Kornel Makuszyński
PISANIE NA ŚNIEGU
PISANE NA ŚNIEGU
Pojechałem tej zimy do Zakopanego w roli głuchoniemej. Już sobie bowiem raz powiedziałem,
że po ostatnim moim liście ani słowa więcej nie napiszę o Zakopanem. Z wielu to chciałem uczynić
powodów, z tego zaś przede wszystkim, że mi życie miłe i że jeśli ja będę walczył piórem, a jakiś
wyrwidąb ciupagą w obronie honoru Zakopanego, to z moich niewielu zębów będą sobie Górale
robili spinki albo ozdoby do kapeluszów. Poznałem to jasno z ciemnych spojrzeń rzucanych na
mnie, kiedy kroczyłem lekki jak kozica przez najstraszliwszą ulicę świata, przez Krupówki. Nawet
kozy patrzyły na mnie z niechęcią, krwawe spojrzenia rzucały na mnie dorożkarskie konie; pstrąg,
choć już ugotowany, łypał ku mnie złym okiem, kwiczoł godził we mnie dziobem, choć też
nieboszczyk. Z werandy u Karpowicza zabrzmiał czasem na mój widok bojowy okrzyk: „bijcie
ceprów!” Karpowicz podawał mi takie wino, że powinienem po wypiciu kieliszka legnąć na
marach, tylko więc ostrożnej wstrzemięźliwości mojej zawdzięczam, że żyję.
Wszystko to jednak szczęśliwie minęło i mimo ponurej ku mnie zawziętości chyłkiem
rozpatrywano ze szczerego serca dawane Zakopanemu rady i zaczęto coś robić: tu bruk, tam drogę,
to i owo. Z dawnej przeciwko mnie ponurości pozostały tylko resztki, wcale nieznaczne, bo, że
gdzie Góral nie może, tam babę pośle, więc mnie chcą tam jeszcze od czasu do czasu przyprawić o
pomieszanie zmysłów w ten sposób, że namiętne spojrzenie rzuci we mnie czasem miła
felietonistka „Głosu Zakopiańskiego”. Przetrzymałem jednak w życiu gorsze rzeczy.
Zapanowała tedy przyjemna zgoda pomiędzy Zakopanem i mną. Własnym oczom nie chciałem
wierzyć, kiedy przed dwoma tygodniami przyjechałem do Zakopanego. Kozy patrzyły na mnie
tkliwie, Karpowicz z radości mlasnął ozorem. Trzaska strzelił z uciechy z butelki szampana,
Gabryszewski, przedziwnie miły lekarz klimatyczny, zabił laską łososia, tak jak u ceprów zabijają
cielę na powrót syna marnotrawnego; wzruszony tym do głębi, postanowiłem rzucić pióro w śnieg,
aby je odnaleźć dopiero w lecie i zacząć sławić Zakopane. Teraz zaś nic, ani słowa.
Zapomniałem jednak, ze człowiek strzela, a Pan Bóg nic sobie z tego nie robi. Kiedy wszedłem
do mojego pokoju w „Sanato”, aby z uwielbieniem spojrzeć na najnudniejszą gębę na świecie, - na
gębę Giewonta - zaskrzypiały nagle drzwi szafy.
Ki diabeł? - myślę sobie. - Czy to słynny sanacki duch taki się stał namiętny, że zaczyna straszyć
nawet w dzień? Czy to maże gość, co mieszka w szafie „na gapę?”
Zamknąłem szybko szafę na klucz i pytam:
- Kto jest w szafie?
- Marian Fuks do usług… - mówi głucho szafa.
- Kto taki? Kaś ta wlazł?
- Marian Fuks, robię zakopiański numer „Świata”, siedzę tu i poluję na pana całą noc. Pan musi
napisać felieton!
Zawyłem głucho. Przyjechałem na odpoczynek, nie chcę pisać; gardzę pisaniem. Pan Marian
Fuks zginie straszną śmiercią. Wołam automedona Franka, wołam portiera, człowieka olbrzymiego
wzrostu, ogrodnika, który ma czas, bo w inspektach hoduje dwie cebule, chłopca od windy, który
ma także czas, bo winda od czternastu łat nie chodzi - ludzi mi oddanych, po czym każę wynieść
szafę na śnieg i wysypać jej zawartość na Antałówkę.
Szafa łkała cicho i przejmująco. To trudno!
Zaledwie jednak późną nocą ułożyłem się do snu, zaczął mi w nosie wiercić zapach koniaku.
Ryknąłem jak lew:
- Panie Fuks, pan tu gdzieś jest!
- Między oknami… bardzo ciasno… Niech pan napisze felieton… „Świat” bardzo prosi…
Honorarium włożyłem pod poduszkę…
- Ile?
- Trzysta…
Zbladłem z gniewu. Dzwonki, alarm; w całym „Sanato” myśleli, że złapano ducha. Zaczęła się
paniczna ucieczka. Fuks odszedł w mroki nocy.
Rano Antosia podaje mi kawę. Strasznie coś zgrubiała od wczoraj. Czy mi się zdaje, czy też
naprawdę i od niej jedzie koniakiem?
- Czy Antosia pije koniak?
- Tak, to z rozpaczy. Niech pan napisze felieton… Czterysta złotych…
- Fuks! - krzyknąłem, jakbym zobaczył upiora.
Tak, to był on. Spotkałem go potem w wannie; potem się przebrał za dorożkarza, kiedym jechał
do Kościeliskiej, potem za kelnera; kiedy wchodziłem do sklepu, on udawał sprzedającego.
- Niech pan napisze felieton! - szeptał.
Spotykałem te słowa wypisane kijem na śniegu, ołówkiem na serwecie, na etykiecie butelki piwa,
na gazecie; w kieszeni znajdowałem kartkę z tym wezwaniem. Dostawałem powoli obłędu i
słabłem.
- Pięćset! - krzyknął wtedy ten żywy aparat fotograficzny.
- Wal pan! - wyszeptałem resztką sił.
Aparat trzasnął, zostałem „zdjęty”, ja i moja rozpacz.
- Niech pan pyta! - rzekłem - będę odpowiadał, zanim zemdleję.
- Mam koniak na wszelki wypadek - odpowiada mi ta dziennikarska zmora, czort, który wszystko
widzi, wszystkich zna i od wszystkich wszystkiego się dowie.
- Niech mi pan powie, jaki jest w tej chwili stosunek pana do Zakopanego?
- Przypomina małżeństwo…
- To znaczy?
- To znaczy, że wygadujemy na siebie niestworzone rzeczy, tłuczemy sobie na głowach talerze,
ale w głębi duszy bardzo się kochamy. Ja mówię Zakopanemu: jesteś brudne, moje kociątko, i
niechlujne.
- Więc po co do mnie leziesz? - odpowiada Zakopane i oboje mamy rację.
- Czy widzi pan jakie postępy w Zakopanem?
- Jest to pytanie podstępne, gdyż w tej chwili jest tyle śniegu, że na razie niczego dostrzec
niepodobna. Skądinąd mam jednak wiadomości, że na Krupówkach są nowe bruki; zobaczymy je
podczas odwilży.
- A czy nie jest pan tego zdania, że gdyby zmiatać śnieg, to widziałoby się je i w zimie?
- Mówi pan jak zwyczajny mieszczuch, ceper z ulicy Marszałkowskiej. Ludzie z miejskich
bruków uciekają do Zakopanego, aby ujrzeć dziewiczy śnieg, a nie szlifowane kamienie, dlatego się
bruków w Zakopanem nie oczyszcza, by nie psuć gościom iluzji.
- Po co w takim razie gmina pobiera taksę klimatyczną?
- Właśnie na bruki.
- To jest zawiłe!
- Drogi panie! W Zakopanem wszystko jest zawiłe, ulice i stosunki, i dlatego Zakopane jest
śliczne, że jest inne, i że wszystko tu się dzieje inaczej. Wszędzie na świecie może pan jeździć
automobilem, dokąd się panu podoba, może pan wjechać na dach swojego domu. W Zakopanem zaś
nie wolno jeździć autem do Kuźnic.
- Na Boga! Dlaczego?
- To podobno szkodzi górom, które są kruche i nie znoszą wstrząśnień. Wszystko tu jest
wybornie obmyślane. Trzeba tylko pomyśleć, aby zrozumieć wszystko w należytym oświetleniu.
- Oświetlenie! Co pan. mówi o oświetleniu?
- Otóż to! W tej chwili wprawdzie Zakopane najczęściej posługuje się księżycem, w najbliższej
jednak przyszłości zostanie zalane potokami światła. Nie należy rozumieć, że siłę będzie się brało z
potoków. To zawiodło. Restauracje zakopiańskie zbyt wiele fabrykują wina, aby mogło wody
starczyć na elektryczność, sprawiono więc motory opalane ropą. Będzie jasno w Zakopanem.
Wtedy się ludziom otworzą oczy i w pełnym, oświetleniu ujrzą architekturę Zakopanego. Wtedy nie
zostanie kamień na kamieniu, właściwie belka na belce. To światło będzie początkiem nowej ery
Zakopanego.
- To pan tak wierzy w jego przyszłość?
- Oczywiście! Kiedy stare barany zakopiańskie, które przez krótkowzroczny upór tyle złego
wyrządziły temu ślicznemu miejscu, odejdą w swoją baranią wieczność, młode dziś, czupurne i
rogami bodące kozły wszystko odmienia. Zakopane jest już w tej chwili w odmiennym stanie, za
sprawą swojej władzy oczywiście. Może się z tego urodzi bohater, co dzisiejsze Zakopane rozniesie
na cztery halne wiatry i zbuduje nowe, europejskie i wspaniałe. Chodzą już po Zakopanem ludzie
ehmm–m, dynamitardzi, pełni dynamitu Jak bomba. To są pionierzy, którzy powieją przez nie jak
halny wiatr. Niech pan spojrzy na tę wspaniałą skocznię na Krokwi! Stąd Zakopane da susa i skoczy
równymi nogami w Europę. Zbudował ją ponury żakopiański rewolucjonista, Karol Stryjeński.
- Czemu ponury?
- Czy pan będzie bardzo wesoły, kiedy pan chce skakać, a jakaś zgryźliwa figura podstawia panu
nogę? On i tacy jak on wpadli jak wicher na stojącą wodę i narobili zamieszania. Toteż patrzą tu na
nich trochę jak na demonów, trochę jak na wariatów. Witkiewicz i Stryjeńska są to zakopiańskie
diabły, które straszą pod Gubałówką. Kiedyś jednak ich nazwiskami będą mianowali ulice. Toteż
mało mam z tego powodu zmartwienia, co się dzieje teraz, bo niedługo Zakopane wybuchnie,
wystrzeli i wytryśnie i stanie się tym, czym być powinno. Biurokraci pójdą paść barany na Halę
Gąsienicową, a w Zakopanem rządy obejmie amerykańska młodość, bujność i jurność. Wtedy będą
w Zakopanem wielkie hotele i piękne wille, do Kuźnic będzie można jeździć automobilem, w
restauracjach będą czyste serwety, w pensjonatach czyste prześcieradła, nie będzie śniegu na
chodnikach, nikt sobie zębów nie wybije przy studni, dorożkarze będą uprzejmi, befsztyk nie będzie
ze zdechłej krowy, w górach uczciwi ludzie będą mieli prawo prać po pysku rozmaite tałałajstwo,
co łamie kosodrzewinę, strąca głazy w przepaść dla zabawy i zaśmieca najczystsze miejsce w
Polsce; w Zakopanem zbudują wytworny teatr, piękną salę dla kinematografu, śliczną salę na
wystawy i jakieś miejsce, gdzie się ludzie będą mogli zejść, czytać pisma i słuchać dobrej muzyki.
Na to wszystko, oczywiście, trzeba pieniędzy. Jeśli jednak teraz znajdują się pieniądze na
budowanie obskurnych kamienic, to znajdą się i na budowanie domów pięknych. Dla
przedsiębiorczych ludzi Zakopane jest Ziemią Obiecaną. Nie należy jednak robić grynderstwa,
obliczać na krotkę metę i „na załapanego”: złapać gościa, obrzydzić mu życie, popsuć mu żołądek,
zarobić sto złotych i zrobić sobie wroga na wieki - tylko szwajcarskim sposobem tak gościa
zachęcić, żeby czym prędzej przyjeżdżał z powrotem. Trzeba się jednak zgodzić, jak Pupp w
Karlsbadzie, na cztery czy pięć procentów zysku, nie na dwieście trzy, bo się to urwie, nie za rok, to
za dwa. Nic nie pomogą nakazy i uczciwe, rozporządzenia władz, kiedy ktoś jest baran i matoł i nie
ma uczciwej kupieckiej duszy.
- Święte słowa!
- Ja zawsze mówię święte słowa, tylko że czasem gadam do obrazu. To jednak panu powiem
uczciwie, że nikt Zakopanemu nie życzy lepiej ode mnie.
- A co pan mówi o moralności w Zakopanem?
- Z tym to jest więcej gadania, niż jest w rzeczywistości. Kto chce psa uderzyć, ten nie musi po to
jechać do Zakopanego. O Zakopanem dużo się gada, że to niby w obliczu natury ma być
przyjemniej niż w zacisznej sypialni. Jest to jednak teoria nie stwierdzona naukowo. Może być, że
widok płochych baranków zbytnio zachęca i rzeźwość powietrza też robi swoje.
- A pogłoski o wzmożonym spożyciu spirytualiów?
- Ładnie powiedziane! Na tym jest coś prawdy, bo pan doktor Gabryszewski musi czasem
zszywać podziurawionych Janosików. Goście jednak piją obecnie mało.
- Dziwne pan opowiada rzeczy…
- Niech pan tylko szybko zapisuje. Słowem: dusz a Zakopanego jest piękna i szczytna, tylko ciało
niechlujne. Maluczko jednak, a duch zwycięży materię i fanfarą ogłosi swoje zwycięstwo. Niech
pan prędko fotografuje te szopy i kozie stajnie, bo niedługo nie będzie po tym śladu. I niech pan
fotografuje te wszystkie cudowne rzeczy, które są w Zakopanem i których nawet taki małpozwierz
jak człowiek nie zdoła zniszczyć i nigdy nie zniszczy! Niech pan patrzy, jak cudownie palą się
szczyty!
- Jaki szczyt tatrzański uważa pan za najwspanialszy?
- Najwspanialszym szczytem Tatr będzie zawsze Jan Kasprowicz… - odrzekłem słodyczą głosu.