Redakcja
Paweł Wielopolski
Ilustracja na okładce
Dariusz Kocurek
Redakcja techniczna, skład i łamanie
Damian Walasek
Opracowanie wersji elektronicznej
Grzegorz Bociek
Korekta
Urszula Bańcerek
Wydanie I, Chorzów 2015
Wydawca: Wydawnictwa Videograf SA
41-500 Chorzów, Aleja Harcerska 3c
tel. 32-348-31-33, 32-348-31-35
fax 32-348-31-25
office@videograf.pl
www.videograf.pl
Dystrybucja wersji drukowanej: DICTUM Sp. z o.o.
01-942 Warszawa, ul. Kabaretowa 21
tel. 22-663-98-13, fax 22-663-98-12
dystrybucja@dictum.pl
www.dictum.pl
© Wydawnictwa Videograf SA, Chorzów 2014
tekst © Andrzej Wardziak
ISBN 978-83-7835-453-6
Powieść dedykuję Piotrkowi - szkoda tylko, że nigdy jej nie przeczyta.
O
D
AUTORA
Chciałbym podziękować wszystkim, którzy we mnie wierzyli
i motywowali mnie do dalszego pisania. To naprawdę pomaga przetrzymać
chwile zwątpienia, których podczas tworzenia jest niewyobrażalnie dużo,
jednak nikt nie może wiedzieć tego lepiej niż osoba, która mieszka
z pisarzem - dlatego przede wszystkim dziękuję Tobie, Rudku, że jeszcze nie
wyrzuciłaś mnie z domu ani nie każesz mi spać na kanapie. Dziękuję również
Pawłowi Wielopolskiemu za świetną redakcję, która nadała powieści
ostateczny kształt.
A Tobie, Drogi Czytelniku, życzę smacznego. Tak jak krwisty stek
najlepiej smakuje z lampką czerwonego wina, tak ta powieść najlepiej będzie
smakowała wieczorem, przy słabym świetle migoczącej świecy.
Prolog
Podeszwy eleganckich, markowych pantofli Antoniego Mostowskiego
cicho chrzęściły na kamiennej ścieżce, zakłócając spokój kwietniowej nocy.
Szedł powoli z rękoma zaplecionymi za plecami, każdym krokiem zbliżając
się do miejsca swojego przeznaczenia. Miał na sobie elegancki płaszcz,
sięgający prawie do ziemi, a do tego ciemny, skrojony na miarę
trzyczęściowy garnitur i kapelusz skrywający twarz w mroku. Widać było
spod niego tylko krótką, siwą brodę.
Dla postronnego obserwatora Antoni Mostowski wyglądałby niczym
filozof, kontemplujący sens życia i szukający odpowiedzi na najbardziej
zawiłe zagadki wszechświata, i prawdę mówiąc, mężczyzna niewiele
różniłby się od tego wyobrażenia. Ewentualna różnica mogła polegać na tym,
że jego myśli nie krążyły wokół pojęcia życia, tylko czegoś zgoła
odwrotnego.
W końcu dotarł nad jezioro, ominął krótki pomost i skierował się na brzeg,
zatrzymując się tuż przy jego linii. Wziął głęboki wdech świeżego powietrza,
tak soczyście pachnącego wodą i sitowiem. Stał nieruchomo pogrążony
w myślach, chłonąc ulotną chwilę. Księżyc spowijał okolicę jasnym, zimnym
blaskiem, nadając scenerii magiczny i zarazem mroczny charakter.
Kontemplacji sprzyjała panująca wokół absolutna, nienaturalna cisza,
niezmącona najodleglejszym śpiewem ptaków czy chociażby szmerem liści.
Mężczyzna czuł się, jakby był zawieszony w próżni, zatrzymany w czasie
i przestrzeni. Doczesne rzeczy przestały mieć jakiekolwiek znaczenie.
Wszystko, co do tej pory osiągnął, było nic niewarte. Praca, pieniądze,
rodzina. Uświadomiwszy to sobie, uśmiechnął się ponuro. Nic nie istniało.
Był tylko on i jego myśl.
Posesja, na której przebywał, była ogrodzona szczelnym murem i - o ile
pamięć nie myliła Antoniego Mostowskiego - aktualnie przebywał na niej
zupełnie sam. To dobrze - pomyślał. Tak właśnie to powinno się rozegrać.
Jeżeli na działce przebywałby ktoś jeszcze, mógłby zakłócić albo - co
gorsza - przerwać akt, do którego każdy z nas, prędzej czy później, zostanie
zaproszony, i w którym, czy tego chce, czy nie, przyjdzie mu zagrać, często
z niechęcią dziecka biorącego udział w szkolnym przedstawieniu.
Mężczyzna zdjął płaszcz i z szacunkiem położył go na wilgotnej ziemi.
Po chwili jednak zmienił zdanie, podniósł płaszcz i założył z powrotem na
ramiona. Wszystko musi wyglądać naturalnie, nie może być mowy
o najmniejszej pomyłce - skarcił się w myślach.
Odwrócił głowę i po raz ostatni spojrzał na dworek, w którym przyszło
mu spędzić siedemdziesiąt lat swego życia. Uśmiechnął się do radosnych
wspomnień, jakie wiązały go z tym miejscem. Był zadowolony ze swego
życia. Co prawda, pewne jego aspekty mogły się potoczyć inaczej, lecz
w gruncie rzeczy nie mógł na nie narzekać.
Nie, nie czas teraz na wahanie - ponaglił się w myślach.
Wszedł na krótki pomost, odwiązał starą, zbutwiałą łódkę i mocno pchnął
ją w stronę przeciwnego brzegu. Łajba delikatnie zakołysała się
i podryfowała we wskazanym kierunku.
Antoni Mostowski zszedł z powrotem na brzeg i od razu wszedł do wody.
Zimna ciecz zaczęła go otulać coraz wyżej i wyżej, podczas gdy zagłębiał się
coraz dalej w mroczne, nieprzeniknione odmęty. Płaszcz zaczął dryfować na
wodzie. Żołądek niemalże przykleił się do kręgosłupa po kontakcie
z lodowatą wodą, a stara, sfatygowana klatka piersiowa się uniosła. Skurcze
zaczęły targać jego ciałem, lecz dalej szedł przed siebie, zapadając się coraz
głębiej w muliste dno. Gdy woda sięgnęła klatki piersiowej, zatrzymał się,
drżąc jednocześnie z zimna i podniecenia. Serce pompowało krew
w zastraszającym tempie, jakby zaraz miało wyskoczyć z bezpiecznej klatki
żeber. Stał tak przez chwilę i pozwalał, by jego ciało spazmatycznie tańczyło
w rytm dyktowany przez potężne skurcze. Naraz skupił się i po chwili walki
uspokoił oddech. Wypuścił powietrze, które uformowało się w małą mgiełkę
tuż przed jego twarzą.
Uniósł głowę w stronę nieba i odetchnął jeszcze parę razy. Po raz ostatni
spojrzał na jasne gwiazdy. Następnie opuścił wzrok i skupił go na bliżej
nieokreślonym punkcie przed sobą. Zapatrzył się w gęstą ciemność
pokrywającą drugi brzeg jeziora. Wydawało mu się, że w mroku coś ujrzał,
jakiś drobny, szybki ruch, jakby wzburzoną na wietrze flagę. Uśmiechnął się
ponownie, choć mniej pewnie niż poprzednim razem.
- Wkrótce się spotkamy.
Ruszył dalej. Woda pochłonęła go całkowicie i mężczyzna pozostawił po
sobie tylko dryfujący na tafli jeziora kapelusz.
Rozdział 1
- Tylko jedźcie ostrożnie - powiedział Marcin, unosząc rękę na
pożegnanie.
- Jak zawsze - odpowiedziała z uśmiechem jego matka i wychyliła się
z auta, aby ucałować syna przed wyjazdem. Za każdym razem ten gest go
krępował, jednak pomimo zakłopotania chłopak pochylił się nad mamą
i oddał pocałunek. Wiedział, że to było dla niej ważne i nie chciał sprawiać
jej zawodu.
- Tylko nie rób żadnej imprezy. - Pogroziła mu palcem.
Marcin spojrzał na nią maślanym wzrokiem:
- Nie no, imprezy to nie, ale pewnie parę osób zaproszę, wiesz, piątek jest
i w ogóle… - Matka posłała mu pełne wyrzutu spojrzenie, ale syn ją
uprzedził: - No co, chcesz, żebym sam siedział przez weekend w takim
wielkim domu na tym odludziu? - Wskazał okazałą posiadłość znajdującą się
za jego plecami, mając nadzieję, że chociaż odrobinę to go usprawiedliwi.
- Będziemy grzeczni, obiecuję.
- Jasne, ostatnio też tak mówiłeś i jak wróciliśmy to szklana… - nie
dokończyła, gdyż ojciec brutalnie wszedł jej w zdanie:
- Tylko nie spalcie domu, jasne?
Matka Marcina odwróciła się i posłała mężowi pełne zaskoczenia
spojrzenie, ale ten tylko uśmiechnął się, puścił oczko do syna i wcisnął pedał
gazu. Zanim ktokolwiek zdążył zareagować, volvo oddaliło się żwirowym
podjazdem w stronę głównej ulicy. Gdy samochód zniknął za ostatnimi
drzewami, chłopak odwrócił się na pięcie i przyjrzał posiadłości.
Marcin nie przesadzał, kiedy powiedział, że dom jest wielki. Imponująca
budowla znajdowała się w centralnej Polsce, zaledwie kilkadziesiąt
kilometrów od Serocka. Powstała na początku dwudziestego wieku,
zaprojektowana przez dawno już zapomnianego architekta. Przypominała
stare posiadłości rodowe, skrywające niezliczone tajemnice i pamiętające
czasy, w których ludzie potrafili radzić sobie bez Internetu, co teraz zdaje się
graniczyć niemalże z cudem. Wysokie, gładkie kolumny otaczały główne
wejście, do którego można było dojść, tylko wspinając się po pięciu
szerokich, kamiennych stopniach. Do wysokości prawie czterech metrów
dom składał się z czerwonej cegły, co ładnie komponowało się z czerwienią
ostrych krawędzi i krzywizn dachu. Nad cegłą rozciągał się szeroki pas
białej, teraz już wyblakłej farby. Wąskie, prostokątne okna podkreślały
secesyjny styl, jaki nadali mu budowniczowie. Z salonu znajdującego się
w północnej części można było wyjść na elegancki taras, otoczony żelazną,
stylową barierką, a potem skierować kroki kamienną ścieżką do niewielkiego
jeziora, będącego teraz tylko na wyłączność państwa Lipińskich.
Jednak nie zawsze dworek i kilkunastohektarowa działka należały do
rodziców Marcina. Sytuacja zmieniła się niespełna pół roku wcześniej, kiedy
jego wuj został znaleziony martwy we wspomnianym już jeziorze. Według
policji przyczyną śmierci było utonięcie. Co prawda, wuj najlepsze lata miał
już za sobą, niemniej rodzina nie chciała zaakceptować takiego wyjaśnienia
tajemniczej śmierci. Matka Marcina, jedyna żyjąca krewna wuja, nie zgodziła
się na sekcję zwłok. Stwierdziła, że naruszyłoby to spokój zmarłego. Wobec
tego wuj został pochowany niespełna tydzień od stwierdzenia zgonu,
a w archiwach policyjnych jako powód odejścia wpisano utonięcie.
Wuj okazał się osobą wysoce zapobiegliwą - w jego osobistej bibliotece,
której zbiory gromadził przez zdecydowanie większą część swego
ekscentrycznego życia, znaleziono kilka listów oraz testament. Każdy list był
zaadresowany do innej osoby, w tym jeden do Marcina. W ostatniej woli wuj
zażyczył sobie, żeby każdy przeczytał list i zachował to, co przeczyta, dla
siebie. Jednak pomimo upływu kilku miesięcy Marcin nie otworzył
zapieczętowanej koperty. Przez pierwsze parę dni po pogrzebie nie miał na to
czasu ani chęci, a potem zwyczajnie zapomniał o wiadomości.
Natomiast w testamencie Antoni Mostowski postanowił przekazać
posiadłość, majątek oraz swoją firmę rodzinie Lipińskich, co zmieniło ich
życie o sto osiemdziesiąt stopni.
Marcin zdecydowanie lubił ten dom, jednak równie zdecydowanie nie
lubił zostawać w nim sam. Irracjonalny, zakorzeniony głęboko
w dzieciństwie, niepokój nie pozwalał mu funkcjonować normalnie, gdy
w ponad czterystumetrowej posiadłości nie było nikogo oprócz niego.
Długie, ciemne korytarze, skrzypiąca podłoga i przytłaczająca ilość
pomieszczeń budziły jego niepokój, tak samo teraz, jak i kiedyś. Nigdy nie
potrafił powiedzieć, czego się obawia. Teraz kiedy rodzice musieli wyjeżdżać
dopilnować firmę wujka, musiał tu zostawać, żeby przypilnować domu.
Zawsze coś gdzieś skrzypiało, jak nie na piętrze, to na parterze. W takich
momentach nie umiał utrzymać wodzy fantazji, więc albo zapraszał do siebie
znajomych, albo wychodził na wieś, gdzie i tak nic się nie działo, ale wracał
tak zmęczony, że usypiał momentalnie po dotknięciu poduszki głową.
Chociaż i to nie zawsze pomagało.
Dzisiejszego wieczoru postawił na to pierwsze.
Spojrzał na zegarek Omegi, dumnie połyskujący na jego szczupłym
nadgarstku. Dochodziła dwudziesta, czyli miał jeszcze godzinę, zanim zjawią
się pierwsi goście.
Wszedł do domu i dokładnie zamknął za sobą ciężkie, dębowe drzwi, po
czym stał chwilę na werandzie i nasłuchiwał. Następnie zdjął buty i ruszył
w kierunku kuchni, żeby sprawdzić, jak dużo rzeczy musi przygotować przed
pojawieniem się pierwszych gości. Normalnie włączał muzykę, jednak teraz
postanowił tego nie robić. Chciał jak najszybciej zająć czymś myśli, żeby
tylko nie stać i nie nasłuchiwać Bóg wie czego.
Po dwudziestej pierwszej zadzwonił dzwonek do drzwi. Marcin wytarł
ręce w fartuch i poszedł otworzyć. Przed drzwiami czekał Adam ze swoją
dziewczyną Majką. Chłopak był ubrany jak zawsze elegancko. Skórzane
półbuty znikały pod idealnie leżącymi ciemnymi jeansami. Na błękitny
sweter od Tommy’ego Hilfigera zarzucił modną, czerwoną, puchową
kamizelkę, aktualnie rozpiętą, chociaż chłód październikowego wieczoru
dawał już o sobie znać. Oczywiście wszystkie ubrania były oryginalne, nie
mogło być mowy o najmniejszej podróbce czy rzeczach z lumpeksu. Z kolei
Majka założyła na siebie wąskie, podkreślające jej szczupłą sylwetkę jasne,
zielone rurki i grubą, skórzaną kurtkę, zupełnie jakby był środek zimy.
Do tego opatuliła szyję i twarz grubym, niebieskim szalikiem.
Gospodarz dał buziaka w policzek Majce, przy okazji pakując sobie do
oka kilka czarnych loków. Następnie przywitał się z Adamem:
- Siema - powiedział z uśmiechem, jednocześnie uderzając starego kumpla
barkiem.
Adam odpowiedział tym samym, po czym zrzucił półbuty i kamizelkę.
Ruszył w kierunku kuchni, w jednym ręku niosąc siatkę z alkoholem,
a w drugim siatkę pełną chipsów, prażynek, paluszków, orzeszków
i wszelkich innych rzeczy, które tak ochoczo chrupie się w towarzystwie
zawartości siatki pierwszej. Majka została, starając się pozbyć wysokich
kozaków, których sznurówki miały w sumie chyba z pół kilometra długości.
Marcin stwierdził, że postoi chwilę przy niej, bo to raczej nie wypada
zostawiać gościa - nieważne, jak dobrze znajomego - samego na werandzie.
- O, jak fajnie pachnie. Co zrobiłeś? - zapytała Majka.
- A takie tam, improwizowałem - stwierdził skromnie Marcin. - Ale
wyszło całkiem niezłe. Mam nadzieję, że jesteście głodni.
- Jak wilki! Ktoś jeszcze będzie? - Wreszcie udało się jej uwolnić
z lewego buta.
- Tak, ma jeszcze przyjść Tymek, tylko uważaj teraz… Z jakąś nową
laską! - powiedział, nie ukrywając sarkazmu, ale i odrobiny zaciekawienia
nową zdobyczą kumpla.
- O proszę, Tymek z nową laską? To chyba już druga w tym miesiącu?
- Nie, no właśnie nie. Buja się z nią już od paru ładnych tygodni, ale
wcześniej jakoś zapomniał o niej wspomnieć.
- Może dlatego, że bujał się jednocześnie z inną? - rzuciła ironicznie
Majka, pozbywając się drugiego buta. Odetchnęła z ulgą.
- Może - stwierdził dyplomatycznie, po czym wreszcie udali się do
kuchni.
Pomieszczenie było urządzone w klasycznym stylu - białe ściany, przy
których stały wysokie, również białe, drewniane szafki. Nowoczesne
elementy, takie jak ekspres do kawy czy kuchnia indukcyjna z wyciągiem,
były dopasowane w taki sposób, że nie rzucały się w oczy i nie przytłaczały
swoją odmiennością.
- Słyszałeś? - zagadała Majka do swojego chłopaka. - Tymek ma
przyprowadzić jakąś nową laskę.
Adam przyjął to bez większego entuzjazmu, cały czas wypakowując piwo
do lodówki.
- No spoko, fajnie - stwierdził w końcu, zrozumiawszy, że pozostali
czekają na jego reakcję. - Może przyprowadzi dwie, to i tobie by się coś
dostało - powiedział, patrząc wymownie na Marcina. Puścił mu oko i zaśmiał
się odrobinę zbyt szyderczo, niż zamierzał i niż to było wskazane.
Marcin odrobinę sposępniał. Z niewiadomych przyczyn od jakiegoś czasu
nie mógł znaleźć sobie dziewczyny, chociaż jak znajome koleżanki mówiły -
był zarówno przystojny, jak i inteligentny. Chwaliły sobie jego wzrost,
szczupłą budowę ciała, i jasne, niebieskie oczy. Poza tym, był dobrze
ustawiony materialnie. Dla potwierdzenia tego drugiego nie potrzebował
niczyjej opinii, wystarczyło mu wyjrzeć przez okno posiadłości i spojrzeć na
otaczające ją połacie terenu, gdzie wszystko przecież należało do jego
rodziców. Jednak mimo to jakoś nie potrafił sobie znaleźć odpowiedniej
kompanki i zaczynało go to coraz bardziej irytować.
Adam zauważył niemrawy wyraz twarzy kumpla, więc błyskawicznie
spróbował naprawić swój błąd.
- Nie no, stary, żartuję… - powiedział obojętnym tonem, co według niego
miało zabrzmieć jak przeprosiny.
- Nie przejmuj się nim, wiesz, jakim potrafi być dupkiem - powiedziała
Maja, wyrastając nagle między dwoma chłopakami. Adam zaczął coś z tyłu
komentować, jednak dziewczyna wyraźnie go zignorowała. - Na pewno sobie
kogoś znajdziesz, i to prędzej niż ci się wydaje. Po prostu musisz przestać
szukać, wtedy okazja sama wpadnie ci w ręce. Jeśli wiesz, co mam na myśli.
- Mrugnęła do Marcina.
Uśmiechnął się do niej, chociaż był szczerze zdumiony zachowaniem
przyjaciół usprawiedliwiających go, że nie ma dziewczyny. Przecież nie
zdążył w żaden sposób skomentować przytyku Adama, ba, nawet nie odebrał
tego jako przytyku.
Może tylko tak mi się wydawało - pomyślał Marcin. Może zrobiłem coś
dziwnego. W innym wypadku na pewno Maja i Adam nie staraliby się mnie
pocieszać ani nic w tym stylu.
- Trzymaj na pojednanie. Oj, bez urazy, wiesz, że żartowałem tylko -
powiedział Adam, wyciągając w stronę Marcina otwartą butelkę piwa.
Stuknęli się butelkami i pociągnęli potężne łyki złocistego, przyjemnie
chłodnego trunku.
- Jakie pojednanie, co ty chrzanisz? - zapytał Marcin, oblizując usta.
- Oj tam, ważne, że mamy dobry powód - wyjaśnił Adam i ponownie
przyssał się do butelki.
- Powód zawsze się znajdzie. Ej, tak właściwie, to jak przyjechaliście? -
zapytał, podchodząc do kuchennego okna i wyglądając na podjazd, gdzie nie
stał żaden samochód.
- Mirek nas podrzucił - odpowiedział Adam.
- O proszę, ty bez swojego ukochanego samochodziku? Świat się kończy -
odgryzł się odrobinę Marcin.
Ten jednak przyjął to z uśmiechem, zresztą, jak zawsze, gdy ktoś
próbował mu dopiec.
- Słuchaj, mamy tu zostać na weekend, nie? Będziemy walić wódę,
whisky, wciągać koks, haszysz, brać piguły, jarać zielsko, chodzić po suficie
i sam nie wiem, co jeszcze. Komuś by coś odwaliło i mógłby wpaść na głupi
pomysł, żeby na przykład przejechać się moją betą albo ją porysować, albo
nie wiem co. Przezorny zawsze ubezpieczony. - Mrugnął do Marcina.
Następnie zarzucił swoją czarną, połyskującą od odżywki grzywę do tyłu
i olbrzymim łykiem skończył pierwszą butelkę piwa.
- A piwo? Zapomniałeś wymienić piwa.
- Piwo jest tylko na rozgrzewkę. Nie liczy się - odpowiedział
błyskawicznie Adam, który zdawał się mieć przygotowaną ripostę na każdą
możliwą ewentualność.
Marcin wiedział, że i tak nie wygra, więc tylko uniósł swoją butelkę
i pociągnął kolejny łyk.
- Kiedy ma przyjechać Tymek? - zapytała Maja, krojąc składniki na
sałatkę z kurczakiem.
- Powinni już… - zaczął Marcin, jednak przerwała mu wibracja telefonu
w kieszeni. Wyciągnął smartfon i powiedział do słuchawki: - No hej. Okej,
otwieram. - Już są - uśmiechnął się do Mai i ruszył w kierunku domofonu
otwierającego główną bramę.
W drzwiach stanął ostatni członek ich paczki - Tymek. Wielu
dziewczynom podobał się jego artystyczny wygląd - niedbały zarost,
odrobinę przydługie włosy i rozmarzony wzrok. Rozpięta, skórzana kurtka
wisiała luźno na chudych ramionach, ukazując znajdującą się pod spodem
czarną koszulkę z logo Motörhead. Poza tym chłopak miał na nogach
klasycznie podarte jeansy i stare, znoszone kowbojki, do których miał duży
sentyment. Obok wysokiego chłopaka stała dziewczyna ubrana też
w skórzany, sięgający do ziemi płaszcz. Miała tak śliczną twarz, że Marcina
na chwilę przytkało, aż zapomniał języka w gębie.
- Nadia, to Marcin. Marcin, Nadia - przedstawił ich sobie Tymek,
wyraźnie zadowolony z reakcji swojego kumpla.
Tymek położył delikatnie plecak na podłodze, po czym odwrócił się
i szarmancko pomógł swojej dziewczynie zdjąć płaszcz. To w efekcie
wywołało jeszcze większe zdumienie Marcina, który mógł się teraz
dokładniej przyjrzeć jej figurze.
Nadia miała na sobie czarne jeansy, podkreślające linię jej zgrabnych nóg,
oraz skórzane kozaki znikające pod materiałem spodni. Mimo że na zewnątrz
było zimno, założyła tylko ciasno przylegającą czarną bluzeczkę z krótkimi
rękawkami, doskonale eksponującą jej pełny biust i wąską talię. Nie
zwracając uwagi na Marcina, przegarnęła dłońmi blond włosy, sięgające
prawie do pasa. Chłopak spojrzał na twarz dziewczyny. Zauważył duże,
niebieskie oczy skryte za ciemnym makijażem. Wąski owal twarzy
podkreślała linia pełnych, czerwonych ust oraz drobny, delikatnie zadarty
nosek. Na jednym uchu Nadii wisiało chyba z piętnaście kolczyków,
przyczepionych jeden pod drugim. Drugie ucho było nie tyle skromniej, co
po prostu inaczej ozdobione - jeden kolczyk był połączony łańcuszkiem
z innym, wiszącym kilka centymetrów wyżej, poza tym były jeszcze trzy
inne. Jednak największą uwagę przykuwał kolczyk tkwiący w ustach
dziewczyny - delikatne kółko okrążające sam środek dolnej wargi,
zakończone małą, połyskującą kuleczką.
Marcin przyglądał się jej zaledwie chwilę, ale to wystarczyło, żeby
pozazdrościć dziewczyny przyjacielowi. I pożałować, że Nadia rzeczywiście
nie przyprowadziła koleżanki.
- Zapraszam - powiedział nieco zmieszany i żeby ukryć to wrażenie,
szybko dodał: - Ekhm, chodźcie, pokażę wam dom.
Nadia ruszyła pierwsza. Przyjaciele wymienili się spojrzeniami, Marcin
zrobił wielkie oczy i ułożył usta w nieme „wow”, na co Tymek wyszczerzył
zęby w uśmiechu na pół twarzy.
Tymek doskonale znał dom Marcina - w końcu byli przyjaciółmi od ponad
dziesięciu lat i zdążyli tu spędzić niejedną chwilę (nawet jeszcze za czasów
wuja), ale oczywiście zaszczyt oprowadzania po domu pozostawił
gospodarzowi. Szedł jednak tuż za Marcinem i Nadią, nie spuszczając
dziewczyny z oczu.
Nadia zatrzymała się w rozwidleniu na końcu werandy, a Marcin
wykorzystał to i wyprzedził ją, stając przodem do dziewczyny.
Oszałamiające wrażenie urodą dziewczyny nie minęło, lecz chłopak zdążył
się odrobinę ogarnąć, więc przemówił już zupełnie normalnym głosem:
- Po lewej stronie mamy kuchnię - powiedział, wskazując na
pomieszczenie, gdzie stali Maja i Adam. Podeszli do nich, żeby się
przywitać. Błysk w oku Adama świadczył o tym, że dziewczyna również
i jemu wpadła w oko. Chociaż była zdecydowanie nie w jego stylu, tylko
ślepiec nie doceniłby tak dobrze wyrzeźbionej figury. Maja również to
zauważyła, więc wysunęła się odrobinę na przód i pierwsza uścisnęła dłoń
nowej koleżanki. Kontakt trwał krótko, lecz dziewczyny ścisnęły się równie
mocno, co w głębi duszy ucieszyło każdą z nich. Taki uścisk świadczył
i o pewności siebie, i o sile charakteru.
- Maja - przedstawiła się uprzejmie brunetka.
- Nadia - odpowiedziała blondynka, posyłając Mai uśmiech, od którego
chłopakom zrobiło się jeszcze cieplej.
- Adam - Wyciągnął rękę. Nadia, tak jak spodziewała się po swojej
pierwszej ocenie nieznajomego, spotkała się z ciepłą, miękką ręką chłopaka,
który nie ścisnął jej zbyt mocno. Właściwie to ledwo ją musnął i Nadia była
pewna, że nie zrobił tego w trosce o jej szczupłe, pozornie delikatne dłonie.
A potem Maja i Adam przywitali się z Tymkiem.
- Nadia to chyba nie jest polskie imię? - zapytała Maja. W jej głosie nie
było krzty ironii czy chamstwa związanego z chęcią zaczepienia nowej
w towarzystwie.
- Nie, pochodzę z Ukrainy - odpowiedziała dumnie.
- Ale po polsku mówisz bardzo dobrze - stwierdziła Maja, nieco
zdziwiona płynnością języka Nadii.
- Tak, moja mama jest czystej krwi Ukrainką, a ojciec Polakiem -
wyjaśniła. - Przeprowadzili się do Polski rok po moich narodzinach. W domu
mówiliśmy zawsze po polsku, ale ukraiński znam dzięki babci. Zostawiliśmy
ją na Ukrainie, ale bardzo bym chciała sprowadzić ją kiedyś do Polski.
- Oby ci się udało.
- Dobra, idziemy dalej - zarządził Marcin. - Potem sobie pogadacie.
Adam i Maja wrócili do obrządków kuchennych, a Marcin, Nadia i Tymek
kontynuowali zwiedzanie domu. Gospodarz ruszył w stronę przeciwległą do
kuchni, zapraszając ich do pomieszczenia większego, niż niejedno polskie
mieszkanie.
- Tu jest salon. - Marcin stanął na środku pokoju i nonszalancko rozłożył
ręce. - Tu mamy wyjście na taras - powiedział, podchodząc do szklanych
drzwi i wcisnął przełącznik umieszczony w ścianie, aktywując potężne
reflektory halogenowe otaczające cały dom. Na zewnątrz zrobiło się jasno jak
w dzień. Światło padło na wielki, marmurowy taras oraz kamienną ścieżkę
znikającą w oddali między drzewami.
- Dokąd ona prowadzi? - zapytała z zaciekawieniem Nadia, wskazując na
kamienną ścieżkę.
- Do naszego jeziora - odpowiedział Marcin. - Leży tam za drzewami…
Właściwie to chyba staw. A może jezioro? W sumie to, nie wiem, jaka jest
różnica.
- Okej, luz - uśmiechnęła się Nadia, przerywając nerwowe tłumaczenie
chłopaka. - Pójdziemy je zobaczyć? - Odwróciła się w stronę Tymka.
- Tak, ale jutro, nie? Teraz już jest ciemno.
- No właśnie o to chodzi! Chyba nie boisz się ciemnego lasu? - zapytała
kokieteryjnie, zmuszając Tymka do udzielenia dokładnie takiej odpowiedzi,
jaką chciała usłyszeć.
- Nie no jasne, coś ty! - Przytulił ją do siebie, pokazując jakim jest
nieustraszonym twardzielem. Jednak Nadia nie dała się zbić z tropu.
- Cykor - stwierdziła, odpychając się od chłopaka. - Jak się boisz, to sama
tam pójdę.
- Nie, no przestań, przecież się nie…
- Dobra, ale i tak chcę tam iść. Pokażesz mi resztę domu? - zwróciła się do
Marcina. - Jeżeli mamy tu spędzić weekend, muszę wiedzieć, gdzie jest
łazienka. No i gdzie będziemy spać. - Spojrzała na Tymka, a Marcin poczuł
delikatne ukłucie zazdrości.
- Jasne - odpowiedział z uśmiechem gospodarz, zgasił światła i ruszył
w głąb domu.
Marcin pokazał im cały parter, następnie przeszedł starymi, drewnianymi
schodami na pierwsze piętro. Nadia delikatnie dotykała rzeźbionej poręczy,
teraz w wielu miejscach poprzecieranej. Po dotarciu na górę Marcin
oprowadził gości po wszystkich pięciu sypialniach, dwóch łazienkach,
bawialni, pomieszczeniu gościnnym. Pominął pomieszczenia, których
przeznaczenia nie znał, a ich również zebrało się trochę.
- Tam jest poddasze, ale nie ma na nim niczego ciekawego. - Marcin
pokazał im małe drzwiczki, za którymi znajdowały się kolejne, rzadko
używane schody.
- No muszę ci powiedzieć, że całkiem fajnie tu się urządziliście -
stwierdziła Nadia. - Bez przepychu, ale bardzo stylowo. Podoba mi się. Poza
tym, lubię stare domy. Mają duszę.
- Dzięki.
- Mogę zapytać, czym zajmują się twoi rodzice?
Marcin przeważnie nie lubił rozmawiać z obcymi na temat statusu
majątkowego rodziców ani tego, czym się zajmują. Jednak ta dziewczyna
miała w sobie coś takiego, że mógłby jej opowiedzieć historię swego życia
w najdrobniejszych szczegółach i zrobiłby to z wielką przyjemnością, aby
tylko móc z nią rozmawiać.
- Jasne - rzucił Marcin, na co Tymek, który świetnie go znał, uniósł brwi
ze zdumienia. - Zaczęło się od winiarni, którą kiedyś mój wuj otworzył za
oszczędzone pieniądze. Jeszcze nie było mnie na świecie. Winiarnia szybko
okazała się strzałem w dziesiątkę, więc poszedł za ciosem. Najpierw był
sklep z winami w najbliższym mieście, potem zaczął produkować inne
rodzaje win, ale też zaczął sprowadzać je z zagranicy. Po pewnym czasie
dorobił się kolejnego sklepu, a potem jeszcze jednego. - Marcin przerwał na
chwilę i wziął łyk piwa. - Teraz sklepów jest chyba ze trzydzieści,
rozrzuconych po całej Polsce. No i oczywiście jest sprzedaż internetowa.
Moja mama najpierw pracowała w urzędzie, ale później szybko się okazało,
że pracy jest aż zanadto w winiarni i przy pilnowaniu własnego interesu, więc
pracowała tylko przy niej, razem z wujem.
- Okej… - zaczęła niepewnie Nadia. - Ale to twoja mama i wuj. A ojciec?
- Wuj odszedł pół roku temu i przepisał nam wszystko w spadku -
powiedział bez najmniejszej krępacji Marcin. - Teraz cały interes przejęli moi
rodzice. Wcześniej ojciec pracował z wujem przy winiarni, więc łatwo było
przejąć interes, bo wiedział, co i jak.
Dziewczyna tylko kiwnęła głową, nie drążąc dalej tematu.
- Przykro mi z powodu twojego wuja - powiedziała tylko. Marcin kiwnął
głową. Stwierdził, że na razie lepiej nie mówić gościom, gdzie znaleziono
jego ciało. Nie chciał ich niepotrzebnie niepokoić.
- Idziemy na dół? - przerwał im Tymek. Już zbierali się na dół, kiedy
odezwała się Nadia:
- Ej, a co jest za tymi drzwiami? - Podeszła do masywnych, drewnianych
drzwi i położyła na nich rękę. Nie na klamce, ale na samym drewnie, unosząc
dłoń na wysokość twarzy. Ten gest mógł wydać się chłopakom dość
osobliwy, lecz równocześnie pomyśleli, że dziewczyna po prostu chciała
pchnąć drzwi i zobaczyć, co się za nimi kryje.
- To prywatna biblioteka mojego wuja. - Marcin złapał za klamkę w taki
sposób, żeby Nadia nie otworzyła drzwi. - Nie życzyłby sobie, żebyśmy tam
wchodzili.
Dziewczyna cofnęła rękę, odrobinę zbyt szybko, niżby chciała.
- Wiem - powiedziała, ledwo otwierając usta.
- Co? - zapytał zaskoczony Tymek.
- Nie, nic - odparła błyskawicznie. - Idziemy? Zrobiłam się głodna.
Ruszyli na dół. Marcin został jeszcze przez chwilę i przypatrywał się
drzwiom prowadzącym do biblioteczki. Nie otwierał ich, lecz poświęcił
chwilę na wspomnienie wuja. Przeskakiwał w pamięci z jednego zdarzenia
na drugie, jak po przypadkowych zdjęciach rozrzuconych niedbale
w wielkim, kartonowym pudle. Jednak nie tylko to zaprzątało mu myśli.
To, co przed chwilą zrobiła Nadia, zaintrygowało go. Sposób, w jaki położyła
dłoń na tych drzwiach. Ledwo je musnęła, jakby głaskała chorego,
zmęczonego psa, któremu chce dodać otuchy. I chyba coś powiedziała -
pomyślał. Nie potrafił wytłumaczyć, skąd nagle pojawiło się nieodparte
wrażenie, że gdyby otworzył drzwi, zobaczyłby swojego wuja siedzącego za
biurkiem, sączącego wino i zagłębiającego się w lekturze.
- Marcin! Idziesz? - doleciał do niego krzyk Tymka.
- Już idę!
Rozdział 2
W kuchni trafili na Adama i Maję, którzy zaczęli nosić przygotowane
jedzenie do salonu. Podział obowiązków był bardzo klasyczny - chłopak
niósł alkohol, dziewczyna natomiast trzymała olbrzymią szklaną misę
wypełnioną po brzegi sałatką z kurczakiem.
- Poczekajcie, pomożemy wam - odezwała się pierwsza Nadia.
- Okej. - Maja wskazała głową kuchnię za nimi. - Zostały tam jeszcze
chipsy, pieczywo, jakieś inne rzeczy i coś dziwnego, co zrobił Marcin. Ale ja
bym tego chyba nie brała.
Przy ostatnim zdaniu zmieniła ton głosu na teatralny szept, więc wszyscy -
oprócz Marcina - się roześmiali.
- Ej, nie jest takie złe! Nawet nie potrafisz tego nazwać.
- A co zrobiłeś? - zapytał Tymek, podchodząc do miski z tajemniczą
zawartością. To było zielone, gęste, z drobno posiekanym avocado.
Marcin chwilę milczał, uważnie przyglądając się pozostałym.
- No mów, bo mi ręce odpadną! - poskarżyła się Maja, tupiąc w miejscu.
- Guacamole - przyznał w końcu Marcin.
Pozostali wypuścili ze świstem powietrze. Maja, Tymek i Nadia zaczęli
się śmiać. Adam najwyraźniej najmniej doświadczony w kuchni nie znalazł
powodu do radości. Marcin natomiast oblizał umaczany w sosie palec
i włożył miskę do lodówki.
- Jest zajebiste. Nie znacie się - stwierdził. - Potem podgrzejemy nachosy
z serem i opierniczymy wszystko razem.
- Super - stwierdziła Maja i ruszyła do salonu. Adam już wracał po
kieliszki i kufle do piwa.
- Kto co pije? - zapytał dopiero teraz, po doniesieniu kilku piw na stół.
Nadia spojrzała na Tymka.
- Gdzie nasze wino?
- W lodówce, chłodzi się.
Nadia tylko spojrzała wymownie na Adama. Chyba zrozumiał, gdyż
poszedł do kuchni i zaczął myszkować po szafkach w poszukiwaniu lampek
do wina.
Parę chwil później wszyscy siedzieli już w salonie. Mimo że Marcin
zdążył wcześniej pokazać Nadii pomieszczenie, to i tak ciekawie rozglądała
się wokół. W salonie stał olbrzymi, stary drewniany stół gotów pomieścić
dwadzieścia osób. Otaczały go ręcznie rzeźbione krzesła pochodzące z epoki,
której Marcin za nic na świecie nie był w stanie spamiętać. Pod ścianą
znajdowała się kanapa, a przed nią stał niewielki stolik, na którym rozłożyli
wszystkie rzeczy do jedzenia i picia.
Tymek przysunął Nadii fotel, a sam zasiadł w drugim tuż obok niej.
Pozostała trójka spoczęła na kanapie. Nadia skupiła wzrok na
kilkudziesięciocalowym telewizorze stojącym niedaleko nich. W rogu mieścił
się stary, od dawna nieużywany kominek zabezpieczony żeliwną kratą.
Zmarszczyła brwi. Starodawne elementy konkurowały z nowoczesnymi
o dominację zarówno w salonie, jak i całym domu. Na razie wyglądało na
remis.
- Tak, wiem - powiedział Marcin, jakby czytając w myślach dziewczyny.
Nadia posłała mu delikatny, dyplomatyczny uśmiech. Nie do końca była
pewna, co autor miał na myśli.
- Pomieszanie z poplątaniem - kontynuował chłopak. - Kanapa z Black
Red White, obok stuletni stół i krzesła z epoki… napoleońskiej czy jakiejś
tam innej. To wszystko wygląda jak sen pijanego designera, przynajmniej
mega drażni moją matkę. Mnie jakoś to nie przeszkadza. Tak czy inaczej,
rodzice nie mieli jeszcze czasu, żeby usiąść i dokładnie zaplanować wystrój.
Niedawno się wprowadziliśmy, niektóre stare rzeczy trzeba było wyrzucić
lub oddać, więc wzięliśmy nasze własne meble, które może nie do końca tu
pasują, ale…
- Okej, okej, spokojnie - przerwała mu z uśmiechem Nadia. - Przecież nic
nie mówię.
Marcin, jakby zbity z tropu, zaniemówił. Faktycznie trochę się rozgadał,
wyrzucając z siebie potok nieskładnych słów. Co się ze mną dzieje? -
zastanawiał się. Czy to ta dziewczyna tak na mnie działa? Popatrzył głęboko
w jej niebieskie oczy, co pozwoliło mu się trochę uspokoić, chociaż z drugiej
strony bardzo go to krępowało. Co najlepsze, Nadia odwzajemniła
spojrzenie. Chłopak odniósł wrażenie, że chyba i on wpadł jej w oko, chociaż
to przecież dziewczyna jego kumpla. Chociaż, spotykają się dopiero od paru
tygodni, więc to nic przesądzonego - pocieszał się, szukając
usprawiedliwienia dla swego niestosownego zachowania. Tymek też to chyba
zauważył, gdyż podniósł lampkę z winem jakby w stronę Mai, ale
umieszczając ją centralnie przed oczami Nadii. Tym sprytnym zabiegiem
zerwał kontakt wzrokowy między nią a Marcinem.
- Zdrówko! - zawołał.
Każdy podniósł swój kufel z piwem czy lampkę z winem, po czym
stuknęli się szkłem nad stolikiem.
- Zdrówko! - odpowiedzieli chórem.
Przez chwilę siedzieli cicho, przyglądając się sobie wzajemnie. W końcu
pierwszy odezwał się Adam:
- Nie bolało? - zapytał Nadię, wskazując na kolczyk przechodzący przez
jej usta.
- Nie. To znaczy samo przekłucie trochę, ale potem już było okej.
- I nie przeszkadza ci w jedzeniu, czy coś? - dopytywał dalej Adam.
- Nie, nie czuję go - wyjaśniła. Po tonie jej głosu można było łatwo
wywnioskować, że już nie raz spotkała się z tego typu pytaniami. - Czasami
jak jem zupę to łyżka ślizga się po kolczyku i to fajnie szoruje.
- Fajnie szoruje? - spytał z przekąsem Adam, co wcale nie wydawało mu
się specjalne fajne. Lecz mimo to nie zamierzał zbyt szybko zakończyć
przesłuchania. - A gdzie masz jeszcze kolczyki?
- No na uszach, jak pewnie zauważyłeś - odparła, ale na wszelki wypadek
przekręciła głowę, eksponując przekłute uszy. - No i jeszcze mam przebite
oba sutki i cipkę. Tymek to lubi - dodała na koniec, subtelnie się uśmiechając
i głaszcząc swojego chłopaka po kolanie.
Na początku Adam uniósł brwi w zaskoczeniu, potem jego twarz spłonęła
purpurą. Marcin również był zaskoczony, lecz nie mógł stwierdzić, czym
bardziej - deklaracją Nadii czy reakcją Adama. Nie sądził, że cokolwiek
może zawstydzić jego kumpla. Niemniej ta szczera odpowiedź Nadii zbiła
chłopaka z tropu tak skutecznie, że tylko uniósł swoje piwo, kiwnął jej
czerwony ze wstydu głową i wziął potężnego łyka. Zapadła niezręczna cisza.
Maja obserwowała całą rozmowę z bezpiecznego dystansu i po reakcji
Tymka - który był równie zaskoczony jak reszta - spodziewała się dalszych
wyjaśnień.
Nagle Nadia zaczęła się serdecznie śmiać, co w pierwszej chwili
wprowadziło chłopaków w niemałe zakłopotanie, jednak nie trwało ono zbyt
długo:
- Spokojnie, żartowałam. Zawsze tak mówię. Na przełamanie lodów.
Teraz reszta również mogła zacząć się śmiać. Adam pokiwał głową
z uznaniem i szacunkiem, że udało się jej tak łatwo go nabrać. Po chwili
jednak się uspokoili, co pozwoliło Mai zabrać głos.
- Jak tam firma? Ogarnęliście już co i jak? - zapytała Marcina, zupełnie
zmieniając temat.
- Tak, już jest lepiej - stwierdził z zadowoleniem. - Rodzice właśnie
wyjechali na rajd po sklepach i dystrybutorach, żeby zobaczyć, jak sprawy
wyglądają na miejscu.
- Dużo tych sklepów macie? Bo ostatnio się zgubiłem i już nie wiem ile
tego jest - wtrącił Tymek.
- Szczerze, to sam dokładnie nie wiem. Sklepów jako takich mamy około
trzydziestu, ale to nie takie proste. Dużo punktów sprzedaje nasz towar,
w naszych sklepach sprzedajemy wina innych, więc generalnie trudno się
w tym połapać. No i sami dystrybutorzy, którzy wysyłają nasz towar, nie
wiadomo gdzie. Do tej pory rodzice zarządzali wszystkim zdalnie, ale
w końcu wypadałoby poznać pracowników.
- No tak, jasne. Zawsze lepiej pogadać z kimś w cztery oczy - stwierdziła
Maja. Reszta przytaknęła.
- Tak, dlatego nie wrócą wcześniej niż za tydzień - dodał Marcin.
- Na początku mieli wyjechać na weekend, ale jak usiedli do mapy
i zobaczyli, jak bardzo sklepy są porozrzucane, to stwierdzili, że jak uda im
się objechać je w tydzień, to będzie można to uznać za sukces.
- To masz chatę wolną przez cały tydzień? - powtórzył dla pewności
Adam. - Stary, zajebiście! Zostajemy z tobą! - dodał zadowolony z tego, co
usłyszał i z radości aż dopił piwo do końca.
- Ej, buraku, nie wciskaj się na siłę - zmitygowała go Maja. - Marcin może
ma już jakieś plany. I nie mamy ze sobą żadnych rzeczy, nie mam ubrań ani
kosmetyków. Poza tym, ja mam pracę, pamiętasz? Ależ z ciebie prościuch.
Maja posłała Adamowi pełne wyrzutu spojrzenie, jednak chłopak
niespecjalnie się nim przejął.
- No coś ty, jakie on może mieć plany, prawda? - spytał i zmierzwił
Marcinowi włosy niczym starszy brat. - A ty możesz wziąć parę dni wolnego,
należy ci się. Ubrania i kosmetyki pożyczymy od Marcina albo pojedziemy
do Serocka coś kupić. Damy radę. Spontan!
Maja tylko pokręciła głową, a Marcin odsunął się i posłał Adamowi pełne
złości spojrzenie, nie w związku z tym, co powiedział, lecz przez jego
zachowanie. Już szykował ripostę… ale nie, będzie ponad to.
- Spoko, jak dla mnie to możecie zostać - powiedział Marcin. - Tylko co
jakiś czas będę musiał podjechać do firmy, zobaczyć co i jak, jakieś raporty
porobić i pokazać, że ktoś jednak pilnuje. A poza tym towarzystwo dobrze mi
zrobi, nie lubię zostawać w tym domu sam.
Słysząc ostatnie zdanie, Nadia nieco się ożywiła, jednak błyskawicznie
starała się ukryć swoją reakcję. Niemniej Marcin, który uważnie ją
obserwował od samego początku, wychwycił ten gest. I tym razem żaden
głos w jego głowie nie mówił mu, że bezpodstawnie nakręca się na nie
wiadomo co. Tym razem czekał na pytanie, które dziewczyna, prędzej czy
później, na pewno zada: Dlaczego nie lubisz zostawać tu sam?
- Ej, jak długo właściwie tu mieszkacie? - zapytał Tymek. - To znaczy
wiem, twój wuj odszedł pół roku temu, ale chyba nie wprowadziliście się od
razu, nie? Ostatnio nie mieliśmy za dużo okazji do rozmowy.
- Z mamą wprowadziliśmy się jakieś trzy tygodnie po pogrzebie, ale
ojciec spał tu wcześniej. Musiał być na miejscu, żeby kontrolować firmę.
- No tak, jasne - skomentował Tymek.
Już nikt dalej nie zamierzał ciągnąć Marcina za język ani w temacie
pogrzebu, ani pracy.
- Dobra, idę do kuchni. Ktoś coś chce? - zapytał Adam, wstając.
- Pójdę z tobą - stwierdził Marcin i podniósł się z kanapy.
- Nie, wszystko mamy - odpowiedział Tymek, unosząc delikatnie lampkę
z winem. Dziewczyny kiwnęły głowami na znak, że również niczego nie
potrzebują. - Ej, a tak w ogóle mamy tu jakąś muzyczkę?
- Tak - odpowiedział Marcin. - Laptop jest podłączony do telewizora, więc
możesz puścić muzykę przez kompa. A tam są płyty. - Wskazał pudełko
stojące obok szafki telewizyjnej.
Tymek zajął się płytami, tymczasem Marcin i Adam wyszli z salonu.
Po chwili rozległy się pierwsze dźwięki. Chłopak wybrał Red Hot Chili
Peppers, jednak nie odszedł od odtwarzacza, tylko dalej wertował płyty.
Korzystając z chwili prywatności, Maja zapytała Nadię:
- Długo się spotykacie?
- Kilka tygodni.
- I jak, co o nim myślisz? Fajny facet, nie?
- To nierób i dziwkarz - stwierdziła Nadia z uśmiechem. - Przystojny, ale
dużo pije. I pewnie poza mną ma jeszcze jakąś laskę na boku.
Maję wcięło. Nie wiedziała, co ma odpowiedzieć, więc po prostu siedziała
i patrzyła na Nadię. Zastanawiała się, czy dziewczyna mówi poważnie, czy
może jest to kolejna jej zagrywka i zaraz zacznie się śmiać.
- Serio, nie patrz tak na mnie - ciągnęła dalej Nadia.- Nie jestem ani
głupia, ani ślepa. Wiem, na co się pisałam. Ale cóż poradzić, taka już jestem.
Lubię niegrzecznych chłopców z długimi włosami, tatuażami i gitarą w ręku.
Pobujamy się pewnie parę miesięcy i na tym się skończy.
- Ale Tymek nie ma tatuaży - zauważyła Maja. Był to jedyny komentarz,
na jaki było ją aktualnie stać.
- Wiem. Szkoda, prawda? Pamiętasz może, gdzie tu jest łazienka?
- Tak, jak wyjdziesz, to idź korytarzem w lewo i pierwsze drzwi po
prawej.
- Dzięki. - Nadia wstała i opuściła salon.
Maja odwróciła głowę i popatrzyła na Tymka pochłoniętego wertowaniem
płyt. Zastanawiała się, co o tym wszystkim ma myśleć. Dziwna, lecz
zdecydowanie oryginalna dziewczyna. Szczera aż do bólu. Maja lubiła takich
ludzi, chociaż należeli oni do wymierającego gatunku. Lubię ją - stwierdziła.
Tak, zdecydowanie ją polubiłam.
Adam odwrócił się od lodówki i podał Marcinowi kolejne piwo.
- Fajna sztuka, nie? - zapytał, wyciągając z zamrażalnika pół litra wódki.
- Bezapelacyjnie. - Marcin pociągnął łyk piwa prosto z butelki. - Że też
jemu zawsze trafiają się takie laski. Jak on to robi?
- Laski lubią takich gości - zaczął wyjaśniać Adam. - Zwłaszcza takie jak
Nadia. Wiesz, gitara, długie włosy, wyzwolony duch. Nie zapierdala jak
korposzczur, tylko robi, co chce. Korzysta z życia, a to im się podoba.
Buntownik, rozumiesz.
- Pieprzysz. Starzy dają mu kasę na wszystko. Co, może iPhone’a kupił
sobie za kasę zebraną na ulicy? Taki z niego buntownik jak z koziej dupy
trąba.
- Nie chodzi o to, tylko o styl życia, o podejście do pewnych spraw.
- Tylko o to chodzi - zaatakował Marcin. - Każdy może być
superbuntownikiem, jak ma regularny wpływ na konto. W dupach się
niektórym przewraca.
- Nie jestem odpowiednią osobą do tego typu rozmowy - stwierdził Adam.
- Fakt. Tobie starsi też dają kasę na wszystko - powiedział Marcin, nim
zdążył się zreflektować, że może posuwa się odrobinę za daleko.
- Ej, kurwa, o co ci chodzi? - zapytał ze złością. - Co, jak mi dają, to mam
nie brać? Coś się taki święty nagle zrobił?
- Nie, nie o to mi chodzi, wyluzuj. Po prostu dziwię się, że Nadia go nie
przejrzała. Wydaje się być ponad to.
- Ponad co? - zapytał Adam, nie dając się zbić z tropu próbą zmiany
tematu. Był już potężnie wkurzony. W takim stanie zawsze czepiał się
najmniejszych słówek, aby tylko pogrążyć rozmówcę i postawić na swoim.
A jeżeli to nie dawało rezultatu, potrafił zdobyć się nawet na fizyczną szarżę,
czego Marcin wolał uniknąć:
- Dobra, nieważne. Nie było tej rozmowy. - Chłopak ruszył w stronę
salonu. Co do jednego Adam miał rację: nie jest on odpowiednim partnerem
do tej dyskusji. Jednak kolega nie pozwolił mu tak po prostu odejść. Złapał
go za ramię i odwrócił w swoją stronę. Był od niego wyższy i silniejszy, więc
zrobił to bez większego problemu.
Marcin odwrócił się ze złością do Adama. Już miał mu puścić wiązankę,
gdy nagle jego wzrok powędrował na szybę w kuchennym oknie, znajdującą
się tuż za plecami kolegi. Wstrzymał oddech i aż drgnął, gdy uświadomił
sobie, na kogo patrzy.
W ciemnym odbiciu zobaczył swoich rodziców. Stali za Marcinem,
w głębi korytarza łączącego kuchnię z salonem i resztą domu. Jednak to nie
ich obecność sprawiła, że krew w żyłach chłopaka zastygła. Mogli po prostu
wcześniej wrócić, a przez muzykę nikt nie usłyszał, jak wchodzą do domu.
Jednak najgorsze dla Marcina było to, jak rodzice wyglądali. Głowa ojca była
rozcięta tuż nad prawym okiem. Krew wypływająca z rany spływała mu na
twarz, skąd skapywała na jasną poszarpaną koszulę. Lewa ręka ojca była tak
połamana, że aż wystawała z niej kość. Jego mama miała twarz pociętą
drobinkami szkła, jedno oko było zamknięte, gdyż otaczał je olbrzymi,
fioletowy siniak. Włosy były sklejone krwią, która skapywała też wąskimi
stróżkami na jej podarty i brudny żakiet.
Rodzice stali obok siebie i obejmowali się, patrząc tęsknym i smutnym
wzrokiem na syna. Dopiero teraz poczuł ich zapach. Śmierdzieli juchą,
spalenizną, benzyną i czymś jeszcze, czego chłopak nie potrafił nazwać.
Nagle zrozumiał. Mieli wypadek. Wyjechali, rozbili się i teraz wrócili do
domu. Tysiące myśli przelatywało przez mózg Marcina w jednej sekundzie,
która nie zdążyła upłynąć od momentu, w którym zobaczył odbicie rodziców
w szybie. Dlaczego wrócili do domu? Gdzie karetka? Jak wrócili, skoro
samochód najprawdopodobniej jest doszczętnie rozbity? Czemu nie
zadzwonili?
Marcin odwrócił się, żeby ich o to zapytać i poczuł, jak lodowaty dreszcz
przechodzi po jego kręgosłupie. Korytarz był pusty. Chłopak rozdziawił usta,
chcąc coś powiedzieć, ale zaschło mu w gardle. Wyrwał się z uścisku Adama
i ruszył przed siebie. Dotarł do korytarza. Pusto. Adam stał i wpatrywał się
w kumpla, ale nic nie mówił. Przerażenie, jakie zobaczył na twarzy Marcina,
odebrało mu chęć do dalszej kłótni.
Marcin zajrzał do salonu, następnie wybiegł na werandę. Nigdzie ich nie
było.
- Ej, co jest? - zapytał Adam, podążając za nim.
Nie odpowiedział. Szamotał się jak głupi, cały czas walcząc z myślami
w swojej głowie. Przecież ich widziałem, jestem tego pewien - powtarzał
cały czas w myślach.
- Marcin! - krzyknął Adam, a ten w końcu zatrzymał się na werandzie.
- Uspokój się, stary. Co jest?
- Nic - wykrztusił z siebie Marcin. Wyczuł troskę w tonie głosu kumpla.
Adam, kiedy chciał, potrafił być naprawdę w porządku, pomyślał. - Nic.
To znaczy, wydawało mi się… wydawało mi się, że widziałem…
- Co widziałeś?
- Moich rodziców.
Adam stał i wpatrywał się w oczy kumpla. Po chwili spojrzał na szafę,
jakby mógł znaleźć na niej odpowiedź.
- Wrócili? Mówiłeś, że mają wrócić dopiero za tydzień?
- Wydawało mi się, że widziałem ich tutaj. Stali o tam, widziałem ich
w odbiciu szyby kuchennej. - Wskazał korytarz tuż za nimi.
Adam odwrócił się i spojrzał w tamtą stronę.
- Słuchaj, przecież zauważyłbym ich, gdyby tu wchodzili. Oprócz nas
nikogo tu nie ma - stwierdził z niemalże detektywistyczną pewnością.
- Tak. Musiało mi się przywidzieć - odpowiedział Marcin, ale jego głos
zdradzał, że wcale nie wierzył w to, co mówi.
- Wiesz co, może ty już nie pij, co? - zapytał z uśmiechem na ustach
Adam. Poklepał kumpla po plecach i ruszył w kierunku kuchni. Marcin stał
jeszcze chwilę i wyglądał przez szybę w drzwiach wejściowych. Zaglądał
w ciemny las, starając się znaleźć w nim odpowiedź na to, co przed chwilą
się wydarzyło. Wyciągnął rękę i nacisnął przełącznik aktywujący światła
umieszczone wzdłuż drogi. Światło rozpędziło mrok, ukazując dojazd w całej
okazałości. Był pusty, zgodnie z przypuszczeniami chłopaka. Drzewa
delikatnie kołysały się na wietrze, jednak nic poza tym. Po chwili zgasił
światła i zamyślony poszedł do kuchni.
Nie zauważył Nadii stojącej w głębi korytarza. Nie wiedział, że
przyglądała się wszystkiemu od samego początku i że równie mocno jak on -
jeśli nie bardziej - była przerażona tym, co zobaczyła.
Parę chwil później wszyscy zebrali się w salonie. Tymek dalej wertował
płyty, Nadia sączyła w skupieniu wino, Adam i Maja rozmawiali na temat
planów na wakacje, a Marcin siedział i się nie odzywał. To, co zobaczył,
wywarło na nim większe wrażenie, niż przypuszczał. Próbował sobie
wmówić, że po prostu mu się przywidziało, ale nie udało mu się oszukać
własnego umysłu. Nigdy wcześniej nie spotkał się z podobnymi omamami.
Nie miał halucynacji, nigdy nie zemdlał. Owszem, uważał, że dom wuja
sprzyja tego typu zwidom, jednak nigdy nie brał tego na poważnie. Niemniej
wrażenie, że patrzy na swoich rodziców stojących tuż za nim, było tak silne,
że mógłby dać sobie rękę uciąć, że widział ich naprawdę.
- Ej, co tak siedzisz i nic nie mówisz? - zagadała do niego cicho Maja,
korzystając z tego, że Nadia i Adam podeszli do Tymka. Marcin popatrzył na
nią i chwilę zastanawiał się na odpowiedzią. Znali się już ponad dziesięć lat.
Przeszli wspólnie przez liceum. Potrafili czytać w sobie jak w otwartej
księdze i nieraz się sobie zwierzali. Domyślał się, że może być ciężko
oszukać starą przyjaciółkę, ale bał się, jak zareaguje na wyjawienie prawdy.
Z drugiej strony, im dłużej zwlekał z odpowiedzą, tym bardziej sprawa
wydawała się podejrzana:
- Jakoś tak się zamyśliłem. Poczekaj, muszę zadzwonić - wyjaśnił,
wybierając numer rodziców.
- Jasne. Przecież widzę, że coś cię gryzie - stwierdziła Maja.
Tak łatwo się jej nie pozbędę - zrozumiał Marcin. Telefon rozbrzmiewał
sygnałem, jednak nikt nie odbierał. Rozłączył się, postanawiając, że za parę
minut spróbuje ponownie. Nagle rozległ się głos Tymka:
- Ej, a może jakiś film zarzucimy? - zapytał głośno, klęcząc przy szafce.
- Masz tu fajny sprzęt.
Marcin spojrzał na Maję i wzruszył ramionami. Był bardzo zadowolony
z tego, że udało mu się uniknąć rozmowy.
- Jeszcze do tego wrócimy - rzuciła za nim Maja.
- Film chcesz oglądać? - zapytał Marcin.
- No tak. Chcecie?
Pozostali spojrzeli po sobie.
- W sumie to możemy - powiedział Adam.
- A jaki? - zapytała Maja, podchodząc do pozostałych.
- No jak to „jaki”? - Tymek zniżył głos i przykurczył się, jakby miał zaraz
wyskoczyć przed siebie. - Horror oczywiście! - krzyknął podniecony.
Reszta zdawała się nie podzielać jego entuzjazmu.
- Horror? - zapytał z niesmakiem Adam.
- Tak, a co? - odparł Tymek. - Zobacz, gdzie jesteśmy. Wielka, stara chata
w środku lasu. Wszędzie wokół ciemno jak w dupie. Idealny klimat do
oglądania horrorów.
- Teraz to taki kozak jesteś, tak? - zapytała wyzywająco Nadia. - A jakoś
nad jezioro nie chciałeś ze mną iść.
Tymek obruszył się na słowa dziewczyny, ale musiał przyznać, że trafiła
w sedno. Niemniej, nie mógł tak po prostu odpuścić:
- Dobra, możemy iść. Dawaj - powiedział i już wyciągał rękę, żeby złapać
Nadię, ta jednak cofnęła swoją dłoń.
- Dobrze. Pójdziemy. Ale poczekajmy do północy.
- Po co? Ciemniej już nie będzie - stwierdził Tymek, zerkając za okno.
- Nie, będzie jaśniej. Księżyc będzie wyżej stał. Lepszy klimat.
- Bez sensu. Albo idziemy teraz, albo nie - zarządził Tymek.
- Dobra, poczekajcie - wtrąciła się Majka. - Możemy pójść albo teraz, albo
po filmie. Jest… za dwadzieścia jedenasta, więc jak włączymy film, to nie
wyjdziemy o północy.
- A to serio coś oglądamy? - dopytywał się Adam.
- Czemu nie? Cykor cię obleciał? - zapytał Marcin. Wiedział, jak wziąć go
pod włos. Adam nie odpowiedział, tylko zrobił jedną ze swoich klasycznych
min, pod tytułem: „Proszę cię, ja nie dam rady?”.
- Dobra, tylko co?
- Tylko nie jakieś bzdury o krojeniu ciał, wyrywaniu paznokci
i przecinaniu ścięgien - poprosił Tymek. - Obejrzyjmy coś z klimatem. Jakieś
opętania, demony, egzorcyzmy. O, wiem! Masz może gdzieś tu B
LAIR
W
ITCH
P
ROJECT
? - zapytał, a oczy zaświeciły mu się na samą myśl o obejrzeniu tego
filmu w takim miejscu.
- Co takiego? - zapytała Maja.
Tymek i Marcin spojrzeli na nią z nieskrywanym zaskoczeniem.
- Jak to „co takiego”? Nie oglądałaś tego filmu? - zapytał Marcin.
- Nie, a o czym to?
- Nie oglądałaś B
LAIR
W
ITCH
P
ROJECT
i ośmielasz się nazywać moją
przyjaciółką? - kontynuował Marcin.
Maja nie zdążyła jednak odpowiedzieć.
- O kurna, przecież to jest zajebisty horror - zaczął tłumaczyć Tymek,
dopijając do końca swoje wino. - Historia o trójce ludzi, którzy idą do lasu
szukać wiedźmy z tytułowego miasteczka Blair. Gdzieś tam w Stanach. Biorą
plecaki, kilka kamer i włażą między drzewa. Następnie po kolei znikają,
a wiele lat później ktoś w lesie znajduje nagrane przez nich kasety wideo.
Montują to wszystko w jeden film i puszczają go w kinach, reklamując
wcześniej jako film dokumentalny. Mówię ci, wrażenie jest zajebiste.
Zwłaszcza jak się wkręcisz w klimat. To jeden z pierwszych filmów
nagrywanych niby amatorskimi kamerami. Wiesz, skaczący obraz,
momentami nieostry i tak dalej.
- Wiem - odparła Maja. - I wiem też, jak się kończy film, którego nie
oglądałam, więc dzięki, głąbie. Jakie mamy jeszcze inne opcje? - zapytała
Marcina.
- Ej, przestań! Przecież powiedziałem ci tylko z grubsza fabułę, film i tak
jest zajebisty - zaczął się tłumaczyć Tymek. - Poza tym to, co ci
powiedziałem, wiedzieli wszyscy, bo tak właśnie reklamowali film.
- Mamy go w ogóle? - zapytał Adam.
- Tak. Jedynkę i dwójkę - odpowiedział Marcin.
- Masz dwójkę? Stary, ale czad! - Tymek aż zacisnął pięści z wrażenia.
- To oglądamy jedynkę i dwójkę. Zajebiście.
- Może chodźmy się najpierw przejść - zaproponowała nieśmiało Nadia.
Marcin spojrzał na nią i dostrzegł w jej oczach coś, czego zupełnie się tam
nie spodziewał. Wyglądało na to, że Nadia wcale nie miała ochoty oglądać
horroru, tego czy jakiegokolwiek innego. Bała się? W takim razie po co tak
namawiała Tymka na wyjście? Chociaż, nie można porównywać spaceru po
ciemnym lesie z oglądaniem horroru. Z drugiej strony, czasami można -
stwierdził w duchu Marcin. Poza tym, Nadia po prostu nie wygląda na
dziewczynę, która wystraszy się kilku z pozoru chaotycznie zmontowanych
ujęć i przesadnie ucharakteryzowanej mordy opętanej kobiety.
- Jestem za tym, żeby pójść nad jezioro - powiedział Marcin. - Poza tym,
po obejrzeniu B
LAIR
W
ITCH
P
ROJECT
za żadne skarby nie wejdę do lasu.
- Dobra, to wy idźcie sobie połazić, a my zostaniemy i przygotujemy
wszystko do seansu - zaproponował Adam, obejmując Maję. Tak, żeby nikt
nie miał wątpliwości o jakich „my” chłopakowi chodzi.
- OK, to idziemy. - Tymek niechętnie podniósł się z ziemi. - Kto chce
piwo na spacer?
Nadia i Marcin zgodnie podnieśli dłonie. Marcin zupełnie zapomniał, żeby
ponownie spróbować dodzwonić się do rodziców.
Rozdział 3
- Będziemy za jakieś pół godziny. Chyba - powiedział do Adama Marcin
na odchodnym.
- Okej, spokojnie. Nie spieszcie się.
- Jak coś, to dzwońcie.
- Dobrze, mamo - stwierdził złośliwie Adam. - A co ma się dziać?
- Nie wiem, tak mi się powiedziało - z uśmiechem odparł Marcin
i zamknął drzwi.
- Masz latarkę? - zapytał Tymek.
- Mam. - Marcin zaświecił koledze prosto w twarz. - O, nawet działa! -
dodał z uśmiechem.
Tymek zasłonił oczy rękami i puścił pod adresem Marcina serię
przekleństw. Marcin ruszył kamienną ścieżką prowadzącą nad jezioro. Noc
była cicha i zimna. Co jakiś czas delikatny wiatr wprawiał w drżenie śpiące
drzewa; wyrażały swój protest przeciwko ingerencji ludzi szumem
niezliczonych liści. Po niebie płynęło niewiele chmur, co jakiś czas
zasłaniających księżyc. Chłodne powietrze sprawiało, że oddychało się
przyjemnie i człowiek od razu zaczynał się czuć lepiej, nawet jeżeli
wcześniej wcale nie czuł się źle.
- Daleko to jest? - zapytał Tymek.
- Będzie z dwieście metrów. Może trochę więcej - odparł Marcin.
Nadia szła, trzymając Tymka za rękę. Każdy z nich co jakiś czas pociągał
łyk piwa. W końcu po kilku minutach niespiesznego marszu ujrzeli wodę -
czarną, nieprzeniknioną taflę, rozciągającą się na powierzchni kilkuset
metrów kwadratowych. Podeszli do zbiornika.
Nadia jako pierwsza weszła na pomost, a Tymek za nią. Marcin został na
brzegu.
- Uważaj, nie poślizgnij się - poprosił Tymek, mimo że trudno byłoby się
poślizgnąć na czymś, co jest suche.
Nadia odwróciła głowę i posłała chłopakowi delikatny uśmiech.
- Spokojnie. Nie utopię się - powiedziała i ruszyła w kierunku końca
pomostu.
Na te słowa Marcin aż się wzdrygnął. Alkohol powoli zaczynał szumieć
mu w głowie, toteż chłopak odczuwał delikatne problemy z utrzymaniem
swojej fantazji na wodzy. To przecież TO jezioro. Tutaj go znalazła
sprzątaczka, która nie mogła dostać się do domu.
Zaczął wyobrażać sobie wuja dryfującego na spokojnej tafli jeziora.
Unoszące się powoli ciało, rozpostarte ręce i twarz skierowaną w stronę
mulistego dna. Kolejna scena przedstawiała Antoniego Mostowskiego
wyłowionego przez policyjnych płetwonurków. Zobaczył jego nabrzmiałe,
opuchnięte ciało leżące na wilgotnej ziemi. Białą skórę namoczoną
i pofałdowaną do granic możliwości, wyżarte przez ryby oczy. Glony
i wodorosty oplatające jego sine palce i ręce. Starał się odpędzić te myśli,
lecz one ewidentnie nie zamierzały tak łatwo go opuścić.
Nagle głowa wuja skierowała się w stronę Marcina. Poczuł, jak serce
zaczyna mu walić w piersi co najmniej trzy razy szybciej niż normalnie.
Chłopak wiedział, że puste oczodoły jakimś cudem są skierowane prosto na
niego. Czuł przenikający go wzrok wuja, chociaż ten nie miał czym patrzeć.
Usta topielca rozchyliły się, zalewając jego ciało i krótką brodę brudną,
mulistą wodą. Wuj uśmiechnął się do Marcina. Chłopak starał się odwrócić,
przestać patrzeć, ale nie mógł. Jakby ta scena na siłę wdarła się do jego
głowy i przejęła nad nim kontrolę. Z ust trupa zwisały kawałki glonów.
- Chodź do mnie - powiedziało coś, co kiedyś było jego wujem. Głos był
nienaturalny, zimny i jakby dochodzący z tyłu głowy Marcina. Wcale nie
przypominał głosu jego wuja. W rytm słów woda bulgotała, tworząc
niewielkie bąble. - To nie jest takie złe. Niedługo sam się przekonasz. - Trup
skinął ręką, aby chłopak się zbliżył.
Marcin postawił pierwszy krok w stronę leżącego ciała. Jakaś część jego
świadomości wiła się i krzyczała, starając się oswobodzić z łańcuchów,
jakimi została brutalnie spętana.
- Bliżej - namawiał go topielec.
Szedł dalej. Nie chciał, ale coś mu kazało stawiać stopę za stopą. Stracił
kontrolę nad własnym ciałem. Jeszcze nigdy w życiu nie był tak skrajnie
przerażony. Miał wrażenie, że zaraz eksploduje mu serce. Gdzieś w głębi
siebie na to liczył, aby tylko nie zbliżyć się jeszcze bardziej do zwłok. Jednak
szedł dalej.
Ponowny uśmiech zagościł na twarzy wuja. Wyraźnie cieszył się na
spotkanie ze swoim siostrzeńcem. Marcin dopiero teraz poczuł odrzucający
fetor topielca. Wszystkie gazy, jakie skumulowały się w gnijącym trupie,
wydostały się na wolność. Zawartość żołądka chłopaka podeszła mu do
gardła. Zaraz zwymiotuję - pomyślał. Jednak wiedział, że i tego może nie być
w stanie zrobić.
- Jeszcze bliżej. Powiem ci coś na ucho - ponownie zabulgotał topielec.
Teraz z bliska widział, jakie zmiany zaszły w jego ciele przez czas
spędzony pod wodą. Widział czarne zęby, ciemnosiny język, z którego
odpłynęła cała krew. Przez puste oczodoły przebijała się biel kości,
połyskująca w świetle księżyca. Trup wyciągnął rękę w stronę chłopaka
i złapał go za nadgarstek. Marcin poczuł lodowate zimno paraliżujące całe
ramię. Próbował się wyrwać, chciał krzyczeć, ale nie mógł. Włożył w to całą
swoją wolę, ale i tak nieubłaganie przybliżał swoją twarz do twarzy
umarlaka. Po chwili ich głowy znalazły się na tej samej wysokości. Teraz
usta wuja rozchyliły się i wypowiedział:
- Idziesz ze mną.
Marcin poczuł, jak coś gwałtownie go ciągnie.
- Marcin! - krzyknął Tymek, ciągnąc go za ramiona. - Stary, pojebało cię?
Dopiero teraz Marcin uświadomił sobie, że wszedł po uda do wody.
Poczuł przenikliwe zimno rozchodzące się po całym jego ciele. Spojrzał
przerażonymi oczami na kolegę.
- Marcin, ej! - powiedział Tymek, machając mu przed oczami ręką.
- Kontaktujesz?
- Tak,
SORRY
. Jestem. Dzięki - odpowiedział półprzytomnie Marcin.
- Co ci odwaliło? Wyjdź z tej wody - poprosił Tymek i zaczął wyciągać
Marcina na brzeg. - Stary, wołałem cię, a ty nic. Po prostu puściłeś piwo
i szedłeś przed siebie jak zahipnotyzowany.
Marcin milczał. Cały czas nie wiedział, co powiedzieć. Nie rozumiał tego,
co mu się przed chwilą przydarzyło. Nie chciał zrozumieć. Pragnął jedynie,
żeby to się skończyło, żeby przestały się dziać z nim te dziwne rzeczy.
Wrażeń jak na jeden wieczór miał aż nadto.
- Nie wiem, co się stało. - Tymek milczał, z zaciśniętymi ustami patrząc
na kolegę. - Naprawdę, nie wiem.
- Jezu - dotarł do nich głos Nadii. - Czemu stoicie w wodzie? - zapytała
zaskoczona, idąc w ich stronę pomostem.
- Marcin się potknął i wpadł do wody - wydukał Tymek. Starał się, aby
jego głos brzmiał pewnie, lecz zupełnie mu to nie wyszło. Brzmiał bardziej
jak chłopak, który chce ukryć ściągę na klasówce, mimo że doskonale zdaje
sobie sprawę, że go złapano.
Nadia milczała. Stała i tylko przyglądała się im przenikliwym wzrokiem,
próbując dostrzec prawdziwy powód dziwnego zachowania.
- Zamyśliłem się i potknąłem się o kamień na brzegu - wykrztusił z siebie
Marcin.
- Okej. - Nadia w końcu kiwnęła głową. - Może lepiej już chodźmy do
domu, bo zamarzniecie.
Tymek pomógł wyjść Marcinowi z wody. Kiedy stanęli na brzegu,
upewnił się, że jego przyjaciel może stać o własnych siłach. Jak tylko Nadia
odwróciła się w stronę jeziora, Tymek natychmiast wyszeptał do Marcina:
- Nie wiem, co ty odpierdalasz, ale nie rób tego więcej, jasne?
- Stary, przecież ci mówię…
- Nieważne. Po prostu się pilnuj.
Marcin kiwnął głową. Nie rozumiał, skąd takie agresywne zachowanie
u kumpla. Co zrobił źle? Przecież nie wlazłby do wody na własne życzenie.
Niemniej, nie zamierzał się teraz spierać. Gdyby nie Tymek, wolał nie
myśleć, jakby to się skończyło.
- Spoko. To zostanie między nami - dodał na złagodzenie sytuacji Tymek.
- Dzięki. - Marcin pokiwał mu głową.
Wreszcie ruszyli w stronę domu, Nadia szła na końcu, zatopiona
w myślach. Nie uzmysławiała chłopakom, że ich bajeczka z potknięciem się
była zbyt infantylna, aby ktokolwiek, kto jest choć odrobinę spostrzegawczy
i widzi więcej niż czubek własnego nosa, w nią uwierzył. Po pierwsze, na
plaży nie było nawet jednego kamienia. Po drugie, jak człowiek potyka się
i wpada do wody, to robi przy tym niemały hałas. Tymczasem panowie stali
spokojnie, jakby weszli do wody, aby się zwyczajnie odlać. Tak czy inaczej,
Nadia miała swoje przypuszczenia, ale jeszcze to nie był odpowiedni czas,
żeby dzielić się nimi z pozostałymi.
Parę minut później byli już w domu. Marcin wszedł pierwszy. Był tak
zmarznięty, że chwilowo zostawił savoir-vivre w kieszeni przemoczonych
jeansów. Zrzucił z nóg mokre buty i, zostawiając za sobą śliskie ślady,
poszedł w stronę łazienki, a Tymek za nim, jakby chciał go przypilnować.
Nadia natomiast powiesiła spokojnie płaszcz i udała się do kuchni.
Automatycznie skierowała się w stronę lodówki i wyciągnęła z niej otwartą
butelkę. Czuła pulsowanie w skroniach, delikatne szumienie i coś jeszcze, ale
zdecydowała się uciszyć wszystkie pozostałe głosy przy pomocy czerwonego
wina. Może tym razem jej się uda - pomyślała. Nie była pewna, czy szum był
spowodowany wizjami, czy alkoholem. Tak czy inaczej, miała zamiar utopić
wszystko w kieliszku.
Gdy zamykała lodówkę, zatrzymała wzrok na oknie. Tym samym,
w którym wcześniej Marcin zobaczył odbicie swoich rodziców, jednak
dziewczyna zobaczyła w ciemnym odbiciu tylko swoją twarz. Bała się, że jak
odwróci głowę, to zobaczy rodziców Marcina stojących na korytarzu.
Wzięła głęboki wdech, nieświadomie zacisnęła palce na butelce z winem
i się odwróciła.
Na szczęście korytarz był pusty. Dzierżąc butelkę w ręku niczym broń,
ruszyła w stronę salonu. Usiadła na fotelu i nalała sobie kolejną lampkę.
Z głośników dalej sączyły się klasyczne już teraz riffy Red Hotów. Nadia
pozwoliła otulić się muzyką.
O
NCE YOU KNOW YOU CAN NEVER GO BACK
I
’VE GOT TO TAKE IT ON THE OTHER SIDE
Święte słowa - pomyślała dziewczyna. Święte słowa. Wsłuchując się
w tekst piosenki, niespiesznie sączyła chłodną mieszankę cabernet sauvignon
z shirazem. Myślała o tym, co ujrzała najpierw w domu, a potem nad
jeziorem. Najpierw poczuła jakąś obecność w bibliotece wuja, do której
Marcin zabronił wchodzić. Następnie zobaczyła jego poturbowanych
rodziców unoszących się na korytarzu, co zmroziło krew w jej żyłach. Nie
potrafiła sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz miała tak silne wizje. Owszem,
czasami jeszcze zdarzało jej się ujrzeć kogoś, kogo nie powinno się widzieć,
lecz zawsze to było mignięcie, zauważone ledwie na ułamek sekundy kątem
oka. Nigdy jeszcze obraz nie był tak rzeczywisty. Nawet babka Na- dii
wspominała tylko o ledwo widocznych mgłach i znakach, jakie pozostawiali
goście z zaświatów. Dziewczyna nie wierzyła jej do momentu, w którym
kiedyś zobaczyła swojego dziadka wchodzącego w nocy do lasu za stodołą.
W silnym świetle księżyca dziadek był bardzo wyraźny i dobrze widoczny,
mimo że widzenie trwało zaledwie parę sekund. Odwrócił się do dziewczynki
i pomachał jej, po czym ruszył między ciemne drzewa. Jedenastoletnia
wówczas Nadia siedziała w oknie i wpatrywała się ze spokojem w człowieka,
który został pochowany niespełna tydzień wcześniej. Gdy opowiedziała
o wszystkim swojej babce, ta tylko uśmiechnęła się, zmierzwiła jej włosy
i pogratulowała. Nie powiedziała nic więcej.
Nie wiedziała, ile czasu tak siedziała w salonie. Dopiero po chwili
uświadomiła sobie, że jest sama, a Adama i Majki nigdzie nie ma.
Nagle telewizor, do którego był podłączony laptop puszczający muzykę,
ryknął wściekle, akurat w momencie śpiewania H
OW LONG?
przez Red Hotów
.
Nadia aż podskoczyła w miejscu, prawie wylewając na siebie wino.
Błyskawicznie spojrzała w stronę laptopa, ale ze zdziwieniem musiała
stwierdzić, że nikt przy nim nie majstrował. Serce waliło jej jak oszalałe.
Może to było jakieś zwarcie, może dźwięk jest nagrany na różnych
poziomach głośności… w co sama wątpiła, bo płyta była oryginalna.
Po sekundzie ustabilizowała odrobinę oddech, uspokoiła się, wstała i ściszyła
muzykę.
W tym momencie do salonu wkroczyli Marcin i Tymek. Obaj byli
przebrani w świeże jeansy i koszulki. Marcin założył na siebie białą
koszulkę, która ładnie komponowała się z błękitem jego oczu. Tymek
natomiast zarzucił na siebie nieuprasowany, czarny t-shirt z logo firmy Jack
Daniels zajmującym całą, wychudzoną klatkę piersiową.
Podszedł do stołu i nalał sobie wina. Z kolei Marcin trzymał w ręku
szklankę z wlaną wódką i dolewał sobie coli. Zdecydował, że musi napić się
czegoś mocniejszego niż piwo.
- Co, rozkręcasz imprezę? Gdzie reszta? - zapytał Tymek.
- A właśnie, gdzie oni? - dodał Marcin.
- Nie wiem. Tu ich nie było - odrzekła Nadia.
Marcin zamarł z drinkiem zawieszonym na wysokości klatki piersiowej.
Co się z nimi stało? Racjonalny głos w jego głowie po raz kolejny kazał mu
się opanować i nie wyobrażać sobie nie wiadomo czego, jednak chłopak nie
zamierzał go słuchać. Najpierw odbicie zmasakrowanych rodziców, potem
mówiące do niego ciało zmarłego wuja. Adam i Maja na pewno nie żyją. Coś
ich pożarło albo wciągnęło do piwnicy. Bardzo chciał się nie nakręcać, ale
wyglądało na to, że to on był nakręcany i najwyraźniej bez własnej woli.
- Nie było ich tu? - zapytał Marcin.
- No przecież mówię - zaczęła Nadia. - Poszliście do łazienki, a ja do
kuchni po wino. Wróciłam tu i było pusto.
Marcin i Tymek milczeli zaskoczeni.
- Wołałaś ich? - zapytał Tymek.
Naraz schody prowadzące na górę zaskrzypiały. Marcin odwrócił się, ale
nim to zrobił, poczuł, jak całe jego ciało przeszywa dreszcz. Wyobraził sobie,
że ponownie zobaczy swojego martwego wuja, który, ociekając wodą
i mokrymi glonami, będzie schodził do niego po schodach, jedną ręką
ciągnąc za sobą bestialsko zamordowanego Adama, a w drugiej trzymając
odrąbaną głowę Mai.
- Kogo wołaliście? - zapytał Adam, schodząc z ostatniego stopnia.
Milczeli. Adam stał i patrzył na nich, czekając, aż z góry dołączy do niego
Maja.
- Gdzie byliście? - zapytał w końcu Marcin, zły na siebie za to, że tak się
wystraszył.
- No na górze, eee… rozpakować się - stwierdził Adam.
- Po tym rozpakowywaniu się zapomniałeś zapiąć rozporka - powiedziała
lodowatym głosem Nadia.
Teraz wszyscy skierowali spojrzenia centralnie w krocze Adama. Ten
zawadiacko uśmiechnął się i zasunął zamek błyskawiczny. Jednocześnie
patrzył na Maję.
- No kurwa, serio? - zapytał zniesmaczony Marcin. - Jezu, ludzie, ile wy
macie lat. W domu wam mało? - Po czym wypił drinka jednym haustem. Źle
mu było na myśl, że para jego przyjaciół dogadzała sobie gdzieś w jego
domu, i to pod jego nieobecność. To znaczy, nie chciał przy tym być, ale po
prostu cała sytuacja pozostawiała pewien niesmak.
Oskarżona dwójka zdecydowała się zachować milczenie.
- Dobra, kurwa, nieważne. I tak nie zrozumiesz - powiedział do Adama
i poszedł do salonu. Usiadł na fotelu, a po chwili pełnego frustracji milczenia
wstał i ruszył w stronę kuchni, żeby w samotności i zrobić sobie jeszcze
jednego drinka.
Był zdenerwowany. Nie zamierzał tego ukrywać, poza tym był w takim
stanie, że nawet gdyby chciał, to mogłoby to mu się nie udać. Miał wrażenie,
że wszystko wymyka mu się spod kontroli. Czuł się obco nie tylko w tym
domu, ale i we własnym ciele. Nigdy nie doświadczył tego, co przydarzyło
mu się dzisiaj. Takie sceny widywał na horrorach, ale nawet w najśmielszych
snach czy w stadium ostatecznego upojenia alkoholowego nie miał
podobnych zwidów i odczuć.
Podszedł do niego Adam.
- Nie komentuj - powiedział Marcin i się odwrócił.
- Stary, no przestań się zachowywać jak dziecko - zaczął Adam.
- Daruj sobie. Sam przestań się zachowywać jak napalony
siedemnastolatek, który w życiu gołej dupy nie widział - rzucił, odwracając
się i patrząc mu prosto w oczy.
Chwilę mierzyli się wzrokiem, aż w końcu Adam stwierdził, że to nie ma
sensu i rozmowy nie najlepiej im dzisiaj wychodzą. Obaj w milczeniu wrócili
do salonu, gdzie czekali na nich pozostali.
Rozdział 4
- No dobrze, to zacznijmy jeszcze raz - powiedział krzepki mężczyzna,
przysuwając krzesło bliżej metalowego stołu. Samotna żarówka, otoczona
blaszanym kloszem, wisiała niespełna metr nad jego połyskującym blatem.
Marcin siedział naprzeciwko faceta, który od pewnego czasu zasypywał go
gradem pytań. Z powodu słabego źródła światła reszta zimnego
pomieszczenia niknęła w mroku.
Umysł Marcina powoli wyłonił się z letargu i przekazał mu aktualny
raport.
Ciemno.
Zimno.
Siedzę.
I nie mam pojęcia, jak się tu znalazłem.
- Wcześniej zapomniałeś wspomnieć, że Adam i ta, no… - Mężczyzna
zerknął na leżące na stole zdjęcie szczupłej brunetki o delikatnie kręconych
włosach. - …Maja, dogadzali sobie na górze.
Marcin milczał ze zwieszoną głową. Zimne kajdanki uciskały jego
nadgarstki, które już dawno zdążyły zdrętwieć. Ręce miał skute za plecami
i umieszczone za oparciem krzesła. Czuł się skrajnie zmęczony i głodny,
jakby nie spał od wielu dni. Ledwo mógł utrzymać otwarte oczy.
Chłopak spojrzał mętnym wzrokiem na faceta siedzącego przed nim.
Wyglądał na niezbyt sympatycznego typa. Krótko ostrzyżony brunet, niski,
ale dobrze zbudowany. Przysadzisty. Kwadratowa, pokryta kilkudniowym
zarostem twarz skrywająca parę ciemnych, przenikających na wskroś oczu.
Z ust mężczyzny sterczał zapalony papieros, każdorazowo odpalany od
poprzedniego. Marcin skierował wzrok na stojącą na stole, pełną już teraz
popielniczkę i zrozumiał, że musiał tu siedzieć już dość długo.
Niestety, nie był w stanie sobie przypomnieć ani jak, ani kiedy tu trafił.
Wydarzenia i wspomnienia wchodziły do jego głowy jedną stroną,
a wylatywały wszystkimi innymi, zupełnie jak ludzie przechodzący przez
centrum miasta w godzinach szczytu.
- Chociaż w sumie to mu się nie dziwię. Fajna dupcia - stwierdził
mężczyzna i zaśmiał się bezczelnie.
Wypuścił dym w stronę Marcina.
Chłopak milczał. Nie wiedział, co powiedzieć ani jak zareagować. Może
powinien poprosić o adwokata? Dlaczego właściwie siedzi w tym
pomieszczeniu i ten facet go przesłuchuje? Co on zrobił? I gdzie są pozostali?
Naraz zaczął sobie przypominać pewne fakty z piątkowej nocy. Adwokat?
Żaden na świecie adwokat nie zrozumie tego, co chłopak mógłby mu
przekazać. W sumie to było mu obojętne. Ważne jest tylko to, że jednak
udało mu się wydostać z domu, chociaż nie potrafił powiedzieć, w jaki
sposób. Zamyślony, gapił się na lśniącą powierzchnię stołu, przypominając
sobie coraz to nowe fakty.
- Nie chcesz gadać? - zapytał mężczyzna, opierając się wygodnie na
krześle. Wprawnie odchylił się do tyłu, kładąc nogi na stół. - Nie ma sprawy.
Ja mam czas. Będziesz śpiewał jak ptaszynka. Zobaczysz.
Wypuścił dym w stronę twarzy chłopaka i się uśmiechnął.
- Jaki mamy dzień? - wyszeptał chłopak, ledwo rozchylając usta.
Mężczyzna pochylił się nad stołem.
- Coś powiedział?
- Pytałem, jaki dzisiaj jest dzień? - powtórzył Marcin, nie podnosząc oczu.
Facet zastanawiał się chwilę, czy normalnie odpowiedzieć, czy też
zadrwić z niego i rzucić jakiś kretyński tekst. W końcu jednak żadnego nie
wymyślił, więc odpowiedział beznamiętnym głosem:
- Poniedziałek.
Marcin poczuł, jak ponownie otula go nieprzenikniona ciemność.
Rozdział 5
- Dobra, Marcin, przestań już stroić fochy - poprosił Adam.
Od ich powrotu z kuchni nikt się nie odezwał. Maja nie sądziła, że ich
mała przygoda wywoła aż taką sensację, lecz równocześnie nie
przypuszczała, że nie uda im się skończyć przed powrotem pozostałych.
Pomyślała, że najlepszym sposobem na oczyszczenie atmosfery będzie
zmiana tematu.
- Czemu się przebraliście? - zapytała. Marcin spojrzał na nią
beznamiętnym wzrokiem, wyraźnie dając jej do zrozumienia, że niespecjalnie
ma ochotę rozmawiać. Jednak zreflektował się, stwierdził w duchu, że nie ma
co siedzieć obrażony i psuć sobie resztę wieczoru.
- Mieliśmy małą przygodę nad jeziorem - ubiegł go Tymek.
- Kąpaliście się?! - zapytała Maja z niedowierzaniem.
- Tak jakby.
- No to co w końcu? - Była już delikatnie poirytowana.
- Trzeba było pójść z nami, to byście zobaczyli, ale widzę, że tu też
mieliście niezłe przygody.
Uniósł w górę swoją butelkę z piwem, wznosząc na ich cześć szyderczy
toast. Oczy Mai ciskały gromy, Adam natomiast zupełnie go zignorował.
Marcin uważał, że pewnie w głębi ducha jest zadowolony, że zostali nakryci.
Zdecydowanie korzystnie wpływało to na jego ego.
- Dobra, to co oglądamy? - wtrąciła Nadia.
- A oglądamy coś w końcu? - Marcin stracił wszelką ochotę na oglądanie
filmu.
- No tak, chyba to już ustaliliśmy, nie? - odezwał się Tymek. - Kurde,
ludzie, weźcie się ogarnijcie.
- No przestańcie, nie będziemy siedzieć i oglądać filmów jak gnojki
w gimnazjum - powiedziała Maja.
- Wiecie co? W dupę z tym filmem - zarządził Marcin, zmęczony całą
dyskusją.
Następne kilkanaście minut spędzili na piciu i rozmawianiu na różne
tematy. Były próby dyskusji o polityce, jednak błyskawicznie i jednogłośnie
stwierdzili, że nie ma po co tracić czasu. Przewinął się też temat wyższości
studiów zaocznych nad studiami dziennymi, które według Tymka lepiej
przygotowują człowieka do życia i funkcjonowania w społeczeństwie, wbrew
obiegowej opinii, że poziom nauczania na nich jest tragicznie niski i robi się
je tylko po to, aby mieć papier.
- No bo tak jest, zobaczcie - mówił - człowiek idzie na studia dzienne
i ślęczy całe dnie na uczelni. Rodzice płacą mu za akademik i przelewają
kasę na konto, normalnie jak pensję. Tak naprawdę niewiele to się różni od
liceum czy gimnazjum, gdzie dzieciak nie ma żadnych zmartwień poza tym,
że nie nauczył się na klasówkę i dostanie pałę… - Zrobił pauzę, żeby wziąć
łyk wina. - …a na studiach zaocznych to nie dość, że w tygodniu trzeba
zachrzaniać w robocie, żeby było czym za te studia zapłacić, to jeszcze
w weekendy człowiek ma przejebane, bo zajęcia trwają od rana do ciemnej
nocy. To hartuje, serio.
- A w czym to niby ma hartować? - zapytał drwiąco Adam.
- W życiu - odpowiedział sentencjonalnym tonem, ale zupełnie na serio.
- W życiu. Przygotowuje do radzenia sobie w społeczeństwie.
- Na podkreślenie wagi swoich słów znowu pociągnął łyk alkoholu.
- E tam, pieprzenie - zaoponował Adam. - Bo niby co, studia dzienne nie
przygotowują do życia? Chrzanisz. Masz więcej czasu na naukę i po
skończonych studiach wiesz po prostu więcej. No i renoma jest inna.
- Tak, ale i tak lądujesz na zmywaku i musisz sobie budować
doświadczenie od zera. A po zaocznych masz przynajmniej parę lat
przepracowanych tu czy tam - zripostował Tymek.
- Dobra, przestańcie, bo zaraz się sobie rzucicie do gardeł - wtrąciła się
Maja.
Jednak nie przestali, a Marcin i Nadia po prostu przestali ich słuchać.
Nadia nieświadomie bawiła się kolczykiem tkwiącym w ustach, jak zawsze
gdy się zamyśliła. Analizowała to, co się wydarzyło, odkąd trafiła do tego
domu. Rodzice Marcina stojący w korytarzu, wyglądający jakby przeszli
ciężki wypadek samochodowy. Chociaż stojący to złe określenie dla kogoś,
kto unosił się kilka centymetrów nad ziemią. Wiedziała, że niestety musi
zachować spokój i milczeć. Zdawała sobie sprawę z tego, że jeżeli podzieli
się swoimi refleksjami z resztą towarzystwa, to wyśmianie jej będzie
najdelikatniejszą reakcją. Nie zrozumieją, nie uwierzą. Będą szydzić, głupio
komentować, ale czy w obliczu zagrożenia, które sugeruje intuicja, miała
milczeć? Dziewczyna czuła, że coś złego wisi w powietrzu i powinna ostrzec
pozostałych, żeby uważnie rozglądali się dookoła siebie. A może gdyby im to
na spokojnie wytłumaczyła? Jak w dwudziestym pierwszym wieku studenci
zareagują na wieść o tym, że dom, w którym aktualnie się znajdują, jest
przepełniony negatywną, mroczną energią lub nawet nie tyle mroczną, ile po
prostu obcą? Że Nadia, odkąd była małym dzieckiem, widziała rzeczy
dosłownie nie z tego świata? Teraz wiara w zjawiska paranormalne odeszła
do lamusa. Ludzie nabijają się z takich spraw, parodiują w filmach,
literaturze i muzyce, nie traktując tego poważnie, co tylko daje tym siłom
większe pole do manewru, jak tłumaczyła jej niegdyś babka. Jeżeli ludzie
czczą Boga i jego anioły, dlaczego odrzucają istnienie przeciwnych im istot?
Dziewczyna była zła, że sprawy przybrały taki obrót, ale też rozumiała,
dlaczego tak jest. Ludzie chcieliby dowodów. Zdjęć, nagrań, czegokolwiek.
A Nadia, pomimo najszczerszych chęci, nie mogłaby ich przedstawić. Nigdy
nie próbowała w żaden sposób dokumentować swoich widzeń. Poza tym, nie
planowała ich i nie potrafiła przewidzieć, jak i dlaczego się pojawiają, więc
jakakolwiek próba dokumentacji byłaby niezwykle utrudniona. Zerknęła
swoimi niebieskimi oczami w stronę Marcina i zauważyła, że on również jest
zamyślony i nie bierze udziału w dyskusji. Domyśliła się, że próbuje
zrozumieć to, czego dane mu było doświadczyć.
Z kolei chłopak był zbyt skupiony, aby wychwycić spojrzenie Nadii. Jego
myśli krążyły wokół potwornego widzenia, jednak od zupełnie innej strony.
W przeciwieństwie do Nadii, nie miał pojęcia, co się z nim dzieje, skąd biorą
się te widzenia ani co oznaczają. Wuj przedstawił mu się jako topielec,
próbujący wciągnąć go do ciemnego i zimnego jeziora. Rodzice byli po
wypadku. Może jedni i drudzy chcieli mu coś przekazać? Ostrzec go? Nagle
chłopak przypomniał sobie o liście, jaki pozostawił mu wuj przed śmiercią.
Nie otworzył go do tej pory, jednak teraz poczuł, że już dawno powinien był
to zrobić. Zaczął skanować pamięć w celu znalezienia informacji, gdzie
pozostawił kopertę, gdy jego wzrok spoczął na Adamie.
Jego obecność wyraźnie irytowała Marcina, chociaż nie do końca był
pewien dlaczego. Do tej pory dobrze się dogadywali, lecz dzisiaj ewidentnie
coś mu w nim nie leżało. Może to przez alkohol? Wątpił. Zaczął się
zastanawiać, kiedy jego stary kumpel zaczął sobie prostować włosy, żeby żel
lepiej na nich leżał. A może to była pianka? Spojrzał na niego z nieukrywaną
pogardą, próbując zrozumieć, jak mężczyzna może spędzać więcej czasu
przed lustrem niż jego kobieta. Miał szczerą ochotę podejść i rozwalić mu tę
skrzętnie ułożoną fryzurę, chociaż prawdopodobnie skończyłoby się to
sklejeniem wszystkich palców jego dłoni.
- Cholera, nie widziałaś mojego telefonu? - zapytał Adam Majkę, grzebiąc
po kieszeniach spodni, co jednocześnie wyrwało Marcina z zamyślenia.
Telefon - pomyślał. Dlaczego jestem taki głupi, że nie zadzwoniłem do
rodziców? Dziewczyna pokręciła przecząco głową:
- Nie. Może zostawiłeś go na górze?
Adam zawiesił na niej wzrok, a jego zbyt szybka reakcja przyciągnęła
uwagę Marcina, który sięgnął po swoją komórkę, żeby zadzwonić do
rodziców i sprawdzić, czy u nich wszystko dobrze.
- Na górze? - powtórzył beznamiętnie Adam. - Tak, pewnie tak. Pójdę po
niego.
Wstał, jednak według Marcina zbyt szybko, jakby starał się coś ukryć
przed nim, ale nie potrafił się domyślić co. Naraz go olśniło:
- No nie, gdzie wy się…
Adam tylko rzucił przez plecy:
- Na górze.
Marcin poderwał się z kanapy i ruszył biegiem na górę, depcząc po
piętach Adamowi. Przypuszczenie, że jego przyjaciele kochali się
w prywatnej bibliotece wuja, wprawiło go w furię. Czerwony na twarzy,
ścigał Adama, który jak na razie zręcznie mu umykał, najwyraźniej
doskonale się bawiąc. Ku potwierdzeniu przypuszczeń Marcina kierował się
w stronę biblioteki. Po chwili wpadli do otwartego już teraz pomieszczenia.
Adam dopadł biurka, ciężko dysząc, błyskawicznie się odwrócił
i wyciągnął przed siebie ręce, żeby złapać w nie szarżującego Marcina. Ten
jednak nie zaatakował. Wiedział, że kumpel mu nie ucieknie, więc przed
biblioteką zatrzymał się, aby spokojnie do niej wejść.
Wkroczył pewnie do skrytego w półmroku pomieszczenia. Ciemne,
mahoniowe meble wypełniały całość biblioteki, a każda ze ścian była
zastawiona półkami dźwigającymi niezliczone ilości książek. Niektóre były
standardowego formatu, inne zdecydowanie większe lub miniaturowe,
mieszczące się w kieszeni spodni. Część była bardzo stara, co można było
stwierdzić na podstawie delikatnej woni stęchlizny unoszącej się
w powietrzu, lecz równocześnie niektóre pozycje wyglądały na całkiem
nowe, drukowane w ciągu paru ostatnich lat. W rogu pomieszczenia stał mały
drewniany stolik z lampą oraz jedno krzesło. Wuj nie lubił towarzystwa
w tym miejscu, zamykał się tu i spędzał długie godziny na lekturze, sącząc
leniwie czerwone wino. I to w kompletnej ciszy, nigdy przy muzyce, chociaż
w rogu pomieszczenia stał stary, ale odrestaurowany i działający gramofon.
Do uszu Marcina doleciał odgłos kroków pozostałych osób wspinających
się po schodach. Będą tu dopiero za chwilę - tyle mu wystarczy. Marcin
zmierzył wzrokiem Adama, który opierał się o ponaddwumetrowej
szerokości masywne biurko, gdzie zwykł zasiadać jego wuj i prowadzić zza
niego swoje zawiłe interesy. Za biurkiem było umiejscowione olbrzymie
okno wychodzące na las oraz jezioro, teraz skąpane w delikatnym blasku
księżyca.
- Jesteś śmieciem - stwierdził z jadem w głosie Marcin. Sam się zdziwił,
że stać go było na tak dobitne i brutalne określenie, aczkolwiek było już zbyt
późno, żeby się z niego wycofać.
Adam spojrzał na niego spode łba.
- Co powiedziałeś?
- Słyszałeś mnie - odpowiedział, podchodząc coraz bliżej. - Jesteś
śmieciem. Jak inaczej cię nazwać? Już zwierzęta mają więcej taktu! Kurwa!
Pół roku temu zginął mój wujek, a teraz ty posuwasz swoją laskę na jego
biurku? Stary, co cię opętało? - wykrzyczał z siebie. Tak naprawdę zdawał
sobie sprawę, że to nie był powód do aż takiej awantury, jednak ta sytuacja
przepełniła tylko czarę goryczy, jaką jego kolega systematycznie uzupełniał
innymi drwinami przez ostatnie kilka miesięcy, włącznie z dniem
dzisiejszym.
Oparty o biurko Adam stał i wpatrywał się w rozgoryczonego
i wściekłego kumpla. Analizował, czy od razu mu przywalić, czy trochę się
pokłócić i dopiero wtedy pójść na pięści. Wybrał pierwsze rozwiązanie.
Zrobił wykrok i zamachnął się prawą ręką. Marcin zręcznie uniknął ciosu
i uderzył go prosto w brzuch. Ten zgiął się wpół i skulił się. Marcin
pomyślał, że już po walce, od razu poczuł wyrzuty sumienia i obwiniał się, że
podniósł rękę na kumpla. Pochylił się nad Adamem i to był moment, na który
ten tylko czekał. Rzucił się na Marcina i odepchnął go na ciężki regał.
Książki wyfrunęły z półek niczym spłoszone ptaki. Dookoła zaczęły latać
podarte kartki. Walczący kompletnie na to nie zważali, co więcej deptali
jeszcze woluminy, łamiąc i gniotąc okładki.
Naraz do biblioteki wpadli pozostali. Dziewczyny zaczęły krzyczeć, żeby
się opanowali, a Tymek błyskawicznie podbiegł do chłopaków i ich
rozdzielił:
- Spokój, kurwa! - zawołał, w ostatniej sekundzie uchylając się przed
pięścią, która wcale nie była dla niego przeznaczona.
Naraz Tymek odwrócił się plecami do Adama, złapał Marcina za koszulkę
i popchnął na przeciwległą ścianę. Stanowczo, ale w taki sposób, że nie
ucierpiało na tym wyposażenie biblioteki. Gdy Marcin się zatrzymał, Tymek
wycelował w niego palcem:
- Stój i się nie ruszaj! - Odwrócił się, żeby teraz uspokoić Adama, ale ten
był już przy nim, z szaleństwem w oczach próbując dosięgnąć Marcina. Tym
razem jego pięść trafiła w policzek rozjemcy.
Tymek nie należał do największych chłopaków, z jakimi spotykała się
Nadia. Raczej nie znalazłby miejsca w reprezentacji uczelni w siatkówce czy
piłce nożnej. Owszem, był wysoki i niezwykle szczupły, ale przy tym bardzo
silny i żylasty. Kiedy bez zbędnych ceregieli oddał cios, trafiając Adama
prosto w nos, chłopaka odrzuciło ze dwa metry. Wylądował na plecach,
gniotąc przy okazji kolejne książki.
Nastała cisza, mącona tylko przerywanymi, krótkimi oddechami.
- Starczy? - zapytał Tymek, górując nad dwójką kolegów.
Żaden z nich się nie odezwał, patrzyli tylko po sobie, czekając w napięciu
na reakcję drugiego.
- Jak dzieci - przerwała ciszę Nadia. Taka krytyka w stosunku do nowo
poznanych osób może i była oznaką zuchwałości, niemniej dziewczyna
stwierdziła, że woli stanąć po stronie swojego chłopaka i pomóc wprowadzić
porządek. Podeszła do rozrzuconych książek i zaczęła je wkładać z powrotem
na półki. - Przepraszam, układam byle jak - powiedziała, patrząc na Marcina.
- Nie wiem, jak stały wcześniej.
- Jasne, nie ma sprawy. Dziękuję.
Dziewczyna spojrzała na niego z mieszanką irytacji i współczucia. Nie
mogła mu powiedzieć, że wie, co przeżywa. Że doskonale rozumie wahania
nastroju i nieprzewidywalne wybuchy agresji, jakie nim targają.
Maja podeszła i zaczęła jej pomagać. Tymek chwilę patrzył na
rozdzielonych, po czym pokręcił głową z dezaprobatą i zaczął pomagać
dziewczynom. Marcin opanował już oddech, ale dalej się nie ruszał. Było mu
nieprawdopodobnie głupio z powodu swojego zachowania, jednak starał się
sobie wmówić, że został sprowokowany. W końcu gdyby nie zachowanie
Adama, do niczego by nie doszło, prawda?
- Ej, a co to jest? - zapytała niespodziewanie Maja. Uniosła w górę
podniesioną z podłogi książkę. Pomimo sporego rozmiaru, była
nieoczekiwanie lekka. Dziewczyna potrząsnęła nią i do ich uszu doleciało
delikatne stukanie. Zebrani w pokoju popatrzyli po sobie. - Marcin, wiesz, co
to jest?
- Nie wiem. - Wyciągnął do niej rękę, a Maja oddała mu książkę
z niechęcią, wyraźnie rozczarowana, że to nie ona ma zbadać zawartość.
- Nigdy wcześniej jej nie widziałem - powiedział cicho. Nie wiadomo, czy
mówił do siebie, czy do pozostałych.
- Otwórz, no dawaj - wtrącił się Adam, podchodząc bliżej Marcina.
Zmierzyli się wzrokiem, jednak dało się odczuć, że otwarty konflikt można
uznać za przeszłość.
- Przepraszam. - Marcin wyciągnął otwartą dłoń. Adam przyjął to słowo
z nieukrywaną ulgą.
- Nie, to ja przepraszam - odpowiedział. Ta deklaracja niemalże wbiła
Marcina w podłogę. Nigdy nie słyszał, żeby Adam kogokolwiek przepraszał.
- Masz rację, trochę nas poniosło.
Marcin uśmiechnął się. Uścisk dłoni trwał krótko, ale był szczery i mocny.
- Ale warto było - dodał, szczerząc zęby, Adam, od razu uciekając krok do
tyłu i teatralnym gestem zasłaniając głowę rękoma.
- Ja ci dam - odgrażał się z uśmiechem Marcin, ale wszyscy doskonale
wiedzieli, że to tylko słowne przepychanki.
- Dobra, dasz mu później, teraz otwórz książkę - naciskała Maja.
Racja, książka - upomniał się Marcin, zerkając w jej kierunku. Jednak
otwieranie jej było ostatnią rzeczą, na jaką miał ochotę. Nie wiedział
dlaczego, ale intuicja podpowiadała mu, że nie powinien do niej zaglądać
i mieszać się w nie swoje sprawy. Zerknął na pozostałych i jego spojrzenie
ponownie utkwiło w błękitnych oczach Nadii. Wpatrywała się w niego.
Spojrzenie dziewczyny niczego mu nie podpowiadało. Nie ostrzegało, nie
obiecywało, nie pytało. Po prostu patrzyła na niego beznamiętnym wzrokiem,
czekając na to, co uczyni. Marcin otworzył twardą oprawę książki, która
okazała się wydrążona w środku. Sięgnął ręką do jej wnętrza i wyciągnął
klucz, który uniósł do twarzy, aby mu się lepiej przyjrzeć.
- Wiesz, do czego jest? - zapytała wyraźnie zafascynowana znaleziskiem
Maja. Oczy jej błyszczały, jakby trafili na samego Świętego Graala.
- Nie, nie widziałem go wcześniej - odpowiedział zgodnie z prawdą
Marcin. - Nie mam pojęcia, do czego służy.
- Może twój wujek miał tu jakiś sejf albo coś takiego? - zapytał Tymek.
- Sejf miał, ale nieotwierany kluczem, tylko na zamek cyfrowy - odparł
Marcin. - Więc to odpada.
- Może miał inny sejf? Jakiś stary, na pamiątki albo osobiste skarby? - nie
ustępował Tymek.
- Może. Ciekawe.
W tym czasie Adam usiadł za biurkiem wuja. Skórzany fotel delikatnie
zaskrzypiał, ale Marcin nie miał zamiaru upominać kolegi na temat
niestosownego zachowania, że to fotel wuja, nie szanuje go i takie tam.
To i tak niczego by nie zmieniło, więc szkoda było strzępić sobie i tak już
skołatane nerwy.
Dziewczyny wróciły do układania książek, a Marcin stał i przyglądał się
znalezisku.
- Ej, podaj na chwilę ten klucz - poprosił Adam.
Marcin nie zrobił tego, natomiast podszedł do kolegi i stanął za biurkiem.
- Coś znalazłeś?
- Zobacz, tu jest zamknięta szafka, może pasuje?
Reszta zamilkła, wpatrując się w Marcina. Ten, czując presję ich spojrzeń,
włożył klucz do zamka. Pasował. Przekręcił go w prawo w akompaniamencie
przesuwanych bolców mechanizmu zapadkowego. Drzwiczki delikatnie
skrzypnęły, po czym uchyliły się mniej niż na centymetr. Oczy Adama
i Majki niemalże wyszły z orbit, lecz Marcin był zmuszony pokrzyżować ich
plany. Nie wiedział, co mógł znaleźć w osobistej szafce wuja. Dodatkowo
wagę tego, co będzie w środku, podkreślał fakt, że klucz był schowany
w dość przemyślny sposób. Wobec tego poprosił delikatnie przyjaciół, żeby
się wycofali i pozwolili mu zajrzeć tam samemu. Niechętnie ustąpili.
Marcin otworzył drzwiczki szerzej. Jego twarz zmarszczył grymas
zaskoczenia i totalnej dezorientacji. W zamykanej szafce znajdowały się dwie
rzeczy - nieznanego przeznaczenia wajcha i niewielki srebrny rewolwer.
Chłopak błyskawicznie podjął decyzję, że nie będzie się afiszował
znaleziskiem, więc po chwili konsternacji włożył rękę do środka szafki
i położył dłoń na metalowej dźwigni. Spróbował ją ruszyć do przodu, jednak
nie udało mu się. Spróbował w drugą stronę - dźwignia ruszyła gładko, jakby
była doskonale zakonserwowana lub często używana.
Nagle przez pomieszczenie przetoczył się chrobot i szczęk metalowych
kół zębatych. Jedna z półek zawalonych książkami, ta znajdująca się
naprzeciw stolika, delikatnie drgnęła i przesunęła się o parę centymetrów.
Nikt w pomieszczeniu nie poruszył się i nie wydał chociażby najmniejszego
dźwięku. Staliby pewnie w milczeniu do końca świata, gdyby nie klasyczna
polska reakcja na tego typu nieoczekiwane i nadzwyczajne zjawiska:
- O ja pierdolę - powiedziała Maja, przykładając dłoń do ust.
Tego chyba potrzebowali, bo wreszcie się ruszyli. Marcin znowu poczuł
się w obowiązku jako pierwszy zajrzeć za ruchomą szafę.
- Co to, kurwa, jest? - zapytał Adam.
- Nie mam pojęcia - ponownie odpowiedział Marcin.
- Kurde, mieszkasz tu tyle czasu i nic nie wiesz? - zapytała z paniką
w głosie Maja.
- Oj, bujaj się, skąd mogłem o tym wiedzieć? Przecież znaleźliśmy klucz
przypadkiem.
Na miękkich nogach podszedł do ruchomej szafy, jednak nie przesuwał jej
dalej. Obszedł ją, starając się zobaczyć jak najwięcej z bezpiecznej
odległości. Czuł się jak poszukiwacz zaginionych skarbów, który w końcu
trafił na coś godnego uwagi. Z tą tylko różnicą, że on niczego nie szukał.
- To drzwi - powiedziała cicho Nadia. Marcin dopiero teraz spojrzał na
dziewczynę i zauważył, że była niemalże blada ze strachu.
W momencie uruchomienia systemu i delikatnego ruchu drzwi Nadia
poczuła najsilniejszą paranormalną wibrację, z jaką się zetknęła w swoim
życiu. Oczywiście inni nie odebrali tego tak jak ona, chociaż energia
wydobywająca się z pomieszczenia była dla nich odczuwalna w inny
sposób - byli niezdrowo podekscytowani, przestraszeni i zafascynowani
jednocześnie, jak dzieciaki, które niespodziewanie odkrywają na strychu
starą, zakurzoną skrzynię lub miejsce, o którym dorośli zdawali się
zapomnieć.
- Drzwi? - zapytał z niedowierzaniem Marcin.
- No, a co innego? Myślisz, że twój wuj miał z tyłu szafy na ścianie
przyklejone świerszczyki? - wtrącił dość trafnie Tymek.
Marcin wziął głęboki wdech i położył rękę na krawędzi szafy. Przyciągnął
ją w swoją stronę i z rosnącym zdziwieniem stwierdził, że poruszała się
stosunkowo lekko. Mebel był ciężki, niemniej przesuwał się bardzo gładko
i płynnie. Chłopak zrobił szparę na tyle dużą, że mógł się przez nią
przecisnąć.
- Widzisz coś? - zapytał Adam.
- Nie. To znaczy tu chyba jest jakieś pomieszczenie, ale w środku jest
ciemno.
- Otwórz szerzej, wpadnie światło.
Marcin spróbował, niestety, szafa otwierała się w stronę okna, za którym
aktualnie panowała nieprzenikniona ciemność. Poza tym nie dała się
otworzyć na więcej niż niespełna metr.
- Nie, nie mogę dalej jej ruszyć.
- Wsadź rękę do środka, może na ścianie jest jakiś włącznik -
zaproponowała Maja. Wszyscy podeszli bliżej, stali teraz tuż za Marcinem.
Ten odwrócił się i posłał Mai potępiające spojrzenie.
- Sama se wsadź tam rękę - zaproponował.
- O Jezu, nie bądź ciota. Przecież nic ci jej nie odgryzie, dawaj, no -
odpowiedziała podniecona.
Marcin nie miał wyjścia, jak tylko wstawić stopę do ciemnego
pomieszczenia. Bał się jak nigdy wcześniej, chociaż sam nie wiedział czego.
Prowadził wewnętrzny dialog. Co mógł tam znaleźć? Fragmenty ludzkich
ciał w słojach z formaliną? Pokój uciech sadomasochistycznych? Plany
porwania samolotu, napadu na bank czy obalenia rządu? Cerbera przykutego
na łańcuchu? Każda z opcji wydawała się nieprawdopodobna, niemniej pokój
został przecież stworzony w jakimiś konkretnym celu. Naraz dłoń chłopaka
trafiła na włącznik światła, i nim sobie to uświadomił, zobaczył
pomieszczenie w całej okazałości.
Tego Marcin się zupełnie nie spodziewał.
Rozdział 6
Pierwszym, co przykuło jego uwagę był fotel, niemalże identyczny z tym,
który stał w bibliotece kilka metrów za nim. Przy fotelu znajdował się
niewielki stolik, na którym leżały książki. Wyglądały na bardzo stare, jakby
ktoś je tu zostawił kilkadziesiąt lat temu i zupełnie o nich zapomniał.
W nozdrza Marcina uderzył zapach stęchlizny znacznie silniejszy niż ten
panujący w bibliotece. Woń zbutwiałego drewna i jeszcze czegoś,
metalicznego i słodkiego zarazem. Czuł się, jakby otworzył znalezioną na
strychu skrzynię, której nikt nie otwierał przez ostatnie sto lat.
Wzrok chłopaka prześlizgnął się na ścianę, na której wisiały rozmaite
obrazy. Na pierwszy rzut oka wyglądały względnie normalnie, lecz po chwili,
gdy tylko Marcin skupił na nich wzrok, poczuł, jak jego ciałem wstrząsa
kolejny dreszcz. Nie znał się na sztuce, ale wiedział, że patrzy na coś
wiekowego. Cała ściana była pokryta groteskowo wykrzywionymi
postaciami, demonami i wszelkiej maści diabłami. Starodawne ryciny
i malowidła przedstawiały stojące na tylnych nogach pół-kozły pół-ludzi,
diabły kuszące wieśniaków, płonące czarownice i inne czarty. Było też kilka
obrazów pokazujących męki piekielne grzeszników. Marcin głośno przełknął
ślinę.
Wszedł do pomieszczenia i dopiero teraz spostrzegł, że jest ono znacznie
większe, niż z początku mu się wydawało. Po jego lewej stronie, w samym
rogu stała niewielka mównica. Na pulpicie leżała otwarta księga. Przed
mównicą stał okrągły stół z przysuniętymi do niego kilkoma krzesłami.
Podłoga była gdzieniegdzie ubrudzona rdzawymi plamami. Na innej ścianie
wisiał tylko jeden obraz, ale zasłaniała go czarna płachta. Obok niego
widniały trzy kilkucentymetrowej długości bruzdy w ścianie, wyglądające
jakby zostały wykonane czymś ostrym lub ciężkim. Przypomniały Marcinowi
szramę na ścianie, jaką kiedyś zrobili, przenosząc ciężką, drewnianą szafę.
Poza tym wszędzie stały porozstawiane świece, część na podłodze, część we
wmontowanych w ścianę świecznikach.
- I co? - usłyszał Maję.
Odwrócił się i zobaczył, że nikt nie ośmielił się chociażby zajrzeć do
pomieszczenia. Może czekali na jego decyzję? - uświadomił sobie. Lub
zwyczajnie się bali - dodał w duchu.
- Zobaczcie sami - zaproponował cicho, lecz pozostali i tak go usłyszeli.
Po chwili zaczęli niepewnie wchodzić. Nikt się nie odzywał. To, co
zobaczyli, było zbyt osobliwe, aby ktokolwiek mógł to skomentować.
- Co to ma być? - zapytał po chwili milczenia Adam, podchodząc do
ściany
ze
starymi
rycinami.
Przyglądał
się
staremu
obrazowi
przedstawiającemu naszkicowaną chatę w lesie, przed którą człowiek
w łachmanach i o rozbieganych oczach nakładał koronę na łeb olbrzymiego
wieprza.
- To heretyk koronujący szatana na swojego króla - odpowiedziała,
uważnie ważąc słowa, Maja. Podniecenie uszło z niej zupełnie, ustępując
stopniowo narastającej grozie.
- Co? - zapytał Adam.
- W średniowieczu diabeł był często ukazywany pod postacią wieprza,
a czarownice pod postacią kota. Miałam to kiedyś na antropologii.
- To reprodukcje - usłyszeli głos Tymka za sobą.
- Skąd wiesz? - zapytała Maja.
- Bo oryginały chyba byłyby lepiej zabezpieczone, chociażby szkłem czy
czymś takim. Tak myślę. A to jest zwykła kartka.
Oryginały czy nie, nikt z zebranych w pomieszczeniu osób nie był
w stanie stwierdzić ani ich pochodzenia, ani przeznaczenia.
- Jezu, jak w jakimś horrorze - stwierdziła Maja, podchodząc z kolei do
okrągłego stołu. - Strasznie tu, bez kitu. To okropne, fuj. Co oni tu robili?
Marcin, do którego raczej było skierowane pytanie, stał jak słup i nie
wiedział, co powiedzieć. Nie wiedział nawet, co ma o tym wszystkim myśleć.
Próbował sobie przypomnieć swojego wuja, jego podejście do religii i Boga.
Zawsze wydawał się osobą wierzącą, przynajmniej tak go zapamiętał. Wuj
chyba nawet nosił sygnet z krzyżem na palcu, jednak Marcin nie był tego
pewien. Cholera, niczego już nie można być pewnym - stwierdził.
- Nie mam pojęcia - odpowiedział cicho.
Czuł się niezręcznie z powodu całego zamieszania. Nie wiedział, jak się
zachować, czy powinien przeprosić znajomych za to, co znaleźli, czy może
powinni opuścić to miejsce i o nim zapomnieć? I co dalej? Mają teraz wrócić
na dół i dalej rozmawiać zupełnie o niczym? Wątpił, żeby to zdało egzamin.
- Wiecie co? Wygląda mi to na jakiś pokój do wywoływania duchów czy
coś takiego. Może odprawiali tu czarne msze? - zasugerował Tymek.
Pozostali spojrzeli na niego, czekając na dalsze wyjaśnienia tej teorii.
- No tak, zobaczcie - powiedział, wskazując kolejno różne miejsca. - Jest
okrągły stół, wokół którego siadają ludzie i medium, którzy chcą nawiązać
kontakt z zaświatami. Jest mównica… może tam stało medium albo jakiś
kapłan, sam nie wiem, i odprawiał jakiś rytuał?
Podszedł do księgi umieszczonej na pulpicie mównicy. Spojrzał na drobny
druk, ale nie był w stanie niczego przeczytać.
- Nie wiem, co tu jest napisane, to chyba po łacinie albo po francusku…
- Miał to czytać kapłan? - pociągnęła dalej Maja, odrobinę bardziej
sarkastycznie, niż zamierzała.
- No nie wiem, nie znam się na tym. Zgaduję po prostu.
- Ej, dawajcie! - krzyknął entuzjastycznie Adam. Pozostali aż podskoczyli.
- Dawajcie, zrobimy seans, wywołamy duchy, ale będzie zajebiście!
- Wyciągnął przed siebie ręce jak dziecko, które założyło na głowę
prześcieradło i udaje zjawę.
- Ale ty głupi jesteś, uspokój się - zmitygowała go Maja, po czym
skierowała słowa w stronę Tymka: - Okej, zachowajmy spokój.
W międzyczasie Adam wcale się nie uspokoił, stwierdziwszy, że takie
miejsce naprawdę jest superzajebiste i trzeba to jakoś wykorzystać.
- No więc jest miejsce do obrządku… - ciągnął dalej Tymek - …są jakieś
popieprzone obrazy diabłów i innych takich. No i te książki… - Podszedł do
stolika, na którym leżało kilka pozycji, i podniósł pierwszą z nich.
Książka była stara, zdecydowanie nie wyglądała jak coś, co można dostać
w empiku czy w jakiejkolwiek innej, komercyjnej księgarni na terenie kraju.
- S
YLVIUS,
J
.
M
ESSES NOIRES
- zaczął nieporadnie czytać francuski tytuł. - S
ATA…
NIS… TES ET
L
UCIFERI… ENS…
Paryż, 1929. S
ATANISTES ET
L
UCIFERIENS
. Ktoś zna
francuski?
Pozostali pokiwali przecząco głowami.
- No, kurwa… Lucyfer? Tego już za dużo - wyszeptał Marcin,
podchodząc do Tymka i unosząc kolejną księgę. - Waite A.E, D
EVIL-WORSHIP
IN
F
RANCE
, Londyn 1896… Ja pierdolę, co to ma być? - Podniósł księgę do
góry, patrząc na pozostałych. Naraz jego wzrok przyciągnął zakryty płótnem
obraz znajdujący się na ścianie za stołem. Chłopak nagle bardzo chciał zdjąć
zasłonę i zobaczyć, co ukrywa, chociaż jednocześnie straszliwie się tego bał.
Już ruszał w jego kierunku, gdy do jego uszu doleciało ciche: „Nie”.
Odwrócił się i zobaczył stojącą w wejściu Nadię. Dziewczyna nie
przekroczyła progu. Wpatrywała się w pozostałych swoimi niebieskimi
oczami, które teraz zdawały się intensywnie błyszczeć.
- Nie ruszajcie niczego… - wyszeptała. Dopiero teraz zobaczyli, jak
bardzo jest blada. - Musicie wyjść. Nie możecie tam…
Były to ostatnie słowa, zanim bez przytomności osunęła się na dębowy
parkiet biblioteczki wuja Marcina.
Rozdział 7
Tymek przy pomocy Marcina delikatnie ułożył Nadię na kanapie
znajdującej się w salonie na parterze. Następnie unieśli jej nogi, podkładając
pod nie poduszki w taki sposób, aby jak najwięcej krwi spłynęło do mózgu
dziewczyny.
- Co robimy? - zapytała Maja.
- Poczekajmy - zaproponował Tymek, przyglądając się Nadii. - Oddycha,
jest tylko nieprzytomna.
- Zdarzało się jej to wcześniej? - zapytał Marcin, przykładając dłoń do
czoła dziewczyny.
Kolega pokiwał przecząco głową.
- Nie, nigdy. Tylko wiesz, w sumie to niezbyt długo ją znam. - Ton głosu
Tymka był delikatnie przepraszający, ale nikt nie mógł mieć do niego o to
pretensji.
Po tym jak Nadia zemdlała, szybko zdecydowali się opuścić dziwne
pomieszczenie, zwłaszcza że tuż przed utratą przytomności dziewczyna
kazała im z niego wyjść i nie ruszać rzeczy, które się tam znajdowały. Długo
nie trzeba było ich namawiać.
Wszystko w salonie leżało tak, jak zostawili - szklanki z alkoholem
i butelki piwa, w połowie zżarta sałatka z kurczaka, chipsy. Red Hoci dalej
delikatnie sączyli się z głośników. Gospodarz jeszcze nie zdążył podać
podgrzanych nachosów z guacamole, ale zdaje się, że nie tylko on o nich
zapomniał.
- Ej, kto wychodził ostatni z biblioteki? - zapytał Marcin.
Adam uniósł dłoń.
- Zamknąłeś… - zaczął pytać, ale po chwili przerwał, żeby znaleźć
odpowiednie słowo. - Drzwi? Szafę w sensie.
- Tak.
Nikt nie miał ochoty, na to żeby drzwi do tego mrocznego miejsca
pozostawały otwarte. Zdecydowanie lepiej czuli się po opuszczeniu go,
niemniej osobliwe wrażenie pozostało i byli świadomi tego, że jeszcze długo
będzie im towarzyszyło. Niecodziennie odkrywa się, że nasz wujek lub
wujek kolegi para się czarną magią czy wywołuje duchy. Z jednej strony, nie
mieli na to żadnych dowodów, z drugiej - wątpili, że tajne pomieszczenie
zostało zbudowane i zaprojektowane dla rozrywki, żeby zapewnić wujowi
Marcina mroczny klimat do czytania opowieści o duchach.
Wszyscy milczeli, trawiąc to, co zobaczyli na górze. Każdy układał
w głowie własną teorię, do czego przeznaczone było dziwne miejsce
w bibliotece. Na pokój uciech cielesnych raczej to nie wyglądało - rozważał
Tymek. Może grali tam w karty? Stół w sumie by się do tego nadawał, ale po
co w takim razie ta mównica?
Naraz Tymek poczuł delikatny powiew chłodu, jakby strumień zimnego
powietrza owiewający jego głowę. Trwał niespełna sekundę, jednak strumień
był niezwykle intensywny - chłopak aż odwrócił się, żeby zobaczyć, czy
może któreś okno jest otwarte i wywołuje przeciąg. Zauważył, że wszystkie
okna były pozamykane, a pozostali stali spokojnie, jakby niczego nie czuli.
Jego uwagę odwróciła Maja:
- Chyba powinniśmy coś jednak z nią zrobić.
W tym momencie Nadia otworzyła oczy i gwałtownie usiadła. Pozostali
aż odskoczyli, wyraźnie przestraszeni. Dziewczyna rozglądała się chwilę
chaotycznie po salonie, ale gdy zorientowała się, gdzie jest, od razu wyraźnie
się uspokoiła.
- Dobrze - powiedziała tylko i każdy z nich doskonale rozumiał, co ma na
myśli. Cieszyła się, że już nie są dłużej na górze. - Czy ktoś mógłby mi
przynieść szklankę wody?
- Jak się czujesz? - zapytał z troską w głosie Tymek, podczas gdy Adam
poszedł po napój.
- Lepiej, dzięki. Długo mnie nie było?
Pozostali spojrzeli po sobie.
- Bo ja wiem? Kilka minut - odparł Marcin. - Mniej niż piętnaście.
- Okej - powiedziała cicho i beznamiętnie, jakby potwierdzała, że
wracając z zajęć, podejdzie do sklepu i kupi pieczywo, a nie będzie
rozważać, dlaczego zemdlała.
- Mdlałaś już wcześniej? - zapytała Maja.
Adam przyszedł ze szklanką wody i podał ją Nadii.
- Dziękuję. Nie, nigdy wcześniej coś takiego mi się nie zdarzyło. Dziwne.
Nadia zerknęła na Marcina i zauważyła, że ten intensywnie się jej
przypatruje. Wiedziała, że chłopak zaczyna się czegoś domyślać i że
w głowie kiełkuje mu pewne pytanie, na które ona bardzo nie chciała
odpowiadać. Nie - myślała - proszę, próbując wysłać mu tę myśl i modląc
się, żeby jakimś cudem ją odebrał. Powiem ci wszystko, co chcesz wiedzieć,
ale nie pytaj mnie teraz przy pozostałych, proszę. Niestety, w tym momencie
jego usta rozchyliły się, burząc zarówno jej poczucie bezpieczeństwa, jak
i jakąkolwiek nadzieję na posiadanie zdolności telepatycznych:
- Skąd wiedziałaś? - zapytał.
Przez chwilę wpatrywała się intensywnie w jego oczy. Marcin wyczytał
z nich pewnego rodzaju pretensję, obarczanie go winą za to, że dziewczyna
teraz będzie musiała powiedzieć coś, czego wcale nie chciała ujawniać.
- Przeczucie - powiedziała po chwili, uciekając wzrokiem w lewo.
Red Hoci zaczęli śpiewać o kalifornijskich marzeniach, a Nadia marzyła
tylko o tym, żeby ktoś zmienił temat, i żeby znowu miło sobie gawędzili, jak
na początku wieczoru.
- Kłamiesz. Czułaś coś, prawda? Coś, czego nikt z nas nie czuł. Dlatego
nawet nie weszłaś do tego pomieszczenia i kazałaś nam wyjść z niego
i niczego nie dotykać.
Nadia posłała mu pełne wściekłości spojrzenie.
- Tak - wysyczała niczym kocica. - Tak, czułam coś, czego wy nie
czuliście i czego prawdopodobnie nigdy nie poczujecie. Zadowolony?
To chciałeś usłyszeć?
Marcin cofnął się, odrobinę zbity z tropu. Nie oczekiwał tak agresywnej
reakcji, nie zależało mu na kłótni, po prostu ciekawiło go, skąd to wiedziała.
Może faktycznie mógł poruszyć ten temat, kiedy znaleźliby się na osobności.
Cholera, dlaczego zawsze pomysły przychodzą za późno? - pomyślał,
a następnie powiedział:
- Przepraszam, nie chciałem cię urazić - powiedział, powoli dobierając
słowa i próbując jakoś wynagrodzić, że postawił ją w trudnej sytuacji. - Nie
musisz się tak unosić.
- Muszę, bo weźmiecie mnie za wariatkę. Chcę wam coś powiedzieć.
- Spojrzała na Tymka.
Z jednej strony, wiedziała, jaka jest przyszłość ich związku, z drugiej - nie
chciała, żeby chłopak poczuł się w jakikolwiek sposób zraniony. Czekali na
dalsze wyjaśnienia.
- Jak pewnie wiecie, a zakładam, że chociaż przypuszczacie, na świecie są
różni ludzie - powiedziała, jednocześnie nerwowo bawiąc się palcami. - Nie
mówię tu o kolorze skóry czy pochodzeniu, chociaż to też ma pewne
znaczenie… Jednak tu chodzi mi o to, że są różni ludzie i…. no wiecie, jedni
są genialni z matematyki, drudzy w ogóle nie mogą jej ogarnąć. Jedni mają
smykałkę do sportu, inni lubią łazić po opuszczonych miejscach, jeszcze
inni… - przerwała, gdyż pozostali wpatrywali się w nią, najdelikatniej
mówiąc, pełnym politowania wzrokiem. Znowu to samo. Nabrała głęboko
powietrza, aby po chwili powolutku je wypuścić. - Chyba najprościej będzie,
jak powiem wprost.
- Jesteś X-Menem! - rzucił Adam, a jego twarz rozświetlił tak szeroki
uśmiech, że prawie rozerwał sobie policzki. Pozostali również się zaśmiali,
w tym Nadia, choć odrobinę bardziej nerwowo, niż by chciała.
- No, powiedzmy. Może inaczej. Pamiętacie M
ATRIXA
? - zapytała, już
zupełnie poważnie.
- Chyba każdy go pamięta - powiedział Adam, a pozostali pokiwali tylko
głowami. - Cholera, jesteś Neo? Umiesz unikać kul i zatrzymywać tak jakby
czas? Super.
- Prawie. To znaczy, jeszcze nad tym pracuję - uśmiechnęła się. Powoli
przerywanie i ciągłe robienie sobie jaj z innych przez Adama zaczynało ją
drażnić, chciała powiedzieć to, co musi i mieć już to z głowy. Chciała po
prostu zjeść tę żabę, przełknąć i pójść dalej. - Pamiętacie tego małego
chłopca z pierwszej części?
- Tego łysego, mnicha jakby, co mówi, że łyżka nie istnieje? -
zasugerował Tymek.
- Tak, dokładnie tego samego - potwierdziła z entuzjazmem Nadia. Jej
głos nabrał teraz innego, pełniejszego i pewniejszego brzmienia. - Takie
rzeczy dzieją się naprawdę. Są ludzie, którzy to potrafią - powiedziała,
ostatnie zdanie kierując do Marcina.
- Wyginać łyżki umysłem? Jak Copperfield? - zapytała Maja, włączając
się do dyskusji.
- Nie, David to iluzjonista, on bazuje na niedoskonałościach ludzkiego
mózgu. Ja mówię o rzeczach, które się dzieją naprawdę - wyjaśniła Nadia,
kładąc nacisk na ostatnie słowo.
- No dobrze - powiedział Adam, a Nadia już szykowała się na kolejną
zmianę tematu lub żart. - Więc umiesz wyginać łyżki siłą umysłu, ale co to
miało wspólnego z tym, że zemdlałaś w tym dziwnym pokoju?
Mile zaskoczona Nadia odpowiedziała:
- Nic. Nie powiedziałam, że umiem wyginać łyżki siłą umysłu czy robić
cokolwiek w tym stylu. Chciałam wam tylko zwrócić uwagę na to, że są
ludzie z bardzo nietypowymi zdolnościami, które dla pozostałych mogą być
totalnie niezrozumiałe.
- Wiemy. Myślę, że każdy z nas kiedyś oglądał program o takich ludziach
w telewizji - powiedział Marcin.
- No, ja nawet widziałem program o nadzwyczajnych żołnierzach, którzy
dostawali pełno postrzałów, ale i tak szli dalej. Zajebiście, co? I weź takiego
zabij, chyba tylko strzałem w głowę jak zombie - zapalił się Adam.
- Nie, to zupełnie co innego. Raz, że to chwilowa reakcja organizmu, dwa,
że da się to wytłumaczyć fizjologicznie - zripostowała Nadia.
- Jak?
- Nie wiem, nie pamiętam. To ma jakiś związek z adrenaliną, która się
wytwarza i coś tam, coś tam, nie pamiętam dokładnie.
- Dobra, ale odchodzimy od tematu - powiedział Marcin.
- Racja - przyznała Nadia. - Jedni posiadają zdolności telekinetyczne, dla
innych prekognicja to coś zupełnie naturalnego…
- Pre… co? - dopytał Adam, marszcząc brwi.
- Prekognicja. Krótkoterminowe przewidywanie przyszłości lub może
bardziej zdarzeń, które bardzo prawdopodobnie będą miały miejsce.
- Jasnowidzenie, po prostu? - sprostował Tymek.
- Nie do końca. W parapsychologii jasnowidzenie określa zdolność
widzenia wydarzenia mającego miejsce w tym samym czasie, ale w odległym
miejscu. Prekognita potrafi zajrzeć w przyszłość, czasami zupełnie wbrew
własnej woli. No i może zobaczyć wydarzenia dotyczące osób lub
problemów, których zupełnie nie zna.
- Zajebiście - powiedział Adam. Ewidentnie wszystko, co powiedziała
Nadia, mu się podobało. Prawdopodobnie jak powie, że jest wilkołakiem
i chce pożreć jego wątrobę, chłopak również się ucieszy.
- A ty? - zapytał spokojnie Marcin.
Chyba już bardziej nie wprowadzę ich w temat - stwierdziła w duchu
Nadia. Jeżeli niczego do tej pory nie zrozumieli lub nie chcieli zrozumieć, to
dalsze dywagacje nie mają sensu.
- Jestem medium - wyznała.
Po tych słowach zamilkła na chwilę, czekając na śmiechy, wytykanie
palcami i porozumiewawcze spojrzenia między zebranymi. Jednak nic
takiego nie nastąpiło. Nikt nie kiwał z politowaniem głową, nikt nie rozglądał
się w poszukiwaniu kaftana bezpieczeństwa. Wpatrywali się w nią jak
pierwszoroczni studenci w szanowanego profesora i grzecznie czekali na ciąg
dalszy. Tymczasem dziewczyna zaczęła bawić się kolczykiem w wardze, jak
zawsze, gdy się denerwowała. Ponownie wzięła głęboki wdech i powoli
wypuściła powietrze.
- Jestem medium - powtórzyła niespiesznie, ściskając szklankę z wodą.
Powiedziała to powoli, tak, aby każdy mógł sobie to utrwalić. Co innego
rozmawiać o osobach ze zdolnościami parapsychologicznymi, co innego
siedzieć naprzeciw jednej z nich. - Czasami widzę rzeczy, których inni nie
widzą ani nie czują.
- Chyba że też są medium - powiedział z delikatnym uśmiechem Marcin.
Chciał jej pokazać, że jest po jej stronie i najwyraźniej udało mu się to.
- Tak, chyba że też są medium - odpowiedziała i również posłała mu pełen
wdzięczności uśmiech. - Mam tak od małego. Kiedyś, jak miałam kilka lat,
zobaczyłam, jak mój dziadek wchodził do lasu. Parę metrów przed linią
drzew odwrócił się i mi pomachał. Niby normalne, ale to było jakiś tydzień
po jego śmierci. Nieboszczyki nie chodzą po polach i nie machają małym
dziewczynkom, prawda? To był pierwszy raz, kiedy miałam kontakt
z zaświatami.
- Grubo - stwierdził Adam, subtelnie przerywając jej wypowiedź.
- I wiecie co? Chyba przez to wszystko wytrzeźwiałem.
- A byłeś w ogóle pijany? - zapytał Marcin.
- W sumie chyba nie, ale powoli zaczynało mnie brać… Wiesz, parę piw
wypiłem.
Marcin kiwnął głową. Nie miał ochoty tłumaczyć, że sam wytrzeźwiał już
kilkadziesiąt minut wcześniej, po przygodzie nad jeziorem z martwym wujem
w roli głównej. Lodowata woda nie miała z tym zupełnie nic wspólnego. Nie
wspominając o tym, jak na niego podziałało znalezisko na górze.
- Za dużo tego, trzeba się trochę wyluzować - powiedział Adam i sięgnął
po coś do kieszeni. Po chwili w jego ręku pojawiło się małe, podłużne
pudełeczko. Otworzył je i wyciągnął ze środka skręta. Pozostali patrzyli na
niego w milczeniu.
- W sumie, czemu nie?… - rzucił Tymek. - Moja dziewczyna jest medium,
w domu kumpla jest pokój do wywoływania duchów, co mi szkodzi?
- Powaliło was? - zapytał Marcin.
Adam i Tymek spojrzeli na niego pytająco. Chłopak Nadii ponownie
poczuł muśnięcie chłodnego powietrza, jeszcze zimniejsze niż poprzednio.
Odwrócił się gwałtownie i rozejrzał po salonie.
- Tymek, co jest? - zapytała Maja.
- Nic. Kurwa. Czuliście to?
- Niby co?
- Zimno. Jakby przeciąg.
Nadia przyglądała się nie tylko jemu, ale i całemu pomieszczeniu,
zerkając na ściany i kąty. Szukała śladów, myślała, że może cokolwiek
ujrzy… Chociaż w głębi ducha nie dość, że nie liczyła na zbyt wiele, to
jeszcze nie wiedziała, czego ma szukać. Naraz poczuła się zażenowana.
Miała nadzieję, że nikt nie zauważył jej rozglądania się, bo ten gest wydał się
jej dziwnie tandetny i fałszywy.
- Nie rób sobie jaj, przestań nas wkręcać - stwierdziła ze śmiechem Maja.
- Co, Nadia jest medium, to już czujesz duchy latające po domu? - zaśmiała
się. Tymek też, ale jakoś tak nieszczerze, z musu.
Tymczasem Adam odpalił skręta.
- O co ci chodzi? Znowu będziesz nas umoralniał? - zapytał Marcina
wpatrującego się w niego z uporem, ignorując dywagacje Tymka na temat
nieszczelnych okien starego domu.
Marcin sposępniał. Chwilę analizował swoje położenie i zachowanie, po
czym doszedł do pewnego, dość racjonalnego wniosku.
- Wiesz co? Masz rację. Nie będę was umoralniał, szkoda mojego czasu -
odparł wściekły. Próbował zrozumieć, na co właściwie się złości i dlaczego
tak ciśnie na Adama. Sytuacja, w której się znaleźli, zdecydowanie zaczynała
go przerastać. Jakkolwiek głupio by to nie zabrzmiało, potrzebował teraz
wsparcia od Adama, poklepania po plecach, a nie bagatelizowania
wszystkiego i obracania całej sytuacji w żart. Nadia miała rację: tu działo się
coś, czego pozostali nie rozumieli, niemniej Marcin zamierzał pozostawić
otwarty umysł i brać wszelkie ewentualności pod uwagę.
- Dokładnie - odparł zadowolony Adam. Zaciągnął się głęboko. - No ale
przerwałem ci,
SORRY
, mów dalej. - Wypuścił chmurę niedającego się
z niczym pomylić dymu. Przekazał skręta kolejnej osobie.
- Nie wiem, czy jest sens, bo właśnie widzę, że nic sobie z tego nie
robicie - powiedziała z nieskrywaną pretensją w głosie Nadia.
- No wyluzuj, co mamy z tym robić? - zapytał Adam, marszcząc brwi.
- Jesteś medium, to fajnie, spoko. Ja tam nigdy nie widziałem ducha ani nie
potrafię wygiąć łyżki siłą umysłu i szczerze wątpię, żeby coś takiego w ogóle
było możliwe, ale luz, fajnie, że ty je widzisz. Nie rozumiem, o co ci chodzi.
Kotku, widziałaś kiedyś ducha? - zwrócił się do Mai.
- Nigdy nie miałam takiej przyjemności - odparła, wypuszczając dym.
Podała skręta Nadii. Ta posłała jej tak lodowate spojrzenie, że dziewczyna
bez wahania przekazała skręta Tymkowi. Nadia nawet nie spojrzała na
chłopaka, gdyż wiedziała, że i tak zapali.
- Nic nie rozumiesz - powiedziała, patrząc z powrotem na Adama.
- To mi wytłumacz - odparł kokieteryjnie.
Nadia rozważała następne możliwe scenariusze, znowu bawiąc się
kolczykiem w wardze. Może im powiedzieć, że czasami naprawdę widuje
dziwne rzeczy, ale może też wszystko zbagatelizować i obrócić w żart.
Chciałam was nastraszyć, ale mieliście miny, ha ha ha. Może również
spróbować ich ostrzec. Była przerażona siłą, z jaką spotkała się piętro wyżej.
Nawet jeżeli ta siła zdawała się nieobecna, to pozostałości po niej były
potężne.
- Słuchajcie, ja wiem, co o tym myślicie. Serio - zaczęła ponownie. - Już
parę razy tłumaczyłam innym to, co czuję i widzę. Kilkukrotnie nawet
uczestniczyłam w seansach spirytystycznych w roli łącznika pomiędzy
światami. Wierzcie lub nie, ale nie raz udało nam się nawiązać kontakt.
- Dobra, ale dlaczego nam to mówisz? - ponownie przerwał jej Adam.
Nadia spojrzała na niego z jeszcze większą wściekłością niż poprzednim
razem, lecz po chwili gniew ustąpił miejsca politowaniu.
- Dlatego że nigdy wcześniej nie doświadczyłam niczego równie silnego -
powiedziała po sekundzie przerwy, której potrzebowała, aby się uspokoić.
- Nigdy żadne miejsce ani żadne… zjawisko nie wywołało u mnie tak silnej
reakcji. Wiem, że wy tego nie widzieliście, ale tamto pomieszczenie aż
pulsuje energią, która nie należy do tego świata. Nie mam pojęcia, czym
zajmował się twój wujek - mówiła teraz, patrząc na Marcina - ale to było coś
cholernie poważnego. Nie jak banda dzieciaków, które w piwnicy malują
kredą pentagram na podłodze i palą czarne świece, zarzynając Bogu ducha
winnego kotka. To było prawdziwe, profesjonalnie zaplanowane
i przemyślane. I najwyraźniej mu się udało.
Marcin nawet nie starał się ukrywać swojego przerażenia. Poczuł
przechodzący po plecach zimny dreszcz. W przeciwieństwie do Adama
i Tymka (Maja zdawała się być już we własnym świecie) nie dość, że wierzył
dziewczynie, to jeszcze cały czas w tyle jego głowy rozgrywały się sceny,
które wydarzyły się dzisiejszego dnia. Odechciało mu się nawet pić, chociaż
pewien głos w głowie podpowiadał mu, że mocny alkohol mógłby przez
chwilę pomóc wytłumić niechciane odgłosy.
- Co mu się udało? - zapytał cicho. Miał wrażenie, że cały dom wstrzymał
oddech i przysłuchiwał się ich rozmowie. Wiatr na zewnątrz przestał wiać,
chmury stanęły w miejscu.
- Tego nie wiem - odpowiedziała Nadia. - Wydaje mi się jednak, że
próbował coś wywołać i myślę, że mogło mu się to udać.
- Jakiegoś ducha? - dopytał, chociaż zupełnie inne słowo na literę „D”
cisnęło mu się na usta. Niemniej nie zamierzał go wypowiadać.
- Wątpię. Nie ducha człowieka, tylko coś innego.
Na te słowa włosy Marcina stanęły dęba. Poczuł, jakby coś ciężkiego
zaległo mu na piersi, uniemożliwiając oddychanie. Teoria Nadii nie została
jeszcze udowodniona, jednak wypowiedziane przez nią słowa zmroziły
Marcina aż do szpiku kości.
- Co niby? Diabła? Demona? - zadrwił Adam, wypowiadając na głos
słowo, którego wypowiadać Marcin nie zamierzał. - Ludzie, może nie pijcie
już, co? - Jakby na zaakcentowanie swoich słów mocno zaciągnął się
skrętem.
Zarówno Tymek, jak i Maja nie wtrącali się teraz do konwersacji. Majka
miała delikatnie przymknięte powieki i obserwowała pozostałych z subtelną
mieszanką zaciekawienia i politowania, Tymek natomiast z rozszerzonymi
źrenicami śledził każde słowo, ale nie podejmował dyskusji.
- Może - odpowiedziała z przekąsem Nadia. - Ale na tobie i tak by to nie
zrobiło wrażenia, co? Za twardy jesteś na diabły, nie?
Adam nie uraczył jej odpowiedzią, spojrzał na nią tylko z wyższością
pomieszaną z odrobiną drwiny. Tymek uśmiechnął się i wstał. Gwałtownie
pochylił się nad swoją dziewczyną, w ostatniej chwili unikając upadku. Dla
ściemy spróbował pocałować Nadię, jednak ta odepchnęła go tylko
z pogardą.
- Idę się odlać - stwierdził rozczarowany i ruszył do łazienki,
pozostawiając znajomych w salonie.
Toaleta na parterze była dość skromnie urządzona. Ściany pokrywały białe
płytki, sięgające aż po sam sufit - wszystkie tak samo monotonne, bez
zbędnych wzorów czy zdobień, odrobinę tylko jaśniejsze niż płytki
rozmieszczone na podłodze. Niewielkie pomieszczenie było wyposażone
w sedes, bidet, malutką szafkę na najbardziej potrzebne rzeczy oraz sporej
wielkości umywalkę z lustrem umieszczonym w pięknie wykończonej,
drewnianej ramie.
Tymek zrobił, co miał zrobić, następnie opuścił deskę, pociągnął za
spłuczkę i odwrócił się, by umyć ręce. Odkręcił kran, zanurzając dłonie
w ciepłej wodzie. Chwilę delektował się miłym uczuciem, aby zaraz sięgnąć
po mydło i dokładnie zacząć je wcierać w dłonie. Wykonując tę banalną
czynność, wpatrywał się w swoje oblicze w lustrze. Uśmiechnął się. Lubił
siebie. Dobrze czuł się w swoim ciele, ze swoją twarzą, kilkudniowym
zarostem i przydługimi, ciemnymi włosami, z których - co doskonale
wiedział - niektórzy się nabijali. Nic go to nie obchodziło. Czuł się od nich
fajniej ubrany, zabawniejszy, a do tego umiał grać na gitarze i był
wyzwolony duchem. Jednym słowem - czuł się lepszy od pozostałych.
Od wszystkich sklonowanych gości, którzy pół życia spędzali na siłowni,
jarali się samochodami i piłką nożną, a u fryzjera zawsze ścinali się na
jeżyka. Wiedział, że laski na to lecą. I do dupy z Nadią. Nie ta, to następna.
W sumie to ma jeszcze jedną - na tę myśl na jego ustach ponownie zagościł
uśmiech.
Opuścił głowę, żeby zmoczyć twarz ciepłą wodą. Nie zauważył, że
odbicie w lustrze pozostało niewzruszone - twarz pozostała nieruchoma, oczy
wpatrywały się niewidzącym wzrokiem w ścianę za Tymkiem. Po chwili
chłopak podniósł głowę z dłońmi przyłożonymi do twarzy i dopiero jak je
odsunął, ponownie spojrzał przed siebie. Przyjrzał się uważniej, przysuwając
twarz jeszcze bliżej lustra. Szukał w odbiciu oznak zmęczenia czy
czegokolwiek, czego nie chciałby w nim zobaczyć.
Naraz w łazience zamigotało światło. Zdziwiony, zerknął na klosz
umieszczony nad głową i kątem oka zarejestrował brak ruchu własnego
odbicia. Błyskawicznie powrócił do poprzedniej pozycji. Zastygł, jakby
przed nim nagle znalazł się jadowity wąż w pełnej gotowości do ataku.
Wydawało mi się - pomyślał. W sumie dom jest stary, światło może
szwankować, są przeciągi, to normalne - tego akurat był stuprocentowo
pewien, pomimo wypitego alkoholu i wypalonej znikomej ilości marihuany.
Jednak to, że odbicie w lustrze pozostaje nieruchome, nie jest normalne.
Muszę mniej palić, postanowił w myślach i powoli obrócił głowę w prawo, ot
tak, w ramach testu.
Jego odbicie cały czas tkwiło niewzruszone. Tymek ruszył głową
minimalnie w drugą stronę. Odbicie uparcie trwało w bezruchu. Takiej fazy
jeszcze nie miałem - pomyślał, próbując obrócić wszystko w żart. Jednak
w głębi ducha odniósł wrażenie, że coś się zmieniło. Przestał słyszeć odgłosy
pozostałych dobiegające z salonu. Nie słyszał muzyki ani rozmów, a raczej
mało prawdopodobne było, aby wszyscy nagle posnęli. Miał dziwnie
niepokojące wrażenie, że jest tylko on i jego odbicie w umieszczonym
w pięknej, drewnianej ramie lustrze. Tylko oni dwaj w tej wąskiej łazience,
poza tym świat przestał istnieć. Przysunął twarz maksymalnie blisko lustra,
w taki sposób, że dzieliło ją od niego zaledwie kilkanaście centymetrów.
Wpatrywał się głęboko we własne oczy, bez chociażby najmniejszego
mrugnięcia, bez najdelikatniejszego ruchu.
Światło ponownie zamigotało i w ułamku sekundy łazienkę
spowiła całkowita ciemność. Gdy światło znów zabłysło, Tymek zobaczył
w lustrze coś, co sparaliżowało go niewypowiedzianym lękiem. Chłopak
poczuł nagły przypływ przerażenia, gdyż zdał sobie sprawę, że takie
halucynacje nie mogły być spowodowane ani alkoholem, ani niczym innym.
Zobaczył w lustrze śmierć. Własną, okrutnie zmasakrowaną twarz. Skóra
była zsiniała, oczy wywrócone do góry i białe, poza tym cała twarz była
upstrzona niezliczoną ilością ciemnych plam, przypominających plamy
wątrobowe znajdujące się na dłoniach starych ludzi. Jakby ktoś go zabił
i pozostawił w lesie, gdzie jego ciało mogło gnić przez długie tygodnie,
systematycznie zjadane przez wszelkiej maści leśnych padlinożerców
i owady. Chciał krzyczeć, wybiec z łazienki i opuścić ten dom. Wziąć nogi za
pas i po prostu biec przed siebie, oby dalej od groteskowego wizerunku
własnej śmierci.
Ale nie mógł. Nogi jakby wrosły mu w beżowe płytki, ręce zacisnęły się
na umywalce tak mocno, że aż zbielały mu kłykcie i połamał sobie kilka
paznokci, choć nawet tego nie poczuł. Nie mógł nawet krzyczeć. Nie mógł
wezwać pomocy. Mógł tylko stać i patrzeć.
Naraz światło ponownie zamigotało i odbicie chłopaka znowu było
normalne. Ciężko dyszał. Poczuł, że niemalże kuli się ze strachu i grozy.
Gwałtowny skurcz żołądka targnął nim spazmatycznie i prawie zwymiotował
do lśniącej, białej umywalki.
Co za masakra - pomyślał. Jezu, nigdy więcej mieszania zielska z winem.
To pewnie przez historie Nadii; głupia dupa namieszała mi w głowie.
W tym momencie żarówka, umieszczona w kloszu tuż nad jego głową,
złowieszczo zabrzęczała. Tymek ponownie spróbował się ruszyć, znów
nadaremnie. Dane mu było tylko minimalnie unieść głowę i spojrzeć na nią
w nadziei, że nie zgaśnie.
Jednak ona zgasła, aby po chwili ponowie rozbłysnąć światłem. Trwało to
ułamek sekundy, krócej niż wstrzyknięcie śmiertelnej dawki jadu przez
czarną mambę, mniej niż kula wystrzelona z rewolweru potrzebuje na
przebicie mózgu swojego celu. Jednak ten niesłychanie krótki czas
wystarczył, żeby w głowie chłopaka zamieszkał obłęd i żeby zaczął
wariować ze strachu. Odbicie w lustrze ponownie było zmienione. Tym
razem zobaczył samego siebie wiszącego na grubej linie, ciasno oplecionej
wokół szyi. Cała jego twarz była spuchnięta, nabrzmiały język wystawał
z nienaturalnie wielkich warg. Oczy niemo patrzyły przed siebie, wzrokiem,
który przebijał prawdziwego Tymka na wylot. Obwiniał go: „Zobacz, co
zrobiłeś. Zabiłeś mnie. Zabiłeś sam siebie”.
Nawet nie próbował zrozumieć, co się dzieje. Jedyne, czego teraz pragnął,
to oderwać ręce od umywalki, jakimś cudem się oswobodzić i uciec. Ale nie
mógł, chociaż skupił na tym cały wysiłek, na jaki było go stać.
Jakimś skrajnie wyczerpującym zrywem udało mu się oderwać od
umywalki. Nie baczył na to, że z okaleczonych palców skapuje krew.
Próbował ruszyć nogami, ale te odmawiały posłuszeństwa. Nie zastanawiając
się dłużej, wziął potężny zamach i wyrżnął pięścią w lustro.
Rozpadło się na kilkanaście różnej wielkości kawałków, niestety, nie
wszystkie odpadły. Te, które zostały w ramie, stworzyły groteskową mozaikę
ukazującą tylko niektóre fragmenty twarzy chłopaka. Wiedział, że nie zniesie
kolejnego widoku własnej śmierci. Musiał coś zrobić, i to szybko, póki
zostały mu jeszcze jakiekolwiek resztki świadomości.
W tym momencie jednak żarówka ponownie zamigotała, nie dając mu
najmniejszych szans na reakcję, a Tymek zaczął potępieńczo wrzeszczeć.
- Więc widzisz duchy? - Maja się uśmiechnęła. - To zajebiście. Serio,
czad.
- Tak, widzę. Ale wiecie co? To chyba nie jest dobry moment na taką
rozmowę, wkurza mnie…
- Słyszeliście? - przerwał jej Marcin i, nie czekając na reakcję
pozostałych, zerwał się na równe nogi.
- Jezu, co to było? - Adam wstał zaraz za kolegą. Wrzask, jaki rozniósł się
po domu, w niczym nie przypominał dźwięku wydawanego przez człowieka.
Adam zaczynał powoli odczuwać działanie marihuany, przez co bez
problemu wyobraził sobie hordy piekielnych demonów grasujące wokół
domu, jednak wiedział, że ten wrzask był prawdziwy i najprawdopodobniej -
chociaż to było trudne do uwierzenia - wydał go Tymek.
Nadia również się podniosła, jednak błyskawicznie usiadła z powrotem na
kanapie i złapała się rękami za głowę. Wpatrywała się oszalałym wzrokiem
gdzieś w nieokreśloną przestrzeń przed sobą.
- O Boże! - powiedziała cicho. Marcin był już na korytarzu, ale zatrzymał
się i spojrzał na dziewczynę. Wiedział, że coś jest z nią cholernie nie tak.
- Wszystko okej?
Dziewczyna spojrzała na niego mętnym wzrokiem. Poczuła przejmujący
ból głowy, jakby imadło miażdżyło jej czaszkę. Pomasowała skronie
i odpowiedziała tylko jednym, krótkim słowem, od którego włosy Marcina
zjeżyły mu się na karku:
- Tymek.
Chłopak ruszył biegiem w stronę łazienki:
- Tymek! - krzyczał. - Tymek, słyszysz mnie? Otwórz drzwi!
Ze środka nie dobiegał żaden dźwięk.
- Na pewno tam jest? - spytał Adam.
Marcin złapał za klamkę i błyskawicznie cofnął rękę.
- Kurwa, jaka zimna!
Jednak pomimo to złapał za nią ponownie i spróbował przekręcić. Nie
ustąpiła.
- Zamknięte od środka - powiedział, patrząc na Adama. Ku drobnej uldze
stwierdził, że on również wygląda na zaniepokojonego. - Tymek, jesteś tam?
Otwórz, to my. Adam i Marcin. Tymek, otwieraj! - krzyknął, waląc ręką
w drzwi.
- Ty, może się przewrócił, uderzył w coś głową i stracił przytomność? -
zasugerował Adam, chyba już całkowicie trzeźwy. - Musimy wyważyć.
Dziewczyny dołączyły do nich.
- Jest tam? - zapytała Maja, zdenerwowana i podekscytowana zaistniałą
sytuacją. Nadia trzymała się parę metrów dalej, wyraźnie zaniepokojona.
- Chyba tak, ale nie chce otworzyć.
W tym momencie klamka delikatnie stuknęła i drzwi odrobinę się
uchyliły. Poczuli lodowate zimno ulatujące z niewielkiego pomieszczenia.
Marcin stał najbliżej i, nie zważając na chłód, śmiało pchnął je do środka,
otwierając na oścież.
W pierwszej chwili zauważył leżące na podłodze potłuczone szkło.
Spostrzegł, że niektóre fragmenty były ubrudzone krwią i już wiedział, że
wydarzyło się coś naprawdę złego. Krew zdobiła również białą umywalkę.
Dopiero po sekundzie jego wzrok prześlizgnął się na Tymka siedzącego na
sedesie. Chłopak zakrywał twarz rękoma. Zarówno jego koszula, jak i całe
dłonie były poplamione krwią, skapującą teraz na spodnie i podłogę.
Zorientowawszy się, że ktoś otworzył drzwi, siedzący na sedesie Tymek
skierował głowę w stronę Marcina. Niestety, ich spojrzenia nie spotkały się
i już nigdy nie miały się spotkać - z miejsca, w którym kilka minut wcześniej
tkwiły brązowe oczy Tymka, aktualnie sterczały dwa nieregularne kawałki
potłuczonego lustra.
Rozdział 8
- Nie kłamię! - stwierdził buńczucznie Marcin, szarpiąc rękami kajdanki.
A przynajmniej próbował wierzyć, że w jego stwierdzeniu była chociaż
krztyna pewności siebie i zadziorności.
Policjant natomiast cały czas bujał się na krześle, niezmiennie
z papierosem w ustach. Wybuch chłopaka zdawał się nie robić na nim
większego wrażenia. Naraz jednak gwałtownie zatrzymał się i pochylił nad
stołem.
- Kłamiesz. Łżesz jak pies - stwierdził, dodatkowo celując w Marcina
papierosem.
Marcin zamilkł. Czuł się coraz gorzej.
- Nie kłamię… - wyszeptał.
- Zamknij się - przerwał mu funkcjonariusz. - Chcesz mi wmówić, że
chłopak sam sobie wbił kawałki lustra w oczy? Bo co? Bo znaleźliście
w bibliotece jakieś, kurwa, jak to nazwałeś… - Zaczął wertować papiery
leżące na metalowym, zimnym stole. - O, mam. Jakieś pomieszczenie do
wywoływania duchów? Nie patrz tak na mnie, to twoje słowa. Tak,
pomieszczenie do wywoływania duchów.
Marcin zamilkł. Jak mógł racjonalnie to wytłumaczyć? Jak miał
powiedzieć, że nikogo nie było przy Tymku w momencie, w którym się
okaleczył? Jednak nie to pytanie najbardziej go nurtowało. Wtedy najbardziej
zastanawiało go, dlaczego chłopak targnął się na własne życie. Lecz teraz
z perspektywy minionych godzin doskonale wiedział, dlaczego to zrobił.
I prawdopodobnie, będąc na jego miejscu, zrobiłby to samo.
- Wiesz, co ja myślę? - zapytał detektyw i nie czekając na odpowiedź
Marcina, zaczął mówić. - Myślę, że pojechaliście do tego domu, wypiliście
za dużo alkoholu i zaczęło wam doszczętnie odbijać. Bo jak by nie było,
miejsce na takie zabawy było wprost idealne. Wielka chata w środku lasu,
księżyc w pełni i alkohol. Tak, wiem, że taka gównażeria jak ty lubi takie
klimaty. Horrory, voodoo, wywoływanie duchów i inne gówna. Zgadłem?
Zrobił chwilę pauzy na podpalenie kolejnego papierosa, po czym
kontynuował:
- Najebaliście się. Zaczęliście gadać o horrorach, o domach w środku lasu,
gdzie były pomordowane małe dziewczynki… - Żywiołowo gestykulował
rękami. - …które później łażą w tych swoich białych sukienkach i z czarnymi
włosami na twarzy. Że też suki wiedzą, gdzie mają iść… No ale nieważne.
Nawaliliście się gorzałą, zebrało wam się na gadanie o paranormalnych
pierdołach. Wiemy, bo znaleźliśmy w salonie płyty z obiema częściami B
LAIR
W
ITCH
P
ROJECT
. Ale mało wam było wrażeń, więc poszliście do biblioteki
szukać jakichś starych książek. Co znaleźliście? Tego nie wiemy, bo jeszcze
nie zdjęliśmy zewsząd odcisków palców. Ale dowiemy się, spokojnie. Daj
nam tylko trochę więcej czasu. Ale ty masz czas, prawda? Oj tak, masz
bardzo dużo czasu. Wypuścił chmurę gryzącego dymu prosto w Marcina.
A jeżeli on ma rację - zastanawiał się chłopak. Jeżeli faktycznie to
wszystko była tylko wina alkoholu? Nie, przecież to niemożliwe. Przecież on
tam był, widział to na własne oczy, czuł cierpnącą z przerażenia skórę.
Naraz chłopak wpadł na pewien pomysł:
- Nie kłamię, przysięgam - zaczął. - Możemy teraz pojechać do domu
i pokażę wam, gdzie jest to tajne pomieszczenie.
Detektyw przyglądał mu się przez chwilę, jakby rozważając następne
posunięcie.
- Nasi technicy nie znaleźli żadnego zawiasu ani żadnego ukrytego
mechanizmu otwierającego drzwi do tego twojego tajnego pomieszczenia -
odpowiedział, kładąc ironiczny nacisk na słowo „tajnego”.
- Bo jest tajne! Ma pozostać nieodnalezione! - krzyknął z bezsilnej złości
Marcin.
- Spokój! - wydarł się na niego funkcjonariusz. - Zapomniałem dodać
jeszcze jedną rzecz. W salonie znaleźliśmy ślady marihuany. Popaliło się, co?
Nie dziwne, że później wam totalnie odjebało.
- I co, wsadziliśmy koledze lustro w oczy? - zapytał z rezygnacją Marcin.
- Może. Jeżeli to był wypadek, to dlaczego po prostu nie zadzwoniliście
po pogotowie?
Marcin poczuł, jak znowu zapada się w ciemność. Znowu wrócił
wspomnieniami do zdarzeń sprzed kilkudziesięciu godzin. Poczuł, jak się
dusi i ostatkiem siły woli zaczerpnął tchu.
-
Zadzwoniliśmy
-
powiedział
ledwie
słyszalnym
szeptem.
- Zadzwoniliśmy przecież…
Rozdział 9
- Jezu, co on sobie zrobił?! - krzyknęła Maja, przykładając dłoń do ust.
- O Boże, o Jezu, Tymek, o Boże, co on… - Niekończąca się litania
wychodziła z ust dziewczyny, zlewając się w jeden niezrozumiały bełkot.
- Tymek, Boże jedyny… - padło z usta Adama.
Marcin zrobił krok w stronę kolegi, uważając, żeby nie wdepnąć w plamę
krwi zalegającą na podłodze:
- Tymek, chłopie, co tu się stało?…
Żadne z nich nie znajdowało odpowiednich słów, żeby jakoś załagodzić
sytuację. Niestety, nieważne jak bardzo pesymistyczny scenariusz by założyć
lub jak bardzo by nagiąć teorię chaosu, trudno doprowadzić do przypadkowej
sytuacji, w której szkło, nie wiadomo dlaczego, eksploduje i wbija dwa ostre
odłamki centralnie w oczy swej ofiary.
Jednak chyba najgorsze w tym wszystkim było zachowanie Tymka.
Chłopak po prostu siedział z głową skierowaną w ich stronę oraz z rękami
spokojnie opartymi na kolanach. Z rannych oczodołów sączyła się krew,
a usta Tymka wykrzywiało coś, co można by nazwać mieszanką bólu
i radości. Marcin podszedł do niego i niepewnie położył mu dłoń na
ramieniu. Z bliska wpatrywał się w twarz kolegi, dopiero teraz zauważając,
że ma rozcięte również łuki brwiowe. Widok był odrażająco groteskowy i nie
mógł przestać się na niego gapić. Coś go w nim odpychało i fascynowało
zarazem.
- Tymek, słyszysz mnie? - zapytał delikatnie Marcin, dość piskliwym
i niepewnym głosem.
Po chwili, która zdawała się trwać wieczność, ranny chłopak powiedział:
- Nie widzę. Już nic nie widzę, wiesz? - wyszeptał beznamiętnie.
Po tych słowach na jego ustach pozostał tylko i wyłącznie uśmiech. Kiedy
zobaczyła to stojąca w korytarzu Maja, zgięła się wpół i zwymiotowała na
dębowy parkiet. Marcin i Adam spojrzeli po sobie zlęknionym wzrokiem, nie
mając najmniejszego pojęcia, co powinni teraz zrobić. W drzwiach nagle
pojawiła się Nadia. Widząc Tymka, stanęła jak wryta, przyłożyła dłoń do ust
i momentalnie zbladła jak kreda.
- Adam, pomóż mi - powiedział Marcin, zbierając się jakoś w sobie.
Chłopak niechętnie wszedł do łazienki, przeciskając się obok Nadii.
Zauważył rozgniecione szkło i krew na umywalce. Czuł metaliczny zapach
krwi, ale w powietrzu unosiło się coś jeszcze, coś słonego i gryzącego
zarazem. Zerknął w krocze Tymka i spostrzegł na nim olbrzymią, ciemną
plamę obejmującą wewnętrzne strony jego ud. Szybko przeskanował swój
umysł, poszukując odpowiedzi na zasadnicze pytanie - co musi się wydarzyć,
żeby młody facet zsikał się w majtki?
- Weź go pod drugą rękę, tylko delikatnie - zarządził Marcin, samemu
wchodząc między siedzącego kolegę a ścianę. - Musimy go stąd
wyprowadzić, pójdziemy do salonu i położymy go na kanapie.
Adam tylko kiwnął głową. Delikatnie dźwignęli kolegę i zaczęli
wychodzić z nim z łazienki.
- Nadia, dzwoń po pogotowie - rozkazał Marcin.
Jednak ona nie reagowała. Stała tylko i wpatrywała się w Tymka swoimi
olbrzymimi, teraz jeszcze większymi z powodu przerażenia, oczami i nic nie
mówiła. Co chwila zerkała to na lustro, to z powrotem na Tymka. Lustro,
Tymek, lustro, i tak non stop. Marcin sam się domyślił, że musiał je zbić,
jednak nie miał pojęcia, dlaczego miałby to zrobić. W głębi ducha czuł, że
Nadia może coś wiedzieć lub chociażby przeczuwać, lecz nie miał teraz
czasu na dywagacje. Trzeba było działać, teorie będą roztrząsać później.
- Nadia! - krzyknął, żeby przywołać dziewczynę z powrotem do świata
żywych. Żadnej reakcji. - Kurwa mać. Maja, dzwoń po pogotowie.
Dziewczyna chwilę temu przestała wymiotować. Stała teraz pod ścianą
i delikatnie chlipała, pociągając jednocześnie nosem. Cała drżała jak
w febrze.
- Maja, musisz zadzwonić po karetkę. Szybko, słyszysz? - powiedział
Adam. Zerknęła na niego niewidzącymi oczami, w najmniejszym nawet
stopniu nie potwierdzając, że zrozumiała cokolwiek z jego słów. Tymczasem
Adam i Marcin wyszli z Tymkiem na korytarz. Ranny szedł z nimi spokojnie,
nie rzucał się, nie marudził, że cokolwiek go boli. Jednak wyraźnie czuli
ciężar jego ciała. Wydawał się ekstremalnie zmęczony i osłabiony.
- Maja, potrzebujemy cię - powiedział spokojnie Adam, chyba zbyt
spokojnie, bo Maja nawet na niego nie spojrzała.
- Dzwoń, kurwa, po to pieprzone pogotowie! - wydarł się Marcin. Nerwy
miał napięte jak postronki, co było dość zrozumiałe. Do tego dziewczyny,
zamiast działać, postanowiły zamienić się w dwa totalnie bezużyteczne słupy
soli.
Nieoczekiwanie Maja potrząsnęła głową, jakby wybudzała się z letargu
i powiedziała:
- Tak, idę. Pogotowie. Okej. Sorry. Jaki tu jest adres?
- Topoli 19 - odpowiedział Marcin.
- Okej.
Dziewczyna pobiegła po swój telefon, który zostawiła na stole w salonie,
wyprzedzając tym samym chłopaków w korytarzu. Wzięła komórkę
i wykręciła numer 999, drugą ręką wyłączając całą czas grającą wieżę.
Tymczasem Marcin z Adamem dotarli do kanapy, delikatnie układając na
niej Tymka. Podłożyli mu pod głowę poduszkę. Poruszali się bardzo
ostrożnie, uważając, żeby nie zrobić krzywdy koledze, ale żaden z nich nie
mógł oderwać wzroku od dwóch ostrych kawałków lustra sterczących z jego
oczu. Przez głowę Marcina przeleciało pytanie, kto jeszcze tego wieczoru
wyląduje na tej kanapie.
- Tymek, co się stało? - zapytał Marcin, biorąc dłoń kumpla we własne
dłonie. Chciał mu pokazać, że jest przy nim i wszystko będzie dobrze. - Boli
cię?
- Nie. Już nie - odpowiedział Tymek, ledwo rozchylając usta. Miał
dziwnie spokojny głos, zupełnie niepasujący do kogoś, komu z twarzy
sterczy ociekające krwią szkło.
- Pewnie jest w szoku - powiedział cicho Adam. - To dobrze, oby to się
utrzymało do przyjazdu karetki. Maja, dodzwoniłaś się?
- Nie.
- Tymek, co się stało? - zapytał ponownie i spokojnie Marcin.
Przynajmniej miał nadzieję, że spokojnie.
Ranny chłopak skierował głowę w stronę źródła głosu:
- Musiałem. - W tonie wypowiedzi dało się wyczuć rezygnację i ból,
jednak nie tylko był to ból fizyczny, lecz również psychiczny. Wystarczyło to
jedno rzucone przez Tymka słowo, a od razu w głowie Marcina pojawiły się
tysiące obrazów zdesperowanych ludzi, jak obraz człowieka, który,
przeżywszy katastrofę lotniczą w Andach w 1972 tłumaczył, że musiał zjeść
martwego towarzysza wyprawy, bo inaczej sam by zginął.
- Jak to… to znaczy, że sam sobie to zrobiłeś? - Marcin wiedział, że zbyt
wcześnie na takie wnioski, ale nie mógł się powstrzymać. Musiał zapytać,
inaczej sumienie nie dałoby mu spokoju.
- Nic już nie widzę - powtórzył beznamiętnie Tymek, wypowiadając to
w taki sam sposób, jak parę chwil wcześniej w łazience. - Nic.
Cała czwórka wymieniła zaskoczone spojrzenia, ale nikt się nie odezwał.
Dopiero Adam przerwał ciszę, jednak cały czas nie spuszczał kolegi z oczu:
- Maja, co z tym pogotowiem?
- Jeszcze nic, nikt nie odbiera. - W tym czasie głos po drugiej stronie
słuchawki oznajmił:
- Pogotowie ratunkowe, słucham.
- Dobry wieczór, nasz kolega miał wypadek, coś sobie zrobił w oczy, wbił
sobie w nie szkło i teraz krwawi, jest ciężko…
- Spokojnie, proszę mówić spokojnie - odezwała się dyspozytorka.
- Najpierw proszę o pani imię i nazwisko.
- Ale on się wykrwawia, musicie szybko przyjechać, po co wam moje
imię?! - wykrzyczała Maja, nie rozumiejąc absurdalności całej sytuacji. Jej
kolega prawdopodobnie lada chwila umrze, a oni pytają o imię i nazwisko,
jakby to mogło mu w czymkolwiek pomóc.
- Proszę pani, potrzebuję zebrać odpowiednie dane, żeby wiedzieć, gdzie
wysłać karetkę. Im szybciej pani je przekaże, tym szybciej ruszymy.
- Maja Pieczyńska.
- Dziękuję. Na jaki adres?
- Topoli 19, Zatory.
Dyspozytorka potwierdziła adres, po czym poinformowała, że wysyła
pogotowie ratunkowe. Szacowany czas przybycia miał wynieść piętnaście
minut.
- Piętnaście minut? - zapytała zaskoczona Maja. - Przecież on się w tym
czasie wykrwawi!
Tymek nie przejmował się rozmową, gdyż tkwił w swoim okaleczonym,
krwawiącym świecie, natomiast Marcin, Adam i Nadia słuchali całej
konwersacji, co chwilę zerkając na rannego kolegę leżącego na kanapie. Cała
trójka zauważyła w pewnym momencie, że dyspozytorka odpowiedziała coś,
od czego brwi Mai ściągnęły się do środka.
- Za długo? Nie pasuje wam? - usłyszała w słuchawce. - To w ogóle nie
przyjedziemy. Odwołuję karetkę.
Koniec zdania zwieńczył odgłos odkładanej słuchawki. Głos dyspozytorki
przy ostatniej wypowiedzi był odrobinę inny niż wcześniej, jakby młodszy
i żywszy. Niemniej Maja nie zdążyła zwrócić na to uwagi, bo słowa, które
usłyszała przytłumiły wszystko inne.
Stała osłupiała z telefonem przy uchu, wsłuchując się w miarowe,
bezduszne pikanie. Nie wierzyła w to, co przed chwilą dotarło do jej uszu.
Nie, na pewno się przesłyszała. Może wypiła jednego drinka za dużo. Nawet
nie potrafiła sobie przypomnieć, co piła.
Nie, musiałam się przesłyszeć - pomyślała. Innej opcji nie ma, no po
prostu nie ma. A jeżeli się nie przesłyszałam?
- Powiedziała, że nie przyjadą - stwierdziła w końcu, dostrzegając w ich
oczach niewypowiedziane pytania.
- Jak to: nie przyjadą?! - wrzasnął z niedowierzaniem i narastającą paniką
w głosie Marcin.
- Co? - wtrącił równolegle Adam. - No nie rób sobie jaj, no kurwa,
pogrzało ich?
- Naprawdę. Powiedziała, że odwołują karetkę - powiedziała Maja, cały
czas nie mogąc pogodzić się ani z tym, co mówi, ani z tym, co usłyszała.
- To jakieś brednie. Dzwoń jeszcze raz - zasugerował Marcin, trzęsąc się
ze złości. Zacisnął dłonie w pięści i napiął ręce do granic możliwości, aby po
chwili je rozluźnić i powtórzyć ćwiczenie. Wiele złego słyszał o polskiej
służbie zdrowia, ale nigdy by nie przypuszczał, że może być aż tak
tragicznie.
Maja ponownie wykręcała numer pogotowia, zdeterminowana, przerażona
i wkurzona jak jeszcze nigdy w życiu. Dodatkowo ekstremalnie skołowana,
bo nie wiedziała, które uczucie było dominujące.
Wszyscy wpatrywali się w nią z pełnym napięcia wyczekiwaniem. Jedna
z lampek zawieszonych na ścianie delikatnie zamigotała, zwracając uwagę
Marcina. Co jest z tym oświetleniem? - zapytał się w duchu. Stwierdził, że
trzeba będzie wezwać elektryka, chociaż jakiś głos w głowie podpowiadał
mu, że z instalacją elektryczną jest wszystko w porządku.
- Opierdol tę babę. I poproś o jej nazwisko - rzucił Adam, jednak w tym
samym czasie Maja uniosła rękę, nakazując mu zachowanie ciszy. Jej
chłopak zdążył jeszcze powiedzieć, że nie daruje im tego i że zaskarży tę
durną cipę. W tym czasie jego dziewczyna ponownie usłyszała dyspozytorkę:
- Przecież mówiłam ci, że nie przyjedziemy. Macie tam siedzieć, aż
zdechniecie.
Maja krzyknęła ze strachu, po czym upuściła telefon na podłogę, jakby
aparat był rozżarzonym do czerwoności metalem. Wystraszyła się nie tylko
słów, które usłyszała. Była przerażona również głosem, który to wymawiał,
bo należał do Nadii.
- Co jest? - zapytał Adam, podchodząc do dziewczyny i marszcząc brwi.
- Powiedziałaś, że nie przyjadą - rzekła Maja z paniką w głosie, zupełnie
ignorując Adama. Patrzyła z wyrzutem na Nadię. - Jak to zrobiłaś? - zapytała
z niedowierzaniem. To, co usłyszała, po prostu nie mieściło się jej w głowie.
- Powiedziałaś… powiedziałaś, że mamy tu zdechnąć… jak mogłaś? Myślisz,
że to zabawne? Ty suko! - krzyknęła Maja, po czym ruszyła szarżą na
dziewczynę, zupełnie tracąc nad sobą kontrolę. Emocje, niemalże zwierzęcy
instynkt i wściekłość wzięły górę. Nadia stała jak sparaliżowana. Nic nie
rozumiała, czuła tylko narastającą trwogę i skołowanie. Adam złapał swoją
dziewczynę w pasie i zatrzymał, zanim doszło do rękoczynów.
- Co? Przecież nic nie mówiłam - przyznała zdezorientowana Nadia,
patrząc to na Marcina, to na Adama, i szukając w nich potwierdzenia swoich
słów. Po jej ciele przechodziły zimne dreszcze.
- Tak, stała obok mnie i nawet nie drgnęła - powiedział Marcin, próbując
zrozumieć, co tu się właściwie dzieje.
Maja słyszała w telefonie głos Nadii? Jakim cudem? Przecież ona nic nie
powiedziała - myślał. Przeszły go ciarki, lecz nie wiedział, czy było to
spowodowane przeciągiem, czy przeżyciami, choć stawiał na to drugie.
Powoli, ale z delikatnym przyspieszeniem zaczynał się czuć jak
w wariatkowie lub w kolejce górskiej, nad którą nikt nie miał kontroli.
- Przecież słyszałam w słuchawce twój głos! - krzyczała rozhisteryzowana
Maja. Patrzyła na Nadię, rzucając gromy z oczu. Adam miał wrażenie, że
gdyby ją uwolnił, to mieliby powtórkę z zabawy w bibliotece, tylko że
w wersji damskiej. - Nie wiem, jak to zrobiłaś - powiedziała już
spokojniejsza Maja, delikatnie odpychając od siebie Adama. Cała drżała, ale
wyglądało na to, że pomysł pobicia Nadii na razie został odsunięty na bok.
- Już wiem!- krzyknęła nagle, a jej oczy rozświetlił fanatyczny blask tryumfu.
Adam wystraszył się krzyku i uniósł dłonie, jakby chciał w nie złapać Majkę.
- Przecież mówiłaś, że widzisz te różne rzeczy. Jakieś duchy i inne pierdoły.
Może takie sztuczki też potrafisz, co? Bawi cię to, czarownico? - syczała
wściekle niczym kotka.
- Nic nie powiedziałam, odpieprz się ode mnie! - powiedziała jadowicie
Nadia, mrużąc przy tym oczy. Nie mogła dać po sobie poznać, że słowa Mai
w jakikolwiek sposób ją dotknęły ani że się boi, chociaż była przerażona jak
jeszcze nigdy w życiu.
- Maja, może się przesłyszałaś? - szukał wyjaśnienia Adam, cały czas
trzymając uniesione w górę ręce, żeby zareagować w miarę szybko na
kolejną próbę ataku brunetki. - Za dużo stresu, usiądź, ja zadzwonię.
- Sięgnął po swój telefon.
Piersi Mai unosiły się i opadały miarowo w rytm przyspieszonego
oddechu. Nadia również była skołowana. Coraz mniej się jej to wszystko
podobało, coraz bardziej sytuacja wymykała się spod ich kontroli. Czuła to
coraz mocniej. Zakładając, że kiedykolwiek taką kontrolę posiadali, przeszło
jej przez myśl.
Adam cały czas miał swoją dziewczynę na oku. Nigdy wcześniej się tak
nie zachowywała, ale również nigdy wcześniej nie znalazła się w takiej
sytuacji, usprawiedliwiał ją w duchu. Odczekał chwilę, osiągając w pewnym
momencie połączenie z pogotowiem. Naraz telefon Marcina odezwał się
klasycznym dzwonkiem nokii. Koledzy popatrzyli po sobie zaskoczeni, ale
czasem takie rzeczy przecież się zdarzają. Może niezbyt często, ale zdarzają
się, jak by nie było.
Marcin ostrożnie sięgnął po swoją komórkę, zerknął na wyświetlacz
i z ulgą stwierdził, że dzwoni do niego mama. Może zatrzymali się gdzieś na
noc i chce powiedzieć, że wszystko z nimi w porządku. Przynajmniej
rozwieje jego wątpliwości wywołane chorą wizją, jaką miał parę godzin
wcześniej. W końcu sam miał w planach do niej zadzwonić.
- Cześć, mamo. - Odebrał telefon.
Wtedy po drugiej stronie usłyszał wrzask. Nie był to entuzjastyczny krzyk
na powitanie, tylko potępieńcze zawodzenie człowieka, który kona
w niewyobrażalnej dla drugiej osoby agonii. Nogi pod Marcinem się ugięły,
ale nie upadł ani nawet nie usiadł. Sam dźwięk przyprawiał o dreszcze, ale
najgorsze było to, do kogo głos należał, bo wcale nie do jego matki.
Wykrzykujący cierpienie głos po drugiej stronie aparatu był głosem Mai,
która siedziała naprzeciwko i wpatrywała się w niego swoimi szklanymi od
łez oczami, nie rozchyliwszy ust nawet na milimetr. Marcin poczuł, jak
wszystkie włosy na jego ciele stają dęba i twardnieją, niczym igły jałowca.
Poczuł też przenikające zimno paraliżujące jego ciało. Był jak
zahipnotyzowany. Nie mógł oderwać słuchawki od ucha, mógł tylko
chybotliwie stać i słuchać krzyku, próbując po części zrozumieć, a po części
zupełnie nie zwariować.
W tym samym czasie Adam już zaczynał opierniczać dyspozytora
pogotowia:
- Witam, dzwoniliśmy wcześniej i…
Jednak nie dane było mu skończyć.
- Zamknij się
- usłyszał w słuchawce głos Marcina. Chłopak poczuł, jakby
ktoś położył mu na klatce piersiowej kowadło, skutecznie uniemożliwiając
oddychanie. - Po prostu się zamknij i przestań tyle gadać.
Adam wpatrywał się pełnym strachu wzrokiem w Marcina, a ten, nie
mogąc się ruszyć, patrzył z nie mniejszą grozą na Maję. W oczach chłopaków
malowało się skrajne przerażenie i niezrozumienie, Maja powoli przestawała
płakać, a Nadia zmarszczyła zaniepokojona brwi, obserwując dziwne
zachowanie Adama i Marcina, zupełnie nie przejmując się pochlipywaniem
dziewczyny. Adam widział, że usta Marcina się nie poruszały, jednak
przecież słyszał jego głos w słuchawce. Przez głowę przelatywało mu tysiąc
myśli na sekundę, jednak wszystkie były zdominowane przez tę jedną,
najwyraźniejszą: co tu się, kurwa, dzieje?
- Nie patrz tak na mnie. Maja miała rację. Nikt po was nie przyjedzie.
Co, zdziwiony? Pewnie, żeś zdziwiony. - Adam słyszał dalej Marcina
w słuchawce.
Chciał coś powiedzieć, jednak nie mógł znaleźć odpowiednich słów.
Kawał? Ktoś sobie robił z nich jaja? Jeżeli tak, to wszystko musiało być
doskonale zaplanowane. Kamery, regulowana manualnie klimatyzacja, może
dosypali im czegoś do alkoholu? - myślał. Może szkło w oczach Tymka to
też jakieś plastikowe rekwizyty - modlił się w duchu, ale doskonale wiedział,
że wcale tak nie jest. To się dzieje naprawdę, a to, czy rozumieją sytuację,
czy nie, nie miało najmniejszego znaczenia. Z drugiej strony, może jakiś
trefny towar był w tym zielsku? Dealer chciał nabić więcej kasy i dorzucił
mu jakieś parszywe gówno.
- Nie, to nie są rekwizyty, a zielsko było w porządku. To się dzieje
naprawdę, czy ci się to podoba, czy nie. - Głos w słuchawce zaczął się
szaleńczo śmiać, niemalże histerycznie jak psychopata, który cieszy się
z wyprucia komuś bezbronnemu flaków. Po paru sekundach się uspokoił i już
zupełnie na poważnie dodał: - Ale nie martw się, wszystko skończy się
szybciej, niż myślisz. Już na nas czekają. Będzie fajnie, zobaczysz.
Naraz po drugiej stronie słuchawki rozbrzmiał strzał z broni palnej.
Drżący ze strachu Adam usłyszał łupnięcie czegoś miękkiego o podłogę
i błyskawicznie zrozumiał, że był to dźwięk upadającego ciała Marcina
.
Słyszał coraz wyraźniejsze kroki. Zbliżały się do telefonu, a Adam walczył
z własnymi myślami i nie mógł zdecydować, czego chce bardziej: sprawdzić,
kto podniesie słuchawkę, czy przerwać połączenie.
Lecz zanim podjął decyzję, w słuchawce rozległ się kojący i znany mu od
kilku godzin głos.
- Cześć, kotku - powiedziała spokojnie Nadia, zdmuchując dym z lufy
pistoletu. - Wpadłam ci w oko, co?
Adam zerknął teraz na Nadię. Ich spojrzenia zderzyły się, przerażenie
trafiło na dezorientację. Jest telepatką - pomyślał. Wlazła mi do głowy
i szepcze w niej, jakby mówiła wprost do mojego ucha. Chciał rozchylić usta
i wypowiedzieć tę myśl, ale nie potrafił. Zaskoczenie było zbyt
przygniatające, odbierało trzeźwość umysłu i krępowało ruchy niczym gęsta,
lepka maź.
- Chciałbyś mnie? - zapytała Nadia. - Wiem, że tak. Ale nic z tego,
skarbeńku, nie tym razem. Tym razem to ja wezmę ciebie. Jesteś następny,
robaczku. - Nadia cmoknęła do słuchawki.
Adam wziął potężny zamach i roztrzaskał telefon o ścianę. Maja
podskoczyła zaskoczona, nie rozumiejąc co się stało.
- Kurwa, co tu jest grane?! - wykrzyczał.
Zerknął na Marcina, który blady powoli opuścił rękę, cały czas trzymając
włączony aparat. Oczy chłopaka były puste, wyrażały tylko bezkresne
zaskoczenie i totalną bezradność. Czuł się skołowany jak jeszcze nigdy
w życiu. Jakby nagle ktoś wziął jego rzeczywistość, włożył ją do drewnianej
beczki i puścił w dół kamiennego zbocza.
W ciszy panującej w salonie dało się słyszeć krzyki dobiegające z małego
głośniczka komórki. W pewnej chwili Maja z przerażeniem zrozumiała, do
kogo należy głos.
- Wyłącz to, wyłącz! - krzyknęła do Marcina.
Chłopak spokojnym, powolnym ruchem nacisnął czerwoną słuchawkę.
Był zrezygnowany. Nie rozumiał tego, co się wydarzało, ani nie chciał tego
rozumieć. Jedynie pragnął, żeby ta sytuacja wreszcie się skończyła. Chciał
się obudzić, stwierdzić, że znajomi jeszcze nie przyszli, a jemu zdarzyło się
przyciąć komara.
Nastała kompletna cisza, zmącona tylko krótkimi, urwanymi oddechami
czwórki osób. Adam nie zamierzał obwiniać Nadii, bo w słuchawce słyszał
przecież też głos Marcina. Marcin z kolei słyszał Maję, więc nie tylko Nadia
dawała się usłyszeć po drugiej stronie. Tymczasem Tymek leżał spokojnie na
kanapie. Zdawał się nieświadomy sytuacji, która przed chwilą miała miejsce.
Nie widział też światła, które przestało migać i w końcu najwyraźniej się
uspokoiło.
Czwórka znajomych spojrzała po sobie, szukając odpowiedzi na setki
pytań, jakie przelatywały teraz przez ich głowy. Nie znaleźli jednak niczego
oprócz bezkresnego zaskoczenia i konsternacji.
Nagle wszystkie telefony znajdujące się w domu Marcina zaczęły
dzwonić. Wliczając aparat roztrzaskany przez Adama i komórkę upuszczoną
przez Maję.
Rozdział 10
- Co tu się dzieje?! - wydarła się Maja, wplatając palce we włosy.
Wyglądała, jakby zaraz miała wyrwać z głowy całe pukle długich,
kręconych, czarnych loków. Po chwili aparaty się uspokoiły.
- Czy ktoś może mi powiedzieć, o co tu, kurwa, chodzi? - zapytał
jednocześnie z ledwo skrywanym strachem w głosie Adam. - Marcin, to twój
dom. Stary, co jest grane? Albo nie, Nadia. Może ty coś wiesz? Co się
dzieje?
Pozostali skierowali na nią swoje spojrzenia. Dziewczyna przez chwilę
wpatrywała się w nich, przeskakując wzrokiem z jednej osoby na drugą.
Czemu ja? Odpieprzcie się ode mnie - myślała. - Co oni myślą? Że jak
opowiedziałam im historię o duchach, to już znam odpowiedź na każde
pytanie?
Gdy już niemalże pogodzili się z myślą, że jej milczenie będzie trwało
wieczność, w końcu się odezwała:
- Przykro mi, ale nie wiem. - Spuściła wzrok, jak mała dziewczynka, która
dostała burę od ojca, i zaczęła się bawić kolczykiem w ustach. Ponownie
musiała delikatnie nagiąć prawdę, mówiąc, że nie wie, co się dzieje.
Wiedziała tylko tyle, że dzieje się coś, czego nie da się tak po prostu
wytłumaczyć, ale w obecnej chwili nie było sensu w ogóle rozpoczynać
dyskusji.
- Jak to: nie wiesz? - ciągnął dalej Adam. - Przecież mówiłaś, że
wywoływałaś duchy.
Nadia popatrzyła na niego, zastanawiając się nad odpowiedzią. Czy on
cokolwiek zrozumiał z tego, co starała się im przekazać? Szczerze w to
wątpiła. No tak - pomyślała z żalem. - Tyle teraz horrorów i filmików w sieci
obracających świat duchów w żart, że ludzie już przestali w nie wierzyć. Nie
tylko wierzyć w duchy, ale i Boga, i we wszystko inne. Przestali wierzyć
w zjawiska paranormalne, w demony, w cokolwiek, co wydarza się poza
monitorem komputera czy telewizyjnym ekranem, w cokolwiek, czego nie da
się „polubić”, lub do czego nie da się przesłać linka znajomemu. I na tym
właśnie polegał sukces tej drugiej ciemnej strony mocy.
Jednak jak by nie było - teraz tkwili w tym razem, więc potrzeba być
tolerancyjnym i klepać się po plecach w tak trudnych chwilach.
- Tak - zaczęła najspokojniej, jak tylko potrafiła - brałam udział w kilku
seansach spirytystycznych, ale jak już mówiłam, to było coś innego. Tam nie
udało nam się niczego konkretnego wywołać. Widziałam kilka razy, jak by to
powiedzieć… duchy albo świadectwa ich obecności, jednak to zawsze działo
się samo, nie planowałam tego.
- No a teraz? Nic nie czujesz? - zapytał Marcin.
- Mówiłam już, że czuję, ale mnie zignorowaliście - powiedziała już nie ze
złością, tylko ze smutkiem.
- Dobra, jebie mnie to, co robiłaś kiedyś - wtrącił się wściekły Adam.
- Wiesz, co się dzieje? O co chodzi z tymi pieprzonymi telefonami? To jakiś
żart? Zaplanowaliście to? - Zerknął na Marcina.
- Nikt niczego nie zaplanował, kretynie - odpowiedział. Nie dość, że był
śmiertelnie przerażony, to jeszcze jego kumpel dolewał oliwy do ognia.
Poczuł, jak zaczyna boleć go głowa.
Zapadła cisza. Obaj pamiętali, jak skończyła się ich ostatnia sprzeczka,
i obaj nie chcieli powtórki z rozrywki. Przez chwilę każdy z zebranych
walczył z własnymi myślami, próbując w racjonalny sposób wytłumaczyć
wydarzenia, w których brali udział. Chwilowo zapomnieli nawet o Tymku.
- Czy ty siebie słyszysz? Nas? Człowieku, pytamy się tej dziewczyny, czy
wyczuwa w tym miejscu obecność duchów, rozumiesz? - Adam cały się
trząsł. Z jednej strony, wypierał możliwość ingerencji czegokolwiek
paranormalnego, z drugiej zaś próbował znaleźć jakiekolwiek inne
wytłumaczenie dla tych zjawisk i jak na razie mu się nie udawało. Zaczął
chodzić w kółko po salonie, starając się jakkolwiek rozładować stres. Marcin
cały czas tylko stał, Maja natomiast wpatrywała się szklistymi oczami
w Adama:
- Kochanie, przestań tak chodzić w kółko, proszę cię… - powiedziała
delikatnie.
- Daj mi spokój, myślę - zażądał Adam.
- Przestań, proszę…
- Maja, daj mi się skupić - odpowiedział, patrząc na nią rozsierdzonym
wzrokiem.
- …siadaj, boję się.
- Maja, przestań.
- Naprawdę boję się, jak tak chodzisz, przerażasz mnie, proszę, usiądź…
- Nie! - krzyknął wściekły Adam.
- Siadaj, bo cię zabiję! - wydarła się nagle Maja mocnym, nienaturalnie
potężnym głosem. Kilka lampek w salonie zamigotało. Pozostali aż
podskoczyli, a Adam cofnął się parę kroków i podniósł ręce jak do gardy.
Maja spojrzała zaskoczona na pozostałych, po czym błyskawicznie zaczęła
się tłumaczyć:
- To nie ja, ja nie chciałam tego powiedzieć, przepraszam, to nie były
moje słowa… - przerwała nagle, uderzając w ciężki, histeryczny płacz.
Adam, choć ciągle potężnie wystraszony, podszedł do niej i niepewnie
objął ramieniem. Próbował ją uspokoić, chociaż i jemu przydałoby się teraz
trochę waleriany. Najlepiej kilka litrów. I to dożylnie.
Przypatrująca się tej scenie Nadia poczuła coś dziwnego. Na chwilę udało
się jej odseparować przerażenie, wywołane nienaturalnym wybuchem Majki,
i skupić się na innych odczuciach, starając się spojrzeć na sytuację z innej,
szerszej perspektywy. Poczuła, że nie są tu sami i pierwszy raz odkąd trafiła
do tego miejsca, mogła potwierdzić to z pełną odpowiedzialnością. Nie czuła
żadnej konkretnej osoby, żadnego demona, diabła czy ducha kogoś bestialsko
zamordowanego w tym starym domu. Poczuła czyjeś uczucie, ale nie była to
ani złość, ani nienawiść. Był to przebłysk radości, chwilowe intensywne
zadowolenie
.
Poczuła się jak mrówka, nad którą siedzi rozwydrzony bachor
z lupą, próbując przypalić ją promieniami słonecznymi. Zrozumiała, że
muszą działać bardzo szybko.
- Musimy stąd wyjść - oświadczyła. W gardle jej zaschło, jakby nie piła
wody od tygodnia. Oblizała suche usta. - Musimy wyjść z tego domu.
Opuścić go. Już teraz, natychmiast.
Światło ponownie zamigotało, a wszyscy zgromadzeni w dużym
pomieszczeniu poczuli przejmujący chłód, jakby nagle temperatura obniżyła
się o dobre dziesięć stopni Celsjusza.
- Co się dzieje? Czujecie to? - zapytała ciągle pochlipująca Maja. Adam
objął ją mocniej ramieniem.
- O co ci chodzi, Nadia? - zapytał Marcin. - Mamy wyjść i zostawić
Tymka?
- Bierzemy go i wychodzimy razem z nim.
- Przecież jest ranny - powiedział Adam.
- To go opatrzymy i wyjdziemy stąd. Pójdziemy do głównej drogi
i złapiemy stopa. To daleko? - zapytała Marcina.
- Nie, w sumie to nie… do głównej drogi jest mniej niż pół kilometra. Ale
nią i tak nic nie jeździ.
- Nieważne. Idziemy - zarządziła Nadia.
- Pochrzaniło cię? - zapytał ponownie Marcin. - Zobacz, w jakim on jest
stanie, nie możemy go ruszać!
- To co chcesz zrobić? Czekać na pomoc? Na pogotowie? - zapytała ze
złością w głosie Nadia. - Jeśli tak, to proszę, dzwoń po karetkę. - Wyciągnęła
w kierunku Marcina rękę, w której trzymała komórkę.
Chłopak spojrzał na telefon i poczuł, jak żołądek mu się ściska w ciasną
kulkę. Nic nie powiedział, zerknął tylko na Nadię, a jego oczy mówiły, że
niechętnie, ale musi przyznać jej rację. Pozostali, nawet jeżeli mieli coś
przeciwko pomysłowi opuszczenia domu, zdecydowali się zachować
milczenie.
- Jest ranny, krwawi, nie możemy siedzieć i się na niego bezczynnie
patrzeć. Gdzie masz apteczkę? - zapytała Marcina.
- Ee… - Chłopak zaczął się zastanawiać. - …w kuchni, chyba. Albo nie,
jest w łazience. Skoczę po nią. - Ruszył w stronę korytarza.
- Poczekaj - poprosiła Nadia. Marcin odwrócił się i spojrzał na nią. - W tej
łazience, w której był Tymek?
Nikomu nie trzeba było wyjaśniać drugiego dna pytania. Bała się, że
Marcinowi może przydarzyć się to samo, co Tymkowi. Wolała dmuchać na
zimne.
- Nie, w drugiej. Większej. Tamta to tylko łazienka dla gości.
Nadii zrobiło się lżej, jak to usłyszała, ale i tak zwróciła się do Adama:
- Mógłbyś pójść z nim? Nie wiem dlaczego, ale chyba nikt nie powinien
chodzić sam.
Adam spojrzał pytającym wzrokiem na Marcina, lecz po chwili poczuł na
swojej dłoni zaciskającą się rękę Mai.
- Idę z wami. Nie zostawicie mnie tu samej. Poza tym nie puszczę cię
samego - powiedziała dziewczyna, ale Adam nie miał wątpliwości co do jej
prawdziwych intencji. Raczej nie chodziło jej o to, żeby to on nie szedł sam,
tylko bardziej to ona bała się zostać tu bez niego.
- Kochanie, przecież tu jest Nadia i… Tymek.
- Wiem, ale boję się. Nie wiem dlaczego, ale boję się zostać przy Tymku
i w tym salonie - wyszeptała Maja prosto do ucha Adama, jednak jej ciche
słowa słyszeli Nadia i Marcin, którzy wymienili porozumiewawcze
spojrzenia.
- Spokojnie, idźcie w trójkę. Ja przy nim zostanę - powiedziała Nadia,
kucając przy kanapie, na której leżał jej chłopak.
- Mówisz, że mamy się nie rozdzielać, a chcesz zostać z nim sama? -
zapytał Marcin.
- Poradzę sobie. - W jej głosie było słychać pewność i brak strachu, czego
pozostali mogli jej tylko pozazdrościć.
- Dobra, zaraz wracamy. - Kiwnął głową i wyszli na korytarz.
Marcin spojrzał na znajome ściany, które nagle zaczęły wydawać mu się
strasznie obce i wrogie, jakby znalazł się w tym miejscu pierwszy raz
w życiu. Kroczyli powoli, niepewnie, bojąc się, że za chwilę coś na nich
wyskoczy zza ściany lub bezpośrednio z niej. Wszystkie zmysły Marcina
pracowały na najwyższych obrotach, niestety, również wyobraźnia uparcie
podsyłała makabryczne obrazy, których chłopak - mimo licznych prób - nie
mógł się pozbyć. Obraz zmaltretowanych rodziców. Martwy wuj
wynurzający się z jeziora. Krwawiące oczy Tymka.
- To jakaś paranoja - wyszeptał Adam, trzymając Maję za rękę. - Ludzie,
co my robimy? - powiedział już normalnym głosem.
- Zamknij się - poprosił Marcin, nawet nie odwracając się w stronę kolegi.
- Po prostu weźmy apteczkę, wyjdźmy z tego pieprzonego domu i wtedy
będziesz mógł sobie gadać, ile będziesz chciał.
- Bo co? - buńczucznie zapytał Adam.
- Bo się boję. - Marcin odwrócił się i stanął twarzą w twarz z Adamem.
Jednak cały czas mówił ściszonym głosem. - Zadowolony? Nie wiem jak ty,
ale ja się boję. Możesz się ze mnie śmiać, możesz zgrywać nie wiadomo
jakiego twardziela, ale ja, szczerze mówiąc, sram po gaciach. I wiem, że ty
też, chociaż za chwilę temu zaprzeczysz. Mam to w dupie. Nie wiem, co tu
się dzieje, ale boję się jak cholera. Nie obchodzi mnie, czy to zwidy, czy
przez alkohol, czy nie wiem co. Może to się uda wytłumaczyć w jakiś
racjonalny sposób, ale na chwilę obecną po prostu chcę stąd wyjść, okej?
Weźmiemy apteczkę, opatrzymy Tymka i wyjdźmy z tego domu. Jak nie
chcesz pomagać, to chociaż nie przeszkadzaj.
Adam stanął jak wryty i nie bardzo wiedział, co ma odpowiedzieć, jednak
Marcin nie czekał na żadną ciętą ripostę. Po prostu odwrócił się na pięcie
i ruszył dalej przed siebie.
Kilka minut później byli z powrotem w salonie, a na stole leżały elementy
wypatroszonej apteczki pierwszej pomocy.
- Dobra, co teraz? - zapytał Marcin. Sam nie bardzo wiedział, jak opatrzyć
rany Tymka.
Maja nabrała głęboko powietrza i powiedziała:
- Ja to zrobię.
- Wiesz jak? - zapytał Adam.
- Tak, kilka tygodni temu mieliśmy kurs pierwszej pomocy
przedmedycznej.
Pozostali zamilkli, czekając na działanie dziewczyny.
- Okej… - zaczęła mówić ni to do siebie, ni do nich. - Po pierwsze nie
możemy wyjąć szkła. Wtedy mógłby się wykrwawić, a tak szkło działa jak
tama blokująca krwawienie.
- Przecież i tak krwawi. - Adam rozłożył ręce.
- No tak, ale wtedy mógłby się wykrwawić. Rozumiesz różnicę? -
powiedziała zirytowana Maja. Nie dość, że sytuacja była stresująca, to
jeszcze jej chłopak czepiał się słówek, wprowadzając dodatkowe
zamieszanie.
- Jezu, już nic nie mówię - odrzekł, unosząc tym razem w górę ręce.
- Jak ci pomóc? - zapytała Nadia.
Maja spojrzała na nią i poczuła przebiegający po plecach dreszcz.
Przypomniał się jej głos dobiegający z drugiej strony słuchawki, głos
mówiący, że pogotowie nie przyjedzie, a oni mają tu siedzieć, aż zdechną.
To były majaki, przesłyszenia - mówiła do siebie. Niemożliwe, to nie stało
się naprawdę. Nastąpiło jakieś zwarcie na linii, przekierowanie, coś takiego -
próbowała się przekonać, ale na próżno. W końcu przełknęła głośno ślinę,
zebrała się w sobie i odpowiedziała:
- Weź te opatrunki, tylko ich nie rozwijaj. Marcin, możesz przynieść
jakieś tabletki przeciwbólowe? - Nadia wykonała polecenie, a chłopak kiwnął
głową i zniknął w korytarzu. - Musimy ustabilizować szkło, żeby nie drgało,
jak będziemy szli. Tymek, słyszysz mnie? - zapytała Maja.
- Tak. - Miał zmęczony i niechętny do rozmowy głos. Wyglądało na to, że
wspomnienia sytuacji z łazienki zaczynały się powoli ulatniać, ustępując
miejsca potężnej fali bólu, która zalewała chłopaka.
- Opatrzymy cię i wyjdziemy z domu, dobrze? Może cię trochę poboleć,
ale postaramy się być delikatne - obiecała Nadia. Tymek nic nie powiedział,
tylko wyciągnął otwartą dłoń w stronę źródła głosu. Nadia ujęła ją
i pocałowała. - Spokojnie, skarbie, wszystko będzie dobrze.
Marcin pojawił się z powrotem w salonie, trzymając w ręku niebieskie
opakowanie zwykłych środków przeciwbólowych.
- Niestety, to nie ketonal, ale musi nam wystarczyć.
Maja wzięła pudełko do ręki.
- Ibum. Trudno, niech będzie. Lepsze to, niż nic.
Wyjęła z opakowania trzy tabletki i podała je delikatnie Tymkowi,
pomagając mu jednocześnie je popić. Gdy skończyła, odstawiła szklankę na
stół i zwróciła się do Ukrainki:
- Nadia, podłóż gazę wokół szkła. Marcin, możesz stanąć za nim i unieść
mu delikatnie głowę? - rozporządziła Maja. Skupiła się na czekającym ją
zadaniu, co pozwoliło jej odpędzić strach i niepewność na drugi plan. Teraz
liczył się tylko jej przyjaciel i to, czy dobrze zapamiętała informacje ze
szkolenia. Pozostali patrzyli na nią z nieukrywanym podziwem.
Z rozhisteryzowanej dziewczyny w kilka chwil zmieniła się w racjonalnie
myślącą oraz - co ważniejsze - konkretnie działającą kobietę. Była jak
pielęgniarka wojenna, która pomimo panującego wokół chaosu, ze spokojem
zszywa i pociesza cierpiących żołnierzy.
Marcin przytrzymał głowę Tymka lekko uniesioną, a Maja w tym czasie
owinęła wokół niej bandaż, starając się unieruchomić szkło.
- Dobra, chyba tyle - odpowiedziała po chwili pracy, zawiązawszy dwa
rozcięte końce opatrunku.
Stali przez chwilę i wpatrywali się w Tymka przypominającego teraz
mumię.
- Jak się czujesz? - zapytała z troską w głosie Nadia.
- Okej - odpowiedział, ale to było tak krótkie i pełne bólu „okej”, że każdy
doskonale zrozumiał przekaz. I znikomą ilość czasu, jaka im pozostawała,
żeby dostarczyć Tymka w ręce profesjonalnych lekarzy. Może i jego życiu
nie zagrażało bezpośrednie niebezpieczeństwo, lecz chcieli jak najszybciej
ulżyć jego cierpieniu.
- Ubieramy się i wychodzimy - rozkazała Nadia.
- Ej, a może niech on tu z kimś zostanie, a ktoś inny pójdzie po pomoc? -
zapytał Adam. Zdziwił się, że nikt wcześniej na to nie wpadł. Zdziwił się
również tym, że sam na to nie wpadł wcześniej. Maja spojrzała na niego,
marszcząc swoje równo wydepilowane brwi:
- Ja tu nie zostaję - stwierdziła stanowczo.
- Może to i nie jest głupi pomysł - zaczął mówić Marcin, ale Nadia weszła
mu w zdanie:
- Nie. Nikt nie może tu zostać. Wiem, patrzycie na mnie jak na wariatkę,
wiem, że mnie nie znacie, ale proszę, zaufajcie mi - błagała ich.
- Dobra, to ja tu z nim zostaję - obwieścił Adam. - Wy idźcie szukać
karetki.
- Nie! - powiedziała szybko Maja. - Nie, masz iść ze mną. Ja tu na pewno
nie zostanę. Wstawaj, wychodzimy.
Determinacja i strach w głosie Mai nie pozwoliły Adamowi długo
zastanawiać się nad podjęciem decyzji. Nic już nie odpowiadał, kiwnął tylko
niechętnie głową.
- Świetnie - skwitowała Nadia. - Marcin, pomożesz mu?
- Jasne - odpowiedział i podszedł do rannego przyjaciela.
Rozdział 11
Kiedy otworzyli drzwi wejściowe, uderzyło ich wyjątkowo zimne,
październikowe powietrze, jakby noc za wszelką cenę starała się zatrzymać
ich w ciepłym domu. Nadia skuliła się, oplatając ciało rękami, a Maja wtuliła
się głęboko w ramiona Adama, szukając w nich ucieczki od chłodu. Marcin,
podtrzymując Tymka w pasie i przewieszając jego jedną rękę przez własne
barki, zatrzymał się i spojrzał na ciemny las rozciągający się przed nimi. Nie
był pewien, czy dobrze robią. Może powinni zostać w domu i poczekać do
rana?
Zastanawiała go sprawa z telefonami. Może coś gmerają w liniach, stąd te
dziwne przekierowania. Próbował się przekonać do różnych opcji, ale
w głębi ducha wiedział, że to wcale nie były przekierowania. Wiedział, czyj
głos słyszał. Może to i lepiej, że wyszli z tego domu. Nie czuł się w nim
bezpiecznie, chociaż w żaden racjonalny sposób nie potrafił uzasadnić
swojego lęku.
Powoli, uważając na głowę kolegi znajdującą się niebezpiecznie blisko
jego własnej, odwrócił się. Przy tym uważał, żeby w żaden sposób nie
uszkodzić ani opatrunku, ani nie dotknąć wystającego szkła, gdyż musiałoby
to zadać Tymkowi niewyobrażalny ból. Na samą myśl o nim Marcinowi
zrobiło się niedobrze.
- Adam, zapalisz światło na drodze dojazdowej? - zapytał. - Włącznik jest
na werandzie, za drzwiami.
Adam skinął głową i niechętnie wrócił do domu, co mile zaskoczyło
Marcina. Nie musiał namawiać kolegi, prosić go ani się z nim kłócić. Kolejny
przebłysk bycia całkiem niegłupim człowiekiem, szkoda tylko, że tak rzadki.
Tymczasem Adam wstawił tylko jedną nogę za próg, a i to zrobił dość
niepewnie. Wyobraził sobie, że zaraz coś go porwie i uwięzi gdzieś głęboko
w odmętach rozległej posiadłości, co z jednej strony, autentycznie
przyprawiło go o delikatny dreszcz, z drugiej - po prostu rozbawiło. Lecz
pomimo braku wiary w to, co wcześniej usłyszał i czego sam doświadczył,
wyobraźnia powoli zaczynała płatać mu figle. Był bardzo pewny siebie, ale
jednak po tych wydarzeniach z telefonami trochę mniej… Co innego siedzieć
w ciepłym salonie, w otoczeniu znajomych, i wtedy zgrywać cwaniaka, a co
innego wejść samemu do ciemnego lasu lub do domu, z którym coś
ewidentnie jest nie tak. Tego samego bała się Maja, która stała zaledwie parę
metrów dalej, ale wpatrywała się w swojego chłopaka rozszerzonymi ze
strachu źrenicami. W końcu jednak wymacał włącznik.
Droga przed nimi rozbłysła światłem emitowanym przez małe lampki
wystające z ziemi co kilka metrów, niczym oświetlenie pasa startowego dla
lądującego w nocy samolotu. Adam szybko zamknął drzwi, a klucz schował
do kieszeni czerwonej kamizelki. Całej grupie od razu zrobiło się lżej na
duchu. Może to się uda - pomyślał Marcin, pierwszy raz od godziny czując
przypływ nadziei.
- Dobra, chodźmy - powiedział.
Ruszyli. Marcin szedł z Tymkiem z przodu, dyktując tempo marszu
pozostałym. Nadia szła tuż obok niego, a Adam z Majką trzymali się około
dwóch metrów za nimi.
Myśli Nadii i Marcina krążyły wokół dziwnej atmosfery, której zdawało
im się nie chciał zaakceptować tylko Adam. Nie potrafili odgadnąć, o czym
myślał Tymek. Nadia miała do siebie pretensję, że nie wyczuła od razu
ciemnej energii w domu. Powinna była zauważyć dziwną aurę, jaką był
otoczony, wyczuć grozę wiszącą w powietrzu, chowającą się w ciemnych
zakamarkach zarówno budynku, jak i otaczającego go lasu. Może
i nadinterpretowała pewne wydarzenia, niemniej nie mogła się teraz skupić
na niczym innym. Poza tym, po prostu się bała, lecz nie potrafiła określić
przyczyny swojego lęku. Doświadczała uczucia niepewności, jakie czasami
towarzyszy podróżnikom podczas pobytu w nieznanym miejscu, takim jak
obca, ciemna ulica, schowana głęboko pomiędzy obskurnymi, rozsypującymi
się kamienicami. Jeżeli oddalą się zbytnio od bezpiecznego miejsca,
wszystko z pozoru jest w porządku, niemniej za każdym razem odczuwają
delikatne ukłucie niepewności i lęku, kiedy odwrócą się plecami do ciemnej
ściany milczących budynków.
- Dojdziemy do drogi i spróbujemy znowu zadzwonić, okej? - zapytał
Marcin po przejściu kilkunastu metrów.
- Chyba żartujesz - powiedziała Maja. - Nie dotykam telefonu, nie ma
takiej opcji.
To, co czuła dziewczyna, siedziało w każdym z nich, chociaż nikt nie
powiedział tego na głos. Nie mieli ochoty nawet przykładać komórki do ucha
w obawie przed tym, co mogliby usłyszeć po drugiej stronie telefonu. Bali
się, że będą mieć powtórkę z rozrywki. Jednak wiedzieli, że prędzej czy
później będą musieli gdzieś zadzwonić, a przynajmniej spróbować, niemniej
na razie telefon komórkowy stał się niczym więcej, niż tylko gadżetem
przyprawiającym o zawał serca.
W międzyczasie dotarli do linii drzew. Dom zostawał coraz dalej z tyłu,
co stopniowo, ale bardzo powoli pozwalało im odzyskiwać trzeźwość
umysłu. Co z oczu, to z serca, mówią. W ich aktualnej sytuacji powiedzenie
zdawało się sprawdzać nad wyraz dobrze, gdyż każde z nich odczuwało coraz
większą ulgę.
- Wiem, mnie też to średnio leży, ale… - zaczął Marcin - …ale może jak
wyjdziemy za ogrodzenie, to wtedy to minie. Wiecie, może wtedy będziemy
mogli dzwonić normalnie.
- Może tak, może nie - stwierdziła sentencjonalnie Nadia, odrobinę psując
klimat i przygaszając iskierkę nadziei.
- Jak to? - zapytał Marcin, marszcząc brwi.
Gdzieś w środku przeczuwał, co Ukrainka może mu odpowiedzieć.
Widział na kilku filmach jak jakiś duch się doczepił do kogoś, to ten ktoś
mógł się przeprowadzać, uciekać, chować, a i tak to nic nie dawało. Duch
zawsze podążał razem z nim. Czy ich też to czeka? Jezu, tak się dzieje na
filmach - poprawił się w myślach Marcin. Na filmach.
- Myślisz, że ten… - zaczął mówić, ale przerwał, szukając odpowiedniego
słowa. Było wyraźnie widać, że walczy sam ze sobą. - …ten duch, demon,
cokolwiek, może iść za nami?
- Demon-sremon - stwierdził Adam, rzucając Marcinowi wyzywające
spojrzenie. - Jaki duch, o czym ty pieprzysz?
Maja odwróciła się, spoglądając na dom i zadrżała. Oczami wyobraźni
widziała w oknach unoszące się przezroczyste postacie, ale, oczywiście,
wszystkie okna świeciły pustką.
- Nigdy nie powiedziałam, że to demon. Ani duch - wyprostowała Nadia.
- No dobra, mniejsza z tym. Wiesz, co mam na myśli - stwierdził Marcin.
- Nie wiem.
- No nazwij to, jak chcesz: duch, zjawa, energia, demon… - zaczął
wymieniać, jednak Nadia mu przerwała:
- Wiem, co masz na myśli, a „nie wiem” to była odpowiedź na twoje
pytanie.
Marcin sposępniał. Zresztą, każdy z nich był załamany, gdy okazało się,
że wyjście z domu wcale nie musiało oznaczać końca kłopotów.
- Dobra, przestańcie - powiedział Adam, podejmując marsz i wchodząc
dalej na drogę. - Wyszliśmy, jesteśmy już poza domem, pójdziemy do drogi,
złapiemy pomoc i jakoś damy sobie radę. Nie ma co się nakręcać.
- Nakręcać? - spytała z wyrzutem Maja. - Kto tu się nakręca? Przecież sam
widziałeś, co się działo w tym domu.
- No tak, wiem…
- To co, uważasz, że się „nakręcamy”? - Maja zapytała z wyrzutem.
- Nie, chodzi mi tylko o to, że… - Adam przerwał, szukając słów, które
pomogłyby mu w dyplomatyczny sposób określić myśli. - Chodzi mi tylko
o to, że to pewnie da się jakoś wytłumaczyć. Wiecie, do światła wezwie się
elektryków. Może akurat było jakieś zwarcie i stąd to migotanie. To samo
z temperaturą.
- Przecież nie mam klimatyzacji - zauważył Marcin.
- Mógł się zrobić przeciąg.
- No jasne, a w łazience co się stało? Lustro nagle pękło samo z siebie
i wystrzeliło na Tymka? Kogo na to wezwiesz, co? Hydraulika? - Marcinowi
powoli zaczynały puszczać nerwy.
- Nie wiem! Nie wiem, jak to wytłumaczyć - rzekł w końcu, spuszczając
wzrok w szutrową drogę.
- A telefony? - dopytywała się Maja. - Przecież słyszałeś w słuchawce mój
głos. Mój! A ja stałam obok ciebie i nawet nie otwierałam ust!
W tym momencie Nadia odwróciła się do dziewczyny i uprzejmie
zapytała:
- Może to jakaś twoja sztuczka, czarownico? - W jej uwadze nie było
złości, tylko szlachetna ironia najwyższej próby.
Policzki Majki spłonęły purpurą, co było bardzo dobrze widoczne na tle
jej zmarzniętej, bladej twarzy. Nic nie odpowiedziała.
Szli przez chwilę w milczeniu. Tymek przestał ciążyć Marcinowi, bo
wspierający rannego znalazł w sobie siłę na jałowy bieg, mechaniczny, bez
zbytniego udziału świadomości. Marcin mógł się dzięki temu skupić -
próbował przeanalizować ich położenie i dotychczasowe działanie. Wiedział,
że pozostali, tak samo, jak on, nie czuli się zbyt bezpiecznie w domu,
podejrzewał, że nie chcieli do niego wracać nawet myślami.
Jakby się głębiej zastanowić, nie chodziło tylko o stary dom. Cała działka
wywierała przytłaczające wrażenie. Wysokie na dwadzieścia parę metrów
monstrualne dęby rzucały głębokie cienie na południową część posesji. Las
w nocy był tam tak ciemny, że bez latarki nie było sensu wchodzić między
drzewa. Pozostała część działki miejscami również była bardzo gęsto
porośnięta, chociaż gdzieniegdzie pojawiały się małe polanki otwartego
terenu. Z przeciwległej strony lasu znajdowało się niewielkie jezioro, przy
którym wuj wybudował skromną altankę. Zwykł w niej przesiadywać letnimi
wieczorami, czytając książki i delektując się lampką dobrego wina.
Z pozoru okolica była piękna i sielankowa, jednak coś z tym miejscem
było nie tak. Dopiero niespełna dwa tygodnie temu Marcin uświadomił sobie
pewną osobliwą rzecz - na całej posesji nie było nawet jednego zwierzęcia.
Tak olbrzymie połacie ogrodzonego i bezpiecznego terenu były idealnym
miejscem do życia dla drobnych, leśnych stworzeń. Mimo to nigdy nie
spotkał tu nawet najmniejszej wiewiórki. Było to bardzo niepokojące. Cisza
związana z brakiem jakichkolwiek przedstawicieli fauny przytłaczała.
W jeziorze nie pływały ryby, na jego brzegu nie kumkały żaby. Przez niebo
nie przelatywały ptaki, jakby zwierzęta z premedytacją omijały cały teren.
Może właśnie to sprawiało, że ludzie czuli się tak obco w tym miejscu?
A teraz nie dość, że zapadła noc, było zimno jak w psiarni, to jeszcze oni
pakowali się do tego właśnie lasu.
Marcin tak głęboko pogrążył się we własnych myślach, że nie zwrócił
uwagi na drogę, która zamiast odbić w lewo, poprowadziła ich teraz
w prawo. Przeszli zakręt i szli kilkadziesiąt metrów w milczeniu, tylko przy
akompaniamencie własnych butów chrzęszczących po szutrowej nawierzchni
ubitej drogi.
- Jak się czujesz? - zapytała w końcu Nadia, kładąc delikatnie dłoń na
ramieniu Tymka. Chłopak wzdrygnął się, jakby wyrwano go z transu.
- Okej - powiedział tylko, ujmując mocno dłoń dziewczyny. Jego głos był
pełen bólu, którego Nadia nawet nie próbowała sobie wyobrazić. Była bardzo
ciekawa, jakkolwiek niestosownie to brzmi, jak doszło do wypadku,
w wyniku którego jej chłopak został niemalże śmiertelnie okaleczony. Jednak
wiedziała, że nie może zapytać, na to było jeszcze zbyt wcześnie. Teraz
mogła tylko być przy nim i próbować go pocieszyć. Tylko lub aż.
- Już niedaleko, kochanie, zaraz dojdziemy do drogi i złapiemy jakiegoś
stopa - zapewniła go, starając się, aby jej głos brzmiał naturalnie i pewnie,
chociaż szczerze wątpiła, czy udało jej się to osiągnąć.
- To niczego nie zmieni - odpowiedział z rezygnacją Tymek.
W tym momencie zawiał silny, zimny wiatr. Liście na drzewach
zaszumiały niepewnie i leniwie, obrażone, że ktoś wybudził je ze snu. Nadia
cofnęła dłoń. Marcin spojrzał na nią zaskoczony, ale niczego nie powiedział.
Dziewczyna odwzajemniła spojrzenie i uniosła pytająco ramiona, nie
wiedząc, co jej chłopak może mieć na myśli, chociaż jakaś drobna sugestia
kiełkowała w jej głowie. Adam i Maja, wciąż idący z tyłu, zdawali się
niczego nie słyszeć.
- Co ty mówisz, złapiemy stopa albo zadzwonimy po karetkę i za
dwadzieścia minut będziemy w szpitalu - próbowała go pocieszać, starając
się odrzucić natrętną myśl, mówiącą, że oddalenie się od domu niczego nie
zmieni. Że to, co tam było, przylgnęło do nich i pozostanie z nimi już na
zawsze. Że jej Tymek, chłopak, którego wcale nie kochała i tak naprawdę
średnio lubiła, wcale nie uległ wypadkowi. Była z nim tylko dlatego, bo
lubiła czuć się komuś potrzebna.
Jednak on nie podjął dalszej dyskusji. Wypuścił tylko ciężko powietrze,
jak po długim, histerycznym płaczu, i cicho jęknął.
- Właśnie, Marcin, daleko jeszcze do tej drogi? - zapytała Nadia,
przechodząc za plecami Tymka i podchodząc do Marcina.
Chłopak rozglądał się przez chwilę, aż nagle zdecydował się zatrzymać,
wyraźnie czymś zaniepokojony. Dwójka maruderów dołączyła do nich.
- Co jest? - zapytał Adam. - Czemu stoimy?
- Chyba Tymek musi odpocząć - stwierdziła Maja, co w sumie było
bardzo na rękę Marcinowi.
- Tak, dokładnie, nie możemy go nadwyrężać - rzekł, jednak głos
chłopaka był nieobecny.
Spojrzał na elegancki zegarek. Wskazówki pokazywały godzinę 00:27,
lecz nic to mu nie dało ani tak naprawdę tego nie potrzebował. Po prostu
próbował wszelkimi możliwymi sposobami zyskać na czasie i spróbować
pojąć, dlaczego stoi na środku drogi, której nigdy wcześniej nie widział.
Przecież powinniśmy już dawno dojść do głównej szosy - pomyślał.
Skołowany, analizował w pamięci trasę od drzwi domu aż pod bramę
wjazdową, trasę, którą niejednokrotnie pokonywał zarówno w dzień, jak
i w nocy, na trzeźwo i po alkoholu. I do cholery, nie potrafił sobie
przypomnieć zakrętu biegnącego w prawo. Był jeden zakręt idący w lewo,
który po mniej więcej dwóch minutach spokojnego marszu kończył się bramą
zamykającą posesję. Nic nie szło w prawo. Zerknął za Maję i spróbował
oszacować jak daleko są od zakrętu, który pokonali jakiś czas temu.
Z rozczarowaniem stwierdził, że niczego nie uda mu się zobaczyć, bo
w oddali zebrała się delikatna, lecz wystarczająco ograniczająca widoczność
mgła.
- Marcin - zagaiła spokojnie Maja - wszystko okej? Wyglądasz jakoś
dziwnie.
- Nie, spoko, jest okej… - powiedział szeptem, ni to do siebie, ni to
odpowiadając na pytanie Mai. Patrząc w mgłę, czuł dziwny lęk, delikatnie
pnący się w górę jego pleców i zmuszający do wstrzymania oddechu. Nie
wiedział, że wyglądał na człowieka, który od miesiąca leży w szpitalu. Jego
twarz przybrała blady, zmęczony kolor, a sińce pod oczami nabrały
antracytowej głębi.
Stali na środku drogi, oświetleni jasnym światłem odbitym od księżyca.
Szybko biegnące chmury rzucały na nich głębokie cienie, co chwila chowając
któreś z nich w mroku, igrając tym samym z ich - i tak już skołowaną -
wyobraźnią. Gdy szli, było im nawet ciepło, jednak po zatrzymaniu się chłód
październikowej nocy stawał się przenikliwy, wzbudzający dreszcze.
Pozostali, wyczuleni na dziwne rzeczy dziejące się wokół nich,
błyskawicznie wyłapali dziwne zachowanie chłopaka. Co znowu - myślała
Nadia, skierowawszy wzrok w stronę, w którą zerkał Marcin. Delikatna mgła
wydała się jej zupełnie normalna. Na chwilę zamilkli, czekając nie wiadomo
na co.
Po chwili już wszyscy patrzyli na mgłę, rozglądając się w popłochu
i błyskawicznie tracąc poczucie pewności siebie. Zadziałał instynkt,
zachowanie stadne.
- Marcin, co jest? Możemy iść? - zapytała cicho Nadia, cały czas
rozglądając się czujnie.
Marcin w milczeniu tylko wpatrywał się we mgłę, oddychając coraz
szybciej. Wpierw patrzył na biały obłok, będąc totalnie skołowanym,
zastanawiając się, gdzie się znalazł i dlaczego ta głupia droga nie odbiła
w lewo, tak jak powinna… lecz teraz mgła wydała mu się dziwnie kojąca.
Zimna, ale bezpieczna. Obiecująca schronienie i odpoczynek, oderwanie się
od tych straszliwych wizji, które chłopak miał nieprzyjemność doświadczać.
Stał bez ruchu i mogłoby się zdawać, że nie docierają do niego żadne
bodźce zewnętrzne. Nagle Tymek wsparty o jego ramię drgnął, jakby rażony
prądem. Również skierował swoje niewidzące spojrzenie w stronę mgły, co
przyprawiło Nadię o ciarki szybko przebiegające po całym ciele. Przecież nie
mógł wiedzieć, w którą stronę patrzył Marcin ani pozostali, nie mógł
wiedzieć, co się dzieje. Chyba że zobaczył coś, czego oni nie mogli widzieć.
- Tymoteuszu
… -
rozległo się cicho przy uchu oślepionego. Chłopak
poruszył gwałtownie głową w przeciwległą stronę, chcąc odsunąć się od
osoby o nieznanym głosie. Spowodowany tym nieprzemyślanym
i niedelikatnym ruchem paraliżujący ból przeszył jego ciało i umysł. Chłopak
krzyknął i, zapominając o strachu, osunął się na ziemię. W ostatniej chwili
przed upadkiem uchroniła go Nadia, łapiąc go pod pachy, szybko, jednak
uważnie, aby tylko nie dotknąć szkła wystającego z jego oczodołów.
To wystarczyło też, aby wyrwać Marcina z transu. Chłopak potrząsnął głową,
jakby chciał odpędzić zły sen.
- Jezu, trzymasz go? - zapytał Adam, łapiąc Tymka od tyłu.
- Tak, mam go - wysapała Nadia.
- Marcin, co się z tobą dzieje? - zapytała Maja z pretensją w głosie.
- Tak, przepraszam, zamyśliłem się - odpowiedział. Już miał zerknąć
w błękitne oczy Nadii, jednak w ostatniej chwili powstrzymał się, tym
samym unikając jej pytającego spojrzenia. Jakiś delikatny, nieśmiały
podszept w głowie podpowiedział mu, że przecież nigdy nie miał takich
fajnych przygód, jak tego wieczoru. Nigdy nie widział swoich rodziców
w miejscu, w którym ich tak naprawdę nie było, lewitujących
i poturbowanych. Nie był wciągany przez martwego wuja do zimnego
jeziora, nie słyszał w słuchawce krzyku osoby, która akurat siedziała
naprzeciw niego. Nie błąkał się po lesie w nocy z rannym kolegą. Nigdy nie
doświadczył chociażby ułamka tego, co dane mu było doświadczyć
dzisiejszej nocy. Ale też nigdy wcześniej nie miał przyjemności poznać
Nadii. Pięknej i tajemniczej, niebieskookiej Ukrainki wychowanej w Polsce,
tak zmysłowo przyozdobionej kolczykami. Nadii, która przecież otwarcie
przyznała, że wywoływała kiedyś duchy.
Nie było wcześniej Nadii, nie było problemu. Wniosek, ten jedyny
i oczywisty, nasuwał się sam. To wszystko jej wina. Marcin nie miał pojęcia,
jak dziewczyna miałaby tego dokonać, do jakich sztuczek mogłaby się uciec,
lecz coraz bardziej się przekonywał, że to właśnie jej wina, jej wina, jej
bardzo wielka wina. I o ile lżej zrobiło mu się na duszy, jak mógł obarczyć
kogoś brzemieniem odpowiedzialności.
Lecz w tym momencie drugi, ten bardziej znajomy, bardziej naturalny
i rozsądniejszy głos zapytał, czy też to Nadia jest odpowiedzialna za
wybudowanie tajnego pomieszczenia w biblioteczce wuja. Czy to ona poszła
za Tymkiem do łazienki, aby go niemalże śmiertelnie okaleczyć? Przecież
nawet nie weszła do pomieszczenia, które odkryli na pierwszym piętrze.
Chociaż to wcale nie wykluczało jej z kręgu podejrzanych - mogła przecież
stać w biblioteczce i nabijać się z nich, z trudem tłumiąc śmiech.
To dlatego nie chciała wejść. Po chwili, której potrzebowała, aby się
uspokoić, podeszła, powiedziała udawanym głosem, że nie mogą niczego
dotykać i teatralnie zemdlała. Maja chyba miała rację, mówiąc, że to jej
sztuczki - powiedział pierwszy głos w głowie Marcina.
- Marcin - powiedziała Nadia, dotykając ramienia chłopaka. - Rusz się, bo
już zmarzłam, Tymek też. Jak tak podoba ci się ta mgła, to zrobię jej zdjęcie,
wydrukujesz sobie i powiesisz na ścianie.
Spojrzał na nią i zastanowił się, po co ona żyje. Jakby zginęła, to chyba
nikt by po niej nie płakał, w sumie pełno takich pokręconych, emo-gotho-
freaków, jak ona. Spojrzał na nią z pogardą, czując narastającą agresję.
Testosteron zaczął mu krążyć w żyłach z prędkością, jaka zawstydziłaby
nawet zawodowego kierowcę wyścigowego. Ze złością odtrącił jej rękę,
jakby była trędowata.
Nadia spojrzała na niego z wyrzutem, zaskoczona takim zachowaniem.
- Ej, co ty? - zapytała, marszcząc z niedowierzaniem brwi. - O co ci
chodzi?
Marcin ciężko dyszał, ledwo tłumiąc kotłującą się w nim wściekłość.
Poczuł, jak rozpiera go energia, której musi dać upust, inaczej rozerwie go od
środka.
- To wszystko twoja wina - powiedział oskarżycielskim tonem, robiąc
krok w stronę Ukrainki.
- Przestań, co? Już jedna polowała tu na czarownice - powiedziała
oskarżona, kiwając głową w stronę Mai. - Może spalcie mnie na stosie, bo
widzę, że potrzebujecie kozła ofiarnego - stwierdziła odważnie, ale cofnęła
się o krok.
Marcin to zauważył. Boisz się - pomyślał. I dobrze, bo masz czego, suko!
- Może to nie jest głupi pomysł. Przynajmniej będzie nam ciepło, bo
trochę piździ, odkąd wyszliśmy na zewnątrz - stwierdził, przekrzywiając
głowę. - A to też był twój pomysł.
- Miałeś lepszy? - zapytała podniesionym głosem dziewczyna.
Co za idiotka - pomyślał Marcin. Powinna się domyślać, co ją czeka,
a jeszcze pogarsza swoją i tak już podbramkową sytuację. Postawiona pod
murem próbuje gryźć. Dobrze, będzie ciekawiej.
- Nie. Ale teraz mam - powiedział Marcin, szybko do niej doskakując.
Nie miała czasu przygotować się na jego atak. Chłopak doskoczył,
popychając ją z całej siły. Nadia poleciała na plecy, potykając się o wystający
z ziemi korzeń. Wylądowała na skraju drogi.
- Ej, uspokój się! - krzyknęła, ale oczy Marcina przepełniła furia
pomieszana z szaleństwem.
Pierwszy raz w życiu czuł, że robi coś dobrze. Że właśnie tak powinien
rozwiązać problem, z którym się mierzą.
Nie było Nadii, nie było problemu.
Nie będzie Nadii, nie będzie problemu.
Dobiegł do niej i uniósł dłoń zaciśniętą w pięść. Już chciał wymierzyć cios
prosto w twarz dziewczyny, gdy jego ręka napotkała opór. To Adam stanął
nad nim, łapiąc go w ostatniej chwili. Nie zdążył niczego powiedzieć, gdyż
druga ręka Marcina, również zaciśnięta w pięść, wylądowała centralnie na
środku jego nosa, już po raz drugi tego wieczoru. Chłopak w sekundę zalał
się krwią, a cios i ból z nim związany na kilkanaście sekund odebrały mu
możliwość skutecznego działania.
Nadia wykorzystała chwilową przewagę i uderzyła Marcina w brzuch. Ten
zgiął się odruchowo, ale uderzenie było zbyt słabe, aby wyrządzić mu
krzywdę. Tylko rozsierdziło go jeszcze bardziej. Uderzył Nadię na odlew,
raniąc sobie dłoń o kolczyki. Z rozciętych warg poleciała krew.
Dziewczyna przyłożyła dłoń do ust i pytającym wzrokiem spojrzała na
Marcina.
Przykro mi skarbie - pomyślał chłopak, rozglądając się wokół siebie.
Adam cały czas był wyłączony z zabawy, przerażona Maja próbowała go
jakoś opatrzyć. Tymek po omacku machał rękami, starając się namierzyć
którekolwiek z nich.
Tak czasami musi być - myślał dalej Marcin. - To dla mnie walka
o przetrwanie, pieprzona czarownico. Nagle jego wzrok spoczął na leżącym
tuż przy stopie kamieniu wielkości pięści. Uniósł go i przydusił dziewczynę
kolanem do ziemi. Przymierzył się do zadania ciosu. Nadia wiła się pod jego
naciskiem, lecz nie miała zbytnich szans. W ostatniej sekundzie przed
opuszczeniem kamienia Marcin pomyślał, że szkoda takiej ładnej twarzyczki.
No ale trudno. Takie jest życie.
Nadia zobaczyła determinację w jego twarzy i bezsilnie krzyknęła,
próbując uwolnić się spod nacisku. Bezskutecznie.
Marcin opuścił rękę, trafiając ją w skroń.
Z pękniętej czaszki wytrysnęła krew.
- Ej, kontaktujesz? Idziemy czy nie?
Marcin spojrzał przed siebie i zobaczył przypatrującą mu się Nadię.
Podskoczył, przestraszony, jakby zobaczył ducha. Potrząsnął głową, próbując
odzyskać trzeźwość myślenia. Boże, to się działo w mojej głowie! -
pomyślał. - Nic jej nie jest. Ani Adamowi. Co się ze mną dzieje? Co to za
myśli, skąd się biorą?
Patrzył na Nadię, nie zobaczył najmniejszego śladu po walce, jaką przed
chwilą stoczyli. Metr dalej stał Adam z wtuloną w niego Mają. Z jego nosa
nie leciała krew. Wszyscy z zaciekawieniem wpatrywali się w Marcina
i czekali, aż łaskawie odpowie na pytanie.
- Chodźmy,
SORRY
. Zamyśliłem się - powiedział ponownie, jakby nikt tego
wcześniej nie zauważył.
Ruszyli w kierunku, jak im się wydawało szosy, nie zważając na mgłę,
która nie dość, że zgęstniała, to była teraz mniej niż dziesięć metrów od nich.
Marcin, pomagając iść Tymkowi, co chwilę zerkał na nich ukradkiem,
zastanawiając się, czy aby na pewno nic złego się im nie stało. Nagle syknął
z bólu. Wyciągnął z kieszeni lewą dłoń i zauważył, że kostki ma lekko
zaczerwienione. Miał na nich ślady zadrapania, jakby zaczepił o coś ostrego,
na przykład… kolczyki Nadii. Chłopak poczuł, jak świat zaczyna wokół
niego wirować. Zwolnił kroku i parę razy głęboko zaczerpnął zimnego
powietrza.
- Marcin, gdzie jest ta droga? - zapytała Maja. - Jak tu szliśmy to
wydawało mi się, że było dużo bliżej.
Bo było - pomyślał chłopak, ale nie odpowiedział na jej pytanie. Próbował
zatrzymać świat, który nie wiadomo, dlaczego nagle zamienił się w karuzelę.
Po chwili udało mu się zwolnić jego bieg na tyle, aby mógł spróbować zebrać
się w sobie. Bał się wypowiedzieć swoje myśli na głos, bo wtedy stałoby się
to dziwnie rzeczywiste. Wiedział, że już dawno powinni byli dotrzeć do
głównej drogi. Leśny szlak, którym właśnie szli, nie powinien skręcić w tą
stronę.
Jednak wtedy we mgle przed nimi ukazał się kształt.
Marcin odetchnął z ulgą, niczym zmęczony wędrowiec, ujrzawszy
upragnioną oazę na pustyni.
- Widzicie? Już jesteśmy! - Wskazał ręką przed siebie, pokazując
pozostałym zarys ceglanych słupów, na których były osadzone ciężkie, kute
skrzydła bramy.
Uradowani nowiną, wyraźnie przyspieszyli kroku. Przeklęty dom był już
daleko z tyłu, a dodatkowo za chwilę mieli przekroczyć magiczną granicę
posesji i wyjść na drogę prowadzącą do głównej ulicy. Lecz najważniejsze
było to, że uda im się opuścić działkę. Zdarzenia, których doświadczyli
w domu, zdawały się odchodzić w niepamięć, blednąć niczym rolka filmowa
wystawiona na działanie ostrego światła słonecznego.
W końcu - pomyślał Marcin. - Teraz tylko złapiemy stopa, potem jazda do
szpitala i wszystko będzie dobrze. Może nawet telefony będą normalnie
działać.
Reszta osób również odczuła znaczną ulgę. Zdawali się zapominać
o tragicznych, niewytłumaczalnych wydarzeniach tej nocy. Kiedyś pewnie
wrócą do tego tematu, poruszą go w piękny, słoneczny dzień, siedząc
z piwkiem nad jakimś jeziorem. Ale na pewno nie powrócą do niego
wieczorem, nie zimnym, jesiennym wieczorem.
Nagle Nadia, która szła jako pierwsza, zwolniła kroku, przyglądając się
słupkom bramy. Zmarszczyła brwi, serce zaczęło jej szybciej uderzać.
Poczuła silne ukłucie niepokoju i wbrew poprzedniemu odruchowi teraz
przyspieszyła, chcąc jak najszybciej rozwiać swoje wątpliwości i położyć
kres czarnym scenariuszom, które kiełkowały w jej głowie.
- Ej, poczekaj! - usłyszała czyjś głos zza siebie, ale nie obchodziło jej, kto
to powiedział. Skupiła się tylko na bramie.
Podbiegła parę kroków, nie oglądając się na pozostałych i stanęła jak
wryta, rozszerzając swoje wielkie, błękitne oczy z niedowierzania. Przyłożyła
dłoń do ust, tłumiąc westchnienie.
Kilka sekund później dołączyła do niej reszta grupy.
- Czemu tak leciałaś, co jest… - zaczął pytać Marcin, lecz urwał
w połowie zdania. - To niemożliwe - powiedział i poczuł, jakby się kurczył.
Zawirowało mu w głowie i o mały włos nie przewrócił się na Tymka, lecz
ostatecznie udało mu się zachować równowagę.
Wcale nie dotarli do bramy. Przed nimi wyrósł majestatyczny budynek,
teraz oświetlony światłem księżyca i pokryty mgłą. Budowla sprawiała
upiorne wrażenie - przypominała średniowieczne zamczysko, w którym
zalęgły się wampiry. Przed nimi stał dom Marcina.
- Adam, czemu wróciliśmy do domu? - zapytała cicho Maja. W jej głosie
było słychać narastającą panikę i Marcin nie musiał się odwracać, aby być
pewnym, że dziewczyna uczepiła się ramienia swojego chłopaka
z determinacją Rose przytrzymującej się dryfujących drzwi z Titanica.
Adam przytulił ją mocniej do siebie, aby dodać jej otuchy i pokazać, że
jest przy nim bezpieczna i nic jej nie grozi. Pomimo wszystkich wydarzeń
budzących grozę w pozostałych, Adam naprawdę bagatelizował całą
sytuację.
- Nie wiem, kotku… Marcin, co jest? Nie znasz własnej działki? - zapytał
ze złością.
Marcin był zbyt wystraszony i zdezorientowany, aby przejmować się
pretensjami Adama. Był słaby, kręciło mu się w głowie i nie mógł zebrać
rozszalałych myśli. Do tego Tymek zaczął ciążyć mu na ramieniu,
dodatkowo wyczerpując jego i tak już nadwątlone siły, co powodowało tylko
większą frustrację chłopaka. Ponownie zapragnął po prostu się obudzić,
stwierdzić, że miał ostro popieprzony sen i że przespał czas, w którym
powinien był przygotować się do imprezy.
- Znam swoją działkę - odpowiedział jednak spokojnie.
- Może poszliśmy źle z powodu tej mgły? - zasugerowała Maja. - Przecież
powinniśmy już dojść do bramy, nie?
Marcin pokiwał głową.
- Dobrze, nie ma co kombinować, po prostu zawrócimy i pójdziemy
jeszcze raz, okej? - wtrąciła Nadia, odwracając się do pozostałych.
- Jak to, nie ma co kombinować? - rzucał się Adam. - Przecież mieliśmy
stąd wyjść, a nie łazić w kółko.
- Trochę zabłądziliśmy - uspokajała go Nadia. - Pójdziemy jeszcze raz
i wyjdziemy, dobrze? Chyba masz jeszcze siłę, co?
Chce nas zmęczyć - pomyślał nagle Marcin, zerkając na Ukrainkę. Chce
nas osłabić, zmęczyć psychicznie i fizycznie. Pewnie zakręciła jakoś nami
w tej mgle, zawróciliśmy i dlatego przyszliśmy z powrotem do domu,
podszeptywał głos w jego głowie. I w tym momencie ich spojrzenia - Nadii
i Marcina - się spotkały. Szczere i łagodne oczy dziewczyny mówiły, że
można jej zaufać. Że jest równie zdezorientowana i spanikowana jak on, ale
próbuje z tym walczyć i nie poddać się sytuacji.
Uspokój się - powiedział drugi głos w głowie chłopaka. - Już raz jej
przyłożyłeś, ale to na szczęście było tylko w twojej głowie. Ona gra z tobą
w jednej drużynie, nie jest wrogiem, tylko sojusznikiem.
Jednak chłopak i tak miał wątpliwości.
- Dobrze, zróbmy tak - powiedział, tłumiąc w swojej głowie dziwne
podszepty. W sumie to nie mieli zbytniego wyboru. Jakby weszli do domu, to
wróciliby do punktu wyjścia, a tak przynajmniej mogli spróbować po raz
drugi dotrzeć do ulicy.
- Marcin, jak ta droga powinna wyglądać? - zapytała Nadia.
Nabrał głęboko powietrza i powiedział:
- Idąc prosto, po jakichś dwustu, trzystu metrach powinniśmy dojść do
zakrętu w lewo. Potem dalej prosto i po dwóch minutach, no może czterech
powinniśmy dojść do bramy. Ot, cała filozofia - wyjaśnił, wzruszając na
koniec ramionami.
- Ale zaraz, przecież teraz skręciliśmy w prawo, nie?… - powiedział
nieśmiało i niepewnie Adam.
Marcin przez chwilę zastanawiał się nad odpowiedzią. Myślał, czy
podzielić się z pozostałymi swoimi odczuciami, czy udawać, że nic się nie
stało i po prostu zabłądzili.
- Tak - powiedział w końcu, stawiając wszystko na jedną kartę. W sumie
to po co miałby ich okłamywać, przecież siedzą w tym razem? - Tak mi się
wydaje. Może jakoś zakręciliśmy się przez mgłę, nie wiem.
- Nie podoba mi się to - powiedziała Maja. - Boję się.
Pozostali spojrzeli na nią. Nikomu to się nie podobało, każdy odczuwał
mniejszy lub większy lęk. Po prostu jedni ukrywali to lepiej, inni gorzej,
a dziewczyna Adama ewidentnie nie potrafiła sobie radzić ze strachem.
Błądziła rozszerzonymi oczami, zerkając to na dom, to na otaczające go
drzewa, nieśmiało wychylające się z mgły.
To ich wina - rozległo się nagle w głowie wystraszonej dziewczyny.
Cichy,
nieśmiały
podszept
balansujący
na
granicy
świadomości
i podświadomości. Poczuła nieodpartą chęć opuszczenia grupy. Odejść od
nich, wtedy wszystko szybko i szczęśliwie się zakończy. Lecz myśl uleciała
równie szybko, jak się pojawiła.
- Spokojnie, po prostu zakręciliśmy się, zrobiliśmy kółko w miejscu
i gdzieś zawróciliśmy - próbował pocieszyć ją Adam, pomimo że sam coraz
mniej wierzył we własne słowa. Jednak musiał pokazać, że nic go to nie
rusza. Musiał twardo stać na posterunku racjonalności. - Teraz na pewno
trafimy do bramy, zobaczysz. - Spojrzał wymownie na Marcina.
Maja nie wydała się zbytnio przekonana. Wystraszona i skołowana,
przeniosła wzrok ze swojego chłopaka na olbrzymi, złowieszczy dom.
I w tym momencie, w chwili krótszej niż okamgnienie, przez głowę
przeleciała jej kolejna niepokojąca myśl, mówiąca, że ten dom żyje. Nie
chodziło tu o życie w odniesieniu do cementu i drewna, które z czasem
butwieje, schnie i wydaje z siebie dźwięki, które komuś z odpowiednio
rozstrojonym umysłem mogą przypominać zawodzenie duchów czy jęki
potępionych. Mai wydawało się, że budynek został powołany do życia
w jakiś inny, nieludzki i wykraczający poza zdolność zrozumienia sposób -
że oddycha, ma świadomość i przede wszystkim - własną wolę. I właśnie ta
wola jest skierowana przeciwko nim. Poczuła przenikliwe zimno wędrujące
po jej ciele i przypomniała sobie, jak Nadia namawiała ich do opuszczenia
domu. Widać, ona również czuła to, co Maja czuje teraz.
Dziewczyna nie wiedziała, co zrobili źle, ale przeczuwała, że to może być
ostatnia noc w jej życiu. Jakkolwiek makabrycznie czy groteskowo by to nie
zabrzmiało, to w tej jednej ulotnej sekundzie była o tym absolutnie
przekonana.
- Chodźmy już - powiedziała cicho, modląc się, aby przeklęta budowla jej
nie usłyszała.
Ponownie ruszyli w stronę lasu. Tym razem szli w zwartej grupie - nie
było maruderów ciągnących się z tyłu, nie było dzielnych skautów
wypuszczonych na zwiad kilkadziesiąt metrów przed czołem pochodu. Była
tylko garstka zmęczonych, wystraszonych młodych ludzi, którzy musieli
stawić czoło czemuś, czego nie potrafili zrozumieć. Błądzili jak dzieci we
mgle, dosłownie i w przenośni. Na domiar złego musieli taszczyć ze sobą
niemalże śmiertelnie rannego kolegę, który z minuty na minutę stawał się dla
nich coraz większym ciężarem, chociaż nikt nie ośmielił się powiedzieć tego
na głos.
Noc stała się jeszcze zimniejsza i pomimo marszu mieli problemy
z utrzymaniem odpowiedniej temperatury ciała. Mozolnie dreptali drogą, nie
odzywając się do siebie. Marcin wiedział, że rozmowa i próba odwrócenia
uwagi byłaby teraz bardzo wskazana, lecz nie potrafił zmusić się do
wypowiedzenia chociażby jednego sensownego słowa. Jak mogli zabłądzić
na tak prostej trasie? Skąd ten zakręt? A może to przez pomieszanie alkoholu
i maryśki? Ale przecież nie wypili aż tak dużo, żeby mieć halucynacje. Cały
czas w jego głowie kołatały się sprzeczne myśli, odbijające się i walczące ze
sobą tezy i próby zdefiniowania tego, co się działo.
- Ale cicho - stwierdził Adam, chyba tylko po to, żeby przerwać tę ciszę.
Nikt nie raczył mu odpowiedzieć, skomentować czy chociażby mruknąć.
Po krótkiej chwili dotarli do zakrętu. Droga odbijała teraz w lewo i znikała
w gęstej jak mleko mgle, no ale odbijała w prawidłową stronę.
- Okej, jest dobrze - uśmiechnął się Marcin. Pomimo ciążącego mu Tymka
odzyskał sporo wiary we własne siły. Wcześniej musieli się po prostu
pomylić, zakręcić jakoś i tyle. Pytanie: „jak to zrobili?” na razie zostało
zepchnięte na drugi plan. Przy odrobinie szczęścia wyląduje ono w koszu
i nikt nie będzie musiał na nie odpowiadać.
- W lewo, tak jak mówiłeś. - Pokiwał głową Adam.
Grupa przyspieszyła kroku, oczywiście w miarę możliwości w związku
z powoli idącym Tymkiem. Po kilku minutach czujnego marszu - kiedy uszy
niczym radary reagowały na każdy, nawet najmniejszy szum liści - przed
nimi ponownie ukazał się kształt.
Serce Nadii zabiło szybciej. Kształt wychodzący z mgły był łudząco
podobny do tego, który widziała parę chwil temu, więc teraz nie zamierzała
wychodzić przed szereg i na ochotnika sprawdzać, gdzie dotarli.
I najwyraźniej pozostali podzielali jej obawy, gdyż kroczyli ramię w ramię,
powoli zbliżając się do konstrukcji, która - mieli nadzieję - okaże się bramą
wjazdową na posesję Marcina.
Ich modlitwy zostały wysłuchane. Dotarli do bramy.
- Jezu, dzięki ci - powiedział Marcin, wypuszczając z płuc powietrze,
które trzymał w nich przez ostatnie kilkanaście sekund.
Maja i Adam zaśmiali się krótko, jakby histerycznie, ciesząc się, że udało
im się dotrzeć aż tutaj. Nadia poklepała delikatnie Tymka po ramieniu
i wyszeptała mu do ucha, że dotarli do bramy i za kilkanaście minut powinien
być w szpitalu. Że wszystko będzie dobrze, że dostanie lekarstwa i wyjmą to
szkło z jego oczu. Była szczerze uradowana tym, że nie musiała ponownie
stawać przed tym przerażającym domem. Na razie nie zastanawiała się, czy
jej chłopak odzyska wzrok i jak będzie wyglądało jego przyszłe życie.
Na razie zastanawiała się tylko nad tym, co było tu i teraz.
Tymek natomiast nic nie odpowiedział, nie uśmiechnął się, nie zareagował
praktycznie w żaden sposób, poza ledwo widocznym skinieniem głowy.
Pewnie tak go boli, że ledwo może iść - pomyślała dziewczyna, a jej
podejrzenia niewiele mijały się z prawdą.
Przekroczyli magiczną bramę, jednak szli dalej po leśnej drodze, otoczeni
przez gęsto rosnące drzewa. Tak jak na działce, tak i poza nią panowała
nieprzenikniona mgła, skutecznie ograniczająca widoczność do kilku
metrów.
- Uff - westchnął teatralnie Adam. - Widzicie? No i wyszliśmy. I gdzie te
wasze duchy? - Odwrócił się w stronę bramy i zaczął wydawać z siebie
głośne, nieartykułowane dźwięki, które kojarzyć się mogły tylko z rzucaniem
komuś wyzwania.
- Dobra, już się tak nie podniecaj - zaproponował oschle Marcin, chociaż
przez jego głos przebijała wyraźna ulga. - Miałeś rację, jesteś zadowolony?
Adam nie musiał odpowiadać, wyszczerzenie zębów w szerokim na całą
twarz uśmiechu zupełnie wystarczało.
- Marcin, a jak daleko stąd jest główna droga? - zapytała Nadia. Napięcie
z niej zeszło, wydawała się dużo spokojniejsza, co dało się wyczuć w jej
głosie.
Chłopak zastanowił się chwilę. Czasem trudno podać dokładnie długość
trasy, którą człowiek regularnie przemierza od kilku miesięcy.
- Wiesz co - zaczął po paru sekundach - nie wiem tak dokładnie. Myślę, że
z kilometr, coś takiego.
- Okej, dzięki - powiedziała Nadia.
Nie była zbyt usatysfakcjonowana odpowiedzią, miała nadzieję, że droga
okaże się znacznie krótsza. No ale trudno, dobrze, że w ogóle udało im się
wyjść - pomyślała, spoglądając na Tymka. Ten szedł tylko, coraz ciężej
oddychając, podczas gdy bandaż otulający jego głowę zaczął delikatnie
przesiąkać. Dziewczyna zrobiła krok, zbliżając się do niego.
- Postaraj się nie ruszać głową, dobrze? - powiedziała delikatnym,
kojącym głosem. - Raz, że wtedy cię bardziej boli, a dwa, że naruszasz
opatrunek. Już wyszliśmy z działki, teraz wystarczy, że dojdziemy do
głównej drogi. Już niedługo. - Zerknęła za siebie, lecz niczego nie ujrzała:
słupki bramy oddalały się. Dodatkowo mgła zaczynała rzednąć, co Nadia
przyjęła z olbrzymią ulgą.
- Dobra, dawajcie, bo mi zimno - poprosił Adam. - Ruszcie tyłki.
Maja posłusznie ruszyła w przód, krocząc obok swego chłopaka. Szła
w milczeniu, skupiona na dziwnym uczuciu, które kiełkowało w środku niej.
Czuła, że nie są tu sami. Od pewnego czasu miała wrażenie, że ktoś ich
obserwuje, podąża za nimi, korzystając z osłony, jaką daje mglista, zimna
noc. Czeka, analizuje ich ruchy, przygląda się im jak kot bawiący się myszą.
Czuła tę obecność, jednak bała się rozglądać.
Nagle ciemną noc przeszył grzmot. Wszyscy niemalże podskoczyli,
rozglądając się w popłochu. Burza pojawiła się równie niespodziewanie, co
gwałtownie - na ich głowy zaczęły spadać krople ciężkiego, gęstego deszczu.
Nikt nie kwestionował zależności pomiędzy mgłą a burzą, i faktu, że oba
zjawiska nie pojawiają się zbyt często w tak krótkim odstępie czasu.
Zmokła grupa przeszła kilkadziesiąt metrów, rozmawiając zupełnie
o niczym, chyba tylko po to, aby dodać sobie otuchy własnymi głosami.
Nagle Marcin, idący na czele, zobaczył przed sobą coś nowego. Błysk
piorunu oświetlił fasadę budynku skrytego w strugach ulewnego deszczu,
głęboko między drzewami. Jak mogłem wcześniej tego nie zauważyć? -
zastanowił się chłopak, ścierając wodę z czoła. Zawsze jeżdżę tędy
samochodem, nie rozglądam się tak uważnie - odpowiedział błyskawicznie
głos w jego głowie.
Jednak coś kazało mu się lepiej przyjrzeć. Może to budynek dozorcy,
który kiedyś zajmował się posesją wuja, może mieszkali w nim służący -
różne opcje przelatywały mu przez głowę. Niestety, żadna z nich nie była
choć trochę zbliżona do faktycznego przeznaczenia budynku.
Marcin przysłonił oczy ręką, zmarszczył brwi i podszedł do skraju drogi,
która nagle, zupełnie niespodziewanie skończyła się, otwierając się tym
samym na nieznanej wielkości polanę. Chłopak wyszedł na nią jako
pierwszy, ale pozostali trzymali się niezbyt daleko z tyłu.
Gdy zza drzew wyłoniła się pełna sylwetka tak doskonale znanego
budynku, Marcin poczuł, jak jego serce przestaje bić, a krew zastyga
w żyłach. Kolejna błyskawica ukazała budynek w pełnym majestacie.
Ujrzawszy to, co on, ktoś za nim głęboko i spazmatycznie nabrał powietrza -
prawdopodobnie była to Maja - ale Marcin nie zamierzał się odwracać.
Nawet gdyby chciał, to nie pozwolono by mu na to. Chłopak poczuł, że
ulatuje z niego cała siła woli, cała wola istnienia czmycha, szukając kogoś
myślącego bardziej racjonalnie i logicznie, gdyż w tym człowieku, bez
wątpienia, lada chwila zamieszka obłęd. I resztką świadomości Marcin
dokładnie zgadzał się z tym stwierdzeniem - był bliski szaleństwa, zupełnie
straciwszy kontrolę nad własnym życiem, postępowaniem i otaczającą go
rzeczywistością. Czuł się, jak marionetka wisząca na raniących jej kończyny
sznurkach, obsługiwana przez krnąbrnego i mściwego wariata, który karmi
się jej strachem i bólem. Miał wrażenie, że deszcz wypłukuje całą jego
osobowość.
Zapadła pełna bezsilnego rozczarowania cisza, przerywana tylko
rytmicznym, stałym bębnieniem kropel. Wszyscy, nie licząc Tymka, stali
i z niedowierzaniem wbijali swoje spojrzenia w dom wuja Marcina.
- Nie - powiedziała Maja. - Nie, to niemożliwe - stwierdziła, uparcie
kręcąc na boki głową. - Nie! Nie, nie, nie!
Rozhisteryzowana, zaczęła krzyczeć. Adam szybko do niej doskoczył,
łapiąc ją i chowając we własnych ramionach. Z początku dziewczyna wiła się
i szarpała, ale po paru sekundach siły ją opuściły i opadła niczym
zaniedbany, zapomniany kwiat.
Nikt tego nie skomentował. Nadia, nawet gdyby chciała cokolwiek
powiedzieć, nie mogłaby - ciężka, niemożliwa do przełknięcia gula utknęła
jej w gardle, utrudniając oddychanie. Po prostu stała i patrzyła, zastanawiając
się, czy nie powinna przypadkiem pozostawić tych wszystkich, w sumie dla
niej obcych osób, i nie uciec, biegnąc prosto przed siebie, tam, gdzie tylko
nogi by ją poniosły. To też była jakaś opcja, niemniej dziewczyna już zdążyła
zrozumieć, że gdziekolwiek by nie pobiegła, którąkolwiek drogą by nie
podążyła - za każdym razem wyjdzie naprzeciw tego pieprzonego,
przeklętego domu. Nie wiedziała dlaczego ani jak to się dzieje, ale była
stuprocentowo przekonana, że właśnie tak by to wyglądało.
- Nie rozumiem tego. Przecież wyszliśmy poza działkę - krzyknął Marcin
w stronę domu, jakby oczekiwał, że budynek mu odpowie, przyzna rację,
wyszydzi. Zrobi cokolwiek. A potem zniknie.
- Stary, co tu się dzieje? - zapytał Adam. - To na pewno ten sam dom?
Przecież dobrze skręciliśmy, nie?
Marcin poczuł przypływ nadziei. Faktycznie. Może to inny dom.
Bliźniaczo podobny, ale inny. Przecież przyjaciel miał rację - dobrze skręcili,
potem wyszli poza działkę, aż znaleźli się w tym miejscu. Ale „to” miejsce,
wcale nie musi oznaczać miejsca, w którym już wcześniej byli.
- Tak, dobrze - starał się przekrzyczeć burzę Marcin. - Przeszliśmy też
przez bramę, widzieliście słupki, nie? - W jego głosie było słychać większą
panikę, niżby sobie tego życzył.
- Tak, widzieliśmy… - powiedział bez przekonania Adam.
- Może ten jest inny? Może twój wuj wybudował własny dom na wzór
tego, co? - zapytała jednak Nadia, chociaż w głębi siebie czuła, że wcale tak
nie jest.
- Tego nie wiem. Może, ale nigdy o tym nie… - Marcin odwrócił się
w stronę pozostałych i już zamierzał skończyć odpowiedź, gdy nagle
zaniemówił, zamierając z na w pół otwartymi ustami. Pozostali przypatrywali
mu się w milczeniu, marszcząc ze zdziwienia brwi i oczekując dalszej części
wypowiedzi. Zamiast tego chłopak uniósł powoli rękę, aby pokazać
pozostałym to, co sam zobaczył. Przez ten gest Maja niemalże zeszła na
zawał serca, wyobrażając sobie stojącego za jej plecami jakiegoś wilkołaka
czy inną bestię z piekła rodem.
Zerknąwszy za grupę, Marcin zobaczył, że za nimi nie ma drogi. Jest
wąska ścieżka prowadząca głęboko w las, ale nie ma drogi, którą wszyscy
szli.
- Gdzie jest droga? - wyszeptał, chociaż wszyscy zdawali się go słyszeć.
- Ej, kurwa, to przestaje być zabawne - powiedział ze złością w głosie
Adam.
- Myślisz, że kogoś to bawi? - zapytała Nadia, również straciwszy
panowanie nad sobą. - Może Tymka to bawi. Dawaj, zapytaj go o to.
- Odpieprz się, wiesz, o co mi chodzi - warknął Adam, marszcząc brwi.
- Marcin, do cholery, możesz nas zaprowadzić do tej pieprzonej bramy?
Ale Marcin tylko stał i nic nie mówił. Patrzył na wąską ścieżkę niknącą
w strugach deszczu i resztkami sił próbował nie oszaleć.
- Marcin! - ryknął Adam, co tylko jeszcze bardziej wystraszyło Maję.
Dziewczyna krzyknęła, Marcin ocknął się z letargu.
Spojrzał spod półprzymkniętych powiek na Adama, próbując sobie
przypomnieć, czego od niego chciał. A, tak. Brama. Zaprowadzić.
Zabawne.
- Przecież przeszliśmy przez bramę, nie pamiętasz? - zapytał spokojnie,
powoli wyciskając ze słów jad.
- Może były dwie bramy i zaprowadziłeś nas naokoło - odpowiedział
Adam, przekrzywiając ironicznie głowę.
- Może. W takim razie teraz ty prowadź, proszę bardzo - zaproponował
Marcin, wskazując Adamowi kierunek, w którym znajdowała się droga.
Przynajmniej teoretycznie.
Adam zastanowił się przez chwilę. Zerknął na mokrą Maję, jednak nie
znalazł w niej odpowiedzi na swoje pytanie, gdyż dziewczyna tkwiła
wczepiona w niego niczym niemowlę w matkę.
- Dobra - powiedział, pompując dumnie pierś i wypinając ją do przodu.
- Chodźcie.
Bez zbędnych ceregieli ruszyli w stronę drogi. Po raz kolejny.
Maja szła obok Adama, pozwalając, aby gęste krople spływały jej po
twarzy. Próbowała ze wszystkich sił nie odwrócić się i nie spojrzeć w stronę
domu. Miała wrażenie, że jakby zerknęła za siebie, ujrzałaby wytrzeszczony
w upiornym uśmiechu budynek, gdzie okna byłyby oczami, a ściana
rozstąpiłaby się, tworząc olbrzymią, upiorną szczękę z cegieł i słupów
zbrojeniowych.
Pomimo absurdalności i niedorzeczności tej myśli, zadrżała. Skąd takie
obrazy w mojej głowie? - zastanawiała się. Nigdy nie czytała powieści grozy,
owszem, widziała kilka horrorów, ale nigdy z własnej inicjatywy, zawsze
oglądała je w obecności znajomych czy chłopaka. Sama nigdy nie
zdecydowałaby się na coś takiego. Bać się na własne życzenie? Oglądać
sceny mordowania ludzi czy efekty specjalne pokazujące duchy albo jakieś
chore, krwiożercze potwory? Dla niej nie dość, że to było totalnie
bezsensowne, to jeszcze wskazywało na pewne mentalne odchylenia od
normy, żeby nie powiedzieć wprost - chorobę psychiczną widzów. Zwykła,
patologiczna strata czasu.
Zamyślona, zapatrzyła się w ciemną od ulewy ścianę lasu po swojej lewej
stronie. W pewnej chwili zmrużyła oczy, gdyż wydawało się jej, jakby
między drzewami było schowane źródło ciepłego, jasnego światła. Może
światło księżyca się od czegoś odbijało lub załamywało się w jakiś magiczny
sposób przez krople deszczu? Szła, wsparta o Adama i wpatrywała się w to
nieokreślone, jasne miejsce, które zdawało się podążać razem z nią. Nie
zostawało w tyle, nie wybiegało do przodu - cały czas lojalnie tkwiło na
wysokości dziewczyny, dodając jej otuchy i udowadniając, że na świecie są
jeszcze piękne rzeczy. Nawet jeżeli wychodzi się z przeklętego domu i błądzi
się po lesie podczas zimnej, październikowej nocy.
Tak - mówiło jej światło - nawet w takich okolicznościach można dostrzec
ciepło i piękno natury. Światło zdawało się ją przyciągać, obiecywać
schronienie. Oczami wyobraźni dziewczyna zobaczyła wielki, gruby koc,
którym otula się tak bardzo, że wystaje jej tylko czubek nosa. Kubek gorącej
czekolady trzymany we własnych, zmarzniętych dłoniach. Ogień buchający
z kominka w akompaniamencie trzaskających pni. Dam ci to wszystko -
mówiło jej światło. Zostaw ich i chodź do mnie. Oni nie są bezpieczni, to
wariaci, którzy myślą, że dom jest nawiedzony. Zostaw ich i chodź do mnie,
a dam ci schronienie i zapewnię bezpieczeństwo.
Maja przestała myśleć o domu, który zniknął w strugach deszczu daleko
za ich plecami. Skupiona na głosie światła, nie słyszała też niczyich kroków.
Nagle Adam zadrżał z zimna, zwracając na siebie uwagę pozostałych. Maja
zerknęła na jego zziębniętą twarz. Chłopak wydał się jej zupełnie innym
Adamem niż ten, którego znała. Młody mężczyzna idący obok niej był
oschły, fałszywy i prymitywny, poddany tylko i wyłącznie woli sprzętu
dyndającego między jego nogami i próbujący za wszelką cenę udowodnić
pozostałym, jakim twardym jest mężczyzną. Pomimo kilkuletniego związku,
chłopak nagle stał się dla niej totalnie odrażającą istotą. W tym momencie
miała w sobie więcej miłości do śmierdzącego żula, śpiącego pod mostem,
niż do niego.
Zostaw go - szeptało światło. On jest zły, sprowadzi na ciebie tylko
nieszczęście. Wcale cię nie obroni tak, jak mogę to zrobić ja.
Maja delikatnie wysunęła szczupłą dłoń spod ramienia Adama i schowała
ją do kieszeni własnej skórzanej kurtki. Światło miało rację - stwierdziła.
Subtelny blask pokazał jej, jaki naprawdę jest mężczyzna, którego zdawała
się kochać. Przynajmniej tak myślała lub - co było bardziej prawdopodobne -
Adam starał się, żeby ona tak myślała. On i jego gierki, na które zawsze się
nabierała.
Zrobiła krok w bok, oddalając się od Adama. Chłopak nie zareagował na
to w żaden sposób. Nadia i Marcin również tego nie zauważyli, skupieni na
taszczeniu rannego Tymka. Poza tym szli o krok przed nimi.
- Ej, i co? Gdzie ten zakręt? - zapytał Adam.
Teraz - szepnęło światło.
To moja szansa - pomyślała dziewczyna. Teraz albo nigdy.
Maja rzuciła się biegiem między drzewa, prosto w nieprzeniknioną ścianę
deszczu. Nie zważała na krzyki pozostałych.
Rozdział 12
- O, znów jesteśmy w tym momencie - powiedział policjant. Ciągle
odchylony na chybotliwym krześle, niezmiennie z papierosem w ustach.
Jednak tym razem w dłoni trzymał ciepły kubek z parującą kawą.
Skrajnie wyczerpany Marcin wpatrywał się w niego niewidzącym
wzrokiem. Już miał dość tego przesłuchania, dość zimnego pomieszczenia,
dość papierosowego dymu gryzącego w oczy i drażniącego płuca. Niech
sobie facet gada, co chce i niech dalej powtarza swoje pytania. Będę mówił
w kółko to samo - pomyślał chłopak. - Może w końcu mu się znudzi.
Policjant, jakby usłyszawszy myśli wykończonego chłopaka, ponownie
pochylił się nad stołem. Ciemne, głęboko osadzone oczy świdrowały Marcina
na wylot. Myślał przez chwilę, po czym - klasycznie wypuszczając gryzący
i cuchnący dym w stronę chłopaka - powiedział:
- Ciekawy jestem, jaką wersję opowiesz mi tym razem? Serio, ta mgła
z deszczem jest strasznie fajna, a ty za każdym razem opowiadasz inny
koniec tej historii. No ale nie chcę ci przerywać ani… - Zrobił chwilę
dramatycznej pauzy, patrząc na Marcina spode łba. - …ani naprowadzać na
odpowiedzi. Mów dalej.
Marcin spojrzał na policjanta. W sumie to oprócz popielniczki, stołu
i leniwie bujającej się lampy nie było na czym zawiesić wzroku.
- Przecież już mówiłem.
- Wiem, kurwa, że już mówiłeś! - wydarł się policjant, uderzając dłonią
w metalowy stół, przez co kilka kiepów wypadło z popielniczki. - Ale masz
mi to opowiedzieć jeszcze raz. Na tym polega przesłuchanie, pamiętasz?
Marcin zagryzł wargę. Doskonale wiedział, na czym polega przesłuchanie.
W końcu był przesłuchiwany przez kilka ostatnich godzin, chociaż tak
naprawdę nie był w stanie powiedzieć, jak długo gnije w tym ciemnym
i zimnym miejscu.
- No więc? - policjant nie ustępował. Jego spokój, pomimo kilku
agresywnych zrywów, w pewnym stopniu imponował Marcinowi. Był
opanowany i cierpliwy, tyle czasu razem spędzili i wciąż zadawał mu te same
pytania. Trudno będzie go obejść, lecz z drugiej strony, co tak naprawdę
Marcin chciał obchodzić? Przecież mówił mu wszystko, opowiadał dokładnie
o wydarzeniach, w których brał udział.
- Ej! - upomniał się o uwagę funkcjonariusz. - Czekam. To, że naćpani
chodziliście w kółko po lesie, jakoś mnie specjalnie nie dziwi. Jakbym tyle
wypił i wypalił, to pewnie bym klaskał uszami, a wy jeszcze się wybraliście
na spacer. Ładnie wam odjebało. - Odpalił kolejnego papierosa.
Marcin zmarszczył brwi.
- Przecież aż tyle nie wypiliśmy - powiedział, wracając myślami do stołu,
na którym stał alkohol.
- Nie? - zdziwił się funkcjonariusz. - Aha, czyli sześć butelek wódki na
pięć osób, piw nie liczę, to nie jest dużo? Wiesz, jakbyście byli
podhalańskimi drwalami, to jeszcze bym zrozumiał, no, ale, niestety, daleko
wam do nich.
- Sześć butelek wódki? - Marcin nie wierzył w to, co przed chwilą
usłyszał.
- Tak. I nie ściemniaj mi tu, że nie pamiętasz. Chociaż, w sumie to możesz
nie pamiętać… Jak ma się prawie trzy promile, to niewiele się później
pamięta. No ale nic, wróćmy do tematu. Dziewczyna uciekła wam i co
zrobiliście?
Marcin nabrał głęboko powietrza, aby po chwili powoli je wypuścić.
Sześć butelek. Niemożliwe. Przecież nawet tyle nie mieli. Chyba.
- No…. - zaczął niepewnie, próbując skupić się na pytaniu - zrobiliśmy to,
co chyba każdy by zrobił. Pobiegliśmy za nią z Adamem.
- Aha - skwitował policjant, notując coś na żółtej kartce umieszczonej
przed sobą. - A co z twoim rannym kolegą?
- Tymek został z Nadią - odpowiedział Marcin, przypominając sobie
pytające spojrzenie, jakie wymienili między sobą w momencie, w którym
Maja znikała między drzewami.
- Tylko was dwóch pobiegło?
- Tak.
- Okej. Pobiegliście w tę burzę szukać Mai, która z… niewiadomych
przyczyn nagle oddzieliła się od grupy i wbiegła do lasu. W ścianę deszczu.
To twoje słowa - przypomniał policjant.
- Tak, wiem, pamiętam - odpowiedział Marcin.
- Okej, co było dalej? Znaleźliście ją?
Marcin spojrzał na zimny, metalowy blat. Wspomnienia uderzyły w niego
z całą swoją mocą, odbierając dech w piersi i miażdżąc świadomość, jakby
w wielkim, lodowym imadle. Poczuł przenikające zimno, jakie panowało
tamtego wieczoru. Zimno zarówno fizyczne, jak i psychiczne. Miał wrażenie,
że czuje zimne, ostre krople deszczu uderzające go w twarz.
Policjant patrzył na niego obojętnym wzrokiem, a jego usta wykrzywiał
delikatny grymas uśmiechu.
Rozdział 13
- Maja, poczekaj! - krzyknął Adam i, nie oglądając się za siebie, popędził
za dziewczyną.
- Zostań tu z nim - powiedział szybko Marcin do Nadii, po czym dołączył
do pościgu.
Majka zniknęła im z oczu. Panowie mieli teoretyczną przewagę. Adam był
wysportowany i szybko biegał, a Marcin znał działkę, chociaż kilkanaście
minut temu okazało się, że jego znajomość topografii terenu nie jest taka,
jakiej by sobie życzył. Lecz pomimo tych ewidentnych plusów, Adam
z Marcinem nie mieli szans na znalezienie Mai. Nie widzieli światła, które
kierowało dziewczyną. Nie słyszeli głosu, który kazał im skręcać
w odpowiednich momentach i omijać drzewa. I nie byli wystraszoną
zwierzyną, która ucieka oprawcy w obawie o własne życie.
Nie zważając na to, pędzili przez ulewę, uważnie stawiając nogi, aby się
nie poślizgnąć, jednocześnie czujnie się rozglądając między drzewami.
Po mniej więcej minucie szaleńczego biegu, zatrzymali się, ciężko dysząc.
- Maja! - krzyczał Adam. - Majaaa!
- Co jej odbiło? - zapytał Marcin, wspierając się o mokre drzewo.
Z trudem próbował ustabilizować oddech. Zimne powietrze piekło
w płucach, ale przy okazji zrobiło się im znacznie cieplej.
- Nie wiem, stary - wysapał Adam. - Majaaa! - krzyczał, rozglądając się
dookoła.
Niestety, bębnienie deszczu tłumiło głosy równie skutecznie, jak
ograniczało widoczność. Poza tym, nawet jeżeli Maja by ich usłyszała, to nie
odpowiedziałaby, lecz Marcin i Adam nie mogli o tym wiedzieć.
Nie
wiedzieli
również
tego,
że
Maja
stała
schowana
za
kilkudziesięcioletnim dębem, mniej niż piętnaście metrów od nich. I że
doskonale ich słyszała, lecz światło nakazywało jej zachować milczenie. Nie
wychylaj się - szeptało. Nie ruszaj się, nie odpowiadaj na ich wezwania. Boją
się, bo im uciekłaś, a to co innego niż martwienie się, bo im uciekłaś. Nie,
oni się boją, że opowiesz światu, że są wariatami. Złapią cię i zamkną
w miejscu, z którego nie ma ucieczki. Unikaj ich. Zostań tu.
Maja słuchała tego szeptu, dobywającego się zarówno gdzieś spoza niej,
jak i z niej samej. Słuchała, a otaczający ją świat powoli odchodził w niebyt.
- I co? - zapytała Nadia. Stała z Tymkiem pod rozłożystym kasztanem,
który dawał choć trochę schronienia przed siekącym deszczem.
- Nic - powiedział Marcin, rozkładając bezradnie ręce. - Nigdzie jej nie
ma.
- Może powinniście się rozdzielić? - zasugerowała.
Spojrzeli po sobie.
- Nie, to słaby pomysł. Po chwili sami byśmy się zgubili, bez sensu -
powiedział Marcin.
- No, ale nie możecie tu stać, zróbcie coś. Przecież jak tak biegła, to mogła
sobie zrobić krzywdę - naciskała.
- Ale jak będziemy latać osobno, to za chwilę sama zostaniesz z Tymkiem.
Tego byś chyba nie chciała? - zauważył Marcin, patrząc na rannego
przyjaciela siedzącego przy grubym pniu. Trzymał się za kolana, na których
była wsparta jego głowa. Groteskowe kawałki lustra uparcie tkwiły na
swoich miejscach, zatopione głęboko w jego oczodołach, otoczone przez
głęboką czerwień namokniętego bandaża. Zimno formowało niewielką
chmurę pary przed jego twarzą za każdym razem, gdy wypuszczał powietrze.
- Nie wiem, co robić. Jakieś pomysły? - zapytał Adam, rozglądając się
wokół siebie.
Nadia już miała powiedzieć, że naprawdę powinni się rozdzielić i że to
ona może iść na poszukiwania, ale otworzyła tylko usta, aby je po chwili
zamknąć. Zupełnie niespodziewanie wpadło jej do głowy pewne pytanie,
jednak wahała się, czy na pewno chce poznać na nie odpowiedź. Niemniej,
w życiu bywają sytuacje, w których człowiek robi lub mówi coś, czego
bardzo nie chce zrobić lub powiedzieć, ale tak po prostu trzeba i tyle.
- Marcin… - zaczęła niepewnie, zbierając myśli. Muszę się spytać,
stwierdziła, nabierając głęboko powietrza. - Jak długo mieszkacie w tym
domu? Pół roku, tak?
Spojrzał na nią i zmarszczył brwi. Maja lata po lesie, Tymek siedzi na
drodze ze szkłem w oczach, a Nadia pyta o historię domu? Chociaż, musi
mieć dobry powód, nie pytałaby tak po prostu. Zdążył ją poznać na tyle
dobrze, żeby to wiedzieć.
- No tak, czemu pytasz? - Domyślił się drugiego dna pytania i w pierwszej
chwili był zły, że będzie musiał na nie odpowiadać.
- A kto tu mieszkał przed wami? - odpowiedziała Nadia, zupełnie
ignorując pytanie Marcina.
Właśnie tego się spodziewał i jednocześnie obawiał.
- Mój wujek, mówiłem ci.
- I on odszedł, tak? Przepraszam, jeżeli jestem zbyt nachalna, ale czy
mógłbyś mi powiedzieć, w jaki sposób? - zapytała możliwie najsubtelniej,
jak tylko potrafiła.
Marcin ciężko odetchnął. Temperatura jego ciała powoli spadała, a że był
spocony, to zdawał sobie sprawę z tego, że jeżeli szybko się nie ogrzeje, to
skończy się chorobą.
- Ludzie mówią, że popełnił samobójstwo, w policyjnym raporcie napisali,
że utopił się w jeziorze, nad którym wcześniej byliśmy. Nie do końca w to
wierzę, wątpię, żeby sam się zabił.
- Poczekaj, przecież nic mi o tym nie mówiłeś - żachnął się Adam.
- Dlaczego?
- Nie ma się czym chwalić. Sam chyba rozumiesz.
Adam tylko zmarszczył brwi i pokręcił głową z niedowierzaniem.
W międzyczasie Nadii wydawało się, że rozumie, jakby odpowiedź
Marcina naprowadziła ją na dobry trop. Drobna iskierka, która mogła
wszystko wyjaśnić, zamigotała z tyłu jej głowy, aby po chwili wesoło
polecieć i zatonąć w odmętach nieskładnych myśli i pytań. Ktoś się z nami
bawi w kotka i myszkę - stwierdziła w duchu. Nie, nie z nami, tylko nami -
poprawiła się po chwili, i zadrżała na tę myśl.
- Czyli twój wujek zabił się na tej działce? - zapytała Nadia. To by miało
sens, pomyślała dziewczyna. Wuj popełnił samobójstwo, a jego duch teraz
krąży po tym terenie, bo nie chcą go przepuścić do Królestwa Niebieskiego.
Samobójcom dziękują.
- Tak stwierdziła policja - odpowiedział zgodnie z prawdą chłopak. - Dalej
nie rozumiem, czemu mnie o to pytasz?
Nadia spojrzała na Marcina swoimi niebieskimi oczyma. Długie, jasne
włosy opadały na jej ciemny płaszcz. W tej scenerii wyglądała pięknie
niczym baśniowe stworzenie mieszkające głęboko w lesie, które nagle
zdecydowało się wyjść z głuszy i objawić się śmiertelnikowi. Pomimo
szalejącej ulewy, chłopak poczuł przyjemne ciepło w środku brzucha.
- Pewnie zabrzmi to głupio, ale myślę, że to może mieć związek z tym, co
się z nami dzieje - powiedziała.
- A co się z nami dzieje? - zapytał Adam ze złością, chociaż już powoli
odchodziła mu ochota do bitki. Nie mógł dalej udawać, że wszystko jest
w porządku, że nic nadzwyczajnego się nie dzieje. Nie potrafił wyjaśnić tego,
czego doświadczali i nie mógł też pozostać na to ślepym, a ta bezradność
powodowała niekontrolowane wybuchy agresji. Zwłaszcza że jego własna
dziewczyna zupełnie niespodziewanie uciekła w ciemny las.
Marcin i Nadia wymownie na niego spojrzeli.
- Dobra, nic nie mówiłem. S
ORRY
. Jaki widzisz związek? - Schował ręce
głęboko w kieszenie i czekał na odpowiedź Nadii.
Dziewczyna nie skomentowała jego przytyku, doskonale świadoma
własnej przewagi.
- Okej, posłuchajcie - zaczęła, ale przerwała na sekundę, gdyż niebiosa
przeszył kolejny huk gromu. Skulili się, jakby epicentrum burzy było
bezpośrednio
nad
ich
głowami.
Nadia
przełknęła
głośno
ślinę
i kontynuowała: - Tymkowi coś ewidentnie odbiło, to fakt. W domu działy
się dziwne rzeczy, może da się jakoś je wytłumaczyć, może nie, ale coś tam
się działo. To też fakt. - Adam z Marcinem z grzeczności nic nie mówili,
tylko kiwali mokrymi głowami. - W telefonach słyszeliśmy własne głosy,
mimo że mamy różnych operatorów i różne komórki. To też fakt. Teraz
twojej Majce coś odbiło i uciekła między drzewa. To również jest fakt. Nie
wiemy dlaczego ani po co, ale wiemy, że uciekła.
- No i…? - zapytał Marcin.
- Poczekaj, daj mi skończyć, proszę. Tymek prawie śmiertelnie się ranił,
twój wujek popełnił samobójstwo, w domu jest ukryte pomieszczenie służące
do wywoływania duchów. To też są fakty.
- Widziałem swoich rodziców - wypalił nagle Marcin. Po prostu wciął się
bezczelnie w wypowiedź Nadii, nie potrafiąc utrzymać języka za zębami.
Pozostali spojrzeli na niego. - Widziałem ich stojących w korytarzu,
wyglądali jakby byli po wypadku samochodowym. Ale jak się odwróciłem to
nikogo nie było.
Po tej deklaracji wyraźnie mu ulżyło.
- Tak, pamiętam - powiedział Adam. - Wyglądałeś na nieźle
wystraszonego.
- No bo byłem megawystraszony. To było jak prawdziwe.
- Wiem, ja też wtedy ich widziałam - odpowiedziała Nadia. - Stałam
w głębi korytarza. Przez ułamek sekundy, ale coś mi mignęło.
- Serio? - zapytał z niedowierzaniem Marcin.
- Tak, serio. Wiem też, że nad jeziorem również coś widziałeś. Nie
zdążyłam już zobaczyć co, ale nie kupiłam tej waszej bajki o potknięciu się.
- Tak, nad jeziorem też… - powiedział i aż zadrżał na wspomnienie
topielca. - Tam widziałem mojego wuja. To znaczy jego ducha. Chyba.
Próbował mnie wciągnąć do wody.
Marcin aż uniósł brwi ze zdumienia, że tak łatwo mu przyszło wyjawienie
tej historii. Nadia nie zapytała dlaczego ani jak to możliwe. Po prostu
z milczącą wyrozumiałością skinęła głową, zachowując swoje refleksje dla
siebie, za co Marcin był jej niewypowiedzianie wdzięczny.
- Do czego zmierzasz?
Dziewczyna delikatnie przygryzła dolną wargę, upodabniając się przez to
do nastolatki, która przyznała się, że nabroiła. Było widać, że prowadzi
bardzo skomplikowany, wewnętrzny dialog.
- Wiem, jak to zabrzmi, ale wydaje mi się, że to wszystko jest ze sobą
jakoś powiązane. Nie wiem jeszcze jak… - Starała się uprzedzić pytania,
unosząc otwarte dłonie. - …ale chyba jakoś jest. Może to ma związek
z twoim wujem. Myślę, że tak.
Adam, Marcin oraz Tymek milczeli. Tymek w ogóle niewiele się
odzywał - było to spowodowane skupieniem całej siły woli na
zminimalizowaniu bólu, który rozsadzał mu czaszkę. Poza tym, rozmawiając,
mimowolnie poruszałby mięśniami twarzy, co tylko powodowałoby jeszcze
większe cierpienie.
- Przepraszam, ale jaki to może mieć związek z moim wujkiem? - zapytał
ostrożnie chłopak.
- No właśnie tego nie wiem - odpowiedziała zgodnie z prawdą Nadia, ale
mówiąc to, nie uciekła wzrokiem w żadną stronę. Dzielnie stała na
posterunku swojego zdania, gotowa bronić go niczym lwica młodych.
- Och, genialnie! - zripostował Adam, wymachując rękami. Odwrócił się
i zaczął przeklinać pod nosem. - Czyli jakiś związek ma, ale nie wiesz jaki?
Super! To nam pomogłaś. Pojebane to wszystko jest.
- Jezu, przestań cały czas marudzić - rzucił Marcin.
- No, a co mam robić? Masz lepszy pomysł? - wydarł się na niego Adam.
Kipiał ze złości. Totalnie stracił panowanie nad sytuacją, a dla niego nie
mogło być nic gorszego.
- Nie, nie mam, ale biadolenie jak stara baba raczej nie pomoże -
odpowiedział, zachowując spokój, Marcin, lecz jego głos dowodził, że on
również traci powoli panowanie nad sobą.
- Zapytajmy go - powiedziała cicho dziewczyna, ale Adam i Marcin
zignorowali ją, gdyż ich kłótnia przybierała na sile.
- Biadolę jak stara baba? - powtórzył z przekąsem Adam, podnosząc głos.
- Czy ty słyszysz, o czym wy mówicie? Maja gdzieś uciekła, a wy gadacie
o twoim wujku!
- No to jak? Masz lepszy pomysł, co teraz robić? - Głos Marcina był
spokojniejszy od Adama, ale było widać, że trudno mu utrzymać nerwy na
wodzy. - Tak, idę dalej szukać Mai, a jak ją znajdę, to biorę ją pod pachę
i spierdalam stąd, bo oboje jesteście ostro popieprzeni - odpowiedział Adam,
ale nie ruszył się z miejsca.
- Zapytajmy go - powtórzyła głośniej Nadia.
Tym razem Marcin usłyszał. Spojrzał na nią i zmarszczył
z niedowierzania brwi.
- Co?
- Słyszałeś. Powiedziałam, żebyśmy go zapytali - odpowiedziała, siląc się
na spokój.
- Kogo zapytali? - wtrącił się Adam.
Nadia spojrzała na niego, a potem odpowiedziała tonem, jakby to było coś
totalnie oczywistego:
- Wuja Marcina.
Adam z Marcinem spojrzeli po sobie, po czym ostrożnie odwrócili głowy
w stronę dziewczyny. Pierwszy odezwał się Adam, Marcinowi ciągle
brakowało słów.
- Nadia, wuj Marcina nie żyje. Nie słyszałaś? Popełnił samobójstwo. - Ton
jego głosu był podejrzanie spokojny, jednak wyraźnie dało się usłyszeć
przebijającą się ironię i sarkazm. - I dlatego nie możemy go o nic zapytać.
Bo nie żyje.
- Słyszałam - odpowiedziała Nadia, dumnie wypinając piersi do przodu.
Wiedziała, że nie ma co wchodzić w kłótnie czy przekomarzanie się. Tylko
bez sensu tracą na to energię i nerwy. - Doskonale słyszałam, co powiedział
mi Marcin. Ale chyba wy nie słyszeliście, co wcześniej wam mówiłam.
Tu coś ewidentnie jest nie tak, czy wam się to podoba, czy nie. Nie możemy
się wydostać z działki, nie możemy nigdzie zadzwonić. Coś nas tu trzyma,
nie rozumiecie tego? Twój wujek popełnił samobójstwo. - Spojrzała prosto
w oczy Marcina. - Ale ty w to nie wierzysz. Po tym, co tu widziałam, ja też
nie. Dlatego mówię wam, żebyśmy wrócili do domu i zapytali go, dlaczego
się zabił. Zapytamy, co tu wywołał, i czy wie, gdzie, do cholery, podziała się
Maja.
Adam wydawał się niewzruszony tymi argumentami, chociaż na
wspomnienie Mai zacisnął szczękę i mimowolnie skierował wzrok na ścianę
znikającego w strugach deszczu lasu. Marcin natomiast poczuł, jak włosy na
karku stają mu dęba. Na myśl o ponownej konfrontacji ze zmarłym wujem -
chociaż nie miał pojęcia, jak ona miałaby wyglądać - robiło mu się niedobrze.
- Jak… - zapytał chłopak, ale musiał przerwać, żeby przełknąć ciężką gulę
siedzącą mu w gardle - …jak chcesz to zrobić?
Nadia uśmiechnęła się delikatnie, chociaż pomysł wcale nie napawał jej
optymizmem. Lecz jeżeli dzięki temu uda się jej czegoś dowiedzieć lub
nawet wydostać się stąd, to jest to warte ryzyka.
- Jestem medium, pamiętasz? A twój zmarły wujek ma w domu
pomieszczenie idealnie nadające się do wywoływania duchów.
- Tymek idzie z nami? - zapytał z niedowierzaniem Marcin.
- Tak. Nie zostawię go samego, już raz prawie się zabił. Chcę go mieć
cały czas na oku.
Zawiał zimny wiatr i chłód przeniknął ich do szpiku kości. Wszyscy jak
jeden mąż skulili się, próbując zatrzymać resztki uciekającego ciepła. Marcin
stał chwilę i trawił to, co przed chwilą usłyszał. Został mu zaproponowany
seans spirytystyczny, mający na celu wywołanie ducha jego własnego wuja.
To jakiś obłęd - pomyślał chłopak. Drżał, lecz nie wiedział, czy przyczyną
jest chłód, czy strach.
- Dobrze, zróbmy to - stwierdził, ledwie rozchylając usta.
- Adam? - zapytała Nadia, zerkając na chłopaka.
- Wiecie, że to bez sensu? To jakieś kosmiczne nieporozumienie, czy wy
się w ogóle słyszycie? - Adam jak zwykle żywiołowo gestykulował rękoma.
Od tego machania przynajmniej będzie mu ciepło, stwierdził w myślach
Marcin. Tymczasem Adam kontynuował:
- Chcecie wywoływać ducha wujka Marcina, żeby powiedział nam, gdzie
jest moja dziewczyna? Ludzie!
- Tak, wiem, jakie jest twoje zdanie, powtarzasz je w kółko - powiedziała
znużonym głosem Nadia. - Możesz myśleć, co chcesz, nie obchodzi mnie to.
Pytam tylko, czy idziesz z nami z powrotem to domu, czy będziesz stał jak
obrażone dziecko na środku drogi i czekał, nie wiadomo na co?
Ostatnie porównanie ewidentnie ubodło Adama, tak bardzo wyczulonego
na sposób postrzegania go przez innych. Wyraźnie się obruszył, jednak
powstrzymał się od ciętej riposty. Zerknął tylko na Marcina. Patrzył na niego
chwilę w milczeniu, aby w końcu, łaskawie, otworzyć usta i oznajmić:
- Dobra, chodźmy. Ale dalej uważam, że to głupia dziecinada.
Powinniśmy wrócić między drzewa i szukać…
- Tak, wiemy - przerwał mu Marcin - mamy pójść szukać Mai. Ale
właśnie to robimy, rozumiesz? Idziemy jej szukać - powiedział spokojnym,
podejrzanie pewnym siebie i opanowanym głosem.
Może dlatego, że Marcin naprawdę dostrzegł w planie Nadii cień szansy
na powodzenie. Poza tym, na wspomnienie wuja przypomniał sobie to, co
niegdyś od niego usłyszał - że po otwarciu szafy okazuje się, że w jej środku
tak naprawdę nie ma żadnego potwora, a wszystko się dzieje w naszej
głowie.
Modlił się w duchu, aby tak było i tym razem.
Rozdział 14
Dotarli do domu. Po raz kolejny podczas tej zimnej, mrocznej nocy stanęli
naprzeciw majestatycznej budowli, emanującej przytłaczającą, wysysającą
siłę energią. Marcin ujrzał go w zupełnie innym świetle niż wcześniej.
Z ciepłego, wiekowego budynku, dom stał się jaskinią lwa, gdzie po
przekroczeniu progu lew mógłby się okazać najlepszym, co by ich spotkało.
Ulewa uparcie skrywała większą część otaczającego ich świata, ograniczając
widoczność do zaledwie kilku metrów, nie mogli nawet zobaczyć szczytu
budynku.
Czwórka zatrzymała się kilka metrów przed schodami prowadzącymi do
głównego wejścia. Pomimo ciężkich kropel, bombardujących ich głowy,
niezbyt chętnie szli w stronę schronienia.
- Jesteście tego pewni? - zapytała Nadia.
- Pewni czego? Przecież nic się nie stanie, uspokójcie się - stwierdził
Adam, wskazując ręką na budynek. - Zobaczcie, dom stoi tak, jak go
zostawiliśmy. Co myśleliście? Że groby wynurzą się spod ziemi albo duch
będzie stał w drzwiach i zapraszał nas do środka?
- Nadia, czego możemy się spodziewać? - spytał Marcin, zupełnie
ignorując docinki Adama.
Nadia nieprzyjemnie spojrzała na Adama, jednak chłopak niespecjalnie się
tym przejął. Następnie skierowała wzrok na Marcina i odpowiedziała ze
smutkiem w głosie:
- Niestety, nie wiem. Ten drugi świat rządzi się zupełnie innymi prawami
niż nasz. Nie wiem, co się może wydarzyć, ale jestem pewna, że twój wuj
może nam pomóc w znalezieniu odpowiedzi i że będzie nas chronił.
Marcin chwilę trawił te słowa. Z jednej strony bał się, jak jeszcze nigdy
w życiu, ale z drugiej musiał przyznać, choć niechętnie, że ta sytuacja
przyprawiała go o dreszczyk emocji, który zdecydowanie mu się podobał.
Czuł się, jakby brał udział w doskonale zaplanowanym żarcie. Momentami
tylko czekał, aż zza drzewa wyskoczy prowadzący, ubrany w idealnie
dopasowany garnitur, i z filmowym uśmiechem na twarzy obwieści: „Mamy
cię!”. Jednak w głębi ducha wiedział, że nic takiego nie nastąpi. Wiedział, że
jakkolwiek absurdalnie to nie brzmiało i przeczyło wszelkim znanym mu
prawom, to, czego doświadczali, działo się naprawdę. Czas zajrzeć do szafy
i udowodnić sobie, że nie ma w niej żadnego potwora - pomyślał.
- Chodźmy - powiedział i ruszył pierwszy.
Ostrożnie, uważając na rannego i coraz słabszego Tymka, wspięli się po
śliskich, kamiennych schodach.
- Adam, podasz mi klucz? - zapytał Marcin, stojąc najbliżej drzwi. Jego
kolega pogrzebał w kieszeni, po chwili wyciągając z niej pęk pobrzękujących
kluczy.
- Masz.
Marcin delikatnie wsunął odpowiedni klucz do zamka - do ostatniej chwili
nie był pewny, czy będzie pasować.
Drzwi skrzypnęły i dom stanął przed nimi otworem. Chłopak niepewnie
obejrzał się za siebie, szukając w oczach pozostałych choć odrobiny czegoś,
co dodałoby mu odwagi. Adam, czego można było się spodziewać, patrzył
znużonym wzrokiem, pełnym politowania, natomiast w spojrzeniu Nadii
znalazł to, czego potrzebował - zapewnienia, że jest przy nim, tkwią w tym
razem i wszystko będzie dobrze.
Wziął głęboki wdech i wszedł do środka. Zapalił światło na korytarzu,
które rozbłysło oślepiającym blaskiem. Gdy spojrzenie Marcina nabrało
ostrości, stwierdził, że na pierwszy rzut oka nic się nie zmieniło. Z drugiej
strony, sam nie wiedział, czemu spodziewał się jakichkolwiek zmian.
Dom i znajdujące się w nim przedmioty stały na swoich miejscach, tak jak
je zostawili. Nie było zwisających z sufitu pajęczyn, nie było prastarych
nagrobków przebijających się przez podłogę. Żadne potępieńcze dusze nie
zawodziły z czeluści budynku, lecz mimo to dom wydawał się obcy. Inny.
Marcinowi wydawało się, że budynek - lub cokolwiek innego, coś, czego nie
potrafił zaklasyfikować - tylko czekał na ich powrót. Wiedział, że wrócą
i teraz przyjął ich z szeroko rozpostartymi ramionami. Marcinowi te ramiona
skojarzyły się bardziej z morderczą rosiczką, niż z matką, która wita dawno
niewidziane dziecko. Na tę myśl aż zadrżał.
Pozostali weszli tuż za nim.
- Ja pierdolę, co jest? - rzucił przestraszony Adam.
Nadia i Marcin szybko odwrócili się w jego stronę.
- Zobaczcie. Jestem suchy.
Pozostali popatrzyli po sobie zdezorientowani. Nadia zaczęła ostrożnie
dotykać swojego ubrania.
- Masz rację.
Spojrzała przerażonym wzrokiem na Marcina, trzymając w dłoni pukiel
suchych, jasnych włosów.
- Tak, też jestem suchy. Nie rozumiem, przecież burza, deszcz…
- Skierował się w stronę drzwi, po sekundzie otwierając je na oścież
i wychodząc na kamienne schody. Noc była spokojna, okolica była zupełnie
sucha. Jedynie trawa była lekko wilgotna, ale to był skutek rosy, a nie
ulewnego deszczu. Poczuł, jak jego twarz owiewa zimny wiatr, jakby coś
z lasu starało się wedrzeć do domu. Wycofał się wystraszony, zatrzaskując za
sobą drzwi.
Nabrał głęboko powietrza:
- Dobra, zróbmy to.
Zrzucili kurtki i buty, zatrzymując się na środku korytarza.
- Okej, to co teraz? - zapytał Marcin Nadię. Starał się nie wracać myślami
do tajemniczej burzy.
Dziewczyna rozejrzała się po domu. Nie zauważyła niczego
niepokojącego, natomiast znacznie silniej niż wcześniej czuła czyjąś
obecność. Może nie tyle obecność, co emocje bijące z tego miejsca lub
z duszy, która się w nim znajdowała. Wcześniej była to radość, lecz teraz
Nadia poczuła jeszcze satysfakcję, jakby zadowolenie z obrotu sytuacji,
w której się znaleźli. Niestety, nie potrafiła jednoznacznie określić miejsca
lub źródła fal, które odbierała. Oderwawszy na chwilę umysł od spraw
paranormalnych, skupiła się na tym, co tu i teraz. Spojrzała na Tymka.
Chłopak usiadł na przysuniętym przez Marcina krześle i ciężko oddychał.
Było widać, że bardzo cierpi, a nikt z zebranych osób nie potrafił mu pomóc.
Ciepło domu powoli zaczynało ich ogrzewać, w miły sposób rozlewając
się po ich zmarzniętych ciałach. Nadia chwilę delektowała się tym uczuciem,
gdyż zarówno ona, jak i pozostali strasznie zmarzli.
- Daj mi pomyśleć… - poprosiła, chuchając w dłonie. - Na górze były
świeczki, nie?
Marcin kiwnął głową.
- Dobrze, ale weź jakiś ogień, tak na wszelki wypadek - stwierdziła.
- Ktoś coś chce? - zapytał nagle Adam, kierując się w stronę kuchni.
Marcin zmarszczył brwi, w pierwszej chwili zezłościł się na kolegę.
Jednak po chwilowej fali złości zastanowił się, o co tak właściwie się
wścieka? Przecież parę minut ich nie zbawi.
- Ja poproszę herbatę - powiedziała Nadia.
Spojrzeli na nią zdziwieni, Marcin był już totalnie skołowany.
- No co? Zimno mi. I nie chcę pić alkoholu przed seansem, wy też nie
powinniście.
Adam kiwnął głową jak do nauczyciela, z którym i tak się nie zgadza:
- Okej, a ty, Marcin?
- Wiesz co? Ja chyba też sobie zrobię herbatę.
W tym czasie Maja ospale krążyła między drzewami, potykając się
o wystające z ziemi mokre korzenie i raniąc się o ostre, nagie gałęzie. Nie
czuła już zimna, nie czuła strachu ani bólu. Jedyne, co czuła, to chęć
podążania za kojącym, ciepłym światłem, które nieprzerwanie do niej
mówiło. Uspokajało ją. Głaskało, niczym ciepła ręka zmarzniętego psa,
dodając otuchy i pokazując przyszłość w pozytywnych barwach.
Brawo! - mówiło światło. Jesteś dzielna. Odważna. Taka mądra.
Przejrzałaś na oczy w ostatniej chwili, bo już prawie cię mieli. Maja słuchała
i cieszyła się, że udało jej się zadowolić ten głos i światło, które pojawiło się
zupełnie znikąd, aby nieoczekiwanie odmienić jej życie. Nie myśl, nie
kwestionuj, po prostu mnie słuchaj - szeptał miły głos w jej głowie.
Dziewczyna nie zwróciła uwagi na to, że podczas tułaczki między
drzewami dotarła aż pod sam dom Marcina. Jej świadomość została
zepchnięta głęboko w mroczne czeluści opętanego umysłu, gdzie została
brutalnie obezwładniona przez siły, których Maja nie tylko nie rozumiała, ale
których obecności nie była świadoma. Powolnie, ale bez nawet jednej chwili
wytchnienia, popadała coraz głębiej w obłęd.
Już niedługo - szeptało światło. Już niedługo.
- Posłuchajcie mnie, naprawdę nie wiem, czy to dobry pomysł -
powiedział Adam, po raz kolejny starając się przemówić pozostałym do
rozsądku.
- Czemu? - zapytała spokojnie Nadia, odkładając kubek z herbatą na
kuchenny stół. Zgodnie stwierdzili, że potrzebują kilku minut odpoczynku,
zebrania myśli i ogrzania się, zanim ruszą w paranormalny bój wywoływać
dusze zmarłych. Poza tym uspokojenie się pozwoli im spojrzeć na całą
sytuację z dystansu.
- Bo to i tak nic nie da, ludzie no! Nie zachowujmy się jak dzieci, proszę
was - powiedział Adam, biorąc łyk drinka, którego wcześniej sobie
przyrządził.
- Adam, jeżeli uważasz, że to dziecinada, to i tak w niczym nam nie
pomoże. Czemu tak się przed tym bronisz? - zapytała Nadia.
Spojrzał na nią wyraźnie zaskoczony. Spodziewał się raczej ataku krytyki,
przekonywania, że musi jej zaufać i uwierzyć, a nie tak spokojnie zadanego
pytania.
- Po prostu uważam, że tracimy czas - powiedział szczerze. - Powinniśmy
byli wyjść stąd i znaleźć pomoc.
- No ale przecież to właśnie próbowaliśmy zrobić, nie pamiętasz? - zapytał
Marcin. Jego głos również był spokojny, gdyż chłopak wiedział, że krzykiem
i agresją niczego nie osiągną. Teraz trzeba było użyć logicznych,
niezaprzeczalnych argumentów, aby przekonać do seansu nie tylko Adama,
ale i samego siebie. Niestety, pomimo tych wszystkich doświadczeń, pomimo
listy faktów przytoczonych przez Nadię, Marcinowi cały czas było trudno
uwierzyć, że to, co się wydarzyło, działo się naprawdę.
Adam nie potrafił odpowiedzieć na pytanie postawione przez Marcina.
Burknął tylko coś pod nosem, co pozostali odebrali jednoznacznie jako
zakończenie tego tematu dyskusji.
- Nadia - zaczął Marcin - już wcześniej robiłaś takie rzeczy, prawda?
Czego mamy się spodziewać? Jak możemy się przygotować do tego…
seansu? - wypowiedziawszy ostatnie słowo, Marcin poczuł się bardzo
nieswojo. Zadrżał.
- Tak, kilka razy brałam udział w seansie. Na podstawie tego mogę
powiedzieć, że samo wywołanie, nazwijmy go kolokwialnie, ducha, nie jest
rzeczą specjalnie skomplikowaną.
- Nie jest trudno wywołać… - Marcin zmarszczył brwi. - …istotę nie
z tego świata?
Zapanowała absolutna cisza. Wydawało się, że wszystko wstrzymało
oddech, czekając na odpowiedź.
- Nie, wywołać nie - odpowiedziała. - Najtrudniej jest wtedy, kiedy ta
istota, byt, duch, energia, nazywajcie to, jak chcecie, nie chce odejść.
Marcin pokiwał głową ze zrozumieniem, Adam natomiast parsknął,
wzruszył ramionami i pokiwał głową z politowaniem.
- Okej. Potrzebujemy czegoś konkretnego? - zapytał Marcin, ignorując
Adama.
- Chyba nie, wydaje mi się, że to tajne pomieszczenie w bibliotece było
wystarczająco przygotowane - stwierdziła dziewczyna, pomimo że nie weszła
do niego. - A nie, poczekaj! Masz jakiś przedmiot należący do twojego wuja?
Może coś, co od niego dostałeś, jakiś prezent lub pamiątka?
- Tak - od razu odpowiedział, bo tylko jedna rzecz przychodziła mu na
myśl. - Wuj przed śmiercią zostawił mi list.
- O, świetnie! Mogę zapytać co w nim jest napisane? Może to mieć
związek z tą całą sprawą.
- Nie wiem, nie czytałem go jeszcze - przyznał się i w dziwny sposób
poczuł się przez to winny.
- Nie czytałeś? List pozostawiony przez twojego wuja? Mówią ci, że
popełnił samobójstwo, ty w to nie wierzysz i nie czytasz listu, który
pozostawił ci przed śmiercią? - Nadia wylała z siebie potok słów.
- No tak. Ale to chyba nie twoja sprawa.
- Okej, masz rację. Chodziło mi tylko o to, że może to mieć związek
z jego śmiercią.
- Tak, wiem, o co ci chodzi - powiedział Marcin. - I masz rację,
przepraszam. Po prostu ta sytuacja jest tak cholernie dziwna… i ciężko mi się
w tym wszystkim połapać.
- Wiem - powiedziała spokojnie. - Rozumiem cię. Mnie też kiedyś było
ciężko, a i teraz nie jest mi wcale lżej. Nigdy się z czymś takim nie
spotkałam.
Marcin myślał nad tym, co powinien dalej zrobić. Wyglądało na to, że nie
miał innego wyjścia, jak tylko zaufać Nadii i robić to, o co prosiła.
- Dobrze, przyniosę ten list.
Nadia ostatkiem siły woli powstrzymała się przed poproszeniem, żeby
został lub żeby poszli wszyscy razem. Bała się, że jak się rozdzielą, komuś
przydarzy się coś złego, jednak kobieca intuicja podpowiadała jej, że tym
razem może być spokojna.
I nie myliła się. Po niespełna dwóch minutach Marcin powrócił do kuchni,
trzymając w ręku białą, zaklejoną kopertę.
- Mogę? - zapytała.
- Wolałbym najpierw przeczytać samemu, chyba rozumiesz?
Zbyt długo z tym zwlekałem - pomyślał.
Rozciął kopertę i wyjął schowaną w niej kartkę z ręcznie napisanym
listem. Pismo było idealnie równe, jakby zostało stworzone przy użyciu
komputera, a nie starej, ręki. Chłopak zaczął czytać w myślach:
Drogi Marcinie,
Jakkolwiek trywialnie to nie zabrzmi, gdy czytasz ten list, mnie już nie ma
na tym świecie. Życie ma to do siebie, że w pewnym miejscu się po prostu
kończy, zupełnie jak film czy książka. Tak było, jest i będzie, i naprawdę nie
ma tu nic więcej do powiedzenia. Niestety, jest również na tyle brutalne, że
kończy się w najmniej oczekiwanym momencie, ale na to również niczego
nie poradzimy. Wiedz tylko, że przeżyłem swoje życie szczęśliwie i -
pomijając niewielkie potknięcia - jestem z niego zadowolony. Spotkam się ze
Śmiercią jako człowiek spełniony i z dumnie uniesioną głową.
Pamiętam, jak - jeszcze będąc małym chłopcem - przybiegałeś do mnie
i roześmiany wskakiwałeś mi na kolana. To były piękne czasy. Czasy, które
zawsze ciepło wspominałem. Przyznaję, może nie byłem zbyt dobrym ojcem
chrzestnym, jestem tego doskonale świadom, ale chciałbym, abyś pamiętał,
że zawsze bardzo Cię kochałem i po cichu kibicowałem, z boku obserwując
Twoje poczynania.
W mojej ostatniej wiadomości nie będę życzył Ci pieniędzy ani sławy -
zdobędziesz je samemu, przy racjonalnym gospodarowaniu tym, co Wam
pozostawiłem. Chciałbym jednak życzyć Ci czegoś innego - abyś odnalazł na
swojej drodze miłość, którą będziesz w stanie przełożyć ponad własne życie.
Abyś poznał osobę, dzięki której będziesz dziękował Bogu za każdy, kolejny,
spędzony z nią dzień. Aby ta osoba żywiła wobec Ciebie to samo uczucie,
jakie Ty będziesz żywił wobec niej. Abyś miał tyle szczęścia, ile miałem ja.
Wtedy pozostałe rzeczy przyjdą do Ciebie same.
Antoni Mostowski
AD 21.12.2012
Marcin delikatnie odłożył list na stół. Nadia patrzyła na niego pytającym
wzrokiem. Ten kiwnął głową, dając jej znak, że może wziąć i przeczytać list.
Po chwili popatrzył na siedzącą obok niego Nadię, czekając może na
wyjaśnienia, może na jakieś inteligentne pytania, które pozwolą odczytać
zaszyfrowane w treści wskazówki.
- Twój wuj miał żonę? - zapytała Nadia, cały czas trzymając kartkę
w smukłych palcach.
Marcin skanował skołowany umysł w poszukiwaniu informacji na temat
swojej ciotki, żony wujka czy chociażby jego kochanki.
- Nie - powiedział powoli, dziwiąc się samemu sobie. - Nie, chyba nie.
Przynajmniej nigdy mi o niej nie wspominał.
- Ale widzisz, tu pisze o miłości i o tym, że chciałby abyś miał tyle
szczęścia, ile miał on - zauważyła Nadia.
- No tak, wiem - stwierdził Marcin, dla pewności spoglądając na list. - Ale
mówię serio: nie kojarzę, żeby kiedykolwiek mówił mi o swojej miłości.
- Dziwne - skwitowała i ponownie zaczęła przyglądać się treści listu,
jakby spodziewała się, że odnajdzie ukryte znaczenie lub tajny szyfr.
- Może miał kogoś, zanim ty się urodziłeś - wtrącił do dyskusji Adam.
- No, może masz rację. - Marcin pokiwał głową. - Może ktoś był, jeszcze
zanim się urodziłem…
- Może. Ale
SORRY
, bo nie bardzo rozumiem, jakie to ma znaczenie
w naszej sprawie? - znowu zapytał Adam, pociągając łyk drinka.
Nadia i Marcin musieli przyznać mu rację - nie mieli dowodu na to, aby
pożegnalny list miał związek ze śmiercią wuja lub z dziwnymi rzeczami,
które działy się w jego domu. Nie tylko nie mieli dowodu, ale nie posiadali
chociażby cienia poszlaki łączącej te rzeczy.
- Okej - westchnął Marcin. - Przynajmniej wiemy, że nic nam to nie dało.
- Tak, to wiemy - powiedział Adam. - Fajnie się gada, ale gdzieś tam po
nocy w ciemnym lesie lata Maja. Mieliśmy tu wrócić po to, żeby zrobić wasz
durny seans, a nie, żeby siedzieć w kuchni, popijać herbatkę i prowadzić
dyskusje na temat życia twojego wuja. Z całym szacunkiem dla niego.
- Zerknął na Marcina, a ten zrozumiał intencje kolegi i kiwnął mu głową,
dając znak, że nie ma do niego urazy.
Nadia wzięła łyk jeszcze gorącego napoju, odstawiła kubek na stół, po
czym powiedziała spokojnie i rzeczowo:
- Adam, twoja dziewczyna sama uciekła. Nic jej nie porwało. Jestem
pewna, że nic jej nie jest, ale tak, oczywiście, masz rację. Wróciliśmy tu
w pewnym celu, więc chodźmy.
Nie czekając na pozostałych, wstała i ruszyła w stronę klatki schodowej.
Rozdział 15
Schody prowadzące na pierwsze piętro wydawały się długie i równie
przyjazne, co droga wiodąca na stryczek. Z ich osadzonego w mroku szczytu
zdawał się wiać nieprzyjemnie zimny wiatr, ale równie dobrze mogło to być
tylko wyobrażenie dziewczyny. Nadia delikatnie położyła szczupłą dłoń na
ręcznie rzeźbionej barierce, cały czas uważnie wpatrując się w szczyt
schodów, jednocześnie używając wszystkich zmysłów niczym radarów.
Absolutnie niczego nie wyczuła.
Postawiła nogę na pierwszym stopniu. Nie miała najmniejszego pojęcia,
czego może się spodziewać na górze. Dusze, które wcześniej zdarzało się jej
zobaczyć, były przeważnie słabe, rozmyte. Żadna z nich nie miała mocy
wywierania wpływu na otaczającą ją rzeczywistość, rozumianą w ludzkim
znaczeniu tego słowa - nie potrafiły poruszać przedmiotów, trzaskać
drzwiami czy wchodzić w ciało medium prowadzącego seans. Jeżeli będzie
musiała stawić czoło czemuś wykraczającemu poza zdolność jej
rozumowania, bytowi potężniejszemu niż jest w stanie sobie wyobrazić,
prawdopodobnie polegnie, chociaż i tego nie potrafiła sobie wyobrazić. Jeżeli
właśnie teraz zginie, to widocznie takie było jej przeznaczenie. Tak czy
inaczej spokój uleciał, a Nadia poczuła zaciskający się wokół jej szyi strach.
Pomyślała o swoim zmarłym dziadku, prosząc go, aby miał ją w swojej
opiece. Zrobiła drugi krok, potem trzeci, pnąc się schodami coraz wyżej.
Na tym etapie mogła jeszcze się wycofać, mogła wytłumaczyć, że to jednak
nie ma sensu i powinni szukać pomocy konwencjonalnymi metodami.
Powiedzieć, że się pomyliła. Ale szła dalej. Tuż za nią podążali Adam
i Marcin podtrzymujący rannego kolegę.
Po chwili milczącej, pełnej napięcia wędrówki dotarli do drzwi biblioteki.
Marcin uchylił je i niepewnie zajrzał do środka, ostrożnie, jakby nie chciał
przeszkodzić siedzącym wewnątrz ludziom. Oczywiście pomieszczenie było
puste, zasnute półmrokiem, nie licząc setek książek, biurka, stolika i innych
atrybutów, z których korzystał Antoni Mostowski za życia. Jednak
Marcinowi wydawało się, że czuje w nim czyjąś obecność. Próbował sobie
wmówić, że wyczuwa obecność wuja, ale wcale nie był o tym w stu
procentach przekonany. Przyjrzał się uważnie fotelom, szukając w nich
wgłębień lub innych dowodów na to, że ktoś aktualnie na nich przesiaduje.
Niczego takiego nie zauważył.
Wzrok chłopaka spoczął na masywnym biurku. Padało na nie delikatne
księżycowe światło przebijające się przez nocne niebo, niczym promyk
ciepłej, słonecznej poświaty, znajdującej drogę między burzowymi chmurami
i wskazujący zagubionym w mroku kierunek, w którym powinni podążać.
Ten blask w jakiś sposób utwierdzał chłopaka w przekonaniu, że dobrze robi.
Że właśnie tu powinien podejść, zasiąść za biurkiem i pociągnąć za dźwignię,
którą już raz uruchomił. Miał nieodparte wrażenie, że mebel przyzywa go do
siebie.
Nagle usłyszał głośne skrzypnięcie podłogi i aż podskoczył. Odwrócił się
przerażony, aby zobaczyć, że to tylko Nadia, Adam i Tymek wchodzili do
pomieszczenia. Chłopak pomagał kroczyć rannemu koledze.
- Spokojnie, to tylko my. - W głosie Nadii nie było ani krzty radości lub
ironii. Doskonale wiedziała, jak Marcin może być teraz przestraszony, bo
sama nie była zbyt spokojna.
Adam natomiast zaśmiał się szyderczo:
- Stary, i ty chcesz wywoływać duchy?
Marcin puścił docinek mimo uszu. Stanął za biurkiem, ale nie usiadł
w fotelu. Zajęcie miejsca, na którym tak wiele czasu spędził jego wujek,
wydało mu się wielce niestosowne, a nawet w jakiś tajemniczy
i niezrozumiały sposób - bluźniercze. Zamiast tego kucnął, wziął
pozostawiony wcześniej na biurku klucz i otworzył odpowiednią szafkę. Jego
oczom ukazał się pistolet i znany już teraz mechanizm otwierający
zamaskowane drzwi, które prowadziły do najbardziej osobliwego miejsca,
jakie dane mu było oglądać. Popatrzył chwilę na broń, ale wątpił, aby mogła
okazać się pomocna. Wyciągnął rękę i bez zbędnych ceregieli pociągnął za
wajchę.
Szafa drgnęła, lecz nie tak mocno jak serca zebranych w bibliotece.
Wstrzymali na chwilę oddechy, spodziewając się najgorszego, jednak nic
szczególnego się nie wydarzyło. Zza uchylonych tajnych drzwi nie wyleciała
żadna zjawa ani powoli rozlewająca się po podłodze zimna mgła. Nastąpiło
jedno skrzypnięcie, mebel podjechał kilka centymetrów do przodu i tyle.
Marcin był jednocześnie zadowolony, ale i odrobinę rozczarowany.
Gdzieś tam w głębi ducha spodziewał się jakiejś nadprzyrodzonej ingerencji
ze strony wuja, ponieważ w pewnym stopniu uwierzył w opowieści Nadii.
Wstał, wytarł spocone ręce w spodnie i podszedł do uchylonych drzwi.
Nadia i Adam, który podtrzymywał Tymka, również się zbliżyli.
- Jesteście gotowi? - zapytał Marcin.
- Nie - odparła Nadia. - Ale zróbmy to już i miejmy z głowy - dodała
i złapała za róg szafy, aby otworzyć ją szerzej.
Tym razem dziewczyna musiała wejść do pomieszczenia. Nie została
z tyłu, podśmiechując się po cichu, wbrew wcześniejszym wyobrażeniom
Marcina. Zamiast tego zrobiła kilka powolnych, ostrożnych kroków przed
siebie, zagłębiając się w gęsty mrok. Niemalże natychmiast poczuła
olbrzymią energię buzującą w tym tajemniczym i przerażającym ją miejscu.
Zrobiło się jej gorąco, oddech stał się ciężki, głowa zaczęła pulsować tępym,
nacierającym falami bólem. Lecz przede wszystkim czuła, że pomieszczenie
stara się ją wypchnąć. Jakby musiała iść pod huraganowy wiatr, którego
szum niemalże słyszała w uszach.
Jednak wiedziała też, że nie może się poddać. Po pierwsze, musiała
dowiedzieć się, co się stało z Mają. Po drugie, chciała poznać tajemnicę
okaleczenia się Tymka, a po trzecie, mimo niemalże paraliżującego strachu
miała nadzieję, że w jakiś sposób będzie mogła pomóc duszy Antoniego
Mostowskiego udać się na tamten świat.
Sięgnęła ręką do kontaktu i włączyła światło. Dopiero teraz mogła
zobaczyć pomieszczenie w całej okazałości. W pierwszej chwili stare obrazki
i ryciny wiszące na jednej ze ścian zgorszyły ją i zafascynowały
jednocześnie, jednak zdecydowała, że nie podejdzie do nich i nie będzie ich
dokładnie studiować. To tylko przeraziłoby ją jeszcze bardziej przed
zbliżającym się zadaniem, podsunęłoby obrazy i sugestie, których nie
powinna mieć w głowie podczas przeprowadzania seansu spirytystycznego,
więc szybko odwróciła wzrok. Dopiero wtedy poczuła dreszcz przerażenia
wędrujący jej po kręgosłupie, gdyż ujrzała rzeczy, których przeznaczenie
doskonale znała - okrągły stół, świece i drewnianą, klasyczną mównicę.
Co prawda, z tego ostatniego nigdy nie korzystała, ale bez trudu wyobraziła
sobie stojącą za nią postać kapłana, czytającego bluźniercze wersy dawno
zapomnianych ksiąg. Wzięła głęboki oddech, tłumacząc w myślach, że
poradzi sobie.
Wtedy jej wzrok padł na zasłonięty czarnym płótnem obraz wiszący na
ścianie przeciwległej do mównicy. Podłoga delikatnie zaskrzypiała, gdy
ruszyła do niego powoli, zastanawiając się, co może przedstawiać i dlaczego
jest zakryty. Obstawiała starą rycinę z interpretacją postaci Lucyfera lub
jakiegoś innego demona, lecz równie dobrze mogła to być gablota
skrywająca jakąś starą księgę. Dotarła do obrazu i położyła dłoń na czarnym
płótnie. Zamierzała je ściągnąć, ale gdzieś w głębi ducha obawiała się, że jak
tylko to uczyni, to podłoga pod nią się zapadnie lub ze ściany wyleci zatruta
strzała. Po chwili skupienia odrzuciła te dziecinne skojarzenia, ale i tak się
zawahała. Wzrok Nadii przeskoczył na trzy głębokie bruzdy wyryte
w ścianie, kilkanaście centymetrów od obrazu. Zastanowiła się kto i dlaczego
je zrobił. Zerknęła na podłogę i ujrzała leżący na niej tynk, wywnioskowała
więc, że mogły być zrobione dość niedawno. Z drugiej strony, jeżeli
pomieszczenie było tajne, to nikt ze służących oczywiście nie miał do niego
wstępu. Sprytnie oszukując swój umysł tym, że na chwilę przestała
zastanawiać się nad obrazem, pociągnęła za płótno.
I ujrzała coś, czego zupełnie się nie spodziewała.
Wiszący przed nią portret nie przedstawiał Lucyfera ani żadnego innego
demona. Nawet nie było to obraz - przed Nadią wisiało stare zdjęcie
wydrukowane w dużym formacie. Przedstawiało dwoje ludzi w jakimś
wiekowym, europejskim mieście na kamiennym moście. Na drugim planie
widniały kamienice, pomiędzy którymi leniwie płynęła rzeka. Młoda, piękna
kobieta o wesołej, ciepłej twarzy była obejmowana przez równie młodego
i przystojnego dżentelmena. Obydwojgu nie można było odmówić
doskonałego stylu i smaku, a łączącą ich miłość i namiętność wyczuwało się
na pierwszy rzut oka.
Nadia zupełnie nie rozumiała przeznaczenia tego zdjęcia ani dlaczego
zostało zakryte. Tak się zamyśliła, że nie zauważyła, gdy do pomieszczenia
weszli Marcin, Adam i Tymek. Ten pierwszy podszedł do Nadii, która aż
podskoczyła, gdy położył jej dłoń na ramieniu. Spojrzał na zdjęcie wiszące
przed nią, próbując uspokoić ją uśmiechem.
- Wiesz, kto to jest? - zapytała.
Marcin przyjrzał się postaciom na zdjęciu.
- Nie - mruknął po chwili.
- Dziwne - stwierdziła, wyraźnie zawiedziona.
- A nie, poczekaj… - zmarszczył brwi, przysuwając bliżej twarz. - Ten
gość, on wygląda jak… jak mój wujek! Tylko jest bardzo młody, nie
widziałem go takiego. Ale oczy są te same, tak, na pewno. - Marcin był
wyraźnie zadowolony z tego, że udało mu się zidentyfikować kogoś na
zdjęciu.
- Okej, no a ta kobieta? - zapytała.
- Nie wiem, nie znam jej - rzekł, odrobinę rozczarowany.
- Okej - powiedziała w końcu, niezbyt usatysfakcjonowana odpowiedzią
Marcina. - Chodźmy, mamy coś do zrobienia. Może przy okazji dowiemy się,
o co chodzi z tym zdjęciem.
Nadia odeszła od obrazu. Wskazała wszystkim określone miejsca przy
stole, po czym podeszła do mównicy. Panowie zajęli miejsca na starych,
drewnianych krzesłach, których siedziska były obite pięknymi, purpurowymi
poduszkami wyszywanymi złotą nicią.
- Nie będziesz siedziała z nami? - zapytał ze strachem w głosie Marcin.
To był jej pomysł i chłopak czułby się zdecydowanie lepiej, gdyby Nadia
zajęła miejsce obok nich.
- Będę, spokojnie. Po prostu czegoś szukam. - Delikatnie uśmiechnęła się
do niego. Miała nadzieję, że jej spokój doda mu trochę otuchy.
Kucnęła, poszukując pewnego przedmiotu, który mógłby być bardzo
pomocny w czekającym ich seansie. Jeżeli Antoni Mostowski zajmował się
seansami spirytystycznymi, z pewnością z niego korzystał. Szybko okazało
się, że nie musiała zbyt długo szukać. W mównicy była półka, na której
leżała drewniana tablica zawinięta w ciężkie, bordowe płótno.
Nadia wzięła zawiniątko i przeniosła je na stół. Usiadła pomiędzy
Marcinem a Tymkiem, mając przed sobą Adama. Żaden z nich się nie
odzywał, aż do momentu, w którym Nadia odwinęła bordowe płótno.
- Co to jest? - zapytał Marcin.
- Tablica ouija. Służy do komunikowania się z duchami zmarłych -
powiedziała skupiona Nadia, z namaszczeniem odkładając złożone płótno na
podłogę.
Przed nimi leżała teraz tablica z ciemnego drewna jatobe, o wymiarach
około trzydziestu na pięćdziesiąt centymetrów. Na niej zaś spoczywał
oddzielnie wskaźnik wielkości dłoni, wykonany z tego samego materiału co
tablica, w kształcie trójkąta równoramiennego o ostrym kącie.
- A można wywoływać duchy żywych? - zapytał złośliwie Adam.
- Można, kretynie. Podczas podróży astralnych, ale pewnie i tak nie
zrozumiesz, o co chodzi - odparła z wyraźną złością w głosie. - Adam, może
zróbmy inaczej - zaproponowała, łącząc dłonie jak do modlitwy. - Jeżeli dalej
masz zamiar szydzić, wyśmiewać mnie i krytykować każde pojedyncze
zdanie, to wyjdź i zostaw nas samych. Jeżeli jednak chcesz się dowiedzieć,
gdzie jest twoja dziewczyna, bo jak by nie było, nie potrafisz jej sam znaleźć,
zamknij gębę i zostań. - Adam zacisnął usta, ale nic nie odpowiedział. - Żeby
nie było, że cię namawiam - mówiła dalej Nadia - ale jesteś nam odrobinę
potrzebny. Dlatego że twoja więź z Mają jest najsilniejsza. To jak?
Zostajesz?
- Okej. Zostanę.
- I swoje infantylne docinki zachowasz dla siebie?
- Spróbuję.
- To spierdalaj do lasu jej szukać - odpowiedziała już poważnie wkurzona
Nadia, wskazując jednocześnie drzwi.
- Ej, spokojnie, żartuję tylko! - powiedział Adam, rozkładając
jednocześnie ręce.
- Tracimy czas. Sam na dole nas poganiałeś - zauważyła trafnie.
- Dobra, Jezu, już nic nie mówię.
- Świetnie.
Nadia wzięła parę głębokich oddechów, powoli się uspokajając:
- Tablica ouija pomaga w komunikowaniu się z duchami. Jak widzicie, są
na niej wypalone wszystkie litery łacińskiego alfabetu i arabskie cyfry
w standardzie europejskim. - Mówiąc to, wskazywała na kolejne elementy
przedmiotu. - Są też słowa takie jak: „tak”, „nie”, „nie mogę powiedzieć”,
„kończę”, „niebo” oraz „piekło”. To bardzo rozbudowana tablica - rzekła,
patrząc na Marcina. Chłopak nie wiedział, czy ma to uznać za komplement,
czy za coś innego. Milcząco pokiwał głową. - Komunikacja przebiega w taki
sposób: każdy z nas położy palce na krańcach wskaźnika, delikatnie
dotykając ich samymi opuszkami. Przywołany przez nas duch będzie
kierował wskaźnik na odpowiednie miejsce, odpowiadając na pytanie. Może
być proste, dlatego są tu słowa „tak” i „nie”, ale może być też takie, na które
duch nie będzie mógł odpowiedzieć, lub takie, gdzie duch będzie musiał
stworzyć całe zdanie lub wyraz. Stąd te cyfry i litery. Jasne?
- Tak - powiedział Marcin, kiwając w skupieniu głową.
- Mhm - mruknął Tymek, odezwawszy się pierwszy raz od długiego
czasu.
Adam tylko pokiwał głową.
- Tymek - powiedziała Nadia, kładąc swoją dłoń na jego dłoni. - Pierwszy
położysz swoje palce na wskaźniku, dobrze? Przepraszam, że to powiem, ale
to dlatego, że nie będziesz widział, co wskazujesz. To wyeliminuje element
manipulacji i sugestii. Dobrze?
- Tak - odpowiedział, odwracając głowę bardzo delikatnie i niemalże
niezauważalnie w stronę dziewczyny. - Dobrze.
- Dziękuję. - Położyła jego palce na drewnianym wskaźniku.
Pozostali siedzieli z pełnym napięcia wyczekiwaniem, nie będąc
pewnymi, co powinni zrobić.
- Adam, połóż palce obok palców Tymka.
Wykonał polecenie, następny był Marcin. Nadia położyła swoje smukłe
palce ostatnia, zwieńczając tym samym powstały krąg.
- Nie powinniśmy zapalić świeczek? - zapytał Marcin.
- Masz rację. - Nadia zdjęła dłonie z tablicy. - Co prawda, nie wiem,
czemu mają służyć świeczki, ale wcześniej zawsze ich używaliśmy. Może
coś nam dadzą.
Nadia wstała i podeszła do stojących na podłodze świec.
- Macie ogień?
Adam wyciągnął z kieszeni zapalniczkę i rzucił ją dziewczynie. Cała ta
zabawa w wywoływanie duchów dalej wydawała mu się niedorzeczna, ale
musiał przyznać, że nie potrafił niczego, co się zdarzyło, racjonalnie
wytłumaczyć.
Po chwili pomieszczenie wypełnił ciepły blask świec, palących się równo
i spokojnie, w regularnych odstępach w całym pomieszczeniu. Nie było
przeciągu, bo Nadia przymknęła szafę prowadzącą do ukrytego pokoju, ale
nie zamknęła jej do końca, bo bała się, że zatrzasną się w środku. Zgasiła
również światło.
- Czemu to zrobiłaś? - zapytał Marcin, z wyraźną paniką głosie. Nie dość,
że bał się przebywać w tym pomieszczeniu, to wyobrażenie przebywania
w nim prawie w kompletnej ciemności napawało go paraliżującym strachem.
A jeśli świeczki nagle zgasną?
- Żeby było nam łatwiej nawiązać kontakt - wyjaśniła dziewczyna.
- W półmroku będziemy bardziej wrażliwi na zachodzące zmiany.
- Jasne, będziemy się po prostu bardziej bać.
Adam tylko siedział i przysłuchiwał się ich rozmowie. Nie komentował
tego, nie włączał się do dyskusji, gdyż nie zamierzał po raz kolejny dostać po
łbie za swoje teksty. Już dawno zrozumiał, że jest osamotniony na swojej
pozycji, ale ta para wariatów może mu pomóc odnaleźć jego dziewczynę,
więc powinien krakać tak jak oni.
Nadia zajęła miejsce przy stole. Spojrzała na Tymka. Chłopak siedział
spokojnie, nieco zgarbiony i przygaszony promieniującym z czaszki bólem.
Na szczęście rana najwyraźniej się w jakimś stopniu zasklepiła, bo bandaż
przestał przesiąkać krwią. Nie wyobrażała sobie, jak bardzo jej chłopak
musiał cierpieć i była zła, że nie udało się mu pomóc, chociaż nie mogła
sobie zarzucić, że nie próbowała. Zarówno ona, jak i Marcin.
- Marcin, powiedz mi jeszcze raz, jak nazywał się twój wujek? - zapytała.
- Antoni Mostowski.
- Okej. Zaczynajmy - powiedziała cicho Nadia, ponownie kładąc palce na
szczycie wieży.
Rozdział 16
Zmierzyła wzrokiem pozostałych i z zadowoleniem stwierdziła, że
w skupieniu patrzą na drewnianą tablicę, oczywiście nie licząc Tymka.
Nawet Adam poddał się magii miejsca i z zaciekawieniem wpatrywał się
w wypalone na niej znaki. W pomieszczeniu panowała kompletna cisza,
świece paliły się równym, spokojnym płomieniem. Już czas - pomyślała
Nadia. Nabrała głęboko powietrza, aby po chwili powoli je wypuścić,
jednocześnie uspokajając się i oczyszczając odrobinę skołowany umysł.
- Prosimy cię, Antoni Mostowski, o przybycie i odpowiedzenie na nasze
pytania - powiedziała drżącym głosem, pomimo próby uspokojenia się
powolnym oddechem. Czuła się niesamowicie głupio, jednak wiedziała, że
postępuje słusznie, więc ze wszystkich sił starała się skupić.
Zebrani przy stole popatrzyli po sobie. Marcin wychwycił w spojrzeniu
Nadii odrobinę wahania i zrobiło mu się szkoda dziewczyny, która została
postawiona w tak ekstremalnie trudnej sytuacji. Dopiero teraz spojrzał na to
z takiej perspektywy - była obca w obcym miejscu z obcymi ludźmi, na
domiar złego musi wywołać ducha, żeby właśnie tym obcym ludziom,
w dodatku niedowiarkom, pomóc. Marcin poczuł przypływ podziwu dla jej
determinacji i odwagi. Pokonując własne słabości i odrzucając w miarę
możliwości strach, kiwnął jej w skupieniu głową, próbując dodać
dziewczynie otuchy. Zauważyła to. Jej niebieskie oczy zabłyszczały.
- Prosimy cię, Antoni Mostowski, o przybycie i odpowiedzenie na nasze
pytania - rzekła ponownie, już nieco pewniejszym siebie głosem.
Tak jak wcześniej, tak i tym razem nic się nie wydarzyło. Świeczki
płonęły równo i spokojnie, nic nie zaskrzypiało, żaden przedmiot się nie
poruszył. Tablica z zawartym na niej wskaźnikiem tkwiła nieruchomo.
Jednak unoszące się w powietrzu napięcie i strach były niemalże namacalne.
Co innego rozmawiać o wywoływaniu duchów, oglądać o tym film lub
czytać książkę, a co innego zamknąć się w niewielkim, klaustrofobicznym
pomieszczeniu i starać się wywołać istotę nie z tego świata.
- Prosimy cię, Antoni Mostowski, o przybycie i odpowiedzenie na nasze
pytania - mówiła dalej. Nie była pewna, czy pozostali mogą dołączyć się do
intonacji.
Ponownie nic się nie wydarzyło. Cierpliwość, z powodu unoszącego się
napięcia między zebranymi, bardzo szybko ulatywała z Nadii, ale starała się
to ukryć.
- To tak powinno wyglądać? - zapytał szeptem Adam.
Nadia w pierwszej chwili zmarszczyła w złości brwi, jednak gdy ujrzała,
że twarz Adama jest spokojna i czujna, sama również się uspokoiła.
W odpowiedzi tylko milcząco kiwnęła głową. Powietrze stało się ciepłe
i duszne, co spowodowały palące się świece.
- Prosimy cię, Antoni Mostowski… - zaczęła, ale przerwała, gdyż
wychwyciła drugi głos. To Marcin dołączył się do deklamacji. Nadia
zdecydowała, że nie będzie się teraz o to wykłócać. Po pierwsze, w słowach
przywołania występuje liczba mnoga, po drugie, jeżeli instynkt
podpowiedział Marcinowi takie zachowanie, to prawdopodobnie słusznie
postępuje. Mówiła więc dalej:
- Prosimy cię o przybycie i odpowiedzenie na nasze pytania.
I wtedy płomień jednej ze świec delikatnie zamigotał.
Maja otworzyła drzwi do domu, ale nie zamykała ich za sobą. Chłodne
powietrze wleciało wraz za nią, rozprzestrzeniając się po werandzie niczym
obłok ciekłego azotu. Jednak dziewczyna nie czuła chłodu. Nie czuła
zdziwienia, że w domu nie ma nikogo poza nią. Nie czuła kompletnie
niczego, oprócz bezkresnej, fanatycznej miłości, jaką obdarzyła ciepłe
światło i tajemniczy głos w jej głowie. Niestety, ku jej rozpaczy okazało się,
że światło musiało nieoczekiwanie odejść i schować się gdzieś na pewien
czas, co wywołało w Mai ataki niemalże spazmatycznego bólu zarówno
psychicznego, jak i fizycznego. Tęskniła za światłem. Tak bardzo za nim
tęskniła.
Przez te kilkanaście minut Maja fizycznie się postarzała. Jej twarz jakby
się zapadła, rozmazany łzami makijaż spływał po białych i zimnych
policzkach, tworząc wodospady czarnego tuszu, zręcznie omijające głębokie
cienie pod oczami. Nie zważała na to, że kilka razy zraniła się o ostre gałęzie,
na niektórych pozostawiając włosy wyrwane z głowy. Zrzuciła niedbale
kurtkę i machinalnie rozwiązała buty, kierując wzrok w bliżej nieokreśloną
przestrzeń gdzieś przed sobą. Potem zdjęła je, przy okazji ściągając
z zimnych stóp skarpetki. Następnie zdjęła sweter, również rzucając go na
podłogę. Zamyślona i nieobecna duchem, ruszyła w stronę kuchni.
Tam znajdziesz klucz - szeptał jej głos w głowie. Spiesz się, gdyż niewiele
czasu zostało.
Była tego doskonale świadoma, och, jak dobrze rozumiała ukrytą intencję
szeptu. Musiała uwolnić światło zanim zupełnie zgaśnie. Ono pomogło jej,
teraz ona ma możliwość odpłacenia tym samym, nieważne jak niegodna jest
tego zadania. Wybrało właśnie ją. Nic nieznaczącą, głupią istotę z tego
świata, taką samą jak setki tysięcy innych, a jednak inną.
Ją.
Maja czuła się, jakby dotknięta palcem bożym. Wiedziała, że musi stanąć
na wysokości zadania, musi uwolnić światło, bo od tego zależy jej przyszły
los. Ale jak już to uczyni, w co nie wątpiła, musi stanąć przed nim godnie.
Nie może być przesłonięta doczesnymi, trywialnymi rzeczami czy
przedmiotami, nic nie może odwracać jej uwagi i skrywać jej ciała. Światło
wywodziło się z natury, nieważne jak pokrętnej i mrocznej, jednak natury,
wobec tego Maja również musi być naturalna. Pomyślawszy to, choć nie była
pewna, czy była to jej własna myśl, Maja zdjęła z ramion bluzkę, pozostając
w samym staniku. Rozpięła ciasne jeansy i wkroczyła do kuchni.
- Widzieliście to? - zapytał Marcin, a oczy rozszerzyły mu się
z przerażenia. Usta ułożył w podkowę jak małe dziecko, którego czegoś się
wystraszyło. Dopiero w tym momencie chłopak uświadomił sobie, że Nadia
może mieć rację, i zrozumiał to silniej niż dotychczas. Delikatne drgnienie
płomienia w prawie zamkniętym pomieszczeniu było dla niego dowodem na
pojawienie się między nimi ducha jego zmarłego wuja. Niczego więcej nie
potrzebował.
Nadia spojrzała wystraszona w kierunku, który wskazywał Marcin.
W ułamku sekundy wyobraźnia podsunęła jej setki obrazów znanych
z horrorów, począwszy od małej dziewczynki w białej sukience, unoszącej
się kilka centymetrów nad ziemią, poprzez okaleczonego ducha
skrępowanego łańcuchami, skończywszy na mrocznej, zimnej i tajemniczej
mgle. Adam również skierował tam swój wzrok, jednak to Tymek był osobą,
która poczuła najwięcej. Chłopak napiął się, jakby przygotowywał się do
walki. Nadia z zaskoczeniem spojrzała na jego drżące ręce, ale nie odezwała
się. Adam, siedzący naprzeciwko niej, zwrócił uwagę na to samo. Spojrzał na
kolegę, jednak na jego twarzy było widoczne tak silne napięcie, że nie mógł
odpuścić:
- Tymek, co jest? - zapytał cicho. - I czemu zrobiło się tak zimno? - dodał
na koniec, gdyż faktycznie, temperatura w pomieszczeniu spadła o dobrych
kilka stopni.
Chłopak nie odpowiedział, ale na jego szyi pojawiły się żyły świadczące
o bardzo silnym naprężeniu mięśni karku i szczęki. Zaczął delikatnie drżeć.
Doświadczył tego samego uczucia, co wcześniej, w przeklętej łazience - nie
mógł wykonać najmniejszego ruchu, ledwo mógł oddychać. Strach, jaki
aktualnie wędrował przez jego ciało, był tak przytłaczający, że Tymek
dosłownie czuł jak opuszcza go zdrowy rozsądek wraz z siłami, które
potrzebne mu były do życia. Poczuł nagle, jak ktoś za nim staje i kładzie
zimne ręce na jego barkach. Chłopak zastygł w bezruchu.
Kolejny raz - uświadomił sobie. Miał wrażenie, że to ta sama istota, byt,
który było mu dane już raz spotkać, chociaż nie potrafił tego opisać. Tym
razem nie ucieknie. Nawet jeżeli uda mu się odbiec od stołu, nie będzie
przecież w stanie skutecznie kontynuować ucieczki. To koniec.
Zrozumiał, że powoli umiera.
- Duchu Antoniego Mostowskiego, czy jesteś z nami? - zapytała drżącym
głosem Nadia, w nerwowym skupieniu przenosząc wzrok pomiędzy
Tymkiem, tablicą a Marcinem. Cholernie się bała, że dusza wywołanego
wuja spróbuje opętać ciało jej chłopaka, bo nie miała pojęcia, co w takiej
sytuacji powinna zrobić. Przełknęła głośno ślinę. Nikt poza nią się nie
odezwał, ale każdy z pełnym wyczekiwania napięciem wpatrywał się
w Tymka. Adam, porzuciwszy swój sceptycyzm, przyglądał się przyjacielowi
z olbrzymim zaciekawieniem. Miał wrażenie, jakby ktoś podłączył go do
prądu o bardzo niskim napięciu, przez co jego mięśnie drżały spazmatycznie.
Świece ponownie zamigotały, jednak tym razem nie jedna z nich, a kilka.
Niezłe jaja - pomyślał Adam, jednak w tym samym momencie trójkątny
wskaźnik na tablicy delikatnie drgnął, przez co jego żołądek zacisnął się
w małą, twardą kulkę. Wskaźnik zaczął podążać w kierunku prawego,
górnego rogu tablicy.
- Co jest, kurwa? - zapytał podniesionym głosem Adam. Miał ochotę
wstać i wyjść, rzucając to wszystko w diabły. - Co wy robicie?
Marcin spojrzał na Nadię, gdyż tylko ona była w stanie odpowiedzieć na
zadane pytanie.
- Siedź - rozkazała władczym tonem, wychwytując strach Adama
i podejrzewając jego intencje. - Tak ma być, spokojnie - powiedziała cicho,
jednak przez to dało się słyszeć powagę i strach, ale i jakieś zimne
wyrachowanie. Widać było, że nie pierwszy raz miała takiego typu
doświadczenie i była już świadkiem ingerencji z zaświatów.
Tabliczka przesunęła się już teraz o kilka centymetrów, jednak jej ruchy
były bardzo nieskładne, raz powolne, a raz gwałtowne i szybkie. Jak ruchy
siłujących się osób, gdzie na jeden punkt działają przeciwstawne siły.
- Ruszacie tym - stwierdził oskarżycielsko Adam.
- Nie. - Nadia pokręciła przecząco głową. - Nikt z nas tym nie rusza,
chociaż dotykamy tego wszyscy. Dlatego palce Tymka są na samym
spodzie… bo tylko on na pewno nie widzi, co jest na tablicy. Przepraszam,
kochanie.
- Pytałaś, czy wujek Marcina jest z nami, tak? - upewnił się spanikowany
Adam.
- Tak - odpowiedziała, zerkając na Marcina. Brak odpowiedzi na zadane
pytanie nie wróżył niczego dobrego.
Tymczasem Tymek drżał coraz bardziej. Zacisnął mocno zęby
i wyprostował agresywnie i szybko nogi pod stołem, kopiąc jednocześnie
Adama i Marcina. Obaj prawie podskoczyli, wystraszeni.
- Siedźcie - rozkazała ponownie Nadia. Jej twarz wykrzywiał grymas
konsternacji, gdyż próbowała zrozumieć, co się dzieje z jej chłopakiem, ale
widziała też, że nie może przerwać seansu.
Przez zryw Tymka nikt nie zauważył, że tabliczka skończyła się
przesuwać. Dopiero po sekundzie Nadia utkwiła w niej wzrok i poczuła, jak
po jej plecach przechodzi lodowaty dreszcz, a wszystkie drobne włoski na jej
ciele stają dęba. Wskaźnik na tablicy ouija zatrzymał się i pokazywał teraz
jedno ze słów.
Tym słowem było: „Nie”.
Nadia poczuła niezwykle silny impuls, żeby zerwać się do biegu i uciec
z tego miejsca, ale powstrzymała się, poświęcając na to całą determinację
i odwagę, jakie jeszcze posiadała. Niech sobie sami faceci tu zostaną, te trzy
głąby, które i tak niczego nie rozumieją i niczego nie widzą - myślała. Może
im odpuści, bo dziewczyna była pewna, że jej i tak się dostanie od tego
czegoś, co przebywa tu z nimi. Nie wiedziała, z czym mają do czynienia,
jednak była przerażona jak jeszcze nigdy w życiu, chociaż już kilka godzin
wcześniej również tak strasznie się bała.
Lecz pomimo to wiedziała, że muszą kontynuować. To, że przywołana
przez nich dusza nie podawała się za wuja Marcina, nie musiało oznaczać, że
wcale nią nie była. Poza tym, nie mogła tak po prostu zakończyć seansu
i opuścić tego pomieszczenia - wcześniej należało odwołać przyzwaną istotę.
- Co… co jest? - wydukał z siebie przerażony Marcin. Czuł, że
w pomieszczeniu oprócz nich przebywał teraz ktoś jeszcze.
- Nie wiem - wyszeptała Nadia. Jej niebieskie oczy były teraz tak wielkie,
że
przypominała
postać
z
japońskich
kreskówek.
Zaprzeczenie
„wypowiedziane” przez nieprzywołaną istotę wypełniło ją grozą, jakiej
jeszcze nigdy nie doświadczyła.
- To co robimy?
- Skończmy to - zaproponował Adam. Pierwszy raz w jego głosie było
słychać strach, dodatkowo Nadia miała nieodparte wrażenie, że lada chwila
chłopak zerwie się od stołu i najzwyczajniej w świecie ucieknie,
pozostawiając ich samych. Potem oczywiście będzie opowiadał, jaka to była
dziecinada i głupia sprawa i że w ogóle się nie bał.
Jednak nie było im dane długo się zastanawiać, gdyż wskaźnik na tablicy
ponownie drgnął. Cała trójka wpatrywała się w to z fanatycznym
zaciekawieniem, nie potrafiąc oderwać od niego wzroku. Tym razem strzałka
kierowała się w gąszcz liter alfabetu. Zatrzymała się i wskazała literę „P”.
- „P”? - wyszeptał zaskoczony Marcin. Nadia już skanowała swój umysł,
poszukując demona, którego imię zaczynałoby się od litery „P”, jednak nie
mogła sobie żadnego przypomnieć.
Wskaźnik kontynuował swą podróż. Tym razem wskazał literę „Y”.
- Pytanie! - krzyknął podniecony Adam. - Chce, żebyśmy zadali mu
pytanie!
I nim Nadia zdążyła go ostrzec przed zadawaniem pytań istocie
niewiadomego pochodzenia, Adam zrobił swoje:
- Gdzie jest Maja? - zapytał, patrząc nie wiadomo dlaczego za plecy
Tymka, ale po chwili zaczął rozglądać się wokół, jakby szukał kogoś
znajomego w tłumie.
Płomienie świec zaczęły nagle tańczyć, każdy w innym kierunku i rytmie.
Ciepłe światło odbijało się jasnymi refleksami od kolczyków dziewczyny,
jednak Marcin nie miał teraz czasu, aby docenić piękno tego zjawiska.
Dominującym uczuciem było przerażenie, ciężkie, duszne uczucie
przejmującego lęku. Oczami wyobraźni widział wychodzące ze ściany rogate
diabły i skrzydlate demony, spalone ciała grzeszników i już niemalże słyszał
chór towarzyszących im potępieńców. I wszystkie jednakowo wyciągały ręce
w stronę osób zgromadzonych przy stole.
Wskaźnik na tablicy tkwił nieruchomo. Adam patrzył to na niego, to za
Tymka. W końcu przeniósł zdziwiony wzrok na Nadię, pytająco wzruszając
ramionami.
- Idioto, wiesz kogo pytasz? - zapytała ze złością w głosie.
- No, wuja Marcina, przecież mówiłaś… - zaczął się tłumaczyć, aż nagle
przypomniał sobie, że udzielono im na to pytanie przeczącej odpowiedzi.
- O kurwa.
- No właśnie. Ale nie możemy się teraz kłócić. Pytania lepiej jest zadawać
w taki sposób, żeby można było na nie odpowiedzieć, mówiąc „tak” lub
„nie”.
- Okej - skwitował Adam, i ponownie, nim Nadia zdążyła dokończyć swą
myśl i instrukcje, zapytał ponownie: - Czy Maja jest na tej działce?
Tym razem wskaźnik na tabliczce drgnął, wyraźnie zmierzając w kierunku
lewej góry, gdzie widniało słowo „tak”. Zatrzymał się na nim.
- Niesamowite… - wyszeptał pełen podziwu Adam.
Marcin natomiast siedział totalnie sparaliżowany strachem. Przez
makabryczne wizje panoszące się w głowie nie mógł skupić myśli na niczym
innym, niż tylko na tym, że to nie może dziać się naprawdę. Takie rzeczy
przecież można oglądać w filmach. Ze scenografią. To tylko aranżacja
wnętrza, efekty specjalne. Przecież wywoływanie duchów jest kompletną
bzdurą, a wywoływanie duchów zmarłych krewnych jest kompletnie
bluźnierczą bzdurą. I obie te bzdury są równie niedorzeczne.
A jednak był w tajnym pomieszczeniu, wybudowanym w tajemnicy przez
jego wuja Antoniego. Musiał on spędzać w nim mnóstwo czasu i to
niekoniecznie samotnie, gdyż wskazywała to ilość nadprogramowych
krzeseł. Pytanie: „Z kim i dlaczego tu przesiadywał?” nie dawało chłopakowi
spokoju.
- Kurwa, nie ogarniam tego. Zajebiście - powiedział Adam, co tylko
jeszcze bardziej przeraziło Nadię.
Nie potrafiła zrozumieć zachowania Adama. Raz sceptyczny, potem
cieszący się ze swego udziału w seansie. Ten chłopak nie ma pojęcia, na co
się porwał - pomyślała. I wtedy po raz kolejny tej przeklętej nocy Nadia
odebrała uczucie panujące w domu. I ponownie były to radość i zadowolenie,
jakie towarzyszą chyba każdemu dziecku, któremu udało się zrobić koledze
śmieszny kawał. Nagle Nadia zrozumiała, że pakują się w coraz
głębszą pułapkę. Wszystko było od początku ukartowane. Ten duch - czy
czymkolwiek innym był - od początku chciał skierować ich właśnie w to
miejsce, w takiej kolejności i konfiguracji. Nadia zrozumiała, że się nimi
bawi.
Adam natomiast zupełnie przestał odczuwać strach. Czuł się lekko pijany
i naćpany, chociaż alkohol i narkotyki wywietrzały z jego organizmu już
dawno temu. W głowie delikatnie mu szumiało, pomieszczenie stawało się
rozmyte i swobodnie wirowało, jakby był w stanie dość pokaźnego upojenia.
Maja - upomniał się w myślach. Musi zapytać, gdzie jest jego dziewczyna.
- Czy Maja jest z nami w domu? - zapytał, z delikatnym uśmieszkiem
patrząc na wskaźnik.
Ten odjechał kawałek, zatrzymując się kilka centymetrów od słowa „tak”.
Nagle drgnął gwałtownie i powrócił na swoje poprzednie miejsce, bez
wątpienia utwierdzając pozostałych w przekonaniu, że Maja przestała błądzić
po lesie i grzecznie wróciła do domu.
W tym momencie Adam zerwał się na równe nogi, przerywając więź, jaką
stworzyli.
- Nie! Siadaj! - krzyczała Nadia, lecz chłopak nie zamierzał jej słuchać.
Dalej czuł się delikatnie zawiany, jednak nie rozumiał dlaczego. Zazwyczaj
mu się to podobało, jednak tym razem ten stan go nie zachwycił. Wolał mieć
pełną kontrolę nad sobą. Zakręciło nim, ale utrzymał równowagę, choć
przyszło mu to z trudem. Skupił się i, odzyskawszy panowanie nad swoim
umysłem i ciałem, podjął błyskawicznie jedyną słuszną decyzję - jeżeli Maja
jest w domu, to on musi ją znaleźć i stąd zabrać.
Żarówki nagle rozbłysły bardzo silnym światłem, aby po chwili
eksplodować, zasypując wszystko wokół drobnym, ostrym szkłem. Nadia
krzyknęła.
Adam podbiegł do szafy i naparł na nią całym ciałem. Gdy zobaczył, że
w bibliotece panuje kompletny mrok, cofnął się i porwał jedną ze świec. Nie
znał tego domu aż tak dobrze, aby poruszać się w nim po omacku. Uzbrojony
w świeczkę, wybiegł do biblioteki.
Marcin spojrzał zszokowany na Nadię, zupełnie nie wiedząc, co powinien
zrobić.
- Nie zostawiaj mnie samej. - Wypowiedziane przez nią zdanie nie było
tyle co prośbą, ile żądaniem.
- Jasne, zostanę z wami.
Musiał zostać z nią i okaleczonym Tymkiem, to było dla niego oczywiste.
Bał się jak jeszcze nigdy w życiu, nie rozumiał nic z tego, co się działo, ale
wiedział, że musi przy nich zostać. Poza tym, cholernie bał się wyjść
z pomieszczenia, a właściwie nawet podjąć taką próbę.
Kilka minut wcześniej Maja, zrzuciwszy z siebie całe ubranie, znalazła się
w kuchni. Teraz była kompletnie naga, a jej młode, smukłe ciało pokryła
gęsia skórka. Podeszła do szuflady, otwierając ją i wyciągając duży kuchenny
nóż. Ten będzie odpowiedni - pomyślała. Sutki na jej kształtnych piersiach
stwardniały, jednak dziewczyna nie była pewna, czy to przez zimno, czy
z powodu podniecenia związanego ze zbliżającym się zadaniem. Nie
obchodziło jej to, liczyło się tylko to, że stała tak, jak ją natura stworzyła,
nieskrępowana ubraniami, biżuterią ani żadnymi innymi doczesnymi
dobrami. Pragnęła oddać się światłu w taki właśnie sposób. Na tę myśl aż
zadrżała, mimowolnie kładąc dłoń na podbrzuszu i delikatnie je naciskając.
Zagryzła zmysłowo dolną wargę i poczuła, jak jej ciałem wstrząsa ponowny
dreszcz. Wiedziona instynktem, zjechała ręką niżej, aż nagle zatrzymała ją
w połowie ruchu.
Nie teraz - pomyślała, z heroicznym trudem odrzucając podniecenie, które
żywym ogniem szalało w jej młodym organizmie. Później będzie na to czas,
ale nie teraz. Dzierżąc w ręku kuchenny nóż, ruszyła w kierunku schodów
prowadzących na pierwsze piętro.
Na górze zatrzymała się na korytarzu. Ruszyła nim w kierunku biblioteki
Antoniego Mostowskiego, czubkiem noża delikatnie skrobiąc po ścianie.
Jeżeli dzieci bawiące się w wywoływanie duchów ją usłyszą, to dobrze.
Jeżeli nie, to trudno. Maja jakimś cudem wiedziała, że kilka metrów od niej
siedzą Adam, Tymek, Nadia oraz Marcin, chociaż te imiona kompletnie
niczego jej nie mówiły. Miała swoje zadanie, które musiała wykonać, i tylko
to się liczyło.
Minęła drzwi biblioteki i szła dalej, w kierunku sypialni wuja. Z niej
również roztaczał się widok na skrytą w mroku taflę jeziora. Wiedziała, że
powinna na nie patrzeć. To właśnie w nim ukryło się ciepłe światło, które
Maja musiała uwolnić. Jej bose stopy stanęły na pięknym, ręcznie robionym
dywanie, który wuj Marcina sprowadził na specjalne zamówienie z Turcji.
Podeszła do okna.
I wtedy nagle zgasło światło. Cały dom zalała nieprzenikniona ciemność.
Ani światło gwiazd, ani księżyca nie docierało tak głęboko do środka
sypialni.
Już czas - szeptało gasnące światło. Spiesz się, gdyż niewiele czasu
pozostało.
Tak, wiem - pomyślała posłusznie dziewczyna. Muszę odnaleźć klucz.
Na szczęście wiedziała, gdzie powinna go szukać.
Bez najmniejszego wahania Maja uniosła nóż i przyłożyła jego ostrze do
wewnętrznej strony swojego lewego przedramienia, tnąc głęboko przez całą
jego długość aż do samego nadgarstka. Potem upuściła nóż, na który
błyskawicznie zaczęła kapać krew z rozciętej ręki dziewczyny. Spływała po
bezwładnie zwisających palcach, podczas gdy Maja drugą ręką grzebała
w ranie, poszukując w niej klucza. Wiedziała, że na pewno gdzieś tam jest.
Nie usłyszała, jak drzwi od biblioteki otwierają się za nią i wybiega z nich
Adam z zapaloną świecą.
Rozdział 17
Nadia usłyszała delikatny chrobot, jakby skrobanie ostrym narzędziem
w ścianę. Osiągając kres wytrzymałości psychicznej i fizycznej, z trudem
uniosła wzrok. Zobaczyła, jak na ścianie pomieszczenia, tuż obok
odsłoniętego zdjęcia przedstawiającego młodego Antoniego Mostowskiego
z tajemniczą, piękną kobietą, zaczęła pojawiać się kolejna bruzda. Powoli,
samoczynnie ściana kruszyła się, jakby pod naciskiem niewidzialnego dłuta,
chociaż zważywszy na kształt pęknięcia, określenie „pazura” byłoby
odpowiedniejsze. Razem z pozostałymi, były teraz cztery ślady.
Nie miała najmniejszego pojęcia, co to mogło oznaczać. W ogóle już
niczego nie chciała wiedzieć, jedynym jej pragnieniem było zakończyć ten
seans i uciec. Już niemalże pogodziła się z tą decyzją, zrozumiała, jak wielki
błąd popełniła, wracając do tego domu. Porwała się na przeciwnika
absolutnie wykraczającego poza jej ligę, ale może jeszcze nie było za późno
na wycofanie się.
Lecz wtedy z Tymkiem zaczęło dziać się coś dziwnego.
Głowa odchylała mu się coraz bardziej do tyłu, jakby stał za nim ktoś
i ciągnął ją w swoją stronę. Z wyraźnym trudem chłopak przeciwstawiał się
tej
sile,
napinając
z
wysiłku
wszystkie
mięśnie
zmęczonego,
zmaltretowanego ciała. Drżał coraz mocniej. Zacisnął szczękę, odsłaniając
zęby. Jednak ani Nadia, ani Marcin nie widzieli nikogo stojącego za nim.
Ukrainka, pomimo swoich paranormalnych zdolności, nie potrafiła ani
dostrzec, ani wyczuć żadnej istoty, która mogłaby stać za jej chłopakiem.
A jednak ewidentnie coś się z nim działo.
Tymek miał wrażenie, że ciało przestało go słuchać. Zimne dłonie, które
wcześniej spoczęły na jego barkach, teraz przeniosły się na czoło.
Sparaliżowany lękiem, nie panował nad własnymi odruchami, nie mógł
oddychać ani racjonalnie myśleć. Resztką sił próbował przeciwstawić się
osobie, która znajdowała się za nim, i która, według interpretacji chłopaka,
chciała przetrącić mu kark lub poderżnąć gardło. Nie mógł ruszyć
skrępowanymi rękoma, chociaż tak naprawdę nie były związane. Paraliż,
jakiego doświadczył, miał swe źródło w jego własnej głowie. Zastanawiał
się, czemu to go spotyka? Co on takiego zrobił? I komu? Jednak te
rozpaczliwe próby racjonalnego zrozumienia, co się dzieje, były
błyskawicznie wchłaniane przez czarną dziurę obłędu, która utworzyła się
w jego umyśle, zasysając dosłownie wszystko - jego wspomnienia,
przemyślenia i marzenia. Zasysając jego duszę.
Nagle płomienie wszystkich stojących w pomieszczeniu świec przestały
drżeć, aby po chwili powoli skierować się w stronę okaleczonego chłopaka.
Teraz ognie nie paliły się pionowo, tylko poziomo, przypominając
skierowane oskarżycielsko palce. Nadia i Marcin zauważyli to, czując
kolejne fale strachu i paranoi przetaczające się przez ich ciała.
Nagle Tymek poczuł przy uchu czyjąś obecność, jakby twarz lub pysk.
Poczuł też odrażający smród rozkładającego się mięsa i krwi. Odór śmierci.
Oczami wyobraźni nie potrafił sobie zwizualizować szczegółów tej istoty.
Czuł, jakby ona w ogóle nie istniała, zarazem była starsza niż najstarsze byty
znane ludzkości. Była to czerń, nicość i brak nadziei. Chłopak zrozumiał, że
jego dalszy opór nie ma sensu, jednak tak panicznie bał się poddać, że napiął
mięśnie jeszcze bardziej, krzycząc przy tym z wysiłku.
- Już czas - wyszeptała istota do jego ucha, zabierając ręce z czoła
chłopaka.
Tymek był napięty tak bardzo, że nie zdążył rozluźnić mięśni. Poza tym
nawet nie próbował, ciesząc się tylko z tego, że został oswobodzony.
Niemniej jego radość nie trwała zbyt długo - ciało chłopaka złożyło się jak
nóż sprężynowy, w wyniku czego wyrżnął głową w drewniany stół, wbijając
sobie wystające z oczodołów odłamki lustra prosto w mózg.
Nie miał szans tego przeżyć.
Nadia krzyknęła przeraźliwie, i nie zważając na konsekwencje,
odskoczyła od stołu i tablicy ouija. Marcin skoczył za nią, i to tak
gwałtownie, że aż przewrócił krzesło, na którym siedział. Oboje byli
w szoku, nie wiedząc, co powinni teraz zrobić.
Marcin stanął pod ścianą, oparty o nią plecami, i wpatrywał się
w martwego przyjaciela, nie pojmując, co ten przed chwilą zrobił. Spod
twarzy Tymka zaczęła sączyć się krew, docierając zarówno do drewnianej
tabliczki, jak i do krawędzi stołu, skąd powoli skapywała na drewnianą
podłogę.
Nadia cały czas krzyczała, to chowając twarz w dłoniach, to machając
nimi, jakby odpędzała się od niewidzialnych nietoperzy. Zupełnie straciła
panowanie nad sobą. Nigdy wcześniej nie widziała śmierci na żywo.
Wszystko trwało zaledwie kilka sekund, jednak dla pozostałej dwójki
wydawało się wiecznością.
Nagle w ścianie, tuż przy obrazie, zaczęła się pojawiać kolejna bruzda.
Teraz było ich już pięć.
Dla Marcina tego było zdecydowanie zbyt wiele. Zerwał się do biegu,
gdzie główną nagrodą było pozostanie przy życiu i zdrowych zmysłach.
Wyleciał z przeklętego, bluźnierczego pomieszczenia jak oparzony. Nadia
pobiegła za nim, potrącając po drodze kilka świec.
- Marcin! - krzyknęła. - Poczekaj!
Jednak chłopak nie czekał, biegł, jakby ścigały go całe zastępy piekielne.
Po opuszczeniu biblioteki Adam skierował się na parter. Jeżeli Maja jest
w tym domu, zgodnie z odpowiedzią udzieloną przez to coś, co
wywołaliśmy - myślał chłopak - to pewnie siedzi w salonie i czeka na nas.
Może już zrobiła sobie drinka, żeby się rozgrzać? Mnie też by się jeden
przydał.
Oświetlał sobie drogę migotliwym płomieniem świecy, którą zabrał
z seansu. Seans spirytystyczny? - powtórzył w myślach. Co za pieprzona
błazenada! Zabieram Maję i wypieprzam z tego domu wariatów - przysiągł
w duchu, uparcie bagatelizując i odrzucając wydarzenia, w których brał
bezpośredni udział.
Nagle usłyszał skrzypnięcie. Skierował skupiony wzrok w stronę,
z którego dobiegał dźwięk, wpatrując się w ciemność i próbując wychwycić
w niej jakikolwiek ruch.
Cisza.
Pusto.
- Pewnie mi się wydawało - wyszeptał, tylko po to, aby poczuć się
odrobinę pewniej, gdyż wewnętrzny spokój opuszczał go w ekspresowym
tempie. Naraz uświadomił sobie, w jak groteskowej i strasznej sytuacji
przyszło mu uczestniczyć. Jakby na jakimś filmowym horrorze zobaczył
chłopaka chodzącego po omacku po olbrzymim, obcym domu z ledwie
migoczącą świecą, pewnie bałby się, że zaraz coś na niego wyskoczy.
I niestety, wbrew zdrowemu rozsądkowi i wrodzonemu sceptycyzmowi,
Adam faktycznie bał się, że lada chwila coś skoczy na niego, wychylając zza
rogu swoją pełną zębów paszczę.
- Dziecinada - powiedział ponownie do siebie, chowając potwory
z powrotem do szafy i zatrzymując się w korytarzu, skąd widział salon.
Wbrew jego oczekiwaniom ten okazał się pusty.
Zerknął w lewą stronę, kierując wzrok na werandę. Na podłodze leżała
kurtka Majki, obok niej niezdarnie rzucone buty i… skarpetki? Adam
zastanowił się przez chwilę. Może wpadła do jakiejś kałuży albo w błoto,
zamoczyły się i chciała je wysuszyć? - zaczął rozważać różne opcje. Wtedy
odwrócił głowę i zobaczył, że niedaleko leży również bluzka Mai. Ścieżka
ubrań wiodła prosto do kuchni. Skryty w mroku, zrobił kilka niepewnych
kroków w jej kierunku.
Wszedł do kuchni.
Osiągnąwszy kres konsternacji, zauważył, że na podłodze leży reszta
ubrań jego dziewczyny - spodnie, biustonosz oraz drobne, koronkowe
majteczki. Te same, które osobiście kiedyś jej kupił. Zmarszczył brwi,
zupełnie nie potrafiąc zinterpretować tego, co zobaczył.
Nagle usłyszał kolejne skrzypnięcie. Odgłos dobiegał z góry, ale chyba nie
z miejsca, z którego Adam przyszedł.
- Maja - powiedział i w pośpiechu ruszył z powrotem do góry.
Wpadł na pierwsze piętro na pełnym gazie, biegnąc jeszcze szybciej niż
wtedy, gdy gonił go Marcin. Naraz zza drzwi wybiegła przerażona Nadia,
zderzając się z rozpędzonym Adamem. Chyba coś chciała powiedzieć, ale
odepchnął ją, nie zważając na to, co próbowała mu przekazać. Teraz liczyła
się tylko Maja i zabranie jej od tych popieprzonych ludzi.
Nadia uderzyła głową w balustradę i straciła przytomność.
- Maja! - krzyknął Adam, zatrzymując się w progu sypialni wuja Marcina.
Kilka metrów przed nim stała odwrócona do niego plecami jego
dziewczyna - była naga. Skierowała twarz w stronę okna, skąd roztaczał się
widok na skąpane w mroku jezioro oraz na otaczające posesję lasy. Księżyc
co chwilę przebijał się przez szybko przepływające chmury, na zmianę
oświetlając i skrywając w głębokich cieniach wszystko, co było pod jego
władaniem. Maja stała, delikatnie drżąc, jakby układała rękami jakąś
skomplikowaną układankę. Nie odpowiedziała na wołanie Adama. Chłopak
przyjrzał się dziewczynie uważniej i dopiero teraz zobaczył rosnącą kałużę
krwi pod jej stopami. Poczuł zimny dreszcz, a jego żołądek skurczył się
w małą, twardą kulkę, gdyż krew bliskich mu osób była tym, co prawdziwie
go obrzydzało i odrzucało.
Postawił niedbale świecę na dywanie i ruszył w kierunku Mai.
Dziewczyna nie zważała na jego obecność. Cały czas stała odwrócona
plecami. Do jego nozdrzy doleciał teraz wypełniający pomieszczenie zapach
krwi i jeszcze czegoś metalicznego. Nagle Maja opuściła obie ręce i osunęła
się na podłogę, tracąc świadomość. Adam podbiegł do niej w szaleńczym
zrywie. W wyniku tego skoku dywan lekko zafalował, przewracając stojącą
na nim świecę. Płomień szybko przeskoczył na suchą tkaninę, błyskawicznie
się rozprzestrzeniając.
Adam dopadł do swojej dziewczyny, unosząc delikatnie jej głowę.
Dopiero teraz spostrzegł, że obie ręce ma zbroczone krwią, a lewe
przedramię jest rozcięte na całej długości tak głęboko, że było widać
połyskującą w nim białą kość. Gdyby nie to, że klęczał, prawdopodobnie
upadłby. Poczuł ogarniającą go niemoc, jakby uleciały zeń wszystkie siły.
Był przerażony, bliski obłędu. Jego dziewczyna podcięła sobie żyły, zupełnie
bez powodu, nie pozostawiając po sobie niczego, co pozwoliłoby wyjaśnić
takie zachowanie.
- Maja! - krzyczał. - Maja! Hej, ocknij się! Maja!
Nie mógł wiedzieć, że jego wysiłki są bezsensowne. Maja skonała kilka
chwil wcześniej. Dopiero po chwili Adam odwrócił się, rozglądając się za
czymś, czym mógłby zatamować krwawienie. Nie wiedział, że tak rozciętej
żyły nie da się opatrzyć, nawet posiadając specjalistyczny sprzęt. Dopiero
wtedy dostrzegł szalejące w sypialni płomienie.
Nadia ocknęła się, słysząc krzyk Adama. Głowa niemiłosiernie ją bolała,
a panująca wokół ciemność powodowała totalną dezorientację. Potrzebowała
paru sekund, aby przypomnieć sobie, gdzie się znajduje i co się z nią stało.
Po chwili w jej głowie zaczęły kreować się pewne obrazy.
Dom. Ona naprawdę jest w tym przeklętym domu. Przyzwali jakąś
przeklętą istotę lub - co bardziej prawdopodobne - była ona z nimi od samego
początku. Śmierć Tymka. Ucieczka Marcina i Adam, który ją zaatakował.
Zaatakował? Nie, odepchnął przez przypadek, kiedy biegł do kogoś innego.
Maja. Adam wołał Maję, która powinna być z nimi w domu. Odwróciła
głowę, sycząc przy tym z bólu. Będę miała potężnego siniaka - pomyślała.
- O ile przeżyję - usłyszała złowieszczy głos w głowie. Patrzyła teraz na
sypialnię wuja Marcina, w której leżała - nie wiadomo dlaczego - naga Maja.
Nad nią stał Adam, a jego skąpana w księżycowym świetle twarz wyrażała
takie szaleństwo i panikę, że widać je było nawet z odległości kilku metrów.
Chłopak zdjął koszulkę i zaczął nią wymachiwać, jakby odpędzał od siebie
stada natrętnych much. Nadia zmarszczyła brwi i z trudem uniosła się, stając
na nogach. Ruszyła w kierunku Adama.
- Nie, stój! - krzyczał, próbując przekrzyczeć trzaskające płomienie. - Nie
podchodź!
Nadia zatrzymała się w pół kroku, zastanawiając się, co się dzieje. Czemu
Adam nie pozwala jej do siebie podejść.
- Co z Mają? - zapytała łamiącym się głosem, chociaż przeczuwała, co się
z nią stało. Dziewczyna leżała naga w kałuży krwi, tuż obok niej spoczywał
olbrzymi, kuchenny nóż. Wniosek nasuwał się sam. Na pytanie, dlaczego to
zrobiła, przyjdzie czas później. - Adam, słyszysz mnie? - zapytała Nadia,
kładąc swą szczupłą dłoń na framudze drzwi, bo bała się dalej wejść do
sypialni. Równie dobrze to Adam mógł zamordować Maję, a ona zostałaby
sama na łasce zabójcy.
Lecz Adam jej nie słyszał. Dla niego płomienie były już tak wysokie, że
również nie widział dziewczyny, tak samo jak wyjścia z tej sytuacji. Ogień
zajął większą część dywanu, przenosząc się na łóżko i odcinając drogę
wyjścia z sypialni. Zasłonił usta koszulką, gdyż oddychanie przychodziło mu
z coraz większym trudem. Temperatura w pomieszczeniu rosła gwałtownie,
powietrze było suche, drażniące płuca i oczy. Chłopak poddał się panice, lecz
ostatkiem świadomości udało mu się zauważyć wyjście z podbramkowej
sytuacji, w jakiej się znalazł - okno.
Nadia przypatrywała się Adamowi, który w jej oczach wykonywał jakiś
dziwnie pokręcony taniec, jakby odgrywał scenę teatralną. Obok niego leżała
martwa lub konająca dziewczyna, a on tańczy jakby… jakby wokół szalały
płomienie!
Kiedy Nadia to sobie uświadomiła, poczuła, jak miękną jej nogi i gdyby
nie przytrzymywała się framugi drzwi, z pewnością by upadła. Poczuła,
jakby ktoś przewijał film w przyspieszonym tempie. Boże, to wszystko dzieje
się w ich głowach - pomyślała. Tymek, który sam się okaleczył, Maja
uciekająca w burzę. To wszystko była zabawa, do której jakaś pokrętnie
makabryczna istota postanowiła ich zaprosić. A jeżeli to, co właśnie
pomyślałam, również jest częścią gry? - zastanawiała się Nadia.
- Adam, tu nie ma płomieni! - krzyknęła, wchodząc do pomieszczenia.
Wątpiła, żeby to on zabił Maję, a musiała podjąć próbę uratowania go, gdyż
z pewnością w jego umyśle roją się teraz jakieś niewyobrażalnie
makabryczne sceny. Podniosła stojącą na dywanie świeczkę i zgasiła ją
zwilżonymi wcześniej palcami. Światło wpadające przez szerokie okno było
wystarczające, aby pewnie poruszać się po pomieszczeniu. - Adam, uspokój
się, słuchaj mojego głosu - mówiła błagalnym tonem, cały czas posuwając się
naprzód.
Niestety, Adam jej nie widział i nie słyszał. Wiedział tylko tyle, że musi
wyskoczyć przez okno, żeby uniknąć okrutnej śmierci w ogniu. Po raz ostatni
spojrzał na swoją martwą dziewczynę, klęknął przy niej i złożył pocałunek na
gorącym czole. Był pewien, że jak wyskoczy, to prawdopodobnie złamie
sobie nogę, ale była to cena za życie, którą chętnie zapłaci.
Odwrócił się i z rozpędu uderzył barkiem w drewnianą siatkę okna.
Wysokość nie była zbyt duża, jednak podczas skoku chłopak zahaczył stopą
o wystający z ramy okiennej kawałek drewna, w wyniku czego przekręcił się
i poszybował głową w dół. Jego swobodny lot trwał mniej niż trzy sekundy.
Uderzył czaszką w kamienną donicę, skręcając sobie kark.
Umarł na miejscu.
Nadia krzyknęła. Podbiegła od okna i ostrożnie przez nie wyjrzała,
trzymając się ręką ramy okiennej, żeby samej nie wypaść. Adam leżał na
trotuarze w groteskowej pozycji i nie ruszał się. Kąt nachylenia głowy bez
wątpienia wskazywał na uraz kręgosłupa. Chłopak wpatrywał się martwymi
oczami w Nadię, jakby oskarżając dziewczynę o to, że nie użyła
wystarczająco silnych argumentów, aby go przekonać.
W tym samym czasie na ścianie przy zdjęciu wiszącym w pomieszczeniu
obok pojawiła się kolejna, szósta bruzda.
- Marcin - powiedziała cicho Nadia. Już teraz wiedziała, że Maja zabiła się
sama, chociaż unikała patrzenia na zwłoki. Adam wyskoczył przez okno,
Tymek prawdopodobnie również sam okaleczył się w łazience. Został Marcin
i ona. Musi go znaleźć, nim zabije się tak jak pozostali.
Wybiegła z sypialni i już miała zbiec schodami na dół, gdy nagle się
zatrzymała. Zobaczyła, jak spod drzwi prowadzących do biblioteki
wydobywa się ciężki, gryzący dym. Przypomniała sobie swoją ucieczkę
z bluźnierczego pomieszczenia. Po drodze potrąciła kilka świec. Intuicja jej
mówiła, że Marcin nadal przebywa w bibliotece.
Zaczęła dobijać się do drzwi.
Rozdział 18
- Tak, to poniekąd się zgadza - powiedział policjant. - Faktycznie w domu
znaleziono ślady powrotu dziewczyny, tej Mai. Ubrania leżały w kuchni, na
korytarzu i na werandzie. Mam już pewną teorię, co się stało, ale o tym
później.
Marcin już na niego nie patrzył. Sam fakt, że musiał ponownie wszystko
opowiedzieć i wrócić myślami do tego przeklętego wieczoru, był dla niego
zbyt bolesny. Czuł się niewyobrażalnie skołowany, tak bardzo, że samo
istnienie sprawiało mu ból. Już niech go wsadzą do tego więzienia, chociaż
nie miał pojęcia, dlaczego mieliby to zrobić, ale niech tylko przestaną go
przesłuchiwać. Dodatkowo, czuł się w jakiś sposób winny wszystkiego, co
się wydarzyło. Bo, jak by nie było - jeżeli nie zaprosiłby do siebie
znajomych, do niczego by nie doszło.
- Zbadaliśmy też teren i okazało się, że zrobiliście kilka rund wokół
domu - ciągnął dalej. - Sprawdziliśmy z meteorologami prognozy pogody
i nikt nie odnotował mgły, która rzekomo miałaby się pojawić tamtej nocy,
tak samo jak nie było żadnych prognoz dotyczących burzy. Co na to
powiesz? - zapytał ironicznie, unosząc brwi.
Wypuścił z ust papierosowy dym, którego było już teraz tak dużo, że
Marcin był w nim ledwo widoczny. Zakaszlał, patrząc na niego z pretensją.
Policjant też ledwo widział przesłuchiwanego.
- Mgła była. Inaczej byśmy wyszli normalnie i nie byłoby problemu.
Może wasi technicy się mylą - odpowiedział cicho Marcin.
Policjant pochylił się delikatnie nad stołem.
- Słucham? Nasi technicy się mylą? Tak? No dobrze, panie Marcinie, to
może opowiesz mi coś na ten temat.
Położył z hukiem na stole rewolwer. Marcin w pierwszej chwili
wyprostował się wystraszony, że policjant mu grozi. Lecz broń leżała na
boku, skierowana lufą w ścianę.
- No, słucham - powiedział spokojnie policjant. - Co mi powiesz na temat
tej zabawki?
Dopiero po paru chwilach Marcin zrozumiał, że to ta sama broń, która
należała do jego wuja. A przynajmniej tak mu się wydawało.
- To chyba pistolet mojego wuja - odpowiedział spokojnie, ostrożnie,
jakby stąpał po polu minowym.
- O, brawo. Od razu wiedziałem, że jesteś kumaty. Tak, to pistolet twojego
wuja, Antoniego Mostowskiego. Jednak to nie jego odciski palców
znaleźliśmy na tej broni.
Nie musiał mówić nic więcej. Marcin patrzył zdezorientowany to na broń,
to na maglującego go funkcjonariusza. Jego umysł uparcie wypierał to, co
niechybnie miało nastąpić.
- Nie rozumiem. Widziałem broń w biurku przy tej wajsze otwierającej
tajne pomieszczenie, ale nie brałem jej do ręki - powiedział po chwili
milczenia, starając się zachować pewny siebie głos.
- No właśnie, my też nie rozumiemy - powiedział o wiele spokojniej
policjant. Zbyt spokojnie, jak na gust Marcina. - Wiemy jednak następujące
rzeczy. - Zaczął kłaść na biurku zdjęcia Adama, Tymka, Nadii i Mai. Zdjęcia
rodzinne, żadne fotografie z miejsca zbrodni. - Wiemy, że te osoby zostały
uznane za zaginione, ponieważ od ponad dwóch dni nikt nie mógł się z nimi
skontaktować. Niecierpliwi rodzice wskazali nam ostatnie miejsce, w którym
mieli przebywać. Ich telefony odnaleziono w twoim domu, część z nich
została rozbita w wyniku uderzenia jakimś tępym narzędziem, jeden z nich
prawdopodobnie został rzucony o ścianę. Dodatkowo w twoim domu
znaleziono też krew, na razie wiemy tylko tyle, że należy do różnych osób.
W sypialni pana Mostowskiego znaleziono kuchenny nóż, na którym również
jest sporo krwi. Nasi technicy aktualnie go badają. Ale najdziwniejsze z tego
wszystkiego jest to, że na tym rewolwerze są twoje odciski palców. Brakuje
też czterech pocisków.
Skończył mówić, dając chłopakowi czas na przyswojenie tych
wiadomości. Jednak nieważne jak dużo czasu dostałby Marcin, nigdy nie
zamierzał pogodzić się z tym, co właśnie usłyszał. Czy on zamordował
swoich przyjaciół? Dlaczego? Po co? Tysiące myśli latało mu po głowie, ale
dominująca była tylko jedna:
- To niemożliwe - powiedział spokojnie.
- Pierdolenie - zaatakował funkcjonariusz. - Powiesz mi, gdzie ukryłeś
ciała. I powiesz mi to zaraz.
- Nie zabiłem ich, przysięgam - powiedział Marcin wystraszony słowami
policjanta. Na myśl o tym, co próbują mu wmówić, poczuł straszną
niesprawiedliwość. - Przecież to byli moi przyjaciele - dodał cicho, żałośnie.
Próbował się ruszyć. Szarpnął rękami, jednak były skrępowane
kajdankami.
- Co, przeszkadza ci nasza biżuteria? - zapytał złośliwie funkcjonariusz.
- Dobrze, możesz sobie chwilę od niej odpocząć.
Wstał i stanął za chłopakiem. Marcin napiął wszystkie mięśnie, gotów na
otrzymanie ciosu. Zamiast tego usłyszał cichy szczęk zamka i po chwili jego
ręce były wolne. Automatycznie rozsmarował bolące nadgarstki. Wolał nie
pytać, dlaczego policjant go rozkuł.
Nagle w pomieszczeniu rozległ się dzwonek telefonu. Funkcjonariusz
sięgnął do kieszeni jeansów spokojnym ruchem i odebrał. Powoli przysunął
aparat do ucha. Cały czas patrzył swoimi przenikliwymi, szarymi oczami na
Marcina.
- Słucham. Tak. Tak. Czworo, zgadza się. Gdzie? Dobrze. - Zmarszczył
swoje krzaczaste brwi. - Tak, mam to przy sobie. Okej, okej, wiem. Dzięki.
Marcin poczuł, jak jego ciałem zaczęły wstrząsać dreszcze. Wiedział, że
rozmowa dotyczyła jego. Że coś się stało z jego przyjaciółmi, ktoś ich
znalazł. Czy żyją? Tego chłopak nie był wcale taki pewien.
Policjant głęboko zaciągnął się świeżo odpalonym papierosem. Przez
chwilę błądził wzrokiem po sali przesłuchań, ale w końcu, zwilżywszy usta,
zatrzymał wzrok na Marcinie.
- Ty skurwielu - powiedział oskarżycielsko. - Co, spodobała ci się historia
twojego pierdolniętego wujaszka? Zaimponował ci, dewiancie jeden?
Marcin patrzył na niego, nie mogąc wykrztusić z siebie ani jednego słowa.
Przełknął głośno ślinę, czekając na ciąg dalszy.
- Jak mogłeś zastrzelić całą czwórkę? Znaleźliśmy ciała. Każde z raną
postrzałową w głowie. Najpierw ich zabiłeś, a potem przeciągnąłeś zwłoki do
jeziora. Co, naprawdę myślałeś, że ich tam nie znajdziemy? - zapytał
wkurzony do granic możliwości policjant.
Marcin poczuł, jak po jego policzkach spływają łzy. Chyba też zmoczył
się w spodnie, jednak bał się oderwać wzrok od wypowiadającego te bzdury
policjanta.
- Powiem ci jedno, gościu. Ja wcale nie jestem tym złym policjantem.
Ja jestem tym dobrym.
Naraz rozległo się walenie do drzwi. Marcin aż podskoczył.
- Ten zły jest tam i jak tu przyjdzie, weźmie cię ostro w obroty. Ale dam ci
szansę. Osobiście uważam, że kara śmierci powinna zostać przywrócona,
zwłaszcza dla takich szumowin jak ty.
Marcin w pierwszej chwili nie zrozumiał sensu słów policjanta. W ogóle
nie rozumiał już niczego. Jak to on zabił pozostałych? Przecież na własne
oczy widział, jak Tymek uderza głową w stół i wbija sobie lustro prosto
w mózg. Jak mogli znaleźć jego ciało w jeziorze, przecież musi być dalej
w bibliotece.
Lecz bał się wypowiedzieć te słowa na głos. Bał się powiedzieć
cokolwiek. Tymczasem walenie w drzwi przybierało na sile.
- Aha, jeszcze jedno - powiedział policjant, pociągając nosem jakby miał
katar. Widocznie pomimo lat przepracowanych na służbie, popełniona przez
chłopaka zbrodnia zrobiła na nim niemałe wrażenie. - Nie ja powinienem ci
to mówić, ale mam w dupie twoje uczucia, o ile jakiekolwiek posiadasz.
Twoi rodzice nie żyją. Jechali na prostej, pustej drodze. Z prędkością ponad
stu trzydziestu kilometrów na godzinę skręcili gwałtownie i wbili się
w drzewo. Nie mieli szans - zrelacjonował to spokojnie, w taki sposób, aby
tonem wypowiedzi sprawić Marcinowi jeszcze więcej bólu.
- Słucham? - zapytał. Do konsternacji, jaką odczuwał, dołączyła teraz
histeria. - Nie rozumiem.
- Nie żyją. Twoi rodzice się zabili - powtórzył policjant, wypuszczając
dym z ust. Wstał teraz i powoli okrążał stół. Nagle pochylił się nad Marcinem
i wyszeptał mu prosto do ucha. - I wcale się im nie dziwię. Na ich miejscu
zrobiłbym to samo, mając takiego potwora za syna.
Marcin poczuł, jak jego dusza rozpada się i umiera, niczym trawiona
śmiertelną trucizną. Oddychał płytko, szybko, dostarczając do płuc
minimalną ilość tlenu. Wcale nie potrzebował go więcej. Przed oczami
przelatywały mu zdjęcia, sceny z życia. Pokazywały po kolei jego rodziców,
Adama, Maję, Tymka. Wszystkich, których znał i tak bardzo kochał. Którzy
nie żyli. Część z nich podobno z jego winy.
Jedyne, czego teraz pragnął, to dołączyć do nich i naprawić błędy, które
rzekomo popełnił. Nagle zrozumiał podtekst zawarty w wypowiedzi
policjanta. Zrozumiał, dlaczego stoi odwrócony do niego plecami i wpatruje
się zamyślonym wzrokiem w ścianę. Zrozumiał, dlaczego podarował mu
namiastkę wolności, uwalniając go z kajdanek. Niczego więcej nie
potrzebował.
W momencie, w którym drzwi stanęły otworem, Marcin sięgnął po leżący
przed nim rewolwer i włożył jego zimną lufę w usta. Psychiczny ból, jaki
trawił teraz jego umysł i ciało można było ugasić tylko w jeden sposób. Nie
obchodziło go, jak wyglądał ten drugi, rzekomo zły policjant, który właśnie
miałby wchodzić do pomieszczenia. Zamierzał pociągnąć za spust
i zakończyć tę farsę.
Jednak wydarzyło się coś, czego Marcin zupełnie się nie spodziewał -
w otwartych drzwiach nie pojawił się nikt inny, tylko znajoma mu Nadia.
Wpatrywała się przerażonym wzrokiem w Marcina, widząc pistolet, którego
lufa znikała w ustach chłopaka. Zamarła w bezruchu, bała się wykonać
najmniejszy gest czy cokolwiek powiedzieć. Dopiero po sekundzie do jej
twarzy dotarł gryzący dym, zakrztusiła się i zaczęła kasłać. Postawiła
wszystko na jedną kartę, wiedząc, że nie ma zupełnie nic do stracenia, a czas
zaczyna się jej kończyć.
- Marcin, chodź! - krzyknęła, machając ręką w stronę chłopaka.
Siedział jak sparaliżowany, zupełnie nie rozumiejąc, skąd w komisariacie
wzięła się Nadia. Żyła, a ponoć ją zabił. Nie zastanawiał się nad tym zbyt
długo, gdyż policjant stojący za nim nagle odwrócił się i wlepił wzrok
w otwarte drzwi. W jego oczach było widać strach i dezorientację, uczucia,
które mogły Marcinowi bardzo pomóc w tak ważnym momencie. Chłopak
zaczął podejrzewać, że policjant cały czas go okłamywał - skoro Nadia stoi
przed nimi, to oczywiste, że nie mógł jej zabić. Cały czas go wkręcał,
próbując zrobić z niego kozła ofiarnego.
Wstał więc i rzucił się biegiem w stronę dziewczyny. Policjant ruszył się
pędem za nim, jednak trafił na zamknięte przez Marcina drzwi, dzięki czemu
chłopak zyskał kilka cennych sekund przewagi.
Marcin wypadł pędem na korytarz pokryty starym, wytartym linoleum.
W górze leniwie migotały podłużne jarzeniówki, oświetlając wszystko
mdłym, białym światłem. Nadia najpierw odskoczyła, aby uniknąć zderzenia
z uciekającym Marcinem, ale po chwili ruszyła tuż za nim, krzycząc coś,
czego chłopak nie słyszał lub co ignorował, stwierdziwszy, że porozmawiają,
jak tylko znajdzie bezpieczne miejsce.
Jednak znalazł się w obcym komisariacie, biegnąc przed siebie zupełnie
na ślepo, nie mając pojęcia, gdzie może trafić. Najważniejsze to uciec jak
najdalej od przesłuchującego go policjanta, zebrać myśli i na spokojnie
zastanowić się, co dalej zrobić. Wpadł przez pierwsze otwarte drzwi,
zatrzymując się na metalowej szafie zawierającej zapewne jakąś tajną,
kryminalną dokumentację, przez co boleśnie obił sobie żebra.
- Szybko, dawaj! - Wystawił głowę przez otwarte drzwi i krzyknął do
Nadii, która na szczęście była całkiem blisko. Widział, jak zza niej wychyla
się policjant, cały czerwony ze złości. Trzymał służbowy pistolet, a jego
wzrok mówił, że nie będzie się specjalnie długo wahał czy go użyć.
Nadia nie wiedziała, jak powinna zrozumieć zachowanie Marcina.
Najpierw siedział z rewolwerem w ustach, następnie wybiegł na korytarz
i wbiegł do swojego pokoju, dodatkowo zachowując się, jakby trafił do niego
pierwszy raz, czego dowodem było bolesne spotkanie z drewnianą komodą.
Nie była pewna, czy może mu zaufać i czy powinna za nim iść, niemniej
czuła, że musi mu pomóc.
- Chodź! - krzyczał Marcin, ponaglając dziewczynę.
Nagle Nadia zatrzymała się, ponownie kaszląc z powodu drażniącego jej
płuca dymu.
- Nie, Marcin, wyjdź stamtąd! - krzyknęła błagalnie. - Przecież musimy
uciekać, pali się!
Marcin nie mógł na nią dłużej czekać, zwłaszcza że policjant był coraz
bliżej. Zatrzasnął drzwi, odcinając się zarówno od niego, jak i od niej. Poza
tym, zupełnie nie rozumiał sensu słów dziewczyny. Co się pali?
Tymczasem w drzwi uderzył policjant.
- Otwieraj! - krzyknął.
- Okłamałeś mnie! Nadia żyje! - wydarł się Marcin.
- Marcin, wiem, że jesteś w szoku, ale ona nie żyje. Jej zwłoki wyłowiono
przed dwudziestoma minutami z jeziora - powiedział funkcjonariusz
spokojnym, mentorskim tonem. Jednak Marcin nie zamierzał się z tym
zgadzać:
- Nadia żyje, nie zabiłem jej! - wykrzyczał ponownie zza zamkniętych
drzwi. Cały czas ściskał w dłoniach odbezpieczony rewolwer, wahając się
w którą stronę powinien skierować jego lufę.
Słysząc swoje imię w tak makabrycznym kontekście, Nadia aż zadrżała.
Nie wiedziała, z kim Marcin rozmawia, jednak wiedziała, że jeżeli ma mu
pomóc, to musi się spieszyć.
- Zabiłeś ją, jak i całą resztę - powiedział spokojnym głosem policjant.
- Może teraz prześladuje cię jej duch? A Adama, Mai i Tymoteusza nie
widzisz?
- Nikogo nie zabiłem… - wyszeptał chłopak. - Nikogo nie zabiłem…
Przecież ona stoi za tobą!
Nastąpiła chwila ciszy, która wydała się Marcinowi wiecznością.
- Marcin - powiedział w końcu policjant. - Nikogo przy mnie nie ma,
a uwierz mi, za kilka sekund będzie tu połowa komisariatu. Wejdziemy tam,
odbierzemy ci broń, a ty spędzisz resztę życia za zimnymi, stalowymi
kratami.
Jednak chłopak nie chciał w to uwierzyć.
- Nadia, powiedz mu coś, no! Ej, Nadia! - krzyczał, starając się zwrócić na
siebie uwagę dziewczyny.
Jednak ona nie odpowiadała. Czyżby policjant miał rację? - zwątpił
Marcin.
W tym momencie płomienie wystrzeliły z biblioteki, błyskawicznie
przeskakując na korytarz. I wtedy Nadia zaczęła walić rękami w drzwi,
krzycząc i prosząc, aby Marcin je otworzył. Wiedziała, jak mało ma czasu,
i wiedziała, że lada chwila będzie musiała podjąć ekstremalnie ważną
decyzję - czy uciekać i zostawić Marcina samego, czy próbować mu pomóc
za wszelką cenę, co może przypłacić życiem. Spróbowała wyważyć drzwi
barkiem.
Chłopak jej nie słyszał. Zamiast tego słyszał, jak do małego
pomieszczenia dobija się policjant, przeklinając Marcina i drzwi, za którymi
się zabarykadował. Wystraszony, cały czas tkwił z lufą rewolweru
przyłożoną drżącą ręką do własnej skroni, zagłębiając się coraz bardziej
w mroczne czeluści własnego, skołowanego umysłu.
To niemożliwe - myślał Marcin. Jezu, ja naprawdę ich zabiłem. Może
więzienie nie jest takie do końca złe? Skoro tutaj widzę duszę Nadii, to może
tam również będę ją widział? A może będą się na mnie mścić za to, że ich
zamordowałem?
W ostatniej sekundzie swojego życia Marcin pomyślał tylko tyle, że musi
się spieszyć z decyzją, aby tamten nie zdążył mu przerwać.
I w tym momencie zawiasy ustąpiły, a drzwi pomieszczenia stanęły
otworem.
Marcin pociągnął za spust. Kula przeszła przez jego głowę, zatrzymując
się w suficie kilka metrów dalej.
Rozdział 19
Słysząc huk wystrzału, Nadia mimowolnie skuliła się i schowała głowę
w ramionach. Bała się, że kula była przeznaczona dla niej.
Jednak żyła. Przez gęsty dym wtłaczany do pomieszczenia dostrzegła
siedzącego na podłodze Marcina. W prawej dłoni spoczywał ciężki, srebrny
rewolwer. Głowa chłopaka była skierowana ku górze, jakby wpatrywał się
z otwartymi ustami w coś niesamowicie fascynującego, co dostrzegł na
suficie. Jego otwarte oczy jednak niczego już nie widziały.
Nadia zrozumiała, że się spóźniła. Kiedy uświadomiła sobie, że została
sama, a wszystkie osoby, z którymi była, popełniły samobójstwo, złapała się
za brzuch i osunęła się na podłogę biblioteki. Ponownie zakasłała, krztusząc
się ciężkim, gryzącym dymem. Z trudem wyczołgała się z pomieszczenia
i kiedy dotarła do schodów, zwymiotowała ciężką, czarną breję, która tkwiła
jej w żołądku i przełyku.
Sekundę później przekręciła się na bok i bez sił opadła na podłogę
korytarza. Nie obchodził jej pożar. Nie obchodziło jej już nic, co działo się
wokół. Wszystko było nieważne nieistotne i odległe. Dziewczyna widziała
ciało Mai leżące kilka metrów dalej.
Nagle rozległ się alarm pożarowy. Nadia przypuszczała, że tym razem to
nie były zwidy. Czuła gryzący dym wydobywający się z pomieszczenia za
nią. Wiedziała, że dom się pali. Lecz czy Adam nie widział i nie czuł tego
samego, zapytała się w myślach.
Była to ostatnia refleksja, jaka przetoczyła się przez jej umęczony umysł,
zanim dziewczyna straciła przytomność.
Ostra, gryząca woń alkoholu przebiła się do jej nozdrzy. Nadia poczuła
znajomy zapach wody po goleniu i z trudem uniosła głowę. Zobaczyła
stojącego na schodach swojego dziadka. Był ubrany tak, jak zwykł ubierać
się za życia - w workowate, niebieskie spodnie, na górę założył ciepły sweter,
na który zarzucił jeszcze grubą, góralską kamizelkę z prawdziwej, owczej
wełny. Z jego okrągłej twarzy biły spokój, ciepło i zrozumienie. Nadzieja.
Uśmiechnął się kojąco do dziewczyny, wyciągając do niej swoją pulchną,
starczą dłoń. Dziewczyna nie odczuwała lęku. Czy umieram? - zastanawiała
się. Pewnie tak. Dlatego przyszedł po nią dziadek.
- Wstawaj, wnusiu - powiedział, nie otwierając ust. Dźwięk rozchodził się
w głowie dziewczyny.
Nadia, zebrawszy w sobie resztki sił, posłusznie złapała wyciągniętą dłoń.
Podniosła się, jednocześnie opierając ciężar ciała na barierce. Uśmiechnęła
się do dziadka i już chciała mu podziękować, ale okazało się, że nikogo przed
nią nie było.
Nie zastanawiając się zbyt długo, ruszyła w dół schodami. Wiedziała, że
nie ma szans na ugaszenie pożaru, może tylko uciec z domu i modlić się, aby
udało się jej przebić przez przeklętą mgłę. Nie miała już kogo ratować, więc
skierowała się prosto do wyjścia, łapiąc po drodze tylko swój wiszący na
wieszaku płaszcz.
Wybiegła na zewnątrz. Pierwszą rzeczą, jaką zauważyła, był brak mgły
czy burzy, których tak panicznie się bała, chociaż w tym momencie było jej
już wszystko jedno - ruszyłaby w nie bez wahania, byle dalej od domu. Teren
był pusty, las wydawał się dziwnie spokojny. Po kilkudziesięciu metrach
szalonego biegu zatrzymała się i odwróciła.
Płomienie trawiły już teraz cały dach budowli i większą część pierwszego
piętra. Widać było, że za chwilę budynek runie, grzebiąc w swoich
zgliszczach ciała zmarłych. Zachłanne jęzory ognia łapczywie sięgały nieba,
jakby chciały na nie przeskoczyć i zarazić swoim żarem. Ciepła poświata
rozświetlała najbliższe otoczenie i drzewa, odbijając się również w równej,
spokojnej tafli śpiącego jeziora.
Nadia nie wiedziała, co powinna zrobić, jednak czuła, że jest już
bezpieczna. Zagrożenie minęło. Śmierć zebrała swoje żniwo, cudownym
zrządzeniem losu pozostawiając ją w spokoju.
Nagle z domu wyszedł Marcin. Szedł dziwnie spokojnie, stawiając powoli
krok za krokiem. Podekscytowana i zarazem zdezorientowana dziewczyna
ruszyła w jego stronę, w myślach przeklinając się, że wcześniej nie podeszła
i nie upewniła się, że chłopak nie żyje. Marcin jednak ledwie obdarzył ją
leniwym spojrzeniem i bez żadnego komentarza skręcił ścieżką w prawo.
Gdy odwrócił się plecami do Nadii, zobaczyła olbrzymią dziurę ziejącą
z boku jego czaszki. Zatrzymała się przerażona i przyłożyła dłonie do
otwartych ust. Zrozumiała, że nie widzi teraz Marcina, tylko jego umęczoną,
zdezorientowaną duszę. Nie było jej dane długo się zastanawiać, gdyż po
chwili z walącego się domu wyszedł Tymek. Odłamki lustra tkwiły głęboko
zatopione w jego głowie, jednak chłopak szedł pewnie, jakby nie
potrzebował już oczu do orientowania się w terenie. Tuż za nim szła
okaleczona naga Maja. Żadne z nich nie spojrzało w stronę Nadii, która
widziała ich doskonale.
Po chwili do idącej trójki dołączył nienaturalnie powykręcany,
przypominający popsutego pajaca duch Adama. Zebrawszy się w grupę,
ruszyli w stronę jeziora.
Nadia stała jak sparaliżowana, nie rozumiejąc, czego właśnie była
świadkiem. Wiedziała tylko, że musi iść za nimi i przekonać się, dokąd ją
zaprowadzą. Trzymała się bezpiecznie daleko z tyłu, jednak nie tracąc
żadnego z nich z oczu. Po chwili marszu dotarli nad jezioro. Ogień pożerał
dom w akompaniamencie trzaskających krokwi. Nadia, wystraszona hukiem,
skierowała wzrok w jego stronę i aż krzyknęła, gdy zobaczyła, że zbliżają się
do niej dwie kolejne osoby. W pierwszej chwili ich nie rozpoznała, jednak
szybko sobie przypomniała, że już raz ich widziała, co prawda tylko przez
chwilę, jednak była pewna, że to nikt inny, jak tylko rodzice Marcina,
chociaż precyzyjniej byłoby powiedzieć - ich dusze.
Duchy przeszły obok Nadii, zupełnie nie zwracając na nią uwagi.
Po chwili spokojnego marszu nad jeziorem było już sześć umęczonych,
zdezorientowanych bytów. Nagle Marcin odwrócił się i spojrzał prosto na
dziewczynę. W jego wzroku było widać ból i cierpienie, zawód, jaki
towarzyszy osobie, która uświadamia sobie, że popełniła niewyobrażalny
błąd, którego nie da się w żaden sposób naprawić.
Nadia próbowała zrozumieć, jakoś zinterpretować to spojrzenie, jednak
Marcin odwrócił wzrok. Trzymając za ręce swoich rodziców, wszedł powoli
do jeziora. Tafla wody nawet nie drgnęła. Następnie w ciemnej otchłani
zagłębiła się Maja z Adamem, a na końcu Tymek, który nie uraczył Nadii
nawet skinieniem głowy.
Jedyna żywa osoba pozostała sama, lecz nie na długo. Kiedy sześć dusz
wkroczyło do jeziora, dwie inne wyszły na brzeg.
Z ciemnej tafli wynurzyła się młoda, piękna dziewczyna ubrana w czarną,
długą suknię. Tuż obok niej wyszedł mężczyzna w podeszłym wieku. Oboje
byli duchami, Nadia stwierdziła to bez cienia wątpliwości. Mężczyzna stanął
na brzegu i wziął w swoje ręce szczupłą dłoń dziewczyny. Rozmawiali
o czymś przez chwilę. Następnie dziewczyna zarzuciła swoje długie, smukłe
ręce na szyję mężczyzny, przytulając się doń całym swoim drobnym ciałem.
Dopiero teraz Nadia rozpoznała w nim postać Antoniego Mostowskiego.
Dziewczyną, która stała obok, była pięknością ze zdjęcia, które wisiało
w tajnym pomieszczeniu wybudowanym przez niego. Stojące na brzegu
jeziora dusze pocałowały się. Następnie, przeciągając ten moment możliwie
jak najdłużej, dziewczyna w czarnej sukni oddaliła się i ruszyła w stronę
znajdującego się w pobliżu lasu. Mężczyzna odprowadzał ją wzrokiem, aż
zupełnie zniknęła między drzewami.
Nadia stała tylko i przyglądała się wszystkiemu z nieukrywaną fascynacją
i dojmującym uczuciem grozy. Serce biło w jej piersi jak oszalałe i szczerze
wątpiła, aby kiedykolwiek nastał dzień, w którym zwolni swój bieg. Działy
się przed jej oczami rzeczy, których nigdy nie będzie potrafiła wyjaśnić ani
zrozumieć. Rzeczy, które do końca życia będą ją prześladować, budząc ją
w środku nocy zlaną zimnym potem.
Wtedy jej wzrok spotkał się ze wzrokiem starszego mężczyzny, który
pozostał na brzegu jeziora. Ruszył w jej kierunku spokojnym krokiem. Nadia
stała, sparaliżowana strachem, jednak jakaś część jej umysłu podpowiadała,
że nie ma się czego obawiać, że rytuał został zakończony i już nic jej nie
grozi. Co wcale nie oznaczało, że mogła przestać się bać. W końcu
mężczyzna stanął przez Nadią.
- Wiem, jak trudno ci w to wszystko uwierzyć
-
powiedział spokojnym
głosem, który dobiegał zarówno z jego ust, jak i z tyłu głowy dziewczyny.
Nadia przełknęła głośno ślinę, bojąc się wykonać jakikolwiek ruch.
Jednak otworzyła usta i wypowiedziała tylko jedno, krótkie słowo:
- Dlaczego?
Duch mężczyzny mignął, na chwilę zupełnie znikając, ale po sekundzie
pojawił się ponownie. Jak kanał telewizyjny, z którym traci się łączność
z powodu niestabilnej anteny.
- Mam niewiele czasu. I chyba nic nie stoi na przeszkodzie, aby
powiedział ci, co tu zaszło
.
Ktoś powinien wiedzieć.
Nadia stała i w milczeniu czekała na dalszy ciąg wyjaśnień.
- Dziewczyna, którą widziałaś ze mną, była kiedyś moją narzeczoną -
powiedział, a przez jego głos przebijała miłość. - Nasze życie było pełne
radości, jednak ona często stawała się smutna. Nic nie potrafiłem na to
poradzić. Próbowałem wszystkiego byle przywrócić jej dawną radość życia.
Na próżno. Nie pomagali ani lekarze, ani wyjazdy do egzotycznych krajów.
W końcu nadeszło nieuniknione - targnęła się na swoje życie, a ja byłem
pewien, że zrobiła to z mojego powodu. Chociaż, patrząc z perspektywy
czasu, jej intencja samobójstwa nie była dla mnie aż tak istotna. Widzisz,
jestem osobą bardzo wierzącą. Teraz już z pewnością mogę powiedzieć,
co zresztą sama rozumiesz, że jest coś więcej. Istnieje niebo. A jeżeli jest
niebo, istnieje również i piekło.
Antoni Mostowski spuścił umartwiony wzrok w ziemię i westchnął
ciężko. Nadia milczała, uważnie słuchając jego słów.
- Teraz to wiem na pewno - ciągnął dalej. - Jak już powiedziałem, jestem,
a właściwie byłem, osobą wierzącą. Wiedziałem, że po samobójczej śmierci
ciało grzesznika trafia prosto do piekła, gdzie czekają na nie wieczne katusze.
Zważywszy na okoliczności śmierci mojej narzeczonej, nie mogłem się na to
zgodzić. Dlatego też poświęciłem całe życie, aby nawiązać kontakt… I jak
słusznie zauważyłaś, udało mi się to. Wiem, jak niestosownie to zabrzmi, ale
dogadałem się z istotą, której imienia boję się wymawiać. Dobiliśmy czegoś
w rodzaju targu. Zaproponował siedem dusz samobójców, w zamian za
uwolnienie tej jednej, dla mnie najważniejszej. Czemu siedem? W to nie
wnikałem. Przystałem na to.
Nadia poczuła, jak kręci się jej w głowie. Migrenowy ból rozsadzał jej
czaszkę, jednak wiedziała, że musi stać i słuchać dalej. Zwilżyła suche usta,
odzywając się po raz drugi:
- Zeszło tam sześć… dusz - powiedziała.
Duch pana Mostowskiego smutno się uśmiechnął.
- Tak, wiem.
Ruszył z powrotem w stronę ciemnej ściany jeziora.
Nadia patrzyła za nim do momentu, aż zagłębił się w mrocznych,
zachłannych wodach.
Dopiero wtedy, pierwszy raz od kilkunastu godzin poczuła, że jest
zupełnie sama. Nie było przy niej nikogo zarówno żywego, jak i martwego.
Wszystkie dusze poszły do miejsca, jakie było im przeznaczone.
Oparła się plecami o wiekowy dąb, osunęła się na ziemię i cicho
zapłakała.
KONIEC
Spis treści
Redakcja
Dedykacja
Od autora
Prolog
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19