posłał bratu ostrzegawcze spojrzenie i zjadł więcej tosta. Jason odchrząknął.
- Doktor Van Dyke powiedziała tacie, że biorąc pod uwagę twoją historię, byłoby
dobrze, gdybyś nie narażał się na zbyt duży stres.
- Pieprzyć doktor Van Dyke. Jason skrzywił się.
- Wolałbym nie. Chodzi chyba o te praktyczne buty i tweedowe kostiumy, które nosi.
Może brakuje mi wyobraźni, ale nie sądzę, żebym mógł to przeskoczyć.
- Wracaj do Santa Elena i powiedz wszystkim, żeby przestali się o mnie martwić.
Zobaczymy się na przyjęciu urodzinowym. - A co z Irene Stenson?
- Przynajmniej nie nosi praktycznych butów i tweedowych kostiumów. Nie mów, że
nie zauważyłeś tych wysokich obcasów i czarnego płaszcza?
Jason przewrócił oczami.
- O, tak. Zauważyłem i buty, i czarny płaszcz. Myślisz, że w zestawie jest jeszcze
mały pejczyk?
- Nie wiem. Ale znalezienie odpowiedzi na to pytanie stało się moją życiową misją.
Luke meldował właśnie nowożeńców, kiedy Irene otworzyła drzwi i wkroczyła - tak,
to właściwe słowo, uznał, wkroczyła - do recepcji. Jedno ukradkowe spojrzenie powiedziało
mu wszystko, co chciał wiedzieć ojej nastroju. Kolejny czarny pulower i kolejne czarne
spodnie, czarne skórzane kozaczki i płaszcz. Znowu była w pełnej zbroi, gotowa na starcie z
Dunsley.
Ogarnęła wzrokiem scenę przy blacie, nie mówiąc ani słowa, a potem spokojnie
przeszła do stolika z kawą. Kątem oka Luke widział, jak przyglądała się dzbankowi i
wczorajszym pączkom, które wystawił wcześniej.
Ostatnia rzecz, jaka jest mi w tej chwili potrzebna, to zajmowanie się gośćmi,
pomyślał. Miał do pogadania z Irene Stenson.
Podsunął formularz rejestracyjny i długopis młodemu małżonkowi.
- Nazwisko, adres, numer prawa jazdy - powiedział. - Na dole czytelny podpis. I data
wymeldowania.
Oczy młodej pani Addison rozszerzyły się. Cofnęła się o krok, jakby myślała, że Luke
może przeskoczyć blat i rzucić się jej do gardła.
O co jej chodzi?, zastanawiał się, próbując nie stracić panowania nad sobą. Przecież
tylko poprosił jej męża o wypełnienie tego cholernego formularza.
Pan Addison przełknął ślinę z takim wysiłkiem, jakby coś utkwiło mu w gardle.
- Tak jest, sir. - Złapał długopis i pośpiesznie zaczął wypełniać formularz. Irene
znieruchomiała w trakcie wyjmowania saszetki z herbatą ze swojej torebki. Zmarszczyła
brwi. Luke uznał, że najlepiej będzie ją zignorować.
- Gotowe, sir. Addison przesunął formularz po blacie z wyraźną ulgą. Luke obrzucił
wzrokiem kartkę, sprawdzając, czy wszystkie rubryki zostały wypełnione.
- Doba hotelowa kończy się o dwunastej zero zero. Irene przymknęła oczy.
Addison zbladł.
- O dwunastej zero zero? - Dokładnie. W samo południe.
- Tak jest, sir. Proszę się nie martwić, wyjedziemy jeszcze przed południem.
Luke złapał klucz z haczyka i podał Addisonowi.
- Domek numer 10. Na drzwiach wisi regulamin. Proszę go przeczytać. Addison
zamrugał niespokojnie.
- Regulamin?
- Lista reguł, zasad - odparł Luke, starając się zachować cierpliwość. Zabrania się
zakłócania porządku publicznego i wszelkich nielegalnych aktywności; nikt, kto nie jest
oficjalnie zameldowany, nie może zostać na noc, i tak dalej.
- Pewnie. To znaczy tak jest, sir. - Addison kiwał nerwowo głową. - Nie ma problemu.
Jesteśmy tylko my dwoje, sir.
- Na nocnym stoliku znajdziecie jeszcze małą karteczką z prośbą o pomoc
kierownictwu motelu w oszczędzaniu energii elektrycznej. Potraktujecie tę prośbę jako jedną
z reguł. Zrozumiano?
- Tak jest, sir. - Addison rzucił ponaglające spojrzenie na żonę. - • Janice i ja bardzo
się przejmujemy ochroną środowiska naturalnego. Prawda, Janice?
- Tak - powiedziała ledwo słyszalnie. - Dobrze wiedzieć - rzekł Luke. - Udanego
pobytu w apartamencie dla nowożeńców. Addison znowu zamrugał.
- W apartamencie dla nowożeńców? Pani Addison była wyraźnie zdumiona.
- Dostaliśmy apartament dla nowożeńców?
- Pewnie - odparł Luke. - Czemu nie? Jesteście nowożeńcami, prawda? Nie mówicie
tak tylko po to, żeby dostać ten apartament?
Nie, sir zapewniła pani Addison. - Pobraliśmy się dziś rano. W Kirbyville.
Addison wyglądał jeszcze bardziej niepewnie niż wcześniej, ale trzymał się twardo.
- Ile trzeba dopłacić za apartament dla nowożeńców? Luke pochylił się nad blatem.
- Nie ma żadnych dodatkowych opłat. Pod warunkiem, że będziecie przestrzegać
wszystkich reguł, oczywiście. Irene wzniosła oczy ku sklepionemu sufitowi.
- Tak, sir. Dziękujemy, sir. - Addison złapał żonę za rękę i pociągnął do drzwi. -
Chodź, Janice. Wynająłem nam apartament dla nowożeńców.
- Nie mogę się doczekać, kiedy wrócimy do Kirbyville i wszystkim o tym opowiemy -
rzekła Janice, płonąc z niecierpliwości.
Para zniknęła za drzwiami.
Luke położył ręce na blacie i patrzył na nich przez okno.
- Nowożeńcy. Jak ich nie kochać.
- Wyglądało to, jakbyś próbował ich odstraszyć - powiedziała Irene.
- Niby czemu miałbym to robić? Małżeństwo samo ich odstraszy, i to niebawem. Nie
muszę przyśpieszać tego procesu.
- Założę się, że niewielu gości odwiedza ponownie Wschód Słońca, prawda?
Rozłożył ręce.
- Co ja takiego powiedziałem?
- Nie chodzi o to, co powiedziałeś, tylko jak to powiedziałeś. Potraktowałeś tego
biedaka, jakby był rekrutem na zaprawie. Facet chciał tu spędzić noc poślubną, na litość
boską. A biorąc pod uwagę, że zdecydowali się z żoną na pobyt tutaj, zapewne dysponują
mocno ograniczonym budżetem.
- Daj spokój. Wszystko, co zrobiłem, to ich zameldowałem.
- Apartament dla nowożeńców, tak? Nie wiedziałam, że dysponujecie tu takim.
- Kierownictwo wychodzi z założenia, że jeśli spędzasz noc poślubną w którymś z
naszych domków, to rzeczony domek jest z definicji apartamentem dla nowożeńców.
- Logiczne.
- Też tak uważam.
- Ale mógłbyś być trochę łagodniejszy wobec państwa Addisonów.
- Poprosiłem ich tylko o wypełnienie tych cholernych formularzy.
- Porządnie ich zdenerwowałeś, Luke. Wyszedł zza blatu i nalał sobie kolejną
filiżankę kawy. - Wiesz, zaczynam myśleć, że właśnie to jest największy problem w tym
biznesie.
- Co takiego?
- Klienci. Są niezdyscyplinowani, niewyszkoleni i nieprzewidywalni. - Patrzył, jak
Addisonowie gramolą się do starego forda pikapa i odjeżdżają w stronę domku numer 10. -
Tak, gdyby nie ci wszyscy goście, to nie byłby wcale zły interes.
Pokręciła głową.
- Gdzie Jason?
- Wyjechał zaraz po śniadaniu. Miał umówione jakieś spotkanie z dostawcą. Co
zamierzasz dziś robić?
- Dzwoniłam do swojej starej tutejszej znajomej, Sandry Pace, i zapytałam ją, czy wie,
kto zajmował się domem Webbów. Okazało się, że Connie Watson, ta sama kobieta, która
doglądała domu wiele lat temu, kiedy tu jeszcze mieszkałam.
- Porozmawiasz z nią?
- Tak. - Irene zerknęła na zegarek. - Pomyślałam, że teraz do niej pojadę. Mam
nadzieję złapać ją, zanim wyjdzie z domu.
Wypuścił powoli powietrze.
- Chcesz powiedzieć, że ona nic nie wie o tym, że ją odwiedzisz?
- Bałam się, że jeśli zadzwonię i będę próbowała się z nią umówić, może nie chcieć ze
mną rozmawiać. Jak wielu innych mieszkańców miasta, Connie ma swoje powody, żeby być
lojalna wobec Webbów.
- Pojadę z tobą.
- To nie jest konieczne, Luke.
- Powiedziałem, że pojadę z tobą. Wyglądała na zakłopotaną.
- Chyba będzie najlepiej, jeśli nic będziesz się dalej w to angażować.
- Jason też mówił coś w tym stylu. Jej oczy zasnuł cień.
- Tak mówił? Cóż, ma rację. W końcu mieszkasz w tym mieście. Prowadzisz tu
biznes, choć biorąc pod uwagę w jaki sposób to robisz, nie jestem pewna, czy wystarczy ci na
zapłacenie podatków. Ale to już inna sprawa. Chodzi o to, że powinieneś trzymać się z daleka
od tego bałaganu. Wszystko, co wiąże się z Webbami, jest w tym mieście odrobinę
ryzykowne.
- Ryzyko i Dunsley. - Uśmiechnął się lekko. - Jasne.
- Mówię poważnie - powiedziała. - Naprawdę uważam, że nie powinieneś się w to
mieszać. Twój brat myśli tak samo.
- Ty i Jason nie zauważacie jednego. Jest już o wiele za późno na wasze dobre rady.
Już wdepnąłem w to... urwał, odchrząkując. - Po same uszy.
- Jeszcze nie jest za późno. - Z taką siłą odstawiła kubek na stół, że rozlała herbatę.
Złapała serwetkę i pośpiesznie wytarła blat. • - Po prostu jesteś uparty. Ku uldze Luke'a,
otworzyły się drzwi, przerywając Irene jej tyradę. Do środka wpadła Maxine.
- Witam państwa. - Ściągnęła płaszcz. - Widziałam samochód przed domkiem numer
10. Nowi goście?
- Para nowożeńców prosto z Kirbyville powiedział Luke.
- Naprawdę? - Maxine wyglądała na podekscytowaną. - Nie gościliśmy jeszcze
nowożeńców od czasu, kiedy tu pracuję. Wiesz, to może być nisza rynkowa, której nie
zauważyliśmy.
- Luke dał im apartament dla nowożeńców wtrąciła Irene. Maxine zmarszczyła brwi.
- Nie mamy czegoś takiego.
- Teraz już mamy - powiedział Luke. - Domek numer 10. Maxine rozpromieniła się.
- Wiem, co zrobię. Przygotuję im koszyk ze smakołykami. - Na twoim miejscu
darowałbym sobie pączki - mruknął Luke.
ROZDZIAŁ 18
Connie Watson patrzyła przez siateczkowy ekran w drzwiach. Była wysoką, tęgą
kobietą o podejrzliwych oczach. W stwardniałej od pracy dłoni ściskała ścierką do naczyń.
Wszystko, począwszy od wyrazu twarzy, a kończąc na języku ciała, wskazywało, że już
dawno przestała się spodziewać czegokolwiek dobrego od życia.
- Pamiętam cię, Irene - powiedziała. Posłała szybkie, niespokojne spojrzenie Luke'owi.
- I wiem, kim pan jest, panie Danner. Czego ode mnie chcecie?
Irene przewidywała, że to nie będzie łatwe. Jej przeczucie z rana sprawdziło się.
Gdyby wcześniej zadzwoniła, Connie znalazłaby jakąś wymówkę, żeby nie być w domu.
- Chciałabym zadać ci kilka pytań o Pamelę - wyjaśniła, starając się, żeby jej głos był
bardzo spokojny i kojący. - Kiedyś byłam jej przyjaciółką, pamiętasz?
- Oczywiście, że pamiętam. - Connie wytarła ręce w ścierkę. Nie zrobiła
najmniejszego ruchu, żeby otworzyć drzwi. - Słyszałam, że znaleźliście ciało Pameli tamtej
nocy. Słyszałam też, że to wy spaliliście dom Webbów.
- Dom podpalił ktoś inny - sprostował Luke. - Tak się po prostu złożyło, że akurat
byliśmy w tamtej okolicy.
- Nie tak ludzie mówią - mruknęła Connie.
- Na litość boską, Connie - powiedziała Irene - czy naprawdę uważasz, że mogłabym
spalić dom?
- Słyszałam, że zachowywałaś się trochę dziwnie po śmierci Pameli. Ponoć masz na
tym tle niezdrową fiksację czy jakoś tak.
Luke patrzył na nią przez siateczkowy ekran.
- Kto pani tak powiedział?
Connie drgnęła, zrobiła niewielki krok w tył, a potem wyciągnęła rękę i zamknęła
drzwi z ekranem na zasuwkę.
- Nieważne. Po prostu takie plotki krążą po mieście. Irene spojrzała na Luke'a spod
zmarszczonych brwi, prosząc go w duchu, żeby się zamknął. Niewątpliwie miał talent do
wydawania rozkazów i zastraszania ludzi, ale w tym momencie potrzebowała współpracy ze
strony Connie.
Luke uniósł brwi i lekko wzruszył ramionami na znak, że zrozumiał jej przekaz.
Zwróciła się do Connie.
- Na krótko przed śmiercią Pamela przysłała mi maila, w którym prosiła, żebym
spotkała się z nią w Dunsley. Nie domyślasz się, o czym chciała mi powiedzieć?
- Nie.
- Czy coś wskazywało na to, że była zmartwiona lub zdenerwowana?
- Nie.
- Widziałaś ją tamtego dnia, kiedy umarła?
- Nie. Nie idzie dobrze, pomyślała Irene. Czuła, że Luke ją obserwuje, czekając, aż da
mu wolną rękę, żeby mógł wprowadzić własny, nie taki łagodny styl przesłuchania.
- Connie, zdaję sobie sprawę, że chcesz być lojalna wobec Webbów, i rozumiem to.
Ale jesteś też coś winna mojej rodzinie, prawda?
Connie zmięła w dłoni ścierkę i zrobiła jeszcze jeden krok w tył.
- Może i byłam coś winna twojemu tacie, ale on nie żyje, Panie, świeć nad jego duszą.
- Śmierć nie oznacza, że wszystkie długi zostają anulowane - odparła spokojnie Irene.
- Mój ojciec nie żyje, aleja nadal tu jestem. Czy przez wzgląd na jego pamięć mogłabyś
powiedzieć mi wszystko, co wiesz o ostatnich dniach Pameli w Dunsley?
Connie westchnęła głośno, poddając się.
- Obiecajcie, że nie powiecie mu, że z wami rozmawiałam.
- Komu? Szeryfowi McPhersonowi? - zapytał Luke. Connie zamrugała parę razy
zaniepokojona.
- Jemu też nie możecie powiedzieć. Poszedłby prosto do... - urwała. - Nieważne. -
Skupiła uwagę z powrotem na Irene. - Posłuchaj, tak naprawdę to ja nic nie wiem, mówię ci
szczerą prawdę.
- Po prostu powiedz mi, co wiesz - poprosiła Irene. - No dobrze. Na cztery dni przed
tym, jak znaleźliście ją martwą, zadzwoniła do mnie i zapytała, czy mogłabym przygotować
dom na jej przyjazd. Nie było w tym nic niezwykłego. Nie korzystała często z tego domu, ale
kiedy to robiła, najpierw dzwoniła do mnie, żebym zadbała o to, żeby w lodówce było
jedzenie, na łóżkach świeża pościel i tak dalej.
- Widziałyście się po jej przyjeździe? Connie pokręciła głową.
- Nie. Po prostu wszystko przygotowałam, a potem poszłam. Ktoś mówił, że widziano
ją następnego dnia, jak jechała przez miasto. Dwa dni później już nie żyła. To wszystko, co
wiem.
- Prosiła, żebyś zrobiła zapasy w lodówce na więcej niż jedną osobę? - spytała Irene.
Connie zmarszczyła brwi.
- Nie.
- Czyli nie spodziewała się żadnego towarzystwa?
- Raczej nie. Poprosiłaby mnie, żebym kupiła krakersy, ser i duże ilości alkoholu,
gdyby planowała gościć swoich przyjaciół z miasta.
Irene zesztywniała.
- Nie prosiła cię o kupno żadnego alkoholu?
- Nie tym razem. Luke oparł się ręką o ścianę.
- Kiedy ją znaleźliśmy, na stoliku stał pusty dzbanek i kieliszek do martini. Connie
machnęła ręką.
- Słyszałam o tym. Nie wiem, skąd miała alkohol. Zwykle mnie prosiła o jego kupno,
pomijając wino, oczywiście.
- Wino? - powtórzył Luke.
- Była bardzo wybredna, jeśli chodzi o wino. Zawsze przywoziła je sama. Ale co do
mocniejszych alkoholi, miała umowę z Joem z Dunsley Market. Wiedział, co lubiła, i miał to
dla niej przygotowane. - Connie wzruszyła ramionami. - Zdaje się, że tym razem musiała
przywieźć ze sobą martini.
- Alkohol można przechowywać przez długi czas - powiedziała Irene. - Pamela mogła
zostawić w domu kilka butelek, kiedy ostatnio była w mieście.
- Nie - odparła Connie z przekonaniem. - Nigdy nie zostawiała w domu żadnego
alkoholu. Wszyscy w mieście o tym wiedzieli. Zawsze mówiła, że to byłoby jak otwarte
zaproszenie dla okolicznych nastolatków, żeby się włamać. Mówiła, że nie chce być
odpowiedzialna za to, że jakieś dzieciaki się popiły, a potem zjechały po pijanemu z
Lakefront Road do wody. Mówiła, że nie przysłużyłoby się to dobremu wizerunkowi
senatora.
- Ile kupiłaś jej jedzenia? - zapytała Irene.
- Słucham? - Connie skręciła ścierkę w dłoniach.
- Na kilka dni? A może na długi weekend?
- A, jedzenie. - Connie rozluźniła uchwyt na ścierce. - To było trochę dziwne, jak teraz
o tym myślę. Kiedy zadzwoniła, powiedziała, że potrzebuje mleka, płatków i produktów na
sałatkę, i żeby jej to wystarczyło na jakiś tydzień.
- Co w tym było dziwnego?
- Zwykle przyjeżdżała tylko na weekend, góra na trzy dni. Nie pamiętam, kiedy ostatni
raz została na cały tydzień. I to w dodatku sama. Zawsze, kiedy pokazywała się w mieście,
miała ze sobą jakiegoś faceta.
- Zawsze? - powtórzyła Irene. Connie skrzywiła się.
- Pamiętasz, jaka była Pamela jako nastolatka, zawsze otoczona gromadą chłopaków,
którzy lecieli do niej jak muchy do lepu?
- Tak.
- No cóż, pewne rzeczy nigdy się nic zmieniają. W pobliżu niej zawsze był jakiś
mężczyzna.
Irene pomyślała o biało - różowej sypialni.
- Gdzie spali? Connie patrzyła na nią skonsternowana.
- W domu, oczywiście. Gdzie indziej mieliby spać?
- Chodzi mi o to, z której sypialni korzystali?
- Pamela zawsze spała w głównej sypialni, ze względu na taras i widok na jezioro. Jej
goście spali w sypialniach gościnnych. Jedna była na górze, a jedna na dole.
- Nie umieszczała nikogo z gości w swojej starej sypialni? W tej, którą zajmowała
jako nastolatka?
- Och, nie. Nigdy nie pozwalała, żeby ktokolwiek korzystał z tamtego pokoju.
- Czy kiedykolwiek mówiła dlaczego?
- Nie. - Connie wahała się. - Zachowywała się trochę dziwnie, jeśli chodzi o ten pokój.
Nie chciała, żeby cokolwiek zostało tam zmienione. Nawet nie wolno mi było przestawić
mebli. Zdaje się, że miała do tego pokoju duży sentyment, czy coś takiego.
- Dziękuję, Connie. Irene cofnęła się. - Doceniam twoją cierpliwość. To bardzo miłe,
że zechciałaś odpowiedzieć na moje pytania.
- To już wszystko? - spytała Connie, lekko się rozpogadzając. - Tak. - Czyli jesteśmy
kwita, to znaczy ja i twoja rodzina?
- Tak - odparła Irene. - Dług został spłacony.
- Szkoda, że wszystkich nie mogę tak łatwo spłacić - mruknęła Connie. Zaczęła
zamykać drzwi, ale w ostatniej chwili wstrzymała się i, patrząc przez szparą na Irene,
powiedziała cicho: - Bądź ostrożna, słyszysz? Są osoby, które nie chcą, żebyś wypytywała o
Pamelę.
- Pewnie nie mam co liczyć, że zdradzisz mi jakieś szczegóły? - spytała Irene.
- Zawsze cię lubiłam, Irene, i było mi bardzo przykro słyszeć o tym pourazowym
problemie, z którym się borykasz. Poza tym jestem naprawdę wdzięczna za to, co twój tata
zrobił dla mojego syna. Wayne prowadził przyzwoite życie przez te wszystkie lata. Jakiś czas
temu ożenił się i dorobił małej rodziny.
- Bardzo się cieszę, Connie.
- Jak powiedziałam, jestem wdzięczna. Ale wyświadczyłabyś mi naprawdę dużą
przysługę, gdybyś więcej tu nie przychodziła.
Drzwi zamknęły się z przygnębiającą ostatecznością. Irene i Luke wrócili do
samochodu. Żadne nie odezwało się ani słowem, dopóki nie znaleźli się w środku. Irene
wyciągnęła z torby notatnik.
- Okay, zobaczmy, co tu mamy. Pamela chciała mieć jedzenie na tydzień, ale nie
prosiła o żaden alkohol, choć podobno przedawkowała z martini i prochami.
Luke włączył silnik i ruszył wąską uliczką, która prowadziła od domu Connie Watson.
- Ilość jedzenia wskazuje na to, że nie myślała o popełnieniu samobójstwa - zgodził
się. - Ale to nie znaczy, że nie mogła przedawkować przez przypadek.
- Wiem. - Irene stukała czubkiem długopisu w notatnik. - Najbardziej nie daje mi
spokoju ten alkohol. Zgadza się, mogła go przywieźć ze sobą, ale skoro zawsze zlecała jego
kupno Connie, dlaczego miałaby zmienić ten zwyczaj?
- Dobre pytanie - przyznał Luke. • - Chociaż myślałem o facecie.
- Jakim facecie?
- Connie powiedziała, że Pameli zawsze towarzyszył jakiś facet.
- Ale nie tym razem. Irene pokiwała głową.
- W każdym razie żaden facet, o którym by wiedziała Connie. Irene zaczęła rozważać
sprawę pod tym kątem.
- W dawnych czasach Pamela traktowała facetów jak dodatki. Zawsze miała jednego
czy dwóch pod ręką, na wypadek gdyby chciała gdzieś wyjść i się zabawić. Jeśli Pamela
rzeczywiście nie zmieniła się pod tym względem, można założyć, że w momencie śmierci
miała gdzieś tu w odwodzie jakiegoś amanta.
- Jeśli uda się nam go znaleźć, może będzie wiedział, co zaprzątało jej uwagę w
ostatnich dniach życia. Uśmiechnęła się.
- Podoba mi się twój tok myślenia, Danner.
- Dzięki. Zawsze chciałem być podziwiany za swój umysł. - Spojrzał na nią. Co zrobił
twój ojciec dla syna Connie Watson?
Irene przyglądała się tańcu słońca i cienia na tafli jeziora.
- Wayne Watson popadł w konflikt z prawem niedługo po skończeniu szkoły średniej.
Wylądował w więzieniu, a kiedy wyszedł na wolność, nikt w okolicy nie chciał dać mu pracy.
Tata namówił przedsiębiorcę budowlanego z Kirbyville, żeby go zatrudnił. Wygląda na to, że
wszystko dobrze się ułożyło.
ROZDZIAŁ 19
Od pierwszego razu, kiedy przyjechał do warsztatu Carpentera na rutynową wymianę
oleju i przegląd techniczny, Luke podziwiał to miejsce. Niektórzy ludzie lubią chodzić po
muzeach i galeriach, on zaś czerpał satysfakcję z przebywania w sprawnie działających,
dobrze zorganizowanych zakładach pracy. Phil Carpenter rozumiał znaczenie porządku i
precyzji.
Luke zatrzymał się w wejściu, pozwalając, żeby jego wzrok nacieszył się czystą,
dobrze oświetloną przestrzenią. Można by tu jeść prosto z podłogi, pomyślał. Wszystkie
narzędzia i części aktualnie nieużywane były odłożone na miejsce. Nierdzewna stal lśniła
niczym srebro. Dwaj mężczyźni pracujący w kanale pod pikapem mieli na sobie czyste
kombinezony z logo warsztatu. Luke wiedział, że męska toaleta jest równie czysta i lśniąca.
Nigdy nie brakowało tam mydła ani papierowych ręczników.
Ruszył w stronę biura po drugiej stronie warsztatu.
Chudy mężczyzna o zapadniętych oczach trzymający mopa skinął mu głową, kiedy
przechodził obok niego.
Luke odpowiedział na pozdrowienie.
- Jak leci, Tucker?
- W porządku, panie Danner.
Po mizernej twarzy Tuckera Millsa trudno było określić jego wiek. Równie dobrze
mógł mieć trzydzieści, jak i sześćdziesiąt lat. Jego długie, proste włosy były cienkie, rzadkie i
zaczynały siwieć. Znajdował się na lub prawie na samym dole hierarchii społecznej Dunsley,
żyjąc z prac dorywczych i rozpoznawczych wypraw na miejskie wysypisko śmieci. Luke
przekonał się, że był nieoceniony, jeśli chodziło o całą masę prac porządkowych i ogrodni-
czych w motelu.
Tucker skupił się na wsuwaniu główki mopa pod stół warsztatowy. Nie zachęcał do
poufałości czy rozmowy. Było powszechnie wiadome, że jeśli chciałeś go zatrudnić, musiałeś
wyjaśnić swoje potrzeby w uprzejmy sposób, używając krótkich zdań, a potem zostawić
Tuckera samemu sobie aż do czasu uregulowania rachunku za wykonaną pracę. Tucker nie
uznawał czeków ani kart kredytowych. Nie był zaprzyjaźniony z żadnym bankiem, nie
wspominając już o federalnym urzędzie podatkowym. Inkasował tylko gotówkę lub
wszelkiego rodzaju dobra.
Luke szedł dalej, aż dotarł do biura. Phil Carpenter siedział za biurkiem, kartkując
olbrzymi katalog z częściami. Jego ogolona głowa błyszczała w świetle jarzeniówek jak
słońce.
Phil był potężnym mężczyzną, ale poruszał się zaskakująco szybko i sprawnie,
zwłaszcza jak na człowieka ze sztuczną nogą. Luke wiedział, że pod długim rękawem
nieskazitelnego roboczego kombinezonu Phil ma na ramieniu wytatuowanego orła, kulę
ziemską i kotwicę. Brakująca lewa noga była pamiątką po wybuchu miny lądowej. Inna
wojna, nie moja, pomyślał Luke. Ale jak wcześniej tego dnia zauważyła Connie Watson,
pewne rzeczy nigdy się nie zmieniają.
- Danner. - Phil zamknął katalog i odchylił się na krześle. Wyglądał na zadowolonego
i jednocześnie zaciekawionego. Wskazał gościowi krzesło. - Siadaj. Przyznam, że jestem
zaskoczony twoją wizytą. Z tego, co słyszałem, byłeś ostatnio bardzo zajęty.
- Nie można powiedzieć, żebym się nudził. - Luke usiadł. - Jak idzie interes?
- Nieźle. A co z twoim?
- Byłoby znacznie przyjemniej, gdybym nie musiał zajmować się gośćmi. Phil
zmrużył oczy w zamyśleniu.
- Czy nie odnosisz czasami wrażenia, że prowadząc motel, mijasz się z powołaniem?
- Ostatnio ludzie często mnie o to pytają. - W takim razie nie będę więcej o tym
wspominać. - Phil uniósł szklany dzbanek z kawą i przelał część jego zawartości do
niewyszczerbionego, pozbawionego jakichkolwiek rys białego kubka. Postawił kubek na
małej serwetce przed Lukiem. - Zakładam, że masz jakiś szczególny powód do odwiedzin?
- Potrzebuję pewnej informacji. I uznałem, że to najlepsze miejsce w mieście, aby ją
uzyskać.
- Owszem, jest najlepsze. Phil rozparł się w krześle i splótł ręce za głową. Warsztat
Carpentera można spokojnie nazwać centrum wszechświata. - Uniósł brwi. - Czy informacja,
której potrzebujesz, ma coś wspólnego z twoją nową przyjaciółką?
Luke zastanawiał się nad tym przez chwilę.
- Tak ludzie nazywają Irene? Nowa przyjaciółka Dannera?
- Tak, ci uprzejmi zaczynają określać ją właśnie w taki sposób. A fakt, że przez pięć
miesięcy, od kiedy mieszkasz w Dunsley, nie miałeś żadnych innych przyjaciółek, sprawia, że
Irene jest tym bardziej interesująca.
- Doprawdy?
- Pojawiły się bowiem spekulacje, że może w ogóle nie jesteś zainteresowany
towarzystwem pań.
- Hm. - Luke posmakował kawy. Była dobra, jak zawsze w warsztacie Carpentera.
- A te spekulacje są punktem wyjścia do głębszej dyskusji na temat niezwykłej natury
randek, jakie, zdaje się, ty i Irene Stenson uskuteczniacie.
- Niezwykłej natury?
- Wierz mi lub nie, ale nie co dzień zdarza się w Dunsley, żeby dwoje ludzi podczas
wspólnie spędzanego wieczoru znajdowało trupa czy prawie spłonęło w pożarze domu. W tej
okolicy pary, które nie żyją szczęśliwie w małżeńskim stadle, romansują w bardziej
tradycyjnym stylu. Na przykład uprawiają seks na tylnym siedzeniu samochodu.
- Jasne. Dzięki za radę. Zobaczę, co da się zrobić, żeby to wyglądało bardziej
normalnie.
Phil wzruszył ramionami.
- Czasami normalność jest bardzo trudna dla facetów takich jak my.
- Zgadza się. - Luke odstawił kubek na papierową serwetkę, żeby nie zostawić
mokrego kółka na wypolerowanym blacie biurka. - Tymczasem możesz poinformować
swoich stałych klientów, że potraktuję to jako poważną obrazę, jeśli usłyszę, że ktoś mówi o
Irene w sposób, który można uznać za niegrzeczny.
Phil skinął głową niczym mędrzec.
- Zrozumiano. Upił trochę kawy i odstawił kubek. - • Czego chciałbyś się dowiedzieć?
- Irene znała Pamelę Webb. kiedy były nastolatkami.
- Były ze sobą blisko jednego lata, ale to wszystko • - powiedział Phil. - To było to
samo lato, kiedy umarli rodzice Irene.
- Irene i Pamela nie widziały się ani me rozmawiały ze sobą od tamtego czasu. Jednak
z jakiegoś powodu parę dni temu Pamela wysłała Irene maila, w którym prosiła ją o spotkanie
w Dunsley. Można było domniemywać, że chciała porozmawiać o czymś ważnym. Nawet
użyła starego szyfru, który kiedyś wspólnie wymyśliły. Uwzględniając to wszystko, Irene
uznała, że może Pamela wcale nie umarła śmiercią samobójczą ani z powodu
przedawkowania.
- Słyszałem o teorii Irene - rzekł Phil. - A co ty o tym sądzisz? - Powiedzmy, że po
tym, jak wczoraj ktoś podpalił dom Webbów, teoria Irene wydaje mi się interesująca.
- Sarn McPherson puścił w obieg informację, że to podpalenie to wandalski wybryk,
za którym najprawdopodobniej stoi ktoś z Kirbyville, znanego siedliska złodziei i szumowin.
- Motyw? Phil rozplótł dłonie i rozłożył je szeroko.
- Samo piękno podpalenia? Podpalacze to często świry. Wszyscy wiedzą, że nie
potrzebują żadnego motywu.
- Zgrabna interpretacja. Inna sprawa, czy tak było. Phil patrzył na gościa zamyślony. -
Nie widziałeś faceta? Luke pokręcił głową.
- Tylko cień. Byłem zbyt zajęty ściąganiem Irene z tarasu, zanim dom stanął w
płomieniach. Wiem tylko tyle, że uciekł łodzią. - Wykrzywił usta. - Oczywiście ułatwiłem mu
ucieczkę, bo założyłem, że przyjechał samochodem. Kierowałem się do drogi, a w tym czasie
on uciekał w przeciwnym kierunku, z powrotem do jeziora.
- Nie miej do siebie pretensji. W sytuacji tego typu musisz dokonywać wyborów.
- Co jest sympatycznym eufemizmem na spieprzenie sprawy. - Czasami i tak się
zdarza. Luke wyciągnął nogi.
- Ale wracając do tematu, przyszedłem tu, żeby cię zapytać, czy nie słyszałeś czegoś o
ostatnim chłopaku Pameli.
- Jej ostatnim chłopaku?
- Najwyraźniej nie miała w zwyczaju przyjeżdżać do Dunsley sama.
- Zgadza się. Phil urwał, marszcząc lekko brwi. - Ale wygląda na to, że tym razem
odstąpiła od swojego zwyczaju. Nie słyszałem, żeby podczas tej wizyty towarzyszył jej jakiś
dżentelmen.
- Gdyby z kimś przyjechała, to pewnie byś o tym słyszał, czy tak?
- Kiedy Pamela przyjeżdżała do miasta, ludzie zawsze o tym gadali. Była jedną z
Webbów, a sprawy tej rodziny niezmiennie wzbudzają zainteresowanie mieszkańców tego
miasta i okolicy.
- Czy istnieje możliwość, że tym razem nikogo ze sobą nie przywiozła, bo miała kogoś
na miejscu, kto na nią czekał?
Phil parsknął.
- Z tego, co wiem o Pameli Webb, spokojnie można pokusić się o stwierdzenie, że w
Dunsley nie ma ani jednego mężczyzny, który byłby na tyle elegancki i wyrafinowany, żeby
sprostać jej wysokim oczekiwaniom. Z wyjątkiem tu obecnych, oczywiście.
- Oczywiście.
- A skoro żaden z nas, wyrafinowanych mężczyzn z klasą, nie spotykał się z nią, to
możemy przyjąć, że nie romansowała z nikim miejscowym. Wierz mi, gdyby zadała się z
kimś stąd, wieści rozeszłyby się lotem błyskawicy.
- To była tylko taka myśl.
- Mam jeszcze jedną - powiedział Phil bardzo poważnie. - Ty i Irene zadzieracie z
senatorem USA, który w związku ze swoimi rodzinnymi koligacjami ma praktycznie całe
miasto w kieszeni.
- Ta myśl przemknęła mi przez głowę więcej niż raz.
- Skoro już stwierdziliśmy oczywiste, chciałbym zauważyć, że nie wszyscy w mieście
siedzą u Webba w kieszeni - dodał Phil spokojnie. - Gdybyś potrzebował wsparcia, dzwoń
śmiało.
Luke podniósł się.
- Dzięki.
- Semperfi, stary.
- Semperfi.
ROZDZIAŁ 20
Niecałe pół kilometra za miastem we wstecznym lusterku SUV - a pojawił się
radiowóz McPhersona, szybko zmniejszając dystans. Pewnie nie był to jeden z tych
zdumiewających zbiegów okoliczności, jakie zdarzają się w życiu, pomyślał Luke. Ale
zaczekał, aż McPherson błysnął światłami, i dopiero wtedy zjechał na pobocze i się
zatrzymał.
Nie spuszczał wzroku z lusterka, obserwując zbliżającego się szeryfa. Obiekty mogą
wydawać się mniejsze, niż są w rzeczywistości, przypomniał sobie napis z tyłu lusterka. Ale
to nie oznacza, że nie mogą spowodować problemów.
Kiedy McPherson dotarł do drzwi kierowcy, Luke opuścił szybę.
- Zakładam, że nie zostałem zatrzymany za przekroczenie prędkości - powiedział.
Sam oparł się dłonią o bok SUV - a.
- Widziałem, jak wyjeżdżałeś z warsztatu. Pomyślałem, że to dobra okazja, żeby
porozmawiać z tobą w cztery oczy.
- Chodzi ci o to, że bez Irene, czy tak? Sam wypuścił ciężko powietrze.
- Jesteś tu nowy, Danner. Myślę, że nie zaszkodziłoby, gdybym przybliżył ci trochę
przeszłość Irene Stenson.
- Co na przykład?
- Zawsze była cicha i spokojna. Może nie nieśmiała, ale zawsze sprawiała wrażenie
poważnej, zainteresowanej bardziej książkami niż chłopakami. Była bardzo dobrze
wychowana. Nigdy nie pakowała się w kłopoty.
- W odróżnieniu od Pameli. Bo to starasz się powiedzieć, tak?
- Nie zrozum mnie źle. Lubiłem Pamelę. I przykro mi, że umarła. Ale kiedy stała się
nastolatką, zaczęła szaleć. Straciła matkę, gdy miała zaledwie pięć lat, a jej ojciec zawsze był
zbyt pochłonięty swoimi kolejnymi kampaniami, żeby zwracać na nią uwagę. Pamela miała
swoje problemy, nie ma co do tego wątpliwości. Nigdy nie rozumiałem, dlaczego
Stensonowie pozwolili Irene zadawać się z nią tamtego lata. Że też nie bali się złego wpływu.
I to jakiego.
- Doszedłeś już do sedna, Sam?
- Właśnie tam zmierzam. Chcę powiedzieć, że Irene nie była trudnym dzieckiem. Była
słodką dziewczyną, która większość wolnego czasu spędzała w bibliotece. Była kompletnie
zdruzgotana tamtej nocy, kiedy jej ojcu odbiło i zrobił, co zrobił. Wątpię, czy ktokolwiek
może całkiem dojść do siebie po przeżyciu czegoś takiego. A to musiało być nawet jeszcze
trudniejsze dla takiej miłej, niewinnej, żyjącej pod kloszem dziewczyny jak Irene.
- Próbujesz mi powiedzieć, że miała potem problemy ze sobą.
- Każdy, kto by przeszedł przez to, co ona musiała znieść w wieku piętnastu lat,
miałby problemy. To ja przyjąłem zgłoszenie tamtej nocy. - Sam odwrócił wzrok, spoglądając
na jezioro. Kiedy wszedłem do kuchni, stała tam na środku, wpatrując się we mnie tymi
wielkimi, przerażonymi oczami. Biedna, próbowała udzielać rodzicom pierwszej pomocy.
Ale to nie miało sensu. Oboje musieli umrzeć od razu.
- Gdzie została postrzelona Elizabeth Stenson?
- W głowę i klatkę piersiową. - Widać było pulsowanie szczęki Sama. - Jakby to była
egzekucja, wiesz?
- A co z Hugh Stensonem?
- Kiedy z nią skończył, przystawił pistolet do własnej głowy.
- Gdzie? Z boku?
- Tak to wyglądało. Luke zastanawiał się chwilę.
- Stenson nie wsadził pistoletu do ust? Sam odwrócił głowę i spojrzał na niego. - Co?
- Większość ludzi, którzy mają jakieś pojęcie o broni palnej i postanawiają z niej
skorzystać, żeby popełnić samobójstwo, wkłada lufę do ust. W ten sposób jest mniejsze
ryzyko sfuszerowania roboty i skończenia jako warzywo.
Sam zabrał rękę z samochodu i wyprostował się.
- Chcesz znać całą cholerną prawdę? Nie pamiętam dokładnie wszystkich szczegółów.
Byłem potwornie wstrząśnięty. Miałem dwadzieścia trzy lata. Pierwszy raz widziałem coś
takiego. Po tym, jak przyjechał Bob Thornhill i wsadziliśmy Irene do jego samochodu,
poszedłem w drzewa i zwymiotowałem.
- Kto napisał raport? Sam stał nieruchomy jak posąg.
- Bob Thornhill. To on był następny w kolejności w departamencie. Przez chwilę
pełnił obowiązki szeryfa.
- Co się z nim stało?
- Umarł jakieś pół roku później, tuż po swojej żonie. Atak serca. Wypadł z drogi do
jeziora.
- I ty zostałeś nowym szefem policji w Dunsley.
- Byłem jedynym, który został.
- Chciałbym przeczytać akta sprawy Stensonów. Sam zacisnął usta.
- To niemożliwe.
- Koniecznie chcesz, żebym wypełnił formularz z prośbą o udostępnienie mi wglądu w
te akta zgodnie z ustawą o wolności informacji?
Sam wypuścił głośno powietrze.
- Niemożliwe, żebyś dostał kopię, bo nie ma teczki z oryginałem.
- A co się stało? Sam poczerwieniał.
- Te cholerne akta, wraz z wieloma innymi dokumentami, zniszczyła przypadkowo
sekretarka, która została tymczasowo zatrudniona w departamencie. - Bzdury.
- To prawda, do cholery. Kiedy Thornhill objął urząd szeryfa, pierwszą rzeczą jaką
zrobił, było zatrudnienie tymczasowej pomocy, żeby uporządkować stare akta. Kobieta
nawaliła, rozumiesz? Zdarza się.
Luke cicho gwizdnął.
- Nic dziwnego, że Irene wysmażyła teorię spiskową, żeby wyjaśnić śmierć rodziców.
Miała sporo argumentów do dyspozycji, prawda? Nie ma aktów sprawy. Szeryf, który objął
urząd po jej ojcu, umiera, dość dogodnie, pół roku później...
- Nie mieszaj w to Boba Thornhilla. Był dobrym człowiekiem, który nie miał nic poza
prześladującym go w życiu pechem. Przez rok opiekował się umierającą na raka żoną, a po jej
śmierci doczekał się ataku serca, wypadł z drogi i utonął.
- Jaką to robi różnicę?
- Posłuchaj, Danner. Nie oddasz Irene najmniejszej przysługi, zachęcając ją do
brnięcia w te szalone teorie spiskowe. Chodzą słuchy, że zdiagnozowano u niej zespół
pourazowy, to samo, co występuje czasem u żołnierzy, którzy brali udział w walce.
- Gdzie to słyszałeś?
- Nie jest to w Dunsley żadną tajemnicą - odparł Sam. - Staram się tylko powiedzieć,
że nie pomagasz jej, podsycając te fantazje. Właściwie to możesz ją wpakować w naprawdę
poważne kłopoty.
- Co to miało znaczyć? Sam wahał się.
- Kiedy powiedziałem senatorowi Webbowi o pożarze, pierwszą rzeczą o jaką mnie
zapytał, było czy moim zdaniem ogień mogła podłożyć Irene.
To zła wiadomość, pomyślał Luke.
- Powiedziałeś mu, że nie zgadza się? - spytał w końcu. - Powiedziałem mu, że na
razie nie mam żadnych podejrzanych. Ale tak między nami, Webb uważa, że Irene mogła
stracić równowagę psychiczną po znalezieniu ciała Pameli. Myśli, że podpaliła dom
powodowana jakąś szaloną fiksacją.
- Masz moje zeznanie potwierdzające wersję wydarzeń Irene.
- Powiedziałem senatorowi, że tam byłeś i co widziałeś - zapewnił Sam. - Rzecz w
tym, że tak jak wiele osób w mieście, Webb doszedł do wniosku, że sypiasz z Irene. A to
oznacza, że nie jesteś zbyt wiarygodnym świadkiem. Zwrócił też uwagę na to, że jesteś nowy
w mieście. Nikt nie wie wiele o tobie.
- Co senator zamierza zrobić w sprawie swojego spalonego domu? Wyraz twarzy
Sama zrobił się ostrzejszy.
- Ten człowiek ma teraz na głowie pogrzeb córki. Nie chce więcej problemów. Po
prostu chce, żeby ta sprawa odeszła w zapomnienie.
- Wygląda na to, że korzysta z twojej pomocy, żeby tak właśnie się stało - powiedział
Luke.
Twarz Sama przybrała ciemny odcień czerwieni.
- O czym ty, do cholery, mówisz, Danner?
- Mówię, że do twoich obowiązków nie należy ułatwianie życia senatorowi Webbowi.
Luke wrzucił bieg i wrócił na drogę, która prowadziła do motelu.
ROZDZIAŁ 21
Spotkali się w chłodnej, pachnącej, zacienionej przestrzeni piwnic fermentacyjnych
czerwonego wina. Większość dużych kalifornijskich winnic zdecydowało się na nowoczesne
stalowe kadzie fermentacyjne na swoje firmowe czerwone wina, ale w Elena Creek
wykorzystywano przeważnie dębinę, i to od samego początku. Drewno sprowadzane z
Europy nadawało charakterystyczną nutę nie tylko cabernetom, ale też samemu piwnicznemu
powietrzu.
Jason wciągnął głęboko powietrze, jak zawsze, kiedy wchodził do podziemi.
Uwielbiał to miejsce. Delektował się tu wszystkim, od wielkich kadzi po unikalne zapachy
powstające w magicznym procesie fermentacji.
- Wyglądał na przybitego? - zapytała z niepokojem Katy.
- Mówimy o Luke'u - przypomniał jej Jason. - Nawet gdyby był przybity, i tak by tego
nie okazał. Nie znam nikogo, kto by tak dobrze jak on maskował swoje uczucia. Ale nie, nie
wydaje mi się, żeby był przybity. Moim zdaniem całkiem dobrze się bawi nad tym jeziorem.
Jej oczy rozszerzyły się ze zdziwienia.
- Dobrze się bawi?
Jason uśmiechnął się. - Tak.
Hackett założył ręce na piersi i oparł się o jedną z kadzi. - Jak może się dobrze bawić?
Powiedziałeś, że znalazł martwą kobietę i prawie spłonął w pożarze domu.
- No tak, ale przecież znacie Luke'a - odparł Jason. - I jego dziwne wyobrażenie na
temat dobrej zabawy.
- I w ogóle wszystkiego - mruknął Hackett ponuro. - Cholera. Staruszkowi się to nie
spodoba. Mamie też.
- Tacie też nie - powiedziała Katy. Potarła skronie. - Oni tak bardzo martwią się o
Luke'a.
- Może poczują się lepiej, kiedy się dowiedzą, że nic siedzi dzień w dzień w tym
zrujnowanym motelu, pijąc kiepskie wino i gapiąc się na jezioro - rzekł Jason, szukając
dobrych stron. - Co więcej, ma nową dziewczynę. To powinno wszystkich uspokoić.
Katy spojrzała na niego z wyraźnym zainteresowaniem.
- Myślisz, że sypiają ze sobą? Jason uświadomił sobie, że brat też uważnie mu się
przypatruje.
- No więc? - zapytał Hackett.
- Możliwe, że jeszcze nie - przyznał Jason. - Irene zatrzymała się w motelu zaledwie
parę dni temu. Odniosłem wrażenie, że pierwszej nocy ona i Luke byli zaabsorbowani
głównie znalezieniem ciała. Kolejnej nocy wyniknęła ta historia z podpaleniem. Tam nad
jeziorem jest teraz dość gorączkowy okres.
- I wyjątkowo stresujący, z tego co słyszę. - Katy westchnęła. - Wiesz, że doktor Van
Dyke twierdzi, że Luke nie powinien być narażony na duży stres.
- Ja tylko mówię, że Luke i Irene nie mieli wiele czasu czy okazji do romansowania -
wyjaśnił Jason. - Ale między nimi wyraźnie coś się dzieje. Jestem tego pewien. Kiedy jesteś z
nimi w tym samym pomieszczeniu, niemal słyszysz, jak trzeszczy napięcie.
Hackett i Katy patrzyli na niego z pełnymi powątpiewania minami.
- Pytanie brzmi - powiedział Hackett - czy to napięcie nie wygaśnie, zanim dojdzie do
zapłonu.
- Okay, wszyscy wiemy, że Luke miał mały problem pół roku temu - odrzekł Jason. -
Ale odniosłem wrażenie, że już go to nie trapi.
Hackett zacisnął szczęki. Spojrzał na Katy, a potem bardzo szybko odwrócił wzrok.
- Nie sądzę, żeby chciał rozmawiać z kimkolwiek o tego typu problemie.
- To problem natury medycznej - powiedziała Katy stanowczo. - Powinien
porozmawiać o tym z lekarzem.
Jason rozłożył ręce.
- Zdaje się, że nikt w tej rodzinie nie może zrozumieć, że Luke jest trochę inny.
Katy i Hackett ponownie wymienili spojrzenia. Tym razem dodatkowo przewrócili
oczami.
Co z nimi?, zastanawiał się Jason. Chwilami wydawało się, że potrafią porozumiewać
się telepatycznie. Ale ostatnimi czasy przeważnie krążyli wokół siebie jak wściekłe koty.
Nierzadko w jednej chwili z czegoś się śmiali, a w następnej byli już na granicy wściekłej
irytacji. Kłócili się o wszystko, od planów zmienienia wystroju starej degustatorom po
projekty nowych etykietek na butelki.
Pamiętał, że w dawnych czasach, kiedy razem dorastali, było zupełnie inaczej. Katy i
Hackett byli najlepszymi przyjaciółmi. Od zawsze. To Hackett zabrał Katy na bal na
zakończenie szkoły, kiedy w ostatniej chwili wystawił ją chłopak. Katy z kolei pocieszała
Hacketta, gdy rzuciła go dziewczyna i związała się z jego kolegą. Zawsze dużo ich łączyło.
Lubili wspólne wypady do opery w San Francisco, uwielbiali sprawdzać nowe restauracje i
konkursy win.
Ale coś w ich relacjach radykalnie zmieniło się mniej więcej pół roku temu. Zupełnie
jakby krótkie zaręczyny Katy i Luke'a wywarły dziwny skutek na nich oboje.
- Okay, więc wszyscy przyjmujemy do wiadomości, że Luke jest inny - Jason dał za
wygraną. - Jest inny od reszty nas, bo nie czuje tego samego co my, jeśli chodzi o nasz
rodzinny interes. - Wskazał otaczające ich olbrzymie kadzie. - Staruszek i Gordon nie
zrezygnowali z pomysłu wciągnięcia go w sprawy firmy. Ale to pobożne życzenie.
Katy wyglądała na zatroskaną.
- Wydaje mi się, że zaakceptowaliby jego odmowę wejścia w rodzinny biznes, gdyby
mieli pewność, że znalazł sobie coś stabilnego i bezpiecznego. Najbardziej niepokoi ich fakt,
że Luke wiedzie nieustabilizowane życie. Boją się, że skończy na rogu ulicy w San Francisco,
żebrząc o drobniaki.
- Naprawdę nie sądzę, żeby Luke był na granicy załamania - powiedział Jason. -
Przyjedzie na przyjęcie urodzinowe. Sami zobaczycie.
- To nie nas musi przekonać - mruknął Hackett. - Chodzi o mamę, Gordona i
staruszka.
- No tak, to może być pewien problem - przyznał Jason.
ROZDZIAŁ 22
Irene właśnie miała przybrać pełną figurę, kiedy usłyszała samochód Luke'a Chwilę
później rozległo się pukanie do drzwi - dwa ostre, gwałtowne stuknięcia, które sugerowały, że
kierowca nie jest w najlepszym nastroju.
- Wejdź - powiedziała, utrzymując pozycję w kształcie litery V. Luke otworzył drzwi i
spojrzał na nią.
- Co ty, u licha, wyprawiasz?
- To gimnastyka pilates. - Skończyła ćwiczenie, robiąc skłon. - Zaczęłam ćwiczyć
kilka lat temu. Chodzi o rozciąganie i trening wytrzymałościowy. Wielu tancerzy korzysta z
tych ćwiczeń. Nie zastąpiły mi zapalania na noc wszystkich świateł, ale wyeliminowały
potrzebę kilkukrotnego sprawdzania przed wyjściem zlewu w kuchni, żeby się upewnić, czy
woda jest zakręcona. Robiło się naprawdę nieciekawie.
- Zastąpienie jednego obsesyjnego nawyku innym? Tak, znam tę teorię. - Zamknął
drzwi. - Ale wyświadcz przysługę nam obojgu. Postaraj się, żeby nikt z miejscowych nie
zobaczył, jak ćwiczysz te swoje pilates, dobrze? Inaczej uznają cię za jeszcze dziwniejszą.
Zdecydowanie nie był w dobrym nastroju.
- Te ćwiczenia bardzo mi pomagają, kiedy staram się rozjaśnić myśli.
- W rozjaśnieniu moich pomogłoby oderwanie się na chwilę od Dunsley. - Wszedł do
małej kuchenki. - Co byś powiedziała, gdybyśmy się przejechali?
- Patrzyła, jak otwierał lodówkę, zupełnie jakby był tu gospodarzem. Przypomniała
sobie, że faktycznie jest.
- W porządku - odparła zgodnie. Wyjął z lodówki butelkę wody i otworzył.
- Pomyślałem, że moglibyśmy zjeść kolację w Kirbyville.
Trudno to uznać za romantyczne zaproszenie, pomyślała. Ale z drugiej strony,
wspólna kolacja wydawała się znacznie atrakcyjniejszą perspektywą niż dwie wycieczki,
które mu ostatnio zorganizowała.
- Okay - skinęła głową. - Ale najpierw powiedz mi, co jest nie tak. Oparł się o blat.
- Przez pięć miesięcy byłem w Dunsley wzorowym obywatelem. Nie dostałem nawet
mandatu za przekroczenie prędkości. A dzisiaj szef policji uznał za konieczne mnie ostrzec.
Poczucie winy i strach rozlały się po niej jak kwas. - Sam McPherson ci groził?
- Miało to nieco subtelniejszą formą, ale tak, to o to chodziło. Powiedzmy, że z uwagi
na moje przykładne zachowanie w przeszłości dostałem tylko coś w rodzaju pouczenia.
- Luke, to wszystko moja wina.
- To - rzekł, podrzucając kluczyki od samochodu nie umknęło mojej uwadze. - Złapał
kluczyki i ruszył w jej stroną. Chodź, wysadzimy w powietrze budkę z lodami.
Im dalej byli od Dunsley, tym bardziej Irene czuła się odprężona. Dopiero teraz
uświadamiała sobie, ile stresu i napięcia nagromadziło się w jej mięśniach od czasu przyjazdu
do miasta.
Zapadł zmrok. Tafla jeziora była niemal czarna pod ciężkim niebem obiecującym
deszcz jeszcze przed świtem. Obecność Luke'a dodawała Irene otuchy.
Droga biegnąca wzdłuż brzegu jeziora była bardzo kręta, toteż Luke, choć był
doświadczonym kierowcą, nie jechał szybko. Miała wrażenie, że nie spieszy mu się z
dotarciem do celu ich podróży.
- Rozmawiałam dziś z Addy - powiedziała, przerywając milczenie. - Radziła, żebym
nie zawracała sobie głowy wyjazdem do San Francisco na pogrzeb Pameli. Twierdzi, że
będzie to starannie wyreżyserowane wydarzenie i tylko stracą czas, bo nie będę mogła zadać
żadnych ważnych pytań.
- Pewnie ma rację. Spojrzała na niego.
- Co ci powiedział Phil Carpenter?
- Potwierdził to, czego dowiedzieliśmy się od Connie Watson. Nic nie wskazywało na
to, żeby Pamela podczas ostatniej wizyty w Dunsley miała ze sobą jakiegoś faceta.
Irene patrzyła, jak cienie drzew kładą się na szosie.
- Jest jedna rzecz, co do której wszyscy wydają się zgadzać. Tym razem Pamela
odeszła od swojego zwykłego schematu. Miała jakiś szczególny powód, żeby przyjechać do
Dunsley, i nie chodziło o popełnienie samobójstwa.
- Chciała się spotkać z tobą.
- Tak.
Wybrał restaurację, którą odkrył przypadkiem niedługo po przyjeździe nad jezioro.
Marina Cafe była trochę elegantsza od pozostałych lokali w okolicy. Miał nadzieję, że Irene
uzna atmosferę podrabianego włoskiego pałacu za przytulną, może nawet intymną. Jak inne
knajpki, i ta nie była o tej porze roku okupowana przez tłumy gości. Nie miał problemu ze
znalezieniem stolika przy oknie. Irene usiadła i rozejrzała się wokół ciekawie.
- To nowy lokal. Nie było go, kiedy mieszkałam w Dunsley. Luke otworzył kartę.
- Niektóre rzeczy jednak się zmieniają. Uśmiechnęła się.
- Może po tej stronie jeziora. Bo w Dunsley nie. To przerażające, jak mało się tam
zmieniło.
- Przyjechaliśmy tu, żeby uciec na chwilę od Dunsley. Co ty na to, żebyśmy
porozmawiali o czymś innym?
- Dobry pomysł. - Skupiła się na menu. - Chyba wezmę smażone krewetki i sałatkę z
awokado.
- Ja zjem spaghetti. I jakąś sałatkę.
- Nie widzę na liście żadnych win z Elena Creek - powiedziała.
- Sprawdź Rain Creek. To seria, w której Elena Creek wypuściła trochę tańsze wina.
- Znam. I nawet mnie na nie stać. Lubię zwłaszcza sauvignon blanc.
- Seria Rain Creek to pomysł mojego brata Hacketta, który chciał wyjść naprzeciw
średnio zamożnym klientom. Zabrało mu sporo czasu, zanim przekonał do tego pomysłu
staruszka i Gordona. Im odpowiadał ekskluzywny wizerunek marki, który pielęgnowali przez
te wszystkie lata. Więc Hackett wpadł na pomysł, żeby stworzyć nową serię.
- A co ty myślisz o używaniu innej etykiety? Wzruszył ramionami.
- To nie mój problem. Nie zamierzam mieszać się do rodzinnego biznesu. Po
opuszczeniu marines pozwoliłem staruszkowi i Gordonowi się namówić i spróbowałem, ale
to była katastrofa.
Złożyli zamówienia. Kiedy kelner odszedł, przy stoliku zapadło ciężkie milczenie.
Irene wydawała się zaabsorbowana swoim winem i widokiem ciemnego jeziora.
Luke zastanawiał się, czy popełnił błąd, sugerując zmianę tematu. Może Irene nudzi
się z nim, gdy nie rozmawiają o problemach z Dunsley. Był ciekaw, o czym rozmawiała z
innymi mężczyznami.
- Zdaje się, że pada - powiedział, szukając jakiegoś punktu zaczepienia. - Hm, tak.
Szukaj dalej, stary. Tracisz ją. Sięgnął po koszyczek z pieczywem i wybrał pałeczkę
chlebową.
Nagle go olśniło.
- Jutro wieczorem muszę się pojawić na przyjęciu urodzinowym staruszka powiedział.
- Przydałoby mi się wsparcie.
Spojrzała na niego zdziwiona. - Wsparcie? - Partnerka - poprawił szybko.
- Potrzebujesz partnerki, żeby iść na urodziny ojca?
- Wierz mi, nie mówimy o kameralnym rodzinnym spotkaniu. Urodziny staruszka są
ważnym wydarzeniem towarzyskim w Santa Elena. Będą tam wszyscy winiarze z doliny i
wielu ludzi z miasta. Wyświadczyłabyś mi wielką przysługę.
- Zapowiada się fajna zabawa powiedziała. - Chętnie z tobą pójdę. Wyraźnie poprawił
mu się humor.
- Dzięki. Pojedziemy do Santa Elena jutro po południu. Przyjęcie będzie trwało do
późna, więc możemy zatrzymać się na noc w tamtejszym hotelu i wrócić do Dunsley
następnego ranka.
- Jedno pytanie. - Tak?
- Dlaczego wyświadczę ci wielką przysługę? Obrócił kieliszek w palcach,
zastanawiając się, ile jej powiedzieć.
- Mówiłem ci już, że od paru miesięcy rodzina zamartwia się z mojego powodu.
- Tak.
- Myślę, że jeśli pojawię się z tobą, to ich uspokoi.
- Rozumiem. Sądzisz, że jeśli pojawisz się na przyjęciu z partnerką, twoi krewni
uznają, że poradziłeś sobie z zespołem stresu pourazowego i wracasz do normalności.
Upił łyk wina i powoli opuścił kieliszek.
- Niestety, to wszystko jest jeszcze bardziej skomplikowane.
- Dużo bardziej?
- Jak mówiłem, po opuszczeniu marines wszyscy byli bardzo podekscytowani moim
powrotem na łono rodziny. Wtedy wydawało mi się, że to dobry pomysł.
- Innymi słowy, doszedłeś do wniosku, że chcesz wrócić do normalnego życia. Co w
tym złego?
Spojrzał na nią.
- Kobieto, jestem żołnierzem marines. To nie tak, że po prostu dochodzę do jakiegoś
wniosku i już. Kiedy zdecydowałem o powrocie do normalności, uczyniłem z tego misję.
Wyznaczyłem cel i opracowałem strategię, żeby go osiągnąć. A potem przystąpiłem do
realizacji strategii, trzymając się precyzyjnego planu. Skrzywiła się.
- O rety. - Dobrze powiedziane. Okazuje się, że bycie normalnym jest trochę bardziej
skomplikowane, niż się wydaje. Ach, te niuanse życia.
- Co się stało?
- Cóż, przez pewien czas szło mi nieźle - powiedział poważnie. - Robiłem postępy. Z
pierwszym zadaniem poszło mi zupełnie dobrze. Podjąłem pracę w rodzinnej firmie.
Oczywiście było to nudne jak cholera, ale zrobiłem to. Chodziłem na całą masę spotkań.
Studiowałem finanse firmy. Zabawiałem klientów. Ale napotkałem drobny problem przy
realizacji drugiego zadania.
- To znaczy? - Uznałem, że definicja normalności zakłada również wstąpienie w zwią-
zek małżeński i założenie rodziny.
Patrzyła na niego zmrużonymi oczami.
- Jason wspominał coś o zaręczynach, z których nic nie wyszło.
- Wspólnik ojca, Gordon Foote, ma córkę Katy. Jest parę lat starsza od Jasona. Jej
rodzice rozwiedli się, kiedy była nastolatką. Większość czasu spędzała ze swoim ojcem, a to
oznacza, że wychowywała się w winnicy, otoczona przez Dannerów. Pracuje w dziale public
relations. Znam ją od zawsze.
- Poprosiłeś Katy o rękę?
- Z perspektywy czasu mogę tylko powiedzieć, że wydawało mi się to doskonałym
posunięciem. Katy zdawała się myśleć tak samo, bo przyjęła oświadczyny. Rodzina była
bardzo zadowolona. Ale czegoś brakowało. - Machnął ręką. - Namiętności. Seksu.
- W waszym związku nie było seksu?
- Kilka przyjacielskich pocałunków i uścisków. To właściwie wszystko. Jako
doświadczony strateg, doszedłem do wniosku, że problemem jest ciągła obecność rodziny.
Uznałem, że potrzebujemy trochę czasu tylko dla siebie. Długie spacery po plaży. Kolacje
przy świecach. Znasz procedurę.
Patrzyła na niego zdumiona.
- Właściwie to nie myślę o romansie w kategoriach procedury. Zignorował jej uwagę,
zdecydowany skończyć to, co zaczął.
- Poprosiłem Katy, żeby wyjechała ze mną na długi weekend do zacisznego hoteliku
na wybrzeżu.
- Coś poszło nie tak?
- I to natychmiast. Uświadomiłem sobie, że popełniliśmy błąd. Katy zgodziła się.
Wróciliśmy do domu i powiedzieliśmy wszystkim, że zerwaliśmy zaręczyny.
- Smutne, ale to jeszcze żadna katastrofa. W czym problem?
- Problem polega na tym wyjaśnił spokojnie - że wszyscy, nie wyłączając Katy, uznali,
że powodem, dla którego wszystko odkręciłem, jest moja niezdolność do wypełniania
obowiązków w sypialni.
Irene wpatrywała się w niego, wyraźnie rozdarta pomiędzy zdziwieniem i
rozbawieniem.
- O Boże - szepnęła.
- Myślisz, że ciężko jest żyć, gdy ci przykleją etykietkę zespołu stresu pourazowego?
Spróbuj utknąć z dysfunkcją erekcji.
ROZDZIAŁ 23
Luke zatrzymał SUV - a przed wejściem do rozświetlonego domku Irene, wyłączył
silnik i wysiadł.
Patrzyła, jak obchodzi samochód, żeby otworzyć jej drzwi. Czuła dziwną
niecierpliwość i nieznane podniecenie. Czy pocałuje ją ponownie dziś wieczorem?
Śmieszne. Zachowywała się jak nastolatka na pierwszej prawdziwej randce. Tyle, że
jeszcze na żadnej randce nie czuła się tak jak teraz, uświadomiła sobie.
Drzwi otworzyły się. Zanim zdążyła wykonać jakiś ruch, ręce Luke'a objęły ją w talii,
pewne i silne. Podniósł ją i postawił delikatnie na ziemi, zupełnie jakby nic nie ważyła.
Potem odprowadził do drzwi, nie mówiąc ani słowa. Wziął od niej klucz i otworzył
drzwi.
- Jazda do Santa Elena trwa około godziny powiedział. - Potrzebujemy trochę czasu,
żeby zameldować się w hotelu, potem spotkamy się z rodziną i przebierzemy na imprezę. Co
byś powiedziała, gdybyśmy wyjechali o piętnastej zero zero?
Przeszła przez próg i odwróciła się, żeby na niego spojrzeć. - O piętnastej zero zero?
Jego usta uniosły się w kąciku.
- Czyli o trzeciej po południu. Skrzyżowała ręce na piersi i oparła się ramieniem o
futrynę.
- Będziemy musieli wyjechać znacznie wcześniej.
- Dlaczego?
- Bo muszę pójść na zakupy. Moje przyjaciółki z gazety przysłały mi trochę ubrań.
Ale w paczce nie było niczego, co mogłabym założyć na tak elegancki wieczór. Myślę, że
będziemy musieli wyjechać około południa. W Santa Elena chyba są jakieś fajne sklepy?
- Zakupy? - Skinął głową. - W porządku, nie ma sprawy. Wyjedziemy zaraz po
lunchu. A skoro już mowa o jedzeniu i skoro oboje jadamy śniadania, czy byłabyś
zainteresowana skosztowaniem jutro rano moich wyjątkowych tostów francuskich?
Jego uśmiech był tak szelmowsko kuszący, że prawie pozbawił ją oddechu.
W jej żołądku załopotało całe stado motyli. Czy w ten sposób Luke dawał jej do
zrozumienia, że chce z nią spędzić noc? Jeśli tak, będzie musiała podjąć decyzję. W tej
chwili. O, Boże. Nie była na to przygotowana. Było za wcześnie.
- Tak - usłyszała swój głos, nim zdążyła wszystko przemyśleć. - Śniadanie brzmi
nieźle.
Luke skinął głową z zadowoloną miną. Potem nachylił się i pocałował ją lekko w usta.
Ale prawie natychmiast podniósł głowę.
- U mnie. Siódma trzydzieści. Siódma trzydzieści rano.
- Wydaje mi się, że sama bym do tego doszła - mruknęła. Przeciął ganek i zszedł po
schodach. Stała w drzwiach, skonsternowana i rozgoryczona. To by było na tyle, jeśli chodzi
o podejmowanie ważnych decyzji, pomyślała. Zatrzymał się u podnóża schodów.
- Zamknij drzwi.
Dostrzegła w jego oczach podejrzany błysk. Świetnie wiedział, że nie zostawił jej w
stanie pełnej równowagi.
- Dobrze - powiedziała słodko - ale nie wiem, czy to konieczne. Nie sądzę, żeby coś
mogło mi tu dzisiaj grozić. Uśmiechnął się szeroko.
- Nigdy nie wiadomo. Zamknęła drzwi, przekręciła klucz w zamku i patrzyła przez
wizjer, jak Luke wsiada do SUV - a.
Reflektory zapaliły się, przecinając ciemność. Wielki silnik obudził się z warkotem do
życia. Samochód oddalił się powoli w kierunku domku numer 1.
Cholera. Naprawdę odjeżdżał.
- Sukin... - urwała, zdziwiona swoją gwałtowną reakcją na nagły odwrót Luke'a.
Przecież powinna czuć ulgę. Było o wiele za wcześnie, żeby pójść do łóżka z tym facetem.
Ledwie go znała. Tok czy owak, imała swoje problemy, które komplikowały sprawy. Zawsze
tak było.
Lepiej skoncentruje się na jutrzejszej nocy. Luke wspomniał, że zatrzymają się w
hotelu. Myślał o jednym pokoju czy dwóch? Czy powinna kupić nie tylko nową sukienkę, ale
i nową koszulę nocną'' I co z jej problemami'?
Odwróciła się powoli od drzwi. W głowie jej wirowało, a na ciele czuła dreszcz
niepokoju i niecierpliwości.
Jej wzrok nie od razu zarejestrował ciemność wylewającą się z sypialni na korytarz.
Ale jej system nerwowy, który przed siedemnastu laty stał się super wyczulony,
zareagował natychmiast. Panika rozlała się po jej ciele, jeszcze zanim mózg skończył
przyswajać dane.
Zamarła w pół kroku i wstrzymała oddech, próbując opanować dławiący ją strach.
Światło w sypialni było wyłączone. Wiedziała, że zostawiła je. zapalone. Zawsze
zostawiała na noc zapalone światło we wszystkich pomieszczeniach. Zawsze.
Może było zwarcie w instalacji.
Weź się w garść. To stary domek. Stara instalacja. Stare żarówki.
Gdzieś w tej rzece ciemności wypływającej z sypialni zaskrzypiała podłoga.
ROZDZIAŁ 24
To było rozczarowanie, myślał Luke, jadąc wolno alejką do swojego domku. Na
pewno. Irene szybko się opanowała, ale nie na tyle, żeby zamaskować swoją reakcję na jego
dżentelmeński odwrót. Zdecydowanie miała dziś ochotę na trochę więcej rozrywki. Problem
w tym, droga pani, że jestem za stary na takie gierki. Następnym razem, kiedy się do siebie
zbliżymy, będzie albo wszystko, albo nic, a oboje wiemy, że dzisiaj było dla ciebie za
wcześnie.
Strategia to podstawa, przypomniał sobie. Zawsze i we wszystkim. Niestety, strategia
miała swoją cenę. Zerknął w tył na jasno oświetlony domek.
Może jakoś wytrzyma niewinne pieszczoty. Będzie go to kosztowało tylko trochę snu.
Nie idź. tam. Jeśli zaczniesz, nie będziesz mógł się zatrzymać, wiesz o tym. A przecież
nie chcesz, żeby jutro tego żałowała.
Coś było nie tak z domkiem numer 5, uzmysłowił sobie. Wyglądał jakoś inaczej.
No tak, w sypialni jest ciemno.
Ogarnął go niepokój. Zahamował. Kiedy wyjeżdżali do Kirbyville, jeszcze nie
całkiem się ściemniło. Może Irene zapomniała zapalić światło. A może żarówka się
przepaliła. Niezły pretekst, żeby tam pójść. Maxine zawsze mu powtarzała, że obsługa
powinna zachęcać gości do ponownego przyjazdu.
Tak, warto skorzystać z tego pretekstu.
Wrzucił wsteczny bieg.
Drzwi domku otworzyły się gwałtownie, dokładnie w chwili, gdy dotarł do podjazdu.
Na ganek wypadła Irene. Jednym susem pokonała trzy schodki, zauważyła SUV - a i rzuciła
się w jego stronę.
- Luke!
W drzwiach pojawił się mężczyzna. W ręce trzymał jakiś przedmiot. Luke już biegł do
Irene. Nie pamiętał nawet, żeby wysiadł z auta.
- Ktoś... - zachłysnęła się. - Ktoś tam jest... Złapał ją za rękę i pociągnął za samochód,
odgradzając od mężczyzny w drzwiach potężnym cielskiem SUV - a. Otworzył drzwi od
strony pasażera i wepchnął ją do środka.
- Siedź tu i się nie ruszaj. Nie protestowała. Intruz wyszedł na ganek.
- Pani Stenson, niech pani zaczeka - zawołał ochrypłym głosem. - Nie chciałem pani
przestraszyć.
- Co, do diabła? - Luke przesunął się wzdłuż maski samochodu. - Czy to ty, Mills?
Tucker Mills zniżył głos.
- To ja, panie Danner. Jest mi bardzo przykro. Widzi pan, nie chciałem, żeby ktoś
wiedział, że tu byłem.
- W porządku, Tucker. Rzuć to, co trzymasz w ręce. - Luke starał się mówić
spokojnym głosem. - Jasne, panie Danner.
Tucker puścił trzymany w dłoni przedmiot, który spadł niemal bezdźwięcznie na
ganek. Nie pistolet ani nóż, pomyślał Luke.
Ruszył naprzód. Kiedy znalazł się na schodach, Tucker zrobił nerwowy krok do tyłu,
unosząc ręce w geście samoobrony.
- Proszę, panie Danner. Nie chciałem nikogo skrzywdzić. Przysięgam. Luke zerknął w
dół na przedmiot upuszczony przez Tuckera. Była to wełniana czapka. Podniósł ją i podał
Millsowi.
- O co tu chodzi, Tucker? zapytał.
- Tucker? Tucker Mills? Irene wyszła z samochodu i szybko zmierzała w stronę
domku.
- Tak, pani Stenson.
- Dobry Boże, ale mnie przestraszyłeś. Pokonała schody i zatrzymała się obok Luke'a.
Przypatrywała się uważnie Tuckerowi. - Co robiłeś w mojej sypialni?
- Nie chciałem, żeby ktoś mnie tu zobaczył. - Tucker był bardzo zdenerwowany i
sprawiał żałosne wrażenie. - Nie było was, kiedy przyszedłem, więc otworzyłem tylne drzwi.
Uznałem, że lepiej poczekać w środku, żeby nikt mnie nie zauważył.
- Już w porządku, Tucker - powiedziała Irene łagodnie. - Rozumiem. Wybacz, że
wypadłam tak jak wariatka. Nie miałam pojęcia, że to ty.
- Powinienem był zaczekać na zewnątrz. Wiem, pani Stenson. Ale bałem się, że ktoś
zobaczy, jak się tu kręcę. Może nawet wezwie policję.
- Dokończmy tę rozmowę w środku - zaproponował Luke. Irene uśmiechnęła się
ciepło do Tuckera.
- Zrobią herbatę.
Dziesięć minut później Irene postawiła trzy parujące kubki na stoliku w kuchni.
Wiedziała, że minie kilka godzin, zanim całkiem się uspokoi, ale przynajmniej serce przestało
jej tak strasznie walić.
Gdy przyrządzała herbatę, Luke zrobił obchód domku i zaciągnął wszędzie zasłony.
Teraz siedział naprzeciw Tuckera. Był zdumiewająco spokojny. Najwyraźniej zna Millsa,
pomyślała Irene. Rozumie, że wszelka presja źle na niego wpływa.
- Zacznij od początku, Tucker - powiedział łagodnie.
- Dobrze, proszę pana. - Mills uśmiechnął się niepewnie. Było jasne, że nie bardzo
wie, gdzie jest początek.
- Zacznij, od czego chcesz - podpowiedziała Irene. Nie musisz się spieszyć.
- Dobrze. - Tucker spojrzał na nią z wdzięcznością. W takim razie zacznę od dziś po
południu.
- Co się wtedy stało? - spytała.
- Wtedy zobaczyłem pana Dannera w warsztacie pana Carpentera. Sprzątałem, jak
zawsze po południu. Pan Danner przyszedł porozmawiać z panem Carpenterem. Słyszałem,
jak pytał go o panią Webb. Czy miała nowego chłopaka. Coś takiego.
- Wiesz coś na jej temat? - zapytał Luke. Tucker ścisnął kubek w dłoniach.
- Na stałe pracuję przy domu Webbów, to znaczy pracowałem. Zanim dom się spalił.
Teraz pewnie nie będzie tam dla mnie żadnej pracy.
- Mów dalej - zachęciła go Irene. Starała się, żeby jej głos brzmiał spokojnie i kojąco,
chociaż w środku aż wrzała i miała ochotę krzyknąć, żeby się pospieszył.
- Pani Webb zatrudniła mnie parę lat temu. Miałem zajmować się ogrodem, kosić
trawnik i sprawdzać rury w zimie, żeby nie zamarzły. Takie rzeczy.
- Prace porządkowe - podsunął Luke. Tucker skinął głową, zadowolony z okazanego
zrozumienia.
- Tak. Porządkowe. Chodziłem tam parę razy w tygodniu. Byłem tam przed tym, jak ją
znaleźliście. To znaczy rano.
Irene napięła się.
- Rozmawiałeś z nią?
- Tak. Ona zawsze była dla mnie miła. Nawet w dawnych czasach. Obie byłyście.
Żadna z was nigdy nie traktowała mnie, jakbym był nikim.
- Nie jesteś nikim - zapewniła go Irene. Zawsze pracowałeś na swoje utrzymanie. Tata
mówił, że jesteś najbardziej pracowitym człowiekiem w mieście.
Wymizerowaną twarz Tuckera zasnuł cień żalu.
- Szeryf Stenson traktował mnie z szacunkiem. Ufał mi. Niewielu ludzi mi ufa.
Chętnie mnie wynajmują do różnych dziwnych prac, ale jak tylko coś zniknie, to kogo
podejrzewają? Mnie. Ale pani tata nigdy nie traktował tych ludzi poważnie. Właśnie,
dlaczego przyszedłem z panią porozmawiać. Pomyślałem, że jestem pani coś winien, bo
miałem dług wobec pani taty, a nigdy nie miałem okazji mu się odwdzięczyć, jeśli rozumie
pani, o co mi chodzi.
- Dziękuję, Tucker - odrzekła. - Co stało się tamtego dnia, kiedy umarła Pamela
Webb? zapytał Luke.
Tucker skoncentrował się z widocznym wysiłkiem.
- Byłem przy domu i jak zwykle pracowałem w ogrodzie. Pani Webb była w środku.
- Wiesz, co robiła?
- Nie jestem pewien. Ale kiedy zobaczyła, że zaparkowałem moją furgonetkę przy
przystani na tyłach domu, wyszła, żeby się przywitać. Potem powiedziała, że coś robi w
komputerze i musi dokończyć. I wróciła do środka. A zaraz potem na podjazd wjechał
samochód.
- Jaki samochód? - spytał Luke.
- Bardzo ładny. Jeden z tych zagranicznych. Facet za kierownicą nie widział mnie, bo
byłem za domem. A furgonetkę zostawiłem na tyłach, żebym nie musiał daleko nosić
narzędzi i sprzętu. W każdym razie słyszałem, jak facet pukał do głównych drzwi.
- Pamela wpuściła go? - zapytała Irene. Tucker pokiwał głową. - Było jasne, że go
znała. Ale nie była szczęśliwa na jego widok. Pytała, dlaczego przyjechał. Brzmiało to, jakby
była na niego zła.
- Słyszałeś, co odpowiedział? drążyła Irene.
- Nie. Ale był bardzo rozgniewany. Wpuściła go do środka. Nie wiem, o czym
rozmawiali, ale słyszałem, że kłócił się z panią Webb. Kręciłem się w pobliżu szopy na
wypadek, gdyby chciała się go pozbyć i potrzebowała pomocy. Ale w końcu wyszedł i od
razu odjechał. Widziałem, że nadal był na nią zły.
- Widziałeś go dobrze? - zapytał Luke.
- Dosyć dobrze. Irene uświadomiła sobie, że wstrzymuje oddech.
- Rozpoznałeś go? - ciągnął Luke tym samym spokojnym, opanowanym tonem.
- Tamtego dnia widziałem go pierwszy raz w życiu - odparł Tucker. Irene stłumiła
westchnienie zawodu, ale tłumaczyła sobie, że i tak wiedzą więcej niż jeszcze kwadrans temu.
- Możesz go opisać? - poprosił Luke.
- Średniego wzrostu. Miękki.
- Miękki? - zdziwiła się Irene. - Chodzi ci o to, że był gruby?
- Nie. Znam paru grubych facetów, którzy nie są miękcy. - Tucker szukał określeń. -
Nie był gruby, ale wyglądał, jakby można go było położyć bez większego wysiłku. - Spojrzał
na Luke'a. - Nie był twardy jak pan. Był miękki.
- Już rozumiem - powiedziała Irene. - Mów dalej. Co jeszcze możesz nam o nim
powiedzieć?
- Brązowe włosy. - Wyglądało na to, że Tucker naprawdę się stara. • - Eleganckie
ubranie. I, jak już mówiłem, elegancki samochód.
Wyjątkowo szczegółowy opis, pomyślała Irene.
- Mówiłeś, że wcześniej go nie widziałeś. Czy to oznacza, że nie był stąd?
- Na pewno nie był stąd. - Tucker upił łyk herbaty.
Przez chwilę siedzieli w milczeniu. Irene zastanawiała się, czy mają jakiekolwiek
szanse zidentyfikować gościa Pameli na podstawie tak ogólnikowego opisu.
Tucker opuścił kubek.
- Ale niedługo potem, widziałem go jeszcze raz - oznajmił. Irene wyprostowała się na
krześle. Wiedziała, że i Luke jest w stanie najwyższej gotowości, choć nawet nie drgnął.
- Gdzie go widziałeś? - zapytał swobodnie. - Rano, po tym, jak znaleźliście jej ciało.
Teraz Irene ścisnęła kubek.
- Co robił? spytała. Tucker spojrzał na nią niepewnie.
- Właściwie to nie wiem.
- A gdzie był? - zapytał Luke.
- Przed ratuszem. Wsiadł do limuzyny z senatorem Webbem i z tą elegancką kobietą,
o której mówią, że senator się z nią ożeni.
Irene spojrzała na Luke'a.
- Hoyt Egan - powiedział. - Asystent Webba.
ROZDZIAŁ 25
Luke i Irene stali na ganku i patrzyli, jak Tucker Mills znika w cieniu drzew. - Nie
gorączkuj się tak - powiedział Luke. Widział, że Irene ledwie panuje nas emocjami. - Egan
mógł mieć całkiem niewinny powód do spotkania z Pamelą.
- Słyszałeś, co mówił Tucker. Kłócili się.
- Słyszałem. Ale to jeszcze nie znaczy, że ją zamordował. - Urwał na moment. - Może
natomiast oznaczać, że wiedział, co ją gnębiło w ostatnich dniach życia.
- Właśnie - podchwyciła. - Może byli kochankami. Może Pamela zakończyła ich
związek i Egan nie mógł się z tym pogodzić.
- Istnieje taka możliwość - zgodził się. - Ale to tylko czysta spekulacja. Zdaje się, że
próbujesz udowodnić, że śmierć Pameli miała jakiś związek z tragedią twoich rodziców,
prawda?
- Tak.
- No to muszę ci powiedzieć, że raczej trudno wpasować Egana w tę hipotezę. On ma
trzydzieści parę lat, tyle co ty albo niewiele więcej. Prawdopodobnie w tamtym czasie byt w
college'u. No i, nie jest stąd. Nie sądzę, żeby zachodził tu jakiś związek.
- Fakt przyznała niechętnie. Czuł się jak brutal, depcząc jej teorie, ale tłumaczył sobie,
że wyświadcza Irene przysługę, nieważne, czy była tego świadoma czy nie.
- Hej. Objął ją i lekko przytulił. - Nie mówię, że nie masz racji. Przecież byłem z tobą
zeszłej nocy, kiedy ktoś podpalił dom Webbów, i też uważam, że dzieje się tu coś
paskudnego. Nie jestem tylko przekonany, że ma to jakiś związek z przeszłością.
- Więc jaka jest twoja teoria? - Biorąc pod uwagę problemy Pameli z narkotykami,
zaczynam zastanawiać się, czy nie wplątała się w coś z bardzo złymi chłopcami.
Irene wzdrygnęła się.
- Mówisz o handlarzach narkotyków?
- To jedna możliwość. Niestety, jest ich znacznie więcej.
- Na przykład? Wzruszył ramionami.
- Może ktoś wykorzystywał uzależnienie Pameli, żeby ją szantażować. - Zawahał się. -
A może...
Irene spojrzała na niego. - O czym myślisz?
- Przyszło mi do głowy, że córka senatora byłaby bardzo użyteczna dla kogoś, kto
chciał uzyskać dostęp do niego albo zdobyć informacje z pierwszej ręki. Pamela pomagała
ojcu w pozyskiwaniu funduszy. Znała wielu bardzo wpływowych ludzi.
- I była nie tylko piękna, ale też seksowna - powiedziała Irene cicho. - Można więc
przypuszczać, że sypiała z niektórymi z tych ważnych ludzi.
- Co otwiera przed nami naprawdę nieprzyjemne scenariusze. - Boże - szepnęła Irene.
- Myślisz, że Pamela została zamordowana, bo wiedziała za dużo i ktoś obawiał się, że może
ujawnić te informacje? - Nie mam pojęcia. W tej chwili po prostu spekuluję, tak jak ty.
- A co z mailem, który mi przysłała? Musiała mieć jakiś ważny powód, żeby
skontaktować się ze mną po tylu latach.
- Prawdopodobnie wiedziała, że jesteś dziennikarką - odparł. - Jeśli chciała ujawnić
jakieś informacje, mogła skontaktować się z tobą, bo czuła, że może ci zaufać.
- Pracuję w prowincjonalnej gazecie. Najważniejszym wydarzeniem w Glaston Cove
jest obecnie spór rady miejskiej dotyczący lokalizacji parku dla psów. Po tylu latach pracy dla
ojca Pamela musiała mieć mnóstwo kontaktów w znaczących mediach. Nie sądzę, żeby
zwróciła się do mnie, gdyby chciała ujawnić jakiś skandal.
- Okay, przyjmijmy więc, że skontaktowała się z tobą, bo miała jakiś osobisty powód.
- Jestem pewna, że chodziło o informację dotyczącą śmierci moich rodziców. To
jedyne sensowne wyjaśnienie.
- Może tak, może nie. Ale przyznaję, że mogła przyjechać do Dunsley, aby tu się
ukryć.
- W Dunsley czuła się bezpiecznie. Znała tu wszystkich i wszyscy znali ją.
- Niby tak, ale jak się nad tym zastanowić, tylko ułatwiłaby zadanie komuś, kto chciał
się jej pozbyć. Samotna kobieta w pustym domu to wręcz idealny cel. Gdyby naprawdę
czegoś się bała, chciałaby, żeby był z nią ktoś, komu mogła ufać.
- Chyba, że - podjęła Irene - nie ufała nikomu stąd. Może właśnie dlatego
skontaktowała się ze mną. Byłam kimś, komu mogła zaufać.
- Ale czego się bała?
- Tego właśnie muszę się dowiedzieć. Nie powiedział nic, tylko mocniej ją objął.
- Widzę, że już nie próbujesz wybić mi z głowy mojej teorii spiskowej - powiedziała
po chwili.
- Bo zaczyna mieć sens. Prawdopodobnie nie jest to dobry znak.
- Myślisz, że oboje jesteśmy gotowi na długie wakacje w pokoju bez klamek?
- Jeśli chodzi o wakacje, to wolałbym pojechać na Hawaje.
- Ja też. Ale najpierw muszę porozmawiać z Hoytem Eganem.
- Myślałem o tym samym. Mam nawet plan, gdybyś była zainteresowana. Spojrzała na
niego.
- Jestem.
- Po urodzinach staruszka pojedziemy do San Francisco i przyciśniemy Egana. Jeśli
weźmiemy go z zaskoczenia, możemy z niego coś wyciągnąć.
- Podoba mi się twój plan. - Skinęła głową. - Bardzo mi się podoba. Uśmiechnął się i
obrócił ją tak, żeby widzieć jej twarz.
- Przykro mi, że Tucker Mills tak cię przestraszył - powiedział. - Nie zrobił tego
celowo. - Nie, ale to nie zmienia faktu, że byłaś przerażona. Dobrze się czujesz?
- Teraz już tak. - Zdobyła się na słaby śmiech. - Ale kiedy uświadomiłam sobie, że w
sypialni nie pali się światło, po prostu zdrętwiałam. A gdy już mogłam się ruszyć, myślałam
tylko o tym, żeby wydostać się z domu.
- Bardzo dobra strategia, biorąc pod uwagę okoliczności.
- Musiałam śmiesznie wyglądać. - Nie. Wyglądałaś na przestraszoną - odparł - ale nie
trwałaś w odrętwieniu, a nie wszyscy potrafią się otrząsnąć w warunkach strachu.
- Byłam przerażona - szepnęła.
- Wiem. Masował jej kark, starając się rozluźnić napięte mięśnie. - Wiem. Zamknęła
oczy.
- To jest bardzo, bardzo przyjemne. - Chciałem cię o coś zapytać rzekł po chwili.
- Tak? - O co chodzi z tymi światłami? Dlaczego zostawiasz je zapalone na całą noc? -
Można by to nazwać moim systemem zabezpieczającym - odparła, nie otwierając oczu.
- Rozumiem rzekł miękko - ale istnieją lepsze systemy zabezpieczające, jeśli boisz się
intruzów. Na przykład alarm. Sama się dziś przekonałaś, że choć w całym domku paliły się
światła, nie powstrzymało to Millsa przed wejściem do środka.
Uniosła powieki. Spojrzał w jej udręczone oczy i przeszył go dreszcz.
- Tamtej nocy w domu były zgaszone światła - powiedziała pozbawionym emocji
głosem. - Wróciłam późno, długo po ustalonej porze. Złamałam jedną z reguł taty.
Pozwoliłam Pameli wywieźć się do Kirbyville. Kiedy zobaczyłam, że światła są zgaszone,
pomyślałam, że rodzice poszli spać. Weszłam do domu przez kuchnię.
Przypomniał sobie, co powiedziała Maxine: Hugh Stenson zastrzelił żonę, a potem
popełnił samobójstwo. Położył dłonie na ramionach Irene.
- Przepraszam - szepnął. - Nie powinienem o to pytać. Nie musisz o tym mówić. Nie
teraz. Nie dzisiaj.
Ale ona była już w innym czasie i miejscu.
- Myślałam, że zdołam się przemknąć do mojego pokoju, że jeśli będę ostrożna, nie
narobię hałasu ani nie zapalę nigdzie światła, to rodzice mnie nie usłyszą.
Wiedział, że nie może zrobić nic więcej, jak trzymać ją przy sobie, kiedy mówiła.
Przytulił ją mocniej.
- Próbowałam otworzyć drzwi, ale blokowało je coś ciężkiego. Pchnęłam mocniej i
wtedy poczułam ten zapach. Okropny odór, jakiego jeszcze nigdy nie czułam. Pomyślałam, że
może do domu dostało się dzikie zwierzę i wyciągnęło śmieci. Ale to nie miało sensu.
Przecież rodzice usłyszeliby hałas.
- Irene - powiedział miękko. - Jestem tu.
- Nic nie widziałam - - ciągnęła tym samym, przerażająco nienaturalnym głosem. Było
tak ciemno.
- Wiem.
- Wymacałam włącznik światła na ścianie przy drzwiach. Nacisnęłam. - Wzdrygnęła
się. - I wtedy ich zobaczyłam.
- Już wystarczy szepnął, kołysząc ją delikatnie. - Nie musisz mówić nic więcej.
Wybacz mi. Już rozumiem, o co chodzi ze światłami.
- To było tak, jakbym znalazła się w innym wymiarze - powiedziała z ustami przy jego
koszuli. - - Nie mogłam znieść tego, że jestem tam z nimi sama, więc na chwilę przeniosłam
się gdzieś indziej.
- Wiem. - Głaskał ją po włosach. - Ja też byłem w tym innym miejscu.
- Jason mówił mi, że walczyłeś.
- Tak, byłem po drugiej stronie.
- Widziałeś, jak wyglądają, prawda?
- Tak.
- Ludzie, których znasz. Ludzie, których kochasz. Widziałeś, jak wyglądają... potem.
Wiesz, jak to jest. I zastanawiasz się, dlaczego oni, a nie ty.
- Potem - szepnął - już nic nie jest tak samo. Ludzie, którzy nie byli po tej drugiej
stronie, nigdy nie zrozumieją, jak trudno jest wrócić i udawać, że nic się nie zmieniło.
Przywarła mocno do niego.
Stali tak przez długi czas, milcząc. Potem zaprowadził ją do sypialni i zapalił światło.
Uśmiechnęła się słabo i otarła rękawem łzy.
- Nie martw się, do rana dojdę do siebie.
- Jasne - powiedział. - Ale jeśli nie masz nic przeciwko, zostanę tu i będę spać na
kanapie.
Zamrugała, a potem otworzyła szeroko oczy.
- Dlaczego chcesz spać na kanapie?
- Bo bardzo się dziś wystraszyłaś i nie chcesz zostać sama, prawda? Nie chcę -
szepnęła.
- Ja też nie. - Z szafy w korytarzu wyjął dodatkową poduszkę i koc. - Będzie ci
przeszkadzało, jeśli zgaszę światło w salonie?
- Nie - powiedziała. - Dopóki będę wiedziała, że tu jesteś, ciemności nic mi nie
przeszkadzają.
ROZDZIAŁ 26
Półtorej godziny później Irene wstała i zaczęła krążyć po sypialni. W bladej poświacie
nocnej lampki przyjrzała się pomiętej pościeli na łóżku i niewielkiej komodzie. Nie było tu
wiele miejsca.
Kiedy była w domu, obchód mieszkania stanowił pierwszą część stałego rytuału,
odprawianego, by uporać się z nocnym roztrzęsieniem. Druga część polegała na zjedzeniu
dwóch krakersów z masłem orzechowym.
Tej nocy była ograniczona do sypialni, bo na kanapie w drugim pokoju spał Luke. Im
więcej myślała o tym, że nie może zrealizować nocnego rytuału, tym bardziej była
niespokojna i poirytowana.
Muszę się ruszyć, pomyślała. Dostać się do masła orzechowego i krakersów.
Podeszła do drzwi, uchyliła je i zerknęła przez krótki korytarz do zacienionego salonu
i kuchni. Od strony kanapy nie dobiegał żaden dźwięk. Luke najprawdopodobniej spał. Jeśli
będzie bardzo cicho, może dotrze do kuchni, nie budząc go. Mogłaby wziąć pudełko z
krakersami i słoik masła orzechowego i wrócić z nimi do sypialni.
Wśród przesłanych jej ubrań nie było szlafroka, wahała się więc jeszcze chwilę. W
końcu uznała, że wygodna bawełniana koszula nocna z długimi rękawami będzie
wystarczająco skromną warstwą zabezpieczającą na wypadek, gdyby Luke jednak się obudził
i ją zobaczył.
Skierowała się do salonu, odruchowo zerkając do rozświetlonej łazienki, by się
upewnić, że wysokie okno z matowego szkła jest zamknięte.
W salonie spojrzała na kanapę. Lampy były pogaszone, ale przez szpary między
zasłonami wpadało sporo światła z ganku. Dość, żeby widziała śpiącego Luke'a.
Ostrożnie przeszła do kuchni, otworzyła szafki, starając się zrobić to bezgłośnie, i
sięgnęła po słoik masła orzechowego.
- Zamierzasz zjeść to wszystko sama czy zechcesz się podzielić? - z mroku dotarł do
niej głos Luke'a.
Drgnęła gwałtownie, prawie wypuszczając słoik z masłem. Ściskając go kurczowo,
odwróciła się.
- Myślałam, że śpisz - powiedziała.
- Trudno jest spać, gdy tak krążysz po sypialni.
- Och, przepraszam cię. - Sięgnęła po pudełko krakersów. Kiedy nie mogę spać,
chodzę. Jem też masło orzechowe i krakersy.
- Ja zwykle idę na długi spacer i strzelam sobie porcję brandy. Ale nie mam nic
przeciwko masłu orzechowemu. To też działa.
Spojrzała na niego nad blatem i znów niemal upuściła słoik.
Nie był nagi, ale ubrany tylko w białe slipy i czarny T - shirt; równie dobrze mógłby
być. Widziała, że sięgnął po coś. Dżinsy, pomyślała. Wciągnął je, a po chwili usłyszała
metaliczny dźwięk zasuwanego zamka. Z jakiegoś powodu dźwięk ten był nieznośnie
erotyczny.
Zachowaj spokój, myślała. Pamiętaj o oddychaniu. Spójrz na pozytywną stronę. Może
nie będziesz potrzebować masła orzechowego, żeby ukoić skołatane nerwy.
Ale masło orzechowe było znacznie bezpieczniejszym rozwiązaniem.
Odwróciła się od tego fascynującego widoku, otworzyła szufladę i wyjęła nóż do
masła.
- Czy dostanę takiego krakersa z masłem orzechowym? - spytał Luke. Zaryzykowała
kolejne spojrzenie w jego stronę i zobaczyła, że się do niej zbliża.
- Pewnie - powiedziała. Już chciała zapalić światło, ale nagle uświadomiła sobie, że
podczas gdy Luke był już ubrany, ona miała na sobie tylko koszulę nocną.
Żaden problem, pomyślała. Mogę rozsmarować masło na krakersach nawet z
zamkniętymi oczami.
- Masło orzechowe trzeba czymś popijać. - Luke ruszył wzdłuż blatu do lodówki. -
Inaczej przylgnie do podniebienia i unieruchomi język. Fakt naukowy.
- Nie, zaczekaj - rzuciła. Ale było za późno. Już otworzył lodówkę. Snop światła ze
środka oświetlił ją od góry do dołu.
Dlaczego nie przywiozła ze sobą jakiejś bardziej seksownej koszuli nocnej?
Odpowiedź była prosta. Kiedy kompletowała swoją zbroję na konfrontację z Dunsley i
przeszłością, spodziewała się, że noce będzie spędzać samotnie, jak to miała w zwyczaju.
Luke zerknął na nią przez ramię. Znieruchomiała, nie wiedząc, czego się spodziewać.
Otrzymała leniwe, seksowne, zapierające dech w piersi męskie spojrzenie uznania.
Nie mówiąc ani słowa, Luke zamknął lodówkę. Pokonał dzielącą ich odległość
jednym krokiem i położył dłonie na blacie po jej bokach, zamykając ją w ramionach. Nachylił
się, przysuwając usta do jej ucha.
- Powiedziałem sobie, że nie zrobią tego dzisiaj - szepnął. - Najwyraźniej kłamałem.
- To chyba nie jest dobry pomysł - szepnęła w odpowiedzi.
- Masz lepszy?
W tym problem, że nie, pomyślała. Całowanie się z Lukiem było zdecydowanie
najlepszym pomysłem, jaki miała od lat, może nawet od zawsze.
Objęła go za szyję i uśmiechnęła się.
- Nie.
Wydał z siebie ochrypły jęk, a potem jego usta znalazły się na jej wargach. Całował ją
długo, delikatnie, leniwie. Poczuła, że narasta w niej głód nie mający nic wspólnego z masłem
orzechowym czy krakersami.
Mogłabym tak całować się z nim całymi tygodniami, pomyślała, rozluźniając się w
jego objęciach. Wspaniale było czuć pod dłońmi jego mocne, umięśnione plecy. Wsunęła ręce
pod jego koszulkę i przesunęła w górę na klatkę piersiową. Zatopiła palce w kędzierzawych
włosach, które tam znalazła.
- To - powiedział, odrywając ręce od blatu, żeby ściągnąć T - shirt - jest znacznie
lepsze od masła orzechowego i krakersów.
Przyciągnął ją do siebie. Poczuła na szyi jego usta, język, zęby. Przechodził ją dreszcz
za dreszczem. Nie, nie mogłaby całować się z nim całymi tygodniami. Potrzebowała znacznie
więcej, i to od razu.
Najwyraźniej czytał jej w myślach, bo w następnej sekundzie jego ciepłe, silne dłonie
przesunęły się w dół do jej bioder.
Był taki silny. Wiele rzeczy mógł zmiażdżyć tymi dłońmi. Ale jej by nie skrzywdził.
Wyczuwała to intuicyjnie, każdym nerwem swego ciała.
Dotykał jej, jakby była z jedwabiu i promieni księżyca, sprawiając, że czuła się
rzadkim klejnotem. Wyczuwała narastające w nim potężne pragnienie. Jeszcze przy żadnym
mężczyźnie nie doświadczyła uczucia, że potrafi sprawić, by drżał z pożądania.
Po jej ciele rozlało się podniecenie wraz z nieznanym dotychczas poczuciem kobiecej
mocy; było to uczucie tak intensywne i niesamowite, że aż brakło jej tchu.
Pozwoliła dłoniom zsunąć się wzdłuż jego boków, aż jej kciuki wśliznęły się pod
pasek jego dżinsów. Powoli przesunęła palce i poczuła twarde, oszałamiająco męskie
wybrzuszenie.
- Gdybym nie była doświadczoną, zahartowaną w boju dziennikarką, teraz pewnie
dostałabym ataku histerii - powiedziała.
Roześmiał się chrapliwie.
- Gdyby nie rygorystyczny trening, mnie spotkałoby to samo.
Uniósł ją, a ona oplotła go nogami w pasie, przywierając do niego. Wyniósł ją z
kuchni, w kilka chwil pokonał wąski korytarz i w końcu opuścił ją na łóżko.
Wyprostował się, żeby zdjąć dżinsy i slipy. Z kieszeni spodni wyciągnął małą foliową
paczuszkę i rozerwał zębami.
A potem opadł na nią delikatnie, jedną nogą przytrzymując jej udo, żeby otworzyła się
na jego dotyk.
Podciągnął jej koszulę nocną do pasa, a potem wyżej i wyżej, aż mógł ją zdjąć. Kątem
oka dostrzegła, jak koszula leci do najbliższego rogu pokoju. Nie widziała, jak ląduje na
podłodze, bo całkowicie skoncentrowała się na górującym nad nią Luke'u, który opuścił
głowę na jej piersi.
Kiedy ujął w zęby brodawkę, usłyszała zdławione westchnienie rozkoszy. Dopiero po
chwili uświadomiła sobie, że to ona wydała ten dźwięk.
Sięgnęła w dół i otoczyła go palcami. Siła jego erekcji podniecała ją. Czuła, że pod jej
dotykiem robi się jeszcze większy i twardszy.
Przesunął dłoń w górę, wzdłuż wnętrza jej uda. Nie wiedziała, czy namawiać go do
przyspieszenia, zanim minie to cudowne, pulsujące uczucie, czy chce, żeby zwolnił. Decyzje,
decyzje. Wkraczała na nieznane terytorium. Jej wierny wibrator został w domu w Glaston
Cove, w szufladzie obok łóżka.
Jeden długi palec powoli wsunął się w nią, zgłębiając ją, pieszcząc, drażniąc. Dołączył
do niego kolejny. Czuła zbierającą się między nogami wilgoć.
Póki co, było dobrze. Ale wiedziała, że bez wibratora prawdopodobnie nic więcej nie
osiągnie.
Luke robił coś bardzo interesującego swoim kciukiem, odrywając jej myśli od
wibratora. Wstrząsnął nią dreszcz. Jej ciało zacisnęło się mocno wokół jego palców.
- Luke?
- Mhm? - Ocierał się o jej brzuch.
- Teraz - zachęciła go, wbijając paznokcie w jego ramiona. - Proszę, tak, teraz.
Znowu zrobił to coś z kciukiem.
- Nie ma pośpiechu.
- Owszem, jest. - Próbowała zrzucić go z siebie, ale to było jak próba przesunięcia
wielkiego głazu. - Nie rozumiesz.
- Nadal jesteś spięta. Nie chcę, żeby cię bolało.
- Nic mi nie będzie. - Chwyciła go mocniej i przesunęła biodra. - Chodzi o to, że
jeszcze nigdy nie zaszłam tak daleko bez... - urwała.
- Spróbujmy najpierw trochę bardziej cię nawilżyć. Przesuwał się w dół jej ciała,
zatrzymując się tu i tam, by całować aksamitną skórę.
Dotarł między jej uda.
- Nie, zaczekaj - zachłysnęła się. - Wracaj tu. Znowu usłyszała ten jego niski,
szelmowski śmiech, a potem poczuła jego ciepły oddech i język, dokładnie w miejscu, o które
zawsze troszczył się Duży Facet.
Robiła wszystko, żeby powstrzymać się od krzyku.
To było dla niej za wiele. Luke przejmował kontrolę, domagając się takiego poddania,
jakiego nie była w stanie okazać jeszcze żadnemu mężczyźnie. A przecież ledwo go znała.
Jak mogła zaufać mu na tyle, by był świadkiem jej najintymniejszych zachowań.
Chwilę później przeszył ją orgazm, silny i nieokiełznany jak fala oceaniczna.
Jak przez mgłę uświadamiała sobie, że Luke przesunął ciężar swojego ciała, wsuwając
się między jej nogi. Wszedł w nią ostrożne, całkowicie ją wypełniając.
Była oszołomiona, czując, że znowu dochodzi. Luke galopował z nią ku kolejnej fali,
wykonując mocne, szybkie pchnięcia. Jego plecy były śliskie od potu, wszystkie mięśnie
napięte.
Sprężyny łóżka jęczały głośno, rytmicznie. Zagłówek uderzał raz po raz w ścianę. Jej
uczucia były jednym wielkim chaosem. Miała ochotę się śmiać i była zdziwiona, kiedy
poczuła w oczach łzy. Jedyną rzeczą, jaka się teraz liczyła, był mężczyzna w jej objęciach.
Wydawało się to niemożliwe, ale ochrypły krzyk Luke'a, krzyk radosnego,
triumfalnego zaspokojenia dał jej tyle samo satysfakcji co jej własny orgazm.
Przez kilka wspaniałych chwil nie była sama.
Luke stopniowo wrócił do stanu pełnej świadomości. Nie spieszył się, rozkoszując się
faktem, że Irene jest tuż obok niego. Jej głowa spoczywała na jego ramieniu, dłoń leżała na
jego piersi, a stopa zaklinowała się w bardzo intymny sposób między jego nogami. Czuł, jak
kilka razy wygięła palce, jakby lubiła dotykać go w ten sposób.
Napełniło go ciepłe, silne, bardzo radosne uczucie. Nie pamiętał, kiedy ostatni raz czuł
się w ten sposób. Może nigdy. Wsunął sobie pod głowę poduszkę i uśmiechnął się w
zacienioną przestrzeń.
- Och - mruknął.
- Właśnie myślałam to samo. - Położyła ręce na jego piersi i oparła brodę na
splecionych dłoniach. - Nigdy nie przeżyłam czegoś takiego z mężczyzną.
Przez chwilę był zdezorientowany.
- A z kobietą? Uśmiechnęła się i pokręciła przecząco głową.
- Kiedy jestem w nastroju, czasami dopisuje mi szczęście z Dużym Facetem.
- Może nie powinienem pytać, ale kim jest Duży Facet?
- To mój wibrator. Ale muszę przyznać, że moje doświadczenia z nim nigdy nie były
aż tak intensywne jak to, co się właśnie stało. To, co osiągam z Dużym Facetem, jest bardziej
jak przyjemność z kichnięcia.
- Więc mówisz, że jestem lepszy od wibratora i kichnięcia?
- Owszem. Ale nie pozwól, żeby uderzyło ci to głowy. Uśmiechnął się szeroko.
- Będzie trudno.
- Jeden z moich terapeutów powiedział, że nie mogę przeżyć orgazmu z mężczyzną,
bo mam problem z intymnością. Ma to związek ze strachem przed zbyt wielkim
zaangażowaniem emocjonalnym.
- Byłaś kiedyś mężatką? - zapytał.
- Zaraz po college'u, przez jakieś półtora roku. Właśnie umarła moja ciotka i
rozpaczliwie nie chciałam być sama.
Obrysowywał palcem kontur jej ucha.
- Rozumiem.
- Nie wyszło. Z mojej winy. Moje małe obsesje zaczęły przeżywać apogeum. Rick
starał się być wyrozumiały, ale moje problemy z seksem, nękające mnie koszmary senne i
dziwaczne nocne zwyczaje w końcu go przerosły. Miałam właśnie trzecią terapeutkę.
Zaproponowała mi leczenie farmakologiczne. Kiedy odmówiłam przyjmowania leków, Rick
poddał się i odszedł. Nie miałam do niego pretensji. To była ulga dla nas obojga, kiedy
postanowił zakończyć nasz związek.
- Byłaś wtedy zupełnie gdzie indziej. - Delikatnie nawijał sobie na palce jej włosy. -
Nie był w stanie do ciebie dotrzeć.
- A ja nie mogłam dotrzeć do niego. Wiedziałam, że czeka mnie sporo pracy, zanim
będę mogła z kimś być. Musiałam najpierw zostawić przeszłość za sobą. I starałam się.
Naprawdę. Po rozwodzie miałam trzech kolejnych terapeutów. Przez pewien czas
przyjmowałam leki. Trochę mi to pomogło. Ale i tak ciągle wracałam do jednego - chciałam
poznać odpowiedź na pytanie, co naprawdę wydarzyło się w przeszłości.
- Czasami nie poznajemy odpowiedzi na pytania - powiedział.
- Wiem. - Zawahała się. - Zdaje się, że to dlatego zajęłam się dziennikarstwem. Nie
mogłam znaleźć odpowiedzi dotyczących własnego życia, więc podjęłam pracę, która daje mi
idealną wymówkę do poszukiwania odpowiedzi dotyczących życia innych.
- Nie jestem pewien, czy to był dobry pomysł, żebyś wracała do Dunsley, ale patrząc z
mojego egoistycznego punktu widzenia, cholernie się cieszę, że to zrobiłaś.
Przechyliła lekko głowę.
- Myśl o przyjeździe tutaj była dla mnie odstręczająca, ale uważam, że jest to
oczyszczające w pewien sposób.
- Nawet jeśli nie poznasz wszystkich odpowiedzi?
- Walczę z demonami Dunsley. Może ich nie ujarzmię, ale...
- Ale już nie udajesz, że nie istnieją.
- Wierz mi lub nie, ale czuję, że to jakiś postęp.
Kiedy obudził się wczesnym rankiem, Irene nadal spała przy jego boku. Wiedział, że
nie wstawała w nocy z łóżka. Wyczułby, gdyby coś takiego się działo.
Zadziwiające było to, że on spał równie mocno.
ROZDZIAŁ 27
Hoyt zerknął nerwowo na zegarek, co robił setki razy dziennie. Ten jego nawyk
zawsze irytował Rylanda.
- Załatwiłem to tak, że bezpośrednio po nabożeństwie wygłosi pan krótkie
oświadczenie dla przedstawicieli wybranych mediów. - Hoyt podał mu teczkę. - Odwołałem
też dzisiejszy lunch w klubie i wieczorne spotkanie w sprawie zbiórki funduszy, ale jutro
wracamy do zwykłego rozkładu dnia.
Ryland otworzył teczkę i przeczytał oświadczenie. Prośba o uszanowanie prywatności
cierpiącego ojca i obietnica przedłożenia projektu ustawy dotyczącej zwiększenia funduszy na
badania nad zdrowiem psychicznym były dokładnie tym, czego oczekiwał.
Zamknął teczkę i spojrzał na Alexę. Siedziała na krześle naprzeciw niego; wyglądała
oszałamiająco w klasycznym czarnym kostiumie i kapeluszu z woalką. Cudownie wyjdzie na
zdjęciach, zresztą jak zawsze, pomyślał.
Pamela była bardzo użyteczna przy jego kampaniach, ale kandydat na prezydenta musi
mieć żonę. Wyborcy nigdy by się nie zgodzili na nieżonatego mężczyznę w Białym Domu.
- Chcę mieć cię przy sobie, kiedy spotkam się z prasą - powiedział do Alexy.
Splotła okryte rękawiczkami dłonie na kolanach.
- Oczywiście. Ponownie zwrócił się do Hoyta.
- Czy były jakieś echa artykułu opublikowanego w „Glaston Cove Beacon”?
- Nic, czego nie moglibyśmy łatwo uciąć za pomocą pańskiego dzisiejszego
oświadczenia. - Hoyt znów zerknął na zegarek. - „Beacon” zasugerował, że jest prowadzone
dochodzenie, ale...
- To bzdura - wybuchnął Ryland. - McPherson nie prowadzi żadnego dochodzenia.
Dałem mu jasno do zrozumienia, że sobie tego nie życzę.
- Tak, sir, wiem o tym, ale obawiam się, że „Beacon” dał do zrozumienia, że pojawiły
się pewne wątpliwości co do śmierci Pameli, którymi powinny zainteresować się miejscowe
władze i tak dalej. - Hoyt spojrzał na teczkę. - Dobra wiadomość jest taka, że nikt nie czyta
tego cholernego szmatławca. Nie będzie problemu.
- Lepiej, żeby nie było - mruknął Ryland.
I prawdopodobnie nie będzie, niezależnie od poczynań Irene Stenson, pomyślał. Sam
McPherson rozumiał, że musi wyciszyć tę sprawę.
Nie ma to jak być właścicielem całego miasta, nie wyłączając szefa policji. Dunsley
było małą, nudną kropką na mapie, ale musiał przyznać, że czasami mu się przydawało.
Limuzyna zatrzymała się przed wejściem do kaplicy. Ryland ogarnął wzrokiem scenę
przez zacienione szyby. Odprężył się, kiedy zobaczył, że jest tylko kilka samochodów
przedstawicieli mediów.
- Nie widzę nigdzie Irene Stenson - powiedziała Alexa z wyraźną ulgą. - Wszystko
będzie dobrze, Ryland. Przestań się martwić. Jak tylko pogrzeb się skończy, media przestaną
interesować się tą tragedią.
- Zgadzam się - dodał Hoyt. - - Wszystko jest pod kontrolą, sir.
- Jest twój ojciec - powiedziała Alexa. - Właśnie idzie do kaplicy. - Samolot pana
Webba z Phoenix wylądował zgodnie z planem - oznajmił Hoyt. - Sprawdzałem wcześniej.
Ryland patrzył, jak jego ojciec, dystyngowany mężczyzna w szarym garniturze,
wchodzi do kaplicy.
Wezbrała w nim mieszanina gniewu, urazy i zwykłego starego strachu, ten sam
jadowity eliksir uczuć, którego zawsze doświadczał, gdy w zasięgu jego wzroku pojawiał się
Victor Webb. Zawsze czuł silną presję, żeby sprostać wymaganiom i oczekiwaniom ojca. I
nic nie było wystarczająco dobre dla tego starego drania.
Im szybciej Victor wróci do Phoenix, tym lepiej, pomyślał Ryland. Cokolwiek będzie
się działo, nie mógł dopuścić, żeby sukinsyn odkrył, że istnieje problem z szantażem. Na
pewno by się wściekł, a kiedy Victor się wściekał, słono to kosztowało.
Palce Rylanda zacisnęły się na teczce. Musiał wykryć szantażystę i pozbyć się go,
zanim ojciec zorientuje się w temacie. Tymczasem nie miał innego wyjścia niż kontynuować
te cholerne wpłaty na tajemnicze zagraniczne konto.
Jedno było pewne. Kiedy w końcu uda mu się zidentyfikować szantażystę, będzie już
po nim. Albo po niej.
Patrzył, jak Victor znika w kaplicy. Pomyślał o wszystkich dogodnych zgonach, które
miały miejsce na przestrzeni minionych lat: jego żona, Stensonowie, a teraz Pamela. Każda z
tych tragedii pomagała mu opanować potencjalnie trudną sytuację. Może tak jeszcze jeden?
Na moment oszołomiła go własna śmiałość. Pozbyć się Victora?
Przez lata korzystał nie tylko z pieniędzy starego, ale też z jego kontaktów i
niesamowitej umiejętności odkrywania słabych stron przeciwników. To Victor zawsze był
prawdziwym szefem jego kampanii, to on pociągał za sznurki.
Mam pięćdziesiąt trzy lata, pomyślał Ryland. Nie potrzebuję już tego drania. Sam
mogę zająć się swoim życiem.
Czuł się, jakby właśnie doświadczył objawienia.
Z pieniędzmi nie będzie problemu. Był jedynym spadkobiercą Victora. Alexa też nie
była biedna.
Nie potrzebował Victora. Co za wyzwalająca myśl.
Drzwi limuzyny otworzyły się. Ryland przybrał wyraz twarzy odpowiedni dla ojca,
który właśnie stracił przez narkotyki i alkohol swoją ukochaną córkę, i wysiadł za Alexą z
samochodu.
Victor Webb patrzył, jak jego pierworodny idzie z posępną miną w kierunku wejścia
do kaplicy. Ogarnął go gniew i uczucie zawodu. Wiele lat temu popełnił straszną pomyłkę, a
teraz nie było już odwrotu.
Na pozór Ryland był synem, jakiego mógłby pragnąć każdy ojciec. Victor zapewnił
mu wszystko, co było potrzebne, by to osiągnąć: najlepsze wykształcenie, pieniądze i
kontakty. Wiedział, że jego marzenie, by zapoczątkować potężną dynastię, która przetrwa
wiele pokoleń, było o krok od realizacji.
Ale wiedział też, że jego najgorsze obawy okazały się słuszne. Mimo wszystkich jego
wysiłków, by zahartować charakter syna, było dla niego jasne, że Rylandowi brak siły woli
potrzebnej do wyeliminowania pęknięć na rdzeniu jego jestestwa. Głęboko w środku Ryland
był po prostu słaby.
Tak, popełnił poważny błąd. Miał dwóch synów i postanowił dać wszystko temu
niewłaściwemu.
ROZDZIAŁ 28
- Rozmawiałem wczoraj z doktor Van Dyke. Nie odpowiedziałeś na żaden z jej
telefonów. - Staruszek patrzył na Luke'a przez szerokość biblioteki. - Zupełnie jakbyś, jak to
określiła, odmawiał stawienia czoła swoim problemom. Według niej możesz przechodzić
swego rodzaju etap zaprzeczenia.
Luke stanął przed kominkiem i oparł łokieć o rzeźbiony dębowy gzyms. Spojrzał na
półki zapełnione ciężkimi tomami i czasopismami naukowymi. Każda książka, katalog czy
artykuł z tego olbrzymiego zbioru dotyczyły wina. Uprawa winorośli i produkcja wina były
wielką pasją wszystkich z tej rodziny, poza nim.
Naprawdę próbował pójść śladami ojca. Kilka razy, także pół roku temu, starał się
wykrzesać z siebie zainteresowanie i entuzjazm, jakie nakręcały staruszka, Gordona Foote'a i
pozostałych. Ale nie udało mu się. Koniec końców, zawsze szedł własną ścieżką, która
zaprowadziła go najpierw na studia, potem do marines, a teraz do projektu.
Od chwili gdy wraz z Irene zjawił się w rodzinnej siedzibie, wiedział że wcześniej czy
później ojciec przyprze go do muru i podejmie temat doktor Van Dyke.
On, Jason i Hackett nazywali ojca staruszkiem, ale miało to podkreślać status Johna
Dannera jako nestora rodziny, a nie było przytykiem do jego zaawansowanego wieku.
Staruszek nie przekroczył jeszcze siedemdziesiątki. Z jego surowej twarzy jastrzębia
trudno było odczytać wiek, a dzięki regularnym ćwiczeniom, dobrym genom i ścisłemu
kontrolowaniu przez Vicki jego diety miał silne ciało znacznie młodszego mężczyzny.
Ubrany w elegancki, szyty na miarę smoking, z kieliszkiem wybornego caberneta z
własnej winnicy, wyglądał, jakby urodził się wpływowy i bogaty. Prawda była taka, że on i
Gordon Foote stoczyli ciężką walkę, wspinając się po kolejnych szczeblach drabiny sukcesu.
- Byłem trochę zajęty - wyjaśnił Luke.
John posłał mu czujne spojrzenie spod ściągniętych srebrnych brwi.
- Irene Stenson?
- I motelem. - Luke urwał na moment. - Poza tym, trochę piszę. John zignorował
wzmiankę o motelu i pisaniu.
- Irene to interesująca kobieta - powiedział. - Wydaje się inteligentna. Bystra. Piękna.
Elegancka.
- Widzę, że zauważyłeś sukienkę. Dobrze w niej wygląda, prawda? To pewnie dzięki
tej gimnastyce pilates.
- Dzięki czemu?
- Nieważne. John lekko prychnął.
- Jason mówił, że jest dziennikarką i ma za sobą burzliwą przeszłość. Żebym tylko nie
zapomniał udusić młodszego braciszka przy najbliższej okazji, pomyślał Luke.
- Użył słowa „burzliwa”? - zapytał.
- Nie - przyznał John z wyraźną niechęcią. - Ale tak z tego wynikało.
- Co dokładnie powiedział ci o Irene?
- Niewiele. Że przed laty jej ojciec zabił jej matkę, a potem popełnił samobójstwo, i że
Irene wymyśliła jakąś zwariowaną teorię, że córka senatora Webba została zamordowana.
- Jest kilka niejasnych szczegółów towarzyszących śmierci Pameli Webb. Oczy Johna
zwęziły się.
- Czytałem w gazecie, że było to przypadkowe przedawkowanie leków i alkoholu.
- Irene uważa, że za tym kryje się coś więcej. Jestem skłonny się z nią zgodzić.
- Bałem się, że powiesz coś takiego - John zacisnął usta, a potem dodał: - Jason
powiedział mi, że byłeś z Irene, kiedy znalazła ciało Pameli Webb.
- Tak.
- To musiało być dla ciebie bardzo trudne, zważywszy na to, co stało się z twoją
matką.
Luke upił łyk caberneta.
- Chyba za dużo rozmawiasz z doktor Van Dyke.
- Uważam, że ty też powinieneś z nią porozmawiać.
- Nic miałem na to czasu. Już mówiłem, że byłem zajęty. John poruszył się, wyraźnie
rozdrażniony.
- A o co chodzi z tym spalonym domem senatora? Luke uśmiechnął się, choć wcale
nie było mu do śmiechu.
- Jason dobrze się spisał jako informator, co? Będę musiał z nim o tym porozmawiać.
- Nie miej pretensji do swojego brata. Ja zadawałem pytania, on tylko odpowiadał.
Słuchaj, wiem, że nie chcesz przyznać, że możesz mieć jakieś problemy. Nikt nie ma ochoty
się przyznawać do problemów natury psychicznej. Dwa razy częściej dotyka to mężczyzn,
którzy widzieli wojnę, i czterokrotnie częściej żołnierzy marines. Ale doktor Van Dyke mówi,
że zespół stresu pourazowego jest jak rana. Może się rozjątrzyć, jeśli nie zostanie
oczyszczona.
- Ciekawe jak doktor Van Dyke może stawiać diagnozy, nawet nie porozmawiawszy z
pacjentem.
- Właśnie dlatego uważa, że powinieneś umówić się na wizytę. Żeby postawić solidną
diagnozę. Chociaż nie chcesz o tym mówić, i tak wszyscy wiemy, że przeszedłeś okropne
rzeczy podczas służby w armii. Nikt, kto ma za sobą takie doświadczenia, nie pozostaje
niewzruszony.
- Nigdy nie twierdziłem, że to na mnie nie wpłynęło. Powiedziałem tylko, że sobie z
tym radzę.
- Jak cholera. Po zakończeniu służby w marines, nie potrafiłeś przystosować się do
pracy w winnicy. Nie udało ci się nawiązać intymnej relacji z kobietą, którą zamierzałeś
poślubić, i musiałeś odwołać zaręczyny...
- Tato, to nie jest odpowiednia pora.
- A potem uciekłeś na jakieś zadupie, kupiłeś podrzędny, zrujnowany motel i
nawiązałeś znajomość z kobietą, która snuje teorię spiskowana temat śmierci córki senatora
USA. Nie muszę być psychologiem ani psychiatrą, żeby wiedzieć, że to nie jest całkiem
normalne.
Drzwi otworzyły się, zanim Luke zdążył odpowiedzieć. Do pokoju wszedł Gordon
Foote. Ogarnął wzrokiem sytuację i spojrzał na Johna, porozumiewawczo unosząc brwi.
- Przepraszam, że przeszkodziłem - powiedział. - Powinienem wyjść i wejść
ponownie?
- Daj spokój - odparł John. - Należysz do rodziny. Nie pierwszy raz widzisz, jak
sprzeczamy się z Lukiem.
Gordon i John Danner byli przyjaciółmi i partnerami od wielu lat. Poznali się na
Uniwersytecie Kalifornijskim w Davis, gdzie obaj uczestniczyli w zajęciach z produkcji wina.
Zbliżyła ich wspólna pasja i marzenie o założeniu własnej firmy winiarskiej. Razem
urzeczywistnili to marzenie. Winnica Elena Creek przetrwała recesje ekonomiczne,
drastyczne zmiany na globalnym rynku i kilka trzęsień ziemi i nadal świetnie prosperowała
dzięki poświęceniu i wysiłkowi tych dwóch mężczyzn.
Pod wieloma względami bardzo się od siebie różnili. Gordon, pełen uroku i otwarty na
ludzi potrafił wejść do sali pełnej obcych osób i już po dziesięciu minutach być ze wszystkimi
po imieniu. Kobiety uwielbiały z nim tańczyć, a mężczyźni dobrze czuli się w jego
towarzystwie. Gospodarze wydający przyjęcie wiedzieli, że najpewniejszym sposobem
zapewnienia, by się udało, było zaproszenie Gordona Foote'a.
Lubiła go nawet była żona, choć odeszła od niego parę lat temu podczas jednego z
kryzysów na rynku wina. Uznała, jak wielu innych z branży, że Elena Creek zmierza prosto
do bankructwa, a gdy stało się jasne, że winnica rozkwitnie na nowo, była już powtórnie
zamężna.
Foote nie ożenił się ponownie i wiódł szczęśliwe życie oddany w równym stopniu
firmie i swojej córce Katy. Z tego, co wiedział Luke, nie cierpiał na brak damskiego
towarzystwa.
Gordon podszedł do stolika, na którym stała otwarta butelka caberneta, i posłał
Luke'owi współczujące spojrzenie.
- Kto wygrywa tym razem?
- Póki co, jest remis. - Luke uśmiechnął się lekko. - Żaden z nas nie ustępuje ani o
centymetr.
- Co jeszcze z nowości? - Gordon uniósł kieliszek w żartobliwym toaście. - Nie
przeszkadzajcie sobie. Oglądanie fajerwerków to niezła zabawa.
John machnął ręką, jakby mówiąc „zmieńmy wreszcie temat”.
- Domyślam się, że przysłali cię po mnie?
- Niestety, tak. - Gordon uśmiechnął się szeroko i zakołysał na podeszwach. - Za
piętnaście minut zaczyna się feta z tortem. Masz parę milionów świeczek do zdmuchnięcia, a
potem musisz odtańczyć z Vicki corocznego urodzinowego walca.
- Nie cierpię tej części z dmuchaniem świeczek - jęknął John. Gordon roześmiał się.
- Tradycji musi stać się zadość. Nie martw się, dopilnowałem, żeby pod ręką była
gaśnica.
Luke postanowił skorzystać z okazji. Ruszył w stronę drzwi.
- Lepiej pójdę poszukać mojej towarzyszki.
- Kiedy ostatnio widziałem panią Stenson, rozmawiała z Vicki na tarasie -
poinformował uczynnie Gordon.
- Właśnie czegoś takiego miałem nadzieję uniknąć - mruknął Luke. John zmarszczył
brwi.
- Nie możesz mieć pretensji do Vicki, że jest jej ciekawa. - Twój tata ma rację
powiedział Gordon. Z tego, co Jason mówił o pani Stenson, wydaje się dość niezwykłą
kobietą.
Luke skinął głową. - Jest niezwykła. Otworzył drzwi i wyszedł z pokoju.
Gordon patrzył na starego przyjaciela. Oznaki jego zdenerwowania były bardzo
subtelne: bruzdy w kącikach ust, to, w jaki sposób ściskał kieliszek. Większość ludzi pewnie
by tego nie zauważyło. Ale on znał Johna już bardzo, bardzo długo.
Wziął butelkę i napełnił jego kieliszek.
- Nie denerwuj się tak - powiedział spokojnie.
- Jak, u licha, mam się nie denerwować? John upił trochę wina i opuścił kieliszek. -
Luke ma poważny problem. A teraz jeszcze związał się z kobietą, która może być nawet w
gorszym stanie od niego.
- Może powinieneś wrzucić na luz i dać mu trochę czasu i swobody. John zmarszczył
brwi i spojrzał na przyjaciela.
- Boję się go stracić. Doktor Van Dyke mówi, że zespół stresu pourazowego jest
nieprzewidywalny. Nie wiadomo co się może wydarzyć, jeśli nie przekonam go do podjęcia
leczenia.
Gordon położył dłoń na ramieniu Johna.
- To przez Sarah, prawda?
- Tak, cholera, chodzi o Sarah. - John podniósł się z krzesła i zaczął krążyć po pokoju.
- To jej syn. Van Dyke mówi, że tendencje do wpadania w depresję i autodestrukcyjnych
zachowań mogą mieć podłoże genetyczne. Dodaj do tego urazy odniesione podczas walki i co
się stało, kiedy wyjechali z Katy razem na weekend, a otrzymamy bardzo niebezpieczną
mieszankę.
- To jest także twój syn, więc ma również twoje geny. Nie jest wierną kopią Sarah.
- Wiem. - John przeczesał dłonią włosy. - Ale nie mogę poprzestać na nadziei, że sam
sobie z tym poradzi. Nie mogę tak ryzykować. Van Dyke mówi, że to może być bomba z
opóźnionym zapłonem.
- Wiem, że to dla ciebie trudne, John. Dla mnie też. Znam Luke'a od chwili jego
narodzin. Myślisz, że się o niego nie martwię? Ale nie jest już chłopcem. To dorosły
mężczyzna. Możesz mu doradzać, ale nie możesz go zmusić, żeby zasięgnął porady
specjalisty.
- To co powinienem zrobić? - John zatrzymał się przed kominkiem. - Liczyć, że
poradzi sobie sam? Ignorować wszystkie symptomy, tak jak ignorowałem jego matką?
- Sarah cierpiała na depresją. Nie jesteś odpowiedzialny za to, że odebrała sobie życie.
- Może nie. John odwrócił się powoli. - Ale nie potrafiłbym dłużej żyć, gdyby i Luke
zrobił coś takiego.
- Luke zawsze chodził swoimi ścieżkami. I jest wyjątkowo uparty. - Gordon
uśmiechnął się. - Zupełnie jak ojciec.
- Dziś po południu rozmawiałem z Van Dyke. - Twarz Johna przybrała kamienny
wyraz pod wpływem odnowionego postanowienia. - Powiedziała, że jest jeszcze jedna rzecz,
jakiej możemy spróbować. Ale będzie potrzebować pomocy wszystkich członków rodziny.
Dotyczy to także ciebie.
- Nie jestem pewien, czy to dobry pomysł, cokolwiek to ma być. Ale jesteś moim
przyjacielem i dobrze wiesz, że nie musisz mnie dwa razy prosić o pomoc.
ROZDZIAŁ 29
Vicki Danner była elegancką kobietą, pewną siebie i własnej wartości. Jej
arystokratyczna twarz stanowiła żywy przykład korzyści wynikających z regularnego
stosowania kosmetyków do pielęgnacji urody. W klasycznej szarej sukience, z brylantami
połyskującymi w uszach i na szyi, wyglądała bardzo szykownie.
Irene, która wcześniej tego wieczoru miała okazję obserwować ją w akcji, wiedziała,
że żona Johna Dannera potrafi być czarująca. Ale teraz Vicki nie była czarująca.
Potrzebowała pewnych informacji i zamierzała je uzyskać.
- Jesteś jakoś zaangażowana w nowe przedsięwzięcie biznesowe Luke'a? - spytała ze
skąpym uśmiechem.
- Przedsięwzięcie biznesowe? - - zdziwiła się Irene.
- Chodzi mi o ten niedorzeczny motel, który kupił w Dunsley. - Ach, o to chodzi. -
Irene upiła łyk sauvignon blanc, zastanawiając się nad odpowiedzią. - Trudno to traktować
jako przedsięwzięcie biznesowe z prawdziwego zdarzenia, jeśli mam być szczera. W każdym
razie nie z Lukiem u steru. A jeśli o mnie chodzi, nie, nie jestem w to zaangażowana. Jestem
całkiem zadowolona z mojej pracy w „Beacon”. I pączki są lepsze.
- Słucham? - Nic takiego.
- Jak się poznaliście? - drążyła Vicki.
- Można powiedzieć, że zapłaciłam za tę przyjemność. Vicki zmarszczyła brwi.
- Chodzi mi o to, że zatrzymałam się w motelu - wyjaśniła szybko Irene.
- Więc to po prostu zwykła znajomość?
Irene pomyślała o wydarzeniach ostatnich dni, uwieńczonych najintensywniejszym
seksualnym doświadczeniem w jej życiu.
- Już nie - powiedziała swobodnie. Wino robi swoje, przemknęło jej przez głowę.
W uśmiechu Vicki nie było ani grama ciepła.
- Kiedy dowiedziałaś się, że ojciec Luke'a jest współwłaścicielem Elena Creek?
- Tego dnia, kiedy Jason odwiedził Luke'a w Dunsley.
- I zaraz potem Luke zaprosił cię na prywatną rodzinną uroczystość. Interesujące.
Irene spojrzała na tłum ludzi w głównej sali winiarni.
- Hm, nie wiedziałam, że przyjęcie z kilkoma setkami gości to prywatna rodzinna
uroczystość. Ale może to wszystko krewni?
- Nie bardzo rozumiem. - Vicki była zdezorientowana. Irene odchrząknęła.
- To był tylko żart. Uroczystość rodzinna. Krewni. Rozumie pani? Vicki zerknęła nad
jej ramieniem.
- O, idzie Katy. Chyba już się poznałyście?
- Tak. - Irene odwróciła się z uśmiechem do płynącej do nich przez taras uroczej
kobiety.
Jasnowłosa, niebieskooka, filigranowa Katy Foote była jedną z tych kobiet, dla
których mężczyźni chcą przywdziewać błyszczące zbroje i walczyć ze smokami. Już po
pięciu sekundach od jej poznania Irene uznała, że ją lubi.
Bladoniebieska jedwabna suknia bez wątpienia była bardzo kosztowna, ale zarazem
subtelna.
Irene pomyślała, że w zwykłej małej czarnej, którą udało jej się znaleźć na
wyprzedaży w jednym ze sklepów centrum handlowego dziś po południu, wygląda jak
czarownica obok eterycznej bajkowej księżniczki.
Wiedziała, że ubrania kończą na wyprzedaży, bo nikt ich nie chciał. Ale nie potrafiła
przeznaczyć ciężko zarobionych pieniędzy na bajeczną suknię wieczorową, której
prawdopodobnie nigdy więcej nie założy.
- Witaj, Katy - powiedziała Vicki. Właśnie rozmawiałam z Irene o tym, jak poznała
Luke'a. Powiedziała mi, że zatrzymała się w jego motelu.
- Tak, wiem. - Katy roześmiała się. - Muszę przyznać, że nie potrafię wyobrazić sobie
Luke'a jako kierownika motelu. - Spojrzała na Irene. - Pewnie opracował długą listę zasad dla
swoich gości?
W tym momencie Irene dostrzegła idącego w jej stronę Luke'a. Towarzyszyli mu
ojciec, Jason i Hackett.
- Powiem tylko, że w motelu Wschód Słońca nad Jeziorem ściśle przestrzega się
godziny wymeldowania odparła.
Odwróciła się do nadchodzących mężczyzn. Hacketta i Johna poznała zaraz po
przyjeździe, miała też okazję przywitać się z Jasonem. Ale pierwszy raz widziała czterech
Dannerów razem. Każdy z osobna był interesujący, a zebrani razem stanowili widok, wobec
którego żadna kobieta nie mogła pozostać obojętna.
Wszyscy trzej synowie Johna Dannera mieli oczy ojca, ale na tym ich podobieństwo
się kończyło. Było oczywiste, że Hackett i Jason odziedziczyli arystokratyczne rysy po Vicki.
Dannerowie zatrzymali się. Irene zauważyła, że spojrzenie Hacketta powędrowało
najpierw do Katy. Wymienili między sobą niemą wiadomość. Katy pierwsza odwróciła
wzrok. Irene miała wrażenie, że jej piękną twarz zasnuł na moment cień melancholii.
- Nie mogę uwierzyć, że minął kolejny rok. John wziął Vicki za rękę i uśmiechnął się
do niej. - Gdzie się podział ten czas?
- Nie zwracaj uwagi na staruszka - powiedział Jason do Irene. - Mówi tak co roku.
- Bo co roku jest to prawda. - John złożył na policzku żony czuły pocałunek. - Ale te
cholerne przyjęcia urodzinowe dają mi przynajmniej pretekst do zatańczenia z najpiękniejszą
kobietą na świecie.
Twarz Vicki złagodniała. Kocha go, pomyślała Irene. A on kocha ją. Rodzice też
patrzyli na siebie w ten sposób.
- Nie starzejesz się - powiedziała Vicki pogodnie. - Robisz się po prostu coraz bardziej
dystyngowany.
- Prawie się nabrałem. • - Jason przyjrzał się uważnie ojcu. - Wygląda staro.
- Stary wyga zawsze dokopie młodemu mądrali ostrzegł go John.
- Tu jesteście. Gordon Foote podszedł do nich i wziął Katy pod rękę. - Tort zaraz
stanic w płomieniach, a orkiestra jest już gotowa do walca. Pospieszcie się, moi drodzy.
John, z Vicki u boku, ruszył do sali, w której odbywało się przyjęcie. Ale przed
wyjściem zatrzymał się i spojrzał na Luke'a.
- Aha - zaczął - miałem ci już wcześniej powiedzieć, że Hackett, Jason, Gordon i ja
postanowiliśmy zorganizować spotkanie. Chcemy, żebyś zjadł z nami śniadanie jutro w The
Vineyard. Znasz tę restauracją. Zarezerwowali dla nas prywatną salę.
Irene poczuła, że się spina. Zerknęła na Luke'a, ciekawa jego reakcji.
- Planowaliśmy wyjechać przed południem - powiedział, najwyraźniej niczego
nieświadomy.
- Nie ma problemu - zapewnił go John. - Zjemy wcześnie.
- Uważam, że to świetny pomysł - powiedziała Vicki z nagłym przypływem
entuzjazmu. - Katy i ja zabierzemy Irene do głównej sali, kiedy wy będziecie w prywatnej.
Będziecie mieć okazję spędzić trochę czasu wspólnie, w męskim gronie.
- Rano trzeba coś zjeść - przypomniał Jason starszemu bratu. - Wiem, jaki jest twój
stosunek do śniadania.
Luke wzruszył ramionami.
- Nie masz nic przeciwko, Irene? - spytał.
- Mną się nie przejmuj - odparła. Cokolwiek tu się działo, była to ich sprawa rodzinna.
Lepiej się w to nie wtrącać.
- Zaopiekujemy się nią - zapewniła Vicki. - Prawda, Katy?
- Tak, oczywiście. - Katy uśmiechnęła się. - Świetny pomysł.
- Dzięki - powiedziała Irene.
- W takim razie wszystko ustalone. - John ścisnął dłoń żony. - Gotowa, kochanie?
- Tak - odparła, odwzajemniając uścisk.
Poprowadził ją przez otwarte francuskie drzwi. Gordon, Katy, Hackett i Jason poszli
za nimi.
Irene została sama z Lukiem.
- O co im chodziło? - zapytała.
- Żebym to ja wiedział. Ale pewnie dowiem się rano. Nie może być takie złe, skoro
obejmuje śniadanie.
- Pytam poważnie, Luke.
- Poważnie? Mam przeczucie, że jutro rano przy śniadaniu otrzymam kolejną kuszącą
ofertę powrotu do rodzinnego biznesu.
Trochę się rozluźniła.
- To całkiem możliwe. Rodzina naprawdę martwi się o ciebie, Luke.
- Wiem, ale niewiele mogę z tym zrobić. - Wziął ją za rękę. - Co powiesz na to,
żebyśmy zjedli trochę tortu, napili się jeszcze wina i potańczyli?
- Niezły plan.
ROZDZIAŁ 30
Wrócili do hotelu bardzo późno. Przed wyjściem Irene zapaliła światła w sypialni i w
łazience. Włożyła też małe lampki w dwa gniazdka, po jednej w każdym pomieszczeniu.
Teraz od razu odprężyła się, widząc, że pokój jest jasno oświetlony.
- Myślę, że poszło całkiem nieźle - powiedziała, siadając na brzegu łóżka. - Ale mam
do ciebie parę pytań.
Nachyliła się, żeby rozpiąć seksowne czarne sandałki na wysokich obcasach.
Intymność tej sytuacji wypełniła go przyprawiającym o zawroty głowy ciepłem.
- Jakie pytania? - zapytał, ściągając marynarkę.
- Po pierwsze, co dzieje się między Hackettem i Katy? Zaskoczyła go.
- Między Hackettem i Katy?
- Czy mają jakiś problem?
- Nic o tym nie wiem. - - Stanął przed lustrem i poluzował krawat. - Dlaczego myślisz,
że mogą mieć jakiś problem?
- Twój brat przez cały wieczór nie spuszczał z niej oczu, a ona zachowywała się dość
dziwnie, kiedy się do niej zbliżał. Wyczułam między nimi jakieś napięcie.
- Może i tak, ale nie sądzę, żeby to był powód do zmartwienia. Hackett i Katy znają
się od zawsze. Jeśli nawet mają jakiś problem, rozwiążą go.
- Pewnie masz rację. - Przechyliła głowę i sięgnęła do ucha, żeby wyjąć kolczyk. -
Zresztą to nie moja sprawa.
Podszedł do niej.
- Mylisz się, to jest twoja sprawa.
- Dlaczego tak mówisz?
- Jesteś teraz ze mną. - Wziął ją za ręce. - I czy ci się to podoba czy nie, musisz mieć
do czynienia z moją rodziną. A to daje ci prawo do komentowania.
- Jesteś pewien?
- Tak.
- No cóż, uważam, że twoja rodzina jest bardzo miła.
- Naprawdę? - Był szczerze rozbawiony. - Bo mnie przychodzą do głowy takie
określenia, jak „upierdliwa” i „wścibska”.
Roześmiała się.
- To też. Ale tak to już jest z rodzinami.
Przesunął palce na jej plecy i rozsunął zamek sukienki.
- Na szczęście teraz nie ma w pobliżu nikogo z mojej rodziny. Więc powiedz mi - czy
zawsze ubierasz się na czarno?
- Nie - odparła. - Czasami nic nie noszę.
- Mnie to odpowiada.
Irene poruszyła się w pomiętej pościeli. Seks sprawił, że czuła się odprężona i bardzo
spokojna. Wiedziała, że to uczucie nie będzie trwało wiecznie, ale na razie tyle jej
wystarczało.
Luke leżał na brzuchu obok niej z twarzą schowaną w poduszce i prześcieradłem
przerzuconym niedbale przez dolną połowę ciała. Wyglądał bardzo męsko. Kochanek
zmaterializowany z jej najskrytszych fantazji.
- Nie śpisz? - szepnęła.
- Teraz już nie. Przekręcił się na plecy i założył ręce za głowę. - O co chodzi? Nie
możesz zasnąć?
- Mam więcej pytań.
- Dawaj.
- Wiem, że nie powinnam o to pytać - powiedziała. - Wszystkie poradniki mówią, że
rozmowa o poprzednich związkach to błąd.
Uwolnił jedną rękę, ujął jej dłoń i wycałował palce.
- Chodzi o Katy, prawda? - zapytał.
- Tak - przyznała. - Widziałam, że jesteście w przyjacielskich stosunkach, nie żywicie
do siebie żadnych animozji. Zupełnie nie rozumiem, dlaczego wam nie wyszło.
Długo wpatrywał się w sufit, jakby tam szukał natchnienia.
- To była moja wina - powiedział w końcu.
- Jak to?
- Mówiłem ci, że po odejściu z marines opracowałem sobie strategię dopasowania się
do realnego świata.
Skinęła głową.
- Tak, pamiętam. Poślubienie Katy było częścią tej strategii.
- Chwilę to trwało, ale w końcu zrozumiałem, że zgodziła się za mnie wyjść tylko
dlatego, że zbyt przejmowała się moją osobą, by mnie odrzucić.
- Jesteś tego pewien? Wypuścił głośno powietrze.
- Cała rodzina myślała, że nasze małżeństwo to wspaniały pomysł. Poddali Katy
strasznej presji. Uznała, że jeśli mnie odrzuci, mogę skoczyć z mostu.
- I zrozumiałeś to podczas tamtego niefortunnego weekendu nad morzem?
- Tak. Zaplanowałem ten weekend dokładnie, tak jak pozostałe elementy mojej
strategii. Zarezerwowałem apartament dla nowożeńców.
- Apartament dla nowożeńców?
- Szkoda, że go nie widziałaś. Wyglądał jak cholerny tort weselny. Wszystko było
jasnoniebieskie albo białe, do tego mnóstwo złotych dodatków. Łóżko miało koronkową
narzutę ze złotymi brzegami, a w łazience były pozłacane armatury.
- Nie przypomina to apartamentu dla nowożeńców we Wschodzie Słońca nad
Jeziorem.
Rzucił jej groźne spojrzenie.
- Chcesz wysłuchać tej historii czy nie? Podciągnęła kolana pod brodę.
- Nie mogę się doczekać reszty. Co było dalej?
- Poszedłem do łazienki, żeby się rozebrać.
- I? Odchrząknął.
- Spojrzałem na swoje odbicie w lustrze i uświadomiłem sobie, że jestem o wiele za
stary dla Katy.
Zakryła dłonią usta, żeby stłumić chichot.
- Wyobrażam sobie tę sytuację.
- Słyszałaś, że czasami panna młoda jest zbyt zdenerwowana, żeby wyjść z łazienki w
noc poślubną?
- Tak.
- No to zapewniam cię, że zdecydowanie mniej zabawne jest, kiedy w łazience ukrywa
się pan młody. Czy, w tym przypadku, narzeczony.
Ukryła twarz w dłoniach.
- Śmiejesz się, prawda? - zapytał z ponurą rezygnacją. - Wiedziałem, że tak będzie.
- Przepraszam. Nie mogę się powstrzymać. To musiało być straszne dla was obojga.
- Masz spaczone poczucie humoru. Irene uniosła głowę.
- No i co zrobiłeś?
- A jak ci się zdaje? Otworzyłem drzwi łazienki i powiedziałem Katy, że nic z tego nie
będzie. Widziałem, że wyraźnie jej ulżyło. Ale doszła do wniosku, że wycofałem się, bo mam
problem natury fizjologicznej, wynikający z zespołu stresu pourazowego.
- I na tym rozmowa się zakończyła? - Owszem.
- Pozwoliłeś, żeby stanęło na tym, że masz problem z erekcją? Uniósł brwi.
- Rzecz w tym, że nic się nie stało.
- No tak.
- Jak miałem udowodnić, że nie mam z tym problemu?
- Rozumiem. - Wyjaśniłem jej, że nie jestem gotowy na intymny związek z żadną ko-
bietą. Że potrzebuję przestrzeni i czasu, żeby się pozbierać. Powiedziała, że rozumie, i
uzgodniliśmy, że wszystko odwołamy.
Irene przypomniała sobie swoje wrażenia odnośnie Katy.
- Nie wygląda na to, żeby się w tobie kochała.
- Mówiłem ci, że bardzo jej ulżyło, gdy została wybawiona z tej opresji. - Westchnął. -
Powinienem był zauważyć, że robi to z poczucia obowiązku, ale byłem zbyt opętany moją
strategią.
Przyjrzała mu się badawczo.
- Co do niej czujesz?
- Katy jest dla mnie jak młodsza siostra. I chyba to był główny problem. - Wzruszył
ramionami. - W każdym razie, kiedy wróciliśmy do domu i powiedzieliśmy, że odwołaliśmy
zaręczyny, dla wszystkich było jasne, że coś poszło nie tak i że to moja wina. Wkrótce potem
zrezygnowałem z pracy w winnicy, przyjechałem do Dunsley i zająłem się prowadzeniem
motelu. No i unikałem telefonów od doktor Van Dyke.
- Kim jest doktor Van Dyke?
- Psychiatrą i jednocześnie starą przyjaciółką rodziny. Byłem u niej z ojcem parę razy
po śmierci mojej mamy. A po tym katastrofalnym weekendzie Vicki i staruszek skontaktowali
się z nią i poprosili o konsultację.
- Nie możesz mieć do nich pretensji, że martwią się o ciebie - powiedziała Irene
łagodnie.
- Nie, ale ten ich wniosek był wyjątkowo irytujący.
- Rozumiem twój punkt widzenia. Uśmiechnął się, objął ją w pasie i przytulił.
- Dobra wiadomość jest taka, że przynajmniej jedna z moich dolegliwości ustąpiła od
czasu tamtej katastrofy w apartamencie dla nowożeńców.
- Trudno nie zauważyć. - Wsunęła dłoń pod prześcieradło. - Ale obawiam się, że takie
nieporozumienie niełatwo odkręcić w zwykłej rozmowie z najbliższymi.
- To ostatnia rzecz, o jakiej chciałbym rozmawiać z moją rodziną, psychiatrą czy
kimkolwiek innym.
- Rozumiem. - Musnęła ustami jego wargi. Więc o czym chciałbyś porozmawiać?
Położył ją na plecach i pochylił się nad nią.
- Coś wymyślę - odparł.
ROZDZIAŁ 31
Następny ranek przywitał Santa Elene deszczem. Winnice na wzgórzach za miastem
były ukryte za woalem mgły. Bezpieczny, przytulny, samowystarczalny mały świat, pomyślał
Luke. Świat, który znał od kołyski. Szkoda, że nigdy nie będzie w stanie osiąść w tej cza-
rodziejskiej krainie, tak jak Hackett i Jason. Życie winiarza to było dobre życie, ale wymagało
pasji, której on nie miał. Miał za to inne pasje. Teraz na szczycie jego listy znajdowała się
Irene. Spojrzała na niego spod parasolki.
- Coś nie tak?
- Nie. Po prostu myślałem.
- O czym?
- Że nie zostałem stworzony do bycia winiarzem.
- A co jest twoim powołaniem?
- Zabawne, że pytasz. - Objął ją, zaskakując sam siebie, bo był to gest nie tylko
ochronny, ale i zaborczy. - Właśnie jestem w trakcie odkrywania odpowiedzi na to pytanie. -
Spojrzał w jasne okna restauracji po drugiej stronie ulicy. - Chodźmy. Czas zasiąść do
śniadania. Czterdzieści pięć minut i wychodzimy.
- Tylko czterdzieści pięć minut?
- Chcę jak najszybciej ruszyć w drogę. - Zerknął na zegarek. - Podczas śniadania
dostanę ofertę pracy. Odrzucę ją bardzo uprzejmie, a potem wyjdziemy.
- Dla mnie w porządku. Ale dla twojej rodziny może być trochę za krótko.
- Uprzedziłem staruszka, że planuję wyjechać jak najwcześniej. Musimy złapać Hoyta
Egana zanim wyjdzie do pracy, pamiętasz?
- Pamiętam.
Restauracja była pełna amatorów wczesnego śniadania. Młoda kobieta w dżinsach i
białej bluzce przywitała ich wesoło.
- Witaj, Brenda - powiedział Luke. - Chciałbym ci przedstawić Irene Stenson. Irene, to
jest Brenda. Jej ojciec, George, jest właścicielem tej restauracji.
- Miło mi panią poznać - Irene skinęła głową.
- I wzajemnie, pani Stenson. - Brenda spojrzała na Luke'a. - Pański ojciec, pan Foote i
bracia czekają na pana w prywatnej sali.
- Znam drogę powiedział Luke.
- Proszę tędy, pani Stenson. Brenda zwróciła się do Irene. - Pani Danner i Katy mają
stolik przy oknie.
- Dziękuję - powiedziała Irene.
- Czterdzieści pięć minut przypomniał jej Luke. Spojrzała na niego i ruszyła za
Brendą. Luke patrzył przez chwilą, jak odchodzi, wdzięcznie kołysząc biodrami, a potem
sięgnął po gazetę leżącą na kontuarze, i przebiegł wzrokiem po nagłówkach.
Ludzie Webba dopilnowali, by sprawa śmierci Pameli nie nabrała rozgłosu. Dopiero
na trzeciej stronie znalazł zdjęcie senatora i Alexy Douglass, którzy, trzymając się za ręce,
wychodzili z domu pogrzebowego. Oboje eleganccy, w dostojnej, poważnej czerni.
Za Rylandem i Alexą stał znacznie starszy siwowłosy mężczyzna. Podpis pod
zdjęciem informował, że to Victor Webb, dziadek Pameli. Ten Webb, przypomniał sobie
Luke słowa Maxine, którego wszyscy lubili i który tak dużo zrobił dla Dunsley.
Przeczytał krótki artykuł towarzyszący zdjęciu. Nie znalazł w nim nic zaskakującego
czy nieoczekiwanego.
Po uroczystości żałobnej senator Webb spotkał się na chwilę z dziennikarzami. Poprosił o
uszanowanie prywatności jego rodziny. Oświadczył też, że po powrocie do Waszyngtonu zamierza
zająć się ustawą dotyczącą rozwiązywania problemów wynikłych z uzależnienia od narkotyków.
„Podobne tragedie dotykają zbyt wielu ludzi w tym kraju, powiedział. Najwyższy czas, żeby rząd
zaczął działać”.
Luke zatrzymał się przed drzwiami prywatnej sali. Wetknął gazetę pod pachę i
otworzył podwójne drzwi.
Przy wytwornym drewnianym stole siedzieli staruszek, Jason, Hackett i Gordon Foote.
Na stole nie było kawy. Nie było też żadnych sztućców, talerzy, serwetek czy kart z menu.
Zły znak, pomyślał Luke.
Wszyscy patrzyli na niego; na jednych twarzach widać było troskę, na innych
stanowczość.
Z zaplecza wyszła szczupła kobieta. Po czterdziestce, profesjonalistka w tweedowym
kostiumie i praktycznych butach. Duże okulary w czarnych oprawkach dodawały jej powagi.
Patrzyła na Luke'a życzliwie, ale i zdecydowanie.
- Witaj, Luke powiedziała spokojnie doktor Van Dyke. Dawno się nie widzieliśmy.
- Czy to znaczy, że nie dostanę śniadania? zapytał.
- To się nazywa interwencja - wyjaśniła Vicki.
Irene zakrztusiła się kawałkiem rogalika, którego przed chwilą posmarowała masłem.
- Co takiego? - Interwencja powtórzyła szybko Katy. To technika psychologiczna, z
której korzysta się przy konfrontacji z osobą wykazującą samodestrukcyjne wzory zachowań.
Chodzi o to, żeby zmusić tę osobę do przyznania, że ma problemy i potrzebuje pomocy.
- Wiem, co oznacza interwencja. Irene przełknęła pośpiesznie i wpatrywała się w
Vicki i Katy. - Ale wy nie rozumiecie. Luke myśli, że dostanie śniadanie i propozycję pracy.
- A co dobrego mogłoby wyniknąć z proponowania mu powrotu do firmy? - mruknęła
Vicki. - John próbował wprowadzić go w biznes. To była katastrofa.
- Wciąganie go w zasadzkę z psychiatrą to nie najlepszy pomysł - powiedziała
niespokojnie Irene.
Vicki zmarszczyła brwi.
- Nie bądź śmieszna. To nie jest żadna zasadzka. John i pozostali starają się chronić
Luke'a przed nim samym. Trzeba jakoś go zmusić do konfrontacji z gnębiącymi go
problemami.
- Próbowaliśmy już wszystkiego dodała Katy. - Nie chce rozmawiać o swoich
problemach. Nawet nie chce przyznać, że je ma.
- Doktor Van Dyke powiedziała Johnowi, że interwencja to jedyna opcja, jaka nam
została - wyjaśniła Vicki.
Irene przywołała kelnera. Podszedł błyskawicznie.
- Słucham panią? Poproszę omlet ze szpinakiem i fetą na wynos. Czy mógłby pan
powiedzieć kucharzowi, żeby się pośpieszył z realizacją?
- Oczywiście. - Zwrócił się do Vicki i Katy. - A panie? Mogę już przyjąć zamówienie?
Vicki była wytrącona z równowagi.
- Na razie tylko kawa. - Dla mnie też powiedziała szybko Katy.
- Dziękuję. - Kelner zwrócił się ponownie do Irene. Dopilnuję, żeby pani zamówienie
zostało szybko zrealizowane.
- Dziękuję. Vicki zaczekała, aż kelner odejdzie, a potem popatrzyła z ukrycia na Irene.
- Dlaczego tak ci się śpieszy z tym omletem?
- Bo mam wrażenie, że nie zabawię tu długo. Irene włożyła do ust ostatni kęs rogalika
i uśmiechnęła się. - Mogłabyś jeszcze raz podać mi koszyczek z pieczywem?
- Luke, twoja rodzina i przyjaciele zaaranżowali to spotkanie, bo bardzo się o ciebie
martwią - powiedziała doktor Van Dyke. - Wszyscy się o ciebie martwimy.
- Mam jedną zasadę odparł Luke. - Nigdy nie rozmawiam o moich problemach
psychicznych przed śniadaniem. - Otworzył podwójne drzwi prywatnej sali.
Za jego plecami John walnął pięścią w stół.
- Cholera, Luke, nie waż się wyjść z tego pomieszczenia. - Nigdzie się nie wybieram.
W każdym razie, jeszcze nie teraz. Na swój sposób to jest nawet zabawne. - Dostrzegł w
głównej sali młodego mężczyznę w białej marynarce. - Jest jakaś szansa, żebym dostał
filiżankę kawy, Bruce?
- Oczywiście, panie Danner. Zaraz wracam.
- Dzięki. Luke zamknął drzwi i odwrócił się. Spojrzał na pozostałych.
- No dobrze, to jak się nazywa ta zasadzka? Jason skrzywił się.
- Interwencja psychologiczna. I chciałbym powtórzyć to, co już mówiłem wszystkim
tu obecnym: nic z tego nie będzie.
Hackett odchylił się na krześle i wsunął ręce do kieszeni.
- Mówiłem to samo. Zdaje się, że użyłem słów „naprawdę głupi pomysł”. Luke
zauważył, że staruszek, Gordon i doktor Van Dyke nie są zachwyceni kierunkiem, w którym
zaczęła zmierzać rozmowa.
- Wszyscy się zgodziliśmy, że potrzebujesz pomocy, Luke - - przypomniała Van Dyke
zebranym.
- Doktor Van Dyke ma rację - przyznał Gordon. - Luke, nie jesteś sobą, od kiedy
opuściłeś marines. Wiesz o tym.
- Pogrążasz się, synu powiedział poważnie John. - Próbujemy coś zrobić, zanim to
zajdzie za daleko. Doktor Van Dyke ma plan.
- Plany są dobre odparł Luke. Sam mam kilka. Przerwało mu pukanie. Zawrócił i
otworzył. W drzwiach stał Bruce z tacą.
- Kawa i filiżanka, sir.
- Dziękuję. - Luke wziął od niego tacę. Bruce spojrzał na grupkę za plecami Luke'a.
- Czy przynieść więcej filiżanek, sir?
- Nie. - Luke zamknął jedno skrzydło drzwi, popychając je czubkiem buta. - Nie
wydaje mi się, żeby ktoś jeszcze był zainteresowany kawą. Wszyscy są zbyt zajęci
interwencją.
Zamknął drugie skrzydło łokciem i zaniósł tacę na stół. Twarz Johna wykrzywił
grymas złości.
- Masz problemy. Przyznaj to. Luke nalał kawy do filiżanki.
- Każdy ma jakieś problemy.
- Nie takie jak ty - powiedziała doktor Van Dyke autorytatywnym tonem. -
Zważywszy na twoją przeszłość, jest bardzo prawdopodobne, że cierpisz na zespół stresu
pourazowego z symptomami lęków, depresji, dysfunkcji erekcji i nadmiernej czujności.
Ręka Luke'a znieruchomiała z filiżanką w połowie drogi do ust.
- Nadmiernej czujności?
- Uczucie pobudzenia, wyostrzone reakcje na bodźce - wyjaśniła Van Dyke.
- Rozumiem. - Skinął głową. - Po to piję kawę. Kątem oka zauważył, jak Jason
wymienił spojrzenie z Hackettem, który potrząsnął głową w niemym ostrzeżeniu. Na twarzy
Gordona pojawił się wyraz napięcia. Staruszek jakby się zapadł w krześle.
Luke doszedł do wniosku, że zaczęli się poddawać. Ale doktor Van Dyke była
ulepiona z twardszej gliny. Nie zważając na zmianę nastrojów, parła naprzód.
- Najlepszym sposobem podejścia do twoich problemów w konstruktywny sposób jest
natychmiastowe rozpoczęcie terapii - oznajmiła. - Początkowo będziemy spotykać się trzy
razy w tygodniu, zaczynając od dzisiaj. Ponadto przepiszę ci lekarstwa, które pomogą
złagodzić twoje niepokoje i depresję. Są też leki na twój problem z dysfunkcją erekcji.
- Dobrze wiedzieć. - Luke upił trochę kawy.
Irene spojrzała na Vicki.
- Pani Danner, to zupełnie naturalne, że jako matka Luke'a martwi się pani o niego.
- Nie jestem jego matką.
- To znaczy jako macocha - sprostowała Irene. Wymanikiurowane palce Vicki
zacisnęły się na uszku filiżanki z kawą.
- Wyjaśnijmy coś sobie, Irene. Nie wiem, co Luke ci powiedział o naszych
wzajemnych stosunkach, ale mogę cię zapewnić, że nie uważa mnie za matkę ani za macochę.
Jestem po prostu żoną jego ojca.
- Tak, oczywiście, ale...
- Od początku jasno dał do zrozumienia - przerwała jej Vicky - że nie potrzebuje ani
nie chce matki. Nigdy nie zapomnę pierwszego wrażenia, jakie odniosłam, kiedy John nas
sobie przedstawił. Chłopak miał dziesięć lat, a zachowywał się jak czterdziestolatek.
Katy lekko zmarszczyła brwi.
- Luke bardzo cię lubi, Vicki, wiesz o tym.
- Ale kiedyś było wręcz przeciwnie - powiedziała Vicki ponuro. - Popełniłam błąd,
próbując zająć miejsce matki, którą stracił. Do tego momentu Luke i jego ojciec, razem z
Gordonem, przez parę lat stanowili wyłącznie męską drużynę. Luke'owi podobało się tak, jak
było. - Filiżanka zadrżała w jej dłoni. - Często zastanawiałam się, czy to nie przeze mnie
oddalił się od rodziny.
Irene wyjęła kolejnego rogalika z koszyczka.
- To znaczy?
- Może gdybym nie pojawiła się w jego życiu, gdybym nie zabrała tyle uwagi jego
ojca, a potem nie obdarzyła dwójką młodszych przyrodnich braci, Luke nie czułby się
zmuszony pójść na studia, a potem wstąpić do marines. - Urwała na moment. - A gdyby tego
nie zrobił, może nie byłby dzisiaj w takim stanie.
- Spokojnie. - Irene pomachała gwałtownie serwetką przed twarzą Vicki. - Niech się
pani weźmie w garść. Mówimy o Luke'u. On chodzi własnymi ścieżkami. Podejmuje własne
decyzje. Nie jest pani odpowiedzialna za jego wstąpienie do marines, za kupno motelu ani za
cokolwiek innego, co postanowi zrobić.
- John tak bardzo się o niego martwi - szepnęła Vicki.
- Luke'owi nic nie jest • - powiedziała Irene. Vicki spojrzała na nią z nadzieją.
- Jesteś pewna? Myślisz, że wróci do pracy w firmie? Irene rozważyła to szybko.
- Gdyby winnica miała poważne problemy i Luke by uznał, że może pomóc ją ocalić,
na pewno by wrócił. Wie, ile ta winnica znaczy dla wszystkich członków rodziny. Biorąc pod
uwagę jego poczucie lojalności i odpowiedzialności, można pokusić się o stwierdzenie, że w
razie potrzeby, podjąłby akcję ratunkową. Ale w innym wypadku nie. Ma własne plany.
- Zarządzanie motelem? - - spytała Vicki. To śmieszne. Luke nie nadaje się do tego.
Jego miejsce jest w winnicy.
- Irene może mieć rację - odezwała się Katy. - Pół roku temu, tak jak wszyscy
pozostali, próbowałam pomóc Luke'owi w przystosowaniu się do życia w Santa Elena, bo
wiedziałam, że wujek John, tata i ty uważaliście, że tak będzie dla niego najlepiej. Ale patrząc
wstecz, myślę, że popełniliśmy błąd, próbując na siłę przekonać go do pracy w winnicy i do
małżeństwa. Tylko dokładaliśmy mu napięć, a to była ostatnia rzecz, jakiej potrzebował. Tym
razem Irene pomachała serwetką przed twarzą Katy.
- Ty też się tam nie zapuszczaj. Nic obwiniaj się za namawianie Luke'a do zajęcia się
rodzinnym biznesem, zawarcia małżeństwa i ogólnie normalnego życia. Przez jakiś czas on
sam myślał, że właśnie tego chce. Wierz mi, gdyby Luke nie miał takiego planu, nie zaszłoby
to aż tak daleko. A może nie zauważyłaś, że niełatwo nim manipulować?
Katy uśmiechnęła się.
- Żadnym facetem z tej rodziny nie da się manipulować. Vicki skinęła głową.
- Uparci i zawzięci, co do jednego. Irene odłożyła serwetkę na kolana.
- Luke wie, co robi. - W tym momencie zauważyła, że zbliża się do niej. - O, muszę
się zbierać. Jest mój kierowca.
- Słucham? - Katy odwróciła się i zobaczyła Luke'a. - Mam przeczucie, że interwencja
nie wypaliła.
Vicki przyglądała się Luke'owi z niepokojem.
- Doktor Van Dyke mówiła Johnowi, że interwencja potrwa co najmniej godzinę i że
bezpośrednio po tym ma nadzieję zabrać Luke'a na prywatną sesję terapeutyczną.
- Ktoś powinien był uprzedzić doktor Van Dyke, że Luke ma zwykle ustalony własny
rozkład dnia - powiedziała Irene.
Luke dotarł do stolika i zatrzymał się.
- Dzień dobry paniom. Wymarzony dzień na interwencję, prawda? - Spojrzał na Irene.
Nie wiem jak ty, aleja się już zabawiłem. Czas się ewakuować.
- Wiedziałam, że powiesz coś takiego. - Irene wstała i złapała nową serwetkę. -
Zaczekaj chwilę.
Rozłożyła serwetkę na stole, wzięła koszyczek z pieczywem i przełożyła resztę
rogalików na środek płóciennego kwadratu. Zawinęła je w serwetkę, której końce związała w
supełek.
Pojawił się kelner z pojemnikiem na wynos.
- Pani omlet. W środku są plastikowe sztućce, a także serwetki.
- W samą porę, dziękuję. Irene wzięła pojemnik, złapała płaszcz z oparcia krzesła,
przewiesiła przez ramię torebkę i uśmiechnęła się do Luke'a. - Jestem gotowa.
- Idziemy - powiedział. Jason, Hackett, Gordon i John szli przez restaurację. Ich
śladem podążała kobieta w tweedowym kostiumie i butach, które najwyraźniej zostały zapro-
jektowane dla wygody, a nie urody. Doktor Van Dyke, pomyślała Irene.
- Luke, czekaj rozkazał John.
- Przykro mi, tato. Luke prowadził Irene w stronę drzwi. - Mamy do załatwienia
pewne sprawy w mieście.
Kobieta w tweedowym kostiumie znalazła się dokładnie przed Irene; widać było, kogo
wini za istniejący stan rzeczy.
- Zachęca go pani do takiego zachowania powiedziała spokojnie.
- Nie zaprzeczyła Irene. - Luke jest człowiekiem, który robi to, co uważa za stosowne.
- Wiem, że chce pani dla niego jak najlepiej. Wszyscy chcemy. Dlatego tu jestem.
Irene omiotła spojrzeniem krąg zmartwionych twarzy, usiłując wymyślić coś, co by
mogła powiedzieć, żeby uspokoić tych wszystkich ludzi, którzy tak bardzo przejmowali się
Lukiem. Nagle ją olśniło.
- Jeśli to w czymś pomoże - powiedziała - chciałabym was zapewnić, że nie ma
powodu martwić się problemem występowania u Luke'a dysfunkcji erekcji.
- Irene - mruknął. - Jeśli możesz...
- Jest zupełnie normalnie, jeśli o to chodzi - dodała szybko. - Właściwie jest o wiele
większy niż normalnie.
W całej restauracji zapadła cisza. Dotarło do niej, że wszyscy wpatrują się w nią jak
zahipnotyzowani. Jason wyszczerzył zęby w uśmiechu.
- Cholerka. Większy, pomyślała. Niezłe przejęzyczenie.
- Chciałam powiedzieć, że jest o wiele lepiej niż normalnie - poprawiła się
pospiesznie.
Wiedziała od razu, że to sprostowanie również nie było najlepszym pomysłem.
- Trochę mi słabo - powiedziała do Luke'a.
- Zabawne, czuję się, jakbym brał udział w reklamie jakiegoś farmaceutyku - mruknął.
- Zdaje się, że to jedna z tych sytuacji, które wymagają strategicznego odwrotu.
- Tak, zgadzam się.
Doholował ją do drzwi, zatrzymując się tylko na moment, żeby wziąć parasol od
Brendy, która miała oczy jak spodki.
Kilka sekund później byli na zewnątrz, w mglistym deszczu.
Przez chwilę oboje milczeli.
Wreszcie Irene odchrząknęła i powiedziała:
- Domyślam się, że nie dostałeś ani śniadania, ani oferty pracy. - Zgadza się.
- Porażka.
- Ja na to patrzę w ten sposób - teraz może być już tylko lepiej.
- Co za optymistyczne stwierdzenie, prawie jak o szklance, która jest w połowie pełna.
Puścił tę uwagę mimo uszu.
- Co jest w tym pojemniku?
- Omlet ze szpinakiem i fetą. Kiedy usłyszałam o interwencji, przyszło mi do głowy,
że możemy wyjść wcześniej. Uważaj, żeby rogaliki nie zamoczyły się w deszczu.
Luke błysnął zębami w uśmiechu.
- Wiesz, wolałbym uniknąć publicznej dyskusji na temat moich problemów z erekcją,
ale muszę przyznać, że podziwiam kobietę, która potrafi w tak napiętej sytuacji zadbać o
śniadanie.
ROZDZIAŁ 32
Poranna mgła nadal zasnuwała miasto, kiedy Luke zaparkował SUV - a na obrzeżach
spokojnej dzielnicy mieszkalnej. Po obu stronach ulicy, przy której mieszkał Hoyt Egan,
wznosiły się nowoczesne bloki z apartamentami przeznaczonymi dla singli odnoszących suk-
cesy. Wszystkie budynki miały atrakcyjne fasady we włoskim stylu, artystycznie rzeźbione
okna i drzwi, ale poza tym były to proste kwadratowe pudła.
- Jesteś pewien, że to dobry adres? - zapytała Irene, otwierając drzwi ze swojej strony.
- Ściągnąłem dziś rano z internetu.
- Czy Egon na pewno jest w domu?
- Pracownicy z jego biura byli bardzo pomocni, gdy spytałem o jego dzisiejszy rozkład
dnia.
- Czyżbyś obiecał duży datek na wsparcie kampanii Webba?
- Mogli odnieść takie wrażenie - przyznał.
Wysiadł, poczekał na chodniku na Irene i razem poszli do wejścia na teren
apartamentowca, w którym mieszkał Egan. Ozdobny napis nad bramą z kutego żelaza
identyfikował kompleks mieszkalny jako AZYL SPOKOJU.
Irene zatrzymała się i spojrzała na domofon.
- Uważasz, że zechce się z nami zobaczyć?
- Nie martw się. Wpuści nas do środka tak szybko, że aż zakręci ci się w głowie.
- Dlaczego?
- Ze strachu. To zawsze działa. Uśmiechnęła się promiennie.
- Strachu przed tobą. Jasne, to ma sens.
- Doceniam twoją wiarę we mnie, ale nie mogę przypisać sobie całej zasługi. W tym
przypadku mówimy o strachu przed złym przekazem medialnym. Egan jest odpowiedzialny
za wizerunek senatora, który szykuje się do wyścigu do Białego Domu. To, czy utrzyma
posadę, zależy od jego umiejętności radzenia sobie z sytuacjami kryzysowymi.
- Rozumiem. Tą potencjalną sytuacją kryzysową jesteśmy my.
- Owszem. - Wcisnął guzik domofonu.
Już po pierwszym dzwonku odezwał się niecierpliwy męski głos, któremu domofon
nadawał metaliczne, lekko zniekształcone brzmienie.
- Tu mieszkanie 301 - powiedział Hoyt. - Czy chodzi o przesyłkę?
- Można i to tak określić - powiedział Luke. - Tu Luke Danner. Jestem z Irene
Stenson. Pamięta nas pan? Wydawało się, jakby po drugiej stronie wszystko na moment
zamarło.
- Czego chcecie? - zapytał Hoyt ostrzejszym głosem.
- Chcemy porozmawiać - odrzekł Luke. - Ale jeśli nie ma pan czasu... Przerwał mu
brzęczyk. Irene przekręciła klamkę i pchnęła drzwi, które otworzył im Hoyt.
- Wejdźcie na górę - warknął i natychmiast się wyłączył.
Luke wszedł za Irene na mały, wyłożony kostką dziedziniec z fontanną i kilkoma
roślinami w ceramicznych donicach. Przecięli dziedziniec i weszli do niewielkiego holu.
Po jednej stronie znajdowały się drzwi z tabliczką MANAGER. Były zamknięte. Irene
skierowała się do windy. Luke złapał ją za rękę.
- Pójdziemy schodami - powiedział.
- Dlaczego? spytała.
- W ten sposób łatwiej się rozeznać w układzie jakiegoś miejsca.
- A po co nam to?
- Stary nawyk wyjaśnił. Kiedy masz do czynienia z ludźmi, o których wiesz, że nie
mają powodów cię lubić, wywiad nigdy nie zaszkodzi.
- No tak. Zwiady.
- Wolę termin „wywiad militarny”. To trudne określenie dla żołnierza marines, ale
skoro je opanowałem, lubię go używać.
Wykładzina na podłodze korytarza drugiego piętra tłumiła odgłos kroków, ale Hoyt
najwyraźniej obserwował ich przez wizjer, bo drzwi mieszkania 301 otworzyły się w
momencie, gdy Luke podniósł rękę, żeby zapukać.
- O co chodzi? - zapytał, wpuszczając ich do małego przedpokoju z lustrami na
ścianach. - Właśnie przygotowuję się do serii spotkań.
Miał na sobie elegancką koszulę, spodnie i świeżo wypastowane buty. Nie założył
jeszcze krawata, ale Luke uznał, że mówił prawdę co do zaplanowanych spotkań.
- Będziemy się streszczać - obiecał.
- Tędy. - Hoyt wskazał ruchem głowy pokój dzienny.
Było oczywiste, że nie zadał sobie trudu, by zgrać wystrój wnętrza z włoskim stylem
budynku jako całości. Właściwie mieszkanie nie miało żadnego określonego stylu, chyba że
można uznać taki wystrój a la doradca polityczny i pracoholik.
Luke naliczył cztery linie telefonii stacjonarnej, a przy pasku Hoyt miał jeszcze
komórkę. W jednym rogu pokoju stał faks, a w drugim kopiarka. Większość powierzchni
ścian zajmowały artykuły prasowe ilustrowane zdjęciami Webba z różnymi VIP - ami.
Irene zatrzymała się na środku salonu i wsunęła dłonie do kieszeni płaszcza.
- Chcemy się dowiedzieć, o co kłóciliście się z Pamelą dzień przed jej śmiercią -
oznajmiła bez wstępów.
Hoyt patrzył na nią, jakby właśnie przeistoczyła się w kosmitkę. - O czym pani mówi,
do diabła?
- Wiemy, że był pan w Dunsley i spotkał się z nią. Luke podszedł do najbliższej ściany
i przez chwilę przyglądał się fotografii Rylanda Webba wychodzącego z muzeum.
Towarzyszyła mu Alexa Douglass i mniej więcej dziesięcioletnia dziewczynka. Potem
spojrzał przez ramię na Egona. - Wiemy, że się pokłóciliście.
Hoyt zesztywniał. Widać było, że zastanawia się, jak sobie poradzić z tym
niespodziewanym problemem.
- Nic możecie tego udowodnić powiedział wreszcie.
- Dunsley to małe miasto. - Irene uśmiechnęła się lekko. - Naprawdę myślał pan, że
może w biały dzień złożyć wizytę Pameli Webb i nikt tego nie zauważy?
- Nikt z miejscowych nie zna ani mnie, ani mojego samochodu - Ledwie to
powiedział, dotarło do niego, że nie zabrzmiało to jak zwykłe stwierdzenie niewinnego
człowieka. - Cholera, wcale nic próbowałem przemknąć się niezauważony. No dobra
pojechałem wtedy do niej, żeby porozmawiać. Ale ta informacja nic wam nie da. Kiedy
przedawkowała, byłem daleko od Dunsley. A kiedy odjeżdżałem, wszystko było w porządku.
- O co się kłóciliście? - zapytała Irene. Hoyt zacisnął szczęki.
- Niby czemu miałbym wam to powiedzieć?
- Bo jeśli nam pan nie powie - odparł Luke - dojdziemy do własnych wniosków i część
tych wniosków może się pojawić w gazecie Irene. Naprawdę pan tego chce?
- Próbuje mnie pan nastraszyć, panie Danner? Luke skinął głową.
- Pewnie. To znakomity sposób uzyskania odpowiedzi. Chyba że zna pan lepszy?
- Dajcie spokój - powiedziała Irene. - Hoyt, bardzo pana proszę, to ważne. Muszę
wiedzieć, o co kłóciliście się z Pamelą.
- Dlaczego? Żeby mogła mnie pani obwinie ojej śmierć?
- Mieliście romans, prawda? Hoyt wahał się, znowu niepewny, jak zareagować.
- Tak, byliśmy kochankami - przyznał po chwili. - Przez parę tygodni. No i co w
związku z tym?
- To Pamela zerwała, prawda? - spytała Irene łagodniejszym tonem. - Już jako
nastolatka zawsze szybko nudziła się swoimi chłopakami i nie sądzę, że zmieniła się pod tym
względem.
Twarz Hoyta zrobiła się intensywnie czerwona. Luke pomyślał, że facet za chwilę
eksploduje, ale on tylko ciężko westchnął.
- Powinienem był się spodziewać, że to długo nie potrwa - powiedział. - Pracowałem
dla Webba prawie dwa lata. Nieraz widziałem Pamelę w akcji i dobrze znałem schemat. Ale
tak jak inni mężczyźni, którzy znaleźli się w jej orbicie, miałem nadzieję, że ze mną będzie
inaczej. - Pokręcił głową. Była jak lampa. Kiedy cię chciała, włączała się i płonęła dla ciebie.
A gdy się tobą znudziła, wyłączała się. Zostawiała cię w ciemności, a ty zastanawiałeś się, co
się stało.
- Kiedy zakończyła wasz związek? - spytała Irene.
- Parę dni przed przyjazdem do Dunsley. - Zacisnął usta. - Zrobiła to bez żadnego
ostrzeżenia. Tamtego wieczoru byliśmy razem na spotkaniu i pozyskiwaliśmy fundusze.
Potem odwiozłem ją do domu. Myślałem, że pójdziemy do łóżka, ale ona zatrzymała się w
drzwiach mieszkania i powiedziała mi, że było fajnie, ale to już skończone. Powiedziała
jeszcze „dobranoc” i zamknęła mi drzwi przed nosem.
- Co pan zrobił?
- A co robią faceci w takiej sytuacji? Wróciłem do siebie i nalałem sobie dużą
szklankę szkockiej. Następnego dnia próbowałem do niej dzwonić. Nie odbierała telefonu w
swoim domu w mieście, więc postanowiłem sprawdzić, czy nie ma jej w domku nad jeziorem.
Była, ale dała mi jasno do zrozumienia, że nie zamierza zmienić zdania.
- Więc pojechał pan nad jezioro, żeby się z nią spotkać - domyśliła się Irene.
- Tak, ale to nic nie dało. - Hoyt stanął przy oknie i wsunął dłonie do kieszeni spodni. -
Kazała mi wracać do San Francisco. Powiedziała, że ma sprawy do załatwienia.
- Jakie sprawy? Hoyt chrząknął i odwrócił się od okna.
- Zdaje się, że robiła to, co zwykle robią ludzie planujący samobójstwo.
- Więc myśli pan, że to przedawkowanie było celowe? - spytał Luke. Hoyt potrząsnął
głową.
- Skąd, u licha, mam wiedzieć? Przypuszczam, że było zamierzone, bo nie mogę sobie
wyobrazić, żeby Pamela popełniła taką głupią pomyłkę z ilością prochów i alkoholu. Od lat
jakoś sobie radziła ze swoim uzależnieniem. Dlaczego teraz miałaby coś schrzanić?
- Czy kiedy rozstał się z nią pan tamtego dnia, zdawał pan sobie sprawę, że może
planować samobójstwo? - zapytała Irene.
- Oczywiście, że nie. - Hoyt skrzywił się. - Gdybym podejrzewał, że chce odebrać
sobie życie, coś bym zrobił.
Irene wpatrywała się w niego.
- Co na przykład?
- Przede wszystkim zadzwoniłbym do jej ojca, a senator Webb skontaktowałby się z
lekarzem Pameli. Na pewno nie dopuściliby do tragedii. Ale przysięgam, nie miałem pojęcia,
że Pamela planuje samobójstwo. Myślałem, że się mną znudziła i chce zacząć coś nowego z
kimś innym. To był jej stały schemat. Irene ściągnęła brwi.
- Pytał ją pan, czy widuje się z kimś nowym?
- Oczywiście. Zaprzeczyła. Powiedziała, że chce zrobić sobie krótką przerwę. To
wszystko. Wyszedłem i wróciłem do miasta. A o trzeciej nad ranem zadzwonił do mnie Webb
i powiedział, że Pamela nie żyje i musimy się wszystkim zająć. Zabrać ciało, zorganizować
pogrzeb i spotkać się z szeryfem McPhersonem. - Hoyt utkwił w Irene oskarżycielskie
spojrzenie. - Skoncentrowałem się na staraniach, żeby śmierć Pameli pozostała sprawą
rodzinną, bez całego tego medialnego rozgłosu.
Luke przyglądał się zdjęciu, na którym Webb i Alexa rozmawiali z prezydentem na
balu dobroczynnym.
- Czyj to był pomysł, żeby narzeczona Webba przyjechała do Dunsley?
- Alexy. Nalegała, żeby z nami pojechać. Uważała, że powinna być przy senatorze w
tych trudnych chwilach. Miała rację. Prasa była nią zachwycona na pogrzebie.
Luke uniósł brwi.
- Lojalna narzeczona kandydata, trwająca przy jego boku, kiedy ten opłakuje tragiczną
śmierć córki.
- Percepcja. To jest najważniejsze w polityce. Tak samo jak w życiu - mruknął Hoyt
ironicznie.
Irene zesztywniała.
- Sugeruje pan, że Alexa nie jest szczerze lojalna?
- Nie, absolutnie - odparł Hoyt. - Wręcz przeciwnie. Alexa Douglass niczego nie
pragnie bardziej niż tego, żeby Webb wygrał wyścig do Gabinetu Owalnego. Mam wrażenie,
że już kompletuje garderobę Pierwszej Damy i snuje plany o umieszczeniu Emily w jednej z
tych modnych szkół w Waszyngtonie, do których chodzą dzieci prezydentów i dyplomatów.
- Emily? - zapytała Irene.
- To jej córka - wyjaśnił Hoyt. - Alexa jest wdową. Irene spojrzała na zdjęcie na
ścianie.
- Alexa jest znacznie młodsza od Rylanda.
- Ma trzydzieści trzy lata. - Hoyt prychnął lekko. - Ale nikt nie przejmuje się taką
drobnostką jak różnica wieku rzędu dwudziestu lat, dopóki to kobieta jest młodsza?
- Stanowią dobraną parę? - spytała Irene.
- Pod względem politycznym na pewno - odparł Hoyt. - Webb potrzebuje żony, jeśli
chce się dostać do Białego Domu.
- Nie myślałam o tym powiedziała Irene. Ale teraz, kiedy pan o tym wspomniał,
widzę, że żona to cenny atut każdego polityka myślącego o prezydenturze.
- Alexa jest dla niego idealna. Dobra rodzina, dobre szkoły, żadnych skandali. Jest
bystra i elokwentna. Co więcej, zmarły mąż uczynił ją bardzo bogatą kobietą. Poza tym... -
urwał.
- Poza tym? powtórzył Luke.
- Ojciec od lat namawia Rylanda, żeby ponownie się ożenił i postarał o spadkobiercę.
Nie jest żadną tajemnicą, że Victor Webb chce się doczekać wnuka, który przejmie nazwisko
i spuściznę rodu. Tak między nami, zanim ogłoszono zaręczyny, Alexa musiała przejść
szczegółowe badania lekarskie, żeby się upewnić, że może mieć dzieci. Ponadto, zgodnie z
umową przedmałżeńską, zobowiązuje się do zajścia w ciążę w ciągu roku od zawarcia
małżeństwa.
- To dopiero presja powiedziała Irene. Ani trochę jej nie zazdroszczę. Zerknęła na
jedno ze zdjęć pani Douglass. - Alexa i Pamela były rówieśnicami. Jak układały się stosunki
między nimi?
- Początkowo Pamela traktowała Alexę tak samo jak inne kobiety, z którymi przez
minione lata spotykał się jej ojciec. Co oznacza tyle, że ją ignorowała. Ale kiedy Webb
ogłosił zaręczyny, zaczęła ją traktować śmiertelnie poważnie.
- Co to znaczy? - zapytała Irene.
- Uznała, że nie lubi Alexy. Przed paroma tygodniami rozeszła się nawet plotka, że
doszło między nimi do konfrontacji w damskiej toalecie na balu dobroczynnym. Nikt nie wie,
o co się kłóciły, ale ponoć Pamela wyraźnie dała Aleksie do zrozumienia, że nie chce, by
wyszła ona za jej ojca.
- Czyżby Pamela była o nią zazdrosna? - Irene przeszła powoli wzdłuż ściany,
przyglądając się zdjęciom. - Alexa przygotowywała się do przejęcia roli, którą to ona
odgrywała przez wiele lat. Po ślubie Alexa przejęłaby wpływy i pozycję towarzyską do tej
pory przynależne Pameli.
Hoyt spojrzał na nią zmęczonym wzrokiem.
- Kto wie, o czym Pamela myślała? Nigdy nie zdołałem jej rozgryźć.
Dziesięć minut później wrócili do samochodu.
- No i? zapytał Luke, wkładając kluczyk do stacyjki. - Sama nie wiem, co myśleć -
odparła Irene. Ale jeśli Pamela i Alexa były skłócone, to mamy poważną podejrzaną. Alexa
wygląda na bardzo ambitną kobietę.
- Myślisz, że mogła się pozbyć przyszłej pasierbicy, bo uważała, że Pamela utrudni jej
życic? Może nawet przekona ojca do zrezygnowania z małżeństwa?
- Jest taka możliwość powiedziała Irene w zamyśleniu. Ale po co palić dom? To
podpalenie wyglądało na robotę kogoś, kto próbował pozbyć się dowodów.
- Owszem - przyznała Irene - właśnie tak to wyglądało. Ale jakie to musiały być
dowody, żeby aż spalić cały dom?
Zastanawiał się chwilą.
- Mogło chodzić o coś, czego zabójca nie mógł znaleźć, ale podejrzewał, że jest w
domu.
- O coś małego.
- Albo bardzo dobrze schowanego.
- Wiesz powiedziała miękko - nic wydaje mi się, żebyśmy mogli wierzyć Eganowi.
- Zgadzam się z tobą. Za chętnie mówił jak na faceta, który początkowo w ogóle nie
chciał z nami rozmawiać.
- Musimy dowiedzieć się o nim czegoś więcej. Mogę poszukać w Internecie.
- Znam kogoś - odparł Luke - kto pomoże nam zdobyć informacje na temat Egana
znacznie szybciej.
- Kto to taki? - zapytała.
- Kumpel z marines, Ken Tanaka. Teraz jest prywatnym detektywem. Zajmuje się
głównie firmami, ale sądzę, że wyświadczy mi przysługę.
- Masz wielu przyjaciół, którzy przeszli przez to samo co ty?
- Niewielu.
- Rozmawiasz z nimi o tym?
- Rzadko.
- Bo oni wiedzą i ty wiesz, i to wystarczy?
- Tak.
ROZDZIAŁ 33
Luke pojawił się na frontowych schodach domku numer 5 o wpół do szóstej. Kiedy
Irene otworzyła drzwi, zobaczyła, że ma ze sobą przybory do golenia, worek marynarski i
swojego laptopa.
- Popraw mnie, jeśli się mylę, ale wygląda to, jakbyś oczekiwał czegoś więcej niż
tylko kolacji - próbowała zażartować.
Nawet nie drgnął, ale niemal słyszała, jak gdzieś w pobliżu zatrzasnęły się ciężko
stalowe drzwi. To by było na tyle, jeśli chodzi o żarty.
- Spędziliśmy razem dwie poprzednie noce powiedział spokojnie. Czyżbym gdzieś po
drodze odniósł mylne wrażenie?
Patrzyła na niego i czuła się, jakby prosił ją o podjęcie życiowej decyzji. O co ta cała
afera? Nawiązali romans, napędzany głównie intensywnością wspólnych przeżyć. Ten
związek pewnie nie przetrwa, ale póki co, Luke sprawiał, że czuła się jak bogini seksu. Nie
czuła się tak przy żadnym innym mężczyźnie.
- Nie - odparła z uśmiechem. - Nie odniosłeś mylnego wrażenia. Odsunęła się, żeby
wpuścić go do środka. Z jego twarzy zniknął ponury cień. Stalowe drzwi znowu się
otworzyły.
Luke wszedł do pokoju swobodnym krokiem, jak mężczyzna, który wrócił do domu.
Znacznie później, już w nocy, obudziła się, kiedy poczuła, że Luke wstał z łóżka.
Przemknął korytarzem do saloniku. W ręce trzymał dżinsy.
Kiedy zniknął, zerknęła na zegar na szafce. Było wpół do trzeciej.
Dała mu pięć minut: tyle wystarczy, żeby wziąć sobie z lodówki coś do jedzenia czy
skorzystać z łazienki. Ale nie wrócił.
Odrzuciła kołdrę i też wstała. Mężczyzna ma prawo do sekretów, ale bez przesady.
Skoro on nie mógł spać, ona też nie będzie. Wsunęła stopy w kapcie i ruszyła korytarzem.
Luke siedział na kanapie w salonie, a przed nim na stoliku stał włączony laptop. Pisał
coś na komputerze i był tym wyraźnie pochłonięty.
- Jeśli lubisz sobie w nocy posiedzieć na czacie, lepiej powiedz mi o tym teraz -
odezwała się.
Uniósł głowę, wyraźnie zaskoczony jej widokiem. Potem uśmiechnął się lekko.
- Nie chciałem cię budzić - powiedział. - A miałem kilka pomysłów i chciałem je
zapisać, zanim się rozmyją.
- Pomysłów co do czego? Chodzi o sprawę Webba?
- Nie. - Zdjął dłonie z klawiatury i wetknął kciuki za pasek dżinsów. - Chodzi o
książkę, którą piszę.
- Jaką książkę? Powieść? Wahał się na tyle długo, by doszła do wniosku, że nie jest
przyzwyczajony do rozmów o swoim pisaniu.
- Nie - odpowiedział w końcu. Patrzył w jarzący się ekran komputera wzrokiem
bazyliszka. - Zdecydowanie nie jest to beletrystyka. Raczej podręcznik albo poradnik.
- Naprawdę? A na jaki temat?
- Na temat formułowania strategii. Podeszła do stolika.
- Strategii wojskowej?
- Strategia to strategia, niezależnie od tego, w jakiej dziedzinie ma zastosowanie. Nikt
mi nie wierzy, kiedy mówię, że wiele razy ocaliłem własny tyłek i moich ludzi nie tylko
dzięki wyszkoleniu wojskowemu, ale i dzięki studiom filozoficznym, które odbyłem przed
wstąpieniem do marines.
Nagle zrozumiała.
- Filozofia nie nauczyła cię, co myśleć, tylko jak myśleć. - A wojna nauczyła mnie...
innych rzeczy. Próbuję wyciągnąć wnioski z obu tych fascynujących dziedzin.
- Brzmi imponująco. Wydął usta.
- Właśnie próbuję jakoś obejść ten problem. Nie chcę, żeby uznano tę książkę za
ezoteryczną, tylko dla wtajemniczonych.
- Ezoteryczna, tylko dla wtajemniczonych. Proszę, proszę. Jason uprzedzał mnie, że
pod tą maską twardziela bije serce naukowca. Co sprawiło, że opuściłeś świat akademicki i
wstąpiłeś do marines?
Wpatrywał się w ekran komputera, jakby tam szukał odpowiedzi na jej pytanie.
- Trudno to wyjaśnić. Z jednej strony, bardzo mnie ten świat pociągał. Ale jakaś część
mnie czuła się... nieusatysfakcjonowana. To było tak, jakbym potrzebował przeciwwagi dla
tej naukowej części mojej osobowości. - Wzruszył ramionami.
- Wiesz, kim ty jesteś? Uniósł brwi.
- Kim? - Dwudziestopierwszowieczną wersją człowieka renesansu, jednocześnie
naukowca i wojownika.
- I kto się teraz mądrzy?
- A ta książka - ciągnęła niezrażona jest próbą połączenia tych dwóch stron twojej
natury. To taka twoja prywatna terapia.
Znowu spojrzał w ekran.
- A niech mnie, kobieto, możesz mieć trochę racji.
Usiadła obok niego na kanapie.
- Przyjechałeś do Dunsley, bo szukałeś spokojnego miejsca, żeby pisać.
- Taki był plan.
- Dlaczego kupiłeś ten motel? I tylko mi nie mów, że potrzebujesz pieniędzy, bo nawet
się nie starasz, żeby przynosił jakiekolwiek dochody.
- Jestem niezależny finansowo przyznał. - W minionych latach zrobiłem kilka
korzystnych inwestycji. - A co do motelu. - Przykrył jej dłoń swoją dłonią. - Ponoć nie można
stracić na nieruchomości położonej w sąsiedztwie wody.
- W Dunsley można. Kiedy ciocia sprzedała dom moich rodziców, dostała za niego
marne grosze. Jak to się stało, że zacząłeś prowadzić ten motel?
- Szczerze mówiąc, wcale nie chciałem go prowadzić. Plan był taki, że zamieszkam w
którymś z domków i zamknę pozostałe. Ale pojawiły się pewne nieprzewidziane
okoliczności.
- To znaczy?
- Maxine i jej syn Brady - odparł. - Chodziło też o Tuckera Millsa. Splotła swoje palce
z jego palcami.
- Rozumiem. Maxine musi pracować, żeby utrzymać siebie i syna.
- Tak, a nie ma tu wielu możliwości, zwłaszcza poza sezonem. Jakieś pięć minut po
przyjeździe dotarło do mnie, że jeśli zamknę motel, Maxine i Brady znajdą się w poważnych
kłopotach.
- A co z Tuckerem?
- Pewnie by sobie poradził bez dorywczej pracy w motelu, bo całe życie jakoś sobie
radzi. Ale on lubi tu pracować. Przyzwyczaił się. Dbanie o motel jest stałym elementem jego
życia.
- A Tucker potrzebuje stałości. Luke uśmiechnął się.
- Jak my wszyscy.
- Zgadza się. Innymi słowy, nie zamknąłeś motelu, bo utrudniłoby to życie trojgu
ludzi.
- To nie oznacza, że motel nie może być dochodowy. Przejrzałem rachunki i
doszedłem do wniosku, że jeśli lato będzie udane, może przynieść jakiś skromny zysk. A z
Maxine za sterem ten zysk może być całkiem pokaźny.
- To było bardzo wielkoduszne z twojej strony, że nie zamknąłeś motelu.
- Wziąwszy wszystko pod uwagę, uznałem, że tak po prostu będzie najprościej.
- Nie wierzę w to ani przez moment. Zostawiłeś wszystko, tak jak było, bo czułeś się
odpowiedzialny za ludzi, których dostałeś wraz z motelem. Pamiętam, co mi kiedyś
powiedział tata.
- Co ci powiedział.
- Że dobry oficer zawsze dba o swoich ludzi. Nachyliła się i pocałowała go.
Oddał jej pocałunek, a potem wyłączył komputer i zaprowadził ją do sypialni.
ROZDZIAŁ 34
Ken Tanaka zadzwonił o wpół do ósmej, kiedy Luke właśnie przyrządzał dla Irene
swoje specjalne francuskie tosty.
- Nie skończyłem jeszcze sprawdzać dokumentacji finansowej Hoyta Egana, ale
myślę, że powinieneś zobaczyć, co znalazłem - powiedział. - Mamy tu pewien schemat.
Bardzo znajomy.
- Mógłbyś przesłać mi, to co masz, mailem? - zapytał Luke.
- Raczej nie - odparł Ken. - Mówimy o nieciekawych rzeczach, które mogą, choć
oczywiście nie muszą, wiązać się z człowiekiem zamierzającym kandydować na urząd
prezydenta. Nie chcę, żeby śladem maila można było dotrzeć do ciebie lub do mnie. Wolę
porozmawiać o tym osobiście. Muszę pokazać ci pewne dane.
Cały Ken, pomyślał Luke, zawsze ostrożny. To dzięki temu przetrwał na wojnie, a
teraz nieźle mu się wiodło jako prywatnemu detektywowi. Zerknął na zegarek.
- Mogę być w mieście za dwie godziny. - Będę czekać - powiedział Ken. Luke odłożył
słuchawkę i zaczął nakładać tosty na talerz.
- Dzwonił Tanaka. Znalazł coś ciekawego w finansach Egana. To może mieć związek
z Rylandem Webbem.
- Mówimy o czymś, co groziłoby skandalem politycznym?
- Być może.
- To mogłoby tłumaczyć morderstwo.
- Wyluzuj. - Posypał tost startą skórką pomarańczową. - Wszystko, co mamy, to kilka
nowych kropek. Po śniadaniu jadę do miasta. Chcesz pojechać ze mną?
- Tak... - Zawahała się. - Ale nie będę przy twojej rozmowie z przyjacielem. Mam inne
plany.
- Co zamierzasz? - spytał.
- Nie rób takiej przerażonej miny. Nie zamierzam szukać kolejnego ciała ani spalić
domu. Chodzi o coś zupełnie innego. Właśnie miałam ci o tym powiedzieć, kiedy zadzwonił
telefon.
- O czym? - spytał, nadal niespokojny. - Ma to związek z kluczem, który znalazłam w
skrytce Pameli. - Spojrzała na talerz z tostami. - Cholerka, jakby powiedział Jason. W końcu
doczekałam się na room service.
ROZDZIAŁ 35
Ślusarz nazywał się Herb Porter. Miał siedemdziesiąt lat, a pracował w tej branży od
niemal pięćdziesięciu. Był specjalistą od zamków i kluczy i potrafił rozpoznać swoje dzieło.
- Tak, to moja robota - oznajmił, przyjrzawszy się kluczowi, który dała mu Irene. -
Pierwszorzędny model. I drogi. Widzi pani to małe P przy numerze? To mój kod.
Irene liczyła się z tym, że próba znalezienia ślusarza, który zrobił klucz Pameli, nie
powiedzie się. Kiedy więc go znalazła, poczuła gwałtowny przypływ emocji.
- Pamięta pan, kto zamówił ten klucz? - zapytała, siląc się na swobodny ton.
- Pewnie. Córka senatora Webba. Zacisnęła palce na brzegu lady.
- Przedstawiła się?
- Nie. Powiedziała, że nazywa się Marjorie jakaś tam, i zapłaciła gotówką.
Pomyślałem, że spędza tu wakacje, może weekend. Ale potem, kiedy się zabiła, rozpoznałem
ją na zdjęciu w gazecie. - Potrząsnął głową. - Szkoda kobiety. Była taka piękna i tak ładnie
ubrana. Wyglądała jak jakaś modelka, wie pani?
- Tak, wiem. - Irene uśmiechnęła się do Portera, choć miała ochotę wskoczyć na blat,
chwycić go za klapy marynarki i wytrząsnąć z niego więcej informacji.
Spokojnie, nakazała sobie. Nie poganiaj go, bo może przestać mówić.
Gdyby Pamela zamówiła klucz u któregoś ze ślusarzy w aglomeracji San Francisco,
szansa na znalezienie właściwego zakładu byłaby nikła. Ale równie dobrze klucz mógł być
zrobiony na miejscu, wtedy zaś powinno się udać znaleźć jego twórcę. A przy odrobinie
szczęścia ustalić nawet, od czego to był klucz.
Parę minut po dziewiątej Irene ruszyła wzdłuż północnego brzegu jeziora w kierunku
Kirbyville. Dunsley sobie darowała, uznawszy, że jeśli Pamela miała coś do ukrycia, na
pewno nie skorzystałaby z usług jedynego ślusarza w mieście. Dean Crump, właściciel
zakładu, natychmiast by rozpoznał córką senatora Webba.
Poszczęściło się jej w zakładzie Portera, usytuowanym na spokojnej, ocienionej
drzewami uliczce Kirbyville.
- Kiedy pani Webb tu była? - spytała, próbując nie okazać rozsadzającego ją
podekscytowania.
- Zobaczmy. Wzrok Herba powędrował na staromodny kalendarz z panienkami
wiszący na ścianie. Przez moment kontemplował dorodną rudowłosą piękność w topie i
skąpych szortach, a potem skinął głową. - Parę dni temu. Bardzo jej się spieszyło.
Powiedziała, że to ważne. Ustaliliśmy, że zamówienie będzie gotowe na następny dzień.
Widzi pani? Zaznaczyłem sobie czerwonym kółkiem.
Irene podążyła za jego wzrokiem. Data zaznaczona czerwonym długopisem była
dniem poprzedzającym śmierć Pameli.
- Wymieniała zamki w domu? - Zmarszczyła brwi. - To musi być jakieś
nieporozumienie. Pamela nie założyła nowych zamków. Parę dni temu weszłam do domu
Webbów, korzystając ze starego klucza.
Herb zmrużył z namysłem oczy.
- Pewnie mówi pani o tamtym domu po drugiej stronie jeziora. O tym, który się spalił.
- Tak.
- To nie o ten dom chodziło. Irene wstrzymała oddech.
- Nie?
- Nie. Pani Webb zatrudniła mnie do wymiany zamka w domu po drugiej stronie
miasta, nad samym jeziorem. Powiedziała, że jest wynajęty. Dlatego uznałem, że spędza tu
wakacje albo weekendy.
Irene była kompletnie skołowana: dlaczego, u licha, Pamela wynajęła dom nad
jeziorem, skoro już jeden miała?
- Czy mógłby pan podać mi adres? - zapytała, nastawiając się na odmowę. Ku jej
zdziwieniu, Herb wzruszył ramionami i wyciągnął starą tekturową teczkę.
- Nie widzę w tym nic złego. Nie jest to już poufna informacja, skoro pani Webb nie
żyje. Nikt tam nie mieszka, z tego co wiem. - Grzebał chwilę wśród faktur i innych papierów,
aż wybrał jakąś kartkę. - Już mam. Koniec Pine Lane. Bez numeru. To jedyny dom tam.
Irene czuła się, jakby z zakładu Herba uciekło nagle całe powietrze. Musiała przełknąć
dwa, trzy razy, zanim była w stanie mówić.
- Pine Lane? - Słowa wypłynęły wysokim, piskliwym falsetem, który z trudem
rozpoznała jako własny głos. Jest pan pewien?
Tak. Pamiętam, że niełatwo było go znaleźć. Parę razy źle skręciłem, zanim w końcu
tam dotarłem. Pine Lane to jedna z tych prywatnych żwirowych uliczek odchodzących od
głównej drogi i prowadzących nad samą wodę. Są dziesiątki takich wokół jeziora. Połowa nie
jest nawet oznakowana.
- Tak, wiem - szepnęła Irene.
- Mogę pani zapisać adres, jeśli to takie ważne.
- Nie, dziękuję. - Wzięła od niego klucz. To nie będzie konieczne. Dziękuję za
poświęcenie mi swojego czasu, panie Porter.
- Nie ma sprawy. Herb oparł się łokciami o przybrudzony szklany blat i pokręcił
smutno głową. - Naprawdę szkoda pani Webb. Dlaczego taka piękna kobieta odebrała sobie
życic?
- Dobre pytanie - powiedziała Irene.
Udało się jej wyjść, nie tracąc opanowania, a potem nawet zdołała wsiąść za
kierownicę samochodu i wyjechać z małego parkingu przed zakładem Portera. Jechała wolno
przez miasto.
Kiedy minęła skupisko sklepów, restauracji i stacji benzynowych, stanowiących
centrum Kirbyville, skręciła na zaciszny piknikowy teren i zatrzymała samochód. Wysiadła i
poszła nad wodę.
Przez długi czas po prostu tam stała, wpatrując się w niespokojne jezioro. Stopniowo
roztrzęsienie i dławiące uczucie strachu zaczęły ustępować.
Gdy znowu mogła jasno myśleć, zmusiła się do konfrontacji z pytaniem, które
zawodziło w jej głowie jak obłąkany duch.
Na Pine Lane znajdował się tylko jeden dom, w każdym razie tak było siedemnaście
lat temu. Był to dom, w którym się wychowała, dom, w którym znalazła swoich rodziców
martwych na podłodze w kuchni.
ROZDZIAŁ 36
Wracała do Dunsley wąską dwupasmową drogą wijącą się wzdłuż południowego
brzegu jeziora. Powiedziała sobie, że potrzebuje czasu do namysłu. Ale w głębi duszy
wiedziała, że tak naprawdę próbuje zyskać trochę czasu, zanim wróci do Dunsley i zmierzy
się z domem krwi i mroku, który prześladował ją w snach od siedemnastu lat.
Duży srebrny SUV z przyciemnionymi szybami pojawił się w jej lusterku wstecznym,
dokładnie w chwili, gdy wjechała na najbardziej odizolowany odcinek starej drogi. Wyłonił
się zza ostatniego zakrętu i zbliżał do niej z niepokojącą prędkością.
Widok SUV - a tak blisko jej samochodu sprawił, że nagle dotarło do niej, jak wolno
się porusza. Brak innych pojazdów na drodze i ponure rozmyślania sprawiły, że odpłynęła w
inny świat. Jechała krętą, wąską drogą, która tylko w kilku miejscach umożliwiała
wyprzedzenie aut jadących wolniej. Ludzie się wściekali, kiedy ktoś się wlókł. Tylko turyści
popełniali ten błąd.
Poprawiła się w fotelu, wcisnęła pedał gazu i pokonała trochę szybciej kilka kolejnych
zakrętów. Ale kiedy ponownie zerknęła w lusterko, zobaczyła że SUV nie został w tyle, tylko
nadal się zbliża.
Ktokolwiek to był, musiała nieźle go wkurzyć. Pewnie chce ją ukarać za wleczenie się
wąską drogą stuknięciem jej w kuper. Tylko tego jeszcze potrzebowała - wybuchowego
kierowcy ogarniętego żądzą odwetu.
Przeszedł ją dreszcz. Odcinek drogi, którym właśnie jechała, był przytulony do
szczytu klifów. To mogło być niebezpieczne. Jej ojciec kilka razy wrócił do domu z ponurą
twarzą i opowiadał matce, jak któryś z miejscowych się upił i wypadł przez barierki ochronne
do jeziora. Przed paroma łaty, prowadząc swoje niekończące się obsesyjne badania dotyczące
przeszłości, dowiedziała się, że Bob Thomhill miał atak serca, wskutek czego spadł z klifu do
jeziora gdzieś w tej okolicy.
SUV trzymał się blisko niej. Parę razy wcisnęła ostrzegawczo hamulce. Ale zamiast
sobie odpuścić, jeszcze przyspieszył.
W jej żołądku zaległa lodowata kula, serce waliło jej jak młotem, a w żyłach płynął
strach podobny do kwasu. Kierowca SUV - a usiłował ją przestraszyć i dobrze mu szło.
Wcisnęła mocniej pedał gazu. Ostatni raz jechała tędy siedemnaście lat temu, ale nie
zapomina się tego, czego nauczyło się w młodości. Miała przecież doskonałego nauczyciela.
Jej ojciec prowadził w taki sam sposób, jak robił wszystko inne: jak żołnierz marines.
Poza tym jej małe auto trzymało się zakrętów, a SUV, terenówka, skakał na wszelkich
nierównościach.
Problemem była prędkość, z jaką się poruszali. Wcześniej czy później któreś z nich
popełni błąd i wyląduje w jeziorze, w tej części naprawdę głębokim. Wpadnięcie do wody
było równoznaczne z wyrokiem śmierci.
Odtwarzała w pamięci mapę tutejszego krajobrazu. Gdzieś przed nią znajduje się zjazd
do niewielkiego zalesionego osiedla. Siedemnaście lat temu na rynku nieruchomości panował
zastój, zbudowano więc tylko kilka niedrogich domów letnich. Miała nadzieją, że w Ventana
Estates czas również zatrzymał się, tak jak w Dunsley.
Słyszała pisk opon, ale bała się oderwać oczy od drogi. Jeden błąd i przy tej prędkości
przeleci jak pocisk przez cienką metalową barierką.
Pokonała kolejny ostry zakręt i zobaczyła wyblakły znak Ventana Estates. Wyglądało
na to, że od tamtej pory nikt ponownie go nie pomalował. Ale dla niej to była dobra wróżba.
Musiała zwolnić przed następnym zakrętem, ale ostatni, bardzo ostry, zapewnił jej
kilka minut przewagi. SUV został w tyle.
Dała po hamulcach, obróciła kierownicę w lewo i wcisnęła gaz. Początkowo część
drogi prowadzącej do niedoszłego osiedla była wyasfaltowana, żeby potencjalni kupujący
odnieśli lepsze pierwsze wrażenie. Ulżyło jej, gdy zauważyła, że przez te wszystkie lata nikt
nie zajął się ziejącymi wybojami.
Z tyłu koła SUV - a zaprotestowały wyciem. Kierowca ostro hamował. Drań był tak
wściekły, że postanowił ścigać ją i tutaj.
Zalała ją kolejna fala strachu. Miała nadzieję, że kierowcy SUV - a wystarczy, że
udało mu się przepędzić ją z głównej drogi, i pojedzie dalej Lake - front Road, upajając się
swoim małym triumfem.
To by było na tyle, jeśli chodzi o plan A, jak powiedziałaby Pamela. Czas na plan B.
Czuła pod pachami zimny pot. Wszystko zależało od tego, czy za wjazdem do osiedla
droga została wyasfaltowana, czy nie.
Twarda nawierzchnia urwała się nagle. Jej mały samochodzik szarpnął i podskoczył
na nierównej żwirowej powierzchni.
Zdjęła nogę z gazu i zaryzykowała szybkie spojrzenie w lusterko. Niczym
wygłodniała bestia czująca osłabienie ofiary, SUV rzucił się na żwirową drogę, nie
rezygnując z pościgu.
Jechała dalej, pozwalając SUV - owi zbliżyć się niebezpiecznie blisko. Teraz
wypełniał całe jej lusterko wsteczne. Wyobrażała sobie, jak rozdziawiają się stalowe szczęki,
żeby pożreć jej samochód. Kierowca zamierzał najwyraźniej zagonić ją z powrotem na
Lakefront Road.
Stwierdziła, że lepszej okazji nie będzie miała. Wcisnęła mocno pedał gazu.
Samochód wyrwał naprzód, jakby wyczuwał zbliżające się drapieżne szpony. Spod
tylnych kół wystrzelił grad kamyków i chmura pyłu.
Nie musiała patrzeć w lusterko, żeby wiedzieć, jak SUV przyjął ten niespodziewany
atak. Słyszała ciężką, bezlitosną kanonadę brzęków i stuknięć, kiedy fala kamieni i żwiru
sięgnęła metalu i szkła. Kierowca SUV - a miał przed sobą szybę, na którą właśnie spadł
swoisty deszcz meteorów.
Zwolnił i został w tyle. Irene znów dodała gazu kierując się do wyjazdu na drugim
końcu bocznej drogi.
Chwilę później autko wpadło z powrotem na Lakefront Road. Jeszcze trochę
przyspieszyła. Pomyślała, że układ zawieszenia już nigdy nie będzie taki sam.
Kiedy odważyła się zerknąć w lusterko wsteczne, nie zobaczyła w nim SUV - a Nadal
był w Ventana Estates i lizał swoje rany.
Pomyślała z satysfakcją, że właściciel słono zapłaci za ten pokaz wściekłości
drogowej. Przednia szyba musiała stanowić piękną mozaikę odprysków i zarysowań.
Błyszczący srebrny lakier również nie był odporny na żwirowe bombardowanie.
Zmniejszyła nacisk na pedał gazu. Uznała, że zbyt szybka jazda nie jest dobrym
pomysłem, kiedy człowiek cały się trzęsie.
ROZDZIAŁ 37
Spotkał się z Kenem Tanaką w małej kawiarni przy wąskiej uliczce odchodzącej od
Union Square. Ken twierdził, że mają tam najlepsze wypieki w San Francisco. Po paru kęsach
croissanta Luke przyznał mu rację.
Ken rozsmarował masło na swoim rogaliku i wskazał głową kartkę z odręcznymi
notatkami leżącą przed Lukiem.
- Już wiesz, dlaczego nie chciałem, żeby po mailu można było dotrzeć do któregoś z
nas?
- Wiem - Luke uśmiechnął się do przyjaciela. Nigdy nie zastanawiał się, jak powinien
wyglądać prywatny detektyw, ale Ken jakoś mu nie pasował do tej profesji. Choć z drugiej
strony, nie wyglądał też na biegłego księgowego.
Łatwo było popełnić błąd i nie docenić Kena. Jego pogodna, sympatyczna twarz
sprawiała, że ludzie osłabiali przy nim czujność. Był bardzo dobry w przesłuchiwaniu
cywilów, którzy mieli pecha i znaleźli się w strefie wojny. Parokrotnie udało mu się uzyskać
od małego chłopca czy wystraszonej kobiety informacje, które uchroniły Luke'a i resztę
załogi przed wpadnięciem w zasadzkę.
Tak, Ken świetnie radził sobie z ludźmi. Ale jego największym talentem był niemal
nadprzyrodzony instynkt wyczuwania pieniędzy. Specjalizował się w ochronie firm, lecz do
jego drzwi pukali także federalni, kiedy potrzebowali pomocy w prześledzeniu operacji
finansowych narkotykowych baronów czy terrorystów. Luke zerknął na notatki.
- Możesz mi to streścić? Ken odgryzł kawałek croissanta.
- W ciągu czterech ostatnich miesięcy czterokrotnie przelano dużą sumę na
zagraniczne konto w raju podatkowym, które, jak ustaliłem, należy do Joyta Egana.
- Jak do tego doszedłeś? - Ken uniósł brew. - Nie chcesz powiedzieć. Racja. Mów
dalej.
- Moim zdaniem, Egan albo dostaje łapówki z nieznanego źródła i nieznanego
powodu, albo pozyskuje pieniądze z szantażu. Coś mi podpowiada, że mamy do czynienia z
tym drugim.
- Chodzi o dużą kasę. - Luke upił trochę kawy. - Ma coś na senatora, prawda?
- Powiedziałbym, że to najbardziej prawdopodobny scenariusz. Facet kandydujący na
prezydenta pewnie ma parę rzeczy do ukrycia. Ale są też inne możliwości.
- Chodzi ci o narzeczoną? Alexę Douglass? Ken sięgnął po dżem.
- Sprawdziłem ją. Zaczęła spotykać się z Webbem jakieś pół roku temu. Wygląda na
to, że jest ambitną kobietą, zdecydowaną za niego wyjść. Jeśli Egan odkrył w jej przeszłości
coś, co mogłoby sprawić, że Webb odwoła ślub, pewnie byłaby skłonna mu płacić, byle
siedział cicho.
- Egan igra z ogniem i w dodatku chyba nie w swojej lidze. Szantaż to niebezpieczna
sprawa. - Luke rozsiadł się wygodnie na kanapie boksu. - Ciekawe, jaka była rola w tym
wszystkim Pameli Webb.
- Myślisz, że naprawdę mogła zostać zamordowana?
- Kropki zaczynają się łączyć. Ken położył więcej dżemu na rogalik.
- Zawsze byłeś dobry w łączeniu kropek. Co teraz?
- Muszę się chwilę zastanowić. I porozmawiać z Irene. W końcu to jej śledztwo. Ja
tylko jej pomagam.
Ken uśmiechnął się.
- Bardzo bym chciał poznać tę Irene. Wydaje się interesująca.
- Polubiłbyś ją. - Byłbym zapomniał. - Ken sięgnął do wewnętrznej kieszeni szytej na
miarę marynarki. - Mam klucz, o który mnie prosiłeś.
- Jestem pod wrażeniem. Luke wyciągnął rękę po klucz. - Nie dałem ci dużo czasu.
- To zwykły kompleks mieszkalny - obruszył się Ken. - Jeden znudzony facet w biurze
menedżera. Myślisz, że trudno go czymś zająć, żeby bez problemu dostać się do biura i zrobić
duplikat? Domyślam się, że nie.
Ken uniósł plastikowy worek, który położył obok siebie na kanapie, kiedy siadał.
- To twój strój.
- Dzięki. - Luke wziął worek. - Przyjrzałeś się budynkowi, gdy poszedłeś tam zdobyć
klucz. Masz dla mnie jakąś radę?
- Tak. Nie daj się złapać.
ROZDZIAŁ 38
Było słoneczne popołudnie, ale Irene wydawało się, że okna domu z jej koszmarów są
ciemne jak w nocy siedemnaście lat temu.
Zatrzymała samochód na podjeździe i chwilę siedziała, mobilizując siły na czekające
ją zadanie. Powrót do starego domu będzie trudną przeprawą; możliwe, że najtrudniejszą
rzeczą, jaką zrobi od czasu pogrzebu rodziców.
Ta jak wszystkie budynki w Dunsley, dom wydawał jej się mniejszy i bardziej
zniszczony, niż pamiętała, ale zarazem niepokojąco znajomy. Ciotka Helena sprzedała go za
śmieszną sumę. Nikt z Dunsley nie chciał kupić domu, w którym wydarzyła się tak straszna
tragedia. W końcu pośrednik znalazł nabywcę z San Francisco, który planował przerobienie
domu na letni i przeznaczyć na wynajem.
Kiedy w nim mieszkała, miał ściany w kolorze złotej opalenizny i brązowe
wykończenia. Teraz ściany były jasnoszare, a obramowania okien i frontowych drzwi czarne.
W środku też będzie inaczej, pomyślała. Pewnie miał przez ten czas kilku właścicieli.
Będą nowe dywany i nowe meble. Nie zniosłabym, gdyby wyglądał tak samo jak tamtej nocy.
Wciąż była roztrzęsiona po przygodzie na drodze. Może powinna poczekać, aż się
uspokoi, zanim tam wejdzie.
Nie, lepiej z tym nie zwlekać. Musi się dowiedzieć, dlaczego Pamela wynajęła dom i
wymieniła zamki.
Otworzyła drzwi samochodu i natychmiast wysiadła, żeby przypadkiem nie zmienić
zdania. Jedno jest pewne, pomyślała, wyjmując klucz z kieszeni swojego płaszcza. Tym
razem nie wejdę kuchennymi drzwiami.
Pokonała frontowe schody, przecięła ganek i drżącymi palcami wsunęła klucz do
zamka.
Wzięła głęboki, uspokajający oddech i otworzyła drzwi.
W holu panował mrok. Odruchowo sięgnęła do włącznika na ścianie. Przeszedł ją
dreszcz, kiedy uświadomiła sobie, że pamiętała jego położenie.
Zamknęła drzwi i weszła do salonu. Zasłony były zaciągnięte, ale wpadało przez nie
wystarczająco dużo światła, by mogła dostrzec meble.
Poczuła ulgę, widząc, że pokój wygląda zupełnie inaczej niż przed laty. Ze ścian
zniknęły obrazy jej matki. Kanapa, fotele i niski drewniany stolik - typowe wyposażenie
letniego domu na wynajem były nowe.
Ruszaj dalej, nakazała sobie. Wiedziała, że powinna się pośpieszyć. Nie może zostać
przyłapana w tym domu. Zgadza się, to był dom jej dzieciństwa, ale teraz nie miała do niego
żadnego prawa. Gdyby ktoś zauważył jej samochód na podjeździe i wezwał policję, miałaby
poważny problem. Sam McPherson nadal uważał ją za główną podejrzaną o podpalenie.
Ostatnią rzeczą, jakiej potrzebowała, było, żeby szeryf wysłał któregoś ze swoich ludzi do
zbadania sprawy intruza w domu na Pine Lane.
Przeszła przez zacieniony salon do jadalni.
Jak szukać, nie wiedząc, czego się szuka?, zastanawiała się. Jeśli Pamela chciała,
żebyś znalazła klucz, musiała tak to urządzić, żebyś się domyśliła, co masz tu odkryć.
Krzesła i stół w jadalni również były nowe. Zasłony były zaciągnięte. To dobrze,
pomyślała. Nie chciała patrzeć na widok za oknem. To by jej przypomniało wszystkie posiłki,
jakie tu jadła, kiedy ojciec siedział u szczytu stołu, matka po przeciwnej stronie, a ona między
nimi, patrząc na jezioro i starą przystań.
Odsunęła wspomnienia z wprawą będącą wynikiem długiej praktyki i skręciła do
dużej, staromodnej kuchni.
W progu musiała się zatrzymać. Żołądek podszedł jej do gardła i poczuła mdłości. Nie
mogła zrobić ani kroku dalej.
Jedyne, co mogła, to zmusić się do spojrzenia w głąb pomieszczenia, w którym
znalazła ciała rodziców. Omiotła kuchnię szybkim spojrzeniem, a potem obróciła się na
pięcie, żeby nie zwymiotować.
Jeśli przedmiot jej poszukiwań znajdował się w kuchni, będzie musiał tam pozostać.
Nie zdoła tam wejść. Pamela powinna zdawać sobie z tego sprawę.
Ruszyła z powrotem przez jadalnię i salon do holu. Tam przystanęła i próbowała
uspokoić oddech.
Spokojnie. Musisz podejść do tego metodycznie, bo inaczej nigdy nie znajdziesz,
czegokolwiek szukasz.
Ruszyła korytarzem do swojej dawnej sypialni. Z każdym krokiem czuła coraz
większy strach, ale i pewność.
Sypialnia też wyglądała zupełnie inaczej. Ze ścian zniknęły kolorowe plakaty, a same
ściany, które mama pomagała jej malować na ciepły żółty kolor, teraz były bladobeżowe.
Na łóżku leżało tekturowe pudełko. Na pudełku książka. Natychmiast rozpoznała to
kieszonkowe wydanie w miękkiej okładce. Był to romans opublikowany siedemnaście lat
temu.
Przeszła przez pokój, zdjęła książkę i otworzyła pudełko. W środku była biała
sukienka w plastikowym worku. W pierwszej chwili pomyślała, że to suknia ślubna, ale
potem uświadomiła sobie, że jest na to o wiele za mała. Może sukienka do chrztu? W pudełku
był jeszcze jeden przedmiot - kaseta wideo.
Zamknęła pudełko i sięgnęła po książkę. Wyblakła ilustracja na okładce przedstawiała
piękną jasnowłosą kobietę w ramionach oszałamiającego mężczyzny. Oboje byli w
romantycznych strojach z dziewiętnastego wieku.
Otworzyła książkę na stronie tytułowej i przeczytała tam dedykację.
Wszystkiego najlepszego z okazji szesnastych urodzin, Pamelo.
Wyglądasz jak dziewczyna na okładce. Jestem pewna, że któregoś dnia znajdziesz swojego
bohatera.
Uściski od Irene
Zważyła książkę w dłoni. Była trochę za ciężka jak na wydanie w miękkiej okładce.
ROZDZIAŁ 39
- Jest za duża na sukienkę do chrztu - orzekła Tess. - Może to jakiś stary kostium,
który miała na sobie w Halloween albo na szkolnym przedstawieniu.
Irene odwróciła się od okna, z którego rozciągał się widok na ogród Tess. Przyszła z
sukienką i kasetą wideo do dawnej nauczycielki angielskiego, bo nie wiedziała, czego się
spodziewać po kasecie, wolała więc nie oglądać jej samotnie. Nie mogła czekać, aż Luke
wróci ze spotkania z Kenem, a poza nim Tess Carpenter była jedyną osobą w mieście, której
mogła zaufać.
Wiąż pomiędzy uczniem a nauczycielem potrafi być bardzo głęboka. Ale nie tylko
dawna szkolna znajomość sprawiła, że Irene przyszła do Tess. Wiedziała, że jej matka
uważała Tess za godną zaufania.
Wróciła do stolika.
- Sama nie wiem powiedziała z namysłem. - Trudno uwierzyć, żeby Pamela miała taki
sentyment do jakiegoś kostiumu z dzieciństwa.
Tess spojrzała na sukienkę.
- Nie pokazywała ci jej tamtego lata, kiedy byłyście przyjaciółkami? - spytała.
- Nie odparła Irene. - Nigdy jej nie widziałam. - Ale książkę poznajesz? - Tak. Dostała
ją ode mnie na urodziny. - Usiadła na kanapie obok Tess. - Dziękuję, że zgodziłaś się ze mną
spotkać.
- Nie ma sprawy. Tess nalała im kawy. Muszę przyznać, że bardzo mnie to
zaciekawiło. Od czego zaczniemy?
- Od książki. Irene spojrzała na romans. - Pamela roześmiała się, kiedy ją zobaczyła.
Powiedziała, że romanse to nie dla niej. Później dowiedziałam się, że znalazła dobre
zastosowanie dla mojego prezentu.
- Jakie?
Irene położyła książkę na stoliku, przerzuciła stronę z dedykacją i otworzyła na
rozdziale drugim.
Kartki za tym rozdziałem były sklejone i tworzyły lity blok papieru. Środek został
wydrążony i w ten sposób powstał mały schowek, którego nie było widać, kiedy książka była
zamknięta. W schowku znajdował się jakiś przedmiot.
- Poręczna skrytka na narkotyki, papierosy czy paczkę prezerwatyw - wyjaśniła Irene.
Pamela powiedziała, że każda dziewczyna powinna mieć coś takiego.
Tess uniosła brwi.
- Dużo się od niej nauczyłaś.
- Fakt. Ja byłam straszną nudziarą. Nie miałyśmy ze sobą nic wspólnego. Nigdy nie
rozumiałam, dlaczego tamtego lata chciała się ze mną przyjaźnić.
Tess przyglądała się przedmiotowi, który wyjęła z książki.
- A co to za brelok?
- To nie brelok - odparła Irene, przysuwając do siebie laptopa tylko przenośna pamięć.
- Domyślasz się, co może tam być?
- Nie - powiedziała Irene. Ale mam przeczucie, że będzie bardzo nieprzyjemne.
ROZDZIAŁ 40
Luke minął apartamentowiec Hoyta Egana, skręcił za róg i pojechał jeszcze dwie
przecznice dalej. Zostawił SUV - a na ulicy, gdzie parkowały trzy czy cztery podobne
samochody. Zadowolony, że jego auto nie będzie się wyróżniać, wyłączył silnik i po raz
kolejny zadzwonił najpierw na komórkę, a potem na telefon stacjonarny Egana. Hoyt nadal
nie odbierał.
Z plastikowego worka, który przygotował mu Ken, Luke wyjął czapkę i wiatrówkę z
logo znanej firmy kurierskiej. Wprawdzie istniała możliwość, że Egan jest w domu, ale
byłoby dziwne, gdyby asystent senatora ignorował dzwoniący telefon.
Luke założył kurtkę i czapkę, wziął kartonowe pudełko, które zabrał ze sobą, i wysiadł
z samochodu.
Pomysł, żeby rozejrzeć się po mieszkaniu Egana, przyszedł mu do głowy już po
wyjeździe z Dunsley. Teraz, gdy pojawiło się podejrzenie, że Egan jest zaangażowany w
szantaż, pomysł ten wydał mu się wyjątkowo dobry. Idąc w stronę apartamentowca
przypomniał sobie, że nie ma żadnych dowodów przeciwko Eganowi, tylko znajome
wewnętrzne przeczucie, ale i tale skoczyła mu adrenalina.
Kiedy dotarł do bramy wejściowej, nie było nikogo w pobliżu, lecz na wszelki
wypadek wybrał numer Egana na domofonie. Żadnej odpowiedzi. Zaczekał jeszcze kilka
sekund i otworzył bramę uniwersalnym kluczem, starając się, by wyglądało to tak, jakby
wpuścił go ktoś z mieszkańców.
Wszedł do budynku z pudełkiem pod pachą, a potem wspiął się schodami na drugie
piętro.
Przeciął pusty hol i zapukał do drzwi. Nikt nie otwierał.
Przed włożeniem do zamka dorobionego klucza Luke odruchowo nacisnął klamkę.
Przekręciła się bez trudu.
Zalała go kolejna fala adrenaliny. Faceci tacy jak Egan, którzy znają wiele
senatorskich sekretów, raczej nie zapominają o zamknięciu mieszkania przed wyjściem.
Luke otworzył drzwi. Od razu rozpoznał zapach, który wydostał się ze środka. Zapach
krwi.
Nie musiał widzieć ciała Egana, żeby wiedzieć, że śmierć zjawiła się tu pierwsza.
ROZDZIAŁ 41
Wiadomość na ekranie komputera zmroziła Irene. Niemal słyszała głos Pameli
wypowiadającej słowa, które czytały razem z Tess.
Jeśli znalazłaś te wiadomość, Irene, to znaczy, że plan A nie
wyszedł. To jest plan B. Tak na marginesie: jeżeli nie jesteś Irene, pieprz
się. Reszta plików jest zakodowana i po wprowadzeniu złego kodu będą nie do
odzyskania.
Irene, jeśli to ty, znasz magiczne słowa. Oto wskazówka: jesteś
jedyna osobą na świecie poza mną, która je zna. Tajemnica na wieki,
pamiętasz?
- Myślisz, że pliki naprawdę zostaną zniszczone, jeśli wprowadzę złe hasło? - zapytała
Irene.
Tess przez chwilę wpatrywała się w ekran.
- To zależy od programu szyfrującego, jakiego użyła. Choć Phil mówi, że nawet z
dobrym programem nieodwracalne zniszczenie danych graniczy z cudem.
- Ale potrzebny jest fachowiec, żeby je odzyskać. Przeciętny użytkownik nie będzie w
stanie niczego ocalić. - Irene zawiesiła palce nad klawiaturą. - No to jedziemy.
Wstukała „pomarańcza - wanilia”.
- To jest to supertajne hasło? - zdziwiła się Tess.
- Pamiętaj, że byłyśmy wtedy nastolatkami. Wtedy wydawało się nam, że to świetny
kod.
Z ekranu wszystko znikło. Irene zamarła przerażona.
- Złe hasło? - zapytała nerwowo Tess.
- Nie przychodzi mi do głowy nic innego. Jeśli hasło było złe, właśnie zniszczyłam
wszystkie dane.
Na ekranie pojawiła się lista plików. Było ich cztery. Irene odetchnęła z ulgą.
- Zacznijmy od pierwszego. Otworzyła plik.
- Film. - Tess nachyliła się do przodu, żeby lepiej widzieć. Na ekranie pojawiła się
Pamela. Siedziała na kanapie w letnim domu Webbów.
- O Boże. - Irene przeszedł zimny dreszcz. To bardzo, bardzo dziwne. Tess
wpatrywała się w ekran, z twarzą ściągniętą niepokojem.
- Zgadza się. Spójrz na datę. Film został zrobiony na dzień przed jej śmiercią.
- Tego samego dnia, kiedy w domu na Pine Lane został wymieniony zamek -
powiedziała Irene.
Pamela miała na sobie ciemne spodnie i obcisły sweterek z dużym dekoltem. W ręce
trzymała kieliszek wina. Uśmiechała się, ale jej oczy były smutne.
- Witaj, Irene. Dawno się nie widziałyśmy. Niestety, jeśli to
oglądasz, oznacza to, że opuściła mnie odwaga i uznałam, że jednak nie
jestem w stanie się z tobą spotkać. Dostałaś ode mnie drugiego maila z
informacją, gdzie znajdziesz zapasowy klucz do domu twoich rodziców.
- Nie dostałam tego maila, bo ona go nie wysłała - powiedziała Irene. Nie stchórzyła,
została zamordowana.
- Prawdopodobnie siedzę teraz na którejś z miłych słonecznych wysepek
Morza Karaibskiego, racząc się drinkami. Przykro mi. Miałam nadzieję, że
starczy mi odwagi, żeby osobiście wyjawić ci prawdę. Ale z drugiej strony,
nigdy nie byłam dobra w robieniu słusznych rzeczy czy mówieniu prawdy. Jak
wszyscy wiedzą, dbałam głównie o własne przyjemności.
Pamela urwała, żeby upić łyk z kieliszka.
- Pije wino, nie martini - zauważyła Irene. Pamela odstawiła kieliszek i kontynuowała
wypowiedź do kamery.
- Wiele o tobie myślałam przez te wszystkie lata, Irene. Pewnie w to
nie uwierzysz, ale nigdy nie miałam bliższej przyjaciółki od ciebie. Teraz
jednak daruję sobie sentymenty, bo to czas na wyznanie prawdy. Przejdę
prosto do sedna.
Wiem, że nigdy nie wierzyłaś, że twój tata zabił twoją mamę, a potem
popełnił samobójstwo. Miałaś rację. Chcesz wiedzieć, kto ponosi za to winę?
Ja.
Irene wpatrywała się w ekran.
- O czym ona mówi? To absurd. Byłam z nią tamtej nocy. Nie mogła zastrzelić moich
rodziców.
- Cicho. - Tess dotknęła jej ramienia. - Słuchaj.
- Nie, nie pociągnęłam za spust, ale równie dobrze mogłam to zrobić.
Bo to, co się stało tamtej nocy, to była moja wina.
Pamela przerwała i wypiła kolejny łyk z kieliszka.
- Chcę, żebyś obejrzała pewien film. Ostrzegam, że nie jest to film
dla dzieci.
Pamela i sofa zniknęły, na ekranie pojawił się inny pokój.
- Dekorator, który zajmował się wystrojem tego wnętrza, wcześniej musiał pracować
przy ozdabianiu tortów weselnych - zauważyła Tess.
- Chyba że specjalizował się w urządzaniu sypialni dla małych dziewczynek -
powiedziała Irene.
Pokój był biało - różową fantastyczną wariacją. Różowe aksamitne zasłony, biały
dywan, meble z różowymi atłasowymi obiciami, wszystko to tworzyło bajkową atmosferę.
Ale coś tu było nie tak. To będzie jedna z tych dawnych, mrocznych, prawdziwie
przerażających opowieści, pomyślała Irene, a nie nowoczesna, wygładzona wersja poprawna
politycznie.
- Nie ma lalek - zauważyła. Tess spojrzała na nią.
- Jakich lalek?
- Wygląda to jak pokój dziewczynki, ale nie ma lalek, serwisu do herbaty, pluszowych
zabawek czy dziecięcych książeczek. Nic z rzeczy, które spodziewasz się zobaczyć w
prawdziwym pokoju dziecięcym. Irene przyjrzała się uważniej obrazowi na ekranie. - Ten
pokój kojarzy mi się ze Starym Światem.
- Co masz na myśli? - spytała Tess.
- Pomińmy bajkową kolorystykę. Zwróć uwagę na przestrzeń i okna. Zdaje mi się, że
to początek osiemnastego wieku. Widzisz sztukaterie? To nie są reprodukcje. Wygląda mi to
na stary dom, jaki można zobaczyć gdzieś w Europie.
Tess skinęła głową.
- Tak, teraz też to widzę.
Zanim Irene zdążyła powiedzieć coś więcej, na ekranie pojawił się mężczyzna. Film
był bez dźwięku. Postać poruszała się w nienaturalnej ciszy.
Na początku widać go było tylko od pasa w dół, bo pod takim kątem została
skierowana kamera. Dopiero gdy usiadł na jednym z różowych foteli, można było zobaczyć
twarz.
- Ryland Webb - szepnęła Irene.
- Co tu się, u licha, dzieje? - zastanawiała się Tess. Webb usadowił się wygodnie,
podciągnął nogawki spodni i położył kostkę jednej nogi na kolanie drugiej. Jego zachowanie
wskazywało, że czuje się w tym pokoju swobodnie i znajomo.
Spojrzał na kogoś poza zasięgiem kamery, uśmiechnął się i coś powiedział. Chwilę
później kobieta w czarnej spódnicy, białej bluzce i wykrochmalonym białym fartuchu podała
mu drinka. Twarzy pokojówki nie było widać.
Czubek błyszczącego buta Webba lekko podskakiwał. Irene odniosła wrażenie, że
senator niecierpliwie czeka na to, co miało się wydarzyć. Na jego czole połyskiwały kropelki
potu. Rozluźnił krawat i skupił uwagę na jakimś punkcie po drugiej stronie biało - różowego
pokoju, poza zasięgiem kamery. Zadzwoniła komórka Irene. Nie odrywając wzroku od
ekranu, wcisnęła guzik, żeby odebrać połączenie.
- Irene? Luke mówił twardym, nie znoszącym sprzeciwu głosem.
- Co się stało? zapytała.
- Hoyt Egan nie żyje.
- Nie żyje?!
- Kto nie żyje? spytała Tess. Irene uniosła rękę, prosząc ją o cierpliwość.
- Znalazłem go - powiedział Luke. - Leżał na dywanie ze zmiażdżoną czaszką.
Wezwałem policję. Pewnie uznają, że zabójcą był włamywacz, którego Egan nakrył.
- Boże. - Usiłowała zachować jasność myśli. Spojrzała na Tess. Hoyt Egan, asystent
Webba, nie żyje. Skupiła się na telefonie. Czekaj, Luke. Co znaczy, że go znalazłeś? Gdzie
teraz jesteś?
- Na korytarzu przed jego mieszkaniem. Gliniarze zabezpieczają miejsce zdarzenia.
Dzwonię, bo przez kilka godzin nie będę mógł się stąd wyrwać. Detektyw prowadzący
śledztwo chce ze mną porozmawiać.
- To oczywiste. Przecież znalazłeś ciało. Ale dlaczego poszedłeś do mieszkania
Egana?
- Powiedzmy, że miałem taką zachciankę - odparł Luke. - Opowiem ci wszystko, jak
wrócę. Tymczasem nie chcę, żebyś siedziała sama w motelu.
- Nie jestem w motelu. Jestem u Tess Carpenter.
- Co tam robisz?
- Właśnie przeglądamy pliki, które zostawiła dla mnie Pamela.
- Jakie pliki? Gdzie je znalazłaś?
- W mojej dawnej sypialni w domu, w którym mieszkałam kiedyś z rodzicami.
- Byłaś tam? Sama?
- Później ci wyjaśnię. Najważniejsze jest to, co znalazłam. Niektóre z tych plików to
filmy. Właśnie oglądamy jeden z nich. Jest na nim senator Webb w dziwnym biało - różowym
pokoju. Chyba nie wiedział, że w pokoju jest kamera.
- A co tam robi? - W tej chwili siedzi w fotelu z drinkiem w ręce. Wygląda na to, że na
kogoś czeka.
- Irene, posłuchaj mnie uważnie. Zanim zadzwoniłem do ciebie, dzwoniłem do Phila
Carpentera. Pojechał do motelu. Zaraz znowu do niego zadzwonię jeszcze raz i powiem mu,
gdzie jesteś.
- Dlaczego?
- Chcę, żeby dotrzymał ci towarzystwa, dopóki nie wrócę do Dunsley.
- Nie rozumiem.
- Nie słyszałaś, co powiedziałem ci przed chwilą? Ktoś zabił Hoyta Egana.
- Włamywacz.
- Tak sądzi detektyw. Ja w to nie wierzą.
- Rozumiem - powiedziała Irene i spojrzała na ekran. Do biało - różowego pokoju
weszła dziewczynka. Filigranowa blondynka, dziesięcio - , najwyżej jedenastoletnia.
- Wygląda jak dziewczynka z kwiatami z orszaku panny młodej - zauważyła Tess.
Dziewczynka była ubrana w długą białą suknię z satyny. Tiulowy welon przesłaniał
jej twarz. Zatrzymała się w odległości kilku kroków od Webba. Irene zrobiło się zimno.
- To nie jest dziewczynka z orszaku - szepnęła. To jest panna młoda. Tess zbladła.
- O Boże. Masz rację.
- Irene? - głos Luke'a zatrzeszczał w słuchawce. - Wszystko w porządku?
- Chodzi o ten film - powiedziała. - Jest tu dziewczynka ubrana jak panna młoda. I
Webb. Nie mogę w to uwierzyć. Nie. Właśnie mogę. I dlatego to takie straszne.
- Muszę zadzwonić do Phila. Jak tylko się z nim skontaktują, zadzwonię do ciebie.
- Dobrze. - Jak przez mgłę dotarło do niej, że Luke się rozłączył, bo nie odrywała
wzroku od ekranu.
Webb wstał z różowego fotela. Wyraźnie widać było wybrzuszenie w jego spodniach.
Wziął małą pannę młodą za rękę i powiedział coś do niej z prześmiewczą galanterią.
Dziewczynka nie zareagowała. Irene podejrzewała, że była w swego rodzaju transie,
wywołanym albo traumatyczną sytuacją, albo narkotykami, albo jednym i drugim.
Webb pociągnął dziewczynkę w stronę drzwi. Szła za nim apatycznie, a tren
miniaturowej sukni ślubnej ciągnął się za nią po dywanie.
Ekran ściemniał, ale chwilą później pojawiła się nowa scena w tej samej biało -
różowej sypialni. Było oczywiste, zważywszy na ograniczony zasięg kamery i kiepskie
oświetlenie, że ten film również nagrano potajemnie. Mała panna młoda stała sztywno przy
łóżku, ściskając kurczowo swój bukiet.
Koło niej stał Webb, całkiem nagi. Jego ciało, pozbawione eleganckich, szytych na
zamówienie ubrań, straszyło obwisłościami. Wyciągnął rękę, żeby podnieść welon
zasłaniający twarz dziecka.
- Nie mogę na to patrzeć. Irene odwróciła gwałtownie głowę, żeby nie zwymiotować.
Ja też nie. Tess opuściła ekran laptopa. Zadzwonił telefon Irene.
- Luke?
- Phil już jedzie - powiedział Luke. - O co chodzi w tym filmie? Irene spojrzała przez
okno na ciemną taflę jeziora.
- Myślę, że właśnie się dowiedziałam, dlaczego Pamela została zamordowana.
ROZDZIAŁ 42
Pamela patrzyła prosto w obiektyw kamery. Nadal siedziała na kanapie, z kieliszkiem
wina w dłoni. Usta były ułożone w kpiący uśmiech, ale oczy pozostały zimne jak północne
morze.
- To zostało nagrane podczas ostatniej zagranicznej wycieczki
tatusia. Obrzydliwe, prawda? Muszę pochwalić Hoyta Egana. Towarzyszył
tatusiowi w niektórych jego zagranicznych podróżach za pieniądze podatników
i rozpracował, co się dzieje. Przekupił jednego z pracowników burdelu, żeby
nagrał ten film. Chodzi o to, że dopóki nie odkryłam parę tygodni temu, że
Egan szantażuje ojca tym nagraniem, udało mi się przekonać samą siebie, że
tata już nie interesuje się małymi dziewczynkami. Niezły przykład wyparcia,
co?
Irene ściskała kurczowo telefon.
- Słyszysz to, Luke?
- Tak, słyszę - odparł miękko. - Webb jest pedofilem i szykuje się do wyścigu
prezydenckiego. Masz rację, to, na co patrzycie, to dobry motyw do popełnienia morderstwa -
i to niejednego.
- Pamela i Hoyt Egan.
- Muszę zadzwonić do Kena - powiedział Luke. - Chcę, żeby ustalił, gdzie w tej chwili
jest Webb. Jak tylko się dowiem, że ten sukinsyn jest z dala od Dunsley, poczuję się lepiej.
Tymczasem upewnijcie się, że wszystkie drzwi u Tess są zamknięte.
Tess była na tyle blisko, żeby słyszeć jego głos w telefonie. Od razu wstała.
- Zajmę się tym.
- Przyjadą tak szybko, jak tylko uda mi się stąd wyrwać ciągnął Luke. - Nie
wpuszczajcie nikogo poza Philem.
- Rozumiem - powiedziała Irene. Luke rozłączył się. Tess weszła szybko do salonu i
usiadła na kanapie.
- Jesteśmy zabezpieczone, jakby powiedział Phil. Na ekranie Pamela opuściła
kieliszek z winem.
- Zobaczycie, na podstawie wyciągów z kart kredytowych i listy lotów,
które umieściłam w jednym z pozostałych plików, że w ciągu paru minionych
lat tatuś często wyjeżdżał za granicę. Najbardziej lubił wycieczki do Azji
Południowo - Wschodniej. Jest tam dużo dziecięcych burdeli.
Ale podobne przybytki są też w wielu innych miejscach na świecie. W
zeszłym roku tatuś znalazł jeden w Europie i właśnie stamtąd jest ten film.
Załączyłam adres, Irene. Wiem, że dziennikarze lubią znać wszystkie
szczegóły.
Tess spojrzała na Irene.
- To druzgocący materiał. Kariera Rylanda Webba będzie skończona, jeśli dostanie się
do mediów.
Irene nie spuszczała wzroku z ekranu.
- Tak - zdołała wykrztusić.
- Jeśli dotarłaś aż tutaj, to pewnie zdążyłaś się domyślić, że chcę,
żebyś właśnie ty nagłośniła publicznie małe hobby tatusia. Jestem ci to
winna. Chociaż tyle.
- Wiedziała, że jesteś dziennikarką - powiedziała Tess w zamyśleniu. - Przez te
wszystkie lata śledziła, co się u ciebie dzieje.
- Najwyraźniej.
Pamela wtuliła się w róg kanapy i rozprostowała jedną nogę.
- Ale zanim ujawnisz tę historię, muszę ci powiedzieć, co naprawdę
stało się z twoimi rodzicami. Widzisz, w którymś momencie tamtego lata
twoja mama zaczęła podejrzewać, że byłam wykorzystywana.
- Webb gwałcił własną córkę - szepnęła Tess.
- Może zastanawiałaś się, dlaczego mama nigdy nie pozwalała ci
zostawać u mnie na noc, kiedy mój tata był w mieście. Ale nie miała powodów
do niepokoju. Wtedy tatuś już nie przychodził w nocy do mojej sypialni.
Byłam dla niego za stara. Wolał mnie, kiedy byłam młodsza. To się zaczęło,
kiedy miałam dziesięć lat. Skończyło, kiedy miałam trzynaście.
- Biedna Pamela - szepnęła Irene. Czuła wielki, przytłaczający smutek. - Nie miałam
pojęcia. Zawsze wydawała się taka wyluzowana i bezproblemowa.
- Oczywiście udawałam, że nic złego się nie dzieje, jak wszystkie
dzieci w takiej sytuacji. Boją się do tego przyznać, czasami nawet przed
samymi sobą. Przez te wszystkie lata nie powiedziałam o tym żadnemu z moich
terapeutów. Nie potrafię tego wyjaśnić. Zdaje się, że nazywają to
wyparciem. Taki mechanizm przetrwania. W każdym razie byłam w tym naprawdę
dobra.
- Ciekawe, jak mama się domyśliła? - zastanawiała się Irene.
- Twoja mama miała niesamowitą intuicję, Irene. Tamtego lata zaczęła
ze mną rozmawiać, zadawać różne pytania. Na początku spławiłam ją. Ale
potem, pewnego dnia nagle zapragnęłam, żeby odkryła prawdę. Oczywiście nie
miałam odwagi sama jej powiedzieć. Ale wiedziałam, gdzie tatuś trzyma swoje
ulubione filmy, te, które nakręcił z naszym udziałem.
Irene zesztywniała.
- Dała kasetę mojej matce, żeby ta powiedziała tacie.
Który z kolei zrobiłby coś z tym problemem - dokończyła cicho Tess. Irene wzięła
głęboki oddech. Na ekranie Pamela wpatrywała się w obiektyw kamery.
- Tak to zorganizowałam, żeby twoja mama znalazła kasetę. Zadbałam
też, żebyś tego wieczoru była ze mną. Nie mogłam znieść tego stanu
zawieszenia, nie wiedząc, co się zdarzy. Nie chciałam być sama.
- Nie odwiozła mnie na czas do domu.
- Irene zacisnęła dłonie, które trzymała
na kolanach.
- Zmusiła mnie, żebym pojechała z nią do Kirbyville. Byłam taka
wściekła. Wiedziałam, że moi rodzice bardzo się zdenerwują.
- Myślałam, że wszystko dobrze zaplanowałam, Irene. Ale popełniłam
straszny, naprawdę straszny błąd. Nie umiem do końca wyjaśnić, dlaczego to
zrobiłam. Mogę tylko powiedzieć, że kiedy postanowiłam podzielić się moją
tajemnicą z twoją mamą, nie mogłam dłużej udawać, że ta tajemnica nie
istnieje, jeśli rozumiesz, co mam na myśli. I nagle wszystko we mnie
zawrzało. Tamtego popołudnia, zanim zabrałam cię do kina, powiedziałam
komuś, jak mi się zdawało, zaufanej osobie, o kasecie i o tym, co z nią
zrobiłam.
Później, kiedy dowiedziałam się, co stało się z twoimi rodzicami,
uświadomiłam sobie, że ta osoba musiała zadzwonić do taty do San Francisco.
- To zaledwie dwie godziny jazdy szepnęła Tess. - Ryland Webb umie posługiwać się
bronią powiedziała Irene. - Co roku przyjeżdża na polowanie ze swoim ojcem. Pamela
zamrugała kilka razy, jakby próbowała opanować łzy.
- Nigdy nie uda ci się udowodnić, że to mój ojciec zabił twoich
rodziców. Jest mi naprawdę przykro z tego powodu, Irene. Ale obie wiemy, że
minęło zbyt dużo czasu. Wszelkie dowody, jakie mogły istnieć, przepadły
dawno temu.
W zamku przekręcił się klucz. Irene i Tess aż się poderwały. Drzwi otworzyły się i do
pokoju wszedł Phil z małym workiem marynarskim w ręce.
- Luke prosił, żebym dotrzymał ci towarzystwa, Irene, dopóki on nie wróci do
Dunsley. - Zamknął drzwi i przekręcił klucz. Co się dzieje?
- Nie uwierzysz. - Tess przysunęła się do Irene, żeby zrobić mu miejsce na kanapie. -
Zobacz.
Pamela mówiła dalej.
Jest już za późno, żeby skazać mojego ojca za zamordowanie twoich
rodziców, Irene. Ale możesz dopilnować, żeby nigdy nie dostał się do
Białego Domu. Możesz go zniszczyć. Nie martw się, tym razem nie popełniłam
tego błędu co poprzednim razem. Nie powiedziałam nic osobie, której
zwierzyłam się tamtego dnia przed laty. Nic ci nie grozi, zanim ta historia
nie wyjdzie na światło dzienne. A potem też nie, prawda?
Pamela urwała i ponownie napełniła kieliszek.
- To chyba już wszystko na ten temat. Och, muszę jeszcze powiedzieć o
tej małej sukni ślubnej. Zakładałam ją dla tatusia. Nie wie, że nadal ją
mam. Pewnie całkiem o niej zapomniał. Nie rozpakowuj jej. Daj ją do
przebadania w laboratorium DNA. Nie możemy dopuścić, żeby ślady się
zatarły.
Mogłam skopiować kasetę wideo i pliki z filmami, a także dokumentacje
podróżna, ale nie było możliwości zrobienia duplikatu sukienki. Chciałam
dać ci ją podczas naszej rozmowy. Ale w końcu postanowiłam zostawić ją
razem z zapasowym kompletem dokumentacji w twoim starym domu w Dunsley. Tak
na wszelki wypadek. Tam wszystko będzie bezpieczne, bez względu na to, czy
opuści mnie odwaga czy nie. Kiedy skończę nagrywać ten film, zabiorę
wszystko na Pine Lane i zostawię w twojej dawnej sypialni.
Przy okazji, wynajęłam ten dom pod przybranym nazwiskiem od agencji
nieruchomości z San Francisco, która nim zarządza. Nikt z Dunsley nie ma o
tym pojęcia.
Żegnaj, Irene. Żałuję, że nie miałam odwagi powiedzieć ci wszystkiego
osobiście. Ale w sumie nie jestem zaskoczona, że ostatecznie zrezygnowałam
z naszego spotkania w Dunsley.
Ekran zasnuł się czernią.
Przez chwilę wszyscy siedzieli w milczeniu.
Phil gwizdnął cicho.
- Wygląda na to, że twoja teoria była słuszna, Irene. Ktoś ją zamordował.
- Ryland Webb powiedziała Tess. - To musiał być on. Zabił własną córkę.
Niewiarygodne.
- Wcale nie żachnęła się Irene. - Był w stanieją zgwałcić, więc dlaczego nie miałby
posunąć się do morderstwa?
- Po zabiciu Pameli musiał zabrać starą kasetę wideo i jej komputer, w którym
znajdowały się pliki z obciążającymi dowodami - powiedziała Tess. - Pewnie uznał, że ma już
wszystko. Najwyraźniej nie wie, że Pamela skopiowała dokumentację i zostawiła ją dla ciebie
na Pine Lane.
- Ciekawe, jak złamał hasło dostępu? - zastanawiał się Phil. Irene wzruszyła
ramionami.
- Może nie złamał. Ale musiał zdawać sobie sprawę, że są tam jakieś obciążające
informacje. Może po prostu pozbył się ich, wrzucając do jeziora.
Phil skinął głową.
- Nie byłbym zaskoczony, gdyby podpalił dom tylko po to, żeby mieć pewność, że nie
zostaną tam żadne dowody, które mogłyby mu zaszkodzić.
- A może jakimś cudem dowiedział się o tej małej sukni ślubnej. - Irene spojrzała na
pudełko.
- Ale nie mógł jej znaleźć - dodała Tess w zamyśleniu - więc postanowił spalić cały
dom w nadziei, że w ten sposób się jej pozbędzie.
Irene sięgnęła po telefon.
- Muszę zadzwonić do mojej szefowej.
Zanim zdążyła wybrać numer Adeline, telefon zabrzęczał w jej dłoni.
- Słucham?
- Wygląda na to, że na razie możemy odetchnąć - powiedział Luke. - Tanaka właśnie
zlokalizował Rylanda. Jest w swoim biurze w San Francisco i ma spotkanie z jakimiś grubymi
rybami wspierającymi jego kampanię. Jutro wieczorem ma bal dobroczynny, więc póki co
raczej nie opuści miasta. Zostań z Philem i Tess, dopóki nie przyjadę.
- Będę czekać - obiecała. Kiedy się rozłączył, Irene zadzwoniła do Adeline Grady.
Czekając, aż Addy podniesie słuchawkę, patrzyła, jak Phil rozpina worek marynarski. Nie
wyjął jego zawartości. Nie musiał. Ze swojego miejsca widziała światło odbijające się na
lufie. Odkrycie, że Phil ma broń, nie było dla niej niespodzianką - - w Dunsley,
prowincjonalnym kalifornijskim miasteczku, broń mieli prawie wszyscy. Ale świadomość, że
Phil przyszedł tu uzbrojony, sprawiła, że przeszedł ją dreszcz. Luke musiał naprawdę się
martwić, pomyślała.
- Zgłaszasz się w samą porę, Irene - usłyszała w słuchawce głos Addy. - Mów. - Mam
historię, która uczyni z ,,Glaston Cove Beacon” najbardziej znaną gazetę w kraju, i to w ciągu
czterdziestu ośmiu godzin. Ale musimy opracować plan.
Parę minut po ósmej na podjazd Carpenterów wjechał SUV Luke'a.
- Wreszcie! - Irene rzuciła na stół swoje karty i poderwała się. Phil i Tess wymienili
rozbawione spojrzenia. Irene uświadomiła sobie, że zachowuje się jak żona, czekająca
niecierpliwie na powrót męża z długiej wyprawy do obcych krajów.
Znasz go dopiero od kilku dni, przypomniała sobie. Postaraj się opanować.
Nie zdołała. Biegiem rzuciła się do drzwi. Stał w nich Luke. Zimny, opanowany,
ponury.
- Już miałam do ciebie dzwonić - wydyszała.
- Długa jazda - odparł. - Długi dzień. Wszystko w porządku?
- Tak - potwierdziła. - Ach, do licha z opanowaniem! Przywarła do jego piersi. Przez
chwilę wydawał się zaskoczony, ale szybko doszedł do siebie. Zamknął ją w ramionach.
- Gotowa na powrót do domu? - spytał.
- Tak.
ROZDZIAŁ 43
- Nie mogę uwierzyć, że poszłaś tam sama. - Luke przeciął mały salon długimi
krokami, po drodze rzucając kurtkę na oparcie krzesła. Wszedł do kuchenki. - Powinnaś była
poczekać, aż wrócę.
- Kiedy dowiedziałam się, od czego jest ten klucz, nie miałam wyboru powiedziała
spokojnie. Skrzyżowała ręce na piersi i patrzyła, jak Luke wyjmuje z lodówki butelkę wody.
Nie mogłam tego odkładać.
Spojrzał na nią znad butelki.
- To musiało być dla ciebie ciężkie przeżycie.
- Dom wygląda teraz inaczej. Nowe dywany, nowy kolor ścian, nowe meble. - Urwała
na moment. - Ale nie mogłam się przełamać, żeby wejść do kuchni.
- Nie dziwię się. - Napił się wody i odstawił butelkę na blat. Spojrzał z troską na Irene.
- Dobrze się czujesz? Po tym, czego się dziś dowiedziałaś...
- Sama nie wiem, jak się czuję - odparła. - Od dawna byłam pewna, że musi istnieć
odpowiedź na moje pytanie. Teraz, kiedy ją poznałam, czuję się trochę... - Szukała
odpowiedniego słowa. - - Zdezorientowana.
Pierwsza fala satysfakcji, której doświadczyła, kiedy usłyszała prawdę z ust Pameli,
osłabła, zostawiając po sobie dziwne uczucie niedosytu. Przecież poznała odpowiedź na
swoje pytania. Dlaczego więc czuła się taka niespokojna?
- Poznanie odpowiedzi to jeszcze nie wszystko rzekł Luke, jakby czytał w jej myślach.
- Potrzebujesz czasu, żeby je przetworzyć.
Skinęła głową.
- Chyba masz rację.
- Nie powinnaś była jechać tam sama.
- Powtarzasz się.
- Pewnie dlatego, że jestem wściekły i próbuję przetworzyć swój gniew. Właśnie tak
faceci radzą sobie z emocjami, nie wiedziałaś? Albo się wściekamy, albo uprawiamy seks.
Zmarszczyła czoło.
- Dlaczego się na mnie wściekasz?
- Bo ktoś dzisiaj zginął. - Jego oczy pociemniały. - Jadąc tu, myślałem tylko o tym, że
ty i Tess macie dowody wystarczające do zniszczenia senatora USA, a ten senator ma w
zwyczaju zabijać ludzi, żeby jego tajemnice nie wyszły na jaw.
- Więc jesteś zły, bo się martwiłeś, to chcesz powiedzieć?
- To nie takie proste. - Podszedł do niej. - Nie znamy się długo, ale myślałem, że jest
coś między nami. To nie jest zwykły romans ani jednorazowa przygoda. A może się mylę?
- Nie.
- Przyznaję, nie jestem ekspertem od związków, ale zakładam, że ludzie w naszej
sytuacji powinni ze sobą rozmawiać. Powinnaś była zaczekać na mój powrót z pojechaniem
do tamtego domu.
- Jestem przyzwyczajona, że sama podejmuję decyzje.
- Wiem. Ale już nie jesteś sama. - Położył dłonie na jej ramionach. - Postaraj się o tym
pamiętać, dobrze?
Łzy napłynęły jej do oczu.
- Chyba się rozpłaczę - szepnęła. To jakieś szaleństwo.
- Nie, po prostu przetwarzasz informacje. - Objął ją i przytulił. - Nie krępuj się, płacz.
Przycisnęła twarz do jego piersi.
- Myślałam, że faceci denerwują się w obecności płaczących kobiet.
- Jestem marinę, pamiętasz? Zostałem tak wyszkolony, żeby znieść wszystko. Zaczęła
się śmiać, a potem, ku swojemu zdumieniu, szlochać. Nie mogła powstrzymać łez płynących
z samego dna jej duszy, więc dała się ponieść tej fali.
Luke trzymał ją w ramionach, dopóki się nie uspokoiła. Potem zrobił jej filiżankę
herbaty. Usiadła z nim przy małym stoliku i wpatrując się w jezioro, uświadomiła sobie, że jej
niepokój minął.
- Lepiej? - zapytał. Poczuła, że znowu może się uśmiechać.
- Tak.
Irene była w łóżku, kiedy Luke wyszedł spod prysznica. Stanął w drzwiach łazienki z
ręcznikiem zawiązanym wokół pasa i patrzył na nią, opartą o poduszki.
Czekała na mnie, pomyślał. Przepełniło go gorące pożądanie. Po zmęczeniu nie
zostało ani śladu.
To nie jest dobry moment, uświadomił sobie. Irene przeżyła dziś ciężkie chwile i teraz
potrzebuje przede wszystkim snu.
Zrobił dwa kroki w stronę łóżka i znowu się zatrzymał.
- Luke? - Jej twarz ściągnął niepokój. - Coś się stało?
- Chyba powinienem spać na kanapie - odparł, ale w głębi duszy chciał, żeby się
sprzeciwiła.
- Dlaczego?
- Czuję się nabuzowany. Może minąć trochę czasu, zanim pójdę spać. A ty miałaś
ciężki dzień. Należy ci się odpoczynek.
Zerknęła na wybrzuszenie ręcznika, a potem spojrzała mu w oczy.
- Przydałby ci się jakiś środek nasenny - powiedziała ze znaczącym uśmiechem. - Na
szczęście mam coś dla ciebie.
Przepełniła go radość.
- Czy to wymaga użycia baterii? - zapytał. Jej śmiech wypełnił cały pokój.
- Chodź i sam się przekonaj.
Wyłączył lampkę i pozbył się ręcznika. Ale kiedy znalazł się w łóżku i zaczął zbliżać
usta do jej warg, położyła dłoń na jego torsie, zatrzymując go.
Uniósł brwi. - Coś nie tak?
- Powiedziałam, że pomogę ci zasnąć.
- Sen jest w tej chwili ostatnią rzeczą, o jakiej myślę. - Przekonajmy się, czy nadal
będziesz tak mówił, kiedy już z tobą skończą.
Pchnęła go, a gdy przetoczył się posłusznie na plecy, po chwili znalazła się na nim,
miękka i ciepła, pachnąca egzotycznymi morzami i nieznanymi kwiatami.
Założył ręce za głowę.
- Co teraz? Zamiast odpowiedzi, przesunęła dłoń w dół jego brzucha, a dotarłszy do
celu, otoczyła go palcami. Aż jęknął z rozkoszy.
- To działa - szepnął.
- Zauważyłam. Odnalazła go ustami. Wyjął ręce zza głowy i ujął jej twarz w dłonie.
- Może ułatwimy sobie sprawę? - wychrypiał. Spojrzała na niego zza zasłony włosów.
- Myślałam, że marines nigdy nie idą na łatwiznę.
- Od każdej reguły jest wyjątek.
- Nie w twoim wypadku. - Przesuwała delikatnie język wzdłuż jego penisa. Jęknął i
zacisnął powieki, poddając się pieszczocie. Oderwała usta i przesunęła się w górę jego
rozgrzanego ciała. Otworzył oczy i patrzył, jak usiadła okrakiem, przyjmując go głęboko w
siebie. Była taka ciasna, gorąca i wilgotna.
Zdał sobie sprawę, że długo nie wytrzyma. Czuł zbliżający się orgazm. Złapał ją w
pasie z zamiarem zamiany ich pozycji.
- Nie - szepnęła, kładąc dłonie na jego piersiach. - Nie musisz za każdym razem
kontrolować sytuacji.
- Ale ty nie jesteś jeszcze gotowa.
- O mnie pomyślimy następnym razem.
- Nie. - Czuł, że prześcieradło jest mokre od jego potu. Chcę razem z tobą.
- Jestem tu. Nigdzie nie idę.
Łagodna obietnica jej słów sprawiła, że stracił kontrolę. I nagle szybował.
Długo trwało nim doszedł do siebie. Pokój pachniał seksem i zaspokojeniem.
- Nic dziwnego, że tak dobrze wyglądasz w czarnych płaszczach i skórzanych
kozaczkach. Wpatrywał się w zacieniony sufit. • - Przypomnij mi, żebym kupił ci mały pejcz
na urodziny. Wtedy twój strój będzie kompletny, nie sądzisz? Przeciągnęła się leniwie.
- Nie pamiętam, żeby szkolny doradca zawodowy wspominał, że mogę się spełnić,
wybierając karierę dominy.
- To dowodzi, że szkolni doradcy nie są wszechwiedzący.
- Racja. Ale jestem pewna, że się starają. Oparła się na łokciu i obdarzyła go ciepłym
uśmiechem. I jak, dobrze się czujemy, żołnierzu?
- O tak. Przyciągnął ją do siebie. - Nigdy się tobą nie nasycę Wyglądała na
zadowoloną.
- To miłe. Czy teraz będziesz mógł zasnąć?
- Dziwne, że po tym, co przeżyłem, nie zapadłem w śpiączkę - - mruknął.
- To był długi dzień, prawda? Ziewnęła. - Tak, dla nas obojga. Zupełnie otrzeźwiał na
wspomnienie wydarzeń minionego dnia. - Muszę przyznać, że to był świetny pomysł
sprawdzić tego ślusarza z Kirbyville.
- Adeline Grady uczy swoich dziennikarzy sprawdzania wszystkich możliwości. -
Skrzywiła się. Ale w drodze powrotnej prawie miałam wypadek.
Uniósł się na łokciach. - O czym ty mówisz?
- Tak mnie pochłonęły rozmyślania o kluczu i co to wszystko może znaczyć, że nie
zwracałam uwagi na to, jak jadę. A jechałam bardzo wolno, akurat na tym krętym odcinku
wzdłuż południowego brzegu jeziora. Jakiś palant w wielkim SUV - ie, który jechał za mną,
strasznie się wściekł.
- Co się stało? - spytał, nagle zaniepokojony.
- Chyba stracił panowanie nad sobą. Miał atak agresji drogowej. Jechał tuż za mną i
nie odpuszczał. Pewnie chciał mnie tylko nastraszyć, ale wtedy miałam wrażenie, że zamierza
zepchnąć mnie z drogi do jeziora.
- Może chciał.
- Uznałam, że będzie najlepiej, jeśli zjadę z drogi, więc skręciłam do tego starego
osiedla przy końcu jeziora.
- Ventana Estates? - Tak. A ten idiota pojechał za mną. - Muszę przyznać, że miałam
duszę na ramieniu. - Wzdrygnęła się. Ale ta stara droga przez osiedle nadal ma żwirową
nawierzchnię. W dodatku nikt o nią nie dbał, więc jest w naprawdę fatalnym stanie.
- Wiem. Jechałem nią któregoś dnia. Chciałem ją zbadać. - Małe rozpoznanie terenu,
co? spytała z uśmiechem.
- Opowiedz mi, co było dalej. Jej uśmiech zbladł.
- Zrobiłam jedyną rzecz, jaka przyszła mi do głowy. Gdy uświadomiłam sobie, że
SUV nie zamierza odpuścić, dałam po gazie i na jego przednią szybę poleciał deszcz żwiru i
kamieni.
- Bardzo dobre posunięcie - rzekł z uznaniem.
- Słyszałam, jak spadają na niego te kamyki. Jestem pewna, że poważnie uszkodziłam
mu przednią szybę, maskę i przednie błotniki.
- Nie wyjechał za tobą z osiedla?
- Nie. Przez całą drogę do domu wpatrywałam się w lusterko wsteczne. Więcej go nie
widziałam.
- Dobrze się przyjrzałaś temu samochodowi? Potrząsnęła przecząco głową.
- Nie. Pojawił się za mną znienacka. Tak mnie to wytrąciło z równowagi, że jedyne,
co mogłam, to skoncentrować się najeździe.
- Jakiego był koloru?
- Srebrny metalic, jak twój i kilkaset innych w tej okolicy. To był jeden z tych
większych modeli z przyciemnionymi szybami. Ale to wszystko, co zauważyłam.
- A tablica rejestracyjna?
- Żartujesz? W ogóle jej nie widziałam. Siedział długą chwilę w milczeniu.
- Luke?
- Tak?
- Myślisz, że to nie był zwykły przypadek ataku agresji drogowej, prawda?
- Myślę, że to bardzo prawdopodobne - odparł, starając się, by jego głos nie zdradzał
żadnych emocji. - Pamela Webb i Hoyt Egan nie żyją. Gdybyś wypadła z drogi do jeziora,
uznano by to za nieszczęśliwy wypadek. A senator Ryland Webb mógłby się odprężyć,
wiedząc, że kobieta, z którą jego córka kontaktowała się tuż przed śmiercią, również nie żyje.
- Ten bydlak nie będzie mógł się odprężyć przez resztę swojego życia - oznajmiła. -
Jutro wieczorem, na tej imprezie ze zbiórką funduszy, przyprę go do muru. A gdy mój artykuł
o nim ukaże się w „Glaston Cove Beacon”, po karierze Webba zostaną tylko dymiące
zgliszcza.
ROZDZIAŁ 44
Irene stała z Lukiem, Adeline Grady i Duncanem Pennem, jedynym fotografem
„Glaston Cove Beacon”, w cieniu donicowej palmy. Razem przyglądali się zatłoczonej sali
balowej.
- Bardzo sprytnie - powiedział Luke. Był w garniturze i krawacie, a pod pachą trzymał
laptopa. Nikt nawet nie mrugnął, kiedy wchodziliśmy.
- Bo widzieli nasze akredytacje prasowe - odparła Irene. Tak w ogóle, to jak je
zdobyłaś, Addy?
Adeline, niska, pulchna kobieta ubrana w jaskrawoczerwone spodnium, uśmiechnęła
się.
- Akredytacje prasowe na imprezy związane ze zbiórką funduszy to jedna z rzeczy
najłatwiejszych do zdobycia - przyznała szczerze. - Ludziom odpowiedzialnym za kampanię
zależy na obecności mediów. - Machnęła ręką w stronę szwedzkiego stołu. - Jak myślicie,
dlaczego zapewniają tyle przekąsek?
- Faktycznie, niezła uczta - powiedział Duncan, który był tak chudy, że wyglądał,
jakby za chwilę miał się przewrócić pod ciężarem zawieszonego na szyi aparatu
fotograficznego. Trzymał w ręku talerzyk z tartinkami, kawałkami sera, krakersami z pastą
łososiową i kiełbaskami koktajlowymi. - Przyznaję kampanii Webba siedem punktów na
dziesięć, jeśli chodzi o bufet. Może nawet osiem.
Irene spojrzała na Addy.
- Wydawało mi się, że „Glaston Cove Beacon” nie jest szczególnie lubiany przez ludzi
Webba. Przecież to my nagłośniliśmy sprawę śmierci Pameli. Adeline upiła łyk szampana.
- Mogło zajść drobne nieporozumienie, biorąc pod uwagę, jaką nazwę gazety
podałam, gdy zadzwoniłam z prośbą o akredytacje.
Luke przyjrzał się kartonikowi, który miał na szyi.
- To by wyjaśniało, dlaczego tu jest napisane, że jesteśmy z „Beacon Hill Banner”.
- Zwykłe nieporozumienie, które z radością sprostuję. - Adeline wyciągnęła z torby
cztery podobne karty. Proszę, oto wasze akredytacje.
- Nieporozumienia się zdarzają powiedział Luke.
- Owszem - przyznała Adeline i spojrzała na Duncana. Potrzymam ci talerz, a ty
wymień kartę.
- Dzięki. - Duncan podał jej talerzyk i zajął się wymianą kartoników. Adeline zjadła
jedną tartinkę i zabrała się za drugą.
- Nie widać, żeby ktoś opłakiwał Hoyta Egana zauważyła [renę, znów powiódłszy
wzrokiem po sali.
Adeline wzruszyła ramionami i podebrała kolejny kąsek z talerza Duncana. - Nowy
szef kampanii Webba wydał dziś oświadczenie. Nazwał śmierć Egana straszną tragedią, która
wyraźnie dowodzi, że już najwyższy czas zabrać się na poważnie do walki z przestępczością,
a Ryland Webb ma plan, co należy w tej sprawie zrobić.
- Słyszałem. - Duncan skończył się grzebać z kartami akredytacji i wyciągnął rękę po
swój talerzyk. - Hej, szefowo, to moje jedzenie.
- Tak? - Adeline chwyciła ostatnią kiełbaskę i dopiero wtedy oddała mu talerz.
Luke spojrzał na Irene.
- Jakie to uczucie być ważnym dziennikarzem dochodzeniowym?
- Niesamowite przyznała. Adrenalina raczej mi nie skacze, kiedy piszę o
posiedzeniach rady miejskiej czy wybieram przepis tygodnia.
Addy zatarła ręce.
- Nie tylko ty jesteś nakręcona. Muszę przyznać, że ta twoja historia jest wyjątkowo
ekscytująca.
Irene wyjęła z torebki dyktafon i przyczepiła do paska na ramieniu. Włączyła go na
chwilę, żeby się upewnić, że działa.
- Te gadżety mają brzydki zwyczaj odmawiać współpracy akurat w momencie, kiedy
chcesz zacząć wywiad. Aparat gotowy, Duncan?
- Gotowy i chętny. - Duncan zerknął tęsknie na szwedzki stół. - Mam czas na
dokładkę?
Irene zauważyła jakieś poruszenie przy drzwiach. Po chwili do sali wszedł Webb z
Alexą u boku. Za nimi dreptał niski mężczyzna wyglądający na podenerwowanego. Bez
wątpienia następca Hoyta Egana.
- Zapomnij o jedzeniu, Duncan odparła. - Właśnie zjawił się Webb.
- No to ruszamy, dziewczęta i chłopcy - powiedziała Adeline. Irene wysunęła się zza
palmy.
- Za mną.
- Wydajesz rozkazy jak sierżant - mruknął Luke.
Zignorowała jego uwagę, skoncentrowana na przepychaniu się przez tłum do Rylanda
Webba, którego już otoczyli ciasno sympatycy i potencjalni darczyńcy.
Alexa Douglass pierwsza zauważyła Irene. Na jej twarzy odmalowało się zaskoczenie
i wyraźny niepokój, ale już po chwili ukryła emocje pod płaszczykiem uprzejmego uśmiechu.
Szepnęła coś do Rylanda.
Senator odwrócił głowę, przeszukując wzrokiem tłum. Kiedy zobaczył Irene i jej
towarzyszy, wydał jakieś polecenie nowemu asystentowi.
Niski mężczyzna rzucił się do przodu.
- Pani Stenson? - Zatrzymał się tuż przed nią. - Przykro mi, ale muszę prosić, żeby
pani wyszła. - Spojrzał na Luke'a, Adeline i Duncana. - Pani i pani przyjaciele.
- Mam kilka pytań do senatora powiedziała Irene.
- Dzisiaj senator nie udziela wywiadów, tylko zajmuje się swoimi gośćmi.
- Proszę przekazać senatorowi Webbowi, że jestem w posiadaniu kasety wideo, która
została nagrana niedawno w Europie. I proszę mu powiedzieć, że artykuł na temat tego
wyjazdu oraz paru innych, w tym samym celu, ukaże się w jutrzejszym wydaniu „Glaston
Cove Beacon”. Niech pan zapyta senatora, czy chciałby to jakoś skomentować.
Na twarzy asystenta pojawił się wyraz dezorientacji. Zerknął przez ramię na Webba,
który wrócił do rozmowy ze swoimi gośćmi.
- Niech pan nie podejmuje tej decyzji samodzielnie - poradziła mu Adeline. - To
naprawdę poważna sprawa.
Asystent wahał się jeszcze chwilę.
- Proszę tu zaczekać - powiedział wreszcie.
Odwrócił się i przecisnął przez tłum do Rylanda. Irene patrzyła, jak przekazuje mu
wiadomość ściszonym głosem.
Ryland drgnął jak porażony prądem i spojrzał na Irene. Musiała przyznać, że
doskonale panował nad mimiką. Jego twarz nie zdradzała żadnych uczuć, tylko oczy
błyszczały wściekłą furią.
- Gdyby wzrok mógł zabijać - mruknęła Adeline - to bylibyśmy dymiącą kupką
popiołu.
- Kurde, on jest naprawdę wkurzony. - Duncan wycelował w senatora obiektyw
swojego aparatu. - Będzie świetnie wyglądać na naszej stronie internetowej.
Ryland powiedział coś do asystenta i Alexy, a potem skierował się do Irene.
- Czas zacząć przedstawienie - rzuciła ruszając mu naprzeciw. - Senatorze Webb, czy
mógłby nam pan opowiedzieć o swojej ostatniej podróży do Europy?
- Nie tutaj. - Ryland obrzucił wściekłym spojrzeniem Luke'a, Adeline i Duncana i
wskazał ruchem głowy korytarz. - Ruszył przez tłum, nie czekając na odpowiedź.
Irene podążyła za nim, świadoma, że pozostali są tuż za jej plecami. Jeszcze raz
sprawdziła dyktafon. Duncan wybrał inny aparat.
Ryland minął korytarz i skręcił do małej sali konferencyjnej. Irene, Luke, Adeline i
Duncan weszli tam za nim. Zatrzasnął drzwi i odwrócił się do Irene.
- Co ty, u licha, wyprawiasz? - spytał.
- Redakcja „Glaston Cove Beacon” jest w posiadaniu materiałów, filmów i innych
dokumentów, z których wynika, że zgwałcił pan małoletnią w europejskim burdelu - odparła.
Ma pan coś do powiedzenia na ten temat?
Jak śmiesz sugerować coś takiego? Nigdy nikogo nie zgwałciłem. - Twarz Rylanda
zrobiła się purpurowa. - Jeśli faktycznie masz jakiś film, to zapewniam cię, że jest
sfabrykowany. Jeśli go upublicznisz, załatwię nie tylko ciebie, ale i tę twoją cholerną gazetę.
Zniszczę cię. Spojrzał na pozostałych. - Wszystkich was zniszczę. Irene skinęła głową na
Luke'a. - Pokaż mu, co mamy.
Luke położył laptopa na stole i włączył go. Ryland przyglądał się temu z coraz
większym przerażeniem.
- Nie uda się wam - powiedział. - Zdajecie sobie sprawę, z kim macie do czynienia?
Mogę zamienić wasze życie w piekło.
Adeline obdarzyła go promiennym uśmiechem.
- Uwielbiam pogróżki. Świetnie się je cytuje. Czy ten dyktafon działa, Irene?
- Tak, szefowo. Ryland wpatrywał się w małe urządzenie przyczepione do torby Irene.
- Skończ z tym. Skończ z tym natychmiast.
- Nasza gazeta jest także w posiadaniu kasety wideo nagranej przez pańską córkę
Pamelę - ciągnęła Irene. - Na tym nagraniu Pamela oświadcza, że jest pan pedofilem i że
wykorzystywał ją pan, kiedy była dziewczynką.
- To kłamstwo! - Ryland zacisnął dłonie w pięści i zrobił krok w stronę Irene. -
Mówiłem ci, że moja córka była niezrównoważona psychicznie. Jeśli opublikujesz te bzdury,
przysięgam...
- Proszę nie grozić dziennikarce - ostrzegł go Luke. Ryland spojrzał na niego.
- Jesteś idiotą, że się w to wplątałeś, Danner.
- Nie miałem nic ciekawszego do roboty - powiedział Luke. Irene słyszała pstrykanie
aparatu Duncana. Gdy ucichło, podniosła głowę.
- Pamela wiedziała, że będzie pan kwestionował autentyczność filmów, zgromadziła
więc dokumentację podróżną i wyciągi z kart kredytowych potwierdzające, że odbył pan kilka
podróży do miasta, w którym znajduje się ten konkretny burdel. W razie potrzeby moja gazeta
wyśle mnie do Europy, żebym zbadała sprawę na miejscu.
Dostrzegła kątem oka, że Adeline zamrugała na to zaskakujące oświadczenie.
- Zniszczę twoją gazetę w sądzie - powiedział Ryland. - Te podróże miały uzasadnione
powody. Chodziło o sprawy gospodarcze.
Na ekranie pojawiła się Pamela i zaczęła mówić. Ryland znieruchomiał na chwilę,
jakby zahipnotyzowany.
- Wyłącz to. Słyszysz? Wyłącz! Adeline podążyła za jego wzrokiem na ekran.
- Dla pańskiej informacji, senatorze, zrobiliśmy kilka kopii tych plików. Nie
chcieliśmy ryzykować.
- Moi prawnicy rozerwą was na strzępy! - warknął Ryland.
Rozległo się pstrykanie aparatu. Duncan utrwalił na kliszy bardzo interesującą scenę:
Ryland pochyla się nad znacznie niższą Adeline, rzucając swoje groźby.
Ryland uświadomił sobie, co się dzieje, i odskoczył od Addy.
- Pamela łączy pana ze sprawą śmierci Hugh i Elizabeth Stenson sprzed siedemnastu
lat - podjęła Irene. Chce pan to jakoś skomentować?
- Nie miałem nic wspólnego z ich śmiercią - zapewnił Ryland. Wszyscy wiedzą, że
twój ojciec był świrem. Zabił żonę, a potem popełnił samobójstwo. Najwyraźniej jest pani tak
samo szalona jak on, pani Stenson.
- A co ma pan do powiedzenia o śmierci pańskiego asystenta Hoyta Egana? - zapytała
Irene. - Pamela twierdzi, że to on polecił sfilmować pana w tamtym europejskim burdelu, a
potem wykorzystywał tę taśmę, żeby pana szantażować.
- To wszystko to jedna wielka intryga - powiedział Ryland. - Chcesz mi zaszkodzić,
bo myślisz, że zabiłem twoich rodziców. Spreparowałaś jakieś głupoty za pomocą kamery
cyfrowej i komputera. Ale nie pozwolę ci na to. Nie pozwolę, żebyś zniszczyła wszystko, co
osiągnąłem. Ten kraj mnie potrzebuje.
Za jego plecami otworzyły się drzwi. Do salki weszła Alexa Douglass.
- Co tu się dzieje? - - spytała.
- Ci ludzie chwytają się wszelkich sposobów, żeby mnie zniszczyć - odparł Ryland. -
Grożą mi publikacją jakichś potwornych pomówień. Muszę natychmiast skontaktować się z
moimi prawnikami. Oni to zakończą.
Alexa wpatrywała się w ekran komputera.
- To ty? - zdołała wykrztusić. To tylko zgrabny montaż - zapewnił. - Nie wierz w nic,
co widzisz.
Na ekranie pojawiła się mała panna młoda. Ryland wstał i wziął ją za rękę. Kolejne
ujęcie nakręcono w sypialni. Do pokoju wszedł Ryland. Nagi.
- Dobry Boże szepnęła Alexa. - Nie wierzyłam jej. Próbowała mi powiedzieć, ale jej
nie uwierzyłam.
- Pamela kłamała, kochanie Ryland zacisnął palce na dłoni narzeczonej. - Cokolwiek
powiedziała ci o mnie, to była nieprawda. Ona miała poważne problemy ze sobą. Wiesz o
tym.
- Nie Pamela. Alexa wyrwała dłoń. - Moja córka Emily powiedziała mi parę tygodni
temu, że próbowałeś ją dotykać. W zły sposób, tak to określiła Myślałam, że zmyśla, bo nie
chce nowego ojca. Ale mówiła prawdę, może nie?
- Będę ojcem Emily odparł Ryland. - To naturalne, że chciałem okazać jej czułość.
Próbuję się do niej zbliżyć.
- Emily dostrzegła to, czego ja nie zdołałam zauważyć Alexa złapała się za brzuch. -
Niedobrze mi. Muszę stąd wyjść. Muszę znaleźć Emily i powiedzieć jej, że rozumiem i nie
pozwolę, żebyś ją jeszcze kiedyś dotknął. Jak mogłam być taka ślepa?
Pobiegła do drzwi i wypadła na zewnątrz. Ryland obrócił się do Irene.
- Dopilnuję, żebyś za to zapłaciła - powiedział. - Nie masz żadnych dowodów oprócz
tych filmów.
- Myślę, że te filmy wystarczą. Ale na wszelki wypadek mam jeszcze coś. - Wyjęła z
torebki plik zdjęć, które Duncan zrobił wcześniej tego dnia i rozrzuciła je na stole. - Pamela
postarała się, żebym miała dość dowodów na poparcie jej oskarżeń. Oprócz komputerowych
plików zostawiła mi miniaturową suknię ślubną w plastikowym worku. Chce pan to
skomentować?
Ryland zerknął na zdjęcia. W pierwszym momencie nie bardzo wiedział, o co chodzi,
ale po chwili zrozumiał.
- Skąd masz tę sukienkę? - zapytał ochryple.
- Pamela ją zachowała - odparła Irene. - To tę sukienkę kazał jej pan zakładać, gdy
była dziewczynką. Bo lubił pan gwałcić córkę, kiedy była w nią ubrana.
- Nie możesz mi niczego udowodnić, słyszysz? - warknął Ryland. - Niczego.
- W laboratorium mogą pobrać próbki DNA ze śladów pozostawionych na sukience. I
jest jeszcze kaseta wideo z filmem, który nagrał pan wiele lat temu. Tak, chodzi o ten film, na
którym gwałci pan własną córką ubraną w tę sukienkę.
Ryland wydał z siebie nieartykułowany ryk i rzucił się w jej stronę. Cofnęła się
instynktownie.
Nagle między nią i Rylandem znalazł się Luke. Poruszał się tak szybko, że zo-
rientowała się, co się stało, dopiero gdy zobaczyła Webba leżącego na podłodze.
- Ostrzegałem, żeby nie grozić dziennikarce - warknął Luke.
- Dzwonię do mojego prawnika - powiedział Ryland, dziwnie spokojny. - Zniszczę
was wszystkich.
ROZDZIAŁ 45
Dwa dni później Irene siedziała obok Luke'a w Ventana View Cafe. Tess i Phil zajęli
miejsca naprzeciwko. Na stoliku stały cztery talerze po naleśnikach.
Irene była świadoma otaczających ich zewsząd ciekawskich spojrzeń. Knajpka
zapełniła się, gdy tylko zauważono, że weszła ze swoimi towarzyszami do środka.
- Udało ci się. Tess uniosła egzemplarz „Glaston Cove Beacon” z poprzedniego dnia,
przesłany nocnym kurierem przez Adeline. Wymachiwała nim jak flagą. Pokonałaś senatora
Rylanda Webba. Słyszałam w porannych wiadomościach, że oficjalnie zakończy swoją
kampanię przed końcem tygodnia. Przekreśliłaś nie tylko jego szanse dostania się do Białego
Domu, ale i ponownego wyboru do Senatu.
Irene patrzyła na nagłówki. Widziała je już w internetowym wydaniu gazety, ale
satysfakcja była jeszcze większa, gdy patrzyło się na nie wydrukowane na papierze.
KAMPANIA WYBORCZA WEBBA A ZARZUTY UTRZYMYWANIA STOSUNKÓW
SEKSUALNYCH Z NIELETNIMI
Skandal wrzał. Wszystkie znaczące gazety w kraju, wliczając w to dzienniki z San
Francisco, Los Angeles i San Diego, robiły, co mogły, żeby wyskoczyć z informacjami przed
szereg, ale wciąż tylko nadrabiały zaległości. Dwa dzienniki podjęły własne, niezależne
dochodzenia. W radiowych i telewizyjnych talk show panowało istne szaleństwo. Nowe
dowody mrocznej przeszłości Rylanda Webba napływały z cogodzinną częstotliwością.
Adeline dzwoniła już trzy razy, rozpływając się nad liczbą wejść na stronę internetową
„Beacon”.
- Tym razem lojalna mała kobietka nie będzie stać u boku swojego mężczyzny. - Tess
wskazała zdjęcie, które Duncan Penn zrobił Alexie Douglass. Wysiadała na nim ze swoją
córką z limuzyny przed eleganckim domem w San Francisco. Podpis pod zdjęciem głosił:
Douglass zrywa zaręczyny z Webbem.
- Webb jest skończony - powiedział Phil. - A doprowadziła do tego Irene. Irene
spojrzała na nich z wdzięcznością.
- Nie udałoby mi się bez waszej pomocy. Nie wiem, jak mam wam dziękować.
Luke uśmiechnął się szeroko.
- Tak wszyscy zdobyliśmy sprawność młodego dziennikarza. Kto by pomyślał, że
mamy talent? A ja się bałem, że przez resztę życia będę musiał prowadzić motel.
- Żałuję tylko rzekła Irene - że nie udało mi się zmusić Rylanda Webba do przyznania
się do morderstwa. Zabił czworo ludzi - moich rodziców, Pamelę i Hoyta Egana - i będzie
sobie chodził na wolności.
- Gliniarze - odparł Luke raczej nie będą w stanie udowodnić, że Webb zabił twoich
rodziców i Pamelę, ale może uda im się powiązać go ze śmiercią Hoyta Egana. W końcu
mamy tu poważny motyw.
- Szantaż - powiedział Phil. - Tak, to zdecydowanie dobry motyw. A teraz, skoro gliny
wiedzą, czego szukają, może im się poszczęści i znajdą jakieś dowody w tej sprawie.
Tess odchyliła się na oparcie, marszcząc czoło.
- Jest jedna rzecz, której nie rozumiem.
Luke dźgnął widelcem kawałek niedojedzonego naleśnika na talerzu Irene.
- Co takiego?
- Dlaczego Pamela zdecydowała się zdemaskować ojca - odparła Tess. - Tyle lat
trzymała to w tajemnicy. Dlaczego postanowiła to upublicznić właśnie teraz?
- Chodziła na terapię - przypomniał jej Phil. - Może podczas sesji terapeutycznych
wydarzyło się coś, co skłoniło ją do przerwania milczenia.
Irene spojrzała na gazetę na stole. I zrozumiała.
- Nie chodzi o terapię. - Wskazała zdjęcie Alexy Douglass i jej córki. - To jest powód.
Mała Emily Douglass. Pamela zdała sobie sprawę, że jeszcze chwila i jej ojciec zdobędzie
kolejną małą pannę młodą. Mogła trzymać swoje przeżycia w tajemnicy, ale nie mogła stać
bezczynnie obok i patrzeć, jak historia się powtarza.
ROZDZIAŁ 46
Irene rzuciła długopis na stół, rozważając najnowszą wersję przebiegu wydarzeń.
Ogarnęła ją frustracja. Niezależnie od tego, jak bardzo starała się połączyć kropki, nie mogła
w żaden sensowny sposób umiejscowić Rylanda Webba w pobliżu Dunsley tego dnia, kiedy
zginęła Pamela.
Była taka pewna, że dysponując tyloma faktami, zdoła znaleźć coś, co obciąży Webba
w sprawie tego morderstwa. Ale póki co, nie miała szczęścia.
To musi się jakoś łączyć, pomyślała. Pamela na pewno nie umarła z powodu
przypadkowego przedawkowania.
Wstała i poszła do małej kuchenki Luke'a, żeby dolać sobie herbaty. Już czwarty raz
wstawała z krzesła w ciągu ostatnich czterdziestu minut. Trzy razy zawędrowała do kuchni,
dwa razy napełniała ponownie kubek, a raz sprawdzała zawartość lodówki, żeby się
zorientować, co musi kupić na kolację.
Z kubkiem w ręce wyszła tylnymi drzwiami na zewnątrz, oparła się o barierkę ganku i
kontemplowała spokojną taflę wody. Z tego domku widziała większy fragment jeziora niż z
domku numer 5.
Ale nie potrafiła się skupić na podziwianiu widoku. Jej myśli cały czas krążyły wokół
śmierci Pameli. Może rzeczywiście jest paranoiczką i wierzy w teorie spiskowe.
Przeszedł ją zimny dreszcz. Może terapeuci mieli rację, kiedy próbowali ją przekonać,
że ma obsesję na punkcie własnej wersji wypadków, bo nie potrafi poradzić sobie z
rzeczywistością.
Nie, nie myśl tak, nakazała sobie. Jesteś dziennikarką. Trzymaj się kropek. A jeszcze
lepiej, postaraj się znaleźć jakieś nowe.
Na podjazd wjechał zniszczony pikap i zatrzymał się przy budynku recepcji. Wysiadł
z niego Tucker Mills i wyciągnął z paki za kabiną grabie i miotłę. Maxine wyszła z recepcji,
żeby się z nim przywitać. Promieniowała energią i entuzjazmem.
We Wschodzie Słońca nad Jeziorem, choć to jeszcze nie był sezon, panowało istne
oblężenie z powodu najazdu dziennikarzy, którzy przyjechali do Dunsley zbierać informacje
na temat sprawy Webba. Przerażony masą niespodziewanych gości Luke ewakuował się zza
biurka recepcji, zostawiając wszystko w rękach swojej zastępczyni.
Maxine z radością podjęła wyzwanie. Na początek czterokrotnie podniosła ceny. Po
wynajęciu wszystkiego, co było możliwe, bardzo uprzejmie, ale stanowczo, zasugerowała,
żeby Irene przeniosła się do domku Luke'a. A przed godziną wysłała szefa do Dunsley po
zapasy papieru toaletowego, kawy i pączków. Irene wiedziała, że Luke był wdzięczny za ten
pretekst do ucieczki.
To medialne szaleństwo nie potrwa długo, pomyślała, ale póki co, motel przeżywał
prawdziwy rozkwit.
Upiła łyk herbaty, rozmyślając o pominiętych kropkach. W jej głowie wyświetliły się
fragmenty starego koszmaru nocnego.
Uświadomiła sobie, że ona sama jest jedną z kropek.
- Szkoda, że Irene z tobą nie przyjechała - powiedziała Tess. Nalała Luke'owi
lemoniady i usiadła w fotelu. - Mam do niej mnóstwo pytań.
- Pracuje nad kolejnym artykułem do „Beacon”. - Luke wychylił połowę zawartości
szklanki, delektując się intensywnym smakiem. - Adeline chce, żeby Irene dostarczyła więcej
lokalnych szczegółów. Historia Rylanda Webba rozrasta się z godziny na godzinę.
Tess zachichotała.
- Kto by pomyślał, że mała, cicha Irene wyrośnie na dziennikarką śledczą? - To
kobieta z poczuciem misji odrzekł Luke. A ja powinienem skupić się na swojej. Przekazałem
dowodzenie motelem Maxine i nim się zorientowałem, zaczęła wydawać rozkazy. Kazała mi
przeszukać okolice w celu zdobycia papieru toaletowego. Osobiście uważam, że goście sami
mogliby się o to zatroszczyć, ale Maxine jest innego zdania.
- Założę się, że świetnie czuje się w tej roli - roześmiała się Tess.
- I zarabia duże pieniądze. W każdym razie, jadąc do miasta, pomyślałem, że może
będziesz w stanie mi pomóc rozgryźć pewną sprawą, która nie daje mi spokoju.
Na bystrej twarzy Tess błysnęło zaciekawienie. - Co chciałbyś wiedzieć?
- Komu Pamela zwierzyła się tamtego dnia, kiedy zginęli rodzice Irene. Entuzjazm
Tess nagle przygasł.
- Chodzi ci o osobę, która zadzwoniła do Rylanda Webba, żeby go ostrzec? -
Przychodzi ci ktoś do głowy?
Tess westchnęła.
- Rozmawialiśmy o tym z Philem. I przyszła nam do głowy pewna możliwość, ale
oboje uważamy, że nie ma sensu tego rozgrzebywać. Jestem pewna, że osoba, o której
myślimy, zrobiła to w dobrej wierze, nie mając pojęcia, do czego to doprowadzi.
- Jak można było uznać ostrzeżenie Webba za dobry pomysł? Tess przez moment
patrzyła w okno, a potem zwróciła się do Luke'a.
- Najpierw powinnam zapoznać cię z miejscową historią - powiedziała. - Phil i ja
urodziliśmy się i wychowaliśmy w tym mieście. W ten czy inny sposób mieliśmy do
czynienia z trzema pokoleniami Webbów.
- Zamieniam się w słuch. - Matka opowiedziała mi kiedyś pewną historię o
dziewczynie imieniem Milly, z którą chodziła do tutejszej szkoły średniej. Milly była
prawdziwą pięknością. Tego lata, kiedy skończyła szkołę, Victor Webb zaproponował jej pra-
cę recepcjonistki w głównej siedzibie swojej firmy w San Francisco. Była zachwycona
propozycją i nic zwlekając, wyruszyła ku jasnym światłom wielkiego miasta. Moja matka i jej
przyjaciółki bardzo zazdrościły Milly.
- Wyczuwam niespodziewany obrót wydarzeń. - Słusznie. Półtora roku później Milly
wróciła do Dunsley z synkiem. Wychowywała go tutaj. Była samotną matką w małym
miasteczku, gdzie zawsze były problemy z pracą, ale ona i jej syn nigdy nie mieli problemów
finansowych.
- Pracowała?
- Czasami, ale chyba głównie dlatego, żeby mieć jakieś zajęcie. Jak mówiłam, nie
wyglądało na to, żeby potrzebowała pieniędzy.
- Skąd je miała?
- Powiedziała wszystkim, że miała romans z mężczyzną, który zginął w wypadku
samochodowym, zanim zdążył się z nią ożenić, ale zapisał jej coś w testamencie. Trzymała
się tej wersji aż do śmierci, choć moja matka i jej przyjaciółki nigdy w to nie uwierzyły.
- Milly nie żyje? Tess skinęła głową.
- Rak. Ale jej syn nadal mieszka w Dunsley. i jeśli stare plotki były prawdziwe, jego
ojcem jest Victor Webb.
- Co czyni go bratem Rylanda Webba.
- Zgadza się.
Gęsto zadrzewione osiedle nie było najbardziej ekskluzywną dzielnicą miasta, ale
mieszkali tu przedstawiciele wyższej klasy średniej. Na wybetonowanych podjazdach stały
nowe, dobre samochody, a trawniki przed domami były starannie przycięte. Same domy nie
miały ganków od frontu, tylko duże tarasy z tyłu domu.
Luke zostawił SUV - a za rogiem i cofnął się do samochodu stojącego przed
zamkniętym garażem. Szyba od strony kierowcy była dogodnie opuszczona, a pilot od drzwi
garażu został zatknięty za osłonę przeciwsłoneczną.
Sięgnął do środka i wcisnął przycisk. Drzwi garażu otworzyły się z łoskotem,
odsłaniając wielkiego srebrnego SUV - a.
Luke wszedł do środka, żeby mu się lepiej przyjrzeć. Lakier na masce był w kilku
miejscach porysowany, a przednią szybę szpeciły pajęczynowate pęknięcia.
Słyszał, jak otworzyły się frontowe drzwi domu.
- Co ty, u licha, robisz w moim garażu, Danner? - zawołał Sam McPherson ze szczytu
schodów.
- Czy tamtego dnia, kiedy ścigałeś Irene po Lakefront Road, chciałeś ją tylko
nastraszyć, czy zamierzałeś ją zabić? - spytał Luke.
Sam zszedł ze schodów.
- Nie mam pojęcia, o czym mówisz.
- SUV wygląda, jakby zaliczył niezłe gradobicie.
- Buchnęły go jakieś małolaty i zrobiły sobie przejażdżkę - odparł Sam. Nie miałem
jeszcze okazji zabrać go do warsztatu Carpentera.
- Od dawna wyświadczasz przysługi swojemu starszemu bratu? Sam wyglądał, jakby
właśnie dostał cios w żołądek.
- Co takiego?
- Musimy porozmawiać. I albo zrobimy to tutaj, na co będą mogli popatrzeć wszyscy
twoi sąsiedzi, albo wejdziemy do środka i załatwimy to na osobności. Wybieraj.
- Dlaczego miałbym z tobą rozmawiać?
- Bo wiem, że Ryland Webb jest twoim przyrodnim bratem. I domyślam się, że to ty
zadzwoniłeś do niego siedemnaście lat temu i ostrzegłeś, że Pamela dała tamtą kasetę
Elizabeth Stenson. Ty puściłeś z dymem jego dom czy sam się pofatygował?
- Nie mam pojęcia, o czym mówisz - powtórzył Sam. Idź stąd.
- To musiało być trudne patrzeć przez te wszystkie lata, jak twój brat czerpie korzyści
z bycia prawowitym Webbem. Bo to Ryland był złotym chłopcem, prawda? Następcą tronu.
Nigdy nikomu nie mówiłeś, że w twoich żyłach płynie tyle samo krwi Webbów, co w jego.
Dlaczego, Sam? Czy dlatego, że Victor zapłacił twojej matce za milczenie, a po jej śmierci
czułeś się zobowiązany dochować tajemnicy?
Sam zacisnął dłonie w pięści.
- Zamknij się - warknął.
- Nieźle ci się powodzi jak na małomiasteczkowego szeryfa. Luke wskazał głową w
stronę garażu. - Fajny nowy samochód. Dom w dobrej dzielnicy.
- Nie muszę tego słuchać.
- Owszem, musisz. Bo jesteś współwinny co najmniej trzech morderstw. Może
czterech. Nie mam jeszcze pewności co do śmierci Hoyta Egana. Może twój brat sam to
załatwił.
- Nie możesz niczego udowodnić.
- Tak ciągle powtarza twój brat. Ale zauważ, że idzie prosto na dno. Niedługo się
złamie. Jeśli nie pomagałeś mu w popełnieniu żadnego z tych morderstw, lepiej się zastanów,
jak to udowodnić.
- Nie muszę niczego udowadniać.
- Mylisz się. Udowodnij mi, że nie próbowałeś zepchnąć Irene z drogi do jeziora, bo
inaczej rozerwę cię na strzępy.
Mięśnie na twarzy Sama drgały mimowolnie.
- Na litość boską, człowieku. Nie próbowałem jej zabić. Dlaczego miałbym to robić?
- Może dlatego, że prosił cię o to Ryland Webb?
- Nie wykonuję rozkazów Rylanda Webba, do cholery! - żachnął się Sam.
- Pamela ci ufała, prawda? W końcu byłeś jej wujkiem. Nie, żeby miała zbyt duży
wybór, jeśli chodzi o rodzinę. Tamtego dnia, kiedy dała kasetę Elizabeth Stenson, zwierzyła
się tobie. Powiedziała, że Ryland przez lata wykorzystywał ją seksualnie i że ten sekret
zostanie teraz ujawniony. Ale zamiast uszanować zaufanie bratanicy, zadzwoniłeś do brata i
ostrzegłeś go, co ma się wydarzyć.
Nie, do cholery. Nie zadzwoniłem do Rylanda.
- Sam ich zabiłeś, McPherson?
- Nie! - Sam wyglądał teraz, jakby tonął w morzu cierpienia. - Wybacz mi, Boże, że
nie uwierzyłem wtedy Pameli. Myślałem, że zmyśliła tę historię o wykorzystywaniu
seksualnym, bo chciała zemścić się na Rylandzie za to, że wysłał ją do szkoły z internatem.
Nie wiedziałem, co było na kasecie, którą dała Elizabeth Stenson, ale bałem się, że Pamela
narobi tym kłopotów nie tylko sobie, ale i całej rodzinie. Więc zrobiłem jedyną rzecz, jaka
przyszła mi do głowy.
Kropki połączyły się w jedną całość. Luke czuł, jak krew ścina mu się w żyłach.
- Nie zadzwoniłeś do Rylanda - powiedział. Zadzwoniłeś do swojego ojca, do Victora
Webba.
ROZDZIAŁ 47
Nigdy nie sądziła, że znajdzie w sobie dość odwagi, by wejść do tej strasznej kuchni.
Przedzieranie się przez niewidzialną zasłonę dawnego koszmaru wywołało tak silną falę
mdłości i przerażenia, że musiała złapać za blat, żeby nie upaść.
Walcząc z zawrotami głowy, spojrzała na podłogę. O Boże! Te same płytki imitujące
biały marmur, które wybrała jej matka, żeby podłoga była łatwa do mycia.
Łatwa do mycia.
Nie myśl o krwi. Nie będziesz wymiotować. Nie możesz. Przyszłaś tu, żeby przyjrzeć
się miejscu zbrodni, gdzie byłaś pierwszym świadkiem. Jesteś teraz dziennikarką. Skup się na
swojej pracy. Cofnij się i przyjrzyj wszystkiemu jeszcze raz.
Wyprostowała się. Bardzo powoli otworzyła lochy swojego umysłu, wyciągając nocne
koszmary na dzienne światło.
Z torby na ramię wyjęła notatnik i długopis. Zmusiła się do przejścia przez kuchnię,
otworzyła drzwi i wyszła na mały ganek. Przez chwilę stała nieruchomo, gromadząc siły.
Plan był prosty. Odtworzy swoje kroki z tamtej nocy, przywołując tyle szczegółów, ile
to tylko możliwe. Może zdoła dostrzec coś, co by wskazywało na związek Rylanda Webba z
morderstwem jej rodziców. Najdrobniejsze wspomnienie czy wskazówka mogą wystarczyć,
żeby zmusić Webba do wyznania prawdy.
Wzięła głęboki oddech, zerknęła na zegarek i ponownie otworzyła drzwi. Weszła do
kuchni. Koszmarne obrazy, które tak bardzo starała się stłumić, zaatakowały ją z pełną mocą.
Z najwyższym wysiłkiem trzymała emocje na wodzy.
Nie śpieszyła się, przeżywając na nowo kolejne szczegóły, począwszy od wywołującej
zimny dreszcz świadomości, że drzwi są zablokowane czymś ciężkim, aż do chwili, kiedy
jakoś zdołała wybrać numer awaryjny na telefonie.
Choć wspomnienia były intensywne i wstrząsające, to nie było ich wiele. Ogarnął ją
niepokój.
To zupełnie logiczne, tłumaczyła sobie. Psychologowie są zgodni, że gdy człowiek
znajdzie się w centrum jakiegoś traumatycznego wydarzenia, zalew adrenaliny i ogólny
wstrząs sprawiają, że ma bardzo słabą koncentrację. Włącza się mechanizm przetrwania. Nie
możesz poradzić sobie ze wszystkim, co cię otacza, więc nie zwracasz uwagi na szczegóły i
skupiasz się na tym, co musisz zrobić, żeby przetrwać.
Kiedy jednak znów spojrzała na zegarek, zdumiało ją, jak mało czasu minęło od
chwili, gdy znalazła ciała, do momentu, kiedy wezwała pomoc. Zadziwiająco mało. A wtedy
wydawało się jej, że trwało to całą wieczność.
Zmusiła się do przyjrzenia kuchennym blatom, próbując sobie przypomnieć, czy
tamtej nocy stały na nich jakieś naczynia. Wydawało się jej, że nie. Czy to oznacza, że
zabójca zjawił się, kiedy matka już sprzątnęła po kolacji? A może przyszedł, zanim zaczęła ją
przygotowywać.
To beznadziejne, pomyślała. W kuchni nie znajdzie żadnych odpowiedzi. Co jeszcze
pamiętała z tamtej nocy?
Panował wielki zamęt. Pamiętała przerażoną minę Sama, kiedy zobaczył ciała. Cały
się trząsł, gdy dzwonił po Boba Thornhilla.
Potem przyjechał Thornhill i razem z Samem wyprowadzili ją na zewnątrz. Pomogli
jej wsiąść do radiowozu, okryli kocem i Thornhill zawiózł ją do swojego domu na resztę tej
strasznej nocy.
Siedziała skulona na łóżku w gościnnej sypialni Thornhillów aż do świtu, a z mroku
dochodziło regularne syczenie aparatu tlenowego Gladys Thornhill, wyznaczające smutne
tętno nocy.
Telefon zadzwonił w chwili, kiedy niebo nad jeziorem zaczęło szarzeć. Bob Thornhill
wyszedł z sypialni i powlókł się korytarzem, żeby odebrać.
Irene potarła skronie, usiłując przywołać więcej szczegółów. Wiedziała, że to
niemożliwe, by pamiętała całą rozmowę, a terapeuci przestrzegali ją przed
niebezpieczeństwem przekłamania wydarzeń tamtej nocy. Ale musiała dotrzeć do prawdy.
Myśl jak dobra dziennikarka, nie jak przerażona nastolatka.
Prowadzona ściszonym głosem rozmowa nigdy wcześniej nie wydawała się jej istotna.
Ale w świetle wydarzeń ostatnich dni nabrała nowego znaczenia. Po raz pierwszy starała sieją
odtworzyć.
- ...Tak, sir, jest u nas. Jest w szoku. Głównie milczała... Nie, pytałem ją o to. Wróciła
do domu zbyt późno, żeby cokolwiek zobaczyć, dzięki Bogu. Biorąc pod uwagą, w jakim
stanie były ciała, od momentu tragedii minęły co najmniej dwie godziny, zanim to biedne
dziecko weszło do kuchni.
Nastąpiła dłuższa przerwa. Thornhill słuchał osoby po drugiej stronie słuchawki.
- Nie ma żadnych wątpliwości. Hugh Stenson wpadł w szał, zastrzelił Elizabeth, a
potem zabił siebie. Straszna tragedia.
Kolejna przerwa.
- Tak, sir. Zadzwoniłem do ciotki. Przyjedzie jutro. Padło jeszcze kilka cichych słów,
a potem Thornhill odłożył słuchawkę i wrócił do umierającej żony.
- Kto dzwonił? - wymamrotała Gladys.
- Webb. - Czego chciał? - Martwił się o małą. Dzwonił, żeby się dowiedzieć, jak sobie
radzi.
- O wpół do piątej rano? Powiedział, że właśnie dotarły do niego wieści.
- Czego on chciał, Bob?
- Mówiłem ci, martwił się o córkę Stensonów. Pytał, czy może jakoś pomóc.
- Znam go. W głosie Gladys słychać było gorzką rezygnacją. - Wcześniej czy później
zawsze czegoś chce. Któregoś dnia będziesz musiał zapłacić za to, co dla mnie robi,
zapamiętaj moje słowa.
- Postaraj się zasnąć. Irene wzdrygnęła się. W świetle nowych faktów było oczywiste,
że tamtej nocy Webb dzwonił do Boba Thornhilla, chcąc się upewnić, że córka jego ofiar nie
widziała ani nie słyszała niczego, co mogłoby wskazywać, że to on jest zabójcą.
Prawdopodobnie Thornhill nieświadomie ocalił jej życie, informując Webba, że wróciła do
domu co najmniej dwie godziny po ich śmierci i że była w stanie kompletnego szoku.
Wyszła z kuchni i ruszyła nad jezioro. Ze starego drewnianego pomostu przyglądała
się tafli wody, tak jak robił jej ojciec, kiedy chciał coś przemyśleć.
„Znam go. Wcześniej czy później zawsze czegoś chce. Któregoś dnia będziesz musiał
zapłacić za to, co dla mnie robi, zapamiętaj moje słowa”.
W słowach Gladys kryła się niepokojąca poufałość, pomyślała Irene. Wprawdzie
Gladys przez całe życie mieszkała w Dunsley i na pewno znała Rylanda Webba, ale był on
znacznie od niej młodszy, właściwie należał do zupełnie innego pokolenia. Dziwne, że
mówiła o nim w taki sposób, jakby go dobrze znała i miała do niego jakąś urazę.
„Znam go”.
Przeszedł ją zimny dreszcz. Już zrozumiała.
W stanie szoku i otępienia, w jakim znalazła się tamtej nocy, uznała za oczywiste, że
do Thornhilla dzwonił Ryland. Wydawało się naturalne, że ojciec jej ówczesnej najlepszej
przyjaciółki zadzwonił, żeby się o nią dowiedzieć. Ale może to nie Ryland dzwonił, tylko
Victor Webb?
Gladys i Victor byli rówieśnikami. Chodzili razem do szkoły, zanim Victor wyjechał z
Dunsley i zbił fortunę. Wszyscy wiedzieli, że to on płacił za leczenie Gladys podczas
ostatniego roku jej życia.
Kropki łączyły się tak szybko, że ledwie mogła za nimi nadążyć.
Gdy zadzwoniła jej komórka, aż podskoczyła. Sięgnęła do torby, robiąc przy tym
lekki skręt.
Wtedy go zobaczyła. Wyłonił się z cienia pod boczną ścianą domu. W ręce trzymał
broń.
- Nie odbieraj - powiedział. - Wyjmij telefon z torebki i wrzuć go do wody. W czarnej
koszulce polo z jasnobrązowymi wstawkami, wiatrówce koloru khaki i jasnych spodniach
Victor Webb wyglądał, jakby właśnie zszedł z pola golfowego.
Irene zdawała sobie sprawę, że powinna być przerażona, ale w tym momencie czuła
jedynie wściekłość, tak silną, że stłumiła wszelkie pozostałe emocje.
- Wyrzuć ten cholerny telefon do wody - warknął Victor. - Rób, co mówię, suko.
Jesteś taka sama jak twoi cholerni starzy, prawdziwy wrzód na tyłku.
Powoli zanurzyła rękę w torbie. Chwilę gmerała w niej trzęsącymi się palcami, ale w
końcu zdołała wydostać komórkę. Zrzuciła ją z pomostu. Rozległo się ciche pluśnięcie i
telefon zniknął pod powierzchnią wody.
- To byłeś ty - szepnęła. - To ty zamordowałeś ich wszystkich. Moich rodziców,
Egana i Pamelę. Jak mogłeś zabić własną wnuczkę?
Victor prychnął.
- Nie jestem pewien czy Pamela była moją wnuczką. Jej matka sypiała z każdym, kto
nosił spodnie. Wrobiła Rylanda w małżeństwo, kiedy miał zaledwie dwadzieścia lat. Bardzo
szybko zorientowałem się, że poślubił kobietę, która będzie mu kamieniem u szyi.
Próbowałem go przekonać, żeby się z nią rozwiódł.
- Ale nie zrobił tego - powiedziała Irene. - Z powodu Pameli.
- Od początku miał obsesję na punkcie tego dziecka. Nie mogłem tego zrozumieć,
dopóki nie odkryłem jego słabości do małych dziewczynek.
- Matkę Pameli też zabiłeś, prawda? Wszyscy myślą, że zginęła w wypadku łodzi na
jeziorze, ale założę się, że jej w tym pomogłeś. Dlaczego za jednym zamachem nie pozbyłeś
się także Pameli?
- Rozważałem to przyznał Victor. Ale Ryland prowadził wtedy pierwszą kampanię
wyborczą i pięcioletnia córka świetnie wypadała w relacjach prasowych. Kochały ją i media, i
wyborcy. Po śmierci jej matki ludzie oszaleli na punkcie Rylanda, młodego owdowiałego ojca
zdecydowanego samodzielnie wychować córkę.
- Ale potem Pamela zaczęła sprawiać kłopoty. Przestała być dla Rylanda atrakcyjna
seksualnie, więc większość czasu spędzała w szkołach z. internatem.
- Była wyjątkowo kłopotliwą nastolatką powiedział Victor. - Brała narkotyki i bardzo
szybko zorientowała się, że może manipulować każdym mężczyzną, jaki znajdzie się w jej
pobliżu. Dzięki szkole z internatem, nie rzucała się w oczy opinii publicznej, ale obawiałem
się, że po skończeniu szkoły może sprawiać problemy. Opracowałem już stosowny plan.
- Ale okazało się, że Pamela znowu bardzo się przydaje w kampaniach prowadzonych
przez Rylanda.
- No cóż. - Victor wzruszył ramionami. - Pamela była nieodrodną córką swojej matki.
Była dziwką, ale naszą dziwką, a do tego cholernie dobrą w tym, co robiła. Chętnie sypiała z
rywalami Rylanda, w ogóle z każdym, niezależnie od płci, kto dysponował informacjami,
które mogłyby być dla nas użyteczne. Bardzo jej odpowiadała rola szpiega. Czuła się ważna i
wpływowa. Może był to dla niej jakiś rodzaj zemsty. Wiedziała, że Ryland stał się od niej
zależny. Może nawet wydawało jej się, że sprawuje władzę nad ojcem. Na szczęście dla
siebie nie miała pojęcia, że to ja od samego początku pociągałem za wszystkie sznurki.
- Mówisz tak, jakby sukces Rylanda był twoim dziełem.
- Bo był odparł Victor. To dzięki mnie mój syn jest dziś tym, kim jest.
- Zhańbionym pedofilem, który nie będzie mógł się ubiegać nawet o posadę hycla?
- To ty wszystko zniszczyłaś głos Victora ociekał wściekłością. - Mój syn zmierzał
prosto do Białego Domu. Miał być prezydentem. A moi wnukowie podążyliby w jego ślady.
- Nic mi nie wiadomo o wnukach - • powiedziała Irene. - O ile wiem, Ryland preferuje
małe dziewczynki.
- Gówno wiesz. Ryland przyrzekł mi, że będzie miał synów. W umowie
przedmałżeńskiej, jaką zawarł z Alexą Douglass, zostało wyraźnie określone, że przyszła pani
Webb zobowiązuje się w ciągu dwóch lat wydać na świat spadkobiercę, a w razie potrzeby
skorzystać z zapłodnienia in vitro. Gdyby zaś warunki umowy nie zostały dotrzymane, zgadza
się na cichy rozwód. Fakt, że Alexa urodziła jedno dziecko, dowodził, że jest płodna.
- Dla ciebie Emily Douglass była dowodem płodności jej matki, ale dla twojego
zboczonego syna była kolejnym obiektem seksualnym. To Pamela pokrzyżowała ci szyki, nie
ja. Chciała ratować Emily, a ty ją zabiłeś, żeby zamknąć jej usta.
- Powinienem był cię zabić siedemnaście lat temu powiedział Victor. Gdybyś była w
domu tamtego wieczoru, zająłbym się także tobą. Ale nie było cię i mogłaś wrócić dopiero za
parę godzin, więc się ulotniłem. Później, kiedy upewniłem się, że nic nie wiesz o kasecie
uznałem, że nie muszę się tobą przejmować. Szczerze mówiąc, przez te wszystkie lata
zupełnie o tobie zapomniałem. Okazało się, że to był błąd.
- Jak się dowiedziałeś, że Pamela zamierza ujawnić dowody pedofilii Rylanda?
Victor uśmiechnął się ironicznie.
- Zadzwoniła do mnie w przeddzień planowanego spotkania z tobą.
- Oczywiście - szepnęła Irene. Nagle wszystko zrozumiała. - Wiedziała, że ujawniając
te informacje, zaszkodzi rodzinie. Uważała, że powinna cię ostrzec, może nawet wyjaśnić.
- Próbowałem ją od tego odwieść, ale było jasne, że już podjęła decyzję. Przyjechałem
więc do Dunsley, żeby zająć się tą sprawą.
- Sama otworzyła ci drzwi?
- Nie, zjawiłem się bardzo późno. Pamela już spała. Wstrzyknąłem jej śmiertelną
dawkę pewnego farmaceutyku. Obudziła się i przez moment próbowała walczyć, ale ten
środek szybko działa.
- A potem tak wszystko zaaranżowałeś, żeby wyglądało na to, że przedawkowała. Jak
dowiedziałeś się o małej sukni ślubnej?
- Narkotyk działał trochę za szybko. Pamela zaczęła się śmiać i powiedziała, że nigdy
nie znajdę sukni ślubnej, którą kazał zakładać jej Ryland i na której jest pełno śladów. Nim
wydobyłem z niej coś więcej, straciła przytomność. Szukałem tej sukienki w całym domu, ale
nie znalazłem.
- Wiedziałeś, że ta sukienka może stanowić naprawdę duży problem. Musiałeś się jej
pozbyć, wróciłeś więc następnej nocy i spaliłeś dom.
- Nie przyszło mi do głowy, że Pamela mogła ukryć sukienkę w innym miejscu -
przyznał.
- A jak odkryłeś, że Hoyt Egan szantażował Rylanda? Wzruszył ramionami.
- Kiedy Pamela zadzwoniła do mnie, żeby powiedzieć, co zamierza, zapytałem ją,
skąd ma pewność, że Ryland nadal zabawia się z małymi dziewczynkami. Powiedziała, że ma
filmy z zagranicznych podróży ojca, i że zrobił je Egan. Towarzyszył Rylandowi w kilku z
tych wyjazdów i w pewnym momencie zorientował się, czym jego szef zajmuje się na boku.
Na tym polega problem z asystentami. Dopuszcza się ich zbyt blisko ośrodka władzy. Ryland
stracił czujność.
- Co się wydarzyło tamtej nocy, kiedy zabiłeś moich rodziców? Urządziłeś na nich
zasadzkę?
- W pewnym sensie. Skorzystałem z łodzi, tak jak wtedy, gdy pozbyłem się Pameli i
podpaliłem dom. Zacumowałem łódź przy pomoście za domem i poszedłem do drzwi od
kuchni. Twoi rodzice byli już po kolacji, siedzieli w salonie i rozmawiali o kasecie, którą
właśnie obejrzeli.
- Nie rozumiem. Przecież zginęli w kuchni.
- Bo oboje przyszli do kuchni, kiedy usłyszeli pukanie do drzwi. Rozpoznali mnie i
wpuścili do środka. Powiedziałem im, że dowiedziałem się o kasecie i jestem bardzo
zszokowany małym problemem Rylanda.
- Małym problemem?! - wykrzyknęła Irene. - Twój syn jest potworem. - Spojrzała na
Victora. - Tak jak ty. Zignorował tę uwagę.
- Powiedziałem twoim rodzicom - ciągnął - że zamierzam umieścić Rylanda w
szpitalu psychiatrycznym. Poprosiłem, żeby ze względu na dobro ogółu zachowali tę sprawę
w tajemnicy. Wtedy Hugh spojrzał na pomost i zobaczył moją łódź. Widziałem, że zaczyna
coś podejrzewać, że zastanawia się, dlaczego przypłynąłem łodzią. Pod płaszczem miałem
broń. Ta sama marka i model jak jego służbowy pistolet. Strzeliłem, zanim Hugh zdążył się
obrócić. Twoja matka wrzasnęła i rzuciła się na mnie. Ją też zastrzeliłem. Wszystko to trwało
zaledwie parę sekund.
Irene chciała zrobić to samo co jej matka. Rzucić się na Victora Webba i rozerwać go
na strzępy. Ale wiedziała, że jeśli ruszy w jego stronę, zastrzeli ją, nim zdoła dosięgnąć jego
twarzy.
Spojrzała na broń w jego ręce.
- Zabicie mnie nie załatwi sprawy. Ryland i tak jest skończony.
- Myślisz, że o tym nie wiem? Przez ciebie straciłem syna. Ale mam jeszcze jednego. I
mam plan.
- Nie ruszaj się, Webb! Głos Luke'a poniósł się echem po tafli jeziora. Victor Webb,
kompletnie zaskoczony, znieruchomiał.
Luke wyłonił się z cienia spod bocznej ściany domu. Poruszał się z lekkością
drapieżnika mającego duże doświadczenie w dopadaniu zdobyczy. W ręce trzymał pistolet.
Tuż za nim szedł Sam McPherson, również uzbrojony.
Webb ocknął się ze swoistego transu. Odwrócił głowę i zobaczył zbliżających się
mężczyzn.
- Głupcy - powiedział. Jeśli strzelicie do mnie, traficie Irene. Miał rację, uświadomiła
sobie Irene. Victor stał bezpośrednio przed nią na wąskim pomoście. Gdyby zaczęły latać
kule, trzeba by cudu, żeby nie została trafiona.
- Poddaj się, Webb. Luke zbliżał się powoli do pomostu. To już koniec. Wszyscy o
tym wiemy.
- Koniec będzie wtedy, kiedy ja tak zdecyduję, Danner. Rzucił się w stronę Irene,
chcąc złapać ją za ramię. Uświadomiła sobie, że chce jej użyć jako tarczy i zakładniczki.
Rzuciła torbę na pomost i skoczyła do tyłu, do jeziora. Ostatnią rzeczą, jaką widziała
przed zanurzeniem się był Victor Webb celujący w Luke'a.
Zimna woda zamknęła się nad nią, wygłuszając odgłosy wystrzałów.
Instynktownie płynęła jak najdalej od pomostu. Płynęła pod wodą, trzymając się linii
brzegu. Bardzo ciążył jej płaszcz i buty, ale nie ustawała.
Kiedy nie mogła dłużej wstrzymywać oddechu, wynurzyła się na powierzchnię.
Łapczywie chwytając powietrze, odwróciła się, żeby spojrzeć za siebie. Na pomoście stał
Luke. Za jego plecami Sam McPherson kucał obok Victora Webba, który leżał zwinięty na
deskach.
Luke zauważył ją i uniósł rękę.
- Wszystko w porządku? zawołał.
- Tak. - Stanęła i powoli brnęła przez płyciznę. Mokre ubrania przylgnęły do jej ciała,
a zimne powietrze przeszywało ją niczym ostrze noża.
Luke zdjął wiatrówkę i ruszy! w jej stronę. Gdy się spotkali, ściągnął z niej
nasiąknięty wodą trencz, opatulając w zamian kurtką.
- Nieźle mnie wystraszyłaś - powiedział, przytulając ją. - Kiedy nie odebrałaś telefonu,
trochę spanikowałem.
- Boże, Luke. Jeszcze nigdy nie ucieszyłam się aż tak bardzo na czyjś widok. -
Przywarła do niego. Czy Webb nie żyje?
- Jeszcze żyje - Poprowadził Irene na pomost, gdzie Sam swoją koszulą próbował
zatamować krew wypływającą z brzucha Webba.
- Wezwałem karetkę - powiedział bezbarwnym głosem.
- Nic wam się nic stało? - zapytała Irene, przyglądając się po kolei Luke'owi i
Samowi.
Zanim któryś zdążył odpowiedzieć, Victor Webb jęknął, z trudem otworzył oczy i
spojrzał na Sama.
- Synu wyszeptał.
- Rylanda tu nie ma odpowiedział Sam lodowato.
- Jesteś moim synem. Wiesz o tym. Posłuchaj mnie. To, co się tutaj stało. .. To będzie
nasze słowo przeciwko ich. Spojrzał na Luke'a i Irene i skrzywił się z bólu i nienawiści. Oni
to obcy, ty stanowisz prawo w Dunsley, a ja nazywam się Victor Webb. Miejscowi kupią
wszystko, co im powiemy.
- Przykro mi, ale tak nie będzie. Sam wstał powoli.
- Jesteśmy rodziną, do cho... - Victor urwał, krztusząc się krwią. Rodzina musi dbać o
swoje interesy.
- Dbam o swoje interesy odparł cicho Sam. - Aresztuję człowieka, który zamordował
moją bratanicą.
- Pamela była tanią dziwką. Posłuchaj mnie, Sam. Mam plan. Zajmiesz miejsce
Rylanda. Oczywiście będziesz musiał zacząć od czegoś małego. Na początek urząd stanowy,
ale szybko umocnimy twoją pozycję. Nikt poza Dunsley nie wie, że jesteś Webbem. Będziesz
bohaterskim szeryfem z małego miasteczka, który pomógł zdemaskować senatora USA.
Wyborcy cię pokochają. Ale najpierw musisz pomóc mi posprzątać ten bałagan.
- Muszę zająć się wypełnianiem moich obowiązków służbowych. Gdyby Bob
Thornhill wypełnia! przed laty swoje, Pamela nadal by żyła. - Sam wyjął z tylnej kieszeni
kartkę. - Masz prawo zachować milczenie...
- Zamknij się, niewdzięczny draniu! - wrzasnął Victor. - To mnie wszyscy uwierzą.
Nazywam się Victor Webb.
- Ma pan rację, panie Webb. - Irene podniosła torbę i wyjęła z niej dyktafon, który
włączyła, gdy udawała, że nie może znaleźć telefonu. - Tym słowom na pewno wszyscy
uwierzą.
Przewinęła taśmę. Nie było wątpliwości, że został na niej uwieczniony ostry, wściekły
głos Webba.
ROZDZIAŁ 48
Wieczorem po późnej kolacji wyszli na ganek i stali, przyglądając się jezioru.
Powietrze było chłodne i rześkie, a księżyc rzucał smugi srebrzystego światła na ciemną taflę.
Irene postawiła kołnierz płaszcza i oparła się o Luke'a, szukając ciepła. Objął ją,
przyciągając do swojego boku.
- Kiedy usuną kulę z ciała Victora Webba, ustalą, że została wystrzelona z twojej
broni, prawda? zapytała.
- Tak.
- Sam strzelał?
- Nie. - Milczał chwilę. - To musiałoby być cholernie trudne strzelić do własnego ojca.
- Nawet jeśli ten ojciec jest sukinsynem i mordercą.
- Nawet. Wzdrygnęła się.
- Cieszę się, że byłeś po południu z Samem. Gdyby nie to, nie stałabym teraz tutaj.
- Nie myśl o tym, co się mogło stać. Myśl o tym, co się naprawdę wydarzyło. Objęła
go w pasie. - Uratowałeś mi życie.
- Bardzo mi w tym pomogłaś. - Pochylił głowę i musnął ustami jej czoło. - Gdybyś nie
skoczyła z tego pomostu do jeziora...
- Nie myśl o tym, co się mogło stać.
- Okay, wystarczy dyskusji o tym, co było. - Spojrzał jej w twarz. - Nie masz nic
przeciwko, żebyśmy porozmawiali o przyszłości?
Przepełniła ją radość.
- Nie.
- Myślę o tym, żeby sprzedać motel.
- Co będziesz robić? Słyszałem, że Glaston Cove to całkiem miłe miasteczko. Mają
bardzo aktywną radę miejską i świetną małą gazetę.
- I bardzo malownicze. Przycupnięte na klifach, skąd rozciąga się wspaniały widok na
uroczą zatoczkę. Idealne miejsce dla pisarza, jeśli chcesz znać moje zdanie.
Przeczesał palcami jej włosy.
- Mówiłem ci, że zakochałem się w tobie już tego dnia, kiedy weszłaś do recepcji i
zapytałaś, czy mamy room service?
- Wydawało mi się, że mówiłeś, że chciałeś kochać się ze mną od pierwszej chwili,
kiedy mnie zobaczyłeś.
- To też.
- O ile pamiętam, poinformowałeś mnie, że zamiarem kierownictwa Wschodu Słońca
nad Jeziorem jest zapewnienie gościom możliwości posmakowania prostoty życia. Zero
telewizji, żadnego basenu czy przyrządów do ćwiczeń, nie wspominając już o room service.
Przerwał jej, kładąc opuszki palców na jej wargach.
- Ale musisz przyznać, że tutejsze kierownictwo zapewniło atrakcje innego typu, które
nie są powszechnie dostępne nawet w pięciogwiazdkowych hotelach. Uśmiechnęła się i
pocałowała go delikatnie w usta.
- To prawda.
- Kierownictwo podtrzymuje swoją gotowość do dalszego zapewniania rzeczonych
atrakcji.
- Nawet w sytuacji, kiedy kierownictwo sprzedaje ośrodek? Tak.
- Jak myślisz, czy kierownictwo długo będzie zainteresowane zapewnianiem tych
atrakcji?
- Przez resztę życia - powiedział z przekonaniem. Wiem, że trochę cię poganiam,
skarbie, ale czuję, jakbym szukał cię od bardzo, bardzo dawna. Kocham cię. Zawsze będę cię
kochać. Jeszcze nigdy w życiu nie byłem czegoś tak pewien. I nie chcę tracić ani minuty
więcej.
- Nic tylko ty czekałeś na przyszłość odparła. - Kocham cię, Luke.
Długo później poruszyła się obok niego w ciepłym łóżku.
- Naprawdę chcesz sprzedać motel?
- Tak. - Może być ciężko znaleźć kupca, zwłaszcza o tej porze roku. - Już znalazłem.
- Naprawdę? Kogo? - Maxine. - Luke, to wspaniały pomysł. Ale jej na to nie stać.
Przekręcił się na bok i przyciągnął ją do siebie. - Coś wymyślimy.
ROZDZIAŁ 49
Siedemnaście lat temu spędziłem bardzo dużo czasu na przekonywaniu samego siebie,
że nie ma żadnego związku między moim cholernym telefonem do Victora Webba a śmiercią
twoich rodziców, Irene powiedział Sam apatycznie. - Całkiem nieźle mi z tym poszło.
Luke odwrócił się od okna, żeby zobaczyć reakcję Irene. Nie był zaskoczony, widząc
na jej twarzy smutek i współczucie.
Minęły dwa dni od konfrontacji z Victorem na pomoście. W ciągu tych czterdziestu
ośmiu godzin w Irene zaszły pewne subtelne zmiany. Chyba przestała postrzegać Dunsley w
samych ciemnych kolorach, pomyślał. Osłabła też rezerwa, z jaką podchodziła do większości
miejscowych.
- Rozumiem, Sam - powiedziała łagodnie. McPherson splótł dłonie na blacie biurka.
- Później, kiedy zaczęły krążyć pogłoski, że twoja mama miała romans, wmówiłem
sobie, że to faktycznie mogło doprowadzić twojego tatę do szaleństwa. Wiedziałem, że ty i
Elizabeth byłyście dla niego całym światem.
- To Victor Webb musiał rozpuścić te plotki - powiedziała Irene. Sam skinął głową.
- Muszę przyznać, że nie było mi łatwo, gdy odkryłem, że zostały zniszczone akta
sprawy. W głębi duszy wiedziałem, że to Bob Thornhill stoi za tym rzekomym wypadkiem
przy pracy.
- Przysługa dla Victora - orzekła Irene.
- To nie była przysługa. - Luke stanął za nią i położył jej dłonie na ramionach. -
Thornhill spłacał swój dług. Jak wielu mieszkańców tego miasta, był coś winien Victorowi
Webbowi. To przecież Webb płacił za leczenie jego żony.
Sam wypuścił głośno powietrze.
- Cholera, nawet gdybym spróbował zabrać się za tę sprawę po objęciu funkcji
szeryfa, przyglądałbym się nie temu członkowi rodziny. Ilekroć pozwalałem sobie na
spekulacje, kto mógł zamordować Stensonów, zawsze dochodziłem do wniosku, że głównym
podejrzanym jest Ryland.
- Ale to do Victora wtedy dzwoniłeś - przypomniał mu Luke.
- Rzecz w tym, że nigdy go nie podejrzewałem. - Sam rozplótł dłonie i szeroko je
rozłożył. - Nigdy mnie nie uznał, ale i tak był moim ojcem.
- Owszem - szepnęła Irene.
- Przypuszczałem - podjął Sam - że po moim telefonie Victor skontaktował się z
Rylandem, żeby skonfrontować się z nim w sprawie oskarżeń o kazirodztwo, a Ryland
przyjechał do Dunsley, chcąc pozbyć się Stensonów, zanim wybuchnie skandal. Dalej z
moimi teoriami nie wybiegałem. Po prostu wolałem się w to nie zapuszczać.
Luke spojrzał na niego.
- Założę się, że Bob Thornhill również się do tego nie palił.
- Zgadza się - przyznał Sam. - Był moim nowym szefem i miał za sobą długoletnie
doświadczenie. Ja miałem wtedy dwadzieścia trzy lata i było to pierwsze zabójstwo, z jakim
miałem do czynienia. Kiedy Thornhill uznał, że było to morderstwo połączone z
samobójstwem i zamknął sprawę, chętnie na to przystałem.
- Jako nowy szef policji Thornhill nie miał problemu z zamknięciem dochodzenia
powiedziała Irene.
- Nie, żeby ktoś z mieszkańców coś podejrzewał - odparł Sam. Irene przyglądała mu
się. Zadzwoniłeś do Victora, bo byłeś pewien, że Pamela kłamie, prawda? Sam skinął głową.
- Wiedziałem, że Pamela była zła na ojca za to, że umieścił ją w tej szkole z
internatem. Myślałam, że chce się na nim odegrać, i dlatego wymyśliła bajeczkę o
kazirodztwie.
- A co z kasetą? Myślałeś, że ją sfabrykowała?
- Nie wiedziałem, co było na tej kasecie. Nie powiedziała mi. Powtarzała tylko, że to
coś złego. Pomyślałem, że może nakryła Rylanda na seksie z kimś z Dunsley albo coś
takiego. Wtedy byłem bardzo naiwny. Zwyczajnie nie mogłem uwierzyć, że mój starszy brat
wykorzystywał seksualnie swoją córkę. No i zadzwoniłem do Victora.
- Co ci powiedział? - zapytała Irene.
- Powiedział, że się wszystkim zajmie, jak zwykle, kiedy pojawiał się jakiś problem w
rodzinie. I przypomniał mi, jak zawsze troszczył się o moją matkę. - Przymknął oczy na kilka
sekund, a potem spojrzał na Irene. - Tamtego dnia był w swoim sklepie w San Francisco.
Zaledwie dwie godziny jazdy stąd.
Zapadło ciężkie milczenie. Luke ścisnął mocno ramiona Irene, żeby dodać jej siły, a
potem wrócił do okna.
- Za każdym razem, kiedy przyjeżdżał do Dunsley, żeby mordować, używał pontonu z
przyczepnym silnikiem powiedział. Wodował go w jakiejś wyludnionej części jeziora. W ten
sposób odpadało ryzyko, że ktoś zobaczy, jak wjeżdża lub wyjeżdża z miasta. A w przypadku
zabójstwa Hoyta Egana niczym nie musiał się przejmować. Żaden z sąsiadów Egana go nie
znał. A Hoyt sam otworzył mu drzwi.
- Tak jak Pamela i moi rodzice - szepnęła Irene. - Mogę się założyć, że użył
narkotyków, żeby zabić matkę Pameli - powiedział Sam. Kiedy postanowił pozbyć się
Pameli, musiał działać szybko. I pewnie doszedł do wniosku, że najlepiej będzie skorzystać z
tej samej metody. Jakby nie było, już sprawdzonej.
Pewność w jego głosie sprawiła, że Luke się odwrócił. - Znalazłeś jakieś dowody'?
- Dziś rano znalazłem w schowku mojego SUV - a zużytą strzykawkę. Wysłałem ją do
laboratorium. Spodziewam się, że odkryją, czego użył Victor do zabicia Pameli. Irene uniosła
brwi.
- A skoro już mowa o twoim samochodzie. Jaki powód podał Victor, kiedy chciał go
pożyczyć?
- W ogóle mnie o to nie pytał odparł Sam. - Po prostu ukradł go, kiedy byłem w pracy.
Później zadzwonił do mnie szeryf z Kirbyville i powiedział, że znaleźli mój samochód
porzucony w pobliżu Ventana Estates. Doszliśmy do wniosku, że pewnie buchnęły go jakieś
małolaty, które chciały się zabawić.
- Victor musiał być zdesperowany, skoro użył twojego samochodu - powiedziała
Irene. - Przecież istniało ryzyko, że ktoś go zobaczy przy wjeździe do miasta albo kiedy
będzie wykradać SUV - a z twojego garażu.
- Wiele nie ryzykował. Sam wzruszył ramionami. Pewnie przyjechał starą drogą przez
las. Pamiętajcie, że polował w tych lasach przez całe swoje życie. Znał te tereny jak własną
kieszeń.
- Ale to i tak dziwne, że użył twojego samochodu upierała się Irene. - Dlaczego nie
skorzystał ze swojego? Albo wypożyczonego? I dlaczego zostawił tę strzykawkę w schowku?
- Bo wiedział, że zaczyna robić się gorąco - powiedział spokojnie Luke. - Zdał sobie
sprawę, że istnieje coraz większe ryzyko, że sytuacja wymknie się spod kontroli. Gdyby tak
się miało faktycznie zdarzyć, chciał mieć w odwodzie kozła ofiarnego.
Irene spojrzała na Sama.
- Ciebie - szepnęła.
- Tak, mnie - potwierdził. - Wrabiał mnie. Tak na wszelki wypadek. Żadne nie
odzywało się przez chwilę. W końcu Sam utkwił w Irene znużony wzrok.
- Twój tata słyszał plotkę, że jestem synem Victora Webba. Rozmawiał ze mną o tym.
- Kiedy? - zapytała Irene.
- Pewnej nocy, gdy znalazł mnie, jak oddawałem się swojemu ulubionemu hobby,
czyli upijałem się u Harry'ego. To było tuż po śmierci mamy. Nie radziłem sobie zbyt dobrze.
Wsadził mnie do swojego wozu i zabrał na przejażdżkę. I porozmawiał ze mną.
- Co powiedział? - Powiedział, że ostatecznie to nie jest ważne, kto jest twoim ojcem.
Że wcześniej czy później każdy człowiek musi wziąć odpowiedzialność za swoje życie, musi
zdecydować, jaką chce być osobą. Tydzień później zaproponował mi pracę w policji, pod
warunkiem że nigdy nie przyjdę do pracy pijany i nie będę pić na służbie. Zgodziłem się.
Wiem, że pewnie niewiele to dla ciebie znaczy, Irene, ale przez te wszystkie lata nie
złamałem danego mu słowa.
- Owszem, znaczy. - Irene wyciągnęła rękę i dotknęła jego dłoni. - Byłoby to ważne
dla taty, więc jest ważne i dla mnie. - Podniosła się. - Wiesz, dobrze pamiętam tamten
wieczór, kiedy przy kolacji tata powiedział mamie, że cię zatrudnił. Powiedział, że masz
wszystko, co potrzeba, żeby być dobrym gliniarzem.
- Hugh Stenson naprawdę tak powiedział?
- Tak. - Uśmiechnęła się. - Wiesz, mój ojciec doskonale znał się na ludziach.
Sam patrzył na nią z miną człowieka, któremu lekarz właśnie oznajmił, że wyniki
badań okazały się pomyślne.
- Dzięki - szepnął ochryple. Dzięki.
Po ich wyjściu długo siedział przy biurku. Przez całe życie czuł się jak zamknięty w
klatce. Ale przed chwilą Irene otworzyła mu drzwi. On musiał tylko przez nie wyjść.
Mimo to, jak każda istota, której los się nagle odmienił, wahał się. Musiał oswoić się z
myślą o rozpoczęciu nowego życia w trochę innym świecie.
Kiedy uznał, że jest już gotowy, otworzył szufladę i wyjął z niej książkę telefoniczną
Dunsley. Kartkował ją chwilę, w końcu znalazł szukane nazwisko.
Wybrał numer szybkimi, zdecydowanymi ruchami.
Odebrała już po pierwszym sygnale.
- Sam z tej strony - powiedział. - Sam McPherson.
- Och, witaj, Sam. - W jej głosie słychać było zaskoczenie, ale daleka była od
niezadowolenia.
- Właśnie się zastanawiałem, czy któregoś dnia w tym tygodniu nie zjadłabyś ze mną
kolacji - powiedział, przygotowując się na odmowę. - Moglibyśmy pojechać do Kirbyville.
To znaczy jeśli możesz się wyrwać. I jeśli nie masz jakichś innych planów. Zdaję sobie
sprawę, że masz sporo zajęć.
- Chętnie zjem z tobą kolację, Sam - odparła Maxine.
ROZDZIAŁ 50
- Słyszałem, że ten bydlak Victor Webb, zmarł w wyniku komplikacji pooperacyjnych
- powiedział Hackett.
- Żadna strata, jeśli o mnie chodzi. - Luke siedział rozparty w fotelu w jego biurze. -
Facet zamordował pięć osób, o których nam wiadomo. A nie byłbym zaskoczony, gdyby
okazało się, że była jeszcze jedna ofiara.
- Kto?
- Bob Thornhill, człowiek, który zajął miejsce ojca Irene i przez parę miesięcy
sprawował urząd szeryfa. Okoliczności towarzyszące jego śmierci są dość podejrzane. Mam
przeczucie, że Webb zabił go po tym, jak się upewnił, że wszystkie dowody i cała
dokumentacja w sprawie śmierci Stensonów zostały zniszczone.
- Najpierw go wykorzystał, a potem się pozbył. - Hackett pokręcił głową. Victor Webb
musiał być kompletnym socjopatą.
- Dziękuję mojej szczęśliwej gwieździe, że nie zorientował się wcześniej, że Irene
może stanowić problem. Ale i tak niewiele brakowało. Gdyby nie powiedziała Maxine i
Tuckerowi, gdzie się wybierała tamtego popołudnia, kiedy dopadł ją Webb...
- Ale im powiedziała przerwał mu Hackett. A ty ją uratowałeś. Nie trać czasu na
rozmyślanie, co by było, gdyby.
Luke uśmiechnął się.
- Wiesz co, to dobra rada. Zdaje się, że ją przyjmę. Dzięki.
- Nie ma sprawy. Słuchaj, słyszałem coś, że sprzedajesz motel?
- Jutro podpisuję dokumenty. Hackett ściągnął brwi z niepokojem.
- Dlaczego? Nie zrozum mnie źle, nikt z rodziny nie zakładał, że wytrzymasz długo w
tym biznesie, ale wydaje się, że to bardzo nagła decyzja.
- Kolejny z moich nieprzewidywalnych zwrotów życiowych, to chcesz powiedzieć? -
Luke pokiwał głową. - Pewnie rzeczywiście tak to wygląda. Ale prawda jest taka, że zawsze
traktowałem ten motel tylko jako coś tymczasowego. Po prostu potrzebowałem na parę
miesięcy spokojnego miejsca, gdzie mógłbym pracować nad książką.
Hackett patrzył na niego zdezorientowany.
- Piszesz książkę?
- Pracuję nad nią już od jakiegoś czasu. Jeszcze miesiąc i skończę. Hackett położył
dłonie na biurku.
- Ale dlaczego nikomu o tym nie powiedziałeś, do cholery?
- Cóż, wspominałem przecież staruszkowi, że trochę piszę.
- Trochę piszę to nie to samo co piszę książkę, na litość boską.
- Odpuść sobie. Wszyscy myślą, że mam problem z przystosowaniem się do
prawdziwego świata. Bez urazy, ale doszedłem do wniosku, że lepiej nie dawać wam więcej
powodów do myślenia, że staję się kompletnym dziwakiem. - Luke wzruszył ramionami. -
Poza tym nie wiedziałem, czy uda mi się skończyć to cholerstwo. No, ale w końcu meta jest
w zasięgu wzroku.
Hackett był bardzo zaciekawiony.
- Sprzedałeś już tę książkę?
- Jeszcze nie. Ale mam agentkę, której podobają się pierwsze rozdziały i uważa, że
uda się nam ją sprzedać, jeśli reszta będzie równie dobra. Hackett zastanawiał się chwilę.
- Powiedz, dlaczego wyprowadzasz się z Dunsley? - spytał.
- Między innymi dlatego, że okazało się, że wcale nie jest tam tak cicho i spokojnie,
jak to sobie wyobrażałem. Pomyślałem, że spróbuję w innym mieście.
- Jakim mieście? - Glaston Cove. Hackett nagle zrozumiał. Widać to było w jego
oczach. - Chodzi o Irene, prawda?
- Tak, chodzi o Irene.
- Wiesz? Myślę, że to będzie odpowiednia kobieta dla ciebie. Właśnie kogoś takiego
potrzebujesz.
- Też tak sądzę powiedział Luke. A skoro już jesteśmy przy temacie moich dziwactw,
chciałbym coś wyjaśnić. Zaszło poważne nieporozumienie odnośnie wydarzeń tamtego
weekendu, kiedy Katy i ja wyjechaliśmy razem. Z twarzy Hacketta zniknął uśmiech.
- Słyszałem, że nic się nie wydarzyło, z powodu, hm, twojego problemu.
- To tylko pół prawdy.
- Tylko pół?
- Owszem, nic się nie wydarzyło. Ale prawdziwym powodem było to, że Katy i ja w
końcu się opamiętaliśmy i uświadomiliśmy sobie, że choć zawsze będziemy sobie bliscy,
nigdy się w sobie nie zakochamy.
- Ale była w tobie zadurzona jako nastolatka. No właśnie, zadurzona. Trwało to jakieś
pięć sekund, o ile dobrze pamiętam. Jestem dla niej o wiele za stary, czy też ona o wiele dla
mnie za młoda.
- Zgodziła się za ciebie wyjść - powiedział Hackett.
- Nie miej do mnie o to pretensji. To była twoja wina.
- Moja wina?
- Twoja, staruszka i całej rodziny. Katy zgodziła się na zaręczyny, żeby uniknąć
poczucia winy. Zdołaliście ją przekonać, że jestem emocjonalnym wrakiem, który może się
załamać, jeśli najdrobniejsza rzecz pójdzie nie tak. Bała się, że jeśli mnie odrzuci, mogę pójść
w ślady mojej matki.
Hackett był zbulwersowany.
- Przysięgam, nigdy nie było naszym zamiarem, żeby uznała, że jeśli zrobisz coś
takiego, to ona będzie za to odpowiedzialna.
- Ale tak to się właśnie skończyło.
- A niech to. - Hackett skulił się lekko, jakby właśnie oberwał. Zaraz się jednak
wyprostował. - Naprawdę nie kochasz Katy?
Luke wstał.
- Nie. I jest pewne, że ona nie kocha mnie. - Czekaj no. Skoro nie byłeś w niej
zakochany, to dlaczego w ogóle zaproponowałeś jej małżeństwo?
Luke podszedł do drzwi.
- Zawarcie małżeństwa było częścią mojej strategii. Była to jedna z rzeczy, które - jak
mi się wydawało muszę zrobić, żeby znowu poczuć się normalnie.
Otworzył drzwi.
Hackett był już na nogach, okrążając biurko.
- Luke, zaczekaj. Luke odwrócił głowę, uśmiechając się.
- W porządku, Hack. Po prostu wyszło na to, że obrałem zły kierunek. Cała sztuczka z
radzeniem sobie z prawdziwym życiem polega na tym, żeby zaakceptować fakt, że nie zawsze
można wrócić ze wszystkim do normy. Wyszedł na korytarz i zamknął za sobą drzwi.
Przez kilka sekund Hackett stał nieruchomo, rozkoszując się niesamowitym uczuciem,
które go przepełniło. Czuł się, jakby z pleców spadł mu wielki ciężar.
Rzucił się do drzwi, otworzył je z szarpnięciem i poszedł szybkim krokiem do działu
public relations.
Zza rogu wyłonił się Jason z kawałkiem niedojedzonej pizzy w dłoni.
- Co jest? Hackett nawet się nie zatrzymał.
- Zamierzam umówić się na randkę. Życz mi powodzenia. Jason uśmiechnął się
szeroko.
- Zapowiada się niezła zabawa. Mogę popatrzeć? - Lepiej zajmij się swoją pizzą.
Wszedł przez otwarte drzwi do piarowców. Katy siedziała za biurkiem i rozmawiała
przez telefon. Rozszerzyła oczy ze zdziwienia, kiedy go zobaczyła.
- Zaraz do pana oddzwonię, panie Perkins powiedziała szybko. Odłożyła słuchawkę i
spojrzała na Hacketta. - Coś się stało?
- Nic się nie stało. - Pochylił się i porwał ją z krzesła. Po prostu dziś jest cudowny
dzień.
Roześmiała się, zdezorientowana, ale zachwycona.
- W jakim sensie cudowny?
- Luke właśnie mi powiedział, że cię nie kocha. Powiedział, że nigdy nie był w tobie
zakochany, tak samo jak ty nie byłaś zakochana w nim, i że to było prawdziwym powodem,
dla którego nic się nie wydarzyło podczas waszego wspólnego wyjazdu. Znieruchomiała.
- Tak powiedział?
- Owszem. Możesz to potwierdzić? Przełknęła ciężko ślinę.
- Z całą pewnością mogę potwierdzić, że nie jestem w nim zakochana.
- Zapewnił mnie również, że niezależnie od obaw staruszka i doktor Van Dyke, nie ma
najmniejszego ryzyka, że zrobi sobie jakąś krzywdę. I wiesz co? Ja mu wierzę. Luke potrafi
być uparty, ciężki we współżyciu i nieprzewidywalny, ale jeszcze nigdy mnie nie okłamał.
- Słuszna uwaga - powiedział Jason z ustami pełnymi pizzy. - Może powinniśmy byli
go słuchać, kiedy powtarzał, że nie mamy powodów martwić się o niego.
Twarz Katy rozświetliła nadzieja.
- Czy to oznacza, że naprawdę nie musimy dłużej martwić się o Luke'a?
- Luke sam potrafi o siebie zadbać - powiedział Hackett. - Co więcej, nawet jeśli
wpakuje się w jakieś kłopoty, teraz ma kogoś, do kogo może zwrócić się po wsparcie.
- Domyślam się, że chodzi o Irene - wtrącił Jason.
- Dobrze się domyślasz. - Hackett nie odrywał wzroku od Katy. Wiedział, że za chwilę
zdecyduje się jego cała przyszłość. - Czy zjesz dziś ze mną kolację? W jakimś przytulnym
miejscu. Tylko my dwoje.
Zarzuciła mu ręce na szyję. Jej uśmiech rozjaśnił cały pokój.
- Bardzo bym chciała. I mam nawet świetny pomysł, gdzie moglibyśmy pójść.
- Jestem otwarty na propozycje.
- Do mnie - powiedziała.
- Jak mówiłem, to cudowny dzień. Przyciągnął ją do siebie i pocałował.
- Cholerka, to wyjaśnia parę rzeczy - mruknął Jason. - Najwyraźniej mieliśmy tu
poważną awarię w przepływie informacji pomiędzy kierownictwem a działem PR. Cieszę się,
że to zostało naprawione. A teraz, jeśli nie macie nic przeciwko, pójdę zjeść jeszcze trochę
pizzy.
Hackett zignorował go. Tak samo Katy.
EPILOG
- Wiesz powiedziała Irene - twój ojciec wygląda teraz młodziej niż w poprzednie
urodziny. Patrzyła przez zatłoczoną salę w miejsce, gdzie John, Vicki i Gordon rozmawiali z
jakimiś gośćmi. Luke poszedł wzrokiem za jej spojrzeniem. Był rozbawiony.
- Pewnie dlatego, że nie musi się już o mnie martwić. Słyszałem, że stres może
naprawdę postarzyć.
- Myślałam, że był szczęśliwy, kiedy przyjechał na nasze wesele, ale w takim razie
dziś jest jeszcze szczęśliwszy.
Luke uśmiechnął się szeroko.
- To dlatego, że nie może się doczekać pierwszego wnuka. Przypuszczam, że już snuje
plany, jak wprowadzić dzieciaka w interesy.
Instynktownie dotknęła brzucha, odrobinę zdumiona, że nie emanuje równie jasnym
światłem jak któraś z jej latarek.
- Wydaje mi się, że niedługo John i Gordon będą mieć na głowie więcej wnucząt.
Katy powiedziała mi, że ona i Hackett chcą jak najszybciej założyć rodzinę.
- Cholerka - mruknął Jason, pojawiając się u jej boku. - W takim tempie to się tu
wkrótce zaroi od małych szkodników.
- Kolej na ciebie, braciszku - powiedział Luke.
- Wszystko w swoim czasie - odparł Jason, przeżuwając tartinkę. - Życie jest jak
produkcja dobrego wina. Nie można się spieszyć, bo umkną ci niuanse.
- No, no - roześmiał się Luke. Tylko posłuchajcie Pana Filozofa. Jason radośnie
wyszczerzył zęby.
- Tak, też uważam, że to było niezłe. A skoro już jesteśmy w tym temacie, to kiedy
ukaże się twoja książka?
- W przyszłym miesiącu - odpowiedziała Irene, nim Luke zdążył otworzyć usta. Nie
była w stanie pohamować podniecenia. - Wydawcy mówią, że zamówienia w przedsprzedaży
osiągnęły bardzo dobre wyniki. Uważają, że Myślenie strategiczne trafi nie tylko do ludzi,
którzy czytają książki o tematyce militarnej i biznesowej, ale może też znaleźć odbiorców na
rynku ogólnym. Z tłumu wyłonili się Hackett i Katy.
- No to nieźle powiedział Hackett. - Wygląda na to, że znalazłeś nową drogę kariery.
- Wprawdzie omija mnie wiele atrakcji, jakie towarzyszyły prowadzeniu motelu
odrzekł Luke ale to zajęcie bardziej mi odpowiada. A najlepsze w tym wszystkim jest to, że
mogę pracować w domu.
- To świetnie się składa dodała Irene - bo Luke będzie znakomitym ojcem.
Jason skinął głową z udawaną powagą.
- Jak to dobrze, bracie, że uporałeś się ze swoim małym problemem dysfunkcji erekcji.
- Wiesz - odparł Luke zważywszy na wszystkie maluchy, które szykują się do
przyjścia na świat w tej rodzinie, wcale nie jesteś taki znowu niezastąpiony.
Irene i Katy wybuchnęły śmiechem. Luke, Hackett i Jason wymienili rozbawione
uśmiechy.
Na drugim końcu sali John, Gordon i Vicki odwrócili głowy, żeby na nich spojrzeć.
Twarze obu mężczyzn promieniowały dumą i satysfakcją. Vicki obdarzyła Irene
porozumiewawczym uśmiechem, a nim odwróciła się z powrotem do swoich gości, puściła do
niej oczko.
Irene zalała fala radości, beztroskiej i pełnej obietnic. Luke przyciągnął ją do siebie i
pocałował w usta.
- O czym myślisz? spytał łagodnie.
- Myślę o tym, jak wspaniale mieć rodzinę.