Maureen Child
Sandra Hyatt
Świąteczne przyjęcie
Tłumaczenie:
Ewa
Pawełek
Maureen Child
Pieniądze czy miłość?
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Anna
Cameron schowana za potężnym doniczkowym kwiatem zerkała poprzez liście na tłum gości.
Świąteczne przyjęcie zorganizowane przez przedsiębiorstwo Cameron Leather trwało w najlepsze.
Niemal wszyscy, których znała, zebrali się w posiadłości jej ojca, by jak co roku uczestniczyć
w festynie radości z okazji zbliżającego się Bożego Narodzenia. Anna zazwyczaj z chęcią
uczestniczyła w tego typu imprezach, ale tym razem zrobiłaby wszystko, by uciec gdzieś daleko. Nie
wypadało jednak, by córka właściciela zlekceważyła tak ważne przyjęcie, więc wybrała połowiczne
rozwiązanie. Zamiast brylować na parkiecie i zabawiać gości chowała się po kątach przed swoją
macochą. Nie żeby Clarissa Cameron była jakąś podłą wiedźmą, o nie. Po prostu wypiła trochę za
dużo i robiła, co mogła, by przekonać pasierbicę, aby spróbowała odzyskać byłego chłopaka, Garreta
Hale’a.
– Jakby mi na tym zależało – mruknęła pod nosem, wciskając się w kąt ściany, by lepiej skryć się
przed macochą i światem.
Spotkali
się zaledwie kilka razy, bo do akcji wkroczył jego starszy brat Samuel i zażądał, by Garret
z nią zerwał. Miał czelność sugerować, że Anna wykorzystuje Garreta, by pomóc firmie ojca.
Oczywiście spółka z przedsiębiorstwem Hale Luxury mogłaby ocalić Cameron Leather, ale Anna nie
zamierzała być kartą przetargową, choć właśnie tego pragnęła Clarissa. Zresztą i tak by nic z tego nie
wyszło. Garret nie zamierzał sprzeciwiać się bratu, tym bardziej że ten oświadczył, że jeśli nie
zerwie z panną Cameron, odetnie mu dostęp do gotówki.
– Żadna strata – stwierdziła, bez cienia żalu. Wbrew oczekiwaniom Clarissy, która najchętniej
położyłaby ją na tacy i zaniosła pod sam nos młodego Hale’a, tym razem nie mogła ustąpić.
Zwłaszcza że w ogóle nie wzbudził jej zainteresowania. Wystarczył jeden pocałunek, by wiedziała
wszystko to, co powinna. Nie poczuła nic. Nawet najmniejszej iskry, prądu, nie ujrzała nawet jednej
gwiazdy. Szybko zrozumiała, że to nie był mężczyzna dla niej. Pragnęła magii, fajerwerków,
szaleństwa. Nie pomógł również fakt, że Garret okazał się mięczakiem, który rzucił ją ze strachu, że
brat wstrzyma mu kieszonkowe. Może byłoby lepiej, gdyby podzieliła się tą wiedzą z Clarissą; może
wtedy
przestałaby ją swatać. Była jednak zbyt dumna, by się do tego przyznać.
– Anno, kochanie, czy
to ty się tam ukrywasz?
Drgnęła
przestraszona, jakby
obudzona ze snu.
– Cześć, tato.
– Co robisz za tą rośliną, skarbie? Bawisz się w ogrodniczkę? – Zielone oczy Dave’a Camerona
wyrażały radość, ale Anna dostrzegła w nich coś jeszcze: troskę i niepokój. Jak miała mu
wytłumaczyć, że chowa się przed jego żoną? Nikt nie był winien temu, że ona i Clarissa nie były ze
sobą tak zżyte, jak chciałby tego Dave. Jeszcze dziesięć lat temu żyli z ojcem sami, tylko we dwoje.
Matka zmarła, gdy Anna miała zaledwie dwa lata, więc nie mogła jej pamiętać. Mimo to, dzięki
starym czarno-białym zdjęciom i pięknym opowieściom ojca, obraz matki wyrył się w jej
sercu.
Clarissa
wkroczyła w ich spokojne, ustabilizowane życie, gdy Anna skończyła siedemnaście lat.
Wcale nie zależało jej na posiadaniu nowej „mamy” i z trudem pogodziła się z tym, że będzie musiała
dzielić się ojcem z obcą kobietą. Z czasem znalazły nić porozumienia, choć daleko im było do
głębokich relacji typu matka – córka, co zawsze martwiło Dave’a.
Teraz
więc, zamiast wyjawić prawdziwy powód, nachyliła się i lekko przeciągnęła palcem po
ceramicznej powierzchni olbrzymiej donicy.
– Sprawdzałam
tylko, czy
wszędzie jest czysto. Doskonale, ani śladu kurzu.
Dave
zaśmiał się, pociągając ją za ramię i zmuszając, by opuściła kryjówkę.
– Porządki nigdy nie należały do twoich ulubionych zajęć, a nawet gdyby, to sprawdziłabyś stan
zakurzenia przed przyjęciem, więc o co
tak naprawdę chodzi?
Głośna
muzyka
uniemożliwiała prowadzenie dłuższej dyskusji, poza tym Anna nie zamierzała
wdawać się w szczegóły, przywołała więc na wargi beztroski uśmiech i ucałowała serdecznie ciepły
policzek ojca.
– O nic, wszystko w porządku. Przyjęcie
jest
wspaniałe.
– Tak
wspaniałe, że musiałaś się schować za tym krzewem?
– Szczerze? Daren Shivers wypił o jeden drink za dużo i koniecznie chciał mi opowiedzieć
fascynującą historię, jak to w liceum odniósł spektakularne zwycięstwo w zawodach
futbolowych.
– Och, nie
mów, że znów to zrobił!
– Znasz go – odparła, pocieszając się, że właściwie nie okłamywała ojca. Darren rzeczywiście
ilekroć przekroczył bezpieczną dawkę procentów, zmuszał napotkanych szczęśliwców do
wysłuchania opowieści o dniach
pełnych sportowej chwały, które już dawno bezpowrotnie minęły.
Mimo to uznała, że lepiej będzie zmienić temat. – Zobacz, wygląda na to, że wszyscy bawią się
doskonale.
– Chyba tak – przyznał, taksując wzrokiem gości tańczących w rytm
szybkiej muzyki. – Twoja
macocha wykonała kawał dobrej roboty.
– Zgadza się. Clarissa jest niezastąpiona w tego typu imprezach – odparła spolegliwie. Cokolwiek
by mówić, łączyła ją z macochą miłość
do
tej samej osoby. Obydwie kochały ojca.
– Między wami wszystko w porządku? – spytał, rzucając
jej
ukradkowe, jakby spłoszone
spojrzenie.
– Oczywiście, że tak – zapewniła natychmiast. Nie chciała wciągać ojca w matrymonialne
rozgrywki Clarissy. Wiedziała, że macocha pragnie ją wyswatać z troski o męża, i doskonale
rozumiała jej punkt widzenia, jak również podzielała niepokój związany z rodzinną firmą.
Przedsiębiorstwo
Cameron
Leather znajdowało się w poważnych tarapatach, i choć niektórych
mógłby zmylić blichtr wspaniałego przyjęcia, wszystko wskazywało na to, że jeśli ojciec nie znajdzie
jakiegoś rozwiązania, straci firmę, której poświęcił całe swoje życie. Mimo to starał się zachować
spokój przed córką i żoną. Dave Cameron należał do tego szczególnego gatunku mężczyzn, którzy
swoje ukochane kobiety traktują jak księżniczki, nie wciągając w zawodowe problemy. Był
modelowym przykładem rasowego dżentelmena i Anna uwielbiała go za to.
Zmusiła się
do
uśmiechu i powiedziała pogodnym, beztroskim głosem:
– Nie przejmuj się mną i Clarissą. Wszystko jest w jak najlepszym porządku. A przyjęcie
jest
naprawdę wspaniałe. Dlaczego się nie bawisz?
– Dobry pomysł. – Zrobił krok w przód, odwracając głowę w jej
stronę. – Ale nie będziesz się
znowu chowała za tym kwiatem, co?
Anna
uniosła dwa palce do góry w geście uroczystej przysięgi.
– Obiecuję. A teraz idź i zatańcz z żoną. – A pod nosem dodała: – I trzymaj ją z daleka
ode mnie.
Kiedy
zobaczyła, że ojciec wmieszał się w tłum, witając starych znajomych, natychmiast wymknęła
się z sali balowej. Już jako dziecko odkryła wszystkie zakamarki i schowki, których nie brakowało
w tym wielkim domu, więc wiedziała, że nie będzie miała problemu, by znaleźć dla siebie kryjówkę.
Byle dalej od Clarissy i jej niemądrych pomysłów.
Była już
prawie
na końcu długiego holu, gotowa nacisnąć klamkę drzwi do kolejnego pokoju, gdy
usłyszała za sobą wołanie:
– Anno!
Przystanęła, starając się zapanować
nad
pełnym rezygnacji westchnieniem. Nie tak łatwo uciec
z przyjęcia, gdy się jest córką gospodarza. Odwróciła się w stronę jednego z pracowników ojca
i podeszła bliżej. Eddie Hanover był niskim i przysadzistym mężczyzną o miłym uśmiechu i wesołych
oczach. Anna znała go od dziecka i kochała jak drugiego ojca.
– Witaj, Eddie, jak
się bawisz?
– Świetnie. To
wspaniałe, że twój ojciec postanowił nie zrywać ze świąteczną tradycją, mimo że
czasy nie są najlepsze.
Rzeczywiście,
Dave
Cameron nawet nie chciał słyszeć o odwołaniu corocznego przyjęcia z okazji
świąt Bożego Narodzenia. Firma mogła przechodzić kryzys, ale jej ociec nie mógł „oszukać”
pracowników, pozbawiając ich czegoś, na co czekali cały rok.
– Widziałaś się z Clarissą? – spytała Trina, żona Eddiego. – Wszędzie cię szukała.
– Tak, wiem – odparła z niewinnym
wyrazem twarzy.
– Naprawdę wspaniałe przyjęcie.
Anna
odetchnęła z ulgą, gdy para oddaliła się, znikając w tłumie gości. Niestety okazało się, że
radość była przedwczesna. Dostrzegła, że z naprzeciwka prosto w jej stronę zmierza Clarissa.
Myśl szybko, nakazała sobie, wiedząc, że
jeszcze
chwila i już nie ucieknie. Gdyby tylko miała
chłopaka. Może wtedy macocha porzuciłaby niedorzeczny pomysł, by dla dobra rodziny poślubiła
Garreta Hale’a. Tak się jednak złożyło, że w jej życiu nie było żadnego mężczyzny i nic nie
wskazywało na to, by takowy miał się pojawić. Rozejrzała się nerwowo wokół w nadziei, że
dostrzeże drogę ucieczki, ale znalazła coś lepszego. Przy wejściu do sali, tuż pod zieloną jemiołą
przewiązaną czerwoną wstążką stał wysoki mężczyzna, a co najważniejsze bez kobiety wiszącej
u jego ramienia. W sekundę podjęła decyzję. Podbiegła do niego, oparła dłonie na twardych barkach
i zawołała:
– Błagam, ratuj mnie i pocałuj!
ROZDZIAŁ DRUGI
Mężczyzna zwrócił
na
nią jasnoniebieskie spojrzenie, uśmiechnął się, po czym rzekł:
– Z przyjemnością.
Ledwie
zdążyła wziąć oddech, kiedy poczuła jego wargi na swoich. Otoczył ją mocno ramionami,
przycisnął do siebie i całował tak, jak jeszcze nigdy nie była całowana, długo, głęboko, namiętnie.
Zanim się zorientowała, już odwzajemniała pocałunek, zatracając się w niewiarygodnej
przyjemności, jaką dawały jego usta i język.
Magia, której pragnęła w intymnym kontakcie z drugim człowiekiem, pojawiła się tu i teraz.
W ramionach człowieka, którego widziała po raz pierwszy w życiu. Ciekawe, kim był jej tajemniczy
wybawiciel?
– Och, Anno!
Piskliwy
głos Clarissy wyrwał ją ze słodkiego oszołomienia. Odsunęła się nieznacznie, przez
chwilę patrząc w niebieskie oczy mężczyzny. Dopiero teraz dostrzegła, że jest nie tylko wysoki, ale
także bardzo męski i przystojny. Miał mocno zarysowaną szczękę, kruczoczarne włosy, a ramiona tak
silnie umięśnione, że mogły należeć do sportowca.
Muzyka
wciąż grała, zewsząd dobiegał śmiech gości, a ona miała wrażenie, że czas stanął
w miejscu, jak gdyby specjalnie dla nich.
– Powinnaś była
mi
powiedzieć! – Jak przez mgłę docierał do niej głos Clarissy.
– O czym? – spytała, wciąż nie mogąc oderwać wzroku od twarzy mężczyzny. – O co
ci chodzi?
Clarissa
podeszła bliżej, uścisnęła pasierbicę i uśmiechnęła się szeroko.
– Powinnaś była mi powiedzieć, że dlatego przestałaś spotykać się z Garretem, że związałaś się
z jego
bratem!
Bratem
?
– Jesteś
Anna
Cameron?
– A ty
Sam Hale?
– Jak wspaniale – zagruchała Clarissa z błyskiem satysfakcji w oczach.
To
jakiś koszmar, pomyślał Sam Hale, patrząc z góry na piękną dziewczynę, którą przed chwilą
całował.
Co
za licho podkusiło go, by przyjść na coroczne świąteczne przyjęcie w domu Dave’a Camerona.
Tak naprawdę zjawił się tu nie dlatego, że był spragniony ciepłej, radosnej wrzawy, ale właśnie
z powodu Anny Cameron. Chciał się lepiej przyjrzeć córce Dave’a. Oczywiście widział wcześniej
zdjęcia, ale nie miał czasu, by w dziewczynie, która rzuciła mu się na szyję, rozpoznać poważną
kobietę z fotografii. Kobietę, o której tyle słyszał od swojego brata. Tę samą, która teraz patrzyła na
niego z niedowierzaniem i wściekłością. Przyszedł na przyjęcie, by się przekonać, czy czasami nie
pomylił się w ocenie ukochanej brata. Nie był zachwycony, że Garret spotyka się z córką Dave’a,
o którym wszyscy wiedzieli, że ma poważne kłopoty finansowe. Wyobrażał sobie Annę jako zimną,
bezwzględną harpię, która zarzuciła sieci na jego młodszego brata tylko z jednego powodu:
pieniędzy. Postanowił przekonać się na własne oczy, czy jego podejrzenia były słuszne. Gdyby się
okazało, że nie miał racji, można by jeszcze wyprostować sprawy między tą kobietą a jego bratem.
Niech
to szlag, świetnie zaczął.
– Nie
mogę uwierzyć, że mnie pocałowałeś! – zawołała Anna oskarżycielskim tonem.
– Poprosiłaś mnie o to – przypomniał zimno. Najgorsze było to, że z chęcią uczyniłby
to
ponownie.
– Stałeś
pod
jemiołą. Nie miałam pojęcia, że…
– Dajcie spokój, nie kłóćcie się – wtrąciła się Clarissa. – W końcu jesteście
na
przyjęciu, bawcie
się.
– To
nie tak, jak myślisz – zaprotestowała Anna.
– Moja
droga, nie ma się czego wstydzić. Sprzeczka zakochanych… to przecież normalne.
– Och, nie. –
Anna
zacisnęła wargi, powoli tracąc cierpliwość.
Sam
przyglądał jej się z ukosa, coraz bardziej zaintrygowany. Była inna, niż się spodziewał. Jego
brat zazwyczaj miał słabość do pustych, głupiutkich, rozrywkowych panienek. Anna z pewnością nie
zaliczała się do tego grona. Pytanie tylko, czy interesował ją stan konta Garreta.
– Powinieneś był się przedstawić – zwróciła się w jego
stronę.
– Przed czy po tym, jak błagałaś mnie o pocałunek?
– Nic
podobnego – obruszyła się.
– Powiedziałaś: „Błagam, ratuj mnie i pocałuj” – przypomniał
jej
ze złośliwym uśmiechem. –
Czego się więc spodziewałaś?
– W porządku, tak, zrobiłam
to, ale
nie wiedziałam, kim jesteś.
– To
jest nas dwoje. Ja też dopiero odkryłem, kim ty jesteś.
– Muszę znaleźć Dave’a. Będzie zachwycony, gdy się o was dowie. – Clarissa wciąż nie mogła się
otrząsnąć z wrażenia, bagatelizując
gniewne
spojrzenia pasierbicy.
– Ani
się waż! – krzyknęła Anna, ale było już za późno. Clarissa zniknęła wśród tańczących par. –
Na litość boską!
– Teraz, kiedy
już zostaliśmy sami, chcesz, żebyśmy wrócili pod jemiołę? – usłyszała tuż przy uchu
ironiczny, męski głos.
– Nie! – zaprotestowała gwałtownie, choć
tak
naprawdę wiedziała, że nie jest szczera. – Musisz
wyjść, zanim Clarissa przyprowadzi ojca.
– A to
dlaczego? Zostałem przecież zaproszony. Czy każesz mi wyjść, bo nagle pożałowałaś tego,
że próbowałaś mnie uwieść?
Z rozbawieniem i zdziwieniem zauważył, że policzki Anny pokryły się szkarłatem. Nie sądził, że
jeszcze istnieją kobiety, które potrafią się rumienić. Z minuty
na minutę był coraz bardziej
zaintrygowany.
– Wcale
nie próbowałam cię uwieść – odparła przez zaciśnięte zęby. – To była wyjątkowa
sytuacja.
– Czyżby?
– Wiesz
co? Nie mam ochoty tego dłużej roztrząsać. Skoro ty nie chcesz odejść, ja to zrobię.
Odwróciła się z takim impetem, że jej długie kasztanowe włosy zafalowały w powietrzu. Miała na
sobie srebrną dopasowaną bluzkę bez rękawów i czarną jedwabną spódnicę, która znakomicie
eksponowała wąską talię i zaokrąglone biodra. Wyglądała jak uosobienie pokusy, toteż dopiero po
chwili ocknął się i ruszył za nią, doganiając ją przy schodach. Mocno złapał ją za ramię, zmuszając
by odwróciła się w jego stronę.
– O co
chodzi? – Popatrzyła znacząco na swoje ramię, jak gdyby zamiast męskiej ręki tkwiła tam
zielona ropucha.
Sam
roześmiał się, cofając dłoń.
– Zawsze
jesteś taka wyniosła? Myślisz, że to działa na mężczyzn?
– Ja przynajmniej nie mówię innym, jak mają żyć i z kim
się spotykać – odparła, mrużąc powieki. –
To twoja specjalność, czyż nie?
Nie
czekając na odpowiedź, zbiegła po schodach i przez podwójne szklane drzwi wyszła do
ogrodu, gdzie kilka par spacerowało alejkami. Wokoło panował przyjemny półmrok, rozpraszany
jedynie światłem z sali balowej rezydencji i blaskiem księżyca. Anna, świadoma, że Sam nie
odpuścił i podąża za nią, udała się w stronę niewielkiej fontanny, gdzie, jak przypuszczała, będą
mogli porozmawiać bez świadków.
– Jakim prawem decydujesz, z kim
inni mogą się umawiać? – zawołała oskarżycielskim tonem.
– Jeśli
masz
na myśli mojego brata…
– No
dalej, przyznaj się! Powiedziałeś mu, żeby zerwał ze mną, bo chcę go jedynie wykorzystać!
Bo chcę się dobrać do twoich pieniędzy, by ratować firmę ojca.
Sam
nie wierzył, że jego brat mógł być tak głupi, by powtórzyć jej wszystko to, co mu mówił.
Powinien był wiedzieć, że Garret nie potrafi trzymać języka za zębami.
– Przykro
mi, że ci to powtórzył.
– Przykro
mi, że mogłeś coś takiego powiedzieć.
– Muszę dbać o moją rodzinę.
– I co?
Uważasz, że stanowię zagrożenie, że należy się mnie bać?
Sam
uchwycił jej spojrzenie. Kiedy patrzył w jej rozpłomienione oczy, nie miał wątpliwości, że
takiej kobiety powinien się bać każdy mężczyzna, który zapragnąłby dotrzymać ślubów czystości.
– Słuchaj, mała,
nie
znam cię. Nie wiem, jaka jesteś. Wiem jednak, że zrobiłbym wszystko, by
chronić swoich bliskich, przypuszczam więc, że ty zrobiłabyś to samo.
– Zatem nawet nie zaprzeczasz – rzuciła ochryple. – I nie
nazywaj mnie „mała”.
– Nie, nie zamierzam zaprzeczać. A ty zaprzeczysz, że przedsiębiorstwo twojego ojca znalazło się
w poważnych tarapatach?
– Czy tobie się wydaje, że żyjemy w średniowieczu, czy
co? Naprawdę uważasz, że sprzedałabym
się, by ratować firmę ojca?
– Ludzie
robią gorsze rzeczy za mniejszą stawkę – zauważył chłodno.
– Ja
taka nie jestem. Dajmy temu spokój. Nie wydaje ci się, że już wystarczająco mnie obraziłeś?
– Tak
– mruknął, przysuwając się bliżej. – Myślę, że oboje powiedzieliśmy za dużo.
Patrząc
jej
prosto w oczy, ostrożnie i delikatnie przyciągnął ją do siebie. Kiedy zobaczył, że nie
zamierza się opierać, przycisnął ją mocniej.
– To nie jest dobry pomysł – zaprotestowała słabo, spoglądając mu w oczy. –
Powinnam
cię
spoliczkować.
– Za to, że ocaliłem ci życie? – zakpił, przesuwając wzrok na jej lekko rozchylone wargi. – Chyba
jednak nie chcesz się ze mną bić. A ja
muszę cię raz jeszcze pocałować.
– To naprawdę nie jest dobry pomysł – wyszeptała, ale wspięła się na palce i odchyliła
lekko
głowę.
Nie
czekał dłużej, tylko przycisnął wargi do jej warg, zmuszając, by otworzyła się na jego
pocałunek. Czuł bicie jej serca i wiedział, że jego bije tym samym rytmem. Objął ją mocniej, lekko
unosząc, by mieć ją jeszcze bliżej. Pragnął więcej.
– To szaleństwo! – Anna gwałtownie wysunęła się z jego
ramion, potrząsając głową, jakby nie
dowierzała temu, co się stało.
– A czy
to ma jakiekolwiek znaczenie?
– Nie
możemy tego znowu zrobić.
– A to dlaczego? – Wiedział, że stąpa po grząskim gruncie, ale nie dbał o to.
– Dlatego… – Szukała racjonalnych argumentów, ale jakoś żaden nie przychodził jej do głowy. –
Po prostu nie i już. Muszę już iść.
– Dobranoc, Anno
Cameron – usłyszała za plecami jego ciepły głos.
Zatrzymała się i rzuciła przez ramię:
– Żegnaj, Samie
Hale.
ROZDZIAŁ TRZECI
Sam nie opuścił rezydencji. Zamiast tego wrócił na przyjęcie, udając, że słucha
z zainteresowaniem, co inni do niego mówią, choć tak naprawdę wciąż myślał o Annie.
O dziewczynie, którą całował pod jemiołą. Jak to możliwe, że spotykała się z kimś takim jak Garret?
Zupełnie nie pasowała do jego młodszego brata.
Wziął kieliszek wina od przechodzącego obok kelnera, wypił jednym haustem i odstawił na stolik.
Przeszukiwał wzrokiem tłum gości, skupiając uwagę na świątecznych ozdobach, a zwłaszcza na
olbrzymiej, bogato zdobionej choince, pod którą piętrzył się stos upominków dla gości, każdy
zapakowany oddzielnie w jasny papier, przewiązany czerwoną wstążką. Nie był pewien, czy
powinien podziwiać Dave’a Camerona, który zorganizował wystawne bożonarodzeniowe przyjęcie
w czasie, gdy jego firma miała kłopoty, czy też współczuć mu z powodu głupoty i lekkomyślności. Ze
strzępów rozmów wywnioskował, że wszyscy goście doskonale zdawali sobie sprawę z problemów
Dave’a, czyli stary Cameron nie zorganizował przyjęcia, by ukrócić plotki. W takim razie po co?
– Dobrze się bawisz?
Usłyszawszy za plecami niski głos, nie miał najmniejszych wątpliwości, do kogo należy. Powinien
był wiedzieć, że Dave Cameron będzie chciał z nim pomówić, zwłaszcza jeśli żona przekazała mu
relację z widowiska pod jemiołą.
Odwrócił się i wyciągnął rękę.
– Wspaniałe przyjęcie, Dave.
– Cieszę się, że przyszedłeś – odparł, potrząsając dłonią. – Nie przypominam sobie, żebyś był
w zeszłym roku.
Ani w żadnym innym. Sam nigdy nie skorzystał z zaproszenia Camerona. Dziś zjawił się tu tylko po
to, by popatrzeć z bliska na byłą dziewczynę brata. I było na co popatrzeć…
– Wiesz, jak to jest. Trudno znaleźć czas na relaks i przyjemności – wyjaśnił, rozkładając ręce.
– Powinieneś to zmienić. Życie to nie tylko obowiązki i interesy.
– Z pewnością.
Dave Cameron obserwował go w zadumie, jakby nie był pewien, czy powinien poruszać pewne
kwestie.
– Clarissa powiedziała mi, że ty i Anna… poznaliście się.
– Można tak powiedzieć. To długa historia – powiedział, obrzucając krótkim spojrzeniem tłum
gości. – To nie najlepszy moment, by o tym rozmawiać.
– Cóż, w takim razie poczekam na lepszy moment.
– Oczywiście – przytaknął Sam z cierpką miną. Nie miał zamiaru rozmawiać o swoich prywatnych
sprawach z ojcem Anny. – Wpadłem tylko, by życzyć ci wesołych świąt. Czas już na mnie.
– Nie ma pośpiechu – zaoponował Dave. – Zostań i baw się dobrze.
– Dziękuję, ale może innym razem. – Po chwili wahania dodał: – Przekaż Annie pozdrowienia ode
mnie.
Niech sama wytłumaczy ojcu zaistniałą sytuację, pomyślał z satysfakcją.
– Przepięknie przystroiłaś tę choinkę.
Anna zrobiła krok w tył, z dumą przyglądając się dziełu swych rąk. Jako artystka i entuzjastka świąt
dbała o to, by pracownia była pięknie udekorowana, a Tula Barons, jej najlepsza przyjaciółka,
pełniła funkcję nieoficjalnego recenzenta. Jej prawdziwe imię brzmiało Tallulah, ale niech Bóg ma
w opiece tych, którzy ośmielili się ją tak nazwać. Miała krótkie blond włosy, miękko układające się
przy twarzy, w uszach nosiła srebrne kółka, a strój składający się z niebieskiej tuniki i czarnych
jeansów, dopełniał obrazu atrakcyjnej i pewnej siebie młodej kobiety.
– Dzięki – odparła Anna. – Lubię, jak choinka cała lśni od lampek.
Tula pociągnęła przyjaciółkę w stronę baru i dała znać kelnerowi, by podał dwie kawy.
– Słyszałam o pewnym pocałunku pod jemiołą, zeszłej nocy.
Anna zakaszlała.
– Jak to? Od kogo?
– Żartujesz sobie? Przecież mieszkasz przez całe życie w Crystal Bay, tak jak ja. Zapomniałaś, że
tutaj wiadomości rozchodzą się szybko?
– O Boże! – jęknęła, niemal chora ze wstydu.
– Rzeczywiście masz powody do wzdychania. No, dalej, opowiadaj wszystko ze szczegółami.
Umieram z ciekawości. Czy to jednak nie był trochę dziwny pocałunek? W końcu to brat twojego
byłego chłopaka.
Dziwny pocałunek… Anna pomyślała, że z całą pewnością nie użyłaby takiego epitetu. Gorący,
namiętny, szaleńczy, intensywny. To odpowiednie określenia.
– Nie chcę o tym mówić – ucięła, wbijając wzrok w podłogę.
– Próbujesz mnie zbyć? Nic z tego. Nie wykręcisz się. Wcześnie wyszłam z przyjęcia, więc nie
miałam okazji zobaczyć waszego show, ale z relacji świadków wiem, że było na co popatrzeć.
– Proszę cię, nie przypominaj mi.
– Ale było dobrze?
– Nie odpuścisz mi, co?
Tula parsknęła śmiechem.
– Przecież mnie znasz.
Anna także się roześmiała. Przyjaźniły się z Tulą od czasów szkolnych. Razem uczęszczały do
college’u i planowały, że w przyszłości przeprowadzą się do Paryża i będą sławne. Nigdy nie udało
im się spełnić tego marzenia. Zamiast do Francji, wróciły do Crystal Bay w Kalifornii. Anna
otworzyła pracownię artystyczną w centrum handlowym, zaś Tula zatriumfowała jako autorka
poczytnych książek dla dzieci o samotnym króliku.
– Niech ci będzie. Było fantastycznie. Zadowolona teraz?
– Niezupełnie. Jeśli było fantastycznie, to dlaczego jesteś taka naburmuszona?
Anna pokręciła głową z dezaprobatą.
– Zapomniałaś, że Sam Hale kazał swojemu bratu mnie rzucić?
– Nie zapomniałam, jak również o tym, że Garret okazał się nic niewartym idiotą.
– Racja. – Co to za mężczyzna, który nie potrafi sprzeciwić się starszemu bratu, zastanawiała się
Anna. Z drugiej jednak strony, co za mężczyzna z tego Sama Hale’a, skoro próbuje przejąć kontrolę
nad życiem uczuciowym Garreta?
– To jak doszło do tego, że znalazłaś się w objęciach tego przystojniaka?
– To był wypadek.
Tula pokiwała głową z politowaniem.
– Wypadek. Potknęłaś się, on cię przytrzymał i w nagrodę dostał soczystego buziaka. W porządku,
jako twoja przyjaciółka przyjmuję to pokrętne tłumaczenie. – Dopiła resztki latte i odstawiła kubek
na blat. – Pozostaje tylko pytanie, dlaczego jesteś taka drażliwa?
– Dlatego, że Sam to idiota, a ja… chyba za bardzo spodobał mi się ten pocałunek.
– Ach, teraz rozumiem. Nigdy nie poszłaś do łóżka z Garretem, prawda?
– Oczywiście, że nie. – Anna wzdrygnęła się na samą myśl o tym. Tych kilka pocałunków, które
wymienili, nie zdołało nawet w najmniejszym stopniu jej rozpalić. – Spotkaliśmy się zaledwie kilka
razy.
– To dobrze – stwierdziła Tula, chichocząc. – Żaden mężczyzna nie chciałby być porównywany ze
swoim bratem. To byłoby dziwne.
– Wierz mi, że tego wczorajszego pocałunku nie da się porównać z niczym.
– Ach, więc przyznajesz, że Sam całuje lepiej niż Garret?
– To nie ma żadnego znaczenia, bo ten bałwan wciąż uważa, że zasadziłam się na jego
drogocennego brata, by go uwieść, poślubić i tym samym ratować firmę ojca.
– W takim razie, to idiota – podsumowała, nie siląc się na dyplomację.
– Mówiłam przecież.
Tula zamilkła na moment, by po chwili zmienić temat.
– Muszę jechać do Long Beach, zobaczyć się z moją kuzynką, Sherry.
Ponieważ Crystal Bay znajdowało się w północnej Kalifornii, droga do Long Beach położonej
w południowej części stanu zajmowała niemal siedem godzin samochodem.
– Dlaczego musisz tam jechać? Przecież nigdy nie byłyście sobie szczególnie bliskie. O ile dobrze
pamiętam, ostatni raz widziałyście się sześć lat temu.
– Niby tak, ale z drugiej strony nie mamy innej rodziny poza sobą, więc…
– Masz jeszcze mnie – przypomniała z uśmiechem.
– Wiem i dziękuję ci za to – odparła z ciepłym uśmiechem. – Sherry zadzwoniła i powiedziała, że
bardzo chce się ze mną zobaczyć, że mnie potrzebuje.
– Skoro tak, to nie mogła sama przyjechać?
Tula zmarszczyła czoło.
– Znasz przecież Sherry. Boi się prowadzić samochód, boi się samolotów. Dlatego ja do niej jadę.
Wyjeżdżam dzisiaj, a powinnam wrócić za kilka dni. Zjemy razem obiad, gdy wrócę?
– Oczywiście. Uważaj na siebie i dzwoń, gdybyś czegoś potrzebowała. Wiem, jaka Sherry potrafi
być irytująca.
– Zamierzam być uosobieniem cierpliwości i wyrozumiałości.
– Dobry pomysł – poparła Anna, zdając sobie sprawę, jakie miała szczęście, że Tula wpadła do
niej tego ranka. Czuła się znacznie lepiej, gdy miała przyjaciółkę przy sobie. Niemal przez całą noc
rozmyślała o Samie Hale i tych dwóch cudownych pocałunkach. Powinna o tym zapomnieć, im
szybciej tym lepiej. Wystarczy, że całe miasto już plotkuje.
Postanowiła skierować myśli na właściwe tory i skupić się na pracy.
– Oddzwoniłaś do pani Soren? – spytała Tula.
– Owszem, jak tylko odsłuchałam wiadomość – odparła Anna. – Jesteśmy umówione na spotkanie.
Trzymaj za mnie kciuki. Pani Soren chce, bym udekorowała jedną ze ścian w domu. To piękna
rezydencja położona nad urwiskiem.
– Podobnie jak posiadłość twojego ojca.
Anna przygryzła wargę i spuściła wzrok. Któż mógłby podejrzewać, że właściciel tak pięknego
domu może mieć poważne kłopoty finansowe? Sytuacja była wręcz katastrofalna i Anna przez chwilę
poczuła się winna, że nie chciała przystać na plan Clarissy, by znaleźć sobie bogatego męża.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Wystarczyło kilka telefonów, by Sam Hale zdobył wszelkie potrzebne informacje dotyczące
przedsiębiorstwa Cameron Leather. Rzeczywiście, firma miała kłopoty, ale sytuacja nie była jeszcze
aż tak beznadziejna, jak plotkowano w środowisku. Dave Cameron inwestował, zamiast zachować
większą ostrożność, ale jeszcze nie było za późno, by postawić Cameron Leather na nogi.
Zdobyte informacje potwierdzały jednak obawy Sama dotyczące Anny. Wszystko wskazywało na
to, że była dokładnie taka, jak przypuszczał, wyrachowana i gotowa na wszystko, by osiągnąć cel.
W końcu od dziecka przyzwyczajona była do wystawnego życia.
– Przepraszam, panie Hale.
– Tak, Jenny? – Odwrócił się w stronę gospodyni.
– Tak jak pan prosił, wykonałam telefon. Pani Cameron będzie tu o pierwszej.
Na twarzy Sama pojawił się pełen zadowolenia uśmiech.
– Doskonale. Dziękuję.
Próbował wyobrazić sobie minę Anny, kiedy dowie się, kto tak naprawdę chciał ją zatrudnić.
Z pewnością nie będzie zachwycona, ale nie dbał o to. Musiał ją lepiej poznać, by się przekonać, czy
jego podejrzenia są słuszne.
– Proszę za mną do salonu.
Anna podążyła za właścicielką do olbrzymiego pokoju, urządzonego gustownie, choć dość surowo,
w męskim, oszczędnym stylu. Uwagę przyciągał piękny kominek wypełniający niemal w całości
jedną ze ścian. Jednak największe wrażenie zrobiła na Annie olbrzymia choinka udekorowana
z dbałością o najmniejszy detal.
– Pięknie tu – powiedziała. – Wydaje mi się, że ten pokój należy do pani męża, prawda?
– Mojego męża? – Kobieta, którą Anna oszacowała na pięćdziesiąt lat, parsknęła śmiechem. – Ależ
nie. Mój mąż zmarł dwadzieścia lat temu. Ten dom nie należy do mnie. Jestem tu gospodynią.
Gospodynią? Anna odruchowo obejrzała się za siebie, by sprawdzić, czy gdzieś w pobliżu nie czai
się tajemniczy właściciel.
– Przepraszam. Myślałam, że to pani chciała, żebym wykonała obraz na ścianie.
– Nie – usłyszała za plecami znajomy głos. – Pani Soren do ciebie dzwoniła, ale to ja chciałem cię
zatrudnić.
Anna miała wrażenie, że dała się schwytać w pułapkę i to bez walki. Odwróciła się powoli
i spojrzała prosto w niebieskie oczy Sama.
– Przykro mi. Zaszło nieporozumienie – rzekła ze stoickim spokojem, choć czuła się tak, jakby
miała gorączkę.
– Dziękuję Jenny, to wszystko – powiedział Sam, zwracając się do gospodyni.
– Rozumiem, proszę pana – odparła i wyszła, pozostawiając swego pracodawcę i jego gościa
samych.
– Kazałeś jej kłamać. To podłe – stwierdziła Anna.
– Nie kłamała.
– Czyli naprawdę chcesz mnie zatrudnić? Ciekawe.
Sam uniósł wysoko brwi.
– Zawsze jesteś taka miła dla potencjalnych klientów? – zakpił.
– Nie jesteś klientem – odparła, chowając do torby portfolio.
– Zatem interesy idą świetnie, tak? Możesz pozwolić sobie na to, by rezygnować z intratnych
zleceń?
– Mogę robić, co mi się podoba.
– Owszem, ale nie uważasz, że to trochę niemądre, tracić taką okazję z powodu kilku pocałunków?
– Co takiego?
– Jesteś taka drażliwa.
– Nie jestem drażliwa, tylko wkurzona.
– Nie rozumiem dlaczego. Przyznaj, że było miło.
Prawda, do diabła, to akurat prawda.
– Posłuchaj – zaczęła spokojnie i z godnością. – Oboje marnujemy niepotrzebnie czas. Może ciebie
na to stać, ale mnie nie.
– Podjęłaś się wykonania pracy. Mogłabyś przynajmniej dotrzymać słowa.
Do czego zmierzał? Czyżby chciał pokazać jej swoją przewagę, udowodnić, kto rozdaje karty?
W porządku, podejmie się zlecania i zażyczy sobie takie honorarium, że Sam będzie musiał odmówić.
Wtedy odejdzie i już więcej go nie zobaczy. Najważniejsze to zachować spokój i mieć sytuację pod
kontrolą.
– Dobrze. Czego więc ode mnie oczekujesz? Masz jakiś konkretny pomysł?
Posłał jej długi, piękny uśmiech, który sprawił, że coś w niej drgnęło. Ten mężczyzna był
chodzącym seksapilem. Powinna się trzymać od niego z daleka. Żadnego flirtu, żadnych pocałunków.
– Właściwie – odparł, wskazując ręką na przestrzeń salonu – chciałbym poznać twoje zdanie. Jakie
malowidło pasowałoby tu najbardziej?
W tak pięknym i ekskluzywnie urządzonym pokoju wszystko prezentowałoby się dobrze, ale nie
zamierzała mówić tego na głos. Nie przyszła tu po to, by prawić mu komplementy. Popatrzyła
z uwagą na puste miejsce nad kominkiem.
– Może widok okna i ogrodu?
– Okna?
– Trompe l’oeil – podpowiedziała cierpliwie.
– Rodzaj malarstwa iluzjonistycznego?
– Zgadza się. Odpowiedni artysta potrafi zupełnie zmienić wnętrze bez użycia młotka.
– Jak rozumiem, ty jesteś „odpowiednim artystą”.
– Jestem po prostu dobra w tym, co robię – stwierdziła bez fałszywej skromności.
– Nie wątpię.
Poczuła, że robi jej się gorąco i nienawidziła siebie za to. Z drugiej strony pocieszała się, że mało
która kobieta pozostałaby zimna i obojętna wobec taksującego spojrzenia Sama Hale’a.
– Wyjaśnij mi dokładnie, na czym polega twój pomysł – poprosił, krzyżując ramiona na piersiach.
Anna nie mogła się oprzeć pokusie, by opowiedzieć o czymś, co było jej pasją i miłością.
– Na przykład na tamtej ścianie mogłabym namalować stylowe, francuskie okno, za którym
rozpościerałby się widok angielskiego ogrodu. Myślę, że wyglądałoby to na tyle realistycznie, by
przekonać cię, że wystarczy zrobić krok, aby poczuć zapach kwiatów. Albo zamiast ogrodu
proponowałabym ocean z falami rozbijającymi się o brzeg i mewami ponad wodą.
– Brzmi ciekawie. A ile życzyłabyś sobie za swoje niezwykłe dzieło?
Bez zająknięcia wymieniła kwotę dwukrotnie wyższą od tej, jaką musiałby zapłacić za tego typu
usługi. Była przekonana, że napotka opór, ale Sam nie wydawał się ani trochę oburzony wysokością
honorarium.
– Dam ci podwójną stawkę, jeśli zdążysz z pracami do Bożego Narodzenia.
– Mówisz poważnie?
Była przekonana, że to gra z jego strony. Zwabił ją tu, zaproponował pracę marzeń, tylko po co?
Jaki miał w tym interes?
– Oczywiście, jak najpoważniej – powiedział, podchodząc bliżej.
– Ale dlaczego? Dlaczego chcesz mnie zatrudnić? Dlaczego chcesz mi dać tyle pieniędzy?
– Czy to ma jakieś znaczenie?
Nie była tego pewna. Z jednej strony z dziką rozkoszą odrzuciłaby jego propozycję i wyszła,
trzaskając drzwiami. Z drugiej jednak strony szaleństwem byłoby odrzucenie takiej wspaniałej oferty.
– To jak będzie? – spytał, uśmiechając się przebiegle, jakby zdawał sobie sprawę, że Anna bije się
z myślami. – Zostajesz czy odchodzisz?
Powinna odejść. Byłoby cudownie, gdyby mogła spojrzeć w jego szydercze, niebieskie oczy
i powiedzieć: „Nie, nie możesz mnie kupić”. Pomimo satysfakcji, jaką czuła, wyobrażając sobie tę
scenę, nie mogła sobie pozwolić na luksus rezygnacji ze świetnie płatnej pracy. Nie było jej na to
stać.
– W porządku. Przyjmuję zlecenie.
– Właściwa decyzja.
Wolała milczeć, by nie powiedzieć czegoś, czego musiałaby żałować. Sam Hale był równie
irytujący co przystojny.
– Do twojej wiadomości – zaczęła spokojnie, dumna, że potrafi zapanować nad emocjami. –
Przyjmuję to zlecenie tylko dlatego, że bardzo potrzebuję tej pracy. Ale żeby wszystko było jasne…
nie lubię cię.
– A mimo to zostajesz. Pieniądze rządzą, co?
Anna nie mogła znieść jego kpiącego spojrzenia. Oskarżył ją, że spotykała się z jego bratem tylko
dla pieniędzy. Teraz dawała mu do rąk mocny argument. Ta świadomość doprowadzała ją do szału.
– Łatwo mówić, że pieniądze nie są ważne, kiedy masz ich w bród. – Nie zamierzała się tłumaczyć,
ale nie mogła pozostawić tych wstrętnych aluzji bez komentarza.
– Naturalnie. Dziwię się tylko, że pomimo całej nienawiści jesteś w stanie brać ode mnie
pieniądze.
– Coraz mniejszą mam na to ochotę.
– Jasne – rzucił z prowokującym uśmiechem.
– Czy chcesz, żebym rzuciła tę robotę, zanim jeszcze zaczęłam?
– Ależ skąd, raczej chcę sprawdzić, jak długo jesteś w stanie zapanować nad temperamentem.
– Już niedługo. Dlatego wolę się pożegnać. Zaczynam od jutra, dobrze?
– Świetnie. Widzimy się o ósmej.
W pokoju panował przyjemny półmrok rozpraszany jedynie światłem lampek na choince. Anna
upiła łyk białego wina, patrząc w ekran telewizora. Nieustannie powtarzała sobie: „Odpręż się,
odpocznij, uspokój”, ale tym razem autosugestia nie przynosiła oczekiwanych rezultatów. Jej myśli
wciąż krążyły wokół Sama Hale’a.
Kiedy usłyszała dzwonek do drzwi, niechętnie podniosła się z kanapy. Czuła się zmęczona i nie
miała ochoty widzieć się z kimkolwiek. Kiedy zerknęła przez wizjer, poczuła się jeszcze gorzej.
Z rezygnacją otworzyła drzwi.
– Cześć, Clarisso.
– Anno, kochanie. – Macocha wparowała do środka jak burza z radosnym uśmiechem na twarzy. –
Chciałam ci powiedzieć, jak mi przykro, że tak głupio zachowałam się na przyjęciu. Nie miałam
zamiaru cię zawstydzić.
– W porządku, nic się nie stało. Rozumiem.
– Wiem, kochanie – odparła. – Wciąż jednak martwię się o twojego ojca.
– Tata sobie poradzi. Wychodził już z większych tarapatów. – Nie zamierzała bagatelizować
problemów ojca, ale nie chciała, żeby macocha znowu grała na jej emocjach.
– Ależ firma jeszcze nigdy nie była w takim dołku. Na szczęście jest nadzieja. I to dzięki tobie. Od
kiedy wiem, że spotykasz się z Samem Hale’em, odetchnęłam z ulgą.
Zaczyna się, pomyślała Anna z wściekłością.
– Clarisso, między nami nic nie ma, zrozum, że…
– Nie, nie, nie, kochanie, nie musisz mi nic tłumaczyć. Nie chcę się mieszać do twoich prywatnych
spraw. Chcę tylko, żebyś wiedziała, że wszystko rozumiem. Byłaś bardzo rozsądna, przesuwając
uwagę z Garreta na Sama. W końcu, jakkolwiekby było, to on ma wpływy, a nie jego młodszy brat.
Anna poczuła mocny ból w skroniach. Nie miała już ani sił, ani cierpliwości.
– Nie jestem zainteresowana Samem – syknęła, artykułując wyraźnie każde słowo z osobna.
– Och, no przecież wszyscy widzieliśmy pocałunek. Twój ojciec też się cieszy. Chce nawet
porozmawiać z Samem.
– Nie – krzyknęła Anna. – Clarisso, musisz powiedzieć ojcu, że nie spotykam się z Samem.
– Ale dlaczego? Nie denerwuj się. – Posłała pasierbicy konspiracyjny uśmiech. – Przecież on
pragnie tylko twojego szczęścia.
– Clarisso, ostrzegam cię…
– Och, nie wiedziałam, że już tak późno – zawołała, spoglądając na zegarek. – Muszę uciekać.
Razem z twoim ojcem zaraz po kolacji idziemy do teatru na Opowieść wigilijną.
– Clarisso – Anna próbowała przedrzeć się przez potok słów. – To nie jest tak, jak myślisz.
Naprawdę nic mnie nie łączy z Samem.
Macocha wybuchła śmiechem, wyrażając tym samym pobłażanie dla niemądrych żartów Anny.
– Kochanie, przecież widziałam ten pocałunek. A razem ze mną połowa miasta. Możesz się
przyznać lub nie, ale z całą pewnością coś was łączy.
Cmoknęła pasierbicę w policzek i dodała radośnie:
– A tak przy okazji, śliczna choinka, pa, skarbie.
Po wyjściu Clarissy Anna została sama, z gonitwą myśli i pustą butelką po białym winie.
ROZDZIAŁ PIĄTY
Anna wjechała na tyły domu Sama, gdzie na końcu drogi znajdował się parking otoczony rozległym
trawnikiem. Dalej, za kamiennym murem rozciągał się przepiękny widok na ocean. Anna musiała
przyznać, że miejsce jest wyjątkowo urokliwe. Gdy wysiadła, dostrzegła, że na niebie zaczęły się
zbierać burzowe chmury, a wiatr zdawał się z każdą chwilą przybierać na sile. Zima w północnej,
nadbrzeżnej części Kalifornii, nie objawiała się mrozem i śniegiem, a jedynie częstszymi
załamaniami pogody i kolorowymi liśćmi na drzewach.
Anna poprawiła szarpane wiatrem włosy, po czym sięgnęła do bagażnika sportowego samochodu
po niezbędne do pracy materiały: miarkę, farby, szablony oraz pędzle, które trzymała w starej puszce
po kawie.
Nagle dostrzegła po swojej prawej stronie jakiś ruch i machinalnie odwróciła głowę. To Sam Hale
zmierzał w jej kierunku, ubrany w jasne dżinsy, ciemnozielony sweter i czarne buty. Nienawidziła
siebie za to, że tak mocno reagowała na jego widok. I w ogóle skąd on się tu wziął? Nie sądziła, że
pracując tutaj, będzie musiała go widywać. Nie miał nic do roboty?
– Co ty tu robisz? – spytała z wyrzutem.
– Mieszkam, nie pamiętasz?
– Pamiętam – mruknęła. – Miałam na myśli…
– Wiem, co miałaś na myśli. – Wskazał ręką na zawartość bagażnika. – Potrzebujesz tego
wszystkiego, by namalować obrazek na ścianie?
– To nie jest zwykły obrazek. Słyszałeś o technice faux finisz? To nie tylko malowanie, to także
naśladowanie faktury drewna, marmuru, cegły – powiedziała, powstrzymując się przed
wygłoszeniem referatu z historii sztuki na temat artystycznych technik malarskich. – I wracając do
twojego pytania: tak. Potrzebuję wszystkich przyborów.
Kącik warg Sama uniósł się nieznacznie i Anna ze złością musiała się przyznać sama przed sobą,
że jej ciało reaguje nawet na przelotny półuśmiech.
– Dobrze – powiedział, biorąc z bagażnika większość rzeczy. – Chodź za mną.
Nie pozostawił mi dużego wyboru, pomyślała Anna, próbując dotrzymać mu kroku. Ku swojemu
zdumieniu spostrzegła, że Sam prowadzi ją do garażu. Wewnątrz stały dwa samochody, przykryte
częściowo grubym płótnem. Szczerze mówiąc, wyglądały dość żałośnie, pozbawione opon, szyb
i świateł.
– Czyżby nie było cię stać na taki samochód, który jeździ?
Sam prychnął, udając, że nie bawią go podobne żarty.
– To wspaniałe auta.
– Skoro tak mówisz.
– Myślałem, że artyści mają bogatą wyobraźnię.
– Rzeczywiście potrzeba wyjątkowo bogatej, by zachwycać się tym czymś.
– Poczekaj tylko, aż doprowadzę je do porządku, wtedy inaczej zaśpiewasz.
Nieco zbita z tropu raz jeszcze spojrzała na szkielety samochodów. Czyżby Sam Hale nie bał się
pobrudzić rąk? Jedyne, co o nim wiedziała, to że jego przedsiębiorstwo zajmowało się produkcją
luksusowych samochodów dla bogatych klientów.
– Samodzielnie pracujesz nad modelami?
– Owszem – potwierdził, nie bez satysfakcji. – Kiedyś pracowałem jako mechanik. Naprawdę
dobry mechanik. Po śmierci rodziców harowałem dzień i noc, żeby Garret mógł pójść na studia
i mieć zapewniony dobry start w życiu.
– A co z tobą?
– Skończyłem college, ale więcej dała mi praktyka. Budowałem swoją pozycję powoli, ale
skutecznie. Pewnego dnia znany producent z Hollywood zamówił u mnie samochód. Moja praca
spodobała mu się tak bardzo, że polecił mnie swoim znajomym i zanim się obejrzałem, powstało
przedsiębiorstwo Hale Custom Autos. Mimo że zajmuję się teraz głównie dyrektorowaniem, nadal
lubię tworzyć, czuć jak samochód pod moimi rękami ożywa. Nie wiem, czy jesteś w stanie to
zrozumieć.
– Oczywiście, że rozumiem. – Niespodziewanie ujrzała Sama w nowym, korzystniejszym świetle.
Najwidoczniej lepiej się czuł w garażu z dłońmi pobrudzonymi smarem niż za firmowym biurkiem
wartym kilka tysięcy dolarów. – Malarze często korzystają teraz z programów komputerowych, by
zaplanować każdy szczegół. Ja wolę własne ręce i białą ścianę.
– Czyżbyś próbowała powiedzieć, że mamy ze sobą coś wspólnego? – spytał z tym swoim
półuśmiechem, który wprawiał ją w popłoch.
Patrzyła na niego z rosnącą fascynacją. Był taki wysoki, męski, pociągający. Miał w sobie
charyzmy i uroku za dwóch. Wiedziała, że dla własnego dobra powinna się pożegnać, wsiąść do
samochodu i zapomnieć o spodziewanych zyskach, ale nie potrafiła się na to zdobyć.
– Tak – przyznała niechętnie. – Mamy ze sobą coś wspólnego.
Na krótką chwilę ich spojrzenia się skrzyżowały, a powietrze jakby zgęstniało. Czuła, że coś się
dzieje, coś ekscytującego, niebezpiecznego, wyjątkowego. Serce biło jak oszalałe, a wargi
momentalnie zrobiły się suche.
Nie mogło do niczego dojść między nimi. Przecież jej nie ufał. Uważał, że zależy jej tylko na
pieniądzach. Poniekąd taka była prawda. Gdyby nie możliwość świetnego zarobku, nie przyjęłaby
posady.
– Dlaczego mnie tu przyprowadziłeś? Chcesz, żebym wymalowała twoje samochody?
– Ależ nie – zaśmiał się lekko. – Chodź ze mną.
Poprowadził ją do małego pokoju, oddzielonego od garażu cienką ścianą. W środku dostrzegła
biurko, dwa krzesła, niedużą szafkę z przegródkami na dokumenty i mizerną, na wpół uschniętą
paprotkę w niebieskiej doniczce. W suficie znajdował się świetlik, przez który wpadało nieco
promieni słonecznych, ale brakowało okien, co Annie wydało się dość dziwne.
– Kiedy pracuję nad samochodami, staram się zachować jak największą sterylność, stąd brak
okien, przez które wpada kurz i piasek. Jak pewnie zauważyłaś, trochę tu klaustrofobicznie.
– Tak – stwierdziła. – A nie mógłbyś tu wstawić okien i ich nie otwierać?
Pokręcił głową.
– Kurz i tak by się przedostawał. Świetlik jest podwójnie uszczelniony. Kiedy dopiero zaczynam
pracować nad projektem, zostawiam drzwi garażu otwarte, żeby wpuścić trochę powietrza, ale kiedy
dochodzę do szczegółów, wszystko musi być pozamykane. Chciałbym, żebyś ożywiła trochę to
pomieszczenie, uczyniła je przestronniejszym. Myślisz, że byłabyś w stanie to zrobić?
– Oczywiście.
Podeszła do torby z przyborami i wyciągnęła dwa ołówki, miarkę i taśmę.
– Czy potrzebujesz czegoś? – spytał.
– Jedynie świętego spokoju. Wolałabym zostać sama. – Wiedziała, że nie będzie w stanie
skoncentrować się na pracy w jego obecności.
– Załatwione – odparł, wycofując się z biura. – Będę w garażu. Jeżeli będziesz czegoś
potrzebowała, po prostu zawołaj.
– Nie idziesz dziś do pracy? Zostajesz tutaj?
– Mogę kierować firmą, nie wychodząc z domu. Wystarczy laptop i telefon. Nie ruszę się stąd,
dopóki nie skończysz.
– Znakomicie – rzekła z przekąsem.
Postanowiła, że pomimo mało komfortowych warunków postara się maksymalnie skupić na swoich
obowiązkach. Wtedy być może zapomni, że Sam jest tuż obok. A przynajmniej taką miała nadzieję.
Sam, choć zawsze wkładał w swoją pracę całe serce, dziś z trudem się koncentrował. Mimo to nie
żałował, że sprowadził tu Annę. Mógł ją obserwować, sprawdzić, jaka jest tak naprawdę.
Zastanawiał się, czy nie powinien zadzwonić do brata, by powiedzieć mu, że Anna jednak ma swoją
cenę, ale ostatecznie dał sobie spokój. Co prawda Garret już z nią skończył, ale nie chciał zaostrzać
sytuacji. Jeśli młodszy brat wspomni jej imię, wtedy opowie mu o szczególnym zamiłowaniu Anny
do pieniędzy. Przecież wyłącznie dlatego przyjęła zlecenie. Gdyby miała więcej dumy, odrzuciłaby
propozycję. Czyż to niewystarczający dowód na to, że Anna jest równie wyrachowana co piękna?
Garret nie powinien mieć najmniejszych wątpliwości, że jego brat chciał tylko jego dobra i dlatego
dążył do zerwania. Nieoczekiwanie pojawił się kolejny problem. Sam, wbrew sobie, zapragnął tej
kobiety. Niedobrze. Bardzo niedobrze.
Z zamyślenia wyrwał go dzwonek telefonu.
– Słucham – rzucił ostro, niezadowolony, że ktoś przerywa mu pracę.
– Masz taki ton, jakbyś chciał komuś przyłożyć – usłyszał rozbawiony głos brata.
– A co? Zgłaszasz się na ochotnika?
– Zapomnij – roześmiał się. – Chciałem ci tylko powiedzieć, że wyjeżdżam z miasta na jakiś czas.
– Co takiego? – Sam, z irytacją pomyślał, że jego młodszy brat chyba nigdy nie wydorośleje. – Nie
możesz wyjechać, przecież pracujesz.
– A, to? Już nieaktualne, nie wyszło.
– Niech cię diabli, Garret…
– Nie dzwonię do ciebie, żebyś prawił mi kazania – przerwał mu szorstko, bez śladu wcześniejszej
wesołości. – Jadę na kilka dni do Aspen. Chciałem tylko, żebyś wiedział, to wszystko.
– Świetnie, wielkie dzięki – rzucił z wściekłością.
– Nie chcę się z tobą kłócić, Sam – powiedział Garret pojednawczo. – Potrzebuję trochę czasu,
rozumiesz? Ta praca, którą załatwiłeś mi w agencji reklamowej, doprowadza mnie do szału.
Sam przypomniał sobie, jak niedawno dzwonił do swojego starego przyjaciela z prośbą o posadę,
i uświadomił sobie, że teraz będzie musiał znów zadzwonić, by przeprosić za brata.
– Garret, przecież chciałeś tam pracować! Poręczyłem za ciebie!
– Pomyliłem się. To nie dla mnie.
– W takim razie co jest dla ciebie? – Sam doskonale znał odpowiedź. Jedyną pasją Garreta był
snowboard i kobiety. – Co zamierzasz robić w życiu? Z czego się utrzymasz?
– Nie martw się – roześmiał się beztrosko jak mały, uroczy chłopiec, któremu wszelkie
przewinienia zawsze uchodzą na sucho. – Coś wymyślę.
I tego właśnie się boję, pomyślał Sam.
– Posłuchaj, obiecuję, że na święta będę z powrotem – zapewnił Garret.
– W porządku – odparł, podnosząc wzrok. W drzwiach dostrzegł Annę, więc natychmiast zakończył
rozmowę.
– Jakiś problem? – spytała.
– Nie – odparł beznamiętnym tonem. Nie zamierzał omawiać z Anną problemów, jakie mu
sprawiał młodszy brat. – Jak ci idzie?
– Świetnie. Chcesz zobaczyć?
Oczywiście, że chciał. Do końca nie wiedział, czego powinien się spodziewać, ale wyobrażał
sobie, że dostrzeże jakiś element krajobrazu, toteż w milczeniu patrzył na ścianę, która za pomocą
niebieskiej taśmy upstrzona była poziomymi i poprzecznymi liniami. Nie bardzo rozumiał artystyczny
zamysł Anny, ale sądząc po jej zadowolonej minie, prace zmierzały we właściwym kierunku.
– To tak ma wyglądać? – upewnił się.
– Na razie tak – odparła, wychylając się zza jego pleców. – Jestem już prawie gotowa, żeby zająć
się tłem, które wyznaczają te poprzeczne linie.
– A co to będzie?
– Niespodzianka.
Była zbyt blisko i pachniała zbyt kusząco. Ciemne włosy związane w kucyk odsłaniały piękną
szyję, a zielone oczy błyszczały pod wpływem emocji. Wyglądała cudownie. Tak naprawdę nigdy nie
spotkał piękniejszej kobiety.
Nim zdążył pomyśleć, chwycił ją za ramiona i przyciągnął do siebie.
– Sam. – Jej głos przeszedł w urywany szept.
– Nic nie mów – zażądał miękko, po czym powoli pochylił się nad nią. Musiał się przekonać, czy
poczuje to samo co wtedy, gdy całował ją po raz pierwszy.
– To nie jest dobry pomysł – zaprotestowała nieśmiało.
– Masz rację – potwierdził, biorąc jej twarz w obie dłonie.
Kiedy ich wargi się zetknęły, zrozumiał, że Anna Cameron będzie większym problemem, niż
przypuszczał.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Kolejne dni mijały niepostrzeżenie, jeden podobny do drugiego. Anna pracowała w biurze, Sam
zaś w garażu, udoskonalając modele samochodów, a widywali się jedynie w porze lunchu, który
przynosiła gospodyni. Żadne z nich nie wspominało o gorącym pocałunku, ale nie było godziny, by
o nim nie myśleli. To ich prześladowało, nawiedzało w snach i na jawie, sprawiało, że każda chwila
razem zdawała się słodką torturą.
Anna nie wiedziała, co robić. Nie spodziewała się, że polubi Sama, że zacznie tęsknić za jego
obecnością i czuła się zupełnie bezradna wobec jego siły i własnej słabości. Kiedy był w pobliżu,
miała wrażenie, że jej ciało budzi się do życia, że świat nabiera barw, tak jak jej obraz na ścianie.
I nie chodziło tu tylko o pożądanie, namiętność. To było coś więcej. W ciągu ostatnich dni, za każdym
razem przy obiedzie rozmawiali ze sobą, jakby byli dobrymi znajomymi, nawet śmiali się wspólnie
z tych samych żartów. Opowiadał jej zabawne historie dotyczące ekscentrycznych klientów, a ona
rewanżowała mu się tym samym. Lubiła pracować w biurze, słuchając głośnych uderzeń młotka,
dochodzących z garażu. Nadal jednak pamiętała, że Sam jej nie ufa. Uważał, że byłaby w stanie
uwieść jego brata, by ratować przedsiębiorstwo ojca. Z drugiej strony, w kwestii malowidła dał jej
wolną rękę. Czy można to było nazwać przejawem zaufania?
– To nie ma żadnego sensu – powiedziała do siebie, zadowolona, że dzień pracy powoli dobiega
końca. Zbliżały się święta, a ona nie miała jeszcze czasu, by wybrać się na zakupy. Tego dnia
postanowiła nadrobić zaległości, a przy okazji, przespacerować się przez Crystal Bay, by podziwiać
świąteczne dekoracje. To była jej mała, prywatna i surowo przestrzegana tradycja.
Włożyła przybory do pudełka, po czym uniosła ramiona, przeciągając się lekko. Czuła napięcie
w mięśniach i ból karku, ale również satysfakcję, bo z każdym dniem jej dzieło nabierało wyrazu.
Nagle usłyszała jakiś hałas na podwórzu przypominający warkot potężnej maszyny. Zaintrygowana
podążyła za dźwiękiem i stanęła jak wryta, gdy zobaczyła, co było źródłem nieznośnego rumoru.
Przed garażem stał czarny jak smoła, lśniący i wielki motor, a na nim siedział Sam. Nie spuszczając
z niej wzroku, podkręcał gaz, sprawiając, że maszyna ryczała jak głodny lew.
– O co chodzi? – spytała, siląc się na obojętność, ale przecież nie mogła nie zauważyć, że Sam
w brązowej, skórzanej kurtce wyglądał fantastycznie.
– Potrzebujemy przerwy – odparł, podając jej kask. – Załóż to.
Wiedziała, że powinna powiedzieć „nie”, ale nagle uprzytomniła sobie, jak będzie wyglądał jej
wieczór. Po zakupach wróci do pustego mieszkania, gdzie jedyną rozrywką była butelka białego wina
i nudny serial w telewizji. Spojrzała w niebieskie oczy Sama i zrozumiała, że jeżeli gdzieś pojedzie,
to tylko z nim. Założyła kask, obserwując w milczeniu, jak Sam robi to samo, po czym usiadła z tyłu,
pilnując, by pozostała między nimi wolna przestrzeń.
– Złap mnie w pasie, żebyś nie spadła – polecił, niwecząc jej plany, by zachować przyzwoitą
odległość.
– Dokąd jedziemy?
– Niespodzianka.
Jeszcze nigdy nie jechała motorem. Ta myśl wywoływała przyjemny dreszcz podniecenia, więc
kiedy Sam wyjechał za bramę, ufnie przytuliła się do jego pleców.
Sam jechał cały czas wzdłuż wybrzeża i Anna z rosnącym zachwytem obserwowała zapadający
zmrok i granatowe niebo odbijające się w ciemnej, srebrzystej toni. Jeszcze nigdy nie doświadczyła
takiej bezgranicznej, oszałamiającej wolności pomieszanej z ekscytacją. Przyjemność z jazdy
zagłuszała niepotrzebny lęk. Miała wrażenie, że wraz z Samem i warczącą maszyną stanowią jeden
organizm, wtapiający się z ekstazą w mrok.
Kiedy zorientowała się, że Sam zatacza koło i wracają do Crystal Bay, poczuła rozczarowanie. Nie
chciała, by ta podróż i magia skończyły się. Jeszcze nie. Było jej tak dobrze, tak błogo. Poprzez
drzewa dostrzegła zatokę i mnóstwo świątecznych świateł rozwieszonych wzdłuż promenady.
Z daleka wyglądały jak diamentowa biżuteria, oszałamiająca przepychem i blaskiem.
Uśmiechnęła się sama do siebie, świadoma niezwykłości chwili, wyjątkowej, magicznej aury,
której była częścią.
Gdy wjechali na główną ulicę Crystal Bay, zastanawiała się, czy ich przejażdżka nie stanie się
źródłem kolejnych plotek i spekulacji. Przypuszczała, że wszyscy doskonale wiedzą, kto jest
właścicielem czarnego, potężnego harleya. Nietrudno byłoby również zidentyfikować pasażerkę
z powodu wydostających się spod kasku ciemnokasztanowych włosów. Anna jednak po raz pierwszy
nie dbała o to, co sobie inni pomyślą. Liczyło się tylko to, że była w towarzystwie Sama, na jego
lśniącym, szybkim harleyu. Nie mogli ze sobą rozmawiać, więc się nie kłócili, za to wtuleni w siebie
byli tak mocno, że mogli poczuć bicie swych serc. Anna nie rozumiała, dlaczego Sam zabrał ją na
przejażdżkę, ale była mu za to wdzięczna. Pragnęła, by ten wieczór nigdy się nie kończył, żeby mogła
w nieskończoność upajać się magiczną atmosferą zbliżających się świąt, obejmując ramionami
twardą pierś siedzącego przed nią mężczyzny.
Kiedy wjechali za bramę posesji, dostrzegła, że na parkingu nie ma samochodu pani Soren.
Gospodyni musiała skończyć pracę już jakiś czas temu. Nagle Anna zdała sobie sprawę, że są
zupełnie sami, i poczuła lęk. Bała się, choć nie była pewna, czy jego, czy też siebie samej.
Sam wjechał do garażu i wyłączył silnik. Nastała krępująca, długotrwała cisza.
– To było niesamowite, Sam, dziękuję – powiedziała w końcu, miękkim, ciepłym głosem.
– Proszę bardzo – odparł.
Zsiadł z motoru, odebrał z jej rąk kask i położył na najbliższej ławce. Anna wciąż siedziała na
czarnym, skórzanym siodełku, bojąc się, że nogi jej nie utrzymają. Kiedy napotkała jego wzrok,
z trudem zaczerpnęła powietrza. W bladym świetle jego niebieskie oczy przybrały granatową barwę.
Patrzył na nią z tym samym namiętnym głodem, z jakim ona patrzyła na niego.
– Sam…
– Anno…
Zamilkli w tym samym momencie, jakby wahali się, czy jest sens wchodzić na grząski grunt, skoro
wiadomo, czym to się skończy. Anna denerwowała się, bo nie potrafiła zebrać myśli, nie wiedziała,
czy bardziej boi się tego, że mogłoby się coś wydarzyć, czy też, że mogłoby się nie wydarzyć.
Emocjonalny chaos, mieszanina podniecenia, lęku, niepewności i nadziei.
Powoli postawiła nogi na ziemi i zsunęła się z siedzenia.
– Wiesz, chyba będzie lepiej, jeśli już pójdę.
– Zostań.
Gdy patrzyła mu w oczy, każdy oddech był wyzwaniem. Serce biło jej tak mocno, że niemal
słyszała, jak odbija się echem od ścian. Chciała zostać, rozpaczliwie chciała, ale była pewna, że to
tylko pogorszyłoby sprawy między nimi.
– Sam, wiesz przecież, równie dobrze jak ja, że nie mogę zostać.
Pokręcił przecząco głową, wkładając ręce do kieszeni kurtki.
– Nie chcę, żebyś odchodziła, i ty też tego nie chcesz.
– To nie ma nic do rzeczy.
– A właśnie, że ma – zaprotestował, zbliżając się ku niej.
Każdy krok słyszała tak wyraźnie i głośno jak wystrzał z pistoletu. Rozum podpowiadał, by się
cofnęła, uciekła, zaprotestowała, ale za sprawą jego hipnotyzującego spojrzenia nie była w stanie
wykonać żadnego ruchu. Kiedy już był na tyle blisko, by jej dotknąć, nie zastanawiała się dłużej,
tylko sama przywarła do jego ramion. Gdzieś z tyłu głowy tłukła się nieznośna myśl, że popełnia duży
błąd, ale jakiś inny głos podpowiadał, by przyjęła to, co zostało jej ofiarowane.
Sam chwycił ją w pasie, przesunął dłonie na ramiona, a potem na twarz, aż wreszcie wplątał palce
w miękkie włosy, pochylił się i pocałował ją mocno. Anna zrozumiała, że już po niej. Sam tak
zwyczajnie, bez pośpiechu zagarnął ją, zdobył, pokonał. Przywarła do niego mocno, pragnąc
ofiarować mu wszystko, co miała. Ich języki spotkały się w namiętnym tańcu, zmieszały się oddechy,
łącząc w jeden, wspólny rytm. Dłonie głaskały, pieściły, pobudzały, a ciała w swym własnym języku
szeptały wyznania pełne głodu i pasji.
Sam na chwilę przerwał pocałunek, ale tylko po to, by zażądać:
– Chodź ze mną.
Spojrzała mu w oczy i zobaczyła właśnie to, co chciała zobaczyć, i wiedziała, że odmowa nie
wchodzi w grę. Nie zamierzała protestować. Chciała czuć tę nieskrepowaną radość i podniecenie,
jak wtedy, gdy motocyklem przecinali mrok.
– Dobrze – wyszeptała. – Teraz.
Trzymając się za ręce, szli w stronę domu, świadomi, że nie było już odwrotu. Nie mogło być.
Decyzja została podjęta. W korytarzu Sam przygarnął ją do siebie i raz jeszcze zawładnął wargami.
– Smakujesz tak dobrze – wychrypiał, przesuwając usta na ucho.
Nie odpowiedziała. Nie była w stanie. Nie potrafiła znaleźć słów, które opisałyby, co czuła.
W niemym zachwycie poddawała się pieszczotom, oddychając ciężko.
– Nie, nie tutaj – zaprotestował, ogłuszony pożądaniem. – Na górze. W sypialni.
Znów usłyszała cichutki, słaby głos rozsądku, podpowiadający, że to ostatnia szansa, by się
wycofać. Ostatnia szansa, zanim zrobi coś, czego będzie żałowała. Kiedy jednak spojrzała w oczy
Sama, wahanie i lęk ustąpiły miejsca pewności, że to jest słuszne i nieuniknione.
– Tak, chodźmy.
Gdy wziął ją na ręce, zaprotestowała ze śmiechem.
– Mogę iść sama.
– Tak będzie szybciej – zapewnił.
– Racja.
Zarzuciła mu ręce na szyję, lekko muskając wargami mocny kark. Rękami błądziła po jego ciele,
szukając dostępu do nagiej skóry.
Gdy Sam wniósł ją do sypialni, szybko ogarnęła wzrokiem wnętrze. Typowo męski wystrój,
skonstatowała w duchu. Do środka, przez ogromne okno niezasłonięte ciemnoniebieskimi kotarami,
wpadało jasne światło księżyca, rzucając srebrzysty blask na olbrzymie, gotowe pomieścić nawet
cztery osoby łoże. Anna jednak nie zamierzała spać, o nie. Sam postawił ją na podłodze i natychmiast
zaczął zdejmować z niej ubranie. Pomagała mu niecierpliwie, wyszarpując ze spodni koszulę i już po
chwili byli zupełnie nadzy. Czuła jego usta wszędzie, rzucała głową to w jedną, to w drugą stronę
przepełniona podnieceniem.
Sam oparł się na łokciu i patrzył na nią, wyczytując z jej oczu rozkoszne pragnienie, by ugasił
płomień, który w niej rozniecił. Jakby odpowiadając na tę niemą prośbę, wsunął w nią delikatnie
palec. Jęknęła głośno, zaciskając dłonie na jego ramionach. Pieścił ją intensywnie, dopóki nie
poczuł, że jest gotowa.
– Sam, proszę, zrób to! Teraz!
– Jeszcze nie.
Pochylił się nad nią i wziął w usta jeden sutek. Anna wplotła palce w jego włosy, zmusiła, aby na
nią spojrzał i wyszeptała:
– Potrzebuję cię, Sam.
– A ja potrzebuję cię czuć całą – odparł, klękając między jej udami.
Anna na krótką chwilę zacisnęła powieki. Nie minęło kilka sekund, gdy otworzyła szeroko oczy.
Chciała na niego patrzeć, widzieć, co jej robi. Jego wargi i język powoli wynosiły ją na sam szczyt
doznań.
Kiedy przerwał, miała wrażenie, że zawisła nad urwiskiem.
– Sam! – zawołała głośno, z desperacją, unosząc się na łokciach. – Nie waż się teraz przestawać.
Popchnął ją z powrotem na materac, spojrzał prosto w oczy i wszedł w nią głęboko. Jęknęła, gdy
poczuła, jak wypełnia ją całą i natychmiast podążyła za jego rytmem.
– Spokojnie – wyszeptał z trudem. – Jeśli będziesz się tak poruszała, nie dam rady nad sobą
zapanować i to się może za szybko skończyć.
Uśmiechnęła się, objęła dłońmi jego twarz i pocałowała go namiętnie.
– Nie mogę się doczekać.
Wchodził w nią głębiej i głębiej i Anna poczuła, że jakaś potężna, cudowna siła przejęła kontrolę
nad jej ciałem. Nigdy jeszcze czegoś takiego nie przeżyła. Dostała więcej, niż oczekiwała, więcej,
niż mogła sobie wymarzyć.
To magiczne, nieokiełznane, pomyślała na granicy świadomości. To była właśnie ta magia, o której
fantazjowała przez całe życie. Niezwykłe porozumienie dusz i ciał. I co z tego? Spotka ją tylko
rozczarowanie, tego była pewna. Przecież Sam kazał bratu z nią zerwać, bo nie była wystarczająco
dobra. Czy w takim razie będzie dobra dla niego?
Spojrzała mu w oczy, krzyknęła głośno w ostatnim akordzie rozkoszy i zatonęła pod jego ciałem.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
– Spałaś z nim.
Anna nie spodziewała się, że ten fakt będzie miała wypisany na twarzy, ale nie czuła się
zaskoczona. Tula dopiero co wróciła od kuzynki i natychmiast przyszła prosto do niej, z butelką wina
pod pachą.
Wystarczył jeden łyk mocnego trunku i pięć sekund, by Tula nabrała podejrzeń. Anna uciekła
wzrokiem, ale nie zamierzała zaprzeczać czemuś, co wydawało jej się oczywiste.
– Skąd wiesz?
– Cała promieniejesz! A niech, to. Wystarczy, że człowiek wyjedzie na kilka dni i dzieją się takie
rzeczy. Myślałam, że nienawidzisz Sama.
– Ja też tak myślałam – mruknęła, wtulając się w oparcie sofy. – Mówię szczerze, nie mam pojęcia,
jak do tego doszło. Z początku byłam na niego wściekła, a potem zaczęliśmy rozmawiać i… on jest
naprawdę zabawny i o wiele lepszy, niż sądziłam. A jak całuje… Zanim się obejrzałam, jechałam
z nim na motocyklu, a potem wróciliśmy do domu i… stało się.
Tula przez moment patrzyła na nią w milczeniu, szukając pasującego do sytuacji określenia, ale
zdobyła się tylko na krótkie:
– Wow.
– Sama widzisz. Nie wiem, co teraz zrobię.
– Zakochałaś się w nim, prawda?
– Nie wiem – odparła automatycznie, ale szybko się zreflektowała. – Nie, to kłamstwo. Tak,
zakochałam się, jak idiotka. Boże, co ja teraz zrobię?
– Może wam się uda – podsunęła Tula.
– Wątpię. Przecież nie chciał, by jego brat spotykał się ze mną, pamiętasz?
– I bardzo dobrze. Jesteś za dobra dla takiego chłystka jak Garret.
Anna parsknęła śmiechem. Zawsze mogła liczyć na swoją przyjaciółkę. A teraz szczególnie
potrzebowała jej wsparcia. Wciąż myślała o tamtej nocy z Samem i o tym, że jest na przegranej
pozycji, skoro czuła do niego coś więcej niż on do niej. Ta historia nie mogła skończyć się dobrze.
– Dziękuję ci za te słowa – powiedziała, ściskając mocno dłoń przyjaciółki. – Nie mówmy już
o mnie. Powiedz lepiej, dlaczego Sherry koniecznie chciała się z tobą zobaczyć.
Tula wyciągnęła rękę w stronę małego stoliczka i napełniła kieliszek winem.
– Nie uwierzysz, ale Sherry jest w ciąży.
– Naprawdę? A kto jest ojcem?
– Tego nie wiem – odparła, upijając łyk. – Nie chciała mi powiedzieć. Ale co najgorsze nie
powiedziała jeszcze o ciąży ojcu dziecka.
Anna nie potrafiła sobie wyobrazić, by tak ważną wiadomość można było utrzymać w tajemnicy.
– Dlaczego nie chce powiedzieć?
– Nie wiem. – Tula wzruszyła ramionami. – Próbowałam jej powiedzieć, że skoro miała odwagę
pójść z tym chłopakiem do łóżka, to powinna mieć odwagę powiedzieć mu o ciąży, ale nie chciała
mnie słuchać.
– W takim razie, dlaczego chciała się z tobą zobaczyć?
Tula rozparła się wygodnie na kanapie, podkurczając nogi.
– Chciała ustanowić mnie prawną opiekunką dziecka, na wypadek gdyby coś jej się stało.
– Ale przecież to dziecko nawet się jeszcze nie urodziło.
– Znasz Sherry. Boi się wszystkiego. A mimo to nie boi się samotnie wychowywać dziecka, co
akurat mnie by przerażało.
– Zgodziłaś się zostać opiekunką?
– Oczywiście. Jesteśmy przecież rodziną.
– W takim razie – zaczęła Anna, unosząc kieliszek – wypijmy za to. Obydwie mamy za sobą
niełatwe dni, co?
– Tak – zgodziła się Tula. – Przypuszczam jednak, że ty miałaś dużo więcej wrażeń.
Kolejne dni wypełnione były kradzionymi momentami pijanego szczęścia i namiętności tak
wielkiej, że rozpalała Sama do czerwoności. Pragnął Anny w nocy i nie myślał o nikim innym jak
tylko o niej w ciągu dnia. Za każdym razem, gdy z nią był, pożądał jej jeszcze bardziej. Apetyt
zamiast opadać tylko się wzmagał.
Tego dnia pracował w biurze swego przedsiębiorstwa. Obawiał się, że jeśli zostanie w domu,
spędzi czas jedynie na szukaniu możliwości bycia z Anną.
Wciąż czuł się nieswojo z powodu Garreta. Zmusił brata, by z nią zerwał, a sam zajął jego miejsce.
To nie wyglądało dobrze. Czy Garret mu wybaczy, gdy się dowie? Może powinien skończyć z Anną,
zanim jeszcze nie jest za późno? Jego jedyną rodziną był brat. Nie powinien ryzykować utraty jego
zaufania z powodu absurdalnego zauroczenia Anną Cameron.
– Panie Hale?
– O co chodzi, Kathy? – zwrócił się do stojącej w drzwiach asystentki.
– Pan Cameron chciałby się z panem zobaczyć.
Zaskoczenie odebrało mu mowę na sekundę czy dwie. Opanował się jednak szybko.
– Wpuść go.
Sam podniósł się, by przywitać ojca Anny. Uścisnął mu rękę z wystudiowanym uśmiechem,
starając się zachowywać swobodnie, choć tak naprawdę nie czuł się zbyt komfortowo. Przecież spał
z córką tego człowieka.
– Miło cię widzieć, Dave.
– Sam. – Mężczyzna rozejrzał się po przestronnym gabinecie, nim ponownie spojrzał w oczy swego
rozmówcy. – Nie zabiorę ci wiele czasu. Chciałem tylko z tobą chwilę porozmawiać.
– O czym? – Doskonale wiedział, o czym, a raczej, o kim.
– O Annie.
– No tak.
– Crystal Bay to małe miasto. Plotki szybko się rozchodzą. Pewnych rzeczy nie da się ukryć.
– Co masz na myśli?
Dave Cameron zmarszczył czoło, jakby czuł się niezręcznie, prowadząc tego typu rozmowy.
Należał do gatunku mężczyzn ceniących dyskrecję.
– Mówmy szczerze. Wiem, że spotykasz się z moją córką i wiem, że zdajesz sobie sprawę
z problemów finansowych mojej firmy.
– Dave… – Cóż mógł mu powiedzieć?
Starszy pan uniósł dłoń, nakazując milczenie.
– Cokolwiek jest między tobą a Anną, to wyłącznie wasza sprawa. Oboje jesteście dorośli i mam
nadzieję, że wiecie, co robicie. Jestem tu tylko po to, by ci powiedzieć, że to nieprawda, co niektórzy
mówią. Nie próbuję za sprawą córki załatwić sobie bezzwrotnej pożyczki. Nie wykorzystałbym jej.
Sam nabrał głęboko powietrza, zyskując cenne sekundy, by zastanowić się nad odpowiedzią.
– Ja też bym jej nie wykorzystał.
Dave obserwował jego twarz w milczeniu, jak gdyby szukał oznak fałszu czy kłamstwa.
– W takim razie myślę, że się rozumiemy?
– Oczywiście.
– Świetnie. Życzę ci miłego dnia i do zobaczenia. – Zatrzymał się w drzwiach i jakby od
niechcenia rzucił przez ramię. – Jeszcze jedno. Pamiętaj, że jeśli skrzywdzisz moją córkę,
porozmawiamy sobie inaczej.
Dave Cameron wyszedł, nim Sam zdążył odpowiedzieć. Ale czy istniała dobra odpowiedź? Czuł
się jak nastolatek zbesztany przez ojca dziewczyny za frywolne zachowanie. Najgorsze było jednak
to, że sobie zasłużył.
Anna skończyła pracę w prywatnym gabinecie Sama zaledwie na kilka dni przed świętami.
Początkowo, gdy podjęła się zadania, rozważała, czy nie stworzyć jakiegoś koszmarnego malowidła.
Szybko jednak porzuciła ten pomysł. Profesjonalizm nie pozwalał jej na zrobienie czegokolwiek, co
byłoby niezgodne z prawidłami estetyki. Musiała po prostu wykonać swoją pracę jak najlepiej albo
wcale.
Dlatego teraz, gdy patrzyła na swoje dzieło, czuła dumę i satysfakcję. Ilekroć Sam znajdzie się
w tym pomieszczeniu i spojrzy na ścianę, będzie musiał pomyśleć o niej. Doskonały prezent na
pożegnanie. Nie miała złudzeń. Wiedziała, że to, co było między nimi, musiało się skończyć. Nie
istniała przyszłość, o której mogłaby marzyć, której mogłaby oczekiwać. W każdym razie nie
z Samem.
Seks był niewiarygodny i nie miała wątpliwości, że on myśli tak samo. Jednak od pożądania do
prawdziwego uczucia wiodła droga daleka i kręta. Sam świetnie się z nią bawił, ale jej nie ufał.
Dlatego chciała zakończyć to teraz, póki była w stanie poradzić sobie z bólem. Potem byłoby to nie
do wytrzymania.
Poskładała przyrządy do pudełka, spakowała się i zmusiła do beztroskiego uśmiechu. Dopiero
wtedy otworzyła na oścież drzwi i zawołała:
– Sam, skończyłam. Możesz teraz przyjść i zobaczyć.
Uśmiechnął się, opuszczając maskę samochodu. Anna natychmiast pomyślała, że będzie tęskniła za
tym uśmiechem.
– Czas na wielką prezentację, co? – zażartował, wycierając dłonie w ręcznik – Nie mogę się
doczekać.
Cofnęła się, by przepuścić go w drzwiach, i z napięciem obserwowała jego reakcję. Najpierw
otworzył szeroko oczy, a potem pokręcił głową jakby z niedowierzaniem.
– To jest niesamowite – powiedział, podchodząc bliżej.
– Ocean jest jeszcze mokry, więc nie dotykaj – uprzedziła.
– Ocean jest zawsze mokry, mała.
– Bardzo zabawne.
Wciąż kręcąc głową, lustrował każdy szczegół malowidła.
– To jest naprawdę wspaniałe. Jestem pod wrażeniem.
– Dzięki.
Naprawdę nieźle wyszło, pomyślała, starając się ocenić swoją pracę obiektywnie. Stylowe,
łukowe okno, z którego rozciągał się widok na ocean przedstawiony tak realistycznie, że mimowolnie
nasłuchiwało się krzyku mew i kojącego szumu wody. Na horyzoncie można było dostrzec zbierające
się sztormowe chmury na tle granatowoniebieskiego nieba. Uroku dodawały również kwiaty
i winorośl oplatające framugę. Dość klaustrofobiczne, ciemne i mało przytulne pomieszczenie teraz
wydało się przestronne i słoneczne, jak gdyby przez namalowane okno wpadały autentyczne
promienie.
– A to co takiego?
– Gdzie? – Powiodła wzrokiem za jego palcem wskazującym drobny element dekoracji.
Uśmiechnęła się lekko i wzruszyła ramionami. – Ach, to. Byłam trochę zła na ciebie, gdy malowałam
ten fragment.
– Tak, to od razu widać – mruknął, ale nie wyglądał na obrażonego, więc Anna uznała, że dobrze
zrobiła, nadając małemu wężowi, wychylającemu się z winorośli na parapet, cechy fizjonomii Sama.
– Jesteś naprawdę zdolną artystką – stwierdził, odwracając się w jej stronę z familiarnym błyskiem
w oku.
– Czyżbyś miał wcześniej wątpliwości? – zażartowała.
Wyciągnął ręce i przyciągnął ją do siebie, chcąc pocałować, ale gdy zobaczył jej wahanie,
nieznacznie się cofnął.
– O co chodzi?
Powinnam mu powiedzieć, myślała Anna. Muszę mu powiedzieć, że cokolwiek jest między nami,
to już koniec.
W tej chwili pragnęła jednak tylko, by przed ostatecznym zerwaniem, raz jeszcze przeżyć te
magiczne, cudowne chwile w jego objęciach.
– Nic – odparła, zarzucając mu ręce na szyję. – To nic.
Wtedy pocałował ją, a ona zapomniała o całym świecie.
Anna pozwoliła, by fala przyjemności przenikająca jej ciało pomału opadła, dopiero wtedy
odwróciła się w stronę Sama, który leżał tuż obok niej. Nie rozumiała, jak to możliwe, że obdarzyła
go uczuciem w tak krótkim czasie. Zresztą to nie miało żadnego znaczenia. Prawdą było, że kochała
tego mężczyznę całym sercem, a każda chwila z nim spędzona była źródłem zarówno szczęścia, jak
i rozpaczy.
Musiała to zakończyć, póki jeszcze była w stanie.
– Sam, to się nie uda.
Zaśmiał się, obracając się na łóżku. Dłonią zaczął delikatnie muskać nagie ramię, wprawiając jej
ciało w drżenie.
– A ja uważam, że się udaje i to jak!
– Nie – zaprotestowała, odsuwając się na bezpieczną odległość. Albo teraz to powie, albo nigdy.
Wstała z łóżka i zaczęła zbierać porozrzucane na podłodze części garderoby. – Wiesz o tym równie
dobrze jak ja.
– O czym ty mówisz?
Z rosnącym bólem patrzyła w jego niebieskie oczy, pełne podejrzeń i niepokoju.
– O tym, że nie możemy więcej tego robić.
– A dlaczego nie, do cholery?
– Nie mogę z tobą być, skoro doskonale wiem, jakie masz o mnie zdanie.
Sam natychmiast poderwał się z łóżka, nie przejmując się własną nagością.
– O co ci chodzi? Niby jakie mam zdanie o tobie?
To było trudniejsze, niż Anna przypuszczała, ale nie zamierzała się wycofać. Lepiej mieć to już za
sobą.
– Garret mi powiedział, co o mnie myślisz. Nie tylko to, że jestem wyrachowaną łowczynią
bogatych mężów, ale także nieodpowiedzialną, niedojrzałą… Dlaczego się śmiejesz?!
– Bo to głupie.
– Aha, dziękuję serdecznie.
– Nie powiedziałem, że ty jesteś głupia. Nieodpowiedzialna i niedojrzała? Owszem, myślę tak, ale
nie o tobie, a o swoim bracie. Garret zachowuje się tak, jakby nie zamierzał dorosnąć, i naprawdę
nie wiem, czy to kiedykolwiek nastąpi.
– Ale uważałeś, że spotykam się z nim dla twoich pieniędzy.
Nie zaprzeczył. To nie miałoby sensu, bo oboje znali prawdę. Po sekundzie, czy dwóch odparł
z wahaniem:
– No, tak. Z początku tak myślałem. Bo niby dlaczego taka kobieta jak ty mogłaby się spotykać
z tym moim niepoprawnym bratem?
– Naprawdę wierzysz, że byłabym zdolna do czegoś takiego? Że mogłabym tak perfidnie
wykorzystać drugiego człowieka?
– Chyba nie muszę ci przypominać, że twój ojciec ma problemy finansowe, a ja mam
wystarczająco dużo pieniędzy, by ocalić jego firmę. Co miałem myśleć?
– Czyli wierzysz w to! To wstrętne.
– Już nie udawaj takiej obrażonej. Nie byłabyś pierwszą kobietą, która poprzez seks próbuje ugrać
coś dla siebie.
Tego było już za wiele. Jeszcze nigdy nie była tak wściekła i jednocześnie bezradna.
– Sądzisz, że dlatego poszłam z tobą do łóżka? Żeby coś ugrać?
– A skąd mam wiedzieć, do diabła? Ty mi powiedz!
Palące łzy wstydu napłynęły jej do oczu. W pośpiechu zakładała sukienkę, ani razu nie odwracając
się w stronę Sama.
– Nigdy więcej nie chcę cię widzieć, nie zbliżaj się do mnie – syknęła. – Przyślij mi pocztą czek za
moją pracę.
– Świetnie.
Zanim wyszła, rzuciła jeszcze zjadliwie:
– Mam nadzieję, że będziesz często patrzył na węża i nie zapomnisz, dlaczego ma twoją twarz.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Boże Narodzenie było po prostu okropne. Świąteczne śniadanie Cameronów pozornie przebiegało
jak zawsze, pośród dowcipnych uwag i serdecznych uśmiechów, ale wyraźnie czuło się napiętą
atmosferę. Anna z niepokojem obserwowała ojca, dostrzegając pogłębione linie w kącikach oczu
i ust. Clarissa zaś udawała, że podpuchnięte powieki i zatkany nos to efekt zwykłego „przeziębienia”.
Poza tym Anna rozpaczliwie tęskniła za Samem. Nie rozmawiała z nim od tamtego feralnego dnia.
Zdawała sobie sprawę, że to musiało się tak skończyć, ale ta wiedza jakoś nie przynosiła ukojenia.
I jeszcze teraz, gdy patrzyła na ojca, gdy widziała jego przygnębienie, tym bardziej nie umiała
poradzić sobie z tą sytuacją.
Po rozdaniu prezentów udała się wraz z ojcem do gabinetu na filiżankę kawy. To był ich stary
świąteczny zwyczaj, jak gdyby kropka nad i po uroczystym śniadaniu. Clarissa zazwyczaj im
towarzyszyła, ale tym razem wróciła do swojej sypialni, tłumacząc, że musi wziąć lekarstwa.
– Tato – podjęła Anna, siadając obok niego na brązowej skórzanej kanapie. – Czy jest aż tak źle?
Dave Cameron potrząsnął nerwowo głową i Anna zrozumiała, że wtargnęła na zakazany teren.
Ojciec wolał, by zarówno ona, jak i Clarissa żyły szczęśliwie, beztrosko i w błogiej niewiedzy. Po
chwili jednak spuścił głowę, jakby już nie miał sił sam dźwigać kłopotów, które na niego spadły.
– Na razie nie wygląda to dobrze, kochanie.
– Czy mogłabym ci jakoś pomóc?
– Nie chcę, żebyś się tym przejmowała, rozumiesz? – Zmusił się do krzepiącego uśmiechu. –
Sytuacja na pewno się poprawi. Jestem przekonany, że Nowy Rok przyniesie jakieś rozwiązanie.
Anna wystarczająco była rozbita po rozstaniu z Samem, a teraz jeszcze i to. Czuła się okropnie
bezradna, że w żaden sposób nie może ulżyć ojcu, który poświęcił całe życie, by stworzyć wzorcowo
działającą firmę, z której był tak dumny. I teraz miałby to wszystko stracić?
– Nie smuć się. Poradzę sobie, obiecuję. Nie chcę oglądać twojej smutnej buzi – zażartował,
całując ją w czoło. – Mamy do zjedzenia pyszne świąteczne ciasto, pamiętasz?
Kolejna rodzinna tradycja. Lukrowane czekoladowe ciasto, przystrojone płatkami migdałów było
nieodzownym elementem świąt Bożego Narodzenia w domu Cameronów.
– Pamiętam, tato. Chcesz, żebym przyniosła je z kuchni?
– Tak, proszę. Może zanieś do salonu, zjemy przy choince – odparł, podnosząc się z miejsca. –
Zajrzę do Clarissy, sprawdzę, czy wszystko w porządku i dołączę do ciebie.
– Dobrze, tato. – Miała gulę w gardle i ostatnie, o czym marzyła, to słodkie, lukrowane ciasto, ale
nie chciała martwić ojca. – Kocham cię.
Jego uśmiech był ciepły i szczery, gdy odpowiedział:
– Ja też cię kocham, córeczko. Nie martw się, dobrze?
Kiwnęła głową i wyszła z gabinetu.
– Miałaś od niego jakieś wiadomości? – spytała Tula, gdy późnym wieczorem spotkały się na
zwyczajowej kolacji. Ponieważ Tula nie miała rodziny, stało się tradycją, że świąteczną kolację
celebrowały razem, przestrzegając jednej ważnej zasady: żadna z nich nie gotowała, więc każdego
roku zamawiały jedzenie na wynos z jakiejś restauracji. Tym razem padło na włoską, przynajmniej
z nazwy, knajpę Garcia. Jedzenie było okropne, ale Anna i tak nie miała apetytu.
– Od Sama? – Pokręciła głową i upiła łyk wina. – Nie. I tak jest lepiej. Naprawdę.
– Akurat. Właśnie widzę. Promieniejesz szczęściem.
Anna nie próbowała nawet bronić swego stanowiska. Po co? Mogła próbować oszukać Tulę, ale
siebie? Zastanawiała się, co teraz robi Sam i czy o niej myśli, czy tęskni. Jak mogła pozwolić tak
bardzo zawrócić sobie w głowie?
– Anno, nie gniewaj się, ale to bez sensu. Dlaczego do niego nie zadzwonisz?
– Po co? Co by to dało? Przecież nic się nie zmieniło. Uważa, że byłam z nim dla pieniędzy.
– To czyste szaleństwo – zawyrokowała Tula, sięgając po kieliszek. – Na pewno tak nie myślał.
Kłóciliście się, a wtedy ludzie mówią rzeczy, których potem żałują.
– Albo właśnie wtedy mówią to, co myślą naprawdę – dodała Anna. – Tak czy inaczej, to koniec.
Nie mówmy już o tym.
Usłyszała dzwonek telefonu, ale nie zamierzała odebrać. Nie czuła się na siłach rozmawiać
z kimkolwiek. Przeżywała nie tylko rozstanie z Samem, ale także kłopoty ojca, któremu w żaden
sposób nie mogła pomóc.
– Nie chcesz, wiedzieć, kto dzwoni? – spytała Tula.
– Nagra się na automatyczną sekretarkę.
Po chwili mało serce nie wyskoczyło jej z piersi. Dzwonił Sam!
– Anno? Jeśli jesteś tam, odbierz!
Tula popatrzyła na nią ponaglająco, ale ona tylko pokręciła przecząco głową. Splotła mocno palce,
jakby dyscyplinowała swoje ciało, które wręcz wyrywało się, by odebrać telefon. Nie mogła z nim
rozmawiać. Nie teraz. Było jej ciężko, ale miała świadomość, że będzie jeszcze gorzej, jeśli ulegnie.
– Posłuchaj, chciałem, hm… – Głos Sama wibrował w powietrzu. – Chciałem ci po prostu życzyć
wesołych świąt.
Serce Anny ścisnęło się z bólu. Przymknęła oczy, udręczona i pokonana. Gdyby między nimi
ułożyło się inaczej, siedzieliby tu razem z Tulą, w trójkę, żartując i utyskując na okropny obiad
z restauracji. Niestety, rzeczywistość była daleka od marzeń.
– Anno, odezwij się. – Sam wciąż się nie poddawał. – Nie pozwól, by to się tak zakończyło.
– O, Boże – szepnęła.
Kiedy nadal nie podnosiła słuchawki, odczekał jeszcze kilka sekund i rozłączył się.
– Świetnie. – Głos Tuli przepełniał sarkazm. – Siedzisz tu zasępiona, stęskniona i cała we łzach,
a kiedy dzwoni, nie odbierasz. Świetnie, gratuluję.
– Nie pomagasz mi.
– Tym razem tylko ty możesz sobie pomóc, uparta przyjaciółko.
Sam schował telefon do kieszeni, mrucząc pod nosem przekleństwo.
– Idiota – rzucił wściekle. Przez ostatnie dni myślał tylko o Annie, o tym, jak podle się zachował
i co powiedział. Oddałby wszystko, by cofnąć czas, cofnąć słowa, które ją zraniły. Jak, do diabła,
mógł powiedzieć coś tak głupiego? Przecież doskonale wiedział, że nie była z nim dla pieniędzy.
Utwierdził się w tym, gdy zobaczył, ile wysiłku i serca włożyła w swoją pracę. Za każdym razem,
gdy ją całował, czuł wzajemność, głębokie zaangażowanie i ekscytację. A teraz wszystko przepadło.
Anna nie chciała mieć z nim do czynienia, skoro nie odebrała telefonu. Zresztą wcale się temu nie
dziwił. Była dumna, uparta i miała swoją godność. Niech to szlag!
Nalał sobie szkockiej do pełna i usiadł na sofie, opierając łokcie na kolanach. Choinka
prezentowała się pięknie, ozdobiona dużymi bombkami i światłami, a z głośników sączyły się
nastrojowe dźwięki muzyki jazzowej. Byłoby idealnie, pomyślał, gdyby tylko Anna tu była. Boże,
jeśli tak ma wyglądać jego życie, że będzie popijał szkocką w samotności, to…
– Siedzisz w ciemności? – usłyszał wesoły głos młodszego brata. – To zły znak.
– Nie siedzę w ciemności – zaprotestował, mało przekonująco. – Choinka się świeci.
– Jasne – mruknął Garret, sięgnął po butelkę piwa z salonowego barku i zajął miejsce obok brata. –
To co? Powiesz mi, co cię gryzie?
– Nic mnie nie gryzie.
– Przecież nie jestem ślepy. Jesteś jakiś inny. Oczywiście, jak zawsze podły – próbował żartować.
– Ale coś się zmieniło.
To rzadkie zjawisko, pomyślał Sam. Jego młodszy braciszek zauważył, że coś się dzieje. Potrafił
dostrzec to, co Sam chciał ukryć. Może to znak, że Garret dorośleje? Zrozumiał, że przyszedł czas, by
wyznać bratu prawdę. Zakochał się w Annie i nie potrafił już bez niej żyć. Długo nie dopuszczał do
siebie tej myśli, ale teraz, gdy sam przed sobą się przyznał, poczuł się lepiej. Popatrzył na brata
z rzadką w takich momentach tkliwością i uznał, że musi zaryzykować i powiedzieć mu o wszystkim.
– Właściwie – zaczął powoli, odstawiając szklaneczkę szkockiej na stolik. Wstał z miejsca,
odwrócił się w stronę Garetta i patrząc mu prosto w oczy, powiedział: – Jest coś, o czym powinieneś
wiedzieć. Mam nadzieję, że przyjmiesz to spokojnie.
Garret momentalnie zbladł, słysząc powagę w głosie brata.
– Chyba nie jesteś chory, prawda? Wszystko w porządku?
– No jasne – roześmiał się i uświadomił sobie, że śmiał się po raz pierwszy od rozstania z Anną. –
Nic z tych rzeczy, nie martw się. Chodzi o coś innego. Pamiętasz, jak powiedziałem ci, żebyś zerwał
z Anną Cameron?
– Chciałeś powiedzieć, kiedy zmusiłeś mnie, bym rzucił „łowczynię fortun”? Tak, pamiętam
doskonale.
– Widzisz, ona wcale nie jest „łowczynią fortun”, jak początkowo myślałem.
Garret zmarszczył brwi.
– Interesujące. Z tego, co pamiętam, mówiłem ci to wielokrotnie.
– Wiem, wiem. Sprawy trochę się zmieniły. Zamierzałem ją dla ciebie odzyskać.
– Co takiego? – Garret aż podskoczył na sofie. – Zaraz, zaraz…
– Zamierzałem – powtórzył wyraźnie. – Posłuchaj, nie planowałem tego i nie wiem, jak to się
stało, ale zakochałem się w niej.
Zamilkł, patrząc wyczekująco na brata.
– Dzięki Bogu – zawołał Garret.
– Słucham?
– Wcale nie chciałem jej odzyskiwać.
Sam poczuł się zdezorientowany. Był pewien, że brat żywi do Anny szczere uczucia.
– A ja myślałem…
– Zatem to cię gryzło przez cały czas? – zapytał, podnosząc się z miejsca. Był równie wysoki jak
Sam, choć nie tak dobrze zbudowany.
– Tak, właściwie tak.
– Wyluzuj, braciszku – oświadczył i klepnął brata po ramieniu. – Skończyłem z Anną. To znaczy,
od samego początku wiedziałem, że jest uczciwa i nie leci na pieniądze, ale zrozumiałem, że to nie
jest dziewczyna dla mnie. Wkurzało mnie to, że mówiłeś mi, co mam robić, a czego nie, zupełnie
jakbym miał dwanaście lat – uśmiechnął się tajemniczo, puszczając oko. – Cieszę się ze względu na
ciebie, Sam. Pasujesz do niej lepiej niż ja kiedykolwiek. To miła i fajna dziewczyna, ale jak dla mnie
zbyt staroświecka.
– Staroświecka? – żachnął się. – Powinienem cię sprać za to, że naopowiadałeś jej jakichś głupot.
Czy ja ci mówiłem, że jest niedojrzała?
Garret z niewinną miną rozłożył szeroko ręce.
– No co? Przecież nie mogłem jej powiedzieć, że to mnie tak ładnie określiłeś.
Sam pokręcił głową z dezaprobatą, ale nagle zalała go fala miłości do młodszego brata. Miał
nadzieję, że kiedyś odnajdzie swoją drogę w życiu. A czy on odnajdzie drogę do serca Anny?
– No dobra, stary, wyjaśniłeś mi wszystko, ale nadal nie wyglądasz na szczególnie ucieszonego. Co
jest?
– Powiedzmy, że sprawy między mną a Anną nie układają się najlepiej.
– Rozumiem. To dlatego siedzisz tu sam i słuchasz jakichś smętnych piosenek. Nic się nie martw,
masz teraz mnie. Napijmy się jeszcze, najpierw ty mi się wyżalisz, a potem ja opowiem ci o boskiej
snowbordzistce, którą poznałem w Aspen.
– O, a jak jej na imię?
– Shania. Jest naprawdę cudowna, niezwykła, utalentowana. Ma w sobie to coś. Za dwa dni lecimy
do Genewy.
Sam przyciągnął do siebie brata szorstkim gestem i uścisnął serdecznie.
– Nie jestem już o ciebie niespokojny. Myślę, że w taki czy inny sposób odnajdziesz swoje miejsce
w życiu.
– Dzięki, Sam. Zobaczysz, poradzę sobie. A teraz opowiedz mi o Annie i wspólnie zastanowimy
się, co zrobić, żebyś ją odzyskał.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Święta się skończyły, a do sylwestra został zaledwie jeden dzień. Anna w skupieniu pracowała nad
kolejnym zleceniem. Mateo Corzino, właściciel najlepszej włoskiej restauracji na północnym
wybrzeżu Kalifornii, poprosił, by ozdobiła ściany w lokalu. Zażyczył sobie widok sycylijskiej zatoki
z łodziami rybackimi, kolorowym piaskiem i regionalnymi domami o rdzawych dachach. Pomysł
bardzo jej się spodobał. Ponieważ zlecenie było duże, wszystko wskazywało na to, że będzie zajęta
przez kilka tygodni. Cieszyła się, bo lubiła, jak pod jej dłońmi powstawało coś pięknego
i unikalnego. Gdyby tylko potrafiła skupić się na pracy i posklejać jakoś złamane serce. Nad Crystal
Bay zbierały się ciężkie, sztormowe chmury, idealnie wpisujące się w nastrój, jaki towarzyszył jej
od tygodnia.
Może jej ojciec miał rację? Może nowy rok przyniesie rozwiązanie problemów? W każdym razie
z każdym dniem, powinno być jej łatwiej pogodzić się ze stratą Sama, a przynajmniej taką miała
nadzieję.
– Od teraz koniec – powiedziała na głos, stanowczo. – Skoncentruję się wyłącznie na pracy i nie
będę dłużej o nim rozmyślała.
Brzmiało wspaniale. Przynajmniej w teorii, bo obraz Sama nie opuszczał jej myśli ani na chwilę.
Był z nią, kiedy zasypiała i kiedy się budziła. Nie chciała martwić ojca, więc dużo energii zużywała
na odgrywanie roli zadowolonej z życia dziewczyny.
– Hej, Anno, jak leci?
Podskoczyła jak oparzona, mało nie wypuszczając z ręki pędzla.
– Przepraszam, nie chciałem cię przestraszyć.
– To ja przepraszam. Zamyśliłam się tak mocno, że nawet nie usłyszałam, kiedy wszedłeś.
Mateo popatrzył na ścianę, którą zdobił zarys sycylijskiego krajobrazu.
– To wygląda jak żywe – stwierdził z podziwem. – Nie mam pojęcia, jak to robisz.
Anna uśmiechnęła się, przyjemnie połechtana komplementem.
– A ja nie wiem, jak robisz ten niewiarygodnie pyszny sos, więc jesteśmy kwita.
– Skoro o tym mowa, chyba lepiej będzie, jak wrócę do kuchni, zanim coś przypalę. Jeśli będziesz
czegokolwiek potrzebowała, wystarczy, że zawołasz. Restauracja będzie zamknięta do obiadu, więc
nikt ci nie będzie przeszkadzał.
– Dzięki, Mateo – odparła, odprowadzając go wzrokiem. Zza drzwi kuchni dobiegało gaworzenie
jego dziecka i radosny śmiech żony.
Nagle poczuła się bardzo samotna i jeszcze bardziej nieszczęśliwa. Z ciężkim westchnieniem
wróciła do mieszania farb. Pracowała przez kolejne dwie godziny bez wytchnienia jak w transie.
W pewnym momencie usłyszała energiczne pukanie. Na początku nie zareagowała, przekonana, że
dobija się jakiś klient, ale kiedy pukanie przybrało na sile, zniecierpliwiona odłożyła pędzel do
puszki i podeszła do przeszklonych, wejściowych drzwi, otwierając je na oścież.
– Clarissa? O co chodzi? Coś się stało? – Anna wciągnęła macochę do środka, zauważając, że jej
oczy były czerwone, a po policzkach płynęły łzy. – Coś z tatą?
– Nie – wydukała Clarissa, pociągając nosem.
Westchnienie ulgi wyrwało się z piersi Anny. Była przekonana, że ojciec miał co najmniej zawał.
– To co się stało, dlaczego płaczesz? – dopytywała się, choć domyślała się, że chodzi
o przedsiębiorstwo. A więc koniec. Dzieło życia jej ojca jest stracone.
Poprowadziła macochę do stolika i zmusiła, by usiadła na krześle. Cierpliwie czekała, aż Clarissa,
się uspokoi.
– Płaczę ze szczęścia – wyrzuciła z siebie. – To takie wspaniałe… Niezwykłe… Nie
spodziewałam się…
Anna nic nie rozumiała z tego bełkotu. Czyżby Clarissa straciła rozum z rozpaczy?
– Przyjechałam tu, by ci przekazać dobre wieści. Wiem, jak martwiłaś się o ojca, więc powinnaś
wiedzieć… Dziękuję ci, kochanie. Nie wiem, jak tego dokonałaś, ale dziękuję.
– O czym ty mówisz? – Anna powoli traciła cierpliwość. – Za co mi dziękujesz? Uspokój się
wreszcie i mów!
Clarissa otarła chusteczką oczy i roześmiała się promiennie.
– Nie wiesz? Ty nie wiesz? Byłam pewna, że za tym stoisz, z drugiej jednak strony…
– Clarisso, wiesz, że cię kocham, ale jeśli zaraz mi nie powiesz, o co chodzi, to…
– Oczywiście, oczywiście, już mówię. – Złapała pasierbicę za rękę w uroczystym geście. – Sam
Hale skontaktował się wczoraj z twoim ojcem i… jego firma podpisała ekskluzywny kontrakt
z naszą!
Znów zalała się łzami, jednocześnie śmiejąc się doniośle.
– Rozumiesz, co to znaczy? Firma twojego ojca jest uratowana. Co za ulga! Co za szczęście!
Musiałam tu przyjść i podziękować ci za to, co zrobiłaś.
– Sam zadzwonił do ojca?
Anna wciąż nie mogła do siebie dojść. Ta wiadomość była niewiarygodna, zaskakująca, cudowna!
Sam pomógł jej ojcu. Miała wrażenie, jakby wstępowały w nią nowe siły.
– Tak, zadzwonił. Mieli spotkanie dziś rano i w obecności prawnika spisali umowę. Nawet nie
wiesz, jaka to radość patrzeć na szczęście twojego ojca.
– Dlaczego Sam to zrobił?
– Nie wiem, kochanie. Myślałam, że ty za tym stoisz – odparła, ocierając z policzka łzę.
Anna sięgnęła po torebkę wiszącą na oparciu krzesła.
– Muszę lecieć. Powiedz Mateo, że niedługo wrócę, dobrze? – zawołała do Clarissy.
– Jedziesz do Sama?
– Tak. – Musiała się dowiedzieć, dlaczego jej pomógł.
– To świetnie. Nie spiesz się, wyjaśnię wszystko Mateo. Tylko wróć do domu na kolację. Twój
ojciec będzie chciał wypić toast za ten wspaniały kontrakt.
– Na pewno przyjadę – odparła i spontanicznie ucałowała Clarissę w policzek.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Sam stał w swoim domowym biurze, zapatrzony w pierzaste fale oceanu, stworzone z pasją
i niewątpliwym talentem przez Annę. Tak bardzo za nią tęsknił, a tylko to mu pozostało. Malowidło
na ścianie imitujące widok z okna. Powinien się czymś zająć, odwrócić uwagę od niechcianych
myśli, zapomnieć…
– Wiedziałam, że cię tu znajdę.
Zza pleców dobiegł go ciepły, aksamitny głos. Należał do niej. Do kobiety, za którą tęsknił, której
rozpaczliwie potrzebował.
Odwrócił się i spojrzał jej w oczy. Ubrana była w ciemne spodnie i luźną, białą koszulę. Jeszcze
nigdy nie wydawała mu się tak piękna i pociągająca. Pragnął jej każdym nerwem swego ciała.
– Masz farbę na policzku – powiedział z czułością, pieszcząc wzrokiem jej twarz.
– Pracowałam – wyjaśniła szybko. – Wiem, co zrobiłeś.
– I co w związku z tym?
– I chciałabym wiedzieć dlaczego?
– Wiesz dlaczego – odparł krótko. Po spotkaniu z Dave’em Cameronem wiedział, że prędzej czy
później zobaczy Annę, ale nie był pewien, jak zareaguje. Była dumną kobietą, między innymi dlatego
się w niej zakochał.
– Nie wiem. Nie rozumiem twojego zachowania. Powiedz mi, dlaczego pomogłeś mojemu ojcu.
– Bo cię kocham! Nie odbierałaś ode mnie telefonu, wiedziałem, że nie chcesz mnie widzieć, więc
to był jedyny sposób, by ci to udowodnić.
– Sam…
– To nie wszystko – przerwał jej, podchodząc bliżej. – Twój ojciec jest dobrym człowiekiem
i kontrakt z nim przysłuży się nam obydwu, ale głównym motorem moich działań byłaś ty. Zrobiłem to
z twojego powodu. Zrobiłem to dla ciebie.
Ponieważ milczała, dodał szybko:
– Niczego od ciebie nie oczekuję. Nie jesteś mi nic winna. Do diaska, nie oczekuję nawet, że
uwierzysz, że cię kocham, ale to prawda.
Gdy w dalszym ciągu nie odpowiadała, nie wytrzymał i chwycił ją za ręce.
– Zrobię dla ciebie wszystko, Anno. Wybacz mi.
Wtedy przywarła do niego całym ciałem, oplatając ramionami szyję.
– Sam, kocham cię. Tak bardzo cię kocham.
– Boże – wyszeptał i przywarł wargami do jej warg. Całował ją długo, zachłannie, namiętnie,
jakby nie mógł się nią nacieszyć.
– To, co zrobiłeś dla mojego ojca – zaczęła, próbując zaczerpnąć tchu. – Nie musiałeś. Nie
oczekiwałam tego.
– Wiem – odparł i pocałował ją drugi raz. Potem trzeci. – Zrobiłem to, żeby cię uszczęśliwić.
– Ty mnie uszczęśliwiasz, Sam. Tylko ty.
– Cieszę się, bo musisz wiedzieć, że nie pozwolę ci odejść. Już nigdy nie chcę być sam, bez ciebie.
– Nigdy – powtórzyła, całując go w usta.
– Czy wiesz, że dziś przyszedłem tu po raz pierwszy, odkąd się rozstaliśmy? Nie mogłem patrzeć
na to malowidło, nie myśląc o tobie. Nie mogłem patrzeć na węża, bo przypominał mi, że byłem tak
głupi i pozwoliłem ci odejść.
– Zamaluję tego węża – zaproponowała, głaszcząc ciepły policzek Sama.
– Nie, powinien zostać, żebym nie zapomniał.
– O czym?
– Jak byłem bliski utraty ciebie. Już nigdy do tego nie dopuszczę.
Uśmiechnęła się przez łzy, wzruszona i uszczęśliwiona.
– Wyjdziesz za mnie?
– Tak. – Nie musiała się nawet zastanowić nad odpowiedzią. Pytać siebie samej, czy jest pewna.
Sam był jej mężczyzną. Należał do niej od pierwszej chwili. – Tak, wyjdę za ciebie.
Uniósł jeden kącik ust w uśmiechu, który tak bardzo kochała.
– Właśnie taką odpowiedź chciałem usłyszeć.
Jego ręce wtargnęły pod bluzkę w poszukiwaniu piersi. Anna poczuła przyjemne łaskotanie w dole
brzucha i już miała poddać się pieszczotom, gdy nagle przypomniała sobie o niedokończonej pracy
u Mateo.
– Och, nie mogę teraz. Muszę wracać, wyszłam tylko na chwilę.
Sam pocałował ją, ale po chwili cofnął się.
– W porządku. Mamy całą noc, by świętować.
Wtedy przypomniała sobie także o obietnicy złożonej Clarissie.
– Och, nie gniewaj się, ale dziś powinnam być w domu. Tata koniecznie chciał świętować ocalenie
firmy. Przyjdziesz, dobrze? Będziemy mogli ogłosić radosną nowinę.
– Kolacja z twoją rodziną? Niech tak będzie. I tak miałem porozmawiać z twoim ojcem, ale potem
jesteś moja.
– Oczywiście. – Nie mogła się już doczekać. Pragnęła tylko znów zatonąć w jego ramionach,
słuchać, jak mówi, że ją kocha.
– Po kolacji wrócimy do mnie, usiądziemy pod choinką z butelką wina i rozpakujemy prezenty.
– Rozpakujemy prezenty?
Przyciągnął ją do siebie i patrząc w oczy, zaczął powoli, na próbę odpinać guziki koszuli.
– Ach, to masz na myśli – zaśmiała się, podekscytowana. – Świetny pomysł. To będzie nasza
tradycja.
– Widzę, że się rozumiemy. – Mrugnął do niej łobuzersko. – Chodź, odwiozę cię do Mateo. Nie
chcę, żebyś zmokła.
Anna wspięła się na palce i uścisnęła go mocno.
– Deszcz? Jaki deszcz? Ja widzę jedynie błękitne niebo i tęczę.
Sam oplótł ją ramionami, delektując się szczęściem, które wypełniło ich oboje.
– Szczęśliwego Nowego Roku, Anno.
– Szczęśliwego Nowego Roku, Sam.
Sandra Hyatt
Powrót do rezydencji
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Gwar radosnej paplaniny i beztroskich chichotów niespodziewanie ustał. W salonie słychać było
jedynie dźwięczny baryton Binga Crosby’ego, który rzewnie wyśpiewywał stary szlagier Będę
w domu na święta, oraz trzask drew w kominku.
Meg Elliot, skonsternowana nagłą ciszą, odwróciła się powoli, uważając, by nie zniszczyć
piramidy tarteletek ułożonych misternie na srebrnej tacy, którą trzymała w dłoniach, i stanęła twarzą
w twarz z obcym mężczyzną. Gwoli ścisłości: twarzą w klatkę piersiową. Musiała wysoko zadrzeć
głowę, by zobaczyć, kim jest nieznajomy. Miał ciemne faliste włosy, gładkie ogolone policzki
i opaloną skórę. Zbyt opaloną, jak na tę porę roku, w zaśnieżonym Lake Tahoe. Z całą pewnością nie
była to typowa opalenizna narciarza. Największy niepokój wzbudzały zaś jego oczy. Wyjątkowo
jasne, przeszywające, zimne. Znała te oczy, ale nie znała mężczyzny. W przeciągu ostatnich kilku
miesięcy spotykała wielu ludzi, więc miała prawo nie pamiętać tej twarzy. Problem polegał na tym,
że takiego mężczyzny, wyjątkowo przystojnego, nietuzinkowego, imponującego, na pewno by nie
zapomniała.
Jak się tu dostał? Przecież Cezar, stróżujący pies, alarmował głośnym szczekaniem, gdy
ktokolwiek, nawet ktoś z przyjaciół, wchodził do domu. Zdała sobie sprawę, że jej goście obserwują
ją w napięciu i czekają. Na co, u licha? Kim jest ten człowiek? Patrzył na nią bez słowa, a po chwili
uniósł głowę i skupił wzrok na okazałym, kryształowym żyrandolu przyozdobionym jemiołą. Meg
bezskutecznie przeszukiwała archiwa pamięci, by zidentyfikować nieznajomego. Mężczyzna
ponownie zwrócił się do niej, wziął tacę z jej rąk i odstawił na przyozdobiony świątecznie stół za jej
plecami. Uśmiechnął się lekko, jakby znajomo. Wtedy pojawił się jakiś przebłysk wspomnienia.
– Luke? – wyszeptała.
Z uśmiechem i spokojem obserwował jej zaskoczoną minę. Obiema dłońmi ujął jej twarz.
– Cześć, kochanie. Wróciłem – powiedział miękko i pochylił nisko głowę. Meg, zbyt zaskoczona,
by zareagować, poczuła na swoich ustach ciepłe wargi. W jego pocałunku był głód i chęć dominacji.
Nie potrafiła zareagować. Nie mogła pozwolić sobie na to, by zareagować.
Mężczyzna wsunął palce w jej włosy, we władczym geście, ale po chwili gwałtowny pocałunek
złagodniał, stał się czuły i delikatny. Z zakamarków pamięci wyłowiła niejasne wspomnienie. Tylko
raz ją całował. Pamiętała smak oszołomienia i cudownej obietnicy. Tak, obietnicy, którą potem
złożył. Kiedy zaczęła odwzajemniać pocałunek, on nagle oderwał od niej usta i cofnął się, jak gdyby
to ona była inicjatorką, a on musiał zachować dystans, by nie doszło do tego ponownie.
Jak przez mgłę usłyszała radosny aplauz za plecami. W sekundę wróciła do rzeczywistości, do
stanu tu i teraz. Jej goście, głównie członkowie komitetów charytatywnych, byli świadkami
interesującego przedstawienia. Miała ochotę zapaść się pod ziemię.
– Nie przedstawisz mnie, kochanie? Rozpoznaję tylko kilka znajomych twarzy.
– Proszę o uwagę. – Z jej gardła wydobył się zachrypnięty głos, który sprawił, że mężczyzna
uśmiechnął się drapieżnie. – To Luke Maitland. Mój mąż.
To, co działo się później, rozpłynęło się niczym niewyraźna plama: uściski, gratulacje,
wypowiadane półgłosem uwagi, aż wreszcie stwierdzenia, że Meg z pewnością będzie chciała teraz
zostać sama ze swoim mężem, po jego niespodziewanym powrocie. Nie minęło kilka minut, jak stali
w pustym salonie. Jego salonie. Taca ze smakołykami w dalszym ciągu prezentowała się jak
efektowna królowa na okrągłym stoliczku, Bing Crosby wciąż wyśpiewywał zalety świąt Bożego
Narodzenia, ale nic już nie było takie samo. Te oczy… Jak to się stało, że nie rozpoznała go od razu?
Przestępując z nogi nad nogę, postanowiła przełamać krępujące milczenie.
– Wyglądasz… lepiej.
Kiedy widziała go ostatnim razem, leżał, blady i nieogolony, na prowizorycznym łóżku, na
indonezyjskiej wyspie. Teraz ani trochę nie przypominał tamtego wymizerowanego pacjenta, który
syczał z bólu, ilekroć próbował podnieść głowę. To dlatego ten pełen wigoru, przystojny, umięśniony
mężczyzna wydał jej się zupełnie obcy. To dlatego Cezar nie zaalarmował jej szczekaniem. Pan
wrócił do domu.
– Rozczarowana? – spytał cicho.
– Nie! Jak możesz w ogóle coś takiego sugerować? To dobrze, że masz się lepiej. Nie wiedziałam,
gdzie jesteś. Nie mogłam cię znaleźć. Już myślałam, że nie żyjesz.
– No właśnie. Może wcale nie wyszłabyś na tym źle – stwierdził, rozglądając się znacząco po
salonie.
Meg nie była pewna, czy mówi to, by jej dokuczyć, czy też stwierdza niezaprzeczalny fakt. Kiedyś
spędzili ze sobą tylko kilka dni, ale miała wrażenie, że między nią a jej cierpiącym i chorym
pacjentem wytworzyła się więź. Pomimo bólu potrafił sprawić, że się śmiała i zawsze patrzył na nią
ciepło i serdecznie. Mężczyzna, którego pamiętała, nie miał nic wspólnego z tym, który pojawił się
na przyjęciu – zimnym, podejrzliwym i pełnym rezerwy.
– To nieprawda – powiedziała spokojnie. – Nigdy nie życzyłam ci źle i twoja śmierć wcale by
mnie nie ucieszyła.
– Nie wyglądało na to, byś jakoś szczególnie cierpiała z powodu mojej nieobecności. Przyjęcie,
goście, świąteczne ozdoby. Masz mój dom. Niedługo przekonasz się, że jest jeszcze dużo więcej do
otrzymania.
Wtedy, gdy leżał, wyczerpany gorączką na łóżku, opowiadał jej, jak bardzo chce przekazać swój
rodzinny dom komuś, kto doceni jego piękno. Kiedy za niego wychodziła za mąż, nie miała pojęcia,
że „rodzinny dom” jest w rzeczywistości luksusową posiadłością, położoną na obrzeżach Lake
Tahoe, z basenem, siłownią, salą posiedzeń i biblioteką pełną cennych woluminów. Nie zdawała
sobie sprawy, jak bardzo zamożny jest jej poślubiony w nietypowych okolicznościach mąż.
Podeszła do kominka, patrząc przez chwilę w płomienie pożerające drewno.
– Nie masz prawa tak tu po prostu przychodzić…
– Nie miałem prawa przyjść do własnego domu?
Odwróciła się gwałtownie w jego stronę.
– Przychodzić tu – kontynuowała – i oskarżać mnie o… O co właściwie mnie oskarżasz?
– O nic – odparł pozbawionym emocji głosem, tym samym potwierdzając zgłaszane pod jej
adresem, niesprecyzowane pretensje.
– Luke, to był twój pomysł. Praktycznie zażądałeś, żebym za ciebie wyszła. Byłeś zdesperowany,
pamiętasz?
– Pamiętam doskonale.
– Groziłeś, że jeśli ja za ciebie nie wyjdę, oświadczysz się pierwszej lepszej kobiecie, która
wejdzie do sali. Mówiłeś, że wyświadczę ci w ten sposób przysługę.
Teraz wydawało jej się to czystym absurdem. Jaką korzyść mógłby mieć przystojny milioner
stojący na czele jednej z największych instytucji charytatywnych na świece z poślubienia jej,
zwykłej, przeciętnej dziewczyny, prostej pielęgniarki.
Luke podszedł do kominka, oparł dłoń na wystającym gzymsie i zapatrzył się w płomienie.
Uśmiech pojawił się na jego wargach i natychmiast zgasł, jakby go cieszył i jednocześnie martwił
powrót do domu. Meg sama nie wiedząc, co z sobą począć, odeszła na bok, w stronę drzwi.
Potrzebowała przestrzeni, powietrza, oddechu. Pragnęła pójść do swojej sypialni i spokojnie
przemyśleć wydarzenia z dzisiejszego wieczoru. Powrót Luke’a wszystko zmieniał.
– Pewnie jesteś zmęczony. – Nie miała pojęcia, skąd przyjechał ani jak długo trwała podróż, ale
było już późno, a jego oczy zdradzały chęć odpoczynku, więc zaryzykowała. – Możemy porozmawiać
jutro. Teraz nie jest najlepszy czas na poważne dyskusje.
Luke natychmiast podszedł do niej, zastawiając wyjście.
– Masz rację, jestem zmęczony. – Popatrzył na nią, okręcając sobie wokół palca jeden z kosmyków
włosów wijących się wokół jej twarzy. – Nasze łóżko jest pościelone?
Meg oniemiała.
– Jak to „nasze”?
Na pewno żartował albo poddawał ją jakiejś próbie. Przecież ich ślub był jedynie umową, niczym
więcej. Umową, która miała wygasnąć z chwilą, gdy powróci do domu.
– Nie rób takiej miny, jakbym zamierzał cię zjeść. Czerpiesz duże korzyści z bycia moją żoną, więc
to chyba normalne, że ja również chcę mieć jakąś korzyść z bycia twoim mężem.
Odepchnęła jego rękę i cofnęła się przestraszona.
– Już skorzystałeś na tym małżeństwie – odparła, zadzierając dumnie głowę. – Dzięki mnie nie
wprowadził się do tego domu twój brat.
– Przyrodni brat – skorygował odruchowo. – Nie taką korzyść miałem na myśli.
– Owszem, miałeś, kiedy się ze mną żeniłeś. Zależało ci tylko na tym, by Jason nie przejął domu.
To dlatego oświadczyłeś się nieznajomej dziewczynie.
– Nieznajomej dziewczynie o najdelikatniejszych dłoniach. – Meg znieruchomiała. – To te dłonie
mnie pielęgnowały i sprawiły, że mniej bolało. Pamiętasz? Nie odstępowałaś mojego łóżka na krok.
Nagła zmiana w jego głosie, pewien rodzaj czułości, z jaką na nią patrzył, wprawił ją
w zakłopotanie i zachwyt jednocześnie. Poczuła się niepewnie. Nie wiedziała, czego może się
spodziewać po tym dominującym mężczyźnie.
– Masz mi wiele do wyjaśnienia. – Chrząknęła, próbując sprowadzić rozmowę na bezpieczne tory.
– Gdzie się podziewałeś? Dlaczego wcześniej nie dałeś znaku życia? Mogłeś zadzwonić! Nie
wiedziałam, co się dzieje, ludzie pytali, a ja…
– Już zaczynasz mnie dręczyć? – ziewnął, demonstrując zmęczenie.
– Chyba mam prawo zadawać pytania.
– Ja też mam kilka pytań do ciebie.
– To zrozumiałe. Proponuję, żebyśmy poszli spać, a rano spokojnie sobie porozmawiamy. Skrzydło
dla gości jest po tej stronie – dodała, wskazując prawy korytarz.
Roześmiał się głośno, jak gdyby usłyszał wyśmienity żart.
– Wiem, gdzie jest skrzydło dla gości. Nie rozumiem tylko, jak możesz proponować mi gościnny
pokój w moim własnym domu.
– Przepraszam, ale ja zajęłam twoją sypialnię. Wiem, nie powinnam była tego robić. Rano
pozbieram swoje rzeczy, a póki co proponuję ci gościnny pokój.
Przez te kilka samotnych miesięcy, jakie tu spędziła, często wyobrażała sobie, jak będzie wyglądał
powrót Luke’a do domu. Z całą pewnością nie spodziewała się, że jego pojawienie się już na zawsze
zburzy jej spokój.
Luke nie odrywał wzroku od błękitnych oczu żony. Dawniej nie musiał namawiać żadnej kobiety,
żeby zechciała pójść z nim do łóżka. Co prawda ostatnio wyszedł z wprawy, ale miał nadzieję, że
Meg przynajmniej rozważy jego propozycję, a tymczasem wydawała się wręcz przerażona. Już za
długo żył w celibacie.
Leżąc w szpitalu marzył o tej kobiecie. Wiele z tych marzeń było produktem delirium. Wiele, ale
nie wszystkie. Pozostałe wynikały ze starego jak świat pożądania. Wciąż jednak nie był pewien, czy
słabość do Meg jest czymś głębokim i trwałym, czy też efektem zbiegu okoliczności. Uczucie
pacjenta do pielęgniarki nie było niczym nowym. Był chory, słaby, samotny i w obcym kraju, a ona
taka śliczna i opiekuńcza dawała mu nadzieję, że wszystko dobrze się skończy.
Kim była kobieta, którą poślubił? Nie miał pojęcia. Co za ironia. Całe życie trzymał ludzi na
dystans, a teraz miał żonę, którą ledwie znał.
Wyciągnął dłoń, aby raz jeszcze dotknąć jej włosów, ale powstrzymała go, chwyciwszy za
nadgarstek.
– Boisz się mnie, Meg?
Czuł jej zapach. Delikatny, kwiatowy, rozpraszający.
– A powinnam? – Puściła jego rękę.
– A jak myślisz?
Sam nie wiedział, dlaczego ją prowokuje. W ciągu ostatnich dwudziestu czterech godzin przespał
może dwie czy trzy. Marzył, by się położyć, wszystko jedno gdzie, i zamknąć oczy. Wrócił do domu,
bez specjalnych oczekiwań, i wcale nie zamierzał na dzień dobry zaogniać relacji z dziewczyną,
która po prostu spełniła jego życzenie.
– Myślę, że nie.
– Jesteś pewna? – dopytywał się dwuznacznie.
– Myślę, że z jakichś perwersyjnych powodów chcesz, żebym się ciebie bała. Mężczyzna, którego
poznałam w szpitalu był inny, miły i dobry.
– Do tego słaby, chory, z gorączką czterdzieści stopni – stwierdził prześmiewczo. – Dziewczyno,
nie byłem sobą.
– Pewne rzeczy się nie zmieniają.
– A inne zmieniają się zupełnie, pani Maitland.
Dziwne. Nagle zrozumiał, że naprawdę ma żonę, choć przysięgał sobie, że nigdy nie weźmie na
siebie takiego ciężaru. To dlatego rozpadł się jego poprzedni związek.
– Nie jestem panią Maitland – zaprotestowała gwałtownie. – Nigdy nie przyjęłam twojego
nazwiska. To nie byłoby w porządku.
Nie był pewien, czy poczuł ulgę, czy też rozczarowanie.
– Nazwiska nie przyjęłaś. Tylko mój dom, moje pieniądze, moje życie.
– Daj spokój. Sam tego chciałeś, a teraz zaczepiasz mnie bez powodu. Idź spać.
– To chodź ze mną. – Tak naprawdę nie miał siły już na nic poza snem, ale ona o tym nie wiedziała.
– Tak długo spałem zupełnie sam.
– Luke… – Wypowiedziała jego imię z frustracją i zniecierpliwieniem.
– Wtedy, w szpitalu, zwracałaś się do mnie innym tonem. – Pamiętał, jak tkliwie mówiła do niego,
przekonana, że zasnął. Ale nawet gdy był przytomny, jej głos był pewien czułości i ciepła. –
Marzyłem, że znów zwrócisz się do mnie jak dawniej.
– Najpierw moje dłonie, teraz głos. Czy jest jeszcze jakaś część ciała, o której marzysz?
Luke uśmiechnął się tajemniczo.
– Nie chcesz tego wiedzieć.
ROZDZIAŁ DRUGI
Luke przebudził się w szerokim, miękkim łóżku. Otworzył oczy i rozejrzał się wokoło.
Miniaturowa, pięknie przystrojona choinka stała na toaletce. Święta?
Wróciły niejasne, mgliste wspomnienia z poprzedniej nocy. Wrócił do domu, zmęczony jak nigdy,
spotkał w nim Meg, kobietę, którą poślubił w desperacji i gniewie. Pamiętał także jemiołę
zawieszoną na kryształowym żyrandolu i donośny stukot obcasów, gdy Meg uciekała przed nim na
piętro.
Odrzucił na bok ciepłą jeszcze pościel, podszedł do okna i gwałtownym ruchem rozsunął ciężkie
zielone kotary. Jakże marzył o tej chwili. Były momenty, gdy naprawdę się bał, że nie uda mu się
wyzdrowieć i wrócić. Za oknem rozciągał się wspaniały widok na rozległe jezioro i majaczące się
na horyzoncie góry. Ciężkie, stalowoszare chmury zwiastujące opady śniegu wisiały nisko nad
ziemią, nie dając jednak najmniejszej wskazówki co do pory dnia.
Wykrzywił usta w lekkim grymasie, rozciągając ramię, które jeszcze nie tak dawno stałoby się
przyczyną jego śmierci. Lekkie, wydawałoby się niegroźne zranienie, w gorącym i wilgotnym
klimacie rozwinęło się w infekcję. Jak się okazało – bardzo groźną infekcję, a na wyspach Indonezji
nie tak łatwo było o antybiotyk, którego potrzebował. Pojechał tam tylko po to, by wypełnić prośbę
zmarłej przed rokiem matki. Wiele razy nalegała, żeby przyjrzał się z bliska pracom w założonej
przez nią fundacji charytatywnej, której filie działały w wielu odległych miejscach. Wizyta na
wyspach Indonezji pomogła mu odkryć dwulicowość jego przyrodniego brata, więc nie żałował tej
podróży, pomimo że o mało nie przypłacił jej życiem. Poza tym spotkał tam Meg, poślubił ją, a teraz
miał się z nią rozwieść. Jego żona… Meg Maitland, nie, nie, jakoś inaczej. Meg…? Nawet nie
pamiętał jej nazwiska.
Lepiej będzie, jeśli wezmę prysznic, zamiast stać tu i rozmyślać, nie wiadomo o czym, pomyślał.
Piętnaście minut później zszedł do kuchni w poszukiwaniu czegoś do zjedzenia. Na szczęście
spiżarnia okazała się świetnie zaopatrzona, co musiało być niewątpliwie zasługą jego żony. Słysząc
kroki, odwrócił się za siebie, stając oko w oko z Meg. Miała na sobie ciemne, dopasowane dżinsy
i miękki czerwony sweter. Wyglądała ślicznie i tak niewinnie, jak gdyby wciąż jeszcze wierzyła
w Świętego Mikołaja. Pozory mogły jednak mylić. Miał wiele pytań i zamierzał jeszcze tego samego
dnia uzyskać na nie odpowiedź. Poprzedniej nocy nie zachował się, jak powinien, czego teraz
żałował. Ale nie zamierzał przepraszać za tamten pocałunek. To mogła być jedyna i niepowtarzalna
okazja, więc skorzystał. Niedługo Meg zniknie z jego domu i życia. Uzgodnili, że jeśli uda mu się
przeżyć, przeprowadzą rozwód.
– Jeśli chcesz podam ci obiad – zaproponowała.
– Obiad? Zwykle zaczynam dzień od śniadania.
Uśmiechnęła się łagodnie.
– Po południu zwykle podaje się obiad.
Pamiętał ten uśmiech. Pamiętał, jak często i łatwo igrał na jej twarzy, jak wówczas lśniły jej oczy,
przypominając mu błękit jeziora z rodzinnych stron, za którymi tęsknił, rzucając się w gorączce na
posłaniu w prowizorycznym szpitalu. Kiedy pojawiała się przy łóżku, jej delikatny nieśmiały
uśmiech działał znieczulająco na wszelkie dolegliwości.
– Chyba żartujesz! Jest już tak późno?
Trudno mu było w to uwierzyć. Oczywiście, był wczorajszej nocy wykończony, ale… Rozejrzał się
po kuchni w poszukiwaniu zegara ściennego. Wskazówki pokazywały godzinę pierwszą czterdzieści.
– Musiałeś być bardzo zmęczony – stwierdziła usprawiedliwiającym tonem.
Pokiwał głową w zamyśleniu.
– Usiądź, zrobię ci kanapkę.
Czyżby próbowała go zmiękczyć? Oczarować? Ująć dobrocią, wyświadczając mu przysługę
w jego domu? W jego życiu? Miała w tym jakiś cel?
Najwyraźniej mimowolnie na jego wargach pojawił się cyniczny uśmiech, bo przewróciła oczami
i zawołała zniecierpliwiona:
– Na litość boską, siadaj wreszcie i nie rób takiej miny. Spokojnie, nie zamierzam cię otruć i nie
oczekuję niczego w zamian. Proponuję ci tylko kanapkę. Wyglądasz co prawda dużo lepiej niż
w Indonezji i lepiej niż wczoraj wieczorem, ale i tak, jeśli mam być szczera, daleko ci do stanu
idealnego.
Luke uśmiechnął się, tym razem szczerze, i zajął wysoki stołek przy blacie barowym. W milczeniu
obserwował, jak Meg biega po kuchni, otwierając i zamykając lodówkę i szafki. Nie pytała, co lubi
albo czego nie jada, i bardzo dobrze, bo było mu wszystko jedno. Był głodny jak wilk. Jeszcze nigdy
żadna kobieta nie krzątała się po jego kuchni. Nie był pewien, czy mu się to podoba, czy też nie.
Przyglądał się jej delikatnym długim placom, cienkim przegubom rąk, wdzięcznym ruchom. Po chwili
wahania stwierdził, że jej obecność tutaj wcale nie jest taka zła.
– Dziękuję – powiedział, gdy postawiła przed nim talerz.
Ta prosta kurtuazja zaskoczyła ją. Nie należał do szczególnie czarujących mężczyzn ani
wczorajszej nocy, ani tego ranka.
– Dziękuję – powtórzył, gdy obok talerza z kanapkami postawiła kubek gorącej czarnej kawy.
Na krótką chwilę ich spojrzenia skrzyżowały się i w tym momencie oboje mieli wrażenie, że
pojawiła się wątła nić porozumienia.
– Nie ma za co – odparła nonszalancko. – Na zdrowie. Wciąż pijesz czarną, prawda?
Obserwował, jak podchodzi do radia, aby znaleźć stację nadającą kolędy. Włosy miała
rozpuszczone, więc gęste pukle spływały na plecy i ramiona. Dopiero teraz miał okazję zobaczyć,
jakie są długie i piękne. W Indonezji, z praktycznych względów, nosiła je spięte i schowane pod
czepkiem. Zeszłej nocy też były lekko splecione na karku, choć wiele krótkich kosmyków wiło się
przy twarzy i szyi. Przypomniał sobie, jakie były miękkie i przyjemne w dotyku. Bzdura, żachnął się
w duchu. Włosy jak włosy. Nie chciał wiedzieć, jakie są. Co go to obchodziło? Jedyne, czego chciał,
to by jego życie wróciło do normy. A to wykluczało posiadanie żony.
Meg również zrobiła sobie kawę i oplatając kubek palcami, usiadła po drugiej stronie stołu.
– Byłeś głodny? – bardziej stwierdziła, niż zapytała, gdy w kilka minut opróżnił talerz.
– Bardzo – potwierdził. – Tęskniłem za takim jedzeniem.
– Mogę zrobić jeszcze albo podać ci owoce.
– Meg, to jest mój dom, sam się mogę obsłużyć.
– To powiedz mi… – zaczęli jednocześnie.
– Ty pierwszy – pospieszyła Meg.
– Dobrze. Chciałbym wiedzieć, jak spędziłaś trzy ostatnie miesiące.
– Zwyczajnie. Opuściłam wyspę i przyjechałam tutaj. Zajęło mi trochę czasu, by przekonać Marka
o prawdziwości moich słów. Nie wierzył nawet w list podpisany twoją ręką, twierdząc, że mogłeś
zostać do tego zmuszony. Dopiero historyjka o domku na drzewie przesądziła sprawę. Powiedział, że
nigdy nie opowiedziałbyś tego nikomu, komu byś nie ufał, nawet gdyby celowano do ciebie
z pistoletu.
– Jesteś teraz jedyną osobą poza mną i Markiem, która zna tę historię.
– Mam usta zamknięte na siedem pieczęci. Mark był wspaniały. Wszystko załatwił i wytłumaczył
twoim znajomym moją obecność tutaj. Wyobraź sobie, że nikt się nie zdziwił, bo wiedzieli, jak
bardzo chronisz swoją prywatność, i że nie jesteś zbyt wylewny.
Luke zasępił się. Miły, pomocny, inteligentny Mark. Gdyby nie wrócił, pewnie jeszcze bardziej
zbliżyliby się do siebie. Byłaby z nich ładna para. Ta myśl go drażniła.
– Chcesz się przejść? – Musiał wyjść na zewnątrz, poruszać się.
Niepotrzebnie się zdenerwował. Powinien pamiętać, kto jest jego prawdziwym przyjacielem. Nie
miał ich wielu, ale z całą pewnością Mark się do nich zaliczał. A co z Meg? Chciał jej zaufać, ale, na
Boga, przecież w ogóle jej nie znał, jeśli nie liczyć tych kilku dni w Indonezji, gdy i tak przez
większość czasu leżał albo nieprzytomny, albo zmęczony i obolały. Właściwie dlaczego za niego
wyszła? Z autentycznej dobroci i litości nad umierającym czy też miała w tym jakiś interes?
– Oczywiście, z chęcią się przejdę – odparła, podążając za nim do drzwi.
Otworzył dwuskrzydłową szafę w holu, ciekawy, czy jeszcze wisi tam jego stara kurtka. Wisiała.
Na tym samym wieszaku co zawsze. Nie pozbyła się jego rzeczy. Zajęła sypialnię, ale to była jedyna
zmiana, jaką wprowadziła w jego domu, nie licząc choinki w salonie.
– Jason cię nie niepokoił? – spytał, gdy szybkim krokiem szli w stronę bramy wjazdowej. Był
przekonany, że przyrodni brat nie tracił czasu. Jak mógł się tak co do niego pomylić?
Meg zawahała się.
– To zależy, co przez to rozumiesz – zaczęła ostrożnie.
– Czyli jednak nie dał ci spokoju?
– Bardzo często tu przychodził. Z początku był bardzo podejrzliwy, wręcz wrogi. Nieustannie
wypytywał o nasze relacje, małżeństwo. Chyba nie bardzo wierzył w nasz ślub. Może był zły, że nie
mógł uczestniczyć w ceremonii? O, Cesar!
W ich stronę biegł wielki kudłaty pies, poszczekując wesoło. Dopadł do nich, dopraszając się
uwagi i rytualnego głaskania. Meg przykucnęła przy nim, a ten natychmiast przewrócił się na grzbiet,
sugerując, że pieszczoty będą mile widziane. Luke stwierdził, że wierny towarzysz wszystkich jego
pieszych wędrówek miał zwykle więcej godności, ale z rozbawieniem przyglądał się, jak Meg
głaszcze ciepły brzuch zwierzęcia. Znów zwrócił uwagę na jej piękne, delikatne dłonie. Przez chwilę
wyobraził sobie te dłonie na swoim ciele… Nie, nie powinien o tym myśleć.
– Z tego, co mówił Jason – kontynuowała Meg – wywnioskowałam, że nie jestem w typie kobiet,
z jakimi zazwyczaj się umawiałeś.
– Oczywiście, że nie. Jesteś niższa. – Meg ledwie sięgała mu do brody. Ostatnią kobietą, z jaką się
spotykał, była Melinda, olśniewająca modelka.
– Poznałam twoją poprzednią dziewczynę.
– Naprawdę? – Nie wydawał się poruszony tą informacją.
– Zjawiła się tu pewnego dnia, a kilka minut później przyjechał też Jason. Powiedział jej, że jestem
twoją żoną, choć przypuszczam, że jakieś plotki musiały dotrzeć do niej już wcześniej. W każdym
razie Jason przedstawił mi ją jako twoją byłą dziewczynę.
– Powiedziała coś?
– Nie, po prostu uśmiechnęła się.
– To dobrze. – Melinda zerwała z nim na kilka miesięcy przed jego wyjazdem do Indonezji. Nie
miała powodu być zmartwiona.
– To nie był wesoły uśmiech – przypomniała sobie Meg.
– Ach tak?
– Wiem, że to nie moja sprawa, ale dlaczego się rozstaliście?
Zawahał się na moment, jakby wstydził się prawdy.
– Bo nie chciałem się żenić – stwierdził krótko.
– To by tłumaczyło ten „niewesoły uśmiech”.
– Tak przypuszczam.
– Ona jest bardzo piękna.
Luke nie mógł zaprzeczyć. Żaden mężczyzna nie przeszedł obok Melindy obojętnie, a jednak
bardziej pociągająca wydała mu się Meg, która może nie miała takiego doświadczenia
w eksponowaniu swojej urody, ale za to było w niej coś szczególnego, jakaś tajemnica, ciepło,
subtelność, pewien rodzaj nieśmiałości.
– Może powinieneś jej powiedzieć, dlaczego się ze mną ożeniłeś – podsunęła cicho.
– Pomyślę o tym. – Nie rozumiał, dlaczego Meg mogło na tym zależeć, nie miała w tym żadnego
interesu. Wydawała mu się jednak szczera i niewinna. – Ile ty właściwie masz lat?
– Dwadzieścia osiem.
Prawie dziesięć lat młodsza od niego. Dzieliły ich różnica wieku i spojrzenie na świat. On miał
dość cyniczne podejście do życia, ona zaś sprawiała wrażenie dziewczyny spontanicznej
i szlachetnej. Pewnie dlatego wydawała mu się tak interesująca.
– Ja zobaczyłam datę twoich urodzin na akcie małżeństwa.
Ten kawałek papieru łączył ich od kilku miesięcy. Musiał jak najszybciej przeprowadzić rozwód,
bo choć prawie się nie znali i zawarli ślub w szczególnych okolicznościach, to jednak Meg w świetle
prawa była jego żoną. Co za absurdalna sytuacja.
– Jaki mamy dzień? – spytał, gdy schodzili w stronę jeziora.
– Sobota.
Umówił się z Markiem na poniedziałek. Musiał z nim omówić kwestię Jasona. Nie mógł się
doczekać, żeby dobrać mu się do skóry.
– Mówiłaś mi, że mój przyrodni brat był na początku nieufny, podejrzliwy, a potem?
– Potem… coś się zmieniło. Zaakceptował nasze małżeństwo, stał się miły, oferował pomoc.
Wciąż jednak zadawał pytania. Gdzie jesteś, dlaczego ze mną nie wróciłeś? Mówiłam tak, jak
radziłeś, że zostałeś na wyspie w związku z działalnością dobroczynną, że doglądasz tamtejszego
ośrodka i wrócisz za kilka miesięcy.
– Przyjęłaś jego pomoc? – spytał ostro.
– Co masz na myśli?
– Po prostu, czy przyjęłaś jego pomoc. Proste pytanie.
– Ale zadałeś je takim tonem, jakbyś mnie o coś oskarżał.
– O nic cię nie oskarżam. Jednak różnie można rozumieć propozycję pomocy, jaką oferuje Jason.
– Och, daj spokój. Naprawdę nie rozumiem, dlaczego tak go nienawidzisz. Może jest trochę
odpychający, ale nie miał łatwego życia.
Nie tak jak ty. Aluzja była aż nadto wyraźna. Właśnie w taki sposób Jason wzbudzał w nim
poczucie winy, robiąc z siebie ofiarę okrutnego ojca, ich wspólnego ojca, który nigdy go nie uznał.
Luke czuł się winny i szczerze współczuł bratu, dlatego dał mu dom, pracę, pieniądze. I wtedy Jason
pięknie „podziękował” za pomoc, ohydnie szantażując jego matkę. Straszył, że upubliczni pikantne
tajemnice z życia jej zmarłego męża. Gdyby to zrobił, ucierpiałaby nie tylko reputacja i pamięć ich
ojca, ale także wizerunek instytucji charytatywnej, a ta dla jego matki była całym życiem.
Luke nie zapoznał nigdy Meg ze szczegółami, czego teraz żałował. Wyglądało na to, że Jason
bardzo przekonująco odgrywał rolę pokrzywdzonego przez los człowieka. Pewnie po jego śmierci
zrobiłby wszystko, by ją uwieść, poślubić i tym samym dobrać się do pieniędzy Maitlandów.
– Przyjęłaś jego pomoc czy nie? I co miałaś na myśli, mówiąc „odpychający”?
Sama myśl, że kręcił się wokół Meg, była już wystarczająco „odpychająca”. Jason nie wiedział,
czym są zasady moralne i przyzwoitość.
– Cóż, nie wydawał mi się do końca szczery, ale próbował być użyteczny – odparła, wsuwając
dłonie głęboko w kieszenie kurtki. – Mówił, gdzie są dobre sklepy i restauracje. Tego typu rzeczy.
Ale to Mark zaproponował, żeby wynająć prywatnego oficera śledczego. Musiałam cię przecież
odnaleźć.
– Szukałaś mnie?
– Oczywiście, ale śledczy wrócił z niczym. Wtedy sama pojechałam, jak tylko wyrobiłam wizę.
– Na wyspę?
– Tak. Gdzie ty byłeś? Gdzie się wszyscy podziali?
Musiała opuścić wyspę, bo sytuacja robiła się coraz gorsza. Z dnia na dzień szerzyły się przemoc
i chaos. Próbowała się kłócić, że musi zostać przy mężu, ale przedstawiciele lokalnych władz
przekonali ją, że zaopiekują się nim do czasu, aż przybędzie samolot, by ewakuować jego i innych
rannych do najbliższego szpitala na leczenie. Wioska znajdowała się w pierścieniu konfliktu
i pozostanie na miejscu groziło śmiercią.
– Nie wiem dlaczego, ale samolot nigdy po nas nie przyleciał. Zostaliśmy jeszcze jeden dzień,
a kiedy walki zaczęły się nasilać, po prostu uciekliśmy z wioski, a potem z wyspy. Zajęło nam to
jednak sporu czasu.
– To by się zgadzało – przyznała po chwili. – Nikt, z kim rozmawiałam, nie wiedział, co się stało,
gdzie jesteś. Bałam się, że doszło do najgorszego.
Szła w milczeniu, wyraźnie przygaszona. A Luke, choć wcześniej uważał, że powinien wobec niej
zachować większy dystans, nieoczekiwanie wyciągnął ramię i przyciągnął ją bliżej. Przyszłość ich na
zawsze rozdzieli, ale łączyła ich przeszłość, której nikt poza nimi nie mógłby zrozumieć. I dlatego
chciał ją pocieszyć, tak jak przyjaciela. Wciąż miał wiele pytań, ale teraz nie uważał, żeby to była
odpowiednia chwila.
Resztę pętli wokół jeziora przeszli w milczeniu. Wciąż obejmował ją ramieniem, a ona nie
próbowała się wyrwać. Pamiętał, jak się nim opiekowała, była przy nim dzień i noc, spokojna,
odważna, opanowana. I wyjątkowa. Nigdy wcześniej nie spotkał takiej dziewczyny.
Dopiero kiedy wracali do domu, zauważył, że posiadłość przystrojona jest świątecznymi
dekoracjami. Na świerkach przed domem błyszczały srebrne i złote bombki. W ciągu ośmiu lat, które
tu spędził, ani razu tego nie zrobił. Nawet czasami myślał o tym, by postawić w domu choinkę, ale
wtedy musiałby także kupić bombki i inne świąteczne ozdoby, a jakoś nigdy się nie składało.
– Dokąd pójdziesz? Masz gdzie mieszkać? – spytał bez owijania w bawełnę. Przecież nie mogła tu
zostać, bo niby w jakim charakterze? Żony? Sytuacja była jasna: on wraca, ona odchodzi.
– Jeśli by to nie był problem, to czy mogłabym zostać do poniedziałku? Dopóki mój samochód nie
wróci od mechanika?
Zatrzymał się, pociągając ją za rękaw.
– Oczywiście, że możesz zostać. – Spodziewał się, że nie odejdzie przed upływem miesiąca,
a teraz myśl, że zniknie z jego życia, napawała go niezrozumiałym smutkiem. Przecież powinien
lepiej poznać swoją żonę, zanim się z nią rozwiedzie. – Zostań, jak długo zechcesz.
– Dziękuję bardzo – odparła ciepło. – Wystarczy, że będę mogła przeczekać do poniedziałku.
Łagodnie, ale stanowczo odrzuciła jego wspaniałomyślną ofertę. Czy nie tego chciał? Nie to miał
na myśli, gdy życzył sobie, by jego życie wróciło do normy?
Popatrzył na nią z ukosa, zatrzymując dłużej wzrok na wargach. Miała najsłodsze usta, jakie
widział, stworzone do całowania. Ciekawe, jakby zareagowała, gdyby znów ją pocałował. Bez
jemioły, bez świadków, bez pośpiechu. Doskonale pamiętał ich pierwszy raz, na wyspie. Urzędnik,
zaraz po tym jak udzielił im ślubu, zostawił ich samych. Zapadała ciemność i Meg jak zwykle usiadła
przy jego łóżku. Trzymała go za rękę i opowiadała zabawne historie ze swojego dzieciństwa, by choć
trochę go rozerwać. Leżał z zamkniętymi oczami, a jej ciepły, melodyjny głos, przynosił mu ulgę,
pomagał zapomnieć o bólu. Wtedy zapytał, czy ma kogoś, jednocześnie zdając sobie sprawę, że
powinien był zainteresować się tym wcześniej, zanim przymusił ją do ślubu. Odparła, że niedawno
rozstała się z chłopakiem, i aby zapomnieć o złamanym sercu, zaangażowała się w wolontariat
i przyjechała do Indonezji. Próbowała żartować, gdy mówiła o swoim szczęściu do nieodpowiednich
mężczyzn, ale wyczuwał, że wcale nie było jej do śmiechu. Gdy otworzył oczy, zobaczył na jej
policzku łzę. Wydała mu się krucha i bezbronna, mimo że świetnie radziła sobie jako pielęgniarka
i to na obcym, niebezpiecznym terenie.
– To nasza noc poślubna – wychrypiał, próbując uchwycić jej wzrok. – Chodź do mnie.
I zrobiła to. Podniosła się z krzesła i usiadła na łóżku, tuż przy nim.
– Bliżej – nalegał.
Pochyliła się nad nim, a wtedy delikatnie otarł z jej policzka łzę, położył dłoń na karku, przyciągnął
ja i pocałował w usta, powoli, namiętnie, rozkosznie. Nie odczuwał wcale bólu i był pewien, że
właśnie umarł i poszedł do nieba.
– Nieźle, jak na kogoś, kto jeszcze niedawno stał nad grobem – zażartowała, cofając się
nieznacznie.
– Poczekaj, aż dojdę do siebie. Sprawię, że zapomnisz o wszystkich swoich smutkach.
– Obiecujesz?
– Jeśli tego chcesz.
Popatrzyła mu w oczy badawczo, chcąc się przekonać, czy żartuje, czy też mówi poważnie.
– W takim razie wracaj szybko do zdrowia.
– Teraz mam dodatkową motywację.
Wtedy po raz ostatni byli sami. Następnego dnia Meg opuściła wyspę łodzią, która zaopatrywała
okoliczne wioski w zapasy żywności.
Był pewien, że gdyby nie był chory, nie skończyłoby się na jednym pocałunku. Teraz już nic mu nie
dolegało. Zatrzymał się i objął ją ramieniem, dając wyraźnie do zrozumienia, jakie są jego intencje.
W jej spojrzeniu wyczytał niepokój, ale również ciekawość i niecierpliwość.
Wtedy Cezar zawarczał głośno. Meg zesztywniała i odwróciła się za siebie.
– Miałeś gościa.
Patrzyli w milczeniu, jak czerwona corvetta opuszcza podjazd. Luke zaklął bezgłośnie A ten tu
czego chciał?! Nienawidził Jasona za to, co zrobił jego matce, i nie mógł znieść myśli, że ten łajdak
kręcił się wokół Meg. Zrobiłby wszystko, żeby się go pozbyć ze swojego życia.
– Chodźmy już, robi się zimno – rzekł obojętnym tonem, choć jeszcze przed chwilą zamierzał dać
upust swojej namiętności. Cudowna bliskość i porozumienie, jakie odczuwali, nagle zniknęły. Miał
wrażenie, że Meg przegląda mu się z ukosa, próbując zrozumieć przyczyny jego niechęci do brata.
Widział w jej oczach rozczarowanie, jakby raziło ją takie obcesowe zachowanie wobec członków
rodziny.
– Nie zrozumiesz tego – mruknął, gdy weszli do domu. Zamknął za sobą drzwi i wziął od niej
kurtkę, by powiesić w szafie.
– I nie muszę. Rodzinne stosunki potrafią być skomplikowane. To nie moja sprawa. Nic mi do tego.
– Przecież jesteś moją żoną.
– Tylko na papierze – uściśliła.
– Ale jednak – nalegał, choć sam nie wiedział dlaczego. Może po prostu chciał, żeby zrozumiała,
dlaczego nie znosił przyrodniego brata. Nie mógł znieść myśli, że mogłaby go źle osądzić. Nie ona.
– Daj spokój, przecież nie możesz się doczekać, żeby się ze mną rozwieść. Już pewnie rozpocząłeś
procedurę.
– Nie zrobiłem tego.
– Ale zrobisz, przecież dlatego umówiłeś się z Markiem na poniedziałek, prawda?
Nie mógł zaprzeczyć. Między innymi dlatego. W pierwszej kolejności jednak zamierzał najpierw
rozprawić się z Jasonem.
– Chyba mi nie powiesz, że tobie nie zależy na szybkim rozwodzie?
– Oczywiście, że mi zależy – odparła bez zastanowienia. – I dlatego twój brat to nie moja sprawa.
Nie powinnam się mieszać do twoich prywatnych spraw. I tak już niepotrzebnie się wmieszałam.
– W jaki sposób?
– Zamieszkałam w twoim domu, poznałam twoich przyjaciół. Niektórzy z nich stali się także moimi
przyjaciółmi.
Skinął głową, zachęcając, by mówiła dalej.
– Wiesz, że Julie odeszła od męża? A Sally i Kurt oczekują drugiego dziecka. Obiecałam, że
pomogę przy małym, gdy pójdzie do szpitala, i potem, gdy wróci. Nie planowałam nawiązywać
głębszych relacji z twoimi przyjaciółmi. Po prostu tak wyszło.
Luke zrozumiał, że w Meg nie było cienia fałszu i wyrachowania. Zrozumiał, że ofiarność, dobroć
i altruizm są nieodłączną częścią jej charakteru. Była gotowa spieszyć z pomocą każdemu, kto tego
potrzebował, tak jak wtedy, gdy opiekowała się nim na wyspie. Zapragnął dotknąć jej gładkiego
policzka, poczuć ciepło warg. Wstrząsnęła nim fala pożądania.
ROZDZIAŁ TRZECI
Meg cofnęła się, uciekając przed gorącym spojrzeniem Luke’a, swojego męża, którego w ogóle nie
znała, a który sprawiał, że myślała o rzeczach, o których nie powinna myśleć.
– Cieszę się, że znalazłaś tu przyjaciół, że nie byłaś sama – odparł po tak długim milczeniu, że już
sądziła, że w żaden sposób nie skomentuje jej słów.
W jego głosie dźwięczała jakaś przyjemna miękkość, delikatność, o której nie wiedziała, co
myśleć. Nie chciała go polubić. Nie w ten szczególny, wysublimowany sposób, który zdecydowanie
wykraczał poza przyziemną namiętność. Luke był niesamowicie pociągający i z pewnością
oddziaływał na większość kobiet, na nią też. Przed tym jednak potrafiła się bronić, zapanować nad
iskrą, którą rozpalał w jej ciele, ilekroć na nią patrzył albo gdy jej dotykał. Dużo bardziej
niebezpieczna była bliskość emocjonalna, pewien rodzaj duchowego porozumienia, stanowiącego
główny składnik przyjaźni i miłości.
Zgodziła się wyjść za niego za mąż dlatego, że groziła mu śmierć, a on nie chciał, by cokolwiek
odziedziczył Jason. Była gotowa spełnić ostatnią prośbę umierającego. Luke jednak przeżył. Stał
teraz przed nią, pełen wigoru i siły z dziwnym, zagadkowym uśmiechem.
– Cieszę się jednak, że nasi przyjaciele mają na tyle rozumu, by trzymać się od nas z daleka teraz,
kiedy wróciłem. Jedyne, czego potrzebuję, to cisza i spokój.
Meg przypomniała sobie wczorajszy wieczór, gdy zastał ją w salonie pełnym gości.
– Pokaż mi cały dom – zaproponował.
– Niczego nie zmieniałam. Nie potrzebujesz mnie, by obejrzeć własny dom.
– Urządziłaś przyjęcie, a to już zmiana.
– Ach, mówisz o wczorajszym wieczorze? To nie było żadne huczne przyjęcie, tylko ostatnie
spotkanie komitetu.
– Udekorowałaś dom świątecznymi ozdobami – mówił dalej, nie drążąc tematu komitetu. – To też
zmiana. Większa nawet, niż przypuszczasz. Zwykle nie obchodzę świąt.
Zabrzmiało to bardzo smutno. Meg nie potrafiła sobie wyobrazić, jak można nie celebrować tego
pięknego zwyczaju. Uwielbiała ubierać choinkę, rozwieszać girlandy związane czerwoną wstążką
i słuchać kolęd.
– Dekoracje można w każdej chwili usunąć. To nie jest jakaś trwała zmiana.
– Pamiętasz naszą obietnicę? – spytał nagle, zmieniając temat.
Popatrzyła mu w oczy, nieco zbita z tropu.
– Że będziemy się kochać i szanować? W zdrowiu i w chorobie? I że pomogę ci pozbawić twojego
brata praw do spadku?
Uśmiech pojawił się na jego wargach i zaraz zgasł.
– Wiesz dobrze, o czym mówię. Miałem na myśli inną obietnicę.
Czyli nie zapomniał. Wtedy, gdy pocałował ją pierwszy raz, przysiągł, że jak dojdzie do siebie,
sprawi, że ona zapomni o wszystkich kłopotach. Ale przecież to były żarty.
– To były inne okoliczności. Byłeś chory, obolały. Mówiliśmy sobie pewne rzeczy tylko dlatego,
żeby jakoś przetrwać, ale teraz nie mają już znaczenia.
– To prawda, zmieniły się okoliczności, ale obietnica jest obietnicą.
Zadrżała lekko pod wpływem jego spojrzenia.
– Czasami myślę, że to właśnie ta obietnica trzymała mnie przy życiu. – Meg nie była pewna, czy
mówi do niej, czy sam do siebie. – Walczyłem, choć powinienem był umrzeć, czekając tyle dni na
antybiotyki.
– Jeśli ci to pomogło, to cieszę się – uśmiechnęła się nerwowo, niepewnie, bojąc się kierunku,
w jakim zmierzała rozmowa.
– Myślałaś o tym kiedyś? A może szybko o mnie zapomniałaś?
Zignorowała pierwsze pytanie, odpowiadając tylko na drugie.
– Nie zapomniałam o tobie.
Podszedł bliżej i wziął ją za prawą rękę. Na serdecznym palcu błyszczała obrączka. Wcześniej
zachwycał się jej dłońmi, ale dopiero teraz zauważył, że nosiła biżuterię.
– Nasza ślubna obrączka? – domyślił się.
Meg kiwnęła głową, czując przyjemne ciepło jego ręki.
– Musiałam jakąś mieć. Sam rozumiesz, ludzie pytali. Nie chciałam iść do jubilera, więc kupiłam
ją przez internet.
– I to ich przekonało? – spytał z powątpiewaniem, dotykając palcem prostej, cienkiej, złotej
obrączki. – Ja bym wybrał coś droższego.
– Ważne jest to, co symbolizuje, a nie, ile kosztowała. Powiedziałam twoim przyjaciołom, że
zażyczyłam sobie właśnie taką skromną obrączkę. Poza tym nie chciałam zbyt wiele wydawać.
– Sama za nią zapłaciłaś?
– Oczywiście. – Próbowała uwolnić rękę, ale trzymał mocno. – Nie była droga.
– A nie pytano, gdzie masz zaręczynowy pierścionek?
– Powiedziałam, że nie znaleźliśmy odpowiedniego i że postanowiliśmy poczekać z wyborem, aż
wrócisz do domu – odparła, nareszcie uwalniając dłoń.
– Co jeszcze mieliśmy robić po moim powrocie?
Zawahała się lekko, ale dzielnie mówiła dalej.
– Ludzie pytali o miesiąc miodowy.
A teraz zamiast tego będzie rozwód, pomyślała nie bez poczucia humoru.
– Ach tak. I co mówiłaś? Dokąd mielibyśmy jechać?
– Powiedziałam, że ty chciałeś do St. Moritz albo do Paryża, ale ja wolałam Wyspę Wielkanocną.
– I doszliśmy do kompromisu?
Meg uśmiechnęła się lekko.
– Hm… nie. Wybraliśmy Wyspę Wielkanocną, bo ty już byłeś w Paryżu i St. Moritz, a na Wyspie
Wielkanocnej nie było żadne z nas. Poza tym obydwoje chcemy zobaczyć kamienne posągi.
– Rzeczywiście, to musiałoby być niesamowite doświadczenie. Co nie znaczy, że właśnie tam
zabrałbym swoją żonę. Wolałbym coś dużo bardziej ekskluzywnego.
– Nie było cię przy mnie, a ja musiałam wymyśleć jakąś ciekawą historię dla twoich przyjaciół,
żeby uwiarygodnić nasz związek. W każdym razie spodobało im się to, że uległeś mojej prośbie.
Powiedzieli, że jestem inna od kobiet, z jakimi się do tej pory spotykałeś. Że może dzięki mnie
zrozumiesz, co jest naprawdę ważne w życiu i nauczysz się przyjmować i dawać miłość.
– Wszyscy moi znajomi tak powiedzieli czy tylko Sally, która myśli, że zdobycie dyplomu
z psychiatrii uczyniło z niej drugiego Carla Junga?
– No, właściwie to głównie Sally – przyznała spolegliwie.
Luke parsknął śmiechem.
– Cała Sally. No dobrze, to kiedy jedziemy zobaczyć te posągi? Nie mogę się już doczekać.
– To nie jest śmieszne – zaprotestowała z wyrzutem, choć i jej udzielił się pogodny nastrój. –
Kiedy decydowałam się odgrywać rolę twojej żony, nie zdawałam sobie sprawy, że to będzie takie
trudne. Myślałam, że po prostu przyjadę tu i… właściwie nie wiem, co myślałam. A potem zaczęli
pojawiać się ludzie, zadawać pytania i musiałam im coś powiedzieć.
– Jestem pewien, że poradziłaś sobie najlepiej, jak umiałaś.
– A ty, co byś im powiedział?
– Że to nie ich cholerna sprawa.
– Nie można tak mówić do swoich przyjaciół.
– Prawdziwy przyjaciel nie obraziłby się.
– Być może, ale to nie w moim stylu.
– Zdążyłem się przekonać. Jesteś taka, jaką cię zapamiętałem z wyspy, miła i taktowna.
– Mam wrażenie, że upłynęło już tyle czasu od tamtych dni, i że my też nie jesteśmy tacy jak wtedy.
– Spójrz na mnie, Meg – rozkazał miękko. Powoli, z wahaniem uniosła wysoko głowę, by spojrzeć
mu w oczy. Nie musiał nic mówić. Wiedziała, co może się stać. – Chciałbym cię pocałować.
Uśmiechnęła się z zakłopotaniem.
– To nie jest najlepszy pomysł.
Gdyby to zrobił, odwzajemniłaby pocałunek, a wtedy dowiedziałby się, jak bardzo go pragnie.
Miała czas, by odwrócić się i odejść, ale nie zrobiła tego, jakby stopy przyrosły jej do podłogi.
Luke wziął ją za rękę, przytulił wargi do wnętrza dłoni, ucałował palce. Meg wstrzymała oddech.
Ciepło przyjemnym prądem rozeszło się po całym ciele. Działając jakby na przekór rozsądkowi,
dotknęła jego policzka, mocno zarysowanej brody, zdradzającej siłę i upór. Nie opierała się, kiedy
Luke ujął jej twarz w dłonie i pochylił się nad nią. Z początku całował ją z wyjątkową delikatnością,
czule muskając wargi. Stopniowo pocałunek zmieniał charakter, stawał się coraz bardziej namiętny,
pożądliwy, cudowny.
Meg przywarła do niego, obejmując ramionami w pasie. Zapomniała już, dlaczego jeszcze przed
chwilą uważała, że to nie najlepszy pomysł, i po prostu upajała się wyjątkową chwilą.
Nie było przeszłości ani przyszłości. Istniało tylko tu i teraz, jego usta i język, cudowne dłonie,
gorący oddech. Miała wrażenie, że unosi się ponad ziemią, przepełniona uczuciem szczęścia
i ekscytacji.
– Nadal uważasz, że był to niedobry pomysł? – wyszeptał chrapliwie. – Ja uważam, że jeden
z lepszych, o ile nie najlepszy, jaki miałem.
Nic mądrego nie przychodziło jej do głowy, więc milczała. Luke przesunął dłonie z jej twarzy na
ramiona i dalej w dół, w poszukiwaniu rąk. Chwycił je mocno, a wtedy zrozumiała, że znalazła się
w poważnych tarapatach, bo jedyne, o czym była w stanie myśleć, to kolejny pocałunek. Chciała
więcej, dużo więcej.
Nagle rozległ się dzwonek do drzwi. Pierwszą reakcją Meg było rozczarowanie, ale po chwili, gdy
wrócił zdrowy rozsądek, poczuła ulgę. Taki pocałunek otwierał drogę do sytuacji, na jaką nie mogli
sobie pozwolić, nie bez olbrzymich komplikacji, jakby mało ich było dotychczas. Wpatrywała się
w drzwi z rosnącym napięciem, co Luke natychmiast zauważył.
– Nie otwieraj. Nie ma nas dla nikogo – powiedział przyciszonym głosem.
Meg wiedziała, że nie może zlekceważyć czekających pod drzwiami gości.
– Musimy otworzyć.
– Wiesz, kto to?
Meg zerknęła na zegarek na ręce.
– Może. – Byli punktualni, nawet trochę przed czasem.
– Ktoś do ciebie?
– Niezupełnie – odparła wymijająco.
– Ktokolwiek to jest, odeślij go. Dziś nie mam ochoty na towarzystwo.
– Nie mogę tego zrobić.
– Dlaczego?
Po raz drugi rozległ się dźwięk dzwonka.
– Bo to chyba firma cateringowa.
– Możesz mi wyjaśnić, co tu robią?
– Chcieliby wejść do środka. – Jej głos brzmiał uprzejmie i niewinnie.
– Meg? – Spojrzenie Luke’a z całą pewnością nie było uprzejme.
– Mają przygotować kolację na dzisiejszy wieczór.
Po kolejnym dzwonku usłyszeli niecierpliwe pukanie do drzwi.
– Otwórz, a potem będzie lepiej, jeśli wytłumaczysz mi, dla kogo ta kolacja.
Meg wpuściła do środka kilkuosobową grupę cateringową i zaprowadziła ich do kuchni, która na
jeden wieczór miała się stać ich warsztatem pracy. Potem wróciła do przedpokoju, gdzie Luke
całował ją jak szalony, ale jego już nie było. W pierwszej chwili chciała go poszukać, ale uznała, że
będą mieli jeszcze okazję, by porozmawiać, a póki co powinna zająć się czymś równie ważnym.
Wróciła do swojej – jego – sypialni, wyciągnęła z szafy dużą czarną walizkę i rozłożyła na łóżku.
Po kolei odsuwała szuflady, gdzie leżały ubrania poukładane w równą kostkę. Lubiła porządek.
Dzięki temu nigdy nie miała problemu ze znalezieniem jakiejś rzeczy.
– Co robisz?
Usłyszawszy za plecami męski głos, drgnęła przestraszona.
– Pakuję się.
– Naprawdę? Nigdy bym się nie domyślił – prychnął.
– Uzgodniliśmy, że wyprowadzę się, jak tylko wrócisz do domu.
– Owszem, ale przecież umówiliśmy się na poniedziałek, kiedy odbierzesz samochód z warsztatu.
Luke przeszedł szybkim krokiem przez pokój i stanął przy olbrzymim oknie, z którego rozciągał się
wspaniały widok na jezioro i górskie szczyty. Oparł się plecami o parapet i westchnął głośno, jakby
był zmęczony albo zniecierpliwiony.
– Czego się boisz?
– Niczego.
– A ja się boję. Ciebie.
Zamurowało ją.
– Nie sądzę. Przecież jesteś na swoim terytorium, a ja nie jestem taka groźna.
– Przeraża mnie to – zaczął, odwracając się do niej tyłem – co czuję, gdy na ciebie patrzę i gdy ty
patrzysz na mnie.
Słowa te przeszyły ją na wskroś, wypełniając nierozsądną nadzieją, dziką radością i jednocześnie
smutkiem.
– Naprawdę uważasz, że jest się czego bać? – spytała.
– Nie wiem.
Ona też tego nie wiedziała. Za to była pewna, że powinna jak najszybciej wynieść się z jego
sypialni. Wróciła do pakowania, układając na samym spodzie bluzki i sukienki, wsuwając między
szczeliny intymne części garderoby. Z natury praktyczna i skromna, miała jednak słabość do
eleganckiej, nawet seksownej bielizny.
Luke podszedł do komody, częściowo wypełnionej jej rzeczami. W odsuniętej szufladzie spostrzegł
perfumy, szkatułkę na biżuterię, świeczkę zapachową i…
– Nie dotykaj tego – zawołała nerwowo.
Odwrócił się do niej, trzymając w dłoni fotografię.
– O tym mówisz?
– Tak.
– A dlaczego?
Miała takie spojrzenie, jakby chciała wyrwać mu zdjęcie z dłoni i przegonić z pokoju, ale odparła
spokojnie:
– Chciałam powiedzieć, że… właściwie możesz je sobie wziąć, a nawet wyrzucić, jeśli chcesz.
Uniósł pytająco brwi.
– Kiedy wróciłam na wyspę, pokazywałam to zdjęcie ludziom, żeby cię odnaleźć – wyjaśniła. –
Teraz już go nie potrzebuję.
Fotografia przedstawiała ich oboje: Luke’a, siedzącego na łóżku, patrzącego prosto w obiektyw,
i ją stojącą obok z wyrytym na twarzy niepokojem. Ich ślubne zdjęcie. Nawet nie pamiętała, dlaczego
schowała je do szuflady.
Luke odłożył fotografię na miejsce, zamiast tego wziął do ręki mały, przezroczysty flakonik,
odkręcił korek i powąchał, przymykając powieki.
– Cała ty – skwitował, zaciągając się mocno. – Słodycz i kwiatowa delikatność.
Meg uśmiechnęła się, ale nie powiedziała ani słowa.
– No dobrze, widzę, że nie masz ochoty o nas rozmawiać, więc może chociaż wyjaśnisz mi, skąd ta
ekipa cateringowa w kuchni. I żadnych wymijających odpowiedzi, tylko suche fakty. Zaplanowałaś
jakieś przyjęcie? A jeśli tak, to dlaczego się pakujesz?
– To nie przyjęcie, tylko obiad dla Fundacji Maitland. Myślę, że twoja matka ucieszyłaby się.
W końcu ta fundacja to dzieło jej życia. W każdym razie przyjdzie większość darczyńców,
sponsorów. To Sally zasugerowała, że ten dom będzie idealnym miejscem na uroczysty obiad. Nie
widziałam żadnych przeciwwskazań.
– A nie powiedziała ci, że co roku nagabywała mnie, bym się zgodził, a ja mówiłem „nie”?
Meg poczuła się niezręcznie. Sally mówiła, że weźmie na siebie całą winę, jeśli Luke wróci przed
Bożym Narodzeniem.
– Uprzedziła mnie, że nie byłbyś zachwycony, ale nie rozumiem dlaczego. Przecież masz piękny
dom. I lepiej podjąć gości tutaj niż w restauracji.
– Skoro już wszystko zorganizowałaś na dzisiejszy wieczór, to dlaczego się pakujesz?
– Teraz, kiedy wróciłeś, nie ma powodu, bym tu dłużej była.
Jego reakcja była natychmiastowa. Podszedł do łóżka i nim zdążyła zaprotestować, chwycił
walizkę, wyrzucił jej zawartość na pościel i odstawił na bok.
– Zastanów się. Jeżeli ja mam być na tym obiedzie, to ty również – zawołał.
– Nie, wcale nie.
– Czy ci sponsorzy wiedzą, że mam żonę?
– Chyba tak – odparła niepewnie.
– W takim razie masz tu być. Nie pozwolę, by z powodu twojej nieobecności ucierpiał wizerunek
fundacji. Ostrzegam, ma się pani godnie zaprezentować, pani Maitland.
– To nie w porządku – próbowała protestować.
– Owszem, nie jest – uśmiechnął się przebiegle, zwycięsko. – Wyjdę teraz, żebyś mogła się
przygotować.
Odwrócił się jeszcze przy drzwiach, spojrzał na stos ubrań kłębiący się na łóżku i rzucił, jakby od
niechcenia:
– W czerwonym będzie ci do twarzy.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Meg zatrzymała się u szczytu schodów, zaciskając dłoń na lśniącej, wypolerowanej poręczny.
Z trudem rozpoznawała przestronny hol. Balustrada na całej długości owinięta była bluszczem
przystrojonym czerwonymi kokardami. Po lewej stronie, przy drzwiach wejściowych stała wysoka
choinka, a wokoło rozbrzmiewały dźwięki kolęd. Niczym za sprawą czarodziejskiej różdżki zwykły
korytarz przeobraził się w obrazek z książki Dickensa Opowieść wigilijna. Meg zastanawiała się,
kiedy Luke zdążył to wszystko zorganizować. Minęły zaledwie dwie godziny. Najwyraźniej zależało
mu na tym, by olśnić gości i być może zbudować wrażenie, że w tym domu mieszka kochająca się
rodzina, która przestrzega świątecznych rytuałów.
– O, właśnie miałem iść po ciebie – zawołał Luke, wychodząc z salonu. Oparł się o balustradę, by
zaczekać, aż zejdzie ze schodów. – Nasi goście już zaczęli się zbierać w salonie, moja droga.
Najwyraźniej czarodziejska różdżka dotknęła także Luke’a, pomyślała Meg. Jeszcze nigdy nie
wyglądał tak wspaniale. Oczywiście, nawet gdy leżał chory, emanowała od niego siła i charyzma, ale
teraz, ubrany w elegancki, ciemny smoking prezentował się tak zachwycająco, że nie mogła oderwać
od niego oczu. Przeniknęła ją fala dumy i irracjonalnej radości. Ten cudowny mężczyzna jest jej
mężem.
Nie, nie powinna tak myśleć. Nie ma do niego żadnych praw. Zaproponował jej małżeństwo, bo
myślał, że umiera. Musi o tym pamiętać i pozbyć się złudzeń. Teraz jednak czekał na nią, a w jego
oczach widziała aprobatę. Miała tylko jedną odpowiednią na uroczysty obiad sukienkę: długą, lejącą
się i akurat w czerwonym kolorze. Jeszcze Luke pomyśli, że ubrała się tak dla niego.
Zaczerpnęła powietrza i chwyciwszy końcami palców fałdy sukni, zeszła ze schodów. Dopiero na
dole odważyła się ponownie spojrzeć Luke’owi w oczy. Ich spojrzenia skrzyżowały się na jedną,
długą, magiczną chwilę. Meg podała mu dłoń i wtedy po raz drugi doznała niezwykłego uczucia
porozumienia, jedności i bliskości, jakby byli bratnimi duszami. Może trzeba było słuchać babci, gdy
ostrzegała ją przed zgubnym wpływem czytania romantycznych powieści. Nie powinna wierzyć, że
możliwe jest szczęśliwe zakończenie jej własnej historii o milionerze i pielęgniarce. Rozczarowanie
będzie zbyt bolesne.
– Chodźmy, pani Maitland, przyjęcie czeka – powiedział ciepło. – Służę ramieniem.
Salon udekorowany był w kolorze srebrnym i złotym, z taką ilością świec, że mogliby przez kilka
miesięcy nie używać prądu. Luke zatrzymał się w drzwiach i popatrzył w górę. Nad nimi,
przyczepiona do futryny, wisiała jemioła. Na oczach gości, którzy już zdążyli przybyć na przyjęcie,
pochylił się i zaskoczył Meg krótkim, ale namiętnym pocałunkiem. Następnie, łapiąc ją za rękę,
wyszeptał do ucha: „Wiedziałem, że będzie ci pięknie w czerwonym”. Te słowa i ciepły oddech,
który owionął jej szyję, sprawiły, że skóra pokryła się gęsią skórką. Udając, że nie słyszała, co
powiedział ani że nie przejęła się pocałunkiem, pewnie weszła do środka, uśmiechając się do gości.
– Wyatt, Martho, jak dobrze was widzieć. Poznaliście już moją żonę, Meg?
Puścił jej rękę, ale zamiast tego objął w talii. Towarzyszył jej przez cały wieczór, ani na chwilę
nie pozostawiając samej, jakby się bał, że może mu uciec. Każdemu z zaproszonych gości poświęcił
trochę czasu, cierpliwie i profesjonalnie odpowiadając na wszystkie pytania. Chociaż stał na czele
Fundacji Maitlandów, kierowanie pozostawił Blake’owi, głównemu dyrektorowi. Mimo to był na
bieżąco ze wszystkimi sprawami, co bardzo imponowało Meg. Było jej również miło, że Luke
podczas rozmowy z dobroczyńcami, zwracał się także do niej, pytał o zdanie, dzięki czemu nie czuła
się jak piąte koło u wozu. Nie mogła również nie zauważyć, że przez cały czas korzystał z okazji, by
jej dotykać. A to łapał za rękę, to znów obejmował ramię, ściskał w talii czy muskał palcami kark.
Raz, korzystając z pretekstu, że miała okruszek ciasta na wargach, kciukiem otarł jej usta, patrząc na
nią z takim pożądaniem, by nie miała wątpliwości, jak bardzo jej pragnie.
Wieczór upływał w miłej atmosferze i Luke musiał przyznać, że Meg miała rację, gdy mówiła, że
w warunkach domowych znacznie łatwiej pozyskuje się sponsorów. Poza tym czuł się naprawdę
dumny, że miał ją przy sobie. Uśmiechem i wdziękiem potrafiła zjednać sobie wszystkich
zaproszonych gości.
– Do zobaczenia na sylwestrowym przyjęciu – zawołała starsza dama, cała obwieszona biżuterią,
która zdążyła już zadeklarować pomoc dla fundacji. Luke rzucił Meg pytające spojrzenie, po czym
wziął ze stołu dwa kieliszki szampana i pociągnął żonę za sobą, by nikt ich nie słyszał.
– Miałam zamiar powiedzieć ci o przyjęciu sylwestrowym – zaczęła się usprawiedliwiać, siadając
na kanapie.
– Chyba powinienem zerknąć do kalendarza i sprawdzić, jak zaplanowałaś nasze życie
towarzyskie. To przyjęcie nie jest w moim domu?
– Nie.
– W takim razie się zgadzam.
Obydwoje z satysfakcją popatrzyli na tłum gości w salonie.
– Nie spodziewałam się, że jesteś taki towarzyski – powiedziała Meg.
– Bo nie jestem. Wiem jednak, jakie są reguły gry. – Całym sobą zwrócił się w jej stronę. – Oni
mało mnie obchodzą. Przez cały czas myślę o tobie, o tym, jak wspaniale wyglądasz w tej czerwonej
sukience, i jak cudownie musisz wyglądać bez niej.
Jego bezczelność zszokowała ją. Najgorsze było jednak to, że pod wpływem tych słów jej ciało
zaczęło pulsować nieznośnym gorącem. Była przekonana, że jego ciepłe, czułe zachowanie wobec
niej było też częścią gry, przedstawieniem dla gości, a tymczasem wszystko wskazywało na to, że
pożądanie, które widziała w jego oczach, nie było udawane.
– Proszę, przestań, nie rób tego. – Próbowała uciec wzrokiem, zaciskając nerwowo ręce na
oparciu kanapy.
– Czego?
– Tego, co robisz przez cały wieczór. Staram się dobrze wypaść w roli twojej żony, słuchać, co
mówią do mnie goście, a ty sprawiasz, że myślę tylko o…
– O czym? – spytał uwodzicielskim, zmysłowo niskim głosem. – O tym, co chciałbym z tobą robić?
Ja właśnie o tym myślę. O moich małżeńskich prawach.
– Tak naprawdę nie jesteś moim mężem.
Przysunął się jeszcze bliżej.
– Właśnie w tym rzecz, że nim jestem. Mam na to dokument. Ty też o tym wiesz. – Zawiesił wzrok
na jej wargach, potem zsunął niżej na dekolt. – Ty też o tym myślisz.
– Proszę cię, Luke, przestań.
Coś w jej wzroku i drżącym głosie sprawiło, że spochmurniał. Cofnął się nieznacznie.
– Jeśli tego właśnie chcesz…
– Tak, dziękuję.
Nie mogła mu na to pozwolić. Nie mogła karmić się nadzieją, złudzeniem, że mu na niej zależy.
– Hej, gołąbeczki – zawołała Sally, zmierzając w ich stronę w kieliszkiem w dłoni. Ucałowała ich
mocno w policzki. – Jesteście fantastyczną parą. Tak się cieszę, Luke, że wreszcie trafiłeś na
odpowiednią kobietę i miałeś na tyle rozumu, by się z nią ożenić. Wieszczę wam długie i szczęśliwe
życie.
Meg uśmiechnęła się wymuszenie. Uznała, że to nie jest najlepszy moment, by informować Sally, że
ich małżeństwo jest farsą i że wkrótce ruszy procedura rozwodowa. Przez resztę wieczoru starała się
walczyć ze swoimi uczuciami, trzymając w ryzach emocje, rozhulane pod wpływem słów Luke’a.
Gdy siedząc przy stole, zorientowała się, że jest pogrążony w żarliwej konwersacji z jednym
z inwestorów, przeprosiła i wymknęła się z salonu. Nie zdążyła nawet postawić nogi na stopniu
schodów, gdy usłyszała za sobą głos.
– O, nie. Nie uciekniesz ode mnie.
– Chciałam tylko… – szukała wiarygodnej wymówki. – Nie jestem ci już potrzebna, więc
pomyślałam…
– Jesteś mi potrzebna.
Oddałaby wiele, żeby tak było w istocie.
– Jestem zmęczona – spróbowała raz jeszcze. Mówiła prawdę. Mało spała tej nocy, rozmyślając
o niespodziewanym powrocie mężczyzny, który przez dziwne zrządzenie losu został jej mężem.
Wystarczył jeden dzień, by zawrócił jej w głowie, miał nad nią władzę, która ją przerażała. Musiała
odejść. Nie tylko z przyjęcia. Musiała uciec z tego domu i wyzwolić się spod zaklęcia, jakie rzucił na
nią Luke.
– Nie możesz teraz wyjść – usłyszała jego głos. – Mam wobec ciebie plany, Meg.
Kiedy ją przytulił, wiedziała już, że przegrała. Pragnął jej, a ona pragnęła jego, nie było sensu
zaprzeczać. Poddała się naciskowi ciepłych warg. Jego usta i język rozpalały ją, otwierały na
cudowne doznania.
– Coś ci obiecałem. Czy pozwolisz, że dotrzymam słowa?
ROZDZIAŁ PIĄTY
Meg nie protestowała, gdy pociągnął ją do pokoju obok, wspaniałej stylowej biblioteki. Słyszała
dobiegającą z salonu muzykę i gwar rozmów, ale to wszystko nagle przestało być ważne. Liczyły się
tylko oplatające ją ramiona i niecierpliwe wargi napierające na jej usta. Gdy Luke zaczął powoli
podwijać jej suknię, nawet się nie zająknęła, by go powstrzymać.
– Pończochy? – spytał, zachrypniętym z pożądania głosem. Jego dotyk rozpalał ją coraz bardziej.
Nie była w stanie mówić, myśleć, kiwnęła tylko głową.
– Bardzo ładnie, siostro Meg. I bardzo seksownie. – Zrobił krok w tył. – Pokaż mi.
Zawahała się.
– Pokaż mi! – To nie była prośba, tylko rozkaz.
– Nie mogę – pisnęła zawstydzona i podniecona jednocześnie. – Nie tutaj. Ktoś mógłby wejść.
Podszedł do drzwi i przekręcił klucz.
– Pokaż mi – powtórzył niecierpliwie.
Czy to by było takie złe, zastanawiała się. Jedna noc z własnym mężem. Czy to złe? Delikatnie
uniosła suknię, odsłaniając długie, szczupłe nogi w cieniutkich pończochach. Nie miała odwagi
spojrzeć mu w oczy, przepełniona oczekiwaniem i lękiem. Robiła, co chciał i sprawiało jej to
przyjemność. Po kilku sekundach puściła fałdy sukni. Wtedy Luke doskoczył do niej i zaczął tak
całować, jak tego niecierpliwie pragnęła. Ich wargi idealnie pasowały do siebie.
Meg wypiła zaledwie pół kieliszka szampana, ale czuła się, jakby była pijana. Z trudem
utrzymywała się na nogach, gdy Luke zaczął ją rozbierać. Sama również nie pozostawała dłużna.
Zsunęła z jego ramion smoking, rozsupłała krawat i drżącymi dłońmi rozpięła guziki koszuli.
Kiedy poczuła jego dłoń między nogami, krzyknęła cicho.
– Powiedz mi, czego sobie życzysz, Meg.
Odpowiedź mogła być tylko jedna.
– Chcę ciebie. Teraz.
Poprowadził ją do kanapy i posadził sobie na kolanach. Całował ją po policzkach, szyi, ramionach.
Wyjął klamrę z jej włosów, pozwalając, by miękkie pukle opadły na plecy.
– Pokaż mi, jak lubisz być pieszczona. Chcę ci dać rozkosz.
Już to robił. Nawet nie przypuszczała, że może być tak cudownie. Gorące dłonie i jeszcze gorętsze
usta badały każdy zakamarek jej ciała, drażniły, syciły i rozpalały ją. Był jej mężem. Potrzebowała
go. Teraz, zaraz.
– Masz zabezpieczenie? – szepnęła, modląc się, by miał, bo inaczej nie wiedziała, co by zrobiła.
Luke skinął głową i sięgnął do kieszeni. Po chwili ich spojrzenia się skrzyżowały, pełne napięcia
i wyczekiwania. Nie było już odwrotu. Uniosła się lekko, by ułatwić mu dostęp. Chwycił ją za
biodra, a ona wbiła palce w jego ramiona z urywanym westchnieniem. Szybko odnaleźli wspólny
rytm. Poruszali się coraz szybciej, mocniej. Pożądanie intensyfikowało się, buzowało w niej jak
bąbelki w szampanie. Całowała go jak szalona i w końcu złapała mocno za szyję i krzyknęła głośno,
osiągając szczyt.
Oparła głowę na jego ramieniu, starając się wyrównać oddech. Kiedy Luke jej obiecał, że zapomni
o wszystkich smutkach, nie spodziewała się, że zapomni także o wszystkich zahamowaniach. W jego
oczach zobaczyła prawdziwą siebie, kobietę odważną, namiętną i wartą kochania.
Co teraz? Nie znajdowała odpowiedzi na to pytanie. Nie była w stanie myśleć, przepełniona
euforią po tym, co się wydarzyło. Delikatnie wysunęła się z objęć mężczyzny, stanęła na podłodze
i z powrotem nasunęła na ramiona sukienkę. Pomógł jej z suwakiem, całując w łopatki i kark. Nie
patrząc na niego, rozejrzała się wokół w poszukiwaniu majtek. Pierwszy odnalazł je Luke, podniósł
i schował do swojej kieszeni.
Nie skomentowała tego ani jednym słowem.
Razem podeszli do drzwi i w tym samym czasie sięgnęli do klamki. Ich palce splotły się ze sobą.
Luke raz jeszcze ją pocałował, delikatnie i z czułością. Otworzyli drzwi i rozglądając się, czy nikt
ich nie widzi, wyszli na zewnątrz. Meg natychmiast pobiegła na górę. Wciąż nie mogła uwierzyć
w to, co się stało. Nogi same ją niosły, tak jej było lekko i błogo. Chciała wejść do swojego pokoju,
ale Luke chwycił ją za dłoń, pokręcił przecząco głową i pociągnął dalej, do kolejnych drzwi. Do
pokoju gościnnego. Jego pokoju.
– Tym razem chcę cię mieć pod sobą – powiedział, patrząc jej prosto w oczy. Otworzył drzwi
i popchnął ją lekko do środka, w rozkoszną, tajemniczą ciemność.
– Nikt mi nie zarzuci, że nie potrafiłem usatysfakcjonować swojej żony.
Meg obudziła się w łóżku Luke’a z głową opartą na jego ramieniu. Dotrzymał obietnicy i dał jej
dużo więcej, niż mogłaby marzyć. Kiedy myślała, że już nie może być lepiej, odsłaniał przed nią
kolejne wyżyny doznań. Był wspaniałym kochankiem.
Powoli, ostrożnie wymknęła się z łóżka, uważając, by go nie zbudzić, ale on nawet nie drgnął.
Założyła sukienkę i podeszła do okna. Żadne z nich nie zasunęło kotar i teraz mogła podziwiać
zimowy poranek w pełnej krasie. Widok był tak piękny, że Meg poczuła bolesny ucisk w gardle. Już
niedługo będzie musiała stąd odejść. Zdawała sobie sprawę, że ta noc niczego między nimi nie
zmieniała.
Wróciła do swojego pokoju, ubrała się ciepło i zeszła na dół. W kuchni jeszcze zostało trochę
jedzenia z przyjęcia, ale nie czuła głodu. Potrzebowała pomyśleć, zastanowić się nad wszystkim, bo
pytania, które wczorajszej nocy ginęły pod wpływem miłosnych przeżyć, teraz przedarły się do jej
świadomości z podwójną mocą. Co teraz? Co dalej?
Założyła kurtkę, gwizdnęła na Cezara i wyszła z domu. Przez noc przybyło śniegu i teraz patrzyła,
jak buty zostawiają głębokie ślady. Pies podskakiwał przez chwilę wesoło przy jej nogach,
uszczęśliwiony porannym spacerem, po czym pognał przed siebie, zostawiając ją daleko w tyle. Meg
wiedziała, że Cezar potrzebuje dużo ruchu, więc nie wołała za nim. Szła szybkim, sprężystym
krokiem, zimny wiatr smagał policzki i targał włosy, ale nie zważała na to. Zatrzymała się dopiero
przy jeziorze. Weszła na molo i popatrzyła na skutą lodem wodę. Chmury wisiały nisko nad ziemią,
zwiastując kolejne opady.
Nagle usłyszała za sobą kroki. Poczuła żywsze bicie serca i odwróciła się z twarzą rozpromienioną
uśmiechem. Cóż za rozczarowanie. Przed nią stał Jason. Gdyby miała przy sobie Cezara, pewnie
zaalarmowałby ją warczeniem. Była przekonana, że to Luke. Tak bardzo pragnęła, żeby to był on.
Chciała zobaczyć mężczyznę, z którym spędziła najwspanialszą noc w życiu, zobaczyć jego kochaną
twarz, choć jednocześnie bardzo się bała, że nic nie zostało z wczorajszej bliskości, że nie dostrzeże
w oczach Luke’a czułości, tylko chłód i obcość.
– Widziałem ślady na śniegu i tak myślałem, że cię tu znajdę. – Jason uśmiechnął się ciepło.
Właściwie przypominał trochę Luke’a. Podobna budowa ciała i rysy twarzy, tyle że jego
wodnistoniebieskie oczy miały w sobie coś niepokojącego, fałszywego. Meg odwzajemniła uśmiech,
ale nie mogła pozbyć się wątpliwości. Co takiego zaszło między nimi? Dlaczego Luke nienawidzi go
tak bardzo, że wolał ożenić się z obcą kobietą, niż pozwolić, by Jason po nim dziedziczył?
– To prawda, co mówią? Mój brat wrócił do domu?
Przyrodni brat, miała ochotę powiedzieć. Luke zawsze podkreślał tę różnicę, zapewne nie bez
powodu.
– Tak – potwierdziła uprzejmie. – Właśnie miałam wracać. Chodź ze mną. Pewnie już się obudził.
– Nie mogę, umówiłem się z kimś i muszę jechać, nim spadnie więcej śniegu. Teraz nie mam czasu.
Zadzwonię później.
– Powiem mu, że byłeś.
– Dzięki. Czy mogłabyś…
Czekała, aż dokończy.
– Nie, nic. Może tylko szepnij o mnie dobre słowo, dobrze?
Podeszli razem pod dom, gdzie Jason zaparkował samochód. Poczekała, aż odjedzie, i dopiero
wtedy weszła do środka. Zobaczyła, jak po schodach zbiega Luke, wkładając koszulę przez głowę.
– Do diabła. Jak długo tu był i czego chciał?
Spodziewała się innego powitania. Domyśliła się, że usłyszał odgłos silnika, spojrzał za okno
i rozpoznał czerwoną corvettę Jasona.
– Niedługo. Chciał tylko wiedzieć, czy wróciłeś do domu – odparła, zdejmując kurtkę. Nie
wiedziała, jak powinna się zachować, co powiedzieć. I pomyśleć, że jeszcze wczoraj wieczorem
całowali się w tym korytarzu, a potem, w pokoju obok… Lepiej o tym nie myśleć. Zrobiła krok
w stronę kuchni, ale Luke zatrzymał ją, chwyciwszy za nadgarstki.
– Co mu powiedziałaś?
– Prawdę, że jesteś w domu – odrzekła zdziwiona jego brutalnością.
– I co jeszcze?
Stanowczo uwolniła ręce ze stalowego uścisku.
– Sam go zapytaj. Nie mam zamiaru pośredniczyć w waszych małostkowych sprzeczkach.
– To nie są małostkowe sprzeczki.
– Wiem – przyznała bez wahania. – Jednak nadal nie chcę być wciągana w środek waszego
konfliktu. Jason naprawdę starał się mi pomóc, kiedy cię nie było.
– Jeśli to robił, to miał w tym jakiś interes. Nie jest tak, jak myślisz. Ja również dałem się nabrać
na jego słodkie oczy. On szantażował moją matkę.
To niemożliwe, pomyślała ze wstrętem. Kobietę, która całe życie poświęciła innym? O której
mówiono wyłącznie z szacunkiem i miłością? Jason, ten miły, pomocny Jason byłby do tego zdolny?
– Dowiedziałem się o tym dopiero niedawno, w Indonezji, gdy przejrzałem jej dokumenty.
– Pamiętam, jak mówiłeś, że odkryłeś, jaki jest naprawdę. Byłeś wściekły.
– I nadal jestem.
– Teraz rozumiem. I co zamierzasz zrobić?
– Jeszcze nie wiem. Najpierw chcę z nim porozmawiać.
– Wniesiesz przeciwko niemu oskarżenie?
– To możliwe. Ale najpierw odbiorę mu dom, samochód i wyrzucę go z pracy. Straci wszystko, co
ode mnie dostał.
– Tego chcesz? – spytała ze smutkiem.
– Nie rób takiej zawiedzionej miny. Nie żałuj go. Szantażował moją matkę. Zasłużył sobie na to.
– Wiem, masz rację. Nie współczuję mu. Zastanawiam się tylko, czy nie ma innego wyjścia z tej
sytuacji.
– Jeśli wymyślisz coś lepszego, to daj mi znać – stwierdził sucho, po czym wyjął telefon
komórkowy z kieszeni i wybrał numer. – Jason, wpadnij, jak będziesz w okolicy. Mam do ciebie
sprawę.
Anna znała już Luke’a na tyle dobrze, by w spokojnej sugestii rozpoznać rozkaz. Weszła do kuchni
i nastawiła wodę na kawę, by rozgrzać się po porannym spacerze. Kiedy dołączył do niej Luke,
siedziała już nad gorącym kubkiem i wdychała aromat świeżo zmielonych i zaparzonych ziaren.
– Przyjedzie? – spytała, podsuwając w jego stronę filiżankę kawy.
– Tak, po południu.
Anna oplotła palcami kubek i wtedy jej uwagę przykuła złota obrączka. Jeszcze jej nie zdjęła,
a przecież powinna. Przyjęcie się skończyło i nie musieli już udawać szczęśliwych małżonków.
Luke’a bardziej zajmowały sprawy związane z Jasonem niż ich wczorajsza noc. Zsunęła cienkie
kółko z palca i podsunęła w jego stronę.
– Ja ci nie dałem tej obrączki, sama ją sobie kupiłaś, więc jest twoja – skwitował rzeczowo.
Czując, że zrobiła z siebie kompletną idiotkę, chciała schować obrączkę do portfela, ale Luke
złapał ją za rękę.
– Załóż ją z powrotem. Uwierz mi, że kiedy ci się oświadczałem, nie chciałem cię skrzywdzić ani
wykorzystać. Zamierzałem dać ci coś w zamian.
– Ale przede wszystkim chodziło ci o Jasona.
– To też, ale o coś jeszcze.
– O co?
– Wybacz mi, nie tak chciałem zacząć ten ranek.
Podszedł do niej, objął ramionami i pocałował w usta.
– Dzień dobry – uśmiechnął się łobuzersko.
– Dzień dobry – odparła zaskoczona, pragnąc, by pocałował ją jeszcze raz. Nie uczynił tego
jednak.
– Jadłaś już śniadanie?
– Nie, nie jadłam, ale, Luke… powinnam się już wyprowadzić.
– Najpierw śniadanie – zdecydował, nie patrząc na nią.
Dał znać ręką, żeby usiadła, a sam zajął się szykowaniem jedzenia.
– Pięknie pachnie – wymruczała, gdy postawił przed nią talerz jajek na bekonie. – Gdzie się
nauczyłeś gotować?
– Odkąd sięgnę pamięcią, mama poświęcała się fundacji i często nie było jej w domu. Zamiast
czekać, aż wróci i coś przygotuje, sam się wziąłem za gotowanie. Nie umiałbym może przygotować
wystawnego obiadu, ale podstawowe dania jak najbardziej.
Jedli w milczeniu, jakby zdawali sobie sprawę, że każdy kęs przybliża ich do rozstania.
– Dziękuję – powiedziała i włożyła talerz do zlewu. – Teraz już naprawdę muszę iść.
– A twój samochód? Miałaś go odebrać dopiero jutro.
Rzeczywiście, to był problem, ale zamierzała poradzić sobie z nim sama. Nie mogła tu dłużej
zostać. Wczorajsza noc była jedynie pięknym snem, który musiał się skończyć.
– Odwieziesz mnie do Sally?
– Właśnie tego chcesz?
Nie. Chcę, żebyś kazał mi zostać, żebyś o mnie zawalczył.
– Tak, tego chcę.
– Sally wie, że chcesz się u niej zatrzymać?
– Jeszcze nie.
Miała nadzieję, że przyjaciółka przyjmie ją i wybaczy kłamstwo. Będzie musiała jej wytłumaczyć,
że małżeństwo z Lukiem było oszustwem, mistyfikacją.
– Dlaczego tak ci się spieszy? Mogłabyś zostać jeszcze kilka dni.
– Po co to dłużej ciągnąć? Kiedy się wyprowadzę, odzyskasz wreszcie swoje dawne życie. –
Stanęła w drzwiach i dodała jeszcze: – Potrzebuję godziny, żeby dokończyć pakowanie.
Może miała nadzieję, że Luke będzie jeszcze próbował ją przekonywać, ale on mruknął tylko coś
pod nosem. Wróciła do sypialni i z ciężkim sercem wkładała ubrania do walizki. W pewnym
momencie wyjęła z szafy męski sweter i wtuliła w niego twarz, z trudem panując nad łzami. To
miejsce przez kilka miesięcy było jej domem, ale w pełni zrozumiała znaczenie tego słowa, dopiero
gdy wrócił Luke.
Podeszła do okna, by po raz ostatni nasycić wzrok wspaniałym widokiem jeziora i majaczących się
w tle gór, niemal niewidocznych z powodu ciężkich, nisko wiszących chmur. Padał gęsty śnieg
i wszystko wokoło lśniło, niczym przykryte warstwą srebrnego pyłu. Najwidoczniej pogoda idealnie
korespondowała z jej stanem ducha. Dokończyła pakowanie, ale musiała jeszcze sprawdzić, czy nie
zostawiła w innych pomieszczeniach swoich rzeczy. Zawahała się, nim weszła do biblioteki na dole.
Nie była pewna, czy da radę skonfrontować się ze wspomniani ubiegłej nocy. Na litość, boską, nie
zachowuj się jak dziecko, zbeształa się w myślach. To tylko zwykły pokój. Zabierz swoją książkę
i wyjdź.
Pokrzepiona wewnętrzną determinacją nacisnęła klamkę i pchnęła drzwi. Nie spodziewała się, że
zastanie tam Luke’a. Siedział na kanapie z plikiem kartek w prawej dłoni. Natychmiast powrócił do
niej obraz wczorajszej nocy: gwar przyjęcia, odgłos przekręcanego w zamku klucza, niepohamowane
dłonie, gorące wargi, przyspieszony oddech i polecenie „Pokaż mi”…
– Chciałam tylko – wyjąkała, czując, jak zasycha jej w gardle. – Chciałam tylko zabrać książkę.
Ruchem głowy wskazała powieść leżącą na stoliku przy kanapie. Ponieważ nie wypowiedział ani
słowa, uznała, że powinna zrobić to, po co przyszła, i wyjść. Nie prosił, żeby została, nie próbował
w atmosferze wczorajszych wspomnień znowu jej uwieść, co oznaczało tylko jedno. Nie zależało mu
na niej. Wczoraj pewnie dał się ponieść przekonującej zabawie w małżeństwo, poza tym pił alkohol
i… dawno nie miał kobiety, a ona była pod ręką. Anna miała ochotę zamknąć się w łazience
i porządnie wypłakać.
Dziesięć minut później Luke zastał ją, gdy schodziła po schodach. Natychmiast podbiegł, wziął od
niej walizkę, zniósł na dół i postawił obok choinki.
– Jest jeszcze coś?
– Jeszcze jedna – odparła.
Podążyła za nim do sypialni, gdzie obok łóżka stała podróżna torba.
– Śpiąc tutaj, będę myślał o tobie – powiedział, rozglądając się po pokoju.
– Przestań. Nie rób tego – poprosiła udręczona.
– Mam nie myśleć o tobie, czy mam ci tego nie mówić?
– Masz… tak do mnie nie mówić.
– Rozmawiałem z Markiem – rzekł, porzucając zmysłowy ton.
– I?
– Będzie tu jutro rano. Ruszymy z rozwodem. Powiedział, że ma nadzieję, że nie spaliśmy ze sobą.
To ważne ze względu na procedury.
– Powiedziałeś mu?
– Nie chciałem psuć mu weekendu. Powiem mu jutro.
– To przecież i tak nie ma znaczenia, prawda? Nie chcę niczego od ciebie. Nigdy nie chciałam.
Fakt, że poszliśmy do łóżka, niczego między nami nie zmienia.
Nie przypuszczała, że potrafi tak kłamać.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Luke zniósł torbę na dół i postawił obok walizki.
– Musimy poczekać, aż przestanie padać i drogi będą przejezdne – stwierdził. Podążając za jego
wzrokiem, spojrzała przez szybę w drzwiach. Gęsty śnieg zasypywał podjazd w błyskawicznym
tempie.
Luke zastanawiał się, co czuje Meg. Czy jest wściekła, że nie może odjechać od razu, czy też
z rezygnacją przyjmuje fakt, że utknęła z nim na dłużej.
– Dorastałam w Kalifornii. Tam nigdy nie padał śnieg. Pięknie to wygląda – powiedziała,
odwracając się twarzą do niego.
Cała Meg, pomyślał. Potrafi dostrzec jasne strony trudnej sytuacji.
– Rzeczywiście, wygląda pięknie, ale bardzo utrudnia jazdę samochodem.
Nagle poczuł się bardzo zmęczony. Świadomość, że być może jeszcze przez kilka godzin będzie
musiał być blisko niej, mocno go frustrowała. Najbardziej pragnął zabrać ją powrotem na górę, do
łóżka. Wiedział jednak, że to nie wchodzi w rachubę. Musiał więc znaleźć inny sposób na
przeczekanie.
– Chodźmy na spacer – zaproponował.
Ciepły uśmiech aprobaty rozgrzał mu serce. A może ona również cieszyła się, że nie musi być z nim
zamknięta w czterech ścianach domu? Otworzył szafę i zdjął z wieszaka damską kurtkę,
– Jest tyle rzeczy, których nie robiliśmy razem, a czy nam się to podoba, czy nie, mamy przed sobą
jeszcze parę godzin.
Wyszli przed dom, brodząc w śniegu, Meg pierwsza, a za nią Luke z rękami schowanymi
w kieszeniach. Nawet lodowate zimno nie było w stanie ostudzić jego pożądania. Gdy patrzył na
zaróżowione od mrozu policzki Meg, miał ochotę chwycić ją w objęcia i całować do utraty tchu.
– Zróbmy bałwana – usłyszał jej dźwięczny głos i w pierwszej chwili omal nie parsknął śmiechem.
Ostatni raz lepił bałwana w przedszkolu i uważał, że jest już za stary na tego typu rozrywki, ale kiedy
zobaczył, jak Meg turla w jego stronę śniegową kulę, włączył się do zabawy. Zaśmiewając się,
formowali pokaźny brzuch, potem głowę.
– Przydałaby się marchewka na nos i coś na guziki – zasugerował, przekrzywiając głowę
i krytycznym wzrokiem oceniając efekt pracy.
– Coś wymyślę – odparła, wbiegając po schodach do domu. Już po chwili wracała, dzierżąc
dumnie w dłoniach marchew i dwie suszone śliwki. Umieściła znalezisko w strategicznych punktach,
po czym zdjęła swój szalik i zawiązała wokół szyi bałwana. Cmoknęła z zadowolenia i wyjęła
z kieszeni aparat fotograficzny.
– Stań przy nim, zrobię ci zdjęcie – poleciła.
– Nie, to ja ci zrobię zdjęcie.
– W takim razie stańmy oboje. Mam wystarczająco długie ramię.
Podszedł do niej, ustawił się, ale wyjął z jej dłoni aparat.
– Moje ramię jest dłuższe. Uwaga. Raz, dwa, trzy.
Nacisnął przycisk i rozległo się charakterystyczne kliknięcie.
– Jeszcze jedno. Tak na wszelki wypadek.
Tym razem „na trzy” lekko cmoknęła go w policzek, dziwiąc się swojej śmiałości.
– Pokaż, jak wyszło. – Zajrzała mu przez ramię, ale Luke cofnął się i schował aparat do kieszeni.
Zdjął z dłoni rękawiczki, po czym dotknął jej twarzy, wyczuwając ciepło skóry. Powoli,
z namaszczeniem obrysował kciukiem kontur warg, po czym przywarł do jej ust. Skoro zostało im
zalewie kilka godzin razem, nie mógł pozwolić, by marnowali czas na jakieś niewinne pocałunki
w policzki. Smakowała cudownie, była dla niego samą pokusą, taka słodka, kobieca, wyjątkowa.
Była jego przeszłością, teraźniejszością i… Cóż, tylko przeszłością i teraźniejszością. Na więcej nie
mógł liczyć.
To Meg pierwsza przerwała pocałunek.
– Nie powinniśmy.
– Wiem. Tylko jeszcze ten jeden raz.
Czekał, aż zachęci go uśmiechem, spojrzeniem. Tak też się stało. Pocałunek smakował
wspomnieniami zeszłej nocy, ale także rozczarowaniem, że więcej takich nocy nie będzie.
– Powinniśmy wejść do środka – oświadczyła Meg z głębokim przekonaniem. – Zimno mi.
Luke zdjął rękawiczkę, chwycił jej dłoń w swoją i pociągnął do domu. Dopiero w środku zdał
sobie sprawę, że on również zmarzł. Temperatura w nocy musiała spaść o kilka stopni. W każdym
razie na dworze, bo jeśli chodzi o jego relacje z Meg…
– Stań tam i ogrzej się – zakomenderował, wskazując na buzujący ogniem kominek w salonie. Sam
zaś poszedł do kuchni i po chwili wrócił z dwoma kubkami gorącego kakao.
– Cieplej ci już?
Kiwnęła głową, wciąż wpatrując się w płomienie.
– Co teraz? – spytała.
– Miałbym pewien pomysł.
Rzuciła mu krótkie, spłoszone spojrzenie i zmarszczyła brwi.
– Nie martw się, nie to miałem na myśli – zaśmiał się. – Choć nie zaprzeczam, że przyszło mi to do
głowy. – Oblała się szkarłatnym rumieńcem. – Proponuję obejrzenie jakiegoś filmu. Śnieg właściwie
już przestał padać, niedługo drogi będą przejezdne i odwiozę cię do Sally.
Uznała, że to nie najgorszy pomysł, i usiadła na kanapie, a on obok niej. Podsunął bliżej małą pufę,
żeby mieli na czym oprzeć stopy.
– Wiesz, nigdy nie zamierzałem się żenić – zaczął znienacka. – Nie czułem takiej potrzeby. Byłem
zadowolony ze swojego życia.
Niespodziewanie objął ją ramieniem.
– Dlatego też to może być moja jedyna okazja, by się przekonać, jakie to uczucie mieć żonę,
spędzać z nią czas. Jesteśmy teraz jak stare, dobre małżeństwo. Film w telewizji, ciepłe kakao,
papucie na stopach, koc w kratkę, bo reumatyzm dokucza. No, staruszko dziś oglądamy mój film, bo
tydzień temu ty wybierałaś.
Nie zdążyli nawet przebrnąć przez reklamy, gdy usłyszeli warczenie Cezara, a chwilę potem
dzwonek do drzwi. Luke spojrzał na zegarek, wzrok mu spochmurniał.
– Oglądaj, ja się tym zajmę.
Meg jednak sięgnęła po pilota i nacisnęła przycisk stop.
– Zaczekam na ciebie.
– Nie jestem pewien, jak długo to potrwa. Wszystko zależy od tego, co ma mi do powiedzenia.
– Jason?
Luke kiwnął głową. Jego mina wyraźnie mówiła, że nie pali się do rozmowy z przyrodnim bratem.
– Zaczekam – powtórzyła.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Meg odstawiła pusty kubek na intarsjowany stolik i podeszła do okna. Bałwan, którego niedawno
lepili pośród radości i przekomarzań, stał teraz samotnie, niczym wierny strażnik, a jego śliwkowe
oczy wydawały się patrzeć na świat z przejmującym smutkiem, jakby nie był jedynie bryłą śniegu,
a żywą, czującą osobą.
Żaden dźwięk nie dochodził z gabinetu. Nie słychać było nawet strzępu rozmowy, nic. I nagle
krzyk. Po cichu podbiegła do drzwi i wychyliwszy się nieznacznie, nasłuchiwała głosów
dobiegających z końca korytarza. Tylko jeden mężczyzna krzyczał. Jason. Nie rozumiała, co mówił,
ale z całą pewnością był wściekły. Taka rozmowa nie mogła należeć do przyjemnych. Po chwili
Jason wybiegł z gabinetu jak burza, zatrzaskując z furią drzwi.
– Poradzisz sobie? – spytała odruchowo, gdy ją mijał. Mimo wszystko było jej go żal. Mógł mieć
dobre relacje z bratem i wszystko zepsuł przez chciwość. Teraz musiał za to zapłacić.
– Nie udawaj, że cię to obchodzi – warknął.
– Nie udaję.
Zbliżył się do niej ze wzrokiem wyrażającym nienawiść i rozpacz.
– To wpłyń na swojego męża, by się nie mścił.
– To nie moja sprawa. Nie mogę się mieszać.
Jason złapał się ze głowę i jęknął żałośnie.
– Indonezja! Do jasnej cholery, co ja tam będę robił?!
– Indonezja? – A więc na takie rozwiązanie zdecydował się Luke.
– Fundacja Maitlandów! Mam spędzić dwa lata w jakiejś cholernej dziczy! Równie dobrze mógłby
mnie wysłać do piekła!
– Nie przesadzaj, lepsze to niż więzienie. Może nawet spodoba ci się praca w fundacji. Kto wie,
czy dzięki temu nie wyjdziesz na prostą.
– On też tak powiedział – przyznał z niechęcią. Machnął ręką, jakby mu już było wszystko jedno,
i wyszedł z domu. Meg zaś wróciła do salonu, usiadła z powrotem na kanapie i czekała na Luke’a.
– Dobry wybór – zawołała, gdy tylko pojawił się drzwiach. Nie wyglądał na szczególnie
zadowolonego, ale przynajmniej nie miał już tak zaciętej miny.
Podszedł do niej, pocałował ją w głowę i usiadł obok.
– Mnie też tak się wydaje – odpowiedział. – Oglądamy dalej?
Meg włączyła film i choć udawała, że zajmują ją perypetie głównego bohatera, myślami była
daleko. Gdyby tak mogło być zawsze. Gdyby naprawdę byli parą. Gdyby mogli dzielić życie, dnie,
noce, poranki. Jej nieszczęście polegało na tym, że zakochała się w mężczyźnie, który odetchnie
z ulgą, gdy tylko zniknie z jego życia.
Film się skończył. Powinna już wstać. Podnieś się z kanapy, poprosić, by zawiózł ją do Sally, ale
milczała.
– Podobno kontynuacja jest jeszcze lepsza – powiedział na pozór nonszalancko, nie wypuszczając
jej z objęć.
– Tak słyszałam. To się rzadko zdarza. Zazwyczaj druga część jest gorsza od pierwszej – odparła
ostrożnie.
– To może obejrzymy? Chciałabyś? – spytał z nadzieją w głosie.
Oczywiście, że by chciała, bardziej niż czegokolwiek na świecie, bo to by oznaczało kolejne
godziny w ramionach Luke’a. Ale prędzej czy później będzie musiała odejść. On chciał jedynie
godzin, ona zaś lat, całego życia.
– Muszę już iść. Odwieź mnie do Sally.
– Musisz czy chcesz?
– Muszę.
– Wcale nie musisz. Jeśli wolałabyś zostać, to zostań. Przygotuję coś pysznego do zjedzenia.
Lubisz spaghetti bolognese?
– Czy nie będzie lepiej dla nas obojga, jeśli odejdę teraz? Po co to przedłużać?
W milczeniu rozważał odpowiedź, aż wreszcie pokręcił przecząco głową.
– Lubię, kiedy jesteś blisko mnie. Nie rozumiem, co się z mną dzieje, ale przy tobie jest mi tak
dobrze. Będzie mi ciebie bardzo brakowało, kiedy odejdziesz, więc sama rozumiesz, że nie spieszę
się do rozstania z tobą.
Poruszona jego słowami nie próbowała protestować, gdy włączył kolejny film. Jeśli to wszystko,
co może dostać, niech tak będzie. Zamierzała chłonąć każdą minutę, każdą cenną sekundę spędzoną
przy jego boku, aby te wspomnienia na zawsze wryły jej się w pamięć.
Kiedy skończyli oglądać, zrobiło się już zupełnie ciemno na dworze. Zjedli spaghetti mistrzowsko
przygotowane przez Luke’a i obejrzeli ostatnią część filmowej trylogii. Kiedy na ekranie pojawiły
się napisy końcowe, żadne z nich nie spieszyło się, by wstać.
– Poleżmy tak razem – zaproponował, gasząc telewizor. Chciał ją jeszcze zatrzymać, pod byle
pretekstem. – Nie mam nic zdrożnego na myśli. Kanapa jest wystarczająco szeroka.
Leżeli więc w milczeniu, głowa przy głowie, noga przy nodze.
– Co zamierzasz robić, kiedy się rozwiedziemy? – spytał.
– Sally zaproponowała mi pracę w fundacji.
– Zgodziłaś się?
– Jeszcze nie. Najpierw chciałam wiedzieć, co ty o tym myślisz. Może to nie jest dobry pomysł,
żebym była tak blisko ciebie?
Objął ją mocniej w pasie.
– Świadomość, że będziesz blisko, nie przeraża mnie.
– Ale to może dziwnie wyglądać. Ludzie myślą, że byliśmy małżeństwem i…
– Byliśmy małżeństwem – podkreślił.
– Niezupełnie.
– Powiedz to pastorowi – uśmiechnął ze smutkiem.
– Chodziło mi o to, że jeśli przyjęłabym pracę w twojej fundacji, moglibyśmy się czuć skrępowani.
– Posłuchaj, nie żałuję, że się z tobą ożeniłem. Nadal uważam, że wtedy to była jedyna słuszna
decyzja. – Przyciągnął ją bliżej siebie. – Naprawdę niczego nie żałuję.
– Nawet tego, co zrobiliśmy zeszłej nocy?
– Jak mógłbym żałować? To wspomnienie zostanie ze mną na lata.
– A ja nie mogę oprzeć się wrażeniu, że nie zachowaliśmy się ani właściwie, ani odpowiedzialnie.
– Nie podobało ci się?
– Wiesz, że nie o to chodzi. Myślę, że…
– Chyba za dużo myślisz.
Może miał rację. Niepotrzebnie rozkładała wszystko na czynniki pierwsze, analizowała każde
słowo i gest. Wspomnienie tamtej nocy należało do niej i nikt nie mógł tego zmienić. Leżeli na
kanapie przez kolejne godziny, rozmawiając o wszystkim i o niczym. Jeszcze przed nikim tak się nie
otworzyła, nie czuła takiego zaufania i zrozumienia. Mijały leniwe godziny, nasycone napięciem,
a jednocześnie dziwnym spokojem.
– A co jeśli się w tobie zakochałam? – wyszeptała w ciemność.
Poczuła, jak ramię, obejmujące ją w pasie zesztywniało. Usłyszał, co powiedziała, i milczał.
Wiedziała, że nie ma żadnego „jeśli”. Kochała go, wbrew wszystkiemu i wszystkim. Tyle tylko, że on
nie prosił o miłość.
– To nie byłby dobry pomysł – usłyszała uprzejmą, ale stanowczą odpowiedź.
Luke poczuł, jak Meg nieznacznie odsuwa się od niego, ale nie przygarnął jej z powrotem. To
niemożliwe, żeby go naprawdę kochała. Nie był odpowiednim kandydatem na męża. Był dla niej za
stary, miał cyniczne podejście do życia i miłości. Poza tym był typowym samotnym wilkiem. Czyż
nie? Taka subtelna, wrażliwa dziewczyna zasługiwała na jakiegoś młodego, sympatycznego chłopca,
kogoś o łagodnym usposobieniu, kto z optymizmem patrzyłby na życie. Zapewne wyobraziła sobie, że
on pasuje do tego wzorca, ale to nieprawda. Nie byłaby z nim szczęśliwa, a on nie chciał jej
skrzywdzić. Powinien pozwolić jej odejść. Uwolnić od siebie. Uznał jednak, że zrobi to rano. Teraz
chciał jeszcze cieszyć się obecnością Meg, wdychać zapach jej włosów i skóry. Po raz pierwszy
w życiu pragnął od kobiety nie erotycznego spełnienia, ale po prostu bliskości. Wystarczało, że
leżała przy nim, że mógł na nią patrzeć, obejmować ją. Nie wiedział, jak ma sobie poradzić
z uczuciem, którego wcześniej nie doświadczył. Ona tak wiele dla niego zrobiła. Pomogła mu
w Indonezji, gdy był ranny, pomogła, gdy błagał, by za niego wyszła. Nawet teraz, gdy leżała obok
niego, a jej ciepły, równomierny oddech łaskotał go w policzek, miał wrażenie, że życie może być
piękne i pełne harmonii. Czuł, wbrew swojej naturze pragmatyka, że Meg jest jego drugą, lepszą
połówką. Jednak ona zasługiwała na coś lepszego, na kogoś lepszego. I dlatego powinien pozwolić
jej odejść.
Meg poderwała się niespokojnie na dźwięk dzwonka do drzwi. Mrużąc powieki, spojrzała za okno
i z żalem zobaczyła, że nastał już nowy, słoneczny dzień.
– To Mark – powiedział Luke, przeczesując ręką włosy.
Jego adwokat. Wiedziała już, że jej czas w tym domu dobiegł końca.
– To nie potrwa długo – dodał. – Proszę, zaczekaj w salonie.
I tak nie zamierzała uczestniczyć w spotkaniu. Było jej wszystko jedno, jakie zaproponują warunki
rozwodu. Czuła się wystarczająco upokorzona tą sytuacją. Gdy tylko mężczyźni zamknęli się
w gabinecie, wymknęła się z domu. Cezar skwapliwie skorzystał z okazji i podążył za nią. W ciągu
tych kilku miesięcy przywiązał się do niej i traktował jak swoją panią. Podskakiwał i popiskiwał
przy jej nogach, ale tym razem Meg nie miała ochoty na zabawę. Oto nadszedł dzień, kiedy musiała
pożegnać się ze wszystkimi marzeniami i nadziejami. Mimo wszystko nie żałowała, że w jej życiu
pojawił się Luke. Gdyby nie on, być może nigdy nie poznałaby istoty prawdziwej miłości. Była już
w związku, ale dopiero teraz, dzięki Luke’owi, dowiedziała się, jaką jest kobietą. Wiedziała już, że
nie przyjmie pracy w fundacji. Być może on nie miałby z tym problemu, ale ona owszem. To byłoby
okropne, widywać go każdego dnia i ukrywać swoją miłość, patrzeć, jak spotyka się z innymi
kobietami, jak jego wzrok prześlizguje się po niej obojętny, bez cienia dawnej namiętności. Nie, nie
dałaby rady. Skoro mają się rozstać, to definitywnie i na zawsze.
Najchętniej wzięłaby bez pytania samochód i odjechała już teraz, nie czekając, aż Luke i Mark
ustalą warunki rozwodu. Dlaczego to musi być takie trudne, pytała retorycznie, rozkopując nogami
śnieg. Czekanie było torturą.
Spojrzała w błękitne, bezchmurne niebo i wtedy podjęła decyzję. Nie ucieknie. Nie odejdzie,
zanim nie wyzna mu swoich uczuć. Zanim nie usłyszy odpowiedzi, czy byłby w stanie ją pokochać,
czy byłby w stanie dać im szansę. Przecież nie była mu obojętna, czuła to, gdy jej dotykał i ją
całował. Miała wrażenie, że z jakiegoś powodu, trochę wbrew sobie, odpycha ją, ale sam
powiedział, że będzie za nią tęsknił. Całe życie czekała na tę miłość i teraz nie mogła poddać się tak
łatwo. Jeśli istniał choć cień szansy, choć cień nadziei, powinna spróbować. Co miała do stracenia?
Tylko swoją dumę. Była gotowa ją poświęcić, byle tylko zawalczyć o ukochanego człowieka.
Zaczęła biec, do domu, do niego, do ich wspólnego życia. Nie pukając, weszła do gabinetu,
zdyszana i w kurtce. Obydwaj mężczyźni wstali jak na komendę. Zauważyła, leżący na biurku plik
białych kartek. Dokumenty rozwodowe? Nie zastanawiając się nad tym, co robi, podbiegła do
Luke’a, wspięła się na palce i pocałowała go mocno. Jego ręce natychmiast objęły ją w pasie.
– Mark – zwróciła się do prawnika. – Chcę porozmawiać z mężem. W cztery oczy.
– I tak już wychodziłem – odparł rozbawiony, podnosząc z fotela czarną aktówkę. – Nie musicie
mnie odprowadzać.
Meg poczekała, aż Mark zamknie drzwi, i wtedy, patrząc Luke’owi prosto w oczy, oświadczyła
stanowczo:
– Nie podpiszę tych dokumentów.
Zmarszczył brwi, zerknął na biurko, próbując dociec, o jakich dokumentach mówi.
– Nieważne, jaka jest twoja oferta – mówiła dalej. – Chcę więcej. Chcę ciebie. Nie pozwolę,
żebyś wyrzucił mnie ze swojego życia, bo uważasz, że nikogo nie potrzebujesz. To tak nie działa.
Potrzebujesz mnie, tylko jeszcze o tym nie wiesz. I… i… ja też cię potrzebuję. Kocham cię. Może
teraz nie jesteś na to gotowy, ale błagam, daj nam szansę.
Luke położył palec na jej ustach, uciszając ją w ten sposób.
– Wcale nie chcę, żebyś podpisywała te dokumenty.
– Naprawdę? Nie chcesz?
– Nie – potwierdził, uśmiechając się szeroko. – One dotyczą Jasona, a nie ciebie, nie nas.
– Ale ja myślałam… Mark… Przecież chciałeś rozwodu. Byłam pewna, że przyszedł w tej
sprawie.
– Rozmawialiśmy o tym.
– I?
– I powiedziałem mu, że spaliśmy ze sobą.
– I co? Nie trzymaj mnie dłużej w niepewności.
– I powiedziałem mu, że cię kocham, co nie było właściwe z mojej strony.
– Nie rozumiem. – Pokręciła bezradnie głową. – Kochasz mnie?
Ujął jej twarz w dłonie, delikatnie muskając palcami policzki.
– Tobie pierwszej powinienem był to powiedzieć. Kocham cię. Jeszcze wczoraj w nocy byłem
przekonany, że najlepiej będzie, jeśli pozwolę ci odejść. Zasługujesz na kogoś lepszego, moja śliczna
optymistko. Dziś jednak, kiedy przyszedł Mark, zrozumiałem, że życie bez ciebie jest potworną
perspektywą. Od pierwszej chwili, kiedy cię zobaczyłem, wiedziałem, że jesteś mi potrzebna, choć
nie do końca rozumiałem dlaczego. Chcę, żebyś była częścią mojego życia, panią tego domu i mojego
serca. Pod warunkiem, że i ty tego chcesz.
Meg skinęła głową, zbyt wzruszona, by wymówić choć jedno słowo.
– Czy to znaczy „tak”?
Ponownie przytaknęła ze łzami szczęścia w oczach. Wtedy zaśmiał się radośnie, a jego
jasnoniebieskie oczy promieniały.
– Czyli możemy zacząć planować podróż poślubną na Wyspę Wielkanocną?
– Gdziekolwiek sobie życzysz, byle razem.
– Cześć, kochanie. Wróciłem – powiedział i nareszcie ją pocałował.
Tytuł oryginału: Under the Millionaire’s Mistletoe
Pierwsze wydanie: Silhouette Books, 2010
Redaktor serii: Marzena Cieśla
Opracowanie redakcyjne: Marzena Cieśla
Korekta: Hanna Lachowska
UNDER THE MILLIONAIRE’S MISTLETOE
© 2010 by Harlequin Books S.A.
THE WRONG BROTHER
© 2010 by Maureen Child
MISTLETOE MAGIC
© 2010 by Sandra Hyatt
© for the Polish edition by Arlekin – Harlequin Polska sp. z o.o., Warszawa 2014
Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.
Wydanie niniejsze zostało opublikowane w porozumieniu z Harlequin Books S.A.
Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne.
Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.
Znak firmowy wydawnictwa Harlequin i znak serii Światowe Życie Ekstra są zastrzeżone.
Wyłącznym właścicielem nazwy i znaku firmowego wydawnictwa Harlequin jest Harlequin Enterprises Limited. Nazwa i znak firmowy
nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.
Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A.
Wszystkie prawa zastrzeżone.
Harlequin Polska sp. z o.o.
02-516 Warszawa, ul. Starościńska 1B, lokal 24-25
ISBN 978-83-276-0917-5
ŚŻ DUO – 553
Konwersja do formatu EPUB:
Legimi Sp. z o.o. |