Grace Green
Siostrzana przysługa
Tłumaczyła
Katarzyna Rustecka
Droga Czytelniczko!
Witam Cię serdecznie w czerwcu, szczególnie lubianym przez nasze
pociechy. Jeśli jeszcze nie zaplanowałaś' wakacji, to nic straconego, czasami
lepiej jest zdać się na przypadek. Spokojnie poczekaj, co przyniesie Ci los.
A kiedy już będziesz pakować bagaż, włóż do walizki chociaż jedną
książkę z serii ROMANS, wszak lato to wspaniała pora na lekturę o miłości.
Tym razem przygotowałam dla Ciebie miłą niespodziankę. Właśnie w
czerwcu rozpoczynamy druk miniserii jednej z najpopularniejszych autorek
romansów Day Leclaire. Warto sięgnąć po tę pełną ciepłego humoru pozycję,
bo dobra książka jest niezawodnym przyjacielem!
Oto wszystkie tytuły, które czekają na Ciebie w tym miesiącu:
Mistrzowie prowokacji - pierwsza opowieść z miniserii Klub
Samotnych Serc. Trzy przyjaciółki obiecały sobie kiedyś pomoc w sprawach
sercowych. Poznaj historię pierwszej z nich, Tess.
Siostrzana przysługa - ostatnia książka z miniserii Czas na dziecko. Czy
dobro rodziny okaże się ważniejsze od dawnych uraz?
Ocalone dziedzictwo, Weekend w Szkocji (Duo) - dwie, bardzo jednak
różne, pary małżeńskie borykają się z problemami. Pierwszy związek zawarty
został wyłącznie dla pieniędzy, drugi był ukoronowaniem szczerego uczucia.
Który z nich ma większe szanse na przetrwanie?
I przyjmij tę obrączkę..., Bezsenne noce (Duo) - pełne zwrotów akcji,
wzruszające opowieści o wielkich uczuciach. Najpierw odwiedzimy
Hollywood, gdzie nietrudno zwątpić w sens stałych związków. Druga historia
rozgrywa się w Anglii i opowiada o cienkiej granicy między miłością i
nienawiścią.
Życzę miłej lektury!
Grażyna Ordęga
Harlequin. Każda chwila może być niezwykła.
Czekamy na listy!
Nasz adres:
Arlekin - Wydawnictwo Harlequin Enterprises Sp. z o.o.
00-975 Warszawa 12, skrytka pocztowa 21
Grace Green
Siostrzana przysługa
HARLEQUIN®
Toronto • Nowy Jork • Londyn
Amsterdam • Ateny • Budapeszt • Hamburg
Madryt • Mediolan • Paryż
Sydney • Sztokholm • Tokio • Warszawa
Tytuł oryginału: The
Pregnancy Plan
Pierwsze wydanie:
Harlequin Mills & Boon Limited, 2002
Redaktor serii:
Grażyna Ordęga
Korekta:
Ewa Popławska
© 2002 by Grace Green
© for the Polish edition by Arlekin - Wydawnictwo Hariequin
Enterprises sp. z o.o., Warszawa 2003
Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji
części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.
Wydanie niniejsze zostało opublikowane w porozumieniu z
Harlequin Enterprises II B.V.
Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek
podobieństwo do osób rzeczywistych - żywych czy umarłych
- jest całkowicie przypadkowe.
Znak firmowy wydawnictwa Harlequin
i znak serii Harlequin Romans są zastrzeżone.
Skład i łamanie: Studio Q
Printed in Spain by Litografia Roses, Barcelona
ISBN 83-238-0510-5
Indeks 360325
ROMANS - 673
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Spotkali się w ogrodzie spowitym szarą, poranną mgłą.
- Sam musisz zdecydować, kochanie - w jej oczach
błysnęły łzy - ale pospiesz się - urwała. - To czekanie...
łamie mi serce...
Dermid pragnął przytulić ją, pocieszyć, ale gdy wyciąg-
nął ku niej rękę, zaczęła się rozpływać.
- Nie odchodź! - krzyknął w panice. - Alice, zaczekaj!
Ale już zamieniła się w mgłę, szerokie rękawy białej
sukni niczym anielskie skrzydła uniosły ją do nieba.
-
Alice! - Desperacko próbował ją dogonić, lecz wil-
gotne macki zaciskały się wokół niego, dusząc go,
pozbawiając tchu i...
-Tato! - Poczuł szarpnięcie za ramię. - Tato!
Z głośnym jękiem ocknął się z koszmaru i wrócił do
rzeczywistości.
Jack stał przy łóżku w wygniecionej flanelowej piżamie,
z potarganymi brązowymi włosami. Był przerażony - zbyt
przerażony, pomyślał Dermid z poczuciem winy - jak na
chłopca, który jeszcze nie obchodził piątych urodzin.
-Wybacz, synku. Obudziłem cię?
-Strasznie głośno krzyczałeś. To był okropny sen?
-Miewałem gorsze.
-
Ale to znowu ten sam?
6
GRACE GREEN
-
Ten sam. Nawet nie pytaj, bo i tak nie powiem, o
czym był. Może kiedyś, kiedy będziesz dość duży, by
to zrozumieć... teraz... - Zsunął nogi na podłogę.
-Boisz się, że mnie też śniłyby się koszmary.
-Właśnie.
Dermid wstał, położył rękę na ramieniu syna i popro-
wadził chłopca do okna.
-
Nie mówmy o tym. Zobacz, jaki piękny poranek. -
Słońce rzucało ognisty snop na ośnieżony szczyt
Moun-tain Rangę na Vancouver Island, zapowiadając
kolejny gorący, majowy dzień. - Będzie upał.
-
Szkoda, że musimy spędzić połowę dnia na promie.
Tam jest tak nudno.
-Nie masz ochoty jechać na chrzciny nowej kuzynki?
-
Wolałbym zostać na ranczu i pomagać Arturowi przy
zwierzętach.
-
Ja też nie przepadam za przyjęciami, synu, ale to
spotkanie rodzinne.
Właściwie nie była to jego rodzina, tylko Alice. Jednak
lubił ich wszystkich, z wyjątkiem Lacey. Była zimna.
Sztuczna, afektowana. Z pewnością atrakcyjna, ale bez-
użyteczna. Jak jakiś zbędny ornament albo... bańka myd-
lana. Zupełnie niepodobna do swojej siostry.
Alice. Po jej śmierci zapragnął odgrodzić się od świata,
ale nie mógł, ze względu na Jacka. To dla niego nie zerwał
kontaktu z rodziną żony, choć te spotkania jątrzyły stare
rany i uniemożliwiały rozpoczęcie nowego życia.
-Tato, musimy jechać?
-
Tak. - Dermid wpatrywał się w położone poniżej
ogrody - ogrody Alice, niegdyś tak piękne i zadbane,
dziś
SIOSTRZANA PRZYSŁUGA
7
zdziczałe i opuszczone. Tak jak on. - Muszę porozmawiać
z wujkiem Jordanem.
- Nie możesz porozmawiać przez telefon?
Dermid przeniósł wzrok z ogrodów na położone dalej
łąki, na których pasły się alpaki i lamy.
- Nie, to coś naprawdę ważnego. Muszę z nim poroz
mawiać osobiście.
- Zupełnie jakby to była sprawa życia lub śmierci!
Na widok wysokiej i chudej sylwetki przy głównej
oborze Jack w jednej sekundzie stracił zainteresowanie
rozmową z ojcem.
- Jest Artur! Ubiorę się i pomogę mu wyrzucać gnój.
Pomknął do swojego pokoju, jednak jego słowa
dźwięczały ponurym echem w głowie Dermida, wywołu-
jąc piekący ból.
Nieświadomie syn trafił w sedno. Naprawdę chodziło
o sprawę życia lub śmierci. Musiał w końcu podjąć decyzję.
- Lacey, jesteś, dzięki Bogu!
Lacey Maxwell wyłączyła silnik srebrnego kabrioletu.
Wyjęła kluczyk ze stacyjki i spojrzała pytająco na szwa-
gierkę, która zbiegała do niej po frontowych schodach
Deerhaven.
-
Mam gorącą prośbę - sapnęła zdyszana. - Właśnie
dzwonił Dermid z promu. Zostawił swój samochód w
Na-naimo i płynie z Jackiem na pokładzie
pasażerskim. Jordan obiecał, że ich odbierze z
Horseshoe Bay, ale nie wrócił jeszcze z biura,
więc...
-
Chcesz, żebym ja czyniła honory? - Lacey skrzywiła
się zabawnie, a potem cichutko westchnęła.
8
GRACE GREEN
-
Mogłabyś, Lacey? Sama bym pojechała, ale trzeba
nakarmić dziecko i przygotować...
-Nic nie mów. Zrobię to z przyjemnością.
-
Chyba sam Bóg mi cię zesłał! - Odrzucając do tyłu
jasny warkocz, Felicity spojrzała na zegarek. - Jeśli
teraz wyjedziesz, zdążysz ich odebrać.
Lacey wsunęła kluczyk do stacyjki.
-
Super. Dermid będzie mi winny przysługę, a to na
pewno mu się nie spodoba!
-Lacey...
-Tak? - uśmiechnęła się figlarnie.
-Nie dokuczaj mu za bardzo, dobrze?
-
Postaram się, ale szczerze mówiąc, budzi we mnie
najgorsze instynkty. Jak każdy męski szowinista.
Felicity zachichotała melodyjnie i tak zaraźliwie, że
Lacey musiała jej zawtórować.
Zawróciła kabriolet, stwierdzając w duchu po raz nie
wiadomo który, że jej brat miał nie lada szczęście. Tak,
Jordan znalazł sobie wprost idealną partnerkę życiową.
Jego poprzednie małżeństwo okazało się katastrofą.
Pierwsza żona, Marla, nie dość że była wyjątkową egoistką,
to jeszcze zdradzała go przez wiele lat. Po jej śmierci Jordan
zakochał się w opiekunce córki. Felicity była dla Mandy
o niebo lepszą matką niż Marla. Po ślubie Jordanowi i Feli-
city urodziło się dwóch chłopców, Todd i Andrew, a teraz
córeczka Verity, gwiazda dzisiejszej uroczystości.
To będzie miłe rodzinne spotkanie, pomyślała Lacey,
pędząc samochodem nadmorską autostradą w kierunku
Horseshoe Bay. Szkoda tylko, że zaszczyci je swą obecno-
ścią Dermid Andrew McTaggart.
SIOSTRZANA PRZYSŁUGA
9
Właściwie nie należał do rodziny. Pochodził ze Szkocji,
gdzie mieszkali jego rodzice, dwóch braci i liczni krewni.
Powinien był tam zostać z resztą swojego klanu!
Nigdy nie darzył jej sympatią.
A ona tak bardzo chciała go polubić. Była gotowa za-
akceptować każdego mężczyznę, którego pokocha jej sio-
stra, bo uwielbiała Alice. Lecz uparty i ograniczony Szkot
zwyczajnie nie dał Lacey szansy. Jego zdaniem modelki
to próżne, puste stworzenia, z którymi nawet nie warto
rozmawiać. Nie zamierzała zabiegać o jego względy. Ni-
gdy nie była ani próżna, ani pusta, no i miała przecież
swoją dumę. Jednak jeśli jawna wojna między nią a De-
rmidem McTaggartem miała się kiedyś skończyć, on mu-
siał zrobić pierwszy krok.
Prędzej ziemia drgnie w posadach, pomyślała z iro-
nicznym uśmieszkiem.
- Sądziłem, że wujek Jordan będzie na nas czekał.
- Jack rozglądał się zaniepokojony. - Nie widać go!
W ten upalny dzień w Horseshoe Bay było tłoczno i
głośno. Tłumy turystów, mnóstwo autobusów, taksówek,
wszelakiego rodzaju samochodów. Wczasowicze sunęli
chodnikami, oglądając wystawy sklepów, szukając jadei-
towej biżuterii, wycinanych w drewnie totemów, podko-
szulków z kolorowymi nadrukami. Inni zajadali lody i
snuli się bez celu, ciesząc się morską bryzą i niesamowi-
tym widokiem jachtów wypływających z przystani, i po-
dziwiając błękit oceanu.
- Pewnie szuka miejsca do parkowania. Zaczekajmy
L
na niego tu, z boku...
10
GRACE GREEN
- Cześć, Dermid! - Wszędzie rozpoznałby ten głos.
Dźwięczny, zmysłowy, nonszalancki. Rzucający wręcz
wyzwanie.
Odwrócił się i natychmiast ją zobaczył. Jak zwykle
olśniewająca, w wykrochmalonej, białej, koszulowej
bluzce i błękitnych lnianych spodniach. Wśród spalo-
nych słońcem turystów wyglądała jeszcze bardziej świe-
żo niż zazwyczaj. Jak orzeźwiający drink z lodem na
pustyni...
-
Lacey - powitał ją lekko kpiącym tonem. - Jesteś
naszym szoferem?
-
Jordan bardzo przeprasza, ale nie mógł się wyrwać z
pracy. - Spojrzała na Jacka, który gapił się w nią niczym
sroka w gnat. - Jack, jak miło cię znowu widzieć.
-Ciebie też, ciociu!
-
Mam dla ciebie prezent, skarbie. Przywiozłam z
Francji, gdzie byłam w zeszłym tygodniu... Jestem cie-
kawa, czy ci-się spodoba.
Dermid poczuł irytację.
Umiała sobie radzić z mężczyznami, bez wątpienia.
I z chłopcami. Nigdy nie traktowała Jacka z góry, zawsze
rozmawiała z nim jak z dorosłym. A on, naiwniak, szalał
za nią, odkąd zdołał skupić swój niemowlęcy wzrok na
tyle, by dojrzeć burzę lśniących włosów, wielkie, zielone,
kocie oczy i nieskazitelną, jasną cerę. Niedługo biedak
dostrzeże też nieskończenie długie nogi, uwodzicielski
krok, seksowną figurę i...
- Jedziemy, Dermid? - Ruszyła w kierunku ulicy,
owiewając go obłokiem perfum. Musiał się wziąć w garść,
by dotrzymać jej kroku. Ten intensywny zapach gardenii
SIOSTRZANA PRZYSŁUGA
11
i piżma mógłby mniej opanowanego faceta doprowadzić
do szaleństwa.
-
Zaparkowałam tutaj. - Prowadziła ich na parking
pewnie i z gracją. Zatrzymała się przed srebrzystym
kabrioletem z opuszczonym dachem.
-
Ale masz fajny wóz, ciociu! - Oczy Jacka błyszczały z
podniecenia. - Mogę usiąść z przodu?
-
Nie mam nic przeciwko temu - odparła wesoło.
-Jeśli twój tata się zgodzi...
-Mogę, tato?
-Tak - warknął.
Po chwili znaleźli się na drodze prowadzącej na auto-
stradę. Porwane wiatrem włosy Lacey falowały, jakby żyły
własnym życiem.
Przez cały czas rozmawiała z Jackiem. Tylko od czasu
do czasu wołała przez ramię:
-W porządku tam z tyłu?
-Tak - odpowiadał sucho.
Raz uchwycił jej spojrzenie w lusterku. Przez sekundę ich
oczy spotkały się, ale szybko wbiła wzrok w przednią szybę.
Wydawało mu się, że dostrzegł w jej oczach wrażliwość,
mądrość i pełną melancholii zadumę. Przewidzenia. Musiał
się pomylić, gdyż Lacey Maxwell nie była ani wrażliwa, ani
mądra, ani zdolna do melancholijnej zadumy. Nigdy nie
miała nic ciekawego do powiedzenia.
Była po prostu piękną, lecz głupią nudziarą.
Jednak wyświadczyła mu przysługę... i choć oczywi-
ście, gdyby mógł wybierać, wolałby iść na piechotę, teraz
był jej dłużnikiem. No nic, już on się postara, by jak
najszybciej spłacić ten dług.
12
GRACE GREEN
Zatem kiedy dojechali do następnego zjazdu, pochylił
się do przodu i krzyknął jej prosto w ucho.
- Możesz się zatrzymać przy Centrum Handlowym
Caulfielda?
Skinęła głową. Włączyła kierunkowskaz i zjechała
z autostrady.
Gdy tylko zaparkowała, Dermid natychmiast wysko-
czył z samochodu.
- Zaraz wracam.
Myślał o kwiatach, ale w ostatniej chwili zmienił zda-
nie i kupił jej pudełko belgijskich czekoladek. Dobrze jej
zrobi trochę dodatkowych kalorii, bo była tak przeraźliwie
chuda...
Wracając do samochodu, widział, jak Lacey rozmawia
żywo z Jackiem. Nie zauważyli go, ale słyszał z dala pod-
niecony głos syna.
- ...i ja, i tata nie przepadamy za rodzinnymi przyję
ciami... I wolałbym zostać w domu i wynosić gnój z o-
bory niż robić głupie miny do jakiegoś niemowlaka.
Przerwał, gdy zauważył ojca.
-Cześć, tato. Właśnie mówiłem cioci...
-Słyszałem.
Lacey spojrzała na niego z rozbawieniem w oczach.
-
Twój syn i ja nadajemy na tej samej fali, jeśli chodzi o
niemowlęta... Zgadzamy się co do tego, że żadna z nich
pociecha, dopóki nie nauczą się siadać na nocniczku i
nie potrafią prowadzić w miarę rozsądnej
konwersacji.
-
Ciocia Lacey uważa, że ciągle brudzą i hałasują i po-
trzebują opieki dwadzieścia cztery godziny na dobę,
przez siedem dni w tygodniu.
SIOSTRZANA PRZYSŁUGA
13
- Innymi słowy robota na cały etat. - Dermid usiadł na
tylnym siedzeniu. I dodał suchym tonem, gdy Lacey odwró-
ciła się do niego: - Odrobinkę bardziej męczące niż godzinka
opierania się o palmę kokosową i pozowania do zdjęcia na
okładkę jakiegoś modnego magazynu. Jak określiłabyś swoją
pracę, Lacey? Na jedną ósmą etatu?
Jej roześmiane przed chwilą oczy pociemniały. Wyczuł,
że zepsuł jej humor na cały dzień.
Odwróciła się od niego z zaciśniętymi ustami, we-
pchnęła kluczyk do stacyjki i ruszyła.
Jack chyba odczuł narastające napięcie, bo osunął się
w fotelu, wyraźnie przygnębiony.
I ani on, ani jego ciotka nie odezwali się do siebie
słowem do końca podróży.
Deerhaven, ogromny dom Maxwellów, stał na wyso-
kim zboczu Zachodniego Vancouveru. Położony na lesis-
tym terenie, z panoramicznym widokiem na ocean, miał
też duży basen i plac zabaw dla dzieci.
Mieszkanie Lacey było oddalone o parę minut stąd,
więc odwiedzała Deerhaven przy każdej okazji. Felicity
była jej najbliższą przyjaciółką, choć jeden sekret Lacey
ukrywała nawet przed nią, a dotyczył on Dermida.
Felicity miała wysokie mniemanie o szwagrze i zarów-
no ona, jak i Jordan uważali jego potyczki słowne z Lacey
za całkowicie niewinne, a nawet zabawne. Żadne z nich
nie zauważyło, że w ciągu ostatnich miesięcy przytyki
Dermida stały się jeszcze bardziej cięte. Lacey pilnowała
się bardzo, aby nie okazać, jak wielką jej to sprawia przy-
krość, jednak czasami puszczały jej nerwy.
14
GRACE GREEN
Dzisiejsza kąśliwa uwaga Dermida była szczególnie
bolesna.
„Jak określiłabyś swoją pracę, Lacey? Na jedną ósmą
etatu?"
Jego sarkazm zepsuł jej humor. Zdaniem Dermida życie
modelki to jedno pasmo uciech i blichtru. Nie przyszło mu
nawet do głowy, że czasami padała z nóg z wycieńczenia.
Bezustannie podróżowała, a same sesje zdjęciowe były
niezwykle stresujące, tak samo jak pokazy mody w Me-
diolanie, Paryżu, Londynie...
Tłumiąc westchnienie, odegnała od siebie nieprzyjem-
ne myśli i zaparkowała samochód przed Deerhaven. Nie
pozwoli, by uszczypliwość Dermida zepsuła jej nastrój,
zamierzała dobrze się bawić na dzisiejszym przyjęciu.
Jack odpiął pas.
-Tato, mogę poszukać kuzynów?
-Jasne, śmiało.
Ruszyli z Lacey w stronę domu. Kiedy dotarli do tara-
su, Dermid spojrzał na ocean.
- Niesamowity widok - powiedział cicho, jakby do
siebie.
Lacey odwróciła się i podziwiała przez chwilę siedem
frachtowców czekających na rozładunek, dziesiątki jach-
tów i kilka ścigających się motorówek.
- Tak, niezwykły.
Spojrzała na niego spod oka. Wiedziała, i to od dawna,
dlaczego'jej siostra zakochała się w tych ciemnokasztano-
wych włosach, surowych rysach i seksownych ustach.
Dermid McTaggart był naprawdę bardzo atrakcyjnym fa-
cetem. Szkoda, że uroda nie szła w parze z charakterem.
SIOSTRZANA PRZYSŁUGA
15
Lacey miała własny klucz do domu, toteż bez wahania
otworzyła drzwi. Dermid wszedł za nią do holu. Z góry
dobiegł ich płacz dziecka. Lacey stanęła u stóp
schodów.
- Fliss, już jesteśmy!
Parę sekund później na podeście pojawiła się uśmiech-
nięta radośnie Fełicity.
-
Cześć, Dermid, cieszę się, że mogłeś przyjechać.
Gdzie Jack?
-
Poszedł szukać kuzynów.
-
To dobrze. Bawią się z Shauną, opiekunką z sąsiedz-
twa. Jordan dzwonił, że już jedzie do domu. Położę
Verity spać i napijemy się czegoś przed lunchem.
Mamy mnóstwo czasu. Chrzciny dopiero o wpół do
trzeciej.
-
Mogę ci w czymś pomóc? - zapytała Lacey.
-
Jesteś czarodziejką, która jak nikt inny nakrywa do
stołu... Mogłabyś?
-Oczywiście.
-
A ty, Dermid, może przeniesiesz z kuchni do jadalni
krzesełko Andrew?
-Jasne.
Fełicity wróciła do pokoju dziecinnego, Dermid po-
szedł do kuchni, a Lacey do jadalni.
Położyła na stole najpiękniejszy obrus, potem rozsta-
wiła najlepszą zastawę Fełicity. Wyciągnęła z szuflady
lniane serwetki, złożyła fantazyjnie i ustawiła na tale-
rzach. Potem odsunęła się nieco, by z dumą podziwiać
swoje dzieło.
Nie znosiła sprzątania i nie umiała gotować, ale nie
można było odmówić jej zmysłu artystycznego.
16
GRACE GREEN
Dermid natomiast do tej pory nie umiał się wywiązać
z tak prostego zadania, jak przyniesienie dziecięcego stoł-
ka! Ruszyła do kuchni, by go wyręczyć, gdy usłyszała głos
Jordana.
-Jasne, że możemy o tym porozmawiać.
-
Później - powiedział stanowczo Dermid. - Po przy-
jęciu. To prywatna sprawa, Jordan. Osobista. Sprawa
rodzinna.
-
Ale jeśli to, jak mówisz, ma coś wspólnego z Alice,
czy Lacey nie powinna o tym wiedzieć?
-
Nie - Dermid zaprotestował ostrym tonem. - To
ostatnia osoba, jaką chciałbym w to wtajemniczać.
Jordan, zbyt długo się wahałem i muszę wreszcie
podjąć decyzję. Właściwie już ją podjąłem, potrzebuję
jeszcze tylko twojego poparcia...
Lacey usłyszała kroki na schodach. Ze wstydem zdała
sobie sprawę, że podsłuchuje. Pospiesznie wróciła do ho-
lu, gdzie natknęła się na Felicity.
-Nakryłaś do stołu?
-Aha. Sama zobacz.
Ale choć udało jej się przybrać pogodną minę, była
zdenerwowana i zła. Cóż takiego działo się w życiu jej
szwagra, co wymagało poparcia Jordana?
To zrozumiałe, że nie chciał jej zdradzać swoich sekre-
tów, ale była na niego naprawdę wściekła. Ona też nazy-
wała się Maxwell, zatem jeśli sprawa dotyczyła Alice, to
Dermid McTaggart miał obowiązek porozmawiać ze
wszystkimi członkami rodziny. Również z Lacey.
Obiecała sobie, że bez względu na wszystko wytropi,
o co tu chodzi.
ROZDZIAŁ DRUGI
Chrzciny odbyły się na dworze, w zalanym słońcem
różanym ogrodzie Deerhaven. Jordan i Felicity wprost
promienieli szczęściem.
- Myślę, że wszystko poszło nadzwyczaj dobrze - po
wiedział pastor przy pożegnaniu późnym popołudniem.
W jego oczach błysnęły iskierki humoru. - Nasz Pan ob
darzył Verity parą potężnych płuc.
Jordan roześmiał się.
- Może rośnie nam wielka śpiewaczka operowa - za
żartował, sprowadzając pastora z patio, gdzie dorośli pili
szampana i herbatę i raczyli się wspaniałym tortem, dzie
łem pani domu.
Felicity poszła na górę, by położyć małą spać, natomiast
dzieci urządziły sobie piknik na placu zabaw. W pewnej
chwili Dermid został na patio sam na sam z Lacey.
Choć jeszcze niedawno brała żywy udział w ogólnej roz-
mowie, teraz rozparta się wygodnie w fotelu i przymknęła
oczy.
Odgradzając się od Dermida ścianą milczenia.
Nie mógł jej za to winić. Odkąd przywiozła go z promu,
jakiś złośliwy chochlik kazał mu prawić jej impertynencje.
Uwaga o jednej ósmej etatu była całkowicie nie na miej-
scu. Co z tego, że prowadziła puste i bezużyteczne, choć
18
GRACE GREEN
pełne blichtru życie? Fakt, że nie znosił takiej bezpro-
duktywnej egzystencji, nie był usprawiedliwieniem aro-
ganckiego i nietaktownego zachowania. Jednak nie mógł
się powstrzymać, być może dlatego, że nie reagowała na
jego zaczepki ze zwykłą zgryźliwością. A jak czerpać sa-
tysfakcję z dokuczania komuś, kogo zdaje się to w ogóle
nie obchodzić?
Wydawało się, ie całkowicie zapomniała o jego obec-
ności. Jakby pozowała do rozkładówki jakiegoś wytwor-
nego magazynu mody. Uosobieme elegancji. Jedwabna
suknia, w którą się przebrała na ceremonię, czarna, w
drobne białe kwiatki, kosztowała prawdopodobnie więcej
niż jego najdroższa alpaka!
- Sądząc po twojej kwaśnej minie - odezwała się ironicz
nie - myślisz o mnie, i to raczej nie jest nic przyjemnego.
Leniwie zmrużyła oczy, ale wyczuwał błysk wyzwania
pod gęstymi rzęsami. Uniosła butnie głowę.
- Śmiało - powiedziała. - Wykrztuś to z siebie. Tłam-
szenie w sobie tylu negatywnych emocji jest podobno sza
lenie niezdrowe.
Postanowił podjąć wyzwanie.
-
Pomyślałem tylko, że ta suknia kosztowała zapewne
więcej od mojej najlepszej alpaki - odparł spokojnie.
-
Tak - zgodziła się. - Wcale by mnie to nie zdziwiło. I
pewnie myślisz, jaki to bezużyteczny żywot
prowadzę w porównaniu z twoimi ukochanymi
zwierzakami.
-
Przyszło mi do głowy - powiedział, patrząc znacząco
na stół - że gdyby Alice nadal żyła, na pewno już
zaniosłaby te wszystkie naczynia do kuchni i
pozmywała, żeby choć trochę pomóc Felicity.
SIOSTRZANA PRZYSŁUGA
19
To było podłe z jego strony, najchętniej cofnąłby te
głupie słowa. Lacey zesztywniała. Dosłownie na sekundę.
- Wiem, że tęsknisz za Alice, ale nie pognębisz mnie,
stawiając ją za przykład - odparła spokojnie, choć Dermid
spodziewał się raczej gniewnej riposty. - Zgadzam się, że
taka kobieta jak ona trafia się raz na milion. Wiem, ile dla
ciebie znaczyła i jak bolejesz nad jej stratą. Zapewne nadal
pogrążony jesteś w żałobie. Jeśli traktowanie mnie jak
chłopca do bicia sprawia ci jakąś ulgę, to bardzo proszę,
nie krępuj się.
Drzwi od tarasu otworzyły się i weszła Felicity, a za nią
Jordan.
Lacey uśmiechnęła się do szwagierki, jakby słowna
utarczka z Dermidem w ogóle nie miała miejsca.
-Położyłaś małą spać?
-
Aha. Żywa jak iskra. Prawda, że słodko wyglądała
w sukience do chrztu?
-
Prześlicznie. - Lacey z wdziękiem podniosła się z
fotela. - Pójdę do samochodu po prezenty dla dzieci.
Pomożesz mi?
-Oczywiście, choć nie powinnaś...
-
Wiem, psuję je... ale skoro nie mam własnych po-
ciech, pozwól mi na tę drobną przyjemność.
-
A przy okazji - odezwał się jej brat. - Co się stało z
tym Anglikiem, który uganiał się za tobą po całej Euro-
pie? Tym, który miał zamek w Wilshire...
-
Z Harrym? Rzuciłam go, gdy oznajmił, że po ślubie
powinnam zrezygnować z kariery i zająć się wyłącznie
rodzeniem dzieci. Męski szowinizm doprowadza mnie
do furii! Wyobrażasz sobie mnie pośród brudnych
pieluch,
20
GRACE GREEN
butelek i smoczków? Zacznijmy od tego, że za żadne skar-
by nie chciałabym przez dziewięć miesięcy przypominać
słonia! - Wzdrygnęła się. - Nie, wielkie dzięki!
-
Ależ ciąża jest cudowna! - zaprotestowała Felicity. -
Uwielbiam to! Z radością rodziłabym dzieci co dwa
lata, dopóki nie będę na to za stara!
-
Dlatego po urodzeniu Verity - przypomniał jej mąż ze
śmiechem - zgodziliśmy się oboje, że czwórka nam
wystarczy.
Dermid milczał podczas tej wymiany zdań, ale kiedy
Lacey i Felicity opuściły taras, odezwał się:
-Jordan, możemy teraz porozmawiać o sprawie, o
której ci wspominałem wcześniej?
-
Jasne. Chodźmy do mojego gabinetu, tam nikt nie
będzie nam przeszkadzał.
Lacey przywiozła dla dzieci kostiumy kąpielowe i ko-
lorowe piłki plażowe.
-
Możemy teraz popływać w basenie, mamo? - ośmio-
letnia Mandy machała w powietrzu nowym bikini w
kolorze cytryny.
-
Możemy, mamusiu? - zawtórowali jej Todd, dwulatek,
i czteroletni Andrew, tocząc niebiesko-zieloną piłkę
po dywanie i zmuszając R.J., nieco już wiekowego
kota, do panicznej ucieczki.
-
Proszę, ciociu Felicity. - Jack co prawda uwielbiał
taplać się z tatą w sadzawce na ich ranczu, ale
pływanie w wykładanym niebieskimi kafelkami
basenie było jeszcze fajniejsze.
-Chodźmy wszyscy - zaproponowała Lacey. - Jest
SIOSTRZANA PRZYSŁUGA
21
tak gorąco, że warto się nieco ochłodzić. Skoro mała już
zasnęła...
-Powinnam najpierw posprzątać - protestowała Felicity.
-
Pomogę ci - zaproponowała Lacey, ale szwagierka
potrząsnęła głową.
-Nie, idźcie sami. Przyjdę, kiedy skończę.
-
Moje bikini nadal wisi w pralni?
-
Tam, gdzie je zostawiłaś. Mandy, przynieś ręczniki
plażowe - zwróciła się Felicity do córki. - Nie
zapomnij o kremie z filtrem. Ciocia zabierze was do
kabiny, tam się przebierzecie i wysmarujecie.
Parę minut później Lacey zaprowadziła całe stadko do
basenu i wszyscy natychmiast wskoczyli do wody. Roz-
poczęła się wspaniała zabawa.
Jack i Andrew, obaj dobrzy pływacy, przeszli na głębszą
wodę, popychając przed sobą plażowe piłki, zaś Mandy i La-
cey bawiły się w drugim końcu z Toddem. Felicity pojawiła
się po dwudziestu minutach. Przyniosła na tacy dzbanek
lemoniady i plastikowe kubeczki. Ustawiła wszystko na sto-
le przy basenie i poprawiła ramiączka jednoczęściowego ko-
stiumu kąpielowego w kolorze ametystu.
-
Wyglądasz znakomicie - zawołała Lacey. - Przybyło
ci parę kilogramów po ostatnim dziecku, ale do twarzy
ci z tym.
-Serdeczne dzięki, Lacey. Gdzie Jordan i Dermid?
-
Nie wiem. Nie widziałam ich, odkąd poszłyśmy do
samochodu po prezenty.
Gdy tylko Felicity wskoczyła do wody, Todd zaczął
grymasić.
- Chce mi się pić.
22
GRACE GREEN
Mandy podprowadziła malca do schodków, gdzie Feli-
city wyciągnęła go z wody.
- Praca matki nie ma końca - roześmiała się, biorąc
synka w ramiona.
Mandy bawiła się z Lacey piłką, dopóki Felicity im nie
przerwała, krzycząc:
-
Lacey, możesz przyjść? Muszę z tobą porozmawiać.
Zabrzmiało to bardzo poważnie. Lacey odczuła niepo
kój, gdy zobaczyła nieszczęśliwą minę szwagierki.
- Mandy, wyjdź także z wody i przebierz Todda w su
che rzeczy. Chyba już jest gotów do drzemki. Chcę chwil
kę pogadać z ciocią.
Lacey wspięła się po schodkach, wyżęła mokre włosy
i podeszła do stołu. Zaczekała, aż Mandy zabierze bra-
ciszka do kabiny.
-Coś się stało, Felicity?
-
Och, Lacey, to takie smutne. Wiem, że się zdenerwu-
jesz... - przerwała, gdy Jordan wyszedł z domu. -
Cii... - szepnęła. - Powiem ci po wyjeździe Dermida.
Proszę, nie wspominaj o tym Jordanowi. Jeszcze nie.
Jordan podszedł do basenu i zawołał:
-
Hej, Jack! Wychodź. Wyjeżdżacie z tatą za jakieś
dziesięć minut.
-
Odwieziesz ich? - zapytała Felicity.
-Nie, niestety muszę wracać do biura.
Jordan był dyrektorem jednej z największych agencji
nieruchomości, toteż często musiał pracować nawet pod-
czas weekendów.
- Siostrzyczko - dodał po chwili - obiecałem, że ty go
odwieziesz. Zgoda?
SIOSTRZANA PRZYSŁUGA
23
Lacey z trudem poskromiła swój niewyparzony język.
- Jasne, nie ma sprawy.
Jack wygramolił się z basenu i podbiegł do ojca, który
stanął w drzwiach.
-
Czy musimy teraz jechać? - zapytał z wyraźnym ża-
lem. - Nie możemy zostać troszeczkę dłużej?
-Nie - odparł Dermid. - Pora wracać.
-
Och... - Jack zrobił smutną minę. - Tak dobrze się
bawiłem.
-
Może pozwolisz mu zostać kilka dni? - zapropono-
wała Felicity. - Mógłbyś wrócić po niego w
weekend.
Dermid zwrócił się do Jacka.
-
Zostaniesz tu beze mnie? - spytał.
-
Jasne! Dziękuję, tatusiu! Dziękuję,ciociu! -Natych-
miast ponownie wskoczył do wody i wrzasnął w stronę
kuzynów. - Zostaję!
-
Lacey odwiezie cię na prom - powiedział z uśmie-
chem Jordan. - Kiedy tylko będziesz gotowy.
Dermid spojrzał na nią chłodno.
-Dziękuję, ale zamówiłem taksówkę.
Lacey wzruszyła ramionami.
-Świetnie.
Ale nudziarz z tego faceta!
-
No, to trzymajcie się. Na mnie czas - powiedział
Jordan. - Dziękuję, że przyjechałeś, Dermid. Wiem,
że nie przepadasz za takimi imprezami, ale Fliss i ja
jesteśmy ci wdzięczni. Nie chcemy, by Jack stracił
kontakt z kuzynami.
-
Pewnie ciężko przyjeżdżać ci tu bez Alice. - Felicity
poklepała go współczująco po ramieniu. - Ale mam
na-
24
GRACE GREEN
dzieję, że z czasem jakoś się otrząśniesz po tej bolesnej
stracie.
-Alice by tego chciała - powiedział Dermid.
-
Z pewnością - zgodził się Jordan, całując Felicity na
pożegnanie. - Dobra, kochani. Już mnie nie ma. Do
widzenia!
Kiedy odjechał, Dermid wdał się w rozmowę z Felicity,
dopóki nie usłyszeli klaksonu.
-
To twoja taksówka - powiedziała Felicity, a potem
zwróciła się do Lacey. - Odprowadzisz Dermida,
Lace? Nie chcę zostawiać dzieci samych w basenie.
-
Nie ma potrzeby - odparł Dermid szybko. - Sam się
odprowadzę...
-
Ależ nalegam! - powiedziała Lacey z przesadną
uprzejmością. - Lista moich wad jest wystarczająco
długa, nie należy dodawać do niej jeszcze złego
wychowania.
Z dumnie uniesioną głową poprowadziła go przez hol
do drzwi wejściowych.
Na komodzie przy drzwiach leżała torba z zakupami
Dermida z Centrum Caulfielda. Zostawił ją tu, gdy przy-
jechali dziś rano.
-
Czy to dla Felicity? Zapomniałeś jej dać? - zapytała.
Zatrzymał się w otwartych drzwiach.
-To dla ciebie.
-Dla mnie?
Z wahaniem sięgnęła po torbę, zajrzała do środka i zo-
baczyła elegancką bombonierkę z bardzo kosztownymi
belgijskimi czekoladkami.
- Dziękuję, Dermid! - zawołała kompletnie zaskoczo
na. - Mam słabość do czekolady, a to moje ulubione! Co
to ma być? Gałązka oliwna?
SIOSTRZANA PRZYSŁUGA
25
Miał naprawdę piękne oczy o niezwykłej barwie - zło-
cistobrązowe jak szkocka whisky. Tak mawiała Alice...
Ale w tych samych oczach, w których jaśniała miłość, gdy
patrzył na żonę, teraz Lacey dojrzała upór i niechęć.
- To podziękowanie - wyjaśnił sucho i sztywno. - Za
odebranie nas z przystani.
Nie poczułaby się bardziej dotknięta, nawet gdyby ją
uderzył. Zacisnęła zęby i z trudem zapanowała nad nara-
stającym gniewem.
- Jasne - stwierdziła kwaśno. - Powinnam się domy
ślić. Żal mi ciebie, jesteś taki małostkowy. To była zwykła
przysługa, w dodatku niewielka. Jednak czy mógłbyś ją
przyjąć? Przenigdy. Dumny McTaggart nie zniesie długu
wdzięczności u nikogo, a zwłaszcza u mnie. Mam ochotę
wziąć te twoje czekoladki i wyrzucić je... wiesz gdzie, ale
nie zrobię tego. W przeciwieństwie do ciebie jestem na
tyle dobrze wychowana, że wiem, jak należy przyjąć po
darunek!
I nim ją zdążył powstrzymać, stanęła na palcach i po-
całowała go w policzek.
- Może tam, skąd pochodzisz, McTaggart, panują inne
obyczaje, ale tak to się załatwia tutaj. Uśmiech, podzięko
wanie i przyjacielski buziak. Znasz stare przysłowie
o tym, co powinieneś robić, kiedy wejdziesz między wro
ny? Niech to będzie dla ciebie nauczka na przyszłość.
Po czym odwróciła się na pięcie i zostawiła go, by sam
siebie odprowadził... Niech diabli porwą dobre maniery!
Chmury napłynęły z zachodu i kiedy Lacey wróciła do
ogrodu, poczuła na skórze kroplę deszczu.
26
GRACE GREEN
-
Zaraz zacznie lać - stwierdziła z żalem Felicity.
-Położę Todda do łóżka, a pozostałe dzieci mogą
pooglądać telewizję. Musimy porozmawiać.
-
Posiedźmy na patio - zaproponowała, gdy wróciła. -
Rozłożę daszek i niech sobie pada. Szkoda, że Sarę i
resztę dopadła grypa. Tak chcieli przyjechać na
dzisiejszą uroczystość.
-
Szczęście, że masz Sarę. I Gigi - stwierdziła Lacey,
mówiąc o siostrach Felicity, które mieszkały na
Vancouver Island. - Straszliwie tęsknię za Alice. Była
nie tylko cudowną starszą siostrą, ale właściwie
wychowała mnie po śmierci mamy. I była moją
najlepszą przyjaciółką.
-
Twoją i Dermida. Nigdy nie widziałam równie od-
danych sobie ludzi. - Felicity westchnęła ciężko. -
Właśnie o tym chciałam z tobą porozmawiać.
Usiadła na krześle i pokazała szwagierce drugie, stoją-
ce obok. Ale Lacey była zbyt niespokojna, by siadać.
Nerwowo przestępowała z nogi na nogę.
-
Zanim zaczniesz, Fliss, przyznam się, że częściowo
domyślam się, o czym chcesz mówić. Przypadkiem
podsłuchałam rozmowę Dermida z Jordanem. Mówił o
jakiejś sprawie rodzinnej i decyzji, jaką musi podjąć.
Prosił Jor-dana o poparcie.
-
Biedak. Z tą jego szkocką dumą i niezależnością nie-
łatwo mu o cokolwiek prosić! Co do
podsłuchiwania, mam to samo na sumieniu. Jordan i
Dermid byli w pokoju dziecinnym i nie przyszło im do
głowy, że ktoś może ich usłyszeć.
-
Ostrzegam, że Dermid wyraźnie zapowiedział Jorda-
nowi, że nie zamierza mnie w nic wtajemniczać.
SIOSTRZANA PRZYSŁUGA
27
-
Możliwe, ale uważam, że powinnaś o tym wiedzieć.
Alice by tego chciała.
-Fliss...
-
Wybacz. Więc do rzeczy. Wiesz, że Dermid zacho-
rował na raka dawno temu, tuż po tym, jak pobrali
się z Alice. Nim poddał się chemioterapii, za radą
onkologa zamroził trochę swojej spermy na wypadek,
gdyby po kuracji stał się bezpłodny... Co, niestety,
nastąpiło.
-
Oczywiście. Wiem, że Jack się urodził z zamrożonego
embrionu.
-
Pamiętasz, że Dermid i Alice mieli jeszcze drugi em-
brion w tej samej klinice w Toronto... Dziewczynkę...
Marzyli o jeszcze jednym dziecku.
-
Ale Alice umarła... - szepnęła Lacey przez ściśnięte
gardło. - Często myślę o tym maleństwie, które nigdy
się nie narodzi. To takie smutne... z pewnością
złamałoby serce Alice.
Deszcz zacinał coraz mocniej. Zrobiło się ponuro, zim-
no i mroczno, choć jeszcze nie zapadł wieczór.
Lacey odegnała cisnące się do oczu łzy. Felicity wstała,
podeszła do szwagierki, wzięła ją za rękę i ścisnęła mocno.
- Lacey, Dermidowi śnią się koszmary. Przychodzi do
niego Alice i błaga, by dał jej spocząć w spokoju. Chyba
dlatego postanowił zrobić to, co odkładał od śmierci Alice.
Zamierza skontaktować się z kliniką i powiedzieć im, że
nie chce przechowywać dłużej embrionu.
ROZDZIAŁ TRZECI
-
Powinien mi powiedzieć! - Lacey spojrzała z wy-
rzutem na brata. - Alice była moją siostrą. Nie miał
prawa j ukrywać tego przede mną.
-
Skarbie, to jest dla niego bardzo trudne - Jordan]
starał sieją uspokoić.
-
Nie przeczę. Serce pewnie mu pęka na samą myśl, i
że dziecko Alice czeka na narodziny, ale to nigdy
niej nastąpi! - Jej gniew zamienił się w żal. - Och,
Jordan, dlaczego życie jest takie okrutne?
Nie potrafił jej pocieszyć. Patrzył bezradnie na Fełicity,
która czuła równą bezsilność.
Lacey podeszła do oka i spojrzała na mroczne, nocne I
niebo. Jordan wrócił do domu późno, ale ona na niego
wytrwale czekała. Nie mogłaby zasnąć, najpierw musiała j
wyrzucić z siebie cały żal i wszystkie pretensje do Dermi-
da McTaggarta. Odwróciła się niecierpliwie.
-
Nigdy mu nie wybaczę, nigdy. Dlaczego nie poinfor-
mował mnie o swojej decyzji? Wiem, że uważa mnie
za I idiotkę...
-
Jeśli tak jest - odezwał się Jordan - możesz za to I
winić wyłącznie siebie. Celowo go drażnisz, nie
umiesz! z nim normalnie rozmawiać.
-Bo od samego początku dawał do zrozumienia, żel
SIOSTRZANA PRZYSŁUGA
29
każdy, kto zarabia na życie jako modelka, musi być po-
zbawiony mózgu!
-
Nie zbaczajmy z tematu, Lacey - powiedział z po-
ważną miną. - Doceniam twój intelekt, ale w tej
sprawie z pewnością niewiele byś zdziałała. Dermid
podjął już decyzję, a ode mnie, brata Alice, chciał
jedynie wsparcia... niczego więcej.
-
Nie, nie masz racji! - Srebrne bransoletki Lacey
błysnęły w świetle, gdy uderzyła pięściami o biodra. -
Co trzy głowy, to nie dwie... Może znalazłabym inne
rozwiązanie, gdybyście mnie wtajemniczyli.
-
To była prywatna rozmowa. Poza tym, co byś wy-
myśliła? Mogłabyś jedynie zaproponować
odsunięcie w czasie tego, co nieuniknione. Ten
człowiek od miesięcy przeżywa koszmar, Lacey! To
nie może dłużej trwać, zgodzisz się ze mną, prawda?
-Więc jaki jest następny krok? - zapytała Felicity.
-
Dermid pojedzie w piątek do Toronto do kliniki. Po-
prosi, by nie przechowywali dłużej embrionu.
Felicity potrząsnęła głową.
-Chyba będzie mu trudno jechać tam, gdzie razem z
Alice...
-
Z pewnością. Ale on uważa, że tego nie da się zała-
twić przez telefon. Chce to zrobić osobiście.
-Jest inne wyjście - powiedziała Lacey cicho.
Jordan spojrzał na nią zmęczonym wzrokiem.
-Naprawdę?
- Tak. - Ogarnęło ją podniecenie. - Dermid może
znaleźć zastępczą matkę. Kogoś, kto donosi dziecko i uro
dzi je dla niego!
30
GRACE GREEN
-
Proponowałem to Dermidowi dziś rano - przyznał
Jordan.
-No i co on na to?
-Kategorycznie się sprzeciwił.
-
Chodzi o pieniądze? - zapytała Felicity. - Byłoby
mu niezręcznie zapłacić jakiejś kobiecie za taką...
nietypową przysługę?
-
To nie ma nic wspólnego z pieniędzmi. Nie pamiętam
dokładnie, co powiedział, ale chodzi o to, że nie można
angażować kogoś obcego w sprawy rodzinne. - Jordan
wzruszył ramionami.
-
Uparty facet z tego McTaggarta. - Lacey nieco się
uspokoiła. - Zatem to koniec. - Usiadła na oparciu
fotela brata. - Miałeś rację, Jordan. Nie mogłabym
wnieść nic nowego do tej rozmowy. A teraz, kiedy
decyzja została podjęta, wszyscy musimy ją
zaakceptować.
-
To musi być dla Dermida bardzo trudne - powiedziała
Felicity. - Już nigdy nie będzie miał innego dziecka,
nawet jeśli postanowi ponownie się ożenić.
Nie pozostało już nic do dodania i Lacey wstała.
-
Pobędziesz trochę w domu? - zapytał ją Jordan, gdy
razem z Felicity odprowadzali ją do samochodu.
-
Posiedzę przez jakiś czas, zrobię sobie krótką prze-
rwę. Ale potem będę przez parę miesięcy bardzo
zajęta. Mój agent prowadzi rozmowy z firmą Glory.
Szukają następczyni Kingi Koff, bo na jesieni
wychodzi za mąż i chce się wycofać z zawodu.
-
Więc będziesz reklamować ich kosmetyki - ucieszyła
się Felicity. - Och, to świetnie.
SIOSTRZANA PRZYSŁUGA
31
- Trzymajcie za mnie kciuki - poprosiła Lacey. - Za
wsze marzyłam, by zostać „twarzą" Glory.
Uśmiechnęła się, a potem spojrzała na czarne wody
zatoki.
_ Jeśli wszystko dobrze pójdzie, poproszę cię o znale-
zienie dla mnie prawdziwego domu, Jordan. Czegoś na-
prawdę luksusowego, tutaj, na wzgórzu.
Ale gdy ruszyła, jej uśmiech zgasł raptownie i pozosta-
ła sam na sam z myślami o Alice i dziecku, które nigdy
się nie narodzi. Alice tak wiele dla niej zrobiła po śmierci
matki. Tak wiele poświęciła. Lacey dziękowała jej wiele
razy, ale zwykłe „dziękuję" nigdy nie wydawało się wy-
starczającym zadośćuczynieniem.
Gdybym tylko, pomyślała z poczuciem żalu i straty, mog-
ła zrobić coś, czym zdołałabym odwdzięczyć się siostrze...
- Ciociu? Mówi Jack.
Brała przed chwilą prysznic i nie słyszała telefonu, ale
teraz, w ponury czwartkowy poranek, z mokrymi włosami
owiniętymi ręcznikiem, słuchała z uwagą głosu siostrzeń-
ca nagranego na sekretarce.
- Ciociu, nikt nie wie, że dzwonię. Jestem w gabinecie
wujka Jordana, są z ciocią przy dziecku. Dlatego stąd
dzwonię. Możesz przyjechać i odwieźć mnie do domu?
Proszę... Całuję, Jack.
Lacey uśmiechnęła się ironicznie. Któż mógłby się
oprzeć takiej prośbie?
Zadzwoniła do Deerhaven i kiedy odezwała się Felici-
ty, Lacey poprosiła Jacka do telefonu.
32
GRACE
GREEN
-
Odsłuchałam twoją wiadomość i z przyjemności;
odwiozę cię do domu. Będziesz gotowy za jakąś
godzinę?
-Jasne! Dziękuję, ciociu!
-
Teraz porozmawiaj z ciocią Felicity. Powiedz jej, ż<
tęsknisz za domem, ona to zrozumie. Przyjadę po
ciebi o dziesiątej.
Kiedy dotarła do Deerhaven, Jack był już gotów. Ru
szyli zatem prosto do Horseshoe Bay. Ranek był nada
pochmurny i nim wjechali na prom, zaczęło padać. Jednak
po jakimś czasie rozjaśniło się, Nanaimo powitało icl
słońcem i błękitnym niebem.
Jack gadał radośnie podczas przeprawy promem, ał
w drodze na ranczo zamilkł. Gapił się ponuro przez okno
-
Czy coś się stało? - zapytała Lacey, gdy skręcał z
autostrady w boczną drogę. - Myślałam, że cieszysz
si^ z powrotu do domu.
-Cieszę się - odparł dość markotnie.
-
Nie wyglądasz na zadowolonego! - Spojrzała na
jego zafrasowaną minę. - Wiem, że chciałeś zrobić
tacie niespodziankę, ale może powinniśmy
zadzwonić do nie go, że wcześniej wracasz? Boisz
się, że gdzieś wyjecha i nikogo nie zastaniemy?
Jack potrząsnął głową.
-
Jeśli go nie ma, to będzie Artur. Cieszę się, że wra-
cam, tylko...
-Tylko co?
-
Oni mają szczęście - powiedział cicho z zazdrości;
w głosie. - Mandy i Andrew, i Todd, i mała. Tyle
dziec do zabawy... nigdy nie będą same. Chciałbym
mieć brati
SIOSTRZANA PRZYSŁUGA
33
albo siostrę, ale to niemożliwe. Tata chorował dawno
temu i teraz nie może mieć więcej dzieci. Okropność.
-
Wiem - powiedziała cicho.- Ciężko ci pewnie być
jedynakiem. Ale przynajmniej masz kuzynów i
możesz ich często odwiedzać.
-Chyba tak - przyznał niepewnie.
Ale jasne było, że ten argument nie trafił mu do prze-
konania.
Gdy zbliżali się do domu, zobaczyła Artura wyłaniają-
cego się z kuchennych drzwi.
Zatwardziały kawaler, nieśmiały wobec kobiet, praco-
wał z Jordanem od wielu lat, a teraz na stałe zainstalował
się na ranczu.
- Spójrz - zawołała Lacey, chcąc odwrócić uwagę Ja
cka od ponurych myśli. - Jest Artur!
Chłopiec podskoczył na siedzeniu i zaczął machać do
mężczyzny.
Artur podszedł do samochodu i powitał Lacey z sza-
cunkiem.
-
Witam, panno Maxwell. Jack
odpiął pas.
-Gdzie tata?
-
W domu, pakuje się. Wyjeżdża do Toronto, odlatuje z
Vancouveru dziś wieczorem.
-
Myślałam, że ma lecieć dopiero w piątek - zdziwiła
się Lacey.
-Był zbyt niecierpliwy i zdenerwowany, by czekać.
-
Arturze! - Jack otworzył drzwi i wyskoczył z samo-
chodu. - Czy Molly May już urodziła?
-Tak, wczoraj. Zgodnie z terminem, jak w zegarku.
34
GRACE GREEN
- Nie mogę się doczekać, żeby ją zobaczyć. Chodźmw
ciociu. Pokażę ci.
Wcześniej musiało solidnie padać, ścieżka była pokryti
błotem, ale nawet gdyby było sucho, Lacey nie miała
ochoty oglądać zwierząt. To było życie Alice. Ona wolała
się zabawiać w inny sposób.
-Nie, dzięki - powiedziała.
-
Trudno, no, to dziękuję, że mnie przywiozłaś! - Jac
mocno ją uścisnął.
Pochyliła się nad nim i oddała uścisk.
- To była bardzo miła podróż - zapewniła szczerz
- Zawsze świetnie się bawię w towarzystwie takiego fa_
:
nego młodego człowieka.
Jack uśmiechnął się radośnie. Potem odwrócił się d
Artura i zawołał:
- Chodźmy, Arturze!
Mężczyzna położył rękę na ramieniu chłopca.
- Może najpierw skocz do domu i powiedz ojcu, ż
wróciłeś.
- Ciocia Lacey to zrobi! Dobrze, ciociu?
Zamierzała wyjechać, nie witając się z Dermidem. Na^
dal była zła, że wykluczył ją z prywatnej rozmowy z Jor-
danem. Ale Jack skakał wokół niej niecierpliwie, czekając
na odpowiedź. Jak mogła odmówić?
- Dobrze, powiem mu.
- Proszę po prostu wejść - powiedział Artur. - Dzwo
nek jest niestety zepsuty, a Dermid siedzi na górze i ni
usłyszy pukania.
Ruszyła wolno w stronę domu, ostrożnie, by nie zabło
cić eleganckich pantofli z beżowej skórki.
SIOSTRZANA PRZYSŁUGA
35
Na prawo znajdowało się spadziste zbocze, które Alice
zamieniła w malowniczy ogród. Kiedyś Lacey uwielbiała
przyjeżdżać tu o tej porze roku. Teraz wszędzie pieniły się
chwasty, niszcząc rośliny, które jej siostra tak troskliwie
pielęgnowała.
Ale nie tylko ogród wyglądał na opuszczony, sam dom
też napawał smutkiem. Zielona farba na frontowych
drzwiach już się łuszczyła, a mosiężna klamka aż prosiła
się o wypolerowanie. Niegdyś zawsze uchylone okna
z wykrochmalonymi firankami dziś były zatrzaśnięte na
głucho, odcinając dom od reszty świata.
Lacey otworzyła drzwi i weszła do holu. Stąpając
ostrożnie w zabłoconych pantoflach, zauważyła brudne
smugi na posadzce. Ogarnął ją dojmujący smutek, gdy
rozejrzała się dokoła. Alice pękłoby serce, gdyby to zoba-
czyła, pomyślała gniewnie. Stół pokryty grubą warstwą
kurzu, tak samo jak obrazy na ścianach, a chodnik na
schodach był cały usiany paprochami.
Do oczu napłynęły jej łzy. Jak on mógł! Jak Dermid
McTaggart mógł tak zapuścić ukochany dom Alice!
Dermid wyszedł spod prysznica, podniósł ręcznik z
podłogi i przetarł nim włosy. Potem owinął wokół bioder
i stanął przed zaparowanym lustrem. Przeczesał włosy i
wrzucił szczotkę razem z przyborami do golenia do kos-
metyczki, którą zabierał ze sobą do Toronto.
Jutro będzie w klinice.
Jutro zrobi coś, po czym będzie odczuwał ból do końca
życia. A gdy już podpisze wymagane dokumenty, z pew-
nością najdzie go ochota, by wstąpić do najbliższego pubu
36
GRACE GREEN
i utopić w alkoholu wszystkie smutki. Nie, nie zrobi tegj
przez wzgląd na Jacka.
Ktoś pukał gwałtownie do drzwi sypialni. Artur? OJ
kiedy to miał zwyczaj pukać do drzwi?
Zakręcił kran i znowu usłyszał stukanie. Tym rażeni
było jeszcze bardziej natarczywe. A zaraz potem rozległ
się znajomy głos. Dermid omal się nie zakrztusił pastą]
Wypluł natychmiast, jakby połknął arszenik.
Lacey Maxwell. Co tu robiła, do diabła?!
Rzucił szczoteczkę do zębów do umywalki i wyszedł
z łazienki. Zatrzymał się nagle, gdy zobaczył Lacej w
swojej sypialni.
Miała na sobie koszulę koloru indygo, kremową minii
spódniczkę i kremowe pantofelki.
Była wściekła.
- Nie słyszałeś pukania? - Jej zielone oczy płonęłjj
furią. - Głuchy jesteś?
Przełknął resztkę pasty, która drapała go w gardło.
-Co tu robisz? - zapytał zdumiony.
-
Jak mogłeś? - Patrzyła na niego oskarżycielsko. -j
Jak mogłeś doprowadzić ten dom do takiej ruiny?
Alic^j na pewno w grobie się przewraca...
- Pytam, co tu robisz? - powtórzył ponuro.
Machnęła ze złością ręką.
-
Przywiozłam Jacka. Tęsknił za domem. Choć ni
mam pojęcia, jak można tęsknić za takim chlewem!
N znajduję żadnego usprawiedliwienia dla takiego
stanu r czy. To skandal!
-
Skoro przywiozłaś już Jacka, możesz wracać do mu -
stwierdził chłodno.
SIOSTRZANA PRZYSŁUGA
37
_ Najpierw chcę ci powiedzieć parę rzeczy.
_ Naprawdę nie interesuje mnie, co masz mi do powie-
dzenia. I proszę, nie przyjeżdżaj tu ze swojego sztucznego,
plastikowego świata, żeby mi mówić, jak mam żyć. Po-
chodzimy z różnych planet. Ciekaw jestem, co tak na-
prawdę cię gryzie. Chyba coś więcej niż tylko cienka war-
stewka kurzu.
-
Zgadza się. - Położyła ręce na biodrach i obdarzyła
go spojrzeniem, które zamieniłoby w proch kogoś o
słabszym charakterze. - Felicity usłyszała przypad-
kiem twoją rozmowę z Jordanem i powiedziała mi
wszystko. Uznała, że jako siostra Alice mam prawo
o tym wiedzieć...
-
Nie wątpię w dobre intencje Felicity, jednak tym ra-
zem nie pochwalam jej postępowania. Decyzja należy
wyłącznie do mnie.
-Ale zwróciłeś się do Jordana o radę - odcięła się. -
Całkowicie pomijając mnie!
-
Zwróciłem się do Jordana, bo musiałem z kimś o tym
porozmawiać. Nie prosiłem go o radę, tylko o
wsparcie. Wiedziałem, że nie mam innego wyjścia, alć
chciałem usłyszeć słowa otuchy.
-
Owszem, istnieje inne wyjście. - Wzięła głęboki od-
dech, a jej piersi uniosły się pod jedwabną koszulą. -
Zastępcza matka.
-
To wykluczone - uciął ostro. - Nawet nie brałem
tego pod uwagę.
-Tak właśnie powiedział Jordan.
-I nie skłamał.
Jej oczy płonęły gniewem.
38
GRACE GREEN
-
Gdybyś naprawdę chciał, by to dziecko się urodziła! z
pewnością rozważyłbyś wszystkie możliwości.
-Ale nie tę, ponieważ...
-Jordan wyłuszczył mi twoje powody. Uważasz, żd
nikt obcy nie powinien być wplątany w sprawy
rodziny, j
Zapadła cisza i nagle zdał sobie sprawę, że jest odzianjj
wyłącznie w ręcznik. Jednak Lacey nie wydawała się za-]
kłopotana. Jasne, pewnie była przyzwyczajona do oglądaj
nia półnagich mężczyzn. Albo zupełnie nagich. W świecie]
który zamieszkiwała, nagość była na porządku dziennym]
Odwróciła się i podeszła do okna.
Nadal panowała cisza, ale wyczuwał jak między nimi
narasta napięcie.
-O co chodzi? - zapytał. - O czym myślisz?
-
O tym, jaka szczęśliwa była tutaj Alice - powiedzia-1
ła cicho, nagle bardzo spokojna i łagodna. - Jaka była
szczęśliwa z tobą i Jackiem. I jak bardzo pragnęła
tego dziecka.
Co mógł powiedzieć? Nic, nawet gdyby znalazł odpo-j
więdnie słowa, miał zbyt ściśnięte gardło, by cokolwiek)
z siebie wydusić.
- Po śmierci naszej mamy wysłano mnie do ciotki, ni
zwykle surowej osoby, gdzie byłam bardzo nieszczęśliw
Ale po paru tygodniach Alice przyjechała po mnie. Rzuci
studia, żeby zająć się moim wychowaniem. Jestem jej dłu
niczką, Dermid. I nigdy nie mogłam się jej odwdzięczyć.
Odwróciła się i zaczerpnęła gwałtownie powietrza.
- Powiedziałeś Jordanowi, że nikt obcy nie powini
być wplątany w sprawy rodziny. Ja należę do rodzin
Dermid.
SIOSTRZANA PRZYSŁUGA
39
Spojrzał na nią zdumiony, potem zmrużył oczy.
_ Co sugerujesz, do diabła?
_ To może być moja ostatnia i jedyna szansa, żeby
odwdzięczyć się Alice za to, co dla mnie zrobiła. Pozwól
m
j być zastępczą matką dla twojego dziecka, Dermid. Dla
ciebie i Alice.
ROZDZIAŁ CZWARTY
- Oszalałaś?!
Możliwe. Pół godziny później, stojąc w kolejce samci
chodów czekających na wjazd na prom, nadal nie mogła
uwierzyć, że to zaproponowała. To jego pełne niedowieJ
rzania spojrzenie... A potem szyderczy śmiech. DermiJ
wystarczająco jasno dał jej do zrozumienia, jak bardza
była niegodna, by urodzić dziecko Alice.
Bez słowa odwróciła się na pięcie i wyszła z dornfl
wsiadła do samochodu i, nie żegnając się z Jackiem, odł
jechała na przystań.
Teraz ściskała kurczowo kierownicę i gapiła się niewi-l
dzącym wzrokiem w przestrzeń. Próbowała opanować!
wszechogarniającą, ślepą furię. Tak, nie była Alice! Nigdji
nie będzie równie wspaniała i doskonała, ale w końcu niej
wypadła sroce spod ogona. Odpowiedź szwagra była zwy-l
kłym okrucieństwem. Gdyby pragnął tego dziecka tak bar-l
dzo, jak twierdził, skorzystałby z jej propozycji. Należała!
do rodziny. Była zdrowa. A co najważniejsze, chętna.
Naprawdę tego chciała. Dla Alice zrobiłaby wszystko.I
Zrezygnowałaby nawet chwilowo z kariery. Byłoby tq|
z jej strony duże poświęcenie, ale nic nie dorówna poświę-1
ceniu Alice, która rzuciła studia, by wychować młodszM
siostrę. Nic...
41
42
GRACE GREEN
z karierą modelki. Nie miała czasu zastanowić się nad tym.
Teraz, kiedy już trochę ochłonęła, z pewnością dziękowała
gwiazdom, że Dermid nie wyraził zgody.
Mały przedmiot przeleciał mu nad głową i spadł na
kolana. Odruchowo złapał go i zobaczył, że to plastiko-
wa grzechotka.
- Bardzo pana przepraszam! - Ktoś odezwał się z fo
tela po przeciwnej stronie.
Obejrzał się i zobaczył ładną, młodą kobietę z dziec-
kiem na ręku.
- Dziękuję - powiedziała, gdy oddał jej zabawkę i do
dała z uroczym uśmiechem: - Jej tatuś jest miotaczem
i Leila uparła się iść w jego ślady.
Dziewczynka, blondynka jak matka, była prześliczna.
Alice na pewno już zachwycałaby się maleństwem. Nie-
mal słyszał, jak mówiła:
-
Czyż nie jest urocza? I
zaraz by dodała:
-
My też będziemy mieć kiedyś malutką dziewczynkę!
Poczuł, jak jego serce ścisnęło się boleśnie.
Chciał powiedzieć: „To śliczne, naprawdę śliczne
dziecko. Macie państwo wielkie szczęście." Ale głos od-
mówił mu posłuszeństwa.
- Dobrze się pani ćwiczyło, panno Maxwell?
- Znakomicie, Norm. - Lacey przystanęła, by poroz
mawiać z portierem. - Wykonałam mój zestaw w rekor
dowym czasie!
Lacey skierowała się do windy, po czym wjechała na
dziesiąte piętro. Z okien jej apartamentu w południowo-
SIOSTRZANA PRZYSŁUGA
43
zachodnim skrzydle budynku rozciągał się wspaniały wi-
dok na port. Ale gdy weszła do salonu, jej uwagę przykuł
nie pejzaż, tylko wydruk wypluty przez fax podczas jej
nieobecności.
Był od Otta Toenissa, jej agenta. Składał się z listu oraz
paru stron kontraktu. I kiedy czytała list, serce omail nie
wyskoczyło jej z piersi, bo Kinga Koff naprawdę pod ko-
niec roku rezygnowała z pracy modelki i Lacey miała
szansę zostać jej następczynią!
Zaczęła podśpiewywać z radości. Tańczyła z kon-
traktem w ręku, aż zabrakło jej tchu i zakręciło się w? gło-
wie. Odłożyła fax na stolik i pobiegła do łazienki.
Chciała doczytać warunki kontraktu do końca, ale nie
będzie się spieszyć. Co szkodzi podelektować się momen-
tem triumfu i przedłużyć tę wspaniałą chwilę? Najpierw
weźmie prysznic, ubierze się i zaparzy mocną kawę. Po-
tem zabierze papiery na werandę, usiądzie na słońcu i
przeczyta słowa, które są spełnieniem jej marzeń i na-
grodą za wiele lat ciężkiej pracy i poświęceń.
Dermid wysiadł z samochodu i zatrzasnął energicz-
nie drzwiczki. Obrzucił wzrokiem luksusowy budynek
o smukłych liniach, zalanych słońcem oknach i ukwieco-
nych werandach.
Oszalał. Z pewnością oszalał, bo jak inaczej wytłuma-
czyć jego pojawienie się w tym miejscu?
Wcisnął ręce do kieszeni. Wyjął je po chwili i przesunął
dłonią po szczecinie na brodzie. Pewnie wygląda jak prze-
stępca. Podróżował pół nocy, w Toronto od razu złapał
powrotny samolot. Wszystko przez dziecko. Dziewczynkę
44
GRACE GREEN
w samolocie. W różowej sukience. Ta maleńka nigdy się
nie dowie, że zmusiła go do posłuchania głosu serca. A ów
głos uparcie powtarzał, że Dermid podjął niewłaściwą de-
cyzję. Nie tego pragnęłaby Alice.
Więc przyjechał tutaj i miał zamiar zmusić Lacey Max-
well, by dotrzymała danego słowa. Zakładając, rzecz jas-
na, że nie zmieniła zdania. Jeśli choć przez chwilę pomyś-
lała o swojej karierze, to szanse na dogadanie się są nie-
wielkie. Jednak istniała szansa, że jej propozycja jest
wciąż aktualna. I że on potrafi ją przyjąć.
Minął frontowe drzwi, ale kiedy spojrzał na listę loka-
torów, znalazł jedynie numery apartamentów, bez żadnych
nazwisk.
Zajrzał przez szklane drzwi i dostrzegł portiera siedzą-
cego za biurkiem. Zadzwonił i po chwili portier otworzył
drzwi.
-
Przyjechałem do mojej szwagierki - powiedział
Dermid. - Lacey Maxwell. Jaki jest numer jej
mieszkania?
-
Nie zdradzamy numerów mieszkań. Proszę podać mi
swoje nazwisko. Zadzwonię do niej.
Dermid podszedł za mężczyzną do biurka.
- Dermid McTaggart.
Portier podniósł słuchawkę i wystukał numer. Chwilę
później powiedział:
- Panno Maxwell, jest tu pani szwagier, Dermid
McTaggart. - Po chwili dodał: - Dobrze, proszę poczekać.
Dermid uniósł brew.
-O co chodzi?
-
Panna Maxwell twierdzi, że jej szwagier jest w To-
ronto. A zatem...
SIOSTRZANA PRZYSŁUGA
45
- Chcę z nią porozmawiać. - Wyjął słuchawkę z rąk
portiera. - Lacey, wróciłem. Muszę z tobą porozmawiać.
Zdążył policzyć do siedmiu, nim odpowiedziała:
- Poproś Normana do telefonu.
Zwrócił słuchawkę portierowi, który słuchał przez
chwilę, zanim się rozłączył.
- Może pan iść na górę - powiedział. - Dziesiąte pię
tro. Numer 1002. Winda jest po lewej stronie.
Korytarz na dziesiątym piętrze wyłożono szarym chod-
nikiem, ściany pomalowano na perłowo, a drzwi na kolor
burgunda.
Nacisnął dzwonek i czekał. Było wcześnie. Pewnie ją
obudził. Będzie w szlafroku, rozczochrana, z zaspanymi
oczami...
Otworzyły się drzwi i stanęła w nich jak zwykle świeża
i elegancka Lacey. W czarnym podkoszulku i nieskazitel-
nie wyprasowanych białych dżinsach. Jej zielone, całkiem
rozbudzone oczy patrzyły na niego lodowato.
- Wejdź - poprosiła go do środka.
W pokoju pachniało świeżością i wiatrem, okna były
szeroko otwarte, a meble jasne i nowoczesne. Surowo
i klinicznie czysto.
-Napijesz się kawy? - zapytała.
-To nie jest wizyta towarzyska.
-
Zdziwiłoby mnie, gdyby było inaczej - powiedziała
uprzejmie, jak nakazywało dobre wychowanie. -
Właśnie zaparzyłam, pozwolisz więc, że naleję też dla
ciebie?
Poruszała się zbyt szybko. Nie mógł się doczekać, by
powiedzieć jej, z czym przyszedł, ale teraz chciał odwlec
ten moment.
46 .
GRACE GREEN
- Skoro to dla ciebie żaden kłopot, poproszę - odparł
niechętnie.
Poszła do wnęki kuchennej. Kiedy przyniosła mu kawę,
miał powiedzieć, że pije z cukrem, ale była szybsza.
-Słodzona - oznajmiła.
-Skąd wiesz?
-
Widziałam, jak słodzisz w Deerhaven. - Wręczyła
mu kubek. - Miałam nawet nadzieję, że taka ilość
cukru być może stłumi nieco twoją agresję, ale moje
nadzieje spełzły na niczym.
Już otworzył usta, by poczęstować ją równie ciętą ri-
postą, ale szybko je zamknął. Była wystarczająco wrogo
nastawiona, po co jeszcze zaogniać i tak napiętą sytuację.
Podeszła do stolika z telefonem, odłożyła na bok stos
papierów i wzięła swój kubek z kawą.
-
Chodźmy na werandę.
Wyszedł posłusznie za nią.
-Siadaj - zaproponowała.
Nie usiadł, tylko chodził niespokojnie wzdłuż balustra-
dy i patrzył na zatokę. Ocean był spokojny, jego dymny
błękit przecinały granatowe smugi ciemniejszej wody.
Lacey usadowiła się na leżaku przy stoliku ocienionym
biało-beżowym parasolem.
-
Jestem zaskoczona - powiedziała - że wróciłeś tak
szybko z Toronto, nawet biorąc pod uwagę różnicę
czasu. Pewnie klinikę otwierają wcześnie rano. Czego
ode mnie chcesz, Dermid? Mojego wsparcia? Teraz,
kiedy już jest po wszystkim?
-Nie...
-Więc czego? Mojego błogosławieństwa? Zrozumie-
SIOSTRZANA PRZYSŁUGA
47
nia? - Potrząsnęła głową i roześmiała się bez śladu weso-
łości. - Wybacz, ale nigdy nie zrozumiem, dlaczego od-
rzuciłeś moją propozycję. Wydawało mi się, że jesteś na
tyle rozsądny, by zrozumieć pewne sprawy. Powinieneś
zapomnieć o naszej wzajemnej antypatii i pozwolić mi
urodzić dziecko Alice. Nie zdawałam sobie sprawy, jak
nisko mnie cenisz. Czy twoim zdaniem nie zasługuję na-
wet na odrobinę szacunku?
Pozwolił jej skończyć. Jednak gdy miał wreszcie wy-
jaśnić jej cel swojej wizyty, zadzwonił telefon.
- Przepraszam. - Podniosła się i wróciła do pokoju.
Patrzył, jak podchodzi do stolika i podnosi słuchawkę.
Stała odwrócona do niego plecami. Choć mówiła cicho,
słyszał, co powiedziała.
- Tak, Otto. Wszystko do mnie dotarło. Tak, jestem
zachwycona. Nie, nie miałam jeszcze czasu przeczytać.
Nie jestem sama, Otto. Tak, jasne, że oddzwonię.
Wróciła na werandę, ale nie usiadła. Stanęła w drzwiach
z dłońmi wciśniętymi w kieszenie dżinsów. Jeśli nawet była
czymś „zachwycona", na pewno nikt by tego nie zauważył.
-
Nie sądzę, byśmy mieli jeszcze o czym dyskutować. I
jestem teraz zajęta, więc...
-
To nie wizyta towarzyska, już ci mówiłem. - Odsta-
wił kubek. - Ja też mam do ciebie sprawę.
-Słucham.
-
Kiedy zaproponowałaś, że urodzisz dziecko moje i
Alice, zareagowałem bardzo niegrzecznie...
-
Niegrzecznie? - parsknęła z pogardą. - Dałeś jasno do
zrozumienia, że nie nadawałabym się, nawet gdybym
była ostatnią kobietą na ziemi. Po co przyjechałeś?
Zacho-
48
GRACE GREEN
wałeś się po chamsku, a teraz co? Mam ci po prostu wy-
baczyć?
- Nie - odpowiedział z trudem. - Chcę wiedzieć, czy
twoja propozycja jest nadal aktualna.
Gdy za Dermidem zamknęły się drzwi, Lacey zaczęła
nerwowo krążyć po salonie. W życiu nie była bardziej
oszołomiona i zdenerwowana.
Kiedy zapytał, czy jej propozycja nadal jest aktualna,
gapiła się na niego przez parę sekund, zbyt zaskoczona,
by odpowiedzieć.
-Ale... ale byłeś w klinice - wymamrotała w końcu.
-
Nie byłem. To znaczy, poleciałem do Toronto, ale nie
zdążyłem pojechać do kliniki. Złapałem od razu
samolot powrotny.
Mrugała zdumiona.
-
Ale właściwie dlaczego? - zapytała. - Dlaczego
zmieniłeś zdanie?
-Nieważne. Muszę teraz wiedzieć, czy...
-
Czy zrobię to dla ciebie - powiedziała powoli. - Dla
ciebie i Alice.
-Tak.
-
Zaskoczyłeś mnie. - Założyła ręce na piersiach.
-Myślałam, że to już nieaktualne.
-Więc odpowiedź brzmi: nie?
Miała w zasięgu ręki kontrakt z Glory, spełnienie jej
długoletnich snów. Gdyby tak ktoś mógł podjąć za nią tę
trudną decyzję.
Będzie musiała wszystko jeszcze raz przemyśleć. Roz-
ważyć za i przeciw. Propozycja, którą złożyła Dermidowi,
SIOSTRZANA PRZYSŁUGA
49
była wynikiem impulsu. Tak, chciała odwdzięczyć się
Alice za jej wyrzeczenia, ale teraz... Czy miała dość sił,
by na jakiś czas zrezygnować z kariery? A może nawet
zakończyć ją raz na zawsze?
-Więc jednak „nie" - powiedział beznamiętnie.
-
Nie mów za mnie. To nie jest takie proste, Dermid.
Wszystko się zmieniło od naszej ostatniej rozmowy.
Czy to będzie zgodne z prawem? To znaczy, czy nie
musicie oboje z Alice podpisać odpowiedniej zgody?
-
Alice postanowiła, że jeśli coś jej się stanie, decyzja
powinna należeć wyłącznie do mnie. - Wzruszył
ramionami. - Nie oponowałem, kiedy nalegała.
-
Bo nie przyszło ci do głowy, że nie będzie mogła
urodzić tego dziecka sama?
-Właśnie.
-
Jeśli wyrażę zgodę, będziemy musieli najpierw omó-
wić wiele spraw.
-Więc nie odmawiasz?
-Muszę się zastanowić.
-Lacey, ja myślałem o tej sprawie kilka miesięcy.
-
Wiem, nie bój się, nie zamierzam trzymać cię długo w
niepewności. Daj mi parę dni. Ta decyzja wpłynie
w znaczący sposób na moje życie.
-Więc do niedzieli? Dasz mi znać w niedzielę?
-Tak. W niedzielę.
Dermid spędził kilka godzin niedzielnego poranka na
obrzeżach rancza. Sprawdzał i naprawiał ogrodzenie, któ-
re miało chronić jego zwierzęta przed kojotami. Dzień był
pochmurny i wietrzny, niebo stalowoszare. Na późniejsze
50
GRACE GREEN
popołudnie zapowiadali deszcz, ale nim skończył swoją
robotę, rozpętała się burza. Deszcz zacinał bezlitośnie.
Kiedyś, pomyślał Dermid, wchodząc do kuchni, Alice
dałaby mi suchy ręcznik i palnęłaby krótkie kazanie na
temat mojej głupoty. Teraz dom wydawał się przeraźliwie
pusty. Artur pojechał odwiedzić swojego dziadka i zabrał
ze sobą Jacka.
Wrzucił mokrą koszulę do zlewu. Wylądowała miękko
na brudnych naczyniach.
Czy Lacey już dzwoniła? Pospieszył do gabinetu. Auto-
matyczna sekretarka stała przy komputerze, ale i stąd było
widać, że czerwone światełko nie mrugało.
Poczuł dotkliwe rozczarowanie, a potem gniew. Wiedzia-
ła, jakie to dla niego ważne. Musiała też zdawać sobie spra-
wę, ile nerwów kosztuje go czekanie na jej telefon. Do Ucha,
dlatego wyszedł na tak długo? Był na nogach od świtu i od
razu zaczął niespokojnie krążyć wokół telefonu. O dziesiątej
nie wytrzymał i wyszedł, wynajdując sobie kolejne zajęcia.
Miał nadzieję że gdy wróci, na automatycznej sekretarce
znajdzie wreszcie wiadomość od Lacey.
Nic. Nada. Zero.
Czy jeśli nie zadzwoniła, to odpowiedź brzmi „nie"?
Pewnie tak. Gdyby chciała urodzić to dziecko, nie zwle-
kałaby z telefonem. Okazała się taka, za jaką ją zawsze
uważał. Bezużyteczna, pusta...
Zadzwonił telefon.
Zamarł, ale po chwili wziął głęboki oddech i podniósł
słuchawkę.
-McTaggart...
-To ja, Lacey...
SIOSTRZANA PRZYSŁUGA
51
-
Najwyższy czas. Czekam na twój telefon cały cho-
lerny ranek!
-
Wiem, przepraszam. Mieliśmy tu mały huragan i zer-
wało linie telefoniczne...
-
Dobra, dobra, rozumiem. - Zamknął oczy, modląc
się o cierpliwość. No i żeby Lacey przekazała mu
wiadomość, jaką pragnął usłyszeć. - Zostawmy
pogaduszki na później i przejdźmy do sprawy. Jaka
jest twoja decyzja, Lacey?
ROZDZIAŁ PIĄTY
Niełatwo jej było podjąć decyzję.
Biła się z myślami przez całą sobotę, również w noc
nawet nie zmrużyła oka. Potem w niedzielę, wcześnie ra
no, owinęła się ciepłym szalem w kolorze fuksji, założył
grube wełniane skarpety i wyszła na werandę.
Siedziała z kontraktem Glory rozłożonym na kolanach,
a w głowie aż jej huczało od natłoku myśli, wspomnień
i planów na przyszłość.
Dopiero gdy zaczęło świtać i na niebie pojawiło się
słońce, zdała sobie sprawę z tego, że płacze.
Przez Alice, przez dziecko, którego jej siostra nigdy nie
zobaczy. Przez kontrakt, którego już nigdy nie podpisze
Jednak ostatecznie łzy przyniosły jej ulgę, oczyściły j
I wtedy właśnie podjęła ostateczną decyzję.
Gdy stanęła przy biurku, ze słuchawką przy uchu, wy-
obraziła sobie Dermida, który odbiera telefon. Był mań-
kutem, więc pewnie trzymał telefon w lewej ręce, a złoto
obrączki połyskiwało na jego opalonej skórze. Może pra-
wą dłonią przeczesywał nerwowo włosy, czekając na jej
odpowiedź.
Trzymanie go w niepewności nie było fair i nie leżało
w jej zamiarach. Wiedziała, że niecierpliwie czekał na j
SIOSTRZANA PRZYSŁUGA
53
telefon. Ona też nie mogła się doczekać, by poinformować
go o swej decyzji, bo kiedy już raz wypowie to głośno,
nie będzie odwrotu.
- Tak - powiedziała. - Moja propozycja nadal jest
aktualna.
Minęła długa chwila, zanim wymamrotał coś, co za-
brzmiało jak „Dzięki Ci, Boże!". Ale kiedy znowu się
odezwał, mówił spokojnym głosem.
- No, to w porządku.
Osunęła się na krzesło, bo uginały się pod nią nogi.
-Co teraz?
-
Dzwoniłem wczoraj do kliniki i wyjaśniłem sytuację
lekarce. Powiedziała, że jeśli się zdecydujesz, to
zorganizuje przewiezienie embrionu do ich nowej
kliniki w Van-couverze.
-
A potem?
-
Będziesz musiała pójść do kliniki na badania. Jeśli
wszystko będzie w porządku, czeka cię kuracja
hormonalna, a potem...
-Hormonalna? W jakim celu?
-Dodatkowy estrogen poprawi twoją endometrię.
-Jak długo to potrwa?
-Jakiś miesiąc.
-A potem?
-
Embrion zostanie umieszczony w twojej macicy. To
bardzo prosty zabieg.
Lacey nagle zabrakło tchu.
-Rozumiem.
-
Potem poczekamy dwa, trzy tygodnie i zrobimy test
ciążowy. Jeszcze jakieś pytania?
54
GRACE GREEN
-
Nie - szepnęła podekscytowana. - To wydaje się cał-
kiem proste. Więc... zadzwonisz jutro do Toronto i
załatwisz wszystko?
-
Z samego rana. Ty natomiast skontaktuj się jutro ze
swoim prawnikiem i wprowadź go w sprawę. Ja
porozmawiam z moim. Musimy spotkać się wszyscy
razem i dopracować szczegóły prawne.
-Chyba z tym nie będzie żadnych problemów?
-
Musimy sporządzić kontrakt. Są pewne sprawy, które
musimy ustalić już teraz. Na przykład, chcę mieć
czarno na białym, że po urodzeniu dziecka nie
wystąpisz o przyznanie praw rodzicielskich.
Lacey zaśmiała się ironicznie.
-
Tego możesz być absolutnie pewien. Dobrze wiesz, że
nie przepadam za dziećmi, przynajmniej dopóki nie
wyrosną z pieluch i nie potrafią sklecić kilku
sensownych zdań. Jak tylko dziecko się urodzi, z
radością ci je oddam. Niemowlęta to nie dla mnie!
-
Tak. To Alice kochała dzieci - powiedział spokojnie. -
Dobrze, wyraziłaś się jasno w tej sprawie. Może i nie
mam się czego obawiać, ale pozostaje kilka kwestii
do omówienia. Finanse...
-
Dermid, proszę, nie chcę o tym nawet słyszeć. Uro-
dzenie dziecka Alice będzie dla mnie wyrazem mej
miłości do siostry.
-
Świetnie - skomentował szorstko, ale wyczuła, że z
trudem panuje nad emocjami. Nic dziwnego. On i
Alice tak bardzo pragnęli tego dziecka, a teraz
możliwe, że za niecały rok Dermid będzie trzymał
swoją malutką córeczkę w ramionach.
SIOSTRZANA PRZYSŁUGA
55
-
Czy na razie to wszystko? - zapytała. - Powinnam
zadzwonić do mojego agenta i wyjaśnić mu sytuację.
-Tak, to wszystko. I Lacey...
-Tak?
-Dziękuję.
Jedno słowo, ale wypowiedziane przez Dermida
McTaggarta znaczyło bardzo wiele. Dla tak dumnego
mężczyzny okazanie wdzięczności było niezwykle trudne.
Jednak zdobył się na to i Lacey potrafiła to decenić.
-Nie ma za co - odpowiedziała.
-Będziemy w kontakcie.
Odłożyła słuchawkę, wstała z krzesła i wyszła na we-
randę. Patrząc na ocean, czuła, jak kręci jej się w głowie.
Za parę tygodni, jeśli wszystko dobrze pójdzie, będzie
w ciąży.
Naprawdę to zrobię? Naprawdę zamierzam urodzić te-
mu facetowi dziecko?
Owszem, właśnie tak postanowiła postąpić.
- Oszalałaś?!
Lacey odsunęła słuchawkę od ucha, gdy jej agent
wrzasnął z niedowierzaniem, omal nie uszkadzając jej bę-
benków. Był drugim facetem, który w ciągu tygodnia za-
dał jej to pytanie. Może i oszalała, sama czasami docho-
dziła do takiego wniosku.
Ponownie przyłożyła słuchawkę do ucha.
-
Otto, wiem, że uważasz mnie za wariatkę, bo odrzu-
cam taki wspaniały kontrakt, ale...
-Nawet nie powiesz mi dlaczego?
-Nie mogę. Przynajmniej jeszcze nie teraz. Muszę coś
56
GRACE GREEN
zrobić, ale dopiero za parę tygodni dowiem się, czy to
wypali. Tymczasem, proszę, nie załatwiaj mi żadnych zle-
ceń. Wybacz mi tę tajemniczość. Powiem ci tylko, że to
sprawa rodzinna i jeśli wszystko dobrze pójdzie, będę
mogła podjąć pracę za jakiś rok...
-Rok?
-Niestety.
-Za rok, kochanie, przejdziesz do historii.
Jego bezwzględne słowa przyprawiły ją o dreszcz. Je-
szcze kilka godzin później na samo ich wspomnienie ro-
biło jej się zimno. Czy Otto miał rację? Czy naprawdę po
urodzeniu dziecka nie miała szans na odzyskanie dawnej
pozycji w świecie mody?
Praca modelki była jej prawdziwą pasją. Uwielbiała ją.
Musiała spłacić dług wdzięczności wobec Alice. Więc
choć było jej ciężko, udało jej się opanować i odegnać
niepokój.
Skontaktowała się ze swoją prawniczką, May Pickeril.
We wtorek poszła do jej biura, gdzie odbyły długą konfe-
rencję telefoniczną z Dermidem i jego prawnikiem.
Dyskusja przebiegała gładko i parę dni później Lacey
znalazła w swojej skrzynce umowę, którą po
przeczytaniu i podpisaniu odesłała z powrotem.
Następnego dnia Dermid zadzwonił z informacją, że
umówił Lacey na wizytę z doktorem Martinem Cole'em.
Po badaniu lekarz stwierdził, że Lacey jest zdrowa i wy-
pisał jej receptę na środki hormonalne, które miała zaży-
wać przez następny miesiąc.
Miesiąc zleciał szybko. Lacey pracowała w Nowym
Jorku, a potem poleciała do Europy. Musiała wywiązać się
I
58
GRACE GREEN
-
Nie zdążysz - stwierdziła. - Muszę być na miejscu o
ósmej. Nawet jeśli złapiesz pierwszy poranny prom...
-
Przyjadę jutro wieczorem i zatrzymam się w Deer-
haven.
-No dobrze, i tak zrobisz, jak zechcesz.
-
Zgadza się. Lacey, to dziecko jest częścią mnie. Jakże
mogłoby mnie tam zabraknąć w tak ważnej chwili?
Kiedy się rozłączyli, zadzwonił do Deerhaven. Felicity
oznajmiła, że z radością go przenocuje.
-
A po wizycie w klinice przywieź Lacey na lunch.
Wiem, że Jordan będzie chciał uściskać siostrę i
pogratulować jej. - Felicity, mówiąc o szwagierce, nie
ukrywała podziwu. - To bardzo szlachetne z jej strony,
nie uważasz?
-Tak - zgodził się. - To nawet więcej niż szlachetne.
-
Lacey to cudowna osoba. Taka zdarza się raz na
milion, Dermid. Wiem, że nie przepadacie za sobą,
ale teraz powinniście zostać przyjaciółmi.
On i Lacey przyjaciółmi? Wątpił, by to było możliwe.
Przecież żyli w różnych światach. Oczywiście, tak wiele
dla niego zrobiła, że teraz już nie mógł traktować jej
lekceważąco.
Trzeba będzie zrezygnować z docinków, które właści-
wie już weszły mu w nałóg. No nic, wszystko się jakoś
ułoży. Jako zastępcza matka jego dziecka Lacey zasługi-
wała przynajmniej na szacunek.
W środę rano Lacey wstała ze ściśniętym żołądkiem.
Nic dziwnego, skoro miał to być najważniejszy dzień w jej
życiu.
Dermid zadzwonił parę minut wcześniej, by powie-
SIOSTRZANA PRZYSŁUGA
59
dzieć, że wyjeżdża z Deerhaven. Kiedy zeszła na dół, jego
samochód stał już na podjeździe. Szary, duży wóz, solidny
jak jego właściciel. Gdy Dermid ją zobaczył, podszedł
pewnym i sprężystym krokiem.
Ubrany był w garnitur i białą koszulę, widać uznał, że
w tak ważnym dniu winien prezentować się elegancko.
Lacey natomiast wybrała pertowoszarą sukienkę, którą
przywiozła tydzień temu z Paryża.
Każdy, kto by ich obserwował, pomyślałby zapewne,
że Dermid i Lacey wybierają się na randkę. Jednak ktoś
bardziej spostrzegawczy dostrzegłby ich ściągnięte twarze
i smutne oczy.
-Cześć - powiedział Dermid. - Jesteś gotowa?
-Lepiej nie będzie.
-Więc jedźmy.
Położył rękę na jej plecach i ruszyli do samochodu.
Ciepło jego dłoni przeniknęło przez sukienkę. Lacey, ku
swemu wielkiemu zdumieniu, poczuła nagle przypływ po-
żądania.
Chciała się uwolnić, ale zapanowała nad odruchem.
Jeśli mieli zostać przyjaciółmi, powinna trzymać nerwy
na wodzy. Kto wie, jak Dermid odczytałby jej gest. Pewnie
jako przejaw niechęci lub wręcz wrogości.
Dlatego uśmiechnęła się uprzejmie i podziękowała,
kiedy otworzył przed nią drzwi samochodu. Była jednak
zadowolona, że podczas jazdy do kliniki nie próbował
nawiązać rozmowy. Potrzebowała czasu i spokoju, by
uporządkować myśli. I uczucia.
Zawsze uważała, że Dermid jest cholernie przystojnym
facetem, ale w przeszłości nigdy nie pociągał jej fizycznie.
60
GRACE GREEN
Budził w niej raczej negatywne uczucia, a przede wszyst-
kim żal i urazę za wieczne docinki. Ale teraz, w najbar-
dziej nieodpowiednim momencie dostrzegła jego niemal
zwierzęcy magnetyzm.
Niech Bóg jej pomoże!
Jakie to szczęście, że Dermid nigdy za nią nie przepa-
dał. Prawdę mówiąc, nie znosił jej, więc nie groziło jej
uwiedzenie. Jeśli istniał na ziemi mężczyzna, który nie był
zainteresowany przespaniem się z Lacey, to był nim właś-
nie Dermid McTaggart!
Dermid chodził nerwowo po pustej poczekalni. Zerknął
na zegarek. Skrzywił się. Ponownie zerknął na zegarek,
przytupując niecierpliwie.
Lekarz powiedział, że Lacey wyjdzie za jakąś godzinę,
więc co ją zatrzymywało? Dlaczego jeszcze nie wróciła?
Co się...
Drzwi poczekalni uchyliły się i stanęła w nich jego
szwagierka, z niepewnym uśmiechem na ustach.
- No? - zapytał z wyrzutem. - Co tak długo?
Roześmiała się, trochę nerwowo.
-
Och, Dermid, gdybyś mógł zobaczyć swoją minę!
Wyobrażam sobie, jak dłużył ci się czas, ale to trwało
niewiele ponad godzinę. Już po zabiegu. Wszystko w
porządku.
-Jak się czujesz?
-
Świetnie - zapewniła, ale zaraz potem dodała: - Pra-
wdę mówiąc, dziwnie. Kręci mi się w głowie.
Miała zaróżowione policzki i zbyt błyszczące oczy. By-
ła nienaturalnie ożywiona i równocześnie spięta.
SIOSTRZANA PRZYSŁUGA
61
-Jedźmy do Deerhaven, powinnaś trochę odpocząć.
-
Mam nadzieję, że nie zamierzasz mnie traktować jak
inwalidkę.
-
Nie, ale dopilnuję, byś troszczyła się o siebie należy-
cie, Lacey. Już ci mówiłem, że chcę we wszystkim
uczestniczyć od samego początku...
-O ile w ogóle zajdę w ciążę!
-
Jasne. Jeśli zajdziesz w ciążę, chcę, byś zamieszkała
na ranczu przez cały okres...
-
Mowy nie ma. Oszalałabym, siedząc tam tyle mie-
sięcy. Poza tym mam pewne zobowiązania. Będę
pracować, dopóki ciąża nie stanie się widoczna...
Do poczekalni weszła para młodych ludzi. Dermid
wziął Lacey pod ramię i poprowadził do drzwi.
- Nie tutaj - powiedział stanowczo. - Porozmawiamy
o tym później, po lunchu.
Kiedy przyjechali do Deerhaven, Felicity i Jordan już
czekali na nich z posiłkiem. Jordan powitał siostrę gorą-
cym uściskiem.
- Świetnie się spisałaś, Lace! - powiedział z dumą.
Po lunchu Jordan musiał wracać do pracy. Maleństwo
spało, Mandy z braćmi poszli na górę, a Felicity odrzuciła
pomoc Lacey przy sprzątaniu ze stołu.
- Wypijcie kawę na tarasie. Dołączę do was za chwilę
- zaproponowała.
Gdy wyszli na dwór, Lacey natychmiast z błogim wes-
tchnieniem usadowiła się w wygodnym leżaku i z ulgą
zamknęła oczy.
Denmid podszedł do balustrady i spojrzał na ocean.
62
GRACE GREEN
Nie spodziewał się, że dzisiejszy dzień okaże się taki
trudny. Czym tak się przejmował? Nawet jeśli zabieg za-
kończy się sukcesem, Lacey nie będzie prawdziwą matką
jego dziecka, przecież to oczywiste. Dla niej liczyła się
wyłącznie kariera. Dlaczego więc poczuł nagle tak silną
więź z tą kobietą? Ostatnią rzeczą, jakiej pragnął, było
zaangażowanie uczuciowe. Prowadziłoby to jedynie do
problemów. On i Lacey zawarli umowę, i na tym powinni
poprzestać.
Nigdy nie miał o niej najlepszego zdania. Jak mógłby
szanować lub podziwiać osobę, która zarabiała na życie,
przechadzając się w astronomicznie kosztownych toale-
tach i pozując do zdjęć? Jednak teraz Lacey dokonała
czegoś wielkiego, z miłości do Alice... Potrząsnął głową,
zdumiony obrotem spraw.
Usłyszał szelest jej sukni i poczuł słodki zapach garde-
nii na dwie sekundy wcześniej, nim Lacey pojawiła się
u jego boku.
- Grosik za twoje myśli - powiedziała. - Ale może
dzisiaj są warte nieco więcej.
Stanęła obok, opierając się dłońmi o balustradę. Uśmie-
chała się lekko. Jej uroda zapierała dech w piersiach. Słoń-
ce dodawało blasku i tak już lśniącym włosom, złociło
kremową cerę, migotało iskrami w zielonych, kocich
oczach.
Próbował oderwać od niej wzrok, ale nie mógł.
Co się z nim, do licha, działo?
- Grosik? - powtórzył, siląc się na obojętny ton. -
Cóż, masz rację, dzisiaj są warte nieco więcej. Ale chyba
nie muszę ci mówić, że myślę o tym samym co ty.
SIOSTRZANA PRZYSŁUGA
63
Wątpił! Wydawała się być całkowicie rozluźniona, pod-
czas gdy on walczył z palącą pokusą, by poczuć pod pal-
cami jedwabiste włosy Lacey i musnąć wargami jej błysz-
czące, czerwone usta...
Pragnął jej.
Ta świadomość wstrząsnęła nim do głębi. Ze wszyst-
kich kobiet na świecie Lacey Maxwell powinna być ostat-
nią, którą pragnąłby zaciągnąć do łóżka.
Cholera, należało pomyśleć wcześniej, w jaki sposób
zatrzymać Lacey na ranczu. Spodziewał się, że będzie
walczyć o własną niezależność, ale mógł próbować ją
przekonać, stosując delikatny emocjonalny szantaż. Mógł-
by na przykład powiedzieć: „Tego chciałaby Alice". To
dałoby Lacey do myślenia. Zresztą, może i lepiej, że nie
zamieszkają razem na ranczu. Tak będzie bezpieczniej.
-
Myślałam o tym, co mówiłeś w klinice - szepnęła. -
Przepraszam, że byłam taka samolubna, Dermid. Masz
prawo być z dzieckiem od samego początku i przykro
mi, że muszę dotrzymać pewnych zobowiązań. Ale
kiedy już będę w czwartym czy piątym miesiącu,
przeniosę się na twoje ranczo i zostanę tam aż do
rozwiązania.
-Lacey, ja...
-
Nie musisz mi dziękować. Robię to nie tylko dla
ciebie i Jacka. - Jej oczy zaszły mgłą. - Tego by
chciała Alice.
Co za ironia. Nawet nie zdając sobie z tego sprawy,
Lacey posłużyła się jego argumentem!
Zanim zdążył odpowiedzieć, dołączyła do nich Felicity.
Niedługo potem Lacey oznajmiła, że musi wracać, więc
odwiózł ją do domu.
64
GRACE GREEN
- Pielęgniarka w klinice zadzwoni do mnie, by się
umówić na wykonanie próby ciążowej - powiedziała na
pożegnanie.
- Daj mi znać, to też przyjadę.
Zawahała się.
- Wolałabym to zrobić sama. Wiem, że chcesz we
wszystkim uczestniczyć od samego początku, jednak...
Chodzi o to, że jeśli nie zaszłam w ciążę, to pewnie oboje
wolelibyśmy przetrawić tę wiadomość w samotności.
Chwilę się wahał, ale potem przyznał jej rację.
-
Dobrze, więc pojedziesz sama, ale zadzwonisz do
mnie, jak tylko będzie coś wiadomo?
-Tak - odparła z widoczną ulgą. - Natychmiast.
Dermid skończył pracę na jednym z pastwisk i zrobił
sobie przerwę. Było upalne popołudnie i czuł, jak pot
spływa mu po plecach. Co prawda zapatrzył się w rozcią-
gające się wokół pola, ale myślami błądził daleko stąd.
Niecierpliwie czekał na wiadomość od Lacey. Dzwonił
do niej już kilka razy, ale zawsze włączała się automa-
tyczna sekretarka. Musiał być cierpliwy, co przychodziło
mu z coraz większym trudem.
- Tato!
Odwrócił głowę i zobaczył Jacka biegnącego w jego
kierunku ze Scampem, pasterskim psem. Potem jego uwa-
gę przykuło jakieś poruszenie przed domem. Poczuł, jak
jego serce zaczyna bić przyspieszonym rytmem.
Lacey Maxwell w białych spodniach i szkarłatnym to-
pie stała na podwórku obok srebrzystego samochodu.
- Tatusiu, ciocia Lacey przyjechała! - zawołał radoś-
SIOSTRZANA PRZYSŁUGA
65
nie Jack i popędził za Scampem, który uganiał się za mo-
tylami.
Valentine, jedenastomiesięczna lama, którą Dermid ku-
pił w zeszłym tygodniu, spacerująca teraz po drugiej stro-
nie ogrodzenia, szturchnęła go w ramię. Poklepał ją po
szyi, z roztargnieniem przeczesał palcami delikatną ni-
czym jedwab sierść.
Potem opuścił rękę i ruszył w kierunku Lacey. Wyda-
wało mu się, że porusza się w zwolnionym tempie i do-
tarcie do niej zajęło mu całe wieki.
Czekała przy samochodzie. Gdy stanął z nią twarzą
w twarz, dostrzegł uśmiech w jej oczach.
Napięcie, które dręczyło go od wielu dni, prysło jak
bańka mydlana. Zalała go fala radości, zbyt potężna, by
mógł przejść nad nią do porządku dziennego.
Chrząknął, z trudem dobywając głos z zaciśniętego
gardła.
-
Więc to dobra wiadomość - powiedział może nieco
zbyt szorstko.
-
Najlepsza z możliwych! - roześmiała się uszczęśli-
wiona. - Gratuluję, Dermid! Zostaniesz ojcem!
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Lacey i Dermid postanowili, że podzielą się nowiną
z Arturem. Jack miał się dowiedzieć o wszystkim nieco
później.
- Porozmawiamy z nim, kiedy się do was przeprowa
dzę - powiedziała Lacey. - Przyjdzie na to czas...
Została chwilę, by napić się z Dermidem mrożonej her-
baty przy piknikowym stole.
Gdy zaczęła się zbierać, Dermid poczuł rozczarowanie.
-Już wyjeżdżasz? Przyjechałaś taki kawał drogi i...
-Nie chciałam ci tego mówić przez telefon - wyznała.
-
To zbyt ważna i ekscytująca wiadomość, po prostu mu-
siałam przekazać ci ją osobiście - wyjaśniła z uśmiechem.
-Warto było, choćby tylko po to, by zobaczyć twoją minę.
-Sama wyglądasz na uradowaną.
-
Bo jestem. - Przewiesiła torbę przez ramię i ruszyła
w stronę samochodu. - Ale mój agent nie będzie,
choć ulży mu, że nie zamierzam zerwać żadnej
podpisanej wcześniej umowy. Za pięć miesięcy będę
wolna jak ptak.
-Więc wracasz przed pierwszymi śniegami?
-
Zazwyczaj zaczyna padać w listopadzie.
Otworzył przed nią drzwi samochodu.
-Postępujemy słusznie, prawda? - spytała.
SIOSTRZANA PRZYSŁUGA
67
-Za późno na wątpliwości, Lacey.
-
Tak, wiem, ale to dziecko nigdy nie będzie miało
matki.
-To cię martwi?
-A ciebie nie?
-
Alice chciałaby, żeby to dziecko przyszło na świat.
Wierzę w to na tyle mocno, że lekceważę inne obawy.
Moje dziecko będzie miało kochającą rodzinę. Będę
ja, Jack, Artur i rodzina w Deerhaven... No i będzie
miało też ciebie, kiedy wyrośnie z pieluszek i będzie
umiało sklecić kilka sensownych zdań - zażartował.
Mówił z takim przekonaniem, że zrobiło jej się wstyd.
Dermid McTaggart zawsze był bardzo rodzinny, nie po-
winna była wątpić w to, że otoczy dziecko wielką czuło-
ścią i troską.
Dotknął lekko jej ramienia, jakby dodając otuchy.
-
Wszystko się ułoży, Lacey. Po prostu dbaj o siebie. I
daj mi znać, jeśli będę mógł coś dla ciebie zrobić. O
każdej porze dnia i nocy.
-
Dobrze. Być może zobaczymy się jeszcze przed li-
stopadem.
Jednak tak się złożyło, że spotkali się dopiero właśnie
w listopadzie.
Otto ułożył jej nowy harmonogram pracy i na szczęście
nie pisnął nikomu ani słowa o ciąży. Natomiast wcisnął
jej bezlitośnie tyle zleceń, ile tylko zdołał. Czasami Lacey
miała wrażenie, że jej życie przypomina rozpędzoną ka-
ruzelę, z której nie sposób zsiąść. Na szczęście nie cier-
piała z powodu nudności i gdyby nie pełniejsze piersi
68
GRACE GREEN
i dużo częstsze drzemki, w ogóle by nie odczuła, że jest
w ciąży.
Miesiące mijały błyskawicznie i nim się spostrzegła,
nadszedł listopad.
Ostatnie zdjęcia miała w Nowym Jorku, więc w drodze
na lotnisko wpadła do biura Otta.
-
Wyglądasz na skonaną - powiedział. - Mam nadzieję,
że kiedy to... - pokazał na jej brzuch - .. .się skończy,
powrócisz do pracy i odzyskasz dawną pozycję. Nie
powinnaś rezygnować z kariery.
-
Jesteś kochany, Otto. Dziękuję za wszystko. 1 kiedy
to... - uśmiechnęła się ironicznie, gładząc się po
brzuchu - ...się skończy, skontaktuję się z tobą. Kto
wie, może macierzyństwo przyda mi jeszcze blasku.
Pociągnął nosem.
- Prędzej zbędnych kilogramów.
Ale zanim wyszła, objął jej nadal smukłą kibić pulch
nymi ramionami.
- Powodzenia, skarbie. - Otto nie był osobnikiem wy
pranym z wszelkich uczuć. - Zadzwoń do mnie na wios
nę. Zobaczę, co się da zrobić.
Cieszyła się, że wraca do domu. Była wykończon
toteż ledwo dotarła do mieszkania, natychmiast poszła d
łóżka i szybko zasnęła.
Kiedy się obudziła, dochodziła jedenasta. Czuła się
o wiele lepiej, rześka i pełna zapału, lecz niezbyt kwapiła
się do wyjazdu na ranczo.
- Boję się - wyznała Felicity, gdy spotkały się na lun
chu w jednej z modnych restauracji Vancouveru. - Co j
SIOSTRZANA PRZYSŁUGA
69
tam będę robić bez teatru, koncertów, wystaw - westchnęła
teatralnie. - Boże, nie będzie nawet sali gimnastycznej!
Felicity roześmiała się.
- Znajdziesz sobie inne rozrywki. Możesz zacząć robić
na drutach albo haftować, albo wstąpisz do miejscowego
kółka gospodyń wiejskich i zajmiesz się organizowaniem
kiermaszy dobroczynnych.
Lacey roześmiała się głośno, budząc zainteresowanie
przy sąsiednich stolikach.
-
Mam sędziować w konkursie na najlepsze ciasto,
skoro w życiu niczego nie upiekłam? Bądź realistką,
Fliss! Ale mnie ubawiłaś!
-
Czy Dermid wie, że nie potrafisz gotować? Rozma-
wiałaś z nim o tym?
-
O, tak. Jestem pewna, że w myślach cały czas po-
równuje mnie z Alice i wynajduje moje kolejne
wady. Jeśli chodzi o prace domowe, to rzeczywiście
daleko mi do średniej krajowej.
-
Więc nie spodziewa się, że zaczniesz prowadzić go-
spodarstwo?
-
Boże broń! - Lacey otrząsnęła się z przerażeniem. -I
dlatego będzie błogosławiony.
-Błogosławiony?
Oczy Lacey zaświeciły jasnym blaskiem.
-
Błogosławieni ci, którzy niczego nie oczekują, gdyż
nie doznają rozczarowania.
-I Dermid niczego od ciebie nie oczekuje?
-
Jedynie tego, że będę na siebie uważała przez resztę
ciąży. A za kilka miesięcy obdaruję go zdrową,
dorodną córką. - Oparła się wygodnie na krześle i
zmusiła do iro-
70
GRACE GREEN
nicznego uśmiechu. - Dla Dermida McTaggarta jeste:
wyłącznie maszynką do urodzenia dziecka.
-Wie, że wróciłaś?
-
Dzwoniłam do niego dziś ramo i powiedziałam, że
już jestem i potrzebuję paru dni odpoczynku.
Spodziewa się mnie w weekend. Ale może pojadę
wcześniej. - Nerwowo bawiła się srebrną bransoletką.
- Im dłużej zwlekam, tym większe nachodzą mnie
wątpliwości. Prawdę mówiąc - westchnęła - chyba
pojadę tam jutro.
-Dasz mu znać, że przyjeżdżasz?
-
Nie. - Lacey sięgnęła po rachunek, który kelnerka
położyła na stole. - Chyba zrobię mu niespodziankę.
Lacey złapała prom o dziesiątej trzydzieści i bezpiecz-
nie dotarła na ranczo.
Dzień był słoneczny, ale chłodny, listopadowe niebo
przybrało barwę stalowego błękitu. W rześkim powietrzu
mieszały się zapachy ziemi i dymu z palącego się drewna.
Lacey zaparkowała niedaleko tylnych drzwi i siedziała
przez chwilę wsłuchana w ciszę. Absolutną ciszę, która
wzbudzała w niej niepokój. Nie była przyzwyczajona do
takiego spokoju. Przyprawiał ją o dreszcz.
- Cześć.
Omal nie uderzyła głową o dach samochodu na dźwięk
głosu Dermida. Odwróciła się i zobaczyła go stojącego
przed oborą, jakieś dziesięć metrów dalej, z rękami wspar-
tymi na biodrach.
-Nie powinieneś tego robić - powiedziała z pretensją.
-Czego?
Miał na sobie przepoconą koszulę, we włosach resztki
SIOSTRZANA PRZYSŁUGA
71
słomy, i w ogóle wyglądał jak stuprocentowy mężczyzna.
Lacey poczuła lekką irytację, toteż natychmiast przystąpi-
ła do ataku.
-
Skradać się w ten sposób! Mogłeś przyprawić mnie o
zawał serca!
-Przecież stoję bez ruchu, wcale się nie skradam.
-
Dobrze wiesz, co mam na myśli. - Otworzyła z im-
petem drzwi samochodu i wysiadła.
-
Dość wcześnie przyjechałaś - stwierdził obojętnym
tonem.
- Czy to dla ciebie kłopot? - zapytała wyzywająco.
Wzruszył lekko ramionami.
- Nie, skądże. Choć, gdybym wiedział, że dzisiaj przy
jedziesz, przygotowałbym dla ciebie pokój.
Otworzyła bagażnik i już miała wyjąć walizkę, lecz
Dermid ją uprzedził
-Pozwól - powiedział.
-Potrafię...
-
Z pewnością. - Zatrzasnął bagażnik. - Ale jesteś w
ciąży z moim dzieckiem i nie chcę, byś dźwigała cię-
żary. Zgoda? - Spojrzał na nią przyjaźnie.
Zrobiło jej się wstyd, nie powinna tak na niego krzyczeć.
Nie najlepszy początek pobytu pod wspólnym dachem.
- Lacey, wiem, że jest ci trudno. Mnie też. Ale spró
bujmy żyć w przyjaźni dla obopólnego dobra. - Zmarsz
czył brwi. - Wyglądasz na zmęczoną. Niech to, szkoda,
że nie przyjechałaś tu kilka miesięcy wcześniej, zamiast
szaleć po świecie, wiecznie w rozjazdach. Dzwoniłem do
ciebie parę razy, ale odzywała się sekretarka. Chyba nigdy
nie bywasz w domu.
72
GRACE GREEN
-
Jednak Felicity na bieżąco zdawała ci relację z moich
poczynań, prawda?
-Jasne. Wejdźmy do środka.
W holu poprowadził ją prosto do schodów.
-
Najlepiej będzie, jak się od razu rozgościsz - stwier-
dził. - Rozpakuj się, a ja poszukam pościeli. Artur
będzie korzystał z mojej łazienki, a ty masz
wspólną łazienkę z Jackiem. Czy to jakiś kłopot?
-Oczywiście, że nie.
-Jack mógłby korzystać z mojej...
-
Dermid, zostanę tu tylko kilka miesięcy. Nie warto z
mojego powodu robić rewolucji.
-W porządku.
-Gdzie jest Jack? Z Arturem?
-
Nie, zabrał Scampa na spacer. Artur wyjechał na
pogrzeb dziadka. Wróci lada dzień.
Sypialnia Dermida znajdowała się na lewo, obok ma-
łego pokoju dziecinnego i sypialni Artura. Pokój Jacka,
duża łazienka i pokój gościnny były po prawej stronie
korytarza.
Dermid otworzył drzwi pokoju gościnnego i wpuścił
Lacey do środka. Podszedł do łóżka, postawił obok waliz-
kę. Właśnie wtedy dobiegł ich z dołu dzwonek telefonu.
- Wybacz - powiedział. - Muszę odebrać.
Nie czekając na jej odpowiedź, wyszedł.
Kilka razy spała w tym pokoju, jeszcze za życia Alice.
Wtedy na Lacey czekała czysta, wykrochmalona pościel,
wazon ze świeżymi, słodko pachnącymi kwiatami, stos
magazynów i książek, a nawet miętowa czekoladka na
poduszce. Wszystko na swoim miejscu...
SIOSTRZANA PRZYSŁUGA
73
Alice była idealną gospodynią.
Lacey skrzywiła się i rozejrzała po sypialni. Pokój nie
był od dawna wietrzony, meble pokrywała gruba warstwa
kurzu, również dywan nie prezentował się najlepiej. Pa-
trząc na goły materac i cztery poduszki w granatowo-białe
pasy, Lacey miała ochotę przenieść się do najbliższego
motelu.
Z ciężkim westchnieniem rzuciła skórzaną torbę na łóż-
ko. Umowa to umowa. Obiecała Dermidowi, że zostanie
tutaj do rozwiązania, i dotrzyma słowa.
Podeszła do okna, otworzyła je na oścież i nabrała
w płuca świeżego powietrza.
- Dobra, już jestem.
Odwróciła się i zobaczyła Dermida z pościelą. Położył
wszystko na komodzie, wzbijając przy tym tuman kurzu.
Otworzył szafę i wyciągnął kolorową kołdrę. Rzucił ją na
łóżko i powiedział:
-
Pościelisz później. Rozpakuj się i zejdź na dół. Zrobię
ci kawy.
-Skończyłam z kawą, ale chętnie napiję się herbaty.
-Jasne.
Znowu wyszedł, jakby nie mógł zbyt długo przebywać
w jej towarzystwie. Zachowywał się dość przyjaźnie, ale
może tylko udawał? Może nadal tak bardzo jej nie lubił,
że wolał nie przebywać z nią sam na sam w tym samym
pomieszczeniu.
Bijąc się z myślami, przeszła do łazienki, by umyć ręce.
W progu stanęła jak wryta.
Wilgotne ręczniki leżały na podłodze, woda kapała
z niedokręconego kranu, pusty pojemnik na papier toale-
74
GRACE GREEN
to wy leżał na umywalce. Wyschnięte i popękane mydło
świadczyło dobitnie o tym, jak małą wagę jej siostrzeniec
i jego ojciec przykładają do higieny osobistej.
Przebrnęła przez ręczniki i krzyknęła, gdy wielki jak
spodek pająk przebiegł po jej bucie. Drżąc cała, uciekła
z powrotem do sypialni.
Nie spodziewała się, że dom będzie w takim stanie,
w jakim utrzymywała go Alice, ale to, co tu zastała, prze-
rosło jej najśmielsze wyobrażenia. Dermid mógł przynaj-
mniej posprzątać na jej przyjazd! Nie wyobrażał sobie
chyba, że będzie mieszkała w takich warunkach! Trzeba
coś z tym zrobić.
Wyprostowała się i zeszła na dół do kuchni.
W czajniku bulgotała woda. Kuchnia była pusta.
Lacey wyszła przez otwarte tylne drzwi i zobaczyła
Dermida na podwórku. Stał parę metrów dalej, przy ogro-
dzie, a raczej przy tym, co z niego zostało - plątaninie
chwastów i zdziczałych, uschniętych roślin.
Już chciała zawołać szwagra, ale słowa zastygły na jej
ustach. Wyglądał tak bezradnie. Bezsilny, samotny, zagu-
biony. Słyszała, jak głośno westchnął. Przeczesał dłonią
włosy.
I poczuła, jak jej serce wyrywa się do niego. Tak bardzo
chciała go pocieszyć...
Umiała sobie wyobrazić, o czym teraz myślał: „Gdyby
Alice tu była... Gdyby to ona urodziła nasze dziecko...
Gdyby... gdyby...".
Do oczu niespodziewanie napłynęły jej łzy. Pospiesznie
wróciła do kuchni.
Jej obecność na ranczu musiała być dla Dermida trudna
SIOSTRZANA PRZYSŁUGA
75
do zniesienia. W każdym razie Lacey nie zamierzała stać
się dla niego ciężarem ani przysparzać mu zmartwień.
Czajnik zagwizdał głośno, potem usłyszała w sieni kro-
ki Dermida.
Wybiegła z kuchni i wróciła na górę. Nie chciała, by
się domyślił, że widziała go w chwili słabości.
Gdy po pięciu minutach zeszła ponownie do kuchni,
Dermid właśnie parzył herbatę. Na dworze, gdzieś niezbyt
daleko, Jack krzykiem próbował nakłonić psa do aporto-
wania patyka.
-Powiedziałeś Jackowi o dziecku? - zapytała.
Spojrzał na nią znad paczki herbatników.
-Ustaliliśmy przecież, że zrobimy to później.
-Tak tylko spytałam.
-
Powiem mu, kiedy nadejdzie właściwy moment.
-Nalał jej herbaty do ciężkiego fajansowego kubka.
-Z czym pijesz?
-
Tylko z cytryną. - Otworzyła lodówkę i wzdrygnęła
się z obrzydzenia. Fuj, same tłuste, bogate w cho-
lesterol świństwa. W dodatku poupychane bez ładu
i składu na półkach. Aż dziw, że lodówka nie
jęczała w proteście.
Ani śladu cytryny, w ogóle żadnych owoców i warzyw.
-
Gdzie trzymasz zieleninę? - zapytała na wszelki wy-
padek.
-
Skończyła się. - Upił łyk herbaty. - Centrum hand-
lowe jest kilka kilometrów stąd. Robimy tam zakupy
raz w miesiącu.
Usiadła na krześle i ostrożnie położyła ręce na pochla-
panym blacie stołu.
76
GRACE GREEN
-
Chcesz, żebym robiła zakupy albo wykonywała inne
prace domowe? Czego ode mnie oczekujesz?
-
Nie zastanawiałem się nad tym. Nie wybiegałem myślą
tak daleko w przyszłość. Chcę tylko, byś dobrze się
odżywiała, chodziła wcześnie spać, dużo spacerowała
po świeżym powietrzu i...
-
Wiem, jak dbać o własne zdrowie, nie musisz mnie
pilnować. Porozmawiajmy lepiej o moich
obowiązkach domowych.
-
Myślałem, że będzie tak jak wtedy, gdy przyjeżdżałaś
w odwiedziny do Alice. Po prostu nic nie robiłaś...
-
Wtedy Alice prowadziła dom, ale teraz panuje tu
potworny bałagan. Dobry Boże, jeśli nie masz czasu
sprzątać, powinieneś kogoś wynająć...
-
Mowy nie ma. Nie pozwolę na to, aby ktoś obcy
kręcił się po domu. Poza tym prowadzenie domu to nic
strasznego. Tak zawsze mówiła Alice. Do licha, nie
tylko zajmowała się gospodarstwem, ale ponadto
opiekowała się dzieckiem, przędła wełnę i robiła
zarobkowo na drutach.
-
Nie jestem Alice. Jestem sobą i szorowanie podłóg
nie leży w mojej naturze.
-
Fakt - odparł z leniwym uśmiechem. - W twojej na-
turze leży pozowanie do zdjęć. Ale jeśli nie chcesz nic
robić w domu, w porządku. Ta odrobina kurzu nas nie
zabije.
-A co z posiłkami?
-
Dopilnuję, byś zjadała trzy solidne posiłki dziennie.
Możesz dla siebie gotować, jeśli nie będzie ci
smakować to, co przygotuję dla pozostałych
domowników.
-
A w czym się specjalizujesz?
SIOSTRZANA PRZYSŁUGA
77
- Hamburgery, pizza, wołowa mielonka z makaronem,
mrożonki...
Przeszył ją dreszcz. Ostrożnie skosztowała herbaty. To
była herbata? Boże, smakowało jak smoła! Odsunęła
kubek i wstała.
-
Pojadę po zakupy. Będę wdzięczna, jeśli zrobisz dla
mnie trochę miejsca w tej załadowanej cholesterolem
lodówce. A przy okazji - dodała żartem - kupić ci coś?
Kilo słoniny, wiadro lodów albo sernik?
-
Nie potrzebuję słoniny, ale lody i sernik brzmią
nieźle. Zjemy na deser po kolacji.
Wracając do pokoju po torebkę, Lacey wzniosła oczy
do nieba. Lody i sernik! Ten facet wziął jej złośliwość za
dobrą monetę!
- Tato, kiedy wróci ciocia Lacey?
Dermid lubił przyrządzać potrawy na grillu przez cały
rok. W zależności od pogody razem z Jackiem i Arturem
jadali albo przy stole piknikowym, albo w kuchni. Dzisiaj,
ponieważ wiatr nieco ucichł, postanowili z Jackiem zjeść
na dworze.
- Kto wie? - odparł pochylony nad grillem, na którym
piekły się hamburgery.
On też chciałby poznać odpowiedź na to pytanie. Co-
tygodniowe wyprawy Artura do centrum handlowego
trwały jakieś trzydzieści minut. Lacey nie było już ponad
dwie godziny. I nie podobało mu się to. Nosiła w sobie
jego dziecko, chciał wiedzieć, gdzie jest i co porabia.
-Czy hamburgery są już gotowe, tato?
-Tak. Możesz przynieść bułki?
78
GRACE GREEN
- Jasne.
Ubrany w ciepłą czerwoną kurtkę i dżinsy Jack pod-
biegł do drzwi patio i wszedł do domu.
Dermid odprowadził go wzrokiem. Tak bardzo kochał
tego chłopca, że czasami aż go to przerażało.
Za parę miesięcy w domu pojawi się następna istota do
kochania, mała dziewczynka. Może będzie miała -złote
włosy jak jej matka, może będzie miała jej owal twarzy,
może nawet piegowaty nosek i dołeczki pojawiające się
przy uśmiechu...
Oby, bo od śmierci Alice upłynęły trzy lata i z każdym
mijającym dniem rysy twarzy żony zacierały się coraz
bardziej w jego pamięci. Nie opuszczało go bolesne po-
czucie straty.
Jednak o wiele gorsze od poczucia straty było skrywa-
ne głęboko poczucie winy, bo w jego serce wkradały się
teraz inne obrazy.
Piękna i niedostępna Lacey...
Dermid ze złością zmarszczył czoło. Nie chciał myśleć
o Lacey. Pociągała go, lecz jakoś sobie z tym poradzi.
- Tato, przypalasz hamburgery!
Ocknął się i przełożył kotlety na talerz, zanim zamie-
niły się w zwęgloną masę.
-Dzięki, Jack. W samą porę.
-
Ciocia wróciła. Kiedy byłem w kuchni, widziałem
jej samochód.
Scamp też musiał usłyszeć auto, bo wyskoczył spod
cedrowego stołu i zaszczekał ostro.
- Pomogę jej wnieść zakupy - powiedział Dermid. -
Może dokończysz przyrządzać hamburgery?
SIOSTRZANA PRZYSŁUGA
79
-Dla cioci też?
-Wątpię, by zjadła, ale na wszelki wypadek...
-Co mam włożyć do środka?
-
To samo, co dla nas. Niech się pomęczy. Dermid
obszedł dom dokoła i zdążył zobaczyć, jak La-
cey otwiera bagażnik. Miała wspaniałe włosy i bardzo
zgrabne, długie nogi.
Rozeźlony na siebie za te myśli, krzyknął:
- Co tak długo?!
- Coś mnie zatrzymało - powiedziała przytłumionym
głosem. Chwyciła dwie torby, wyprostowała się i odwró
ciła do niego.
Kiedy zobaczył jej twarz, aż sapnął z gniewu. Lacey
była bardzo blada, miał zadrapany policzek i wyraźnie
spuchniętą górną wargę. I krwistoczerwone plamy na
śnieżnobiałym kołnierzyku koszuli.
- Co, do diabła, wyprawiałaś? - zapytał ponuro.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Lacey była bliska płaczu. Gniew w oczach Dermida
jeszcze bardziej wyprowadził ją z równowagi.
- Odstaw te torby - warknął, nie dając jej czasu na
odpowiedź. Wyrwał jej zakupy i rzucił z powrotem do
bagażnika.
Poprowadził ją do kuchni i posadził na krześle.
-Teraz opowiedz dokładnie, co się stało!
-
Miałam wypadek na parkingu. Po... potknęłam się i
upadłam, gdy wracałam do samochodu.
-Musi obejrzeć cię lekarz.
-
Poszłam do punktu medycznego. Lekarz przemył mi
twarz i powiedział, że powinno się ładnie zagoić. -
Zanim zdążyła powiedzieć, że z dzieckiem wszystko
w porządku, Dermid znów warknął:
-A dziecko?
-
Nic mu nie będzie. To nie był groźny upadek, Der-
mid. Nie spadłam ze schodów ani...
-
Wyglądasz, jakbyś spadła! Jak mogłaś być tak cho-
lernie nieostrożna?!
Gdyby był dla niej miły, natychmiast by się rozpłakała.
I wtedy chyba wyznałaby mu, co się naprawdę wydarzyło.
O tym, jak maluch wbiegł prosto pod koła ciężarówki
i gdyby nie ona, gdyby nie skoczyła za nim...
SIOSTRZANA PRZYSŁUGA
81
Wstała.
-Idę na górę, muszę się przebrać.
-
Zrobię ci herbaty - powiedział chłodno i odwrócił
się do niej plecami, nie kryjąc wrogości.
Uparty osioł. Zaproponował herbatę, ale zapomniał
o współczuciu. To słowo nie istniało w jego słowniku.
Zza otwartego okna dolatywała smakowita woń ham-
burgerów. Lacey westchnęła. Ślina pociekła jej do ust. Nie
zdawała sobie sprawy, jaka jest głodna. Miała zamiar zro-
bić sobie sałatkę na kolację, ale..
-Tato! - zawołał z dworu Jack. - Kiedy przyjdziesz?
-Za chwilę, tylko wypakuję zakupy.
Idąc na górę, Lacey usłyszała telefon. Zadzwonił parę
razy, nim Dermid odebrał.
- McTaggart - rzucił do słuchawki.
Więcej nie usłyszała.
Przebrała się w kaszmirowy golf i ciepłe wełniane
spodnie. Namoczyła koszulę w zimnej wodzie, a potem
zeszła na dół.
W kuchni było cicho, sądziła, że Dermid wyszedł na
patio. On jednak stał odwrócony do niej plecami i wpa-
trywał się w wiszącą na ścianie fotografię Alice.
Lacey poczuła się jak intruz. Podczas gdy zastanawiała
się, co robić, chyba wyczuł jej obecność, bo odwrócił się
powoli.
Jego oczy miały dziwny wyraz.
- Nie najlepiej mi idzie, prawda? - zapytał.
Zdała sobie sprawę, że to jemu należy współczuć. I by-
ła gotowa to uczynić.
- Dermid, to wymaga czasu. - Podeszła do niego nie-
82
GRACE GREEN
śmiało. - To dopiero trzy lata, i tak świetnie sobie radzisz.
Nie stałeś się odludkiem, nie zerwałeś kontaktów z naszą
rodziną.
-
Nie mówię o Alice, tylko o tobie. O tym, jak cię
traktuję. Wynajduję same wady.
-Dermid...
-
Właśnie dzwonił Alan Naslund. Uratowałaś jego synka,
chciał ci podziękować.
-
Czy z małym wszystko w porządku? Co powiedział
lekarz?
-
Zdrów jak ryba - odparł Dermid ostro. - Lacey, dla-
czego mi nie powiedziałaś?
Poczuła szczypanie pod powiekami. Gdy poleciały łzy,
urwała kawałek papierowego ręcznika i zażenowana wy-
tarła oczy.
-
Bo wiedziałam, że jeśli usłyszę od ciebie miłe słowo,
to się całkiem rozkleję!
-
Nie widziałem jeszcze, żebyś płakała. No, a trzeba
przyznać, że rzadko kiedy bywałem wobec ciebie
uprzejmy. Nie najlepiej to o mnie świadczy.
Był taki bezradny i zawstydzony, zapragnęła go objąć
i pocieszyć.
-
Alice nie lubiła, kiedy kłóciliśmy się - powiedziała
tylko. - Czy tak musi być, Dermid? Wiem, że mnie nie
lubisz, nigdy mnie nie lubiłeś, ale...
-Lacey, ja...
-
Szybko, tato! - zawołał Jack z patio. - Powiedz cioci,
że jej hamburger jest gotowy!
Dermid zamknął oczy i westchnął głęboko.
- Zrobiliśmy tyle, że dla ciebie też starczy, o ile masz
SIOSTRZANA PRZYSŁUGA
83
ochotę - powiedział pokojowo. - Jeśli będzie ci za zimno
na patio, to...
Lacey nie miała ochoty rozmawiać ani o hamburge-
rach, ani o pogodzie. Chciała usłyszeć to, co Dermid za-
mierzał jej powiedzieć, zanim przeszkodziło mu wołanie
Jacka. Ale ten moment już przeminął.
-
Spróbuję twojego hamburgera - powiedziała. -I
zjem na dworze. Pójdę po kurtkę. - Westchnęła trochę
żałośnie i ruszyła w stronę drzwi.
-
Weź jedną z moich. - Podszedł do wieszaka, podał
jej pikowaną kurtkę, a gdy Lacey zapinała suwak,
powiedział: - To nieprawda, że cię nie lubię. -
Spojrzała na niego zaskoczona, więc szybko dodał: -
Skądże. Przecież w ogóle cię nie znam!
Bo nigdy nie chciałeś mnie poznać, pomyślała natych-
miast, ale nie mogła wydobyć z siebie głosu. Napięcie
w jego oczach i jego niepokojąca bliskość sprawiały, że
z trudem łapała oddech.
- Miałaś szczęście, że nie rozcięłaś wargi i nie trzeba
było zakładać szwów. A policzek jest tylko zadrapany.
- Zrobił gest, jakby chciał ją pogłaskać. - Powinien się
niebawem zagoić.
- Tato! - Jack wpadł do kuchni. - Kiedy... Och! Co
ci się stało, ciociu?
Przez moment wydawało się, że Lacey i Dermid na
chwilę znaleźli się w innym świecie. A potem czar prysł,
a Dermid opuścił rękę.
- Twoja ciocia uratowała dziś życie małemu chłopcu
- wyjaśnił na pozór obojętnie i opowiedział Jackowi całą
historię.
84
GRACE GREEN
-
Ojej, ciociu! - zawołał Jack, kiedy ojciec skończ -
Jesteś bohaterką! Boli cię?
-Troszeczkę.
-
Tata może pocałować, żeby nie bolało. Naprawdę je w
tym dobry. Pokaż, tato.
Lacey zdumiała się, gdy Dermid powiedział:
- Czemu nie?
Chwycił ją za ramiona, schylił głowę i dotknął wargami
jej policzka. A potem bardzo delikatnie musnął jej spuch-
niętą wargę.
Było to coś pośredniego między pieszczotą a pocałun-
kiem, jednak trwało dłużej, niż powinno. Czuła siłę jego
palców, gdy ścisnął mocniej jej ramię.
- Dobra - ucieszył się Jack i dodał niecierpliwie: - To
zjedzmy wreszcie te hamburgery!
Dermid odsunął się. Wydawał się zaskoczony. Jakby
czekoladka, którą ugryzł, miała zupełnie inne nadzienie,
niż oczekiwał, pomyślała Lacey. Koniak zamiast kokosa?
Miętówka zamiast wiśni? Ulubiony smak, czy raczej znie-
nawidzony?
Dla niej ten pocałunek był słodszy od najlepszej cze-
kolady. I sprawił, że ugięły się pod nią kolana.
Jakimś sposobem udało jej się przywołać na twarz fi-
glarny uśmiech.
- Dziękuję - powiedziała cicho. - Od razu poczułam
się lepiej.
Chciała uciec, zanim Dermid zauważy wypieki na jej
policzkach, pozwoliła więc Jackowi chwycić się za rękę
i pociągnąć na patio.
SIOSTRZANA PRZYSŁUGA
85
Pocałowanie jej było błędem.
Atmosfera między nimi zawsze była napięta, teraz stała
się wręcz trudna do zniesienia. Czuł się tak, jakby stąpał
po lodowej tafli. Jeden fałszywy krok... i potem już tylko
zimna otchłań.
Czy Lacey czuła się tak samo?
Pewnie nie. Zachowała się, jakby ten pocałunek jedynie
ją rozbawił. Z jej punktu widzenia nawet trudno było to
nazwać pocałunkiem! Obracała się w wielkim świecie
i bez wątpienia spotykała się z wieloma wyrafinowanymi
mężczyznami.
Cóż, on z pewnością nie zamierzał romansować ze
swoją szwagierką. Ostatnia rzecz, jakiej pragnął, to anga-
żować się w jakikolwiek związek. Jednak nie mógł zaprze-
czyć, że bliskość Lacey rozbudziła w nim pożądanie, o ist-
nieniu którego już prawie zapomniał. Trzy samotne lata
sprawiły, że stałem się bardziej wyczulony na kobiecą
urodę, tłumaczył sobie, i tyle. Teraz muszę się skoncentro-
wać na innych sprawach. Na przykład powinienem
wreszcie wypakować te cholerne zakupy.
Gdy skończył, wyszedł na dwór zdecydowany ignoro-
wać Lacey.
Jednak kiedy ją zobaczył, nie mógł oderwać od niej
oczu. Oparta łokciami o piknikowy stół, wbijała zęby
w hamburgera z zapałem, który nieco zadziwił Dermida.
-
Pyszota! - wymamrotała, wzdychając z zachwytem.
-
Jordan przysięga, że odżywiasz się wyłącznie sałatą -
powiedział zaskoczony.
Uśmiechnęła się, a jej zielone oczy błysnęły filuternie.
- Jordan lubi ze mnie żartować. - Zlizała sos z kciuka.
86
GRACE GREEN
- Muszę uważać na to, co jem, ze względu na pracę.
Jedynie od czasu do czasu pozwalam sobie na szaleństwo.
Ale tylko wtedy, gdy wiem, że warto. Twoje hamburge-
ry... - ugryzła następny kawałek - ...są tego warte.
Jack i Artur zawsze pochłaniali jego hamburgery z wil-
czym apetytem, ale nigdy nie szafowali pochwałami.
Komplement Lacey sprawił, że Dermidowi zrobiło się
cieplej na sercu.
Lacey zaproponowała, że przyniesie deser. Gdy wróciła
z pełną tacą, Dermid znów nie mógł oderwać od niej oczu.
Podała czekoladowe ciasto z lodami. Najpierw Jackowi,
który siedział na huśtawce... A potem jemu.
Stał oparty o drewnianą balustradę okalającą patio, ale
wyprostował się, gdy brał od Lacey talerzyk.
-Dziękuję.
-Nie ma za co.
-Ty nie jesz?
Włożyła ręce do kieszeni kurtki.
-
Nie. Pochłonęłam już wystarczającą ilość kalorii.
Może jutro.
-
Niedługo przybierzesz na wadze, czy tego chcesz,
czy nie.
-To co innego.
Nadział na widelec kawałek ciasta i wyciągnął w jej
stronę.
-Chcesz spróbować? - zaproponował.
-
Nie. Jeśli chodzi o czekoladę, to wyznaję zasadę:
wszystko albo nic!
Myślał, że odejdzie, ale oparła się o balustradę obok
niego i zapatrzyła w horyzont.
SIOSTRZANA PRZYSŁUGA
87
-Jak tu spokojnie.
-Tęsknisz za miastem?
-
Jestem stworzona do miejskiego życia. Podnieca
mnie ruch i gwar w ciągu dnia, feeria świateł w nocy. -
Rozejrzała się dokoła. Z jednej strony ciągnęły się
pastwiska, z drugiej rosły wysokie drzewa. - Tutaj
odczuwam niepokój, jakbym wciąż próbowała ustalić,
czego mi brakuje. To nie jest mój świat. - Zatoczyła
krąg ręką.
-
Żałujesz swojej decyzji? - zapytał, patrząc na jej
brzuch.
-
Nie. Przecież klamka już zapadła. Jestem gotowa
zrezygnować z kariery na tak długo, jak będzie
trzeba. - Podniosła oczy, by śledzić lot jastrzębia
szybującego nad pobliskimi drzewami. - Alice
zrobiłaby dla mnie to samo.
-Tak, z pewnością.
Jack dojadł deser, podszedł do stołu i odstawił talerzyk.
-
Tato, czy możemy iść sprawdzić, co z Sunflower?
Sunflower, złotobrązowa lama, miała lada chwila zo
stać mamą.
- Dobrze, synu. - Dermid dokończył ciasto i postawił
swój talerz na talerzu Jacka. - Idziemy.
Gdy Jack pobiegł za Scampem, Dermid zwrócił się do
Lacey.
- Mamy taką zasadę, że kto gotuje, ten nie zmywa.
W porządku?
Spojrzała na stół zastawiony brudnymi naczyniami.
Lekko się wzdrygnęła, ale powiedziała:
-W porządku.
-
Nie zawracaj sobie głowy grillem - rzucił wielko-
dusznie. - To należy do moich obowiązków.
88
GRACE GREEN
Poszedł za Jackiem, choć wolałby zostać. I to budziło
w nim niepokój. Zazwyczaj zbliżający się poród lamy czy
alpaki był dla niego sprawą najważniejszą i nie mógł się
skoncentrować na niczym innym. A teraz, mimo że Sun-
flower faktycznie zaczęła rodzić, myślami wciąż był przy
Lacey. Zapomniał o niej, dopiero gdy wystąpiły kompli-
kacje.
Z telefonu w oborze zadzwonił do weterynarza, a po-
tem odesłał Jacka do domu.
-
Tata nie pozwala mi patrzeć, kiedy są kłopoty - wy-
jaśnił Jack Lacey. - Mówi, że jestem jeszcze za mały.
Ale będę tam mógł wrócić, kiedy młode już się
urodzi. Widziałaś kiedyś nowo narodzoną lamę,
ciociu?
-Nie. - Lacey owinęła resztki czekoladowego tortu
przezroczystą folią i schowała do lodówki.
-
Są niesamowite! - Jack stał przy kuchennym oknie i
patrzył na podjazd. -1... o, jest Abigail!
-Kto to jest Abigail?
-Nasza pani weterynarz. Zobacz.
Lacey zdążyła dostrzec dobrze zbudowaną młodą ko-
bietę z płomieniście rudymi włosami, idącą w stronę
obory. Ubrana w dżinsy i kraciastą koszulę, wydawała się
czuć w tutejszym otoczeniu jak ryba w wodzie.
- Myślę, że Abby lubi tatę - powiedział Jack. - On ją
też lubi. Może nawet się z nią ożeni. Słyszałem, jak mówił
do Artura, że byłaby świetną żoną dla ranczera.
Kobieta znikła w oborze, nim Lacey miała okazję
lepiej się jej przyjrzeć. Jakby odgadując jej myśli, Jack
dodał nieoczekiwanie:
SIOSTRZANA PRZYSŁUGA
89
- Artur powiedział, że to najładniejsza pani wetery
narz, jaką kiedykolwiek widział!
Lacey nigdy nie przyszło do głowy, że w życiu Dermi-
da może być jakaś kobieta. Cóż, ostatecznie zdrowy i mło-
dy mężczyzną ma pewne potrzeby. Nie może do końca
życia rozpaczać po stracie żony.
Jeśli jednak ta kobieta miała być następną panią
McTaggart, zostanie nie tylko macochą Jacka, ale także
mamą dziecka, które urodzi Lacey.
I Lacey poczuła niepokój.
By odegnać takie myśli, skoncentrowała się na zmywa-
niu. Większość naczyń włożyła do zmywarki, jednak nie-
które musiała umyć sama. Po nieudanym poszukiwaniu
gumowych rękawic, zanurzyła gołe dłonie w gorącej wo-
dzie z detergentem, czego nie robiła od lat.
Jack gadał, gdy zmywała, i gadał, gdy sprzątała z grub-
sza kuchnię. Należałoby właściwie wyszorować
szafki i podłogę, jednak Lacey nie miała zamiaru aż tak
się poświęcać.
Kiedy skończyła, zadzwonił telefon.
Jack pobiegł odebrać.
-
Lama się urodziła! - powiedział, odkładając słu-
chawkę. - Chodź, ciociu, musisz ją zobaczyć!
-Nie sądzę...
-Chodźmy. - Chwycił ją za rękę.
Lacey poczuła się nieswojo. Nie przepadała za takimi
rozrywkami, ale chciała zobaczyć Abigail. W końcu być
może ta kobieta będzie wychowywać dzieci Alice.
Pozwoliła Jackowi wyciągnąć się na dwór.
Kiedy doszli do drzwi obory, Jack ruszył przodem.
90
GRACE GREEN
Było ciemno i brudno. Dermid stał z rękami na bio-
drach, odprężony, wpatrzony w malutką lamę. On i Abi-
gail uśmiechnięci obserwowali, jak maleństwo próbowało
stanąć na drżących nóżkach.
-Chodź, ciociu!
-
Hej! - zawołał Dermid. - Chodź, poznaj najnowszego
członka rodziny.
Lacey dołączyła do nich. Abigail zlustrowała ją od stóp
do głów. Naprawdę była bardzo ładna.
- Lacey, to nasza pani weterynarz, Abby 0'Donnell
- odezwał się Dermid. - Abby, to moja szwagierka, Lacey
Maxwell.
Abby przywitała się z nią przyjaźnie.
-
Cześć, Lacey.
-
Miło cię poznać, Abby. - Lacey czuła na sobie wzrok
Dermida. Ciekawe, czy właśnie porównywał ją z
Abigail. Musiała wyglądać śmiesznie w kaszmirowym
swetrze, kosztownych, wełnianych spodniach i
eleganckich, włoskich butach. Zupełnie nie na
miejscu.
-
Cieszę się, że wszystko poszło dobrze - szepnęła,
wyraźnie zmieszana.
-
Były komplikacje - powiedział Dermid. - Sunflo-
wer jest taka drobna.
Lacey zobaczyła, jak matka szturcha nosem lamiątko,
zachęcając je do zrobienia pierwszego kroku.
-Jak je nazwiemy, tato? - zapytał Jack.
-Niech ciocia coś wymyśli.
Wszyscy spojrzeli na Lacey, która zastanawiała się
przez chwilę.
- Może Topaz? - zaproponowała w końcu. - To po-
SIOSTRZANA PRZYSŁUGA
91
dobno szczęśliwy kamień dla wszystkich urodzonych
w listopacdzie.
-
Podtoba mi się. - Jack pokiwał z zapałem głową.
-Tato? Abłby?
-Wspaniale - powiedział Dermid.
- Świetnie! - pochwaliła Abby.
Niedłuigo potem Abigail odjechała.
Dermicd musiał zostać przy zwierzętach, a Jack i Lacey
wrócili dco domu, tak więc Lacey zobaczyła Dermida do-
piero późmym wieczorem, gdy Jack poszedł już spać. Była
w kuchni i podgrzewała kubek mleka w kuchence mikro-
falowej, Ikiedy Dermid stanął w progu. Wraz z nim do
środka wltargnęło mroźne powietrze.
-
Jeszcze się nie położyłaś? - zapytał nieco zdziwiony. -
Myślałeem, że już dawno śpisz.
-
Zaraaz idę - odparła. - Zostałam, bo chcę cię o coś
zapytać.
-Occo?
-O twoją panią weterynarz.
-Co SE nią?
-
Jackc myśli, że ożenisz się z Abby. Jeśli tak, to chyba
powinnaim o tym wiedzieć, bo w końcu osoba, która
zostanie twoją żoną, będzie nie tylko macochą Jacka,
ale zajmie si^ę też wychowaniem tego dziecka.
ROZDZIAŁ ÓSMY
-
Jack się myli - powiedział Dermid. - Nie mam za-
miaru żenić się z Abby 0'Donnell.
-
No, niekoniecznie musisz się z nią żenić. W dzisiej-
szych czasach wiele par żyje ze sobą bez...
-
Lacey, Abigail jest zaręczona z Markiem Manleyem,
miejscowym ranczerem. Co, do diabła, strzeliło
Jackowi do głowy?
-
Usłyszał, jak mówiłeś do Artura, że Abby byłaby
świetną żoną dla ranczera - wyjaśniła. - No i od razu
pomyślał o tobie.
-
Ma zbyt bujną wyobraźnię. - Podszedł do zlewu i
odkręcił gorącą wodę. Myjąc ręce, oświadczył: - Nie
zamierzam ponownie się żenić.
-I będziesz sam wychowywał dwoje dzieci?
-
Już o tym rozmawialiśmy. Znasz moje plany. - Zdjął
ręcznik z wieszaka i odwrócił się do niej. -
Poradziłem sobie z wychowaniem Jacka po śmierci
Alice, poradzę sobie z jego siostrą. Nie będę pierwszym
samotnym ojcem na świecie.
-
Czy to w porządku? Dziewczynka nie powinna do-
rastać bez matki.
Rzucił ręcznik na blat.
SIOSTRZANA PRZYSŁUGA
93
-
A czy to w porządku, że Alice nie zobaczy, jak do-
rastają jej dzieci?
-Oczywiście, że nie, ale..
-
Słuchaj, Lacey, podjęcie decyzji o narodzinach tego
dziecka było najtrudniejszą rzeczą w moim życiu. -
Podszedł do lodówki. - Jasne, nie mogę przewidzieć
wszystkich problemów, które wynikną. Jakoś sobie z
nimi poradzę i byłbym wdzięczny, gdybyś nie kreśliła
czarnych scenariuszy...
-Wybacz - przeprosiła.
-
Grzeczna dziewczynka - pochwalił. Otworzył drzwi
lodówki i zajrzał do środka. - Odwaliłaś kawał niezłej
roboty.
Gdyby Alice żyła, nie bacząc na późną porę, na pewno
przyrządziłaby posiłek dla swojego męża. Ale Dermid nie
jest moim facetem, pomyślała Lacey. Nie będę go obsłu-
giwać! Nie ma mowy!
- Idę do łóżka - oznajmiła, powstrzymując ziewanie.
Spojrzał na nią z roztargnieniem.
- Do zobaczenia rano - powiedział i ponownie zaczął
badać wnętrze lodówki.
Jak na ironię poczuła złość, że nie poprosił jej o przy-
gotowanie posiłku. Nawet nie przyszło mu to do głowy.
- Dobranoc - powiedziała i poszła na górę, mocno po
irytowana. Na siebie.
Ostatnia rzecz, jakiej pragnęła, to stać się niewolnicą
szwagra. Dlaczego zatem nagle pożałowała, że nie jest
mistrzynią patelni i nie potrafi w mgnieniu oka przyrzą-
dzić pożywnego i smakowitego dania?
94
GRACE GREEN
Następnego ranka Artur wrócił na ranczo.
Zajrzał do kuchni, kiedy Lacey i Jack jedli śniadanie.
Na widok Lacey przystanął w progu. Potem ściągnął z
gtowy znoszony kapelusz i uśmiechnął się nieśmiało.
-
Witam, panno Maxwell. Przepraszam, że przeszka-
dzam, ale szukam szefa.
-
Karmi zwierzęta - wyjaśnił Jack. - Arturze, Sunflo-
wer ma już małe. Ciocia Lacey nazwała je Topaz. -
Wkładając ostatnią łyżkę owsianki do buzi, odsunął
krzesło od stcłu. - Chodźmy. Musisz zobaczyć.
Artur popatrzył z powagą na Lacey.
-
Wybaczy nam pani, panno Maxwell?
-
Mów mi po imieniu, Arturze. - Również wstała od
stołu. - Poznamy się lepiej w ciągu tych kilku
miesięcy, więc tak będzie prościej.
-Jak pani sobie życzy.
-Lacey.
-Dobrze, Lacey.
-Chodź, Arturze. - Jack już stał przy drzwiach.
Po ich wyjściu Lacey wstawiła naczynia do zmywar-
ki i sprzątnęła kuchnię. Potem zaczęła się zastanawiać,
co, do licha, ma robić przez resztę dnia. Przeszła do
salonu.
Nieuprzątnięty popiół w kominku. Wszystko pokryte
grubą warstwą kurzu. Brudne kubki i szklanki po piwie
przy palenisku. Stos starych gazet na otomanie.
Pies chrapał na nieodkurzanym od dawna dywanie
w plamie bladego zimowego słońca, które wpadało przez
brudne szyby.
Ze zmarszczonym czołem zrobiła inspekcję reszty do-
SIOSTRZANA PRZYSŁUGA
95
mu i wszędzie znalazła te same oznaki zaniedbania. Za-
częła sprzątanie od łazienki...
Przed śniadaniem wyszorowała prysznic i jedną z umy-
walek, rozłożyła na półce swoje rzeczy. Jack mógł sobie
brudzić do woli, o ile będzie korzystał wyłącznie ze swojej
połowy łazienki.
-
Sprzątanie po tobie należy do twojego taty, nie do
mnie - wyjaśniła dobitnie siostrzeńcowi, który
przyglądał się jej zafascynowany.
-
Jej! -jęknął z podziwu, gdy zaczęła ustawiać swoje
kosmetyki. - Po co ci tyle buteleczek i słoików, cio-
ciu Lacey?
-
Żeby być piękną.
-
Musiałaś na to wydać mnóstwo pieniędzy - stwier-
dził, przyglądając się jej uważnie w lustrze. -
Przynajmniej podziałało.
Nie był to najbardziej subtelny komplement, jaki w ży-
ciu słyszała, ale z pewnością najbardziej oryginalny.
Roześmiała się.
Uśmiechnęła się teraz na samo wspomnienie i nadal się
uśmiechała, gdy wróciła do salonu.
Scamp właśnie się obudził, przeciągnął leniwie i przy-
dreptał do niej. Dotknął mokrym nosem jej dłoni, potem
polizał. Brązowe oczy wpatrywały się w nią błagalnie.
Zaszczekał głośno, machając ogonem.
- Czego chcesz, piesku? - zapytała. - Na spacerek?
Zamerdał ogonem i zaszczekał radośnie parę razy.
- Dobrze. - Poklepała go po grzbiecie. - Chodźmy
zatem na spacer.
96
GRACE GREEN
Dermid zobaczył ją, nim ona dostrzegła jego.
Przy karmieniu zwierząt zauważył, że jeden ze słupów
ogrodzenia pod starym dębem obluzował się, więc posta-
nowił go zreperować. Właśnie kończył robotę, gdy zjawiła
się Lacey.
Słońce przebiło się przez zwały chmur, oświetlając syl-
wetkę dziewczyny, błyszczące włosy i spokojną, śliczną
twarz. Przemierzała łąkę z wdziękiem i gracją modelki.
Miała na sobie niebieską kurtkę i spodnie w kratę. Wyglą-
dała jak wycięta z modnego żurnala - zbyt elegancko na
spacer po lesie.
Wytarł wierzchem dłoni mokre od potu czoło. Ranek
był dość ciepły, ale to nie pogoda tak na niego działała,
lecz Lacey. Jak na jego gust zbyt wyrafinowana i świato-
wa, jednak budziła w nim emocje, o których pragnął za-
pomnieć. Zeszłej nocy, kiedy szukał w lodówce czegoś do
jedzenia, miał ochotę odwrócić się, chwycić Lacey w ra-
miona i pocałować, zmyć pocałunkiem jej chłodną elegan-
cję i odkryć, co kryje się pod tą idealną powłoką.
Powstrzymał się jednak i rzucił jej na pozór roztargnio-
ne spojrzenie. Pomaszerowała do łóżka, gdy tylko prze-
konał ją, że nie zamierza żenić się z Abby.
Wyszedł spod cienia dębu i zobaczył, jak w jej oczach
pojawia się nieufność.
-Cześć - powiedziała obojętnie. - Co robisz?
-Naprawiam płot. Dokąd się wybierasz?
-
Scamp namówił mnie na spacer, ale kiedy zobaczył
Jacka i Artura, postanowił z nimi zostać.
-Artur wrócił?
-Tak.
y/
98
GRACE GREEN
Była to prosta chata z zaniedbanym ogrodem warzyw-
nym i starym krzakiem różanym pnącym się po cedrowej
drabince przy drzwiach. Dziewczynie z miasta mogło się
tu podobać, ale pewnie nigdy nie zgodziłaby się zamiesz-
kać na takim pozbawionym wygód odludziu. Przecież La-
cey przywykła do luksusowych hoteli.
Podeszli do drzwi. Dermid otworzył je pchnięciem
i przepuścił Lacey przodem.
-
Nic nadzwyczajnego - stwierdził. - Ale jest prąd,
woda i wygódka.
-I Artur chce tu mieszkać?
-
Tak. Przeniósł się do domu po śmierci Alice, żeby
dotrzymać towarzystwa Jackowi i mnie.
Gdy ruszyła do przodu, zatrzymał ją.
-
Chwileczkę. Sprawdzę, czy nie mamy nieproszo-
nych gości.
-Jakich?
-Myszy.
Poszedł do kuchni, potem sprawdził łazienkę, salonik i
w końcu zajrzał do sypialni.
Lacey stała przy oknie i nie odwróciła się, gdy wszedł,
choć usłyszała jego kroki.
-
Wszystko wydaje się w porządku - powiedział.
-Możemy wracać.
-Dermid - szepnęła. - Chodź szybko, zobacz!
Zdziwiony podszedł do niej i wyjrzał. W ogródku wa-
rzywnym pasł się jeleń. Skubał coś zielonego, rozglądając
się czujnie.
Dla Dermida dość powszechny widok, dla Lacey istny
cud natury.
SIOSTRZANA PRZYSŁUGA
99
Nagle jeleń gwałtownie podskoczył i zniknął za naj-
bliższą kępą drzew.
Oczy Lacey płonęły jasnym blaskiem. Spojrzała na
Dermida, nie kryjąc entuzjazmu. Wyraźnie oczekiwała, że
on podzieli jej zachwyt.
- Niesamowite!
Udało mu się stłumić jęk. To ona była niesamowita.
Wydawało mu się, że pięknieje za każdym razem, gdy na
nią spojrzał. Obserwując jelenia, ciężko oparł się ręką
o ścianę. Teraz Lacey stała uwięziona przez niego przy
oknie, a on pragnął zatrzymać ją tam na zawsze. Gdyby
tak czas stanął w miejscu...
- Jesteś wysoka - powiedział trochę bez sensu.
Wysoka? Skąd mu przyszła do głowy taka genialna
kwestia?
-
Zauważyłeś? - Odrzuciła włosy do tyłu. Mówiła
kpiącym tonem, ale wyczuł też ślad zdenerwowania. -
Fascynujące. Co jeszcze zauważyłeś? A jakie mam
oczy?
-
Zielone. - Zamierzał ją pocałować. Wiedział, że
nie powinien tego robie, ale nie umiał się
powstrzymać. Jednak przedtem chciał na nią jeszcze
popatrzeć. Pona-pawać się tą chwilą. Budziła się w
nim paląca tęsknota i czuł takie samo
obezwładniające pragnienie, jak wczoraj w kuchni.
Najchętniej wziąłby Lacey w ramiona i przytulił
tak mocno, ze poczułby wszystkie krągłości jej
figury.
- Masz zielone oczy. prosty nos, a usta...
Rozchyliła wargi. Zatrzepotała powiekami i na moment
otworzyła szerzej oczy, wyraźnie zdziwiona. Jednak gdy
ją objął i przygarnął do siebie, usłyszał, jak głośno wciąg-
100
GRACE GREEN
nęła powietrze... Potem zamknęła oczy i długie rzęsy
ocieniły jej policzki.
Kiedy ją całował, poczuł się jak w niebie. Była miękka
i pachnąca. Po chwili wahania odpowiedziała na pieszczo-
tę, i to tak żarliwie, że zaczął tracić swe sławetne i po-
wszechnie znane opanowanie.
Pocałunek trwał całą wieczność. Z każdą mijającą se-
kundą Dermida ogarniało coraz silniejsze pożądanie.
Nie opierała się, gdy przeprowadził ją przez pokój i po-
łożył delikatnie na łóżku. Nie protestowała, kiedy pochyli!
się nad nią i przytulił do siebie.
Pocałowali się znowu. I znowu. Przerzuciła jedną rękę
przez poduszkę nad jego głową, a drugą objęła go w pasie.
Czuł, jak jej paznokcie wbijają się przez koszulę w jego
skórę. Jęknęła cicho. Namiętnie.
Całkowicie stracił panowanie nad sobą.
Patrzyła na niego zamglonymi oczami. Walczył z gu-
zikami jej koszuli. Odpiął je i odsunął cienki jedwab na
bok. Nie miała na sobie stanika.
Jej piersi były krągłe i pełne. Z bijącym sercem błądził
dłońmi po kremowej skórze. Lacey wymamrotała coś nie-
zrozumiałego, z zamkniętymi oczami i głową odwróconą na
bok. Pieścił jej piersi, a potem koniuszkiem palca przesunął
wzdłuż obojczyka, patrząc na sieć niebieskich żyłek.
„Spójrz, kochanie! Popatrz na te żyłki... nigdy nie wi-
działam czegoś podobnego, ale czytałam, że pojawiają się
w pierwszych tygodniach ciąży. To takie fascynujące!"
Słowa Alice przeniosły go w przeszłość. Przypomniał
sobie tamten dzień i tamtą chwilę. Przypomniał sobie mi-
łość i zadziwienie jaśniejące w jej oczach. Jego miłość.
SIOSTRZANA PRZYSŁUGA
101
A teraz był na krawędzi sprzeniewierzenia się temu
wspomnieniu.
Z cichym jękiem chwycił brzeg koszuli Lacey i zakrył
gołe ciało. I zanim Lacey miała czas jakoś zareagować,
podniósł się i usiadł plecami do niej, na brzegu łóżka.
Ukrył twarz w dłoniach, walcząc z nawałnicą uczuć.
W pokoju zapadła cisza, słychać było tylko ich odde-
chy. Potem skrzypnął materac i Lacey wstała.
Słyszał, jak okrąża łóżko. Stanęła przed nim. Widział
jej wąskie stopy w modnych włoskich butach, jej eleganc-
kie spodnie.
I wiedział, że patrzy na niego.
Jedyne co mógł zrobić, to wstać i spojrzeć jej w twarz.
Spodziewał się, że będzie zażenowana lub zła. Ale była
tylko bardzo blada i smutna.
Dlatego wypowiedzenie słów, które przecież musiały
paść, przyszło mu z największym trudem.
-Wybacz, Lacey. Nie powinienem tego robić. To był...
-
To był błąd. Rozumiem. - Patrzyła na niego spokojnie,
zapinając guziki koszuli. - Dla ciebie najważniejszą
kobietą była i pozostanie Alice. Wydaje ci się, że
zdradziłeś ją, chcąc się ze mną przespać. Zdradziłeś
pamięć o niej i to, co was łączyło. Ale chyba nie
powinno cię dziwić, że coś takiego się zdarzyło. Jesteś
tylko człowiekiem, jak wszyscy.
-
Nie tłumacz mnie, Lacey. Przepraszam, jest mi na-
prawdę przykro.
-
Skoro tak chcesz... Możesz czuć się winny, przez
wzgląd na Alice, proszę cię jednak, Dermid, o jedno,
niech ci nie będzie przykro z mojego powodu. -
Przeczesała
102
GRACE GREEN
ręką włosy i odrzuciła je na plecy. - Jestem dorosła i po-
trafię o siebie zadbać.
Po czym odwróciła się i wyszła.
Lacey szła i szła, aż dotarła na szczyt wzgórza. Zatrzy-
mała się i z rękami w kieszeniach patrzyła z ponurą miną
na rozciągające się wokół pastwiska, zbiorowisko ogro-
dzonych łąk, układających się w kolorową szachownicę.
Była dorosła i potrafiła troszczyć się o siebie. Jednak
nigdy dotąd nie pragnęła nikogo tak mocno jak Dermida.
Kiedy się od niej odsunął, omal nie rozpłakała się z roz-
czarowania. Jego czuła, delikatna namiętność obiecywała
coś, czego Lacey nigdy dotąd nie zaznała. Być może
wreszcie zrozumiałaby prawdziwe znaczenie słów „ko-
chać się z kimś".
Ale dla Dermida byłby to wyłącznie seks.
Zostawiła go, niech oddaje się rozpaczy i wspomnie-
niom. Niech się wścieka z powodu niezaspokojonego po-
pędu. Naszła go ochota na seks, a że akurat nawinęła się
Lacey... A jednak nie mógł. Odrzucił ją. Jeśli Dermid
kiedykolwiek zwiąże się z kimś, w co wątpiła, to tylko
z kobietą podobną do Alice.
Lacey bardzo różniła się od siostry, nie tylko wyglądem.
Nienawidziła prac domowych, nic nie wiedziała o ogrod-
nictwie i nie miała zielonego pojęcia o gotowaniu!
Nie była podobna do Alice!
Mogła, rzecz jasna, nauczyć się tych wszystkich rzeczy,
które Alice wykonywała po mistrzowsku, ale nigdy by
tego nie polubiła. Gotowanie nie było trudne. Przepisy
kulinarne to w końcu nie fizyka kwantowa, a ona zawsze
SIOSTRZANA PRZYSŁUGA
103
była zdolną uczennicą. Tyle że nigdy jej to tak naprawdę
nie interesowało....
- Lacey.
Odwróciła się i zobaczyła Dermida.
-Na co patrzyłaś?
-Patrzyłam?
-
Stoisz tu od kilku minut.
-Na nic nie patrzyłam, po prostu myślałam.
-
Cóż - powiedział miłym, obojętnym tonem - masz
na to wiele czasu. Wiem, że nie jesteś podobna do
Alice i marna z ciebie gospodyni. Nie oczekuję od
ciebie nic więcej poza zmyciem naczyń od czasu do
czasu. Przez następnych kilku miesięcy powinnaś
odpoczywać, żeby po urodzeniu dziecka wrócić do
zawodu modelki. Wiem, że lubisz swoją pracę.
Zachowywał się, jakby ich intymne zbliżenie nie miało
miejsca. Świetnie. Jego prawo.
Ale krew zaczęła się w niej burzyć, gdy znowu - o je-
den raz za dużo! - porównał ją z Alice i wytknął jej wady.
Z trudem opanowała rodzącą się furię.
- Tak - powiedziała, siląc się na równie obojętny ton.
- Z pewnością wrócę do pracy wypoczęta i zrelaksowana.
Ale nie zamierzała przez cały ten czas się obijać. Facet
nie zdawał sobie sprawy, że jego pogardliwy i protekcjo-
nalny komentarz zadziałał niczym iskra.
Marna gospodyni.
To się jeszcze zobaczy! - pomyślała mściwie.
Poraktowała jego słowa jak jawne wyzwanie. Uśmiech-
nęła się do niego prostodusznie, podnosząc rękawicę, którą
tak nieopatrznie cisnął jej w twarz.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
W nocy pogoda zmieniła się radykalnie. Ostry wicher
z zachodu wył w kominie i potrząsał pojemnikami na
śmieci.
Lacey obudziła się o świcie i leżała wsłuchana w wi-
churę i pomruk pieca, który pompował gorące powietrze
do jej sypialni przez otwory wentylacyjne.
Gdy obudziła się znowu, z przerażeniem stwierdziła, że
jest prawie dziesiąta. Wstała szybko i poszła do łazienki
wziąć prysznic.
W ciągu ostatnich paru tygodni zauważyła, że stopnio-
wo traci wcięcie w talii, a wszystkie ubrania stają się coraz
ciaśniejsze. Jednak dopiero dzisiejszego ranka odkryła, że
jej brzuch się zaokrąglił.
Chyba nadszedł czas, by zacząć nosić wspaniałe kre-
acje ciążowe kupione w Nowym Jorku. Wybrała luźny
zielony sweter z grubej włóczki, a pod spód czarny baweł-
niany golf i ciążowe spodnie. Potem wciągnęła grube
skarpetki i wsunęła buty do kostek. Nagle poczuła lekki
ruch w okolicy talii.
Zaskoczona stanęła bez ruchu.
I znowu! Zdecydowanie coś się w niej poruszyło!
Położyła rękę na brzuchu, z obawą, zastanawiając się,
czy to naprawdę ruchy dziecka.
SIOSTRZANA PRZYSŁUGA
105
Usiadła na skraju łóżka i gapiła się na własne dłonie
ściskające delikatnie zaokrąglony wzgórek brzucha. Aż do
teraz nie myślała o dziecku jak o osobie. Było po prostu
płodem rosnącym cicho w jej ciele.
Ale teraz...
Podskoczyła na odgłos pukania.
-Tak? - zapytała ostro.
-Wstałaś? Jesteś ubrana?
-Tak.
Drzwi się otworzyły i stanął w nich Dermid. W dżin-
sowej koszuli i dżinsach, wyraźnie zaniepokojony.
-
Zazwyczaj jesteś już o tej porze na dole. Zastanawia-
liśmy się z Jackiem, co...
-
Dziecko. - Wstała niepewnie. - Poruszyło się. Czu-
łam to!
Uśmiechnął się.
- Żartujesz! Mogę? - zapytał, pokazując na jej brzuch.
Nie wypadało mu odmówić tego doświadczenia.
W końcu to było jego dziecko.
- Jasne.
Podszedł do Laley i po chwili wahania niezgrabnie po-
łożył rękę na jej brzuchu. Czekał w skupieniu.
Ona również próbowała skoncentrować się na dziecku,
ale było to trudne, gdyż Dermid stał zbyt blisko. Gdyby
przesunęła się o pięć centymetrów, ustami dotknęłaby jego
włosów. Gdyby przesunęła się o dziesięć, mogłaby mus-
nąć wargami jego mocno zarysowaną szczękę. Nie rusza-
jąc się ani o milimetr, wdychała ciepło jego ciała, jego
męski zapach. Poczuła bolesną tęsknotę.
- Nic - powiedział. - Nic nie czuję.
106
GRACE GREEN
Uniósł głowę wyraźnie rozczarowany.
Lacey wpadła w panikę. Czy zdradziła nieopatrznie
swoje myśli?
Odsunęła się od niego, choć serce waliło jej mocno jak
młotem.
-
No cóż, szkoda - powiedziała cicho. - Może następ-
nym razem....
-Lacey... - Zrobił krok w jej kierunku.
Do pokoju wpadł Jack z rozwichrzonymi włosami,
w niebieskim podkoszulku założonym tył na przód.
- Tato, mówiłeś, że zrobisz na śniadanie jajka na be
konie. Umieram z głodu!
I koniec. Lacey znów nie dowie się, co Dermid chciał
jej powiedzieć. Albo zrobić. Czuła się okropnie. Sfrustro-
wana, rozżalona i odrzucona.
A potem przy śniadaniu Dermid oznajmił, że wyjeżdża
następnego dnia do Oregonu, by kupić trzy nowe lamy.
-
Mówiłeś wczoraj, że wyślesz Artura - zdziwił się
Jack.
-Zdecydowałem, że sam pojadę.
Żeby od niej uciec? Lacey zastanawiała się, czy zdecy-
dował się na wyjazd pięć minut temu, kiedy zobaczy!
tęsknotę w jej oczach. Tak bardzo się przestraszył, że po-
stanowił uciec?
- Jak długo cię nie będzie? - zapytała z udawaną obo
jętnością.
- Trzy dni. Wyjeżdżam jutro rano i wracam w piątek.
I dobrze, pomyślała. Mam trzy dni na wprowadzenie
w życie mojego planu. Będę szorować, odkurzać, polero-
wać i myć okna. No a przy okazji nie będę zmuszona
SIOSTRZANA PRZYSŁUGA
107
słuchać krytycznych komentarzy typu: „Alice robiła to
inaczej".
- Żałuję, że nie mogę cię zabrać - powiedział do niej
- ale jedziemy przez trudny teren, lepiej więc, żebyś zo
stała w domu.
-A mnie zabierzesz? - zapytał Jack.
-Jasne - odpowiedział Dermid i zwrócił się do Lacey.
- Będziesz mogła robić, co ci się żywnie podoba przez
cały dzień. I poproszę, by Artur nocował w domu. Będzie
ci przyjemniej i weselej.
-
Nie trzeba. - Zdecydowanie potrząsnęła głową.
-Właściwie wolę być sama. Naprawdę.
-Jak chcesz.
-
Właśnie tak. Nawykłam do tego, by sama się o siebie
troszczyć.
-Jesteś niezależna.
-
Ale nie uparta. Proszę o pomoc, jeśli jej potrzebuję.
Ty natomiast, gdyby to było możliwe, sam urodziłbyś
dziecko, prawda?
Jack od razu się zainteresował.
- Jakie dziecko, ciociu?
Lacey zawstydziła się. Dermid miał powiedzieć Jacko-
wi o dziecku, kiedy sam uzna to za stosowne. Niepotrzeb-
nie się wygadała, ale to ze złości.
Dermid nie wyglądał na zakłopotanego.
- W porządku - uspokoił ją, a potem zwrócił się do
Jacka: - Twoja ciocia będzie miała dziecko.
Chłopiec pomyślał chwilę.
-A kto będzie jego tatą?
-Ja - odparł Dermid i od razu dodał, ostrożnie dobie-
108
GRACE GREEN
rając słowa: - Zazwyczaj, kiedy dziecko się rodzi, ma
mamę i tatę, którzy są małżeństwem i wychowują je ra-
zem. Ale tym razem będzie inaczej.
Zawahał się, nie bardzo wiedząc, co dalej powiedzieć
i Lacey pospieszyła mu z pomocą.
- Kiedy żyła twoja mama - tłumaczyła - twoi rodzice
pragnęli mieć jeszcze jedno dziecko... twoją siostrzyczkę.
I poczynili już pewne przygotowania, ale potem twoja
mamusia umarła. - Wyciągnęła dłoń i przykryła nią rękę
chłopca. - A ponieważ twój tata bardzo pragnął tego
dziecka i wiedział, że twoja mamusia też by tego chciała,
zaproponowałam mu pomoc.
Oczy Jacka zalśniły szczęściem.
-
A potem tata ożeni się z tobą i znowu będę miał
oboje rodziców?
-
Nie, Jack - głos Dermida był szorstki. - Kiedy
dziecko przyjdzie na świat, ciocia Lacey wróci do
pracy, a twoja siostra zostanie z nami.
-To znaczy, że nie będzie miała mamy?
- Właśnie - przytaknął ojciec. - Nie będzie.
Jack był zdumiony.
-Malutkie dziecko potrzebuje mamusi. Wszyscy o
tym wiedzą!
-
Skarbie - powiedziała cicho Lacey. - To nie moje dziec-
ko. Wiem, że trudno ci to zrozumieć, ale jaja tylko
noszę...
-
Ale mama nie chciałaby, żebyś ją urodziła i zostawiła.
Wolałaby, żebyś została na ranczu i była mamą mojej
siostrzyczki!
-
Tak musi być - powiedział Dermid łagodnym tonem. -
Jestem bardzo wdzięczny twojej cioci za to, co dla
nas
SIOSTRZANA PRZYSŁUGA
109
robi. Ty na pewno też. Nie możemy prosić jej o nic więcej
-wyjaśnił zmęczonym głosem, a potem jeszcze dodał:
-
Twoja mama kochała małe dzieci, ale wiesz, że ciocia
za nimi nie przepada. Ty, ja i Artur wychowamy maleń-
stwo i przekonasz się, Jack, twoja siostrzyczka będzie naj-
szczęśliwszym dzieckiem na świecie.
Następnego ranka Lacey natknęła się w łazience na
Jacka.
Stał przed lustrem, w niebieskich bawełnianych kaleso-
nach i granatowych skarpetkach. Zmoczył włosy, by trochę
je przygładzić, a po chwili zaczął szorować myjką buzię.
- Pozwól, że ci pomogę - zaproponowała Lacey.
Odsunął się gwałtownie, gdy sięgnęła po myjkę.
- Nie, ciociu, wolę sam. Nie chcę się przyzwyczajać
do tego, że jesteś dla mnie jak mama. Przecież po urodze
niu dziecka wyjedziesz z rancza.
Mówił obojętnym tonem i bez śladu krytyki, ale jego
słowa zraniły ją boleśnie.
Kiedy godzinę później odprowadziła go do furgonetki,
chłopiec odwzajemnił uścisk, serdecznie jak zawsze. My-
cie buzi było zarezerwowane dla mamy, co innego jednak
uściskać na pożegnanie ciocię.
- Do zobaczenia w piątek, ciociu - powiedział, gdy
zamknęła drzwi i przesłała mu całusa.
Dermid udzielał Arturowi w oborze ostatnich instru-
kcji. Gdy wyszedł ze Scampem u nogi, jego oddech za-
mieniał się w parę. Poranek był bardzo mroźny. Lacey nie
mogła oderwać wzroku od postawnej sylwetki Dermida.
Od jego surowych rysów i brązowych oczu. A kiedy sta-
110
GRACE GREEN
nął przy niej, przeszył ją dreszcz. Tak, to było fizyczne
zauroczenie, napawające ją niepokojem.
- Na pewno poradzisz sobie sama? - zapytał, marszcząc
brwi.
- Na pewno.
- Nie forsuj się zbytnio.
- Tato, jedźmy już! - ponaglał Jack.
Scamp skakał wokół Dermida, szczekając i merdając
ogonem. Chyba też się niecierpliwił.
- Więc ruszamy.
Lacey podprowadziła go do samochodu i zaczekała, aż
wsiądzie. Dermid podsadził Scampa, który usadowił się na
podłodze przy nogach Jacka.
- Do zobaczenia w piątek.
- Jedźcie ostrożnie.
- Uważaj na siebie.
Spojrzał na nią z wyraźnym wahaniem w brązowych
oczach, jakby nie miał ochoty wyjeżdżać. Znowu Lacey
ogarnęło to dziwnie omdlewające uczucie i wydawało jej
się, że spada, spada, spada...
Lodowaty powiew wiatru przeszył ją do szpiku kości i
zatrzęsła się z zimna.
- Lepiej wejdź do środka - poradził Dermid. - Strasznie
wieje.
- A wy ruszajcie. Czeka was długa i męcząca podróż.
Skinął głową i wsiadł do samochodu.
Po chwili skierował furgonetkę na drogę, a Lacey, otu-
lając się mocno zielonym swetrem, patrzyła, dopóki nie
znikli jej z oczu. Dopiero wtedy wróciła do domu.
SIOSTRZANA PRZYSŁUGA
111
- Nie forsujesz się zbytnio, prawda? - zapytał Artur, kiedy
wszedł po południu do kuchni i zobaczył, jak Lacey
szoruje podłogę. - Szef urwie mi głowę, jeśli pozwolę ci
zbyt ciężko pracować.
Przerwała, by wziąć głęboki oddech. Po wyjeździe Der-
mida odwiedziła centrum handlowe i zaopatrzyła się w
liczne środki czyszczące i gumowe rękawice. Potem wzięła
się do roboty.
Zdecydowała, że zacznie od kuchni.
- Nie martw się, Arturze. Brakuje mi ćwiczeń na siłowni, a
to niezła gimnastyka.
Rozejrzał się wkoło.
- Nie było tu tak czysto, odkąd twoja siostra... - zamilkł,
ale nim zdążyła coś powiedzieć, odezwał się znowu:
- Szef pozwolił, by wszystko powoli zarosło brudem. Nie
miał do tego serca. Cóż, żałoba to trudny okres i wydaje
się, że jemu już na niczym nie zależy.
- Ale mnie zależy, Arturze. Nie mogę znieść tego bałaganu
- Alice też by nie mogła, ale Lacey nie powiedziała tego
głośno. Artur pewnie i tak o tym wiedział.
- Jeśli tylko będziesz potrzebowała mojej pomocy, daj mi
znać.
Pokazała dwa wory ze śmieciami stojące przy drzwiach
kuchennych.
- Możesz je wyrzucić. Są dla mnie trochę za ciężkie.
- Jasne. - Artur złapał torby i wychodząc, powiedział:
- Zawołaj, gdy będziesz czegoś potrzebowała.
- Masz czas, żeby umyć okna?
- Czas? - spytał z przekąsem. - Od miesięcy ręce mnie
świerzbią, żeby to zrobić!
112
GRACE GREEN
-
Och, dziękuję, Arturze. To jedyne zadanie, któremu
nie jestem w stanie podołać.
-
Wezmę się za to z samego rana - obiecał i wyszedł,
zostawiając ją z robotą.
Skończyła szorować podłogę dopiero późnym popo-
łudniem. Wzięła prysznic i zrobiła sobie sałatkę z kur-
czaka. I choć odczuwała nieludzkie zmęczenie, rozpie-
rała ją duma, gdy rozglądała się po nieskazitelnie czystej
kuchni.
Jutro z rana, postanowiła, posprzątam obie łazienki
i resztę piętra. A potem umyję schody i poukładam rzeczy
w szafie. Trzeciego dnia doprowadzę do stanu używalno-
ści resztę domu.
Ziewając, oparła się wygodnie i spojrzała na oczysz-
czony z pajęczyn sufit. Przyjemnie będzie zobaczyć zdu-
mienie na twarzy Dermida. Ten facet przekona się, że
Lacey nie jest bezużyteczną i próżniaczą osóbką, która
myśli wyłącznie o zabawie.
Nie mogła doczekać się piątku.
-
Jesteśmy w domu, Jack. - Dermid zerknął na przy-
sypiającego syna, powoli wjeżdżając furgonetką na
podwórko. Zobaczył zapalone światła w oborze i
dodał głośniej: - Obudź się.
-
Która godzina? - wymamrotał Jack, z trudem otwie-
rając oczy.
-Już dawno po Dobranocce, synu.
W kuchni też paliło się światło i przez zasunięte rolety
Dermid widział poruszający się cień. Cień Lacey.
SIOSTRZANA PRZYSŁUGA
113
Na samą myśl, że zaraz ją zobaczy, poczuł narastające
podniecenie.
Podczas tych trzech dni, choć wyjechał po to, by od
niej uciec, bezustannie o niej myślał. Kiedy go odprowa-
dzała, wyglądała tak pięknie, że z trudem powstrzymał się,
by jej nie pocałować. Tak bardzo tęsknił za jej bliskością.
Pragnął ją tulić, szeptać do ucha czułe słówka.
Ale nie mógł tego zrobić. Nawet gdyby nie czuł wy-
rzutów sumienia, ilekroć tylko o niej pomyślał. Nawet
gdyby jakimś cudem ona też go zapragnęła, bo przecież
chyba nie czuła do niego odrazy tamtego dnia w chacie,
nie mógł ulec pokusie. Gdyby choć raz poszedł z nią do
łóżka, zapragnąłby czegoś więcej. Pragnąłby, by została
z nim na ranczu po urodzeniu dziecka.
Jednak ona myślała wyłącznie o karierze.
I do licha, na dodatek nie lubiła dzieci!
Nie było dla nich przyszłości, więc próbował wybić
sobie Lacey z głowy. Na razie bezskutecznie.
- Tato - odezwał się Jack. - Czy muszę ci pomóc za
prowadzić nowe lamy do obory? Jestem głodny.
- Nie. Wejdź do środka i powiedz cioci, że wróciliśmy.
Artur otworzył drzwi samochodu, Scamp wypadł
pierwszy i pognał prosto w krzaki.
-
Cześć, Arturze! - zawołał chłopiec i pobiegł w stronę
domu.
-
Wszystko w porządku? - zapytał Dermid, wysiadając
z furgonetki.
-Jasne - odparł Artur.
-Pilnowałeś Lacey?
-Najlepiej, jak umiałem.
114
GRACE GREEN
-Co masz na myśli?
-Jest uparta.
-Co to znaczy?
-Sam pan się przekona, szefie.
Lacey siedziała przy kuchennym stole. Patrzyła, jak Jack
pochłania z apetytem kanapkę z kurczakiem i pomidorem.
-Myślałam, ze zjecie coś po drodze - powiedziała.
-
Tata chciał szybko wrócić, by dotrzymać ci towarzy-
stwa - odparł Jack, odgryzł następny kęs i upił
zachłannie łyk mleka. - Mówił, że na pewno się
nudzisz.
Nudzić się? Nie miała na to czasu.
Trzaśniecie drzwi zaskoczyło ją, drgnęła nerwowo. Ale
kiedy obejrzała się za siebie, radość na widok Dermida
w skórzanej kurtce i kraciastej koszuli złagodziła napięcie.
-
Cześć. - Zdjął kurtkę i rzucił ją na krzesło. - Jak
leci?
-W porządku - powiedziała. - A u ciebie? Prowadziłeś
cały dzień, pewnie jesteś wykończony.
-
Trochę, ale miło być z powrotem w domu. - Zoba-
czył talerz z kanapkami na stole. - To dla nas?
Wspaniale. Pozwolisz, że najpierw wezmę prysznic i
odświeżę się po podróży?
-Bardzo proszę - odparła spokojnie.
Jack zjadł kanapkę do ostatniego okruszka i wstał od
stołu, głośno ziewając.
-Idę spać - oznajmił.
-
Dobry pomysł, synu. l^acey, zaparzysz kawy? - Po-
szedł za Jackiem, nie czekając na odpowiedź. Słyszała,
ja pogwizduje wesoło, wchodząc po schodach.
SIOSTRZANA PRZYSŁUGA
115
A jej wcale nie było do śmiechu. Czuła się niczym
przekłuty balon.
Nie zauważył! Po całej tej harówce, jaką odwaliła
w kuchni, on nawet nie raczył niczego zauważyć.
Z zaciśniętymi ustami wstała i zajęła się kawą. Potem
wyjęła z kredensu cukiernicę i postawiła obok sztućców,
talerza i kubka na stole.
Parę minut chodziła niespokojnie po kuchni, wreszcie
postanowiła iść do łóżka.
Nie było zbyt późno, ale wysiłek fizyczny podczas tych
trzech dni zaczynał dawać jej się we znaki. Poza tym sen
pozwoli jej zapomnieć o rozczarowaniu.
Na schodach spotkała Dermida.
-
Hej - powiedział zaskoczony. - Chyba nie idziesz
już do łóżka?
-
Owszem. Jestem zmęczona. - Przystanęła, gdy się
mijali. Zmienił koszulę i spodnie, a jego kasztanowe
włosy nadal były wilgotne. - Wstałam wcześnie rano.
Nie zapytał dlaczego ani co robiła przez cały dzień.
- Więc lepiej odpocznij. Mam nadzieję, że dobrze się
wyśpisz.
Skinęła głową i z wymuszonym uśmiechem życzyła
mu dobrej nocy.
- Dobranoc, Lacey. A przy okazji - zawołał za nią
- miło jest wrócić do czystego domu!
Po czym poszedł do kuchni, zostawiając ją z otwartymi
ustami. Ze zdumienia. I oburzenia. Miło? To
wszystko?
Czuła taką złość, że aż rozbolała ją głowa. Kiedy parę
minut później odrzuciła kołdrę i wgramoliła
116
GRACE GREEN
się w niebieskiej, flanelowej koszuli w tańczące misie na
środek podwójnego łoża, zaczęła żałośnie szlochać.
W końcu postanowiła spojrzeć prawdzie w oczy. Nie
posprzątała domu po to, by udowodnić Dermidowi, że
potrafi ciężko pracować. Chciała mu zrobić przyjemność.
Ale dlaczego?
Nim znalazła właściwą odpowiedź, rozległo się głośne
pukanie do drzwi. Zamarła.
-Lacey? To ja, Dermid. Mogę wejść?
-
Nie! - Oparła się na łokciu i patrzyła niespokojnie
w stronę drzwi. - Już śpię. Idź sobie!
Drzwi otworzyły się. Dermid wszedł i zapalił światło.
Jasność oślepiła Lacey. Dziewczyna ukryła więc twarz
w poduszce.
Deski w podłodze skrzypnęły, gdy zbliżył się do łóżka.
Złapała oddech, gdy usiadł przy niej. Był tak blisko, że
czuła świeży zapach mydła i pasty do zębów.
-
Tak mi przykro - przyznał z wyraźnym żalem w głosie, a
ona poczuła nową falę łez pod powiekami. - Artur
właśnie mi powiedział... o tym, jak posprzątałaś cały
dom.
-Chyba zauważyłeś, że jest czysto - powiedziała z
wyrzutem, pochlipując żałośnie.
-
Jasne - odparł cicho. - Jak mógłbym nie zauważyć!
Ale pomyślałem, że wynajęłaś firmę do sprzątania.
Nie przyszło mi do głowy, że sama to zrobiłaś. Mój
Boże, Lacey, harowałaś dzień i noc, żeby całkowicie
przeobrazić ten dom! A ja tak cię zbyłem. Musiałaś
pomyśleć...
Pociągnęła głośno nosem i przetarła rękawem oczy.
- Ze jesteś największym niewdzięcznikiem na świecie,
Dermidzie McTaggarcie!
SIOSTRZANA PRZYSŁUGA
117
- A teraz? - zapytał cicho. - Co teraz myślisz?
Jej łkanie musiało zaniepokoić dziecko, bo nagle ma-
leństwo postanowiło dać o sobie znać, wykonując coś
w rodzaju salta.
- Dziecko! - rozpromieniła się, zapominając o rozża
leniu. - Znowu się poruszyło! - Odrzuciła kołdrę. - Przy
łóż tu rękę! - Sięgnęła po jego mocną dłoń i położyła na
flaneli w tańczące misie. - Tutaj! Czujesz?
Jego ręka była gorąca, a dotknięcie bardzo delikatne.
Prawie nie oddychała, pragnąc, by dziecko znowu się
poruszyło. I kiedy to zrobiło, usłyszała, jak on też wstrzy-
mał oddech i jęknął głośno z zachwytu.
- Prawda, jakie to niezwykłe? - wyszeptała. - Dziec
ko Alice...
- Niesamowite - szepnął ochryple, bardzo wzruszony.
Siedział w niewygodnej pozycji, dlatego bez namysłu,
nie zdejmując ręki z brzucha Lacey, zrzucił buty i położył
się obok niej.
Leżeli tak blisko, nic nie mówiąc, otuleni intymnością,
która nie miała nic wspólnego z seksem, ale wiele z mi-
łością.
Lacey ogarnęło zadowolenie i powoli zaczęła odpły-
wać w sen. Nigdy dotąd nie doświadczyła podobnego
uczucia jak teraz, leżąc obok Dermida i czując delikatne
ruchy dziecka Alice.
Kiedy Dermid obudził się, sypialnia była szara i pełna
cieni, a za oknem szalała wichura.
Zdał sobie sprawę, że śpi w łóżku Lacey i że w nocy
przykryła go swoją kołdrą. Leżeli przytuleni do siebie, ich
118
GRACE GREEN
ciała złączone w uścisku. Przez sen zarzuciła mu rękę na
ramię i czuł jej pełne piersi na swoim ramieniu, wdychał
jej piżmowy, zmysłowy zapach, słyszał jej równomierny
oddech.
Zeszłej nocy nie myślał wcale o seksie, ale teraz czuł,
jak wzbiera się w nim pożądanie. Istna tortura!
Cóż łatwiejszego niż wziąć ją teraz w ramiona,
śpiącą i bezwolną? Tak bardzo jej pragnął.
Zacisnął zęby i powoli, niezwykle ostrożnie wysunął
się z jej objęć.
Zaprotestowała przez sen.
Uwolnił się i nim wymknął się z pokoju, przykrył ją
ostrożnie kołdrą.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Kiedy Lacey zeszła na dół, zastała w kuchni tylko
uśmiechniętego Artura.
-Zaspałam - powiedziała. - Ale ze mnie leń!
-
Musiałaś dobrze wypocząć po wysprzątaniu całego
domu.
-
Chyba masz rację. - Zaparzyła herbatę i włożyła
dwie kromki chleba do tostera.
-
Już chyba wyjaśniliście sobie z Dermidem to drobne
nieporozumienie?
-
Owszem. Dzięki tobie. - Wyjęła talerz z kredensu i
zapytała: - Gdzie się wszyscy podziewają?
-
Szef zabrał Jacka do miasta po nowe buty. Był w
świetnym humorze dziś rano. - Artur roześmiał się. -
Nigdy nie widziałem faceta, który tak by się cieszył z
wysprzątanego domu. Gdybym wiedział, sam bym go
zmusił do takiej harówki już dawno temu!
Serce Lacey podskoczyło z radości. Była pewna, że
dobry humor Dermida nie miał nic wspólnego z porząd-
kiem w domu. Bała się, że ta wspólna noc wpędzi go w zły
humor. Jak widać, myliła się, i to bardzo.
Zrobiło jej się ciepło na duszy. Gdy obudziła się przed
świtem, odkryła, że nadal leży u boku Dermida. Był wy-
120
GRACE GKEEN
kończony, tak jak ona, i zasnął nie wiadomo kiedy.
Leżała w ciemnościach wsłuchana w jego oddech,
głęboko świadoma spokoju, jakim napawała ją jego
bliskość. W końcu usnęła ponownie, a kiedy obudziła
się po raz dragi, jego już nie było.
- Czas na mnie - powiedział Artur. - Wpadłem zapa-
rzyć kawę dla szefa, bo niedługo powinien wrócić.
Jakieś pół godziny później Lacey usłyszała samochód
Dermida. Dopiła herbatę i włożyła naczynia do
zmywarki. Wyjrzała przez okno.
Na cienkim, białym dywanie śniegu samochód
zostawił czarne ślady opon.
Dermid zgasił silnik. Kiedy wysiedli, Lacey zobaczyła
Jacka paradującego dumnie w nowych butach.
Chłopiec pobiegł pochwalić się Arturowi, który na po-
bliskim pastwisku zajmował się lamami.
Dermid wrócił prosto do domu. Uśmiechnął się na jej
widok.
- Cześć - powiedział. - Nareszcie wstałaś. Dobrze
spałaś, pomimo intruza w łóżku?
Odwzajemniła uśmiech. Nie mogła uwierzyć, że teraz
czuła się tak swobodnie w jego towarzystwie. To była
przyjaźń, ale i coś więcej. Coś bardziej intymnego.
Jakże by mogło być inaczej? W końcu spędzili noc w
jednym łóżku!
- Spałam bardzo dobrze - powiedziała i dodała żar-
tobliwie: - Na szczęście nie chrapałeś!
Roześmiał się.
- Nie, to nie należy do moich licznych wad. Jak
tam dzisiaj dziecko? Obudziło się? - Nie czekając na
jej
SIOSTRZANA PRZYSŁUGA
121
odpowiedź, podszedł i położył jedną rękę na jej
ramieniu, a drugą na brzuchu. - Hej, tam... - Przechylił
głowę, jakby nasłuchiwał - Jak się dzisiaj miewasz?
Ku radości Lacey dziecko poruszyło się. Dermid był
równie zachwycony, jak za pierwszym razem.
- Zuch dziewczynka - pochwalił z czułością w głosie.
- Trzymaj się ciepło, a niedługo się zobaczymy.
Poklepał delikatnie brzuch Lacey, uśmiechnął się do
niej znowu, potem nalał sobie kawy. Wygląda,
pomyślała, jak mężczyzna zadowolony z życia.
Opierając się o blat, rozejrzał się po kuchni.
- Wiesz co? To miejsce znowu przypomina dom. Był
to najmilszy komplement, jaki mogła usłyszeć.
Z nawiązką wynagrodził jej trzy dni niewolniczej
pracy, bolące mięśnie i złamany paznokieć. I było jej
miło nie tylko przez resztę dnia, dobry humor nie
opuszczał jej również przez kilka następnych.
Wiedziała, rzecz jasna, że to nie może trwać wiecznie.
To był dom Dermida, nigdy nie będzie jej. To było
jego życie, do którego nie miała wstępu.
Jej apartament w mieście, zawsze nieskazitelnie
czysty, sprzątała wynajęta w tym celu firma. Lacey
rzadko zajmowała się pracami domowymi. Jednak
teraz z radością starała się sprostać wyzwaniu, by stać
się wzorową gospodynią. Odkryła, że gotowanie może
być zabawne, zwłaszcza jeśli mężczyźni, dla których
przygotowuje się posiłki, doceniają wysiłki kucharki i
na każdą potrawę reagują entuzjastycznie.
- Zacznij od prostych rzeczy - poradził jej Dermid,
kiedy mu powiedziała, że zamierza zająć się kuchnią.
122
GRACE GREEN
-
Jakich, na przykład? - zapytała, siadając przy stole z
książką kucharską.
-
Na przykład... - powiedział, patrząc na nią z miną
niewiniątka - zupa jarzynowa, na drugie łosoś w
cieście i kremówki na deser?
-
Będziesz miał szczęście, jeśli dostaniesz gotowane
jajko! - odparła sucho.
Jednak znalazła dość prosty przepis na spaghetti z so-
sem bolońskim. Podała je z zieloną sałatą. Danie spotkało
się z entuzjastycznym przyjęciem.
Nieco gorzej wyglądały i smakowały pierniczki, bo
w środku zrobił się paskudny zakalec. Ale brzegi były
całkiem dobre i dały się zjeść, podała je więc z lodami
waniliowymi. Nie wypadło najgorzej...
Była zdziwiona swoim świetnym nastrojem. Dawno nie
czuła się tak zrelaksowana. Lata wyczerpującej pracy,
ciągłe podróże i stresy zdawały się należeć do zamierz-
chłej przeszłości. Wraz z rozwojem ciąży Lacey stawała
się coraz łagodniejsza i pogodniejsza. Dopiero teraz zro-
zumiała, jak stresujący jest zawód modelki.
Jednak w głębi duszy cieszyła ją perspektywa powrotu i
do tego życia. Kiedy jeździła do Nanaimo do ginekologa,,
zawsze kupowała ostatnie wydania „Glamour" i innych!
magazynów mody.
Dermid, widząc ją wieczorami pochłoniętą w lekturze,;
nigdy nie powiedział ani słowa. Zdawał sobie sprawę, że:
kiedy dziecko przyjdzie na świat, Lacey wróci do swego
świata.
I najwyraźniej zbytnio się tym nie przejmował.
Tymczasem dni upływały miło i przyjemnie, rozpoczął
SIOSTRZANA PRZYSŁUGA
123
się grudzień i wszyscy z niecierpliwością oczekiwali świąt
Bożego Narodzenia.
Felicity zaprosiła ich do Deerhaven, ale ich plany po-
krzyżowała straszna grypa, która dopadła Dermida i Jacka
tuż przed wyjazdem.
-
Obaj są w łóżku - mruknęła Lacey do słuchawki i
usiadła z westchnieniem na kuchennym krześle. - Leżą
jak dwie kłody. Bez przerwy śpią. Nie mogę nawet
bawić się w pielęgniarkę, bo nie chcą nic prócz wody!
-
To paskudnie - przyznała współczująco Felicity. -A
ty? Może jednak przyjedziesz? Z nami będzie ci wese-
lej. Artur się nimi zaopiekuje, ma wprawę.
-
Nie, kochana, zostanę - zdecydowała Lacey. - Tak
będzie lepiej.
Jej brat przejął słuchawkę.
- Lace, przecież uwielbiasz przyjęcia. Zawsze byłaś
duszą towarzystwa. Czy nie tęsknisz trochę za miejskim
życiem?
Żartował, ale Lacey przypomniała sobie swój pierwszy
wieczór na ranczu i niepokój. Uważała, że czegoś jej bra-
kuje, czegoś, co właściwie trudno nazwać. Może zgiełku
miasta, jasnych świateł i tłumu rozbawionych ludzi na uli-
cach. Jednak, ku własnemu zdziwieniu, zdała sobie spra-
wę, że już nie marzy o powrocie do dawnego życia.
-
Lace, halo, jesteś tam jeszcze? - zapytał Jordan ze
śmiechem.
-
Zabawne... - powiedziała z namysłem. - Wiesz,
wcale nie brakuje mi wielkomiejskiego życia. Może z
początku, ale od dawna już o tym nie myślę.
-I nie nudzisz się?
124
GRACE GREEN
Lacey roześmiała się.
- Nie mam czasu się nudzić! Wierz mi. Opieka nad
Dermidem i Jackiem wypełnia każdą minutę, nie mówiąc
o sprzątaniu i gotowaniu olbrzymich posiłków. Ci faceci
pochłaniają wszystko jak dwa gigantyczne odkurzacze!
Pomalowałam pokoik dziecinny na różowo, a w zeszłym
tygodniu znalazłam wzór na buciki dla dziecka i uczę się
robić na drutach i...
Salwy śmiechu, które rozległy się w słuchawce, nieco
zdezorientowały Lacey.
- Co w tym takiego zabawnego? - zapytała. - Co ta
kiego powiedziałam?
Felicity zachichotała.
-I to mówi kobieta, która bladła na dźwięk słów
„sprzątanie".
-
Czy Otto wie, że twoje idealne dłonie są teraz w opła-
kanym stanie? - dopytywał się Jordan.
Oboje uznali, że żartuje. Bo niby dlaczego mieliby
myśleć inaczej? Nigdy nie widzieli, by robiła cokolwie
w domu. Pogodzili się z tym, że Lacey spędza czas, snują
się, jak to określił Dermid, w eleganckich ciuchach p
wybiegach w różnych częściach świata. Piękna i czarują
ca, atrakcyjna ciotka przywożąca prezenty z zagranicy
pozwalająca się gościć, ale nie dająca nic z siebie.
I poczuła palący wstyd na wspomnienie, jak niesko
czoną ilość razy proponowała Felicity pomoc, licząc ocr
wiście na odmowę. Z góry zakładała, że jej oferta zostani
odrzucona.
- Och, Fliss, jak mogłam cię tak wykorzystywać? Jak
udało ci się zachować dla mnie choć trochę sympatii?
SIOSTRZANA PRZYSŁUGA
125
Zabawiałaś mnie, nigdy się nie skarżąc, a przecież miałaś
na głowie gromadkę dzieci i olbrzymi dom...
Gdy minutę później odłożyła słuchawkę, przysięgła so-
bie, że już nigdy nie nadużyje gościnności Felicity.
Gwiazdka minęła bez żadnych szczególnych wydarzeń,
jedynie wymienili się prezentami. Wszyscy dostali ciepłe
swetry, a Jack wymarzone czerwone sanki.
W sylwestra Lacey postanowiła przygotować specjalną
uroczystą kolację, na którą zaprosili Artura.
Tego dnia padał śnieg - pierwszy prawdziwy śnieg tej
zimy. Po obiedzie Dermid i Artur zabrali Jacka na sanki
na wzgórze za chatą i pozostali tam aż do zmierzchu.
Potem wypili gorącą czekoladę w chacie, a ponieważ
Jack chciał pomóc Arturowi osuszyć i schować sanki, Der-
mid wrócił sam. Gdy zbliżał się do domu, zobaczył palące
się światło w kuchni i niemal fizycznie czuł wybiegające
mu na powitanie ciepło. Ciepło Lacey.
Nie mógł sobie darować, że kiedykolwiek uważał ją za
zimną i wyrachowaną osóbkę. Powierzchowną i bezuży-
teczną. Ładną ozdóbkę. Mydlaną bańkę.
A przecież była zupełnie inna. Lękał się dnia, kiedy
będą musieli się rozstać.
Nigdy nie będzie w stanie odwdzięczyć się jej za to, co
robiła, za urodzenie mu dziecka. Musiała o tym wiedzieć.
Nie wiedziała jednak i nigdy się nie dowie, że dała mu
szczęście, choć po śmierci Alice przestał wierzyć, że jesz-
cze kiedykolwiek go zazna. Lacey rozświetliła jego życie
i bezwiednie oślepiła go swym blaskiem. To dzięki niej
zrozumiał, że nadszedł czas, by przegnać smutek, który
126
GRACE GREEN
nie pozwalał mu cieszyć się życiem, który toczy! jego
duszę
Zawsze będzie kochał Alice, nigdy o niej nie zapomni,
ale teraz wiedział, że jest w stanie pokochać znowu. A to
wszystko zasługa Lacey, wielkomiejskiej dziewczyny, I
która nie przepadała za dziećmi.
Takie już moje szczęście, myślał z ironią, otrzepując śnieg
z butów i otwierając kuchenne drzwi. Oczywiście,!
pierwsza kobieta, którą zainteresował się po śmierci Ahce|
była ulepiona z innej niż on gliny i nigdy go nie zechce. 1
Stała przed otwartą książką kucharską, z zarumienic-1
nymi od ciepła buchającego z piecyka policzkami. Wyglą-1
dała fantastycznie w czerwonym swetrze i srebrnoszarych!
spodniach. Włosy zebrała w węzeł, lecz kilka niesfornych!
kosmyków wyrwało się z uwięzi.
Jednak wydawała się dziwnie podenerwowana.
-Gdzie Jack? - zapytała z roztargnieniem.
-U Artura. Niedługo przyjdą.
-Dobrze bawiliście się na sankach?
-
Znakomicie. - Powiesił kurtkę na haku przyj
drzwiach. - Ależ ten indyk cudownie pachnie!
-
Mam nadzieję, że będzie równie dobrze smakowa^ -
powiedziała z niepokojem. - To mój pierwszy indylj
w życiu i trochę potrwa, nim będzie gotowy. Strasznie!
późno wsadziłam go do pieca.
-Na pewno będzie pyszny.
-
Zrobiłam nadzienie, ale zapomniałam dodać przy-
praw i...
,.,,•■'
-Lacey, nie startujesz w konkursie sztuki kulinarnej.
-Wiem', ale tak bardzo chciałam się popisać, a teraz...
SIOSTRZANA PRZYSŁUGA
127
- Ku jego konsternacji oczy Lacey zaszły łzami. - W do-
datku zapomniałam o sosie żurawinowym.
Bez zastanowienia podszedł do niej i otoczył mocno
ramionami.
-
Och, Lacey - wyszeptał, muskając wargami jej wło-
sy. - Nie płacz, proszę.
-
Jestem beznadziejna - łkała. - Straszna ze mnie nie-
dojda. Tak bardzo się starałam, żeby ci pomóc, ale i
tak nigdy nie będę Alice...
-
Na litość boską! - Chwycił ją za ramiona i odsunął
od siebie. Spojrzała mu w oczy poprzez łzy. -
Dlaczego, do licha, miałabyś być Alice? Dlaczego nie
możesz być sobą?
-Jestem beznadziejna!
-
Jesteś niesamowita. Wierz mi - wyszeptał, tuląc ją
mocniej do siebie. - Jesteś najbardziej niezwykłą
osobą, jaką znam. Nic bym w tobie nie zmienił,
mówię serio!
A potem, może dlatego, że widział niedowierzanie
w jej zapłakanych, zielonych oczach, a może dlatego, że
nie potrafił się powstrzymać, pocałował ją.
Jej usta były miękkie, pachniały i smakowały miodem.
Ale nie oddała pocałunku, przynajmniej przez pięć długich
sekund, by potem z cichym westchnieniem objąć Dermida
ramionami i rozchylić wargi.
Pocałunek był boleśnie słodki...
I trwałby całe wieki, gdyby dziecko w końcu nie po-
stanowiło zaprotestować. Dermid poczuł nagłe kopnięcie,
może kolanem, a może łokciem, i niezwykłość tego zja-
wiska przykuła całkowicie jego uwagę.
- Poczułaś? - zapytał, tuląc twarz do jej policzka.
128
GRACE GREEN
Roześmiała się roztrzęsiona.
-
Lubi się rozpychać! I postanowiła przywołać tatusia
do porządku.
-
Naprawdę uważasz, że należy przywołać mnie do
porządku? - zapytał.
Nie zdążyła odpowiedzieć, bo otworzyły się drzwi i do
kuchni wpadł Scamp, głośno szczekając, a zaraz za nim
w progu stanęli Jack i Artur.
Intymna chwila została brutalnie przerwana, jak zwy-
kle, pomyślał Dermid z żalem.
Jack nalegał, by zagrali w grę planszową, zanim indyk
się upiecze. Wszyscy dobrze się bawili i było wiele śmie-
chu. Lacey odzyskała dobry humor, bo indyk okazał się
wielkim sukcesem kulinarnym. Jednak Dermid, który nie
miał już okazji porozmawiać z Lacey na osobności, po-
szedł spać bardzo rozczarowany.
Następnego popołudnia, kiedy Dermid trudził się nad
rachunkami w swoim gabinecie, zadzwoniła Felicity.
-
Mam wiadomość od agenta Lacey z Nowego Jorku.
Powtórz jej, żeby zadzwoniła do Otta, dobrze? Na
pewno się ucieszy - ciągnęła podekscytowana
szwagierka. Wiesz, że odrzuciła wspaniałą ofertę,
żeby urodzić dziec ko? Postanowili poczekać na jej
powrót do pracy! Wyobrażasz sobie? Przekażesz jej?
-Jasne.
-
Nie możemy się doczekać spotkania z wami w
przyszłym tygodniu. Nadal planujesz wyjazd do Skye
pod koniec lutego, na złote gody rodziców?
Zabierasz ze sobą Jacka?
SIOSTRZANA PRZYSŁUGA
129
-
Tak. Rodzicie chcieli, bym przywiózł też Lacey. Są
tacy szczęśliwi z powodu dziecka. Jednak to chyba nie
najlepszy-pomysł.
-
Racja. To już końcówka ciąży, lepiej nie ryzyko-
wać, prawda?
-
Fliss, a odnośnie tej wspaniałej oferty dla Lacey...
Nie wspomniała mi o niej, więc może nie chciała, bym
się dowiedział. Nie zdradź, że powiedziałaś mi, o co
chodzi, dobrze?
-Jasne.
Dermid odłożył słuchawkę i zagapił się w przestrzeń.
A więc Lacey aż tyle dla niego poświęciła? I ukrywała to
przed nim? Od dawna uważał, że jest niezwykłą kobietą,
ale dopiero teraz przekonał się, jak bardzo.
-
Zadzwonię do niego do domu - zdecydowała Lacey,
gdy przekazał jej wiadomość od Fliss. - Biorąc pod
uwagę różnicę czasu, wątpię, by jeszcze siedział w
biurze. Ciekawe, czego chciał?
-Skorzystaj z telefonu w moim gabinecie.
-Dzięki.
-Dobrze spałaś?
-
Usiłowałam, ale - z uśmiechem położyła rękę na
wydatnym brzuchu -jakiemuś maluchowi przyszła
chętka na zabawę!
Lacey myślała, że Dermid się roześmieje, ale patrzył na
nią, jakby nie usłyszał. Jakby myślał o czymś innym.
A potem całkiem niespodziewanie powiedział:
- Lacey, mam nadzieję, że wiesz, jak bardzo jestem ci
wdzięczny za to, co robisz.
130
GRACE GREEN
Mówił z takim oddaniem, że coś zaczęło ściskać ją
w gardle.
- Nie musisz. To doświadczenie przyniosło mi wyłącz
nie radość. I to ja jestem wdzięczna, że pozwoliłeś mi to
zrobić dla Alice.
Impulsywnie pocałowała go lekko w policzek i żeby
nie zauważył targających nią emocji, odwróciła się i po-
szła do gabinetu. Zamknęła za sobą drzwi i oparła się o nie
plecami.
Kochała Dermida tak mocno, że z coraz większym tru-
dem przychodziło jej ukrywanie uczuć. Jednak ta miłość
nigdy nie zostanie odwzajemniona, pora pogodzić się z fa-
ktami. Dermid okazał się zupełnie inny, niż sobie wyob-
rażała. Miała go za nieczułego aroganta. Teraz wiedziała,
że jest najwspanialszym, najbardziej troskliwym mężczy-
zną, jakiego kiedykolwiek poznała.
Tylko, niestety, nie był jej pisany.
Więc lepiej wracać do życia, które sobie wybrała.
Zadzwoniła do Otta i długo czekała, aż odbierze.
- Chodzi o Glory - powiedział poprzez gwar głosów
- Nadal są tobą zainteresowani, Lacey. Marłyse nawaliła i
kilka razy i ich prawnicy grożą jej procesem. Nie będą wy
wierać żadnej presji i skontaktują się z tobą wkrótce po po
rodzie. Chciałem, żebyś wiedziała o tym wcześniej.
Lacey usiadła na krześle i złożyła ręce na brzuchu, ni
mogąc uwierzyć we własne szczęście. Los nie tylko po
zwolił jej urodzić dziecko siostry, ale dał szansę na osiąg
nięcie zawrotnej kariery zawodowej.
Kiedy wróciła do salonu, Jack i Dermid oglądali jaką
komedię w telewizji.
SIOSTRZANA PRZYSŁUGA
131
-
Dobre wieści? - zapytał Dermid na widok jej uszczęś-
liwionej miny.
-
Cudowne - odparła i opowiedziała mu wszystko, co
usłyszała od Otta.
Dermid wydawał się zadowolony z jej sukcesu. Wie-
działa, że tak będzie najlepiej, bo choć kochała Dermida
i polubiła życie na ranczu, wcale nie miała ochoty zostać
pełnoetatową gosposią i nianią.
Dlaczego zatem zamiast skakać pod sufit, poczuła
ogromne przygnębienie?
-Jak poszło? - zapytał Dermid.
-
Znakomicie. - Lacey chwyciła go za ramię, gdy pro-
wadził ją spod kliniki do zaparkowanego samochodu.
Był początek lutego i choć śnieg dawno stopniał,
wciąż trzymał mróz. - Doktor Robinson mówi, że to
duże dziecko.
Jeszcze nigdy nie wyglądała równie pięknie. Miała na
sobie szkarłatny płaszcz, a lodowaty wiatr zaróżowił jej
policzki i rozwiał włosy niczym jedwabne wstążki. Miała
rozchylone usta i marzył, żeby je pocałować. Ale po-
wstrzymał się. Po urodzeniu dziecka Lacey powróci do
dawnego życia. Jeśli jeszcze wyobrażał sobie, że ma szan-
sę konkurować z jej karierą, radość dziewczyny po roz-
mowie z agentem zniweczyła wszelkie nadzieje. Postano-
wił więc odgrodzić się od niej emocjonalnie, by jak naj-
mniej cierpieć po jej wyjeździe.
- Następna wizyta dwudziestego trzeciego? - upewnił
się. - Niedobrze. Wracam ze Szkocji dopiero dwudzieste
go czwartego, a chcę cię odwieźć. Zadzwoń do kliniki
i przełóż wizytę na dwudziestego piątego.
132
GRACE GREEN
-Dermid, sama pojadę. Po co robisz tyle zamieszania?
-
Mam powody. - Dotarli do samochodu i otworzył
przed nią drzwi. - Drogi są niebezpieczne o tej porze
roku. Nie mógłbym spać spokojnie, wiedząc, że
prowadzisz w takich warunkach samochód.
-To szantaż.
-Wiem - uśmiechnął się. - Ale chyba skuteczny, co?
ROZDZIAŁ JEDENASTY
Roześmiała się, ale kiedy wrócili na ranczo, natych-
miast zadzwoniła do kliniki i przełożyła wizytę.
-
Proszę bardzo - powiedziała do Dermida, odkładając
słuchawkę. - Teraz będziesz się dobrze bawił u
rodziców?
-
Na ile będzie to możliwe, biorąc pod uwagę okolicz-
ności. No nic...
-Jakie okoliczności?
-
Niechętnie wyjeżdżam, teraz, kiedy tak niewiele czasu
zostało do porodu.
-
Dziecko ma się urodzić pod koniec marca. Poza tym,
nie będzie cię tylko kilka dni. "
No i co z tego, skoro wiedziała, jak strasznie będzie za
nim tęsknić. Cieszyła się, że pomieszka trochę w Deerha-
ven, ale żałowała każdej chwili spędzonej bez Dermida.
Czas mijał zbyt szybko. Tych parę miesięcy na ranczu
stanie się wkrótce zaledwie wspomnieniem, słodko-gorz-
kim wspomnieniem, które zachowa w pamięci do końca
życia.
-
Co tak ciężko wzdychasz? - zapytał zaniepokojony. -
Zmęczyłaś się? Idź do łóżka. Przyniosę ci herbaty, a
potem możesz się zdrzemnąć.
-
Dzięki - powiedziała. - Z przyjemnością się wyciągnę.
Ale wolę szklankę ciepłego mleka.
134
GRACE GREEN
Po drodze do sypialni zajrzała do dziecinnego pokoju.
Oparła się o framugę drzwi i patrzyła na różowe ściany,
przypominając sobie, jak Felicity i Jordan śmieli się z niej,
kiedy powiedziała, że sama chwyciła za pędzel. Teraz z
zadowoleniem i dumą stwierdziła, że odwaliła kawał
solidnej roboty. Dermid zniósł ze strychu starą kołyskę
Jacka, wyszorował ją i zawiesił bladoróżowe zasłonki
przysłane przez Felicity. Potem położył na podłodze
nowy, różowy dywan. Jack zaś szczodrą, ręką ofiarował
najładniejsze pluszowe zabawki ze swo- i jej kolekcji,
książeczki, z których, jak stwierdził, jużj wyrósł i gobelin
na ścianę, który Felicity wyszyła, kiedyl był
niemowlęciem.
Już niedługo, pomyślała Lacey, maleństwo będzie le-
żało w kołysce i cieszyło się ślicznym pokoikiem. Poło-
;
żyła ręce na wydatnym brzuchu. Córeczka Alice. Dziwne,
ale nigdy nie pomyślała o niej jak o własnym dziecku.
Czuła jedynie więź rodzinną... bo każde dziecko Alice,
było również...
- Grosik za twoje myśli.
Lacey odwróciła głowę i zobaczyła Dermida. Stał naj
podeście z kubkiem gorącego mleka w dłoni.
-
Myślałam... to smutne, że kiedy przywieziesz dziecko
ze szpitala, nie będzie tu Alice.
-
Kiedy przywiozę dziecko do domu? Nadal chcesz je
powierzyć mojej opiece naychmiast po urodzeniu?
Nie wrócisz tu choćby na parę dni, żeby odzyskać
siły?
Potrząsnęła głową. Oderwała się od framugi.
- Nie. Moje zadanie dobiegnie końca. Wiem, że bę
dziesz dla niej cudownym ojcem. Tak jak dla Jacka.
SIOSTRZANA PRZYSŁUGA
135
- A ty zostaniesz dziewczyną Glory. Oboje dostaniemy
to, na czym nam najbardziej zależy.
Odprowadził ją do pokoju i postawił kubek na nocnym
stoliku. Czuła się na tyle swobodnie, że zrzuciła buty i
ściągnęła spodnie, po czym wślizgnęła się pod kołdrę.
Poprawił jej poduszki i opatulił mocniej kołdrą. Było jej
ciepło i przyjemnie.
Podał jej fajansowy kubek.
- Dzięki - powiedziała z wdzięcznością. - Jesteś dla
mnie taki dobry, Dermid.
Pochylił się i pocałował jej brew tak delikatnie i czule,
aż poczuła ukłucie w sercu.
- Jak mógłbym nie być dla ciebie dobry, Lacey? Będę
cenił twój dar do końca życia.
Zobaczyła łzy w jego oczach i ból w jej sercu stał się
jeszcze ostrzejszy. Kiedy Dermid wyszedł z pokoju, za-
mykając za sobą drzwi, zaczęła płakać.
Dermid poprosił Artura, by wprowadził się na ranczo,
gdy tylko on z Jackiem wyjadą do Szkocji.
- W chacie nie ma telefonu - tłumaczył. - Będę często
dzwonił, rozumiesz chyba?
Artur uległ namowom Dermida.
Poprzedniego wieczoru Lacey pomogła Jackowi spa-
kować rzeczy. Kiedy zobaczył, jak składa nowy granatowy
sweter, który dostał od ojca na podróż, skrzywił się.
-Muszę go zabierać?
-Tak. Będziesz elegancko wyglądał na przyjęciu.
-
Tata i ja nie jesteśmy salonowymi lwami - powie-
dział, wyraźnie delektując się górnolotnym zwrotem.
136
GRACE GREEN
Dermid pojawił się w drzwiach.
-
To prawda, ale już ci mówiłem, że jeśli chodzi o ro-
dzinę, to musimy zdobyć się na wysiłek.
-Spakowany? - zapytała go Lacey.
-
Wrzuciłem trochę rzeczy do neseseru - odparł. - Je-
stem gotowy.
-
O której jutro wyjeżdżamy, tato? - dopytywał się
Jack z przejęciem.
-
Mamy samolot o czwartej. Złapiemy poranny prom i
zdążymy na rodzinny lunch w Deerhaven. A potem
Jordan odwiezie nas na lotnisko.
-
Odprowadzisz nas, ciociu?
-Jasne.
-
Szczęście, że nie lecisz z nami samolotem, bo chyba
byś się nie zmieściła w fotelu.
Lacey roześmiała się.
-Masz rację. Twoja siostra nie jest już taka malutka.
-
To dobrze - stwierdził Jack. - Bo kiedy się urodzi,
to chcę się z nią bawić. Nie mogę się doczekać! -
Spojrzał na ojca. - A jak będzie miała na imię, tato?
-
Jeszcze się nie zastanawiałem - przyznał. - Może
każde z nas wybierze dla niej imię i będzie miała aż
trzy?
-
Aha! - ucieszył się Jack. - Ciociu, jakie imię wybierasz?
Zastanawiała się przez chwilę.
-Chciałabym, żeby nazywała się Alice.
Oczy Dermida pociemniały ze wzruszenia, kiedy na nią
patrzył.
- Zatem ja wybieram Lacey, ponieważ bez Lacey nie
byłoby dziecka.
Poczuła w sercu ciepło, jakby ją mocno uścisnął. Jeśli
SIOSTRZANA PRZYSŁUGA
137
wątpiła kiedyś w szczerość uczuć Dermida, jego słowa
rozwiały resztki wątpliwości. Uśmiechnęła się do niego.
- Teraz moja kolej - zawołał Jack, skacząc na łóżku.
- Niech nazywa się Jill, jak z wierszyka o Jacku i Jill!
Prawda, że fajnie?
Dermid zachichotał.
-
Niech tak będzie. Zatem nazwiemy ją Alice Lacey
Gillian McTaggart.
-Ale będziemy na nią mówili Jill!
-
Dobrze - zgodził się ojciec i złapał syna, który sko-
czył z łóżka w jego kierunku. - Niech będzie Jill.
I tak córka Alice otrzymała imię.
Następnego ranka pojechali w jasnym słońcu na przystań.
Przeprawa promem odbyła się bez przygód, a w Deerhaven
Felicity i Jordan czekali na nich z pysznym lunchem.
Zaraz po posiłku Jordan odwiózł Dermida i Jacka na
lotnisko. Przed pożegnaniem Jordan wyjął portfel i powie-
dział do Jacka.
, - To mały zaskórniak, żebyś sobie coś kupił podczas
podróży.
-
Czas się pożegnać - Dermid mówił do Lacey. - Ża-
łuję, że zostawiam cię samą.
-Nie będę sama.
-Wiesz, co mam na myśli.
Odstawił neseser, zrobił krok w jej stronę i wziął ją
w ramiona. Popatrzyli sobie w oczy.
-Uważaj na siebie.
-
Ty też - dziewczyna z trudem wydobyła głos ze ściś-
niętego gardła.
138
GRACE GREEN
Głęboko odetchnął i pocałował ją w policzek, czule
i delikatnie. Uśmiechnął się, ale jego oczy pozostały bar-
dzo poważne.
-Lacey...
-Tato! - Jack pociągnął ojca za rękaw. - Idziemy?
Lacey zobaczyła cień niepokoju w oczach Dermida i za-
stanawiała się, o czym teraz pomyślał. Potem uśmiechnął się
do niej i przejechał dłonią po czuprynie syna. Pożegnał się
z Jordanem i powiedział raźno:
- Idziemy.
Jeśli Dermid pomachał do nich przed wejściem do po-
czekalni, Lacey tego i tak nie widziała. Nic nie mogła
zobaczyć, bo oczy miała zamglone od łez.
Jordan był bardzo cichy podczas powrotnej jazdy, co
odpowiadało Lacey. Ona też nie miała nastroju do poga-
duszek. Kiedy zaparkował przed domem, odwrócił się do
niej i przyjrzał uważnie.
-Jesteś w nim zakochana - stwierdził.
-
Nie - odpowiedziała, siląc się na obojętność. - Skądże
znowu!
-
Jesteś. Przetarła dłonią
oczy.
-Jordan, przestań...
-
Co jest między wami, Lace? Zawsze na siebie war-
czeliście. A dzisiaj... wyczułem coś zupełnie innego.
-
Zostaliśmy przyjaciółmi. To wszystko. - Poczuła, że
się dusi. - Dobrymi przyjaciółmi.
-Ale ty go kochasz.
Jej oczy znowu napełniły się łzami.
SIOSTRZANA PRZYSŁUGA
139
-
To beznadziejne, Jordan - wykrztusiła w końcu.
-Bez szans. On nigdy nie zapomni o Alice, a ja...
wiesz, jak uwielbiam moją pracę. No i dzieci... nigdy
nie lubiłam dzieci i kiedy już urodzę córeczkę Alice,
oddam ją bez żalu.
-Jesteś pewna?
- Jak najbardziej.
Westchnął.
- Zatem masz rację, to beznadziejne. Ale zostaliście
przynajmniej przyjaciółmi, ciesz się tym, co osiągnęłaś.
Z pewnością należało się cieszyć, lecz Lacey wiedziała,
że dla niej przyjaźń to o wiele za mało.
- Te cztery dni tak szybko zleciały - powiedziała Fe-
licity, siadając na brzegu łóżka Lacey w czwartkowy wie
czór. Postawiła kubek z gorącym kakao na stoliczku obok.
- Jutro Dermid i Jack wracają i wieczorem będziecie już
na ranczu.
Lacey nie odniosła wrażenia, że te cztery dni minęły
szybko. Dla niej ciągnęły się nieznośnie. Była niespokoj-
na, nie w humorze, bezustannie bolały ją plecy, ale nie
tylko to było przyczyną jej złego samopoczucia. Lubiła
towarzystwo Felicity i reszty rodziny, ale straszliwie tęsk-
niła za Dermidem. To krótkie rozstanie zwiększyło jej
obawy przed ostatecznym rozstaniem, jakie czekało ich
po urodzeniu dziecka.
Felicity zaczekała, aż Lacey skończy pić, po czym
wzięła od niej kubek i podniosła się.
- Dobrze się wyśpij. Pojedziesz jutro z Jordanem na
lotnisko?
140
GRACE GREEN
-
Raczej zostanę i zdrzemnę się. Dermid będzie chciał
od razu wracać na ranczo, więc lepiej odpocznę.
Przeprawa promem może być męcząca.
-
Życzę dobrej nocy, Lacey. - Felicity dała jej całusa. -
Do zobaczenia rano.
Lacey wtuliła się w poduszki.
-Dobranoc, Fliss. I dzięki za wszystko.
-
To ja ci dziękuję, Lacey, za wyśmienitą kolację.
Klops był przepyszny, nawet mały Todd spałaszował
wszystko, co miał na talerzu. I pomyśleć, że śmieliśmy
się z ciebie, kiedy mówiłaś, że gotujesz i sprzątasz.
Jesteśmy z ciebie naprawdę dumni.
-
Nie ma z czego. Nie zawsze to co robię, sprawia mi
przyjemność.
-
Czyszczenie ubikacji? Szorowanie podłóg? - Felicity
błysnęły w uśmiechu oczy. - To nikomu nie może spra-
wiać przyjemności, prawda?
Lacey zachichotała.
- Dobranoc!
Felicity zgasiła światło i wyszła.
Lacey spała naprawdę dobrze, ale tylko do trzeciej
nad ranem, kiedy obudził ją ostry ból w plecach. Ból,
który pozbawiał ją oddechu. Nigdy dotąd nic takiego
nie czuła.
Czy zaczynała rodzić? Zszokowana i przerażona usiad-
ła i zapaliła światło. Za wcześnie na poród. Zostało jeszcze
kilka tygodni...
Ale ból nie mijał. Wrócił piętnaście minut później, po-
tem znowu. Za każdym razem czuła, jakby ktoś wykręcał
SIOSTRZANA PRZYSŁUGA
141
jej wnętrzności rozżarzoną do czerwoności ręką. Miała
ochotę kląć i wrzeszczeć.
Coraz bardziej przerażona wstała, zarzuciła szlafrok
i poszła do sypialni gospodarzy. Zapukała do drzwi, a kie-
dy Jordan odezwał się, weszła do środka.
- To ja - wyszeptała w ciemnościach. - Coś jest nie tak
- mówiła urywanym głosem. - Chyba zaczynam rodzić.
Światło zalało pokój. Jordan wyskoczył z łóżka i był
przy niej w sekundę, a tuż po nim Fliss.
Odprowadzili ją do pokoju i Felicity usiadła przy niej
na łóżku.
- Ubiorę cię - powiedziała spokojnie. - Jak nazywa się
twój lekarz z kliniki?
Lacey podała nazwisko.
- Jordan, złap go przez telefon, wyjaśnij, co się
dzieje
i zapytaj, do którego szpitala zawieźć Lacey.
Gdy Jordan wypadł z pokoju, Felicity ubrała szwagier-
kę i spakowała jej rzeczy do torby. Potem objęła mocno
Lacey.
- Nic ci nie będzie - mówiła Fliss uspokajająco. -
Skurcze są niezbyt częste, jeszcze masz mnóstwo czasu.
Pojedziemy do szpitala i od razu poczujesz się pewniej.
Felicity pocieszała ją, jak mogła, ale równie dobrze
mogła mówić do niej po chińsku, bo Lacey i tak nic z tego
nie rozumiała. Myślała wyłącznie o dziecku. Przychodzi
na świat za wcześnie. Czy przeżyje, czy będzie zdrowe?
-
Tato, wujek Jordan miał na nas czekać. Gdzie on jest?
Dermid zdjął swój neseser z taśmy i rozejrzał się doko
ła. Jednak nigdzie nie dostrzegł szwagra.
142
GRACE GREEN
- Może pojechał na jakieś zebranie. Zadzwonimy do
Deerhaven.
W słuchawce odezwał się nieznajomy głos.
- Czy to pan McTaggart? Tu Shauna, opiekunka dzieci.
Pani Maxwell kazała panu przekazać, że są w szpitalu
Lions Gate. Lacey... panna Maxwell zaczęła dziś w nocy
rodzić... Jeszcze się nie skończyło...
Dermidowi wydawało się, że za chwilę eksploduje mu
serce.
-Lions Gate? Lacey rodzi?
-
Prosili, żeby pan złapał taksówkę, bo nie chcą zosta-
wiać Lacey...
-Dzięki. Już tam jadę.
Odłożył z hukiem słuchawkę i chwytając Jacka za rękę,
zaczął biec przez lotnisko.
-
Co się stało, tato? - zapytał Jack, z trudem łapiąc
oddech. - Coś złego?
-
Twoja siostrzyczka właśnie się rodzi - odparł Der-
mid nieprzytomnie. Przypomniał sobie, jak na Boże
Narodzenie Lacey tonęła we łzach, bo zapomniała o
sosie żurawinowym. To, co dla większości kobiet
byłoby drobiazgiem, u niej urastało do rozmiarów
katastrofy.
Starała się, jak mogła, ale było jasne, że nie radziła
sobie w kryzysowych sytuacjach. A co gorszego mogło jej
się przydarzyć niż przedwczesny poród w środku nocy?
W dodatku bez ojca dziecka, który by ją wspierał?!
Nigdy sobie nie wybaczy, że nie było go przy ni
kiedy go najbardziej potrzebowała. I bez wątpienia o
też mu tego nie wybaczy do końca życia.
SIOSTRZANA PRZYSŁUGA
143
- Dalej, Lacey! Uda ci się. Jeszcze tylko jeden raz.
Przyj!
Przepocona i skrajnie wyczerpana Lacey zdobyła się na
jeszcze jeden wysiłek, jak nakazał jej lekarz. Wzięła naj-
głębszy oddech w życiu i parła, i parła, aż każda, naj-
mniejsza żyłka napęczniała w jej ciele jak bańka... A po-
tem wyślizgnęło się dziecko i było po wszystkim.
Lacey leżała wyczerpana, po chwili usłyszała cienkie
kwilenie. Pierwszy krzyk dziecka.
Poruszył coś głęboko w jej sercu.
Poczuła łzy w oczach. W ciągu tych paru miesięcy cią-
ży przelała więcej łez niż w ciągu całego swojego życia.
Wykończona musiała przysnąć, bo gdy się ocknęła,
wieziono ją przez korytarz do małego pokoiku. Potem
zjawili się Jordan i Felicity. Spróbowała się do nich
uśmiechnąć, ale była zbyt zmęczona.
- Niech się prześpi - szepnęła Felicity. - Powinieneś
zadzwonić do domu, sprawdzić, czy...
Lacey nie słyszała nic więcej, powieki zamknęły się
same i znalazła się w innym świecie.
Gdy ocknęła się znowu, zobaczyła obok łóżka zażywną
pielęgniarkę.
- Bardzo mi przykro, że to trwało tak długo, panno
Maxwell, ale musieliśmy dokładnie przebadać dziecko.
Na szczęście małej nic nie jest. Zatrzymamy ją przez parę
dni na oddziale dla wcześniaków, dopóki nie przybierze
na wadze.
Lacey odetchnęła z ulgą.
- To cudowna wiadomość - powiedziała. - Bardzo
dziękuję.
144
GRACE GREEN
- Podobno nie będzie pani karmić piersią, więc przy
niosę pani proszki powodujące ustanie laktacji. I pewnie
marzy pani o filiżance herbaty.
Pielęgniarka pomogła jej usiąść i poprawiła poduszki
pod plecami.
- Tymczasem...
Lacey nie zauważyła maleńkiego wózeczka przy swo-
im łóżku. I kiedy pielęgniarka wzięła dziecko na ręce,
poczuła rozdzierający ból w sercu.
Córeczka Alice. Jej siostra nie dożyła, by ujrzeć swoje
maleństwo.
- Dziękuję - powiedziała, wyciągając ręce do dziecka.
- Proszę dać mi ją na chwilę.
Pielęgniarka wyszła, zostawiając ją ze śpiącym nie-
mowlęciem w ramionach.
Maleństwo szczelnie zawinięte w różowy kocyk, lekkie
jak piórko.
Ostatni raz Lacey trzymała niemowlę na reku, kiedy
Felicity urodziła swoje najmłodsze dziecko. Choć uważa-
ła, że jej bratanica jest słodka, mimo czerwonych plam na
buzi i łysej głowy, to jednak nie czuła do maleństwa wiel-
kiej miłości.
To dziecko nie było ani czerwone, ani ponurszczone,
ani łyse. Alice Lacey Gillian McTaggart miata czarne,
bujne włosy, gładką skórę, piękny, zgrabny nosek i ustecz-
ka stworzone do puszczania baniek. Lacey szukała jaki-
chkolwiek oznak podobieństwa do Alice, ale ici nie zna-
lazła. Ani do Dermida.
Dermid.
Na samo wspomnienie o nim serce zabiło jej mocniej.
SIOSTRZANA PRZYSŁUGA
145
Będzie w siódmym niebie, gdy się dowie, że jego córeczka
przybyła bezpiecznie na świat. A kiedy przekona się, jaka
jest słodka, będzie za nią szalał... Dziecko poruszyło
się i zakwiliło.
- Ciii.... maleńka - szeptała Lacey, kołysząc ją deli
katnie w ramionach.
Ale płacz nie ustawał, był coraz głośniejszy. Lacey
poczuła dziwne mrowienie w sutkach i jakby na ten syg-
nał dziecko zaczęło szukać jej piersi.
- Nie, skarbie, nie możesz!
Ale mała nie miała zamiaru przestać. Chciała ssać.
- Skarbie, nie...
Opanowując panikę, Lacey walczyła ze sobą. Instynkt
jej podpowiadał, że jeśli ulegnie i nakarmi dziecko, zwią-
że się z małą już na zawsze. Ale jak mogła odmówić jej
pokarmu?
To zbyt wiele, decyzja była zbyt trudna...
Później nie była pewna, czy to dziecko znalazło rozcię-
cie w koszuli, czy też ona sama odsunęła materiał, ale nim
się zorientowała, maleństwo chwyciło jej sutek i zaczęło
ssać z wilczym apetytem, jakby walczyło o przeżycie.
Lacey trzymała je czule i czuła, jak ogarniają cudowne
uczucie spokoju. To było takie naturalne. I jeśli popełniła
błąd, oczywiście przyjdzie jej za to odpokutować, ale
później. Teraz nie będzie sobie tym zaprzątać głowy.
Po kilku minutach dziecko zaczęło ssać mniej łapczy-
wie, szukając bardziej otuchy niż pożywienia.
- I jak? - szepnęła Lacey, całując małe czółko.
Na dźwięk jej głosu maleństwo otworzyło oczka, ciem-
noniebieskie, okrągłe, poważne i pełne mądrości. Patrzyło
146
GRACE GREEN
na nią bez mrugania, jakby prosto w serce. Lacey wyczuła,
że w tej właśnie chwili mała uznała ją za matkę. I po raz
pierwszy w życiu zrozumiała, że dzieci potrafią nawiązać
kontakt z otoczeniem już od chwili narodzin, nie trzeba
czekać, aż będą potrafiły sklecić kilka sensownych słów.
- Och, mój cudowny skarbie. - Czule pocałowała cór-
kę w policzek. - Kocham cię. I nigdy, przenigdy cię nie
oddam.
Kiedy uniosła głowę, zobaczyła, jak małe powieki za-
mykają się i dziecko zasypia.
W tej samej chwili wyczuła, że ktoś ją obserwuje.
Serce omal nie wyskoczyło jej z piersi, gdy ujrzała
Dermida stojącego w drzwiach.
Jak wiele widział?
I co ważniejsze, ile usłyszał?
ROZDZIAŁ DWUNASTY
Dermid wiedział, że ta chwila na zawsze pozostanie
w jego pamięci.
Nie spodziewał się ujrzeć Lacey z niemowlęciem.
A z pewnością nie tego, że zobaczy, jak Lacey karmi je
piersią. Poczuł łzy pod powiekami. Była taka pewna, że
nie zwiąże się emocjonalnie z dzieckiem, i co teraz?
-
Wyglądasz fantastycznie - powiedział, niemal bojąc
się oddychać, gdy zbliżał się na palcach do łóżka. -
Spotkałem Jordana i Fliss na dole. Powiedzieli, że
poród był bardzo ciężki, ale świetnie sobie radziłaś.
Lacey, jestem z ciebie taki dumny, tylko przykro mi,
że nie było mnie przy tobie, by cię wspierać.
-
Twoja córka jest niecierpliwa i uparta - uśmiechnęła
się do niego promiennie. - Skąd mogliśmy wiedzieć,
że nie ma zamiaru dłużej czekać?
Miała na sobie szpitalną koszulę, pogniecioną, wilgotną
i niezbyt twarzową, ale dla niego nigdy nie wyglądała
piękniej. I nigdy nie kochał jej bardziej.
Pochylił się i pocałował ją w policzek. Miał ochotę po-
całować ją w usta, ale nie był pewny jej reakcji.
Jordan powiedział mu parę minut temu, że Lacey jest
w nim zakochana.
- Nigdy dotąd nie była zakochana, Dermid. Wyznała
148
GRACE GREEN
jednak, że kocha cię, tylko... No, ona myśli, że to bezna-
dziejne, z powodu Alice.
-
Dlaczego mi o tym mówisz? - zapytał. W głowie
wirowało mu od niedowierzania i nadziei, gdy starał
się oswoić z tym, co usłyszał.
-To moja siostra. Nie chcę, żeby cierpiała.
- Nie skrzywdzę jej, Jordan. Przysięgam na wszystko.
I miał zamiar dotrzymać obietnicy, bez względu na
okoliczności.
Przyciągnął krzesło do łóżka i usiadł wpatrzony w có-
reczkę. Czuł, jak topnieje mu serce. Maleńka, ciemnowło-
sa, o kremowych policzkach, była doskonałością samą
w sobie. Spała, posapując słodko przez maleńki nosek.
- Czy nie jest ci smutno, że nie ma przy niej Alice?
- zapytała cicho Lacey, zakrywając piersi koszulą.
Pogładził palcem główkę dziecka.
-
Jest mi smutno, ale to już tak nie boli jak kiedyś.
Widać nie było nam pisane. Pogodziłem się z tym
dość dawno temu. Tak jak z tym, że sam będę
wychowywał maleństwo.
-
Dermid, muszę ci coś powiedzieć. - Nie umiała za-
panować nad rosnącą paniką. - Och, tak mi trudno to
wyznać, ale...
-
Nie musisz nic mówić, Lacey. - Oderwał w końcu
oczy od dziecka i spojrzał na nią. - Słyszałem, jak
mówiłaś, że nigdy jej nie oddasz.
-
Łączy nas nierozerwalna więź. - Jej oczy płonęły
gorączkowo. - Nie chciałam, żeby tak się stało. Wiem,
że obiecałam ci oddać dziecko, kiedy się urodzi.
Myślałam, że to będzie łatwe, ale... - Jej głos się
załamał. - Nie
SIOSTRZANA PRZYSŁUGA
149
mogę. Wiem, że to dziecko Alice, ale jest także moje. Już
je kocham i nie mogę...
- Nie musisz.
Zamrugała oczami i spojrzała na niego zaskoczona.
-Nie?
-Mam propozycję...
Ale zanim zdążył jej cokolwiek wyjaśnić, weszła pie-
lęgniarka z małą tacą.
- Pani herbata, panno Maxwell. I proszki, o których
mówiłam. - Postawiła tacę na nocnym stoliku i uśmiecha
jąc się do Dermida, powiedziała: - Teraz zabiorę dziecko.
Wyjęła małą z ramion Lacey i przyglądając się jej
uważnie, stwierdziła z przekonaniem:
- Jest bardzo podobna do pani, panno Maxwell.
Szczęściara. Będzie z niej nie lada piękność!
I nucąc cicho pod nosem, wyszła z pokoju, zostawiając
ich samych.
-
Ma rację - przytaknął Dermid. - Jest do ciebie po-
dobna. Nie wiem, jak mogłem nie zauważyć. Nie
zawsze dziecko jest podobne do swoich rodziców. I z
pewnością Gillian McTaggart wyrośnie na wielką
piękność.
-
Dermid, mówiłeś o propozycji - przypomniała,
opierając się ciężko o poduszki, bledsza niż przed
chwilą. - Co miałeś na myśli?
Chrząknął, bo zdawało mu się, że głos grzęźnie mu
w krtani.
- Pomyślałem, że... może... że ty i ja... moglibyśmy
się pobrać.
Zapadła martwa cisza, a potem rozległ się nieco nerwo-
wy chichot.
150
GRACE GREEN
- Pobrać?!
Czy Jordan się mylił? Nie kochała go?
-
Proszę cię, żebyś za mnie wyszła. - Z trudem zebrał
myśli, by znaleźć odpowiednie słowa. - Chciałbym
uczynić z ciebie uczciwą kobietę...
-Nigdy nie byłam nieuczciwa, Dermid!
-
.. .i żeby to maleństwo miało nie tylko tatę, ale i ma-
mę, a skoro, jak twierdzisz, kochasz ją...
-Bo to prawda!
-Chcesz uczestniczyć w jej wychowaniu...
-Jasne, że chcę, ale nie musisz się ze mną żenić!
-
Cholera! - krzyknął. - Wiem, że nie muszę! Ale ja
po prostu chcę!
Zagryzła dolną wargę, mocno, aż do bólu.
-
Żeby dziecko miało mamę - powiedziała tak cicho, że
z trudem ją usłyszał.
-Jordan twierdził, że mnie kochasz. - Wcale nie
chciał tego powiedzieć, ale słowa same wyfrunęły
mu z ust.
Drgnęła, jakby dźgnął ją nożem. Zasłoniła dłonią oczy.
-Niepotrzebnie.
-
Więc to nieprawda? - Wiedział, że w jego głosie
brzmiało rozczarowanie, ale nie obchodziło go to.
Jordan musiał coś źle zrozumieć, pomyślał
zrozpaczony.
-
Dermid? - Spojrzała na niego nieśmiało przez palce. -
Czy ty tego chcesz?
W jej oczach pojawiła się iskierka, której przedtem nie
było i która dała mu cień nadziei. Ale nadal był ostrożny.
-Jeśli ty chcesz...
-Tylko wtedy, jeśli chcesz, żebym chciała, żebyś ty
SIOSTRZANA PRZYSŁUGA
151
chciał! - Patrzyła na niego z żartobliwym błyskiem w
oczach.
Wróciło. Wróciło zrozumienie, jakie łączyło ich przed
jego wyjazdem do Szkocji. I już wiedział, że wszystko
będzie dobrze.
-
Tak - wyznał. - Pragnę tego z całego serca, bo cię
kocham. Szaleję za tobą i nie mogę bez ciebie żyć.
Jeśli nie powiesz, że za mnie wyjdziesz...
-
Wyjdę za ciebie, Dermid. - Wyciągnęła do niego
ręce. - Jestem w tobie bardzo, bardzo zakochana. Też
za tobą szaleję i...
Pocałował ją, zanim zdążyła powiedzieć coś więcej.
Całowali się aż do utraty tchu. Wydawało im się, że unoszą
się w powietrzu, że lecą wprost do nieba.
Pozostała jeszcze tylko jedna rzecz do wyjaśnienia.
-Lacey, wiem, ile znaczy dla ciebie twoja kariera i
propozycja Glory...
-
Nic nie mów, Dermid. - Położyła mu palec na
ustach. - Domyślam się, że chcesz, bym została w
domu i była mamą na pełny etat, tak jak Alice...
Odsunął delikatnie jej rękę i pocałował.
- Lacey, nie jesteś Alice. I nie spodziewam się, że bę
dziesz taka jak ona. I nie chcę tego - powiedział, patrząc
z powagą w jej oczy, pragnąc, aby go dobrze zrozumiała.
- Jesteś sobą. Lacey, w której się zakochałem, jest nie
tylko silną i odważną kobietą, przyszłą cudowną mamą
naszych dzieci, ale ma też szansę zrealizować swe marze
nia zawodowe. Kochanie, masz w sobie siłę, która pozwo
li ci pogodzić karierę zawodową z życiem rodzinnym. Bę
dę cię wspierał, a już teraz jestem z ciebie bardzo dumny.
152
GRACE GREEN
Nie musisz z niczego rezygnować. Zawsze będę przy to-
bie, żeby ci kibicować i dodać otuchy.
Lacey wydawało się, że za chwilę jej serce wyskoczy
z piersi. Jakim cudem miała tyle szczęścia, że udało jej się
zdobyć miłość takiego wspaniałego człowieka?
- Jesteś dla mnie bardzo dobry. - Pocałowała go, wdy
chając piżmowy zapach jego skóry. - Przyrzekam ci, że
rodzina zawsze będzie dla mnie na pierwszym miejscu.
Zlecenie dla Glory to mój ostatni kontrakt. Nie ma takiego
miejsca na świecie, które wolałabym od rancza.
Uściskał ją.
- Nigdy nie byłem szczęśliwszy. I cieszę się, że zre
zygnujesz z kariery modelki, bo wiem, jakie to wyczerpu
jące i stresujące.
Spojrzała na niego rozbawiona.
-
I to mówi człowiek, który uważał, że to zajęcie na
jedną ósmą etatu?
-
Widząc, jak ciężko harujesz na ranczu, zdałem sobie
sprawę, że musiałaś równie ciężko pracować, żeby
osiągnąć sukces w świecie mody... Naprawdę
mówiłem, że jesteś obibokiem?
Roześmiała się.
-
Tak. I to wiele razy. Muszę cię jeszcze o coś zapytać -
powiedziała poważnie. - Dlaczego ciągle mi dokucza-
łeś? Z początku tylko się ze mną drażniłeś, ale po
śmierci Alice twoje uwagi stały się bardziej napastliwe.
Naprawdę mnie bolały.
-
Tak mi przykro, skarbie. - Przytulił ją mocniej i gła-
dził po włosach. - Sam tego nie mogłem zrozumieć,
ale chyba już wiem dlaczego. Najpierw miałem do
ciebie żal,
SIOSTRZANA PRZYSŁUGA
153
że Alice umarła, a ty nadal żyjesz swoim bezużytecznym
życiem kolorowego motyla. Nie wiem, kiedy się w tobie
zakochałem, ale wiedziałem w głębi duszy, że nie mam
u ciebie szans i sarkazm był mechanizmem obronnym.
Chciałem trzymać cię na dystans. I udało mi się.
Uniósł głowę, słysząc tupot drobnych stóp na koryta-
rzu. W chwilę później w drzwiach stanął zdyszany Jack,
z rozwianą czupryną i roziskrzonym wzrokiem.
- Cześć, ciociu! - zawołał podekscytowany. - Muszę
zobaczyć dziecko! Kiedy zabierzemy je do domu, tato?
Po chwili dołączyli do niego Jordan i Felicity.
-
Zabierzemy nie tylko dziecko - oznajmił z szerokim
uśmiechem. - Ciocia Lacey też z nami wraca. Tylko
że już nie będzie twoją ciocią. Gdy tylko włożę na jej
palec ślubną obrączkę, zostanie...
-
Będzie moją nową mamą? - Jack gapił się zdumiony
na Lacey.
-Tak, kochanie.
Oczy Felicity zapłonęły radością, a Jordan mruczał
z zadowoleniem, jak syty kocur.
- Co ty na to, synu? - zapytał Dermid.
Jack podbiegł do łóżka i rzucił się prosto w otwarte
ramiona Lacey.
- Nie mogę się doczekać, kiedy będziemy nareszcie
prawdziwą rodziną!
Niewidzialna Alice patrzyła na nich z wysokości od
samego początku. Teraz nareszcie mogła odfrunąć spokoj-
nie do Nieba. Pierwsze zadanie początkującego anioła
zostało wykonane. Choć bardzo się denerwowała i popeł-
154
GRACE GREEN
niła mnóstwo pomyłek, ostatecznie odniosła zwycięstwo.
Ogarnęła ją niebiańska błogość.
Westchnęła, radosna i szczęśliwa, potem odpłynęła
spokojnie w stronę światłości.
To naprawdę będzie związek pod opieką Niebios!