«Wszystko dla pań»
FERN
MICHAELS
PEŁNIA ŻYCIA
Przekład
Ewa Westwalewicz-Mogilska
AMBER
1
Łagodne odgłosy nocy i chłodny szept lekkiego wiatru sprawiły, że
w końcu przymknęła powieki i zapadła w drzemkę. Na czarnym niebie
lśniły gwiazdy, a pyzaty srebrzysty księżyc spoglądał na ziemię niczym
samotny wartownik, stojący na straży kochanków wśród magicznej ciszy
pogrążonej w ciemności pustyni.
Morganna leżała, nasłuchując powolnego, równomiernego oddechu
śpiącego obok niej mężczyzny o ciemnych oczach i kruczoczarnych wło
sach. Od czasu do czasu delikatnie dotykała jego chłodnej skóry, aby się
upewnić, że to nie sen. Był jej, tylko jej, na zawsze. Nie odbierze jej go nic
i nikt prócz śmierci.
Poruszył się i wyciągnął muskularne ramię, aby przygarnąć ją do siebie.
Westchnęła z zadowoleniem, kładąc ciemną głowę na jego szerokiej piersi.
Czuła na policzku miękki dotyk porastających ją włosów. Jego ramiona wzmoc
niły uścisk i Morganna przywarła bliżej, szepcząc czułe słowa. Poczuła piesz
czotę ciepłych ust na nagim barku i usłyszała, jak mąż cicho szepcze jej imię.
- Morganna. Morganna.
- Cśśś - położyła mu palce na wargach, a on zwrócił ku niej głowę
i przycisnął usta do jej pachnącego świeżością nadgarstka. Skóra Mor-
ganny była gładka i ciepła; nawet przez sen natrafił na to miejsce, gdzie
w spokojnym rytmie pulsowała krew.
- Jestem przy tobie. Zawsze będę- wyszeptała. - Śpij, kochanie. -
Słysząc, jak wypowiada jej imię, powróciła pamięcią do chwili, kiedy
przed kilku godzinami się kochali.
5
Ten tekst zawierał wszystko. Słowa, które padły, emocje, które prze-
żyła. Trochę jej własnej krwi, mnóstwo potu i o wiele za dużo łez. Redak- ,
tor będzie zadowolony, wydawca uzna, że to chodliwy towar, a agent bę
dzie udawał zachwyt, gdyż otrzyma hojną zapłatę z góry. Czytelnicy nie
zawiodą się, bo temat jest taki, jak w każdej powieści Rity Bellamy. Mi
łość. Namiętność. Romans.
-. Tylko ja jestem zawiedziona - mruknęła gorzko. Spojrzała na ostat
nią stronę, tkwiącą jeszcze w elektrycznej maszynie do pisania. Niezłe. Dwa
naście lat temu wystartowała, pisząc ponure gotyckie opowiadania, potem
przeszła do powieści historycznych, które zyskały w kraju spory rozgłos,
by stopniowo stać się najlepiej sprzedającą się autorką książek z serdusz
kiem na okładce. Istniała opinia, że powieści Rity Bellamy dotykają duszy.
Rita zdawała sobie sprawę, że czytelnicy zastanawiają się, jaką kobietą jest
ich ulubiona powieściopisarka, jakich zmysłowych rozkoszy zaznała, jakie
niezwykłe, uczuciowe wzloty były jej udziałem. Tylko ona sama wiedziała,
że jej życie było i jest puste, a dusza pozostała nietknięta.
Gwałtownie wyszarpnęła kartkę z maszyny. Wszystko to blaga, farsa,
cała ta pisanina, która zastępuje jej życie. No cóż, jeszcze sześć rozdziałów
i Raj namiętności zostanie skończony. Za dwa tygodnie upływa termin. Rita
jest profesjonalistką; zdąży na czas. Nie może sprawić zawodu wydawcy,
agentowi i czytelnikom. Kogo obchodzi, że sprawia zawód samej sobie?
Ukończyła scenę miłosną, ma więc prawo do chwili odpoczynku. Musi
strząsnąć z siebie to cudze życie, które sama wykreowała. Potem wróci do
pracy, by opisać konfrontację dwojga głównych bohaterów, poprzedzają
cą pomyślne zakończenie. „Żyli długo i szczęśliwie...". Pewnego dnia
napisze książkę bez zakończenia. Dalsze losy bohaterów pozostaną nie
wyjaśnione. Jak w prawdziwym życiu.
Odchyliła się na twarde oparcie drewnianego krzesła i rozejrzała po
chacie. Zdumiało ją, że potrafi pisać w takim posępnym miejscu. Bez zaglą
dania do słownika wyrazów bliskoznacznych potrafiła znaleźć jeszcze tyl
ko jedno określenie „melancholijne". Podczas rozwodu Brett zabrał wszyst
ko. „Rozwodu" albo ,, jego rozwodu", nigdy „ich" czy ,, jej". W ciągu dwóch
lat nie uporała się jeszcze z tymi określeniami. To Brett zażądał rozwodu, to
on chciał być wolny. Powiedział, że znalazł miłość swego życia, miłość
totalną, pochłaniającą wszystko. Jednakże rozszalałe emocje nie przesłoni
ły mu bynajmniej spraw materialnych. Wykorzystał niedowartościowanie
Rity jako kobiety i jej ból z powodu odrzucenia, które zresztą po mistrzow
sku rozniecał i podsycał. Zraniona, z poczuciem porażki i winy, stała po
kornie, patrząc, jak pakował lśniącą miedź, antyki, ich przytulne, wygodne
meble w kolonialnym stylu... Zabrał nawet kraciaste zasłony i wielki owal-
6
ny szydełkowy dywan, który wydziergała pewnej zimy, aby udowodnić, że
jest domatorką, pomimo coraz większych sukcesów zawodowych i finan
sowych. Zabrał wszystko z wyjątkiem jej kolekcji glinianych garnków.
Upłynie jeszcze wiele czasu, zanim zapomni pełen pogardy wzrok Bretta,
omijającego te bezcenne, jedyne w swoim rodzaju wyroby garncarskie.
Potarła obolałe skronie. Boże, dlaczego po dwóch długich latach wciąż
czuje się winna? Jest teraz na swoim i utrzymuje się z pracy, którą kocha.
Może to raczej nie poczucie winy, lecz porażki? Gdyby zechciała opisać
siebie jako bohaterkę własnej powieści, straciłaby cierpliwość jeszcze przed
trzecim rozdziałem. Na ile tragiczny i beznadziejny może być główny bo
hater, aby nie stał się nużący?
Zapaliła papierosa, piętnastego, a może nawet szesnastego w ciągu
ostatnich sześciu godzin. Spojrzała z niesmakiem na przepełniony spode-
czek do ciasta, który służył jej za popielniczkę. Popielniczki i naczynia
zabrał Brett... To bez znaczenia, powiedziała sobie po raz tysięczny. Ja
sne, do diabła, że bez znaczenia, powtórzyła, zaciągając się papierosem.
Wydmuchnęła długą smugę, nienawidząc siebie samej za to, że szuka uspo
kojenia w paleniu. Po dwóch latach melancholia osłabła, zastąpiona przez
gniew, i nagle sprawy dotąd nieważne zaczynały nabierać wagi.
Jak choćby ta chata z dwiema sypialniami, położona nad wielkim je
ziorem w górach Pensylwanii. Rita kochała ją i walczyła, by ją zachować,
tak samo jak dom w Ridgewood w New Jersey.
- Wykupię twój udział - powiedziała Brettowi. - Głównie dla mnie
samej, ale także dla dzieci. Zabieraj, co chcesz, ale domy zachowam ja. -
Adwokaci Bretta robili trudności, upierali się, by wszystko sprzedać i po
dzielić pieniądze. Rita jednak nie ustąpiła.
Teraz po raz pierwszy od czasu rozwodu przyjechała do chaty. Musi
coś zrobić z tym domkiem. Wystarczy, że stał pusty przez dwa lata. No
a teraz zarzuciła go bez ładu i składu sprzętem kempingowym. Stare drzwi
wsparte na dwóch kozłach do rżnięcia drewna służyły za biurko pod ma
szynę do pisania, którą przywiozła w bagażniku dodge'a combi.
Zdusiła niedopałek i nalała sobie z termosu kawy do grubego kubka.
Pokrzepiona, utkwiła wzrok w przestrzeni i zaczęła rozmyślać o przyszłości
i przeszłości. Dlaczego nie może się pozbierać i pozostawić rozwodu poza
sobą? Inne kobiety to potrafią; dlaczego nie ona? Ostatnio mur, którym
się obwarowała, zaczął się nieco kruszyć. Wiedziała, że nadszedł czas, by
rozpocząć nowe życie. Ruszyć z miejsca, podjąć decyzje. Ale jak?
- Stałaś mi się obca - powiedział oskarżycielsko Brett, kiedy zażądał
rozwodu. To jeszcze jedna sprawa - on nie prosił, tylko żądał. Był zako
chany... Boże, to było właściwie śmieszne, szkoda, że nie potrafiła się
7
śmiać. Zamiast tego kuliła się ze strach, nienawidziła samej siebie, czuła
się pokonana i zastanawiała, jak ie popełniła błędy. Zawiodła Bretta. Przy-
parta do muru zgodziła się na rozwód, przekonana, że coś z nią musi być
z nią nie wporządku, że w jakiś sposób tylko ona jest odpowiedzialna za kry-
zys wieku średniego, który przeżywa jej mąż. Gdyby była lepsza, gdyby
była prawdziwą kobietą, Brett nigdy by nie pomyślał o rozwodzie.
Sytuacja już od jakiegoś czasu się pogarszała. Wynagrodzenie za książ
ki było miarą jej sukcesu i Rita oczywiście cieszyła się nim. Rosło także jej
konto w banku, dzięki któremu stawała się coraz bardziej niezależna. A z tym
Brett nie umiał się pogodzić - lub raczej najwyraźniej nie umiał z tym żyć.
Po kilku rzuconych przez niego uwagach Rita zrozumiała, że mężczyźni ,
utożsamiają pieniądze z władzą. Jeżeli kobieta ma choćby dolara, który nie
został jej dany przez męża, to jest o ten jeden dolar zbyt potężna. Jeżeli zaś
zarabia tysiące dolarów ponad to, co zdoła zarobić jej mąż i nie musi go
o nic prosić, staje się o tysiące dolarów potężniejsza od niego. Brett oświad
czył jej niemal spokojnie, że nie potrzebuje w swoim życiu starzejącej się
czterdziestolatki, która wyżywa się w pisaniu o seksie.
Za karierę zapłaciła rozwodem, ale nie miała zamiaru z niej zrezygno
wać. Spełniała swoje obowiązki przez ponad dwadzieścia lat i kiedy wresz
cie odniosła sukces, stała się kimś, Brett nie miał prawa oczekiwać, że
zrezygnuje, aby ugłaskać urażone ego męża. A co z jej ego? Co z jej pra-
gnieniami? Co z jej, do diabła, duszą? Czy on w ogóle zdawał sobie spra-
wę, że Rita ma duszę, która krwawi, kiedy się ją zrani?
Papieros oparzył jej palce, przypominając, że czas go zgasić. Rita od
garnęła z czoła krótkie kasztanowate włosy, wyszła na patio i spojrzała na
widniejący przed nią krajobraz. Był piękny. W oddali wznosiły się góry
Poconos, powietrze przesycone było wonią sosen i świerków. Odetchnęła
głęboko, wciągając w płuca ostre aromatyczne powietrze. Całe to półtora
akra porośniętej sosną ziemi wraz z chatą należało tylko do niej. Na akcie
własności widniało wyłącznie jej nazwisko. Któregoś dnia będzie musia
ła dopilnować, by na sądowym dokumencie dopisane zostały imiona i na
zwiska dzieci. Ale jeszcze nie teraz. Na razie posiadłość należała tylko do
Rity. Tym razem oczy nie zaszły jej łzami na widok ceglanego pieca do
barbecue, który dawno temu wybudowali razem z Brettem. Spojrzała na
suszarkę do bielizny i zardzewiałe bloczki. Ją także zrobili sami. Wstrzy-
mała oddech z zachwytu nad małą odkrywką skalną, porośniętą kosodrze-
winą i czerwonymi klonami. Może nie była to rajska kraina, ale pod wzglę-
dem malowniczości niewiele jej ustępowała.
Jeżeli pogoda się utrzyma, będzie można popływać w jeziorze. Dni i
były ciepłe, wietrzyk łagodny, woda niewiele chłodniejsza od powietrza.
8
Lato minęło; sąsiedzi wrócili do swoich miejskich siedzib, zabierając dzie
ci. Całe to piękno należało teraz tylko do niej i do jakiegoś mężczyzny,
który wynajmował chatę Johnsonów nad zatoczką. Rita wzięła wiatrówkę
i strącając kamyki, zeszła ną brzeg.
Jeśli dzisiaj dobrze jej pójdzie pisanie, jutro mogłaby pojechać i za
mówić jakieś meble. Na tę myśl jasne oczy Rity zabłysły. Zdała sobie
sprawę, że podjęła jedną z niewielu świadomych decyzji, które nie doty
czyły dzieci ani pracy. Uśmiechnęła się. Pora zapomnieć o widmach prze
szłości; czas zająć się własnymi potrzebami i własną wygodą. Wkrótce
przyjedzie tu jej młodsza córka, Rachel, i nie zechce spać na gołej podło
dze. To nie w stylu tej wyzwolonej, niezależnej młodej kobiety.
Powstrzymała się przed zapaleniem następnego papierosa i powoli ru
szyła wzdłuż brzegu jeziora. Może powinna potruchtać? Rachel stale powta
rza, że to najlepszy sposób na otłuszczoną talię. Rita uszczypnęła się w brzuch.
Wiedziała, że Rachel przygląda się jej krytycznym wzrokiem, a jej uwagi na
temat biegania i gimnastyki skierowane są właśnie do matki. Drobna, uważa
na za atrakcyjną, Rita nauczyła się skrywać swoją nieco przyciężką talię pod
luźnymi bluzkami i niedbałymi wdziankami. Gimnastyka zabierała zbyt wie
le czasu... No nic, któregoś dnia zadba o figurę i zwalczy te siedem kilo
nadwagi - ale dopiero wtedy, gdy będzie na to gotowa. Za to gęste, kręcone
włosy o kasztanowatej barwie, przedmiot zazdrości wielu kobiet, były
niewątpliwie dobrodziejstwem losu. Do diabła ze szczotką i lokówkami. Do
bre ostrzyżenie, umycie i potrząśnięcie głową wystarczały, by ułożyły się jak
należy. Otaczały jej lekko zaokrągloną twarz, podkreślając błękit oczu.
Miło było grzać się tak w słońcu... Spojrzała na zegarek: pracowała od
siódmej rano, a teraz było wpół do drugiej. Zasłużyła sobie na przerwę.
Omijając dziury po brakujących deskach pomostu, szła powoli ku rozkle
kotanej przystani. Ciekawe, co robi teraz Brętt ze swoją nową żoną? Fakt,
że poślubił dwudziestodwuletnią dziewczynę, nie był jej całkiem obojętny.
Jezioro, noszące miano Jeziora Szczęśliwości, lśniło w słońcu głębo
kim lazurem. Rita usiadła na końcu pomostu i otoczyła ramionami kola
na. Widzisz, Rachel, twoja stara matka wciąż może dociągnąć kolana do
klatki piersiowej... Dzień był udany: napisała wreszcie scenę miłosną,
którą wciąż odkładała. Ostatnio nie miała serca do miłości i romansów.
Jej własne życie było takie jałowe, bezsensowne i bezcelowe... Roześmiała
się na głos, miękkim gardłowym śmiechem: może wobec tego powinna
spróbować sił w science fiction? Tak, to bez wątpienia bardzo dobry dzień.
Podjęła decyzję o kupnie mebli do chaty, a nawet wydawało jej się, że
wie, co wybierze. Już nie styl kolonialny. Nie będzie naśladować dawne
go umeblowania, które zaprojektowali wspólnie z Brettem. Nie, tym ra-
9
zem znajdzie coś lżejszego, ale solidnego. Żadnych plecionek; wiklina
zawsze sprawiała na niej wrażenie tymczasowości. Coś nowoczesnego.
Duże poduchy, eklektyczne ozdoby, żywe kolory plus matowe szkło
i chrom. Sprzęty, do których się nie przy wiąże - i nic, co by przypominało
rodzinną schedę. Jasne, lekkie i kruche. Oto, czego potrzebowała.
Wróciła do chaty. Skończy teraz rozdział, ugotuje kolację, a potem
zacznie następny. Tak, to dobry dzień. Jutro będzie lepszy, a pojutrze jesz
cze lepszy. Powoli wychodziła ze stanu otępienia i zaczynała widzieć ota
czający ją świat w jaśniejszych barwach.
Twigg Peterson ułożył papiery w nieporządną stertę i odsunął krzesło
od stołu. Pracował przez większość nocy i cały ranek. Musiał się teraz
ogolić i wziąć prysznic. Złotorude włosy sterczały mu na głowie, Twigg
w roztargnieniu przygładził je dłonią. Podpisując umowę wynajmu let
niego domku, nie pomyślał o samotności, która go tu czekała. Właściciel
usiłował mu zakomunikować, że lato się skończyło, a jesienią i zimą nie
ma tu żywego ducha, ale Twigg zlekceważył ostrzeżenie. Bywały chwile,
jak choćby teraz, że żałował swego impulsu, ale w gruncie rzeczy miał
dosyć piasku, słońca, surfingu i skąpych kostiumów bikini. Z natury był
jednak towarzyski i brakowało mu kogoś, z kim mógłby porozmawiać czy
zjeść kolację. Wziął dwuletni urlop naukowy na uczelni, gdzie wykładał
biologię morza, aby zająć się badaniami stosunków pomiędzy wieloryba-
mi zabójcami a delfinami. Spędził półtora roku w terenie, jeżdżąc od błę-
kitnego Pacyfiku nad ciemne wody Oceanu Indyjskiego i z powrotem,
Teraz zostało mu sześć miesięcy, aby napisać sprawozdania oraz trzy arty-
kuły, które obiecał czasopismom „Marinę Life" i „National Geographic".
Żałował, że nie ma psa albo kota, czegokolwiek. Kogokolwiek. Do diabła,
w tym stanie ducha zadowoliłby się złotą rybką!
Twigg Peterson nigdy nie był zdyscyplinowany. Wolał pracować, gdy
poczuł gwałtowną potrzebę, a nie czekać, by ktoś mu ułożył plan zajęć.
Oczywiście z wyjątkiem wykładów i ćwiczeń, które prowadził. Wyrazi
ste zielone oczy i uśmiech zdobywcy uczyniły go ulubieńcem studentek
i rzadko musiał nakłaniać je, by uważały. Wysoki, szczupły, atletycznie
zbudowany, w wieku trzydziestu dwóch lat wiedział, czego chce i dokąd
zmierza. Obnosił się ze swcją pewnością siebie jak z eleganckim garnku-
rem. Jedna z jego studentek, która się w nim podkochiwała, stwierdziła że
na widok jego uśmiechu dziewczynie momentalnie miękną kolana. Uni-
kał jej potem jak ognia, podobnie jak jeszcze kilku, które bardziej intere-
sowały się wykładowcą niż przedmiotem. Nie oznaczało to, że nie gustuje
10
w ostrych kobietach; lubił je. Ale dziewczyny z „Betty Coeds" nie były
dla niego kobietami. Ze swoim uśmiechem jak z reklamy pasty do zębów,
były po prostu rozchichotanymi dziećmi.
Skierował wzrok ku kuchni, gdzie piętrzył się stos brudnych naczyń,
uzbieranych przez cały tydzień. Będzie musiał coś zrobić z tym bałaganem,
albo narazi się na niebezpieczeństwo zatrucia pokarmowego. Poza tym nie
miał już czystych talerzy. No, ale gotowana fasola z puszki wymagała jedy
nie widelca. Lepsze to niż wałęsanie się po mieście i tracenie cennego czasu
przeznaczonego na pisanie. Teraz potrzebował trochę ruchu, zanim padnie
na łóżko i zaśnie. Kilka okrążeń wokół jeziora załatwi sprawę i pobudzi
wydzielanie adrenaliny. A potem golenie i prysznic, aby stać się nowym
człowiekiem. Wsunął kasetę do walkmana, nałożył słuchawki, przyczepił
maleńkie cudo techniki do paska i lekkim truchtem wybiegł z domku. Gdy
opuścił nierówną kamienistą drogę, przyspieszył biegu.
Tak się skupił na słuchaniu muzyki, że dopiero w ostatniej chwili za
uważył siedzącą na pomoście Ritę. Istota ludzka, a w dodatku kobieta!
Twigg wiedział, że Rita mieszka w domku z rozległym tarasem ze starego
drewna cedrowego. Zawsze jednak gdy ją widział, sprawiała wrażenie tak
niedostępnej i dalekiej, że nie miał ochoty nawiązywać z nią kontaktu.
Rita z niepokojem patrzyła na zbliżającego się mężczyznę. Widywała
go już wcześniej, biegnącego wokół jeziora. Zdała sobie sprawę, że jego
wysoka, smukła sylwetka i pełne gracji ruchy podobają jej się tak dalece,
że wyposażyła w nie bohatera swojej książki. Ilekroć miała go opisywać,
sięgała pamięcią do nieznajomego, który biegał nad jeziorem z rozświe
tlonymi słońcem włosami. Teraz jednak obcy najwyraźniej zamierzał do
niej podejść. Idź sobie, nie zbliżaj się, miała mu ochotą powiedzieć. Chcę
być sama, nie potrzebuję nawet powierzchownej znajomości. Co tu ro
bić? Wstać i udać, że właśnie odchodzi, czy też zostać i zobaczyć, jak
zachowa się nieznajomy? Wiedziała, że usiłując wstać, będzie wyglądała
niezdarnie, zdecydowała więc nie ruszać się z miejsca.
- Terwiliger Peterson, profesor Berkeley na urlopie naukowym w ce
lu napisania artykułów o delfinach i wielorybach - przedstawił się nad
biegający. '- Mów mi Twigg, jak wszyscy. - Przysiadł koło Rity i wycią
gnął do niej dłoń. Rita zamrugała, zaskoczona, i uścisnęła ją.
- Rita Bellamy. Jestem... - już miała powiedzieć „gospodynią domo
wą" - ... jestem pisarką, przyjechałam tu, żeby dokończyć moją powieść.
- Jezu, tak się cieszę, że cię spotkałem. Zaczynałem cierpieć na ze
spół samotności.
- Nie będę ci przeszkadzała - powiedziała pospiesznie Rita, w na
dziei, że facet sobie pójdzie. Siedział zbyt blisko niej i zachowywał się
11
tak, jakby spotkał dawną przyjaciółkę. Nie była gotowa na takie znajomo
ści. Przyjrzała mu się kątem oka. Wyglądał, jakby spał w bagażniku sa
mochodu, a potem łaził po deszczu.
- Przeszkadzała! Kobieto, jestem w takim stanie, że gotów bym za
bić, żeby tylko usłyszeć parę słów. Powiedz mi, o czym teraz myślisz. Ale
naprawdę.
Rita oblała się rumieńcem. Rachel wiedziałaby, co odpowiedzieć aro
ganckiemu młodzikowi... Chciał usłyszeć prawdę?
- Pomyślałam, że wyglądasz, jakbyś spał w bagażniku, a potem wy
szedł na deszcz. Tak jakoś... mało schludnie.
Twigg odrzucił głowę do tyłu i ryknął śmiechem. Rita patrzyła na jego
długą, muskularną szyję. Jak wspaniale brzmiał jego śmiech. Od lat nie
słyszała, by ktoś się śmiał w taki sposób.
- Łatwo poznać, że jesteś pisarką, Rita. Mało schludnie? Wyglądam
jak straszydło. Pracowałem calutką noc, a tych ubrań nie zdejmuję od
dwóch dni. Można by mnie nazwać niechlujem. Ale przyrzekam, że jak
się spotkamy następnym razem, będę wymuskany jak należy.
Rita znów się zarumieniła.
- Och, nie miałam na myśli...
Twarz Twigga spoważniała.
- Ależ tak, miałaś. Powiedziałaś prawdę. Zawsze powtarzam swoim
studentom, żeby mówili prawdę i nie owijali niczego w bawełnę. To za
pobiega późniejszym nieporozumieniom.
Spojrzał w jej oczy. Ta mieszanka ciepła i inteligencji szalenie wzma
ga jej kobiecość... Zamrugał powiekami. Miał ochotę posiedzieć i poga
dać z nią, poznać ją lepiej... Ale to nie był właściwy moment. Wstał.
- Mieszkam w domku Johnsona.
Rita zmarszczyła brwi.
- Wiem.
Nie wiedziała, czy on wie, gdzie ona mieszka i nie pospieszyła z in
formacją.
- Miło było cię poznać - rzucił na odchodnym i ruszył ku piaszczy
stemu brzegowi. Rita kiwnęła głową, wdzięczna, że zostawił ją samą.
Siedziała jeszcze z piętnaście minut, zastanawiając się, co robią Camil-
la i jej dzieci oraz kto się uplasuje na trzech pierwszych miejscach listy
bestsellerów „New York Timesa". Rozmyślała o wszystkim i o niczym, byle i
tylko nie o spotkaniu z Twiggem Petersonem. Powinna pójść do domu i na- j
pisać list do Charlesa, swego syna. Charles wciąż nie godził się z rozwodem
rodziców w sposób, w jaki powinien się według niej pogodzić. W wieku
osiemnastu lat może już sobie sam pościelić łóżko, a kupne ciasteczka są
12
równie dobre jak jej wypieki. Dlaczego Charles nie może przyjąć do wiado
mości, że matka nadal go kocha i w razie potrzeby nigdy go nie zawiedzie?
On jednak rzuca jej kłody pod nogi i zmusza, by z nim walczyła. Nienawi
dzi sprzątaczki, która teraz gotuje, piecze i prasuje. Czy jako matka była dla
Charlesa tylko sprzątaczką? Dla Chucka, jak się teraz każe nazywać... Czy
była mu potrzebna wyłącznie do obsługi i spełniania jego niezliczonych
zachcianek? Typową, stereotypową matką rodem z książeczki z obrazka
mi? Charles potrzebuje czasu. Ona także. Czy żadne z dzieci tego nie do
strzega? Camilla, najstarsza, matka trojga dzieci, powiedziała, że rozumie
ją i nie obwinia. Nie obwinia! Przecież to Brett poślubił dziewczynę młod
szą od Camilli! Nawet nie poczekał, żeby przesechł atrament na dokumen
cie rozwodowym. Bez względu na to, co mówiła Camilla, Rita wiedziała, że
córka w pewien sposób ją obwinia. Że uważa ją za nie dosyć doskonałą, za
nie dosyć... Te dwa słowa „nie dosyć" prześladowały Ritę przez dwadzie
ścia cztery godziny na dobę. Ciążyły jej jak wina, a ona się z tym godziła,
bo naprawdę wierzyła, że jest w jakiś sposób „nie dosyć". I tak zostało. Oto
jest znaną pisarką, zarabia krocie, a wciąż czuje, że jest jakoś „nie dosyć".
Najbardziej zaskoczyła ją Rachel, która wiadomość o rozwodzie przyjęła
wzruszeniem ramion. Rachel, która zachęcała matkę, by się nie cofała przed
niczym, cokolwiek by to „niczym" miało oznaczać. Wychodź z domu, mamo,
spotykaj się z mężczyznami, rób swoje. Jesteś sobą, a nie przedłużeniem taty.
Rita usiłowała kontrolować uciążliwą gonitwę myśli. Dlaczego zasta
nawia się nad tym wszystkim właśnie teraz? Ma przecież wracać do pra
cy. A może powinna pojechać do miasta, zamówić meble i kazać je jak
najszybciej dostarczyć do pustego domu? Nie chciała, by Ian widział, że
mieszka w tak prymitywnych warunkach.
Ian Martin uważał się za mężczyznę życia Rity. Dość atrakcyjny, w wieku
średnim, był jej agentem i menedżerem, zręcznie kierującym karierą Rity.
Nie szczędził jej dobrych rad i miał się za jej protektora. Nauczyła się go
szanować i polegać na nim. Przyjemnie było mieć w życiu jakiegoś męż
czyznę, przyznawała... Chociaż jednak Ian miał nadzieję na bliższy zwią
zek, Rita nie była pewna swych uczuć w stosunku do niego, podobnie jak
zresztą niczego w swoim życiu. Ian miał przyjechać nad jezioro, by zabrać
ukończoną książkę i oddać do przepisania wykwalifikowanej maszynistce
wmieście. Wiedziała, że czeka z jej strony na propozycję, aby został na
noc. Wyparła myśl o tym ze swego umysłu i zajęła się przygotowaniami do
jego przyjazdu. Co należy kupić? Meble, coś do jedzenia...
No więc właśnie. Trzeba kupić jedzenie i kilka butelek wina. Zrobi ten
wysiłek dla Iana. Nie zdając sobie z tego sprawy, powiodła wzrokiem Wzdłuż
brzegu jeziora, szukając chaty Johnsonów. Nie dojrzała śladu jej mieszkańca.
13
2
Rita weszła do swojej po spartańsku urządzonej chaty i po raz pierw
szy zdała sobie w pełni sprawę z panującej tam ciszy i pustki. Mieszkanie
w takich warunkach to czyste dziwactwo. Zasługiwała na coś więcej i stać
ją było na to! Dlaczego stale siebie za coś karze?
Szybko umyła twarz i ręce i przebrała się w świeżą bluzkę. Sporzą
dziła listę zakupów, odszukała karty kredytowe i przygotowała się do wy
jazdu. Nie musiała zaglądać do lodówki; miała tam tylko sześć jajek i pusz
kę skondensowanego mleka do kawy.
W samochodzie gruchał z taśmy Willie Nelson; Rita nuciła do wtóru.
Miała tylko tę jedną kasetę z Nelsonem. Kupiła ją pod wpływem impulsu,
pomimo sprzeciwów Bretta, który twierdził, że muzyka country przema
wia wyłącznie do tępaków. Pod koniec małżeństwa Brett wciąż kpił z jej
intelektu, starając się podważyć jej wiarę w siebie, a nawet upodobanie
do tych drobiazgów, które sprawiały jej przyjemność.
- Śpiewaj, Willie, kochanie - powiedziała. - Twoja tajemna wielbi
cielka wypełzła z ukrycia. Jest trochę przestraszona dziennym światłem,
ale tak czy owak wychodzi na świat.
Weszła do sklepu meblowego Maxwella i przemierzała go wzdłuż i wszerz
w towarzystwie zachwyconego sprzedawcy. Już na wstępie upewniła się, czy
dostawa jest możliwa już następnego dnia po zakupie. Nabyła całkowite wy
posażenie domu, włącznie z popielniczkami. Stoły, lampy, sprzęt grający, dy
wany. .. Dokonując wyboru, czuła dziwne mrowienie w plecach. Decydowa
ła się na sprzęty lekkie, nowoczesne i lśniące. Nic co byłoby choćby tylko
zbliżone stylem do poprzednich kolonialnych mebli z ciemnego drewna z per-
kalowymi obiciami. Obawiała się nieco, że cała ta prostota i błysk mogą nie
14
pasować do domu. Kiedy jednak pomyślała o gładkich dębowych podłogach
o jasnych boazeriach z sandałowego drewna i o wielkich oknach wychodzą-
cych na taras, uznała, że w gruncie rzeczy dom został wybudowany w stylu
nowoczesnym. A poza tym nie miała zamiaru odtwarzać poprzedniego stanu.
Nie potrzebowała przypomnień o czasach sprzed rozwodu.
- I proszą mi dostarczyć te drzewa palmowe malowane na jedwabiu
- dodała, wypisując czek na calutkie jedenaście tysiący dolarów. Zrobiła
to bez mrugnięcia okiem; więcej, poczuła satysfakcję. Zapracowała na te
pieniądze i ma prawo wydać je tak, jak zechce. Nie było nikogo, kto by
protestował i mądrzył się. Miała ochotę, to był wystarczający powód. Sta-
ła sią posiadaczką umeblowania do czterech i pół pokoju. Dostawa miała
nastąpić jutro około czwartej po południu.
Następnym przystankiem był dom towarowy. W dziale z tkaninami
wybrała grube lniane obrusy, jaskrawe maty i serwetki, ścierki do naczyń,
ręczniki kąpielowe, prześcieradła, koce i narzuty na łóżka. Sprzedawczy
ni uznała ją za histeryczną gospodynię domową, ale Rita tylko się uśmiech
nęła i pokazała kartę kredytową. Na końcu nabyła zasłony do sypialni oraz
proste rolety na wszystkie okna w całym domu. Były łatwe do zawiesze
nia, wymagały tylko kilku gwoździ mocujących je do ramy, a doskonale
nadawały się do stworzenia nastroju prywatności. Prywatność, a nie eks
ponowanie się na zewnątrz, pomyślała Rita z uśmiechem.
W drogerii kupiła farbę do włosów, balsam do ciała i wielką butlę płynu
do kąpieli. W sklepie spożywczym naładowała zakupami dwa wózki. Bę
dzie miała czym zapełnić puste półki i lodówkę. Wreszcie zatrzymała się
w dziale ogrodniczym i kupiła sześć wiszących koszów z kwitnącymi rośli
nami i dwa z pierzastymi paprociami. Jeden zawiesi nad zlewem w kuchni,
a drugi w pobliżu biurka, Nawet pracując w domu, będzie mogła spoglądać
na coś zielonego. Ciekawe, czy Twigg Peterson lubi rośliny? Skoro zajmuje
się wielorybami i delfinami, z całą pewnością lubi przebywać poza domem.
Doktorat w takiej dziedzinie! Poczuła falę gorąca i szybko pomyślała o po
staciach ze swojej powieści. Szkopuł tylko w tym, że główny bohater wy
glądał dokładnie jak Twigg...
Jadąc malowniczą drogą, minęła chatę Bakerów i zdziwiła się na wi
dok MG Connie na podjeździe. Connie Baker była jej przyjaciółką od
zawsze, ale ostatnio widywały się tylko nad jeziorem. Boże, od ostatniego
spotkania minęły już dwa lata! Tyle się w tym czasie wydarzyło, tyle bę
dzie do omawiania.
Pod wpływem impulsu omal nie zjechała przed dom Connie, ale
w ostatniej chwili zrezygnowała. Nie miała nastroju do wałkowania spraw
związanych z rozwodem. Wkrótce, obiecała sobie, zadzwoni do niej.
15
Pogrążona w xgłębianiu historii Holenderskiej Spółki Wschodnioin-
dyjskiej, nie miała ochoty odbierać natarczywie dzwoniącego telefonu.
Wreszcie podniosła słuchawkę i natychmiast tego pożałowała. Była to jej
starsza córka, Camilla, a Rita nie miała najmniejszej ochoty wysłuchi-
wać jak Camilla zachęca swoje dzieci, żeby przywitały się z babcią,
mimo że jasne było, iż zaczną krzyczeć i płakać. Mogła zaczekać, aż dzie
cisię uspokoją i dopiero wtedy zadzwonić, a nie uspokajać ich, mając
Ritę na linii.
Mamo, musisz mi pomóc - powiedziała Camilla jednym tchem,
a w jej głosie brzmiał niepokój, jak zawsze, kiedy prosiła o rzeczy nie-'
możliwe.
Rita zacisnęła zęby.
O co chodzi, kochanie?
Mówisz takim tonem, jakbyś chciała odmówić, zanim jeszcze po
wiem, o co chodzi — poskarżyła się Camilla, momentalnie stawiając Ritę
na pozycji obronnej.
Spróbowała skupić się na tym, co córka ma do zakomunikowania.
- Jestem w samym środku kluczowej sceny, Camillo. Wiesz, że przy
jechałam tu, żeby pracować i prosiłam, żebyście do mnie nie telefonowali
bez ważnego powodu.
- Tak, mamo. Ale to jest bardzo ważny powód. Tom musi pojechać
na weekend do San Francisco i powiedział, że mogę pojechać razem
z nim, jeżeli znajdę opiekunkę do dzieci. Prosiłam Rachel, ale powie
działa, że ma na weekend wielkie plany. Ty zawsze jeździłaś z tatusiem,
kiedy wyjeżdżał służbowo - powiedziała oskarżycielskim tonem. - Nie,
Jody, nie możesz teraz rozmawiać z babcią. Jest bardzo zajęta rozmową
z mamusią! Mamo, Jody chce się z tobą przywitać. Porozmawiaj z nim,
dobrze?
Przez następne kilka minut Rita szczebiotała z trzyletnim Jodym; w tle
słychać było wycie małej Audry. „Nie chcę tego! Naprawdę nie chcę!" -
powtarzała w duchu Rita, ćwierkając do małego. Wstydziła się samej sie
bie. To przecież jej wnuczęta! I ona je kocha! Cóż z niej za babcia, skoro
ma im za złe, że przeszkadzają jej w pracy... Równocześnie na innym
poziomie myślenia formułowała powody, dla których odmówi pilnowania
wnuków. W końcu Camilla odebrała Jody'emu słuchawkę.
- Co mówisz, mamo? Naprawdę potrzebny mi jest odpoczynek od
tych małych diabląt. W San Francisco będzie tak przyjemnie o tej porze
roku. A ja i Tom musimy spędzić trochę czasu tylko we dwoje. - Ton Ca-
milli brzmiał tak, jakby Rita już się zgodziła.
- Kochanie, zostawałam już z twoimi dziećmi. Wiesz, że je kocham.
16
- Świetnie! Planujemy odlot jutro o wpół do siódmej wieczorem z lotniska
Kennedy'ego. Taka jestem podniecona! Nie byłam w Kalifornii dłużej niż rok.
No a przy tym nie tak łatwo zarezerwować bilety o jedenastej godzinie.
Zarezerwowała miejsca, zanim spytała ją o zgodę. Irytujące.
- Przykro mi, kochanie - powiedziała Rita stanowczo - ale ten week
end nie wchodzi w rachubę. Muszę skończyć książkę. Nigdy nie przekro
czyłam terminu i nie mam zamiaru stać się niesolidna. Czy nie możesz
wynająć sobie opiekunki?
- Mamooo! - zgorszyła się Camilla. - Tom nie pozwala, żeby jego
dziećmi zajmował się byle kto! Wiesz, jaki jest pod tym względem. Ty po
prostu nie zdajesz sobie sprawy, jakie to dla mnie ważne! Życie to nie
tylko pranie i dzieci, sama wiesz. Pamiętam, jak wyjeżdżałaś z tatusiem...
- Tak, córeczko. Wyjeżdżałam z ojcem wiele razy. Ale nigdy nie ro
biłam tego w ostatniej chwili i zawsze starannie się do tego przygotowy
wałam. Jesteś niesprawiedliwa, kochanie. Nie jest mi miło, że ci odma
wiam, ale muszę skończyć tę książkę.
- A kim byś teraz była, gdyby dla twojej matki kariera była ważniej
sza niż ty? - spytała oskarżycielsko Camilla..- Babcia zawsze rzucała
wszystko, żeby zająć się nami, kiedy było trzeba. Dobrze o tym wiesz.
- Moja matka była dla mnie wielką pomocą, Camillo, i kochała swo
je wnuki. Ale to nie ma nic do rzeczy. Babcia była sama na świecie, nie
pracowała i nie miała żadnych innych obowiązków. Marzyła, żeby być
komuś potrzebną. Kochanie, przecież nieraz ci pomagałam. Choćby w ze
szłym miesiącu.
- To było miesiąc temu— ucięła chłodno Camilla. - Potrzebuję cię
w ten weekend.
- Przykro mi, dziecko, ale w ten weekend nie mogę.
- Mamo, nie musisz nawet wracać do miasta. Zawiozę dzieci do cie
bie. Myślałam z Tomem, że uda nam się spędzić parę dni w San Francisco
tylko we dwoje... Mamo, jesteś mi potrzebna.
Rita zacisnęła dłoń na słuchawce. Już prawie skapitulowała, ale coś
się w niej zacięło.
- Nie, kochanie. Po prostu nie mam czasu dla dzieci w czasie tego
weekendu. Jeżeli nie masz mi nic więcej do powiedzenia, muszę kończyć.
Pozdrów ode mnie Toma.
Odłożyła słuchawkę w momencie, gdy córka mówiła:
- ... twoje własne wnuki. Nie mogę uwierzyć.
Rita opadła na krzesło. Miała zroszone potem czoło, jej dłonie drżały.
Czuła się Winna, a jednocześnie wściekła. Boże, dlaczego dzieci tak z nią
postępują? Dlaczego nie zostawią jej w spokoju i nie nauczą się radzić
2 - Pełnia życia
17
sobie samodzielnie? DlaczegoCamilla nie zwróci się o pomoc do swojej
młodel macochy, a jeszcze lepiej do ojca?
Niebieskie oczy Rity zaszły mgłą. Dzieci prawdopodobnie sobie wy-
obrażają że tylko udaję, a w rzeczywistości nie mam nic do roboty... Żadne
z nich nigdy nie traktowało poważnie jej pisarstwa. Była żoną, matką,
kucharką, praczką, szwaczką, mechanikiem,piekarzem, szoferem. Nigdy
nie była Ritą Bellamy, pisarką. Ritą Bellamy, osobą. Nie, myśleli o niej
wyłącznie w kategoriach łączącego ich pokrewieństwa oraz własnych
potrzeb. Jej pisarstwo traktowali jako coś, co ją od nich oddala. Nawet
teraz, kiedy została sama, bez męża i musi zarabiać na życie, troszczą się
wyłącznie o swoje sprawy.
Cholera, wybili ją z nastroju. Holenderska Spółka Wschodnioindyj-
ska będzie musiała poczekać. Przez dwie sekundy Rita była dumna, że
potrafiła odmówić córce, ale zaraz potem przyszło poczucie winy. Camil-
la niewątpliwie poskarży się Brettowi, że matka nie chciała popilnować
jej dzieci. Już widziała oczyma wyobraźni, jak Brett kiwa głową i wzdy
cha potępiająco...
Jedzenie. Kiedy jesteś nieszczęśliwa, przegryź coś i przytyj jeszcze bar
dziej. A co tam. Wydala na żywność dwieście dolarów w supermarkecie
i jeśli zechce, przygotuje sobie prawdziwą ucztę. Na pięć tysięcy kalorii.
Myszkując w lodówce, zdecydowała się na kiełbaski w papryce; zostanie
jej trochę na jutrzejszy lunch.
Kiedy zaczęła siekać cebulę i paprykę, poczuła nagły ból głowy. Kieł
baski dusiły się już w żaroodpornym naczyniu, zalane gęstym sosem po
midorowym. Rita połknęła trzy pastylki tylenolu i wróciła do krojenia ja
rzyn. Tak było zawsze: kiedy czuła się winna, dostawała bólu głowy i przez
trzy dni dręczyła ją migrena. Nie chciała mieć migreny, ale nie chciała też
opiekować się wnuczętami w czasie weekendu. Niezręcznymi ruchami
wsypała cebulę i paprykę na patelnię, żeby się przysmażyły przed doda
niem ich do sosu. Nie mogła się doczekać, kiedy wróci do telefonu i za
dzwoni do Camilli. Wszystko lepsze niż ten cholerny ból głowy. I to prze
klęte poczucie winy.
Położyła drżącą dłoń na słuchawce. I w tym momencie usłyszała, że
ktoś wymawia jej imię:
- Rito, to ja, Twigg Peterson. Przepraszam, że ci przeszkadzam, ale
moja kuchenka nie działa. Czy mógłbym sobie u ciebie podsmażyć ham
burgera? Boże, jaki niebiański zapach! Co to takiego?
Rita spojrzała na wysokiego mężczyznę za siatkowymi drzwiami. Po
winna jakoś zareagować, coś odpowiedzieć.
- Wejdź - to było wszystko, co zdołała wymyślić.
18
- Stało się coś? - zapytał Twigg, widząc jej bladą, napiętą twarz i drżą
ce dłonie. - Przepraszam, że tak tu wparowałem. Mogę go zjeść na surowo.
- Na surowo? - powtórzyła Rita, nie rozumiejąc. - Nie, tylko nagle
rozbolała mnie głowa. Oczywiście, że możesz skorzystać z kuchni. O co
jeszcze pytałeś?
- Pytałem, co gotujesz. Taki smakowity zapach.
- Kiełbaski z papryką. Nie bardzo wiedziałam, co ugotować, więc
zdecydowałam się na to. - Do diabła, dlaczego znowu się tłumaczy? Dla
czego wiecznie musi się ze wszystkiego tłumaczyć? No, jeśli zacznie prze
praszać za to, że w chacie nie ma mebli...
- Wiejskie jedzenie-stwierdził Twigg.-Lubię kiełbaski z papryką,
zwłaszcza na chrupiącej bułce. Masz takie? Założę się, że masz.
Rita roześmiała się.
Twigg przyjrzał się jej i też się uśmiechnął. Kiedy siedziała na pomo
ście, mrużąc oczy w słońcu, nie wyglądała tak pociągająco jak teraz. Bar
dzo wyraziste spojrzenie, zero makijażu. Naturalna. Zrobiona musi wy
glądać szałowo... Pod czterdziestkę lub tuż po, ocenił jej wiek.
- Bardzo boli? - zapytał prawdziwie zatroskanym tonem.
W niebieskich oczach Rity pojawiły się łzy. Od tak dawna nikt nie
zapytał, jak się czuje, nikt nie okazał jej zainteresowania. I nagle pojawia
się nieznajomy, a ona się zupełnie rozkleja.
- Okropnie. Zwykle kończy się migreną, a nie mogę sobie teraz po
zwolić na trzy dni przerwy w pracy.
- Pozwól mi. - Zanim się zorientowała, Twigg stanął za jej plecami
i zaczął masować mięśnie barków i karku. Wzdrygnęła się i zamknęła oczy.
Miął silne dłonie. Czy to imaginacja, czy ból rzeczywiście zmalał?
- W porządku, nie ruszaj się i rozluźnij. Nastawię ci kark. Kiedy po
liczę do trzech. - Rita zrobiła, co jej nakazał. Usłyszała chrzęst i trzask,
i lekki ucisk ustąpił. - Dobrze, to ci powinno pomóc.
Rita z zakłopotaniem spojrzała na Twigga.
- Naprawdę poskutkowało. Możesz mi zagwarantować, że ból nie
powróci?
.- Z całą pewnością.
- Uratowałeś mnie przed decyzją, której bym pożałowała. Kiedy
wszedłeś, właśnie miałam zadzwonić. Dziękuję. Powiedziałeś, że chcesz
skorzystać z kuchenki? - Trochę mieszało ją jego baczne spojrzenie.
- Zgadza się. Rzeczywiście tak powiedziałem. - Pokazał patelnię
z brązową papką.
-.. Co to takiego? - spytała Rita, przyglądając się czemuś, co wyglą
dało jak skrzyżowanie hamburgera z karmą dla psów.
19
- Mielone mięso, które pamięta lepsze czasy. Wygląda na to, że po
winienem je wyrzucić.
- Też tak myślę - powiedziała Rita z uśmiechem. Ból głowy ustał.
Dzięki Bogu, że nie zadzwoniła do Camilli. - Miałbyś ochotę na trochę
moich kiełbasek w papryce? Będą gotowe za parę minut. Ale musimy zjeść
na zewnątrz, przy piknikowym stole.
- Sądziłem, o pani, że nigdy mnie nie zaprosisz. Z przyjemnością
przyjmę poczęstunek. A jeśli masz jeszcze piwo, będę twoim dozgon
nym dłużnikiem.
- Lubisz piwo do kanapek? Ja także - ucieszyła się Rita. Jak swobod
nie się przy nim czuła... Nie budził w niej strachu ani niepokoju. Zupeł
nie, jakby go znała od bardzo dawna. I miał takie czułe dłonie.
Twigg przyglądał się, jak przygotowywała kanapki. Dobrze sobie ra
dziła w kuchni. Ciekawe, czy jest jakiś pan Bellamy... I co ona robi w tej
pustej chacie? Wyciągnął szyję, by wypatrzyć, czy ma obrączkę. Nie spo
strzegłszy pierścionka, odetchnął z ulgą. A może Rita po prostu nie lubi
nosić biżuterii? Podobały mu się jej ruchy, sposób, w jaki krzątała się po
kuchni, polewała kanapki gęstym sosem, a potem składała bułki, tak aby
z nich nie wyciekał. Zauważył, że przygotowała trzy kanapki; spojrzał na
nią pytająco. Rita roześmiała się.
- Dwie dla ciebie i jedna dla mnie. Przynieś piwo. Szklanki są w szafce
nad twoją głową.
- Mogę pić z butelki, a ty?
- Ja też. A tam znajdziesz serwetki. Weź kilka. Teraz, kiedy już jesteś
schludny i wymuskany, nie chciałabym, żebyś sobie poplamił koszulę.
- Zauważyłaś - Twigg uśmiechnął się szelmowsko.
No tak. Zauważyła obcisłe znoszone dżinsy i adidasy o wystrzępionych
sznurowadłach. I sześć piegów na jego lewej ręce. To dlatego, że jestem
pisarką i mam dar obserwacji, powiedziała sobie, nadgryzając kanapkę.
Jedli w milczeniu. Twigg wypił piwo i zapytał, czy może wziąć jesz
cze jedno. Skinęła głową.
- Przynieś i dla mnie! - krzyknęła za nim.
- Jak długo tu zostaniesz? - zapytał.
- Aż dokończę powieść. Tydzień lub dwa. A potem zawsze potrzebu
ję tygodnia odpoczynku. Nie muszę się spieszyć z powrotem do domu,
więc mogę zostać trochę dłużej. A ty?
- Wynająłem domek na pół roku. Tyle mniej więcej potrzebuję, żeby opra
cować notatki, napisać sprawozdania z badań, a potem zamówione artykuły.
Ile to już razy siadywała na tej ławce i spoglądała w słońce z Brettem
i dziećmi? Ale nigdy nie było jej tak przyjemnie, jak w tej chwili.
20
- Lubię tutejsze zachody słońca - powiedziała cicho.
- Koniec dnia. Słuchaj, a co piszesz? A może nie chcesz o tym mó
wić? Słyszałem, że pisarze boją się, żeby im ktoś nie ukradł pomysłu.
Rita roześmiała się.
- Już z tego wyrosłam. Pisuję romantyczne powieści dla kobiet.
- Ach, jesteś tą Ritą Bellamy. Nazwisko wydało mi się jakoś znajo
me. Kiedy prowadziłem badania nad delfinami, kilka biolożek czytało twoje
książki. Mówiły, że jesteś dobra.
Rita ucieszyła się z komplementu.
- Staram się. Piszę to, co sama lubię czytać.
Twigg się zamyślił.
- Zdarza ci się opisywać samą siebie?
Rita zastanawiała się nad odpowiedzią.
- Niedokładnie. Może moje tęsknoty, marzenia, skrywane pragnie
nia - odparła szczerze. Jej nowy przyjaciel zasługiwał wyłącznie na szcze
rość. Czuła, że naprawdę może go uważać za przyjaciela.
- Chyba to rozumiem. Co twoja rodzina sądzi o tym, co piszesz?
- Tolerują mnie. - Cholera, ten facet sprawia, że się wywnętrza, wraca
myślami do spraw, o których chciałaby zapomnieć. I znów odpowiedziała
mu z całą szczerością: - Dzieci są już samodzielne. Charles jest na letnim
obozie przygotowawczym, a potem idzie do Princeton. Camilla ma już wła
sną rodzinę, a Rachel mieszkanie w mieście. Prowadzą własne życie.
- A co porabia pan Bellamy? - zapytał Twigg bez ogródek. Musiał
się dowiedzieć, a lepiej spytać wprost niż owijać W bawełnę. Wstrzymał
oddech, czekając na jej odpowiedź.
- Pan Bellamy ożenił się z młodą damą. Bardzo młodą, młodszą o rok
od naszej starszej córki - odparła Rita beznamiętnie.
- Czyżbym w twoim głosie słyszał gorycz?
- Tak, do cholery, to właśnie słyszysz. Nie doszłam z tym jeszcze do
porządku, ale kiedyś dojdę. Masz jeszcze jakieś pytania? - warknęła po
irytowana.
- Nie na temat twego życia. Przepraszam, Rita. Nie chciałem rozdra
pywać starych ran. Nie, do diabła, właśnie chciałem. Musiałem się czegoś
o tobie dowiedzieć, bo chcę cię lepiej poznać. Nie mam zwyczaju chodzić
na paluszkach wokół jakiejś sprawy. Przykro mi, że cię zdenerwowałem.
- Nic się nie stało. Nie powinnam być taka przewrażliwiona. To już
dwa lata, czas się przystosować. - W kuchni zadźwięczał telefon i prze
rwał dalsze wyjaśnienia. - Przepraszam - powiedziała i podniosła się.
Twigg oparł się na surowym blacie stołu. Starał się nie słuchać, ale
głos Rity brzmiał wyraziście i donośnie.
21
- Jak się masz, Tom? Zawsze się cieszę, kiedy cię słyszę, ale raczej
nie uda ci się mnie namówić. Mam zobowiązania i muszę się z nich wy
wiązać. Nie, Tom. To nie wchodzi w rachubę. Oczywiście, że kocham
swoje wnuki. Wynajmij kogoś, Tom. Jest wiele godnych zaufania agencji,
oferujących opiekunki do dzieci. Nie, Tom. Nawet jeżeli je tu przywiezie
cie. Tłumaczyłam to już Camilli. Mam termin. Oczywiście, zdaję sobie
sprawę, jak ważna jest twoja praca. Zastanawiam się tylko, czy ty wiesz,
że moja także jest ważna. Staram się nie być od nikogo zależna, Tom,
i myślę, że mógłbyś skorzystać z mego przykładu.
W słuchawce rozbrzmiewał głos Toma. Nie miał prawa, najmniejsze
go prawa... Słuchała go jeszcze przez kilka minut, ale kiedy zawołał do
telefonu Jody'ego, aby poprosił babcię, by go odwiedziła, stała się bezli
tosna. To chwyt poniżej pasa.
- Tom, to nie jest uczciwa gra i nie rozumiem, dlaczego ty i Camil-
la nie umiecie przyjąć mojej odmowy. Gdyby to było kiedy indziej, choć
by w przyszłym tygodniu... - Do diabła, znów się tłumaczy. Potrzebne
jest jej następne piwo i trening asertywności. Dlaczego? Nie miała prze
cież takich problemów z ludźmi spoza rodziny: sekretarkami, wydawca
mi, redaktorami, dziennikarzami, mądrymi ludźmi, ważnymi osobisto
ściami... Nigdy. A teraz oto niemal błaga Toma i Camillę, by zrozumie
li, że nie może się zająć ich dziećmi i pozwolić, by wnuki przeszkodziły
jej w pracy.
- Posłuchaj, Tom - powiedziała chłodnym, nieustępliwym tonem. -Na
twoim miejscu nie przyjeżdżałabym tutaj. Dałam ci odpowiedź i nie zmie
nię zdania. Musisz to rozwiązać jakoś inaczej. Próbowałeś z Brettem i jego
żoną? - Boże, znów to robi. Usiłuje za nich rozwiązywać problemy.
- Jasne. Telefonowaliśmy do nich. Obydwoje są przeziębieni. A po
za tym, jak mówi Camilla, jesteś ich babcią. I właśnie z tobą chcą zostać.
- To bardzo miłe, Tom. Jednak w ten weekend zupełnie niemożliwe
- starała się, by zabrzmiało to przekonująco. Tylko wnuków tu brakowa
ło. Kiedy mają jej dostarczyć meble, kiedy ma ją odwiedzić Ian... Nie, to
po prostu niemożliwe.
- Rito - Tom konfidencjonalnie zniżył głos. - Camilla jest bardzo zde
nerwowana. Wiesz, jak ona cię podziwia. Stara się ciebie naśladować.
Sprawiasz jej straszliwy zawód. Nie rozumiemy, co cię napadło? Nigdy
dotąd nam nie odmawiałaś.
- Więc czemu to takie okropne, że ten jeden raz odmawiam? Nie,
Tom - zawahała się; znów niemal go przepraszała. - W tym tygodniu to
niemożliwe. Jesteś inteligentnym człowiekiem; jestem pewna, że znaj
dziesz jakieś rozwiązanie. Pozdrów Camillę i dzieci. Dobranoc, Tom.
22
Twigg wzdrygnął się, słysząc odgłos odkładanej słuchawki. Uchwycił
strzępki rozmowy i instynktownie rozumiał, na czym polega wewnętrzny
konflikt Rity. Słyszał drżenie jej głosu, usprawiedliwiający ton... Kiedy
nagle rozmowa się zakończyła, czuł, że jest po jej stronie. Zuch dziewczy
na z tej Rity! Oby ci się udało!
- Nie proś mnie, żebym ci tłumaczyła, o co chodzi - powiedziała,
stawiając przed nim następną butelkę piwa. Wielki Boże! Czy naprawdę
nie ustąpiła Tomowi i Camilli? Z całą pewnością zostanie za to ukarana
i będą trzymać wnuki z daleka od niej do czasu, kiedy znów im będzie
potrzebna... Zdała sobie sprawę, że zaniedbuje gościa, rozchmurzyła więc
twarz i skierowała wzrok na Twigga.
- Opowiedz mi, o czym piszesz. Czy delfiny rzeczywiście są takie
inteligentne, jak się mówi?
- Półtora roku spędziłem w Australii na obserwacji obyczajów wie
lorybów i delfinów. Fascynująca przygoda. Do Stanów wróciłem raptem
parę tygodni temu, no i trafiłem na ogłoszenie o domku Johnsona. Moje
oczy są spragnione barw jesieni. Zmian pór roku, i tego wszystkiego...
Kto wie, kiedy znów nadarzy mi się taka okazja. - Twigg wyczuwał szczere
zainteresowanie Rity, która patrzyła na niego tymi swoimi niezwykłymi
niebieskimi oczami. - A tam skąd wracam, był jeden delfin o imieniu Sind-
bad. Dosłownie zapierał mi dech w piersi. Ten gatunek ma niesamowicie
rozwinięty system sonarowy. Słyszą dźwięki o częstotliwości stu czter
dziestu kiloherców, osiem razy wyższe niż człowiek. Mogą nurkować na
głębokość prawie trzech kilometrów i nie mają żadnych problemów z de
kompresją. Zużytkowują osiemdziesiąt procent tlenu.
W miarę jak Twigg opowiadał o morzach, zwierzętach i ich zwycza
jach, rozmowa z Tomem odchodziła w niepamięć.
- Samice bardziej lubią się bawić niż samce; Sindbad był wyjątkiem
od reguły. Samica jest również stroną aktywną w zalotach. Samce osiąga
ją dojrzałość płciową dopiero po ukończeniu siódmego roku życia. Ciąża
trwa jedenaście miesięcy, a samice są bardzo opiekuńcze wobec młodych.
- Jak większość matek - powiedziała Rita cicho, myśląc o swojej roli
matki oraz o własnych sukcesach i porażkach.
- Też tak myślę. - Twigg wstał. - Czas na mnie. Powinienem wracać
do pracy. Zaproszę cię na kolację, jak tylko pozmywam naczynia. Jeszcze
raz dziękuję, Rito.
- Odprowadzę cię do pomostu. Taki piękny wieczór...
Na pomoście życzyli sobie dobrej nocy. Rita patrzyła na Twigga, gdy
odchodził wzdłuż piaszczystej plaży. Lubiła go. Lubiła z nim przebywać.
Jakoś tak dobrze się przy nim czuła. Nie zadawał jej żadnych pytań na
23
temat rozmowy z Tomem, nie dał do zrozumienia, że ma na ten temat
jakąkolwiek opinię...
Twigg ruszył przed siebie. Nie miał ochoty wracać do domu, ale in
stynktownie wyczuwał, że Rita musi odetchnąć w samotności po niemiłej
rozmowie telefonicznej. Nie chciało mu się pracować nad artykułami;
wolałby być z nią... Obejrzał się; stała na końcu pomostu.
- Zapomniałem o czymś! krzyknął.
O czym? - Zaintrygował ją wyraz jego oczu, kiedy podszedł bliżej.
- O tym. Objął ją i przyciągnął do siebie. Zdała sobie sprawę, że
jest znacznie wyższy i góruje nad nią. Uniósł palcami jej podbródek i zaj
rzał głęboko w oczy. Delikatnie dotknął ustami jej warg; było w tym ocze
kiwanie i łagodna zachęta, by mu odpowiedziała. Obejmujące ją ramię
było silne i stanowcze, ale palce gładziły ją po policzkach leciutko i czu
le. Wydawało się to naturalnym zakończeniem miłego wieczoru. Ot, tak,
po prostu - pocałunek, czuły gest, próba uzyskania odpowiedzi, ale żad
nych nacisków.
- Dobranoc, piękna pani - powiedział lekko schrypniętym głosem.
A potem odszedł. Patrzyła, jak się oddala.
Rita oblizała wargi. Dobry pocałunek, tak by go opisała w swojej książ
ce. Poczuła pragnienie namiętności uczucie, o którym już niemal zapo
mniała... Twigg Peterson dobrze wpływał na jej ego. Nazwał ją „piękną
panią" i nagle rzeczywiście poczuła się piękna, i nieco bardziej podnieco
na, niż by tego pragnęła.
Twigg wrócił do domu i zasiadł nad czystą kartką papieru w maszy
nie. Miał chęć pocałować Ritę i zrobił to. Miał na to ochotę już w momen
cie, gdy się jej przedstawiał... Czuł, że łatwo ją zranić, ale jednocześnie
była w niej jakaś siła. Przyjemnie było czuć ją w ramionach. A jak miło
i naturalnie oddała mu pocałunek... Nie musiał się teraz zastanawiać, co
sobie o nim pomyślała i czy jej nie obraził. Z Ritą wszystko było jasne.
Czarne albo białe. Lubiła cię, albo nie lubiła. [ to także było dobre. Emo
cjonalne gierki są dobre dla dzieci i częściej ranią, niż dają przyjemność...
Pusta kartka jaśniała oskarżycielsko w świetle lampy i Twigg zabrał się
do pracy.
3
Rita leżała skulona w śpiworze. Był wczesny ranek, na dworze pano
wały ciemności. Chyba nie dalej niż piąta... Niedługo odezwą się ptaki.
Jęknęła głośno. Nie była gotowa na nadchodzący dzień... Nie, nie będzie
rozmyślać o tamtym pocałunku, który obudził w niej coś skrytego tak głę
boko, że nawet nie potrafiła tego nazwać. Będzie myślała o czymś innym.
Camilla... To najstarsze z dzieci było jej zawsze najbliższe. Nie chciała,
żeby coś je rozdzieliło.
Camilla zawsze naśladowała Ritę. Podczas zabawy w dom, opieki nad
lalkami, pomagając w domu... Zawsze była pierwsza do zmywania na
czyń. Teraz zapanowała między nimi jakaś nieokreślona wrogość i Rita
nic bardzo wiedziała, jak powalić dzielący je mur. Cóż takiego uczyniła,
oprócz tego, że nie chciała wkraczać w życie córki? Mogłoby się zdawać,
że dziewczyna ma wszystko, czego zawsze pragnęła: dom, odnoszącego
sukcesy męża, dzieci. Czegóż mogła potrzebować od matki?
Dzieci... Rita zastanowiła się, czy kiedykolwiek żądała od swojej matki
rzeczy niemożliwych. Jeśli tak, to nie zdawała sobie z tego sprawy. A jed
nak... Przed śmiercią matki coś je rozdzieliło. Pod koniec życia, kiedy
matka była już chora, zdecydowała się przenieść do Chicago, żeby za
mieszkać z bratem Rity i jego żoną, jakby nie chciała być ciężarem dla
swej jedynej córki. Miała jej za złe pisarstwo. Przeprowadzka do Teda
miała oznaczać policzek i Rita tak właśnie to odebrała. Czy Camilla czuła
coś podobnego? Jakby ją spoliczkowano? Nie, to niemożliwe. A jednak
matka Rity potępiała ją za to, że zajęła się własną karierą, zamiast poświę
cić się wyłącznie sprawom domu i rodziny. Tuż przed śmiercią matki roz
mawiały na ten temat szczerze i otwarcie. Czy to możliwe, że Camilla,
25
która zawsze identyfikowała się z Ritą, poczuła się odrzucona, niedoce
niona?
Camilla, która zawsze starała się być taka, jak ona. Starała się być dobrą
żoną i matką. A teraz była świadkiem, jak Rita staje się zupełnie nową oso
bą. Rozwód, samodzielne życie, podejmowanie decyzji, wkroczenie w świat
książek i interesów... Camilla chciała i żądała, by Rita nadal dawała jej
przykład i była żywym dowodem na to, jak ważne są dom i rodzina. Pra
gnęła, by matka prowadziła takie życie, jakie ona wybrała dla siebie.
Rita otrząsnęła się. Myśli o Camilli wprowadzały ją w przygnębienie.
Byli jeszcze Charles i Rachel... Nie napisała listu do Charlesa. To znaczy
do Chucka... Musi to sobie zapamiętać. Chuck. Musi także zatelefono
wać do Rachel i ustalić, kiedy zamierza przyjechać, żeby ugotować dla
niej coś specjalnego. Chuda niczym modelka Rachel jadała wyłącznie
potrawy przygotowane specjalnie dla niej.
Kurczę. Dlaczego ma się przejmować, czy Rachel będzie jadła? Jest
przecież wystarczająco dorosła, żeby o siebie zadbać. A, i jeszcze jedno.
Gdyby Rita nie przypominała Rachel i Charlesowi o wizytach u dentysty,
mieliby zęby stoczone próchnicą. Mało, że przypominała; musiała ich
umawiać z dentystą. Często była zmuszona kilkakrotnie zmieniać terminy
wizyt, tak by nie kolidowały z ich rozkładem zajęć.
Ian wielokrotnie proponował Ricie, że znajdzie jej sekretarkę, która
zajmie się prozą codziennego życia, ale Rita nie chciała o tym słyszeć.
Nie chciała, aby ktokolwiek wiedział, jak dalece została zniewolona przez
własną rodzinę, Ian podejrzewał ją zaledwie o połowę jej zobowiązań
wobec dorosłych dzieci, a i tak radził, by się z nich otrząsnęła i służył wska
zówkami, jak to uczynić. Wdowiec, ojciec dorosłych dzieci, często opowia
dał, jak samodzielne są jego latorośle. Nie chciał przyjąć do wiadomości,
że dzieci uniezależniają się od ojców znacznie wcześniej niż od matek.
Rita wiedziała, że znajdują się w zupełnie odmiennych sytuacjach, ale
jakoś nie umiała przekonać o tym Iana.
Kochany Ian. Zawsze chętny do pomocy, zawsze gotów wziąć na sie
bie jej kłopoty, Ian, na którym mogła polegać, Ian w dwurzędowych gar
niturach i śnieżnobiałych koszulach. Jej matka nazwałaby go uczciwym
człowiekiem. I przystojnym mężczyzną w średnim wieku. Rita otworzyła
zdumione oczy: ona także osiągnęła wiek średni... Gdyby tylko zachęciła
Iana, poprosiłby ją, by za niego wyszła. Chciał się nią zaopiekować, zu
pełnie jakby była bezradną istotą, która bez jego rad i wsparcia nie radzi
sobie z całym tym wielkim światem... Dobry, miły, godny zaufania Ian.
Może na początku rzeczywiście potrzebowała opieki. Zaraz po roz
wodzie, kiedy rany były świeże. Teraz jednak wydawało jej się, że potrze-
26
buje przygody. Rany zabliźniły się i tylko nieliczne jeszcze krwawiły. Rita
zaczynała się cieszyć z wolności. Mogła jeść, kiedy miała na to ochotę,
zmywać naczynia, kiedy przyszła jej na to fantazja, kłaść się i wstawać
według własnego uznania, jeździć na zakupy i wybierać, co jej się żywnie
podobało... Zaczynała sobie radzić z mechanikami i konserwatorami, wy
najęła nawet ogrodnika w Ridgewood, żeby Charles miał czas na grę w te
nisa i inne ulubione sporty. Nie czuła się już nawet samotna. No, chyba że
nocami... Ale i na to była rada; dobra książka. Po upływie dwóch lat od
rozwodu zaczynała sobie radzić całkiem nieźle. A Twigg jest zbyt chudy.
Wsunęła się jeszcze głębiej do śpiwora. Był taki ciepły i wygodny.
Dziś będzie pogodnie, ale chłodno, czuła to w kościach. Dzień na bluzę
i ciepłe spodnie. Pogoda w Poconos zawsze miała charakter. Powinien przy
strzyc włosy.
Pomyślała o byłym mężu. Zawsze był rannym ptaszkiem. Tak jak ona...
Lubił się z nią kochać wczesnym rankiem. Ciekawe, jak Brett kocha się
ze swoją nową żoną? -pomyślała bez zażenowania. Prawdopodobnie z ża
rem równym temu, jaki okazywał jej dwadzieścia lat temu, podczas pod
róży poślubnej... Brett miał upodobania, które zwykle przypisuje się ko
bietom: był domatorem. Cenił sobie dobre, przyrządzone w domu posiłki,
wyprasowane koszule. Co tydzień trzeba było więc prasować wszystkie
czternaście... Lubił siadywać przy kominku w starym swetrze, kapciach,
z fajką i „Business Week" oraz „Wall Street Journal". Rita zastanawiała
się czasem, jak udawało mu się odnosić sukcesy zawodowe. Był pozba
wiony wyobraźni, nie interesowało go nic poza domem i interesami. Umiar
kowanie dobry ojciec, chadzał od czasu do czasu z dziećmi na koncerty
oraz mecze. Na miłość boską, Twigg ma zaledwie trzydzieści dwa lata!
Jest od niej o dziesięć lat młodszy!
Zachciało jej się palić. Powinna wstać i zaparzyć kawę. Oczywiście bez-
kofeinową. Usmażyć jajka na bekonie Albo kilka naleśników. Albo grzan
kę z cynamonem i cukrem pudrem. Czy kupiła syrop? Przekręciła się na
brzuch, sięgnęła po papierosa i bliżej przyciągnęła popielniczkę. Policzyła
niedopałki. Dzieci zawsze miały jej za złe, że pali. Nawet Camilla napusz
czała na nią małego Jody'ego. A przecież Rita jest dorosła i potrafi odczy
tać ostrzeżenie o szkodliwości palenia tytoniu. Lubiła palić i nie miała za
miaru z tego rezygnować. A już na pewno nie ze względu na kogoś innego
niż ona sama. Kiedy była poza domem, w towarzystwie osób niepalących,
zawsze pytała, czy może zapalić. Papierosy uspokajały ją, były jej wenty
lem bezpieczeństwa. Jeżeli kiedykolwiek nadejdzie dzień, że przestanie ich
potrzebować, to wyłącznie dlatego, że podejmie taką decyzję; Twigg pali
taki aromatyczny tytoń. A jej papierosy mu nie przeszkadzały.
27
Zaśpiewał pierwszy ptak. Czy Twigg jeszcze śpi, czy już się obudził?
Wpadnie do niej, czy też zacznie ją ignorować po wczorajszym pocałun-
ku? Wiedziała, że wróci, jeśli nie dziś, to jutro.
Założyła ręce nad głową i napięła mięśnie brzucha. Kiedy tak się wy-
ciągnęła, nie widać było nadmiaru sadełka. Szkoda, że nie może trwać
w takiej pozycji i wyglądać na szczupłą i zgrabną... Może powinna przejść
na dietę i zacząć uprawiać jakieś umiarkowane ćwiczenia? Czy wiek średni
jest na to zbyt zaawansowany? Po trzech ciążach i porodach miała trochę
rozstępów. Przeczytała w jakimś piśmie, że jedynym sposobem, żeby się
ich pozbyć, jest operacja plastyczna. To nie wchodziło w rachubę; nie
pójdzie pod nóż z powodu głupich rozstępów. A może jednak powinna?
Podobał się jej. Podobała jej się jego szczerość, to, że był w tak dobrym
kontakcie ze swymi uczuciami, jego pewność siebie i łagodność. Chciała
by taka być chociaż w połowie. Musi się tyle nauczyć, żeby się do niego
upodobnić... Każdy krok był krokiem w nieznane i musiała dwa razy po
myśleć, zanim ruszyła w jakąkolwiek stronę.
Przez głowę przemknął jej termin „romans". Nie lubiła tego słowa.
„Związek" brzmiał o wiele lepiej. Brett miał romans... Czy romans może
się zmienić w związek? Chyba nie... Brett nie pozwolił na to. Romans,
a potem od razu małżeństwo. Jak ona ma na imię? Czasem nie mogła so
bie przypomnieć. Ach tak, Melissa. Dzieci udawały, że jej nie lubią, ale
lubiły. Rita była tego pewna. Charles po wizytach u ojca i macochy uśmie
chał się głupkowato; Camilla wychwalała ciasta Melissy i jej potrawkę
z jagnięcia; nawet Rachel oświadczyła, że zmuszona jest szanować Me-
lissę i jej zdobywczą postawę wobec życia. Fakt, że zdobyła jej ojca, zda
wał się Rachel nie przeszkadzać... Wszystkie dzieci zaakceptowały Me-
lissę i nowe małżeństwo ojca, Ricie zaś w subtelny sposób dawały odczuć
swoją niechęć. To ją obwiniały za rozpad rodziny.
Rita zdawała sobie sprawę, że wszyscy troje mają jej za złe pisarską
karierę. Mają jej za złe, że zajęła się czymś, co jest nie tylko twórcze, ale
i przynosi niezły dochód. Robili uszczypliwe uwagi na temat jej wystą
pień w telewizji i wywiadów w prasie.
Zapaliła następnego papierosa. Oczywiście, kiedy Camilla potrzebo
wała wolnej od procentów pożyczki na wybudowanie basenu kąpielowe
go, dziesięć tysięcy dolarów Rity było mile widziane. Charles również nie
miał żadnych obiekcji, biorąc od matki dziewięć tysięcy na nowego trans
am, Rachel zaś z ochotą przyjęła „pożyczkę" na ubezpieczenie mieszka
nia i umeblowanie do trzech pokoi. Rita nie spodziewała się, że odzyska
„pożyczone" sumy, i nie chciała ich odzyskiwać. Bolało ją jednak, że nie
zwrócili się do ojca, że z góry przyjęli, iż matka będzie wniebowzięta,
28
mogąc im pomóc. Nie padło ani jedno słowo na temat zwrotu pieniędzy.
Nie przyjęłaby ich, ale miło by jej było takie słowa usłyszeć.
- Chcę tylko odrobiny szacunku, odrobiny zrozumienia dla tego, co
robię. Do diabła, dlaczego dostaję to wyłącznie od obcych? Dlaczego moja
własna rodzina nie może dostrzec, że jestem kimś? Byłam żoną, matką,
pisarką. Nie mieli prawa zmuszać mnie, żebym dokonywała wyboru - po
wiedziała gorzko do czterech pustych ścian. Wybór został na niej wymu
szony przez Bretta. Trzydzieści dwa lata.
Wypełzła ze śpiwora i podeszła do nie zasłoniętego okna. Nad ziemią
unosił się welon białawej mgły. W lawendowym brzasku dostrzegła lśnią
ce na trawie diamenciki rosy. Ciekawe, czy już wstał.
Włączyła ogrzewanie i wsypała kawy do ekspresu. W czasie gdy się
parzyła, Rita wzięła prysznic i ubrała się. Dżinsy i granatowa bluza... Sta
nęła przed lustrem. Obróciła się bokiem. Wciągnęła brzuch, a następnie
go rozluźniła. Od dawna nie przyglądała się sobie tak krytycznie. Przyty
ła. Te nowe dżinsy z lycrą są zdradliwe... Dopóki zamek się dopinał, nie
zwracała uwagi na przyrost wagi. Ciekawe, kiedy przestałby się dopi
nać, gdyby dżinsy były z czystej bawełny? Wykrzywiła się, a potem ro
ześmiała.
- Kogo chcesz nabrać, Rito Bellamy? - spytała swego odbicia w lustrze.
- Nikogo, nawet siebie. Jestem teraz prawie na szczycie i nie mam
zamiaru z niego spadać. Zbyt ciężko na to pracowałam.
Zadowolona z odpowiedzi, opuściła bluzę, zasłaniając nie całkiem już
jędrną pupę i poszła do kuchni. Była jaka była i już.
Dwa sadzone jajka, trzy plasterki bekonu, dwa tosty, trzy filiżanki
kawy oraz kilka papierosów, i Rita była gotowa zasiąść do maszyny. Pięt
naście po szóstej. Może pracować, dopóki nie przywiozą zamówionych
mebli, a potem zrobi sobie przerwę. Kiedy wszystko zostanie ustawione,
postawi obiad na małym ogniu i wróci do pracy. Nie pozwoli sobie na
żadnych gości, żadne telefony i nie dopuści do siebie żadnych głupich
myśli. Ma pracować i chce pracować. I ma jeszcze napisać list do Charle
sa oraz zatelefonować do Rachel. Zrobi to, kiedy dostawcy będą wynosić
meble z ciężarówki. Rachel była zawsze pod telefonem.
Zanim usiadla przy biurku, podeszła do drzwi i otworzyła je na oścież,
pod pretekstem, że spojrzy na jezioro i na otaczające je sosny. Plaża i po
most były puste, jak zawsze o tej porze dnia. Przeniosła wzrok na chatę
Johnsona. Z komina nie wydobywała się smużka dymu. Twigg prawdo
podobnie jeszcze śpi albo pracuje. Ciekawe, czy ma w domu coś nadają
cego się na śniadanie... Postała w drzwiach jeszcze chwilę, odsuwając
moment powrotu do pisania. Nie zdawała sobie sprawy, jak intensywnie
29
wpatruje się w domek Johnsona, dopóki nie zaczęły jej łzawić oczy. Ma
czterdzieści trzy lata, a przyszłym miesiącu skończy czterdzieści cztery.
Przez następne cztery godziny była całkowicie zatopiona w pracy nad
książką. Nagle rozległo się stukanie do drzwi.
- Proszę - powiedziała, kończąc rozpoczęte zdanie.
- Pani meble, madame! - zawołał męski głos.
Po upływie godziny wszystkie meble znalazły się na miejscu. Za do
datkowe dwadzieścia dolarów ekipa dostawcza złożyła łóżko i zawiesiła
zasłony w oknach. Rita poczęstowała mężczyzn piwem i kawą. Przyjęli
poczęstunek i przez kilka minut wymieniali z gospodynią uwagi o pogo
dzie. Kiedy wyszli, Rita szybko rozesłała na łóżku nową pościel. Odstąpi
ła kilka kroków i spoglądała na swoje dzieło. Ale kolorowo. Wybrała duże
podwójne łóżko, nie wiedząc nawet, dlaczego. Pościel była w brązowe
i pomarańczowe motyle. Świetnie, to jak ja - wolna, wolna, wolna! Na
rzuta współgrała z barwami jesieni i kolorem ścian z Sosnowego drewna.
Zawiesiła w łazience wzorzyste ręczniki, czując, że i one wyrażają jej gust,
jej upodobania kolorystyczne, jej tożsamość.
Dobry nastrój nie opuszczał jej, dopóki zabrała się do pisania listu do
Charlesa. Najpierw wypełniła dla niego czek na dwieście dolarów. Czy to
niezbyt wiele? Pomyśli, że matka stara się go przekupić... Już widziała
jego drwiący uśmiech. Któregoś dnia będzie musiała zdrowo synem po
trząsnąć, nie bacząc na fakt, że ma już prawie dziewiętnaście lat... Wpa
trywała się w czek przez dłuższą chwilę, wreszcie przekreśliła go dużym
X i wypisała nowy, tym razem na dwadzieścia pięć dolarów. Charles był
także synem Bretta; niech i ojciec ponosi koszty.
W czasie, który zużyła na staranne zredagowanie listu do syna, mo
głaby napisać cały rozdział książki. Kiedy Charles zobaczy czek, z pew
nością rzuci się na list, szukając wyjaśnienia... Na pewno będzie się też
spodziewał wzmianki na temat meczu futbolowego, który miał się odbyć
nazajutrz po Święcie Dziękczynienia. Brrr... Będzie na nim Brett z żoną.
Po raz pierwszy przyjdzie jej spotkać się z drugą panią Bellamy. No cóż,
Charles spodziewa się obecności matki, a poza tym obiecała, że przyjdzie
na ten mecz. A jednak... Charles na pewno zacznie się głupkowato uśmie
chać, a Brett nie będzie widział świata poza swoją młodą żoną, a Melissa
rozkwitnie pod jego zachwyconym wzrokiem. A Rita będzie usiłowała
ukryć gniew i wrogość.
Zapisała siedem stron, zanim skleciła brudnopis. Przepisała list na czy
sto i podpisała: „Całuję cię mocno, mama".
Bynajmniej nie czuła się obco wśród nowych mebli, które całkiem
odmieniły wnętrze domku. Przeciwnie, była zachwycona. Ta pierwsza od
30
wielu lat samodzielna decyzja okazała się strzałem w dziesiątkę. Wybrała
nowoczesność pod wpływem impulsu, jako przeciwieństwo stylu kolo
nialnego, na który przed laty zdecydowali się z Brettem. A może wtedy
zdecydował sam Brett?
Maszyna do pisania stała teraz na dębowym biurku, a Rita siedziała
na beżowym dyrektorskim krześle, które obracało się na lśniących kół
kach. Stół miał blat z matowego szkła, a kryte tapicerką kanapy i fotele
można było dowolnie zestawiać, tak by pasowały do wnętrza. Wszystko
utrzymane było w barwach brązów i beży z akcentami turkusu i kremo
wej bieli. Rolety doskonale spełniały swoją rolę: wpuszczały światło lub
izolowały od światła bez kilometrów zbierających kurz tkanin. Łączyły
wszystko w całość dywaniki w geometryczny wzór. Miło też było spojrzeć
na trzypoziomową dębową etażerkę, na której mogła poustawiać swoje książ
ki i inne drobiazgi... Uznała, że kupując za jednym zamachem umeblowa
nie do wszystkich pokoi, postąpiła słusznie. Nie miała czasu na wybieranie
poszczególnych sprzętów, a poza tym postawiona wobec konieczności do
konania tylu wyborów, prawdopodobnie nie zdecydowałaby się na żaden.
Także druga sypialnia, dla Rachel, została kompletnie urządzona,
włącznie z kwiatami na jedwabiu oprawionymi w mosiężne ramki nad po
dwójnym łóżkiem. Narzuta w brązowe i pomarańczowe ciapki, dywanik
przy łóżku w barwach rdzy i beżu... Rita uznała, że bardzo jej to odpo
wiada: czyste, żywe kolory, proste sprzęty zamiast opasłych kolubryn. Na
wet mały kuchenny stolik oraz krzesła z chromowanego metalu i trzciny
były doskonałe, praktyczne, a jednocześnie dające wrażenie przestrzeni
i gładkości, bo stół miał blat ze szkła. Lampy i kilka przedmiotów w stylu
orientalnym, jak wazon z gałązkami wierzby oraz przypominający fresk
obraz do zawieszenia nad kominkiem, dopełniały wystroju. Zachwycona
Rita ruszyła na obchód chaty, ciesząc się z każdego dokonanego zakupu
i z decyzji, by urządzić domek po swojemu. W głowie wrzało jej od po
mysłów na nowe zakupy. Na przykład te wysokie kieliszki z przydymio
nego szkła, które podziwiała u Rosy... A kwiaciarka z miasta z pewno
ścią wymyśli coś wspaniałego do przyozdobienia stołu w jadalni. Przy
szłej wiosny trzeba będzie się rozejrzeć za meblami na werandę. Coś na
prawdę kolorowego... ale dopiero na wiosnę. W zimie lód skuje jezioro,
śnieg pokryje ziemię...
Niechętnie powróciła myślą do czasów, kiedy wraz z Brettem przyby
wali tu na długie, intymne weekendy, pozostawiwszy dzieci pod opieką jej
matki. To były wspaniałe chwile, bardzo im potrzebne, aby odnowić intym
ność, nacieszyć się sobą... Na co dzień Bretta pochIaniała praca w rekla
mie, ją zaś nieustający domowy kierat, i trochę się od siebie oddalali. Ach,
31
te długie, cudowne weekendy... Brett wysypiał się do późna, a ona szyko
wała śniadanie, aby było gotowe, kiedy się obudzi. To były najlepsze czasy.
Kochali się rankiem, a wieczorem wcześnie kładli do łóżka, przy łagodnym
szeleście padającego za oknem śniegu ...
Rita zmarszczyła brwi. Może zbyt szybko odmówiła Camilli i Tomo
wi? Przypomniała sobie, jak ważne były owe chwile samotności dla niej
i dla Bretta. Spojrzała na maszynę do pisania, a potem na telefon.
Nie. Tym razem nie. A jeśli przyjrzeć się dokładniej, te weekendy bez
dzieci wcale nie były takie znowu wspaniałe. Czy wyprzęgała się z kiera
tu? Czy nie zamieniała po prostu jednej kuchni na inną? A przed wyjaz
dem to znowu tylko ona zmieniała pościel, zbierała po domu ręczniki i in
ne brudy, żeby je uprać w New Jersey. Gotowanie, pranie, zakupy... Jak
zawsze. Plus uczucie, że te weekendy z dala od domu rodzinnego są bar
dziej dla Bretta niż dla niej. Wyjeżdżali, bo to on musiał odpocząć od pracy.
Jej praca pozostawała taka sama, niezależnie od tego, dokąd jechali.
Mimo wszystko... Znów spojrzała na telefon, już w wyobraźni wy
kręcała numer Camilli. Z determinacją zasiadla do maszyny i zaczęła pra
cować. To był jej czas i będzie z nim robiła, co zechce. Czyż nie tak?
Była tak pogrążona w pracy, że zapomniała o lunchu. Pisała przez całe
popołudnie. Wreszcie przerwała na moment, żeby się napić wody sodo
wej i pójść do toalety. Roztarta obolałe skronie i wyjrzała na zewnątrz.
Popatrzyła na jezioro i pusty pomost. W domku Johnsona nie widać było
oznak życia. Właściwie nie spodziewała się żadnych oznak. Wczorajszy
wieczór przeminął i uporała się z nim. To tylko ciepła noc i trzy piwa spra-
wiły, że Twigg objął ją i pocałował. Tylko kobiety dopatrują się uczuć
i emocji tam, gdzie wcale ich nie ma. Ma czterdzieści trzy lata i powinna
być rozsądniej sza.
Trzydzieści dwa lata to bardzo mało jak na profesora. Trzydzieści dwa
lata to w ogóle bardzo mało. To młodość. A czterdzieści trzy to wiek średni.
A potem już z górki w zabłoconych tenisówkach. Czterdzieści trzy lata to
wytchnienie przed menopauzą, czas na liftingi twarzy i kremy przeciw-
zmarszczkowe, czas, żeby się bujać w fotelu na biegunach. Czas, by farbować
siwe włosy i pozbyć się duchów przeszłości.
Do wczorajszego wieczoru rzeczywiście grzęzła coraz głębiej. A po
tem nagle wychynęła na powierzchnię i nabrała haust powietrza. Ujrzała
piękno świata i zapragnęła w nim uczestniczyć. I tak się stanie, w odpo
wiednim czasie. Ale czas może być największym wrogiem. Czas. Czas.
Czas, żeby zatelefonować do Rachel, zanim znów zasiądzie do pisania.
Powinna także zadzwonić do Iana. Ale nie ma mu nic do powiedzenia.
Niech się odezwie pierwszy.
32
Późnym popołudniem Rita sięgnęła po telefon i wykręciła numer młod-
szej córki. Rachel była projektantką tkanin i trzy dni w tygoniu praco-
wała w domu.
- Jak leci, mamo? Finiszujesz już? - pytała z zainteresowaniem, jak
by ją to naprawdę obchodziło. Rachel wiedziała, co to terminy.
- Tak, kochanie. Już prawie kończę. Jeszcze tydzień i będzie po
wszystkim. Co u ciebie?
- Wspaniale, mamo. Poznałam świetnego faceta. Na weekend jadę
z nim do Miami. Pracuje w reklamie i nabawił się wrzodu żołądka w wie
ku dwudziestu dziewięciu lat. Spodoba ci się.
- Czy to oznacza, że poznam wreszcie któregoś z twoich młodych
przyjaciół? - spytała Rita sarkastycznie. Rachel wiele obiecywała, lecz
zwykle nie dotrzymywała słowa.
-. Zależy, jak się potoczą sprawy. Nie jest to pan Ideał. Być może
zamieszkamy razem, żeby zobaczyć, czy do siebie pasujemy. Może się
okazać, że nie pasujemy. Dam ci znać po weekendzie. A jak tam u ciebie?
Rita poczuła lekki ból głowy. Nie sposób było nadążyć za Rachel. To
był jej szesnasty lub siedemnasty facet.
- Nic szczególnego. Raczej chłodno. Wiewiórki ziemne w pełnej for
mie. Zamówiłam nowe meble i dostarczono je dziś rano. Nieźle się pre
zentują-poinformowała córkę.
- Mamo, dzwoniła do mnie Camilla. Po twojej rozmowie z Tomem.
Strasznie była wkurzona. Powtórzyła mi wszystko co do słowa.
W głosie Rachel pobrzmiewał tłumiony chichot. Aprobowała decyzję Rity.
-- Tak trzymaj, mamo. Jestem z ciebie dumna. Jak zwykle zwaliłaby
dzieci na ciebie, wyjechała i świetnie się bawiła. Ja także jej odmówiłam.
Ja biorę pigułkę. Camilla też powinna była brać. To był jej wybór, no to
teraz ma te swoje bachory. Niech się nimi zajmuje. Nie spodziewałam się,
mamo, że znajdziesz w sobie dość siły, żeby jej odmówić.
- Sama się nie spodziewałam - powiedziała Rita cicho. - Jak się na
zywa ten młody człowiek?
- Jaki młody człowiek?
- Ten, z którym wybierasz się do Miami.
- Ach, on. Niech no się zastanowię... Chyba Patrick. Czemu pytasz?
To ważne?
Rita westchnęła.
- Oczywiście, że ważne. Jak możesz się wybierać w podróż z męż
czyzną, nawet nie znając jego imienia?
- Mamo, nie nakręcaj się. Patrick. Patrick Ryan. Chętnie porozma
wiałabym dłużej, mamo, ale zaraz przyjdzie Jake, żeby popracować nad
3 -Pełnia żvcia 33
nowym projektem. Prawdopodobnie będziemy nad tym siedzieć przez całą
noc. Muszę kończyć. Zobaczymy się w czwartek.
- Myślałam, że Jake się wyprowadził.
- Wyprowadził się, ale nadal się przyjaźnimy. Pracujemy razem. Nie
martw się, mamo. Radzę sobie. Pozdrów ode mnie wiewiórki ziemne.
Rita wpatrywała się w słuchawkę. Jeżeli nad sobą nie zapanuje, znów
dostanie bólu głowy. Skoro Rachel sobie radzi, no to w porządku. Nie
musi wchodzić w rolę mamuśki, nie musi się o nią martwić. Rachel jest
wystarczająco dorosła, by o siebie zadbać. Przez chwilę Rita zastanawia
ła się, czy jej młodsza córka nie złapała choroby wenerycznej. Najwyraź
niej nie, w przeciwnym razie zwierzyłaby się matce. Rachel z niczego nie
robiła tajemnicy. Rachel miała rację, niepotrzebnie się nakręca. I tak nic
nie może poradzić. I nic nie chce radzić.
- Precz z bólem głowy - powiedziała na głos, porządkując porozrzu
cane na biurku papiery. Ciekawe, co o jej dorosłych dzieciach pomyślałby
trzydziestodwuletni profesor uczelni... Z pewnością nie byłby zachwyco
ny. Ona także nie była zachwycona. Czy popełniła jakieś błędy wycho
wawcze? Jeśli w przyszłości wyjdzie na jaw, że narobiły jakichś głupstw,
czy będzie za to odpowiedzialna? A, co tam, przyszłość, przeszłość... Naj
pierw powinna uporać się z teraźniejszością. Podobały jej się kręcone wło
sy, zwłaszcza w odcieniu radości i złota. Takie włosy przeważnie idą w pa
rze z zielonymi oczami. Zazwyczaj tylko kobiety miewają dość szczęścia,
by mieć zielone oczy... Twigg Peterson był jedynym znanym jej mężczy
zną o zielonych oczach. Usiłowała przypomnieć sobie barwę oczu Iana
Martina. Z trudnością przypominała sobie, jak w ogóle wyglądał.
Działo się z nią coś dziwnego. Myślała. Czuła. Przypomniało to po
wrót do życia zdrętwiałej części ciała: mrowienie świadomości budziło ją
z letargu. Musi teraz przestać zajmować się Rachel i zabrać do pisania.
A potem do gotowania kolacji. Równie dobrze może przygotować ją te
raz, a potem wrócić do pracy.
Potrawka. Potrawka będzie odpowiednia. Wieczór zapowiada się chłod
ny, a dobry gorący posiłek zawsze działa cuda. Potrawka może się dusić
przez wiele godzin bez doglądania. Nie przyznawała się przed sobą, że
zdecydowała się na potrawkę, żeby móc zanieść trochę sąsiadowi. Czy
kobieta w wieku średnim powinna tak postępować?
- Ja mogę - powiedziała Rita na głos. Nastawiła radio i usłyszała.Wil-
lie Nelsona, śpiewającego jakąś piosenkę country.
Poruszała się po kuchni tanecznym krokiem, w rytmie piosenki. Rzu
ciła na rozgrzany tłuszcz pokrojone w kostkę wołowe mięso oraz poszat-
kowaną cebulę i selery, które zaczęły wydzielać smakowity aromat. Rita
34
uwielbiała zapach smażącej się cebuli. Szybko obrała i pokroiła już zastałą
włoszczyznę. Dodała trochę wody, zaczekała aż się zagotuje, uregulowała
płomień gazu i przykryła garnek pokrywką, nastawiwszy brzęczek, żeby
nie zapomnieć dodać jarzyn. Wyjęła z lodówki bochenek chleba i kawałek
masła, żeby odtajały. Nie ma nic gorszego, niż rozsmarowywanie twardego
masła na gorącym chlebie... Żałowała, że nie ma kuchenki mikrofalowej,
ale była to jedna z pierwszych rzeczy, jakie Brett zabrał do bagażnika, kiedy
się wyprowadzał. Co tam, zawsze może sobie kupić nową. Był czas, kiedy
żyła po to, aby jeść, oszukując w ten sposób głód uczuć. Teraz je po to, aby
żyć. Odruchowo obciągnęła bluzę, żeby przykryć brzuch i pupę.
Zapach gotującej się potrawki mile drażnił jej nozdrza. Rita zerknęła
na zegarek. Właściwie wcale się nie spodziewała, że Twigg do niej wpad
nie. Nie powiedział przecież na ten temat ani słowa. A może powiedział?
Nie mogła sobie przypomnieć. Jej nowe budzące się do życia emocje
umykały z pamięci.
4
Dziesięć po siódmej Ricie zaczęło burczeć w brzuchu. Wyłączyła ma
szynę i posprzątała na biurku. Niepotrzebne kartki z brudnopisem wsunę
ła do szuflady. Trochę jej brakowało tamtych drzwi wspartych na kobył
kach. .. Mogła rozrzucać notatki po całym pokoju. A teraz będzie musiała
nurkować po każde głupstwo.
O siódmej czterdzieści zasiadla do samotnej kolacji. Chleb doskonale
się przyrumienił, potrawka była soczysta i krucha. Specjalnego smaku do
dała jej łyżka utartego chrzanu. Rita zjadła z apetytem, wieńcząc posiłek
dwiema filiżankami czarnej kawy. Zapaliła papierosa i postanowiła przejść
się po sutej kolacji. Trochę się bała otworzyć drzwi. A jeśli zobaczy świa-
tło w chacie Johnsona? Będzie to oznaczało, że Twigg jest w domu i nie
ma ochoty jej odwiedzić. A gdyby mu zaniosła trochę potrawki, tak jak
wcześniej zamierzała, mógłby sobie pomyśleć, że mu się narzuca... Le
piej zrobi, jeśli po prostu przejdzie się na pomost.
W chacie Johnsona było ciemno. Jedyne światło pochodziło z latarni
ulicznej po drugiej stronie jeziora i było tak słabe i żółtawe, że z trudem
się je dostrzegało. Może coś mu się stało? Może powinna tam pójść i za
pukać do drzwi? No jasne, że tak! Tydzień temu tak by zrobiła. Instynkt
macierzyński... Zdusiła go w zarodku. Twigg był wprawdzie dużo młod
szy, ale w tym, co poczuła do niego wczorajszego wieczoru, nie było nic
macierzyńskiego. Wystarczy, że jutro sprawdzi, co u niego słychać. Doro
sły, trzydziestodwuletni mężczyzna może zatelefonować, jeżeli potrzebu
je pomocy. Numer Rity znajdował się w książce telefonicznej. Może Twigg
pojechał do miasta i jeszcze nie wrócił? Zresztąjest tyle innych możliwo
ści... Z całą pewnością nie powinna się niepokoić.
36
Doszła do końca pomostu i stanęła, by popatrzeć na drugą stronę je
ziora. Miała na sobie tylko cienką wiatrówkę i drżała z zimna. Nieoczeki
wanie poczuła się samotna. Gdyby tak był z nią Twigg... Choćby po to,
by opowiadać jej o delfinach i wielorybach. Lubiła jego dźwięczny głos
i leniwy sposób poruszania się. Lubiła przyglądać się jego szczupłym dło
niom, kiedy gestykulował, by lepiej wyrazić swoje myśli. Jak dobrze pa
miętała dotyk tych dłoni, kiedy masowały jej plecy i głaskały po policz
ku... Twigg Peterson, biolog morza. Dlaczego tak trudno przyszło jej po
wiedzieć mu, że jest Ritą Bellamy, pisarką? Usiadla na pomoście. Jestem
byłą żoną, matką i autorką bestsellerów, pomyślała. Spojrzała na jezioro
i nagle doznała olśnienia. To rzeczy, które robię, ale kim jestem? Ja, Rita,
człowiek.
Odkąd tu przyjechała, działo się z nią coś dziwnego. Inaczej patrzyła
na świat, inaczej go odczuwała.
Dobrze było siedzieć tak na pomoście i myśleć o swoim życiu. Po raz
pierwszy od dwóch lat poczuła się dobrze ze sobą. Ze swoimi pragnienia
mi. No, a teraz pragnęła porozmawiać z Twiggiem Petersonem. Wróciła
do domu po potrawkę, ale po drodze zdała sobie sprawę, że to tylko re
kwizyt. Nie potrzebowała rekwizytów, nie chciała ich. Pośliznęła się i upa
dla na kolana. W chacie Johnsona nadal było ciemno.
Rita wstała i ruszyła niemal biegiem. Zastukała głośno do drzwi. Chwilę
czekała... Cisza. Zastukała po raz drugi, tym razem tak mocno, że zabola
ły ją kostki. Nic. Bez wahania otworzyła drzwi i rozejrzała się. Ani żywe
go ducha. Boże, a co, jeśli on jest w sypialni z kobietą? Przełknęła ślinę.
Jest tylko jeden sposób, żeby się o tym przekonać. Wymacała kontakt na
ścianie i living-room zalało światło. Ostrożnie, na palcach ruszyła w stro
nę sypialni i uchyliła drzwi. Twigg leżał na łóżku, w ubraniu, które miał
na sobie poprzedniego dnia. Czy to możliwe, żeby przespał calutki dzień?
Trzeba sprawdzić, czy nic mu nie dolega... Podeszła bliżej i bezszelestnie
uklękła przy łóżku. Z ulgą stwierdziła, że jego oddech jest głęboki i regu
larny. Wstawała z klęczek, kiedy Twigg chwycił ją za ramię. Zaskoczona,
zachwiała się i upadła na niego.
- Sypiam mocno, ale nie aż tak - zaśmiał się. - Usłyszałem cię, jak
tylko weszłaś do sypialni.
- Przyszłam sprawdzić, czy nic ci nie jest. Nie widziałam światła
w oknach i pomyślałam...
- Że twoje kiełbaski z paprykami zaszkodziły -przytrzymał ją moc
niej.
- Nie, po prostu chciałam cię bardzo zobaczyć i porozmawiać - wy
znała szczerze.
37
- No to rozmawiajmy - Twigg przeturlał się na bok, podpierając na
łokciu. Jego uchwyt nie osłabł, a twarz znalazła się o kilka centymetrów
od twarzy Rity. Spojrzał jej w oczy. Czuła jego ciepły, zaspany oddech.
Spróbowała się trochę odsunąć.
- Skoro już wiem, że u ciebie wszystko w porządku, mogę wracać do
pracy. Może byś wpadł jutro na lunch, jeżeli nie jesteś zbyt zajęty - za
proponowała pod wpływem impulsu, starając się wyswobodzić z uścisku
Twigga. Do diabła, zapomniała, jak długie miał ramiona.
- Jesteś cholernie piękną kobietą - powiedział cicho.
Rita oblała się rumieńcem. Komplementy zawsze wprawiały ją w zakło
potanie. Oczywiście nikt dotychczas nie nazwał jej piękną, nawet Brett...
W dodatku znajdowała się w dziwnej pozycji, częściowo na łóżku, częścio
wo z niego zwisała, a ten facet przypatrywał się jej z tak bliska... Serce wali
ło jej młotem. Powinna mu coś odpowiedzieć. Oczekuje od niej więcej, niż
jest gotowa mu dać. Usiłowała się wyrwać, ale uścisk Twigga był stanowczy.
- Chcę, żebyś się położyła obok mnie. Wiesz o tym, prawda? po
wiedział cicho Twigg. - Pragnę cię. Chyba żadnej kobiety tak dotąd nie
pragnąłem. - Sam był zaskoczony prawdą tych słów. Naprawdę jej pra
gnął. Pożądał. Podobała mu się, do diabła, a to było coś, czego nie mógłby
powiedzieć o zbyt wielu znajomych kobietach.
Rita spojrzała w jego nieustępliwe oczy.
- Prawie się nie znamy, Twigg. Masz trzydzieści dwa lala, a ja czter
dzieści trzy. Jestem od ciebie o ponad dziesięć lat starsza, a ty jesteś nie
wiele starszy od moich dzieci. - Czy zareagowała właściwie? Przyszła tu,
żeby porozmawiać, może nawet po to, by się dać jeszcze raz pocałować.
Nie ma zamiaru zwodzić go ani odgrywać sztuczek. Czy kobiety nadal
zwodzą mężczyzn, pomyślała?
- Wiek to liczba. Ty masz jakąś swoją liczbę, a ja swoją. I co z tego?
Jesteśmy ludźmi wyposażonymi w uczucia i pragnienia. Mam wobec cie
bie, pani, bardzo dziwne uczucia, a pragnę cię jak cholera.
- No tak, masz rację. Wiek jest liczbą. Ale moje dzieci... - przerwała
mu chaotycznie.
- Twoje dzieci nie mają z tym nic wspólnego. Ze mną i z tobą. To
dotyczy wyłącznie ciebie i mnie. Nie mieszaj w to dzieci.
- Nie wiem, czy jestem w stanie to zrobić. Chcę się z tobą zaprzyjaź
nić. Czuję coś do ciebie, ale ja... to dla mnie nowość i nie sądzę, żebym
była gotowa do... do i..
Twigg przyjrzał się jej. Ta kobieta była zupełnie bezpretensjonalna.
Wszelkie sztuczki, manewry i zagrania stworzone do tego, by czarować,
były jej całkowicie obce. Rozluźnił uścisk.
38
- Posłuchaj, Rito. Nie jestem bawidamkiem ani podrywaczem. Po
znałem cię, polubiłem, to zupełnie naturalna kolej rzeczy. Czuję, że nada
jemy na tej samej fali. Poczułem to od razu, kiedy spotkałem cię po raz
pierwszy na pomoście. Mówię szczerze.
- Ja też staram się być z tobą szczera - powiedziała Rita cicho.
- Chodź no tu, chcę ci coś powiedzieć. Spójrz na mnie - polecił ła
godnie. - Traktuję swoje związki poważnie. Przyznaję, że nie znamy się
zbyt długo, ale chcę cię poznać lepiej. Moje ciało mówi mi, że chce pójść
z tobą do łóżka. Wydaje mi się, że twoje ciało mówi ci to samo. To sprawa
fizyczna. Możemy to zrobić w odpowiednim czasie. Przyrzekam ci, że cię
nie wykorzystam i nie oszukam. No, chyba że w sprawach kulinarnych.
Przyznaję, że kiepski ze mnie kucharz.
W niebieskich oczach Rity pojawiła się lekka mgiełka.
- Myślę, że mogę się na to zgodzić - powiedziała swobodnie. - Wiesz
co? Chodźmy do mnie. Przygotowałam potrawkę. Miałam zamiar przy
nieść ci trochę, ale nie chciałam posługiwać się nią jako pretekstem do
zobaczenia się z tobą. Chciałam się z tobą zobaczyć, więc po prostu przy
szłam. Ale pora wracać.
Szli ramię w ramię do jej domku, śmiejąc się i kopiąc kamyki.
- Jak idzie pisanie?-spytał Twigg.
- Nieźle, Jutro wieczorem przyjeżdża mój agent, żeby zabrać to, co
już skończyłam. Zostanie na noc. W oddzielnej sypialni - dodała szybko.
- Dziś przywieźli mi meble.
Twigg obrócił ją ku sobie.
- Nie jesteś mi winna żadnych wyjaśnień. Nie chcę, żebyś się czuła
zagrożona, kiedy ze mną rozmawiasz. Zgoda?
- Zgoda - odparła.
Weszli do domku. Rita zapaliła palnik pod garnkiem.
Później usiedli przy stole. Ona piła kawę, on pałaszował porcję potrawki.
- Uważam, że jesteś prawdziwą damą, Rito Bellamy, a do tego do
skonałą kucharką. Przejdźmy się dookoła jeziora, żebym strawił wszyst
kie te pyszności.
Księżyc zalewał plażę srebrzystą poświatą. Szli spleceni ramionami.
Rita czuła się szczęśliwa i ożywiona, ale było to podszyte nitką niepoko
ju. Rozmawiali o tym i o owym - najpierw o pogodzie w Poconos, potem
o tym, że Twigg przespał cały dzień, aż wreszcie zeszli na temat dzieci
Rity. Opowiedziała mu o Charlesie, o Camilli, a dopiero na końcu o Ra
chel. Temat Rachel zawsze wymagał wielu wyjaśnień.
- Jakakolwiek jest, nie powinnaś się o to obwiniać. Bo z jakiegoś po
wodu czujesz się winna. Widzę to po twojej twarzy. Wszyscy są już
39
dorośli, nawet Charles - powiedział pogodnie Twigg. - Czas odciąć pę
powinę i pozwolić im na samodzielność. Oni mają swoje życie, ty także.
Powinnaś być z siebie dumna - dodał, kwitując bolesny temat dzieci.
- I jestem. Należę chyba do ludzi, którzy późno rozkwitają. Robię
teraz to, co lubię i w dodatku dobrze mi za to płacą. Jak to się mówi w gru
pach samopomocy, realizuję własny potencjał.
Wracali. Weszli na ścieżkę, która przecinała zagajnik, a potem, pnąc
się nieco w górę, prowadziła do domku Rity. W świetle księżyca było do
syć widno, ale wśród drzew panowała ciemność.
Twigg otoczył ją ramionami. Nie było to ani spodziewane, ani niespo
dziewane. Było naturalne. Wtopiła się w jego objęcia, jakby robiła to ty
siące razy. Zacieśnił uścisk. Nie wypowiedzieli ani jednego słowa. Poczu
ła lekkie dotknięcia ust Twigga na włosach, policzku, szyi... Łagodnie
uniósł jej podbródek i przybliżył usta do jej warg, przywierając do niej
całym swym twardym, muskularnym ciałem. Oplotła go rękami. Zupełnie
bez powodu poczuła się bezpieczna w jego ramionach. Uważnie i uczci
wie śledziła falowanie własnych emocji. Nic nie mogła poradzić, pragnę
ła tego mężczyzny.
Ich oczy spotkały się. Rita bez śladu zakłopotania zdała sobie spra
wę, że może zatonąć w tym nieprawdopodobnym, pociemniałym na
gle spojrzeniu i przeistoczyć się w kobietę, jaką chce i powinna się
stać.
Jej wilgotne usta rozchyliły się zapraszająco. Nachylił się i dotknął
ich wargami, smakując ich słodycz. Najpierw delikatnie, potem coraz
namiętniej... W ciele Rity rozgorzał płomień, w uszach rozległo się gło
śne pulsowanie krwi.
Przerwał i spojrzał jej w oczy. Czas stanął. Gdzieś w głębi niej zro
dziło się pragnienie, by pozostać w jego ramionach na zawsze, by bez
końca czuć jego wargi na swoich. Pragnienie rosło... Zamknęła oczy
i przywarła gwałtownie do jego ust, starając się tę chwilę zachować w pa
mięci.
Całowała go, jak nigdy nie całowała innego mężczyzny - długo, głę
boko, badawczo, aż zmiękły jej kolana i poczuła zawrót głowy. Wie
działa już, że należy do niej, jak nikt inny i nieważne, jak długo ma to
potrwać.
Odnalazła go. Ten mężczyzna jest w stanie sprawić, że odnajdzie
w sobie kobietę, którą przecież zawsze była. I wiedziała o tym.
Palce Twigga delikatnie błądziły wśród jej włosów. Odgadywał, co
czuje. Są potrzeby duszy, wykraczające poza głód ciała.
- Przyjdziesz do mnie? - zapytał ochrypłym szeptem.
40
Czekał na jej odpowiedź. Chciał usłyszeć, że się zgadza. Milcząca
zgoda nie wystarczała mu. Nie w przypadku tej kobiety o skórze tak gład
kiej i wonnej, gdy dotykał jej wargami, o nieśmiałych oczach, które wsty
dliwie spuściła.
- Powiedz, Rito. Może nam się przydarzyć coś niezwykłego. Wiem,
że tak może być i chcę ci to pokazać.
Czuł jej niezdecydowanie. Zdawał sobie sprawą, że jakaś jej część
ucieka przed nim. Intuicyjnie wyczuwał, że od czasu rozwodu nie była
z innym mężczyzną i że jego dotyk jest dla niej czymś nowym, zaskakują-
cym, wręcz obcym. Nie chciał jej ponaglać, nie chciał wystraszyć, ale tak
strasznie jej pragnął...
- Odpowiedz mi - wyszeptał z ustami przy jej szyi, tak że wyczuła
wibracje jego głosu.
- Tak, tak - wyszeptała bez tchu. Czy to jej głos? Głęboki, śpiewny,
nabrzmiały pożądaniem. Głos kobiety. - Twigg -- wyszeptała w jego wil
gotne, ciepłe usta. - Chcę się z tobą kochać.
Jej przyzwolenie, jej pożądanie wzmogło jego własne. Upadli, całując
się, na kolana, a potem osunęli się na miękkie podłoże wysIane igłami sosno
wymi. Poddała mu się. Pozwalała, by jego dłonie błądziły po jej ciele, ledwie
świadoma tego, że Twigg metodycznie pozbawiają ubrania. Ale chłód nocy
nie był dla niej przykry. Nie w ramionach Twigga. Wtulona w niego, omdle
wała pod dotykiem jego dłoni, głaszczących piersi, brzuch i wnętrze ud. Ła
godnie rozwarł jej wargi, a jego jedwabisty język badał, smakował i pieścił
wnętrze jej ust z żarem, który sprawiał, że drżała z podniecenia.
Jego dłoń trafiła między jej uda i powędrowała ku górze. Uniosła bio
dra, wychodząc naprzeciw pieszczocie.
- Jesteś taka piękna - wydyszał niskim, gardłowym szeptem. - I tak
cudownie reagujesz, kiedy cię dotykam.
Powiedział to? A może tylko to sobie wyobraziła?
Niecierpliwie zerwał z siebie ubranie. Chciał poczuć jej nagość przy
swojej. Położył się na wznak, wciągnął ją na siebie, i przesunąwszy palca
mi wzdłuż jej pleców, odnalazł dłońmi krągłość pośladków. Z oczami w jej
oczach, odbijających blask księżyca, zapraszał ją, by i ona go pieściła. Chciał,
by i ona znajdowała w nim rozkosz, by odkryła, że jest wart jej przebudzo
nej namiętności. Czy podobam się jej? - myślał, czując gładkość jej rozpo
startej dłoni na swojej piersi i palce błądzące w porastających ją włosach.
Odnalazła ustami brodawki, badała je językiem, smakowała, schodząc po
woli ku wklęsłości brzucha i twardości ud. Odkrywał na nowo siebie w jej
dotyku, w wyrazie jej oczu, kiedy ujął jej twarz w dłonie i całował... Zno
wu była pod nim. Całował jej słodkie usta, oczy, delikatny zarys policzka...
41
• •' ' • '• • • ' • • • • '
Jej piersi przebudziły się pod jego wargami, a ciało wygięło w łuk. Od
najdywała go ustami, brała w posiadanie dłońmi, czując, jak jej własne
pożądanie rośnie wraz z rozkoszą, jaką mu dawała. Twardość jego człon-
ka wydawała się delikatna i jakby bezbronna, gdy drżał z podniecenia w jej
dłoni. To ona budziła w nim tę żądzę... Chciała położyć się na wznak
i oddać się mu, a jednocześnie chciała brać go w posiadanie, dotykać, za-
pamiętywać i poznawać, jak nie poznawała jeszcze żadnego mężczyzny.
Jego ciało nie było jej obce, odczuwała je jak własne, drżące z namiętno
ści, a to drżenie wzmagało jego pasję.
- Weź mnie - wytchnęła. Czuła, że umrze, jeśli on tego natychmiast
nie zrobi, a jednocześnie chciała, by ta rozkoszna męka nigdy się nie skoń-
czyła.
Chłonąc ją oczami, wszedł pomiędzy jej rozchylone uda. Leżała, cze-
kając na niego, ze srebrzystymi refleksami księżyca w miękkich kaszta-
nowatych włosach; słaba poświata uwydatniała jej kobiece krągłości. Przy-
siadł na piętach i trzymając ją na uwięzi wzroku, wodził dłońmi po jej
fascynującym ciele. Ona także patrzyła mu w oczy, bez skrępowania po
zwalając, by widział jej głód, trzepot rzęs, który towarzyszył falowaniu
lędźwi... Jego dłonie ześliznęły się na jej łono; krzyknęła i wygięła się
w łuk, wychodząc naprzeciw pieszczocie jego palców.
- Jesteś taka piękna w tym miejscu -szepnął.
Patrząc na jej zaciśnięte powieki, na uchylone, dyszące usta, łagod-
nym, nieprzerwanym ruchem podsycał jej namiętność, aż doprowadził do
punktu, z którego nie ma powrotu... Czuły uśmiech igrał na jego war-
gach, kiedy łkała pod jego dłońmi ze słodkiej rozkoszy i szeptała jego
imię. Powiódł rękami po jej ciele, miękkimi ruchami łagodząc napięcie
ud, bioder, brzucha...
Zdawało się, że już nic rozkoszniejszego nie może jej spotkać. I wtedy
wszedł w nią, wypełniając swą pulsującą męskością. Jej ciało wyprężyło
się, chcąc dzielić jego doznania. Zagarnął ustami jej wargi, całując głęboko,
namiętnie. Delikatne włosy na jego piersi ocierały się o jej biust, gdy poru-
szał się w niej powoli, ze znawstwem, skłaniając, by przyjęła jego rytm,
popychając jeszcze raz ku rozkoszy, która tylko co była jej udziałem.
Wbiła palce w plecy kochanka, czując grę mięśni pod skórą. Odnala-
zła dłońmi twardość pośladków i ujęła je mocno, przyciągając go ku so-
bie i czując, jak zagłębia się w nią coraz bardziej. Przeżyła drugi orgazm
i dopiero wtedy uniósł się, chwycił jej pośladki i natarł w głąb szybkimi,
zdecydowanymi ruchami.
Jej ciało, jej reakcje, wszystko było wspaniałe, ale dopiero wyraz zachwytu
i rozkoszy na jej twarzy sprawił, że nie mógł dłużej się powstrzymywać.
Ta wszechogarniająca radość, cień niedowierzania w oczach, samotna łza na
gładkim policzku... Eksplodował wewnątrz niej, wykrzykując jej imię.
Leżeli przytuleni, ze splecionymi nogami. Jej głowa spoczywała na
jego ramieniu. Gładził jej ramiona, jej piękne, pełne piersi, błądził ustami
we włosach, ocierał się o czoło...
- Moja piękna kochanka - wyszeptał, wzmacniając uścisk.
Rita milczała, ciesząc się tą niezwykłą chwilą zrodzonej między nimi in
tymności. Twigg narzucił na jej ramiona cienką wiatrówkę, a uda nakrył wła-
sną długą, szczupłą nogą. W przytulnym zakątku jego ramienia uśmiechała
się do siebie, wdychając jego zapach i wtulając nos w futerko na jego piersi.
- Czegoś takiego nie zaznałam od bardzo dawna - wyznała szczerze.
Twigg milczał tak długo, aż pomyślała, że zasnął. Czy nie tak właśnie
postępują mężczyźni po miłosnym stosunku? Pozostawiają kobietą samą
z jej uczuciami i myślami, bez nikogo, z kim mogłaby je podzielić?
- Wiem, Rito.
Lubiła sposób, w jaki wypowiadał jej imię, zamiast jakiegoś bezpso-
bowego „kotku" czy „kochanie".
- Wiedziałem, że przeżyjemy razem coś niezwykłego.
Uniosła głowę i spojrzała mu w twarz.
-
To było dla ciebie niezwykłe? Och, głupie pytanie. .Zupełnie jak-
bym się przymawiała o komplement, a wcale nie o to chodzi.
Popatrzył na nią z uśmiechem.
- Tak, to było niezwykłe. Jak mogłaś pomyśleć inaczej? Ach-zrozu-
miał nagle, - Jestem dla ciebie kimś doświadczonym, wolnym jak ptak,
przedstawicielem nowej moralności. I zdobywałem to doświadczenie,
podczas gdy ty byłaś wierna swojemu mężowi. Dlatego sądzisz, że musia-
łem mieć wspanialsze przeżycia niż dzisiejsze.
Rita skinęła głową w milczeniu, kryjąc twarz na jego piersi. Nie mo-
gła mu teraz spojrzeć w oczy. Chodziło jej dokładnie o to... Wciąż nie
mogła uwierzyć, że on w ogóle chciał się z nią kochać. Nigdy nie uważa-
ła, że jest piękna czy szczególnie godna pożądania. No, może kiedy była
młoda, ale z pewnością nie od czasu, kiedy rozpadło się jej małżeństwo
z Brettem. Piękność i zmysłowość, które powinna była dostrzegać w so
bie, pozostawiła bohaterkom swoich powieści.
Odwróciwszy się, tak by mógł spojrzeć jej w twarz, Twigg delikatnie
dotknął jej policzka.
- Jesteś piękna, Rito, a ta noc była cudowna.
Musnął ją czule wargami.
- Mógłbym się z tobą kochać jeszcze mnóstwo razy - powiedział i za
chichotał. - Tylko przedtem musiałbym usunąć wszystkie te igły sosnowe
43
z własnego zadka. Co byś powiedziała na to, żeby pobiec do twojego domu
i wypróbować nowe łóżko? Chcę cię trzymać w ramionach przez całą noc,
Rito Bellamy. Nie odejdę, dopóki nie zaśniesz. Boję się, że inaczej w ogó
le nie miałbym siły, by cię opuścić.
Śmiejąc się, pobiegli do domku. Po drodze zdejmowali buty, zrzucali
wiatrówki i wyjmowali z włosów sosnowe igły. I Twigg był tak dobry, jak
obiecał. Kochał się z nią jeszcze raz, czule, z miłością. Czuła się piękna.
I dopiero kiedy usnęła, pozostawił ją snom o nim, z kącikami ust uniesio
nymi w łagodnym uśmiechu.
5
Rita obudziła się i przeciągnęła w rozmarzeniu w swojej pościeli w mo
tyle. W pierwszym błysku świadomości pomyślała, że coś, co było tak
przyjemne, musi być również dobre. Twigg, zgodnie z obietnicą, nie wy
szedł, dopóki nie usnęła... Leżała spokojnie, pozwalając, by myśli po
wracały do minionej nocy. Poczuła na twarzy gorące wypieki. Kochała
się w lesie, w środku nocy, z mężczyzną, którego znała zaledwie od trzech
dni! Ni mniej, ni więcej, tylko na igliwiu sosnowym! Zupełnie w stylu
Rachel...
Dotknęła zarumienionych policzków. Jakie rozpalone... A piersi? Czy
nie stały się pełniejsze? Poczuła ciepłą wilgoć pomiędzy nogami. To tak
że coś nowego... Zaczynała się już uważać za „wyschniętą" - tego okre
ślenia używała jej matka po menopauzie. Menopauza! Jezu! Nie wkro
czyła jeszcze w menopauzę! I nie stosowała pigułki antykoncepcyjnej!
- Och, nie -jęknęła, wtulając twarz w poduszkę.
Jak to mawiała jej matka? Że tylko porządne dziewczyny wpadają.
Złe są na to zbyt sprytne. Znów jęknęła przerażona. Zawsze uważała się
za porządną... Nie. Nie będzie rozmyślała na ten temat. Ale nie może
sobie pozwolić na głupotę. Lubi się kochać z Twiggiem i jeszcze nieraz
chętnie wpuści go do swego łóżka. Postąpi tak, jak tamte złe dziewczyny.
Jak postępuje Rachel od siedemnastego roku życia, Antykoncepcja. Roz
sądne. Łatwe. Praktyczne.
Zmrużyła oczy przed światłem poranka i wyciągnęła ręce nad głowę.
Praktyczne! Gdyby była praktyczna, nigdy by nie została kochanką Twigga.
Kochanka! Czy jest teraz kochanką? Zarumieniła się. Ja, Rita Bella-
my, kochanką!
45
Na wspomnienie nocy w ramionach Twigga poczuła nowy przypływ
pożądania. Kochał się z nią. Na całość, bez zastrzeżeń. I sprawiał wraże
nie zachwyconego. Nie, nie sprawiał wrażenia. Był zachwycony! Sposób,
w jaki ją dotykał, całował, pieścił... Dlaczego miałaby w to wątpić? Dla
tego, że jej wyznał, że w chacie Johnsona czuje się nie do wytrzymania
samotny? W mieście było mnóstwo dziewczyn i Twigg ze swoim wdzię
kiem i aparycją nie miałby trudności z namówieniem którejś z nich, aby
dzieliła z nim łóżko. Dziewczyny. Czy nie tak myślała o sobie? Członki
nie Ruchu Wyzwolenia Kobiet byłyby wstrząśnięte, wiedząc, że ona, Rita
Bellamy, blisko czterdziestoczteroletnia, uważa się za dziewczynę. Sąprze-
konane, że istota płci żeńskiej, ukończywszy pięć lat, powinna zacząć
myśleć o sobie jako o kobiecie.
To czysta głupota. Oczywiście, jest kobietą, ale czy to coś złego przyznać
przez chwilę, że w niemal czterdziestoczteroletniej piersi bije serce siedem
nastolatki? Że pragnie mężczyzny na samo wspomnienie o dotyku jego dłoni,
o dźwięku jego głosu, kiedy ją zapewniał, że jest piękna i godna pożądania?
Nie, to nic złego, to coś cudownego. I będzie się tym cieszyła.
Kiedy znajdowała się w ramionach Twigga, nie pamiętała ani przez
chwilę o dzielącej ich różnicy wieku, ani o grubej talii, ani o tym, że jej
piersi nie sąjuż tak jędrne jak dawniej. Teraz jednak, w świetle dziennym,
odezwały się dawne obawy i skrępowanie. Co czuł, co myślał Twigg? Ach,
jak chciałaby to wiedzieć... Jęknęła i przewróciła się na bok. Jakie puste
zdawało się łóżko... Uśmiechnęła się. Chętnie znalazłaby się na łożu z
sosnowego igliwia. Skoro powiedział, że jest śliczna i pociągająca, to zna
czy, że taką ją widzi. Nie będzie sobie psuła przyjemności, myśląc, że
zrobiła z siebie idiotkę. Będzie wspominać, jak pożerał ją zachwyconym
wzrokiem i jak jego dłonie przypominały jej, że jest kobietą.
Poruszyła się pod prześcieradłem i poczuła ból w udach. Dobry ból,
przypominający, że nie wymyśliła sobie przeżyć minionej nocy, że były
prawdziwe.
Pogładziła się po brzuchu. Zsunęła dłoń niżej. Twigg powiedział, że
jest w tym miejscu piękna... Wspomniała jego słowa, ton głosu, szept
i przebiegł ją dreszcz podniecenia.
Nie zasnął, leżał przy niej, pieszcząc ją i czekając, aż pierwsza zapad
nie w sen. Usnęła z głową w zgięciu jego ramienia, jakby to była najnatu -
ralniejsza rzecz w świecie.
Rozmyślania przerwało jej tykanie zegara. Już prawie dziewiąta! Wy
skoczyła z łóżka i sprężystym krokiem ruszyła do łazienki. To z pewno
ścią była pozytywna zmiana. Nie wyskakiwała z łóżka od czasu, kiedy
Charles w wieku siedmiu lat przechodził dyfteryt.
46
Dziś żadnego śniadania. Szybko wytarła się po prysznicu i ubrała
w czarne luźne spodnie i bawełnianą bluzkę w kolorze arbuza. Zaprosiła
Twigga na lunch. Miała zaległości w pracy, a na wieczór zapowiedział się
Ian. Jeśli ma ze wszystkim zdążyć, musi się pospieszyć. Tuńczyk na lunch.
Jeśli jest wystarczająco dobry dla niej, zadowoli i Twigga. Przetrząsnęła
lodówkę w poszukiwaniu mrożonego kurczaka i włożyła go do zlewu, żeby
odmarzł. Ian lubił gotowanego kurczaka z masłem i cytryną.
Z papierosem i filiżanką kawy w ręku, wpatrywała się w pustą kartkę
papieru w maszynie. Nie zawiedź mnie teraz, prosiła. Inaczej musiałabym
żałować minionej nocy... Siłą woli przestawiła myśli na wiek siedemna
sty i Holenderską Spółkę Wschodnioindyjską oraz perypetie bohaterów.
Dziś wyśle ich żaglowcem na Sumatrę, skąd zostaną porwani przez pira
tów. Musi się skoncentrować i zadbać, żeby wszystko trzymało się kupy.
Wyobraźnio, do pracy, wydała rozkaz i włączyła maszynę.
Po dwóch godzinach zrobiła sobie przerwę na papierosa i filiżankę
kawy. Praca posuwała się naprzód. Mogła sobie pozwolić na kilka minut
wolnego, aby rozmasować obolały kark. W miarę upływu czasu czuła ro
snące napięcie. Twigg miał przyjść na lunch. Zaprosiła go na pierwszą,
teraz dochodziła jedenasta. Miała jeszcze sporo czasu, zanim się zabierze
do przygotowywania sałatki z tuńczyka.
Lunch minął bardzo przyjemnie. Usiedli w kuchni wśród miedzianych
garnków. Wisząca paproć dopełniała dekoracji. Obeszło się bez niezręcz
ności, której obawiała się Rita, bez kłopotliwych przerw w rozmowie.
Uśmiechali się do siebie, patrzyli w oczy, śmiali się i jedli z apetytem.
W końcu Rita spojrzała na zegarek i dała do zrozumienia, że czas koń
czyć. Twigg wstał od stołu i pocałował ją w usta.
Muszę cię o coś zapytać, Rito - powiedział poważnie. - Czy w czasie
minionej nocy myślałaś choć raz o tych dwunastu latach?
Rita się uśmiechnęła.
- Ani razu. Jeżeli będziesz zmęczony pracą i zechcesz sobie zrobić
przerwę, wpadnij. Poznasz Iana. Jestem pewna, że on też chętnie cię po
zna. Macie wiele wspólnego. Może nawet znajdzie nabywców na twoje
artykuły? Nie czuj się zobowiązany; to tylko propozycja, nic więcej.
Twigg wracał do siebie sprężystym, elastycznym krokiem. Do diabła,
świetnie mu robi towarzystwo tej kobiety. W czasie lunchu rozmawiali
o jego pracy i okazała się bardzo pomocna, sugerując, że może ująć temat
artykułu z innego punktu widzenia.
Może rzeczywiście powinien wpaść do niej wieczorem i poznać Iana
Martina? Choćby po to, by przekonać się, co to za człowiek. Wyczuwał
instynktownie, że przyjaciel Rity interesuje się nią nie tylko zawodowo.
47
Wywnioskował to ze sposobu, w jaki mówiła o Ianie. A Ian byłby idiotą nie
dostrzegając, jaką kobietą jest Rita. Utalentowana, interesująca, piękna...
Oparł się o poręcz werandy i zapalił fajkę. Rita ma najbardziej nie
wiarygodnie niebieskie oczy. I kocha morze... Tak mu powiedziała.
A rozmowa z nią jest taka inspirująca. Ta kobieta ma swoje zdanie, ale
w przeciwieństwie do innych znanych mu osób, jest ciekawa, co myśli jej
rozmówca.
Zaciągnął się i delektując ostrym smakiem tytoniu, powrócił myślą do
minionej nocy. Rita Bellamy, kobieta, pisarka, piękna kochanka... Umie
sprawić, że mężczyzna czuje się doceniony. Roześmiał się. Czy to nie
głupie, że facet może tego pragnąć? To kobiety zawsze chcą tego od męż
czyzn. Ale mężczyzna także potrzebuje akceptacji, też chce wierzyć, że
jest ważny i wartościowy. Jeszcze teraz czuł dotyk jej gładkich ramion,
kiedy tuliła go do siebie, ciesząc się jego bliskością... Rita była szczera,
pozbawiona wszelkiego wyrachowania, z jakim Twigg nieraz się stykał,
obcując z innymi kobietami. Była podniecająca, pełna seksu, a jednocze
śnie wrażliwa. Chyba to właśnie sprawiało, że wydawała mu się taka mło
da. I w pewien sposób niewinna. Większość kobiet traci tę cechę jeszcze
przed ukończeniem dwudziestu lat.
Twigg zmarszczył czoło. Skończył trzydzieści dwa lata, a wciąż był sa
motny. Oczywiście, miał przyjaciół, ale nie miał rodziny. Czasem myślał,
że żona i dzieci złagodziłyby tę samotność, ale w gruncie rzeczy wiedział,
że to nie załatwiłoby sprawy. Nie w jego przypadku. Nigdy nie spotkał ko
biety, którą chciałby poślubić, nie troszczył się też o przedłużenie rodu. Ważna
była praca, przyjaciele... A teraz Rita. To było to, czego potrzebował.
Ian Martin przyjechał tuż przed siódmą. Rita usłyszała jego samochód
na podjeździe i szybko wyłączyła maszynę do pisania. Nadgoniła zaległo
ści i jeśli jutro zacznie pisać wczesnym rankiem, z pewnością skończy
książkę na czas.
Ian Martin był wysokim dystyngowanym mężczyzną po pięćdziesiąt
ce. Wdowiec z dorosłymi dziećmi. W ręku trzymał butelkę wina, aktówkę
i oklapnięty bukiecik stokrotek.
- Kiedy wyjeżdżałem z miasta, były świeże - zaśmiał się, lekko cału
jąc Ritę w usta.
Odstąpił o krok, by przyjrzeć się swojej klientce. Wyglądała ślicznie,
pełna życia, jaśniejąca jakimś nowym blaskiem. Beżowa jedwabna bluz
ka, rozpięta pod szyją, odsłaniała tajemnicze zagłębienie pomiędzy pier
siami, biodra opinała ciemnobrązowa spódnica... Do tego wysokie obca-
48
sy, cienkie rajstopy i biżuteria! Uśmiechnął się, lekko zdetonowany. Co
się stało, że się tak wystroiła? Gdzie spłowiałe dżinsy, luźna bluza i adida
sy - mundur, który przywdziała dwa lata temu? Tak eleganckiej nie oglą
dał jej od rozwodu.
- Cieszę się, że cię widzę, Ianie. Co słychać w mieście? - spytała,
obejmując go na przywitanie.
- Po staremu. Życie schodzi mi na pracy. Moja firma zyskała kilku
nowych klientów, a jeden z nich, być może, sprzeda książkę filmowcom.
Właśnie załatwiamy mu kontrakt. Przywiozłem ci także ostatnie honora
rium.
Wszedł za nią do living-roomu, a potem do kuchni, gdzie zajął się otwie
raniem butelki. Rita podeszła i położyła mu dłoń na ramieniu.
- Byłeś doskonałym przyjacielem i menedżerem - powiedziała ła
godnie. - Czas jednak, żebym sama zajęła się swoimi sprawami.
Ian, najwyraźniej wstrząśnięty, zmrużył brązowe oczy, jakby starał
się zrozumieć powody jej decyzji. Uspokoiła go:
- Nie zrozum mnie źle. Po prostu czuję, że powinnam samodzielnie
zadbać o swoje finanse i wrócić do życia. Chcę spróbować fruwać o wła
snych siłach. - Roześmiała się. - Oczywiście, liczę na twoją pomoc, gdy
by skrzydla zawiodły. Zanadto się od ciebie uzależniłam i pod wieloma
względami cię wykorzystywałam. Nie chciałabym, żeby nadeszła chwila,
kiedy uznasz mnie za ciężar.
- Rito, kochanie - otoczył ją ramionami. - Nigdy nie staniesz mi się
ciężarem. Sama wiesz, ile dla mnie znaczysz. Lubię się zajmować tobą
i twoimi sprawami.
Rita poczuła zapach jego kosztownej wody kolońskiej i gładkość po
liczka na swoim czole. Musiał się ogolić w czasie jazdy. Kochany, zapo
biegliwy Ian. Taki przejęty swoim wyglądem zewnętrznym.
- Pięknie dziś wyglądasz powiedział cicho, poufale. - Rzeczywi
ście pora już, żebyś zrzuciła tę skorupę, którą się otoczyłaś i przypomnia
ła sobie, że jesteś kobietą.
Rita delikatnie wyswobodziła się z jego objęć i z wielką uwagą wy
bierała kieliszki do wina.
- Tak, Ianie, masz rację. Najwyższy czas, żebym wyszła ze swojej
skorupy. To jeden z powodów, dla którego muszę przejąć ster we własne
ręce. - Chciała, żeby jej słowa brzmiały zdecydowanie, ale zabrzmiały
słabo, płaczliwie i przymilnie. Nienawidziła się za to. Do diabła, czy nie
miała prawa samodzielnie podejmować decyzji co do pieniędzy, które
zarobiła? Chciała się wypróbować w tej dziedzinie. Dlaczego zawsze
musiała polegać na kimś innym?
4 - Pełnia życia
49
- Pamiętasz o tym nie opodatkowanym funduszu, o którym opowia
dałem ci kilka miesięcy temu? - spytał Ian, nalewając wino do kielisz
ków. Rita patrzyła, jak duży sygnet z onyksu na jego palcu odbija światło.
Czyżby nie słyszał, co mu powiedziała? Miał zamiar ją zlekceważyć?
- Pamiętam - skłamała. Kilka miesięcy temu nie interesował jej wol
ny od podatku fundusz ani nic z tej dziedziny.
- Nadszedł odpowiedni czas i kupiłem akcje. Jeszcze kilka takich oka
zji, a będziesz mogła żyć z procentów.
Rita była zaskoczona.
- Jak to? To znaczy... czy nie powinnam była czegoś podpisać?
Ian zaśmiał się, ubawiony, jakby była niedorozwiniętym dzieckiem.
- Nie musisz sobie zaprzątać głowy takimi sprawami. Właśnie po to
podpisałaś moje pełnomocnictwo. Ten wolny od podatków fundusz to nie
zła okazja, ręczę ci... Co się stało, Rito? Czy nie powiedziałaś mi, że nie
interesują cię sprawy finansowe?
- To prawda, Ianie. Rzeczywiście tak powiedziałam.
Rita upiła łyk wina. Było jakieś kwaskowate. Fakt, powiedziała Iano
wi, że nie chce mieć do czynienia z finansami... Nagle zdała sobie spra
wę, dlaczego. Nie sądziła bynajmniej, że nie jest w stanie dać sobie z tym
rady; przecież w latach małżeństwa to ona zajmowała się kontem banko
wym, płaciła rachunki, organizowała fundusze na wakacje. Zresztą sza
cowna firma Iana nie zawsze była jej agentem. Umowę z agencją Iana
Martina podpisała dopiero jako pisarka o w pełni ugruntowanej pozycji.
Na początku samodzielnie decydowała o swoich umowach, płatnościach,
honorariach, zawsze śledząc rynek i dostarczając książki, które się sprze
dawały i odpowiadały gustom czytelników. Sama decydowała o tym, ile
czasu ze swego życia poświęcić na pracę, tak aby się wywiązać z umowy.
I nawet jeśli zdarzało jej się podjąć nietrafną decyzję, umiała to potrakto
wać jak naukę na przyszłość.
Nagła niechęć do spraw finansowych zbiegła się z kłopotami małżeń
skimi. W pokrętny sposób obwiniała swoje przychody o dystans, jaki po
wstał między nią a Brettem. Zupełnie, jakby się wstydziła sukcesu... Brett
naturalnie starał się, by czuła się winna, że wraz z większymi zarobkami
przejmuje rolę mężczyzny w rodzinie. To były jego własne słowa. W koń
cu doszło do tego, że przestała się zajmować finansami i radośnie prze
rzuciła całą odpowiedzialność na Iana.
Ian zamrugał powiekami, a jego twarz poczerwieniała nad śnieżno
białym kołnierzykiem. Co się stało z kobietą, którą przysłał tu, aby ukoń
czyła powieść? Pozostawił roztrzęsioną, niepewną siebie istotę, a teraz
odnajdował kogoś zupełnie innego. No tak, ma tę samą twarz i to samo
50
imię, ale nie jest to już Rita, jaką znał... Niepokoiło go to i jakoś drażni
ło... Nie, żeby kiedykolwiek chciał wykorzystywać jej brak pewności, ale
musiał przyznać, że było mu przyjemnie czuć się potrzebnym i podziwia
nym przez inteligentną kobietę. Kobiety nie są już te same co kiedyś, w każ
dym razie od czasów tego dziwacznego Ruchu Wyzwolenia Kobiet.
Wszystkie zapragnęły być niezależne i samowystarczalne. Gdzie się po
działy te zwyczajne, czułe kobietki, całkowicie uzależnione od mężczyzn?
A nawet te utalentowane, jak Rita, które jednak zdawały sobie sprawę
z własnych ograniczeń i przyznawały się do nich?
Rita Bellamy była jedną z tych staromodnych kobiet, przy których
mężczyzna mógł poczuć się kimś, a równocześnie wyczuwało się w niej
zdolność do wielkiej namiętności. Podniecała go, pochlebiała mu, no i była
tak cholernie ładna... Chętnie by się z nią ożenił, gdyby go zechciała. Ale
Rita zawsze mu umykała, zadowalając się utrzymywaniem znajomości na
poziomie zawodowym. Zdarzały się jednak chwile, kiedy wydawało mu
się, że mięknie. Jak choćby teraz, kiedy zaprosiła go do swego domku nad
jeziorem... Zapakował do walizki nawet jedwabny szlafrok.
Ian zawsze był powiernikiem i opiekunem Rity. Pomagał jej, kiedy
rozpadło się jej małżeństwo. To on znalazł Ricie adwokata i nie pozwolił
Brettowi, by ją oskubał. A teraz chce się sama zająć swoimi sprawami.
Nie ma prawa tak z nim postępować, myślał rozgoryczony, najmniejszego
prawa! Wypił łyk wina, starając się uspokoić. Może to tylko ten szczegól
ny czas w życiu kobiety, o którym nieraz czytał. To przecież niemożliwe,
by naprawdę sądziła, że przejmie ster i zacznie podejmować samodzielne
decyzje.
- Na kolację będzie duszony kurczak i sałata. To, co najbardziej lu
bisz - zawołała Rita z kuchni. - Stokrotki są śliczne. Dziękuję, Ianie. Po
stawię je na biurku, żeby mnie rozweselały.
- Nie wygląda na to, że tego potrzebujesz, kochanie - odparł znaczą
co. Spodziewał się, że spędzą razem długi wieczór. Będzie ją pocieszał,
namawiał, by wróciła do miasta, kiedy tylko skończy książkę... Tymcza
sem to on pragnął, aby go ktoś pocieszył. Miał dziwne uczucie, jakby
ziemia usuwała mu się spod nóg. Centymetr po centymetrze.
- Powiedz mi, co słychać?
Musi się dowiedzieć, co sprawiło, że Rita tak wygląda. Nigdy dotąd
nie słyszał takiego zaśpiewu w jej głosie, nie zauważył podobnego błysku
w oczach. Zawsze wyglądała jak skrzywdzony szczeniak. Och, uśmiecha
ła się, nawet śmiała, ale zawsze była w defensywie. Miał ochotę przytulić
ją do siebie i powiedzieć, że wszystko będzie dobrze, że on to sprawi...
I że będą razem, że jej nie opuści. W końcu obydwoje mieli dorosłe dzieci
51
i żadnych zobowiązań. Troszkę się tylko wahał co do wieku. Czy dziesięć
lat różnicy może mieć znaczenie? Kiedy on będzie miał siedemdziesiąt
cztery lata, Rita będzie miała zaledwie sześćdziesiąt cztery.
Sącząc wino, pogadywali o tym i owym. Ian coraz wyraźniej dostrze
gał zmiany, jakie zaszły w Ricie. Nadal była miła, zawsze pozostanie miła
i wrażliwa, ale coś się zmieniło.
- Kiedy masz zamiar wrócić do miasta? - zapytał, spoglądając na nią
znad kieliszka.
- Nie wiem. - Może nigdy, pomyślała. Może wtedy, kiedy Twigg stąd
wyjedzie. A może wcześniej. Może tu przezimuje. Nie podjęła jeszcze
decyzji. Zrobi to, kiedy będzie gotowa. Charles pójdzie na uczelnię, więc
Rita nie ma żadnych obowiązków. I należy jej się wytchnienie, zanim za
bierze się do kolejnej książki.
- Sądziłem, że masz zamiar zostać tylko dopóki nie skończysz książ
ki. - Starał się, by jego głos nie brzmiał kąśliwie. Bez skutku. Rita jednak
tego nie zauważyła.
- Wiem. Ale podoba mi się tutaj. Jestem zaskoczona, Ianie, że nie
zauważyłeś moich nowych mebli. Jak widzisz, urządziłam się zupełnie
wygodnie. Mam wrażenie, że lepiej mi się tu pisze. Idzie mi doskonale.
Nic mnie nie nagli do powrotu i zgodziliśmy się, że nie jadę reklamować
tej książki. Jestem więc panią swego czasu. Nie sprawię ci kłopotu, zosta
jąc tu dłużej, prawda?
Zadała pytanie, ale było jasne, że wcale jej to nie obchodzi.
- A co z dziećmi? Co z wnukami? - spytał nieco napastliwie.
Rita znów nie zwróciła uwagi na jego ton.
- Co z dziećmi? Ianie, to już dorośli ludzie. Camilla jest odpowie
dzialnym człowiekiem i ma męża, żeby się o nią troszczył. Jest doskonałą
matką, ma też grono własnych przyjaciół. Nawet kiedy jestem w mieście,
to jedynie rozmawiamy przez telefon, ale nieczęsto u niej bywam. A jeśli
chodzi o wnuczęta... Oczywiście, będę za nimi tęsknić, ale nie jestem za
nie odpowiedzialna. Zajmuje się nimi ich matka, która może też znaleźć
dla nich opiekunkę. Musiałeś chyba zauważyć, że ostatnio trochę się od
siebie oddaliłyśmy.
- Tak. I to mnie zasmuca. Zawsze mówiłaś, że Camilla jest ci najbliż
sza i pod wieloma względami podobna do ciebie.
- Może na tym właśnie polega problem. Była zbyt podobna do mnie,
kiedy żyliśmy wszyscy razem w rodzinie. Teraz jest inaczej. Ja się zmie
niłam i Camilla się zmieniła. Ma teraz o rok młodszą macochę. Nie podo
ba jej się, że robię karierę. W ciągu kilku ostatnich miesięcy zauważyłam,
że coraz mniej się podobam Camilli. Jestem przekonana, że w głębi serca
52
wini mnie o rozwód. Wciąż nie może się z nim pogodzić. Przykro mi, ale
nic nie mogę na to poradzić. Brett wymusił na mnie rozwód i muszę doro
snąć do tej sytuacji, a nie więdnąć samotnie w pustym domu. Robię spóź
nioną karierę i właśnie nabrałam wiatru w żagle.
- Zadziwiasz mnie, Rito. Nigdy nie znałem cię od tej strony. Cokol
wiek zamierzasz, nie mam nic przeciwko temu. Po prostu się obawiam,
żebyś... żebyś nie popełniła...
- Żebym się nie wygłupiła? Powiedz to, Ianie. Nazwij rzecz po imieniu.
Nie owijaj w bawełnę. Jeżeli się wygłupię, sama będę za to odpowiedzial
na. To moje decyzje, moje wybory. Mogę popełniać błędy, wprowadzać
nieład w swoje życie, ale będę z tego wyciągać wnioski. Przeżyję. Każdy
popełnia błędy.
- A co z Rachel i Charlesem?
- Rachel jak to Rachel. Akceptuje mnie, jaka jestem. Nigdy niczego
ode mnie nie żądała i mocno wierzę, że jako jedyna nie obwinia mnie po
cichu za rozwód. Wspierała mnie przez ponad rok, żebym, jak to ujęła,
z tego wyszła. Myślę, że będzie mnie zachęcać do niezależności. Co do
Charlesa, nie jestem pewna. Wciąż mnie potrzebuje, ale w ograniczonym
zakresie. Chce mieć pewność, że w razie czego może na mnie liczyć. Do
rasta i na uczelni będzie prowadził samodzielne życie. Jeżeli się nam po
szczęści, dorośniemy razem. Jeśli nie, któreś z nas za to zapłaci.
Ian wypił wino i dolał sobie z butelki.
- Nie poznaję cię, Rito - powiedział powoli.
Rita uśmiechnęła się. Kiedy ostatnio słyszała te same słowa?
- Myślę, że kolacja jest już gotowa. Jesteś dobrym przyjacielem, Ianie.
Mam nadzieję, że nie zniszczysz naszej wspaniałej przyjaźni, cenzurując
moje postępowanie. Pozwól mi popróbować własnych sił. Dobrze?
Co mu pozostawało?
- Dobrze - powiedział posępnie.
Rita cały czas szczebiotała wesoło. Wkrótce zobaczy Twigga. Miała
nadzieję, że uda się jej tak pokierować wizytą, że Ian niczego nie zacznie
podejrzewać. Z przyjemnością zdała sobie sprawę, że jest jej wszystko
jedno, czy Ian się domyśli czy nie. Chodziło tylko o to, że na razie chciała
swoje nowe przeżycia zachować dla siebie. Później, znacznie później, za
decyduje, czy dzieci powinny się dowiedzieć, a jeśli tak, to jak należy to
rozegrać. Cóż, to nie pójdzie łatwo, pomyślała, czując ucisk w żołądku.
Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że Iana coś zaprząta.
- Masz jakieś kłopoty, Ianie? - spytała - Chciałbyś o czymś poroz
mawiać? Nie miałam zamiaru cię obrazić. Uważam tylko, że nadszedł
czas, żebym zaczęła myśleć i działać samodzielnie. Mogłam napisać do
53
ciebie list, ale uznałam, że lepiej będzie przedyskutować to bezpośred
nio. - Nie chciała, by się domyślił, że podjęła tę decyzję w sposób nagły.
Równie nagły, jak decyzję o zostaniu kochanką Twigga. Kochanką... Na
samą myśl o tym poczerwieniała.
Ian przeczesał palcami szpakowate włosy. Zdawał sobie sprawę, że
jest atrakcyjnym mężczyzną, przystojnym i dobrze wychowanym. Zdo
bycie kobiety nigdy nie stanowiło dla niego problemu, nawet w czasie
małżeństwa z Dorothy. Kiedy był młodszy, musiał się od nich dosłownie
opędzać, ale jego żona, niech spoczywa w pokoju, nigdy o tym nie wie
działa. Nie był zresztą jakimś szczególnym łotrem. Parę skoków w bok,
jakiś okazjonalny romans... Zawsze jednak był lojalny wobec matki swo
ich dzieci i dbał, by się nie dowiedziała o tych historiach, spowodowa
nych jego wybujałym temperamentem.
Nie, nigdy nie musiał zabiegać o względy kobiety i złościło go, że
Rita pozostaje nieczuła na jego wdzięki. Przyglądał się jej teraz, zdając
sobie sprawę, że oczekuje od niego jakiejś odpowiedzi. Nie był pewien,
czy ją kocha. Nie był nawet pewien, czy w jego wieku jest w ogóle zdolny
do miłości... Wiedział, że jej pragnie, i był przekonany, że gdyby ją zwa
bił do łóżka, zadowoliłby ją seksualnie.
Jego uczucia dla Rity były bardziej skomplikowane niż zwykła mi
łość. Było to coś głębszego, bardziej istotnego. Może chęć bycia po
trzebnym? Rita sprawiała, że czuł się potrzebny i reagował na to, jak
klasyczny mężczyzna. Wrażenie, że musi ją chronić, osIaniać przed
krzywdą i rozczarowaniem, było czasami tak przejmujące, że zapierało
mu dech. Razem mogliby żyć spokojnie i wygodnie, czerpiąc z tego
wzajemne korzyści.
W ciągu minionych lat widywał przebłyski tej niezależności, którą te
raz tak się szczyciła. W przeszłości były one jednak szybko tłumione; naj
pierw przez Bretta, a potem przez Camillę i Charlesa. Ze skruchą pomyślał,
że mógł ją zachęcać do odnalezienia własnej siły. ..Ale lubił, kiedy przy
chodziła do niego po radę i rozkwitał wśród jej komplementów na temat
jego orientacji w biznesie. Inni jego klienci na ogół lubili życie ułatwione
i mieli mu za złe to, co nazywali zawracaniem głowy. Kiedy umowa została
podpisana, nie chcieli o nim słyszeć, dopóki nie miał dla nich czeku.
Jezu, on nawet nie lubił tej taniochy, którą pisała... No, ale taniocha,
nie taniocha, Rita była uznaną pisarką z licznymi wielbicielkami i więk
szym potencjałem niż niektórzy tak zwani „artyści", którzy popełniali książ
kę raz na siedem lat. Zarobki Rity zdumiewały go, i czasami chichotał
z niedowierzaniem w drodze do banku.
- Przepraszam, Rito. Myślałem o czymś innym. Co mówiłaś?
54
Rita uśmiechnęła się. Ian sprawiał wrażenie zmęczonego. Jeżeli Twigg
wkrótce się nie pojawi, Ian pójdzie spać i tak się to zakończy.
-. Nic ważnego. Nie czuj się w obowiązku zostawać ze mną, tylko
dlatego, że jesteś moim gościem. Masz za sobą długą podróż. Popracuję
jeszcze trochę. Dobrze mi idzie i nie chcę pogubić wątków.
- To chyba ta różnica wieku, prawda? Właśnie zdałaś sobie sprawę,
że jestem ode ciebie o dziesięć lat starszy. Wiem, że jesteś młoda i pełna
życia, ale wierzę, że i ja mam przed sobą wiele dobrych lat.
Rita miała zamiar zapalić papierosa. Wpatrywała się w Iana, zdumio
na tym, co powiedział.
.- Różnica wieku, w związku z czym? - spytała ochrypłym głosem.
- Z nami. Ze mną i z tobą.
- Nie ma żadnego my, Ianie. Jesteś moim agentem, a ja twoją klient-
ką. Przyjaźnimy się. Nie wiedziałam, że ty... to znaczy, nigdy nie mówi
łeś... czy ja cię właściwie zrozumiałam?
Ian skinął głową.
- Nie chciałem cię ponaglać. Ten rozwód i w ogóle... Twoje dzieci
mnie lubią, ty lubisz moje. Obydwoje mamy wnuki. Łączy nas wiele wspól
nego. Myślałem, że wyczułaś... może powinienem był powiedzieć ci o tym
wcześniej... - głos Iana był solenny i trzeźwy. Rita poczuła ciarki na ple
cach.
- Nie miałam pojęcia, Ianie. Przepraszam. Pochlebiłeś mi. Czuję się
zaszczycona, że pomyślałeś o mnie w taki sposób.
Tydzień temu, miesiąc temu, prawdopodobnie padlaby mu w ramio
na, nie zdając sobie sprawy, że ani razu nie wypowiedział słowa „mi
łość".
Stukanie do drzwi uratowało Iana przed obstawaniem przy swojej pro
pozycji.
- Proszę! - krzyknęła uszczęśliwiona Rita. Miała ochotę roześmiać
się i zarzucić Twiggowi ramiona na szyję. Jego niesforne, wijące się wło
sy były wilgotne i zwisały poskręcane w drobne loczki po obu stronach
twarzy. Rita poczuła zapach płynu po goleniu i zakręciło się jej w głowie.
Na tę okazję Twigg przywdział czystą, chęć pogniecioną koszulę i dżinsy
obciskające jego szczupłe biodra i długie nogi, Całości dopełniały adidasy.
- Twigg Peterson - wyciągnął rękę w kierunku Iana, zorientowaw
szy się, że Rita po prostu stoi i wpatruje się w niego. Sytuacja mogłaby się
stać niezręczna.
- Ian Martin - przedstawił się zaskoczony Ian. Spojrzał na Ritę, a je
go oczy mówiły wyraźnie: „Wydawało mi się, że mówiłaś, że nie ma tu
nikogo prócz ciebie".
55
- Twigg przygotowuje serię artykułów o delfinach i wielorybach za
bójcach. Mieszka w domku Johnsona po przeciwnej stronie jeziora. Za
stanawiała się, czy Ian zdaje sobie sprawę, że przeszywa Twigga niena
wistnym spojrzeniem.
Twigg zaś nie spuszczał oczu z Rity.
- Napiłbym się piwa, jeśli można. Nie wstawaj, sam przyniosę.
„Sam przyniosę" - powtórzył bezgłośnie Ian, spoglądając na roze
śmianą twarz Rity. Skinęła głową i odchylając się na oparcie krzesła,
zapaliła papierosa, Ian nigdy nie rozumiał, jak mężczyzna może obsłu
żyć się sam, kiedy w pobliżu jest kobieta. Nigdy by mu nie przyszło do
głowy, żeby samemu wziąć sobie piwo z lodówki. Od tego były żony
i gospodynie.
Ian ciężko opadł na krzesło. Twigg wrócił z kuchni i usiadł obok nie
go naprzeciw Rity. Przez chwilę przyglądała się obydwu mężczyznom. Po
oświadczynach Iana i przybyciu Twigga poczuła się jak dawniej, niepew
na siebie i przestraszona rozmową, która miała nastąpić. Ian popijał wino
z niezadowoloną i rozgniewaną miną. Opróżnił kieliszek i odstawił go na
stolik. Jego oczy powędrowały w kierunku Rity, jakby się spodziewał, że
zerwie się i w pośpiechu naleje mu wina lub przynajmniej spyta, czy ma
ochotę na jeszcze jeden... Twigg pił piwo i chyba nie zdawał sobie spra
wy z niezadowolenia Iana.
-- Udało mi się dziś napisać osiemset słów - pochwalił się z dumą.
- To wspaniale! Wygląda na to, że zdążysz bez kłopotu na czas i wy
wiążesz się z umowy - Rita z łatwością włączyła się do rozmowy. Z Twig-
giem wszystko było takie łatwe... Od czasu do czasu kierował swoje py
tania do Iana i rozmowa stała się ogólna.
Rita zasugerowała, by Ian znalazł rynek dla artykułów Twigga i agent
wyraził chęć rzucenia okiem na jego dokonania.
- Nie są wiele warte bez towarzyszących im ilustracji wyjaśnił
Twigg. - Umowa z „National Geographic" przewiduje dołączenie foto
grafii, a są one cholernie dobre, jeśli wolno mi to mówić samemu.
Ian wydawał się bardzo zainteresowany. Oto człowiek o wysokich kwa
lifikacjach. Umowa z „National Geographic" to nie byle co, a Ian słyszał
niedawno, że jeden z większych wydawców szuka czegoś, co Ian lubił
nazywać „literaturą kawiarnianą".
Zadowolona, że mimo mało obiecujących początków obaj panowie
tak dobrze się porozumiewają, Rita przeprosiła ich cicho i poszła do kuchni,
żeby pozmywać naczynia. Chwilę potem Twigg wstąpił po następne piwo,
a za nim Ian z pustym kieliszkiem w dłoni. Rozmowa postępowała; Twigg
miał przesłać Ianowi portfolio swoich fotografii z tekstem.
56
Twigg sięgnął po ścierkę i, jakby to była najnaturalniejsza w świecie
rzecz, zaczął wycierać to, co Rita pozmywała, cały czas nie przerywając
rozmowy. Jeżeli nawet starszy z mężczyzn był zdziwiony postępowaniem
Twigga, nie dał tego po sobie poznać. Kiedy chodziło o interesy, Ian wy
kazywał niespożytą energię i za nic w świecie nie zrezygnowałby z przy
noszącego zyski klienta.
O północy Ian oświadczył, że idzie spać. Rita zaproponowała, że obu
dzi go o wpół do szóstej rano, tak by uniknął godzin szczytu na autostra
dzie między stanowej.
- Dobranoc, Ianie - powiedziała miękko, nie spoglądając w jego
oskarżycielskie brązowe oczy, pytające, kiedy, jeśli w ogóle, odeśle tego
młodego łajdaka, Petersona, do domu.
- Dobranoc, kochanie. - Niedbale cmoknął ją w policzek i serdecz
nie uścisnął dłoń Twigga. Będę czekał na pański materiał, panie Peter-
son. Niech pan nie zwleka. Jestem wyznawcą powiedzenia: „kuj żelazo,
póki gorące".
Tak też zrobię zapewnił go Twigg, siadając na podłodze obok krze
sła Rity.
- Skutecznie sobie z nim poradziłeś - pochwaliła go, kiedy Ian zosta
wił ich samych.
Twigg uniósł brew.
-- Skutecznie? Zwięźle i treściwie powiedziane. Też bym tak to nazwał.
Rita się roześmiała. Twigg doskonale wiedział, co chciała powiedzieć,
tyle że nie uważał sprawy za wartą omawiania, Ian był już gotów znielu-
bić Twigga. a zamiast tego zaoferował mu pomoc w znalezieniu rynku na
jego artykuły... Zadziwiające. Podobał jej się sposób bycia Twigga: Pew
ny siebie, ale nie zanadto zuchwały i czupurny, przynajmniej w stosunku
do Iana, który miał nieco przestarzałe poglądy. Przeczuwała, że Twigg
potrafiłby znaleźć się w każdej grupie i wszędzie byłby lubiany i podzi
wiany. No weźmy choćby sposób, w jaki oczarował ją samą!
Twigg powoli sączył piwo, ukradkiem przyglądając się Ricie. Miał
ochotę zaciągnąć ją do swego łóżka, tulić ją, dotykać, słuchać, jak szep
tem wymawia jego imię, dając się ponieść rozkoszy. Lubił jej ładne nogi.
Szczupłe i kształtne, kokieteryjnie eksponowane w rozcięciu spódnicy.
Zauważył głęboki dekolt bluzki i przez cały wieczór wracał spojrzeniem
do tajemniczego zagłębienia pomiędzy piersiami Rity. Pragnął wtulić twarz
w jej biust, wdychać zapach...
- Grosik za twoje myśli - Rita lekko dotykając jego głowy, przecze
sała palcami poskręcane włosy.
Twigg spojrzał w jej twarz.
57
- Właśnie myślałem o tym, że chętnie przerzuciłbym cię przez ramię,
zaniósł do mego domku i kochałbym się z tobą bez pamięci.
Rita spoglądała przez chwilę na drzwi sypialni Iana. A potem z uśmie
chem przeniosła wzrok na Twigga.
- Więc na co czekasz?
Twigg uśmiechnął się z zachwytem, oczy zaszły mu mgłą i Rita była
zgubiona. Wstał, chwycił ją w ramiona i schował twarz w jej dekolcie.
6
Zaniósł ją do pogrążonej w ciemności chaty. Rita oparła głowę na jego
ramieniu i zachęcała go do pośpiechu, liżąc leciutko po kiełkującym zaro
ście. Lubiła zapach Twigga: korzenny, piżmowy, a przede wszystkim bar
dzo męski.
Zupełnie jakbym znów była młodą dziewczyną, pomyślała i lekki dreszcz
przebiegł jej ciało. Nigdy nie przypuszczałam, że jeszcze tak się poczuję.
Cała rozedrgana, ze ściśniętym z przejęcia żołądkiem i zawrotem głowy.
Myślała, że takie emocje są już dawno poza nią, że kobieta w jej wieku jest
za stara, zbyt doświadczona, by reagować aż tak spontanicznie. Cieszyła
się, że tak nie jest. Nigdy się nie jest „za starą". Płochliwość debiutantki,
dziki trzepot serca, pragnienie, by dawać i otrzymywać rozkosz, wszystko
to było w niej, nigdy tak naprawdę nie zapomniane... W ramionach Twigga
była gładką i jędrną szesnastolatką, włosy miała ciemne jak orzech, a skórę
białą jak alabaster. Czuła się piękna, a czując, rzeczywiście taka się stawała.
Twigg zaniósł ją do sypialni i delikatnie położył na łóżku. Czuła jego
woń: płyn po goleniu, dochodzący z łazienki zapach wilgoci i mydla, skó
ra, tytoń... Działały na nią jak afrodyzjak.
Twigg zapalił lampkę na szafce nocnej. Pokój wypełnił sięprzyćmio-
nym światłem.
- Chcę cię widzieć, Rito. Chcę patrzeć ną ciebie, kiedy będziemy się
kochać.
Jego głos brzmiał ochryple, w oczach miał uwodzicielski błysk. Po
czuła szybsze bicie serca. Przyglądała się jego dłoniom, kiedy rozpinał
guziki jej bluzki. Powoli zsunął tkaninę z jej ramion, pieszcząc wargami
obnażone piersi.
59
Była jak zahipnotyzowana jego ruchami, szalenie podekscytowana i lek
ko spięta. Pieścił ją i całował, szepcząc, jak bardzo mu się podoba, jak bar
dzo jej pragnie. Sztuka po sztuce wyłuskiwał ją z ubrań, rozgrzewając piesz
czotą rąk, dotknięciem ust, gdy drżała w nocnym chłodzie. Dźwięk jego
głosu, głęboki, gardłowy, budził w niej dziwne wibracje. Odpowiadała mu
całą sobą, pozwalając, by był stroną aktywną, agresorem, mistrzem.
Usłyszała własny jęk rozkoszy, kiedy jego usta rozpalały w niej pło
mienie, które uważała za dawno wygasłe i zmienione w popiół rozwiewa
ny przez zimowe wichry. Słyszała jego szept, że jest piękna, kobieca, po
ciągająca...
Rita pragnęła być piękna dla niego. Chciała dawać mu rozkosz i czy
nić go szczęśliwym. W jego rozkoszy odnajdzie swoją własną, czekającą
w uśpieniu, która uczyni z niej świadomą siebie kobietę.
Twigg wstał i zaczął się rozbierać. Złocista od słońca skóra, twarde,
szczupłe, muskularne ciało. Szeroka pierś, długie, silne ramiona, gładkie
i szczupłe biodra. Włosy koloru złota porastały jego pierś i, ciemniejąc, prze
chodziły w trójkąt na podbrzuszu. Nogi miał długie i gibkie, dobrze umię
śnione, ale jej wzrok przyciągnęło ocienione miejsce pomiędzy udami. To,
że jej pragnął, było niewątpliwe - świadectwem był dumnie sterczący czło
nek. Wyciągnęła ręce, by go dotknąć; jej dłonie z miłością ujęły męskość
Twigga i powędrowały ku tyłowi, do owego szczególnie wrażliwego miej
sca, typowego dla mężczyzny. Twigg zagłębił palce we włosach Rity, za
mknął oczy i odrzucił głowę do tyłu.
- Uwielbiam, kiedy mnie dotykasz - powiedział cicho. A może tylko
to sobie wyobraziła.
Otworzyła ramiona i zamknęła go w objęciu, kiedy wsunął się do łóż
ka i wyciągnął nagi obok niej. Była jak naelektryzowana. Usta na jej ustach
domagały się reakcji, dłonie rozpalały jej ciało, odnajdując i biorąc w po
siadanie każdą kobiecą krągłość. Spazmatyczne poruszenia jej ciała wy
rywały z niego gardłowy jęk zachwytu. Odnalazł dłońmi krągłość jej piersi;
zadrżała, gdy zaczął pieścić je wargami, całować, ssać, drażnić...
Sięgnęła w dół, by ująć jego męskość. Gładziła ją, błądziła palcami
po sekretnych miejscach między udami kochanka, wśród sztywnych, skrę
conych włosów, tak ponętnych... Czuła emanujące z niego fale błogości,
gdy zatracał się w jej pieszczocie. Uniosła się na łokciu i skryła twarz
w złocistym futerku na jego piersi, smakując świeżość skóry i schodząc
ustami coraz niżej, aż zagłębiła się w gąszcz na podbrzuszu.
Leżał na wznak, poddając się pieszczocie, a jego dłonie nie przerywa
ły kontaktu z jej ciałem. Biodra, krągłe pośladki... Jej ręka odnalazła czło-
nek, usta zagarnęły go w posiadanie. Wstrzymał oddech i wygiął się w łuk.
60
Przyciągnął ją do siebie tak, że dolne partie jej ciała znalazły się przed
jego oczami. Powiódł rękami wzdłuż pleców, zszedł ku pośladkom, i ni
żej, aż po cień między udami. Rozsunął je, aby mieć dostęp do jej wnę
trza. Chwyciwszy mocno rękami jej biodra, by była jak najbliżej, pieścił
ustami i językiem wrażliwe ciało, smakował, sycił się nią, czując, jak pa-
roksyzmy błogości natychmiast znajdują odbicie w jej pieszczotach. Ich
podniecenie zdwajało się, pożądanie zwielokrotniało...
Odwrócił ją teraz twarzą ku sobie. Zagarnął ustami jej usta, by poczu
ła i jego, i własny smak. Ciało Rity zafalowało pod jego dłońmi, pieszczą
cymi piersi, plecy, wnętrze ud... Nie było centymetra na jej ciele, którego
by nie dotknął, nie uwielbił. Przedłużał tę mękę, doprowadzając niemal
na granicę wyzwolenia, po to tylko, by opóźnić wtargnięcie. Płomień tra
wił jej trzewia, pragnienie, by wziął ją, teraz, natychmiast, przesIaniało
cały świat... To on był teraz jej światem, potrzebowała tylko jego. Tylko
on mógł dać jej tę triumfującą radość kobiecości.
ZachIannie chwyciła jego sztywną, pulsującą męskość, zbliżyła ku so
bie i potarła o swoje wilgotne, stęsknione ciało.
- Weź mnie - wyrzuciła z siebie gorączkowym, błagalnym szeptem -
weź mnie natychmiast!
Położył się na niej i objął ją ramionami. Znów zagarnął jej usta, sma
kując językiem ich jedwabiste wnętrze. Rozchyliła uda, by go przyjąć, by
wypełnił wreszcie tę pulsującą pustkę, którą stworzył w jej ciele.
Twigg patrzył na twarz Rity, zachwycony gwałtownością pragnienia,
jakie się na niej malowało. Piękna, ach, jaka piękna. Rozchylone usta uka
zujące koniuszek języka, głowa odrzucona do tyłu, oczy zaciśnięte z na
miętności...
Wszedł w nią, czując, jak zamyka się wokół niego jedwabista wy-
ściółka pochwy. Chciał wniknąć jak najgłębiej, połączyć się z nią w jed
ność, poznać tak, jak nigdy nie znał żadnej innej kobiety. Pomiaukiwała
z rozkoszy, gdy poruszał się wewnątrz niej, najpierw łagodnie, potem co
raz gwałtowniej, w miarę jak coraz bardziej tracił panowanie nad sobą.
Zagłębiał się w nią, czując, jak uniesieniem bioder wychodzi naprzeciw
każdemu pchnięciu, jak obejmuje go kurczowo ramionami, nogami, jak
pragnie, by był jeszcze głębiej, i jeszcze...
Kiedy dotarli do punktu, z którego nie ma odwrotu, otworzyła oczy
i patrzyła na niego z uśmiechem, unoszącym kąciki jej obrzmiałych od
pocałunków ust. Poczuł, że zapada w jasnoniebieską głębię jej tęczówek,
która wciąga go coraz dalej i dalej, ku magicznej jedności dusz, ku pełni
radości, do której związek ciał jest zaledwie mało znaczącym wstępem.
Rita oparła głowę na ramieniu Twigga.
61
- Śpiąca? - zapytał. Skinęła głową. - Jeśli chcesz pospać, będę pil
nował zegarka. Nie mam budzika, ale mój zegarek jest godny zaufania.
- Hmmm - zamruczała z zadowoleniem. - Zupełnie jak jego właści
ciel.
- Ja? Godny zaufania? Czyżbyś nie zauważyła, madame, że właśnie
cię wykorzystałem?
Rita przepadała za jego śmiechem.
- Czyta pan zbyt wiele romansów, sir! - lekko szarpnęła za włosy na
piersi Twigga, udając, że go beszta.
- Ja nie czytam romansu, Rito. Ja go przeżywam. Od chwili, kiedy
cię spotkałem. - W jego głosie zabrzmiała głęboka nuta i Rita poczuła
dreszcz pomiędzy łopatkami. - Jesteś, kochanie, najbardziej romantyczną
kobietą, jaką znam. Słodką, wrażliwą, kobiecą. Bez fałszywych zagrywek
i nieszczerych miń. Bardzo cię lubię, Rito Bellamy.
Objął ją ciaśniej. Jest dla mnie dobry, pomyślała, bardzo dobry. Czas
z nim spędzony jest podniecający, a jednocześnie kojący. I pracuje jej się
dobrze: Twigg nie stawia jej żadnych żądań i nie wpycha się w jej życie.
Ma własną pracę i dobrze wie, jak trudno uchwycić przerwany wątek myśli.
-- Przyznaj się - szepnął w jej miękkie włosy. - Zupełnie zapomnia
łaś o Ianie, prawda?
- Skąd wiesz, gałganie?
- Poznałem po wyrazie twoich oczu, kiedy się kochaliśmy. Byłem wte
dy dla ciebie jedynym mężczyzną, jaki istnieję. Może nie? Przyznaj się! -
drażnił się z nią, ale jakaś nuta w jego tonie nakazywała jej szczerość.
- No, dobrze. Przyznaję. Byłeś jedynym mężczyzną, który dla mnie
istniał. Wypełniłeś cały mój świat i to było wspaniałe. Dotarłeś tu - przy
kryła dłonią pierś i jej lekko wypowiadane słowa nagle nabrały znaczenia.
- Sprawiasz, że czuję się niezwykle - powiedział Twigg, przewraca
jąc się na bok, aby się do niej przytulić. Zaczął pieścić ustami jej piersi,
pulsujące zagłębienie u nasady szyi... Jego dłonie rozpoczęły rytuał bra
nia w posiadanie, budząc w niej na nowo głód, który, jak sądziła, został
zaspokojony.
- Chcę się z tobą kochać jeszcze raz, Rito. I nie wiem, czy kiedykol
wiek przestanę chcieć się z tobą kochać.
Nakrył jej usta wargami, zagarnął je i Rita poczuła narastające od nowa
pragnienie. Tak, pomyślała, zanim poddała się ekstazie, to nie byle jaka
miłość. Nawet jeśli nie potrwa „dopóki śmierć nas nie rozłączy" i tak jest
nie byle jaka,
Rita siedziała ze wzrokiem utkwionym w telefon, postukując o zęby
gumką na końcu ołówka. Było parę minut po dziewiątej, Ian już dawno
62
odjechał, wyprawiony w drogę po porządnym, staromodnym śniadaniu, jak
lubił je nazywać: kawa, bekon, jajka, sok i przysmak z przysmażonych ziem
niaków. Górskie powietrze wzmaga apetyt, powiedział, kończąc drugą grzan
kę, po czym uważnie przejrzał zapisane na maszynie strony.
Ian nie był wielbicielem romansów historycznych, Rita dobrze o tym
wiedziała. Uważał je niemal za chłam, dokładnie zaś, ale z zachowaniem
dobrego smaku, opisane sceny miłosne określił, ku jej przerażeniu, jako
„umiarkowane porno dla dam". Zawsze zachęcał Ritę do napisania po
wieści współczesnej i w jej głowie powstał nawet zalążek projektu takiej
książki. Ale jak Ian mógł się spodziewać, że Rita porzuci siedemnaste
stulecie, aby pracować nad czymś współczesnym, skoro zgodnie z umo
wą miała się wywiązać z jeszcze jednego romansu historycznego? Zupeł
nie niemożliwe. Jednak przyłapywała się na obmyślaniu intrygi, a nawet
naszkicowała charakterystykę głównych bohaterów. Westchnęła. Może po
ukończeniu następnej książki będzie się mogła zabrać do czegoś współ
czesnego...
Ian nie nawiązał do swoich wieczornych oświadczyn. Było przecież
do bólu oczywiste, że Rita nie czuje wobec niego żadnych romantycznych
skłonności. Nie, wyglądało na to, że interesują ją mężczyźni znacznie od
niej młodsi. Peterson pewnie niedawno przekroczył trzydziestkę, pomy
ślał Ian, popijając kawę. Zdawał sobie sprawę, że kiedy on położył się
spać, Rita wyszła z domu z tym Petersonem. Właśnie się obudził, kiedy
wśliznęła się do chaty, aby zgodnie z obietnicą, obudzić go o wpół do
szóstej, Ian nie przejmował się tym, ale był przekonany, że Rita zmierza
ku zgubie. Bolesnej zgubie. Nie mógł się jednak mieszać... No, chyba że
romans miałby wpływ na jej karierę. Dlatego tak starannie przeglądał tekst.
Wszystko jednak wydawało się w porządku... Dialogi były żywe i poto
czyste, a opisy, jak to u Rity Bellamy, tak wyraziste, jakby się oglądało
bohaterów na szerokim ekranie. Zamierzał po ojcowsku udzielić jej parę
przestróg w związku z tym nieszczęsnym romansem. Jeżeli nie chce, aby
nadal zajmował się lokowaniem jej pieniędzy, to niech przynajmniej wy
słucha jego rad w związku z pracą... Ale nie znalazł nic, do czego mógłby
się przyczepić. Dopił kawę i odjechał jak niepyszny.
Rita cieszyła się, że wyjechał, Ian był bliskim, kochanym, wypróbowa
nym przyjacielem, ale jego deklaracja z poprzedniego wieczoru oraz podej
rzenie, że mógł zdawać sobie sprawę, gdzie spędziła noc, wprawiały ją w za
kłopotanie. Jedź, jedź! - myślała. - Nie chcę cię tutaj. Nie chcę tutaj nikogo.
Chcę poznawać i odkrywać tę nową osobę, którą się staję. Nową kobietę.
Siedziała teraz nad książką telefoniczną, otwartą na stronie z numerami
miejscowych ginekologów. Okazała się głupia. Jest dorosłą kobietą z trojgiem
63
dzieci i nie od dziś wie, że istnieją różne metody antykoncepcji. Ale wszystkie
wydawały jej się jakieś takie... wymyślne. Takie zimne i wykalkulowane.
Rusz się, dziewczyno! - pomyślała. - Spójrz prawdzie w oczy. Praw
dziwy kłopot zacznie się, kiedy odkryjesz, że jesteś w ciąży... Rusz głową!
Przesunęła palcem po nazwiskach ginekologów. Ani ona, ani Twigg
nie wspomnieli o antykoncepcji. Ale przecież nie jest już szesnastoletnią
uczennicą. Jest dorosłą kobietą; na miłość boską, i naturalne, że Twigg
spodziewa się, że sama o siebie zadba. Nawet Rachel stosuje pigułkę, od
kąd skończyła siedemnaście lat. Dlaczego bez trudu pogodziła się, że jej
siedemnastoletnia córka prowadzi życie seksualne, a nie umie właściwie
zadbać o tę stronę własnego życia? To Brett zawsze zajmował się tą spra
wą w ich związku - używał prezerwatyw lub uciekał się do stosunku prze
rywanego. Pigułka antykoncepcyjna była czymś, czego Rita nigdy nie brała
pod uwagę. A teraz musiała wziąć.
Nie bądź idiotką, przemawiała do siebie. Jeżeli siedemnastolatka może
zadbać o antykoncepcję, żeby się uchronić przed ciążą, to z pewnością jej
matka także! Prawie ze złością wykręciła numer i umówiła się na wizytę.
Omal się nie zakrztusiła, mówiąc pielęgniarce, że potrzebuje natychmia
stowej wizyty w celu dobrania jakiejś metody antykoncepcji. Głos kobie
ty po drugiej stronie linii pozostał zimny i profesjonalny. Boże, czy oni
stale odbierają telefony od czterdziestotrzyletnich kobiet, żądających na
tychmiastowej antykoncepcji, żeby kochankowie nie wpędzili ich w cią
żę? Czwarta godzina? Jutro? Nie, dzisiaj. Rita poczuła, że wilgotniejąjej
dłonie i z trudem wydobyła ź siebie głos. Nie do pomyślenia, co zrobiła!
Zimne. I wyrachowane. Do diabła, nie! Odpowiedniejszym terminem by
łoby mądre. Dorosłe. Odpowiedzialne. Odetchnęła z ulgą.
Po założeniu spirali czuła trochę bólu i skurcze, ale lekarz uprzedził ją
o tym, więc się nie niepokoiła. Kiedy siedziała w pustej poczekalni, przy
szło jej do głowy, że w New Jersey nie uzyskałaby wizyty w tym samym
dniu nawet u swego stałego lekarza. Dzięki Ci, Boże, za małe miasteczka.
Powinna się wstrzymać od kontaktów seksualnych przez co najmniej
dobę, powiedział poważnie lekarz, a Rita poczuła, że się rumieni. Czyżby
wiedział? Czy widać było, że ma płomiennego kochanka, który ma zaled
wie trzydzieści dwa lata i jest bardzo niecierpliwy?
Twigg miał przyjść na kolację i Rita zastanawiała się, co zrobi, jeśli
zechce się z nią kochać. Nie jest łatwo, ot tak, po prostu, zakomunikować
kochankowi, że ma się w macicy plastikową pętlę, która ma zapobiec wpad
ce i nie pozwala na pofolgowanie sobie tego właśnie wieczoru.
64
Wyrzuciła to z siebie, kiedy siedzieli przy sałatce. Twigg zamarł z wi
delcem w pół drogi i spojrzał na nią zdumiony. Nagle wybuchnął śmie
chem. Jej niewinność była zadziwiająca i bardzo go ubawiła. Jednocze
śnie poczuł się jednak głęboko wzruszony. Liczyła się z nim wystarczają
co, by zawierzyć coś równie osobistego... Po drugie, wiedział teraz, że
jest jej jedynym kochankiem, o co nie śmiał zapytać.
Wstał, szybko do niej podszedł, otoczył ramionami i z zapałem ucało
wał w kark.
- Rito, kochanie, jesteś cudowna.
- Naprawdę? Nie przeszkadza ci moja naiwność? Przeżywam ból dora
stania, Twigg. Całe życie byłam chroniona, a teraz muszę przyjąć do wiado
mości, że jestem dorosłą kobietą i wziąć za to odpowiedzialność.
- I to jest właśnie wspaniałe. Że pozwalasz mi być obok i dzielić to
z tobą.
W nocy, kiedy świat pogrążony był we śnie, Twigg trzymał ją w ra
mionach. Rozmawiali, śmiali się, opowiadali sobie nawzajem o swoich
tajemnicach... Choć dotykali się, pieścili i całowali, ich namiętność była
kontrolowana i tliła się tylko, a nie wybuchała ogniem. Rita wiedziała, że
Twigg jej pragnie. Powiedział jej o tym i czuła twardość rzeczowego do
wodu, wciśniętego pomiędzy jej uda. Nauczyła się, że istnieją inne, bar
dzo wymowne sposoby wyrażania czułości i namiętności, bez stosunku
płciowego. I wszystkie sprawiały, że jej policzki były zaróżowione, usta
gorące, a ona czuła się kochana. Miłością w stylu Twigga.
Późnym popołudniem nadjechała Rachel, trąbiąc klaksonem, aby ob
wieścić swoje przybycie. Rachel zawsze robiła wszystko z hałasem i fanfa
rami, toteż Rita, chcąc nie chcąc, uśmiechnęła się pod nosem. Właśnie dziś
rano Rachel zatelefonowała do niej, oznajmiając, że zrobi jej „niespodzian
kę" i wpadnie z wizytą przed odlotem do Miami z „tym, jak mu tam".
Rita Wyłączyła maszynę, kiedy usłyszała silnik sportowego MG na
podjeździe. Cieszyła się na myśl o towarzystwie pozbawionej wstydu
Rachel. Nie aprobowała niektórych poczynań córki, ale przecież nigdy
nie potępi własnego dziecka.
Rachel była ekscentryczną młodą kobietą o włosach koloru piasku, chudą
jak modelka, ale zaokrągloną tam, gdzie należy. Rita wybałuszyła oczy na
widok obcisłej bluzki i pomalowanych we wzory opiętych dżinsów. Jak ona
może w tym chodzić, schylać się, poruszać? Rachel zachichotała.
- Jak leci, kochana mamusiu? Zapracowujesz się w samotności, a je
dynym towarzystwem są wiewiórki ziemne? -Nie czekając na odpowiedź,
5 - Pełnia życia
65
przeskoczyła do następnej kwestii: -Co na kolacją? Wiem. Spaghetti. Pach
nie przepysznie, jak zawsze. Mogłabym jadać spaghetti przez siedem dni
w tygodniu.
Rita nalała dwie szklanki soku pomarańczowego, zastanawiając się,
czy jest zadowolona, że Rachel w ostatniej chwili zdecydowała się spę
dzić trochę czasu nad jeziorem. Czy to po macierzyńsku? Co gorsza,
zastanawiała się też, jak długo córka zamierza tu zostać... Nie zamie
rzała jej naturalnie wypraszać, ale na czas pobytu Rachel będzie musia
ła odłożyć wszystko na bok. Włącznie z Twiggiem... Nie była jeszcze
gotowa, by powiedzieć o swoim związku którejkolwiek z latorośli. Je
żeli w ogóle kiedykolwiek to zrobi... Nawet tej wolnomyślnej, niekon
wencjonalnej Rachel.
Siedziały przy kominku i popijały sok.
- Podoba mi się to, jak urządziłaś domek, mamo. Wynajęłaś dekora
tora wnętrz? Cieszę się, że zrezygnowałaś z tego przeładowanego stylu,
mamo. Mówiłam ci, że nigdy nie lubiłam tych perkali, antyków i wypy
chanych foteli? I nienawidziłam tych dziwacznych łóżek z baldachima
mi, na których spałyśmy we wspólnym pokoju z Camillą.
Rita spojrzała na swoje dziecko. Zawsze była przekonana, że urządzi
ła dom wygodnie i ze smakiem. Trochę późno dowiadywała się, że jej
córka nigdy nie lubiła tamtych mebli i nienawidziła pięknych, starych łó
żek, które odrestaurowała specjalnie dla córek... Rachel zawsze była bar
dzo uparta i zawzięta, nawet we wczesnym dzieciństwie. Ciekawe, czego
jeszcze nie lubiła? Postanowiła nie rozwijać tego tematu, ale zabolało ją,
że jej wysiłki nie zostały docenione.
- A co u ciebie, Rachel? Widziałaś się z Camillą i jej dziećmi?
- Mamo, przecież wiesz, że Camillą mnie nie znosi. Wiedziałam jed
nak, że o nią zapytasz, więc kiedy w drodze do ciebie zajechałam na sta
cję benzynową, zadzwoniłam do niej z automatu. Była bardzo chłodna.
Zapytałam o jej potwory, powiedziała, że sąOK. Z psem także w porząd
ku. Co miało oznaczać, że jedyna przykrość, jaka ją spotkała, to twoja
odmowa. Nie przejmuj się. Camilla się udobrucha. Musi się trochę podą-
sać. Zadziwiasz mnie, mamo. Camilla zawsze była twoją ulubienicą, po
winnaś lepiej znać jej reakcje.
- To nieprawda, Rachel. Nigdy nie faworyzowałam żadnego z dzie
ci. Zawsze byłam wobec was sprawiedliwa, i ty dobrze o tym wiesz.
- To nie ma znaczenia, mamo. Jesteśmy dorosłymi ludźmi. Camilla
jest beznadziejna. Charles miał zadatki, by stać się kimś, gdybyś go nie
zagłaskała. Tatuś, cóż, tatuś pragnął czegoś więcej i zrobił wysiłek, by to
zdobyć. A co do ciebie, mamo, jesteś zupełnie inną parą kaloszy.
66
- Kiedy lecisz do Miami? - spytała Rita, żeby zmienić temat. Camilla
była najstarsza. Rodzice często czują coś szczególnego w stosunku do pier-
worodnych, co wcale nie oznacza, że młodsze dzieci są mniej kochane.
- Samolot odlatuje jutro o piątej dziesięć. Wracam w poniedziałek
rano. Wzięli moje projekty na nowy pokaz. Mocna rzecz. To oznacza, że
będę mogła zacząć cię spłacać. Czy na początek może być sto pięćdziesiąt
dolarów miesięcznie? Jeżeli osiągnę dobrą cenę, będę ci mogła zwrócić
pieniądze za jednym razem.
- Jak ci będzie wygodnie. Nie ma potrzeby, żebyś stawała na uszach.
Wiesz, że byłam szczęśliwa, mogąc ci pomóc. Więcej, jestem z ciebie
dumna i doceniam twoje wysiłki, żeby oddać mi dług. Widziałaś się z oj
cem?
- Nie. Ale rozmawiałam z nim przez telefon. Tydzień temu. Staram
się wywiązywać z obowiązku i dzwonię co jakieś dziesięć dni. On nie ma
mi nic do powiedzenia. Myślę, że jest zakłopotany. Spytałam go, czy miał
wiadomość od Charlesa i powiedział, że nie. Camilla dzwoni do niego
codziennie i pilnuje, żeby rozmawiał z jej dziećmi. Myślę, że tatuś jest
wprost zachwycony, kiedy mu się przypomina, że ma trójkę wnuków, pod
czas gdy właśnie się ożenił z dwudziestodwuletnią dzierlatką.
- Rachel, nie powinnaś tak mówić o ojcu.
Rachel spojrzała na nią niewinnymi niebieskimi oczyma.
- Dlaczego?
- Nie chcę teraz o tym mówić. Może przejdziesz się dookoła jeziora,
albo wyjdziesz i zgrabisz liście? Muszę skończyć pracę, a potem zjemy
kolację. Spędzimy razem wieczór. Był u mnie Ian i przywiózł kilka no
wych książek.
- Świetnie, mamo. Gotujesz długie spaghetti czy muszelki?
- Muszelki. Dwa opakowania, więc przybędzie mi następne dwa kilo.
- Faktycznie zrobiłaś się trochę przyciężka. To pewnie z powodu tutej
szego trybu życia. Siedzisz i pracujesz, a potem siadasz i jesz, prawda? Wszyst
ko dlatego. Jesteś w wieku, kiedy tłuszcz osadza się w talii. Powinnaś pomy
śleć, jak się go pozbyć. Zapisz się na jakąś gimnastykę. Niedobrze być babcią
w wieku czterdziestu trzech lat, ale jeszcze gorzej jest być tłustą babcią. A skoro
już o tym mowa, powinnaś sobie ufarbować włosy. Nie chcesz chyba być
siwą i grubą babcią. Jeśli chcesz, mogę ci pomóc dziś wieczorem.
Rita skinęła głową i wciągnęła brzuch.
- Kolacja za godzinę. Nie przepadnij.
- Tak mawiałaś, kiedy byłam mała. Jak mogę przepaść? Całe to miej
sce jest wielkości chusteczki do nosa i znam je na pamięć. Posłuchaj no,
u Johnsonów leci dym z komina. Nie wyjechali?
67
Rita przełknęła śliną.
- Nie, wynajęli dom.
Zostaw ten temat, Rachel, nie zadawaj pytań, modliła się w duchu.
Odwróciła się plecami do córki i włączyła maszynę. Kiedy usiłowała pra
cować z wciągniętym brzuchem, czuła napięcie w barkach.
Po dwóch godzinach pisania Rita spojrzała na zegarek. Rachel powin
na już dawno wrócić. Na dworze było niemal całkiem ciemno. Z okna
sypialni widać było całe jezioro i chatę Johnsonów. Nie będzie szpiego
wała córki. Nie będzie wyglądać przez okno i wypatrywać Rachel.
Weszła do kuchni i zajęła się przygotowaniem sosu oraz nakrywaniem
do stołu. Ułożyła serwetki i nalała do garnka wody na makaron. Wymyła
czajnik, odmierzyła kawę, wymieszała sałatę. Włożyła do piekarnika włoski
chleb czosnkowy. Po chwili wyjęła go. Gdzie się podziewa Rachel?
Minęło następne pół godziny. Rita wypiła dwie filiżanki kawy. Nie bę
dzie szpiegować. Mogłaby otworzyć drzwi, wyjść na taras i zawołać Rachel,
jak wtedy gdy była małą dziewczynką. Nie, tego także nie zrobi. Rachel jest
teraz dorosłą kobietą i sama potrafi wybierać i podejmować decyzje.
Nieświadomie wciągnęła brzuch i przeszła do salonu. Była rozgnie
wana. I czuła się winna. A jeśli Rachel poszła do chaty Johnsonów, zastu
kała do drzwi, weszła i przedstawiła się? To by było w jej stylu... A jeśli
są tam teraz razem, śmieją się i rozmawiają? A jeśli Rachel opowiada baj
dy o swoim dzieciństwie, dając Twiggowi do zrozumienia, że Rita jest dla
niego za stara? Rachel jest taka spontaniczna, czarująca i rozbrajająca...
To śmieszne! - skarciła się. - Twigg doskonale wie, ile mam lat. Nie,
to nie to ją niepokoiło. Prawda była taka, że czuła się zagrożona przez
własną córkę, która była taka młoda i śliczna... Z macierzyńską dumą
pomyślała, że Rachel byłaby w sam raz odpowiednia dla Twigga.
7
Frontowe drzwi otworzyły się i weszła Rachel, a za nią Twigg. Serce
skoczyło Ricie do gardla. Zmusiła się do uśmiechu.
- Witaj, Twigg. Widzę, że poznałeś moją córkę.
- Zaprosiłam go na kolację, mamo. Powiedział mi, że się przyjaźni
cie, więc pomyślałam, że nie będziesz mi miała za złe. Kiedy robisz spa
ghetti, przygotowujesz go całe góry. Twigg siedział na werandzie, kiedy
tamtędy przechodziłam. Pomyślał, że to ty. Nie rozumiem, jak mógł się
tak pomylić - roześmiała się, a w jej tonie zabrzmiała nuta drwiny. - Nie
jestem do ciebie ani trochę podobna!
Rita wciągnęła brzuch.
- Bardzo mi miło. Mam nadzieję, że lubisz spaghetti, Twigg. - Jak
sztywno i zgrzytliwie zabrzmiał jej głos.
- Uwielbiam. - Czyżby powiedział to przepraszającym tonem? Rita
wciągnęła brzuch jeszcze bardziej.
- Podać wam coś? Muszę jeszcze skończyć coś w kuchni. Kawa,
piwo, wino?
- Dla mnie nic - powiedział Twigg cicho.
- Dla mnie też nic, mamo. Jak szliśmy, opowiadałam Twiggowi o two
ich wnukach. Powiedz, że nie kłamałam. To naprawdę potwory.
- Psocą, jak wszystkie dzieci - powiedziała Rita usprawiedliwiająco.
Dlaczego Rachel musi w obecności Twigga nazywać ją babcią? Dlatego,
podpowiedział jej głos wewnętrzny, że nie wie, że z nim sypiasz. Mówi
to, co powiedziałaby każdemu innemu. Przesadzasz, Rito.
Ze złością rzuciła się na zieleninę. Siekała warzywa i wrzucała je do
ogromnej drewnianej misy. O czym oni rozmawiają w salonie? Było tam
69
tak cicho... Znając Rachel, można by przypuszczać, że wcale nie rozma
wiają, tylko robią coś całkiem innego. Po raz kolejny wciągnęła brzuch
i schyliła się, by wyjąć z piekarnika czosnkowy chleb. Położyła go na pod
stawce, żeby przestygł, zanim go pokroi. Czekała niecierpliwie, aż maka
ron się zagotuje, czując, że ta kolacja nie sprawi jej przyjemności. Rachel
jest taka piękna i taka młoda. Boże, przecież nie można być zazdrosną
o własne dziecko. A może jednak można?
Zawołała ich na kolację i usiadla. Twigg zajął miejsce naprzeciw niej,
Rachel przy końcu stołu.
Rita dziobała makaron, nie mając ochoty na ciężkie kluchy. Rozgrze
bała sałatkę na talerzu i od czasu do czasu skubała zieloną sałatę, słucha
jąc, jak Rachel i Twigg rozmawiając turnieju tenisowym w Forest Hills.
- Z tego co wiem, Borg jest w doskonałej formie, nie uważasz? -
rzucił Twigg, łapczywie pożerając posiłek.
- Uważam, że Connors niepotrzebnie urządza przedstawienie. Mamo,
ty nic nie jesz, jak to możliwe? Tylko mi nie mów, że się naprawdę przeję
łaś, że jesteś zbyt gruba. Ja tylko żartowałam.
Twigg spojrzał na Ritę, zaalarmowany. Prawie się nie odzywała, i to
chyba nie tylko dlatego, że wygadana córka nie dawała jej dojść do
słowa.
- Jak ci szło pisanie? Bo co do mnie, to muszę przyznać, że nie najle
piej - powiedział z ożywieniem. - Podziwiam sposób, w jaki potrafisz
łączyć wyrazy. Ja z dwoma słowami naraz jeszcze sobie radzę, ale jak
mam sklecić trzy lub cztery, to muszę po kilka razy pisać na brudno.
- Łatwiej ci będzie, kiedy nabierzesz wprawy. Nie spiesz się tak
bardzo z odrzucaniem tego, co napisałeś. Zazwyczaj pierwsza wersja
jest najlepsza. Potem kręcimy się w kółko. Przynajmniej tak jest w mo
im przypadku.
Rachel spoglądała to na matkę, to na Twigga. W jej oczach pojawił
się błysk zrozumienia. Matka była zakłopotana, Twigg przejął się jej mil
czeniem. Usiłował wciągnąć ją do wspólnej rozmowy. I ten sposób, w ja
ki otwierał lodówkę, jakby dobrze wiedział, gdzie co się znajduje...
Rachel nie lubiła być pomijana, przerwała więc ich rozmowę. Zdawa
ła sobie sprawę, że matka jest nią zirytowana, a Twigg zupełnie o niej
zapomniał.
- Jak długo zostaniesz nad jeziorem, Twigg? - spytała ostro.
.. . - Nie jestem pewien - odparł wymijająco.
- Mamo?
Minęła dłuższa chwila, zanim Rita zorientowała się, że to pojedyncze
słowo było pytaniem.
70
- Jeszcze nie zdecydowałam. Zależy, kiedy skończą i czy będę mu
siała robić jakieś poprawki. Teraz, kiedy Charles wyjechał na uczelnię,
nie mam powodu, żeby się spieszyć.
Ale, mamo, niedługo zrobi się bardzo zimno. Nie lubisz gór zimą.
Nie pamiętasz, jak lubisz przesiadywać wieczorami w wełnianym szla
froku?
Rita omal się nie roześmiała, napotkawszy oczy Twigga. Jego zielo
ne spojrzenie wyraźnie mówiło, że on może zaoferować lepsze sposoby
rozgrzewki.
Rachel zmrużyła oczy.
- Nie będziesz miała nic przeciwko temu, że dotrzymam ci towarzy
stwa po pokazie, prawda? Będę miała trochę wolnego, zanim wrócę do
projektowania. To tydzień wielkiego meczu Charlesa.
Rita już miała powiedzieć, że, owszem, ma coś przeciwko temu, na
wet bardzo wiele! Jeżeli było coś, czego Rachel nigdy nie robiła, to było
to spędzenie z matką więcej niż jednego dnia. Zawsze musiała natych
miast wracać do miasta, do swego specyficznego stylu życia... Ale tylko
wzruszyła ramionami.
- Jestem tu cały czas. Oczywiście, że możesz wpadać. Mimo że ty
także nie lubisz gór zimą.
- Jak możesz mówić coś podobnego, mamo! Każdej zimy jeżdżę na
nartach. A ty jeździsz, Twigg?
Trochę - odparł Twigg, odsuwając talerz. - Parę razy w roku wpa
dam do Tahoe. A ty, Rito, jeździsz na nartach?
Rachel się roześmiała.
Mama i narty! Mamy sposób na gimnastykę, to oglądanie ćwiczeń
w telewizji. Prawda, mamo?
Rita zmusiła się do uśmiechu: Rachel nie może tego robić celowo.
A może jednak? Pomyślała o dwóch snowmobilach, które kupiła pod wpły
wem impulsu, wyobrażając sobie, jak wraz z Twiggiem będą śmigać po
śniegu...
Kiedy wreszcie odpowiedziała, jej ton brzmiał lekko i niedbale.
- Rachel ma rację. Jestem stworzona do wygód. Nie robię nic z tych
rzeczy, które robicie wy, młodzi ludzie. - Ugryzła się w język, by nie wy
jawić swego sekretu o snowmobilach. - Weźcie kawę i przenieście się do
Iiving-roomu. Posprzątam i przyłączę się do was.
- Pomogę ci, Rito. Przynajmniej tyle mogę zrobić po takiej wspania
łej kolacji.
Od razu widać, że nie znasz mamy. Lubi, żeby się trzymać z dala od
jej kuchni. Chodź, zróbmy tak, jak powiedziała. Zostaw naczynia, mamo,
71
pozmywamy je później, kiedy położę ci farbę na włosy! - krzyknęła Ra
chel przez ramię.
- Zmieniłam zamiar, Rachel. Zdecydowałam, że zachowam tę odro
binę siwizny. Idźcie, sama sprzątnę.
Twigg po raz drugi rozpaczliwie poszukał spojrzeniem jej oczu. Rita
uśmiechnęła się, stanęła przy zlewie i odkręciła wodę.
Kiedy kuchenne drzwi zamknęły się za nimi, Rita miała ochotę coś
roztrzaskać. Czuła, że rozsadza ją gniew. Nie pamiętała, by kiedykolwiek
była równie wściekła. Na siebie, na Rachel. Ale nie na Twigga.
Powoli pozmywała i powycierała naczynia, odsuwając chwilę po
wrotu do living-roomu. Umyła dzbanek do kawy i przygotowała go na
jutrzejszy ranek. Wyrzuciła śmieci i wyścieliła kubeł nowym workiem.
Zamiotła do czysta podłogę i wymyła śmietniczkę. Sama nie wiedziała,
czemu to robi. Spojrzała na żółtą plastikową szufelkę i skrzywiła się.
Czy ktoś kiedykolwiek myje śmietniczkę? Nie miała do roboty nic poza
zapaleniem papierosa. Do tej chwili udało jej się zabić trzydzieści sie
dem minut.
Kiedy wreszcie otworzyła drzwi do pokoju, niemal wpadla na Twig
ga. Był tuż obok, tak blisko, że słyszała bicie jego serca. A może to było
jej serce.
- Przepraszam - powiedziała.
- Muszę wracać, Rito. Mam do spisania kilka taśm magnetofonowych
i obiecałem sobie, że jutro zacznę wcześnie z rana. Dziękuję za kolację. -
Zanim wyszedł, uścisnął poufale jej ramię. Rachel pomachała mu na po
żegnanie, a Rita odprowadziła go do drzwi i otworzyła je.
- Dobranoc, Twigg.
- Do zobaczenia jutro.
- Do zobaczenia jutro - przedrzeźniła go Rachel, kiedy drzwi się za
nim zamknęły. - Mamo, czy tu się dzieje coś, o czym ja nie wiem? - Nie
czekając na odpowiedź, mówiła dalej: - On jest super. Nie wiedziałam, że
muszę przyjechać do lasu, żeby poznać naprawdę fascynującego mężczy
znę. I nie jest żonaty. Jak myślisz, mamo, ile on ma lat?
- Myślę, że niedawno przekroczył trzydziestkę.
- W sam raz dla mnie. - Rachel wyszczerzyła zęby. - Jeżeli napraw
dę nie chcesz farbować włosów, to się położę. Jestem wykończona. Nie
zapomnij obudzić mnie wcześnie rano. Dobranoc, mamo.
- Dobranoc, Rachel.
Rita wróciła do kuchni po kieliszek i butelkę. Usiadla przed komin
kiem i powoli sączyła wino. Twigg gra w tenisa i jeździ na nartach. Ma
trzydzieści dwa lata. W przeciwieństwie do niej nie łyka witamin z dodat-
72
kiem żelaza. Jest szczupły i wysportowany. Jest zaledwie o kilka lat star
szy od jej dzieci. Jest młody. Boże, trzydzieści dwa lata to młodość. A ją
by zabił jeden set w tenisa. A ze stoku zwieźliby ją toboganem.
Rita piła, dopóki nie poczuła, że jest zdrowo zawiana.
- Pijana! - przyznała buntowniczo.
Jej ostatnią myślą, zanim padla w ubraniu na łóżko, było, że to jest
niesprawiedliwe. Nic nie było sprawiedliwe. Począwszy od Twigga i Iana, po Rachel i nią samą.
Był wczesny ranek. Rita poznała to po smudze światła, które wpadało
przez przerwę między zasłonami. Ledwie słyszała Rachel, która wsunęła
głowę przez drzwi i mówiła:
- Całe szczęście, że mam własny budzik. Do zobaczenia wkrótce,
mamo. Zatelefonuję po powrocie z Miami.
- Pozdrów Patricka - wymamrotała Rita, wygrzebując się spod kołdry.
- Kogo? Ach, Patricka. Dobrze! Pozdrów ode mnie Twigga.
Złocista, idylliczna pora jesieni była poza nimi. Październik spełnił obiet
nicę babiego lata - ciepłych, balsamicznych dni i chłodnych, rześkich nocy.
Krajobraz wyglądał jak złoto-czerwono-pomarańczowy dywan. Dzikie, ży
wiołowe barwy, pasujące do niepohamowanych emocji Rity.
Powieść była ukończona. Rita wiedziała, że jest dobra. Via Ian została
przesIana do redaktora, który nie zażądał żadnych poprawek. Rita była
panią swego czasu i rozkoszowała się wolnością. Do rozpoczęcia następ
nego roku musiała tylko obmyślić zarys fabuły nowej książki.
Twigg nadal był zajęty swoją pracą i miał nadzieję ukończyć ją przed
Bożym Narodzeniem. Boże Narodzenie! Jeszcze jeden rok dobiegał koń
ca. Nie mogli w to uwierzyć. Czyż nie poznali się zaraz po Święcie Pracy?
Zaledwie kilka tygodni temu, naprawdę. Jak to możliwe, że tak się dobrze
wzajemnie poznali, że tyle się o sobie dowiedzieli? Dzięki właściwej kon
centracji, powiedział Twigg ze śmiechem.
Pisanie było dla niego nowością. Dysertacje, skrypty publikowane
przez uczelnię, artykuły dla studentów i naukowców, obeznanych już z pro
blemem życia w morzach i oceanach nie sprawiały mu trudności. Jednak
że przygotowanie tekstu dla szerszej, gorzej poinformowanej publiczno
ści, było czymś zupełnie innym i Twigg korzystał z pomocy Rity. Dawał
jej do przejrzenia to co napisał, i zachęcał do krytyki, co skwapliwie czy
niła. Jej punkt widzenia był dla Twigga bardzo cenny, a ona wyrażała opi
nie szczerze, bez pochlebstw. Twigg był jej za to wdzięczny i poprawiał
wskazane przez nią fragmenty.
73
Rita lubiła mu w ten sposób pomagać. Instynktownie wyczuwała, że
Twigg nie zwróciłby się do niej, gdyby nadal była zajęta swoją powieścią.
W ten sposób rodziła się nowa strona ich związku - wzrastające wzajem
ne uzależnienie, z którego Rita bardzo się cieszyła.
Uczyła się, że może sobie pozwolić na uzależnienie się od Twigga, gdy
chodziło o dotrzymywanie towarzystwa, zabawę i wspólnotę zainteresowań.
Był to jednak zupełnie nowy rodzaj uzależnienia, który niczego od niej nie
wymagał, poza jej chęcią przebywania z Twiggiem i jego chęcią przebywa
nia z nią. Nie miała wrażenia, że Twigg może zacząć dyrygować jej życiem,
narzucać jej swoje opinie lub próbować ją chronić, jak to czynił Ian. Kiedy
mieli różne zdania, nie wyszydzali się wzajemnie, jak to miało miejsce z Bret-
tem. Rita mogła przebywać z Twiggiem, czuć, że jest on częścią jej życia,
podobnie jak ona częścią jego, a jednak pozostać odrębną istotą.
Po odjeździe Rachel rozmyślała nad własnym życiem. Myślała o Twig-
gu, dzieciach i wnukach, ale głównie o sobie samej. I to stanowiło zupełną
nowość. Zazwyczaj wymigiwała się od refleksji nad sobą, po prostu akcep
towała rolę, którą pełniła przez dwadzieścia lat - rolę żony i matki.
Zastanawiała się, czy wprowadzenie diety i utrata wagi uszczęśliwi
łyby ją. Jeśli tak, to czy zrobiłaby to dla siebie samej, czy dla aprobaty
Twigga? Uznała, że przejdzie na dietę i będzie kontrolowała wagę ponie
waż sama tego pragnie. Świadomie ograniczyła palenie do mniej niż paczka
dziennie i przeszła na papierosy o mniejszej ilości smoły. Wkrótce zamie
rzała całkowicie pozbyć się nałogu. Żyła z każdą nową decyzją przez kil
ka dni, zanim wprowadziła ją w życie, bo chciała się przekonać, czy zmia
na nie sprawi jej przykrości. Nie wspomniała o nich Twiggowi ani dzie
ciom, kiedy rozmawiała z nimi przez telefon. Wierzyła, że jej decyzje są
rozsądne i zdrowe, i w końcu przyniosą jej korzyść.
Twigg zaproponował, żeby z nim biegała. Na początku.odmówiła,
twierdząc, że wymagałoby to od niej zbytniej dyscypliny. Chodziła jed
nak na długie spacery, kiedy Twigg pracował nad artykułami, i podobał
jej się zdrowy koloryt własnych policzków. Twigg często przyłączał się
do niej i milcząco zachęcał do przyspieszenia kroku. Teraz, po upływie
czterech tygodni, przebiegała z nim ćwierć okrążenia wokół jeziora. Na
grodą był wynik na łazienkowej wadze.
Za obopólną zgodą zrezygnowali z prowadzenia dwóch gospodarstw.
Twigg korzystał z chaty Johnsona tylko po to, żeby pracować, i wprowa
dził się do Rity.
Cudownie było budzić się rano w jego ramionach. Prawdziwym ra
jem było wspólne jedzenie kolacji. Czytanie, oglądanie telewizji czy roz
mowy przy kominku... Z Twiggiem wszystko było cudowne.
74
Ich intymny związek jeszcze bardziej się zacieśnił. Twigg zachęcał Ritę,
by była stroną aktywną, kiedy ma na to ochotę i nigdy nie traktował jej jako
czegoś, co mu się należy. Jego zachwyt Ritą jak gdyby jeszcze wzrósł i na
brał nowych barw. Czuła się pożądana i bardzo kobieca. Powiedział, że ni
gdy nie ma jej dosyć i potwierdzał to swoim żarem i adoracją.
Trzykrotnie jeździli razem do miasta. Raz, kiedy Rita miała się spo
tkać na lunchu z dziennikarką i dwa razy ze względu na Twigga, który
spotykał się z Ianem oraz wydawcą zainteresowanym jego tekstem. Za
każdym razem Rita poznawała i była pod wrażeniem nowej strony jego
osobowości. Podobało jej się, że Twigg stara się, by ludzie dobrze się
z nim czuli, słuchając, co mówią, dowiadując się, jakie mają zaintereso
wania poza pracą... Umiał żyć z ludźmi. Po prostu. Młoda dziennikarka
mrugała ukradkiem do Rity, a wydawca, znany z uporu i nieprzystępno-
ści, był swoim autorem oczarowany. Twigg podpisał z nim korzystną
umowę.
Zobaczywszy Twigga biegnącego po porannej dawce pisania, Rita na
lała drugą filiżankę kawy.
- Zapraszam cię dziś na kolację - powiedział, ostrożnie sącząc go
rący płyn. - U mnie, o szóstej. Nic specjalnego. Steki sałata. Pojadę do
miasta i kupię, co potrzeba. Będzie para znajomych, dobrych przyjaciół.
Wiem, że ci się spodobają. - Spojrzał na nią, marszcząc brwi. - Przyj
dziesz, prawda? Zaprosiłem cię w ostatniej chwili i wiem, że nie najle
piej gotuję...
Rita roześmiała się,
.-. Oczywiście, że przyjdę - zapewniła go, a Twigg odpłacił jej uśmie
chem. Poczuła jednak pewien niepokój. Nie była pewna, czy jest gotowa,
by poznać jego przyjaciół i pozwolić im wtargnąć w to, co dzieliła z Twig-
giem... Z tego powodu trzymała z daleka własne dzieci. Camilla zareago
wała na to objawami ponurego rozczarowania.
- Polubisz ich obydwoje. Mieszkają w Nowym Jorku i prawdopodob
nie zostaną tu na noc, bo zwykle rozmawiamy do świtu. To coś w rodzaju
uczczenia umowy z wydawcą. Obydwoje chcą cię poznać, zwłaszcza Sa-
mantha, która twierdzi, że jest gorącą wielbicielką twoich powieści.
- Powiedziałeś im o mnie? - spytała słabym głosem.
- Oczywiście. Jesteś damą mego serca, Rito. Osobą bardzo dla mnie
ważną. Chcę, żeby moi przyjaciele spotkali cię i poznali, Uważam, że trzy
manie cię wyłącznie dla siebie byłoby samolubstwem. Położył ręce na
stole i przykrył nimi jej dłonie. - Są moimi bliskimi przyjaciółmi i bardzo
dyskretnymi ludźmi. Możesz mi zaufać. Ale jeżeli miałabyś się czuć nie
zręcznie i nie chcesz, żeby o nas wiedzieli, zadzwonię do nich i odwołam
75
spotkanie. - Mówił spokojnie i nie osądzał jej. Po prostu troszczył się
o uczucia Rity i był gotowy poświęcić wieczór z przyjaciółmi, jeżeli ona
by tego pragnęła.
Poczuła się bardzo samolubna, a jednocześnie dumna z tego, że Twigg
przyznał się do ich związku. Serdecznie uścisnęła jego palce.
- Jesteś taki miły, Twigg, i tak dbasz o to, co czuję. Naprawdę to do
ceniam. Oczywiście, że chcę poznać twoich przyjaciół. Zwłaszcza moją
wielbicielkę.
- Samantha powiedziała, że zabierze ze sobą wszystkie twoje książki
i poprosi, żebyś je dla niej podpisała. - Roześmiał się. - Wyda ci się tro
chę zbyt wylewna, ale jest czarująca. Przywieźć ci coś z miasta? A może
chciałabyś pojechać ze mną?
- Ani jedno, ani drugie. Skoro masz przyjmować gości, lepiej będzie,
jak umyję włosy. Nie mogę zawieść moich fanów.
Twigg ucałował ją i zapewnił, że po jego powrocie z miasta będą mie
li dość czasu na ich tradycyjny wspólny spacer.
- Oczywiście, pod moją nieobecność możesz pomyśleć o nowym
rodzaju ćwiczeń fizycznych. Pamiętaj, że jestem otwarty na wszelkie
sugestie.
Po plecach Rity przebiegł rozkoszny dreszcz. Niebiańsko było czuć się
pożądaną przez tego mężczyznę. Zachłysnęła się własną zmysłowością.
Po jego odjeździe pozwoliła sobie na chwilę zadumy. Nie wiedziała,
co włożyć na proszoną kolację. Spodnie, spódnicę, dżinsy? Gdyby wie
działa, kim są owi przyjaciele i w jakim są wieku, nie miałaby proble
mów ze strojem... I znów pojawiła się sprawa wieku. Miała wszelkie
podstawy, by przypuszczać, że przyjaciele Twigga są równie młodzi jak
on, a nawet młodsi. No i imię Samantha kojarzyło się jej z młodą, smu
kłą dziewczyną o długich jasnych włosach i niewielkim rozumku. Nie,
to śmieszne! Z miejsca sobie wyobraziła przedstawicielkę dzieci kwia
tów z lat sześćdziesiątych, tylko z powodu imienia Samantha. Gdyby
Twigg podejrzewał, że jego przyjaciele nie polubią jej lub że ona poczu
je się przy nich niezręcznie, nigdy by ich nie zaprosił nad jezioro. Mu
sisz stać się bardziej ufna, moja droga Rito, powiedziała sobie, w sto
sunku do siebie i innych.
Pięć po szóstej zastukała do domku Johnsonów. Przyjaciele Twigga
już przyjechali. Ich samochód stał na podjeździe, słyszała dobiegające
z wewnątrz głosy. Po powrocie Twigga z miasta byli razem na spacerze.
Kiedy Rita zaproponowała, że pomoże mu przygotować kolację lub
sprzątnąć dom, Twigg podziękował i powiedział, żeby przez ten czas
zrobiła się na bóstwo. Po długiej, odprężającej kąpieli Rita zdecydowa-
76
ła się na szare spodnie i luźny sweter z golfem w pastelowych odcie
niach beżu, różu i lawendy; jej kasztanowate, falujące włosy lśniły. Przy
niosła ze sobą butelkę ulubionego wina Twigga. Musiała zebrać całą
odwagę, aby przezwyciężyć nagłą nieśmiałość i pokonać drogę ze swe
go domku.
Drzwi otworzył Twigg. Uśmiechając się z aprobatą, pocałował ją lek
ko i podziękował za wino. Następnie dokonał prezentacji, przedstawiając
Ricie Erica i Samanthę Donaldsonów.
- Widujesz Erica w popołudniowych wiadomościach telewizyjnych,
Rito. Dlatego wydaje ci się znajomy. Samantha uczyła ceramiki na uni
wersytecie; dzięki temu ich poznałem.
Eric był przystojnym mężczyzną, niedbale ubranym w luźne spodnie
i sweter ręcznej roboty. Kiedy Rita pochwaliła sweter, Samantha z uśmie
chem przyjęła komplement.
Rita z zadowoleniem stwierdziła, że Samantha ani trochę nie przypo
minała dziecka kwiatu z lat sześćdziesiątych. Była wysoką, smukłą kobie
tą o tycjanowskich włosach i widocznym zamiłowaniu do modnych stro
jów. Rita natychmiast ją polubiła, ze względu na jej czarujący uśmiech
i bijące od niej ciepło.
- Tak się cieszę, że panią poznałam - powiedziała Samantha rado
śnie, ale bez przesady, w jaką popada wiele entuzjastek, spotykając znaną
pisarkę. - Bardzo podobają mi się pani książki i miło mi, że mogę to pani
powiedzieć.
Ricie sprawiło przyjemność, że ta modna i pełna wdzięku kobieta lubi
jej pisarstwo. Zauważyła na stoliku kilka wcześniejszych tytułów i przy
pomniała sobie, co Twigg powiedział o zamiarach Samanthy.
- Twigg opowiadał nam o pani - powiedział Eric, przygładzając dło
nią swoje stalowoszare włosy.
- Oto mój cały mężuś - komentator, Rito - uśmiechnęła się Samantha. -
Po tym, jak Twigg po raz pierwszy opowiedział nam o pani, nie mogliśmy się
doczekać, żeby panią poznać. I jest pani dokładnie taka, jak mówił. - Nastą
piła kłopotliwa chwila. Co Twigg im opowiedział? Ile im powiedział? Twigg
objął Ritę i przyciągnął do siebie, starając się jej ułatwić sytuację.
- Posiedźmy tu sobie, a mężczyźni niech przygotują kolację - po
wiedziała Samantha. -I nie wołajcie nas na pomoc - dodała, wskazując
im kuchnię. -I cokolwiek podacie, zróbcie to bardzo szybko. Umieram
z głodu!
Siedząc obok Samanthy, Rita odprężyła się. Samantha była przyjazną,
łatwą w kontakcie i mądrą kobietą. Po chwili rozmawiały o wspólnych zna
jomych z Nowego Jorku i wymieniały przepisy na sosy do spaghetti. Jako
77
artystka trudniąca się projektowaniem ceramiki, Samantha znała się na sta
rych wyrobach garncarskich, które kolekcjonowała Rita. Zaimponowała jej
wiedza Rity na temat wczesnych wytwórni ceramiki w Ameryce.
- Zainteresowałam się tym przy okazj i badań w związku z jedną z mo
ich książek- wyjaśniła Rita. - Tak mnie zaintrygowały, że założyłam
skromną kolekcję. Muszę się także przyznać, że jestem częstą bywalczy-
nią sklepu z ceramiką i kupuję wyroby mojej ulubionej artystki. Nazywa
się Jeffcoat. Szczególnie podobają mi się odcienie niebieskości i brązów,
jakie zwykle stosuje. Słyszała pani o niej?
- Czy słyszała! - roześmiał się Eric, niosąc z kuchni dwa kieliszki
wina. - Właśnie rozmawia pani z Samanthą Jeffcoat-Donaldson. Jeffcoat
to panieńskie nazwisko Samanthy.
- Powiedział, co wiedział - prychnęła Samantha. - Panieńskie na
zwisko, też coś! To jest moje nazwisko, kochany, a Donaldson, to twoje
nazwisko! Ty szczycisz się swoim, a ja swoim!
Wszyscy się roześmieli, Eric stwierdził, że jego żona padla ofiarą pra
nia mózgów stosowanego przez kobiece czasopisma.
- Cicho, Eric. Pozwól mi się nacieszyć pochwałami Rity. Będzie mi
łatwiej poprosić ją o dedykację. Rito, chciałabym ci podarować tę małą
ręcznie zdobioną miskę. Przywiozłam ją specjalnie dla ciebie!
Kolacja była wyśmienita, a kiedy dobiegła końca, Twigg dorzucił
drew na palenisko i wszyscy usiedli przy kominku. Zapanował nastrój
niewymuszonego koleżeństwa i swobody. Eric i Sam byli sympatyczni
w obejściu, wrażliwi i bystrzy. Rita z przyjemnością słuchała, jak roz
mawiali na rozmaite tematy i dzielili się z nią swymi opiniami. A kiedy
zaczęli wypytywać Twigga o znajomych z Zachodniego Wybrzeża, Rita
zorientowała się, że jej przyjaciel podróżował z najrozmaitszymi ludź
mi. Artystami, dziennikarzami, wykładowcami akademickimi, a nawet
z przedstawicielami świata filmu, których Eric określił jako „holly
woodzkie typki". Twigg był eklektyczny w dobieraniu sobie przyjaciół,
ale ich rozmaitość harmonizowała z jego osobowością. Najwyraźniej
wśród tego grona znajdowały się także dzieci kwiaty, ale nie ograniczał
się wyłącznie do nich.
O trzeciej nad ranem Rita podniosła się, by wracać do siebie, a i Do-
naldsonowie zapragnęli położyć się do łóżka. Twigg odprowadził Ritę.
Przed drzwiami jej domku ucałował ją.
- Mówiłem, że ich polubisz. A oni cię uwielbiają, szczególnie Eric.
Widziałem, jakimi obrzucał cię spojrzeniami. Powinienem być zazdro
sny, ale nie jestem. Wiem, że jedyną kobietą, jaka dla niego istnieje, jest
Samantha.
78
Rita oddała mu pocałunek. Spodziewała się, że Twigg wróci do swe
go domu, on jednak otworzył drzwi i wszedł za nią do środka. Wziął ją
w ramiona.
Lubię, kiedy jesteś taka ciepła i senna po winie i rozmowach. Chcę
się z tobą kochać, Rito Bellamy, a potem będę cię trzymał w ramionach
aż do rana.
Dotrzymał obietnicy, a Rita ani razu nie zaniepokoiła się, co sobie
pomyśleli Donaldsonowie, kiedy Twigg nie wrócił na noc.
8
Dni przemijały jeden za drugim, każdy piękniejszy od poprzedniego.
Od czasu gdy Rita poznała Twigga Petersona, minęło dwa i pół miesiąca.
Dwa i pół miesiąca, które prawdopodobnie okażą się najszczęśliwszymi
w jej życiu.
Do Święta Dziękczynienia i ważnego meczu futbolowego Charlesa
zostało dziesięć dni. Rita obiecała, że przyjedzie mu kibicować, i dotrzy
ma słowa. Udało jej się schudnąć cztery i pół kiło i stracić kilka centyme
trów w talii.
Wypalała teraz o połowę mniej papierosów, dzięki czemu łatwiej jej
się oddychało. W najbliższych dniach miała zamiar całkowicie rzucić pa
lenie. Ale jeszcze nie teraz.
Jedynym cieniem w jej szczęśliwości był fakt, że Twigg miał wyje
chać z domku nad jeziorem następnego dnia po Bożym Narodzeniu. Wie
działa, że będzie się musiała jakoś z tym uporać.
Rita obudziła się i przeciągnęła. Dorzuciła kilka drew do kominka.
Czuła, że za oknem pada śnieg, pachniało śniegiem. Do dziś ani razu nie
wałkoniła się rankiem, a miała na to wielką ochotę. Wiadomo było, że
w tej części gór Poconos nieczęsto widuje się pługi odśnieżające i po
śnieżycy okolica bywa odcięta przez zaspy nawet przez cztery - pięć dni.
Z rozmyślań wyrwał ją dzwonek telefonu.
- Cześć, mamo. Tu Rachel. Dzwonię, żeby się upewnić, czy wciąż
tam jesteś. Jeżeli chcesz, mogę przywieźć indyka. Odezwij się, mamo.
- Tak. Jestem tu, Rachel. Wygląda na to, że spadnie dużo śniegu, więc
zabierz ciepłe buty i odpowiednie ubranie. Kiedy masz zamiar przyjechać?
Doceniam twoją propozycję, ale sama wystaram się o indyka.
80
- W czwartek. I zostanę na weekend po Święcie Dziękczynienia.
A, przy okazji, czy twój przystojny sąsiad wciąż tam jest? Jeżeli pada
śnieg, to może pojeździmy na nartach?
Rita wstrzymała oddech.
- Tak, jeszcze jest. Nie jestem pewna, cży ma narty. Może powinnaś
wziąć ze sobą narty Charlesa?
- Ty masz głowę, mamo. OK, zobaczymy się w czwartek.
Rita odłożyła słuchawkę. Mogła powiedzieć Rachel, żeby nie przy
jeżdżała, że ma mnóstwo pracy Że nie ma czasu na świętowanie Dnia
Dziękczynienia, że nie może go tracić, skoro następnego dnia ma kibico
wać na meczu Charlesa. Dlaczego tak nie powiedziała? Pytanie drążyło
ją, domagając się odpowiedzi.
- Dlatego - powiedziała na głos.- że sprawdzam, czy Twigg nie uzna
mojej pięknej, młodej córki za bardziej pociągającą ode mnie. Wypróbowu
je go i nienawidzę za to samej siebie, ale, Boże Święty, robię właśnie to.
Nagle poczuła strach. Powróciły wszystkie dawne lęki i niepewności.
A także poczucie winy. I zazdrość. Była zazdrosna o własną córkę. Po ostat
niej wizycie Rachel Twigg stał się jeszcze bardziej rycerski. Nie rozmawiali
o córce Rity i jej braku taktu wobec matki. Skoro tak dążę do samoznisz
czenia, mogę również zatelefonować do Camilli i do Charlesa, pomyślała.
Czekała cierpliwie, aż Camilla uciszy dzieci.
- Mamo, nie mogę uwierzyć w to, co mówisz. Twierdzisz, że mecz
Charlesa jest dla ciebie ważniejszy niż spędzenie Święta Dziękczynienia
z wnukami? Rozmawiałam wczoraj z Rachel i dowiedziałam się, że je
dzie cię odwiedzić i że jest tam niesłychanie interesujący mężczyzna, któ
rego chce lepiej poznać. Dlaczego zawszę Rachel, mamo?
- Posłuchaj, Camillo. Obiecałam Charlesowi, że jeśli dostanie się do
drużyny, przyjadę na mecz po Święcie Dziękczynienia. Nie mogę cofnąć
danego mu słowa. Z pewnością rozumiesz, jak ważny dla twojego brata
jest ten mecz.
- Masz zamiar zostawić Rachel w domku z tym nieznajomym, atrak
cyjnym facetem? Mamo, ja cię w ogóle nie rozumiem. Cokolwiek Rachel
robi, bez względu na to, jak bezwstydnie się zachowuje, ty nie masz nic
przeciwko temu. Mamo, odkąd zaczęłaś robić tę swoją karierę... nieważ
ne, nic już nie powiem. Myślę, że powinnaś wiedzieć, że tatuś także je
dzie na ten mecz. I prawdopodobnie zabierze ze sobą Melissę. Jesteś pew
na, że zniesiesz takie spotkanie?
Rita aż się skuliła. Nie z powodu słów Camilli, ale jej tonu.
- Nie gorzej niż kiedy indziej - odparła, starając się, by zabrzmiało
to beztrosko.
6-Pełnia życia
81
- Bardzo się zmieniłaś, mamo. Wszystko stało się takie inne... Nie
pochwalam tego. Wygląda na to, że ja cię nic nie obchodzę. Zdajesz sobie
sprawę, że nie ma cię już prawie cztery miesiące? Tęsknimy za tobą.
A zwłaszcza dzieci.
- Nie dzwonię do ciebie, żebyśmy się kłóciły. Zawiadamiam cię o mo
ich planach na Święto Dziękczynienia na długo przed nim. Zresztą w tym
roku wypada twoja kolej spędzenia święta z rodzicami Toma. Może my
ślisz, że o tym zapomniałam? Dobrze pamiętam. I Boże Narodzenie także
masz spędzić z rodziną Toma.
- Mamo, czy to oznacza, że nie wrócisz na Boże Narodzenie? - wrza
snęła Camilla.
- Nie jestem pewna. Bardzo możliwe. Jeżeli zostanę, może odwiedzi
mnie Charles, żeby pojeździć na nartach. Nie chciałam ci o tym przypo
minać, ale masz jeszcze ojca.
- Och, mamo, on jest taki zajęty Melissą. Tak bardzo, że nie ma dla
mnie czasu. A Rachel jest taka zmienna. Nigdy nie wiadomo, co będzie
robiła za chwilę. Czuję się opuszczona i samotna.
- Masz swoje nowe życie, Camillo. Swoją własną rodzinę. Zawsze ci
pomogę, kiedy będziesz mnie potrzebowała, ale muszę żyć własnym ży
ciem i to tak, jak uważam za najwłaściwsze. Nie pozwolę, żebyś ty, Rachel
albo Charles dyktowali mi, co mam robić.
- Myślisz tylko o swoich książkach, honorariach i wspaniałych inte
resach. Nie masz już dla nas czasu, mamo.
- To nieprawda, Camillo. Po prostu nie jestem już na każde wasze
zawołanie. Masz mi za złe, że zajmuję się czymś więcej, a nie tylko go
spodarowaniem. Że stałam się niezależna i nie jestem już przedłużeniem
waszego ojca.
- Nie ma sensu o tym dłużej dyskutować. Widzę, że nie dojdę z tobą
do porozumienia. Chcesz porozmawiać z dziećmi?
- Bardzo chętnie, jeżeli nie będą wrzeszczeć i płakać. Nie widzę sen
su, by płacić za rozmowę międzymiastową tylko po to, żeby słuchać, jak
na nie krzyczysz, a one wrzeszczą wtedy jeszcze bardziej.
- Zostawmy to, mamo. Zostawmy. Tom nie uwierzy, kiedy mu opo
wiem. A raczej, owszem, uwierzy. Nadal nie może zapomnieć ostatniej
rozmowy z tobą. Do widzenia, mamo.
- Pozdrów ode mnie dzieci i Toma. Do usłyszenia, Camillo.
Dziesięciominutowa rozmowa z Camillą wystarczyła, by pozbawić ją
sił. A teraz Charles.
Rita słyszała, jak jakiś młody byczek woła do telefonu jej syna.
- Hej, Bellamy, jakaś cizia do ciebie.
82
Uśmiechnęła się od ucha do ucha. Będzie musiała opowiedzieć o tym
Twiggowi.
- Mówi mama. Co u ciebie, Charles?
- Rany, mama! Czemu dzwonisz? Coś się stało?
- Nie, na miłość boską! Dzwonię, żeby spytać, czy wszystko w po-
rządku i czy dostałeś kieszonkowe
- Dostałem i wydałem. Chłopaki urządzili imprezę i musiałem zapła-
cić swoją działkę. U mnie OK. Słuchaj, przyjeżdżasz na ten mecz?
- Oczywiście. Możesz na mnie liczyć.
- Uff, mamo. Tata przyjeżdża. Wiedziałaś o tym? Myślisz, że to pro
blem? Wydaje mi się, że on zabiera Melissę. Nie wiedziałem, co mam
zrobić, więc po prostu nie zareagowałem.
- Myślę, że wszyscy jesteśmy wystarczająco dorośli, by sobie z tym
poradzić.
- Muszę z tobą o czymś porozmawiać.
Muszę. Powiedział: muszę. Potrzebuje jej. Jak inaczej to zabrzmiało.
Jak dorośle.
- Słucham, Charles. O co chodzi?
- Skoro między tobą a tatą jest taka sytuacja, może być kłopot ze
świąteczną kolacją. To znaczy, kto z kim zje tę kolację. Więc przyjąłem
zaproszenie do domu Nancy Ames. Mieszka niedaleko stąd i powiedzia
ła, że mogę cię ze sobą zabrać. Co o tym myślisz, mamo? - zapytał nie
spokojnie.
O, Boże: Dobry Boże. Jej dziecko niepokoi się o nią. Podejmuje decy
zje za siebie i ża nią. Troszczy się o to, by jej uczucia nie zostały zranione.
- Uważam, że to cudowne. Ale pojedź tam sam. Na Święto Dzięk
czynienia przyjeżdża do mnie Rachel, więc nie będę sama. Martwiłam
się, co z tobą. Czy Nancy to twoja dziewczyna?
- Prawie. Jeszcze tego nie ustaliliśmy. No, wiesz. Dam jej mój uczel
niany sygnet. Już nad tym pracuję. Jak myślisz, czy mógłbym ją przy
wieźć nad jezioro na weekend po Święcie Dziękczynienia?
- Oczywiście. Z przyjemnościąjąpoznam. -Nagle zapragnęła zoba
czyć Charlesa, dzielącego swe szczęście z dziewczyną.
- I jeszcze coś, mamo. Czy Dulcie wciąż u nas mieszka, czy odprawi
łaś j ą, wyj eżdżając nad j ezioro?
- Nie. Wciąż jest w domu w mieście. Ktoś tam musi być, żeby pilno-
wać, czy nie pozamarzały rury. Nie przeprowadziłam się na stałe. Po pro-
stu odpoczywam pomiędzy książkami. Czemu o to pytasz?
- Myślisz, że mogłaby upiec blachę ciasteczek i przysłać mi razem z sza-
rym dresem? I spytaj czy nie znalazła moich skarpetek, tych szaro-czarnych.
83
- Mam trochę wolnego czasu, Charles - powiedziała Rita z uśmie
chem. - Mogę ci upiec ciasteczka.
- Dziękuję, mamo. Ale wolę, żeby to była Dulcie. Bez obrazy.
- Rozumiem.
- Jak myślisz, o której przyjedziesz na mój mecz?
- Wprost na mecz, jeśli nie masz nic przeciwko temu. Potrzebujesz
jeszcze czegoś?
- To wszystko, co chciałem ci powiedzieć.
- Świetnie. Do zobaczenia za tydzień od jutra.
- Pa, mamo.
Odkładając słuchawkę, odczuwała zadowolenie. Charles sobie pora
dzi. Nancy, kimkolwiek jesteś, masz moje błogosławieństwo i wdzięcz
ność. Moje najmłodsze dziecko niepokoiło się o mnie. Wszystko układa
się wspaniale. No, może prawie wszystko, sprostowała na myśl o córkach.
Wszedł Twigg. Jego twarz jaśniała jak buzia małego chłopca.
- Wyglądałaś na dwór?
Ku jej zdumieniu oderwał ją od biurka, przy którym sporządzała no
tatki do swojej następnej książki, i podprowadził do ogromnego okna.
- Spójrz!- pokazał jej powoli opadające płatki śniegu, jakby to było
coś, co specjalnie dla niej wyczarował. - Pada śnieg. Nasz pierwszy śnieg -
wymamrotał, otaczając ją ramionami i wtulając twarz w kark.
Jego słowa wzruszyły Ritę. Czyżby w jego tonie było coś, co obiecy
wało, że to jedna z wielu śnieżyc, jakie razem przeżyją? Serce zabiło jej
mocniej. Gdzieś w głębi swego jestestwa była przygotowana na nadejście
dnia, w którym Twigg odejdzie z jej życia. Nie, tak się nie stanie, Twigg
na zawsze pozostanie częścią jej życia, i to częścią najważniejszą. Ale na
temat ich związku po świętach Bożego Narodzenia nie padło ani jedno
słowo. Twigg planował powrót do Kalifornii... Rita starała się wykorzy
stać każdy dzień, żyjąc pełnią życia, a po owym punkcie zwrotnym spo
dziewała się tylko ponurej ciemności.
Ramiona Twigga wzmocniły uścisk. Rita poczuła na skórze jego ciepły
oddech. Cieplejszy niż żar na kominku, który był jedynym światłem w po
południowym mroku... Poczuła, jak jego męskość twardnieje i rośnie przy
jej pośladkach, a palce muskajączubki piersi. Zwrócił ją ku sobie i odnalazł
wargami usta Rity. Łagodne pocałunki stawały się coraz głębsze...
Poprowadził ją na wzorzysty dywan przed kominkiem. Ciepło paleni
ska zdawało się stygnąć i oddalać w porównaniu z żarem, jakim promie
niowało ciało Twigga. Zaczął ją powoli rozbierać, rzucając jej ubrania na
84
jedną stertę ze swoimi. Jego dłonie pieściły jej ponętne okrągłości, gła
skały brzuch i piersi, a potem powędrowały ku wilgotnemu miejscu, gdzie
łączyły się jej uda.
Zamknęła oczy, by jeszcze bardziej skoncentrować się na doznaniach.
Jego ręce... jego usta, błądzące śladem wytyczonym przez niecierpliwe
dłonie...
Twigg zaczął dygotać z podniecenia. Wiedział, że odnalazł kobietę,
która potrafi i brać, i dawać, która przeżywa jak żadna bliskość ich ciał.
Chciał poczekać, by dać jej jak najwięcej rozkoszy i patrzeć, jak wije się
pod nim, wstrząsana orgazmem. Ale lekkie westchnienie jej rozchylonych
ust poruszyło coś w głębi niego. Jej wrażliwość pogłębiała jego żądzę,
ciała wołały o spełnienie. Już, teraz, natychmiast.
Zagarnął ustami jej usta, rozchylił uda i wtargnął w jej spragnione pul
sujące wnętrze. Objęła go za szyję i przywarła do niego ciasno, tak, że stali
się niemal jednym ciałem. Uwielbiał patrzeć, jak teraz, na jej uśmiech i w głąb
przejrzystych oczu, wypełnionych po brzegi wyłącznie nim.
Rita widziała nad sobą jego pociemniałe z namiętności tęczówki. Jest
tutaj ten wspaniały, kochający mężczyzna, wypełniający jej życie nawet
szczelniej, niż wypełnia w tej chwili jej ciało. Nie wiedziała, czy go ko
cha ani czy pragnie go kochać. Czy jeszcze kiedykolwiek odważy się ko
chać? Miłość tak wiele żąda... A tu nie było żadnych żądań, tylko dziele
nie się nawzajem, dawanie i branie. Miłość ma zbyt wiele ostrych krawę
dzi, może ciąć duszę jak brzytwa. A tu jest tylko jedność ciał i serc.
Ich ciała zdawały się idealnie przylegać do siebie, gdy wychodziła
naprzeciw ruchom jego bioder, pociągając dalej i dalej ku otchIani. Obej
mowała go ciasno, dysząc w jego usta, gdy brała go w siebie jeszcze raz,
i jeszcze, falując wraz z nim, aż usłyszał swój własny krzyk, ona zaś przy
warła do niego i runęli razem poza granice zmysłowości, ku rajskim ogro
dom, ku obcowaniu dusz.
Do ich świadomości zaczął przenikać świat zewnętrzny: trzaskanie
ognia, łagodny szelest padającego za oknem śniegu... Zaznawszy jedno
czesnego spełnienia trwali w uścisku, dzieląc nicość zapomnienia, zdu
mieni siłą własnej namiętności.
Rita przeturlała się na bok i zobaczyła, że Twigg wpatruje się w nią
spod wpółprzymkniętych powiek. Jego szaro-zielone oczy barwy mchu
odpowiadały na jej nie wypowiedziane pytanie. Nie było potrzeby, by roz
mawiać na temat magii, która się między nimi zdarzyła.
Z westchnieniem znów przywarła do jego piersi. Przytulił ją, grzejąc
własnym ciepłem i gładząc leciutko. Tak wiele pragnął jej powiedzieć...
Wiedział jednak, że wciąż jest płochliwa jak źrebię i łatwo ją wystraszyć.
85
W moim życiu jest miejsce dla ciebie, moja ukochana, moja przyjaciółko.
Czy w twoim znajdzie się miejsce dla mnie?
Wraz z pierwszą śnieżycą zawitała Rachel. Zanim Rita cokolwiek mu
powiedziała, Twigg zabrał z jej domu swoje rzeczy osobiste: brzytwę,
szczoteczkę do zębów, ubrania i bloki z notatkami. W miarę jak do papie
rowej torby wędrowały kolejne przedmioty, Rita czuła coraz większą nie
chęć do swojej młodszej córki i jej wizyty.
W szkarłatnej parce oblamowanej białym futerkiem Rachel wygląda
jak śliczny króliczek, pomyślała Rita, starając się zapanować nad zawiścią.
Rachel wniosła do domu dwie pary nart i kijków.
- Nie uwierzysz, mamo, w jak złym stanie są drogi. Jeżeli posypie
tak przez noc, będziemy mieli po czym jeździć. Przyjechałam boczną dro
gą i widziałam, że szykują wyciąg. Masz numer Twigga, prawda? Chcę
się upewnić, że ma ochotę pójść na narty.
Rita wzdrygnęła się. Wzięła notes i udawała, że szuka numeru Twigga.
Po chwili wyszła do kuchni, by przygotować dla Rachel gorący grog.
Nie chciała słuchać rozmowy córki ze swoim kochankiem. Nie mogła.
- Dziękuję, mamo. Wypiję to i pójdę się położyć, Twigg powiedział,
że nie może się doczekać i że spotkamy się jutro rano o siódmej. Nie mu
sisz się martwić, czy będę gotowa na czas, To jest randka, której nigdy
bym nie przegapiła.
Rita leżała w pustym łóżku, pogrążona w samotności. Twigg powi
nien leżeć obok niej, na odległość ręki. Przypomniała sobie, jak trudno jej
było przywyknąć do sypiania bez Bretta, kiedy ją opuścił. A potem zajęło
jej trochę czasu, nim przyzwyczaiła się sypiać z Twiggiem. Teraz znów
znalazła się w ślepym zaułku.
Przeturlała Się na bok i przygarnęła poduszkę. Przyzwyczajaj się do
samotności, powiedziała sobie. Po Bożym Narodzeniu znów tak będzie.
Czuła ból i niechęć. Prawie nienawiść. Nie było sensu przewracać się
w pustym łóżku i rozpamiętywać, że straciła kochanka z powodu przyjaz
du córki. Rachel była niewinna. I dlaczego młoda dziewczyna miałaby
spędzać czas z matką? Ale racjonalizowanie wcale nie pomogło. Lepiej
wstać, napić się gorącej herbaty i poczytać, dopóki nie zmorzy jej sen.
Przejrzała półkę z nowymi książkami, które przywiózł Ian. Szukała
najnowszej powieści Patricii Mathews. Doszedłszy do drugiej strony, za
pragnęła znaleźć się wśród bohaterów. Co za styl, co za nadzwyczajna
umiejętność charakteryzowania postaci!
Rita przewróciła kartkę i zdała sobie sprawę, że nie śledzi akcji. Prze
siąknięty uraząi zawiści umysł po prostu nie był zdolny do koncentracji.
Jej wielki plan, jej wspaniała niespodzianka spaliła na panewce. Dwa cze-
86
kające w garażu snowmobile miały zaskoczyć Twigga. Kupiła je wiele
tygodni temu, z zamiarem zajechania przed jego domek i zaproszenia go
na przejażdżkę. Planowała sobie, że będą przemierzać ośnieżone góry,
a wiatr będzie chłostał ich zarumienione policzki. A potem wrócą do domu
i przy huczącym kominku zjedzą gorącą zupę i świeży chleb. Będą się
kochać i leżeć, tuląc się nawzajem w ramionach. Będą rozmawiać o wszyst
kim i o niczym, milczeć, a potem znów się kochać, aż ogień na kominku
zgaśnie, a oni wpełzną do łóżka i ułożą się, wpasowani w siebie jak dwie
łyżki...
Rita odłożyła książkę i ciaśniej zapięła pasek na odchudzonej talii.
Poszła do garażu. Spoglądała na dwie lśniące maszyny, zatankowane i go
towe do drogi. Na gwoździu przy drzwiach wisiały klucze, także lśniące
i nie używane. Nie czując zimna, podeszła do snowmobilu i założyła ha
mulec taśmowy. To mogło być niezapomniane przeżycie.
Snowmobile doskonale nadają się na prezent dla Charlesa i Nancy,
kiedy odwiedzą ją w weekend po Święcie Dziękczynienia. Jeżeli ktoś ma
mieć niezapomniane przeżycia, to niech to przynajmniej będzie Charles.
Wróciła do nagrzanego pokoju i zadrżała. Dodała do paleniska kawał
sosnowego drewna i usiadla na stercie poduszek. Dopiła letnią herbatę.
Nie może pozwolić, by wizyta Rachel zburzyła jej spokój. Musi się czymś
zająć, wziąć się w garść, jak to mawia jej córka. Czy to nie Rachel mówiła
zawsze „walcz o swoje"? Czy Rita naprawdę chce przegrać walkę o Twig
ga? Co za okropne określenie „walczyć o niego"... Jeżeli owo coś pomię
dzy nimi nie jest wystarczająco mocne, by przetrwać wizytę Rachel, to
wcale tego nie pragnie.
W końcu zasnęła. Obudziła się wczesnym rankiem, kiedy Rachel we
szła na paluszkach do salonu.
- Przepraszam mamo. Nie wiedziałam, czy mam cię obudzić, czy
nakryć, żebyś nie zmarzła. Zesztywniejesz od spania w takiej pozycji. Nie
mogłaś zasnąć, co?
- Nie śpię tu długo. Najwyżej godzinę czy dwie - skłamała Rita. -
Zrobić ci kawy albo coś do jedzenia?
- Włączyłam czajnik. Za piętnaście minut mam się spotkać z Twig-
giem. Jak ci się podoba mój nowy kombinezon narciarski? Tylko co go
; odebrałam. Chciałam zrobić wrażenie na wielkim narciarzu z Tahoe. Sama
zaprojektowałam materiał. Co o nim myślisz?
Rita spojrzała na błękitny jak niebo wzór i skinęła głową.
- Piękny - powiedziała szczerze.
Rachel przełknęła gorącą kawę. Oddała filiżankę matce.
- Wrócę, kiedy wrócę. Miłego dnia, mamo. -I już jej nie było.
87
Rita z westchnieniem weszła do łazienki. Miała wziąć prysznic, kiedy
usłyszała na dworze piski i śmiechy. Rozsunęła zasłonki i wyjrzała przez
okno. Twigg obrzucał Rachel śnieżkami, a ona była zachwycona. Raptem
schyliła się i złapała Twigga poniżej kolan. Obie okutane postacie runęły
w śnieg. Śmiejąc się i pokrzykując, wstali i ruszyli w stronę wyciągu.
Lodowaty prysznic nie poprawił nastroju Rity, podobnie jak energicz
ne nacieranie ręcznikiem. Woń perfumowanego talku wydała jej się na
trętna, tak samo jak pachnącego balsamu do ciała. Ubrała się i przygoto
wała sobie obfite śniadanie. Usiadla z książką Patricii Mathews, kiedy
zadzwonił telefon.
- Rita? Mówi Connie Baker. Dzieci powiedziały mi, że chyba wi-
działy cię w mieście. Jeżeli nie masz nic lepszego do roboty, może byś
wpadla na lunch. Spędzimy razem miłe chwile. Mogę po ciebie przysłać
Dicka, żeby cię przywiózł landrowerem. Co ty na to?
- Z przyjemnością cię odwiedzę. Nie kłopocz się i nie przysyłaj Dic-
ka. Mogę przyjechać snowmobilem. Jeżeli nie jest za wcześnie, mogę wy-
ruszyć od razu.
- Naprawdę? Jesteś pierwszą żywą osobą, jaką tu słyszę, poza dzie
ciakami. Jeżeli masz jakieś dobre książki, byłabym ci bardzo wdzięczna.
Czy powinna zostawić liścik? Zasiadla do maszyny i wystukała krót
ką notkę:
Rachel,
wzięłam snowmobila i pojechałam z wizytą. Nie wiem, kiedy wrócę.
Podpisała karteczkę i umieściła jąna kuchennym stole, pomiędzy sol-
niczkąa pieprzniczką.
Lubiła Connie Baker i jej oddanie sprawom domu i rodziny. Była to
dzielna dziewczyna z farmy w stanie Iowa, która, jak sama mawiała, wy
szła za mąż za miastowego spryciarza, który miał więcej pieniędzy niż ro
zumu. Rita nie widziała się z Connie od czasu rozwodu, więc będą miały
wiele do nadrobienia. Rita wszystko jej opowie. Może nadszedł wreszcie
czas, żeby się komuś zwierzyć, a kto nadaje się do tego lepiej niż Connie?
Śmigając po ośnieżonych wzgórzach i polach w drodze do posiadło
ści Bakerów, Rita poczuła się jak dwunastolatka. Zatrzymała snowmobila
na tyłach domu w stylu ranczerskim i zatrąbiła. Klakson brzmiał jak skrze
cząca żaba. Zupełnie zapomniała, jaka to radość prowadzić snowmobi
la... Ciekawe, co Brett zrobił z maszyną, którą zabrał z garażu, kiedy się
wyprowadzał, Może dokupił przyczepę dla Melissy, żeby przejechać się
z nią Piątą Aleją w śnieżny zimowy poranek? Zachichotała na tę myśl,
a potem roześmiała się na głos.
Uściski, pocałunki i czułe spojrzenia.., Wreszcie się spotkały.
88
- Czas, żeby zacząć się wzajemnie okłamywać, że nic się nie zmieni
łyśmy i nie postarzałyśmy - powiedziała z szerokim uśmiechem Connie.
- Może pominiemy tę część i przejdziemy do poważnej rozmowy -
zaproponowała Rita. - Powiedz mi, co u ciebie słychać?
- Znasz tego wielkiego wołu, którego poślubiłam, co toma więcej
pieniędzy niż rozumu? Doszedł do wniosku, że życie przepływa obok nie
go, a on ma ochotę popróbować młodszego towaru. Rozwiedliśmy się
w zeszłym roku i z radością przyznaję, że wzięłam wszystko. Przypusz
czam, że dama jego serca nadal musi pracować w domu towarowym, żeby
opłacić czynsz. - Connie roześmiała się, ale był to śmiech cokolwiek zgrzy-
tliwy i pozbawiony wszelkiej wesołości.:- Nie współczuj mi, Rito, radzę
sobie doskonale i staram się być szczęśliwa. Zapytaj dzieciaki!
Po co miałabym pytać, pomyślała Rita. Czyżby Connie podejrzewała,
że jej nie wierzę?
- Do licha, kiedy się ma czterdzieści sześć lat, prawie czterdzieści
siedem, człowiek czuje się jak nowo narodzony. Druga młodość, jak po
wiadają. Ale dosyć o mnie, opowiedz, co u ciebie.
Rita usiadla z filiżanką kawy i oparła stopę w ciepłej skarpetce na sto
liku z klonowego drewna. Zaczęła informować przyjaciółkę, co zaszło w jej
życiu w ciągu minionego roku.
- Nie wiem, co mam z tym zrobić, Connie. Rachel jest moją córką.
Jak sobie z tym radzić?
- Tak, jakby to była każda inna kobieta. Ona nie jest już dzieckiem,
Rito. Dobrze wie, co robi. Więc naprawdę zależy ci na tym facecie? Opo -
wiedz mi, jaki jest ten Twigg Peterson.
- Jest wspaniały. Ciepły, wrażliwy, kochający. Ma wszystko to. co
lubię u mężczyzny. - Connie zauważyła, że przyjaciółka z zawstydzeniem
ściszyła głoś. - Spodobałby ci się, Connie. Wygląda na to, że wszyscy go
lubią- powiedziała z dumą. - Widziałam go z jego przyjaciółmi, z moimi
przyjaciółmi. Wszyscy podobnie reagują na jego otwartość. I traktują go
z szacunkiem. Widziałam, jak w tych zimnych, bezosobowych nowojor-
skich restauracjach kelnerzy reagowali na jego uśmiech i uprzejmość. Żad-
nej obłudy. Zapewniam cię. On się naprawdę troszczy o swoich przyjaciół
Przekonałam się o tym pewnej nocy, kiedy zaprosił Donaldsonów, żeby prze-
nocowali u niego w domu. Ma dar, dzięki któremu każdy czuje, że jest dla
niego kimś niepowtarzalnym. - Rita przerwała w pół słowa i przygładziła
lśniące kasztanowate włosy. - Terkocę jak licealistka.
- I prawie tak wyglądasz - powiedziała Connie, spoglądając na cień-
ką talię przyjaciółki i jej różową, tryskającą zdrowiem cerę. Boże, gdy-
by ten facet mógł butelkować ten odmładzający dar, byłby milionerem.
89
- Na miłość boską, Connie, myślisz tylko o pieniądzach!
- Pieniądze sprawiają, że dziewczyna nie marznie w nocy. Co jest
złego w myśleniu o pieniądzach? - spytała powoli i przyjrzała się Ricie
z nowym zainteresowaniem. Jeżeli się okaże, że ten cały Peterson wy
obraża sobie, że swoim instrumentem zarobi na życie, Connie osobiście
pofatyguje się nad jezioro i go zabije. Kiedy wszystko zostanie powie
dziane i zrobione, kiedy minie uroda, cóż pozostaje kobiecie oprócz dzie
ci i zabezpieczenia finansowego... Nie powiedziałaby tego Ricie, która
jako romantyczka nigdy nie przywiązywała wagi do praktycznej strony
życia. Gdyby taka nie była, Brett nigdy nie odszedłby, zabierając tak
wiele... Uznawszy, że powinna skierować rozmowę na inne tory, Con
nie spytała:
- Myślałaś o małżeństwie?
- Ten temat nigdy nie wypłynął.
- Nie pytam, czy ten Peterson ci się oświadczył. Nie pytam nawet,
czy na ten temat rozmawiacie. Pytam, czy o tym myślałaś.
- Nie... to znaczy... sama nie wiem. Wiem tylko tyle, że nie chcę, by
mnie zraniono po raz drugi.
- Spodziewasz się, że zostaniesz zraniona?
Rita spojrzała na przyjaciółkę i poczuła lekkie ukłucie gniewu.
- Nie rozumiem, o co właściwie mnie pytasz - powiedziała.
- Ejże, nie złość się na mnie. Ja tylko spytałam, czy spodziewasz się,
że zostaniesz zraniona.
Rita skoczyła na równe nogi i obciągnęła sweter. Był to nawyk z cza
sów, kiedy miała otłuszczoną talię i starała się to ukryć.
- Do diabła, Connie, czuję się zraniona właśnie teraz!
- A co ten facet, Peterson, czuje do ciebie? - naciskała Connie, nie
przejmując się, że sprawia przykrość Ricie. To musi być bolesne, i lepiej,
żeby stało się tu i teraz, a nie kiedy Rita nie będzie miała przy sobie niko
go, kto by ją pocieszył. Connie zbyt dobrze znała pustkę opuszczonej sy
pialni, gdzie nie było nikogo, kto by przytulił i otarł łzy.
Rita wyjęła papierosa z paczki Connie i zapaliła go drżącymi pal
cami.
- Nie wiem, co on czuje - powiedziała pospiesznie i wydmuchnęła
dym. - Nie, to nieprawda. Myślę, że mnie kocha. Czasami, kiedy jeste
śmy razem, nazywa mnie swoją ukochaną. Ale właściwie, czy to coś zna
czy? Mężczyźni mówią wtedy różne rzeczy...
- Rozumiem. I ty to wiesz z twego bogatego doświadczenia, prawda?
- Och, zamknij się Connie. Nie, nie zamykaj się, potrzebuję twojej
pomocy! - krzyknęła błagalnie.
90
- Kochasz go, Rita?
- Tak, do diabla. Jak siebie samą. - Po raz pierwszy ktoś zadał je to
pytanie i własna odpowiedź wprawiła Ritą w zdumienie.
- Ale? - spytała cicho Connie,
- No tak, zawsze jest jakieś ale, prawda? Różnica wieku. Widziałam
dziś rano, jak Twigg i Rachel rzucali w siebie śnieżkami. Wyglądali tak
młodo i beztrosko... Tak młodo! Mój Boże, Connie, on jest zaledwie o kil
ka lat starszy od Camilli!
- Według moich obliczeń jest o dziesięć lat starszy od Camilli. Prze
stań się zamartwiać swoim wiekiem, Rito. To pozbawia nadziei wszystkie
kobiety powyżej czterdziestki. I dlaczego uważasz, że dziesięć lat pomię
dzy nim i Camillą jest nieważne, a dziesięć lat pomiędzy nim a tobą ma
takie monumentalne znaczenie? Czy niewielka różnica wieku to aż tak
ważna sprawa? - spytała Connie.
Rita opadla na sofę obok przyjaciółki.
-- W porządku. Widzę, że masz coś do powiedzenia. Powiedz to.
- Popatrz na Bretta z jego dwudziestodwuletniążonąi na mojego byłego
małżonka z dziewczyną młodszą niż wiosenka. W pewnym sensie podziwiam
ich. Zdobyli to, czego pragnęli. Nie pozwolili, że ktokolwiek stanął im na
drodze. Ani ty, ani ja, ani dzieci. Mój były żyje na granicy nędzy ze swoją
królową z domu towarowego, ale są szczęśliwi, niech ich diabli. Są szczęśli
wi. Jake przyjechał tu kiedyś, żeby zobaczyć się z dziećmi i wyznał, że jego
kochanka sprawia, że czuje się jak prawdziwy mężczyzna, więc nieważne,
czy są biedni, czy bogaci. Że dopóki są razem, mogą mieszkać byle gdzie. Ot,
co. I to powiedział facet, który sypiał w jedwabnej pościeli i jeździł mercede
sem 450SL, który bez mrugnięcia okiem wydawał majątek na urlop. Na po
czątku było mi ciężko, ale potem przekonałam się, że mogę żyć bez niego, ale
za to cieszyć się jego pieniędzmi. Za nic w świecie nie przyjęłabym go z po
wrotem. Lubię tę siebie, którą się bez niego stałam. Dookoła nas jest cały
świat, Rito, świat, którego nie znamy. W tobie też zaszła zmiana. Stałaś się
odrębną osobą, a nie czyjąś żoną i czyjąś matką. Nie zrozum mnie źle. Nie
odrzucam małżeństwa czy macierzyństwa. Uważam, że małżeństwo powin
no się odnawiać co kilka lat, tak jak prawo jazdy, zanim dojdzie się do punktu,
w jakim my znalazłyśmy się kilka lat temu.
- Naprawdę stałaś się taką zawziętą jędzą? A co ze wzajemnym zo
bowiązaniem? Co z miłością?
- Co ze zobowiązaniem? Jeżeli wywiązywanie się ze zobowiązań
oznacza cierpienie, nie potrzebuję go ani ja, ani ty. - Connie przyjrzała się
jej uważnie. - Czy nie to właśnie miałaś na myśli, mówiąc, że spodzie
wasz się, że zostaniesz zraniona?
91
- Nie. Tak. Jezu, sama nie wiem! Wiem tylko, co czuję, kiedy z nim
jestem. Co czuję, kiedy jestem w jego ramionach.
Connie poklepała dłoń Rity.
- Więc ciesz się z tego, moja przyjaciółko. Ciesz się każdą chwilą
i nie szukaj dziury w całym. Bądź szczera wobec niego i wobec samej
siebie. Nie udawaj, że jesteś kimś innym. Jeżeli wygrasz, będziesz wie
działa, że dokonałaś tego uczciwie i bez krętactw. Jeżeli przegrasz, nie
będziesz miała czego żałować i zastanawiać się, czy lepiej byłoby, gdybyś
powiedziała, czy zrobiła coś innego. Zabawy są dobre dla dzieci i obo
wiązują w nich dziecinne zasady.
Siedziały i godzinami rozmawiały o życiu, o marzeniach i oczekiwa
niach. Rozmawiały o wspólnych znajomych, karierze Rity, o swoich wnu
kach i o przyjacielu Connie, który miał rozum, ale za to pozbawiony był
pieniędzy.
- Ścina drzewa - zaśmiała się Connie z czułością w oczach. - A że
byś wiedziała, jaki jest świetny w łóżku... Dostaję orgazmu na samą myśl
o nim. I naprawdę mnie słucha, kiedy do niego mówię. Ceni moje opinie
i myśli, że jestem równie biedna jak on. Wierzy, że ten dom należy do
moich wujostwa, a wielki dom w Scarsdale to własność moich rodziców.
Wiem, że moje pieniądze spłoszyłyby go. To świetny facet i kocham go.
Chcesz usłyszeć coś szalonego, coś zupełnie odlotowego? - Rita skinęła
głową. - Bawię się myślą, że oddam memu byłemu jego pieniądze i wy
najmę sobie mieszkanie, a potem zacznę wszystko od nowa. Wszystkie
dzieciaki są już na uczelni albo pożenione. Żyją samodzielnie, więc ja
także powinnam się usamodzielnić. Mam dobrą pracę w agencji reklamo
wej i słyszę, że chcą mnie na wspólnika. Ciężką pracą mogę dochrapać się
tego stanowiska. Joe uważa, że dam sobie radę. Jeżeli znasz kogoś, kto
chce, żeby mu ściąć drzewa, daj mi znać. Joe jest ubezpieczony, więc nie
ma problemu.
Rita wytrzeszczyła oczy na Connie i wybuchnęła śmiechem. Śmiała
się do łez. Connie przyłączyła się i obie turlały się w spazmach po podło
dze, wykrzykując histerycznie.
- A te nasze sprytne pociechy nie dałyby za nas złamanego grosza -
wysapała Connie, ocierając łzy.
- Myślą, że nie wiemy, czego chcemy - dodała Rita, krztusząc się ze
śmiechu. - Która godzina? Muszę wracać.
- Dlaczego musisz?
Rita znów parsknęła śmiechem.
- Po prostu, tak się mówi. Wyczerpałyśmy wszystkie możliwe te
maty.
92
- A co powiesz na gorący rum z masłem na drogą? Odmrozisz sobie
tyłek, jeśli się jakoś nie wzmocnisz.
- Masz rację. I nie żałuj rumu.
Rita spojrzała na zegarek. Zdumiała się: było dziesięć po trzeciej. Jak
to możliwe? Ale kto by się przejmował... Spędziła wspaniałe chwile i nie
żałowała ani minuty przegadanej z przyjaciółką.
Dwie minuty po czwartej wprowadziła snowmobila do garażu. Scho
dziła z siodełka, kiedy otworzyły się drzwi. Stanął w nich Twigg, a obok
niego Rachel.
- Gdzieś ty się, do diabła, podziewała, mamo?
- Nie znalazłaś wiadomości?
- Oczywiście, że znalazłam. Ale nie było tam ani słowa o tym, dokąd
się wybrałaś! - ton Rachel był oskarżycielski.
- Wciąż mi przypominasz o moim wieku, Rachel. No więc w moim
wieku nie muszę ci się już opowiadać, chyba że ty zechcesz to robić wo
bec mnie.
Rozstąpili się, by ją przepuścić. Rita uchwyciła w oczach Twigga wyraz
ulgi. A więc zależy mu na mnie, pomyślała.
- Pachniesz gorzelnią - warknęła Rachel.
- Tak, to gorący rum z masłem - powiedziała Rita tonem wyjaśnie
nia.
- Skąd wytrzasnęłaś te snowmobile? Myślałam, że na pewno zabrał
je tata.
- Kupiłam je. Są moję. Masz jeszcze jakieś pytania, Rachel?
- Martwiłam się o ciebie. Nawet nie wiedziałam, że mamy snowmo
bile.
- Cieszę się, że wróciłaś cała i zdrowa - powiedział Twigg cichym
zatroskanym głosem, ale bez oskarżycielskiego tonu. - To dziecko nie
chciało mnie wypuścić, dopóki nie wrócisz. Próbowałem ją przekonać, że
nic ci nie będzie, ale mi nie wierzyła.
Całowali się z Rachel czy nie? To nie miało znaczenia.
- Dziękuję, że zostałeś z Rachel.
- Zawsze do usług. Nigdy nie jeździłem na snowmobilu. Zabierzesz
mnie jutro na przej ażdżkę?
- Z przyjemnością. O której? - krzyknęła przez ramię, idąc szybko
do łazienki.
- W południe, jeśli nie masz nic przeciwko temu. Rano chcę trochę
popracować.
- Pasuje mi! - zawołała Rita i zamknęła drzwi łazienki.
- Hej, a co ze mną? - usłyszała głos Rachel.
93
- Nie ma przyczep. Chciałaś jeździć na nartach. A Rita przecież nie
jeździ - odparł Twigg niedbale.
Rachel milczała.
Trzasnęły frontowe drzwi.
Rita włączyła prysznic. Gorąca woda rozgrzała ją i obmyła do czysta.
Czuła satysfakcję. Poradziła sobie!
9
W ciągu kilku następnych dni w chacie Bellamych panowała chłodna
atmosfera. Rachel na widok Twigga popadała to w ponury, to w eksta
tyczny nastrój. Wychodząc z nim na ośnieżone wzgórza lub do restauracji
w ośrodku wczasowym na drinka i dancing, znacząco spoglądała na mat
kę. Kiedy Twigg zapraszał Ritę, by się do nich przyłączyła, a ona automa
tycznie odmawiała, w oczach Rachel pojawiał się błysk triumfu.
- Jaki on jest uprzejmy - stwierdzała Rachel przy takiej okazji,
a Twigg spoglądał na Ritę z niemym pytaniem w pociemniałych oczach.
W przypadkach podobnego braku taktu, wręcz brutalności ze strony
Rachel, Twigg zauważał, że twarz Rity blednie i pojawia się na niej wyraz
bólu. Czuł wtedy impulsywną chęć, by wziąć ją w ramiona i ucałować.
Z łatwością mógł znaleźć wymówkę, by nie spędzać czasu sam na sam
z Rachel, ale czy załatwiłoby to sprawę? Raczej, nie. Rita musi się na
uczyć zaufania do niego i wiary we własną atrakcyjność. Jeżeli uważa
młodsząkobietę za konkurentkę, musi się nauczyć, jak sobie z tym radzić.
Nawet jeśli owa kobieta jest jej córką... Gdyby zaczął lekceważyć Rachel
lub udawać, że go nudzi i jest mu niemiła, byłoby to kłamstwem. Mógł
tylko mieć nadzieję, że gdy następnym razem poprosi Ritę, by im towa
rzyszyła, przyjmie zaproszenie.
Rita czuła ostry, dotkliwy ból, ale cóż mogła poradzić. Zaczęła ucie
kać w pracę. Sprzątała, gotowała, woziła pranie do miasta... Wiedziała,
że Rachel instynktownie odgadla prawdę. Rachel wie, że sypiam z Twig-
giem - myślała - i wie, że mi na nim zależy, ale nie przeszkadza jej to
flirtować z nim i uwodzić go przed moim nosem. Nie rób mi tego, Rachel,
myślała. Nie zmuszaj mnie do dokonywania wyboru, bo akurat teraz nie
95
przepadam za tobą. Twoja dewiza „bierz, na co masz ochotę" nie powinna
dotyczyć Twigga. Zwłaszcza gdy wiesz, że jest moim kochankiem i kimś
bardzo dla mnie ważnym...
Twigg tu nie zawinił. Rachel zwykle osiągała to, czego zapragnęła.
Została kapitanem drużyny pomponistek, chodziła z najpopularniejszymi
chłopakami z campusu, dostała wymarzoną pracę, miała odpowiednich
przyjaciół. Kiedy Rachel powzięła decyzję, nic nie było jej w stanie po
wstrzymać. Co Twigg może poradzić? Rachel jest młoda, pełna życia i pod
niecająca. I bardzo, bardzo zdecydowana.
W dniu Święta Dziękczynienia Rita skrobała przy zlewie marchewki
na świąteczną kolację. Uniosła głowę i wyjrzała przez okno. W końcu
działki znajdował się mały wąwóz. Kiedy dzieci były młodsze, zjeżdżały
na saneczkach ze zbocza i piszczały ź radości, spadając na dno jaru... W tej
chwili również widać było Rachel w czerwonej parce odbijającej od bieli
śniegu, jak zjeżdżała na sankach, wiedząc, że na dole się wywali. Twigg
stał na szczycie wzgórza i śmiał się, odrzuciwszy głowę do tyłu.
Zgodnie z przewidywaniami, Rachel się przewróciła, a Twigg zje
chał zaraz za nią. Było nie do uniknięcia, że pomoże jej wstać, a jego
usta odszukają usta Rachel... A może to Rachel padla w jego ramiona?
Rita patrzyła na nich przez chwilę, oczy zaszły jej łzami i szybko odsu
nęła się od okna. Nie widziała, że Twigg odepchnął Rachel, i nie wi
działa jego spojrzenia w kierunku kuchennego okna. Nie rozumiała, co
właściwie czuje i jak powinna postąpić. Kiedy masz wątpliwości, nie
rób nic, powiedziała sobie.
- Dlaczego to zrobiłaś? - spytał Twigg z gniewem w głosie.
- Co zrobiłam? - spytała Rachel niewinnie.
- Wiesz dobrze. Dlaczego mnie pocałowałaś? Ja sam decyduję, kogo
i kiedy mam pocałować.
- Na miłość boską, zupełnie jakbym słyszała moją matkę.- powie
działa Rachel z przekąsem.
- Tak się składa, że twoja matka jest wspaniałą osobą i piękną kobie
tą. Bardzo sobie cenię jej przyjaźń. Krótko mówiąc, twoja matka, Rachel,
podoba mi się o wiele bardziej niż ty!
Rachel była wstrząśnięta. Nikt i nigdy nie powiedział jej, że woli ko
goś innego niż ją. A już na pewno nie własną matkę! Nawet ojciec, który
uwielbiał swoją młodszą córkę.
- Sypiasz z moją matką? - spytała Rachel. - Sypiasz, prawda? Tak
właśnie myślałam! Ma to wypisane na twarzy! Poczciwa stara mama...
Nie mogę w to uwierzyć! Na Boga, jesteś niewiele starszy ode mnie. Cze
go ty od niej chcesz?
96
Twigg schwycił ją za ramiona i potrząsnął z wściekłością. Jego twarz
miała morderczy wyraz.
- Nie waż się tak o niej mówić! Otwórz wreszcie oczy, a zobaczysz, że
to piękna kobieta, a nie tylko twoja matka. Była twoją przyjaciółką, Rachel,
a ty ją zdradziłaś. Mam nadzieję, że nigdy się o tym nie dowie. A to, kim
jesteśmy dla siebie, twoja matka i ja, to nie twój interes. Czy to jasne?
- Bardzo jasne - syknęła Rachel, wściekła z powodu odrzucenia. Czy
to, co on mówi, może być prawdą? Że jej matka jest piękna i wspaniała? Jak
to możliwe? Rita jest już po czterdziestce! Jest stara! Jest jej matką!
- Dlaczego nie możesz dostrzec, jaką Rita jest osobą, Rachel? Och,
wiem, wyobrażasz sobie, że jesteś już dorosłą kobietą, ale jesteś także
samolubnym dzieckiem. Może wystarczająco dojrzałaś, by ofiarować
siebie komuś, kto cię prawdziwie kocha. Ale wszyscy pozostajemy dzieć
mi, samolubnymi dziećmi, kiedy chodzi o naszych rodziców. Żądamy
od nich wyłącznej miłości, pełnej uwagi, zapominając, że nasi rodzice
są przede wszystkim ludźmi, a dopiero potem rodzicami. Pomyśl o tym,
Rachel.
Rachel czuła się upokorzona. Dlaczego ten facet ma jej dyktować, co
powinna czuć wobec własnych rodziców, a zwłaszcza wobec własnej matki?
- Dobrze, panie i władco. Pomyślę o tym! - warknęła, kłaniając mu
się ironicznie. - Ale zanim to uczynię, powiedz mi, czy moja matka warta
była starań takiego młodego ogiera jak ty.
Widząc wyraz twarzy Twigga, Rachel odstąpiła do tyłu i zwiesiła gło
wę, zakłopotana swoją bezwstydną uwagą. Lubiła Twigga i kochała matkę;
Tylko że nigdy przedtem nie została w taki sposób odrzucona, a zwłaszcza
na korzyść własnej matki... Matki powinny się poświęcać dla swoich dzie
ci i zajmować wyłącznie ich szczęściem, a nie sięgać po swoje własne.
-
Wiesz, czego ci potrzeba, Rachel? - spytał Twigg, pochylając się
nad nią. - Dobrego kopniaka w tyłek. Szkoda, że ktoś tego nie zrobił wcze
śniej.
- Daj spokój - łagodziła Rachel. - Tak dobrze się bawiliśmy. Po co
to psuć? W porządku, przykro mi, że tak się zachowałam. Powiem mamie,
że to ja złapałam cię w pułapkę. Widziała nas przez okno. Stała przy zle
wie. Prawdopodobnie po to, żeby nas szpiegować.
- Nie szpiegowała nas. Rita nigdy by się do tego nie zniżyła. To raczej
coś w twoim stylu, prawda, Rachel? - powiedział Twigg z niesmakiem.
- Gdyby sprawa była dla mnie ważna, szpiegowałabym!
- A co z zaufaniem?
- Chyba żartujesz! Facet, któremu kobieta mogłaby zaufać, jeszcze
się nie narodził. Spójrz, co jej zrobił mój ojciec. Nawet mój własny oj-
7 - Pełnia życia
97
ciec! A ty mnie nazywasz dzieckiem, panie Peterson! To ty powinieneś
wreszcie dorosnąć.
Twigg zacisnął pięści. Miał ochotę rzucić ją na śnieg i natrzeć jej twarz,
aż będzie błagała o zmiłowanie.
- Jeżeli mężczyźni bywają tacy, to dlatego, że kobiety są takie jak ty
Rachel. I jeszcze jedno. Jeżeli piśniesz Ricie choć jedno słówko o tym, co
między nami zaszło, to przysięgam, że będziesz miała ze mną do czynie
nia. Zrozum mnie dobrze, Rachel. Mówię poważnie. Nie chcę, żeby Rita
została zraniona.
Rachel spojrzała w jego wyzywające zielone oczy. To, co w nich do
strzegła, przeraziło ją.
- Dobrze, zagorzały obrońco kobiet w wieku średnim. A teraz, skoro
popsułeś mi dzień, pójdę chyba do domu i poczytam książkę. Dobrą książ
kę! Nie którąś z tych nieżyciowych szmir, jakie pisuje moja matka.
- Dlaczego uważasz, że książki twojej matki są nieżyciowe? Bo mó
wią o związkach między ludźmi? O uczuciach? Tak, rozumiem, że dla cie
bie to coś całkiem nieżyciowego.
Twigg usiadł na saneczkach i objął ramionami ośnieżone kolana. Przez
długi czas patrzył w okno kuchni, czekając, by pojawiła się w nim Rita.
W żołądku miał ziejącą czeluść, która stopniowo wznosiła się ku klatce
piersiowej. To, co czuł do Rity, było silniejsze niż uczucie do jakiejkol
wiek innej kobiety. Rita była taka ciepła. Była jego oparciem. Była inteli
gentna i kochająca; była Ritą Bellamy... Częścią niego samego. Czekali
na siebie, odnaleźli się i połączyli. Czy to miłość? Uśmiechnął się. Tak,
był zakochany, kochał ją. Tę kruchą kobietę, którą pragnął chronić i którą
podziwiał. Chciał, aby spełniła się jako kobieta i jako człowiek. Chciał,
by panowała nad swoim życiem, ale pragnął je z nią dzielić. To było to.
Chciał ją kochać.
Według Rity było to niewielkie słowo. Zajmowało tak mało miejsca
na stronicy książki. A jednak budziło grozę. Miało zdolność odmieniania
życia dwojga ludzi, mogło na nowo ukształtować ich los.
Otrzepał spodnie i, ciągnąc za sobą sanki, wspiął się ku chacie Bella-
mych. Nie żałował tego, co powiedział Rachel. Nadszedł czas, by ktoś ją
utemperował... Oparł sanki o ścianę garażu, otworzył drzwi do kuchni
i zawołał:
- Do zobaczenia, Rito!
- Część! - odkrzyknęła z głębi domu.
Twigg westchnął z ulgą. Jej głos brzmiał pogodnie, była w nim wiara
i zaufanie. Ufała mu. Niezależnie od tego, co zobaczyła przez kuchenne
okno. Po prostu.
98
Indyk dochodził w piekarniku. Rita zwinęła się w głębokim fotelu i sięg
nęła po książkę. Po godzinie stwierdziła ze zdumieniem, że nie rozumie, co
czyta. Nie obchodziły jej przeżycia bohaterów.
Do pokoju weszła Rachel z dwiema filiżankami kawy.
- Kiedy siądziemy do kolacji? Umieram z głodu! - poskarżyła się
płaczliwie.
- Zjedz sobie coś. Zaczniemy dopiero koło siódmej. Na tę godzinę
zaprosiłam Twigga.
- Właściwie po co go zaprosiłaś? - spytała Rachel kąśliwym tonem.
- Zaprosiłam go, bo miałam na to ochotę. We dwie nie zjadłybyśmy
siedmiokilowego indyka. Święto Dziękczynienia jest po to, by się dzielić
z innymi. Czyżbyś zapomniała?
- Zależy, co się dzieli -- warknęła Rachel.
- Czy masz na myśli coś konkretnego? - spytała Rita spokojnie.
- Mam na myśli bardzo wiele! - wrzasnęła Rachel.
Rita poczuła dziką ochotę, by spoliczkować córkę i wyrzucić ją z pokoju.
- Nie mów zagadkami, Rachel. Jeżeli masz mi coś do powiedzenia,
po prostu to powiedz i skończmyz wojną podjazdową - powiedziała, spo
glądając córce prosto w oczy.
Rachel spuściła wzrok.
- Najchętniej natychmiast bym stąd wyjechała, ale droga do auto
strady jest nieprzejezdna.
Rita pomyślała, że trzeba zatelefonować do Connie i poprosić, by jej
syn odśnieżył pługiem ich drogę dojazdową. Musi przecież pojechać na
mecz Charlesa.
- Prześpij się do kolacji. Zbudzę cię na czas, żebyś zdążyła utłuc rzepę.
- Zawołaj mnie, kiedy będzie już utłuczona. Niech się nią zajmie twój
przyjaciel Twigg, skoro z niego taki pieczeniarz.
- Nie jest pieczeniarzem. Zaprosiłam go. A skoro chcesz się czepiać
etykiety, to nie przypominam sobie, żebym zaprosiła ciebie. Zatelefono
wałaś i oświadczyłaś mi, że przyjeżdżasz. I wyrażaj się przyzwoicie. Mó
wię poważnie, Rachel. Mam dosyć twoich insynuacji. Jeżeli masz coś do
powiedzenia, zrób to teraz. Ajeśli nie, zejdź mi z oczu.
Rachel spojrzała na matkę, zdumiona. A potem odwróciła się na pię
cie i wybiegła z pokoju, jakby ją ktoś gonił.
Rita opadla na fotel, wyczerpana. Do diabła, nienawidziła konfronta
cji. Zwłaszcza z Rachel.
Twigg przyszedł przed czasem, pełen dobrych chęci, by pomóc w ostat
nich przygotowaniach. Pracowali ramię w ramię w małej kuchni, popija
jąc wino i pogadując. Boże, jak dobrze jej było przy tym mężczyźnie. Rita
99
spojrzała w okno, przez które rano dostrzegła tamten pocałunek. W tej
chwili na zewnątrz panował mrok i szyba odbijała ich oboje. Dziwne, jak
to samo okno może okazywać to co na zewnątrz, zadając ból, lub to co
wewnątrz, dając przyjemność... Twigg podniósł wzrok i spotkał się w szy
bie z oczami Rity. Jakby odgadując, o czym myśli, objął ją ramieniem
i przycisnął usta do jej włosów.
— Wyglądają na szczęśliwych, prawda? Ta para w oknie. Mamy szczę
ście, że jesteśmy w środku i wyglądamy na zewnątrz.
Rita oparła się o Twigga, czując jego ciepło i słodki, owocowy zapach
wina w jego oddechu. Czy naprawdę jesteśmy parą? Czy Twigg tak myśli
o sobie i o niej? Jeszcze raz spojrzała na ich odbicie w szybie. Twigg był
wysoki i górował nad Ritą, tuląc ją do siebie. Jak naturalnie wpasowywa-
ła się w łuk jego ramienia.
- To Święto Dziękczynienia, kochanie - szepnął. - A my mamy powody
do wdzięczności. - Uścisk stał się mocniejszy, a jego usta odnalazły jej.
Tak, pomyślała Rita i przywarła do niego z westchnieniem. Jeszcze
raz spojrzała na ich odbicie w oknie. Mam za co dziękować, a najcenniej
szym darem jesteś ty, pomyślała.
Kolacja była przepyszna i minęła w miłej atmosferze. Rita i Twigg
rozmawiali z ożywieniem, a ich stęsknione oczy często się spotykały. Ra
chel dziobała jedzenie, najwyraźniej rozmyślając o czymś innym. Od cza
su do czasu Rita spoglądała na córkę i zmuszała ją do wzięcia udziału
w towarzyskiej rozmowie.
Cokolwiek zaszło pomiędzy Twiggiem i Rachel na podwórku za do
mem, Twigg najwyraźniej otrząsnął się z wrażenia. Rachel była przygaszo
na i zamyślona, ale nie okazywała wrogości. Przynajmniej w stosunku do
Twigga, pomyślała pogardliwie Rita. Ja, to co innego. Zawiodlam ją w jakiś
sposób, tylko nie wiem czym... I po raz kolejny zaczęła się zastanawiać,
czy Rachel wie, że jej matka i Twigg są kochankami. Czy właśnie to jest
powodem jej rozczarowania? Że brak mi moralności, jaką powinna posia
dać matka? Z jakąż łatwością młodzi ludzie decydują, co jest odpowiednie
dla nich, a jednocześnie potępiają to samo u własnych rodziców... Ale to
w gruncie rzeczy nieważne. Rachel, jak to Rachel, szybko przejdzie nad
tym do porządku dziennego. Nie było jej stać na długotrwałe zainteresowa
nie ani lojalność, ale jej gniew czy niechęć też nie trwały zbyt dłgo. A poza
tym, to problem Rachel i to ona powinna sobie z nim poradzić.
Rozmowa zeszła na temat jutrzejszego meczu futbolowego.
- Może pojechałbyś z mamą?.- spytała Rachel podstępnie. - Jestem
pewna, że bardzo chciałaby cię zabrać i przedstawić całej rodzinie.
Twigg spojrzał na Ritę.
100
- Po pierwsze, nie zostałem zaproszony. Po drugie, mam robotę.
W ten sposób dał Ricie do zrozumienia, że wie, iż jego wyjazd skompli-
kowałby sprawę. Potrzebowała tego czasu dla Charlesa i dla siebie samej
oraz własnych uczuć.
Rita podziękowała mu spojrzeniem.
- Może zagrałbyś w szachy, Twigg? - spytała Rachel, wstawiając do
zlewu talerz po zapiekance.
- Może później. Chcę pomóc Ricie w zmywaniu. Domyślam się, że
twoje dziesięciocentymetrowe paznokcie nie zmieszczą się w zlewie za
żartował.
Rita nie po raz pierwszy zauważyła, że mówił o niej po imieniu, i tym
razem też nie powiedział: „Chcę pomóc twojej matce w zmywaniu". Dla
Twigga była Ritą Bellamy, a nie matką Rachel. Jak miło być sobą.
Później Twigg i Rachel grali w szachy, a Rita zajęła się haftowaniem.
Czuła na sobie spojrzenie Twigga, a kiedy podniosła głowę, odczytała ich
nieme przesłanie.
Następnego ranka Rita od razu po obudzeniu wyjrzała przez okno. Na
Connie można było polegać. Jej najstarszy syn, Dick, przyjechał o świcie
i oczyścił pługiem drogę.
Rachel mogła wrócić do miasta, jeśli tak postanowi. Rita wiedziała
jednak, że po powrocie z meczu zastanie córkę w chacie. A może ona zde
cyduje się przenocować w motelu, zamiast tego samego dnia pokonywać
długą drogę powrotną?
Kiedy wyjechała zza zakrętu, spostrzegła czekającego na nią Twiga
Otworzyła okno,
- Co tu robisz tak wcześnie? - spytała, śmiejąc się na widok jego
rozczochranych włosów i nieogolonej twarzy.
- Nie mogłem cię puścić, nie przypomniawszy ci, żebyś jechała ostroż-
nie i żebyś szybko wracała. Jesteś dla mnie kimś bardzo ważnym, lady,
i mam nadzieję, że o tym wiesz.
Autostrada była oczyszczona ze śniegu i Rita poczuła, że się rozluźnia.
To będzie udana podróż. Włączyła radio i usłyszała, jak KennyRogers śpiewa
„Lady". Uśmiechnęła się, przypominając sobie pożegnalne słowa Twigga.
Cieszyła się, że potraktował ją tak beztrosko. Nie życzyła sobie żadnych
deklaracji miłości ani obietnic, których nie można dotrzymać. Bycie dla
kogoś kimś ważnym może znaczyć tyle rzeczy. Niekoniecznie miłość.
„Spodziewasz się, że zostaniesz zraniona?" - spytała ją Connie.
Rita przestała rozmyślać o Twiggu. Powinna pomyśleć o Brctcic
i o tym, co mu powie, kiedy się z nim spotka. Minęło sporo czasu. Ponie-
waż mają bilety od Charlesa, będą siedzieć obok siebie. Jakoś stawi temu
101
czoło, kiedy przyjdzie czas. Nie będzie sobie teraz zawracała tym głowy.
Wsłuchała się w śpiew Kenny Rogersa i żałowała, że piosenka nie zosta
nie powtórzona.
Zatrzymała się na lunch w restauracji i zwlekała przy kawie, tak aby wejść
na stadion w ostatniej chwili przed meczem. Nie było sensu przyjeżdżać za
wcześnie i czekać w napięciu na spotkanie z Brettem i jego nową żoną.
Na zewnątrz było chłodno w porównaniu z nagrzanym wnętrzem re
stauracji i Rita ucieszyła się, że ma na sobie kurtkę z norek i wysokie,
obszyte futrem botki. Żałowała, że nie ma z nią Twigga - mogliby razem
dopingować Charlesa... Twigg polubiłby Charlesa, a Charles Twigga.
Może na początku byłoby trochę napięcia, ale później nauczyliby się do
ceniać jeden drugiego. Roześmiała się pod nosem. Czemu sobie wyobra
ża, że kiedykolwiek będzie jakieś „później"? Liczy się tylko teraz.
Kiedy zajęła miejsce na zatłoczonym stadionie, poczuła się jak za daw
nych czasów. Ku jej zaskoczeniu byli Camilla i Tom. Brett jeszcze się nie
pojawił. Camilla objęła matkę.
- Tom powiedział, że powinniśmy przyjść i dopingować Charlesa.
Ledwie dostaliśmy bilety. Siedzimy dwa rzędy przed tobą.
- Tak się cieszę, że przyszłaś, skarbie. Charles będzie uszczęśliwio
ny, że tu jesteśmy. Ma dziewczynę- szepnęła. - W przyszłym tygodniu
przywiezie ją do mnie nad jezioro.
- Byliśmy na kolacji u rodziców Toma. Cieszę się, że przyjechałam,
mamo. Rodzina jest i powinna być bardzo ważna.
Rita zastygła, szykując się na przemowę o bliskości członków rodzi
ny i zawoalowanych stwierdzeniach o powinnościach rodzinnych. Star
sza córka powiedziała jednak:
- Dzieciaki tęsknią za tobą, mamo. Nie dąsajmy się już na siebie.
Może wkrótce zrozumiem, o co ci chodziło i zmienię postępowanie. Po
prostu trzymaj ze mną, OK?
- OK - odparła Rita, nie wierząc własnym uszom. - Wracaj lepiej
na miejsce. Zobaczymy się później. Stroją instrumenty do hymnu naro
dowego.
Tom objął Camillę i spojrzał na Ritę z aprobatą. Schylił się i ucałował
ją w policzek.
- Wspaniale wyglądasz - powiedział.
Rita roześmiała się. Beztrosko i niemal dziewczęco.
- I świetnie się czuję, Tom.
- Nie ma tatusia? - spytała Camilla.
' - Nie martw się, przyjdzie. Pewnie ma trudności ze znalezieniem par
kingu. Nie jest wam zimno? Przywiozłam koc.
102
- My także. Przyda się, jest pewnie ponad dziesięć stopni mrozu.
Zostały trzy minuty do końca pierwszej ćwiartki meczu, kiedy poja
wił się Brett z żoną.
- Rito - powiedział uprzejmie.-To jest Melissa.
- Miło mi. - Rita uśmiechnęła się do młodej, ciemnowłosej kobiety.
Jaka młoda, pomyślała. Jaka ładna i jak zdrowo wygląda. I w zaawan
sowanej ciąży! Był to wstrząs, ale nie przykry. Dziwne, Camilla nigdy nie
wspomniała, że Melissa jest w ciąży. Czyżby sądziła, że matka poczuje
się zdruzgotana na tę wiadomość? Prawdę powiedziawszy, jeszcze kilka
miesięcy temu wprawiłoby ją to w panikę i przygnębienie. Teraz, dzięki
Twiggowi, widziała sprawy w innej perspektywie.
Brett sprawiał wrażenie szczęśliwego. Nie widziała go takim od lat.
Zadowolony. Zadowolony i ożywiony, jak kiedyś, kiedy Rita była młoda
i w zaawansowanej ciąży. Wyglądał młodziej, łagodniej i sympatyczniej.
Nie musi walczyć o swoją osobowość; jego ego jest nietknięte. Jak okrop
nie musiał się czuć, kiedy jako mąż Rity był niepewny swego miejsca,
męskości oraz pozycji głowy rodziny. Jej kariera, jej zarobki... Według
Bretta, pieniądze oznaczały wolność i były zarezerwowane dla gatunku
męskiego. Pieniądze, wolność, władza... Rita spostrzegła z zadowoleniem,
że zmiany, które spowodowała w jego życiu, nie zniszczyły go. Był prze
cież wciąż bardzo ważny dla niej i dla dzieci.
Melissa spojrzała na Bretta, a on otulił jej kolana ciepłym kocem.
Rita widziała, że Melissa go uwielbia. Czy ja także tak na niego spogla
dałam? Oczywiście, że tak, kiedy chciałam od niego wyłącznie miłości
i bezpieczeństwa. Ale kiedy zapragnęłam czegoś więcej, jak wsparcie,
zrozumienie i szacunek, natychmiast wyraził sprzeciw. Mężczyźni w ro
dzaju Bretta czczą kobiety, ale ich nie szanują. Jak dawnym rycerzom,
zależy im wyłącznie na własnym wizerunku, odbitym w zachwyconych
oczach kobiet.
Uderzyła ją nagła myśl. Brett przed nią nie uciekł! Nie rozwiódł się
z powodu jej braków. Wprost przeciwnie, odnalazł młodą, zachwycona,
i zależną od niego Ritę w osobie Melissy! Jego nowa żona jest prawdopo
dobnie taką samą osobą, jak Rita, gdy była w jej wieku.
Zadowolona ze swego spostrzeżenia, usiadla wygodniej i przyglądała
się meczowi. Jak miło pomyśleć, że Brett był na tyle zadowolony z icli
wspólnego życia, że zapragnął jego duplikatu. Skoro widzi ją teraz w Me
lissie, Rita nie mogła być złą żoną i matką. Brett promieniował zadowole
niem, był dumny i napuszony jak kogut, no i odrobinę pompatyczny. Ale
co się stanie, jeśli Melissa po latach dojrzeje i rozkwitnie tak jak ona?
- Widziałaś Camillę i Toma? - spytał Brett. - Aha, a gdzie jest Rachel?
103
- Camilla i Tom siedzą dwa rzędy przed nami. Rachel została nad
jeziorem. Chciała pojeździć na nartach.
Rita zauważyła, że Brett spogląda na żonę i jej szczękające zęby. Bie
dactwo, płaszcz z trudem okrywał jej brzuch. Musi okropnie marznąć.
Rita zdjęła z kolan gruby pled i podała Brettowi.
- Masz. Daj Melissie. Zimno jej.
Brett podziękował uśmiechem. Jak dobrze pamiętała owe uśmiechy.
Rozświetlały jej życie w ciągu pierwszych lat małżeństwa. Kiedy przesta
ły wystarczać?
Melissa miała pewne obiekcje, by przyjąć koc od byłej żony męża.
- Zejdę niżej i wcisnę się pomiędzy Toma i Gamillę - powiedziała
Rita. - Miło cię było zobaczyć, Brett. Panią także, Melisso. Życzę szczę
ścia z dzidziusiem.
Młoda kobieta skinęła głową i usiłowała się uśmiechnąć, otulając się
pledem.
- Brett, dlaczego nie zabierzesz Melissy do domu? Nie powinna te
raz zachorować. Wytłumaczę Charlesowi. On zrozumie.
- Skoro uważasz, że zrozumie - odparł Brett z ulgą.
- Zanim odejdziesz, poświęć minutkę Camilli i Tomowi. Chcieli się
z tobą przywitać.
Brett spojrzał na Ritę i pomyślał, że wspaniale wygląda. Świeża, pew
na siebie... I coś jeszcze, czego nie umiał sformułować. Otaczała ją jakaś
szczególna aura. Mężczyzna. To musi być mężczyzna. Zasmuciła go ta
myśl. Rita miała tak wiele do ofiarowania mężczyźnie, wiedział to z wła
snego doświadczenia. Ciepło, czułość, lojalność... Dlaczego nie umiała
dawać ich jemu, kiedy byli małżeństwem? Dlaczego się uparła, żeby ro
bić tę głupią karierę? Melissa chwyciła go za ramię, aby utrzymać równo
wagę. Nieważne, pomyślał z przekonaniem. On ma teraz Melisę i tym
razem dopilnuje, żeby ta żona nie miała wariackich pomysłów!
Camilla spojrzała ze zdumieniem na ojca i macochę. Ojciec ani sło
wem nie wspomniał o dziecku. Najwyraźniej codzienne rozmowy telefo
niczne to nie to samo, co osobiste spotkanie.
Melissa i Camilla objęły się, a Brett i Tom uścisnęli sobie dłonie. Było
oczywiste, że wszyscy mają dla siebie ciepłe uczucia. Cieszyło to Ritę.
Brett rozwiódł się z nią, a nie z dziećmi i byłoby nieuczciwie oczekiwać,
że zwrócą się przeciwko ojcu.
Brett z czułością pomógł Melissie zejść po schodach do wyjścia, obej
mując ją opiekuńczym ramieniem. Do Rity podeszła Camilla.
- Mój Boże, mamo! Moje dzieci będą siostrzeńcami i siostrzenicami
tego dziecka. To będzie ich wuj albo ciotka... Tom, co ty na to?
104
Mąż Camilli tylko się uśmiechnął i wrócił do oglądania meczu.
- Mamo, powiedz coś.
Rita roześmiała się.
- Camillo, twój ojciec jest w siódmym niebie. Pozwól mu się cie
szyć. Teraz czujesz się zakłopotana, ale z czasem przywykniesz. Patrz na
swego brata, ma piłkę.
Po meczu poszli z Camillą i Tomem do baru „Nóż i Widelec", by po
czekać na Charlesa i jego dziewczynę, Nancy.
- Ciekawe, jaka ona jest-zastanawiała się Camilla.
- Ja także jestem ciekawa - uśmiechnęła się Rita.
- O ile znam Charlesa, Nancy jest pewnie materiałem na wkładkę do
Playboya. On zawsze lubił takie strzelby - zażartował Tom.
Wszedł Charles. Miał wilgotne, przylizane włosy. Obok niego szła
dziewczyna w grubej kurtce z kapturem. Charles wydawał się ogromny,
a ona taka maleńka... W jego geście była opiekuńczość, gdy popchnął ją
lekko przed siebie.
- Mamo, Camillo, Tom. To jest Nancy Ames. Nancy, to moja rodzi
na. A gdzie tata?
Rita szybko mu wyjaśniła. Obawiała się, że Charles się zasępi, on
jednak uśmiechnął się od ucha do ucha.
- Żartujesz! To kapitalne, Może to będzie chłopiec i będę go mógł
wziąć pod opiekuńcze skrzydla.
Nancy usiadla przy stole.
- Przeczytałam wszystkie pani książki, pani Bellamy. Uważam, że są
super. Czytają je wszystkie dziewczyny w akademiku. Nie puszczamy ich
w obieg. Każda kupuje własne.
- Miło mi to słyszeć - odparła Rita z uśmiechem. Charles promie
niał. Jego dziewczyna czytała książki jego mamy i lubiła je. Do licha,
czegóż więcej można sobie życzyć?
Czy jej się wydawało, czy w spojrzeniu Camilli pojawił się szacunek?
- Wszystko gotowe na weekend, mamo? - spytał Charles.
- Wszystko gotowe. Kupiłam nawet dwa snowmobile. Wygląda na
to, że śnieg się utrzyma. Cieszę się, że przyjedziesz, Charles. Mam tam
przyjaciela i chcę, żebyś go poznał. Nazywa się Twigg Peterson. Myślę,
że ci się spodoba. - Jak łatwo i przyjemnie było wypowiedzieć te słowa.
Charles i Twigg polubią się nawzajem. Ta myśl bardzo się jej spodobała.
Chciała, aby dzieci wiedziały, że w jej życiu jest mężczyzna. Widząc Bretta
w dobrej formie, uwolniła się od ciężaru przeszłości. Pozbędzie się wspo
mnień i dawnych ran i spojrzy w przyszłość. Może wierzyć w siebie i za
ufać miłości. Miłości Twigga.
105
- Chętnie spędziłabym z wami więcej czasu, ale przede mną długa
droga. Camillo, zadzwoń do mnie w przyszłym tygodniu. Pamiętaj, kie
dykolwiek zechcesz przyjechać, drzwi stoją otworem. Tom, opiekuj się
moją córką. Cieszę się, że cię poznałam, Nancy. Kiedy mnie odwiedzisz,
będę już miała odbitkę szczotkową najnowszej powieści. Może zechcesz
zobaczyć, jak wygląda książka, zanim trafi do księgarni.
- Potrzebujesz czegoś, Charles? - szepnęła w ucho syna, obejmując
go na pożegnanie.
- Jest w porządku, mamo. Dulcie przysłała mi ciasteczka. Prawdę po
wiedziawszy, przysyła mi je teraz regularnie. Do zobaczenia w weekend.
Czy ten facet, Twigg, to ten sam, o którym truła mi Rachel?
- Jeden i ten sam - roześmiała się Rita.
- Spasowała, co? - zapytał szeptem Charles. Rita wzruszyła ramio
nami. - Zawsze postępowałaś z klasą, mamo. - Ucałował ją w oba po
liczki i poszedł, by otworzyć przed nią drzwi. - Jedź ostrożnie. Podobno
ma znowu padać.
- Będę uważać, Charles. Podoba mi się twoja dziewczyna.
- Wiedziałem, że tak będzie. Do zobaczenia, mamo.
- Do zobaczenia, synu.
10
Rita skierowała samochód na autostradę międzystanową. Miała nadzie
ję, że dotrze nad jezioro, zanim znów zacznie sypać śnieg. Było to bardzo
pouczające popołudnie i Rita cieszyła się, że pojechała na mecz Charlesa.
Zobaczywszy Bretta z Melissą, pozbyła się ciążącego jej poczucia winy.
Czuła się teraz lżejsza, jakby się wydostała z głębokiego dołu. Och, zda
wała sobie sprawę, że życie nie zawsze będzie takie proste; nie można ot,
tak, za jednym zamachem usunąć śladów ponad dwudziestu lat małżeń
stwa. Ale zrobiła dobry początek. Poczucie winy, które ją przygniatało na
myśl, że była nie taką żoną, jakiej pragnął Brett oraz nie taką matka, jak
oczekiwały dzieci, było nieuzasadnione. Nie mogła na to nic poradzić.
Nie zaprzedała rodziny dla kariery, żeby dogodzić własnej próżności. Nie
była ani żoną, ani matką, ani autorką bestsellerów.
.- To tylko role, jakie odgrywam - powiedziała na głos, jakby chciała
przekonać o tym samą siebie. - To są zajęcia, które wykonuję, a nie to,
kim jestem.
Kim jestem? Odpowiedź przyszła natychmiast. Jestem kobietą, która
kocha mężczyznę. Kocham Twigga. W razie potrzeby będę o niego wal
czyła, nawet gdyby moją rywalką miała się okazać własna córka. Twigg ją
rozumie. A Rita go kocha, i co więcej, ufa mu. Nawet kiedy chodzi o jej
najdelikatniejsze i najbardziej skryte uczucia.
Być może Connie wiedziała, co robi, kiedy spytała Ritę, czy spodziewa
się, że może zostać zraniona. Rita nie zrozumiała jej wtedy. Prawda była
taka, że się spodziewała. Zawsze się spodziewała, że zostanie zraniona.
Spodziewała się, że zostanie zraniona przez własne dzieci, tylko dla
tego, że stały się dorosłymi ludźmi i nie były już maleństwami, które
107
garnęły się do niej i tuliły. Teraz widziała to jasno. Usamodzielniali się
jedno po drugim: Camilla, Rachel i Charles. Wysyłała im nieme, ale wy
raźne sygnały: Jestem twoją matką! W razie potrzeby zawsze ci pomogę!
Rachel, jako jedyna, całkiem ją odtrąciła. A ponieważ Rita obawiała się,
że ją utraci, pobłażała córce, powstrzymując się od potępiania choćby
w myśli jej nawet najbardziej samolubnych i bezsensownych poczynań.
Pożyczając pieniądze dzieciom, nigdy nie spodziewała się zwrotu go
tówki. Kupowała kosztowne prezenty, się stała gotowana każde skinienie
opiekunką do dzieci... Wszystko to sprowadzało się do jednego: żądała,
aby dzieci udowadniały swą miłość poprzez własną zależność od niej.
A kiedy w końcu miała czasem tego dość i odmawiała im czegoś, dzieci
miały jej to za złe. Cały ten model był destrukcyjny, zarówno dla niej, jak
i dla nich. Dzięki Bogu zauważyła to, zanim stało się za późno! Mogła
zniszczyć dzieci, poświęcić je dla swoich własnych potrzeb. A kiedy by
się od niej odwróciły, a tak musiałoby się skończyć, uważałaby się za ich
ofiarę! Tak samo jak matka Rity czuła się ofiarą córki.
Ofiara. Jak to okropnie brzmi... Czy to właśnie miała na myśli Con
nie? Czy domyśliła się, że Rita widzi siebie jako ofiarę? Że spodziewa się,
iż zostanie zraniona?
Sądziła, że zostanie zraniona, kiedy zobaczy się z Brettem. Ku jej za
skoczeniu, spotkanie to dało jej nowy wgląd w to, kim była dotąd i kim
stała się teraz. Czy to właśnie obraz samej siebie jako ofiary powstrzymy
wał ją przed uświadomieniem sobie miłości do Twigga? Czy rzeczywistą
barierą pomiędzy nimi nie było właśnie owo poczucie, a wcale nie dzielą
ca ich różnica wieku?
Śnieg padał bez przerwy. Gęste, duże płatki zamarzały na szybie.
Rita nie odrywała oczu od drogi. Jazda w takich warunkach była sza
leństwem. Boże, gdzie się podziały pługi odśnieżające i ciężarówki z pia
skiem i solą? Ich kierowcy są w domu i jedzą resztki indyka, odpowie
działa sobie. Znudzona słuchaniem radia, wyłączyła je. Nie potrzebowała
przypomnień, że warunki jazdy są trudne. Jedynym powodem do radości
był fakt, że jej samochód ma napęd na przednie koła.
W normalnych warunkach po godzinie jazdy dotarłaby do zakrętu
w Whitehaven. Teraz zajmie jej to ze dwie, może nawet trzy godziny.
Dziękowała Bogu za małe czerwone światełka widniejące na desce
rozdzielczej. Były jak gwiazda przewodnia i pomagały jej utrzymać się
na jezdni. Straszliwie bolały ją oczy, a ramiona miała sztywne z napięcia.
Zaniepokojona spostrzegła, że wycieraczki ślizgają się po przedniej szy
bie. Boże, proszę, tylko nie lód. Gdyby wycieraczki przymarzły, znalazła
by się w prawdziwych kłopotach.
108
Usłyszała za sobą ciche dudnienie i spojrzała w lusterko wsteczne.
Pług odśnieżający. Zjechała na bok, aby go przepuścić. Kiedy puch zosta
nie usunięty, ruszy za pługiem, zakładając, że jedzie on do Whitehaven.
Z pewnością jednak odśnieża tylko główne drogi, a nie szosy dojazdowe.
Wycieraczki zaczęły przymarzać do szyby i należało je oskrobać. Ale ła
twiej było jechać za tylnymi światłami pługu. Przynajmniej trzymała się jezdni.
Minęło wiele czasu, odkąd Rita modliła się po raz ostatni. Zbyt wiele.
Uznała, że jeżeli zacznie się modlić teraz, będzie to jak oszustwo. Zamiast
tego przeżegnała się i zaczęła w kółko powtarzać imiona dzieci. Za nic w świe
cie nie mogła sobie jednak przypomnieć imion wnuków... Z pewnością nie
wybrano by jej na Matkę Roku. Matka Roku pamiętałaby imiona wnucząt.
Nie dostrzegała już czerwonych świateł przed sobą. Tylna szyba była
przesłonięta śniegiem, a boczne lusterko pokryte warstwą lodu i sadzi. Je
śli jedzie za nią jakiś samochód, to daj Boże, żeby jego kierowca zwolnił
w porę, kiedy przyjdzie jej zahamować.
Wysiadla, żeby oczyścić tylną szybę. Palce w cienkich rękawiczkach
zdrętwiały jej z zimna, kiedy usuwała śnieg oblodzoną gąbką. Z oczu po
płynęły łzy i natychmiast zamarzły na rzęsach. Nie warto było czyścić
okna po stronie pasażera. Zrobiła, co mogła i wsiadla do samochodu. W od
dali pokazały się dwa czerwone światełka. Powoli przyspieszyła i dogoni
ła pług. Zaciskała zmarznięte dłonie na kierownicy i czuła się tak, jakby
przywalił ją dziesięciokilowy ciężar.
Wydawało jej się, że jazda trwa już wiele godzin. Wielkie tablice in
formacyjne nad autostradą były zupełnie przykryte śniegiem. Boże, skąd
będę wiedziała, kiedy zjechać na boczną drogę w Whitehaven? To chyba
tu? Ale czy na pewno? Znak, coś w rodzaju znaku. Gdyby pamiętała co.
Drogowskaz na kemping, ot co. Musi wypatrywać zjazdu po podwójnym
znaku. Włączyła radio i nie usłyszała nic prócz trzasków. Zgasiła radio
i miała ochotę płakać. Ależ była głupia! A jeśli zdarzy się wypadek i zgi
nie samiuteńka na autostradzie międzystanowej? Kiedy ją odnajdą? Kto
będzie ją opłakiwał? Co poczuje Twigg? Jak to on powiedział? Nie mogła
sobie przypomnieć. Podążała za pługiem, a przez głowę przelatywały jej
coraz tragiczniejsze myśli.
Była tak zajęta planowaniem własnego pogrzebu, że omal nie przega
piła drogowskazu. W gardle wzbierał szloch. Ostrożnie skręciła w prawo
i zobaczyła, że ciężarówka jadąca przed nią zatrzymuje się. Powolutku
zjechała na dobrze oświetlony postój. Znalazła miejsce i zaparkowała.
Otworzyła drzwi do baru; buchnęły na nią ciepło i para. Rozejrzała
się za wolnym krzesłem i usiadla. Mocno zbudowany kierowca ciężarów
ki przesunął swoją grubą kurtkę i spojrzał na Ritę ze współczuciem.
109
- Ciężko się jedzie, co?
Rita skinęła głową i zamówiła u kelnerki czarną kawę. Młoda sympa
tyczna dziewczyna spojrzała na Ritę, na jej kurtkę z norek i futrzane botki.
- Pani jest Rita?
- Tak, a o co chodzi?
Boże, nie potrzebowała teraz wielbicielki swego pisarstwa.
- Jakiś facet był tu ze sześć, może siedem razy i szukał kobiety w fu
trze z norek. Pani pasuje do opisu. Pojawia się i znika jak duch na czerwo
nym snowmobilu.
- Jeździ w tę i nazad po autostradziemiędzystanowej -dodał kierowca
ciężarówki.
- Powiedział, żeby pani na niego zaczekała. Chciałabym, żeby mój
chłopak tak się o mnie troszczył - powiedziała kelnerka, stawiając przed
Ritą filiżankę z kawą.
- Jody i David, tak mają na imię - powiedziała Rita triumfalnie.
- Kto? - spytała kelnerka.
- Moje wnuki. O której godzinie był tu ostatni raz ten mężczyzna na
snowmobilu?
- Co najmniej godzinę temu, prawda? - kelnerka zwróciła się do kie
rowcy ciężarówki.
- Tak, dobrą godzinę temu. Powinien znów się pojawić. Zakładamy się.
- Nie dziwię się. Sama bym się założyła - powiedziała Rita.
- To pani mąż? - zapytał kierowca.
- Nie - cicho odparła Rita.
. - Ach, jeden z tych.
- Właśnie, jeden z tych - uśmiechnęła się Rita.
- Nie ma w tym nic złego - stwierdził kierowca ciężarówki.
- Też tak uważam - powiedziała Rita znad filiżanki.
Drzwi się otworzyły. Rita zerwała się z krzesła. W drzwiach pojawił
się jej cały świat.
- Cześć, słyszałam, że mnie szukasz.
- A co miałem robić? Wystraszyłaś mnie, Lady - powiedział Twigg,
siadając obok Rity. Nie spuszczał z niej oczu. - Nic ci się nie stało?
Rita pokręciła głową.
- Wyglądasz na zmarzniętego - powiedziała. Ona także nie mogła
oderwać wzroku od Twigga.
- Zmarznięty! Jestem zbyt zdrętwiały, żeby cokolwiek czuć! Robią
tu zakłady, czy jeszcze raz się pojawię, wiedziałaś o tym?
- Tak mi mówiono. Wypij tę kawę -- powiedziała, podsuwając mu
swoją filiżankę.
110
- Drogi są nieprzejezdne. Myślę, że wrócimy we dwójkę na snów
mobilu. Mocno przytuleni.
- Lubię mocne uściski - powiedziała Rita, wpatrzona w oczy Twigga,
- Ja także - odparł schrypniętym głosem, a w jego oczach czaiło się
sekretne wyznanie.
Rita wzięła go za ręce, by je rozgrzać. Położyła głowę na jego ramio
niu i poczuła, że Twigg muska jej włosy wargami.
Twigg słyszał jej westchnienia, czuł uspokajający ciężar głowy Rity
na swoim ramieniu. Milczała.
- Grosik za twoje myśli, kochanie.
- Pomyślałam sobie, że może nadszedł czas, byśmy porozmawiali
o tym małym słowie - odparła.
- Masz na myśli to straszliwe słowo? Chcesz rozmawiać o miłości?
Jego oczy rozbłysły radośnie i spoglądały na nią śmiało i otwarcie. Ten
człowiek nigdy się nie wycofa. Uczciwość nie pozwoli mu na to.
- Dokładnie tak.
- Jesteś gotowa, by rozmawiać na ten temat? - spytał Twigg.
- Myślę, że tak - powiedziała Rita z szerokim uśmiechem.
- Nie wystarczy myśleć, Rito, kochanie. Musisz wiedzieć na pewno
- Wiem. Wracajmy do domu.
- Twojego czy mojego? - zażartował z tym swoim uwodzicielskim
błyskiem w oku.
- Twojego. W moim jest gość.
Śmiejąc się, wstali. Nie mogli się doczekać, kiedy zostaną sami. Twig-
chwycił ją w ramiona, uniósł podbródek i lekko pocałował w usta. Rita
zapomniała, że przyglądają im się ludzie. Pamiętała tylko tyle, że jest w
mionach Twigga, że on ją całuje, a ona chce z nim być.
Pociągnął ją za sobą w mroźną noc. Ich noc. Śnieg sypał cicho i nie
przerwanie. Podniecona bliskością Twigga, Rita znów znalazła się w jego
objęciach. Poczuła jego drżące wargi na swoich.
Stała otoczona kręgiem jego ramion. Czuła, jaki jest silny i wysoki
Oto jej miłość. Czekała na nią, żeby móc poznać siebie samą. A on po
zwolił jej na to, zaufał jej. Wiedziała już, że nie musi być idealną, stereo
typową matką. Nie czuła się winna, że chce być kimś więcej niż tylko
żoną i gospodynią domową. Chce być kobietą. Chce być z nim, z kochan
kiem, który dociera w głąb jej duszy i widzi w niej kobietę, a nie role,
jakie każdej z nas przychodzi w życiu odgrywać.
Kocham go za to, kim jestem. I za to, kim mogę się stać.