Jessica Matthews
Ocalone życie
ROZDZIAŁ PIERWSZY
– Kłopoty?
To kro´tkie pytanie zadane niskim głosem sprawiło,
z˙e Nikki Lawrence, pochłonie˛ta dłubaniem spinka˛ do
włoso´w w dziurce od klucza, zastygła w bezruchu.
Poprzedniego dnia, kiedy oprowadzano ja˛ po szpitalu
Hope City, dowiedziała sie˛, z˙e pracuje tu niejaki doktor
Galen Stafford, i od tej chwili z niepokojem czekała na
nieuchronne zderzenie skomplikowanej teraz´niejszos´ci
z ich ro´wnie trudna˛ wspo´lna˛ przeszłos´cia˛.
To nie jest pomys´lny zbieg okolicznos´ci, uznała.
Dlaczego skierowano ja˛ do pracy akurat tam, gdzie jest
Galen?
Czy jakikolwiek podre˛cznik dobrych manier zawiera
pouczenie, jak nalez˙y przywitac´ sie˛ z człowiekiem,
kto´rego kiedys´ usiłowało sie˛ uwies´c´? Na dodatek bez-
skutecznie.
Szkoda, z˙e do tego spotkania doszło akurat teraz, gdy
jej szes´cioletni pacjent zaryglował sie˛ w klozecie.
Blef, tylko blef ja˛ uratuje. I nie be˛dzie to pierwszy
raz, kiedy Galen nie o wszystkim sie˛ dowie.
Wyprostowała sie˛, by popatrzec´ mu w twarz. Była
przekonana, z˙e tym razem be˛dzie juz˙ odporna na to
spojrzenie. Gdzie tam! Przez kilka sekund słabos´ci
miała przed oczami wyła˛cznie słodkie wspomnienia.
Czuła, jak budzi sie˛ w niej dawne uczucie. W ostatniej
chwili ogromnym wysiłkiem woli przywołała inne emo-
cje: złos´c´ z powodu odtra˛cenia i wstyd.
Aby ratowac´ honor, ukryła wtedy swoje rany pod
promiennym us´miechem i przez kilka naste˛pnych tygo-
dni, do kon´ca wspo´lnego staz˙u, udawała, z˙e nic wiel-
kiego sie˛ nie stało.
Teraz pora na powto´rke˛.
– Czes´c´, dawno sie˛ nie widzielis´my – powitała go
przyjaz´nie, podczas gdy on omio´tł ja˛ uwaz˙nym spoj-
rzeniem.
– Nic sie˛ nie zmieniłas´.
– To niemoz˙liwe. Wszystko sie˛ zmienia.
– Fakt. Mnie przybyło kilka zmarszczek, pare˛ si-
wych włoso´w oraz troche˛ tłuszczu. – Poklepał sie˛ po
płaskim brzuchu.
– Bardzo ci z tym ładnie. – Jes´li wtedy wydawał sie˛
jej atrakcyjny, to teraz tez˙ nie miała szansy mu sie˛
oprzec´.
– Co sie˛ stało? Zamek sie˛ zatrzasna˛ł? – zapytał
w chwili, gdy usiłowała dłonia˛ zasłonic´ spinke˛.
– Moz˙na tak to nazwac´.
– Moge˛ wywaz˙yc´ drzwi, ale dyrektor administracyj-
ny by sie˛ ws´ciekł – mrukna˛ł Galen.
– Nie, nie. To nie jest konieczne – mrukne˛ła, wy-
czuwaja˛c, z˙e Galen nie ma nic przeciwko takiej meto-
dzie otwierania drzwi. – Poradzimy sobie. – Popatrzyła
na towarzysza˛ce jej dwie kobiety: piele˛gniarke˛ Lynette
oraz matke˛ Caseya Owensa. Liczyła, z˙e jej przytakna˛,
lecz obydwie wygla˛dały na bezradne.
– Jest tu jeszcze kilka innych toalet – zauwaz˙ył
Galen z błyskiem rozbawienia w oczach. – Wiem, z˙e
4
OCALONE Z
˙
YCIE
pracujesz tu od niedawna i byc´ moz˙e nie wiesz, z˙e w tym
skrzydle sa˛ jeszcze dwie.
Nikki usilnie starała sie˛ nie wyobraz˙ac´ sobie tego, co
nieziszczalne. Nie chciał jej wtedy, wie˛c nie ma co sie˛
łudzic´, z˙e teraz potraktuje ja˛ bardziej przychylnie. Prze-
szli na stope˛ kolez˙en´ska˛ i jemu to odpowiada.
– Wezwe˛ tu kogos´ – stwierdziła. – Masz duz˙o
roboty, wie˛c nie be˛dziemy cie˛ zatrzymywac´.
– Wcale mnie nie zatrzymujecie. – Jego chłopie˛cy
us´miech sprawiał, z˙e co starsi pacjenci nie mogli uwie-
rzyc´, z˙e jest dos´wiadczonym lekarzem. – Szedłem do
ciebie.
– Do mnie? Po co?
– Z
˙
eby zabrac´ cie˛ na lunch. Powspominac´ dawne
czasy.
– Jestem zaje˛ta.
– Włamywaniem sie˛ do klozeciku?
Westchne˛ła. Ten facet nie da jej spokoju, dopo´ki nie
wycia˛gnie z niej całej prawdy.
– Skoro juz˙ musisz wiedziec´ – zacze˛ła mocno ziryto-
wana – to zamkna˛ł sie˛ tam pewien szes´ciolatek.
– Pacjent?
– Tak.
– Co mu dolega?
– Boli go gardło – wyjas´niła pani Owens.
– Angina? – Galen zwro´cił sie˛ do Nikki.
– Nie wiem. – Wzruszyła ramionami. – Uciekł, za-
nim zda˛z˙yłam go zbadac´.
– Ale heca! – Wyszczerzył ze˛by w łobuzerskim
us´miechu. – Pracujesz tu ledwie dwa dni, a juz˙ masz
fatalna˛ opinie˛ ws´ro´d naszych małych kliento´w!
– To moja wina – wtra˛ciła Lynette. – Zapytał mnie,
5
OCALONE Z
˙
YCIE
czy dostanie zastrzyk jak podczas poprzedniej wizyty,
a ja odpowiedziałam, z˙e zadecyduje o tym pani doktor.
Nim sie˛ obejrzałam, wybiegł z gabinetu i zamkna˛ł sie˛
w tej toalecie.
– Nik, na tym oddziale nuda jest zjawiskiem niezna-
nym! – Galen rozes´miał sie˛. – Kapitalne miejsce.
Splotła ramiona na piersi zła, poniewaz˙ posłuz˙ył sie˛
zdrobnieniem, kto´rym nazywał ja˛ w lepszych czasach.
– Nie widze˛ w tym nic zabawnego.
– Przepraszam, wiem, z˙e to mało s´mieszne, ale...
– Za jakis´ czas oboje be˛dziemy z tego z˙artowac´, ale
nie dzisiaj – powiedziała.
– Racja. – Spowaz˙niał. – Pro´bowałas´ kluczem?
– Mys´lisz, z˙e upierałabym sie˛ przy spince do wło-
so´w? Czekamy, az˙ ktos´ z administracji przyniesie zapa-
sowy klucz, ale chyba o nas zapomnieli.
– Jak długo on tam siedzi?
Nikki spojrzała na Lynette i pania˛ Owens.
– Ze dwadzies´cia minut.
– Pro´bowałas´ z nim negocjowac´?
Juz˙ miała cie˛ta˛ uwage˛ na kon´cu je˛zyka, lecz w pore˛
sie˛ pohamowała.
– Pro´bowałys´my. Wszystkie trzy. – Znowu zacze˛ła
dłubac´ spinka˛ w zamku, a po chwili odezwała sie˛ do
chłopca: – Casey, pora na lunch. W stoło´wce sa˛ dzisiaj
pyszne kotleciki z kurczaka. Mama powiedziała, z˙e je
uwielbiasz.
– Nie chce˛ kotleciko´w! – odparł chłopiec.
– A loda?
– Nie!
– A nie napiłbys´ sie˛ czegos´ zimnego? – kusiła go, nie
przestaja˛c majstrowac´ przy zamku.
6
OCALONE Z
˙
YCIE
– Tu jest zimne picie. – Chłopiec odkre˛cił kran.
Galen przykucna˛ł obok Nikki.
– Czy juz˙ kiedys´ otwierałas´ drzwi spinka˛ do wło-
so´w? – zapytał.
– Nie. Ale dawno temu, kiedy mo´j brat, Derek, doku-
czał mnie i mojej kolez˙ance, z˙eby dac´ mu nauczke˛,
zamkne˛łys´my sie˛ w jego pokoju. Kwadrans po´z´niej
dostał sie˛ tam za pomoca˛ spinki i nas przegonił. Ale juz˙
dał nam spoko´j. – Szarpne˛ła za klamke˛. Nic z tego.
– Cholera! – mrukne˛ła pod nosem.
– To moz˙e zaja˛c´ cały dzien´ – zauwaz˙ył Galen.
– Nie jestem s´lusarzem – odcie˛ła sie˛.
– Jes´li mały tak bardzo boi sie˛ zastrzyku, to czy
moz˙na mu obiecac´, z˙e go to nie spotka? – zastanawiał sie˛
Galen.
– Mys´lisz, z˙e nie pro´bowałys´my? – Poczuła sie˛
dotknie˛ta. – A jakz˙e! Nie uwierzył nam.
– Wobec tego ja spro´buje˛. Pogadam z nim jak me˛z˙-
czyzna z me˛z˙czyzna˛.
Jej dyplomatyczne zabiegi spełzły na niczym, a grze-
banie spinka˛ w zamku nie dawało rezultato´w, wie˛c nie-
che˛tnie wyraziła zgode˛. Galen zapukał do drzwi.
– Casey, tu doktor Stafford. Doskonale rozumiem,
dlaczego nie lubisz zastrzyko´w.
– Bo bola˛.
– Czy wyjdziesz z łazienki, jes´li obiecam ci, z˙e nie
be˛dziemy cie˛ kłuli?
– Tutaj jest fajnie.
Galen spojrzał najpierw na Nikki, potem na pania˛
Owens, kto´ra tylko wzruszyła ramionami.
– Jasne, ale twoja mama chce juz˙ jechac´ do domu.
Be˛dziesz tam siedział do wieczora?
7
OCALONE Z
˙
YCIE
Za drzwiami zaległa cisza, jakby chłopiec rozwaz˙ał
te˛ moz˙liwos´c´.
– Czy tutaj sa˛ dziwne hałasy? – zapytał po namys´le.
– Całe mno´stwo – odparł Galen wesołym tonem.
– W szpitalu jest bardzo duz˙o ro´z˙nych odgłoso´w, bo
w tym miejscu pracuje sie˛ dzien´ i noc. Lepiej bys´ sie˛
wyspał we własnym ło´z˙ku.
Znowu cisza.
– Obiecuje pan, z˙e nie dostane˛ zastrzyku?
– Nie wiesz, co mu jest – szeptała mu Nikki do ucha.
– Co zrobimy, jez˙eli...
– Jes´li robi takie numery, to zare˛czam, z˙e nie jest
s´miertelnie chory – mrukna˛ł, po czym przemo´wił do
chłopca: – Obiecuje˛ ci, Casey, z˙e nie be˛dzie za-
strzyko´w.
– Na pewno?
– Na pewno.
– No dobrze. Mamo! Jak stane˛ na palcach na umy-
walce, to głowa˛ dotykam sufitu!
Na twarzy pani Owens malowało sie˛ przeraz˙enie.
– O Boz˙e! – je˛kne˛ła.
– Ile on ma wzrostu? – szepne˛ła Nikki do Lynette.
– Ma zadatki na koszykarza.
– Jes´li wczes´niej nie skre˛ci sobie karku.
Galen połoz˙ył palec na wargach.
– Stoisz na umywalce? – zapytał oboje˛tnym tonem.
– Tak. O, w rogu pod sufitem jest paje˛czyna. Mamo,
prawda, z˙e u nas w domu tez˙ sa˛ paja˛ki?
Pani Owens wzniosła oczy do nieba.
– Zostaw te˛ paje˛czyne˛ w spokoju – odezwał sie˛
Galen. – Złaz´, zanim zlecisz.
– Musze˛? Tu jest całkiem fajnie.
8
OCALONE Z
˙
YCIE
– Natychmiast! – krzykne˛li unisono Galen i pani
Owens.
– No dobra – mrukna˛ł chłopiec. – Auuu...!
Rozległ sie˛ pote˛z˙ny łoskot, po czym zapadła martwa
cisza. Pani Owens zasłoniła dłonia˛ usta, a Nikki roz-
paczliwie zacze˛ła szamotac´ sie˛ z zamkiem.
– Nikki, pospiesz sie˛ – ponaglał ja˛ Galen.
– Chyba widzisz, z˙e sie˛ staram!
Nagle Casey rozpaczliwie wrzasna˛ł:
– Mamaaa!
Z dwojga złego to lepsze niz˙ złowieszcza cisza.
– Jestem tutaj, synku – rzuciła pani Owens teatral-
nym szeptem. – Otwo´rz drzwi.
– Boli mnie re˛ka! I krew mi leci! – Po tym odkryciu
chłopiec rozryczał sie˛ na dobre.
– Trzeba wywaz˙yc´ drzwi – orzekł Galen. – Odsun´cie
sie˛. Dłuz˙ej nie moz˙na czekac´.
– Jeszcze chwile˛, dobrze mi idzie! – Nikki s´cia˛gne˛ła
brwi. Gdy rozległ sie˛ długo oczekiwany odgłos, prze-
kre˛ciła gałke˛. – Nareszcie!
Casey siedział na podłodze, przytulaja˛c do boku
potłuczone ramie˛. Na koszulke˛ w zielone paski kapała
krew.
– Mama!
Nikki podała Galenowi kła˛b papierowych re˛czniko´w
z dozownika. Ten prowizoryczny tampon posłuz˙ył mu
do zatamowania krwi ze skaleczenia na podbro´dku.
– Chyba wyrz˙na˛ł broda˛ w kubeł na s´mieci. Ma
szcze˛s´cie, bo mo´gł trafic´ znacznie gorzej. – Galen wzia˛ł
chłopca na re˛ce. – Idziemy do gabinetu, z˙eby zobaczyc´,
co sobie zrobiłes´. – Zerkna˛ł na Nikki. – Do ciebie czy do
mnie?
9
OCALONE Z
˙
YCIE
– To mo´j pacjent. Zanies´ go do tro´jki.
– Jak sobie z˙yczysz...
– Teraz obejrzymy twoja˛ brode˛ – rzekła Nikki przy-
milnym tonem, gdy Galen połoz˙ył pochlipuja˛cego chłop-
ca na stole zabiegowym.
– Czy szwy be˛da˛ konieczne? – zapytała pani Owens.
– Przydałyby sie˛ – odparła Nikki. Jednak zabieg ten
nie obe˛dzie sie˛ bez igieł, nawet kilku. Szycie zatem
odpada. Złamanie obietnicy danej przez Galena nie-
chybnie spowoduje utrate˛ zaufania ze strony malca,
a zwaz˙ywszy na jego temperament, na pewno be˛dzie
cze˛stym gos´ciem w ambulatorium.
Pani Owens tylko westchne˛ła, Nikki natomiast za-
stanawiała sie˛ nad innym rozwia˛zaniem.
– Jest taki klej – zacze˛ła – kto´ry doskonale sprawdza
sie˛ na młodej sko´rze, ale nie wiem... – Rzuciła Galenowi
pytaja˛ce spojrzenie.
– Mamy go.
– To potrwa niecała˛ minute˛. Pod warunkiem, z˙e
Casey przez chwile˛ nie be˛dzie sie˛ ruszał.
Matka chłopca odetchne˛ła z wyraz´na˛ ulga˛.
– Dzie˛ki Bogu.
– Wada˛ tej metody jest to, z˙e moz˙e zostac´ wie˛ksza
blizna. Ale i tak nie be˛dzie jej widac´ w tym miejscu.
Prosze˛ wybierac´.
– Nie mam najmniejszych wa˛tpliwos´ci. Kleimy.
Lynette juz˙ przysuwała do stołu stolik z opatrunkami,
s´rodkiem dezynfekuja˛cym oraz klejem.
– Teraz oczyszcze˛ rane˛ – mo´wiła Nikki – a potem
skleje˛ oba brzegi, z˙eby przestała ci leciec´ krew.
Chłopcu niebezpiecznie zadrz˙ała dolna warga.
– Be˛dzie bolało?
10
OCALONE Z
˙
YCIE
– Moz˙e troche˛ łaskotac´, ale na pewno nie be˛dzie
bolało – pocieszyła go.
Chłopiec oparł sie˛ plecami o matke˛ i zacisna˛ł powie-
ki, szykuja˛c sie˛ na najgorsze. Kilka minut po´z´niej
us´miechał sie˛ szeroko.
– Nic nie czułem.
– A nie mo´wiłam?
– Ile potrwa gojenie? – zapytała matka.
– Klej zacznie sie˛ odlepiac´ mniej wie˛cej za tydzien´.
Pod spodem be˛dzie zagojona sko´ra. Nie be˛dzie zdej-
mowania szwo´w ani zmian opatrunko´w.
– Naprawde˛?
– To jest wypro´bowany s´rodek. Testowano go na
hokeistach. Skoro na nich sie˛ sprawdził, wytrzyma i na
Caseyu. – Nikki zwro´ciła sie˛ teraz do chłopca. – Otwo´rz
buzie˛, bo musze˛ obejrzec´ ci gardło.
Casey poszukał wzrokiem Galena.
– Bez zastrzyko´w – zastrzegł sie˛. – On mi obiecał.
– Pamie˛tam – powiedziała Nikki. – Obawiam sie˛, z˙e
miałam racje˛. Angina – orzekła po chwili.
– Czy to znaczy...? – Pani Owens z le˛kiem popa-
trzyła na synka.
– Podamy mu antybiotyk w postaci syropu. Działa
troche˛ wolniej, ale dos´c´ skutecznie. – Nikki pochyliła
sie˛ nad chłopcem. – Jak re˛ka?
– Boli.
– Wys´lemy cie˛ teraz na przes´wietlenie. Miałes´ juz˙
kiedys´ zdje˛cia robione w szpitalu?
Casey pokre˛cił głowa˛, po policzkach spłyne˛ły mu
łzy.
– To sa˛ specjalne zdje˛cia. Moz˙na na nich zobaczyc´,
co jest w s´rodku. I wcale nie bola˛. Jak zdje˛cia, kto´re robi
11
OCALONE Z
˙
YCIE
ci mama aparatem fotograficznym. Nie be˛dziesz sie˛
wiercił? To dobrze. Idziemy. A moz˙e wolisz sie˛ przeje-
chac´?
– Tak!
– Wobec tego poprosimy o fotel na ko´łkach.
Gdy Lynette wywoziła go na korytarz, kompletnie
zapomniał o dolegliwos´ciach. W pewnej chwili nawet
poprosił:
– Jedz´my szybciej!
– Stuprocentowy chłopak – zauwaz˙yła Nikki, gdy
znikał im w głe˛bi korytarza.
– Załoz˙e˛ sie˛, z˙e wkro´tce znowu go zobaczymy –
mrukna˛ł Galen.
– Oj, chyba tak. Jak na dziecko, kto´re boi sie˛ bo´lu,
jest nieustraszony. – Uznała, z˙e powinna skoncentrowac´
sie˛ na rozmowie o pacjencie, by nie zwracac´ uwagi na
Galena, kto´ry nieodmiennie robił na niej piorunuja˛ce
wraz˙enie.
– Ale kiedy dzieje sie˛ cos´ emocjonuja˛cego, natych-
miast zapomina o bo´lu. Nauczy sie˛.
– Na bolesnych błe˛dach?
– Zapewne. Jaka jest twoja odpowiedz´?
– W jakiej kwestii?
– Lunchu.
– Jestem umo´wiona z Caseyem.
– Uporasz sie˛ z nim w po´ł godziny, a twoja przerwa
oficjalnie kon´czy sie˛ o wpo´ł do drugiej.
– Ska˛d wiesz?
– Bo tu pracowałem, zanim dostałem etat na urazo´w-
ce. – Spojrzał na zegarek. – Be˛dziemy mieli trzy
kwadranse.
– Nie powinnam... – Z jednej strony miała wielka˛
12
OCALONE Z
˙
YCIE
ochote˛ przyja˛c´ zaproszenie, z drugiej przeczuwała, z˙e
be˛dzie to bardzo nierozsa˛dne posunie˛cie.
Po tamtym pamie˛tnym wieczorze starała sie˛ go
unikac´, co okazało sie˛ całkiem proste, zwaz˙ywszy na
fakt, z˙e zbliz˙ał sie˛ koniec ich staz˙u, a co za tym idzie
egzaminy, sprawdziany, rozmowy z przyszłymi praco-
dawcami oraz pacjenci. Nie bez znaczenia były roz-
miary szpitala s´w. Łukasza. Podobno pewien student,
kto´rego wysłano na patologie˛ z jakims´ wycinkiem do
zbadania, nigdy stamta˛d nie wro´cił. Niestety, tutaj nie
be˛dzie to takie proste. Tym bardziej z˙e do jej obowia˛z-
ko´w nalez˙y ro´wniez˙ zajmowanie sie˛ mniej skompliko-
wanymi przypadkami na urazo´wce oraz, w razie konie-
cznos´ci, wspieranie Galena. No ale jes´li sie˛ postara,
mogłaby ograniczyc´ te kontakty do absolutnie niezbe˛d-
nego minimum.
Tak zrobi.
– Nie wykre˛caj sie˛. Dzisiaj sa˛ sandwicze z pieczona˛
pole˛dwica˛, zielonym pieprzem i mozarella˛. Przeciez˙ za
nimi przepadasz.
– Pamie˛tasz? – zdumiała sie˛.
– Jak mo´głbym zapomniec´? Przeciez˙ po kaz˙dym
dyz˙urze szlis´my do bufetu, a ty zawsze zamawiałas´ to
samo. Idziemy?
– Powinnam przejrzec´ karty pacjento´w, kto´rych
mam przyja˛c´ po przerwie...
– To tylko po´ł godziny. Tyle moz˙esz mi pos´wie˛cic´.
– Naprawde˛ nie moge˛.
Galen s´cia˛gna˛ł brwi.
– Nadal jestes´ w szponach pracoholizmu – orzekł.
Tylko to ja˛ wo´wczas uratowało.
– Uwaz˙asz, z˙e to jest naganne?
13
OCALONE Z
˙
YCIE
– Ska˛dz˙e znowu. Ale nikomu nie musisz niczego
udowadniac´. Przyje˛to cie˛ tu z wys´mienita˛ opinia˛.
– A ty ska˛d to wiesz?
– Sprawdziłem. I nawet dodałem cos´ od siebie. –
Us´miechał sie˛ bezczelnie.
Ciekawe, co powiedział swoim przełoz˙onym? Moz˙e
lepiej tego nie wiedziec´.
– Na dobra˛ opinie˛ trzeba zapracowac´ – zauwaz˙yła.
– Racja, ale rezygnowanie z lunchu pierwszego dnia
nie jest najlepszym posunie˛ciem. Zapomniałas´ juz˙, z˙e
w sytuacjach stresowych organizm spala wie˛cej kalorii?
– Czy ja wygla˛dam na zestresowana˛? – Dumnie
uniosła głowe˛, na co on rzucił jej spojrzenie pełne po-
wa˛tpiewania.
– Pierwszy dzien´ w nowej pracy, przeprowadzka do
nowego mieszkania – wyliczał – pacjent, kto´ry zamkna˛ł
sie˛ w toalecie, spotkanie ze starymi przyjacio´łmi, wspo-
mnienia z przeszłos´ci... Uwaz˙asz, z˙e to nie stresuje?
– Moz˙e troche˛ – przyznała.
– Nie mam wie˛cej pytan´.
– Ale...
– Poza tym powinnas´ juz˙ wiedziec´, z˙e trzeba jes´c´,
kiedy nadarza sie˛ okazja, bo chociaz˙ to jest niewielki
szpital, czasami bywa tu tyle roboty, z˙e do kon´ca dyz˙uru
moz˙emy sobie tylko powa˛chac´ zapachy ze stoło´wki.
– Chyba juz˙ ja˛ przekonałem, pomys´lał. – Jes´li chcesz,
moge˛ wpisac´ do twoich akt adnotacje˛, z˙e kieruja˛c sie˛
poczuciem obowia˛zku, zamierzałas´ zrezygnowac´ z po-
siłku, ale ja sprowadziłem cie˛ na zła˛ droge˛.
Jes´li zjem z nim ten lunch, to moz˙e da mi s´wie˛ty
spoko´j. Oczywis´cie, pomoge˛ mu, jes´li zajdzie koniecz-
nos´c´, ale w takiej małej mies´cinie jak Hope na pewno
14
OCALONE Z
˙
YCIE
rzadko sie˛ zdarza tylu pacjento´w, z˙eby sam sobie z nimi
nie poradził.
– Zgoda. Po´ł godziny.
– Super. – Widac´ było, z˙e jest niezmiernie z siebie
zadowolony. – Umawiamy sie˛ w barku za pie˛tnas´cie
pierwsza. Jes´li nie zjawisz sie˛ do za dziesie˛c´ pierwsza,
przyjde˛ tu po ciebie. – Ruszył korytarzem, pogwizduja˛c
jaka˛s´ wesoła˛ melodyjke˛.
Patrza˛c za nim, zastanawiała sie˛, czy wystarczy jej
siły, by po raz drugi nie ulec jego urokowi.
15
OCALONE Z
˙
YCIE
ROZDZIAŁ DRUGI
Wracał na swo´j oddział w ostroz˙nie optymistycznym
nastroju. Nie, w bardzo optymistycznym. Za wszelka˛
cene˛ musi wyjas´nic´ wszystkie nieporozumienia, kto´re
stane˛ły mie˛dzy nim a Nikki. To postanowienie rozbudził
w nim całkiem przypadkiem kolega, Jared Tremaine.
Nie podja˛łby tej decyzji, gdyby Jared nie poprosił go
o zaopiekowanie sie˛ Annie i gdyby Galen nie odkrył, z˙e
pomimo wzajemnej sympatii nic mie˛dzy nimi nie iskrzy.
Po tym spotkaniu obraz Nikki Lawrence nie dawał mu
spokoju. To z jej winy nie ma u swojego boku kandydatki
na z˙one˛, mimo z˙e skon´czył juz˙ trzydzies´ci lat.
Tylko Nikki potrafiła go rozs´mieszyc´, doprowadzic´
do szewskiej pasji, tylko przy niej czuł, z˙e jest w stanie
zawojowac´ cały s´wiat oraz z˙e posiada niewyczerpane
zasoby energii. Gdy go uwodziła, był tym przyjemnie
zaskoczony oraz bardzo che˛tny, dopo´ki nie posłuchał
głosu rozsa˛dku.
Spotykali sie˛ przez całe studia, chociaz˙ Galen dopie-
ro na trzecim roku dostrzegł w niej kobiete˛, a nie
kolez˙anke˛ studentke˛. Owszem, mo´gł zadziałac´ pod
wpływem impulsu, ale bał sie˛ zniszczyc´ jedyna˛ trwała˛
wartos´c´ w swoim z˙yciu: przyjaz´n´ Nikki.
Moz˙e nawet by zaryzykował, gdyby w gre˛ nie wcho-
dziła ro´wniez˙ przyjaz´n´ z Calvinem, jej kuzynem. Po-
znali sie˛ jeszcze w college’u i od razu przypadli sobie do
serca mimo ogromnej ro´z˙nicy temperamento´w. Galen
był odwaz˙niejszy.
Cal wybrał geologie˛, Galen medycyne˛, lecz nadal
pozostawali w kontakcie. Gdy wysłano go na staz˙ do
S
´
wie˛tego Łukasza, dowiedział sie˛ od Cala, z˙e jego ku-
zynka Nikki tez˙ odbywa tam staz˙. Cal przekazał mu tak-
z˙e pros´be˛ jej braci, by otoczył ja˛ opieka˛ tak, by z˙aden
łajdak nie wykorzystał jej wraz˙liwej natury. Nie miał na
to najmniejszej ochoty, ale nie wypadało odmo´wic´.
Z czasem poznał ja˛ lepiej i zrozumiał, z˙e Nikki
zasługuje na me˛z˙czyzne˛, kto´ry dotrzymuje obietnic oraz
da jej dom z ogro´dkiem, a nie na kogos´ takiego jak on,
zainteresowanego jedynie przelotnymi miłostkami.
Po tym, jak ojciec ich opus´cił, gdy Galen miał szes´c´
lat, a siostra uciekła z domu dziesie˛c´ lat po´z´niej,
przestały go interesowac´ obietnice i zobowia˛zania,
zwłaszcza te, z kto´rych nalez˙y sie˛ wywia˛zywac´, jak
miłos´c´, honor i wiernos´c´ małz˙en´ska az˙ po gro´b. To
dlatego nie miał w zwyczaju umawiac´ sie˛ z kobietami
cze˛s´ciej niz˙ kilka razy.
Nie mo´gł zatem wia˛zac´ sie˛ z Nikki, poniewaz˙ nie
chciał znalez´c´ sie˛ w tej samej kategorii co dranie, przed
kto´rymi miał ja˛ osłaniac´. Czasami jednak wyobraz˙ał
sobie, jak by to było, gdyby był dla niej odpowiedni, ale
wtedy od razu mys´lał, z˙e nie potrafiłby dac´ jej uczucia,
kto´rego ona pragnie, z˙e jest do tego tak samo niezdolny
jak do przeprowadzenia operacji mo´zgu, poniewaz˙ jest
nieodrodnym synem swego ojca. Matka cze˛sto mo´wiła
mu, z˙e jest tak przystojny jak ojciec, lecz podejrzewał,
z˙e na tym podobien´stwa sie˛ nie kon´cza˛.
W cia˛gu ostatniego roku, a włas´ciwie w cia˛gu szes´ciu
miesie˛cy, bardzo sie˛ zmienił. Poczuł, z˙e nuz˙y go rola
17
OCALONE Z
˙
YCIE
donz˙uana oraz z˙e dojrzał do bardziej trwałej znajomo-
s´ci. Prawde˛ mo´wia˛c, nie przestawał mys´lec´ o Nikki.
Zastanawiał sie˛, jak ja˛ odnalez´c´, poniewaz˙ jako lekarz,
kto´ry zaste˛puje chorych lub nieobecnych medyko´w,
stale była w rozjazdach.
Zanim obmys´lił stosowna˛ strategie˛, los okazał mu
swa˛ przychylnos´c´. Szpital miejski w Hope rozpocza˛ł
poszukiwania lekarza na miejsce Jareda, kto´ry odbywał
rekonwalescencje˛ po katastrofie lotniczej.
Galen wykorzystał te˛ sytuacje˛ i przekonał dyrekcje˛,
by skontaktowała sie˛ z agencja˛, do kto´rej nalez˙ała Nikki
Lawrence. Szansa była niewielka, ale nalez˙ało spro´bo-
wac´. Na wszelki wypadek, gdyby Nikki nadal z˙ywiła do
niego uraze˛, zastrzegł sobie anonimowos´c´.
Kamien´ spadł mu z serca, gdy dotarło do niego, z˙e
Nikki sie˛ odnalazła i przyje˛ła propozycje˛ pracy w Hope
City. Miał nadzieje˛, z˙e tym razem zakon´czenie be˛dzie
zupełnie inne.
– Co ma byc´ takie ,,inne’’? – zapytała go piele˛gniar-
ka Fern Pyle, doganiaja˛c go na korytarzu.
– Och, nic takiego. Mo´wiłem tylko do siebie.
– Jestes´ na to za młody.
– Wiek to stan umysłu. – Galen us´miechna˛ł sie˛
szeroko.
– Wobec tego ja na pewno juz˙ nie powinnam tu
pracowac´ – zaz˙artowała Fern. – Przyszłam cie˛ zawiado-
mic´, z˙e mamy szes´cioosobowa˛ rodzine˛ z zatruciem
pokarmowym.
– Niech zgadne˛. Piknik na łonie natury?
– Blisko. Rodzinne spotkanie.
– Ile oso´b brało udział w tej uroczystos´ci?
– Nie pytałam.
18
OCALONE Z
˙
YCIE
To znaczy, z˙e moz˙e byc´ ich pie˛c´ razy wie˛cej. Per-
spektywa miłego lunchu z Nikki mocno zbladła.
– Uroki lata – mrukna˛ł. – Sezon zatruc´ pokarmowych.
– Poza tym dwie karetki wioza˛podejrzenie przedaw-
kowania oraz pe˛knie˛ty obojczyk. Be˛da˛ tu za dziesie˛c´
minut.
– Nie moz˙na was ani na chwile˛ zostawic´ samych!
– je˛kna˛ł. – Kiedy wychodziłem z urazo´wki, panował tam
anielski spoko´j.
– Co ja na to poradze˛? – Fern wzruszyła ramionami.
– Taka praca. Zajmiesz sie˛ wszystkimi, czy mamy
wezwac´ posiłki?
Priorytet nalez˙y sie˛ narkomanowi, kto´ry zapewne
be˛dzie wymagał interwencji lekarza. Perspektywa lun-
chu kompletnie sie˛ rozpłyne˛ła.
– Wezwijcie doktor Lawrence. Jak skon´czy ze swo-
im pacjentem w ambulatorium, zajmie sie˛ obojczykiem.
– A ci zatruci?
– Musza˛czekac´, az˙ kto´res´ z nas be˛dzie wolne. – Fern
przystane˛ła przy telefonie, lecz Galen ja˛ powstrzymał.
– Ba˛dz´ tak dobra i załatw mi dwa sandwicze z pole˛dwica˛.
– Az˙ dwa? Taki jestes´ głodny?
– Jak zwykle.
Fern popatrzyła na zegarek.
– O tej porze moz˙e ich juz˙ nie byc´ – zauwaz˙yła.
– Postaraj sie˛.
– Mys´lisz, z˙e znajdziesz czas na jedzenie?
Galen us´miechna˛ł sie˛. Lunch był tylko pretekstem do
spe˛dzenia czasu z Nikki. Jes´li be˛dzie ja˛ miał u swojego
boku, niewaz˙ne, czy uda mu sie˛ zjes´c´ cokolwiek.
– Wygospodaruje˛ kilka minut – os´wiadczył. – Nie
wolno zaniedbywac´ spraw istotnych.
19
OCALONE Z
˙
YCIE
Okazało sie˛, z˙e Casey Owens złamał re˛ke˛, wobec
czego Nikki załoz˙yła mu gips i zaprosiła na naste˛pna˛
wizyte˛ za szes´c´ tygodni. Gdy chłopiec i jego matka
wyszli, pomys´lała, z˙e byłoby miło ro´wniez˙ Galena nie
ogla˛dac´ przez po´łtora miesia˛ca. Gdyby mogła zapom-
niec´ o tamtym wieczorze...
Przygotowywała sie˛ wtedy do egzaminu i stopniowo
wpadała w panike˛, poniewaz˙ im bardziej wczytywała sie˛
w notatki, tym głe˛bsze narastało w niej przes´wiadczenie,
z˙e widzi je po raz pierwszy. W takim stanie zastał ja˛
Galen. Poz˙aliła mu sie˛, a on obja˛ł ja˛ pocieszaja˛cym
gestem. Otoczona jego ramieniem us´wiadomiła sobie,
z˙e wkro´tce ich drogi sie˛ rozejda˛, a ich przyjaz´n´ po´jdzie
w niepamie˛c´.
Nadszedł czas, by wyjawic´, co do niego czuje. Nie
moz˙e przegapic´ tej szansy. Rozpie˛ła mu koszule˛ i zacze˛ła
go całowac´. Nie opierał sie˛ do chwili, gdy oboje byli
prawie całkiem rozebrani, i dopiero wtedy zaprotestował.
Zarzucił jej, z˙e go wykorzystuje, by ukoic´ swe le˛ki,
z˙e nie moz˙e wzia˛c´ tego, co ona mu proponuje, poniewaz˙
przestała przytomnie mys´lec´. Mo´wił cos´ o honorze
i obietnicy, kto´ra˛ dał jej kuzynowi, ale ona go juz˙ nie
słuchała. Jeszcze nigdy tak sie˛ nie obnaz˙yła. Emocjonal-
nie i fizycznie.
Potem jej wstyd zniszczył ich przyjaz´n´. Owszem,
przeprosili sie˛ nawzajem i zachowywali, jakby ten
incydent nie miał miejsca, ale to udawanie ani na jote˛ nie
umniejszyło jej zaz˙enowania ani nie podbudowało jej
samooceny.
Z ulga˛... oraz z˙alem odeszła ze szpitala s´w. Łukasza.
Na poz˙egnanie Galen z˙yczył jej powodzenia.
Teraz znowu sa˛ razem.
20
OCALONE Z
˙
YCIE
Gdy pager wezwał ja˛ na urazo´wke˛, przypomniała
sobie o lunchu z Galenem, lecz gdy dotarła na miejsce, od
razu sie˛ zorientowała, z˙e wspo´lnego posiłku nie be˛dzie.
Zanim weszła do sali numer dwa, zatrzymała ja˛
ratowniczka, A. McCall, jak przeczytała na jej iden-
tyfikatorze.
– Czy moge˛ z pania˛ chwile˛ porozmawiac´? – zapyta-
ła. – To waz˙ne.
Nieco zdziwiona Nikki przytakne˛ła. Dziewczyna
przemo´wiła, gdy oddaliły sie˛ nieco od wo´zka, na kto´rym
lez˙ał młody człowiek głos´no domagaja˛cy sie˛ s´rodka
przeciwbo´lowego.
– Chciałam pania˛ ostrzec. To narkoman.
– Nie myli sie˛ pani?
– Nie. Ma kilka pseudonimo´w. Kiedy go tu przywio-
złam poprzednim razem, ulotnił sie˛, jak tylko zadziałał
zastrzyk, kto´ry mu zrobiłam w karetce. Jared... – Zaczer-
wieniła sie˛. – Doktor Tremaine miał do mnie pretensje˛.
– Nic dziwnego. Czy to na pewno jest ten sam
człowiek?
– Absolutnie. Ma charakterystyczne znamie˛ na szyi.
Pan Johnson... dzisiaj tak sie˛ nazywa... umie na z˙yczenie
zwichna˛c´ bark. S
´
wietnie to robi.
Nikki miała juz˙ do czynienia z takimi typami.
– Dzie˛ki, panno McCall.
– Mam na imie˛ Annie.
Podały sobie re˛ce.
– Jak tym razem udało ci sie˛ nie dac´ mu s´rodka
przeciwbo´lowego?
Ratowniczka chytrze sie˛ us´miechne˛ła.
– Wstrzykne˛łam mu so´l fizjologiczna˛, ale zanim tu
dojechalis´my, zacza˛ł sie˛ awanturowac´, z˙e nie działa.
21
OCALONE Z
˙
YCIE
Powiedziałam mu wtedy, z˙e nie moge˛ zrobic´ drugiego
zastrzyku, bo juz˙ dostał maksymalna˛ dawke˛.
– Uwierzył?
– Nie miał wyjs´cia.
– Dzie˛ki. Teraz ja sie˛ nim zajme˛.
Nikki weszła do sali.
– Podobno zwichna˛ł pan sobie bark, panie Johnson
– zwro´ciła sie˛ do pacjenta.
– Potworny bo´l...
– Zaraz panu cos´ zaaplikuje˛, ale najpierw trzeba zro-
bic´ przes´wietlenie.
– Przes´wietlenie?
– Oczywis´cie. To zwichnie˛cie wygla˛da fatalnie. – Li-
czyła te˛tno w nadgarstku. Miarowe i silne, ale on nie
musi o tym wiedziec´. – Czuje˛, z˙e kra˛z˙enie jest zaburzo-
ne. Potrzebna jest konsultacja ortopedy. – Napisała no-
tatke˛ i podała ja˛ piele˛gniarzowi. – Ravi, zajmij sie˛ tym.
Zdziwiony piele˛gniarza zerkna˛ł na karteczke˛, po czym
skina˛ł głowa˛.
– Oczywis´cie, pani doktor.
– Teraz prosze˛ mi powiedziec´, jak to sie˛ stało –
zwro´ciła sie˛ do pacjenta.
– Juz˙ opowiadałem. Ratownikom.
– O kto´rej spadł pan z drabiny?
– Nie wiem. Godzine˛ temu.
– Chyba nie. – Wyprostowała sie˛. – Moz˙e wygla˛dam
na naiwna˛, ale nie jestem. To zwichnie˛cie nie nasta˛piło
godzine˛ temu. Mamy pana na naszej czarnej lis´cie!
– Nie wiem, o czym pani mo´wi.
– Jest pan na głodzie! Jest pan uzalez˙niony i potrze-
buje pomocy. Moge˛ sie˛ postarac´, z˙eby za dwie godzi-
ny został pan obje˛ty programem odwykowym...
22
OCALONE Z
˙
YCIE
Me˛z˙czyzna zerwał sie˛ z lez˙anki.
– Obejdzie sie˛! – warkna˛ł rozws´cieczony.
– Moz˙emy panu pomo´c.
– Aha. Wy mi pomoz˙ecie! To przez jednego z was
zostałem c´punem. Gdyby mi porza˛dnie złoz˙ył re˛ke˛, nie
musiałbym faszerowac´ sie˛ lekami.
– Zacze˛ło sie˛ od recepty? – Niestety, zdarzaja˛ sie˛
i takie pomyłki bezdusznych lekarzy.
– Tak. – Rozejrzał sie˛ po sali. – Doka˛d poszedł ten
piele˛gniarz?
– Wezwac´ ochrone˛.
Me˛z˙czyzna błyskawicznie nastawił sobie zwichnie˛ty
bark i odwina˛ł mankiet cis´nieniomierza z drugiego
ramienia.
– Przykro mi, ale nie wezme˛ udziału w pani pro-
gramie – mrukna˛ł. Nikki zasta˛piła mu droge˛, nie zwaz˙a-
ja˛c na swo´j niewielki wzrost. Pacjent nie był wiele od
niej wyz˙szy, lecz człowiek na głodzie potrafi byc´ nad-
ludzko silny. – Z drogi, moja pani!
Nikki ani drgne˛ła.
– Niech pan da nam szanse˛. Chce pan dalej tak z˙yc´?
Zastanawiaja˛c sie˛ wcia˛z˙, kogo wykorzystac´?
Johnson odepchna˛ł ja˛ brutalnie i wypadł z sali. Nikki
straciła ro´wnowage˛, oparła sie˛ o wo´zek z lekami, po
czym rune˛ła na podłoge˛ pos´ro´d potłuczonego szkła.
– Co tu sie˛ dzieje?! – Do sali wpadł Galen, a za nim
przeraz˙ony Ravi oraz chudy jak tyka ochroniarz. – Cos´
ci sie˛ stało? – Galen pomagał jej sie˛ podnies´c´.
– Nic, nic. Łapcie go! – rzuciła pod adresem piele˛-
gniarza i straz˙nika. – Metr siedemdziesia˛t, osiemdzie-
sia˛t kilo, jasne włosy!
– Domagam sie˛ wyjas´nien´! – rykna˛ł Galen.
23
OCALONE Z
˙
YCIE
– Miałam pacjenta, kto´ry postanowił natychmiast sie˛
wypisac´. Wbrew moim zaleceniom.
– Domys´lam sie˛, ale co ty robisz na podłodze?
– Nie spodobała mu sie˛ moja propozycja wzie˛cia
udziału w programie odwykowym, wie˛c błyskawicznie
sie˛ ulotnił – wyjas´niła ze stoickim spokojem.
– A ty chciałas´ go zatrzymac´.
– Ktos´ powinien mu us´wiadomic´, jak be˛dzie wy-
gla˛dała reszta jego z˙ycia.
– Uz˙ył wobec ciebie przemocy i spokojnie sta˛d wy-
szedł. – Galen zacisna˛ł szcze˛ki.
– Nie, wybiegł.
– Jak on sie˛ nazywa?
– Dzisiaj Johnson, ale podobno ma kilka innych
ksywek.
– Wiem, kto´ry to. – Spojrzał na Raviego. – Jes´li
jeszcze raz tu sie˛ pokaz˙e, niezwłocznie wezwij ochrone˛.
Jasne? – Piele˛gniarz przytakna˛ł. – I przekaz˙ to reszcie
personelu.
– Tak jest, panie doktorze!
– A ty, Nikki, wysta˛pisz z oskarz˙eniem o napas´c´.
– Galen, daj spoko´j. Nie dotkna˛łby mnie, gdybym
nie stane˛ła mu na drodze.
– Co ci strzeliło do głowy?! Masz szcze˛s´cie, z˙e nie
skre˛cił ci karku.
Nikki poczuła sie˛ dotknie˛ta, poniewaz˙ drobna budo-
wa była jej bardzo czułym punktem. Nie dlatego, z˙e była
niz˙sza od wie˛kszos´ci kolez˙anek, ale dlatego z˙e w po-
wszechnym mniemaniu wzrost jest miernikiem kom-
petencji i zaradnos´ci. Jej kruchos´c´ dała jej prawie
dwumetrowym braciom asumpt do nadopiekun´czych
zachowan´ wobec małej siostrzyczki.
24
OCALONE Z
˙
YCIE
– Mo´j wzrost nie ma wpływu na to, jak pracuje˛. Z
˙
eby
leczyc´ ludzi, nie trzeba jak ty miec´ metra dziewie˛c´-
dziesie˛ciu, ani co rano robic´ stu pompek – powiedziała
z godnos´cia˛.
– Nie trzeba, ale czasami mie˛s´nie sie˛ przydaja˛.
Wro´cił ochroniarz.
– Niestety, pani doktor, ptaszek nam sie˛ wymkna˛ł.
– Trudno sie˛ dziwic´ – mrukne˛ła pod nosem, jedno-
czes´nie sie˛gaja˛c po notatnik, lecz jej re˛ka odmo´wiła
posłuszen´stwa.
Galen natychmiast to zauwaz˙ył i niezwłocznie przy-
sta˛pił do ogle˛dzin całego ramienia.
Nikki poczuła, jak pod jego palcami budza˛ sie˛ wszys-
tkie zakon´czenia nerwo´w, jak pojedyncze iskierki ła˛cza˛
sie˛ w fale˛ ognia. Owiana jego zapachem az˙ przymkne˛ła
powieki.
Niespodziewanie dotarł do niej wewne˛trzny krzyk
zdrowego rozsa˛dku. Nie wolno! Galen niepokoi sie˛ o nia˛
jak o kaz˙dego innego członka swego zespołu. Nie wolno
mu pokazac´, z˙e nadal ma nad nia˛ władze˛. Jest wpraw-
dzie dobrym lekarzem i przyjacielem, kto´ry odda jej
ostatnia˛ koszule˛, ale nie jest me˛z˙czyzna˛, kto´ry ma prawo
spe˛dzac´ jej sen z powiek. Dla tego człowieka opusz-
czonego najpierw przez ojca, a po´z´niej przez siostre˛,
trwały zwia˛zek z kobieta˛ jest ro´wnoznaczny z załoz˙e-
niem sobie pe˛tli.
– Nic mi nie jest! – piekliła sie˛. – To tylko sin´ce.
– Nalez˙ałoby ja˛ przes´wietlic´.
– Wykluczone. Nie zgadzam sie˛. Przyszedłes´ tutaj,
z˙eby sie˛ wtra˛cac´, czy chciałes´ mnie o cos´ zapytac´?
Widac´ było, z˙e nie jest zadowolony z jej oporu, ale
jednoczes´nie zdaje sobie sprawe˛, z˙e nic nie wsko´ra.
25
OCALONE Z
˙
YCIE
– Zaszedłem do ciebie, bo potrzebuje˛ drugiej opinii.
Mam pacjenta w s´pia˛czce. Bez wyraz´nej przyczyny.
– Zawsze jest jakas´ przyczyna. S
´
pia˛czka nie wy-
ste˛puje codziennie.
– Tyle to i ja wiem – obruszył sie˛, prowadza˛c ja˛ do
sa˛siedniego boksu. – Cos´ musiałem przeoczyc´, wie˛c chce˛,
z˙ebys´ go obejrzała i powiedziała mi, co o tym mys´lisz.
Na lez˙ance lez˙ał me˛z˙czyzna o azjatyckich rysach,
podła˛czony do kroplo´wki oraz tlenu. Serce pracowało
normalnie, lecz te˛tno i cis´nienie krwi były zdecydowa-
nie za niskie.
– Ska˛d sie˛ tu wzia˛ł? – zapytała.
– Znalazła go rano hotelowa sprza˛taczka, gdy przy-
szła posprza˛tac´ jego poko´j. Najpierw mys´lała, z˙e s´pi, ale
gdy weszła po raz drugi, zorientowała sie˛, z˙e nie zmienił
pozycji, wie˛c pro´bowała go obudzic´. Kierownik zmiany
wezwał pogotowie. Z pocza˛tku ratownicy podejrzewali
przedawkowanie, ale nie znalez´li w pokoju z˙adnych
proszko´w.
– Wiadomo, jak sie˛ nazywa?
– W recepcji figuruje jako Michael Kwan, ale ratow-
nicy nie zadawali wie˛cej pytan´. Teraz policja przeszukuje
poko´j w poszukiwaniu jakiegos´ dowodu toz˙samos´ci. Oni
ro´wniez˙ nie znalez´li z˙adnych substancji toksycznych.
Nikki wyliczała w mys´lach moz˙liwe przyczyny utra-
ty przytomnos´ci.
– Nie stwierdzono obecnos´ci alkoholu w organiz´-
mie, cukier w normie.
– Padaczka?
– Nie ma s´lado´w ataku.
– I na pewno nie jest to przedawkowanie?
– Nie ma jeszcze wszystkich wyniko´w testo´w tok-
26
OCALONE Z
˙
YCIE
sykologicznych, ale nie znalez´lis´my s´lado´w po igle,
poza tym narcan nie poskutkował.
– Mocznica?
Galen podał jej wste˛pne wyniki badania.
– Nie wygla˛da to dobrze, ale nie ma tu nic, co mo-
głoby wywołac´ s´pia˛czke˛.
– Nie jest to zakaz˙enie – stwierdziła, spogla˛daja˛c na
liczbe˛ leukocyto´w. – Rozwaz˙ałes´ moz˙liwos´c´ konsultacji
psychiatrycznej?
– W ostatecznos´ci. Bo to moz˙e byc´ udar.
– Włas´nie. – Uwaz˙nie przyjrzała sie˛ me˛z˙czyz´nie. –
Z
´
renice rozszerzone i nieruchome. Wygla˛da, jakby od
jakiegos´ czasu chorował. Jest blady, ma zwiotczała˛
sko´re˛. Zauwaz˙yłes´, z˙e to ubranie jest za obszerne?
Bardzo schudł. – Zamys´liła sie˛. – Mys´le˛, z˙e to jest cos´
pod sufitem. – Popukała sie˛ w czoło. – Wys´lijmy go na
tomografie˛.
– Juz˙ to zleciłem.
– Wobec tego niczego nie przeoczyłes´ – stwierdziła.
Kilkanas´cie minut po´z´niej radiolog wykrył u pacjenta
guza mo´zgu, a z laboratorium przekazano informacje˛, z˙e
zaz˙ył duz˙a˛ dawke˛ acetaminophenu. Nikt sie˛ nie dowie,
czy zrobił to celowo, czy po prostu chciał us´mierzyc´
silny bo´l głowy. Me˛z˙czyzna znalazł sie˛ o krok od
s´mierci, a pro´by podania mu antidotum nie zawro´ciłyby
go z tej drogi. Moz˙na było jedynie sprawic´, by umarł
w spokoju.
To juz˙ niedługo.
– Nie musisz tu siedziec´ – powiedział Galen, ponow-
nie zagla˛daja˛c do boksu. Wczes´niej wro´cił do siebie, by
zaja˛c´ sie˛ rodzina˛ z kłopotami z˙oła˛dkowymi.
– Musze˛. Kiedy policja odnajdzie jego rodzine˛, be˛de˛
27
OCALONE Z
˙
YCIE
mogła z czystym sumieniem powiedziec´ jego z˙onie,
rodzicom czy dzieciom, z˙e nie umarł w osamotnieniu.
Galen uszanował jej decyzje˛ i wyszedł na palcach.
Nikki zastanawiała sie˛, co sprowadziło pana Kwana do
tego miasta. Na pewno wiedział, z˙e ma guza mo´zgu,
poniewaz˙ nowotwo´r był tak pokaz´nych rozmiaro´w, z˙e
musiał dawac´ o sobie znac´.
Czy Kwan przyjechał do Hope w poszukiwaniu cudu,
czy tak jak ona, z˙eby pozamykac´ pewne sprawy?
Jakis´ czas temu zorientowała sie˛, z˙e wypatruje Gale-
na, z˙e widzi go w kaz˙dym przystojnym brunecie, wie˛c
postawiła sobie ultimatum, z˙e musi z tym skon´czyc´.
Nadeszła pora wypełnic´ pustke˛ w sercu czyms´ bardziej
osobistym niz˙ praca zawodowa. Jak na ironie˛ natkne˛ła
sie˛ w tym mies´cie na sprawce˛ tej pro´z˙ni.
Tok jej mys´li zburzyło głos´ne westchnienie pacjenta.
Ostatnie. Odszedł spokojnie. Moz˙e ta wiedza be˛dzie
pewna˛ pociecha˛ dla jego bliskich. Jes´li sie˛ znajda˛.
Wyła˛czyła aparature˛, zamkne˛ła mu powieki, zakryła
twarz i wyszła z sali.
Galen zatrzymał ja˛, gdy wracała do siebie.
– Dobrze sie˛ czujesz?
– Tak. Szkoda, z˙e umarł daleko od swoich. Masz
wiadomos´ci z policji?
– Wiem tylko tyle, z˙e trwaja˛ poszukiwania jego
krewnych. – Zawahał sie˛. – Chciałem nam załatwic´
kanapki z bufetu, ale juz˙ sie˛ skon´czyły.
– Nie szkodzi. I tak nie jem o tej porze.
– A wieczorem? Na przykład o o´smej?
– Jeszcze sie˛ nie rozpakowałam.
– To kolejny powo´d, z˙eby zjes´c´ cos´ poza domem
– nalegał.
28
OCALONE Z
˙
YCIE
– Nie dzisiaj.
– Okej. Za kilka dni?
– Moz˙liwe. – Była zbyt zme˛czona, by sie˛ spierac´.
– Wobec tego w pia˛tek – orzekł, jakby wyraziła
zgode˛, po czym dodał: – Dzie˛ki za pomoc. Pamie˛taj, z˙e
jes´li do czegos´ ci sie˛ przydam, wystarczy zadzwonic´.
– Jestem pewna, z˙e sobie poradze˛ – odrzekła, przy-
sie˛gaja˛c sobie, z˙e skorzysta z jego pomocy tylko w sy-
tuacji podbramkowej. W wielkomiejskich szpitalach
w cia˛gu jednego dyz˙uru przewija sie˛ tylu pacjento´w co
w Hope przez cały tydzien´, wie˛c praca tutaj na pewno
be˛dzie o wiele lz˙ejsza.
– Nie wa˛tpie˛, ale w kwestiach zawodowych mamy
słuz˙yc´ sobie oparciem. Nikki... – Powiedział to tak
zmienionym tonem, z˙e Nikki wzmogła czujnos´c´. – Czy
zastanawiałas´ sie˛ nad tym, co by sie˛ stało, gdybys´my
tamtego wieczoru poszli do ło´z˙ka?
– Po co miałabym sie˛ nad tym zastanawiac´?
– Bo przez cały rok nie daje nam to spokoju. Musimy
te˛ sprawe˛ doprowadzic´ do kon´ca.
– Galen, prawde˛ mo´wia˛c, juz˙ nawet nie pamie˛tam,
co sie˛ wtedy stało!
Ale kłamie!
– Oszukuj sie˛, ile wlezie, ale wiem, z˙e pamie˛tasz
kaz˙da˛ sekunde˛. Ja tez˙.
Odwro´ciła wzrok, by nie czytał w jej oczach.
– Moz˙e pamie˛tam – powiedziała z nieche˛cia˛ – ale
rozmawianie nic wtedy nie zmieniło, wie˛c i teraz nie ma
sensu. Spus´c´my zasłone˛ milczenia na ten incydent.
– Nikki, ja tak nie potrafie˛.
Podczas staz˙u zorientowała sie˛, z˙e jedna˛ z jego
gło´wnych cech jest piekielny upo´r. Albo zaraz da mu sie˛
29
OCALONE Z
˙
YCIE
przekonac´, albo on tak długo be˛dzie nalegał, az˙ ona
ulegnie. Lepiej, z˙eby stało sie˛ to na jej warunkach, a nie
jego.
– Niech ci be˛dzie. Ale sam powiedziałes´, z˙e przepro-
wadzka do innego miasta oraz pierwsze dni w nowej pracy
to bardzo stresuja˛ce wydarzenia, wie˛c daj mi troche˛ czasu,
zanim razem wybierzemy sie˛ do krainy wspomnien´.
– Zgoda – przytakna˛ł. – Ale nie za duz˙o.
Teraz, gdy Nikki sie˛ odnalazła, Galen pragna˛ł jak
najszybciej oczys´cic´ atmosfere˛. Zmarnowali cały rok,
ale poniewaz˙ Nikki be˛dzie tu przez dwa miesia˛ce, kilka
dni zwłoki nie zaszkodzi. Najwyz˙ej tydzien´.
Jes´li jej sie˛ wydaje, z˙e moz˙e go unikac´, to grubo sie˛
myli. Przystał na ten siedmiodniowy rozejm, ale nie
zapomni jej reakcji, gdy badał jej ramie˛. Zadrz˙ała,
poniewaz˙ jego palce cos´ jej przekazały. Wcale nie była
taka oboje˛tna, jak udawała. Nalez˙y wykorzystac´ to spo-
strzez˙enie, moz˙e nawet ja˛ odwiedzic´. Bez zaproszenia.
Czy jej sie˛ to podoba, czy nie, postanowił zaja˛c´
poczesne miejsce w jej z˙yciu. Udowodni jej, z˙e dokonał
przegrupowania prioryteto´w.
Adres Nikki wyłudził od jednej z dziewcza˛t w dziale
kadr. Nie zdziwił sie˛, z˙e wybrała mieszkanie na ostatnim
pie˛trze. Podczas staz˙u jej ulubionym miejscem odpoczyn-
ku był szpitalny dach, a w zła˛ pogode˛ hol na pie˛tnastym
pie˛trze, ska˛d rozcia˛gał sie˛ widok na całe miasto.
Gdy wbiegł na jej pie˛tro i nacisna˛ł dzwonek, od-
powiedziała mu cisza. Mo´głby poczekac´, ale jak długo?
To, z˙e jej toyota stoi na parkingu, wcale nie znaczy, z˙e jest
w domu. Mogła wyjs´c´ do sklepu, do pralni albo do parku.
Rozczarowany zszedł na parter. Postanowił obejs´c´
30
OCALONE Z
˙
YCIE
budynek, by sprawdzic´, czy Nikki nie siedzi na balkonie
i nie usłyszała dzwonka. Dostrzegłszy ja˛ na lez˙aku, bez
namysłu sie˛gna˛ł po kamyk i cisna˛ł nim w pre˛ty balustrady.
Nikki wychyliła sie˛.
– Czes´c´! – zawołał.
– Co ty tu robisz?
– Przyszedłem cie˛ odwiedzic´.
– Po co?
– Obejrzec´ ci ramie˛.
– Nic mu nie jest.
– Chce˛ sie˛ upewnic´.
– Uwierz mi na słowo. Nie wybierasz sie˛ na randke˛?
– Nie.
– Szkoda.
Nie przejmuja˛c sie˛ jej nieprzychylnym tonem, po-
słuz˙ył sie˛ innym pretekstem.
– Mam informacje na temat pana Kwana.
– Przekaz˙esz mi je jutro.
– Racja. – Odwro´cił sie˛, licza˛c, z˙e rozbudził jej
ciekawos´c´.
– Czekaj! – zawołała. – Jego rodzina sie˛ znalazła?
Przystana˛ł, starannie ukrywaja˛c zadowolenie, z˙e uda-
ło mu sie˛ ja˛ zwabic´ ta˛ przyne˛ta˛.
– Chcesz, z˙eby cały blok sie˛ o tym dowiedział?
Nikki przygryzła wargi.
– Dobrze, wejdz´ na go´re˛.
Bitwa sie˛ rozpocze˛ła.
31
OCALONE Z
˙
YCIE
ROZDZIAŁ TRZECI
W zadumie patrzyła, jak Galen znika za we˛głem domu.
Gdyby odwiedził ja˛kto´rykolwiek inny kolega ze szpitala,
bez wahania zaprosiłaby go na go´re˛, wie˛c dlaczego per-
spektywa jego wizyty napawa ja˛ taka˛ nieche˛cia˛?
Bo gdy go nie widze˛, nie zaprza˛ta moich mys´li. On
tez˙ o tym wie i dlatego posłuz˙ył sie˛ takim marnym
pretekstem. Przyszedł obejrzec´ moje ramie˛! – prychne˛ła
pod nosem.
Miał szcze˛s´cie, z˙e jest ciekawa historii pana Kwana,
bo inaczej juz˙ wracałby do siebie.
Przeczuwała, z˙e teraz nie be˛dzie jej tak łatwo unikac´
Galena jak w S
´
wie˛tym Łukaszu. Mine˛ły zaledwie dwa
dni, a juz˙ stało sie˛ dla niej jasne, z˙e granice mie˛dzy ich
oddziałami istnieja˛ tylko na papierze. Jej ambulatorium
jest cze˛s´cia˛ urazo´wki, wie˛c be˛dzie widywała Galena
nieustannie.
Jes´li zacznie go unikac´, personel natychmiast to za-
uwaz˙y i zaczna˛ sie˛ domysły oraz plotki. Nie daj Boz˙e,
z˙eby dotarli do prawdy...
W tej sytuacji wybo´r ma niewielki. Otworzyła drzwi,
za kto´rymi stał Galen z re˛ka˛ wycia˛gnie˛ta˛ do klamki.
– Szybki jestes´ – zauwaz˙yła, wpuszczaja˛c go do
s´rodka.
– Tylko wtedy, kiedy wiem, z˙e warto. – Us´miechna˛ł
sie˛ szeroko.
– Mo´w, co wiesz o tym pacjencie.
– Nik, gdzie sie˛ podziała twoja gos´cinnos´c´? Dawniej
podejmowałas´ mnie butelka˛ piwa.
– Gdybym wiedziała, z˙e przyjdziesz... – Rzuciła mu
wymowne spojrzenie. – Masz do wyboru cole˛ albo
wode˛.
– Poprosze˛ cole˛.
Wszedł za nia˛ do kuchni i oparł sie˛ o blat pod
oknem. Jego pote˛z˙na sylwetka niemal kompletnie wy-
pełniła wolna˛ przestrzen´. Do tego stopnia, z˙e Nikki
nie mogła swobodnie sie˛ przemieszczac´ mie˛dzy szaf-
kami i lodo´wka˛.
– Chcesz usia˛s´c´ w salonie czy na balkonie? – za-
pytała.
– Gdzie wolisz. – Mimo to nie ruszył sie˛ z miejsca.
– Pamie˛tasz, jak w porze lunchu siedzielis´my na dachu,
nieopodal la˛dowiska dla s´migłowco´w, i obserwowalis´-
my ludzi, kto´rzy biegali na dole jak mro´wki?
Przejrzała jego taktyke˛, ale poniewaz˙ sama nieco
te˛skniła do ,,starych dobrych czaso´w’’, podje˛ła ten
wa˛tek.
– Niez´le sie˛ nabiegalis´my, kiedy s´migłowce la˛do-
wały – zauwaz˙yła. – To było bardzo dobre miejsce. Niby
daleko od szpitala, a praktycznie na jego terenie.
– A pamie˛tasz, jak na wieczornym dyz˙urze robilis´-
my sobie przerwe˛ na kolacje˛ na dziesia˛tym pie˛trze
i obserwowalis´my, jak zapada zmierzch i zapalaja˛ sie˛
latarnie?
– To było idealne miejsce do rozmys´lan´. Tobie tam
sie˛ podobało bardziej niz˙ na dachu.
Wzruszył ramionami.
– Dlatego, z˙e tam sie˛ nie bałem, z˙e spadne˛. – Za-
33
OCALONE Z
˙
YCIE
wahał sie˛, bacznie jej sie˛ przygla˛daja˛c. – Szukałem cie˛
– powiedział, zniz˙aja˛c głos. – Wierzyłem, z˙e w kon´cu
cie˛ odnajde˛.
Palcem s´cierała skroplona˛ pare˛ ze swej szklanki.
– Byłam bardzo zaje˛ta. Oboje bylis´my bardzo zaje˛ci.
Słaba wymo´wka. Nie chciała bardziej rozdrapywac´
ran i nie oczekiwała, z˙e Galen be˛dzie jej szukał. Lecz
informacja, z˙e chciał ja˛ znowu widziec´, dziwnie na nia˛
podziałała.
– Taaa... – Na szcze˛s´cie poprzestał na tym zdaw-
kowym komentarzu. – Widze˛, z˙e nadal lubisz wysoko
mieszkac´.
– Lubie˛ czuc´, z˙e jestem pod chmurami i jako pierw-
sza oddycham s´wiez˙ym powietrzem.
– Wro´belek wyobraz˙a sobie, z˙e jest orłem.
– Z dala od ludzi łatwiej mi sie˛ mys´li – sprostowała.
– Mniej sie˛ rozpraszam.
– I patrzysz na wszystkich z go´ry.
– Przy okazji. Chodz´my do salonu.
Galen usiadł w fotelu, ona na kanapie.
– Poznaje˛ te˛ narzute˛, ale mebli nie widziałem.
Nikki pogładziła puszysta˛tkanine˛. Ile ona łez osuszy-
ła, ile zwierzen´ wysłuchała. Dobrze, z˙e nie potrafi mo´wic´.
– Mieszkanie było umeblowane – wyjas´niła. – Nie
ma sensu co pare˛ miesie˛cy przenosic´ sie˛ ze wszystkimi
meblami. Wszystkie moje rzeczy kurza˛ sie˛ w miesz-
kaniu w Blue Springs.
– Czy to znaczy, z˙e rzadko tam bywasz?
– Tydzien´ lub dwa mie˛dzy kontraktami. Albo gdy
jest wyja˛tkowo długi weekend. – Po co ja mu to opowia-
dam? Nie tak sie˛ utrzymuje dystans! – Mo´w, co wiesz na
temat naszego nieboszczyka.
34
OCALONE Z
˙
YCIE
– Ale jestes´ niecierpliwa...
– Z tym tu przyszedłes´?
– Niezupełnie. Miałem obejrzec´ twoje ramie˛.
Wycia˛gne˛ła przed siebie re˛ke˛, poruszaja˛c palcami.
– Wszystko działa, widzisz? Teraz opowiadaj.
Galen us´miechna˛ł sie˛ leniwie.
– Jakis´ czas temu sie˛ rozwio´dł. Jego była małz˙onka
nie wiedziała o jego chorobie i była szczerze wstrza˛s´-
nie˛ta jego s´miercia˛. Podała mi adres jego lekarza.
Zadzwoniłem tam i dowiedziałem sie˛, z˙e pan Kwan
odwoływał wszystkie wizyty u onkologa.
– Chciał umrzec´.
– Na to wygla˛da, a szkoda, bo podobno był geniu-
szem komputerowym. Jego ciało zostanie przewiezione
do St Louis. Ponura sprawa, ale z˙ycie nie zawsze układa
sie˛ po naszej mys´li.
– To prawda. – Przypomniała sobie własne poraz˙ki.
– Jak miewaja˛sie˛ twoi bracia? – Galen zmienił temat
na znacznie mniej ryzykowny. – Nadal cie˛ pilnuja˛ jak
oka w głowie?
– Tak i nie. – Us´miechne˛ła sie˛ na wspomnienie
swoich kochanych braciszko´w. – Nauczyłam ich, z˙e nie
odbieram od nich telefono´w. Teraz to ja dzwonie˛ do
nich. Co tydzien´ do innego. Odwiedzamy sie˛. W tym
tygodniu szcze˛s´liwcem jest Derek.
– Odpowiada im taki układ?
– Nie do kon´ca, ale wreszcie zrozumieli, z˙e nie
z˙artuje˛. Opro´cz tego, z˙e jestem ich mała˛ siostrzyczka˛, na
dodatek prawie po´ł metra niz˙sza˛ od najniz˙szego z nich,
jestem tez˙ osoba˛ dorosła˛.
– Czy wiesz, z˙e byłem o ciebie zazdrosny?
– Nie. – Zdumiało ja˛to wyznanie. – Nie wiedziałam.
35
OCALONE Z
˙
YCIE
– Stale czułem sie˛ jak ktos´, kto jest na zewna˛trz. To
był jeden z powodo´w, dla kto´rego na pros´be˛ Calvina
przystałem na to, z˙eby sie˛ toba˛ opiekowac´. Poczułem sie˛
wtedy jak członek waszej rodziny.
– Nie miałam poje˛cia! Nawet jak spe˛dzałes´ z nami
s´wie˛ta? Nie wiedziałam...
Wzruszył ramionami.
– Bo nie miałas´ wiedziec´.
– Domys´lam sie˛, z˙e nadal nie masz informacji na
temat siostry.
– Z
˙
adnych. Teraz, po s´mierci mamy, Mary nie ma
jak do mnie dotrzec´. Nawet gdyby chciała.
Wspo´łczuła mu. Robił dobra˛mine˛ do złej gry, ale ona
wiedziała, z˙e cierpi.
– Dlaczego?
– Bo w naszym rodzinnym mies´cie mało kto wie, z˙e
przeprowadziłem sie˛ do Hope. – Rozpogodził sie˛. – Po-
patrz, jakie to dziwne. Wydawało sie˛, z˙e to ty osia˛dziesz
w jednym miejscu, a jez´dzisz po całym kraju, za to ja,
człowiek bez korzeni, zapus´ciłem je w Hope.
– Trudno mi uwierzyc´, z˙e wyniosłes´ sie˛ z Seattle.
Nie mogłes´ sie˛ doczekac´, kiedy tam wro´cisz.
– To fantastyczne miasto, ale w trakcie studio´w tyle
sie˛ napatrzyłem na ofiary noz˙owniko´w, napado´w, rany
postrzałowe... z˙e zapragna˛łem z˙yc´ w spokojniejszym
miejscu. Przeczytałem oferte˛ Hope City i uznałem, z˙e to
jest to. Dlaczego miałbym nie spro´bowac´? Przeprowa-
dziłem sie˛ tutaj na jesieni. A ty cia˛gle jestes´ w tej samej
agencji?
– Tak, ale tez˙ zmieniałam pracodawco´w. Mo´j po-
przedni szef nie był łatwym człowiekiem. Był stary
i uwaz˙ał, z˙e domena˛ kobiet jest wyła˛cznie połoz˙nictwo.
36
OCALONE Z
˙
YCIE
Stale zmieniał zakres moich obowia˛zko´w. Z
˙
yłam na
walizkach, ale kiedy w kon´cu uznałam, z˙e mam tego
dosyc´, sprzedał przychodnie˛, a ja zostałam w nadziei, z˙e
moja sytuacja sie˛ poprawi. I sie˛ poprawiła.
– Mimo to nadal cze˛sto wyjez˙dz˙asz.
– Tak, ale rzadko na kro´cej niz˙ miesia˛c. Mo´j najdłuz˙-
szy angaz˙ trwał osiem tygodni, kiedy zaste˛powałam
lekarke˛ na urlopie macierzyn´skim.
– Az˙ rzuciło cie˛ do Hope. To nadzwyczajny zbieg
okolicznos´ci, z˙e sie˛ tu spotkalis´my.
Mo´wił to z tak niewinna˛ mina˛, z˙e Nikki nabrała
podejrzen´, z˙e nie do kon´ca było to zrza˛dzenie losu.
Przeciez˙ Galen znał nazwe˛ jej agencji.
– Moz˙liwe – stwierdziła cierpko. – Prawde˛ mo´wia˛c,
czuje˛, z˙e moja obecnos´c´ w Hope City to twoja robota.
– Nie moz˙esz miec´ mi za złe, z˙e potrzebowali
zaste˛pstwa. Nie przyczyniłem sie˛ do katastrofy samolo-
tu Jareda.
– Nie o wypadku Jareda mo´wie˛ – zdenerwowała sie˛.
– Mam na mys´li wybo´r lekarza, kto´ry miał go zasta˛pic´.
– To nie moja zasługa. – Wzruszył ramionami. –
Odegrałem zaledwie pos´lednia˛ role˛.
– Do czego to sie˛ sprowadziło?
– Podałem naszym kadrom nazwe˛ twojej agencji,
a podczas spotkania z jej przedstawicielem powiedzia-
łem, z˙e bylibys´my zadowoleni, gdyby to była doktor
Nikki Lawrence, ale nie otrzymalis´my z˙adnej obietnicy
z jego strony. Wiedzielis´my, z˙e musimy sie˛ zadowolic´
pierwszym lekarzem z agencyjnej listy.
Nikki przeczuwała, z˙e nie ograniczył sie˛ do tej
sugestii, ale nie zmieniało to faktu, z˙e ostateczna˛ decy-
zje˛ podje˛ła ona sama. Szef czasem jej cos´ polecał lub
37
OCALONE Z
˙
YCIE
pro´bował ja˛ nakłaniac´, lecz gdy odmawiała, nigdy nie
nalegał.
– Kiedy sie˛ dowiedziałam, z˙e szpital w Hope zaz˙y-
czył sobie mojej osoby, wydało mi sie˛ to bardzo dziwne,
bo nigdy tu nie byłam ani nikogo nie znam. Teraz
wszystko stało sie˛ jasne. Dlaczego tak ci zalez˙ało,
z˙ebym tu przyjechała?
– Bo mi ciebie brakowało.
– Przeciez˙ znasz mo´j numer telefonu i adres mai-
lowy.
Pokre˛cił głowa˛.
– To za mało.
– Jak to?
– Nie odbierałas´ moich telefono´w. Doszedłem do
wniosku, z˙e uznałas´, z˙e rozstalis´my sie˛ zbyt chłodno.
Zesztywniała, gdy do niej dotarło, z˙e Galen sprowa-
dził rozmowe˛ na temat, kto´rego chciała unikna˛c´.
– Ska˛dz˙e! – zaprotestowała. – Pamie˛tam, z˙e z˙yczy-
łam ci pomys´lnos´ci.
– Brzmiało to bardzo zdawkowo. Tak nie wygla˛da
poz˙egnanie przyjacio´ł. A kiedy czasami rozmawialis´my
przez telefon, tez˙ była to bardzo oficjalna wymiana
zdan´.
Przejrzał ja˛!
– Nasze drogi sie˛ rozchodziły – broniła sie˛. – To było
nieuniknione. Jeszcze rok, a wysyłalibys´my sobie tylko
kartki ze s´wia˛tecznymi z˙yczeniami.
– Tego sie˛ obawiałem, wie˛c postanowiłem cie˛ od-
nalez´c´.
– Dlaczego tak ci na tym zalez˙ało?
– Bo mi zalez˙ało i juz˙ – powiedział tonem upartego
dziecka. – Widzisz, zacza˛łem zastanawiac´ sie˛ nad tam-
38
OCALONE Z
˙
YCIE
tym wydarzeniem. Owego wieczoru rozumiałem twoje
zaz˙enowanie, ale byłem przekonany, z˙e to napie˛cie mie˛-
dzy nami z czasem osłabnie.
– I tak sie˛ stało.
– Nie, wcale nie. Cal donio´sł mi, z˙e za duz˙o pracu-
jesz. Wtedy zadałem sobie pytanie, dlaczego tak sie˛
zaharowujesz i dlaczego z nikim sie˛ nie spotykasz.
– Mam przyjacio´ł! – zaprotestowała.
– Zastanawiałem sie˛, jak sie˛ z toba˛ skontaktowac´,
wie˛c kiedy nadarzyła sie˛ okazja, natychmiast ja˛ wyko-
rzystałem.
– Mogłes´ to sobie darowac´.
– Nie mogłem. Błe˛dem było zwlekanie przez tyle
miesie˛cy z wyjas´nieniem tak waz˙nej sprawy.
Waz˙na sprawa? O Boz˙e, domys´lił sie˛! Najlepsza˛
obrona˛ jest atak. Tak przynajmniej twierdza˛ jej bracia,
znawcy futbolu.
– Powinienes´ od samego pocza˛tku mnie poinfor-
mowac´, z˙e tu pracujesz. Nie lubie˛, kiedy ktos´ mna˛
manipuluje.
– To nie była manipulacja – bronił sie˛ Galen. – De-
cyzja, czy przyjmujesz oferte˛ szpitala w Hope, czy nie,
nalez˙ała do ciebie. Ja tylko szepna˛łem sło´wko tu i tam.
– No włas´nie. I dlatego powinienes´ był...
– Skoro mowa o szczeros´ci... – Patrzył jej w oczy.
– Przyjechałabys´ do Hope, wiedza˛c, z˙e tu jestem?
Zape˛dził ja˛ w kozi ro´g: jes´li odpowie, z˙e zrezyg-
nowałaby z tej pracy, a tak na pewno by zrobiła, Galen
be˛dzie domagał sie˛ dalszych wyjas´nien´. Jes´li zaprzeczy,
powinna przedstawic´ mu wiarygodne przyczyny, dla
kto´rych podstawy ich przyjaz´ni legły w gruzach. Nawet
gdyby go nie pokochała, to ła˛czy ich tak duz˙o wspo´l-
39
OCALONE Z
˙
YCIE
nych przez˙yc´, z˙e ta znajomos´c´ po prostu nie mogła
w przyszłos´ci ograniczyc´ sie˛ do s´wia˛tecznych kartek.
Nagle poczuła, z˙e ta zabawa ja˛me˛czy. Jes´li powie mu
prawde˛, jest nadzieja, z˙e da jej s´wie˛ty spoko´j.
– Nie, nie przyjechałabym – odparła, nie spuszczaja˛c
wzroku z jego twarzy. – Bo przebywanie w twoim
towarzystwie sprawia mi ogromna˛ trudnos´c´.
– Trudnos´c´? Nie lubisz mnie za to, z˙e zachowałem
wtedy resztki rozsa˛dku?
– Czy cie˛ nie lubie˛? – Us´miechne˛ła sie˛ z przymusem.
– Pro´bowałam. Nawet wmawiałam sobie, z˙e tak jest,
ale... – zawahała sie˛ i odwro´ciła twarz.
– Wiedz, z˙e wcale nie chciałem wyjs´c´ – usłyszała za
plecami. – Chciałem byc´ z toba˛. Nawet nie wiesz, jak
bardzo.
Odwro´ciła sie˛ gwałtownie.
– Uciekałes´ ode mnie jak poparzony! Pewnie do tej
pory widac´ na jezdni s´lady twoich opon!
– Byłem zły. I uraz˙ony.
– Uraz˙ony?! Zarzuciłes´ mi, z˙e cie˛ wykorzystuje˛!
– A tak nie było?
– Nie! – zawołała.
– Czy to moja wina, z˙e wybrałas´ zły czas?! – krzykna˛ł.
– Ska˛d miałem wiedziec´, z˙e chcesz po´js´c´ ze mna˛do ło´z˙ka,
bo to jest dla ciebie takie waz˙ne? Z
˙
e to nie jest przypadek
albo kaprys, kto´rego be˛dziesz potem z˙ałowała?
Czuja˛c, jak wzbieraja˛ w niej emocje, wycelowała
palcem w jego piers´.
– Bo cie˛ kochałam!
Jej słowa zawisły w powietrzu. Ona go kochała?
W cia˛gu minionych miesie˛cy kilka razy przyszło mu to
do głowy, ale nie chciał robic´ sobie nadziei.
40
OCALONE Z
˙
YCIE
Niczym echo powto´rzył jej wyznanie.
– Kochasz mnie? – W jego głosie brzmiało zdumie-
nie i zadowolenie.
Splotła ramiona na piersi i wyjrzała przez balkon.
– Kochałam. Czas przeszły.
Gdyby to była zamierzchła przeszłos´c´, pomys´lał, to
Nikki nie starałaby sie˛ tak usilnie mnie unikac´.
– Tego nie da sie˛ na zawołanie wygasic´.
– Moz˙liwe, ale miałam na to cały rok.
– Przepraszam, z˙e tego nie zauwaz˙yłem.
– Byłes´ zbyt zaje˛ty. Umawiałes´ sie˛ ze wszystkimi
dziewczynami, kto´re stane˛ły ci na drodze.
– Nieprawda.
– No, moz˙e nie ze wszystkimi – spus´ciła z tonu.
– Ale z ta˛ piele˛gniarka˛ z krzywymi ze˛bami, z ospowata˛
laborantka˛...
– Ej, chyba nie byłem az˙ taki niewybredny...
– Faktem jest, z˙e two´j czarny kajecik był cały zapi-
sany. A ja przez ten czas ukrywałam uczucia, zwłasz-
cza po tym, jak zobaczyłam ten płomienny pocałunek
na dobranoc, kto´ry wycisna˛łes´ na wargach naszej rudej
fizjoterapeutki.
– Nawet nie pamie˛tam, jak miała na imie˛.
– Nie szkodzi. Mnie za to ledwie muskałes´ w poli-
czek wyła˛cznie z okazji Nowego Roku, Boz˙ego Naro-
dzenia oraz moich urodzin.
– Nie ufałem sobie. Nie chciałem zniszczyc´ naszej
przyjaz´ni.
– Akurat. – Wzniosła wzrok do nieba. – I ten cel ci
przys´wiecał, kiedy zadawałes´ sie˛ z ta˛, jak jej tam...
– Nie obiecywałem jej kuzynowi, z˙e be˛de˛ osłaniał ja˛
przed podejrzanymi typami.
41
OCALONE Z
˙
YCIE
– Na dodatek ci sie˛ wydawało, z˙e sam jestes´ tym
podejrzanym typem.
– Owszem. Ktos´ musiał pilnowac´, z˙ebys´ nie zrobiła
głupstwa.
– I jeszcze jedno. – Wzie˛ła sie˛ pod boki. – Nic nie
poradze˛, z˙e moi bracia traktuja˛ mnie jak dziecko, ale po
tobie sie˛ tego nie spodziewałam. Nie miałes´ prawa decy-
dowac´ za mnie, z kim moge˛ sie˛ zadawac´, a z kim nie!
– Obiecałem to Calowi.
– Z
´
le zrobiłes´.
– Moz˙liwe. Ale kilka razy wycia˛gna˛łem cie˛ z tarapa-
to´w. Pamie˛tasz tego motocykliste˛, kto´ry zaprosił cie˛ do
siebie po tym, jak zszyłas´ mu rane˛? Juz˙ bylis´cie w holu,
kiedy cie˛ dopadłem. Albo schizofrenika, kto´ry osaczył
cie˛ w rogu ambulatorium, bo tak mu kazały głosy.
– Tak, kilka razy mnie uratowałes´. Ale tak samo bys´
sie˛ zachował, nawet gdyby Cal nie prosił cie˛ o przysługe˛.
Galen spojrzał jej prosto w oczy.
– Niecze˛sto zdarza mi sie˛ cos´ obiecywac´, ale wtedy
staram sie˛ dotrzymac´ słowa. Dlaczego nie dałas´ mi
sygnału, z˙e jestes´ zainteresowana? Taka niespodziewa-
na eskalacja...
– Jasne, to moja wina. Jakich sygnało´w oczekiwa-
łes´? Przeciez˙ razem spe˛dzalis´my wie˛cej czasu niz˙ osob-
no. Kiedy w kon´cu pokazałam ci, co czuje˛, zwiałes´.
Pamie˛tasz Serene˛? – Galen przytakna˛ł. – Kiedy z nia˛
zerwałes´, pomys´lałam, z˙e moz˙e nareszcie mnie zauwa-
z˙ysz, ale ty znowu zaja˛łes´ sie˛ inna˛.
– To dlatego nigdy nie powiedziałas´ dobrego słowa
o z˙adnej z dziewczyn, z kto´rymi sie˛ umawiałem.
– I tak na to nie zwracałes´ uwagi. Mys´lisz, z˙e byłoby
inaczej, gdybys´ wiedział, co do ciebie czuje˛?
42
OCALONE Z
˙
YCIE
Chyba nie, wzia˛wszy pod uwage˛ role˛ opiekuna oraz
obietnice˛ dana˛ Calowi.
– Pragna˛łem cie˛, ale chciałem byc´ szlachetny i wo-
lałem nie zadzierac´ z twoimi brac´mi. Przyjaz´niłem
sie˛ z Calem, wie˛c on bardzo dobrze mnie znał. Prze-
czuwałem, z˙e nie byłby wniebowzie˛ty, gdybym wszedł
do jego rodziny. Twoi bracia tym bardziej nie byliby
zachwyceni.
– Ochroniłabym cie˛.
– Juz˙ to widze˛. – Oczami wyobraz´ni ujrzał wro´belka,
kto´ry broni swojego partnera przed szes´cioma olbrzymi-
mi se˛pami. – Zrobiliby ze mnie siekany befsztyk.
– Teraz to juz˙ jest bez znaczenia. Zmienilis´my sie˛,
mamy inne pogla˛dy i co innego czujemy.
– Nikki, mo´w za siebie. Jak mys´lisz, dlaczego tak mi
zalez˙ało, z˙eby cie˛ tu s´cia˛gna˛c´?
– To juz˙ koniec – oznajmiła oboje˛tnym tonem. – Nie
ma odwrotu.
Skoro pokochała go jeszcze na studiach, to niemoz˙-
liwe, by teraz tak łatwo przyszło jej z niego zrezyg-
nowac´. Jes´li tli sie˛ w niej choc´ jedna iskierka tego
uczucia, moz˙e jeszcze da sie˛ rozniecic´ z niej ogien´.
Chyba z˙e...
– Nie wierzysz mi? – zapytał.
Nikki zadumała sie˛.
– Nie jest to dla mnie takie oczywiste – odparła po
chwili. – Nasze stosunki musza˛ układac´ sie˛ poprawnie
przez kilka najbliz˙szych tygodni, ale nie ma potrzeby,
z˙ebys´ traktował mnie z przesadna˛ ostroz˙nos´cia˛. Potrafie˛
pogodzic´ sie˛ z prawda˛. Nigdy nie dałes´ mi odczuc´, z˙e
jestem dla ciebie kims´ wie˛cej niz˙ przyjacielem, na
kto´rego moz˙na liczyc´ w potrzebie.
43
OCALONE Z
˙
YCIE
Galen zerwał sie˛ z fotela.
– Jak mam cie˛ przekonac´? Co mam zrobic´, z˙ebys´
uwierzyła, z˙e cie˛ pragne˛?
Bezradnie wzruszyła ramionami.
– Nie mam poje˛cia.
– Jest tylko jeden sposo´b. – Nie spuszczaja˛c z niej
wzroku, nerwowym ruchem zacza˛ł rozpinac´ guziki
koszuli.
– Co... co ty robisz? – wyja˛kała.
– Musimy dokon´czyc´ to, co zacze˛lis´my rok temu
– oznajmił. – Mys´lałem wtedy o tym, z˙e musze˛ za-
chowac´ sie˛ jak człowiek honoru, ale dzisiaj liczymy sie˛
wyła˛cznie my dwoje. Nie ma tu twoich braci, twoich
kuzyno´w, ani całej twojej rodziny. Jestes´my tylko ty
i ja.
Oblewaja˛c sie˛ rumien´cem, podnosiła sie˛ z kanapy.
– Galen, nie ro´b tego. To szalen´stwo...
– Nie, to jest jedyny rozsa˛dny ruch. – Rozpia˛ł ostatni
guzik, po czym ruszył w jej strone˛.
Nie dowierzała własnym oczom. Na twarzy Galena
malował sie˛ upo´r typowy dla człowieka zdecydowanego
na zwycie˛stwo.
– Galen, zastano´w sie˛, co robisz. – Cofne˛ła sie˛
zaniepokojona, a zarazem pełna oczekiwania. – Nic sie˛
nie zmieniło.
– Ja sie˛ zmieniłem. I dobrze to sobie przemys´lałem.
Chce˛ doprowadzic´ do kon´ca to, co zacze˛lis´my rok temu.
– To niemoz˙liwe. – Nadal go pragne˛ła, ale nie tak,
bez miłosnych wyznan´. I zdecydowanie nie po to, by
komukolwiek cokolwiek udowodnic´.
Zrobiła jeszcze jeden krok do tyłu, lecz dalej była juz˙
s´ciana. Znalazła sie˛ w potrzasku. Jej nozdrza łaskotał
44
OCALONE Z
˙
YCIE
jego zapach, a przed oczami miała jego obnaz˙ony tors.
Widziała w jego twarzy napie˛cie, ale był to ten sam
szlachetny człowiek co dawniej, i on nigdy, przenigdy
nie straci panowania nad soba˛. Wpatrywała mu sie˛
w oczy, usiłuja˛c cos´ w nich wyczytac´.
– Nie bo´j sie˛ – rzekł i lekko sie˛ us´miechna˛ł.
Niewiarygodne ste˛z˙enie adrenaliny w jej z˙yłach spra-
wiało, z˙e serce waliło jej jak młotem.
– Nie boje˛ sie˛ ciebie.
– Wiem.
Cokolwiek za chwile˛ sie˛ stanie, Galen nie zrobi tego
bez jej przyzwolenia. Ostroz˙nie dotkne˛ła jego policzka.
Ułamek sekundy po´z´niej poczuła jego wargi na
swoich ustach i znalazła sie˛ w us´cisku mocnych ra-
mion. Nie miała najmniejszej ochoty uciekac´. Niespo-
dziewanie dla samej siebie przestała mys´lec´ o tym, co
było. Włoz˙yła re˛ce pod jego koszule˛, by obja˛c´ go w pa-
sie, na co on wsuna˛ł noge˛ mie˛dzy jej uda i przylgna˛ł
do niej całym ciałem. Twardos´c´, kto´ra˛ poczuła na brzu-
chu, była bardziej wymowna niz˙ jakiekolwiek słowne
zapewnienia. Ten dowo´d przekonał ja˛, z˙e Galen mo´-
wił prawde˛.
Pragnie jej. Nie piele˛gniarek, laborantek i fizjotera-
peutek. One dla niego nic nie znaczyły.
Czy na pewno?
– Co sie˛ stało? – szepna˛ł, gdy sie˛ odsune˛ła.
– Od kiedy?
– O co pytasz? – S
´
cia˛gna˛ł brwi.
– Czy pragniesz mnie, bo jestem Nikki Lawrence,
czy poznałes´ juz˙ wszystkie kobiety w tym mies´cie
i szukasz nowej atrakcji? – zapytała bez ogro´dek.
– Czy mys´lisz, z˙e chciałoby mi sie˛ tak wysilac´, z˙eby
45
OCALONE Z
˙
YCIE
cie˛ tu s´cia˛gna˛c´, gdybym szukał wyła˛cznie nowej zaba-
wki? – Jej wa˛tpliwos´ci mocno go dotkne˛ły.
– Chce˛ ci wierzyc´ i bardzo sie˛ staram, ale...
Galen westchna˛ł.
– Ale jeden pocałunek ci nie wystarczy.
– Znam cie˛ dobrze – zacze˛ła po chwili wahania. –
Nigdy nie chciałes´ sie˛ wia˛zac´ i tego nie ukrywałes´. Nie
miej mi za złe, z˙e trudno mi uwierzyc´, z˙e w cia˛gu roku
zrobiłes´ zwrot o sto osiemdziesia˛t stopni. Znam cie˛ jako
faceta, kto´ry szybko sie˛ nudzi.
– Uwaz˙aj, bo zamierzam ci udowodnic´, z˙e tak włas´-
nie sie˛ stało.
– Czy chcesz przez to powiedziec´, z˙e dla jednej
kobiety podrzesz swo´j tajemny czarny kajecik? Dla
kobiety, na kto´ra˛ przez kilka lat nie zwracałes´ uwagi?
– Moz˙e to zabrzmi pompatycznie, ale tak. Jestem
zme˛czony brakiem korzeni i samotnos´cia˛ – wyznał
po´łgłosem.
– To jest bardzo istotny powo´d, dla kto´rego nie
powinienes´ marnowac´ czasu – brne˛ła. – Przyjechałam tu
na zaste˛pstwo, na dwa miesia˛ce. Nawet jes´li przez ten
czas uda ci sie˛ mnie przekonac´, to i tak sie˛ rozstaniemy.
– Oczywis´cie. Jes´li nie spro´bujemy – przyznał. – Nie
mamy nic do stracenia, a wszystko do wygrania.
Mam mno´stwo do stracenia, pomys´lała. Przede
wszystkim serce.
– Czes´c´, Nik, co u ciebie?
Us´miechne˛ła sie˛, słysza˛c w telefonie głos brata.
Wyobraziła sobie, z˙e i on, tak jak ona, siedzi w fotelu
przy biurku w swojej firmie. Derek był dwa lata od niej
starszy i robił kariere˛ jako przedstawiciel handlowy pew-
46
OCALONE Z
˙
YCIE
nej firmy produkuja˛cej sprze˛t sportowy. Jego najbardziej
ucieszyło pojawienie sie˛ Nikki, poniewaz˙ automatycz-
nie przestał byc´ najmłodszym dzieckiem i do tej pory
uwaz˙ał, z˙e jest zdecydowanie bardziej dorosły od niej.
– Nic nowego. Ratuje˛ ludzkie z˙ycie, jak zwykle.
– I dalej pracujesz po dwadzies´cia godzin na dobe˛?
Mimo z˙e pytanie brzmiało bardzo niewinnie, krył sie˛
w nim niepoko´j.
– Nie zapominaj, z˙e jestem teraz w Hope. Jes´li poli-
czyc´ wszystkich me˛z˙czyzn, kobiety, dzieci, psy i ko-
ty, to mieszka tu najwyz˙ej dwadzies´cia tysie˛cy ludzi.
– To znaczy, z˙e masz mniej roboty.
Rano przyje˛ła dziesie˛ciu pacjento´w z ro´z˙nymi doleg-
liwos´ciami, pocza˛wszy od migreny, a na skaleczeniach
skon´czywszy, oraz pie˛cioro dzieci i dwoje dorosłych,
kto´rzy ucierpieli w wypadku drogowym.
– W pewnym sensie – odrzekła.
– To dobrze. Mam wraz˙enie, z˙e jestes´ mniej ze-
stresowana. Cała rodzina sie˛ ucieszy, jak im przekaz˙e˛,
z˙e nasza siostrzyczka dochodzi do siebie.
Tak, siatka informacyjna rodziny Lawrence’o´w
funkcjonuje nie gorzej od FBI, pomys´lała z us´miechem.
Kwadrans po tym, jak sie˛ rozła˛cza˛, Derek przekaz˙e
wszystkim uaktualniony serwis na jej temat.
– Doszło moich uszu, z˙e Galen pracuje w Hope
– mo´wił brat. – To znaczy, z˙e jestes´ w dobrych re˛kach.
Cis´nienie krwi podskoczyło jej raptownie.
– Jak mam to rozumiec´?! – nastroszyła sie˛.
Jes´li skontaktował sie˛ z Galenem i znowu go po-
prosił, by jej pilnował, to jeszcze gorzko poz˙ałuje dnia,
w kto´rym wpadł na ten pomysł. Ona i Galen zawarli
rozejm i niepotrzebna jej niczyja ingerencja.
47
OCALONE Z
˙
YCIE
– Spokojnie, siostrzyczko. To nie była z˙adna aluzja.
Po prostu uwaz˙am, z˙e dobry z niego człowiek. Opano-
wany i godny zaufania.
Przekaz˙e te˛ opinie˛ Galenowi. Uwaz˙aja˛c sie˛ za nie-
grzecznego chłopca, ucieszy sie˛, z˙e przynajmniej Derek
ma o nim dobre mniemanie.
– Nik, nie moz˙esz miec´ nam za złe, z˙e sie˛ o cie-
bie niepokoimy – mo´wił obraz˙onym tonem, ale ona
czuła, z˙e udaje. – Tego twojego Hope nawet nie ma
na mapie.
– Zapewniam cie˛, z˙e jest – ofukne˛ła go, pamie˛taja˛c,
z˙e dla Dereka nie istnieja˛ miejscowos´ci licza˛ce mniej
niz˙ pie˛c´dziesia˛t tysie˛cy mieszkan´co´w. – Wszystko gra,
uwierz mi.
– W porza˛dku, ale rezerwuje˛ sobie prawo przyjecha-
nia do ciebie na inspekcje˛.
– Uprzedz´ mnie w pore˛, z˙ebym akurat nie była na
dyz˙urze. – Ocieplenie w stosunkach z Galenem moz˙e
lada dzien´ doprowadzic´ do erupcji. A kiedy to sie˛ stanie,
wolałaby nie denerwowac´ sie˛ niezapowiedziana˛ wizyta˛
Dereka.
– Jasne. Opowiedz mi teraz, jak wygla˛da nocne
z˙ycie w Hope.
– Wielkim wzie˛ciem cieszy sie˛ lodziarnia. W s´rody
wyste˛puje lokalny jazz-band, w czwartki sa˛ mecze fut-
bolowe, a w pia˛tki idzie sie˛ do kina.
– O kurcze˛! Nikki, kiedy ty masz czas na dyz˙ury
w szpitalu?
– Wyobraz´ sobie, z˙e mam! – zawołała rozbawiona.
– Doka˛d przenosisz sie˛ z Hope?
– Jeszcze nie wiem, ale sie˛ nie martw, nie be˛de˛ bezro-
botna. – Czuła, z˙e brat pyta o to, kiedy sie˛ ustatkuje,
48
OCALONE Z
˙
YCIE
ale nie uznała za stosowne udzielic´ mu konkretnej
odpowiedzi. Swoje plany na przyszłos´c´ przedstawi ro-
dzinie, dopiero gdy be˛dzie miała absolutna˛ pewnos´c´,
z˙e jest ostatnia˛ kobieta˛ Galena.
– Mam nadzieje˛ – parskna˛ł s´miechem. – Rodzice by
sie˛ załamali, gdyby tyle lat studio´w miało po´js´c´ na
marne.
– Nie dopuszcze˛ do tego – obiecała rozbawiona,
a widza˛c Lynette w progu, dodała: – Derek, musze˛
kon´czyc´. Ucałuj wszystkich ode mnie. – Odłoz˙ywszy
słuchawke˛, zwro´ciła sie˛ do piele˛gniarki. – Co nas teraz
czeka?
– Trzymiesie˛czne niemowle˛ na rutynowa˛ kontrole˛.
Jego matka dopiero co sprowadziła sie˛ do Hope i jeszcze
nie wybrała lekarza pierwszego kontaktu. Czeka w gabi-
necie Bambi.
Był to poko´j przeznaczony dla dzieci. Na jednej ze
s´cian wymalowano dz˙ungle˛ oraz disnejowskiego jelon-
ka i jego mame˛.
– Dzien´ dobry, jestem doktor Lawrence – Nikki
przedstawiła sie˛ dwudziestoparoletniej kobiecie.
– Alice Martin. A to jest Emma.
Nikki zerkne˛ła na dziewczyneczke˛ ubrana˛ w biała˛
sukienke˛ z falbankami.
– Wytworny stro´j – zauwaz˙yła, zagla˛daja˛c w karte˛.
– Rano byłys´my u fotografa. To kreacja kupiona
specjalnie na te˛ okazje˛.
– Mała ma idealna˛ wage˛ i wzrost. Zbadam ja˛.
– Jest bardzo aktywna – powiedziała pani Martin.
– S
´
pi na pleckach, ale kiedy nie s´pi, kłade˛ ja˛na brzuszku.
– Słusznie.
– Przepada za muzyka˛, ka˛piela˛ i piszcza˛cymi zabaw-
49
OCALONE Z
˙
YCIE
kami. Wieczorami czytam jej do snu. To chyba dobry
sposo´b, bo przesypia do samego rana.
Nikki us´miechne˛ła sie˛. Ta kobieta jest całym sercem
oddana swojemu malen´stwu.
– Wyros´nie z niej prawdziwy mo´l ksia˛z˙kowy.
– Pani doktor, czy lubi pani dzieci?
– Uwielbiam. – Kon´cza˛c studia, musiała dokonac´
trudnego wyboru mie˛dzy pediatria˛ i traumatologia˛.
– Ma pani dzieci?
– Jeszcze nie, ale chciałabym miec´ duz˙a˛ rodzine˛.
– Osłuchiwała malen´kie serduszko. – Ma wszystkie
szczepienia?
– Tak, zaszczepiłam ja˛ tydzien´ temu, przed prze-
prowadzka˛.
Nikki rozpie˛ła pieluche˛.
– Teraz sprawdzimy, czy tutaj tez˙ wszystko jest
w porza˛dku – zwro´ciła sie˛ do dziecka.
W tej samej chwili zadzwoniła komo´rka. Pani Martin
sie˛gne˛ła do torby.
– Przepraszam – zacze˛ła sie˛ tłumaczyc´ – zapom-
niałam ja˛ wyła˛czyc´. Wyjde˛ na korytarz.
– A my nigdzie sie˛ nie wybieramy, prawda? – Nikki
us´miechne˛ła sie˛ porozumiewawczo do niemowle˛cia,
kto´re przygla˛dało sie˛ jej duz˙ymi niebieskimi oczkami.
– Nie martw sie˛. Mama zaraz wro´ci.
Gdy dziewczynka skrzywiła sie˛ i rozpłakała, Nikki
wzie˛ła ja˛ na re˛ce, po czym usiadła przy biurku i z dziec-
kiem na ramieniu wolna˛ re˛ka˛ zacze˛ła wpisywac´ swoje
uwagi do karty.
Upłyne˛ły dwie, trzy, cztery minuty. Po dziesie˛ciu
Nikki wyjrzała na korytarz. Był pusty. W drodze do
recepcji zagla˛dała do wszystkich pomieszczen´.
50
OCALONE Z
˙
YCIE
– Widziałas´ pania˛ Martin? – zapytała piele˛gniarke˛.
– Ostatni raz, kiedy ci ja˛ przekazywałam. Moz˙e jest
w toalecie.
– Nie ma.
– To dziwne.
– Co jest dziwne? – usłyszała za plecami głos Gale-
na. – Czyje to dziecko?
– To jest Emma, moja pacjentka. Jej matka znikne˛ła.
Galen zamrugał.
– Ludzie nie rozpływaja˛ sie˛ w powietrzu. Musi tu
gdzies´ byc´ – stwierdził z przekonaniem.
– Szukałys´my jej.
– Poszukajmy jeszcze raz.
Razem z rejestratorka˛ Jean obeszli całe ambulato-
rium, po czym rozdzielili sie˛, zagla˛daja˛c do szpitalnego
holu oraz izby przyje˛c´.
Po´ł godziny po´z´niej spotkali sie˛ przy stanowisku
rejestratorki. Przez ten czas kilkakrotnie usiłowali skon-
taktowac´ sie˛ telefonicznie z pania˛ Martin.
– Teraz wszystko jest jasne – orzekł Galen.
– Co jest dla ciebie takie jasne? – zapytała Nikki,
kołysza˛c Emme˛, kto´ra na dobre sie˛ rozpłakała.
– To dziecko zostało porzucone.
51
OCALONE Z
˙
YCIE
ROZDZIAŁ CZWARTY
– Porzucone? Nie wierze˛ – szepne˛ła Nikki.
– Wolno ci, ale pani Martin znikne˛ła, a ty trzymasz
na re˛kach jej dziecko.
– To niemoz˙liwe – upierała sie˛ Nikki. – To rzeczy-
wis´cie wygla˛da podejrzanie, ale ona była wpatrzona
w mała˛ jak w obrazek. Nie zostawiłaby jej. Tyle mi
o niej opowiedziała.
– Naprawde˛? – Galen nie krył powa˛tpiewania. – Po-
wiedziałbym raczej, z˙e przekazała ci te wszystkie infor-
macje, z˙ebys´ lepiej znała jej dziecko. Dobrze wiedziała,
co robi.
Nikki poczuła ucisk w dołku.
– Uznałam, z˙e mam do czynienia z typowa˛ młoda˛
matka˛, kto´ra nie moz˙e sie˛ nachwalic´ dziecka. Nawet mi
do głowy nie przyszło...
– Nie zalez˙ało jej na tym, z˙ebys´ odgadła jej plan.
– Wie˛c ska˛d ten nagły telefon w najbardziej odpo-
wiedniej chwili?
– Miała wspo´lnika.
Nikki kre˛ciła głowa˛.
– Kto´ry wiedział, z˙e one sa˛ w moim gabinecie?
A gdyby przed nia˛ była cała kolejka pacjento´w? Ten
osobnik nie mo´głby o tym wiedziec´.
– Chyba z˙e był w pobliz˙u i wszystko widział. Ro´w-
nie dobrze mo´gł to byc´ zwyczajny zbieg okolicznos´ci.
Nikki nie chciała wierzyc´, z˙e plan był az˙ tak mister-
ny. Czy kobieta, kto´ra kupuje dziecku s´liczna˛ sukienecz-
ke˛, by po´js´c´ z nim do fotografa, potrafiłaby podrzucic´ je
zupełnie obcej osobie? Chyba nie.
– Pani Martin nie wygla˛dała jak wyrodna matka
– os´wiadczyła. – Była dobrze ubrana, wypowiadała sie˛
bardzo starannie i była przeje˛ta rola˛ matki.
– Chwytasz sie˛ stereotypo´w.
– Moz˙liwe.
– Jest tez˙ druga moz˙liwos´c´. Mała Emma została
porwana.
– Co takiego?!
– Sprawczyni poczuła na karku oddechy nadcia˛-
gaja˛cych w pos´cigu policjanto´w i postanowiła pozbyc´
sie˛ dowodu rzeczowego, czyli dziecka.
Przeraz˙aja˛cy scenariusz. Ale czyta sie˛ o takich po-
rwaniach w gazetach.
– Wiem, z˙e pozory myla˛ – powiedziała Nikki po´ł-
głosem – ale wolałabym wierzyc´, z˙e pani Martin wybie-
gła na dwo´r, z˙eby odebrac´ ten telefon.
– Nie oszukuj sie˛. Pani Martin opus´ciła szpital, po-
zostawiaja˛c nam swoje dziecko.
– Moz˙e potra˛cił ja˛ samocho´d? – Nikki nie dawała za
wygrana˛. – Chodz´my na parking.
– Przez ten czas wyszło sta˛d i weszło tu sporo oso´b,
wie˛c ktos´ na pewno zauwaz˙yłby, z˙e lez˙y na ziemi.
Gdyby potrzebowała pomocy medycznej, mo´j pager bez
wa˛tpienia by mnie o tym poinformował. – Us´miechna˛ł
sie˛ krzywo.
– Dajmy pani Martin troche˛ czasu. Jestem przekona-
na, z˙e przedstawi nam wiarygodne wyjas´nienie swojego
tajemniczego zniknie˛cia.
53
OCALONE Z
˙
YCIE
– Za po´ł godziny zamykamy – przypomniała jej
Lynette.
– To znaczy, z˙e przez najbliz˙sze po´ł godziny nie
mamy nic do roboty. – Nikki zwro´ciła sie˛ do Galena.
– Musimy tylko znalez´c´ butelke˛ do karmienia nie-
mowla˛t – mrukna˛ł.
– To jest dla ciebie najwaz˙niejsze, prawda, słonko?
– przemawiała do Emmy, po czym przeniosła wzrok na
Galena. – W gabinecie stoi chyba torba z pieluchami.
Faktycznie, na podłodze stała pokaz´na torba podro´z˙-
na, podejrzanie wypchana.
– Sprawdz´, czy nie ma tam jej mieszanki – poleciła
Galenowi, lekko podrzucaja˛c Emme˛, aby odwro´cic´ jej
uwage˛ od burczenia w brzuszku.
Galen postawił torbe˛ na stole i zacza˛ł przegla˛dac´ jej
zawartos´c´.
– Masz szcze˛s´cie – rzekł po chwili, wyjmuja˛c butel-
ke˛ z mlekiem ze specjalnej izolowanej przegro´dki, kto´ra
miała słuz˙yc´ jako lodo´wka.
Nikki przeje˛ła ja˛ od niego i ruszyła w strone˛ stanowi-
ska Lynette, zastanawiaja˛c sie˛, gdzie ja˛ podgrzac´. Kilka
minut po´z´niej mała Emma łapczywie przyssała sie˛ do
smoczka.
– O rany, jaka ty jestes´ z˙arłoczna! Wolniej, bo chyba
nie chcemy, z˙eby cie˛ brzuszek bolał, jak mama po ciebie
przyjdzie.
– Jej mama nie przyjdzie. – Galen, z plikiem papie-
ro´w w dłoni, stana˛ł przed nimi. Miał wyja˛tkowo ponura˛
mine˛.
– Ska˛d ta pewnos´c´? – zapytała.
– Przeczytaj sobie. – Wskazał jej papiery.
– Co to jest?
54
OCALONE Z
˙
YCIE
– Znalazłem to w tej podrzuconej torbie. Dokumen-
ty, na mocy kto´rych stałas´ sie˛ jej tymczasowa˛opiekunka˛.
Nikki szeroko otworzyła usta.
– Pokaz˙. – Musiała sie˛ upewnic´. Tak, Galen sie˛ nie
pomylił, pomys´lała, przebiegaja˛c wzrokiem pierwsza˛
strone˛. Jej imie˛ i nazwisko widniało tam jako tym-
czasowej opiekunki dziewczynki. – O Boz˙e. To jakas´
pomyłka. Nie moge˛ zaja˛c´ sie˛ dzieckiem...
– Nicole Marie Lawrence to chyba ty. – Galen był
ro´wnie oszołomiony jak ona.
– Tak, ale...
– Pani Alice M. Martin wyznaczyła cie˛ na tym-
czasowego opiekuna swojej co´rki Emmy A. Martin.
Pocza˛wszy od dzisiaj.
– Dlaczego? Ja jej nie znam.
– To nieistotne. Zauwaz˙, z˙e ten dokument został
potwierdzony przez notariusza. Masz opiekowac´ sie˛
mała˛ do powrotu pani Martin lub przez trzy miesia˛ce
w zalez˙nos´ci od tego, co nasta˛pi pierwsze.
Opieka nad dzieckiem! Przez trzy miesia˛ce!
– I co dalej?
– O tym dokument nie wspomina. Domys´lam sie˛, z˙e
pani Martin zamierza wro´cic´ do tego czasu, albo wymy-
s´li cos´ nowego, bo inaczej Emma zostanie oddana do
adopcji.
Adopcja. To słowo natychmiast kazało jej zapomniec´
o wszystkich niewygodach zwia˛zanych z opieka˛ nad ta˛
słodka˛ kruszyna˛. Gdyby ona, Nikki, stane˛ła przed takim
samym wyborem jak pani Martin, bez wahania oddałaby
dziecko pod skrzydła lekarki, kto´ra teoretycznie powin-
na byc´ w stanie nim sie˛ zaja˛c´. Lecz to nie jest jej wybo´r!
Czuła sie˛, jakby s´niła jakis´ koszmarny sen.
55
OCALONE Z
˙
YCIE
– Galen, przeciez˙ ja za dwa miesia˛ce sta˛d wyjez˙-
dz˙am. Jes´li pani Martin do tej pory nie wro´ci...
– To znaczy, z˙e musisz zabrac´ Emme˛ ze soba˛. Chyba
z˙e postanowisz w ogo´le nia˛ sie˛ nie zajmowac´.
– Co ja mam robic´? Ty w ogo´le sie˛ tym nie przeja˛łes´.
– Wierz mi, czuje˛ sie˛ tak samo bezradny jak ty,
chociaz˙ moz˙e tego po mnie nie widac´. – Przysiadł
obok niej na kanapie i zacza˛ł przegla˛dac´ reszte˛ doku-
mento´w. – Ta kobieta bardzo starannie sie˛ przygotowa-
ła. Wyposaz˙yła cie˛ w kopie˛ aktu urodzenia małej, jej
ksia˛z˙eczke˛ zdrowia oraz adres i numer telefonu swoje-
go prawnika.
– Moz˙e on mi wyjas´ni, o co tu chodzi.
– Moz˙e. – Wyja˛ł gruba˛ koperte˛. – A moz˙e rozwia˛-
zanie zagadki znajduje sie˛ tutaj?
List był zaadresowany do Nikki.
– Potrzymam ja˛, z˙ebys´ spokojnie mogła to prze-
czytac´. – Wycia˛gna˛ł ramiona po dziecko i wprawnym
gestem zacza˛ł je klepac´ po pleckach. Chwile˛ po´z´niej
Emma wypus´ciła wielki ba˛bel powietrza. Chyba wie˛k-
szy od niej samej. Gdy Galen po´łgłosem cos´ małej
opowiadał, Nikki otworzyła koperte˛.
Droga Pani Doktor!
Na pewno juz˙ sie˛ Pani zorientowała, jak wielki cie˛z˙ar
odpowiedzialnos´ci złoz˙yłam na Pani barki. Jest mi
niezmiernie przykro, z˙e zostałam zmuszona wcia˛gna˛c´
Pania˛ w moja˛ dramatyczna˛ sytuacje˛ rodzinna˛. Zapew-
niam Pania˛, z˙e gdyby było inaczej, nigdy nie powierzyła-
bym Emmy opiece obcej osoby. Obserwuja˛c Pania˛przez
tydzien´...
56
OCALONE Z
˙
YCIE
Nikki zawahała sie˛. Pani Martin mnie obserwowała?
Gdzie? Kiedy?
Obserwuja˛c Pania˛ przez tydzien´ i zastanawiaja˛c sie˛,
co robic´, zdałam sobie sprawe˛, z˙e jest Pani moja˛jedyna˛
nadzieja˛, jedyna˛osoba˛, kto´ra zagwarantuje mojej małej
bezpieczen´stwo i opieke˛. Niestety, na razie nie moge˛
wyjawic´ wie˛cej szczego´ło´w. Postaram sie˛ wszystko Pani
wyjas´nic´, gdy ponownie sie˛ spotkamy. Prosze˛ jedynie
o zachowanie dyskrecji w kwestii nazwiska Emmy oraz
sposobu, w jaki znalazła sie˛ pod Pani opiekun´czymi
skrzydłami. Jes´li nie moz˙e Pani zados´c´uczynic´ mojej
pros´bie, prosze˛ jak najpre˛dzej skontaktowac´ sie˛ z kan-
celaria˛ mecenasa Howarda Fincha.
Nikki, prosze˛, pilnuj mojego skarbu.
Dla nikogo nie było tajemnica˛, z˙e reaguje na zdrob-
nienie ,,Nikki’’, ale tylko Galen pozwalał sobie tak do
niej sie˛ zwracac´.
Prosze˛ codziennie powtarzac´ mojej małej, z˙e ja˛
kocham i z˙e wkro´tce do niej wro´ce˛. W waz˙nych spra-
wach prosze˛ kontaktowac´ sie˛ z mecenasem Finchem.
Zobaczymy sie˛ za trzy miesia˛ce, jes´li nie pre˛dzej. Zapew-
niam Pania˛, z˙e wro´ce˛, chyba z˙e stałoby sie˛ to fizycznie
niemoz˙liwe. Wo´wczas mecenas Finch przekaz˙e Pani
moje ostateczne polecenie.
Z powaz˙aniem, Alice M. Martin
P.S. Zała˛czam pienia˛dze na konieczne wydatki zwia˛-
zane z Emma˛.
Nikki zajrzała do koperty, gdzie znajdowała sie˛
57
OCALONE Z
˙
YCIE
mniejsza koperta. Odłoz˙yła ja˛ na bok i zacze˛ła czytac´
list z nagło´wkiem: Kancelaria Prawna, Finch&Brown.
Było to potwierdzenie listu pani Martin oraz numery
telefono´w biurowych i domowych mecenasa. Wpat-
rywała sie˛ w zapisane kartki, niewiele z nich rozumie-
ja˛c. Ma oto przed soba˛ plan pani Martin potwierdzony
przez notariusza, ale te wszystkie zabezpieczenia dobi-
tnie s´wiadcza˛, z˙e była to bardzo s´wiadomie podje˛ta
decyzja. Pozostaje jedynie odpowiedziec´ na najwaz˙-
niejsze pytanie, czy Nikki moz˙e wzia˛c´ na siebie taka˛
odpowiedzialnos´c´.
– Czego sie˛ dowiedziałas´? – spytał Galen, z niecier-
pliwos´cia˛ oczekuja˛c jej reakcji.
– Pani Martin zapewnia mnie, z˙e kocha i z˙e wro´ci.
– Pisze, dlaczego ci ja˛ podrzuciła?
Nikki pokre˛ciła głowa˛.
– Dasz mi ja˛?
– Nie ma mowy – odparł. Niemowle˛ spokojnie
spało, a on był zachwycony tym, z˙e ma na re˛kach
dziecko, kto´re nie płacze wniebogłosy z bo´lu ani ze
strachu przed człowiekiem, kto´ry je dotyka i przewraca.
– Co jeszcze jest tam napisane?
– Z
˙
e musiała tak posta˛pic´. Ze wzgle˛du na bezpie-
czen´stwo małej. Sam przeczytaj.
– Jak mys´lisz? Prawde˛ pisze, czy gra na uczuciach?
– Uwaz˙asz, z˙e nie powinnam dac´ sie˛ w to wcia˛gna˛c´?
– Czuje˛ sie˛ w obowia˛zku ostrzec cie˛, z˙e moz˙esz miec´
kłopoty.
– Innymi słowy, jes´li pani Martin ukrywa sie˛ przed
prawem...
– Oto´z˙ to. Z drugiej jednak strony... – Popatrzył na
us´pione malen´stwo. – Moz˙e rzeczywis´cie znalazła sie˛
58
OCALONE Z
˙
YCIE
w dramatycznej sytuacji, a ty jestes´ cze˛s´cia˛ tymczaso-
wego rozwia˛zania. – Zawahał sie˛. – Co zamierzasz?
– Nie mam zielonego poje˛cia. W głowie mi szumi.
– Zawsze moz˙esz odwiedzic´ tego mecenasa i od-
mo´wic´.
Spojrzała mu głe˛boko w oczy.
– Mys´lisz, z˙e powinnam sie˛ wycofac´?
Przegarna˛ł włosy wolna˛ re˛ka˛.
– Kusi mnie, z˙eby powiedziec´ ,,tak’’, ale podejrze-
wam, z˙e na to nie po´jdziesz.
– Słusznie. Nie moge˛ odmo´wic´. Emma to nie pacz-
ka, kto´ra˛ moz˙na przekazywac´ z ra˛k do ra˛k, az˙ w kon´cu
ktos´ ja˛ przyjmie.
Galen westchna˛ł. Miał nadzieje˛, z˙e Nikki w pełni
zdaje sobie sprawe˛, w co sie˛ angaz˙uje.
– Jestes´ przekonana, z˙e poste˛pujesz słusznie? Jak
be˛dziesz sie˛ nia˛ opiekowac´?
– Jak kaz˙da matka.
– Nie jestes´ na to przygotowana – zauwaz˙ył. – Nie-
mowle˛ wymaga mno´stwo oprzyrza˛dowania.
– To z˙aden problem. Pani Martin doła˛czyła koperte˛
z pienie˛dzmi. – Sie˛gne˛ła po mniejsza˛ koperte˛, a otwo-
rzywszy ja˛, az˙ je˛kne˛ła z wraz˙enia. – O matko! Pie˛c´
tysie˛cy dolaro´w...
Galen zagwizdał przez ze˛by.
– Zdecydowanie musisz porozmawiac´ z prawnikiem
tej damy. W trosce o swoje bezpieczen´stwo proponuje˛,
z˙ebys´my te dokumenty pokazali mojemu koledze pra-
wnikowi.
– Wa˛tpisz w ich moc prawna˛?
– Nie wiem, ale czy zaryzykowałabys´, gdyby były
sfałszowane? – Wzia˛ł do re˛ki list. – Kancelaria tego
59
OCALONE Z
˙
YCIE
Fincha jest w Oklahoma City... To szmat drogi. Moz˙e
ten facet zrobił uprawnienia przez Internet, a biuro ma
w garaz˙u?
– Czy to moz˙liwe? – zadziwiła sie˛ Nikki. – Moz˙na
zostac´ prawnikiem przez Internet?
– Nie wiem, ale podejrzewam, z˙e za odpowiednia˛
sume˛ moz˙na dostac´ kaz˙dy dyplom. Zauwaz˙, z˙e nic nie
wiemy o tym prawniku, a sprawa jest zbyt powaz˙na,
z˙ebys´my mogli polegac´ na domysłach.
– Ja jestem przekonana.
– Wro´c´my wobec tego do tematu Emmy. Nie mo-
z˙esz przychodzic´ z nia˛ do pracy.
– Załatwie˛ jej opiekunke˛.
– Z dnia na dzien´? Nie chciałbym cie˛ martwic´, ale
dziewczyny w szpitalu z˙ala˛ sie˛ cze˛sto, z˙e bardzo trudno
jest znalez´c´ kogos´, zwłaszcza do niemowle˛cia.
– Kto powiedział, z˙e to be˛dzie łatwe?
Galen nie dawał za wygrana˛.
– A bezsenne noce i cała reszta? Nikt cie˛ nie zmieni,
kiedy przyjdzie ci wstawac´ do niej w nocy.
– Zarwane noce to dla mnie nie nowina. Pani Martin
napisała, z˙e Emma s´pi do samego rana.
Interesowało go przede wszystkim, do jakiego stop-
nia zaburzy to jego własne plany wobec Nikki, ale
instynktownie wyczuwał, z˙e ten drobiazg moz˙e okazac´
sie˛ poz˙ytecznym pretekstem. Nikki nie obejdzie sie˛ bez
pomocy.
– Musisz byc´ absolutnie pewna.
– Be˛de˛, jes´li sprawdzimy te dokumenty.
Wstał.
– Wez´ ja˛, a ja zadzwonie˛ do kancelarii Matta. – Jak
do twarzy jej z dzieckiem na re˛kach, przeszło mu przez
60
OCALONE Z
˙
YCIE
głowe˛. Mys´l, z˙e mo´głby miec´ z nia˛dzieci, tak podziałała
mu na wyobraz´nie˛, z˙e wdzie˛czny był temu, kto wymys´lił
lekarski fartuch. Oszaleje, jes´li szybko nie przełamie jej
wa˛tpliwos´ci. Cierpliwos´c´ zapewne jest wielka˛ cnota˛, ale
w konteks´cie Nikki zdecydowanie mu jej brakuje.
Wro´cił do niej za kilka minut.
– Matt czeka na mnie. Za godzine˛ wychodzi na mecz
swojego syna, a ja nie moge˛ zostawic´ izby przyje˛c´ –
oznajmił.
– Zasta˛pie˛ cie˛ – zaproponowała. – Poprosze˛ Lynette,
z˙eby została troche˛ dłuz˙ej, na wypadek gdyby przyszedł
jakis´ pacjent i nie be˛de˛ mogła siedziec´ przy Emmie.
– Ktos´ mnie wołał? – Piele˛gniarka stane˛ła w progu.
– Galen musi wyjs´c´ – wyjas´niła Nikki – wie˛c go
zasta˛pie˛ w izbie przyje˛c´. Zajmiesz sie˛ Emma˛?
– Jasne. Tylko zadzwonie˛ do domu i powiem dzie-
ciom, z˙e przyjde˛ po´z´niej.
– Nie be˛da˛ miały do ciebie z˙alu?
– Nie, jes´li obiecam, z˙e przywioze˛ hamburgery.
Nikki sie˛ rozpromieniła.
– Wobec tego ja stawiam!
– Jeszcze jedno. – Galen pogroził im palcem. – Nikt
nie moz˙e sie˛ dowiedziec´, jak Emma tu sie˛ znalazła.
– Nie rozumiem – zaja˛kne˛ła sie˛ Lynette.
Nikki opowiedziała jej wszystko w wielkim skro´cie.
– Zostałam jej tymczasowym opiekunem, wie˛c musi-
my wymys´lic´ jaka˛s´ wiarygodna˛historyjke˛ – dokon´czyła.
Jean, owdowiała rejestratorka, kto´ra pochłaniała na-
łogowo powies´ci kryminalne, a w telewizji ogla˛dała
wyła˛cznie programy policyjne i sensacyjne, natych-
miast sie˛ oz˙ywiła:
– Fantastyczna sprawa. Jak w telewizji. Moz˙e ta pani
61
OCALONE Z
˙
YCIE
Martin ukrywa sie˛ przed policja˛? Albo uciekła od me˛z˙a,
kto´ry ja˛ maltretuje? Albo...
– Nikomu ani słowa – ostrzegł ja˛ Galen. – Z
˙
adnych
spekulacji. Jestem przekonany, z˙e nie kryje sie˛ za tym
z˙adna sensacja, wie˛c nie wyobraz˙ajmy sobie Bo´g wie
czego. Jes´li be˛dziemy zachowywac´ sie˛, jakbys´my cos´
ukrywali, ludzie natychmiast to zauwaz˙a˛.
– Jednak my cos´ ukrywamy – zauwaz˙yła Lynette. –
Ale nie pisne˛ ani sło´wka.
– A ja, buzia na kluczyk – oznajmiła Jean z powaga˛.
– Zatem wszystko jasne – orzekł Galen autorytatyw-
nym lekarskim tonem, kto´remu nikt nie odwaz˙y sie˛
sprzeciwic´. – Zajmijmy sie˛ swoimi sprawami. Przez
weekend zastanowimy sie˛, jak wyjas´nic´ s´wiatu, dlacze-
go Nikki opiekuje sie˛ Emma˛, i w poniedziałek przed-
stawimy wam te˛ wersje˛.
Lynette i Jean przytakne˛ły, po czym ruszyły zamkna˛c´
przychodnie˛, a Galen zwro´cił sie˛ do Nikki:
– Postaram sie˛ wro´cic´ jak najszybciej.
Us´miechne˛ła sie˛.
– Be˛dziemy czekały.
– Mo´w, czego sie˛ dowiedziałes´ – poprosiła, gdy po´ł-
torej godziny po´z´niej stawił sie˛ w jej mieszkaniu.
Wizyta u zaprzyjaz´nionego prawnika trwała dłuz˙ej,
poniewaz˙ Matt zasie˛gał opinii o mecenasie Finchu u kilku
kolego´w. Nikki zniecierpliwiona czekaniem pojechała do
siebie, gdy tylko przybył Ivan Tesler, zmiennik Galena.
– Howard Finch jest prawnikiem wielce szanowa-
nym w prawniczych kre˛gach Oklahoma City – oznajmił
Galen, rozgla˛daja˛c sie˛ po salonie. – Widze˛, z˙e nie
pro´z˙nowałas´.
62
OCALONE Z
˙
YCIE
Nikki zda˛z˙yła juz˙ rozpakowac´ torbe˛ pozostawiona˛
przez Alice Martin. Kanapa oraz sto´ł były zastawione
rzeczami Emmy.
– Znalazłam tylko dwie pieluchy. Musimy jeszcze
dzisiaj pojechac´ do sklepu, bo do rana nie wystarczy.
– W porza˛dku. – Powio´dł wzrokiem po meblach. –
A gdzie jest ta, kto´ra ich potrzebuje?
– W ło´z˙ku – szepne˛ła. – Prawde˛ mo´wia˛c, w walizce.
– W walizce?
Zaprowadziła go do swojej sypialni, gdzie na pod-
łodze lez˙ała otwarta walizka wys´cielona mie˛kkimi re˛cz-
nikami i przes´cieradłem.
– Nic lepszego nie mam pod re˛ka˛. Jutro kupie˛ jej
ło´z˙eczko. Mys´le˛, z˙e jest jej tutaj bardzo dobrze, bo s´pi
jak susełek.
– Obudz´ ja˛, bo nie be˛dzie spała w nocy.
– Zaraz. – Wyszli z pokoju, zostawiaja˛c uchylone
drzwi. – Najpierw posłucham najnowszych wies´ci.
– Matt twierdzi, z˙e dokumenty sa˛ w porza˛dku. Em-
ma jest twoja. Tymczasowo. Chyba z˙e...
Wzmogła czujnos´c´.
– Z
˙
e co?
– Chyba z˙e zawiadomisz Fincha, z˙e nie moz˙esz sie˛
tego podja˛c´.
– Za po´z´no.
Teraz on przygla˛dał sie˛ jej badawczo.
– Za po´z´no?
– Juz˙ z nim rozmawiałam.
– I co?
– I upewniłam sie˛, z˙e podje˛łam słuszna˛ decyzje˛. Za-
trzymam Emme˛ zgodnie z wola˛ jej matki.
Decyzja zapadła jeszcze przed rozmowa˛z mecenasem
63
OCALONE Z
˙
YCIE
Finchem, on tylko ja˛ w niej utwierdził. Uwagi o dzie-
cku przekazywanym jak paczka z ra˛k do ra˛k nie
sformułowała przypadkiem, jak Galen mo´głby sa˛dzic´.
Ona tez˙ we˛drowała od jednej rodziny zaste˛pczej do
drugiej, zanim nie adoptowali jej pan´stwo Lawrence.
Emma zapewne nic by z tego nie zapamie˛tała, lecz
Nikki nie do kon´ca była przekonana, czy dziecko
instynktownie nie poczuje sie˛ odrzucone. Aby mu
tego oszcze˛dzic´, postanowiła, z˙e zrobi wszystko, co
jest zgodne z prawem.
Galen był wyraz´nie sfrustrowany.
– Mys´lałem, z˙e zaczekasz z tym, az˙ wro´ce˛ od Matta.
– Musiałam zadac´ mu kilka pytan´, z˙eby sie˛ utwier-
dzic´ w tej decyzji. Finch zapewnił mnie, z˙e Alice zalez˙y
na jak najlepszej opiece nad dzieckiem i przepraszał, z˙e
nie moz˙e powiedziec´ wie˛cej, ale jest zwia˛zany tajem-
nica˛ zawodowa˛. Stwierdził, z˙e nie podja˛łby sie˛ tej
sprawy, gdyby była sprzeczna z prawem. Był bardzo
sympatyczny i przekonuja˛cy...
– A jaki miał byc´? – burkna˛ł Galen. – Przeciez˙ to
papuga. Adwokat musi byc´ przekonuja˛cy.
– Nie zadzwoniłam do niego, z˙eby wyrazic´ zgode˛.
Gdybys´ tu był, słyszałbys´, co mo´wie˛.
– Ale nie byłem. I o to chodzi!
– Co takiego?! – zapytała cicho. – Galen, uwierz, z˙e
mam troche˛ oleju w głowie. I nie złos´c´ sie˛, bo dowie-
działes´ sie˛ tego samego.
– A gdyby opinia Matta była inna? – Przeczesał
dłonia˛ włosy. – Nie dziwie˛ sie˛ twoim braciom, z˙e sie˛
boja˛, z˙e zrobisz cos´ nieprzemys´lanego.
Nikki wyprostowała sie˛ wojowniczo.
– Czy z˙ycie cie˛ nie nauczyło, z˙e czasami nalez˙y
64
OCALONE Z
˙
YCIE
zaufac´ instynktowi? I ja tym razem go posłuchałam.
Przepraszam, jes´li poczułes´ sie˛ uraz˙ony...
– Nie jestem uraz˙ony. Boje˛ sie˛ tylko, z˙e wpakujesz
sie˛ w kłopoty.
– Nie wpakuje˛.
– Nie moz˙na tego przewidziec´.
– Moz˙na. – Us´miechne˛ła sie˛ do niego. – Be˛dzie nas
chroniła moja intuicja i twoja podejrzliwos´c´.
– Moja podejrzliwos´c´?
– To był komplement.
– Jasne.
– Koniec z˙arto´w. Musimy wymys´lic´ z˙yciorys Em-
my. Ale najpierw... – Przechyliła sie˛, nasłuchuja˛c kwile-
nia, kto´re dobiegało z sypialni. – Odezwał sie˛ nasz
pagerek.
Podczas gdy Nikki przewijała Emme˛, Galen pod-
grzewał jej mieszanke˛, potem usiadł obok Nikki, kto´ra
karmiła mała˛.
– Masz jakis´ pomysł na wyjas´nienie, dlaczego nagle
masz dziecko?
– Mogłabym mo´wic´, z˙e to moja bratanica. Nikogo
nie powinno dziwic´, z˙e zajmuje˛ sie˛ dzieckiem brata.
– Przez trzy miesia˛ce?
– Bo jej rodzice sa˛ za granica˛.
– Dlaczego?
– Wykopaliska w Egipcie.
– Oklepane. A jak ktos´ cie˛ zapyta, co to za program?
Wzruszyła ramionami.
– Wiem tylko tyle, z˙e chodzi o jakies´ skorupy.
– Co be˛dzie, jes´li ktos´ sie˛ dowie, z˙e twoi bracia nie
maja˛ dzieci? Poza tym moz˙e wydac´ sie˛ dziwne, z˙e to ty
zajmujesz sie˛ Emma˛, a nie dziadkowie. Wyobraz´ sobie,
65
OCALONE Z
˙
YCIE
z˙e dociera do twoich rodzico´w informacja, z˙e w twoim
domu mieszka niemowle˛, rzekomo rodzina. Jestes´ przy-
gotowana na ich wizyte˛ oraz przesłuchanie?
– O matko. Masz racje˛. Derek juz˙ sie˛ zapowiedział,
a poniewaz˙ mu nie zakazałam, pozostali ro´wniez˙ mnie
nawiedza˛.
Galen kiwał głowa˛.
– Czyli wersja, z˙e to jest twoja bratanica, odpada.
– Na to wygla˛da.
– Dziecko przyjacio´łki?
– Znaja˛ wszystkie moje kolez˙anki. I zasypia˛ mnie py-
taniami na temat jej matki.
– Rodzinne koneksje wyeliminowalis´my, wie˛c musi
to byc´ dziecko kolez˙anki – przypomniał jej. – Nie ma
innego usprawiedliwienia jej obecnos´ci pod twoim da-
chem.
– Trudno. Zatem jest to dziecko mojej kolez˙anki,
kto´ra nazywa sie˛ Alice Martin. Nie znaja˛ jej, bo... zaraz
po szkole wyjechała i dopiero niedawno ponownie sie˛
spotkałys´my.
– Dlaczego powierzyła ci swoje dziecko?
– Bo jest w marynarce i wyjechała na szkolenie –
odrzekła błyskawicznie Nikki.
– Trzymiesie˛czne?
– Moz˙e to istotnie troche˛ długo. Masz lepszy po-
mysł?
– Nie, ale jes´li Alice wro´ci pre˛dzej, a twoi bracia
zrezygnuja˛ z odwiedzin, to włas´ciwie nie odgrywa to
wie˛kszej roli.
– Włas´nie. – Wstała, poklepuja˛c Emme˛ po pleckach.
– Teraz ruszamy po pieluchy.
– Moim autem – powiedział Galen. – Jest wie˛ksze.
66
OCALONE Z
˙
YCIE
– Naprawde˛ chcesz z nami jechac´? – zdumiała sie˛
Nikki.
– Oczywis´cie. Jes´li mys´lisz, z˙e pozwole˛, z˙ebys´ sama
borykała sie˛ z z˙yciem w nadchodza˛cych miesia˛cach, to
grubo sie˛ mylisz.
– Czy znowu wiesz lepiej, jak mnie uszcze˛s´liwic´? –
zapytała. – Czy ratujesz mnie przed sama˛ soba˛?
– Nic z tych rzeczy. Chciałem przez to powiedziec´,
z˙e pakujemy sie˛ w to razem.
67
OCALONE Z
˙
YCIE
ROZDZIAŁ PIA˛TY
– Skoro juz˙ tu jestes´my, to moz˙emy rozejrzec´ sie˛ za
ło´z˙eczkiem – stwierdził Galen, wstawiaja˛c fotelik z nie-
mowle˛ciem do wo´zka na zakupy.
– Wolałabym kupic´ uz˙ywane, z ogłoszenia.
– A jes´li nic nie znajdziesz? Przyznasz sie˛ przed
pania˛ Martin, z˙e jej dziecko przez trzy miesia˛ce spało
w walizce?
– No nie, ale ło´z˙eczka sa˛ koszmarnie drogie...
– Zostawiła ci pienia˛dze. Choc´by były nie wiem
jakie drogie, to Emma musi miec´ ło´z˙eczko. Moge˛ sie˛
dorzucic´...
– Nie kwestionuje˛ koniecznos´ci zakupu ło´z˙eczka,
ale nie widze˛ powodu, z˙ebys´my mieli spieszyc´ sie˛
z kupnem czegos´, co stanie sie˛ niepotrzebne, kiedy Alice
ja˛ zabierze.
Nikki nie mys´lała, co be˛dzie za trzy miesia˛ce, lecz
Galen był tym z˙ywotnie zainteresowany. Miał nadzieje˛,
z˙e za jego sprawa˛ ło´z˙eczko wkro´tce im sie˛ przyda.
Marzyły mu sie˛ własne dzieci, zanim be˛dzie za stary, by
za nimi biegac´.
– Zgoda, ale chodz´my chociaz˙ poogla˛dac´. – Liczył,
z˙e gdy Nikki znajdzie sie˛ w dziale z wyposaz˙eniem dla
niemowla˛t oraz wysłucha jego wykładu na temat zalet
wynikaja˛cych ze spania na materacu, zmieni zdanie
i zmie˛knie. Zalety wynikaja˛ce ze spania na materacu?
– zastanowił sie˛ i pospiesznie odsuna˛ł od siebie obraz
nie Emmy, lecz jej opiekunki.
– Moz˙emy popatrzec´ – stwierdziła Nikki – ale nicze-
go nie kupujemy. Chyba z˙e po obniz˙onej cenie.
– Jak sobie z˙yczysz. – Przyznał jej racje˛ niemal
pewny, z˙e juz˙ wygrał połowe˛ bitwy.
– Dlaczego tak sie˛ upierasz przy tym ło´z˙eczku? Jej
jest wszystko jedno, gdzie s´pi.
– Uwaz˙am, z˙e ło´z˙ko z prawdziwego zdarzenia jest
bezpieczniejsze. Emma spe˛dzi u ciebie wie˛cej niz˙ kilka
nocy. Masz byc´ jej matka˛ przez trzy miesia˛ce.
– Oj tak. – Wygla˛dała na nieco przestraszona˛ obo-
wia˛zkiem, jaki na siebie wzie˛ła. – A jes´li nie dam rady?
Co be˛dzie, jak popełnie˛ jakis´ bła˛d? Jak cos´ sie˛ stanie...
Słaby me˛z˙czyzna poradziłby jej, by sie˛ wycofała, po´ki
nie jest za po´z´no, ale Galen podejrzewał, z˙e Nikki
przez˙ywa typowe niepokoje młodej matki i jak na rycerza
przystało, postanowił pomo´c jej wyzbyc´ sie˛ tych le˛ko´w.
– Poradzisz sobie – zacza˛ł. – Jestes´ lekarzem. Dasz
sobie rade˛ w kaz˙dej sytuacji. Masz mnie do pomocy.
Zawsze moz˙esz mnie o nia˛ poprosic´. Pamie˛tasz, co ci
powiedziałem, zanim wyszlis´my od ciebie? Z
˙
e razem
sie˛ w to pakujemy.
Us´miechne˛ła sie˛ niepewnie.
– Na chwile˛ o tym zapomniałam.
– Wie˛c nie zapominaj. – Pokrzepiaja˛cym gestem
przygarna˛ł ja˛do siebie. Ona nawet nie ma poje˛cia, jak on
pragnie jej dotykac´, a poniewaz˙ nie moz˙e tego robic´ tak,
jak by chciał, musi zadowolic´ sie˛ takimi platonicznymi
gestami. – Kiedy mi wyjas´nisz, dlaczego przystałas´ na te˛
dosyc´ nietypowa˛ propozycje˛?
– Po´z´niej. Teraz zakupy.
69
OCALONE Z
˙
YCIE
Galen stana˛ł jak wryty na widok rze˛do´w wieszako´w
z malen´kimi ubrankami oraz wyposaz˙eniem do dziecin-
nych pokoi.
– Dobrze, z˙e nie wysłałas´ mnie tu samego – sapna˛ł.
– Dlaczego?
– Za duz˙y wybo´r. – Wskazał na po´łki. – Pewnie bym
sie˛ zastanawiał z godzine˛, kto´re pieluchy wybrac´.
– Nieraz badałes´ niemowle˛ta. One sa˛ bardzo ro´z˙ne,
mniejsze i wie˛ksze, chudsze i grubsze. I maja˛ ro´z˙ne
pieluchy.
– Nie zwracałem uwagi na pieluszki – przyznał.
– Miały spełniac´ swoja˛ role˛. Nie patrzyłem, czy maja˛
falbanke˛ albo gumke˛, czy sa˛ niebieskie albo ro´z˙owe.
– Sie˛gna˛ł po pierwsze z brzegu opakowanie. – Albo z˙e
kropki zmieniaja˛ kolor, kiedy jest mokro.
– Odta˛d musisz zwracac´ uwage˛ na drobiazgi – po-
uczyła go. – Skoro mamy razem nia˛ sie˛ zajmowac´,
moz˙esz raz czy dwa byc´ zmuszony kupic´ pieluchy. Ba˛dz´
na to przygotowany.
– Tak jest, prosze˛ pani – odrzekł, staraja˛c sie˛ zapa-
mie˛tac´ kolor opakowania, kto´re włoz˙yła do wo´zka. –
Czterdzies´ci osiem wystarczy?
– Hm. Lepiej nie ryzykowac´.
Dołoz˙yła druga˛ paczke˛, a Galen w pamie˛ci podsu-
mował wydatek. Nic dziwnego, z˙e rodzice oddychaja˛
z ulga˛, kiedy dziecko przesiada sie˛ na nocniczek.
– Ide˛ do ubranek – poinformowała go – a ty przez
ten czas kup jej mieszanke˛.
– Kto´ra˛? – zapytał lekko przestraszony, poniewaz˙
w trakcie praktyki na pediatrii dowiedział sie˛ o istnieniu
kilkunastu producento´w oraz kilkudziesie˛ciu rodzajo´w
odz˙ywek dla samych tylko niemowla˛t.
70
OCALONE Z
˙
YCIE
Nikki podała mu etykiete˛.
– Kup tyle, z˙eby wystarczyło na tydzien´ – poleciła.
– Ile ona je i jak cze˛sto?
– Wez´ cały karton.
– Karton? Dwadzies´cia cztery puszki? Ona pe˛knie!
– Faktycznie troche˛ za duz˙o. Po´ł kartonu.
– Po´ł kartonu – powto´rzył posłusznie, nadal przeko-
nany, z˙e to zdecydowanie za duz˙o. Ale on nie ma
zielonego poje˛cia o karmieniu niemowla˛t. Teorie˛ zna,
ale teoria nijak ma sie˛ do dos´wiadczenia.
Połaskotał Emme˛ pod bro´dka˛.
– Jak tak dalej po´jdzie – przemawiał do niej – to
zamienisz sie˛ w s´winke˛.
– Gdybys´ z˙ywił sie˛ samym mlekiem, tez˙ bys´ go
sporo wypijał – zauwaz˙yła Nikki.
– Moz˙liwe, ale naprawde˛ chcesz dwanas´cie puszek?
Wzruszyła ramionami.
– A ty chcesz tu wracac´ za trzy dni? A moz˙e wolisz,
z˙ebym obudziła cie˛ w s´rodku nocy i kazała jechac´ do
supermarketu po mleko?
– Dobrze, juz˙ dobrze. Jak po´ł kartonu, to po´ł kartonu.
Ruszył alejka˛ z etykieta˛ w re˛ce i mys´lami o Nikki
w głowie. Nie miałby nic przeciwko temu, by budziła go
w nocy, pod warunkiem, z˙e spałby wo´wczas wtulony
w nia˛, w jej obje˛ciach. Poczuł, jak wzbiera w nim bo´l,
kto´ry go dre˛czył, odka˛d Nikki tu przyjechała. Nie powi-
nien tak sie˛ katowac´, bo dopo´ki ona nie uwierzy, z˙e sie˛
zmienił, nie ma cienia szansy, by te marzenia sie˛ zis´ciły.
– Galen! Witaj! – zac´wierkał zalotny kobiecy głosik.
– Co tu robisz?
Tuz˙ obok stała Annabelle Sanders, blondynka, z kto´-
ra˛ spotkał sie˛ pare˛ razy jakis´ czas temu. Cholera!
71
OCALONE Z
˙
YCIE
– Robie˛ zakupy – odparł grzecznie, w duchu modla˛c
sie˛, by Annabelle znikne˛ła, zanim zobaczy ja˛ Nikki.
– Co u ciebie słychac´? Dawno cie˛ nie widziałam.
– Pracuje˛. Wiesz, jak to jest. Za duz˙o chorych, za
mało lekarzy.
– Nie słyszałes´, z˙e za duz˙o pracy, a za mało rozryw-
ki szkodzi zdrowiu? – zapytała, zalotnie przechylaja˛c
głowe˛.
Poprawiła mu kołnierzyk, jakby miała do tego prawo.
Po´ł roku temu nawet by tego nie zauwaz˙ył, ale teraz nie
z˙yczył sobie, by dotykała go inna kobieta niz˙ Nikki.
– Podobno. – Odsuna˛ł sie˛, by sie˛gna˛c´ po pierwsza˛
z brzegu puszke˛. To nie to. Odstawił ja˛ na miejsce.
– Jak znajdziesz chwile˛ czasu, zadzwon´ do mnie –
zaszczebiotała Annabelle.
– W tej chwili wa˛tpie˛, z˙eby to było moz˙liwe – odparł
wymijaja˛co.
– Szkoda. – Nagle zmruz˙yła powieki, jakby dopiero
teraz zdziwiła ja˛ jego obecnos´c´ w tym miejscu. – Galen,
mleko w proszku?
– Pomagam znajomej.
– Ach tak. – Ta odpowiedz´ najwyraz´niej ja˛ sa-
tysfakcjonowała. – Wygla˛dasz na zagubionego. Pomo´c
ci w czyms´?
Galen nagle sie˛ zorientował, z˙e Annabelle pracuje
w tym sklepie. Fantastycznie. Tylko tego brakowało.
Najpierw Trina, kelnerka w restauracji, teraz Annabelle.
Jes´li Nikki ja˛ zauwaz˙y...
– To two´j dział? – Oby nie.
– Nie, nie. Pracuje˛ w tym z bielizna˛. Ale kiedy cie˛
zobaczyłam, postanowiłam przywitac´ sie˛ z toba˛.
Ale zaszczyt! Na szcze˛s´cie dostrzegł w kon´cu etykie-
72
OCALONE Z
˙
YCIE
te˛, kto´rej szukał, wie˛c zacza˛ł ustawiac´ sobie puszki na
przedramieniu.
– Nie masz wo´zka – zauwaz˙yła Annabelle. – Pomo-
ge˛ ci to dz´wigac´.
Zanim zareagował, usłyszał głos Nikki.
– O, znalazłes´!
Odwro´cił sie˛ zły, z˙e jednego dnia jego przeszłos´c´
dwukrotnie zderzyła sie˛ z przyszłos´cia˛.
Przełoz˙ył puszki do wo´zka.
– Mamy juz˙ wszystko? – zapytał.
– Chyba tak – odparła Nikki spokojnie. – Przed-
stawisz mnie swojej znajomej?
Po tej wymuszonej prezentacji Annabelle pospiesz-
nie sie˛ poz˙egnała. Nikki wesoło pomachała jej re˛ka˛, po
czym ruszyli w strone˛ działu z mebelkami.
– Jakie to sympatyczne, z˙e cia˛gle spotykamy twoje
znajome – powiedziała niewinnym tonem.
Galen uznał, z˙e jak najszybciej nalez˙y zmienic´ temat.
– Jakiego ło´z˙eczka szukasz? – zapytał.
– Nie mam poje˛cia. Moz˙e takie? – Wybrała pierwsze
z brzegu.
Zrelaksowany oparł dłon´ na białej pore˛czy.
– Malowane czy bejcowane? – rzucił tonem znawcy.
– Bardziej podoba mi sie˛ bejcowane. Długo znasz
Annabelle?
– Kro´tko. A to?
Przyjrzała sie˛ uwaz˙nie.
– Ładne, ale za drogie – orzekła. – Nie potrzebujemy
tylu szuflad. Annabelle to twoja znajoma, czy była dla
ciebie kims´ wie˛cej?
– Kilka razy zaprosiłem ja˛ na kolacje˛ i raz do kina.
To metalowe ło´z˙eczko jest bardzo oryginalne.
73
OCALONE Z
˙
YCIE
Nikki pokre˛ciła głowa˛.
– Pomimo tych zawijaso´w wygla˛da jak ło´z˙eczka
w szpitalu albo z˙łobku. Widza˛c ja˛ w akcji, odniosłam
wraz˙enie, z˙e nie miałaby nic przeciwko kolejnej wy-
prawie do kina.
Galen był zme˛czony ta˛ dwutorowa˛ wymiana˛ zdan´.
– Moz˙liwe, ale nic z tego. Podoba ci sie˛ ta kołyska?
– zagadna˛ł.
– Ładna, ale nie tego szukam. Czy w tym mies´cie sa˛
kobiety, z kto´rymi jeszcze sie˛ nie umawiałes´?
– Owszem, ty.
Us´miechne˛ła sie˛.
– Jak nazwiesz to, co robimy teraz?
– Moz˙e wydam ci sie˛ staros´wiecki, ale kupowanie
pieluch i spoz˙ywanie kolacji w towarzystwie niemow-
le˛cia nie ma nic wspo´lnego z randka˛.
– A moz˙e jednak?
– Wykluczone. – Co do tego nie miał wa˛tpliwos´ci.
– Prawdziwa randka to kolacja we dwoje, ty i ja. Bez tej
s´winki. – Zatrzymał sie˛ przy ostatnim modelu, kto´ry
odpowiadał wszystkim wymaganiom Nikki. Był w kolo-
rze drewna i, jako ostatni egzemplarz, za po´ł ceny. – Jak
ci sie˛ podoba?
– Interesuja˛cy – mrukne˛ła. – Czy poza mna˛ jest
w Hope jeszcze ktos´, kogo nie spotkał zaszczyt spe˛dze-
nia wieczoru z doktorem Staffordem?
– Owszem, ale nie kaz˙ pokazywac´ sobie listy, bo nie
znam ich nazwisk. Czy moz˙emy skupic´ sie˛ na ło´z˙eczku
dla Emmy, zamiast na moim dawnym z˙yciu erotycz-
nym? – Specjalnie dla niej połoz˙ył nacisk na słowie
,,dawnym’’.
Posłała mu nies´miały us´miech.
74
OCALONE Z
˙
YCIE
– Masz racje˛. Mamy kupic´ ło´z˙ko. Przepraszam za te
z˙arty, ale nie mogłam sie˛ powstrzymac´.
Czy ona mo´wi powaz˙nie?
– Czy wobec tego nie masz mi za złe tamtych
dziewczyn?
– Wcale tego nie powiedziałam – odrzekła z namys-
łem. – Ale jestem na tyle dojrzała, z˙e potrafie˛ pogodzic´
sie˛ z faktem, z˙e nie prowadziłes´ sie˛ jak mnich. Waz˙ne
jest to, co be˛dzie teraz.
Spodziewał sie˛ dłuz˙szego kazania, ale Nikki potrak-
towała go łaskawie.
– Trudno uja˛c´ to lepiej. – Obja˛ł ja˛braterskim gestem.
Popiskiwania Emmy przybierały na sile.
– Mam wraz˙enie, z˙e nasza dziewczynka poczuła sie˛
osamotniona – stwierdziła Nikki, gdy Galen nieche˛tnie
zabierał ramie˛.
– Znam ten bo´l – mrukna˛ł.
Nikki wyje˛ła mała˛ z nosiłek.
– Bardzo sie˛ spieszymy, skarbie – szepne˛ła. – Za-
płacimy za twoje nowe ło´z˙eczko i pe˛dzimy do domu.
Dom. Jak to ładnie brzmi.
W poniedziałek rano Nikki wpadła do szpitalnej przy-
chodni jak burza. Spo´z´niła sie˛.
– Przepraszam – kajała sie˛ przed Jean i Lynette.
– Przez cały weekend Emma była wzorowym dziec-
kiem, ale dzisiaj rano sie˛ zbuntowała.
– Dzieci doskonale wiedza˛, kiedy moz˙na sie˛ popi-
sac´. – Lynette us´miechne˛ła sie˛ wspo´łczuja˛co. – Moje tez˙
takie były. Kiedy nigdzie sie˛ nie spieszylis´my, były jak
aniołki, ale jak zalez˙ało nam na czasie, zawsze cos´
musiało sie˛ stac´. Co zrobiła?
75
OCALONE Z
˙
YCIE
– Lepiej nie pytaj. Powiem ci tylko, z˙e konieczna
była ka˛piel.
– Uff. – Lynette zmarszczyła nos.
– Tak, tak. Jak juz˙ stałys´my na progu, gotowe do
wyjs´cia. – Nikki przekazała swoja˛ torbe˛ Jean. – Kto jest
dzisiaj pierwszy?
– My – powiedziała Jean. – Nie pus´cimy cie˛ do
pacjento´w, dopo´ki sie˛ nie dowiemy, co mamy mo´wic´.
– Ze wszystkimi detalami – dodała Lynette. – Masz
czas, bo nikogo nie ma.
Nikki odetchne˛ła głe˛boko.
– Emma jest dzieckiem mojej znajomej, kto´ra jest
w wojsku i została wysłana na szkolenie. Przywiozła
mała˛ w pia˛tek i wro´ci po nia˛ za kilka miesie˛cy.
– Brzmi to wiarygodnie – przyznała Jean.
– Galen i ja tez˙ tak uwaz˙amy.
– Ale kto be˛dzie sie˛ nia˛ zajmował? – zaniepokoiła
sie˛ Lynette. – Znalazłas´ opiekunke˛?
– Zawiozłam ja˛ dzisiaj do szpitalnego z˙łobka.
– Podobno nie ma tam juz˙ miejsc.
– Tez˙ mi to powiedziano, ale Galen zna Susan
O’Conner, kierowniczke˛ z˙łobka. Zadzwonił do niej, no
i miejsce sie˛ znalazło.
Dowiedziawszy sie˛, z˙e pani O’Conner jest rozwie-
dziona, Nikki natychmiast powzie˛ła podejrzenie, z˙e
be˛dzie wie˛cej niz˙ szcze˛s´liwa, moga˛c wys´wiadczyc´ Ga-
lenowi przysługe˛, ale nie domagała sie˛ szczego´ło´w.
Wolała ich nie znac´, jes´li ma zaakceptowac´ przeszłos´c´
Galena.
Nie chciała tez˙ okazac´ sie˛ je˛dza˛ zazdrosna˛ o wszyst-
kie jego znajomos´ci. Jes´li faktycznie sie˛ zmienił, to ona
musi zdobyc´ sie˛ na zaufanie i wyjs´c´ mu naprzeciw.
76
OCALONE Z
˙
YCIE
– To bardzo wygodne rozwia˛zanie – powiedziała
Lynette. – W wolnych chwilach be˛dziesz mogła tam
wpas´c´, z˙eby ja˛ przytulic´.
– Tez˙ tak sobie pomys´lałam. Podejrzewam, z˙e i Ga-
len be˛dzie tam cze˛sto zagla˛dał.
– Zdaje sie˛, z˙e jest bardzo przeje˛ty – wtra˛ciła Jean.
– Praktycznie cały weekend spe˛dził u mnie.
– Dobrze, z˙e go masz – mo´wiła Jean – zwłaszcza z˙e
kryje sie˛ za tym jakas´ tajemnica. Dobrze jest miec´ kogos´
na wypadek, gdyby miało wydarzyc´ sie˛ cos´ podejrzane-
go. W to moz˙e byc´ zamieszana mafia, terrorys´ci albo
narkotyki! Przeczytałam włas´nie taka˛ powies´c´...
– Nie dajmy sie˛ ponies´c´ fantazji – ostudziła ja˛ Nikki.
– Trzymajmy sie˛ naszej wersji, a be˛dzie dobrze. Jasne?
– Jak słon´ce – odparła Jean. – Nigdy bym sobie
nie wybaczyła, gdyby przeze mnie cos´ stało sie˛ tej
kruszynce.
– Wiem, wiem. – Nikki poklepała ja˛ po ramieniu. –
Jean, licze˛ na twoja˛ czujnos´c´. Informuj nas, jes´li ktos´ za
bardzo be˛dzie sie˛ nami interesował.
– Natychmiast was o tym zawiadomie˛ – obiecała
Jean, zachwycona powierzona˛ jej misja˛.
– Spe˛dzilis´cie weekend we troje – zacze˛ła Lynette.
– Czy moz˙na wiedziec´, co robilis´cie, czy sa˛ to informa-
cje s´cis´le tajne? – Przymkne˛ła jedno oko.
– O ile mianem tajnej akcji moz˙na okres´lic´ składanie
dziecinnego ło´z˙eczka oraz przesuwanie mebli. W nie-
dziele˛ Galen zjawił sie˛ z wo´zkiem pod pretekstem, z˙e
Emma musi lepiej poznac´ swoja˛ dzielnice˛. Długi był ten
spacer!
– On nie spuszcza was z oka – zauwaz˙yła Jean re-
fleksyjnym tonem.
77
OCALONE Z
˙
YCIE
– Po prostu pomaga mi przy Emmie – broniła sie˛
Nikki, mimo to zaczerwieniła sie˛ na wspomnienie co-
wieczornych wizyt Galena, jeszcze zanim Emma poja-
wiła sie˛ w ich z˙yciu.
– Moz˙liwe.
– Spe˛dza z nia˛ mno´stwo czasu. Karmi ja˛, bawi sie˛...
– Przewija? – Lynette wysoko uniosła brwi.
– Czasami.
Lynette splotła dłonie jak do modlitwy.
– Niemoz˙liwe – zdumiała sie˛. – Mo´j ma˛z˙ ani razu
tego nie zrobił, a mamy troje dzieci.
– Wspo´łczuje˛ ci.
– Spokojna głowa. Wnuki go nie omina˛.
– To bardzo ładnie ze strony doktora Stafforda,
prawda? – rozmarzyła sie˛ Jean. – I pomys´lec´, z˙e taka
kruszynka przemieniła naszego podrywacza w trosk-
liwego tatusia.
– No, no, dziewczyny, nie dajmy sie˛ ponies´c´ fantazji
– powto´rzyła Nikki.
– Ja ze swojej wyobraz´ni nie zrezygnuje˛ – os´wiad-
czyła Jean. – Z
˙
ycie jest strasznie monotonne. – Wstała,
by otworzyc´ wejs´cie dla pacjento´w. – Bierzcie sie˛ do
roboty, bo zaczyna dokuczac´ mi artretyzm. A wy juz˙
wiecie, co to znaczy.
– Zanosi sie˛ na deszcz? – zgadywała Nikki.
– Na najazd pacjento´w – poinformowała ja˛ Lynette,
a widza˛c jej zdziwiona˛ mine˛, dodała: – Tak, tak.
Z pocza˛tku tez˙ w to nie wierzyłam, ale to najlepszy
wskaz´nik. Sama zobaczysz.
Faktycznie. Pacjenci s´cia˛gali przez całe przedpołu-
dnie, az˙ Nikki zacze˛ła sie˛ zastanawiac´, jakim cudem
zmies´cili sie˛ w poczekalni. Chwile˛ wczes´niej widziała,
78
OCALONE Z
˙
YCIE
jak Lynette prowadzi kuleja˛ca˛ dziewczynke˛, a juz˙ do-
biegły jej uszu nerwowe okrzyki elegancko ubranego
me˛z˙czyzny, kto´ry z˙oła˛dkował sie˛ przy stanowisku rejes-
tratorki.
– Dlaczego nie be˛de˛ teraz przyje˛ty? Za dwie godziny
musze˛ byc´ w sa˛dzie!
– Niestety, przed panem jest kolejka, mie˛dzy innymi
osoby z powaz˙nymi skaleczeniami – tłumaczyła mu Jean.
– To niech sie˛ zgłosza˛ do izby przyje˛c´! Podobno
ambulatorium jest dla lz˙ej chorych.
Nikki z trudem sie˛ opanowała. Co z tego, z˙e ten
jegomos´c´ jest prawnikiem albo nawet se˛dzia˛?! Teraz
jest na jej terytorium i tutaj ona rza˛dzi.
– Czy moge˛ panu pomo´c?
– Mam nadzieje˛. Musze˛ zaraz byc´ przyje˛ty przez
lekarza.
– Nagły wypadek?
– Chce˛, z˙eby usunie˛to mi znamie˛.
– Ach, tak. – Nikki udała, z˙e rozwaz˙a ten przypadek.
– O ile bardziej powaz˙na jest pan´ska dolegliwos´c´ od
cierpienia tej dziewczynki z zakrwawiona˛ stopa˛, czy
tego młodego człowieka z gora˛czka˛ i bo´lem brzucha?
– Mam byc´ w sa˛dzie...
– Nasi pozostali pacjenci ro´wniez˙ doka˛ds´ musza˛ is´c´
– odrzekła aksamitnym głosem. – Prosze˛ usia˛s´c´ i za-
czekac´. Przekonuja˛c mnie, z˙e powinien pan znalez´c´ sie˛
na pocza˛tku kolejki, tylko marnuje pan mo´j czas.
Me˛z˙czyzna skapitulował. Wro´cił na swoje miejsce,
piorunuja˛c spojrzeniem cała˛ kolejke˛, a przede wszyst-
kim Nikki.
Ona tymczasem pospieszyła do zapłakanej dziew-
czynki.
79
OCALONE Z
˙
YCIE
– Dziadek ostrzegał mnie, z˙ebym nie wchodziła do
stodoły w cienkich butach – chlipała Lucy – a ja tylko
chciałam obejrzec´ kotki.
Nikki odwine˛ła bandaz˙.
– Czy ten gwo´z´dz´ był zardzewiały?
– Nie wygla˛dał na zardzewiały, kiedy zabrałem des-
ke˛ – mo´wił dziadek pacjentki. – Nie sprawdzałem. Jak
najszybciej ja˛ tu przywiozłem.
– One sa˛ takie s´liczne... – Lucy ocierała łzy. – Dzia-
dek obiecał mi takiego czarnego. Jak mama pozwoli,
zabiore˛ go do domu.
– Lucy co roku do nas przyjez˙dz˙a, ale skaleczyła sie˛
po raz pierwszy – tłumaczył sie˛ dziadek. – Powinienem
był przed jej przyjazdem usuna˛c´ wszystkie niepotrzebne
deski.
– To nie jest straszna rana – pocieszała ich Nikki,
nakładaja˛c opatrunek – a Lucy powinna w przyszłos´ci
bardziej uwaz˙ac´.
– Pierwszy raz mi sie˛ to zdarzyło.
– Wypadki chodza˛ po ludziach – zwro´ciła sie˛ do
dziadka. – Zapisze˛ jej antybiotyk. Moz˙e wie pan, czy
była szczepiona przeciwko te˛z˙cowi?
– Nie mam poje˛cia.
– Wobec tego, na wszelki wypadek, podamy jej
surowice˛. Lucy, przez jakis´ czas nie be˛dziesz mogła
opierac´ całego cie˛z˙aru na tej stopie, wie˛c ba˛dz´ ostroz˙na.
I wkładaj porza˛dne buty, jak be˛dziesz szła do stodoły.
– Be˛de˛ pamie˛tac´. Dostałam nauczke˛.
Naste˛pny pacjent, Arthur Richmond, uskarz˙ał sie˛ na
nudnos´ci i bo´l brzucha.
– Klasyczny przypadek zapalenia wyrostka robacz-
kowego – orzekła, zbadawszy sympatycznego brodacza.
80
OCALONE Z
˙
YCIE
– O kurcze˛. Nie moge˛ miec´ zapalenia wyrostka!
W przyszłym tygodniu mam premiere˛. Jako statysta.
– Niech sie˛ pan poz˙egna z ta˛ mys´la˛. Pobierzemy
panu krew do badania, a zanim przyjda˛ wyniki, zbada
pana chirurg.
– Operacja! – je˛kna˛ł. – Nie chce˛ przez tydzien´ lez˙ec´
w szpitalu. Jak ja be˛de˛ wyste˛pował z nitkami powia˛za-
nymi w supełki?!
– To be˛da˛ zszywki. Moz˙e nawet i bez nich sie˛
obe˛dzie. Znam przypadki, kiedy chirurg dostał sie˛
do wyrostka przez pe˛pek. Jes´li nie be˛dzie z˙adnych
komplikacji, wyjdzie pan ze szpitala dwa, trzy dni
po operacji. Ale w s´rodku rana goi sie˛ dłuz˙ej – ostrzegła
niespokojnego pacjenta.
– Ojej. A to taka dobra fucha...
– Przykro mi, tak czasami bywa. – Poklepała go po
ramieniu. – Głowa do go´ry. Jest pan zdrowy. Poza tym
miał pan duz˙o szcze˛s´cia, z˙e wyrostek nie zachował sie˛
znacznie gorzej i, na przykład, nie perforował. Wtedy
rekonwalescencja byłaby długotrwała.
– Pewnie tak...
Us´miechne˛ła sie˛ do niego.
– Zaraz ktos´ przyjdzie pobrac´ krew – rzekła na
odchodnym.
W sa˛siednim pokoju czekał na nia˛ pan Pieniacz.
– Dzie˛kuje˛ za cierpliwos´c´. Gdzie jest to znamie˛?
– zapytała bez dłuz˙szych wste˛po´w.
– Na plecach. – Zdja˛ł koszule˛, ukazuja˛c muskularny
tors. – Gram z kolega˛w tenisa. I to on kazał mi zasie˛gna˛c´
opinii lekarza. Jestem bardzo zaje˛ty, teraz prowadze˛
bardzo powaz˙na˛ sprawe˛, ale dzisiaj kolega uparł sie˛, z˙e
musze˛ zrobic´ to natychmiast. Co pani o tym sa˛dzi?
81
OCALONE Z
˙
YCIE
Wystarczył jej jeden rzut oka, by zorientowac´ sie˛, z˙e
znamie˛ nosi wszystkie cechy czerniaka.
– Czy moz˙e je pani od razu usuna˛c´?
– Nie – odparła. – Nie jestem dermatologiem.
– Inni lekarze usuwali mi ro´z˙ne znamiona. Dlaczego
pani nie moz˙e?
– Bo podejrzewam czerniaka.
– Czerniak? Rak sko´ry?
– Tak.
– Wobec tego jest to nagły przypadek i ma pani
obowia˛zek udzielic´ mi pomocy.
Zignorowała jego wojowniczy ton.
– Od jak dawna ma pan to znamie˛?
– Mniej wie˛cej od roku. – Nagle spokorniał. – Umre˛?
– To jest bardzo powaz˙na sprawa. Musi pan natych-
miast sie˛ tym zaja˛c´.
– Dlatego tu jestem!
– Musi pan zgłosic´ sie˛ do specjalisty.
– Dobrze. Do kogo?
– Prosze˛ sie˛ ubrac´, a ja przez ten czas zadzwonie˛
w kilka miejsc. Jak tylko pana zapisze˛ na wizyte˛, wro´ce˛.
Chwile˛ po´z´niej znowu rozmawiała z pacjentem.
– Doktor Everly ma u nas konsultacje dwa razy
w tygodniu. Be˛dzie przyjmował jutro i moz˙e pana
zbadac´ o trzeciej. Jes´li to panu nie odpowiada, be˛dzie
musiał pan pojutrze zameldowac´ sie˛ w jego klinice
w Oklahoma City.
– Jutro jestem zaje˛ty. A gdybym zgłosił sie˛ na jego
naste˛pna˛ konsultacje˛ w Hope?
– Czas odgrywa tu bardzo istotna˛ role˛. Komo´rki
rakowe nie przestana˛sie˛ rozprzestrzeniac´, poniewaz˙ pan
ma inne sprawy.
82
OCALONE Z
˙
YCIE
Westchna˛ł.
– Wobec tego jutro o trzeciej.
Nikki wypisała skierowania na konieczne badania
oraz przes´wietlenie klatki piersiowej.
– Zanim pan wyjdzie, prosze˛ po´js´c´ do laboratorium,
gdzie piele˛gniarka pobierze panu krew, oraz na rent-
genologie˛.
– Nie moz˙na poczekac´ z tym do jutra? Musze˛ poro-
zumiec´ sie˛ z klientem, zanim...
– Widze˛, z˙e nie zdaje pan sobie sprawy z powagi
sytuacji. Doktor Everly musi miec´ wyniki tych badan´,
aby rzetelnie okres´lic´ pan´ski stan. W przeciwnym razie
moz˙e pan nie doz˙yc´ naste˛pnego klienta.
– Ide˛ do laboratorium – mrukna˛ł zdruzgotany.
Była tak pochłonie˛ta pacjentem, z˙e dopiero teraz
poczuła dziwny swa˛d. Ida˛c za nim, ruszyła w kierunku
urazo´wki. Zauwaz˙yła wo´wczas, z˙e w głe˛bi korytarza
zamykaja˛ sie˛ jedne z drzwi. Chyba do pokoju dla rodzin.
Uznawszy, z˙e to jakis´ nałogowy palacz nie zda˛z˙ył wyjs´c´
na dwo´r, zawro´ciła.
Nagła seria głos´nych eksplozji zmusiła ja˛ do ucie-
czki. Spogla˛daja˛c za siebie, by zobaczyc´ ich z´ro´dło,
ka˛tem oka dostrzegła pio´ropusz iskier, a ułamek sekun-
dy po´z´niej kłe˛by białego dymu.
Poz˙ar!
83
OCALONE Z
˙
YCIE
ROZDZIAŁ SZO
´
STY
Błyskawicznie przypomniała sobie kolejnos´c´ działan´
w takiej sytuacji: ratuj, alarmuj, opanuj, ewakuuj. Ponie-
waz˙ tylko ona była bezpos´rednio zagroz˙ona, a dym zbyt
ge˛sty, by sama mogła nad nim zapanowac´, skoncent-
rowała sie˛ na dwo´ch pozostałych czynnos´ciach. Pe˛dem
pus´ciła sie˛ w strone˛ recepcji, gdzie przeraz˙ona Jean juz˙
wyskoczyła zza biurka.
– Co to za hałas? – zapytała.
– Pali sie˛ w korytarzu prowadza˛cym na urazo´wke˛
– poinformowała po´łgłosem rejestratorke˛. – Wypro-
wadz´ na dwo´r ludzi z poczekalni i wezwij pomoc. Ja
i Lynette ewakuujemy pacjento´w.
Ze słuchawka˛ przy uchu Jean spokojnym głosem
poleciła czekaja˛cym, by opus´cili budynek, podczas gdy
Nikki podbiegła do alarmu. Wła˛czywszy syrene˛, ruszyła
na poszukiwanie piele˛gniarki.
Lynette była w pierwszej sali. Mierzyła temperature˛
pacjentowi z zapaleniem wyrostka.
– Przykro mi, z˙e przychodze˛ ze zła˛ wiadomos´cia˛
– wysapała Nikki – ale musimy natychmiast opus´cic´
budynek.
– Opus´cic´? – je˛kna˛ł pan Richmond. – Dlaczego?
Dopiero co tu wszedłem.
– Mamy problem. – Nikki spojrzała na Lynette.
W tej samej chwili w głos´niku rozległ sie˛ komunikat:
– Uwaga, uwaga. Alarm w przychodni ambulatoryj-
nej. To nie sa˛ c´wiczenia. Powtarzam: to nie sa˛ c´wicze-
nia.
– Co sie˛ stało? – zdziwił sie˛ pacjent.
– Mamy poz˙ar, ale prosze˛ sie˛ nie denerwowac´. Sy-
tuacja jest pod kontrola˛. Moz˙e pan usia˛s´c´?
– Nie mam wyjs´cia – ste˛kna˛ł.
Wzie˛ły go pod ramiona. Siedza˛c, popatrzył w strone˛
drzwi.
– Obawiam sie˛, z˙e nie wyjde˛ sta˛d o własnych siłach.
– Jestem pewna, z˙e sie˛ panu uda – zapewniła go
Nikki, mimo z˙e tez˙ miała spore wa˛tpliwos´ci. – Lynette,
ilu jeszcze mamy pacjento´w?
– Dwoje.
– Wyprowadz´ ich – poleciła jej. – Zostane˛ z panem
Richmondem. Mamy wo´zek?
– Chyba jest w magazynku.
– Idz´ po tamtych, a ja przyprowadze˛ wo´zek. Tamci
pacjenci moga˛ chodzic´?
– Sa˛ rozebrani, ale chodza˛cy.
– Niech cos´ na siebie narzuca˛ i wyjda˛. – Teraz zwro´-
ciła sie˛ do Artura Richmonda. – Prosze˛ zaczekac´. Zaraz
wracam.
– Zaczekam. Ale jez˙eli sie˛ nie połoz˙e˛, to wyla˛duje˛ na
podłodze.
Układaja˛c go, zastanawiała sie˛, czy wystarczy im
fotel na ko´łkach, z˙eby go ewakuowac´.
– Niech sie˛ pan trzyma.
– Nie stac´ mnie na nic innego – mrukna˛ł.
W magazynku wo´zka nie było, wobec tego Nikki
zawro´ciła, by nie tracic´ czasu na jałowe poszukiwania.
Zorientowała sie˛, z˙e dym zge˛stniał jeszcze bardziej.
85
OCALONE Z
˙
YCIE
Posuwała sie˛ prawie po omacku, lecz w pewnej chwili
wpadła na cos´ twardego.
– Galen! – ucieszyła sie˛, mimo z˙e ze s´cia˛gnie˛tymi
brwiami i potarganymi włosami wygla˛dał jak bez mała
upio´r. – Co ty tu robisz?
Chwycił ja˛ za ramiona i obejrzał od sto´p do gło´w,
powoli sie˛ uspokajaja˛c. O poz˙arze dowiedział sie˛ dopie-
ro z komunikatu. Poczuł wtedy, z˙e serce w nim zamarło.
– To ja powinienem cie˛ o to zapytac´. – Zabrzmiało to
bardziej surowo, niz˙ zamierzał. – Masz byc´ na zewna˛trz,
ze wszystkimi.
– Ewakuuje˛ ostatniego pacjenta. Potrzebny mi wo´-
zek, ale nie moge˛ go znalez´c´.
– Nie moz˙na bez wo´zka?
– Wa˛tpie˛. On powinien lez˙ec´. Zapalenie wyrostka.
– Powinien byc´ u mnie, a nie w ambulatorium.
– Skarz˙ył sie˛ na bo´l brzucha. Czekalis´my na wyniki
analiz oraz na chirurga.
Galen wszedł do pokoju, w kto´rym lez˙ał pacjent.
– Nie ma wo´zka – oznajmił opanowanym tonem,
mimo z˙e był przeje˛ty sytuacja˛. – Da pan rade˛ is´c´ z moja˛
pomoca˛?
Pacjent podcia˛gna˛ł kolana pod brode˛.
– Nie dam rady – je˛kna˛ł.
– Moz˙e znajda˛ sie˛ gdzies´ nosze na ko´łkach? – Nikki
spojrzała pytaja˛co na Galena. – Nie chce˛ tarmosic´ go
bardziej niz˙ to konieczne.
Galen ocenił stan pana Richmonda i podja˛ł decyzje˛.
– Ty idz´, a ja zostane˛. W razie czego przełoz˙e˛ go
sobie przez ramie˛ i wyniose˛. Ty tego nie zrobisz.
– Nie znam tego szpitala. Nie wiem, gdzie moga˛ byc´
nosze. Ty idz´.
86
OCALONE Z
˙
YCIE
Os´li upo´r, jaki Galen wyczytał na jej twarzy, uprzyto-
mnił mu, z˙e Nikki nie ruszy sie˛ z miejsca. Chyba z˙e
wynio´słby ja˛ na własnych plecach.
– Tracisz czas – ostrzegła go.
Wyszedł, piorunuja˛c ja˛ wzrokiem. Zamierzał obejs´c´
budynek, by dostac´ sie˛ na urazo´wke˛ od strony podjazdu
dla karetek, lecz gdy wyszedł na dwo´r, ws´ro´d krza˛taja˛-
cych sie˛ straz˙ako´w dostrzegł zespo´ł ratowniko´w, kto´rzy
włas´nie rozkładali nosze na ko´łkach. Na ich widok
ucieszył sie˛ bardziej niz˙ na widok sympatycznej Annie
McCall.
Podbiegł do niej.
– Czy nosze sa˛ wam teraz niezbe˛dne? – zapytał
prosto z mostu.
– Nie. Dlaczego pytasz?
– Bo sa˛ mi potrzebne! – Wyszarpna˛ł je z ra˛k Annie
i popchna˛ł w strone˛ wejs´cia.
W holu zagrodził mu droge˛ policjant.
– Chwileczke˛, panie doktorze. Dalej nie ma wste˛pu!
– W s´rodku jest lekarka i cie˛z˙ko chory pacjent. Mu-
sze˛ ich wyprowadzic´!
– Straz˙acy nimi sie˛ zajma˛.
Oczy Galena zrobiły sie˛ wa˛skie jak szparki.
– Niech sie˛ pan odsunie, bo staranuje˛ pana tym
wo´zkiem! Musze˛ tam wejs´c´! – rykna˛ł.
Policjant wcale nie przestraszył sie˛ tej pogro´z˙ki.
Najwyraz´niej miał spore dos´wiadczenie w stawianiu
czoła ro´z˙nym awanturnikom.
– Przykro mi, ale taki otrzymałem rozkaz.
– Na miły Bo´g, chłopie... – Galen s´cisna˛ł palcami
głowe˛. W tej chwili tylko w taki sposo´b mo´gł dac´ wyraz
swoim emocjom. Nagle za plecami usłyszał głos Annie.
87
OCALONE Z
˙
YCIE
– Dave, on jest ze mna˛.
– Przykro mi, Annie – powiedział sierz˙ant. – Nikogo
nie wolno mi tam wpus´cic´.
– Dave, nie wygłupiaj sie˛ – ofukne˛ła go ratowniczka.
Podszedł do nich szef straz˙ako´w z radiotelefonem
przy uchu. Przeszył cała˛ tro´jke˛ spojrzeniem małych,
czarnych oczek, groz´nie s´cia˛gna˛ł brwi i zapytał:
– O co chodzi?
– Wewna˛trz jest lekarka – tłumaczył zniecierpliwio-
ny Galen – oraz pacjent z zapaleniem wyrostka. Znaj-
duja˛sie˛ na drugim kon´cu korytarza i czekaja˛ na te nosze!
– Jazda! – mrukna˛ł pod adresem Annie i Galena.
Galen przemkna˛ł przez hol i wpadł na korytarz,
zgrabnie pokonuja˛c wszystkie zakre˛ty. W duchu błogo-
sławił wys´cigi noszy urza˛dzane przez studento´w medy-
cyny ku s´wie˛temu oburzeniu wykładowco´w. Odnio´sł
wraz˙enie, z˙e dym sie˛ przerzedził, co uznał za dobry
znak.
Wpadli do sali, gdzie czekała Nikki oraz pacjent.
– Pan´ski pojazd gotowy! – oznajmił Galen. – Przy-
prowadziłem ro´wniez˙ posiłki.
– Najwyz˙szy czas – odparła wesoło Nikki, us´mie-
chem witaja˛c Annie.
– Niepokoiłas´ sie˛?
Pokre˛ciła głowa˛.
– Wiedziałam, z˙e wro´cisz.
Tyle zaufania! Galen dumnie wypia˛ł piers´. Po raz
pierwszy od pamie˛tnej rozmowy sprzed tygodnia po-
czuł, z˙e posuna˛ł sie˛ o krok do przodu.
– Musiałem wro´cic´ – odparował. – Teraz bardzo
trudno o zaste˛pstwo.
– Dobrze to sobie zapamie˛taj – przykazała mu, po
88
OCALONE Z
˙
YCIE
czym zwro´ciła sie˛ do pacjenta. – Plan jest taki: musi pan
sie˛ przemies´cic´ z punktu A do punktu B. Przesunie sie˛
pan sam, czy mamy pana przenies´c´?
– Spro´buje˛ sie˛ przesuna˛c´.
W kon´cu, z pomoca˛ całej tro´jki, brodacz znalazł sie˛
na noszach, a Annie przypie˛ła go pasami.
– Gotowy? – zapytał Galen.
– Mhm.
– Wobec tego ruszamy.
– Uwaz˙ajcie na niero´wnos´ci – rzekła Nikki do Annie
i Galena, ostrzegaja˛c ich przed przeszkoda˛ w postaci
metalowej listwy na poła˛czeniu linoleum i wykładziny.
– Oj, tak – wymamrotał pacjent. – Cia˛gle nie moge˛
uwierzyc´, co mnie spotkało.
Nikki przez ramie˛ us´miechne˛ła sie˛ do Galena.
– Wyrostek czy poz˙ar? – zapytała.
– Jedno i drugie. Czekanie mnie wykan´cza. Chciał-
bym, z˙eby juz˙ było po wszystkim.
– Jak tylko sytuacja sie˛ uspokoi, be˛dzie pan pierwszy
na naszej lis´cie – obiecał mu Galen.
– Juz˙ mi lepiej. – Pacjent zasłonił twarz ramieniem.
– Dlaczego tego samego dnia, kiedy przyszedłem do
szpitala i okazało sie˛, z˙e trzeba mnie operowac´, musi
wybuchna˛c´ poz˙ar? W tym szpitalu?!
Zatrzymali sie˛ włas´nie na zadaszonym podjez´dzie.
– Niech pan to wykorzysta w teatrze – zasugerowała
mu Nikki.
– Jasne. Zaraz zaczne˛ robic´ notatki.
Galen obserwował zorganizowany chaos panuja˛cy
przed szpitalem. Nie wszyscy zmies´cili sie˛ pod dachem,
wie˛c woko´ł chorych na wo´zkach i noszach oraz pacjen-
to´w o kulach kre˛cili sie˛ lekarze i piele˛gniarki, podczas
89
OCALONE Z
˙
YCIE
gdy mobilni pacjenci oraz gos´cie z zaciekawieniem
przygla˛dali sie˛ akcji.
– Tutaj was zostawie˛ – powiedziała Annie. – Nie
zapomnij oddac´ mi mojego wo´zka, jak juz˙ nie be˛dzie ci
potrzebny – przypomniała Galenowi.
– Nie martw sie˛. Serdeczne dzie˛ki. – Us´miechna˛ł sie˛
do niej promiennie.
– Krzycz, gdybys´ jeszcze czegos´ potrzebował. – Po-
z˙egnawszy ich w ten sposo´b, Annie wro´ciła do swojego
zespołu.
– Udało sie˛ – stwierdził Galen.
– Zwina˛łes´ jej nosze? – zdziwiła sie˛ Nikki.
– Poz˙yczyłem – us´cis´lił. – To sie˛ nazywa miec´
szcze˛s´cie! Popatrz, jest juz˙ chirurg. – Wskazał na
me˛z˙czyzne˛ otoczonego wianuszkiem piele˛gniarek z in-
nego oddziału. – To mo´j dobry kolega, Collin Stevens.
Poznałas´ go?
– Jeszcze nie.
– Zaraz go tu przyprowadze˛.
– Hura – mrukna˛ł ponuro pacjent. – Nie ma to jak
chirurgiczna konsultacja na s´wiez˙ym powietrzu.
Galen odcia˛gna˛ł doktora Stevensa od grona adorato-
rek i przedstawił mu sytuacje˛.
– Alarm rozległ sie˛, kiedy do niego szedłem. Za-
stanawiałem sie˛ nawet, gdzie on wyla˛duje.
– Opiekuje sie˛ nim doktor Lawrence.
– Przyszedł na miejsce Jareda?
– To kobieta.
Collin Stevens popatrzył w strone˛ Nikki.
– Ładna. Wolna?
– Tak, ale ty nie jestes´ wolny.
Chirurg klepna˛ł Galena po ramieniu i rozes´miał sie˛.
90
OCALONE Z
˙
YCIE
– Prosze˛, prosze˛! Poczułes´ sie˛ odrobine˛ zagroz˙ony?
– Tylko odrobine˛ – przyznał Galen.
– Czyz˙by to była ta, kto´ra ci sie˛ wymkne˛ła?
Do tej pory Galen nie dostrzegł tego aspektu, ale
uznał go za nader istotny.
– Lepiej zbadaj naszego pacjenta. – Niezbyt dyplo-
matycznie zmienił temat.
Collin Stevens znowu parskna˛ł s´miechem, po czym
razem podeszli do Nikki. Po prezentacji przeistoczył sie˛
w profesjonaliste˛.
– Leukocyty? – zapytał.
– Jedenas´cie koma osiem. Bolesny prawy dolny
kwadrat – recytowała Nikki.
Doktor Stevens us´miechna˛ł sie˛ do pacjenta.
– Zajmiemy sie˛ panem, jak tylko ten cyrk sie˛ skon´czy.
– Sa˛dze˛, z˙e to dla mnie bardzo korzystna oferta –
powiedział me˛z˙czyzna, us´miechaja˛c sie˛ blado.
W tej samej chwili Galen zauwaz˙ył, z˙e Jean rozpacz-
liwie do nich macha, wie˛c ruszył w jej strone˛.
– Podsłuchiwałys´my, co mo´wili przez radiotelefon
– relacjonowała podekscytowana Lynette. – Straz˙acy
twierdza˛, z˙e to było podpalenie.
Galen poczuł chło´d na karku.
– Na pewno? Zakło´cenia bardzo zniekształcaja˛. Mo-
głys´cie sie˛ przesłyszec´.
– Wyraz´nie słyszałam, jak powiedział ,,podpalenie’’
– upierała sie˛ Jean. – Całej rozmowy nie dało sie˛ zro-
zumiec´, ale to słowo brzmiało wyraz´nie – powto´rzyła.
– Dobrze, z˙e doktor Lawrence nic sie˛ nie stało.
– Jak to?
– Była w korytarzu, kiedy zacze˛ło iskrzyc´. Biegiem
do mnie wro´ciła i zacze˛łys´my organizowac´ ewakuacje˛.
91
OCALONE Z
˙
YCIE
Lynette przysune˛ła sie˛ bliz˙ej i zapytała, zniz˙aja˛c głos:
– Czy mys´li pan, z˙e to ma zwia˛zek z Emma˛?
Mimo z˙e wolałby traktowac´ ten poz˙ar jako przypa-
dek, ich podejrzliwos´c´ mu sie˛ udzieliła.
– Mam nadzieje˛, z˙e nie.
Gdy Galen konferował z Jean i Lynette, Nikki tylko
jednym uchem przysłuchiwała sie˛ rozmowie chirurga
z pacjentem. W kon´cu nie wytrzymała i, obchodza˛c
ekipe˛ telewizyjna˛, podeszła do nich.
– Co sie˛ stało? – zapytała.
– Jean twierdzi, z˙e słyszała, jak straz˙acy mo´wili
o rozmys´lnym podpaleniu.
– Jestes´ tego pewna? – Nie spuszczała wzroku z twa-
rzy rejestratorki.
– Tak jest.
Nagle rozbłysła jej w głowie pewna mys´l.
– Ide˛ do Emmy!
– Po´jdziemy razem – odezwał sie˛ Galen, chwytaja˛c
ja˛ za łokiec´. – Teraz cie˛ nie wpuszcza˛.
– Znajde˛ inne wejs´cie.
– Zaczekaj na oficjalny komunikat. Nie ma jeszcze
powodu wpadac´ w panike˛.
Zamieszanie przy wyjs´ciu przycia˛gne˛ło uwage˛ wszy-
stkich zebranych, zwłaszcza Nikki. Straz˙acy, kto´rzy
wczes´niej wpadli do budynku z zacie˛tymi twarzami,
teraz wychodzili us´miechnie˛ci. Pocho´d zamykał ich szef
oraz komendant policji miasta Hope.
– Moz˙na wracac´ – obwies´cił straz˙ak. – Sytuacja
opanowana.
– No widzisz – szepna˛ł Galen do ucha Nikki. – Juz˙
po strachu. Wszystko trwało zaledwie po´ł godziny.
Niewiele ja˛ to obchodziło. Czuła, z˙e teraz, kiedy
92
OCALONE Z
˙
YCIE
bezpieczen´stwo Emmy jest zagroz˙one, musi jak naj-
szybciej upewnic´ sie˛, z˙e mała jest cała i zdrowa.
Zamierzała wymina˛c´ szefa straz˙ako´w, by wejs´c´ do
s´rodka, gdy me˛z˙czyzna ja˛ zatrzymał.
– Pani doktor, komendant policji chce z pania˛ roz-
mawiac´.
Spojrzała na Galena, telepatycznie przekazuja˛c mu
polecenie, kto´re on, o dziwo, odebrał, jakby naprawde˛
potrafił czytac´ w jej mys´lach.
– Zobaczymy sie˛ za pare˛ minut – powiedział.
Pewna, z˙e Galen zajrzy do Emmy, zwro´ciła sie˛ do
komendanta:
– Jestem do pana dyspozycji.
Odeszli kilka kroko´w na bok, by nie tarasowac´
wejs´cia, po czym policjant przedstawił jej towarzysza˛-
cego im straz˙aka.
– To jest pan Thompson, specjalista od podpalen´.
To znaczy, z˙e Jean, szpitalny detektyw, miała racje˛!
– To pani zgłosiła poz˙ar, prawda?
– Dzwoniła do was moja rejestratorka, ale tak, to ja
pierwsza zobaczyłam dym.
– Czy zauwaz˙yła pani cos´ jeszcze?
– Raczej nie. Wydawało mi sie˛, z˙e czuje˛ dziwny
zapach spalenizny... Wyszłam na korytarz, ale nie za-
uwaz˙yłam niczego niezwykłego.
– Absolutnie nic?
– Ktos´ wchodził do pokoju dla rodzin – przypo-
mniała sobie.
Specjalis´cie od podpalen´ zals´niły oczy. Natychmiast
przez radiotelefon skontaktował sie˛ z kims´ i polecił mu
udac´ sie˛ do sali, o kto´rej mo´wiła Nikki.
– Czy jest pani w stanie rozpoznac´ te˛ osobe˛?
93
OCALONE Z
˙
YCIE
– Niestety nie. Widziałam jedynie drzwi, kto´re sie˛
zamkne˛ły. Odwro´ciłam sie˛, kiedy usłyszałam głos´ne
wybuchy, i ka˛tem oka zobaczyłam pio´ropusz iskier.
– Co było potem?
Wzruszyła ramionami.
– Kłe˛by białego dymu.
– Nie zauwaz˙yła pani niczego na podłodze?
Przypominała sobie te˛ scene˛. Patrzyła wtedy do go´ry.
– Nie, nie patrzyłam na podłoge˛.
– To wszystko. Dzie˛kuje˛ pani.
– Czy to znaczy... – zawahała sie˛ – z˙e to nie było
kro´tkie spie˛cie?
Me˛z˙czyzna pokre˛cił głowa˛, po czym otworzył dłon´.
Lez˙ała na niej plastikowa torebka, a w niej zetlały
kawałek sznurka oraz cos´, czego Nikki nie ogla˛dała od
wczesnego dziecin´stwa.
– Nie miało to nic wspo´lnego z elektrycznos´cia˛ – o-
znajmił spec od podpalen´. – Zwyczajne bomby dymne
i petardy.
Upewniwszy sie˛, z˙e Emma s´pi jak suseł w z˙łob-
kowym ło´z˙eczku, Galen pospiesznie wro´cił do am-
bulatorium.
– Jeszcze jej nie ma – poinformowała go Jean. –
Pewnie cia˛gle rozmawia z komendantem.
Natkna˛ł sie˛ na Nikki, gdy przechodził przez hol.
– Mała s´pi jak aniołek – zameldował z us´miechem.
– Wiem od Susan, z˙e nic sie˛ nie działo, opro´cz tego, z˙e
jeden młodzieniec strasznie wrzeszczał, poniewaz˙ nie
smakowało mu drugie s´niadanie. Wiesz cos´ nowego na
temat poz˙aru?
– Ktos´ odpalił kilka petard i bomb dymnych.
94
OCALONE Z
˙
YCIE
– Kto?
– Nie wiem, jak nazywa sie˛ ten chłopak. Kiedy
powiedziałam, z˙e widziałam zamykaja˛ce sie˛ drzwi do
pokoju dla rodzin, policja tam poszła i znalazła go
skulonego w ka˛cie.
– Moz˙e czekał, az˙ ktos´ przyjdzie go uratowac´?
– Z kilkoma pudełkami zapałek i zapasem petard?
– Pokre˛ciła głowa˛. – Wa˛tpie˛. Policja ro´wniez˙.
– Dlaczego on to zrobił? – zastanawiał sie˛ Galen.
Nikki spojrzała na grupke˛ ludzi, kto´rzy szli w ich
kierunku.
– Nie wiadomo. Oto i sprawca tego zamieszania.
Galen patrzył na ciemnowłosego młodzien´ca eskor-
towanego przez dwo´ch funkcjonariuszy.
– Ja go znam – szepna˛ł przeraz˙ony. – To syn Walta.
– Jakiego Walta?
– Walta Whittakera. Walt zgina˛ł w tej katastrofie
samolotowej, w kto´rej Jared został ranny. Doszły mnie
słuchy, z˙e Robbie nie moz˙e zaakceptowac´ s´mierci
ojca, ale z˙eby do tego stopnia... – Westchna˛ł. – Biedna
Julia.
– Ten młody człowiek ma powaz˙ne problemy.
– Po pogrzebie Walta zaniedbałem jego rodzine˛
– powiedział Galen w zadumie. – Moz˙e ten atak jest
forma˛ wołania o zainteresowanie ze strony kolego´w
ojca?
– A moz˙e rozładowaniem ws´ciekłos´ci na cały s´wiat.
Taka złos´c´ musi znalez´c´ sobie ujs´cie. Ma chłopak
szcze˛s´cie, z˙e nie wybuchł prawdziwy poz˙ar. Tyle jest tu
rzeczy i substancji łatwopalnych, z˙e wystarczy iskra,
aby wszystko poszło z dymem.
– Na te˛ okolicznos´c´ na pewno powoła sie˛ policja
95
OCALONE Z
˙
YCIE
oraz jego matka – zauwaz˙ył Galen, z ponura˛ mina˛
obserwuja˛c, jak syn kolegi wsiada do policyjnego auta.
– Obawiam sie˛, z˙e moje ambulatorium jest pod woda˛
– zmartwiła sie˛ Nikki.
– Nie wzie˛łas´ płetw?
– Ani butli, ani rurki.
– Nie martw sie˛. Kiedy tamte˛dy przechodziłem,
sprza˛taczki juz˙ tam sie˛ uwijały.
– To znaczy, z˙e i my powinnis´my wzia˛c´ sie˛ do roboty.
– Po´jdziemy dzisiaj na kolacje˛? – zagadna˛ł ja˛ znie-
nacka.
– Zalez˙y, na co masz apetyt.
– W Czerwonej Pagodzie jest wys´mienity bufet
orientalny.
– Doskonale. O kto´rej mamy byc´ gotowe?
– Miałem nadzieje˛, z˙e zostawimy Emme˛ w domu
– powiedział ostroz˙nie, obserwuja˛c reakcje˛ Nikki.
– Galen, ona jest za mała, z˙eby zostac´ w domu.
Podnio´sł wzrok do nieba.
– Przeciez˙ wiem. Moglibys´my wynaja˛c´ opiekunke˛.
– Za po´z´no. Juz˙ nie przyjmuja˛ zgłoszen´. Poza tym
mys´le˛, z˙e to troche˛ za wczes´nie, z˙eby zostawiac´ ja˛
z obca˛ osoba˛.
Nie spodziewał sie˛ entuzjazmu ze strony Nikki, ale
nie tracił nadziei.
– O kto´rej mała be˛dzie gotowa do wyjs´cia? – zapytał
szarmanckim tonem.
– Koło o´smej.
– Przyjade˛ o sio´dmej, zaraz po dyz˙urze.
– Po co?
– Z
˙
eby ci pomo´c. Be˛de˛ ja˛ zabawiał, z˙ebys´ mogła
spokojnie sie˛ wypindrzyc´.
96
OCALONE Z
˙
YCIE
– Wypindrzyc´? Zapamie˛taj sobie, mo´j drogi, z˙e ja
sie˛ nie pindrze˛!
– Zrozumiałem. Be˛de˛ o sio´dmej. – Odwro´cił sie˛, by
odejs´c´, gdy go zawołała. – Tak?
– Czy nadal masz ochote˛ na kolacje˛ bez Emmy?
Czy mnie uszy nie myla˛? Tak, tak, tak.
– Nie zapraszałbym cie˛, gdyby mi na tym nie zalez˙a-
ło – odparł, nie odrywaja˛c wzroku od jej twarzy, by
zorientowała sie˛, jak szczere sa˛ jego intencje.
– Odpowiada ci pia˛tek? Do tej pory na pewno znajde˛
opiekunke˛. Pod warunkiem, z˙e jestes´ zainteresowany.
Moz˙e nawet wybralibys´my sie˛ do kina?
– Czy jestem zainteresowany? Oczywis´cie.
– Wobec tego umawiamy sie˛ na pia˛tek – powiedzia-
ła, czerwienia˛c sie˛, jakby odgadła, jak silny trawi go
płomien´. Odeszła pospiesznie, a on stał oniemiały ze
szcze˛s´cia.
Cztery dni to prawie wiecznos´c´, ale cierpliwos´c´ po-
dobno zawsze jest nagradzana.
Nikki, pochłonie˛ta mys´lami o nadchodza˛cym wie-
czorze, szła po pracy do z˙łobka odebrac´ Emme˛. Jednak
zamiast ujrzec´ jak zawsze pogodne niemowle˛, zastała
rozkapryszonego bachora, z kto´rym Susan cierpliwie
spacerowała po sali.
– Płacze od dwo´ch godzin – oznajmiła Susan, z ulga˛
przekazuja˛c jej dziecko. – Pro´bowałys´my wszystkiego,
ale jedyna metoda, kto´ra jako tako działa, to noszenie jej
na re˛kach.
– Co ci jest, malutka? – zapytała ja˛ zaniepokojona
Nikki. – Masz kolke˛?
Niemowle˛ znowu zalało sie˛ łzami.
– Pojedziemy do domu i pobawimy sie˛ w wannie?
97
OCALONE Z
˙
YCIE
– Podsune˛ła małej te˛ propozycje˛, wiedza˛c, jak bardzo
lubi sie˛ ka˛pac´.
– Nie ma gora˛czki, wie˛c cokolwiek jej dolega, to nie
jest nic powaz˙nego – mo´wiła opiekunka. – Dlatego do
ciebie nie dzwoniłys´my.
– Rozumiem. Przykro mi tylko, z˙e naprzykrzała ci
sie˛ tyle czasu.
Susan sie˛ rozes´miała.
– To jest wielka zaleta takiego z˙łobka. Moz˙na do
woli cieszyc´ sie˛ tymi szkrabami, ale kiedy zaczynaja˛
marudzic´, oddaje sie˛ je rodzicom. Uwaz˙am, z˙e to ge-
nialne rozwia˛zanie.
Emma znowu zakwiliła.
– Juz˙ idziemy. Do jutra.
W drodze do domu Emma lamentowała przez cały
czas, az˙ Nikki rozbolały uszy. Okazało sie˛, z˙e podro´z˙
autem nie była w stanie jej ukoic´. Nie pomogła ka˛piel
ani wyprawa na balkon, by posłuchac´ wietrznych
dzwonko´w. Po raz pierwszy Emma odwro´ciła sie˛ od
butelki.
Rozpogodziła sie˛, dopiero gdy Nikki zacze˛ła chodzic´
z nia˛ po pokoju. We˛drowały tak, az˙ zadzwonił dzwonek
do drzwi.
– Przyszedłes´ wczes´niej – zauwaz˙yła Nikki.
– Nie miałem nic lepszego do roboty.
Trzymała Emme˛ na biodrze.
– Musimy zmienic´ plany – oznajmiła.
– Co sie˛ stało?
– Mała˛ boli brzuszek. Jes´li gdziekolwiek ja˛ wezme˛,
popsuje wszystkim cały wieczo´r.
Gdy Galen pochylił sie˛ nad Emma˛, ta pocia˛gne˛ła
noskiem.
98
OCALONE Z
˙
YCIE
– Co to ma znaczyc´? – Przeja˛ł ja˛ od Nikki. – Daj mi
ja˛ i ro´b, co masz robic´.
– Wyrzuca˛ nas z restauracji – ostrzegła go Nikki.
– Ubierz sie˛ i nie przejmuj.
– Jestes´ pewny?
– Idz´ juz˙.
Błyskawicznie wzie˛ła prysznic, po czym przebrała
sie˛ w kwieciste spodnie i czerwony top. Nagle zasko-
czyła ja˛ podejrzana cisza, wie˛c pos´piesznie wyszła
z sypialni, by ujrzec´ Galena usadowionego z cichutka˛
Emma˛ na balkonie.
– Jak to zrobiłes´? – Była troche˛ obraz˙ona, z˙e jej nie
udało sie˛ tego osia˛gna˛c´.
– Tajemnica handlowa.
– Nie wygłupiaj sie˛.
– Nie wiem. Trzymałem ja˛ na re˛kach i rozmawialis´-
my. O tym, co ja˛boli, czego oczekuje od z˙ycia, jak sobie
radzic´ z chłopcami i tak dalej.
– Jak sobie radzic´ z chłopcami?!
– Na te tematy nigdy nie jest za wczes´nie. I zapew-
niam cie˛, z˙e zrozumiała wszystko, co do niej mo´wiłem
– odparł dumnie.
– Oczywis´cie. – Jak on to robi, z˙e w cia˛gu paru minut
wszystkie kobiety, ła˛cznie z trzymiesie˛cznymi, prze-
mieniaja˛ sie˛ w ułoz˙one koteczki? – Ska˛d masz tyle
dos´wiadczenia z niemowle˛tami?
– Kto powiedział, z˙e mam jakiekolwiek dos´wiad-
czenie?
– Wie˛kszos´c´ me˛z˙czyzn, kto´rzy nie maja˛ kontaktu
z dziec´mi swoich krewnych, na widok niemowle˛cia
ucieka gdzie pieprz ros´nie. Mam pie˛ciu braci, wiem, co
mo´wie˛.
99
OCALONE Z
˙
YCIE
– To nic wielkiego. Przez kilka tygodni byłem wo-
lontariuszem w szpitalu dziecie˛cym, kiedy zabrakło im
ludzi do przytulania niemowlako´w.
Nie dowierzała własnym uszom.
– Naprawde˛? Nawet o tym nie wspomniałes´.
– Nie wydawało mi sie˛ to takie waz˙ne.
Facet, kto´ry z własnej woli przytula niemowle˛? Samo
to wystarcza, by stał sie˛ obiektem poz˙a˛dania wszystkich
kobiet!
– Bo nie pasowało do twojego wizerunku playboya,
prawda?
– Ponieka˛d. Jak powiedziałem, robiłem to kro´tko
i uznałem, z˙e nie ma czym sie˛ chwalic´. Jestes´ gotowa?
– zapytał zmienionym tonem. – Emma obiecała mi, z˙e
be˛dzie grzeczna.
– Niezupełnie. Jean jest przekonana, z˙e w wiadomo-
s´ciach pokaz˙a˛ nasz szpital. Chce˛ zobaczyc´, kto z dnia na
dzien´ zrobi kariere˛ filmowa˛.
– Tez˙ chce˛ to obejrzec´, ale najpierw – je˛kna˛ł – musze˛
wygramolic´ sie˛ z tego fotela.
Nikki wła˛czyła telewizor w chwili, gdy ws´ro´d miga-
wek poprzedzaja˛cych serwis informacyjny pokazano
wo´z straz˙acki przed szpitalem.
– Nasze tematy dnia to poz˙ar w szpitalu miejskim
w Hope – mo´wił prezenter – inauguracja Kiermaszu
Regionalnego oraz propozycje radnych miejskich maja˛-
ce na celu ograniczenie zuz˙ycia wody. Zaczynamy od
wiadomos´ci z kraju...
– Wymienili nas – powiedziała, gdy wszedł do po-
koju – ale było tylko jedno uje˛cie.
– Moz˙e wie˛cej pokaz˙a˛ w trakcie wiadomos´ci.
– Mam nadzieje˛. Jean oszaleje z rados´ci.
100
OCALONE Z
˙
YCIE
Juz˙ miała wyła˛czyc´ telewizor, gdy jej uwage˛ przycia˛-
gne˛ły słowa lektora:
– Proces Ralpha Archesa, włas´ciciela kasyna, ostate-
cznie rozpocznie sie˛ w przyszłym miesia˛cu w Emerson
County...
– Słyszałam o nim! – ucieszyła sie˛ Nikki. – Wszyst-
kie gazety o nim pisały.
– Nie mam o tej sprawie zielonego poje˛cia. Co on
zrobił?
– Rok temu wynaja˛ł płatnego zabo´jce˛, z˙eby zamor-
dował jego z˙one˛, a sume˛, kto´ra˛ mu wypłacił, wcia˛gna˛ł
w koszty reprezentacyjne firmy.
– Sympatyczny gos´c´.
Reporter mo´wił dalej:
– Gło´wnym s´wiadkiem jest ksie˛gowy, kto´ry zauwa-
z˙ył te˛ niezgodnos´c´ w trakcie rutynowego audytu. Na
podstawie jego zeznan´ ława przysie˛głych orzekła o wi-
nie Archesa. W trosce o bezpieczen´stwo s´wiadka i jego
rodziny przydzielono im policyjna˛ ochrone˛...
Kolejny obraz. Tym razem Arches opuszcza sale˛
sa˛dowa˛ po wysłuchaniu werdyktu przysie˛głych. Na
samym dole, w rogu ekranu, Nikki dostrzegła cos´, co
sprawiło, z˙e włosy stane˛ły jej de˛ba. Siwowłosy me˛z˙-
czyzna, stoja˛cy tyłem do kamery, wspierał sie˛ na ramie-
niu kobiety. Brunetki.
Nikki widziała te˛ kobiete˛ raz w z˙yciu przez pare˛
minut.
Była to matka Emmy.
101
OCALONE Z
˙
YCIE
ROZDZIAŁ SIO
´
DMY
– O Boz˙e! Widziałes´? – zawołała, wskazuja˛c na
ekran.
– Kogo?
– Te˛ kobiete˛ w rogu!
– Jaka˛ kobiete˛?
Prezenter przeszedł juz˙ do naste˛pnej wiadomos´ci.
– Przegapiłes´ ja˛. Cholera, szkoda, z˙e tego nie na-
grałam na wideo!
– Kogo przegapiłem? Nikki, mo´w do rzeczy.
– Nie zobaczyłes´ matki Emmy. – Zacze˛ła nerwowo
chodzic´ po pokoju. – Niesamowite.
– Jestes´ pewna? To uje˛cie było na ekranie kro´cej niz˙
pie˛c´ sekund.
– To ona! Nie wierzysz mi?
– Powiedzmy, z˙e nie podaje˛ tego w wa˛tpliwos´c´.
Skoro uwaz˙asz, z˙e była podobna do kobiety, kto´ra˛
poznałas´ jako matke˛ Emmy, to nie mam nic do powie-
dzenia. – Zamys´lił sie˛. – Jes´li sie˛ nie mylisz...
– Nie myle˛ sie˛.
– To by wyjas´niało, dlaczego zobowia˛zano cie˛ do
dochowania tajemnicy. – Pogładził Emme˛ po gło´wce.
– Ale dlaczego ci ja˛ podrzuciła?
– Moz˙e bała sie˛, z˙e odmo´wie˛.
– Ale w lis´cie uwzgle˛dniła taka˛ moz˙liwos´c´.
Sprawa nadal była niezrozumiała. Nikki intuicyjnie
wyczuwała, z˙e chodzi o cos´ innego, cos´, o czym dowie
sie˛, dopiero gdy pani Martin zjawi sie˛ ponownie.
– Jestem lekarzem, a nie psychoanalitykiem czy
psychologiem kryminalnym – powiedziała zniecierp-
liwiona. – Staram sie˛ nie oceniac´ z´le tej kobiety. Ona nie
porzuciła dziecka i nie uciekła. Zauwaz˙, z˙e wszystko
starannie przygotowała i poparła dokumentami pos´wiad-
czonymi przez prawnika.
– Dokumenty dokumentami, ale jej czyn s´wiadczy
o kompletnym braku odpowiedzialnos´ci – odrzekł. – Po-
za tym, dlaczego wybrała taka˛ mies´cine˛ jak Hope
i dlaczego nie zatrzymała Emmy, jes´li sa˛ pod ochrona˛
policji?
– Moz˙e mys´lała, z˙e w Hope mało kto be˛dzie inte-
resował sie˛ sprawa˛ Archesa. Ochrona policyjna nie daje
stuprocentowej gwarancji bezpieczen´stwa.
– Zapewne, ale z˙adna z twoich hipotez nie wyjas´nia,
dlaczego jej wybo´r padł na ciebie.
– Kiedys´ i tego sie˛ dowiemy. Podejrzewam, z˙e zoba-
czymy pania˛ Martin w dniu, w kto´rym zostanie ogło-
szony wyrok w sprawie Archesa.
– Czas pokaz˙e. – Galen nie krył sceptycyzmu, a Nik-
ki nie chciało sie˛ z nim sprzeczac´, poniewaz˙ nie miała
przekonuja˛cych argumento´w. – Ale jes´li okaz˙e sie˛, z˙e
racja jest po twojej stronie, potulnie wysłucham twojego
,,a nie mo´wiłam’’.
– Umowa stoi!
– Emma jest taka spokojna. Zasne˛ła? – zaniepokoił
sie˛ Galen.
Obeszła go, by popatrzec´ na buzie˛ Emmy.
– S
´
pi jak suseł – szepne˛ła. – Przysie˛gasz, z˙e nic jej
nie dałes´?
103
OCALONE Z
˙
YCIE
– To jest skutek działania mojej czaruja˛cej osobowo-
s´ci. Promieniuje ze mnie anielski spoko´j, nie zauwaz˙y-
łas´ tego?
– Nie – skłamała. – Czy mam rozumiec´, z˙e w twoich
ramionach kobiety zapadaja˛ w głe˛boki sen?
– Tylko te, kto´re otrzymuja˛ specjalne zaproszenie.
– Us´miechna˛ł sie˛ od ucha do ucha. – Chcesz takie za-
proszenie?
O tak, bardzo, ale pod warunkiem z˙e be˛dzie to twoje
ostatnie takie zaproszenie, pomys´lała.
– Nie, nie! Po namys´le wycofuje˛ te˛ oferte˛ – powie-
dział. Zanim zdobyła sie˛ na cie˛ta˛ riposte˛, by zatuszowac´
wzbieraja˛ce uczucie odtra˛cenia, Galen po raz drugi
wytra˛cił ja˛ z ro´wnowagi. – Bo kiedy znajdziesz sie˛
w moich ramionach – zacza˛ł po´łgłosem – nie be˛dzie
mowy o zasypianiu.
Obserwował jej twarz, na kto´rej malowała sie˛ cała
gama uczuc´, pocza˛wszy od zazdros´ci przez rozczarowa-
nie do zakłopotania i zdziwienia. Przyszło mu do głowy,
z˙e podczas studio´w zupełnie inaczej ja˛ postrzegał. Ale
było to konsekwencja˛ jego o´wczesnych wobec niej
oczekiwan´ oraz przes´wiadczenia, z˙e nie ma prawa o niej
nawet marzyc´. Teraz marzył przez dwadzies´cia cztery
godziny na dobe˛.
Ucieszony tym, jak bardzo zbił ja˛ z tropu, z˙ałował, z˙e
nie moz˙e zademonstrowac´ jej, co by zrobił, gdyby była
w jego obje˛ciach, ale miał zaje˛te re˛ce, poniewaz˙ trzymał
Emme˛.
– Gdzie mam ja˛ połoz˙yc´? – zapytał.
– Jez˙eli połoz˙ymy ja˛ do ło´z˙eczka, nie be˛dziemy
mogli wyjs´c´...
Us´miechna˛ł sie˛ na widok jej niezadowolenia. Na
104
OCALONE Z
˙
YCIE
pewno nie z powodu odwołanej lub opo´z´nionej kolacji,
pomys´lał. Raczej dlatego, z˙e be˛da˛ sami w domu i be˛dzie
zmuszona stawic´ czoło problemom zwia˛zanym z jego
osoba˛ oraz podja˛c´ decyzje˛.
Postanowił nie nalegac´. Na razie wystarczy, by wie-
działa, z˙e te platoniczne gesty sa˛ preludium do tego,
czego on najbardziej pragnie. Be˛dzie tez˙ miała nad czym
sie˛ zastanawiac´ do czasu oficjalnej randki w pia˛tek.
– Dostosuje˛ sie˛... – mrukna˛ł nonszalancko. – Jestem
elastyczny.
Zaprowadziła go do gos´cinnego pokoju, gdzie razem
ułoz˙yli Emme˛ w ło´z˙eczku. Gdy znalez´li sie˛ z powrotem
w salonie, Galen pomys´lał, z˙e jak na dz˙entelmena
przystało, powinien juz˙ opus´cic´ jej progi, lecz nie
potrafił zdobyc´ sie˛ na to, poniewaz˙ zbyt mocno pragna˛ł
spe˛dzac´ z nia˛ wszystkie wieczory.
– Długo be˛dzie spała? – zapytał.
– Trudno powiedziec´. W z˙łobku marudziła kilka
godzin, wie˛c albo jest bardzo zme˛czona i be˛dzie spała
bardzo długo, albo jest to tylko kro´tka drzemka. – Zawa-
hała sie˛. – Galen... – podje˛ła takim tonem, z˙e był przy-
gotowany na najgorsze.
– Przepraszam, jes´li przedwczes´nie poruszyłem ten
temat, ale nie z˙ałuje˛. Nie z˙ałuje˛ tego, z˙e cie˛ pragne˛.
– Nie przepraszaj – rzekła po´łgłosem. – To mi
pochlebia.
Kamien´ spadł mu z serca.
– To znaczy, z˙e mnie nie wyrzucasz?
– Powinnam – us´miechne˛ła sie˛ – ale nie mam tyle
energii.
– Wobec tego na co masz ochote˛?
– Szczerze?
105
OCALONE Z
˙
YCIE
– Nie pytałbym, gdyby mnie to nie interesowało.
– Zamo´wic´ pizze˛ z podwo´jnymi pieczarkami, zna-
lez´c´ w telewizji jakis´ film, zasia˛s´c´ na kanapie i rozpus´cic´
włosy.
Zerkna˛ł na jej włosy ciasno spie˛te klamra˛. Troche˛
inaczej wyobraz˙ał sobie reszte˛ tego wieczoru, ale stac´ go
na cierpliwos´c´. Tym bardziej z˙e nie chciał, aby była
wyczerpana, zanim zacznie sie˛ z nim kochac´.
– Mys´le˛, z˙e wszystko da sie˛ załatwic´.
Kiedy Nikki przerzucała kanały w telewizorze, za-
mo´wił pizze˛. Nie lubił pieczarek, ale przeciez˙ moz˙na je
odłoz˙yc´ na bok. Przynio´sł jej cole˛, a sam ze szklanka˛
lemoniady usiadł przy niej na kanapie.
– Co ogla˛damy? – zapytał.
– Na razie nic. Film zaczyna sie˛ za dwadzies´cia
minut.
Miała juz˙ rozpuszczone włosy i pachniała gardeniami
oraz zasypka˛ dla niemowla˛t. Moz˙e jednak powinien
wyjs´c´?
– Rozmawiałem dzisiaj z Julia˛ Whittaker – powie-
dział, by nie mys´lec´ o ustach Nikki.
– Domys´lam sie˛, z˙e martwi sie˛ z powodu wyczynu
syna.
– Jest załamana. Chłopak jest w domu, ale juz˙ zadarł
z prawem.
– Grozi mu poprawczak? – zaniepokoiła sie˛.
– Raczej nie, ale na pewno dostanie kuratora. Sa˛d dla
nieletnich popiera idee˛ pracy na rzecz społecznos´ci
lokalnej, wie˛c prawdopodobnie be˛dzie musiał to od-
pracowac´.
– Psycholog?
– Zdecydowanie.
106
OCALONE Z
˙
YCIE
– Mam nadzieje˛, z˙e mu to pomoz˙e. – Westchne˛ła.
Galen ostroz˙nie poprawił sie˛, opieraja˛c ramie˛ na
oparciu kanapy, za plecami Nikki.
– Problem w tym – zauwaz˙ył – z˙e jak juz˙ raz dostał
sie˛ do systemu, to stro´z˙e prawa jeszcze długo be˛da˛ mieli
go na oku.
– Włas´nie, à propos systemu. Wcale sie˛ nie dziwie˛,
z˙e Alice Martin spisała tyle dokumento´w w sprawie
Emmy. Gdyby zwyczajnie ja˛ porzuciła, mała poszłaby
do rodziny zaste˛pczej, a ona nigdy by jej nie odzyskała.
– To prawda, ale ja nadal nie rozumiem, dlaczego
przystałas´ na jej propozycje˛, chociaz˙ jej nie znasz.
– Wydawało mi sie˛, z˙e to wiesz. – Mimo z˙e powie-
działa to swobodnym tonem, Galen wyczuł w nim
napie˛cie.
– Mo´wiłas´, z˙e nie moz˙esz pozwolic´, z˙eby Emma
przechodziła z ra˛k do ra˛k jak paczka, ale nie wyjas´niłas´,
dlaczego uwaz˙asz, z˙e ja˛ to czeka. To jest zreszta˛
zupełnie nieistotne, bo twoja decyzja jest dowodem
twojej dobroci. – Us´miechna˛ł sie˛. – Cal mnie przed tym
ostrzegł.
– Dlaczego me˛z˙czyz´ni w mojej rodzinie traktuja˛
dobroc´ jako wade˛, a nie zalete˛?
– Bo masz skłonnos´c´ do pos´wie˛cen´. Wykonuja˛c
zawo´d lekarza masz serce z kamienia, ale poza gabine-
tem jestes´ sama˛ dobrocia˛.
– Nieprawda.
– Wie˛c wytłumacz mi, dlaczego zatrzymałas´ Emme˛,
chociaz˙ wcale nie musiałas´. – Zmruz˙ył oczy. – A moz˙e
to cze˛s´c´ tajemnicy pani Martin?
– To nie jest tajemnica. I nie ma nic wspo´lnego
z Emma˛. – Widza˛c zdziwienie maluja˛ce sie˛ na jego
107
OCALONE Z
˙
YCIE
twarzy, dodała: – Zapewne nie wiesz, z˙e jestem dziec-
kiem adoptowanym.
Wsuna˛ł dłon´ mie˛dzy jej kurczowo splecione palce.
– Nie wiedziałem. Ale duz˙o ludzi jest adoptowa-
nych. To nic złego.
– Miałam dziesie˛c´ lat, kiedy znalazłam sie˛ w rodzi-
nie Lawrence’o´w. Bałam sie˛ ich. Byli ode mnie duz˙o
wie˛ksi. Długo oswajałam sie˛ z z˙yciem w domu pełnym
hałas´liwych chłopako´w.
Wyobraził sobie dziesie˛cioletnia˛ Nikki, chudziutka˛
i słodka˛.
– Nie miałas´ własnego rodzen´stwa? – zapytał.
– Jes´li nawet, to matka pozbyła sie˛ ich tak jak mnie.
– Co to znaczy?
– W dniu moich o´smych urodzin zostawiła mnie na
schodach kos´cioła katolickiego niczym niepotrzebny
bagaz˙.
Chciał poznac´ prawde˛, ale nie spodziewał sie˛, z˙e
be˛dzie tak przykra.
– Dwa kolejne lata spe˛dziłam w rodzinie zaste˛pczej,
dopo´ki Lawrence’owie mnie nie adoptowali. Sytuacja
Emmy jest inna, ale nie potrafiłabym przekazac´ jej
naste˛pnej osobie na lis´cie Alice Martin.
– Wiedziałas´, z˙e zostawi cie˛ pod tym kos´ciołem?
– Nie. Powiedziała, z˙e wro´ci, ale nie wro´ciła.
Domys´lał sie˛, z˙e tamta rozpacz juz˙ poszła w niepa-
mie˛c´, lecz wspomnienie pozostało.
– Moz˙e nie mogła.
Nikki pokre˛ciła głowa˛.
– Kiedy policja ja˛ odszukała, natychmiast podpisała
dokumenty, w kto´rych zrzekała sie˛ praw rodzicielskich,
z˙eby nie odpowiadac´ za naraz˙anie z˙ycia dziecka. To
108
OCALONE Z
˙
YCIE
chyba dobitnie s´wiadczy, z˙e nie zamierzała dotrzymac´
obietnicy.
– To bardzo przykre.
– Daj spoko´j. – Wzruszyła ramionami. – Gdybym
z nia˛ została, dzisiaj nie byłabym tym, kim jestem. To,
z˙e wyla˛dowałam w tej rodzinie, było najwie˛kszym u-
s´miechem losu.
– Rozumiem teraz, dlaczego oni sa˛tacy opiekun´czy.
– Nie wiem, czy bez nich bym sobie poradziła. –
Us´miechne˛ła sie˛ do wspomnien´. – Nie masz poje˛cia, ile
razy bili sie˛ z chłopcami, kto´rzy mi dokuczali.
– W obronie twojego honoru?
– Byli moimi aniołami stro´z˙ami. Potem nauczyli
mnie, jak sama mam sie˛ bronic´, ale dalej starali sie˛
ułatwiac´ mi z˙ycie. I dlatego, kiedy wyjechałam na stu-
dia, wcia˛gne˛li w to Cala.
A on zaprzepas´cił te˛ szanse˛. Łaska boska, z˙e nie
opowiedziała braciom o tym, co wydarzyło sie˛ tamtego
wieczoru, bo na pewno miałby teraz sztuczne ze˛by
i chodził o lasce.
– Utrzymujesz kontakt z matka˛? Ta˛ biologiczna˛.
– Widziałam ja˛raz, dwa lata po´z´niej. Zawiadomiono
nas wtedy, z˙e przedawkowała. – Mocno s´cisne˛ła jego
dłon´. – Teraz juz˙ chyba rozumiesz, dlaczego zatrzyma-
łam Emme˛.
Jej wczesne dziecin´stwo duz˙o mu wyjas´niło. Zro-
zumiał, dlaczego poczuła sie˛ tak mocno dotknie˛ta jego
szlachetnymi intencjami i dlaczego nie potrafiła uwie-
rzyc´ w przemiane˛, kto´ra w nim tak nagle zaszła. Do-
znawszy tak wielkiego zawodu ze strony rodzonej mat-
ki, stała sie˛ nieufna wobec wszystkich.
Tamtego wieczoru stracił wie˛cej, niz˙ mu sie˛ wtedy
109
OCALONE Z
˙
YCIE
wydawało. Odzyskanie po raz drugi jej zaufania nie
be˛dzie łatwe, ale skoro udało sie˛ to jej braciom, on nie
powinien tracic´ nadziei. To tylko kwestia czasu.
– Jak kaz˙dego dnia tak szybko be˛dziesz załatwiała
pacjento´w, to nikt nam nie uwierzy, z˙e potrzebujemy
jeszcze jednego lekarza – ostrzegła ja˛ Lynette w pia˛t-
kowe popołudnie.
– Przepraszam – odparła Nikki wcale nie skruszo-
nym tonem. – Po prostu chce˛ punktualnie skon´czyc´.
– Czeka cie˛ interesuja˛cy weekend?
– Wieczo´r. Ide˛ z Galenem na kolacje˛, a potem do kina.
– Z Emma˛?
– Zaszalałam i wynaje˛łam opiekunke˛.
– Rozumiem. Baw sie˛ dobrze.
Przez cały tydzien´ czekała na ten pia˛tek. Opowie-
dziawszy Galenowi swa˛ historie˛, poczuła przyjemna˛
lekkos´c´, jakby ogromny cie˛z˙ar spadł jej z ramion. Jes´li
obawiał sie˛, z˙e ,,nie jest jej wart’’, to poznawszy jej
biografie˛, powinien wybic´ to sobie z głowy.
– Nie chciałabym sie˛ wtra˛cac´... – zacze˛ła nies´miało
Lynette.
– Słucham.
– Na pocza˛tku doktor Stafford nie miał tu najlepszej
opinii.
– Moge˛ to sobie wyobrazic´.
– Ale na nia˛ nie zasłuz˙ył.
Jasne. A ja jestem kro´lowa˛ angielska˛!
– Dlaczego tak uwaz˙asz? – zainteresowała sie˛ Nikki.
– Wiem, z˙e co tydzien´ umawiał sie˛ z inna˛, ale mo´j
George tez˙ miał opinie˛ podrywacza. Uwierz mi, doktor
Stafford przy nim to mnich!
110
OCALONE Z
˙
YCIE
Nikki znała łysieja˛cego, tłustawego George’a. Uwa-
z˙ała go za przemiłego gadułe˛. Jes´li rzeczywis´cie w mło-
dos´ci był niepoprawnym podrywaczem, to małz˙en´stwo
bardzo go odmieniło.
– Pare˛ miesie˛cy temu – cia˛gne˛ła piele˛gniarka – dok-
tor nagle sie˛ opamie˛tał. Niezalez˙nie od tego, jaka jest
jego przeszłos´c´, podejrzewam, z˙e jest taki jak George.
Kiedy trafi na te˛ jedyna˛, to sie˛ ustatkuje.
Nie była to zbyt subtelna aluzja, ale Nikki juz˙ zda˛z˙yła
sie˛ zorientowac´, z˙e dla Lynette Galen jest alfa˛ i omega˛.
I trudno temu sie˛ dziwic´. Uratował z˙ycie jej me˛z˙owi,
gdy ten dostał ataku serca.
– Co chcesz przez to powiedziec´?
– Jes´li jeszcze nie wiesz, co o nim mys´lec´, to przede
wszystkim nie wierz plotkom.
– Jes´li jakies´ do mnie dotra˛, postaram sie˛ pamie˛tac´
twoje słowa – obiecała jej Nikki.
Lecz gdy lez˙ała w wannie i szykowała sie˛ na przyj-
s´cie Galena oraz opiekunki do dziecka, poczuła, z˙e ta
chwila zbliz˙a sie˛ z pre˛dkos´cia˛ s´wiatła.
Galen wyjawił jej swoje intencje w poniedziałek.
Skłamałaby, twierdza˛c, z˙e tego nie pragnie.
Rozpaczliwie.
– Pytanie tylko – ubieraja˛c sie˛, przemawiała do Em-
my, kto´ra lez˙ała na s´rodku jej ło´z˙ka – czy potrafie˛ spo-
kojnie z nim sie˛ rozstac´, kiedy wygas´nie mo´j kontrakt.
Emma wydała z siebie jakis´ dz´wie˛k.
– Wiem, wiem. Powiedział, z˙e dojrzał do załoz˙enia
rodziny, ale czy mu sie˛ nie znudze˛? Jestem zupełnie inna
niz˙ jego dawne przyjacio´łki. – Przegla˛dała sie˛ w lustrze.
– Jestem niska i wyja˛tkowo przecie˛tna. On woli wysokie
i pie˛kne.
111
OCALONE Z
˙
YCIE
Emma chrza˛kne˛ła.
– To prawda. Widziałam kilka z nich. Gdybys´my
razem nie studiowali i gdyby nie przyjaz´nił sie˛ z Calem,
nawet by na mnie nie spojrzał.
Emma cisne˛ła gryzakiem i rozdarła sie˛ wniebogłosy.
Ucichła, dopiero gdy Nikki włoz˙yła jej zabawke˛ do
ra˛czki.
– Moz˙e teraz jest troche˛ wyciszony, ale ma charakter
łowcy – poinformowała mała˛. – Jak juz˙ ma pewnos´c´, z˙e
dziewczyna wpadła w jego sidła, szybko sie˛ nia˛ nudzi.
Dlaczego nie cieszysz sie˛ tym, co on ci daje? – ode-
zwał sie˛ cichy, wewne˛trzny szept. Chcesz tego. Od
dawna.
– Moge˛ to potraktowac´ jako jeden ze sposobo´w
sprawdzenia, jakie sa˛jego zamiary. Uda mi sie˛ byc´ z nim
dłuz˙ej niz˙ innym albo nie, ale nie be˛de˛ tkwiła zawieszo-
na w pro´z˙ni. Znam go na tyle długo, z˙e od razu zauwaz˙e˛
oznaki znudzenia. Chyba byłoby lepiej dowiedziec´ sie˛
tego przed wygas´nie˛ciem kontraktu. – Westchne˛ła.
– A jes´li sie˛ okaz˙e, z˙e moja miłos´c´ mu nie wystarczy?
Boje˛ sie˛, z˙e drugiego takiego nie znajde˛.
Teraz tez˙ nie ma drugiego takiego. Poraz˙ona tym
odkryciem az˙ przysiadła na ło´z˙ku.
– Emmo, poradz´ mi, co mam robic´.
Niemowle˛ zatrzepotało ra˛czkami.
– Masz racje˛. Poczekam na rozwo´j sytuacji. Czegos´
takiego nie da sie˛ zaplanowac´ z wyprzedzeniem. Juz˙ raz
popełniłam taki bła˛d. Drugi raz tego nie zrobie˛.
To po co pojechałas´ po pracy do apteki? – szepna˛ł
złos´liwy głosik. Poboz˙ne z˙yczenia, odpowiedziała mu
w duchu. Niech sie˛ dzieje co chce. Ale jes´li juz˙ do
czegos´ dojdzie, dobrze byc´ na to przygotowanym.
112
OCALONE Z
˙
YCIE
Wzie˛ła Emme˛ na re˛ce i przeszła do salonu, gdzie
razem czekały na gos´ci. Opiekunka zjawiła sie˛ kilkanas´-
cie minut po´z´niej, wie˛c Nikki nie miała juz˙ czasu na
czcze rozmys´lania. Gdy przekazała wszystkie instrukcje
Ruby, sa˛siadce z pierwszego pie˛tra, przyjechał Galen.
– Gdyby miała pani jakies´ problemy, prosze˛ dzwo-
nic´ do mnie.
– Nie omieszkam – oznajmiła starsza pani. – Z
˙
ycze˛
miłej zabawy.
Nikki zawahała sie˛, gdy tylko trzasne˛ły za nia˛ drzwi,
lecz Galen pocia˛gna˛ł ja˛ w strone˛ windy.
– Chodz´. Ona wygla˛da na dos´wiadczona˛ opiekunke˛.
– Dlaczego mam uczucie, z˙e robie˛ cos´, czego nie
powinnam? – je˛kne˛ła, gdy szli w strone˛ jego auta.
– Mo´wisz jak prawdziwa matka, kto´ra po raz pierw-
szy zostawia dziecko. Be˛dziemy pie˛c´ minut od domu.
– Moz˙liwe.
– Nikki, to jest nasza pierwsza randka, zapomniałas´?
Tylko ty i ja. Nikogo wie˛cej.
Czy zapomniała? Czeka na te˛ chwile˛ od kilkunastu
miesie˛cy. Nareszcie ma okazje˛ traktowac´ go jak kogos´,
kto jest wie˛cej niz˙ przyjacielem i kolega˛ z pracy,
a jednoczes´nie pokazac´ mu kobiete˛, kto´ra kryje sie˛ za
lekarskim fartuchem i dyplomem.
– Przez trzy godziny tylko my dwoje.
– Wobec tego nie marnujmy ani minuty.
Galen zaprosił ja˛ na kolacje˛ w ekskluzywnym klubie.
Na białym obrusie stała ro´z˙a i elegancki s´wiecznik,
a w rogu sali grał kwartet smyczkowy.
Nikki powiodła wzrokiem po otoczeniu.
– Nie jestem odpowiednio ubrana. Trzeba było mnie
uprzedzic´.
113
OCALONE Z
˙
YCIE
Rozejrzał sie˛.
– One pokazuja˛ wie˛cej gołego niz˙ ty.
– Przeciez˙ wiesz, o czym mo´wie˛! – mrukne˛ła zi-
rytowana.
Galen unio´sł kieliszek, by wznies´c´ toast.
– Za najpie˛kniejsza˛ kobiete˛ w tym lokalu.
Jego pełne podziwu spojrzenie rozbroiło ja˛.
– Dzie˛kuje˛.
Podczas kolacji Galen zabawiał ja˛ opowies´ciami
z czaso´w, kiedy pracował w Seattle, a ona rewanz˙owała
mu sie˛ anegdotami ze szpitali, w kto´rych miała zaste˛pst-
wa. Była rozczarowana, gdy Galen oznajmił, z˙e juz˙
musza˛ wychodzic´, jes´li nie chca˛ spo´z´nic´ sie˛ na film.
Chciała nawet zaproponowac´, by odłoz˙yli te˛ atrakcje˛
na kiedy indziej, lecz gdy w kinie zgasły s´wiatła i Galen
ja˛ obja˛ł, cieszyła sie˛, z˙e w pore˛ ugryzła sie˛ w je˛zyk.
Przymkne˛ła powieki, by delektowac´ sie˛ jego obec-
nos´cia˛ tuz˙ obok i wdychac´ jego niepowtarzalny zapach.
Gdyby potrafiła zatrzymac´ czas, niezwłocznie by to
zrobiła.
Po´z´niej, kiedy jechali do niej, westchne˛ła głos´no.
– Zme˛czona? – zapytał.
– Nie. Z
˙
ałuje˛, z˙e nasza randka juz˙ sie˛ kon´czy.
– Be˛dzie naste˛pny pia˛tek.
To cały tydzien´! – pomys´lała.
– To prawda.
– Poza tym przed pia˛tkiem tez˙ be˛dziemy sie˛ widy-
wali – zauwaz˙ył. – U ciebie spe˛dzam tyle samo czasu co
u siebie.
– A propos. – Spojrzała w jego strone˛. – Kiedy po-
kaz˙esz nam, jak mieszkasz?
– Jak be˛de˛ miał czas zrobic´ porza˛dek.
114
OCALONE Z
˙
YCIE
– O! Chcesz powiedziec´, z˙e jestes´ bałaganiarzem?
– Jestem porza˛dny inaczej.
– Rozumiem. Jes´li tak bardzo odcia˛gamy sie˛ od
obowia˛zko´w domowych, kto´res´ popołudnie pos´wie˛c´ na
sprza˛tanie, zamiast do nas przyjez˙dz˙ac´ – zaproponowała.
– Wykluczone. Wole˛ polubic´ kurz.
Zaparkował nieopodal wejs´cia do jej domu.
– Odprowadze˛ cie˛ pod drzwi – oznajmił.
Zgodnie z niepisana˛umowa˛wychodził od niej o dzie-
sia˛tej, kiedy Emma zasypiała. Teraz jednak Nikki chcia-
ła opo´z´nic´ te˛ godzine˛ policyjna˛, choc´by o kilka minut.
Weszli na palcach do mieszkania, w kto´rym panował
po´łmrok. Ruby ogla˛dała telewizje˛.
– Witajcie – powiedziała, wyła˛czaja˛c telewizor.
– Jak było? – zapytała Nikki, nie kryja˛c niepokoju.
– Nadzwyczajnie – odparła Ruby. – Emma jest
słodka.
Nikki us´miechne˛ła sie˛.
– Miewa bardzo złe dni.
– Prosze˛ sie˛ nie martwic´, jes´li be˛dzie spała duz˙o
dłuz˙ej, ale tak dobrze sie˛ bawiłys´my, z˙e sie˛ zagapiłam
i połoz˙yłam ja˛ dopiero godzine˛ temu.
Ruby zebrała swoje rzeczy, obiecała przyjs´c´ do Em-
my za tydzien´, po czym sie˛ poz˙egnała.
– S
´
pi jak suseł – oznajmiła Nikki, wro´ciwszy do
salonu.
– To znaczy, z˙e i mnie pora wychodzic´.
Nikki nagle poczuła sie˛ jak Kopciuszek, kto´ry wie-
dział, z˙e musi opus´cic´ bal, a wcale nie miał na to ochoty.
Miała podobne buty, wie˛c od razu stało sie˛ dla niej jasne,
dlaczego Kopciuszek zgubił trzewik. Po prostu zwlekał
do ostatniej chwili.
115
OCALONE Z
˙
YCIE
– Moz˙e masz ochote˛ na lody? – zapytała, czepiaja˛c
sie˛ pierwszego z brzegu pretekstu.
Popatrzył na nia˛ spod opuszczonych powiek.
– To bardzo dobry pomysł na taka˛ upalna˛ noc.
Przytakne˛ła, ka˛tem oka widza˛c, jak Galen nad nia˛ sie˛
pochyla.
– Prawde˛ mo´wia˛c, wolałbym cos´ słodszego – powie-
dział po´łgłosem.
– Na przykład co? – zapytała, czuja˛c jego oddech.
– Zaraz ci pokaz˙e˛.
Przycia˛gna˛ł ja˛ do siebie i zamkna˛ł jej usta pocałun-
kiem. Od dawna marzyła o takim pocałunku. S
´
wiat
przestał dla niej istniec´, liczył sie˛ tylko Galen.
Nagle odsuna˛ł od niej wargi i zacza˛ł jej sie˛ przy-
gla˛dac´ wzrokiem, w kto´rym gotowało sie˛ poz˙a˛danie na
zmiane˛ z uwielbieniem. Nie us´miechał sie˛, nic nie
mo´wił. Wyłoz˙ył juz˙ swoje argumenty i teraz czekał na
jej decyzje˛. Czekał, spodziewaja˛c sie˛ najlepszego, przy-
gotowany na najgorsze.
Rozsa˛dek nakazywał jej zastanowic´ sie˛, rozwaz˙yc´
konsekwencje, lecz ciało domagało sie˛ czegos´ wre˛cz
odwrotnego. Moz˙e Galen naprawde˛ sie˛ zmienił, a moz˙e
nie, ale czy czasami nie warto zaryzykowac´?
– Pare˛ dni temu złoz˙yłes´ mi pewna˛ propozycje˛ – za-
cze˛ła z wahaniem. – Czy nadal jest aktualna?
– Nieustaja˛co.
– Przyjmuje˛ ja˛.
– Zostane˛ do rana – ostrzegł ja˛.
– Tylko to wchodzi w rachube˛.
116
OCALONE Z
˙
YCIE
ROZDZIAŁ O
´
SMY
Galen otworzył przed nia˛ ramiona. Od tej chwili
liczyło sie˛ dla niej tylko to, co do niego czuła. Gdy wsuna˛ł
dłonie pod jej sweter, przeszył ja˛ rozkoszny dreszcz.
– S
´
wiatło... – zda˛z˙yła szepna˛c´, zanim ja˛ pocałował.
– I trzeba zamkna˛c´ drzwi.
Wypus´cił ja˛z obje˛c´ i trzymaja˛c za re˛ke˛, zgasił s´wiatło
w salonie, a naste˛pnie zasuna˛ł zasuwe˛ w drzwiach.
Potem ona poprowadziła go do sypialni. Chciała wła˛-
czyc´ nocna˛ lampke˛ przy ło´z˙ku, ale ja˛ powstrzymał.
– Zaczekaj.
Spojrzała w jego strone˛? Czyz˙by znowu sie˛ rozmys´-
lił? Jes´li tak, to go udusi za to, z˙e rozbudził w niej taka˛
z˙a˛dze˛ i odmawia jej zaspokojenia.
– Dlaczego?
Sie˛gna˛ł do guziko´w jej swetra.
– Chce˛ cie˛ ogla˛dac´ ubrana˛ tylko w ksie˛z˙ycowa˛ po-
s´wiate˛ – szepna˛ł.
Ksie˛z˙ycowa pos´wiata? Dopiero teraz sie˛ zorientowa-
ła, z˙e na bezchmurnym niebie s´wieci ogromny ksie˛z˙yc.
– Przyszło mi do głowy... – Zawahała sie˛, bo Galen
juz˙ zdja˛ł jej bluzke˛.
– Co takiego? – Patrzył jej w oczy.
– Nic waz˙nego.
Nie odrywał wzroku od jej twarzy.
– Pomys´lałas´, z˙e znowu sie˛ wycofam.
– Tak – powiedziała zgodnie z prawda˛.
– Nie obawiaj sie˛. Nie teraz.
Chwile˛ po´z´niej Galen pozbawił ja˛ stanika.
– Jestes´ pie˛kna. – Powio´dł re˛ka˛ po jej ramieniu.
Nikki takz˙e zapragne˛ła ogla˛dac´ go w s´wietle ksie˛z˙y-
ca. Wycia˛gne˛ła mu koszule˛ ze spodni, po czym szarp-
ne˛ła klamre˛ paska, lecz on przytrzymał jej dłon´.
– Jes´li chcesz, z˙ebys´my to zrobili powoli...
– Wcale nie chce˛! Zmarnowalis´my tyle czasu...
– To prawda.
– Poza tym – us´miechne˛ła sie˛ uwodzicielsko – po-
woli be˛dzie potem.
Ku obopo´lnemu zadowoleniu zacze˛li pospiesznie
s´cia˛gac´ z siebie ubrania. Nawet nie było wiadomo, czyje
re˛ce co rozpinaja˛, poniewaz˙ liczył sie˛ wyła˛cznie efekt
kon´cowy: najpie˛kniejszy akt ła˛cza˛cy dwie istoty ludzkie.
Gdy Nikki juz˙ lez˙ała na ło´z˙ku, ujrzała tuz˙ nad soba˛
twarz Galena. Przymkne˛ła powieki. Czekała, a on nie-
spodziewanie znieruchomiał. Miała ochote˛ tłuc pie˛s´-
ciami w materac.
– O co chodzi tym razem?
– Czy to nie jest dzien´, kiedy twoim braciom wolno
do ciebie dzwonic´?
– Nie. A nawet jes´li zadzwonia˛, to moga˛ sie˛ nagrac´.
– To dobrze. – Obsypywał pocałunkami jej twarz.
– Bo nie chce˛, z˙eby mi przeszkadzano.
Juz˙ miała mu wytkna˛c´, z˙e sam to robi, ale uzmys-
łowiła sobie, z˙e to by tylko przedłuz˙yło to nieznos´ne
oczekiwanie.
Ni sta˛d ni zowa˛d przed oczami stane˛ło jej pewne
siedmiokilogramowe potencjalne zakło´cenie. Zesztyw-
niała.
118
OCALONE Z
˙
YCIE
– Emma.
Galen podnio´sł głowe˛.
– Nic nie słysze˛ – powiedział.
– S
´
pi. W sa˛siednim pokoju. Moz˙e nie powinnis´my...
– Nic nie zauwaz˙y – zapewnił ja˛, całuja˛c w szyje˛.
– Gdyby na naszym miejscu byli jej biologiczni rodzice,
to jak mieliby zrobic´ jej siostrzyczki i braciszko´w?
– Masz racje˛.
– Jasne. I gdyby czuli to samo co ja do ciebie, to
pewnego dnia okazałoby sie˛, z˙e Emma ma bardzo liczna˛
rodzine˛.
Zanim jednak Nikki zda˛z˙yła cokolwiek powiedziec´,
zacze˛li wznosic´ sie˛ na wyz˙yny rozkoszy.
I choc´ Galen cze˛sto nazywał ja˛ wro´belkiem, tym
razem wzbiła sie˛ tam, gdzie kro´luja˛ orły.
Przez kolejne tygodnie poruszała sie˛ ws´ro´d lekkiej
mgiełki szcze˛s´liwos´ci. Dawniej zawsze odliczała czas
do kon´ca kontraktu, teraz miała inna˛ miare˛. Jej czaso-
mierzem stała sie˛ mała Emma... jej pierwszy s´miech,
pierwszy raz, kiedy przez cała˛ minute˛ utrzymała w ra˛cz-
ce grzechotke˛.
A Galen? Stał sie˛ cze˛s´cia˛ jej dnia codziennego, jak
Emma. Co sie˛ stanie, gdy jej kontrakt wygas´nie? Tym
bardziej z˙e nie zanosiło sie˛, by dyrekcja szpitala plano-
wała zatrudnienie trzeciego lekarza, mimo z˙e bardzo by
sie˛ przydał.
To znaczy, z˙e czeka ja˛ kolejne zaste˛pstwo. Wizja
romansu przez telefon nie była pocia˛gaja˛ca, lecz stano-
wiła lepsze rozwia˛zanie niz˙ wszelki brak kontaktu.
Zachwycał ja˛ nie tylko fizyczny aspekt tej znajomo-
s´ci. Po prostu uwielbiała byc´ z Galenem, poniewaz˙
119
OCALONE Z
˙
YCIE
potrafił ja˛rozbawic´ i natchna˛c´ optymizmem. Najbardziej
be˛dzie jej brakowało wspo´lnego omawiania szpitalnych
przypadko´w oraz wymiany pogla˛do´w. Najwaz˙niejsze
jednak było poczucie bezpieczen´stwa, jakie jej dawał,
mimo z˙e był to stan bardzo ryzykowny.
Nie wiem, co bym zrobiła, mys´lała, gdybym zacze˛ła
na nim polegac´, a on by mnie rzucił. Jego rekord wynosił
pie˛c´ tygodni z jedna˛ kobieta˛. To juz˙ niedługo. Tłuma-
czyła sobie, z˙e nie powinna sie˛ przejmowac´, z˙e i to
przez˙yje, skoro przez˙yła ucieczke˛ matki. Dzien´ dzisiej-
szy jest darem i przede wszystkim on sie˛ liczy. Nie warto
zaprza˛tac´ sobie mys´li tym, co dopiero be˛dzie.
Ale bez niego przyszłos´c´ jawiła sie˛ ponura.
I pusta bez Emmy.
Wzmianka o sprawie Archesa w lokalnej gazecie
uprzytomniła Nikki, z˙e jej czas jest policzony.
– Jak sa˛dzisz, ile potrwa ten proces? – zapytała pew-
nego dnia Galena, kto´ry akurat karmił Emme˛.
– Nie mam poje˛cia. Na pewno kilkanas´cie tygodni.
Nasz wymiar sprawiedliwos´ci jest bardzo opieszały.
– To znaczy, z˙e prawdopodobnie be˛de˛ zmuszona
rozstac´ sie˛ z moim małym gos´ciem pre˛dzej, niz˙ za-
kładałam.
– To nie jest wykluczone. Jak sie˛ na to zapatrujesz?
– Ciesze˛ sie˛, z˙e wro´ci do matki – powiedziała – ale
be˛de˛ strasznie za nia˛ te˛sknic´. Bez niej i bez jej rzeczy
be˛dzie tu przeraz´liwie pusto. – Rozejrzała sie˛ po pokoju.
– Nie ma co sie˛ oszukiwac´. Widzisz, strace˛ powiernice˛.
Ona zna wszystkie moje najskrze˛tniej skrywane sekrety.
– Che˛tnie ja˛ w tym zasta˛pie˛.
Atrakcyjna propozycja, lecz nie do zaakceptowania,
bo wie˛kszos´c´ tych sekreto´w dotyczy Galena. Przede
120
OCALONE Z
˙
YCIE
wszystkim dlaczego, gdy ich zaz˙yłos´c´ wkroczyła w no-
wy etap, ani razu nie wspomniał o wspo´lnej przyszłos´ci,
czego dawniej rzekomo tak pragna˛ł.
– To nie to samo co rozmowa ,,jak kobieta z kobie-
ta˛’’ – prychne˛ła. – Faceci do tego sie˛ nie nadaja˛.
– Szkoda.
– A co ty mys´lisz o jej wyjez´dzie? – zapytała.
– Opro´cz tego, z˙e nie be˛de˛ na wezwanie, gdy be˛dzie
miała muchy w nosie?
– Nie przesadzaj. Tylko raz zadzwoniłam do ciebie
o pierwszej w nocy! To nie moja wina, z˙e ona domaga
sie˛ ciebie, jak boli ja˛ brzuszek.
– Nie narzekam. Kaz˙dy pretekst jest dobry, z˙eby
spe˛dzic´ tu noc.
– Gdybys´ wprowadził sie˛ do mnie, nie musiałbys´
wyszukiwac´ z˙adnych preteksto´w – zauwaz˙yła pozornie
swobodnym tonem.
– Naprawde˛? W cia˛gu ostatnich dwo´ch tygodni nie-
spodziewanie odwiedzili cie˛ dwaj bracia. Byli zdumieni
obecnos´cia˛ Emmy. Jak by zareagowali na wiadomos´c´,
z˙e mieszkam z toba˛?
Edward i John zaakceptowali historyjke˛ o matce
Emmy, ale mimo to byli bardzo zaniepokojeni. Edward,
jako najstarszy, zaryzykował pytanie, jak Nikki radzi
sobie w pojedynke˛. Natychmiast mu odpowiedziała, z˙e
skoro moz˙e byc´ odpowiedzialna za ludzi, kto´rych z˙ycie
wisi na włosku, ro´wnie dobrze moz˙na powierzyc´ jej
opiece zdrowe niemowle˛.
Gdyby dowiedzieli sie˛ o jej romansie z Galenem, za-
sypaliby ja˛ pytaniami o jego intencje. Uwaz˙ali bowiem,
z˙e skoro cie˛z˙ko zapracowali na jej zaufanie, jej partner
tez˙ musi na nie zasługiwac´.
121
OCALONE Z
˙
YCIE
Zniosłaby te pytania, gdyby sama znała jego zamiary.
Mimo z˙e z całego serca pragne˛ła usłyszec´ z jego ust te˛
przysie˛ge˛, Galen musi sie˛ na nia˛ zdobyc´ z własnej woli,
a nie pod presja˛ jej braci. Na razie chce jej udowodnic´,
z˙e potrafi byc´ wierny, ale czy nie zdaje sobie sprawy, z˙e
zaufanie i wiernos´c´ sa˛moz˙liwe wyła˛cznie na fundamen-
cie miłos´ci?
– To jest moje z˙ycie – oznajmiła wyniosłym tonem.
– Niemniej podlega ich aprobacie. Wiem, z˙e jestes´
skłonna z nimi walczyc´, ale ja nie. Nie chce˛, z˙eby przeze
mnie popsuły sie˛ twoje stosunki z rodzina˛.
Z jednej strony cieszyło ja˛ takie szlachetne podejs´cie,
lecz z drugiej, odmowe˛ zamieszkania z nia˛ traktowała
jako sygnał, z˙e Galen ma wie˛cej zastrzez˙en´ wobec idei
zwia˛zania sie˛ z nia˛, niz˙ pocza˛tkowo utrzymywał.
– Mo´wia˛c powaz˙nie... mys´le˛, z˙e powinnas´ sie˛ za-
stanowic´, co zrobisz, jes´li Alice Martin sie˛ nie pojawi.
– Wa˛tpisz w jej powro´t?
Wzruszył ramionami.
– Mało to tragedii widzielis´my na urazo´wce? To
bardzo romantyczny pomysł, z˙e ona musi ukrywac´ sie˛
przed kryminalistami, ale ta historia moz˙e nie skon´czyc´
sie˛ happy endem.
– Zadbała o przyszłos´c´ dziecka.
– Uwaz˙asz, z˙e moz˙na zaufac´ człowiekowi, kto´rego
w ogo´le sie˛ nie zna?
Wyczuła, z˙e w rzeczywistos´ci Galen pyta ja˛, dlacze-
go zaufała obcej kobiecie, a jemu nie potrafi.
– Tak mi podpowiada kobieca intuicja. Nie kaz˙ sobie
tego wyjas´niac´, bo nie umiem.
– A jes´li przyjdzie ci ja˛ komus´ oddac´?
Nie chciała brac´ pod uwage˛ takiego scenariusza. Mia-
122
OCALONE Z
˙
YCIE
ła nadzieje˛, z˙e gdyby pani Martin znikne˛ła na dobre, sa˛d
przyznałby jej prawa opiekun´cze.
Zastanowiło ja˛, czy los małej Emmy moz˙e miec´
wpływ na jej przyszłos´c´, lecz zanim zda˛z˙yła zapytac´
Galena, czy zgodziłby sie˛ z dnia na dzien´ zostac´ ojcem
Emmy, on wyja˛ł butelke˛ z buzi niemowle˛cia.
– Emma juz˙ sie˛ poz˙ywiła – oznajmił. – Jes´li zaraz
wyjdziemy, zda˛z˙ymy do remizy na koncert Annie.
Waz˙ne pytania nalez˙y odłoz˙yc´ na kiedy indziej.
– Czy Emma nie rozpłacze sie˛, jak usłyszy dudy?
– zaniepokoiła sie˛ Nikki.
– Nie obawiaj sie˛. Annie gra bardzo ładnie.
Przed remiza˛ stało mno´stwo samochodo´w.
– No prosze˛, jaka frekwencja – powiedział, rozgla˛-
daja˛c sie˛ po dziedzin´cu i trawnikach, gdzie rozsiedli sie˛
amatorzy muzyki.
Nikki usiadła na rozkładanym fotelu.
– Chcesz przez to powiedziec´, z˙e koncerty Annie nie
zawsze cieszyły sie˛ tak powszechnym uznaniem? – spy-
tała z us´miechem.
– Oj, nie zawsze. – Nieopodal garaz˙y dostrzegł
Annie i Jareda, kto´ry podpieraja˛c sie˛ kulami, dotarł do
pierwszego rze˛du foteli, w kto´rym siedzieli straz˙acy.
Recital Annie trwał po´ł godziny. Przez ten czas Galen
zastanawiał sie˛ nad wymiana˛ zdan´, jaka miała miejsce
przed ich wyjs´ciem z domu. Nikki chce, by z nia˛
zamieszkał, a on nie ma nic przeciwko temu, zasad-
niczo. Jednak wymo´wka, z˙e nie chce antagonizowac´ jej
z rodzina˛, nie była jedynym kontrargumentem. Prawde˛
mo´wia˛c, najbardziej obawiał sie˛, z˙e nie sprosta oczeki-
waniom jej rodziny. Jakis´ czas temu na pewno nie
przyje˛liby go z otwartymi ramionami, lecz on postawił
123
OCALONE Z
˙
YCIE
sobie za punkt honoru udowodnic´ Nikki i jej braciom, z˙e
na nia˛ zasługuje.
Gdy koncert dobiegł kon´ca, publicznos´c´ nagrodziła
Annie gora˛cymi oklaskami, po czym zacze˛ła sie˛ roz-
chodzic´.
– Bardzo mi sie˛ podobało – oznajmiła Nikki, za-
gla˛daja˛c do Emmy, kto´ra juz˙ sie˛ obudziła, lecz za-
chowywała sie˛ wzorowo. – Nie miałam poje˛cia, z˙e dudy
moga˛ byc´ tak subtelne.
– Powiedz to Annie, sprawisz jej ogromna˛ przyjem-
nos´c´. – Podprowadził ja˛ do Annie i Jareda.
– Annie, byłas´ s´wietna.
– No, kilka razy sie˛ pomyliłam, ale robie˛ poste˛py.
Prawda, Jared? – Połoz˙yła Jaredowi dłon´ na ramieniu,
a on natychmiast przykrył ja˛ re˛ka˛.
– Annie robi kolosalne poste˛py. – Popatrzył na nia˛
z czułos´cia˛. – Przeciez˙ ci mo´wiłem, z˙e wystarczy do-
starczyc´ jej bodz´ca – zwro´cił sie˛ do Galena.
– To Jared wymys´lił te koncerty – rzekła Annie.
– Wygadał przed moimi kolegami z zespołu ratow-
niczego, z˙e gram na dudach, a oni zmusili mnie, z˙ebym
im zagrała. A potem kto´regos´ dnia siedziałam przed
domem i c´wiczyłam. Zanim sie˛ obejrzałam, wyszło paru
sa˛siado´w, a na ulicy zatrzymywali sie˛ przechodnie.
– Od dawna grasz?
– Zacza˛ł mnie uczyc´ dziadek, ale nie byłam tym
zachwycona. Dopiero gdy umarł, tak bardzo mi go
brakowało, z˙e znowu zacze˛łam c´wiczyc´.
– Czy to były szkockie piosenki, bo z˙adnego utworu
nie znałam – zapytała Nikki.
– Gaelickie. Dziadek lubił je najbardziej. Pewnie
byłby ze mnie dumny...
124
OCALONE Z
˙
YCIE
Emma zakwiliła znudzona monotonnym widokiem,
wie˛c Nikki wzie˛ła ja˛ na re˛ce.
– To jest Emma? – zainteresowała sie˛ Annie. – Ga-
len cia˛gle nam o niej opowiada. Rozkoszna.
– Słodka. Galen jest jej najlepszym kolega˛. Czasami
marzy tylko o nim. – Nikki s´wietnie rozumiała te˛ mała˛
istotke˛, bo sama cierpiała na te˛ przypadłos´c´.
– To dobry chłopak – wtra˛ciła niespodziewanie An-
nie. – Duz˙o mu zawdzie˛czam.
– Jak to?
Nagle rozbrzmiał sygnał alarmowy, wie˛c wszyscy
jak na komende˛ wynies´li swoje fotele z podjazdu,
a straz˙acy ruszyli biegiem do swoich wozo´w.
– Musze˛ leciec´! – zawołała Annie, odkładaja˛c dudy
na krzesło, po czym wskoczyła do karetki.
Jared pokus´tykał na trawnik, a Galen przeja˛ł za-
płakana˛Emme˛ od Nikki, by ja˛utulic´. Pare˛ minut po´z´niej
wozy straz˙ackie na sygnale oraz ambulans ruszyły szosa˛
na zacho´d.
– Cze˛sto sie˛ to zdarza? – Nikki zagadne˛ła Jareda.
– Mniej wie˛cej raz na tydzien´ – odparł beztrosko.
– Nauczylis´my sie˛ z tym z˙yc´, chociaz˙ za kaz˙dym razem
mamy nadzieje˛, z˙e wie˛cej sie˛ to nie powto´rzy. Galen,
podobno masz pełne re˛ce roboty.
– Nie nudze˛ sie˛. Dobrze, z˙e mamy Nikki.
Jared pokiwał głowa˛.
– Zdejma˛ mi ten gips za dwa tygodnie. Chciałem od
razu wro´cic´ do roboty, ale ordynator sie˛ nie zgodził. Powie-
dział, z˙e moge˛ zaja˛c´ sie˛ wyła˛cznie papierkowa˛ robota˛.
– Stary, nie spiesz sie˛ – poradził mu Galen. – Mamy
Nikki. Na dodatek jest ładniejsza od ciebie i ma lepszy
charakter.
125
OCALONE Z
˙
YCIE
Jared us´miechna˛ł sie˛.
– Wobec tego bawcie sie˛ dobrze – mrukna˛ł.
Galen wyja˛ł kluczyki do samochodu.
– Podwiez´c´ cie˛? – zapytał Jareda.
– Dzie˛ki, ale ja tu jakis´ czas zabawie˛.
– Czy macie cos´ przeciwko temu, z˙ebys´my na chwi-
le˛ wpadli do mnie, zanim was odwioze˛? – zapytał ja˛
Galen w drodze powrotnej. – Popsuł sie˛ programator
w zraszaczach na trawniku i włas´ciciel domu poprosił
mnie, z˙ebym je przed wieczorem wyła˛czył. Musiał wy-
jechac´ i wro´ci dopiero jutro.
– W ogo´le nam to nie przeszkadza. Posłuchaj, Annie
powiedziała, z˙e duz˙o ci zawdzie˛cza. O co to chodzi?
– Odegrałem pewna˛ role˛ w tym, z˙e sa˛ razem.
– Wyswatałes´ ich?
– To nie tak. Na pocza˛tku Jared i Annie bardzo sie˛
nie lubili. Annie nie zapłaciła rachunku za energie˛
elektryczna˛, ale z powodu pomyłki w adresach elektro-
wnia odcie˛ła Jaredowi pra˛d. Jared uznał, z˙e ktos´ powi-
nien sie˛ nia˛ zaja˛c´, i wybrał do tego mnie.
– Ciebie? Dlaczego?
Galen wzruszył ramionami.
– Bo sie˛ przyjaz´nilis´my.
Nikki poczuła ukłucie zazdros´ci, lecz w pore˛ sobie
przypomniała, z˙e ratowniczka nie wygla˛dała na osobe˛,
kto´ra jest zainteresowana Galenem.
– Ale ja mu powiedziałem, z˙e jes´li jej roztrzepanie
go niepokoi, to sam powinien sie˛ nia˛ zaopiekowac´.
– Zdaje sie˛, z˙e mu to niez´le idzie – zauwaz˙yła.
– O tak. Pobieraja˛ sie˛. W listopadzie, o ile dobrze
pamie˛tam. – Zahamował przed domem.
Budynek pochodził z lat siedemdziesia˛tych, wie˛c nie
126
OCALONE Z
˙
YCIE
nalez˙ał do najnowszych. Nie zdziwiło to Nikki, ponie-
waz˙ było dla niej jasne, z˙e młodego lekarza nie stac´ na
mieszkanie w nowoczesnym apartamentowcu.
– Zaczekajcie na mnie – polecił jej.
To mieszkanie jest zdecydowanie bardziej elegancko
urza˛dzone niz˙ to, kto´re wynajmował na staz˙u, uznała
Nikki, wchodza˛c do s´rodka. Postawiła na podłodze
fotelik z Emma˛ i zacze˛ła zwiedzac´ pomieszczenia.
Kuchnia wygla˛dała na mało uz˙ywana˛. Najwidoczniej
Galen nadal zadowala sie˛ jajecznica˛ na bekonie, grzanka˛
i zupa˛ z puszki.
W salonie dostrzegła regał z ksia˛z˙kami. Ciekawe, czy
ma teraz czas czytac´ powies´ci sensacyjne. Na po´łce obok
nich stały ksia˛z˙ki medyczne oraz kilka historycznych.
Na samym dole zauwaz˙yła album ze zdje˛ciami.
Przerzucaja˛c jego karty, zorientowała sie˛, z˙e sa˛ tam
zdje˛cia Galena w ro´z˙nym wieku. Zaintrygowana przy-
siadła z albumem na kanapie. Galen z mama˛ i tata˛, Galen
sam, byc´ moz˙e dlatego, z˙e tata juz˙ od nich odszedł,
a mama zrobiła zdje˛cie. Potem Galen z siostrzyczka˛,
s´licznym malen´stwem z ciemnymi włosami, duz˙ymi
oczami i słodkim us´miechem. Takim samym jak...
Us´miech Emmy!
Z zapartym tchem poro´wnywała niemowle˛ z foto-
grafii z niemowle˛ciem w foteliku. Gdyby nie ro´z˙ne u-
branka, dziewczynki byłyby identyczne! Kaz˙de naste˛p-
ne zdje˛cie utwierdzało ja˛ w tym przekonaniu. Us´miech-
nie˛ta dziewczynka na zdje˛ciu miała taki sam dołeczek
w prawym policzku!
Matka Emmy jest siostra˛ Galena. To oczywiste jak
słon´ce. Dlaczego nie oddała małej Galenowi, za-
miast podrzucac´ ja˛ nieznajomej lekarce? Nalez˙y z tego
127
OCALONE Z
˙
YCIE
wywnioskowac´, z˙e Alice Martin wiedziała, z˙e jej brat
mieszka w Hope.
Moz˙e bała sie˛, z˙e brat nie przyjmie jej dziecka? Moz˙e
z jakiegos´ powodu nie chciała go w to wcia˛gac´? A moz˙e
to wszystko to wymysły jej wybujałej wyobraz´ni? Moz˙e
zaraziła sie˛ od Jean?
Dalsze zdje˛cia wie˛kszej juz˙ dziewczynki rozwiały
wszystkie jej wa˛tpliwos´ci. Alice Martin, kto´ra przyszła
do ambulatorium, była po prostu starsza˛, bardziej do-
s´wiadczona˛ przez z˙ycie wersja˛ nastolatki ze zdje˛c´.
W głowie jej huczało. Czy powinna podzielic´ sie˛
z Galenem tym spostrzez˙eniem? Czy ma czekac´, az˙
Alice Martin sama sie˛ z nim skontaktuje? Ale jes´li Alice
tego nie zrobi, to czy ona, Nikki, be˛dzie mogła z˙yc´ ze
s´wiadomos´cia˛, z˙e nie przekazała Galenowi informacji
o jego siostrze?
Do salonu wszedł Galen.
– Juz˙ jestem. Były pewne problemy, ale woda juz˙ nie
leci i nie be˛dzie potopu. Co porabiałas´?
– Ogla˛dałam two´j rodzinny album. Nie gniewasz sie˛?
Wzruszył ramionami.
– Ska˛dz˙e. Dawno tam nie zagla˛dałem.
– Zauwaz˙yłam. Był mocno zakurzony. Twoja mama
zrobiła ci mno´stwo zdje˛c´.
– Domys´lam sie˛, z˙e był to jeden z przejawo´w macie-
rzyn´skiego zachwytu nad pierworodnym synusiem – od-
parł ze s´miechem.
– Moi bracia cierpia˛ na ten sam kompleks. Edward
jako pierwszy ma setki zdje˛c´, a Derek niewiele.
– A ty? Jestes´ ostatnia.
– Ale jestem jedyna˛ dziewczynka˛, wie˛c mam tyle
samo zdje˛c´ co pierworodny Edward.
128
OCALONE Z
˙
YCIE
– Musze˛ je kiedys´ obejrzec´.
– Sa˛ w Blue Springs, ale pewnego dnia ci je pokaz˙e˛
– obiecała. – Widziałam tez˙ fotografie twojej siostry.
Jak ona miała na imie˛?
– Mary.
Mary. Moz˙e zmieniła imie˛, by nikt jej nie ziden-
tyfikował? Czy wobec tego podpisane przez nia˛ doku-
menty maja˛ moc prawna˛? Skoro jednak widnieje tam
takz˙e podpis mecenasa Fincha, to ta sprawa nie moz˙e
byc´ podejrzana.
Mimo z˙e miała ochote˛ zasypac´ Galena pytaniami,
powstrzymała sie˛, by nie obudzic´ jego podejrzen´.
– Jedziemy? – zapytała. – Pora połoz˙yc´ ja˛ spac´.
Schylił sie˛ po fotelik, w kto´rym smacznie spała
Emma.
– Moz˙e to głupie, co powiem, ale uwaz˙am, z˙e ona
jest najpie˛kniejszym niemowle˛ciem, jakie widziałem.
Poza tym kogos´ mi przypomina...
Nie pozwoliła mu dokon´czyc´.
– Podobno kaz˙dy gdzies´ na s´wiecie ma swojego
bliz´niaka. Na twoim miejscu nie dra˛z˙yłabym tego tema-
tu – powiedziała, ida˛c w strone˛ drzwi. Uznała, z˙e zanim
znowu porusza˛ ten wa˛tek, powinna powaz˙nie przemys´-
lec´ wszystkie moz˙liwos´ci oraz konsekwencje.
– Emma miała dzisiaj tyle atrakcji, z˙e na pewno
be˛dzie spała do samego rana – zauwaz˙ył Galen, prze-
kre˛caja˛c klucz.
Nikki przytakne˛ła, ale prawde˛ mo´wia˛c, było jej to
oboje˛tne, poniewaz˙ w obliczu fakto´w, kto´re poznała
przed chwila˛, czuła, z˙e oka nie zmruz˙y.
129
OCALONE Z
˙
YCIE
ROZDZIAŁ DZIEWIA˛TY
Rano Galen zaszedł do ambulatorium, by sprawdzic´,
czy Nikki nie jest juz˙ tak pochłonie˛ta własnymi mys´lami
jak poprzedniego wieczoru. Zauwaz˙ył to po raz pierw-
szy po koncercie Annie i uznał, z˙e przyczyna˛ była
wzmianka Jareda o jego che˛ci powrotu do pracy.
Czy to znaczy, z˙e upłyna˛ł juz˙ cały miesia˛c? Cztery
tygodnie, podczas kto´rych odnawiał znajomos´c´ z Nikki.
A te gora˛ce noce? – dopytywało sie˛ jego sumienie. To
chyba cos´ wie˛cej niz˙ odnawianie znajomos´ci.
Tak, przyznał w duchu, to zdecydowanie wie˛cej. I to
potwierdza jego wczes´niejsze podejrzenia, z˙e Nikki jest
kobieta˛ jego z˙ycia. Dzie˛ki niej przekonał sie˛, z˙e jednak
jest inny niz˙ jego ojciec, z˙e i on zasługuje na przychyl-
nos´c´ losu. Chce kaz˙dy dzien´ swojego z˙ycia spe˛dzac´
z Nikki.
Kocha ja˛.
Ale czy ona darzy go takim samym uczuciem? Do tej
pory koncentrowali sie˛ na dniu dzisiejszym, nie poru-
szaja˛c tematu jutra. Galen nie uwaz˙ał tego za konieczne,
poniewaz˙ wychodził z załoz˙enia, z˙e juz˙ poinformował
Nikki o swoich intencjach i od tej pory do niej nalez˙y
decyzja. Zamierzał z nia˛ o tym porozmawiac´ poprzed-
niego wieczoru, gdy dziecko zas´nie, ale speszyło go jej
nieobecne spojrzenie.
Zachowywała sie˛ jak pod koniec staz˙u, kiedy za-
mkne˛ła sie˛ w sobie i udawała, z˙e nic złego sie˛ nie
wydarzyło. Zacza˛ł sie˛ obawiac´, z˙e ona boi sie˛ podja˛c´
decyzje˛ albo, co gorsza, boi sie˛ mu ja˛ przekazac´. Bez
najmniejszych obaw zajmował sie˛ trudnymi medycz-
nymi przypadkami, ale gdy w gre˛ wchodziło ryzyko
osobistego rozczarowania, stawał sie˛ le˛kliwy jak na
pierwszym roku studio´w.
Mo´głby na nia˛ naciskac´, lecz nie chciał usłyszec´ jej
odmowy. Jaki wpływ na jej decyzje˛ miałaby miec´
informacja, z˙e on ja˛ kocha? Gdyby udało mu sie˛
wycia˛gna˛c´ ja˛ na rozmowe˛, gdyby poznał jej argumenty,
mo´głby z nimi polemizowac´.
Ruszył do jej gabinetu. Siedziała w fotelu i patrzyła
przez okno. Wygla˛dała na bardzo zme˛czona˛.
– Emma dała ci w kos´c´? – zapytał.
Odwro´ciła sie˛ i z pochylona˛ głowa˛ zacze˛ła przekła-
dac´ karty pacjento´w.
– Tak. Poprosiłam Susan, z˙eby nie pozwoliła jej spac´
przez cały dzien´. Rano maluchy tak sie˛ tam darły, z˙e na
pewno nie zdoła zasna˛c´. – Nadal unikała jego wzroku.
– Susan twierdzi, z˙e to na zmiane˛ pogody.
– Ciekawe, co na to prognozy.
– Zobaczymy. Mnie to sie˛ wydaje całkiem praw-
dopodobne. – Stłumiła ziewnie˛cie.
– Powinnas´ napic´ sie˛ kawy.
– Mam zamiar.
– Kawa na moim oddziale jest mocniejsza niz˙ tutaj
– zauwaz˙ył.
– Jes´li kawa zaparzona przez Jean nie postawi mnie
na nogi, przyjde˛ do was.
– Po´jdziemy na lunch, czy wolisz sie˛ zdrzemna˛c´?
– zapytał pospiesznie Galen, wyjmuja˛c z kieszeni pager.
131
OCALONE Z
˙
YCIE
– Teraz che˛tnie bym sie˛ przespała, ale zobaczymy,
moz˙e po´z´niej sie˛ rozruszam.
– Musimy porozmawiac´, co be˛dzie po powrocie
Jareda.
– Juz˙? Chyba moz˙na jeszcze z tym troche˛ poczekac´?
– W jej głosie brzmiała nuta nieche˛ci. – Widze˛ tyle
problemo´w...
– Zapewniam cie˛, z˙e nie miałbym nic przeciwko
temu, z˙eby zostac´ ojcem Emmy. – Postanowił kuc´
z˙elazo po´ki gora˛ce.
– Domys´lam sie˛. – Us´miechne˛ła sie˛ z przymusem.
– Wie˛c o co chodzi?
– Prosze˛, daj mi jeszcze troche˛ czasu do namysłu.
Nie mo´gł jej odmo´wic´, wie˛c tylko pokiwał głowa˛
i wyszedł, by wro´cic´ do siebie na urazo´wke˛.
W s´rode˛ wieczorem Emma uznała, z˙e be˛dzie szcze˛s´-
liwa tylko w towarzystwie Galena, wie˛c gdy on układał
ja˛ do snu, Nikki usiadła na balkonie i pogra˛z˙yła sie˛
w rozmys´laniach. Przez trzy dni biła sie˛ z mys´lami na
temat Emmy oraz Alice Martin i teraz podje˛ła ostatecz-
na˛ decyzje˛. Nie ma serca podzielic´ sie˛ tymi podej-
rzeniami z Galenem.
Za bardzo go kocha.
Na pewno by udawał, z˙e nie zrobiło to na nim
z˙adnego wraz˙enia, ale byłoby mu bardzo przykro, z˙e
rodzona siostra zdała sie˛ na obca˛ osobe˛, z˙e nie miała do
niego zaufania.
Nie, to na Alice Martin spoczywa obowia˛zek ode-
zwania sie˛ do niego, a nie na niej. No tak, ale czy moz˙na
oczekiwac´ od Alice zaufania wobec Galena, jes´li ona,
Nikki, mu nie ufa?
To nie jest kwestia braku zaufania. Przeciez˙ wiado-
132
OCALONE Z
˙
YCIE
mo, jakie kobiety podobaja˛ sie˛ Galenowi: wysokie
długonogie blondynki, takie jak Susan.
Moz˙e miałaby mniej wa˛tpliwos´ci, gdyby wygla˛dała
jak te wszystkie jego Susany, Triny i Annabelle, ale tak
nie jest. Galen traktuje ja˛ jak nowos´c´, kto´ra niechybnie
kiedys´ mu spowszednieje.
– S
´
pi. Nareszcie – usłyszała za plecami.
– Czy zauwaz˙yłes´, z˙e jak jest bardzo zme˛czona,
akceptuje wyła˛cznie ciebie? Pewnie lubi silnych, milk-
liwych faceto´w.
– Moz˙liwe. Ale ostatnio to ty jestes´ milkliwa.
– Tak?
– Masz jakis´ konkretny powo´d?
– Niejeden.
– Na przykład?
– Rozmawiałam dzisiaj z agencja˛. Poprosiłam o mie-
sia˛c urlopu po tym, jak skon´czy mi sie˛ umowa z tutej-
szym szpitalem. Powołałam sie˛ na powody osobiste.
– I gdzie zamierzasz spe˛dzic´ ten urlop?
– Jak to gdzie? Tutaj.
Odetchna˛ł z ulga˛.
– Co sprawiło, z˙e nie chcesz sta˛d wyjechac´?
Po pierwsze, on. Była niemal pewna, z˙e mogliby byc´
bardzo szcze˛s´liwi, ale niepokoiło ja˛, z˙e nie jest to
stuprocentowa pewnos´c´. Po drugie, Emma. Jes´li za jakis´
czas ma sie˛ rozstac´ z tym dzieckiem, chce byc´ z nim jak
najdłuz˙ej.
– Bez sensu byłoby na cztery tygodnie wyrywac´
Emme˛ z jej dotychczasowego otoczenia – stwierdziła.
– To prawda. A gdyby nie ona, to gdzie bys´ sie˛
wybrała?
– Ale ona jest, wie˛c to chyba nieistotne?
133
OCALONE Z
˙
YCIE
Przytakna˛ł, lecz nie wygla˛dał na przekonanego.
Naste˛pnego dnia Nikki miała sobie za złe, z˙e minio-
nego wieczoru po raz kolejny przemilczała, co czuje,
czekaja˛c, az˙ Galen wyzna jej dozgonna˛ miłos´c´. Czym
sie˛ kierowała?
W pia˛tek nadal zastanawiała sie˛ nad odpowiedzia˛ na
to pytanie, gdy zabrze˛czał jej pager. Zadzwoniła na
urazo´wke˛, gdzie poproszono ja˛, by stawiła sie˛ tam za
dziesie˛c´ minut.
Ubierała sie˛ do zabiegu, gdy wszedł Galen.
– To dzisiaj pierwszy wypadek drogowy – mrukna˛ł.
– Bo to pia˛tek. Wszyscy jada˛ na weekend.
– Zapewne nad jeziora. Tam jest najprzyjemniej
w taki upał.
– To nie dla mnie. Nie umiem pływac´.
– Naprawde˛? – zdumiał sie˛. – Dlaczego?
– Umiem, ale musze˛ widziec´ dno. Nigdy nie wiado-
mo, jakie potwory czaja˛ sie˛ w głe˛bokiej wodzie.
– Wa˛tpie˛, z˙eby w naszym jeziorze mieszkali krewni
Nessie!
– Nigdy nic nie wiadomo. – Spowaz˙niała. – Co nas
teraz czeka?
– To co zawsze. Urazy kre˛gosłupa, krwotoki we-
wne˛trzne...
– Ilu pacjento´w?
– Czterech. Trzech me˛z˙czyzn, jedna kobieta. W opi-
nii ratowniko´w stan faceta i dziewczyny z samochodu
osobowego jest bardziej powaz˙ny niz˙ ludzi, kto´rzy
jechali po´łcie˛z˙aro´wka˛.
– Radiologia zawiadomiona?
– I zmobilizowana. Laboratorium i respirator sa˛ juz˙
w drodze.
134
OCALONE Z
˙
YCIE
Od strony drzwi na rampe˛ dobiegło ich wołanie
Raviego:
– Juz˙ jada˛!
Galen nacia˛gna˛ł maseczke˛ na twarz.
– Koniec leniuchowania – orzekł.
Dwudziestodwuletni me˛z˙czyzna na noszach skarz˙ył
sie˛ na bo´l woko´ł serca, wobec czego natychmiast zleco-
no przes´wietlenie klatki piersiowej oraz zatok, ponie-
waz˙ miał złamany nos. Jego wspo´łtowarzysz był po-
tłuczony i miał poraniona˛ twarz, co wymagało załoz˙enia
kilkunastu szwo´w. Badania laboratoryjne potwierdziły,
z˙e nic powaz˙niejszego mu nie dolega.
– Be˛de˛ miał szramy na twarzy? – zapytał.
– Jes´li sie˛ postaram, to nie – odparła Nikki.
– Byłes´ za ładny – odezwał sie˛ jego kumpel, kto´ry po
powrocie z przes´wietlenia lez˙ał na sa˛siedniej kozetce.
– Dean, mo´w sam za siebie – odcia˛ł sie˛ Todd. –
Przynajmniej nie be˛de˛ miał nosa jak krogulec.
– Zawis´c´ przez ciebie przemawia. Duz˙y nos jest
oznaka˛ me˛skos´ci, prawda, pani doktor?
– Nie przypominam sobie, z˙eby na studiach nas
o tym uczono – zauwaz˙yła Nikki.
– Wobec tego ktos´ powinien podja˛c´ takie badania
– stwierdził Dean.
Podczas gdy Nikki zakładała Toddowi szwy, me˛z˙-
czyz´ni nadal sie˛ przekomarzali, bez wa˛tpienia po to, by
rozładowac´ napie˛cie, poniewaz˙ obaj mieli s´wiadomos´c´,
z˙e zamiast na urazo´wce mogliby wyla˛dowac´ w kostnicy.
Gdy przyszła kolej na Deana, Nikki uwolniła go
z kołnierza ortopedycznego, po czym poleciła, by nicze-
go nie dz´wigał i oszcze˛dzał sie˛, dopo´ki pe˛knie˛te z˙ebra
sie˛ nie zrosna˛.
135
OCALONE Z
˙
YCIE
– Nie unieruchomi ich pani? – zapytał przez nos,
poniewaz˙ obie dziurki miał zatkane tamponami.
– Juz˙ sie˛ tego nie robi. Przez najbliz˙sza˛ dobe˛ zale-
cam okłady, na przemian zimne i gora˛ce. Jes´li wysta˛pia˛
jakies´ problemy, prosze˛ do nas przyjechac´.
– A nos?
– Zaraz sie˛ nim zajme˛. – Energicznym ruchem
nastawiła przemieszczona˛ chrza˛stke˛, po czym z uzna-
niem przyjrzała sie˛ swojemu dziełu.
– Au! – wrzasna˛ł pacjent.
– Chyba nie bolało? – zapytał kolega.
– Zajmij sie˛ soba˛ – warkna˛ł Dean do niego.
– Nos juz˙ jest nastawiony, ale kiedy opuchlizna
zejdzie, moz˙e nie byc´ idealnie ro´wny – ostrzegła go
Nikki, zakładaja˛c opatrunek.
Wre˛czyła im recepty na antybiotyk i wypus´ciła na
korytarz, gdzie czekali na nich zaniepokojeni człon-
kowie rodzin.
W drzwiach stana˛ł Galen.
– Jestes´ mi potrzebna – rzekł po´łgłosem.
– Co sie˛ stało?
– Ta dziewczyna... Melanie. Ma szesnas´cie lat. Jej
obraz˙enia nie wygla˛daja˛ na odniesione w wypadku.
– Co masz na mys´li? – zapytała Nikki.
– Jej chłopak traktował ja˛ jak worek treningowy –
oznajmił bez cienia wa˛tpliwos´ci.
– Wykorzystał ja˛?
– Ona wszystkiemu zaprzecza, ale na pewno wie˛cej
powie kobiecie.
Wzie˛ła od niego karte˛ pacjentki.
– Dzien´ doby, Melanie.
Dziewczyna juz˙ miała re˛ke˛ w gipsie. Pocia˛gne˛ła
136
OCALONE Z
˙
YCIE
nosem, ale nie odpowiedziała. Nad wycie˛ciem jej szpi-
talnej koszuli, na dekolcie, Nikki zauwaz˙yła kilka sin´-
co´w w ro´z˙nych odcieniach zieleni i fioletu.
– Niez´le cie˛ przekotłowało – zagadne˛ła ja˛ Nikki.
– To był powaz˙ny wypadek.
– Mhm.
– Doktor Stafford uwaz˙a, z˙e nie wszystkich tych
obraz˙en´ doznałas´ dzisiaj.
– No to co? – rzuciła opryskliwie Melanie.
– Czy to two´j chłopak...
– Nie pani sprawa.
– Jestes´ w szpitalu, wie˛c mam prawo o to zapytac´.
– On mo´wi – dziewczyna spojrzała w strone˛ Galena
– z˙e mam tylko złamana˛ re˛ke˛. Mam juz˙ gips, wie˛c moge˛
sobie is´c´.
– Jes´li two´j chłopak...
– On nie jest moim chłopakiem!
– Wobec tego kim?
Melanie wzruszyła ramionami.
– Znam Joego od tygodnia. Podwio´zł mnie.
– To on tak cie˛ posiniaczył – stwierdziła Nikki.
Melanie milczała, a Nikki i Galen wymienili spoj-
rzenia.
– Czy zrobił ci cos´ jeszcze?
– Nie – mrukne˛ła dziewczyna. – Chciał, ale...
– Ale ty nie chciałas´ – dokon´czyła za nia˛ Nikki. –
I dlatego cie˛ pobił?
Dopiero po chwili Melanie skine˛ła głowa˛.
– Trzeba zawiadomic´ twoich rodzico´w – powiedzia-
ła Nikki, na co dziewczyna niemal zerwała sie˛ na ro´wne
nogi.
– Nie!
137
OCALONE Z
˙
YCIE
– Dlaczego?
– Bo nie.
Teraz Galen wysuna˛ł sie˛ do przodu.
– Nie moz˙emy zatrzymac´ cie˛ w szpitalu, ale Joe
musi tu zostac´. Gdzie be˛dziesz mieszkac´?
– Cos´ znajde˛.
– Ska˛d jestes´?
– Niewaz˙ne. Gdzie jest moje ubranie?
Nie było z˙adnego powodu, by ja˛ hospitalizowac´, lecz
sumienie nie pozwalało Nikki wystawic´ szesnastolatki
na ulice˛. Pierwszy odezwał sie˛ Galen.
– W torbie na po´łce pod ło´z˙kiem. Zawołaj, jes´li be˛-
dziesz potrzebowała pomocy. Przys´le˛ ci piele˛gniarke˛.
Nikki wyszła za nim na korytarz.
– Nie moz˙emy pozwolic´ jej sta˛d wyjs´c´ – powie-
działa.
– Wiem.
– Ona nie ma doka˛d po´js´c´.
– Wiem.
– Co be˛dzie, jes´li zada sie˛ z typem gorszym od Joego?
– Nikki, ja to wszystko wiem. To nie jest mo´j
pierwszy dzien´ na nagłych wypadkach.
– Wobec tego co robimy? – zapytała Nikki nieco
spokojniejszym tonem.
– Po pierwsze, namo´wimy ja˛, z˙eby odezwała sie˛ do
rodzico´w. Jes´li to nam sie˛ nie uda, trzeba be˛dzie wezwac´
policje˛. Uciekła z domu i nie ma osiemnastu lat, wie˛c nie
mamy wyjs´cia.
– Jak nakłonisz ja˛, z˙eby zadzwoniła do rodzico´w?
– Nie wiem, ale spro´buje˛, tylko mi nie przeszkadzaj.
Wro´cili do pacjentki, kto´ra juz˙ sie˛ ubrała.
– Zanim wyjdziesz, musze˛ ostatecznie sie˛ upewnic´,
138
OCALONE Z
˙
YCIE
z˙e wszystko jest w porza˛dku – oznajmił, ujmuja˛c jej
nadgarstek, by policzyc´ te˛tno. – Sa˛dza˛c po twoim ak-
cencie, jestes´ z południa. Z Georgii?
Dziewczyna szeroko otworzyła oczy.
– Zgadł pan.
– To bardzo daleko sta˛d. Jadłas´ dzisiaj?
– N-nie.
– Wobec tego zapraszam cie˛ do bufetu. Ja funduje˛.
Melanie przyjrzała mu sie˛ podejrzliwie.
– Dlaczego jest pan dla mnie taki miły?
– Bo jestem sympatycznym facetem. Załoz˙e˛ sie˛, z˙e
nie jadasz regularnie.
– No nie, ale nie głoduje˛. Nie jestem dzieckiem
z Afryki – obruszyła sie˛.
– Skoro juz˙ mowa o dzieciach, to masz rodzen´stwo?
– Wyja˛tkowo długo wsłuchiwał sie˛ w jej serce, ale Nikki
sie˛ domys´liła, z˙e po prostu gra na zwłoke˛.
– Mam młodsza˛ siostre˛.
– Te˛sknisz do niej?
– Jasne. Byłys´my kumpelkami.
– Kiedy wyjechałas´ z domu?
– Miesia˛c temu.
– Wiesz co? Moja siostra uciekła z domu, kiedy
miałem tyle lat co ty – rzucił od niechcenia. – Do dzis´ sie˛
nie odnalazła. My tez˙ bylis´my kumplami.
– I do dzis´ pan jej nie widział?
– Do dzis´. Nasza mama płakała, a ja nie jadłem przez
kilkanas´cie dni, bo nie moglis´my zrozumiec´, dlaczego
nas porzuciła. Potem zamartwialis´my sie˛, z˙e cos´ jej sie˛
stało, z˙e umarła, a juz˙ nigdy sie˛ nie dowiemy, co kazało
jej od nas uciec. Modliłem sie˛, z˙eby wro´ciła. Albo
chociaz˙ zatelefonowała.
139
OCALONE Z
˙
YCIE
– Pewnie mys´lała, z˙e nie moz˙e – szepne˛ła Melanie.
– Wobec tego sie˛ myliła. Cokolwiek by zrobiła,
nigdy bys´my nie pozwolili jej odejs´c´ – os´wiadczył
Galen. – Jestem pewien, z˙e twoi rodzice tak samo mys´la˛
o tobie.
Melanie ogla˛dała swoje paznokcie.
– Moz˙e.
– Jes´li nie rusza cie˛ to, z˙e cierpia˛, to jasne, z˙e to nie
ma znaczenia. Moz˙e wcale cie˛ nie obchodzi, z˙e twoja
siostrzyczka płacze, a mama sie˛ zamartwia i wszyscy nie
s´pia˛ po nocach.
– Obchodzi mnie. Ale tata jest okropny. Nic nie
moge˛ zrobic´ bez jego pozwolenia. Oka ze mnie nie
spuszczał.
Przez mys´l przeszły Galenowi potworne podejrzenia.
– Bił cie˛? Dotykał tak, jak nie powinien?
– Nie. Nic z tych rzeczy. On kocha zasady. ,,Mela-
nie, nie ro´b tego, Melanie, nie ro´b tamtego’’ – przedrzez´-
niała ojca. – ,,Ona ma zły wpływ na ciebie, a on ma zła˛
opinie˛’’. Czułam sie˛ taka... przyduszona. Jakby nie
wolno mi było samodzielnie oddychac´ albo mys´lec´.
Jaka to ulga, z˙e nie jest to kolejny przypadek ojca
wykorzystuja˛cego seksualnie swoje co´rki.
– Mys´le˛, z˙e chciał cie˛ chronic´ – powiedział Galen.
– Ojcowie tacy sa˛.
– Cia˛gle mnie wypytywał, z kim sie˛ przyjaz´nie˛ i co
robimy. Nie miałam ani troche˛ prywatnos´ci!
– Wcale nie twierdze˛, z˙e robił to we włas´ciwy
sposo´b – mo´wił Galen, owijaja˛c jej ramie˛ mankietem
cis´nieniomierza. – Nie moz˙esz jednak miec´ mu za złe, z˙e
interesowało go, co sie˛ z toba˛ dzieje. Z
˙
ycie jest pełne
przykrych niespodzianek, ale pewnie juz˙ zda˛z˙yłas´ sie˛
140
OCALONE Z
˙
YCIE
o tym przekonac´. – Melanie przytakne˛ła. – Mys´le˛, z˙e cie˛
nauczyło, jak ostroz˙nie nalez˙y wybierac´ przyjacio´ł –
cia˛gna˛ł. – Chyba z˙e godzisz sie˛ na to, z˙eby facet cie˛ bił,
jes´li nie dasz mu tego, czego mu sie˛ zachciało.
Melanie przygryzła warge˛.
– A jez˙eli oni nie chca˛, z˙ebym wro´ciła do domu? Na
pewno uwaz˙aja˛, z˙e przynosze˛ im wstyd...
– Zapewniam cie˛, z˙e ze zmartwienia nie s´pia˛ po
nocach. Ale nie dowiesz sie˛, co czuja˛, dopo´ki sie˛ do nich
nie odezwiesz – stwierdził.
– Co ja im powiem?
– Zacznij od tego, z˙e jestes´ zdrowa i cała. Podej-
rzewam, z˙e juz˙ nic wie˛cej nie be˛dziesz musiała mo´wic´.
Dziewczyna była wyraz´nie rozdarta mie˛dzy che˛cia˛
powrotu na łono rodziny a strachem przed konfrontacja˛
z rodzicami.
– Wiesz co? – Galen zdejmował mankiet cis´nienio-
mierza. – Moge˛ do nich zadzwonic´, z˙eby zorientowac´
sie˛ w sytuacji. Jes´li sie˛ nie uciesza˛, odłoz˙e˛ słuchawke˛
i nie be˛dziesz musiała nic mo´wic´.
Twarz dziewczyny pojas´niała.
– Zrobi to pan? Dla mnie?
Sie˛gna˛ł po telefon.
– Podaj mi ich numer.
Nikki, wyczerpana emocjonalnym napie˛ciem i zara-
zem uszcze˛s´liwiona z takiego rozwoju wydarzen´, wy-
szła z pokoju.
Galen zawsze starał sie˛ bagatelizowac´ sprawe˛ znik-
nie˛cia swojej siostry, wie˛c dopiero teraz Nikki zrozu-
miała, jak bardzo cierpi, nic o niej nie wiedza˛c. Za-
tem ukrywanie przed nim podejrzen´ w kwestii toz˙sa-
mos´ci matki Emmy jest czystym okrucien´stwem, a przy-
141
OCALONE Z
˙
YCIE
zwolenie na to, by zwia˛zał sie˛ emocjonalnie z bratani-
ca˛ i zatajanie jej faktycznego pochodzenia – wre˛cz
nieludzkie.
Musi, po prostu musi, podzielic´ sie˛ z nim ta˛ wiedza˛.
Kiedy Alice vel Mary wro´ci, ona, Nikki, postara sie˛ byc´
tak przekonuja˛ca jak Galen teraz. Spro´buje wspia˛c´ sie˛
na szczyty elokwencji, by Alice vel Mary nie odeszła po
raz drugi.
Ma tez˙ niepodwaz˙alny argument w postaci małej
Emmy. Nie odda jej matce, dopo´ki Galen nie odzyska
siostry, kto´ra˛ stracił tyle lat temu.
142
OCALONE Z
˙
YCIE
ROZDZIAŁ DZIESIA˛TY
Nikki czekała pod drzwiami, poniewaz˙ miała zamiar
rozmo´wic´ sie˛ z Galenem, lecz zadzwonił jej pager, wie˛c
poprosiła, by przekazano mu, z˙e czeka na niego, i ruszy-
ła do ambulatorium.
– Co sie˛ dzieje? – spytała rejestratorke˛.
– Telefon. – Jean podała jej słuchawke˛. – Brat.
Czy cos´ sie˛ stało?
– Odbiore˛ u siebie.
– Czes´c´, siostrzyczko – To był Derek.
– Czes´c´. O co chodzi?
– Za dziesie˛c´ minut mam waz˙ne spotkanie, wie˛c
pomys´lałem, z˙e zda˛z˙e˛ do ciebie zadzwonic´. Co słychac´
w Hope?
– Wszystko w porza˛dku. Spe˛dze˛ tutaj urlop.
– Chyba z˙artujesz. Az˙ tyle tam atrakcji?
– Mam co robic´.
– Co u Galena?
– Po staremu. Dlaczego pytasz?
– Rozmawiam z toba˛.
– Derek, posłuchaj... – mo´wiła powoli, zastanawia-
ja˛c sie˛, czy rzeczywis´cie chce poznac´ jego opinie˛. – Czy
moge˛ cie˛ o cos´ zapytac´?
– Strzelaj.
– Dlaczego wy zawsze wszystko za mnie załatwiali-
s´cie?
– Co ci przyszło do głowy? – zdziwił sie˛ Derek.
– Odpowiedz.
– Bo bylis´my od ciebie wie˛ksi.
– Ba˛dz´ powaz˙ny.
– Bo byłas´ słodka.
– Czy naprawde˛ byłam taka bezradna?
Tym razem Derek sie˛ zamys´lił.
– To nie była bezradnos´c´. Sprawiałas´ wraz˙enie...
zrezygnowanej. – Czekał na jej reakcje˛, ale ona mil-
czała. – Zachowywałas´ sie˛ tak, jakby nie nalez˙ało ci sie˛
to, co dla nas było oczywiste. – Nadal brak komentarza.
– Czy to znaczy, z˙e powinienem zwołac´ reszte˛ dzielnych
braci, z˙ebys´my wspo´lnymi siłami ujarzmili smoka,
kto´ry cie˛ ne˛ka?
Teraz Nikki sie˛ rozes´miała.
– Nie, serdeczne dzie˛ki! To było pytanie retoryczne.
– Wobec tego skoro nie zagraz˙a ci z˙aden smok,
udam sie˛ na moje biznesowe spotkanie. Czes´c´.
Zdecydowanie wolałaby, by bracia nie wyruszali na
wojne˛ ze smokami, poniewaz˙ te, z kto´rymi teraz stoi oko
w oko, musi pokonac´ sama. Czas uporac´ sie˛ z pierw-
szym.
– Jak wam poszło z rodzicami Melanie? – zapytała
Galena.
Odchylił sie˛ w fotelu, splo´tł ramiona na piersi i u-
s´miechna˛ł sie˛ szeroko.
– Juz˙ tu jada˛ – os´wiadczył. – Mam wraz˙enie, z˙e nie
rozwia˛zuje to ich wszystkich problemo´w, ale moz˙e
skłoni do wizyty w poradni rodzinnej.
– To bardzo optymistyczny pocza˛tek. Idziemy na
lunch? Musze˛ z toba˛ porozmawiac´.
– Z
˙
ałuje˛, ale obiecałem Melanie, z˙e zabiore˛ ja˛ do
144
OCALONE Z
˙
YCIE
bufetu. Fern dała jej kanapke˛, a ona omal nie zjadła jej
z folia˛. Czy to cos´ waz˙nego?
Uznała, z˙e pare˛ godzin zwłoki niczego nie zmieni.
– Moz˙e poczekac´. Wpadnij do mnie po południu.
Mys´le˛, z˙e jej rodzice be˛da˛ całowac´ ci stopy.
– Znam lepsze miejsca do całowania – odrzekł
z filuternym błyskiem w oku, a Nikki zaczerwieniła sie˛
po same uszy.
– Ja tez˙ – szepne˛ła.
Przerwe˛ na lunch spe˛dziła u Emmy, w z˙łobku,
a po´z´niej miała niezliczonych pacjento´w. Koło czwar-
tej, gdy zbierała sie˛ do domu, na korytarzu zatrzymała ja˛
Jean.
– Nie zgadniesz, co sie˛ stało – oznajmiła rejestrator-
ka czerwona z emocji.
– Jean, uspoko´j sie˛, bo dostaniesz apopleksji. Czy
w poczekalni siedzi jakis´ osobnik s´cigany listem gon´-
czym?
– To nie z˙arty – obruszyła sie˛ Jean. – I tak mi nie
uwierzysz, jak powiem ci, co sie˛ stało.
– Co sie˛ stało?
– Wro´ciła pani Martin.
Nikki serce podskoczyło do gardła.
– Jestes´ pewna?
– Oczywis´cie. Chce sie˛ z toba˛ widziec´.
– A pacjenci maja˛ czekac´?
– Jest tylko jeden. Z wysypka˛.
– Przyjme˛ go, zanim po´jde˛ do niej. Niech pani
Martin zaczeka w moim pokoju.
Pacjent cierpiał na zapalenie sko´ry wywołane sokiem
sumaka. Nalez˙ało przepisac´ mu mas´c´ sterydowa˛ oraz
płyn do przemywania poparzonych miejsc i pouczyc´
145
OCALONE Z
˙
YCIE
o koniecznos´ci uprania jego ubran´ tak, by nie pomiesza-
ły sie˛ z odziez˙a˛ pozostałych członko´w rodziny.
Wychodza˛c z sali, wzie˛ła głe˛boki wdech, poniewaz˙
nie była przygotowana na to, z˙e tak nagle straci dziecko,
do kto´rego zda˛z˙yła sie˛ przywia˛zac´.
Alice była w eleganckim kostiumiku i w butach na
wysokim obcasie. Mimo to nadal była bardzo podobna
do dziewczynki z albumu Galena.
– Witaj, Alice. – Nikki zamkne˛ła za soba˛ drzwi.
– A moz˙e witaj, Mary?
– Pani wie?
– Domys´liłam sie˛. Nie spodziewałam sie˛, z˙e wro´ci
pani tak szybko. Proces juz˙ sie˛ skon´czył?
– To tez˙ sie˛ przed pania˛ nie ukryło?
– Domys´liłam sie˛ – powto´rzyła Nikki. – Przypad-
kiem. Ogla˛dalis´my z Galenem wiadomos´ci, kiedy mig-
ne˛ły nam uje˛cia z procesu Archesa. Rozpoznałam pania˛.
– To znaczy, z˙e Galen tez˙ o tym wie.
Nikki pokre˛ciła głowa˛.
– Galen wie, z˙e zostawiła mi pani Emme˛, poniewaz˙
cos´ pania˛ ła˛czyło ze sprawa˛ Archesa. Nie podzieliłam
sie˛ z nim podejrzeniem, z˙e jest pani jego siostra˛.
Mary westchne˛ła.
– Nie mam poje˛cia, czy mam byc´ z tego zadowolona,
czy tego z˙ałowac´.
– Musi pani z nim porozmawiac´. Pokazac´ mu, z˙e
pani z˙yje oraz us´wiadomic´, z˙e Emma jest jego siost-
rzenica˛. Zrobi to pani, prawda? – Przypatrywała sie˛ jej
uwaz˙nie. – Włas´nie dzisiaj miałam zamiar powiedziec´
mu o pani oraz Emmie. Na pocza˛tku nie chciałam tego
robic´, ale zdałam sobie sprawe˛, z˙e on musi poznac´
prawde˛.
146
OCALONE Z
˙
YCIE
Niespodziewanie w drzwiach stana˛ł Galen.
– O czym musze˛ sie˛ dowiedziec´? – W pierwszej
chwili zdziwił go skruszony wyraz twarzy Nikki. Dopie-
ro po chwili zorientował sie˛, z˙e nie jest sama. Na widok
jej gos´cia doznał szoku.
– Czes´c´, Galen – powiedziała.
– Mary?
– Tak, to ja.
Osłupiały wpatrywał sie˛ w kobiete˛, kto´ra była starsza˛
wersja˛ dziewczynki z jego wspomnien´. Zrobiła krok
w jego strone˛ i ułamek sekundy po´z´niej padli sobie
w ramiona.
– Wro´ciłas´ – szepna˛ł. – Po tylu latach... Straciłem
nadzieje˛...
– Ja tez˙.
– Jak mnie znalazłas´?
Uwolniła sie˛ z jego obje˛c´.
– To długa historia.
– Mary jest nasza˛ tajemnicza˛ Alice Martin – ode-
zwała sie˛ w kon´cu Nikki.
– To znaczy... – Spogla˛dał to na Nikki, to na Mary.
– Z
˙
e Emma jest twoja˛ siostrzenica˛ – dokon´czyła za
niego Mary.
– Nic z tego nie rozumiem. – Oszołomiony kre˛cił
głowa˛.
– Juz˙ mo´wiłam, z˙e to bardzo długa historia.
– Mam duz˙o czasu. – Przycia˛gna˛ł sobie krzesło, po
czym usiadł i zacza˛ł wpatrywac´ sie˛ w nia˛ jak urzeczony.
Bał sie˛ mrugna˛c´, aby ten obraz nie znikł.
Mary splotła dłonie na kolanach.
– Nie wiem, od czego zacza˛c´.
– Od pocza˛tku.
147
OCALONE Z
˙
YCIE
– Kiedy uciekłam z domu...
– Dlaczego to zrobiłas´?
– Byłam młoda i głupia i zaufałam niewłas´ciwemu
facetowi. Jim uwaz˙ał, z˙e w Kalifornii be˛dzie nam lepiej.
– Jim? James Bowman?! On był o krok od kryminału!
– Galen, daj jej mo´wic´ – upomniała go Nikki.
– Dosyc´ szybko sie˛ zorientowałam, z˙e Jim ma sporo
na sumieniu i nowe z˙ycie jest czcza˛ mrzonka˛, ale
popełniłam juz˙ tyle błe˛do´w, z˙e nie bardzo wiedziałam,
jak wyjs´c´ na prosta˛. Jim znikna˛ł i zostałam sama jak
palec, az˙ w kon´cu zaczepiłam sie˛ jako kelnerka w przy-
droz˙nej knajpie dla kierowco´w. Jej włas´cicielka wzie˛ła
mnie pod swoje skrzydła i dopilnowała, z˙ebym skon´-
czyła szkołe˛.
– Dlaczego sie˛ nie odzywałas´?
– Ty byłes´ ten zdolny. Wszyscy, zwłaszcza mama,
zawsze stawiali mi ciebie za przykład. Doszłam do
wniosku, z˙e odezwe˛ sie˛ dopiero, gdy zostane˛ kims´.
W kon´cu dowiedziałam sie˛, z˙e mama nie z˙yje, a ty
studiujesz medycyne˛. Chciałam, z˙ebys´ był ze mnie
dumny, wie˛c zapisałam sie˛ do college’u. Jestem dyp-
lomowana˛ sekretarka˛.
– Ska˛d wzie˛ła sie˛ Emma?
– Dostałam prace˛ w firmie Archesa. I tam poznałam
Henry’ego Lucasa. Kiedy okazało sie˛, z˙e Emma jest
w drodze, uznalis´my, z˙e pora sie˛ pobrac´. Ale Henry’emu
nie podobały sie˛ poczynania gło´wnego ksie˛gowego.
Podejrzewalis´my jakis´ przekre˛t. Pare˛ miesie˛cy po´z´niej
samocho´d Henry’ego spadł w przepas´c´ i Henry zgina˛ł.
Policja stwierdziła, z˙e ktos´ majstrował przy samocho-
dzie, a ja od razu wiedziałam, z˙e to nie był zwyczajny
wypadek drogowy.
148
OCALONE Z
˙
YCIE
– Kim jest ten starszy pan, z kto´rym zobaczyłam cie˛
w telewizji? – wtra˛ciła sie˛ Nikki.
– Ojciec Henry’ego. Przestraszyłam sie˛ i złoz˙yłam
zeznania w prokuraturze. Opowiedziałam wszystko, co
wiem o ksie˛gowos´ci oraz interesach Archesa, i zraz
potem przez wzgla˛d na bezpieczen´stwo swoje i Emmy
zacze˛łam uz˙ywac´ nazwiska Martin.
– I przyjechałas´ do Hope.
Przytakne˛ła.
– Prokurator uznał, z˙e lepiej be˛dzie, jes´li do procesu
zamieszkamy osobno. Trudno mi było sie˛ z nia˛ rozstac´,
ale Arches ma bardzo długie re˛ce. Pomys´lałam wtedy
o tobie, Galen, bo mało kto wiedział, z˙e mam brata. Gdy
policja dowiedziała sie˛, gdzie mieszkasz, przyjechałam
do Hope. Miałam zamiar prosic´ cie˛, z˙ebys´ zaopiekował
sie˛ Emma˛.
– Ale ostatecznie mi jej nie dałas´ – zauwaz˙ył lodo-
watym tonem.
– Miałam taki zamiar. – Poprawiła sie˛ na krzes´le.
– Ale im dłuz˙ej zastanawiałam sie˛ nad tym, jak zareagu-
jesz na pros´be˛ zaginionej siostry, tym wie˛ksze na-
chodziły mnie wa˛tpliwos´ci. Uprzytomniłam sobie, z˙e
skoro policja tak szybko cie˛ odnalazła, ludzie Archesa
ro´wniez˙ moga˛ wpas´c´ na two´j trop. Najwaz˙niejsze było
bezpieczen´stwo Emmy. I kiedy kre˛ciłam sie˛ koło szpita-
la, zastanawiaja˛c sie˛, co zrobic´, uznałam, z˙e lepszym
opiekunem be˛dzie doktor Lawrence. Zaplanowałam
skontaktowac´ sie˛ z toba˛ po procesie. Naprawde˛.
– Mogłas´ mnie o tym poinformowac´ przed procesem
– mrukna˛ł uraz˙onym tonem. – Mys´lałas´, z˙e nie zechce˛
zaja˛c´ sie˛ twoim dzieckiem? Z
˙
e wszystkim wygadam, z˙e
to moja siostrzenica? Nie miałas´ do mnie zaufania?
149
OCALONE Z
˙
YCIE
Mary zagryzła wargi, po czym wyrzuciła z siebie:
– Bałam sie˛, z˙e zrobisz cos´, przez co jej nie odzys-
kam.
– Z
˙
e ci jej nie oddam?!
– Kiedy ojciec od nas odszedł, zarzucałes´ mu brak
odpowiedzialnos´ci. Kiedy uciekłam z Jimem, wiedzia-
łam, z˙e i o mnie pomys´lisz to samo. Zostałes´ szanowa-
nym lekarzem, a ja zwyczajna˛ sekretarka˛. Bałam sie˛, z˙e
powołuja˛c sie˛ na moja˛ lekkomys´lnos´c´, odbierzesz mi
prawa rodzicielskie. Oddanie Emmy doktor Lawrence
uznałam za mniejsze zło.
Galen był zdruzgotany. Oto jego siostra postrzega go
jako zagroz˙enie. Ta sama siostra, kto´ra˛ uwielbiał, kto´ra˛
wychowywał, uwaz˙a, z˙e mo´głby odebrac´ jej najwie˛kszy
skarb. Jes´li rodzona siostra ma go za człowieka niegod-
nego zaufania, to czy on moz˙e oczekiwac´, z˙e zaufa mu
inna kobieta?
– Przepraszam – szepne˛ła Mary – za to, z˙e tak z´le
o tobie mys´lałam. Teraz to wiem, ale wtedy musiałam
byc´ przygotowana na kaz˙da˛ ewentualnos´c´, musiałam za
wszelka˛ cene˛ bronic´ tego, co mam po Henrym. Czy
potrafisz mi to wybaczyc´?
Galen bił sie˛ z mys´lami. Targaja˛ce nim emocje
wykluczały na razie wszelka˛ wielkodusznos´c´. Wbił
wzrok w Nikki.
– Byłas´ z nia˛ w zmowie?
– Nie! Zacze˛łam czegos´ sie˛ domys´lac´, dopiero gdy
ogla˛dałam two´j album.
Teraz poja˛ł, dlaczego ostatnio była taka zamys´lona.
Ukrywała przed nim prawde˛, zamiast nia˛ sie˛ z nim
podzielic´!
Zrobiło mu sie˛ duszno.
150
OCALONE Z
˙
YCIE
– Juz˙ jest po procesie? – zwro´cił sie˛ do Mary.
– Tak. Arches długo nie wyjdzie z wie˛zienia.
– Jakie teraz masz plany?
– Uwaz˙am, z˙e Emma powinna lepiej poznac´ swoje-
go wujka – powiedziała Mary, odwaz˙nie spogla˛daja˛c
mu w oczy.
Nie spodziewał sie˛ takiej odpowiedzi.
– To znaczy?
– Chciałabym zamieszkac´ w Hope. Jes´li wy tu tez˙
be˛dziecie.
Galen nie patrzył na Nikki. Jaki sens ma wia˛zanie sie˛
z kobieta˛, kto´ra nie darzy nas zaufaniem?
– Nie wyjez˙dz˙am z Hope. Masz gdzie mieszkac´?
– Dopo´ki nie znajdziemy jakiegos´ domu, zatrzyma-
my sie˛ w hotelu.
Mary nadal jest jego siostra˛, mimo z˙e tak boles´nie go
zraniła. Sie˛gna˛ł do kieszeni po pe˛k kluczy.
– To jest klucz do mojego domu. Moz˙ecie u mnie
mieszkac´, jak długo wam sie˛ spodoba. To nie jest pałac
– ostrzegł ja˛.
– Na pewno be˛dzie nam u ciebie bardzo dobrze.
Galen podszedł do drzwi.
– Musze˛ wracac´ do pacjento´w. Nikki poda ci adres
i powie, jak tam dojechac´. – W ostatniej chwili zdja˛ł
re˛ke˛ z klamki. – Ciesze˛ sie˛, z˙e wro´ciłas´.
Nie spogla˛daja˛c za siebie, z cie˛z˙kim sercem wyszedł
z pokoju. Skoro Nikki zataiła przed nim tak waz˙na˛
informacje˛, to czego jeszcze mu nie powie? Nawet przez
mys´l mu nie przeszło, z˙e spotka go z jej strony taki
zawo´d.
Nikki zmieszana spogla˛dała na Mary. Szkoda, z˙e nie
151
OCALONE Z
˙
YCIE
zda˛z˙yła przygotowac´ Galena na ten szok. Teraz straciła
wszystko.
– Poszło łatwiej niz˙ mys´lałam – odezwała sie˛ Mary.
– Sprawiłam mu duz˙a˛ przykros´c´, prawda?
– Nie wie˛ksza˛ niz˙ ja.
Jes´li teraz pozwoli mu odejs´c´, przepadnie wszystko,
co udało im sie˛ osia˛gna˛c´ przez miniony miesia˛c. Co
robic´? Walczyc´ o to, czy potulnie, w poczuciu winy,
zrezygnowac´?
– Pani go kocha.
– Tak. Musze˛ to wyjas´nic´! Jean zaprowadzi pania˛
do Emmy, do z˙łobka. – Z tym słowami wybiegła na
korytarz.
A jes´li Galen nie zechce jej wysłuchac´? Dogoniła
go przy drzwiach prowadza˛cych z ambulatorium na
urazo´wke˛.
– Galen, musze˛ z toba˛ porozmawiac´!
– Po co?
– Bo musze˛ cos´ ci wyjas´nic´.
– Szkoda fatygi.
Zasta˛piła mu droge˛.
– Nie miałam pewnos´ci, z˙e Alice jest twoja˛ siostra˛.
– Czy ty tez˙ obawiałas´ sie˛, z˙e wiedza˛c, z˙e Emma jest
moja˛ siostrzenica˛, stanowiłbym dla niej zagroz˙enie?
– Nie! Chciałam ci oszcze˛dzic´ rozczarowania!
– Nie miałas´ prawa tego przede mna˛ zatajac´. I pomy-
s´lec´, z˙e okazuja˛c ci uczucie, starałem sie˛ zdobyc´ two-
je zaufanie oraz miłos´c´... – Potrza˛sna˛ł głowa˛. – Jes´li
w twoim mniemaniu miłos´c´ polega na ukrywaniu tajem-
nic, to ja na to sie˛ nie pisze˛.
Wymowa tych sło´w ja˛ poraziła.
– Ty mnie kochasz?
152
OCALONE Z
˙
YCIE
– Mys´lisz, z˙e przeja˛łbym sie˛ tak twoja˛ dwulicowos´-
cia˛, gdyby było inaczej?
– Pro´bowałam ci to powiedziec´, ale ty poszedłes´ na
lunch z Melanie. Nie pamie˛tasz? A potem...
– Ta rozmowa do niczego nie prowadzi. – Unio´sł
re˛ce w ges´cie zniecierpliwienia.
– Jes´li teraz mnie nie wysłuchasz, be˛dzie to dla mnie
sygnał, z˙e nie interesuje cie˛ powaz˙ny zwia˛zek. Jes´li
sobie tego nie wyjas´nimy, popełnimy ten sam bła˛d co
rok temu. Nie chce˛, z˙eby tak sie˛ stało.
Galen w zakłopotaniu potarł brode˛.
– Ja wiem – zacza˛ł – z˙e ty nie chcesz mi zaufac´,
poniewaz˙ boisz sie˛, z˙e pewnego dnia cie˛ porzuce˛ jak
twoja biologiczna matka. Wiem tez˙, z˙e sam mam sporo
na sumieniu. Chciałem ci udowodnic´, z˙e nie jestem jak
mo´j ojciec, z˙e potrafie˛ udz´wigna˛c´ cie˛z˙ar odpowiedzial-
nos´ci za rodzine˛.
– Skoro tak, to dlaczego nie wprowadziłes´ sie˛ do
mnie, kiedy ci to zaproponowałam?
– Bo przez cały czas chciałem byc´ taki jak twoi
bracia! – krzykna˛ł. – Ale juz˙ wiem, z˙e to niemoz˙liwe!
Do kon´ca z˙ycia nie zaufasz mi tak jak im!
Taki jak jej bracia? Nagle w jej umys´le wszystko
zacze˛ło układac´ sie˛ w logiczna˛ całos´c´. Rezygnuja˛c
z propozycji, kto´ra˛ złoz˙yła mu rok wczes´niej, chciał jej
udowodnic´, z˙e jest człowiekiem honoru. I teraz, dwana-
s´cie miesie˛cy po´z´niej, robi to samo!
– Czy zdajesz sobie sprawe˛, z˙e zatoczylis´my koło?
– zapytała po´łgłosem.
Unio´sł brwi.
– O czym ty mo´wisz?
– Rok temu twoje zasady kazały ci odejs´c´ ode mnie,
153
OCALONE Z
˙
YCIE
a teraz nie pozwoliły ci ze mna˛ zamieszkac´. Ja nato-
miast, proponuja˛c ci wspo´lne mieszkanie, oczekiwałam,
z˙e wyrzekniesz sie˛ tego, co jest dla ciebie najwaz˙niejsze,
zasad. Oboje bezwiednie stwarzalis´my konfliktowa˛ sy-
tuacje˛. – Pokre˛ciła głowa˛. – I o to sie˛ spieramy. Nie
podzieliłam sie˛ z toba˛swoimi domysłami, to prawda, ale
dlatego, z˙eby oszcze˛dzic´ ci cierpienia. Okazało sie˛, z˙e to
tylko sprawy pogorszyło, ale przys´wiecał mi szlachetny
motyw. Nie moz˙esz miec´ mi tego za złe.
– Chyba nie – westchna˛ł.
– Poza tym wcale nie musisz byc´ lepszy od moich
braci. Masz nad nimi przewage˛, bo cie˛ kocham.
– To wystarczy? Nie musze˛ bardziej sie˛ starac´? –
Us´miechna˛ł sie˛ lekko.
– Oczywis´cie. – Podeszła bliz˙ej. – A poniewaz˙ ty
zwlekasz z zadaniem mi kluczowego pytania, ja je
zadam. Czy pos´lubisz mnie oraz moich pie˛ciu ws´cibs-
kich braci?
Porwał ja˛ w ramiona.
– Tak, Nikki! Bo jestes´ miłos´cia˛ mojego z˙ycia!
154
OCALONE Z
˙
YCIE