5
1
D
om pozosta³ nie zmieniony. Kiedy Ed jecha³ przez park, dom, wznie-
siony na wzgórzu, nadal górowa³ nad okolic¹. Ostre czerwcowe s³oñce nadawa³o
ciep³y odcieñ ró¿owej cegle, krzewy bukszpanu sta³y proste i równo przystrzy¿o-
ne, kwit³y ró¿e, tarasy z bia³ego kamienia lni³y, g³adkie i czyste. Mê¿czyzna po-
szed³ za du¿ymi strza³kami, które wskazywa³y drogê na parking. Dopiero wtedy
zobaczy³ pierwsze zmiany. Tam, gdzie kiedy by³y zarola i ogród warzywny, te-
raz rozci¹ga³ siê szeroki pas asfaltu zajêty przez samochody i autokary. W staj-
niach mieci³ siê sklep z pami¹tkami, w którym sprzedawano upominki ozdobio-
ne wizerunkiem domu, i kawiarnia, gdzie mo¿na by³o napiæ siê herbaty czy zjeæ
lody.
Zostawi³ samochód pod opiek¹ dozorcy w mundurze, który poinformowa³ go:
Przyjêcie odbywa siê na trawniku po wschodniej stronie domu, proszê pana.
Trzeba okr¹¿yæ budynek stajni i pójæ na lewo.
Chyba jeszcze pamiêtam umiechn¹³ siê Ed.
Us³ysza³ gwar g³osów; rzeczywicie pamiêæ go nie zawiod³a. Nie widzia³
jeszcze goci, bo ukrywa³ ich cisowy ¿ywop³ot, o wiele wy¿szy, ni¿ zapamiêta³.
Kiedy wyszed³ na ¿wirowan¹ cie¿kê biegn¹c¹ wzd³u¿ trawników, uderzy³ go
nowy widok. Na rodku piêknie ostrzy¿onego gazonu wznosi³ siê obszerny bia-
³y namiot. Przy jednej ze cian ustawiono bia³e stoliki i krzes³a. Resztê rozle-
g³ego trawnika zajmowa³ t³um ludzi. Wydawa³o siê, ¿e wszyscy raczej krzycz¹
ni¿ mówi¹.
Tego dnia, trzydziestego czerwca tysi¹c dziewiêæset szeædziesi¹tego szóste-
go roku, na terenie, na którym niegdy stacjonowali, odbywa³ siê osiemnasty do-
roczny zjazd Trzysta Czternastej eskadry Dziewiêædziesi¹tej Siódmej grupy bo-
jowej Si³ Powietrznych Stanów Zjednoczonych.
6
Ed zatrzyma³ siê przez moment na skraju trawnika; patrzy³ i s³ucha³, oswaja-
j¹c siê z widokiem. Po chwili podszed³ do niego mê¿czyzna, który od jakiego
czasu sta³ równie¿ z dala od t³umu i obserwowa³ ciekawie przybysza.
No, no, no, Cz³owiek z ¯elaza we w³asnej osobie! Je¿eli to nie jest Ed
Hardin, to ja ju¿ nie ¿yjê i nie mam zadyszki! Nie widzia³em ciê wczeniej na
¿adnym z tych, jak je nazwali, zjazdów. Wiêc czemu zawdziêczamy ten zaszczyt?
Mê¿czyzna mia³ szczup³¹ twarz, cyniczn¹ minê i ostry g³os. Na plastikowej pla-
kietce przypiêtej do klapy by³o napisane: Hervey Leinert.
Ed spojrza³ na niego.
Jak siê masz, Hervey. Nadal wypalasz trzy paczki dziennie?
Mam do wyboru to albo obgryzanie paznokci, a palcami w banda¿ach nie
móg³bym pisaæ na maszynie. Zgoda, potrzebujê jakiej podpórki psychicznej, ale
mimo wszystko jestem w lepszym stanie ni¿ siedz¹cy tam pan na tych w³ociach.
Jak siê miewasz, Ed? Nie widzielimy siê od wieków.
Wymienili ucisk d³oni. Nigdy nie byli przyjació³mi.
Czym siê teraz zajmujesz? Hervey zapali³ nastêpnego papierosa.
Ci¹gle jestem w s³u¿bie.
Tak rzeczywicie. Bull Miller mówi³ mi na którym zjedzie, ¿e kie-
dy siê na ciebie natkn¹³.
W Sajgonie.
A, racja! On te¿ zosta³ w wojsku zreszt¹ krêci siê gdzie tutaj i oczywi-
cie, swoim zwyczajem, wszystko organizuje. Z wiekiem sta³ siê jeszcze bardziej
uparty. Dlaczego nie spotkalimy ciê na ¿adnym z wczeniejszych zlotów?
To moja pierwsza wizyta w Anglii od czasu powrotu do Stanów w czter-
dziestym pi¹tym.
No wiesz, skoro upar³e siê pozostaæ w wojsku Ton Herveya wskazywa³
wyranie, co o tym myli. Ja nie przepuci³em ¿adnej kolejki. Bardzo pouczaj¹ce
imprezy. Ach, jak ten czas zmienia nas wszystkich i to bynajmniej nie na lep-
sze. Hervey zrobi³ szeroki gest, sypi¹c popio³em. Co mylisz o rezydencji?
Jest, jaka by³a.
Tylko na pozór. Wyobra sobie, ¿e dom przesta³ byæ w³asnoci¹ Luttrel-
lów. Oddali go pañstwu, a pañstwo przekaza³o National Trust; utrzymanie posia-
d³oci zrobi³o siê za drogie. Znak, ¿e Stara Anglia powoli siê koñczy. Jednak
rodzina mieszka tam w dalszym ci¹gu wiesz, zawsze liczy siê wdziêk i uprzej-
moæ wy¿szych sfer, i ca³y ten kram. Lady Sarze nigdy nie brakowa³o takich cech.
Ale przecie¿ ty wiesz o tym lepiej ni¿ ktokolwiek z nas, prawda? Hervey umie-
cha³ siê niewinnie, ale pod wp³ywem niewzruszonego, twardego spojrzenia Eda
uciek³ wzrokiem w bok, mrucz¹c: Ona tam gdzie jest, w rodku tego cyklonu,
w otoczeniu amerykañskich torysów.
Zdaje siê, ¿e ¿ó³æ ci zalewa oczy, Hervey, jak kiedy. Nic siê nie zmieni³e.
Hervey spojrza³ na Eda myl¹c z zazdroci¹, ¿e niektórym wyranie siê po-
szczêci³o; to Ed wcale siê nie zmieni³. By³ starszy, tak, ale przecie¿ wszyscy byli
7
starsi. Przejecha³ rêk¹ po przerzedzonych w³osach, wci¹gn¹³ brzuch. Cz³owiek
z ¯elaza sprawia³ wra¿enie równie twardego jak dawniej; ani ladu zbêdnych okr¹-
g³oci, ani ladu siwizny. Fakt, mia³ te kilka lat mniej. Przed dwudziestu laty Her-
vey Leinert by³ seniorem w eskadrze: mia³ na karku pe³n¹ trzydziestkê. Ed teraz
ma ile? Czterdzieci szeæ? Czterdzieci siedem? Nie tak wiele mniej od Her-
veya, ale ró¿nica w ich wygl¹dzie bi³a w oczy, wiêc móg³ uchodziæ za znacznie
m³odszego.
Nie rozpoznasz wiêkszoci starej ferajny powiedzia³ Hervey kwano.
Znaæ po nich up³yw czasu. Za to muszê przyznaæ, ¿e ty trzymasz czas w ryzach.
Dbam o kondycjê.
Nadal pozbywasz siê nadmiaru energii przy pomocy kobiet? spyta³ Her-
vey z chytr¹ min¹, ale widz¹c spojrzenie Eda dorzuci³ pospiesznie: No to masz
szczêcie. S³uchaj, musisz zobaczyæ Gilesa Luttrella. O ma³o siê nie upiek³.
Kiedy siê lecia³o p³on¹cym spitfireem, trudno by³o liczyæ na pomoc.
Luttrell wygl¹da coraz gorzej. Obserwowa³em, jak mu siê pogarsza³o, jak
s³ab³ z roku na rok. Jego ¿onie na pewno nie by³o ³atwo.
Ed nie odezwa³ siê.
Wiêkszoæ kobiet nie wytrzyma³aby sta³ego przebywania z cz³owiekiem,
który wygl¹da jak kawa³ plastiku ci¹gn¹³ Hervey. Mia³ nadziejê, ¿e trafi³ w czu-
³e miejsce.
Sara Luttrell nie przypomina wiêkszoci kobiet odpar³ Ed.
Nie masz kieliszka zauwa¿y³ nagle Hervey. Nie uwierzysz, ale pijemy
szampana dziêki hojnoci naszych gospodarzy. Chod do goci. Na pewno spot-
kasz mnóstwo osób, których nie rozpoznasz.
Ledwie weszli na trawnik, Eda otoczy³ t³um. Klepano go po plecach, ciska-
no mu d³oñ, zasypywano lawin¹ pytañ, spontanicznych okrzyków i wspomnieñ.
W gor¹cych promieniach czerwcowego s³oñca grupy ludzi przemieszcza³y siê,
formowa³y i rozsypywa³y, po czym tworzy³y nowe konfiguracje. W powietrzu
dwiêcza³ miech, panowa³a wzajemna ¿yczliwoæ. Ed nie widzia³ wiêkszoci
spotykanych tu ludzi od czasów wojny. Trzy lata tamtego wspólnego ¿ycia i blis-
kiego partnerstwa zaros³y chwastami, jak jedyny pozosta³y pas startowy w Little
Heddington. Jad¹c tu zatrzyma³ siê na brzegu pola; barak, w którym mieli odpra-
wy przed lotem, zajmowa³y teraz krowy. W pordzewia³ej wie¿y tkwi³y resztki
szyb. Przeszed³ siê do pasa startowego, teraz popêkanego i poprzerastanego ziel-
skiem. Pamiêæ podsunê³a mu obraz Lataj¹cej Fortecy, ko³uj¹cej zimnym wi-
tem na stanowisko, i siebie samego, jak w skórzanej kurtce lotniczej, zmarzniêty,
popija gor¹c¹ kawê i marzy, by znaleæ siê przy Sarze. Samoloty sunê³y przed
nim jak procesja duchów, by ustawiæ siê w szyku: High Roller, Busted Flush,
California Girl przeminê³y wszystkie, jak przeminêli ci, którzy siedzieli za
ich sterami.
Jednak wielu z nich ocala³o. Ocala³a te¿ pamiêæ tamtych dni; pamiêæ czasu
wype³nionego gor¹czkowym ¿yciem, które przecie¿ mog³o siê skoñczyæ w ka¿-
8
dej chwili. I dlatego ci, co przetrwali, ci¹gali tutaj, by prze¿yæ to znów bodaj
przez moment; lecieli czarterowymi samolotami, jechali flotyll¹ autobusów. Te-
raz mieli ju¿ ¿ony i gromadki dzieci oraz d³ugi hipoteczne roz³o¿one na trzydzie-
ci lat, i do nich musieli wracaæ. Tego popo³udnia zebra³o siê ich tu co najmniej
trzystu. Stanowili ¿ywe wiadectwo, ¿e tamte dni nie zatar³y siê w pamiêci ludz-
kiej. W t³umie mo¿na by³o znaleæ nie tylko pozosta³ych przy ¿yciu cz³onków
eskadry. By³y tak¿e ich ¿ony niektóre z nich to panny m³ode z wojennych lu-
bów. Ed rozpozna³ pana Sargenta, by³ego zawiadowcê stacji w Little Heddington,
¿wawego i rzekiego mimo ukoñczonej osiemdziesi¹tki; w³aciciela gospody Lut-
trell Arms; kierowniczkê poczty, pani¹ Armstrong; pana Barforda, pastora z St
Giles; wreszcie wielu ludzi z miasteczka. Wszyscy oni równie¿ go poznali. Stary
sir George Luttrell umar³ w tysi¹c dziewiêæset piêædziesi¹tym dziewi¹tym roku,
powiedzia³ mu o tym Bull Miller, kiedy spotkali siê w Sajgonie. Wszyscy, co
prze¿yli, wracali, ¿eby uczciæ dawne czasy, wskrzesiæ przesz³oæ, przypomnieæ
smak pe³nego lêku, a zarazem gor¹czkowego szczêcia i poczucia kole¿eñstwa.
Wspomnienia Eda z tamtych czasów by³y najintensywniejsze i najjaskrawsze ze
wszystkich. A choæ nigdy tu potem nie wróci³, prze¿ywa³ je na nowo raz za razem,
odtwarzaj¹c w pamiêci jak stary film: wspomnienia ludzi i wydarzeñ, s³ów i u-
czuæ. By³ to szczytowy okres jego ¿ycia. Od tamtej pory droga wiod³a ju¿ wy³¹cz-
nie w dó³.
Tak wiêc rozmawia³, umiecha³ siê i wymienia³ uciski d³oni; przedstawiano
go ¿onom i dzieciom, opowiadano chaotycznie dzieje minionych lat. Jednak ca³y
czas, gdy tak kr¹¿y³ w t³umie przechodz¹c od grupy do grupy, jego wzrok omiata³
pole widzenia niczym radar, a¿ w koñcu odnalaz³ to, czego szuka³.
Sta³a przed namiotem, w centrum o¿ywionej grupki ludzi, którzy miali siê
i mówili wszyscy na raz. Ona umiecha³a siê tylko lekko i s³ucha³a, z g³ow¹ lekko
przechylon¹ w bok znajomym gestem. Mia³a na sobie miêkk¹ i powiewn¹ sukien-
kê w niewyrany wzór o przygaszonych kolorach, z falbank¹ przy g³êbokim wy-
ciêciu i rêkawach, z szerok¹ spódnic¹. W podmuchach lekkiego wiatru cienka
tkanina przylega³a do cia³a. Kiedy na ni¹ spojrza³, wróci³o dawne uczucie zupe³nie
jakby co siê w nim osunê³o i wpad³o w pustkê, tamuj¹c dech w piersi.
Tego siê nie kupi, z tym trzeba siê urodziæ powiedzia³ Hervey Leinert
materializuj¹c siê przy jego boku jak z³oliwy gnom; przygl¹da³ siê uwa¿nie Edo-
wi, zajêtemu obserwacj¹ pani domu. Potrzeba na to kilku wieków bardzo sta-
rannego pielêgnowania rasy, choæ i wtedy nie mo¿na byæ do koñca pewnym wyni-
ków. Wiadomo, ¿e sir Giles Luttrell spêdza pó³ ¿ycia w szpitalach, ale widz¹c, do
jakiego skarbu wraca za ka¿dym razem, mo¿na mu niemal zazdrociæ. Nie mów
tylko, ¿e nie mam racji.
To ty siê zajmujesz s³owami, Hervey.
Hervey odszed³ kilka kroków, ale nie za daleko. Chcia³ byæ wiadkiem tego
spotkania. Ed wpatrywa³ siê w Sarê, jakby od tego mia³o zale¿eæ jego ¿ycie. Nie
mog³a chyba nie wyczuæ si³y tego wzroku. W nastêpnej chwili Hervey zobaczy³, jak
9
lekki podmuch wiatru rozrzuca w³osy Sary Luttrell zwiewaj¹c je na oczy; jak ona
podnosi rêkê, ¿eby je odgarn¹æ i obraca siê przy tym lekko, wykorzystuj¹c kierunek
wiatru; dok³adnie w tym momencie spojrza³a prosto w oczy Eda Hardina. Hervey
spogl¹da³ to na jedno, to na drugie: wpatrywali siê w siebie, jakby zosta³o im ostat-
nie szeædziesi¹t sekund przed pogr¹¿eniem siê w wieczn¹ ciemnoæ. Chryste!
pomyla³. Mo¿na by przerzuciæ to spojrzenie przez strumieñ i przejæ po nim jak po
k³adce! Tych dwoje przenios³o siê gdzie mo¿e do przesz³oci? Dok¹dkolwiek siê
udali, miejsca by³o tam doæ jedynie dla nich. I cokolwiek sobie powiedzieli cho-
cia¿ nie odezwali siê do siebie ani s³owem, porozumienie miêdzy nimi by³o dosko-
nale wyczuwalne na pewno by³a to dobra wiadomoæ.
Do Eda podszed³ z ty³u Bull Miller. Klepn¹³ go w ramiê, co tam powie-
dzia³, zagrzmia³ po swojemu salw¹ miechu i ucisn¹³ mu d³oñ, przez co oderwa³
go od Sary Luttrell. Ed popatrzy³ na niego pustym wzrokiem, ale zaraz, na oczach
Herveya, pozbiera³ siê i opanowa³. Odwróci³ siê do swojego dawnego zwierzch-
nika, jakby w³¹czy³ automatycznego pilota, nadal skupiaj¹c ca³¹ uwagê na osobie
Sary. Ona równie¿ sta³a przez chwilê jak oniemia³a, a potem odwróci³a siê znów
i popatrzy³a przed siebie niewidz¹cym wzrokiem, z przylepionym do ust uprzej-
mym umiechem. Kulminacja dramatu w Luttrell Park, pomyla³ Hervey cynicz-
nie. Bohaterowie zostali miertelnie ranni. A teraz co? Ci¹g dalszy w nastêpnym
numerze W³aciwie co Ed tu robi, dlaczego wróci³? ¯eby dostaæ wiêcej? A mo-
¿e chcia³ z³o¿yæ wieniec na grobie mi³oci albo wyrazy szacunku? Czego pra-
gnie poza Sar¹ Luttrell? Czy przywiód³ go tu instynkt, czy drzemi¹ca, a niewy-
gas³a nadzieja? Albo trop, który tutaj siê koñczy? Bo niew¹tpliwie kryje siê za
tym co wiêcej, myla³ Hervey, absolutnie pewien, ¿e ma racjê i gotów oddaæ
wszystko, ¿eby siê dowiedzieæ, co to takiego.
Spojrza³ znów na Eda, nadal rozmawiaj¹cego z Bullem Millerem; i na Sarê
Luttrell, odwrócon¹ do niego plecami. Pilnowa³ ich przez resztê popo³udnia;
¿adne z nich ani na chwilê nie straci³o z oczu drugiego. Nie zamienili ze sob¹
ani s³owa, nie przebywali nawet przez moment w tej samej grupie. Poruszali siê
wród t³umu pozornie zupe³nie przypadkowo; w rzeczywistoci kr¹¿yli wokó³
siebie, wêdruj¹c, zdawa³oby siê, bezcelowo od grupy do grupy. Umiechali
siê, gawêdzili, ale wiadomi tylko siebie, czekali wy³¹cznie na sposobnoæ
zbli¿enia.
Widzia³, jak Eda przedstawiono Gilesowi Luttrellowi. Nic nie wiadczy³o
o tym, by Luttrell wiedzia³, ¿e Ed Hardin jest dawnym kochankiem jego ¿ony.
Hervey pochwyci³ spojrzenie Eda, na widok którego Sara pochyli³a siê troskliwie
nad mê¿em; nie patrzy³a w kierunku Eda, ale by³a go wiadoma ca³¹ sob¹, po
koniuszki w³osów na g³owie. Mi³osiernym zrz¹dzeniem losu, Gilesa Luttrella, cz³o-
wieka ciê¿ko chorego, absorbowa³ wy³¹cznie w³asny ból. Gdyby rozejrza³ siê
uwa¿nie, ujrza³by co, co przyprawi³oby go o gorsze cierpienie. Hervey by³ tak
skupiony na rozwa¿aniu powodów, przyczyn i motywów zaistnia³ej sytuacji, ¿e
straci³ z oczu Eda. Przebieg³ wzrokiem przerzedzaj¹cy siê t³um; impreza zamie-
10
ra³a, gocie wychodzili, jakby przyt³oczeni nadmiarem wspomnieñ. Hervey zaj-
rza³ do namiotu i obszed³ wszystkie trawniki: ani ladu Eda.
Nadchodzi³ czas po¿egnania. Autobus Herveya zape³nia³ siê ludmi. Sara
Luttrell ¿egna³a odje¿d¿aj¹cych goci. ciskaj¹c rêkê gospodyni, Hervey przyj-
rza³ siê jej uwa¿nie. Zauwa¿y³, ¿e jest nieobecna duchem. By³a nadal uprzejma,
nadal serdeczna, ale to wiadczy³o jedynie o dobrym wychowaniu i nienagannych
manierach. Jej myli odbieg³y daleko od tych machinalnych czynnoci. Jak przy-
sta³o na dobr¹ pani¹ domu, poczeka³a, a¿ zape³ni siê ostatni autobus, a potem
macha³a na po¿egnanie stoj¹c na brzegu podjazdu. Trawnik za jej plecami usiany
by³ stolikami, na których piêtrzy³y siê brudne talerze i szklanki, oraz porozstawia-
nymi w nie³adzie krzes³ami; kelnerzy czekali niecierpliwie na chwilê, kiedy bêd¹
mogli sprz¹tn¹æ i sobie pójæ. Hervey patrzy³ za siebie, dopóki autobus nie poko-
na³ zakrêtu alei, a wtedy straci³ Sarê z oczu.
2
K
to klepn¹³ Eda po plecach, wymówi³ jego imiê, wzi¹³ go za rêkê. Ed
musia³ oderwaæ siê od Sary i wróciæ do rzeczywistoci. Obok sta³ jego dawny
zwierzchnik, genera³ brygady Otis Bull Miller. Wygl¹da³ dok³adnie tak, jak go
opisa³ Hervey Leinert, mo¿e tylko mia³ bardziej przerzedzon¹ czuprynê.
Ed, ty stary draniu! Du¿o czasu ci zajê³o dotarcie na jeden z naszych zjaz-
dów! Miller, widz¹c, jak Ed wpatruje siê w Sarê Luttrell, tr¹ci³ go ³okciem i mrug-
n¹³ otwarcie. Widzê, ¿e wci¹¿ latasz za spódniczkami, jak tutaj mówi¹. A ona
jest nadal piekielnie atrakcyjn¹ kobiet¹. Dziewczyny zawsze ciê oblega³y, Ed. Jak
to siê sta³o, ¿e do tej pory nie jeste ¿onaty?
By³em ¿onaty kiedy.
Ka¿dy ma prawo do jednej pomy³ki. Ja mam na swoim koncie dwie. Do
trzech razy sztuka, a potem pas. À propos zaobr¹czkowanych, pozna³e ju¿ sir
Gilesa?
Nie.
-W takim razie musisz to nadrobiæ. Kapitalny facet. Zreszt¹ przyjani³e siê
chyba z jego ojcem, o ile dobrze pamiêtam?
Grywalimy razem w szachy.
Wobec tego chodmy.
Miller zaprowadzi³ Eda do miejsca, gdzie Giles Luttrell królowa³ na wózku
inwalidzkim, stanowi¹c orodek sporej grupy, przez któr¹ genera³ utorowa³ sobie
energicznie drogê.
Sir Gilesie zagrzmia³ jowialnie. Wróci³a do nas dzisiaj zab³¹kana owiecz-
ka. Ten facet odwiedzi³ Luttrell Park pierwszy raz od dnia, w którym go opuci³.
11
Pu³kownik wtedy kapitan Ed Hardin. Ed, to jest sir Giles Luttrell, gospodarz
naszych zjazdów.
Giles Luttrell pos³a³ Edowi ostre, przenikliwe spojrzenie, a potem umiech-
n¹³ siê i wyci¹gn¹³ rêkê.
Hardin, Hardin zastanawia³ siê g³ono. Ale przecie¿ ja pana znam!
Pan musi byæ tym Edem, który grywa³ w szachy z moim ojcem.
Owszem, tak przyzna³ Ed ostro¿nie.
Mi³o wreszcie pana poznaæ. Ojciec pisa³ do mnie o panu, naprawdê. Sara
równie¿; dostarcza³ im pan ró¿nych dóbr ¿yciowych akurat wtedy, kiedy bardzo
ich brakowa³o. Ojciec utrzymywa³, ¿e gra pan w sposób zrêczny i przemylany,
ale przejawia sk³onnoæ raczej do ataku ni¿ do obrony.
Ma pan dobr¹ pamiêæ skomentowa³ Ed spokojnie.
To mniej wiêcej wszystko, co mam odpar³ Giles Luttrell pogodnie. Resz-
ta mojej osoby trzyma siê dziêki katgutowi i drutom. Wita³ siê pan ju¿ z Sar¹?
Bêdzie zachwycona widz¹c pana po tak d³ugim czasie. Wiem wszystko o panu
i o za³odze jak siê nazywa³ pana samolot? California Girl? Czujê, ¿e pana znam,
choæ d³ugo nam przysz³o czekaæ na osobisty kontakt.
Nie by³em w Anglii od czterdziestego pi¹tego, kiedy z niej wyjecha³em.
To zobaczy pan wiele zmian.
Ju¿ widzia³em, zw³aszcza w Londynie.
A, nasze miasto stu uciech.
W³anie, podobno.
Gawêdzili sobie w otoczeniu przyjaznych, sympatycznych ludzi, a¿ w pew-
nej chwili Ed dojrza³, ¿e wie¿a, ró¿owa tkanka przeszczepu na uformowanej od
nowa twarzy przybiera szary odcieñ. Nikt inny tego nie zauwa¿y³, ale dla Eda
sta³o siê oczywiste, ¿e siedz¹cy przed nim cz³owiek cierpi. Instynktownie rozej-
rza³ siê ponad g³owami ludzi, szukaj¹c oczami Sary. Zauwa¿y³, ¿e jest wpatrzona
w niego. Zrozumia³a natychmiast jego spojrzenie. W jednej chwili opuci³a gru-
pê, z któr¹ sta³a, rzuci³a parê s³ów na po¿egnanie i ruszy³a w stronê mê¿a. Wy-
starczy³ jeden rzut oka na jego twarz, ¿eby bez popiechu czy paniki, w ca³kowi-
cie naturalny sposób wy³uska³a go z otaczaj¹cej grupy i poprowadzi³a wózek
w kierunku domu. Tam s³u¿¹cy zaj¹³ miejsce Sary przy wózku, gdy tymczasem
ona posz³a przodem, znikaj¹c w drzwiach.
Bull Miller odwróci³ siê do Eda.
Ten cz³owiek jest autentycznie chory stwierdzi³. Bóg raczy wiedzieæ,
jak on to znosi, a jednak jako daje sobie radê. Spali³ siê prawie na grzankê, mó-
wiê ci. Nie by³o ciê tu, kiedy siê rozbi³, co? Pojêcia nie mam, jak on to wytrzymu-
je. Nie umia³bym policzyæ, ile mia³ operacji. A jednak nigdy siê nie skar¿y i zaw-
sze ma pogodn¹ minê. Lady Sara równie¿. To ona wszystko organizuje, jak siê
pewnie domylasz. On nie mo¿e jej nawet pomóc, serce mu na to nie pozwala.
Operacje tak je os³abi³y, ¿e nie wolno mu robiæ ¿adnych wysi³ków. Od lat przygl¹-
dam siê, jak choroba opanowuje go coraz bardziej; w tym roku wygl¹da gorzej
12
ni¿ kiedykolwiek przedtem Miller westchn¹³. Niedobrze. To wspania³y facet.
Przez te wszystkie lata stalimy siê dobrymi przyjació³mi. Pasjonuje siê nasz¹
eskadr¹ i naprawdê ciesz¹ go te zjazdy. Bardzo liczy siê dla niego fakt, ¿e Luttrell
Park jest wa¿ny tak¿e dla nas.
wietnie to rozumiem powiedzia³ Ed spokojnie.
Do kolacji bêdzie wie¿y i wesó³ jak szczygie³. A wiesz, ¿e ja zawsze zo-
stajê tu na noc? Zrobi³ siê z tego rodzaj dorocznych obchodów. Moja pani chwali
siê potem przed reszt¹ ¿on, opowiadaj¹c o swojej przyjani z sir Gilesem i lady
Sar¹ Luttrell. Wiesz, jakie s¹ kobiety.
Umiechn¹³ siê porozumiewawczo do Eda, ale nie by³o w tym z³oliwoci.
Impreza przeci¹gnê³a siê do pónego popo³udnia. Ko³o szóstej wiêkszoæ
osób zaczê³a siê zbieraæ do odjazdu ¿eby pobawiæ siê gdzie, uczciæ spotkanie,
przegadaæ pó³ nocy wspominaj¹c dawne czasy. Ed widzia³ Herveya Leinerta krê-
c¹cego siê w pobli¿u, ale zadba³ o to, ¿eby go zgubiæ. Kiedy kelnerzy zaczêli
uprz¹taæ resztki przyjêcia, uda³o mu siê przemkn¹æ za namiot i odnaleæ swoje
ulubione miejsce w parku: jezioro. Wygl¹da³o zupe³nie jak wtedy. Mo¿na by po-
myleæ, ¿e czas cofn¹³ siê o dwadziecia lat. Brzegi ³¹czy³, jak niegdy, palladiañ-
ski mostek; wierzby zwiesza³y, jak niegdy, swoje ga³¹zki, ³abêdzie i kaczki nadal
p³ywa³y po wodzie. Jedynie pawilon w stylu greckiej wi¹tyni by³ zamkniêty. Zaj-
rza³ przez okno. Wewn¹trz zobaczy³ posk³adane le¿aki i co, co wygl¹da³o na
kamizelki ratunkowe. Zapewne teraz, pomyla³, kiedy przewijaj¹ siê tu hordy tu-
rystów, musz¹ je trzymaæ na wypadek, gdyby kto wpad³ do jeziora.
Usiad³ na najwy¿szym, nagrzanym s³oñcem schodku pawilonu, kontempluj¹c
widok. Nic siê tu nie zmieni³o. Falista linia wzgórz Cotswold, pas¹ce siê krowy,
zielone pola, niewielkie farmy, miasteczka, spiczaste wie¿e kocio³ów. Tchn¹cy spo-
kojem pejza¿, taki sam od tysi¹ca lat, nie tylko od dwudziestu. Wydawa³o mu siê, ¿e
zaledwie wczoraj lata³ nad nim z regularnoci¹ zegarowego wahad³a, rozmylaj¹c
za ka¿dym startem, czy dane mu bêdzie wróciæ, by znów to wszystko zobaczyæ.
Odchyli³ siê do ty³u i opar³ o nagrzan¹ marmurow¹ cianê pawilonu. Powró-
ci³y wspomnienia. Jesienne i zimowe s³otne dni; piknikowy kosz z jedzeniem;
whisky z zapasów, dywan na pod³odze, koj¹cy dwiêk deszczu siek¹cego po-
wierzchniê jeziora i oni, ich dwoje, g³uchych na wszystko, zapamiêta³ych w so-
bie. Dwadziecia siedem, pomyla³. Mia³em dwadziecia siedem lat. A ona dwa-
dziecia trzy. Zupe³nie jakby wróci³a ta scena, tak czêsto odgrywana, ¿e nadal
zna³ swoj¹ rolê perfekcyjnie, ³¹cznie ze stanem nerwowego podekscytowania,
rozedrganej gotowoci na myl, ¿e za chwilê ona tu przyjdzie, ¿eby siê z nim
spotkaæ. Nic siê nie zmieni³o. Nawet on sam.
Zobaczy³a go siedz¹cego na schodku, kiedy wysz³a zza szczytu pagórka. Tra-
wa by³a gêsta, t³umi³a odg³os kroków; wiêc nie s³ysza³, jak nadchodzi, zw³aszcza
¿e pogr¹¿ony by³ g³êboko w mylach, wpatrzony w pejza¿ za jeziorem, jakby szuka³
13
tam niewiadomych odpowiedzi. Zanim podesz³a, przystanê³a, ¿eby na niego spoj-
rzeæ, nareszcie bez przeszkód, co chcia³a zrobiæ przez ca³e popo³udnie, na cz³o-
wieka, bez którego musia³a ¿yæ, ale którego nigdy nie zapomnia³a; tego obcego,
o którym wiedzia³a wszystko.
Niewiarygodne, jak ma³o siê zmieni³. By³ nadal Edem, chocia¿ dwadziecia
lat póniej. Wysoki, potê¿nie zbudowany przypomnia³a sobie kszta³t szerokich
ramion pod d³oñmi. Nie wydawa³ siê ani trochê masywniejszy, ni¿ pamiêta³a; w³osy
mia³ nadal bujne, jednolicie czarne, lekko kêdzierzawe. Twarz mo¿e trochê szczu-
plejsza, ostrzejsza, jakby zamkniêta; w k¹cikach ust widnia³y cierpkie linie, któ-
rych nie narysowa³ miech. By³ mocno opalony, jakby przyjecha³ prosto z gor¹ce-
go klimatu z Kalifornii? Siedzia³ w s³oñcu, pochylony lekko do przodu, z rêkoma
splecionymi luno miêdzy kolanami, patrz¹c na drug¹ stronê jeziora. Wiedzia³a,
gdzie b³¹dzi mylami. Jej myli by³y tam równie¿, przez ca³e popo³udnie. Podnio-
s³a oczy, by spojrzeæ mu w twarz i zobaczy³a, ¿e Ed te¿ na ni¹ patrzy.
Nie spuszczaj¹c z niego wzroku, potrz¹snê³a g³ow¹ bez s³owa. Podniós³ siê
i stali teraz naprzeciwko, wpatrzeni w siebie, w absolutnej ciszy. Milczenie prze-
ci¹ga³o siê, otaczaj¹c ich niewidoczn¹ sieci¹ jednoczesnego rozpoznania i pamiê-
ci, wi꿹c ich bezpowrotnie. Czu³a mocne uderzenia serca w szyi, na wargach,
w czubkach palców. By³a go wiadoma ka¿dym nerwem cudowna mêka, której
nie zapomnia³a. Widzia³a zielone cêtki w orzechowych oczach, które wpatrywa³y
siê w ni¹ wabi¹c nieodparcie, i z³ociste koniuszki rzês.
Jak siê masz, Saro. Dawno siê nie widzielimy przemówi³.
Zobaczy³, jak piêkne, wyraziste oczy nape³niaj¹ siê ³zami, jak ca³a zaczyna
dr¿eæ. Zamruga³a, rozpraszaj¹c ³zy. Blada twarz jania³a blaskiem. Uj¹³ jej rêce
w swoje; cisnê³a je mocno. B³¹dzi³a wzrokiem po jego twarzy, jakby szuka³a
jakich znaków, potem wróci³a do oczu, a wyczytawszy w nich to, co chcia³a wie-
dzieæ, wyda³a westchnienie tak lekkie, ¿e ledwie s³yszalne, i przylgnê³a do niego
ca³a. Uwolni³a rêce, by unieæ je i otoczyæ go ramionami, dopasowaæ siê jak naj-
cilej. Trzyma³a go z ca³ej si³y, napiêta, dr¿¹ca, i zaraz przylgnê³a twarz¹ do piersi.
Jemu serce wali³o równie mocno, dr¿a³ tak samo jak ona. Przytuli³ policzek do jej
w³osów i westchn¹³ g³êboko, jak gdyby zbyt d³ugo wstrzymywa³ oddech.
Jeste naprawdê, Ed? To nie jest sen? Nie obudzê siê za chwilê? szepnê³a.
Nie. Jestem tu naprawdê. Ca³a reszta mo¿e byæ nierzeczywista, ale ja je-
stem mówi³ ochryp³ym g³osem.
Wiesz, czeka³am i wygl¹da³am ciê tyle razy Co roku myla³am: mo¿e to
bêdzie tym razem? A kiedy by³o po wszystkim, myla³am: mo¿e w przysz³ym roku?
Odjecha³em tak daleko, jak siê da³o. Dopiero tam odkry³em, ¿e zabra³em wszyst-
ko ze sob¹. Dlatego ostatecznie wróci³em. Nie by³em w stanie d³u¿ej uciekaæ.
Tak siê cieszê.
Ja te¿. W jego g³osie by³ ukryty ¿ar.
Kiedy zobaczy³am ciê tak blisko mnie, myla³am, ¿e mam halucynacje.
Tak d³ugo karmi³am siê nadziej¹. Powtarza³am sobie nieraz, ¿e nie masz ¿adnego
14
powodu, ¿eby wracaæ, ¿e w przeciwieñstwie do innych nie zabra³e z sob¹ szczê-
liwych wspomnieñ, które by siê wi¹za³y z Luttrell Park.
Nie masz racji. Nie przywiod³y mnie tutaj z³e wspomnienia, Saro, ale w³a-
nie dobre. Tak wiele ich mam Gdyby tak nie by³o, to czemu, twoim zdaniem,
ucieka³bym przez te wszystkie lata?
¯eby byæ jak najdalej ode mnie?
Szuka³em drugiej takiej jak ty. I wróci³em dopiero wtedy, kiedy siê przeko-
na³em, ¿e nikogo takiego nie ma.
Ale ja ciê tak bardzo zrani³am.
To prawda. Jednak wiem, ¿e nie chcia³a tego zrobiæ.
By³am mu potrzebna, Ed. Potrzebna do prze¿ycia. Twoja umiejêtnoæ prze¿y-
cia jest naturalnym darem. Prze¿y³e Schweinfurt za pierwszym i drugim razem, prze-
¿y³e Regensburg, Berlin, Holandiê Wiedzia³am, ¿e prze¿yjesz rozstanie ze mn¹.
Poruszy³a siê i zrobi³a krok do ty³u, ¿eby na niego spojrzeæ. Pozwoli³ jej na
to, ale nie puci³ jej r¹k. Powiedzia³ spokojnie:
Nie by³o dnia w ci¹gu tych dwudziestu lat, ¿ebym nie pomyla³ o tobie.
Ja te¿ nie opuci³am ¿adnego.
Jego oczy przesunê³y siê po niej jak palce lepca, dotykaj¹c, pieszcz¹c, czuj¹c.
Wygl¹dasz zupe³nie tak jak dawniej. To niewiarygodne.
Jestem starsza.
Ale ci z tym do twarzy.
Kiedy mi powiedzia³e, ¿ebym nigdy nie s¹ s¹dzi³a z pozorów.
Kiedy mówi³em ci wiele rzeczy zreszt¹ sk¹d wiesz, ¿e ciê os¹dzam?
Bo inaczej czemu by wraca³?
¯eby ciê zobaczyæ.
Po tych wszystkich latach?
Zw³aszcza po tych wszystkich latach.
Czy to znaczy, ¿e mi wybaczy³e?
Ju¿ bardzo dawno temu. Kiedy zrozumia³em, co zrobi³a i dlaczego, nie
by³o nic do wybaczania. Zrobi³a to, co musia³a, Saro, a nie to, co chcia³a. Nie
mog³a post¹piæ inaczej. Zrozumienie zabra³o mi trochê czasu, ale w koñcu do
tego doszed³em. Bóg wiadkiem, ¿e doæ rozmyla³em.
I ja te¿ myla³am o tobie.
Umiechnêli siê do siebie, rozlunieni, swobodniejsi; bariery znik³y, lata prze-
sta³y siê liczyæ.
Jak dobrze znów ciê widzieæ powiedzia³a miêkko. Och, gdyby tylko
wiedzia³
Wiem.
Tak, jestem pewna, ¿e wiesz.
Rozejrza³a siê, i poci¹gnê³a go w stronê pawilonu. Usiad³a na schodku i sk³o-
ni³a, by usiad³ obok. Odwróci³a siê tak, ¿eby móc go widzieæ. S³oñce oblewa³o j¹
blaskiem, rysuj¹c jej sylwetkê na tle wiat³a.
15
Czas by³ dla ciebie ³askawy, Saro powiedzia³ Ed z nut¹ podziwu w g³o-
sie. Nawet ciê nie musn¹³. A jak wygl¹da³o twoje ¿ycie?
Wzruszy³a ramionami, jakby chcia³a strz¹sn¹æ z nich te dwadziecia lat. Jej
ton by³ lekki, naturalny.
Trochê dobrze, trochê le; zwyczajnie. A co z tob¹?
Jak sama powiedzia³a, prze¿y³em mówi³ powa¿nie, ale orzechowe oczy
umiecha³y siê do niej. Prawie mnie wykoñczy³a. Wiesz, nigdy nie s¹dzi³em,
¿e naprawdê to zrobisz. Zawsze wiedzia³em, ¿e staæ ciê na to, ale nie przypusz-
cza³em, ¿e do tego dojdzie Teraz on z kolei wzruszy³ ramionami. Potrzebo-
wa³em trochê czasu, ¿eby siê z tym uporaæ. Przede wszystkim musia³em doro-
sn¹æ.
Patrzy³a na niego z mimowoln¹ aprobat¹, umiech kry³ w sobie têsknotê.
Doros³e po prostu wspaniale powiedzia³a cicho.
Na pocz¹tku by³o inaczej. Kiedy mnie zostawi³a, czu³em siê zdruzgotany.
Prze¿y³em piek³o próbuj¹c siê pozbieraæ. Czu³em, ¿e do niczego siê nie nadajê.
Musia³em dorosn¹æ i dojrzeæ. Przekona³em siê bolenie na w³asnej skórze, ¿e kie-
dy wszystko przychodzi zawsze ³atwo, tym ciê¿ej prze¿ywa siê pora¿kê. Nigdy
nie mia³em problemów z kobietami; przesta³em je traktowaæ z nabo¿nym podzi-
wem w wieku czternastu lat. Ty odegra³a siê za nie z nawi¹zk¹. Posun¹³em siê do
tego, ¿e polubi³em kobietê, która w moim pojêciu by³a do ciebie podobna. Oczy-
wicie w niczym ciê nie przypomina³a, w dodatku mia³a mi za z³e ci¹g³e porów-
nania. Chcia³a byæ kochana dla siebie samej. Nie potrafi³em jej tego daæ, wiêc
porzuci³a mnie dla kogo, kto potrafi³. Spêdzi³em lata szukaj¹c kogo takiego jak
ty, Saro. I dopiero kiedy zda³em sobie ostatecznie sprawê, ¿e nikt taki nie istnie-
je ¿e jeste jedyna, niepowtarzalna i nieosi¹galna, wiêc nie ma co siê oszukiwaæ
i lepiej zaakceptowaæ ten fakt dopiero wtedy poczu³em, ¿e potrafiê tu wróciæ.
Chcia³em siê przekonaæ, czy zdo³am pozbyæ siê obsesji na twój temat. Myla-
³em sobie: przecie¿ to dawne czasy, dawne miejsca, dawne twarze Kto powie-
dzia³ mi dzisiejszego popo³udnia, ¿e czas wszystkich nas zmienia. Nie przesz³o
mi ani na chwilê przez myl, ¿e ty pozostaniesz nie zmieniona.
Nie spuszcza³a oczu z jego twarzy przez ca³y czas, kiedy mówi³. S³ucha³a
z nies³abn¹c¹ uwag¹, tylko rêce zaciska³y siê na jego d³oniach. Umiechn¹³ siê do
niej.
Jeli nie pozosta³o ci nic prócz wspomnieñ, siêganie w g³¹b pamiêci jest
najsmutniejsz¹ rzecz¹ pod s³oñcem powiedzia³. Kiedy walczy³em w Korei,
nasza baza znajdowa³a siê nad rzek¹, a mój namiot sta³ na brzegu, powy¿ej tamy.
Nieraz le¿a³em w ³ó¿ku s³uchaj¹c, jak deszcz siecze powierzchniê wody i myla-
³em o nas, o tym miejscu nad jeziorem. Zastanawia³em siê, jak ono teraz wygl¹da.
Potrafi³em wstaæ i napisaæ do ciebie d³ugi list, mówi¹c ci, co czujê, a kiedy rano
deszcz ustawa³ i wychodzi³o s³oñce, dar³em mój list i wrzuca³em strzêpy do rze-
ki. Umiechn¹³ siê smutno. By³y chwile, kiedy myla³em, ¿e zdo³a³em ciê z sie-
bie wyrzuciæ, ¿e wszystko skoñczone i jestem wolnym cz³owiekiem. Ale wystar-
16
czy³o, ¿ebym zobaczy³ kobietê podobn¹ do ciebie, a natychmiast wraca³em na
star¹ cie¿kê. Nie mam pojêcia, dlaczego to musia³a byæ akurat ty i sk¹d ta nie-
mo¿noæ uwolnienia siê od ciebie. Mo¿e dlatego, ¿e z tob¹ wszystko stawa³o siê
o tyle g³êbsze, o tyle bardziej satysfakcjonuj¹ce, takie takie wiadome, w stop-
niu, jakiego nigdy przedtem nie dowiadczy³em.
Popatrzy³ w przejrzyste oczy, lni¹ce od niewyp³akanych ³ez.
Nie przyszed³em tu po to, Saro, ¿eby brutalnie wtargn¹æ w twoje ¿ycie.
Zrobi³em to, poniewa¿ musia³em siê przekonaæ, czy potrafiê uporaæ siê z moim
w³asnym ¿yciem. Myla³em, ¿e niezale¿nie od tego, jaka jeste teraz, czy zmieni-
³a siê na dobre czy na z³e, czy zosta³a taka sama nadszed³ czas, ¿eby stawiæ
temu czo³o i pogodziæ siê z tym, ¿e nale¿ysz do przesz³oci. Urwa³, po czym
doda³ z przekonaniem: I to by³ b³¹d. Na mi³oæ Bosk¹, dlaczego nie wróci³em
wczeniej? Dlaczego?
Mo¿e tak powinno by³o siê zdarzyæ odpar³a ³agodnie. Mo¿e teraz
dopiero nadszed³ w³aciwy czas dla nas obojga.
Spojrza³ na ni¹, jakby próbowa³ zrozumieæ, o co jej chodzi, ale Sara powie-
dzia³a tylko:
Jeste tutaj, Ed, to najwa¿niejsze. Tymczasem musi nam to wystarczyæ.
Tak siê cieszê, tak bardzo siê cieszê, ¿e wróci³e, ¿e mogê ciê widzieæ. Wydaje mi
siê doda³a z lekkim wahaniem ¿e myl¹c nieustannie o sobie oboje s¹dzili-
my, ¿e to drugie zd¹¿y³o zapomnieæ.
Zatonêli w sobie wzrokiem, a oczy zasz³y im mg³¹, kiedy Ed dotkn¹³ ustami jej
ust. Przez chwilê trwali tak w bezruchu, a potem nagle znaleli siê w swoich objê-
ciach. Poca³unek porwa³ ich i opanowa³. Ca³owali siê rozpaczliwie, namiêtnie, za-
ch³annie, jakby nie mogli siê roz³¹czyæ. D³ugie lata samotnoci rozwia³y siê jak
mg³a. Znajome uczucia i reakcje, dawne zwyczaje kochanków, sposób, w jaki lgnê-
³y do siebie dwa cia³a, ch³onê³y siê wargi, pieci³y d³onie wszystko by³o dok³adnie
tak jak kiedy, jak gdyby oboje rozpamiêtywali to tak d³ugo, a¿ nauczyli siê siebie
na pamiêæ. Rzeczywicie nic siê nie zmieni³o; uczucia, reakcje, radoæ, wzajemna
rozkosz by³y te same. Przez d³ugi czas ca³owali siê cile ze sob¹ spleceni. Szeptali
co bez zwi¹zku, powtarzaj¹c swoje imiona, piecili siê i rozpoznawali na nowo, a¿
wreszcie Sara opar³a policzek o pier Eda i spyta³a dr¿¹cym g³osem:
Czy to mo¿liwe, ¿eby zacz¹æ wszystko od nowa?
Co siê musi skoñczyæ, ¿eby mo¿na by³o zacz¹æ od nowa, Saro; a my ni-
czego nie koñczylimy. Po prostu kiedy zosta³o to przerwane. Nie rozumiem,
dlaczego nam siê taka rzecz przytrafi³a, ale nie zamierzam zadawaæ ¿adnych py-
tañ. Przyjmê z wdziêcznoci¹, cokolwiek przypadnie mi w udziale.
Przejêci do g³êbi, wstrz¹niêci, jakby nie mogli w to uwierzyæ, dr¿eli o uczucie,
które odkryli na nowo jakby siê mog³o w ka¿dej chwili rozwiaæ. By³o tak auten-
tyczne, tak niespodziewane, takie cudowne. Ile¿ razy Sara o tym ni³a; ile razy bu-
dzi³a siê z imieniem Eda na ustach, potrzebuj¹c go rozpaczliwie. By³y dni, kiedy
myla³a o nim ustawicznie. Jak¿e czêsto przychodzi³a tutaj, w³anie w to miejsce,
17
gdzie ka¿dy kamieñ, ka¿de db³o trawy o nim przypomina³o. Jak¿e czêsto siady-
wa³a samotnie ow³adniêta têsknot¹, mocn¹ jak fizyczny ból; zamyka³a ten ból w sercu,
bo wola³a ¿yæ z tym cierpieniem, ni¿ znosiæ powolne zanikanie pamiêci.
A teraz wróci³. To nie by³ sen; czu³a dotyk jego ust, jego r¹k. Przesz³oæ
wdar³a siê gwa³townie do teraniejszoci, by zaprowadziæ j¹ w nieznan¹ przy-
sz³oæ, ca³kowicie ró¿n¹ od tej, ku której zmierza³a. Nie chcia³a teraz o tym my-
leæ; lepiej skupiæ siê na teraniejszoci, na prze¿yciu ka¿dego nowego dnia
takiego dnia jak dzisiaj, kiedy nag³e olnienie, jak brakuj¹cy magiczny sk³adnik
w tyglu alchemika, przeobrazi³o posêpn¹ szaroæ codziennoci w mieni¹ce siê z³o-
cicie zjawisko. Rozpiê³a guziki kurtki Eda, ¿eby móc go otoczyæ ramionami.
Zamkn¹³ Sarê w ucisku, przytulaj¹c jej g³owê do ramienia.
Miêdzy poca³unkami szepta³ jej imiê g³osem nabrzmia³ym namiêtnoci¹:
Saro, Saro tylko ty, Saro nikt inny. B³agam ciê, nie odrzucaj mnie
znowu. Pozwól mi widywaæ ciê czasem, byæ blisko ciebie Kocham ciê, Saro.
Zawsze ciê kocha³em I zawsze bêdê kocha³.
P³omieñ, który rozjarzy³ siê w Sarze, wyzwoli³ w niej rozpaczliwe po¿¹da-
nie, szarpi¹cy g³ód namiêtnej natury pozbawionej mi³oci fizycznej. By³a tak roz-
ogniona, ¿e jak nigdy przedtem nie myla³a o tym, co to oznacza dla niego, a je-
dynie o w³asnych potrzebach, w³asnym pragnieniu. Pêdzi³a na olep w kierunku,
który prowadzi³ tylko do jednego ale trawa pod drzewami nie by³a odpowied-
nim miejscem; czas równie¿ nie by³ w³aciwy. Przepe³niona namiêtnoci¹, nie
myla³a o tym. Niespodziewany, choæ wytêskniony powrót Eda pozbawi³ j¹ sa-
mokontroli, a pod wp³ywem zachowania Sary on równie¿ straci³ panowanie nad
sob¹. Marzy³ o takiej chwili, wyobra¿a³ j¹ sobie, snu³ fantazje na jej temat, ale
teraz nie by³o tak jak powinno. Nie czu³, ¿e Sara robi to, czego pragnie, tylko co,
czemu po prostu nie mo¿e siê oprzeæ. Zala³a go fala wspó³czucia i bardziej ni¿
kiedykolwiek zapragn¹³ j¹ chroniæ nawet przed sam¹ sob¹.
Trzyma³ j¹ wiêc blisko i tuli³ z najdelikatniejsz¹, najsubtelniejsz¹ czu³oci¹,
z najg³êbsz¹ mi³oci¹, staraj¹c siê j¹ uspokoiæ z ca³¹ serdecznoci¹ i ciep³em, ja-
kie móg³ jej daæ ale nic wiêcej. Sara, nawet po latach roz³¹ki, tak by³a wyczulo-
na i zestrojona z jego mylami, ¿e odebra³a ten sygna³ od razu. Zauwa¿y³, ¿e stop-
niowo siê wycisza, wdziêczna, ¿e mo¿e zaufaæ jego sile i dyscyplinie, a¿ wreszcie
zupe³nie siê opanowa³a. Jeszcze chwilê siedzia³a nieruchomo w jego ramionach,
mocno przytulona; potem podnios³a g³owê i spojrza³a na niego wymownie. Zro-
zumia³a i by³a mu za to wdziêczna.
Ed, mój najmilszy, najdro¿szy wyszepta³a. By³e i nadal jeste najcu-
downiejszym z ludzi.
Poca³owa³a go z niewymown¹ czu³oci¹.
Kocham ciê tak bardzo, Ed. To siê nigdy nie zmieni, pamiêtaj. Bêdê ciê
zawsze kochaæ, bez wzglêdu na wszystko.
Wiem, wiem odpar³ cicho, wstrz¹niêty. Nie wiedzia³, dlaczego to po-
wiedzia³a, ale rozumia³, ¿e nie czas o to pytaæ.
2 Wspomnienia
18
Poczu³, ¿e poruszy³a siê i spojrza³ na ni¹. Umiecha³a siê.
Grosik za twoje myli zaproponowa³a. A mo¿e grosik nie wystarczy?
Dla ciebie s¹ za darmo owiadczy³. Moje myli, mój czas cokol-
wiek zechcesz, kiedykolwiek zechcesz. Wystarczy, ¿e za¿¹dasz, a bêd¹ twoje.
Chcê twojego czasu zdecydowa³a natychmiast, a potem spyta³a niepew-
nie: Ile go masz?
Co by powiedzia³a na dwa lata?
Otworzy³a szeroko oczy.
Chcia³em ciê zaskoczyæ przyzna³. Jestem tu s³u¿bowo. Pracujê w am-
basadzie.
O mój Bo¿e powiedzia³a zduszonym g³osem i ukry³a twarz na jego pier-
si. Za du¿o tego wszystkiego. Czujê siê, jakby zalewa³y mnie kolejne fale.
Podnios³a g³owê, ¿eby na niego spojrzeæ zdumionymi oczami. Czym sobie za-
s³u¿y³am na tyle szczêcia?
¯y³a, jak Pan Bóg przykaza³?
Po prostu ¿y³am. Ale dwa lata! Ca³e dwa lata!
Wci¹¿ jeszcze nie dowierza³a, choæ bi³a z niej radoæ.
Najwa¿niejsze umiechn¹³ siê Ed ¿ebym móg³ ciê widywaæ, kiedy tyl-
ko bêdzie to wykonalne oczywicie, bior¹c pod uwagê wszystkie okolicznoci.
Bêdziemy siê widywaæ odpar³a spontanicznie. To mogê ci obiecaæ. S¹
pewne sprawy
Tak?
Bêdziemy siê spotykaæ powiedzia³a wymijaj¹co. Przyrzek³am ci; a to
znaczy, ¿e mogê dotrzymaæ obietnicy. Wiesz, ¿e zawsze tak postêpujê. Piêkne
oczy pociemnia³y, jakby przebieg³ przez nie cieñ. Tylko ten jedyny raz zapo-
mnij o tym.
Przecie¿ wiesz, ¿e ju¿ zapomnia³em.
Umiechnê³a siê do niego i znów po³o¿y³a mu g³owê na piersi.
Czy genera³ Miller powtórzy³ ci, ¿e pyta³am o ciebie? odezwa³a siê po
chwili.
Tak. Miêdzy innymi dlatego podj¹³em decyzjê o powrocie. Odzyska³em
nadziejê.
Myla³am, ¿e to ja mam wiatowy monopol na nadziejê powiedzia³a.
Ale ja mia³em wszystkie amerykañskie akcje.
Spojrzeli na siebie czule. Ed zauwa¿y³, ¿e Sara przygl¹da mu siê z aprobat¹.
Czy wiesz, ¿e pierwszy raz w ¿yciu widzê ciê po cywilnemu? zapyta³a.
W moich wspomnieniach zawsze by³e w mundurze. Skoñczy³e, zdaje siê, z la-
taniem w wojsku?
To ono skoñczy³o ze mn¹. Dopad³ mnie podesz³y wiek.
Co ty opowiadasz! oburzy³a siê z figlarnym b³yskiem w oku.
Pamiêæ potrafi balsamowaæ odpar³ z umiechem, ale w jego oczach rów-
nie¿ zapali³y siê p³omyki.
19
Ich spojrzenia spotka³y siê i nie mog³y siê rozdzieliæ. Lekka bryza przynios³a
czysty ton stajennego zegara wybijaj¹cego siódm¹ wieczorem.
Sara westchnê³a.
Muszê iæ. Millerowie zostaj¹ na weekend, jak zwykle z okazji zjazdu. To
ju¿ przesz³o do tradycji. A ja tymczasem zaniedbujê obowi¹zki gospodyni.
Podnios³a siê z kolan Eda, wyg³adzaj¹c sukienkê. Odwróci³a siê do niego.
Czy mogê siê z tob¹ skontaktowaæ w ambasadzie?
Tak. Albo w mieszkaniu. Bo mam mieszkanie; obj¹³em je po moim po-
przedniku. Zapiszê ci numer telefonu.
Siêgn¹³ do kieszeni, wyj¹³ niewielki notatnik, zapisa³ dwa numery telefonu
i adres, i wrêczy³ jej kartkê. Z³o¿y³a j¹ starannie i schowa³a w kieszeni sukienki.
Kiedy? zapyta³.
Co w g³osie Eda kaza³o jej podnieæ na niego wzrok. Odpowiedzia³a po prostu:
Nied³ugo.
Kiedy podeszli do domu, zobaczyli Gilesa Luttrella siedz¹cego na tarasie. Ed
nie tyle zauwa¿y³, ile poczu³, ¿e Sara robi siê spiêta, ale zaraz umiechnê³a siê
i posz³a w kierunku mê¿a, przyspieszaj¹c kroku.
Wiem, wiem powiedzia³a weso³o. Na pewno siê zastanawia³e, co siê
z nami sta³o. Ed i ja dalimy siê porwaæ wspomnieniom i tak zag³êbilimy siê
w przesz³oæ, ¿e stracilimy rachubê czasu i zapomnielimy o teraniejszoci.
Pochyli³a siê, ¿eby go poca³owaæ.
Przepraszam, kochanie.
Domyla³em siê, ¿e bêdziecie wspominali dawne czasy odpar³ Giles po-
godnie, umiechaj¹c siê do niej. Ulokowa³em siê tutaj w nadziei, ¿e mo¿e uda
mi siê z³apaæ Eda przed odjazdem. Chcia³em prosiæ, ¿eby zosta³ pan na kolacji
zwróci³ siê do Eda. Genera³ Miller i jego ¿ona tak¿e bêd¹. Chêtnie porozma-
wia³bym o dawnych dniach wie pan chyba, ¿e mój ojciec ogromnie pana lubi³.
By³ dla mnie bardzo dobry wyzna³ szczerze Ed ale nie przyjecha³em
tutaj, ¿eby zbieraæ komplementy. To ja jestem d³u¿nikiem. Lady Sara i pañski
ojciec du¿o dla mnie zrobili.
Podobnie jak pan dla nich. Tak czy owak czujê, ¿e jestem panu co winien.
A je¿eli pan chce siê zrewan¿owaæ, to móg³by pan zrobiæ przyjemnoæ inwalidzie
zapewniaj¹c mu swoje towarzystwo na godzinê czy dwie.
Umiechn¹³ siê do Eda ujmuj¹co, mimo zniekszta³conej twarzy. Sara ustawi-
³a siê za wózkiem Gilesa, k³ad¹c rêkê na oparciu. Ed zauwa¿y³, ¿e jej d³oñ spo-
czywa³a miêkko i luno, co wiadczy³o o braku napiêcia.
Dziêkujê odpar³. Chêtnie zostanê.
wietnie.
Giles by³ zachwycony. Zawróci³ wózek, który mia³ napêd elektryczny, i ru-
szy³ wzd³u¿ tarasu, w kierunku hutawki ogrodowej, naprzeciwko której umiesz-
20
czono barek na kó³kach. Sta³ przy nim Bates, dawny ordynans Gilesa, a teraz szef
s³u¿by i osobisty lokaj w jednej osobie. Giles poprosi³ Batesa o pokazanie Edo-
wi, gdzie mo¿e siê odwie¿yæ.
Kiedy pan wróci, wypijemy drinka i pogadamy przed kolacj¹.
Kiedy wróci³ po piêciu minutach, Sary ju¿ nie by³o, natomiast z góry zeszli
Millerowie.
Sara wymknê³a siê do swojej sypialni na piêtrze. Siedzia³a teraz przed toalet-
k¹, na której sta³o niewielkie otwarte pude³ko. Mieci³ siê w nim plik listów, tro-
chê fotografii i z³ote skrzyd³a odznaka US Air Force.
Listy by³y w wiêkszoci krótkimi notatkami:
Saro, o czwartej. Z³o¿ymy ofiarê Bogini. E.
Kochanie moje, nie dam rady. Jestem rezerwowy. Mo¿e jutro? E.
Saro, nie mogê jeæ; nie mogê spaæ; nie jestem zdolny do niczego prócz
mylenia o tobie. Co ty ze mn¹ zrobi³a? E.
Jeden z listów by³ d³u¿szy, napisany o³ówkiem; papier wyblak³ i nosi³ lady
zagiêæ od wielokrotnego sk³adania. Sara roz³o¿y³a go ostro¿nie i przeczyta³a jeszcze
raz. Potem zaczê³a ogl¹daæ fotografie. By³y to przewa¿nie amatorskie zdjêcia
Lataj¹cej Fortecy z imieniem Sally B namalowanym na dziobie; na jednym z nich
za³oga sta³a rzêdem na tle samolotu, umiechaj¹c siê od ucha do ucha. Inne zosta-
³o zrobione na stopniach tarasu jej domu. Tu równie¿ widnia³a za³oga Sally B,
a obok ona sama w uniformie VAD Ochotniczego Towarzystwa Niesienia Po-
mocy Rannym wpatrzona w rozemianego m³odego oficera z czapk¹ zsuniêt¹
na ty³ kêdzierzawej czarnej czupryny. Na jeszcze innym ten sam m³ody oficer
siedzia³ oparty plecami o pieñ potê¿nego kasztana, który górowa³ nad greckim
pawilonem w ogrodzie. Wziê³a do rêki odznakê i pog³adzi³a j¹ palcami, umie-
chaj¹c siê przy tym do siebie. Potem wyjê³a ostro¿nie karteczkê z adresem i nu-
merami telefonów Eda i przeczyta³a j¹ kilkakrotnie, by wszystko zapamiêtaæ.
Do³o¿y³a kartkê do zawartoci pude³ka, zamknê³a je na kluczyk i schowa³a do
szuflady w toaletce. Nastêpnie wsta³a, podesz³a do okna i wyjrza³a na taras. Ed
sta³ ty³em do balustrady z drinkiem w rêku i s³ucha³ genera³a Millera, opowiada-
j¹cego co z bogat¹ gestykulacj¹ i tubalnym miechem. Giles odwrócony by³ do
niej plecami, wiêc nie widzia³a jego twarzy. Zmarszczy³a nagle brwi i przygryz³a
wargê, jak zawsze, kiedy co j¹ trapi³o. Wreszcie odwróci³a siê zdecydowanie od
okna i posz³a do ³azienki.
O wpó³ do drugiej w nocy, kiedy Ed odjecha³, Millerowie w doskona³ych
humorach udali siê do sypialni zwanej pokojem Gainsborough, poniewa¿ wisia³y
tam portrety sir Piersa i lady Georginy Luttrell pêdzla s³ynnego malarza. Sara
wróci³a do salonu, gdzie czeka³ na ni¹ Giles.
Myla³am, ¿e dawno poszed³e do ³ó¿ka zbeszta³a go ³agodnie. Mia³e
d³ugi i ciê¿ki dzieñ, a jeszcze ta impreza po po³udniu
21
Nic mi nie jest odpar³ Giles. Nie rób niepotrzebnego szumu, Saro.
Umiechn¹³ siê, ¿eby z³agodziæ szorstkoæ s³ów.
Jutro jest niedziela, wypiê siê porz¹dnie. Jeste zadowolona? Wyci¹-
gn¹³ do niej rêkê i dorzuci³: Mam wra¿enie, ¿e wszystko siê uda³o.
Doskonale.
Trzysta osiemdziesi¹t siedem osób. O dwadziecia jeden wiêcej ni¿ w ze-
sz³ym roku. Wci¹¿ od nowa mnie zadziwiaj¹ ci wszyscy ludzie, którzy wracaj¹
tutaj do nas przez tyle lat. To miejsce naprawdê du¿o dla nich znaczy.
Trzysta Czternastka ma mnóstwo dobrych wspomnieñ zwi¹zanych z Lutt-
rell Park i z Little Heddington zgodzi³a siê Sara.
I vice versa zamilk³ na chwilê, a ona siedzia³a i czeka³a; wiedzia³a, ¿e
Giles dojdzie w koñcu do tematu, który zamierza poruszyæ.
Wiêc to by³ on powiedzia³ w koñcu.
Tak, to by³ on.
Wiesz, rozpozna³em go natychmiast. W ogóle siê nie zmieni³. W³anie to
sprawi³o, ¿e siê wtedy le poczu³em tam, w ogrodzie. Chyba wpad³em w panikê.
cisnê³a go za rêkê.
Zupe³nie niepotrzebnie, Giles. Powiniene to wiedzieæ.
Wiedzieæ a czuæ to dwie ca³kowicie ró¿ne sprawy. On jest nietuzinko-
wym cz³owiekiem, Saro.
Przez chwilê milcza³, pogr¹¿ony w mylach.
Zabawne powiedzia³ w zadumie. ¯y³em z jego wyobra¿eniem od tak
dawna, a jednak zobaczyæ go na w³asne oczy by³o dowiadczeniem przyt³acza-
j¹cym. Wreszcie rozumiem, dlaczego nie potrafi³a o nim zapomnieæ. Musia³o ci
byæ niezwykle trudno wyrzec siê go dla mnie. On ma powa¿ny problem, Saro. Jest
w tobie zakochany, a ty jeste moj¹ ¿on¹. Ponadto doda³ jest bardzo samot-
nym cz³owiekiem tak¿e z twojego powodu.
Dlaczego zaprosi³e go na kolacjê?
Poniewa¿ powinno siê poznaæ w³asnego wroga, a on jest moim wrogiem,
Saro. Chocia¿ gdyby nasze losy u³o¿y³y siê inaczej, moglibymy, jak s¹dzê, byæ
dobrymi przyjació³mi. Oczywicie zawsze wiedzia³em, ¿e to, co was ³¹czy³o, jest
powa¿ne, tylko nie zdawa³em sobie sprawy, do jakiego stopnia. Musi byæ powa¿-
ne, skoro przetrwa³o tak d³ugo. A przetrwa³o, prawda?
Tak przyzna³a Sara cichym g³osem.
Nie mogê rywalizowaæ z takim cz³owiekiem, Saro. Nie mam ¿adnej broni.
On jest przystojny, czaruj¹cy, jednym s³owem szalenie atrakcyjny. Nawet pani
Miller nie pozosta³a obojêtna na jego urok.
Umiechn¹³ siê na wspomnienie niedu¿ej, pulchnej i mieszczañskiej Cissy
Miller, która piek³a niezrównane szarlotki, uwielbia³a lawendowe myd³o, a dzi-
siaj kr¹¿y³a wokó³ Eda nie spuszczaj¹c z niego oczu.
To silny mê¿czyzna, Saro, a jednak przy tobie staje siê bezradny i nieod-
porny na ciosy. Giles wzruszy³ ramionami. No có¿, ka¿dy z nas ma swoj¹
22
piêtê Achillesa, a ty w oczywisty sposób jeste jego s³aboci¹. Zawsze przypusz-
cza³em, ¿e on z kolei jest twoj¹ Dlatego go nienawidzi³em. Le¿a³em nie pi¹c
po nocach i pielêgnowa³em tê moj¹ nienawiæ. Rozumiesz, to on ciê zmieni³. Kie-
dy wróci³em, nie by³a ju¿ dziewczyn¹, z któr¹ siê o¿eni³em; sta³a siê kobiet¹,
wspania³¹ kobiet¹ i nie by³o w tym mojej zas³ugi. A na domiar z³ego nie mo-
g³em tego wykorzystaæ.
Milcza³ przez chwilê, po czym zapyta³:
Dlaczego on wróci³?
Bo czu³, ¿e musi to zrobiæ.
W jakim sensie?
Ze wzglêdu na mnie. Dla mnie.
Rozumiem powiedzia³ Giles. Rzeczywicie rozumia³. Tak podj¹³ z na-
mys³em widzê doæ wyranie, kim siê stajesz w jego obecnoci, Saro. W jego
g³osie zabrzmia³a zjadliwa nuta. Nigdy w ¿yciu nie patrzy³a na mnie takim
wzrokiem.
Sara milcza³a. Nie mia³a nic do powiedzenia.
Nie robiê ci wymówek ani siê nie skar¿ê, Saro mówi³ dalej Giles sztucz-
nie spokojnym tonem. Ani jedno, ani drugie nie by³oby usprawiedliwione. Ni-
gdy nie karmi³a mnie k³amstwami na jego temat, poza tym sprawa by³a skoñczo-
na i zamkniêta, kiedy do mnie wróci³a. Niewiele kobiet wytrzyma³oby takie
ma³¿eñstwo jak nasze doda³ ale ty siê nigdy nie uskar¿a³a. Jestem ci winien
bardzo wiele, Saro. Jeli nawet on ciê zmieni³, ja zebra³em plon tej odmiany.
Pogr¹¿y³ siê na chwilê w milczeniu.
¯adne z nas nie dosta³o tego, o czym marzy³o, ale ja mia³em wiêcej szczê-
cia. Chocia¿ niegdy spodziewa³em siê dostaæ znacznie wiêcej, niewiele brako-
wa³o, a otrzyma³bym o wiele mniej. I tak by³o mi lepiej, ni¿ wielu mê¿czyznom
w tak zwanych normalnych ma³¿eñstwach. Wiem, ¿e nie by³o to dla ciebie ³a-
twe nie s¹d nigdy, ¿e nie rozumia³em tego i nie docenia³em. Ale jednoczenie
nienawidzi³em, szala³em i przeklina³em. Myla³em, ¿e przenigdy nie pogodzê siê
z tym, co mi siê przydarzy³o. Jeli teraz prawie doszed³em do równowagi, to wy-
³¹cznie twoja zas³uga. Ilekroæ ciê potrzebowa³em, by³a zawsze przy mnie. A prze-
cie¿ mog³a by³a pozostawiæ mnie w³asnemu losowi.
Sara siedzia³a z pochylon¹ g³ow¹, ¿eby nie móg³ widzieæ jej twarzy. Giles by³
najwyraniej przera¿ony. Usi³owa³ zachowywaæ siê rozumnie i racjonalnie, ale
Sara go zna³a: to by³o wo³anie o pomoc. Nawet nie zdawa³ sobie sprawy, jak moc-
no ciska³ jej d³oñ; tak d³ugo pracowa³ nad odzyskaniem w³adzy w rêkach, ¿e
teraz mia³y stalowy uchwyt. Sara czu³a ból w nadgarstku.
Wiem, jak zmieni³a siê pod jego wp³ywem ci¹gn¹³ Giles. Ja mia³em
tylko ciebie. Jeli zmianê w tobie zawdziêcza³em jemu, tym lepiej dla mnie. Co
nie przeszkadza³o, ¿e mia³em mu to za z³e Przerwa³ na chwilê. No, a poza
tym jest James.
Dlaczego o tym wspomnia³e?
23
Mówienie o Jamesie jest dla mnie spraw¹ naturaln¹. Zobaczysz, bêdzie
dobrze. Uporamy siê z tym wszystkim, Saro. ¯y³em przez dwadziecia lat z du-
chow¹ obecnoci¹ tego cz³owieka, a teraz zjawi³ siê we w³asnej osobie. Chyba
rozumiesz mnie dobrze? Nic ju¿ nie jest, jak by³o nie mo¿e wygl¹daæ tak samo.
Ed wróci³. Wiem, jaki on jest. Naprawdê wiem, Saro. Bo¿e drogi, dlaczego mu-
sia³a byæ tak przeraliwie uczciwa? zakoñczy³ tonem cz³owieka, który znosi
katusze.
Opad³ na oparcie wózka, kompletnie wyczerpany, z g³ow¹ odchylon¹ do ty³u,
przymykaj¹c zdrowe oko. ciska³ d³oñ Sary jak obcêgami, a kiedy uchwyt zel¿a³,
Sara nie cofnê³a swojej rêki. Giles zdawa³ sobie sprawê, ¿e j¹ rani, karz¹c za
w³asnie nieszczêcie, za to, ¿e ona go ukara³a. Zawsze z drugiej rêki, myla³, wszyst-
ko z drugiej rêki. Mi³oæ z drugiej rêki, syn z drugiej rêki, ¿ycie z drugiej rêki,
nawet mieræ z drugiej rêki nie ta, która powinna mu by³a przypaæ w udziale
dwadziecia lat wczeniej. To by wszystko rozwi¹za³o.
Co takiego jest w Edzie? spyta³. Co takiego w nim znalaz³a, czego we
mnie nie by³o?
Sara wiedzia³a, ¿e musi odpowiedzieæ. Inaczej Giles bêdzie pyta³, bada³, dr¹-
¿y³, a¿ zmusi j¹ do wyznañ. Z w³asnej woli chcia³ zostaæ wziêty na mêki. Tylko
takie cierpienie mog³o mu zapewniæ nieco spokoju.
Sara odezwa³a siê nieg³ono:
Rozumia³ mnie. Od samego pocz¹tku. Mê¿czyni, którzy potrafi¹ napraw-
dê zrozumieæ kobietê, nale¿¹ do rzadkoci. To jest to jest specjalny dar. Zawsze
wiedzia³, co czujê. Zna³ moje w¹tpliwoci, obawy, nadzieje, marzenia. Zna³ mnie
i dobrze rozumia³. Nic na to nie mog³am poradziæ. Walczy³am z tym, zreszt¹ ju¿
ci mówi³am. Nie pokocha³am Eda dlatego, ¿e tobie czego brakowa³o. Pokocha-
³am go, bo dostrzeg³ i wydoby³ ze mnie to, o czym sama wczeniej nie wiedzia-
³am. Nawet gdyby tu by³, nie sprawi³oby to najmniejszej ró¿nicy. I tak pokocha-
³abym Eda. Byæ mo¿e wszystko potoczy³oby siê inaczej, ale nie zmieni³oby to
moich uczuæ. Naprawdê nic nie mog³am na to poradziæ. Takie rzeczy siê zdarzaj¹,
Giles, czy sobie tego ¿yczysz, czy nie.
Nienawidzê siebie takiego, jakim siê sta³em. Jestem impotentem, Saro
bezsilnym zarówno cia³em, jak i duchem. Wiem, ¿e nie przestaniesz darzyæ mnie
uczuciem na tyle, na ile potrafisz ale ja nie tego pragnê. Chcê tego, co ofiaro-
wa³aby jemu. Dzi siê o tym przekona³em.
W mi³oci kryje siê o wiele wiêcej ni¿ seks, Giles. Minê³o dwadziecia lat
od czasu, kiedy spa³am z Edem, a nadal go kocham!
Owszem, kryje siê wiêcej, jeli nie brak w niej seksu! Czy mo¿esz spojrzeæ
mi prosto w oczy i powiedzieæ, ¿e nie przypomina³a sobie setki razy, jak to jest
kochaæ siê z Edem Hardinem?
Pokocha³am go, zanim dotkn¹³ mnie pierwszy raz!
Naturalnie! Powiedzia³a, ¿e rozumie kobiety. On chcia³ mieæ ciebie, do
koñca, Saro, a nie pierwsz¹ lepsz¹ przygodê.
24
Z Edem nie ³¹czy³ mnie jedynie seks zaprotestowa³a Sara, a Giles poczu³
siê tak, jakby przekrêci³a nó¿ tkwi¹cy mu w sercu.
Ale to jest pierwsza rzecz, jak¹ zauwa¿a ka¿da kobieta! Dzisiejszego po-
po³udnia obserwowa³em was i dostrzeg³em bardzo wiele. Jedno nie ulega kwestii:
wra¿enie, jakie Ed robi na kobietach!
Wobec tego jestem taka jak one! Nie mo¿na wywo³aæ w sobie uczuæ na
zawo³anie: mi³oæ do tej osoby, sympatia do innej. Nie mam pojêcia, dlaczego
w moim przypadku to musia³ byæ akurat Ed; wiem tylko, ¿e tak by³o i zawsze
bêdzie.
Giles czu³, ¿e rozpada siê na kawa³ki i tylko w sercu zalega mu ciê¿ka bry³a,
gor¹ca jak ogieñ i twarda jak kamieñ, gro¿¹ca utrat¹ równowagi. Z rozmys³em za-
prosi³ Eda na kolacjê, ¿eby oceniæ ch³odnym okiem, choæ z rozdartym sercem, cz³o-
wieka, z którym przysz³o mu rywalizowaæ. Zawsze by³ zdania, ¿e lepiej jest znaæ
wroga, zw³aszcza jego s³aboci; a s³aboci¹ Eda Hardina by³a, jak odkry³, Sara.
Westchn¹³ bolenie i natychmiast poczu³ rêkê Sary na ramieniu.
Robisz, co mo¿esz, Saro powiedzia³ bezbarwnym g³osem ale to nie
wystarcza. Niestety nie mogê tego zmieniæ. Jestem znu¿ony, Saro. Znu¿ony moim
cia³em, moim ¿yciem, pragnieniem tego, czego mieæ nie mogê; nienawidzê tego,
¿e tylko biorê, a nie mogê dawaæ; ¿e wykorzystujê, a nie potrafiê byæ za to wdziêcz-
ny. Mam doæ schodzenia na dalszy plan; chcê, dla odmiany, byæ na pierwszym
miejscu. Chcê byæ zdolny do mi³oci, Saro, i chcê, ¿eby ty by³a w stanie mnie
kochaæ.
Kocham ciê, Giles. Nie zosta³abym z tob¹, gdybym ciê nie kocha³a.
Wiem o tym! Ale nie o ten rodzaj mi³oci mi chodzi. Przyjazd Eda sta³ siê
katalizatorem, Saro. Nic ju¿ nie bêdzie takie, jak by³o. Mo¿e on, jak szakal, wy-
czuwa z daleka mieræ i zjawi³ siê, ¿eby przy niej asystowaæ.
Mówisz obrzydliwe rzeczy! krzyknê³a Sara w furii. A poza tym to nie-
prawda! Okrucieñstwo nie le¿y w naturze Eda. Zreszt¹ on nic o tobie nie wie.
Wystarczy, ¿e ma oczy, nie uwa¿asz?
Ty te¿ masz oczy, ale odnoszê wra¿enie, ¿e w ogóle ich nie u¿ywasz!
Zrobi³a ruch, jakby chcia³a wstaæ i odejæ od niego, ale trzyma³ jej rêkê w ¿e-
laznym ucisku.
Jestem w fatalnym nastroju powiedzia³ b³agalnie. Czujê siê zraniony,
przera¿ony i zazdrosny. Nie miej mi tego za z³e, Saro. Spróbuj zrozumieæ jesz-
cze ten raz. Mo¿e jestem kalek¹, ale nadal czujê i cierpiê. Nie wszystko mam
sparali¿owane.
W jej oczach by³o tyle smutku, ¿e a¿ zmieni³y kolor.
Tak mi przykro, Giles
Nie ¿yczê sobie twojej litoci. To w niczym nie mo¿e mi pomóc. Nie ma
dla nas ratunku. Wszyscy jestemy w pu³apce, Saro. Przez te lata, wszystkie te
lata, zastanawia³em siê, jaki te¿ jest ten twój kochanek. Teraz wreszcie wiem, ale
to jeszcze bardziej boli. Umiechn¹³ siê sarkastycznie. Co to znaczy mieæ uczci-
25
w¹ ¿onê doda³ z gorycz¹ tak¹, która wyzna ci wszystko choæby nawet po
fakcie. Wola³bym, ¿eby sk³ama³a, Saro. Wytrzyma³bym k³amstwo, ale prawda
jest zbyt bolesna.
Nigdy ci nie k³ama³am, Giles.
Bóg wiadkiem, ¿e by³oby lepiej. A tak Oczyci³a swoje sumienie kosz-
tem mojego spokoju.
Zna³e dok³adnie sytuacjê, kiedy do ciebie wróci³am.
Zna³em j¹, to prawda. Bo wszystko, co mog³em wówczas zrobiæ, to pos³u-
¿yæ siê wyobrani¹. Ale dzi okaza³o siê, ¿e jest daleko gorzej, ni¿ sobie kiedy-
kolwiek wyobra¿a³em.
Jeli nasze wspólne ¿ycie stanie siê dla ciebie niemo¿liwe, wystarczy, ¿e
mi o tym powiesz.
I uwolniê ciê, ¿eby posz³a z czystym sumieniem do swojego amerykañ-
skiego ogiera o, nie, Saro!
W takim razie czego ode mnie chcesz, Giles?
Chcê mieæ ciebie ca³¹ ciebie. Wszystko, co ma Ed Hardin. Nie tylko
cia³o, ale równie¿ twoj¹ duszê, Saro, twoje serce i twoj¹ mi³oæ. Jestem zazdro-
sny, Saro. Bo¿e powiedzia³ zrezygnowany nawet to, co zawsze w tobie kocha-
³em, twoja kryszta³owa uczciwoæ, jest dla mnie nienawistna.
Spostrzeg³, ¿e Sara zblad³a; twarz mia³a napiêt¹ i bezradn¹. Nigdy nie wi-
dzia³ jej tak bardzo zmêczonej. Ju¿ nie promieniowa³a, jak przez ca³e popo³udnie;
zobaczy³ z bólem, ¿e jak czêsto w ostatnich miesi¹cach jest wyczerpana, znu-
¿ona, bezsilna. Nigdy jej bardziej nie kocha³. Nigdy nie czu³ do niej wiêkszej
nienawici.
Po³o¿y³ rêce na ramionach Sary i przyci¹gn¹³ j¹ do siebie. Dotknê³a twarz¹
jego twarzy. Czu³ ciep³¹ wilgoæ jej ³ez. Poczucie winy przeszy³o go jak ostrze
sztyletu. Chcia³ pocieszyæ ¿onê, ale wiedzia³, ¿e mu siê to nie uda. Móg³ tylko
trzymaæ j¹ w ramionach i g³adziæ po w³osach, próbuj¹c przekazaæ niewypowie-
dziane myli. Mêczy³a go wiadomoæ, ¿e prawdziwym powodem emocjonalne-
go kryzysu Sary jest Ed Hardin.
3
S
potka³a go pewnego ciep³ego letniego popo³udnia w sierpniu tysi¹c dzie-
wiêæset czterdziestego trzeciego roku.
Nale¿a³a do VAD i pe³ni³a nocn¹ s³u¿bê w lokalnym szpitalu wojskowym
w Great Heddington. Mia³a akurat woln¹ niedzielê, a kiedy wróci³a do domu ko³o
po³udnia, czeka³ na ni¹ list od Gilesa. Postanowi³a, ¿e wemie go razem z za-
oszczêdzon¹ tabliczk¹ czekolady do swojego ulubionego miejsca w ogrodzie.
26
Giles by³ pilotem i walczy³ w Afryce. Pobrali siê tu¿ przed jego wyjazdem;
nie widzia³a go od czerwca czterdziestego drugiego. Dom rodzinny Sary znajdo-
wa³ siê w Northumberland; mieszka³a teraz w posiad³oci Gilesa, Luttrell Park,
z jego ojcem, sir Georgeem Luttrellem. Pracowa³a w szpitalu.
Po lunchu z sir Georgeem przebra³a siê w bawe³nian¹ sukienkê i wyruszy³a
w stronê jeziora, myl¹c z przyjemnoci¹ o d³ugim, leniwym popo³udniu z wia-
domociami od Gilesa i szans¹ nadrobienia zaleg³oci w spaniu.
Jej ukochanym miejscem w parku by³ pawilon w kszta³cie greckiej wi¹tyni,
po³o¿ony nieopodal jeziora. W tym spokojnym zak¹tku ros³y wierzby p³acz¹ce,
a po wodzie p³ywa³y kaczki i ³abêdzie. Mo¿na tu by³o po³o¿yæ siê na gêstej tra-
wie, w cieniu rzucanym przez ogromny kasztan wyrastaj¹cy ponad pawilon.
Jednak kiedy dotar³a na miejsce, okaza³o siê, ¿e kto inny wpad³ wczeniej na
ten sam pomys³. Mê¿czyzna w oliwkowym mundurze Si³ Powietrznych Stanów
Zjednoczonych le¿a³ wyci¹gniêty w cieniu wielkiego kasztana. Zdj¹³ marynarkê
i umieci³ j¹ pod g³ow¹ w charakterze poduszki. Spod czapki nasuniêtej na twarz
widaæ by³o tylko gêste, kêdzierzawe czarne w³osy. Rêce pod³o¿y³ pod g³owê,
a z równomiernego wznoszenia siê i opadania klatki piersiowej Sara domyli³a
siê, ¿e intruz jest pogr¹¿ony we nie.
Poczu³a siê niedorzecznie zirytowana. Teren posiad³oci by³ wprawdzie do-
stêpny dla oficerów, którzy korzystali z czêci domu u¿yczonej i przerobionej przez
sir Georgea na klub oficerski, ale nieczêsto ich tam spotyka³a. Kiedy nie byli na
s³u¿bie, przewa¿nie odsypiali lub wyruszali na poszukiwanie ciekawszych rozry-
wek zazwyczaj kobiet. Zdarzy³o siê, ¿e ona te¿ musia³a odpieraæ ich zaloty, ale
sir George szepn¹³ dyskretnie s³ówko ich dowódcy, pu³kownikowi Millerowi. Oni
wszyscy mieli tylko jedno w g³owie.
Do licha, pomyla³a rozelona. Nic z tego, nie ma mowy, ¿eby kto j¹ zmusi³
do rezygnacji z ulubionego zak¹tka w jej w³asnym parku. Przejdzie po prostu na
drug¹ stronê drzewa. Jest wystarczaj¹co du¿e.
Trawa ros³a gêsto i jej kroki go nie obudzi³y. Usiad³a oparta plecami o pieñ,
tak ¿e nie mogli siê widzieæ, i rozerwa³a opakowanie czekolady. W³o¿y³a kawa³ek
do ust, rozkoszuj¹c siê s³odycz¹, a potem otworzy³a list Gilesa. Nosi³ datê sprzed
trzech tygodni i liczy³ sobie pe³ne cztery strony. Nie zawiera³ zaskakuj¹cych wia-
domoci Giles by³ w wietnej formie i mia³ siê dobrze, opali³ siê na br¹z i strasznie
za ni¹ têskni³. Przede wszystkim jednak prosi³ o wiadomoci o niej, o swoim ojcu
i o Luttrell Park.
Posiad³oæ zwana Luttrell Park by³a w ¿yciu Gilesa spraw¹ ogromnie wa¿n¹.
Jako jedynak mia³ kiedy zostaæ dziewi¹tym baronetem. Traktowa³ swoje obo-
wi¹zki bardzo powa¿nie, a jego listy zawiera³y przewa¿nie szczegó³owe instruk-
cje, ¿eby co sprawdzi³a, o czym innym przypomnia³a ojcu lub wreszcie dopa-
trzy³a, by czego nie przeoczono. Chcia³ wiedzieæ o wszystkim, co wydarza siê na
terenie maj¹tku. Ma³o jej pisa³ o swoim ¿yciu na pustyni. Jego listy brzmia³y tak,
jakby wyjecha³ podj¹æ nudn¹ pracê i tylko czeka³, kiedy to siê skoñczy, a on po-
27
wróci do tego, co jest naprawdê wa¿ne: do Luttrell Park, ¿ycia w domu rodzin-
nym, ¿ony i synów, których bêd¹ mieli, ¿eby zapewniæ kontynuacjê nazwiska.
Pisa³ podobnie jak mówi³: naturalnie, swobodnie i powa¿nie. Giles by³ bar-
dzo powa¿nym m³odym cz³owiekiem. Zawsze wiadomy swojego dziedzictwa
i obowi¹zków, docenia³ w³asn¹ rolê, któr¹ zamierza³ wype³niaæ skrupulatnie i dro-
biazgowo, wykonuj¹c wszelkie postawione przed sob¹ zadania. Kiedy Sara czy-
ta³a jego listy, zawsze mia³a wra¿enie, ¿e Gilles jest przy niej, taki jak zwykle,
szczup³y, jasnow³osy, powa¿ny, zniecierpliwiony t¹ utrapion¹ wojn¹, która prze-
szkadza mu w planach ¿yciowych. By³ podrêcznikowym typem Anglika: ma³o
wylewny, solidny, rozs¹dny. By³ tak¿e nieustêpliwie zazdrosny, zw³aszcza o Sa-
rê. Z tego w³anie powodu o¿eni³ siê z ni¹, zanim wyjecha³ za granicê.
Nie chcê, ¿eby zosta³a sama i wolna. Stanowi³aby zbyt du¿¹ pokusê dla
zbyt wielu mê¿czyzn. Chcê wiedzieæ, ¿e jeste moja, ¿e do ciebie powrócê, ¿e
zadbasz o wszystko, co ci powierzê. Jeste rozs¹dn¹ dziewczyn¹, Saro, i wiem, ¿e
mogê polegaæ na twojej m¹droci i poczuciu obowi¹zku. Ojciec powoli siê sta-
rzeje i bêdzie dla niego znacznie lepiej, jeli dotrzymasz mu towarzystwa. Lut-
trell Park te¿ jest bardzo wa¿ny. Mylê, ¿e powinnimy postaraæ siê o syna, zanim
wyjadê na wszelki wypadek, gdyby mi siê co przytrafi³o.
Ale Sara nie zasz³a w ci¹¿ê, a Gilesa wys³ano na pustyniê zaledwie szeæ ty-
godni po lubie. Skupi³a teraz na nim swoje myli; marz¹c o mê¿u, w koñcu usnê-
³a. Gor¹ce promienie sierpniowego s³oñca przedostawa³y siê poprzez licie obsy-
puj¹c j¹ roztañczonymi z³otymi cêtkami, a do snu ko³ysa³o pracowite brzêczenie
pszczó³ i ³agodne gruchanie go³êbi siedz¹cych na dachu pawilonu.
Nie wiedzia³a dobrze, co j¹ obudzi³o; po prostu wybi³a siê ze snu i natych-
miast poczu³a, ¿e kto j¹ obserwuje. Odwróci³a g³owê i zobaczy³a Amerykanina.
Le¿a³ z g³ow¹ opart¹ na rêce i patrzy³ jej prosto w oczy. Sam mia³ jasnobr¹zowe
oczy z zielonymi plamkami i najd³u¿sze rzêsy, jakie zdarzy³o jej siê widzieæ u mê¿-
czyzny, równie czarne jak jego czupryna, ale ze z³otymi koñcami.
Przez chwilê wpatrywali siê w siebie bez ruchu, a ona poczu³a siê nagle tak,
jakby jej dotkn¹³; odczucie zdumiewaj¹co intymne i zaskakuj¹co namacalne. A kie-
dy siê umiechn¹³, leciutko j¹ zamroczy³o.
Nigdy nie wierzy³em w ten epizod z ksiêciem powiedzia³ bez wstêpu.
Moim zdaniem pi¹ca Królewna po prostu przespa³a swój przepisowy przydzia³
omiu tysiêcy godzin. Co pani ma na swoje usprawiedliwienie?
Rozbawi³ j¹, mimo ¿e nadal mia³a trudnoci z oddychaniem.
Nocn¹ s³u¿bê przyzna³a, po czym doda³a kpi¹cym tonem: A co pan ma
na swoje usprawiedliwienie?
Dzienn¹ s³u¿bê.
Przez jego oczy przemkn¹³ cieñ, przyæmiewaj¹c ich blask, ale ju¿ w nastêp-
nej chwili umiecha³y siê na nowo.
Pan jest pilotem? zapyta³a uprzejmie.
Kapitan Ed Hardin, do us³ug; Ósma Air Force.
28
Usiad³ i wyci¹gn¹³ do niej rêkê. By³a tak zaskoczona, ¿e poda³a swoj¹ odru-
chowo. Jego d³oñ by³a mocna i ciep³a.
Mi³o poznaæ powiedzia³a tym samym uprzejmym tonem. Jestem
Ale¿ wiem, kim pani jest. Lady Sara Luttrell, przysz³a pani tych rodowych
w³oci, a tak¿e, jak to nazywaj¹ w okolicy, VAD w szpitalu wojskowym w Great
Heddington.
Wie pan ca³kiem sporo stwierdzi³a ch³odno.
Kiedy odwiedzamy klub, wszyscy musimy schodziæ pani z drogi.
Dlaczego?
Znajduje siê pani, jeli mo¿na to tak uj¹æ, na wy¿szym szczeblu. A skoro
pani teæ pozwala nam u¿ywaæ czêci w³asnej rezydencji w charakterze domu
z dala od domu, chyba jasne, ¿e ¿aden z nas nie chcia³by tego utraciæ.
W orzechowych oczach pojawi³ siê wyrany b³ysk; Sara nigdy w ¿yciu nie
widzia³a czego takiego.
Podoba siê panu u nas?
Mam nadziejê, ¿e raj bêdzie w³anie tak wygl¹da³, kiedy do niego dotrê; zielo-
ny, spokojny, cichy. Za³o¿ê siê, ¿e nic siê tu nie zmieni³o przez ostatnie tysi¹c lat.
Te¿ tak mylê to znaczy przynajmniej odk¹d dom zosta³ zbudowany.
A kiedy mia³ miejsce ten fakt?
W tysi¹c siedemset drugim roku.
W waszym kraju mo¿na to uznaæ za okamgnienie.
Oczywicie zgodzi³a siê. Sk¹d pan pochodzi?
Z San Francisco. To dzisiejsze s³oñce kojarzy mi siê z domem.
Od jak dawna pan tu jest?
Od omiu miesiêcy z których wiêkszoæ by³a mokra.
Dlatego wszystko jest takie zielone.
Tak od pleni.
Rozemia³a siê.
Podoba mi siê pani miech powiedzia³ z nut¹ wyzwania.
Podoba mi siê pañskie poczucie humoru.
Wymienili umiechy, zadowoleni i w doskona³ym nastroju.
Czy ten list by³ od pani mê¿a? spyta³ uprzejmie.
Tak.
Pomyla³a, ¿e ten lotnik jest doæ bezporedni.
Gdzie on teraz jest?
W Afryce. Na pustyni.
W jakim wojsku?
W lotnictwie. Jest pilotem bojowym.
Gor¹co tam jest.
Tak, i to w obu znaczeniach.
Przez jej twarz przebieg³ cieñ; patrzy³, jak wyg³adza szorstkie kartki listu.
Przyjrza³ jej siê uwa¿nie. Takie Angielki zawsze oniemiela³y cudzoziemców:
29
ch³odna blondynka o popielatym odcieniu, o delikatnym koæcu, jak przysta³o na
przedstawicielkê starej rasy. Otacza³a j¹ aura niewzruszonego spokoju i opano-
wania, pozbawiona ostentacji, stanowi¹ca po prostu czêæ jej osobowoci. Krót-
kie w³osy uk³ada³y siê w naturalne fale. Oczy mia³a du¿e, przejrzyste i szare, z ciem-
niejsz¹ obwódk¹ wokó³ têczówki, która nadawa³a spojrzeniu intensywnoæ i blask.
Do tego typowa mleczno-ró¿ana angielska cera i usta co za usta, pomyla³ jak
wyrzebione czu³¹, perfekcyjn¹ d³oni¹. B³¹ka³ siê na nich w³anie przelotny pó³-
umiech, sekretny, zwodniczy i odwiecznie kobiecy. Kiedy siê mia³a, jej oczy
robi³y siê skone, a g³os przywodzi³ na myl wodê w kryszta³owej szklance: ja-
sny, ch³odny i czysty. Elegancka smuk³oæ kszta³tów, d³ugie nogi o klasycznych
liniach zakoñczone w¹skimi stopami w sanda³ach na p³askim obcasie Arysto-
kratka, pomyla³, pojmuj¹c wreszcie, co to s³owo oznacza.
Nigdy przedtem nie widzia³em prawdziwej lady stwierdzi³.
Zawsze kiedy musi byæ ten pierwszy raz odpar³a z bladym umiechem.
Miejmy nadziejê, ¿e nie bêdzie ostatni.
Drobne zielone cêtki w jego oczach zdawa³y siê tañczyæ.
Jak pan zauwa¿y³ powiedzia³a spokojnie mieszkam tutaj.
Ja tak¿e, przynajmniej na razie.
Odwróci³ siê na plecy, pod³o¿y³ rêce pod g³owê i wpatrzy³ siê w bujne licie
kasztana nad sob¹.
Sara milcza³a. Myla³a o codziennym rachunku zysków i strat w bazie lotni-
czej w Little Heddington. O tym, ile jednostek wylatywa³o i ile z nich wraca³o.
Widzia³a, jak znajome twarze znikaj¹ i jak zastêpuj¹ je nowe, które wkrótce rów-
nie¿ staj¹ siê znajome, by znikn¹æ w swoim czasie, zast¹pione przez jeszcze now-
sze. Ale jego twarzy sobie nie przypomina³a, a z pewnoci¹ by go zapamiêta³a.
Musia³ byæ mniej wiêcej w jej wieku, mo¿e rok czy dwa starszy, ale wszyscy
z jednostki byli m³odzi. Nawet kiedy le¿a³, mog³a ³atwo odgadn¹æ, ¿e jest wysoki,
a tak¿e dobrze zbudowany. Mia³ czaruj¹co niesymetryczny umiech i g³os jak gêsty
miód, miêkki, pozornie leniwy i pieszczotliwie g³adki. No i by³ szalenie przystoj-
ny. Ciekawa by³a, ile lataj¹cych misji ma ju¿ za sob¹. Wiedzia³a, ¿e po wykonaniu
dwudziestu piêciu m³odzi ludzie mieli teoretycznie wracaæ do kraju, ale wiadomo
by³o równie¿, ¿e wiele za³óg lata³o dalej. Z nim jest jak z Gilesem, pomyla³a
z ciê¿kim sercem; walczy tysi¹ce mil od domu, w nieustannym zagro¿eniu. Przy-
sz³o jej do g³owy, ¿e pewnie ma rodzinê; ¿onê, rodziców, mo¿e dzieci, którzy
czekaj¹ na niego w Kalifornii, podobnie jak ona czeka tutaj na Gilesa. W tym
momencie otrz¹snê³a siê z zadumy i stwierdzi³a, ¿e on siê w ni¹ wpatruje.
Na pewno mnie pan rozpozna nastêpnym razem zauwa¿y³a cierpko.
To niewzruszone spojrzenie wprawi³o j¹ w zak³opotanie, choæ nie by³o w nim nic
obraliwego, wy³¹cznie podziw. Amerykanie, pomyla³a. Ju¿ oni nie trac¹ czasu.
To znaczy kiedy? spyta³ natychmiast.
Kiedykolwiek odpowiedzia³a ch³odno.
Czêsto pani tu przychodzi?
30
Kiedy tylko mogê.
Nie zdo³a³a powstrzymaæ umiechu. ¯eby go ukryæ, pochyli³a g³owê i spoj-
rza³a na zegarek. By³a czwarta.
Muszê iæ oznajmi³a. Sir George bêdzie chcia³ wypiæ ze mn¹ herbatê.
Porz¹dnie z³o¿y³a kartki listu i podnios³a z ziemi porzucone opakowanie od
batonu czekoladowego.
Czy wolno mi bêdzie korzystaæ z pani drzewa?
Teren posiad³oci jest do dyspozycji wszystkich, którzy przychodz¹ do klu-
bu przypomnia³a mu ³agodnie.
Chodzi³o mi o chwile, kiedy pani tu bêdzie.
Zaskoczona ponownie jego bezporednioci¹, patrzy³a na niego w milczeniu.
Nie umiecha³ siê wcale. Zmieszana, odwróci³a siê i ruszy³a przed siebie.
Jeli bêdzie pan chcia³ tu przyjæ, nie mogê pana powstrzymaæ powie-
dzia³a staraj¹c siê, by zabrzmia³o to mo¿liwie najbardziej obojêtnie.
Szed³ ko³o niej.
Przyniosê pani czekoladowy baton Hersheya jako symboliczn¹ zap³atê.
Zerknê³a na niego. Twarz mia³ ca³kiem powa¿n¹, ale jego oczy mia³y siê do niej.
W takim wypadku powiedzia³a z namys³em, jakby rozwa¿a³a powa¿-
ny problem.
Oczywicie dorzuci³ niewinnie gdyby kiedy przysz³a pani ochota na
ca³e pude³ko czekoladek
Ich spojrzenia skrzy¿owa³y siê. Sara by³a wysoka, ale Amerykanin przewy¿-
sza³ j¹ o dobre kilkanacie centymetrów. On jest naprawdê fantastyczny, pomy-
la³a oszo³omiona.
Propozycja jest absolutnie niewi¹¿¹ca zapewni³, jakby odgad³, o czym
pomyla³a.
Tak czy inaczej, jestem ju¿ zwi¹zana odpar³a zadowolona, ¿e ma okazjê
przypomnieæ mu o tym. I tak posun¹³ siê stanowczo za daleko.
Sytuacja jest jasna powiedzia³ spokojnie, bynajmniej nie zniechêcony,
spotykaj¹c jej spojrzenie.
Sara odwróci³a szybko oczy. To jest absurdalne, pomyla³a niespokojna i za-
k³opotana. Przecie¿ dopiero siê poznalimy, nie powinnam pozwalaæ na takie za-
chowanie.
Które dni ma pani wolne? spyta³ tymczasem lotnik.
Pó³ rody i ca³¹ niedzielê poinformowa³a go odruchowo i wpad³a w pop³och.
Naturalnie wszystko zale¿y od tego, jak siê maj¹ sprawy w szpitalu pospieszy³a
z wyjanieniem. Ostatnio czêsto brak nam r¹k do pracy i jeli mamy nag³y przyp³yw
pacjentów, nieraz nie udaje nam siê w ogóle wykorzystaæ wolnych dni.
Po czym zmieniaj¹c temat zapyta³a:
Ile misji pan ju¿ odby³?
Dwanacie. Ich oczy spotka³y siê. Doda³ spokojnie: Nie, nie jestem
przes¹dny. Nastêpny lot bêdzie trzynasty, nawet jeli nazwiemy go dwanacie A.
31
Szli dalej w milczeniu. Po chwili ich oczom ukaza³ siê dom, spokojny i bez-
pieczny w promieniach popo³udniowego s³oñca. Sara niespodziewanie dla siebie
samej spyta³a:
Czy mia³by pan ochotê wst¹piæ do nas na herbatê i poznaæ sir Georgea?
On by³ pilotem w czasie pierwszej wojny wiatowej i ma wyran¹ s³aboæ do lot-
ników; w³anie dlatego odda³ wam do u¿ytku czêæ domu. Uwielbia rozmawiaæ
o samolotach
Jej g³os zamar³. Popatrzy³ na ni¹ trochê dziwnie.
Owszem powiedzia³ bardzo chêtnie poznam sir Georgea.
Sir George Luttrell by³ starszym, bardzo prosto siê trzymaj¹cym d¿entelme-
nem. Wygl¹da³ jak Anglik z karykatury, ³¹cznie z monoklem i garniturem z twee-
du. Przy tym wszystkim mia³ jednak dobre serce, du¿y zasób wyrozumia³oci
i wiata nie widzia³ poza Sar¹. By³ zachwycony, ¿e mo¿e poznaæ kapitana Hardi-
na i pogadaæ o samolotach oraz lataniu. Sara zostawi³a ich pogr¹¿onych w roz-
mowie i posz³a zrobiæ herbatê. Postawi³a czajnik na ogniu i przygotowa³a tacê ze
wszystkim, co potrzeba, a potem siad³a przy kuchennym stole i czeka³a, a¿ woda
siê zagotuje. Musia³a pomyleæ w spokoju. To po prostu mieszne, powiedzia³a
sobie. Ja chyba oszala³am. Na mi³oæ Bosk¹, dlaczego mia³abym interesowaæ siê
Amerykaninem, który prawdopodobnie nie zabawi tu nawet dostatecznie d³ugo,
¿eby ¿eby co? pomyla³a. ¯eby zrobiæ na tobie jeszcze wiêksze wra¿enie?
Albo posun¹æ siê znacznie dalej ni¿ wra¿enie, bo niew¹tpliwie do tego by dosz³o,
o czym sama doskonale wiesz. On nie szuka herbaty i sympatii. Trudno, tym go-
rzej dla niego, pomyla³a cynicznie, poniewa¿ nic wiêcej nie dostanie. Có¿ z tego,
¿e kobiety z miasteczka postêpuj¹ tak, a nie inaczej? Doæ musisz znosiæ, kiedy
mylisz o Gilesie na pustyni. Niewa¿ne trzynasta misja czy nie trzynasta, nie-
wa¿ne, ¿e codziennie maj¹ ciê¿kie straty w ludziach, ¿e ¿yj¹ jakby na kredyt nie
mo¿esz sobie pozwoliæ na zwi¹zek z cz³owiekiem, który móg³by nie wróciæ z czter-
nastej, piêtnastej albo szesnastej misji Co z tego, ¿e on te¿ doskonale o tym
wie? To nie jest ¿adne usprawiedliwienie. Twoje ¿ycie nale¿y do Gilesa. Nie za-
pominaj o tym i trzymaj tego faceta na odpowiedni dystans. Je¿eli potrafisz do-
da³a w mylach.
Woda siê zagotowa³a. Zaparzy³a herbatê i wyjê³a resztkê ciasteczek. Kiedy
wróci³a do salonu, Amerykanin wsta³ i podszed³, ¿eby wzi¹æ od niej tacê.
To naprawdê mi³o z pana strony powiedzia³ zwracaj¹c siê do sir Geor-
gea z nut¹ fa³szywej skromnoci, czym zarobi³ sobie na wymowne spojrzenie
Sary ¿e zlitowa³ siê pan nad samotnym Amerykaninem.
Orzechowe oczy b³ysnê³y kpi¹co, kiedy obróci³ je na Sarê, ale sir George
wzi¹³ s³owa za dobr¹ monetê.
Nie ma za co odpowiedzia³ zdecydowanie. Zawsze chêtnie robimy, co
mo¿na.
W Little Heddington nie ma ju¿ samotnych Amerykanów owiadczy³a
Sara krótko. Mieszkañcy miasteczka przyjêli ich z otwartymi ramionami cho-
32
cia¿ mo¿e nale¿a³oby raczej powiedzieæ: mieszkanki doda³a tak cicho, ¿eby
dotar³o to jedynie do uszu kapitana.
W jego oczach pojawi³y siê iskierki miechu.
To prawda zapewni³ j¹ uroczycie. Wszyscy byli szalenie uprzejmi
i przyjacielscy.
Po³o¿y³ nacisk na ostatnim s³owie.
To minimum tego, co mo¿emy dla was zrobiæ owiadczy³ sir George.
W takim razie chcia³bym byæ w pobli¿u, kiedy dojdzie do maksimum
powiedzia³ pó³g³osem Amerykanin, patrz¹c na Sarê.
Odwróci³a siê i zaczê³a nalewaæ herbatê.
Muszê przyznaæ podj¹³ sir George skwapliwie ¿e chêtnie rozegra³bym
z panem partyjkê szachów, kiedy tylko bêdzie pan wolny. Nie bawi¹ mnie samot-
ne rozgrywki. Sara stara siê jak mo¿e, ale nie jest powa¿nym przeciwnikiem.
Jestem przekonany, ¿e sprawi³aby mi przyjemnoæ ka¿da gra, w której ze-
chcia³aby uczestniczyæ lady Sara zapewni³ cicho Amerykanin.
W najbli¿sz¹ rodê wróci³a ze szpitala z nadziej¹, ¿e mo¿e zobaczy siê znów
z Amerykaninem; wiedzia³a, ¿e dwukrotnie odwiedzi³ sir Georgea, by zagraæ z nim
w szachy. Ale w domu dowiedzia³a siê od sir Georgea, ¿e wszystkie samoloty
jednostki, które by³y w stanie utrzymaæ siê w powietrzu, bior¹ udzia³ w nalocie.
Kiedy nadszed³ czas powrotu do szpitala, samoloty równie¿ zaczê³y wracaæ; nie-
które uszkodzone, inne dymi¹ce, jeden nawet p³on¹³ w powietrzu. Sta³a z sir Geor-
geem przy oknie i patrzyli, jak maszyny przelatuj¹ nad jeziorem i schodz¹ do
pasów w Little Heddington, które zaczyna³y siê zaraz za Luttrell Park. Sir George
potrz¹sn¹³ g³ow¹.
Ten by³ znowu w okropnym stanie powiedzia³. Bardzo du¿o nie wróci³o.
Sara musia³a wróciæ do szpitala nie wiedz¹c, czy kapitan Hardin jest ¿ywy,
czy martwy. Tej nocy na dy¿urze myla³a wy³¹cznie o nim. Co by to by³a za strata,
powtarza³a sobie. Co za strata. Nastêpnego ranka, kiedy mia³a okazjê, by dopaæ
telefonu, zadzwoni³a do sir Georgea. G³os tecia brzmia³ bardzo powa¿nie.
Przera¿aj¹ca liczba ofiar, straszliwe ¿niwo stwierdzi³ przygnêbiony.
Osiem samolotów z samego Little Heddington. Bóg jeden wie, ile ich jest razem.
Trzynasta misja, pomyla³a Sara i ogarnê³a j¹ nagle trwoga.
A kapitan Hardin? zapyta³a, ca³a spiêta.
Wróci³, choæ ma³o brakowa³o. Straci³ dwa silniki i mia³ dziurê przy ogo-
nie. Pu³kownik Miller opowiedzia³ mi o nim co nieco. Zdaje siê, ¿e ten m³ody
kapitan jest, jak to mówi¹ Amerykanie, urodzonym pilotem nie zdarzy³o mu siê
jeszcze straciæ samolotu. Mówi¹, ¿e wróci, nawet jeli bêdzie musia³ machaæ rê-
kami, ¿eby lecieæ. Dla swojej za³ogi jest czym w rodzaju talizmanu. Chocia¿, jak
zrozumia³em, ma reputacjê tak zwanego twardziela. W bazie nadali mu przezwi-
sko Cz³owiek z ¯elaza.
33
Wiedzia³am, pomyla³a Sara. On nigdy nie udawa³by czegokolwiek, czy to
przed sob¹, czy przed innymi. Wiedzia³, z czym walczy i co go czeka. Szansa,
¿e nie zd¹¿y wylataæ dwudziestu piêciu misji, by³a bardzo wysoka. rednia
wynosi³a piêtnacie, ale on owiadczy³, ¿e nie jest redni ani przeciêtny, ¿e sta-
nowi wyj¹tek od wszelkich regu³ Nie do wiary, ¿e spotkali siê tylko jeden raz,
spêdzili razem nie wiêcej ni¿ kilka godzin, a jednak zd¹¿y³ utkwiæ na dobre
w jej mylach. A przecie¿ Sara nie mia³a zamiaru dopuciæ tam kogokolwiek
prócz Gilesa. Có¿, sta³o siê zapragnê³a nagle byæ przy nim i flirtowaæ, nawet
gdyby nie by³ w nastroju do flirtów. Do licha, nie ma co udawaæ, pomyla³a. Po
prostu chcê go znów zobaczyæ.
Powinna by³a po³o¿yæ siê i spróbowaæ przespaæ, ale nie zrobi³a tego. Po nia-
daniu wsiad³a na rower i pojecha³a do parku. Skierowa³a siê prosto do pawilonu.
Dostrzeg³a go natychmiast, siedz¹cego na stopniach i wpatruj¹cego siê w dal. Minê
mia³ ponur¹ i zaciêt¹, znaæ po nim by³o napiêcie i zmêczenie; wygl¹da³, jakby
zgas³o w nim wewnêtrzne wiat³o. Nie wahaj¹c siê ani chwili podesz³a i usiad³a
obok niego. Nie odwróci³ siê, by na ni¹ spojrzeæ, nie odzywa³ siê ani s³owem,
a ona równie¿ milcza³a. Siedzia³a po prostu tu¿ przy nim i czeka³a.
Jednak trzeba by³o nazwaæ tê misjê trzynast¹ przemówi³ w koñcu opano-
wanym g³osem.
S³ysza³am. By³a straszna.
Najgorsza z dotychczasowych. Czêci samolotów, cia³a i spadochrony
lecia³y z nieba, jak potworny krwawy deszcz. Zestrzelili czterech z nas, zanim
w ogóle zd¹¿ylimy dolecieæ do celu. Wszystkie myliwce przeklêtej Luftwaffe
musia³y na nas czatowaæ.
Instynktownie, chc¹c go pocieszyæ, po³o¿y³a rêkê na jego luno splecionych
d³oniach. Palce Eda zacisnê³y siê wokó³ niej z ca³ej si³y.
Samoloty po prostu rozpada³y siê w powietrzu. Ich czêci spada³y na inne
samoloty, te z ni¿szej formacji. Widzia³em dwa z nich spadaj¹ce razem w dó³;
przyjaciele lec¹cy spiral¹ na spotkanie mierci. Kilku z tych, którym uda³o siê
katapultowaæ, spada³o p³on¹c. Widzia³em ogniste kule, w które przeobrazili siê
ludzie. W ochryp³ym g³osie, s³ychaæ by³o napiêcie i grozê. Tyle samolotów
i nawet nie dolecia³y do celu.
Potem zamilk³ i siedzia³ nie odzywaj¹c siê przez d³ugi czas. Sarze zdrêtwia³a
rêka w jego ucisku, ale nic nie powiedzia³a. Z odrêtwienia wyrwa³ ich dopiero
deszcz. Pospieszny grad drobnych kropli przeszed³ w prawdziw¹ ulewê. Wtedy
Ed uwolni³ jej rêkê, wsta³ i warkn¹³:
Piek³o i szatani! Czy w tym przemokniêtym na wskro kraju nigdy nie prze-
staje padaæ?
Mo¿emy siê schroniæ w pawilonie zaproponowa³a Sara.
Weszli do rodka. Ed wpatrzy³ siê w widok za oknem. Stanê³a przy nim, pró-
buj¹c ukradkiem rozmasowaæ rêkê. Musia³ to jednak zauwa¿yæ, bo odwróci³ siê
do niej szybko.
3 Wspomnienia
34
O Bo¿e! Wiêc to ja zrobi³em? Przepraszam. Proszê pozwoliæ, rozetrê pani
rêkê.
Nie, nic siê nie sta³o. Tylko trochê zdrêtwia³a.
Niespodziewanie przestraszy³a j¹ myl, ¿e poczuje jego dotyk.
Przygl¹da³ jej siê, czu³a na sobie jego oczy.
Nieprzeciêtna z pani dziewczyna, lady Saro Luttrell powiedzia³ wolno.
Robiê, co mogê odpar³a sil¹c siê na lekki ton.
A to jest ca³kiem sporo.
Zbli¿y³a siê do okna.
To by³a przelotna ulewa. Ju¿ przechodzi. Nie chcia³by pan wst¹piæ do nas
na fili¿ankê kawy?
Angielskiej kawy? zrobi³ sceptyczn¹ minê.
Nie, amerykañskiej. S³owo dajê, potrafiê zaparzyæ zupe³nie przyzwoit¹ kawê.
Umiechn¹³ siê, ale oczy pozosta³y smutne.
Wobec tego koniecznie chodmy siê napiæ.
Wiedzia³a, ¿e musi min¹æ trochê czasu, zanim Ed otrz¹nie siê z przygnêbie-
nia i upora ze wspomnieniem Schweinfurtu, ale to jej nie zra¿a³o; pragnê³a mu
w tym pomóc. Podczas dy¿urów w szpitalu myla³a o nim coraz wiêcej. Burzy³
jej spokój. By³ za m³ody oni wszyscy byli za m³odzi ¿eby stawiaæ czo³a takim
makabrycznym prze¿yciom, które trawi³y, znieczula³y, zabija³y w ludziach duszê.
Modli³a siê, ¿eby Giles nie musia³ przechodziæ przez podobne piek³o; dopiero
teraz, poprzez Eda Hardina, zrozumia³a, jak takie ¿ycie wygl¹da. Za jego spraw¹
pojê³a, ¿e wojna to nie tylko d³u¿sze godziny pracy i rozmaite ograniczenia, za-
ciemnienia i naloty; ¿e jest te¿ mierci¹, destrukcj¹, ofiar¹ z³o¿on¹ z ludzi. Sara
zawsze wiod³a uprzywilejowane i ³atwe ¿ycie. Naturalnie teraz nie by³o ju¿ tak
przyjemnie brakowa³o s³u¿by, samochodów, ubrañ od s³ynnych krawców. Od-
wieczne przywileje przesta³y byæ czym oczywistym. Ale to b³ahostka w porów-
naniu z okropnociami, jakie musieli znosiæ Ed Hardin i jemu podobni.
Giles pisa³ bardzo niewiele o tym, co robi, a przecie¿ by³ pilotem bojowym.
Bra³ udzia³ w tych wspó³czesnych pojedynkach: cz³owiek w samolocie przeciw
cz³owiekowi w samolocie, szybszym i ³atwiejszym do manewrowania ni¿ zwali-
sta Lataj¹ca Forteca, która choæ naje¿ona dzia³kami stanowi³a stabilny cel dla
zwrotnych myliwców, atakuj¹cych j¹ ze wszystkich stron. Sara zda³a sobie spra-
wê, ¿e jedyne, co mog³y zrobiæ za³ogi potê¿nych samolotów, to siedzieæ w rodku
i znosiæ te ataki. Teraz, s³ysz¹c odlatuj¹ce samoloty, by³a pe³na podziwu dla ich
odwagi i pe³na strachu o ich bezpieczeñstwo. Do tego doszed³ nowy strach. Ba³a
siê o Eda Hardina. Spêdza³o jej to sen z powiek i nie dawa³o chwili spokoju w go-
dzinach czuwania.
W nastêpn¹ niedzielê, kiedy wysz³a po skoñczonej zmianie, zasta³a go czeka-
j¹cego na ni¹ w d¿ipie pod bram¹ szpitala.
35
Pomyla³em, ¿e upiekê dwie pieczenie przy jednym ogniu wyjani³.
Odwiedzê chorych i ofiarujê rodek lokomocji pielêgniarkom. Proszê wsiadaæ,
zawiozê pani¹ do domu.
Czy mogê wstawiæ do ty³u rower?
Po co? Niech go pani tu zostawi, a ja przywiozê pani¹ z powrotem do szpi-
tala. W ten sposób bêdê móg³ zobaczyæ siê z pani¹ dwukrotnie. Nie zaprzepaci³-
bym takiej szansy, sama pani rozumie. Zapali³ silnik i ruszy³. W³aciwie przy-
jecha³em z przeprosinami doda³ za nadu¿ywanie pani cierpliwoci i za
uszkodzenie rêki. W³anie, jak ona siê miewa?
Absolutnie normalnie odpar³a, zwijaj¹c j¹ instynktownie w piêæ.
Proszê pokazaæ.
Nie, s³owo dajê. Nic z³ego siê nie dzieje.
Zignorowa³ te zapewnienia i chwyci³ jej d³oñ. Trzyma³ j¹ praw¹ rêk¹ i ogl¹-
da³ uwa¿nie, a lew¹ prowadzi³ d¿ipa.
Wydaje siê w porz¹dku oceni³. Jest pani silniejsza ni¿ mo¿na by s¹dziæ
z wygl¹du tak czy inaczej dziêkujê.
Zanim zd¹¿y³a cofn¹æ rêkê, podniós³ j¹ do ust i poca³owa³. Dotyk jego warg
sprawi³, ¿e zaczê³o jej szumieæ w uszach; prze³knê³a konwulsyjnie linê, ale nie
zdo³a³a opanowaæ dreszczu. Cofnê³a d³oñ i przykry³a j¹ drug¹ rêk¹.
Potrafi pani s³uchaæ stwierdzi³, skupiaj¹c ca³¹ uwagê na prowadzeniu
a to jest bardzo rzadka cnota.
Zachowa³a milczenie. Po chwili przyzna³a szczerze:
Po prostu chcia³am chocia¿ trochê pomóc.
Rzuci³ jej przelotne spojrzenie.
Pomog³a pani. Proszê byæ pod rêk¹, ilekroæ wracam z podobnego pikniku.
Zrobi³abym to, gdybym mog³a zapewni³a.
Ale pani nie mo¿e. Znam tê wymówkê.
Musia³by pan urz¹dziæ to tak, ¿eby moje wolne dni przypada³y wtedy, kie-
dy pañskie uwiadomi³a mu.
Niech pani sobie nie wyobra¿a, ¿e sam na to nie wpad³em odpar³, a ona
siê rozemia³a.
Najwyraniej poczu³ siê lepiej, skoro zacz¹³ znów flirtowaæ.
Tego dnia Sara i sir George jedli lunch u przyjació³. Czas wlók³ siê powoli, a ona
bardzo chcia³a wróciæ do Luttrell Park. O wpó³ do siódmej Ed przyjecha³ po ni¹;
wypili co, a potem zawióz³ j¹ do szpitala. Zatrzyma³ d¿ipa przy wejciu i zapyta³:
Bêdzie pani mia³a znów wolne w najbli¿sz¹ niedzielê?
Jeli wszystko dobrze pójdzie.
W takim razie proponujê, ¿eby posz³o jeszcze lepiej i ¿eby pani spêdzi³a
dzieñ ze mn¹.
Myla³am, ¿e wy, Amerykanie, zawsze ci¹gniecie do Londynu.
O nie, dziêkujê bardzo. Wolê spêdziæ dzieñ z pani¹, jeli to mo¿liwe. Mogliby-
my wybraæ siê do Oxfordu. Nigdy nie widzia³em uniwersytetu. O której pani koñczy?
36
O ósmej rano.
wietnie. Zrobimy tak przej¹³ nad ni¹ kontrolê tak samo prosto i natu-
ralnie, jak prowadzi³ d¿ipa. Z³apie pani kilka godzin snu, a ja przyjadê po pani¹
o pierwszej. Zgoda?
Zgoda przytaknê³a pos³usznie. Tak bêdzie najlepiej.
Oprowadzi³a go po Oxfordzie.
Giles by³ w Christchurch umiechnê³a siê do wspomnieñ. Czasem przy-
je¿d¿a³am tu na weekendy nieraz bawilimy siê wspaniale.
Przypuszczam, ¿e zna³a go pani od zawsze.
Tak. Prawdê mówi¹c, jego matka by³a dalek¹ kuzynk¹ mojej matki. Znali-
my tych samych ludzi, chodzilimy na te same przyjêcia urodzinowe jako dzieci,
nawet na te same kursy tañca. Giles by³ w Eton z moim bratem Richardem.
Od jak dawna jestecie ma³¿eñstwem?
Min¹³ rok i dwa miesi¹ce od naszego lubu. A pan jest ¿onaty?
Nie.
Przerazi³a j¹ ulga, jak¹ odczu³a w tym momencie.
Ale jestem pewna, ¿e ma pan swoj¹ dziewczynê w kraju powiedzia³a lek-
kim tonem.
Mam mnóstwo dziewczyn w kraju.
Nietrudno w to uwierzyæ zapewni³a.
Ach, ale pani nie widzia³a dziewcz¹t z Kalifornii dziewcz¹t z Nowego
Jorku dziewcz¹t z Florydy czy dziewcz¹t z Teksasu
Rozleg³ siê ostrzegawczy pomruk grzmotu; Ed podniós³ g³owê i spojrza³ w górê.
Dobrze ju¿, dobrze, angielskie dziewczêta te¿ s¹ wspania³e zapewni³ nie-
biosa i umiechn¹³ siê do Sary porozumiewawczo. Lepiej poszukajmy jakiego
schronienia zarz¹dzi³. Boi siê pani piorunów?
Ach nie, sk¹d¿e znowu! odpar³a ze miechem.
Szkoda. Przepad³a szansa na odegranie roli silnego mê¿czyzny-obroñcy.
Co wiêcej, za³o¿ê siê, ¿e potrafi pani biegaæ.
Mia³a k³opoty z zaczerpniêciem tchu, ale zdo³a³a potwierdziæ:
Jak wiatr.
Znakomicie. No to kto pierwszy do drzwi tamtego sklepu
Wnêka przed wejciem by³a niedu¿a, ale wystarczy³a, by ochroniæ ich przed
deszczem. Sara zdjê³a chustkê z szyi i wytar³a ni¹ twarz.
Przykro mi powiedzia³a przepraszaj¹co mylê, ¿e deszcz rozpada³ siê
na dobre i potrwa do koñca dnia. Popatrzy³a na niego strapiona. Mo¿e powi-
nien by³ pan jednak pojechaæ do Londynu.
Dlaczego powinienem by³ pojechaæ do Londynu? spyta³ zaraz.
¯eby odprê¿yæ siê, rozluniæ. Tam jest znacznie wiêcej atrakcji ni¿ tutaj.
To, co teraz robiê, jest dla mnie wystarczaj¹c¹ atrakcj¹.
37
Lubi pan tkwiæ we wnêce sklepowej przy g³ównej ulicy w czasie burzy?
spyta³a sceptycznie.
Ach ale ja tu tkwiê z pani¹.
W d¿ipie bêdzie sucho.
Wiêc biegnijmy do niego na wycigi. Kto przybiegnie drugi, ten naci¹ga dach.
Rzucili siê biegiem, a kiedy dopadli samochodu przemoczeni do suchej nitki,
tak siê jako sta³o, ¿e trzymali siê ze miechem za rêce, po czym ona pomog³a mu
rozpi¹æ dach i wtedy ju¿ oboje ociekali wod¹.
Pod dachem, w rodku, d¿ip by³ zaparowany i wilgotny. Deszcz bêbni³ po
p³ótnie i zamazywa³ okienko z pleksiglasu w p³acie drzwiowym. W ma³ej zamkniê-
tej przestrzeni Ed wydawa³ siê ogromny. By³a tego wiadoma tak mocno, ¿e nie-
mal nie mog³a oddychaæ jego rozmiaru, mokrej od deszczu twarzy, d³ugich nóg
w wilgotnych, be¿owych spodniach, r¹k o d³ugich palcach, które w³anie spraw-
dza³y, czy dach jest szczelnie zamocowany. Wyjê³a chusteczkê, ¿eby siê wytrzeæ.
Proszê powiedzia³, wrêczaj¹c jej swoj¹. Pani chusteczka starczy naj-
wy¿ej na wytarcie czubka nosa.
Wytar³a twarz i w³osy.
Jest pani przemokniêta na wylot stwierdzi³. Proszê mi pozwoliæ
Wzi¹³ od niej chusteczkê i zacz¹³ wycieraæ skrêcaj¹ce siê w piercionki w³o-
sy, które mokrymi kêdziorkami okala³y jej g³owê.
Wygl¹dam jak zmok³a kura skomentowa³a z grymasem.
Raczej jak mokra owieczka.
Ich spojrzenia spotka³y siê. W nastêpnej chwili odwróci³a wzrok i odsunê³a
siê od niego. By³ niepokoj¹co atrakcyjny i wiedzia³a, ¿e ona równie¿ go poci¹-
ga; ta wiadomoæ zaleg³a miêdzy nimi, niewygodna, mêcz¹ca. By³o to dopiero
ich czwarte spotkanie, ale ona przyjê³a od pierwszej chwili pozycjê obronn¹.
Niepokoi³a j¹ w³asna wra¿liwoæ i podatnoæ na tego rodzaju podniety. Uwa¿a-
³a, ¿e dziêki Gilesowi jest uodporniona na wszystkich innych mê¿czyzn. Ale ten
Amerykanin zdo³a³ jej ju¿ zaszczepiæ gor¹czkowe pragnienie: chcia³a widzieæ
go wci¹¿ na nowo. Najrozs¹dniej by³oby zatrzymaæ siê natychmiast, zanim spra-
wy wymkn¹ siê spod kontroli. Ostatnio prawie zapomnia³a o Gilesie, za to my-
la³a ustawicznie o Edzie Hardinie. Zachowywa³a siê nie inaczej ni¿ kobiety
z miasteczka, dowodz¹c tym, ile prawdy kryje siê w starym powiedzeniu: co
z oczu, to z serca.
Gdy tak siedzia³a, zapatrzona w strugi deszczu za okienkiem samochodu, Ed
widzia³ nurtuj¹cy j¹ niepokój. Odczuwa³ przemo¿ne pragnienie dotkniêcia jej, ale
wiedzia³, ¿e nie umia³by na tym poprzestaæ. By³a mê¿atk¹; jej m¹¿ przebywa³
daleko za granic¹. W dodatku mia³a w nadmiarze co, co siê nazywa sumieniem.
Marzy³, by j¹ przytuliæ, mieæ j¹ blisko, ale zdawa³ sobie sprawê, ¿e to nie jest
w³aciwy moment. Nauczy³ siê czekaæ niecierpliwie na spotkania. Têskni³ do jej
pogodnego spokoju, do g³osu o krystalicznym angielskim brzmieniu, który potra-
fi³ mroziæ lub przenikaæ ciep³em, maj¹c w sobie tyle zrozumienia, tyle uczucia
38
podobnie jak jej piêkne oczy. By³a balsamem dla wszelkich ran, szarpi¹cych my-
li, bolesnych wspomnieñ. By³a jedyn¹ osob¹, przy której móg³ odwróciæ siê od
koszmarów przesz³oci, zapomnieæ o okropnej teraniejszoci i nie myleæ o nie-
pewnym jutrze. Umia³a ³agodziæ, pocieszaæ, dodawaæ otuchy. Niczego siê nie
spodziewa³a, niczego nie ¿¹da³a; ogranicza³a siê do akceptowania. Ed wiedzia³,
¿e zdolna jest darzyæ swoj¹ osobowoci¹ bez ograniczeñ, bez pytañ. Coraz gorê-
cej pragn¹³, ¿eby to jego obdarza³a. Ale Sara przez ma³¿eñstwo by³a dla niego
nieosi¹galna. Powiedzia³ sobie, ¿e na tej przeklêtej wojnie ka¿dy musi myleæ
o w³asnych interesach; pojêcia takie, jak honor, uczciwoæ czy normy moralne
sta³y siê równie dziurawe, jak fortece powracaj¹ce chwiejnym lotem znad Nie-
miec. Có¿, jednak dla Sary wszystkie te s³owa siê liczy³y. Ed wiedzia³, ¿e nie
powinien uzewnêtrzniaæ swoich uczuæ. Wystarczy jeden fa³szywy ruch i ona go-
towa odwróciæ siê od niego na zawsze, a taka myl by³a nie do zniesienia. Spotka-
nie Sary, przyjañ, która ich po³¹czy³a to by³o wiêcej ni¿ kiedykolwiek oczeki-
wa³; nie powinien ¿¹daæ cudów przynajmniej jeszcze nie teraz.
Nie wydaje mi siê, ¿eby deszcz mia³ ustaæ powiedzia³ lekko. Mo¿e
poszlibymy gdzie na herbatê, co pani na to? Zna pani Oxford lepiej ode mnie;
proszê mnie czym zaskoczyæ.
Odwróci³a g³owê i popatrzy³a na niego z namys³em.
Zaskoczyæ pana? umiechnê³a siê, a jemu nagle zabrak³o tchu. Niewy-
kluczone, ¿e to w³anie zrobiê. Niech pan rusza. Poka¿ê panu, dok¹d jechaæ.
Powiedzia³a pani, zdaje siê, ¿e collegee s¹ zamkniête przypomnia³ sta-
raj¹c siê dojrzeæ co przez przedni¹ szybê; przysi¹g³by, ¿e zatrzymali siê przed
jednym z nich.
Tak siê sk³ada, ¿e znam dziekana tego collegeu, i jego dom nie jest zam-
kniêty. Chodmy.
Poszed³ za ni¹ na wewnêtrzny dziedziniec. Przeciêli go id¹c po mokrej trawie
i przeszli skrajem brukowanego kostk¹ dziedziñca. Zatrzymali siê przed dêbowy-
mi drzwiami, nabijanymi mosiê¿nymi æwiekami. Sara zapuka³a. Otworzy³ starszy
cz³owiek, lokaj czy s³u¿¹cy.
Dobry wieczór, Mancroft. Zastalimy lorda Johna?
Lady Sara! Dobry wieczór. Tak, jego lordowska moæ jest w domu.
Przyprowadzi³am ze sob¹ amerykañskiego znajomego z bazy bombowców
w Little Heddington. Nigdy przedtem nie widzia³ collegeu, wiêc pomyla³am, ¿e
mog³abym mu jaki pokazaæ. To jest kapitan Hardin.
Oczywicie, milady. Dobry wieczór, sir. Jego lordowska moæ jest w swo-
im gabinecie.
Wprowadzi³ ich na korytarz. Trochê dalej otworzy³ jedne z drzwi, anonsuj¹c:
Lady Sara Luttrell i kapitan Hardin z Amerykañskich Si³ Powietrznych.
Cz³owiek siedz¹cy przy kominku podniós³ g³owê, wsta³ i powiedzia³ radonie:
39
Saro, moja kochana, co za mi³a niespodzianka!
Nachyli³ siê, ¿eby j¹ poca³owaæ.
Jak siê miewasz, stryju Johnie?
Jako siê trzymam odpar³ stryj i spojrza³ pytaj¹co na Eda.
To jest kapitan Hardin z Air Force. Stacjonuje w Little Heddington. Chcê
mu pokazaæ Oxford. Mój stryj, lord John Brandon zwróci³a siê do Eda.
Mê¿czyni wymienili ucisk d³oni.
Dobry wieczór panu powiedzia³ Ed.
Dobry wieczór. Chodcie tu i siadajcie przy kominku. Okropne popo³ud-
nie. Nikt by siê nie domyli³, ¿e mamy sierpieñ. Co s³ychaæ w Luttrell Park, Saro?
Jak tam George? Co pisze Giles?
Sir George miewa siê bardzo dobrze. Giles równie¿. Podobno opali³ siê na
br¹zowo i jest w wietnej formie, przynajmniej tak twierdzi.
A ty? Nadal pracujesz jako pielêgniarka?
Tak. Dzisiaj mam wolny dzieñ, wiêc wnoszê mój wk³ad w zacienianie
stosunków angielsko-amerykañskich. Czy mogê oprowadziæ kapitana Hardina po
collegeu?
Naturalnie. Wiêkszoæ naszych skarbów zosta³a oddana na przechowanie,
rozumiesz, z powodu dzia³añ wojennych, ale twój goæ mo¿e obejrzeæ budynki.
Jednak najpierw napijemy siê herbaty. Zdejmijcie p³aszcze, a ja zadzwoniê na
Mancrofta. Jak siê miewa twój ojciec, Saro?
Przyczynia siê do zwyciêstwa przekopuj¹c ogród i wyg³asza oracje w Mi-
nisterstwie Rolnictwa, jak to ma w zwyczaju.
Zawsze twierdzi³em, ¿e powinien byæ zawodowym ogrodnikiem; nawet
pustynia zakwit³aby pod rêk¹ mojego brata.
Pili herbatê przy kominku, w którym weso³o p³on¹³ ogieñ. Sara siedzia³a wy-
godnie w jego cieple i s³ucha³a, jak Ed i stryj rozmawiaj¹ o historii Ameryki, dys-
kutuj¹ na temat doktryny Monroea i Lend-Lease, izolacjonizmu i Nowego £adu.
Widzia³a, ¿e Ed wietnie siê tu czuje. Radowa³a j¹ te¿ myl, ¿e stryj tak serdecznie
go przyj¹³. Wda³ siê z gociem w powa¿n¹ dysputê i raz czy drugi zaperzy³ siê nie
na ¿arty, kiedy dochodzi³o do ró¿nicy zdañ. Przekona³a siê, ¿e Ed potrafi doskona-
le broniæ swoich przekonañ. Lord John nalega³, ¿eby zostali na kolacji.
Nieczêsto mam okazjê omawiaæ losy wiata z rodowitym Amerykaninem
oznajmi³ w dodatku takim, który umie jasno i klarownie argumentowaæ.
Kiedy wychodzili, by³o wpó³ do dziesi¹tej; tego wieczoru Sara zaczyna³a
zmianê w szpitalu o dziesi¹tej.
Dziêkujê za wspania³y wieczór powiedzia³ Ed, ¿egnaj¹c siê z gospoda-
rzem.
Ca³a przyjemnoæ po mojej stronie odpar³ rozpromieniony sir John.
Niech pan wpada, ilekroæ bêdzie w Oxfordzie. Teraz wie pan ju¿, gdzie miesz-
kam. Do widzenia, Saro, moja kochana. Przeka¿ pozdrowienia ojcu i sir Geor-
geowi. Kiedy wybierasz siê do domu?
40
Mylê, ¿e w padzierniku. Bêdê mia³a wtedy kilka dni urlopu.
Powiedz Jamesowi, ¿e nie odmówi³bym paru kuropatw i przelij najlep-
sze ¿yczenia Gilesowi, kiedy bêdziesz do niego pisa³a.
No tak, naturalnie owiadczy³ Ed, kiedy wsiadali do d¿ipa. Powinie-
nem siê by³ domyliæ. Wy, Brytyjczycy, zawsze bylicie zdolnym narodem. My-
la³em, ¿e dzisiejsze popo³udnie po prostu siê rozmyje dos³ownie, w tym okrop-
nym deszczu, tymczasem wysz³o co zgo³a przeciwnego. To by³ bardzo mi³y
wieczór. Dziêkujê.
Dla mnie to by³a prawdziwa przyjemnoæ odpar³a uwiadamiaj¹c sobie,
¿e istotnie tak uwa¿a.
Po tym dniu Ed zacz¹³ regularnie odwiedzaæ Luttrell Park, nie tylko na partie
szachów, ale równie¿ w celu dostarczania rozmaitych smako³yków z amerykañskich
dostaw. Przynosi³ mas³o, jajka, amerykañsk¹ kawê, kube³ki lodów z owocami.
Domowej roboty zapewnia³. Mieszamy jedno z drugim i zabieramy ze
sob¹; po kilku godzinach na wysokoci siedmiu tysiêcy metrów s¹ akurat odpo-
wiednio zamro¿one.
Przynosi³ tak¿e pomarañcze wielkie, soczyste pomarañcze kalifornijskie,
które Sara zanosi³a do szpitala; puszki brzoskwiñ, pude³ka batonów czekolado-
wych Hersheya, a raz nawet pó³ tuzina steków. Prawie zawsze mia³ te¿ butelkê
whisky i karton papierosów dla sir Georgea, chocia¿ sam nie pali³. Kilkakrotnie
zaprosi³ ich oboje na obiad do bazy ¿adne z nich nie widzia³o od lat takiej obfi-
toci jedzenia. Zabiera³ te¿ Sarê na urz¹dzane w bazie tañce.
Za³oga Eda, której przedstawi³ Sarê, uzna³a j¹ za maskotkê. Piloci pokazali
jej samolot Eda, California Girl, i poprosili, ¿eby zostawi³a w nim swoj¹ pie-
cz¹tkê poca³unek z³o¿ony umalowanymi ustami na przedniej szybie, nad sie-
dzeniem pilota; lad, pokryty bezbarwnym lakierem, sta³ siê permanentnym ca³u-
sem na szczêcie.
Za³oga stawi³a siê kilkakrotnie w Luttrell Park na herbatê, przynosz¹c ciasta,
herbatniki i s³oiki mas³a orzechowego. Traktowali sir Georgea serdecznie, ale
z respektem. Robili du¿o ha³asu, byli zaraliwie weseli i absolutnie rozbrajaj¹cy.
¯aden z nich nie przekroczy³ dwudziestu szeciu lat, a rednia wieku wynosi³a
dwadziecia dwa. Têsknili za krajem i Sara wys³uchiwa³a godzinami opowieci
o domu, rodzicach, dziewczynach, ¿onach i o prowincjonalnej Ameryce. Przy-
szywa³a oberwane guziki i cerowa³a skarpety; w zamian dostawa³a paczki ¿yw-
nociowe od wdziêcznych rodzin i listy od zachwyconych matek. Na jej protesty
amerykañscy ch³opcy otwierali szeroko oczy: jakie znaczenie mo¿e mieæ ma³a
paczka wród przyjació³? Mówili na ni¹ lady. Wiedzieli, ¿e jest mê¿atk¹, po-
dziwiali portret Gilesa wisz¹cy w salonie, jednak dla nich by³a przede wszystkim
dziewczyn¹ Eda. Co najdziwniejsze, ona te¿ tak siê czu³a. Ed nie poczyni³ ¿ad-
nych kroków, nie próbowa³ jej uwieæ. Flirtowa³ z ni¹ nieustannie, ale w lekkim,
41
niepowa¿nym tonie. Sara wiedzia³a jednak, ¿e podobnie jak ona, wiadomy jest
iskrzenia miêdzy nimi. Nie zrobi³ jednak nic, ¿eby posun¹æ siê dalej. To by³o tak,
jakby zatrzyma³ siê o parê kroków od niej mówi¹c: W porz¹dku. Co miêdzy
nami istnieje. Ty o tym wiesz. Ja o tym wiem. Ale nie dojdzie do niczego, jeli nie
zechcesz. Dla nich obojga by³a to sprawa niezwyk³ej wagi.
Nigdy nie mia³a zapomnieæ tych tygodni. Wry³y jej siê trwale w pamiêæ,
przede wszystkim jako okres miechu, weso³oci i dobrej zabawy. Wiedzieli, ¿e
ka¿de spotkanie mo¿e byæ ostatnim i nie kryli swoich uczuæ pod mask¹ obojêt-
noci.
Ale nade wszystko liczy³ siê Ed niepodobny do ¿adnego mê¿czyzny, jakie-
go w ¿yciu spotka³a. Wpad³a w pu³apkê w³asnych uczuæ. Poci¹ga³ j¹ nieodparcie
i wiedzia³a, ¿e jest to wzajemne. Dopiero poznawszy Eda uwiadomi³a sobie, jak
bardzo by³a samotna. Z nim czu³a siê szczêliwsza ni¿ kiedykolwiek przedtem.
Czeka³a na chwilê, kiedy go zobaczy i smuci³a siê, kiedy go nie by³o. Ostatnimi
czasy by³o mniej lotów. Rany, jakie Ósma Air Force odnios³a nad Schweinfurtem,
wymaga³y zaleczenia. Po jakim czasie Sara uzmys³owi³a sobie, ¿e ogarnia j¹
przera¿enie i rozpacz na sam¹ myl o wznowieniu lotów. Niestety ten dzieñ sta-
wa³ siê coraz bli¿szy.
W rody i soboty, kiedy Sara mia³a wolne, nabrali zwyczaju spotykania siê
w pawilonie, gdzie widzieli siê po raz pierwszy. Jeli Ed nie odbywa³ akurat lotu,
szed³ tam i czeka³ na ni¹. Niekiedy zabiera³ j¹ do Oxfordu, do kina albo na kon-
cert, a czasem na herbatê ze stryjem Johnem. Jednak najczêciej spotykali siê nad
jeziorem tylko po to, ¿eby byæ ze sob¹. Ju¿ od dawna mówili sobie po imieniu.
Ed opowiedzia³ jej o swoich pradziadkach, którzy przyjechali do Kalifornii
poci¹giem towarowym z Pensylwanii, gdzie rodzina mieszka³a przez poprzednie
sto lat. Ze strony ojca Ed mia³ w sobie krew angielsk¹, po stronie matki francuscy
hugenoci zmieszali siê ze Szkotami. Opisa³ jej swoj¹ rodzinê. Ojciec by³ zawodo-
wym ¿o³nierzem, stacjonuj¹cym obecnie gdzie na Pacyfiku; matka mieszka³a
w San Francisco, a m³odsza siostra, Jennifer, by³a studentk¹ drugiego roku uni-
wersytetu na wschodzie kraju, nosz¹cego nazwê Vassar. Sara opowiedzia³a mu
o swoim ojcu matki prawie nie pamiêta³a, bo umar³a, kiedy ona mia³a osiem lat.
Wychowywa³a j¹ niezamê¿na siostra ojca, imponuj¹ca i oniemielaj¹ca wikto-
riañska dama, która wierzy³a w zimne k¹piele, Bibliê oraz w to, ¿e dzieci powin-
no siê widzieæ, a nie s³yszeæ. Z trzech starszych braci Sary John by³ majorem
w gwardii przybocznej, Richard komandorem-porucznikiem w marynarce, a Da-
vid kapitanem komandosów piechoty morskiej.
Opowiadali sobie o swoim dzieciñstwie. Ed opisywa³ jej San Francisco i Ka-
liforniê, ona mówi³a o Brandons, swoim domu rodzinnym w Northumberland.
Zdumia³a go wiadomoæ, ¿e nigdy nie chodzi³a do szko³y, kszta³cona od pocz¹tku
przez guwernantki. Rozmawiali o sztuce, muzyce, literaturze i polityce, o tym, co
ka¿de z nich najbardziej lubi i co siê ka¿demu najmniej podoba we w³asnym kra-
ju. Rozmawiali o wojnie i o w³asnych nadziejach na czas pokoju. Poruszali ka¿dy
42
temat, jaki przyszed³ im do g³owy, a Sara wyczekiwa³a tych spotkañ tak gor¹cz-
kowo i niecierpliwie, ¿e nabra³a zwyczaju chodzenia do parku, kiedy tylko mo-
g³a. Wiedzia³a, ¿e le robi, ale nie mog³a nic na to poradziæ. Ed zacz¹³ panowaæ
nad jej ¿yciem. Myla³a o nim nieustannie, zastanawia³a siê, co robi, martwi³a siê
o niego, nawet o nim ni³a.
Ciekawa by³a, czy on odczuwa to samo w stosunku do niej i co porabia,
gdy go przy niej nie ma. Czy widuje siê z innymi kobietami? Gdy by³a z Edem
na tañcach w bazie, zauwa¿y³a spojrzenia, jakie kobiety kierowa³y w jego stro-
nê: taksuj¹ce, prowokuj¹ce, kusz¹ce. Dziêki temu poczu³a siê wówczas, pierw-
szy raz w ¿yciu, kim wyj¹tkowym i rozkoszowa³a siê tym doznaniem. By³a upo-
jona, podekscytowana, rozjaniona szczêciem. Jeszcze nigdy nie czu³a tak
dojmuj¹co, ¿e ¿yje. U boku Gilesa szczêcie odbiera³a jako spokojne zadowo-
lenie, uczucie znajome i niczym nie zm¹cone. Przebywaj¹c z Edem czu³a siê
zupe³nie inaczej. Coraz trudniej przychodzi³o im utrzymaæ lekki i neutralny ton
rozmowy. Spêdzali zbyt wiele czasu w swoim towarzystwie i zaczynali siê zbytnio
anga¿owaæ w tê znajomoæ, zbyt wiele dla siebie znaczyæ. Na drodze, któr¹
sz³a, Sara widzia³a drogowskaz z napisem NIEBEZPIECZEÑSTWO; jednak
podniecenie i radoæ ¿ycia, jakie odczuwa³a, by³y tak przemo¿ne, ¿e bieg³a na-
przód nie zwa¿aj¹c na nic.
Nieustannie zdumiewa³o j¹ opanowanie Eda. Nie posun¹³ siê nigdy za dale-
ko. Nie zdarzy³o siê ani razu, ¿eby spróbowa³ zmusiæ j¹ do czegokolwiek; ani
razu nie przekroczy³ granicy, któr¹ sami ustanowili. I w³anie ta powci¹gli-
woæ powodowa³a, ¿e Sara tym bardziej go pragnê³a. Myl o kochaniu siê z Edem
wywo³ywa³a dr¿enie nóg i suchoæ w ustach. Z³apa³a siê na tym, ¿e nie mo¿e
oderwaæ oczu od jego ust, od jego r¹k, ¿e wyobra¿a sobie ich dotyk. Próbowa³a
siê przekonywaæ, ¿e przyczyn¹ tego by³a samotnoæ. Wszystko to musia³o byæ
spowodowane têsknot¹ za Gilesem, czysto fizycznym g³odem i bliskoci¹ nie-
zwykle atrakcyjnego mê¿czyzny. Ale widok wysokiej sylwetki Eda, potê¿nego
cia³a w cienkiej koszuli koloru khaki i oliwkowych spodniach, szczup³ych d³oni
o d³ugich palcach, d³oni cudownie zrêcznych i pewnych ten widok powodo-
wa³ niemal fizyczny ból, nie pozwala³ jej spaæ w nocy. Nigdy w ¿yciu nie by³a
tak bardzo wiadoma obecnoci mê¿czyzny, tak podniecona, tak przepe³niona
po¿¹daniem.
Raz czy dwa umylnie pozbawi³a siê przyjemnoci jego towarzystwa, jednak
w rezultacie czu³a siê tak pusta, tak zrozpaczona i nieszczêliwa, ¿e nie mog³a siê
doczekaæ, kiedy znów go zobaczy.
A potem przychodzi³ list od Gilesa i natychmiast ogarnia³o j¹ poczucie winy
i wyrzuty sumienia. Nie odsuwa³o to jednak przemo¿nej, bolesnej têsknoty za
Edem. Zabra³a siê do powtórnego czytania wszystkich starannie przechowywa-
nych listów Gilesa, ¿eby odnowiæ go w pamiêci, przypomnieæ sobie, co czu³a
bêd¹c przy nim. Przerazi³o j¹ odkrycie, ¿e ma z tym spore trudnoci. Pisa³a do
niego d³ugie listy; opowiada³a mu o California Girl i jej za³odze, o Edzie i o tym,
43
jak zaprzyjani³ siê z sir Georgeem, o paczkach ¿ywnociowych przysy³anych
z Ameryki, o serdecznoci Amerykanów, którzy tak siê cieszyli gocinnoci¹ oka-
zywan¹ im w Luttrell Park. Pisa³a mu, ¿e rozpaczliwie za nim têskni bo przecie¿
musia³o tak byæ. Inaczej nie czu³aby siê taka samotna, nie próbowa³aby tak za-
wziêcie ukoiæ tej samotnoci, nie by³aby tak przepe³niona niezaspokojonym pra-
gnieniem. Nie tylko Ed by³ winien temu, co prze¿ywa³a, to niemo¿liwe. Wszystko
spowodowa³a roz³¹ka z mê¿em, z którym spêdzi³a tylko szeæ krótkich tygodni
ma³¿eñskiego ¿ycia. To Gilesowi sk³ada³a przysiêgê ma³¿eñsk¹. Powtarza³a to
sobie, ¿eby odwróciæ myli od Eda.
Odczuwa³a teraz nieustanne napiêcie i skrêpowanie w obecnoci Eda. By³a
go tak wiadoma jako mê¿czyzny, ¿e zachwiany zosta³ jej wewnêtrzny spokój.
Próbowa³a rzuciæ siê w wir pracy, bior¹c dodatkowe dy¿ury, ¿eby nie starcza³o jej
czasu na spotkania z Edem. Pracowa³a do momentu, a¿ wykoñczona, zdolna by³a
wy³¹cznie do spania.
Ed zauwa¿y³ to od razu.
Hej, zdaje siê, ¿e zamierzasz wygraæ tê wojnê samodzielnie perswado-
wa³ ³agodnie. Twój pacjent tutaj te¿ wymaga troskliwej opieki.
Chodz¹cy ranni s¹ na najlepszej drodze do wyzdrowienia odpowiedzia³a lekko.
Tak, ale moich ran nie widaæ.
Pilnowa³a siê, ¿eby nie spojrzeæ mu w oczy.
Nie znam siê na psychiatrii. Nie studiowa³am tej dyscypliny stwierdzi³a.
Le¿eli pod kasztanem; by³ pocz¹tek padziernika, ale ciep³e popo³udnie na-
suwa³o myl o babim lecie. Ed opiera³ siê plecami o drzewo; Sara le¿a³a wyci¹-
gniêta o parê kroków od niego, zapatrzona w jezioro.
Mo¿e i nie zgodzi³ siê chocia¿ na temat dyscypliny wiesz chyba wszyst-
ko. Nie mam racji?
Zawdziêczam to starowieckiemu wychowaniu. Dzieci powinno siê widzieæ
a nie s³yszeæ.
Nie jeste dzieckiem. Urwa³ na chwilê. Jeste kobiet¹.
Edukacja w Anglii jest gruntowna i bardzo g³êboka.
A wiêc to wynik edukacji?
Powoli, jakby chcia³a wyt³umaczyæ co zarówno sobie, jak jemu, powiedzia³a:
Uczymy siê, ¿e istniej¹ rzeczy, których siê po prostu nie robi. Mo¿na to
nazwaæ regu³ami, jeli chcesz. Nie s¹ nigdzie zapisane, ale obowi¹zuj¹. Ja wolê
nazywaæ je zasadami.
Wiesz co? Wy, Brytyjczycy, wcale nie macie na nie monopolu.
Naturalnie, ¿e nie.
Milcza³ przez chwilê, po czym zapyta³:
I nie istniej¹ okolicznoci, które pozwalaj¹ na zignorowanie zasad?
Nie. W³anie w takich momentach wkracza dyscyplina. Jeli prze¿ywamy
ciê¿kie chwile, okazujemy przywi¹zanie naszym zasadom.
Zbyt póno zorientowa³a siê, ¿e u¿y³a niew³aciwego s³owa.
44
Myla³em, ¿e przywi¹zywaæ siê mo¿na tylko do ludzi. Zasady nie daj¹ nic
w zamian.
Nic poza satysfakcj¹, ¿e siê od nich nie odst¹pi³o.
A czy ten rodzaj satysfakcji wystarcza?
O Bo¿e, pomyla³a, b³agam, niech on nie pyta ju¿ o nic.
Niezmiernie du¿o od siebie wymagasz zauwa¿y³ ³agodnie, poniewa¿ nie
odpowiedzia³a.
Nie wiêcej ni¿ powinnam zgodnie z moim wychowaniem.
A wiêc jeste mi³a dla samotnego Amerykanina wskutek wychowania?
spyta³ bezbarwnym tonem.
Ty jeste dla nas wiêcej ni¿ mi³y. Nie mylê tu o prezentach, które nam
sprawiasz. Chodzi mi o to, ¿e tu jeste i ¿e robisz to, co robisz. Walczysz razem
z nami i mo¿esz zgin¹æ razem z nami.
Milcza³ przez chwilê.
To jest niezupe³nie dzia³anie z wyboru odrzek³ w koñcu.
Ale nie odmówi³e, prawda? Robi siê to, co trzeba zrobiæ.
Niemniej nadal ma siê w pewnym stopniu wolnoæ wyboru.
Nie odpowiedzia³a stanowczo. Ja tak¿e lubowa³am wiernoæ i lojalnoæ.
Rozumiem. Nie móg³bym kochaæ ciê tak bardzo, najmilsza, gdybym bar-
dziej nie kocha³ honoru zacytowa³.
O Bo¿e, westchnê³a w mylach, udrêczona:
W³anie tak odpowiedzia³a.
Staram siê, Giles, pomyla³a jeszcze. Naprawdê siê staram.
¯adne z nich nie odzywa³o siê przez d³ugi czas. Ona le¿a³a na brzuchu, z twa-
rz¹ ukryt¹ w ramionach. Nie chcia³a, ¿eby Ed j¹ teraz widzia³ i ba³a siê, co bê-
dzie, gdy ona na niego spojrzy. Gard³o mia³a ciniête a¿ do bólu i dr¿a³a na ca-
³ym ciele od wewnêtrznej walki o zachowanie spokoju.
Saro powiedzia³ wreszcie.
Tak?
Nie podziêkowa³em ci jeszcze za to, ¿e pozwoli³a mi dzieliæ ze sob¹ cz¹stkê
twojego ¿ycia.
W jej oczach wezbra³y ³zy. Przygryz³a mocno wargê, a¿ poczu³a ból i smak krwi.
Mo¿esz mi wierzyæ albo nie, ale kiedy ciê pozna³em, goni³em resztkami si³
i zbli¿a³em siê do kresu wytrzyma³oci. Odci¹gnê³a mnie od krawêdzi. Zrobi³a
wiele dobrego dla mnie i dla mojej duszy.
Nie mog³a wykrztusiæ s³owa.
Przygarnê³a mnie, kiedy potrzebowa³em oparcia. Jestem ci za to bezgra-
nicznie wdziêczny. By³em nieznajomym Amerykaninem, a ty sprawi³a, ¿e po-
czu³em siê znów cz³owiekiem, nie tylko maszyn¹ do zabijania.
Mam nadziejê, ¿e gdyby Giles znalaz³ siê w takim stanie, kto zrobi³by dla
niego to samo powiedzia³a z trudem panuj¹c nad sob¹.
Wszystko siê zawsze sprowadza do Gilesa, prawda? zapyta³ Ed ponuro.
45
Tak musi byæ.
Dlaczego?
Ma³o jej serce nie pêk³o, kiedy us³ysza³a ból w jego g³osie.
Jestem jego ¿on¹.
Naprawdê?
Wiedzia³a, o co mu chodzi, o co pyta.
Tak.
Bez ¿adnej w¹tpliwoci?
Stara³a siê odpowiedzieæ z mo¿liwie najg³êbszym przekonaniem:
Bez cienia w¹tpliwoci.
Znowu milcza³ przez chwilê.
W porz¹dku powiedzia³ w koñcu z westchnieniem. Nie masz mi za z³e,
¿e próbowa³em?
Brak nadziei w jego g³osie za³ama³ j¹ ostatecznie.
Och, Ed unios³a ku niemu twarz z desperacj¹. Nie mam ci za z³e nicze-
go. Ale nie mogê Zrozum, nie mogê
Wybuchnê³a p³aczem. Narastaj¹ce emocje zwyciê¿y³y. Zerwa³a siê gwa³tow-
nie, porzuci³a swoje miejsce na trawie i porwa³a siê do ucieczki.
4
T
ego wieczoru zatelefonowa³a do ojca i zapowiedzia³a, ¿e wybiera siê na
tydzieñ do domu. Wyruszy w podró¿ w najbli¿sz¹ sobotê i przyjedzie akurat na
kolacjê.
Do chwili wyjazdu nie mog³a spaæ, nie mog³a jeæ. Sir George martwi³ siê o ni¹.
Potrzebujesz odpoczynku, to pewne powiedzia³ patrz¹c na jej blad¹ twarz
i cienie pod oczami. Wygl¹dasz bardzo marnie, wyostrzy³y ci siê rysy. Zdaje
siê, ¿e za du¿o ci siê zwali³o na g³owê.
Pod prostoduszn¹ powierzchownoci¹ sir George by³ bystrym obserwatorem.
Musia³by byæ doprawdy lepy, ¿eby nie dostrzec, jak siê maj¹ sprawy miêdzy
Sar¹ a Amerykaninem. Trapi³ siê tym od jakiego czasu.
Jed koniecznie do domu i odprê¿ siê. Zapomnij o Luttrell Park, o szpitalu
i o wszystkim innym. I nie martw siê o mnie. Dam sobie radê.
Mam nadziejê, ¿e ty równie¿ sobie poradzisz, pomyla³. Nie tylko przez
wzgl¹d na mojego syna, ale tak¿e na ciebie. Sir George zna³ dobrze Sarê; wie-
dzia³, ¿e nigdy nie zdecydowa³aby siê na kochanka, chyba ¿e w grê wchodzi³oby
naprawdê wielkie uczucie. Takie uczucie, jakie ¿ywi³a do Eda Hardina.
Sara nie zobaczy³a siê z Edem przed wyjazdem; nie przyszed³ do Luttrell
Park. W zat³oczonym, sapi¹cym poci¹gu tocz¹cym siê wolno na pó³noc siedzia³a
46
nieszczêliwa i zrozpaczona, wiadoma, ¿e ucieka. Post¹pi³a wbrew wpojonym
przez wychowanie zasadom, których powinna przestrzegaæ niewzruszenie. Nie
przypuszcza³a jednak, ¿e zagrozi im niebezpieczeñstwo w postaci Eda Hardina.
Z dala od niego od przemo¿nego wp³ywu, jaki wywiera³a jego obecnoæ spró-
buje myleæ janiej, odrzuciæ emocje, spróbowaæ odzyskaæ zachwian¹ równowa-
gê. Nigdy w ¿yciu nie czu³a siê tak rozdarta przez sprzeczne uczucia. Wiedzia³a,
co powinna zrobiæ, ale z drugiej strony wiedzia³a te¿, czego pragnie; to siê nieste-
ty wzajemnie wyklucza³o. Obowi¹zek i po¿¹danie. Sytuacja pasowa³a wypisz wy-
maluj do sta³ego porzekad³a jej ciotki:
To, czego chcesz, a to, co dostajesz, to zupe³nie ró¿ne rzeczy.
Ale ciotka kierowa³a siê nieodmiennie rozs¹dkiem i wychowa³a Sarê w prze-
konaniu, ¿e ona te¿ tak powinna zawsze postêpowaæ a¿ do chwili, kiedy Sara
zorientowa³a siê, ¿e pierwszy raz w ¿yciu zdana jest na ³askê emocji, podczas gdy
rozum jest bezsilny. Kiedy przyjecha³a do Brandons, ojciec powita³ j¹ z radoci¹,
owiadczaj¹c bez ogródek, ¿e Sara wygl¹da na wykoñczon¹.
Pewnie zawalaj¹ ciê robot¹ i zapracowujesz siê na mieræ w tym piekiel-
nym szpitalu.
Tak sk³ama³a Sara ostatnio mia³am mnóstwo pracy.
Tutaj tak¿e jest co robiæ. Nie mo¿na powiedzieæ, ¿ebymy nie wykonywali
naszej czêci wysi³ku wojennego.
Ojciec pracowa³ po czternacie godzin na dobê w posiad³oci, której ka¿dy
wolny akr zosta³ przeznaczony pod uprawê. Wzi¹³ Sarê na objazd maj¹tku w dwu-
kó³ce ci¹gniêtej przez kucyka benzyny oszczêdzano dla traktorów i pokaza³
jej owoce swojej pracy. Jednak przez wiêkszoæ czasu Sara pozostawiona by³a
sama sobie. Spêdza³a d³ugie godziny chodz¹c po wrzosowiskach lub siedz¹c na
przybrze¿nych ska³ach i patrz¹c na Morze Pó³nocne, nieczu³a na wiatr i deszcz,
wiadoma jedynie bezgranicznej têsknoty za Edem. Odczuwa³a dojmuj¹cy brak
jego obecnoci, jego ciep³a i si³y, spokoju i pewnoci. Nigdy przedtem nie czu³a
siê taka samotna, tak dalece odarta ze wszystkiego. Mi³oæ do Eda Hardina nie
przypomina³a w niczym spokojnej akceptacji osoby Gilesa. To uczucie by³o dzi-
kie, namiêtne, desperackie lodowata rozpacz têsknoty i niespe³nione pragnienie
przemieszane z gorzk¹ zgryzot¹ wyrzutów sumienia. Kocha³a Eda; potrzebowa³a
go i ba³a siê o niego. Mi³oæ Sary podobna by³a do ogniska, które nieobecnoæ
Eda rozpali³a do rozmiarów stosu ofiarnego, który trawi³ wszystko prócz tej mi³o-
ci. Nigdy dot¹d nie skoncentrowa³a tak bez reszty uczuæ na drugim cz³owieku,
zapominaj¹c o wszystkim innym. Ed sta³ siê centrum jej wiata. Nikt nie by³ wa¿-
ny, nic siê nie liczy³o. Sens ¿ycia polega³ na tym, ¿eby byæ czêci¹ Eda. Zda³a
sobie sprawê, ¿e nawet gdyby wypar³a siê tego uczucia, ono zd¹¿y³o zmieniæ jej
¿ycie. Ju¿ nigdy nie bêdzie umia³a wróciæ do dawnej egzystencji, któr¹ wiod³a u bo-
ku Gilesa. Teraz wiedzia³a, ¿e staæ j¹ na du¿o wiêcej, ¿e jej ¿ycie mog³oby byæ
o wiele bogatsze. Przedtem tkwi³a w zamkniêtym pomieszczeniu co z tego, ¿e
wygodnym i bezpiecznym, skoro ogranicza³o jej pogl¹dy i mo¿liwoci. Nie wie-
47
dz¹c, na co j¹ staæ, nie próbowa³a wydostaæ siê poza linie wytyczone od dnia, w któ-
rym siê urodzi³a. Teraz wiedzia³a, ¿e nigdy wiêcej nie pogodzi siê z podobnym
zamkniêciem. ¯ycie z Gilesem przypomina³o dreptanie w miejscu; ¿ycie z Edem
by³oby podró¿¹, pe³n¹ nowych prze¿yæ, widoków, odczuæ, mo¿liwoci. By³aby roz-
winiêciem i wzbogaceniem jej osobowoci, po³¹czeniem z drug¹ po³ow¹ w ca³oæ.
Nie chodzi³o tu wy³¹cznie o fizyczne pragnienie Eda, choæ roz³¹czenie z nim
odczuwa³a jako mêkê nie do zniesienia. Chcia³aby wci¹¿ patrzeæ w umiechniête
orzechowe oczy, widzieæ umiech, który opromienia³ i zmienia³ ca³¹ jego twarz,
podziwiaæ wspania³e cia³o, którego teraz ju¿ wiedzia³a pragnê³a tak namiêtnie.
Giles nigdy nie sprowokowa³ takiej reakcji, nie wzbudzi³ w niej uczuæ tak silnych,
¿e a¿ siê ich ba³a. Namiêtnoæ by³a dla niej nieznanym l¹dem; Giles nigdy jej tam
z sob¹ nie zabra³, ale wiedzia³a, ¿e mog³aby siê tam znaleæ z Edem.
W miarê up³ywu dni czu³a siê coraz gorzej. Nie mog³a zapanowaæ nad uczu-
ciem, nie umia³a go w sobie zdusiæ. Natomiast ono opanowa³o j¹ bez reszty.
Wiedzia³a, ¿e kiedy raz zwi¹¿e swoje losy z Edem, ma³¿eñstwo z Gilesem
bêdzie skoñczone. Nie potrafi³aby byæ ¿on¹ jednego mê¿czyzny, kochaj¹c zara-
zem drugiego. Oznacza³oby to powiêcenie wszystkich wartoci, którymi ¿y³a,
a tak¿e dokonanie spustoszenia w ¿yciu innych. Sumienie mówi³o jej, ¿e nie wol-
no tego robiæ; serce przekonywa³o, ¿e powinna. Czu³a siê rozdarta, zdezoriento-
wana. I choæ prawie bez przerwy zastanawia³a siê nad sytuacj¹, nie mog³a do
niczego dojæ. Kiedy próbowa³a jako siê pozbieraæ, ka¿da myl o Edzie rozbija-
³a j¹ na nowo. Mia³ nad ni¹ w³adzê absolutn¹. Usi³owa³a sobie przedstawiæ, jak
fatalne skutki mia³oby odejcie od Gilesa dla niego, dla jego ojca, dla jej rodzi-
ny ale wtedy natychmiast bra³y górê uczucia, które kaza³y jej wyobra¿aæ sobie,
jak by to by³o, gdyby jednak nie odesz³a. Ostatecznie zrozumia³a, ¿e sprawa jest
prosta. Mia³a do wyboru: albo wyzbyæ siê egoizmu, myleæ tylko o Gilesie i tym
samym okaleczyæ siê emocjonalnie, albo post¹piæ samolubnie i okaleczyæ emo-
cjonalnie Gilesa. Czu³a siê tak, jakby chodzi³a w kieracie; drepta³a w kó³ko, ale
prowadzi³o to donik¹d.
Wreszcie w rodê wieczorem us³ysza³a, ¿e Ósma Air Force rozpoczê³a znów
naloty na Niemcy. Strach o Eda zwyciê¿y³ natychmiast wszelkie skrupu³y. Wie-
dzia³a, co musi zrobiæ. Posz³a prosto do telefonu i zadzwoni³a do sir Georgea.
Powiedzia³ jej, ¿e nie widzia³ ostatnio Eda, ale spodziewa³ siê z nim zoba-
czyæ jeszcze tego wieczoru.
Powiedz mu, ¿e jutro wracam poprosi³a Sara. Wsi¹dê do poci¹gu, któ-
ry powinien dotrzeæ do Little Heddington mniej wiêcej za kwadrans pi¹ta. Mój
rower czeka na stacji, wiêc nie potrzeba wychodziæ mi na spotkanie.
Wysiad³a z poci¹gu w czwartkowe popo³udnie, czternastego padziernika, za
kwadrans pi¹ta. Pan Sargent, który ³¹czy³ funkcje tragarza, zawiadowcy stacji
i konduktora, zna³ j¹ dobrze.
48
Mi³o znów pani¹ widzieæ, milady. Mia³a pani przyjemny wypoczynek?
Tak, dziêkujê. A co siê dzia³o tutaj?
Zaczêli znów te naloty. W tym tygodniu latali codziennie, i to wszystkim,
co tylko uda³o im siê oderwaæ od ziemi. Powinni wracaæ tu do nas lada chwila.
¯eby dostaæ siê do Luttrell Park, musia³a po drodze min¹æ bazê. Mia³a przed
sob¹ trzy kilometry. Pan Sargent wydosta³ jej rower z szopy.
Bêdzie ich pani mog³a zobaczyæ, jak tylko dojedzie pani do rozstajów.
Stamt¹d jest dobry widok, akurat mo¿na ich z³apaæ, kiedy przelatuj¹ nad Luttrell
Park. Niestety przez ostatni tydzieñ nieraz wracali w kawa³kach. No i mnóstwa
ch³opaków brakuje teraz w Luttrell Park.
Sara umocowa³a walizkê na baga¿niku roweru i ruszy³a w drogê. Kiedy do-
je¿d¿a³a do rozstajów, us³ysza³a w oddali pierwszy s³aby warkot silników. To wra-
ca³y samoloty. Dygota³a tak mocno, ¿e musia³a zsi¹æ z roweru i oprzeæ siê o nie-
go. Zobaczy³a w oddali pierwszy samolot lec¹cy ponad polami i ponad jeziorem;
za nim lecia³ drugi, a jeszcze dalej trzeci. W nastêpnej chwili wskoczy³a b³yska-
wicznie na siode³ko i zaczê³a peda³owaæ z ca³ej si³y. Kiedy jej nogi pracowa³y jak
szalone, w mylach przesuwa³y siê s³owa litanii:
Niech to bêdzie Ed. B³agam ciê, Bo¿e, spraw, ¿eby to by³ Ed.
Nie mia³a pojêcia, ile samolotów wystartowa³o, a by³a nadal zbyt daleko od
nich, ¿eby móc odczytaæ ich nazwy, wiêc nie wiedzia³a, czy California Girl
by³a jednym z tych trzech, jakie przylecia³y. Jeli pojedzie do pawilonu, zoba-
czy je z bliska i mo¿e dostrze¿e emblematy, jeli nawet nie bêdzie mog³a odcy-
frowaæ nazw. California Girl mia³a wymalowan¹ na dziobie dziewczynê o d³u-
gich blond w³osach i pokanym biucie, ubran¹ w czerwony sweter. Kiedy Sara
przeje¿d¿a³a ko³o pola, pierwszy samolot usiad³ na ziemi i min¹³ j¹ pêdem. Drugi
i trzeci wlok³y za sob¹ ogony dymu i wypuszcza³y rakiety wietlne znak, ¿e
maj¹ rannych na pok³adzie. Us³ysza³a syreny karetek szpitalnych, wozów z miê-
sem, jak nazywa³ je Ed, i dwiêk dzwonu stra¿y po¿arnej. W polu widzenia
pojawi³ siê czwarty samolot, tak¿e w smudze dymu i z rakietami wietlnymi,
w oddali majaczy³ pi¹ty. Niech jeden z nich bêdzie maszyn¹ Eda. B³agam, niech
w jednym z nich bêdzie Ed.
Nie zdawa³a sobie nawet sprawy, ¿e szlocha i powtarza jego imiê raz za ra-
zem, wzywaj¹c go ca³¹ si³¹ woli, ¿eby powróci³ bezpiecznie. Musia³a na niego
czekaæ, kiedy wróci. Musia³a czekaæ, ¿eby mu to powiedzieæ.
Jeszcze jedna forteca nadlecia³a nisko ponad drzewami. Ko³a mia³a schowa-
ne i sposobi³a siê do l¹dowania na brzuchu. Wypuszcza³a rakiety i koleba³a siê ze
skrzyd³a na skrzyd³o, jak zataczaj¹cy siê pijak. Bóg jeden wiedzia³, kto znajduje
siê za jej sterami; niejednokrotnie maszyny wraca³y pilotowane przez kogokol-
wiek, kto pozosta³ przy ¿yciu strzelców, radiotelegrafistów, bombardierów, na-
wigatorów. Ta uderzy³a o ziemiê ze szczêkiem torturowanego metalu, sypi¹c iskra-
mi, by wreszcie zwaliæ siê i zastygn¹æ w nieruchom¹ stertê martwego ¿elastwa.
A ilu w niej by³o martwych ludzi? Widzia³a pêdz¹ce karetki, d¿ipy, biegn¹cych
49
ludzi. Ale nie by³a w stanie dojrzeæ nazwy samolotu. Nie mog³a stwierdziæ, czy
patrzy na California Girl. Szeæ. Wróci³o szeæ.
Przez chwilê ociera³a oczy i próbowa³a siê opanowaæ, ale Ed by³ w tym mo-
mencie zdecydowanie najwa¿niejszy, wiêc rzuci³a siê naprzód i wbieg³a do domu.
Sir George podniós³ g³owê, kiedy wpad³a przez drzwi zadyszana, z rozwianymi
w³osami, na granicy szaleñstwa.
Powtórzy³em mu, ¿e wracasz zd¹¿y³ tylko powiedzieæ.
Odwróci³a siê i wybieg³a znowu, kieruj¹c siê w stronê pawilonu. Stamt¹d mia³a
najlepszy widok na samoloty, które lecia³y ju¿ nisko nad ziemi¹. Je¿eli Califor-
nia Girl jeszcze nie wróci³a, bêdzie mog³a dojrzeæ stamt¹d namalowan¹ blon-
dynkê w czerwonym swetrze. A jeli to Ed bêdzie j¹ pilotowa³, mo¿e dostrzec
Sarê na ziemi. Oczywicie pod warunkiem, ¿e uda mu siê wróciæ, zanim zrobi siê
zbyt ciemno, ¿eby co zobaczyæ
Kiedy dochodzi³a do jeziora, nastêpna forteca przelecia³a z rykiem, ci¹gn¹c za
sob¹ welon dymu i rakiety. Dwa silniki nie dzia³a³y, a w prawym skrzydle zia³a wielka
dziura. Siedem. Musi ich wróciæ wiêcej. Po prostu musi. W Little Heddington sta-
cjonowa³y dwie eskadry. Ich pe³ny sk³ad wynosi³ dwadziecia cztery samoloty, ale
jeli w tym tygodniu poniesiono powa¿ne straty, jak twierdzi³ pan Sargent, mog³o
wystartowaæ ich tylko osiemnacie. A mo¿e piêtnacie? Powiedzmy, ¿e piêtnacie;
to oznacza³o, ¿e musi wróciæ jeszcze osiem. Ledwie zd¹¿y³a sformu³owaæ tê myl,
pojawi³a siê nastêpna maszyna, równie¿ mocno uszkodzona i sygnalizuj¹ca rakieta-
mi. Osiem. Chodzi³a tam i z powrotem wzd³u¿ brzegu jeziora jak zwierzê w klatce,
zamkniêta w wiezieniu w³asnych myli. Spojrza³a na zegarek. Dziesiêæ po pi¹tej.
Maruderzy z zepsutymi silnikami spóniali siê nieraz nawet o godzinê. Bêdzie mu-
sia³a poczekaæ, nie ma rady. Mo¿e czekaæ ca³¹ noc, jeli bêdzie trzeba. Tylko po-
zwól mu wróciæ, daj mu wyl¹dowaæ za pagórkiem. Niechby by³ zmêczony i spiêty,
powracaj¹cy z Bóg wie jakiego piek³a, byle tylko przylecia³ i by³ ¿ywy. ¯ywy.
Wiedzia³a, ¿e lataj¹ca forteca jest wyj¹tkowo mocnym samolotem. Sama wi-
dzia³a niektóre maszyny powracaj¹ce z nalotów; dziury wielkoci drzwi w kad³u-
bie, utr¹cone w strzelaninie stateczniki na ogonie, brak koñcówek skrzyde³. Ed
opowiada³ jej, jak która z fortec wróci³a o jednym silniku. On sam nieraz wraca³
na dwóch, straciwszy w dodatku panowanie nad sterem i podwoziem.
Nastêpny p³on¹cy samolot ukaza³ siê nisko ponad drzewami. On równie¿ u¿y-
wa³ czerwonych rakiet. Wszystkie, które przylecia³y dotychczas, mia³y na pok³a-
dzie rannych. Musia³o byæ naprawdê ciê¿ko. Dziewiêæ. Powinno wróciæ jeszcze
szeæ.
Ed by³ wspania³ym pilotem. Urodzonym, jak to okreli³ pu³kownik Miller.
Potrafi³ robiæ i robi³ z fortec¹ takie rzeczy, do jakich ta maszyna teoretycznie
nie by³a zdolna. By³ pilotem-specjalist¹ od lotów próbnych; kocha³ lataæ dla czy-
stej przyjemnoci latania i mia³ niemal mistyczne porozumienie z samolotami. Sara
s³ucha³a oczarowana, kiedy mówi³ o lataniu. Brzmia³o to jak poezja. Podarowa³
jej tak¿e ksi¹¿kê napisan¹ przez Francuza Antoinea de Saint-Exupéryego która,
4 Wspomnienia
50
jak twierdzi³, stanowi³a apoteozê lotnictwa. Naziemna za³oga California Girl
by³a przekonana, ¿e ich maszyna ma ludzk¹ naturê; mówili o niej, jakby by³a ko-
biet¹ i traktowali j¹ podobnie, zajmuj¹c siê ni¹ z mi³oci¹ i czu³¹ trosk¹, granicz¹-
c¹ niemal ze czci¹. Maszyna wyrusza³a na ka¿dy lot we wspania³ym stanie, bo-
wiem sier¿ant Hoffman, mechanik, by³ wymagaj¹cym kochankiem. Musia³a byæ
mo¿liwie bliska idea³u, zanim zdecydowa³ siê przekazaæ j¹ w rêce Eda.
Sara kr¹¿y³a nadal tam i z powrotem, niespokojna, nerwowa, ogarniêta stra-
chem granicz¹cym z panik¹, gotowym j¹ sparali¿owaæ, jeliby do tego dopuci³a.
Obserwowa³a niebo przez d³ugi czas, ale wiêcej samolotów nie by³o. O szóstej
trzydzieci ich liczba nadal wynosi³a dziewiêæ. Szeciu a mo¿e wiêcej brako-
wa³o. Je¿eli Ed ju¿ wróci³, mia³ mnóstwo do zrobienia: przekazanie rannych, od-
meldowanie siê, przebranie w zwyk³y mundur. Jeli sam zosta³ ranny nie daj,
Bo¿e, ¿eby do tego dosz³o, ale nawet taka ewentualnoæ by³a lepsza od mierci
bêd¹ musieli go opatrzyæ. No i trzeba jeszcze doliczyæ drogê z pola. Powiedzmy,
siódma trzydzieci. To powinno mu wystarczyæ, nawet z zapasem. Je¿eli nie zja-
wi siê do tej godziny, nie przyjdzie w ogóle.
Czas zwolni³ bieg, zatrzyma³ siê. Nie pokaza³ siê ¿aden nastêpny samolot.
Zrobi³o siê zimno, ciemno i bardzo cicho. Sara nie przestawa³a kr¹¿yæ, wyczeki-
waæ, wpatrywaæ siê w niebo i natê¿aæ s³uchu. Minê³a za kwadrans ósma, a on
wci¹¿ siê nie zjawia³.
Stanê³a nieruchomo patrz¹c w nocne niebo. Nic.
Podesz³a do schodków pawilonu i usiad³a na stopniu. Teraz ju¿ siê nie ba³a.
Niczego nie odczuwa³a; by³a otêpia³a i pozbawiona czucia, ale nie z zimna. Znajdo-
wa³a siê w stanie odrêtwienia, ogarniêta beznadziejn¹ rozpacz¹. Ed zgin¹³, a ona
mu nawet nie powiedzia³a, ¿e go kocha, ¿e teraz Giles nie by³ ju¿ najwa¿niejszy, ¿e
przesta³ siê liczyæ. By³ tylko on. Tylko Ed. Nie mog³a p³akaæ. Mog³a tylko siedzieæ
i patrzeæ przed siebie têpo, apatycznie. Umar³ i nigdy siê nie dowie, ¿e ona go ko-
cha. Zmarnowa³a wszystkie minione tygodnie, kiedy mog³a mu daæ tak wiele; ca³¹
mi³oæ, któr¹ przecie¿ on powo³a³ do ¿ycia; namiêtnoæ, któr¹ w niej wyzwoli³.
Wszystkie te uczucia, o których nawet jej siê przedtem nie ni³o, bo Giles drogi,
sta³y w uczuciach, powci¹gliwy, angielski Giles nigdy ich nie wywo³a³.
Odchyli³a siê do ty³u, opieraj¹c o zimn¹, marmurow¹ cianê pawilonu. Nadal
niczego nie czu³a. By³a jak martwa. Ból przyjdzie dopiero, kiedy przeminie odrê-
twienie. Nie mog³a skupiæ myli na niczym prócz rzeczywistoci, od której niepo-
dobna uciec ¿e nigdy wiêcej nie zobaczy Eda. Ryzyko by³o zbyt wielkie. Wie-
dzia³a przecie¿, ¿e rednia lotów wynosi piêtnacie. Ale Ed w ¿adnym razie nie
by³ redni. I to by³a jego szesnasta misja. Jedna ponad redni¹. Czyli znów wyj¹-
tek od regu³y
Ósma. Trzy godziny spónienia. To znaczy, gdyby w ogóle mia³ siê zjawiæ. Ale
wiedzia³a, ¿e nie przyjdzie. Nigdy wiêcej. Podnios³a siê z trudem. Sir George bê-
dzie jej oczekiwa³. On wie. Odgad³a to z wyrazu twarzy, kiedy na ni¹ spojrza³. Tak,
on umia³ patrzeæ, a ona nie potrafi³a niczego ukryæ. Ale by³ przy tym dobrym wspó³-
51
czuj¹cym cz³owiekiem. On to zrozumie. A co do Gilesa Nie, nie bêdzie myla³a
o Gilesie. Nie teraz. Mo¿e póniej, kiedy bêdzie zdolna pomyleæ o czymkolwiek.
Odwróci³a siê, by ruszyæ w stronê domu. W bladym wietle gwiazd dostrzeg³a
jak¹ postaæ. Kto schodzi³ ze wzgórza. Wytê¿y³a oczy, by zobaczyæ, kto to taki.
Mo¿e sir George postanowi³ po ni¹ przyjæ? Nie, ten cz³owiek by³ o wiele wy¿szy.
Serce omal nie wyskoczy³o jej z piersi. Zadr¿a³a. Tak, to by³ Ed. wiat zawi-
rowa³ jej przed oczami, w uszach szumia³o, zêby szczêka³y. Objê³a siê ramiona-
mi, ¿eby powstrzymaæ dygotanie.
Podszed³ do niej nie mówi¹c ani s³owa. Otworzy³ tylko ramiona, a ona wtuli³a
siê w nie, obejmuj¹c go z ca³ej si³y. Dr¿a³ tak samo jak ona. Trwali tak w milczeniu.
Ed, najdro¿szy przemówi³a w koñcu cichym g³osem. Najukochañszy,
najmilszy. Myla³am, ¿e nie ¿yjesz i nie mog³am tego znieæ, bo nie powiedzia-
³am ci, ¿e ciê kocham.
Opar³a mu g³owê na piersi.
Jeste tu naprawdê? To nie z³udzenie?
Nie. W g³osie Eda, nagle ochryp³ym, czu³o siê napiêcie. Jestem ¿ywy.
Liczy³am samoloty. Nie mog³am odczytaæ ich nazw, wiêc po prostu czeka³am.
Wiedzia³em, ¿e bêdziesz czeka³a. Sir George zawiadomi³ mnie, ¿e wracasz
dzisiaj, wiêc by³em pewien, ¿e tu przyjdziesz. Bardzo d³ugo to wszystko trwa³o.
Mielimy po¿ar na pok³adzie. California Girl jest skoñczona, ale przywioz³a
nas z powrotem; ostatecznie po prostu spad³a z nieba na ziemiê, choæ dzielnie
dolecia³a do pasów.
Podniós³ obie rêce, owiniête grub¹ warstw¹ bia³ych banda¿y.
California Girl by³a wspania³¹ dam¹ powiedzia³a Sara po prostu. Niech
spoczywa w pokoju.
Ostro¿nie ujê³a jego d³onie i przytuli³a najdelikatniej jak umia³a do twarzy.
Wygoj¹ siê zapewni³a go. Ja ci pomogê, Ed. Wygojê twoje rany i bêdê
wdziêczna, ¿e mog³am to zrobiæ. Myla³am, ¿e straci³am tak¹ mo¿liwoæ na za-
wsze.
Przeby³bym tê drogê wp³aw, gdybym musia³, byle tu dotrzeæ. W jakim
momencie maszyna by³a tak nisko nad wod¹, ¿e wydawa³o siê to nawet prawdo-
podobne. Ale ona wiedzia³a, ¿e muszê do ciebie wróciæ. Och, Saro powiedzia³
z têsknot¹ w g³osie tak bardzo mi ciebie brakowa³o.
Wtuli³a siê znów w jego ramiona.
Jestem tu i nigdy wiêcej nie odjadê. Od tej chwili bêdziemy razem, Ed,
kiedy tylko bêdzie to mo¿liwe. Ka¿da moja wolna minuta nale¿y do ciebie, tak
samo jak ja ca³a. Przemyla³am to dok³adnie i wiem, co mówiê. Od tej chwili, Ed,
jestem twoja.
Westchn¹³.
Tak bardzo chcia³em to us³yszeæ, marzy³em o tym od tak dawna. Kiedy
wyjecha³a, czu³em siê tak, jakbym straci³ po³owê samego siebie. Sta³a siê dla
mnie wszystkim, Saro. Kocham ciê, tak bardzo ciê kocham.
52
Poca³owa³ j¹ wtedy po raz pierwszy. Pod naciskiem jego ust wargi Sary roz-
chyli³y siê, namiêtne, niepohamowane, czu³e i szczodre. Stali przytuleni do siebie
ciasno; ramiona Eda bo nie móg³ u¿yæ d³oni trzyma³y j¹ blisko, jakby nie
móg³ znieæ myli, ¿e bêdzie j¹ musia³ kiedy puciæ.
Saro, przejcie z tamtego piek³a do raju tutaj jest po prostu cudem. W ja-
kim momencie zda³em sobie sprawê, ¿e spêdzam ¿ycie czekaj¹c na dzieñ, w któ-
rym bêdê ciê móg³ zobaczyæ; pomiêdzy jednym a drugim spotkaniem istnia³em
tylko dla tego nastêpnego razu. Ostatnie dziesiêæ dni by³y prawdziw¹ pustyni¹;
nic, tylko pustka wokó³. Ja te¿ siê ba³em, ¿e nie bêdê ju¿ mia³ okazji powiedzieæ
ci, czym dla mnie jeste. Ale kiedy zobaczy³em, ¿e czekasz tutaj, zrozumia³em, ¿e
wszystko bêdzie dobrze. Tyle mam ci do powiedzenia, Saro, ale jestem taki zmê-
czony to nic, poczekamy, teraz wreszcie mamy czas. Poczekamy, a¿ siê spe³ni
to, czego pragniemy.
Bêdê na ciebie czeka³a, kochany, a¿ ca³kiem wyzdrowiejesz. A teraz mu-
sisz odpocz¹æ i odzyskaæ si³y. Pomogê ci.
Obejmuj¹c siê ruszyli wolno pod górê. Na ¿wirowanym podjedzie przed
stopniami tarasu sta³ d¿ip z wojskowym za kierownic¹.
Do jutra powiedzia³a Sara. Mam ca³y dzieñ do dyspozycji. Moja zmia-
na zaczyna siê dopiero wieczorem. I niewa¿ne jeli nie uda ci siê do mnie wpaæ;
wiem, ¿e jeste bezpieczny, a tylko to siê liczy. Mamy czas, kochanie. Odpoczy-
waj i wracaj do zdrowia, a potem pomogê ci zapomnieæ.
Poca³owali siê ostatni raz; póniej Ed wsiad³ do d¿ipa, a Sara patrzy³a, jak
odje¿d¿a³. Dopiero wtedy wesz³a do domu.
Ed nie pojawi³ siê nastêpnego dnia. Kto z bazy da³ jej znaæ telefonicznie, ¿e
zabrano go do amerykañskiego szpitala w Churchill. Mia³ poparzone nie tylko
d³onie, ale równie¿ klatkê piersiow¹, plecy i ramiona. Jad¹c do szpitala, ¿eby siê
z nim zobaczyæ, wst¹pi³a do bazy, do tamtejszego lekarza. Spotka³a go kilka razy,
przychodz¹c tu z Edem. Doktor, ziomek Eda z San Francisco, by³ sympatycznym,
³agodnym cz³owiekiem, z którym mia³a dobry kontakt. Wiedzia³a, ¿e powie jej
prawdê o Edzie.
Poparzenia drugiego stopnia na piersiach, plecach i w górnej czêci ramion;
poparzenia trzeciego stopnia na d³oniach. Te s¹ najgorsze i bêd¹ siê najd³u¿ej goi³y.
Nie mia³am pojêcia, ¿e jest tak le! Sara by³a przera¿ona i zrozpaczona.
Ed nie chcia³, ¿eby wiedzia³a. W ¿aden sposób nie mo¿na by³o go po-
wstrzymaæ wczoraj wieczorem, musia³ pójæ siê z tob¹ spotkaæ. By³ tak zdetermi-
nowany, ¿e wyprawi³by siê sam, bez pytania. Doszed³em do wniosku, ¿e po jego
prze¿yciach podczas lotu godzina czy dwie na nogach nie zrobi¹ wielkiej ró¿nicy.
Wiêc zabanda¿owa³em go i poleci³em, ¿eby go zawieli na miejsce. Niestety wy-
maga bardziej specjalistycznej opieki i pielêgnacji ni¿ to, co mogê mu tutaj za-
pewniæ, wiêc pos³a³em go do szpitala. Zreszt¹ i tak trzeba mu odpoczynku. To by³
53
prawdziwie czarny tydzieñ. Zbyt wielu ludzi uda³o siê na znacznie d³u¿szy odpo-
czynek.
Co siê w³aciwie przytrafi³o Edowi?
Z tego, co mi mówiono, dwudziestomilimetrowy pocisk z dzia³ka uderzy³
w kabinê, zabi³ drugiego pilota i zapali³ wszystko dooko³a, ³¹cznie z Edem. Ed
ugasi³ po¿ar go³ymi rêkami st¹d te poparzenia.
Dziêki, ¿e mi o tym powiedzia³e.
Dziêki, ¿e czeka³a i ¿e Ed mia³ do kogo wróciæ umiechn¹³ siê do niej.
Powinni ciê skierowaæ do produkcji masowej.
Ed nienawidzi³ szpitala. Sara odwiedza³a go, kiedy tylko mog³a, ale obci¹¿e-
nie, jakie stanowi³y nocne zmiany w po³¹czeniu ze spêdzaniem ka¿dej wolnej
chwili z Edem, wykañcza³o j¹.
Na mi³oæ Bosk¹, Saro, zwolnij tempo powiedzia³ Ed z trosk¹. Tracisz
resztkê si³. Nie chcê, ¿eby siê za³ama³a, akurat kiedy jestem bliski wyjcia ze
szpitala. Mam inne plany.
Ja tak¿e odpar³a tajemniczo i moje s¹ ju¿ opracowane.
Widz¹c jego zdumione spojrzenie, wyjani³a:
Mamy niewielki letni dom w Dorset, po³o¿ony nieopodal portu Poole. Na-
le¿y mi siê jeszcze tydzieñ wolnego. Kiedy wypisz¹ ciê ze szpitala, pojedziemy
tam razem. Dom jest oddalony od portu, zupe³nie odizolowany. Z dala od bomb,
karabinów, samolotów i mierci. Pojedziesz ze mn¹?
Czy pojadê? Poszed³bym z tob¹ do piek³a, gdyby tego za¿¹da³a.
By³e w piekle przypomnia³a ³agodnie. Teraz chcê ci pokazaæ co prze-
ciwnego.
Eda zwolniono ze szpitala dopiero pod koniec listopada. W przeddzieñ pla-
nowanego wyjazdu Sara powiadomi³a o wszystkim sir Georgea. Spodziewa³a siê
protestów czy wymówek, by³a przygotowana na konsternacjê, ból czy urazê, na-
tomiast zupe³nie nie oczekiwa³a pe³nej smutku, ale i zrozumienia akceptacji.
Wiedzia³em, ¿e ta chwila nadchodzi powiedzia³ jej. Chocia¿ dzi jestem
stary, to kiedy te¿ dowiadczy³em mi³oci, a ty i Ed ogromnie siê kochacie. Dostrze-
gam to. Rozumiem was i sympatyzujê z wami, naprawdê, wierz mi. Dla was jest to
sprawa niezwykle wa¿na; gdyby by³o inaczej, nie cierpia³aby tak d³ugo w rozterce.
Widzisz, zauwa¿y³em to. Oczywicie wojna sieje zamêt wród ludzkich emocji. Kie-
dy ¿yje siê w takich czasach, wszystko odczuwa siê jakby ostrzej, o wiele bardziej
intensywnie i g³êboko. Moja m³odoæ przypad³a na poprzedni¹ wojnê, wiêc wiem, jak
to jest. Nie pochwalam tego, co robisz i pragn¹³bym z ca³ego serca, ¿eby do tego nie
dosz³o ze wzglêdu na Gilesa. Ale rozumiem, dlaczego uwa¿asz, ¿e musisz to zrobiæ.
Tak, muszê potwierdzi³a Sara. Po prostu muszê. Spotka³am na swojej
drodze mi³oæ, jak sam stwierdzi³e. Nigdy w ¿yciu nie ¿ywi³am do nikogo takich
uczuæ, jakie ¿ywiê do Eda. Nie wierzy³am, ¿e jest to w ogóle mo¿liwe. Czyta³am
54
o takich rzeczach, owszem, ale dotychczas uwa¿a³am, ¿e to albo licentia poetica,
albo nazbyt wybuja³a wyobrania autora. Tymczasem wcale tak nie jest, prawda?
Nie jestem osob¹, za jak¹ siê uwa¿a³am. Ed wyzwoli³ we mnie uczucia, których
istnienia nie podejrzewa³am, i podda³am siê im. Po raz pierwszy naprawdê czujê,
¿e ¿yjê. Byæ mo¿e dzieje siê tak dlatego, ¿e jak mówi³e tkwimy w rodku
wojny i Ed mo¿e nie mieæ wiele czasu. Wiem tylko, ¿e chcê ten czas z nim dzieliæ,
daæ mu to, czego ode mnie potrzebuje i co potrafiê mu daæ.
Pochyli³a siê do sir Georgea i po³o¿y³a rêkê na jego d³oni.
Jest mi tylko przykro, ¿e robi¹c to muszê zraniæ Gilesa i ciebie. ¯a³ujê
szczerze, ¿e nie ma sposobu, ¿ebym mog³a nadal mieszkaæ tutaj, z tob¹
Spojrza³ na ni¹ skonsternowany.
Ale przecie¿ chyba zamierzasz tu wróciæ?
Sara drgnê³a zaskoczona.
Kiedy, widzisz, ja opuszczam Gilesa. Wyje¿d¿am st¹d z Edem.
Zdajê sobie z tego sprawê. Ale chyba nie zamierzasz rezygnowaæ z pracy
w szpitalu? Po powrocie z urlopu Ed bêdzie nadal stacjonowa³ w bazie w Little
Heddington i zapewne chcia³aby z nim zostaæ. W takim razie niew¹tpliwie po-
wrócisz do tego domu i ¿ycia, jakie tu wiedziesz. W oczach wiata nadal jeste
moj¹ synow¹. By³bym wdziêczny, gdyby zostawi³a wszystko po staremu oczy-
wicie na zewn¹trz. Jedno, o co chcia³em ciê prosiæ, to ¿eby zachowa³a dyskre-
cjê, chocia¿ sam wiem, ¿e bêdziesz bardzo uwa¿aæ.
Sara po prostu os³upia³a. Duma rodowa sir Georgea ujawnia³a siê niespo-
dziewanie w najdziwniejszych chwilach. Dobro rodziny by³o dla niego wartoci¹
nadrzêdn¹. Sara nadal nale¿a³a do Luttrellów i dopóki nosi³a to nazwisko, musia-
³a wykonywaæ pewne obowi¹zki, przestrzegaæ pewnych formalnych powinnoci.
To, co robi³a prywatnie by³o jej spraw¹, zachowanie pozorów na zewn¹trz zu-
pe³nie inn¹. Sir George szanowa³ jej prywatnoæ, ale nalega³, by zachowa³a j¹
w ukryciu. Poczu³a siê zarazem rozbawiona tu dzia³a³ ju¿ wp³yw Eda, i zasmu-
cona to znów d³ugoletni wp³yw ciotki.
Post¹piê, jak bêdziesz sobie ¿yczy³ zwróci³a siê do sir Georgea. Nie
chcia³abym wywo³ywaæ skandalu, wiesz o tym. Nikt poza tob¹ i doktorem z bazy
nie wie, ¿e wyje¿d¿am z Edem. Pochyli³a siê i poca³owa³a go w policzek. Je-
ste dobrym, wyrozumia³ym cz³owiekiem i kocham ciê za to.
Nie zrozum mnie opacznie ostrzeg³ j¹. Absolutnie nie popieram tego,
co chcesz zrobiæ; jestem przygnêbiony i bolejê nad takim obrotem spraw ze wzglê-
du na mojego syna, ale przez wzgl¹d na ciebie staram siê byæ wyrozumia³y. Wiesz
chyba, jak bardzo zranisz Gilesa.
Wiem, oczywicie. Nie musisz mi t³umaczyæ, co mu wyrz¹dzam. Zamie-
rzam napisaæ do niego i wszystko mu wyjaniæ.
Jestem pewien, ¿e napiszesz. Bêd¹c sob¹, nie mog³aby post¹piæ inaczej.
W jego s³owach nie kry³ siê ¿aden wyrzut. Rozumiem, jak wa¿ne jest dla ciebie,
¿eby Giles o tym wiedzia³, a Ed mówi³ mi, ¿e dla niego równie¿ jest to bardzo istotne.
55
Ed z tob¹ rozmawia³? Sara by³a zaskoczona.
Naturalnie! Ed rozumie powagê tego kroku, b¹d pewna. By³ ze mn¹ bar-
dzo bezporedni i szczery. Wiem, ¿e chce ciê polubiæ i wzi¹æ ze sob¹ do kraju,
do Kalifornii, i to mo¿liwie szybko. Rozmawialimy du¿o o ca³ej sprawie. Ed wie
równie dobrze jak ja, ¿e jeste typem dziewczyny, która nigdy nie zrobi³aby cze-
go podobnego, gdyby to nie by³o nieuniknione. Traktujesz powa¿nie swoje zo-
bowi¹zania. Ed o tym wie i naprawdê docenia, ¿e dla niego gotowa jeste od³o¿yæ
je na bok. Jeste dla niego kim ogromnie wa¿nym, Saro. W³anie dlatego powie-
dzia³em ci, ¿e wszystko rozumiem. Dla niego to nie jest taka sobie zwyk³a przy-
goda. Jeli chodzi o kobiety, Ed naprawdê móg³by przebieraæ, sama wiesz, jaki
jest poci¹gaj¹cy. On jednak pragnie ciebie, Saro, i to na resztê ¿ycia. Nie ukrywa³
tego przede mn¹. Zdaje sobie sprawê z odpowiedzialnoci, jak¹ na siebie bierze,
i wie, przez co oboje musicie przejæ, zanim bêdziecie siê mogli pobraæ. Gdyby
tak nie by³o, gdybym podejrzewa³ choæ przez chwilê, ¿e on nie traktuje ca³ej spra-
wy powa¿nie, nie pozwoli³bym ci na krok, który w³anie zamierzasz zrobiæ na-
wet gdybym musia³ trzymaæ ciê pod kluczem. Ale to jest niezwykle wa¿ny krok
dla was obojga. Mówi³em ci ju¿, ¿e od dawna wiedzia³em, co siê wiêci. Patrzy-
³em, jak z ka¿dym dniem g³êbiej brniecie we wzajemne uczucie. Ca³y czas mia-
³em nadziejê, ¿e zdo³asz to przezwyciê¿yæ, odsun¹æ od siebie westchn¹³ ale to
by³y tylko pobo¿ne ¿yczenia. Widzê to teraz jasno. Mi³oæ, choæ jest czym ulot-
nym, stanowi niezwyk³¹ si³ê. Wedle wytartego frazesu, to przecie¿ ona wprawia
w ruch ten wiat.
Sara objê³a go spontanicznie, bliska ³ez.
Jeste najwspanialszym teciem, jakiego mog³aby pragn¹æ synowa!
Jestem po prostu ³agodnym i pob³a¿liwym starym cz³owiekiem, który lubi,
kiedy ludzie wokó³ niego s¹ szczêliwi, a jeszcze nigdy nie widzia³em ciê tak
szczêliwej, jak od momentu poznania Eda. Powtarzam to sobie stale, inaczej
b³aga³bym ciê na kolanach o rezygnacjê z tego kroku. Spojrza³ na ni¹ smut-
no. Ale to by siê na nic nie zda³o, prawda? Jestem absolutnie wiadomy, ¿e
cokolwiek powiem czy zrobiê, nie bêdzie mia³o na wasz¹ decyzjê najmniejsze-
go wp³ywu.
Sara, niezdolna przemówiæ, potrz¹snê³a tylko g³ow¹.
Sir George patrzy³ na ni¹ ze smutkiem, ale i z mi³oci¹.
Ty i Giles musicie dojæ do w³asnych rozwi¹zañ powiedzia³ z przygnê-
bieniem. Ja proszê ciê tylko jeszcze raz, ¿eby nie zrani³a go zbyt mocno.
Zawaha³ siê chwilê. I ¿eby jeszcze do niego nie pisa³a. Poczekaj trochê i prze-
konaj siê, co bêdzie. Wiem, ¿e kochacie siê z Edem, ale niekiedy takie namiêtne
przygody mi³osne wypalaj¹ siê bardzo prêdko nie, nie twierdzê, ¿e tak siê sta-
nie w waszym przypadku, ale proszê ciê, Saro, poczekaj jeszcze trochê. Nie rób
nic, dopóki nie wrócisz z tego wyjazdu, na który siê wybierasz z Edem. Musisz
byæ ca³kowicie pewna, zanim wykluczysz Gilesa ze swojego ¿ycia. Pamiêtaj, gdzie
on jest i co teraz robi. Tego rodzaju szok móg³by byæ grony.
56
Napotka³a prosz¹ce spojrzenie tecia i wród wype³niaj¹cego j¹ szczêcia
pojawi³ siê lad poczucia winy. Jednak dostrzega³a sens tego, co powiedzia³ i kiw-
nê³a g³ow¹.
Jak sobie ¿yczysz. Kiedy wyjadê z Edem, uznam moje ma³¿eñstwo z Gile-
sem za skoñczone. Ale skoro uwa¿asz, ¿e tak bêdzie lepiej, na razie mu o tym nie
powiem. Zdajesz sobie chyba jednak sprawê, ¿e kiedy bêdê musia³a to zrobiæ.
Muszê zachowaæ siê uczciwie w stosunku do niego, ale chcê równie¿ byæ w po-
rz¹dku wzglêdem Eda i siebie samej. Nie jestem z tego zadowolona, ale dla cie-
bie wstrzymam siê jeszcze trochê z powiadamianiem Gilesa.
Dziêkujê wam obojgu odpar³ sir George formalnie. Poklepa³ Sarê po
rêce. Dobra z ciebie dziewczyna, chocia¿ chcesz opuciæ Gilesa. Mówiê szcze-
rze, Saro. Mimo wszystko ¿yczê ci szczêcia i powodzenia i niech ciê Bóg b³o-
gos³awi.
5
S
ara planowa³a wyjazd do Dorset poci¹giem, ale Ed wyczarowa³ od pu³-
kownika Millera samochód i benzynê.
Niestety obawiam siê, ¿e ty bêdziesz musia³a prowadziæ. Nie mogê u¿y-
waæ tych piekielnych r¹k, dopóki s¹ ca³e w banda¿ach.
¯aden problem odpar³a Sara z przekonaniem. Jestem dobrym kierowc¹.
Mogê ciê pilotowaæ zaproponowa³ ochoczo.
Znam drogê.
Dom sta³ samotnie na przyl¹dku zamykaj¹cym Poole Bay. Kiedy dojechali na
miejsce, by³o ju¿ ciemno, ale w kominku buzowa³ ogieñ, rozpalony przez miejscow¹
kobietê opiekuj¹c¹ siê domem; w koszu obok piêtrzy³a siê sterta polan. W spi¿arni
znaleli tuzin jaj i wie¿o zabitego kurczaka oraz mleko i kosz pieczarek. Ed przy-
wióz³ pud³o ró¿nych wiktua³ów z kantyny: chleb, mas³o, szynkê, ser, konserwê wo³o-
w¹, kawê, du¿y placek, torebki ciasteczek oraz puszki owoców i kremu.
Sara usma¿y³a na kolacjê omlety z pieczarkami; jedli przy trzaskaniu szczap
z aromatycznego drewna jab³oni, wypili te¿ ca³¹ butelkê najlepszego czerwonego
wina sir Georgea. Potem Ed do³o¿y³ do ognia i usiedli na pod³odze przed bucha-
j¹cymi p³omieniami, trzymaj¹c siê w objêciach. Niewiele mówili, tul¹c siê tylko,
ca³uj¹c, pieszcz¹c i szepcz¹c do siebie.
Siedem dni pe³nych ciebie powtarza³ radonie Ed. Ca³e siedem dni,
Saro! ¯adnych samolotów, karabinów, bomb, ¿adnej mierci i zniszczenia. Tylko
ty, moja piêkna Saro.
Ca³owa³ jej oczy, jej policzki i szyjê, przesuwaj¹c wargi nieprzerwanym szla-
kiem, który zawsze koñczy³ siê na jej chêtnych ustach.
57
Ach, Saro powiedzia³ namiêtnie szuka³em ciê przez ca³e moje ¿y-
cie, i pomyleæ, ¿e znalaz³em ciê w samym rodku wojny! Widywa³em ciê,
wiesz, na d³ugo przedtem, zanim ciê pozna³em. Zapyta³em, kim jeste, a kie-
dy mi powiedzieli, pomyla³em sobie: To nie dla ciebie, Ed. Ona jest poza
twoim zasiêgiem, poza twoim wiatem. Ale ju¿ nie jeste poza moim wia-
tem, Saro, i na tym polega cud. Mam ciê tutaj, przy sobie, a za chwilê zabiorê
ciê na górê i bêdê ciê kocha³ mimo tych piekielnych r¹k, bêdê ciê kocha³ i ko-
cha³ bez koñca.
Zacz¹³ j¹ znów ca³owaæ; poca³unki stawa³y siê coraz g³êbsze i bardziej na-
miêtne, a dotyk d³oni bardziej intymny.
Nie musimy iæ na górê szepnê³a tu¿ przy jego ustach. Pozwól mi tylko
do³o¿yæ do ognia
U³o¿y³a jeszcze wiêkszy stos polan, a¿ p³omienie zahucza³y i strzeli³y iskra-
mi, a powietrze wype³ni³o siê woni¹ p³on¹cego drewna. Zdmuchnê³a p³omyk w ku-
listej lampie parafinowej, tak ¿e tylko ogieñ owietla³ teraz pokój, a cienie na
cianach tañczy³y do wtóru p³omieniom. Potem wróci³a do niego i siêgnê³a do
zapiêcia spódnicy.
Nie sprzeciwi³ siê, przytrzymuj¹c jej d³onie. To jest co, co chcia³em
zrobiæ od bardzo dawna.
W tañcz¹cym blasku ognia rozebra³ j¹, zdejmuj¹c ka¿d¹ rzecz po kolei. Ca³o-
wa³ delikatn¹, wra¿liw¹ skórê tam, gdzie j¹ ods³ania³ drobne, wysoko osadzone
piersi, szczup³¹ taliê, p³aski brzuch, w¹skie, choæ zaokr¹glone biodra. Wprawia³o
j¹ to w dr¿enie. Odwi¹za³a mu krawat i odpiê³a koszulê, ods³aniaj¹c wie¿e bli-
zny na piersiach i ramionach; uca³owa³a je z czci¹, podczas gdy rêce rozpina³y
pasek. Wszystko, co robi³a, by³o naturalne i instynktowne; ogarnê³a j¹ nagle pew-
noæ siebie i niemal zach³anna mia³oæ, a tak¿e ca³kowity brak wstydu, co zadzi-
wi³oby j¹ sam¹, gdyby mia³a czas o tym pomyleæ. Wszystko, co robi³a z Edem,
by³o spontaniczne, naturalne i swobodne.
Potem le¿eli razem w blasku i cieple ognia, osi¹gn¹wszy pe³n¹ jednoæ du-
chow¹, zanim jeszcze po³¹czy³y siê ich cia³a. Ed zdj¹³ banda¿e z r¹k pomimo
protestów Sary.
Jeli tego nie zrobiê, nie bêdê ciê czu³ tak, jak chcê.
Dotkn¹³ jej skóry koñcami palców, g³adz¹c smuk³e cia³o. W lad za d³oñmi
posz³y usta. Sara wygiê³a siê, podda³a ku niemu ca³a.
Masz takie cudowne cia³o, g³adkie jak jedwab. Wiedzia³em, ¿e takie bê-
dzie. Saro, Saro
By³ czu³y i pe³en uniesienia, i namiêtny, i da³ jej tyle mi³oci, ¿e gdy siê po³¹-
czyli, odpowiedzia³a mu z entuzjazmem. Po raz pierwszy w ¿yciu odda³a siê bez
reszty, zatracaj¹c w mi³oci absolutnej, któr¹ wzajemnie dawali i brali. Obejmo-
wa³a go mocno i nie odrywa³a warg od jego ust, przyjmuj¹c go w siebie i w za-
mian daj¹c z siebie wszystko. Byli jedn¹ istot¹, z³¹czeni duchem i cia³em, skupie-
ni na dzieleniu rozkoszy i absolutnego oddania. Ka¿de z nich czu³o rozkosz
58
drugiego jak w³asn¹: intensywn¹, spazmatyczn¹, namiêtn¹, jak g³os Eda, powta-
rzaj¹cego raz za razem, w rozko³ysanym rytmie: Kocham ciê, kocham ciê, ko-
cham ciê.
Póniej le¿eli nasyceni mi³oci¹. Sara spojrza³a na Eda i wodz¹c koniusz-
kiem palca po jego twarzy wyrecytowa³a cichym g³osem:
Ka¿da mnie myl z tob¹ jednoczy,
A dusza ³aknie wci¹¿ jednego,
By patrzeæ tylko w twoje oczy,
By pragn¹æ tylko serca twego.
Co to jest?
Herrick.
A Przewaga angielskiej edukacji. Choæby nawet odbywa³a siê w domu.
Ty masz ró¿ne w³asne przewagi.
Na przyk³ad?
To dotknê³a jego ust. I to ujê³a jego rêkê. I to przesunê³a d³oni¹ po ciele.
Wyposa¿enie standardowe.
Z amerykañskim wyrafinowaniem.
To mój wk³ad w Lend-Lease z t¹ ró¿nic¹, ¿e wynaj¹³em siê na resztê
¿ycia i nale¿ê do ciebie bez reszty. Chcê z tob¹ ¿yæ, uwielbiaæ ciê i chroniæ od
z³ego, mieæ z tob¹ dzieci.
Bêdziesz bêdziesz mia³ to wszystko.
Mam za sob¹ szesnacie misji. Zosta³o mi jeszcze tylko dziewiêæ, a potem
koniec. Ta wojna nie mo¿e trwaæ wiecznie. Musi siê kiedy skoñczyæ, a kiedy ten
dzieñ nast¹pi, mam zamiar byæ wród ¿ywych. Mam teraz dla kogo ¿yæ, Saro, i to
mnie ochroni.
Zacz¹³ j¹ znów ca³owaæ, tym razem gwa³townie, z desperacj¹, jakby chcia³
w ten sposób wydrzeæ sobie prawo do ¿ycia, do kochania Sary przez przysz³e
lata i wkrótce po³¹czyli siê znowu w nastêpnym spe³nieniu.
Sara by³a wstrz¹niêta, niemal przestraszona bezmiarem uczucia, jakie od-
s³oni³ przed ni¹ Ed.
Przed tob¹ nie ¿y³em, tylko egzystowa³em, Saro. To tak, jakby zdjê³a ze
mnie wszystkie warstwy nieczu³oci, jakie bezwiednie nagromadzi³em przez lata,
podobnie jak zdj¹³em banda¿e z r¹k. Teraz jestem odnowiony, jak skóra na moich
rêkach, i boli mnie to, ale Bo¿e drogi, có¿ to za uczucie!
¯aden mê¿czyzna nie przemawia³ nigdy do Sary tak otwarcie, tak wymownie
i szczerze. Giles nie ods³oni³ siê przed ni¹ nigdy do koñca; nawet w mi³oci pozo-
stawa³ powci¹gliwy i zamkniêty w sobie. Obca mu by³a ¿ywio³owoæ w s³owach
i czynach, jak¹ przejawia³ Ed. Nigdy nie otworzy³ siê przed Sar¹ do koñca, ani
w chwilach wielkiej namiêtnoci, ani poza nimi. Ed wydawa³ siê zupe³nie natural-
ny i niczym nie skrêpowany, co by³o dla niej zupe³n¹ nowoci¹.
59
Kiedy jestem daleko od ciebie, usycham z têsknoty, jestem tylko cieniem.
Muszê mieæ ciê stale przy sobie. Potrzebujê twojego widoku, ¿eby zaistnieæ. To
dziêki tobie uwiadomi³em sobie, co to znaczy ¿yæ pe³n¹ piersi¹; tragedia polega
na tym, ¿e odkry³em to dopiero teraz, kiedy usi³ujê wygraæ ze mierci¹.
Zadr¿a³a i przytuli³a siê do niego mocniej. Trzyma³ j¹ w ramionach delikat-
nie, czule, z wielk¹ mi³oci¹.
Musimy spojrzeæ prawdzie w oczy, Saro. Nie mo¿emy siê chowaæ przed
wiadomoci¹ zagro¿enia, bo to nic nie pomo¿e. Ta sytuacja nadaje naszym prze-
¿yciom niezwyk³¹ intensywnoæ. Przez ci¹g³¹ grobê, jaka wisi nad nami, ta mi-
³oæ jest tym bardziej drogocenna. Kocham ciê tak absolutnie, tak g³êboko i gor¹-
co, ¿e wszystko inne schodzi na drugi plan. Ale jestem w stanie stawiæ czo³o temu,
co nas czeka, poniewa¿ czerpiê si³ê z tej mi³oci.
Poczu³, jak dr¿y w jego ramionach. Przylgnê³a do niego tak mocno, jakby siê
chcia³a w niego wtopiæ.
Widzisz? powiedzia³. Rozumiesz mnie tak ca³kowicie, ¿e na dobr¹ spra-
wê s³owa nie s¹ nam potrzebne.
Jeste najbardziej zdumiewaj¹cym i cudownym cz³owiekiem, jakiego
znam zawo³a³a Sara. Nigdy w ¿yciu nie czu³am do kogokolwiek tego, co czu-
jê do ciebie. Nie wiedzia³am nawet, ¿e jestem zdolna do odczuwania emocji, któ-
re we mnie obudzi³e. Cokolwiek siê zdarzy w przysz³oci, nigdy nie bêdê ju¿
taka, jak by³am. Zmieni³e mnie, Ed. Wszystko, co mam, wszystko, czym jestem,
nale¿y do ciebie, tak d³ugo, jak d³ugo bêdê ¿y³a. Niezale¿nie od tego, co siê z na-
mi stanie, Ed, kocham ciê. Zawsze bêdê ciê kocha³a.
Le¿eli objêci, a ogieñ zacz¹³ przygasaæ, a¿ pozosta³ z niego tylko czerwony ¿ar.
Polana obsunê³y siê, rozpadaj¹c w szary popió³, ale nadal bi³o z nich gor¹co, które
dochodzi³o a¿ do nich. Ed g³adzi³ jasne w³osy Sary, a ona przytuli³a twarz do ró¿o-
wej skóry blizn na jego piersi. Czerpali z siebie wzajem g³êbok¹ pociechê, si³ê i opar-
cie. Nie istnia³o nic i nie by³o nikogo poza nimi. Sara czu³a siê wspaniale.
Niczego wiêcej w ¿yciu nie bêdê potrzebowa³a. Cokolwiek nam zgotuje
przysz³oæ, Ed powiedzia³a bêdê pamiêta³a ten czas do koñca moich dni i zaw-
sze bêdê za niego wdziêczna. Oby Bóg sprawi³, ¿e bêdzie trwa³ nadal.
Amen dokoñczy³ ¿arliwie. Przeci¹gn¹³ siê, a¿ zatrzeszcza³o. A teraz
chyba pójdziemy do ³ó¿ka. Jestem zmêczony i chcê zasn¹æ w twoich ramionach,
a rano obudziæ siê ko³o ciebie i znów ciê kochaæ, i spêdziæ z tob¹ ka¿d¹ minutê
mojego czasu. Ca³e siedem dni.
Objêci powêdrowali do sypialni na poddaszu, do wielkiego podwójnego ³o¿a
z puchowymi poduszkami i kwiecist¹ ko³dr¹, nagrzanego przez dwa kamionkowe
termofory, które Sara umieci³a w nim zawczasu. Le¿eli wtuleni w siebie, bo tak
by³o cieplej i wygodniej. Tak te¿ zapadli w sen.
To by³ tydzieñ, którego ¿adne z nich nie mia³o zapomnieæ. Siedem dni kontaktu
fizycznego i duchowego, prze¿ywanego z tak¹ intensywnoci¹, jakiej ¿adne z nich
nigdy dot¹d nie dowiadczy³o. W ci¹gu dnia chodzili na spacery po falistych wzgó-
60
rzach hrabstwa Dorset. Schodzili cichymi dró¿kami na puste pla¿e w najodleglej-
szym zak¹tku zatoki, gdzie s³ychaæ by³o tylko krzyk ptaków morskich. Nie têsknili
do towarzystwa. Poza poblisk¹ farm¹, gdzie kupowali mleko i jajka, rzadko widy-
wali ludzi, a nie potrzebowali ich wcale. Wieczorami wracali do domu, uk³adali
polana w kominku i rozpalali ogieñ; k³adli siê przed nim, rozmawiali, kochali siê
s³odko, d³ugo, dojmuj¹co i zasypiali w swoich objêciach.
Zapomnieli o wojnie. Z twarzy Eda znikn¹³ wyraz napiêcia. Jego d³onie goi³y
siê doskonale. Pod koniec tygodnia odrzuci³ banda¿e, bo ró¿owa skóra pokrywa-
j¹ca rany straci³a siny odcieñ. Kiedy zmys³ dotyku powróci³ niemal ca³kowicie,
nie móg³ po prostu oderwaæ r¹k od Sary.
Twoje cia³o jest jak jedwab powiedzia³, kiedy le¿eli w ³ó¿ku, a przez roz-
suniête zas³ony s¹czy³a siê do pokoju powiata ksiê¿ycowa. Rozpozna³bym ciê
po dotyku, jak niewidomy. Wszystkie moje zmys³y skupiaj¹ siê w czubkach pal-
ców i w ustach.
Sara nie mia³a pojêcia, ¿e kochanie siê mo¿e byæ tak do g³êbi wstrz¹saj¹cym,
tak przejmuj¹co odczuwanym prze¿yciem. Gorliwie pod¹¿a³a w lad za Edem
cie¿k¹ czystej zmys³owoci, która wiod³a j¹ na szczyty erotycznej rozkoszy. Pierw-
szy raz w ¿yciu zrozumia³a, co kryje siê pod okreleniem rozkosze cielesne.
Noc po nocy wyczerpywali swoje si³y, by nastêpnie po obudzeniu czuæ wie¿oæ
i gotowoæ do jeszcze jednej podró¿y w najdalsze zak¹tki odkrywania samych
siebie.
Której nocy, po paroksyzmie rozkoszy, z którego wychynêli rozdygotani,
Sara powiedzia³a bez zazdroci, ale raczej jako zwyk³e stwierdzenie faktu:
Musia³e mieæ w ¿yciu mnóstwo kobiet, skoro osi¹gn¹³e takie mistrzo-
stwo w sztuce kochania.
Æwiczy³em bez przerwy przyzna³ skromnie.
W³anie o to mi chodzi³o.
Schowa³a twarz w poduszkê. Patrzy³ na ni¹ przez chwilê wyrozumiale; prze-
sta³ siê umiechaæ i odwróci³ j¹ do siebie, tak ¿eby móc spojrzeæ jej w oczy. Spo-
gl¹da³ na ni¹ z powag¹.
Niewa¿ne, ile kobiet by³o w moim ¿yciu chocia¿ rzeczywicie niema-
³o wszystkie stanowi³y tylko przygotowanie do ciebie.
Zobaczy³, jak w jej oczach janieje coraz ¿ywszy blask. Nie potrzebowa³a nic
mówiæ. Oczy powiedzia³y za ni¹ wszystko.
Mielimy masê szczêcia zauwa¿y³ Ed. Od pocz¹tku wiedzia³em, ¿e
jeste wyj¹tkow¹ kobiet¹. Ale jak bardzo wyj¹tkow¹, odkry³em dopiero teraz.
Takie uczucie jak nasze dla wielu jest nieosi¹galne, choæby i po siedemdziesiêciu
latach monotonnego ¿ycia. Mo¿na by to nazwaæ objawieniem. Zaczê³o siê ¿arta-
mi i flirtem, a skoñczy³o odkryciem odkryciem krainy serca, Saro. Poznawali-
my j¹ razem i znalelimy w niej siebie.
Sara s³ucha³a oszo³omiona i dr¿¹ca. Nikt nigdy nie mówi³ do niej w taki spo-
sób. Jego s³owa spowodowa³y, ¿e otworzy³a siê do koñca, jak nigdy dot¹d. Mi³oæ
61
wezbra³a w niej ogromn¹ fal¹, która pozostawi³a j¹ bezsiln¹ i bez tchu. Ona rów-
nie¿ uwiadamia³a sobie, ¿e w mi³oci osi¹gnêli kulminacjê, ¿e wspiêli siê na sam
szczyt. Ed kipia³ ¿yciem, mia³ go w sobie wiêcej ni¿ jakikolwiek znany jej cz³o-
wiek. Rozumia³a teraz, ¿e w jej ma³¿eñstwie z Gilesem brakowa³o elementu wza-
jemnej ekscytacji. Ufa³a Edowi bezgranicznie. Powierzy³a mu swoje ¿ycie bez
chwili wahania, uwalniaj¹c siê gwa³townie z wiêzów przesz³oci. Ed poda³ jej
nó¿, którym przeciê³a krêpuj¹ce j¹ pêta. A wród tych uniesieñ czu³a siê cudow-
nie bezpieczna. Ed strzeg³ jej i opiekowa³ siê ni¹ jak nikt. Zanim wyjechali, Ed
postawi³ sprawê jasno, owiadczaj¹c, ¿e bêdzie nad ni¹ czuwa³, bior¹c na siebie
odpowiedzialnoæ nale¿¹c¹ do Gilesa. Tak wiêc by³a ¿on¹ Gilesa Luttrella w oczach
prawa; ale by³a tak¿e ¿on¹ Eda, z którym ³¹czy³a j¹ duchowa wiê i wzajemne
zobowi¹zania. Teraz nale¿a³a do tego samego wiata co Ed.
Kiedy jeszcze by³a z Gilesem, stanowi³a w pewnym sensie jego w³asnoæ
podobnie jak Luttrell Park czy przysz³y tytu³. Z Edem wi¹za³a j¹ wy³¹cznie mi-
³oæ i ta wiadomoæ wystarcza³a, ¿eby tym mocniej pragnê³a siê z nim zwi¹zaæ.
Chcia³a urodziæ mu dzieci, nie ze wzglêdu na powinnoæ, jak¹ w swoim pojêciu
mia³a wobec Gilesa, ale dlatego, ¿e by³yby one czêci¹ Eda. W tej dziedzinie
zreszt¹ Ed równie¿ okaza³ siê niezast¹piony.
W najnaturalniejszy sposób, nie dopuszczaj¹c ani przez chwilê do skrêpowa-
nia czy wstydu, zabra³ j¹ do lekarza w bazie, mi³ego cz³owieka pochodz¹cego
tak¿e z San Francisco, który wiedzia³ o ich zwi¹zku. Lekarz zaopatrzy³ Sarê w naj-
nowoczeniejszy model amerykañskiego kr¹¿ka, daj¹cy prawie stuprocentow¹
pewnoæ unikniêcia niepo¿¹danej ci¹¿y. Traktowa³ przy tym ca³¹ sprawê zupe³nie
zwyczajnie, pochwalaj¹c przezornoæ Eda, tak ¿e Sara nie czu³a ani za¿enowania,
ani niesmaku, a jedynie ulgê.
Nie mia³a w¹tpliwoci, ¿e Edowi chodzi wy³¹cznie o jej dobro; powiedzia³
jej to otwarcie.
Nie chcê zostawiæ ciê z dzieckiem, które musia³aby sama wychowywaæ
owiadczy³. Na wypadek, gdyby co mi siê przydarzy³o, napisa³em testament,
który powinien ciê zabezpieczyæ finansowo. Nie jestem Rockefellerem, ale powo-
dzi mi siê niele, wiêc z tej strony mo¿esz siê niczego nie obawiaæ; w ten sposób
by³aby finansowo niezale¿na od rodziny. Natomiast nie ¿yczê sobie, ¿eby zosta³a
sama z dzieckiem na g³owie to jest na rêku. Bardzo bym chcia³, ¿ebymy mieli
dzieci, Saro ale razem, ¿ebym móg³ siê wami opiekowaæ. Kobieta wychowuj¹ca
samotnie dziecko, zw³aszcza nielubne, ma ciê¿kie ¿ycie, a ty dotychczas wiod³a
raczej beztrosk¹ egzystencjê. Wiem, co dla mnie powiêcasz, Saro, wiêc najmniej-
sze, co mogê zrobiæ, to nie obarczaæ ciê dodatkowym ciê¿arem.
Wrócili do Little Heddington po tygodniu. Ten okres do koñca ¿ycia mia³
pozostaæ jako niezatarte wspomnienie w pamiêci obojga.
Eda nie zakwalifikowano do dalszego latania, bo rêce mu siê dotychczas nie
zagoi³y na tyle, by móg³ usi¹æ za sterami fortecy. Ku niezmiernej uldze Sary
skierowano go do pracy na ziemi do koñca roku.
62
Jednak dosta³ nowy samolot: by³ to nowy B17-G, który nazwa³ imieniem Sary
Sally B. Brandon by³o jej nazwiskiem panieñskim. Zupe³nie jakby Giles zosta³
wymazany z jej ¿ycia. California Girl wraca³a z misji wielokrotnie i zaliczano
j¹ do szczêliwych samolotów; teraz Sara ochrzci³a Sally B na szczêcie, przy
u¿yciu butelki szampana. Tej zimy pogoda by³a fatalna, zimno i deszcz, mg³y,
nawet nieg. Kilka misji odwo³ano. Bombowce gromadzi³y siê wokó³ pomalowa-
nego jaskrawymi farbami samolotu-przewodnika tylko po to, ¿eby kierowaæ siê
z powrotem do bazy.
W te zimne, s³otne dni Sara i Ed urz¹dzili sobie w greckim pawilonie miejsce
spotkañ. Nigdy, ani razu nie skorzystali z rezydencji. Ed jakim sposobem zdoby³
piecyk parafinowy i zapas czego, co nazywa³ paliwem. Sara dostarczy³a podu-
szek i koców, przynosi³a te¿ gor¹c¹ kawê, a Ed butelkê whisky. Zwykle czeka³ na
ni¹, kiedy wychodzi³a z pracy, po czym spêdzali razem tyle czasu, ile mogli, roz-
mawiaj¹c, kochaj¹c siê lub po prostu przebywaj¹c ze sob¹. Parê razy wyje¿d¿ali
na weekend do ma³ych, spokojnych miejscowoci, odleg³ych od wojny, ale kiedy
Ed zacz¹³ znów lataæ, stworzyli z pawilonu swój prywatny raj. Czêsto nawet siê
nie kochali, le¿eli tylko przytuleni i rozmawiali, szczêliwi, ¿e s¹ razem.
Snuli plany na wspólne ¿ycie po wojnie. Zastanawiali siê, gdzie bêd¹ miesz-
kaæ i ustalili, ¿e Sara przyjedzie do Eda do Kalifornii. Ed nigdy nie przynagla³
Sary, ¿eby powiadomi³a Gilesa; zostawia³ to ca³kowicie do jej uznania. Czu³ in-
stynktownie, ¿e tak bêdzie wola³a. Nie napisa³a jeszcze do Gilesa, aby wyznaæ
wszystko. Nie raz i nie dwa zabiera³a siê do tego, ale nie znajdowa³a s³ów, które
by go nie zrani³y, nie zabola³y, nie zniszczy³y. Zima mia³a siê ku koñcowi, a ona
nadal nic mu nie powiedzia³a za to jego listy przychodzi³y jak zawsze, niewia-
dome zmiany, kochaj¹ce, pe³ne instrukcji i projektów.
Nadesz³o Bo¿e Narodzenie, które Ed i za³oga Sally B spêdzili w Luttrell
Park. Sir George by³ nienagannie uprzejmy w stosunku do Eda; nigdy nie robi³
wymówek, nigdy nie potêpia³. Sara wiedzia³a, ¿e Ed odby³ z nim rozmowê, wia-
doma by³a tak¿e, ¿e mówili na jej temat, ale nie mia³a pojêcia, co z tego wynik³o
i nigdy o to nie zapyta³a. Dobrym znakiem wydawa³o jej siê to, ¿e teæ nadal
traktowa³ Eda przyjanie i by³a mu za to wdziêczna. Sir George urz¹dzi³ jedno
wi¹teczne przyjêcie w klubie oficerskim, a drugie w domu dla za³ogi Sally
B, na które gocie przynieli tyle mocnego alkoholu, ¿e mog³aby w nim p³y-
waæ ca³a amerykañska marynarka. Ed zabra³ Sarê na gwiazdkowy bal w bazie,
na którym wyst¹pi³a w przedwojennej sukni Molyneux z szafirowego jedwab-
nego szyfonu, d³ugiej, zachodz¹cej z przodu pod sam¹ szyj¹, a wyciêtej g³êbo-
ko na plecach.
Ed podarowa³ Sarze odznakê-skrzyd³a Si³ Powietrznych Stanów Zjednoczo-
nych, zrobion¹ ze z³ota; ona ofiarowa³a mu zegarek od Aspreya, poniewa¿ jego
poprzedni rozbi³ niemiecki od³amek w California Girl. Sara poleci³a wygrawe-
rowaæ na nim imiê Eda oraz s³owa wiersza Herricka, które zacytowa³a mu w do-
mu nad zatok¹.
63
Z nowym rokiem Ed zosta³ uznany za zdolnego do s³u¿by i zacz¹³ znów lataæ.
Idylla dobieg³a koñca, ale ich zwi¹zek zd¹¿y³ siê przez ten czas umocniæ i pog³ê-
biæ. Ed zawsze wiedzia³, ¿e wraca do Sary, która na niego czeka, a ona czeka³a
wiedz¹c, ¿e on do niej wraca. W przerwach miêdzy lotami pokrzepiali siê wza-
jemnie, dodaj¹c si³ i otuchy.
Którego dnia na pocz¹tku maja Ed obwieci³ jej niespodziewanie:
Mam trzydniow¹ przepustkê. Popro o urlop albo we go sobie sama, bo
zrobimy sobie szaleñczy wypad. Zapakuj swoj¹ niebiesk¹ szatkê i nie zadawaj
¿adnych pytañ. Zamierzam ciê zadziwiæ.
Uda³o mu siê to w pe³ni. Taksówka, do której wsiedli na dworcu Paddington,
zatrzyma³a siê przed hotelem Dorchester. Sara oniemia³a.
Jakim cudem ? zaczê³a.
Nie s³ysza³a? Przejêlimy go na czas trwania wojny. Zosta³ czterdziestym
dziewi¹tym stanem USA.
Czeka³ na nich apartament z ³azienk¹. Na ma³ym stoliku sta³ wazon wype³-
niony ró¿ami, a w kube³ku z lodem ch³odzi³a siê butelka szampana.
Jak uda³o ci siê to wszystko zorganizowaæ? zapyta³a Sara z podziwem.
Mam znajomego, który jest kim w rodzaju organizatora przy czterogwiazd-
kowym generale. Sama wiesz, ¿e ranga poci¹ga za sob¹ pewne przywileje. U¿y-
³em ³agodnej perswazji, a poniewa¿ winien mi jest to i owo bylimy razem w col-
legeu, wiesz, jak to jest wród starych przyjació³
Co on ma do roboty? zainteresowa³a siê Sara.
Mo¿na go okreliæ jako cz³owieka, który dba o genera³a. Za³atwia jego
wszystkie potrzeby i zachcianki nie przebieraj¹c w rodkach i u¿ywaj¹c sposo-
bów zarówno prawych, jak i lewych.
Jakby rodzaj adiutanta?
Hmm Powiedzmy, ¿e da siê to tak uprociæ. Kimkolwiek jest, mo¿emy
czuæ siê zaszczyceni, wiêc po prostu cieszmy siê z tego, co mamy. Drugi raz mo¿e
nam siê nie poszczêciæ. A teraz przebierz siê w jak¹ liczn¹ przedwojenn¹ sukien-
kê i pójdziemy na lunch. Poinformowano mnie o kilku czarnorynkowych lokalach.
Restauracja, do której poszli, mieci³a siê w Soho. Zape³niali ja oficerowie
amerykañscy oraz ich kobiety. Zjedli tam solê i wypili wino. Potem powêdrowali
spacerkiem do Picadilly, przeszli Lower Regent Street i przecinaj¹c The Mall za-
g³êbili siê w St James Park. Londyn pachnia³ kwiatami i wie¿oci¹, a wiosna
obsypa³a drzewa p¹kami. W parku wojskowa orkiestra gra³a Yours i Dont
Fence Me In oraz wi¹zankê utworów Gilberta i Sullivana. Na trawie siedzia³o
mnóstwo przytulonych par. Ed i Sara przeszli ca³y park, doszli do stawu, a nastêp-
nie doszli a¿ do Buckingham Palace.
Jak tam jest w rodku? zapyta³ Ed z ciekawoci¹.
Och, wiesz bia³o, z³oto i przyt³aczaj¹co.
Czy sk³ada³a uk³on, jak przystoi ka¿dej dobrze u³o¿onej m³odej debiu-
tantce?
64
Oczywicie.
A co takiego powiedzia³ ci król?
Ani s³owa. Ale umiechn¹³ siê do mnie i królowa równie¿, a potem oboje
mi siê odk³onili.
I w tym momencie zosta³a wprowadzona do tak zwanego towarzystwa?
Po d³u¿szym oczekiwaniu. Nogi bola³y mnie niemi³osiernie. Skoro ju¿ przy
tym jestemy odwróci³a siê do niego impulsywnie. Nie mia³by nic prze-
ciwko temu, Ed? Na dobr¹ sprawê powinnam rzuciæ okiem na Brandon House,
korzystaj¹c z tego, ¿e jestem w miecie. Dom jest zamkniêty i agenci maj¹ na
niego oko, ale ojciec by³by zadowolony, gdybym tam zajrza³a. On sam bardzo
rzadko przyje¿d¿a do Londynu. Agenci rezyduj¹ przy St James, wiêc nie zajê³oby
nam to du¿o czasu. Co ty na to?
Prowad. Jeszcze nigdy nie by³em wewn¹trz eleganckiego londyñskiego
domu i jestem ogromnie ciekaw, jak ¿yje uprzywilejowana po³owa.
Agenci okazali pe³ne szacunku zadowolenie na widok lady Sary zapewnia-
j¹c, ¿e w Brandon House wszystko jest w najlepszym porz¹dku, jeli jednak lady
Sara chcia³aby przekonaæ siê osobicie Wrêczyli jej klucze i odprowadzili uk³o-
nami do drzwi.
Ci¹gle zapominam, ¿e jeste arystokratk¹ wyzna³ Ed, jakby go to nagle
uderzy³o. Mo¿e na twój widok powinienem k³aniaæ siê albo salutowaæ?
Jeli nie zamilkniesz, dostaniesz po g³owie uprzedzi³a Sara.
Co takiego? Na ulicy? Nigdy nigdy nie omieli³aby siê tego zrobiæ!
Tak uwa¿asz? Jeszcze wielu rzeczy o mnie nie wiesz, a rzucanie mi wyzwañ
jest jedn¹ z nich. Moi bracia mogliby opowiedzieæ ci co nieco na ten temat.
Co w jej oczach i g³osie upewni³o go, ¿e mówi serio. Wypowiedzia³ tê myl
na g³os.
Rzucanie wyzwañ któremu z Brandonów niesie ze sob¹ spore ryzyko
przestrzeg³a go. Lepiej uwa¿aj, Jankesie!
Potrz¹sn¹³ g³ow¹ ze smutkiem.
Musia³a siê widywaæ z okropnie wulgarnymi Amerykanami westchn¹³.
Nie wyra¿asz siê wcale, jak przystoi dobrze wychowanej angielskiej dziewczynie.
Zosta³am zdeprawowana i skorumpowana przyzna³a ze skruch¹. I to
za pomoc¹ jednego batonika Hersheya
Wybuchn¹³ miechem, który nagle przeszed³ w jêk, kiedy Sara odwróci³a siê
b³yskawicznie i uszczypnê³a go z ca³ej si³y w krocze.
Chryste! wybuchn¹³.
Ale ona zd¹¿y³a siê ju¿ oddaliæ. Zobaczy³ tylko migaj¹ce w biegu d³ugie nogi
i us³ysza³ jej miech. Próbowa³ j¹ dogoniæ, mijaj¹c Ritza i przecinaj¹c Picadilly.
Jedni przechodnie patrzyli z wyrozumia³oci¹, a inni z oburzeniem na piêkn¹, d³u-
gonog¹, jasnow³os¹ dziewczynê gonion¹ przez wysokiego amerykañskiego ofice-
ra oboje m³odzi, oboje rozemiani. Przeje¿d¿aj¹ca taksówka zatrzyma³a siê z pi-
skiem opon, a kierowca wychyli³ siê wo³aj¹c:
65
Niech mnie gê kopnie! Wy, Jankesi, nie rozumiecie, jak wam siê mówi nie!
Z³apa³ j¹ wreszcie przed Browns Hotel. Chwyci³ za ramiona i przy-
gwodzi³ do ciany budynku. Dysza³a rozemiana, zarumieniona, z b³yszcz¹-
cym oczami.
No, no powiedzia³, oddychaj¹c ciê¿ko. Ale¿ z ciebie bezwstydne lada-
co! Zosta³em srodze oszukany. Mia³em ciê za jedn¹ z najbardziej subtelnych i wra¿-
liwych przedstawicielek angielskiej p³ci piêknej, uroczo niemia³¹ i wstydliw¹.
A tymczasem co siê okazuje? Atakujesz mnie bez ¿enady! I nie gdzie indziej,
tylko na ulicy St James! U Whitea niew¹tpliwie wszyscy powypadali z okien. To
siê nazywa skandal ! Oczy iskrzy³y mu siê od miechu.
Mówi³am, ¿eby mi nie rzuca³ wyzwañ przypomnia³a mu.
W przysz³oci nic takiego siê nie zdarzy w ka¿dym razie nie na ulicy.
Ten policjant, o tam, przygl¹da nam siê doæ podejrzliwie. Pewnie myli,
¿e mnie napastujesz albo robisz mi niemoralne propozycje.
Przecie¿ to ja by³em napastowany! Mog³a mi zrobiæ nieodwracaln¹ krzywdê!
W takim razie mo¿e chcesz z³o¿yæ skargê? On jest akurat po drugiej stro-
nie ulicy. Mam go zawo³aæ? Teraz ona z kolei rzuca³a mu wyzwanie.
Tylko spróbuj! W takim wypadku zaaresztowaliby nas oboje. Nie, teraz
pójdziemy spokojnie i statecznie w kierunku Brandon House, a tam zbadamy, jak
powa¿n¹ szkodê mi wyrz¹dzi³a.
Patrzy³, jak jej oczy zmieniaj¹ siê, ciemniej¹, zaczynaj¹ lniæ.
Tak jest, kapitanie powiedzia³a pokornie, ale takim g³osem, ¿e zapragn¹³
kochaæ siê z ni¹ natychmiast, tak jak sta³a oparta o cianê Browns Hotel przy
Dover Street. Wszystko, czego pan sobie ¿yczy, kapitanie.
¯yczê sobie owiadczyæ, ¿e ciê kocham powiedzia³ pe³nym g³osem
i mam zamiar dowieæ tego, o ile nie pozbawi³a mnie takiej mo¿liwoci.
O tak, bardzo proszê, kapitanie odpowiedzia³a skromnie, czemu prze-
czy³ wyraz jej oczu.
W porz¹dku, ale id spokojnie, nie biegnij.
Ruszyli ulic¹ trzymaj¹c siê za rêce.
Dobry Bo¿e, wiêc to jest ten dom? zdumia³ siê Ed, kiedy do niego do-
szli. Wygl¹da raczej na siedzibê parlamentu!
Wewn¹trz wszystko spowite by³o w ciszê i otulone w pokrowce chroni¹ce
przed kurzem. Ich kroki stuka³y g³ucho na parkietach i dwiêcza³y na posadzkach
z marmuru, z których zdjêto dywany. ¯yrandole wisia³y w zawojach z mulinu,
niektóre nawet zdjêto, poniewa¿ by³y bardzo cenne. Zimne powietrze pachnia³o
stêchlizn¹. Ed otworzy³ wspaniale rzebione i bogato z³ocone drzwi.
Na mi³oæ Bosk¹! wykrzykn¹³ to rzeczywicie jest parlament!
To by³ salon nazywany przedpo³udniowym.
Wiedzia³em! Jedynie Anglikom przysz³oby do g³owy u¿ywaæ innego po-
koju przed po³udniem, a innego po po³udniu. Ale tak naprawdê chcia³bym zoba-
czyæ te, których u¿ywalicie w nocy.
5 Wspomnienia
66
Zaraz, zaraz oburzy³a siê Sara. Jeste nienasycony. Nie minê³a jeszcze
czwarta po po³udniu.
W porz¹dku, w takim razie skorzystamy z salonu popo³udniowego. Nie je-
stem grymany.
Muszê obejrzeæ wszystkie pokoje po kolei. Opanuj siê!
Wola³bym opanowaæ ciebie.
Myla³am, ¿e wola³by nie, nie ma mowy! Zrêcznie ominê³a jego rêce
i wbieg³a ¿wawo na ogromne schody, ale dogoni³ j¹ na podecie.
Jest mowa oznajmi³. Mówi³em ci ju¿, muszê sprawdziæ, czy nie dozna-
³em uszczerbku, a ¿eby tego dokonaæ, bêdzie mi potrzebna fachowa pomoc, siostro.
Zrobiê wszystko, co w mojej mocy odpar³a z powag¹.
Niech mi siostra poka¿e drogê do gabinetu lekarskiego.
Proszê iæ za mn¹.
Gdziekolwiek siostra poprowadzi.
Widzisz westchnê³a póniej wszystko funkcjonuje idealnie.
W moim zegarku tak¿e wszystko funkcjonuje idealnie, a on tylko pokazuje
godziny. Tu chodzi o mnie, Saro. Co ty ze mn¹ zrobi³a? Rozebra³a mnie na
czêci, a nastêpnie z³o¿y³a z powrotem i teraz zupe³nie siebie nie poznajê.
Ja wiem, kim jeste.
Bogu dziêki, ¿e jedno z nas wie! Nie opucisz mnie nigdy, prawda? Inaczej
nie znalaz³bym nikogo, kto móg³by mi wyjaniæ, kim jestem.
Jeste w bezpiecznym miejscu odpar³a. W moim sercu, gdzie pozosta-
niesz na zawsze, nawet gdyby siê znalaz³ daleko ode mnie.
To ju¿ chyba naprawdê nied³ugo. ¯adna wojna nie mo¿e trwaæ w nieskoñ-
czonoæ.
Zmarszczy³a brwi i twarz jej siê zachmurzy³a.
Umrê, jeli co ci siê stanie, Ed. Ju¿ przedtem by³o wystarczaj¹co strasz-
nie, ale teraz przeklêta wojna!
Gdyby nie ta przeklêta wojna, nie spotkalibymy siê wcale przypomnia³
jej ³agodnie. Ja ¿y³bym sobie nadal w Kalifornii, a ty zajmowa³aby siê dobro-
czynnoci¹ i otwiera³a festyny parafialne. Bóg wiadkiem, ¿e co podobnego nie
przesz³o mi nigdy przez myl ale doprawdy mam powód, ¿eby byæ wdziêcznym
czemu, czego nienawidzê. Nie straci³bym tego za nic i nie zamieni³ na d³ugi,
spokojny i bezpieczny ¿ywot. Warto prze¿yæ ten czas, nawet gdyby wszystko mia³o
siê skoñczyæ szybciej.
Nie mów tak! powiedzia³a b³agalnie.
Groba nie zniknie tylko dlatego, ¿e bêdziesz j¹ ignorowa³a.
Wiem, ale dla mnie jest zbyt koszmarna, ¿eby o niej wspominaæ.
Ramiona Eda objê³y j¹ cianiej. Sara wiedzia³a, co mu przebieg³o przez myl.
On potrafi³ siê nad tym zastanawiaæ; ona po prostu nie mog³a. Im wiêcej lotów
67
mia³ za sob¹, tym mocniej ruba siê zaciska³a. Z ka¿d¹ ukoñczon¹ misj¹ szanse na
nastêpny szczêliwy powrót mala³y. W Little Heddington mieræ wygrywa³a z lud-
mi bez trudu. Sporód tych, których Sara pozna³a, bardzo wielu ju¿ nie ¿y³o. Tyl-
ko jednej za³odze uda³o siê wykonaæ przepisowe dwadziecia piêæ lotów; zostali
potem odes³ani do Ameryki i obje¿d¿ali kraj sprzedaj¹c obligacje wojenne. Mo-
dli³a siê, ¿eby podobny los spotka³ Eda. Rozstanie z nim mog³aby jeszcze znieæ,
mierci by nie znios³a. Potrafi³aby ¿yæ i czekaæ, ale nie umia³aby ¿yæ wiedz¹c, ¿e
nie ma na co czekaæ.
Ed poruszy³ siê i spojrza³ na zegarek.
Hej, ju¿ prawie pi¹ta zauwa¿y³.
Dlaczego masz tak¹ obsesjê na temat czasu? spyta³a ze z³oci¹. Czy dla-
tego, ¿e odmierzasz tak sk¹po minuty, chcesz, ¿eby ka¿da trwa³a jak najd³u¿ej?
Mamy moc czasu sk³ama³, ³agodz¹c jej rozdra¿nienie. Ka¿dy dzieñ,
który spêdzamy razem, jest jak podarowany. Popatrz na to od tej strony.
Westchnê³a.
Pewnie masz racjê. Tylko tak mo¿emy patrzeæ na ka¿dy kolejny dzieñ.
Mamy równie¿ noce. I wieczory. A dzi wieczorem idziemy potañczyæ. Chcê
trzymaæ ciê w ramionach i obciskiwaæ na parkiecie, i nie ¿yczê sobie, ¿eby mi
ciê odbijali jacy gocie, którzy patrz¹ na mnie z wciek³oci¹ i zastanawiaj¹ siê,
czemu, u licha, tak mi siê poszczêci³o.
Ach! westchnê³a z zachwytem. Có¿ za cudowne plany.
Sama jeste cudowna. Chcê, ¿eby im oczy wysz³y na wierzch z zachwytu!
Usiad³a raptownie.
Ano w³anie. Niewykluczone, ¿e uda mi siê tego dokonaæ oznajmi³a.
Wyskakuj¹c z ³ó¿ka pobieg³a nago do szafy, zajmuj¹cej ca³¹ cianê sypialni.
Powinno tu jeszcze byæ trochê moich ³aszków.
Otworzy³a drzwi, za którymi ukaza³ siê rz¹d d³ugich sukien w pokrowcach
z kretonu.
Cudownie zachwyci³ siê Ed. Usiad³ i poprawi³ poduszki za plecami.
Przymierz je kolejno, a ja ci powiem, która mi siê najbardziej podoba.
To s¹ modele przedwojenne. Tu jest Patou, tu Schiaparelli
A ta bia³osrebrna kreacja?
Wyci¹gnê³a sporód innych brzeg srebrzystej spódnicy.
To jest toaleta, w której zosta³am zaprezentowana na dworze królewskim.
Naprawdê? Chcia³bym ciê w niej zobaczyæ. Nigdy nie widzia³em prawdzi-
wej debiutantki prezentowanej na dworze w pe³nej gali.
Bêdziesz musia³ mi z tym pomóc. Ona ma miliony haftek z ty³u.
Jestem równie dobry w ubieraniu, co w rozbieraniu.
Zachêcona jego entuzjazmem, wyjê³a sukniê z szafy i zdjê³a pokrowiec. Bia-
³y at³as haftowany srebrn¹ nici¹ lni³ w jej rêkach. Ed patrzy³, jak wk³ada sukniê,
po czym zapi¹³ haftki z ty³u.
A co z piórami, rêkawiczkami i ca³¹ reszt¹? zainteresowa³ siê.
68
Jakim cudem orientujesz siê w takich szczegó³ach? spyta³a.
Widzia³em zdjêcia w magazynach wiesz, w San Francisco mamy czaso-
pisma. Poza tym doda³ w Luttrell Park jest twoja fotografia w paradnej sukni.
Odwróci³a siê udaj¹c, ¿e przegl¹da zawartoæ szuflad. Tê fotografiê podaro-
wa³a niegdy Gilesowi.
Znalaz³a pióra zawiniête w bibu³kê, d³ugie bia³e rêkawiczki, at³asowe panto-
felki i zupe³nie niebywa³e parê poñczoch z czystego jedwabiu.
Ach! wykrzyknê³a to jak manna z nieba! Bêdê mog³a je dzi w³o¿yæ!
A nylony, które ci da³em? zapyta³ oburzony.
No tak, ale te s¹ z czystego jedwabiu.
W³o¿y³a poñczochy i usiad³a przy toaletce, ¿eby siê uczesaæ i przypi¹æ pióra.
Ed musia³ jej w tym pomóc. Wreszcie, wyg³adzaj¹c d³ugie rêkawiczki, odwróci³a
siê do Eda, który siedzia³ znowu na ³ó¿ku oparty o poduszki, i odrzucaj¹c za sie-
bie tren jednym wprawnym ruchem stopy, obwieci³a:
Proszê bardzo: oto debiutantka z tysi¹c dziewiêæset trzydziestego ósmego roku.
Widz¹c wyraz jego oczu doda³a niezupe³nie pewnym g³osem:
To wszystko wydaje siê trochê przyt³aczaj¹ce
Nie powiedzia³. To jeste po prostu ty. Poka¿ mi, jak wygl¹da dworski
uk³on.
Z³o¿y³a mu g³êboki rewerans, poruszaj¹c siê z niewymuszon¹ gracj¹.
Co w jego twarzy, w wyrazie oczu kaza³o jej podejæ do niego i usi¹æ obok
na ³ó¿ku.
To tylko suknia zauwa¿y³a, przemawiaj¹c mu do rozs¹dku. Kreacja
pod tytu³em Kopciuszek-Idzie-Na-Bal.
Mo¿e, ale to ja bêdê musia³ sobie poradziæ z powrotem do rzeczywistoci
o pó³nocy.
Wzi¹³ j¹ za rêkê i zacz¹³ powoli rozpinaæ d³ugie rêkawiczki.
Nie bêdzie ci ¿al rozstaæ siê z tym wszystkim, ¿eby wyjechaæ ze mn¹ do
Kalifornii?
Z czym wszystkim? spyta³a nie rozumiej¹c.
Z tym, co przedstawia sob¹ ta suknia z ¿yciem, jakie tu prowadzi³a,
pozycj¹, jak¹ zajmowa³a.
Dok¹d ty, Kaju zacytowa³a z umiechem.
Mówiê powa¿nie, Saro. Istotnie nie ¿artowa³. Mia³ posêpn¹ minê. Kie-
dy widzê ciê w tej sukni i s³yszê, jak ludzie zwracaj¹ siê do ciebie, u¿ywaj¹c two-
jego tytu³u Zda³em sobie dzi sprawê z paru nieuchronnych prawd, Saro, a jed-
na z nich, wcale niebagatelna, to fakt, ¿e pochodzimy z innych wiatów, ca³kowicie
ró¿nych. Do tej pory prowadzi³a, mo¿na powiedzieæ, uprzywilejowane ¿ycie na
tak wysokim poziomie, ¿e powietrze musi tam byæ rzadsze ni¿ na szczytach wzgórz
w San Francisco. Jeste córk¹ lorda i ¿on¹ arystokraty, a nie pann¹ Iks czy Igrek
znik¹d; natomiast ja jestem po prostu Jankesem z Yerba Buena. W Little Hed-
dington ty pielêgnujesz chorych, ja latam. Ale wszêdzie indziej jeste lady Sar¹
69
Luttrell, urodzon¹ Brandon. Uwiadomi³em sobie ten fakt doæ gwa³townie i nie
widzê, w jaki sposób móg³bym go zignorowaæ.
Wobec tego cofnij siê o parê kroków powiedzia³a miêkko i przyj-
rzyj mi siê, bo masz przed oczami jedyny sposób na to. Przede wszystkim mój
tytu³ jest tytu³em grzecznociowym, który umrze razem ze mn¹. Jedyny tytu³
przekazywany dalej w rodzinie nale¿y do mojego ojca. A ja nie muszê u¿y-
waæ swojego? Nie mam zamiaru byæ lady Sar¹ Hardin. Pan i pani Hardin to
brzmi idealnie. Oczywicie umiechnê³a siê szelmowsko jeli masz jaki
tytu³, to zawsze bêdziesz dobrze obs³u¿ony, w ka¿dym razie w tym kraju, czy¿
to nie zdumiewaj¹ce? Rozumiesz, Anglicy uwielbiaj¹ tytu³y. Tylko ¿e to jest
absolutnie nieistotne, Ed. Nauczono mnie, ¿e za przywileje siê p³aci; wiesz
noblesse oblige. Tak czy owak, mój ojciec jest przekonany, ¿e po wojnie wy-
buchnie rewolucja i on oraz inni z tak zwanych wy¿szych sfer zostan¹ za³ado-
wani na wozy i wywiezieni na Marble Arch. Ja jednak wolê jechaæ z tob¹ do
Kalifornii.
Mylê, ¿e polubi³bym twojego ojca zdecydowa³ Ed i dorzuci³: Mam
tylko nadziejê, ¿e on tak¿e mnie polubi!
Przesta³ odpinaæ haftki i uj¹³ d³oñ Sary.
Nastêpna sprawa, Saro. Przeze mnie prze¿yjesz wiele nieprzyjemnoci
i ciê¿kich chwil. To ty bêdziesz musia³a znosiæ obrzucanie b³otem. Tak bym chcia³
ci tego oszczêdziæ, ale nie ma na to rady. Zmarszczy³ brwi, rozwa¿aj¹c sytu-
acjê. Chyba ¿e gdybym tylko móg³ zabraæ ciê ze sob¹ do Kalifornii.
Popatrzy³ na ni¹ przenikliwie.
Czy mia³aby co przeciwko za³atwieniu rozwodu in absentia?
Zrobiê wszystko, ¿eby to posz³o jak najszybciej. Wiem, ¿e ani moja rodzi-
na, ani Luttrellowie nie bêd¹ sobie ¿yczyli rozg³osu.
Ja te¿ tego nie chcê. W ponure spojrzenie Eda wkrad³a siê niepewnoæ.
Uwa¿asz, ¿e jestem tego wart? Mam nadziejê, ¿e tak.
Zachowywa³ siê tak, jakby na nieskazitelnej powierzchni jego wiary w siebie
pokaza³o siê nagle drobne pêkniêcie. Pochyli³a siê nad nim i poca³owa³a go ze
s³odycz¹ i czu³oci¹.
Ed, najdro¿szy, wart jeste ka¿dej ceny, wszystkiego, przez co trzeba bê-
dzie przejæ. Nie mam najmniejszych w¹tpliwoci i nie zawaham siê ani na mo-
ment. A potem dorzuci³a pogodniejszym tonem: Jestem pewna, ¿e mój ojciec
chêtnie przyjedzie do Kalifornii, ¿eby ciê pouczyæ, jak masz uprawiaæ swoje w³a-
sne pomarañcze.
Wcale siê tym nie przejmê odpar³ Ed. Nie uprawiam pomarañczy.
Co przysz³o jej do g³owy.
Ed, co zamierzasz robiæ po wojnie?
Mogê zawsze, jak s¹dzê, wróciæ do Lockheed. Bêdê mia³ za sob¹ o niebo
wiêcej dowiadczenia w lataniu. Nie by³em tam zbyt d³ugo przed odkomendero-
waniem tutaj.
70
A przedtem by³e w Dartmouth?
Nie. Przedtem by³ MIT. W Dartmouth by³em jeszcze wczeniej.
Popatrzy³a na niego z ukosa.
Stryj John twierdzi, ¿e MIT jest najlepsz¹ tego rodzaju uczelni¹ na wie-
cie oznajmi³a nieco protekcjonalnym tonem, jakby z trudem dopuszcza³a fakt,
¿e co nieangielskiego mo¿e mieæ jak¹kolwiek wartoæ.
Ed umiechn¹³ siê szeroko, rozbawiony. Nie by³o mu obce niezachwiane prze-
konanie Sary, ¿e to, co brytyjskie, jest ze wszech miar najlepsze. Dyskutowali
niejednokrotnie na temat tego jej uprzedzenia.
Owszem, to prawda. Nie macie równie dobrej tutaj, w Anglii.
Sara przygl¹da³a mu siê z namys³em.
Nigdy bym nie przypuszcza³a, ¿e masz stopieñ doktora nauk humanistycz-
nych.
Ed umiechn¹³ siê, ale mówi³ powa¿nym tonem:
Nie umrzemy z g³odu, Saro. Moja rodzina niezupe³nie dorasta klas¹ do
twojej, ale nie ¿yjemy z pomocy spo³ecznej.
Przecie¿ mówi³e, ¿e twój ojciec jest zawodowym ¿o³nierzem, a oni
przerwa³a i spojrza³a na niego podejrzliwie. Czy twój ojciec nie jest przypad-
kiem tym czterogwiazdkowym genera³em z Dorchester?
Nie z Dorchester. Ale przypadkiem jest czterogwiazdkowym genera³em.
Wlepi³a w niego oburzone spojrzenie.
Edzie Hardin, jeste podstêpnym nabieraczem! Rzeczywicie, biedny jan-
keski ch³opak z Yerba Buena! Wiedzia³am, ¿e tkwi w tobie znacznie wiêcej ni¿
tylko prosty Amerykanin, który przyjecha³ do Anglii.
Do licha powiedzia³ speszony a myla³em, ¿e mój kamufla¿ by³ sku-
teczny.
Zawsze wiedzia³e, jak siê do mnie zwracaæ. Amerykanie przewa¿nie na-
zywaj¹ mnie lady Luttrell. Ty nigdy tego nie robi³e, nawet na samym pocz¹tku,
poza tym orientowa³e siê w subtelnociach prezentacji u dworu i tak dalej, a to
jest chiñszczyzna dla wiêkszoci Amerykanów. Jak to siê dzieje?
Widzisz, tak siê akurat sk³ada, ¿e mój ojciec by³ tu attaché wojskowym
przed wojn¹.
Spojrza³a na niego szeroko otwartymi oczami.
Tu? W Londynie?
Tak.
Kiedy?
Od trzydziestego drugiego do trzydziestego czwartego.
By³am wtedy w Northumberland.
I mia³a a¿ jedenacie lat. Za³o¿ê siê, ¿e sk³ada³a siê g³ównie z oczu i z nóg.
Hmm w tym wieku szala³am za koñmi.
Dziêkujmy Bogu, ¿e z tego wyros³a czy ja przypadkiem nie wygl¹dam
jak koñ?
71
Przechyli³a g³owê na bok, zacisnê³a wargi i przyjrza³a mu siê z namys³em.
No wiêc niezupe³nie.
Tej nocy Ed obudzi³ siê nagle z uczuciem, ¿e Sary nie ma ko³o niego w ³ó¿ku.
Rozejrza³ siê po ciemnym pokoju i zobaczy³ j¹ siedz¹c¹ przy oknie, wpatrzon¹
w park. Odsunê³a zas³ony, tak ¿e oblewa³o j¹ wiat³o ksiê¿ycowe; by³o doæ ja-
sno, ¿eby dostrzeg³, jaka jest spiêta.
Tego wieczoru poszli na kolacjê Sara w bladoró¿owej sukience Schiaparel-
li, która Edowi najbardziej przypad³a do gustu. Pech chcia³, ¿e natknêli siê na
grupê znajomych Sary, którzy zatrzymali siê przy ich stoliku i zapytali o Gilesa.
Jedna z kobiet zlustrowa³a Eda z aprobat¹ i powiedzia³a cedz¹c zjadliwie s³owa:
Jak to mi³o z twojej strony, kochana Saro, ¿e wykonujesz swój odcinek
pracy i zabawiasz naszych amerykañskich przyjació³! Jestem pewna, ¿e Giles by
to pochwala³. Przeka¿ mu pozdrowienia ode mnie, kiedy bêdziesz pisa³a. Mam
nadziejê co te¿ mu przeka¿ ¿e trzyma siê dzielnie. Ty w ka¿dym razie trzy-
masz siê chyba niele. Muszê powiedzieæ, ¿e pielêgnowanie chorych chyba
tym siê zajmujesz? znakomicie ci s³u¿y.
Po¿eglowa³a dalej, pozostawiaj¹c za sob¹ pachn¹c¹ smugê LHeure Bleue.
Od tej chwili nastrój Sary wyranie zwi¹d³. Ed us³ysza³, jak mruczy pod nosem:
Wredna baba!
To twoja przyjació³ka? zapyta³ Sarê ironicznie.
To niczyja przyjació³ka. Caro Maudesley jest obrzydliw¹, wredn¹ jêdz¹.
Utopi³aby nas w ³y¿ce wody od czasu, kiedy mój brat wymkn¹³ siê z jej szponów
i o¿eni³ z kim innym.
Nie powiedzia³a nic wiêcej, ale Ed odgad³, ¿e myli o Gilesie Luttrellu. Spro-
wokowa³a to z bezb³êdnym wyczuciem niczyja przyjació³ka, która na swój spo-
sób przypiê³a Sarze i Edowi etykietkê z napisem kochankowie wojenni. Ed spo-
dziewa³ siê tego wczeniej czy póniej i by³ nawet zadowolony, ¿e nie zdarzy³o siê
ju¿ dawno. Nic nie móg³ poradziæ, ¿e w umyle Sary pojawi³o siê poczucie winy.
W tym, co siê zdarzy³o, nie by³o nic niezwyk³ego. Wyjazd z Little Hedding-
ton do Londynu stanowi³ oczywiste ryzyko. Sara musia³a mieæ przyjació³ w mie-
cie, choæ spotkanie ich akurat tego wieczoru by³o zwyk³ym pechem. Sara nie
stanowi³a oczywicie ¿adnego wyj¹tku. Wiele kobiet maj¹cych mê¿ów na fron-
cie przyjani³o siê z Amerykanami, choæ nie wszystkie mia³y z nimi romanse.
No, mo¿e wiêkszoæ. Ale nie tylko o to chodzi³o. By³o równie¿ samo miasto,
a tak¿e wizyta w Brandon House i paradna suknia dworska, dawne miejsca spo-
tkañ, znajome twarze. Wreszcie ludzie, którzy znali j¹ jako ¿onê Gilesa Luttrel-
la, a teraz widz¹c j¹ z Amerykaninem, zaczêli natychmiast podejrzewaæ najgor-
sze bo nie mieli pojêcia, ¿e to jest akurat najlepsze, myla³ Ed. Wszystko to
razem przywo³a³o Gilesa z dalekiej Afryki; ulokowa³ siê pomiêdzy nimi i spê-
dzi³ tak ca³¹ noc.
72
Sara wygl¹da³a przez okno pogr¹¿ona w ponurej zadumie, przygryzaj¹c dol-
n¹ wargê, jak mia³a w zwyczaju, kiedy co j¹ gnêbi³o. ¯a³owa³, ¿e nie mo¿e wzi¹æ
na swoje barki choæ czêci tego poczucia winy, które j¹ przygniata³o. To prawda,
Ed nie mia³ przeczulonego sumienia, z którym musia³by walczyæ, bo zosta³ wy-
chowany w ca³kowicie ró¿nym rodowisku. Sara jednak za tê sytuacjê obarcza³a
win¹ jedynie siebie. To ona by³a cudzo³o¿nic¹, to ona opuci³a mê¿a i nawet nie
zdoby³a siê jeszcze, ¿eby mu to wyznaæ; to ona bêdzie musia³a siê rozwieæ. Trak-
towa³a wszystko, co siê wydarzy³o, jako w³asne dzie³o i choæ Ed toczy³ z ni¹ na
ten temat dyskusje i choæ wiele razy stara³ siê jej przemówiæ do rozs¹dku, nie
potrafi³ sprawiæ, ¿eby spojrza³a na to innym okiem.
Powtarza³ jej ci¹gle:
¯eby wpaæ w takie tarapaty, trzeba dwojga. Saro, to dla mnie porzuci³a Gile-
sa, ze mn¹ pope³ni³a cudzo³óstwo, z mojego powodu siê rozwiedziesz. Wina jest
w takim samym stopniu moja, jak twoja, i mo¿na oskar¿aæ mnie tak samo jak ciebie.
Ale ty nie pope³niasz cudzo³óstwa, prawda? Nie móg³by tego zrobiæ, bo
nie jeste ¿onaty. To ja pope³ni³am ten grzech, ja porzuci³am mê¿a, ja jestem ko-
biet¹, z któr¹ m¹¿ siê rozwiedzie; ty bêdziesz jedynie wspó³pozwanym. Wiedzia-
³am, co robiê, kiedy siê na to zdecydowa³am, Ed. Muszê wzi¹æ na siebie odpowie-
dzialnoæ i zrobiê to, oczywicie.
Ed wiedzia³, ¿e nic jej nie powstrzyma. Teraz jednak chodzi³o o Gilesa Lut-
trella. Poczucie winy na wspomnienie tego, co zrobi³a mê¿owi, zaprawia³o gory-
cz¹ jej myli, a on oblewa³ siê zimnym potem na myl, ¿e mog³oby to zmieniæ jej
uczucia do niego. ¯ycie bez Sary by³o nie do pomylenia. Dawa³a mu tak wiele.
Teraz, kiedy to pozna³, wiedzia³, ¿e nie potrafi³by siê bez tego obyæ. Potrzebowa³
jej, ¿eby ¿yæ. Tak, obawia³ siê tej chwili i by³ pewny, ¿e musi nadejæ. Ale co on,
u diab³a, wtedy zrobi? Teraz, kiedy nadszed³ ten moment, czu³ siê zupe³nie bez-
radny. Mia³ tylko wiadomoæ, ¿e siê boi. Zaakceptowa³by chêtnie ka¿d¹ decyzjê
Sary, z wyj¹tkiem powrotu do Gilesa Luttrella. Powiedzia³a wprawdzie, ¿e nawet
gdyby nie zdecydowa³a siê dzieliæ losów Eda, nie umia³aby nigdy wróciæ do Gile-
sa Luttrella i ¿yæ z nim jak dawniej. Mimo wszystko jednak zastanawia³ siê
Czu³ siê zupe³nie bezradny, poniewa¿ nie móg³ nic zrobiæ. Jedna Sara wie-
dzia³a, co Giles Luttrell dla niej znaczy, a ¿e znaczy³ du¿o, by³o zupe³nie oczywi-
ste. Bo inaczej dlaczego nie mog³a zdobyæ siê na to, ¿eby mu powiedzieæ, ¿e go
opuci³a? Wci¹¿ jeszcze nie napisa³a tego listu, dziêki któremu sta³aby siê wolna.
Giles Luttrell nie mia³ pojêcia, ¿e cokolwiek siê zmieni³o. Jego ojciec wiedzia³
o wszystkim, ale Ed w¹tpi³, ¿eby jako zareagowa³. Angielski wstrêt do wtr¹cania
siê w prywatne sprawy innych ludzi, u sir Georgea stanowi³ autentyczn¹ fobiê.
Syn czy nie syn, nie by³a to jego rzecz, tote¿ zajmowa³ ca³kowicie neutraln¹ pozy-
cjê. Z jego strony nie nale¿a³o z pewnoci¹ oczekiwaæ ¿adnego nacisku. Nie, nie,
rzeczywisty problem stanowi³o to przeklête sumienie Sary. By³a kryszta³owo uczci-
wa, absolutnie prostolinijna. Zdrada budzi³a w niej wstrêt. Fakt, ¿e w ogóle zde-
cydowa³a siê zrobiæ to, co zrobi³a, powinien byæ wystarczaj¹cym dowodem jej
73
mi³oci. Z tego Ed zdawa³ sobie wietnie sprawê. I wiedzia³, ¿e Sara go kocha.
Okaza³a to dziesi¹tki razy. A mimo to drêtwia³ ze strachu na myl, ¿e ona mo¿e
tego po¿a³owaæ, dojæ do wniosku, ¿e jednak nie jest w stanie zrobiæ ostateczne-
go kroku. Byæ mo¿e to by³o podwiadomym powodem nienapisania do Gilesa.
Mi³oæ wcale nie jest pewna i bezpieczna, myla³ Ed, nawet nasza. S¹dzi³em, ¿e
zabezpieczy³em j¹ przed wszystkim ¿adnych s³abych punktów, ¿adnych zbêd-
nych nacisków a jednak siedzê teraz i patrzê, jak jej poczucie winy i moja za-
zdroæ wypalaj¹ w naszej mi³oci dziury.
Nagle poczu³, ¿e nie zniesie tego d³u¿ej. Nie móg³ tkwiæ dalej bez ruchu i cze-
kaæ, co siê zdarzy. Wsta³ z ³ó¿ka, usiad³ przy oknie i wzi¹³ j¹ na kolana, tul¹c
w ramionach jak dziecko, zapewniaj¹c bez s³ów, ¿e rozumie. Usi³owa³ kiedy
wyt³umaczyæ Sarze, czym jest dla niego wiadomoæ, ¿e powraca do niej z ka¿de-
go lotu. Wtedy ona stwierdzi³a po prostu:
To moja rola: czekaæ i kochaæ.
Teraz nadesz³a jego kolej i pierwszy raz uwiadomi³ sobie, jak Sara wspania-
le gra³a tê rolê, jakie to by³o trudne.
Trzyma³ j¹ wiêc w objêciach, uspakaja³ i stara³ siê sam¹ swoj¹ obecnoci¹
rozwiaæ jej rozterki i strachy. Po raz pierwszy od czasu, kiedy j¹ pozna³, pogoda
ducha Sary zosta³a zm¹cona, pewnoæ siebie naruszona to idealne opanowanie,
które stanowi³o nieod³¹czn¹ czêæ jej osobowoci i z którego on sam czerpa³ w³a-
sn¹ odnowê duchow¹. Ale ta wra¿liwoæ na ciosy sprawi³a jedynie, ¿e kocha³ j¹
tym mocniej i pragn¹³ tym gorêcej dbaæ o ni¹ i chroniæ za wszelk¹ cenê.
Zamkniêta w ramionach Eda Sara opar³a siê o jego tward¹ pier, ch³on¹c ciep³o
i pociechê, jak¹ jej ofiarowywa³. Musia³a jako umierzyæ przejmuj¹cy ból tego
cierpienia, które j¹ opanowa³o. Giles by³ w jej mylach przez ca³¹ tê noc pierwszy
raz od czasu, kiedy go opuci³a i ta obecnoæ zasnu³a wszystko mg³¹ winy.
Nie spowodowa³ tego sam Londyn ani wspomnienia zwi¹zane z domem, w któ-
rym ona i Giles spêdzili tyle szczêliwych godzin i gdzie poprosi³ j¹, ¿eby zosta³a
jego ¿on¹. Nie wywo³a³a tego równie¿ kolekcja sukien, które nosi³a, kiedy wy-
chodzi³a gdzie z Gilesem, ani nawet spotkanie dawnych przyjació³ i wrogów,
którzy uwiadomili tak brutalnie jej niewiernoæ, jej zdradê. Dokona³ tego osta-
tecznie ten luksusowy hotel, gdzie Amerykanie pysznili siê du¿ymi kostkami bia-
³ego myd³a, sokiem pomarañczowym i nylonami, whisky i gor¹c¹ wod¹ na zawo-
³anie; przyjmowali za oczywiste i traktowali jako niezbêdne ró¿ne rzeczy, które
dla niej od dawna by³y zbytkiem. Przyjemnoci podsuwane przez Eda przemieni-
³y ¿ycie Sary w piek³o w momencie, kiedy opanowa³o j¹ przemo¿ne poczucie winy.
Giles by³ o tysi¹ce mil od niej, poród skwarnej, zapylonej pustyni, wykonuj¹c
bez s³owa ¿o³nierski obowi¹zek, podczas gdy ona wyskoczy³a sobie do hotelu
z Amerykaninem.
W minionych miesi¹cach zapomnia³a o Gilesie; tylko jego listy, przybywaj¹ce
nadal regularnie, by³y przyczyn¹ wyrzutów sumienia, jednak gor¹czkowe, nerwowe
¿ycie, jakie prowadzi³a u boku Eda, ³atwo spycha³o na dalszy plan poczucie winy
74
Giles by³ równie daleko od jej myli, jak i od jej ¿ycia, tak przynajmniej s¹dzi³a
do tej nocy. Teraz pokona³ tê odleg³oæ jednym skokiem, str¹caj¹c jej z oczu ró¿o-
we okulary. Poczu³a siê winna cudzo³óstwa, niewiernoci, zdrady. Czu³a siê szczê-
liwa bez Gilesa nie pamiêta³a o nim, kiedy p³awi³a siê w luksusie, gdy tymcza-
sem on cierpia³ niedostatek i niewygody. By³a winna, bo nie kocha³a jego, tylko
Eda; teraz wszystkie jej b³êdy obudzi³y wyrzuty sumienia. W Little Heddington by³a
kobiet¹ zakochan¹ w mê¿czynie, który j¹ kocha³; tutaj, w Londynie, w tym kosz-
townym pokoju hotelowym z cieplarnianymi kwiatami i szampanem, by³a dziwk¹,
jak wszystkie inne dziwki ze swoimi amerykañskimi kochankami. Hotel by³ ich
pe³en. Wiedzia³a, ¿e Ed to czuje. Widzia³a to w jego oczach, w jego gestach. Choæ-
by najbardziej siê stara³a, nie potrafi³a o tym zapomnieæ. A rani¹c Eda, szarpa³a na
strzêpy w³asn¹ duszê bo przecie¿ tak go kocha³a. Jednak pewnie nie dosyæ; nie
dosyæ, ¿eby dwigaæ ciê¿ar winy bez samozniszczenia.
¯a³owa³a teraz, ¿e nie napisa³a do Gilesa na samym pocz¹tku, nie wyt³uma-
czy³a, co siê wydarzy³o, nie wyjani³a, ¿e spotka³a mi³oæ; ¿e chocia¿ dziêki nie-
mu, Gilesowi, wiedzia³a, co to jest byæ kochan¹, nie rozumia³a, co znaczy kochaæ;
¿e teraz, kiedy ju¿ wie, na czym polega ró¿nica, nie mo¿e, nie potrafi zrezygno-
waæ ze swojej mi³oci; ¿e jest odmieniona, ¿e po prostu przesz³a metamorfozê.
Powinna by³a kierowaæ siê bardziej uczciwoci¹, a mniej egoizmem. Stara³a siê
nie zraniæ Gilesa, a w rezultacie zrani³a Eda. Odwróci³a siê, ¿eby na niego spoj-
rzeæ. Ed wiedzia³; o tak, on wiedzia³. Czyta³ w niej jak w otwartej ksiêdze. Ale
nie móg³ jej pomóc. Nikt nie móg³ jej wydobyæ z dna upodlenia, cierpienia i roz-
paczy. Po³o¿y³a Edowi g³owê na piersi i wybuch³a gorzkim p³aczem.
Co ze mn¹ bêdzie, Ed? szlocha³a. Co mam robiæ?
Powiedz mu.
Ale to go tak zrani. Nie mogê sobie wyobraziæ, jak siê bêdzie wtedy czu³.
To dlatego, ¿e go kochasz. Gdyby go nie kocha³a, nie troszczy³aby siê
o to, co bêdzie czu³. Napisa³aby do niego bez skrupu³ów.
Ale ja nie czujê do Gilesa niczego nawet w przybli¿eniu podobnego do
tego, co czujê do ciebie! I nigdy nie czu³am, teraz dobrze to wiem. Kocham ciê
tak rozpaczliwie, Ed, tak szaleñczo
Jest wiele rodzajów mi³oci i nie mo¿na ich mierzyæ ani katalogowaæ. To,
co czujesz do Gilesa, to na pewno jaki rodzaj mi³oci w koñcu wysz³a za nie-
go. Mnie kochasz inn¹ mi³oci¹, ale przecie¿ trzeba zaakceptowaæ ka¿d¹.
Ale ja chcê byæ tylko z tob¹, na zawsze, na wiecznoæ. Im wiêcej mam
ciebie, tym wiêcej pragnê. Nic podobnego nie prze¿ywa³am nigdy z Gilesem, a jed-
nak czujê siê taka winna, bo wybra³am twoj¹ mi³oæ kosztem jego uczucia. Wziê-
³am, co mi dawa³, a teraz mówiê, ¿e to za ma³o. Najstraszniejsze w tym wszystkim
jest, ¿e to rzeczywicie nie wystarcza i nigdy nie wystarczy!
Nie mo¿emy zawsze wygrywaæ stwierdzi³ po prostu Ed. W ka¿dej bi-
twie kto przegrywa. Najgorsze s¹ takie, gdzie przegrany nie jest nawet wiado-
my, ¿e walczy³.
75
Tak, to jest najstraszniejsze. Powinnam mu by³a powiedzieæ o wszystkim
na samym pocz¹tku, wiem, ale chcia³am to zrobiæ twarz¹ w twarz; list wydawa³
mi siê taki okrutny, taki bezosobowy i ostateczny.
Nie mo¿esz znieæ myli, ¿e kogo zranisz powiedzia³ Ed czule. My-
lisz, ¿e tego nie wiem? Nie s¹dzisz, ¿e Giles tak¿e o tym wie? Musia³ to zauwa-
¿yæ, jeli zna ciê tak dobrze jak ja. Otar³ jej ³zy palcem. Powiedz mu wszyst-
ko, Saro, zanim twoje poczucie winy rozbije nasze uczucie. ¯adna mi³oæ na wiecie
nie wytrzyma spustoszenia, jakiego potrafi dokonaæ wiadomoæ winy. Zrobi³bym
to za ciebie, gdybym móg³, chyba wiesz, ale to jest sprawa miêdzy tob¹ a Gile-
sem. Nie chcia³aby tego za³atwiæ inaczej, prawda?
Potrz¹snê³a g³ow¹.
Wobec tego powiedz mu. Zrób to, bo inaczej zaczniesz u¿ywaæ poczucia
winy i wstydu jako usprawiedliwienia .
Odskoczy³a, jakby j¹ uderzy³.
Usprawiedliwienia? Wsta³a gwa³townie. A któ¿ ty jeste, ¿eby wyg³a-
szaæ kazania o usprawiedliwieniach? To ja jestem wiaro³omn¹ ¿on¹! Jestem dziwk¹!
Dziwk¹, która u¿ywa z tob¹ w tym amerykañskim burdelu! Biorê od ciebie fryka-
sy i oddajê ci siê w zamian! Nie próbujê wymylaæ usprawiedliwieñ! Nie da siê
usprawiedliwiæ tego, co zrobi³am! Mylisz, ¿e sama nie wiem? Zachowa³am siê
jak dziwka, bo jestem dziwk¹ i to mi siê nie podoba! Nie podobam siê sobie, nie
podoba mi siê to, czym siê sta³am. Tak, tak, wiem, trwa wojna. Usprawiedliwienie
uniwersalne. Wszystko da siê usprawiedliwiæ, bo szaleje wojna! Porzuci³am wszyst-
ko, co nauczono mnie uwa¿aæ za przyzwoite i honorowe, ale trwa wojna wiêc
nie ma siê co martwiæ; przesta³o siê cokolwiek liczyæ, prócz chwili obecnej bo
przecie¿ mo¿emy nie mieæ przed sob¹ ¿adnego jutra. Po co gryæ siê przysz³o-
ci¹, która mo¿e nigdy nie nast¹piæ?
£zy sp³ywa³y jej po policzkach i wsi¹ka³y w szlafrok; z twarz¹ wykrzywion¹
odraz¹, gorycz¹ i furi¹, ciska³a w Eda ostrymi s³owami w mêce samooskar¿enia.
I jeszcze co ci powiem: choæ wiem, ¿e robiê le, nadal bêdê to robi³a! Los
niele sobie ze mnie zakpi³, nie uwa¿asz? Wiêc nie praw mi kazañ na temat uspra-
wiedliwienia. Nie zamierzam siê do niego uciekaæ. Bo nie ma usprawiedliwienia
dla tego, co zrobi³am!
Podnios³a rêce, jakby chcia³a zas³oniæ widok jego zmartwia³ej twarzy. Wstrz¹-
sn¹³ ni¹ gwa³towny szloch.
Chryste! Saro, Saro pomyla³ Ed w udrêce, co ja ci zrobi³em? Tak bardzo
chcia³ jej dotkn¹æ, ale wiedzia³, ¿e ona go odepchnie. Gotowa by³a siê broniæ, nie
pozwoliæ, by ktokolwiek zbli¿y³ siê do jej bólu. Nawet Ed. Wiêc niech siê wyp³a-
cze. Mo¿e te ³zy rozpuszcz¹ w jej piersi twardy kamieñ wyrzutów sumienia. Mo¿e
dziêki temu przestanie raniæ i jego, i siebie.
Podszed³ do toaletki, wzi¹³ czyst¹ chusteczkê i poda³ Sarze w milczeniu.
Wziê³a chusteczkê i spojrza³a na ni¹ niewidz¹cym wzrokiem. Potem podnios³a
wzrok na Eda i rzuci³a siê do niego z rozpaczliwym okrzykiem:
76
Bo¿e drogi! Ed, mój najdro¿szy Ed, dlaczego ci to robiê? Przecie¿ to nie
twoja wina, nie twoja! Wybacz, ¿e zwali³am to wszystko na twoj¹ g³owê.
Trzyma³ j¹ w mocnym ucisku.
Postaraj siê mnie zrozumieæ b³aga³a zdesperowana. Jeli powiem
o wszystkim Gilesowi, bêdzie tak, jakbym zrzuca³a swoj¹ winê na niego. Znam
Gilesa; natychmiast zacznie siê obwiniaæ i wierzyæ, ¿e mnie zawiód³ co oczywi-
cie jest w jakim sensie prawd¹, ale on nie ponosi za to winy. Winna jestem
wy³¹cznie ja sama. Nigdy go nie kocha³am i nie powinnam by³a nigdy wyjæ za
niego za m¹¿. Post¹pi³am wtedy niew³aciwie. Widzisz, wszystko sprowadza siê
do tego, ¿e to moja wina.
Moje biedne kochanie powiedzia³ Ed ochryp³ym g³osem.
Nie mogê z ciebie zrezygnowaæ, Ed! Wiem, ¿e powinnam, ale nie mogê!
Wiem, ¿e post¹pi³am niew³aciwie, ale nawet gdybym teraz zrezygnowa³a z cie-
bie, i tak nie mog³abym wróciæ do Gilesa. Nie kocham go dostatecznie nie tak
jak powinnam. Nigdy nie obdarza³am go takim uczuciem, jak ciebie. Jestem
s³aba i wiaro³omna, ale bez ciebie po prostu nie mogê istnieæ. Wiem, co jest
moim obowi¹zkiem, tylko nie mam woli, ¿eby go wype³niæ. Za bardzo ciê ko-
cham.
Poca³owa³a go namiêtnie, próbuj¹c siê w nim zatraciæ, uciec przed g³osem
sumienia, który ciga³ j¹, jak wciek³y pies z obna¿onymi k³ami. Rozwi¹za³a go-
r¹czkowo pasek od szlafroka i przylgnê³a do niego nagim cia³em, szukaj¹c po-
twierdzenia, ¿e to, co ich ³¹czy³o, warte by³o wszystkiego.
Pomog³o. Ed ukoi³ jej gor¹czkow¹, zach³ann¹ namiêtnoæ. Rozmawiali po-
tem d³ugo o swoim zwi¹zku. Ed cierpliwie t³umaczy³ Sarze, ¿e j¹ uwielbia i cho-
cia¿ rozumie jej mêkê i obawy, to powinna zdaæ siê bez reszty na niego i na mi-
³oæ, która ich ³¹czy. Ta mi³oæ powinna stanowiæ sens ich ¿ycia. Os³oni³ Sarê
murem swojego oddania, a ona przyjê³a to z ulg¹ i wdziêcznoci¹, ustêpuj¹c mu
w zamian ciê¿ar swojej winy. Wreszcie zapad³a w sen. Ed le¿a³ nadal bezsennie
trzymaj¹c j¹ z mi³oci¹ w ramionach.
Uwiadomi³ sobie, ¿e dotarli do nastêpnego przystanku. Od tego momentu
ich podró¿ stanie siê znacznie bardziej niebezpieczna. Jeli nie chcia³ straciæ Sary,
nie móg³ dopuciæ, by zniszczy³y j¹ wyrzuty sumienia i poczucie winy. Musia³
byæ czujny.
Sara sta³a siê jego gwiazd¹ przewodni¹, ukazuj¹c mu kierunek, w jakim
zd¹¿a³o jego ¿ycie. Gdyby j¹ straci³, b³¹ka³by siê bez celu. By³ od niej tak zale¿-
ny, jak Sally B od swoich skrzyde³. Bez nich samolot by³ jak martwy, podob-
nie jak on bez Sary. I nie polega³o to bynajmniej na nieustannym po¿¹daniu, na
sta³ym d¹¿eniu do przyjmowania i dawania. Nie wiedzia³, jak okreliæ ³¹cz¹c¹
ich mi³oæ. Nie wystarcza³o tu proste kocham. Trzeba by opowiedzieæ o dwóch
osobach po³¹czonych skomplikowanym wêz³em wzajemnych zale¿noci, o e-
wolucji, jakiej podlega³o ich uczucie. To, co ich teraz ³¹czy³o, niepodobne by³o
do ich zwi¹zku sprzed omiu miesiêcy, a to co wyniknie za nastêpne osiem mie-
77
siêcy, nie bêdzie ju¿ przypomina³o tego, czym jest dzisiaj. Nie mo¿e byæ ina-
czej, skoro oni sami ci¹gle siê zmieniaj¹. Ed by³ teraz inny ni¿ przed spotka-
niem Sary. Nigdy w ¿yciu nie zdarzy³o mu siê tak mocno emocjonalnie zaanga-
¿owaæ w zwi¹zek z kobiet¹.
Miewa³ dziewczyny od piêtnastego roku ¿ycia. Kobiety móg³ liczyæ na tuzi-
ny. Nigdy nie stanowi³y najmniejszego problemu w jego ¿yciu. Wykorzystywa³
je, czerpa³ z nich przyjemnoæ, nie odczuwaj¹c ¿alu, kiedy przychodzi³o do roz-
stania. Parê razy s¹dzi³, ¿e jest zakochany, ale to by³o jedynie chwilowe zafascy-
nowanie. Poza cia³em, nic go w³aciwie w kobietach nie interesowa³o. Dopiero
Sara Chcia³ wiedzieæ o niej wszystko: czym i kim by³a, i dlaczego tak go urze-
k³a. Stanowi³a czêæ jego samego do tego stopnia, ¿e bez niej nie potrafi³ funkcjo-
nowaæ. Podarowa³a mu chêæ do ¿ycia, zmieni³a jego osobowoæ tak bardzo, ¿e
czu³ siê teraz innym, lepszym cz³owiekiem. Niekiedy mia³ jej za z³e w³adzê, jak¹
nad nim zyska³a. Straci³ wolnoæ, ale je¿eli mia³by j¹ odzyskaæ kosztem utraty
Sary, to gotów by³ nosiæ pêta do koñca ¿ycia. Mi³oæ, myla³. I có¿ to, u diab³a,
takiego? Mi³oæ ma tyle przyczyn, tyle skutków, a jak j¹, na mi³y Bóg, okreliæ?
Brak tu wzorców, które mo¿na by zbadaæ pod mikroskopem czy rozwa¿yæ w ch³od-
nym wietle intelektu. Niepodobna jej zanalizowaæ, bo w sterylnej pró¿ni racjo-
nalnych myli mi³oæ ginie, umiera. To uczucie popycha³o ludzi do czynów sza-
leñczych, do aktów wielkiej odwagi lub szlachetnoci. Czy¿ widok k¹pi¹cej siê
kobiety nie sprowokowa³ króla Dawida do pope³nienia bezwzglêdnego morder-
stwa? Mi³oæ rzuca³a na cz³owieka urok, m¹ci³a mu rozum, krzy¿owa³a plany;
pod jej wp³ywem, zauroczony i oczarowany, stawa³ siê lepy na wszystko, z wy-
j¹tkiem obiektu swojej mi³oci. Jednak pomimo ich cis³ego zwi¹zku oraz ogrom-
nego wzajemnego zaanga¿owania, Sara ugodzi³a go do ¿ywego, kiedy cisnê³a mu
w twarz ostre s³owa, mówi¹c, ¿e u¿ywa sobie z nim w tym amerykañskim burde-
lu. Przerazi³o go, ¿e Sara mo¿e myleæ o sobie w podobny sposób. Prawda, ¿e
hotel pe³en by³ Amerykanów i ich kochanek, ale przecie¿ on i Sara ró¿nili siê od
ca³ej tej gromady.
Doprawdy? pomyla³. Wszyscy kochankowie s¹ przekonani, ¿e ich zwi¹-
zek jest inny. W naszym przypadku wszystko zawsze wraca³o do Gilesa Lut-
trella. M¹¿ Sary. Zwi¹zany z ni¹, po³¹czony wêz³em ma³¿eñskim w oczach pra-
wa. Myl o nim by³a jak zimny, wilgotny podmuch, pod wp³ywem którego matowia³
z³oty blask ich mi³oci, ciemnia³ i pokrywa³ siê brudem winy. Uwaga, pomyla³,
nie dopuæ, ¿eby wyobrania wymknê³a ci siê spod kontroli, bo to wstêp do za-
zdroci. Zazdroæ jest ob³êdem, ale choæ zdajesz sobie z tego sprawê, bardzo trudno
siê przed ni¹ obroniæ. To szaleñstwo, które rodzi siê z poczucia niepewnoci i z za-
bójczego w skutkach niedoceniania siebie. Zazdroæ to ogniem ziej¹cy smok, który
waruje u bram prowadz¹cych do raju kochanków. A ty nie jeste wiêtym Jerzym.
Przecie¿ masz Sarê, jest twoja, ale spójrz no tylko na ni¹ pod k¹tem w³asnoci
i jeste przegrany. I tak ju¿ daleko zaszed³e: od znajomoci i wspólnych zainte-
resowañ, przez sympatiê i przyjañ, a¿ po szczyty intymnoci, by osi¹gn¹æ abso-
78
lutne zespolenie. Nie patrz na tego smoka, bo wpadniesz prosto w jego otwart¹
paszczê. I nie pozwól, ¿eby zobaczy³a go Sara; ju¿ i tak musi stawiæ czo³a rozmai-
tym potworom. Nawet jeli uda jej siê otrz¹sn¹æ z poczucia winy, ma w perspek-
tywie rozwód, a tu jest Anglia, nie Reno. Nie da siê szybko i ³atwo przeci¹æ tego
wêz³a. Tutaj bêdziemy mieli do czynienia z oskar¿eniem o cudzo³óstwo i wszyst-
kimi zwi¹zanymi z tym nieprzyjemnociami. Sara robi dla ciebie diabelnie du¿o,
stary. Na mi³oæ Bosk¹, nie dorzucaj ju¿ nic do tego brzemienia, które dwiga.
Nastêpny drobiazg gotów j¹ z³amaæ. Przestañ mydliæ sobie oczy, Ed. Idylla skoñ-
czona. Pora spojrzeæ na fakty. I pora przygotowaæ siê do walki. Sara pomog³a ci
to robiæ w California Girl i w Sally B. Nadesz³a twoja kolej. Zrób to, Ed,
i zrób dobrze. Od tego zale¿y twoje ¿ycie.
6
P
ierwsz¹ rzecz¹, któr¹ zrobi³a Sara, kiedy wrócili do Little Heddington,
by³o napisanie listu do Gilesa. Scysja w Londynie dostarczy³a niezbêdnego bod-
ca. Wyraz twarzy Eda, gdy go wówczas zaatakowa³a, popchn¹³ j¹ do szybkiego
i bezwzglêdnego dzia³ania. Okropne by³o ju¿ to, ¿e musi zraniæ Gilesa, ale za nic
nie chcia³a jeszcze raz zraniæ Eda. Zasiad³a do listu i u¿ywaj¹c krótkich, ostrych,
rzeczowych i nieuchronnych s³ów opowiedzia³a mê¿owi, co siê wydarzy³o. Nie
próbowa³a siê usprawiedliwiaæ, nie powo³ywa³a siê na okolicznoci ³agodz¹ce,
nie zataja³a niczego. Przerazi³a j¹ w³asna bezwzglêdnoæ: oto pozby³a siê Gilesa
ze swojego ¿ycia jednym stanowczym ciêciem.
Weekend w Londynie by³ nieudany pod ka¿dym wzglêdem, prócz jedne-
go; zbli¿y³ ich jeszcze bardziej, w stopniu, jakiego nigdy przedtem nie osi¹-
gnêli. Ed nie czyni³ jej wyrzutów, nie próbowa³ niczego zabraniaæ, a jednak
zdj¹³ z niej ciê¿ar winy i przez to samo zwi¹za³ j¹ ze sob¹ mocniej ni¿ kiedykol-
wiek. Rozumia³ jej stan ducha, g³êboko i do koñca, co wzbudza³o w Sarze po-
dziw i uwielbienie. Wiedzia³, jaki zamêt panuje w jej mylach, umia³ ukoiæ jej
wahania i w¹tpliwoci nie, nie w¹tpi³a w Eda, jedynie w siebie sam¹. Myla³a,
¿e boryka siê samotnie ze swoj¹ win¹, a jednak Ed potrafi³ dzieliæ z ni¹ cierpie-
nie, troszczyæ siê o ni¹, przejmowaæ inicjatywê, jak to zrobi³ tego pierwszego
dnia, kiedy siê poznali. Przezwyciê¿y³ opory i zwi¹za³ j¹ ze sob¹ zrozumieniem
i przenikliwoci¹. Uwiêzi³ j¹ w swojej duszy na zawsze, a jednoczenie obdarzy³
wolnoci¹ dzia³ania; nawet sobie nie wyobra¿a³a, ¿e jest zdolna postêpowaæ tak
jak teraz.
Nigdy jeszcze nie by³a nikogo tak pewna jak Eda. Wiedzia³a te¿, ¿e on jest jej
absolutnie pewien. Ten Amerykanin zburzy³ ca³e jej dotychczasowe ¿ycie, u³a-
dzone i przewidywalne. Przewróci³ jej zasady do góry nogami. Uformowa³ j¹ po
79
swojemu. Jego pewnoæ i wiara we w³asne mo¿liwoci by³y niewzruszone. Przy
ca³ej stanowczoci nie wykazywa³ nigdy arogancji. Zdumiewa³o j¹ to i zachwyca-
³o. Ed stanowi³ opokê. Dziêki niemu Sara nabra³a pewnoci siebie; próbowa³a co
zrobiæ, przekonywa³a siê, ¿e potrafi, wiêc to robi³a.
Kochanie siê z Edem by³o dla Sary nieopisanym prze¿yciem. Nauczy³ j¹ nie
tylko mi³oci fizycznej. Otworzy³ jej oczy, ukaza³ ró¿ne mo¿liwoci, a ona wyci¹-
gnê³a obie rêce, by je pochwyciæ. Przyswoi³a sobie tê now¹ wiedzê z rozkosz¹
i dreszczem zachwytu. Ed mia³ wiele talentów w ró¿nych dziedzinach, ale jako
nauczyciel w dziedzinie mi³oci by³ bezkonkurencyjny. Nigdy nie mówi³ jej, ¿e
ma robiæ to czy myleæ tamto. Jednak dziêki niemu dostrzeg³a rzeczy, których
dot¹d nie zauwa¿y³a albo o istnieniu których nie wiedzia³a. Od tego pierwszego
popo³udnia sta³ siê centrum jej wiata. ¯ycie bez Eda by³o nie do pomylenia.
Umia³ zawsze w³aciwie zareagowaæ na jej postêpowanie. By³a mu za to tak
wdziêczna, ¿e chêtnie odda³aby dla niego ¿ycie. Czyta³ w niej jak w otwartej ksiê-
dze, nieomylnie trafiaj¹c w sedno. Wychodzi³ naprzeciw jej pragnieniom. To dziêki
niemu wyrwa³a siê ze swojego kokonu i jak zachwycaj¹cy motyl poszybowa³a
prosto ku gor¹cemu, jasnemu s³oñcu, którym by³ dla niej Ed.
Ed da³ jej wolnoæ nie tylko seksualn¹, ale tak¿e duchow¹. Przy nim robi³a
i mówi³a rzeczy, na które przedtem nigdy by sobie nie pozwoli³a. Przyswaja³a
sobie nowe zachowania z szybkoci¹ i bystroci¹, która j¹ sam¹ zadziwia³a. Wie-
dzia³a teraz, ¿e choæ by³a ¿on¹ Gilesa, seksualnie pozostawa³a upiona. Dopiero
Ed obudzi³ j¹, pokazuj¹c, czym mo¿e byæ mi³oæ fizyczna. Seks z Edem nie pole-
ga³ jedynie na oddawaniu siê i posiadaniu; by³o to urzeczywistnienie marzeñ i wy-
zwolenie. Oddaj¹c mu siê Sara nigdy nie czu³a siê podporz¹dkowana; czu³a, ¿e
jest darem, który przynosi. Ed t³umaczy³ na jêzyk seksu przepe³niaj¹ce ich uczu-
cia. Nigdy w ¿yciu nie czu³a tak dog³êbnie, ¿e ¿yje; nigdy nie dozna³a takiego
zaspokojenia. Jej samotnoæ i izolacja dobieg³y koñca. Po raz pierwszy naprawdê
pokocha³a przemo¿nie i nierozerwalnie. Nie chcia³a niczego poza Edem. Dla
niego gotowa by³a powiêciæ wszystko. Nawet w³asne sumienie.
Po po³udniu w przeddzieñ dwudziestej pi¹tej misji Eda spotkali siê jak zwy-
kle w pawilonie. Sara mia³a s³u¿bê, ale zatelefonowa³a do szpitala i sk³ama³a, ¿e
jest chora. Ed k³ad³ siê zawsze wczenie przed noc¹ poprzedzaj¹c¹ nalot, bo mu-
sia³ byæ na nogach o czwartej nad ranem albo nawet jeszcze wczeniej. Dlatego
spotkali siê po po³udniu. Sara powiedzia³a mu, co zrobi³a. Westchn¹³ zadowolony
i przytuli³ j¹ mocno.
Wszystko zaczyna siê uk³adaæ stwierdzi³. Za³atwi³a sprawê z Gilesem,
a mnie pozosta³o tylko odbyæ tê ostatni¹ misjê i jestemy w domu.
Ed nie dzieli³ skóry na niedwiedziu nigdy nie pope³nia³ tego b³êdu; rozwa-
¿a³ raczej ewentualnoci i kalkulowa³ szanse. Fakt, ¿e dotrwa³ do dwudziestego
pi¹tego nalotu na Niemcy, dawa³ mu szansê rych³ego powrotu do kraju.
80
Czy potem odel¹ ciê do domu?
Marzy³a o tym, a zarazem obawia³a siê tego.
Nie wiem. Zreszt¹ i tak bym nie pojecha³. Chyba, ¿e bêd¹ chcieli wys³aæ
mnie w objazd po Stanach ale te¿ odmówiê, o ile bêdê mia³ jakikolwiek wybór.
Chcê byæ z tob¹ mo¿liwie jak najd³u¿ej. Przypuszczalnie wrócê do kraju, zanim
ty bêdziesz mog³a do mnie przyjechaæ, ale wierz mi, poruszê niebo i ziemiê, ¿eby
to przyspieszyæ.
Zamilk³. Sara wiedzia³a, ¿e teraz robi plany, rozwa¿aj¹c i licz¹c. Ed mia³ w so-
bie zawsze pewien ch³ód, który czasem wywo³ywa³ u niej gêsi¹ skórkê. Jedynie
z ni¹ i przy niej go zatraca³. Mia³a jednak zawsze niewzruszon¹ pewnoæ, ¿e co-
kolwiek Ed zrobi, bêdzie to najlepszym rozwi¹zaniem, tote¿ zdawa³a siê na niego
bez reszty. Nie by³ tajemniczy, ale w niektórych rozgrywkach trzyma³ karty przy
sobie. Wystarcza³a jej wiadomoæ, ¿e otoczy j¹ tak¹ opiek¹ i trosk¹, jak nikt
inny; a w jaki sposób tego dokona, to jego sprawa.
Kiedy rozstawa³a siê z nim tego popo³udnia, by³a zupe³nie spokojna i przewiad-
czona, ¿e wszystko dobrze siê skoñczy. Ed by³ tak¿e zadowolony pewny siebie, jej
i swoich zamiarów. Teraz Sara musi tylko poczekaæ na koniec ostatniej misji.
Nastêpnego popo³udnia wróci³a ze szpitala myl¹c z przyjemnoci¹ o uro-
czystej kolacji, któr¹ jej obieca³ Ed; skupi³a siê na kwestii wyboru sukienki. Mia³
j¹ gdzie zabraæ razem z reszt¹ za³ogi, a Sara cieszy³a siê na to z góry. Mówi³, ¿e
przyjedzie po ni¹ o siódmej. O szóstej Sara pomyla³a, ¿e trzeba zacz¹æ siê ju¿
powoli szykowaæ. W tym momencie wszed³ sir George.
Rzuci³a jedno spojrzenie na jego twarz i ju¿ wiedzia³a, ¿e co siê sta³o.
Chodzi o Eda, prawda? spyta³a. Nie wróci³.
Na dole czeka major Kelly. Chce siê z tob¹ zobaczyæ.
Spokojnie odwiesi³a do szafy sukniê, któr¹ zamierza³a w³o¿yæ i odwróci-
³a siê do lustra, ¿eby przyg³adziæ w³osy. Wyjrza³a ku niej w³asna twarz, blada
i nieruchoma. Nie czu³a nic, poza odrêtwieniem. Sir George czeka³ na ni¹.
Kiedy schodzili na dó³, wzi¹³ j¹ za rêkê, a wtedy nabra³a pewnoci. Tak, wie-
dzia³a, ale jakby nie do koñca. Jeszcze nie zrozumia³a. Koszmar dopiero siê
zaczyna³.
Hank Kelly by³ najbli¿szym przyjacielem Eda w bazie. Niewysoki, umiech-
niêty, rodem z Georgii, odby³ razem z Edem szkolenie na Florydzie i od tamtej
pory zawsze byli w jednej eskadrze. Czeka³ teraz w salonie. Sta³ przed wisz¹cym
nad kominkiem portretem Gilesa w mundurze RAF-u. Kiedy wesz³a Sara, odwró-
ci³ siê. Sir George zostawi³ ich samych.
Major Kelly Mi³o pana widzieæ.
Dobry wieczór pani.
Proszê usi¹æ. Ma pan ochotê czego siê napiæ?
Nie, dziêkujê pani.
Sara usiad³a na jednym z foteli ustawionych wokó³ kominka; major zaj¹³ dru-
gi, naprzeciw niej.
81
Chodzi o Eda, prawda? Nie wróci³ z misji.
To nie by³o pytanie, ale stwierdzenie.
Tak. Kiedy go ostatnio widziano, mia³ k³opoty. Jeden z silników przesta³
dzia³aæ, a na drugim mig³o pracowa³o nierówno, przynajmniej tak to wygl¹da³o.
Ostatni raz, kiedy mia³em go w polu widzenia, pikowa³ w dó³, uciekaj¹c przed
hord¹ niemieckich myliwców. Jego radio przesta³o funkcjonowaæ, wiêc nie mo-
glimy siê z nim porozumieæ. Major zamilk³ na chwilê, ale musia³ powiedzieæ
jej prawdê. Jest na licie zaginionych w akcji.
Zaginiony w akcji.
Rozumiem powiedzia³a.
G³os mia³a spokojny, beznamiêtny. Kiedy jednak major spojrza³ na jej rêce,
zobaczy³, ¿e kostki zupe³nie jej zbiela³y. Podnios³a g³owê; jej twarz by³a tego
samego koloru.
Dziêkujê, ¿e przyszed³ pan osobicie, ¿eby mi o tym powiedzieæ. Jestem
panu bardzo wdziêczna.
Ed mnie o to prosi³ wyjani³ otwarcie. Powiedzia³, ¿e gdyby gdyby
co siê wydarzy³o, mam przyjæ tu i powiadomiæ pani¹. Przerwa³ znowu. Pro-
szê pos³uchaæ, Ed jest urodzonym pilotem. Najlepszym w bazie i jednym z naj-
lepszych w ca³ym lotnictwie. Umie robiæ zdumiewaj¹ce numery z fortec¹ to
jest fantastyczny samolot, proszê pani. Poleci i na dwóch silnikach, bez obaw.
Jeli tylko Sally B mo¿e siê utrzymaæ w powietrzu, Ed przyprowadzi j¹ z po-
wrotem. Gotów jestem daæ za to w³asn¹ g³owê. Albo mo¿e na przyk³ad doprowa-
dziæ j¹ na jakie inne l¹dowisko niewykluczone, ¿e byli zmuszeni wodowaæ
w Kanale. Radio im wysiad³o, wiêc nie mo¿na wiedzieæ na pewno. Na razie jest
tylko zaliczony do zaginionych. A to wcale nie znaczy, ¿e nie ¿yje.
Nawet nie drgnê³a. Siedzia³a bez ruchu i patrzy³a na niego kamiennymi ocza-
mi z lodowatym spokojem. Jezu! pomyla³ major, Ed wiedzia³ co robi, kiedy
wybra³ akurat tê kobietê. On sam zawsze czu³ siê przy niej trochê oniemielony,
w³anie przez ten ch³ód. Jednak, trzeba przyznaæ, by³a prawdziw¹ dam¹. ¯adnych
szlochów, ¿adnych jêków. Jeli nawet wszystko w niej w rodku krzycza³o, nic
nie wydosta³o siê na zewn¹trz. Jedynie papierowa bladoæ twarzy i r¹k zdradza³a,
¿e serce jej musi krwawiæ. Major wiedzia³, ¿e Ed szala³ za ni¹. Có¿, wpakowa³ siê
przy okazji w doæ g³upi¹ sytuacjê, bo przecie¿ ona by³a mê¿atk¹, w dodatku z wy¿-
szych sfer. W ci¹gu dwóch i pó³ lat znajomoci z Edem mia³ okazjê siê przyjrzeæ,
jak przyjaciel kosi kobiety jedn¹ po drugiej, niczym kombajn na polach w Kan-
sas. Dopiero ta zatrzyma³a go w pêdzie i od tej pory jej nie odstêpowa³. Ed za-
wsze traktowa³ nieosi¹galne kobiety za swoisty rodzaj wyzwania, a¿ do chwili,
gdy Sara Luttrell wziê³a siê za niego i podbi³a go bez najmniejszego trudu. Ed
poprosi³ kiedy Hanka, ¿eby opowiedzia³ jej dok³adnie, co siê zdarzy³o gdyby
co siê zdarzy³o.
Nie owijaj niczego w bawe³nê uprzedzi³ wtedy. Przeka¿ jej to po pro-
stu. Bêdzie chcia³a znaæ ca³¹ prawdê. Mo¿e i wygl¹da delikatnie, ale jest twarda.
6 Wspomnienia
82
Za³o¿y³bym siê gdybym mia³ okazjê zgarn¹æ potem wygran¹ ¿e nie krzyk-
nie, nie zemdleje i nie wpadnie w histeriê. Nie ma tego w swojej naturze. Bêdzie
siê bardziej troszczy³a o ciebie ni¿ o siebie. Po prostu taka ju¿ jest.
Jakby czytaj¹c w jego mylach, powiedzia³a:
Jest pan bardzo dobry, majorze Kelly. To z pewnoci¹ nie by³o dla pana
³atwe.
Chryste Panie, kobieto! pomyla³ z pasj¹. Niech mi pani przestanie dziê-
kowaæ! Ju¿ by chyba wola³, ¿eby p³aka³a, krzycza³a, mdla³a cokolwiek, tylko
nie ten pozbawiony nerwów drêtwy spokój. To by³o nienormalne. Czy na tym
polega³o to s³awetne zaciskanie zêbów? Jeli o niego chodzi, nigdy siê nie przy-
zwyczai do tego, ¿e Anglicy uwa¿aj¹ ka¿dy normalny przejaw ludzkich uczuæ
za z³e maniery. O wiele lepiej by na tym wyszli, gdyby siê rzucali, jêczeli, wrzesz-
czeli. Mo¿e to jest ha³aliwe, ale za to naturalne i o wiele zdrowsze. Taka
drewniana uprzejmoæ by³a doprawdy niezdrowa a przecie¿ w jej ¿y³ach
z pewnoci¹ nie p³ynê³a woda. Ed Hardin nie by³ typem, który traci³by czas na
manekin z wystawy.
Najstraszniejsze w tym wszystkim by³o to, ¿e chodzi³o o ostatni¹ misjê Eda.
Maszyna Hanka, Georgia Peach, by³a drugim samolotem sporód eskadr sta-
cjonuj¹cych w Little Heddington, który wykona³ pe³ne zadanie z takim samym od
pocz¹tku sk³adem za³ogi. Ed lata³ ju¿ drugim samolotem, a po³owa jego pierw-
szej za³ogi nie ¿y³a. No, teraz mo¿e nikogo ju¿ nie zosta³o. mieræ mog³a osta-
tecznie wygraæ na ca³ej linii. Klêska potrafi wyrwaæ ³up nawet z paszczy zwyciê-
stwa, jak zwyk³ powtarzaæ Ed. Do diab³a z tym wszystkim, pomyla³ gniewnie
Hank. Im prêdzej wrócê do Macon, tym bêdê szczêliwszy. Wsta³, ¿eby siê po¿e-
gnaæ, a Sara podnios³a siê razem z nim.
Proszê pos³uchaæ powiedzia³ bez ogródek. Cokolwiek us³yszê jeli
dostanê jak¹kolwiek wiadomoæ, dobr¹ lub z³¹, przyjdê osobicie, ¿eby j¹ pani
przekazaæ.
Umiechnê³a siê znowu, ale jakby mechanicznie.
Dziêkujê. Jest pan bardzo dobry.
Na razie wpisano go tylko na listê zaginionych, wiêc jest nadzieja.
Tak. Nadzieja powtórzy³a. A potem doda³a sztywno: Jestem panu
ogromnie wdziêczna, majorze Kelly.
Ca³a przyjemnoæ po mojej stronie odpar³ machinalnie, a kiedy zoriento-
wa³ siê z przera¿eniem, co powiedzia³, umkn¹³ pospiesznie.
Kiedy sir George wszed³ do salonu, Sara sta³a przy oknie, nieruchomo jak
pos¹g, patrz¹c w kierunku jeziora. Podszed³ do niej. Dotkn¹³ jej rêki; by³a zimna
jak lód. Przez chwilê oboje stali w milczeniu. Potem Sara oznajmi³a g³osem bez
wyrazu:
Pójdê na spacer.
83
Odsunê³a siê od niego i przesz³a równym krokiem przez pokój. Wydawa³a siê
odleg³a jak postaæ na portrecie. Wyjrza³ przez okno. Wiedzia³, dok¹d idzie, wiêc
zaczeka³, a¿ zniknie za pagórkiem, pod¹¿aj¹c w stronê pawilonu.
Nigdy nie widzia³ jej p³acz¹cej. Zamknê³a siê po prostu w sobie, jak kwiat
stulaj¹cy p³atki, aby ukryæ w rodku swoje ¿ycie, otoczyæ je milcz¹c¹ ciemnoci¹.
Z Sary ulecia³a ¿ywotnoæ. Sta³a siê jakby pusta wewn¹trz. Chodzi³a, rozmawia-
³a, funkcjonowa³a, ale jakby odizolowana pod szklan¹ kopu³¹. Nic jej nie mog³o
dotkn¹æ. Zaczê³a spêdzaæ ka¿d¹ woln¹ chwilê w pobli¿u jeziora, niezale¿nie od
pogody. Gdy wraca³a, by³a jak zamro¿ona. Nie pozosta³o w niej ani trochê ciep³a.
Straci³a na wadze, a skóra napiêta na szlachetnym koæcu twarzy upodabnia³a j¹
do trupiej czaszki. Sir George wiedzia³, ¿e ona prawie nic nie je, by³ tak¿e pewien,
¿e nie sypia. Zacz¹³ traciæ nadziejê na jej powrót do ¿ycia. Kiedy czerwiec dobie-
ga³ koñca, Ed zosta³ oficjalnie uznany za zaginionego, przypuszczalnie zmar³ego.
Nigdy go nie wspomina³a, jakby pogrzeba³a razem z w³asnym ¿yciem. Siady-
wa³a d³ugimi godzinami w milczeniu, zapatrzona w przestrzeñ. Przesta³a cokol-
wiek czytaæ, nie s³ucha³a radia, nigdzie nie wychodzi³a. Nie przyjmowa³a ¿ad-
nych zaproszeñ. Jedynym miejscem, które odwiedza³a, by³ pawilon. Robi³a to bez
wzglêdu na pogodê. Sir George wiedzia³, ¿e mo¿e j¹ tam zawsze spotkaæ, wiêc
pewnego popo³udnia uda³ siê do pawilonu w potokach deszczu. Zasta³ Sarê prze-
moczon¹ do nitki. Siedzia³a na trawie oparta plecami o drzewo, niepomna na nic,
z wyj¹tkiem w³asnych myli. Sir George odprowadzi³ j¹ do domu pod w³asnym
parasolem, choæ by³a ju¿ mokra na wskro. Sk³oni³ j¹, ¿eby wziê³a gor¹c¹ k¹piel,
potem zapakowa³ do ³ó¿ka z gor¹cym grogiem. Mimo to wywi¹za³o siê przeziê-
bienie, które wkrótce przesz³o w zapalenie p³uc; przez dziesiêæ dni Sara znajdo-
wa³a siê na granicy mierci. Przesta³a walczyæ o ¿ycie.
Sir George by³ zrozpaczony. Czu³ siê zupe³nie bezradny, nie wiedzia³, co ro-
biæ i do kogo siê zwróciæ. A potem, w dwa tygodnie od zachorowania Sary, przy-
szed³ do niej telegram z Ministerstwa Lotnictwa. Zawiera³ informacjê, ¿e jej m¹¿,
Giles Luttrell, dowódca eskadry, zosta³ zestrzelony i spad³ w p³on¹cym samolo-
cie na Monte Cassino. Dozna³ licznych oparzeñ, a jego stan by³ powa¿ny. Mia³
zostaæ przewieziony do kraju i umieszczony na oddziale oparzeñ szpitala w East
Grinstead, gdzie poddadz¹ go leczeniu.
Sara by³a ju¿ poza bezporednim zagro¿eniem. Le¿a³a wymizerowana, blada
i bardzo s³aba, jednak od chwili, kiedy sir George powiadomi³ j¹ mo¿liwie najde-
likatniej, co przydarzy³o siê Gilesowi, zaczê³a zdrowieæ. Nie minê³y dwa dni, jak
wsta³a z ³ó¿ka i nawi¹za³a kontakt telefoniczny ze szpitalem Królowej Wiktorii.
Dowódca eskadry Giles Luttrell przyby³ tam istotnie, jednak stan jego by³ kry-
tyczny i nie wolno go by³o odwiedzaæ. Sara telefonowa³a do szpitala codziennie
i codziennie odpowiadano jej to samo. Jej m¹¿ by³ nadal w bardzo z³ym stanie,
ale trzyma³ siê przy ¿yciu.
Wreszcie Sara i sir George mogli pojechaæ do szpitala, ale nie pozwolono im
odwiedziæ Gilesa, który by³ ca³y czas pod dzia³aniem silnych rodków umierza-
84
j¹cych. Zobaczyli siê tylko z lekarzem, który niczego nie ukrywa³ mówi¹c o za-
siêgu uszkodzeñ cia³a u Gilesa. M¹¿ Sary straci³ blisko szeædziesi¹t procent po-
wierzchni skóry od twarzy do kolan; w³osy ocala³y dziêki he³mofonowi, a dolna
partia nóg dziêki d³ugim butom, ale skóra na udach, torsie i ramionach, zupe³nie
spalona, zesz³a z niego jak mokra bibu³a. Wymaga³ przeszczepów skóry, które
mia³y potrwaæ d³u¿szy czas, oraz uformowania na nowo twarzy. Straci³ jedno oko,
drugie, choæ uszkodzone, uda³o siê uratowaæ. Przez d³u¿szy czas bêdzie wygl¹da³
przera¿aj¹co lub wrêcz odra¿aj¹co. Wszystko to przekazano im energicznie, ka-
tegorycznie i bez sentymentów. Sara dowiedzia³a siê ze szczegó³ami, co czeka
Gilesa i jakie bêd¹ w zwi¹zku z tym jej zadania.
Doktor patrzy³ z aprobat¹ na jej reakcjê. Rzecz jasna, prze¿y³a wstrz¹s; ka¿da
kobieta s³ysz¹c, co zosta³o z jej przystojnego mê¿a, by³aby w szoku, ale ona
przyjê³a to z wielk¹ klas¹ i wykaza³a niebywa³e opanowanie, wiêc lekarz by³
z niej zadowolony. Najciê¿szy okres, przestrzeg³ ich, nast¹pi wtedy, kiedy Giles
zacznie wracaæ do ¿ycia. Kiedy uwiadomi sobie, co siê z nim sta³o. Najgorsze
by³y zawsze konsekwencje takiego wypadku w psychice chorego. Jednego dnia
chodzi³ po wiecie przystojny m³ody cz³owiek, nastêpnego przeistacza³ siê
w monstrum. Ponadto kolejne operacje os³abia³y coraz bardziej organizm i tym
samym skraca³y ¿ycie. Od tego momentu trzeba czuwaæ nad Gilesem i otoczyæ
go troskliw¹ opiek¹; bêdzie wymaga³ sta³ej kontroli, przywo¿enia na zabiegi,
obserwacji stanu ogólnego pod k¹tem ewentualnych oznak pogorszenia. Ale
najtroskliwszej, najzrêczniejszej, najbardziej niestrudzonej opieki bêdzie po-
trzebowa³a jego psychika.
To ostatnie zadanie Sara wziê³a na siebie. Sir George widzia³, jak przygoto-
wuje teren, by powiêciæ siê temu zajêciu. Dostosowa³a godziny swojej s³u¿by
szpitalnej tak, ¿eby móc spêdzaæ maksymalnie du¿o czasu z Gilesem. Poniewa¿
pracowa³a jako ochotniczka, szpital wyrazi³ zgodê, ¿eby robi³a dla Gilesa to, co
potrafi; by³a to ulga dla nich, dla Gilesa, a tak¿e dla niej samej. Nigdy, najmniej-
szym drgnieniem powieki, nie zdradzi³a siê z obrzydzeniem, które musia³o j¹ ogar-
niaæ na widok tego, co zosta³o z Gilesa. Siedzia³a przy nim, rozmawia³a, czyta³a
mu, obs³ugiwa³a go. By³a dla niego podpor¹, zachêt¹, pomoc¹. Niczym uosobie-
nie si³y, sta³a siê ostoj¹ i ucieczk¹ dla Gilesa. Jego rzeczy, które zwrócono,
przeszuka³a starannie. Znalaz³a wród nich wszystkie swoje listy, u³o¿one porz¹dnie
datami; wszystkie, z wyj¹tkiem tego, w którym wyzna³a, ¿e od niego odesz³a. Przej-
rza³a ponownie ka¿d¹ rzecz, ale ostatniego listu nie znalaz³a. Najwyraniej nigdy
go nie dosta³. Tego wiêc przynajmniej los mu oszczêdzi³. Sara zdwoi³a wysi³ki,
koncentruj¹c siê zaciekle na pielêgnowaniu mê¿a. Wygl¹da³o na to, ¿e poród
bez³adnych strzêpów pozosta³ych po jej ¿yciu znalaz³a co, czego siê mog³a uchwy-
ciæ. Giles jej potrzebowa³, i to by³o najwa¿niejsze. Powrót Gilesa do zdrowia sta³
siê dla niej jedynym celem w ¿yciu i d¹¿¹c do niego funkcjonowa³a w sposób
perfekcyjny. Powodowa³a to bezlitosna wola i rozum, nie uczucie. Uczucia Sary
umar³y wraz z Edem. Niemniej sir George nie móg³by jej niczego zarzuciæ, jeli
85
chodzi o opiekê nad synem. A je¿eli straci³a przy tym ludzkie cechy, staj¹c siê
automatem Giles by³ zbyt chory, by potrzebowa³ czego wiêcej poza fizyczn¹
obecnoci¹ Sary i jej oddaniem.
Przez ca³y lipiec i sierpieñ powiêca³a siê bez wytchnienia pielêgnowaniu go,
a Giles robi³ niewielkie, ale sta³e postêpy. Nie przebywa³ ju¿ w k¹pieli z soli fi-
zjologicznych i oparzenia zaczyna³y siê goiæ. Lekarze mówili optymistycznie
o przyst¹pieniu do przeszczepów skóry w ci¹gu miesi¹ca czy mo¿e dwóch. Giles,
kiedy wyszed³ ze stanu krytycznego i odzyska³ wiadomoæ na tyle, by zrozumieæ
i oceniæ, co siê z nim sta³o, pogr¹¿y³ siê w apatii, która by³a niemal równie trudna
do przenikniêcia, jak duchowa izolacja Sary.
Po jakim czasie otrz¹sn¹³ siê z apatii; przeby³ kolejno stadium ponuractwa,
potem gniewu, by ostatecznie pozostaæ przy kaprynym, wybuchowym usposo-
bieniu i zjadliwym jêzyku. Jego osobowoæ uleg³a metamorfozie. Spokojny, ³a-
godny ch³opiec przekszta³ci³ siê w mê¿czyznê o paskudnie z³oliwym charakte-
rze, który z upodobaniem upokarza³ otoczenie. Sir George by³ przera¿ony s³ysz¹c
jadowity ton, jakim Giles zwraca³ siê do Sary, ton nabrzmia³y czyst¹ nienawici¹.
Wobec Sary zachowywa³ siê zawsze ostro i uszczypliwie, a brak reakcji z jej stro-
ny prowokowa³ go tylko do dalszych zniewag. Zrobi³ z niej koz³a ofiarnego i bi-
czowa³ j¹ bezlitonie, kiedy z nim przebywa³a. Mia³ obsesjê na punkcie swojego
obecnego stanu i w ¿aden sposób nie potrafi³ pogodziæ siê z rzeczywistoci¹.
Napada³ z furi¹ na lekarzy, z³orzeczy³ pielêgniarkom, ubli¿a³ wspó³towarzyszom
niedoli, wreszcie zra¿a³ do siebie ka¿dego, kto próbowa³ zbli¿yæ siê do niego
z sympati¹ czy wspó³czuciem. Zdarzy³o siê parokrotnie, ¿e zdecydowanie odmó-
wi³ wpuszczenia Sary, która mia³a za sob¹ d³ug¹ podró¿ do East Grinstead, a teraz
musia³a bezczynnie czekaæ w szpitalu na wypadek, gdyby zmieni³ zamiar. Dopro-
wadzi³o to do furii sir Georgea, który zmy³ g³owê Gilesowi. To z kolei narazi³o go
na atak ze strony syna, a ca³a awantura spowodowa³a niemal ca³kowite oziêbienie
stosunków miêdzy ojcem a synem. Nawet komu najbardziej wyrozumia³emu, kto
uwzglêdnia³ jego cierpienia, kalectwo, zmarnowane ¿ycie, nietrudno by³o stwier-
dziæ, ¿e Giles sta³ siê innym cz³owiekiem i ¿e nie jest to zmiana na lepsze.
Sir George wstydzi³ siê za niego i oburza³ na sposób, w jaki syn odnosi siê do
¿ony. Zdumiewa³o go opanowanie Sary, któr¹ uwa¿a³ za kobietê niezwykle cier-
pliw¹, pozbawion¹ egoizmu, dopóki nie odkry³, ¿e ona nie reaguje, poniewa¿ nic
nie czuje. By³a tak odrêtwia³a, ¿e nic jej nie mog³o poruszyæ. Sir George zacz¹³
siê zastanawiaæ, czy nie dlatego Giles przejawia wobec niej takie okrucieñstwo.
Czy co zauwa¿y³? Co wiedzia³? Czy zorientowa³ siê, ¿e dzisiejsza Sara nie jest
t¹ kobiet¹, co dawniej? Sir George przeprowadzi³ dyskretne ledztwo i odkry³, ¿e
dla Gilesa Ed Hardin jest tym mi³ym Amerykaninem, który by³ taki dobry i u-
przejmy dla jego ¿ony i ojca, przynosz¹c im rozmaite dobra z amerykañskiej kan-
tyny i zapewniaj¹c ojcu whisky oraz cygara w zamian za okazjonaln¹ partyjkê
szachów. Giles wiedzia³ tak¿e o za³odze Sally B, o tym, ¿e jakby zaadoptowali
Luttrellów, którzy ich przedtem przygarnêli w swoim domu ale to by³o wszyst-
86
ko. Giles wykazywa³ kompletn¹ obojêtnoæ, kiedy sir George o tym opowiada³.
Nie objawia³ ¿adnego ¿ywszego zainteresowania. Z tego wynika, myla³ ojciec,
¿e on o niczym nie wie. Dziêki Bogu, choæ za tê drobn¹ pociechê. Gdyby co do
Gilesa dotar³o To ju¿ nie by³ ten dobry i wyrozumia³y cz³owiek sprzed kata-
strofy. Tamten nie skrzywdzi³by muchy; ten zmia¿d¿y³by j¹ z satysfakcj¹.
Koniec koñców sir George poj¹³, ¿e to, co robi Sara, jest rodzajem pokuty.
Giles by³ jej krzy¿em; wziê³a jego kalectwo na ramiona i bêdzie je nios³a przez
resztê ¿ycia. Od tej chwili skupi siê wy³¹cznie na wykonywaniu swoich obowi¹z-
ków. W³asne kalwiñskie sumienie przekona³o j¹, ¿e musi teraz p³aciæ za szczê-
cie, jakie znalaz³a u boku Eda. Wziê³a od ¿ycia to, co chcia³a, teraz nadszed³
czas zap³aty. Ale có¿ to za monstrualny rachunek, myla³ sir George. Bêdzie siê
z nim boryka³a do koñca ¿ycia. Tylko co to za ¿ycie!
Sierpieñ przeszed³ w wrzesieñ, a Sara nadal przyje¿d¿a³a regularnie do szpi-
tala w ka¿dy weekend. Usposobienie Gilesa nie zmieni³o siê na lepsze. Raczej
sta³ siê jeszcze trudniejszy do zniesienia. Po kolejnych operacjach terroryzowa³
swoim cierpieniem wszystkich, którzy znaleli siê w jego zasiêgu, przede wszyst-
kim zdrowych i ca³ych. Na przyk³ad Sarê. By³ tak obsesyjnie skupiony na sobie,
¿e nie zwraca³ uwagi na nic innego, a jeli cokolwiek zauwa¿y³, nigdy o tym nie
wspomnia³.
A potem, pewnego niedzielnego wieczoru w koñcu wrzenia, kiedy sir George
czeka³ na Sarê, która posz³a do szpitala sama, poniewa¿ on i Giles nadal byli na
siebie wciekli pojawi³ siê niespodziewanie z powtórn¹ wizyt¹ Hank Kelly. To-
warzyszy³ mu drugi mê¿czyzna, w którym zaskoczony sir George rozpozna³
z radoci¹ Williego Moscowicza, tylnego strzelca z Sally B, spokojnego, solid-
nego i trochê niemia³ego dwudziestodwulatka z Fort Wayne w stanie Indiana,
najm³odszego cz³onka za³ogi, który lata³ jeszcze na California Girl. Hank Kelly
umiecha³ siê od ucha do ucha.
Co ma wisieæ, nie utonie za¿artowa³. Sally B mia³a przymusowe l¹-
dowanie w Holandii, a za³oga przez ca³y ten czas ukrywa³a siê u cz³onków tam-
tejszego podziemia, a¿ w koñcu uciekli. Ed ma siê ca³kiem dobrze, ale zosta³
trochê podziurawiony, wiêc musieli go tam zostawiæ, zreszt¹ niech Willie opowie.
W koñcu on tam by³ Willie, opowiedz sir Georgeowi o wszystkim.
Wiêc to by³o tak, sir kiedy wracalimy do bazy, zaatakowa³a nas nagle
ca³a gromada tych focke-wulfów. Ju¿ wczeniej nam siê dosta³o z ziemi i w jed-
nym silniku wysiad³a sprê¿arka, mielimy te¿ jedno urwane mig³o. Musielimy
opuciæ szyk, a te myliwce opad³y nas jak komary. Kapitan tylko skierowa³
Sally dziobem w dó³, ¿eby je strz¹sn¹æ. S³owo dajê g³os Willieego o¿ywi³ siê
dawnym zachwytem i podnieceniem to mig³o, jak polecia³o, mog³o z powo-
dzeniem urwaæ prawe skrzyd³o, ale kapitan, jak wyrówna³ Sally, to zaraz je
ustawi³ równolegle i jak nie ruszy nad t¹ autostrad¹ grza³ jak sam diabe³! Nie
wchodzilimy powy¿ej trzydziestu metrów, czasem zesz³o siê i do dwudziestu,
a to dlatego, ¿e lecielimy tylko na dwóch silnikach. To by³o fantastyczne. Gnali-
87
my nad drogami, jakby forteca by³a najnowszym modelem samochodu, ale ¿e
mia³a dziur tyle co sito i ciek³a potê¿nie, kapitan nie móg³ wylecieæ poza holen-
derskie wybrze¿e. Widzielimy morze, ale brakowa³o ju¿ paliwa i musielimy
gdzie wyl¹dowaæ, wiêc kapitan usiad³ na jednym z tamtych p³askich pól, jakby
mia³ pod sob¹ dwukilometrowy pas startowy. Wyskoczylimy szybko, a jacy
Holendrzy przyszli i ukryli nas, i wydaje mi siê, ¿e od tamtej pory uciekalimy
i krylimy siê przez ca³y czas bez przerwy, a oni tylko przekazywali nas z r¹k do
r¹k jak paczkê, a¿ wreszcie doprowadzili nas w pobli¿e naszych oddzia³ów we
Francji i przeprawili przez morze pod os³on¹ ciemnoci. Kapitan dosta³ w udo
przez to, ¿e natknêlimy siê na niemiecki patrol; kula z³ama³a koæ udow¹ i nie
móg³ chodziæ. W³anie dlatego musielimy go tam zostawiæ. Ale z nim jest ca³-
kiem dobrze, sir, i jak tylko bêd¹ mogli, to go przerzuc¹. Siêgn¹³ do górnej
kieszeni, wyj¹³ kopertê i wrêczy³ j¹ sir Georgeowi. Da³ mi ten list. To dla pani.
Sir George wzi¹³ list lew¹ rêk¹, a praw¹ ucisn¹³ serdecznie d³oñ m³odego
cz³owieka.
Mój drogi Willie powiedzia³. Trudno mi wyraziæ, jak siê cieszê, ¿e ciê
znów widzê i ¿e reszta za³ogi Sally B jest ca³a i zdrowa. Uczcimy to, kiedy
wróci kapitan Hardin, a tymczasem wypijmy wasze zdrowie t¹ whisky, któr¹ do-
sta³em od waszego Cz³owieka z ¯elaza. Proszê za mn¹, bardzo proszê
Wypili drinka, potem drugiego, a Willie opowiada³ o przygodach za³ogi od
chwili, kiedy Sally B wyl¹dowa³a niedaleko holenderskiego wybrze¿a. Kiedy
gocie poszli, sir George usiad³ ciê¿ko w fotelu. Mija³ ju¿ rausz wywo³any przez
whisky; zast¹pi³a go panika na myl o tym, co bêdzie, gdy wróci Ed. Sara prêdzej
czy póniej musi siê o tym dowiedzieæ. Nie mogê tego przed ni¹ ukryæ, myla³ sir
George. Tylko co ona zrobi? Zd¹¿y³a siê ju¿ pogodziæ ze mierci¹ Eda i powró-
ciæ jeli nie dusz¹, to przynajmniej cia³em do Gilesa. Ed nie mia³ pojêcia, co
siê wydarzy³o podczas jego nieobecnoci. Na pewno martwi³ siê, jak Sara reaguje
na brak wieci od niego i dlatego do niej napisa³.
Sir George spojrza³ na list le¿¹cy na bocznym stoliku. Tania koperta w mar-
nym gatunku; z pewnoci¹ najlepsza, jak¹ uda³o mu siê zdobyæ. Nie by³o na niej
imienia ani nazwiska. Ed post¹pi³ przezornie, pomyla³ sir George z podziwem.
W obecnoci Eda zawsze odnosi³ wra¿enie, ¿e ka¿dym jego posuniêciem, ka¿-
dym czynem kieruje ch³odna inteligencja, chocia¿ jego uczucia by³y ca³kowicie
i bez reszty skupione na Sarze. Sir George nie w¹tpi³ ani przez moment, ¿e Ed
kocha j¹ naprawdê g³êboko, mimo rozs¹dnego opanowania, jakie wykazywa³
w dzia³aniu. Dowodem by³ choæby ten list. ¯adnego imienia czy nazwiska na ko-
percie i prawdopodobnie równie¿ w rodku. Gdyby Williego z³apano, a list zna-
leziono, Sara nie zosta³aby w ogóle w tê sprawê zamieszana; by³by to po prostu
list do nieznanej kobiety, nic wiêcej. Wszystko dlatego, ¿e Sara by³a tak¿e ¿on¹
Gilesa. Przez minione trzy miesi¹ce gra³a tê rolê perfekcyjnie, chocia¿ w drama-
cie jej ¿ycia zmieni³ siê g³ówny bohater. Nie dorównywa³ poprzednikowi, ale z przy-
czyn od siebie niezale¿nych. Sara, rzecz jasna, wziê³a to pod uwagê i w swojej
88
nowej roli da³a z siebie wszystko. Ci, którzy j¹ ogl¹dali, orzekli zgodnie, ¿e jest
wspania³a. Jeden sir George wiedzia³, ¿e w grê wchodzi wy³¹cznie technika ak-
torska, ¿e brak tu autentycznego uczucia, które potrafi³ wywo³aæ jedynie Ed. A te-
raz mia³ powróciæ. Kto wiêc zagra g³ówn¹ rolê mêsk¹ u boku Sary?
Ed wraca. Jaki¿ jest wiêc sens powiêcenia, na które zdobywa³a siê Sara?
Powrót Eda do ¿ycia oznacza³ dla Sary zmartwychwstanie. Ale jak bêdzie teraz
mog³a powiêcaæ odzyskane ¿ycie ratowaniu Gilesa? Czy gdyby go opuci³a po-
trafi³aby ¿yæ w zgodzie z w³asnym sumieniem? Nie po tym, co spotka³o jej mê¿a.
Giles taki, jaki by³ niegdy ca³y, zdrowy, wytrzyma³by ka¿dy wymierzony przez
ni¹ cios. Giles, który cudem unikn¹³ spalenia ¿ywcem, bezradny, chory, nieszczê-
liwy cz³owiek na pewno by tego nie zniós³. Sir George widzia³ tylko jedno
wyjcie: Ed bêdzie musia³ siê wycofaæ. I to Sara obwieci mu ten wyrok. Zrobi to
na pewno, nawet wbrew swojej woli. Dawna Sara nigdy nie mia³aby doæ si³y. Ta
nowa zdobêdzie siê na to.
I zdoby³a. Kiedy sir George powiedzia³ jej o Edzie, rozjani³ j¹ na mgnienie
oka p³omieñ czystej radoci, strzeli³ wielkim, jasnym ogniem, po czym zgas³. Sir
George cierpia³, patrz¹c na ni¹. A potem niemal na jego oczach powziê³a nieod-
wracaln¹ decyzjê. Czu³ niemal jej udrêkê, której nie potrafi³a ukryæ. Pociemnia³e
oczy p³onê³y w bia³ej jak papier twarzy. Od tego czasu znik³a gdzie jej lodowata
obojêtnoæ. Sta³a siê napiêta, stale poirytowana, ¿y³a nerwami. Starszy pan obser-
wowa³, jak zbiera powoli si³y, ¿eby zrobiæ to, co musi: powiedzieæ Edowi. Uzmy-
s³owi³ sobie, ¿e sam czeka z zapartym tchem i z trwog¹ na pojawienie siê Eda.
Sara, która jeszcze niedawno siadywa³a godzinami bez ruchu, patrz¹c w prze-
strzeñ, teraz by³a niespokojna, rozdra¿niona, podminowana. Wydawa³o siê, ¿e
nieustannie czego nas³uchuje. Na dzwonek telefonu reagowa³a gwa³townym
wzdrygniêciem, a codzienn¹ porann¹ porcjê listów przegl¹da³a po prostu z lê-
kiem. Kiedy wyje¿d¿ali do East Grinstead, nie przychodzi³a nigdy do salonu po
kolacji. Sz³a od razu do swojego pokoju i sir George wiedzia³, ¿e siedzi przy
oknie patrz¹c i czekaj¹c.
Nocami p³aka³a. Nigdy przedtem sir George nie s³ysza³ tak gorzkiego szlo-
chu. Wydawa³o siê, ¿e ten p³acz rozdziera j¹ na strzêpy. Zbiera³a si³y, by zdobyæ
siê na pope³nienie emocjonalnego samobójstwa, a jemu, który na to patrzy³, krwa-
wi³o serce. By³ szczêliwy ze wzglêdu na swojego syna, ale ogromnie przygnê-
biony ze wzglêdu na ni¹. Nie mówi³a mu nawet, co zamierza zrobiæ. Nie by³o
takiej potrzeby. W tych dniach pomiêdzy sir Georgeem a jego synow¹ istnia³o
nieme porozumienie. Od czasu, gdy nadesz³a wiadomoæ o Edzie, potrafili komu-
nikowaæ siê spojrzeniem i gestem. Byli sobie bli¿si ni¿ dawniej. Zawsze odnosili
siê do siebie z sympati¹, ale teraz sir George kocha³ Sarê mocniej ni¿ kiedykol-
wiek. ¯ywi³ do niej g³êbok¹ wdziêcznoæ, niejako w imieniu syna, ale tak¿e w swo-
im w³asnym. Jednak by³o mu jej bardzo ¿al. Wiedzia³, ¿e w szpitalu wszyscy maj¹
j¹ za wzorow¹ ¿onê, dok³adnie tak¹, jak¹ byæ powinna; a choæ nikt nie zna³ przy-
czyn, dla których to robi³a, sir George by³ z niej bardzo dumny i stara³ siê jej
89
pomóc, na ile móg³. Wiedzia³, czego wyrzek³a siê dla Gilesa. Ed Hardin nie by³
mê¿czyzn¹, z jakiego kobieta ³atwo rezygnuje, a Giles Luttrell nawet przed wy-
padkiem nie stanowi³ dla niego ¿adnej konkurencji. Sara nigdy nie by³a taka szczê-
liwa, tak pe³na ¿ycia, tak kobieca jak od chwili, kiedy spotka³a i pokocha³a Eda.
Teraz gotowa by³a wyrzec siê tego dla kalekiego, mciwego cz³owieka, którym
trzeba siê bêdzie opiekowaæ jak dzieckiem do koñca ¿ycia. Przepe³nia³o to sir
Georgea podziwem, uwielbieniem i ciskaj¹cym za gard³o wzruszeniem. Pragn¹³
zrobiæ co, ¿eby pomóc Sarze w tym ciê¿kim okresie, ale nawet nie próbowa³ jej
tego proponowaæ. Musia³a przejæ przez to sama. Nieobcy mu by³ sposób rozu-
mowania Sary: jeli co musi byæ zrobione, po prostu siê to robi; nie ma wyboru.
Skoro raz powziê³a decyzjê, wype³ni swoj¹ powinnoæ, obojêtne ile j¹ to bêdzie
kosztowa³o. Problem polega³ na tym, ¿e aby tego dokonaæ, zmobilizowa³a wszystkie
swoje si³y. Sir George modli³ siê, ¿eby Ed wróci³, nim ona siê za³amie.
Wrzesieñ mia³ siê ku koñcowi, kiedy Ed wreszcie siê odnalaz³ i pojawi³ w ho-
telu w East Grinstead. Sara le¿a³a ju¿ w ³ó¿ku. Spêdzili ten dzieñ w szpitalu, ale
sir George który pojedna³ siê z Gilesem, bo nie móg³ znieæ d³u¿ej takiej zapie-
k³ej wrogoci w rodzinie wróci³ do hotelu wczeniej. Potem pokaza³a siê Sara,
tak wyczerpana, ¿e odmówi³a zjedzenia kolacji i posz³a prosto na górê. W rezul-
tacie sir George zjad³ samotnie, a potem przeszed³ do salonu z ksi¹¿k¹. Szybko
siê zorientowa³, ¿e siedzi patrz¹c w przestrzeñ i rozmyla, martwi¹c siê sytuacj¹,
w któr¹ jak siê okaza³o by³ uwik³any w równej mierze, co syn, synowa oraz
Ed Hardin. Mia³ coraz wiêksze wyrzuty sumienia na temat swojego udzia³u w tej
sprawie. Gdyby wykaza³ swego czasu wiêcej stanowczoci i sprzeciwi³ siê ostro,
gdyby zasypa³ Sarê wymówkami, zagrozi³ jej lub wywar³ na ni¹ presjê, wytykaj¹c
jej b³¹d, jaki mia³a zamiar pope³niæ, gdyby zrobi³ cokolwiek to wszystko mo¿e
by siê nigdy nie wydarzy³o. Sara mia³aby na g³owie chorego Gilesa, ale nie mar-
nia³aby w oczach ze zgryzoty; mi³oæ nie walczy³aby w niej z poczuciem winy, co
doprowadzi³o j¹ do chorobliwego stanu nerwowego niepokoju po³¹czonego z lê-
kiem. Stary cz³owiek pomyla³ ze wstydem, ¿e nie potrafi³ zapewniæ jej moralnej
podpory. Sir George lubi³, ¿eby ludzie wokó³ niego czuli siê szczêliwi. Bóg wiad-
kiem, ¿e szczêcie nie by³o wcale ³atwe do osi¹gniêcia, a Sara znalaz³a je u boku
Eda. Nigdy w ¿yciu nie widzia³ jej tak szczêliwej. Dlaczego dopuci³, by sprawy
zasz³y tak daleko? Dlaczego nie przeszkodzi³ Sarze, zanim zaanga¿owa³a siê tak
g³êboko, tak nieodwo³alnie? Zdecydowa³, ¿e ma za miêkkie serce, ¿e by³ zbyt
uleg³y. Zbyt s³aby, powiedzia³ sobie bez ogródek. Za bardzo lubi³ wygody ¿ycio-
we, wiêc pozwala³, by sprawy sz³y swoim torem. By³ wreszcie za leniwy, zbyt
nieudolny, zbyt ach, na có¿ siê zda wyliczanie, pomyla³. Co siê sta³o, to siê nie
odstanie. Samooskar¿enia nic tu nie zmieni¹.
Sir George wstrz¹sn¹³ siê i siêgn¹³ po szklaneczkê whisky. Odstawia³ j¹ w³a-
nie na stó³, kiedy podszed³ do niego boy hotelowy, by zawiadomiæ, ¿e w recepcji
pyta o niego niejaki kapitan Hardin z Amerykañskich Si³ Powietrznych. Sir George
omal nie upuci³ szklaneczki. Wielki Bo¿e, pomyla³. A wiêc sta³o siê. Ed jest tutaj.
90
Ed sta³ przy ladzie recepcji i sir George mia³ okazjê przyjrzeæ mu siê niewi-
dziany. Ed by³ chudszy i bledszy ni¿ dawniej, jakby przez d³ugi czas nie ogl¹da³
s³oñca, twarz mia³ nieruchom¹ i zawziêt¹. Sir George poczu³, ¿e braknie mu od-
wagi. Ed nie by³ g³upcem. Kiedy wróci³ do Little Heddington, musia³ siê dowie-
dzieæ, co spotka³o Gilesa. W koñcu wszyscy o tym wiedzieli. Cokolwiek wyda-
rzy³o siê w rodzinie Luttrellów, stanowi³o po¿ywkê dla plotkarskiego wiatka Little
Heddington. To z tego powodu sir George b³aga³ Sarê, ¿eby zachowa³a dyskrecjê.
Teraz odetchn¹³ g³êboko i ruszy³ naprzód.
Ed, drogi ch³opcze.
Ed odwróci³ siê szybko i podszed³ do sir Georgea, który zauwa¿y³, ¿e m³ody
oficer lekko kuleje.
Nie masz pojêcia, jak siê cieszê, ¿e ciê znów widzê. Chyba wiesz, ¿e stra-
cilimy ju¿ nadziejê. Mylelimy ale to nieistotne. Jeste tutaj, a mnie napraw-
dê trudno wyraziæ, jaka to radoæ. Chod, wypijemy drinka i opowiesz mi o wszyst-
kim.
Ed nie zareagowa³ na zaproszenie. Sta³ nadal w miejscu.
Sara jak siê czuje Sara?
Teraz pi. Spêdzi³a ca³y dzieñ w szpitalu. Giles mia³ dzi nastêpn¹ opera-
cjê. Sir George zamilk³, po czym podj¹³ spokojnym tonem: Zapewne wiesz,
co siê przydarzy³o Gilesowi?
Tak. Powiedzieli mi w bazie. O ile dobrze zrozumia³em, zosta³ bardzo po-
wa¿nie poparzony.
Prawie miertelnie owiadczy³ otwarcie sir George.
Przykro mi to s³yszeæ.
Nie wiem, czy ci przykro, pomyla³ sir George i zaraz dorzuci³ zawstydzony:
Giles zaczyna wracaæ do zdrowia, ale oczywicie to bêdzie bardzo d³ugi
proces.
A Sara? Jak ona siê miewa?
Niezbyt dobrze stwierdzi³ sir George krótko. Ostatnie miesi¹ce by³y
dla niej bardzo ciê¿kie.
Twarz Eda stê¿a³a.
Myli pan, ¿e nie zdajê sobie z tego sprawy? odpar³ gwa³townie.
Sir George cofn¹³ siê o krok.
Naturalnie, naturalnie potwierdzi³ szybko.
Popatrzy³ na Eda niepewnie i z trosk¹.
Wiem o tym powtórzy³ Ed, tym razem ³agodniej. W³anie dlatego mu-
szê zobaczyæ siê z Sar¹.
Tak, pomyla³ sir George. Pewnie, ¿e wiesz. Dlaczegó¿ by nie? Nie jeste
g³upcem.
Czeka³a na ciebie przyzna³ uczciwie. Ale wola³bym, ¿eby jej teraz nie
budzi³. Jest zmêczona, wyczerpana. Od jakiego czasu znajduje siê w ci¹g³ym
napiêciu i prawdê powiedziawszy, to j¹ ca³kiem wykoñczy³o. Poza tym nie tak
91
dawno temu przechodzi³a zapalenie p³uc. Przemok³a do suchej nitki przy pawilo-
nie dostrzeg³ b³ysk w oczach Eda, który zrozumia³ natychmiast a Giles
Giles to nie³atwe zajêcie. Okaza³ siê bardzo oporny. Chyba nie muszê ci tego
bli¿ej wyjaniaæ.
Nie potrzeba zgodzi³ siê Ed, który wiedzia³, o co chodzi.
Sir George zawaha³ siê. Chcia³ wyznaæ wiêcej, ale ba³ siê, ¿e powie nie to, co
nale¿y.
Rozumiesz, Ed, sprawy siê skomplikowa³y zacz¹³ delikatnie. Sara
myla³a, ¿e nie ¿yjesz. Wszyscy tak mylelimy. Ta wiadomoæ by³a dla niej wiel-
kim ciosem. Na swój sposób tak¿e umar³a. Po prostu odesz³a, zamknê³a siê
w sobie, odciê³a od wszystkiego i wszystkich. Bardzo siê o ni¹ martwi³em. Ale
odk¹d Giles Naprawdê mu siê powiêci³a, od kiedy go tu przywieziono. Trud-
no by³oby opowiedzieæ, jaka jest wspania³a. Gdyby nie ona
Nie musi pan koñczyæ odpar³ Ed ciê¿ko; w oczach mia³ smutek.
Wiem, ¿e Sara chcia³aby ciê zobaczyæ oznajmi³ sir George szczerze.
Ale wola³bym, ¿eby jeszcze trochê zaczeka³. Potrzeba jej ka¿dej minuty snu.
Ja po prostu muszê siê z ni¹ widzieæ powiedzia³ Ed spokojnie.
By³ nieugiêty, odporny na argumenty.
Wiêc dobrze. Chod ze mn¹, zaprowadzê ciê na górê.
Sara nie poruszy³a siê, kiedy weszli do jej pokoju. Zas³ony nie by³y zaci¹-
gniête i przez okno wpada³o doæ wiat³a, ¿eby mogli dojrzeæ, ¿e le¿y w ³ó¿ku na
plecach, z jedn¹ rêk¹ na brzuchu, a drug¹ odrzucon¹ na poduszkê. Wygl¹da³a na
wyczerpan¹ i spa³a ciê¿kim, nieruchomym snem. Pod oczami mia³a ciemne cie-
nie, a koci twarzy rysowa³y siê ostro pod skór¹. Sprawia³a wra¿enie kruchej,
bezbronnej, potrzebuj¹cej opieki. Sir George zosta³ przy drzwiach, a Ed podszed³
do ³ó¿ka, ¿eby na ni¹ popatrzeæ. Sta³ ty³em do sir Georgea, który nie móg³ wi-
dzieæ jego twarzy, ale trwa³o to tak d³ugo, ¿e starszy pan siê zdenerwowa³. W koñ-
cu podszed³ do ³ó¿ka.
Mylê, ¿e powinnimy ju¿ iæ wyszepta³.
W tym momencie dostrzeg³ wyraz oczu Eda i zorientowa³ siê, na co on pa-
trzy. Jego oczy nie by³y utkwione w twarzy Sary, ale w jej lewej rêce, le¿¹cej
bezwolnie na brzuchu. Sir George równie¿ na ni¹ spojrza³ i dozna³ szoku: Sara
w³o¿y³a z powrotem obr¹czkê. Popatrzy³ na Eda i zorientowa³ siê, ¿e on te¿ zro-
zumia³. Sir George po³o¿y³ mu rêkê na ramieniu.
Chod ju¿ szepn¹³ bardzo cicho. Dajmy jej spaæ. Mo¿esz z ni¹ poroz-
mawiaæ jutro.
Ed odwróci³ siê i wyszed³ z pokoju krokiem lunatyka. Sir George zamkn¹³ za
sob¹ cicho drzwi. Zobaczy³, ¿e twarz Eda jest pozbawiona wszelkiego wyrazu,
zastyg³a pod wp³ywem szoku. Patrzy³ na sir Georgea pustym spojrzeniem, nie
widz¹c go wcale. Sir George wzi¹³ go za ramiê i zaprowadzi³ obok, do swojego
pokoju. Posadzi³ go na krzele, nala³ porcjê whisky z butelki podarowanej mu
kiedy przez Eda i w³o¿y³ mu szklaneczkê do rêki.
92
Proszê powiedzia³. Wypij to.
Ed spojrza³ na szklankê i wychyli³ jej zawartoæ jednym haustem. Siedzia³
teraz bez ruchu, zapatrzony w przestrzeñ. Kiedy siê odezwa³, jego g³os by³ równie
pusty jak spojrzenie.
Straci³em j¹ stwierdzi³ bez wyrazu. Wróci³a do Gilesa.
Sir George odchrz¹kn¹³.
Nie zapominaj o tym, ¿e zacz¹³, po czym urwa³ i westchn¹³. Ona
myla³a, ¿e nie ¿yjesz przypomnia³ ³agodnie.
Nie ¿yjê zgodzi³ siê Ed beznamiêtnym tonem. W³anie mnie zabi³a.
Jego twarz, jego oczy zdawa³y siê mówiæ, ¿e nie wierzy. To po prostu nie
mog³o siê zdarzyæ.
Sir George nala³ mu nastêpnego drinka.
Powiedzia³em ci, ¿e sprawa jest skomplikowana zauwa¿y³ z nieszczêli-
w¹ min¹.
Ed wsta³ raptownie.
Nie potrzebujê ¿adnych wyjanieñ powiedzia³ szorstkim g³osem. Wy-
starczy mi to, co wiem.
Giles jej potrzebuje odpar³ sir George po prostu.
A ja j¹ straci³em.
Sir George westchn¹³.
Có¿ mogê ci poradziæ?
Nic.
To jedno s³owo by³o ostrze¿eniem.
Nie chcesz porozmawiaæ z ni¹ póniej?
Po co?
Ona na ciebie czeka³a.
¯eby mi to powiedzieæ?
Owszem zgodzi³ siê sir George. To i inne rzeczy.
Nie ma ¿adnych innych rzeczy. Wróci³a do niego.
Wiêc co mam jej przekazaæ? spyta³ sir George. Uwiadomi³ sobie, ¿e
mówi b³agalnym tonem.
¯e nie musi mi niczego mówiæ. ¯e wiem wszystko.
Nic wiêcej?
Nie ma niczego wiêcej.
Sir George spróbowa³ jeszcze raz.
Ed, postaraj siê zrozumieæ. Giles jest teraz
Wiem, jaki jest teraz Giles uci¹³ Ed ostro niczym skalpelem.
W takim razie musisz równie¿ wiedzieæ, jaka jest teraz Sara zauwa¿y³
nieg³ono sir George.
W oczach Eda widnia³a przepojona gorycz¹ udrêka.
Owszem. Na moje nieszczêcie.
Wyszed³, zanim sir George zdo³a³ go powstrzymaæ i zamkn¹³ drzwi za sob¹.
93
Nazajutrz rano sir George wst¹pi³ do Sary, ¿eby zabraæ j¹ na niadanie. Sta³a
przy toaletce i szczotkowa³a w³osy. Ich spojrzenia spotka³y siê w lustrze. Rêka
trzymaj¹ca szczotkê znieruchomia³a, zesztywnia³a.
Wróci³ powiedzia³a.
Tak.
Od³o¿y³a szczotkê, jakby zrobi³a siê nagle za ciê¿ka.
Jak jak on siê miewa?
Jest chudszy, trochê utyka. Widzia³ ciê.
Nie odezwa³a siê, wpatrzona w niego p³on¹cymi oczami.
On ju¿ wie doda³ sir George. Zauwa¿y³ twoj¹ obr¹czkê. Powiedzia³
¿e nie trzeba mu nic mówiæ.
Sara opad³a na taboret przed toaletk¹. Przygl¹da³a siê obr¹czce, obracaj¹c j¹
wokó³ palca. Sir George widzia³, jaka ta obr¹czka jest luna.
Gdzie on jest?
Nie wiem. Po prostu poszed³.
Wróci tu?
Spojrza³a na sir Georga, który wreszcie przyzna³:
Nie wydaje mi siê.
Tak bo i po có¿ mia³by to robiæ? odpar³a Sara. Nie ma przecie¿ po
co wracaæ.
Poszli do szpitala i spêdzili dzieñ z Gilesem, który by³ dzi wyj¹tkowo dokucz-
liwy i ponury. Dogryza³ Sarze mówi¹c, ¿e wygl¹da jak mieræ i sama powinna le¿eæ
w szpitalu, a nie przychodziæ w odwiedziny. Nie da³ siê w ¿aden sposób rozweseliæ
ani pocieszyæ. Ten dzieñ by³ bardzo ciê¿ki i sir George opuci³ szpital z ulg¹. Sara
nie odzywa³a siê w drodze powrotnej. Siedzia³a w ciszy, spowita ni¹ jak ca³unem.
W poniedzia³ek rano przy niadaniu Sara po³o¿y³a przed teciem list zaadre-
sowany do Eda.
Dopilnujesz, ¿eby go dosta³? zapyta³a. To znaczy, ¿eby go dosta³ do
r¹k w³asnych. Jestem mu winna wyjanienie.
Oczywicie przytakn¹³ sir George.
Obserwowa³ j¹, jak nalewa fili¿ankê kawy. Rêce jej nie dr¿a³y. By³a ca³kowi-
cie spokojna i opanowana. Tylko oczy zdradza³y wewnêtrzn¹ mêkê. Wezbra³a
w nim litoæ po³¹czona z poczuciem winy.
Saro
Podnios³a szybko oczy.
Nie powiedzia³a, a po chwili powtórzy³a: Nie.
Nagle jej rêka trzymaj¹ca fili¿ankê zaczê³a dr¿eæ tak silnie, ¿e musia³a posta-
wiæ naczynie na stole.
94
Mylisz, ¿e nie wiem, jak¹ krzywdê mu wyrz¹dzam? zapyta³a szep-
tem. Mylisz, ¿e nie wiem, jak on siê musi czuæ? Tylko co ja mam zrobiæ?
Powiedz mi! Powiedz z czystym sumieniem, co innego mogê zrobiæ?
Nic odpar³ po prostu sir George. Jeste tym, kim jeste, Saro. I dlatego
nic nie mo¿esz zrobiæ.
Nagle twarz Sary, dot¹d nieruchoma, jakby rozpad³a siê na kawa³ki; wpad-
niête oczy, gor¹ce i suche, wype³ni³y siê ³zami, a usta dr¿a³y jak w febrze.
Czemu nie zgin¹³ i nie zosta³ wród zmar³ych? spyta³a z rozpacz¹, g³o-
sem, w którym czu³o siê cierpienie. Znios³abym wiadomoæ, ¿e nie ¿yje. Ale
dlaczego go skrzywdzi³em? Ju¿ lepiej, ¿eby umar³, ni¿ ¿ebym musia³a go tak ra-
niæ. O Bo¿e, dlaczego on tego do¿y³?
Zerwa³a siê od sto³u tak gwa³townie, ¿e krzes³o runê³o na pod³ogê i ze zdu-
szonym okrzykiem wybieg³a z pokoju.
Sir George dostarczy³ list do bazy, ale nie zasta³ tam Eda. Poinformowano go,
¿e Ed ma wolne. Sir George pojecha³ tam ponownie po tygodniu. Ed nie podlega³
ju¿ bazie w Little Heddington, zosta³ przeniesiony do innej, na wschodzie Anglii.
Sir George zdoby³ nowy adres i tam przes³a³ list. Nie ujrza³ Eda nigdy wiêcej.
Wracaj¹c teraz do Londynu, Ed czu³ siê za kierownic¹ samochodu jak w sa-
molocie. Zupe³nie jak wtedy, kiedy wyruszy³ za sterami Sally B w drogê po-
wrotn¹, przemierzaj¹c Niemcy nad autostrad¹; nie wy¿ej ni¿ trzydzieci metrów
nad ziemi¹, chwilami schodz¹c jeszcze ni¿ej, grza³ g³ównymi szosami jak samo-
chód sportowy, przynaglaj¹c Sally B si³¹ woli, ¿eby dolecia³a z nimi do kraju
albo choæby do Kana³u. Gdyby wodowali, pomog³aby im zapewne Brytyjska Po-
wietrzna Pomoc Morska to jest, oczywicie, jeli zostaliby dostrze¿eni przez
inny samolot, jako ¿e nie mieli radia. W jakiej chwili zobaczy³ dwie w¹skie,
wysokie wie¿e kocielne, które wyros³y przed nimi. Przechyli³ Sally B, a ona
przeliznê³a siê miêdzy nimi na boku, wskazuj¹c czubkiem skrzyd³a w dó³, i kon-
tynuowa³a lot jakby nigdy nic, z za³og¹, która mia³a siê z radoci, gwizda³a i krzy-
cza³a, bo pomimo niebezpieczeñstwa wszystko to by³o cudownie radosne, jak
wtedy, kiedy pierwszy raz spróbowa³ surfingu na Hawajach.
Teraz mia³ podobne uczucie. Sally B nie zdo³a³a dolecieæ poza wybrze¿e
Holandii, ale dzi czu³ tak¹ sam¹ bezgraniczn¹ pewnoæ siebie. Odnalaz³ ten sam
stan upojenia. Co za zwariowany los, pomyla³. Przydzieli³ ci same blotki dwadzie-
cia lat temu, za to teraz siedzisz i patrzysz na fula, którego trzymasz w rêku, a jesz-
cze masz asa w rêkawie. Niewa¿ne, ¿e Gilesowi Luttrellowi trafi³ siê sekwens. Ty
masz Sarê. Poker nigdy nie by³ twoj¹ mocn¹ stron¹, ale tym razem dosta³e karty,
które ratuj¹ ci ¿ycie. Rozegraj je m¹drze i trzymaj blisko siebie. To nie szachy,
w których jeste o tyle lepszy. Gra³e ze mierci¹ i wygra³e z t¹ najgroniejsz¹ prze-
ciwniczk¹ w grze o swoje cia³o. Ona za to zwyciê¿y³a w tej drugiej rozgrywce
umierci³a w tobie ducha trafiaj¹c tam, gdzie najmocniej boli, najbardziej krwawi.
95
Wróci³ pamiêci¹ do tamtych pierwszych miesiêcy bez Sary, kiedy b³¹dzi³,
potykaj¹c siê, jak cz³owiek w szponach przeraliwego bólu; kiedy wszystkie my-
li wyra¿a³y siê jednym s³owem: odesz³a, choæ jeszcze nie móg³ uwierzyæ, ¿e
mu to zrobi³a. Nie po tym wszystkim, co mówi³a, co robi³a, co miêdzy nimi istnia-
³o. A jednak odesz³a. Do tego, co zosta³o z Gilesa Luttrella. A on od tamtego cza-
su b³¹dzi³ w ciemnoci. Nic nie mog³o mu pomóc. Ani inne kobiety, ani alkohol,
ani gniew, niebezpieczeñstwo czy czas. Nic nie pomog³o; a przecie¿, Bóg wiad-
kiem, ¿e siê stara³. To po prostu mieszne, myla³, ¿eby jedna kobieta potrafi³a
zwi¹zaæ na tak d³ugo jego uczucia. Nadaremnie próbowa³ z innymi. Szed³ przez
ich szeregi jak ogieñ przez suchy las, tylko po to, ¿eby wy³oniæ siê nietkniêtym,
nadal pragn¹c tylko jej jednej, kochaj¹c j¹ jedn¹. Serce dalej mia³ wype³nione po
brzegi gniewnym, pal¹cym ¿alem.
Zdumiewa³o go, ¿e jedna istota ludzka mo¿e sprawiæ tyle bólu drugiej. Zro-
bi³, co w jego mocy, ¿eby spojrzeæ na to ch³odno i analitycznie. Poniós³ sromotn¹
klêskê. Nie by³o ¿adnego wyt³umaczenia. Có¿ za dziecinada, myla³, ¿eby pozo-
stawaæ tak d³ugo pod wp³ywem jednej kobiety. wiat by³ przecie¿ pe³en kobiet.
Wed³ug teorii prawdopodobieñstwa musia³y istnieæ jakie inne, zdolne wywo³aæ
tak¹ sam¹ reakcjê. Ale on nigdy na tak¹ nie trafi³, choæ bardzo siê stara³. Nigdy
wiêcej nie napotka³ tej fascynuj¹cej kombinacji po¿¹dania, fantazji i uczucia, które
sk³ada³y siê na Sarê Luttrell. Przypomnia³ sobie, jak na niego patrzy³a, kiedy mówi³
jej, ¿e móg³by umrzeæ z mi³oci do niej.
Mê¿czyni zawsze umierali, ale nie z mi³oci powiedzia³a.
Co ty mo¿esz wiedzieæ, myla³. W jakim momencie by³em naprawdê gotów
to zrobiæ, a teraz jestem taki szczêliwy, ¿e do tego nie dosz³o. Bo dzisiaj wszyst-
ko zosta³o wynagrodzone. Kto by pomyla³? Kto na ca³ym bo¿ym wiecie przy-
puci³by co podobnego?
Sam, durniu, sam powiniene by³ siê domyliæ, powiedzia³ sobie. Zrozumia³-
by to niechybnie, gdyby by³ w ogóle w stanie myleæ. Chodzi³o o Sarê, nie
o pierwsz¹ lepsz¹ kobietê. Od pocz¹tku wiedzia³e, ¿e ona jest jedna na milion,
jedna na dziesiêæ milionów, ta jedyna przeznaczona dla ciebie. Gdyby tylko zdo-
by³ siê na to, ¿eby si¹æ spokojnie i pomyleæ ale ty wtedy potrafi³e wy³¹cznie
czuæ. Chryste, co to by³ za ból!
Przeklina³ j¹ i l¿y³, ur¹ga³ jej, ale wystarczy³o, ¿e zobaczy³ kogo, kto j¹
przypomina³, a robi³o mu siê s³abo. Wiedzia³, ¿e nic mu to nie pomo¿e. Ka¿da
kobieta, jak¹ mia³ od chwili powrotu, wzmaga³a w nim tylko têsknotê, pra-
gnienie, samotnoæ. Jego choroba by³a nieuleczalna, zatem nauczy³ siê z ni¹
¿yæ. Prawdê powiedziawszy, by³ w gorszym stanie ni¿ Giles Luttrell. No i oczy-
wicie Giles mia³ Sarê, która siê nim zajmowa³a. Dzieli³ z ni¹ ¿ycie, razem
z ni¹ siê starza³ i korzysta³ z bogactwa jej natury, która przy nim rozwija³a siê
i dojrzewa³a. To prawda, ¿e Giles nie mia³ jej mi³oci; ale có¿ z tego? Istnia³o
tak wiele rozmaitych rodzajów tego uczucia. Sk¹d Ed Hardin mia³ wiedzieæ,
co Sara czu³a lub czego nie czu³a do cz³owieka, z którym ³¹czy³y j¹ wiêzy
96
ma³¿eñskie? Wszystko, co wiesz o mi³oci, powiedzia³ sobie, to jak sobie po-
radziæ bez niej.
Przyzwyczai³ siê tak dalece do swojej samotnoci i cierpienia, ¿e nawet przez
chwilê nie pomyla³ o uczuciach Sary. Wzorem wszystkich samotników, zaprz¹t-
niêty by³ ca³kowicie w³asnymi potrzebami i w³asn¹ strat¹. By³ w stanie myleæ
wy³¹cznie o tym, co ona mu zrobi³a; nigdy o tym, co zrobi³a sobie samej. Nie zna³
jeszcze wtedy Gilesa Luttrella. Ten cz³owiek by³ dla niego abstrakcj¹, cieniem
bez twarzy, a¿ do tego popo³udnia, kiedy ujrza³ to, co zosta³o z dawnego pilota:
cz³owieka wymodelowanego na nowo, ulepionego z kawa³ków po³¹czonych kat-
gutem, pokrytego przeszczepion¹ skór¹; lni¹ca twarz jak z wypolerowanej mo-
siê¿nej ko³atki, bezu¿yteczne nogi, cia³o, które nigdy nie jest ca³kowicie wolne od
bólu. W³anie to zrobi³a Sara sobie samej.
Bull Miller powiedzia³ mu, ¿e Giles Luttrell jest wspania³ym cz³owie-
kiem, ale to raczej Sara by³a wspania³ym cz³owiekiem. Zreszt¹ Bull Miller
te¿ tak uwa¿a³, a kiedy rozmawiali o tym w Sajgonie jego s³owa sta³y siê
przys³owiowym piórkiem przewa¿aj¹cym szalê. Wtedy Ed przesta³ siê wahaæ
i podj¹³ decyzjê, by pojechaæ do Anglii. Zobaczyæ wszystko na w³asne oczy,
oblec abstrakcjê w cia³o. Bo do tej pory to on by³ tym, który goni³ za abstrak-
cj¹. To, co przyj¹³ za prawdy spisane na kamiennych tablicach, okaza³o siê
napisane na kostkach myd³a. Wystarczy³o zanurzyæ siê w g³êbinach pamiêci,
jak to zrobi³ tego popo³udnia, by te prawdy siê rozpuci³y. Od tej chwili bê-
dzie musia³ zdaæ siê na wyczucie, pójæ ladem Sary. O tak, pójæ tam, dok¹d
idzie Sara. Przecie¿ zawsze wierzy³ i czeka³, ¿e to ona zaprowadzi go do Ziemi
Obiecanej. No a co siê dzia³o, kiedy go porzuci³a? Co chwila pakowa³ siê w le-
py zau³ek. Teraz znów znalaz³ siê na boisku; ale zamiast drugiej rundy szykowa³
siê ca³kiem nowy mecz. Nie spuszczaj oczu z pi³ki, Ed, powiedzia³ sobie. Pa-
miêtaj, trzy pud³a i tracisz kolejkê.
Jedna rzecz by³a w tym wszystkim niew¹tpliwa. Zupe³nie nie doceni³ Gilesa
Luttrella. Myla³ zawsze, ¿e jeli Sara podjê³a decyzjê na korzyæ Gilesa, to kiero-
wa³o ni¹ jej w³asne sumienie nieustannie karmione poczuciem winy, a tak¿e sposób,
w jaki zosta³a wychowana: tradycja fair play i obowi¹zku, starej zasady for dla s³ab-
szej strony. Tymczasem nic z tych rzeczy. Sara i Giles Luttrell byli ludmi tego sa-
mego pokroju. To odegra³o wielk¹ rolê wówczas, przed dwudziestu laty. Zapomnia³
o wszystkim, co opowiada³a wtedy tak beztrosko: ¿e wyroli razem, prowadzili po-
dobne ¿ycie, znali tych samych ludzi, uznawali te same wartoci, byli sobie bliscy
tak bliscy, ¿e nawet m³ody, dzielny Ed z Dalekiego Zachodu nie móg³ siê zmieciæ
miêdzy nimi. W sytuacjach kryzysowych zawsze lepiej trzymaæ siê swoich; w ten
sposób wiadomo, czego siê spodziewaæ. A kiedy ta bliskoæ zosta³a wystawiona na
próbê, wiêzy wytrzyma³y. Sara tak¿e wytrzyma³a. Zmêczy³o j¹ to, wyczerpa³o, ale
znios³a wszystko i nadal znosi³a z powodzeniem. Powiêcenie jest równie po-
tê¿nym lekiem jak litowanie siê nad sob¹. Jedno i drugie poprawia samopoczucie,
póki dzia³anie nie zaczyna s³abn¹æ, a wtedy nale¿y za¿yæ now¹ dawkê.
97
Powiniene by³ to wiedzieæ, skarci³ siê Ed w duchu. Powiniene by³ to rozu-
mieæ o ca³e niebo lepiej. Jej list ci o tym powiedzia³, a znasz ka¿de jego s³owo na
pamiêæ.
List przyszed³ po czterech tygodniach od dnia, w którym widzia³ j¹ ostatni
raz. Szed³ jego ladem i w koñcu dopad³ go w nowej bazie. Czeka³ na niego w dniu,
kiedy wróci³ z trzydziestej misji. Równie dobrze mog³a byæ trzechsetna; nie robi-
³o mu to wielkiej ró¿nicy. Przesta³o mu zale¿eæ; sta³ siê obojêtny wobec w³asnego
losu. I wtedy w³anie przyszed³ list. Ed rozpozna³ pismo na kopercie. Wiedzia³,
¿e nale¿y ono do sir Georgea, tote¿ otworzy³ list s¹dz¹c, ¿e zawiera przyjazne
pytania o to, jak mu siê wiedzie. Ale wewn¹trz by³a druga koperta zaadresowana
rêk¹ Sary. Poczu³ siê, jakby go kto zdzieli³ po g³owie. Ba³ siê j¹ otworzyæ, do³o-
¿yæ nastêpn¹ porcjê cierpienia zranionej duszy. Wypi³ prawie ca³¹ butelkê whi-
sky, zanim siê na to zdoby³; przedtem po prostu siedzia³ z wlepionymi w kopertê
oczami. Powody, myla³. Wyjanienia. List po¿egnalny od Sary. Taki jak ten do
Gilesa, którego napisanie zajê³o jej d³ugie miesi¹ce. A jednak teraz zwraca³a mu
wolnoæ po czterech krótkich tygodniach nawet nieca³ych, jeli odliczyæ czas na
wêdrówkê listu jego ladem. Ba³ siê, ¿e nie zniesie odpowiedzi na pytanie dla-
czego. Whisky zupe³nie na niego nie podzia³a³a; list okaza³ siê lodowatym prysz-
nicem, który przywróci³ go rzeczywistoci.
W koñcu trzês¹cymi siê rêkami otworzy³ kopertê niemal j¹ rozdzieraj¹c. List
by³ krótki, bez nag³ówka, litery ciê¿kie, grube, jakby wciska³a pióro w papier z ca³ej
si³y, ¿eby opanowaæ dr¿enie rêki. Wtedy po raz pierwszy us³ysza³, poród w³asne-
go cierpienia echo jej bólu. Przeczyta³ list szybko, ¿eby mieæ to ju¿ za sob¹, nie
wiedzia³ jeszcze, ¿e bêdzie go czyta³ wci¹¿ na nowo, setki razy.
Nie mogê siê z Tob¹ zobaczyæ, Ed. Nie mam na to doæ si³y. Myla³am, ¿e
nie ¿yjesz. Potem dowiedzia³am siê, ¿e Giles mo¿e umrzeæ, wiêc zawar³am
uk³ad. Przyrzek³am sobie, ¿e jeli Giles wy¿yje, ja z nim zostanê. Przyrzek³am
solennie. I Giles bêdzie ¿y³. Nie mogê znów z³amaæ s³owa, Ed. Proszê, spró-
buj zrozumieæ. I spróbuj wybaczyæ. Zawsze Ciê bêdê kocha³a.
Sara
Wyszed³ i upi³ siê do nieprzytomnoci. Nie trzewia³ przez dwa dni. Omal nie
zosta³ za to zdegradowany, ale mia³ za sob¹ trzydzieci misji i wszyscy wiedzieli,
¿e rzuci³a go kobieta, wiêc mu siê upiek³o. A on zanurzy³ siê po szyjê w rozczula-
niu siê nad sob¹ i o ma³y w³os siê nie utopi³.
Pos³a³a go do piek³a, ale gdzie ona sama ¿y³a przez ostatnie dwadziecia lat?
Uwi¹zana do cz³owieka, z którego prawie nic nie zosta³o, który potrzebowa³ pie-
lêgniarki, a nie ¿ony; którego si³y by³y prawie wyczerpane przez niezliczone ope-
racje. By³a wiêc pielêgniark¹, anio³em opiekuñczym, daj¹c mu opiekê, oparcie
i si³ê, a dostaj¹c w zamian, co? Wdziêcznoæ? Uznanie? Mi³oæ? Jeli nawet, to
duchow¹, nie fizyczn¹. Sara, która poca³owa³a go tego popo³udnia, obchodzi³a
7 Wspomnienia
98
siê bez seksu od bardzo dawna. Pozna³ to po tym, jaka by³a wyg³odzona. Wróci³
we w³aciwym czasie. Potrzebowa³a go, a on w koñcu móg³ odnaleæ jaki cel
w ¿yciu, nadaæ mu jaki sens. To by³o doprawdy opatrznociowe; trudno o w³a-
ciwsze s³owo. Zrobi, cokolwiek uda mu siê zrobiæ, da, co bêdzie móg³ daæ; a ona
mo¿e siê nim pos³u¿yæ w dowolny sposób. Oprzyj siê o mnie, Saro, myla³. Znajd
oparcie we mnie i wykorzystaj je, jak zechcesz. Jestem ci to winien od zawsze.
Bo¿e! A gdyby tak nie przyj¹³ tego stanowiska? Zimno mu siê zrobi³o na sam¹
myl. Ma³o brakowa³o, by z niego zrezygnowa³; zastanawia³ siê d³ugo nad ewen-
tualnoci¹ powrotu do Anglii, bo wiedzia³, ¿e jeli siê na to zdecyduje, nie zdo³a
siê powstrzymaæ, ¿eby nie pojechaæ do niej, by zobaczyæ, jaka jest teraz. W¹t³y
p³omyk nadziei, rozniecony przez Bulla Millera, rozpali³ siê jasno, kiedy posta-
wi³ znów stopê na ziemi angielskiej. Przypuszczenie, ¿e Sara mog³aby siê ucie-
szyæ na jego widok, dola³o tylko oliwy do ognia. Tak d³ugo omija³ wszelk¹ spo-
sobnoæ powrotu, bo ba³ siê otworzyæ tê puszkê Pandory.
Od razu zobaczy³, ¿e Sara wcale siê nie zmieni³a. By³a starsza, to wszystko.
Mia³a inn¹ fryzurê, ju¿ nie krótk¹ i jedwabist¹, jak dawniej. Teraz w³osy siêga³y
do linii brody, a obciêto je tak, ¿e tworzy³y popielatoblond chmurê wokó³ g³owy;
widaæ by³o, ¿e wystarczy przeci¹gn¹æ po nich grzebieniem, ¿eby u³o¿y³y siê i wró-
ci³y na miejsce. Jeli nawet zdarza³y siê wród nich srebrne nitki, to nie by³o ich
widaæ. Ubiera³a siê tak¿e inaczej; mia³a na sobie sukienkê do kolan, miêkk¹
i zwiewn¹. Na delikatnej tkaninie kolory przechodzi³y jeden w drugi, tworz¹c wie-
lobarwne plamy. I jej twarz: skóra nadal jêdrna i napiêta, bez ¿adnych zwiotczeñ,
cera jasna i bez skazy, profil o liniach czystych jak antyczna kamea, oczy b³ysz-
cz¹ce po dawnemu, rzêsy gêciejsze i ciemniejsze ni¿ zapamiêta³. Kolorytem przy-
pomina³a, jak zawsze, najprzedniejsz¹ angielsk¹ porcelanê, a twarz by³a prawie
nietkniêta makija¿em. Podkreli³a jedynie oczy i usta te przepiêkne usta o czy-
stym rysunku, tylko pozornie ascetycznym. Wygl¹da³a na to, czym w istocie by³a:
na piêkn¹ kobietê wkraczaj¹c¹ ze spokojem i bez lêku w wiek redni. Nie próbo-
wa³a walczyæ z metryk¹ ani ukrywaæ swoich czterdziestu czterech lat, bo te¿ wca-
le nie potrzebowa³a tego robiæ. By³o jej we w³asnych latach do twarzy. Pozosta³a,
jak zawsze, prawdziw¹ kobiet¹, choæ wcale nie manifestowa³a swojej kobiecoci;
pe³n¹ wewnêtrznego ciep³a, maj¹c¹ duszê, wolê i osobowoæ; kobiet¹ obdarzon¹
indywidualnoci¹, opanowaniem i samokontrol¹; tak¹, która nie musi uciekaæ siê
do sztuczek czy strategii, poniewa¿ to, co sob¹ reprezentuje, jest wystarczaj¹co
doskona³e.
Ogarnê³o go dawne, niemal bolesne pragnienie, by po ni¹ siêgn¹æ, by zatraciæ
siê znów w tej esencji kobiecoci. By³a nadal wszystkim, czego poszukiwa³ w ko-
biecie, i czego nigdy nie potrafi³ znaleæ w ¿adnej. Wydawa³o mu siê te¿, ¿e z Sa-
r¹ by³o tak samo. Giles Luttrell nie dawa³ jej tego, czego potrzebowa³a. Kiedy
odkryli, ¿e s¹ dwiema po³ówkami tej samej duszy, które siê cudem odnalaz³y.
Dzi Sara zobaczy³a Eda Hardina, zas³u¿onego pu³kownika lotnictwa, zmierzaj¹-
cego prosto w kierunku pierwszej gwiazdki; cz³owieka, na którego dowództwo
99
patrzy³o przychylnym okiem, widz¹c w nim cechy niezbêdne dla genera³a lotnic-
twa. Jeszcze nie wiedzia³a, ¿e ten Ed, którego niegdy tak dobrze zna³a, ¿y³ emo-
cjonalnie zamro¿ony, zastyg³y jak mucha w bursztynie, niezdolny wyrwaæ siê z klat-
ki, jak¹ wokó³ siebie zbudowa³, by ochroniæ siê przed nastêpn¹ klêskê uczuciow¹.
Nie wiedzia³a, ¿e cios zadany przez ni¹ uniemo¿liwia³ mu stworzenie sta³ych wiê-
zów z inn¹ kobiet¹. Ed niekiedy przypuszcza³, ¿e jak schizofrenik prze¿ywa dwa
¿ycia albo raczej jedno ¿ycie i jedn¹ egzystencjê; bra³ sobie kobiety, wykorzy-
stywa³ je, ale nie potrafi³ wyjæ poza seks. Zreszt¹ wcale tego nie pragn¹³. Nigdy
siê nie anga¿owa³, straci³ zdolnoæ czucia, delektowania siê kobiet¹, czystej rado-
ci. Po Sarze patrzy³ na wiat jak przez szklan¹ cianê, która otacza³a go cile
chroni¹c od nastêpnych ran. ¯adna z jego kobiet nie by³a zdolna stopiæ tej ciany,
by stworzyæ z nim prawdziw¹ jednoæ. Nawet jego ¿ona która, mia³ nadziejê,
wreszcie go od siebie uwolni nie sprosta³a tej roli, chocia¿ mia³ tak¹ nadziejê.
Zrobi³ jej tym krzywdê, chocia¿ teraz wysz³a ponownie za m¹¿, a zwi¹zek okaza³
siê szczêliwy.
Teraz jednak Ed Hardin mia³ byæ zwolniony z wiêzienia; Sara podpisa³a od-
powiedni dokument. Kto, na mi³y Bóg, przypuci³by co podobnego? W ka¿dym
razie Ed nie spodziewa³ siê tego, co zdarzy³o siê po po³udniu. Do tej pory sam nie
bardzo móg³ w to uwierzyæ. Musia³ siê w tym kryæ jaki haczyk, jak w sprytnie
zredagowanej umowie notka petitem na samym dole: Rzeczonemu pu³kowniko-
wi Si³ Powietrznych Stanów Zjednoczonych, Edwardowi Jamesowi Hardinowi,
przyznaje siê niniejszym Nowe ¯ycie
Edward James Hardin. Umiechn¹³ siê do siebie. Tak tytu³owa³a go Sara,
kiedy chcia³a sobie z niego zakpiæ. Zawsze jednak lubi³a jego imiona imiona
angielskich królów. Nazwa³a swojego syna James Luttrell. Ciekawe, dlaczego to
zrobi³a. Z jego powodu? Nadanie dziecku imienia Edward by³oby chyba jednak
przesad¹. Jeli rzeczywicie zrobi³a tak ze wzglêdu na niego Gdyby to by³ mój
syn, pomyla³ W tym momencie nagle go olni³o. James Luttrell mia³ dwadzie-
cia jeden lat. Urodzony w tysi¹c dziewiêædziesi¹t czterdziestym pi¹tym roku.
Wcisn¹³ ostro hamulec i samochód zatrzyma³ siê z przeraliwym piskiem opon.
Chryste Panie! pomyla³. Urodzony w czterdziestym pi¹tym. Musia³o tak byæ. Po
prostu nie mog³o byæ inaczej. Ty idioto, pomyla³ ze ciniêtym sercem, przecie¿
dlatego nazwa³a go James. Bo to twój syn!
Samochody jad¹ce za nim tr¹bi³y niecierpliwie. Zjecha³ na bok, zgasi³ silnik
i siedzia³ bez ruchu. Pomyl, nakaza³ sobie. Pomyl. Giles Luttrell rozbi³ siê nie-
d³ugo po tobie. To by³ lipiec czterdziestego czwartego roku. Potem tygodniami
lawirowa³ miêdzy ¿yciem a mierci¹. Miesi¹cami by³ ciê¿ko chory. Latami prze-
bywa³ w szpitalu. W ¿aden sposób po prostu w ¿aden sposób nie mo¿e byæ
ojcem Jamesa Luttrella. Ch³opak jest twój, ty zakuta pa³o. Ty zidiocia³y pó³g³ów-
ku. On jest twój! Patrzy³ przed siebie niewidz¹cym wzrokiem i s³ysza³ znów g³os
Gilesa Luttrella, który przy kolacji powiedzia³ zupe³nie naturalnym tonem:
Tak uwa¿a nasz syn, James.
100
O czym to oni wtedy mówili? Ale¿ tak, o Beatlesach. O m³odszym pokoleniu;
o d³ugich w³osach, muzyce pop i zarzucaniu starych obyczajów. Wreszcie o tym, ¿e
m³ode pokolenie jest o tyle bardziej szczere i wyzwolone od poprzedniego.
Tak uwa¿a nasz syn, James owiadczy³ Giles Luttrell.
A on stwierdzi³ uprzejmie:
Nie wiedzia³em, ¿e macie pañstwo syna.
Na co Giles Luttrell odpar³ swobodnie i z umiechem:
Ma dwadziecia jeden lat i jest teraz w moim dawnym collegeu. I podob-
nie jak reszta tego pokolenia zamierza zmieniæ wiat.
Mój wiat, pomyla³ Ed. Bo¿e mi³osierny! Mój wiat tak¿e! I co teraz bê-
dzie? A potem z bólem ostrym jak cios no¿em doda³ w myli: Dlaczego mi nie
powiedzia³a, Saro? Dlaczego? Ach, Saro, jak mog³a zrobiæ mi co takiego? W tej
chwili przypomnia³ sobie jej s³owa, kiedy zwróci³a siê do niego:
Musimy porozmawiaæ, Ed. S¹ pewne sprawy
To by³o wszystko, co powiedzia³a, a on przypuszcza³, ¿e chodzi o nastêpne
wyjanienia ró¿nych po co i dlaczego sprzed dwudziestu lat. Zreszt¹ w pew-
nym sensie o to w³anie chodzi³o. Czy ona mia³a tê sprawê na myli? Mia³ nadzie-
jê. A to spojrzenie, jakim go obrzuci³a mówi¹c, ¿e siê z nim skontaktuje Nic
dziwnego, ¿e by³a taka powa¿na, taka skupiona. Rzeczywicie mia³a mu wiele
rzeczy do powiedzenia. Na przyk³ad, ¿e jej syn jest jego synem. Na mi³oæ Bosk¹,
warkn¹³ do siebie, to jest równie jasne, jak s³oñce na niebie. Jest twój, bez w¹tpie-
nia. Niczyj inny. A ona nie powiedzia³a s³owa. Przez ca³e popo³udnie nie powie-
dzia³a ani jednego s³owa.
Dlaczego? Dlaczego Giles Luttrell wrzuci³ Jamesa jak bombê z zapalnikiem
czasowym w sam rodek rozmowy, robi¹c to z równ¹ nonszalancj¹, z jak¹ pos³o-
dzi³ sobie kawê? Nasz syn, powiedzia³. Nie: mój syn. Nasz syn. Czy musisz szu-
kaæ nastêpnych dowodów? zapyta³ siebie Ed. Ale mo¿esz siê zabawiæ w prze-
ledzenie ca³ej sprawy, jeli chcesz. Ostatni raz kocha³e siê z Sar¹ trzeciego
czerwca czterdziestego czwartego roku. Je¿eli poczê³a w³anie wtedy, James Lut-
trell powinien siê by³ urodziæ w marcu czterdziestego pi¹tego. Dwadziecia jeden
lat. Wszystko pasowa³o. Dlaczego w takim razie nie napisa³a mu nic w tamtym
licie? Przecie¿ musia³a byæ ju¿ w ci¹¿y. Zamkn¹³ oczy i zobaczy³ Sarê le¿¹c¹ na
³ó¿ku w pokoju hotelowym w East Grinstead, z rêk¹ na brzuchu, na ko³drze
w kwiatki. Pamiêta³, ¿e by³y ¿ó³te i zielone. Wtedy widzia³ tylko tê rêkê z obr¹cz-
k¹ na palcu i przepe³nia³a go straszliwa pewnoæ, ¿e sta³o siê to, czego siê zawsze
obawia³. Czy ona wiedzia³a, ¿e pod t¹ rêk¹ le¿y jej syn? Ale dlaczego sir George
nic mu nie powiedzia³? Mo¿e on tak¿e nie mia³ o tym pojêcia? Czy te¿ nie chcieli,
¿eby Ed siê dowiedzia³? Mo¿e pragnêli dziedzica dla Luttrell Park ze wzglêdu na
to, co spotka³o Gilesa Luttrella?
Bo¿e drogi, naprawdê muszê siê nad tym zastanowiæ, powiedzia³ sobie. Ale
zanim to zrobiê, powinienem zyskaæ pewnoæ. Istnieje jeden niezawodny sposób,
¿eby siê przekonaæ. Zapali³ silnik i ruszy³. Wyjecha³ na drogê i pogna³ z maksy-
101
maln¹ szybkoci¹, bo spieszno mu by³o wróciæ i potwierdziæ swoje podejrzenia.
Jedna czêæ jego mózgu przesy³a³a skomputeryzowane instrukcje do r¹k na kie-
rownicy i stóp na peda³ach; druga bada³a i analizowa³a to, co w³anie odkry³, szu-
kaj¹c potwierdzenia albo b³êdów w rozumowanie. Dotar³ do ambasady, nacisn¹³
nocny dzwonek, uda³ siê prosto do biura informacji i zdj¹³ z pó³ki herbarz De-
brett. Otworzy³ go na literze L i odnalaz³ ¿¹dan¹ informacjê: Giles Luttrell, 9.
baronet, urodzony w 1918, polubi³ Sarê Emily Jane, jedyn¹ córkê 14. hrabiego
of Brancepeth; jeden syn, James Giles, urodzony 2 marca 1945. Usiad³ na krze-
le; otwarta ksi¹¿ka le¿a³a przed nim na biurku. I co teraz? pomyla³. Jakie bê-
dzie moje nastêpne posuniêcie? Mam j¹ skonfrontowaæ z faktami czy poczekaæ
i zobaczyæ, co zrobi? Przecie¿ z pewnoci¹ zamierza mi powiedzieæ. Musi. Nie
mo¿e milczeæ. Sara wiedzia³a, jakimi drogami chodz¹ jego myli; zdawa³a sobie
sprawê, ¿e przebiegnie pamiêci¹ wydarzenia tego dnia, przeanalizuje wszystko
i dojdzie do w³asnych wniosków.
Jednak to Giles Luttrell wymieni³ imiê Jamesa. Ed nie potrafi³ tego zrozu-
mieæ. Dlaczego? Dlaczego w³anie Giles? Czy by³o to umylne, czy te¿ bezwied-
ne? Nagle Ed nabra³ pewnoci. On wie, pomyla³. Wiedzia³ od pocz¹tku. Siedzia³
sobie, rozmawia³ ze mn¹ tak mi³o i wiedzia³. To by³o zamierzone. Brawo!
pomyla³. Jeli chodzi o Gilesa Luttrella, powrót na pierwsze pole. Ca³a sprawa
jest o wiele bardziej skomplikowana, ni¿ przypuszcza³e. Od tej chwili trzeba
bêdzie poruszaæ siê z wielk¹ ostro¿noci¹. Za tym kryje siê znacznie wiêcej, ni¿
wydawa³oby siê na oko, nawet na wprawne oko. Ale dlaczego? pomyla³ zno-
wu. Dlaczego Giles to zrobi³? I dlaczego Sara nie podjê³a tematu? Bo nie ode-
zwa³a siê ani s³owem.
Mo¿e James Luttrell nie przypomina³ w najmniejszym stopniu swojego praw-
dziwego ojca; mo¿e wygl¹da³ jak jego domniemany ojciec albo by³ drugim wcie-
leniem Sary: blondynem z jasnymi oczami. Choæ to by³o raczej w¹tpliwe; zwykle
dominowa³ ciemny gen. Szanse na to, ¿e ciemnow³osy mê¿czyzna i jasnow³osa
kobieta bêd¹ mieli jasnow³osego syna, by³y naprawdê niewielkie. No wiêc jak on
w koñcu wygl¹da³? Przywo³a³ przed oczy obraz salonu w Luttrell Park. Nie wi-
dzia³ tam ¿adnej fotografii m³odego cz³owieka. W salonie wisia³o nadal zdjêcie
Sary w uroczystej kreacji, w której by³a prezentowana na dworze królewskim,
oraz, oczywicie, portret Gilesa, przykro kontrastuj¹cy z jego obecnym wygl¹-
dem. Ed kojarzy³ go sobie z typem groteskowego angielskiego jegomocia z przed-
stawienia kukie³kowego; ta sama nieruchoma b³yszcz¹ca twarz, haczykowaty nos
i wytrzeszczone oczy. Trudno by³oby wytropiæ jakiekolwiek podobieñstwo miê-
dzy nim a jego synem, poniewa¿ twarz Gilesa zosta³a uformowana ludzkimi rêka-
mi. Ale jak móg³ wygl¹daæ James? Ed uwiadomi³ sobie, ¿e za wszelk¹ cenê chce
siê tego dowiedzieæ. Czy jest podobny do Sary? Czy te¿ przypomina jego same-
go? Przez moment igra³ z myl¹ powrócenia do nich i natychmiastowej konfronta-
cji, ale w koñcu umiechn¹³ siê do siebie. W Luttrell Park wybi³a pó³noc, czyli strze-
lamy do nieproszonych goci. Po chwili umiech przeszed³ w g³ony miech i Ed
102
zamiewa³ siê przez jaki czas. Bo¿e drogi, pomyla³, zachowujê siê jak dumny
ojciec dwadziecia jeden lat po ca³ym zajciu. On musi byæ mój. Nie mo¿e byæ
inaczej. Zbyt dok³adnie siê wszystko zgadza. Do diab³a, pomyla³ jeszcze sfrustro-
wany, ¿ebym tylko wiedzia³, jak on wygl¹da! Nasz syn, powiedzia³ Giles Luttrell.
Nie: mój syn. Dlaczego Sara siê nie odezwa³a?
Tylko w jaki sposób, na mi³oæ Bosk¹, mo¿na komu obwieciæ tego rodzaju
nowinê? Czemu tego nie zrobi³a, Saro? Nic o nim nie wiem. Nie wiem, jaki jest
i jak wygl¹da. Czy jest przystojny? M¹dry? A mo¿e têpy? Wysoki czy niski, ciem-
now³osy czy blondyn? Czy ma po tobie gracjê i wdziêk, a po mnie koloryt? Musi
byæ typowym Anglikiem; w koñcu tak zosta³ wychowany. Bez w¹tpienia mówi
jak Sara, dzia³a jak Sara, myli jak Sara. Zd¹¿yli go umieciæ w dawnym colle-
geu Gilesa. A powinien byæ w moim, pomyla³ z uk³uciem bólu. I co takiego kom-
binuje Giles Luttrell? Co tu jest grane? Po co ta ca³a dobrotliwoæ, zainteresowa-
nie i radoæ ze spotkania z Edem po tak d³ugim czasie? Z powodu Jamesa? Z racji
tego, co Sara i jej m¹¿ wyrz¹dzili Edowi? Ale¿ ja pana znam, powiedzia³ Giles
Luttrell. Trudno siê dziwiæ mia³ przed sob¹ ojca swojego syna. I jeszcze zapro-
si³ go na nastêpn¹ wizytê! By³oby nam ogromnie przyjemnie gociæ pana przez
weekend, Ed owiadczy³. Kiedy pan siê ju¿ roztasuje, Sara zatelefonuje do
pana Bo¿e drogi, pomyla³ znów Ed, co bardzo dziwnego dzieje siê w tym
Luttrell Park. Ale co? I dlaczego? Pytania, pytania, pytania. Sara musia³a mieæ
wtedy piekielnie wa¿ny powód, powiedzia³ sobie. Na przyk³ad jaki? Przypuæmy,
¿e nie wiedzia³a, gdzie jeste.
Nic z tego. Mog³a siê dowiedzieæ bez wiêkszego trudu. By³y ró¿ne sposoby
i mo¿liwoci, a jej rodzina mia³a pewne wp³ywy i mo¿liwoci dzia³ania tylko
mo¿e wola³a utrzymaæ ca³¹ rzecz w tajemnicy? A jeli ona ba³a siê, ¿e zechcesz
zabraæ dziecko? Ale dok¹d i dlaczego? Nie, to mo¿esz skreliæ. Nie mog³a mieæ
wiêcej dzieci? W¹tpliwe. Fakt, ¿e urodzi³a jedynie Jamesa, spowodowany by³
tym, co Ed zrozumia³ tego popo³udnia: Giles Luttrell nie by³ zdolny do sp³odze-
nia dziecka. Wiêc wreszcie mo¿e Sara nie chcia³a, ¿eby Ed czu³ siê odpowie-
dzialny? Do licha, przecie¿ zawsze by³ cz³owiekiem odpowiedzialnym i ona
musia³a wiedzieæ a¿ za dobrze, ¿e nie tylko wzi¹³by na siebie taki obowi¹zek,
ale ¿e zrobi³by to z radoci¹. Wiedzia³a, ¿e chcia³, ¿eby mu urodzi³a dzieci.
Mówili o tym wiele razy.
A mo¿e ba³a mu siê o tym powiedzieæ? Ale dlaczego? To by³o po prostu miesz-
ne. Bo te¿ z jakiego powodu mia³aby siê baæ? Czy dlatego, ¿e kr¹¿ek daj¹cy prawie
sto procent gwarancji nie uchroni³ jej od zajcia w ci¹¿ê? Sk¹d¿e znowu.
A jeli z dzieckiem by³o co nie w porz¹dku? G³upi pomys³. Przecie¿ studio-
wa³ w Oxfordzie, prawda? Zreszt¹ to nie mia³o przecie¿ najmniejszego znaczenia.
Nie, ¿aden z powodów nie by³ sensowny. Z wyj¹tkiem jednego. Tego, ¿e po
prostu nie chcia³a, ¿eby wiedzia³. Dlaczego? Poniewa¿ to da³oby mu pewne pra-
wa, oto dlaczego; wgl¹d w jej ¿ycie, dostêp do niej przez syna. Tak, to by³o lo-
giczne. Zw³aszcza, jeli wzi¹æ pod uwagê, w jaki sposób zosta³ powiadomiony
103
o istnieniu Jamesa. Dlaczego Giles Luttrell zaakceptowa³ dziecko tak chêtnie? Bo
wygl¹da³o na to, ¿e tak by³o. Ze wzglêdu na tytu³ baroneta? Dlatego, ¿e sam nie
by³ zdolny zapewniæ dziedzica Luttrell Park? Jednak w tej sytuacji on, Ed, nie
móg³ rociæ w oczach prawa ¿adnych pretensji. A Ed nie lubi³ siê czuæ bezradny.
Na mi³y Bóg, dlaczego mi nie powiedzia³a, Saro? myla³ z rozgoryczeniem.
Nie zostawi³a mi niczego, ¿adnych praw. Trudno porzuciæ czy opuciæ co, o czym
siê nie wiedzia³o. Jeli nie zna³ w³asnego syna, nie by³a to jego wina. Ale poznam
go, powiedzia³ sobie. To jest pewne. Jaki on by³? Mêska wersja Sary, typ cz³owie-
ka, który ruszy góry, ¿eby zdobyæ kamienie na nasyp kolejowy? Mam wielk¹ na-
dziejê, ¿e taki siê oka¿e, pomyla³. Sara musia³a go wychowaæ na swoj¹ mod³ê;
nie robiê to, co chcê, ale robiê to, co muszê. Lepiej uwa¿aj, Ed. Ona gotowa
jest zrobiæ ci to jeszcze raz, jeli bêdzie musia³a. Ale o ile j¹ znasz, powie ci
o wszystkim. Pozostaje ci tylko cierpliwie czekaæ. Tak, tego mo¿esz byæ zupe³nie
pewien. Chyba dzisiejszy dzieñ czego ciê nauczy³?
Siedzia³ nadal, pogr¹¿ony w mylach, kiedy pojawi³ siê stra¿nik, ¿eby spraw-
dziæ, co oznacza pal¹ce siê wiat³o.
Pu³kownik Hardin? Przepraszam, nie wiedzia³em, ¿e to pan.
Musia³em co sprawdziæ. Ale ju¿ znalaz³em. W³anie wychodzê.
To nieprawda, pomyla³, schodz¹c ze schodów i kieruj¹c siê w stronê samo-
chodu. Ja w³anie wchodzê nareszcie. Zadzwoñ do mnie, Saro. Napisz. Przelij
mi sygna³y dymne, byle tylko da³a znaæ. I zrób to jak nale¿y, tak jak zawsze
robi³a wszystko.
7
T
elefon zadzwoni³ w poniedzia³ek, pónym rankiem. Telefonowa³a Sara.
Ed?
Sara powiedzia³ tylko, uwiadamiaj¹c sobie, ¿e wstrzymuje oddech.
Przyjecha³am na jeden dzieñ do Londynu. Mo¿e zaprosisz mnie na lunch?
Kiedy i gdzie?
O pierwszej. Przy pomniku Roosevelta. Dla rozpoznania bêdê trzyma³a
bia³¹ flagê.
Od³o¿y³a s³uchawkê.
Kiedy tylko wszed³ do parku, zobaczy³ j¹ siedz¹c¹ na ³awce tu¿ za pomni-
kiem amerykañskiego prezydenta. By³a szalenie wytworna w sukience z jakiego
miêkkiego, jedwabistego materia³u, o szlachetnie prostym fasonie, w stonowanym
szaroniebieskim kolorze. Na g³owie mia³a obcis³y turban, który ukrywa³ jej w³o-
sy, ale wydobywa³ czystoæ klasycznego profilu. Do tego per³owe kolczyki i poje-
dynczy, d³ugi sznur pere³ na szyi. Wygl¹da³a, jakby w³anie zesz³a z ok³adki Vo-
104
gue. Lni¹ca, luksusowa, wykoñczona w ka¿dym szczególe. Jeszcze nigdy nie
widzia³ jej w tak osza³amiaj¹cej wersji. Sara, któr¹ przechowywa³ w pamiêci jak
relikwiê, pozosta³a dwudziestotrzylatk¹ w mundurze lub w spódnicy i swetrze
albo ca³kiem bez ubrania. Teraz patrzy³ na kobietê nieskoñczenie bardziej do-
wiadczon¹ i wiatow¹. Nie dotyka³a plecami oparcia ³awki, a kostki nóg skrzy-
¿owa³a, eksponuj¹c d³ugie rasowe nogi w przezroczystych nylonach. Siedzia³a
z rêkami na torebce, która le¿a³a jej na kolanach i bi³a od niej pewnoæ siebie.
Teraz szykuje siê, ¿eby mi wszystko wyznaæ, pomyla³ Ed. I có¿ ona mi po-
wie? Co sobie myli? ¯e bêdê j¹ oskar¿a³? W koñcu trzeba dwojga, ¿eby popaæ
w takie tarapaty. Popatrz, co ci przynios³a sobota. No tak, ale to by³o zupe³nie
inne spotkanie, a poza tym ta dama wcale siê nie boi. Spokojnie, Ed, udzieli³
sobie porady. Nie wyci¹gaj pochopnych wniosków, choæby siê o to prosi³y. Mo-
g³yby siê okazaæ bardzo dalekie od prawdy. Lepiej mieæ otwart¹ g³owê. No, ale
o to nietrudno; sobotnia bomba zrobi³a w niej dziurê.
Sara patrzy³a, jak siê do niej zbli¿a. Nie widzia³a go nigdy w b³êkitnym mun-
durze Si³ Powietrznych Stanów Zjednoczonych, a wygl¹da³ w nim fantastycznie.
Jaki¿ to piêkny mê¿czyzna, pomyla³a bezstronnie. Jaki przystojny. Jak wspaniale
zbudowany. To by³ Ed, a zarazem nie Ed. Sta³ siê cz³owiekiem, którego przed laty
dostrzeg³a kilkakrotnie na mgnienie oka, kiedy ¿¹da³ odpowiedzi i biada, jeli
udzieli³o siê nie tych co trzeba. Twardsza, bardziej stanowcza i zahartowana wer-
sja jej m³odego kapitana w oliwkowym mundurze i skórzanej lotniczej kurtce,
którego radoæ ¿ycia ukrywa³a wolê i nieugiête d¹¿enie do celu, ju¿ wówczas
bezwzglêdne. Radoæ ¿ycia nie zniknê³a, ale przetar³a siê mocno; przewieca³
przez ni¹ teraz bezwzglêdny b³ysk ¿elaza. Nie w¹tpi³a ani przez moment, ¿e kiedy
Ed starannie rozwa¿y jej racje, nie znajdzie w nich ¿adnych braków. Po sobocie
zyska³a ca³kowit¹ pewnoæ, ¿e relacja, któr¹ zamierza³a mu zdaæ, bêdzie prawd¹,
ca³¹ prawd¹ i tylko prawd¹, i nie pozostawi najmniejszej w¹tpliwoci. Zosta³a ju¿
przecie¿ przes³uchana przez najskrupulatniejszego na wiecie sêdziego jej w³a-
sne sumienie.
Podszed³ prosto do niej, a ona podnios³a siê z ³awki. Oskar¿ony, proszê wstaæ,
pomyla³a przelotnie; ale potem Ed umiechn¹³ siê do niej i na widok tego umie-
chu ulecia³a z niej natychmiast wszelka trzewoæ mylenia. Poczu³a, jak ogarnia j¹
dawne podniecenie, przyspieszaj¹c têtno i pêdz¹c z ³omotem krwi. Ed musn¹³ j¹
wzrokiem niemal jak palcami, a ona wygiê³a siê jak kotka czuj¹c znów dreszcz,
który powêdrowa³ wzd³u¿ krêgos³upa pod tym niewidocznym dotkniêciem. Mimo
¿e brak³o jej tchu, nie opuci³a oczu pod jego spojrzeniem, które zdawa³o siê zata-
piaæ w niej i unosiæ j¹, bezradn¹, a¿ pod niebo. Patrzy³ na ni¹ uwa¿nie, ale ciep³o.
No wiêc? spyta³a nadal bez tchu, ale pozornie spokojnie; sobotnie spo-
tkanie nie by³o przecie¿ przypadkiem.
W porz¹dku odpar³ swobodnie.
Naprawdê?
Zdecydowanie.
105
Jeste pewien?
Najzupe³niej.
Popatrzy³a na niego badawczo.
Nie wydajesz siê zbyt rozbity zawyrokowa³a w koñcu.
Lepiej nie przygl¹daj mi siê z bliska. Trzymam siê tylko dziêki plastrom,
którymi jestem pozlepiany.
Przechyli³a g³owê na bok. Pod przylegaj¹cym do g³owy turbanem piêkne kon-
tury jej twarzy rysowa³y siê czystymi liniami, a szare oczy by³y równie jasne i przej-
rzyste jak niegdy.
Wiêc to by³a mi³a niespodzianka? spyta³a niewinnie, jak gdyby nigdy nic.
Jeli do kogo przemawiaj¹ niespodzianki.
A ta przemówi³a?
Prosto do mózgu.
Nie spuszcza³a z niego wzroku.
-To ciê zabola³o?
Bólu nie by³o. Raczej uczucie lekkiego oszo³omienia, ale to przejdzie.
Oznaka szoku zdiagnozowa³a.
Wcale by mnie to nie dziwi³o.
Twarz mia³ nieruchom¹ niczym pokerzysta, ale orzechowe oczy siê mia³y.
Zachichota³a jak dziewczyna.
Nie mam pojêcia, czemu siê martwi³am oznajmi³a. Mylê, ¿e to nerwy.
Ty ich nigdy nie mia³e. Tylko odwagê.
Jego oczy przesta³y siê umiechaæ.
A jednak wsta³a, jakby siê spodziewa³a, ¿e zaraz og³oszê wyrok. Uwa-
¿am, ¿e musimy porozmawiaæ serio, ale bez przesady, Saro. ¯adnego bicia siê
w piersi. Jeli chcesz dostaæ rozgrzeszenie, poszukaj sobie ksiêdza.
S³ucha³a z otwartymi ustami, zastyg³a z oburzenia i zdziwienia. By³ nadal
bardzo uprzejmy, ca³kowicie swobodny, ton g³osu nie uleg³ zmianie, ale wyczu³a
w nim nieugiêtoæ, to nieprzejednanie, które zyska³o mu przydomek w czasie
wojny. Wiedzia³, rozumia³, akceptowa³, nie przejawia³ têpego uporu, ale nie do-
puszcza³, by nim manewrowano, popychano czy ustawiano w niewygodnej sytu-
acji. Przypomina³ ¿elazny mur, zbyt potê¿ny, ¿eby go zniszczyæ, za wysoki i za
g³adki, ¿eby siê na niego wspi¹æ i o wiele za d³ugi, ¿eby go obejæ. Nie by³o innej
rady, bêdzie musia³a poszukaæ drzwi.
Przecie¿ nawet nie wiesz, co chcia³am ci powiedzieæ zauwa¿y³a rozs¹d-
nie, jakby chcia³a go udobruchaæ.
To prawda, ale znam ciê. Zawsze mia³a s³aboæ do melodramatów na trzy
mokre chustki z Joan Crawford w kreacjach od Adriana, powiêcaj¹c¹ siê nie-
ustannie dla takiego czy innego durnia. Nigdy nie lubi³em powiêceñ i nie mo-
g³em znieæ zapachu spalonego cia³a.
Zobaczy³, jak ona sztywnieje, ale zanim zd¹¿y³a odsun¹æ siê od niego, on
przysun¹³ siê bli¿ej i nachyli³ siê do jej policzka.
106
Za to ty pachniesz o wiele ³adniej. Zawsze lubi³em twój zapach.
Patrzy³a w orzechowe oczy cz³owieka, który tak sprawnie ustawi³ j¹ na w³aci-
wym miejscu; mog³a tylko tam pozostaæ, nie mia³a innego wyjcia. Prze³knê³a linê.
Och, Ed! zaprotestowa³a s³abo. Nigdy nie zdo³a³am ciê pokonaæ. Ro-
zemia³a siê niepewnie i doda³a: No i nic z mojej wielkiej sceny!
Nigdy nie przypomina³a Katharine Cornell, a próbowa³a dramatycznego
tonu wy³¹cznie wtedy, kiedy nie by³a pewna mojej reakcji. Wiêc odprê¿ siê, a ja
zakoñczê twoje i swoje mêki. Przestañ siê martwiæ, Saro. Istnienie Jamesa jest dla
mnie dobr¹ wiadomoci¹. Mo¿e trochê pón¹, ale lepiej póno ni¿ wcale. Wzru-
szy³ ramionami. Jak mo¿na têskniæ za czym, czego siê nigdy nie mia³o? Dla
mnie najwa¿niejsze jest, ¿e przysz³a, ¿eby mi o tym powiedzieæ, a nie sposób,
w jaki to zrobisz. Jeli chcesz, mo¿esz paradowaæ po ulicach z transparentem,
mnie jest wszystko jedno. Nie by³oby mi wszystko jedno, gdyby nikt mi o nim nie
powiedzia³ a ju¿ zw³aszcza ty. Przede wszystkim ty. Nigdy siê nie spodziewa-
³em, ¿e mam syna, ale jestem piekielnie zadowolony, ¿e istnieje. A teraz mo¿esz
mi wyjaniæ wszystkie szczegó³y, wszystkie powody i nawet ubarwiæ je do woli.
Co do mnie, liczy siê tylko to, ¿e przysz³a i jeste, ¿eby mi o tym powiedzieæ.
Odzyska³a ju¿ pewnoæ siebie i odpowiedzia³a mu spojrzeniem na spojrze-
nie, stwierdzaj¹c dobitnie:
Nawet przez moment nie zamierza³am ukrywaæ tego faktu przed tob¹.
Mia³em tak¹ nadziejê, ale zawsze mi³o to s³yszeæ.
Po prostu James jest obok ciebie najlepsz¹ spraw¹, jaka mi siê przy-
trafi³a w ¿yciu.
Gilesowi tak¿e?
Wcale siê nie zmiesza³a.
Owszem, jemu tak¿e. Dlatego powiedzia³ ci o nim w taki sposób. Wie-
dzia³, podobnie jak ja, ¿e odgadniesz prawdê.
Zastanawia³em siê nad tym.
On wie o wszystkim.
Tego równie¿ siê domyli³em. Wzruszy³ ramionami. Spowied jest po-
dobno balsamem dla duszy. Jak siê teraz miewa twoja dusza?
Nie drgnê³a nawet.
Zrani³am ciê, prawda?
Tak, nie zaprzeczam. A co myla³a, Saro? ¯e jestem jedn¹ z tych gumo-
wych pi³ek, co skacz¹ nawet, kiedy im wyci¹æ kawa³ek ze rodka? Twoje kalwiñ-
skie sumienie tnie mieczem na olep, bez zastanowienia.
Powiedzia³am ju¿, ¿e przepraszam.
A ja powiedzia³em, ¿e ci wybaczam. S³owa to ³atwa sprawa, Saro. Praw-
dziwym problemem s¹ uczucia.
Odwróci³a siê od niego, ¿eby spojrzeæ na ³awkê, z której wsta³a, po czym
usiad³a na powrót. Poklepa³a miejsce przy sobie.
Mówi³am ci, ¿e musimy porozmawiaæ.
107
Zastanawia³em siê, o co ci mo¿e chodziæ.
No wiêc teraz ju¿ wiesz. Otworzy³a torebkê, wyjê³a z niej ma³¹ paczusz-
kê i poda³a mu. Dowód fotograficzny, wysoki s¹dzie.
Wzi¹³ paczuszkê, zwa¿y³ j¹ w rêkach.
Jak¹¿ to tajemnicê utrwali³e dla mnie, Kodaku? spyta³ ¿artobliwie, a po-
tem dorzuci³: Nie bêdzie ¿adnego przemówienia do s¹du, zanim nie zaliczê tego
do dowodów? Wymienienia okolicznoci ³agodz¹cych? ¯adnych prób o z³ago-
dzenie kary?
S³owa mog³yby staæ siê zas³on¹, spoza której nie dojrza³by dowodu.
Potrz¹snê³a g³ow¹. Obrona wstrzymuje siê od g³osu doda³a spokojnie, a na jej
wargach pojawi³ siê umiech, którego nie powstydzi³by siê sfinks.
Zmarszczy³ brwi.
A jednak niespodziewanie przeistoczy³a siê w Katharine Cornell. Co ta-
kiego jest w tym pakunku, bomba zegarowa?
Niewykluczone.
Wzruszy³a ramionami, a w oczach pojawi³ siê b³ysk zadowolenia z siebie.
Odniós³ wra¿enie, ¿e Sara oblizuje siê ze smakiem; w nastêpnej chwili zda³ sobie
sprawê, ¿e sam umiecha siê mimo woli.
W takim razie miejmy nadziejê, ¿e plastry, którymi jestem pozlepiany, wy-
trzymaj¹ powiedzia³ lekko.
Nie odezwa³a siê, patrzy³a tylko jak przedtem, kocim, chytrym spojrzeniem.
Ty co knujesz oskar¿y³ j¹ otwarcie.
Mylê, ¿e to powinno ciê zaciekawiæ, zreszt¹ sam siê przekonasz obieca-
³a tajemniczo. Dalej, mia³o, otwórz paczkê. Rzucam ci wyzwanie.
Ej¿e, powinna wiedzieæ, ¿e nie nale¿y tego robiæ stwierdzi³ z wymówk¹.
Rozdar³ opakowanie, wyj¹³ kolorow¹ fotografiê w skórzanej ramce i spojrza³
na ni¹. Sara zauwa¿y³a, ¿e wygl¹da jak cz³owiek w g³êbokim szoku.
Zdaje siê, ¿e w takich wypadkach u¿ywa siê okrelenia sobowtór pod-
sunê³a uprzejmie.
Wpatrywa³ siê nadal w zdjêcie z niedowierzaniem.
Mój Bo¿e! powiedzia³. Dobrze, ¿e jeszcze pamiêtasz kurs pierwszej
pomocy. Chyba do tego wszystkiego og³uch³em. Nie przestaje dzwoniæ mi w uszach.
Potrz¹sn¹³ g³ow¹ z powag¹. Czy ju¿ mówi³em: A to niespodzianka?
Kilkakrotnie.
Wobec tego pozwól, ¿e powtórzê to jeszcze raz. Pewnie powinno byæ na to
jakie inne okrelenie, ale akurat nie przychodzi mi na myl nic mi nie przychodzi
na myl, jeli ju¿ o tym mowa. Bo¿e wiêty, Saro! Mog³a mi by³a powiedzieæ!
W³anie ci powiedzia³am.
Doprawdy? Tak by to okreli³a? A ja myla³em, ¿e niebo zwali³o mi siê na
g³owê.
Podniós³ na ni¹ oszo³omione oczy.
Nabierasz mnie stwierdzi³. To jest po prostu moje stare zdjêcie.
108
Kolorowe? Z czterdziestego czwartego roku? Raczej niemo¿liwe. Zreszt¹
jeli siê przyjrzysz uwa¿niej, zobaczysz, ¿e on ma w³osy br¹zowe, a nie czarne
i ¿e jego oczy s¹ bardziej zielone ni¿ orzechowe. No, ale muszê przyznaæ, ¿e
ró¿nice s¹ minimalne, i to w ka¿dym sensie!
To znaczy?
Nadal bada³ uwa¿nie fotografiê.
Szybko myli i szybko dzia³a, jest bardzo zrêczny zarówno w mowie, jak
w ruchach, g³adki w obejciu przy dziewczynach prawdê mówi¹c, g³adki jak
najdro¿szy jedwab, przemi³y wobec matki i podobny jak dwie krople wody do
ojca.
Ed podniós³ na ni¹ oczy.
Jest moj¹ radoci¹ i dum¹, Ed. Jest wszystkim, czym powinien byæ syn,
a czêsto tak¿e tym, czym byæ nie powinien, ale za nic bym go nie zamieni³a.
Nawet na mnie? Raz jeszcze spojrza³ na fotografiê; fascynowa³a go.
Co sprawi³o, ¿e czeka³a tak d³ugo?
Wiedzia³a, o co mu chodzi.
Ty. Nic o tobie nie wiedzia³am: gdzie jeste, co robisz, jak ci siê powodzi,
czy masz ¿onê, dzieci, hipotekê na g³owie, zobowi¹zania i nie przejawiasz naj-
mniejszej ochoty, ¿eby wzi¹æ na siebie nastêpne. Wiêc myla³am sobie tak: Je¿e-
li siê zjawi i kiedy siê zjawi Co roku. On by³ dla ciebie przygotowany.
Jak prezent-niespodzianka?
Takie prezenty potrafi¹ czasem sprawiæ zawód, a innym razem zachwyciæ.
Ten jest zachwycaj¹cy. To nie ulega kwestii. Prawie niedostrzegalnie wzru-
szy³ ramionami. Ale sprawi³ mi równie¿ zawód. Nie, nie mówiê o Jamesie
doda³ widz¹c, ¿e brwi Sary ci¹gnê³y siê odruchowo. Chodzi mi o to, ¿e dowie-
dzia³em siê o nim tak póno. Powtórzy³ lekki ruch ramion. Trudno, moja w³asna
wina. W koñcu to ja siê nie pokazywa³em.
Wina le¿y po mojej stronie, a nie po twojej. Chcia³am, ¿eby siê dowie-
dzia³ o Jamesie, ale poniewa¿ nic o tobie nie wiedzia³am, to by³o trudne. Mo-
g³am spróbowaæ zdobyæ jakie informacje o tobie, ale skrzywi³a siê dys-
krecja nade wszystko. Tak czy inaczej podjê³a ¿ywo jeste tu w koñcu i wiesz
o Jamesie. To znaczy, wiesz przynajmniej, jak wygl¹da. Mo¿e zacznijmy od tego.
A na czym skoñczymy?
O tym w³anie musimy porozmawiaæ.
Jego wzrok raz jeszcze pod¹¿y³ w kierunku fotografii.
Mi³o, ¿e nazwa³a go James. Próbowa³a w ten sposób przekupiæ sumienie?
Tym razem poradzi³a sobie bez trudu.
Wiesz, Edward móg³by siê okazaæ zbyt trudny do prze³kniêcia, nawet
dla mnie. Rozumiesz, dla ludzi, którzy ciê pamiêtali, nawet James wydawa³ siê
pewnie skandaliczny.
Skoro jestemy przy skandalu jakim sposobem, na Boga, usz³o ci to na
sucho przez tyle lat? M¹dra strategia, czy po prostu ³ut szczêcia?
109
Dobre maniery. Nadal je tu kultywujemy, a poza tym minê³o dwadziecia
jeden lat od czasu, kiedy by³e w Little Heddington.
Zjawi³em siê tam w sobotê i mnóstwo ludzi mnie rozpozna³o. Prawdopo-
dobnie dziêki mojej wizycie Little Heddington spêdzi³o bezsennie sobotni¹ noc.
Trudno siê dziwiæ, ¿e tylu mnie jeszcze pamiêta!
Czy to ci robi ró¿nicê?
Nie, dlaczego? Ty tutaj mieszkasz, nie ja.
I mieszka³am przez dwadziecia parê lat. Umiechnê³a siê kpi¹co.
To, co siê dzieje w Luttrell Park, jest bardzo wa¿ne dla miasteczka, Ed. Za-
wsze tak by³o i zawsze tak bêdzie. Mieszka³e tam blisko dwa lata, powinie-
ne pamiêtaæ.
Pamiêtam.
Anglia zmieni³a siê przez minione dwadziecia lat, ale ¿ycie w miasteczku
toczy siê, jak toczy³o.
Jednak Jamesa nie by³o na zjedzie.
Nie, bo jest w trakcie semestru.
W soboty te¿?
Spêdza³ ten weekend z jedn¹ z przyjació³ek.
Jak to? Ju¿?
Powiedzia³am ci. To twój syn.
Ed umiechn¹³ siê szeroko.
Ale bywa³ na innych zjazdach? dopytywa³ siê uparcie.
Tak, w dzieciñstwie, ale przez ostatnie parê lat ju¿ nie. Najpierw by³ w szko-
le, a potem na uniwersytecie.
Jest zdolny? Bystry?
Co tylko zechcesz. Ma dociekliwy umys³.
A zacz¹³ kiedykolwiek dociekaæ, dlaczego wygl¹da tak, a nie inaczej?
Owszem. Wiêc mu powiedzia³am.
On wie?
Wszystko.
Ed milcza³ przez chwilê, koncentruj¹c siê na fotografii, jakby chcia³ j¹ sobie
wryæ w pamiêæ, choæ mia³ przed sob¹ po prostu w³asn¹ twarz z czasów m³odoci.
Nale¿y do ciebie oznajmi³a Sara.
To jest raczej oczywiste odpar³ Ed z umiechem siê. Dziêkujê doda³,
a Sara od razu wiedzia³a, o co mu chodzi.
Czy to oznacza, ¿e wyra¿asz aprobatê? spyta³a spogl¹daj¹c na zega-
rek. Zamówi³am stolik na pierwsz¹ piêtnacie w Connaught. S³usznie zro-
bi³am?
Chyba zawsze postêpowa³a s³usznie.
No, to siê dopiero oka¿e stwierdzi³a z powag¹. Idziemy?
Wsta³a z ³awki. Ich oczy spotka³y siê.
Wiêc chodmy doda³a bez tchu.
110
Odwróci³a siê, ¿eby odejæ, ale chwyci³ j¹ za rêkê. Spojrza³a na niego pytaj¹-
co, a on uj¹³ obie jej d³onie, odwróci³, podniós³ do ust i uca³owa³. Zacisnê³a palce
na jego rêkach, a Ed puci³ j¹ i poszli przez ogrody w kierunku Carlos Place.
Ed zamówi³ szampana. Kelner przyniós³ butelkê, nape³ni³ kieliszki i odszed³
zostawiaj¹c butelkê w kube³ku z lodem. Ed podniós³ swój kieliszek.
Ooo, bardzo potrzebowa³em szampana. A poza tym chcia³bym wznieæ
toast. Wypijmy za ¿ycie oby nas d³ugo jeszcze potrafi³o zadziwiaæ.
I obymy jak najd³u¿ej zachowali zdolnoæ dziwienia siê.
Tr¹cili siê kieliszkami i wypili. Ed zauwa¿y³ nape³niaj¹c je ponownie:
Zdaje siê, ¿e mia³a mi powiedzieæ, jak to siê w ogóle sta³o.
Sara zakrztusi³a siê szampanem.
Te pó³tora procenta ryzyka wyjani³a, kiedy ju¿ mog³a przemówiæ.
Ed wzruszy³ ramionami.
Nic nie jest idealne stwierdzi³ z pe³n¹ powag¹.
Nawet najlepsze amerykañskie kr¹¿ki powiedzia³a Sara z nut¹ ironii.
Mog³a zaskar¿yæ wyrób.
Nie. Zawsze chcia³am mieæ z tob¹ dziecko, Ed. Skoro nie mog³am zatrzy-
maæ ciebie, chcia³am przynajmniej mieæ jak¹ twoj¹ cz¹stkê. Jedyna rzecz, jaka
mnie wtedy przera¿a³a, to ¿e mogê je straciæ. Widzisz, chorowa³am na pocz¹tku
ci¹¿y. Opóniony szok i do³ek emocjonalny. To w³anie dlatego tak d³ugo nawet
nie wiedzia³am, ¿e w ogóle jestem w ci¹¿y. Normalne objawy zosta³y przyg³uszo-
ne przez inne dolegliwoci, zreszt¹ nie by³am wtedy zdolna do zauwa¿enia czego-
kolwiek. Kiedy pisa³am do ciebie ten list, nie mia³am o niczym pojêcia.
Zastanawia³em siê nad tym.
Nie wiedzia³am, wtedy jeszcze nie. By³am zagubiona, rozstrojona, zdez-
orientowana. Przez d³ugi czas nie potrafi³am myleæ o czymkolwiek poza tym, ¿e
odszed³e i ja w pewnym sensie równie¿ ka¿de z nas w inn¹ stronê. Pracowa-
³am nadal w szpitalu, odwiedza³am Gilesa, wstawa³am z ³ó¿ka rano i k³ad³am siê
do niego wieczorem. Funkcjonowa³am jak automat, a¿ pewnego ranka zemdla³am
podczas dy¿uru. Odzyska³am przytomnoæ w karetce wioz¹cej mnie do domu;
polecono mi odpoczywaæ i uwa¿aæ na siebie, poniewa¿, jak mi obwieszczono,
jestem w pi¹tym miesi¹cu ci¹¿y. To by³o wprost niewiarygodne. Przecie¿ zamiast
przytyæ, straci³am na wadze. Ale nie mog³o byæ mowy o pomy³ce. Lekarz przyka-
za³ mi odpoczywaæ pod grob¹ utraty dziecka. By³am wtedy niedo¿ywiona i doæ
s³aba. Powiedzia³, ¿e jeli nie bêdê uwa¿a³a, poroniê. To by³o w padzierniku.
Gdzie by³e w padzierniku czterdziestego czwartego?
We Francji.
Pamiêtam, ¿e siê nad tym zastanawia³am. Posz³am wtedy do pawilonu. Spê-
dza³am tam mnóstwo czasu po twoim odjedzie. By³o mokro i mglicie, a ja sie-
dzia³am i bardzo d³ugo zastanawia³am siê, co zrobiæ. Przemyla³am wszystko
ka¿dy aspekt po kolei w poszukiwaniu wyjanieñ i odpowiedzi. Bardzo by mi
siê wtedy przyda³, Ed. Pamiêtam, ¿e modli³am siê o jeszcze jeden cud: ¿eby
111
zszed³ ze wzgórza, jak to dawniej robi³e. Ale ty ju¿ tak dawno odjecha³e. By³am
zdana wy³¹cznie na siebie. Wci¹¿ na nowo rozpatrywa³am ró¿ne wersje przysz³o-
ci, tylko nie mog³am znaleæ takiej, w której nikt by nie ucierpia³. Zdecydowa-
³am, ¿e jedynym wyjciem jest postêpowaæ tak, by wyrz¹dziæ najmniej szkody.
Odszed³e. Trudno by³o zrobiæ ci co gorszego ni¿ to, co ju¿ ci wyrz¹dzi³am,
a zreszt¹ powiedzia³am sobie, ¿e nie p³acze siê po utracie czego, o czym siê ni-
gdy nie wiedzia³o. Skoro tak ciê potraktowa³am, uzna³am, ¿e nie mam prawa przy-
biec do ciebie i oznajmiæ: Przykro mi, Ed. Tobie te¿ musia³o byæ przedtem przy-
kro, ale ja jestem w ci¹¿y.
Mia³a do tego wszelkie prawo.
Przes³a³a mu czu³y, niedowierzaj¹cy umiech.
Wróæ wstecz pamiêci¹, Ed. Sam mi powiedzia³e, jaki by³e wtedy rozgo-
ryczony. Pomyla³by od razu, ¿e zale¿y mi wy³¹cznie na dziecku, ani trochê na
tobie. Tote¿ ciê odsunê³am. To by³ wy³¹cznie mój problem i musia³am sama go
rozwi¹zaæ. Ale mia³am równie¿ szczêcie. Wiele straci³am, ale zosta³o mi dziec-
ko. Dziecko od ciebie, Ed. To by³o wiêcej, ni¿ siê kiedykolwiek spodziewa³am.
By³am w siódmym niebie. Pamiêtam, ¿e siedzia³am tam w deszczu przepe³niona
niewiarygodn¹ radoci¹. S³owo dajê, uwa¿a³am, ¿e los siê do mnie umiechn¹³.
Trudno mi by³o skupiæ siê na czymkolwiek innym. Nieistotne siê sta³o, co zrobi-
³am i co mi mia³o jeszcze przynieæ ¿ycie, bo spodziewa³am siê twojego dziecka.
Prócz tego nic siê nie liczy³o. Lekarz przykaza³ mi du¿o le¿eæ, wiêc pos³ucha³am.
Spêdza³am dni w ³ó¿ku. Nic wiêcej nie by³o wa¿ne. Ani Giles, ani inni ludzie, po
prostu nic. Jedynie dziecko. Sir George powiedzia³ Gilesowi, ¿e jestem chora
wyczerpanie nerwowe co zreszt¹ by³o szczer¹ prawd¹. Rzeczywicie chorowa-
³am. A potem, w grudniu, Giles dosta³ pozwolenie na spêdzenie wi¹t Bo¿ego
Narodzenia w domu.
Wyzna³am mu wszystko, nie pomijaj¹c niczego. Zachowa³ siê wspaniale.
Widzisz, musia³ zauwa¿yæ, ¿e mam obsesjê na punkcie tego dziecka, bo rzeczy-
wicie tak by³o. Zdaje siê, ¿e w ogóle przesta³am myleæ racjonalnie. Znajdowa-
³am siê po prostu w stanie upojenia. Jednak prawdziwym zaskoczeniem okaza³a
siê reakcja Gilesa. Na pocz¹tku, po katastrofie, kiedy zorientowa³ siê, co siê z nim
sta³o, by³ po prostu nieznony. Ale wygl¹da³o na to, ¿e wiadomoæ o dziecku jest
dla niego now¹ szans¹ i now¹ nadziej¹. Przyzna³ wtedy, ¿e on w ¿adnym razie nie
bêdzie móg³ mi daæ dzieci. Powiedzia³, ¿e jeli jestem gotowa z nim zostaæ, zaak-
ceptuje dziecko i uzna je za w³asne. Ono bêdzie po³ow¹ mnie samej i jedynym
dzieckiem, jakie kiedykolwiek bêdziemy mieli. Wychowane zostanie na Luttrella
i wszystko odziedziczy. Powiedzia³ jeszcze, ¿e nadal mnie kocha i ¿e zaczniemy
¿ycie od nowa; zapewni³, ¿e potrzebujemy siê wzajemnie.
Zaakceptowa³am jego propozycjê. Nie myla³am w³aciwie, co robiê to zna-
czy, co robiê jemu. To przysz³o póniej. Wtedy by³am skupiona wy³¹cznie na dziec-
ku i jego szczêliwym przyjciu na wiat. By³, jak siê okaza³o, bardzo ma³y; wa¿y³
nieca³e dwa i pó³ kilograma, przy tym mia³ problemy z oddychaniem. Przez jaki
112
czas lekarze obawiali siê, ¿e umrze. Myla³am, ¿e oszalejê. Zastanawia³am siê, czy
siê z tob¹ nie skontaktowaæ. Posunê³am siê nawet do tego, ¿e usiad³am i napisa³am
do ciebie na adres bazy lotniczej w Bushey Park. Jako wyobrazi³am sobie, ¿e mo¿e
przyjedziesz zobaczyæ Jamesa przed jego mierci¹ ale on nie umar³, a ja nie wy-
s³a³am listu. Kiedy tylko zdoby³am pewnoæ, ¿e James bêdzie ¿y³, odzyska³am zdol-
noæ racjonalnego mylenia. Przynajmniej wówczas by³am zdania, ¿e mylê racjo-
nalnie. Wróci³am przecie¿ do Gilesa i powiadomienie ciê o dziecku otworzy³oby
jedynie stare rany, a Giles boryka³ siê z dostateczn¹ liczb¹ w³asnych problemów.
Dosz³am do wniosku, ¿e jest to dla mnie wietna okazja, ¿eby odpokutowaæ. Znako-
mita w³osiennica. Stanowi³am chodz¹cy kompleks winy. To nie Giles, ale ja potrze-
bowa³am wtedy psychiatry. Wydawa³o mi siê, ¿e jeli wyrzeknê siê wszelkich na-
dziei zwi¹zanych z tob¹, je¿eli skoncentrujê siê na Gilesie i Jamesie, bêdzie to
zadoæuczynienie za wszystko, co zrobi³am. Giles by³ w bardzo niedobrym stanie
zarówno fizycznie, jak psychicznie. Poza mn¹ i tym wszystkim, co spotka³o go z mo-
jej strony, musia³ zaakceptowaæ mnóstwo faktów, pogodziæ siê z rzeczywistoci¹.
By³ gotów przebaczyæ mi i zapomnieæ, przyj¹æ mnie z powrotem, a wraz ze mn¹
równie¿ dziecko. Ale ¿eby to osi¹gn¹æ, potrzebowa³ mojej pomocy. Dla mnie by³a
to idealna sposobnoæ, ¿eby odkupiæ swoje winy; w dodatku los mnie hojnie obda-
rzy³, poniewa¿ mia³am Jamesa. Wiêc zrobi³am, jak postanowi³am.
Opró¿ni³a kieliszek i wyci¹gnê³a w jego stronê, ¿eby nape³ni³ go ponownie.
Giles by³ cudowny. Uwielbia Jamesa, który darzy go tym samym uczu-
ciem. Nadal mylê, ¿e post¹pi³am s³usznie, ¿e nie mog³am zrobiæ inaczej. Nie
¿a³ujê niczego, poza tym, co wyrz¹dzi³am tobie. Tego zawsze bêdê ¿a³owa³a. Ale
nie mog³am wiedzieæ, jak u³o¿y ci siê ¿ycie. By³am absolutnie pewna, ¿e spotkasz
kogo, o¿enisz siê i bêdziesz mia³ inne dzieci. A nasze wspólne dziecko pozosta-
nie twoim darem dla mnie. Kiedy rozpoczê³y siê zjazdy, ¿y³am jednoczenie lê-
kiem i nadziej¹, ¿e mo¿e siê zjawisz. Pragnê³am, ¿eby siê dowiedzia³ o Jamesie.
Nie chcia³am, ¿eby s¹dzi³, ¿e chowam go przed tob¹, ale sprawa nie by³a prosta.
Zdecydowa³am, ¿e jeli przyjedziesz sam, to ci powiem, a jeli przywieziesz ze
sob¹ ¿onê, bêdê milcza³a. Ale ty siê po prostu nie pojawia³e. Wtedy zaczê³am
nabieraæ przekonania, ¿e nie przyjedziesz nigdy; ¿e to, co zrobi³am, zrani³o ciê
zbyt mocno i musia³e wykluczyæ mnie ze swojego ¿ycia równie bezwzglêdnie,
jak ja wykluczy³am ciê z mojego. A potem, kiedy genera³ Miller powiedzia³ mi,
¿e widzia³ ciê w Sajgonie i ¿e o ile siê orientuje, nie jeste ¿onaty
Czeka³ na samolot lec¹cy w jedn¹ stronê, a ja na inny, w przeciwnym kie-
runku. Nie rozmawia³em z nim d³u¿ej ni¿ piêæ minut.
Wiem. Mówi³ mi o tym. Powiedzia³ równie¿, ¿e wiesz o zjazdach i wie-
dzia³e o nich od pocz¹tku.
Tak, on mnie o tym poinformowa³. Przekaza³ mi tak¿e, ¿e o mnie pyta³a.
To prawda. Ale nie umia³ mi nic o tobie powiedzieæ. Wiêc dosz³am do
wniosku, ¿e rozmylnie siê nie pojawiasz, ¿e nie masz ochoty przyjechaæ i odna-
leæ to wszystko na nowo. Widocznie ³udzi³am siê, ¿e móg³by mi przebaczyæ.
113
To, ¿e ja nie potrafi³am o tobie zapomnieæ, nie znaczy³o wcale, ¿e z tob¹ jest tak
samo; to równie¿ sobie powiedzia³am.
Gdyby tylko wiedzia³a zauwa¿y³ Ed z nut¹ ironii.
Teraz wiem. Kiedy w sobotnie popo³udnie zobaczy³am ciê na cie¿ce za
trawnikiem, poczu³am
Wiem, co poczu³a. Ja poczu³em to samo. Myla³em, ¿e okaza³em ci to
doæ jasno.
O, tak.
Wyci¹gnê³a do niego rêkê; chwyci³ j¹ i ucisn¹³.
Tak siê cieszê, ¿e wróci³e, Ed. Nie tylko ze wzglêdu na Jamesa, ale rów-
nie¿ na siebie. Jak ci mówi³am, nigdy nie zamierza³am ukrywaæ go przed tob¹.
Nigdy nie przydzieli³am ci roli czarnego charakteru. Zarezerwowa³am j¹ dla sie-
bie. Wszystko, co siê zdarzy³o, zawdziêczam sobie. Ech, te moje domki z kart;
jedna karta upad³a i poci¹gnê³a za sob¹ wszystkie inne ale chocia¿ moj¹ mi³oæ
do ciebie przywali³y gruzy, wydoby³am j¹ ¿yw¹. Nigdy nie przesta³e byæ mi dro-
gi, Ed. Nigdy nie przesta³am ciê kochaæ i myleæ o tobie. Jeste i zawsze bêdziesz
dla mnie wszystkim. Najlepsze, co od ¿ycia dosta³am, to w³anie ty, a dziêki tobie
mam równie¿ inny skarb Jamesa. Jestem twoj¹ d³u¿niczk¹, Ed, jeli chodzi o Ja-
mesa, a tak¿e o wszystkie te lata, kiedy by³e go pozbawiony ale widzisz, zbu-
dowa³am jeszcze inny domek z kart w Kalifornii. Ten, w którym mieszka³e ze
swoj¹ ¿on¹ i dzieæmi.
Nie zapyta³a o moj¹ ¿onê.
Twoje ma³¿eñstwo nie ma ze mn¹ nic wspólnego.
Ale¿ ma, i to bardzo wiele. Przede wszystkim ty by³a powodem, dla które-
go siê o¿eni³em. Typowy przyk³ad na to, ¿e powód mo¿e byæ dobry, ale rezultat
okazuje siê fatalny.
Jaka ona by³a?
Podobna do ciebie przynajmniej z wygl¹du.
Amerykanka?
Tak.
Kiedy to by³o?
W piêædziesi¹tym pi¹tym. Ma³¿eñstwo utrzyma³o siê trzy lata, i to tylko
dlatego, ¿e ona nad tym pracowa³a. Ona trzyma³a siê mnie, a ja trzyma³em siê
ciebie. Ten twój klej, Saro, jest niesamowity. Powinna go opatentowaæ; co raz
po³¹czy, jest nie do rozerwania.
Przesun¹³ kciukiem po aksamitnie g³adkiej skórze wnêtrza jej d³oni.
A James? Jaki rodzaj wiêzi ciê z nim ³¹czy?
To bardzo cis³a wiê. Jestemy sobie tak bliscy, ¿e mog³am mu opowie-
dzieæ wszystko o tobie.
Ca³¹ historiê?
Wszystko. James nie jest g³upi, Ed. Od bardzo dawna wiedzia³, ¿e nie przy-
pomina Gilesa. Ani z wygl¹du, ani z temperamentu, ani z charakteru. W³aciwie
8 Wspomnienia
114
ci dwaj nie maj¹ ze sob¹ nic wspólnego, prócz wzajemnej mi³oci, a ze strony
Jamesa równie¿ podziwu i g³êbokiego respektu. James wzrasta³ przy Gilesie
z wszystkimi tego konsekwencjami, ale on wie o twoim istnieniu, Ed. Wie, kim
jeste i czym by³e dla mnie. Wie, ¿e nie ³¹cz¹ go z Gilesem wiêzy krwi, zreszt¹
w³anie w ten sposób wpad³ na trop prawdy. W ci¹gu tych wszystkich lat Giles
przeszed³ wiele operacji, a niektóre z nich wymaga³y transfuzji. James mia³ pra-
wie czternacie lat, kiedy przyszed³ do mnie i zapyta³ wprost, kto jest jego ojcem.
Okaza³o siê, ¿e akurat w tym czasie omawiali w szkole zagadnienia zwi¹zane
z krwi¹ podzia³ na grupy, elementy dziedziczone i tak dalej. Dowiedziawszy
siê, jak¹ ma grupê krwi, zrozumia³, ¿e nie mo¿e byæ synem Gilesa. Giles ma grupê
krwi 0; James, podobnie jak ty AB Rh +. Pamiêtam tê grupê z twoich znaczków
to¿samoci. Wiêc powiedzia³am mu prawdê. A on odpar³, ¿e mia³ takie podejrze-
nia od czasu, kiedy szuka³ czego w mojej toaletce i natkn¹³ siê na pude³ko, w któ-
rym trzymam twoje listy, zdjêcia i odznakê lotnicz¹ od ciebie a ¿e cechuje go
nienasycona ciekawoæ, otworzy³ pude³ko i zajrza³ do rodka. Potem popatrzy³
na siebie w lustrze i wiele rzeczy siê wyjani³o.
Umiechnê³a siê do tego wspomnienia umiechem tak pe³nym s³odyczy, ¿e
odczu³ go niczym nag³e uk³ucie bólu.
James zachowa³ siê bardzo elegancko w ca³ej tej sprawie. Zapewni³ mnie,
¿e rozumie, chcia³ wiedzieæ mnóstwo rzeczy o tobie, poklepa³ mnie po rêce i przy-
si¹g³ dotrzymaæ naszej tajemnicy. Jej oczy wezbra³y ³zami, niewypowiedzianie
czu³e na wspomnienie tamtej sceny. Odczu³ wyran¹ ulgê, kiedy siê przekona³,
¿e nie gniewam siê na niego za zagl¹danie do pude³ka, natomiast nie wydawa³ siê
specjalnie przejêty tym, co mu powiedzia³am. Zawsze bylimy sobie z Jamesem
bliscy nie istnia³y miêdzy nami sekrety ani bariery. Mo¿emy rozmawiaæ ze sob¹
o wszystkim, ale od tamtego dnia, w jaki przedziwny sposób, James sta³ siê bar-
dziej opiekuñczy, jakby bardziej mêski. A teraz, w wieku dwudziestu jeden lat,
w ¿adnym razie nie os¹dza mnie ani nie potêpia. On nale¿y do innego pokolenia,
Ed. Ci m³odzi ludzie nie patrz¹ na wiat tak, jak my kiedy. James rozumie, ponie-
wa¿ mnie zna, a zna mnie równie dobrze jak ty. I mam nadziejê, ¿e zna równie¿
ciebie, Ed. Opowiedzia³am mu wszystko o tamtych czasach; o California Girl
i Sally B, o bazie, o wojnie, o tym, jak siê wtedy ¿y³o, co nosi³o i co jad³o, jakie
piosenki piewa³o. S³ucha³ zafascynowany, jak gdyby to by³a opowieæ sprzed
wieków, a nie zdarzenia, które mia³y miejsce zaledwie w poprzednim pokoleniu.
Twarz Eda by³a zastyg³a, daleka, jakby to, co mu powiedzia³a, okaza³o siê
trudne do przyjêcia i jakby musia³ odsun¹æ siê dalej, ¿eby móc zobaczyæ wszyst-
ko z perspektywy. Odnios³a wra¿enie, ¿e jest z jakiej niewiadomej przyczyny
rozgniewany, choæ wyraz jego twarzy pozosta³ nieprzenikniony, kiedy oczy po-
wêdrowa³y raz jeszcze do fotografii. Czeka³a wiêc w niepewnoci.
W koñcu Ed odezwa³ siê ostrym tonem:
Jedno, na co siê z pewnoci¹ nie zgodzê, Saro, to ¿eby ofiarowa³a mi teraz
Jamesa gotowego, jak na tacy. Nie dopuszczê tak¿e, ¿eby potraktowa³a go jak
115
zastaw, za który móg³bym wykupiæ w³asne nadzieje. ¯adnego namawiania, Saro
a swoje kalwiñskie sumienie wyklucz ca³kowicie ze sprawy.
By³ ch³odny i zdecydowany, twardszy, ni¿ go pamiêta³a. By³ tak¿e czujny,
mia³ siê na bacznoci. Ale w³aciwie dlaczego mia³by czuæ do Jamesa to, co ona,
tylko dlatego, ¿e ch³opak by³ jej ich synem? Jednak co do jednej kwestii mia³
niew¹tpliwie racjê. Rzeczywicie szuka³a rozgrzeszenia, nie mog³a temu zaprze-
czyæ. Chcia³a siê pozbyæ poczucia winy, które gnêbi³o j¹ od tylu lat na myl o tym,
co mu wyrz¹dzi³a. Czemu wiêc mia³by przyj¹æ Jamesa jak prezent w z³oconym
papierze? Pos³uchaj, Ed, jest mi szalenie przykro i naprawdê tego nie chcia³am
ale spójrz, popatrz tylko, co dla ciebie mam. Prawda, jak to mi³o? Skurczy³a siê
wewnêtrznie; dla Eda to nie by³o mi³e. Dla Eda na pewno nie.
Nie, nie zrobi³a to, co zrobi³a, poniewa¿ pragnê³a, ¿eby James pokocha³
Eda, a Ed Jamesa. Rzecz jasna, James orientowa³ siê w sytuacji daleko wczeniej
i daleko lepiej, ale Ed posiada³ w wysokim stopniu umiejêtnoæ doceniania i ro-
zumienia. Gdyby tylko jakim sposobem mog³a doprowadziæ do ich spotkania
Nie, pomyla³a. Daj spokój. Nie mo¿esz tego robiæ na si³ê, to James musi podj¹æ
tak¹ decyzjê, no i oczywicie Ed. Zrobi³a, co mog³a, jeli chodzi o Eda. Nama-
lowa³a portret idealne podobieñstwo na bogatym w szczegó³y tle zdarzeñ.
Edowi podoba siê obraz, ale czy gotów jest go kupiæ? I co mo¿e istotniejsze, czy
go na to staæ?
Bezwiednie gryz³a doln¹ wargê. Obserwowa³ j¹ uwa¿nie. Potrafi³ z tak¹ ³a-
twoci¹ czytaæ w jej mylach.
Sara rzuci³a wiat³o na ró¿ne ciemne dotychczas zak¹tki, choæ istnia³y nadal
miejsca wymagaj¹ce owietlenia. Jednak wiele spraw rysowa³o siê teraz wyraniej.
Szacunek Eda dla Gilesa Luttrella znacznie wzrós³. Bull Miller, wypowiadaj¹c
swój komentarz, nie doceni³ tego cz³owieka. Giles zna³ dobrze Sarê, to oczywiste.
Wiedzia³, jak przypi¹æ j¹ do siebie stalowymi okowami. Moje okowy, myla³ Ed,
by³y z wosku, który topnia³ w gor¹czce chwili, a kiedy chwila mija³a i mo¿na j¹
by³o zaliczyæ do przesz³oci, one równie¿ przestawa³y istnieæ. Bzdura, zaprzeczy³
sam sobie. Wcale tak nie jest. One nadal w niej tkwi¹, zatopione g³êboko. Inaczej
nie siedzia³aby tu i nie mówi³a tego, co mówi. Wszystko, co dotychczas powiedzia-
³a, jest tego potwierdzeniem. Gdyby nic dla niej nie znaczy³, nie by³aby tutaj z to-
b¹. Dla niej to te¿ nie by³o ³atwe. Myleæ o tym, to jak dosiadaæ konia na karuzeli;
niby biegnie wci¹¿ naprzód, a tak naprawdê goni w kó³ko. To nie karuzela, to pu-
³apka. Jeli Giles Luttrell mo¿e ciê zaakceptowaæ, dlaczego ty nie mo¿esz zrobiæ
tego samego? On ma nad tob¹ dwadziecia jeden lat przewagi i aureolê na dodatek.
A co ty masz takiego, Ed? Mo¿e Sarê? Teoretycznie, tak. Ale co z praktyk¹? Jest tak
blisko, a zarazem tak daleko. Za daleko. I nie doæ daleko. Dlaczego, do cholery,
wróci³em? Co tu w³aciwie mam? Kobietê, której mieæ nie mogê, i syna, którego
nie znam. Ech, ty i te twoje wyliczenia! Powiniene mieæ doæ rozs¹dku, ¿eby wy-
strzegaæ siê gier liczbowych. Twój system jest z³y i zawodzi. Giles Luttrell odkry³
ten w³aciwy.
116
Twarz Sary zmaterializowa³a mu siê przed oczami. Uwiadomi³ sobie, ¿e
patrzy³ prosto na ni¹ zupe³nie jej nie widz¹c. Przygl¹da³a mu siê z lekko unie-
sionymi brwiami i pytaj¹cym wyrazem twarzy, a w jej spojrzeniu czai³a siê nie-
pewnoæ.
Tak wiêc powiedzia³ lekkim tonem tu koñczy siê pierwsze czytanie.
I czego siê z niego dowiedzia³e?
¯e nie nale¿y mieæ zaufania do kr¹¿ków domacicznych, pomyla³ cynicznie.
¯e jestem ojcem o d³ugim sta¿u teoretycznym, ale krótkim praktycznym
odpar³.
To da³oby siê zmieniæ.
Jak? Proponujesz wieczorek zapoznawczy?
Nie przejê³a siê jego tonem.
Zostaw to mnie zaproponowa³a. Mówi³am ci, ¿e on jest na ciebie przy-
gotowany.
To jest twoja opinia. Ale co on na to?
Zostaw to mnie powtórzy³a.
S¹dzi³em, ¿e w pewnym sensie zrobi³em to dawno temu.
O tym ju¿ mówilimy wyprostowa³a siê i opar³a z³o¿one rêce na stoli-
ku. Czego jeszcze chcesz, Ed? Uwa¿asz, ¿e nie da³am ci dosyæ?
A¿ za du¿o jeli chodzi o punkt wyjcia.
W takim razie zastanów siê, co robisz poradzi³a krótko. Popatrz na
siebie. Twoje w¹tpliwoci s¹ wyranie widoczne.
Rozemia³ siê.
Jeli mam patrzeæ, to wolê na ciebie.
No to patrz zachêci³a go z umiechem.
Opar³ brodê na zwiniêtej d³oni i wpatrzy³ siê w ni¹ bez ¿enady nieruchomym,
kontempluj¹cym wzrokiem.
Nie w ten sposób, g³uptasie.
Pochyli³a siê ku niemu i wziê³a go znów za rêkê.
Nie mogê zrobiæ nic innego w publicznej restauracji.
Wiêc na razie niech nam to wystarczy.
A co potem?
Nastêpne wzruszenie ramionami.
Kto wie?
Dawniej zawsze wiedzia³a.
Wtedy by³am m³odsza.
A teraz?
Teraz po prostu najczêciej nie wiem.
Znów to oddalenie, ta zaduma.
Pos³uchaj, Saro, jestem w twoich rêkach. Jedyne, co mogê teraz zrobiæ, to
s³uchaæ. Mówisz mi o sprawach, na które nie mogê zareagowaæ przynajmniej
nie teraz. Wszystko, co by³o do zrobienia, ty dawno ju¿ za³atwi³a. Dlatego czujê
117
siê teraz niepotrzebny. W ca³ej tej historii jestem tylko statyst¹ bez roli do za-
grania, nawet bez ¿adnych kwestii do powiedzenia. Ostatni¹ du¿¹ rolê gra³em
przed dwudziestu jeden laty. By³a i nadal jeste producentem i na dobr¹ sprawê
równie¿ re¿yserem, a ja nie mia³em jeszcze nawet ¿adnych prób. Nie wiem nawet,
co powinienem zrobiæ.
Nie proszê ciê, ¿eby cokolwiek robi³. Spotka³am siê dzi z tob¹, ¿eby ci
wszystko opowiedzieæ. Nic poza tym. ¯eby siê dowiedzia³; ¿eby zna³ prawdê.
I doprowadzi³am do tego. Mia³e wszelkie prawo wiedzieæ, ¿e urodzi³ nam siê
syn. On jest twoim dzieckiem i chcia³am, ¿eby mia³ pewnoæ nie zak³ada³am,
¿e zrobisz co z t¹ wiedz¹, tylko uwa¿a³am, ¿e powiniene j¹ posiadaæ. Ale jako
teraz atmosfera kojarzy mi siê ze szczerz¹cymi siê na siebie psami a ty zawsze
by³e z tych, co, jak to siê mówi, wiêcej gryz¹ ni¿ szczekaj¹.
Mo¿e poka¿esz blizny? spyta³ z lekk¹ drwin¹. Potem pochyli³ siê ku niej.
Pos³uchaj, Saro. Jestem szczerze wdziêczny za to, co dosta³em. Proponujê ogra-
niczyæ siê tymczasem do tego. Da³a mi sporo do mylenia. I zapewniam ciê, ¿e
chocia¿ szczerzê k³y, nie zamierzam ciê zaatakowaæ za to, ¿e nie powiedzia³a mi
o wszystkim wczeniej. W porz¹dku, powiedzia³a teraz i jestem ci za to wdziêczny.
Daj mi siê oswoiæ z nowymi faktami, zanim posuniemy siê dalej. To, co mi po-
wiedzia³a, brzmi wspaniale, ale pozwól, ¿e przemylê to sobie jeszcze raz od
nowa i w samotnoci. Przesta³em przyjmowaæ cokolwiek na wiarê, Saro. Ed, któ-
ry to robi³, opuci³ dom dawno temu.
Zawsze odczytywa³e tekst miêdzy wierszami, nawet jeli by³ napisany
maczkiem.
Teraz te¿ to potrafiê. Wszystko to wygl¹da bardzo atrakcyjnie, ale nie chcê
ot, tak przyjmowaæ roli, któr¹ mi ofiarowujesz w ka¿dym razie jeszcze nie te-
raz. Nauczy³em siê wybieraæ role z wielk¹ rozwag¹ i jeli jaka nie jest dla mnie
w³aciwa, po prostu rezygnujê. Masz racjê, to nie jest tragedia, ale tak¿e nie farsa.
Po prostu historia stara jak wiat
Tak czy inaczej opowiedzia³am ci j¹.
A ja jej wys³ucha³em. Historia siê nie zmieni³a, za to ja owszem Prze-
rwa³ i opar³ siê o krzes³o. Po chwili odezwa³ siê znowu: Rozumiesz? Proszê do
nas nie dzwoniæ, my siê do pani odezwiemy.
Siedzia³a sztywno i nieruchomo.
Masz do tego pe³ne prawo przyzna³a. Czy mogê spytaæ, jak wygl¹daj¹
moje szanse?
Zupe³nie dobrze odpar³. Równie dobrze, jak zawsze.
Dziêki za te kilka s³ów pokrzepienia.
Jego oczy by³y nieustêpliwe.
Mówi³em ci przypomnia³. Nie jestem ksiêdzem.
A jednak wys³ucha³e mojej spowiedzi.
I to jest wszystko, co mogê zrobiæ.
Mogê czy chcê?
118
Tego jeszcze nie wiem. To siê dopiero oka¿e.
To znaczy, ¿e mo¿e siê zgodzisz zobaczyæ Jamesa?
Wzruszy³ ramionami.
W³anie.
Ja równie¿ siê zmieni³am oznajmi³a.
Znowu oddalili siê od siebie. Sara wziê³a do rêki menu, poda³a mu drugie.
Pomyl o tym powiedzia³a niemal obojêtnie. I daj mi znaæ, co zdecy-
dowa³e, dobrze?
Sara koñczy³a w³anie pisaæ adres na paczce, kiedy kto pochyli³ siê nad ni¹
i poca³owa³ j¹ lekko we w³osy.
Za wczenie na przygotowania do Gwiazdki, a urodziny ju¿ obchodzi³em,
wiêc kim jest szczêliwy odbiorca tej paczuszki?
Umiechnê³a siê do syna, który sta³ obok z przekornym umiechem na ustach.
Witaj, kochanie. Nie s³ysza³am twojego samochodu.
Bo nie przyjecha³em swoim samochodem. Temu rzêchowi pêk³ ostatni t³ok.
Pamela mnie podrzuci³a.
Gdzie ona jest?
Nie mog³a zostaæ. Jej rodzice zaprosili jakich ludzi na weekend, wiêc ona
musi pomóc w podejmowaniu goci.
Przysiad³ na krawêdzi biurka, ¿eby na ni¹ popatrzeæ.
A w ogóle co s³ychaæ? Wydarzy³o siê co nowego?
Tak, i to ca³kiem sporo. Mam z tob¹ do pomówienia.
Naprawdê? A o co chodzi? Co przeskroba³em?
Nic szczególnego.
Wygl¹dasz, jakby zobaczy³a co szokuj¹cego. Déjà vu?
Mo¿na to tak nazwaæ.
Wiêc nazywam. À propos, jak siê uda³ zjazd?
Wspaniale. Szczerze mówi¹c ten by³ najlepszy ze wszystkich.
Co takiego! Przyjrza³ siê matce uwa¿niej. Ty co knujesz stwierdzi³.
Wygl¹dasz jako inaczej. Mo¿e to sprawa uczesania Czy to nowa sukienka?
Uniós³ jej twarz ku sobie.
Co siê dzieje? Wygralimy na loterii? Nagle oczy mu pojania³y i zapyta³
pospiesznie: Jakie dobre wiadomoci o tacie?
Owszem, to dotyczy twojego ojca zgodzi³a siê Sara ostro¿nie.
No? Powiedz mi zachêci³ j¹.
Sara spuci³a powieki patrz¹c na paczkê, po czym obróci³a j¹ zaadresowan¹
stron¹ na wierzch i popchnê³a w stronê syna. Pos³a³ jej pytaj¹ce spojrzenie spod
uniesionych brwi i dopiero wtedy opuci³ wzrok. Twarz mu momentalnie zastyg³a.
No, no powiedzia³. Wiêc to dlatego sobotni zjazd by³ najlepszy ze
wszystkich, jakie siê kiedykolwiek odby³y mówi³a to powa¿nie.
119
Jego g³os by³ tak samo bez wyrazu jak twarz. Spojrza³ na matkê oskar¿aj¹-
cym wzrokiem.
Tak.
I ju¿ mu posy³asz prezenty?
To jest po prostu duplikat naszego du¿ego albumu fotograficznego.
I jako tak siê przypadkiem z³o¿y³o, ¿e mia³a to dla niego w pogotowiu.
Zgadza siê.
Rozumiem. Nie wystarcza opowieæ ze wszystkimi szczegó³ami, potrzeb-
ne s¹ jeszcze ilustracje. Wyranie mia³ siê na bacznoci. Za³o¿ê siê, ¿e by³
zdziwiony.
To prawda.
I jaki jeszcze?
Niezmieniony.
To wiêcej, ni¿ mo¿na powiedzieæ o tobie. Jeste po prostu podniecona do
bia³oci. Wiedzia³em, ¿e musi byæ jaki powód a to by³ on?
O n.
Proszê, proszê skomentowa³ James lekko. Powiedzia³bym, ¿e ten szczê-
liwy splot wydarzeñ godny jest uwiecznienia w literaturze, na przyk³ad w pa-
miêtnikach. Mo¿e lepiej opowiedz mi dok³adnie o wszystkim.
Mia³am taki zamiar.
Ja mylê! Poczekaj chwilê, chyba najpierw zrobiê sobie drinka. Ty te¿
chcesz?
Tak. Napijê siê sherry.
Po chwili James wróci³ z kieliszkami, postawi³ przed ni¹ sherry, przysun¹³
sobie krzes³o i usiad³ naprzeciwko.
W porz¹dku oznajmi³. Siedzê wygodnie. To co, zaczynamy?
Sara wybuchnê³a miechem.
Uwa¿asz, ¿e ta historia jest zabawna?
Nie, nie s¹dzê. W gruncie rzeczy rozemia³am siê dlatego, ¿e widzisz,
zawsze wiedzia³am, jak bardzo jeste do niego podobny; ale teraz, kiedy go zno-
wu zobaczy³am, stwierdzi³am, ¿e podobieñstwo jest wprost niesamowite.
Czyli jest to historia o duchach.
Nie b¹d taki dowcipny, James g³os matki zabrzmia³ jak ostrzegawczy
klaps.
Mia³ zmieszan¹ minê; wzruszy³ ramionami.
No dobrze, powiedzmy, ¿e to brzmi zachêcaj¹co. Przynajmniej jest cz³o-
wiekiem cywilizowanym.
Pod wp³ywem jej spojrzenia odwróci³ oczy.
Jest pu³kownikiem amerykañskiego lotnictwa.
Wielkie nieba! Wiêc on jest jednym z nich! Nie powiesz mi, ¿e lata tymi
olbrzymimi B-52, które unosz¹ siê nad nami wyposa¿one w bomby wodorowe?
Przyjecha³ do Londynu jako pracownik ambasady.
120
Ach, wobec tego bezwzglêdnie musi byæ cywilizowany, poza innymi przy-
miotami, w których istnienie nie w¹tpiê, poniewa¿, moja droga mamo, widzê, ¿e
po prostu p³oniesz.
Ten ironiczny komplement zosta³ wypowiedziany cierpkim tonem. Tym sa-
mym tonem doda³ niecierpliwie:
Zacznij mówiæ! Wyrzuæ to z siebie! Wiem, ¿e nie mo¿esz siê doczekaæ,
kiedy mi wszystko opowiesz.
Wiêc Sara opowiedzia³a nie pomijaj¹c niczego. S³ucha³ w milczeniu, s¹cz¹c
drinka, a kiedy dosz³a do koñca, umiechn¹³ siê umiechem Eda. Na ten widok
Sara poczu³a lekkie uk³ucie bólu.
Nie ma co, ta historia jest jak z bani braci Grimm stwierdzi³ ze zdumie-
niem.
Jego umiech pochodzi³ z tej samej czarodziejskiej bani.
Dostrzegaj¹c nie³atw¹ sytuacjê syna, Sara postanowi³a siê rozemiaæ.
Ed powiedzia³ to samo.
Nie w¹tpiê, ¿e powiedzia³ jeszcze wiele innych rzeczy. Widaæ to po tobie
doskonale.
Naprawdê?
Zmarszczy³ brwi. Zorientowa³a siê, ¿e chyba go urazi³a. Ze sposobu, w jaki
na ni¹ patrzy³, odgad³a, ¿e po raz pierwszy w ¿yciu widzi j¹ jako kobietê; nie
swoj¹ matkê, ale kobietê, zdoln¹ odczuæ silny poci¹g do mê¿czyzny. Tak¿e seksu-
alny. I to mu siê nie podoba³o. Wcale mu siê nie podoba³o. Wychowa³ siê przy
kobiecie, która pochowa³a zmys³y razem ze swoj¹ mi³oci¹, a teraz grobowiec
zosta³ nagle otwarty, ukazuj¹c nie prochy, ale doskonale zachowan¹, ¿yw¹ kobie-
tê z krwi i koci. To go zaszokowa³o.
A on? To s³owo zabrzmia³o jak zniewaga. Czy on czuje to samo?
Tak.
Ca³e wasze uczucie istnieje nadal? W tonie Jamesa s³ychaæ by³o niedo-
wierzanie.
Tak.
Po prostu zdumiewaj¹ce mrukn¹³.
Nie chcia³ wierzyæ, a jednak odkry³ co nowego, ¿ywego w oczach i twarzy
matki: wiadomoæ w³asnej atrakcyjnoci, rozbudzon¹ przez kogo. Kto, myla³,
czyli Edward James Hardin, kapitan, a obecnie pu³kownik Si³ Powietrznych Sta-
nów Zjednoczonych, który zdoby³ s³awê jeszcze podczas drugiej wojny wiato-
wej, pilot California Girl oraz Sally B; mê¿czyzna z fotografii, które mama
trzyma ukryte w pude³ku na górze i nie tylko w pude³ku. Tak¿e w sobie. A on
wróci³ i j¹ otworzy³, jak niegdy James pude³ko.
Sara zna³a swojego syna lepiej ni¿ on sam. Z wyrazistej twarzy twarzy m³o-
dego Eda odczytywa³a jego myli, choæby nie wiadomo jak je skrywa³. W tej
chwili czu³ siê w jaki sposób ura¿ony, a tak¿e wstrz¹niêty i zraniony, jak gdyby
matka zrobi³a co kompromituj¹co ¿enuj¹cego.
121
Rozmawialimy na zjedzie w sobotê i zjedlimy razem lunch w poniedzia-
³ek, kiedy to opowiedzia³am mu o tobie. I to wszystko powiedzia³a ³agodnie.
Tylko tyle i ani trochê wiêcej.
A jednak, myla³ James nie podnosz¹c oczu znad szklaneczki. On sam dostrze-
ga³ ró¿ne rzeczy po raz pierwszy. I wcale mu siê nie podoba³o to, co widzia³. Kiedy
matka opowiedzia³a mu tê historiê, by³ doæ m³ody, ¿eby uznaæ j¹ za romans w hol-
lywoodzkim stylu sentymentalny film z czasów wojny. Przystojny, odwa¿ny i pe-
³en fantazji amerykañski pilot, piêkna i czaruj¹ca angielska arystokratka, roman-
tyczna, namiêtna mi³oæ tylko ¿e wtedy James mia³ za ma³o lat, ¿eby rozumieæ, co
znaczy namiêtnoæ. W filmach hollywoodzkich z tamtego okresu nie pokazywano
nigdy mê¿czyzny i kobiety w ³ó¿ku. Ale ta siedz¹ca obok kobieta nie mog³a byæ
przecie¿ jego matk¹. Na to by³a zdecydowanie zbyt seksowna. Na mi³oæ Bosk¹,
jego w³asna matka! Wch³on¹³ w siebie historiê, któr¹ mu opowiedzia³a, podobnie
jak wch³ania³ bajki, które mu czyta³a; od³o¿y³ j¹ potem w to samo miejsce, gdzie
spoczywa³y legendy o królu Arturze i jego rycerzach, o rycerskiej mierci Custera
nad Big Horn i bohaterskiej obronie Alamo. Mieæ za ojca pilota B-17, który odby³
dwadziecia piêæ lataj¹cych misji, a mo¿e nawet wiêcej, który walczy³ z messer-
schmittami i focke-wulfami, który wreszcie uratowa³ Sally B wracaj¹c na dwóch
silnikach prawie po szosach, jak samochodem wycigowym to by³o ekscytuj¹ce,
pobudzaj¹ce wyobraniê o wiele mocniej ni¿ kaleka ca³y w bliznach, przykuty do
wózka inwalidzkiego. Ten prawdziwy ojciec by³ jakby tworem wyobrani, jak Sa-
motny Stra¿nik, o którym siê czyta³o i którego siê podziwia³o, nie bardzo przy tym
w niego wierz¹c. Rzeczywistoci¹ by³ cz³owiek na wózku oraz piêkna, wiêta mat-
ka, która opiekowa³a siê nim z takim oddaniem, kosztem tylu wyrzeczeñ. Ale jak
wysoki by³ to koszt, James zaczyna³ dopiero teraz sobie uwiadamiaæ. Nigdy wcze-
niej nawet o tym nie pomyla³. Za to w tej chwili odczuwa³ co w rodzaju zak³opo-
tania. Na litoæ bosk¹, przecie¿ ona by³a jego matk¹! Nie mia³a prawa! By³a mê¿at-
k¹ od dwudziestu czterech lat i sama liczy³a ich sobie czterdzieci cztery!
Chocia¿ James widzia³ istniej¹ce ró¿nice miêdzy sob¹ a Gilesem, fakt, ¿e on
nie by³ jego ojcem, nie przyczyni³ siê wcale do ich pog³êbienia; wiêzy syn-ojciec
by³y doæ bliskie, by wytrzymaæ odkrycie tajemnicy prawdziwego ojcostwa. Nie
przysz³o mu nigdy do g³owy, ¿e jego matka mo¿e byæ cudzo³o¿nic¹. Dopiero teraz
nagle to zrozumia³. Jego matka jego w³asna matka posz³a do ³ó¿ka z innym
mê¿czyzn¹; le¿a³a naga w jego ramionach i pozwoli³a, ¿eby wtargn¹³ w ni¹ i j¹ za-
p³odni³; a rezultatem by³ on, James Luttrell. Pierwszy raz w ¿yciu pomyla³ o sobie
jako o bêkarcie, nieprawym dziecku zrodzonym z zakazanego zwi¹zku. Poczu³ nie-
mal odrazê. Jak ona mog³a mi to zrobiæ? pomyla³. Jak mog³a? Mia³ wra¿enie, ¿e
co utkwi³o mu w gardle. Bo¿e kochany, powiedzia³ sobie z przera¿eniem, jeli ona
tak wygl¹da po zwyk³ej rozmowie z tym cz³owiekiem, to kto wie, jak by wygl¹da³a,
gdyby siê z ni¹ kocha³. Kocha³? Kocha³ po dwudziestu dwóch latach?
A co na to on? zapyta³, podkrelaj¹c niewidzialny cudzys³ów. Czy
by³ zachwycony twoj¹ urocz¹ niespodziank¹?
122
Tak.
Wiêc ty, rzecz jasna, te¿ jeste zadowolona niepotrzebnie pytam, to oczy-
wiste. Dopi³ resztê whisky. A tata?
To on powiedzia³ Edowi o tobie.
Co takiego! Czy ja nie mam w ogóle prawa g³osu? Czy te¿ mo¿e ca³a spra-
wa zosta³a przez was z góry zaaran¿owana dyskretny, wygodny zwi¹zek we troje?
Zachowujesz siê idiotycznie i obraliwie stwierdzi³a zimno matka. Nic
nie zosta³o zaaran¿owane. Zawsze zamierza³am powiadomiæ Eda o twoim istnie-
niu. Sam o tym dobrze wiesz.
To by³o tylko za³o¿enie, takie teoretyczne kiedy. Nigdy w to w³aciwie
nie wierzy³em, jeli chcesz wiedzieæ. A on nigdy nie by³ rzeczywisty. By³ tylko
histori¹, któr¹ mi opowiedzia³a. Nigdy nie s¹dzi³em, ¿e poznam go inaczej ni¿
z twojej opowieci, nie mówi¹c ju¿ o ujrzeniu go na w³asne oczy! Spojrza³ na
ni¹ z wyrzutem. Za to ty wyranie zak³ada³a co podobnego.
Nie próbowa³a zaprzeczaæ.
Tak, zawsze.
James by³ zbity z tropu. Wlepi³ oczy w swoj¹ pust¹ szklaneczkê.
Dlaczego on wróci³?
Poniewa¿ poczu³, ¿e ju¿ potrafi to zrobiæ.
Co takiego czy¿by by³ nadal zadurzony?
To kiepski dowcip, James powiedzia³a ostro. Trzyma³a wyranie stronê
tamtego.
No, dla mnie ta ca³a sprawa jest miechu warta. Pomyleæ tylko, dwadzie-
cia lat! Na mi³oæ Bosk¹, wiêc co twoim zdaniem powinienem zrobiæ?
Nikt nie ka¿e ci niczego robiæ.
A czy przypadkiem nie popychasz mnie leciuteñko w jego kierunku?
Zawsze wiedzia³e, gdzie on siê znajduje.
Tak, ¿y³ oddalony o siedem tysiêcy kilometrów i o dwadziecia lat, a teraz
jest tutaj i jeszcze w oczywisty sposób urwa³ raptownie i zmarszczy³ brwi.
Co w oczywisty sposób?
Rozgrzewa ciê, prawda? powiedzia³ James brutalnie. Chyba nie za-
przeczysz. Wiedzia³em, kiedy tylko ciê zobaczy³em.
Na widok umiechu matki o ma³o siê nie cofn¹³.
Tak potwierdzi³a.
Gotowa³ siê wewnêtrznie, doprowadzony do furii jej arogancj¹. Tak, w³anie
arogancj¹. Nagle nabra³a pewnoci siebie, po prostu niebezpiecznej; pewnoci
siebie, której nigdy wczeniej nie mia³a. Nastêpny dowód potêgi tego cz³owieka.
Odpowiem na pytanie, które z pewnoci¹ cinie ci siê na usta oznajmi³a
matka ze spokojem. Tak, nadal go kocham. Zawsze go kocha³am i zawsze bêdê.
Wpatrywa³ siê w ni¹, udrêczony i sfrustrowany.
Co on z tob¹ zrobi³? spyta³ niemal ze strachem. Po prostu ciê nie po-
znajê.
123
Wróci³ wyjani³a matka zwiêle.
A dok¹d ta sytuacja zaprowadzi nas to znaczy twojego mê¿a i syna?
Poza obrêb twojego ¿ycia?
Tam, gdzie zawsze bylicie.
Dziêki za ten drobny okruch pociechy.
Nie mam najmniejszego zamiaru porzuciæ ani mojego mê¿a, ani syna. Ed
wcale nie po to wróci³.
Sk¹d ta pewnoæ? Mo¿e dowiedzia³ siê z poczty pantoflowej, ¿e tata ma
przed sob¹ niewiele ¿ycia.
Oczy matki by³y zimne jak lód.
Doæ tego, James. Chyba siê zapominasz.
Ja siê zapominam! Ty siê zachowujesz, jak by postrada³a zmys³y, a mnie
mówisz, ¿ebym siê nie zapomina³!
Cicho b¹d! g³os Sary przeci¹³ powietrze jak wist bicza.
Uciszy³ siê, choæ minê mia³ nad¹san¹. Sara nakaza³a sobie spokój.
Zaszokowa³am ciê, prawda? Okaza³o siê, ¿e jestem kobiet¹, a nie wy³¹cz-
nie twoj¹ matk¹. Jeste ju¿ doæ doros³y, James, i wiesz wystarczaj¹co du¿o, ¿eby
zrozumieæ, jakie by³o i jest moje ma³¿eñstwo. To w³anie dlatego nie widzia³e
we mnie nigdy kobiety. Nie dzieli³am ³ó¿ka z twoim ojcem i to nie tylko dlatego,
¿e on musi u¿ywaæ ortopedycznego gorsetu. Nie dostrzega³e we mnie nigdy ko-
biety, poniewa¿ w ci¹gu ostatnich dwudziestu lat nie mia³am okazji ni¹ byæ. By-
³am pielêgniark¹, James; towarzyszk¹, pomocnic¹, przyjacielem. Jednak nie by-
³am ¿on¹ w pe³nym sensie tego s³owa.
Ale bêd¹c razem zawsze sprawialicie wra¿enie dobranej pary.
To dlatego, ¿e pracowa³am nad tym, a tak¿e dlatego, ¿e jako towarzysze
¿ycia i przyjaciele bylimy dobrani. Giles i ja mamy do siebie zaufanie i kochamy
siê, jak dwoje ludzi, którzy przeszli razem przez ¿ycie. By³am lojalna, James.
Zrezygnowa³am z jedynego mê¿czyzny w moim ¿yciu, z którym naprawdê chcia-
³am byæ zawsze, dla Gilesa poniewa¿ uwa¿a³am, ¿e jestem mu to winna. By³am
przy nim niezmiennie, ilekroæ mnie potrzebowa³, w nocy i we dnie, w szpitalu
i poza nim, kiedy cierpia³ i kiedy cierpienie mija³o. Zawsze przy nim by³am. Jej
g³os by³ spokojny, ale nabrzmia³y emocj¹. Mog³am go by³a opuciæ lata temu
i wzi¹æ ciê ze sob¹, ale nie zrobi³am tego, bo on mnie potrzebowa³. Tylko co
z moimi potrzebami, James? Nigdy nie przesz³o ci nawet przez myl, ¿e i ja mogê
mieæ jakie potrzeby, prawda? By³am jak automat; moje zadanie polega³o na tym,
¿eby wykonywaæ pewne czynnoci, daæ z siebie to, co mogê. Mia³am przycho-
dziæ z pomoc¹, dbaæ i zajmowaæ siê, i dawaæ, nieustannie dawaæ. Potrzebowano
mnie i to mi mia³o wystarczyæ. Oczywicie nie wystarcza³o, ale jako sobie radzi-
³am. Tylko czy pomyla³e kiedykolwiek, ¿e ja równie¿ mogê mieæ potrzeby, Ja-
mes? Nie przysz³o ci nigdy do g³owy, ¿e ja te¿ mogê pragn¹æ lub czuæ siê czego
pozbawiona? Nigdy?
Potrz¹sn¹³ g³ow¹ z ponur¹ min¹, jakby wbrew sobie.
124
Naturalnie nigdy ci to nie przesz³o przez myl.
Ale tata ciê kocha i naprawdê ciê potrzebuje! zawo³a³ James oskar¿aj¹-
cym tonem.
Wiem o tym. A poniewa¿ nie kocha³am go dostatecznie, opuci³am go dla
Eda, którego kocha³am i kocham. Nie mo¿na wybieraæ cz³owieka, którego siê
pokocha. B¹d tego pewien. Mi³oæ nie respektuje ludzkich praw do uczucia. Ma
swoje w³asne regu³y i musisz siê do nich stosowaæ albo Nie pojmujesz tego,
poniewa¿ na razie nic ci o tym nie wiadomo. Dopóki nie zdobêdziesz takiego
dowiadczenia, nie zrozumiesz do koñca, o co mi chodzi. Ed by³ dla mnie obja-
wieniem. Marzeniem, które sta³o siê rzeczywistoci¹. Co podobnego zdarza siê
niezmiernie rzadko. Wiêkszoæ ludzi przekonuje siê, ¿e ich rzeczywistoæ jest
tylko marzeniem.
Na mi³y Bóg, nie karm mnie teraz now¹ wersj¹ Tristana i Izoldy zawo³a³
James z odraz¹.
Nic o tym nie wiesz uciê³a krótko matka. A dopóki siê nie dowiesz,
chowaj swoje porównania dla siebie! Powiedzia³am ci prawdê o Edzie. A jemu
powiedzia³am prawdê o tobie.
Ach, to twoje g³oszenie prawdy za wszelk¹ cenê! powiedzia³ James z go-
rycz¹.
Uwa¿asz, ¿e by³oby lepiej, gdybym sk³ama³a? Gdybym ciê oszukiwa³a?
Udawa³a? Potraktowa³am ciê jak doros³ego, wiêc zachowuj siê jak doros³y.
Jak, u licha, mam siê zachowywaæ w konfrontacji z tak¹ spraw¹?
Jak¹ spraw¹?
Odkryciem, ¿e moja matka jest zacisn¹³ mocno usta, ¿eby nie wymknê³y
mu siê s³owa, których i tak nie omieli³by siê wypowiedzieæ.
¯e twoja matka jest czym? Powiedzia³am ci, czym by³am, ju¿ wiele lat
temu i wyjani³am, jak do tego dosz³o.
To ca³kiem co innego! To by³a opowieæ! A teraz chodzi o rzeczywistoæ!
Czy mylisz, ¿e zawinê ciê i przewi¹¿ê jak paczkê, tak jak to zrobi³am
z albumem, i wylê na adres Eda? Raczej nierealne, James. Proszê ciê tylko, ¿e-
by go zaakceptowa³ we w³aciwej roli. Jako twojego ojca. Nie powiniene o nim
myleæ jako o moim by³ym kochanku. Pamiêtaj, ¿e to siê zdarzy³o dawno temu.
On jest twoim ojcem by³ wtedy, jest teraz i zawsze nim bêdzie. To jest fakt,
James, a nie wymys³. By³ moim kochankiem, przyznajê. Nikt mnie nigdy nie ko-
cha³ tak jak Ed.
Gorzka, gryz¹ca zazdroæ zala³a fal¹ serce Jamesa. Zawsze wiedzia³, ¿e sta-
nowi orodek ¿ycia matki; ale nie przysz³o mu do g³owy, ¿e to g³ównie ze wzglê-
du na ojca, o którym nie potrafi³a zapomnieæ. wiadomoæ tego by³a bolesna.
Wiedzia³, ¿e wygl¹da jak ten nieznany ojciec. Mówiono mu o tym wielokrotnie,
poza tym ogl¹da³ fotografie. Ale twarz na fotografii zrobionej przed laty nie by³a
czym realnym; realna za to by³a matka, siedz¹ca obok z twarz¹ rozjanion¹ we-
wnêtrznym blaskiem. A powodem tego jest postaæ ze zdjêæ.
125
Ciekawoæ jeszcze bardziej rozpali³a jego gniew; ciekawoæ pcha³a go, by
zobaczyæ tê twarz i zbadaæ, co siê za ni¹ kryje. Chcia³ dowiedzieæ siê osobicie,
co mianowicie opêta³o i zniewoli³o na tak d³ugo jego matkê.
Pewnie chcia³aby, ¿ebym siê z nim zobaczy³. Dobrze mówiê? spyta³
znienacka.
Owszem, chcia³abym, ¿ebycie siê spotkali.
W porz¹dku. Podj¹³ ju¿ decyzjê i teraz dzia³a³ zgodnie z ni¹. Zawiozê
mu ten album. Co ty na to?
Zobaczy³ nag³y b³ysk nadziei w oczach matki.
Jeste pewien, ¿e chcesz to zrobiæ?
Powiedzmy, ¿e jestem ciekawy. Chcê siê przekonaæ, co to za rodzaj cz³o-
wieka. Skoro potrafi³ pozostawiæ po sobie takie niezatarte wra¿enie, musi siê co
w nim kryæ. Mieszka w Londynie?
W g³osie Jamesa brzmia³a wystudiowana niedba³oæ, ale matka od razu odga-
d³a, w czym rzecz.
Tak. Nie jestem pewna, gdzie to jest, poniewa¿ nigdy tam nie by³am. Nato-
miast mam jego numer telefonu. Mylê, ¿e lepiej by³oby najpierw zadzwoniæ.
Wyjê³a bia³¹ karteczkê z pojemnika na biurku i zapisa³a na niej numer. James
w³o¿y³ kartkê do portfela.
Co powinienem mu powiedzieæ? Masz jakie sugestie? Mo¿e: Czeæ, tat-
ku! Jestem twoim synem?.
Brzmia³o to zupe³nie tak, jakby mówi³ Ed, do tego stopnia, ¿e przeszed³ j¹ dreszcz.
James odziedziczy³ równie¿ przenikliwoæ swojego ojca.
Co siê sta³o? Czy on sam powiedzia³by w³anie co takiego?
I do tego dok³adnie takim samym tonem. Zamia³a siê cicho. Och, Ja-
mes, jeste do niego tak bardzo podobny
Z wyj¹tkiem amerykañskiego akcentu? Zmarszczy³ brwi. A tata? Co
z nim? Gdzie jest jego miejsce poród tego wszystkiego?
On to rozumie. Zawsze rozumia³. Przecie¿ przyj¹³ mnie w koñcu z powrotem.
James milcza³ przez moment, potem podniós³ gwa³townie g³owê i pos³a³ jej
dziwne spojrzenie wrogie, a zarazem b³agalne.
Ale nie zranisz go, prawda?
Sara obrzuci³a go takim wzrokiem, ¿e szybko spuci³ oczy.
By³ dla mnie dobry mrukn¹³ pod nosem. To najlepszy ojciec, jakiego
mog³em mieæ.
I jedyny, jakiego chcê mieæ, dopowiedzia³ jego ton.
Wiem, ¿e go kochasz, James i nie proszê ciê, ¿eby to zmieni³, ¿eby pozbawi³
go swojej mi³oci. Proszê ciê tylko, ¿eby ¿eby zaakceptowa³ Eda. ¯eby spróbo-
wa³ go zrozumieæ i doceniæ. On wykazuje podobn¹ rezerwê w stosunku do ciebie,
James. Jestecie sobie kompletnie obcy, a Ed ma o tyle gorsz¹ pozycjê, ¿e dopiero
teraz dowiedzia³ siê o twoim istnieniu. Natomiast ty wiedzia³e o nim od lat.
Tak, wiedzia³em.
126
Giles te¿ o nim wiedzia³.
Dlaczego nazywasz go Giles? warkn¹³ James. Przedtem zawsze mówi-
³a: twój ojciec. A jednoczenie twierdzisz, ¿e nie chcesz go raniæ!
Oczy Sary patrzy³y na niego powa¿nie.
Ed jest twoim ojcem, James.
Tylko dlatego, ¿e
Dokoñcz, nie krêpuj siê.
Nie omieli³ siê. Jego matka zachowywa³a kamienny spokój. Nie podniós³ na
ni¹ oczu, wpatruj¹c siê z buntownicz¹ min¹ w dywan.
Pochodzisz w po³owie od Eda, James. Kiedy na ciebie patrzê, kiedy ciê
s³ucham, wydaje mi siê, ¿e jeste drugim Edem. Giles jest tego równie wiadomy
jak ja. Pozna³ Eda i polubi³ go. Mam nadziejê, ¿e z tob¹ bêdzie podobnie.
Czy sprawi³oby to jak¹kolwiek ró¿nicê, gdybym go nie polubi³?
Naturalnie, sam o tym wiesz.
Czy w takim wypadku przesta³aby go kochaæ?
Nie. Zawsze bêdê go kocha³a. Ale czu³abym siê zawiedziona.
A ja? Co powiesz, jeli ja siê poczujê zawiedziony?
To ci nie grozi.
Jak mo¿esz byæ tego pewna?
Bo znam was obu.
Ale jego trochê lepiej ni¿ mnie, prawda?
Nie, nieprawda. Tylko widzê go w tobie Dziêki temu, ¿e masz Eda za
ojca, dla mnie jeste kim wyj¹tkowym i specjalnym, James. Naprawdê nie potra-
fisz tego zrozumieæ?
Ty rzeczywicie straci³a przez niego rozum, nie widzisz tego? G³os ch³op-
ca dr¿a³ lekko pod wp³ywem gniewu i desperacji. I zupe³nie ci nie zale¿y, kto
siê o tym dowie; nie mam racji? Og³osi³aby wszystko wszem i wobec w koñcu
to prawda, a od kiedy prawda mo¿e wyrz¹dziæ co z³ego? Jeste fanatyczk¹, mamo,
i jak ka¿dy fanatyk nie dbasz, komu zrobisz krzywdê i kogo zranisz d¹¿¹c do
celu. A twoim celem jest on, tak? Powiedz!
Twarz Sary zastyg³a, tylko oczy mocno b³yszcza³y, ale kiedy siê odezwa³a, jej
g³os by³ spokojny.
Tak.
Widzisz! Nawet nie usi³ujesz temu zaprzeczyæ. Dalej¿e naprzód, niemy
wysoko sztandar z has³em: Prawda, ca³a prawda i tylko prawda. A ten slogan:
Prawda ciê wyzwoli ustalmy od razu, ¿e to jest k³amstwo. Prawda wyzwoli
ciê tylko pod warunkiem, ¿e zakuje wszystkich wokó³ w okowy. Za³o¿ê siê, ¿e on
te¿ jest w kajdankach.
Bo mi³oæ jest wiêzieniem stwierdzi³a matka.
Wiêc tam w³anie przebywa³a przez wszystkie minione lata? Wiêc te fa-
jerwerki szczêcia bior¹ siê st¹d, ¿e zosta³a wyzwolona? Takie w³asne obchody
wiêta Czwartego Lipca?
127
Tak powiedzia³a Sara po prostu.
Usta Jamesa zadr¿a³y. Robi³ teraz wra¿enie bardzo m³odego i ¿a³onie bez-
bronnego.
Jeste okrutna powiedzia³, a jego g³os dr¿a³ podobnie jak wargi.
Sara nie odezwa³a siê.
Nie jeste ju¿ moj¹ matk¹. Jeste
Zacisn¹³ mocno zêby, by zdusiæ s³owa, których nie móg³ wypowiedzieæ; obrzuci³
j¹ ostatnim spojrzeniem, w którym kry³ siê wyrzut i ból, wsta³ i wyszed³ z pokoju.
Bezwiednie, nawet o tym nie myl¹c, skierowa³ siê prosto do gabinetu. Giles
Luttrell siedzia³ za biurkiem. Spojrza³ na Jamesa z umiechem, ale spowa¿nia³ na
widok twarzy m³odego cz³owieka. Odchyli³ siê do ty³u i przyg³adzi³ rêk¹ w³osy
jakim bezradnym gestem.
Widzê, ¿e twoja matka wszystko ci opowiedzia³a.
Co siê z ni¹ sta³o, tato? W ogóle jej nie poznajê. Co on jej takiego zrobi³?
Wróci³.
Dlaczego?
Giles wzruszy³ ramionami.
Dlatego, ¿e nie móg³ wytrzymaæ z dala od niej ani chwili d³u¿ej. James,
chcia³bym, ¿eby nie by³o nieporozumieñ: on kocha twoj¹ matkê bardzo g³êboko.
A ona jego. Nie ma co do tego najmniejszych w¹tpliwoci. Jest taka odmieniona
od czasu zjazdu. Nie poznajesz jej, bo przedtem nigdy jej takiej nie widzia³e.
Wp³yw, jaki wywiera na ni¹ obecnoæ twojego ojca, James, jest potê¿ny i nie-
zniszczalny. Widzia³em ich razem w sobotê i wiem, co mówiê.
Ale jak ona mo¿e robiæ ci co podobnego? I jak ty mo¿esz do tego do-
puszczaæ?
Nie mogê niczemu zapobiec. Zreszt¹ zawsze o tym wiedzia³em. By³em tego
wiadomy, kiedy wróci³em do kraju po katastrofie lotniczej i zobaczy³em j¹ po
przesz³o dwuletniej roz³¹ce. Znajdowa³a siê wtedy w stanie g³êbokiego szoku i to
wcale nie z powodu tego, co mnie siê przydarzy³o. By³a taka, zanim mnie zoba-
czy³a. Jak siê póniej dowiedzia³em, ta reakcja spowodowana by³a przekonaniem,
¿e twój ojciec nie ¿yje. Potem, po jakim czasie, dostrzeg³em, ¿e siê zmieni³a
Nie by³a ju¿ t¹ dziewczyn¹, z któr¹ siê o¿eni³em. Rozwinê³a siê i dojrza³a, ale
tylko na tym skorzysta³em, wiêc nie mam prawa siê uskar¿aæ.
James podszed³ bli¿ej i usiad³ na krzele przy biurku.
Giles spojrza³ na jego zbuntowan¹, ura¿on¹ minê pewnym, spokojnym wzro-
kiem.
Mylê, ¿e nawet nie spróbowa³e zrozumieæ, co twoja matka dla mnie zrobi³a.
Przypatrz mi siê jeste przyzwyczajony, bo zawsze mnie takim widzia³e, ale kie-
dy kiedy wygl¹da³em tak jak tutaj ruchem g³owy wskaza³ swój portret. Zanim
mi zrobili tê dzisiejsz¹ twarz, nie mia³em ¿adnej podobnie jak wielu innych mê¿-
128
czyzn z mojej sali szpitalnej. Oni te¿ byli ¿onaci i niejedna ¿ona spojrza³a raz na mê¿a,
po czym da³a drapaka. Sara tego nie zrobi³a. Dla mnie zrezygnowa³a z twojego ojca,
dos³ownie powiêci³a swoje w³asne szczêcie. A tak¿e jego szczêcie. Zrobi³a to dla
mnie, dla bezradnego, groteskowo oszpeconego, bezsilnego kaleki. Mia³a wtedy dwa-
dziecia trzy lata i by³a pe³na ¿ycia, które tchn¹³ w ni¹ po raz pierwszy Ed Hardin.
Wykluczy³a to wszystko i jego samego ze swojego ¿ycia i powiêci³a siê mnie.
Gnêbi³y j¹ wyrzuty sumienia wtr¹ci³ James szorstko.
Tak, mo¿liwe, ale kierowa³o ni¹ tak¿e poczucie odpowiedzialnoci. Wi-
dzia³a, ¿e potrzebujê jej bardziej ni¿ Ed. I rzeczywicie tak by³o. Nie ma co ukry-
waæ, gdyby nie by³o wówczas przy mnie Sary, Bóg jeden wie, co by siê ze mn¹
sta³o. Nie mia³bym niczego. Absolutnie niczego.
Przecie¿ by³a twoj¹ ¿on¹ przypomnia³ James z uporem.
Ale porzuci³a mnie dla twojego ojca. Napisa³a do mnie, ¿eby o wszystkim
opowiedzieæ. Opuci³a mnie, James i przesta³a siê uwa¿aæ za moja ¿onê. Ona i Ed
byli kochankami przez dziesiêæ miesiêcy. Z jej punktu widzenia nasze ma³¿eñ-
stwo ju¿ siê skoñczy³o.
Przecie¿ mama myla³a, ¿e on nie ¿yje, prawda?
Decyzjê powziê³a po jego powrocie. Obieca³a wczeniej, ¿e ze mn¹ zosta-
nie i dotrzyma³a tej obietnicy. Kiedy poznasz swojego ojca, zrozumiesz, co ozna-
cza³ taki wybór. Pozosta³a przy mnie, poniewa¿ jej potrzebowa³em to tak¿e jest
co, co nie uleg³o zmianie. Nadal jej potrzebujê i zawsze tak bêdzie.
Wiêc powiedz, jak ty to mo¿esz wytrzymaæ jego i to, co siê z ni¹ dzieje?
Gdybym by³ na twoim miejscu, nie móg³bym tego cierpieæ.
Ciê¿ko to znoszê, wierz mi. Ale jednoczenie zmuszony jestem to zaak-
ceptowaæ. Có¿ innego mogê zrobiæ? westchn¹³. Jeste jeszcze bardzo m³ody,
James. W twoim wieku mi³oæ jest rodzajem gry. Raz wygrywasz, drugi raz
przegrywasz. Ale jeli Bóg da, jeli masz wyj¹tkowe szczêcie, spotykasz w ¿y-
ciu autentyczne uczucie i ono ciê zmienia, modeluje ciê i kszta³tuje. B³êdem by-
³oby nie doceniaæ go, James. Kryje siê w nim nies³ychana moc. Tego w³anie
szuka ka¿da ludzka istota od dnia swoich narodzin. Twoja matka znalaz³a je
w Edzie Hardinie, a on znalaz³ je w niej. Oczywicie czasy odegra³y tu te¿ swoj¹
rolê. Mi³oæ i ¿ycie staj¹ siê o wiele cenniejsze, kiedy nie wiesz, jak d³ugo jesz-
cze bêdziesz móg³ siê nimi cieszyæ. Jednego jestem pewien, James. Twoja matka
nigdy nie zdecydowa³aby siê na ten krok, gdyby to nie by³o dla niej tak wa¿ne.
Zawsze o tym wiedzia³em, ale dopiero poznawszy twojego ojca uwiadomi³em
sobie, dlaczego tak siê sta³o. Wiem, ¿e to boli, James. Nie odczuwam tego mniej
dotkliwie ni¿ ty. Ale czemu mielibymy siê uskar¿aæ? Bylimy beneficjentami
wszystkiego, co twoja matka potrafi³a daæ z siebie przez ostatnie dwadziecia je-
den lat. A to, co dawa³a, to w du¿ej mierze zas³uga Eda, który wydoby³ z niej
najlepsze cechy. Zrozumia³em to dawno temu. Czerpa³em z tego pe³nymi garcia-
mi, a ty, niewiadomie, robi³e to samo. Obaj mielimy j¹ kosztem Eda. Mog³a
by³a porzuciæ mnie lata temu i pójæ do niego, zabieraj¹c ciê naturalnie ze sob¹,
129
a ja zosta³bym bez niczego. Twój ojciec, James, jest cz³owiekiem samotnym. Przez
uczucie do twojej matki sta³ siê niezdolny do stworzenia stabilnego i trwa³ego
zwi¹zku z inn¹ kobiet¹. To ja korzysta³em z tego, co on powo³a³ do ¿ycia. Mia³em
jej obecnoæ, jej pomoc i otuchê, jej mi³oæ o tak, równie¿ jej mi³oæ powtó-
rzy³ w odpowiedzi na pogardliwe, wrogie spojrzenie Jamesa. Twoja matka
niew¹tpliwie mnie kocha. To nie takie uczucie, jakim darzy Eda, ale jednak
uczucie. Nie zosta³aby ze mn¹, gdyby tak nie by³o. Stanowi³a dla mnie niewy-
czerpane ród³o pociechy, podpory i zachêty, a ponadto da³a mi ciebie. Nie
os¹dzaj zbyt surowo, James. To jest naj³atwiejsze; nieraz i mnie kusi³o, by tak
zrobiæ. Sara zap³aci³a tysi¹ckrotnie za wszelk¹ nielojalnoæ, jakiej siê mog³a
dopuciæ. Dlaczego wiêc mia³bym odmawiaæ jej szczêcia, jakie on jej daje?
Znam twoj¹ matkê; nie zdradzi mnie, dopóki pozostaje moj¹ ¿on¹. Kiedy ode-
sz³a z Edem, uwa¿a³a nasze ma³¿eñstwo za nieby³e. Teraz nie ma takich zamia-
rów. Nie dopuszczê, James, ¿eby kto zrobi³ jej krzywdê czy mia³by to byæ
ty, czy ktokolwiek inny.
Nie da jej siê zrobiæ krzywdy owiadczy³ zjadliwie James. Opancerzy-
³a siê t¹ swoj¹ mi³oci¹.
Potrzebne jest jej poczucie bezpieczeñstwa emocjonalnego, zw³aszcza teraz.
James rzuci³ mu szybkie spojrzenie.
Obaj wiemy, jak siê rzeczy maj¹. W pewnym sensie to szczêliwy traf, ¿e
Ed przyjecha³ akurat teraz. Twoja matka go potrzebuje.
Przecie¿ ma mnie. James by³ oburzony, zraniony, a poczucie krzywdy
pali³o go jak ogieñ.
I ciebie bêdzie tak¿e potrzebowa³a. Ale Ed z nim to co innego. On jest
w stanie daæ twojej matce co, czego ty jej nie dasz.
Nie musisz mi tego t³umaczyæ powiedzia³ James g³osem nabrzmia³ym
gorycz¹.
Nie jeste tutaj jedynym, który odczuwa zazdroæ odpar³ Giles spokoj-
nie ale postaraj siê nie okazywaæ tego za bardzo.
Wyobra¿asz sobie? Ona chce, ¿ebym go pozna³!
Tak, uwa¿am, ¿e powiniene to zrobiæ.
James oniemia³.
Jest przecie¿, b¹d co b¹d, twoim ojcem.
Nic podobnego! Jest nieznajomym Amerykaninem, o którym nic nie wiem!
Co on dla mnie kiedykolwiek zrobi³ prócz tego, ¿e pomóg³ mnie stworzyæ?
W³anie to zauwa¿y³ Giles. Jeste jego czêci¹, James, a w dodatku
bardzo go przypominasz. Nie mo¿esz obarczaæ go win¹ za to, ¿e siê dotychczas
nie znacie.
Czyj¹ ty trzymasz stronê? spyta³ James gniewnie.
Nie trzymam niczyjej strony. Staram siê tylko patrzeæ obiektywnie tylko
tyle. Zamilk³ na moment. Ale naprawdê mam wobec niego d³ug wdziêcznoci
za twoj¹ matkê i za ciebie. Sam rozumiesz, ¿e mia³em was oboje jego kosztem.
9 Wspomnienia
130
Kosztem! A có¿ on takiego dla mnie zrobi³ i kiedy?
Daj spokój, James powiedzia³ Giles zniecierpliwiony. Jak mo¿na zro-
biæ co dla kogo, czyjego istnienia siê nawet nie podejrzewa?
Ale nie mo¿na by³o przebiæ siê przez zalepienie Jamesa.
Nic mu nie zawdziêczam powtórzy³ z uporem.
Nawet ¿ycia?
James naburmuszy³ siê.
Jeste tak samo niemo¿liwy jak ona burkn¹³ ze z³oci¹. Na Boga, kim
on jest, ¿e robi takie wra¿enie na was obojgu?
O tym bêdziesz musia³ sam siê przekonaæ. A dopóki tego nie zrobisz, bê-
dziesz jak lepiec w muzeum owiadczy³ Giles z przekonaniem. Kluczem do
tego dylematu jest osoba twojego ojca.
Mojego ojca! parskn¹³ James szyderczo. To ci dopiero ojciec! Ojcze
nasz, który jest w Niebie wyrecytowa³ parodiuj¹c bezlitonie.
On nie jest z nieba, tylko z San Francisco poprawi³ go Giles, nie przejêty
tym wybuchem.
I powinien by³ tam pozostaæ! Czy musia³ wracaæ i wszystko burzyæ? Nie
potrzebujê go! Ten cz³owiek nic dla mnie nie znaczy, jest po prostu abstrakcj¹.
Jest czym wiêcej, znacznie wiêcej powiedzia³ cicho Giles. Kiedy go
poznasz, zrozumiesz, co mam na myli.
Oboje jestecie zdecydowani pchn¹æ mnie w jego kierunku, prawda?
Giles westchn¹³.
James, problemy nie znikn¹ tylko dlatego, ¿e ca³a sprawa ci siê nie
podoba. Ed wróci³, twoja matka siê z nim widzia³a i pi³ka posz³a w ruch nie
mogê jej zatrzymaæ, za to ty mo¿esz j¹ z³apaæ. Jeli chcesz mojej rady, zrób to.
Wtedy, i jedynie wtedy, bêdziesz wiedzia³, o czym mówisz. Potrz¹sn¹³ g³o-
w¹ i doda³ karc¹cym tonem: Pomyleæ tylko, ¿e zawsze by³e zupe³nie szcze-
rze przekonany o swojej przynale¿noci do waszego prawdziwie wyzwolonego
pokolenia.
James mia³ na tyle przyzwoitoci, ¿e policzki mu poczerwienia³y.
Mama nie nale¿y do mojego pokolenia pospieszy³ wyjaniæ we w³asnej
obronie.
A, rozumiem to, co jest dozwolone w twoim pokoleniu, nie jest w po-
rz¹dku dla ludzi w jej wieku, tak?
Jest moj¹ matk¹.
I nale¿y j¹ trzymaæ pod szk³em?
James zaczerwieni³ siê ponownie.
Wiesz, matki maj¹ swoje ¿ycie równie¿ poza niañczeniem dzieci, choæ za-
pewne wydaje ci siê to dziwne. A poniewa¿ widzisz to po raz pierwszy, reagujesz
zazdroci¹ i lêkiem.
A jak, twoim zdaniem, powinienem reagowaæ szaleæ z radoci? Przecie¿
teraz wszystko siê zmieni!
131
S¹dzisz, ¿e nie zdajê sobie z tego sprawy? Ton g³osu Gilesa raptownie
uciszy³ m³odego cz³owieka.
Patrz¹c na sprzeczne uczucia przebiegaj¹ce po twarzy Jamesa, Giles wes-
tchn¹³ bezg³onie. Spodziewa³ siê, ¿e do tego dojdzie. Nie mog³o byæ inaczej,
skoro Jamesa ³¹czy³y tak bliskie wiêzy z matk¹. Oczywicie dla niego historia tej
mi³oci mia³a hollywoodzko-romantyczny wymiar. Przypuszczalnie sama Sara tak
mu j¹ przedstawi³a. I nawet teraz, kiedy by³ ju¿ doæ du¿y, by mieæ za sob¹ do-
wiadczenia z dziedziny seksu, nadal nie kojarzy³ ich ze swoj¹ matk¹.
Siedz¹c tak i obserwuj¹c syna, Giles dos³ysza³ cichy skrzyp otwieranych drzwi.
Podniós³ wzrok i ujrza³ w nich Sarê. Napotka³ jej spojrzenie i potrz¹sn¹³ lekko g³ow¹.
Sara przenios³a oczy z niego na syna i na jej twarzy pojawi³ siê wyraz takiego wspó³-
czucia i takiej czu³oci, ze Giles omal nie krzykn¹³. W nastêpnej chwili zamknê³a za
sob¹ drzwi równie bezszelestnie. Ach, Saro, Saro pomyla³ Giles, niemal zmia¿d¿o-
ny g³êbok¹ udrêk¹. Zamkn¹³ oczy i pozwoli³ cierpieniu ow³adn¹æ sob¹.
Dobrze siê czujesz? James dotkn¹³ delikatnie jego rêki.
Jestem trochê zmêczony i to wszystko sk³ama³ Giles. Po³o¿ê siê po
lunchu.
Nie cierpisz z jego powodu?
Giles zaprzeczy³ ruchem g³owy.
Nie sk³ama³ ponownie. Powodem jestem ja sam. Ostatnio bardzo ³atwo
siê mêczê.
Co z tym wszystkim zrobimy? zapyta³ James z nieszczêliw¹ min¹.
Zrobiæ nic siê nie da, mo¿emy najwy¿ej postaraæ siê zrozumieæ i zaakceptowaæ.
Nie s¹dzê, ¿eby mi siê to uda³o. Jego g³os brzmia³ ¿a³onie.
Wiem, ¿e to nie³atwe, zw³aszcza dla ciebie.
Dla ciebie chyba równie trudne.
Jestem starszy i moje stosunki z twoj¹ matk¹ s¹ nieco inne.
Ale j¹ kochasz, prawda? Jak mo¿esz pozwoliæ, ¿eby tak ciê rani³a?
Mogê, bo wiem, ¿e nie robi tego umylnie. Twoja matka nigdy nie zada³a-
by mi takiego ciosu; zawsze stara³a siê mnie chroniæ. Mylê, ¿e sta³em siê dla niej
jakby nastêpnym dzieckiem. Bóg wiadkiem, ¿e nie z wyboru. Ale przynajmniej
mia³em j¹ przy sobie i wszystko siê dobrze uk³ada³o.
Dotychczas.
Nawet teraz. Nie powiniene obnosiæ siê ostentacyjnie z obra¿on¹ min¹
tylko dlatego, ¿e zadraniêto twoj¹ dumê, a tobie siê to nie podoba. Nie mo¿esz
¿¹daæ, ¿eby kochano ciê tak, jak by sobie tego ¿yczy³. Uczuæ nie zamawia siê jak
ubrañ na miarê. Nie mo¿esz tak¿e zmieniæ swojej matki tak, ¿eby pasowa³a do
wizerunku, który bardziej ci odpowiada. Jeste jej du¿o winien, James. Nie s¹-
dzisz, ¿e nadszed³ czas, ¿eby pomyleæ o sp³acie d³ugów?
James rozwichrzy³ rêk¹ w³osy.
Nie wiem powiedzia³ udrêczonym tonem. Nie potrafiê myleæ spokoj-
nie. Jestem kompletnie wytr¹cony z równowagi, z³y i zdezorientowany.
132
W takim razie zaaplikuj sobie ch³odz¹c¹ dawkê zdrowego rozs¹dku. Nie
dzieje siê nic nagl¹cego. W koñcu czekali na siebie dwadziecia jeden lat.
We wzroku Jamesa malowa³o siê przera¿enie i niemal odraza.
Chcesz przez to powiedzieæ, ¿e ona za niego wyjdzie po nie móg³ do-
koñczyæ.
Mam nadziejê. Wiem, ile czasu mi dano i zu¿y³em go ju¿ prawie w ca³oci.
Ale na razie twoja matka bêdzie dzieli³a moj¹ ziemsk¹ drogê.
Nie mogê tego znieæ wykrztusi³ James zd³awionym g³osem, zrywaj¹c
siê na równe nogi. Jak mo¿esz mówiæ z takim spokojem o tym koszmarnym
zamieszaniu
Od dawna na to czekam. Prawdê mówi¹c, nie spodziewa³em siê nawet, ¿e
to bêdzie trwa³o tak d³ugo. Nastêpna rzecz, jak¹ zawdziêczam twojej matce. Wiêc,
jak widzisz, mia³em czas przywykn¹æ do tej myli.
Za to ja nie przywyk³em i nie mam najmniejszego zamiaru kiedykolwiek
siê z tym pogodziæ!
To naturalne, skoro jeste m³ody, silny i zdrowy. Ja te¿ taki by³em kie-
dy. Jego wzrok powêdrowa³ w stronê portretu. Ale to by³o dawno temu.
Przymkn¹³ powieki. Jestem zmêczony, James, i nie mam ochoty na lunch. B¹d
tak dobry i przywo³aj Batesa; pójdê na górê odpocz¹æ.
Opad³ na oparcie wózka. Rozmowa by³a skoñczona.
8
S
ara czyta³a w ³ó¿ku, kiedy kto zapuka³ do drzwi jej pokoju.
Proszê powiedzia³a odk³adaj¹c ksi¹¿kê.
Zza drzwi ukaza³a siê rêka powiewaj¹ca bia³¹ chusteczk¹. Dziêki Bogu, po-
myla³a, mówi¹c:
Zbli¿ siê i daj poznaæ, kto zacz.
James wychyli³ g³owê zza drzwi.
Mo¿emy porozmawiaæ?
Wydaje mi siê, ¿e nawet powinnimy mi³o mi, ¿e do tego dojrza³e.
Poklepa³a miejsce ko³o siebie. Chod, mylê, ¿e przyda nam siê taka szczera
pogawêdka od serca.
James powstrzyma³ siê od komentarza.
Przykro mi z powodu moich humorów owiadczy³ tylko. Popisa³em siê
z³ymi manierami i krótkowzrocznoci¹. Czy mogê ciê przeprosiæ?
Tak, o ile robisz to szczerze.
Ale¿ naturalnie.
W takim razie
133
James podszed³ do ³ó¿ka i przycupn¹³ w jego nogach, opieraj¹c siê plecami o je-
den z czterech bogato rzebionych s³upów podtrzymuj¹cych baldachim z brokatu,
obrze¿ony okaza³ymi chwastami. Matka i syn patrzyli na siebie przez moment. James
pomyla³, ¿e jeszcze nigdy nie widzia³ matki tak piêknej jak teraz, w ró¿owawym
wietle nocnej lampki. Patrzê na ni¹ nowymi oczami, powiedzia³ sobie. A mo¿e po
prostu przedtem dostrzega³em jedynie to, co chcia³em? Szyfonowa nocna koszula
w delikatnym odcieniu ró¿u ods³ania³a bia³¹ szyjê i ramiona, nie kryj¹c zaokr¹glonej
linii piersi. Na twarzy nie by³o ladu makija¿u. Nie potrzebowa³a podejmowaæ prób
ukrywania spustoszeñ czynionych przez czas on jeszcze jej nie dotkn¹³; a ta nag³a
przemiana w kobietê, która otworzy³a siê niczym p¹k i rozwinê³a w najdoskonalszy
kwiat, zbi³a Jamesa z tropu, napawaj¹c go nabo¿nym podziwem. Le¿a³a spokojnie
i pozwoli³a mu siê studiowaæ, umiechaj¹c siê do niego, dumna, ¿e j¹ admiruje. Nie
by³o w niej teraz arogancji, uszczypliwoci, sarkazmu; promieniowa³a za to spokojem
i szczêciem, jakby czu³a siê absolutnie bezpieczna.
Bêdziesz mi musia³a pozwoliæ, ¿ebym siê oswaja³ z twoj¹ now¹ osobowo-
ci¹ kolejno, etapami stwierdzi³ w koñcu. By³em tak z¿yty z twoim starym
wizerunkiem, ¿e przyjmowa³em go bez zastanowienia za co oczywistego. I tu
pope³ni³em b³¹d; teraz to rozumiem. Myla³em o tym, nie masz nawet pojêcia, jak
d³ugo. Nie mam czternastu lat; wiem, ¿e w waszej historii kryje siê wiêcej, ni¿
w sentymentalnym filmie z czasów wojny. Czy zechcia³aby opowiedzieæ mi j¹
od nowa? Ale tym razem w konwencji filmu dokumentalnego obraz czarno-
-bia³y i fakty zamiast fikcji. Nie chcê przez to powiedzieæ, ¿e przedtem mówi³a
nieprawdê czy zmyla³a. Tylko wiesz, teraz mo¿esz byæ bardziej otwarta i bez-
porednia. Sama rozumiesz, ¿e jestem ju¿ doæ doros³y, ¿eby wszystko zrozu-
mieæ. Na s³owie wszystko po³o¿y³ lekki nacisk. Mylê, ¿e bardzo by mi to
pomog³o. Im wiêcej bêdê wiedzia³, tym ³atwiej mi bêdzie zrozumieæ.
To mi siê wydaje sensowne zgodzi³a siê Sara.
Dziêki Bogu, ¿e tak to przyjê³a! Drepta³em w kó³ko bez sensu przez ca³y
dzieñ.
Rozumiem. Chcesz, ¿eby ka¿d¹ sukienkê umieciæ na w³aciwym wiesza-
ku o to ci chodzi?
James umiechn¹³ siê rozbawiony.
Hmm, mo¿e nie u¿y³bym podobnego porównania, ale tak, nie przeczê.
Chodzi mi mniej wiêcej o to, ¿eby odpowiednie rzeczy ustawiæ na w³aciwym
miejscu.
A istnieje takie w³aciwe miejsce?
To ty powinna udzieliæ mi informacji na ten temat! Widzisz, nie mam
pojêcia o bardzo wielu sprawach. Wiem tylko, ¿e musia³o siê wydarzyæ co abso-
lutnie wyj¹tkowego, co trwa nadal i co przemieni³o moj¹ matkê w seksown¹ damê,
przed któr¹ czujê zabobonn¹ trwogê. Wcale nie ¿artujê, to prawda. Wytr¹ci³a
mnie ca³kowicie z równowagi, co ci siê nigdy przedtem nie zdarzy³o. I nigdy tak
nie wygl¹da³a jakby siê w³anie przebudzi³a do ¿ycia niczym pi¹ca Królew-
134
na. Widz¹c wyraz twarzy matki James doda³ zrezygnowanym tonem: Co ta-
kiego znowu powiedzia³em?
Pierwsze s³owa, jakie twój ojciec do mnie powiedzia³, by³y o pi¹cej Kró-
lewnie.
No w³anie! Sama widzisz! Dok³adnie o to mi chodzi³o. Co sobie powiedzie-
licie? Co w nim by³o takiego specjalnego? Co wtedy czu³a? Co w³aciwie okaza³o
siê najwa¿niejsze? Czasy, miejsce, jego osobowoæ, twoja osobowoæ? Tyle czyn-
ników sk³ada siê na zwi¹zek miêdzy dwojgiem ludzi, a jedyne, czego jestem zupe³-
nie pewien, to, ¿e rezultatem waszego zwi¹zku by³o powo³anie mnie do ¿ycia. Ale
dlaczego, moja droga mamo? Dlaczego? Czemu akurat on? Czemu akurat ty? Nie
bawiê siê w podgl¹dacza czy szpiega, zapewniam ciê pospieszy³ z zapewnieniem.
I nie chcê siê okazaæ wcibski. Nie ¿¹dam te¿ od ciebie ¿adnych wyznañ, ale teraz
mo¿esz ze mn¹ rozmawiaæ na tematy, których nie mog³a poruszaæ kiedy
W porz¹dku zgodzi³a siê prêdko, zanim opuci j¹ odwaga. Teraz s³u-
chaj. Spotka³am go tutaj, w Luttrell Park, niedaleko pawilonu, pewnego sierpnio-
wego popo³udnia tysi¹c dziewiêæset czterdziestego trzeciego roku. Chodzi³am
wówczas bardzo czêsto w okolice pawilonu.
Ach, wiêc dlatego do tej pory uparcie odwiedzasz tamto miejsce. Zastana-
wia³em siê nad tym, pamiêtam.
W³anie. On le¿a³ na trawie pogr¹¿ony we nie, co mnie, prawdê mówi¹c,
doæ zdenerwowa³o. Zazwyczaj nikt tam oprócz mnie nie bywa³ i przyzwyczai-
³am siê uwa¿aæ ten zak¹tek za w³asne królestwo
Opowiedzia³a mu wszystko, maluj¹c sytuacjê ¿ywymi barwami, sporz¹dza-
j¹c mo¿liwie precyzyjny i autentyczny obraz; znalaz³y siê tam s³owa i odczucia,
emocje i lêki.
James nie odzywa³ siê wcale, po prostu siedzia³ i s³ucha³ zafascynowany. Sara
mówi³a d³ugo, a on po raz pierwszy zobaczy³ w niej kobietê, a nie swoj¹ matkê;
ujawnia³a strony swojej natury, których istnienia nawet nie podejrzewa³. Mia³ uczu-
cie, ¿e to, co by³o dotychczas pust¹, bia³¹ kart¹, wype³ni³o siê kolorami i bogac-
twem szczegó³ów, raduj¹cych oko i zachwycaj¹cych wyobraniê. Wezbra³a w nim
zach³anna ciekawoæ i pragnienie, ¿eby zobaczyæ swojego ojca.
Wiêc tak to by³o westchn¹³, kiedy skoñczy³a mówiæ. Ale w sumie mia-
³a przecie¿ szczêcie?
Niewiarygodne.
Mimo, ¿e sprawy przybra³y taki a nie inny obrót.
Tego nigdy nie przestanê ¿a³owaæ.
Ale on, koniec koñców, zrozumia³, prawda? Przecie¿ te¿ by³ m³ody, wcale
nie tak wiele starszy ode mnie, chocia¿ szeæ lat mo¿e stanowiæ wielk¹ ró¿nicê
no i by³a wojna, a jego ¿ycie by³o mocno niebezpieczne Wygl¹da na to, ¿e
jest wspania³ym cz³owiekiem.
Z ca³¹ pewnoci¹.
Mówisz to z takim absolutnym przekonaniem.
135
Bo jestem tego absolutnie pewna.
Wiem, to widaæ. Mówi³em ci dzisiaj po prostu olepiasz to znaczy
promieniejesz. Westchn¹³ z zazdroci¹, wyznaj¹c: Nie mogê siê doczekaæ,
kiedy go zobaczê. Przedtem te¿ by³em ciekaw, ale przy tym wciek³y, a mo¿e
uzna³em to w duchu za wizytê obowi¹zkow¹ rozumiesz, chcia³em go zobaczyæ,
¿eby potwierdziæ wszystko, co sobie ju¿ na jego temat ustali³em. Tylko teraz on
wcale nie wydaje siê taki, jak myla³em. Jest zupe³nie inny. Teraz czekam na to
niecierpliwie. Mam wra¿enie, ¿e oka¿e siê niezwyk³y. Spojrza³ na matkê spod
rzês dok³adnie tak, jak zwyk³ robiæ to Ed. Wreszcie rozumiem, co mia³ na myli
tata mówi¹c, ¿e jest ci wiele winien. À propos, czy on wie o tacie?
Tak.
Umiechn¹³ siê przelotnie.
Ta wiê miêdzy wami autentycznie istnieje, prawda? Skoro wróci³ w³anie
teraz, skoro wybra³ akurat ten moment nazwa³bym to szczytowym osi¹gniê-
ciem tak zwanego szóstego zmys³u.
Ed zawsze go przejawia³ w stosunku do mnie.
James pochyli³ siê ku matce, bior¹c j¹ za rêkê.
Wybacz, ¿e rano by³em taki z³oliwy i uszczypliwy, ¿e pozwala³em sobie
na tanie uwagi i ton wy¿szoci, ¿e w¹tpi³em, czy on jest cz³owiekiem cywilizo-
wanym. Gdybym zada³ sobie trud, ¿eby choæ przez chwilê pomyleæ, wiedzia³-
bym, ¿e jeli kto zrobi³ na tobie tak piorunuj¹ce wra¿enie, musi byæ kalibru
Zeusa.
Sara wybuchnê³a miechem i ucisnê³a mu d³oñ.
Ach, James, mówisz zupe³nie jak on.
Podniecasz moj¹ ciekawoæ.
Wsta³ z ³ó¿ka, podszed³ i pochyli³ siê, ¿eby j¹ poca³owaæ.
Dziêki, ¿e mi wszystko opowiedzia³a. Bardzo mi to pomog³o b³ysn¹³
umiechem Eda. Ja te¿ potrafiê czytaæ miêdzy wierszami.
Sta³ chwilê trzymaj¹c j¹ za rêkê i patrz¹c na ni¹ z bezwiedn¹ têsknot¹
w oczach.
Dobrze musi byæ komu, kto jest tak kochany stwierdzi³ z zazdroci¹.
wiêta prawda. Dobrze jest te¿ umieæ tak kochaæ. To, widzisz, dzia³a w obie
strony.
A to znów brzmi jak co, co on by móg³ powiedzieæ.
Bo powiedzia³.
W³aciwie jeste jakby jego dzie³em, chyba przyznasz? Tym razem w je-
go g³osie nie by³o ani pogardy, ani goryczy, jedynie akceptacja.
Tak.
I vice versa?
Tak.
Sta³ nadal patrz¹c na ni¹, ale bez umiechu.
A tata? spyta³ w koñcu.
136
W dalszym ci¹gu potrzebuje nas oboje.
Ile ¿ycia ma jeszcze przed sob¹? Pytam powa¿nie. Mo¿esz mi powiedzieæ
prawdê.
Ka¿dy dzieñ jest teraz wygran¹. Jest zmêczony, serce ma s³abe. Wszystkie
operacje, jakie przeszed³, wyczerpa³y serce i jego samego. Skalpel odcina³ mu
¿ycie kawa³ek po kawa³ku. Mo¿e zosta³o mu trzy tygodnie, a mo¿e trzy miesi¹ce.
Musimy prze¿ywaæ ka¿dy dzieñ, w miarê jak przychodzi.
To nie jest To jest on nie wróci³ dlatego
Nie. W g³osie Sary brzmia³a absolutna pewnoæ. Nie wiedzia³ nawet
o tym, ¿e Giles jest chory. Wróci³ przez wzgl¹d na mnie i tylko na mnie. Ale
cieszê siê, ¿e jest tutaj, poniewa¿ akurat teraz nikogo bardziej nie potrzebujê.
Wiem, ¿e mam ciebie, James. Jeste dla mnie wspania³ym oparciem i pomoc¹, ale
s¹ rzeczy, których mi daæ nie mo¿esz. Rozumiesz, co próbujê ci powiedzieæ? Ed
zawsze dawa³ mi si³ê. Sprawi³, ¿e sta³am siê silna. Doæ silna, ¿eby przeprowa-
dziæ Gilesa przez wszystkie minione lata; a wiadomoæ, ¿e on jest tutaj i ¿e mogê
siê na nim oprzeæ, kiedy bêdê go potrzebowa³a ta wiadomoæ daje mi dodatko-
w¹ si³ê, ¿eby poradziæ sobie z tymi ostatnimi miesi¹cami.
James kiwn¹³ g³ow¹.
Rozumiem powiadczy³.
Sara umiechnê³a siê do niego zachêcaj¹co.
Wszystko siê u³o¿y zapewni³a. Zobaczysz. Zrozumiesz znacznie wiê-
cej, kiedy poznasz Eda.
Pochyli³ siê, ¿eby j¹ jeszcze raz poca³owaæ.
Mam nadziejê powiedzia³.
Odwróci³ siê i podszed³ do drzwi, przystaj¹c z rêk¹ na klamce, ¿eby pos³aæ
jej ostatni umiech.
Przyjemnych snów doda³.
James Luttrell sta³ przed masywnymi drzwiami z tekowego drewna. Od ja-
kiego czasu próbowa³ zebraæ siê na odwagê, ¿eby nacisn¹æ dzwonek, ale rêka mu
dr¿a³a i mia³ k³opoty z jej opanowaniem. Gard³o mu siê cisnê³o i to pewnie na
resztê dnia, a stremowany ¿o³¹dek podjecha³ w okolice tego ciniêtego gard³a.
Wybra³ póne popo³udnie, bo chcia³ zyskaæ pewnoæ, ¿e nie odbêdzie podró-
¿y na pró¿no. Nie zatelefonowa³ wczeniej, poniewa¿ pragn¹³ wykorzystaæ przy-
najmniej element zaskoczenia. Sta³ wiêc tak pod domem w nastroju nerwowego
wyczekiwania, by wreszcie ujrzeæ du¿ego br¹zowego forda. Samochód stan¹³ i wy-
siad³ z niego mê¿czyzna w b³êkitnym mundurze oficera Si³ Powietrznych Stanów
Zjednoczonych, by w chwilê potem znikn¹æ w drzwiach bloku mieszkalnego. Ja-
mes odczeka³ dziesiêæ minut i poszed³ jego ladem.
Naprzód, pomyla³. Do dzie³a. Dotkn¹³ palcem dzwonka, po czym nacisn¹³
go zdecydowanie. Kiedy drzwi siê otworzy³y, os³upia³ do tego stopnia, ¿e po pro-
137
stu wrós³ w ziemiê. Starannie przemylana mowa wstêpna ulecia³a mu z pamiêci
na widok mê¿czyzny, który sta³ w progu. Wpatrywali siê w siebie, a cisza a¿ dzwo-
ni³a w uszach. Ka¿dy z nich widzia³ odbicie w³asnego wstrz¹su na identycznej
twarzy drugiego i obu na moment zatka³o z wra¿enia.
James s³ysza³ w³asne serce, które wali³o tak mocno, ¿e ca³y dr¿a³; nawet pod³o-
ga pod jego stopami pulsowa³a w tym samym szalonym rytmie. Czu³, ¿e jest w tej
chwili przewietlany do ostatniego krêgu i ostatniego w³osa na g³owie. Wszystko
to by³o tak niesamowite, ¿e sta³ zupe³nie bezradny. A potem zobaczy³, ¿e oczy
tego drugiego rozjaniaj¹ siê stopniowo, w miarê nap³ywu radoci, i ju¿ wiedzia³,
¿e wszystko bêdzie dobrze. Wreszcie od oczu rozjani³a siê ca³a twarz. James
czu³ to wyranie, jakby go ogrzewa³y te ciep³e promienie. Niemia³o, bezwiednie,
jego zastyg³e miênie drgnê³y, choæ nie bez oporu, jak zardzewia³e zasuwy, które
wreszcie uda³o siê ruszyæ, i w koñcu on sam móg³ siê umiechn¹æ w odpowiedzi.
Dzieñ dobry powiedzia³ jego ojciec; g³os by³ trochê zdziwiony, ale ciep³y.
Dzieñ dobry odpar³ James bez tchu; wyci¹gn¹³ bezmylnie rêkê z pacz-
k¹, mówi¹c pierwsze s³owa, jakie mu przysz³y na myl: Przynios³em ci to.
Dziêkujê. Ed wzi¹³ paczkê, uniós³ brwi, spojrza³ na ni¹ i rozpoznaj¹c
pismo umiechn¹³ siê, a potem zrobi³ krok do ty³u. Wejd, proszê.
O tak, dziêkujê bardzo.
James przest¹pi³ próg odrobinê niepewnie, jak zwykle wchodzi siê w now¹
sytuacjê, a Ed zamkn¹³ za nim drzwi. Stali znów przez moment przygl¹daj¹c siê
sobie, niezdolni odwróciæ od siebie oczu. Nie mogli uwierzyæ w ich wiadectwo,
choæ by³o tak oczywiste.
James zobaczy³, ¿e w b³yszcz¹cych oczach cz³owieka naprzeciwko pojawia-
j¹ siê iskierki rozbawienia, które znalaz³o oddwiêk w nim samym.
Pstryk! powiedzia³ Ed, jakby robi³ zdjêcie.
Patrzy³, jak kopia jego w³asnego umiechu ukazuje siê zwolna na twarzy syna,
niby na wiat³oczu³ym papierze; poczu³ raczej ni¿ us³ysza³ powietrze wypuszcza-
ne po d³ugo wstrzymywanym oddechu, zobaczy³, jak rozluniaj¹ siê zaciniête
szczêki, odprê¿a ca³a twarz i ods³aniaj¹ w umiechy zêby.
W³anie mia³em zamiar powiedzieæ to samo wyzna³ James lekko tylko
dr¿¹cym g³osem.
O rety! pomyla³ czuj¹c zawrót g³owy. Nie do wiary! Ach, moja droga mamo!
Nie przygotowa³a mnie na to ani w po³owie
Ed spojrza³ znowu na trzyman¹ w rêku paczkê. James rozemia³ siê.
Mama stwierdzi³a, ¿e ostatnio wys³ucha³e opowieci ze wszystkimi szcze-
gó³ami. A tutaj s¹ ilustracje do niej.
To mi³o z jej strony stwierdzi³ Ed tonem aprobaty.
Oczy Jamesa b³ysnê³y.
Mama zapewnia³a, ¿e jestem do ciebie podobny, ale nie wspomnia³a, ¿e
identyczny.
Rzeczywicie, mo¿na by niemal s¹dziæ, ¿e patrzy siê w lustro, prawda?
138
Ed odwróci³ siê i otworzy³ szafê na ubrania tu¿ obok drzwi frontowych. Mia-
³y wewn¹trz du¿¹ lustrzan¹ taflê. Ed otworzy³ je na ca³¹ szerokoæ, tak ¿e obaj siê
w niej odbijali. James postanowi³, z przyczyn doæ irracjonalnych, w³o¿yæ swój
najelegantszy garnitur, jakby wybiera³ siê na wa¿n¹ rozmowê kwalifikacyjn¹
zreszt¹ czy ta wizyta jej nie przypomina³a? Jestem kandydatem na nie obsadzone
dot¹d stanowisko syna-jedynaka Patrz¹c w lustro przekona³ siê, ¿e jeli chodzi
o wygl¹d, posadê ma w kieszeni.
Ed by³ nadal w mundurze, chocia¿ zd¹¿y³ zdj¹æ marynarkê i podwin¹æ rêka-
wy koszuli. Z wyj¹tkiem stroju, ich podobieñstwo nasuwa³o myl o tamowej pro-
dukcji. Ró¿nili siê jedynie kolorytem: w³osy Eda by³y czarne, Jamesa ciemnobr¹-
zowe; Ed mia³ b³yszcz¹ce, orzechowe oczy, James brunatnozielone. Ed by³ mniej
wiêcej o piêæ centymetrów wy¿szy i jakie dziesiêæ kilogramów ciê¿szy, ale ca³a
reszta uk³ad koci, linia w³osów, wyraz twarzy, szczup³oæ sylwetki, d³ugie nogi
wszystko to by³o identyczne.
Mylisz, ¿e jestemy przyk³adem tego, co nazywaj¹ reinkarnacj¹? spyta³
James oszo³omiony, z mieszanin¹ podziwu i lêku.
Reinkarnacja dotyczy podobno raczej duszy ni¿ cia³a, a co do tego bêdê
musia³ poznaæ ciê bli¿ej.
Po to tu jestem.
Ed zamkn¹³ drzwi szafy.
Mylê, ¿e nale¿y nam siê po drinku, który postawi nas na nogi owiadczy³.
O tak zgodzi³ siê skwapliwie James. Muszê przyznaæ, ¿e czujê siê tro-
chê chwiejnie. Mo¿e powinienem by³ przyprowadziæ ze sob¹ mamê, ¿eby trzyma-
³a mnie za rêkê.
Skorzysta³bym chêtnie z jej drugiej rêki.
James umiechn¹³ siê szeroko myl¹c, ¿e Ed Hardin reprezentuje sob¹ to wszyst-
ko i jeszcze sporo ponadto co powiedzia³a mama, nawet jeli wzi¹æ poprawkê
na jej wyrany brak obiektywizmu. By³ postaci¹ niezwyk³¹, zarówno fizycznie, jak
duchowo. Mia³ istotnie znakomit¹ prezencjê i imponuj¹c¹ osobowoæ.
James przeszed³ za Edem do obszernego salonu i rozejrza³ siê wokó³, bada-
j¹c otoczenie. Pokój by³ nowoczesny i doæ luksusowo urz¹dzony, ale nie agre-
sywnie: wspó³czesne meble, grube dywany, koloryt be¿owo-br¹zowo-czarny, przy-
dymione szk³o, lni¹ca stal i du¿e okna.
£adnie tu pochwali³.
Luttrell Park to nie jest, ale doskonale spe³nia swoje zadanie. Odziedziczy-
³em to po moim poprzedniku.
Ed podszed³ do stolika na kó³kach, gdzie sta³y ró¿ne butelki i kieliszki.
Whisky?
Bardzo proszê.
Ed wrzuci³ po garci lodu do dwóch niskich szklanek o ciê¿kim dnie i zala³ je
whisky.
Jaka ci siê wydaje Anglia po tak d³ugiej nieobecnoci? spyta³ James ciekawie.
139
Wyranie zmieniona, co chwila spotyka mnie jaka nowa niespodzianka.
Mam nadziejê, ¿e wszystkie przyjemne.
Wszystkie pod rz¹d trafione? To by by³a niez³a rednia.
Baseball domyli³ siê James natychmiast. Wiesz, w niedziele rozgry-
wane s¹ mecze baseballowe w Hyde Parku.
Chodzi o softball poprawi³ go Ed. Wyjaniê ci kiedy, na czym polega
ró¿nica. Ale gdyby mia³ kiedy ochotê pójæ na mecz baseballowy, powiedz, to
ciê zabiorê.
Wspaniale! odrzek³ James z entuzjazmem. Sam te¿ grasz?
Nie. Moj¹ specjalnoci¹ by³a pi³ka no¿na.
Mama mówi³a mi, ¿e gra³e w reprezentacji swojego collegeu Dart-
mouth?
To prawda. A w co ty grasz?
Ed przyniós³ szklaneczki i poda³ jedn¹ z nich Jamesowi.
W rugby. Tak¿e w krykieta, a poza tym reprezentujê mój college w wio-
larstwie. Jeli mi dopisze szczêcie, w przysz³ym roku wyst¹piê w barwach uni-
wersytetu.
W takim razie ¿yczê, ¿eby ci to szczêcie dopisa³o. Ed podniós³ szkla-
neczkê i doda³: Wypijmy równie¿ za to, ¿e patrzê na siebie samego.
James umiechn¹³ siê z rozbawieniem.
Jak siê miewa twoja mama? chcia³ wiedzieæ Ed.
Kwitnie odpar³ bez wahania James. W ca³ym tego s³owa znaczeniu.
Odkry³, ¿e temu mê¿czynie mo¿e powiedzieæ wszystko, maj¹c przy tym pew-
noæ, ¿e zostanie zrozumiany. Nerwowoæ i obawy zniknê³y. Czujê siê trochê tak,
jakbym mówi³ do siebie, pomyla³. Znam go. Bóg raczy wiedzieæ, jakim sposo-
bem, ale go znam.
Spostrzeg³, ¿e Ed przygl¹da mu siê z umiechem. Te oczy wiele zauwa¿a³y
i wiele rozumia³y.
Najdziwniejsze jest to stwierdzi³ James z pe³nym zaufaniem ¿e wcale
nie czujê siê dziwnie. Ani obco. Jak s¹dzisz, dlaczego tak siê dzieje? Mam wra¿e-
nie, ¿e znam ciê od lat; wcale mi siê nie wydaje, ¿e dotychczas tylko o tobie
s³ysza³em.
To te¿ jest rodzaj poznania.
Wiesz, mama przedstawi³a mi dok³adn¹ i szczegó³ow¹ wersjê ca³ej histo-
rii, tak samo jak tobie z dopiskami, odsy³aczami i niewiarygodn¹ bibliografi¹
a mimo wszystko nie by³em na to przygotowany; chodzi o ten rodzaj
Synchronizacji miêdzy nami?
Tak, dok³adnie o to. Wypi³ ³yk whisky. Prawdê mówi¹c, kilka dni temu
poprosi³em mamê, ¿eby opowiedzia³a mi o wszystkim jeszcze raz, tylko nie po-
mijaj¹c niczego.
I zrobi³a to?
Tak.
140
Obrzuci³ Eda ostro¿nym spojrzeniem; w koñcu by³ to teren oznaczony wy-
ranie napisem: W³asnoæ prywatna nie upowa¿nionym wstêp surowo wzbro-
niony. James jednak wyczuwa³, ¿e przys³uguje mu prawo wstêpu.
Nie masz nam tego za z³e?
Dlaczego mia³bym mieæ za z³e? Ed patrzy³ na to po amerykañsku.
Masz prawo do pe³nych wyjanieñ, a twoja mama zawsze uwa¿a³a, ¿e nale¿y
ich udzielaæ.
Ach, mama jest James urwa³ i wzruszy³ ramionami. Ale przecie¿ ty
wiesz o mamie wszystko, prawda?
Mówi³ to zupe³nie zwyczajnie, tonem cz³owieka, który zaakceptowa³ co do
koñca.
Nadal potrafi zbiæ mnie z nóg przyzna³ Ed.
Jakby rzuca³a za mocn¹ pi³k¹ i cina³a?
Mo¿na to tak uj¹æ.
Wiêc pos³u¿ê siê tym wyra¿eniem, bo odk¹d wróci³e, ci¹gle posy³a mi
takie pi³ki! Kiedy tylko zobaczy³em j¹ w czasie ostatniego weekendu, wiedzia-
³em, ¿e co siê wydarzy³o. Dojrza³ umiech uznania w oczach Eda i doda³ po
prostu: Masz niesamowity wp³yw na mamê.
Czy to ci przeszkadza?
James spojrza³ otwarcie w b³yszcz¹ce orzechowe oczy.
Z pocz¹tku przeszkadza³o. By³em piekielnie zazdrosny. Nigdy nie spotka-
³em siê z czym podobnym to znaczy, jeli chodzi o ni¹. To to mn¹ wstrz¹-
snê³o. Myla³em, ¿e wietnie j¹ znam i kiedy sobie uwiadomi³em, ¿e wcale tak
nie jest, poczu³em siê, jakbym dosta³ obuchem w g³owê. By³em naprawdê zazdro-
sny przyzna³.
By³e?
Ach, przesz³o mi to. Przecie¿ teraz wiem, jaki jeste, prawda? No i w koñ-
cu jeste moim ojcem.
Sta³o siê; wypowiedzia³ to na g³os i wcale nie zabola³o.
Nie mam co do tego cienia w¹tpliwoci zapewni³ go Ed z powag¹, a Ja-
mes umiechn¹³ siê do niego porozumiewawczo.
W³anie. Chyba tylko g³upiec by³by zazdrosny o w³asnego ojca. Czy to
jest jaka grecka tragedia, czy co?
Nie raczej komedia omy³ek.
James wybuchn¹³ miechem. Odczuwa³ rodzaj têsknego ¿alu na myl, ¿e nie
zna³ tego cz³owieka od pocz¹tku ¿ycia. Có¿ to za bezsensowna strata czasu, po-
myla³ z oburzeniem. Ed patrzy³ na trzyman¹ na kolanach paczkê z lekko zmarsz-
czonymi brwiami.
Mo¿e mia³by ochotê zajrzeæ do zdjêæ? spyta³ zachêcaj¹co James. Mogê
wzi¹æ na siebie rolê komentatora kolejnych fotografii w miarê, jak bêdziemy je
ogl¹dali.
Jestem pewien, ¿e znakomicie sobie z tym poradzisz odpar³ Ed powa¿nie.
141
Mama mówi, ¿e w tej dziedzinie jestem podobny do ciebie nigdy mi nie
brakuje s³ów.
Ed milcza³ przez chwilê.
S³ów rzeczywicie nie przyzna³ wreszcie.
James dozna³ nagle wra¿enia utraty czego najdro¿szego. Mama, pomyla³ na-
tychmiast. On j¹ naprawdê kocha. Oni siê nawzajem prawdziwie kochaj¹. Przypo-
mnia³ sobie, co powiedzia³ mu Giles ¿e Ed Hardin jest cz³owiekiem samotnym.
Giles mia³ s³usznoæ. James pragn¹³ wyci¹gn¹æ do niego rêkê, dotkn¹æ go i zapew-
niæ: Ja ciê rozumiem, ale nie mia³ doæ pewnoci siebie. Nie zdawa³ sobie sprawy,
¿e jego pe³ne niepokoju i troski spojrzenie doskonale obrazuje nurtuj¹ce go myli.
Ech, Saro, powiedzia³ sobie Ed, znowu tego dokona³a. Ten wspania³y ch³o-
pak jest wy³¹cznie twoim dzie³em choæ wygl¹da jak mój sobowtór. Nie ma w¹t-
pliwoci, czyje rêce go ukszta³towa³y; jest to równie oczywiste, jak pismo na paczce.
Wiêc choæ jest taki podobny do mnie, tobie zawdziêcza, ¿e ma w sobie wspó³czu-
cie, uczciwoæ, otwartoæ. Brak w jego naturze chytroci, udawania, zarozumial-
stwa czy kompleksów. Patrzy na mnie z twoj¹ krystaliczn¹ uczciwoci¹ i odda-
niem w takim m³odym, niewyszkolonym wydaniu, jak szczeniak, który ma
w sobie ogromn¹ radoæ ¿ycia i ochotê na nowe przyjemnoci.
Obejrzyjmy fotografie zaproponowa³, odstawi³ szklaneczkê i zabra³ siê
do otwierania paczki.
Wewn¹trz, na albumie, le¿a³a koperta. List. Wzi¹³ go do rêki, a James w tej
samej chwili podniós³ siê mówi¹c:
Jeli poka¿esz mi, gdzie jest ³azienka, pójdê, jak to subtelnie okrelamy,
umyæ rêce. I doda³ pytaj¹cym tonem: Dlaczego nazywacie to klop?
Ed rozemia³ siê.
No, mo¿na powiedzieæ, ¿e zabi³e mi klina przyzna³. Ale dowiem siê.
Korytarzem i trzecie drzwi na lewo.
Patrzy³, jak James szuka w³aciwych drzwi. Potem otworzy³ kopertê.
Kochany
Zebra³am te zdjêcia z nadziej¹, ¿e pewnego dnia kiedy w koñcu je
obejrzysz. Mam równie¿ nadziejê, ¿e przyniesie Ci je James. Ma dzi wróciæ
do domu i jeli wszystko dobrze pójdzie, dostarczy Ci je osobicie. Jeli nie
pójdzie dobrze, bêdê musia³a sobie z tym poradziæ, ale znaj¹c Jamesa mylê,
¿e nie ma siê czego obawiaæ. To mi³y ch³opiec, Ed. Kiedy siê zobaczymy,
powiesz mi, czy dobrze zrobi³am.
Z mi³oci¹
Sara
Mi³y ch³opiec, pomyla³ Ed. Mi³y ch³opiec! Ty i te wasze brytyjskie niedo-
mówienia. Na Boga, w jaki sposób mogê podziêkowaæ ci za kogo takiego? Saro,
na mi³y Bóg
142
James wróci³ do pokoju.
Ale bajerancka ³azienka stwierdzi³. Szkoda, ¿e u nas takiej nie ma.
Korzystaj z niej, kiedy tylko zechcesz umiechn¹³ siê Ed.
Bardzo chêtnie ucieszy³ siê James. To co, wyprawimy siê razem do
krainy wspomnieñ?
Album stanowi³ obrazkow¹ historiê ¿ycia Jamesa Luttrella, od dnia chrztu
w at³asowej, zdobionej koronk¹ sukience, poprzez okres niemowlaka i bobaska
do pónego dzieciñstwa, od wózka do szko³y podstawowej pierwsze ubrania
z szarej we³ny z krótkimi spodniami potem do Eton ze sztywnym ko³nierzy-
kiem i cylindrem, i wreszcie do Oxfordu. Wczesne fotografie by³y czarno-bia³e,
póniejsze kolorowe. Na wielu z nich widnia³a Sara, a tak¿e Giles i sir George.
Wiele zosta³o zrobionych podczas poprzednich zjazdów. Na jedno z nich Ed pa-
trzy³ szczególnie d³ugo i uwa¿nie.
Mia³em tu jakie siedem lat pospieszy³ z wyjanieniem James. Uwiel-
bia³em zjazdy. Wszyscy siê nade mn¹ rozp³ywali i zwykle napycha³em siê a¿ do
przesytu truskawkami ze mietan¹. Raz zwróci³em wszystko na trawnik umiech-
n¹³ siê ³obuzersko. Mama siê na mnie gniewa³a.
Sara sta³a na trawie, trzymaj¹c za rêkê jasnow³osego ch³opca w bia³ej koszuli
i szarych szortach, a drug¹ d³oni¹ ocienia³a oczy wpatrzone gdzie w dal. Rozgl¹-
da³a siê za mn¹? pomyla³ Ed. Zauwa¿y³, jak ch³opczyk patrzy na matkê jakby
udzieli³o mu siê jej napiêcie, nie dostrzegaj¹c, ¿e trzymane w drugiej rêce lody
rozpuci³y siê i kapi¹ mu po palcach na szare spodnie o piêknie zaprasowanym
kancie.
By³o te¿ wiele zdjêæ zrobionych pod kasztanem przy brzegu jeziora.
Spêdzalimy tam masê czasu wyzna³ James. Zauwa¿y³em, ¿e mama
upodoba³a sobie szczególnie ten zak¹tek, ale nigdy nie wiedzia³em, dlaczego.
Nastêpne zdjêcie ukazywa³o Sarê le¿¹c¹ na plecach niemal dok³adnie w tym
miejscu, gdzie pierwszy raz j¹ zobaczy³; mniej wiêcej dziesiêcioletni James ma-
cha³ d³ugim db³em trawy tu¿ przed jej nosem.
Skoczy³a, ¿eby mnie z³apaæ, a ja uciek³em i wpad³em do jeziora umiech-
n¹³ siê szeroko James. Ca³e szczêcie, ¿e umia³em p³ywaæ!
W tym momencie uderzy³o go znowu wra¿enie ¿a³oby i smutku, które odczu-
wa³ patrz¹c na Eda: okropna aura pustki i samotnoci. Widnia³a w jego oczach
i w twarzy, w liniach cia³a i w wyrazistych d³oniach. James chcia³ co powiedzieæ,
ale siê zawaha³. Siedzia³ wiêc, milcza³ i czeka³, a¿ Ed znów go zauwa¿y. Po chwili
dosz³o go g³êbokie westchnienie, które odebra³ bardziej wzrokiem ni¿ s³uchem;
Ed przewróci³ nastêpn¹ kartkê, ale James zapamiêta³ zdjêcie jako temat do ewen-
tualnej przysz³ej rozmowy.
Ostatnia fotografia przedstawia³a Sarê, Gilesa i Jamesa na tarasie; Sara sie-
dzia³a z zamkniêtymi oczami i twarz¹ uniesion¹ do s³oñca, Giles by³ zag³êbiony
w niedzielnej gazecie, a James, w bia³ym stroju tenisowym, robi³ cudaczne miny
do aparatu.
143
To zdjêcie zrobi³a Pamela wyt³umaczy³. Dziewczyna, z któr¹ chadzam
tu i tam.
Ed umiechn¹³ siê.
Ja te¿ kiedy mia³em zwyczaj chadzaæ tu i tam, g³ównie w kó³ko, do czasu,
kiedy spotka³em twoj¹ mamê.
Pod kasztanem na brzegu jeziora opowiedzia³a mi o tym. Ty owiadczy-
³e, ¿e nigdy nie wierzy³e w ksiêcia budz¹cego pi¹c¹ Królewnê poca³unkiem.
Co pewnie znaczy, ¿e mama ci siê z ni¹ skojarzy³a? spyta³ domylnie.
Ed umiechn¹³ siê znowu.
Tak.
Czy by³a piêkna? To znaczy nadal jest piêkna, ale wtedy, kiedy by³a
m³oda
Jej skóra przypomina³a porcelanê, a w³osy puszysty jedwab. Mia³a lad po
czekoladzie na ustach i nie mog³em oderwaæ od niej oczu.
Wiedzia³e, kim jest?
Wiedzielimy wszyscy. By³a poza zasiêgiem dla nas, Jankesów, zbziko-
wanych na punkcie seksu.
Ale ty zignorowa³e zakaz?
Ed wzruszy³ lekko ramionami.
Nigdy nie zadowala³em siê potulnie odmow¹
Jednak orzechowe oczy pociemnia³y znowu i James zrozumia³, ¿e Ed myli
o tym nie, które Sara wypowiedzia³a przed wielu, wielu laty.
Mój komendant nie wiadomo dlaczego nazwa³ j¹ idealn¹ angielsk¹ ró¿¹ ci¹-
gn¹³ Ed. Mnie wydawa³a siê osob¹, z któr¹ ze wszech miar warto siê poznaæ bli¿ej.
I okaza³a siê mi³a? Dobra?
Ed milcza³ d³ug¹ chwilê. Wreszcie odezwa³ siê znowu:
By³a jak szklanka zimnej, ródlanej wody dla cz³owieka umieraj¹cego z pra-
gnienia. Taka o¿ywcza. Spróbowa³em i coraz bardziej chcia³o mi siê piæ. Wie-
dzia³em, ¿e jest mê¿atk¹ i ¿e traktuje swoje ma³¿eñstwo powa¿nie. Nawet wtedy
mia³a umys³ niczym kodeks karny i poczucie odpowiedzialnoci granicz¹ce z fana-
tyzmem. Tylko niestety, kiedy to odkry³em, by³em ju¿ ofiar¹ na³ogu, jakim sta³a siê
dla mnie Sara Luttrell. Nie mog³em ¿yæ z ni¹, ale nie mog³em równie¿ ¿yæ bez niej.
Oczy Eda mia³y szkliste spojrzenie kogo, kto patrzy na niezwyk³e zjawisko.
Kobiety nie stanowi³y dla mnie nigdy problemu. Zawsze dzia³a³em wed³ug
zasady: przysz³a, zobaczy³em, zwyciê¿y³em. Mówi³ beznamiêtnym tonem. Tra-
wa zawsze wydawa³a mi siê zieleñsza po drugiej stronie póki nie spotka³em
Sary. Nigdy w ¿yciu nie mia³em do czynienia z tak¹ kobiet¹. Co ciekawsze, nie
dotkn¹³em jej nawet koñcem palca. By³a by³a zupe³nie inna. Wiedzia³em, ¿e
niepokoi j¹ i gnêbi ta historia, która nie by³a zreszt¹ ¿adn¹ histori¹, poniewa¿
pierwszy raz w ¿yciu nie myla³em o zwyk³ej przygodzie. Chcia³em mieæ Sarê
ca³¹, bez reszty. Dosz³o do momentu, kiedy to, co miêdzy nami by³o, musia³o siê
skoñczyæ albo ulec zmianie. Wiêc zdecydowa³em siê zadaæ pytanie, a ona od-
144
mówi³a. Nie dlatego, ¿e naprawdê chcia³a to zrobiæ tyle wiedzia³em ale dlate-
go, ¿e nie mog³aby post¹piæ inaczej. Po czym wyjecha³a na jaki czas.
Ed zamilk³, a James siedzia³ absolutnie nieruchomo, ¿eby nie zm¹ciæ nastro-
ju tej chwili.
To by³o dziesiêæ okropnych dni. Ka¿dy z nich trwa³ rok. Zaryzykowa³em
wszystko, co mia³em, i zosta³em z du¿ym, okr¹g³ym zerem. Myla³em nawet o prze-
niesieniu siê do innej bazy, wiedz¹c, ¿e nie bêdê w stanie pozostawaæ w pobli¿u
Sary i nie mieæ jej dla siebie. Zaraz potem wznowilimy naloty na Niemcy,
a poniewa¿ nie mia³em ju¿ do kogo wracaæ, by³em niemal na dnie. Wreszcie po-
szed³em do sir Georgea i zapyta³em go otwarcie, kiedy Sara wróci. To by³ dobry
cz³owiek. Oczywicie wiedzia³ o nas wszystko. Nie próbowa³ groziæ czy odstra-
szaæ, choæ móg³ to zrobiæ. Nigdy nie ingerowa³. Tak czy inaczej, powiedzia³, ¿e
Sara wraca i ¿e prosi³a o przekazanie mi tej wiadomoci. Ed westchn¹³. Ta
misja by³a najgorsza ze wszystkich, jakie odby³em. Wokó³ panowa³ jeden wielki
horror, ale ja ba³em siê tylko, ¿e nie zdo³am do niej wróciæ i powiedzieæ jej, czym
dla mnie jest, ile dla mnie znaczy. Rzeczywicie ma³o brakowa³o, a nie uda³oby
siê dolecieæ. Pokiereszowali nas zdrowo, trzech zginê³o, trzech zosta³o rannych,
a w jakim momencie samolot pali³ siê niczym znicz olimpijski, ale California
Girl wytrwa³a, póki nie znalelimy siê nad naszym l¹dowiskiem. Ch³opcy twier-
dzili potem, ¿e przekona³em j¹ do powrotu metod¹ perswazji. Nie pamiêtam tego.
Natomiast pamiêtam wietnie, ¿e kiedy lecielimy na wysokoci wierzcho³ków
drzew, zobaczy³em w pó³mroku cieñ, który, jak wiedzia³em, by³ Sar¹ w miej-
scu, gdzie zawsze siê z ni¹ spotyka³em, nieopodal pawilonu. Nastêpna rzecz, jak¹
zarejestrowa³em, to sala w szpitalu naszej bazy, zwoje banda¿y i ból. Zrobi³em
takie piek³o, ¿e pozwolili mi pojechaæ do Luttrell Park. Szczêciem doktor by³
moim przyjacielem i poleci³, ¿eby mnie tam zawieziono. By³o ju¿ ciemno, ale
Sara czeka³a i przysz³a prosto do mnie
Ed pogr¹¿y³ siê kolejny raz w zadumie, a potem znowu westchn¹³.
Jeli zdarza³o mi siê myleæ o Gilesie Luttrellu, robi³em to bez emocji.
Nie moglimy mieæ jej obaj, wiêc który musia³ zwyciê¿yæ albo on, albo ja,
a tak bardzo chcia³em, ¿ebym to by³ ja Kiedy wyjechalimy, przekona³em siê,
¿e mia³em ca³kowit¹ racjê. Sara by³a wszystkim, o czym kiedykolwiek marzy-
³em i nawet wiêcej. Ten tydzieñ sk³ada³ siê z siedmiu najpiêkniejszych dni
w moim ¿yciu. Sara da³a mi szczêcie, jakiego nigdy przedtem nie zazna³em.
Zaprowadzi³a mnie do naszego w³asnego raju i od tamtego czasu na pró¿no
próbowa³em odnaleæ do niego drogê ale tam mo¿e mnie zabraæ jedynie two-
ja mama. Opar³ siê na fotelu. Wszystko sobie u³o¿y³em; mia³a opuciæ Gile-
sa i wyjæ za mnie. Wzi¹³bym j¹ potem do Kalifornii, gdzie ¿ylibymy d³ugo
i szczêliwie. Plan by³ opracowany w najdrobniejszych szczegó³ach i gotowy
do opatentowania. Ale potem zestrzelono nas w Sally B i zosta³em rozdzielo-
ny z Sar¹ na trzy miesi¹ce. To stanowi³o pocz¹tek ca³ego nieszczêcia. Gdybym
by³ przy niej, kiedy Giles Luttrell mia³ wypadek, sprawy mog³yby przybraæ inny
145
obrót, ale te trzy miesi¹ce ciszy i jej przekonanie, ¿e nie ¿yjê, by³y przyczyn¹
tego, co siê sta³o przynajmniej, jeli o ni¹ chodzi. Skoro ju¿ raz wybra³a, nie
mog³a zmieniæ decyzji. Nie mia³em najmniejszej szansy w porównaniu z tym,
co zosta³o z jej mê¿a. Znaj¹c Sarê, zastanawia³em siê potem wielokrotnie, czy
nawet gdybym wówczas przy niej by³, nie post¹pi³aby tak samo. To jej cholerne
sumienie wzruszy³ ramionami. W ka¿dym razie zniszczy³a mnie. Zosta³a
ze mnie bez³adna pl¹tanina uczuæ, ¿alu i cierpienia. Nie bagatelizuj nigdy ludz-
kich uczuæ, James. Potrafi¹ zabijaæ.
Ed spojrza³ na Jamesa i umiechn¹³ siê.
A jednak nadal ma moc zadziwiania mnie, czego ty jeste najlepszym przy-
k³adem. To nastêpna rzecz, której nie nale¿y robiæ lekcewa¿yæ mo¿liwoci, po-
niewa¿ istniej¹ wszelkie szanse, ¿e ta najmniej prawdopodobna trafi siê w³anie
tobie. Przyjecha³em jedynie po to, ¿eby przekonaæ siê, czy nie móg³bym siê z niej
otrz¹sn¹æ. I odkry³em, ¿e wprost przeciwnie, tkwiê w tym wszystkim po uszy. Ty
okaza³e siê najbardziej niespodziewan¹ premi¹. Jak ci odpowiada taka rola?
Podoba mi siê odpar³ szczerze James.
Mnie tak¿e zgodzi³ siê Ed. Czy spodziewa³e siê kiedykolwiek, ¿e pew-
nego dnia naprawdê siê spotkamy?
Nie wyzna³ James. Wiedzia³em, naturalnie, o twoim istnieniu i akcep-
towa³em ciê, ale by³e kim szalenie odleg³ym, jeli wiesz, co mam na myli.
Choæ oczywicie przypuszcza³em, ¿e jestem twoj¹ kopi¹. Mylê, ¿e gdybym
nie wiedzia³ o tobie i nagle stan¹³ z tob¹ twarz¹ w twarz, sprawa wygl¹da³aby
zupe³nie inaczej. W ka¿dym razie muszê siê przyznaæ, ¿e czu³em siê strasznie
zdenerwowany. Nie wiedzia³em, czy czy ciê polubiê. Mimo tego wszystkiego,
co o tobie us³ysza³em, nadal mia³em pewne w¹tpliwoci. Prawdê mówi¹c, wyda-
wa³o mi siê, ¿e kto tak bliski idea³u nie mo¿e istnieæ w rzeczywistoci ale
mo¿e, prawda? Mama wcale nie przesadza³a.
Tego jej nie mo¿na zarzuciæ owiadczy³ Ed z powag¹. Wiele innych
rzeczy tak, ale nie sk³onnoæ do przesady.
James milcza³, obracaj¹c kolistym ruchem resztkê drinka na dnie szklanki.
A co co zamierzasz teraz zrobiæ?
Z czym?
Ze mn¹.
Co by chcia³, ¿ebym zrobi³?
James zastanawia³ siê przez chwilê.
Mylê ¿e chcia³bym ciê lepiej poznaæ, no bo przecie¿ chyba powinni-
my siê bli¿ej poznaæ? Ale wola³bym
Nie robiæ z tego wielkiej afery? podsun¹³ Ed.
W³anie to chcia³em powiedzieæ.
Ja te¿ nie mam na to ochoty. Na razie oswajam siê powoli z rzeczywisto-
ci¹. Wydaje mi siê, ¿e to chwilowo najlepsza polityka, nie s¹dzisz?
Tak stwierdzi³ James z ulg¹. Jak najbardziej.
10 Wspomnienia
146
Dobrze, wiêc Ed spojrza³ na zegarek. Czy musisz wracaæ natych-
miast do Oxfordu?
Niekoniecznie. Mam seminarium jutro o jedenastej, ale to wszystko.
W takim razie mo¿e zjedlibymy razem kolacjê? Pog³êbimy nasz¹ znajo-
moæ, jeli mogê siê tak wyraziæ.
Bardzo chêtnie James by³ zachwycony.
W porz¹dku. Czy twoja matka nie spodziewa siê przypadkiem wiadomoci
na temat powodzenia operacji Poznajemy Ojca?
James parskn¹³ miechem.
Ona nawet nie wie, ¿e tu jestem.
Wobec tego Ed zerkn¹³ ponownie na zegarek.
Czy to jest ten zegarek, który od niej dosta³e? spyta³ James ciekawie.
Tak.
Ed zdj¹³ go z rêki i poda³ Jamesowi.
Dobra marka pochwali³ James rzucaj¹c Edowi trochê niepewne spojrze-
nie. Mogê?
Mo¿esz.
James otworzy³ kopertê zegarka i przeczyta³ napis.
Lubiê Herricka oznajmi³.
Twoja matka zarzuca³a mnie cytatami z poezji powiedzia³ Ed zapinaj¹c
pasek od zegarka.
Przywileje klasycznej angielskiej edukacji? podsun¹³ James z pó³umie-
chem.
Wspomnia³a ci o tym?
Tak, opowiedzia³a, jak jej to zarzuci³e.
Od tamtej pory by³em w zdecydowanie niekorzystnej pozycji.
Ach nie, to wykluczone odpar³ James z przekonaniem.
Gdzie chcia³by zjeæ kolacjê?
Gdziekolwiek, wybierz sam. Jem wszystko.
Ale ja nie. Lubiê dobr¹ angielsk¹ kuchniê. Jak by ci odpowiada³ Simpson?
wietnie zgodzi³ siê James.
Potrzebujê dziesiêciu minut na przebranie.
To niepotrzebne. Twój mundur jest bardzo elegancki zapewni³ szybko
James.
Usta Eda drgnê³y.
W takim razie wystarczy mi piêæ minut.
Mylê powiedzia³ James wolno ¿e dobrze by by³o zadzwoniæ do mamy.
Mo¿na?
mia³o. Telefon jest tam, na stoliku.
Na drugim koñcu linii Sara zapyta³a:
Co jest, kochanie? Co siê wydarzy³o?
Wydarzy³ siê Londyn i wszystko jest w porz¹dku poinformowa³ j¹ James.
147
Po krótkiej chwili Sara odezwa³a siê ponownie:
To znaczy, ¿e dostarczy³e paczkê?
W³anie to robiê.
Jeste z Edem? dos³ysza³ w jej g³osie nag³¹ radoæ.
Tak. Zabiera mnie na kolacjê.
Nastêpna chwila ciszy.
Wiêc wszystko dobrze? spyta³a matka, a jej g³os brzmia³ trochê dziwnie.
Wiêcej ni¿ dobrze. Wspaniale. Omal nie zemdlelimy na swój widok, ale
to zagra³o od pierwszej chwili. James mówi³ tonem lekkim, ale nabrzmia-
³ym dum¹.
Cieszê siê z twojej aprobaty.
Zapewniam ciê, ¿e jest stuprocentowa.
Uprzedza³am ciê, ¿e tak siê stanie, prawda?
Tak, ale ja ci nie wierzy³em. Myla³em, ¿e twoja opinia jest mocno przesa-
dzona. Muszê powiedzieæ, ¿e teraz rozumiem, sk¹d ona siê wziê³a. Chocia¿ raz
cz³owiek okaza³ siê rzeczywicie ¿ywym wcieleniem swojej legendy!
Wiedzia³am, ¿e tak bêdzie.
Pomyla³em sobie tylko, ¿e zadzwoniê, bo mi³o ci bêdzie to us³yszeæ.
Bardzo zapewni³a go. Jestem naprawdê szczêliwa. Dziêkujê, ¿e do
mnie zatelefonowa³e, kochanie.
Czy tê sprawê uznajemy za za³atwion¹? chcia³ wiedzieæ James.
Tak. Ca³kowicie i do koñca.
W g³osie matki brzmia³o dalekie, nostalgiczne echo smutku, jak gdyby cu-
downa, d³ugo grana sztuka, uwieñczona wspania³ym fina³em, dobieg³a koñca, a ona
sama zmuszona by³a opuciæ uwielbiany, nierzeczywisty wiat, by wróciæ do rze-
czywistoci wiate³ rampy i g³ono wiwatuj¹cej widowni.
Wracam na weekend. Zdam ci wtedy szczegó³ow¹ relacjê obieca³ James.
Cieszê siê na ni¹ z góry. Czy Ed jest gdzie w pobli¿u?
Tak. Chcesz z nim rozmawiaæ?
Tylko s³ówko.
Poczekaj, ju¿ go proszê.
Zawo³a³ Eda i znikn¹³ dyskretnie z jego pola widzenia.
Saro?
S³ysza³am, ¿e wszystko posz³o dobrze?
G³adko jak po lodzie.
A on zas³uguje na twoj¹ aprobatê?
Ma ocenê celuj¹c¹. Widaæ, ¿e w³o¿y³a w niego mnóstwo pracy, Saro.
Przygotowa³am po prostu grunt i tyle przyzna³a.
Musisz to opatentowaæ w ministerstwie rolnictwa. Twoja metoda czyni
cuda stwierdzi³ Ed. Kiedy bêdê móg³ siê z tob¹ zobaczyæ, Saro? Mam ci spo-
ro do powiedzenia, ale chcê na ciebie patrzeæ, kiedy bêdê to mówi³.
Odpowiedzia³a mu niezbyt pewnym g³osem:
148
Nied³ugo. Kiedy tylko bêdê mog³a, obiecujê.
No to w porz¹dku odpar³. Tyle mogê poczekaæ.
Postaram siê, ¿eby to by³o jak najszybciej zapewni³a.
Nie wiesz, jak czas siê d³u¿y.
Ale¿ wiem doskonale. Zmieniaj¹c ton dorzuci³a ¿ywo: Bawcie siê dzi-
siaj dobrze. Zdzwonimy siê jeszcze.
Od³o¿y³a s³uchawkê, a Ed sta³ zdziwiony, ws³uchuj¹c siê w jednostajne bu-
czenie przy uchu. Ciekawe, co siê sta³o. Mo¿e w pokoju zjawi³ siê Giles? A mo¿e
nie mia³a zamiaru daæ siê wci¹gn¹æ w dawne sentymenty? Zmieni³a ton nadzwy-
czaj g³adko, widaæ by³o, ¿e ma wprawê. To by potwierdza³o wra¿enie, jakie od-
niós³ w rozmowie z sam¹ Sar¹ oraz z Jamesem, wnioskuj¹c bardziej z niedopo-
wiedzeñ ni¿ ze s³ów m³odego cz³owieka wra¿enie, ¿e w Luttrell Park rz¹dzi
Sara. Dawna Sara pozostawia³a jemu wszelkie dzia³ania; ta nowa by³a zdana na
siebie od d³ugiego czasu i przyzwyczajona do radzenia sobie w pojedynkê. Nie
tylko Anglia zmieni³a siê w ci¹gu minionych dwudziestu lat; Sarê Luttrell spotka-
³o to samo. Podatna na wp³ywy, ³atwa do pokierowania, zgodna dziewczyna, któ-
r¹ kiedy pozna³, raczej odsuniêta od praktycznego ¿ycia, chroniona przez uprzy-
wilejowan¹ egzystencjê w uprzywilejowanej warstwie spo³ecznej, przeistoczy³a
siê w pewn¹ siebie, kompetentn¹, samowystarczaln¹ i polegaj¹c¹ wy³¹cznie na
sobie kobietê.
James wróci³ do pokoju umyty, uczesany i gotowy do wyjcia.
Jestem pewien, ¿e ten telefon by³ ukoronowaniem dnia dla mamy owiad-
czy³ g³adko, umiechaj¹c siê zarazem szelmowsko.
Hmm, w koñcu ona ukoronowa³a niema³o moich dni zauwa¿y³ Ed z umie-
chem.
9
Z
aczê³o padaæ, kiedy Ed skrêci³ przy drogowskazie z napisem Little Hed-
dington 6. W³¹czy³ wycieraczki, a ich rytmiczny wist nak³adaj¹cy siê na jed-
nostajny szum opon na asfalcie i bêbnienie deszczu o dach samochodu skierowa³
jego myli, jak zwykle, ku Sarze. Minê³y ju¿ trzy miesi¹ce, pomyla³. Czy te¿
dopiero trzy miesi¹ce? By³a po³owa wrzenia! Fala czasu przetoczy³a siê nad nim
z impetem, jak nad wystaj¹cym z wody g³azem.
To mia³ byæ jego czwarty weekend w Luttrell Park w roli Eda Hardina, Przy-
jaciela Rodziny. Jak do tego dosz³o? pomyla³. Manipulacja, manewrowanie,
zrêczna gra Sary i Gilesa Luttrella? Tak czy inaczej da³ siê wci¹gn¹æ i gra³ w tê
ich bardzo angielska grê zwan¹ Utrzymywanie Pozorów. Polega³a ona na jego
wizytach, sk³adanych regularnie w maj¹tku Luttrell Park w drobnej rólce Przyja-
149
ciela Rodziny, pu³kownika E. J. Hardina z Si³ Powietrznych Stanów Zjednoczo-
nych. I wygl¹da³o na to, ¿e zosta³ ustawiony w tej roli na d³u¿szy czas.
Giles Luttrell musia³ teraz spêdzaæ wiêkszoæ czasu w ³ó¿ku; z³y stan jego
serca nie by³ dla nikogo tajemnic¹, ale Sara i James robili co mogli, ¿eby dalej
bi³o, otaczaj¹c Gilesa kokonem najczulszej troski. Ed musia³ te¿ byæ ogromnie
ostro¿ny, uwa¿aæ na gwa³towniejsze reakcje czy ostrzejsze riposty. To wszystko
jest doprawdy dziwne, myla³, i piekielnie angielskie. Jednak najdziwniej zacho-
wywa³ siê sam Giles Luttrell. Ten cz³owiek by³ z pozoru po prostu wiêtym, ale
Ed mia³ przemo¿ne wra¿enie, ¿e jemu samemu przypisano rolê wys³annika pie-
kie³. Nie w¹tpi³, ¿e Giles Luttrell to cz³owiek o naturze z³o¿onej i zawi³ej; mia³
tak¿e pewnoæ, ¿e jest on subtelny i przebieg³y. Tote¿ Ed nie by³ zwolennikiem
koncepcji aureoli. Przynajmniej nie w pe³ni. Ka¿de z nich gra³o, rzecz jasna, swoj¹
rolê, z wyj¹tkiem Jamesa, który nie mia³ jeszcze dostatecznego dowiadczenia,
a w dodatku niewiele z tej gry rozumia³. James zaakceptowa³ Eda bez zastrze¿eñ
i bezkrytycznie, ale nawet on zachowywa³ siê szalenie ostro¿nie we wszelkich
sytuacjach zwi¹zanych ze swoim oficjalnym ojcem.
Ed widywa³ Jamesa czêsto, znacznie czêciej ni¿ Sarê, która rzadko przy-
je¿d¿a³a do Londynu; za to James zjawia³ siê w miecie regularnie i spêdza³ wiele
weekendów z Edem, który zabiera³ go na mecze baseballowe i barbecue, mecze
krykieta i regaty wiolarskie. Ich stosunki, oparte na wzajemnym uczuciu i sza-
cunku, zacieni³y siê w wyj¹tkow¹ wiê, ró¿n¹ od tej, która ³¹czy³a Sarê i Gilesa;
czy te¿ Gilesa i Jamesa; czy wreszcie Sarê, Gilesa i Jamesa. Nie istnia³a jednak
wiê, która mog³aby po³¹czyæ Gilesa, Sarê, Jamesa i Eda. Wydawa³o siê, ¿e ka¿de
z nich ma swoj¹ osobn¹ klatkê, przypominaj¹c¹ komórkê w plastrze miodu o nie-
zwykle delikatnych i kruchych ciankach. Tote¿ ka¿de porusza³o siê niezwykle
ostro¿nie, ¿eby nie uszkodziæ wosku.
Ed pochodzi³ z kraju, gdzie kobiety kierowa³y rozmaitymi przedsiêwziêcia-
mi na skalê szersz¹ ni¿ w jakimkolwiek innym miejscu na wiecie; gdzie mia³y
wiêksz¹ w³adzê, wiêcej pieniêdzy i wiêksz¹ kontrolê nad sprawami bêd¹cymi tra-
dycyjn¹ domen¹ mê¿czyzn. Tak wiêc dla Eda nie by³o szokuj¹ce, ¿e Sara sprawu-
je rz¹dy w Luttrell Park. Maj¹c kalekiego mê¿a i bardzo jeszcze m³odego syna,
zmuszona by³a zachowywaæ siê tak, jak wiele amerykañskich kobiet i wykony-
wa³a swoje zadanie znakomicie. Ed zawsze ceni³ kompetencjê u kobiet; nie czu³
siê zagro¿ony ich umiejêtnociami i zdolnociami. Zdziwi³ siê wiêc, kiedy zrozu-
mia³ w trakcie kolejnych wizyt w Luttrell Park, ¿e Sara wzbudza uczucie podziwu
granicz¹cego z lêkiem. Ludzie, z którymi rozmawia³ w miasteczku, admirowali
j¹ z pewnym zdumieniem, a w jednym przypadku nawet z niedowierzaniem, po-
niewa¿ okaza³a siê nadzwyczajna w dziedzinie dotychczas zastrze¿onej dla mê¿-
czyzn. Ed wydawa³ siê jedyn¹ osob¹, która uwa¿a³a ten stan rzeczy za normalny.
Sara zajmowa³a siê wszystkim, co dotyczy³o zarz¹dzania posiad³oci¹ sprawa-
mi ziemi, budynków, upraw, prowadzeniem ksi¹g i papierów oraz ka¿d¹ inn¹ czyn-
noci¹, konieczn¹ w zbiurokratyzowanej, socjalistycznej Anglii i wszystko to
150
dzia³a³o idealnie g³adko. Sara dysponowa³a wiedz¹ i dowiadczeniem, a jej agent
pe³ni³ drugoplanow¹ funkcjê zastêpcy. Nawet Giles skomentowa³ to z nutk¹ drwi-
ny mówi¹c, ¿e z Sary by³by pierwszorzêdny dowódca eskadry. W pokrêtny spo-
sób da³ do zrozumienia, ¿e wiadomy jest udzia³u Eda w wykszta³ceniu siê tych
cech Sary.
Ed nauczy³ siê szanowaæ Gilesa jako przemylnego oportunistê, który wyko-
rzystywa³ ka¿d¹ szansê i ima³ siê ka¿dego rodka, ¿eby wzmocniæ stalowe, choæ
z pozoru niewinne wiêzy ³¹cz¹ce go z Sar¹, wiêzy tak silne, a przy tym delikatne,
¿e nie zdawa³a sobie sprawy z ich mocy. Jego cierpliwoæ, tolerancja, wyrozu-
mia³oæ pozbawi³y j¹ praktycznie mo¿liwoci ucieczki od poczucia winy. Przeba-
czaj¹c jej ca³kowicie, do koñca, umocni³ tylko jej potrzebê odpokutowania, a za-
akceptowaniem Jamesa zatrzasn¹³ na dobre drzwi wiêzienia.
Tak, tak, myla³ Ed, Giles Luttrell nie by³ g³upi. Wiedzia³ doskonale, ¿e Ja-
mes stanowi fundament, na którym mo¿na bêdzie odbudowaæ rozbite ma³¿eñ-
stwo. Ed przekona³ siê sam, jak mocne wiêzy ³¹czy³y Jamesa i jego matkê. Nie
by³o miêdzy nimi nawet szczeliny, nie mówi¹c o przepaci miêdzy pokoleniami.
Potrafili siê ze sob¹ porozumiewaæ bez masek, bez przybierania sztucznych póz.
Rozmawiali ze sob¹ tak intymnie, tak swobodnie i bez ograniczeñ, jak on sam
z Sar¹; zastanawia³ siê nieraz, czy Sara nie traktuje Jamesa jako substytutu, za-
miennika jego, Eda. Oczywiste by³o, ¿e James pozostaje pod wyranym wp³y-
wem matki; rzuca³o siê tak¿e w oczy, ¿e nie tylko j¹ kocha, ale tak¿e admiruje
i szanuje. W gruncie rzeczy, uzna³ Ed, wygl¹da³o to nawet bardziej na uwielbie-
nie ni¿ na normaln¹ mi³oæ.
Nie móg³ jednak pozbyæ siê wra¿enia, ¿e jeli ich drogi ¿yciowe losy Eda,
Sary i Jamesa uk³ada³y siê i przeplata³y jak na wzorzystym gobelinie, tkaczem
by³ tu Giles. Ed nie ufa³ mu do koñca, choæ nie umia³by podaæ ¿adnej konkretnej
przyczyny, gdy¿ Giles Luttrell by³ niezmiennie przyjacielski i serdeczny. On jest
po prostu zbyt doskona³y, ¿eby byæ prawdziwy, pomyla³. W ocenie ludzkiego
cierpienia Ed przychyla³ siê zawsze do opinii Somerseta Maughama, ¿e cokol-
wiek ono powoduje, to z pewnoci¹ nie uszlachetnia; cierpienie potrafi³o wypa-
czaæ, skrzywiaæ, przepajaæ gorycz¹, niszczyæ. Podejrzewa³, ¿e za t¹ ca³¹ wiêto-
ci¹ kryje siê pl¹tanina emocjonalna, tak zagmatwana, ¿e musi gryæ siê we w³asny
ogon. Giles Luttrell, myla³ Ed, wyranie co knuje. Ale co? I dlaczego?
Mija³ w³anie lotnisko polowe w Little Heddington. Widzia³ wie¿ê kontroln¹,
a tak¿e skupisko zardzewia³ych prêtów i cegie³ w miejscu dawnego punktu od-
praw. Niewidoczne by³y tylko duchy nawiedzaj¹ce te miejsca. Choæby moje w³a-
sne dawne ja, pomyla³. Po có¿ bym tu wraca³, jeli nie w celu odprawienia egzor-
cyzmów? A mo¿e przyjecha³em w poszukiwaniu azylu? Kto gdzie powiedzia³,
¿e mi³oæ jest najlepszym azylem. S³usznie, uzna³ Ed, wszyscy potrzebujemy ja-
kiego schronienia. Mo¿e Sara jest moim schronieniem? Takim miejscem, dosko-
nale uszczelnionym, absolutnie pewnym i bezpiecznym, oparciem i os³on¹, gdzie
mo¿na przycupn¹æ i przetrwaæ tê nie koñcz¹c¹ siê burzê, jak¹ jest ¿ycie. W koñcu
151
umiejêtnoæ tworzenia zwi¹zków miêdzyludzkich wiadczy³a o cz³owieczeñstwie;
kto nie potrafi³ ich budowaæ, mia³ w jakim sensie mniej tego cz³owieczeñstwa.
Zamajaczy³a przed nim brama Luttrell Park i skrêci³ w ni¹, wje¿d¿aj¹c w sze-
rok¹ alejê dojazdow¹; w g³êbi przeb³yskiwa³ dom, lni¹cy ciep³ym blaskiem na-
wet w to szare popo³udnie, janiej¹cy ró¿owoczerwonymi ceg³ami. Jestem w ja-
kim sensie zwi¹zany z Luttrell Park, pomyla³ Ed. Ma nade mn¹ w³adzê od dnia,
kiedy pierwszy raz ujrza³em Sarê pod kasztanem. Niewykluczone, ¿e to sprawa
przeznaczenia. Mo¿e gdzie tam jest kto, kto poci¹ga za sznurki i patrzy, jak
wszyscy tañczymy. Kto wie? Z pewnoci¹ dziwne jest, ¿e wróci³em akurat teraz
w czasie, kiedy Giles Luttrell szykuje siê do odejcia. Byæ mo¿e w tym angiel-
skim d¿entelmenie kryje siê zazdrosny demon zemsty. Z Anglikami nigdy nic nie
wiadomo. Ta ich wrodzona uprzejmoæ nie pozwala w ¿aden sposób odgadn¹æ,
kto, na przyk³ad nienawidzi ciê, a kto d¹¿y do twojej zguby. Mówi siê o nich, ¿e
nie maj¹ uczuæ; to oczywista nieprawda oni ich po prostu nie pokazuj¹ po sobie.
Giles Luttrell nie jest cz³owiekiem z plastiku, nawet jeli na takiego wygl¹da.
Wystarczy siêgn¹æ do przyk³adu Jamesa. Ed mia³ uczucie, ¿e chocia¿ James
kocha i podziwia Gilesa, to z tej drugiej strony jego uczucia nie s¹ w pe³ni odwza-
jemniane. James by³ w tej grze pionkiem. Giles zaaprobowa³ go, ¿eby mocniej
przywi¹zaæ do siebie Sarê. I umia³ dzia³aæ tak subtelnie, ¿e ¿adnemu z nich po-
dobne podejrzenie nie powsta³o nawet w g³owie, tego Ed by³ ca³kowicie pewien.
Akceptowali Gilesa takiego, jakim go widzieli, bior¹c wszystko za dobr¹ monetê
prosto z mennicy: ¿adnych zadrapañ, wgiêæ czy zniekszta³ceñ. Jedynie Ed dos³y-
sza³ nieczysty dwiêk monety. Nie by³a ze z³ota, jak s¹dzili inni. Ed podejrzewa³,
¿e jest sfa³szowana.
Kiedy skrêca³ na ¿wirowany podjazd przed domem, przypomnia³a mu siê, nie
wiedzieæ czemu, piosenka z czasów wojny, któr¹ w tamtym czasie nadawano bez
przerwy przez radio:
Nie podziêkowa³em ci jeszcze za ten czarowny weekend,
Za dwa niebiañskie dni, które spêdzi³em dziêki tobie.
Umiechn¹³ siê do siebie, rozbawiony. Wiedzia³, ¿e jest zazdrosny o Gilesa
Luttrella, wiêc spróbowa³ zamkn¹æ tê zazdroæ na dwa zamki. Weekendy dawa³y
mu mo¿noæ widzenia siê z Sar¹, choæ oznacza³y te¿ frustracjê tak blisko, a prze-
cie¿ tak daleko. Mia³ jednak do wyboru to albo nic. Role rozdawa³ Giles Luttrell
i na tym etapie dyskutowanie z re¿yserem nie mia³o najmniejszego sensu. Ale ja
mu nadal nie ufam, pomyla³. Na jego miejscu nienawidzi³bym Eda Hardina. I tak
mam mu za z³e, ¿e Sara jest przy nim; bêdzie j¹ mia³ do koñca ¿ycia a mo¿e i po
mierci, kto wie? Sk¹d pewnoæ, ¿e nie prowadzi z Sar¹ nieustaj¹cej wojny obli-
czonej na wyczerpanie przeciwnika, wojny, w któr¹ wda³ siê od momentu, kiedy
siê o mnie dowiedzia³? Za³o¿y³bym siê, ¿e to robi. Od razu wiedzia³, kim jestem,
i to nie tylko z nazwiska. Zna³ mnie, poniewa¿ Sara opowiedzia³a mu wszystko
152
i poprzez Jamesa ¿y³ razem ze mn¹, natyka³ siê na mnie codziennie przez ostatnie
dwadziecia jeden lat; w ci¹gu tak d³ugiego czasu mo¿na zgromadziæ potê¿ny
zapas nienawici.
Zatrzyma³ samochód przed schodami i siedzia³ chwilê bez ruchu, ogarniêty
nag³ym ch³odem. Tak, tu kry³o siê sedno sprawy. Czy te przyjacielskie zaprosze-
nia by³y za ka¿dym razem wystosowane z premedytacj¹? Czy Giles, kiedy tylko
zamknê³y siê drzwi za Edem, zaczyna³ rozmylnie niszczyæ widoczn¹ radoæ Sary
z jego wizyty, i jak zrêczny alchemik obraca³ tê radoæ w poczucie winy? Ed zo-
baczy³ nagle oczami duszy postaæ Sary, która oddala siê i maleje, odchodz¹c od
niego w stronê tego zmarnowanego cia³a, tego przegranego ¿ycia. Myli Eda sku-
pi³y siê na niej, na wyrzeczeniach i powiêceniach, które sama wybra³a i które
by³y jej udzia³em przez wszystkie te lata. A przecie¿ nadal chowa³a w sobie, ukry-
te pod pozornym opanowaniem i rezerw¹, wra¿liwe i czu³e serce. Wiedzia³, ¿e go
kocha. Ale gdyby nie by³o Jamesa, czy sytuacja wygl¹da³aby tak samo? W koñcu
James stanowi³ ³¹cz¹ce ich ogniwo.
W to mokre, szare popo³udnie Ed zapragn¹³ nagle znaleæ siê z powrotem
w San Francisco, gdzie niew¹tpliwie wieci³o s³oñce; przez chwilê gorzko ¿a-
³owa³, ¿e nie potrafi³ zapomnieæ Sary Luttrell; buntowa³ siê przeciw w³adzy,
jak¹ nad nim mia³a. Zaraz potem drzwi frontowe otworzy³y siê i ukaza³ siê
w nich James, który podszed³ do samochodu z otwartym parasolem; na jego
widok nastrój Eda zmieni³ siê w mgnieniu oka. Jasne, w Kalifornii z pewno-
ci¹ wieci s³oñce, ale nie ma tam Jamesa ani Sary Chwileczkê, powiedzia³
sobie. W ten rodzaj gry, który uprawia Giles Luttrell, mog¹ graæ równie do-
brze dwie osoby.
James umiecha³ siê szeroko, zadowolony, ¿e widzi Eda.
wietna pogoda dla kaczek zauwa¿y³ pogodnie.
Wydawa³oby siê, ¿e do tej pory ludziom w tym kraju powinny by³y wyro-
sn¹æ p³etwy na stopach.
Ed odwróci³ siê, siêgn¹³ na tylne siedzenie po torbê i poda³ ja Jamesowi.
Ee, zd¹¿ylimy siê do niej przyzwyczaiæ zapewni³ James. Po prostu
umiechamy siê i znosimy j¹ dzielnie. A przy tym, widzisz, pogoda jest wspania-
³ym tematem do rozmowy.
James umiechn¹³ siê porozumiewawczo. Kiedy przekroczyli próg, zobaczy-
li schodz¹c¹ ze schodów Sarê. James dostrzeg³ spojrzenie, jakim obdarzy³a Eda,
gest r¹k, które Ed wzi¹³ w swoje d³onie, ca³uj¹c j¹ lekko w policzek.
Witaj znowu powiedzia³ lekko i swobodnie.
James dos³ysza³ jednak specjalny ton w jego g³osie i zauwa¿y³, jak matka roz-
wietla siê pod jego wp³ywem, a orzechowe oczy ojca rozjaniaj¹ siê umiechem.
Wemiesz torbê Eda na górê, dobrze, kochanie? zwróci³a siê do Jamesa
Sara, bior¹c jednoczenie Eda pod rêkê i prowadz¹c go w kierunku salonu.
Giles zejdzie póniej poinformowa³a go.
Jak on siê miewa?
153
Wszystko w Luttrell Park krêci³o siê wokó³ stanu zdrowia Gilesa Luttrella.
Trzyma siê odpar³a Sara.
Zamknê³a drzwi salonu, odwróci³a siê ku Edowi i objê³a go mocno, lgn¹c do
niego z westchnieniem. Ed uj¹³ j¹ za brodê i uniós³ jej twarz ku górze.
A ty?
Och, ja tak¿e powiedzia³a.
Wygl¹da³a na zmêczon¹ i podminowan¹, jakby jej cierpliwoæ i wyrozumia-
³oæ by³y napiête do granic wytrzyma³oci, gro¿¹c pêkniêciem.
Od razu mi lepiej na twój widok doda³a jeszcze.
Cokolwiek mogê zrobiæ zreszt¹ sama wiesz.
Doæ ju¿ robisz przyje¿d¿aj¹c tutaj. Naprawdê to doceniam, Ed. Wiem
doskonale, ¿e w obecnym uk³adzie nie jest to dla ciebie ³atwe. Jestem ci tym bar-
dziej wdziêczna. Wiesz, jak to du¿o dla mnie znaczy.
Dla mnie równie¿.
Chod, usi¹d przy mnie i opowiedz, co porabia³e przez ostatnie dwa ty-
godnie.
Kiedy James wszed³ do salonu, siedzieli na krzes³ach naprzeciwko siebie, ale
ju¿ od progu wyczuwa³o siê intensywnoæ ³¹cz¹cego ich uczucia. Odk¹d James
widywa³ matkê i ojca razem, zrozumia³ bardzo wiele, choæby tak¹ istotn¹ prawdê,
¿e to matka jest podstaw¹ tego szczególnego trójk¹ta. Obaj mê¿czyni byli od
niej zale¿ni, ka¿dy na swój w³asny sposób, a gdy przebywali we troje, ona w cu-
downy, subtelny sposób obdarza³a ka¿dego tym, co mu by³o potrzebne. Otwiera³a
siê przed Edem jedynie wtedy, kiedy byli bez Gilesa, we dwoje, a James czu³, ¿e
jego uwielbienie i szacunek dla niej, ju¿ przedtem niema³e, rosn¹ bezgranicznie.
Od czasu pierwszego spotkania z Edem, James by³ nieco zaniepokojony swo-
j¹ w³asn¹ entuzjastyczn¹ reakcj¹; czu³, ¿e przekroczy³ granice rozs¹dku, anga¿u-
j¹c siê bez przemylenia, akceptuj¹c bez zastrze¿eñ, czerpi¹c przyjemnoæ bez
myli o konsekwencjach. Mia³ wra¿enie, ¿e zepchn¹³ na bok Gilesa i wstawi³ na
jego miejsce Eda, wiêc za ka¿dym razem, kiedy wraca³ do Luttrell Park i przeby-
wa³ znów z Gilesem, widz¹c jego ³agodn¹ cierpliwoæ i bezgraniczn¹ wyrozu-
mia³oæ, mia³ poczucie winy i w pewnym sensie wstydzi³ siê za siebie.
James zdawa³ sobie sprawê, ¿e Giles zrobi³ Edowi miejsce w ich ¿yciu, dlatego
¿e Ed by³ ojcem jego, Jamesa, a tak¿e dlatego, ¿e pragnê³a tego Sara. James zrozumia³
te¿ w koñcu to, co dotychczas tylko podejrzewa³ ¿e z nich dwojga, matki i jego
samego, z punktu widzenia Gilesa Luttrella liczy siê matka; podobnie jak wiedzia³, ¿e
dla matki liczy siê Ed i on sam. Dla Gilesa Sara by³a wszystkim, i James docenia³ fakt,
¿e Ed niezmiennie honoruje tê zasadê, tak jak docenia³ umiejêtnoæ absolutnego skon-
centrowania siê na jednej osobie, wykazywan¹ przez Gilesa. Nie mia³ ¿adnych preten-
sji do sposobu, w jaki by³ traktowany przez swojego oficjalnego ojca; cokolwiek kie-
rowa³o Gilesem, dostawa³ od niego zawsze wszystko, co najlepsze.
154
W sumie, pomyla³ James, ten uk³ad by³ najbardziej zagmatwan¹ pl¹tanin¹,
jak¹ zdarzy³o mu siê widzieæ, ale przypomnia³ sobie, co Ed mu powiedzia³ parê
tygodni wczeniej:
Kiedy w grê wchodzi narzucenie rozs¹dku uczuciom, najwy¿sza inteligen-
cja nie da sobie z tym rady.
No, skoro kto z inteligencj¹ Eda nie potrafi daæ sobie z tym rady, pomyla³
znowu, ja nie bêdê nawet próbowa³.
Teraz zbli¿y³ siê do nich wolnym krokiem, z umiechem na ustach.
Deszcz usta³ obwieci³ i bêdziemy mieli piêkny zachód s³oñca, co jest
dobr¹ wró¿b¹ na jutro.
A co takiego wa¿nego odbywa siê jutro? spyta³ Ed niewinnie.
James popatrzy³ na niego z wyrzutem.
Mecz krykieta, rzecz jasna. Doroczna konfrontacja: Little Heddington prze-
ciwko Great Heddington. Spodziewam siê, ¿e przyjdziesz i bêdziesz mi kibico-
wa³. Mama zajmuje siê zawsze herbat¹, a tata zapisuje punkty. Wiesz, to nale¿y
do tradycji.
W takim wypadku zacz¹³ Ed z powag¹.
W ka¿dym wypadku przerwa³ James surowo. W koñcu serwujê jak sza-
tan, a w grze kijem te¿ jestem nie najgorszy. Rozgromimy ich.
Nie zapomnê w³o¿yæ kasku zapewni³ go Ed.
Siedzieli tak gawêdz¹c do szóstej, kiedy do³¹czy³ do nich Giles, poprze-
dzony ukazaniem siê Batesa z drinkami. Ed odniós³ wra¿enie, ¿e w ci¹gu ostat-
nich dwóch tygodni Giles jakby straci³ ostroæ, niczym stary dokument zaciera-
j¹cy siê w miarê up³ywu czasu, coraz mniej wyrany i ¿ó³kn¹cy po brzegach.
Giles by³, jak zawsze, niezmiennie pogodny, jednak Ed odczu³, ¿e Sara jakby
zesztywnia³a i sta³a siê napiêta jak struna. Choæ stara³a siê to ukryæ, ledzi³a
ka¿dy ruch mê¿a, jak kamera na oddziale intensywnej terapii. I ona, i James
uprzedzali ka¿de ¿yczenie Gilesa i pilnowali, by nie musia³ podejmowaæ ¿ad-
nych wysi³ków, a wszystko to mia³o wydawaæ siê naturalne i odruchowe. Do-
gl¹dali go, pilnowali i pielêgnowali, wiedz¹c, ¿e s¹ dla niego dos³ownie pod-
por¹ ¿yciow¹. Gilesowi pozwolono na jednego drinka przed kolacj¹, jeden
kieliszek wina do kolacji i jedno cygaro po niej. Rozegrali z Edem partiê sza-
chów i o wpó³ do jedenastej Giles by³ ju¿ z powrotem na górze. Sara dotrzy-
ma³a mu towarzystwa, ale potem przysz³a znów do salonu i wówczas James
dyskretnie znikn¹³.
Ed siedzia³ na roz³o¿ystej kanapie pod oknem; Sara podesz³a do niego i opa-
d³a na miêkkie siedzenie tu¿ obok, przysuwaj¹c siê blisko, ¿eby móc oprzeæ siê
o jego ramiê.
Jak dobrze powiedzia³ pó³g³osem.
Ty jeste dobry westchnê³a. Jeste dla mnie tak¹ pociech¹, Ed. Wiesz
rozwi¹zujesz wszystkie moje sup³y i wêz³y.
Tak mocno s¹ zaciniête? zapyta³ z czu³oci¹.
155
Teraz tak. Jestem zmêczona sta³ym wstrzymywaniem oddechu. Zamilk³a,
a po chwili dorzuci³a bezradnie: Gdybym tak rzeczywicie mog³a co zrobiæ!
Przecie¿ robisz.
Tylko, widzisz, to nie wystarcza. Czujê siê bezsilna. Westchnê³a zno-
wu. Jedyne, co mogê, to staæ i patrzeæ, a tego po prostu nie znoszê! Bo¿e drogi,
jak ja tego nie znoszê!
S³ysz¹c nutê histerii w jej g³osie obj¹³ j¹ mocniej i poca³owa³ lekko we w³osy.
Ukry³a twarz na jego ramieniu, jakby szuka³a ucieczki od tego, co j¹ nieuchronnie
czeka³o.
On ma taki cudowny stosunek do wszystkiego powiedzia³a. Nawet do
ciebie.
W g³owie Eda zapali³o siê ostrzegawcze wiate³ko.
Doprawdy?
On wie, ¿e kiedy tu jeste, czujê siê szczêliwa. Dlatego ciê zaprasza. Jest
szczêliwy, bo ja jestem szczêliwa, ale nie potrafiê pozbyæ siê przewiadczenia,
¿e to jest ta sama, zawsze ta sama historia. Moje szczêcie jego kosztem.
Pos³uchaj, Saro zacz¹³ Ed kategorycznie, choæ spokojnie. Nawet ten
kalwiñski organ Inkwizycji, który nazywasz sumieniem, nie mo¿e zmusiæ ciê do
obwiniania siê za co, za co nie ponosisz ¿adnej odpowiedzialnoci. Giles rozbi³
siê w p³on¹cym samolocie, owszem; ale ty nie mia³a z tym nic wspólnego. Potem
niezliczone operacje, które przeszed³, os³abi³y mu serce, ale to te¿ nie twoja wina.
Co wiêcej mog³aby zrobiæ dla niego ponad to, co robi³a i robisz przez ca³y czas?
Milcza³a przez chwilê.
Zapewne nic stwierdzi³a wreszcie z desperacj¹.
W takim razie jaki¿ to ciê¿ar winy za jakie nieodpokutowane grzechy za-
mierzasz wzi¹æ teraz na swoje barki?
Mówi³ spokojnym g³osem, ale wyczu³a w nim niezadowolenie.
Bo widzisz, on umrze ze wiadomoci¹, ¿e kiedy go zabraknie, ja bêdê
¿y³a szczêliwie z tob¹ wyrzuci³a z siebie gwa³townie.
Chryste Panie, pomyla³ Ed ze zgroz¹. Nienawiæ wezbra³a w nim gor¹c¹
fal¹. Ramiê obejmuj¹ce Sarê zacieni³o ucisk tak bardzo, ¿e spojrza³a na niego
wystraszona nie na ¿arty. Jego twarz by³a pozbawiona wyrazu, daleka, nieobecna.
Sara wyczu³a jego wciek³oæ, ale powiedzia³ tylko g³osem równie nieruchomym,
jak twarz:
Wiêc co zamierzasz zrobiæ? Wyrzuciæ mnie znów ze swojego ¿ycia?
Wlepi³a w niego oczy, odsunê³a siê i sztywno wyprostowa³a. On równie¿ spoj-
rza³ na ni¹.
Saro, na mi³oæ Bosk¹ powiedzia³ gwa³townie czy musisz karmiæ siê
i poiæ poczuciem winy, niæ o winie i jeszcze siê w niej k¹paæ?
Zastyg³a w pozie wyra¿aj¹cej wyrzut, niedowierzanie i ból; w nastêpnej chwili,
kiedy na ni¹ spojrza³, ta sztywnoæ za³ama³a siê, gniewne iskry w oczach zmieni³y siê
w mokre b³yski, a lód, który siê w nich tai³, stopnia³ w pal¹cym bólu i sp³yn¹³ ³zami.
156
Och, Saro westchn¹³ wyci¹gaj¹c po ni¹ rêce.
Wybuchnê³a p³aczem pad³a mu w ramiona, szlochaj¹c spazmatycznie. Wzi¹³
j¹ na kolana i przytuli³. Czu³ konwulsyjne ³kania i trzyma³ j¹ blisko przy sobie,
myl¹c z ulg¹, ¿e tama runê³a i ca³a ta sztywna samokontrola, nagromadzenie obaw,
napiêæ nerwowych i zrodzonego w niej poczucia winy mo¿e z niej wreszcie wy-
p³yn¹æ.
P³aka³a d³ugo, i nawet kiedy ³zy ju¿ wysch³y, wstrz¹sa³y ni¹ nadal suche ³ka-
nia, które zdawa³y siê j¹ rozdzieraæ.
Potrzebowa³a tego powiedzia³ w koñcu.
Kiwnê³a g³ow¹, niezdolna przemówiæ.
Nie p³aczesz czêsto, ale kiedy siê to zdarza, mo¿na siê spodziewaæ praw-
dziwego potopu. W³anie dlatego, ¿e przychodzi tak rzadko.
Wszystko przez to, ¿e tu jeste powiedzia³a z trudem. Przy tobie mam
zawsze poczucie, ¿e nie muszê ukrywaæ uczuæ, bo ty przecie¿ zrozumiesz. Giles
nie lubi, kiedy p³aczê. To go rozstraja. Czuje, ¿e p³aczê z jego winy a przecie¿
z tyloma przeciwnociami musi siê stale borykaæ.
Ale ja jestem przy tobie. Oprzyj siê o mnie, Saro. Mam silne ramiona, bez
trudu udwign¹ twój ciê¿ar.
Jaka to ulga, móc z tob¹ o wszystkim porozmawiaæ.
Wiêc rozmawiaj. Nie du tego w sobie, bo w koñcu pêkniesz. Chcê ciê mieæ
ca³¹, a nie w kawa³kach. Najwy¿szy czas, ¿eby wyrzuci³a to wszystko z siebie.
Czas powtórzy³a z gorycz¹. Ty i ja, Ed, toczymy nieustann¹ walkê z cza-
sem. Najpierw by³a kwestia twojego czasu. Teraz chodzi o Gilesa, tylko ¿e jego
czas zosta³ odmierzony i niewiele go ju¿ zosta³o.
Obojêtnie ile go zosta³o, nie mo¿esz zrobiæ dla Gilesa wiêcej ni¿ robisz,
a popatrz, ile ju¿ zdzia³a³a.
Tylko ¿e to ci¹gle za ma³o! Nawet teraz, choæ zaakceptowa³ rzeczywistoæ
i twierdzi, ¿e rozumie nas, ciebie i mnie nie przesta³ pragn¹æ tego, czego mu nie
mogê daæ. On nam zazdroci, Ed. Wie, ¿e bêdzie mnie mia³ tak d³ugo, jak d³ugo
bêdzie mnie potrzebowa³, ale nie w sposób, w jaki chcia³by mnie mieæ.
Mia³ ciê przez ponad dwadziecia lat przypomnia³ Ed tym odleg³ym,
ch³odnym tonem.
Ale ca³y czas wiedzia³ o tobie.
Podobnie jak ja wiedzia³em o nim.
Odgad³ z wyrazu twarzy, ¿e Giles Luttrell nie pozwoli³ jej nigdy spojrzeæ na
to z tego punktu widzenia.
To w³anie ciebie podj¹³ ciebie mam do spó³ki z Gilesem a poza tym
jeszcze wzajemn¹ zazdroæ. Rozumiesz, ja tak¿e jestem o niego zazdrosny. On
¿yje z tob¹ pod jednym dachem, ma to, co mu codziennie dajesz i wiadomoæ, ¿e
przy nim jeste, wreszcie fakt, ¿e dzielicie razem ¿ycie, czyli to wszystko, bez
czego musia³em siê obejæ przez wszystkie te lata, Saro. Nie uwa¿asz, ¿e to by³o
dla mnie ciê¿kie?
157
Nigdy nie patrzy³am na to z tej strony przyzna³a po chwili.
Wiesz, nie by³o mnie tu, wiêc nie mog³em ci o tym przypominaæ stwier-
dzi³ lekko. Giles by³.
Ale on zachowywa³ siê wobec mnie tak wspaniale choæ oczywicie by³y
trudne okresy; Giles potrafi byæ szalenie trudny, czasem wrêcz okrutny i mciwy,
ale widzisz, Ed, on tak wiele wycierpia³.
Pal¹cy gniew Eda ostyg³ przeistaczaj¹c siê w zimn¹ pasjê. Co za obmierz³y
hipokryta, co za przebieg³y, sadystyczny ³ajdak! Sara nie uwierzy ani przez chwi-
lê, ¿e ca³e swoje poczucie winy i desperacjê zawdziêcza Gilesowi, który j¹ tym
karmi³ od lat.
Giles zawsze nienawidzi³ swoich ograniczeñ fizycznych ci¹gnê³a tym-
czasem Sara. Mia³ tak wielkie ambicje i nadzieje; odda³ Luttrell Park, a prze-
cie¿ nigdy by tego nie zrobi³, gdyby sprawy potoczy³y siê inaczej. Giles ma swoj¹
dumê, Ed. Nie wykorzysta³by nigdy czyjego syna, ¿eby zapewniæ ci¹g³oæ rodu;
nie by³by w stanie zdecydowaæ siê na podobny krok.
Bo te¿ nigdy nie zamierza³ go zrobiæ, pomyla³ Ed zimno. James nie jest
wa¿ny dla Gilesa Luttrella; tylko ty siê dla niego liczysz, poniewa¿ poprzez ciebie
mo¿e dosiêgn¹æ mnie i ukaraæ nas oboje.
Chcia³ mieæ w³asnego syna mówi³a dalej Sara a mimo to zaakceptowa³
Jamesa bez wahania. To ty stanowi³e dla niego najwiêkszy problem. To, czym
jeste i jaki jeste. Giles by³ ca³kowicie szczery na ten temat.
Nie w¹tpiê, ¿e by³ szczery, pomyla³ Ed.
Wiem dok³adnie, co chcesz mi powiedzieæ stwierdzi³ zgodnie z praw-
d¹ i naprawdê ciê rozumiem. Nawet lepiej ni¿ mylisz. Rozumiem wszystko, co
dotyczy Gilesa, wierz mi. Myla³em o tym wielokrotnie. Ale w koñcu powiêci³a
mu minione dwadziecia lat tak, w³anie powiêci³a. On zdaje sobie z tego
sprawê, naprawdê i dlatego chce, ¿eby by³a szczêliwa. Dlatego, ¿e zas³u¿y-
³a na to, Saro. W ten sposób próbuje ci po prostu sp³aciæ d³ug wdziêcznoci. To
wszystko.
Tak s¹dzisz? spyta³a gorliwie, z nadziej¹ chwytaj¹c siê ka¿dego wyja-
nienia, jak deski ratunku, która pozwoli³aby jej utrzymaæ siê na powierzchni wody
poród gro¿¹cych zatopieniem fal.
Jestem o tym przekonany. By³by przera¿ony tak, z pewnoci¹ przera-
¿ony powtórzy³ stanowczo na myl, ¿e mo¿esz siê czuæ winna z naszego
powodu. Zap³aci³a za to, co miêdzy nami by³o, Saro i ja tak¿e, na swój spo-
sób. Rachunki zosta³y ca³kowicie wyrównane. To, co dzieje siê miêdzy nami
teraz, nie jest skryte czy podstêpne, i nie godzi w niego w ¿adnym sensie. Gdy-
by tak by³o, nie zgodzi³by siê, ¿ebym spêdzi³ tu choæ minutê. Giles ufa nam
obojgu, Saro. Chyba dostrzeg³a to sama; tobie ufa bezgranicznie, a mnie na
tyle, ¿eby zapraszaæ mnie tutaj i umo¿liwiaæ spotkania z tob¹ i Jamesem. Nie
musisz mnie przekonywaæ, ¿e to niezwyk³y cz³owiek, Saro. Sam o tym wiem
doskonale.
158
Ach, wiedzia³am, ¿e wszystko zrozumiesz! wykrzyknê³a z radoci¹. Za-
wsze umia³e zrozumieæ. Zarzuci³a mu rêce na szyjê, poca³owa³a go z impetem
i przyzna³a z ¿alem: Powinnam by³a porozmawiaæ z tob¹ wczeniej. Jak dobrze,
¿e mog³am ci o tym powiedzieæ.
Mo¿esz mówiæ mi o wszystkim zapewni³. Wiesz sama. Mów, co ze-
chcesz, kiedy i gdzie zechcesz, Saro.
I bêdê to robi³a. Na pewno przyrzek³a rozpromieniona.
Poca³owa³a go znowu, a on otoczy³ j¹ ramionami poddaj¹c siê pieszczocie.
W³aciwie dlaczego nie? pomyla³. Jeli on mnie ma za podstêpnego zdrajcê,
mogê przynajmniej zas³u¿yæ na tê opiniê.
Sobota okaza³a siê tak piêkna, jak zapowiada³ pi¹tkowy zachód s³oñca. Giles
zszed³ na dó³, ¿eby zjeæ z nimi lunch, a potem wszyscy udali siê na pole krykie-
towe, rozci¹gaj¹ce siê za kocio³em, na samym koñcu High Street. Giles i Bates
skierowali siê do miejsca, gdzie odbywa³o siê liczenie punktów, natomiast Sara
do³¹czy³a do pañ w pawilonie, ¿eby wspólnie przygotowaæ podwieczorek, który
zapowiada³ siê na prawdziwy bankiet. Ed usadowi³ siê na le¿aku, na skraju pola,
sk¹d ogl¹da³, jak zgodnie z przepowiedni¹ Jamesa, Little Heddington rozgromi³o
Great Heddington ró¿nic¹ szeciu bramek, przy czym James zas³u¿y³ siê wspania-
le, zdobywaj¹c szeæ z czterdziestu omiu punktów.
Przyjemnie by³o wyci¹gn¹æ siê na le¿aku w promieniach wrzeniowego s³oñ-
ca, s³uchaj¹c nieregularnych oklasków, co jaki czas przybieraj¹cych nagle na
sile. Ed patrzy³, jak James serwowa³ albo odbija³, potem zamyka³ oczy, a do jego
uszu dochodzi³ odg³os pi³ki odbijanej kijem, szmer wieniaczych g³osów, dwiêk
kocielnego zegara wybijaj¹cego kwadranse. Stary pan Sargent pe³ni³ funkcjê sê-
dziego, co robi³ od niepamiêtnych czasów, a dru¿yna Little Heddington sk³ada³a
siê z farmerów, ekspedientów, mechaników, pastuchów i mleczarza. To jest abso-
lutnie i niepowtarzalnie angielskie, pomyla³ Ed, podobnie jak herbata, mocna
i gor¹ca, a do niej talerze kanapek, bu³eczki z pasztetem i ciasta przygotowane
przez panie. Po meczu wszyscy pod¹¿yli do Luttrell Park na wspólne wiêtowa-
nie i kolacjê z³o¿on¹ z zimnych miês i pikli, któr¹ spo¿ywano komentuj¹c dzisiej-
szy mecz i wspominaj¹c inne mecze sprzed lat. Giles wypi³ jedno ma³e piwo,
siedz¹c u szczytu sto³u, otaczany wyranym szacunkiem i sympati¹ przez wszyst-
kich obecnych.
Tak, myla³ Ed tej nocy, le¿¹c bezsennie w ³ó¿ku, w tym kraju zmieni³o siê
mnóstwo rzeczy, jednak na pewno nie obyczaje ma³ych miasteczek. Ca³y ten dzieñ
by³ prawdopodobnie jedn¹ z tych tradycji, kultywowanych od zamierzch³ej prze-
sz³oci. Jedynym nowym elementem by³a obecnoæ eks-kochanka ¿ony dziedzi-
ca, bêd¹cego tak¿e ojcem jej syna, który zjawi³ siê tutaj i paradowa³ bez ¿enady,
nie przejmuj¹c siê niczyj¹ opini¹. Có¿, dostarczy³ im tematu do rozmów, czego
do rozwa¿ania poza mierci¹ i podatkami, przede wszystkim mierci¹ bo tego
159
tematu tak¿e g³ono nie poruszano. Angielskie maniery, pomyla³, czy mo¿e bier-
na akceptacja istniej¹cego stanu rzeczy? Jeli chodzi o pojawienie siê Eda tego
popo³udnia, jego obecnoæ zaakceptowano z radoci¹; zauwa¿y³, ¿e parê m³od-
szych kobiet przygl¹da mu siê i szepcze, natomiast ci, których pamiêta³ i którzy
jego pamiêtali, zachowywali siê uprzejmie i naturalnie. Zapewne tamte zdarzenia
by³y dla nich histori¹, a wybryki angielskiej arystokracji jeli mo¿na tak to eufe-
mistycznie okreliæ to co zbyt dobrze znanego i udokumentowanego, ¿eby mia³o
stanowiæ sensacjê. Chodzi³o w³anie o arystokracjê, wiêc tolerowano je z wyro-
zumia³oci¹, zrodzon¹ g³ównie z angielskiego upodobania do tytu³u baroneta
w tym wypadku. I dzia³a³o to nawet w rozszala³ych latach szeædziesi¹tych, kon-
kretnie w tysi¹c dziewiêæset szeædziesi¹tym szóstym.
Jak by siê jednak sprawy mia³y, gdyby Sara nie by³a lady Sar¹ Luttrell i pa-
ni¹ Luttrell Park? Czy wówczas, w ramach tej ma³ej, zamkniêtej spo³ecznoci,
mylano by o niej jako o biblijnej wszetecznicy? Wspó³czesny wiat by³ ró¿ny
od tego, w którym on i Sara prze¿yli swój wielki romans. Dzi ludzie wchodzili
w lune zwi¹zki. Gdyby nasza przygoda toczy³a siê dzisiaj, myla³, zupe³nie
inaczej by to wygl¹da³o. Dzisiejsze pokolenie nie miewa poczucia winy z po-
wodu romansów. Nie boi siê te¿ nieuchronnych konsekwencji. Ich zwi¹zki nie
s¹ planowane jako trwa³e, nadaj¹ siê do szybkiej likwidacji, jak tymczasowy
barak z prefabrykatów do rozbiórki. Dla nas romans mia³ sens i znaczenie, dla-
tego ¿e by³ potajemny i nielegalny. Nigdy nie traktowalimy go niezobowi¹zu-
j¹co. Dla nich jest to udogodnienie, jak mro¿onki, które nie wymagaj¹ przygo-
towywania i s¹ dostêpne w niezliczonych odmianach; problem polega na tym,
¿e wszystkie smakuj¹ tak samo.
My nie bywalimy niedbali i beztroscy; oni po prostu tacy s¹. Zawsze. Dla
nas taki zwi¹zek musia³ co znaczyæ, mieæ swoj¹ wartoæ. Oni nie dbaj¹ ani o jed-
no, ani o drugie.
Odwróci³ siê na wznak, podk³adaj¹c rêce pod g³owê i napotka³ taksuj¹ce
spojrzenie lady Georgiany Luttrell, osiemnastowiecznej damy, która jawnie
gorszy³a otoczenie kochankami i stylem ¿ycia; urodzi³a siedmioro dzieci i nikt,
³¹cznie z ni¹ sam¹, nie wiedzia³, kto by³ ojcem którego. Tak, tak, pomyla³, na
dobr¹ sprawê nic siê nie zmieni³o, przynajmniej jeli chodzi o ludzi. Nadal
wpl¹tujemy siê w bezsensowne, zagmatwane sytuacje i nie potrafimy niczego
siê nauczyæ z b³êdów przesz³oci, psuj¹c teraniejszoæ i nie troszcz¹c siê
o przysz³oæ. Wydawa³oby siê, ¿e ju¿ wiemy, jak nie nale¿y ¿yæ, ¿eby móc
tego dzisiaj unikn¹æ z zamkniêtymi oczami. Tymczasem nic podobnego. Za-
wsze istnia³ czynnik X, ten nieznany element, zwany w braku lepszego okre-
lenia uczuciami. Jak¿e inaczej wygl¹da³by wiat, gdybymy ich nie mieli.
Nie by³oby mi³oci, nienawici, strachu, zach³annoci, zazdroci, gniewu
i ¿ycia, myla³. Nic poza egzystencj¹. Nie, to nie dla mnie. By³em tam, gdzie
jest tylko pustka i wcale mi siê ta wizyta nie podoba³a. To ja³owa kraina nic
tam nie ronie. Nasz wiat, nawet z tymi wszystkimi drapie¿nikami, kanibala-
160
mi, ³owcami g³ów, jest nieskoñczenie lepszy od tamtego nagiego pustkowia.
Nie, dziêki za pustkê, pomyla³ jeszcze. Ju¿ wolê, ¿eby mojemu szczêciu
towarzyszy³o cierpienie.
Trochê dalej, po przeciwnej stronie korytarza, Sara nie mog³a zasn¹æ z tego
samego powodu, co Ed. Le¿a³a d³ugo, zatopiona w mylach o nim, skupiona
tylko na nim, snuj¹c fantazje na jego temat, wiedz¹c, ¿e mog³aby teraz wstaæ
i pójæ cicho korytarzem. Ale za drzwiami naprzeciwko spa³ Giles i myl o nim
wystarcza³a, by zd³awiæ jej intencjê, zanim nabra³a realnego kszta³tu. Nie, tego
nie mog³a, nie umia³a zrobiæ. Giles by³ i tak niezwykle wyrozumia³y, pozwala-
j¹c na wizyty Eda w domu. Nie, to równa³oby siê zadaniu jeszcze jednego ciosu
Gilesowi, który naprawdê doæ ju¿ zniós³. Na razie musia³a j¹ zadowoliæ wia-
domoæ, ¿e Ed jest tu i czeka. Podobnie jak ja, pomyla³a. Czekamy na mieræ,
¿eby zacz¹æ znów ¿yæ.
Gdyby tylko mog³o siê to staæ innym kosztem. £atwo by³o Edowi perswado-
waæ, ¿e nie powinna ju¿ nic dok³adaæ do swojego poczucia winy ale jak mia³a
nie czuæ siê winna? Nie zg³êbia³a dalej tej myli i pozwoli³a jej ulecieæ, koncen-
truj¹c siê na Edzie. Jest taki piêkny, pomyla³a. Nie ma na to innego s³owa. Jest
skoñczenie piêkny. Wród mê¿czyzn by³o to zjawiskiem tak rzadkim, ¿e na jego
widok po prostu zapiera³o dech w piersiach. Zauwa¿y³a spojrzenia, jakimi obrzu-
ca³y go kobiety tego popo³udnia, ciekawoæ i zastanowienie w ich wzroku, choæ
nie pad³o ¿adne s³owo, przynajmniej w jej obecnoci. S³ysza³a jednak uwagi paru
m³odszych kobiet rozmawiaj¹cych o nim. Przyjê³y naturalnie, ¿e on jest tym jej
przyjacielem ch³opakiem, jak nazwa³a go jedna z nich. Mo¿e nie ch³opa-
kiem, pomyla³a, ale przyjacielem na pewno. Tak, przyjacielem, i to najlepszym,
jakiego kiedykolwiek bêdê mia³a. Kocham go, ale równie¿ go lubiê; jest, jak po-
wiedzia³a jedna z komentatorek, sza³owy. Gdy wspomnia³a jej s³owa, poczu³a,
¿e zalewa j¹ niespodziewanie fala pal¹cej zazdroci, jakiej jeszcze nigdy nie do-
wiadczy³a. Nie w stosunku do rozmawiaj¹cych dziewczyn, które nie mia³y zna-
czenia, ale na myl o kobietach, ró¿nych kobietach, które musia³ mieæ i do któ-
rych czu³a teraz nienawiæ.
To po prostu mieszne, pomyla³a. Nie mam prawa byæ zazdrosna. Przecie¿
Ed nie jest ¿onaty. Tak, ale by³ i to jest nastêpna myl, któr¹ musisz porzuciæ,
powiedzia³a sobie, bo gotowa jeste zapêdziæ siê tak, ¿e wyl¹dujesz gdzie w szcze-
rym polu, w rodku nocy, a wokó³ ¿ywej duszy. Powiedzia³ ci, ¿e by³ ¿onaty, a zresz-
t¹ czy sama tego zawsze nie zak³ada³a? Tak, przyzna³a, ale zawsze mia³am na-
dziejê, ¿e jednak siê nie o¿eni. Przewróci³a siê na drugi bok nie mog¹c sobie
znaleæ miejsca. Poprawia³a poduszki, które zrobi³y siê nagle gor¹ce i kanciaste.
Nic na to nie poradzê, pomyla³a. Ed zawsze dzia³a³ na mnie jak zapalona zapa³ka
zbli¿ona do kartki papieru. Choæby tego wieczoru pragnê³a go. I wiedzia³a, ¿e
on tak¿e jej pragnie. Czy mam zbyt wiele skrupu³ów? zastanowi³a siê. Ale nie
161
potrafi³abym zrobiæ tego Gilesowi. Wiedzia³by od razu; chocia¿ brak mu intuicji
i przenikliwoci Eda, to jednak we wszystkim, co wi¹¿e siê ze mn¹, wykazuje
wyj¹tkowe wyczucie. By³oby to zreszt¹ co podstêpnego, ukradkowego i oszu-
kañczego, a tak¿e taniego i pod³ego przynajmniej dla mnie. Nie chcê, ¿eby tak
to wygl¹da³o. Zw³aszcza z Edem.
Usiad³a, uklepa³a jeszcze raz poduszki, a potem po³o¿y³a siê i zamknê³a oczy.
Pomyl o tym, nakaza³a sobie. Pomyl, jak cudownie bêdzie, kiedy w koñcu tam
dotrzesz. Bêdzie Tam, gdzie bêdziesz mog³a ¿yæ ju¿ na zawsze z Edem, bez
winy, podstêpów, k³amstw, cierpienia; z ca³kowicie czystym sumieniem, z pew-
noci¹, ¿e post¹pi³a s³usznie.
Kiedy wreszcie zmorzy³ j¹ sen, mia³a umiech na ustach.
10
N
iedziela by³a nastêpnym piêknym dniem. Po pónym niadaniu czyta-
no i przegl¹dano bez popiechu gazety, potem nast¹pi³ spacer i drinki na tarasie
przed lunchem, po którym James poszed³ graæ w tenisa, a Sara, wspomniawszy
co o kwiatach do domu, oddali³a siê uzbrojona w no¿yce ogrodowe i koszyk. Ed
i Giles zostali sami na tarasie.
I co teraz? pomyla³ Ed. Ciekawe, czy dostanê wreszcie wezwanie na roz-
prawê.
Czy pokr¹¿ymy jeszcze wokó³ tematu, czy te¿ skoczymy od razu na g³êbo-
k¹ wodê? spyta³ bez wstêpów.
Giles nie wydawa³ siê zaskoczony.
Jeste lepszym p³ywakiem ode mnie stwierdzi³ z bladym umiechem.
Byæ mo¿e, ale za to ty grasz lepiej w szachy.
Giles milcza³ przez chwilê.
To prawda przyzna³ wreszcie. Musimy porozmawiaæ. O Sarze.
Czy dlatego siê tutaj znajdujê?
Niezupe³nie. Jeste dobrym kompanem, Ed, i mi³o ciê mieæ w pobli¿u.
Chcia³by jednak wiedzieæ, dlaczego siê tu krêcê o to chodzi? I o to, czy
moje zamiary s¹ ca³kowicie uczciwe?
Wiem, jakie s¹ twoje zamiary odpar³ Giles niewzruszony.
Kiedy tu przyjecha³em, nie mia³em ¿adnych zamiarów; wróci³em skulony,
ze schowanym pod siebie ogonem.
Giles umiechn¹³ siê.
Byæ mo¿e. Jakiekolwiek mia³e powody, faktem jest, ¿e wróci³e.
A ty wola³by, ¿eby tak siê nie sta³o?
A ja wola³bym, ¿eby nie wróci³.
11 Wspomnienia
162
W porz¹dku, rozumiem zgodzi³ siê Ed. Jednak wróci³em i pozostanê
tu niekoniecznie w Luttrell Park, ale w tym kraju. Przykro mi, nie mo¿esz cof-
n¹æ ani zegara, ani mnie.
Jeli chodzi o czas, jestem czym w rodzaju eksperta obwieci³ Giles ze
spokojem.
Ja tak¿e mam za sob¹ swoje dwadziecia lat.
Myla³em raczej w kategoriach przysz³oci ni¿ przesz³oci poinformo-
wa³ Giles.
Moj¹ przysz³oci¹ jest Sara oznajmi³ Ed stanowczo. Jest tak¿e moj¹
przesz³oci¹ i moj¹ teraniejszoci¹. W koñcu to ona stanowi powód, dla którego
wróci³em.
Ten fakt nie umkn¹³ mojej uwadze odpowiedzia³ nadal spokojnie Giles.
Mojej uwadze, a raczej mojemu wzrokowi umknê³o mnóstwo rzeczy za-
pewni³ go Ed.
Ale teraz masz je przed oczami?
W ka¿dym razie wiem, gdzie siê znajduj¹. Ton Eda by³ ch³odny.
Tak, pomyla³ Giles, one czekaj¹ na ciebie. Nagle dwoistoæ jego uczuæ wzglê-
dem Eda sprawi³a, ¿e poczu³ siê rozdarty na pó³. Nie znosi³ tego cz³owieka, jego
swobody, jego w³adzy i mocy; zazdroci³ mu wspania³ej prezencji a jednocze-
nie docenia³ w nim szczeroæ, otwartoæ, uczciwoæ, natychmiastowe rozezna-
nie w sytuacji, brak sk³onnoci do uników.
W ka¿dym razie cieszê siê to mogê przynajmniej stwierdziæ ¿e w koñcu
siê poznalimy owiadczy³.
Ja równie¿ snu³em wiele domys³ów na twój temat odpar³ nadal ch³odno
Ed. Doda³: Ale wróci³em raczej po to, ¿eby przyjrzeæ siê sobie uwa¿nie i kry-
tycznie. Tylko ¿e od razu wydarzy³o siê tak wiele, ¿e wci¹¿ jeszcze nie mia³em
okazji tego zrobiæ. Trafia³a mi siê jedna niespodzianka po drugiej. Nie wiem, czy
nie najwiêksz¹ sporód nich wyzna³ szczerze okaza³e siê ty.
Nie myla³e, ¿e Sara mi o wszystkim powie?
Nie myla³em ani nie wiedzia³em praktycznie niczego. S¹dzi³em, ¿e wyrwa-
³a mnie raz na zawsze ze swojego ¿ycia, jak kartkê z kalendarza, któr¹ zwija siê
w kulkê i ciska do mieci. S¹dzi³em, ¿e zaczê³a od nowej, czystej kartki na której
nie by³o mo¿e dni zaznaczonych na czerwono, ale na pewno nie by³o tak¿e dni
skrelonych.
Przecie¿ musia³e chyba wiedzieæ, jaka jest Sara.
Wiedzia³em doæ, ¿eby mieæ pewnoæ, ¿e kiedy co mówi, to powa¿nie.
Zerwa³a ze mn¹, wiêc by³em przekonany, ¿e pogrzeba³a mnie na dobre. No i sk¹d
mog³em wiedzieæ o Jamesie?
Nawet bez Jamesa powiedzia³ Giles bezbarwnym tonem, a Ed zrozumia³
dok³adnie, o co mu chodzi. Kiedy zobaczy³em Sarê, wiedzia³em, ¿e co siê z ni¹
sta³o. Zmieni³a siê. Doros³a, jeli wolisz. Wygl¹da³a jak mieræ na chor¹gwi
i w pierwszej chwili przypisa³em to mojemu wypadkowi. Ale chodzi³o, rzecz ja-
163
sna, o ciebie. Myla³a, ¿e nie ¿yjesz. Wydaje mi siê, ¿e to, co siê sta³o ze mn¹,
ledwie do niej dotar³o. Co siê zdarzy³o i przyjê³a to do wiadomoci, ale zacho-
wa³aby siê inaczej, gdyby nigdy nie stan¹³ na jej drodze. Urwa³ na moment.
Od tamtej pory ¿y³em z tob¹, z twoj¹ obecnoci¹.
Za to ja ¿y³em bez Sary, bez jej obecnoci.
Ja tak¿e przytakn¹³ Giles.
Przez chwilê obaj mê¿czyni patrzyli prosto na siebie i w jedynym widz¹cym
oku Gilesa zab³ys³a czysta, zimna nienawiæ. Trwa³o to tylko moment, ale Ed
zauwa¿y³ j¹, zidentyfikowa³ i zapisa³ w pamiêci.
Czu³bym to samo owiadczy³ równie spokojnie jak Giles. Sara jest miê-
dzy nami wiêzi¹, ale tak¿e barier¹. £¹czy nas i zarazem dzieli. Obaj jej chcemy
i obaj j¹ mamy choæ nie w takim sensie, w jakim bymy pragnêli.
Ale ty j¹ bêdziesz wkrótce mia³ równie¿ i w tym sensie zauwa¿y³ Giles
i w jego g³osie pierwszy raz da³o siê s³yszeæ nieskrywan¹ pasjê. To tylko kwe-
stia czasu.
Ty u¿ywa³e mojego czasu przez dwadziecia lat oznajmi³ Ed bez
emocji.
No i w ten sposób podsumowa³ Giles dowiedzielimy siê wreszcie, na
czym stoimy.
Ale gdybymy zrobili krok do ty³u, moglibymy spojrzeæ na wszystko z per-
spektywy. Chyba o to ci chodzi³o, prawda?
Mo¿e i tak przyzna³ Giles po chwili.
Chcesz wiedzieæ, dlaczego wróci³em. Dobrze, powiem ci. By³em zmêczo-
ny sposobem, w jaki nie tyle ¿y³em, co egzystowa³em. Chcia³em nadaæ jaki sens
mojemu ¿yciu, chcia³em mieæ kogo, z kim móg³bym mieszkaæ, kim móg³bym siê
opiekowaæ i kogo móg³bym kochaæ; kogo, kto tak¿e opiekowa³by siê mn¹ i kto
by mnie kocha³. Ale ¿eby to by³o mo¿liwe, musia³em najpierw dojæ do porozu-
mienia z Sar¹ lub pozbyæ siê jej na dobre. Zawsze stawa³a pomiêdzy mn¹ a ka¿d¹
kobiet¹, z któr¹ próbowa³em co sobie u³o¿yæ myla³em, ¿e ten powrót mnie
wyzwoli, ¿e z jego pomoc¹ zdo³am siê oswobodziæ. Tylko ¿e nie osi¹gn¹³em tego,
co zamierza³em. Zamilk³ na chwilê. Wiesz dobrze, co siê sta³o. Mo¿esz mi
wierzyæ, by³em równie zdziwiony, jak ty.
Giles milcza³, myl¹c o tym, co powiedzia³ Ed. Potêga Eda, jego w³adza nad
Sar¹ rozci¹ga³a siê nad pust¹ przestrzeni¹; nic tam nigdy nie uronie, miejsce jest
martwe, ja³owe. Jego w³adza nie by³a wiêc absolutna. Sara stanowi³a jej s³aby
punkt. Postawi³ na ni¹ wszystko i przegra³. Jak sam stwierdzi³, ona go zniszczy³a.
Sara by³a jedyn¹ osob¹ góruj¹c¹ nad Edem Hardinem; by³a jego piêt¹ Achillesa.
Moj¹ tak¿e, doda³ w myli Giles.
Wszystko zaczyna siê od Sary i na niej koñczy ci¹gn¹³ tymczasem Ed.
Zdaje siê, ¿e obaj mamy w pewnym sensie nó¿ na gardle.
Tak zgodzi³ siê Giles z jedn¹ ró¿nic¹. To ty j¹ trzymasz w ¿elaznym
ucisku.
164
Kwestia przypadku. Wszystko zale¿y od rozdania, a mnie dosta³a siê aku-
rat dobra karta oznajmi³ Ed bezlitonie. Dwadziecia jeden lat temu przypa-
d³y mi same blotki.
Co w ¿aden sposób nie wp³ynê³o na uczucia Sary do ciebie.
Mo¿e i nie, ale zmieni³o moje ¿ycie. Odt¹d wy ¿ylicie w waszym ma³ym
zak¹tku, a ja w moim.
Czyli skonstatowa³ Giles wolno chyba nie ma wyjcia z tej sytuacji.
Nasz los wydaje siê przes¹dzony.
Ed wsta³ raptownie, zbli¿y³ siê do balustrady i znieruchomia³ wpatrzony
w ogród.
Los, Przeznaczenie, mo¿na to ró¿nie nazwaæ. Jestemy ze sob¹ zwi¹zani
wszyscy troje, a ja nie jestem Houdinim. Odwróci³ siê do Gilesa szybkim ru-
chem, pytaj¹c prosto z mostu: Czego ode mnie oczekujesz? Przeprosin? Doci-
niêcia ruby? Mowy po¿egnalnej? Nie zamierzam sprezentowaæ ci ¿adnej z tych
rzeczy. Sta³o siê to, co siê sta³o. Los tak chcia³ i wci¹gn¹³ nas obu w swoj¹ grê.
Jedyne wiat³o, jakie rozjania³o mroki moich Ciemnych Lat, to p³omieñ mi³oci
do Sary, który nios³em ze sob¹ tak d³ugo, a¿ siê poparzy³em. Obaj przeszlimy
przez ogieñ ty dos³ownie, fizycznie, ja psychicznie i duchowo. Mam tyle samo
blizn co ty. Wiêc zgódmy siê, ¿e bêdziemy siê wzajemnie nienawidziæ i oby
ten, który przegra, umia³ znieæ pora¿kê z umiechem.
Robiê, co mogê oznajmi³ Giles takim tonem, jakby przemawia³ komu
do rozs¹dku.
W takim razie to nastêpna rzecz, która nas ³¹czy. Ed sta³ z nieprzejedna-
nym wyrazem twarzy, wpatruj¹c siê w Gilesa. Ale tobie chodzi o mnie, praw-
da? spyta³. Chodzi o co zwi¹zanego ze mn¹.
Jak¿e by mog³o byæ inaczej? odpar³ Giles, z³y i rozgoryczony. Wszyst-
ko rozbija siê o to, czym jeste, kim jeste i jaki jeste! Nie mogê z tob¹ konku-
rowaæ, Ed! Nigdy nie mog³em, nawet przed wypadkiem. Wiêc si³¹ rzeczy mam
ci za z³e, ¿e wywierasz takie wra¿enie na Sarze, choæ sam równie¿ odczuwam
twój wp³yw.
Jestem, jaki jestem.
Czyli po prostu nie mam wyboru, prawda?
O nie, na to mnie nie z³apiesz, pomyla³ Ed. Nie jestem Sar¹. Cierpiêtnicza
akceptacja wyroków losu zupe³nie na mnie nie dzia³a.
Nie chcê od ciebie ¿adnych forów powiedzia³ uszczypliwie. Nie po-
trzebujê ich.
Bo i po có¿ ci one? I tak masz to, co siê najbardziej liczy stwierdzi³
Giles, wypuszczaj¹c strza³ê w stronê przeciwnika; zaraz jednak zmieni³ ton, do-
daj¹c z nut¹ pokory: Wybacz mi, zala³a mnie fala litoci do siebie samego.
Przez mnie tak¿e siê przetoczy³a odpar³ Ed rzeczowo. Przez lata nie
pi³em niczego innego.
Umiech Gilesa nadal kry³ w sobie jad.
165
Co podobnego! zauwa¿y³. Jeli doszukamy siê nastêpnych punktów
wspólnych, powinnimy zwi¹zaæ siê na resztê ¿ycia Jaka szkoda dorzuci³ z ¿a-
lem ¿e to jedyne, co nas ³¹czy, zarazem nas dzieli. Mylê, ¿e w innym przypad-
ku moglibymy zostaæ dobrymi przyjació³mi.
Wolê, ¿ebymy byli uczciwymi wrogami.
Przez lata myla³em o tobie w ten sposób zapewni³ go Giles.
Pos³uchaj powiedzia³ wprost Ed gdyby Sara by³a inn¹ kobiet¹, zdo-
by³bym j¹ lata temu. Tylko ¿e wówczas bym jej nie chcia³. A ¿e ona jest taka,
jaka jest, wiêc masz j¹ ty. Sara siê zmieni³a, ale nie pod tym wzglêdem. Nadal
p³aci d³ugi, a wed³ug mnie, te, które zaci¹gnê³a u ciebie, sp³aci³a tysi¹ckrot-
nie. Nasze pokolenie, jak sam wiesz, w dalszym ci¹gu wierzy, ¿e nale¿y takie
d³ugi sp³acaæ. Wierzy tak¿e w zadoæuczynienie, w monogamiê i w to, ¿e na-
le¿y posy³aæ dzieci do szkó³ki niedzielnej. Nie dalej jak wczoraj wieczorem
myla³em, ¿e ca³a nasza historia wygl¹da³aby zupe³nie inaczej, gdyby siê zda-
rzy³a dzisiaj.
Giles przytakn¹³.
Bardzo s³usznie stwierdzi³, ale jego myli pod¹¿a³y wyranie w innym
kierunku. Po chwili doda³: Cieszê siê, ¿e dosz³o do tej rozmowy. Mylê, ¿e
wyjani³a nasz¹ sytuacjê.
Ale ¿adnych innych korzyci nie przynios³a. Nie spiesz siê z wyci¹ganiem
jakich nowych wniosków.
Te wnioski, które wyci¹gn¹³em, zaprowadz¹ mnie tylko tam, dok¹d zechcê
pójæ zapewni³ Giles; westchn¹³, a widz¹c, ¿e Ed patrzy na niego zagadkowo,
spyta³ takim tonem, jakby na dobr¹ sprawê nie oczekiwa³ odpowiedzi: W³aci-
wie nie ma ¿adnego rozwi¹zania, prawda?
Rozwi¹zania czego? Jak brzmi twoje pytanie?
Chodzi o nas. O tê tê sytuacjê.
Z ca³ym szacunkiem dla twojej osoby pozwolê sobie zauwa¿yæ, ¿e to mnie
Sara teraz potrzebuje, niemal tak samo, jak ja jej. A dla mnie ona jest t¹ osob¹,
która siê naprawdê liczy. Ponadto jest jeszcze kwestia mi³oci Sary do ciebie i twojej
do Sary; mo¿esz tasowaæ i rozk³adaæ karty ile razy zechcesz, ten pasjans po pro-
stu nie mo¿e wyjæ tak, ¿eby zadowoliæ wszystkich. Ale to nie teraniejszoæ tak
ciê gnêbi, tylko przysz³oæ; chyba siê nie mylê?
Masz przypuszczalnie na myli mój brak przysz³oci.
To jeszcze jedna sprawa, o której siê dowiedzia³em dopiero, kiedy wróci-
³em, i która przecie¿ nie mo¿e byæ nowin¹ dla ciebie.
Nie, nie tylko nie wyobra¿a³em sobie nigdy, rozumiesz, ¿e przysz³oæ
Sary bêdzie zwi¹zana z tob¹. I to, mój drogi Edzie, jest dla mnie trudne do prze³-
kniêcia.
Chcesz powiedzieæ, ¿e powtórne zam¹¿pójcie Sary nie przysz³o ci nigdy
do g³owy? Ona, jak wiesz, jeszcze nie stoi nad grobem. Czy te¿ mo¿e w tym
wzglêdzie Luttrellowie s¹ jak rodzina królewska?
166
Naturalnie, ¿e nie odpar³ Giles trzewo. Ale chyba przyznasz, ¿e ze
wszystkich mê¿czyzn akurat ty najmniej móg³by siê spodziewaæ z mojej strony
aprobaty jako przysz³y m¹¿ Sary.
Niby dlaczego? Kocham j¹ i by³bym dla niej dobry w ka¿dym sensie.
W dodatku James jest moim synem. To wszystko wi¹¿e siê bezporednio z wy-
padkami sprzed dwudziestu jeden lat, prawda? Wszystko, co siê teraz dzieje,
ma korzenie w tamtym czasie. Ed wzruszy³ ramionami. Jak powiedzia³em
Sarze, jestemy w³asn¹ przesz³oci¹. To ona nas kszta³tuje i wp³ywa na to, jacy
siê stajemy. Nie mo¿emy od tego uciec, wiêc pozostaje nam tylko pogodziæ siê
z faktem.
I tu podchwyci³ Giles le¿y sedno sprawy. Nie potrafiê siê z tym pogo-
dziæ. Nie dlatego, ¿ebym nie próbowa³. A co do wyjazdu, masz oczywicie racjê;
niczego by to nie zmieni³o. Mo¿na by mówiæ o jakiej ró¿nicy, gdyby nigdy tu
nie wróci³, a na to jest ju¿ naturalnie za póno.
Jest za póno na wiele rzeczy stwierdzi³ Ed i dorzuci³ stanowczo:
To, co sobie powiedzielimy, nie ma znaczenia. Nasza sytuacja nie uleg³a
zmianie.
Przez chwilê ¿aden z nich siê nie odzywa³, zajêty w³asnymi mylami. Uk³a-
dy sprzed lat s¹ dzi dok³adnie takie same, pomyla³ Giles i powiedzia³ rze-
czowo:
Chyba nie mamy sobie nic wiêcej do powiedzenia?
Mnie nic nie przychodzi na myl odpar³ Ed skwapliwie.
By³e ze mn¹ szczery. Ceniê to sobie. W gruncie rzeczy ceniê sobie daleko
wiêcej, ni¿ zapewne przypuszczasz.
Ich spojrzenia siê skrzy¿owa³y.
Wiem przyzna³ Ed spokojnie.
Robiê, co muszê owiadczy³ Giles bez emocji.
Podobnie jak ja robiê, co mogê odpowiedzia³ Ed.
Przez d³ug¹ chwilê patrzyli sobie w oczy; potem Giles kiwn¹³ g³ow¹, jakby
potwierdza³, ¿e dotar³a do niego jaka informacja. Przysz³o mu do g³owy, ¿e Ed
nie zostawi³ mu ani miejsca, ani czasu na jakikolwiek manewr.
Mylê, ¿e pójdê teraz na górê odpocz¹æ powiedzia³. Zwykle robiê to
wczeniej. Zobaczymy siê jeszcze, zanim wyjedziesz, Ed. Czy by³by taki dobry
zadzwoniæ na Batesa ?
Po odejciu Gilesa, Ed sta³ przez chwilê wpatrzony w widok za oknem. Trud-
no mu siê by³o odprê¿yæ nie ¿eby go nadal nurtowa³ niepokój, ale czu³ siê dziw-
nie niepewny, niezdecydowany. Postanowi³ siê przejæ. K³êbi¹ce siê w jego g³o-
wie myli nie pozwala³y mu usi¹æ spokojnie. Nie widzia³ nigdzie Sary, co mu
nawet odpowiada³o; jej obecnoæ wci¹¿ jeszcze m¹ci³a mu jasnoæ widzenia. By³
z ni¹ tak rzadko, ¿e nie potrafi³ siê ni¹ nie przejmowaæ.
Trawa by³a gêsta i sprê¿ysta, popo³udnie pochmurne, ale doæ ciep³e. Szed³
bez celu, zadowolony z ruchu, a jego myli skupione by³y na Gilesie Luttrellu.
167
wiêty czy diabe³? myla³. Jeli to, co robi, powodowane jest pragnieniem zem-
sty, to musi byæ ona subtelna i przebieg³a; zabijanie ³agodnoci¹ i dobroci¹? Czy
te¿ po prostu ja chcia³bym go widzieæ w takim wietle? Bo wiem z niezachwian¹
pewnoci¹, ¿e sam nie umia³bym byæ taki tolerancyjny i wyrozumia³y, wszech-
wybaczaj¹cy i bezinteresowny. A mo¿e to zachowanie jest raczej bezwiedne ni¿
rozmylne? Mimo wszystko takie gorliwe i skrupulatne podsycanie p³omieni su-
mienia Sary, by nie przestawa³y siê paliæ, zakrawa na icie sadystyczny wymys³.
Sk¹d mam wiedzieæ, czy nie podkopywa³ mi³oci Sary do mnie od momentu, kie-
dy mu o niej opowiedzia³a? Jedno jest pewne: jeli pracowa³ nad tym, ¿eby tê
mi³oæ os³abiæ i zniweczyæ, nie uda³o mu siê to ani trochê. A osoba Jamesa ma
w tym niema³y udzia³. Przypuszczalnie w³anie z tego powodu powiadomi³ mnie
tak szybko o istnieniu syna. Mo¿liwe, ¿e z jego strony by³a to nie tyle szczeroæ,
ile przekazanie pa³eczki. Szczêciem dla mnie, a nieszczêciem dla niego, dziêki
Jamesowi mi³oæ Sary nie os³ab³a ani na jotê. I tutaj Giles bêdzie musia³ st¹paæ
bardzo ostro¿nie, poniewa¿ Sara jako matka jest nieustêpliwa. Niech no tylko
pojawi siê jakie zagro¿enie choæby nawet ze strony Gilesa a w ruch pójd¹
natychmiast zêby i pazury. I to wcale nie tylko dlatego, ¿e on jest mój, doda³ w myli
Ed. Czy wszystkie g³adkie s³ówka Gilesa mia³y zapewniæ Sarze g³adkie zelizniê-
cie siê prosto w przepaæ? A ta pozorna akceptacja mojej osoby czy zrobi³ to,
bo zdaje sobie sprawê, ¿e w ten sposób mo¿e zachowaæ swoj¹ moc nad Sar¹, czy
te¿ jest to zabieg prowadz¹cy do uczynienia mnie równie bezsilnym, jak on sam?
Móg³ to sobie tak zaplanowaæ, myl¹c: Zrób z Eda przyjaciela rodziny; poka¿
Sarze, ¿e jej ufasz; tym sposobem zacieniasz sznur przepasuj¹cy jej szatê pokut-
n¹ i dorzucasz jej na plecy nastêpny wór wype³niony pokorn¹ wdziêcznoci¹.
Czy Giles jest istotnie bezinteresowny, czy te¿ mo¿e to mistrz w opl¹tywaniu lu-
dzi sieciami, sporz¹dzonymi z nici cienkich i wiotkich jak pajêczyna, a mocnych
jak stalowe druty? Co do jednego Ed nie mia³ najmniejszych w¹tpliwoci: jeli
nie uratuje Sary si³¹, ona udusi siê niechybnie w gêstej chmurze tworz¹cej sku-
teczn¹ zas³onê dymn¹ kochanego, szlachetnego, tragicznego, cierpi¹cego Gile-
sa. Takim czy innym sposobem muszê j¹ z tego wydostaæ, myla³. Tworzymy
wspania³¹ parê, Sara i ja; natomiast jej sumienie, które zjawia siê na trzeciego,
jest uci¹¿liwym intruzem. Czy mo¿emy sobie urz¹dziæ przysz³e ¿ycie, jeli to
sumienie powêdruje wszêdzie za nami? Nie tylko bêdzie nas obci¹¿a³o, ale w koñcu
nas z³amie. Nie, pomyla³. ¯adne z nas by tego nie prze¿y³o. To znaczy ja prze¿y-
jê, ale ona nie.
Spacer przywiód³ go nieuchronnie do miejsca, do którego, jak podejrzewa³,
bêdzie zawsze dochodzi³. Mo¿e, myla³, powinienem przybiæ na tym pawilonie
tabliczkê, na wzór tych, które umieszczaj¹ na domach w Londynie. Ed Hardin
kocha³ tu w latach 1943-1966.
Kiedy wytropi³a go Sara, siedzia³ na stopniach, nadal zatopiony w mylach.
Gdy wróci³a do domu, Giles zd¹¿y³ udaæ siê ju¿ na górê; zasta³a go tam czytaj¹cego.
Umiechn¹³ siê do niej, a na pytanie, czy wszystko jest w porz¹dku, odpowiedzia³:
168
Tak, naturalnie, czemu mia³oby byæ inaczej?
Nie wypytywa³a go wiêcej. Ale Ed z pewnoci¹ jej powie, wiêc wybra³a siê
go poszukaæ. Wiedzia³a, gdzie go zastanie; najtrudniej pozbyæ siê starych nawy-
ków, pomyla³a, umiechaj¹c siê do siebie.
Siedzia³ na schodkach prowadz¹cych do pawilonu w swojej zwyk³ej pozie,
ze z³¹czonymi d³oñmi, pochylony do przodu.
Wiedzia³am oznajmi³a z umiechem, patrz¹c na niego z góry. Znajdzie
siê miejsce dla drugiej osoby?
Zawsze jest miejsce dla ciebie stwierdzi³, odpowiadaj¹c jej umiechem.
Otoczy³ j¹ ramieniem, a ona skuli³a siê, podci¹gaj¹c nogi pod siebie.
W³anie sobie myla³em powiedzia³ ¿e powinnimy otoczyæ to miejsce
kordonem i przyczepiæ tabliczkê z napisem Ed Hardin kocha³ tu w latach 1943-
-1966.
Nie uwa¿asz, ¿e powinno byæ napisane: Ed Hardin i Sara kochali siê tu-
taj zapyta³a z udanym wyrzutem.
Tutaj i tam, i wszêdzie odpar³, ca³uj¹c j¹ lekko we w³osy.
Czu³a ciep³o i si³ê obejmuj¹cego j¹ ramienia; pachnia³ czym wie¿ym i cy-
trynowym. Opar³a siê o niego wdychaj¹c z ukontentowaniem.
No wiêc? spyta³a swobodnie. Co s³ychaæ? Jest co nowego?
Ja jestem nowy odpowiedzia³. Nie zauwa¿y³a? Urodzi³em siê po-
nownie.
A poza tym? chcia³a wiedzieæ.
Nic wiêcej. Dlaczego pytasz?
Przecie¿ wiesz. Czy ty i Giles pogadalicie sobie?
Owszem, rozmawialimy.
Czy mogê spytaæ, o czym?
Zgaduj. Do trzech razy sztuka powiedzia³ z powa¿n¹ min¹.
Zmarszczy³a brwi.
Dlaczego?
Czy masz na myli dlaczego nieangielsko brutalne i bezporednie, czy
te¿ dlaczego, które stawia siê na pocz¹tku pytania?
Mam na myli zwyczajne dlaczego wyjani³a tonem, który domaga³
siê rzeczowej odpowiedzi.
Mo¿e Giles chcia³ wiedzieæ, czy mam uczciwe zamiary stwierdzi³ Ed
wzruszaj¹c ramionami.
To po prostu mieszne odpar³a niecierpliwie. Giles doskonale o tym
wie.
Nie jest to wszystko, co wie zauwa¿y³ Ed takim tonem, ¿e spojrza³a na
niego bacznie, ale mówi³ dalej: Tak czy owak, stan rzeczy pozostaje niezmie-
niony. Zgodzilimy siê, ¿e siê ró¿nimy; nie potrafimy patrzeæ na wiat pod tym
samym k¹tem, co by³o do przewidzenia. W rezultacie ka¿dy widzi jedynie to, co
chce widzieæ.
169
I có¿ to oznacza? Zmarszczy³a brwi.
Ja widzê siebie jako cz³owieka, który niebawem dostanie to, co jego; on
widzi we mnie cz³owieka, który niebawem dostanie to, co by³o jego; ja widzê
w nim cz³owieka, który kiedy pozbawi³ mnie miejsca; on widzi we mnie cz³o-
wieka, który kiedy zaj¹³ jego miejsce.
Naprawdê o tym mówilicie? W jej pojêciu tego rodzaju rozwa¿ania nie
mia³y ¿adnego znaczenia.
Z pozoru rozmowa toczy³a siê wokó³ ciebie, mnie, nas w przesz³oci,
teraniejszoci i przysz³oci. Ale faktycznie mówilimy o mnie: dlaczego ja, dla-
czego wtedy, dlaczego teraz, dlaczego cokolwiek.
Przecie¿ on wie o wszystkim powiedzia³a Sara próbuj¹c doszukaæ siê
w tym sensu. Sama mu powiedzia³am.
Mo¿e chcia³ siê dowiedzieæ na w³asn¹ rêkê.
Rozwa¿a³a to przez chwilê zachmurzona, jakby niezadowolona, ¿e Giles móg³
nie zawierzyæ jej s³owom. Wreszcie spyta³a:
Jak moglicie prowadziæ rozmowê na temat przysz³oci, skoro on jej
nie ma?
Nie ponoszê za to odpowiedzialnoci. A mo¿e jest to nastêpna rzecz, któr¹
zamierzasz zaliczyæ do d³ugiego szeregu spraw, za jakie siê obwiniasz?
Wlepi³a w niego oczy.
Czy nie zdarza ci siê nigdy patrzeæ na cokolwiek inaczej ni¿ z punktu wi-
dzenia Gilesa Luttrella? zapyta³. A co na przyk³ad z moim punktem widze-
nia? Poród mnóstwa innych rzeczy rzuconych na stos ofiarny, który tak gorliwie
zapali³a, znalaz³em siê tam równie¿ ja, przypominasz sobie? Dlaczego wiêc czu-
jesz siê zawsze winna wy³¹cznie wobec Gilesa?
To nieprawda zaprzeczy³a natychmiast, przera¿ona. Jedno z pierwszych
pytañ, jakie ci zada³am tamtej soboty, to czy mi wybaczy³e!
A ja stwierdzi³em, ¿e tak i uznalimy sprawê za zakoñczon¹. Dlaczego
nie mo¿esz zrobiæ tego samego w stosunku do Gilesa? Dlaczego musisz nadal
powiêcaæ siê jak pokutnica za jak¹ nieistniej¹c¹ winê? Idziesz w z³ym kierun-
ku, Saro. Za zakrêtem znajdziesz siê na najlepszej drodze do powiêcenia mnie.
Wiêc jeli masz zamiar ni¹ iæ, rozstañmy siê na zakrêcie. Ja siê tam nie wybie-
ram.
Zaszokowana, oniemia³a, niezdolna siê ruszyæ, patrzy³a na niego szeroko
otwartymi oczami, nie mog¹c uwierzyæ, ¿e odezwa³ siê do niej w podobny spo-
sób, ale on by³ niewzruszony.
Jestem w stanie zrozumieæ, ¿e czu³a siê winna wtedy, ale to by³o ponad
dwadziecia lat temu, Saro! Jako zadoæuczynienie dawa³a z siebie i dawa³a,
p³aci³a i p³aci³a, i absolutnie nie potrafiê poj¹æ, jak mo¿esz byæ d³u¿na co wiê-
cej Gilesowi Luttrellowi. Odda³a mu wszystko, i to z nawi¹zk¹! Wiem, ¿e wziê-
³a na siebie prowadzenie ksi¹g, ale trzymasz siê jakiej piekielnej metody: im
wiêcej p³acisz, tym wiêcej jeste d³u¿na. Nie ma w tym ¿adnej logiki, jakby na to
170
nie patrzy³a. Ten system p³acenia robi z Gilesa Luttrella najwiêkszego lichwiarza
w historii. Ta czêæ ciebie, któr¹ mu dajesz, to nie dosyæ. On chce mieæ ka¿d¹
cz¹steczkê twojej osoby!
Zerwa³a siê b³yskawicznie i napad³a na niego gwa³townie:
To k³amstwo!
Ale nagle ogarnê³a j¹ trwoga.
Dobrze, przypuæmy! Wiêc jeli nie Giles, to kto lub co sprawia, ¿e czu-
jesz siê tak piekielnie winna? Powiedz mi, bo ja sam tego nie zrozumiem!
Nie mia³a na to odpowiedzi, wobec czego zaatakowa³a go, uznaj¹c to za jedy-
ny mo¿liwy sposób obrony:
Giles by³ dla mnie absolutnie cudowny! Jestem mu winna wiêcej ni¿ kiedy-
kolwiek zdo³am zwróciæ.
On ci to tylko wmawia. Prawda wygl¹da tak, ¿e zwróci³a mu wszystko
z odsetkami w wysokoci tysi¹ca procent a czêci¹ tej sp³aty by³em ja sam!
Odskoczy³a od niego tak, by go nie dotykaæ. Widzia³, jak dr¿y, wstrz¹niêta
i zniewa¿ona. Na moment ogarnê³a j¹ taka furia, ¿e nie mog³a wydobyæ z siebie
s³owa. Ale w jej oczach by³a te¿ dziwna trwoga i wiedzia³, ¿e to, co mówi³, dotar-
³o do jej wiadomoci i wry³o siê w ni¹ g³êboko.
To k³amstwo!
Zblad³a z wciek³oci.
Wcale nie. Pomyl chwilê i zrozumiesz, ¿e to prawda.
Prawd¹ jest jedynie to, ¿e jeste zazdrosny! Nie mo¿esz znieæ myli, ¿e
mog³abym czuæ cokolwiek do Gilesa ¿e mog³abym go kochaæ.
Wiem, ¿e go kochasz. Jak ofiarê.
Tym razem zatoczy³a siê, jakby j¹ uderzy³.
A przecie¿ on przesta³ byæ ofiar¹ bardzo dawno temu, Saro. W tym samym
czasie zrobi³ ma³y zabieg odwrócenia ról. To ty jeste ofiar¹. Powiedzia³em ci ju¿
raz, ¿e nie przemawiaj¹ do mnie powiêcenia. Niedobrze mi siê robi, kiedy widzê
ciê w szacie pokutnej z g³ow¹ posypan¹ popio³em. Nie jest ci w tym stroju do
twarzy, i mnie równie¿ nie!
Chwia³a siê na nogach. Widzia³ po jej oczach, ¿e krêci jej siê w g³owie.
Jej wewnêtrzny komputer oszala³; wszystkie tak starannie u³o¿one przez Gile-
sa odpowiedzi na podchwytliwe pytania zosta³y wymazane, kiedy Ed zacz¹³
stukaæ w niew³aciwe klawisze, po czym nast¹pi³ gwa³towny transfer szumu
informacyjnego do mózgu. Potrz¹snê³a gwa³townie g³ow¹, jakby mia³o jej to
rozjaniæ myli; rozpaczliwie chcia³a wyrzuciæ z pamiêci to, co powiedzia³
Ed, zastanawiaj¹c siê z desperacj¹, dlaczego nie umie tego zrobiæ. Jej pierw-
szym, instynktownym odruchem by³a ucieczka, ale ramiê Eda przytrzyma³o j¹
skutecznie, tak ¿e musia³a zostaæ i s³uchaæ. Trwa³a sztywna i nieugiêta w krê-
gu tego ramienia, niczym drewniana figura o nieruchomej twarzy i pustych
oczach pos¹gu, ale on trzyma³ mocno; nie mia³a wiêc wyboru, zmuszona sie-
dzieæ i s³uchaæ.
171
Pomyl o tym poleci³. Ja to zrobi³em. Fakty mog¹ byæ trudne do prze³-
kniêcia, ale choæby nie wiem ile s³odzi³a, nie poprawi im to smaku. Jeli Giles
jest istotnie tak wielkodusznie przebaczaj¹cy i tak nieskoñczenie wyrozumia³y,
dlaczego nadal czujesz, ¿e musisz mu co wynagrodziæ? I co wynagrodziæ? Przez
ile czasu? Do koñca ¿ycia? Poczucie winy spêta³o ciê tak doszczêtnie, ¿e potrze-
ba by no¿a, ¿eby mog³a przeci¹æ wêz³y.
Wiêc uwa¿asz, ¿e on mnie w to uwik³a³? spyta³a, a sarkazm w jej tonie
walczy³ o lepsze z pogard¹.
Jestem zupe³nie pewien, ¿e robi³ to i nadal robi.
Ciekawe, sk¹d bierzesz tê swoj¹ pewnoæ.
Przede wszystkim mam oczy. No i uszy; a jeli chodzi o twoj¹ osobê, mam
równie¿ tak zwany szósty zmys³.
I co takiego mówi ci ten szósty zmys³?
¯e on boi siê ciebie utraciæ, a poczucie winy jest jedynym dostêpnym na-
rzêdziem, którym mo¿e siê pos³u¿yæ, ¿eby utrzymaæ swoj¹ w³adzê nad tob¹.
Giles wie, ¿e nigdy go nie opuszczê, nigdy! Wystarczaj¹co czêsto go o tym
zapewnia³am.
Twoje zapewnienia nie musz¹ byæ jednoznaczne z jego przekonaniem. A co
do opuszczenia go, no có¿ zrobi³a to przed laty. Nie opanowa³ jej gniewny
protest. Kiedy porzuci³a go dla mnie, zrobi³a to myl¹, mow¹ i uczynkiem.
Natomiast twój powrót odby³ siê wy³¹cznie w sferze uczynku. Emocjonalnie by-
³a nadal zwi¹zana ze mn¹. James stanowi³ swoiste przypieczêtowanie tego faktu.
Poczu³ wyranie nag³y dreszcz, który ni¹ wstrz¹sn¹³. Potem ju¿ siedzia³a sztyw-
no, bez ruchu, tak d³ugo, a¿ zacz¹³ podejrzewaæ, ¿e szok pozbawi³ j¹ mowy. W koñ-
cu odezwa³a siê martwym g³osem:
O mój Bo¿e.
Nie by³a ju¿ sztywna. Skurczy³a siê, opad³a ociê¿ale, bez ¿ycia. Powiedzia³
³agodnie:
Nigdy nie patrzy³a na nic pod tym k¹tem, prawda? Bo te¿ nie le¿a³o to
w interesie Gilesa. Widzia³a jedynie to, co on chcia³, ¿eby widzia³a, podobnie
jak czu³a tylko to, co sprawi³, ¿eby czu³a. Nie ma ¿adnej winy, Saro. Ju¿ daw-
no. Zwróci³a swój d³ug tysi¹ckrotnie za pomoc¹ tego wszystkiego, co dla niego
zrobi³a. To on podtrzymuje iluzjê, ¿e jest inaczej; s¹dzi, ¿e gdyby uzna³a ten
swój d³ug za sp³acony, mog³aby siê nie czuæ zobowi¹zana do pozostawania
z nim.
Ale przecie¿ zosta³abym, na pewno. Zapewnia³am go o tym tyle razy.
By³a teraz ¿a³osna, udrêczona.
On nigdy w to do koñca nie wierzy³. Nie ma poczucia bezpieczeñstwa,
Saro. Uwa¿a, ¿e nie ma w nim niczego, co by chcia³a mieæ. Jest zazdrosny, a zaz-
droæ rodzi siê, kiedy brak poczucia bezpieczeñstwa.
O Bo¿e powtórzy³a, a w jej g³osie by³o tyle cierpienia, ¿e obejmuj¹ce j¹
ramiê zacieni³o ucisk. Nie mia³am pojêcia doda³a.
172
Bo wcale nie mia³a siê w tym orientowaæ.
Ale powinnam by³a! Powinnam by³a to dostrzec i zrozumieæ
Przytuli³ j¹ mocniej, a ona ukry³a twarz na jego ramieniu. Jej g³os dobieg³ do
niego st³umiony.
Wiêc to wszystko by³o na nic powiedzia³a g³ucho.
Nie, nieprawda. By³a dla niego kim bardzo cennym. Potrzebowa³ ciê,
a ty pozostawa³a przy nim. Da³a mu wszystko, co mog³a, a on korzysta³ z tego,
co mu ofiarowa³a. Zrobi³a dla niego ogromnie du¿o, Saro. Niech ci nie przyj-
dzie do g³owy, ¿e by³o inaczej.
Wiêc co mam teraz robiæ? spyta³a po chwili bezradnie, w rozpaczy. Co
robiæ?
Nic. Jedyne, co mog³aby zrobiæ, to co, czego nie potrafisz: przestaæ mnie
kochaæ.
Potrz¹snê³a g³ow¹.
Nie. Tego nie zrobiê. Nigdy nie umia³am tego osi¹gn¹æ.
Wzruszy³ ramionami.
Wiêc sama widzisz. Obj¹³ j¹ i przyci¹gn¹³ blisko. Nie mo¿emy niczego
zmieniæ, ale mo¿emy przynajmniej nazywaæ po imieniu rzeczy, z którymi mamy do
czynienia. Nie musisz dwigaæ tego niepotrzebnego brzemienia winy, rozumiesz? Je-
dyne wyjcie, to postêpowaæ tak, jak postêpowa³a dotychczas, ale wiedz¹c dok³ad-
nie, co robisz i dlaczego. Giles nie ma przed sob¹ wiele czasu, wiemy o tym wszyscy
troje. Najlepsze, co mo¿esz zrobiæ, jest to, co zawsze zamierza³a pozostaæ przy nim
i zrobiæ wszystko, co siê da. Nie wolno ci tylko uwa¿aæ, ¿e jedyn¹ metod¹, ¿eby mu
by³o ³atwiej odejæ, jest odejæ razem z nim. Rozumiesz, o co mi chodzi?
Kiwnê³a g³ow¹.
W takim razie rób w dalszym ci¹gu, co mo¿esz, tak d³ugo, jak mo¿esz,
tylko ju¿ bez poczucia winy. Tak czy inaczej nie istnieje ¿adna wina. On j¹ sfabry-
kowa³ w taki sposób, ¿eby myla³a, ¿e jest twoja.
Znów siedzia³a jaki czas w milczeniu, a¿ w koñcu, niechêtnie, przyzna³a mu
s³usznoæ, mówi¹c:
Tak. Rozumiem. W jej umiechu zauwa¿y³ gorycz. Masz, jak zwykle,
racjê. M¹dry, m¹dry Ed
Nie, niespecjalnie z wyj¹tkiem wszystkiego, co dotyczy ciebie.
Ach, Ed westchnê³a ze smutkiem by³am taka g³upia.
Ka¿dy siê czasem okazuje g³upcem.
Ale zdaje siê, ¿e ja robiê g³upstwa nieustannie. Jeli mam dwie rzeczy do
wyboru, bez wahania chwytam za tê gorsz¹.
Czy ja wiem w koñcu chwyci³a siê za mnie.
To by³a zupe³nie inna sprawa w tym wypadku nie mia³am w³aciwie wy-
boru. Po prostu nic nie mog³am na to poradziæ. Teraz, kiedy to rozumiem, jest mi
naprawdê strasznie przykro za to, co ci zrobi³am. Przepraszam, Ed. By³am naj-
okropniejszym tchórzem pod s³oñcem.
173
A ja naciska³em ciê zbyt mocno i na swój sposób te¿ by³em tchórzem.
Pamiêtasz? Powiedzia³em ci, ¿e nawet gdyby wszystko mia³o siê skoñczyæ w tam-
tej chwili, zawsze bêdê wdziêczny za to, ¿e ciê zna³em i mia³em choæ przez mo-
ment. Tak, wspaniale by³o wyg³osiæ co podobnego, ale znacznie gorzej, kiedy do
tego rzeczywicie dosz³o. By³em taki wdziêczny, ¿e nienawidzi³em ciê za to, co
mi uczyni³a, a do tego miertelnie przera¿ony, bo nie wiedzia³em, co robiæ. Wi-
dzisz, na tym polega ca³y problem z mi³oci¹: nikt nigdy nie jest stuprocentowo
pewny osoby, któr¹ kocha. Jedyne, co wiem na pewno, to ¿e ciê kocham bar-
dziej, ni¿ kiedykolwiek kogokolwiek kocha³em; ¿e pragnê ciê i potrzebujê, a je-
¿eli bêdê móg³ ciê mieæ dla siebie, to bêdzie najwspanialsza rzecz, jaka mi siê
trafi³a od chwili, kiedy ciê straci³em.
Ja wiem, ¿e w ci¹gu tych dziesiêciu miesiêcy, kiedy bylimy razem, czu-
³am siê bardziej polubiona tobie, ni¿ kiedykolwiek Gilesowi. Z nim zwi¹zek by³
legalny, ale z tob¹ wi¹¿¹cy i on o tym zawsze wiedzia³.
Ed westchn¹³ g³êboko i z ulg¹.
Wreszcie zaczynasz rozumieæ stwierdzi³.
Tak wiele rzeczy.
Mia³ j¹ w³anie poca³owaæ, kiedy pos³yszeli wo³anie. Odwrócili siê i zoba-
czyli Batesa, który zbiega³ ze wzgórza wymachuj¹c rêkami. Sara wykrzyknê³a
natychmiast:
Giles!
Jednym ruchem uwolni³a siê z ramion Eda i rzuci³a naprzód biegiem. Bates
zatrzyma³ siê i czeka³ na ni¹ przez moment; potem oboje odwrócili siê i zaczêli
biec w stronê, z której Bates przyby³. Ed zaraz go dogoni³, ale Sara by³a ju¿ przed
nimi, pêdz¹c w kierunku domu.
Ed znalaz³ siê przy lokaju, który wysapa³:
Atak serca Zdo³a³ przycisn¹æ dzwonek, mia³ go zawsze pod rêk¹. Moja
¿ona daje mu tlen, ale zdaje siê, ¿e serce przesta³o biæ karetka ju¿ jedzie
Ed pobieg³ dalej i dogoni³ Sarê w drzwiach. Pokonali razem schody przeska-
kuj¹c po dwa stopnie i wpadli do sypialni Gilesa. Pani Bates, z rêkami opartymi
p³asko na nagiej piersi Gilesa, uciska³a j¹ równo i rytmicznie.
Sara podesz³a do niej. Pani Bates podnios³a na moment g³owê informuj¹c:
Nie mogê wyczuæ pulsu.
Sara przycisnê³a palce do szyi Gilesa, odchylonej do ty³u, ¿eby zapewniæ
swobodny dop³yw tlenu z cylindra przez przezroczyst¹ maskê obejmuj¹c¹ twarz
chorego. Le¿a³ ca³kowicie nieruchomo, z zamkniêtymi oczami, z twarz¹ bez wy-
razu. Sara kiwnê³a g³ow¹ pani Bates i stanê³a za ni¹, k³ad¹c rêce na jej d³oniach,
¿eby przej¹æ rytm masa¿u serca; pani Bates posz³a sprawdziæ dop³yw tlenu.
Ed sta³ z boku i patrzy³. Nie mia³ tu nic do roboty. Sara i pani Bates wiedzia-
³y, jak siê zachowaæ, ratowanie Gilesa wyranie by³o rutyn¹. Porusza³y siê w mil-
czeniu, ale z determinacj¹ niemal rozpaczliw¹. Sara, skupiona i powa¿na, ca³¹
uwagê koncentrowa³a na tym, co nale¿a³o zrobiæ.
174
Do pokoju wszed³ Bates, dysz¹c ciê¿ko, i w tej samej chwili rozleg³ siê z od-
dali s³aby dwiêk sygna³u pêdz¹cej karetki.
Ja pójdê powiedzia³ Ed zadowolony, ¿e mo¿e co zrobiæ.
Zbieg³ na dó³; wielkie oszklone drzwi czeka³y otwarte, kiedy karetka zatrzy-
ma³a siê przed schodami. Wysypa³o siê z niej kilku mê¿czyzn, którzy pobiegli na
ty³ samochodu po nosze. Powiedzia³ im zwiêle, co siê sta³o i dok¹d maj¹ siê
udaæ. W nastêpnej chwili zniknêli na schodach.
Potem czeka³. Minê³o dziesiêæ minut, zanim siê ukazali; towarzyszy³a im Sara,
trzymaj¹c przenony cylinder z tlenem. Nadal ca³kowicie skupiona na Gilesie, nie
podnios³a nawet oczu znad jego twarzy, poruszaj¹c siê instynktownie. Wyszli ra-
zem z domu. Mê¿czyni umiecili nosze w karetce, a Sara usiad³a obok nich. Po-
tem drzwi siê zamknê³y i karetka odjecha³a. Do Eda podszed³ Bates.
Dok¹d go zabrali? spyta³ Ed. Kiedy dosta³ odpowied, zarz¹dzi³: Znajd
Jamesa i powiedz mu, co siê sta³o. Ja jadê za nimi moim samochodem.
Wiem, gdzie jest James odpar³ Bates.
W szpitalu Ed zapyta³ o lady Sarê Luttrell, której m¹¿ zosta³ niedawno
przywieziony z atakiem serca. Kiedy j¹ odszuka³, siedzia³a na ³awce w pobli-
¿u zamkniêtych podwójnych drzwi, wyprostowana, bardzo spokojna, z rêka-
mi zaciniêtymi mocno na kolanach. Usiad³ ko³o niej i po³o¿y³ d³oñ na jej
rêkach. By³y lodowato zimne, ale zacisnê³y siê natychmiast z ca³ej si³y wokó³
jego d³oni.
Mia³ymy ju¿ puls, ale serce zatrzyma³o siê znowu w karetce powiedzia-
³a z wielkim spokojem.
Co to jest, zawa³?
Kiwnê³a g³ow¹.
Trzeci. Ostatnim razem uprzedzano nas, ¿e trzeci bêdzie prawdopodobnie
miertelny. Widzisz, jego serce bardzo os³abi³y poprzednie dwa. Przy drugim jego
¿ycie wisia³o na w³osku. Podobno miêsieñ wiotczeje, rozumiesz, mêczy siê, nie
mo¿e pracowaæ jak nale¿y. Jest coraz s³abszy i s³abszy, a¿ w koñcu dochodzi do
przerwania.
Potem siedzieli i czekali w milczeniu. Ludzie przechodzili ko³o nich, drzwi
otwiera³y siê i zamyka³y, g³osy krzy¿owa³y siê nad ich g³owami, dzwoni³y telefo-
ny, a Ed siedzia³ patrz¹c, jak du¿a wskazówka ciennego zegara okr¹¿a powoli
cyferblat. Spojrza³ na Sarê. Siedzia³a z nieobecnym wyrazem twarzy jakby wy-
rzebionej w kamieniu, a wyostrzone rysy podkrela³y piêkn¹ strukturê koci. Je-
dyn¹ oznak¹ napiêcia by³o nieustanne przygryzanie dolnej wargi. Czekanie jest
najgorsze, pomyla³. To tak jak z kawa³kiem gumy, któr¹ siê naci¹ga, naci¹ga,
a cz³owiek czeka spiêty, skurczony, a¿ pêknie, gwa³townie odskoczy i uderzy go
prosto w twarz.
Kiedy to siê sta³o, kiedy drzwi siê otworzy³y i pojawi³ siê w nich lekarz, od-
czuli niemal ulgê, chocia¿ spojrzawszy na niego oboje wiedzieli, co im przycho-
dzi obwieciæ.
175
Przykro mi powiedzia³. Serce nie zaczê³o pracowaæ. By³o zbyt os³a-
bione, drgnê³o kilkakrotnie, ale nie da³o rady ruszyæ normalnie. Bardzo mi przy-
kro powtórzy³.
Sara kiwnê³a g³ow¹, jakby to, czego oczekiwa³a, nadesz³o we w³aciwym
trybie.
Dziêkujê odpar³a i wsta³a. Wiem, ¿e zrobi³ pan wszystko, co by³o mo¿-
na. Czy mogê go zobaczyæ?
Jeli pani sobie ¿yczy.
Doktor odwróci³ siê, otworzy³ jedne z podwójnych drzwi i przepuci³ Sarê
przed sob¹; sam poszed³ za ni¹, a drzwi znów siê zamknê³y.
Ed usiad³ i spojrza³ na zegar. Ich oczekiwanie trwa³o zaledwie dwadziecia
minut.
Siedzia³ w tym samym miejscu, kiedy zjawi³ siê James. Przeby³ korytarz bie-
giem i zadyszany zatrzyma³ siê przed Edem.
Umar³ przed chwil¹ powiedzia³ Ed. Jest przy nim teraz twoja mama.
Jak to siê sta³o?
Ed mu powiedzia³.
Bylimy na tak¹ ewentualnoæ przygotowani, ale teraz, kiedy to siê zdarzy-
³o mimo wszystko prze¿ywa siê szok zacz¹³ James przygnêbionym g³osem,
siadaj¹c obok Eda. Choroby serca nale¿¹ do tradycji w rodzinie to znaczy
u Luttrellów. Dziadek Luttrell umar³ na atak serca. Znaleli go w ogrodzie ró¿a-
nym, na ulubionej ³awce, z rêkami opartymi na lasce i g³ow¹ opuszczon¹ na pier-
si, jakby drzema³.
By³ bardzo mi³ym cz³owiekiem zauwa¿y³ Ed.
No oczywicie, przecie¿ ty go zna³e, prawda? Zapomnia³em.
Przez chwilê obaj siedzieli w milczeniu. Potem James zapyta³:
I co teraz zrobimy?
Trzeba wzi¹æ mamê do domu. Tu nie mamy ju¿ nic do zrobienia, ale trzeba
bêdzie za³atwiæ ró¿ne formalnoci.
Mówisz o pogrzebie? James zamilk³ znów na chwilê, po czym wyzna³:
Jeszcze nigdy nie by³em na pogrzebie. Kiedy umar³ dziadek Luttrell, by³em za
ma³y, a kiedy umar³ dziadek Brandon, mia³em jeszcze mniej lat. Popatrzy³ na
Eda z zastanowieniem. Ty pewnie bywa³e na pogrzebach.
Owszem.
W podwójnych drzwiach pokaza³a siê Sara, której kurtuazyjnie dotrzymywa³
towarzystwa lekarz. James podszed³ do niej i wzi¹³ j¹ za rêce. Przywita³a go umie-
chem, nik³ym, roztargnionym, zaabsorbowana tym, co siê sta³o. Doktor przeniós³
zaciekawione spojrzenie z Jamesa na Eda, ale nie odezwa³ siê. Sara zwróci³a siê
do niego:
Dziêkujê jeszcze raz za wszystko, co pan zrobi³ powiedzia³a. Jestem
panu bardzo wdziêczna.
Wyci¹gnê³a do niego rêkê. Ucisn¹³ j¹, kiwn¹³ g³ow¹ i zostawi³ ich samych.
176
James popatrzy³ na Eda niepewnie. Ed wzi¹³ Sarê za ramiê.
Tutaj nie ma ju¿ nic wiêcej do zrobienia. Zawiozê ciê do domu. Idziesz,
James?
Po¿yczy³em samochód od Tima Carew. Muszê go oddaæ. Tim bêdzie go
potrzebowa³, ¿eby wróciæ do siebie.
A jak siê dostaniesz do Luttrell Park?
Co mówisz? James patrzy³ bacznie na matkê. No, Pam mnie podrzuci.
Dobrze siê czujesz?
W jego g³osie brzmia³o zatroskanie, by³ wyranie niespokojny. Umiechnê³a
siê do niego znowu, choæ jedynie ustami.
Tak zapewni³a, klepi¹c go po ramieniu. Nie martw siê, kochanie. Ed
jest ze mn¹.
Odprê¿y³ siê od razu w widoczny sposób.
Wobec tego do zobaczenia w domu powiedzia³. Obj¹³ j¹ mocno i przez mo-
ment stali nieruchomo, ciasno przytuleni. Przykro mi doda³ st³umionym g³osem.
Dotknê³a jego policzka, umiechaj¹c siê do niego znowu ze s³odycz¹ i roztar-
gnieniem. Mia³a nieobecne spojrzenie.
Odezwa³a siê ponownie dopiero w po³owie drogi do domu.
Wygl¹da³ tak m³odo, zupe³nie jak kiedy zauwa¿y³a. Jakby jego twarz
zrobi³a siê na powrót ludzka.
James musia³ wczeniej zatelefonowaæ do domu, bo kiedy tylko weszli, Ba-
tes, wstrz¹niêty i nieszczêliwy, zbli¿y³ siê natychmiast do Sary. Wziê³a jego rêkê
w swoje d³onie.
Drogi Bates powiedzia³a. Zawsze robi³e dla niego, co tylko mog³e.
Pragnê ci podziêkowaæ.
Przez moment nie by³ w stanie przemówiæ; uda³o mu siê odezwaæ dopiero po
chwili:
Napali³em w kominku w salonie. Proszê tam przejæ, a ja przyniosê herbatê.
Dobrze zgodzi³a siê Sara z wdziêcznoci¹ wietny pomys³. Dziêkujê
ci, Bates.
Ogieñ na kominku p³on¹³ jasno. Sara podesz³a i sta³a przed nim chwilê grze-
j¹c d³onie. Potem spojrza³a na portret Gilesa. Ed zbli¿y³ siê do niej, stan¹³ z ty³u
i oboje trwali w milczeniu, a¿ Sara, nadal bez s³owa, odwróci³a siê lepo prosto
w jego ramiona. Przytuli³ j¹, trzymaj¹c w mocnym ucisku, a obie jej d³onie uchwy-
ci³y siê go silnie, jakby szuka³a w nim oparcia. Po³o¿y³a mu g³owê na piersi, a on
opar³ policzek na jej w³osach. Stali w milczeniu, bez ruchu, objêci.
Kiedy James zajrza³ do salonu, nie us³yszeli go. Wycofa³ siê cicho zamykaj¹c
drzwi za sob¹.
Giles Luttrell zosta³ pochowany w grobie rodzinnym w krypcie kocio³a w.
Jana Ewangelisty w Little Heddington. W pogrzebie wziê³a udzia³ ca³a ludnoæ
177
miasteczka i okolicznych wsi. Trzysta Czternasta Eskadra Dziewiêædziesi¹tej Siód-
mej Grupy Bojowej nale¿¹cej do Si³ Powietrznych Stanów Zjednoczonych, sta-
cjonuj¹ca podczas wojny w bazie w Little Heddington, reprezentowana by³a przez
genera³a majora Otisa B. Millera (obecnie emerytowanego) oraz pu³kownika E.J.
Hardina.
Minê³o dobrych kilka tygodni, zanim Sara zdoby³a siê na posortowanie oso-
bistych rzeczy Gilesa. Bates spakowa³ i wys³a³ wszystkie ubrania do Oxfam, zgod-
nie z instrukcjami zmar³ego. Pozosta³y jedynie osobiste drobiazgi; rzeczy, które
mia³ w kieszeniach, portfel, zawartoæ biurka. Bates zostawi³ je w sypialni Gile-
sa, gdzie wszystko na ni¹ czeka³o, ale dopiero po d³ugim czasie od pogrzebu by³a
w stanie wejæ znowu do jego pokoju. Przedtem odciê³a siê od tego psychicznie,
podobnie zreszt¹ jak od wielu innych spraw; otwieraj¹c teraz drzwi zesztywnia³a
mimo woli, jednak jedyn¹ jej reakcj¹ by³o uczucie pustki. Pokój by³ nagi, upo-
rz¹dkowany, bezosobowy. A przecie¿ ten pokój do kogo nale¿a³. Teraz ju¿ ¿aden
lad nie zdradza³, ¿e zajmowa³ go Giles. £ó¿ko by³o pos³ane, ale na tym koniec.
Minê³a sypialniê i wesz³a do garderoby. Na komodzie le¿a³y oprawione w srebro
szczotki Gilesa, które dosta³ od niej w prezencie lubnym, obok sta³a srebrna szka-
tu³ka do kompletu, w której trzyma³ spinki do ko³nierzyka i do mankietów. Bates
po³o¿y³ tam tak¿e cienki z³oty zegarek kieszonkowy, który Giles dosta³ od sir
Georgea, ten od swojego ojca, a ojciec od dziada. Teraz zegarek przejdzie na
Jamesa.
Zabra³a rzeczy z komody, zanios³a je do sypialni i po³o¿y³a k³ad¹c na ma³ym
biurku do korespondencji, stoj¹cym pod oknem. Zasiad³a przed nim, otworzy³a
szuflady i wyjê³a z nich wszystko, co tam by³o. Stare i aktualne ksi¹¿eczki czeko-
we, plik papierów dotycz¹cych podatku dochodowego, sterta pokwitowanych ra-
chunków, karty cz³onkowskie, karty biblioteczne, listy, z³ote pióro w komplecie
z o³ówkiem od³o¿y³a je do pude³ka dla Jamesa oraz jej w³asna fotografia, spo-
rych rozmiarów, w srebrnej ramce oficjalny portret debiutantki. Ona sama ni-
gdy za nim nie przepada³a, natomiast Giles ogromnie go lubi³ i wzi¹³ ze sob¹ na
pustyniê. Sara uwa¿a³a, ¿e zdjêcie j¹ idealizuje, ¿e wygl¹da na nim zbyt eterycz-
nie; on twierdzi³, ¿e w³anie taki jej obraz ma zawsze przed oczami. Siedzia³a tak
patrz¹c na fotografiê; postawi³a j¹ przed sob¹, ale po chwili zmieni³a zdanie i po-
³o¿y³a j¹ wizerunkiem do do³u po prawej stronie biurka.
Potem zabra³a siê do sortowania papierów, uk³adaj¹c je w równe stosy. Giles
by³ porz¹dnym i metodycznym cz³owiekiem. Posegregowa³a listy, przekonuj¹c
siê, ¿e na ka¿dy wys³ano odpowied, poniewa¿ wszystkie opatrzone by³y w pra-
wym górnym rogu oznaczeniem odp. i dat¹. Giles by³ nies³ychanie skrupulatny
w tego rodzaju sprawach. Podar³a listy i wyrzuci³a je do kosza. Ksi¹¿eczki czeko-
we zostan¹ zabrane na dó³, do gabinetu, razem z dokumentami dotycz¹cymi po-
datku; bêdzie ich potrzebowa³a przy za³atwianiu spraw spadkowych. W portfelu
12 Wspomnienia
178
znalaz³a trochê pieniêdzy oko³o dwudziestu funtów, które przeka¿e Jamesowi
kilka recept, kartê z terminem wizyty u dentysty, kartê z terminem wizyty w szpi-
talu, nastêpn¹ z jego grup¹ krwi, listê ksi¹¿ek do przeczytania, amatorskie zdjêcie
jej samej, drugie Jamesa, wreszcie fotografiê domu. Znajdowa³ siê tam tak¿e cienki,
ma³y notes z adresami. Przy wyjmowaniu go z ciasnej przegródki wysunê³a siê
spod niego z³o¿ona kartka. Rozk³adaj¹c j¹, zobaczy³a wiersz, napisany drobnymi,
równymi literami rêk¹ Gilesa.
Kocham ciê
Kocham ciê nadal za bardzo
Ale zapomnij o tej mi³oci
Co lgnê³a do ciebie ¿a³onie wbrew twojej woli
Kocha³em ciê w milczeniu
Bez nadziei, a tak prawdziwie
Zazdrosny, zatrwo¿ony
Modlê siê, by kto jeszcze
Móg³ ciê tak kiedy pokochaæ.
Kartka zadr¿a³a jej w rêkach, a fala przejmuj¹cego bólu zala³a j¹ niespodzie-
wanie wytr¹caj¹c ca³kowicie z równowagi. Opad³a na biurko, dowiadczaj¹c cier-
pienia tak g³êbokiego, tak przemo¿nego, ¿e niemal nie od zniesienia. Pierwszy
raz od mierci Gilesa poczu³a, ¿e lód zalegaj¹cy jej serce topnieje pod wp³ywem
gor¹cego ¿alu i bólu, i da³a siê ponieæ przyp³ywowi dojmuj¹cego cierpienia, bez-
dennej rozpaczy. Odszed³ tak szybko, tak nagle, zanim mia³a mo¿noæ powie-
dzieæ mu, czego siê dowiedzia³a, co zrozumia³a o sobie i o nim. Nie mia³a nawet
szansy z nim porozmawiaæ; przed chwil¹ jeszcze tu by³, w nastêpnym momencie
znikn¹³ na zawsze, pozostawiaj¹c j¹ z poczuciem niepowetowanej straty, jakby
mieræ wydar³a jej, brutalnie i nieodwo³alnie, czêæ jej w³asnej duszy.
Jednak wspomnienie jego osoby, jego obecnoci nawiedza³o j¹ uporczywie,
jak smutny duch, nape³niaj¹c j¹ s³odko-gorzkim smakiem niespe³nionych nadziei,
poczuciem tego, co byæ mog³o, tak skutecznie burz¹cym jej wewnêtrzny spokój,
¿e choæ próbowa³a siê go pozbyæ, umotywowaæ jego istnienie czy wreszcie je
ukoiæ, ono nadal ci¹¿y³o jej na sercu i drêczy³o jej myli. Nie da³o jej ani chwili
wytchnienia od dnia mierci Gilesa. Mia³a nieodparte, mêcz¹ce wra¿enie, ¿e zo-
sta³a oszukana na samej mecie, co j¹ dra¿ni³o i bola³o. Giles umar³. Ale teraz jak
natrêtne echo, odbijaj¹ce siê od wysokich cian jej samotnoci, ostatnie linijki
wiersza powtarza³y siê uporczywie, stukaj¹c do jej mózgu niczym do zamkniê-
tych drzwi. Ocieraj¹c d³oni¹ oczy, przeczyta³a wiersz ponownie, wracaj¹c do ostat-
nich linii, powtarzaj¹c je sobie kilkakrotnie. Modlê siê, by kto jeszcze móg³ ciê
tak kiedy pokochaæ.
Wreszcie, w koñcu, zaczê³a widzieæ Gilesa wyranie. Teraz mog³a go puciæ,
pozwoliæ mu odejæ, znikn¹æ; by³a wolna, poniewa¿ nareszcie go zrozumia³a.
179
Wykorzystali siê wzajemnie i tym sposobem rachunki zosta³y niejako wyrówna-
ne, winy wymazane. Giles wszystko wiedzia³; st¹d wiersz. Giles dostrzeg³ to, cze-
go ona, zalepiona swoj¹ obsesj¹, wy³¹cznoci¹ uczucia do Eda, nie umia³a zoba-
czyæ. Zosta³a uwolniona, powiedzia³a sobie, wiêc dziêkuj za to na kolanach. Giles
uwolni³ ciê ostatecznie.
Wyprostowa³a siê wci¹gaj¹c w p³uca g³êboki, od¿ywczy haust powietrza.
W tej samej chwili jej ³okieæ potr¹ci³ fotografiê w srebrnej ramce, która przeli-
znê³a siê po wypolerowanej powierzchni biurka i dalej poza jego krawêd, ude-
rzaj¹c w ostry róg stoj¹cego obok krzes³a, by wreszcie ze st³uczonym szk³em
wyl¹dowaæ na pod³odze. Sara wyda³a okrzyk i uklêk³a, ¿eby j¹ podnieæ; szk³o
by³o w kawa³kach, ale ramka nie zosta³a uszkodzona. Odetchnê³a z ulg¹. Wpra-
wienie nowego szk³a to nie problem. Usiad³a na powrót za biurkiem, po³o¿y³a
ramkê zdjêciem do do³u i zdjê³a tyln¹ ciankê. Zatrzyma fotografiê w domu,
a ramkê odda do reperacji.
W trakcie zdejmowania tylnej cianki zorientowa³a siê, ¿e pomiêdzy ni¹ a fo-
tografi¹ znajduje siê kilka arkusików bladoniebieskiego papieru listów lotni-
czych. Zaintrygowana, wziê³a je do rêki. Co u licha czemu Giles mia³by trzy-
maæ listy w takim przedziwnym miejscu? Nic nie rozumiej¹c zmarszczy³a brwi
i zaczê³a je bli¿ej badaæ. By³y zaadresowane do Gilesa, do jego bazy na pustyni;
rozpozna³a ten niegdy dobrze znajomy adres, natomiast pismo by³o jej zupe³nie
obce. Z pewnoci¹ nie jej w³asne, nie nale¿a³o równie¿ do jej tecia. Jaka inna
kobieta? pomyla³a niemal rozbawiona. Listów by³o mo¿e pó³ tuzina, wszystkie
adresowane do Gilesa. Ale od kogo? Bo nie od niej. Odwróci³a je i wówczas
zobaczy³a, ¿e nie s¹ pisane zwyk³ymi literami, ale drukowanymi. Na górze nie
by³o adresu, tylko data. Wreszcie zerknê³a na podpis i uwiadomi³a sobie z prze-
ra¿eniem, ¿e ma przed sob¹ anonimy. Dozna³a uczucia, ¿e ¿o³¹dek podje¿d¿a jej
do gard³a i prze³knê³a konwulsyjnie. Rêce dr¿a³y jej tak mocno, ¿e po³o¿y³a listy
na p³ask na biurku, jak karty, u³o¿one wed³ug dat by³o ich razem szeæ. Potem
zaczê³a czytaæ.
Pierwszy nosi³ datê dziesi¹tego padziernika tysi¹c dziewiêæset czterdzieste-
go trzeciego roku.
NAJWY¯SZY CZAS, ¯EBY KTO PANU POWIEDZIA£ O PANA ¯O-
NIE I O TYM AMERYKAÑSKIM PILOCIE, Z KTÓRYM ONA KRÊCI ZA
PANA PLECAMI. S¥ STALE RAZEM. WIDZÊ ICH BEZ PRZERWY. ON JEST
KAPITANEM LOTNICTWA I NIEZ£YM UWODZICIELEM, A ONA JEGO
NAJNOWSZ¥ DZIWK¥. MIA£ ICH TUZINY. CO O TYM WIEM. PODOB-
NO M¥¯ DOWIADUJE SIÊ ZAWSZE OSTATNI. CHYBA CZAS, ¯EBY SIÊ
PAN DOWIEDZIA£.
¯YCZLIWY
O Bo¿e
180
Gorycz podesz³a jej do gard³a, na czo³o wyst¹pi³y krople potu. Pochyli³a siê
do przodu czuj¹c md³oci. Zamknê³a na chwilê oczy, zmusi³a siê do wziêcia kilku
g³êbokich oddechów.
Potem przeczyta³a drugi list. Datowany by³ ze stycznia tysi¹c dziewiêæset
czterdziestego czwartego.
PANA ¯ONA I JEJ AMERYKAÑSKI KOCHANEK CI¥GLE ZE SOB¥
KRÊC¥. ZNAM JEGO NAZWISKO: HARDIN. PILOTUJE LATAJ¥C¥ FOR-
TECÊ, KTÓRA NAZYWA SIÊ SALLY B I WIDZÊ ICH RAZEM CA£Y
CZAS, ALE ONI O TYM NIE WIEDZ¥. NIE WIDZ¥ NIC POZA SOB¥. TA
BEZWSTYDNA DZIWKA I CUDZO£O¯NICA JEST ZAKA£¥ PANA RO-
DZINY. JEDEN MʯCZYZNA TEJ ZACH£ANNEJ SUCE NIE WYSTARCZA.
JESZCZE SIÊ TYM SWOIM KOCHANKIEM PYSZNI, WYSTÊPNA ZDZI-
RA. OBOJE S¥ ZEPSUCI DO SZPIKU KOCI. NIE OBCHODZI ICH, KOGO
ZRANI¥. TO NIESPRAWIEDLIWE.
¯YCZLIWY
Bo¿e drogi!
Tym razem wyda³a z siebie jêk protestu. Nie mog³a uwierzyæ, ¿e kto napisa³
list, który przeczyta³a. To zbyt straszne, ¿eby mog³o byæ prawdziwe. Wiêc Giles
wiedzia³, zawsze wiedzia³. Wiedzia³ od samego pocz¹tku. Te listy wszystko mu
powiedzia³y. Ogarnê³a j¹ furia, dzika, rozpalona do bia³oci pasja, która j¹ prze-
niknê³a na wskro. Wiêc wiedzia³! Ca³y czas wiedzia³! I wszystko, co czu³a, co
robi³a, okaza³o siê zbêdne; jej wewnêtrzna szarpanina, prze¿ywane udrêki, wy-
rzuty sumienia i poczucie winy, cierpienie, ¿al i powiêcenie siebie i Eda O Bo-
¿e, pomyla³a. wiêtoszkowaty, ob³udny, zak³amany, podstêpny ³ajdak.
Zacisnê³a mocno powieki, odgradzaj¹c siê od widoku listów, jakby w ten spo-
sób mog³a tak¿e odgrodziæ siê od rzeczywistoci. Ale kiedy uchyli³a je, by spoj-
rzeæ przez w¹sk¹ szparê, listy nadal tam by³y. Krótkie w treci, zjadliwe w inten-
cji, koszmarne w skutkach. Zmusi³a siê do czytania dalej, nie dotykaj¹c ich poza
odwracaniem tych, które przeczyta³a. Trzyma³a rêce mocno zaciniête, poniewa¿
trzês³y siê tak jak ona sama, ogarniêta pal¹c¹ wciek³oci¹.
Pisane regularnie, w mniej wiêcej szeciotygodniowych odstêpach, listy do-
nosi³y o pog³êbianiu siê jej romansu z Edem; w miarê up³ywu czasu stawa³y siê
coraz zjadliwsze, coraz bardziej obel¿ywe i skatologiczne, coraz bardziej roz-
sierdzone i histeryczne, jakby fakt, ¿e ich zwi¹zek trwa³ nadal, przekracza³ gra-
nice wytrzyma³oci autora. Te listy by³y nieopanowanym rykiem szaleñczej za-
zdroci i lepej furii. Czy pisa³ je jaki zdradzony m¹¿? zastanawia³a siê.
A mo¿e zazdrosna, porzucona kobieta? Lub taka, która zosta³a odtr¹cona i zi-
gnorowana? Ktokolwiek to by³, z papieru zia³y zawiæ i jad, równie oczywiste
jak fakt, ¿e ich autor pochodzi³ z miasteczka, do którego spo³ecznoci nale¿a³.
Widaæ to by³o z jego w³asnych s³ów, z rodzaju wiedzy, jak¹ posiada³. Kto, kogo
181
znam? pomyla³a. Kto, z kim rozmawia³am, do kogo siê umiecha³am? Kto,
kto zwraca³ siê i umiecha³ do mnie? Na sam¹ myl o tym jej ¿o³¹dek zacz¹³ siê
znów buntowaæ.
Odwróci³a jeden z listów i przyjrza³a siê stemplowi. Oxford. Tak, to paso-
wa³o do ca³oci obrazu. W czasie wojny funkcjê listonosza pe³ni³a w miastecz-
ku pani Samson, na³ogowa plotkarka o sokolim wzroku. Wy³apa³aby natych-
miast fakt, ¿e do Gilesa Luttrella pisuje kto poza jego ¿on¹ i ojcem. Zatem
kimkolwiek by³ autor, zna³ on miasteczko na tyle dobrze, by siê w tym oriento-
waæ, co oznacza³o, ¿e w nim mieszka³. W rezultacie jedzi³ do Oxfordu, ¿eby
wysy³aæ swoj¹ rynsztokow¹ korespondencjê ca³kowicie anonimowo. Ale kto?
I dlaczego? Dlaczego? Na sam¹ myl o listach skrêci³a siê wewnêtrznie, czuj¹c
siê nieczysta, skalana.
Spojrza³a na ostatni list i nagle poczu³a siê tak, jakby j¹ kto zdzieli³ kijem po
g³owie. Zrozumia³a z przera¿eniem, ¿e ma przed sob¹ w³asny list, ten, w którym
napisa³a Gilesowi, ¿e porzuca go dla Eda. Wezbra³y w niej md³oci i podesz³y do
gard³a. Walcz¹c z nimi pobieg³a do ³azienki. Przez d³ugi czas klêcza³a na zim-
nych p³ytach posadzki, dygocz¹c, wstrz¹sana torsjami. Kiedy ju¿ by³a w stanie
podnieæ siê na nogach jak z waty, dosz³a chwiejnie do umywalni, gdzie sp³uka³a
twarz zimn¹ wod¹ i umy³a rêce. Potem, nadal niepewnym krokiem, wróci³a do
sypialni Gilesa i opad³a znów na krzes³o przed biurkiem.
Przez krótk¹ chwilê siedzia³a z zamkniêtymi oczami. Potem znów popa-
trzy³a na listy i spoza jej odrazy wy³oni³o siê przesycone s³odycz¹ i gorycz¹
zarazem wspomnienie tamtych dni, o których listy mówi³y, które wskrzesza³y
z tak¹ wyrazistoci¹, ¿e poczu³a siê jakby przeniesiona w czasie. Mia³a znów
dwadziecia trzy lata i by³a pierwszy raz w ¿yciu zakochana; codzienne spotka-
nia z Edem nadawa³y wówczas sens jej istnieniu. Pamiêæ wezbra³a i zala³a j¹
potê¿n¹ fal¹. Siedz¹c teraz za biurkiem czu³a siê tak, jak gdyby zdjêto jej z oczu
warstwy gazy, a wiat³o pamiêci, dotychczas nik³e i rozproszone, sta³o siê nagle
ostre i silne. To, co czu³a teraz do Eda, choæ nadal g³êbokie, nadal mocne, nie
przypomina³o tego, co czu³a do niego w tamtym czasie; mi³oæ zmieni³a siê,
podobnie jak ona sama. Nie by³a ju¿ w jej w³adaniu to ona ni¹ w³ada³a; po-
dobnie dzia³o siê z Edem. Przedtem nie byli w stanie opanowaæ uczucia. Teraz
oboje wiadomie go chcieli.
Wróci³a znów do drugiego listu. Tak, to by³o tutaj. Nie widz¹ nic poza sob¹.
To prawda, pomyla³a. Rzeczywicie tak by³o. Tylko sk¹d autor listów to wie-
dzia³? Gdzie ich widywa³? Jakim sposobem ich szpiegowa³? Przeszed³ j¹ nag³y
dreszcz. Ten kto zna³ nazwisko Eda, jego stopieñ, nazwê jego samolotu. Czy
zna³ go równie¿ osobicie? Zapomnia³a, ¿e Ed by³ dobrze znany w miasteczku
w ka¿dym razie przez kobiety. Przypomnia³a sobie teraz te taksuj¹ce, znacz¹ce
spojrzenia, którymi go obrzuca³y podczas wieczorków tanecznych w bazie. On
kiwa³ im g³ow¹ i posy³a³ umiechy. Czy anonimowe listy napisa³a jedna z tych
kobiet? Kobieta, któr¹ Ed zna³ i z któr¹ przestawa³, zanim spotka³ j¹, Sarê? Czy
182
Ed by³ jej kochankiem? Czy porzuci³ j¹ dla Sary? Przebywa³ w Anglii ju¿ od
omiu miesiêcy, kiedy siê spotkali tego sierpniowego popo³udnia. Znaj¹c Eda,
z pewnoci¹ by³y jakie kobiety. Nigdy o to nie pyta³a. On nigdy nie mówi³. Jaki
instynkt, intuicja, przeczucie jakkolwiek by to nazwaæ podpowiedzia³o jej, ¿e
te listy zosta³y napisane przez kobietê.
Raz jeszcze Sara wróci³a do drugiego listu. Zosta³ napisany mniej wiêcej
w trzecim miesi¹cu ich znajomoci; byli wówczas kochankami mo¿e od miesi¹ca.
Pana ¿ona i jej amerykañski kochanek ci¹gle ze sob¹ krêc¹ Widzê ich razem
przez ca³y czas Nie obchodzi ich, kogo zrani¹. To niesprawiedliwe. O Bo¿e,
pomyla³a Sara. W tej chwili zrozumia³a, co za uczucie dobija siê gwa³townie do
jej wiadomoci: w³asna zazdroæ wstrz¹saj¹ca sprawa, zjawisko zdumiewaj¹-
ce i przera¿aj¹ce. Myl, ¿e Ed móg³ byæ kochankiem tej kobiety, ¿e móg³ j¹ ko-
chaæ, liczy³a siê dla Sary daleko bardziej ni¿ bezsens, tragedia i bezcelowoæ tego
wszystkiego. Zawsze, nawet w tych najszczêliwszych, najpiêkniejszych momen-
tach, nie by³a wolna od obaw, ¿e kiedy, którego dnia mo¿e straciæ Eda i ten
fakt odegra³ pewn¹ rolê w jej decyzji powrotu do Gilesa. Okaza³a siê nie lepsza
od kobiety, która napisa³a te listy. Mia³a tak¹ sam¹ obsesjê na temat Eda, jak tamta
zagubiona dusza. Nic prócz Eda nie by³o wa¿ne. To, ¿e kiedy j¹ rzuci³, ¿e j¹
zrani³, sta³o siê przyczyn¹ ca³ego z³a.
Ile kobiet odrzuci³o Eda Hardina? Przecie¿ powiedzia³ wyranie, ¿e nigdy
przedtem ¿adna go nie rzuci³a. Wezbra³a w niej furia. Zacisnê³a mocno rêce. Ach,
gdyby tak teraz mia³a go przed sob¹, us³ysza³by niejedno! Oskar¿y³aby go, poka-
za³a, co narobi³, wyg³osi³a mowê, zaatakowa³a z pasj¹, za¿¹da³a tak, za¿¹da-
³a! ¿eby wyjawi³ to¿samoæ tej kobiety. By³a wiêcej ni¿ pewna, ¿e chodzi o ko-
bietê. Nie mia³a na to ¿adnego dowodu, nic prócz w³asnej niezbitej pewnoci, ¿e
chodzi o jedn¹ z kobiet Eda. Niech go piek³o poch³onie! To wszystko by³a jego
wina; ta ca³a smutna, ¿a³osna afera. Jego wina, ¿e by³ tym, czym by³ zmys³o-
wym, pewnym siebie mê¿czyzn¹, który bra³, wykorzystywa³ i porzuca³. To jego
wina; wszystko, co zrobi³am, by³o na pró¿no, pomyla³a. Na pró¿no! Uderzy³a
z wciek³oci¹ otwart¹ d³oni¹ w blat biurka, nie dbaj¹c, ¿e siê rani. Marzy³a, ¿eby
siê na niego rzuciæ i waliæ na olep, biæ, kopaæ, drapaæ i gryæ, raniæ go za to, ¿e j¹
zrani³. On i jego kobiety!
Niech go diabli! powiedzia³a. Niech go wszyscy diabli!
Spojrza³a znów na listy. Taka ma³a rzecz, pomyla³a. Kobieta, która jest do-
stêpna; mê¿czyzna, który korzysta z dostêpu. Krótka przygoda. Koniec czego,
co by³o. To wszystko dzia³o siê w koñcu tak dawno temu, nale¿a³o do przesz³oci.
Wiêc dobrze, jestemy w³asn¹ przesz³oci¹. Ale nie rób tego, przed czym prze-
strzega³ ciê Ed. Nie zabieraj tego wszystkiego ze sob¹ w przysz³oæ. Zapakuj z³¹
przesz³oæ w skrzynie z napisem Niepotrzebne w podró¿y. Sama zabierz jedy-
nie to, co dobre. A co dobrego jest w tych listach? Wziê³a do rêki ca³y plik, wy-
równa³a i wyprostowa³a, po czym przedar³a na pó³, i jeszcze raz, i jeszcze, a¿
trzyma³a garæ ma³ych skrawków papieru. W³o¿y³a je do du¿ej, g³êbokiej kryszta-
183
³owej popielniczki, wyjê³a pude³ko zapa³ek z szuflady biurka, zapali³a zapa³kê
i przytknê³a do górnej warstwy stosu. Zaj¹³ siê od razu, strzeli³ p³omieniem; pa-
pier zbr¹zowia³, sczernia³ i rozsypa³ siê w popió³, a p³omieñ ju¿ liza³ ³apczywie
nastêpn¹ warstwê. Poruszy³a stos zapa³k¹, u³atwiaj¹c dop³yw tlenu, a¿ wszystkie
warstwy zosta³y poch³oniête przez ogieñ, a na popielniczce czerni³ siê zwêglony
kopiec. Zburzy³a go i rozkruszy³a, a potem wziê³a popielniczkê, zanios³a j¹ ostro¿-
nie do ³azienki, wysypa³a zawartoæ do sedesu i spuci³a wodê. Po wodzie p³ywa-
³y nadal czarne py³ki. Spuci³a j¹ powtórnie. Tym razem woda by³a czysta.
Popatrzy³a na swoje odbicie w lustrze. Mia³a twarde spojrzenie i bezwzglêd-
n¹ minê. Wróci³a do sypialni Gilesa i schowa³a srebrn¹ ramkê z powrotem do
szuflady. Zamknê³a portfel i umieci³a go obok fotografii. Potem zamknê³a szu-
fladê na klucz, który schowa³a do kieszeni. Gdy tego dokona³a, poczu³a siê lepiej,
jakby oczyszczona, jakby w ogniu sp³onê³a równie¿ jej uraza i ¿al. Jednak lady
zazdroci pozosta³y i zda³a sobie sprawê, ¿e nigdy nie znikn¹ do koñca. Bêdzie
musia³a radziæ sobie z tym najskuteczniej, jak siê da. Ed zawsze bêdzie atrakcj¹
dla kobiet, zawsze bêdzie przez nie otaczany. Pamiêtaæ jednak nale¿y, ¿e to ona
go ma, a nie one.
Sta³a tak w pokoju wygl¹daj¹c przez okno, kiedy du¿y br¹zowy ford Eda
zatoczy³ ³uk na podjedzie i zatrzyma³ siê przed schodami. Bates wyszed³ mu na
spotkanie. Ed wysiad³, podniós³ g³owê, by spojrzeæ na dom, dostrzeg³ j¹ w oknie
i umiechn¹³ siê z rozjanion¹ twarz¹. Podnios³a rêkê, ¿eby do niego zamachaæ
i umiechnê³a siê równie¿ w odpowiedzi. Dobrze, pomyla³a. Ruszamy naprzód
z prawej nogi. Odwracaj¹c siê od okna wziê³a do rêki szczotki, skrzynkê, pliki
dokumentów. Nie rzuciwszy nawet ostatniego spojrzenia na pokój wysz³a i zam-
knê³a zdecydowanie drzwi prowadz¹ce do przesz³oci. A potem zesz³a na dó³ na
spotkanie przysz³oci.
184
185
Epilog
N
a dwiêk stajennego zegara, wybijaj¹cego trzeci¹ po po³udniu, drzwi
domu otworzy³y siê i ukaza³a siê w nich ca³a rodzina. Jezu, pomyla³ Hervey Lei-
nert, to¿ to prawie Pa³ac Buckingham!
Pierwszy wyszed³ gospodarz imprezy, James Luttrell, prowadz¹c pod rêkê
swoj¹ ¿onê w zaawansowanej ci¹¿y; za nim szli jego rodzice, genera³ porucznik
Edward J. Hardin oraz jego ¿ona, lady Sara Hardin, trzymaj¹c za rêce swoj¹ dzie-
wiêcioletni¹ córkê, Sally; pochód zamykali genera³ major Otis B. Miller z ma³-
¿onk¹. Brakuje tylko fanfar, pomyla³ Hervey.
T³um zaszumia³ gwarem i ruszy³ do przodu. Ka¿dy z cz³onków rodziny obra³
w³asn¹ drogê wród goci. By³ dwudziesty szósty dzieñ czerwca tysi¹c dziewiêæ-
set siedemdziesi¹tego szóstego roku i dwudziesty ósmy doroczny zjazd Trzysta
Czternastej eskadry w³anie siê rozpocz¹³. Hervey zdecydowa³ siê najpierw co
wypiæ, a dopiero póniej pokr¹¿yæ w t³umie. Mia³ ca³kiem sporo do nadrobienia.
Straci³ poprzedni zjazd. Musia³ pójæ do szpitala, ¿eby zoperowaæ wreszcie
wrzód ¿o³¹dka. Rok wczeniej Hardinowie byli na po³udniowym Pacyfiku, wiêc
minê³o trzy lata od czasu, kiedy widzia³ ich po raz ostatni. Wygl¹dali tak samo
wytwornie i kwitn¹co, jak zwykle. Ed mia³ nieco wiêcej siwych w³osów, które
zreszt¹ piêknie podkrela³y jego opaleniznê, i wydawa³ siê, jak zawsze, w szczy-
towej formie. Jego ¿ona prezentowa³a siê, jak zawsze, niezwykle elegancko, ubrana
w co zwiewnego i miêkko siê uk³adaj¹cego w kolorze dymnej szaroci, bardzo
pochlebnej dla jej wieku, choæ prawdê mówi¹c, myla³ Hervey, mog³aby mia³o
uchodziæ za przynajmniej dziesiêæ lat m³odsz¹, ni¿ jej prawdziwe piêædziesi¹t
cztery czy piêæ lat. Nadal sprawia³a wra¿enie arcydzie³a rêcznej roboty. Dziew-
czynka by³a istnym portretem w³asnej matki z czasów m³odoci: d³ugonoga, o wiel-
kich szarych oczach i w³osach barwy najlepszego zbo¿a z Iowy, okalaj¹cych na
186
kszta³t dzwonu jej drobn¹ twarz. Ma³a posz³a prosto w stronê bufetu i w³anie
dokonywa³a dzie³a zniszczenia w ogromnej porcji lodów z truskawkami.
Zaopatrzywszy siê w pierwszy kieliszek szampana, Hervey postanowi³ za-
cz¹æ od lady Sary. Podszed³ spacerowym krokiem do grupy, której przewodzi³a,
i utorowa³ sobie do niej drogê. Obdarzy³a go natychmiast umiechem i wyci¹gnê-
³a do niego rêkê:
Pan Leinert! Jak mi³o znów pana zobaczyæ. Mam nadziejê, ¿e wróci³ pan
w pe³ni do zdrowia.
Tak, dziêkujê. A jak pani siê ma? Chocia¿ nie muszê o to pytaæ. Widaæ, ¿e
Kalifornia pani s³u¿y.
Owszem. Uwielbiam j¹ zreszt¹ nie tylko Kaliforniê. Zakocha³am siê
w Ameryce.
Ale przyjemnie czasem wróciæ do domu, prawda?
Naturalnie. Spêdzi³am wiele szczêliwych lat w³anie tutaj, w Luttrell Park.
Kiedy widzia³em pañstwa ostatnim razem, Ed by³ zwi¹zany z NASA, a potem
us³ysza³em, ¿e jest na Pacyfiku. Co robi teraz, kiedy zosta³ genera³em porucznikiem?
Jest komendantem bazy w po³udniowej Kalifornii, oko³o czterystu mil na
po³udnie od San Francisco.
I jak siê pani tam podoba?
Ogromnie. To jest taki samowystarczalny ma³y wiat. Baza ma wszystko:
w³asne sklepy, szko³ê, koció³. Jednak nadal utrzymujemy dom w San Francisco
i spêdzamy tam tyle czasu, ile siê uda. W zesz³ym roku zbudowalimy te¿ dom na
przyl¹dku Monterey miêdzy Monterey a Carmel i planujemy spêdzaæ w nim
czêæ lata, kiedy tylko to bêdzie mo¿liwe.
W sumie brzmi to jak ca³kiem niez³e ¿ycie stwierdzi³ Hervey.
O tak zgodzi³a siê spokojnie, odwzajemniaj¹c jego umiech.
Czyli s¹ pañstwo szczêliw¹ rodzin¹ kontynuowa³ Hervey która, jak
widzê, wkrótce siê powiêkszy.
Kiwn¹³ g³ow¹ w kierunku Anne Luttrell, stoj¹cej ko³o mê¿a.
Mniej wiêcej za szeæ tygodni.
Zdaje siê, ¿e pani syn wygra³ los na loterii, tak samo jak jego ojciec
powiedzia³ Hervey g³adko.
Jej fortun¹ by³a twarz oraz figura zgodzi³a siê Sara lekko.
I znowu bêd¹?
Nie. Anna zrezygnowa³a z zawodu modelki, kiedy wysz³a za Jamesa. Po
urodzeniu dziecka bêdzie zajêta czym zupe³nie nowym. Odwróci³a siê od nie-
go i doda³a: A teraz proszê mi wybaczyæ, powinnam zaj¹æ siê reszt¹ goci; mamy
ich tu dzi wiêcej ni¿ kiedykolwiek ponad czterysta osób. To mnóstwo ludzi,
i muszê siê ze wszystkimi przywitaæ
Umiechnê³a siê do niego ostatni raz i odesz³a.
Wypijê nastêpny kieliszek szampana, pomyla³ Hervey, a potem wezmê siê
z kolei za syna, czyli Jamesa.
187
Chcia³bym panu pogratulowaæ oznajmi³, kiedy uda³o mu siê podejæ do-
statecznie blisko.
Dziêkujê.
Maj¹ pañstwo nadziejê na syna i dziedzica?
Bêdê siê cieszy³ z dziecka, niezale¿nie od tego, czy bêdzie ch³opcem, czy
dziewczynk¹.
Mówi³em w³anie pana matce, ¿e mia³ pan, podobnie jak ojciec, szczêli-
w¹ rêkê, jeli chodzi o ¿onê.
James spojrza³ na niego ch³odno.
Bardzo pan uprzejmy powiedzia³ tonem sugeruj¹cym wyranie, ¿e ma na
myli co zgo³a przeciwnego.
Ze wszystkich zjazdów, odbywaj¹cych siê w kolejnych latach, opuci³em
tylko jeden Hervey rozgl¹da³ siê doko³a. Chyba zaliczy³em ich wiêcej ni¿
ktokolwiek inny.
Odwróci³ siê znów do Jamesa.
Pamiêtam pana z czasów, kiedy by³ pan jeszcze bardzo ma³y a potem
nie pokazywa³ siê pan na zjazdach przez wiele lat.
By³em w szkole odpar³ James albo na uniwersytecie.
Pana matka wietnie wygl¹da. Powiedzia³em jej, ¿e ¿ycie w Kalifornii musi
jej s³u¿yæ.
Owszem potwierdzi³ krótko James.
Podesz³a do nich Anne Luttrell.
Kochanie, chod porozmawiaæ z Mansonami umiechnê³a siê do Her-
veya. Pan Leinert doda³a. Jak siê pan miewa?
Sza³owa dziewczyna, pomyla³ Hervey.
Moje gratulacje zwróci³ siê do niej.
Dziêkujê. Spojrza³a na jego pusty kieliszek. Proszê czêstowaæ siê szam-
panem.
Po czym odesz³a, zabieraj¹c ze sob¹ mê¿a.
Hervey powêdrowa³ z powrotem do sto³u z bufetem, gdzie Sally Hardin za-
biera³a siê w³anie do drugiej porcji lodów z truskawkami.
Czeæ przywita³ j¹ Hervey.
Popatrzy³a na niego wietlistymi oczami swojej matki.
Czeæ.
Dobrze siê bawisz?
Tak odpar³a. A pan?
Ja siê zawsze dobrze bawiê zapewni³ Hervey.
Aha. By³ pan tutaj równie¿ w czasie wojny? spyta³a.
Tak. By³em w eskadrze twojego taty. Dola³ sobie szampana. Zna³em
go na d³ugo przed twoim urodzeniem.
Spojrza³a na niego z namys³em.
Naprawdê? Nie wydawa³a siê specjalnie zainteresowana.
188
Mnóstwa rzeczy jeszcze nie wiem o fuzji Hardin-Luttrell, pomyla³ Hervey.
Wemy choæby fakt, ¿e James Luttrell przej¹³ spokojnie funkcjê gospodarza. Na-
dal nosi nazwisko oficjalnego ojca, ale nie odziedziczy³ po nim tytu³u. Czy mo¿na
janiej przyznaæ, ¿e nie jest synem Gilesa Luttrella? I dlaczego nie zmieni³ nazwi-
ska na Hardin? Dlaczego nadal mieszka tutaj, w Luttrell Park, chocia¿ pracuje
w Londynie jako agent ubezpieczeniowy i porêczyciel u Lloyda? A na to, pomy-
la³ Hervey, trzeba mieæ pieni¹dze. Ciekawe, czy du¿o. I sk¹d je ma? Od którego
ojca? £ykn¹³ szampana, sfrustrowany.
Musi pan byæ spragniony zauwa¿y³a Sally Hardin koñcz¹c talerz truskawek.
To prawda przyzna³.
Trochê dalej zauwa¿y³ Bulla Millera, obecnie emerytowanego genera³a ma-
jora, i podszed³ do niego.
Jak tam, Hervey? zagadn¹³ Bull jowialnie. Wci¹¿ karmisz masy pap-
k¹ ze s³ów?
Czy oni zjedliby co innego? odpar³ Hervey sardonicznie.
Bull Miller wygl¹da staro, pomyla³ beznamiêtnie. Bardzo staro. By³ teraz
ca³kowicie ³ysy i straci³ sporo na wadze, co sprawia³o wra¿enie, ¿e siê skurczy³.
W pewnym sensie okrelenie by³o nawet trafne. Wystarczy popatrzeæ, jak wy-
przedzi³ go Ed, ju¿ genera³ porucznik i, jeli wierzyæ pog³oskom, na najlepszej
drodze do zdobycia wszystkich piêciu gwiazdek. Jak go znam, pomyla³ Hervey
jadowicie, pewnie zostanie szefem sztabu!
Naszemu Cz³owiekowi z ¯elaza niele siê wiedzie, nie uwa¿asz? stwierdzi³.
Ale Bull Miller nie zwyk³ by³ zazdrociæ innym.
I na tym wcale nie koniec oznajmi³. Wieæ niesie, ¿e ma obj¹æ dowódz-
two NATO.
Czy¿by? skomentowa³ Hervey odrobinê bardziej kwano. Jeszcze tro-
chê i zechce kandydowaæ na prezydenta. Tak, wiedzie mu siê ca³kiem dobrze. I to
pod ró¿nymi wzglêdami.
Rzuci³ aprobuj¹ce spojrzenie na lady Sarê.
Zawsze by³a piêkn¹ kobiet¹. A ta ich historia, ¿e siê w koñcu pobrali
zupe³nie jak z powieci dorzuci³.
No có¿ wtedy, w czasie wojny, co miêdzy nimi by³o, wiêc musia³o prze-
trwaæ.
Zostajesz u nich na weekend, jak zwykle? spyta³ Hervey niedba³ym to-
nem, z ukryt¹ zazdroci¹.
Tak. Nie opuci³bym tego za nic. To naprawdê przemi³a rodzina. A dziew-
czynka jest niezwykle bystra. Ed mówi³ mi, ¿e bêd¹ j¹ musieli pos³aæ do specjal-
nej szko³y takiej, która zajmuje siê wyj¹tkowo zdolnymi dzieæmi; zdaje siê, ¿e
przeskoczy³a ju¿ poziom zwyk³ej szko³y.
To te¿ mnie wcale nie dziwi oznajmi³ Hervey ponuro.
Tak czasem bywa z dzieæmi starszych matek wyjani³ Bull taktow-
nie. Ed martwi³ siê o to, jak pamiêtam. Obawia³ siê, czy nie wyniknie co od-
189
wrotnego a mog³o siê i tak zdarzyæ, wiesz? Bo lady Sara musia³a mieæ, bo ja
wiem? ze czterdzieci piêæ lat, kiedy urodzi³a Sally. To mo¿e byæ niebezpieczne.
I zadziwiaj¹ce uzupe³ni³ Hervey. Dwadziecia dwa lata odstêpu miê-
dzy dzieæmi, to olbrzymia ró¿nica.
No, wiêcej dzieci nie bêd¹ mieli zamia³ siê Bull. Ona przekroczy³a
ju¿ ten wiek, nawet jeli on nie. Przychodzi czas, ¿e musimy przekazaæ pa³eczkê
m³odszemu pokoleniu Bull westchn¹³ i umiechn¹³ siê szeroko. Oni to zreszt¹
zrobili doda³ wskazuj¹c ruchem g³owy na Jamesa Luttrella i jego ¿onê. Kiedy
zjawiaj¹ siê na wiecie wnuki, zostajesz przeniesiony do tylnego rzêdu. Wiem co
o tym, mam ich czworo.
Sara popatrzy³a na swoj¹ córkê, któr¹ zagadnê³a w najlepszej wierze jedna
z przyby³ych pañ, przemawiaj¹c do niej jak do przeciêtnej dziewiêciolatki; Sara
zna³a ten wyraz twarzy córki oznaczaj¹cy uprzejm¹ nudê.
Có¿, Sally by³a doæ du¿a i m¹dra, a tak¿e wystarczaj¹co dobrze wychowa-
na, ¿eby daæ sobie radê równie¿ w gorszych momentach ¿yciowych. Matka spo-
kojnie pozostawi³a j¹ w³asnemu losowi. Odwróci³a siê do Eda, który tymczasem
zosta³ wziêty w krzy¿owy ogieñ pytañ przez Herveya Leinerta i na jej widok pod-
niós³ nieznacznie brew do góry, co mia³o znaczyæ: Uwolnij mnie od tego. Pode-
sz³a do niego zaraz i zapyta³a:
Kochanie, czy widzia³e siê ju¿ z Moscowiczami? Wiem, ¿e Willie ciê szuka³.
Nie, jeszcze nie zd¹¿y³em odpar³ Ed od razu ale zrobiê to. Ju¿ do nich
idê. Przepraszam, Hervey. Baw siê dobrze, dolej sobie jeszcze szampana.
Sara podesz³a do sto³u, bior¹c sobie porcjê ³ososia ze szparagami. Hervey
poszed³ za ni¹.
Jestecie tu pañstwo na d³ugo? spyta³.
Na jakie dziesiêæ dni. W przysz³ym tygodniu moja szwagierka przyjedzie
z mê¿em na kilka dni, które chcemy spêdziæ razem z nimi, zanim pojad¹ dalej, do
Pary¿a.
Wobec tego zostaj¹ pañstwo na weekend w Luttrell Park?
Tak.
Kto mi szepn¹³, ¿e Ed mo¿e obj¹æ dowództwo NATO.
Sara wzruszy³a ramionami.
Pog³oski powiedzia³a. Niech pan czyta gazety. Ja zawsze dowiadujê
siê z nich o wszystkim.
Akurat, pomyla³. Je¿eli ona nie wie, to nikt nie bêdzie wiedzia³. Nie usz³a
jego uwagi bliskoæ, niemal jednoæ tych dwojga. Nawet w ich wieku, pomy-
la³.
Jak by siê pani podoba³a myl o zamieszkaniu znów w Europie?
Bêdê szczêliwa, gdziekolwiek zamieszkam, byle przy boku Eda odpar³a
po prostu.
190
Mamo, spróbuj tego ciasta z owocami i bit¹ mietan¹, jest pyszne zachê-
ci³a Sally, która przysz³a w³anie po dok³adkê.
Chyba pozostanê przy ³ososiu odpowiedzia³a jej Sara.
W tym momencie zbli¿y³ siê do nich James.
Co, nadal siê opychasz? spyta³ ¿artobliwie Sally.
A co wiêcej mo¿na robiæ? Przychodzê tu tylko po to, ¿eby jeæ.
James siêgn¹³ po talerz.
Anne ma wielk¹ ochotê na wêdzonego ³ososia owiadczy³.
Zaniosê jej to, jeli chcesz ofiarowa³a siê Sally.
Tylko bez kosztowania po drodze ostrzeg³ James.
Wolê ciasto poinformowa³a go ch³odno. Ale podobno ryba dobrze wp³y-
wa na pracê mózgu, wiêc nie ¿a³uj sobie.
Zuchwa³a szelma umiechn¹³ siê rozbawiony James i poci¹gn¹³ j¹ za w³o-
sy. Wygl¹da jak anio³ek, a przemawia jak Sowa Przem¹drza³a doda³, zwraca-
j¹c siê do Herveya. Nale¿y strzec siê uczonych kobiet.
Jak Anne sobie radzi, kochanie? zapyta³a Sara syna.
Dobrze. W³anie na chwilê usiad³a.
W takim razie pójdê dotrzymaæ jej towarzystwa.
No, tego jej nie brakuje. Ka¿da obecna tu ¿ona i matka zajêta jest dawa-
niem jej dobrych rad.
Sara zasta³a swoj¹ synow¹ siedz¹c¹ przy stole w otoczeniu trzech matek, któ-
re dzieli³y siê z ni¹ swoimi dowiadczeniami. W odpowiedzi na spojrzenie Sary
wsta³a mówi¹c:
Dziêkujê za wszystkie dobre rady. A teraz proszê mi wybaczyæ, muszê jesz-
cze pójæ do innych goci.
Widzê, ¿e masz zmêczone uszy stwierdzi³a ze zrozumieniem Sara.
I cierpliwoæ na wyczerpaniu. Wys³ucha³am szczegó³owych relacji na te-
mat ka¿dego dziecka, które przysz³o na wiat w ci¹gu ostatnich dwudziestu lat.
Intencje maj¹ dobre.
Tak, wiem, i do tego s¹ takie mi³e! Ciekawskie, ale mi³e. Gdzie siê podzie-
wa Ed?
Gdzie w okolicy. Poszed³ na poszukiwania Willieego Moscowicza, który
by³ tylnym strzelcem California Girl i Sally B. Pewnie bêd¹ wspominali,
wskrzeszali na nowo Regensburg albo Schweinfurt, czy co w tym rodzaju.
Popatrz, sama te¿ pamiêtasz te nazwy.
Ach, pamiêtam mnóstwo rzeczy powiedzia³a Sara z dziwn¹ nut¹ w g³osie.
Jak wtedy by³o? zapyta³a Anne.
To by³ po prostu inny wiat Sara siêgnê³a do niego na moment pamiê-
ci¹. O tak, zupe³nie inny.
I to jest dla nich bardzo wa¿ne, prawda?
Dla nas wszystkich, którzy prze¿ywalimy te dni to by³ specjalny, wyj¹t-
kowy czas.
191
A dla ciebie szczególnie specjalny, bo przecie¿ wtedy pozna³a Eda za-
uwa¿y³a Anne w zadumie. Podobnie jak Oxford zawsze bêdzie specjalnym miej-
scem dla Jamesa i dla mnie
Zapewne zgodzi³a siê Sara z tajemniczym umiechem i doda³a: O Bo-
¿e, Hervey Leinert znowu tutaj idzie. Utrapienie, nie cz³owiek; a wêch ma jak
pies goñczy. Lepiej szybko zmykajmy.
Hervey widzia³, jak Sara Luttrell i jej synowa znikaj¹ gdzie w oddali; rozej-
rza³ siê za Edem, ale nie dostrzeg³ ani jego, ani Jamesa. Podszed³ do jednego ze
stolików, usiad³, zapali³ papierosa i trwa³ tak w markotnym milczeniu.
Sally Hardin zatrzyma³a siê przy nim i zapyta³a uprzejmie:
Czy przynieæ panu jeszcze jeden kieliszek szampana, panie Leinert?
Czemu nie? Ty te¿ siê napij.
Pozwalaj¹ mi tylko na jeden kieliszek i ju¿ go wypi³am.
Proszê, i do tego jeszcze jeste w skautach powiedzia³. Popatrzy³a na nie-
go, jakby by³ jakim rzadkim okazem, ogl¹danym pod mikroskopem, a¿ poczu³
siê nieswojo. Zaproponowa³: To we sobie lemoniady.
Sally przynios³a mu nowy kieliszek, ale nie usiad³a.
S³ysza³em, ¿e jeste bardzo bystr¹ dziewczynk¹ stwierdzi³ jeszcze. Le-
piej uwa¿aj; niewielka doza wiedzy bywa niebezpieczna.
Tak naprawdê, ten cytat brzmi: Niewielka doza nauki bywa niebezpiecz-
na sprostowa³a, nadal uprzejmie.
Co ty powiesz. Hmm, bez w¹tpienia masz racjê.
Zwykle mam racjê oznajmi³a mu i odesz³a.
To w³anie Sally znalaz³a go póniej zwiniêtego w k³êbek pod jednym ze
stolików, kompletnie pijanego. Posz³a razem z rodzicami odprowadziæ ostatnich
goci, a nastêpnie wróci³a sprawdziæ, czy zosta³o jeszcze trochê ciasta i wtedy
go dostrzeg³a; zapominaj¹c o celu swojej wêdrówki pobieg³a z powrotem do ro-
dziców i brata z bratow¹, którzy wracali wolno z parkingu w towarzystwie pañ-
stwa Kellych i pañstwa Moscowiczów.
Tato, tato, pan Leinert wcale nie odjecha³. Le¿y pod stolikiem i mocno pi.
Poszli tam ca³¹ grup¹ i obejrzeli go sobie razem.
Biedny pan Leinert powiedzia³a Sara. Mam wra¿enie, ¿e on siê w tym
wszystkim trochê pogubi³.
Tak, z nim zawsze jest ten sam problem zgodzi³ siê Ed pochylaj¹c siê
nad le¿¹cym i bior¹c go za ramiona. Wstawaj, Hervey. Przyjêcie siê skoñczy³o,
pora wracaæ do domu.
Czy on przyjecha³ samochodem? spyta³a Sara. A mo¿e jednym z auto-
busów? Moim zdaniem nie powinien prowadziæ w takim stanie.
Jest po prostu pijany. Powinien to odespaæ.
Na ziemi? W g³osie Sary brzmia³o pow¹tpiewanie.
192
Pochylaj¹c siê znowu, Ed powtórzy³:
Wstawaj, Hervey podnie siê
Postawi³ na nogi Herveya, który stan¹³ chwiej¹c siê niepewnie i mrugaj¹c jak
sowa.
Nie zrobi³em ¿adnych zdjêæ oznajmi³.
Dlaczego? Zapomnia³e wzi¹æ aparat?
Nie odpar³ Hervey przypomnia³o mi siê, ile mam lat
Nie masz siê co martwiæ. Absolutnie nie wygl¹dasz na wiêcej ni¿ szeæ-
dziesi¹tkê.
Ha, ha, ha wyskandowa³ Hervey bez umiechu.
Uszy do góry, Hervey. Impreza siê skoñczy³a i masz spokój do nastêpnego
roku. Mo¿esz bezpiecznie schowaæ swoje wspomnienia.
Spóni³ siê pan na autobus, panie Leinert owiadczy³a Sally z wyrzutem.
Jakbym sam nie wiedzia³ mrukn¹³ Hervey.
Kolana siê pod nim ugiê³y i osun¹³ siê na ziemiê bezw³adna, ale solidna
masa.
Nie ma co stwierdzi³ Ed bêdziemy go musieli zanieæ. James, we go
za nogi. Po³o¿ymy go gdzie i niech to odepi.
Dotar³szy do domu, zanieli go do gocinnej sypialni, zdjêli buty i przykryli
ko³dr¹. Hervey otworzy³ oczy i wlepi³ je w Eda.
Szczêciarz powiedzia³ ochryple. Czy ty wiesz, jaki z ciebie szczêciarz?
Ed spojrza³ mu prosto w oczy.
Hervey, mnóstwa rzeczy nie wiem, ale co do tego nie mam akurat ¿adnych
w¹tpliwoci.
Patrzyli na siebie przez chwilê, po czym Herveyowi opad³y powieki.
Taaa mrukn¹³ i zacz¹³ chrapaæ.