Katolicyzm otwarty i chrześcijaństwo obywatelskie, czyli marzenia „Wyborczej”
wtorek, 01 marca 2011 18:39
„Gazeta Wyborcza” nie ustaje w reformowaniu Kościoła i tworzeniu mitów na jego temat. W
weekendowym numerze zamieszcza więc wywiad z Krzysztofem Kozłowskim, który
systematycznie niszczy Romana Graczyka, a na deser serwuje tekst Cezarego Kościelniaka,
który przekonuje nas, że musimy podpiąć się pod niemiecką schizmę, bo tylko wtedy będziemy
nowocześni.
Nie zamierzam streszczać całości obu tych wiekopomnych dzieł, bo i nie warto. Skupię się tylko
na fragmentach najzabawniejszych. Zacznijmy od Krzysztofa Kozłowskiego. „Flagowy program
„TP”, czyli katolicyzm otwarty, to podobno przykład współpracy. Może nie był – pisze Romek –
jawnym akcesem do ideologii komunistycznej, lecz de facto ją wspierał. Oto wnioski wyciągane
z kwitów policyjnych dotyczących wydatków na kawę czy herbatę” – przekonuje Kozłowski.
I może bym nawet w to uwierzył, gdyby nie ten drobiazg, że zdarzało mi się czytać dzieła
wydawane przez „Więź” czy „Znak” i uważane za fundament „katolicyzmu otwartego”. Tam zaś
zupełnie wprost napisane jest to, co rzekomo wyciąga Graczyk z kwitów SB.
Weźmy takiego Mouniera. On wcale nie udawał, on rzeczywiście wierzył w to, że komuniści i
katolicy powinni ze sobą współpracować. A polscy katolicy otwarci szczerze wierzyli w jego
opowieści i włączali się w ich propagowanie w Polsce. Rozumiem, że można się mylić, że
można zmienić zdanie, ale odwaga wymaga, żeby się do tego przyznać, a nie udawać, że
pewne fakty zostały wymyślone na podstawie ubeckich kwitów.
Ale dość już znęcania się nad „Tygodnikiem Powszechnym”, przejdźmy do nowej odsłony
„katolicyzmu otwartego”, który można określić mianem wódki bezalkoholowej, czyli katolicyzmu
bez katolicyzmu, a nawet bez chrześcijaństwa. Tym razem w „Gazecie Wyborczej” jego
reprezentantem jest mój stary znajomy Cezary Kościelniak (swoją drogą urzędnik Ministerstwa
Nauki za czasów PiS). Ten poznański filozof uznaje, że jedynie słusznym ustrojem jest liberalna
demokracja (oj widać tu fascynację Rawlsem), i że Kościół powinien przyjąć ten sam model
władzy i myślenia. Problem polega tylko na tym, że choć może Kościelniak zrozumiał Rawlsa,
to zupełnie nie rozumie Kościoła.
A najlepszym na to dowodem są jego własne słowa. „W Niemczech krytyka papieży nie
wywołuje emocji. Watykan traktuje się tam nie jako siedzibę duchowego mistrza, ale raczej
przywódcy, z którym można się spierać i któremu można proponować alternatywne programy.
W Polsce manifest jest komentowany jako dowód nielojalności i nieżyczliwości wobec papieża.
Ale czy słusznie? Kościół na Zachodzie reprezentuje dziś model „chrześcijaństwa
obywatelskiego”, gdzie szanuje się autonomię teologów oraz otwarcie dyskutuje o spornych
kwestiach” – oznajmia Kościelniak. I już tylko tym zdaniem pokazuje, że absolutnie nie rozumie
o czym pisze.
Ojciec święty nie jest bowiem dla nas szefem, z którym możemy sobie podyskutować, ale
„zastępcą Jezusa Chrystusa na ziemi” i następcą św. Piotra, jest widzialną głową Kościoła. I to
jest nasz stosunek dla niego. Nie jesteśmy też obywatelami, ale wiernymi i wyznawcami, co
istotnie zmienia punkt widzenia.
W tekście Kościelniaka poza absolutnym niezrozumieniem Kościoła i brakiem koniecznej do
pisania o nim wiedzy uderza jeszcze szczerość. On wcale nie udaje, że chodzi o rozmowę,
1 / 2
Katolicyzm otwarty i chrześcijaństwo obywatelskie, czyli marzenia „Wyborczej”
wtorek, 01 marca 2011 18:39
tylko otwarcie przyznaje, że chodzi mu o to, by Kościół zmienił się w organizację
liberalno-demokratyczną na wzór Rawlsa. A żeby tak było trzeba koniecznie wyciąć świeckich
konserwatywnych katolików. Miejsca w kongregacjach i kuriach mają zająć liberałowie. „Autorzy
manifestu (…) zdają się nie widzieć zagrożenia w wypadku, gdyby decydentami stali się bardzo
konserwatywni świeccy. Wszak są środowiska mające bardziej radykalne poglądy moralne od
oficjalnej linii Kościoła” – oznajmia Kościelniak.
I już tylko te dwa fragmenty pokazują, że ani o katolicyzmie, ani o dialogu czy rzeczywistym
ucieraniu się stanowisk nie ma Cezary zielonego pojęcia. Reforma Kościoła jest dla niego
przeciągnięciem go na jedynie słuszną stronę demokracji liberalnej i politycznej poprawności.
Tyle tylko, o czym może nasz filozof pochłonięty ideami nie wiedzieć, są już wspólnoty, które
jego projekt zrealizowały. Ich kłopot polega zaś na tym, że błyskawicznie tracą wiernych, którzy
z niewiadomych przyczyn nie chcą uczestniczyć w ludzkim projekcie „chrześcijaństwa
obywatelskiego”, a wybierają po prostu chrześcijaństwo ewangeliczne”. Czego Cezaremu
Kościelniakowi szczerze życzę.
Tomasz P. Terlikowski
za: Fronda.pl (xwk)
2 / 2