Matthews Jessica Nie rzucaj slow na wiatr M118

background image

JESSICA MATTHEWS

Nie rzucaj słów na wiatr

Tytuł oryginału: Prescriptions and Promises

background image




ROZDZIAŁ PIERWSZY


- Nie wolno ci tego zrobić.
Słysząc głęboki męski głos, Jenny Ruscoe odwróciła się

od okna wystawowego apteki, ręką osłoniła oczy przed słoń-
cem i spojrzała na mężczyznę, który właśnie wysiadł z samo-
chodu.

Chociaż miał na nosie okulary przeciwsłoneczne, poznała

go od razu. Był to doktor Noah Kimball. Wysoki, dobrze
zbudowany, z krótkimi włosami barwy świeżo zaparzonej
kolumbijskiej kawy i twarzą, której nie powstydziłby się fil-
mowy amant.

Zerknęła ponad jego ramieniem na nowy model ciemno-

niebieskiego chevroleta blazera zaparkowanego przy chodni-
ku. Musiała bardzo się zamyślić, skoro nie usłyszała, kiedy
podjechał.

- Czemu nie? - odparła wreszcie.
Kilka osób pytało ją już o wywieszkę umieszczoną w ok-

nie. Niektórzy byli zaskoczeni jej treścią, inni głęboko roz-
czarowani, ale dotąd nikt jeszcze nie zareagował z taką wro-
gością jak Noah Kimball.

Właściwie mogła się tego spodziewać. Odkąd przestąpiła

próg szpitala w Hays, gdzie przewieziono jej wuja po wy-
padku - zderzył się z ciężarówką wiozącą bydło - Noah
Kimball traktował ją chłodno i wciąż upominał, by nie dener-
wowała jego pacjenta. Tak jakby rzuciła wszystko i przy-

R

S

background image

jechała z Grand Junction tylko po to, by niepokoić wuja,
z którego uchodziło życie.

Noah ukazał jej inną twarz tylko raz, wkrótce po tym, gdy

miarowe pikanie monitora kontrolującego pracę serca wuja
zamieniło się w długi, jednostajny dźwięk, a ekran przecięła
linia prosta. Jenny odwróciła się wtedy do Noaha i, szukając
pocieszenia, skryła w jego ramionach. On też był bardzo
poruszony. Później, gdy podawał jej chusteczkę do otarcia
łez, spostrzegła, że miał zaczerwienione oczy.

Od tamtego wieczoru pojawiła się jednak między nimi

niewidzialna bariera, jakby owo zdarzenie nigdy nie miało
miejsca. Po pogrzebie Noah traktował ją jak obcą, ale nie
zwracała na to uwagi, zajęta porządkowaniem spraw Earla.

Noah zawsze był wobec wuja lojalny, spodziewała się

więc, że sprzeciwi się jej decyzji. Nie sądziła jednak, że tak
ostro zareaguje na jej wywieszkę informującą o likwidacji
lokalu.

- Jak możesz tak nagle zamknąć aptekę, która służyła

temu miastu od pięćdziesięciu lat? - spytał. - Czy zdajesz
sobie sprawę ze skutków?

- Owszem. Dziwi mnie tylko, że tak szybko się o tym

dowiedziałeś. Wywiesiłam to dopiero dziś rano.

- Takie wieści rozchodzą się migiem. To nie restauracja.

Gdy zlikwiduje się knajpę, obok zaraz wyrosną trzy inne.
Apteka rodziny Ruscoe wpisała się już w historię Spring-
water. Sądziłaś, że uda ci sieją zamknąć i zniknąć z miasta
bez protestów jego mieszkańców?

- Myślałam, żeby urządzić z tej okazji pokaz sztucznych

ogni i wynająć orkiestrę dętą, ale kapelmistrz jest akurat na
wakacjach, a pokazy fajerwerków mogą odbywać się tylko
w Święto Niepodległości.

Jenny nigdy nie uważała się za osobę sentymentalną, ale

R

S

background image

czuła, że zasługi jej rodziny dla tego miasta warte są jakiejś
ceremonii upamiętniającej. Afisz z ogłoszeniem nie wydawał
się jej wystarczający.

- Ta informacja zaskoczyła wszystkich, pomyślałem

więc, że albo kierujesz się kaprysem, albo chcesz wywieść
kogoś w pole.

Lustrzane okulary skrywały oczy Noaha, nie miała jednak

wątpliwości, że jego wzrok jest równie chłodny jak ton głosu.

- Nie działam pod wpływem impulsu ani też nie zamie-

rzam nikogo oszukać. Apteka podupada i muszę coś z tym
zrobić. A to... - wskazała na wywieszkę w oknie - wydało
mi się najlepszym wyjściem.

Walka o uratowanie apteki rozpoczęła się miesiąc wcze-

śniej, w dniu, w którym poznała testament wuja. Chciała za-
chować istniejący stan rzeczy do czasu znalezienia nabywcy,
lecz jej możliwości wyboru coraz bardziej się kurczyły, aż
w końcu cały plan się załamał/A to stało się dosłownie z dnia
na dzień.

Noah Kimball nie miał pojęcia, jak bardzo dręczyła Jenny

jej własna decyzja. Już utrata człowieka, który opiekował się
nią jak ojciec, była dużym ciosem. A teraz jeszcze zmuszona
była przyczynić się do tego, by jego dziedzictwo odeszło
w niepamięć.

- No cóż, jeśli czekasz, aż burmistrz nazwie ulicę twoim

nazwiskiem, to lepiej o tym zapomnij.

- Nie interesuje mnie to. Starannie rozważyłam wszystkie

fakty i wyciągnęłam z nich najbardziej logiczny wniosek.

- Jaki?
Kropla potu spłynęła po jej skroni. Jenny była lekko ubra-

na, a mimo to miała wrażenie, że zaraz roztopi się z gorąca.
Kątem oka dostrzegła właścicieli sąsiednich sklepów i zakła-
dów usługowych, zamiatających czyste chodniki przed wej-

R

S

background image

ściem do budynków. Najwidoczniej byli ciekawi rozwoju
wydarzeń. Jenny jednak nie była w nastroju do publicznych
występów.

- Nie musimy rozmawiać o tym...
- Ależ owszem, musimy.
- Tutaj, w tym upale - dokończyła, jakby wcale jej nie

przerwał. - Wierz mi lub nie, ale klimatyzacja działa.

Zeszłego roku wuj wymienił cały system grzewczy i wen-

tylacyjny i były to jedne z niewielu rzeczy w tym starym
domu, które funkcjonowały prawidłowo. Jenny miała na-
dzieję, że chłodniejsze powietrze ostudzi nieco temperament
Noaha.

- No dobrze. - Wskazał w stronę drzwi. - Prowadź.
Dzwonek przy framudze brzęknął, gdy utykając z powodu

pęcherza na pięcie, dumnie przeszła do sąsiedniego pomiesz-
czenia. Mieszanina znajomych zapachów - syropów i mię-
ty - otoczyła ją niczym ramię starego przyjaciela. Wy-
czuła też coś jeszcze - zapach Noaha, męski i świeży, który
pamiętała od owego wieczoru spędzonego przy łóżku wuja
w szpitalu.

Powietrze ochłodziło jej rozgrzaną skórę, lecz gardło na-

dal miała wyschnięte; Nim zdążyła zaproponować coś do
picia, Noah zdjął okulary słoneczne i zastąpił je zwykłymi
w drucianej oprawie, następnie podszedł do starego stolika,
gdzie stał duży termos. W zależności od pory roku, Earl
trzymał tam gorącą kawę lub mrożoną herbatę dla klientów.
Jenny zachowała ten zwyczaj.

Gdy Noah nalewał herbatę, Jenny przyjrzała mu się uważ-

nie. Był dobrze zbudowany; koszula w kolorze mchu i ciemne
spodnie świetnie na nim leżały. Wuj opowiadał jej kiedyś
o koszykarskich wyczynach Noaha i z łatwością mogła wy-
obrazić go sobie na boisku w sportowym stroju.

R

S

background image

Rozpięta pod szyją koszula ukazywała opaloną szyję. Nie

miał na sobie krawata - pewnie z powodu upału - a jego
ubranie było dobrej marki. Nie afiszował się jednak swoim
statusem społecznym w mieście, gdzie większość rodzin od-
znaczała się raczej średnią zamożnością lub żyła z niewiel-
kich zarobków.

Mając metr siedemdziesiąt pięć wzrostu, Jenny często

spoglądała na ludzi z góry lub też patrzyła im prosto w oczy.
Noah był jednak wyższy od niej o jakieś dziesięć centyme-
trów, co dawało mu psychologiczną przewagę w walce, która
miała się rozpocząć. Dlatego właśnie Jenny czekała, aż Noah
wreszcie usiądzie. Odwrócił się w jej stronę i wtedy mogła
mu się przyjrzeć: wysokie czoło, prosty nos, mocno zaryso-
wane kości policzkowe. Całkiem przyjemny widok. Nie spo-
dziewała się uśmiechu na jego twarzy, choć z pewnością
dodałby mu uroku.

Wzięła od niego plastikowy kubek, jego uprzejmość

jednak wydawała się jej dziwnie niestosowna w owej sytuacji.
Jenny wiedziała, że gdy dojdzie do dyskusji, Noah nie okaże
jej litości. Pokuśtykała w stronę krzeseł stojących pod ścianą.

- Może usiądziesz? - zaproponowała.
- Co ci się stało w nogę?
- Nic takiego, zwyczajny pęcherz. - Z pewnością usłysza-

łaby jakąś zjadliwą uwagę, gdyby się dowiedział, że minionej
nocy długo wędrowała po Springwater, rozwieszając
plakaty, i nie przyszło jej do głowy, żeby zamiast sandałów
włożyć tenisówki.

- Masz coś, żeby go opatrzyć?
~, Jesteśmy przecież w aptece - odparła oschle.
- Ale czy już to zrobiłaś?
- Nalepiłam sobie plaster. To dobrze?

R

S

background image

Spojrzał w sufit, jakby szukał pomocy w niebie, po czym

podszedł do lady, gdzie sprzedawano leki bez recepty.

Jenny chciała usiąść dopiero wtedy, gdy Noab zajmie

miejsce na krześle, lecz ból pięty nie pozwolił jej na to.
Przysiadła i zsunęła z nogi sandał, by dłużej nie ranił otarte-
go miejsca.

- Obiecałaś Earlowi przy łożu śmierci, że poprowadzisz

dalej jego aptekę, prawda?

Wzdrygnęła się, słysząc te słowa. Noah był świadkiem jej

przyrzeczenia, więc nie mogła zaprzeczyć.

- Tak, ale...
- Chciałbym wiedzieć, czemu nie dotrzymujesz słowa.
- Powiedziałam wujowi, że zajmę się apteką do czasu, aż

on wyzdrowieje - sprostowała. - Ale nie wyzdrowiał.

- Plączesz się w szczegółach.
- Nie, przytaczam fakty.
- Kiedy zjawiłaś się w szpitalu, ostrzegłem cię, że on nie

przeżyje. Miał zbyt duże obrażenia. Prosił cię o coś więcej
niż tylko czasową pomoc, i dobrze o tym wiesz.

Odchyliła się do tyłu i przygryzła wargi. Niestety, Noah

ma rację. Targana poczuciem winy z powodu wydarzeń
ubiegłego roku, była w stanie obiecać wujowi wszystko, co
tylko chciał. Tego jednak nie miała zamiaru wyjaśniać
apodyktycznemu lekarzowi.,

- Dobrze wiem, o co prosił mnie wuj - odparła.
- Ja też ci mówiłem jak bardzo się martwił o aptekę.

A może sądziłaś, że wolno obiecać umierającemu człowieko-
wi wszystko tylko po to, żeby uprzyjemnić mu ostatnie
chwile?

- Zamierzałam dotrzymać słowa - rzekła z godnością.
- To czemu tego nie robisz?
- Chcesz poznać listę powodów?

R

S

background image

- Owszem.
- Nie mam obowiązku spowiadać ci się z niczego.
- To prawda, ale jako bliski przyjaciel. Earla, świadek

twojego przyrzeczenia i lekarz, który od lat kieruje tutaj
pacjentów z receptami, mam chyba prawo usłyszeć jakieś
wyjaśnienie.

Już chciała odmówić, lecz nagle zmieniła zdanie. Przecież

i tak nie ma nic do stracenia. A może Noah zdoła jej
pomóc?

- Problemy, przed jakimi stoi apteka, są ogromne - zaczę-

ła. - Jeden kryzys za drugim. Zarządzanie tym przybytkiem to
niełatwa sprawa. Nie wiem, jak sobie z tym poradzić.

- A więc postanowiłaś tak po prostu wszystko rzucić.

- Pstryknął głośno palcami.

- Nie, wcale nie tak. - Powtórzyła jego gest. - Jak już

mówiłam, naprawdę zależało mi na tym, żeby apteka prze-
trwała. Ostatecznie należy do mojej rodziny od dwóch poko-
leń. Podobnie jak ty, wcale nie chcę oglądać jej końca.

- Twoje czyny przeczą słowom.
- Chcesz, żebym mówiła dalej czy nie? - warknęła.

Ściągnął brwi, lecz już się nie odezwał.

- Przez ostatni miesiąc przeglądałam księgi rachunkowe

i odkryłam, że apteka przynosi coraz większe straty...

- To niemożliwe. Earl nie miał w mieście konkurentów.
- Może i tak, tylko jak długo można prowadzić interesy,

kiedy wydatki przewyższają dochody?

Na twarzy Noaha pojawił się wyraz zamyślenia.
- Twój wuj był hojnym człowiekiem.
- Wiem. - Wspomagał ją finansowo, gdy zabrakło jej

pieniędzy na kontynuowanie studiów. - Ale jego hojność
zrodziła pewne problemy. - Chciał coś powiedzieć, lecz po-
wstrzymała go ruchem dłoni. - Mówię ci tylko o tym, co

R

S

background image

sama odkryłam. Księgowy John Grant może to wszystko
potwierdzić.

- Earl nigdy nie wspominał o kłopotach finansowych.
- No pewnie. - Pamiętała, że nie lubił narzekać. - Ale

dowody są wszędzie. - Zatoczyła ręką łuk. - Czy to wygląda
na nowoczesny, dobrze prosperujący interes? Spójrz na te
ciemne zacieki na suficie i przypomnij sobie, co działo się
tutaj po burzy w zeszłym tygodniu. Poza tym, czy zauważyłeś,
że zniknął daszek nad wejściem? Tapety są do wymiany,
półki się rozpadają. Ktoś posklejał taśmą podarte siedzenia
na krzesłach, żeby nie wypadała z nich gąbka. A ten stolik
w kącie? Pod jedną nogę trzeba podkładać grubą tekturę,
żeby się nie chybotał. Terakota jest zniszczona. Nawet wzór
się już zatarł. Kiedyś to były ceglaste płytki w złote i czarne
plamki, a teraz są bladoróżowe. Sama pomagałam je wybierać
dwadzieścia lat temu.

Jako dwunastolatka bardzo była wtedy przejęta swoim

zadaniem. Chciała zadowolić wuja i całe dnie, zastanawiając
się nad wyborem koloru i wzoru, rozważała wszystkie za
i przeciw. Zasięgnęła nawet opinii właścicieli sklepów, za-
nim przedstawiła wujowi swą propozycję. Ciotka chciała
kupić coś innego, lecz Earlowi spodobał się wybór Jenny,
ponieważ tego właśnie szukał. Eunice rządziła w domu,
w sprawach apteki ostatnie zdanie miał jednak Earl.

- Wszystko się kiedyś zużywa. - Noah zwrócił się w stronę

regałów z lekami. - Ale dobry fachowiec zdziała cuda przy
pomocy kilku gwoździ i paru litrów farby.

Jak on może być aż tak ograniczony? - pomyślała Jenny.

Ciekawe, jak dba o własny gabinet.

- Parę gwoździ i warstwa farby nie załatwią wszystkiego

- odparła ze znużeniem. — Instalacja elektryczna w każdej
chwili grozi pożarem. Kable nie były wymieniane od czasu,

R

S

background image

gdy pracował tu Ike. Kiedy dziś rano włączyłam czajnik,
posypały się iskry. Wolę sobie nie wyobrażać, co się stanie,
gdy podłączę laptopa.

- No dobrze, przyznam, że instalacja elektryczna jest zła.

Co jeszcze masz na tej swojej liście? - Zastanowił się chwilę,
po czym spytał nieoczekiwanie: - Gdzie jest maść antybioty-
kowa?

- No właśnie. Odkryłeś kolejny problem: brak towarów.

Rozejrzał się po górnych półkach i zmarszczył czoło.

- Całkiem niedawno widziałem tu mnóstwo leków.
- Tak, tyle że większość była przeterminowana. Musiałam

wyrzucić niemal wszystko, łącznie z maścią, której szu-
kasz. Dziś rano znalazłam opakowanie aspiryny, które po-
winno znaleźć się w muzeum. - Spodziewając się, że Noah
zaraz zaproponuje, by zamówić nowe leki, uprzedziła go:
- To miejsce przypomina bardziej zagracony strych lub pchli
targ niż aptekę. - Wstała i zdmuchnęła kurz z przekrzywionej
półki. - Widzisz, jak to wygląda? - Wskazała na rząd
pluszowych zwierzaków. - Biedne misie już nie są brązowe,
tylko brudnoszare. - Poklepała jedną z zabawek, wznosząc
chmurę pyłu.

- Sprzedaż maskotek w aptece to nie był najlepszy po-

mysł. Spróbuj czegoś innego.

Jenny weszła po kilku schodkach i oparła się o kontuar,

na którym stała staromodna kasa. Irytowało ją, że Noah nie
potrafi spojrzeć na sprawę realistycznie.

- Nawet gdyby budynek był w dobrym stanie, a towary

najlepszej jakości, to i tak brakuje mi rąk do pracy.

- A to ciekawe. Może nie znam się najlepiej na prowadze-

niu interesów, ale wydaje mi się, że skoro potrzebujesz po-
mocników, nie powinnaś zwalniać jedynego, który tu praco-
wał.

R

S

background image

Jenny, pracując jako farmaceutka w szpitalu, często była

obiektem zjadliwych uwag lekarzy. Z takimi ludźmi stykała
się już wcześniej - z mężczyznami i kobietami, którym wy-
dawało się, że ich autorytet to jedyne, co się liczy. Tym razem
jednak mogła wyrazić swe zdanie, nie bojąc się nagany prze-
łożonych.

- Jeśli chcesz wiedzieć, Herb Kravitz sam zrezygnował.
- Pewnie został do tego zmuszony. Czy źle ścierał kurze?
- Nie bądź śmieszny - warknęła, sztywniejąc ze złości.

- Plotki nie mają nic wspólnego z prawdą. Nie wylałam Her-
ba. Po co miałabym to robić, skoro go potrzebuję?

Wzruszył ramionami.
- Kto wie? Może miałaś go już dosyć, a może bałaś się,

że jeśli sam złoży wymówienie, będziesz musiała dać mu
odprawę?

Poczuła gorzki smak w ustach.
- Uparłeś się, żeby myśleć o mnie jak najgorzej.
- Po prostu mówię, co myślę.
- To posłuchaj mojej rady, doktorze Kimball. Sytuacja,

w jakiej się znalazłam, nie podoba mi się tak samo jak tobie,
ale Herb odrzucił moją prośbę, żeby szukać oszczędności.
Nie mógł znieść, że polecenia wydaje mu kobieta, zwłaszcza
młodsza od niego, więc odszedł.

Herb Kravitz poprosił dzień wcześniej o podwyżkę i gdy

usłyszał odmowę, wyraził niezadowolenie w najbardziej
bezceremonialnych słowach, jakie przyszły mu do głowy.
Spodziewał się, że po latach ciężkiej pracy zostanie mianowa-
ny wspólnikiem, i był głęboko rozczarowany, gdy tak się nie
stało. Nie chciał patrzeć na nowicjuszkę zbierającą owoce
jego trudów. Zamiast orać jak wół dla niej i jej skąpej ciotki,
wolał zapobiec dalszym stratom i odejść, kiedy był jeszcze
względnie młody. W wieku czterdziestu ośmiu lat nie powi-

R

S

background image

nien mieć kłopotów ze znalezieniem pracy, w której by go
doceniono i dobrze wynagrodzono. To wszystko właśnie po-
wiedział Jenny.

Z ksiąg rachunkowych wynikało, że wuj płacił swemu

pracownikowi znacznie hojniej niż sobie. Jenny więc, ocenia-
jąc w przybliżeniu koszty najbardziej koniecznych napraw i
wiedząc, że ciotka zamierza raczej obniżyć niż podwyższyć
płacę Herba, miała dość ograniczony wybór.

- Zatrudnij więc innego aptekarza - podsunął Noah. -

Takiego, któremu nie będzie przeszkadzał szef w spódnicy.

Na jej twarzy pojawił się wyraz głębokiego namysłu.
- O rany, jak mogłam na to nie wpaść! - zawołała z uda-

wanym zdziwieniem, po czym dodała normalnym tonem:
- Szukałam, ale nie znalazłam nikogo, kto byłby tą pracą
zainteresowany.

- Może znajdzie się chociaż ktoś na zastępstwo?
- To też mi się nie udało. Wuj nie mógł znaleźć nikogo

nawet na czas swojego urlopu. Nikt nie chce przyjechać na
to pustkowie, no, chyba że zachęci się go wyjątkowo wysoki-
mi zarobkami. Tak właśnie Earl zdobył Herba..

Zapadła cisza, podczas której Noah wpatrywał się z uwagą

w Jenny.

- Jak poradzą sobie bez apteki mieszkańcy? – spytał w

końcu cierpko. - Dużo tu starszych osób, które nie mogą
wsiąść do samochodu i jechać gdzieś, żeby zrealizować
receptę.

- Wiem, że nie będzie im łatwo. Po powrocie do Grand

Junction zamierzam namówić kogoś do otwarcia tu apteki.
Tyle mogę zrobić.

- Ale to nie wystarczy.
- To nie fair, doktorze Kimball.
- Owszem, to nie fair wobec starego Samuelsa, który

R

S

background image

stracił wzrok w wyniku cukrzycy. Ciekawe, gdzie teraz kupi
insulinę? I spróbuj to wytłumaczyć Betty Lancaster, która od
dwudziestu lat nie prowadzi samochodu i nie ma tu żadnej
rodziny.

- Wiem, że to będzie dla niektórych uciążliwe...
- Uciążliwe jest może stanie w kolejce na poczcie, ale to

w najmniejszym stopniu nie określa problemów, z jakimi bo-
rykają się chorzy ludzie.

Była teraz tak wściekła jak on.
- To z pewnością tylko sytuacja przejściowa.

Złożył ręce na piersiach i stanął przed nią.

- A jeśli nie?
Milczała, nie chcąc rozważać takiej możliwości. Gdyby

tylko wcześniej wiedziała o kłopotach Earla! Nie miała
o nich jednak pojęcia i teraz musiała radzić sobie z sytuacją
najlepiej jak potrafiła. Powiedziała to głośno.

- A czy to jakaś różnica? - zapytał Noah.

Jego oskarżycielski ton doprowadzał ją do szału.

- Owszem.
Nie chciała angażować wuja w swoje osobiste problemy,

które wynikły rok wcześniej, ale gdyby uświadamiała sobie,
jak bardzo jej potrzebował, dokonałaby wtedy innego wyboru.
Najwyraźniej oboje byli zbyt dumni, by przyznać się do
klęski.

Nie rozumiała jednak, dlaczego Earl nikomu nie zwierzył

się ze swych kłopotów. Zdawała sobie jedynie sprawę, że ją
samą powstrzymuje przed tym wstyd. Wuj zrobił dla niej
w życiu tak wiele, że nie potrafiła przyznać się przed nim do
porażki. Nie chciała też, by zobaczył, jak podupadła jej wiara
we własne siły i zdolność wykonywania zawodu, który kie-
dyś tak lubiła.

Niestety, ten sam upór i duma, które pomogły jej skończyć

R

S

background image

szkołę, później przysporzyły jej zmartwień. Nie wykorzystała
cennego czasu, jaki pozostał wujowi, nie wspominając już
o możliwości uchronienia jego ukochanej apteki przed ruiną.
Gdyby Jenny wróciła rok wcześniej, prawdopodobnie cała
historia potoczyłaby się inaczej.

- Pracowałaś tu podczas wakacji?

Zaskoczona jego nową taktyką, odparła ostrożnie:

- Tak.
- I studiowałaś farmację?
- Przecież wiesz, więc czemu pytasz?
- Mając takie wykształcenie, możesz chyba sama zastąpić

Earla lub Herba, nie?

Dłuższą chwilę przyglądała się brązowej plamie na suficie,

nim wreszcie odparła:

- Tak, ale nie chcę.
- Dlaczego?
Zawahała się. Czyżby miała powiedzieć Noahowi to, cze-

go dotąd nie była w stanie wyjawić wujowi?

- Bo nie jestem już farmaceutką.

R

S

background image




ROZDZIAŁ DRUGI


Gdyby nie napięta atmosfera, zaskoczenie na twarzy

Noaha wydałoby się zabawne.

- Jak to? - zapytał w końcu. - Straciłaś uprawnienia?
- Nie. - Zmieniła zawód, nim doszło do wspomnianej

przez niego sytuacji. - Przez ostatni rok uczyłam w szkole
chemii.

- Ale co się stało?
Nie miała ochoty na zwierzenia. Noah i tak by nic nie

zrozumiał, zwłaszcza że miał wyraźną skłonność do myślenia
o Jenny jak najgorzej. Najwidoczniej postrzegał życie tylko
w dwóch kolorach - czarnym i białym. Dzielił rzeczy na
dobre i złe, nie było w jego głowie miejsca na nic pośrednie-
go.

- Praca farmaceutki była dla mnie zbyt stresująca - od-

parła, w beztroskich słowach opisując ów dramatyczny okres
jej życia. - Mam prawo do nauczania, więc gdy usłyszałam,
że zwolniło się miejsce w szkole średniej, postanowiłam sko-
rzystać z okazji.

- Czy Earl wiedział o tym, że zmieniłaś zawód?
Pokręciła przecząco głową, wpatrując się uporczywie

w swoje sandały.

- A więc nie chciałaś wracać do Springwater.
- Nie przyjeżdżałam tu przez wiele miesięcy. Pracowałam

sześć lub siedem dni w tygodniu w szpitalu i nie mogłam
się wyrwać na dłużej. A kiedy zmieniłam pracę... - Zawa-

R

S

background image

hała się. - Nie potrafiłam zdobyć się na to, żeby stanąć z nim
twarzą w twarz.

- Earl był dumny z twoich osiągnięć, ale tęsknił za tobą.

Nie wystarczały mu rozmowy przez telefon i listy.

- Wiem. Zrobiłam to, co wydawało mi się wtedy naj-

lepsze, i jestem gotowa ponieść skutki swojej decyzji.

Nie chciała wyjawiać Noahowi, jak bardzo żałowała, że

ukryła to wszystko przed wujem. Postanowiła w końcu po-
wiedzieć Earlowi o swojej nowej drodze życiowej latem,
ale... Gdyby wiedziała, że nie będzie długo żył, nie czekała-
by ani chwili. Zawsze był zdrowy i jeździł ostrożnie. Do
głowy jej nie przyszło, że w kwiecie wieku padnie ofiarą
wypadku drogowego.

- A teraz podejmujesz decyzję, której skutki będą musieli

ponosić też inni.

- Masz rację, ale nic na to nie poradzę.
- Moja droga, nie wiem jak tobie, ale mnie się wydaje,

że zmaganie się z dzisiejszą młodzieżą jest znacznie trudniej-
sze niż liczenie pigułek.

- Najwidoczniej nie pracowałeś z tak apodyktycznymi

lekarzami jak mnie się zdarzało - odparła złośliwie, mając
nadzieję, że Noah pojmie aluzję.

Przekrzywił głowę i zasalutował.
- Punkt dla ciebie, panno Ruscoe.
- Herb odszedł, a ja nie poradzę sobie sama.
- Czemu? Herb dawał sobie radę w pojedynkę.
- Nie mogę tu zostać. Mam zobowiązania.
- Słyszałem, że jednym z plusów zawodu nauczycielskie-

go jest możliwość zbijania bąków podczas wakacji.

- Owszem, zbijamy bąki, skoro już tak chcesz to nazwać,

ale tylko w przerwach między letnimi kursami, zebraniami
komitetu nauczycielskiego i przygotowaniami do następnego

R

S

background image

roku szkolnego. Jeśli jednak o mnie chodzi, to myśląc o na-
stępnych dwóch miesiącach, brałam raczej pod uwagę zobo-
wiązania osobiste, a nie zawodowe.

- Czyżby były one ważniejsze niż pomoc temu miastu?
- Równie istotne - odparła, wspominając swoją przyjaciół-

kę, Susan Fenton, i jej córkę, Carrie.

- Słyszałaś kiedyś powiedzenie: Dobro wielu liczy się

więcej niż potrzeby nielicznych?

- Dzięki, że mi o tym przypomniałeś, ale zapominasz

o jednej rzeczy. Ja nie jestem jedynym właścicielem apteki.
Moja ciotka też ma w tym udział.

- Chcesz walczyć o to, co uważasz za słuszne, czy też

zawsze szukasz łatwego wyjścia?

- Sprzedaży apteki nie da się uniknąć...
- Nie obchodzi mnie, kto będzie jej właścicielem! - zawo-

łał z irytacją. - Protestuję przeciwko pozbawianiu mieszkań-
ców tego miasteczka miejsca, gdzie mogą kupić lekarstwa.

- Ja również nad tym ubolewam, ale wydawanie oszczęd-

ności Earla na przedsięwzięcie, które nie ma widoków na
przyszłość, nie wydaje mi się mądre. Rozmawiałam o tym
z doświadczonym doradcą finansowym i powiedział mi to
samo.

Tyler Fitzgerald był kiedyś maklerem giełdowym, a teraz

wykładał ekonomię i księgowość w szkole średniej.

- A więc doszliśmy wreszcie do sedna. - Noah oparł się

o ladę. - Boisz się stracić pieniądze ze spadku i dlatego nie
chcesz inwestować, żeby pomóc innym.

Potarła kark, przymykając oczy. To nieprawda! - miała

ochotę zawołać. Nie chciała od wuja ani grosza; nie zasłużyła
na to.

- Wybierasz się w podróż dalekomorską? - spytał z prze-

kąsem. - A może chcesz zwiedzić Europę?

R

S

background image

Jenny tym razem doszła do wniosku, że dalsza dyskusja

nie ma sensu. Noah nie słuchał jej argumentów i z pewnością
nie zrozumiałby jej zawiłych relacji z ciotką. Nie miał pojęcia,
jak trudno było spełniać życzenia wuja tak, by jednocześnie
zadowolić jego żonę. Eunice Ruscoe pragnęła dostać swoją
część spadku jak najszybciej, by móc wreszcie strząsnąć z
butów kurz ulic Springwater na zawsze. Nie mieszkała
tutaj już od piętnastu lat, kiedy to po orzeczeniu separacji
z mężem przeprowadziła się do Topeki.

Jenny spojrzała na Noaha buntowniczo.
- Świetny pomysł. Może zrobię jedno i drugie.
Mięśnie na jego twarzy poruszyły się, gdy mocno zacisnął

szczęki.

- Widzę, że tracę czas.
- Niestety, chyba tak - rzekła bez żalu.
- Rozumiem, że masz kłopoty, ale Earlowi też nie było

łatwo. Dla chcącego nic trudnego, taka była jego dewiza.
Kiedy panował tu kryzys z powodu spadku cen na produkty
rolne, płacił czesne za naukę dzieci z naszego miasteczka.
W ciągu tych wszystkich lat co najmniej dwadzieścia osób
skorzystało z jego dobroci.

Informacja zaskoczyła Jenny. Wuj w dużej mierze pokry-

wał jej wydatki na edukację, nie sądziła jednak, że pomagał
też innym.

- Co najmniej trzy czwarte tych osób wróciło tu po ukoń-

czeniu szkół. Earl widział potrzeby innych i zaspokajał je,
zmuszając się czasami do dużych wyrzeczeń. Pomyśl o tym,
kiedy dobierzesz się do oszczędności, jakie po sobie zostawił.

Odwrócił się i odszedł energicznym krokiem. Brzęknął

dzwonek przy wejściu. Jenny opadła na krzesło i utkwiła
oczy w kontuarze. W uszach wciąż dźwięczał jej odgłos za-
mykanych drzwi i słowa: „Dla chcącego nic trudnego".

R

S

background image

Zarzuty Noaha wstrząsnęły nią. Czyżby rzeczywiście tylko

użalała się nad sobą? Może gdyby przeznaczyła na wygóro-
waną pensję Herba własne oszczędności... Gdyby zwróciła
się do innego biura szukającego pracowników... Pewnie ist-
niało jakieś wyjście, które nie zmuszałoby jej do podejmowa-
nia porzuconego z rozmysłem zawodu. Zawodu, w którym
popełnienie błędu może kosztować ludzkie życie.

Nie, zdecydowała się na zmianę profesji i koniec. Ludzie,

zwłaszcza tacy jak Noah Kimball, muszą się z tym pogodzić.

Dzwonek rozległ się znowu. Pewnie Noah o czymś zapo-

mniał. Wyprostowała ramiona i odwróciła głowę.

Przed nią stała znajoma brunetka z ciemnowłosym dziec-

kiem u boku. Jenny odetchnęła z ulgą i przywitała się
serdecznie z koleżanką z dzieciństwa.

- Mary Beth. To ty?
- Nie byłam pewna, czy mnie pamiętasz.
- Jak mogłabym cię zapomnieć? Wuj Earl zawsze mówił

o nas „papużki nierozłączki".

- To było tak dawno. - Mary Beth spoważniała. - Przy-

kro mi, że nie byłam na pogrzebie, ale akurat wyjechaliśmy.

- Rozumiem.
- A teraz likwidujesz aptekę.
- Żałuję, ale nic na to nie poradzę. W czym mogę ci

pomóc?

- Przyszłam po lekarstwa dla Luke'a. - Mary Beth sięg-

nęła do torebki.

Jenny wiedziała, że taki moment w końcu nadejdzie.

Z przyklejonym do twarzy uśmiechem odebrała od koleżanki
plastikową buteleczkę, lecz nagle ogarnął ją lęk. Błędy
popełnione w przeszłości nie mają znaczenia, pomyślała,
próbując, się uspokoić. Liczą się tylko obecne. A poza tym
przecież chodzi tylko o odliczenie kilku pigułek.

R

S

background image

- Usiądź, proszę - zwróciła się do Mary Beth, mając na-

dzieję, że dawna przyjaciółka nie dostrzega drżenia w jej
głosie. - To potrwa tylko parę minut.

Przeszła na zaplecze. Wystrzępiony, stary fartuch wuja

wisiał na kołku i Jenny przystanęła, zastanawiając się, czy
go włożyć. Niecierpliwy głos Luke'a dochodzący z poczekalni
przypomniał jej jednak, że powinna się pospieszyć, bo nikt jej
nie zastąpi. Narzuciła więc na siebie niebieski kitel - wuj wo-
lał taki kolor niż biały, który łatwo się brudził - i, choć minął
już miesiąc, odkąd Earl miał go ostatnio na sobie, wyczuła
znajomą woń Old Spice'a, a w kieszeni znalazła garść cukier-
ków.

Przypomniała sobie nagle, jak pewnego razu skrytykowa-

ła go za palenie papierosów. Następnego dnia zamiast paczki
Marlboro kupił drażetki do ssania. Tylko dlatego, że go o to
prosiła.

Łzy napłynęły jej do oczu. Odegnała wspomnienia i ode-

tchnęła głęboko, po czym zaczęła przeglądać kartotekę. Po-
sługiwał się archaicznym systemem, który nie miał nic
wspólnego ze stosowanym w szpitalach komputerowym
spisem leków i pacjentów, lecz z powodzeniem spełniał
swą rolę.

Pierwotna recepta Luke'a -na fenobarbital nadal była aktu-

alna. Jenny wypisała na maszynie nazwę leku na nowej nalep-
ce, odliczyła odpowiednią liczbę tabletek i wrzuciła je do
buteleczki. Potem sprawdziła wszystko jeszcze dwukrotnie
i w końcu wręczyła lekarstwo Mary Beth.

- Luke bierze to już od sześciu miesięcy - zauważyła

Jenny.

Mary Beth skinęła głową, mierzwiąc synowi czuprynę.
- Tak. Miał ataki padaczki, chociaż nadal nie wiemy dla-

czego. Fenobarbital mu pomaga.

R

S

background image

- Czy możemy już iść, mamo? - odezwał się Luke z naga-

ną w głosie. - Nie zdążę na trening baseballa.

Jenny uśmiechnęła się do chłopca, pospiesznie wystukując

cenę w kasie.

- Czy to twoje jedyne dziecko?
- Nie, trzy lata temu urodziłam Annie, a najstarsza, Mi-

randa, ma dwanaście lat. Mój mąż prowadzi sklep spożywczy,
a ja zajmuję się księgowością. - Mary Beth odliczyła pienią-
dze. - Pewnie nie muszę ci mówić, jak bardzo będzie nam
brakowało tej apteki. Pamiętasz, jak Earl sprzedawał tu
napoje? Uwielbialiśmy jego mrożoną kawę z lodami.

Przed oczami Jenny stanęła solidna, ręcznie rzeźbiona

lada z orzechowego drewna, otoczona barowymi stołkami.
Widziała je niedawno w garażu wuja, przykryte brezentem.

^ Tak - odparła. - Szkoda, że z tego zrezygnował, choć

wiem już dlaczego. Lody i napoje gazowane, które piliśmy
albo też rozlewaliśmy, kosztowały więcej, niż zarabiał.

- Ty zawsze napychałaś się wiśniami w likierze - przy-

pomniała Mary Beth ze śmiechem. - A one wcale nie były
tanie.

- Tak, ale przynajmniej dobrze się wtedy bawiliśmy.

Luke znowu pociągnął matkę za rękę.

- Mamo, spóźnię się.
- Jeszcze tylko minutkę. - Mary Beth przestąpiła z nogi

na nogę i zadała Jenny ostatnie pytanie: - Gdzie mam się
zwrócić po kolejną porcję leków dla Luke'a?

- Wszystkie zlecenia przekażę aptece w Hays. - Było to

pobliskie miasteczko. - Wiem, że to będzie uciążliwe...

- Jeździmy tam dosyć często, bo mój mąż ma tam rodzi-

nę, więc nie będzie problemu. Tylko trochę szkoda mi ciebie.

- Mnie? Dlaczego?
Mary Beth uśmiechnęła się ze współczuciem.

R

S

background image

- Pewnie teraz, po stracie wuja, musisz użerać się z ciotką.

Pamiętam ją z czasów, kiedy byłyśmy dziećmi, i wątpię,
czy jej charakter zmienił się na lepsze.

- Niestety, wciąż jest taka sama.
- No to trzymaj się i nie pozwól jej sobą pomiatać. Ode-

zwij się kiedyś, nawet gdybyś stąd wyjechała.

- Postaram się, Mary Beth.
Gdy tylko przyjaciółka zamknęła za sobą drzwi, zjawił się

kolejny klient. Ruch trwał przez cały dzień, jakby wieść
o planowanym zamknięciu apteki już się rozeszła i ludzie
przychodzili, by zdążyć zrealizować recepty. Obsługiwanie
klientów nie przychodziło Jenny łatwo, lecz nie pozwalała,
by dawne lęki nią zawładnęły.

Kiedy pakowała jakiemuś staruszkowi lek obniżający po-

ziom cholesterolu, uświadomiła sobie nagle coś, co sprawiło,
że jej dłoń zastygła w powietrzu: nikt nie patrzył jej na ręce,
nikt jej nie poganiał. Zdając sobie z tego sprawę, poczuła,
jakby czarna chmura wisząca nad jej głową naraz się rozpły-
nęła, a ona sama nabrała większej pewności siebie.

O piątej po południu z satysfakcją odwróciła tabliczkę

z napisem „Zamknięte" przodem do wejścia. Miała poczucie
dobrze spełnionego obowiązku. Nikt nie skarżył się na po-
wolną obsługę i miała nadzieję, że poradzi sobie jakoś przez
następne parę dni. Już miała zamknąć drzwi na zasuwę, gdy
zobaczyła przez szybę kobietę z małym dzieckiem na ręku.
Widząc zamkniętą aptekę, młoda matka przystanęła z zawie-
dzioną miną.

Jenny wpuściła ją do środka, wiedząc, że jeśli tego nie

zrobi, sumienie nie pozwoli jej zasnąć.

- Wiem, że się spóźniłam, ale czy mogłaby mi pani sprze-

dać to lekarstwo? - Kobieta, nie wyglądająca na więcej niż
dwadzieścia lat, starała się przekrzyczeć płacz swojej córki.

R

S

background image


Ubranie, jakie miała na sobie, było dosyć zniszczone, choć

czyste. Jej proste, jasne włosy, sięgały ramion, dziewczynka
zaś miała lekko kręconą czuprynkę.

- Tak, oczywiście. - Jenny wzięła receptę i rozpoznała

pismo Noaha. Odcyfrowała nazwę antybiotyku. - Daisy nie
czuje się dobrze, prawda? - spytała, zerkając na czerwone
policzki dziecka i zapłakane oczy.

- Znowu ma zapalenie ucha. Powinna iść na operację, ale

brakuje nam teraz pieniędzy. Randy, mój mąż, stracił pracę
i nie mamy ubezpieczenia.

Jenny ostrożnie odmierzyła odpowiednią ilość antybiotyku

w proszku. Uderzyło ją, jak łatwo weszła w swą dawną
rolę w ciągu zaledwie jednego popołudnia. Przez chwilę roz-
ważała myśl, by zastąpić Herba do czasu, aż znajdzie nowe-
go pracownika, ale szybko się z tego pomysłu wycofała.
Rozwiązałoby to jeden problem, ale nie złagodziło kłopotów
finansowych, zwłaszcza tych związanych z żądaniami ciotki.

Podała kobiecie buteleczkę.
- Pani Weir, proszę trzymać to w temperaturze pokojowej

i wstrząsać dobrze przed użyciem. Podawać Daisy jedną ły-
żeczkę dwa razy dziennie przez dziesięć dni i nie przerywać,
nawet jeśli mała poczuje się lepiej. Ma pani jakieś pytania?

- Nie, ona już to brała.
- Rozumiem. - Jenny wybiła cenę leku w kasie. - Dwa-

dzieścia siedem pięćdziesiąt.

Młoda matka spojrzała na nią zaskoczona i zbladła.
- Jest pani pewna? Ostatnim razem, gdy to kupowałam,

kosztowało siedem dolarów.

Jenny często słyszała skargi klientów na wysokie ceny.
- Niestety, nowe leki są dosyć drogie.
Nagle przypomniały jej się słowa Noaha: „Twój wuj był

R

S

background image

hojnym człowiekiem". Kobieta z dzieckiem na ręku z pewno-
ścią nie należała do zamożnych.

- Proszę chwilę poczekać, zaraz sprawdzę.
Zniknęła za, drzwiami i zaczęła przeglądać księgę zamó-

wień, aż znalazła odpowiednią stronę. Okazało się, że wuj
udzielał tej rodzinie stałej zniżki na niemal wszystkie leki.

Nic dziwnego, że apteka stała na skraju bankructwa. Jeżeli

pobierał mniejsze opłaty od wszystkich, którzy mieli proble-
my finansowe, to chyba tylko cudem udało mu się odłożyć
piętnaście tysięcy dolarów. Jenny przyrzekła sobie, że przej-
rzy księgi rachunkowe dokładniej i wróciła do kasy, gdzie
kobieta uspokajała zapłakaną córeczkę.

- Przepraszam, że tak marudzi, ale kiedy boli ją ucho...
- Nic nie szkodzi - zapewniła Jenny. - Okazało się, że

źle odczytałam cenę. Cyfry na nalepce były rozmazane. Płaci
pani równo siedem dolarów.

- Och, jak dobrze! - Kobieta wyraźnie się rozpromieniła.

- Nie mogłam pojąć, czemu cena tak wzrosła.

Starannie odliczyła pieniądze - pięć banknotów jednodola-

rowych oraz parę monet - i odetchnęła z ulgą, gdy okazało
się, że jej wystarczy. Pewnie rozbiła skarbonkę i przeszukała
w domu wszystkie kieszenie, domyśliła się Jenny.

Po wyjściu pani Weir opadła na krzesło, by chwilę podu-

mać. Chciała stosować się do zaleceń Tylera, mając na uwa-
dze malejące dochody, ale nic jej z tego nie wychodziło.
Poszła na farmację, ponieważ chciała pomagać ludziom.
Chociaż zmieniła zawód, nie potrafiła przymknąć oczu na
potrzeby innych, odmówić choremu dziecku lekarstwa tylko
dlatego, że jego rodzice są biedni. Pewnie wuj miał tego
samego rodzaju dylematy, no i w efekcie popadł w poważne
kłopoty finansowe.

Ciekawe, co uczyniłaby pani Weir, zastanawiała się dalej

R

S

background image

Jenny, gdyby musiała zrealizować receptę w Hays? Nikt
przecież jej tam nie zna, nikt nie zastanawiałby się nad tym,
czy ma pieniądze na wyżywienie rodziny.

To przygnębiające, pomyślała Jenny. Chociaż nie podoba-

ła jej się taktyka Naoha, musiała przyznać, że doktor Kimball
dzielnie walczy o swoich pacjentów. „Dla chcącego nic trud-
nego" - taka była podobno dewiza wuja.

Niestety, prowadzenie apteki, nawet przez krótki czas,

wymagało odwagi, której Jenny brakowało. Tego dnia
wszystko poszło gładko, ale co będzie jutro? Albo pojutrze?

Jeżeli podejmie wyzwanie, które rzucił jej Noah, to jak

zadowoli ciotkę? Jak wywiąże się ze zobowiązania wobec
Susan?

Skup się na tym, co możesz zrobić, upomniała się głośno,

gasząc światła. Zostawiła tylko lampkę na dębowym biurku
wuja. Usiadła, wzięła notes i otworzyła spis telefonów. Może
przy odrobinie szczęścia i dużej wyobraźni jakoś wymyśli,
co powinna zrobić, zanim wyjedzie w sobotę do Grand
Junction.


W poniedziałkowe popołudnie Noah wrócił ze spotkania

podczas lunchu w Klubie Rotariańskim trochę przybity; jego
wcześniejszy dobry nastrój wyraźnie przygasł. Miał nadzieję,
że spekulacje na temat dalszych losów apteki ucichną po
wyjeździe Jennifer, lecz wcale tak się nie stało. Podczas
posiłku rozmawiano tylko o tym, aż wreszcie prezes musiał
przywołać zebranych do porządku. Wiadomość o kłopotach
finansowych Earla zaskoczyła wszystkich, Noah jednak nie
wierzył, że sytuacja wyglądała aż tak źle, by nie dało się jej
naprawić. Z czasem przy sprawnym zarządzaniu, zakład
mógłby znowu przynosić dochody.

Niestety, czas upływał i Noah musiał wreszcie wkroczyć

R

S

background image

do akcji. Już nieraz zdarzało mu się ratować sytuacje, które
zagmatwali inni, na przykład jego własny ojciec czy była
narzeczona.

Pod koniec tygodnia skontaktował się ze wszystkimi, któ-

rzy mieli cokolwiek wspólnego z farmacją - znajomymi
i nieznajomymi - myśląc, że zachęci kogoś do współpracy.
Nikt jednak nie wydawał się jego pomysłem osobiście za-
interesowany, ale wszyscy obiecali popytać.

Zadowolony, że choć tyle udało mu się zrobić, Noah nadal

rozmyślał o Jennifer. Jej nagła zmiana zawodu nie dawała
mu spokoju. Earl wiele razy opowiadał, jak Jenny świetnie
pokonuje przeszkody i osiąga wytyczone cele. Pracowała
ciężko i nawet zdobyła stypendium. Wykłady z chemii nastrę-
czały jej wiele kłopotów, ale sienie poddawała i wreszcie
zdobyła tytuł magistra farmacji. To dziwne, że porzuciła po-
tem zawód, który prawdopodobnie lubiła.

Noah potrafił zrozumieć, że trudno było przyznać się

przed wujem do porażki. Nie pochwalał jej decyzji, ale poj-
mował motywację Jenny. Niełatwo jednak mógł jej wybaczyć,
że tak nagle odmówiła spełnienia obietnicy złożonej umierają-
cemu krewnemu. Przypominało mu to jedną po drugiej po-
dobne sytuacje w życiu.

Jego ojciec na przykład obiecywał wszystko tylko po to,

by w danym momencie uniknąć konfliktu. Gdy Noah zdał
sobie z tego sprawę, przysiągł, że sam będzie inny, gdy do-
rośnie. Starał się zawsze dotrzymywać przyrzeczeń, bojąc się,
że inaczej zyska taką samą opinię jak ojciec - człowieka
rzucającego słowa na wiatr. Doświadczenie, jakie przeżył
w dorosłym życiu, kiedy został porzucony przed ołtarzem
i musiał poradzić sobie z trzema setkami gości weselnych
oraz furą prezentów, przypieczętowało jego niechęć do ludzi
łamiących słowo.

R

S

background image

Zastanawiał się teraz, dlaczego Jenny nie zdecydowała

się postawić na nogi podupadającej apteki wuja. Czemu
tak łatwo się poddała? Może po prostu nie zależy jej na
tym? Nie znał jednak rzeczywistych powodów, ponieważ
Jenny spakowała walizki i wyjechała z miasta, nie tłumacząc
się nikomu.

Noah tymczasem starał się o wszystkim zapomnieć -

również o chwilach, gdy na ulicy chwytał za ramiona wysokie
kobiety o miedzianych włosach i zgrabnych nogach, biorąc je
za Jenny.

Wszedł do swojej przychodni przez tylne drzwi i zastał

wszystkie pracownice - sekretarkę Delię Sutton, pielęgniarkę
Karen Carson oraz recepcjonistkę Tanię Carmichael - w poko-
ju tej ostatniej.

- Co to za narada? - spytał, stając w drzwiach.
Della spojrzała na niego oczami błyszczącymi z podniece-

nia. Drobna blondynka koło pięćdziesiątki była dla Noaha
darem niebios, odkąd dwa lata temu przyjechała do Springwa-
ter.

- Zastanawiałyśmy się, kiedy wrócisz - odparła.
- Spotkanie się przedłużyło. Sądziłem, że tylko kobiety

potrafią plotkować, ale po dzisiejszym zebraniu zmieniłem
zdanie. Czy coś się stało?

Della pomachała ręką w geście zaprzeczenia.
- Nie. Umieramy tylko z ciekawości, co będzie z apteką.

Noah jęknął.

- Och, proszę, tylko nie to.
- Wszyscy o tym mówią - wtrąciła dwudziestopięcioletnia

Karen, obracając obrączkę na palcu. — To ważna sprawa.

- Nie usłyszałem dzisiaj nic wartego uwagi Czyżby ktoś

chciał to kupić? - spytał, mając nadzieję, że jego wysiłki tak
szybko przyniosły efekty.

R

S

background image

- Nic o tym nie wiemy. Wydaje nam się tylko, że Jenny

wcale nie zrezygnowała - odparła Karen z przejęciem.

- To pobożne życzenia, moje panie. Każdy, kto pokłada

nadzieje w Jennifer, gorzko się rozczaruje. A swoją drogą,
czemu uważacie, że zmieniła zdanie?

Jasnowłosa dziewiętnastoletnia Tania, która zaczęła pra-

cować u Noaha w zeszłym roku, spojrzała na niego i rzekła:

- Tabliczka z napisem „Likwidacja" zniknęła z wystawy.

A stało się to w sobotę rano.

- Pewnie spadła - mruknął.
- Na początku też tak myślałam, ale wtedy leżałaby na

podłodze przy oknie, a wcale jej tam nie było. Zniknęła,
jakby ją ktoś zdjął.

- To jeszcze nic nie znaczy.
- Nie chodzi tylko o tabliczkę - wtrąciła Karen. - Mój

ojciec patrolował ulice w środę w nocy i widział, że w aptece
do drugiej w nocy paliło się światło. Pewnie była tam Jenny.

- Moje panie - rzekł Noah znużonym głosem - chyba za

bardzo ponosi was wyobraźnia i czytacie zbyt wiele krymina-
łów. Jenny ma tam jeszcze dużo roboty. Musi uporządkować
papiery, zwrócić nie sprzedane leki, i tak dalej.

Della pokręciła głową.
- W takim razie jak wyjaśnisz jej wyprawy do banku

w czwartek i piątek? Za każdym razem długo rozmawiała
z Tomem Rigbym, który zajmuje się udzielaniem pożyczek.

Noah uśmiechnął się, widząc, z jakim nabożeństwem

Della wspomniała o Tomie. Owdowiała trzy lata wcześniej
i ostatnio często spotykała się z tym człowiekiem.

- Czy wyjawił ci jakieś szczegóły na piątkowej randce?
- Tom nie zdradza zawodowych tajemnic. Powiedział tyl-

ko, że rozmawiał z Jenny o interesach.

R

S

background image

- No cóż... - zaczął Noah, w tym momencie-jednak

otworzyły się drzwi i do środka wkroczyła Harriet Winkler.

Ta sześćdziesięcioośmioletnia dama chodziła o lasce, po-

ruszała się jednak całkiem szybko. Miała na sobie zwyczajną,
bawełnianą sukienkę i słomiany kapelusz ze sztucznymi
kwiatami, po którym wszyscy ją rozpoznawali.

- Nie zgadniecie, co widziałam - oświadczyła. Emeryto-

wana nauczycielka i obecna właścicielka księgarni wiedziała
o tutejszych mieszkańcach więcej niż ktokolwiek inny
w mieście.

- Co? - spytały chórem wszystkie trzy pracownice Noaha.

Harriet podeszła do okienka recepcji.

- Dwie godziny temu przed domem Earla zatrzymała się

furgonetka. Jego bratanica wnosiła pudła. I co wy na to?

Naoh spojrzał w sufit, myśląc, że chyba już wszyscy po-

stradali zmysły.

- Przecież nie można się spakować bez pudeł. To oczywi-

ste, że są jej potrzebne.

Harriet zasznurowała usta. Jej pomarszczona twarz przy

pominała teraz suszoną śliwkę.

- Widziałam już w życiu wiele przeprowadzek. Do nosze-

nia pustych pudeł nie trzeba podnośnika. Założę się o swój
kapelusz, że mała Jenny Ruscoe wprowadza się do domu
Earla. A ma tyle rzeczy, że pewnie zostanie tu dłużej.

R

S

background image




ROZDZIAŁ TRZECI


- No widzisz? - zwróciła się Tania do Noaha. - Wszystko

się potwierdza. Tak jak mówiłyśmy.

- Na miłość boską... - westchnął zniecierpliwiony.
- Niewierny Tomaszu, myślę, że powinieneś sam się

o tym przekonać. - Della uniosła dłonie.

- Już to zrobiłem. Jeśli Jenny wprowadza się do domu

Earla, to z pewnością tylko na krótko. Nie interesuje jej
Springwater ani jego mieszkańcy. A teraz, proszę, wracajmy
do pracy.

Tania i Karen spąsowiały, a ich ożywiony nastrój prysł.

Nawet uśmiech Harriet zbladł, gdy Tania z zaciśniętymi usta-
mi zaczęła wpisywać jej nazwisko do komputera. Karen wy-
mknęła się chyłkiem z pokoju. Jedynie Della sprawiała wra-
żenie, jakby wcale nie zraziły jej ostre słowa Noaha. Wstała
i spiorunowała go wzrokiem.

- Całkiem możliwe, że Jenny zmieniła zdanie.
- Może - przyznał, patrząc, jak Karen prowadzi Harriet

przez korytarz do gabinetu lekarskiego. - Ale ona nie ma
zamiaru inwestować w aptekę pieniędzy, które odziedziczyła,
więc raczej w to wątpię.

Uznał temat za zamknięty i pospieszył do gabinetu. Przy

drzwiach spotkał Karen.

- Pacjentka już czeka - oznajmiła oschle pielęgniarka i nie

patrząc na niego, z nadąsaną miną zniknęła za rogiem koryta-
rza.

R

S

background image

Czyżbym wyglądał jak ludojad? - pomyślał Noah, wcho-

dząc do gabinetu.

- Porusza się pani o wiele sprawniej niż ostatnio - rzekł

do Harriet.

Wyprostowała powoli prawą nogę. Kolano, które wcze-

śniej było spuchnięte i zaczerwienione, teraz wyglądało nie-
mal normalnie.

- To prawda. Chodzę już nawet do pracy, zamiast leżeć

w łóżku. A właśnie, Gina odłożyła dla pana egzemplarz
ostatniej książki Toma Clancy'ego. Może pan ją odebrać.

- Wpadnę jutro lub pojutrze - odparł, przeglądając wyniki

badań. - W płynie maziowym, który pobrałem z pani kolana,
wykryto kryształki kwasu moczowego. Ma pani skazę mocza-
nową. To chyba nie pierwszy raz.

- W ciągu ostatnich pięciu lat kilka razy miałam takie

wyniki. Ostatnio na krótko przed tym, jak zostałam pana
pacjentką.

- Poziom kwasu moczowego we krwi też jest zbyt wysoki.

Przepiszę pani allopurinol. Czy kolchicyna, którą pani brała
w zeszłym tygodniu, wywołała jakieś niepożądane objawy?

- Lekkie nudności i biegunkę.
- Obniżę pani dawkę, kiedy zacznie działać allopurinol.

Po paru miesiącach, jeśli nie wystąpią żadne dolegliwości,
a poziom kwasu moczowego się obniży, odstawimy kolchi-
cynę. Proszę także brać dalej ibuprofen i dużo pić.

- Dobrze,
- Coś jeszcze pani dolega?
- Nie, ale zaczęłam chodzić na masaże, żeby trochę rozru-

szać to stare ciało, i nie chciałabym przerywać.

- Oczywiście, że nie warto.
- To świetnie. Nie ma nic bardziej odprężającego niż

dobry masaż. Próbował pan kiedyś?

R

S

background image

- Nie - odparł, składając kartę.
- To niech pan koniecznie spróbuje. Nie wie pan, co traci.
- Będę o tym pamiętał.
- Mówię poważnie. To musi być okropnie stresujące, kie-

dy wszyscy przez cały czas wypytują pana o sprawy Earla.
Sama widziałam parę minut temu, do jakiej frustracji dopro-
wadza pana ta cała sytuacja. Nie dziwię się, że nie chce pan
już o tym słyszeć.

- Mimo to zdecydowała się pani znowu poruszyć ten

temat.

- Zawsze uważałam, że bystry z pana facet. I chciała-

bym, żeby pan coś przemyślał. Byłam nauczycielką przez
trzydzieści parę lat i dużo wiem o ludziach. Słyszał pan o tym,
że oczy są zwierciadłem duszy?

- Tak. No i co?
- Czy patrzył pan kiedyś w oczy Jenny?
Prawdę mówiąc, zdarzyło mu się to wiele razy. W ciągu

ostatniego miesiąca w jej niebieskoszarych oczach dostrzegał
wiele różnych uczuć - od udręki po wściekłość.

- Ale o co chodzi?
- Jenny może wydawać się twarda i niesympatyczna,

ale wcale taka nie jest. Troszczy się o ludzi, zwraca uwagę
na ich potrzeby i może właśnie celowo stwarza pewien
dystans.

Nie mógł się z tym zgodzić. Próbował przecież apelować

do sumienia Jenny i nic to nie dało. Była więc albo nieczuła,
albo też ukrywała swą wrażliwość głębiej, niż myślał. Przy-
chylał się jednak bardziej do pierwszego wyjaśnienia.

- Podobno czyny liczą się bardziej niż słowa - zauważył.
- Czasami zmuszeni jesteśmy uczynić coś, czego wcale

nie chcemy.

Spojrzał na Harriet z niedowierzaniem.

R

S

background image

- Jeśli zamierza mnie pani przekonać, że Jenny wcale nie

chce zamykać apteki, to wątpię, czy się to pani uda.

- Co mówiła w zeszłym tygodniu?
- Stwierdziła, że budynek wymaga remontu, że brakuje

towarów, a jedyny pracownik złożył wymówienie - wyrecy-
tował Noah. - Wszystko to wymaga pieniędzy, ale ona nie
chce inwestować oszczędności Earla.

Harriet milczała chwilę, najwyraźniej rozważając jego

słowa.

- Wiem, że dużo ludzi obwinia Jenny - rzekła w końcu

- ale czy zna pan dobrze Eunice Ruscoe?

- Ani trochę - przyznał.
Po raz pierwszy zobaczył tę kobietę na pogrzebie Earla.

Wysoka jak jej zmarły mąż, z wyglądu i zachowania przypo-
minała Noahowi wronę. Miała stale skrzywioną minę i wciąż
coś jej się nie podobało.

- Wypominała Earlowi każdą minutę i każdy grosz, jakie

poświęcał dla apteki. To była jedyna rzecz w jego życiu, którą
miał pod kontrolą, i Eunice nie mogła się z tym pogodzić.
Teraz, kiedy odziedziczyła połowę majątku, zyskała w końcu
szansę, żeby wziąć odwet za te wszystkie lata. Niech mi pan
wierzy, jest tak zawzięta, że nie da złamanego grosza na
remont.

- To tylko domysły.
- Może, ale znam ją od lat i wiem, jaka jest.
- A jak wytłumaczy pani to, że Jenny zmieniła zdanie?
- Dla tych, którzy w nią wierzą, jej powody nie mają

znaczenia. Jeśli jednak chce pan je poznać, proszę użyć swo-
jego czaru, pokazać, że nie jest jej wrogiem, a wtedy ona
powie wszystko, co pan chce.


Jennifer była piękną kobietą i w innych okolicznościach

mógłby próbować ją oczarować. Teraz jednak ten pomysł

R

S

background image

wydał mu się niedorzeczny. W jego oczach ucieleśniała
wszystko to, czym pogardzał: chciwość, samolubstwo i brak
współczucia. Pewnie Harriet opierała swą opinię o Jenny na
tym, jaka była w dzieciństwie.

- Zanim wyrzuci mnie pan z gabinetu za zawracanie gło-

wy, proszę zrobić coś dla mnie - powiedziała Harriet
z uśmiechem. - Niech pan będzie na wszystko otwarty. Jeżeli
Jenny znalazła sposób, żeby zadowolić swoją ciotkę i pana,
proszę dać jej szansę.

- Pewnie nie zazna pani spokoju, póki tego nie zrobię.
- Ma pan rację.
- W takim razie spróbuję. - To mógł jej obiecać.
- O to mi chodziło. - Zrobiła ruch, jakby chciała wstać

z krzesła, i Noah pospieszył jej z pomocą. - W takim razie
kiedy mam wpaść, żeby dowiedzieć się, że nie mam o co się
martwić?

Noah roześmiał się. Harriet była jedyną osobą w mieście

- prócz Delii - której pozwalał się pouczać.

- Za dwa tygodnie. Zrobimy kolejne badanie krwi, żeby

sprawdzić poziom kwasu moczowego i dobrać dawkę leku.

- Przyjdę na pewno. - Zatrzymała się przy drzwiach. -

Nie zapomni pan, o czym mówiłam?

- Nie.
- To dobrze - rzekła usatysfakcjonowana. - Jenny jest

naprawdę ładną kobietą.

Musiał to przyznać. Jej urodę dostrzegł już wtedy, gdy

Earl po raz pierwszy pokazał mu zdjęcie swojej bratanicy,
z której był dumny jak rodzony ojciec.

- I mniej więcej w pana wieku, jeśli się nie mylę.
- To jeszcze dziecko. - Nie uważał, by sześcioletnia róż-

nica wieku miała jakieś znaczenie, chciał tylko ostudzić zapał
Harriet w swataniu go.

R

S

background image

- W takim razie jest najbardziej dojrzałym dzieckiem,

jakie kiedykolwiek widziałam.

Pamiętał dobrze dotyk ciała Jenny, gdy wtuliła się w jego

ramiona po śmierci wuja, jej gładką jak jedwab skórę i za-
pach włosów.

- Jenny pewnie sama wyda kiedyś na świat piękne maleń-

stwa. Niech pan zapamięta moje słowa. Może nawet będzie
pan asystował przy porodzie. - Poklepała go po ramieniu. - I
proszę nie zapomnieć wpaść po książkę.

- Nie zapomnę.
Patrzył na odchodzącą Harriet, kręcąc głową. Zabawne

wydały się mu jej próby zainteresowania go osobą Jennifer.
Zachwyty nad Jenny i opowieści o ślicznych, miedzianowło-
sych niemowlętach z niebieskimi oczami nie wystarczały, by
zmienił swoje nastawienie. Każdy by się nabrał na wymówki
Jenny, tylko nie on. Nauczyło go tego życie.

Na korytarzu minęła go Karen.
- Kiedy skończysz rozmyślania, mam dla ciebie paru pa-

cjentów. - Jej chłodny ton świadczył o tym, że jeszcze mu nie
wybaczyła. Będzie musiał odpokutować, by znowu wrócić do
łask.

Małe urozmaicenie dnia nastąpiło, gdy do gabinetu wszedł

w towarzystwie matki zapłakany siedmioletni Blair Bright,
trzymając się za ramię.

- Co się stało? - Noah zwrócił się do chudego chłopczyka,

któremu okulary w wielkiej oprawie nadawały raczej wygląd
mola książkowego niż miłośnika sportu.

- Takie mam wyrzuty sumienia - odparła pani Bright.

- Blair jest nieśmiały, a ja w końcu namówiłam go, żeby
poszedł z synem sąsiadów na deskorolkę. Dziesięć minut
później się przewrócił. Pewnie ma złamaną rękę.

- Zaraz zobaczymy.

R

S

background image

Blair siąkał nosem, gdy Noah oglądał jego nadgarstek

i przedramię.

- Miałem na sobie ochraniacze, ale i tak się potłukłem

- rzekł chłopiec z pretensją w głosie.

- Wyobraź sobie, co by się stało, gdybyś ich nie założył.
Blair spojrzał na lekarza z otwartymi ustami, zaskoczony

takim ujęciem sprawy.

- To prawda - odparł, połykając łzy. - Pewnie zdarłbym

sobie skórę z kolan i łokci.

- Zrobimy prześwietlenie i zobaczymy, co dalej, dobrze?
Zdjęcia rentgenowskie wykazały, że kości są całe - na-

stąpiło tylko skręcenie nadgarstka. Noah zabandażował
i unieruchomił chłopcu rękę, a potem wysłał go z matką do
domu.

Krótko przed piątą Karen wprowadziła do gabinetu ostat-

niego pacjenta.

- Widzę, że moja ulubiona mała pacjentka znowu przy-

szła mnie odwiedzić - powiedział do Daisy Weir, która za-
chichotała i skryła twarz na piersi matki.

- Jak pan widzi, czuje się znacznie lepiej - rzekła Violet.
Noah przysunął niewielki taboret do stolika, na którym

kazał posadzić dziecko.

- Daisy, zajrzę ci teraz do ucha. - Ujął wziernik. - Wygląda

prawie normalnie. Ale potrzebne jest leczenie, które przynie-
sie długoterminowe skutki. Ciągłe zażywanie antybiotyków
osłabia układ odpornościowy.

- Randy dostał pracę przy żniwach w tym tygodniu -

odparła Violet. - Pewnie niedługo stać nas będzie na
operację.

- W takim razie umówię was na wizytę u laryngologa,

doktora Colyera. A tymczasem niech mała skończy brać
antybiotyk, który zapisałem w zeszłym tygodniu.

R

S

background image

- Dobrze. A wie pan, ta nowa aptekarka zrobiła na mnie

wrażenie. Była dla nas taka miła.

Noah uniósł głowę.
- Dotarłyśmy tam, kiedy już było zamknięte - ciągnę-

ła Violet - ale ona wpuściła nas do środka i sprzedała
lekarstwo.

- Miałyście szczęście.
- O, tak. A jaka była uprzejma, kiedy zwróciłam jej uwa-

gę, że policzyła mi za dużo.

Noah nastawił uszu. Zastanawiał się, ilu ludzi przepłaca

za leki tylko dlatego, że nie pytają o cenę.

- Policzyła pani za dużo?
- Tak. Kiedy powiedziałam jej, że to nie może kosztować

dwadzieścia siedem dolarów, bo ostatnio zapłaciłam tylko
siedem, zajrzała do papierów i bez szemrania zmieniła cenę.
Stwierdziła, że źle ją odczytała na opakowaniu.

Złość Noaha zamieniła się w zdziwienie. Antybiotyk, który

przepisał Daisy, był penicyliną trzeciej generacji, faktycznie
dość drogą. Cena wymieniona przez Jennifer na początku
wydawała się właściwa. Sprzedając lek za siedem dolarów,
oddała go praktycznie za darmo.

Ta historia nie pasowała mu do Jenny, potwierdzała jednak

opinię, jaką miała o niej Harriet. Czyżby więc rzeczywiście
wprowadziła się do domu Earla? Jeśli tak, to może mimo
wszystko zamierza dotrzymać obietnicy danej wujowi.

Właściwie nie powinien się interesować tym, co wydarzy-

ło się w ubiegłym tygodniu i sprawiło, że Jenny zmieniła
zdanie, skoro zdecydowała się ratować aptekę. Ciekawość
jednak nie dawała mu spokoju, postanowił więc złożyć
wizytę. Wysłał panią Weir z córką do domu, zrzucił biały
kitel i wyszedł z przychodni.

R

S

background image

Jenny przełożyła z ręki do ręki dwa niezgrabne pudła, by

włożyć klucz do zamka i otworzyć tylne drzwi apteki.

- Wejdź do środka, Carrie - powiedziała do ciemnowłosej

dziewczynki z jasnymi oczami, córki swej koleżanki,
Susan, i zapaliła światło. - Zaraz ci wszystko pokażę.

Jedenastoletnia Carrie przestąpiła próg i rozejrzała się

z przerażeniem wokół.

- Nie wiedziałam, że to taki stary dom. Myślałam, że bar-

dziej będzie przypominać aptekę w naszym mieście.

- Kiedy skończymy remont, będzie wyglądać nawet lepiej.

No, chodź i czuj się tutaj jak w domu.

Carrie nie potrzebowała kolejnej zachęty. Zaczęła od razu

zaglądać do wszystkich kątów i szuflad niczym poszukiwacz
ukrytych skarbów. Earl najwyraźniej nie sprzątał tu od wie-
ków i zanosiło się na to, że dziewczynka będzie miała pełne
ręce roboty przez najbliższych parę tygodni.


Przyjazd do Springwater Carrie, która uwielbiała sprzątać

i organizować różne rzeczy, wydał się wszystkim zaintereso-
wanym świetnym pomysłem. Kiedy tylko obeszły główne
piętro, przeniosły się do sutereny, gdzie dawno nikt nie za-
glądał. Poświęcanie uwagi temu miejscu nie było w owej
chwili niezbędne, lecz Jenny wiedziała, że Carrie z radością
podejmie każde wyzwanie. Pełzające insekty, których widok
przyprawiał o gęsią skórkę, jej nie przerażały ani trochę.

- Sama widzisz, ile tu roboty - rzekła Jenny, ocierając czo-

ło, kiedy znowu znalazły się na górze.

- Oj, tak. - Carrie wzięła do ręki zakurzonego misia

i kichnęła po chwili. - Ile on ma lat?

- Pewnie więcej niż ty, tak jak wszystko tutaj. Dlatego

musimy to miejsce odnowić. Kiedy skończymy remont i po-
rządki, nikt nie pozna, że to ta sama apteka. -I może łatwiej
znajdę kupca, dodała w myślach.

R

S

background image

- Już mi mówiłaś, co chcesz zrobić, ale ja będę tutaj tylko

przez sześć tygodni. A to wymaga więcej czasu.

- Tylko tak ci się wydaje. We dwie poradzimy sobie z tym

dwa razy szybciej.

Carrie dalej patrzyła na nią z powątpiewaniem.
- Skoro tak uważasz... Zaczynamy dziś wieczorem?
Jenny wyczuła w jej głosie obawę. Pracowały ciężko przy

rozpakowywaniu rzeczy w domu wuja i były już bardzo
zmęczone.

- Chciałam ci tylko wszystko pokazać, a zaczniemy jutro

rano. Zrobię nową wywieszkę na okno i pójdziemy coś zjeść.

Podczas gdy Carrie kontynuowała inspekcję, Jenny wy-

ciągnęła karton oraz grube flamastry i rozłożyła to wszystko
na podłodze. Nowy napis głosił: „Otwarte godz. 11-17, od
poniedziałku do piątku".

Lepiej by było, gdyby zamknęła aptekę na czas remontu,

ale gdzie wtedy ludzie kupowaliby leki? Postanowiła więc nie
przerywać sprzedaży. W ten sposób nie narażała się Noahowi
i zapewniała sobie dochody, choćby nawet skromne.

Teraz, gdy udało jej się spojrzeć na sytuację bardziej

obiektywnie, podziwiała wysiłki doktora Kimballa zmierzają-
ce do uratowania apteki. Kierował się przecież troską o dobro
pacjentów, nawet jeśli był zadufany w sobie i apodyktyczny.

- Jenny? - zawołała nagle Carrie. - Na ulicy przed

drzwiami stoi jakaś kobieta i chce tu wejść. Wygląda jakby
była bardzo zła.

Jenny poderwała się na nogi, czując, że nadeszło nieunik-

nione. Do środka zaglądała jej ciotka, przytykając dłonie do
szyby.

Przyszła za wcześnie, stanowczo za wcześnie. Jenny nie

była jeszcze przygotowana psychicznie na to spotkanie, mimo
to otworzyła drzwi, zmuszając się do uśmiechu.

R

S

background image

- Ciocia Eunice! - zawołała z wystudiowaną radością.

- Co za niespodzianka! Czy to już siódma?

- Bynajmniej - warknęła Eunice.
Na głowie miała czarny kapelusz, a siwe włosy spięte jak

zwykle z tyłu w ciasny kok. Ubrana była w czarny kostium
w stylu lat sześćdziesiątych i zapewne kupiony w owych
czasach. Ceniła materiały trwałe i zupełnie ignorowała
współczesną modę. Nie wyrzucała ubrań przez całe lata.
Ostatnią sukienkę kupiła w 1975 na ślub córki Twyli Beach.
Od tamtej pory nigdy nie opuściła okazji, by poskarżyć się,
ile wydała wtedy pieniędzy.

- Chcę dotrzeć do domu przed nocą, dlatego przyszłam

wcześniej. I tak straciłam już sporo czasu, żeby cię znaleźć.
Zupełnie nie wiem, czemu dałam ci się namówić na to
spotkanie.

Jenny uśmiechnęła się pod nosem. Sam pomysł namówie-

nia Eunice na cokolwiek wydał jej się bardzo zabawny, ciotka
bowiem kierowała się wyłącznie własnymi życzeniami.
A poza tym wcale nie było jeszcze późno - zegar na ścianie
wskazywał piętnaście po piątej.

- Chciałam zaoszczędzić ci fatygi i proponowałam, że

wyślę czek pocztą - przypomniała jej Jenny.

- Nie zamierzam powierzać poczcie moich pieniędzy.

Chyba masz czek przy sobie?

- Tak. - Jenny skinęła na Carrie, której instynkt najwyraź-

niej kazał trzymać się z daleka. - Proszę, podaj mi torbę. Leży
na biurku.

Carrie kiwnęła głową i czmychnęła pospiesznie, by wy-

konać polecenie.

- Kto to?- spytała Eunice.
- Córka mojej przyjaciółki, Susan. Spędzi ze mną parę

tygodni, a w tym czasie jej matka napisze pracę doktorską.

background image

Eunice skrzywiła się z dezaprobatą.
- Mogłam się domyślić. Kolejna kobieta, która nie dba

o swoje bachory i podrzuca je komuś.

Jenny zesztywniała. Eunice najwyraźniej robiła aluzję do

jej matki, która kiedyś często wysyłała ją na wakacje do wuja.
Jennifer lubiła do niego przyjeżdżać, zwłaszcza po wypro-
wadzce ciotki.

- Mylisz się - odparła chłodno. - Moja przyjaciółka na-

prawdę potrzebuje pomocy.

- Tak samo mówił Earl, kiedy wspierał tych nieudaczni-

ków. Oboje mieliście zbyt miękkie serca. To chyba rodzinne.

- Dziękuję - odparła Jenny, choć wiedziała, że ciotka

wcale nie prawi jej komplementów. Miała ochotę powiedzieć,
że lepiej mieć miękkie serce niż podły charakter i samotną
starość, ale milczała, by nie wywoływać awantury. Po prze-
kazaniu pieniędzy nie zamierzała już więcej spotykać się
z ciotką.

Carrie podała torbę, po czym się oddaliła. Jenny wyciągnę-

ła dwie białe koperty i jedną z nich wręczyła ciotce.

- Oto czek, tak jak sobie życzyłaś.
Oczy Eunice rozjaśniły się - najwyraźniej chciwość była

jedynym uczuciem, które rozpalało w niej entuzjazm. Roz-
darła kopertę i spojrzała na cyfry wypisane na czeku. Po
chwili na jej twarzy pojawił się znowu wyraz pogardy.

- Taka marna suma za trud całego życia.
- To połowa majątku Earla. - Jenny mogła to udowodnić,

miała wycenę na papierze. Wyciągnęła dokumenty z koperty
trzymanej w ręku i wzięła z lady długopis, żałując, że nie ma
z nimi radcy prawnego, Terrella Hawyera. To on przygotował
wszystkie dokumenty i zdobył konieczne podpisy. Pokwito-
wanie Eunice było już tylko formalnością, potwierdzeniem,
że otrzymała należną jej część pieniędzy.

R

S

background image

- Podpisz tutaj, na tej kropkowanej linii.
Eunice udała, że nie widzi długopisu, który podaje jej

Jenny.

- Widzę, że dalej chcesz ciągnąć ten swój ryzykancki

pomysł i odnawiać to miejsce.

- Tak. - Jenny pomachała ciotce długopisem przed nosem.
- Może wcale nie powinnam sprzedawać ci swojej części

nieruchomości.

- Jak wolisz - odrzekła Jenny, siląc się na obojętność. -

Oczywiście musiałabyś dołożyć się wtedy do remontu. Braku-
je nam też towarów, a wymiana instalacji elektrycznej jest
bardzo kosztowna. Musimy to jednak zrobić z powodu zagro-
żenia pożarem. Sama prowadzisz interesy, więc wiesz, że
najpierw trzeba coś wydać, żeby zarobić. - Jenny wyciągnęła
rękę i ujęła w dwa palce czek Eunice. Ciotka wyrwała go z jej
dłoni i włżyła szybko do czarnej torby, którą miała na ramie-
niu.

- Gdzie mam podpisać? - spytała.
Jenny odetchnęła z ulgą, jeszcze raz podała jej długopis

i podsunęła dokumenty.

- Tutaj - odparła i wstrzymała oddech, gdy ciotka składała

swój zamaszysty podpis.

- Tylko nie przychodź do mnie po pieniądze, kiedy ci

zabraknie na ratowanie tego interesu. - Eunice ruszyła do
wyjścia. - Nie jestem bankiem.

Wszyscy dobrze wiedzieli, że jako jedynaczka Eunice

odziedziczyła po rodzicach sporą sumę. Mogła spokojnie
zrezygnować z ciągłego oszczędzania i żyć całkiem dostatnio
przez resztę swoich dni, nawet gdyby dożyła stu dwudziestu
lat.

- Nie obawiaj się, nie przyjdę. - Jenny otworzyła drzwi.

-Miłej podróży.

Eunice zadarła podbródek i wymaszerowała na ulicę,

R

S

background image

a Jenny natychmiast zamknęła drzwi na zasuwę. Potem obie
z Carrie patrzyły przez okno, jak ciotka odjeżdża białym
mercedesem.

- Jak dobrze, że już po wszystkim. Bałam się, że nigdy

stąd nie wyjdzie.

Jenny wzdrygnęła się na samą myśl o tym.
- Ja też. Dzięki Bogu, że już jej nie ma.
- To niezbyt miła kobieta.
- Niestety.
- Czy zawsze tak zrzędzi?
- Zawsze - odparła Jenny zgodnie z prawdą.
- O rany, nie wyobrażam sobie, żeby ktoś chciał mieszkać

z kimś takim jak ona.

Jenny posmutniała, myśląc o tym, jakie piekło uczyniła

Eunice z życia wuja. Zasługiwał na kogoś lepszego. Ale dla
samej Jennifer była to ważna lekcja: lepiej nigdy nie wyjść
za mąż niż poślubić nieodpowiedniego człowieka.

- Ani ja - przyznała.
- Może coś jej się kiedyś stało i dlatego jest taka?
- Może, ale nigdy o tym nie słyszałam. Niektórzy ludzie

po prostu lubią unieszczęśliwiać innych. A moja ciotka wła-
śnie do takich należy.

- Szkoda. Nie wie, co traci.
Jak na jedenastoletnie dziecko, Carrie odznaczała się nie-

zwykłą mądrością.

- Masz rację. - Jenny otrząsnęła się z ponurych myśli i kla-

snęła w dłonie. - Jeszcze tylko wywieszę tabliczkę i możemy
iść.


Przykucnęła, by wziąć karton z podłogi i nagle zauważyła

cień padający jej przez ramię. Odwróciła głowę i omal nie
straciła równowagi, widząc kolejnego gościa. Wstała, odgar-
niając włosy z twarzy.

R

S

background image

- Jak tutaj wszedłeś? - spytała.
Po rozmowie z ciotką nie miała już ochoty na dyskusje

z doktorem Kimballem.

- Przez drzwi.
- Są zamknięte.
- Ale nie te z tyłu.
- To prywatne wejście.
- Nie jestem klientem - wyjaśnił.
Na jego twarzy malowało się dziwne uczucie - niepew-

ność, sympatia... Jenny nagle coś tknęło.

Zerknęła na Carrie, mając nadzieję, że dziewczynka jest

czymś zajęta. Ona jednak stała w kącie, przyglądając się im
z nie skrywaną ciekawością.

- Jak długo tu jesteś? - spytała cicho Jenny, patrząc mu

prosto w oczy.

Wahał się tylko przez chwilę.
- Wystarczająco długo, żeby usłyszeć, co trzeba.

R

S

background image



ROZDZIAŁ CZWARTY


Twarz Jenny wyrażała jednocześnie zakłopotanie i wście-

kłość.

- Często podsłuchujesz?
- Nie, ale kiedy przyszedłem, tak byłaś zajęta... rozmową

z ciotką, że nie chciałem przeszkadzać.

- I pewnie teraz całe miasto się dowie, co tutaj się wyda-

rzyło - odparła gorzko.

- Wysłuchuję czasami plotek, ale sam ich nie rozsiewam.
Jenny nie wydawała się przekonana. Rozumiał jednak,

dlaczego mu nie ufa. Przez ostatni miesiąc albo jej unikał,
albo też wyładowywał na niej złość. Po usłyszeniu tego, co
mówiła Eunice, zupełnie nie wiedział, co myśleć o Jennifer
Ruscoe.

Czyżby rzeczywiście źle ją osądził? Może naprawdę za-

leży jej na aptece i nie są jej obojętne potrzeby tutejszych
mieszkańców?

Wskazała ręką Carrie i zwróciła się do Noaha:
- Jeśli chcesz urządzać sceny, to nie jest najlepsza chwila.

Uniósł dłonie w geście poddania.

- Nie mam takiego zamiaru. Wpadłem tutaj, bo ludzie

gadają różne rzeczy i chciałem sam przekonać się, jak jest
naprawdę.

- Prawda pewnie nie jest tak zajmująca jak plotki.
- Może i nie, ale tylko prawda może rozwiać moje

wątpliwości.

R

S

background image

- No dobrze. Widzę, że nie spoczniesz, póki nie dowiesz

się wszystkiego. - Jenny złożyła ręce na piersi i oparła się
o ladę.

- Ludzie mówią, że nie likwidujesz apteki. - Wskazał na

wywieszkę leżącą na podłodze. - A więc to prawda.

- Ciekawe skąd wiedzą? No chyba że ten Tom z banku

nie potrafi trzymać języka za zębami.

Noah pomyślał o Delii.
- Nie wspomniał o tym ani słowem.
- W takim razie skąd... ?
- Zniknęła twoja tabliczka z informacją o likwidacji.
- To jeszcze o niczym nie świadczy.
- Moja recepcjonistka bawi się czasami w detektywa. Lu-

dzie zauważyli zniknięcie tabliczki, ktoś zobaczył, że prze-
siadujesz w aptece do późnej nocy, no i te twoje wyprawy do
banku... Zaczęli wyciągać wnioski.

- Jeśli plotki w Springwater tak szybko się rozchodzą, nie

potrzeba tu gazety.

- Nie mamy tu gazety. Większość mieszkańców prenume-

ruje „Hays Daily". Piszą tam też o różnych wydarzeniach
w naszym mieście.

- Na przykład o tym, że zmienił się właściciel jakiegoś

sklepu.

- Chociażby. Jeśli chcesz, mogę do nich zadzwonić i

wspomną o tobie w niedzielnym wydaniu.

- Dzięki, ale apteka nie jest jeszcze gotowa. Może za parę

tygodni,

- Jak długo będzie otwarta w tych godzinach? - Noah

wskazał na tabliczkę.

- Wszystko zależy od tego, jak długo potrwa remont. Czy

to już wszystkie twoje pytania?

- Nie. - Wytrzymał jej spojrzenie. - A więc zostajesz.

R

S

background image

- Nie mogę codziennie dojeżdżać z Grand Junction, to

chyba zrozumiałe.

- Chodzi mi o to, że zostajesz na stałe.
- Masz złe informacje - odparła apatycznie, patrząc

w bok. - Wprowadziłam się do domu wuja tylko na pewien
czas. Wyjadę jesienią, kiedy przekażę komuś aptekę.

- Czemu zmieniłaś zdanie? Myślałem, że nie masz ochoty

się z tym zmagać. - Zatoczył ręką łuk, podążając za nią
wzrokiem.

- I pewnie teraz myślisz, że to twoja zasługa?

Gwałtownie pokręcił głową.

- Czy to ważne, z jakiego powodu zmieniłam zdanie?

O ile dobrze pamiętam, powiedziałeś, że nie obchodzi cię,
kto będzie właścicielem apteki, jeśli tylko nadal będzie ona
funkcjonować. Zdecydowałam więc, że poprowadzę ją przez
jakiś czas.

- Jestem tylko ciekaw. To wszystko. Przedstawiłaś mi to

tak, jakbyś była na skraju bankructwa. Rozumiem, że musia-
łaś spłacić ciotkę.

Jenny przygryzła wargi. Kusiło ją przez moment, by po-

wiedzieć prawdę, zaraz jednak wybiła to sobie z głowy.

- Wuj Earl uczył mnie, żeby nigdy nie dyskutować o re-

ligii, polityce i pieniądzach. Nie przeczę, że mam obecnie
kłopoty finansowe, ale stan mojego konta w banku to nie
twój interes.

- Jeśli potrzebujesz gotówki, znam kogoś, kto mógłby ci

pomóc.

Uniosła brwi.
- Kogo? Pewnie masz na myśli siebie?
- A czemu nie? Mam trochę oszczędności.
- I na pewno też wiele własnych wydatków.
- Apteka również mnie interesuje.

R

S

background image

Carrie podeszła do nich, trzymając ostrożnie niewielką

pozytywkę.

- Hej, Jenny, spójrz na to. Ale fajne!
Jennifer ujęła małą baletnicę w spłowiałej czerwonej su-

kience i obejrzała ją dokładnie.

- Naprawdę ładna.
- I w dodatku działa. - Carrie przekręciła kluczyk i tan-

cerka zaczęła powoli się obracać w rytm walca „Nad pięk-
nym, modrym Dunajem". - Co zrobimy z tymi wszystkimi
rzeczami?

- Większość nadaje się raczej na śmietnik, a nie do sprze-

dania - odrzekła Jenny. - Pewnie dużą część wyrzucimy.

- Och, nie! - żywo zaprzeczyła Carrie. - Możemy prze-

cież urządzić wyprzedaż garażową.

Jenny nie wydawała się zachwycona tym pomysłem.
- Niewiele zarobimy, a pracy z tym jest dużo.
- Czasami coś, co dla kogoś nie ma żadnej wartości, dla

innych może okazać się skarbem - wtrącił Noah.

- Racja - przyznała Carrie, obdarzając go promiennym

uśmiechem, który natychmiast odwzajemnił. - Założę się, że
zarobimy więcej, niż sądzisz, Jenny.

Spiorunowała Noaha wzrokiem. Nie spodobało się jej, że

próbuje przeciągnąć Carrie na swoją stronę.

- Nie mamy czasu na...
- Pchli targ zawsze odbywa się w Springwater w ostatni

czwartek czerwca - przerwał jej. - Do miasta przyjeżdża
wtedy dużo ludzi. To ważne doroczne wydarzenie.

Carrie klasnęła w ręce.
- Świetnie! Pójdziemy tam, Jenny? Proszę.
- No dobrze, ale ty się tym zajmiesz.
- A ja jej pomogę - rzucił Noah bez namysłu:
- Naprawdę? Obiecujesz? - rozpromieniła się Carrie.

R

S

background image

- Obiecuję.
Ze zwycięskim uśmiechem na ustach dziewczynka ostroż-

nie ujęła baletnicę i odbiegła w podskokach. Twarz Jenny
była posępna.

- Poradzimy sobie same - rzekła sztywno.
- Z pewnością, ale dałem słowo, więc go dotrzymam.
Jenny wyraźnie się zjeżyła, a w jej niebieskoszarych

oczach pojawił się groźny błysk.

- Jeśli chcesz mi w ten sposób wytknąć, że ty dotrzymu-

jesz obietnic, a ja nie.

- Nie przyszło mi to nawet do głowy - odparł szczerze.

- Zaoferowałem swoją pomoc -bo spodobał mi się pomysł.
To wszystko. Żadnych ukrytych intencji. Słowo honoru.

Chyba wciąż mu nie dowierzała, postanowił więc zmienić

temat.

- To miło z twojej strony, że opiekujesz się córką przyja-

ciółki. Niewielu ludzi wzięłoby na siebie taką odpowiedzial-
ność.

- Susan wiele razy mi pomogła i chciałam się jej od-

wdzięczyć. Owdowiała i nie ma bliskiej rodziny.

- Rozumiem, że miałaś na myśli Carrie, kiedy mówiłaś

o zobowiązaniach w Grand Junction.

- Posłuchaj - rzekła szorstko - sądziłam, że przyszedłeś

tu, żeby zweryfikować plotki, a nie żeby wtrącać się w moje
osobiste sprawy.

- Przepraszam - powiedział, choć wcale nie odczuwał

skruchy. - Chciałem tylko znaleźć jakiś temat do rozmowy.
A wracając do poprzedniego wątku, mówiliśmy o tym, jak
rozwiązać twoje problemy finansowe.

- Dzięki, ale nie potrzebuję wspólnika. Mam już dosyć

użerania się z ciotką i nie chcę się narażać na podobne nie-
przyjemności. Poradzę sobie sama.

R

S

background image

- A skąd wiesz, że z kimś innym byłoby tak samo?
- Dlaczego miałoby być inaczej? - odparowała.

Czuł, że nie jest w stanie jej przekonać.

- Chcesz zatem sprzedać aptekę i jesienią wyjechać?
- Tak.
- A jeśli nie znajdziesz nabywcy?
- Rozmawiałam już z facetem, który chciałby tu pracować,

ale jest wolny dopiero od września. Tak więc poczekam
i zobaczę, co z tego wyjdzie.

- Powodzenia.
- Biorąc pod uwagę nasze dotychczasowe kontakty, wy-

dawało mi się, że jesteś ostatnią osobą w tym mieście, która
by mi dobrze życzyła. Co się zmieniło?

- Jenny? - zawołała w tym momencie Carrie. - Długo

jeszcze? Martwię się o Robaczka.

- Jeszcze tylko minutkę, kochanie.
- O robaczka? - Noah spojrzał na Jenny pytająco.
- To jej królik. Bardzo się o niego niepokoi, zwłaszcza

tutaj, w nowym otoczeniu.

- Rozumiem.
- Pytałam, dlaczego się wobec mnie zmieniłeś.
- Czy to ważne? - Tak naprawdę nie wiedział, co odpo-

wiedzieć. Jenny z pewnością ma powody, by trzymać się od
niego z daleka, ponieważ on sam od początku traktował ją
z dystansem. Uwagi Harriet i rozmowa, jaką niedawno przy-
padkowo podsłuchał, zmieniły jego opinię o Jenny. Gdyby
jednak się do tego przyznał, pewnie zarzuciłaby mu, że się
nad nią lituje.

- Może i nie - odrzekła z namysłem.
- Jeśli ludzie pomyślą, że się kłócimy, nie przyniesie to

nic dobrego ani tobie, ani mnie. Może więc w naszym wła-
snym interesie, zaczniemy współpracować?

R

S

background image

- Czy to możliwe? - Spojrzała na niego wyzywająco.
- Spróbujmy.

Westchnęła z nutą rezygnacji.

- No dobrze...
Noah podniósł z podłogi wywieszkę i wręczył ją Jenny.
- Zawieś to i idź w końcu do domu nakarmić Robaczka

i swoją małą pomocnicę. Przydam ci się do czegoś?

Zaprzeczyła ruchem głowy.
- W takim razie do zobaczenia.
Wyszedł tak cicho jak się zjawił. W głowie kłębiły mu się

liczne pytania i wcale nie miał ochoty się żegnać. Bał się
jednak nadużywać jej cierpliwości. Przyniosłoby to więcej
szkody niż pożytku. Zgodziła się na zawieszenie broni i to
był dobry początek.


W zeszłym tygodniu zależało mu jedynie na tym, by

apteka była otwarta dla jego pacjentów. A teraz pragnął jesz-
cze czegoś, chociaż nie potrafił tego dokładnie określić.

Dręczył go niepokój. Może dlatego, że nie uzyskał odpo-

wiedzi na wszystkie pytania. Rozumiał więcej niż przed
przyjściem tutaj, ale jego ciekawość nie została w pełni za-
spokojona.

„Pokaż, że nie jesteś jej wrogiem" - przypomniał sobie

słowa Harriet. Zrobił właśnie pierwszy krok w tym kierunku.
Pozostawienie Jenny samej sobie przez ostatni miesiąc było
błędem, którego nie zamierzał powtarzać. W ubiegłym tygo-
dniu z pewnością poczyniła wielkie plany i chciał jej pomóc w
ich realizacji. Miał przecież zobowiązania wobec pacjentów.

Lato z pewnością zapowiada się bardzo ciekawie.
To będzie długie, pracowite lato, pomyślała Jenny, wywie-

szając nową tabliczkę w oknie wystawowym. Nie była dotąd
przyzwyczajona, by żyć jak na scenie, kiedy to każdy jej ruch

R

S

background image

jest obserwowany i analizowany. Poza tym niepokoiła ją nie-
co perspektywa częstego spotykania się z Noahem, zwłaszcza
że przez ostatni miesiąc jej unikał.

Właściwie dała mu gwarancję, że apteka przetrwa. I nie

mogła mu odmówić, gdy zaproponował pomoc, choć pewnie
chodziło mu o to, by mieć ją, Jenny, na oku. Wiedziała, że
im wcześniej uda jej się doprowadzić to miejsce do ładu, tym
szybciej wróci do Grand Junction.

Postąpiła krok do tyłu i przeciągnęła się. Noah miał rację

- prowadzenie sporów nie sprzyja interesom. I choć uważał,
że zaszkodzi to im obojgu, Jenny wiedziała, że ona byłaby
na straconej pozycji. Noah miał większe możliwości, by po-
psuć jej szyki.

Potrzebuje pomocy i nie może unosić się teraz dumą ani

żywić do niego urazy. Zresztą, dopiero przyszłość pokaże,
czy Noah dotrzyma słowa.

- Skończyłam - zwróciła się do Carrie. - Możemy iść na

kolację.

- Mam ochotę na pizzę.
- Ja też.

Kiedy wieczorem siedziały w domu po zjedzeniu wielkiej

pizzy i nakarmieniu Robaczka, Jenny zauważyła, że Carrie
opadają powieki.

- Jesteś zmęczona, kochanie? - spytała, sprzątnąwszy ze

stołu.

- Nie, nie. - Carrie stłumiła ziewanie. - Mama pozwala

mi w lecie kłaść się później. Zagrasz ze mną w monopol albo
w chińczyka?

- Chyba już się położę - odparła Jenny, idąc na górę.
- Miałyśmy ciężki dzień, a jutro będzie podobnie. Jeśli nie

pójdę spać teraz, nie wstanę wcześnie. Otwieramy o jedenastej
i do tego czasu chciałabym zrobić jak najwięcej.

R

S

background image

- A więc nie mogę posiedzieć przed telewizorem?
Zamglone spojrzenie Carrie świadczyło o tym, że pewnie

zaśnie zaraz po dzienniku, więc Jenny postanowiła się nie
spierać.

- Oczywiście, że możesz. Pamiętaj tylko, żeby wyłączyć

wszystkie światła, zanim pójdziesz do łóżka.

Leżąc w aromatycznej kąpieli, Jenny usłyszała dobiegający

z dołu śmiech dziewczynki. Przypomniała sobie czasy,
kiedy to oglądała komedie z wujem, ściszywszy uprzednio
telewizor, by nie przeszkadzać ciotce śpiącej w jednym
z pokojów.

Zanurzyła się po szyję w wodzie z pianą pachnącą mali-

nami i przymknęła oczy. Zycie z pewnością jest bardziej
skomplikowane, niż przedstawiają to filmy, a ludzie w rze-
czywistości nie tak otwarci i szczerzy. Noah Kimball stano-
wił tego dobitny przykład. Miał bardzo złożoną osobowość.
Jak na człowieka zainteresowanego jedynie apteką, poświęcał
poczynaniom Jenny zbyt wiele uwagi. Czyżby podejrzewał, że
za jej zmianą zawodu kryje się coś więcej?

Odegnała szybko tę myśl. Gazety były pełne opowieści,

o ludziach, którzy dokonali zasadniczych zmian w swoim
życiu zawodowym, ponieważ byli zmęczeni napięciami.
Stres nie stanowił, co prawda, jedynego powodu jej decyzji,
choć także odegrał pewną rolę.

Tymczasem czyniła to, co było do zrobienia, aby uspokoić

sumienie i naprawić błędy z przeszłości. Gdy tylko lato do-
biegnie końca, wróci do szkoły, pełna nowej energii.

Nic nie zmieni jej decyzji.
W ciągu kilku następnych dni uświadomiła sobie jednak,

jak trudny postawiła sobie cel. Robotnicy, których wynajęła
do remontu, tak energicznie wzięli się do pracy, że praktycz-
nie przewrócili wszystko do góry nogami. Jenny spędzała

R

S

background image

całe godziny przy telefonie, zamawiając potrzebne materiały.
Sprzedawała także leki i studiowała księgi rachunkowe, by
się zorientować, jakie ilości medykamentów powinna zgro-
madzić, podczas gdy Carrie robiła porządki w magazynie.

Zapas digoksyny, leku nasercowego, wydawał się zbyt

mały i Jenny wpisała go na listę. Potem jednak, gdy przejrzała
faktury, doszła do wniosku, że apteka zamawiała stanowczo
za wiele owego leku, jak na liczbę mieszkańców.
W miasteczku znajdował się wprawdzie dom starców, ale
ilości sprowadzanej digoksyny i tak były zbyt duże.

Tymczasem wuj i Herb uparcie zamawiali co miesiąc

pewną liczbę tabletek, a więc nie była to pomyłka w doku-
mentach. Zaintrygowana Jenny przejrzała katalog z recepta-
mi, ale znalazła tylko kilka aktualnych zamówień.

Co więc działo się z tymi wszystkimi tabletkami? Czyżby

Earl przekazywał je innej aptece? Jeśli tak, to dlaczego robił
to stale? Nie mogąc wyjaśnić tej zagadki, postanowiła o niej
chwilowo zapomnieć. W środę jednak natknęła się znowu na
podobny problem. Tym razem dotyczył fiolek insuliny.

Początkowo sądziła, że to zwyczajny błąd rachunkowy.

Ale przecież wuj był bardzo uważny, zawsze wszystko
sprawdzał i sam prowadził księgi. A może sam brał te leki?
To raczej niemożliwe - cieszył się dobrym zdrowiem, a poza
tym w takim wypadku Jenny znalazłaby przecież receptę.

Ma więc teraz już dwie zagadki do wyjaśnienia. Przejrzała

wszystkie papiery, a także magazyn. Jego zabezpieczenie po-
zostawiało wiele do życzenia; okno wychodzące na ulicę,
pojedyncze drzwi zamykane na jeden zamek. Przy pomocy
odpowiednich narzędzi można tu było bez problemu wejść.

Zrobiła już inwentaryzację leków z wykazu drugiego -

nie brakowało ani jednej tabletki demerolu, ritalinu ani per-
codanu. Dlaczego złodziej nie brał środków uzależniających,

R

S

background image

poszukiwanych przez narkomanów, tylko zwyczajne leki do-
stępne na receptę? To nie miało sensu.

Żałowała, że nie zabezpieczyła lepiej magazynu po odej-

ściu Herbą. Nie podejrzewała go o kradzież, ale roztropniej
było wymienić zamek. Zapasowe klucze mogą przecież
wpaść komuś w ręce. Może też poprosić o wyjaśnienia Her-
ba, ale tak zalazł jej za skórę, gdy odchodził, że postanowiła
kontaktować się z nim tylko w ostateczności.

Pogrążona w myślach, wsłuchana w monotonne uderza-

nie młotka, dopiero po chwili usłyszała pukanie w okienko.
Wstała zakłopotana, ujrzawszy Terrella Hawvera.

- Przepraszam, zamyśliłam się - rzekła i nagle poczuła

lęk. - Tylko niech mi pan nie mówi, że są jakieś problemy
z ciotką.

Terrell, krępy, liczący ponad trzydzieści lat mężczyzna,

uśmiechnął się niepewnie. Był radcą prawnym wuja i Jenny
postanowiła powierzyć mu również swoje sprawy.

- Nic o tym nie wiem.
- W takim razie przepraszam - odparła, czując, że popełni-

ła faux pas. - Z moją ciotką trudno wytrzymać i, szczerze
mówiąc, jestem zaskoczona, że wszystko poszło tak gładko.

- To zupełnie zrozumiałe, że się pani niepokoi. Eunice

należy do osób, które lubią sprawiać trudności. Przyszedłem
tutaj, żeby poprosić o radę.

- W czym mogę panu pomóc?
- Potrzebuję czegoś na niestrawność. Leki zobojętniające

kwasy żołądkowe pomagają mi tylko chwilowo.

- Czy po niektórych potrawach czuje się pan gorzej niż

po innych?

- Najbardziej lubię pikantne dania, ale dają mi się potem

we znaki. Źle się też czuję po kawie i alkoholu.

R

S

background image

- Kiedy robił pan ostatnio badania?
- Parę lat temu. Czy powinienem je powtórzyć?
- Nie zaszkodzi - odparła, mając na myśli ewentualne

rozpoznanie wrzodu dwunastnicy. - Czy ma pan jeszcze jakieś
inne objawy? Na przykład krwawe wymioty, spadek lub przy-
rost wagi.

Poklepał się po brzuchu.
- Moja żona nalega, żebym zrzucił parę kilo. Ale ciągle

coś jem, bo wtedy żołądek mniej mnie boli. Kiedy jest pusty,
cierpię katusze.

Jenny podeszła do półki z lekami sprzedawanymi bez

recepty.

- Mam parę propozycji, ale niestety, nie podajemy tu nic

do jedzenia - zażartowała.

Roześmiał się.
- Który z tych środków by mi pani poleciła?
- Wszystkie są dobre, ale może pan zacząć od tego. -

Wręczyła mu pudełeczko famotidyny.

- Jak szybko działa?
- Po trzydziestu minutach, najpóźniej po godzinie.
- Czy te inne działają szybciej?
- Nie. Ale chodzi o to, żeby znaleźć taki, który panu

pomoże.

- No dobrze, zacznę od tego.
- Sposób użycia podany jest na opakowaniu. W razie

dolegliwości proszę połknąć jedną tabletkę i popić wodą.

- Całkiem proste. Mam nadzieję, że poskutkuje.
- Proszę nie brać więcej niż dwie tabletki na dobę. Jeśli

to nie pomoże, poszukamy innego rozwiązania. Gdyby wy-
stąpiły inne objawy, na przykład wymioty z krwią, proszę
natychmiast udać się do lekarza. Chodzi pan do doktora
Kimballa czy Ingrama?

R

S

background image

- Doktor Ingram leczy moją rodzinę od lat. Niestety,

wkrótce odejdzie na emeryturę. Jest już po sześćdziesiątce.

- Na pewno ktoś go zastąpi.
- Podobno Noah kogoś szuka, a on nie spocznie, póki nie

dopnie swego. Sporo już zrobił dla tego miasta, wie pani?

- Nie, nie wiem.
- Szkoda. On naprawdę potrafi wprawić wszystko

w ruch. Dobrze, że tu przyjechał. Gdy pojawi się jakiś pro-
blem, Noah z pewnością go rozwiąże.

- Cieszę się.
- Ludzie go popierają - dodał, wyciągając portfel. - Tak

samo było z pani wujem. Bardzo go nam wszystkim brak.

- Tak - przyznała, wydając resztę.
Było dla niej jasne, w jaki sposób Earl zasłużył sobie na

dobrą opinię. Ale jak osiągnął to Noah po kilku zaledwie
latach pracy w tym mieście? Był uprzejmy i przystojny, to
prawda. Gdyby nie okoliczności, z pewnością szybko uległa-
by jego urokowi. Jeśli nadal będzie taki miły, trudno jej
przyjdzie zachować uczuciowy dystans. A przecież nie wol-
no jej okazać mu słabości.

To dobrze, że ludzie go lubią, pomyślała w końcu. Wy-

ciągnął do niej rękę na zgodę, chce współpracować. Ale może
chodzi mu o coś jeszcze? Jenny miała już za sobą trudny
związek i nie zamierzała wpadać w kolejną pułapkę.

A więc z pewnością pod koniec lata Noah będzie miał

o jedną wielbicielkę mniej.

R

S

background image

ROZDZIAŁ PIĄTY


Przez dziesięć kolejnych dni Jenny z niecierpliwością

oczekiwała końca remontu. W tym czasie stolarz ze swą zało-
gą oraz elektryk z pomocnikiem pracowali pełną parą, pod-
czas gdy ona obsługiwała klientów. Spodziewała się, że Noah
zadzwoni lub wpadnie do niej przynajmniej raz w tym okre-
sie, toteż gdy się nie odezwał, czuła się dziwnie zawiedziona
jego brakiem zainteresowania.

Wreszcie pod koniec tygodnia, w piątek po południu ro-

botnicy zaczęli pakować manatki i Jenny poszła do magazynu
po wiadro i ścierki.

- Wszystko zrobione - oznajmił jej Gib, elektryk, gdy

wróciła. Ten krzepki mężczyzna w wieku około trzydziestu
lat podczas pracy niewiele się odzywał i cieszył opinią fa-
chowca, który wykonuje robotę w stosunkowo krótkim
czasie.

- Świetnie - odparła.
- Dobrze, że wymieniliśmy instalację. Inaczej pewnie

musiałaby pani wzywać niedługo straż pożarną.

- Aż tak było źle?
- Niestety. Proszę zobaczyć. - Wyciągnął z kieszeni ka-

wałek kabla i pokazał jej przetarte miejsca. - Prawie cała
instalacja elektryczna tak wyglądała. Siedziała pani na beczce
prochu.

Jenny ciarki przeszły po plecach.
- Pamięta pani pożar w Elks Club parę lat temu? Wy-

R

S

background image

buchł w niedzielę o drugiej w nocy. Gdy straż tam dotarła,
płomienie objęły już dach. Po tym wypadku Earl chciał wy-
mienić instalację, ale jakoś nigdy się do tego nie zabrał. Teraz
jest w porządku. Może pani włączać wszystkie komputery
i światła naraz.

- Dziękuję bardzo.
Gib naciągnął na czoło swą poplamioną czapkę i wyszedł

wraz ze swym patykowatym pomocnikiem.

- Carrie, chodźmy do domu! - zawołała Jenny. - Musi-

my się przebrać, żeby tu posprzątać.

- Czy mogę przynieść Robaczka? Nie będzie nam prze-

szkadzał. Włożę go do pudła.

- Tu jest pełno kurzu - ostrzegła Jenny.
- Ustawię go gdzieś z boku i będę często do niego zaglą-

dać. Pewnie czuje się samotny, kiedy mnie nie ma przez cały
dzień.

- No dobrze, ale musisz uważać, żeby nie wyskoczył

z pudła i nie uciekł, bo wtedy go nie znajdziemy.

- Przypilnuję go. Obiecuję.
Kiedy pół godziny później wchodziły tylnym wejściem

do apteki, ujrzały Noaha. Stał oparty plecami o drzwi swego
samochodu. Jenny poczuła się trochę niepewnie w spranych
czerwonych szortach, kolorowej koszulce poplamionej farbą
i zniszczonych, lecz wygodnych adidasach.

Noah na jej widok wyprostował się i uśmiechnął rozbraja-

jąco. Dziwne wywołało to w niej uczucie - miała wrażenie,
jakby się za nim stęskniła. Co za wariacki pomysł!

- Niech zgadnę - powiedziała. - Znowu słyszałeś jakieś

plotki i przyszedłeś sprawdzić, czy...

- Nie, jestem tutaj, bo obiecałem, że przyjadę. - Poprawił

okulary na nosie. - Włożyłem na tę okazję specjalny strój.
Mogę robić wszystko.

R

S

background image

Jenny zmierzyła go wzrokiem od stóp do głów. Miał na

sobie białą koszulkę z krótkimi rękawami i nadrukiem przed-
stawiającym pomarańczową piłkę do koszykówki i wypłowia-
łe logo zespołu Springwater Hornets. Koszulka pamiętała
z pewnością lepsze czasy - na ramionach przez kilka dziur
wielkości palca przezierała gładka, opalona skóra. Szare
spodenki sportowe idealnie pasowały do wystrzępionych teni-
sówek, które z pewnością kiedyś były białe. Noah nawet w
tych starych ciuchach wyglądał bardzo atrakcyjnie.

- Wszystko? - powtórzyła.
- Owszem.
Włożyła klucz do nowego zamka.
- Nie wiesz, na co się narażasz.
- No właśnie - przyznała Carrie, podchodząc do nich

z królikiem na ręku. - Jenny pewnie każe ci teraz sprzątać
suterenę, bo sama boi się tam schodzić.

- Wcale się nie boję - odparła Jenny, otwierając drzwi

- tylko nie przepadam za pająkami i innymi wielonogimi
stworzeniami.

- Mogę sprzątnąć suterenę na ochotnika - odparł Noah.
- Pomogę ci - wtrąciła Carrie. - Nie mam nic przeciwko

robakom.

- Miło mi będzie w twoim towarzystwie - rzekł z galante-

rią. - A więc to jest ten twój Robaczek? Co to za rasa?

- Królik miniaturowy. Dostałam go, kiedy był zupełnie

malutki,

- Ach tak.
- Próbuję nauczyć go paru sztuczek, ale nie bardzo mi to

wychodzi.

- A co potrafią króliki?
- Niewiele. Nie są tak mądre jak psy czy koty. Ale moja

przyjaciółka, Laurie, nauczyła swojego królika paru rzeczy.

R

S

background image

- Na przykład czego?
- Skakać przez płot. Robaczek zrobił to parę razy, ale

potem mu się odechciało. Pewnie się przestraszył, chociaż
mama mówi, że jest po prostu leniwy. Proszę go pogłaskać.
Bardzo lubi, kiedy drapie się go w czoło.

Noah pochylił się i pogładził miękkie futerko. Królik po-

ruszył kilka razy noskiem i przymknął oczy na znak zadowo-
lenia. Ciekawe, ile kobiet w podobny sposób reagowało
na dotyk Noaha, pomyślała Jenny. Był tak przystojny, że na
pewno nie mógł narzekać na brak damskiego towarzystwa,

- Jeśli już skończyliście, możemy brać się do roboty -

powiedziała, wskazując otwarte drzwi.

Noah puścił oko do Carrie.
- Czy ona zawsze jest taka zasadnicza?

Dziewczynka roześmiała się, przestępując próg.

- Tylko wtedy, kiedy jej na czymś zależy. Ale dobrze

płaci.

- Naprawdę? A ile to u niej można zarobić?
Carrie podeszła do dużego pudła, które przygotowała

wcześniej, i ostrożnie włożyła królika do środka.

- Ja dostaję pięć dolarów za dzień i Jenny zamawia mi

pizzę, kiedy tylko chcę. Uzbierałam już sobie na kino
i basen. Jeśli będziesz dobrze pracował, też coś dostaniesz.
Co chcesz.

- Interesujące - odparł z błyskiem w oku. - Ja nie muszę

się zastanawiać nad formą wynagrodzenia.

- Carrie - przerwała im Jenny, czując, że rozmowa schodzi

na temat niezbyt odpowiedni - może przyniesiesz Robaczkowi
wodę?

Gdy dziewczynka zniknęła z oczu, Jenny zwróciła się do

Noaha:

- Porzuć swoje nadzieje, Romeo. Ja jestem inna.

R

S

background image

- Oj, chyba wyciągnęłaś niewłaściwy wniosek. Ja nie

powiedziałem ani słowa.

- Widziałam błysk w twoich oczach. Nie zaprzeczaj.
- Nie zaprzeczam, ale sama musiałaś mieć podobne myśli,

skoro w ogóle wpadło ci to do głowy.

Ciepło, jakie poczuła na policzkach, umocniło ją w prze-

konaniu, że Noah miał rację. Na szczęście, wróciła właśnie
Carrie, niosąc wodę w plastikowej torebce.

- Jak widzisz, musimy tutaj posprzątać - Jenny szybko

zmieniła temat - a potem złożyć nowe regały.

Noah rozejrzał się wokół i Jenny zrobiła to samo, próbując

ujrzeć wszystko jego oczami. Była naprawdę dumna z tego,
co zdołała osiągnąć. Na ścianach widniały nowe tapety - białe
w drobne, niebieskie prążki. Mike, stolarz, wymienił panele
na suficie, a Gib stare jarzeniówki na bardziej nowoczesne.
Niestety, na wymianę płytek podłogowych Jenny musiała
jeszcze poczekać; teraz zabrakło jej pieniędzy.

- Wspaniale to wygląda - rzekł w końcu Noah. - Pewnie

kosztowało was to dużo wysiłku?

- O tak, prawda, Carrie?
- Pracowałyśmy tak ciężko, że nie miałyśmy czasu nawet

popływać.

- Pójdziemy w przyszłym tygodniu - obiecała Jenny.
- Muszę przyznać, Jenny, że nie można ci zarzucić braku

poświęcenia.

Zwłaszcza kiedy weźmiemy pod uwagę, ile pieniędzy na

to wydałam, odparła w duchu, a głośno spytała:

- A tego się obawiałeś?
Zawahał się, po czym odrzekł trochę niepewnie:
- Taka możliwość przemknęła mi przez myśl.
Jenny nie zaskoczyły jego wątpliwości, lecz raczej szcze-

rość, na jaką się zdobył.

R

S

background image

- Czy teraz jesteś już przekonany, że mam dobre intencje?
- Najzupełniej.
Nie zależało jej zbytnio na opinii Noaha, ale jego poparcie

z pewnością mogło jej pomóc w zarządzaniu apteką.

- Zaczynamy?
- Tak. Powiedz tylko, co mam robić.
Jenny zrobiła krok w stronę przyborów do czyszczenia,

lecz nagle przystanęła, gdy zapytał:

- Nie jesteś na mnie zła, że miałem wątpliwości?
- Chciałam, żebyś odpowiedział szczerze, i tak zrobiłeś.

To, czy prawda mnie boli czy nie, to już moja sprawa. -
Uśmiechnęła się lekko. - Poza tym, czasami bywam mściwa.

- Mściwa? - powtórzył, unosząc brwi.
- Tak. Będziesz szorował podłogę.
- Jak to?
- Powiedziałeś, że zgadzasz się na wszystko - przypomnia-

ła mu z satysfakcją.

- Mogłem się tego spodziewać - odparł, udając załamane-

go. - Pewnie mam to robić na kolanach?

Uśmiechnęła się, zaciekawiona, na ile może sobie jeszcze

pozwolić.

- Znasz inny sposób?
Jęknął i po chwili westchnął ciężko.
- Czy to coś da, jeśli opowiem ci o kontuzji* jakiej do-

znałem podczas gry w piłkę nożną?

Spojrzała na jego nogi — żadnych blizn ani zadrapań.
- W piłkę nożną? - powtórzyła.
- Wydawało mi się, że to nieźle zabrzmi. - Jego uśmiech

zupełnie ją rozbroił.

- No dobrze, możesz posłużyć się szczotką na kiju.
- Wspaniale. Gdzie ona jest?
- Zaraz ci ją dam. - Idąc do kąta, gdzie zostawiła przy-

R

S

background image

bory do sprzątania, usłyszała drapanie dobiegające z pudła
Robaczka. Zajrzała do niego. Królik kicał po swojej klatce,
jakby czegoś szukał. - Carrie? - zawołała. - Jesteś pewna, że
nie wyskoczy?

Do pudła podeszła Carrie, a także Noah. Królik, czując,

że jest obserwowany, przewrócił miseczkę z wodą. Dziew-
czynka wyciągnęła mu ją spod nogi.

- Robaczku, bądź grzeczny - upomniała go, gładząc po

grzbiecie, i po chwili pobiegła po inne naczynie z wodą.

- Bystra dziewczynka - powiedział Noah, gdy Carrie

zniknęła za drzwiami. - Czy ma tu jakichś przyjaciół?

- Na razie nie. W przyszłym tygodniu zadzwonię do swo-

jej znajomej, którą ma córkę w jej wieku. Zapisałam też
Carrie na wakacyjny kurs malowania. Wcale nie każę jej
pracować od świtu do nocy, jak pewnie myślisz.

- Całe szczęście. - W jego oczach błysnęło rozbawienie.

- Już się bałem, że jedyną farmaceutkę w mieście zamkną do
więzienia za zmuszanie dzieci do pracy.

- Nie ma obawy.
- A czym jej matka się teraz zajmuje?
- Susan pisze pracę doktorską na temat zagrożonych ga-

tunków zwierząt. Musiała wyjechać na obóz do dosyć od-
ległego zakątka świata.

- To interesujące.
- Choć podejrzewam, że ten obóz nieźle da jej się we

znaki. Ja chętnie spędzę w surowych warunkach parę dni, ale
nie tygodni.

- Możemy sobie podać ręce. Twój wuj uwielbiał jeździć

na dłuższe wycieczki na ryby. Wybrałem się z nim parę razy,
ale zawsze po kilku nocach spędzonych w namiocie chętnie
wracałem do wygodnego łóżka.

Oczami wyobraźni Jenny ujrzała Noaha wyciągniętego na

R

S

background image

materacu, z potarganymi włosami i nie ogoloną twarzą. Jego
mina świadczyła o tym, że i on wyobraził sobie Jenny w po-
dobnej scenerii. Na szczęście wróciła Carrie z wodą i atmosfe-
ra natychmiast się zmieniła.

- Znalazłam inną miseczkę. Tej pewnie nie wywróci -

oznajmiła dziewczynka, a królik, słysząc jej głos, na krótko
otworzył oczy.

Jenny, widząc, że Robaczek przywykł już do swojego

nowego otoczenia, powiedziała:

- Może zaczniemy od okna i będziemy posuwać się

w tamtą stronę. Co wy na to?

Noah zasalutował.
- Tak jest, kapitanie. Wszyscy gotowi do szorowania

pokładu.

Carrie zachichotała.
- Jesteś bardzo zabawny jak na lekarza.

Mrugnął do niej porozumiewawczo.

- Lepiej bierzmy się do pracy, zanim Jenny się wkurzy.

- Chwycił szczotkę i ruszył do okna, a Carrie podążyła za
nim.

Jenny patrzyła na nich, czując, że dziewczynka zdążyła

go już polubić, gdy nagle Noah się odwrócił.

- Czy chcesz usunąć najpierw te stare półki? - spytał,

a gdy zobaczył, że Jenny przygląda mu się jak zakochana
nastolatka, szeroki uśmiech rozjaśnił jego twarz.

- Dobry pomysł. - Zażenowana odwróciła wzrok i ujęła

jedną z desek. - Jesteś gotowy?

- To chyba jest ciężkie. Może poprosimy kogoś o po-

moc...

- Zajmij się swoim końcem półki, a ja sobie poradzę.

Potrząsnął chybotliwym regałem.

- Będziesz potrzebować potem tych desek? - zapytał.

background image

- Nie.
- Więc możemy je pociąć.
- Dobrze. Przyniosę narzędzia.
W krótkim czasie regały zamieniły się w stos połamanych

desek.

- Zamontuję nowe - zaproponował Noah.
- To nie jest robota dla lekarza. Sama potrafię wbijać

gwoździe.

- No to mam szczęście.
- Wyniosę te śmieci, kiedy będziesz mył podłogę.
- Mogę się tym zająć. Carrie i tak musi najpierw po-

zamiatać.

- Dam sobie radę z wynoszeniem desek - rzekła stanow-

czo. - Nie chcę psuć ci zabawy.

- To miło z twojej strony - odparł z przekąsem.
- Wiem. - Uśmiechnęła się. - Kiedy udowodnisz, że da-

jesz sobie radę z szorowaniem podłogi, awansuję cię na po-
mocnika stolarza.

- Nieźle. - Zanurzył szczotkę w wiadrze z wodą i zaczął

myć kafelki na podłodze. - No i co, taki widok sprawia ci
przyjemność?

Jenny przyglądała się grze jego mięśni pod koszulką. Gdy-

by tylko wiedział...

- Pierwszy raz mam tu lekarza zdanego na moją łaskę

i niełaskę. Może powinnam uwiecznić to wydarzenie na
fotografii?

- Nie zapominaj, że będziesz musiała za to słono za-

płacić.

- Już się boję. A tak przy okazji, lepiej się pospiesz bo

nie skończysz przed zamknięciem lodziarni.

Wypłukał starannie szczotkę i zaczaj myć kolejny fragment

podłogi.

R

S

background image

- A więc dziś płacisz w lodach?
- Tak.
Zerknął na Carrie, która spojrzała na nich z zainteresowa-

niem.

- Jeśli tylko tobie to odpowiada, Carrie, to mnie też.

Musimy trzymać się razem, no nie, mała?

- Wcale nie jestem mała - zachichotała dziewczynka, po-

trząsając głową. Jej koński ogon zatańczył w powietrzu. - Po
prostu ty jesteś duży.

Pozostawiając ich samych, Jenny zaczęła wynosić na ze-

wnątrz połamane deski, a potem wymknęła się do pokoiku,
który służył jej za biuro. Musiała zaprowadzić tu porządek,
ale przedtem chciała przejrzeć stare faktury.

Wszystko szło dobrze do momentu, gdy natknęła się na

kilka dużych zamówień fuconazolu, leku przeciwgrzybiczego.
Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że na
półkach nie było ani jednego opakowania owego medykamen-
tu. Podrapała się długopisem w głowę, próbując sobie
przypomnieć, czy kiedykolwiek widziała rachunek sprzedaży
takiego leku. Gdyby wuj posługiwał się komputerem, sprawa
byłaby o wiele łatwiejsza. Postanowiła w końcu zamawiać
niewielkie ilości leków. Nie miała pieniędzy, by robić duże
zapasy. Zresztą, w razie potrzeby dostawca w każdej chwili
mógł coś przysłać.

Noah zajrzał do niej przez okienko.
- My już skończyliśmy. A tobie jak idzie?
- Dobrze.
Zastanawiała się, czy nie spytać go o wspomniany lek.

Był jednym z dwóch internistów w miasteczku i musiał wie-
dzieć, ile osób choruje na grzybicę. Może i wzbraniałby się
przed odpowiedzią, zasłaniając się tajemnicą lekarską, ale
Jenny przecież nie chodziło o nazwiska. Dziwne zaginięcie

R

S

background image

zamówionych leków, których próbowała się ostatnio doliczyć,
mogło doprowadzić do strat finansowych, a to zagroziłoby
istnieniu apteki. Taka perspektywa zachęciłaby Noaha do
współpracy.

Z drugiej strony, niezręcznie jej było poruszać ten temat.

Może szukała dziury w całym? Zresztą, jeśli nawet pozna
prawdę, to czy to coś zmieni? Pieniądze i leki zniknęły - nie
może już ich odzyskać. Musi zacząć od początku.

Noah ściągnął brwi.
- Coś nie tak?
Szybko otrząsnęła się z zadumy i wstała. Może kiedyś

zaspokoi jego ciekawość, ale jeszcze nie teraz. Poza tym, to
jest jej problem i sama go musi rozwiązać.

- Przepraszam, zamyśliłam się trochę. Złożymy teraz

regały. To nie powinno potrwać długo, bo są w gotowych
zestawach.

- Ustawimy je w tym samym miejscu co poprzednie?
- Nie, lepiej, żeby nie stały na środku i nie zasłaniały mi

widoku. Chciałabym widzieć wchodzących klientów.

Jenny miała tylko jeden komplet narzędzi, Noah więc

zaaranżował coś w rodzaju linii montażowej. Carrie podawała
śruby i narzędzia niczym dobrze wyszkolona pielęgniarka
chirurgiczna, a on składał poszczególne części, posługując
się śrubokrętem. Pomagała mu Jenny. Szło im to tak spraw-
nie, że skończyli szybciej, niż myślała.

- Na środku jest teraz tak pusto - zauważył Noah.
- Tylko chwilowo. Chcę wystawić tutaj nową ofertę.
- Co takiego?
- Preparaty witaminowe i zioła, a może jeszcze coś.
- Nie mamy już więcej półek.
- Wezmę stare gablotki i stoliki z sutereny. Mają swój

styl.

R

S

background image

- Widzę, że już wszystko obmyśliłaś.
- Starałam się oszczędzać każdy grosz - odparła, po

czym zwróciła się do Carrie: - Jesteś gotowa? Idziemy na
lody?

- Jasne. Wezmę tylko Robaczka.

Dom Jenny stał przy drodze do cukierni i zatrzymali się

przy nim na chwilę, by zostawić królika. Potem wsiedli we
trójkę do samochodu Noaha i pojechali dalej.

W cukierni było cicho i spokojnie. Zamówili lody wani-

liowe w rożku dla Carrie, czekoladowe dla Noaha, a dla
Jenny sernik z truskawkami, i usiedli przy stoliku w najdal-
szym kącie.

- Czy przychodziłaś tutaj, kiedy byłaś mała? - Carrie

zwróciła się do Jenny, zlizując z wafla topiące się lody.

- Tej cukierni jeszcze wtedy nie było. A poza tym sprze-

dawaliśmy też napoje i lody w naszej aptece, która bardziej
przypominała wówczas mały sklepik.

- Naprawdę? - Carrie wytrzeszczyła oczy ze zdumienia.
- Tak. Pomagałam czasami przygotowywać desery.
- O rany, szkoda, że teraz tak nie jest.
- To wymaga wiele pracy. Zresztą, tyle teraz kawiarni

w mieście, zbyt duża konkurencja.

- No, tak, mamy teraz prawdziwą aptekę, więc lepiej się

tego trzymać - powiedziała dziewczynka.

- Mówisz jak prawdziwa kobieta interesu. - Noah podał

jej chusteczkę, wskazując na lepką od lodów brodę. - Opo-
wiedz mi jeszcze o Robaczku. Co lubi jeść?

Gdy zatopili się w rozmowie na temat kiełków lucerny

i składników mieszanki pokarmowej dla królików, Jenny
znowu zaczęła się zastanawiać nad zagadkowym brakiem
zgodności między zamówieniami a stanem magazynu. Prze-
prowadziła na razie jedynie wyrywkową kontrolę, lecz to, co

R

S

background image

odkryła, bardzo ją zaniepokoiło. Wszystko wskazywało na
to, że wuj stracił sporo pieniędzy w ciągu ostatnich miesięcy,
a może nawet łat. Z drugiej strony, Herba i Earla już nie było,
problem więc niejako rozwiązał się sam.

- Czy możesz mnie przepuścić? - zapytała Carrie. - Mu-

szę umyć ręce.

- Oczywiście. - Jenny odsunęła się, pozwalając dziew-

czynce przejść. Carrie ruszyła w stronę łazienki.

- Jesteś dziś wieczorem zajęta? - spytał Noah.
- Raczej tak.
- Chcesz pogadać o tym, co cię gryzie?
- Niekoniecznie. - Zawahała się, w końcu podjęła decyzję.

- Leczyłeś Earla, prawda?

- Tak. Zaczął do mnie przychodzić, kiedy doktór Ingram

miał zawał serca. Czemu pytasz?

- Chorował na coś? - odparła, jakby nie słysząc pytania. -

To znaczy, czy brał lekarstwa na jakieś przewlekłe
schorzenia?

- Nic takiego mu nie przepisywałem. - Przyjrzał się

Jenny uważnie. - Co chcesz przez to powiedzieć?

- Nie mogę się doliczyć sporych ilości insuliny, digoksyny

i fuconazolu.

- Rozumiem, że wykluczyłaś już błąd w papierach?

Skinęła głową.

- Sugerujesz, że sam brał te leki?
- Niczego nie sugeruję. A właściwie to dawki, które znik-

nęły, stanowczo przekraczają potrzeby jednej osoby. Poza
tym ostatnie zamówienie leku przeciwgrzybiczego przyszło
na parę dni przed śmiercią wuja. Gdyby sam go stosował,
buteleczki z tym środkiem wciąż stałyby na półce. Jeśli nato-
miast zamawiał tak duże ilości w związku z wybuchem
epidemii grzybicy pochwy lub drożdżakowego zapalenia

R

S

background image

mózgu, miałabym jakiś zapis w księdze sprzedaży. A nic ta-
kiego nie znalazłam.

- Rozmawiałaś z Herbem?
- Zaraz po pogrzebie wuja pytałam go o sposób wysyłania

zamówień. Wiedział, jak to się robi, chociaż Earl zawsze
czuwał nad wszystkim osobiście. Herb czasami sam coś za-
mawiał, gdy wuj wyjeżdżał na urlop, ale zdarzało się to
rzadko. Zapiski Earla nie były tak staranne jak kiedyś, ale
nadal wydaje mi się, że to jego pismo. - Zamilkła na chwilę,
bojąc się zadać kolejne pytanie, jakie przyszło jej do głowy.
W końcu jednak zdobyła się na odwagę. - Chyba nie cierpiał
na demencję?

R

S

background image





ROZDZIAŁ SZÓSTY


Noah spojrzał na nią, jakby postradała rozum.
- Earl? Gdybyś była tu ostatnio, wiedziałabyś dobrze,

że...

- Gdybym tu była, wszystko zapewne potoczyłoby się.

inaczej. Ale niestety mieszkałam gdzie indziej i nie mam
zamiaru wpędzać się z tego powodu w jeszcze większe po-
czucie winy niż to, które i tak mnie męczy. W każdym razie
coś się tu działo dziwnego i próbuję to wyjaśnić.

- Earl był najbardziej bystrym facetem, jakiego znałem.

Skracał nieco godziny pracy, żeby mieć czas na swoje inne
zainteresowania, ale był zupełnie sprawny umysłowo.

- Tak też mi się wydawało - przyznała, żałując, że w ogóle

poruszyła tę sprawę. - Ale musiałam spytać, żeby nie mieć
żadnych wątpliwości.

- Skarżył się czasami na bóle w stawach, ale to nie było

nic poważnego. Chociaż trochę zmienił mu się z tego powodu
charakter pisma.

A więc jedna zagadka rozwiązana, pomyślała Jenny.
- Gdybyś jeszcze chciała coś wyjaśnić, jestem do usług.

Nie mogę złamać tajemnicy lekarskiej, ale chętnie pomogę
ci przejrzeć papiery.

- Dzięki, chyba dam sobie z tym spokój. Jedyna osoba,

która mogłaby nam coś powiedzieć, nie żyje, po co więc
tracić czas na domysły? Nawet gdybym odkryła prawdę,

R

S

background image

niczego to nie zmieni. Lekarstwa zniknęły, pieniądze zostały
wydane.

- Masz rację, chociaż pewnie wolałabyś to wyjaśnić.

Noah sienie mylił. Jenny wiedziała, że prędzej czy później

powróci do tej sprawy. Przypomniała sobie pudła stojące

w suterenie. Może tam znajduje się wyjaśnienie zagadki?

Carrie wróciła do stolika z czystymi rękami w chwili, gdy

do cukierni weszła grupa chłopców w brudnych strojach
baseballowych, gratulując sobie wygranego meczu.

- Jestem już gotowa - oznajmiła.
Jenny wiedziała, że wkrótce będzie musiała rozstać się

z Noahem. Jego towarzystwo sprawiało jej większą przyjem-
ność, niż sądziła. Jednak wszystko, co dobre, kiedyś się
skończy. Zdjęła z oparcia krzesła torebkę.

- No to chodźmy.
Opuścili cukiernię. Carrie wyprzedziła ich i zbiegła po

schodkach, by otworzyć drzwi samochodu. Noah, idąc tuż za
Jenny, położył jej dłoń na ramieniu. Jego dotyk zelektryzował
ją i jednocześnie podziałał dziwnie uspokajająco.

Ted nigdy nie wywoływał w niej takich uczuć, co miało

swoje dobre strony, gdy okazało się, że był zwykłym draniem.
Początek ich znajomości był nawet całkiem miły. Czuła się z
nim dobrze, ale to nie miało nic wspólnego z uczuciem, jakie
wzbudzał w niej Noah. Wszystkie jej zmysły ożywały, jakby
w jego obecności wpadały w dziwny rezonans.

Co za nonsens, skarciła się w myślach. Ted udzielił jej

surowej lekcji o mężczyznach kierujących się w życiu zasa-
dą, że cel uświęca środki. Nie zamierzała zapomnieć, czego
ją nauczył, bez względu na to, jak bardzo Noah by ją ocza-
rował. Zresztą, jemu przecież chodzi tylko o aptekę. A Jenny
jest jedynie środkiem do osiągnięcia tego celu.

R

S

background image

W drodze do domu Carrie wsunęła głowę między przednie

fotele i spojrzała na Jenny.

- Noah chyba dobrze dziś pracował, no nie?
- Tak.
- Lepiej niż się spodziewałaś?
Czując na sobie wzrok Carrie, a także Noaha, Jenny od-

parła:

- Można tak powiedzieć.
- W takim razie powinnaś wynagrodzić mu to lepiej niż

tylko w lodach.

- Masz rację, Carrie - wtrącił. - Zasłużyłem na specjalną

premię.

- O ile pamiętam, była mowa tylko o lodach - przypomnia-

ła im Jenny.

- Ale on tak się napracował! - nalegała Carrie. - Zasłużył

na coś więcej.

Jenny spojrzała na Noaha podejrzliwie.
- Namówiłeś ją do tego?
- Nie. Przysięgam - odrzekł. - Kiedy miałbym to zrobić?

Byłaś z nami przez cały czas.

- Sama na to wpadłam - oznajmiła dumnie Carrie. - No

więc, co byś chciał?

Jenny ujrzała w jego oczach znajomy błysk.
- I tak nie dostanę tego, co bym chciał - zaczął powoli

- więc może być mecz koszykówki. Jeden na jednego.

- Koszykówka? - Jenny była niemal pewna, że Noah

wymyśli coś innego, coś bardziej intymnego... Może pocału-
nek? Poczuła się trochę rozczarowana.

- Ten, kto pierwszy strzeli pięć koszy, wygrywa.
- Tylko pięć? Może lepiej dziesięć? - Noah był wyższy,

co dawało mu przewagę, ale Jenny znała parę sztuczek i per-
spektywa wygrania z nim trochę ją kusiła.

R

S

background image

- Pięć - upierał się. - Zwycięzca będzie mógł zadać pyta-

nie, a pokonany musi na nie szczerze odpowiedzieć.

- Jakie pytanie? - rzekła zaniepokojona.
- Jakiekolwiek. Co mu tylko przyjdzie do głowy.
- Właściwie mogłam się tego spodziewać.
- Ja mogę ci nawet wyjawić swoją wagę, wzrost, numer

buta, co tylko chcesz.

- Jeśli sądzisz, że podam ci swoje wymiary, to się mylisz.
- Może wcale nie przegrasz?
- To prawda. Zamierzam wygrać.
- A więc o nic nie musisz się martwić.
- Po co mamy właściwie grać? Możemy rzucić monetę.

-. Nie chcesz doświadczyć dreszczyku emocji?

- Nie musimy koniecznie grać o zadawanie pytań.
- Gdy gram z kumplami, pokonani zawsze stawiają duże

piwo.

- Nie mam nic przeciwko temu, żebyś mi kupił butelkę.
- Niestety, każda gra jest o inną stawkę. No to co?

Carrie, która do tej pory przysłuchiwała się ich rozmowie,

myśląc, że zwariowali, zwróciła się do Noaha:
- Naprawdę chcesz grać w koszykówkę?
- Tak.
- Jenny cię załatwi. Mama mówiła, że jak ktoś z nią za-

gra, to pospadają mu skarpetki. W domu nikt nie chciał z nią
grać.

- Czy to coś w rodzaju rozbieranego pokera? - spytał.

Jenny spiorunowała go wzrokiem.

- Ani trochę - odparła. - To tylko takie powiedzenie.
- Niezła z ciebie zawodniczka, panno Ruscoe. A co do

twojego pytania, Carrie, to naprawdę chcę zagrać z Jenny
w koszykówkę.

- Nie wiesz, na co się narażasz.

R

S

background image

- Kiedy chcesz grać? Jutro?

- A może dzisiaj?
- Teraz? - Spojrzała na niego zaskoczona.
- Czemu nie? Dopiero dziewiąta.
- No dobrze. - Wolała mieć to z głowy.
- Gdzie będzie mecz? - zainteresowała się Carrie.
- Na podjeździe? - Jenny spojrzała pytająco na Noaha.
- Czemu nie. - Zatrzymał samochód przed piętrowym

domem, który należał do rodziny Ruscoe już od trzech po-
koleń. - Często grywałem tutaj z Earlem.

Cholera, zaklęła w duchu Jenny. On pewnie zna tu każdy

kamień.

- Będę liczyć punkty z Robaczkiem - zaoferowała

Carrie.

- Świetnie. - Wyciągnął z bagażnika parę niemal nowych

adidasów. - Potrzebny jest nam sprawiedliwy sędzia.

Carrie uśmiechnęła się do niego, a potem pobiegła, by

wynieść z domu królika w klatce, którą następnie ustawiła
na trawniku między domem a garażem, w miejscu osłonię-
tym przed wiatrem.

- Nie wiem, czy ona potrafi być obiektywna - rzekła

Jenny, świadoma tego, jak wielką sympatią Carrie darzy
Noaha. Po śmierci ojca dziewczynki, męża Susan, w ich
domu wyraźnie brakowało mężczyzny.

- Czemu tak sądzisz? - spytał, zawiązując sznurowadła.
- Bo ona bardzo cię lubi.

Uśmiechnął się od ucha do ucha.

- Z wzajemnością. Ale nie martw się, Robaczek dopilnuje,

żeby wszystko było w porządku.

Jenny zaśmiała się i poszła do domu zmienić strój. Po

dziesięciu minutach wróciła ubrana w krótką białą bluzkę,
nowe szorty i tenisówki. Noah zaczął już rozgrzewkę.

R

S

background image

- Gdzie Carrie? - zapytała, przeciągając ramiona.
- Szuka gwizdka.
Słońce chyliło się ku zachodowi. Niedługo zapadnie

zmierzch, pomyślała Jenny. Część podjazdu pozostawała
w cieniu, Jenny włączyła więc światło na ganku i zapaliła
kilka cytrynowych świec, by odstraszyć komary.

Chwilę później wróciła Carrie z gwizdkiem w ustach.
- Działa - oznajmiła radośnie.
- Nie używaj go zbyt często - ostrzegła Jenny - bo są-

siedzi się zdenerwują.

- Dobrze, będę uważać - zapewniła dziewczynka, przekła-

dając sobie sznurek z gwizdkiem przez głowę. Spojrzała na
nich wyczekująco. - Gotowi?

- Chyba tak - odparła Jenny.
- Wielkość boiska taka jak zwykle? - zapytał Noah.
Skinęła głową. Podjazd znajdował się między domem

a wysokim na dwa i pół metra drewnianym płotem. Z dwóch
pozostałych stron jego granice wytyczał garaż oraz chodnik
z betonowych płyt.

Carrie wyrzuciła piłkę w powietrze, odbiegła i stanęła na

trawniku przy klatce Robaczka. Noah zręcznie przechwycił
piłkę, lecz kiedy biegł, kozłując, Jenny wykradła mu ją pod-
stępem i trafiła do kosza.

- Jeden dla mnie! - zawołała.
- Nieźle - pochwalił, przynosząc piłkę z powrotem na

boisko. Wkrótce, zanim się zorientował, Jenny zdobyła ko-
lejny punkt.

Noah przystanął, trzymając piłkę pod pachą.
- Carrie, czy ty aby nie oszukujesz? - spytał podejrzliwie.
Dziewczynka zachichotała.
- Mówiłam ci, że ona jest dobra.

R

S

background image

Carrie miała rację. W niedługim czasie Jenny znowu dwa

razy celnie trafiła do kosza. Znalazła świetny sposób: wyczu-
wała nieomylnie momenty nieuwagi u Noaha i wtedy odbiera-
ła mu piłkę.

Poprosił o chwilę przerwy i zaproponował:
- Może zagramy do dziesięciu punktów zamiast do

pięciu?

- Nie ma mowy - odparła ze śmiechem.
Carrie gwizdnęła na znak, że powinni wrócić do gry. Tym

razem kolejny trik Jenny się nie udał. Piłka poleciała w stronę
chodnika i oboje rzucili się za nią. Jenny potknęła się o ster-
czącą płytę, straciła równowagę i wpadła na Noaha.

Odruchowo wyciągnął ręce, by ją podtrzymać, i naraz

znalazła się w jego objęciach. Skóra Noaha była rozgrzana,
a jego serce biło równo i mocno.

- Nic ci się nie stało? - zapytał.
Uniosła głowę i spojrzała mu w oczy. Jego usta były tak

blisko... Nie umiała patrzeć na nie obojętnie.

- Nie. Potknęłam się tylko.
- Niebezpieczne miejsce - rzekł, wpatrując się w jej usta.
- Zapomniałam, że tu jest ta wystająca płyta.
- Ale wszystko dobre, co się dobrze kończy.
Nagle uzmysłowiła sobie, że tuli się do niego całym ciałem

na oczach stojącej opodal dziewczynki i postąpiła krok do
tyłu.

- Masz rację. Dzięki.

Wypuścił ją z objęć.

- Zawsze do usług.
- Teraz piłka Jenny - oznajmiła Carrie.

Jenny nie czuła się jeszcze zbyt pewnie na nogach i Noah
pobiegł po piłkę, która potoczyła się na ulicę.

- Gotowa? - spytał.

R

S

background image

Odzyskała nieco spokój ducha, gdy poczuła pod palcami

chropowatą powierzchnię piłki, jeszcze tylko jeden rzut i bę-
dzie mogła zapomnieć o całym tym wydarzeniu.

Kiedy jednak Noah stanął przed nią z wyciągniętymi

w bok rękami, blokując drogę, zupełnie straciła rozeznanie
i nim się zorientowała, Noah odebrał jej piłkę i trafił do
kosza.

- No, nareszcie! - zawołał z satysfakcją.
- Tylko dlatego ci się udało, że zlitowałam się nad tobą.
- Zlitowałaś się nade mną?
- Tak - brnęła dalej. Nie chciała, by spostrzegł, jak bardzo

poruszył ją ów krótki epizod, gdy była w jego ramionach.

- Zrobiło mi się ciebie szkoda, bo... - myślała gorączkowo
- nie jesteś w najlepszej formie.
Wyraz jego twarzy zmienił się, oczy mu zabłysły. Zdała

sobie sprawę, że Noah nie pokazał jeszcze wszystkiego, na
co go stać. Teraz z pewnością udowodni jej, że nie jest z nim
tak źle.

- Coś podobnego! No to zobaczymy. - Zbliżył się do

Jenny i szepnął jej do ucha: - Mnie twoja forma bardzo się
podoba...

Ta uwaga rozproszyła Jenny zupełnie. Gra potoczyła się

dalej, tym razem jednak Noah nie miał dla niej litości. Tym-
czasem każde muśnięcie jego dłoni wytrącało ją z równo-
wagi.

- Faul! - zawołała zdyszana, nie mogąc już dłużej utrzy-

mać nerwów na wodzy, gdy Carrie ogłosiła remis.

- Nieprawda - zaprotestował. Uśmiech czający się w kąci-

kach jego ust świadczył o tym, że Noah szykuje już kolejny
atak.

- Hej, sędzio! - zwróciła się do Carrie. - To faul, kiedy

zawodnik dotyka przeciwnika.

R

S

background image

- Ja tylko odganiałem komary - wyjaśnił, patrząc na nią

niewinnie.

- Nie widziałam żadnych komarów.
- Bo właśnie je przegoniłem, żeby cię nie ugryzły.
- Nic podobnego!
- Czy on cię uderzył albo podstawił nogę? - spytała

Carrie, podchodząc bliżej.

- Nie.
- No to w porządku. - Zagwizdała i wróciła na swoje

miejsce. - Nie było żadnego faula. Grajcie dalej.

- Potwór - rzuciła Jenny, odbijając piłkę prawą ręką.
- Możesz jeszcze odwołać się do drugiego sędziego - za-

proponował z kpiącym uśmiechem.

- No jasne. Stanie po mojej stronie. Wie, kto kupuje mu

jedzenie.

Widząc kawałek wolnej przestrzeni, pognała w stronę ko-

sza. Złożyła się do strzału, gdy Noah podbiegł do niej z tyłu,
wytrącił jej piłkę z rąk i zdobył kolejny punkt.

- Pięć do czterech! - zawołała Carrie. - Wygrał Noah.
- On oszukuje! - krzyknęła Jenny, czując dotyk jego rąk

na swoich biodrach. - Nie można kogoś tak przytrzymywać.

- Ale nic ci się nie stało? - zapytała Carrie.
- Nie.
- Więc chyba wszystko w porządku. Z mamą zawsze tak

gramy.

- Domagam się rewanżu - nalegała Jenny. Nie mogła

pozwolić, by Noah pokonał ją w jej ulubionej dziedzinie.

Stał teraz w cieniu, trzymał piłkę pod pachą i przysłuchi-

wał się ich dyskusji.

- Na to czekałem - rzekł, zadowolony z perspektywy ko-

lejnego meczu. - Powiedz tylko, gdzie i kiedy.

- Jutro, tutaj o ósmej.

R

S

background image

- Przyjdę na pewno.
Z rozbawieniem przyglądał się zdenerwowanej Jenny. Tak

ładnie wyglądała z zaczerwienionymi policzkami i potarga-
nymi włosami! Pamiętał doskonale chwilę, gdy się potknęła
i wpadła w jego ramiona. Wieczorem przed zaśnięciem
z pewnością przyda mu się zimny prysznic.

- Nauczę Carrie właściwych zasad gry - oznajmiła Jenny.
- Mnie podobają się te, które zna. - Noah wcale nie żało-

wał, że uciekł się do podstępu, by wygrać. Teraz mógł
uzyskać od Jenny odpowiedź na swoje pytanie.

- Czy nadal twierdzisz, że jestem w kiepskiej formie?

- spytał.

- Nie - odparła i nagle cień niepokoju przemknął jej

przez twarz. - No to teraz pytaj. Śmiało.

- Tak bardzo chcesz się mnie już pozbyć? Może najpierw

poczęstujesz zwycięzcę szklanką wody?

- Wejdźmy więc do środka. Tam, gdzie nie ma komarów.
Powstrzymał uśmiech, słysząc jej złośliwość. Jenny wy-

raźnie chciała go w ten sposób ostrzec, by trzymał się od niej
z daleka. Gdy weszli do domu, wysłała Carrie do łazienki,
a jego zaprosiła do kuchni, gdzie napełniła dwie wysokie
szklanki wodą z lodem.

- Earl mówił mi kiedyś, że dobrze grasz - rzekł Noah.
- Miał rację. Musiałem się nieźle natrudzić, żeby wygrać.
- Trochę mnie to pociesza. Byłeś w szkolnej drużynie

koszykarskiej?

Usiadł na krześle okrakiem, przodem do oparcia, i wypił

wodę jednym haustem.

- Powiem ci jutro, jeżeli wygrasz.
- Chcesz mnie zbyć? Od ludzi w mieście i tak mogę do-

wiedzieć się wszystkiego o tobie.

- Owszem, ale najpierw musiałabyś im wyjaśnić, czemu

R

S

background image

się mną interesujesz. Ja raczej wolę informacje z pierwszej
ręki.

- A więc przeszliśmy do sedna sprawy. - Spojrzała mu

prosto w oczy. - O co chcesz mnie zapytać?

- Opowiedz mi o swoich wakacjach w Springwater.
Usiadła wygodniej na krześle i zaczęła wodzić palcem po

krawędzi stołu.

- Mój ojciec miał trochę inne zainteresowania niż wuj

i dziadek. Został mechanikiem samochodowym. Miałam trzy
lata, kiedy w warsztacie zdarzył się wypadek i ojciec zginął.
Mama nie chciała, żebym dorastała, nie znając rodziny ojca,
więc wysyłała mnie do wuja na wakacje. Kiedy po raz pierw-
szy tu przyjechałam, byłam w wieku Carrie.

- Nie bałaś się? - spytał, mając na myśli ciotkę Eunice

i jej porywczy charakter.

- Trochę tak, ale wuj wziął mnie pod swoje skrzydła.

Kiedy był zajęty, bawiłam się z moją przyjaciółką, Mary
Beth. Ciotkę widywałam tylko podczas posiłków.

- Co twoja matka robiła w tym czasie?
- Zaczęła uczyć w szkole, bo jako sprzedawczyni nie

zarabiała tyle, żeby nas utrzymać. W lecie chodziła na kursy
podnoszące kwalifikacje i była zadowolona, że może wysyłać
mnie do wuja, chociaż ciotka patrzyła na to krzywo. Co roku
spędzałam w Springwater od sześciu do ośmiu tygodni.
Uwielbiałam tu przyjeżdżać. - Rozejrzała się po słonecznej,
pomalowanej na żółto kuchni. - Nie mogę uwierzyć, że
nigdy już nie zobaczę wuja. Pełno tutaj związanych z nim
wspomnień.

Noah ujął ją za rękę.
- Wiem, co czujesz. Sam kiedyś często tu bywałem.
- Oddałabym to wszystko w jednej chwili, żeby mieć go

znowu. Czasami jestem nawet na niego zła, że zostawił mnie

R

S

background image

i odszedł. - Zamilkła na chwilę. - Pewnie myślisz, że jestem
okropna?

- Ani trochę. Jesteś po prostu szczera. Gniew to jeden

z etapów żalu po śmierci bliskiej osoby. To, co czujesz, jest
zupełnie normalne. Gdzie jest teraz twoja mama?

- Pojechała z przyjacielem na wycieczkę samochodem

po kraju. Może pewnego dnia zadzwoni do mnie i oznajmi,
że będę miała ojczyma. Lubisz podróżować?

- Ej! - zaprotestował łagodnie, zadowolony, że Jenny tak

swobodnie o sobie opowiada - ty jeszcze nie masz prawa do
zadawania pytań.

Uśmiechnęła się lekko.
- Lepiej przygotuj się na porażkę.
- I kto to mówi? - powiedział, udając urażonego. Właści-

wie nie miał nic przeciwko temu, żeby z nią przegrać.

R

S

background image




ROZDZIAŁ SIÓDMY


Następne trzy tygodnie upłynęły dosyć szybko. Jenny

przyzwyczajała się do myśli, że apteka należy teraz do niej,
a nie do wuja. Urządziła wnętrze wedle własnego gustu
i szybko zapamiętała, gdzie się co znajduje.

Noah zjawiał się co wieczór, po zamknięciu gabinetu.

Jenny złapała się na tym, że nasłuchuje odgłosu jego kroków,
że tęskni za jego głosem. Nierzadko też grywali w koszyków-
kę. Im częściej bywali razem, tym bardziej pragnęła się
z nim całować. Gdyby nie przyzwoitka w postaci Carrie...

Jenny starała się znaleźć zapomnienie w pracy. We trójkę

wynieśli z sutereny stare meble i wypolerowali je do połysku,
a Jenny następnie umieściła na nich nową dostawę leków.
Poświęciła aptece cały weekend, a gdy zjawiła się w niej w
poniedziałek, przepełniało ją uczucie dumy – oto widziała
wreszcie owoce swej pracy.

Przy jednej ze ścian stała wiśniowa etażerka, na której

znajdowały się ziołowe preparaty. Środek zajmowały stoliki
ze specyfikami do opalania, okularami słonecznymi, jasnymi
kapeluszami oraz innymi drobiazgami przydatnymi w upalne
lato. Na innym stoliku leżały bransolety dla cukrzyków, leki
przeciwalergiczne oraz broszurki na temat różnych schorzeń,
a całą wystawę zdobiły sztuczne kwiaty i plastikowy trzmiel,
przyniesiony skądś przez Carrie.

Gdy zamiar unowocześnienia apteki został wreszcie zreali-

zowany, Jenny przystąpiła do kolejnego punktu swojego

R

S

background image

planu - podniesienia jakości usług. Wynajęła w firmie
PharmCo technika, który miał przygotować promocję leków
obniżających poziom cholesterolu we krwi. Chciała też zain-
stalować urządzenie do szybkiego pomiaru ciśnienia; mogli-
by z niego korzystać klienci. A ponadto wzięła ochotniczo
udział w zorganizowanej przez lokalne władze kampanii
walki z cukrzycą.

Wszystko zdawało się nabierać kształtu.
Ze skrzynki przy drzwiach wejściowych wyjęła poranną

pocztę i rzuciła okiem na koperty. Nazwiska nadawców i ad-
resy zwrotne nic jej nie mówiły. W środku znalazła dwa listy
–jeden od aptekarza, który usłyszał o niej od znajomych, drugi
od kobiety, która odpowiadała na ofertę pracy. Przejęta, prze-
biegła wzrokiem treść. Wprost nie mogła uwierzyć w swoje
szczęście. Nareszcie ktoś wykazał zainteresowanie jej apteką.

Jednakże euforia szybko minęła, a zastąpiło ją rozżalenie.

Przecież nie będzie mogła osobiście czuwać nad realizacją
swych planów, bo musi wrócić do pracy w szkole. Po raz
pierwszy przyszło jej do głowy, by zerwać podpisaną umowę,
a jeśli nie, to przynajmniej zatrudnić kogoś, kto zająłby się
apteką z takim samym entuzjazmem jak ona. Postanowiła
umówić się z kandydatami do pracy na rozmowę.

Później, gdy leżała już w łóżku, nasłuchując odgłosów sta-

rego domu i pohukiwania sowy za oknem, stwierdziła, że żal
jej czegoś jeszcze. Miała na myśli owe wieczory z Noahem.
No tak, z pewnością znajdzie kogoś, z kim będzie mogła grać
w koszykówkę, ale... ona lubiła nie tyle sam sport, co towa-
rzystwo partnera.

Wiedziała już, że Noah interesuje się historią i lubi zwie-

dzać zabytki. Nie grywał w koszykówkę w college'u, tylko
w szkole średniej. Jego ojciec był bankierem, a matka sekre-
tarką. Rozwiedli się, kiedy Noah skończył trzynaście lat.

R

S

background image

Opowiedział jej o tym bez emocji, mimo to wyczuła, że

rozwód rodziców odcisnął na nim bolesne piętno. Może
z czasem uda się jej skłonić go do dalszych zwierzeń.

Nie mogła się doczekać, kiedy znowu zagrają w koszy-

kówkę. Walka o prawo do zadawania pytań coraz bardziej
zaczynała sprawiać jej przyjemność. Na razie nie chciała
wypytywać Noaha o sprawy osobiste, chociaż wiedziała, że
taki moment kiedyś nadejdzie. Należy przekroczyć pewną
granicę... Wyobrażała sobie, jak się całują, choć nie była
jeszcze pewna, czy w rzeczywistości okazałaby się do tego
gotowa.

Nazajutrz rankiem zadzwoniła córka Mary Beth, Miranda,

i zapytała, czy Carrie mogłaby spędzić u niej dzień. Jenny
nie potrafiła odmówić - był akurat wtorek, kiedy to telewizja
prezentowała letni cykl filmów dla dzieci. Carrie przykładała
się do pomocy - z zapałem ścierała kurze i ustawiała w ap-
tece leki - w pełni więc zasłużyła sobie na odpoczynek.
W suterenie pozostało wprawdzie jeszcze trochę rzeczy do
uporządkowania, ale to może parę dni poczekać.

Dokładnie o jedenastej Jenny otworzyła drzwi apteki. Ku

jej zaskoczeniu pierwszym klientem okazał się Herb.

- Ale się tu zmieniło! - rzekł, przyglądając się wystawie

ziół. - Czy to ta szafka z sutereny? Wygląda zupełnie inaczej.

- Została odnowiona. - Wcześniej służyła do gromadzenia

starych ksiąg rachunkowych, których i tak nikt nie czytał.
- Po wypolerowaniu okazało się, że to istne cudo.

- Istne cudo - powtórzył powoli. - Rzeczywiście.
- Czym mogę służyć?
- Wpadłem po swoje papiery. Earl pozwolił mi trzymać

kilka pudeł w suterenie, bo w domu nie miałem miejsca.

- Niestety, tam panuje jeszcze bałagan. Jeśli chcesz sam

poszukać, życzę powodzenia.

R

S

background image

- Dzięki - odparł.
Wyszedł, z piwnicy po upływie dwudziestu minut.
- Nie ma ich tam, gdzie myślałem.
- Poprzestawiałam wszystko podczas czyszczenia mebli,

więc nic dziwnego. Kiedy skończę tam sprzątać, postaram się
je znaleźć.

- Nie chcę ci robić kłopotów. Wpadnę znowu i znajdę je

sam. Te papiery nie są takie ważne, ale mimo wszystko chcę
je mieć. Wiesz przecież, jak urząd podatkowy potrafi się
czepiać.

- Wiem... - Zaczerpnęła powietrza. - Swoją drogą, sama

chciałam zapytać cię o księgi rachunkowe wuja.

Herb spojrzał na nią chłodno.
- A o co chodzi?
- Zauważyłam pewne niezgodności. Brakuje niektórych

leków. I to całkiem sporych ilości.

Zauważyła, że drgnął.
- Nie pamiętam, żeby wcześniej czegoś brakowało. Jeżeli

próbujesz mnie w coś wrobić, to...

- O nic cię nie oskarżam - wtrąciła, zaskoczona jego

nagłym wybuchem. - Ale te niezgodności są zbyt wyraźne,
żeby mogły być dziełem przypadku. Myślałam, że może
wiesz coś na ten temat.

- To Earl zajmował się całą papierkową robotą.
- Czy mógł przekazywać leki do innych aptek?

Ściągnął brwi.

- A niby dlaczego?
- Nie wiem. Tak mi przyszło do głowy.
- Hm... Zdaje się, że pewnego razu coś o tym wspominał.

Ale to on prowadził ten interes, ja nic nie wiem. - Skierował
się ku drzwiom. - Znalazłaś błędy, ale wiedz, że twój wuj nie
zawsze funkcjonował na pełnych obrotach.

R

S

background image

Nie spodobały się jej te słowa.
- A co to znaczy?
- Earl od czasu do czasu lubił sobie golnąć. Mówił, że to

go rozluźnia. Uwierz mi na słowo: zdarzało się, że przycho-
dził do pracy bardzo... rozluźniony.

Zaniemówiła, wpatrując się w Herba przez długą chwilę.
- Nie mogę uwierzyć, że wuj był alkoholikiem.

Herb wzruszył ramionami.

- Słyszę to po raz pierwszy - powiedziała zaskoczona.
- Trochę go kryłem. Ludzie o tym nie wiedzieli. A więc

te błędy w księgach wynikły pewnie wtedy, kiedy Earl nie
był w formie.

- Kiedy zaczął? - spytała, nadal nie mogąc wyobrazić

sobie wuja zamroczonego alkoholem. Skoro nie pił w latach
nieudanego małżeństwa, to... -I z jakiego powodu?

Herb wykonał obojętny gest.
- Nie byłem jego psychiatrą. - Zerknął na zegarek. - Muszę

już iść do pracy.

- Jasne... Dziękuję za odwiedziny.
- Dasz mi znać, jak znajdziesz te pudła? - zapytał.
- Tak. Naturalnie.
Gdy tylko wyszedł, Jenny podeszła do biurka. Nie mogła

uwierzyć w rewelacje Herba. Z ciekawości ponownie zajrzała
do ksiąg. To prawda, charakter pisma w niektórych rubrykach
był bardziej niewyraźny niż w innych. Czy to skutek
ataków reumatyzmu, czy jednak może alkoholu?

Ta myśl napełniła ją głębokim przygnębieniem. Może to

właśnie picie stanowiło prawdziwą przyczynę wypadku wu-
ja? A może Earl załamał się pod brzemieniem kłopotów finan-
sowych? Pozostawiła go samego na tak długo, odepchnęła od
siebie... Być może sama nieświadomie przyczyniła się do jego
tragicznego końca?

R

S

background image

Na szczęście tego dnia nie było w aptece Carrie, przy-

chodzili jednak klienci, przed którymi Jenny musiała udawać,
że wszystko jest w porządku. Kosztowało ją to wiele wysiłku.

Nie mogąc nic przełknąć w porze lunchu, postanowiła

zadzwonić do Noaha. Nim jednak zdążyła wybrać numer,
nagle sobie coś uświadomiła; chciała zwierzyć mu się ze
swoich problemów, co świadczy o tym, że w ciągu paru tygo-
dni bardzo się do siebie zbliżyli. Noah nie był już teraz
zwyczajnym znajomym, lecz kimś ważnym w jej życiu.
Człowiekiem, przed którym pragnęła się otworzyć, który po-
trafił słuchać, udzielać mądrych rad i pocieszać. Kiedy prze-
kroczyła granicę, którą sama ustaliła? I co to właściwie
oznacza? Czyżby zakochała się w Noahu?


Odłożyła słuchawkę, bo poczuła, że kręci jej się w głowie.

Nie wiedziała, co dręczy ją bardziej - tajemnica otaczająca
wuja czy raczej nowe uczucie do Noaha. Obie te sprawy
komplikowały jej życie, ale, jeśli chodzi o Noaha, wiązały
się z poważnymi konsekwencjami na przyszłość. Gdyby uza-
leżniła się od niego - gdyby się w nim zakochała - wówczas
byłoby jej bardzo trudno opuścić to miejsce.

Z zadumy wyrwał ją dźwięk dzwonka u drzwi. Zebrała

się w sobie, żeby przywitać nowego klienta. Musi wziąć się
w garść przed wieczornym spotkaniem z Noahem.

- Jestem cukrzykiem - oświadczył mężczyzna liczący na

oko czterdzieści parę lat. Miał na sobie sprane dżinsy, niebie-
ski podkoszulek oraz czapeczkę baseballową klubu Chicago
Cubs. - Mój aparat do pomiaru poziomu glukozy już ledwie
zipie. Potrzebuję nowego.

- Jakiego typu pan używa?

Wyjaśnił jej dokładnie.

- Mam go od dawna. Kupiłem go, kiedy wykryto u mnie

R

S

background image

cukrzycę. To było:.. - podrapał się w głowę -jakieś dziesięć,
dwanaście lat temu.

- Na rynku nie ma już tego modelu. W sprzedaży znaj-

dują się jednak dużo dokładniejsze. Na przykład taki. - Wzięła
z półki aparat i postawiła go na ladzie. - Jest szybszy i wygod-
niejszy w zastosowaniu. Na dłuższą metę również tańszy.

- Naprawdę? - Klientowi zaświeciły się oczy.
- Tak. - Jenny opisała działanie aparatu. - W razie jakich-

kolwiek problemów proszę zgłosić się do mnie.

- Kupuję! - powiedział i podpisał czek.
Wychodząc, minął się w drzwiach z długowłosą blondyn-

ką. Oczy niemal wyszły mu z orbit. Czarna skórzana spód-
nica dziewczyny ledwie zasłaniała jej pośladki, a kamizelka
tak ciasno przylegała do jej biustu, jakby była z gumy. Szyję
i ramiona ozdabiały wytatuowane róże. Kostkę opasywał
srebrny łańcuszek, a paznokcie stóp, obutych w lekkie panto-
fle na wysokim obcasie, pomalowane były czerwonym la-
kierem. Lewa brew była przecięta dwoma malutkimi srebr-
nymi kolczykami.

Zadzwonił telefon i Jenny sięgnęła po słuchawkę.
- Jak leci? - usłyszała głos Noaha.

Świadoma obecności klientki odrzekła:

- Tak sobie.
- Jesteś zajęta?
- Teraz tak. - Pomyślała, że nie pora dzielić się wieściami

zasłyszanymi od Herba.

- No to będę się streszczał. - Przybrał rzeczowy ton. -

Właśnie wyszła z mojego gabinetu Harriet Winkler. Dwa
tygodnie temu zapisałem jej allopurinol. Ghcę, żeby brała
dalej codziennie trzystumiligramowe tabletki.

- Przez jaki okres?

R

S

background image

- Miesiąc. Powinna niedługo wpaść do ciebie.
- Przygotuję dla niej ten lek.
- Czy nasze dzisiejsze spotkanie jest nadal aktualne?
- Oczywiście - odparła nieco zdenerwowana. Już sobie

wyobrażała zasępioną minę Noaha, gdy wysłucha jej relacji
z wizyty Herba.

- Wszystko gra? - zapytał.

Jenny zerknęła na klientkę.

- Tak... Nie, niezupełnie. - Westchnęła. — Opowiem ci

o wszystkim później.

Odłożyła słuchawkę, wzięła głęboki wdech i zmusiła się

do uśmiechu.

- Słucham panią.
- Dzień dobry - rzekła dziewczyna, żując gumę. - Mam

tu receptę.

Jenny wzięła karteczkę i odcyfrowała nazwę leku.
- Nie mogę odczytać pani nazwiska - powiedziała.
- Budd. Rose Budd. To właściwie mój pseudonim

artystyczny. Brzmi nieźle, co?

- Tak, bardzo oryginalnie - przyznała Jenny, zerkając na

wytatuowane różyczki. - Nie jest pani stąd, prawda?

- Jestem w tym mieście od kilku dni. Tańczę u Ruby'ego

Slippera. Proszę tam wpaść z przyjaciółmi.

- Dziękuję za zaproszenie. - Jenny starała się zachować

powagę, odliczając tabletki. Wcześniej w gazecie zauważyła
reklamę występu striptizerek. - Niestety, mam inne plany.

- Szkoda. To może w piątek? W klubie szykuje się coś

specjalnego. - Rose puściła oko.

Jenny powątpiewała, czy owo „coś specjalnego" mogłoby

przypaść jej do gustu. Faceci, którzy poznają się z Rose bliżej,
mogą przynieść do domu nie tylko wspomnienia. Zapłacą

R

S

background image

podwójnie - Rose oraz wenerologom. Ciekawe, ilu mężczyzn
ze Springwater zgłosi się w następnych tygodniach do apteki z
podobnymi receptami?

- Proszę - zwróciła się do tancerki. - Przez tydzień należy

brać po jednej tabletce trzy razy dziennie.

- Przez tydzień! To chyba jakaś pomyłka? Moja przyja-

ciółka wzięła to wszystko od razu.

- W pani przypadku lekarz zalecił inaczej. - Kobiety po-

kroju Rose raczej nie lubiły dyscypliny. Co gorsza, nie myśla-
ły wcale o zdrowiu swoich przygodnych znajomych i ich żon.
- Proszę się zgłosić do niego.

Rose westchnęła ciężko.
- Nieee... No dobra, przez tydzień. Niech będzie.
- Trzy razy dziennie - przypomniała jej Jenny.
- Trzy razy. Zapamiętam.

Oby, pomyślała Jenny.

- I przez osiem dni proszę nie pić alkoholu.
- Och, zawsze unikam wódki. Piję tylko piwo.
- Żadnych napojów alkoholowych. Nawet piwa.
- Mojej przyjaciółce piwko wcale nie zaszkodziło.
- Ten lek wchodzi w reakcję z alkoholem i może wywołać

skurcze żołądka, mdłości, wymioty i ból głowy - wyjaśniała
Jenny cierpliwie. Należało nieco postraszyć pannę Budd. -
Pani znajoma miała sporo szczęścia. Proszę nie ryzykować, bo
to się może przykro skończyć.

Rose wzruszyła ramionami, jakby chodziło o drobiazg.
- Dobra. Żadnego piwa.
Wyciągnęła z torebki gruby zwitek banknotów i odliczyła

stosowną kwotę, po czym dodała:

- A co do piątku, proszę dać mi znać. Mogę zarezerwować

najlepsze miejsca.

- Pomyślę.

R

S

background image

Po wyjściu Rose Jenny miała ochotę umyć ręce. Z pozoru

dziewczyna była zadbana, ale Jenny oglądała kiedyś rzęsistka
pod mikroskopem. Nie był to przyjemny widok. Mycie rąk
oczywiście w tym przypadku nie miało sensu: pierwotniak
rozprzestrzeniał się wyłącznie poprzez kontakty płciowe,
ale... Jenny ostatecznie udała się do łazienki.

Kiedy tylko stamtąd wróciła, dzwonek u wejścia zabrzę-

czał ponownie. Jenny zdusiła w gardle cichy jęk na widok
Twyli Beach, przyjaciółki ciotki Eunice. Twyla zadręczała
wszystkich skargami i wiecznym narzekaniem. Nim Jenny
zdążyła ją powitać, bystre oczka klientki omiotły wnętrze
pomieszczenia. Zapewne pani Beach liczyła po cichu, ile
musiało kosztować doprowadzenie apteki do obecnego stanu.
Wiadomo: będzie to temat nowych plotek.

- Przyszłam po kolejną porcję leków na moją poprzednią

receptę - oznajmiła bez wstępów Twyla.

- Jaki ma pani numer w rejestrze pacjentów? - spytała

grzecznie Jenny.

- Obywałam się bez niego przez tyle lat.
- Taka rejestracja ułatwia wiele spraw.
- Cóż, nie mam numeru.
- Nie szkodzi. Proszę poczekać.
Jenny szybko wydała jej odpowiedni środek moczopędny.

Twyla zapłaciła i wychodząc, skinęła chłodno głową następ-
nej klientce, którą była Harriet Winkler.

- Stara zrzęda - mruknęła Harriet. Poruszała się już znacz-

nie sprawniej i właściwie mogłaby obyć się bez laski.

- Dzień dobry, pani Winkler - odezwała się Jenny. - Jak

się pani miewa?

- Świetnie. Czy doktor Kimball dzwonił już w mojej

sprawie?

- Owszem. Zaraz przygotuję lekarstwo.

R

S

background image

- Proszę się nie spieszyć. Gina dogląda księgarni. Ona

przypomina mi trochę ciebie.

Jenny opatrzyła buteleczkę nalepką z nazwą leku.
- Czyżby?
- Ależ naturalnie. Jest bardzo energiczna i chętna do po-

mocy. Szkoda, że jej ojciec to taki niedorajda. Mam nadzieję,
że Gina zdobędzie stypendium i pójdzie na studia. Chce zo-
stać bibliotekarką.

- Piękne plany. - Jenny odliczyła trzydzieści pigułek

i wrzuciła do buteleczki.

- Ginie został ostatni rok nauki w szkole średniej. Dałam

jej adresy organizacji, które wspomagają zdolnych uczniów.
Może i od ciebie dowiem się czegoś w tej kwestii?

- Postaram się zdobyć odpowiednie informacje. - Jenny

podała lek klientce. - Gotowe. Jedna dziennie, tak jak dotąd.

- Zobaczymy, czy to mi pomoże. Mój ojciec też miał

skazę moczanową.

- Nie wiedziałam.
- Bardzo cierpiał. Kiedyś nie było tak skutecznych

środków przeciwbólowych jak dzisiaj. A jednak trzymał
się dzielnie. Nie lubił słuchać lekarzy. Uwielbiał jeść, choć
powinien przestrzegać diety. Wątróbka, sardynki, soczewica...
Matka chowała przed nim piwo, ale i tak zawsze potrafił je
znaleźć.

- I zapłacił za te szaleństwa?
- A jakże. Kiedy jednak najgorszy ból mijał, mówił, że

te smakołyki są warte cierpienia. Ja uważam inaczej. Nic,
absolutnie nic nie jest warte takich katuszy. Chociaż muszę
przyznać, że podczas specjalnych okazji i ja sięgam po kie-
liszek wina. Na tyle sobie pozwalam.

- Czy mogłabym panią o coś zapytać?
- Naturalnie, moja droga.

R

S

background image

W tej chwili zadzwonił telefon i Jenny musiała przerwać

rozmowę.

- Odbierz. Ja się nie spieszę - rzekła Harriet.

Na linii była Twyla Beach.

- Dostałam niedobre pigułki.
- To wykluczone - oświadczyła Jenny miłym tonem.
- Mają inny kolor i kształt niż tamte, które brałam

wcześniej.

- Zmienił się dostawca. To ten sam lek, tylko tańszy

i w innej postaci. Lekarz może to potwierdzić.

- Cóż - sapnęła Twyla - lepiej, żeby to była prawda, bo

inaczej dam ja wam do wiwatu.

Zanim Jenny zdążyła odpowiedzieć, usłyszała trzask od-

kładanej słuchawki. Wróciła do Harriet.

- Na czym to stanęłyśmy?
- Chciałaś mnie o coś spytać.
- Ach, tak. Czy... - Jenny zawahała się chwilę. - Czy

mój wuj pił? Znała go pani dobrze.

- Cóż, rzecz jasna... - Słysząc to, Jenny zamarła z prze-

rażenia. - Należał do klubu znawców wina. Co miesiąc pró-
bowali nowe marki. Podejrzewam jednak, że pytasz o coś
innego: czy pił za dużo?

- Właśnie.
- Nic mi o tym nie wiadomo. Może i wypił sobie czasami,

jak to mężczyźni, ale dużo chyba nie pił. On lubił panować
nad sytuacją. Czemu uważasz, że mógł mieć z tym
problemy?

- Herb mi to zasugerował.
- Herb? - Harriet nagle zesztywniała, ściągając brwi. -

A to dopiero drań! Jak on śmie oskarżać porządnego człowie-
ka, zwłaszcza zmarłego!

- Ostatecznie codziennie widywał się z wujem.

R

S

background image

Harriet postukała laską.
- Może i tak, ale nie wierzę w te jego... sugestie. Bez

dowodów.

Dowody... Jenny poczuła przypływ optymizmu. Jeżeli

wuj pił, jak twierdzi Herb, to w domu powinny być puste
butelki po trunkach. Dotąd, chcąc najpierw doprowadzić
do porządku aptekę, nie przeglądała prywatnych rzeczy
Earla.

- Następnym razem, gdy spotkam Herba, przemówię mu

do rozsądku! - zagrzmiała Harriet. - Ależ ten gość ma tupet!
Powinno się go wyrzucić z tego miasta.

Emerytowana nauczycielka uspokoiła się po chwili i po-

klepała dłoń Jenny.

- Nie przejmuj się, moje dziecko. Nigdy nie słyszałam

takich pogłosek, chociaż mieszkam tu już tyle lat. Herb pew-
nie chciał ci zrobić na złość. Podobno potrafi się zawziąć,
kiedy coś nie układa się po jego myśli. Zapomnij o tym, co
ci powiedział.

- Postaram się.
Ciepłe słowa Harriet podniosły Jenny nieco na duchu.

Mimo wszystko postanowiła przeszukać dom - chociażby po
to, żeby rozwiać wątpliwości.

Zamknęła aptekę i wróciła do siebie. Sprawdziła, jak się

miewa Robaczek, a potem zaczęła przeglądać zawartość sza-
fek w kuchni. Znalazła w nich piękne naczynia i sztućce;
w innych okolicznościach z pewnością poświęciłaby nieco
czasu, by dokładnie je obejrzeć.

Skontrolowawszy kuchnię, przeszła do jadalni, gdzie

przejrzała zawartość kredensu. Miała zamiar kontynuować
poszukiwania w innych pokojach, gdy naraz zauważyła małe
drzwiczki w kącie pod schodami.

Wcale nie było łatwo dostać się do zamaskowanej szafki.

R

S

background image

W tym kącie jadalni panował półmrok, lecz gdy otworzyła

szerzej drzwiczki, światło wpadające do pokoju przez okno
w południowej ścianie ukazało wyraźnie zawartość schowka.
Na dwóch półkach stały w równych rzędach, niby żołnierze
na defiladzie, butelki wszelkich rozmiarów i kształtów. Jenny
wzięła do ręki pierwszą z brzegu. Był to Johnny Walker, do
połowy opróżniony.

Pod Jenny ugięły się nogi. Usiadła na podłodze, podciąga-

jąc kolana do brody i obejmując nogi ramionami. Przed ocza-
mi miała nadal widok rzędów butelek z trunkami.

Pracując dzień i noc przez kilka tygodni z rzędu starała

się stłumić poczucie winy - powinna przecież wcześniej
przejąć rodzinny interes. Myśl, że jej wuj topił smutki
w alkoholu, bo ona nie udzielała mu pomocy, trawiła ją
teraz niczym żrący kwas. Za błędy przeszłości zapłaciła
karierą zawodową. A czym teraz ma zapłacić za swoje
zaniedbanie?

Z zadumy, wytrąciło ją energiczne pukanie do drzwi. Nim

zdołała wstać, po domu rozległ się echem głos Noaha:

- Jest tam kto?
- Już idę - odparła.
Noah wszedł do kuchni i zdziwiony rozejrzał się wokoło.

Drzwi do szafek, nawet tych pod samym sufitem, stały otwo-
rem. Zaniepokojony zawołał:

- Jenny?
- Jestem w salonie.
Zastał ją tam na podłodze, wpatrzoną we wnętrze otwartej

szafki. Nie wiedział, co o tym wszystkim myśleć, ale wyczu-
wając napięcie, spróbował złagodzić je żartem:

- Kuchnia wygląda tak, jakby przeszedł przez nią hura-

gan. Znalazłaś przynajmniej to, czego szukałaś?

Odpowiedziała dopiero po tym, jak powtórzył pytanie.

R

S

background image

- Tak.
- A cóż to takiego było? - zapytał, coraz bardziej za-

intrygowany.

Popatrzyła na niego z wyrazem bólu w oczach i - mimo

dręczącego ją lęku - postanowiła poznać prawdę.

- Czy to alkohol był przyczyną wypadku wuja?
- Alkohol? - powtórzył. - Twierdzisz, że Earl pił?
- Tak.
Pokręcił głową, jakby się przesłyszał.
- A skąd, u licha, przyszedł ci do głowy taki pomysł?

Z trudem zaczerpnęła powietrze.

- Zapytałam Herba o nieścisłości w księgach. Powiedział

mi, że wuj dużo pił i to przeszkadzało mu w prowadzeniu
interesu.

- A ty mu uwierzyłaś?
- Nie od razu. Dopiero kiedy zobaczyłam to... - Wskazała

schowek. - Już wiem, skąd ten niewyraźny charakter
pisma, luki w rachunkach, manko w kasie...

Noah zaczął pojmować przyczynę bałaganu.
- No tak - rzekł - tyle że... Earl nie pił.

Jenny zerwała się na równe nogi.

- Skąd ta pewność?
- Owszem, lubił wypić kieliszek wina przy okazji. Tobie

się to nie zdarza?

- No tak, ale...
- Mnie też. Czy to czyni z nas alkoholików?

Wskazała na otwarte drzwi szafki pod schodami.

- No a to?
- Czy każdy w tym mieście, kto ma dobrze zaopatrzony

barek, jest od razu pijakiem?

- Ależ tam stoi dwanaście butelek - zauważyła cierpko

- a nie jedna czy dwie. Jak to wytłumaczyć?

R

S

background image

Noah potarł podbródek, zastanawiając się nad odpowie-

dzią. Uważał, że Herb miał swoje powody, by starać się
oczernić Earla, postanowił jednak zająć się tym później - te-
raz chciał tylko przekonać Jenny, jak wyglądała prawda.

Wziął z półki butelkę whisky i postawił na stole.
- Przyjrzyj się jej uważnie.

R

S

background image


ROZDZIAŁ ÓSMY


Jenny popatrzyła na butelkę.
- Jest do połowy opróżniona - oznajmiła głucho.
- Zgadza się. Co jeszcze?

Ściągnęła brwi.

- Nie mam pojęcia. Sam mi powiedz.

Noah przeciągnął palcem po butelce.

- A co to jest?
- Kurz. - Powoli zaczynała rozumieć.
- Teraz spójrz na tamtą półkę.

Zajrzała do szafki.

- Widzę miejsce po butelce, bez kurzu.
- No właśnie. Gdyby Earl często pił, kurz byłby i tam.

A poza tym wątpię, czy komuś chciałoby się codziennie nur-
kować pod schody po drinka. Tu chyba nawet nie można się
wyprostować. Gdyby twój wuj popijał, miałby butelki pod
ręką. Pamiętam, że w Boże Narodzenie zrobił duże przyjęcie
dla klientów. Alkohol został chyba po tamtej imprezie.

- Naprawdę tak uważasz? - Zabrzmiało to tak, jakby

chciała mu uwierzyć, lecz jednocześnie się wahała.

- Jeśli zaś chodzi o wypadek, to badano krew obu kie-

rowców, i u żadnego nie wykryto alkoholu.

W oczach Jenny błysnęły łzy, a trzymające ją w klesz-

czach napięcie powoli zaczynało ustępować. Podeszła do
Noaha, a on przytulił ją do siebie.

- Dziękuję - szepnęła. - Powinnam była się domyślić...

R

S

background image

Earl rzucił palenie, gdy uświadomił sobie szkodliwość tego

nałogu. Zastępowanie nikotyny alkoholem nie ma przecież
sensu.

Musnęła ustami jego policzek, jakby chciała mu w ten

sposób podziękować za to, że ją uspokoił. Gest ten jednak
sprawił, że Noah niemal przestał nad sobą panować. Wziął
więc głęboki oddech i zmusił się do kontynuowania roz-
mowy:

- Racja, to nie miałoby sensu.

Odchyliła głowę, by spojrzeć mu w oczy.

- Dlaczego przypuszczasz, że...? - Urwała, kiedy zdała

sobie sprawę, jak blisko, siebie się znaleźli. Zorientowała się
też, że głos Noaha się zmienił. Każdym nerwem wyczekiwała
teraz na sygnał z jego strony. Gdyby Noah wyczuł jej waha-
nie, pewnie wypuściłby ją z objęć, choć niechętnie.

Jej wzrok powędrował ku jego ustom, a potem znowu

spojrzała mu oczy. Gdy dojrzał w jej wzroku przyzwolenie,
delikatnie dotknął ustami jej warg. Objęła go za szyję, wsu-
nęła dłonie w jego włosy, i wreszcie wspięła się na palce, by
mocniej się do niego przytulić. On pieścił jej ciało i całował
ją coraz zachłanniej. Trawił go ogień, którego teraz - dosko-
nale o tym wiedział - jeszcze nie może ugasić.

Przypomniał sobie nagle Patricię, która złamała dane mu

słowo i uciekła od ołtarza. Teraz chciał jej za to podziękować.
Nie mógł sobie nawet przypomnieć, jak wyglądała, ponieważ
Jenny zajmowała wszystkie jego myśli. Minione upokorzenie
przepąjało go goryczą, ale bliskość Jenny była jak kojący
balsam na dawne rany. Zdołał się wreszcie opanować. Za-
mglony wyraz oczu Jenny był dla niego cudowną nagrodą;
nawet wiadomość o tym, że szpital w Springwater dostanie
fundusze na najnowocześniejszy sprzęt medyczny, nie spra-
wiłaby mu takiej radości.

R

S

background image

Jenny zaś wpatrywała się w niego, zdumiona namiętnością,

jaka ich przed chwilą ogarnęła. Chciała, by jej pocałunek był
tylko niewinnym podziękowaniem, a tymczasem oboje ogar-
nął płomień. Chciała wydostać się z objęć Noaha i udawać, że
nic się nie stało, lecz jednocześnie pragnęła tulić się do niego
przez cały wieczór. Ich związek wszedł w nowe stadium, choć
wciąż bała się nazwać swe uczucia miłością. Tak czy owak,
patrzyła teraz w przyszłość innymi oczami.

- Powiedz mi, jak to jest, że mężczyzna, który tak wspa-

niale całuje, nie związał się dotąd z żadną kobietą?

- Nie odpowiem na to pytanie.
- Dlaczego?
- Jeszcze nie przegrałem dzisiaj w koszykówkę.

Jenny zapomniała zupełnie o ich meczach.

- Nadal chcesz grać?
- Powiedzmy, że zgodzę się na remis, jeśli chcesz.
- W porządku.
Uniósł brwi i objął ją mocniej, jak gdyby się obawiał, że

Jenny mu ucieknie - w sensie dosłownym i emocjonalnym.

- A więc oboje mamy prawo o coś zapytać?
Skinęła głową, świadoma, że w ten sposób przekracza

kolejną granicę, jaka ich dzieliła. Czuła, że tego dnia pytania
dotyczyć będą spraw osobistych. Może nadszedł wreszcie
czas, by szczerze z sobą porozmawiać?

- Powinnaś wiedzieć, że moja narzeczona zostawiła mnie

przed ołtarzem - zaczął cicho.

- Zostawiła cię?
- Tak. Wszyscy goście byli już w kościele, czekaliśmy

tylko na nią. Wreszcie przyszedł jej ojciec, ale sam...

- To straszne.

R

S

background image

- Nie był to najszczęśliwszy dzień w moim życiu.
- Wyobrażam sobie. - Rozumiała, jaki ból, jakie rozcza-

rowanie musiał wtedy odczuwać.

- Mogłem się tego spodziewać. Ona przypominała motyla,

przeskakującego z kwiatka na kwiatek. Wszystko szybko ją
nudziło: szkoła, praca, dom. Znudziłem ją więc i ja.

Jak można tak postępować? - pomyślała wzburzona

Jenny. A jednak była wdzięczna Patricii: dzięki jej beztrosce
ona może się teraz cieszyć towarzystwem Noaha.

- To dawna historia - dodał. - Wolałbym o niej zapomnieć.
Zastanawiała się, czy rzeczywiście o czymś takim można

na zawsze zapomnieć. Uprzytomniła sobie, jak gwałtownie
swego czasu zareagował, gdy wspomniała mu o zamiarze
zamknięcia apteki. Pewnie przypomniał sobie wtedy zacho-
wanie swej narzeczonej. Dla niego obietnica była rzeczą
świętą.

- Może następnym razem będziesz miał więcej szczęścia.
- Może - przyznał bez przekonania. - Wątpię jednak, czy

zdarzy się następny raz.

- Czemu tak mówisz?

Wzruszył ramionami.

- Nie zamierzam się już żenić, więc nie ma o czym gadać.

Słysząc to, Jenny poczuła smutek. No tak, on najwyraźniej

nie zamierza się wiązać z nikim na stałe. Te słowa rozwia-

ły jej nadzieje. Chyba spodziewała się zbyt wiele. Należało
jednak zachować większą ostrożność. Przecież planuje
opuścić Springwater, więc jaki sens ma z jej strony uczucio-
we angażowanie się? Czuła jednak, że na takie refleksje jest
już za późno.

- Gdzie Carrie? - zapytał Noah.
- Czy to twoje pytanie na dziś wieczór? - zagadnęła nie-

R

S

background image

winnie. Była gotowa przystać na zmianę tematu, chociaż
w istocie chciała, by Noah dalej mówił o sobie.

- Och, nie. Moje pytanie zadam ci później.
- Carrie jest u Mirandy.
- Zdążymy wyskoczyć gdzieś na kolację?
- Chyba nie. Wróci za pół godziny. A może przygotuję

bekon z sałatą i pomidorami?

- To moje ulubione danie. Pomogę ci.
Nie chciała, by już wychodził. Pragnęła mieć go przy

sobie przez cały wieczór.

Noah zajął się krojeniem pomidorów, płukaniem sałaty

oraz opiekaniem grzanek, podczas gdy Jenny podsmażyła
bekon i przygotowała dzbanek mrożonej herbaty o smaku
brzoskwiniowym. Nieco później, kiedy już zasiedli do stołu,
zadała mu pytanie, które dręczyło ją od dawna.

- Dlaczego Herb miałby kłamać? Co chce w ten sposób

zyskać?

- Trudno powiedzieć. Może przemawia przez niego żal?
- Przykro mi, że wuj nie zostawił mu niczego, ale rzuca-

nie oszczerstw niczego w jego sytuacji nie zmieni.

- Ale ty jesteś pod ręką.
- Więc próbuje uczynić ze mnie kozła ofiarnego?
- Pewnie tak. Może rozpuszczać teraz złośliwe plotki na

temat wuja. Ale chociaż pracuje w Hays, nadal mieszka
w Springwater; a tutejsi ludzie nie będą tolerować szargania
pamięci Earla.

Jenny miała nadzieję, że to prawda. Nosiła już brzemię

odpowiedzialności za wiele rzeczy w swym życiu i nie chcia-
ła przyczynić się do zepsucia opinii, jaką cieszył się wuj. Bała
się też, jak Noah zareaguje na nowinę o kandydatach do pracy
w aptece. W każdym razie ona winna mu była szczerość.

- Swoją drogą - zaczęła, zbierając się na odwagę - wczo-

R

S

background image

raj dostałam dwie odpowiedzi na ofertę pracy. Oboje kandy-
daci mają świetne referencje, więc umówiłam się z nimi na
rozmowę.

W oczach Noaha pojawiło się zdumienie.
- A więc zrezygnowałaś ze sprzedaży apteki?
- Chyba tak - odparła, sama trochę zaskoczona. Wcześniej

sprzedaż uważała za najlepsze rozwiązanie; pomysł zatrud-
nienia farmaceuty traktowała mniej serio.

- Dlaczego więc nie zostaniesz tu sama?
- Nie mogę. - Chciała, żeby zrozumiał jej sytuację. -

Podpisałam umowę ze szkołą i nie mogę jej zerwać, nie płacąc
kary. Nie mam pieniędzy. Wszystkie oszczędności włożyłam
w aptekę.

Pracując znowu w swym zawodzie, powoli odzyskiwała

wiarę we własne siły, ale działo się tak zapewne dlatego, że
w każdej chwili mogła wrócić do nauczania. Gdyby tylko
prawda wyszła na jaw, długo nie pozostałaby w aptece.

- A jeśli kandydaci okażą się do niczego? - spytał Noah.

Dotąd nie rozważała takiej możliwości.

- Odpukajmy w nie malowane drewno. Mam nadzieję,

że przynajmniej jedna z tych osób będzie się nadawać. Czas
mnie nagli. Zbliża się koniec czerwca i za sześć tygodni
muszę być w szkole.

- Rozumiem - odparł podejrzanie spokojnie. - Czy mogę

zadać moje pytanie, zanim zmyjemy naczynia, czy raczej
potem?

Uśmiech zamarł na jej ustach. Czuła, że interesują go

sprawy, o których wolałaby nie rozmawiać, ale przecież
obiecała...

- Pytaj.
Wpatrywał się w nią tak uważnie, że czuła się jak pod

mikroskopem.

R

S

background image

- Dlaczego rzuciłaś wszystko i zostałaś nauczycielką?

Nim rozpoczęła swą opowieść, drzwi otworzyły się z hu-
kiem i do domu wpadła Carrie.

- Już jestem! - zawołała roześmiana. - Tęskniłaś za

mną?

Jenny poczuła się jak skazaniec, któremu niespodziewanie

udzielono amnestii.

- Jasne. Jak ci minął dzieli?
- Bombowo! Będę jeszcze mogła spotkać się z Mirandą?
- Oczywiście.
- Jutro? - spytała dziewczynka.
- Jutro raczej nie. Może pod koniec tygodnia.

Tu wtrącił się Noah:

- Chyba trochę przypiekło cię słońce, Carrie.
- O, tak! - przyznała z dumą. - Byłyśmy na basenie

przez całe popołudnie.

- Masz bardzo zaczerwienioną skórę - zauważyła Jenny.

- Smarowałaś się kremem?

- Mama Mirandy nas posmarowała. - Carrie pociągnęła

nosem. - Czuję zapach bekonu.

- Jesteś głodna?
- Nie. Już jadłam. O rany, ale Miranda ma fajny pokój.

Na suficie i ścianach namalowane są gwiazdy i planety.
Świecą w ciemności. Może moja mama też mi na to
pozwoli.

Jenny wątpiła, czy ten pomysł spodoba się Susan. Właści-

ciele posesji na ogół nie zezwalali na radykalne zmiany
w wystroju wnętrz. Nie zgadzali się na kaprysy kolejnych
najemców. Susan więc będzie musiała wybić córce z głowy
pomysł przyozdobienia sufitu mapą nieba.

Przez następne pół godziny Carrie nie zamykała się buzia.

Jenny zerkała na Noaha, który cierpliwie słuchał chaotycz-

R

S

background image

nych opowieści dziewczynki. Właśnie w chwili, gdy Jenny
miała zamiar posłać Carrie na górę, rozległ się pager Noaha.
Przeczytał wiadomość i z telefonu Jenny zadzwonił na pogo-
towie. Gdy wrócił, na jego twarzy malowało się rozczarowa-
nie.

- Muszę iść - powiedział.
- Coś poważnego?
- Padaczka u dziecka.
- Ale nie u Luke'a, syna Mary Beth?
- Nie.
Odetchnęła z ulgą, współczując jednocześnie rodzicom

nieznanego młodego pacjenta.

- Zwykle kładę się spać około jedenastej. Jeżeli chcesz

wpaść później, zaczekam na ciebie.

Pogładził palcem jej policzek.
- Chcę. I to bardzo.
- Zostawię światło na ganku - obiecała.
Po wyjściu Noaha dom stał się dziwnie pusty, mimo że

Carrie nadal paplała bez ustanku.


Przez następnych parę godzin odgłos każdego nadjeżdża-

jącego samochodu podrywał Jenny z fotela. W pewnej chwili
usłyszała nawet trzask zamykanych drzwi i wyjrzała na pod-
jazd, spodziewając się widoku plymoutha. Okazało się jed-
nak, że to wrócili sąsiedzi.

Być może Noah postanowił nie wkraczać w jej życie oso-

biste, wiedząc, że za kilka tygodni ona zamierza wyjechać ze
Springwater. A może stan dziecka okazał się bardziej niebez-
pieczny, niż początkowo sądzono. Trudno, pomyślała z wes-
tchnieniem. Gdyby mógł, na pewno wróciłby, żeby usłyszeć
odpowiedź na swoje pytanie.

Czas wlókł się niemiłosiernie, gdy próbowała odgadnąć,

co go zatrzymało. Wreszcie, pół godziny przed północą, po-

R

S

background image

stanowiła pójść spać. Do kolejnego poranka było blisko i za-
razem daleko.


Następnego popołudnia zjawiła się w aptece Gloria

Patterson, siedemdziesięcioletnia wdowa. Stanęła przed szaf-
ką z witaminami i zmarszczyła czoło, z wysiłkiem odczytu-
jąc napisy.

Jenny zostawiła księgi rachunkowe i podeszła do klientki.
- W czym mogę pomóc? - zapytała.
- Doktor Ingram chce, żebym brała witaminę B12 - od-

parła cierpko pani Patterson - ale nie widzę jej na tej półce.

- Witamina B12 jest wydawana na receptę i występuje

w postaci zastrzyków.

- Zastrzyków? Doktor nic o tym nie wspominał.
- A czy wypisał receptę? - spytała Jenny.
Przykurczonymi palcami osoby cierpiącej na reumatyzm

pani Patterson wyciągnęła z torebki kartkę.

- Nie. Tylko napisał nazwę witaminy i powiedział, że

powinnam ją brać.

Nazwa „Witamina BI2" była nabazgrana na skrawku pa-

pieru, który równie dobrze mógłby służyć za listę zakupów.

- Chciałam to pokazać swojej córce - ciągnęła pani

Patterson. - Ona jest pielęgniarką. Kontroluje wszystkie moje
leki. Dzisiaj trzeba bardzo uważać. Lekarze przepisują
tabletki nawet kiedy nie jest to konieczne.

- To miło, że ktoś może wyjaśnić pani działanie leków

- powiedziała Jenny. - Ale ta witamina jest dostępna wy-
łącznie na receptę. Kiedy ma pani następną wizytę u doktora
Ingrama?

- W przyszłym miesiącu.
- Czy wspominał coś o zastrzykach?
- Och, jeden nawet dziś dostałam. Pomyślałam po prostu,

R

S

background image

że wybiorę się do apteki i sama kupię to lekarstwo. Za wizyty
u lekarza trzeba tyle płacić...

- Niestety, nie mamy tej witaminy w postaci tabletek.

Gloria wzięła do ręki fiolkę z witaminą B6.

- A gdybym kupiła dwie takie? Dwie B6 dają razem B12.

Jenny uśmiechnęła się.

- Obawiam się, że to nie takie proste. To są dwie zupełnie

różne substancje. - Jenny zastanawiała się, czy powinna użyć
fachowych nazw wspomnianych witamin: pirydoksyna i ko-
balamina, ale w końcu uznała, że pani Patterson nie przyszła
tu na wykłady z biochemii.

Gloria prychnęła, jakby nie uwierzyła w te wyjaśnienia.

Jenny miała nadzieję, że córka zdoła przemówić matce do
rozsądku.

- Coś tu się jednak nie zgadza.
- A może doktor Ingram wypisałby pani receptę na za-

strzyki, które mogłaby wykonywać pani córka?

Gloria zerknęła na nią uważniej.
- Naprawdę?
- Oczywiście. Czemu nie?
- No to idę do niego z powrotem - oznajmiła Gloria.

- Pewnie zaraz tu wrócę.

Jenny odprowadziła starszą panią wzrokiem. Gloria wy-

glądała na kogoś, kto zawsze stawia na swoim.

W ciągu kolejnej godziny Jenny sprzedała leki choremu

na katar sienny miłośnikowi golfa, poradziła pewnej klientce,
by popijała sporą ilością wody sulfamidy stosowane przy
infekcjach dróg moczowych, wreszcie pomogła innej starszej
damie w wyborze odpowiedniego termoforu. Zaraz potem,
zjawił się dwudziestoparoletni mężczyzna ubrany w zakurzo-
ne ogrodniczki. Jenny obserwowała go ukradkiem, gdy roz-
glądał się po wnętrzu apteki.

R

S

background image

- W czym mogłabym pomóc? - spytała.
Chłopak wpatrywał się w przeszklone szafki z twarzą

czerwoną jak burak.

- Chciałbym opakowanie...
- Proszę? - Nie dosłyszała ostatniego słowa.
- Prezerwa.
Najwyraźniej kupował je pierwszy raz.
- Są tam - wyjaśniła. Przemknęła jej przez głowę niemiła

myśl o pannie Budd, ale szybko odpędziła ją od siebie. Młody
człowiek był ostatecznie dorosły i chyba wiedział, co robi.

Włożyła paczuszkę prezerwatyw do papierowej torebki

i przyjęła należność. Kilka minut później zadzwonił Noah,
by przepisać antybiotyk dla jednej ze swych młodszych
pacjentek.

- Masz korki do uszu dla pięcioletniego dziecka? - dodał.
- Tak, oczywiście że mam.
- To dobrze. Ariel ma co roku po letnich kąpielach zapale-

nie ucha, więc lepiej, żeby ich używała.

- Przygotuję je i dam matce, kiedy przyjdzie - obiecała.
- Przepraszam, że nie wpadłem wczoraj - wyjaśnił nie-

co cieplejszym tonem. - Miałem nie jednego, a trójkę pa-
cjentów.

- Rozumiem. A jak czuje się to dziecko z padaczką?
- Już lepiej, ale musi być pod kontrolą neurologa. Co

u Carrie? Nie zamęczyła cię wczoraj gadaniem?

Jenny wybuchnęła śmiechem.
- Nie. Ale teraz siedzi w domu i cierpi z powodu nad-

miernej opalenizny. Pewnie ten krem miał słaby filtr.

- A więc nie uda nam się obejrzeć filmu?
Jenny bardzo żałowała, że nie może iść do kina. Od dawna

chciała obejrzeć w towarzystwie Noaha romantyczną komedię
z Tomem Hanksem i Meg Ryan w rolach głównych.

R

S

background image

- Lepiej zostanę w domu - odparła smutno. - Powinnam

zająć się Carrie.

- To wpadnę z lodami, żeby poprawić jej humor - zapro-

ponował.

- Świetny pomysł. Na pewno się ucieszy.
- Jakie? Mogą być truskawkowe?
- Lepiej waniliowe. Obiecałam Carrie lody jeszcze raz,

zanim pojedzie do domu po Święcie Niepodległości. Najwyż-
sza pora, żeby spełnić przyrzeczenie.

- Waniliowe, zapamiętam. Nawiasem mówiąc, widziałem

ulotki, że w przyszłym tygodniu w aptece będzie można zmie-
rzyć poziom cholesterolu. Szykuje się tu chyba spory ruch.

- Liczę na to - przyznała. - Chcę, żeby ludzie przychodzili

do apteki nie tylko wtedy, kiedy chorują. Może zwrócą
uwagę na moje nowe preparaty ziołowe.

- Tak, lepiej niech to zauważą. Po dotaszczeniu tej gablot-

ki na miejsce omal nie trafiłem do kręgarza.

- Biedactwo - rzekła Jenny z uśmiechem. - Jeśli liczysz

na to, że zafunduję ci serię masaży, to będę musiała cię
rozczarować.

- Myślałem o innym rodzaju terapii...

Jenny poczuła, że robi jej się gorąco.

- Chyba masz dziś za dużo czasu albo też opowiadasz

jakieś głupstwa.

- Racja. Jedno i drugie.
Rozległ się dźwięk dzwonka u drzwi. Do środka weszła

kobieta z dzieckiem.

- Niestety, muszę kończyć. Przyszła właśnie twoja pa-

cjentka - powiedziała Jenny do słuchawki.

- Do zobaczenia wieczorem - powiedział Noah i poczuł,

że tęskni za Jenny, mimo że rozstali się tak niedawno.

R

S

background image

Della wsunęła głowę do gabinetu przez uchylone drzwi.
- Harriet chce się z tobą widzieć - oznajmiła.
- Czy coś jej dolega?
- Chyba nie, ale upiera się, że musi z tobą porozmawiać.

Noah wstał.

- Niech wejdzie.
Gdy do gabinetu wpadła niczym bomba Harriet w swym

ekscentrycznym kapeluszu, Noah pospiesznie zdjął z krzesła
stertę medycznych czasopism.

- Usiądź, proszę - zaproponował.
- Nie, dziękuję. Jestem zbyt wzburzona.

Oparł się o krawędź biurka.

- A co się stało?
- To straszne. Tego człowieka powinno się obedrzeć ze

skóry!

- Kogo? I za co?
- Mówię o Herbie Kravitzu. Czy wie pan, co on zrobił?
- Nie - przyznał lekko zaniepokojony Noah.
- Po całym mieście plotkuje o Jenny. - Zamachała gwał-

townie rękami. - Twierdzi, że ona nie zna się na farmacji.

- Bzdura.
- Tak, ale to jeszcze nie wszystko. Rozpowiada też, że

Jenny musiała kiedyś zrezygnować z posady w szpitalu, bo
ktoś przez nią umarł.

R

S

background image





ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY


Noah słuchał relacji Harriet oszołomiony, choć właściwie

nie powinien się niczemu dziwić. Jenny była zawsze bardzo
tajemnicza, gdy pytał ją o powody, dla których porzuciła
swój zawód. Plotki krążące po mieście mogłyby wyjaśnić,
dlaczego tak wzbraniała się przed przejęciem apteki.

Jednakże, o ile dobrze pamiętał, nie powiedziała, że nie

może jej przejąć, lecz jedynie, że tego nie zrobi. Może dzielił
włos na czworo, ale widział w tych dwóch sformułowaniach
pewną różnicę.

- W całym mieście aż szumi po tym gadaniu Herba -

podjęła Harriet. - Kiedy posądził Earla o pijaństwo, ostrze-
głam go, żeby lepiej uważał, co mówi, bo i tak nikt mu nie
uwierzy. A teraz zaczął oczerniać biedną Jenny.

- Kiedy to pani słyszała?
- Dziś. Dwie osoby przyszły do księgarni bardzo zdener-

wowane tym, co usłyszały od Herba. Usiłowałam je uspokoić,
twierdząc, że te pomówienia są bezpodstawne, ale chyba
ich nie przekonałam. Kiedy potem zjawiła się u mnie trzecia
osoba z tą samą wiadomością, pomyślałam, że muszę z pa-
nem porozmawiać.

- Skąd on wziął te informacje?
- Diabli go wiedzą. Zadaje się z Twylą Beach i ona też

rozpowiada te plotki. Oczywiście, dodając coś od siebie.
Twierdzi, że Jenny pomyliła się i dała jej inne pigułki niż te,

R

S

background image

które Twyla brała dotychczas. Ta cała sprawa bardzo mnie
niepokoi.

- Wierzy pani Herbowi? - spytał Noah.
- Ani trochę. Wolałabym usłyszeć od Jenny jej wersję

wydarzeń. Na pewno ma jakieś wyjaśnienie tego, co się stało.
Nie mogę uwierzyć, że wyrzucili ją ze szpitala. Co przez ten
czas robiła?

Noah doszedł do wniosku, że nie jest to właściwa chwila,

by zdradzać się ze swą wiedzą, zwłaszcza że właściwie nie
znał szczegółów.

- Tak czy owak - ciągnęła Harriet - Herb pewnie rozdmu-

chał jakieś nieistotne wydarzenie i prędzej czy później się to
wyda.

Noah miał nadzieję, że Harriet się nie myli. Doświadczenie

jednak podpowiadało mu, że w każdej plotce jest ziarno
prawdy. Chodzi tylko o to, by je wyłowić.

- No i niech pan pomyśli, co będzie z apteką - podjęła

Harriet. - Jeśli ludzie stracą zaufanie do Jenny, będzie mu-
siała wycofać się z interesu. Nie chcę, żeby jej ciężka praca
poszła na marne.

Też wolałbym tego nie oglądać, pomyślał Noah. Dotrzy-

manie obietnicy danej Earlowi wcale nie było łatwe. Noahowi
bardzo zależało na tym, by Jenny się powiodło. I nie tylko
dlatego, że mieszkańcy miasteczka potrzebowali apteki, lecz
również dlatego, że stała się ona dla Jenny czymś ważnym.
Podziwiał swoją przyjaciółkę za to, co osiągnęła. Nie były to
jednak bynajmniej uczucia ojcowskie...

- Zajmie się pan tym? Zdementuje pan pogłoski Herba?

- dopytywała się Harriet.

- Spróbuję. - Czuł, że nie będzie to takie proste. -Minęła

czwarta. Złapię Jenny, zanim wyjdzie z pracy.
- Cieszę się. Gdybym tylko mogła coś dla niej zrobić...

R

S

background image

- Dam pani znać. - Odprowadził Harriet do drzwi. -

A teraz proszę się nie martwić. Wszystko będzie dobrze.

Zamknął wcześniej gabinet i pojechał do apteki. Harriet

miała rację - plotki rozgłaszane przez Herba i Twylę mogą
doprowadzić do likwidacji firmy Earla.

Jenny obeszła całe pomieszczenie, robiąc porządek na

półkach. Wśród towarów stojących najniżej - tam, gdzie
łatwo sięgały dzieci - pod koniec dnia często był bałagan.

Przystanęła przed ekspozycją środków pielęgnacyjnych na

lato, zadowolona, że cieszą się takim powodzeniem. W ciągu
ostatnich paru dni sprzedała większość kremów do opalania
i samoopalaczy. Ustawienie zabawek jako dekoracji okazało
się świetnym posunięciem marketingowym. Dzieci zaintere-
sowane wiaderkami i szufelkami do piaskownicy przyciągały
do stolika matki, które często przy tej okazji dodawały do
zakupów tubkę kremu z filtrem przeciwsłonecznym.

Nagle usłyszała trzask zamykanych tylnych drzwi.
- Gdzie jesteś, Jenny? - rozległ się głos Noaha.
- Tutaj - odparła zaskoczona i zarazem zadowolona z je-

go wizyty. - Myślałam, że przyjdziesz później.

- Muszę z tobą porozmawiać.
Poważny wyraz jego twarzy obudził w Jenny niepokój.
- Czy coś się stało? Carrie? O Boże! -Przyłożyła dłoń

do ust.

- Nie chodzi o Carrie.
- A więc o co?
- Może najpierw usiądziesz.
Poprowadził ją w stronę krzeseł przeznaczonych dla

klientów.

- Właśnie była u mnie Harriet.. Podobno Herb opowiada

jakieś historyjki.

R

S

background image

- O moim wuju?
- Nie. O tobie.
- O mnie?
- Tak. Twierdzi, że odeszłaś ze szpitala w Grand Junction

w podejrzanych okolicznościach. Podobno jakaś pacjentka
zmarła z powodu błędu farmaceutki.

Jenny znieruchomiała. Jakim cudem Herb dowiedział się

o tej koszmarnej historii?

- Czy to prawda? - spytał Noah.
- Tylko częściowo. - Wstała. - Muszę iść do domu. Już

prawie piąta. Carrie będzie się martwić.

Chwycił ją za rękę.
- Do cholery, Jenny! Powiedz mi, co z tego jest prawdą.
- A czy to ma jakieś znaczenie?
- Nie dla mnie, ale dla mieszkańców tego miasta. Możesz

stracić zaufanie. Nikt nie lubi, gdy w medycynie popełnia się
błędy. Pacjenci zapominają, że my też jesteśmy tylko ludźmi.

Z namysłem pokiwała głową.
- Nie wyglądało to tak melodramatycznie, jak mówi

Herb.

- Opowiedz mi wszystko.
Jenny przysiadła z powrotem na krześle.
- Zaczęłam pracować w szpitalnej aptece zaraz po ukoń-

czeniu studiów. Podobało mi się tam i kiedy wuj zapytał, czy
nie chciałabym mu pomagać tutaj, nie zgodziłam się.

- I zostałaś w Grand Junction?
- Tak. Wszystko było dobrze przez pewien czas. Potem

szpital zaczął mieć kłopoty finansowe i nastąpiły zwolnienia.
Musieliśmy pracować dłużej za te same pieniądze.

- Niestety, obecnie całej służbie zdrowia to grozi.
- Coraz częściej się myliliśmy. To było nieuniknione, bo

przecież mieliśmy prawie dwa razy więcej roboty. Posłu-

R

S

background image

giwaliśmy się systemem wielokrotnego sprawdzania, ale pie-
lęgniarki coraz częściej wytykały nam błędy, dotyczące na
przykład wielkości dawek. Czasami nawet zdarzało się wy-
danie niewłaściwego leku. Szef działu ignorował nasze skargi.
Miał na oku lepszą posadę i nic poza tym go nie obchodziło.
Gdy odszedł, jego miejsce zajął jeden z bardziej doświadczo-
nych farmaceutów z naszego grona. Myśleliśmy, że sytuacja
się zmieni, bo Ted pracował z nami i znał nasze problemy.
Niestety, zależało mu tylko na tym, żeby zadowolić swojego
szefa, a nas zostawił na pastwę losu. Próbowaliśmy go prosić
o pomoc, ale nic to nie dało. Spotykałam się z Tedem przez
jakiś czas i ludzie, z którymi pracowałam, sądzili, że uda mi
się przemówić mu do rozsądku.

- I co?
- I nic. Wysłuchał mnie i obiecał mi wyższe stanowisko.

Miał nadzieję, że odwdzięczę mu się za to i będę popierać
jego decyzje zmierzające od jeszcze większego odchudzenia
naszego działu. Nie zgodziłam się i Ted zarzucił mi brak
umiejętności pracy w zespole. - Przypomniała sobie jego
zimny uśmiech, gdy wspomniał o tym, jaki wpływ może mieć
opinia z pracy na jej dalsze zarobki.

- I co potem?
- Pewnego wieczoru pracowałam sama. Musiałam przy-

gotować roztwór heparyny dla nowej pacjentki. Jak wiesz,
dawkę i tempo podawania trzeba dostosować do wagi chore-
go. Obliczyłam wszystko dla kobiety ważącej sto dziewięć-
dziesiąt funtów i powiedziałam pielęgniarce, jak podawać
kroplówkę. Niestety, okazało się, że pacjentka waży tylko
dziewięćdziesiąt funtów; Kreska, którą wzięłam za jedynkę,
znalazła się tam przypadkowo. Dawka, którą obliczyłam,
była więc stanowczo za wysoka. Siostra podłączyła kroplów-
kę, ale na szczęście powiedziała o tym jednej z koleżanek.

R

S

background image

Tamta pielęgniarka zorientowała się, że nastąpiła pomyłka,
i natychmiast odłączyła kroplówkę. Gdyby tego nie zrobiła,
pacjentka mogłaby umrzeć.

- Ale tak się nie stało?
- Nie, ale Ted wykorzystał okazję i natychmiast mnie

zaatakował. W raporcie napisał, że jestem niedbała i zalecił
karę dyscyplinarną. Po tym wydarzeniu doszukiwał się błę-
dów we wszystkim, co robiłam. Straciłam pewność siebie.
Może nie powinnam była się załamywać, ale miałam już
wszystkiego dosyć. Odeszłam więc ze szpitala i zaczęłam
uczyć w szkole. Najpierw zastępowałam kogoś, a potem do-
stałam pełny etat.

- Gdybyś wróciła do domu i opowiedziała wszystko

Earlowi, na pewno by ci pomógł.

- Wiem, ale nie potrafiłam spojrzeć mu w oczy. Chciałam

zapomnieć o tym, co się stało. Wuj marzył, żebym z nim
pracowała. Byłam tego świadoma. Wolałam jednak trzymać
się od niego z daleka, niż go zawieść.

- Ale teraz jesteś tutaj i to się liczy. A co do Herba, to

prawda nas obroni.

Zaskoczyło ją, że Noah użył liczby mnogiej. Zanim jednak

zdążyła to skomentować, zapytał:

- A co ma z tym wspólnego Twyla?
- Pani Beach to jedna z przyjaciółek mojej ciotki. Eunice

ma wielką ochotę rzucać mi kłody pod nogi i Twyla usiłuje
jej w tym pomóc.

- Ale czemu rozpowiada, że sprzedałaś jej niewłaściwe

lekarstwo?

- Zmieniłam dostawcę i lek, który ona zażywa, pochodzi

teraz z innej firmy. Tabletki wyglądają inaczej i dlatego jej
się wydaje, że dostała coś innego. Mówiłam jej o tym i myśla-
łam, że zrozumiała.

R

S

background image

- W takim razie będziemy musieli to ludziom wyjaśnić.

Jeśli Harriet i ja ujmiemy się za tobą, nikt nie uwierzy w plot-
ki Herba. Zaczniemy od...

- Nie - sprzeciwiła się stanowczo.
- Jak to?
- To nie twój problem.
- Chyba jednak mój też.
- A niby dlaczego?
- To proste. Jeśli Herbowi uda się odstraszyć od ciebie

klientów, będziesz musiała zamknąć aptekę, a moi pacjenci
nie będą mieli gdzie kupować lekarstw.

A więc nie o nią samą mu chodzi, lecz tylko o jej zawodo-

wą opinię. Nie powinna zapominać o dwóch istotnych
sprawach: Noah zrobi wszystko, by zapewnić miasteczku
aptekę, lecz na małżeństwo nie ma najmniejszej ochoty.

- Tymczasem zachowuj się normalnie.
- Ale zrobiłam przecież coś złego. Nie możesz temu za-

przeczyć.

- To była tylko pomyłka. Owszem, mogła zakończyć się

tragicznie, ale tak się nie stało. A jeśli już się zdarzyła,
wybacz ją sobie i wpisz na konto doświadczeń życiowych.
Grzebiąc się w przeszłości, nie zauważysz nawet, co niesie
przyszłość.

- Teraz wcale nie wygląda zbyt różowo.
Jenny widziała tylko jeden sposób rozwiązania problemu:

jej miejsce powinien zająć ktoś inny. Gdy ona zniknie ze
sceny, usiłowania Herba spełzną na niczym. I wtedy wszyscy
będę mieli to, czego pragną - Noah aptekę dla pacjentów,
a Jenny... swoich uczniów.

Chociaż lubiła uczyć, towarzystwo młodzieży nie było tak

ekscytujące jak Noaha. Z czasem uświadomiła sobie bowiem
ze zdumieniem, że się w nim zakochała. Ale wiedziała rów-

R

S

background image

nież, że ma niewielkie szanse u przystojnego lekarza, które-
mu przecież zależało jedynie na tym, by dotrzymała słowa
danego wujowi. Może więc im szybciej opuści to miejsce,
tym łatwiej zniesie dziewięć miesięcy roku szkolnego.

- Wydaje mi się, że przyszłość wygląda bardzo obiecująco

- oświadczył Noah. - Nie zapominaj o tym.

Odpowiedziała mu uśmiechem, postanawiając nie zdradzać

planowanej strategii w walce z Herbem. Chciała
znaleźć kogoś na swoje miejsce i wolała nie mówić o tym
przedwcześnie.

Noah wstał.
- Zamknij aptekę i idź do domu. Carrie pewnie zastana-

wia się, gdzie jesteś. Kupię pizzę i lody i wpadnę do was.

- Myślałam, że jesteś wieczorem zajęty.
- Mogę to odwołać. Chłopaki poradzą sobie beze mnie.
- Nie musisz. Zajmiemy się czymś z Carrie.

Ujął jej twarz w dłonie.

- Wolę zjeść z wami pizzę niż grać w koszykówkę z ban-

dą starzejących się facetów.

- Chcesz powiedzieć, że się starzejesz?
- Ani trochę. Czuję się młody jak nigdy dotąd. - Pocałował

ją czule w usta. - Będę u ciebie za czterdzieści minut.
Zjemy kolację, a potem zastanowimy się, za co Herb się na
tobie mści.

Po wyjściu Noaha Jenny uporządkowała jeszcze kilka

półek, zamknęła kasę i wreszcie wyszła.

Wkrótce po jej powrocie do domu, gdzie czekała na nią

spieczona przez słońce i znudzona Carrie, zjawił się Noah
z wielką pepperoni, pudłem lodów waniliowych i dwulitrową
butelką gazowanego napoju. Zamiast oliwkowych spodni
zaprasowanych w kant i koszulki polo miał teraz na sobie
szare spodenki sportowe i zwykłą bawełnianą koszulkę.

R

S

background image

- Czy zrobimy jutro wyprzedaż? - spytała Carrie, gdy

siedzieli przy kuchennym stole.

- Dobrze. Wyniosłam pudła z sutereny i zostawiłam je

przy drzwiach frontowych. Rano wystawimy na ulicę skła-
dane stoliki i będziesz mogła poukładać sobie na nich
wszystko, co chcesz.

Przez resztę posiłku rozmawiali o tym, jak najlepiej zorga-

nizować sprzedaż, a Carrie rozmarzyła się na temat tego,
co kupi za zarobione pieniądze. Jenny miała nadzieję, że
dziewczynka nie będzie rozczarowana.

Gdy tylko sprzątnęli ze stołu, zadzwonił telefon. Przy-

puszczając, że to Susan, która zwykle dzwoniła o tej porze
raz w tygodniu, Jenny poleciła Carrie odebrać telefon
w gabinecie wuja. Po dziesięciu minutach dziewczynka
wróciła.

- Mama chce z tobą rozmawiać.
Jenny podniosła słuchawkę telefonu wiszącego na ścianie

w kuchni.

- Masz już dosyć życia w prymitywnych warunkach? -

spytała.

Susan jęknęła.
- Nawet nie wiesz, jak bardzo. Ale mam dobre wieści.

Kończymy za tydzień. Przyjadę po Carrie w przyszłą sobotę.

- Tak szybko?
- Pogoda dopisała i wszystko idzie zgodnie z planem.
- Cieszę się ze względu na ciebie, ale brak mi będzie

Carrie. Bardzo mi pomaga. Chyba nawet będę tęsknić za
Robaczkiem.

- Jest słodki - przyznała Susan i dodała żartobliwym to-

nem: - Słyszałam, że masz ostatnio miłe towarzystwo. Podob-
no jest przystojny. Może powinnam zabrać Carrie wcześniej.
Nie chcę, żeby ci przeszkadzała.

R

S

background image

Jenny poczuła ciepło na policzkach. Gdyby tylko Susan

wiedziała... To była przecież miłość bez wzajemności.

- Carrie w niczym mi nie przeszkadza. Wręcz przeciw-

nie: bardzo mi się przydaje.

- Ach, rozumiem. Potrzebujesz przyzwoitki.
- Może... - Jenny nie spotkała dotąd mężczyzny, który

pociągałby ją tak mocno jak Noah. Jego pocałunki rozbudza-
ły jej zmysły z taką siłą, że jedynie obecność Carrie po-
wstrzymywała ją przed porzuceniem wszystkich swoich
zasad.

Poza tym, Noah nigdy jej do tego nie namawiał. Albo więc

nie miał ochoty jej uwodzić, albo po prostu czekał na
właściwy moment. Jenny miała nadzieję, że w grę wchodzi
to drugie.

- Coś mi mówi, że sprawa jest bardziej skomplikowana

- rzekła Susan - ale nie będę cię teraz męczyć. Opowiesz mi
wszystko, jak przyjadę.

- Dobrze.
Noah uśmiechnął się do niej, gdy z powrotem usiadła przy

stole.

- Wszystko w porządku? - zapytał.
- Tak. Susan zabierze Carrie w przyszłą sobotę. Ten

weekend jest ostatni. Muszę więc wymyślić dla niej coś spe-
cjalnego.

- Do miasta przyjeżdża wesołe miasteczko.
- Świetny pomysł - rozpromieniła się Jenny.
Poszła porozmawiać o tym z Carrie, a potem zostawiła

dziewczynkę w salonie przed telewizorem i wróciła do
kuchni. Noah poprawił okulary i Jenny uznała to za znak, by
przeszli do rozmowy na temat, który tak ją dręczył.

- Najlepszą obroną jest atak, jak w futbolu - zaczął.

Jenny aż jęknęła.

R

S

background image

- Powiem od razu: nie przepadam za piłką nożną.
- No dobrze, chciałem tylko od czegoś zacząć. Możemy

próbować cię bronić lub przejść do ataku.

- Czyli wydobyć na jaw jakąś brudną sprawkę Herba

i rozgłosić ją wszem i wobec?

- Niezupełnie. Jeśli dowiemy się, jakie są jego motywy,

możemy obrócić jego oskarżenia na naszą korzyść.

- Wiem, czym się kieruje. Jest zły, ponieważ Earl nie

zostawił apteki jemu.

- A powinien? Jak długo Herb tu pracował?
- Trzy lub najwyżej cztery lata.
- Czy wuj coś takiego mu obiecywał?
- Możliwe, ale właściwie w to wątpię. Herb wspomniał-

by o tym od razu, a tego nie zrobił.

- Trafna uwaga.
- Wuj bardzo dbał o swoje interesy. Wiele razy miał

okazję, żeby wziąć wspólnika, ale nigdy się na to nie zdecy-
dował. - Zamilkła na chwilę, po czym dodała: - Przyjaźniłeś
się z nim. Czy kiedykolwiek wspominał, że chciałby zmienić
testament?

Noah pokręcił głową.
- Nawet o tym nie napomknął. - Wsunął palce pod oku-

lary i potarł oko. - Nie wiem, czemu wciąż mam wrażenie,
że coś pomijamy.

- Ciekawe co? Pewnie Herb myśli, że skoro on nie dostał

apteki, to mnie ona też się nie należy.

- Czy chciał ją wykupić? Od Earla, kiedy odejdzie na

emeryturę, albo od ciebie.

- Może. Ale nigdy o tym nie wspominał. Gdyby złożył

mi taką ofertę, na pewno wzięłabym ją pod uwagę.

- Aż tak bardzo chciałaś przekazać komuś aptekę?
- Tak, ale nie z powodów, o których myślisz. Po miesiącu

R

S

background image

użerania się z ciotką marzyłam, żeby zerwać z nią wszelkie
kontakty. Chciała dostać swoje pieniądze jak najszybciej.

- A więc kupiłaś od niej połowę domu i apteki.
- Miałam trochę oszczędności i wzięłam dużą pożyczkę,

no i jakoś mi się udało spłacić ciotkę. W sprawach bankowych
bardzo pomógł mi Tom Rigby.

Noah znowu się zamyślił.
- Herb sam zrezygnował z pracy, prawda?
- Tak.
- Czy potem kiedykolwiek wspominał, że tego żałuje?

Może chciałby wrócić?

- Jeśli tak jest, okazuje to w bardzo dziwny sposób. Kiedy

pewnego dnia przyszedł do apteki, był bardzo zaskoczony
zmianami i tym, jak dobrze sobie radzę bez niego.

- Co ci wtedy mówił?
Jenny milczała przez moment, usiłując wszystko dokładnie

sobie przypomnieć.

- Spytał o swoje pudło z rozliczeniami podatkowymi,

które trzymał w suterenie. Zszedł na dół, żeby je zabrać, ale
wrócił z niczym. Obiecałam, że dam mu znać, kiedy znajdę
jego papiery.

- Czy był zadowolony z twojej odpowiedzi?
- Chyba tak. Zaproponował, że pomoże mi przejrzeć

pudła, kiedy zacznę porządki w magazynie. Ale dotąd nie
miałam na to czasu. Pomyślałam wtedy, że to miły gest z jego
strony.

- Czemu więc nagle tak się zmienił? Był miły i uprzejmy,

a teraz mówi o tobie wredne rzeczy.

- Może brak mu piątej klepki?

Do kuchni weszła Carrie.

- Co to znaczy? - spytała.
- To znaczy, że mu odbiło - wyjaśniła Jenny.

R

S

background image

- O, myślałam, że brakuje mu klepki w podłodze.
- Nie, kochanie, to tylko takie powiedzenie.

Oczy Noaha przybrały wyraz zadumy.

- Może...?
Jenny zerwała się nagle, przypominając sobie, po co

Carrie przyszła do kuchni. Muszą więc przerwać rozmowę
do czasu, aż znowu zostaną sami.

- Chyba już pora na lody! - zawołała.
- Miałam nadzieję, że wreszcie to powiesz - rzekła

z westchnieniem Carrie.

- Noah, przynieś pucharki z kredensu w jadalni. Są na

górnej półce. Carrie ci pokaże.

Wstał, a gdy zniknęli razem w pokoju, Jenny wyciągnę-

ła łyżkę do lodów z szuflady i pojemnik z lodami z zamra-
żalnika.

- Przynieśliśmy - oznajmiła Carrie, wchodząc do kuchni

z trzema kryształowymi pucharkami. - Trochę są tylko za-
kurzone.

Jenny włożyła naczynia do zlewu i odkręciła wodę.
- Pewnie chcesz, żebym wytarł - powiedział Noah.
- Co za domyślny facet, prawda, Carrie?
Dziewczynka zachichotała. Wreszcie Jenny nałożyła por-

cje lodów do czystych pucharków, po czym otworzyła lodów-
kę i wyjęła z niej mały słoik.

- Wiśnie w syropie! - zawołała dziewczynka. - Czy mo-

żemy zjeść na zewnątrz? Robaczek się ucieszy.

- Dobrze, tylko uważaj, żebyś nie upuściła pucharka na

chodnik.

- Tak, wiem, mówiłaś mi, że to pamiątka rodzinna.
- Cała zastawa stołowa należała kiedyś do mojej babci.
- A teraz te rzeczy są twoje i ty musisz o nie dbać - pod-

sumowała Carrie.

R

S

background image

- Masz rację - odparła Jenny powoli, uświadamiając sobie,

jaka ciąży na niej odpowiedzialność.

Później, gdy siedzieli na ganku, rozkoszując się ciepłem

wieczoru i smakiem lodów, pomyślała o następnym pokoleniu
rodu Ruscoe. Czy kiedykolwiek takie się narodzi?

Szkoda, że Noah nie jest człowiekiem, który wierzy

w przysięgę małżeńską.


Nazajutrz rano, w czwartek, Noah, dotrzymując wcześniej-

szej obietnicy, przyjechał do apteki i wyniósł stoliki oraz
pudła ze starociami na ulicę, gdzie odbywał się doroczny
pchli targ. Carrie zapewniła, że dalej poradzi już sobie sama,
życzył jej więc powodzenia i odjechał.

Przez całe przedpołudnie stoisko Carrie cieszyło się dużym

zainteresowaniem, Jenny natomiast błąkała się bezczyn-
nie po aptece, próbując się czymś zająć, i od czasu do czasu
przyglądała się przez okno, jak dziewczynka radzi sobie
z klientami. Ludzie, którzy zatrzymywali się przy jej stoisku
z najrozmaitszymi rzeczami, od zabawek i różnych drobiaz-
gów po gry planszowe, zachowywali się przyjaźnie, choć
Jenny wyczuwała w nich pewną rezerwę.

Po lunchu Carrie wystąpiła ze specjalną ofertą - można

było teraz u niej kupić dwie rzeczy za cenę jednej. Dzieci
przepychały się jedno przez drugie, aby wybrać dla siebie
najciekawsze bibeloty.

- Umiesz handlować - zauważyła Jenny pod koniec dnia.

Była mile zaskoczona tym, jak świetnie Carrie sobie radzi.
Dziewczynce udało się zarobić całkiem sporo. Nawet gry
planszowe z brakującymi pionkami znalazły nabywców, gdy
dodała do każdej z nich części z innych kompletów.

- Trzeba przekonać ludzi, że mamy coś, czego oni potrze-

bują - odparła Carrie z mądrą miną. - Reszta jest już

R

S

background image

łatwa. Mirandzie też udało się sprzedać dziś dużo lemoniady.
Może ja w przyszłym tygodniu spróbuję z lemoniadą?

- Nie sądzę, żebyś dużo zarobiła. Nie będzie już takich

tłumów jak dzisiaj.

- Wymyślę coś, żeby przyciągnąć ludzi.
Jenny uśmiechnęła się, wyobrażając sobie, co powie Su-

san, gdy dowie się o wyczynach swojej córki.

- No dobrze.
Carrie podskoczyła z radości i pobiegła do Mirandy po-

dzielić się nowiną.

W piątek rano aptekę odwiedziło dwóch klientów. Nasto-

letni tenisista kupił ochraniacze na łokcie, a Rodney Meder
pudełko strzykawek do insuliny.

Zamykając wieczorem drzwi na klucz, Jenny usiłowała

tłumaczyć sobie brak ruchu w interesie tym, że ludzie nie
byli po prostu tego dnia w nastroju do zakupów. Teoria ta
jednak nawet jej wydała się wątpliwa.

Chociaż starała się zachować pogodną minę, Noah od razu

zauważył, że coś ją gryzie.

- Miałaś kiepski dzień - rzekł ze współczuciem.
- Niestety tak.
- Zwykle dochodzą do mnie plotki, ale dziś nikt nic nie

mówił.

- A sądziłeś, że będą z tobą rozmawiać? Wszyscy wie-

dzą, że się ze mną spotykasz.

- Mam wrażenie, że ludzie nie przejmują się tym gada-

niem.

- Może - odparła wymijająco, nadal nie mogąc dociec,

czemu tak niewielu miała dziś klientów. Na szczęście kandy-
daci do pracy w aptece przyjeżdżali już we wtorek, po
Święcie Niepodległości, więc Jenny miała nadzieję, że jakoś
wytrzyma.

R

S

background image

- Co robisz podczas weekendu? - zapytał Noah.
- Chciałam uporządkować rzeczy wuja.
- Umówiłem się z kolegami na ryby, ale mogę to odwołać.
- Nie musisz. Poradzimy sobie z Carrie.

Przyglądał się Jenny przez dłuższą chwilę.

- Jesteś pewna?
- Oczywiście. Pakowanie pudeł to nic trudnego.
Tak naprawdę zadanie to wcale nie było łatwe. Earl zgro-

madził mnóstwo rzeczy, które chciał zachować dla potomno-
ści - różne pamiątki rodzinne, fotografie przodków, robótki
ręczne babki i wiele innych. Wszystkie zasługiwały na szacu-
nek i Jenny chciała dobrze się zastanowić nad ich losem.

- Możesz wybrać się z nami do wesołego miasteczka

w niedzielę wieczorem - zaproponowała Noahowi.

- Świetnie. Wpadnę po was.
Chociaż Jenny przez niemal całe dwa dni była zajęta prze-

glądaniem wszystkich zakamarków domu, bez Noaha czas
bardzo się jej dłużył. Nawet pudło ze starymi papierami
i księgami rachunkowymi, które znalazła1 w sejfie, nie przy-
ciągnęło zbytnio jej uwagi. Lepiej przywyknij do tego, że
jesteś sama, upomniała się, wkładając pudło do szafy. Noaha
nie będzie w Grand Junction.

Im bliżej było jednak do wieczora, tym bardziej czuła się

przejęta. Choć nie przepadała zbytnio za atrakcjami wesołego
miasteczka, od których kręciło się w głowie, w towarzystwie
Noaha świetnie się bawiła. W jednym z konkursów wygrał
dwa pluszowe misie - jednego podarował jej, a drugiego
- Carrie. Podarunek ten bardzo Jenny rozczulił.

W poniedziałek - w Święto Niepodległości - wybrali się

na piknik i pokaz sztucznych ogni. Każdy moment spędzony
z Noahem zapisywał się na długo w jej pamięci. Później
jeszcze wiele razy wspominała wspólnie spędzone chwile.

R

S

background image

Wkrótce jednak powróciła proza dnia codziennego. We

wtorek rano ruch w aptece był większy, lecz już nie taki jak
kiedyś. Po lunchu Jenny postanowiła zostawić Carrie przy
kasie, a sama poszła do biura, by porozmawiać tam z kandy-
datami do pracy.

Pierwszy zjawił się John Bellamy - cichy, samotny męż-

czyzna koło pięćdziesiątki, który wykazywał duże zaintereso-
wanie pobliskim jeziorem, ponieważ w wolnych chwilach
oddawał się łowieniu ryb. Choć był miły i skłonny do współ-
pracy, Jenny wydawało się, że bardziej interesuje się swoim
hobby niż sposobami przyciągania klientów.

Zoe Doran okazała się energiczną, rudowłosą kobietą

w wieku dwudziestu paru lat. Oświadczyła, że lubi wyzwania
i chętnie zajmie się realizowaniem planów Jenny. Miała
w sobie entuzjazm - a to cecha pożądana u przyszłego
pracownika tej apteki. Co prawda, pani Doran niezbyt jasno;
wyjaśniała, dlaczego chce się przenieść do Springwater, lecz
Jenny nie przypierała jej do muru. Zoe była skłonna podpisać
umowę od razu na rok i nie zraziła jej perspektywa niezbyt
wysokich zarobków.

- Mogę panią przyjąć - zadecydowała Jenny.
- Od kiedy miałabym zacząć? - zapytała rozpromieniona

Zoe.

- Kiedy tylko pani chce.
- Znajdę jakieś mieszkanie i...
- Może pani zamieszkać u mnie... za darmo. - Jenny

chciała w ten sposób zrekompensować jej niską pensję. -
Oczywiście, jeśli nie ma pani nic przeciwko temu, żebym
zatrzymywała się tam, kiedy przyjadę do miasta.

- Oczywiście, że nie mam! - odparła Zoe. - Sprowadzę

się w przyszłym tygodniu.

- Świetnie. Przez miesiąc, do czasu rozpoczęcia roku

R

S

background image

szkolnego, będziemy pracować razem. Myślę, że zdążymy
się poznać.

Po omówieniu jeszcze kilku szczegółów Zoe wyszła

uśmiechnięta. Jenny patrzyła na nią, zadowolona z załatwienia
sprawy. Jej wzrok spoczął na niebieskim kitlu wuja, który
wisiał za drzwiami. Zatrudnienie Zoe leży w interesie wszyst-
kich, pomyślała. Tak podpowiadał jej rozsądek, ale w głębi
serca nie była o tym przekonana. Perspektywa oddania apteki
w obce ręce napełniła ją bólem, a tego się nie spodziewała.

R

S

background image




ROZDZIAŁ DZIESIĄTY


Jenny starała się skupić na faktach. Jej możliwości wyboru

były ograniczone, a zatrudnienie Zoe wydawało się jedynym
rozwiązaniem bieżących problemów.

Widok Twyli Beach wchodzącej do apteki napełnił Jenny

przerażeniem. Nie było jeszcze Zoe, która mogłaby obsłużyć
klientkę, a Carrie się do tego nie nadawała, więc owo nie-
przyjemne zadanie spadło na Jenny.

- Dzień dobry, pani Beach - przywitała ją grzecznie. -

Czy te tabletki dobrze pani służą?

- Tak - odparła kobieta oschle. Wyraz jej twarzy przypo-

minał do złudzenia grymas ciotki i Eunice. - Przyszłam
tylko powiedzieć, co słyszałam.

Jenny zamarła. Wyraz oczu Twyli zmroził ją; udawała

jednak, że jest spokojna.

- Wracam właśnie z izby handlowej. Moja sąsiadka jest

tam sekretarką. Powiedziała mi coś bardzo ciekawego. -
Twyla zamilkła na moment, by zwiększyć napięcie, i wreszcie
dodała: - W Springwater otworzą nową aptekę.

Jenny zbladła. Miasteczko jest za małe na dwie apteki.
- Konkurencja mobilizuje - odparła.
- To jeszcze nie wszystko - dodała Twyla triumfalnie.

- Tę firmę sprowadził do miasta doktor Kimball.

Tym razem Jenny nie potrafiła ukryć zdumienia.
- Naprawdę?
- Tak. - Pani Beach pomachała beztrosko ręką, jej spój- -

R

S

background image

rżenie jednak nadal było ostre. - Pewnie skontaktował się
z jakąś korporacją i zasugerował, że w mieście potrzebna jest
apteka. Podobno ma się spotkać z nimi dziś po południu.

Jenny zacisnęła ręce w pięści. Na myśl jej nie przyszło,

że Noah może coś takiego zrobić.

- Pewnie to dość wstrząsająca dla ciebie wiadomość, bo

chyba się przyjaźnicie. Może jednak on wie coś, czego my
niewierny?

- Jako jeden z lekarzy z pewnością coś wie, bo inaczej

zajmowałby się głównie plotkami, jak niektórzy złośliwi lu-
dzie w tym mieście.

Twyla zaniemówiła na chwilę.
- Chcesz przez to powiedzieć...
- Dokładnie to, co pani usłyszała.

Kobieta zamrugała powiekami i parsknęła.

- Nie zamierzam tu stać i tego wysłuchiwać!
- I słusznie - odparła Jenny. Wiedziała, że później będzie

żałować swego wybuchu złości, ale na razie czuła się
usatysfakcjonowana. - Życzę miłego dnia! - dodała.

Twyla wyszła z apteki, zatrzaskując za sobą drzwi z taką

siłą, że zadrżały szyby w oknach.

Roztrzęsiona Jenny wróciła do swojego prowizorycznego

biura, A więc Noah sprowadza jej na kark konkurencję! Wy-
glądało to niedorzecznie - przecież tak bardzo jej pomógł.
Ale może miał też własne plany? Najwyraźniej wątpił, czy
Jenny zdoła pokonać kryzys, i postanowił wziąć sprawę
w swoje ręce.

Zdrajca. Podły zdrajca. Kiedy w końcu się nauczę, że

mężczyźni dbają tylko o własne interesy? - zastanawiała się.
Najwyższy czas wykazać odrobinę egoizmu.

Zaczęła wypisywać dane z podania Zoe i Johna, aby wło-

żyć je do akt, i ze zgrozą zauważyła, że drżą jej ręce. Powie-

R

S

background image

działa Twyli, że uważa konkurencję za coś korzystnego, ale
dobrze wiedziała, że nie dotyczy tp akurat sytuacji w Spring-
water. Dwie apteki w miasteczku z pewnością nie przetrwa-
ją; jedna, będąca częścią dużej sieci, pokona drugą, znajdującą
się w prywatnych rękach. Duże apteki mogą sobie pozwolić
na obniżanie cen, a klienci chodzą oczywiście tam, gdzie ta-
niej.

A więc znowu nad jej firmą zawisła groźba. Jenny opadła

na krzesło i zaczęła zastanawiać się nad kolejnym posunię-
ciem. Nic nie przychodziło jej do głowy. Zgrozą napawała ją
myśl o wprowadzaniu Zoe w cały ten bałagan. Powinna chyba
jak najszybciej się z nią skontaktować i wycofać swoją
ofertę, nim Zoe zrezygnuje z poprzedniej pracy.

Czuła się tak rozżalona, że łzy napłynęły jej do oczu,

szybko jednak je otarła. Postanowiła najpierw rozmówić się
z Noahem.

- Niestety, nie ma go teraz - powiedziała jej Tania przez

telefon. - Ale pewnie niedługo zadzwoni, więc mogę go po-
prosić, żeby się z panią skontaktował.

- Nie trzeba. Zobaczę się z nim później - odparła Jenny

i odłożyła słuchawkę.

- Jenny? - cichy głos Carrie zabrzmiał niepewnie.
- Tak, kochanie?
- Wszystko w porządku?
- Owszem. Czemu pytasz?
- Słyszałam, co mówiła ta pani. Czemu Noah chce spro-

wadzić do miasta inną aptekę?

- Nie wiem, kochanie.
- Myślałam, że nas lubi.
Mnie też się tak wydawało, pomyślała Jenny i odrzekła:
- Nie mam pojęcia, jakie Noah ma zamiary. Ale to nie

ma znaczenia. Nie poddamy się. To, że ludzie z jakiejś firmy

R

S

background image

myślą o otwarciu tu apteki, wcale jeszcze nie znaczy, że to
zrobią.

- A więc nie musimy się martwić, bo mogą zmienić

zdanie?

- Jasne, Carrie. - Jenny starała się, by zabrzmiało to choć

trochę optymistycznie.

- To dobrze. Może Noah powie im, żenię są tu potrzebni?

Co za ironia! Carrie nadal obdarza zaufaniem człowieka,

który ściąga na nich katastrofę!
- To nie tak. Firma może podjąć własną decyzję.
- Jesteś na niego zła?
Po prostu wściekła, odparła w myślach Jenny, lecz głośno

powiedziała:

- Sądzę, że nie znajduje się w tej chwili na liście moich

ulubieńców.

- Moja mama mówi tak samo, kiedy kogoś nie znosi.
- Rzeczywiście, teraz za nim nie przepadam.
- Mama powiedziała też, że można się wściekać, ale tylko

krótko. Nie będziesz zła na niego przez cały czas, prawda?

- Nie mam pojęcia, Carrie.
Dobrze jednak wiedziała, że złość potrwa tak długo, jak

długo będzie się czuła urażona. Zastanawiała się przez chwi-
lę, dlaczego jego postępowanie sprawiło jej tak wielki ból
i nagle zrozumiała: ponieważ go kocha.

- Wyniosłyśmy z Mirandą nasz stolik z lemoniadą na uli-

cę. Czy możemy zacząć teraz sprzedawać?

- Tak, tak - odparła z roztargnieniem Jenny i dopiero po

chwili zorientowała się, że rozmowa zeszła na inny temat.

- Wezmę ze sobą Robaczka.
- Uważaj tylko na dobermana pana Hendersona. - Właś-

ciciel sklepu z meblami trzymał co prawda swego Chestera
w zamknięciu i zastrzegał się, że pies jest dobrze wychowa-

R

S

background image

ny, ale nie wiadomo, co zwierzę zrobi, gdy poczuje zapach
ofiary.

- Będę ostrożna. Jeśli Robaczek stanie się niespokojny,

przyniosę go do środka.


Noah wysiadł ze swego blazera i uśmiechnął się do dzieci,

które tłoczyły się przy stoliku przed apteką. Jedna z dziew-
czynek, mniej więcej w wieku Carrie, trzymała na rękach
Robaczka, a pozostali usiłowali się do niej dopchać.

- Jak ci idzie? - zwrócił się do Carrie, widząc tabliczkę

z napisem głoszącym, że każdy, kto kupi lemoniadę, będzie
mógł potrzymać królika.

- Całkiem nieźle - odparła i zerknęła na zegarek. - Czas

minął. Kto następny?

- Ja! - wrzasnęła jakaś dziewczynka.
Zignorowała kubek z lemoniadą, który Carrie postawiła jej

na stoliku, po czym wyciągnęła ręce w stronę Robaczka A
więc Carrie wyraźnie postanowiła wykorzystać urok swego
ulubieńca do celów komercyjnych. Po ilości opróżnionych do
połowy papierowych kubków można było stwierdzić, że Ro-
baczek cieszy się o wiele większym wzięciem niż cytrynowy
napój.

- Czy Jenny jest w aptece? - spytał Noah.

Carrie skinęła głową.

- Tak, ale lepiej tam nie wchodź.
- A więc słyszała już o wszystkim?
Carrie wskazała mu gestem, by odeszli na bok.
- Pani Beach była tu niedawno...
Niestety, przyszedł za późno. Potarł z irytacją kark, życząc

Twyli Beach, by zachorowała na przewlekłe zapalenie strun
głosowych.

- Jenny jest zła. - Carrie oparła ręce na biodrach i spojrzała

na Noaha surowo. - Ja też. Nie lubisz naszej apteki?

R

S

background image

- Lubię.
- To powiedz tym ludziom, żeby tu nie przyjeżdżali,
- Obawiam się, że to nie takie proste.
- Myślałam, że jesteś naszym przyjacielem, ale ty tylko

udawałeś, no nie?

- Nie, nie udawałem.
- No dobrze. Jenny jest w środku, ale nie wiem, czy

będzie chciała z tobą rozmawiać.

Carrie dołączyła z powrotem do dzieci, a Noah wszedł do

apteki. Gdyby nie radio grające gdzieś w głębi pomieszczenia,
pomyślałby, że nie ma tu nikogo. Gdy Jenny wyszła
z zaplecza, na widok Noaha jej uśmiech natychmiast zbladł.

- Och, to ty.
- Widzę, że Carrie znalazła sposób na klientów.
- Przynajmniej jej się udało.
- Posłuchaj... Przyszedłem, żeby ci wszystko wyjaśnić.
- Nie mam ochoty tego słuchać. Może później, ale na

razie jestem wściekła.

- Rozumiem, ale pozwól...
- Zraniłeś mnie, Noah.
Te ciche słowa sprawiły mu ból. Wolał, by rzucała na

niego gromy i kipiała ze złości.

- Zapewniałeś, że jesteś po mojej stronie, a tak naprawdę

nie wierzyłeś we mnie i postanowiłeś szukać gdzie indziej,
żeby dopiąć swego.

- To nie tak.
- W końcu - kontynuowała, nie zważając na jego słowa
- miasto będzie miało swoją aptekę a ty zostaniesz uznany

za bohatera. - Zrobiła gest, jakby kreśliła w powietrzu napis.

- Doktor Kimball obywatelem roku! Uchronił miasto przed

utratą...

- Dosyć! - Przerwał jej, postępując kilka kroków do

R

S

background image

przodu. Jenny cofnęła się i oparła o brzeg biurka. - Możesz
mi nie wierzyć, ale musisz mnie wysłuchać. A potem, jeśli
nadal będziesz miała ochotę się na mnie się wściekać, to
proszę bardzo.

Położył jej dłonie na ramionach i zmusił, by przysiadła na

biurku. Kilka kartek sfrunęło z blatu na podłogę, lecz nie
zwrócił na to uwagi.

- Nie jest tak, jak myślisz. Przykro mi, że zaprosiłem

firmę Prescriptions Plus na rekonesans do Springwater. Zro-
biłem to wtedy, kiedy miałaś zamiar zamknąć aptekę. Nie
skontaktowali się wówczas ze mną i myślałem, że nie są tym
zainteresowani. Później dowiedziałem się, że postanowiłaś
zostać, ale zupełnie o nich zapomniałem.

Spojrzenie Jenny nieco złagodniało.
- Taka jest prawda - dodał. - Możesz zapytać Delię.
Milczała. Noah przyglądał się jej uważnie, czekając, jak

zareaguje.

- Przyznaję, że ta historia musi wyglądać podejrzanie

z twojego punktu widzenia. Możesz zarzucić mi, że byłem
niecierpliwy i niepotrzebnie wziąłem sprawy we własne ręce,
ale nic innego.

- A co ja mam teraz robić? Jakie oni mają zamiary?
- Jeszcze nie podjęli decyzji. Wolą większe miasta, ale

przyznali, że tutaj także widzą pewne możliwości.

- Trochę mnie pocieszyłeś. - Spojrzała mu prosto

w oczy. - Dlaczego mi pomagałeś? Czy tylko po to, żeby
mnie pilnować?

- Chciałem, żeby ci się powiodło. Od początku zależało

mi na tej aptece. Wiedziałem, ile znaczyła dla Earla. Ale
potem chciałem, żeby przetrwała ze względu na ciebie.

- Świetnie! W takim razie mam nadzieję, że pomożesz

również mojej pracownicy, kiedy wyjadę z miasta.

R

S

background image

- Pracownicy?
- Zatrudniłam kobietę, która mnie zastąpi. Pani Doran

zaczyna pracę w przyszłym tygodniu.

Nie wierzył własnym uszom.
- W przyszłym tygodniu? Dlaczego tak szybko?
- Bo ma akurat wolne, a poza tym najwyższy czas, że-

bym wróciła na swoje miejsce.

- Tu jest twoje miejsce - rzekł z przekonaniem.
- Czyżby?
- Oczywiście, że tak! - wybuchnął. - A czemu nie?
Zanim Jenny zdołała odpowiedzieć, do apteki wpadła

z krzykiem Miranda. Jenny zeskoczyła z biurka, a serce po-
deszło jej do gardła.

- Co się stało? - spytała, podbiegając do dziewczynki.
- Robaczek uciekł. Musisz pomóc nam go szukać. - Mi-

randa pociągnęła Jenny w stronę drzwi.

- Jak to się stało? - zapytał Noah.
- Tak byłyśmy zajęte pilnowaniem, czy nie zbliża się pies

pana Hendersona, że nie zauważyłyśmy pana Kravitza i jego
bernardyna, kiedy podeszli z drugiej strony. Baron zaczął
szczekać i Robaczek wyrwał się z rąk Ashley. Carrie nie
zdążyła go złapać za smycz i uciekł.

- A co z Baronem? - dociekała Jenny, bojąc się, że pies

Herba pobiegł za królikiem i rozszarpał go na kawałki.

- Pan Kravitz zabrał go do domu.
Gdy wyszli na zewnątrz, Jenny rozejrzała się po ulicy.
- Gdzie jest Carrie?
- Pobiegła tam z dziewczynkami. - Miranda wskazała na

prawo.

- Poszukamy go - rzekł Noah. - Pewnie nie uciekł

daleko.

Jenny wyszła za róg, Noah podążył za nią. Przecznicę

R

S

background image

dalej ujrzała zapłakaną Carrie, która wołała królika po imie-
niu. Grupka dzieci przeszukiwała pobliskie krzaki przy
chodniku. Gdy Jenny do nich dotarta, Carrie rzuciła jej się
w ramiona.

- Och, Jenny! Nie mogę go znaleźć. Szukałam już

wszędzie.

- Jesteś pewna, że zapuścił się aż tak daleko?
- Widziałam, jak biegł koło tego budynku. Ale nie wiem,

gdzie się schował.

- Znajdziemy go - zapewnił ją Noah.
Jenny pomyślała, że lepiej nie składać obietnic, których

nie można dotrzymać.

- Ma na sobie smycz - oznajmiła Carrie, ocierając piąst-

kami zapłakane oczy. - Może się udusić, jeśli o coś zahaczy.
Albo zaatakuje go j akiś pies...

- Bądźmy dobrej myśli - odparta Jenny.
- Króliki potrafią dobrze się ukrywać - wtrącił Noah.
- Pewnie znalazł jakąś kryjówkę i spokojnie na ciebie cze-

ka.

W oczach Carrie zabłysła nadzieja.
- Naprawdę tak myślisz?
- Oczywiście - odparł z przekonaniem. - Nie ma sensu,

żebyśmy wszyscy szukali w jednym miejscu. Lepiej będzie,
jeśli się rozdzielimy i przejrzyjmy całą okolicę.

Jego pewność siebie wyraźnie uspokoiła dziewczynkę,

która zaczęła zwoływać swych przyjaciół.

- Szybko odzyskałeś jej zaufanie - zauważyła cierpko

Jenny, gdy została z Noahem sama.

- Też tak mi się wydaje.
- Lepiej, żebyś jej nie zawiódł.
- Postaram się. - Milczał przez chwilę, po czym dodał:
- Zrobię też wszystko, żeby i ciebie nie zawieść.
Spojrzała na niego z powątpiewaniem, ale nie podjęła

R

S

background image

tematu. Kilka dziewczynek, rozswiergotanych jak stado
wróbli, otoczyło Noaha niczym świętego Mikołaja.

- Posłuchajcie - uciszył je. - Podzielimy się na pary

i przeszukamy ulicę. Jeśli Robaczek ukrył się w krzakach lub
jakiejś dziurze, powinna za nim wystawać smycz. Nie
podchodźcie do niego, jeśli go zobaczycie. Zawołamy Carrie.
Królik jest pewnie wystraszony, a od niej nie ucieknie.

Dziewczynki pokiwały głowami, gotowe do działania.
- Zamknę aptekę - oznajmiła Jenny - i zaraz do was do-

łączę.

Szybko wstawiła stolik, dwa krzesła oraz termos z resztą

lemoniady do wnętrza, zamknęła drzwi na zasuwę od środka
i skierowała się do tylnego wyjścia. Tuż przed drzwiami usły-
szała jakiś szmer. Czyżby to Robaczek?

Otworzyła drzwi i odetchnęła z ulgą. Czarno-biały królik

siedział na schodkach i spokojnie czekał, aż ktoś go tu
odnajdzie.

- Ach, Robaczku, ty łobuzie! - zawołała z radością

i przykucnęła, by wziąć go na ręce. - Masz już dosyć moc-
nych wrażeń? - Królik trącił ją noskiem w łokieć, gdy po-
gładziła go między uszami. - Zasłużyłeś na coś dobrego,
skoro sam wróciłeś do domu.

Odwróciła się, by wziąć go do środka, i w tym momencie

coś dziwnego przykuło jej uwagę. Przystanęła i rozejrzała się
wokół - okno w suterenie było otwarte. Jak to się stało? Nie
schodziła na dół przez parę dni. Carrie również tu ostatnio
nie zaglądała. Zresztą, była zbyt mała, by sięgnąć do okna.

Jenny, chcąc je teraz zamknąć, zbiegła kilka stopni w dół

i wtedy poczuła dziwny, choć skądś znany jej zapach. Zapa-
liła światło i zeszła niżej. Woń stała się teraz wyraźniejsza
i Jenny wreszcie ją rozpoznała - był to zapach płynu do
rozpalania węgla drzewnego.

R

S

background image

Skąd tu się wziął? Kto go rozlał?
Gdy znalazła się na dole, nie mogła uwierzyć własnym

oczom. Starannie poukładane przedtem pudła były porozrzu-
cane po całym pomieszczeniu, a ich zawartość leżała na
podłodze.

Strach złapał Jenny za gardło. Królik postawił uszy i za-

stygł, wyczuwając niebezpieczeństwo. Jenny rzuciła się
w stronę wyjścia, chcąc wezwać pomoc, i zamarła. Na szczy-
cie schodów stał Herb Kravitz z pudełkiem zapałek w ręku.

- Musiałaś tu przyleźć, co? - spytał ze złością.
- A więc to ty! Dlaczego to robisz?
- Nie mogę znaleźć swoich papierów i nie chcę, żeby

wpadły komuś w ręce.

- I dlatego chcesz podpalić magazyn! Pewnie wcale nie

chodzi ci o dokumenty podatkowe, tylko o coś innego?

- Może i tak.
- Księgi rachunkowe?
- Między innymi.
- To ty kradłeś leki! Co z nimi robiłeś? Sprzedałeś je?
- I tak nikomu już o tym nie powiesz, więc co mi szkodzi

wyjawić ci prawdę. Masz rację. Sprzedałem to wszystko na
boku. Zamawiałem dodatkowe ilości i Earl za to płacił. A po
jakimś czasie zbywałem je po obniżonych cenach pewnej
grupie klientów, którzy nie mogli więcej płacić.

- I wszystkie pieniądze chowałeś do kieszeni!
- Tak. Świetnie mi szło. Oczywiście, robiłem to dla dobra

rodziny.

- Co za hojność! - odparła z ironią.
- Owszem, byłem hojny. Na przykład dla mojego sio-

strzeńca. Parę miesięcy temu jego najlepszy koń miał otarcie
rogówki. Po kilku tygodniach weterynarz wreszcie odkrył,
że powodem są grzyby. Chłopaka nie stać było na leczenie

R

S

background image

konia fuconazolem i innymi antybiotykami przez prawie dwa
miesiące, więc mu pomogłem. Czyż to nie ładny gest z mojej
strony?

Nic dziwnego, że apteka stała na skraju bankructwa, po-

myślała Jenny.

- Mówiłeś, że Earl sam zajmował się zamawianiem

towarów.

- Kłamałem. Obaj to robiliśmy.
- Macie podobne charaktery pisma.
- Praktyka czyni mistrza, chociaż nigdy nie udało mi się

osiągnąć perfekcji.

I pomyśleć, że Herb, by wyjaśnić zmianę w charakterze pi-

sma Earla, oskarżył go o nadużywanie alkoholu! Jenny za-
wrzała z oburzenia, lecz wiedziała, że powinna zachować
spokój.

- Dlaczego zrezygnowałeś z pracy, skoro miałeś tutaj ta-

ką kopalnię złota? - spytała. - Miałbyś wolną rękę i mógłbyś
prosperować przez lata.

- Zaczęłaś grzebać w papierach. Nie wiedziałem, co Earl

ci powiedział i co sama odkryłaś. Przez lata starałem się
zdobyć szacunek swojej rodziny i nie zamierzałem po tym
wszystkim trafić do więzienia. Myślałem, że jeśli się zwolnię,
ty zamkniesz aptekę i nikt o niczym się nie dowie.

- Ale nie zamknęłam. - Gdyby nie upór Noaha, postępki

Herba uszłyby mu na sucho. - Dlaczego nie zabrałeś stąd
obciążających cię dowodów?

- Mam większość z nich u siebie, oprócz jednej księgi,

której nie mogę znaleźć. Earl zagroził, że pójdzie na policję,
więc pewnie gdzieś ją schował. Nie było jej w jego domu,
sprawdziłem to po wypadku, więc musi być tutaj.

- Miałeś mnóstwo czasu na szukanie...
Przez miesiąc po wypadku Earla Herb często był w aptece

sam.

R

S

background image


- Tutaj są papiery gromadzone przez twoją rodzinę od

pięćdziesięciu lat, wszystkie faktury i księgi rachunkowe.
Earl pewnie ukrył moją księgę gdzieś w tych śmieciach. Kie-
dy przyjechałaś do miasta, wciąż się tu plątałaś wieczorami
i nie miałem czasu, żeby poszukać. Ale udało mi się przyjść
tutaj kilka razy w nocy. Już niewiele zostało do przejrzenia,
kiedy akurat zmieniłaś zamek.

Przypomniała sobie, jak odwiedził ją pewnego ranka

w aptece.

- Nic dziwnego, że byłeś tak zaskoczony, kiedy zobaczy-

łeś, że wszystko poprzestawiałam.

- Owszem. Musiałbym zacząć szukanie od początku. Po-

stanowiłem nie tracić czasu, no i dlatego tu jestem.

Jenny przypomniała sobie o pudle, które znalazła w sejfie

Earla. Herb na szczęście nie wiedział, gdzie je schowała.

I dzięki Bogu, pomyślała, że Carrie szuka teraz Robaczka

z Noahem i nie wpadła razem ze mną w pułapkę.

R

S

background image

ROZDZIAŁ JEDENASTY


- Czas na mnie.
Herb zapalił zapałkę i rzucił ją na stos gazet, które

natychmiast się zapaliły. Brzegi papieru poczerniały i zaczął
unosić się ciemny dym.

Robaczek poruszył nerwowo nosem i kilka razy kopnął

Jenny w brzuch, chcąc się uwolnić z jej objęć. Trzymała go
jednak mocno.

Herb rzucił drugą zapałkę w innym kierunku i ruszył na

górę, a Jenny z przerażeniem patrzyła, jak płomienie obejmują
kartonowe pudła. Nagle wszystko zrozumiała.

- To ty przyłożyłeś rękę do śmierci wuja, tak?

Herb przystanął i odwrócił głowę.

- Hamulce zawiodły. Co za pech! Tak się zdarza, gdy ktoś

nie dba o samochód.

Oczy zaczęły jej łzawić, poczuła drapanie w gardle.
- Nie ujdzie ci to na sucho!
- Ujdzie. Apteka jest od dawna zagrożona pożarem.

Wszyscy pomyślą, że to wina starej instalacji.

- Gib wymienił kable, a Carrie i Noah doskonale wiedzą,

że na dole nie było żadnych środków łatwopalnych. Staniesz
się pierwszym podejrzanym!

- Wtedy będę już daleko. Zresztą, sama jesteś sobie win-

na. Gdybyś zlikwidowała aptekę, mogłabyś tego uniknąć.

- Nie zwalaj wszystkiego na mnie, ty złodzieju!

R

S

background image

Złowieszczy chichot Herba zabrzmiał jak śmiech szaleńca.
- To twoje ostatnie chwile, Jenny. - Odwrócił się do niej

plecami i po chwili jego sylwetka zniknęła za zasłoną dymu.

- Nie bądź tego taki pewien! Zaraz trafisz na Noaha!
Zdesperowana wybiegła na schody. Herb odwrócił się na

moment i wtedy Jenny wypuściła z rąk Robaczka. Królik
skoczył prosto na Herba, chcąc umknąć przed niebezpieczeń-
stwem.

Zaskoczony Herb stracił równowagę, przeleciał przez

barierkę, wylądował na betonowej podłodze i tam znierucho-
miał. Królik spadł na schody, ale nie mógł dalej uciekać,
ponieważ smycz zaczepiła się o drewnianą poręcz.

- Mam cię, Robaczku. - Jenny chwyciła za kark zdener-

wowanego zwierzaka i przytuliła go mocno, a potem pobiegła
na górę do telefonu, by wezwać pomoc.


- Gdzie on może być? - zachodziła w głowę Carrie.
Wszystkie dzieci rozeszły się już do domów, tylko ona

i Noah nadal szukali Robaczka.

- Na pewno gdzieś w pobliżu - odparł Noah, starając się

ukryć zdenerwowanie. Od chwili rozpoczęcia poszukiwań
minęło sporo czasu i nie tylko nie znaleźli zwierzęcia, ale
jeszcze zniknęła także Jenny. - Wracajmy - rzekł w końcu.

- Może Robaczek sam odnalazł drogę?
Gdy znaleźli się na ulicy biegnącej z tyłu apteki, Noah

wyczuł w powietrzu dziwny zapach.

- Ktoś chyba przypalił kolację - mruknął zasępiony.
- Nie mogę myśleć o jedzeniu, póki nie znajdę Robaczka

- odparła Carrie.

- Nawet o pizzy? - próbował żartować.

Niepokojąca woń stawała się coraz ostrzejsza.

- Zostań tutaj - rzekł Noah, po czym przebiegł przez

R

S

background image

parking i naraz ujrzał czarny dym wydobywający się z okna
w suterenie.

Ogarnął go strach o Jenny. Nie, to niemożliwe, by coś jej

się stało. A jeśli... Na myśl o tym, że mógłby ją utracić, serce
mu zamarło.

- Zadzwoń pod 911!- krzyknął do Carrie. Dziewczyn-

ka zbladła i bez słowa popędziła w stronę najbliższej bud-
ki telefonicznej.

Noah wpadł do apteki przez tylne drzwi.
- Jenny? - zawołał i po chwili usłyszał jej kaszel.
- Jestem tutaj, w biurze.
Dopadł ją tam i chwycił za ramiona. Trzymała na rękach

Robaczka.

- Jenny, co tu robisz? Trzeba wezwać straż pożarną.
- Już to zrobiłam.
- Uciekajmy stąd!
- Herb jest na dole.
- W suterenie?
- To on podpalił magazyn. Byłabym tam teraz zamiast

niego, gdyby nie Robaczek. Ale musimy go wyciągnąć.

- Masz gaśnicę?

Skinęła głową.

- Weź ją, a ja wyniosę Robaczka. - Wybiegł z królikiem

na ulicę i przywiązał go za smycz do klamki od samochodu.
Gdy wrócił, Jenny trzymała już w rękach gaśnicę,

- Zostań tutaj - rozkazał.
- Pomogę ci.
- Poradzę sobie.
- To moja apteka. I moja wina.
- Zostań tutaj! - powtórzył, rym razem bardziej stanowczo.

Otworzył drzwi wiodące na dół i ruszył do sutereny.

- On leży na podłodze po prawej stronie - usłyszał głos

R

S

background image

Jenny tuż za sobą. - Najbardziej pali się pod ścianą przy
oknie.

Zanim Noah zdołał coś powiedzieć, potknął się o nogi

Herba. Jenny chwyciła gaśnicę i skierowała strumień piany
na najbliższe płomienie. To pozwoliło Noahowi szybko obej-
rzeć poszkodowanego. Herb miał na głowie wielkiego guza
i nienaturalnie wykręconą stopę. Wciąż jednak oddychał.

Jenny przykucnęła obok.
- Gaśnica jest już pusta. Nie mamy dużo czasu.
- Pomóż mi. Wezmę go na plecy.
Herb jęknął z bólu, lecz Noah nie zwrócił na to uwagi.

Nie czuł do niego szczególnej sympatii.

U szczytu schodów natknęli się na dwóch strażaków, któ-

rzy natychmiast przejęli od nich Herba. Noah objął Jenny
w pasie i wyprowadził szybko na świeże powietrze.

Gdy dotarli do karetki stojącej na ulicy pośród wozów

strażackich i policyjnych, z budynku dobiegł głośny syk
i stłumiony wybuch - płomienie najwyraźniej zajęły jakieś
nowe materiały łatwopalne.

- Noah! Jenny! - wołała Carrie, próbując przekrzyczeć

brzęk tłuczonego szkła i buzowanie ognia.

Noah chwycił Jenny za rękę i pociągnął za sobą na daleki

kraniec parkingu, gdzie przy innej karetce, obok policjanta,
stała Carrie, trzymając w objęciach Robaczka.

- Nic ci nie jest? - Noah zwrócił się do Jenny i obrzucił

ją niespokojnym wzrokiem. Dostrzegł małe zadrapanie nad
okiem i otarte kolana.

- Chyba nie - odparła, zanosząc się kaszlem.
Ignorując ból w płucach, Noah wziął od sanitariusza maskę

tlenową i przyłożył ją do ust Jenny. Widząc, że oddycha swo-
bodniej, z ulgą przytulił ją do siebie.

Parę minut później wysłuchał wraz z policjantem przera-

R

S

background image

żającej relacji Jenny. Gdyby nie to, że Herb był nieprzytomny,
Noah chętnie by mu przyłożył. Po odjeździe karetki przyjrzał
się Jenny uważnie, szukając w niej śladów szoku. Z oczu
spływały jej łzy, pozostawiając smugi na ubrudzonej sadzą
twarzy.

- Wszystko przepadło - powiedziała z rezygnacją, wskazu-

jąc płonący budynek.

- Ależ skąd! - zaprotestował. - Ty liczysz się o wiele

bardziej od wszystkiego, co tam zostało. Nie wiem, co bym
zrobił, gdybym cię stracił.

- Naprawdę? - spytała zaskoczona.
- Tak. O czym myślałaś, schodząc za mną do sutereny?
- Chciałam cię chronić, żeby nic ci się nie stało.
- Powinienem cię skarcić za taką lekkomyślność.

Uśmiechnęła się rozczulona.

Myśl o tym, że mógłby utracić Jenny w chwili, gdy pró-

bowała mu pomóc, była przerażająca. To on pragnął być dla
niej podporą. Dziwił się teraz, że kiedyś porównywał ją z Pa-
tricia, podejrzewał, że nie potrafi dotrzymać słowa.
A ona musiała dosłownie przejść przez ogień, by mu dowieść,
że jest inaczej. Teraz rozwiały się wszelkie jego wątpliwości. I
już nie pozwoli jej odejść.

Następnego dnia Jenny przyszła sprawdzić, co pozostało

z apteki. W suterenie spłonęło wszystko. Podłoga w biurze
była zniszczona, ściany osmalone, a większość towarów nie
nadawała się do użytku na skutek kontaktu z dymem, ogniem
i wodą. Antyczne meble można było jeszcze uratować, ale
wymagało to dużego wysiłku.

Jenny musiała pożegnać się z marzeniami. Los sprzysiągł

się przeciw niej. Brakowało jej już siły, by zaczynać od
początku; zresztą, nie miała na to ochoty. Gdy zaglądała do

R

S

background image

środka przez główne drzwi, uświadomiła sobie, że obecność
Noaha dodaje jej otuchy. Od zeszłego wieczora nie odstępo-
wał jej niemal na krok. Zniknął tylko na parę godzin wcze-
snym rankiem.

- Jak tam Robaczek? - zapytał po powrocie.
- Świetnie. Będę kupować mu jedzenie do końca jego

dni.

Zawdzięczała mu tak wiele. Gdyby nie królik, pewnie nie

byłoby jej teraz wśród żywych. Mimo panującego upału po-
czuła na rękach gęsią skórkę.

- Herb trafi do więzienia zaraz po wyjściu ze szpitala

- oznajmił Noah. - Policja sprawdza też samochód Earla.

- Nareszcie wszystko się wyjaśni.
- A jakie ty masz teraz plany?
- Chyba wynajmę buldożer - mruknęła, uśmiechając się

z przymusem.

- Pytam poważnie.
Wbiła wzrok w poczerniałe ściany.
- A ja mówię serio. Wiem, kiedy powinnam się wycofać.
- Miałem nadzieję, że zaczniesz od nowa.
- Chyba w głowie ci się pomieszało od tego dymu. Nie

stać mnie na następny remont i nie mam już na to ochoty.
Przykro mi tylko, że zawiodłam wuja.

- To nie twoja wina.
- A właśnie, przypomniałeś mi, że powinnam zadzwonić

do Zoe. Niestety, jej numer telefonu spłonął wraz z innymi
papierami. Muszę poszukać go w książce telefonicznej.

- Może najpierw rozważysz wejście w spółkę z inwesto-

rem?

- Nie zostało mi nic i dlatego nie wchodzi to w grę.
- Czyżby? Pomyśl o swoim doświadczeniu.
- Innymi słowy, miałabym się u kogoś zatrudnić?

R

S

background image

- Niezupełnie. Mogłabyś na przykład dysponować moimi

pieniędzmi.

Przystanęła i spojrzała na niego z niedowierzaniem.
- Co chcesz przez to powiedzieć?
- Nie chcę, żebyś stąd wyjechała. A jeśli to zrobisz, chcę

mieć pewność, że wrócisz.

- Czemu?
- Bo jestem częścią ciebie. Chcę założyć ci na palec

obrączkę, żebyś pamiętała, że w Springwater jest ktoś, kto
cię kocha i o ciebie dba.

Od tak dawna pragnęła to usłyszeć!
- Naprawdę? - zapytała.

Skinął głową.

- I prosisz mnie o rękę?
- A co ja innego robię? - Udał zdziwionego.
- Chciałam się tylko upewnić - odparła, czując, że jej

zniechęcenie zamienia się w wielką radość. - Powiedziałeś
mi kiedyś, że nie zamierzasz się żenić.

- To było kiedyś, a teraz jest teraz. Nie prosiłbym, żebyś

znowu zaryzykowała wszystko, gdybym nie był skłonny
uczynić tego samego.

- A co z Prescriptions Plus? Nie mogę z nimi konkuro-

wać...

- Rozmawiałem rano z ich przedstawicielem. Chcą

sprzedać ci koncesję na autoryzowaną dystrybucję. Mogła-
byś korzystać z ich dobrej renomy i wszelkich innych
atutów związanych z przynależnością do dużej firmy,
a poza tym miałabyś prawo robić wszystko wedle własne-
go uznania.

Propozycja wydawała się Jenny zbyt atrakcyjna, by była

prawdziwa.

- Mówisz serio?

R

S

background image

- Oczywiście, że tak.
- Ale co z...?
- Później możesz porozmawiać z nimi o szczegółach.

Naturalnie, jeśli chcesz.

- Pewnie, że chcę, ale czy jesteś pewien?

Przytulił ją do siebie.

- Jeżeli zapytasz mnie jeszcze raz, będę musiał uciec się

do innych sposobów, żeby cię przekonać.

- Jakich?
- Zawiozę Carrie na noc do Mary Beth i wtedy się

dowiesz.

Poczuła, że topnieje.
- A więc weźmiemy ślub? Taki prawdziwy, w kościele,

z drużbami i welonem?

Cień niepokoju przemknął mu przez twarz.
- Jeśli tego chcesz...
- Może pójdziemy na kompromis - odparła, wyobrażając

sobie kameralne przyjęcie w ogrodzie zamiast wielkiej,
sztywnej ceremonii, która pewnie nieprzyjemnie się
Noahowi kojarzy. - Ale nadal mam umowę na pracę
w szkole.

- Czy nie mogłabyś jej zerwać?
Udała oburzoną, ale tak naprawdę spodobała się jej ta

propozycja.

- Zerwać? Jak mogłabym zrobić coś takiego dla człowie-

ka, który uważa słowo za rzecz świętą!

Pochylił się i musnął wargami jej usta.
- Kiedy pomyślę, jak długo musiałbym na ciebie

czekać...

- Tylko dziewięć miesięcy.
- Za dziewięć miesięcy pewnie już urodzi się nasze

pierwsze dziecko.

R

S

background image

- Prawdę mówiąc, nie chciałabym się z tobą rozstawać

- szepnęła, dotykając palcami brzegu jego koszuli.

- Ani ja z tobą - odparł i pochylił się, by ją pocałować.

Poczuła, że po jej ciele przebiega dreszcz rozkoszy. Ród

Ruscoe wcale nie wyginie - teraz dopiero rozkwitnie.

R

S


Document Outline


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
62 powody, dla których,?y pozostać w zgodzie z sumieniem, nie możemy uczęszczać na Nową Mszęx
CRISTIADA wciąż nie może wypłynąć na szerokie wody Lewica boi się kato
Jak nie zmarnować pieniędzy na początku istnienia firmy
Technologia, harmonogram1, W przypadku inwestycji, dla których do dnia złożenia wniosku o dofinansow
Technologia, harmonogram1, W przypadku inwestycji, dla których do dnia złożenia wniosku o dofinansow
odporne na wiatr i deszcz
Czego nie kupić mamie na Dzień Matki
DNI KTÓRYCH NIE ZNAMY, Piosenki na zakończenie roku szkolnego
PRZECZYTAJ NIC NIE TRACISZ A SKORZYSTASZ NA PEWNO JA SKORZYSTAłEM, technika, nauka
Kilka słów na temat Andrzejek, CIEKAWOSTKI,SWIADECTWA ################
Nie trać pieniędzy na syrop, ZDROWIE-Medycyna naturalna, Poczta Zdrowie
ZgA oszenie robA t budowlanych lub rozbiA rkowych nie wymagajacych pozwolenia na budowe
Były mąż nie wyraża zgody na wyjazd dziecka za granicę
Nie odkładaj szczęścia na jutro mysli poukladane, ► Dokumenty
BIZNES Spółki nie szczędzą pieniędzy na kupowanie swoich ryw, Usługi bankowości inwestycyjnej, UBI,
108 NIE ZAMYKAĆ OCZU NA OTACZAJĄCĄ RZECZYWISTOŚĆ

więcej podobnych podstron