1
Wkrainieniedźwiedzi
FerdynandOssendowski
DomKsiążkiPolskiejSpółkaAkcyjna,Warszawa,1936
PobranozWikiźróde łdnia19.02.2018
2
F. A. O S S E N D O W S K I
W K R A I N I E
NIEDŹWIEDZI
WYDANIETRZECIE
WARSZAWA,1936
D O M K S I Ą Ż K I P O L S K I EJ, S P Ó Ł K A A K C Y J N A
Spistreści
I
II
III
IV
V
3
Str.
5
13
20
27
41
ZatwierdzoneprzezMinisterstwoWyznańReligijnychiOśw.Publicz.
jakolekturaobowiązującadlauczniówklasyVI
SzkółPowszechnych.
Odbito3200numerowanychegzemplarzy.
№1447
D O M K S I Ą Ż K I P O L S K I EJ, S P Ó Ł K A A K C Y J N A
HurtowniadlaksięgarzyiwydawcówpodzarządemE.W.Szelążka
Warszawa,PlacTrzechKrzyży8
Zakł.Graf.LeonaWolnickiego,Warszawa,Długa46tel.11.37-00.
Przypisy
1.
Tekstjest
(publicdomain).Szczegółylicencjinastronie
autora:
.
VI
VII
VIII
IX
4
48
55
59
70
I.
MAŁYLAPLANDCZYK.
Europa — ten stary, przeludniony ląd — bynajmniej nie jest
jeszczedobrzeznana!
Poza Polską, Niemcami, Francją i Anglją, Italją i Hiszpanją,
Austrją i Belgją istnieją duże połacie a nawet ludy, do naszych
czasów zbadane i poznane zaledwie pobieżnie, czasami prawie
zupełnienieznane.
Takim krajem jest półwysep Kolski, leżący pomiędzy
Północnym Oceanem Lodowatym, a Morzem Białem. Wchodzi
on, jako część składowa, jako zwykły powiat, do Rosji, a
posiada wspólne granice z Finlandją, ojczyzną bystronogiego
Nurmiego, i Norwegją, krajem malowniczych fjordów,
odważnychwikingów-wojownikówi„wilkówmorskich“,Ibsena
iHamsuna—wielkichpisarzy.
My — Polacy pamiętamy nazwę tego półwyspu, bo z jego
pobrzeża Murmańskiego przybyła do Polski część naszej armji,
przywożąc z sobą wolę do zwycięstwa i... białą niedźwiedzicę
„Baśkę“,mieszkankędalekiejpółnocy.
NapołudniowymbrzegujezioraImandry,mieszczącegosięw
środkowej części półwyspu Kolskiego, stanął w r. 1923 nowy
„pogost“.Taknazywamiejscowaludność—laplandczycyswoje
obozowiska zimowe. „Pogost“ składał się z kilkudziesięciu
niskich, drewnianych chałup i innych mniejszych zabudowań,
gdzie stały krowy. Poza tem osiedlem, wpobliżu rzadkiego lasu
brzozowego i olszowego, widniały otoczone zagrodą z cienkich
5
żerdzipastwiskapółnocnychjeleni,czylireniferów.
Tenieduże,przysadzistezwierzęta,oddawnajużprzezludność
oswojone, chodziły i leżały w zagrodzie, a nad niemi, niby
zwikłany gąszcz suchych gałęzi, poruszały się szerokie,
łopaciaste rogi. Małe, kosmate pieski o gęstych kitach ogonów,
śpiczastych uszach i pyskach, nad któremi połyskiwały bystre i
podejrzliwe oczki, biegały wokół, poszczekując, węsząc i
warcząc; od czasu do czasu zbliżały się do skraju lasu i,
podniósłszy głowy, poruszały chrapami, badając, czy nie
skradająsięgdzieśdrapieżnewilki—taplagakrainpółnocnych.
Z chałupy, stojącej na wjeździe do osiedla, wyszedł mały,
barczysty chłopak. Czarne, twarde włosy rozsypały mu się po
czole;opalona,szerokatwarzyczka—zupełniedziecinnajeszcze
— wydawała się dziwnie poważną, a z ciemnych oczu biła już
męskastanowczośćiodwaga.
Tużzanimszłastarszakobieta,niosącpękrzemieni.Miałałzy
woczachiciężko,aczęstowzdychała.
Gdy doszli oboje do zagrody, szepnęła, dotykając ramienia
chłopca:
—Muto...Muto...synkumój!
Chłopakpodniósłnaniąpoważneiśmiałeoczy.
—Bojęsięociebie...maszdopierodwanaścielat!...
Muto spokojnie wzruszył ramionami, jakgdyby chciał
powiedzieć:
—Cóżjaporadzęnato?!Niemojawtemwina,mamo!
Matka przyglądała mu się z miłością, lecz po chwili płakać
zaczęła, zasłaniając rękawem kożuszka steraną i zrozpaczoną
twarz.
Muto machnął ręką. W ruchu tym nie było jednak
lekceważenia; odczuwało się raczej zrozumienie, że to, co się
6
stało,odmienićsięniemoże.
W chałupie bowiem rodziców Muto zaszły niedawno
okolicznościistotnieniespodziewaneibardzociężkie.
Ojciecchłopca—sławnyłowiecirybak,znanyodWaranger-
Fjordu aż do zatoki Kandałakszy — laplandczyk Samutan,
zaniemógłnagle.Widaćodezwałysiędawnełowy,gdymyśliwy
miesiące całe spędzał w kniei, w nędznych „kotach“ —
szałasach,skleconychzgałęziikory,głodującimarznącpodczas
szalejących wichur śnieżnych, zrodzonych na szczytach Chibeny.
Nieraz też moknął i ciężko, ponad siły pracował na swej
„szniace“ — jednożaglowej łodzi, zapuszczając się na niej na
otwarte, burzliwe morze. Na półwyspie Kolskim nie rodzi
pszenica,żytoijęczmień.Ludnośćzmuszonajestzatemkupować
pożywienie, płacąc tem, w co obfituje jej ojczyzna. Są to skóry
dzikichzwierzątiryby.
Oddawna, zapewne, przeczuwał spracowany Samutan, że
padnie nań ta obezwładniająca choroba, pozbawiając go
możliwościdźwignięciasięzpryczyidręczącnieznośnymbólem
wkażdymstawie.
Niezawodnie obawiał się tej strasznej chwili, bo od dwóch
już lat brał ze sobą do lasu i na morze jedynego synka, Muta,
chociaż chłopak mały był jeszcze i słaby. Podczas łowów
leśnychipracynałodziMutozmężniałszybko,stałsięzwinnyi
krzepki,nauczyłsięstrzelaćzkarabina,apotrafiłbyteżwrazie
potrzeby rzucić do morza sieć i wyciągnąć ją, chociażby
trzepotały się w niej największe ryby: siomgi
płynąceławicą.
Chłopak rozrósł się i spoważniał też bardzo. Niktby nie
uwierzył,żemazaledwiedwanaścielat.Wiedziałajednakotem
zbiedzona Bełut, matka Muta i to doprowadzało ją do łez i
7
budziłowsercumęczącątroskę.
Śnieg już spadł i okrył całą ziemię. Ślady dzikich zwierząt z
łatwością można było znaleźć na białych polanach w lesie i na
tundrze
.Nastałokresłowów,należałosięwięcśpieszyć.
Mutowiedział,żemusizastąpićojcaizdobyćtyleskór,ażeby
rodzina nie odczuwała nędzy i mogła zapłacić podatki. Nie
namyślałsięnadogromeminiebezpieczeństwempracy,boitak
nanicbysię tonieprzydało. Bezgadaniai wahańprzystąpiłdo
przygotowań, uważnie słuchając rad nieruchomo leżącego na
pryczyojca.Zabrałomutodwadni.Zacząłodnajważniejszego:
opatrzył,oczyściłbrońiprzyrządymyśliwskie.
Stary Samutan kupił przed laty dobry, amerykański
pięciostrzałowykarabin,któregowszyscymuzazdrościli.Nabył
go przypadkowo. Koczował wtedy nad brzegiem Waranger-
Fjordu i spostrzegł nagle stojący na kotwicy kuter amerykański.
Postanowił
odwiedzić
statek,
aby
sprzedać
wiązkę
sześćdziesięciu skórek bielutkich gronostajów. Targując się z
Amerykanami, spostrzegł karabin, oparty o maszt i, oceniwszy
wmig jego zalety dla łowca, zaproponował zamianę, na którą
właściciel strzelby chętnie przystał. Był to wspaniały nabytek.
NiktzłowcówkolskichniebyłlepiejodSamutanauzbrojony,bo
myśliwy miał teraz dwie bronie: starą strzelbę na małego
zwierza i ptactwo, na grubą zaś zwierzynę — niezawodny
karabinamerykański.
Mutorazjeszczeprzetarłgostarannie,naoliwiłnaftą;oczyścił
starą flintę, złożył do skórzanej torby naboje, blaszanki z
prochem,kapiszonyikulki,pakuły,butelkęnafty,paczkęzapałek,
hubkę z krzesiwem i maść na rany, sporządzoną przez matkę z
łoju borsuczego i ziół, rosnących na zboczach urwistego
Lawoczoru, którego szczyt widniał na wschód od jeziora
8
Imandry,gdysłońceświeciłojasno.
Drugątorbązaopiekowałysiękobiety—matkaMutaistarsza
siostra
chłopca,
dwudziestopięcioletnia,
kulawa
Ramna.
Układały do torby sól, placki z mąki razowej, cegiełki herbaty
prasowanej, wędzoną słoninę, suche ryby, kociołek, dwa kubki,
łyżkędrewnianą,dwiemiski—jednądlaMuta,drugądlapsai
różnepotrzebnedożyciawpuszczydrobiazgi.
Oneteżopatrzyłyisporządziły„kiereże“—małe, lekkie, do
kajakapodobnesaneczki,ciągnioneprzezjednegorenifera.
Kobietyzłożyłytorbynasankachiumieściłytamdużytobółz
ciepłem ubraniem i obuwiem chłopca, poczem okryły wszystko
dwiemaskóramijeleniemi,któremiałymuzastąpićpościelikoc,
i, osłoniwszy je szeroką płachtą, z rybich skór zeszytą,
wysmarowałyłojempłozysanekirzemienieuprzęży.
Terazpozostałyczynności,któremusiałzałatwićjedyniesam
Muto.
Właśnie dlatego to przyszedł do zagrody, gdzie pasły się
jelenie,wygrzebującezpodśniegumechizwarzonąprzezmróz
trawę.
Chłopak,niezwracającjużuwaginapłaczącąmatkę,rozsunął
żerdzieiprzyglądałsięreniferom.Rodzinaposiadałatrzydzieści
głów tych pożytecznych zwierząt, niezastąpionych na śnieżnej i
mroźnej północy. Muto znał je wszystkie, więc, zbliżywszy się
dostaregojeleniaorogachrozłożystychimocnych,krzyknął:
—Hej,Ran!
Leżący renifer natychmiast powstał i, wyciągnąwszy szyję,
parsknął. Na piersi i na bokach jego wystąpiły głębokie
wklęśnięciaiłysinyodrzemiennegochomątaiszlej.
—Ho,ho,ho,stary,chodź,chodź!—mruczałdoniegoMuto,
a renifer, chrapiąc cicho, szedł za nim, ostrożnie stąpając
9
szerokiemiracicami.
WyprowadziwszyRana,chłopakzamknąłzagrodężerdziamii
jąłsięrozglądaćdokoła.
Kilkapsówuwijałosięprzystadzie,leczMutoniedostrzegł
wśród nich tego, którego szukał. Włożywszy dwa palce do ust,
gwizdnął przeciągle. Ledwie przebrzmiał ten sygnał, z lasu
wynurzył się nieduży, biały piesek i stanął, przekręciwszy łeb
nabok. Mały Laplandczyk uśmiechnął się radośnie i figlarnie,
patrzącnapieska.
—Wou,echej!—zawołał,podnoszącrękęnadgłowę.
Piesek drobnym truchtem ruszył ku niemu i, podbiegłszy
zupełnie blisko, przykucnął mu przy stopach, nie zmieniając
pytającego wyrazu oczu. Muto wziął z rąk matki obrożę z
cienkiegorzemykaizałożyłjąnaszyjękosmategoWou.Byłato
odpowiedźnazdumionepytaniepieska.Zrozumiałjąodrazu.Już
wiedział, że ma wyruszyć z Mutem na łowy, że rozpocznie się
ciężki okres życia: trudy, zimno, niebezpieczne śnieżyce,
tropienie drapieżnych mieszkańców kniei i bezkresnych,
zamarzniętychterazbagientundry.Zrozumiał,spoważniałnaglei,
stanąwszy przed małym myśliwcem, przeciągnął się, jakgdyby
mówiąc:
—Trudno!Skorotrzebaiść,tochodźmy,apolegajnamnie!
Muto schylił się nad pieskiem i pogłaskał go po białych
kudłach.Woudośćobojętnieprzyjąłtępieszczotę,bo,jakkażdy
północnyszpic,urodziłsiędopracyipomocyczłowiekowi,ufał
mu, wiedząc, że nie porzuci swego psa w niebezpieczeństwie,
lecz na innych uczuciach nie znał się, jak zresztą i ludzie tej
surowej,niegościnnejkrainy.
Muto jął nakładać chomąto na Rana i nie spostrzegł, że do
pieskapodbiegłaulubiona,łowczasukaojca—Nao,matkaWou.
10
Z opuszczonym ogonem i nastawionemi uszami, obwąchiwała i
oglądała obrożę na piesku, chrapliwie wciągając powietrze.
Wreszcie pisnęła cichutko, zaczęła skakać koło chłopaka,
szczekać głucho i chwytać zębami trzymane przez niego
rzemienie.
Muto spojrzał na nią i zamyślił się. Spostrzegła to matka i
rzekłaproszącymgłosem:
—Niechciałeśzgodzićsięzojcem,utsuke
,żelepiejwziąć
zesobądwapsy?MałyjesteśMuto,więcdobrepsymogącisię
przydać.LepszychodNaoiWounieznajdzieszwcałymkraju,a
stara, doświadczona suka nieraz już ratowała nam Samutana,
obroni i ciebie w ciężkiej potrzebie. Weź ze sobą Nao! Weź,
synku!
Pieszrozumiał,żeonimmowa,więcszczekałcorazzajadlej.
—StarczymiWou...—mruknąłchłopak.
—Zróbtodlamnie,Muto,izabierzNao!—prosiłaBełut.
—No,dobrzejuż,wezmę—uspokoiłjąchłopaki,objąwszy
Naozaszyję,założyłijejobrożę.
Sukapisnęłaradośnie,leczpochwilispoważniałaiuspokoiła
się. Od czasu do czasu tylko zerkała czarnemi oczkami na
kosmategosyna,któryśledziłkażdyruchMuta,gdytenprowadził
zasobąrogategoRana.
Przypisy
1.
2.
Błotnista, pokryta mchem i karłowatym lasem równina północnych krańców
EuropyiAzji.
11
II.
MUTOWYRUSZANAWYPRAWĘ.
Minęło jeszcze dwa dni, ostatnie dwa dni przygotowań do
długiej i ciężkiej wyprawy małego Muta, który stał się teraz
głową rodziny. Chłopak zaprzęgał do sanek starego Rana i,
gwizdnąwszy na psy, które, od założenia im obroży, nie
odstępowały go, odbywał dalsze wycieczki, żeby się
wytrenować, przyzwyczaić renifera do biegu po zaśnieżonych
polanach i nauczyć się kierowania zmyślnem i silnem
zwierzęciem. Musiał też ułożyć psy, właściwie ożywić w ich
pamięcisłowarozkazu—krótkieawyraziste.
Wreszcie pewnego razu, powróciwszy do osiedla, rzekł do
rodziców:
—WlesiespotkałemwczorajjednookiegoSajdę.Mówiłmi,
że popielice dążą już na południe do lasów nad Warzugą. Jutro
starywyruszanałowy.Zgodziłsię,żebymwrazznimwyjechał
przed świtem. Będziemy polowali wpobliżu: ja — koło jeziora
Wyr,jednooki—wśródpagórków,zktórychwypływarzeka...
— Ach, jak to dobrze! — zawołała Bełut. — Sajda
doświadczony łowiec i dobry sąsiad. Pomoże ci w razie
potrzeby!
—Albojajemu...—mruknąłchłopak,ziewając,boznużony
byłisenny.
Leżący na pryczy ojciec zwrócił w jego stronę oczy i
pomyślał, że dziwnie poważnie, zupełnie po męsku brzmi głos
chłopaka.
13
Muto wyszedł z chaty i raz jeszcze obejrzał „kiereże“.
Przekonałsię,żewszystkobyłonamiejscu,ułożonewporządkui
starannie uwiązane. Ziewając, rzucił okiem na żującego siano
Rana,stojącegoprzychlewie,napsy,idącezanimiwpatrzonew
małego myśliwca, poczem, wszedłszy do izby, rzucił się na
posłanie.
Usnął odrazu i nie słyszał, że rodzice i starsza siostra
rozmawiali aż do północy. Kobiety popłakiwały, chory Samutan
wzdychał i jęczał, zaciskając zęby. Od zagrody jeleniej
dobiegało poszczekiwanie psów, a im odpowiadało ciche
warczenieNaoiWou,leżącychpodścianąchałupy.
Nocprzeminęłaszybko.
—Niebawemświtaćzacznie—wstawajMuto!—posłyszał
rozespany chłopiec głos ojca, więc natychmiast zerwał się ze
skór,złożonychwkącieizby.Mruknąwszysłowapozdrowienia,
wybiegłnadwóri,opędzającsiępsom,jąłnacieraćsobietwarz,
ręce i nogi śniegiem, że aż go palić zaczęły. Szybko się ubierał
pod okiem ojca. Na bieliznę włożył zamszowe spodnie i
koszulkę, a na wierzch grube futrzane portki, krótkie, miękkie
trzewiki na zajęczym puchu i szeroką bluzę, podbitą lisiemi
wyporkami,apokrytąskóramicielątreniferowych.Ściągnąwszy
bluzę szerokim rzemieniem, zatknął za pas siekierę, przyczepił
krótkiiszerokinóż,wkońcuzaśnacisnąłnagłowęfutrzanączapę
znausznikamiidaszkiem,okrywającymczoło.
Matka,bladaistrwożona,postawiłaprzednimkubekgorącej
herbaty i miskę kaszy, suto okraszonej słoniną. Podjadłszy
dobrze,Mutowstałipodszedłdopryczy,mówiąc:
—Bądźzdrów,ojcze!Muszęjużjechać.Sajdaczekaćnamnie
będziewuroczyskuGirmy.
Samutan, sycząc z bólu, przycisnął głowę syna do piersi i
14
powiedziałcichymgłosem:
—NiechWielkiDuchprowadzicięszczęśliwie,utseke!
Bełut z płaczem tuliła do siebie chłopaka i przez łzy
powtarzała:
—WielkiDuchu,brońMuta!WielkiDuchu,brońMuta!
KulawaRamnapatrzyłanabratasmutnemioczymaimilczała.
Gdy chłopak podszedł do niej i ogarnął ją ramieniem,
pochyliłasiękuniemuiszepnęła:
— Będę codzień spoglądała w stronę Warzugi i jeziora Wyr.
Myśl moja i serce będą biegły za tobą. Dusza moja wyczuje
chwilę, gdy będziesz potrzebował pomocy i dam ci ją, Muto,
mały,miłybraciszku!Gdybyśzabrnąłdalekoizbłądziłnatundrze
lubwborze...
Urwałai,poszukawszywzanadrzu,wydobyłasporyskrawek
tkaniny.
— Daj powęszyć tę szmatkę Nao i każ jej biec do osiedla.
Dobiegnie i przyprowadzi mnie do ciebie, Muto... — szepnęła,
podającmubrudnyłachmanek.
— Dziękuję, Ramno! — odparł. — Sądzę, że nic mi się nie
stanie.Strzelamcelnie,nanartachbiegamszybkoiwytrwale,psy
mamdobre,łowcze...Hejtam,nicminiebędzie!
—
Niech
Wielki
Duch...
—
rozpoczęła
zwykłe
błogosławieństwodziewczyna,leczMutoniesłuchałjuż.
Wsiadł do sanek i rzucił okiem na swoje bagaże. Dwie
strzelby...piła...podręcznatorbaznabojami,prochemikulami...
drugazprowjantem...kociołek—wszystkowporządku!
Podniósł długą, cienką tykę, którą laplandczycy kierują
reniferami,obejrzałsięrazjeszczenadom,przedktórymnikogo
jużniebyło,boodprowadzanienałowyuważanejestzazłyznak,
ikrzyknąłchrapliwymgłosem:
15
—Ninosto!Naprzód!
Ran ruszył z miejsca i drobnym truchtem skierował się w
stronę lasu, który zdawał się być szarą ścianą, podnoszącą się
nadbiałąrówniną,tonącąjeszczewmętachprzedświtu.
Psy,spuściwszyogony,biegłyzasankami,węsząciprychając.
Gdychłopakwjechałdolasu,ogarnąłgomrok,leczRan,nie
zwalniając biegu, pędził naprzód, zręcznie omijając przysypane
śniegiem kłody i pnie. Muto nie kierował reniferem i nie
poganiał go. Rozumne zwierzę odrazu zwęszyło ślad innego
jelenia.Ujrzawszybrózdęodpłozówniedawnoprzebiegających
tu sanek, samo dążyło tam, gdzie na małego łowcę czekał stary,
jednooki Sajda, przyjaciel i towarzysz wypraw chorego
Samutana.
Słońcestałojużdośćwysoko,gdynagleodezwałsięWou.
Szczeknąłjedentylkoraz—głucho,ostrzegawczo.
Nao podniosła głowę i rozdęła chrapy. Po chwili szczeknęła
cienkim,urwanymgłosemimachnęłakitąopuszczonegoogona.
Mutostanąłwsankachispojrzałprzedsiebie.
Las skończył się właśnie i za nim leżała odłogiem obszerna
równina, biegnąca aż hen — ku południowi, gdzie łączyła się z
szarym,zamglonymwidnokręgiem.
— Hej ha, Sajda! — przykładając dłonie do ust, krzyknął
chłopak.
Zdalekadobiegłgoznajomygłos:
—Hej...hej...Mu-u-uto!
Rannabierałterazcorazwiększegorozpędu.Nicjużniestało
munadrodze.Stwardniałyodmrozuśniegskrzyłsięizgrzytał.Z
podracicreniferawylatywałybiałegrudki,azasankamikłębiła
sięlekka,mroźnakurzawa.
Naglereniferparskaćzacząłizwolniłbieg.
16
W niedużej kotlinie, z kołyszącemi się nad śniegiem buremi
trzcinami, stały sanki, a obok nich przechadzał się Sajda,
uśmiechającsiędoszczekającegopsaipykającfajkę.
— Pozdrawiam ciebie, Muto, synu mego druha Samutana —
zamruczałjednooki.
— I ja pozdrawiam ciebie, dobry Sajdo — odparł chłopak,
podchodzącdoniego.
Naradziwszy się krótko, ruszyli dalej. Jednooki jechał na
przodzie,azanimpędziłysankiMuta,który,korzystającztego,
żeniepotrzebujepoganiaćRana,drzemałsobienajspokojniejw
świecie.
Obudziłgostrzał,którypadłwpobliżu.
Obejrzałsięiujrzałzgrajęumykającychwilków.Jedenznich,
otrzymawszypostrzał,cochwilapadał,leczpodnosiłsięibiegł
wstronęnikłychzaroślibrzóz.
—Pokaż,mały,coumiesz!—krzyknąłdoniegoSajda.
Chłopakwyskoczyłzsanekizmierzyłzkarabina.Rozległsię
huk,awilk,trafionywgłowę,rozciągnąłsięnaśniegu.
—Pięknystrzał!—zawołałjednooki.—Posprawiedliwości
—twojatozdobycz,mójmały!
Muto potrząsnął głową i odparł, jak dorosły, prawdziwy
myśliwy:
—Niebiorępostrzelonychprzezprzyjaciółzwierząt!Twójto
wilk,czcigodnySajdo!
Laplandczyk ze zdumieniem spojrzał na chłopaka i mruknął
łagodnie:
—Nadobregowyrośnieszłowca,Muto!
— Dziękuję! — ucieszył się chłopak i ruszył renifera, aby
przywieźćSajdziezabitegowilka.
Zdarłszyzniegoskórę,pojechalidalej.
17
Na północy w porze zimowej słońce jest krótkim gościem
ziemi, to też — w parę godzin po południu ściemniło się
znacznie. Zapadał zmierzch. Wiatr stał się zimniejszy i bardziej
porywczy. Gwizdał i jęczał, pędząc po równinie chochoły
śnieżne,rozwichrzone,zgrzytliwe.
Sajdazatrzymałsięprzygęstychkrzakachwikliny,broniących
przedwiatrem.Rozpalonoogniskoipuszczonoreniferynapaszę.
Psyposzłyzniemi,strzegącjeprzedwilkami.
Muto włożył śnieg do kotła i zawiesił go nad ogniem. Gdy
woda się zagotowała, wrzucił do niej dwie garście prosa i
szczyptęsoli.Starywmniejszymkociołkuprzyrządzałherbatę.
Po kolacji, która była jednocześnie drugiem śniadaniem,
obiademipodwieczorkiem,otulilisięobajskóramiiusnęliprzy
ognisku, od czasu do czasu rzucając na węgle suche gałązki i
trzciny.
Spalitwardym,spokojnymsnem,chociażwilkiwyłyzróżnych
stron,zwabionezapachemjeleniipsów.Naichjękliweiponure
zawodzenie psy odpowiadały krótkiem lecz złem szczekaniem,
renifery gniewnie kopały racicami stwardniały śnieg i,
rozdymającchrapy,parskały.
Naniebiezapalałysięgwiazdy,aWielkiWózzdawałsiębyć
zupełnie blisko, tuż-tuż nad okrytą śniegiem ziemią. Wyżej
skrzyła się, jak djament, Gwiazda Polarna, patronka skrajnej
północy i jej synów — dzielnych, uczciwych, łagodnego serca
laplandczyków—Same.
Tekstjest
(publicdomain).Szczegółylicencjinastronie
18
III.
SAMWKNIEI.
Natrzecidzieńłowcyrozstalisięnadługo.
Sajdaodjechałnawschód,dolasów,gdzieprzepływałarzeka
Warzuga;MutotegosamegowieczoradotarłdojezioraWyr.
Chłopak zrozumiał, dlaczego ojciec doradził mu wybrać to
miejscenałowyzimowe.
Jezioroleżałonakrańcurówniny,porośniętejzaroślamibrzóz,
krzaków olchy i wiklin, i tylko na południowym brzegu, niby
nieprzystępny mur nieznanej twierdzy, na wzgórzach widniała
ciemna,gęstapuszcza.
Chłopakmiałtudwarodzajepolowania—leśneistepowe.
— Dobra! — mruknął do siebie Muto i popędził renifera
przez zamarznięte jezioro, kierując się ku południowi. Tam
bowiemradziłmuojcieczałożyćobozowiskołowieckie.
Po dwóch godzinach odszukał miejsce, polecane mu przez
Samutana.
Był to wąwóz, pełen niespodziewanych załamań, gdzie
myśliwymógłukryćsięprzedwichurąiśnieżycą.
Zatrzymawszy się tu, Muto przystąpił do budowy „pyrty“ —
szałasu z żerdzi, oplecionych gałęziami świerkowemi.
Skończywszy budowlę, przykrył ją płachtą ze skór rybich i
mocno ściągnął rzemieniami. Zgromadziwszy przed szałasem
stossuchychgałęzi,pomyślałwreszcieoposiłku.
Rozpaliwszyogniskoipowiesiwszynadpłomieniemkociołze
śniegiem, chłopak pozostawił Nao przy saniach, a sam,
20
gwizdnąwszy na Wou, wziął starą strzelbę, nabijaną drobnemi
kulkami, włożył na nogi krótkie, okrągłe narty i zapuścił się do
lasu.
Piesekbiegłokilkakrokówprzednimiwęszył,odczasudo
czasu machając ogonem. Wkrótce zatrzymał się. Kręcił głową,
strzygłuszamiiwęszył.
Muto przygotował broń do strzału i, gdy Wou ostrożnie, co
chwila przypadając do ziemi, sunął naprzód, szedł za nim,
wpatrzonywgąszcz.Piesekdrgnąłnagleipisnąłcicho.
Z krzaków z lekkim trzaskiem suchych liści wyskoczył biały,
jak śnieg, zając i, znacząc się czarnemi końcami uszu, pobiegł
przez polanę. Widząc, że nikt go nie ściga, usiadł, poruszając
czujnemi słuchami. To zgubiło bystronogiego mieszkańca
leśnego, bo Muto, oparłszy lufę o gałąź, wycelował dobrze i
strzelił. Po chwili powracał do obozu, niosąc zająca za skoki i
mówiącdopsa:
—Niełaśsiętakdomnie,Wou!Wieszprzecież,żewszystkie
flaki,głowainoginależądociebie,aniezapomnijpodzielićsię
zNao,bowczorajmogłemwamdaćtylkopodwasuchary...Cóż
chcesz?Muszęoszczędzaćnachlebieisłoninie...wyzaśwolicie
surowemięso,znamjawas!...
Pieseksłuchałuważnie,kręciłśpiczastympyszczkiemimerdał
ogonem,jakgdybysiętłumacząc.
Zdarłszyskórkęzzająca,chłopakwypatroszyłgo,odrąbałmu
głowę i skoki i oddał te przysmaki psom, resztę zaś włożył do
gorącego popiołu, aby mięso się upiekło. Zaparzywszy herbatę,
zacząłrozpakowywaćrzeczyiznosićjedoszałasu.Odprzęgłszy
Rana,spętałgoipuściłnapaszę.Reniferczułsiędoskonale,bo
znalazłzaroślamłodychkrzakówolchowychijąłjeobgryzać.
Cały dzień zeszedł chłopakowi na urządzaniu obozowiska;
21
najwięcejzaśczasuzabrałomuzbudowaniezagrodydlarenifera.
Musiałzostawićgowobozie,więcnależałoochronićzwierzęod
napadu drapieżników. Muto wykorzystał kilka stojących obok
siebie drzew, połączył je gęstą siecią żerdzi i zbudował coś
nakształtdachu,najeżonegozaostrzonemipatykami.
W tym „chlewie“ miał stać Ran, żywiąc się narąbanemi dlań
gałązkami drzew, z których najbardziej mu smakowały olcha i
wierzba.
Pierwszanocminęłazupełniespokojnie.
Westchnąwszy do dobrego Wielkiego Ducha, Muto starał się
wyobrazićsobie,cowtejchwilirobiąrodziceikulawaRamna,
lecznieudałomusięto,bo,gdynaciągnąłnasiebieciepłąskórę
jelenia, usnął natychmiast. Nie słyszał parskania renifera i
cichego warczenia psów, coś wietrzących zdaleka; nie doszły
uśpionego, znużonego drogą i pracą chłopaka różne dziwne
nieraz i tajemnicze głosy puszczy, ledwie uchwytny szelest
zwisających nad szałasem gałęzi i zgrzyt śniegu na krawędzi
wąwozu. Księżyc zajrzał na dno jego, zatrzymał swe blade
promienie na dogasającem ognisku i zwiniętych przy nim,
objedzonych,kosmatychpieskachipopłynąłdalej,abywszystko
zbadaćizobaczyć.
Muto obudził się, kiedy już na dobre świtać zaczęło, szybko
się umył, posilił i, wziąwszy strzelbę, pobiegł w głąb kniei,
poprzedzanyprzezNao.Sukaoglądałasięcochwilaipiszczała.
Zapewne wołała syna, którego Muto uwiązał do sanek i kazał
pilnować„domu“.
ChłopakumyślniewybrałNaonadzisiejsząwyprawę.Byłto
doświadczony,znakomicieprzezSamutanaułożonypiesłowczy.
Młody Wou miał ostrzejsze powonienie, był wytrwalszy i
bardziej zacięty w tropieniu i pościgu za zwierzem, lecz matka
22
jegoposiadałazatoniezwykłąwprawęmyśliwskąispryt.
Muto tego dnia nie zamierzał polować, lecz chciał zbadać,
jakąmożespotkaćzwierzynęwpuszczynadWyrem.
Odszedłszydalekoodobozu,spojrzałnaidącąprzynimNaoi
rzekłdoniejcichym,leczrozkazującymgłosem:
—Urr...
Pies obejrzał się na pana i, pochyliwszy głowę, pobiegł
naprzód.
Chłopak szedł za nim, nadążając na nartach, lecz Nao znikła
wkrótce.
Mutostanąłiczekał.
W ciszy przywalonej śniegiem puszczy żaden dźwięk nie
ginął.
Chłopakłowiłuchemdalekifurkotskrzydełzrywającegosięz
ziemi
jarząbka,
głuche,
kłótliwe
okrzyki
czarnych,
czerwonobrewychcietrzewi,żerującychnaolchach, ostry zgrzyt
zębów łasicy, niewidzialnej w gmatwaninie krzaków, krakanie
kruka, szelest spadających szyszek i inne, znane mu i nieznane
odgłosy,rozlegającesięrazdaleko,toznówbliskonadnimlub
też,zdasię,podnogamistojącegonieruchomochłopaka.
Umiałtakstać,bogotejsztukinauczyłojciecnałowach.
Stałterazbezruchu,wswemfutrzeprawieniedostrzegalnyna
tleszarychiburychpniigałęzi,iuśmiechałsię,widzączająca,
który wyszedł z krzaków i kicnął tuż przed nim, spokojnie
ogryzając korę. Bielak pierzchnął w popłochu dopiero wtedy,
gdyMutosyknąłprzezzęby,ledwiewstrzymującogarniającygo
śmiech.
Naglechłopiecspoważniałizamarł,zamienionywsłuch.
EcholeśneprzyniosłomuszczekanieNao.Piesekodezwałsię
tylkodwarazy,odezwawszysiękrótko,apotemwydającurwane
23
wycie.
— Aha — ucieszył się Muto — pies odnalazł żerowisko
popielic,alecóżtoznowu?
Nao gdzieś daleko rzuciła w mroźną dal przeciągłe, pełne
nawoływaniawycie.
Chłopakpopędziłnagłospsa.
Naobiegłamunaspotkanie,zdyszanaiprzejęta.
Oglądając się raz po raz, poprowadziła go za sobą i
zatrzymała się w krzakach nad podłużną kotliną, zarośniętą
wysokiemi trzcinami. W lecie musiało tu być jezioro, które
znikłoterazpodgrubąwarstwąloduiśniegu.
Suka, wystawiwszy pysk z krzaków, głośno węszyła,
poruszającuszamiidrżącwdrapieżnemoczekiwaniu.
Muto rozglądał się po okolicy. Długo nic nie spostrzegał, aż
zauważył, że w trzcinach coś się poruszyło i szło, ostrożnie
rozsuwając szuwary. Jeszcze chwila i ujrzał starego łosia, o
ogromnych łopatach. Wspaniały zwierz prowadził za sobą całe
stado. Składało się z klęp
, cieląt i młodych byków, nie
podejrzewających, że z ukrycia przygląda im się chłopak
laplandzkiocelnemokuibystrychnogach.
Muto zaszył się do gąszczu, aby nie spłoszyć pięknej
zwierzyny, bardzo przez łowców poszukiwanej. Patrząc na
drżącegopsa,głaskałgopogłowieiszeptał:
—Musimydaćimspokój,Nao!Niemogęprzecieżstrzelićdo
łosiamałąkulką,abygozranićtylkoioddaćnapożarciewilkom
czy rysiowi? Nie ukryją się od nas, skoro tu się pasą! Ty mi je
odnajdzieszznowu,gdyprzyjdętuzkarabinem...Dostanieszzato
wątrobęiśledzionę...Lubiszto,starucho?
Naocichutkopisnęła,agdychłopakbezszmeruwycofałsięz
haszczy,pobiegłazanim.
24
Muto powracał do obozu. Postanowił od jutra zapolować na
łosie. Uśmiechał się sam do siebie, rad, że wiedział już o
najważniejszem.
—Będzieturobotynadobrytydzień!—myślał.
Doszedłszy do obozu, zdumiał się, bo ujrzał Wou, spokojnie
idącegomunaspotkanie.
— Któż to spuścił cię ze smyczy? — spytał, lecz wnet
zrozumiałwszystko.
Wou obraził się na Muta, że go uwiązał na rzemyku.
Przegryzłszy smyczę, pozostał na miejscu. Teraz, zdawało się,
przekonywał swego pana, iż nie należy go przywiązywać, gdyż,
otrzymawszyrozkaz,wykonagozawszebezprzymusu.
— Ach, to tak? No, dobrze, będę pamiętał! — mruknął do
siebiechłopak.
Zabrał się do rąbania i znoszenia pokarmu dla renifera.
Składałmłodegałęzieikoręwchlewie,wprowadziłtamRanai
długo pocił się nad mocnem zamknięciem zagrody. O wodę się
nietroszczył,boreniferyprawienigdyniepijąwzimie,zresztą
miałbypoddostatkiemśniegu.
Posiliwszy się resztkami upieczonego zająca i kawałkiem
słoniny,rzuciłpsom kościorazdwie suszonerybyi udałsiędo
szałasu na spoczynek, postawiwszy przy sobie kociołek z
dymiącąherbatą.
Marzyłojutrzejszempolowaniunałosie.
Drżał na samą myśl, jak po raz pierwszy w życiu będzie
mierzyłdotakwspaniałegozwierza.
—Strzelęgopodlewąłopatkę,nakomorę,gdziebijeserce!
—myślał.—Animidrgniei—padnie!PotemNaowytropimi
młodebyki...Będęmiałpięknązdobycz!
Takmarząc,usnąłispałtwardo,jakkamień.
25
Obudziło go stado wron, z krakaniem przelatujących nad
wąwozem.
Świtało...
Przypisy
1.
Tekstjest
(publicdomain).Szczegółylicencjinastronie
autora:
.
26
IV.
TROPEMZWIERZĄTICZŁOWIEKA.
Obejrzawszy starannie chlew i dobrze osłoniwszy swój
szałas,Mutowyruszyłnapierwsząswąwyprawędopuszczynad
Wyrem.
Szedł powoli, dźwigając na plecach ciężki worek i dwa
karabiny.
Psy szły przy nodze małego łowcy. Pozornie nie zdradzały
żadnego niepokoju, lecz chłopak dostrzegł drapieżne błyski w
oczachszpicówilekkiedrżenieichogonów.
Wyszliwreszciezwąwozuijęliprzedzieraćsięprzezgąszcz
krzaków,cochwilaznikającpodrozłożystemiłapamiświerkówi
strząsajączsiebieśnieg,spadającyzgałęzi.
Mutotamisamnapotkałśladyswoichnart.Szliwięcdobrze.
Rozmyślając o tem, jak dojdzie do kotliny i zobaczy pasące
sięwtrzcinachłosie,przystanąłnagleiobejrzałsię.
Kosmaty, przyprószony śniegiem Wou przytrzymywał go
zębamizanogę.
Muto spojrzał na niego pytająco. Szpic puścił nogawicę i
warknąłcicho.
—Cobytomogłobyć?—pytałsiebiezdumionychłopak.
Wiedział, że nie można zwlekać, więc zrzucił worek i
przygotował strzelby. Stał teraz, trzymając w ręku karabin i
rozglądającsięnawszystkiestrony.
Wou odrazu się uspokoił i, podniósłszy głowę, skradał się,
ostrożniestąpającpogłębokimśniegu.Matkajegospostrzegłate
27
ruchyistałanieruchomo,wpatrzonawsyna.Mutozrozumiał,że
nie zwietrzyła jeszcze zdobyczy, którą zdaleka widać poczuł
kosmaty Wou, posiadający niebywale ostry węch. Nao bała się
poruszyć z miejsca, aby nie przeszkodzić synowi w tropieniu.
Stała z podniesioną przednią łapą i patrzyła za oddalającym się
szpicem.
Przeszedłszy znaczną przestrzeń, Wou zatrzymał się i jął
obwąchiwaćśnieg.
Muto, wziąwszy ze sobą obie bronie, skinął na Nao, aby
pozostała przy worku, i bez szmeru posuwał się za młodym
pieskiem. Wkrótce dostrzegł na śniegu wyraźne ślady dwu
zwierząt. Poznał, że były to kuny, doskonała, bardzo pożądana
zdobycz.
Pies, opuściwszy głowę, biegł już, idąc pewnym tropem.
Chłopak spostrzegał teraz inne, drobne ślady — cztery dołki, a
wśródnichjakgdybyzlekkaporuszonyśnieg.
— Popielice... — mignęła mu myśl. — Całe stado popielic,
koczującychnapołudnie!
Rozumiał teraz, że powinien spotkać tu sporo kun, które
ścigaływędrującegromadniepopielice.
Tymczasem Wou co chwila podnosił głowę i, oglądając
drzewa,parskał,jakgdybyzpogardą,leczszedł,niezatrzymując
sięwcale.Mutowiedziałjuż,że piesek w ten sposób wskazuje
mu na zaczajone wśród gałęzi wiewiórki — rude, popielate i
bardzociemne,niemalczarne.Chłopakniechciałjednakstrzelać
do nich, tropiąc drogocenne kuny, zresztą Wou wyraźnie
wskazywał swojem zachowaniem, że myśliwy powinien iść
naprzód.
Szli jeszcze dość długo, aż szpic przywarł do ziemi i, drżąc
cały,utkwiłwzrokwsamotniestojącymświerku.
28
Chłopak,ślizgającsiębezszmeru,podszedł,trzymającwręku
starą strzelbę ojca, nabitą drobną kulką. Była to broń
niezawodna,wypróbowana.StarySamutanużywałjejnaptactwo
idrobnezwierzęta,lecz,gdyniemiałjeszczekarabinu,strzelałz
niejnawetdoniedźwiedziiłosi,trafiającjepomiędzyoczylub
zauchem.Mutoumiałrównieżposługiwaćsiętąstarąflintąibył
jejpewny.
Sunąłwięcostrożnie,trzymającpalecnacynglu.
Stanął przy zaczajonym psie i wzrokiem badał każdą gałąź,
każdezagłębieniestrzelistegopionuświerka.
Długostałwpatrzonyinieruchomy,niemogącjednakdojrzeć
zdobyczy.
Nagle z poza grubego konara wychynęła zwinna, niby czarny
wąż,kunaiprzylgnęładogałęzi,poruszającdrapieżnąmordką.
Padł strzał. Zabite zwierzątko runęło w śnieg. W tej samej
chwili druga kuna w błyskawicznym pędzie śmignęła na
sąsiedniejgałęziiwdrapywaćsiępoczęłanaszczytdrzewa.
Chodziło teraz, aby ją tam zatrzymać, zanim łowiec zdąży
powtórnienabićbroń.
Mutoszepnąłdopieska:
—Haj,Wou!
Szpiczerwałsięzziemizgłośnemszczekaniem.
Biegał i skakał dokoła świerka, drapał łapami korę i ujadał
wściekle.
Kuna, zdumiona i zaciekawiona, wybiegła na sam koniec
gałęzi i pałającemi oczkami wpatrywała się w szalejącego na
dole pieska. Trwało to kilka chwil zaledwie, bo po drugim
strzalemałegołowca,spadła,ześlizgującsięzgałęzinagałąź.
Mutobyłucieszonyzpięknejzdobyczy.
Niemiałjednakczasuoddawaćsięradosnymuczuciom,gdyż
29
naodgłosjegostrzałówzbiegałysięzewsządciekawepopielice.
Śmigały na śniegu, skakały wśród gałęzi, czepiały się kory
drzew,zbliżającsięcorazbardziej.
Muto gwizdnął przeciągle. Wołał Nao. Mogła mu być
potrzebna.
Suka przybiegła natychmiast i stanęła przed myśliwym,
czekającnarozkaz.
—No,pieski,urr!—zawołał,nabijającstrzelbę.
Szpicejęłybiegaćwokółiszczekać.
Popielice znieruchomiały i, kołysząc się na gałęziach,
przyglądałysięhałasującymintruzom.
Muto strzelał raz po raz, celując starannie i dbając o to, aby
niezużywaćbezskutkuprochuikulek.
Na niewielkiej przestrzeni zdobył trzydzieści skórek
popielicowych,zanimciekawezwierzątkazrozumiałygrożąceim
niebezpieczeństwo. Nie zwracając już uwagi na ujadające psy,
mknęły teraz, przenosząc się z drzewa na drzewo i znikając w
dalekichostępach.
Mutouśmiechałsięimyślał:
—Nieucieknieciedaleko!Wouodnajdziewas...
Chłopak poczuł głód. Musiał jednak zdjąć jeszcze skórki z
zabitych zwierząt. Była to robota żmudna, bo wymagała
ostrożności, aby nie podziurawić i nie powalać krwią szarych,
delikatnychfuterek.
Słońce już stało wysoko, gdy ruszył do swego wąwozu,
schylony pod ciężarem worka. Stał się znacznie cięższy, bo
chłopakwłożyłdoniegokilkazabitychwiewiórek.Laplandczycy
i inni koczujący myśliwi uważają mięso tych zwierzątek za
niebylejaki przysmak. Zresztą trzeba było nakarmić poczciwe
psiska.
30
Wracającdoszałasu,przechodziłprzezzwaliskależaniny.Na
okrytychśniegiemkłodachspostrzegłliczneśladygronostajów,a
może zwykłych łasic. Północni myśliwi nie tracą na nie kul.
Łapiąjezapomocąpotrzasków.
Mutopostanowił,żepoobiedziezastawikilka„stępic“.
Wnetpozjedzeniudwóchpieczonychprzyogniskuwiewiórek,
którebardzomusmakowały,chłopakwziąłsiędoroboty.
Przygotowałpięć„stępic“nagronostaje.
Byłytonajprostszepułapki,araczejpotrzaski.
Chłopakwyciosałkilkadesekikrótkichpatyczkówiwyruszył
zniemitam,gdziewidziałśladydrobnychdrapieżników.
Zrzuciwszy śnieg z leżących drzew, umieścił na nich deski.
Każdą z nich podparł patykiem, a wkońcu pod samą deską
położył na przynętę kawałek mięsa. Otoczywszy pułapkę
śniegiem, pozostawił tylko jedną wąską szparkę do wejścia.
Gronostaj,wślizgującsię,niemógłominąćpatyczka,zawadziłby
o niego i zrzucił na siebie deskę, przytłoczoną ciężkim
odłamkiemkamienia.
Pięćtakich„stępic“,zdradliwychpotrzasków,zastawiłMutoi
powróciłdodomu,gdyjużzmierzchzapadał.
Chłopakudałsięwcześniejnaspoczynek,ponieważzamierzał
jeszczetejżenocywyjśćnałowy.
Śpieszno mu było zmierzyć się z łosiami o potężnych
rosochach.
ZaskóryichpłaconodrogowKoleiKandałakszy
,ajeszcze
drożej — w pogranicznych osiedlach norweskich, łosiowy
bowiem zamsz ma wielki popyt w fabrykach obuwia i innych
wyrobówzeskóry.
Mutowiedziałotem,więcpaliłsiędozdobycianajwiększej
ilościtychskór.
31
Nie sądzone mu było jednak zapolować prędko na łosie,
ponieważ zaszedł wypadek, który zmienił postanowienie
chłopaka.
W nocy obudził się nagle. Wyrwało go ze snu złe warczenie
psów. Biegały wokoło szałasu i głucho porykiwały. Muto
dorzuciłgałęzinaogniskoinasłuchiwał.
Naocochwilaodbiegałaodobozuiznikaławciemności.
Gdypowracała,kiwałaogonemiznówodbiegała.
Najwyraźniej zamierzała gdzieś poprowadzić chłopaka, nie
umiała tylko powiedzieć gdzie i poco. Muto zaś nie mógł się
domyśleć. Zbił go też z tropu Wou. Stał, zamieniony w słuch, i
wietrzył, od czasu do czasu warcząc gniewnie i jeżąc sierść na
karku.
Myśliwynicniemógłzrozumieć,więcmruknąłdoNao:
— Dokąd mam iść? Patrz, ciemno, choć oko wykol! Księżyc
ukryłsięzachmurami.Pewnośniegspadnie...Dajspokój,stara!
Machnął w jej stronę ręką, a Nao, piszcząc żałośnie, znowu
znikła za załamaniem wąwozu. Wou położył się, lecz co chwila
podnosiłgłowęipomrukiwałgroźnie.
Posiliwszy się naprędce, przy pierwszych oznakach brzasku
Muto gwizdnął na psy i ruszył za Nao. Nie wziął ze sobą nic
opróczpodręcznejsakwyikarabina.
— Pozostań w domu, Wou! — kiwnąwszy głową, rzekł do
młodegoszpica.
NaoprowadziłachłopakawkierunkujezioraWyr.
Biegłatakszybko,żeMutoztrudemnadążałzanią.
Gdy przedarli się wreszcie przez knieję, która na skraju lasu
miała gęsty podszyt, Nao wbiegła na wysoki, urwisty brzeg
jeziorai,nagleprzywarłszydośniegu,wydałacichyporyk.
Chłopak, nie wychodząc z krzaków, zbliżył się do niej i
32
spojrzałnadół.
Jakokiemsięgnąć,ażkukrańcomwidnokręgurozpostarłasię
biała, skrząca się płaszczyzna, otaczająca zamarznięte jezioro.
Niskie brzegi jego okryte były zaroślami trzcin. Na równinie,
niby oazy na pustyni, widniały grupy posuszy — koszlawe
sosenki i nikłe brzózki, co zginęły i poschły, gdy korzeniami
przerwały grubą warstwę torfu i dotarły do czarnej, gnijącej
wody. W różnych miejscach ciągnęły się pasma haszczy
wiklinowychimałychwzgórz,nagichiośnieżonych.
Rozglądając się po okolicy, Muto spostrzegł błękitną smugę
dymu,podnoszącąsięzpozazarośli.
—Człowiek...—pomyślałchłopak.—Któżbytomógłbyć?
Coturobi?
Przyjrzawszy się dobrze, dostrzegł wierzchołek szałasu. Nie
wątpił już, że nieznany człowiek zatrzymał się na równinie dla
łowów.Ujrzałgowreszcie.
Miał długie, wąskie narty i biegł szybko, migając pomiędzy
krzakami.
Czarny pies poprzedzał go, a widocznie dobry był to,
prawdziwie łowczy szpic, bo zatrzymał się, podniósł głowę, a
wiatrprzyniósłodgłosyjegoszczekania.
Czarny piesek zwęszył Nao i Muta i zwracał na nich uwagę
swegopana.
Nieznajomyłowiec,przykrywszyoczydłonią,patrzałwstronę
puszczy i, chociaż nie mógł dojrzeć chłopaka, machnął ręką
przyjaźnie.
Mutopostanowiłodwiedzićsąsiadaijąłślizgaćsięzboczem
urwiska.
Wkrótcewybiegłnarówninęidążyłnadym.
Nao,warczącciągle,biegłazanim.
33
Chłopakznalazłnieznajomegoprzedszałasem.
Zawieszałwłaśnienadogniskiemdużyczajnik.
Mutozdziwiłsięniewymownie.Człowiektenniemiałtuani
„kiereży“,aniworówitobołów.Całydobytekjegoskładałsięze
strzelby,małejtorbyiczajnika.
Ta okoliczność wprawiła w zdumienie małego łowca. Stał i
szerokorozwartemioczymarozglądałsięwokół.
Nieznajomyuśmiechnąłsięnieznacznieizacząłmówić.
Dobrze władał mową laplandzką, lecz Muto pochwycił
wszakżecudzoziemskiebrzmieniegłosu.
— Pozdrawiam ciebie, mały przyjacielu! — mówił
nieznajomy. — Wielka to radość spotkać dobrego człowieka na
takiem odludziu! Dziwisz się, zapewne, patrząc na mój marny
szałas i brak sanek, renifera i tobołów. Muszę ci wytłumaczyć,
abyśniebrałmniezazbiegłegozwięzieniazłoczyńcę,czycośw
tymrodzaju!
Nieznajomyzaśmiałsię,aMutojużniewątpił,żewidziprzed
sobąobcokrajowca.Mówiłzbytdużonaraziśmiałsięzagłośno
ten człowiek, posiadający czarnego szpica, podejrzliwie
obwąchującegoNao.
— Jestem lekarzem... jechałem ze swoim pomocnikiem w
stronę Koły, bo tam, podobno wybuchnął szkorbut... — ciągnął
nieznajomy. — Mieliśmy zanocować w Agaracie, lecz
dowiedziałemsię,żewobozowiskachnadWarzugąsąteżchorzy
ludzie. Posłałem tam felczera, a sam pozostałem tu do jutra.
Lubiępolowanienapardwy,chłopaku,atuwłaśniepiesekmego
przewodnikaspłoszyłkilkastad...
Mutozrozumiałteraz,skądsiętuwziąłtengadatliwyczłowiek
beztobołówi„kiereżi“,izamyśliłsięgłęboko,patrzącnaniego.
— Wielki Duch posłał mi tego cudzoziemca! — pomyślał i,
34
zwracająckunieznajomemurozradowanątwarz,zawołał:
—Dobrypanie!Uleczmegoojca...Niktniemógłmupomóc,
nawetsiwy„nojch“
—Gdziemieszkatwójojciec?
— W „pogoście“ nad jeziorem Imandra — odparł Muto, a
nieznajomy wyjął z zanadrza duży arkusz papieru, okrytego
czarnemi wężykami, strzałkami i kółkami, i wodził po nim
palcem,mrucząc:
—Imandra...jezioroIma...o,jużjemam!
Cośobliczywszy,rzekł,klepiącchłopcaporamieniu:
—Zrobione,przyjacielu!TraktnaKołęprzechodziwpobliżu
Imandry.Jakżejednakznajdęwaszobóz?
—O,tobardzołatwo!—odpowiedziałMuto.—Gdyujrzysz
góręLawoczor,skręćwstronę,gdziesłońcecodzieńzapadado
puszczy — tam znajdziesz ślady naszych stad. Pytaj zaś o
Samutana!
— Dobrze! A teraz, czy nie mógłbyś nauczyć mnie, jak się
poluje na pardwy? — poprosił nieznajomy. — Pies wynajduje
coraztonowestada,leczptakizrywająsięzdaleka...
—Chodźmy!—rzekłMuto.
Wyszlinarówninę.Chłopakdoprowadziłnowegoznajomego
do krzaków i, stanąwszy za nim, puścił Nao. Czarny szpic
pobiegłjejśladem.
Psy okrążyły zarośla, węsząc na wszystkie strony. Po chwili
sukaszczeknęłacienko.
— Miej strzelbę w pogotowiu! — szepnął Muto do lekarza,
patrzącnajegodubeltówkę.
Szpicemyszkowaływśródkrzakówiśnieżnychwydm,goniąc
przed sobą uciekające po ziemi pardwy. Dobiegłszy skraju
zarośli, ptaki poczęły się zrywać z głuchym krzykiem i łopotem
35
skrzydeł.
Lekarz umiał celnie strzelać śrutem, więc za każdym jego
strzałempadałptak.
— Teraz rozumiem! — wołał. — A ja — głupiec, razem z
psemprzedzierałemsięprzezteprzeklętehaszcze,no—inicnie
mogłemupolować.
Widząc,żeznajomysamjużdasobieterazradę,Mutorzekłdo
niego:
—Spotkamysięozmierzchu,ateraz,skorojużtujestem,—
chcęzapolowaćnabiałelisy...
Gwizdnął na swego szpica i szybko pobiegł ku trzcinom
nadbrzeżnym.
Nao natrafiła niebawem na świeży trop i poprowadziła
chłopca.
Weszliwzaroślaizatrzymalisięnamałej,niegdyśwypalonej
polance, skąd rozbiegały się zawiłe ścieżki, wydeptane przez
zwierzęta.
—Urr!—szepnąłMutoizaszyłsięwkrzaki.
Nao pobiegła naprzód i nagle zaczęła ujadać, szybko
przenosząc się z miejsca na miejsce. Czyniła to z taką
szybkością, że niedoświadczonemu człowiekowi mogłoby się
wydać,żetokilkanarazpsówpłoszyzdobycz.
Przezpolankę,jedenpodrugimprzemknąłsznurwilków,lecz
Muto nie chciał strzelać do nich. Jako łowiec pogardzał niemi,
bopolowaniemnatedrapieżnikitrudnilisięwyłączniehodowcy
reniferów—pastuchy.
WkrótceNaoruszyłalisy.
Najpierw śmignęły przez krzaki dwa rude lisy, wlokąc po
śniegupuszystekity.Wkilkaminutponichwybiegłynapolankę
mniej ostrożne i niezwykle ciekawe białe czyli polarne lisy.
36
Stały, nie zwęszywszy chłopaka, i nasłuchiwały, pochłonięte
ujadaniempsa.
Mutostrzelił,kładąctrupem,większegolisa.Drugi,zrobiwszy
wściekły skok, wpadł w zarośla. Nao długo goniła go, lecz nie
udało jej się zapędzić spłoszonego zwierzęcia do trzcin, gdzie
stałzaczajonymyśliwy.
Muto nie śpieszył się z opuszczeniem swej placówki nad
brzegiemjeziora.
Miałnatoswepowody,abardzopoważne.
Gdy szczekanie psa oddalało się coraz bardziej, chłopak
spostrzegłcośniezwykłego.
Niedaleko brzegu, pośród sitowia, widniał na lodzie spory
otwór, zupełnie okrągły lejek, od którego biegła wydeptana
wąziutka ścieżyna. Z tej drobnej przerębli wysunęła się nagle
ciemna,okrągłagłówkazwierzątkai,prychnąwszygłośno,znikła
podwodą.
Muto poznał wydrę, jedną z droższych zdobyczy myśliwych
północnejkrainy.
Postąpiwszy naprzód kilka kroków, aby być bliżej jeziora,
stanąłwpogotowiu.
Odojcasłyszał,żewydrymająnorywbrzegurzeklubjezior,
awzimie,gdywodaokrywasięgrubąpowłokąlodową,robiąw
niej jedyny otwór, przez który czynią bandyckie napady na
uśpione ryby. Wiedział, że wydra nie może długo pozostawać
podwodąimusiwytknąćgłowę,abywchłonąćzapasświeżego
powietrzalubwyciągnąćschwytanąpodlodemzdobycz.
Przekonał się niebawem, iż Samutan dobrze się znał na
zwyczajachzwierząt.
Właśnie,gdyprzypominałsobieopowiadaniaojca,posłyszał
plusk wody i zgrzyt lodu. Wydra, trzymając w pyszczku
37
trzepocącą się rybę, gramoliła się na śliską powierzchnię.
Obsuwała się co chwila i wpadała do wody, z uporem
powtarzając swe ruchy. Zrozumiała wreszcie, że ryba zawadza
jej. Silnym rzutem głowy cisnęła zdobycz na lód i wtedy
wdrapałasiępozboczachprzerębli.
Otrząsnąwszy się z wody, podchodziła do miotającej się na
śniegu ryby, lecz w tym momencie buchnął strzał. Ze strzaskaną
głową wydra wykonała kilka skoków, jakgdyby zamierzając
wpaść do wody, lecz siły ją opuściły, drgnęła kilka razy i
zesztywniała.
Muto oglądał swoją piękną zdobycz i, wyciągnąwszy nóż z
pochwy, zabierał się do zdejmowania skóry, gdy nadbiegła ze
skowytemNao,zaniązaśczarnyszpic,zwabionystrzałem,ina
końcu—pędzącynadługichnartachlekarz.
Zdumiałsięnawidoktakpięknejzdobyczyichwaliłcelność
okamałegołowca,wypytującgoorodzinęiżyciewpuszczy.
Powrócili do szałasu lekarza i posilili się pieczonemi
pardwami, psom oddawszy zająca, który podwinął się
myśliwemupodstrzał.
Po posiłku Muto raz jeszcze prosił lekarza, aby odwiedził i
pomógłchoremuojcu,apotemrzekł:
—Mamdobry„pyrt“,gdzieniezalatujenajsilniejszychoćby
wiatr... Możebyś, panie, spędził tam noc przy mojem ognisku?
Przed świtem wyprowadzę cię na równinę, gdzie znajdziesz
swoichludziireny...
Lekarz dziękował chłopakowi, lecz postanowił zanocować
wpobliżujeziora,gdzie,byćmoże,wnocyjeszczeprzybędąjego
sanki.
— Niech Wielki Duch ma ciebie w opiece, panie! —
powiedziałMuto,gotowydodrogi.
38
— I ciebie, mały przyjacielu, niech Bóg ochroni od złej
przygody! — odparł lekarz. — Znajdę twego ojca i pozdrowię
gowtwemimieniu.
—Pozdrówteż,panie,mojąmatkęisiostręRamnę,apowiedz
im,abynietroskałysięomnie—szepnąłchłopaki,uczyniwszy
rękąpożegnalnyznak,pobiegłkuciemnejścianiepuszczy.
Naopędziłaprzednim,aczarnyszpicpatrzyłnaznikających
woddalinowychprzyjaciółiposzczekiwałżałośnie.
Przypisy
1.
PortowemiasteczkonapółwyspieKolskim.
2.
Tekstjest
(publicdomain).Szczegółylicencjinastronie
autora:
.
39
V.
SZLAKIEMŁOSI.
Nareszcie!
Zaopatrzywszy Rana w paszę, o świcie następnego dnia
wyruszyłMutonałosie.
Znowu dźwigał na sobie ciężki worek i obie strzelby, za
pasemzaśtkwiłamusiekiera.
W nocy wypadł śnieg, nogi chłopaka grzęzły w nim wraz z
nartami. Droga była niezmiernie uciążliwa. Spocony cały i
zziajany przedzierał się Muto przez gąszcz, a łapy świerków
czepiałysięubrania,zrzucałymuczapkęzgłowyisypałyśnieg
zakołnierz.
Szedłjednakszybko,bognałgoporywłowiecki,awietrzące
tużprzyziemiszpicepobudzałygo.
Dopiero dobrze po południu dotarli do kotliny, gdzie w
zaroślach trzcinowych i świerkowych pasły się widziane tu
onegdajłosie.
Usiadłszywkrzakachiprzywoławszypsydonogi,Mutozjadł
naprędce suchary ze słoniną i, obiecawszy szpicom wątrobę
łosia,wziąłdorąkkarabin.
Psyruszyłynaprzód.
Długo badały kotlinę, zaglądały wszędzie, obwąchiwały
wszystkieślady,lecznicnieznalazły.Cośmusiałospłoszyćłosie
z tego żerowiska. Chłopak nie chciał nawet myśleć, że poszły
gdzieś daleko, więc, machnąwszy szpicom ręką, wysłał je na
tropienie.
40
Długosiedziałsamotnie,wsłuchanywechaleśneiwpatrzony
wukrytetużycie.Dostrzegłkilkałasic,któreuwijałysiędokoła
zagryzionego cietrzewia; widział wiewiórki, skaczące po
gałęziach świerkowych; uśmiechał się do niebacznych zajęcy,
wpadających mu pod nogi; nasłuchał się głuchego krakania
ponurego kruka, siedzącego na uschniętym wierzchołku starej
brzeziny.
Mutozacząłrozmyślaćoswychpułapkachnagronostaje,gdyż
musiał je przysypać padający w nocy śnieg; o chałupie w
„pogoście“,ogadatliwymlekarzuznadjezioraiojegoczarnym
szpicu,któregochłopaknigdyprzedtemniewidział.
Ztegonastrojuwyprowadziłgoobcydźwięk,wrywającysię
docichegochóruinnych.
Zdawało mu się, że ktoś uparcie uderzał kijem o suche
drzewo.
Chłopak miał jednak ostry słuch. Zrozumiał wmig, że to
poszczekują psy, ostrożnie co chwila urywając. Następnie
uświadomił sobie, że szpice zapędziły się, widać, daleko, lecz
terazzbliżająsięszybko,bardzoszybko.
—Goniąłosie!—błysnęłamumyślradosna.
Porwałzakarabinibiegłjużnaechoszczekania.
Ujrzawszypolanę,przystanął,wcisnąłsięwgęsty,rozłożysty
krzak,okrywającygodopiersii,wytężywszysłuch,wydałkrótki
świst.
—Niechwiedząpieski,gdziestoję!—mruknąłdosiebie.
Urwane ujadanie zbliżało się coraz szybciej. Muto mógł już
odróżnić głosy Nao i Wou, gdy nagle coś zamajaczyło poprzez
krzaki. Minęła straszliwie długa chwila aż na polanę, jednym
susem przesadzając oszronione zarośla wikliny, wypadł młody
łoś.
41
Łopaty rogów zarzucił na kark i, strzygąc uszami, słuchał i
rozdymałchrapy.
Mutowziąłgonacel.Wchwili,gdyzwierzruszył,gwizdnęła
kula.
Chrapiąciwierzgając,bykpadł,próżnousiłującpodnieśćsię
izniknąćwpuszczy.
Chłopakzamierzałjużbieckuleżącemubykowi,abydobićgo
nożem, gdy z poza tych samych krzaków, z łomotem i trzaskiem
tratowanych gałęzi i suchych badyli, wybiegł stary łoś. Muto
poznał go odrazu, bo takich potężnych łopat i grubego,
najeżonegogroźniekarkuniewidziałnigdy.
Byk pędził, sapiąc gniewnie i racicami rozrzucając śnieg i
suchegałęzie.
Nie zatrzymał się nawet, ujrzawszy leżącego towarzysza,
parsknąłtylkogłośniejitrwożniej,przyśpieszającbiegu.
Mutoniemiałchwilidostracenia.
Dawno już miał go na celu, prowadząc za nim lufę karabinu,
leczwciążjeszczemierzył,obawiającsię,żechybi.
Dokrzakówpozostawałozaledwiekilkakroków,gdybuchnął
strzał,aechopochwyciłogoiponiosłoodświerkadoolchy,od
białej brzozy do dalekich pagórków, uwieńczonych złocistemi
kolumnamisosen.
Łośniedrgnąłnawetiniezmniejszyłrozpędu.
Niby ogromny, czarny ptak mignął nad krzakami i wpadł w
gąszcz.
Zrozpaczony strzelec długo jeszcze słyszał tupot i łomot
umykającegozwierza.Stałdrżący,zełzamiwoczachiniezdążył
strzelić do starej klępy
, która wybiegła na polanę, lecz
zwęszywszyzabitegobyka,zawróciłaiznikławlesie.
WkrótcedopadłyMutazziajanepsy.Dyszącciężko,podbiegły
42
do leżącego byka i jęły lizać krew, poczem pokładły się,
wyczerpanedługimpościgiem.
Chłopakzacząłobdzieraćzdobyczzeskóry.
Nagle Wou poruszył się i głośno, ze świstem wciągnął
chrapamipowietrze.
Z trudem podniósł się i, opuściwszy głowę, podreptał przez
polanę. Stanął wkrótce nad śladami starego byka i poszedł jego
tropem.
Zanurzywszy się w krzaki, nagle zaszczekał radośnie.
Zwabionatemsuka,pobiegłanajegogłositeżnaszczekiwała.
Zaciekawiony Muto odnalazł oba szpice. Stały nad małą
kałużąkrwi,jużzczerniałejnaśniegu.
—Aha!Trafiłemgoprzecież!Poszedłzmojąkulą!—wyrwał
sięchłopakowitriumfalnyokrzyk.
Psyspoglądałynaniegopytająco.
Machnąłimrękąizawołał:
—Szukajcie,pieski,możegdzieśleżymójłoś!
Szpice ruszyły przez haszcze i śnieżne wydmy. Szły wolno,
leczchociażznużone,nietraciłytropu.
Muto powrócił do swej pracy, zdarł skórę i naprędce
zbudował coś nakształt szałasu, a raczej pochyłego dachu z
żerdzi i gałęzi. Tkwił on jednym końcem w śniegu, drugim
opierałsięodwiecienkiepodpórki.Takiszałasmiałtylkojedną
ścianę — od tyłu; boki i front jego pozostawały odkryte. W
takiem schronisku można jednak wytrzymać najsurowsze mrozy,
dość tylko rozpalić przed niem ognisko. Cieplne promienie,
odbijającsięodpochyłejściany,padająnasiedzącegoprzyniej
człowieka,ogrzewającgodoskonale.
Do zmierzchu pozostawało jeszcze parę godzin, gdy Muto
posłyszałujadaniepsów.
43
Rozległo się niedaleko, lecz wychodziło jakgdyby z jakiejś
niziny.
Chłopak zrozumiał to odrazu, bo echo odbijało się od
wierzchołkówdrzew.
Schwyciwszykarabininałożywszynarty,pobiegłnatychmiast,
wymijająckłodyisterczącepnieburzołomu.
Biegnąc śladem szpiców i łosia, w kilku miejscach ujrzał
krwawe plamy, a pod rozłożystym świerkiem mocno udeptany
śnieg.
—Zasłabłikładłsiętu...—domyśliłsięMuto,wpatrzonyw
ziemię.
Takbiegnąc,dotarłdokotliny,gdzieporazpierwszywidział
stadołosi.ZgąszczutrzcindochodziłoszczekanieNaoibasowe
warczenie Wou. Przedarł się przez sieć zarośli i kępy, okryte
buremi wrzosami i badylami wełnianki, a po chwili wydał
okrzyktriumfu.
Na śniegu, grzęznąc w nim ogromnym, rogatym łbem, leżał
martwy już byk. Psy kręciły się koło niego i poszczekiwały od
czasudoczasu,nawołującmyśliwego.
Długo mozolił się chłopak, aż zdarł skórę z ogromnego
zwierza i wyciął mu najsmaczniejsze kawałki mięsa.
Obładowany, ciężko dysząc, z trudem dobrnął do szałasu na
polanie i tu rzucił psom wątroby łosi i ich obrośnięte grubą
warstwą tłuszczu śledziony — ten ulubiony przysmak psów i
drapieżnychzwierząt.
Rozpaliwszy ognisko, piekł na węglach kawałki łosiowego
ozora i warg, a tłustą polędwicę zagrzebał w popiół, aby się
upiekła przez noc. Popijając potem herbatę i pocąc się
straszliwie, bo gorąco było pod pochyłą ścianą schroniska,
dumał. Chełpliwe to były myśli. Rozważał, że choć jest jeszcze
44
mały,o,niezawodnienajmłodszyzłowcówwpuszczyKolskiej,
jak dotąd w niczem nie ustępował dorosłym. Nie wypuścił ani
jednejkulinapróżno,zdobyłdwiekuny,wydrę,białegolisa,dwa
łosie i całą grzywę
popielic, a przecież dopiero odniedawna
polujewpuszczy!
W chałupie rodzicielskiej niepokoją się zapewne o niego,
obawiając się, że nie da sobie rady, a tymczasem... dwie kuny,
wydra,lisbiały,opięknemfuterkupuszystem...
Jeszcze raz wyliczył całą swoją zdobycz i zatarł czarne od
dymuręce.
Cóżtodopieropóźniejbędzie,gdymrózstężeje,azwierzęta
nie będą już opuszczały swych nór, ostępów i stojanek
pastewnych, osłoniętych przed wichrem w uroczyskach
niedostępnych?!
Kto wie, czy nie będzie nawet królem tegorocznym wśród
łowców?
Dlaczegóż-nie, jeżeli przyniesie do domu najobfitszą i
najdroższązdobycz?!
Coraz pyszniejsze i bardziej chełpliwe myśli ogarniały
uszczęśliwionego chłopaka, lecz nagle się opamiętał, coś sobie
przypomniawszy.
Zerwałsięnarównenogii,wpatrzonywpołyskującągwiazdę
polarną,jąłszeptać:
— Dziękuję ci, Wielki Duchu, żeś dał mi zdobycz, oko moje
celnemuczynił,arękę—pewnąitwardą!
Usiadł znowu i śledził ruch niebieskich i czerwonych
wężyków, biegających wśród płonących kawałków drzewa. Jak
żywe, ślizgały się chyżo, ulatywały w powietrze i syczały
wesoło.
Zgłębilasuodezwałsięnaglepuhacz,zwiastunnocy.
45
Muto wyciągnął się i, dorzuciwszy świeżej kory na węgle,
wyciągnąłsięnaśniegu.
Psy,wzdychajączobjedzeniaistękając,boodbiłysobiełapy,
przysunęłysiębliżejdoogniska.
Drzemały, lecz co chwila poruszały czujnemi uszami i ze
świstemwciągałynieruchome,mroźnepowietrze.
Rozlegające się tam i ówdzie głosy nie trwożyły jednak
szpiców.
Znały tę zwykłą nocną mowę puszczy. Nie zagrażała ona
śpiącemu chłopakowi, pełnemu zaufania do swych kosmatych,
wiernychprzyjaciółiobrońców.
Przypisy
1.
Północni myśliwi zabijają, niestety, samice łosi i jeleni, bo nie mają prawa
łowieckiego,obowiązującegokulturalnychmyśliwych.Wskutektakiejrabunkowej
gospodarki łowieckiej, ilość grubej zwierzyny szybko się zmniejsza na północy
Europy,AzjiiAmeryki.
2.
Tekstjest
(publicdomain).Szczegółylicencjinastronie
autora:
.
46
VI.
WIELKIEŁOWY.
Minęło już dwa miesiące od dnia, gdy mały Laplandczyk
zamieszkał w szałasie, ukrytym w leśnym jarze. Muto bywał tu
terazrzadko.Przychodziłtylkopoto,abynarąbaćświeżychgałęzi
dlareniferainakrótkowypuścićgozchlewu.Zresztąpozapaszą
staryRanniczegowięcejniepotrzebował.
Jakwszystkieniemalzwierzętaskrajnejpółnocywzimiemógł
spaćbezprzerwy,budzącsiępototylko,abyprzeżućkilkanaście
gałązek, poczem znowu zapadał w sen głęboki, niczem
niewzruszony.
Nie budziły go nawet jękliwe zawodzenia wilków,
zabiegającychtuztundry,ponieważzwęszyływkońcuzamknięte
w zagrodzie zwierzę. Jeden z drapieżników spróbował nawet
podkopaćsiępodścianęchlewuiwytknąłzotworułeb,świecąc
krwawemiślepiami.StojącyipogrążonywdrzemceRannietyle
posłyszał, ile zwęszył obecność wilka. Leniwie otwarłszy oczy,
ujrzał zębatą paszczę. Nie namyślając się długo, walnął w łeb
ostrą racicą, poprawił rogiem i znowu przymknął oczy, nie
słyszącjużżałosnegoskowytuzmykającegozbója.
Muto zaglądał też do szałasu, sprawdzając, czy wszystko
pozostajetamwporządku,izabierającpotrzebnemudlałowów
zapasy.
Zima tego roku, wogóle nie bardzo surowa na półwyspie
Kolskim, gdyż do brzegów jego dociera odnoga ciepłego prądu
morskiego,wypadłaniezwyklełagodna.
47
Starzymyśliwitakciepłejzimyniepamiętali,kręcącgłowami
nawidokmokregośniegu,padającegodużemipłatami.
Muto bez obawy spędzał większą część czasu w puszczy,
nocując w skleconych naprędce schroniskach lub nawet wprost
pod nisko zwisającemi nad śniegiem i okrytemi puszystą sadzią
łapamiświerków.Powodziłomusięniebywale.
Podpułapemszałasujegowisiałdużypękdrogichskór.Były
tam kuny, wydry, łasice i gronostaje, schwytane w potrzaski,
kilka białych lisów, bo, zachęcony pierwszem, przygodnem
polowaniem,paręjużrazyzapuszczałsięnarówninę,okalającą
jezioroWyr.
Tylkoskórłosinieprzyniósłdoswegostałegoobozowiska.
Ciężkie były i schły bardzo powoli. Obyczajem łowieckim
zawiesiłjenagałęziach,wysokonadziemią,siekierązrobiwszy
na pniu duży zacios. Jak knieja szeroka jest i rozległa, nikt nie
tknąłby zdobyczy innego łowca. Takie bowiem istnieje
uświęconeodniepamiętnychczasów,niepisaneprawopuszczy.
Mutobyłspokojnyoswojązdobycz.
Upolował już tyle zwierzyny, że zabezpieczało to dostatnie
życierodzinyjegodoprzyszłejzimy,gdysamlubrazemzojcem
wyruszy na nową wyprawę. Zresztą, zamierzał na wiosnę
zastąpić ojca na morzu, łapiąc ryby, strzelając morsy i foki i
ścigając rekiny, z których wytapiało się tłuszcz, skupowany
chętnie przez Norwegczyków. Wierzył w swoje szczęście i tam
równieżspodziewałsięobfitejzdobyczy.
Obliczywszy wszystko dokładnie, postanowił polować teraz
wyłącznienanajcenniejszezwierzęta.
Strzelał więc popielice i kuny, czatujące na wiewiórki,
zastawił kilka nowych „stępic“ na gronostaje, lecz marzył o
spotkaniu raz jeszcze z łosiami, gdyż wspomnienie o tem
48
polowaniubudziłownimdumęiradośćłowiecką.
Pewnegorazuzapuściłsiędalekonapołudnie.Szedł,polując
bez przerwy całe cztery dni. Domyślał się, że był już blisko
Białego Morza. Świadczyły o tem wilgotniejsze, bardziej
porywczepodmuchywiatrui„słonyzapach“powietrza.
Polowanie miał obfite. Szedł, zgięty pod ciężarem worka z
zapasamiisporejwiązankiskórek,ispoglądałnabiegnąceprzed
nimpsy,mocnooszronione,zsoplamilodunapyskach.
Nagle Wou przystanął i podniósł przednią łapę, wciągając w
siebiepowietrze.
PochwilitosamouczyniłaNao,cichowarcząc.
— Cóżeście tam zwęszyły? — pytał ich bezdźwięcznym
głosem, na wszelki wypadek zrzucając na ziemię worek i pęk
skór. Wiedział dobrze, że jego psy nigdy nie wszczynały
fałszywego alarmu. Wziął do rąk karabin i kazał szpicom iść
naprzód.
Porazpierwszynieusłuchałyjegorozkazu.
Stałybezruchu,strzygącuszamiiwęsząc.
Muto zdumiał się, spostrzegłszy, że Nao ciągnie na prawo,
Wouzaśwpatrujesięiwietrzywprostprzedsiebie.
—Hm...mruknąłchłopak.—Cobytomogłoznaczyć?!
Psy, zbadawszy węchem wszystko, co zwróciło ich uwagę i
czujność, ruszyły wreszcie naprzód. Szły ostrożnie, chwilami
pełzły nawet wśród zwalonych przez huragan drzew, patrzyły i
słuchały.
Inaglestałasięrzeczniepojęta,niemalcudowna.
Wou, obejrzawszy się na myśliwego, poszedł wprost przed
siebie.
Naojednak,czołgającsięnabrzuchu,natychmiastskierowała
sięnaprawo.
49
Miałapodwiniętyogonistuloneuszy.
Muto zmuszony był rozwiązać trudne zadanie. Za którym ze
szpicówmiałpójść?
Namyślałsiękrótko.
—Sukawidziałajużwswemżyciuniejedno!Niedarmoma
wyrwanepazuremniedźwiedziapasmoskórynaboku,anakarku
blizny od rysich kłów... Ona da sobie radę! Natomiast Wou —
młody jeszcze i, choć ma lepszy węch, jest silniejszy i
odważniejszy, lecz może wszakże narobić głupstw... Pójdę
wpierwzanim,apotemdoskoczędoNao...
Tak postanowił Muto, nie spuszczając z oka coraz ostrożniej
idącegoszpica.
Suka tymczasem już znikła wśród krzaków. W puszczy
panowała cisza. Zrzadka tylko z lekkim zgrzytem spadały i
grzęzływmiękkimśniegustareszyszkijodłowe.
Przeszedłszy z kilometr, Wou stanął i nie chciał iść dalej,
chociażchłopakpopychałgonogą.
Pieskręciłłbemicichutkowarczał.
Mutowpatrywałsięwgąszcz.Nagledrgnąłiprzycisnąłkolbę
doramienia.
Z krzaków wypadło kilka reniferów. Odbiły się widać od
stadaizdziczaływpuszczy.
Ujrzawszyczłowieka,zawróciływpopłochu,leczwtejsamej
chwilizprychaniemiwściekłemwarczeniemnajednegoznich
spadłojakieśdużezwierzę.
Rozległo się żałosne kwilenie, a po chwili rozpaczliwy ryk
jeleniarozdarłciszępuszczy.
Przejętytąscenąchłopakostrożnierozsunąłkrzakiiwyjrzał.
Pod drzewem klęczał renifer, przygnieciony ciężkiem
cielskiemjakiegościemno-buregozwierza.
50
Napastnikwpijałmusiępazuramijednejłapywkark,adrugą
usiłowałprzekręcićmugłowę,ucapiwszyzapysk.
Mutonigdyniewidziałtakiegodrapieżnika.
Był to rosomak, wielkości małego niedźwiedzia, lecz
drapieżniejszyodniegoiznaczniesilniejszy.
Chłopakwiedział,żewpuszczyniewolnosięguzdrać,więc
złożyłsięistrzelił.
Rosomak puścił swoją ofiarę i, groźnie mrucząc, biegł ku
krzakom,skądpadłstrzał.
Błyskałymuduże,żółtawekłyiprężyłysięmięśnienakarku,z
któregospływałastrugakrwi.
Muto zrozumiał, że, celując w podłużną głowę zwierza,
ugodziłgowkark.
Padłdrugistrzał.Rosomakpodskoczył,rażonypomiędzyoczy,
upadł i zaczął się wić, wydając ochrypły ryk, który urwał się
nagle,itymrazemnazawsze.Poddrzewemzdychałśmiertelnie
pokaleczonyprzezniegorenifer.
Pozostawiwszy na miejscu niespodziewaną zdobycz, Muto
wytężyłsłuch.
Po puszczy miotały się jeszcze i tłukły odgłosy ostatniego
strzału, lecz chłopak posłyszał też wyraźnie ujadanie Nao.
Dochodziłozpozapagórków,najeżonychszczecinąniewysokich
sosen.
Mutopobiegłnaszczekaniesuki,aWoupędziłobok,warcząc
bezprzerwy.
Przebrnęli wreszcie głębokie zaspy śnieżne i przecięli
pagórki,gdzieodnaleźliNao.
Zachowaniejejzdziwiłochłopaka.Suka,nastroszywszysierść
i kłapiąc kłami, biegała dokoła świerka i szczekała wysokim,
przeraźliwym
głosem.
Wygląd
jej
zdradzał
najwyższe
51
przerażenie i strach. Podskakiwała do pnia drzewa i odbiegała
nagle z żałosnym skowytem. Wou, powęszywszy chwilkę,
podwinął ogon i przyłączył się do matki. Zadarł głowę i,
wpatrzonywgąszczgałęzi,szczekałiwył.
Muto ze zdumieniem oglądał drzewo. Nic jednak na nim nie
spostrzegł.
Grube czapy śniegu leżały na iglastych łapach, zlekka
opuszczonychinieruchomych.
Ostry syk, dochodzący z drzewa, przekonał go jednak o
obecności niebezpiecznego zwierza, wzbudzającego trwogę w
dzielnychizuchwałychszpicach.
Gdy tak stał, wpatrzony w splot gałęzi, na jednej z nich
mignęły mu przez chwilę gorejące, żółte ślepie. Wtedy dopiero
dojrzałzaczajonezwierzę.
Poznałodrazurysia.Jegocentkowaneciałopłaszczyło się na
grubymkonarze,dopołowyukryteinnemi,zwisająceminadnim.
Drapieżnik poruszał czarnemi pędzelkami blado-żółtych uszu i,
szczerzącostre,straszliwekły,wydawałprzenikliwysyk.
Niewidziałnicopróczszczekającychpsów.
Chciałby skoczyć na nie, poszarpać je na szmaty, lecz
przerażałgoczynionyprzezniehałasiniepokoiłnieustannyruch.
Przyciskałsięwięcdogałęzi,prężyłmocarnełapy,pazurami
darł korę i drżał cały, gotowy do skoku i jednocześnie pełen
niejasnychprzeczućiniepojętegostrachu.
Muto oparł lufę karabina o sęk suchej olszyny, wycelował w
rozwartąpaszczęrysiaistrzelił.Nibykamień,spadłozwierzęz
przebitączaszkąileżałobezruchu.
Psy długo nie odważały się dopaść rysia. Wreszcie zbliżyły
się ostrożnie, bojaźliwie, a zwęszywszy, iż nie żyje, zamierzały
dobraćsiędojegocentkowanejskóry.
52
—Yj!—krzyknąłMuto,odpędzającpsy.
Po chwili zawiesił rysia na gałęzi i szybkiemi, wprawnemi
ruchamizdzierałzniegopięknefutro.
— Podaruję je Ramnie! — myślał. — Będzie miała piękny
kołnierzdokożuszkaiciepłyczepekzklapaminauszyiczoło.
Oprawiwszy zkolei rosomaka i posiliwszy się wraz z psami
surowem mięsem renifera, ruszył do swego wąwozu. Nao
pobiegłanaprzód.Wou,odszczeniakaspędzającyczaszMutem,
szedłprzyjegonodze.
Tekstjest
(publicdomain).Szczegółylicencjinastronie
autora:
.
53
VII.
NIEBEZPIECZNYSĄSIAD.
Na piąty dzień dopiero, wyruszywszy z ostatniego noclegu,
Mutospodziewałsięprzedpołudniemdotrzećdoobozowiskaw
jarze.
Droga zabrała mu dużo czasu. Wypadł obfity, mokry śnieg.
Nartynieutrzymywałychłopakaigrzęzły.Szedłwięcpowoli,z
trudemdźwigającnasobieworek,pękskóridwiestrzelby.Czuł
się niezmiernie znużony i marzył o wypoczynku, gdy, obmywszy
się po łowach, wyciągnie strudzone ciało na miękkiej skórze
jeleniej.
Minąłjużzwaliskależaniny,gdziemuśniegzasypałwszystkie
pułapki. Do wąwozu pozostawało około dwóch godzin drogi,
gdynagleujrzałmknącąkuniemuNao.
Posłał ją naprzód i nie rozumiał teraz dlaczego takim pędem
powracała.
Przypadłamudonóg,tuliłasiędoniegoidrżała.
Już wiedział, że spotkała ją jakaś przygoda i należy być
przygotowanym na wszelkie niespodzianki, dość zwykłe zresztą
wsurowemżyciuwpuszczy.
Szedł więc ostrożnie, trzymając karabin w pogotowiu i
rozglądającsięnawszystkiestrony.
Niewszedłodrazudowąwozu,leczznawisającegonadnim
urwiskaoglądałgouważnie.
Nicnadzwyczajnegoniespostrzegłnarazie.
Uspokojony już ruszył ku swemu szałasowi, zatrzymał się
54
jednak wkrótce, gdyż psy obwąchiwały ziemię niespokojnie.
Chłopak spostrzegł jakiś ślad. Przypominał odciśniętą na śniegu
bosąstopęludzką.
Widziałkilkajużrazypodobneślady,gdypolowałzojcemna
tundrzemurmańskiej.
Niewątpił,żeprzezwąwózprzechodziłniedźwiedź.
— Dlaczego „bury“ nie śpi w barłogu? — zdumiał się
chłopak.
NiedoświadczonyMutoniewiedział,żepodczaslekkiejzimy
niektóreniedźwiedzieopuszczająsweciepłelegowiskoibłąkają
siępolesiegłodneiniezwyklezłe.
Chłopiec zbliżył się do szałasu i wydał okrzyk przerażenia.
Wejście, założone żerdziami i przyciśnięte sporym klocem
drzewa, stało otworem. Wyciągnięte z wnętrza torby skórzane
leżały poszarpane. Na śniegu były porozrzucane w nieładzie
naboje, blaszanki z prochem, talerze, miski i inny sprzęt. Znikły
worki ze słoniną i sucharami, a zgnieciona i pogięta puszka z
cukrem była pusta. Jakiś nieznany bandyta i rabuś podarł na
strzępynawetskóryjelenie,używaneprzezchłopakanapościel.
Włosy zjeżyły mu się na głowie, gdy przypomniał sobie o
Ranie.
Pobiegłdochlewa,leczwestchnąłzulgą.
Renifer,ujrzawszyswegopana,zaryczałłagodnie.
Oglądając zagrodę, Muto przekonał się, że niedźwiedź
usiłował dostać się do Rana, wyłamawszy już dwie żerdzie z
zapory.
— Dlaczego nie wyrwał innych? — zadawał sobie pytanie
chłopakiwkrótceznalazłodpowiedź.
Na łbie Rana spostrzegł krwawiący szmat skóry i jeszcze
świeżą bliznę na pysku, pomiędzy chrapami. Widocznie stary
55
reniferbroniłzaciekleswejtwierdzy.
Niezawodniezraniłnawetnapastnika,uderzywszygorogami.
Świadczyłyotemkrwaweplamy,wkilkumiejscachpozostałena
śniegu.
— Poczekaj-no! — mruknął Muto i zgrzytnął zębami. —
Poszukamjaciebie,wstrętnyszkodniku!
Nie tracąc czasu, zaczął zbierać porozrzucane przez
niedźwiedziarzeczyinaprawiaćrozwalonąścianęschroniska.
Wypuściwszy renifera pod okiem psów, zabrał się do
przygotowania obiadu. Niestety, nie mógł być obfity i smaczny,
bo nie miał już ani kaszy, ani też słoniny i cukru. W torbie
pozostałmukawałreniferowegomięsaikilkawiewiórek.Upiekł
to wszystko, zatknąwszy na drewnianym rożnie, posilił się i
nakarmiłpsy.
Rozumiał, że zmuszony jest teraz czemprędzej powrócić do
chałupy,boinaczejgłódichorobazajrząmuwoczy.Bezherbaty
isoliopadłbygoszkorbut,tastrasznachorobapółnocna.Cukier,
doktóregoprzywykłoddzieciństwa,potrzebnymubyłtaksamo,
jaksuchary.
Samemmięsemniemógłbysiędługożywićbezobawyprzed
chorobą.
—Tak!—mruknął.— Chcę, czy nie chcę, a wracać muszę!
Naszczęście,przywiozęobfitązdobycz!
Wkrótce wlazł do szałasu i jako tako ułożył się na
poszarpanychskórach.
Paliła go żądza zemsty nad niedźwiedziem-rabusiem, a taka
wściekłość zawładnęła nim, że nie mógł usnąć i, wyszedłszy ze
schroniska,usiadłprzyognisku.
Ran, niezamknięty w chlewie, stał wpobliżu z opuszczonym
łbem.Oświetlonyczerwonemipołyskamiognia,drzemał.
56
Psy, zwinąwszy się koło ogniska, spały, co chwila strzygąc
uszami.
Cisza panowała w wąwozie, i nic jej nie mąciło, gdyż nie
dobiegałytunocnegłosypuszczy.
Nagle psy zerwały się z głośnem szczekaniem i pomknęły ku
czeluścijaru.
Ranpodniósłgłowęichrapliwiepociągnąłpowietrze.
Zapewne poczuł wroga, bo jął tupać racicami i groźnie
potrząsaćrogatągłową.
Gdzieś wysoko, nad krawędzią wąwozu, rozległ się głuchy
poryk,pochwilizaś—basowemruczenie;kilkagrudekśniegui
kamykipotoczyłysiępostromemzboczujaru.
Mutoporwałzakarabinispojrzałwgórę.
Uspokoiło się tam nagle. Umilkło szczekanie psów. Szpice
powróciły,merdającopuszczonemiogonami.Pokładłysięznówi
jużniewszczynałyalarmu.
Posiedziawszy przy ogniu, Muto wszedł do szałasu i,
rzuciwszysięnaposłanie,mruknął:
—Jeżeliniedziś,to—jutro.
Usnąłwkrótce.
Tekstjest
(publicdomain).Szczegółylicencjinastronie
autora:
.
57
VIII.
STRASZLIWESPOTKANIE.
Mutozerwałsięzposłaniabardzowcześnie.Takwcześnie,że
nawetmroźnamgła,płynącaztundry,niezaczęłajeszczeopadać,
jaktozwyklebywałoprzedbrzaskiem.
Nietylko jednak oczekiwanie poważnego spotkania z burym
władcąpuszczypodniosłogonanogiiwjednejchwilispędziło
senzociężałychpowiek.
Chłopakodczułdziwny,przejmującyniepokój.
Otworzył więc oczy i przeraził się. Przez szczeliny szałasu i
przezotwórwstożkowatejstrzeszewrywałysiępotokiświatła.
—Dzień!Zaspałem!—miotałasiętrwożnamyśl.
Zrzuciwszy z siebie skórę, którą był przykryty, wypadł z
szałasu.
Zielony, różowy i niebieski blask, po tysiąc razy odbity od
skrzepłegoprzeznocśniegu,oślepiłgo.
Przymknąłoczyidługojeprzecierał.
Gdyspojrzałznowu,zdziwiłsięjeszczebardziej.RogatyRan
leżał w pobliżu z głową wyciągniętą na śniegu. Szpice, niby
dwie kosmate kule, spały i nawet nie poruszyły się na odgłos
jegokroków.
Cośniezwykłegodziałosięnaziemi.
Mutospojrzałnanieboi—odrazuwszystkozrozumiał.
Różnobarwne,świetlnesmugi,obłokiimglistepłachtydrgały
na niebie; z poza nich wytryskiwały płomienne słupy, podnosiły
siępłonącekrzyżeikoła.
58
Chłopak,uspokojonynagle,uśmiechnąłsię.Znałtozjawisko.
Laplandczycy nazywają je „społochami“; w Europie nadano mu
nazwę—„zorzypolarnej“.
Potoki tego drgającego i zwodniczego światła spływały na
ziemię, wrywały się do gąszczu leśnego, zapalały na śniegu
miljardy różnokolorowych iskierek i ogników, a w niepewnej,
ruchomej poświacie wszystko wydawało się odmiennem,
dziwnem, jakgdyby roztapiając się w falistej powodzi zimnego
ognia,pełnegodrażniącejtajemnicy.
Muto, zmrużywszy oczy i przykrywając je dłonią, szukał na
niebie gwiazdozbioru Wielkiego Wozu i Gwiazdy Polarnej. Z
trudemrozejrzałichbladepołyskipoprzezmgławicęzdrżącychi
falujących promieni. Zmiarkował, że dopiero niedawno minęła
północ.Nadpuszcząwięczalegałajeszczenocgłęboka.
Skierował się już do szałasu, lecz zatrzymał się, marszcząc
czoło.
— Wielki Duch posłał mi tę „noc ognistą“ — mruknął do
siebieidodał.—Pójdęnaposzukiwanieniedźwiedzia!
Zacząłszybkosięprzygotowywaćdopolowania.Wiedział,że
porywa się na rzecz niezmiernie poważną i niebezpieczną.
Przypomniał sobie, że ojciec przestrzegał go przed strzałem do
niedźwiedzia. Uważnie obejrzał karabin, naoliwił go i,
założywszyświeżenaboje,naostrzyłsiekieręinóż.
Ubrawszy się lżej, niż zwykle, natarł tłuszczem narty i,
wziąwszydorąkkarabin,poprowadziłRanadochlewu.
Zdumionepsyszłyzanim,przeciągającsięiziewając.
Zamknąwszyrenifera,gwizdnąłnaszpiceiruszyłkuwyjściuz
wąwozu.
Psy ożywiły się odrazu. Muto poprowadził je ku miejscu,
gdziewidziałśladkrwi.WskazałnanierękąizmusiłNaoiWou,
59
abyobwąchałyjedobrze.Psygłośnowęszyłyiwarczały.Teraz
pojęły
ostatecznie,
że
muszą
wytropić
niedźwiedzia.
Nastroszywszykudłyistuliwszyuszy,wybiegłynaprzód.
Tropprowadziłnaspychyjaru.
Psy natychmiast odnalazły miejsce, gdzie niedźwiedź leżał
wieczorem, a nawet próbował zejść śliskiem zboczem wąwozu.
Ślady zwierza biegły dalej i znikały w sosnowym borze,
rosnącymnapagórkach.
Szpice brnęły w śniegu ostrożnie, co chwila przystając i
nasłuchując.
Droga była ciężka. Zapewne burza podruzgotała tu niegdyś i
obaliła najwyższe drzewa, pioruny zaś wznieciły pożar leśny.
Wszędzie na ogromnej przestrzeni leżały przywalone śniegiem
grube kłody sosnowe, otoczone młodą poroślą, ponad którą
czerniał najeżony drzazgami złom i opalone, jakgdyby żałobne
pnie.
Muto zmuszony był przełazić przez leżaninę, wpadał do
wykrotów,pozostałychpozgniłychjużkorzeniach, wikłał się w
zaroślachmałychsosenigęstegopodszytu.
Pogorzeliskoleśne,zdasię,niemiałokresu.
Było to marne miejsce do polowania, więc chłopak prosił
Wielkiego Ducha, aby dał mu spotkanie z niedźwiedziem w
nietkniętejogniemiburząpuszczylubnaodkrytejpolanie.
JednakWielkiDuch,którywieowszystkiem,osądziłinaczej.
JużdobredwiegodzinykluczyłMutopospalonymborze,idąc
śladem psów, gdy wreszcie Wou zawył głucho, a Nao
odpowiedziałamunatychmiastżałosnymskowytem.
Chłopak, wskoczywszy na zwaloną kłodę, szukał wzrokiem
swoje szpice. Ujrzał je, przyciśnięte do siebie, o najeżonej
sierścinakarkachipodwiniętychogonach.
60
Oglądając każde drzewo, każdą kępę i wystające pnie, Muto
spostrzegłwkrótcepewnąrzecz,któraprzykułaodrazucałąjego
uwagę.
Jakie sto kroków dzieliło go od wielkiej kupy zwalonych w
nieładzie pni, wyrwanych korzeni i suchych gałęzi. Ze szczelin
pomiędzy gałęziami podnosiła się i rozpływała w powietrzu
cienka struga pary. Dochodziła, zapewne, do gałęzi, rosnącej
obok sosny, bo na igłach jej utworzyły się długie sople lodu,
zwisające ku dołowi, a całe drzewo okryło się grubą, siwą
sadzią.
Chłopak domyślił się, że odnalazł barłóg niedźwiedzia, a jej
właściciel po nocnej włóczędze powrócił zapewne do swego
schroniska. Jego to oddech tworzył tę strugę pary, co płynęła
wzwyżiznikałapodszerokąkoronąoszronionegodrzewa.
Ostrożnie omijając złomy, czarną ścianę drągowin i gąszcz
krzaków,zbliżałsięMutodolegowiskawroga,wkażdejchwili
gotowydostrzału.
Psyruszyłynaprzódizatrzymałysięprzedbarłogiem,drżąci
szczekająckłami.
Małymyśliwyszybkoobmyśliłplannapadu.
Stanął plecami do północy, jarzącej się światłem polarnej
zorzy, i nogami rozgrzebał śnieg, aby mocno stać na twardej
ziemi,mającprzedsobąpień,ukrywającygodopołowy.
Raz jeszcze obejrzał karabin, spróbował, czy nóż lekko
wychodzizpochwy,iwbiłsiekieręwleżącąprzednimkłodę.
Byłzupełniegotów,mógłwięczaczynać.
— Urr! — krzyknął na psy i cisnął w barłóg odłamkiem
gałęzi.
Szpice rzuciły się naprzód. Kręciły się wokoło legowiska,
szczekały, wyły i łapami usiłowały rozrzucić śnieg i gałęzie,
61
jakgdyby zamierzały wedrzeć się do wnętrza siedziby groźnego
kosmacza.
Z palcem na cynglu i wzrokiem utkwionym w zwalone w
nieładzie pnie i korzenie, Muto stał wyprężony i baczny na
wszystko.
Niedźwiedźdługoniedawałznakużycia.
Psyszalałycorazbardziejikrążyłyzwściekłemszczekaniem.
Nagleodbiegłyizaczęłyujadaćzdaleka.
Mutoposłyszałwreszciegłuchy,wychodzącyzpodziemiryk,
ipodniósłkarabindoramienia.
Zupełnie niespodziewanie wyleciały w powietrze kawały
drzewa i stwardniałego śniegu, buchnął gęsty kłąb pary, a po
przezniąchłopakujrzałczarnykadłubniedźwiedzia.
Zwierz jednym susem wyskoczył na powierzchnię i, niby
ciemnygłaz,szybkopotoczyłsiękugęstymzaroślomsosnowym.
Niedźwiedź uciekał, lecz psy dogoniły go i szarpały mu kudły i
skórę,wpijającostrekływtylnełapy.
Niedźwiedź, mrucząc i porykując żałośnie, usiadł,
wymachując kosmatemi łapami i trzęsąc głową. Oganiał się
psom, odpędzając je jak natrętne, tnące go muchy. Szpice
odskoczyły o kilka kroków, przygotowane do natychmiastowego
napadu.
Podrażnione i senne jeszcze zwierzę nie spuszczało z psów
wzroku swych małych, wściekłych ślepi i nie widziało
myśliwego.
Muto wykorzystał ten moment znakomicie. Oparł karabin o
pień,staranniewycelował,mierzącwlewąstronępiersiswego
wrogai—strzelił.Niedźwiedźpotoczyłsię,jakgdybygromem
rażony,Wounatychmiastwpiłmusięwszyję,Naozaśszarpała
mubok,ryczącchrapliwie.
62
Niedźwiedź nic już nie czuł. Celna kula Muta przeszyła mu
serce.
— Masz za swoje! — mruczał uradowany chłopak,
podchodząc do zabitego zwierza. — Poszarpałeś i podarłeś mi
torby,pożarłeśmojąkaszę,słoninęicukier.Terazpsyposzarpią
natobieskórę,zbóju!
Uśmiechnął się chełpliwie i, wydobywszy nóż, zabrał się do
ściąganiaskóry.Ztrudemodpędziłpsy,którenieodstępowałygo
nakrok,warczącibłyskająckłami.
Pracowałdługo,ażsięspocił.Tymczasemświtaćzaczęło,aw
promieniachsłońcapowoliprzygasaćzaczęłazorzapolarna.
Robota chłopca dobiegała już końca, gdy nagle posłyszał
żałosneskomleniepsów,jakiśłomotiryk,dogrzmotupodobny.
Podniósłgłowęistruchlał.
O kilka kroków przed nim stał olbrzymi, szarobury
niedźwiedź.
Podniósł się na tylnych łapach i, rozwarłszy straszliwą
paszczę,wydawałgrzmiącyryk.
Muto schwycił karabin i, uskoczywszy nabok, strzelił w
pośpiechu,prawieniemierząc.
Kulaześlizgnęłasiępożebracholbrzyma,zrywającmuszmat
skóry. Doprowadziło to go do wściekłości. Błyskając kłami i
roniączpaszczypłatypiany,jąłbićpowietrzełapami,jakgdyby
walcząc z niewidzialnym wrogiem. Trwało to jedno mgnienie
oka, gdyż chłopak nie zdążył nawet złożyć się do niego poraz
drugi.
Niedźwiedź, wydawszy przerażający, groźny ryk, raptem
skoczyłnaprzód.
Jużstraszliwe,czarnepazurydosięgałygłowyMuta,gdynagle
ziemiaurwałasiępodchłopakiem.
63
Muto poczuł, że spada, posłyszał trzask gałęzi, i po chwili
ogarnął go mrok, a ostry zapach potu niedźwiedziego i parne
powietrzezatamowałymuoddech.
Obejrzał się z przerażeniem i zrozumiał, że, poślizgnąwszy
się, wpadł do barłogu zabitego przez siebie niedźwiedzia.
Legowiskobyłojużpuste.
Z
powierzchni
ziemi
dochodziły
chłopaka
żałosne
porykiwania olbrzymiego zwierza, skowyt i szczekanie psów,
tupotciężkichłapiłomotrozrzucanychpniigałęzi.
Muto,wziąwszywzębynóżitrzymająckarabinwpogotowiu,
wyjrzałprzezotwór.
Niedźwiedźwalczyłzpsami.
Szpice,widzącswegopanawniebezpieczeństwie,usiłowały
odwrócić uwagę zwierza od barłogu. Narażając swe życie,
atakowałyolbrzyma,skubiącgoztyłuiwyrywającmukudły.
Z karku Wou spływała już struga krwi od zadraśnięcia
pazurem,leczszpicnieprzerywałbitwy.
Z drugiego boku nacierała Nao. Przyskakiwała co chwila i
szarpała niedźwiedzia, który odpowiadał na zadawane mu rany
coraz wścieklejszym rykiem i próżno przeszywał powietrze
rozmachemmocarnychłap.
Ostrożnie, aby nie być spostrzeżonym przez niedźwiedzia,
gramoliłsięchłopakzgłębokiegodołu.
Ziemiaigałęziecochwilaosypywałymusięzpodstóp.
Znalazł wreszcie jakieś twarde oparcie i, wyprężywszy się,
wyskoczyłzbarłogu.
Niedźwiedź, napełniając swym rykiem całą puszczę, znowu
skoczył ku człowiekowi. Ofiarne i śmiałe psy rzuciły się
natychmiast do walki, wskakując mu na kark i wpijając się w
zad.
64
Trzęsąc ogromnym łbem i rozbryzgując pianę, usiłował
dosięgnąćWou,tarmoszącegogozakark,leczztegoskorzystała
wiernaNao.
Suka zrozumiała, że śmiertelne niebezpieczeństwo zawisło
naddwiemaukochanemiprzezniąistotami—jejsynem—Wou,
i młodym panem — Muto. Nie myśląc już o sobie, skoczyła
niedźwiedziowi do gardła i zawisła na nim, wbiwszy mu kły w
skórę.
Olbrzym wydał jękliwy ryk i łapą przycisnął psa do piersi,
łamiąc mu grzbiet i szarpiąc jego ciało. Zmiażdżona i na dwoje
rozdarta Nao nie rozwarła jednak kurczowo zaciśniętych szczęk
i, jak pijawka, wisiała na szyi wroga. Niedźwiedź, szarpiąc ją,
ruszyłkuchłopakowi.
Muto jednak zdążył już ustawić się mocno na nogach i
dokładniewziąćzwierzanacel.
Widział przed sobą jego małe, krwią nabiegłe oczki i
wklęśnięcienadrozwartąpaszczą.
Tamwłaśniepostanowiłumieścićdużąkulękarabinową.
Mrużącleweoko,mierzyłspokojnieistarannie.
Wreszcie nacisnął cyngiel, a był tak pewny strzału, że nawet
nieporuszyłsięzmiejsca.
Niedźwiedź, ugodzony śmiertelnie, ostatnim wysiłkiem
potwornych mięśni, skoczył przed siebie i padł tuż przed
chłopakiem. Zdążył jednak dosięgnąć go słabnącą łapą, a tego
prawieniedostrzegalnegoruchustarczyło,abyzerwaćstojącemu
przed nim wrogowi nogawicę futrzanych spodni, a z nią razem
płatskóryimięśni.
Krzyknąwszy przeraźliwie i jęcząc z bólu, Muto zacisnął
szarpanąranę,zktórejobficiepłynęłakrew.
Kulejąc,doszedłdowystającegopniaiusiadłnanim.
65
Obejrzał zadaną mu ranę, obmył ją śniegiem i, naciągnąwszy
zdartą skórę, jął przewiązywać ją, odrywając od koszuli długie
paskipłótna.
Jęcząc,achwilamiwyjącnawetzbólu,powlókłsiędoobozu.
Szedł długo, gdyż dwa razy przystawał, aby przebandażować
skaleczone udo i odetchnąć, bo coraz częściej dziwna go
ogarniałaniemoc.
Wreszciedoszedłiwczołgałsiędoszałasu.
Raz jeszcze obejrzał zsiniałą, opuchniętą nogę. Wyglądała
strasznieistawałasięcorazbardziejbezwładną.Obwiązałranę
szmatązmaścią,danąmuzdomu,położyłsię,czującdreszczew
całemcieleipłomieniewgłowie.Leżał,syczączbólu,isłyszał
ciężkiewestchnieniaWou,którynapróżnostarałsięzalizaćsobie
ranynakarku.
Gwizdnął na niego, a gdy szpic podszedł, posmarował mu
maściązranionemiejsce.
DlamałegoMutarozpoczęłysięstrasznedni.
Uratowało go tylko miłosierdzie Wielkiego Ducha, który w
dobrociswejniezesłałostrychmrozów.
Przez całą noc chłopak miotał się i majaczył. Napadła go
gorączka. Ból w nodze wzmagał się z każdą chwilą. Walcząc z
nieprzytomnością,zmuszałsiędoobmywaniaranyileczeniajej
maścią.Wworkupozostawałajednatylkokoszula.Resztępodarł
napaskidoopatrunków.
Trwało to cały tydzień. Muto wychudł, zbladł i osłabł do
reszty.Gorączkaibólwyczerpałygozupełnie.
Jednakludziepółnocysilnisąiwytrzymali.
Rana goić się zaczęła i zabliźniać. Gorączka ustąpiła. Na
ósmydzieńMutopoczułgłód.
Jęcząc z bólu i wlokąc za sobą obandażowaną nogę,
66
wyczołgał się z szałasu. Zajrzał do worów, lecz nic w nich nie
znalazł oprócz herbaty. Rozpalił ognisko i zawiesił nad
płomieniemkociołekześniegiem.
Patrzącwogień,rozmyślałnadtem,czybędziemógłporuszać
skaleczoną przez niedźwiedzia nogą. Te smutne i trwożne myśli
przerwałmuWou.
Wyszedłwłaśniezkrzakówiwwysokozadartympyskuniósł
zająca.
Niekarmiony przez gospodarza postanowił zapolować
samodzielnie.
Mutogwizdnął.Szpicpodbiegłipatrzałnapana.
— Podzielmy się, piesku! — rzekł chłopak. — Oddawna
karmięciebie,nakarmteraztymnie...Starczydlanasobojga,bo
biednaNaozginęła...ijużnicniepotrzebuje....
Westchnął ciężko, a Wou, jakgdyby zrozumiawszy mowę
ludzką,położyłzającanaziemi.
Tekstjest
(publicdomain).Szczegółylicencjinastronie
autora:
.
67
IX.
WOŁANIEOPOMOC.
Tydzień jeszcze minął, zanim Muto przekonał się, że może
władać poszarpaną przez niedźwiedzia nogą. Coprawda
zrozumiał też, iż będzie utykał na nią, bo ogromna blizna nie
pozwalaławyprostowaćjejcałkowicie.
Nie zwracał na to uwagi, bo iluż to już spotykał łowców,
którychporaniływładcypuszczy—niedźwiedzie?!
Nogabolałagojeszczeiprędkosięmęczyłapodczaskrótkich
nawet wypraw do kniei, gdzie musiał pozbierać skóry łosi i
niedźwiedzi.Przeczuwał,żeciężkąbędziemiałpowrotnądrogę
naImandrę.
Wyruszyłwreszcie,naładowawszynasankicałązdobycz.
Jechał,stojącnapłozach„kiereżi“lubsunącobokreniferana
nartach.
Powoliszlinaprzód,abynienużyćRana.
Ocaleniechłopcazależałoterazodstaregojelenia,ciągnącego
ciężkiesanki.
Przecięlijużtundręnadwyrskąizbliżalisiędopuszczy,która,
przerywanadolinamirzek,zbiegałakuImandrze.
Pozostawał mu do przebycia ciężki szmat drogi, bo
miejscowośćstawałasięgórzysta,okrytagłębokimśniegiem.
Pomagającreniferowiwwyciąganiusanek,Mutonadwerężył
sobiechorąibardzosłabąjeszczenogę.
Bolałagostraszliwie.Chłopakjęczał,achwilaminiemógłsię
wstrzymać od przeraźliwych krzyków cierpienia. Ponownie
68
powróciłagorączka,adreszczewstrząsałyznużonemizbolałem
ciałemchłopca.
Ran,
pokaleczywszy
sobie
racice,
ledwie
szedł,
pozostawiającnaśnieguszkarłatnyślad.
Takwleklisiępowoli,corazsłabsiismutniejsi.
Patrząc na Wou, idącego z opuszczonym ogonem, Muto coraz
częściejzadawałsobieponurepytanie:
—Czyzobaczymynasząchałupęnadjeziorem?
Natopytanieodpowiadałtylkoświstizawodzeniemroźnego
wiatru,zgrzytśnieguichrapliwewestchnieniaRana.
Zatrzymawszy się pewnego wieczora na nocleg i piekąc na
patyku upolowanego w dzień zająca, Muto z trwogą w sercu
spostrzegł,żestaryrenifernietknąłpaszyipołożyłsięnaśniegu.
Leżał nieruchomo, ciężko oddychając; zwisająca dolna warga
trzęsłamusiężałośnie.
— Źle! — pomyślał chłopak. — Nie dojdzie mój Ran do
„pogostu“...
Nie chciał myśleć o tem, co się z nim samym stanie, gdy
padniepoczciwezwierzę,dobiegającekresuswegożycia...
Ze smutnego, bliskiego już rozpaczy nastroju wyrwały go
odgłosy trzech, następujących jeden po drugim strzałów. Biegły
zdaleka.
—Strzelaktośzamerykańskiegokarabina—rozważał Muto.
— Do czego mógł strzelać po nocy? Niezawodnie daje znak,
może, woła na pomoc?... Jeżeli tak, to powinien zapalić jakie
suchedrzewo,botakczyniąłowcy,zbłąkaniwpuszczy...
Stękającijęcząc,wszedłnawysokipagórekirozglądałsiępo
okolicy,tonącejwmroku.
Niepomyliłsięwswychprzypuszczeniach.
Daleko za rzeką buchnął nagle słup ognia — i rozsypał się
69
kaskadąiskier.
— Jakiś człowiek zapalił posusz jodłową... — rozmyślił się
chłopak, a w duszy jego już dojrzewało postanowienie, aby
natychmiast biec z pomocą nieznanemu, zbłąkanemu na tundrze
człowiekowi. Musiał jednak doczekać się świtu. Z pierwszym
brzaskiem z trudem podniósł Rana i, wsiadłszy mu na grzbiet,
ruszyłnaposzukiwanie.
Woubiegłprzednimiwęszył.
Przeciąwszyzamarzniętąrzekę,wyjechalinarówninę.Liczne
ślady wilków krzyżowały się w różnych kierunkach. Jadąc
powoli,natrafilinaprawiedoszczętniezjedzoneresztkirenifera,
okilometrdalejleżałdrugi,któremuwilkiwyżarłyirozwłóczyły
pośnieguwnętrzności.
Mutozaczynałdomyślaćsięjuż,cotuzaszłoiszukałśladów
płozów.
Długoniemógłichznaleźć,agdyujrzałwreszcie,spostrzegł,
że Wou podniósł głowę i, zlekka porykując, szybkim i pewnym
truchtempobiegłwstronępobliskiegolasu.
Muto zobaczył wkrótce duże sanie — „barże“, ciągnione
zwykleprzezparęreniferówawnichzemdlonegoczłowieka.
Był to bogaty kupiec, który w drodze do Koły zbłądził.
Niebawem opadły go wilki i zagryzły renifery. Kupiec ocalił
sobie życie, wdrapawszy się na drzewo. Wycieńczony z głodu i
zimna, nie ośmielił się brnąć dalej przez śnieżną pustynię, więc
uczyniłostatniąpróbę—dałzwykłysygnałłowiecki,strzelająci
zapalającsuchedrzewo.
Mutonigdyniewidziałtegoczłowieka.Ztrudemocuciłgo,a
gdyposłyszał,żejestgłodnyisłabyupolowałzającainakarmił
nieznajomego.
Kupiecmiałodmrożonenogiiniemógłchodzić.
70
Muto zamyślił się. Ze smutkiem stwierdził, że Ran nie
dowiezie ciężkich sanek, a cóż dopiero, jeżeli załaduje je
bagażamiuratowanegoczłowiekaiwsadzigodoswej„kiereżi“!
Powiedziałotemkupcowiiwskazałmunakrwawiąceracice
zwierzęcia.
— Zginiemy!... — wyrwał się nieznajomemu rozpaczliwy
krzyk. — Ratuj mnie! Ratuj! Jestem bogaty i dam ci tyle
reniferów,ilezażądasz!
Mutozmarszczyłbrwiiodparł:
— Ratowałbym ciebie, panie, gdybyś był biedniejszy nawet
od naszego bezrękiego Wlaha, którym opiekują się sąsiedzi...
Zaczekaj,muszęsięzastanowić...
Usiadł przy leżącym Ranie, głaskał go, przemawiając do
zwierzęciałagodnymgłosem:
— Stary jesteś i słaby... Nie dociągniesz nas wszystkich,
Ranie?Chcę,abyśdoszedłdonaszejzagrody...Służyłeśdługoi
wiernie Samutanowi i mnie w tej wyprawie... Nie bój się, nie
zostawię ciebie, stary, wilkom na strawę... Matka zaleczy ci
kopyta...wypoczniesznadImandrą...wydobrzejeszmijeszcze!
Poklepałgopokarkuigwizdnąłzcicha,grzebiącwzanadrzu,
gdziemiałkieszeń.
Kupiec przyglądał się ze zdumieniem chłopakowi,
rozmawiającemu ze zwierzęciem. Zdziwił się jeszcze bardziej,
gdyten,trzymającwrękuskrawekjakiejśtkaniny,zwróciłsiędo
psa:
— Teraz na ciebie kolej, Wou! Matka twoja potrafiłaby
załatwićtęsprawęisprowadzićtuRamnę...aty?Niewiem,czy
zrozumiesz, o co mi chodzi... choć mądry jesteś i wierny...
Powąchaj-notęszmatkę!
Wou rozdął ruchliwe chrapy i pociągnął powietrze. Ze
71
zdumieniem przekręcił głowę na bok, nastawił śpiczaste uszy i
radośnie merdnął ogonem. Jeszcze raz powęszył i nagle cicho
pisnął.
— Aha! — ucieszył się chłopak. — Poznałeś ten zapach?
Biegnijwięccotchudochałupyisprowadźtusiostrę.
To mówiąc, Muto, stęknąwszy, wstał i wskazując ręką na
zachód,zawołałrozkazującymgłosem:
—Urr,Wou,urr!
Szpicspuściłogonicichowślizgnąłsięwgąszczkrzaków.
Trzydniitrzynocepłonęłoogniskoprzedsankamikupca.
Dwóch ludzi gwarzyło cichemi głosami, coraz częściej
podnosząc głowy i nasłuchując. W oczach ich coraz częściej
miotała się troska i obawa o coś, o czem nie śmieli mówić. Na
czwarty dzień, w parę godzin po świcie, posłyszeli
poszczekiwanie psa, nawoływania ludzi i tupot kopyt. W kilka
minut potem rozrosła, kulawa Ramna tuliła już do siebie brata,
radośnie piszczał i skowytał Wou, skacząc wokoło. Dwóch
chłopaków, przybyłych sankami na ochotnika, przenosiło rzeczy
kupca i układało chorego w „kiereżach“. Wkrótce wszyscy
odjechali. Muto odnalazł swoje sanie i, zaprzęgłszy w nie
przyprowadzonegoluzemrenifera,ruszyłwdrogę.Zanimszedł
RanibiegłniezwyklewesołyWou.
Ramna mówiła o domu, o ojcu, który po oględzinach lekarza
pijejakieśziołaiczujesięlepiej,omatceiotem,żewchałupie
czekająniecierpliwienaprzybyciemałegołowca.
Muto wyliczał siostrze zdobyte skóry i opowiadał o
straszliwemspotkaniuzniedźwiedziem.
—WielkiDuchu!WielkiDuchu!—szeptałasiostra,wznosząc
oczykuszczytowiLawoczor,corazwyraźniejkreślącemusięna
mglistemniebie.
72
Otejpublikacjicyfrowej
Tene-bookpochodzizwolnejbibliotekiinternetowej
.Bibliotekata,tworzonaprzezwolontariuszy,mana
celustworzenieogólnodostępnegozbioruróżnorodnych
publikacji:powieści,poezji,artykułównaukowych,itp.
Wpublikacjizostałazachowanaoryginalnaortografia,oczywiste
błędywdrukuzostałypoprawioneprzezredaktorówWikiźródeł.
Wersjaźródłowategoe-bookaznajdujesięnastronie:
KsiążkizWikiźródełsądostępnebezpłatnie,począwszyod
utworówniepodlegającychpodprawoautorskie,poprzeztakie,
doktórychprawajużwygasłyikończącnatych,opublikowanych
nawolnejlicencji.E-bookizWikiźródełmogąbyć
wykorzystywanedodowolnychcelów(takżekomercyjnie),na
zasadachlicencji
CreativeCommonsUznanieautorstwa-Natych
samychwarunkachwersja3.0Polska
Wikiźródławciążposzukująnowychwolontariuszy.
Możliwe,żepodczastworzeniatejksiążkipopełnionezostały
pewnebłędy.Możnajezgłaszaćna
.
74
Wtworzeniuniniejszejksiążkiuczestniczylinastępujący
wolontariusze:
Grobur
Himiltruda
Sempai5
Nawider
Kejt
Wieralee
Ankry
1.
2.
http://www.creativecommons.org/licenses/by-sa/3.0/pl
3.
https://pl.wikisource.org/wiki/Wikiźródła:Pierwsze_kroki
4.
http://pl.wikisource.org/wiki/Wikisource:Skryptorium
75