M a r i l y n
Pappano
N A J C E N N I E J S Z Y
D A R
skan: czytelniczka
przerobienie: AScarlett
Przepis Marilyn Pappano
Moim ulubionym świątecznym daniem jest farsz do indyka
według przepisu mojej matki, tylko, że jej przepisy brzmią:
trochę tego, szczyptę tamtego. Dała mi ten przepis na nasze
pierwsze Święto Dziękczynienia spędzane poza domem, ale
polegał on na dodawaniu składników tak, żeby farsz wyglą
dał, pachniał i smakował „jak należy". Ponieważ nigdy nie na
uczyłam się przyrządzać go jak należy", proponuję w za
mian jedną z ulubionych świątecznych potraw mojego syna.
Są to ciasteczka - naprawdę cieniutkie, rumiane, które najle
piej piec w jednorazowych foremkach z folii aluminiowej. To
bardzo upraszcza sprawę.
CIASTECZKA KARMELOWE
3 tabliczki gorzkiej czekolady, połamane byle jak
2 duże jajka
1 szklanka cukru
3/4 szklanki zwykłej mąki
1/2 szklanki masła lub margaryny o temperaturze pokojowej
1/2 szklanki półsłodkich wiórków czekoladowych
1 łyżeczka od herbaty wanilii
1/4 łyżeczki proszku do pieczenia
1/4 łyżeczki soli
Rozgrzać piec do 180 stopni. Wysmarować tłuszczem formę
z folii aluminiowej o wymiarach 33 x 22 cm.
Przesiać razem mąkę, proszek do pieczenia i sól. W rondlu
o pojemności 3/4 litra stopić masło. Zdjąć z ognia. Dodać go
rzką czekoladę. Mieszać, aż czekolada się stopi. Mieszając
dodawać cukier, wanilię i jajka. Dodać mąkę i wiórki czekola
dowe. Mieszać, aż powstanie jednolita masa.
Rozprowadzić równomiernie ciasto w formie. Piec 20 do 25
minut lub do chwili, gdy wierzch pod dotykiem okaże się twar
dy. Pozostawić w formie do ostygnięcia.
Ostrożnie wyjąć ciasto z formy. Wyrównać brzegi. Powycinać
specjalnym przyrządem w świąteczne kształty (gwiazdki, cho
inki itp.). Udekorować kolorowym lukrem.
Rozdział pierwszy
Był chłodny listopadowy świt; ołowiane niebo Montany zapo
wiadało opady śniegu. Neil Sullivan leżał na plecach patrząc
w górę na złowrogie, ciemne chmury, całe jego ciało przeszywa
ły igiełki bólu, który się potęgował, aż dorównał jednemu wiel
kiemu bólowi głowy. Ogier, który go zrzucił, przekrzywił łeb
i kręcił się, próbując zrzucić również siodło. Wyglądał wspaniale
- Neil przyznawał z podziwem - był lśniący i mocny, i pełen
wściekłości.
Neil poruszył się i ból wzmógł się w dwójnasób.
- Jeżeli sobie coś złamałem, ty przeklęty diable, to cię zabiję
- mruknął gniewnie, badając swe obrażenia. Czołem uderzył
o występ różowego granitu i krew płynęła mu ciurkiem po twa
rzy. Poza tym i jakimś bólem w brzuchu wszystko wydawało się
drobiazgiem - choć bolesnym, pomyślał krzywiąc się. Jutro bę
dzie cały w siniakach.
Zebrał się w sobie, by usiąść, ale ból w brzuchu okazał się nie
do wytrzymania i Neil padł na zmarzniętą ziemię. Zaklął głośno,
ze złością, chcąc przetrzymać ból, który wracał falami, dziki,
przenikliwy, szarpiący od wewnątrz, rozdzierający, morderczy.
Próbował go zwalczyć - próbował oddychać, zapanować nad
nim, wytrzymać go, ale ból brał nad nim górę, stale i bezwzględ
nie. Musi wytrzymać. Nie może umrzeć. Bał się umierania, bał
się poddać, stracić...
Przed oczyma stanął mu obraz Elizabeth, czysty, jasny i pięk
ny, i jego wola zaczęła słabnąć. Elizabeth była jedyną ważną
sprawą w jego życiu, ale odeszła. Nie miał nic do stracenia, tylko
samo życie, a i to tracił po trosze, w męce.
Brzuch był jednym ogniem, promieniującym bólem, który
pulsował w każdej cząstce jego ciała. Każde uderzenie serca było
jak cios, każde wciągniecie powietrza do płuc stawało się niewia
rygodną męką. Ból zmącił Neilowi wzrok i obraz Elizabeth znikł
86 GWIAZDKA MIŁOŚCI
w wirze ciemnoczerwonych, brązowych i czarnych plam. Próbo-
wał coś powiedzieć, ale usta odmówiły mu posłuszeństwa -
próbował się poruszyć, ale był jak sparaliżowany. Nie istniało
nic, poza bólem... strachem... i nadzieją. Bał się umierania... ale
jednocześnie zmęczyło go życie w samotności. Śmierć mogła go
uwolnić od samotności, od pustki. Śmierć - wybawienie od życia
bez Elizabeth.
Z wolna opuszczały go siły i Neil poczuł, że wraz z nimi
uchodzi z niego życie. Otaczała go ciemność i ciepło, miłe, bli
skie ciepło. Ból w jamie brzusznej zmniejszył się, a czarny para
liżujący strach zwolnił swój uścisk, z chwilą gdy zaprzestał walki
o życie.
Neil po raz ostami otworzył oczy. Zacisnął rękę i wyszeptał
ostatnie słowo:
- Elizabeth.
Zatrzymawszy się w progu Elizabeth zdjęła płaszcz, przerzu
ciła go przez lewe ramię i odetchnęła głęboko, by uspokoić we
wnętrzne drżenie. Usiłowała sobie przypomnieć, kiedy ostatni
raz była w szpitalu - odwiedzała wtedy jakąś dawną przyjaciół
kę, która urodziła dziecko. Wówczas oznaczało to początek ży
cia. Teraz mogło oznaczać koniec.
Recepcja była tuż obok oddziału intensywnej terapii, ale dro
ga do niego zabrała Elizabeth sporo czasu.
- Przepraszam bardzo -jej głos drżał z emocji. - Zawiado
miono mnie, że został tu przywieziony mój mąż. Czy może mi
pani powiedzieć, gdzie leży?
Urzędniczka spojrzała, panując nad swoim wyrazem twarzy.
- Czy pani Sullivan?
Gdy Elizabeth skinęła głową, urzędniczka gestem przyzwali
pielęgniarkę.
- Carol, to jest żona Neila Sullivana.
Kobieta wyciągnęła rękę.
NAJCENNIEJSZY DAR
87
- Jestem Carol Anderson, pielęgniarka na oddziale stanów
ciężkich i oddziałowa intensywnej terapii chirurgicznej.
Elizabeth spojrzała obojętnie, nim podała jej rękę, po czym
zauważyła, że twarz pielęgniarki była tak samo poważna jak
twarz urzędniczki; Elizabeth znów wpadła w panikę. Walczyła
z tym uczuciem od chwili, gdy zadzwoniła Clara, gospodyni
Neila. Wiadomość, przerywana łkaniem, brzmiała: wypadek...
krwawi... stan krytyczny... umierający... Była przerażona.
- Gdzie jest mój mąż? - zapytała Elizabeth zachrypniętym
szeptem.
Carol Anderson przełożyła kartę choroby do drugiej ręki,
wzięła Elizabeth pod ramię i poprowadziła ją do obszernego
holu.
- Jest na sali operacyjnej, proszę pani. Zaprowadzę panią do
poczekalni dla rodzin przy oddziale intensywnej terapii. Doktor
przyjdzie do pani zaraz po operacji. Czy mam do kogoś zadzwo
nić w pani imieniu?
Elizabeth tylko potrząsnęła głową. Nie mogła mówić; bała
się, że jej opanowanie pryśnie i cała zacznie się trząść.
Pojechały windą na wyższe piętro, potem przeszły obok wielkiej
poczekalni, gdzie właśnie nadawano w telewizji wiadomości poran
ne. Dalej był mniejszy pokój z oknem na północ. Stało tu parę
kanapek i krzeseł, telefon i telewizor, ten jednak był wyłączony.
- Proszę, niech pani siada - powiedziała siostra Anderson,
zamykając za sobą drzwi.
Elizabeth przysiadła na brzegu zniszczonej kanapki, w zaciś
niętych rękach trzymając płaszcz. Rozejrzała się, wyraźnie uni
kając widoku za oknem. Skupiła się na tych wszystkich pyta
niach, które chciała zadać, i na odpowiedziach, których bała się
usłyszeć. Co się stało? Jakie mąż odniósł obrażenia? Co z nim
robią? Czy będzie żył? Boże, proszę cię, spraw, żeby żył -
modliła się.
Siostra Anderson usiadła w fotelu bokiem do kanapki i po
chyliła się do przodu.
88
GWIAZDKA MIŁOŚCI
- Mąż pani miał wypadek, spadł z konia. Doznał wstrząsu
mózgu z obrzękiem. Ale najważniejsze obrażenie, to pęknięcie
wątroby. Właśnie tym zajmuje się teraz chirurg.
Elizabeth chciała sobie przypomnieć, na czym polega działa-
nie wątroby, ale w żaden sposób nie mogła. Wiedziała tylko tylko
że bez wątroby nie można żyć. Próbowała, odsunąć od siebie tę
myśl.
- Czy był przytomny, jak go tu przywieziono?
- Nie.
- To jak możecie go operować? Nie mógł przecież wyrazili
zgody na zabieg, a wam nie wolno operować bez zgody pacjenta
- Zadawała chaotyczne pytania, bojąc się zapytać wprost: czy
stan jest bardzo poważny? Czy umrze?
Siostra westchnęła głęboko.
- Kiedy pani mąż został przywieziony, był w stanie bardzo
ciężkim. Gdyby lekarze czekali, aż pani przyjedzie podpisać
zgodę... już by nie żył.
Elizabeth poczuła przenikający ją od wewnątrz chłód. Jak
miałaby żyć bez Neila? Jak miałaby istnieć w świecie, na którym
by jego zabrakło?
- To jest formularz zgody na operację. Chociaż operacja jest
już w toku, musimy mieć w dokumentach podpis pani jako naj
bliższej osoby. Chciałabym też, żeby pani wypełniła formularz
przyjęcia do szpitala. - Wskazała Elizabeth, gdzie ma podpisać,
po czym wyciągnęła kartę i pióro. - Doktor Carter zszywa teraz
wątrobę. Następnie wezmą pani męża na komputerowe badanie
głowy. Potem zostanie przyjęty na oddział intensywnej terapii,
który mieści się tutaj na wprost holu.
Elizabeth powoli wzięła formularze. Przyjrzała się im, potem
podniosła oczy.
- Czy to przetrzyma?
Siostra Anderson zawahała się. Chciała powiedzieć, że tak, że
oczywiście będzie zdrowy, ale mogło się to okazać nieprawdą.
NAJCENNIEJSZY DAR
89
Jego stan po przyjeździe był bardzo poważny. Życie tliło się
w nim ledwo dostrzegalnym płomykiem. Wzruszyła ramionami.
- Po operacji zostanie poddany intensywnej terapii. Jutro
będziemy wiedzieli coś więcej.
- Jutro? - Elizabeth skoczyła na równe nogi, zrzucając kartki
i pióro; płaszcz też spadł na podłogę.
- Nie mogę czekać do jutra, żeby się dowiedzieć, czy wszy
stko jest w porządku! - I przeszła w drugi koniec pokoju.
Siostra Anderson podniosła płaszcz i przewiesiła go przez
oparcie kanapki, a następnie pozbierała wszystkie zrzucone na
podłogę przedmioty.
- Bardzo mi przykro. Wiem, że to dla pani trudna sprawa.
Czy na pewno nie ma nikogo, do kogo mogłabym zadzwonić?
Kogoś z rodziny lub z przyjaciół?
Elizabeth potrząsnęła głową. Z rodzicami, którzy mieszkali
w Teksasie, nie widziała się od lat, a nikogo innego z bliskich nie
miała. Peg White, jej najbliższa przyjaciółka i szefowa, przyje
chałaby w jednej chwili, gdyby po nią zadzwoniła, ale byłaby
zbyt przejęta, zbyt troskliwa, Elizabeth rozkleiłaby się całkowi
cie. Nie, sama się pozbiera, sama sobie poradzi.
Wróciła na kanapkę i wypełniła formularze, po czym wręczy
ła je siostrze Anderson.
- Chciałabym zostać sama.
- Czy aby na pewno?
Skinęła. Była tego pewna.
Siostra kiwnięciem głowy przyjęła to do wiadomości.
- Mój numer wewnętrzny jest obok telefonu. Gdyby pani
czegoś potrzebowała... - Elizabeth skinęła głową raz jeszcze,
a następnie poczekała, aż pielęgniarka wyjdzie. Kiedy drzwi się
zamknęły i została sama w pokoju, zadzwoniła do Peg. Tak jak
się spodziewała, przyjaciółka zaproponowała, że przyjedzie do
szpitala i będzie z nią czekała, ale Elizabeth grzecznie odmówiła.
Wystarczy, że jej nie ma w sklepie; nie ma powodu, żeby Peg
w ogóle go zamknęła.
90
GWIAZDKA MIŁOŚCI
Obiecawszy, że będzie z nią w kontakcie, odłożyła słuchawkę
i oparła się na poduszkach kanapy. Drżała z obawy o życie Neila.
Podniosła ręce, by zasłonić twarz, i ujrzała cienką złotą branso
letkę na lewej ręce. Pierścionek z brylantem od kompletu został
w domu, w szufladzie. Zdjęła go w dniu, w którym odeszła od
męża i przysięgła, że nigdy go nie włoży. Ale obrączki ślubnej
nie potrafiła zdjąć. Chociaż się rozstali, chociaż ich małżeństwo
pod każdym względem skończyło się rok temu, zdjęcie obrączki
było czymś ponad jej siły. W sercu na zawsze pozostała żoną
Neila, zawsze do niego należała, a symbolem tego była obrączka.
Potarła obrączkę czubkiem palca i wciąż powtarzała tę czyn
ność, aż złoty krążek rozgrzał się od jej dotyku. Czasami wydawa
ło jej się, że Neil był zawsze częścią jej życia, że zawsze go
kochała. Że go kochała od pierwszego wejrzenia, kiedy zaledwie
jako osiemnastolatka skończyła szkołę średnią i rozpoczęła samo
dzielne życie. Był starszy o dwa lata, silny, przystojny, z figlarnym
uśmiechem, podniecającym głosem i czułym, miękkim dotykiem.
Obiecał jej miłość i małżeństwo, i szczęście na zawsze, ale były to
czcze obietnice. Obietnice, którymi żyła przez dwa lata, o których
marzyła i śniła, i które w końcu złamały jej życie.
Z cichym westchnieniem wstała i podeszła do okna. Gdzieś
w oddali wznosił się Sleeping Giant, śpiący olbrzym, skała
kształtem przypominająca leżącego na wznak mężczyznę. Mogła
odróżnić jego czoło, nos i usta, zwężenie szyi, szeroką pierś. Był
to najbardziej charakterystyczny punkt w dolinie. Spoglądała nań
co rano przez okno sypialni i dzień w dzień, gdy wychodziła
z domu. To tam mieszkał Neil, to tam mieszkali kiedyś razem.
Był człowiekiem dumnym. Gdy go poznała, ledwie wiązał
koniec z końcem, ale postanowił się wybić, dojść do czegoś. No
i doszedł, na pewno. Jego ranczo było jednym z największych
w stanie, jego bydło najlepsze, a interesy szły mu znakomicie.
Miał wszystko, czego zawsze pragnął: bogactwo, władzę i uzna
nie. A cena, jaką za to zapłacił? Praktycznie żadna - poza zerwa
niem związku z Elizabeth... i to dwukrotnie. Za pierwszym ra-
NAJCENNIEJSZY DAR 91
zem opuściła go, ponieważ uważała, że jej nie kocha. Po raz
drugi, ponieważ w i e d z i a ł a, że jej nie kocha.
Kiedy drzwi się otworzyły, zastygła, po czym składając dłonie
jak do modlitwy, obróciła się powoli. Miała nadzieję, że wszy
stko będzie dobrze, ale spodziewała się najgorszego. Gdy zoba
czyła mężczyznę w dżinsach, długich butach i płaszczu, zamiast
kogoś z personelu szpitalnego, odetchnęła z ulgą.
- Cześć, Roy.
Roy Harper, pracownik Neila, zamknął drzwi i z ociąganiem
wszedł do pokoju. W spękanych rękach trzymał kapelusz kow
bojski, mnąc go nerwowo.
- Ma pani jakąś wiadomość?
Potrząsnęła głową.
- Po operacji ma tu przyjść doktor.
- Napije się pani kawy albo czegoś..?
Ponownie potrząsnęła głową.
- Co się stało, Roy?
Położył kapelusz na krześle, potem zdjął płaszcz.
- To ten cholerny koń, proszę pani.
Kiedy siostra Anderson wspomniała o koniu, Elizabeth od
razu podejrzewała, że to Piorun. Ten cholerny koń słynny był
w całej zachodniej Montanie. Był to najpodlejszy, najzłośliwszy
bydlak pod słońcem, nieraz już zachęcała męża, żeby się go
pozbył, ale Neil nie chciał. Kochał tego konia, uwielbiał jego
żywiołowość, temperament i podziwiał siłę.
- Piorun - Roy skrzywił się.-Raczej szatan. Sama przewrot
ność.
Uśmiechnęła się blado.
- Tak jak Neil, sam upór. - Ileż to razy prosiła go, by nie
kupował tego ogiera, żeby na nim nie jeździł, nie ryzykował
życiem. Ale mąż śmiał się z jej obaw, upierał się, że nic mu nie
będzie. I nie miał racji. Ten koń o mało go nie zabił.
- Nie wiemy na pewno. Wyjechał dziś wczesnym rankiem,
sam. Kiedy Piorun wrócił do domu bez niego, zaczęliśmy szukać
92
GWIAZDKA MIŁOŚCI
Neila i znaleźliśmy go nieprzytomnego. Myślę, że to przeklęte
bydlę go zrzuciło.
Elizabeth potrząsnęła głową.
- Neil za dobrze jeździ, żeby go koń tak po prostu zrzucił.
Tylko on potrafił go okiełznać.
- Był ostatnio trochę... zaabsorbowany - powiedział Roy,
odwracając od niej wzrok.
Elizabeth też popatrzyła w inną stronę. Wiedziała, co zaprząt
nęło uwagę Neila dziś rano - to samo, co i jej od wielu tygodni.
Dziś był dwudziesty listopada. Druga rocznica ich ślubu. I pier
wsza rozstania.
- Bardzo mi przykro. - Przekręciła obrączkę na palcu.
- To nie pani wina. - Roy przeszedł w drugi koniec pokoju.
Nie wiedziała, ani dlaczego ją usprawiedliwia, ani co jej Roy
wybacza. Wypadek Neila? Czy to, że go opuściła? Pewnie jedno
i drugie, a może jeszcze coś innego?
Może to nie jej wina... a może jej. Może za wiele wymagała
od Neila, więcej niż był w stanie jej dać? Jako dobry mąż dawał
jej wszystko, czego tylko zapragnęła - oprócz miłości. Opusz
czając go rok temu błagała go o miłość, zrobiła wszystko, z wy
jątkiem tego, by uklęknąć i żebrać, ale on jej odmówił. Był
człowiekiem dumnym i uczciwym - zbyt uczciwym, żeby miał
udawać uczucie, którego dla niej nie miał, zbyt uczciwym, żeby
kłamać.
- Jak pani myśli, jak długo to potrwa?
- Nie wiem. - Patrzyła uporczywie na szczyt giganta, aż
wzrok jej zaszedł mgłą. - Siostra mówi, że był umierający.
Twierdzi, że dopiero jutro będą wiedzieli, czy z tego wyjdzie.
Roy wyczuł rozpacz w jej głosie i poruszył się niespokojnie.
Nie znał zbyt dobrze żony szefa, ale wiedział, że kochała męża,
że kochała go bardziej, gdy go opuszczała niż w dniu ślubu.
Zerwanie małżeństwa było wstrząsem dla wszystkich na ranczo,
łącznie z samym szefem. Nikt nie wiedział, o co poszło, z wyjąt
kiem Neila, ale on nic nie mówił. W ciągu ubiegłego roku nie
NAJCENNIEJSZY DAR
93
wypowiedział imienia żony, nigdy nie przyznał się przed nikim,
że ma żonę, która mieszka o trzydzieści kilometrów stąd. Ale o
niej nie zapomniał. Tyle wiedział Roy; widać to było po jego
oczach.
- Mam nadzieję, że nic mu nie będzie - powiedział niezdar
nie. - Jest bardzo twardy.
Skinęła głową. Zawsze był twardy. Miał w życiu trudne sytu
acje, ale z każdej wychodził silniejszy, zuchwalszy i bardziej
zdecydowny. Modliła się, żeby wyszedł i z tej.
Z westchnieniem spojrzała na zegarek. Wąska złota bransolet
ka luźno obejmowała przegub jej dłoni, a brylanciki, które ją
zdobiły, połyskiwały nawet w tym skąpym oświetleniu. Był to
prezent od Neila na Dzień Świętego Walentego, typowy dla jego
ekstrawaganckiego gustu, jak pierścionek z brylantem, który zo
stał w domu. Czasami myślała, że chce ją kupić. Nie kochał jej,
więc dawał kosztowne, piękne prezenty, by zaspokoić jej wyma
gania, złagodzić rosnące zniechęcenie do życia w małżeństwie.
Ale Elizabeth nie dbała o pieniądze - nie chciała ich jedenaście
lat temu, kiedy był biedny, a ona zwróciła mu pierścionek zarę
czynowy i wyjechała z Montany; nie chciała ich rok temu, opu
ściła ich wspaniały dom i wyrzekła się pięknych prezentów.
Chciała tylko jego miłości, ale to było właśnie to, czego za żadne
pieniądze nie mógł jej dać.
- Clara przesyła pani serdeczne pozdrowienia.
Elizabeth uśmiechnęła się blado na myśl o gospodyni Neila,
żonie Roya. Była to miła, siwa, bardzo macierzyńska kobieta,
traktowała Neila jak matka, której on nie znał. Dla Elizabeth też
była dobra.
- Jak się miewa?
- Świetnie. Mówi, że jej pani brakuje. - Włożył ręce do
kieszeni i kołysał się na piętach. - Myślę, że wszyscy tak czują.
Miał na myśli Neila. Elizabeth zastanawiała się, czy to pra
wda. Czy przejął się tym, że odeszła? A może potraktował ich
małżeństwo jak pierwszy lepszy interes, który nie wyszedł - po
94 . GWIAZDKA MIŁOŚCI
prostu jedno z nieudanych przedsięwzięć. Pamięta wyraz jego
twarzy, kiedy mu rok temu postawiła ultimatum: Jeżeli mnie
kochasz, to mi to powiedz. Jeżeli mi nie powiesz, odchodzę. By!
chłodny, twardy i nieugięty - nie chciał się cofnąć ani na krok,
nawet po to, by ocalić ich małżeństwo.
Przegrała. Dała mu ultimatum, pewna, że powie jej to, co chciała
usłyszeć, ale przegrała. Było to bardzo trudne do zaakceptowania,
zraniło ją głęboko, ale nie miała wyboru, musiała odejść.
A teraz jest tu, w szpitalu, wróciła do roli żony, tak postąpiła,
jak należało. Ale czy on tego by chciał? Przecież przywykła, że
on jej nie chce, nie potrzebuje, nie kocha. Mimo to zostanie,
będzie czekać i modlić się, a jak Neil już z tego wyjdzie, kiedy
minie kryzys, wróci do swojej samotni. Wróci do samotnego
życia.
Rozdział drugi
Czas mijał powoli. Godzina, dwie, trzy. Elizabeth i Roy nie
rozmawiali wiele. On chodził w tę i z powrotem, ona stała przy
oknie, wpatrzona w góry, które wskazywały miejsce, gdzie było
ranczo. W tym czasie raz zajrzała Carol Anderson, prawie godzi
nę temu, żeby im powiedzieć, że Neil jest już po operacji i że
robią mu teraz komputerowe badanie głowy. Obiecała, że przyj
dzie z lekarzem, jak tylko Neil zostanie umieszczony na oddziale
intensywnej terapii.
Stan bardzo poważny. To wszystko, co powiedziała, kiedy
Roy spytał o Neila. Elizabeth była zbyt przerażona, żeby o cokol
wiek zapytać. Odwróciła się do okna powtarzając w myśli
odpowiedź pielęgniarki, po czym zamknęła oczy i pogrążyła się
w cichej modlitwie.
Teraz drzwi otworzyły się znowu. Carol wróciła jak obiecała,
a za nią wszedł zmęczony mężczyzna w zielonym uniformie
i białym fartuchu. Carol przedstwiła go jako doktora Adama
Cartera i zaproponowała, by usiedli.
NAJCENNIEJSZY DAR 95
Elizabeth siadając na kanapce obok Carol poczuła, że nogi
zrobiły jej się miękkie. Wzrok, w którym była nadzieja, lęk
i oczekiwanie, skierowała na lekarza.
- Jak on się czuje?
- Zniósł operację bardzo dobrze, jak na takie obrażenia. - Le
karz potarł kark. - Tam, gdzie upadł, grunt był skalisty i odniósł
poważne urazy głowy i jamy brzusznej. W wyniku urazu czaszki ma
obrzęk mózgu, a w obrębie jamy brzusznej pod sklepieniem przepo
ny stłuczenie z rozdarciem górnego płata wątroby... Carol przedsta
wi to pani przystępniej. Przez parę dni potrzymamy go na środkach
usypiających, dopóki nie ustąpi obrzęk mózgu. Stan jest ciągle
krytyczny, ale się nie pogarsza. Mąż pani ma dużo szczęścia.
- Więc nic mu nie będzie?
Lekarz był pełen rezerwy.
- Już mówiłem, jego stan jest ustalony, a parametry dobre,
więc mamy nadzieję.
Nadzieję. To słowo nie oddawało nawet w części uczuć Eliza
beth. Łatwiej jej przyszło zadać następne pytanie.
- Kiedy będę mogła go zobaczyć?
Doktor Carter spojrzał na zegarek.
- Może pani iść do niego dopiero za godzinę i to tylko na parę
minut.
Elizabeth potrząsnęła głową.
- Chcę z nim być.
- Nie.
- Nie będę przeszkadzała, panie doktorze. Po prostu będę
przy nim.
- Nie. - Doktor wstał z niskiego krzesła, po czym spojrza
wszy na Carol zwrócił się do Elizabeth. - Czy chce pani jeszcze
o coś spytać?
Elizabeth potrząsnęła głową. Nie chciała się z nim sprzeczać.
Sprawę przebywania z Neilem załatwi z kimś innym. Wstała
i wyciągnęła do niego rękę.
- Dziękuję panu bardzo.
96
GWIAZDKA MIŁOŚCI
Gdy wyszedł, Carol dotknęła ramienia Elizabeth, dając jej
znać, żeby usiadła.
- Musi pani być przygotowana na przykry widok; mąż pani
przeszedł bardzo poważną operację. Stracił bardzo dużo krwi
i przez wiele dni będzie nieprzytomny. Zainstalowano przy nim
aparat wspomagający oddychanie, ma pełno różnych rurek, dre
nów, elektrody EKG. Wszystko to wygląda przerażająco, ale jest
bardzo potrzebne.
Elizabeth wstrząsnęła się mimo woli, a palcami prawej ręki
zaczęła bezwiednie obracać obrączkę na lewej.
- Chciałabym z nim zostać, siostro.
- Przykro mi, ale przepisy szpitalne na to nie zezwalają.
Otworzyły się drzwi. Elizabeth odwróciła się i zobaczyła
w nich Karla Nelsona, administratora szpitala i przyjaciela Neila.
Karl był jednym z tych ludzi, którzy mogli jej pomóc. Powitała
go bladym uśmiechem.
Nelson przyciągnął ją do siebie i przytulił.
- Elizabeth, właśnie usłyszałem o wypadku Neila. Czy mogę
ci w czymś pomóc?
Jej odpowiedź skierowana była do pielęgniarki.
- Właśnie rozmawiamy o obowiązujących w szpitalu przepi
sach. Kiedy ktoś daje na szpital tyle pieniędzy co Neil, to tworzy
własne przepisy, prawda, Karl?
- O co ci chodzi? - zapytał Karl puszczając Elizabeth i cofa
jąc się, by spojrzeć jej w twarz.
- Pani Sullivan chciałaby zostać z mężem na oddziale. -
Wyjaśniła Carol i nie czekając na jej odpowiedź dalej tłumaczyła
Elizabeth: - Niech pani zrozumie, że mąż jest nadal bardzo chory.
Jeszcze nie wrócił z zaświatów. Pokój, w którym leży jest mały
i całkowicie wypełniony różnymi urządzeniami. Z trudem mie
szczą się tam pielęgniarki, które przychodzą na zabiegi. Dla
rodziny nie ma tam miejsca.
- Niech pani zrozumie: muszę z nim być. - Ale chodziło
jeszcze o coś. Po raz pierwszy w życiu Neil nie był silny, nie był
NAJCENNIEJSZY DAR
97
przytomny i nie był samowystarczalny. Po raz pierwszy napra
wdę jej potrzebował, więc musiała z nim być.
Mimo całego współczucia Carol, zobowiązana była myśleć
przede wszystkim o pacjencie, a nie o jego żonie. Spróbowała
jeszcze raz.
- Niech pani weźmie pod uwagę stan pana Sullivana...
Oczy Elizabeth stały się chłodne i pociemniały z gniewu.
- Nie zrobię nic takiego, co mogoby mu zaszkodzić.
- Nie, oczywiście, że nie, nie o to jej chodzi - przerwał
Nelson, kładąc dłoń na ramieniu Elizabeth. - Pogadam z dokto
rem Carterem, zobaczymy, co się da zrobić. Chodź teraz do nas,
zjemy lunch, a jak wrócisz, będziesz mogła zobaczyć Neila.
Wiedziała, że nic nie przełknie, ale jak długo miała nadzieję,
że Karl pomoże jej w załatwieniu zezwolenia na to, żeby była
z Neilem, zamierzała stosować się do wszystkich jego poleceń.
Wstała, zabierając płaszcz i torebkę.
- Idziesz z nami, Roy?
- Nie, proszę pani, lepiej pojadę na ranczo. Jest dużo roboty.
Jak pani będzie czegoś potrzebowała, to proszę dać nam znać,
dobrze?
- Dobrze. Dam znać, co się dzieje. - Nagle objęła starego. -
Neil się ucieszy, jak się dowie, że tu byłeś. - Potem odwróciła się
do pielęgniarki. Czuła się głupio, że w jej obecności zwróciła się
ze swoją prośbą do administratora, ale musiała to zrobić. - Dzię
kuję, siostro Anderson.
Carol skinęła głową.
- Będę na oddziale. Jeżeli mogłabym jeszcze w czymś po
móc, to proszę dać mi znać.
Karl zaprowadził Elizabeth do kawiarni w przeciwległym
końcu szpitala. Zgodziła się na filiżankę kawy, ale nie mogła
zmusić się, by coś zjeść. Może, kiedy zobaczy Neila, zobaczy na
własne oczy, że jest mu lepiej...
Po lunchu Karl zostawił ją w poczekalni, a sam poszedł do
doktora Cartera. Doktor, zły, że na niego naciskają, niechętnie
98
GWIAZDKA MIŁOŚCI
zaprowadził Elizabeth do małego pomieszczenia, gdzie leżał
Neil.
- Może pani na razie być tu tylko przez dziesięć minut -
powiedział stanowczo, zatrzymując się przed wejściem. Gdy za
częła protestować, podniósł rękę. - Od jutra będzie pani mogła tu
przebywać, jak długo pani zechce, ale dzisiaj nie. Mamy za dużo
do zrobienia.
Kiedy skinęła głową ze zrozumieniem, otworzył drzwi i odsu
nął się, żeby mogła wejść.
Elizabeth zawahała się. Jeszcze dwa kroki i po raz pierwszy
od roku zobaczy Neila. Będzie leżał na plecach, będą za niego
oddychać urządzenia, inne będą kontrolowały każde uderzenie
jego serca, każdą zmianę stanu. Będzie bezradny i bezbronny, po
raz pierwszy w życiu będzie słaby. Gdy odzyska przytomność,
fakt, że go w tym stanie widziała, zrani jego dumę.
Zamknęła oczy, by zebrać siły, potem ruszyła przed siebie.
Nawet po ostrzeżeniu siostry Anderson nie była przygotowa
na na widok, który ujrzała. W pokoju panował mrok, a jedyne
łóżko otoczone było najróżniejszymi aparatami. Worki z płynami
dożylnymi i z krwią wisiały nad łóżkiem, wlewając w niego ży
cie kropla po kropli. Do nosa włożono mu rurki dołączone do
różnych urządzeń, wkłute w żyły igły sterczały mu z szyi i piersi,
jak również z przegubu jednej z rąk i na wierzchu drugiej. Był
blady, rysy wyostrzyły mu się i znieruchomiały. O Boże, jak
bardzo był nieruchomy.
Elizabeth wolno podeszła do łóżka, oparła ręce na bocznych
poręczach i spojrzała na męża. Chociaż się nie poruszał, widzia
ła, że żyje. Widziała równomierne uderzenia serca na monitorze
nad jego głową i słyszała powolny, wyrównany szum mechanicz
nego oddechu, który to potwierdzał.
Dotknęła jego ręki, uważając na igłę wkłutą w dłoń, i łzy,
które w sobie tak długo tłumiła, popłynęły gorące, słone, pełne
troski i smutku, a zarazem radości. Żył. Dzięki Bogu żył.
NAJCENNIEJSZY DAR
99
- Pani Sullivan - doktor Carter zamknął za sobą drzwi i zbli
żył się do łóżka. - Musi pani już wyjść.
Przeszła na drugą stronę łóżka, czubkami palców lekko do
tknęła lewej ręki Neila.
- Czy jego obrączka nie przeszkadza pod opatrunkiem? -
spytała. Głos miała cichyi spokojny i smutny.
- Nie mieli czasu jej zdjąć na izbie przyjęć. Kiedy zdejmiemy
opatrunek, będzie ją pani mogła zabrać do domu, jeżeli pani zechce.
Oczy Elizabeth, gdy podniosła na niego wzrok, były szeroko
otwarte ze zdumienia.
- Nie, proszę tego nie robić. - Podobnie jak i ona, Neil za
wsze nosił ślubną obrączkę. Gdyby mu ją zdjęli, krucha więź,
która ich łączyła, zostałaby zerwana.
- Musi pani już iść.
Puściła mimo uszu polecenie doktora Cartera.
- Wygląda tak... - Zabrakło jej słów. Jak martwy. Stałe
uderzenia serca i równy oddech, które dodały jej przed chwilą
otuchy, teraz zaczęły jej przeszkadzać. Serce biło mu dlatego, że
oddychał, a oddychał dlatego, że stojący obok łóżka aparat po
mpował mu w płuca tlen.
- Czy oddycha sam?
- Tak.
- To czemu...? - Wskazała gestem urządzenia.
- Aparat pomaga mu oddychać, reguluje oddech. Za parę dni
go odłączymy. - Przerwał na chwilę, potem dodał ciszej: - Jest
w ciężkim stanie, ale ten stan się nie pogarsza. Niczego więcej
nie mogliśmy się spodziewać.
- I to ma być pociecha? - rzekła Elizabeth ze smutnym
uśmiechem. - Że mu się nie pogarsza? Ale to znaczy jednocześ
nie, że mu się nie poprawia.
- To wymaga czasu.
Powoli cofnęła rękę, zabrała swoje rzeczy i podeszła do
drzwi. Zatrzymała się jeszcze na chwilę i raz jeszcze spojrzała
na lekarza.
100
GWIAZDKA MIŁOŚCI
- Wiem, że tylko dlatego mnie pan tutaj wpuścił, że poprosił
pana o to Karl Nelson. Jestem panu bardzo wdzięczna, panie
doktorze. Nie chcę nadużywać tego przywileju.
Doktor Carter spojrzał na pacjenta, po czym wyszedł za Eli
zabeth.
- Proszę zostawić numer swojego telefonu w recepcji, iść do
domu i trochę odpocząć. Nie ma sensu siedzieć tu dzisiaj dłużej.
Zastanowiła się nad jego propozycją, ale myśl o tym, że mia
łaby wyjść ze szpitala - zostawiając Neila samego - była przera
żająca. Potrząsnęła głową.
- Myślę, że pobędę tu jednak jeszcze przez chwilę.
- Czy mogę zwracać się do pani po imieniu? - Elizabeth
wyraziła zgodę i Carter podjął: - Mówiłem pani, Elizabeth, że
jego stan się nie pogarsza, a to znaczy, jak pani sama zauważyła,
że nic się nie zmienia. Niech pani jedzie do domu. Jeżeli coś się
zdarzy, zadzwonimy, będzie pani tu za dziesięć, piętnaście minut.
Jeżeli zechce pani być przy nim jutro, dzisiaj musi pani wypo
cząć.
Jeszcze raz potrząsnęła głową. Zbyt wielkie ryzyko. Życie
Neila było w niebezpieczeństwie. Powinna tu zostać.
Doktor wzruszył ramionami. Wiedział, że Neil Sullivan to
twardy typ - powinien był już umrzeć, a tymczasem uparcie
uzymał się życia. Wyglądało na to, że miał równie upartą
żonę.
- Niech pani nie nadużywa swoich sił, bo jak będzie pani
naprawdę potrzebował, to mu pani nie pomoże.
Podziękowała mu raz jeszcze, po czym poszła przez hol do
wielkiej poczekalni. Na fotelu przed telewizorem siedział starszy
mężczyzna i śmiał się z oklepanych dowcipów prezentera. Mło
da matka z mężem i córką zachwycali się zdjęciami swego nowo
rodka. Nastolatek z nogą w gipsie flirtował z młodą pielęgniarką,
która składała podpis na gipsowym pancerzu jaskrawoczer-
wonym flamastrem.
NAJCENNIEJSZY DAR
101
Elizabeth poczuła się zagubiona. Przez krótką chwilę chciała
minąć tych szczęśliwych ludzi, przejść przez hol, wyjść na dwór
i po prostu iść przed siebie. Tak wiele ze swego życia poświęciła
Neilowi i cóż jej to dało poza bólem serca? Okres po wyprowa
dzeniu się od niego w zeszłym roku był najstraszniejszy w jej
życiu. Jeżeli zamieszka tu znowu, wpadnie w jego sidła i wyrwa
nie się na wolność będzie jeszcze bardziej bolesne - pomyślała ze
smętnym uśmiechem. Nic się nie zmieniło. Kochała go, a on jej
nie kochał. Proste, suche fakty.
Mimo to nie mogła odejść, nawet jeżeli to była jedyna metoda
zabezpieczenia się na przyszłość. Jak długo Neil jest nieprzytom
ny i w niebezpieczeństwie, zostanie z nim. Będzie go kochać
i modlić się, by żył. Jak odzyska przytomność i nie będzie jej już
potrzebował - odejdzie. A wtedy, przyrzekła sobie, więcej go nie
zobaczy.
Rozdział trzeci
We wtorek rano było zimno, blade niebo zapowiadało śnieg,
którego wciąż jednak nie było. Elizabeth stała przy jedynym
oknie w pokoju Neila i patrzała na dwór. Neil leżał tuż za nią
i wyglądał tak samo jak wczoraj, gdy zobaczyła go po raz pier
wszy - leżał bez ruchu, bez życia.
Wszystko dobrze, powiedział jej doktor Carter podczas po
rannego obchodu. Ubiegła noc była spokojna, bez zakłóceń,
a wyniki badań pomyślne. Przez cały ranek oprócz lekarza wcho
dzili i wychodzili inni - siostry, różni specjaliści, laboranci, an
estezjolog, który był przy Neilu w czasie operacji. Badali, spraw
dzali, kontrolowali urządzenia, pobierali krew, a przez ten cały
czas Neil nawet się nie poruszył, nawet nie drgnął, w najmniejszy
nawet sposób nie zareagował na te próby naruszenia jego prywat
ności.
- Już skończyłam - powiedziała siostra zdejmując rękawice
chirurgiczne, które miała na rękach, i wrzucając je do kosza na
102
GWIAZDKA MIŁOŚCI
odpadki. Elizabeth przyglądała się zmianie opatrunku, chcąc się
dowiedzieć, co lekarze zrobili. Ale gdy siostra zdjęła zakrwawio
ną gazę i Elizabeth zobaczyła sięgające od środka klatki piersio
wej w dół cięcie, długości prawie trzydziestu centymetrów, od
wróciła się; zrobiło jej się słabo - ponownie opanowało ją poczu
cie winy i troska: musiało go to strasznie boleć, a jej przy nim nie
było.
Podeszła do łóżka, dotknęła palcami jego ręki i patrzyła na
niego zapłakanymi oczami. Był przystojnym mężczyzną, wyso
kim, szczupłym, o szerokich ramionach. Włosy miał czarne,
miękkie, lśniące, a oczy stalowoszare. Były to najpiękniejsze
oczy, jakie kiedykolwiek widziała; chętnie się śmiały, ale znacz
nie częściej stawały się chłodne i twarde. Usta Neil też miał
pięknie wykrojone - na początku ich małżeństwa łagodził je
uśmiech; pod koniec często zaciskały się w grymasie gniewu.
Potarła palcem ślubną obrączkę. Kiedy wkładała ją na palec
dwa lata temu, była błyszcząca, nowa, obiecująca. Teraz pokaza
ły się na niej małe zadrapania i rysy, a połysk znikł. Stosowny
symbol ich małżeństwa.
Jak do tego doszło? - myślała pełna troski. Kiedy wyszła za
Neila, wyobrażała sobie pięćdziesiąt albo i więcej rocznic - we
sołych, szczęśliwych okazji, które należało uczcić radośnie, po
twierdzając ich wzajemną miłość. Zupełnie inaczej wyglądała
ich pierwsza rocznica. A już na pewno - wczorajszy dzień. Ale
wychodząc za niego Elizabeth wierzyła, że Neil ją kocha. Nigdy
nie mówił o miłości, ale mówił o małżeństwie i dzieciach, i że na
zawsze, a ona była przekonana, że to właśnie oznacza miłość.
Ile czasu potrzebowała, by zrozumieć, że coś jest nie tak?
Sześć miesięcy? Siedem? Kiedy jej idealny mąż zaczął się odda
lać, stał się roztargniony, prawie nią znudzony? Nie zwracała na
to uwagi, szukała usprawiedliwienia dla jego zachowań, udawa
ła, że nic się nie stało. Ale kiedy nadeszła rocznica ślubu, zapo
mniała, co znaczy nie zwracać uwagi, i jak udawać. Była wtedy
tak głodna jego miłości, tak zdecydowana, że postawiła na szalę
NAJCENNIEJSZY DAR
103
wszystko - miłość własną, małżeństwo, swoją przyszłość. I prze
grała.
- Neil - szeptała głosem nabrzmiałym łzami. - Nie chciałam
cię zostawić, nie chciałam cię stracić. Chciałam tylko, żebyś mnie
kochał. Nie mogłam żyć tam samotnie bez twojej miłości. Dla
czego było to więcej, niż mogłeś mi dać?
Ale odpowiedzi nie było. Tylko rytm oddechu - powolny,
równy, niezmienny.
Elizabeth spędziła całą środę, tak jak i dzień poprzedni, przy
łóżku Neila. Rzadko cokolwiek mówiła, za to stale go dotykała,
chciała, żeby czuł jej obecność, żeby powrócił do życia i - do niej.
Był już późny wieczór, gdy wszedł doktor Carter.
- Obudzimy go jutro - powiedział, opierając się o poręcz
łóżka.
Jutro jest Święto Dziękczynienia, pomyślała. Jeżeli Neil przyj
dzie do siebie, będzie dziękowała za to Bogu przez całe życie.
- Jest pan pewien, że to się uda zrobić? - spytała ostrożnie. -
Wygląda tak, jak i przedtem. Nic się nie zmieniło.
- Dużo się zmieniło. Obrzęk mózgu ustąpił, chory jest silniej
szy, rany zaczęły się już goić.
Były to jednak przemiany, które dokonywały się wewnątrz,
niewidocznie. To, co widziała na zewnątrz, nie uległo zmianie.
Żadnego ruchu, żadnych oznak bólu, nawet bezwiednych ruchów
gałek ocznych. Jedyną zewnętrzną zmianę stanowił obfity zarost,
który pokrył jego szczękę.
- Czy jest pan pewien, że to nie śpiączka?
- Owszem, to jest śpiączka. Tak zwana śpiączka polekowa.
Niech się pani nie martwi. Dzisiejsze badanie komputerowe wy
padło dobrze, jutro rano obudzi się w sposób naturalny. Będzie go
wszystko bolało i może nie pamiętać, co mu się stało, ale to
normalne. Doznał ciężkich urazów.
Zamknęła oczy szepcząc słowa modlitwy. Jeszcze jeden dzień
i Neil odzyska przytomność i dzięki Bogu wszystko będzie dobrze.
1 0 4
GWIAZDKA MIŁOŚCI
Jeszcze jeden dzień... i będzie musiała odejść. Nieprzyto
mnym, bezradnym Neilem może się zajmować; nie zrani jej
uczuć. Ale przytomny, tryskający życiem i siłą - ten Neil może ją
zniszczyć. Ten Neil nigdy jej nie potrzebował, a jeżeli, to bardzo
rzadko. Tak czy owak, nie będzie to miało dla niego znaczenia,
czy ją tu przy sobie zobaczy, tak samo jak nie miało dla mego
znaczenia, czy z nim mieszkała, czy nie.
Uważając na venflon, ścisnęła go mocno za palce. To będzie
ciężka sprawa - znów go nie widzieć, nie dotykać, nie mówić do
niego, znów usunąć się z jego życia - ale i inne rzeczy były
ciężkie, a jednak je przeżyła. Przeżyje i to.
- Pani tu będzie, jak on się obudzi, prawda?
Spojrzała na lekarza.
- Nie jestem pewna, czy Neil chciałby, żebym tu była. - Nie
była pewna, czy starczy jej odwagi, aby tu być.
Doktor zastanawiał się nad tym przez chwilę, obserwując jej
tak widoczną miłość do męża.
- Najwyżej wyprosi panią, jak się lepiej poczuje. Ale chciał
bym, żeby jutro pani tu była, dobrze? Będzie mu łatwiej, jeżeli
zobaczy jakąś znajomą twarz.
Będzie mu łatwiej... ale jej będzie jeszcze ciężej. Będzie
musiała patrzeć na jego kochaną twarz, w jego piękne oczy,
otwarte i czujne, i raz jeszcze w ich chłodzie odnajdzie dowód na
to, że jej nie kocha. Ale mimo to skinęła głową i powiedziała
spokojnie:
- Będę tu jutro. Ale tylko do chwili, kiedy się obudzi, i dopó
ki pan nie stwierdzi, że wszystko jest w porządku. Potem muszę
odejść. - Odejść w swoje spokojne samotne życie, leczyć świeże
rany serca.
We czwartek już nie podano Neilowi tak potężnej dawki
środka uspokajającego. Elizabeth czekała nerwowo przy łóżku,
podczas gdy pielęgniarka kończyła zmieniać opatrunek. Widok
rany, długiej i czerwonej, z rzędem metalowych klamerek, nie
NAJCENNIEJSZY DAR 105
wstrząsnął nią już tak, jak przed dwoma dniami. Pozostanie długa
cienka blizna, ale to niewielka cena za przywrócenie go do życia.
- Jak długo potrwa, zanim się obudzi?
- Pewnie jeszcze parę godzin - odpowiedziała pielęgniarka
i uśmiechnęła się do Elizabeth. - Mamy dziś pyszny obiad w kan
tynie z okazji Święta Dziękczynienia. Zapraszamy panią.
Była to kusząca propozycja. Może uda jej się nie być w poko
ju, gdy Neil się wreszcie obudzi. Mogłaby uniknąć konieczności
patrzenia na to, oszczędzić sobie usłyszenia, że mąż nie chce,
żeby przy nim była. Wystarczy jej wiadomość od lekarza; potem
pójdzie do domu i samotnie pogrąży się w żalu.
- Nie, dziękuję bardzo - wyszeptała. - Zostanę tutaj,
Gdyby ból miał kolor, byłaby to biel - jasna, oślepiająca,
zapierająca dech w piersiach biel. Otaczała go, spalała, obejmo
wała płomieniem jego ciało. Próbował się poruszyć, żeby ten ból
zmniejszyć, ale ciało odmawiało mu posłuszeństwa. Chciał jęk
nąć, ale nie mógł wydobyć głosu. Był tylko ból.
Żyję, pomyślał Neil z niejasnym poczuciem ulgi. Musiało tak
być, przecież nie mógł się zabić ani poważnie zranić. Raz jeszcze
spróbował się poruszyć, ale mu się nie udało, więc znowu usiło
wał coś powiedzieć. Gdy i głos odmówił mu posłuszeństwa,
poczuł rosnący w nim strach, który ogarniał go, rozpierał piersi.
Co mu się stało? Dlaczego nie mógł zebrać myśli? Dlaczego nie
panował nad ciałem?
Próbował uspokoić się, wziąć wszystko na zdrowy rozsądek,
na logikę. Żyje, ale może jeszcze się nie obudził. Może uczucie
bezradności jest częścią jakiegoś snu. Gdyby otworzył oczy, to by
się zorientował.
Poruszył powiekami, otworzył je. Widział wszystko jakby za
mgłą, barwy były wyblakłe. Kilka razy mrugnął, oczekując, że
obraz się wyostrzy. Leżał przykryty białym prześcieradłem,
przed sobą miał ścianę koloru beżowego, nad głową pokryty
kafelkami sufit, dokoła jakieś urządzenia. Zrozumiał, że jest
w szpitalu. Wyjaśniało to przynajmniej przyczynę bólu.
106 GWIAZDKA MIŁOŚCI
Pomału zacisnął palce lewej reki w pięść, kciukiem do środ
ka; poczuł chłodny metal obrączki. Ruch ten spowodował, że
przylepiec na wierzchu dłoni naprężył się ściągając skórę.
Usłyszał jakiś odgłos. To było westchnienie, pomyślał. Może
jego ciało nie funkcjonuje sprawnie, ale słuch działa lepiej niż
dawniej, wzmacniając ten słaby dźwięk kilkakrotnie. Uświado
mił sobie też inny dźwięk, który wdzierał się jak wiatr w rytm
jego oddechu, i skojarzył go z urządzeniem, które stało obok
łóżka. Uznał, że musi być naprawdę w kiepskim stanie, skoro mu
to wszystko zaaplikowano.
Przesunął wzrok w lewo szukając osoby, która westchnęła,
i zobaczył stojącą na wprost okna wysoką, szczupłą, jasnowłosą
postać. Elizabeth.
Chyba mimo wszystko śnię, pomyślał ze smutkiem, ponieważ
Elizabeth go porzuciła. Rozczarował ją, poczuła się oszukana,
więc go opuściła i cokolwiek by uczynił, nigdy już do niego nie
wróci. Kiedyś go kochała, ale przez niego miłość ta przerodziła
się w nienawiść. Kiedyś chciała z nim być, ale i to zniszczył. Już
nigdy do niego nie wróci, chyba tylko w snach.
Otworzyły się drzwi z prawej strony, ale nie poruszył głową,
by spojrzeć na wchodzącego. Jego oczy, które ciągle jeszcze
widziały wszystko jakby przez mgłę, skierowane były na kobietę,
tak podobną do jego żony.
- Chociaż raz wybrałem trafnie porę mojej wizyty - powie
dział doktor Carter widząc, że pacjent się obudził. - Czy pan
mnie słyszy?
Na pytanie lekarza Elizabeth odwróciła się gwałtownie od
okna i napotkała wzrok Neila, niepewny, nieprzytomny, skiero
wany na nią. Łzy napłynęły jej do oczu, ale je powstrzymała
i z wahaniem podeszła do łóżka.
- Niech pani coś powie do męża - zażądał doktor.
Spojrzała na niego i poczuła, że znów płyną jej łzy.
- Neil... - Jakże mogła do niego mówić, skoro jedynymi
słowami, jakie cisnęły jej się na usta, były wyrazy: „Kocham cię".
NAJCENNIEJSZY DAR 1 0 7
Dotknęła jego zaciśniętej pięści, a on rozprostował palce na
tyle, że dotknął jej palców. Nie miał siły ująć mocno jej dłoni, ale
usiłował choć na chwilę potrzymać ją w swym ręku.
Boże, naprawdę tu była - i to jeszcze piękniejsza, niż ją
zapamiętał. Włosy spływały jej na ramiona, jasne i miękkie
jak jedwab. Oczy miała spuszczone, ale on nie zapomniał, że
są jasnoniebieskie, ciepłe, łagodne, pełne miłości. Gdyby
mógł w nie spojrzeć, jeszcze teraz zobaczyłby w nich miłość,
a może już zastąpiła ją nienawiść albo - co gorsze - obojęt
ność?
Chciał mówić, wyszeptać jej imię. Ale szmer, który wydobył
się z jego krtani, nie zabrzmiał jak „Elizabeth". Był to dźwięk
chropawy, bolesny, który go przeraził.
- Niech pan nie mówi - zalecił mu doktor Carter. - Ma pan
w gardle różne rurki. Nie może pan mówić, dopóki którejś nie
wyjmiemy, a i tak będzie pana gardło bolało przez kilka dni. -
Wsunął ręce w kieszenie fartucha. - Jestem doktor Carter. Został
pan tu przywieziony przed czterema dniami po upadku z konia.
Pamięta pan?
Neil powoli skinął głową. Tego ranka było zimno, a on myślał
o Elizabeth, kiedy nagle jakimś sposobem zrzucił go ogier. Zapa
miętał straszny ból, a potem... Nie wie, co było potem.
- Doznał pan wstrząsu mózgu i pęknięcia wątroby. Prze
prowadziliśmy operację wątroby i trzymaliśmy pana przez jakiś
czas na środkach uśmierzających z powodu obrażeń głowy. Pani
Elizabeth była tu z panem przez cały czas - dodał Carter. - Czy
czuje pan teraz jakiś ból?
Raz jeszcze skinął głową i poczuł, że palce Elizabeth zaciskają
się na jego ręce. Lekarz delikatnie dotknął jego brzucha i spytał:
- Tutaj?
Neil przytaknął.
- Przez jakiś czas to miejsce będzie szczególnie wrażliwe.
A jak głowa? Czy boli?
108
GWIAZDKA MIŁOŚCI
Przypomniał sobie krew, która spływała mu z twarzy, i ból
skoncentrowany pośrodku czoła. Bolało i teraz, ale nie za bardzo,
więc zaprzeczył ruchem głowy.
- Możemy dać panu środek antybólowy...
Neil raz jeszcze dał znak, że tego nie chce.
Stracił cztery dni... cztery dni, które Elizabeth spędziła u jego
boku. Nie chciał stracić ani minuty więcej.
Doktor Carter skinął z aprobatą. To dobry znak, że pacjent nie
wymaga podawania środków przeciwbólowych.
- Przyślę laborantkę, żeby pobrała krew. Jeżeli stwierdzimy,
że wszystko jest dobrze, to odłączymy aparat do oddychania
i tracheostomię i wkrótce będzie pan mógł mówić.
Chcę jej tak wiele powiedzieć, pomyślał Neil, ponownie prze
suwając wzrok na Elizabeth. Chciał ją zapewnić że się cieszy, bo
ona tu jest, jak mu przykro, że jej dokuczył, jak bardzo ją kocha.
Chciał ją prosić, żeby mu przebaczyła, żeby wróciła z nim do
domu, żeby dalej prowadzili wspólne życie.
- Czy ma pani jakieś pytania? - doktor Carter zwrócił się do
Elizabeth. Zaprzeczyła, na co lekarz powiedział tonem nie zno
szącym sprzeciwu: - No to dobrze, chciałbym, żeby pan teraz
trochę odpoczął. Przez jakiś czas będzie pan bardzo słaby, a jak
wyjmiemy rurkę, to z pewnością zechce pan z żoną pogadać,
więc niech pan odpocznie. A pani niech zejdzie do kantyny coś
zjeść. W ciągu ostatnich paru dni nic prawie pani nie jadła, jak
tak dalej pójdzie, to i pani wyląduje w łóżku. Zrozumiano?
Elizabeth zaczęła protestować, tłumaczyła, że nie jest głodna,
ale potem rozmyśliła się i w połowie zdania zamilkła. Pójście na
lunch oderwie ją na chwilę od Neila, to prawda, ale ta chwila jest
jej potrzbna, żeby się mogła przygotować. Kiedy już będzie mógł
mówić, prawdopodobnie rzeczywiście zechce z nią pogadać...
Możliwe, że będą to sprawy nieprzyjemne, bolesne. Pochyliła się
nad łóżkiem - miała nadzieję, że Neil ciągle jeszcze na tyle jest
zdezorientowany i zagubiony, że niczego w jej oczach nie odczy
ta, i powiedziała cicho:
NAJCENNIEJSZY DAR
109
- Pozwolisz mi?
Chciał się samolubnie nie zgodzić, uprzeć się, żeby z nim
została. Nawet jeżeli nie może mówić, to przecież może na nią
patrzeć. Po roku niewidywania jej spoglądanie na Elizabeth było
rozkoszą, niewysłowioną radością. Mimo to zdecydowanie po
trząsnął głową i puścił jej rękę, wskazując w ten sposób, że po
winna.
Wygląda jak mały zagubiony chłopiec, opuszczony przez
wszystkich kolegów, pomyślała Elizabeth, i wywołało to na jej
twarzy blady uśmiech.
- Niedługo wrócę.
Wyszła z pokoju, a za nią lekarz, który położył jej dłoń na
ramieniu. Na ten widok Neila opuściło napięcie, zaczął myśleć
o przyjemniejszych rzeczach.
Był nad wyraz dobrej myśli jak na kogoś, kto leży unierucho
miony w łóżku szpitalnym nie mogąc nawet mówić - pomyślał
o tym z pewną przykrością. Dwa razy już tracił Elizabeth; dla
czego teraz miałoby być inaczej?
Elizabeth ciągle go kochała. Może później zaprzeczy temu
lub może inne emocje wezmą górę, ale Neil widział w jej oczach
miłość, gdy się nad nim pochyliła. Nie widział tego już dawno,
ale nigdy nie zapomniał, i tym razem już jej nie utraci.
Ponieważ teraz nic mu już nie stanie na drodze: ani jego duma
i upór, ani sama Elizabeth. Teraz już da jej takie dowody uczucia,
że nigdy, nawet w najtrudniejszych, najcięższych chwilach nie
zwątpi już w jego miłość. Tym razem da jej wszystko, czego od
niego kiedykolwiek chciała: serce, ciało, duszę, całego siebie.
A poza tym - uśmiechnął się słabo - do trzech razy sztuka.
Tracę czas, pomyślała Elizabeth, a jej usta zacisnęły się suro
wo, kiedy odłożyła słuchawkę. Minęło ponad dwie godziny,
odkąd wyszła z pokoju Neila - czas ten spędziła w kantynie
jedząc obiad z okazji Święta Dziękczynienia z dwiema pielęg
niarkami. Następnie siedząc nad ciastem z dyni i kawą, obdzwo-
1 1 0 GWIAZDKA MIŁOŚCI
niła wszystkich: ranczo, Peg i rodziców. Poinformowała szcze
gółowo Clarę i Peg o stanie Neila i złożyła rodzicom życzenia
z okazji święta.
Bała się stanąć z nim twarzą w twarz. Jeżeli jeszcze nie może
mówić, to milczenie będzie niezręczne i nieprzyjemne. Jeżeli zaś
może mówić... bała się tego, co powie. Czy będzie chciał, żeby
została, czy żeby sobie poszła, czy ma się nim zająć, czy zniknąć
z jego życia? Bała się odpowiedzi na te pytania. Jeżeli zechce,
żeby została, to powie „dobrze" i Elizabeth jeszcze raz zostanie,
ale z bólem w sercu. Jeżeli natomiast zażąda, by odeszła, ode
jdzie, lecz bólu z serca nie wyrzuci. Czy może się jakoś przed tym
zabezpieczyć?
Pełna obaw powoli otworzyła drzwi pokoju Neila. Tak się już
przyzwyczaiła do widoku męża nieprzytomnego, leżącego bez
ruchu, że z pewnym zdziwieniem stwierdziła, że obraca głowę,
że jego ciemnoszare oczy są otwarte i czujne, że na nią patrzy.
Natychmiast zauważyła, że aparat wspomagający oddychanie
został odłączony i rurka tracheostomii wyjęta. Może będzie mógł
mówić? Może jej powie, czy ma odejść, czy zostać. Nie wiedzia
ła nawet, co by wolała usłyszeć.
- Elizabeth - jego głos, szorstki, chropawy, zabrzmiał jak
parodia jego zwykłego niskiego głosu, gładkiego jak jedwab.
Zabezpieczyć się? - pomyślała zamykając drzwi i zbliżając
się do łóżka. Co za bzdura. Jednym słowem, jednym zgrzytli-
wym, szorstkim słowem sprawił, że zadrżała. Był w stanie ją
zniszczyć, a ona nie mogła nic na to poradzić. Zatrzymała się
w bezpiecznej odległości, na tyle daleko, żeby nie mógł jej do
tknąć, i założyła ręce.
- Jak się czujesz?
- Okropnie. - Przerwał, z trudem przełknął ślinę i powie
dział: - Boli.
Podeszła bliżej. Wiedziała, że go boli i że nawet nie wspo
mniałby o bólu, gdyby nie był on aż tak silny.
- Czy mam zawołać siostrę?
NAJCENNIEJSZY DAR
1 1 1
- Nie. - Podniósł prawą rękę i wyciągnął do niej. - Proszę -
szepnął, gdy się zawahała.
Wzięła jego rękę splatając palce z jego palcami, czując, jak słaby
jest jego uścisk. Ta jego słabość poruszyła ją do głębi. Boże, dlacze
go tak bardzo go kocha, skoro tak bardzo ją skrzywdził?
- Dziękuję, że wróciłaś.
Wyszła na tak długo, że zaczął podejrzewać, że uciekła, zosta
wiając go samego w szpitalu. Zawsze to robiła, gdy czuła się
dotknięta albo zła, albo miała wszystkiego dosyć. Po raz pier
wszy uciekła do Wyoming, potem do Colorado, a stamtąd do
Kalifornii, zanim dziewięć lat później wróciła tu, do Heleny.
Następnym razem uciekła już tylko na odległość trzydziestu
kilometrów, do swojego małego mieszkanka, i podjęła pracę
w sklepie Peg. Jeżeli zostawi go po raz trzeci, to dokąd ucieknie?
Wolną ręką poprawiła włosy, gęste i ciężkie, odgarnęła je
z czoła.
- Może nie powinieneś mówić, Neil. Doktor Carter powie
dział, że będzie cię bolało gardło. Niech więc trochę wydobrzeje.
- To ty mów. - Znów poczuł się zmęczony. Oczy zamykały
mu się same, ale rozpaczliwie usiłował mieć je otwarte, żeby móc
na nią cały czas patrzeć.
- Powiedz mi, że zostaniesz... proszę... zostań...
Powolnymi kojącymi ruchami palców gładziła jego czoło.
Zamknął oczy i ona przymknęła powieki, by ukryć łzy.
- Zostanę, Neil - szepnęła. Ta decyzja mogła kosztować ją
więcej, niż gotowa była zapłacić, ale czy chodzi zaledwie o kilka
dni, czy - daj Boże - kilka tygodni, zostanie tak długo, jak długo
będzie jej potrzebował.
Rozdział czwarty
Być znów razem z Neilem to rzecz łatwa, przerażająco łatwa
- Elizabeth zdawała sobie sprawę z tego co wieczór, gdy wracała
do domu. Był słaby i dużo spał, ale gdy nie spał... o tak, kiedy
112
GWIAZDKA MIŁOŚCI
nie spał, znajdowała w jego towarzystwie radość, jak dawniej.
Miała nadzieję, że rym razem będzie ta radość trwała, ale nadzie
je bywają złudne. Nie spełniły się ani za pierwszym, ani za
drugim razem. Dlaczego teraz miałoby być inaczej?
Ciągle jednak żywiła tę nadzieję, ciągle się o to modliła. Mu
siała się modlić, była w wielkim niebezpieczeństwie. Każda spę-
dzona z nim godzina, każda chwila, kiedy na nią patrzył, kiedy
do niej mówił albo jej dotykał, coraz bardziej wikłała ją w matnie
miłości. I byk już tak bliska tego, by zapomnieć, że on jej nie
kocha albo, co gorsze, by uznać, że to nie ma znaczenia. Znacze
nie miało tylko to, by z nim przebywać.
Na dźwięk jego głosu, ciągle jeszcze słabego i ochrypłego,
odwracała się od okna. Minął tydzień od operacji i dziś czuł się
lepiej. Widziała to, ponieważ kłócił się z każdą siostrą czy salo
wą, która była na tyle niemądra, by wejść do jego pokoju. Kłócił
się o wszystko, o dietę, którą mu zalecili, o koszulę, którą kazali
mu nosić zamiast piżamy i o decyzję, czy może się sam ogolić,
czy nie.
- Neil, przestań robić trudności i pozwól tej pani wykonywać
to, co do niej należy - powiedziała Elizabeth stając przy łóżku.
Posłała siostrze współczujący uśmiech. - Na oddziale intensyw
nej terapii był znacznie grzeczniejszy.
- Wtedy byłem nieprzytomny. - Neil spojrzał na nią groźnie.
- Właśnie. - Ze śmiechem położyła mu rękę na ramieniu.
Drugą rękę wyciągnęła do siostry.
- Pozwólcie mi go ogolić. Już to raz, czy dwa razy robiłam.
Siostra chętnie podała jej niezbędne przybory i wyszła z po
koju, mamrocząc coś pod nosem.
- Sam się ogolę - mruknął Neil niezadowolony. - Robię to od
czasu, kiedy skończyłem szesnaście lat.
- Słyszałeś, co powiedziała. Jesteś jeszcze słaby. - Rozpro
wadziła mu na brodzie grubą warstwę piany, wytarła ręce i wzięła
brzytwę.
NAJCENNIEJSZY DAR
113
- Nie jestem aż taki słaby, kochanie - bąknął, kiedy usiadła
na materacu na wprost niego.
Istotnie, nie był aż tak słaby, żeby się nie zachwycić zapachem
jej perfum, kiedy się nad nim pochyliła, i żeby dotyk jej dłoni
i promieniujące od niej ciepło nie podziałały na niego. Poruszył
się niezdarnie pod kołdrą; Elizabeth groźnie zmarszczyła czoło.
- Masz leżeć spokojnie - zbeształa go, odejmując brzytwę od
jego szyi. - Nie chciałabym dać doktorowi Carterowi kolejnej
okazji do tego, by cię zszywał.
- Jak możesz wymagać, żebym leżał spokojnie, kiedy jesteś
tak blisko.
- Ciiicho.
Na chwilę zamknął oczy. Głęboko wdychał jej zapach, zasta
nawiając się, ile jest w tym perfum, a ile Elizabeth. Ten zapach
jeszcze po roku przenikał jego dom, jego sypialnię i łóżko, choć
przecież Neil wiedział, że istnieje tylko w jego wyboraźni. W je
go snach.
Elizabeth długimi, gładkimi pociągnięciami ostrza usuwała
czarny zarost, odsłaniając ciemną, gładką skórę. Jego twarz była
zbyt piękna i zbyt jej droga, żeby miała pozostawać ukryta pod
zarostem, już dawno doszła do tego wniosku i od tamtej pory
Neil zawsze był dokładnie ogolony.
- Już skończyłam - powiedziała cicho, ścierając ręcznikiem
resztki kremu do golenia. - Ani mru mru.
Zaczęła się zbierać, ale Neil zatrzymał ją delikatnym dotknię
ciem ręki.
- Elizabeth... - Utkwił wzrok w jej oczach, a jego palce
błądziły po jej twarzy, sięgając do szyi, tam, gdzie wyczuwał
delikatne pulsowanie. Było tak wiele rzeczy, które chciał jej
powiedzieć, ale nie znajdował słów, poza tym jednym, najpro
stszym:
- Elizabeth.
Ujęła jego dłoń w ręce, przesunęła ją i położyła na kołdrze, po
czym się wyprostowała.
1 1 4
GWIAZDKA MIŁOŚCI
- Czas na spacer - powiedziała, a jej głos zabrzmiał cicho
i niepewnie, jej ręce też były niepewne, gdy brała jego szlafrok.
- Zobaczymy, ile kroków dziś zrobisz.
Tego właśnie oczekiwałem, pomyślał Neil; pozwolił włożyć
sobie szlafrok i pantofle. Chciał się przekonać, czy da radę iść...
Z nią. Na zawsze.
We wtorek po południu przyszedł doktor Carter zdjąć mu
klamerki. Neil, obserwując tę czynność, patrzył to na swoją ranę,
to na reakcję Elizabeth. Zawsze do tej pory, gdy odkrywano ranę,
starała się na nią nie patrzeć; ten widok przyprawiał ją o mdłości.
Czyżby należała do osób, które nie znoszą fizycznych defektów?
A może rana kojarzyła jej się z bólem, jakiego doznawał?
Elizabeth stała obok łóżka, patrząc na bliznę po raz pierwszy
od tamtego dnia na intensywnej terapii. Wtedy zareagowała na
ten widok poczuciem winy i troską. Od tego czasu starała się nie
patrzeć na ranę Neila z innych względów. Jej odsłonięcie ozna
czało zarazem obnażenie jego ciała - silnej klatki piersiowej,
twardego brzucha, płaskiego podbrzusza. Dość miała kłopotów
i bez konieczności panowania nad swoimi reakcjami na widok
jego nagości.
Doktor Carter usunął klamerki i zastąpił je wąskimi paskami
plastra.
- Przez parę dni będziemy używali tego, żeby krawędzie rany
się nie rozeszły - wyjaśnił, po czym z widoczną przyjemnością
obejrzał swoje dzieło. - Niezła robota, co?
Odpowiedziała mu Elizabeth.
- Bardzo dobra. Ładnie to wygląda. - Takie blizny sa zna
kiem siły, męskości, temperamentu.
Gęste czarne włosy, które porastały jego klatkę piersiową
i brzuch, zgolone przed operacją, zaczynały już odrastać. Neil
bezmyślnie potarł ręką piersi.
- Nie potrzeba zakładać już bandaża, prawda?
NAJCENNIEJSZY DAR
115
- Nie. Zobaczymy tylko, czy nic się nie sączy. - Carter
wrzucił swoje rękawice chirurgiczne do kosza i uśmiechnął się
widząc, że trafił. - Mniej więcej za tydzień wypuścimy pana ze
szpitala. Pewnie już państwo nie możecie się doczekać.
Elizabeth uśmiechnęła się blado, a Neil nie wiedział, czy ma
się cieszyć na myśl o rychłym wyjściu ze szpitala. Oczywiście
będzie cudownie wrócić do domu, móc włożyć ubranie i jeść to,
co zwykle, bez potrzeby stosowania się do poleceń sióstr-ważnia-
czek. Ale do tej pory jeszcze nie wiedział, jak przekonać Eliza
beth, żeby wróciła z nim do domu. Całkiem możliwe, że rozsta
jąc się ze szpitalem - rozstanie się i z nią, a sama myśl o tym była
mu nieznośna.
Odczekał, aż wyjdzie doktor, i kiedy się szykowali do prze
chadzki po korytarzach szpitala, zaczął nieśmiało:
- Prawdopodobnie przez jakiś czas ktoś będzie musiał ze mną
być, jak stąd wyjdę... Tylko na parę dni - dodał od niechcenia -
dopóki nie wrócę do pracy.
- Masz Clarę. - Elizabeth uklękła, by mu wsunąć na nogi
pantofle na gumowych podeszwach.
Gospodyni miała i tak już dużo zajęć, ale pewnie byłaby
bardzo szczęśliwa, gdyby jej przypadły takie dodatkowe obo
wiązki macierzyńskie. I tak traktowała Neila jak syna.
- Clara jest tylko przez kilka godzin. Potem zajmuje się
własnym domem i mężem.
Elizabeth wyciągnęła do niego rękę podtrzymując go, tak jak
to robiła stale od czasu, gdy po raz pierwszy stanął na nogach.
Upadek Neila mógłby mieć fatalne skutki.
- Mężem? - powtórzyła. - Czy mam przez to rozumieć, że
i tobą powinna się zająć twoja żona?
- To byłoby miłe. - Uśmiechnął się jak chłopiec, z wdzię
kiem, zupełnie bez poczucia winy.
- Wiesz co, mógłbyś sobie wziąć pielęgniarkę, żeby się przez
parę tygodni tobą zajęła. - W korytarzu zatrzymała się i spytała:
- W którą stronę pójdziemy?
116
GWIAZDKA MIŁOŚCI
Spojrzał na nią wilkiem i skręcił w prawo.
- Dość miałem tutaj pielęgniarek.
Elizabeth rzuciła mu kpiący, pełen współczucia uśmiech.
- Za mało się z nimi kłóciłeś", co? Musiała to być dla ciebie
ciężka próba. Mimo to wszystkie uważają, że jesteś najprzystoj
niejszym pacjentem na tym piętrze.
- A ty jak myślisz, Elizabeth?
Głos mu przycichł, pytanie zabrzmiało intymnie; przypo
mniał jej w ten sposób dawne wspólne noce i długie, łagodne
chwile miłości. Zrobiło jej się gorąco, poczuła pożądanie, które
od przeszło roku starała się tłumić. Patrzyła prosto przed siebie,
boleśnie świadoma własnych rumieńców. Odpowiedziała mu ze
swobodą, której nie czuła.
- Domagasz się komplementów, Neil? Myślałam, że jesteś
taki pewny siebie, że ci już na tym nie zależy.
- Ale nigdy nie byłem pewny ciebie. - Zawsze wiedział, że
go kocha, ale nie wiedział, jak ją zatrzymać, jak uczynić szczęśli
wą. W dniu, w którym za niego wyszła przysięgając, że zostanie
z nim na zawsze - nawet w tym dniu przeczuwał, że go kiedyś
opuści. I tak się stało - bo nie potrafił powiedzieć: kocham. Nie
potrafił tego i teraz. A wszystko przez tę głupią przysięgę sprzed
jedenastu lat, przysięgę złożoną w gniewie - że już jej nigdy tego
nie powie. I był jeszcze strach, że nawet gdyby się na to zdobył,
to i tak w jej oczach znalazłby tylko smutek i niedowierzanie. Po
tym wszystkim, co się między nimi stało, jak mogła mu wierzyć?
- Wróć ze mną do domu, Elizabeth.
Spojrzała na niego ostro. Oczekiwała tej prośby gdzieś w głę
bi duszy, układała sobie nawet odpowiedź grzeczną, ale zdecydo
waną, bez emocji: „Nie, dzięki". Ale teraz była zdziwiona, że
trudno jej się na taką odpowiedź zdobyć. Ponieważ obraz rancza,
obraz jej powrotu do domu z Neilem wypełnił jej myśli. Ponie
waż bardziej niż czegokolwiek na świecie pragnęła powiedzieć:
„tak".
NAJCENNIEJSZY DAR
117
Nie kocha mnie, przypomniała sobie chłodno. Ostatnie mie
siące ich małżeństwa były dla niej nie do zniesienia, ciągle
bowiem czekała na jakiś znak, że miłość, którą przyjęła za coś
oczywistego, rzeczywiście trwa, ale niczego takiego się nie do
czekała. Czy może raz jeszcze się skazać na takie życie?
Tym razem już nie szukała miłości. Tym razem wiedziała, że
Neil jej nie kocha. Czuł do niej pociąg, przywiązanie, sentyment
- było mnóstwo różnych nazw na to, co czuł do niej Neil, ale
żadne z tych uczuć nie było miłością. Jeżeli nie będzie czekała na
cud, to się nie rozczaruje, gdy się okaże, że cudów nie ma.
Zachęcony jej milczeniem Neil ciągnął dalej.
- Mogłabyś na jakiś czas przerwać pracę, wrócić do domu,
spotkać się z przyjaciółmi. Moglibyśmy spróbować raz jeszcze,
Elizabeth.
Kiedy tak szli, westchnęła cicho i odwróciła od niego głowę.
- Próbowaliśmy już dwa razy, Neil, i dwa razy się nie udało.
- Nie wiesz? Do trzech razy sztuka.
- Taak. Znam też inne porzekadło. Czego oczy nie widzą,
tego sercu nie żal.
Wziął ją za rękę i wprowadził do poczekalni, o tej porze pu
stej; podeszli do okna.
- Tylko spojrzyj. Trudno znaleźć miejsce w Helenie, z które
go nie byłoby widać Śpiącego Olbrzyma. Powiedz, czy nie my
ślisz o ranczo, ilekroć na niego spojrzysz? Powiedz, czy ci nie
szkoda, że już tam nie mieszkasz?
Zamiast skłamać, milczała.
Delikatnie zmusił ją, by na niego spojrzała.
- Powiedz, czy nie tęsknisz za mną, Elizabeth? Czy nie bu
dzisz się w nocy myśląc, gdzie jestem, czy nie brak ci naszych
konnych wycieczek, pikników, zimowych wieczorów przed ko
minkiem... kochania?
- Łatwo ci mówić: spróbujmy raz jeszcze, Neil, dla ciebie to
co innego - odpowiedziała smutnym głosem. - Ty niczego nie
ryzykujesz. Niczego nie straciłeś. Ja straciłam wszystko.
118
GWIAZDKA MIŁOŚCI
Ręka mu opadła, cofnął się krok do tyłu; jej słowa zmroziły go
tak, że przestał cokolwiek czuć. Grał swoją rolę tak dobrze, że
Elizabeth wierzyła w każde jego słowo. Nie wiedziała, że jej
odejście kosztowało go niemal życie, że i on stracił wszystko,
ponieważ poza nią nic się nie liczyło. Nawet nie podejrzewała, że
ją kochał.
Odszedł, ale po chwili Elizabeth poszła za nim. Milcząc,
doszli do okna oddziału dziecięcego. Neil zatrzymał się i pa
trzył na niemowlęta. Zawsze marzył o dzieciach, chciał ich
mieć kilkoro, Elizabeth też, ale jak dotychczas nic z tego nie
wyszło. Może taka mała istotka scementowałaby rozpadające
się małżeństwo? Może dziecko dałoby mu odwagę, by złamać
to głupie przyrzeczenie, i może by powiedział Elizabeth, że ją
kocha?
Z westchnieniem znowu doszedł do wniosku, że pewnie
jednak nie. Był uparty. W pierwszych miesiącach ich pożycia
okazywał jej miłość, jak tylko umiał, ale ona nie chciała tego
dostrzec. Miłość była we wszystkim, co robił, w jego oczach,
w dotyku, ale bez słów „kocham cię" nie chciała tego uznać.
A kiedy o to poprosiła, było już za późno. Nie dało się urato
wać ich małżeństwa. Odeszła tak daleko, że już jej nie mógł
dosięgnąć. Nie rozmawiali ze sobą, nie zbliżali się do siebie,
nie kochali się. Nawet gdyby wyrzekł się swojej dumy i po
święcił honor, to i tak dla niego była stracona. Zbyt wiele
uległo zniszczeniu.
Robił wrażenie zmęczonego. Chyba jest zmęczony, pomyślała
Elizabeth. Szare oczy Neila przygasły, twarz przybladła. Zdawała
sobie sprawę, że przyczyn jego stanu należało upatrywać w sferze
doznań psychicznych, a nie fizycznych, mimo to powiedziała:
- Lepiej już wracajmy, Neil. Musisz odpocząć.
Skinął przyzwalająco głową, na co Elizabeth podała mu ra
mię. Odbywali spacer w milczeniu. Przy drzwiach do swego
pokoju Neil zatrzymał się i spojrzał jej w twarz.
NAJCENNIEJSZY DAR
1 1 9
- Jeżeli mówisz, że straciłaś już wszystko - rzekł cicho - to
wracając ze mną do domu nie stracisz chyba nic więcej?
Kiedy Elizabeth poszukiwała odpowiedzi, Neil powlókł się
do łóżka. Położył się na wznak, zamknął oczy i odwrócił się od
niej zostawiając jej czas do namysłu.
Rzeczywiście, co miała więcej do stracenia? Nadzieję? Na
dziei już żadnej nie miała. Marzenia? O marzeniach zapomniała
już dawno. Serce? Rozpadło się na milion drobniutkich odłam
ków. Co mogła jeszcze stracić? Chyba nic.
Może tylko tę odrobnę dumy, odrobinę życia, które jej jeszcze
pozostawił.
Jedyni goście, jacy odwiedzali Neila w ciągu tego tygodnia, byli
jego pracownikami, traktowanymi prawie jak rodzina. Dopiero
w niedzielę po południu zaczęli się schodzić inni. Elizabeth odniosła
wrażenie, że każdy z przyjaciół, jakich Neil miał w mieście, wybrał
sobie akurat ten dzień, żeby wpaść i zobaczyć, jak chory się czuje i -
przy okazji -jak na złość zastać ją. Wiadomość o tym, że spędziła
ostatnie dwa tygodnie przy jego łóżku, widocznie szybko obiegła
miasto - pomyślała z pewną goryczą Elizabeth - a niejeden spośród
gości Neila przyszedł osobiście sprawdzić, czy to prawda.
Po kilku godzinach trwania w tej niezręcznej sytuacji przepro
siła i wymknęła się do kantyny na kawę, gdzie przysiadł się do jej
stolika doktor Carter.
- Chciałem zbadać pani męża, ale w pokoju pełno przyjaciół.
Elizabeth w milczeniu skinęła głową mieszając kawę.
- Wie pani, że jutro wypuszczamy męża do domu?
Elizabeth znowu skinęła głową.
- Czy pani z nim zostanie?
- Prosił mnie o to.
- Ale jeszcze się pani nie zdecydowała, tak? - Doktor Carter
przerwał i ugryzł kanapkę. - Jeżeli się pani zdecyduje, to proszę
czekać na mnie w jego pokoju jutro rano około jedenastej. Omó-
120
GWIAZDKA MIŁOŚCI
wimy wszystko, powiem pani, czego ma unikać przez najbliższe
parę miesięcy.
Elizabeth zmarszczyła czoło. Oczywiście Neil mówił, że bę
dzie potrzebował kogoś, kto by był z nim w domu, ale uznała, że
po prostu gra na jej uczuciach, żeby ją do tego skłonić, i w rezul
tacie osiągnął swój cel.
- A czego ma na przyład unikać?
- Różnych rzeczy. Choćby prowadzenia samochodu, pod
noszenia ciężkich rzeczy, pracy, wszystkiego, co wymaga wy
siłku.
Pomyślała o tym, jak Neil parę dni wcześniej prosił ją,
żeby z nim wróciła do domu. Mówił: tylko na parę dni, póki nie
wrócę do pracy...
- A ile to potrwa, zanim będzie mu wolno jeździć konno?
- Pewnie trzy lub cztery miesiące od chwili wypadku, zakła
dając, że rana będzie się dobrze goiła.
Elizabeth była zaskoczona.
- Zakaże pan Neilowi jeździć konno przez trzy czy cztery
miesiące! On jeździ codziennie.
- No to będzie musiał na jakiś czas przestać, jeżeli chce
jeszcze trochę pożyć. - Popatrzył na nią z zainteresowaniem. -
Myśli pani, że mąż się do tego zastosuje?
- Nie wiem. - Ciągle była poruszona tą informacją, że Neil
aż do wiosny nie będzie mógł jeździć. - Czy to jest rzeczywiście
konieczne? Mąż już znacznie lepiej wygląda i z każdym dniem
przybywa mu sił.
- Organizm wymaga czasu, żeby się zregenerować, a w tym
przypadku potrzeba dużo czasu. Wątroba jest wrażliwym orga
nem, łatwo ulega obrażeniom, które potem trudno wyleczyć.
Dopóki mąż całkowicie nie przyjdzie do siebie, nie może robić
nic, co się wiąże z najmniejszym choćby ryzykiem odniesienia
dalszych obrażeń.
Spróbowała kawy, stwierdziła, że jest zimna, więc odsunęła
filiżankę.
NAJCENNIEJSZY DAR
121
- On myśli, że będzie mógł wrócić do pracy zaraz, jak tylko
stąd wyjdzie.
Doktor Carter stanowczo potrząsnął głową.
- Może za parę tygodni będzie mógł załatwiać papierkową
robotę. Co do fizycznej pracy na ranczo... dwa i pól miesiąca,
może dwa.
- A do tego czasu co ma robić? - spytała z niedowierzaniem.
- Wypoczywać. Zwolnić tempo. Wydobrzeć.
Gwałtownie potrząsnęła głową, aż włosy opadły jej na ramio
na.
- Nie... nie. Neil nie będzie odpoczywał. Nie zwolni tempa.
Całe życie ciężko pracował. On w ogóle nie wie, co to znaczy
zwolnić tempo.
Doktor postawił na tacy puste talerzyki.
- To się musi tego nauczyć. Tu nie ma żadnego wyboru. Jak
go przy wieziono, miał trzy ćwierci do śmierci, to cud, że w ogóle
żyje. A jeżeli chce pożyć dłużej...
To nie dokończone ostrzeżenie przyprawiło ją o dreszcz.
Spojrzała na doktora Cartera niepewnie.
- Ale wypuszcza go pan. Myślałam, że to znaczy, że wszy
stko jest dobrze.
- Nie, to znaczy, że nie musi już leżeć w szpitalu. Ale nie
zbędny jest tu zdrowy rozsądek. Jeżeli mu tego brak, to w takim
razie liczę na panią; inaczej zostanie pani wdową...
Z tymi słowami doktor Carter skierował się do wyjścia.
- Czy powinnam porozmawiać z nim o tym dzisiaj?
Wzruszył ramionami.
- Jeżeli pani uważa, że to coś pomoże. Ja to z nim w każdym
razie omówię jutro.
Siedziała w kantynie długo jeszcze po wyjściu lekarza patrząc
bezmyślnie na swoje ręce. „Czy pani uważa, że zastosuje się do
tych zakazów?" Za nic w świecie, pomyślała z gorzkim wes
tchnieniem, po czym skrzywiła się. Za nic, jeżeli nie zmienił się
całkowicie w ciągu ubiegłego roku, a Elizabeth nic takiego nie
122 GWIAZDKA MIŁOŚCI
zauważyła. Był taki jak zawsze - skory do żartów, sympatyczny,
czarujący, zdecydowany i uparty jak diabli. Jeżeli postanowił, że
wraca do domu i od razu podejmie swoje zwykłe obowiązki, to
nikt go od tego nie odwiedzie.
Poza nią. Ona była tą jedyną osobą w szpitalu, z którą się nie
sprzeczał, jedyną, której się podporządkowywał. Gdyby to posta
wiła jako warunek swojego powrotu, gdyby uzależniła swój po
wrót na ranczo od tego, czy będzie się stosował do zaleceń
lekarza, może by go to jakoś utrzymało w ryzach.
Ostrożnie. Musi to przeprowadzić bardzo ostrożnie. Powie
mu, co mówił doktor, i oceni jego reakcję, zanim podejmie jakąś
decyzję. Zanim się do czegokolwiek zobowiąże.
- Co ty opowiadasz: ja miałbym nie jeździć konno przez trzy
lub cztery miesiące?
Elizabeth aż się skrzywiła słysząc ten wybuch. Nie przyjął
tego lepiej, niż się spodziewała. Przez całe życie pracował dużo
i ciężko. A teraz nagle przez kilka miesięcy miał nic nie robić! To
mu się nie mogło spodobać.
- Tak kazał lekarz.
Spojrzał na nią - na jego twarzy malował się gniew i niedo
wierzanie.
- Droczysz się ze mną, prawda?
Wolno pokręciła głową.
- Czy na tym polega poczucie humoru Cartera?
Potrząsnęła głową raz jeszcze.
Odetchnął głęboko i w zdenerwowaniu przeciągnął palcami
po włosach.
- Kiedy będę mógł wrócić do pracy?
- Mniej więcej w lutym.
Jej spokojna odpowiedź wywołała nowy wybuch.
- To śmieszne! Czuję się doskonale!
- Na pewno. Dlatego śpisz całą noc i jeszcze pół dnia. Dlate
go męczy cię przejście przez hol na oddział dziecięcy i z powro
tem. Tu nie ma żadnego wyboru, Neil.
NAJCENNIEJSZY DAR
123
Jej spokój podsycił jego gniew. Zerwał się z łóżka i przeszedł
przez pokój, stanął w odległości paru centymetrów od niej i spoj
rzał w jej jasnoniebieskie oczy.
- Wybór należy do mnie - powiedział cichym, chłodnym gło
sem. - Jeżeli sądzisz, że będę spędzał dwadzieścia cztery godziny na
dobę sam w domu, nie mając nic do roboty przez najbliższe trzy
miesiące, to masz źle w głowie... i twój Carter też.
- Nie wiedziałam, że chcesz umrzeć.
- Nic mi się nie stanie. On cię po prostu chciał nastraszyć!
Po raz pierwszy od wielu miesięcy straciła panowie nad sobą,
nie wytrzymała i wybuchnęła gniewem, tym silniejszym, że mia
ła za sobą dwa tygodnie silnych emocji.
- Chce mnie nastraszyć! Sterczałam tu cały czas, kiedy byłeś
na sali operacyjnej! Nie mogli nawet czekać na mnie, żebym
podpisała zgodę, ponieważ byłeś umierający, Neil! Siedziałam
w tym pokoju z tobą, z tymi rurkami i przewodami, i tymi wszy
stkimi urządzeniami, które utrzymywały cię przy życiu, i mówi
łam do ciebie, ale ty nie byłeś w stanie nic usłyszeć, i trzymałam
cię za rękę, ale ty nic nie czułeś, i modliłam się, błagałam Boga,
żeby zachował cię przy życiu! - Nie zdawała sobie sprawy, że
płacze, że łzy padają jej na rękę. Dotknęła palcami twarzy, a kie
dy je odjęła, były mokre. - Nie potrafiłabym przejść przez to raz
jeszcze, Neil - szepnęła ze smutkiem. - Nie potrafiłabym.
Wyciągnął ręce, porwał ją w ramiona, przycisnął jej głowę do
piersi.
- Już dobrze, Elizabeth - szeptał, gładząc ją po włosach. -
Już dobrze, kochanie.
Tulił ją długo, stał z zamkniętymi oczyma, przemawiając do
niej cicho i kojąco. Miewał chwile w ciągu ostatnich dwóch
tygodni, kiedy ból był nie do zniesienia, ale teraz zrozumiał, że
jego rola była łatwiejsza. Po raz pierwszy wczuł się w sytuację
Elizabeth: pomyślał, co on by czuł, gdyby to ona była bliska
śmierci, gdyby nie wiedział, czy ona wróci do zdrowia, czy
124
GWIAZDKA MIŁOŚCI
przeżyje. Nie potrafiłby zachować się tak dzielnie jak ona. Nie
był aż tak silny.
Przestała płakać i uniosła głowę, bezskutecznie próbując wy
trzeć łzy w jego szlafrok.
- Przepraszam - powiedziała pociągając nosem.
Neil odgarnął jej z twarzy włosy; ręką wyczuł delikatną krą-
głość policzków.
- Nie. Nie przepraszaj za to, że kochasz.
Tak łatwo było ją teraz całować, wystarczyło tylko schylić głowę
o parę centymetrów, które ich dzieliły, i dotknąć ustami jej warg.
Zrobił to z wolna, delektując się tą chwilą, dając jej szansę, by się
odsunęła. Ale Elizabeth się nie odsunęła i jego wargi spoczęły na jej
ustach. Ich smak poruszył go, wstrząsnął nim, wzbudził w nim chęć
i pragnienie, wlał w niego życie. Dotykał jej uchylonych warg, po
tem zębów, wreszcie napotkał język w wilgomym cieple ust Gładził
go, dotykał i cofał się, wyczuwał głód, który ogarniał ich ciała.
A potem nagle - odsunęła się od niego.
Patrzył, jak się szykuje do obrony; na jego ustach pojawił się
lekki uśmiech.
- Elizabeth?
Westchnęła, odważyła się spojrzeć w jego stronę.
- Nie możemy... tego robić.
Zgodził się z nią bez dyskusji.
- Wśród tych wszystkich zakazów doktora Cartera musi być
jeden taki, który nie pozwala, żeby było tak przyjemnie.
Uśmiechnęła się nerwowo, z rezerwą, po czym wyjrzała przez
okno patrząc na ciemniejące niebo.
- Chyba już pójdę do domu.
- Jest wcześnie.
- Mam jeszcze kilka rzeczy do zrobienia.
Rozmowa z Carterem, kłótnia z Neilem, pocałunek - wszy
stko to niosło jej w rozterki, jedno tylko stało się dla niej jasne.
Jeżeli ma jakiś wpływ na Neila, jeżeli jej obecność może zmienić
jego zachowanie, to pojedzie z nim do domu. Bo przecież - i to
NAJCENNIEJSZY DAR
125
również było dla niej oczywiste - nie może go stracić ponownie.
Może nigdy nie będzie należał do niej bez reszty, ale przy boskiej
pomocy zadowoli się tym, co Neil zechce jej dać.
- Zobaczymy się jutro - powiedziała ze smutnym uśmie
chem. - Jutro jedziemy do domu.
Rozdział piąty
Tylko prysznic, zamiast kąpieli, dopóki rana całkowicie się
nie zagoi. Szczególna ostrożność na schodach i bardzo dużo
odpoczynku. Nie prowadzić samochodu przez najbliższe dwa
tygodnie. Żadnej pracy przez dwa tygodnie. Nic nie dźwigać
przez dwa miesiące. Żadnej pracy fizycznej przez dwa i pół
miesiąca. Na cztery miesiące zakaz konnej jazdy.
Neil słuchał zaleceń Cartera, jego twarz nie zdradzała żad
nych uczuć, postanowił nie okazywać rozczarowania. Stosował
się do poleceń lekarza przez półtora tygodnia leżenia w szpitalu
i, na Boga, będzie się do nich stosował w domu, nawet gdyby
miał skonać z nudów. Zrobi to dla Elizabeth.
Tego ranka spóźniła się. Zadzwoniła, że musi załatwić kilka
spraw, zanim po niego przyjedzie. Jeszcze niezupełnie do niego
dotarło, że ona z nim jedzie do domu. Wiedział, że go kocha, ale
' wiedział również, że nie chce z nim żyć. Najlepszy dowód, że go
opuściła. Wolałby, żeby wróciła, z własnej i nieprzymuszonej
woli, ale teraz weźmie ją do domu na każdych warunkach. Litość,
niepokój, troska - obojętne co, byle ją do niego przybliżyło.
- Aha, i jeszcze jedno... nie ma żadnych ograniczeń co do
diety, żadnych lekarstw... Czy ma pan jakieś pytania? - zagadnął
doktor Carter siedząc na brzegu łóżka.
Neil, zajmujący jedyne krzesło, oparł się wygodnie, wyciąg
nął nogi i spojrzał na lekarza pustym wzrokiem.
- O jednej rzeczy pan nie mówił.
- To znaczy?
126
GWIAZDKA MIŁOŚCI
Trudno było o to pytać. Carter wiedział, że byli z Elizabeth od
dłuższego czasu w separacji, wiedział zapewne, że perspektywa
powrotu z Neilem do domu jej nie zachwycała. Prawdopodobnie
nie mówił o tej sprawie, uważając, że nie ma potrzeby o tym
wspominać.
Milczenie Neila było wystarczająco wymowne - lekarz
uśmiechnął się.
- Co do podjęcia... stosunków intymnych z żoną, nie ma
przeszkód, za tydzień, dwa, zakładając, że ona przyjmie na sie
bie... no, rolę wiodącą. Na coś bardziej... żywiołowego będzie
cie państwo musieli poczekać parę miesięcy.
Parę miesięcy. Czy za parę miesięcy Elizabeth jeszcze z nim
będzie? - pomyślał Neil z goryczą. A może zaraz go zostawi, jak
tylko stwierdzi, że jest posłusznym pacjentem i szybko wraca do
zdrowia?
- Czy coś jeszcze? - Doktor Carter zaczekał chwilę, ale nie
otrzymał odpowiedzi. - Chciałbym pana zobaczyć u siebie w ga
binecie za dwa tygodnie i za kolejne dwa tygodnie ponownie.
Gdyby miał pan jakieś kłopoty, proszę się do mnie odezwać. -
Wstał i wyciągnął rękę. Neil podniósł się ostrożnie i uścisnął
doktorowi dłoń. - To chyba wszystko. Mogą państwo jechać, jak
tylko pani się zjawi. Niech pan uważa na siebie, nie lubię dwa
razy szyć tego samego pacjenta.
- Dziękuję za wszystko, panie doktorze. - Neil stał, dopóki
Carter nie wyszedł, po czym przestawił krzesło, żeby móc wyglą
dać przez okno. Dziś jedzie do domu. Na ranczo. Z Elizabeth.
Marzył o tym dniu, a teraz, kiedy ten dzień nadszedł, nie wie
dział, jak ma się zachować. Czy zostanie z nim na parę tygodni,
czy nawet na parę miesięcy, tylko po to, żeby nad nim czuwać?
Czy też może przyjęła jego propozycję, żeby spróbować raz
jeszcze, jeszcze raz zobaczyć, czy mogą być mężem i żoną? Nie
miał pojęcia, czy mu starczy odwagi, by ją o to prosić.
Drzwi otworzyły się z hukiem i Elizabeth rzuciła na łóżko
torbę, torebkę, płaszcz, rękawiczki i szal.
NAJCENNIEJSZY DAR
1 2 7
- Cześć - pozdrowiła go zdyszana. - Czy minęłam się z do
ktorem Carterem? - Nadała wielkie tempo wszystkim sprawom,
w obawie, że jak zwolni, to zacznie za dużo myśleć i zmieni
zdanie. Wymówiła gospodyni mieszkanie i rzuciła pracę u Peg.
Były to poważne kroki, ale jeśli ma zaryzykować jeszcze jedną
próbę z Neilem, to musi iść na całego.
- Dopiero co wyszedł. - Neil wstał z krzesła i odwrócił się do
niej. Policzki miała zaczerwienione z zimna i całą twarz opro
mienioną różowym blaskiem. Miała na sobie granatową sukienkę
ściągniętą paskiem w talii. Wyglądała elegancko i niewiarygod
nie pięknie. Upłynęła dłuższa chwila, zanim Neil sobie uświado
mił, że przecież mają rozmawiać.
- Doktor powiedział, czego mi nie wolno.
- Dobrze. - Zaczęła wyjmować z torby jego ubranie. - Cie
kawe tylko, czy się będziesz stosował do jego zaleceń.
Sięgnął po dżinsy, które położyła, obracając w palcach zno
szony, wyblakły materiał. Poznał też koszulę, a nawet stare spor
towe buty. Pojechała na ranczo albo wczoraj wieczorem, albo
dziś rano. Czy zawiozła tam też swoje rzeczy?
Elizabeth dotknęła jego dłoni, ponaglając go.
- Neil?
- Czy wiesz, że z wyjątkiem podróży poślubnej nie brałem
żadnego urlopu przez... siedem lat - powiedział od niechcenia,
po czym westchnął. - Tak, będę się stosował. - Odłożył spodnie
i złapał ją za rękę.
- A jakie są twoje warunki, Elizabeth? Czy chcesz powie
dzieć, że mam cię nie dotykać, nie całować ani nie uwodzić? Czy
będziesz mi przypominała, że robisz to tylko dlatego, że czujesz
się zobowiązana, że martwisz się moim stanem zdrowia?
Trzymała głowę wysoko, a oczy jej były jasne i szczere, kiedy
spojrzała mu w twarz. Zastanawiała się nad tą decyzją długo
w nocy i stwierdziła, że nie ma żadnej szansy. Kochała Neila,
potrzebowała jego obecności, była szczęśliwa tylko z nim. Ozna
czało to dla niej miłość bez wzajemności, życie bez satysfakcji,
128
GWIAZDKA MIŁOŚCI
jaką by mogła czerpać z jego uczucia, z jego przywiązania. Na to
jednak mogła przystać. Nie czekała już na jego miłość, straciła
nadzieję, nawet o niej nie marzyła.
Czy więc stawia jakieś warunki, których miałby przestrzegać?
- Nie - odpowiedziała po prostu. Nachyliła się i musnęła
ustami jego usta, a następnie położyła na łóżku resztę jego rze
czy: bieliznę, skarpetki, marynarkę. - Czy pomóc ci w ubieraniu?
Uśmiechnął się żartobliwie, po szelmowsku.
- Możesz poczekać na korytarzu?
Kiedy drzwi się za nią zamknęły, zaciągnął zasłony, po czym
zdjął szalfrok i zwykłą bawełnianą koszulę nocną. Nie pomyślał
o tym, jak wiele razy trzeba się schylić i ile wykonać czynności,
żeby się ubrać, i że każdy ruch nadweręża świeżą, trzydziestocen-
tymetrową ranę. Kiedy skończył się ubierać, był już zbyt obolały
i zmęczony, żeby włożyć buty. Oparł się w fotelu i przywołał
Elizabeth.
Zanim zdążył ją o to poprosić, uklękła przy nim na podłodze
i wsunęła mu stopy w przyniesione przez siebie obuwie. Buty,
które zwykle nosił, uznała za nieodpowiednie - ich naciągnięcie
wymagałoby zbyt wiele wysiłku - przeszukała więc dwie szafki,
żeby znaleźć stare tenisówki.
Neil patrzył, jak sprawnie je sznuruje. Włosy opadły jej na
twarz, wyciągnął więc rękę i złapał jeden kosmyk. Był miękki
i pachniał szamponem, słodko, czysto. Kochał kolor jej włosów
- blond przy zwykłym świetle, złocisty w słońcu i srebrny przy
księżycu - lubił je dotykać, czuć w ręku, patrzeć na nie.
- Elizabeth?
- Hmmmm. - Nawet nie spojrzała w górę.
- Dziękuję ci.
Dopiero wtedy uśmiechnęła się do niego.
- Za to, że ci zasznurowałam buty?
- Za wszystko. Za to, że tu przyjechałaś, że byłaś ze mną, za
to, że jedziesz ze mną do domu.
NAJCENNIEJSZY DAR
1 2 9
Odchrząknęła, ponieważ wzruszenie ściskało jej gardło,
i szybko wyprostowała się.
- Właściwie wielkiego wyboru nie miałam, nie uważasz? Nie
sądzę, żebyś mógł wynająć pielęgniarkę. Masz zasłużoną opinię
najprzystojniejszego, a zarazem najbardziej nieznośnego pacjen
ta w całym szpitalu.
Wstał i przyciągnął ją do siebie, schylając głowę, by móc
wdychać zapach jej perfum.
- Będę dla ciebie dobry - obiecał ze ściśniętym gardłem.
- Bądź dla mnie dobry. To wszystko, o co proszę.
Jego oczy pociemniały, miały teraz kolor nieba za oknem. Nie
tak dawno jeszcze prosiła go o miłość, na zawsze. Musiała zre
zygnować ze swoich wymagań. Zanim jednak zdążył cokolwiek
powiedzieć, weszła siostra popychając przed sobą wózek inwali
dzki. Puścił Elizabeth i groźnie spojrzał na wózek.
- Czy to dla mnie? - Siostra skinęła głową. - Od półtora
tygodnia każe mi siostra chodzić, chociaż to boli jak cholera,
a teraz, jak poczułem się lepiej, mam jeździć w czymś takim? -
W jego głosie słychać było przerażenie i jednocześnie rezygna
cję. Wiedział, że choćby się nie wiadomo jak stawiał, to i tak nie
wygra. Ciskając wzrokiem błyskawice niechętnie usadowił się
w wózku.
Po dziesięciu minutach siedział już w samochodze Elizabeth,
która wyjeżdżała z parkingu. Oparł głowę, zamknął oczy i wes
tchnął głęboko, z ulgą.
- Już myślałem, że nigdy się stamtąd nie wyrwę. Zatrzymaj
my się gdzieś na lunch i uczcijmy tę okazję.
- Wiesz świetnie, że Clara będzie na nas czekała i według
wszelkiego prawdopodobieństwa przygotowała twoje ulubione
potrawy.
- Czy ona wie, że ty zostajesz?
- Wie, że cię przywożę.
Nie miała pojęcia, co powiedzieć gospodyni, kiedy wpadła
wczoraj na ranczo, nie wiedziała jeszcze sama, jaką rolę będzie
130
GWIAZDKA MIŁOŚCI
pełnić. Czy wraca jako żona Neila czy jako jego przyjaciółka,
znajoma czy po prostu jako pielęgniarka? Czy to powrót chwilo
wy, czy na stałe? Czy tym razem będzie mu rzeczywiście po
trzebna, czy, jak poprzednio, szybko się to skończy?
Neil spojrzał w okno na Śpiącego Olbrzyma. Od czasu do
czasu wielki masyw górski znikał mu z oczu, gdy autostrada
wijąc się opadała w dół, ale po chwili znów się pojawiał, coraz
bliższy, obiecując rychły powrót do domu. Na widok skupiska
budynków w oddali, w których rozpoznał swoje ranczo, uśmie
chnął się powoli, z radością.
Elizabeth spojrzała na niego. Wiedziała, co czuje, sama bo
wiem czuła podobnie. Ranczo było jedynym prawdziwym do
mem, jaki Neil kiedykolwiek miał; najszczęśliwszym, jaki miała
ona. Powrót, taki jak ten, wspólny, wystarczył, by uspokoić jej
ostatnie wątpliwości co do podjętej decyzji.
- Tęskniłeś za domem.
- Ale nie tak jak za tobą. Bez ciebie to zupełnie co innego,
Elizabeth.
- No, ale wracam - odpowiedziała z wymuszoną wesołością.
Mimo to Neil nie przestawał się zastanawiać: na jak długo?
Jak długo zostanie tym razem? Ile potrwa, zanim znowu ją straci?
Miała rację co do lunchu. Clara podała go w parę minut po ich
przyjeździe. Elizabeth nie zdążyła nawet wnieść walizek, spytać
Neila, gdzie będzie spala, czy choćby rzucić okiem na swój
dawny dom. Gospodyni wzięła ją w objęcia i okryła pocałunka
mi, troszcząc się o nią tak samo, jak o Neila, namawiając do
jedzenia, a potem zachęcając, by odpoczęła przed kominkiem
w living roomie.
Elizabeth stała w drzwiach, ociągając się z wejściem. Ich
ostatnia rozmowa odbyła się w tym właśnie pokoju i jej wspo
mnienie było jeszcze ciągle żywe. On stał przy oknie, ona przy
kominku; on przypatrywał się jej w okrutnym chłodnym milcze-
NAJCENNIEJSZY DAR 1 3 1
niu, kiedy prosiła, błagała, wręcz żebrała o jego miłość. Jeszcze
teraz słyszała upiorne echo własnych słów: „Kochasz mnie?"
Neil odwrócił się od ognia, który właśnie poprawiał, zoba
czył, że rumieńce znikły z jej twarzy, i domyślił się, że raz jesz
cze przeżywa to wszystko we wspomnieniach. Przez wiele tygo
dni nie był w stanie tu wejść, żeby jej nie widzieć, nie słyszeć jej
głosu. Jej pytanie dręczyło go w snach i na jawie. „Kochasz
mnie?"
Boże, tak, kocha ją, nad życie, chociaż jej tego nie mówił.
Gdy go opuściła przed jedenastu laty, przysiągł, że nigdy już jej
tego nie powie. Był wtedy biedny, jedyną wartością, jaką posia
dał, była Elizabeth i własne słowo, własny honor. Stracił ją, ale
postanowił nie stracić honoru. Obiecał sobie i słowa dotrzymał,
ale kosztowało go to małżeństwo. Stracił ją ponownie.
Była to taka prosta rozmowa, pomyślała Elizabeth wchodząc
powoli do pokoju. Błagała, a Neil nie powiedział nic. N i c. Bez
słowa zniszczył ich małżeństwo, zdruzgotał jej marzenia, złamał
serce.
Wyszedł jej naprzeciw, wziął ją w ramiona i przytulił.
- Nie myśl o tym dniu - szepnął cicho. - Zapomnij o prze
szłości.
- Za dużo mam dobrych wspomnień, żebym miała o niej
zapomnieć. - Powoli objęła go, splatając dłonie na jego plecach.
-Tyle było bólu...
- Tak, wiem. Ale ten ból możemy od siebie odsunąć.
Wcale nie była tego pewna. Nie oczekiwała cudów, nie karmi
ła się złudzeniami. Przywiązanie i pożądanie mogą w pewnych
warunkach wystarczyć, ale nigdy nie zastąpią miłości, w którą
wierzyła, na której budowała swoją przyszłość.
Postanowiła o tym nie myśleć. Jeśli nie może spodziewać się
po nim niczego więcej poza przywiązaniem i pożądaniem, to
musi się tym zadowolić.
- Gdzie chcesz, żebym spala, Neil? - Były trzy sypialnie
gościnne na piętrze, pokoje, które miały kiedyś zająć dzieci, ale
132
GWIAZDKA MIŁOŚCI
niestety - czy może na szczęście - ich małżeństwo skończyło się,
zanim doczekali się potomstwa. Nie sądziła, żeby miał jakieś
życzenia co do tego, który pokój ma zająć, ale wypadało zapytać.
To proste pytanie wzbudziło w nim nagłe pragnienie. Jego
oddech stał się nierówny, Neil poczuł ogarniającą go falę gorąca,
a niżej trudną do ukrycia wypukłość - .świadectwo dawno nie
zaspokajanego głodu. Chciał ją mieć blisko przy sobie, by móc ją
dotykać, czuć, kochać.
- Musisz pytać?
Wyczuwała jego pragnienie, tym bardziej że podobne wzbie
rało i w niej. Tak bardzo i tak długo za nim tęskniła. Chciałaby
dzielić z nim pokój, łóżko... ale jeszcze nie teraz. Muszą się
znów do siebie przyzwyczaić. Musi się upewnić, że mu na niej
zależy, że te jego przymilne dopominanie się o to, żeby jeszcze
raz spróbować, nie jest po prostu tylko czczym gadaniem. Musi
uwierzyć, że mają jakąś szansę.
Uniosła głowę i posłała mu przeciągłe karcące spojrzenie.
- Dopiero co wyszedłeś ze szpitala, Neil. Jak możesz o tym
myśleć?
Uśmiechnął się lekko, swobodnie, w oczach zapłonęły mu
ogniki.
- Ja mam uszkodzoną wątrobę, a nie...
Nie pozwoliła mu dokończyć, kładąc mu palce na ustach.
- Poproszę Clarę, żeby mi przygotowała frontowy pokój go
ścinny, dobrze?
Neil wydał ciężkie, pełne rezygnacji westchnienie. Frontowy
pokój gościnny znajdował się po drugiej stronie korytarza na
wprost jego - ich - sypialni. Było to jednak lepsze z dwojga
złego; mogła wybrać pokój w drugim końcu domu.
- Dobrze - zgodził się; widząc, że się odsuwa, wypuścił ją
z objęć. Kiedy szła w stronę drzwi, z zachwytem patrzył na jej
kołyszące się biodra. - Elizabeth? - Zatrzymała się i obejrzała. -
Witaj w domu.
NAJCENNIEJSZY DAR
1 3 3
Dni mijały Elizabeth szybko. Pierwszy tydzień niewiele się
różnił od życia w szpitalu. Neil był jeszcze słaby, szybko się
męczył i za dnia długie godziny spędzał śpiąc lub tylko leżąc na
kanapie, ale już w następnym tygodniu nabrał sił i z niecierpli
wością wyczekiwał chwili, kiedy wróci do swych dawnych zajęć.
Tylko przyrzeczenie, że będzie jej posłuszny, trzymało go w ry
zach.
- Chodź, przejdziemy się - zażądał gniewnie w piątek wie
czorem.
Z marsa na jego czole wywnioskowała, że spodziewał się z jej
strony odmowy, zamknęła więc książkę, wstała i wyciągnęła do
niego rękę.
- Dokąd chcesz iść?
- Do stajni.
Wiedziała, że prędzej czy później zechce zobaczyć swojego
ogiera, ale oczywiście nie miała ochoty mu towarzyszyć. Mimo
to poszła z nim bez słowa i cofnęła się dopiero, gdy podeszli do
konia.
Piorun. Tak go nazwał jeden z poprzednich właścicieli - po
dobno dlatego, że gdy galopował, tętent jego kopyt przypominał
odgłos nadchodzącej burzy. Dlatego, że jest taki potężny, taki zły
i taki dziki jak najstraszniejsza nawałnica - pomyślała Elizabeth.
Cofnęła się, gdy Neil podszedł do konia, przemawiając do niego
cicho i poklepując.
Odwrócił się przez ramię z uśmiechem.
- Czy nie jest piękny?
Nie przejął się tym, że nie odpowiedziała. Wiedział, co Eliza
beth czuje do tego konia.
- Do czasu, kiedy znów będę mógł go dosiąść, zapomni
chodzić pod siodłem.
Elizabeth odwróciła się na pięcie i wyszła ze stajni, nie czując
nawet przejmującego chłodu. Usłyszała, że Neil woła ją po imie
niu, ale nie odwróciła się ani nie zatrzymała. Kiedy ją dogonił,
złapał ją za ramię i odwrócił do siebie.
134
GWIAZDKA MIŁOŚCI
- Dokąd, u diabła, idziesz?
- Ten cholerny koń o mało cię nie zabił, a ty już znów chcesz
na nim jeździć! Czemu się go nie pozbędziesz?
Dostrzegł niepokój, gniew i miłość w jej oczach.
- Ten wypadek to była moja wina, a nie konia. Nie uważa
łem. Myślałem o tobie, zastanawiałem się, czy kiedykolwiek
wrócisz, czy pustka, którą zostawiłaś po sobie kiedykolwiek
zniknie, czy skończy się ból. Tęskniłem za tobą i nie zwracałem
uwagi na to, co robię. To była moja wina, kochanie.
- Ale dlaczego chcesz znowu na nim jeździć? - szepnęła
z oczyma lśniącymi od łez.
Przejechał palcami po jej policzku, a potem zatrzymał je na
ustach Elizabeth, miękkich i pełnych.
- Każdemu trzeba dać jeszcze jedną szansę, Elizabeth. Na
wet Piorunowi. - Zdjął palce z jej ust, zastępując je swoimi
wargami. - Nawet mnie.
Płonąc od emocji, które ją wypełniały, Elizabeth wsunęła
palce w jego włosy, przyciągnęła głowę i wymusiła głęboki po
całunek. Była spragniona słodkiego, gorącego smaku jego ust,
pragnęła zaspokojenia tęsknoty, która w niej rosła przez te ostat
nie tygodnie. Ostatnie miesiące.
Neil jęknął niskim, łamiącym się głosem. Były w ciągu ostat
nich dwóch tygodni pocałunki, były objęcia i pieszczoty, ale
nigdy nie było czegoś takiego jak teraz, podsycanego rozpaczli
wym pragnieniem, które nim wstrząsało i które ją przyprawiało
o dreszcze. Po raz pierwszy zaświtała mu nadzeja, że ostatecznie
będzie mu wolno ją kochać, że Elizabeth ukoi ból, który w nim
narastał, gdy o niej myślał co noc, co dzień.
Rozpiął guziki jej płaszcza i wsunął ręce pod gruby sweter, by
dotknąć jej piersi. Sutki były boleśnie twarde, spragnione jego
pocałunków... ale nie tu. Nie na dworze, gdzie każdy mógł ich
zobaczyć.
Przestał ją całować, po czym z ociąganiem zapiął guziki pła
szcza.
NAJCENNIEJSZY DAR 135
- Chodź, pójdziemy do domu - zaproponował ze ściśniętym
gardłem. - Chcę cię kochać, najdroższa. Chcę...
Elizabeth ujęła w donie obie jego ręce. Jej rękawiczki były
ciepłe w zetknięciu z jego zimną skórą. Twarz miała zaczerwie
nioną z pragnienia, z głodu, a oddech nierówny. Pragnęła go -
Neil widział to w jej oczach - ale wiedział również, że odowiedz
Elizabeth zabrzmi: Nie.
- Czego chcesz ode mnie, Elizabeth? - spytał cicho. - Obiet
nic, że na zawsze? Przysiąg miłości? - To mógł jej dać. Może mu
nie wierzyła -jeszcze - ale naprawdę mógł.
- Nie - odpowiedziała po prostu, łagodnie, Elizabeth.
Jak miał ją zapewnić, że tak jest istotnie?
Oczy Neila wyraźnie badały jej twarz, ale nie dostrzegł w niej
nic, co by mu pomogło w tej sytuacji.
- Czy odpowiesz mi na jedno pytanie? - Skinęła głową. -
Czy nadejdzie chwila, kiedy powiesz: tak?
Jeszcze raz, tym razem wolno, skinęła głową. Neil objął ją
ramieniem i ruszyli do domu. Na co właściwie odpowiedziała mu
twierdząco: że będą się kochali czy że przyjmie jego miłość?
Rozdział szósty
Kiedy w sobotę po drzemce popołudniowej Elizabeth zeszła
z góry, ujrzała Neila w living roomie wśród pudeł, wpatrującego
się w wysokie, grube drzewko w rogu pokoju, którego gałęzie
sięgały wysokiego sufitu.
- A to co?
Objął ją wpół i przyciągnął do siebie.
- To jest coś, co nazywa się drzewem. Rośnie na dworze
w ziemi.
Spojrzała na niego z oburzeniem.
- Chyba nie możemy się uskarżać na nadmiar drzew w tej
części stanu. Nie powinieneś ich wycinać.
136
GWIAZDKA MIŁOŚCI
- To drzewo nie zostało ścięte, zostało wykopane. - Neil
pokazał jej starannie opakowane korzenie. - Po świętach ja... -
na jej pełne potępienia spojrzenie poprawił się: - moi ludzie
posadzą je obok domu. Pomożesz mi je ubrać?
Spojrzała na pudła, na drzewko, a potem na niego i uśmiech
nęła się.
- No chyba. Nie ubierałam choinki od...
- Od tamtych świąt, kiedy się pobraliśmy. Ja też nie. - Nie
cieszyły go święta bez niej.
W pudłach pełno było ozdób - tanich i kosztownych, zwy
czajnych i wspaniałych - najróżniejszych. Ale każda wiązała się
ze wspomnieniami. Elizabeth brała je delikatnie do ręki, przeży
wając od nowa nadzieje, marzenia, radości i - o tak - miłości
której była symbolem. Tyle miłości...
Wzięła z pudełka lśniącą szklaną bombkę. Jedną z tych ta-
nich; należała do kompletu składającego się z sześciu sztuk za
niecałego dolara. Kupili je w tym pierwszym roku, kiedy mieli
mało pieniędzy, kiedy Neil pracował na dwóch posadach, żeby
odłożyć trochę grosza na ślub. Ich święta były wtedy bardzo
skromne z powodu braku pieniędzy, ale mieli coś ważniejszego:
mieli miłość.
Polana na kominku trzaskały i osuwały się; Elizabeth delikatnie
odłożyła bombkę do pudełka. Neil włożył jej do ręki inną ozdóbkę.
- A to pamiętasz?
Było to cacko z błękitnego szkła, oprawione w metalową
ramkę i przedstawiające znak rancza. Był to jej kaprys, kazała to
zrobić dla niego dwa lata temu, wiedząc, jak bardzo jest dumny
ze swojej posiadłości. Tak jak był dumny ze swojej żony...
- Tak - szepnęła, obracając je w dłoniach. Nawlokła nitkę na
haczyk i powiesiła ozdobę na gałązce dostatecznie grubej, żeby
się nie złamała.
- Pamiętasz naszą pierwszą choinkę?
Jego uśmiech, szeroki, i ciepły, i tak cholernie uroczy, rozpro
szył jej ponury nastrój.
NAJCENNIEJSZY DAR
1 3 7
- Było to największe straszydło, jakie kiedykolwiek widzia
łem.
- Choinka była piękna. - Elizabeth nie chciała się z nim
zgodzić. - Była wspaniała.
Na wspomnienie tamtego drzewka Neil uśmiechnął się. Miało
niecały metr wysokości, było koślawe i krzywe, i większą część
igieł straciło po drodze do domu. Ale Elizabeth miała rację.
Choinka byta wspaniała, ponieważ oni byli wspaniali. Nie mieli
pieniędzy ani żadnych luksusów, które ich teraz otaczały, ale
mieli siebie nawzajem i była między nimi miłość, o której sądzi
li, że jest wieczna.
Czy to jest jeszcze ciągle możliwe?
- Twoje marzenia się spełniły - szepnęła wieszając wysoko
na gałęzi kruchego anioła ze szkła.
- Miałem wiele marzeń, Elizabeth, O którym z nich mówisz?
- Mówiłeś, że kiedyś będziesz miał wielką choinkę w pięk
nym domu i tyle pieniędzy, że kupisz sobie wszystkie prezenty,
jakie kiedykolwiek chciałeś mieć. - Gestem wskazała pokój,
w którym siedzieli. - Masz to wszystko.
Przytrzymał ją za rękę, kiedy sięgała po małego drewnianego
świętego Mikołaja.
- Kiedy o tym marzyłem, myślałem, że ty tu będziesz ze mną
i że to wszystko ze mną podzielisz. Byłaś zawsze obecna w mo
ich marzeniach, Elizabeth.
- I ty byłeś w moich marzeniach, ale nie w moim życiu.
Mimo najlepszych intencji, w jej głosie zabrzmiała nuta gory
czy.
- Tak byłeś zajęty pracą, tak się starałeś zebrać dla nas pienią
dze, że cię praktycznie nigdy nie widywałam. Przestałam dla
ciebie istnieć.
Dotknął czubkiem palca jej policzka.
- Chciałem ci dać wszystko. Ładny dom, wygodne życie... -
Takie życie, jakie jej się należało i na jakie właśnie potrzebował
pieniędzy. Nigdy nie zrozumiała, że to dla niej pracował aż tak
138
GWIAZDKA MIŁOŚCI
ciężko, że musiał ją na pewien czas zaniedbać, ale przecież po to.
by zbudować dla nich wspólną przyszłość. Widziała w tym jedy
nie dowód na to, że jego słowa miłości były kłamstwem. I gdy ta
przyszłość została zbudowana, jej już nie było. - Przepraszam...
Dotknęła jego dłoni i pocałowała go w rękę, a potem powró
ciła do ubierania choinki.
- Ja cię nie krytykuję. To było dawno temu. To już się nie
liczy.
Ale liczyło się. Wszystko, co kiedykolwiek stało się między
nimi dotyczyło ich jeszcze dzisiaj. Odeszła przed rokiem, bo nie
chciał jej powiedzieć, że ją kocha, a nie chciał jej tego powie
dzieć, bo gdy go rzuciła jedenaście lat temu, przysiągł, że nigdy
tych słów nie wypowie. Była to jedyna obietnica, jakiej wobec
niej dotrzymał.
Wyjął kolejną ozdobę z pudełka i zawiesił sobie na palcu na
złotym sznureczku. Było to porcelanowe serce - białe, w delikat
ny wzorek ostrokrzewu i jagód. Kupił je dla Elizabeth dwa lata
temu, na ich jedyne święta, które spędzili razem jako mąż i żona.
- Pamiętasz...
Kiedy odwracał się w stronę choinki, Elizabeth potrąciła go
niechcący i ozdoba zsunęła się z palca. Patrzyli razem, jak porce
lanowe serce uderza o drewnianą podłogę i rozpryskuje się na
cztery ostre kawałki.
Elizabeth przez długą chwilę spoglądała na rozbite serce; po
czym mrugając, by powstrzymać napływające jej do oczu łzy,
uklękła, pozbierała kawałki i wstała z pomocą Neila.
- Strasznie mi przykro, kochanie - powiedział i przyciągnął
ją do siebie. - Nie chciałem ci złamać... - Oparł czoło o jej głowę
i wymamrotał przekleństwo, a potem cicho szepnął: - Boże, Eli
zabeth, nie chciałem ci złamać serca.
Kilka godzin później Elizabeth leżała w łóżku, szeroko otwar
tymi oczyma wpatrując się w ciemność. Neil przepraszał ją usta
wicznie, słowa płynęły strumieniem bez końca... słowa żalu
NAJCENNIEJSZY DAR
139
i smutku, obietnice. Słuchała, jak długo mogła, na ile była w sta
nie wytrzymać ból, który sprawiały jej te słowa; a potem płacząc
uciekła z pokoju. Teraz, w samotności, słowa te powracały do
niej, znów zmuszając do płaczu.
- Byłaś moją żoną, moim życiem. Chciałem uczynić cię
szczęśliwą, chciałem żyć z tobą na zawsze, chciałem, żebyś za
wsze mnie kochała... Najdroższa, nigdy nie chciałem zrobić ci
krzywdy.
Mówił, że ją kocha. Mimo że nie chciał jej tego powiedzieć,
mimo że raczej pozwolił jej odejść, niż miałby jej to powiedzieć,
to przecież ją kochał.
Nie wierzyła mu. Nie mogła mu uwierzyć. Zbyt wiele czasu
upłynęło, zanim porzuciła nadzieję na jego miłość i marzenia, że
pewnego dnia pokocha ją tak, jak ona jego kochała. Jeżeli teraz
uwierzy w to znowu, jeżeli znów zacznie żywić nadzieję i marzyć,
to znów zostanie oszukana. O ile nie zacznie wierzyć w cuda...
A jednak było to Boże Narodzenie. Czas cudów.
Przewróciła się na bok i spojrzała na nocny stolik, gdzie pro
mień księżyca chłodnym srebrzystym blaskiem oświetlił porcela
nowe serce - symbol jej miłości. Roztrzaskane. Nie do sklejenia.
Żaden cud nie sprawi, żeby było znów jak nowe, tak jak i żaden
cud na świecie nie uleczy jej serca.
Neil, leżąc na kanapie, wetknął sobie jeszcze jedną poduszkę
pod głowę, skrzyżował nogi, splótł palce i westchnął głośno.
Dramatycznie. Siedząca na wprost niego w fotelu Elizabeth po
patrzyła w jego stronę, tak jak się tego spodziewał, i posłała mu
ciepły, łagodny uśmiech.
- Co znowu?
- Nudzi mi się.
Spojrzała na ekran telewizora. Neil oglądał mecz piłki nożnej,
lecz wyłączył dźwięk.
- Możesz włączyć dźwięk. Mnie to nie będzie przeszkadzało.
1 4 0
GWIAZDKA MIŁOŚCI
Potrząsnął przecząco głową. Nie lubił piłki nożnej, w ogóle
nie lubił sportu. Rodeo była to jedyna rzecz, która go podniecała.
- A co byś chciał robić?
Chciałbym ją wziąć w ramiona, pomyślał uśmiechając się,
i zanieść do swojej - do naszej sypialni. I tam ją położyć na
łóżku, rozebrać i kochać słodko, czule, długo. Nagle uśmiech
znikł z jego twarzy. Nie może jej dźwignąć, nie może jej zanieść,
nie może jej kochać. W gruncie rzeczy od piątku, poza paroma
niewinnymi pocałunkami, nie dostał od niej nic.
- Porozmawiajmy.
- Dobrze. O czym?
O tym, jak długo z nim zostanie. O tym, kiedy zgodzi się,
żeby się kochali. O tym, czy w ogóle kiedykolwiek przyjmie jego
miłość. Nie miał jednak odwagi tego brzydkiego, zimnego nie
dzielnego popołudnia zadawać pytań, które mogłyby zepsuć na
strój przytulnego, miłego ciepła, które dzielili.
- Czy masz kogoś? - Specjalnie powiedział to tonem lekkim,
od niechcenia, żeby się nie obraziła.
Elizabeth wstała z fotela, zdjęła jego nogi z kanapy, sama zaś
wsunęła się pod nie, siadając tak, by móc patrzeć mu w twarz.
Neil posunął się automatycznie, robiąc jej obok siebie miejsce,
tak, by mogła grzać sobie stopy o jego plecy, sam zaś położył
nogi na jej brzuchu. Była to ich zwykła poza, która pozwala na
bliskość bez intymności.
- Czy mam kogoś? - spytała, gdy się usadowiła. - A cóż to
za pytanie do...
- Do żony - podsunął jej, zły, że się zawahała. Ciekawe, co
chciała powiedzieć? Żony pozostającej w separacji z mężem? -
Nadal jesteś moją żoną, Elizabeth, i choć to wścibskie pytanie, to
jednak myślę, że mam do niego prawo. No więc jak? Masz
kogoś?
- Nie. - Zrobiła bardzo krótką przerwę, zanim spytała sama.
-A ty?
- Nie. Jeżeli nie mogę mieć ciebie, to nie chcę nikogo.
NAJCENNIEJSZY DAR
141
Starała się ukryć dreszcz radości, który ją przeszył na to
oczywiste stwierdzenie. Wiedziała, co miał na myśli. Od czasu
do czasu Peg mówiła jej o różnych samotnych mężczyznach,
proponowała, że ją z nimi zapozna, że zaprosi tego czy owego na
obiad, ale Elizabeth zawsze odmawiała. Niepotrzebne były żadne
wyjaśnienia, Peg świetnie rozumiała, o co chodzi. Ci mężczyźni
mogli być mili i atrakcyjni, ale żaden z nich nie był Neilem.
- Czy dlatego stale nosisz obrączkę?
Wyciągnął rękę i spojrzał na złote kółeczko.
- Noszę ją, ponieważ jestem żonaty. Ponieważ nawet jeśli ty nie
chcesz być moją żoną, Elizabeth, to ja zawsze będę twoim mężem.
Zawsze. Było to jedno z tych słówek, które wzniecały w niej
ogień, podobnie jak „miłość" i „na wieki". Jedno z tych słów,
które wzbudzały w niej chęć, by uwierzyć w cuda, nawet jeżeli
nie miało to sensu.
- Zawsze, Elizabeth - powtórzył. - Wierz mi albo nie, ale
zawsze: czy jesteś ze mną, czy nie, czy mnie kochasz, czy nie.
Żeby powstrzymać drżenie rąk, zaczęła mu rozcierać stopy
ubrane w grube białe skarpetki. Nie była w stanie wyobrazić
sobie łatwego powrotu, jakiejś prostej metody, by odpowiedzieć
na to, co mówił.
- Czasami „zawsze" nie trwa zbyt długo, prawda, Neil?
- Będzie trwało tak długo, jak długo będę żył.
- Rzeczywiście? - spytała cynicznie.
- Naszym problemem, Elizabeth, jest twoje „zawsze". Ja cię
nigdy nie opuściłem. Nigdy nie odszedłem. To ja bywałem po
rzucany.
Potrząsnęła przecząco głową.
- Odeszłam już potem, gdy cię straciłam pod każdym liczą
cym się względem.
Tym razem Neil się z nią nie zgodził.
- Nigdy mnie nie straciłaś, Elizabeth. Wyrzuciłaś mnie.
Ich spojrzenia spotkały się na długą męczącą chwilę; potem
Elizabeth uśmiechnęła się powoli, chłodno.
142
GWIAZDKA MIŁOŚCI
- Mówią, że jeżeli pięć osób jest świadkami wypadku, to
mają pięć różnych wersji tego, co się stało. Myślę, że nie stano
wimy wyjątku.
Nie spodobało mu się to.
- Czego pragniesz, Elizabeth? Dlaczego zgodziłaś się tu
przyjechać? Czego ode mnie chcesz?
Znów się uśmiechnęła.
- W moim trzydziestojednoletnim życiu nauczyłam się jed
nego: jeżeli o nic nie prosisz, to nie jesteś zawiedziony, gdy ci
tego nie dadzą.
- Zwiodłem cię, prawda, Elizabeth? - spytał spokojnie, sia
dając tak, żeby móc palcami delikatnie muskać jej twarz. - Nie
dałem ci tego, czego chciałaś, co ci było potrzebne?
- Nie dałeś. Ale nauczyłeś mnie czegoś.
- Czego? Jak żyć bez miłości? Jak przestać w nią wierzyć?
Jak poprzestać na niczym, kiedy można mieć wszystko?
Elizabeth również usiadła, trzymając jego dłoń w swoich rękach.
- Nauczyłeś mnie tego, że przychodzi czas, kiedy należy
wyzbyć się marzeń i zadowolić się tym, co człowiek ma.
- Nie - powiedział uroczyście. - Nikt nie powinien porzucać
marzeń.
Przez dłuższy czas gładziła palcem jego obrączkę, zanim
spojrzała mu w oczy.
- Nie mam żadnych marzeń, Neil.
- Oddam ci część swoich.
Szukał w jej twarzy śladu niechęci, a nie znalazłszy go zaczął
całować ją słodko, zapamiętale, wtargnął językiem do jej ust,
dając, biorąc, podniecając. W jego pieszczotach była ta sama
słodycz i gwałtowność, kiedy wsunął jej ręce pod sweter, dotyka
jąc piersi, które doprowadził do bolesnego napięcia; serce waliło
jej jak młotem, krew tętniła.
Zadrżała, gdy odchylił się, by ściągnąć jej sweter przez głowę.
Palce mu drżały, gdy odpinał klamerkę stanika; stanik spadł obok
swetra, odsłaniając jej piersi, nagie i spragnione jego pieszczoty.
NAJCENNIEJSZY DAR
1 4 3
Szare oczy Neila przesuwały się czule po atłasowej skórze
i piersiach z różowymi koniuszkami.
- Jaka jesteś piękna - szeptał, kładąc jej rękę na brzuchu. -
Czy wiesz, jak bardzo cię pragnąłem? Ile nocy śniłem, żeby się
z tobą kochać?
I znowu jedno z tych słówek. Gdyby ją tylko rzeczywiście
kochał. Gdyby mogła być pewna jego miłości... Zamknęła oczy
i obraz ukochanej pięknej twarzy znikł. Gdyby uwierzyła w jego
miłość, to wierzyłaby w cuda, a przecież w cuda nie wierzy. Nie
może, ze względu na własny stan ducha i umysłu, na swoje serce,
na swoje życie - nie może uwierzyć w cuda. Odczuł jej dystans
jako chłód, który przeniknął mu do serca. Cofnął ręce i złożył je
tak, żeby nie sięgały do niej; nie będzie jej przekonywał, nie
będzie jej zmuszał.
Otworzyła oczy, starając się na niego nie patrzeć. Podniosła
z podłogi sweter i wciągnęła go przez głowę, zakrywając zimne
nagle ciało.
- Jak długo mam czekać? - spytał głosem twardym, napię
tym, nad którym ledwie panował.
Elizabeth, podobnie jak on, splotła ciasno palce.
- Aż przyjdzie czas.
- Aż przyjdzie czas? - powtórzył szyderczo. - A ten czas
przyjdzie naturalnie według twojego uznania, według arbitralnie
podjętej przez ciebie decyzji, prawda? - Nie czekając na
odpowiedź, dalej ciągnął swoje oskarżenie. - Czekałem przeszło
rok, Elizabeth. Czekałem dłużej niż całe życie.
- Na co? Na stosunek?
- Chcę się z tobą kochać.
- Ale ja nie jestem jeszcze gotowa, żeby się z tobą kochać,
Neil! W tej chwili mogę mieć z tobą tylko stosunek. - Wstała
i przeszła przez cały pokój, by się w końcu zatrzymać przed
kominkiem. - Przepraszam. Myślałam, że to pójdzie łatwiej.
Myślałam, że będę mogła zapomnieć wszystko, co się wydarzyło,
144 GWIAZDKA MIŁOŚCI
że się tu z tobą wprowadzę i znowu będę twoją żoną, ale niestety,
nie mogę.
Oparła się o ciężki kamienny gzyms kominka, złożyła ręce
i zamknęła oczy powstrzymując palące łzy.
- Potrzebuję... czasu. Poczucia bezpieczeństwa. Miłości. -
Boże, jak bardzo potrzebowała miłości.
Tym razem to Neil znalazł wyjście z trudnej sytuacji. Stanął
przy niej i objął ją mocno.
- Nigdy byś nie uwierzyła, sądząc po tym, co robię, że już
skończyłem trzydzieści trzy lata, prawda?
Odwóciła się w ramionach Neila ukrywając na jego piersi
zalaną łzami twarz.
- Neil, tak mi przy...
- Nie przepraszaj. To moja wina. Nie mogę brać tego, czego
ty nie możesz mi dać. - Uniósł jej głowę, żeby móc na nią
patrzeć. - Nie płacz, kochanie. Popatrz, posprzeczaliśmy się,
a mimo to rozmawiamy, to też się jakoś liczy, prawda?
Nie odpowiedziała. Nie mogła. Mogła myśleć tylko o tym, że
znów się oszukuje wmawiając sobie, że może być szczęśliwa
żyjąc z Neilem i wiedząc, że on jej nie kocha.
Wyglądało na to, że jednak ciągle ma jakieś marzenia.
We wtorek rano po wizycie Neila u doktora Cartera zrobili
zakupy, a potem wyruszyli w długą drogę powrotną na ranczo.
Elizabeth miała w torbie upominki dla Clary, Roya i Peg, a także
dwa małe prezenciki dla Neila: najnowszą książkę jego ulubione
go autora i bibelot - pięknego konika z delikatnego barwionego
szkła. Czuła się głupio kupując mu prezenty - była jego żoną, ale
nie była jego kochanką, była towarzyszką, ale nie przyjaciółką.
Wiele rzeczy w tych okolicznościach mogło się wydać zbyt oso
bistymi, dlatego wybrała coś neutralnego.
Kiedy zaniosła paczki do swego pokoju, Neil poszedł do
living roomu. Pachniało tu przyjemnie sosną i było jasno i ciepło,
co stanowiło miły kontrast z surowym krajobrazem za oknem.
NAJCENNIEJSZY DAR
1 4 5
Była to zima najbardziej ponura ze wszystkich, jakie przeżył -
ołowiane niebo, ciężkie chmury, przejmujące zimno. O tej porze
powinien być już śnieg, a tymczasem niebo poprzestawało na
czczych obietnicach.
Podobnie jak on.
Z głębokim westchnieniem odwrócił się od okna, gdy Eliza
beth weszła do pokoju.
- Twoje westchnienia brzmią złowieszczo - zauważyła żar
tobliwie. - O czym myślisz?
Jej widok mógł rozjaśnić nawet najbardziej smutny dzień.
W niebieskim swetrze i granatowych sztruksowych spodniach,
z włosami zaczesanymi do tyłu, była piękna aż do bólu. Neil
zapragnął ją objąć, chciał ją kochać, sprawić jej radość. Ale nie
mógł. Nie mógł, dopóki ona nie przyjmie tego, co on ma jej do
ofiarowania.
Od niedzielnego popołudnia zachowywała się jakby nigdy
nic, udawała, że atmosfera między nimi jest czysta i swobodna,
że w najmniejszym stopniu nie przejęła się tamtą sceną. Neil
jednak rozumiał tę grę. Ostatnie dwie noce spędził bezsennie,
rozpamiętując wszystko, co mówiła.
Jeżeli o nic nie prosisz, to nie jesteś zawiedziony, gdy ci tego
nie dadzą. Przychodzi czas, kiedy należy wyzbyć się marzeń
i zadowolić się tym, co człowiek ma.
Prosiła go kiedyś o miłość, i jego odmowa złamała jej serce.
Czyżby odebrał jej także i marzenia?
Choć nie chciał się do tego przyznać przed sobą, to jednak
wiedział, że odpowiedź brzmi: tak. Teraz pragnął jej oddać te
wszystkie marzenia i dać jeszcze dużo więcej. Chciał jej dać
wszystko. Ale żeby to zrobić, musiał jej wytłumaczyć, dlaczego
przed rokiem jej odmówił.
Elizabeth ponowiła swoje pytanie, na co Neil odpowiedział
spokojnie:
- Czy pamiętasz, jak zostawiłaś mnie po raz pierwszy?
1 4 6
GWIAZDKA MIŁOŚCI
Zaskoczył ją tym pytaniem; właśnie zdejmowała pantofle.
Znieruchomiała na chwilę, zanim z hukiem spuściła na podłogę
drugi but. Chcąc zyskać na czasie, usiadła na krześle i schowała
nogi pod siebie przykrywając je szalem zrobionym na szydełku
przez Clarę.
- Po raz pierwszy? - powtórzyła. - Mówisz o tym tak, jakby
to był mój stały zwyczaj.
Usiadł przy kominku opierając się ręką o różowy granit.
- A czy tak nie było? - spytał sucho, po czym ze zniecierpli
wieniem potrząsnął głową. Nie chciał krytykować, szukać win
nych, nie chciał jej denerwować. - Powiedziałaś wtedy: „Mówisz
mi, że mnie kochasz, ale to są tylko czcze słowa, a słowa nic nie
znaczą"... - Był to dokładny cytat. Bolesne oskarżenie płonęło
w jego duszy, nie, tego nigdy nie zapomni.
Złożyła ręce na kolanach; ścisnęła je tak mocno, że zbielały
koniuszki palców. Wolała tego nie pamiętać. Dość miała przy
krych wspomnień, nawet bez sięgania do tak odległej historii.
- A pamiętasz, co ja wtedy powiedziałem?
- Nie - skłamała. - Dosyć tej gry w przypominanie sobie
różnych rzeczy.
- To ważne - nalegał. Wstał, ukląkł przed nią i rozdzielił jej
ręce tak, żeby mógł je trzymać.
- Elizabeth, nie ma przed nami przyszłości, jeżeli nie potrafi
my rozliczyć się z przeszłością.
Próbowała wyrwać mu ręce, ale przytrzymał je mocno.
- Przeszłość jest już za nami. Stało się, jak się stało, i nic,
cokolwiek sobie powiemy, nie może tego zmienić.
Neil jednak uparcie ciągnął dalej, zmuszając ją do słuchania.
- Słowa nic nie znaczą, powiedziałaś, i wobec tego moja
odpowiedź brzmiała: „Nigdy ich więcej ode mnie nie usłyszysz,
kochanie". Teraz pamiętasz? Pamiętasz, co było dalej?
Zamknęła oczy, usłyszała jego głos z tamtej odległej nocy,
głos zimny, okrutny, groźny. Słowa wypowiedziane w gniewie,
obliczone na zadanie bólu. Słowa, które złamały jej serce.
NAJCENNIEJSZY DAR
147
- "Przysięgam Bogu..." - Nawet po jedenastu latach trudno
przyszło Neilowi wypowiedzieć głośno te słowa. - „Nigdy wię
cej ci już nie powiem, że cię kocham". - Jego szare oczy przyćmił
ból. - Czy ty rozumiesz, Elizabeth? Czy rozumiesz, dlaczego nie
mogłem odpowiedzeć na twoje pytanie, kiedy zadałaś mi je
w zeszłym roku? Czy ty rozumiesz, co mam na myśli?
Spojrzała na niego i krew odpłynęła jej z twarzy; jej błękitne
oczy pełne były bólu. To dlatego zniszczył ich małżeństwo,
odmawiając jej wyznania miłości. Głupie, gniewne słowa.
- Wiele rzeczy ci obiecałem, Elizabeth. Miłość, szczęście,
dzieci. Wspaniałe życie w dostatku. Ale dotrzymałem słowa tyl
ko w tym jednym, i to było złe słowo. Jest mi ogromnie przykro.
- Czemu mi tego wcześniej nie powiedziałeś? - Jej głos był
niepewny, pełen troski i niepokoju. - Czemu nie złamałeś tego
słowa, czemu nie odpowiedziałeś na moje pytanie?
Puścił jej ręce, wstał i podszedł do choinki; trącił palcem mały
dzwonek, który zadzwonił.
- Ciepło, zapobiegliwość, czułość. W ten sposób chciałem ci
okazywać swoją miłość. Nie słowami, lecz czynami. - Spojrzał
na nią przez ramię i zrozumiał, że i ona pamięta ten fragment ich
rozmowy sprzed lat. - I to właśnie starałem się robić, kiedyśmy
się pobrali. Spędzałem z tobą czas, rozmawiałem, uczyniłem cię
centralnym punktem mojego życia. Traktowałem cię najlepiej,
jak umiałem, ale to było za mało. To, co dla ciebie robiłem, to
było za mało. Żądałaś słów, tych samych słów, które przed jede
nastu laty nic dla ciebie nie znaczyły.
Zerwała się, nie była w stanie usiedzieć ani chwili dłużej.
- Ja niczego nie żądałam aż do dnia, kiedy cię opuściłam,
kiedy nasze małżeństwo i tak już nie istniało!
Podniósł głowę, przyglądając się aniołowi na czubku choinki.
Piękną twarzą ze ślicznymi błękitnymi oczyma i złotą aureolą
włosów przypominał Elizabeth. Dlatego kupił go przed laty.
- Niczego nie żądałaś? - zabrzmiało to jak łagodne wyzwa
nie. - A jak to było, kiedy mi powiedziałaś, że mnie kochasz
1 4 8
GWIAZDKA MIŁOŚCI
oczekując, że ja ci powiem to samo, a gdy nie powiedziałem,
byłaś bardzo zawiedziona? A te wszystkie noce, kiedy udawałaś,
że śpisz, gdy szedłem do łóżka, żebym cię przypadkiem nie
dotknął? A ty - czy nie przestałaś mówić, że mnie kochasz? Nie
chciałaś ze mną rozmawiać, spędzać ze mną czasu, patrzeć na
mnie i kochać się ze mną, dopóki nie powiem, że cię kocham.
Takie były twoje żądania, Elizabeth. Może nie tak wyraźnie
postawione, jak wtedy, kiedy mnie opuściłaś, ale były to jednak
żądania.
- To nieprawda - zaprzeczyła słabo. Ale to była prawda. Jak
mogła przez tyle czasu pomijać milczeniem prawdę? Jak mogła
w tej sytuacji uważać się za niewinną? Odrzucała właśnie to,
czego żądała od niego za pierwszym razem, błagała o te same
słowa, które kiedyś rzuciła mu w twarz jako nie mające żadnego
znaczenia. Za to też była odpowiedzialna. Przez własne zaślepie
nie cierpiała tak bardzo przez cały rok. - Ależ, Neil... czemu mi
tego nie powiedziałeś?
- Było już za późno. Wszystko między nami już się rozlaty
wało. Pomyślałabyś, że mówię cię „kocham" tylko po to, by cię
przy sobie zatrzymać, a nie dlatego, że tak jest naprawdę. Nigdy
nie nadrobimy tego, cośmy już stracili.
Słowa protestu zamarły jej na ustach. Może miał rację. Była
taka niepewna, niepewna i jego, i siebie. W końcu zaczęłaby się
zastanawiać, czy on rzeczywiście ją kocha, czy wypowiedział te
słowa tylko po to, by ją zadowolić, przecież niepewność i tak by
ich rozdzieliła.
-Och, Neil...
- Mamy jeszcze jedną szansę, Elizabeth. - Podszedł do niej
i dotknął jej włosów. Przez te wszystkie lata, mając tyle pienię
dzy, nie znalazł nigdy nic tak miękkiego, tak jedwabistego, tak
pięknego jak jej włosy. - To nie jest przecież aż tak trudne. Jeżeli
coś się psuje, można to naprawić. Problemy się rozwiązuje, przy
rzeczenia odnawia, marzenia odbudowuje.
NAJCENNIEJSZY DAR
1 4 9
Oznaczałoby to, że ma uwierzyć w Neila, w miłość, w cuda.
Czy potrafi ponieść to ryzyko? Czy przeżyje jeszcze jeden za
wód, jeszcze jednen cios prosto w serce?
Uważała, że nie. Tym razem to już musi być na zawsze... albo
wcale. Nie poświęci swego serca, swej duszy, tylko po to, by
przegrać raz jeszcze.
Neil patrzył na nią, jak rozważała jego ofertę. Wyraz zastano
wienia w jej oczach ustąpił lękowi, bólowi, trosce. Zamiast na
dziei było w nich wspomnienie dwóch ran w sercu, dwóch boles
nych rozstań. Ze smutkiem przeczuwał, jaką usłyszy odpowiedź.
- Tak mi przykro, Neil.
Jej szept ranił mu serce jak nóż. Myślał nad odpowiedzią,
która umniejszyłaby ich ból, ale nie wiedział, co mógłby powie
dzieć, co mógłby zrobić. Chciał dotknąć jej policzka, ale Eliza
beth, z trudem powstrzymując łzy, cofnęła się szybko i wyszła
z pokoju.
Chciał za nią biec, błagać ją, prosić, ale... nie ruszył się
z miejsca. Mimo że pękało mu serce, pozwolił jej odejść.
Rozdział siódmy
Był to długi męczący tydzień; w sobotę wieczorem Elizabeth
kryła się w swoim pokoju z uczuciem wielkiej ulgi, podobnie jak
w ciągu poprzednich czterech dni. Neil nie próbował z nią roz
mawiać od wtorku, w gruncie rzeczy wcale go nie widziała. Cały
dzień spędzał w gabinecie, siedząc nad papierami, czego nie robił
od dnia wypadku. By wypełnić chwile, które nagle stały się puste,
zaofiarowała Clarze pomoc w pracach domowych, przy gotowa
niu i nie mającemu końca pieczeniu ciast świątecznych. Ozdobiła
już tyle ciastek w kształcie choinki, bałwanka, świętego Mikoła
ja, gwiazdek i wianuszków, że mogła to robić niemal z zamknię
tymi oczami. Ale wszystko to razem nie było w stanie zająć jej
myśli.
150 GWIAZDKA MIŁOŚCI
A mogła myśleć tylko o Neilu. Jestem zwykłym tchórzem,
uznała. Proponował jej coś, o czym marzyła przez całe życie -
przyszłość i szczęśliwe małżeństwo. Może nawet miłość. A ona
musiała tylko to przyjąć, wyciągnąć rękę i wziąć.
Ale nie potrafiła. Bała się - bała się marzyć, ponieważ jej
marzenia zostały okrutnie zniszczone już dwukrotnie. Bała się
uwierzyć, że tym razem może być dobrze, że tym razem może
być na zawsze. Wszystko to, czego pragnęła, miała w zasięgu
ręki, ale bała się po to sięgnąć.
Siadła na łóżku, by zdjąć buty. Na stoliku nocnym, zawsze na
widoku, leżało rozbite porcelanowe serce. Powinna je wyrzucić,
pomyślała głaszcząc czubkiem palców największy kawałek. Kie
dyś było takie piękne, ale teraz nie do uratowania. Kawałki
stanowiły po prostu bolesne przypomnienie tego, jak łatwo - i jak
nieodwołalnie - można coś zniszczyć. Serce, małżeństwo, ma
rzenia, ludzi.
Pozbierała części, chcąc je wyrzucić do kosza, ale pod wpły
wem nagłego impulsu położyła je przed sobą na łóżku próbując
poskładać w całość.
Przez dłuższy czas siedziała spokojnie, patrząc na serce wil
gotnymi od palących łez oczami. Było piękne. Maleńkie odpry
ski pogubiły się, zakłócając doskonałość malowanej powierzch
ni, a cienkie, poszarpane linie wskazywały pęknięcia, ale mimo
to serce było piękne. Nigdy już nie będzie takie jak nowe, ale
żadna z rys nie umniejszy jego wartości. Dla niej zawsze będzie
czymś drogim, zawsze pozostanie prezentem od Neila. A nawet
czymś więcej, ponieważ myślała, że się zniszczyło, a jednak
znów było całe.
Jeżeli coś się zepsuje, można to naprawić. Problemy się roz
wiązuje, przyrzeczenia odnawia, marzenia odbudowuje.
Czy Neil miał rację? Czy ich rozbite małżeństwo można
jeszcze skleić? Czy może być tak dobrze - a nawet jeszcze lepiej
-jak było dotychczas? Czy może, z jego pomocą, odnowić swoje
obietnice i odbudować marzenia?
NAJCENNIEJSZY DAR 1 5 1
Było to ryzyko. Gdyby je podjęła i zawiodła się znowu, bała
się, że poczucie krzywdy pozostanie w niej na zawsze. Nigdy nie
znajdzie w sobie dość odwagi, by pokochać raz jeszcze. Czy
jednak może przeżyć resztę życia tak jak teraz - pragnąc, marząc,
żądając miłości, ale bojąc sieją przyjąć?
Może mieć to wszystko albo nic. Wybór należy do niej.
Delikatnie odłożyła kawałki potłuczonego serca na nocny
stolik, po czym wyszła z pokoju zamykając za sobą drzwi z ci
chym skrzypnięciem. Pod drzwiami Neila, po drugiej stronie
korytarza, wąska linia światła wskazywała, że i on nie śpi.
Znalazła w kuchni buteleczkę kleju i po ciemku wróciła do
pokoju. Usiadła na łóżku, otworzyła buteleczkę, złożyła części
serca i zabrała się do roboty.
Neil usłyszał, że Elizabeth wychodzi z pokoju, a następnie
wraca w chwilę później. Zastanawiał się, dlaczego tak późno
w nocy jeszcze nie śpi, ale nie wstał z miejsca, żeby sprawdzić.
Kominek był ciepły, ogień grzał go w plecy, w pokoju panowała
błoga cisza. Gdyby sądził, że ma szansę zasnąć, to już dawno
byłby w łóżku, ostatnio jednak sen przychodził mu z trudem.
To wina Elizabeth, pomyślał z gniewem. Umilała mu dni tak,
że były radosne i przyjemne, za to noce stawały się dla niego
piekłem, podczas gdy ona spała jak dziecko po drugiej stronie
korytarza. Gdy zaś spał, śnił o niej - o miłości i o ich zgryzotach
i budził się jeszcze bardziej zmęczony niż poprzedniego dnia.
Nie wiedział, jak długo będzie w stanie to znosić.
A najgorsze, że sam był sobie winien. Kochała go - w to nie
wątpił - tak jak on kochał ją, ale zranił ją tak głęboko, że nie
mogła już w jego miłość uwierzyć. Brakowało jej poczucia pew
ności, które miał on. Musiałaby mu uwierzyć, mimo że zawiódł
ją dwukrotnie.
Głowa mu zwisła bezwładnie, napięte mięśnie karku
rozluźniły się, zastygł w bezruchu. Uniósłszy głowę stwierdził,
że delikatne skrzypnięcie drzwi nie było wytworem jego
152 GWIAZDKA MIŁOŚCI
wyobraźni. W otwartych drzwiach stała Elizabeth. Usiadł prosto,
ale nie wstał. Z bijącym sercem milczał, czekał.
Bardzo starannie zamknęła za sobą drzwi, a następnie pode
szła i uklękła przed nim na podłodze.
- Neil.
Głos miała lekko zdyszany, cichy, był to ulotny szept pełen
pragnienia, który tylko podsycił jego żądzę. Gdyby znów od
niego odeszła, chyba by umarł z bólu.
Podniósł rękę, by dotknąć jej włosów; ręka mu drżała. Jak
dawno temu kochał się z nią po raz ostatni? Nie pamiętał. Było to
zbyt dawno. Ale dziś go o to prosiła. Nie wiedział, czy chciała
dać im szansę, o której mówili, czy przeważyła tęsknota - a zre
sztą nie dbał o to. Przyjmie ten wspaniały dar, który mu ofiaro
wuje, a nad przyczynami zastanawiać się będzie później.
Ukląkł przed nią, drżącymi palcami zaczaj odpinać guziki
szlafroka, grubego, miękkiego, białego i ciepłego, który krył jej
również ciepłe ciało. Zsunął jej szlafrok z ramion i zrzucił na
podłogę, a następnie wsunął rękę pod cienką nocną koszulę. Pier
si Elizabeth były ciężkie, sutki nabrzmiałe, twarde. Niecierpliwie
zerwał z niej koszulę i cisnął na bok.
W blasku kominka jej skóra była złocista - ciepła, atłasowa.
Neil delikatnie położył ją na plecionym chodniku i przez długą
chwilę tylko patrzył, gardło miał zbyt ściśnięte, by mówić. Znał
ją, kochał przez prawie pół życia, ale nigdy nie miał dość patrze
nia na nią. Tak była piękna, tak niewiarygodnie doskonała, tak
bardzo kochana... i nawet tego nie wiedziała.
Jego gorące spojrzenie rozgrzało ją, wzmogło jej pragnie
nie. Wyciągnęła ku niemu ramiona, ale on je odsunął. Gdy
dotknął ustami jej piersi, westchnęła wyginając się w łuk.
Zaczął pieścić jej sutki wargami, ssąc je, to znów muskając
językiem, wywołując spazmy pożądania, które przenikały ją
całą. Wreszcie, zaciskając zęby, z cichym jękiem odepchnęła
go i uklękła przed nim.
NAJCENNIEJSZY DAR 153
Po raz pierwszy od chwili, gdy wyszedł ze szpitala, zobaczyła
jego bliznę - zaczynała się jakieś piętnaście centymetrów nad
spodniami. Przesunęła delikatnie palcami wzdłuż cienkiej kreski
aż do jego talii i szerokiego skórzanego pasa. Odpięła sprzączkę
i sięgnęła do jego spodni. Były zapięte na rząd guzików, które
zaczęła rozpinać jeden po drugim, manipulując palcami pomię
dzy chłodnym metalem, ciepłym materiałem i twardym, jędrnym
ciałem.
Słabość, którą odczuwał w ostatnim miesiącu, znów dała
o sobie znać i Neil oparł się rekami o jej nagie ramiona. Odpięła
ostatni guzik, wsunęła ręce do środka, pod miękkie, bawełniane
slipy, które z jego pomocą ściągnęła. Jej dłonie zostawiły gorący
ślad wzdłuż jego bioder i nóg, gdy szukała jego twardej męsko
ści. Pieszcząc go delikatnie uniosła głowę, żeby złączyć swoje
usta z jego ustami.
- Teraz. - Cicho zabrzmiał jej szept i zamarł stłumiony poca
łunkami.
Wreszcie ją puścił i podniósł się, pociągając ją za sobą. Opie
rającą się postawił na nogi.
- Do łóżka - wyszeptał, a potem znów ją całował, językiem
wypełniając ciepłe wnętrze jej ust i kierując, objąwszy ją wpoi, do
łóżka, gdzie delikatnie ją położył, sam kładąc się obok. Przywarła do
niego niecierpliwie, ale Neil nie zareagował na tę prowokację.
Wsparty na łokciu patrzył na nią z góry, wolną ręką pieszcząc ją
nieustannie, aż mu pociemniały oczy, w których płonęło pożądanie.
-Nie mogę...
Zacisnęła palce i koniuszkiem języka zwilżyła jego pierś,
teraz stwardniałą.
- Pragnę cię, Neil...
To proste i jasne stwierdzenie wzmogło tylko jego żądzę.
- Ja też cię pragnę, kochanie, ale... doktor mówił, że... przez
parę miesięcy nie można.
Uśmiechnęła się ze zrozumieniem. A następnie uniosła się
i popchnęła go przewracając na plecy.
154
GWIAZDKA MIŁOŚCI
- Czy w ten sposób doktor pozwolił?
Jego jęk był wystarczającą odpowiedzią. Wchłaniała go
w siebie, powoli, coraz głębiej i głębiej, aż ją wypełnił całkowi
cie. Siedziała spokojnie, z zamkniętym oczyma, delektując się,
czując go w sobie, kochając. Nie zapomniała doskonałości tej
chwili, jej piękna. Nie zapomni nigdy.
W blasku kominka Neil dostrzegł łzę, która spłynęła jej po
policzku, i wyciągnął rękę, żeby ją otrzeć. Przesunął palce niżej
do jej brody, lekko kierując jej twarz ku sobie.
- Jesteś moim życiem, Elizabeth - wyrzekł uroczyście. - Na
zawsze.
Znowu te słowa, pomyślała uśmiechając się przez łzy. Ale tym
razem im uwierzyła. Tym razem je przyjęła.
Starając się amortyzować własny ciężar wycisnęła mu na
ustach słodki, długi pocałunek. Jej piersi muskały go prowoka
cyjnie. Neil uniósł ręce, żeby ich dotknąć, żeby je pieścić, rozpa
lać trawiący ją płomień. Nie mogąc tego wytrzymać już ani
chwili dłużej, zaczęła miarowo poruszać biodrami, odwzaje
mniając słodką męczarnię i sycąc jego pragnienie, aż wybuchło
fajerwerkiem oślepiającego światła, by po chwili przygasnąć
i tlić się dalej ciepłym, złocistym żarem.
Pamiętając o jego ranie Elizabeth położyła się delikatnie obok
Neila, który leżąc z ramieniem na poduszce przyciągnął ją blisko
siebie, obejmując władczym ruchem. Serce mu biło gwałtownie,
nierówno, pod wpływem jej pieszczot. Składając pocałunek na
jego wilgotnym ramieniu, spytała:
- Czy aby na pewno doktor Carter powiedział, że tak będzie
dobrze?
- Było lepiej niż dobrze, kochanie - rzekł filuternie, głasz
cząc jej włosy. Obrócił się na bok i pocałował ją. - Taka jesteś
piękna... Boże, jak bardzo za tobą tęskniłem.
- Już nigdy nie odejdę - zapewniła go spokojnie, bez waha
nia. Niewiele było w jej życiu rzeczy, których była tak pewna jak
NAJCENNIEJSZY DAR 1 5 5
tego. Nigdy nie przestanie go kochać, nigdy nie przestanie go
pragnąć i nigdy go nie opuści z własnej woli.
- Zlikwidujesz swoje mieszkanie i wypowiesz pracę?
- Już to zrobiłam.
- I będziesz moją żoną? Będziesz ze mną mieszkała? Będzie
my mieli dzieci? I razem się zestarzejemy?
Uroczyście skinęła głową.
- Tak.
Otworzył usta, by jej zadać następne pytanie, ale zająknął się,
po czym przez ściśnięte gardło ochrypłym głosem zapytał:
- Będziesz mnie kochała?
Nie od razu odpowiedziała.
- Zawsze - szepnęła. - Zawsze, Neil.
Trzymał ją mocno, ukrywszy twarz w jej włosach, podczas
gdy cud tej obietnicy wezbrał w nim wypełniając mu serce, prze
nikając duszę. Odsunąwszy się trochę dotknął czule ręką twarzy.
- Elizabeth...
Wiedziała, co ma zamiar powiedzieć, wyczytała to w jego
oczach, widziała ich wyraz nawet w półmroku panującym w po
koju, lecz zasłoniła mu dłonią usta.
- Żadnych żądań, Neil. - Przedtem ona stawiała żądania
i to ich o mało nie zniszczyło. Teraz na to nie pozwoli. - Po
prostu przyjmij moją miłość. Pozwól mi siebie kochać i to już
wstarczy.
Chciał jej powiedzieć, że nie wystarczy, przynajmniej jemu,
chciał powiedzieć, że ją kocha tak bardzo, że chyba umrze z mi
łości, ale ona przez cały czas go pieściła, całując, gładząc i pod
niecając tak, że słowa, nie wypowiedziane, przepadły w zamęcie
pragnienia.
- Żadnych żądań, - powiedziała. Neil z chmurną miną
wciągnął dżinsy, które cisnął na podłogę, a następnie dorzucił
polano do ognia. Czy ona nie widzi, że on chce, pragnie - po tylu
latach - potwierdzić swoją miłość? Czy może się obawiała, że
156
GWIAZDKA MIŁOŚCI
zobowiązany jej wyznaniem po prostu chce się odwzajemnić tym
samym? Czy ciągle jeszcze nie może uwierzyć w jego miłość?
Gdy polano ogarnął jasny płomień, usiadł przy kominku,
plecami do ognia, i przyglądał się Elizabeth z daleka. Leżała na
wznak, z włosami delikatnie rozrzuconymi na poduszce, z wyra
zem twarzy świadczącym o całkowitym zaspokojeniu. Boże, by
ła tak piękna, że samo patrzenie na nią wydawało się rozkoszą.
Jak ma z nią postąpić? - zastanawiał się smutno. - Dawała mu
wszystko... nie chcąc nic w zamian. Nawet jego słów miłości.
Ogrzawszy się przy ogniu, podszedł do okna i odsunął zasło
nę. Na dworze było szaro, zimno i ponuro. Powinien już spaść
śnieg, pomyślał z westchnieniem. Śnieg na Boże Narodzenie.
- Żałujesz czegoś?
Obrócił się, by spojrzeć na nią przez ramię. Łagodnie, powoli
na jego ustach pojawił się uśmiech.
- Bardzo wielu rzeczy - odpowiedział. - Żałuję każdego
dnia, kiedy cię traciłem. Każdej chwili, w której cię zraniłem.
Każdego momentu, kiedy mogłem wywołać twój uśmiech, a nie
zrobiłem tego. Każdego dnia, który spędziłem bez ciebie.
Usiadła, okrywając się prześcieradłem.
- A tej ostatniej nocy też żałujesz? - spytała cicho, obawiając
się jego odpowiedzi. Przychodząc tu wczoraj wieczorem tak
bardzo była pewna, że on jej pragnie w tym samym stopniu,
w jakim ona pragnęła jego, że znaczy dla niego tyle, co on dla
niej. Czyżby się myliła?
Odwrócił ku niej twarz i skrzyżowawszy ręce na piersiach,
oparty o futrynę okna, pomału, z głębokim przekonaniem, po
trząsnął głową.
- Ani przez chwilę. - No, może z wyjątkiem tego, że mu nie
pozwoliła powiedzieć, że ją kocha.
Elizabeth z ulgą opadła na łóżko.
- To co znaczyło to twoje westchnienie?
- Po prostu chciałbym, żeby był śnieg. Ostatecznie jutro jest
Boże Narodzenie. - To słowo odezwało się echem w jego pamię-
NAJCENNIEJSZY DAR 1 5 7
ci. Boże Narodzenie - święto radości, święto cudów. A także
okazja do tego, by się obdarowywać. Kupił dla Elizabeth prezen
ty - głupie i kosztowne, obliczone na to, by przekupić kobietę,
której przekupić się nie da, by zapłacić za miłość kobiety, która
daje ją bez żadnych warunków. Uświadomił sobie jednak, że ma
dla niej i inny prezent. Lepszy od szmaragdowych kolczyków,
bardziej wartościowy od naszyjnika z brylantów, prezent, które
go ona nie żąda, o który nie prosi... ale który z pewnością przyj
mie, jeżeli będzie dany w taki sam sposób, w jaki daje ona - bez
przymusu, uczciwie, szczerze.
Elizabeth nie spuszczała z niego wzroku. Wiedziała, że ma na
myśli coś więcej niż Boże Narodzenie bez śniegu. Podejrzewała,
że zastanawia się, dlaczego nie chciała wtedy w nocy słuchać
jego wyznań miłosnych. Pragnęła mu wytłumaczyć, że już tych
słów nie potrzebuje. Oczywiście, byłoby miło je usłyszeć, ale
prawdziwy dowód miłości to przede wszystkim jego czyny: to,
jak słodko ją całował, jak gorąco na nią patrzył, jak czule jej
dotykał, jak się z nią kochał. Znajdzie jego miłość we wspólnych
posiłkach, w cichych wieczorach przy kominku, we wszystkich
wspólnych godzinach, które będą spędzali kochając się, rozma
wiając, śmiejąc się lub sprzeczając albo w ogóle nic nie robiąc -
tak, w tym wszystkim Elizabeth znajdzie dowody jego miłości.
Był niezwykle przystojnym mężczyzną. Gdy tak stał boso,
bez koszuli, w samych spodniach, przyprawiał ją o wzmożone
bicie serca; myślała tylko o tym, żeby się z nim kochać, czuła
bolesne pożądanie.
- Neil?
Wiedział, czego chce, zanim mu to powiedziała - wiedziała,
ponieważ i on tego pragnął. Nie było chyba w jego życiu dnia, żeby
jej nie pożądał, żeby nie była mu potrzebna. Podszedł do łóżka,
ściągnął spodnie i, gotów, pełen napięcia, położył się obok niej.
- Kochaj mnie, Elizabeth - wyszeptał i uniósł ją nad sobą. -
Najdroższa, kochaj mnie, proszę...
158 GWIAZDKA MIŁOŚCI
Elizabeth siedziała przy biurku Neila, odmierzając papier do
owinięcia małego płaskiego pudełka, które znalazła na strychu.
Uśmiechnęła się słysząc nad głową ciche szmery. Neil przenosi
jej rzeczy z pokoju gościnnego do siebie - do ich pokoju. Uparł
się przy obiedzie, że zrobi to osobiście i właśnie był tym zajęty,
gdy ona zawijała swój ostatni upominek.
Chociaż zawsze miała swobodny wstęp do jego gabinetu, to
dziś weszła do niego po raz pierwszy od przeszło roku. Zdumiało
ją, że nic się nie zmieniło. Ich zdjęcie ślubne dalej stało na biurku,
a inne zdjęcie, jej samej, też nadal wisiało na ścianie. Nie miałaby
do Neila pretensji, gdyby usunął z domu wszelkie ślady jej obe
cności. Nie zrobił tego, ponieważ ją kochał.
Uśmiechając się pogodnie i nucąc kolędy, złożyła równo pa
pier i mocno przewiązała pakunek. Była to mała paczuszka
w zielono-złociste paski, zawierająca mały lśniący złoty łuk. Neil
na pewno nie zauważy jej pod wielką choinką, dopóki sama mu
jej nie wręczy.
Zaniosła prezent do living roomu, dołożyła go do stosu paczu
szek, które już leżały pod choinką, po czym zrobiła parę kroków do
tyłu, by ogarnąć wzrokiem całość. Neil w tym samym momencie
zatrzymał się w drzwiach, aby też rzucić okiem na pokój. Zobaczył
obrazek jak z pocztówki świątecznej: ubrana choinka, ogień na
kominku, kolorowe pakieciki prezentów i Elizabeth w soczyście
zielonej sukni. Brakowało tylko gromadki malców i kochającego
męża i ojca.
Poczuła jego obecność i odwróciła się z miłym uśmiechem.
- Przeniosłeś już moje rzeczy?
Skinął głową i podszedł, by ją objąć.
- Wyglądałaś przez okno? Pada śnieg.
Spojrzała w stronę okna. Na widok wielkich, białych, ciężko
opadających płatków uśmiechnęła się znowu.
- Wesołych Świąt.
Pochylił się i najpierw musnął wargami jej szyję, a potem
pocałował ją w usta.
NAJCENNIEJSZY DAR 159
- Wesołych Świąt.
Elizabeth znów zwróciła się w stronę choinki.
- Usiądź, bo chcę ci dać teraz prezenty gwiazdkowe.
- Ależ dziś dopiero wigilia. - Powiedział to z uśmiechem,
wiedział, że dla niej nie ma to żadnego znaczenia. W jej rodzin
nym domu prezenty dawało się w wigilię, a święta spędzało
w domu dziadków. Neil, wychowany bez tradycji rodzinnej,
przejął jej zwyczaje.
Elizabeth spojrzała na niego udając zagniewanie, po czym
uśmiechnęła się z wdziękiem, tak że posłusznie usiadł na kana
pie. Wzięła trzy paczuszki, najmniejszą odkładając na mały sto
lik. Jako pierwszy prezent wręczyła mu książkę. Gdy ją kupowa
ła tydzień temu, książka wydała jej się stosownym prezentem,
teraz jednak, wobec zmiany, jaka zaszła w ich wzajemnych sto
sunkach, robiła wrażenie niezbyt odpowiedniego upominku. Na
wet dedykacja na stronie tytułowej nie mogła tego zmienić.
Następnym prezentem był bibelot.
- Przypomina mi Pioruna - powiedziała cicho, gdy wziął
kruche szkło w swoje wielkie ręce. - Skoro mam tu mieszkać, to
muszę się przyzwyczaić do tego potwora... ale go chyba nigdy
nie polubię.
Neil ostrożnie położył szklanego konika na stoliku do kawy
i pochylił się, żeby ją pocałować.
- Nie jest taki zły. Ostatecznie, to przecież on nas znów
połączył... Dziękuję ci, Elizabeth.
Teraz z kolei Neil wyjął spod choinki prezenty dla niej. Trzymał
dwie paczuszki w rękach i spoglądał zmartwiony to na jedną, to na
drugą. Wiedział, że na widok drogich kamieni Elizabeth uśmiechnie
się i powie, że są ładne, ale że ten upominek nie zrobi na niej
wrażenia, że nie poruszy jej serca.
I rzeczywiście uśmiechnęła się, powiedziała mu, że klejnoty
są piękne, podziwiała nawet ich chłodny, lodowaty blask. Będzie
je cenić - jednak nie z powodu ich piękna ani wartości pienięż
nej, ale dlatego, że są od Neila. Miał rację: nie poruszyły jej serca.
160 GWIAZDKA MIŁOŚCI
Na koniec podał jej trzecią paczuszkę.
Było to małe pudełko. Elizabeth rozwiązała wstążeczkę,
a kiedy wreszcie odwinęła papier i uniosła pokrywkę, wydała
okrzyk prawdziwej radości.
- O.Neil!...
Wewnątrz była ozdoba na choinkę: małe białe porcelanowe
serdeuszko, identyczne jak to, które jej dał dwa lata temu, a które
się stłukło. Ozdobione było motywem przedstawiającym jemiołę
i jagody, zamiast ostrokrzewu, jak przedtem. Uniosła serce na
złotym sznureczku i poruszyła nim lekko, na wszelki wypadek
chroniąc je drugą ręką.
- Tamto serce pękło przeze mnie, Elizabeth - powiedział,
choć ta uwaga była właściwie zbędna. - Chcę ci dać nowe serce,
które nigdy nie pęknie.
Pomyślała, że będzie cenić to serce tak samo jak tamto, pęk
nięte. Oba razem symbolizowały jej własne serce, jej małżeń
stwo, odwagę i zrozumienie. Powstrzymała łzy, włożyła serce do
pudełeczka i sięgnęła po ostatni prezent, Neil jednak położył jej
rękę na ramieniu.
- Mam jeszcze coś, co chciałbym ci dać. Tego nie można
zawinąć w papier i włożyć pod choinkę. Nie możesz wziąć tego
do ręki ani ujrzeć na własne oczy, ale jest to coś, co możesz
poczuć... czemu możesz zaufać... coś, co będzie z tobą do koiica
naszego życia. - Neilowi drżały ręce, uspokoił je dopiero chwy
tając mocno jej dłonie. - Kocham cię, Elizabeth. Pokochałem cię
w dniu, gdy się poznaliśmy, i kochałem przez te wszystkie lata,
od tamtej pory, czy byliśmy razem, czy nie. I zawsze będę cię
kochał.
Elizabeth patrzyła na niego dłuższą chwilę zamglonym wzro
kiem. Było tysiąc rzeczy, które chciała mu powiedzieć, a które
zaczynały się i kończyły słowami „kocham cię", ale głos odmó
wił jej posłuszeństwa. Zdołała wydobyć jedynie ciche westchnie
nie i jego imię:
- O, Neil...
NAJCENNIEJSZY DAR
161
Nie mógł się zorientować, co czuje, bo oczy miała zamknięte
i płynęły z nich łzy. Czy była szczęśliwa dlatego, że mu uwierzy
ła, czy było jej smutno, że mu nie wierzy?
- Wiem, że dałem ci wiele powodów, byś mi nie ufała, kocha
nie, ale...
- Poczekaj, Neil. - Wyrwała mu się, wzięła ze stolika ostat
nią paczuszkę i wcisnęła mu ją do ręki. - Zanim cokolwiek
powiesz, otwórz to.
Neil zerwał papier i otworzył pudełko. Na widok serca spoj
rzał na Elizabeth zmieszany.
- Tak się bałam ponownej próby, Neil. Nasze małżeństwo się
rozleciało, moje serce było w kawałkach, ja sama byłam załama
na i pewna, że nic z tego nie da się uratować. Powiedziałeś mi
jednak, że jeżeli coś się zepsuje, można to naprawić, że jeśli coś
pęknie, można to skleić. To serce jest tego dowodem - popękało,
a mimo to znów jest całe. To dodało mi odwagi, by jeszcze
próbować, by mieć nadzieję, marzyć. - Uśmiechnęła się przez
łzy. - Nikomu nie wolno wyrzekać się marzeń. Zwróciłeś mi
moje marzenia.
- A więc mi wierzysz! - Ogarnęło go znów to samo zdumie
nie, które odczuł, gdy przyszła do niego wczoraj wieczorem.
Miał nadzieję, modlił się, ale nie był pewien, czy Elizabeth
przyjmie kiedykolwiek jego miłość. - Wierzysz, że cię kocham?
- Tak, Neil - odparła, rzucając mu się w ramiona. - Wierzę.
I kocham cię.
Objął ją mocno i pocałował, z całą delikatnością, czułością
i miłością, jaka go wypełniała. Kiedy ją puścił, nadal pozostała
w jego objęciach, z głową na jego ramieniu, a lewą rękę, lśniącą
ślubną obrączką, położyła na jego sercu.
Dał jej tak wiele, pomyślała powstrzymując westchnienie,
otrzymała dar zaufania, wiary, marzeń. Były to dary najcenniej
sze i Elizabeth przysięgła sobie, że nigdy ich nie straci. Ale być
przez niego kochaną i słuchać tych słów, których nie słyszała
przez jedenaście lat - oto dar najcenniejszy ze wszystkich.