Grace Green
Siostrzana przysługa
Tłumaczyła
Katarzyna Rustecka
HARLEQUIN
®
Toronto • Nowy Jork • Londyn
Amsterdam • Ateny • Budapeszt
• Hamburg
Madryt • Mediolan • Paryż
Sydney • Sztokholm • Tokio •
Warszawa
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Spotkali się w ogrodzie spowitym szarą, poranną
mgłą.
- Sam musisz zdecydować, kochanie - w jej
oczach
błysnęły łzy - ale pospiesz się - urwała. - To
czekanie...
łamie mi serce...
Dermid pragnął przytulić ją, pocieszyć, ale gdy
wyciągnął ku niej rękę, zaczęła się rozpływać.
- Nie odchodź! - krzyknął w panice. - Alice,
zaczekaj!
Ale już zamieniła się w mgłę, szerokie rękawy
białej
sukni niczym anielskie skrzydła uniosły ją do nieba.
-
Alice! - Desperacko próbował ją dogonić, lecz
wilgotne macki zaciskały się wokół niego, dusząc
go, pozbawiając tchu i...
-
Tato! - Poczuł szarpnięcie za ramię. - Tato!
Z głośnym jękiem ocknął się z koszmaru i wrócił
do rzeczywistości.
Jack stał przy łóżku w wygniecionej flanelowej
piżamie, z potarganymi brązowymi włosami. Był
przerażony - zbyt przerażony, pomyślał Dermid z
poczuciem winy - jak na chłopca, który jeszcze nie
obchodził piątych urodzin.
-
Wybacz, synku. Obudziłem cię?
-
Strasznie głośno krzyczałeś. To był okropny
sen?
-
Miewałem gorsze.
-
Ale to znowu ten sam?
6
GRACE GREEN
-
Ten sam. Nawet nie pytaj, bo i tak nie
powiem, o czym był. Może kiedyś, kiedy będziesz
dość duży, by to zrozumieć... teraz... - Zsunął nogi
na podłogę.
-
Boisz się, że mnie też śniłyby się koszmary.
-
Właśnie.
Dermid wstał, położył rękę na ramieniu syna i
poprowadził chłopca do okna.
-
Nie mówmy o tym. Zobacz, jaki piękny
poranek. - Słońce rzucało ognisty snop na ośnieżony
szczyt Moun-tain Rangę na Vancouver Island,
zapowiadając kolejny gorący, majowy dzień. -
Będzie upał.
-
Szkoda, że musimy spędzić połowę dnia na
promie. Tam jest tak nudno.
-
Nie masz ochoty jechać na chrzciny nowej
kuzynki?
-
Wolałbym zostać na ranczu i pomagać Arturowi
przy zwierzętach.
-
Ja też nie przepadam za przyjęciami, synu, ale
to spotkanie rodzinne.
Właściwie nie była to jego rodzina, tylko Alice.
Jednak lubił ich wszystkich, z wyjątkiem Lacey.
Była zimna. Sztuczna, afektowana. Z pewnością
atrakcyjna, ale bezużyteczna. Jak jakiś zbędny
ornament
albo...
bańka
mydlana.
Zupełnie
niepodobna do swojej siostry.
Alice. Po jej śmierci zapragnął odgrodzić się od
ś
wiata, ale nie mógł, ze względu na Jacka. To dla
niego nie zerwał kontaktu z rodziną żony, choć te
spotkania jątrzyły stare rany i uniemożliwiały
rozpoczęcie nowego życia.
-
Tato, musimy jechać?
-
Tak. - Dermid wpatrywał się w położone
poniżej ogrody - ogrody Alice, niegdyś tak piękne i
zadbane, dziś
SIOSTRZANA PRZYSŁUGA
7
zdziczałe i opuszczone. Tak jak on. - Muszę
porozmawiać z wujkiem Jordanem.
- Nie możesz porozmawiać przez telefon?
Dermid przeniósł wzrok z ogrodów na położone
dalej
łąki, na których pasły się alpaki i lamy.
- Nie, to coś naprawdę ważnego. Muszę z nim
poroz
mawiać osobiście.
- Zupełnie jakby to była sprawa życia lub
ś
mierci!
Na widok wysokiej i chudej sylwetki przy
głównej
oborze Jack w jednej sekundzie stracił
zainteresowanie rozmową z ojcem.
- Jest Artur! Ubiorę się i pomogę mu wyrzucać
gnój.
Pomknął do swojego pokoju, jednak jego
słowa
dźwięczały ponurym echem w głowie Dermida,
wywołując piekący ból.
Nieświadomie syn trafił w sedno. Naprawdę
chodziło o sprawę życia lub śmierci. Musiał w końcu
podjąć decyzję.
- Lacey, jesteś, dzięki Bogu!
Lacey Maxwell wyłączyła silnik srebrnego
kabrioletu. Wyjęła kluczyk ze stacyjki i spojrzała
pytająco na szwa-gierkę, która zbiegała do niej po
frontowych schodach Deerhaven.
-
Mam gorącą prośbę - sapnęła zdyszana. -
Właśnie dzwonił Dermid z promu. Zostawił swój
samochód w Na-naimo i płynie z Jackiem na
pokładzie pasażerskim. Jordan obiecał, że ich
odbierze z Horseshoe Bay, ale nie wrócił jeszcze z
biura, więc...
-
Chcesz, żebym ja czyniła honory? - Lacey
skrzywiła się zabawnie, a potem cichutko
westchnęła.
8
GRACE
GREEN
-
Mogłabyś, Lacey? Sama bym pojechała, ale
trzeba nakarmić dziecko i przygotować...
-
Nic nie mów. Zrobię to z przyjemnością.
-
Chyba sam Bóg mi cię zesłał! - Odrzucając do
tyłu jasny warkocz, Felicity spojrzała na zegarek. -
Jeśli teraz wyjedziesz, zdążysz ich odebrać.
Lacey wsunęła kluczyk do stacyjki.
-
Super. Dermid będzie mi winny przysługę, a to
na pewno mu się nie spodoba!
-
Lacey...
-
Tak? - uśmiechnęła się figlarnie.
-
Nie dokuczaj mu za bardzo, dobrze?
-
Postaram się, ale szczerze mówiąc, budzi we
mnie najgorsze instynkty. Jak każdy męski
szowinista.
Felicity zachichotała melodyjnie i tak zaraźliwie,
ż
e Lacey musiała jej zawtórować.
Zawróciła kabriolet, stwierdzając w duchu po raz
nie wiadomo który, że jej brat miał nie lada
szczęście. Tak, Jordan znalazł sobie wprost idealną
partnerkę życiową.
Jego
poprzednie
małżeństwo
okazało
się
katastrofą. Pierwsza żona, Marla, nie dość że była
wyjątkową egoistką, to jeszcze zdradzała go przez
wiele lat. Po jej śmierci Jordan zakochał się w
opiekunce córki. Felicity była dla Mandy o niebo
lepszą matką niż Marla. Po ślubie Jordanowi i Felicity
urodziło się dwóch chłopców, Todd i Andrew, a teraz
córeczka Verity, gwiazda dzisiejszej uroczystości.
To będzie miłe rodzinne spotkanie, pomyślała
Lacey, pędząc samochodem nadmorską autostradą w
kierunku Horseshoe Bay. Szkoda tylko, że zaszczyci
je swą obecnością Dermid Andrew McTaggart.
SIOSTRZANA
PRZYSŁUGA
9
Właściwie nie należał do rodziny. Pochodził ze
Szkocji, gdzie mieszkali jego rodzice, dwóch braci i
liczni krewni. Powinien był tam zostać z resztą
swojego klanu!
Nigdy nie darzył jej sympatią.
A ona tak bardzo chciała go polubić. Była gotowa
zaakceptować każdego mężczyznę, którego pokocha
jej siostra, bo uwielbiała Alice. Lecz uparty i
ograniczony Szkot zwyczajnie nie dał Lacey szansy.
Jego zdaniem modelki to próżne, puste stworzenia,
z którymi nawet nie warto rozmawiać. Nie
zamierzała zabiegać o jego względy. Nigdy nie była
ani próżna, ani pusta, no i miała przecież swoją
dumę. Jednak jeśli jawna wojna między nią a De-
rmidem McTaggartem miała się kiedyś skończyć, on
musiał zrobić pierwszy krok.
Prędzej ziemia drgnie w posadach, pomyślała z
ironicznym uśmieszkiem.
- Sądziłem, że wujek Jordan będzie na nas
czekał.
- Jack rozglądał się zaniepokojony. - Nie widać
go!
W ten upalny dzień w Horseshoe Bay było
tłoczno i głośno. Tłumy turystów, mnóstwo
autobusów,
taksówek,
wszelakiego
rodzaju
samochodów. Wczasowicze sunęli chodnikami,
oglądając wystawy sklepów, szukając jadei-towej
biżuterii, wycinanych w drewnie totemów, podko-
szulków z kolorowymi nadrukami. Inni zajadali
lody i snuli się bez celu, ciesząc się morską bryzą i
niesamowitym widokiem jachtów wypływających z
przystani, i podziwiając błękit oceanu.
- Pewnie szuka miejsca do parkowania. Zaczekajmy
na niego tu, z boku...
10
GRACE GREEN
- Cześć, Dermid! - Wszędzie rozpoznałby ten
głos.
Dźwięczny, zmysłowy, nonszalancki. Rzucający
wręcz
wyzwanie.
Odwrócił się i natychmiast ją zobaczył. Jak
zwykle olśniewająca, w wykrochmalonej, białej,
koszulowej
bluzce
i
błękitnych
lnianych
spodniach. Wśród spalonych słońcem turystów
wyglądała jeszcze bardziej świeżo niż zazwyczaj.
Jak orzeźwiający drink z lodem na pustyni...
-
Lacey - powitał ją lekko kpiącym tonem. -
Jesteś naszym szoferem?
-
Jordan bardzo przeprasza, ale nie mógł się
wyrwać z pracy. - Spojrzała na Jacka, który gapił się
w nią niczym sroka w gnat. - Jack, jak miło cię
znowu widzieć.
-
Ciebie też, ciociu!
-
Mam
dla
ciebie
prezent,
skarbie.
Przywiozłam z Francji, gdzie byłam w zeszłym
tygodniu... Jestem ciekawa, czy ci-się spodoba.
Dermid poczuł irytację.
Umiała sobie radzić z mężczyznami, bez
wątpienia. I z chłopcami. Nigdy nie traktowała
Jacka z góry, zawsze rozmawiała z nim jak z
dorosłym. A on, naiwniak, szalał za nią, odkąd
zdołał skupić swój niemowlęcy wzrok na tyle, by
dojrzeć burzę lśniących włosów, wielkie, zielone,
kocie oczy i nieskazitelną, jasną cerę. Niedługo
biedak dostrzeże też nieskończenie długie nogi,
uwodzicielski krok, seksowną figurę i...
- Jedziemy, Dermid? - Ruszyła w kierunku ulicy,
owiewając go obłokiem perfum. Musiał się wziąć w
garść,
by dotrzymać jej kroku. Ten intensywny zapach
gardenii
SIOSTRZANA PRZYSŁUGA
1
1
i piżma mógłby mniej opanowanego faceta
doprowadzić do szaleństwa.
-
Zaparkowałam tutaj. - Prowadziła ich na
parking pewnie i z gracją. Zatrzymała się przed
srebrzystym kabrioletem z opuszczonym dachem.
-
Ale masz fajny wóz, ciociu! - Oczy Jacka
błyszczały z podniecenia. - Mogę usiąść z przodu?
-
Nie mam nic przeciwko temu - odparła
wesoło. -Jeśli twój tata się zgodzi...
-
Mogę, tato?
-
Tak - warknął.
Po chwili znaleźli się na drodze prowadzącej na
autostradę. Porwane wiatrem włosy Lacey falowały,
jakby żyły własnym życiem.
Przez cały czas rozmawiała z Jackiem. Tylko od
czasu do czasu wołała przez ramię:
-
W porządku tam z tyłu?
-
Tak - odpowiadał sucho.
Raz uchwycił jej spojrzenie w lusterku. Przez
sekundę ich oczy spotkały się, ale szybko wbiła wzrok
w przednią szybę. Wydawało mu się, że dostrzegł w
jej oczach wrażliwość, mądrość i pełną melancholii
zadumę. Przewidzenia. Musiał się pomylić, gdyż
Lacey Maxwell nie była ani wrażliwa, ani mądra, ani
zdolna do melancholijnej zadumy. Nigdy nie miała
nic ciekawego do powiedzenia.
Była po prostu piękną, lecz głupią nudziarą.
Jednak wyświadczyła mu przysługę... i choć
oczywiście, gdyby mógł wybierać, wolałby iść na
piechotę, teraz był jej dłużnikiem. No nic, już on się
postara, by jak najszybciej spłacić ten dług.
12
GRACE GREEN
Zatem kiedy dojechali do następnego zjazdu,
pochylił się do przodu i krzyknął jej prosto w ucho.
- Możesz
się
zatrzymać
przy
Centrum
Handlowym
Caulfielda?
Skinęła głową. Włączyła kierunkowskaz i
zjechała z autostrady.
Gdy tylko zaparkowała, Dermid natychmiast
wyskoczył z samochodu.
- Zaraz wracam.
Myślał o kwiatach, ale w ostatniej chwili zmienił
zdanie i kupił jej pudełko belgijskich czekoladek.
Dobrze jej zrobi trochę dodatkowych kalorii, bo była
tak przeraźliwie chuda...
Wracając do samochodu, widział, jak Lacey
rozmawia żywo z Jackiem. Nie zauważyli go, ale
słyszał z dala podniecony głos syna.
- ...i ja, i tata nie przepadamy za rodzinnymi
przyję
ciami... I wolałbym zostać w domu i wynosić gnój
z
o-
bory niż robić głupie miny do jakiegoś niemowlaka.
Przerwał, gdy zauważył ojca.
-
Cześć, tato. Właśnie mówiłem cioci...
-
Słyszałem.
Lacey spojrzała na niego z rozbawieniem w
oczach.
-
Twój syn i ja nadajemy na tej samej fali, jeśli
chodzi o niemowlęta... Zgadzamy się co do tego, że
ż
adna z nich pociecha, dopóki nie nauczą się siadać
na nocniczku i nie potrafią prowadzić w miarę
rozsądnej konwersacji.
-
Ciocia Lacey uważa, że ciągle brudzą i hałasują
i potrzebują opieki dwadzieścia cztery godziny na
dobę, przez siedem dni w tygodniu.
SIOSTRZANA
PRZYSŁUGA
13
- Innymi słowy robota na cały etat. - Dermid usiadł
na tylnym siedzeniu. I dodał suchym tonem, gdy Lacey
odwróciła się do niego: - Odrobinkę bardziej męczące
niż godzinka opierania się o palmę kokosową i
pozowania do zdjęcia na okładkę jakiegoś modnego
magazynu. Jak określiłabyś swoją pracę, Lacey? Na
jedną ósmą etatu?
Jej roześmiane przed chwilą oczy pociemniały.
Wyczuł, że zepsuł jej humor na cały dzień.
Odwróciła się od niego z zaciśniętymi ustami,
wepchnęła kluczyk do stacyjki i ruszyła.
Jack chyba odczuł narastające napięcie, bo
osunął się w fotelu, wyraźnie przygnębiony.
I ani on, ani jego ciotka nie odezwali się do
siebie słowem do końca podróży.
Deerhaven, ogromny dom Maxwellów, stał na
wysokim
zboczu
Zachodniego
Vancouveru.
Położony na lesistym terenie, z panoramicznym
widokiem na ocean, miał też duży basen i plac
zabaw dla dzieci.
Mieszkanie Lacey było oddalone o parę minut
stąd, więc odwiedzała Deerhaven przy każdej
okazji. Felicity była jej najbliższą przyjaciółką, choć
jeden sekret Lacey ukrywała nawet przed nią, a
dotyczył on Dermida.
Felicity miała wysokie mniemanie o szwagrze i
zarówno ona, jak i Jordan uważali jego potyczki
słowne z Lacey za całkowicie niewinne, a nawet
zabawne. Żadne z nich nie zauważyło, że w ciągu
ostatnich miesięcy przytyki Dermida stały się jeszcze
bardziej cięte. Lacey pilnowała się bardzo, aby nie
okazać, jak wielką jej to sprawia przykrość, jednak
czasami puszczały jej nerwy.
14
GRACE
GREEN
Dzisiejsza
kąśliwa
uwaga
Dermida
była
szczególnie bolesna.
„Jak określiłabyś swoją pracę, Lacey? Na jedną
ósmą etatu?"
Jego sarkazm zepsuł jej humor. Zdaniem Dermida
ż
ycie modelki to jedno pasmo uciech i blichtru. Nie
przyszło mu nawet do głowy, że czasami padała z
nóg z wycieńczenia. Bezustannie podróżowała, a
same sesje zdjęciowe były niezwykle stresujące, tak
samo jak pokazy mody w Mediolanie, Paryżu,
Londynie...
Tłumiąc westchnienie, odegnała od siebie
nieprzyjemne myśli i zaparkowała samochód przed
Deerhaven. Nie pozwoli, by uszczypliwość Dermida
zepsuła jej nastrój, zamierzała dobrze się bawić na
dzisiejszym przyjęciu.
Jack odpiął pas.
-
Tato, mogę poszukać kuzynów?
-
Jasne, śmiało.
Ruszyli z Lacey w stronę domu. Kiedy dotarli do
tarasu, Dermid spojrzał na ocean.
- Niesamowity widok - powiedział cicho, jakby
do
siebie.
Lacey odwróciła się i podziwiała przez chwilę
siedem frachtowców czekających na rozładunek,
dziesiątki jachtów i kilka ścigających się
motorówek.
- Tak, niezwykły.
Spojrzała na niego spod oka. Wiedziała, i to od
dawna, dlaczego jej siostra zakochała się w tych
ciemnokasztano-wych włosach, surowych rysach i
seksownych ustach. Dermid McTaggart był
naprawdę bardzo atrakcyjnym facetem. Szkoda, że
uroda nie szła w parze z charakterem.
SIOSTRZANA
PRZYSŁUGA
15
Lacey miała własny klucz do domu, toteż bez
wahania otworzyła drzwi. Dermid wszedł za nią do
holu. Z góry dobiegł ich płacz dziecka. Lacey
stanęła u stóp schodów.
- Fliss, już jesteśmy!
Parę sekund później na podeście pojawiła się
uśmiechnięta radośnie Fełicity.
-
Cześć, Dermid, cieszę się, że mogłeś
przyjechać. Gdzie Jack?
-
Poszedł szukać kuzynów.
-
To dobrze. Bawią się z Shauną, opiekunką z
sąsiedztwa. Jordan dzwonił, że już jedzie do domu.
Położę Verity spać i napijemy się czegoś przed
lunchem. Mamy mnóstwo czasu. Chrzciny dopiero
o wpół do trzeciej.
-
Mogę ci w czymś pomóc? - zapytała Lacey.
-
Jesteś czarodziejką, która jak nikt inny nakrywa
do stołu... Mogłabyś?
-
Oczywiście.
-
A ty, Dermid, może przeniesiesz z kuchni do
jadalni krzesełko Andrew?
-
Jasne.
Fełicity wróciła do pokoju dziecinnego, Dermid
poszedł do kuchni, a Lacey do jadalni.
Położyła na stole najpiękniejszy obrus, potem
rozstawiła najlepszą zastawę Fełicity. Wyciągnęła z
szuflady lniane serwetki, złożyła fantazyjnie i
ustawiła na talerzach. Potem odsunęła się nieco, by
z dumą podziwiać swoje dzieło.
Nie znosiła sprzątania i nie umiała gotować, ale
nie można było odmówić jej zmysłu artystycznego.
16
GRACE GREEN
Dermid natomiast do tej pory nie umiał się
wywiązać z tak prostego zadania, jak przyniesienie
dziecięcego stołka! Ruszyła do kuchni, by go
wyręczyć, gdy usłyszała głos Jordana.
-
Jasne, że możemy o tym porozmawiać.
-
Później - powiedział stanowczo Dermid. - Po
przyjęciu. To prywatna sprawa, Jordan. Osobista.
Sprawa rodzinna.
-
Ale jeśli to, jak mówisz, ma coś wspólnego z
Alice, czy Lacey nie powinna o tym wiedzieć?
-
Nie - Dermid zaprotestował ostrym tonem. -
To ostatnia osoba, jaką chciałbym w to wtajemniczać.
Jordan, zbyt długo się wahałem i muszę wreszcie
podjąć decyzję. Właściwie już ją podjąłem,
potrzebuję jeszcze tylko twojego poparcia...
Lacey usłyszała kroki na schodach. Ze wstydem
zdała sobie sprawę, że podsłuchuje. Pospiesznie
wróciła do holu, gdzie natknęła się na Felicity.
-
Nakryłaś do stołu?
-
Aha. Sama zobacz.
Ale choć udało jej się przybrać pogodną minę,
była zdenerwowana i zła. Cóż takiego działo się w
ż
yciu jej szwagra, co wymagało poparcia Jordana?
To zrozumiałe, że nie chciał jej zdradzać swoich
sekretów, ale była na niego naprawdę wściekła. Ona
też nazywała się Maxwell, zatem jeśli sprawa
dotyczyła Alice, to Dermid McTaggart miał
obowiązek porozmawiać ze wszystkimi członkami
rodziny. Również z Lacey.
Obiecała sobie, że bez względu na wszystko
wytropi, o co tu chodzi.
ROZDZIAŁ DRUGI
Chrzciny odbyły się na dworze, w zalanym
słońcem różanym ogrodzie Deerhaven. Jordan i
Felicity wprost promienieli szczęściem.
- Myślę, że wszystko poszło nadzwyczaj dobrze -
po
wiedział
pastor
przy
pożegnaniu
późnym
popołudniem.
W jego oczach błysnęły iskierki humoru. - Nasz Pan
ob
darzył Verity parą potężnych płuc.
Jordan roześmiał się.
- Może rośnie nam wielka śpiewaczka operowa -
za
ż
artował, sprowadzając pastora z patio, gdzie dorośli
pili
szampana i herbatę i raczyli się wspaniałym tortem,
dzie
łem pani domu.
Felicity poszła na górę, by położyć małą spać,
natomiast dzieci urządziły sobie piknik na placu
zabaw. W pewnej chwili Dermid został na patio sam
na sam z Lacey.
Choć jeszcze niedawno brała żywy udział w ogólnej
rozmowie, teraz rozparta się wygodnie w fotelu i
przymknęła oczy.
Odgradzając się od Dermida ścianą milczenia.
Nie mógł jej za to winić. Odkąd przywiozła go z
promu, jakiś złośliwy chochlik kazał mu prawić jej
impertynencje. Uwaga o jednej ósmej etatu była
całkowicie nie na miejscu. Co z tego, że prowadziła
puste i bezużyteczne, choć
18
GRACE
GREEN
pełne blichtru życie? Fakt, że nie znosił takiej
bezproduktywnej
egzystencji,
nie
był
usprawiedliwieniem aroganckiego i nietaktownego
zachowania. Jednak nie mógł się powstrzymać, być
może dlatego, że nie reagowała na jego zaczepki ze
zwykłą zgryźliwością. A jak czerpać satysfakcję z
dokuczania komuś, kogo zdaje się to w ogóle nie
obchodzić?
Wydawało się, ie całkowicie zapomniała o jego
obecności. Jakby pozowała do rozkładówki jakiegoś
wytwornego magazynu mody. Uosobieme elegancji.
Jedwabna suknia, w którą się przebrała na
ceremonię, czarna, w drobne białe kwiatki,
kosztowała prawdopodobnie więcej niż jego
najdroższa alpaka!
- Sądząc po twojej kwaśnej minie - odezwała się
ironicz
nie - myślisz o mnie, i to raczej nie jest nic
przyjemnego.
Leniwie zmrużyła oczy, ale wyczuwał błysk
wyzwania pod gęstymi rzęsami. Uniosła butnie
głowę.
- Śmiało - powiedziała. - Wykrztuś to z siebie.
Tłam-
szenie w sobie tylu negatywnych emocji jest
podobno
sza
lenie niezdrowe.
Postanowił podjąć wyzwanie.
-
Pomyślałem tylko, że ta suknia kosztowała
zapewne więcej od mojej najlepszej alpaki - odparł
spokojnie.
-
Tak - zgodziła się. - Wcale by mnie to nie
zdziwiło. I pewnie myślisz, jaki to bezużyteczny
ż
ywot prowadzę w porównaniu z twoimi
ukochanymi zwierzakami.
-
Przyszło mi do głowy - powiedział, patrząc
znacząco na stół - że gdyby Alice nadal żyła, na
pewno już zaniosłaby te wszystkie naczynia do
kuchni i pozmywała, żeby choć trochę pomóc
Felicity.
SIOSTRZANA
PRZYSŁUGA
19
To było podłe z jego strony, najchętniej cofnąłby
te głupie słowa. Lacey zesztywniała. Dosłownie na
sekundę.
- Wiem, że tęsknisz za Alice, ale nie pognębisz
mnie,
stawiając ją za przykład - odparła spokojnie, choć
Dermid
spodziewał się raczej gniewnej riposty. - Zgadzam
się,
ż
e
taka kobieta jak ona trafia się raz na milion. Wiem,
ile
dla
ciebie znaczyła i jak bolejesz nad jej stratą. Zapewne
nadal
pogrążony jesteś w żałobie. Jeśli traktowanie mnie
jak
chłopca do bicia sprawia ci jakąś ulgę, to bardzo
proszę,
nie krępuj się.
Drzwi od tarasu otworzyły się i weszła Felicity, a
za nią Jordan.
Lacey uśmiechnęła się do szwagierki, jakby
słowna utarczka z Dermidem w ogóle nie miała
miejsca.
-
Położyłaś małą spać?
-
Aha. Żywa jak iskra. Prawda, że słodko
wyglądała w sukience do chrztu?
-
Prześlicznie. - Lacey z wdziękiem podniosła
się z fotela. - Pójdę do samochodu po prezenty dla
dzieci. Pomożesz mi?
-
Oczywiście, choć nie powinnaś...
-
Wiem, psuję je... ale skoro nie mam własnych
pociech, pozwól mi na tę drobną przyjemność.
-
A przy okazji - odezwał się jej brat. - Co się
stało z tym Anglikiem, który uganiał się za tobą po
całej Europie? Tym, który miał zamek w Wilshire...
-
Z Harrym? Rzuciłam go, gdy oznajmił, że po
ś
lubie powinnam zrezygnować z kariery i zająć się
wyłącznie rodzeniem dzieci. Męski szowinizm
doprowadza mnie do furii! Wyobrażasz sobie mnie
pośród brudnych pieluch,
20
GRACE
GREEN
butelek i smoczków? Zacznijmy od tego, że za żadne
skarby nie chciałabym przez dziewięć miesięcy
przypominać słonia! - Wzdrygnęła się. - Nie,
wielkie dzięki!
-
Ależ ciąża jest cudowna! - zaprotestowała
Felicity. - Uwielbiam to! Z radością rodziłabym
dzieci co dwa lata, dopóki nie będę na to za stara!
-
Dlatego po urodzeniu Verity - przypomniał jej
mąż ze śmiechem - zgodziliśmy się oboje, że
czwórka nam wystarczy.
Dermid milczał podczas tej wymiany zdań, ale
kiedy Lacey i Felicity opuściły taras, odezwał się:
-
Jordan, możemy teraz porozmawiać o
sprawie, o której ci wspominałem wcześniej?
-
Jasne. Chodźmy do mojego gabinetu, tam nikt
nie będzie nam przeszkadzał.
Lacey przywiozła dla dzieci kostiumy kąpielowe i
kolorowe piłki plażowe.
-
Możemy teraz popływać w basenie, mamo? -
ośmioletnia Mandy machała w powietrzu nowym
bikini w kolorze cytryny.
-
Możemy, mamusiu? - zawtórowali jej Todd,
dwulatek, i czteroletni Andrew, tocząc niebiesko-
zieloną piłkę po dywanie i zmuszając R.J., nieco już
wiekowego kota, do panicznej ucieczki.
-
Proszę, ciociu Felicity. - Jack co prawda
uwielbiał taplać się z tatą w sadzawce na ich
ranczu, ale pływanie w wykładanym niebieskimi
kafelkami basenie było jeszcze fajniejsze.
-
Chodźmy wszyscy - zaproponowała Lacey. -
Jest
SIOSTRZANA PRZYSŁUGA
2
1
tak gorąco, że warto się nieco ochłodzić. Skoro
mała już zasnęła...
-
Powinnam najpierw posprzątać - protestowała
Felicity.
-
Pomogę ci - zaproponowała Lacey, ale
szwagierka potrząsnęła głową.
-
Nie, idźcie sami. Przyjdę, kiedy skończę.
-
Moje bikini nadal wisi w pralni?
-
Tam, gdzie je zostawiłaś. Mandy, przynieś
ręczniki plażowe - zwróciła się Felicity do córki. -
Nie zapomnij o kremie z filtrem. Ciocia zabierze
was do kabiny, tam się przebierzecie
i
wysmarujecie.
Parę minut później Lacey zaprowadziła całe
stadko do basenu i wszyscy natychmiast wskoczyli
do wody. Rozpoczęła się wspaniała zabawa.
Jack i Andrew, obaj dobrzy pływacy, przeszli na
głębszą wodę, popychając przed sobą plażowe piłki, zaś
Mandy i Lacey bawiły się w drugim końcu z Toddem.
Felicity pojawiła się po dwudziestu minutach.
Przyniosła na tacy dzbanek lemoniady i plastikowe
kubeczki. Ustawiła wszystko na stole przy basenie i
poprawiła ramiączka jednoczęściowego kostiumu
kąpielowego w kolorze ametystu.
-
Wyglądasz znakomicie - zawołała Lacey. -
Przybyło ci parę kilogramów po ostatnim dziecku,
ale do twarzy ci z tym.
-
Serdeczne dzięki, Lacey. Gdzie Jordan i
Dermid?
-
Nie wiem. Nie widziałam ich, odkąd poszłyśmy
do samochodu po prezenty.
Gdy tylko Felicity wskoczyła do wody, Todd
zaczął grymasić.
- Chce mi się pić.
22
GRACE
GREEN
Mandy podprowadziła malca do schodków, gdzie
Feli-city wyciągnęła go z wody.
- Praca matki nie ma końca - roześmiała się,
biorąc
synka w ramiona.
Mandy bawiła się z Lacey piłką, dopóki Felicity
im nie przerwała, krzycząc:
-
Lacey, możesz przyjść? Muszę z tobą
porozmawiać.
Zabrzmiało to bardzo poważnie. Lacey odczuła
niepo
kój, gdy zobaczyła nieszczęśliwą minę szwagierki.
- Mandy, wyjdź także z wody i przebierz Todda
w
su
che rzeczy. Chyba już jest gotów do drzemki. Chcę
chwil
kę pogadać z ciocią.
Lacey wspięła się po schodkach, wyżęła mokre
włosy i podeszła do stołu. Zaczekała, aż Mandy
zabierze braciszka do kabiny.
-
Coś się stało, Felicity?
-
Och, Lacey, to takie smutne. Wiem, że się
zdenerwujesz... - przerwała, gdy Jordan wyszedł z
domu. - Cii... - szepnęła. - Powiem ci po wyjeździe
Dermida. Proszę, nie wspominaj o tym Jordanowi.
Jeszcze nie.
Jordan podszedł do basenu i zawołał:
-
Hej, Jack! Wychodź. Wyjeżdżacie z tatą za
jakieś dziesięć minut.
-
Odwieziesz ich? - zapytała Felicity.
-
Nie, niestety muszę wracać do biura.
Jordan był dyrektorem jednej z największych
agencji nieruchomości, toteż często musiał pracować
nawet podczas weekendów.
- Siostrzyczko - dodał po chwili - obiecałem, że
ty
go
odwieziesz. Zgoda?
SIOSTRZANA
PRZYSŁUGA
23
Lacey z trudem poskromiła swój niewyparzony język.
- Jasne, nie ma sprawy.
Jack wygramolił się z basenu i podbiegł do ojca,
który stanął w drzwiach.
-
Czy musimy teraz jechać? - zapytał z
wyraźnym żalem. - Nie możemy zostać troszeczkę
dłużej?
-
Nie - odparł Dermid. - Pora wracać.
-
Och... - Jack zrobił smutną minę. - Tak dobrze
się bawiłem.
-
Może pozwolisz mu zostać kilka dni? -
zaproponowała Felicity. - Mógłbyś wrócić po niego
w weekend.
Dermid zwrócił się do Jacka.
-
Zostaniesz tu beze mnie? - spytał.
-
Jasne! Dziękuję, tatusiu! Dziękuję,ciociu! -
Natychmiast ponownie wskoczył do wody i
wrzasnął w stronę kuzynów. - Zostaję!
-
Lacey odwiezie cię na prom - powiedział z
uśmiechem Jordan. - Kiedy tylko będziesz gotowy.
Dermid spojrzał na nią chłodno.
-
Dziękuję, ale zamówiłem
taksówkę. Lacey wzruszyła
ramionami.
-
Ś
wietnie.
Ale nudziarz z tego faceta!
-
No, to trzymajcie się. Na mnie czas -
powiedział Jordan. - Dziękuję, że przyjechałeś,
Dermid. Wiem, że nie przepadasz za takimi
imprezami, ale Fliss i ja jesteśmy ci wdzięczni.
Nie chcemy, by Jack stracił kontakt z kuzynami.
-
Pewnie ciężko przyjeżdżać ci tu bez Alice. -
Felicity poklepała go współczująco po ramieniu. -
Ale mam na-
24
GRACE GREEN
dzieję, że z czasem jakoś się otrząśniesz po tej
bolesnej stracie.
-
Alice by tego chciała - powiedział Dermid.
-
Z pewnością - zgodził się Jordan, całując Felicity
na pożegnanie. - Dobra, kochani. Już mnie nie ma. Do
widzenia!
Kiedy odjechał, Dermid wdał się w rozmowę z
Felicity, dopóki nie usłyszeli klaksonu.
-
To twoja taksówka - powiedziała Felicity, a
potem zwróciła się do Lacey. - Odprowadzisz
Dermida, Lace? Nie chcę zostawiać dzieci samych
w basenie.
-
Nie ma potrzeby - odparł Dermid szybko. - Sam
się odprowadzę...
-
Ależ nalegam! - powiedziała Lacey z przesadną
uprzejmością. - Lista moich wad jest wystarczająco
długa, nie należy dodawać do niej jeszcze złego
wychowania.
Z dumnie uniesioną głową poprowadziła go przez
hol do drzwi wejściowych.
Na komodzie przy drzwiach leżała torba z
zakupami Dermida z Centrum Caulfielda. Zostawił
ją tu, gdy przyjechali dziś rano.
-
Czy to dla Felicity? Zapomniałeś jej dać? -
zapytała. Zatrzymał się w otwartych drzwiach.
-
To dla ciebie.
-
Dla mnie?
Z wahaniem sięgnęła po torbę, zajrzała do środka
i zobaczyła elegancką bombonierkę z bardzo
kosztownymi belgijskimi czekoladkami.
- Dziękuję, Dermid! - zawołała kompletnie
zaskoczo
na. - Mam słabość do czekolady, a to moje
ulubione!
Co
to ma być? Gałązka oliwna?
SIOSTRZANA
PRZYSŁUGA
25
Miał naprawdę piękne oczy o niezwykłej barwie -
zło-cistobrązowe jak szkocka whisky. Tak mawiała
Alice... Ale w tych samych oczach, w których
jaśniała miłość, gdy patrzył na żonę, teraz Lacey
dojrzała upór i niechęć.
- To podziękowanie - wyjaśnił sucho i sztywno. -
Za
odebranie nas z przystani.
Nie poczułaby się bardziej dotknięta, nawet gdyby
ją uderzył. Zacisnęła zęby i z trudem zapanowała
nad narastającym gniewem.
- Jasne - stwierdziła kwaśno. - Powinnam się
domy
ś
lić. Żal mi ciebie, jesteś taki małostkowy. To była
zwykła
przysługa, w dodatku niewielka. Jednak czy mógłbyś
ją
przyjąć? Przenigdy. Dumny McTaggart nie zniesie
długu
wdzięczności u nikogo, a zwłaszcza u mnie. Mam
ochotę
wziąć te twoje czekoladki i wyrzucić je... wiesz
gdzie,
ale
nie zrobię tego. W przeciwieństwie do ciebie
jestem
na
tyle dobrze wychowana, że wiem, jak należy przyjąć
po
darunek!
I nim ją zdążył powstrzymać, stanęła na palcach i
pocałowała go w policzek.
- Może tam, skąd pochodzisz, McTaggart, panują
inne
obyczaje, ale tak to się załatwia tutaj. Uśmiech,
podzięko
wanie i przyjacielski buziak. Znasz stare
przysłowie
o tym, co powinieneś robić, kiedy wejdziesz między
wro
ny? Niech to będzie dla ciebie nauczka na
przyszłość.
Po czym odwróciła się na pięcie i zostawiła go, by
sam siebie odprowadził... Niech diabli porwą dobre
maniery!
Chmury napłynęły z zachodu i kiedy Lacey
wróciła do ogrodu, poczuła na skórze kroplę
deszczu.
26
GRACE
GREEN
-
Zaraz zacznie lać - stwierdziła z żalem Felicity.
-Położę Todda do łóżka, a pozostałe dzieci mogą
pooglądać telewizję. Musimy porozmawiać.
-
Posiedźmy na patio - zaproponowała, gdy
wróciła. - Rozłożę daszek i niech sobie pada.
Szkoda, że Sarę i resztę dopadła grypa. Tak chcieli
przyjechać na dzisiejszą uroczystość.
-
Szczęście, że masz Sarę. I Gigi - stwierdziła
Lacey, mówiąc o siostrach Felicity, które mieszkały
na Vancouver Island. - Straszliwie tęsknię za Alice.
Była nie tylko cudowną starszą siostrą, ale właściwie
wychowała mnie po śmierci mamy. I była moją
najlepszą przyjaciółką.
-
Twoją i Dermida. Nigdy nie widziałam równie
oddanych sobie ludzi. - Felicity westchnęła ciężko. -
Właśnie o tym chciałam z tobą porozmawiać.
Usiadła na krześle i pokazała szwagierce drugie,
stojące obok. Ale Lacey była zbyt niespokojna, by
siadać. Nerwowo przestępowała z nogi na nogę.
-
Zanim zaczniesz, Fliss, przyznam się, że
częściowo domyślam się, o czym chcesz mówić.
Przypadkiem podsłuchałam rozmowę Dermida z
Jordanem. Mówił o jakiejś sprawie rodzinnej i
decyzji, jaką musi podjąć. Prosił Jor-dana o
poparcie.
-
Biedak. Z tą jego szkocką dumą i niezależnością
niełatwo mu o cokolwiek prosić! Co do
podsłuchiwania, mam to samo na sumieniu. Jordan i
Dermid byli w pokoju dziecinnym i nie przyszło im
do głowy, że ktoś może ich usłyszeć.
-
Ostrzegam, że Dermid wyraźnie zapowiedział
Jordanowi, że nie zamierza mnie w nic
wtajemniczać.
SIOSTRZANA
PRZYSŁUGA
27
-
Możliwe, ale uważam, że powinnaś o tym
wiedzieć. Alice by tego chciała.
-
Fliss...
-
Wybacz. Więc do rzeczy. Wiesz, że Dermid
zachorował na raka dawno temu, tuż po tym, jak
pobrali się z Alice. Nim poddał się chemioterapii, za
radą onkologa zamroził trochę swojej spermy na
wypadek, gdyby po kuracji stał się bezpłodny... Co,
niestety, nastąpiło.
-
Oczywiście. Wiem, że Jack się urodził z
zamrożonego embrionu.
-
Pamiętasz, że Dermid i Alice mieli jeszcze drugi
embrion w tej samej klinice w Toronto...
Dziewczynkę... Marzyli o jeszcze jednym dziecku.
-
Ale Alice umarła... - szepnęła Lacey przez
ś
ciśnięte gardło. - Często myślę o tym maleństwie,
które nigdy się nie narodzi. To takie smutne... z
pewnością złamałoby serce Alice.
Deszcz zacinał coraz mocniej. Zrobiło się ponuro,
zimno i mroczno, choć jeszcze nie zapadł wieczór.
Lacey odegnała cisnące się do oczu łzy. Felicity
wstała, podeszła do szwagierki, wzięła ją za rękę i
ś
cisnęła mocno.
- Lacey,
Dermidowi
ś
nią
się
koszmary.
Przychodzi
do
niego Alice i błaga, by dał jej spocząć w spokoju.
Chyba
dlatego postanowił zrobić to, co odkładał od śmierci
Alice.
Zamierza skontaktować się z kliniką i powiedzieć
im,
ż
e
nie chce przechowywać dłużej embrionu.
ROZDZIAŁ TRZECI
-
Powinien mi powiedzieć! - Lacey spojrzała z
wyrzutem na brata. - Alice była moją siostrą. Nie miał
prawa j ukrywać tego przede mną.
-
Skarbie, to jest dla niego bardzo trudne -
Jordan] starał sieją uspokoić.
-
Nie przeczę. Serce pewnie mu pęka na samą
myśl, że dziecko Alice czeka na narodziny, ale to
nigdy nie nastąpi! - Jej gniew zamienił się w żal. -
Och, Jordan, dlaczego życie jest takie okrutne?
Nie potrafił jej pocieszyć. Patrzył bezradnie na
Fełicity, która czuła równą bezsilność.
Lacey podeszła do oka i spojrzała na mroczne,
nocne I niebo. Jordan wrócił do domu późno, ale
ona na niego wytrwale czekała. Nie mogłaby zasnąć,
najpierw musiała j wyrzucić z siebie cały żal i
wszystkie pretensje do Dermi-da McTaggarta.
Odwróciła się niecierpliwie.
-
Nigdy mu nie wybaczę, nigdy. Dlaczego nie
poinformował mnie o swojej decyzji? Wiem, że
uważa mnie za I idiotkę...
-
Jeśli tak jest - odezwał się Jordan - możesz za
to I winić wyłącznie siebie. Celowo go drażnisz,
nie umiesz! z nim normalnie rozmawiać.
-
Bo od samego początku dawał do
zrozumienia, żel
SIOSTRZANA PRZYSŁUGA
2
9
każdy, kto zarabia na życie jako modelka, musi
być pozbawiony mózgu!
-
Nie zbaczajmy z tematu, Lacey - powiedział z
poważną miną. - Doceniam twój intelekt, ale w tej
sprawie z pewnością niewiele byś zdziałała. Dermid
podjął już decyzję, a ode mnie, brata Alice, chciał
jedynie wsparcia... niczego więcej.
-
Nie, nie masz racji! - Srebrne bransoletki
Lacey błysnęły w świetle, gdy uderzyła pięściami o
biodra. - Co trzy głowy, to nie dwie... Może
znalazłabym inne rozwiązanie, gdybyście mnie
wtajemniczyli.
-
To była prywatna rozmowa. Poza tym, co byś
wymyśliła? Mogłabyś jedynie zaproponować
odsunięcie w czasie tego, co nieuniknione. Ten
człowiek od miesięcy przeżywa koszmar, Lacey! To
nie może dłużej trwać, zgodzisz się ze mną,
prawda?
-
Więc jaki jest następny krok? - zapytała
Felicity.
-
Dermid pojedzie w piątek do Toronto do
kliniki. Poprosi, by nie przechowywali dłużej
embrionu.
Felicity potrząsnęła głową.
-
Chyba będzie mu trudno jechać tam, gdzie
razem z Alice...
-
Z pewnością. Ale on uważa, że tego nie da się
załatwić przez telefon. Chce to zrobić osobiście.
-
Jest inne wyjście - powiedziała Lacey
cicho. Jordan spojrzał na nią zmęczonym
wzrokiem.
-
Naprawdę?
- Tak. - Ogarnęło ją podniecenie. - Dermid
może
znaleźć zastępczą matkę. Kogoś, kto donosi dziecko i
uro
dzi je dla niego!
30
GRACE GREEN
-
Proponowałem to Dermidowi dziś rano -
przyznał Jordan.
-
No i co on na to?
-
Kategorycznie się sprzeciwił.
-
Chodzi o pieniądze? - zapytała Felicity. -
Byłoby mu niezręcznie zapłacić jakiejś kobiecie za
taką... nietypową przysługę?
-
To nie ma nic wspólnego z pieniędzmi. Nie
pamiętam dokładnie, co powiedział, ale chodzi o to,
ż
e nie można angażować kogoś obcego w sprawy
rodzinne. - Jordan wzruszył ramionami.
-
Uparty facet z tego McTaggarta. - Lacey nieco
się uspokoiła. - Zatem to koniec. - Usiadła na
oparciu fotela brata. - Miałeś rację, Jordan. Nie
mogłabym wnieść nic nowego do tej rozmowy. A
teraz, kiedy decyzja została podjęta, wszyscy
musimy ją zaakceptować.
-
To musi być dla Dermida bardzo trudne -
powiedziała Felicity. - Już nigdy nie będzie miał
innego dziecka, nawet jeśli postanowi ponownie się
ożenić.
Nie pozostało już nic do dodania i Lacey wstała.
-
Pobędziesz trochę w domu? - zapytał ją Jordan,
gdy razem z Felicity odprowadzali ją do
samochodu.
-
Posiedzę przez jakiś czas, zrobię sobie krótką
przerwę. Ale potem będę przez parę miesięcy
bardzo zajęta. Mój agent prowadzi rozmowy z firmą
Glory. Szukają następczyni Kingi Koff, bo na
jesieni wychodzi za mąż i chce się wycofać z
zawodu.
-
Więc będziesz reklamować ich kosmetyki -
ucieszyła się Felicity. - Och, to świetnie.
SIOSTRZANA
PRZYSŁUGA
31
- Trzymajcie za mnie kciuki - poprosiła Lacey. -
Za
wsze marzyłam, by zostać „twarzą" Glory.
Uśmiechnęła się, a potem spojrzała na czarne
wody zatoki.
_ Jeśli wszystko dobrze pójdzie, poproszę cię o
znalezienie dla mnie prawdziwego domu, Jordan.
Czegoś naprawdę luksusowego, tutaj, na wzgórzu.
Ale gdy ruszyła, jej uśmiech zgasł raptownie i
pozostała sam na sam z myślami o Alice i dziecku,
które nigdy się nie narodzi. Alice tak wiele dla niej
zrobiła po śmierci matki. Tak wiele poświęciła.
Lacey dziękowała jej wiele razy, ale zwykłe
„dziękuję" nigdy nie wydawało się wystarczającym
zadośćuczynieniem.
Gdybym tylko, pomyślała z poczuciem żalu i straty,
mogła zrobić coś, czym zdołałabym odwdzięczyć się
siostrze...
- Ciociu? Mówi Jack.
Brała przed chwilą prysznic i nie słyszała telefonu,
ale teraz, w ponury czwartkowy poranek, z mokrymi
włosami owiniętymi ręcznikiem, słuchała z uwagą
głosu siostrzeńca nagranego na sekretarce.
- Ciociu, nikt nie wie, że dzwonię. Jestem w
gabinecie
wujka Jordana, są z ciocią przy dziecku. Dlatego
stąd
dzwonię. Możesz przyjechać i odwieźć mnie do
domu?
Proszę... Całuję, Jack.
Lacey uśmiechnęła się ironicznie. Któż mógłby
się oprzeć takiej prośbie?
Zadzwoniła do Deerhaven i kiedy odezwała się
Felici-ty, Lacey poprosiła Jacka do telefonu.
32
GRACE
GREEN
-
Odsłuchałam
twoją
wiadomość
i
z
przyjemności; odwiozę cię do domu. Będziesz
gotowy za jakąś godzinę?
-
Jasne! Dziękuję, ciociu!
-
Teraz porozmawiaj z ciocią Felicity. Powiedz jej,
ż
< tęsknisz za domem, ona to zrozumie. Przyjadę
po ciebi o dziesiątej.
Kiedy dotarła do Deerhaven, Jack był już gotów.
Ru szyli zatem prosto do Horseshoe Bay. Ranek był
nada pochmurny i nim wjechali na prom, zaczęło
padać. Jednak po jakimś czasie rozjaśniło się,
Nanaimo powitało icl słońcem i błękitnym
niebem.
Jack gadał radośnie podczas przeprawy
promem, ał w drodze na ranczo zamilkł. Gapił się
ponuro przez okno
-
Czy coś się stało? - zapytała Lacey, gdy
skręcał z autostrady w boczną drogę. - Myślałam,
ż
e cieszysz si^ z powrotu do domu.
-
Cieszę się - odparł dość markotnie.
-
Nie wyglądasz na zadowolonego! - Spojrzała
na jego zafrasowaną minę. - Wiem, że chciałeś
zrobić tacie niespodziankę, ale może powinniśmy
zadzwonić do nie go, że wcześniej wracasz? Boisz
się, że gdzieś wyjecha i nikogo nie zastaniemy?
Jack potrząsnął głową.
-
Jeśli go nie ma, to będzie Artur. Cieszę się, że
wracam, tylko...
-
Tylko co?
-
Oni mają szczęście - powiedział cicho z
zazdrości; w głosie. - Mandy i Andrew, i Todd, i
mała. Tyle dzieci do zabawy... nigdy nie będą same.
Chciałbym mieć brata
SIOSTRZANA
PRZYSŁUGA
33
albo siostrę, ale to niemożliwe. Tata chorował dawno
temu i teraz nie może mieć więcej dzieci.
Okropność.
-
Wiem - powiedziała cicho.- Ciężko ci pewnie
być jedynakiem. Ale przynajmniej masz kuzynów i
możesz ich często odwiedzać.
-
Chyba tak - przyznał niepewnie.
Ale jasne było, że ten argument nie trafił mu do
przekonania.
Gdy zbliżali się do domu, zobaczyła Artura
wyłaniającego się z kuchennych drzwi.
Zatwardziały kawaler, nieśmiały wobec kobiet,
pracował z Jordanem od wielu lat, a teraz na stałe
zainstalował się na ranczu.
- Spójrz - zawołała Lacey, chcąc odwrócić uwagę
Jacka od ponurych myśli. - Jest Artur!
Chłopiec podskoczył na siedzeniu i zaczął machać
do mężczyzny.
Artur podszedł do samochodu i powitał Lacey z
szacunkiem.
-
Witam, panno Maxwell.
Jack odpiął pas.
-
Gdzie tata?
-
W domu, pakuje się. Wyjeżdża do Toronto,
odlatuje z Vancouveru dziś wieczorem.
-
Myślałam, że ma lecieć dopiero w piątek -
zdziwiła się Lacey.
-
Był zbyt niecierpliwy i zdenerwowany, by czekać.
-
Arturze! - Jack otworzył drzwi i wyskoczył z
samochodu. - Czy Molly May już urodziła?
-
Tak, wczoraj. Zgodnie z terminem, jak w zegarku.
34
GRACE GREEN
- Nie mogę się doczekać, żeby ją zobaczyć.
Chodźmw
ciociu. Pokażę ci.
Wcześniej musiało solidnie padać, ścieżka była
pokryti błotem, ale nawet gdyby było sucho, Lacey
nie miała ochoty oglądać zwierząt. To było życie
Alice. Ona wolała się zabawiać w inny sposób.
-
Nie, dzięki - powiedziała.
-
Trudno, no, to dziękuję, że mnie przywiozłaś!
- Jac mocno ją uścisnął.
Pochyliła się nad nim i oddała uścisk.
- To była bardzo miła podróż - zapewniła
szczerz
- Zawsze świetnie się bawię w towarzystwie takiego
fa_
:
nego młodego człowieka.
Jack uśmiechnął się radośnie. Potem odwrócił
się d Artura i zawołał:
- Chodźmy, Arturze!
Mężczyzna położył rękę na ramieniu hłopca.
- Może najpierw skocz do domu i powiedz
ojcu,
ż
wróciłeś.
- Ciocia Lacey to zrobi! Dobrze, ciociu?
Zamierzała wyjechać, nie witając się z Dermidem.
Na^
dal była zła, że wykluczył ją z prywatnej rozmowy z
Jordanem. Ale Jack skakał wokół niej niecierpliwie,
czekając na odpowiedź. Jak mogła odmówić?
- Dobrze, powiem mu.
- Proszę po prostu wejść - powiedział Artur. -
Dzwo
nek jest niestety zepsuty, a Dermid siedzi na górze
i ni
usłyszy pukania.
Ruszyła wolno w stronę domu, ostrożnie, by nie
zabło cić eleganckich pantofli z beżowej skórki.
SIOSTRZANA
PRZYSŁUGA
35
Na prawo znajdowało się spadziste zbocze, które
Alice zamieniła w malowniczy ogród. Kiedyś Lacey
uwielbiała przyjeżdżać tu o tej porze roku. Teraz
wszędzie pieniły się chwasty, niszcząc rośliny, które
jej siostra tak troskliwie pielęgnowała.
Ale nie tylko ogród wyglądał na opuszczony, sam
dom też napawał smutkiem. Zielona farba na
frontowych drzwiach już się łuszczyła, a mosiężna
klamka aż prosiła się o wypolerowanie. Niegdyś
zawsze uchylone okna z wykrochmalonymi
firankami dziś były zatrzaśnięte na głucho,
odcinając dom od reszty świata.
Lacey otworzyła drzwi i weszła do holu. Stąpając
ostrożnie w zabłoconych pantoflach, zauważyła
brudne smugi na posadzce. Ogarnął ją dojmujący
smutek, gdy rozejrzała się dokoła. Alice pękłoby
serce, gdyby to zobaczyła, pomyślała gniewnie. Stół
pokryty grubą warstwą kurzu, tak samo jak obrazy
na ścianach, a chodnik na schodach był cały usiany
paprochami.
Do oczu napłynęły jej łzy. Jak on mógł! Jak
Dermid McTaggart mógł tak zapuścić ukochany
dom Alice!
Dermid wyszedł spod prysznica, podniósł
ręcznik z podłogi i przetarł nim włosy. Potem
owinął wokół bioder i stanął przed zaparowanym
lustrem. Przeczesał włosy i wrzucił szczotkę razem z
przyborami do golenia do kosmetyczki, którą
zabierał ze sobą do Toronto.
Jutro będzie w klinice.
Jutro zrobi coś, po czym będzie odczuwał ból do
końca życia. A gdy już podpisze wymagane
dokumenty, z pewnością najdzie go ochota, by
wstąpić do najbliższego pubu
36
GRACE GREEN
i utopić w alkoholu wszystkie smutki. Nie, nie zrobi
tegj przez wzgląd na Jacka.
Ktoś pukał gwałtownie do drzwi sypialni. Artur?
OJ kiedy to miał zwyczaj pukać do drzwi?
Zakręcił kran i znowu usłyszał stukanie. Tym
rażeni było jeszcze bardziej natarczywe. A zaraz
potem rozległ się znajomy głos. Dermid omal się
nie zakrztusił pastą] Wypluł natychmiast, jakby
połknął arszenik.
Lacey Maxwell. Co tu robiła, do diabła?!
Rzucił szczoteczkę do zębów do umywalki i
wyszedł z łazienki. Zatrzymał się nagle, gdy
zobaczył Lacej w swojej sypialni.
Miała na sobie koszulę koloru indygo, kremową
minii spódniczkę i kremowe pantofelki.
Była wściekła.
- Nie słyszałeś pukania? - Jej zielone oczy
płonęły furią. - Głuchy jesteś?
Przełknął resztkę pasty, która drapała go w
gardło.
-
Co tu robisz? - zapytał zdumiony.
-
Jak
mogłeś?
-
Patrzyła
na
niego
oskarżycielsko. - Jak mogłeś doprowadzić ten dom
do takiej ruiny? Alice na pewno w grobie się
przewraca...
- Pytam, co tu robisz? – powtórzył
ponuro.
Machnęła ze złością ręką.
-
Przywiozłam Jacka. Tęsknił za domem. Choć
nie mam pojęcia, jak można tęsknić za takim
chlewem! N znajduję żadnego usprawiedliwienia
dla takiego stanu rzeczy. To skandal!
-
Skoro przywiozłaś już Jacka, możesz wracać
do mu - stwierdził chłodno.
SIOSTRZANA PRZYSŁUGA
3
7
- Najpierw chcę ci powiedzieć parę rzeczy.
- Naprawdę nie interesuje mnie, co masz mi do
powiedzenia. I proszę, nie przyjeżdżaj tu ze swojego
sztucznego, plastikowego świata, żeby mi mówić,
jak mam żyć. Pochodzimy z różnych planet. Ciekaw
jestem, co tak naprawdę cię gryzie. Chyba coś więcej
niż tylko cienka warstewka kurzu.
-
Zgadza się. - Położyła ręce na biodrach i
obdarzyła go spojrzeniem, które zamieniłoby w
proch kogoś o słabszym charakterze. - Felicity
usłyszała
przypadkiem
twoją
rozmowę
z
Jordanem i powiedziała mi wszystko. Uznała, że
jako siostra Alice mam prawo o tym wiedzieć...
-
Nie wątpię w dobre intencje Felicity, jednak
tym razem nie pochwalam jej postępowania. Decyzja
należy wyłącznie do mnie.
-
Ale zwróciłeś się do Jordana o radę - odcięła
się. - Całkowicie pomijając mnie!
-
Zwróciłem się do Jordana, bo musiałem z kimś o
tym porozmawiać. Nie prosiłem go o radę, tylko o
wsparcie. Wiedziałem, że nie mam innego wyjścia,
ale chciałem usłyszeć słowa otuchy.
-
Owszem, istnieje inne wyjście. - Wzięła głęboki
oddech, a jej piersi uniosły się pod jedwabną
koszulą. - Zastępcza matka.
-
To wykluczone - uciął ostro. - Nawet nie
brałem tego pod uwagę.
-
Tak właśnie powiedział Jordan.
-
I nie skłamał.
Jej oczy płonęły gniewem.
38
GRACE GREEN
-
Gdybyś naprawdę chciał, by to dziecko się
urodziło z pewnością rozważyłbyś wszystkie
możliwości.
-
Ale nie tę, ponieważ...
-
Jordan wyłuszczył mi twoje powody. Uważasz,
ż
e nikt obcy nie powinien być wplątany w sprawy
rodziny, j
Zapadła cisza i nagle zdał sobie sprawę, że jest
odziany wyłącznie w ręcznik. Jednak Lacey nie
wydawała się zakłopotana. Jasne, pewnie była
przyzwyczajona do oglądania półnagich mężczyzn.
Albo
zupełnie
nagich.
W
ś
wiecie
który
zamieszkiwała, nagość była na porządku dziennym.
Odwróciła się i podeszła do okna.
Nadal panowała cisza, ale wyczuwał jak między
nimi narasta napięcie.
-
O co chodzi? - zapytał. - O czym myślisz?
-
O tym, jaka szczęśliwa była tutaj Alice -
powiedziała cicho, nagle bardzo spokojna i łagodna.
- Jaka była szczęśliwa z tobą i Jackiem. I jak bardzo
pragnęła tego dziecka.
Co mógł powiedzieć? Nic, nawet gdyby znalazł
odpo-j więdnie słowa, miał zbyt ściśnięte gardło, by
cokolwiek) z siebie wydusić.
- Po śmierci naszej mamy wysłano mnie do
ciotki, niezwykle surowej osoby, gdzie byłam
bardzo nieszczęśliwa. Ale po paru tygodniach Alice
przyjechała po mnie. Rzuciła studia, żeby zająć się
moim wychowaniem. Jestem jej dłużniczką,
Dermid. I nigdy nie mogłam się jej odwdzięczyć.
Odwróciła się i zaczerpnęła gwałtownie
powietrza.
- Powiedziałeś Jordanowi, że nikt obcy nie
powinien być wplątany w sprawy rodziny. Ja
należę do rodziny, Dermid.
SIOSTRZANA PRZYSŁUGA
3
9
Spojrzał na nią zdumiony, potem zmrużył oczy.
_ Co sugerujesz, do diabła?
- To może być moja ostatnia i jedyna szansa,
ż
eby odwdzięczyć się Alice za to, co dla mnie
zrobiła. Pozwól mi być zastępczą matką dla twojego
dziecka, Dermid. Dla ciebie i Alice.
ROZDZIAŁ CZWARTY
- Oszalałaś?!
Możliwe. Pół godziny później, stojąc w kolejce
samci chodów czekających na wjazd na prom, nadal
nie mogła uwierzyć, że to zaproponowała. To jego
pełne niedowieJ rzania spojrzenie... A potem
szyderczy śmiech. DermiJ wystarczająco jasno dał
jej do zrozumienia, jak bardza była niegodna, by
urodzić dziecko Alice.
Bez słowa odwróciła się na pięcie i wyszła z
domu wsiadła do samochodu i, nie żegnając się z
Jackiem, odjechała na przystań.
Teraz ściskała kurczowo kierownicę i gapiła się
niewi-l dzącym wzrokiem w przestrzeń. Próbowała
opanować! wszechogarniającą, ślepą furię. Tak, nie
była Alice! Nigdji nie będzie równie wspaniała i
doskonała, ale w końcu niej wypadła sroce spod
ogona. Odpowiedź szwagra była zwy-l kłym
okrucieństwem. Gdyby pragnął tego dziecka tak bar-l
dzo, jak twierdził, skorzystałby z jej propozycji.
Należała! do rodziny. Była zdrowa. A co
najważniejsze, chętna.
Naprawdę tego chciała. Dla Alice zrobiłaby
wszystko.I Zrezygnowałaby nawet chwilowo z
kariery. Byłoby tq| z jej strony duże poświęcenie, ale
nic nie dorówna poświę-1 ceniu Alice, która rzuciła
studia, by wychować młodszM siostrę. Nic...
42
GRACE GREEN
z karierą modelki. Nie miała czasu zastanowić się nad
tym. Teraz, kiedy już trochę ochłonęła, z pewnością
dziękowała gwiazdom, że Dermid nie wyraził
zgody.
Mały przedmiot przeleciał mu nad głową i spadł
na kolana. Odruchowo złapał go i zobaczył, że to
plastikowa grzechotka.
- Bardzo pana przepraszam! - Ktoś odezwał się z
fotela po przeciwnej stronie.
Obejrzał się i zobaczył ładną, młodą kobietę z
dzieckiem na ręku.
- Dziękuję - powiedziała, gdy oddał jej zabawkę
i do dała z uroczym uśmiechem: - Jej tatuś jest
miotaczem i Leila uparła się iść w jego ślady.
Dziewczynka, blondynka jak matka, była
prześliczna. Alice na pewno już zachwycałaby się
maleństwem. Niemal słyszał, jak mówiła:
-
Czyż nie jest rocza?
I zaraz by dodała:
-
My też będziemy mieć kiedyś malutką
dziewczynkę!
Poczuł, jak jego serce ścisnęło się boleśnie.
Chciał powiedzieć: „To śliczne, naprawdę
ś
liczne dziecko. Macie państwo wielkie szczęście."
Ale głos odmówił mu posłuszeństwa.
- Dobrze się pani ćwiczyło, panno Maxwell?
- Znakomicie, Norm. - Lacey przystanęła, by
porozmawiać z portierem. - Wykonałam mój zestaw
w rekordowym czasie!
Lacey skierowała się do windy, po czym
wjechała na dziesiąte piętro. Z okien jej
apartamentu w południowo-
SIOSTRZANA
PRZYSŁUGA
43
zachodnim skrzydle budynku rozciągał się wspaniały
widok na port. Ale gdy weszła do salonu, jej uwagę
przykuł nie pejzaż, tylko wydruk wypluty przez fax
podczas jej nieobecności.
Był od Otta Toenissa, jej agenta. Składał się z listu
oraz paru stron kontraktu. I kiedy czytała list, serce
omail nie wyskoczyło jej z piersi, bo Kinga Koff
naprawdę pod koniec roku rezygnowała z pracy
modelki i Lacey miała szansę zostać jej
następczynią!
Zaczęła podśpiewywać z radości. Tańczyła z
kontraktem w ręku, aż zabrakło jej tchu i zakręciło się
w? głowie. Odłożyła fax na stolik i pobiegła do
łazienki.
Chciała doczytać warunki kontraktu do końca, ale
nie będzie się spieszyć. Co szkodzi podelektować się
momentem triumfu i przedłużyć tę wspaniałą
chwilę? Najpierw weźmie prysznic, ubierze się i
zaparzy mocną kawę. Potem zabierze papiery na
werandę, usiądzie na słońcu i przeczyta słowa,
które są spełnieniem jej marzeń i nagrodą za wiele
lat ciężkiej pracy i poświęceń.
Dermid wysiadł z samochodu i zatrzasnął
energicznie
drzwiczki.
Obrzucił
wzrokiem
luksusowy budynek o smukłych liniach, zalanych
słońcem oknach i ukwieconych werandach.
Oszalał. Z pewnością oszalał, bo jak inaczej
wytłumaczyć jego pojawienie się w tym miejscu?
Wcisnął ręce do kieszeni. Wyjął je po chwili i
przesunął dłonią po szczecinie na brodzie. Pewnie
wygląda jak przestępca. Podróżował pół nocy, w
Toronto od razu złapał powrotny samolot. Wszystko
przez dziecko. Dziewczynkę
44
GRACE GREEN
w samolocie. W różowej sukience. Ta maleńka
nigdy się nie dowie, że zmusiła go do posłuchania
głosu serca. A ów głos uparcie powtarzał, że Dermid
podjął niewłaściwą decyzję. Nie tego pragnęłaby
Alice.
Więc przyjechał tutaj i miał zamiar zmusić Lacey
Maxwell, by dotrzymała danego słowa. Zakładając,
rzecz jasna, że nie zmieniła zdania. Jeśli choć przez
chwilę pomyślała o swojej karierze, to szanse na
dogadanie się są niewielkie. Jednak istniała szansa,
ż
e jej propozycja jest wciąż aktualna. I że on
potrafi ją przyjąć.
Minął frontowe drzwi, ale kiedy spojrzał na listę
lokatorów, znalazł jedynie numery apartamentów,
bez żadnych nazwisk.
Zajrzał przez szklane drzwi i dostrzegł portiera
siedzącego za biurkiem. Zadzwonił i po chwili
portier otworzył drzwi.
-
Przyjechałem
do
mojej
szwagierki
-
powiedział Dermid. - Lacey Maxwell. Jaki jest
numer jej mieszkania?
-
Nie zdradzamy numerów mieszkań. Proszę
podać mi swoje nazwisko. Zadzwonię do niej.
Dermid podszedł za mężczyzną do biurka.
- Dermid McTaggart.
Portier podniósł słuchawkę i wystukał numer.
Chwilę później powiedział:
- Panno Maxwell, jest tu pani szwagier, Dermid
McTaggart. - Po chwili dodał: - Dobrze, proszę
poczekać.
Dermid uniósł brew.
-
O co chodzi?
-
Panna Maxwell twierdzi, że jej szwagier jest w
Toronto. A zatem...
SIOSTRZANA
PRZYSŁUGA
45
- Chcę z nią porozmawiać. - Wyjął słuchawkę z
rąk portiera. - Lacey, wróciłem. Muszę z tobą
porozmawiać.
Zdążył policzyć do siedmiu, nim odpowiedziała:
- Poproś Normana do telefonu.
Zwrócił słuchawkę portierowi, który słuchał
przez chwilę, zanim się rozłączył.
- Może pan iść na górę - powiedział. - Dziesiąte
piętro. Numer 1002. Winda jest po lewej stronie.
Korytarz na dziesiątym piętrze wyłożono szarym
chodnikiem, ściany pomalowano na perłowo, a drzwi
na kolor burgunda.
Nacisnął dzwonek i czekał. Było wcześnie.
Pewnie
ją
obudził.
Będzie
w
szlafroku,
rozczochrana, z zaspanymi oczami...
Otworzyły się drzwi i stanęła w nich jak zwykle
ś
wieża i elegancka Lacey. W czarnym podkoszulku i
nieskazitelnie wyprasowanych białych dżinsach. Jej
zielone, całkiem rozbudzone oczy patrzyły na niego
lodowato.
- Wejdź - poprosiła go do środka.
W pokoju pachniało świeżością i wiatrem, okna
były szeroko
otwarte,
a
meble
jasne
i
nowoczesne. Surowo i klinicznie czysto.
-
Napijesz się kawy? - zapytała.
-
To nie jest wizyta towarzyska.
-
Zdziwiłoby mnie, gdyby było inaczej -
powiedziała uprzejmie, jak nakazywało dobre
wychowanie. - Właśnie zaparzyłam, pozwolisz
więc, że naleję też dla ciebie?
Poruszała się zbyt szybko. Nie mógł się
doczekać, by powiedzieć jej, z czym przyszedł, ale
teraz chciał odwlec ten moment.
46 .
GRACE GREEN
- Skoro to dla ciebie żaden kłopot, poproszę -
odparł
niechętnie.
Poszła do wnęki kuchennej. Kiedy przyniosła mu
kawę, miał powiedzieć, że pije z cukrem, ale była
szybsza.
-
Słodzona - oznajmiła.
-
Skąd wiesz?
-
Widziałam, jak słodzisz w Deerhaven. -
Wręczyła mu kubek. - Miałam nawet nadzieję, że
taka ilość cukru być może stłumi nieco twoją
agresję, ale moje nadzieje spełzły na niczym.
Już otworzył usta, by poczęstować ją równie ciętą
ripostą, ale szybko je zamknął. Była wystarczająco
wrogo nastawiona, po co jeszcze zaogniać i tak
napiętą sytuację.
Podeszła do stolika z telefonem, odłożyła na bok
stos papierów i wzięła swój kubek z kawą.
-
Chodźmy na werandę.
Wyszedł posłusznie za nią.
-
Siadaj - zaproponowała.
Nie usiadł, tylko chodził niespokojnie wzdłuż
balustrady i patrzył na zatokę. Ocean był spokojny,
jego dymny błękit przecinały granatowe smugi
ciemniejszej wody.
Lacey usadowiła się na leżaku przy stoliku
ocienionym biało-beżowym parasolem.
-
Jestem zaskoczona - powiedziała - że wróciłeś
tak szybko z Toronto, nawet biorąc pod uwagę
różnicę czasu. Pewnie klinikę otwierają wcześnie
rano. Czego ode mnie chcesz, Dermid? Mojego
wsparcia? Teraz, kiedy już jest po wszystkim?
-
Nie...
-
Więc czego? Mojego błogosławieństwa?
Zrozumienia? - Potrząsnęła głową i roześmiała
się bez śladu wesołości. - Wybacz, ale nigdy
nie zrozumiem, dlaczego odrzuciłeś moją
propozycję. Wydawało mi się, że jesteś na tyle
rozsądny, by zrozumieć pewne sprawy.
Powinieneś zapomnieć o naszej wzajemnej
antypatii i pozwolić mi urodzić dziecko Alice.
Nie zdawałam sobie sprawy, jak nisko mnie
cenisz. Czy twoim zdaniem nie zasługuję na-
wet na odrobinę szacunku?
Pozwolił jej skończyć. Jednak gdy miał
wreszcie wyjaśnić jej cel swojej wizyty,
zadzwonił telefon.
- Przepraszam. - Podniosła się i wróciła do
pokoju.
Patrzył, jak podchodzi do stolika i podnosi
słuchawkę.
Stała odwrócona do niego plecami. Choć
mówiła cicho, słyszał, co powiedziała.
- Tak, Otto. Wszystko do mnie dotarło.
Tak, jestem zachwycona. Nie, nie miałam
jeszcze czasu przeczytać.Nie jestem sama,
Otto. Tak, jasne, że oddzwonię.
Wróciła na werandę, ale nie usiadła. Stanęła
w drzwiach z dłońmi wciśniętymi w kieszenie
dżinsów. Jeśli nawet była czymś „zachwycona",
na pewno nikt by tego nie zauważył.
-
Nie sądzę, byśmy mieli jeszcze o czym
dyskutować. I jestem teraz zajęta, więc...
-
To nie wizyta towarzyska, już ci
mówiłem. - Odstawił kubek. - Ja też mam do
ciebie sprawę.
-
Słucham.
-
Kiedy zaproponowałaś, że urodzisz
dziecko moje i Alice, zareagowałem bardzo
niegrzecznie...
-
Niegrzecznie? - parsknęła z pogardą. -
Dałeś
jasno
do
zrozumienia,
ż
e
nie
nadawałabym się, nawet gdybym była ostatnią
kobietą na ziemi. Po co przyjechałeś?
Zachowałeś się po chamsku, a teraz co? Mam
ci po prostu wybaczyć?
- Nie - odpowiedział z trudem. - Chcę wiedzieć,
czy twoja propozycja jest nadal aktualna.
Gdy za Dermidem zamknęły się drzwi, Lacey
zaczęła nerwowo krążyć po salonie. W życiu nie
była bardziej oszołomiona i zdenerwowana.
Kiedy zapytał, czy jej propozycja nadal jest
aktualna, gapiła się na niego przez parę sekund,
zbyt zaskoczona, by odpowiedzieć.
-
Ale... ale byłeś w klinice - wymamrotała w
końcu.
-
Nie byłem. To znaczy, poleciałem do Toronto,
ale nie zdążyłem pojechać do kliniki. Złapałem od
razu samolot powrotny.
Mrugała zdumiona.
-
Ale właściwie dlaczego? - zapytała. - Dlaczego
zmieniłeś zdanie?
-
Nieważne. Muszę teraz wiedzieć, czy...
-
Czy zrobię to dla ciebie - powiedziała powoli. -
Dla ciebie i Alice.
-
Tak.
-
Zaskoczyłeś mnie. - Założyła ręce na piersiach.
-Myślałam, że to już nieaktualne.
-
Więc odpowiedź brzmi: nie?
Miała w zasięgu ręki kontrakt z Glory, spełnienie
jej długoletnich snów. Gdyby tak ktoś mógł podjąć
za nią tę trudną decyzję.
Będzie musiała wszystko jeszcze raz przemyśleć.
Rozważyć za i przeciw. Propozycja, którą złożyła
Dermidowi,
SIOSTRZANA
PRZYSŁUGA
49
była wynikiem impulsu. Tak, chciała odwdzięczyć
się Alice za jej wyrzeczenia, ale teraz... Czy miała
dość sił, by na jakiś czas zrezygnować z kariery? A
może nawet zakończyć ją raz na zawsze?
-
Więc jednak „nie" - powiedział beznamiętnie.
-
Nie mów za mnie. To nie jest takie proste,
Dermid. Wszystko się zmieniło od naszej ostatniej
rozmowy. Czy to będzie zgodne z prawem? To
znaczy, czy nie musicie oboje z Alice podpisać
odpowiedniej zgody?
-
Alice postanowiła, że jeśli coś jej się stanie,
decyzja powinna należeć wyłącznie do mnie. -
Wzruszył ramionami. - Nie oponowałem, kiedy
nalegała.
-
Bo nie przyszło ci do głowy, że nie będzie
mogła urodzić tego dziecka sama?
-
Właśnie.
-
Jeśli wyrażę zgodę, będziemy musieli najpierw
omówić wiele spraw.
-
Więc nie odmawiasz?
-
Muszę się zastanowić.
-
Lacey, ja myślałem o tej sprawie kilka miesięcy.
-
Wiem, nie bój się, nie zamierzam trzymać cię
długo w niepewności. Daj mi parę dni. Ta decyzja
wpłynie w znaczący sposób na moje życie.
-
Więc do niedzieli? Dasz mi znać w niedzielę?
-
Tak. W niedzielę.
Dermid spędził kilka godzin niedzielnego
poranka na obrzeżach rancza. Sprawdzał i naprawiał
ogrodzenie, które miało chronić jego zwierzęta przed
kojotami. Dzień był pochmurny i wietrzny, niebo
stalowoszare. Na późniejsze
50
GRACE GREEN
popołudnie zapowiadali deszcz, ale nim skończył
swoją robotę, rozpętała się burza. Deszcz zacinał
bezlitośnie.
Kiedyś, pomyślał Dermid, wchodząc do kuchni,
Alice dałaby mi suchy ręcznik i palnęłaby krótkie
kazanie na temat mojej głupoty. Teraz dom wydawał
się przeraźliwie pusty. Artur pojechał odwiedzić
swojego dziadka i zabrał ze sobą Jacka.
Wrzucił mokrą koszulę do zlewu. Wylądowała
miękko na brudnych naczyniach.
Czy Lacey już dzwoniła? Pospieszył do gabinetu.
Automatyczna sekretarka stała przy komputerze, ale
i stąd było widać, że czerwone światełko nie
mrugało.
Poczuł dotkliwe rozczarowanie, a potem gniew.
Wiedziała, jakie to dla niego ważne. Musiała też
zdawać sobie sprawę, ile nerwów kosztuje go czekanie
na jej telefon. Do Ucha, dlatego wyszedł na tak długo?
Był na nogach od świtu i od razu zaczął niespokojnie
krążyć wokół telefonu. O dziesiątej nie wytrzymał i
wyszedł, wynajdując sobie kolejne zajęcia. Miał
nadzieję że gdy wróci, na automatycznej sekretarce
znajdzie wreszcie wiadomość od Lacey.
Nic. Nada. Zero.
Czy jeśli nie zadzwoniła, to odpowiedź brzmi
„nie"?
Pewnie tak. Gdyby chciała urodzić to dziecko, nie
zwlekałaby z telefonem. Okazała się taka, za jaką ją
zawsze uważał. Bezużyteczna, pusta...
Zadzwonił telefon.
Zamarł, ale po chwili wziął głęboki oddech i
podniósł słuchawkę.
-
McTaggart...
-
To ja, Lacey...
SIOSTRZANA
PRZYSŁUGA
51
-
Najwyższy czas. Czekam na twój telefon cały
cholerny ranek!
-
Wiem, przepraszam. Mieliśmy tu mały huragan i
zerwało linie telefoniczne...
-
Dobra, dobra, rozumiem. - Zamknął oczy,
modląc się o cierpliwość. No i żeby Lacey
przekazała mu wiadomość, jaką pragnął usłyszeć. -
Zostawmy pogaduszki na później i przejdźmy do
sprawy. Jaka jest twoja decyzja, Lacey?
ROZDZIAŁ PIĄTY
Niełatwo jej było podjąć decyzję.
Biła się z myślami przez całą sobotę, również w
noc nawet nie zmrużyła oka. Potem w niedzielę,
wcześnie ra no, owinęła się ciepłym szalem w
kolorze fuksji, założył grube wełniane skarpety i
wyszła na werandę.
Siedziała z kontraktem Glory rozłożonym na
kolanach, a w głowie aż jej huczało od natłoku
myśli, wspomnień i planów na przyszłość.
Dopiero gdy zaczęło świtać i na niebie pojawiło
się słońce, zdała sobie sprawę z tego, że płacze.
Przez Alice, przez dziecko, którego jej siostra
nigdy nie zobaczy. Przez kontrakt, którego już
nigdy nie podpisze
Jednak ostatecznie łzy przyniosły jej ulgę,
oczyściły j I wtedy właśnie podjęła ostateczną
decyzję.
Gdy stanęła przy biurku, ze słuchawką przy uchu,
wyobraziła sobie Dermida, który odbiera telefon.
Był mańkutem, więc pewnie trzymał telefon w lewej
ręce, a złoto obrączki połyskiwało na jego opalonej
skórze. Może prawą dłonią przeczesywał nerwowo
włosy, czekając na jej odpowiedź.
Trzymanie go w niepewności nie było fair i nie
leżało w jej zamiarach. Wiedziała, że niecierpliwie
czekał na j
SIOSTRZANA
PRZYSŁUGA
53
telefon. Ona też nie mogła się doczekać, by
poinformować go o swej decyzji, bo kiedy już raz
wypowie to głośno, nie będzie odwrotu.
- Tak - powiedziała. - Moja propozycja nadal
jest aktualna.
Minęła długa chwila, zanim wymamrotał coś, co
zabrzmiało jak „Dzięki Ci, Boże!". Ale kiedy znowu
się odezwał, mówił spokojnym głosem.
- No, to w porządku.
Osunęła się na krzesło, bo uginały się pod nią nogi.
-
Co teraz?
-
Dzwoniłem wczoraj do kliniki i wyjaśniłem
sytuację
lekarce.
Powiedziała,
ż
e
jeśli
się
zdecydujesz, to zorganizuje przewiezienie embrionu
do ich nowej kliniki w Vancouverze.
-
A potem?
-
Będziesz musiała pójść do kliniki na badania.
Jeśli wszystko będzie w porządku, czeka cię kuracja
hormonalna, a potem...
-
Hormonalna? W jakim celu?
-
Dodatkowy estrogen poprawi twoją endometrię.
-
Jak długo to potrwa?
-
Jakiś miesiąc.
-
A potem?
-
Embrion zostanie umieszczony w twojej
macicy. To bardzo prosty zabieg.
Lacey nagle zabrakło tchu.
-
Rozumiem.
-
Potem poczekamy dwa, trzy tygodnie i zrobimy
test ciążowy. Jeszcze jakieś pytania?
54
GRACE GREEN
-
Nie - szepnęła podekscytowana. - To wydaje się
całkiem proste. Więc... zadzwonisz jutro do Toronto
i załatwisz wszystko?
-
Z samego rana. Ty natomiast skontaktuj się
jutro ze swoim prawnikiem i wprowadź go w sprawę.
Ja porozmawiam z moim. Musimy spotkać się
wszyscy razem i dopracować szczegóły prawne.
-
Chyba z tym nie będzie żadnych problemów?
-
Musimy sporządzić kontrakt. Są pewne sprawy,
które musimy ustalić już teraz. Na przykład, chcę
mieć czarno na białym, że po urodzeniu dziecka nie
wystąpisz o przyznanie praw rodzicielskich.
Lacey zaśmiała się ironicznie.
-
Tego możesz być absolutnie pewien. Dobrze
wiesz, że nie przepadam za dziećmi, przynajmniej
dopóki nie wyrosną z pieluch i nie potrafią sklecić
kilku sensownych zdań. Jak tylko dziecko się urodzi,
z radością ci je oddam. Niemowlęta to nie dla
mnie!
-
Tak. To Alice kochała dzieci - powiedział
spokojnie. - Dobrze, wyraziłaś się jasno w tej
sprawie. Może i nie mam się czego obawiać, ale
pozostaje kilka kwestii do omówienia. Finanse...
-
Dermid, proszę, nie chcę o tym nawet słyszeć.
Urodzenie dziecka Alice będzie dla mnie wyrazem
mej miłości do siostry.
-
Ś
wietnie - skomentował szorstko, ale
wyczuła, że z trudem panuje nad emocjami. Nic
dziwnego. On i Alice tak bardzo pragnęli tego
dziecka, a teraz możliwe, że za niecały rok Dermid
będzie trzymał swoją malutką córeczkę w
ramionach.
SIOSTRZANA
PRZYSŁUGA
55
-
Czy na razie to wszystko? - zapytała. -
Powinnam zadzwonić do mojego agenta i wyjaśnić
mu sytuację.
-
Tak, to wszystko. I Lacey...
-
Tak?
-
Dziękuję.
Jedno słowo, ale wypowiedziane przez Dermida
McTaggarta znaczyło bardzo wiele. Dla tak
dumnego mężczyzny okazanie wdzięczności było
niezwykle trudne. Jednak zdobył się na to i Lacey
potrafiła to decenić.
-
Nie ma za co - odpowiedziała.
-
Będziemy w kontakcie.
Odłożyła słuchawkę, wstała z krzesła i wyszła na
werandę. Patrząc na ocean, czuła, jak kręci jej się w
głowie. Za parę tygodni, jeśli wszystko dobrze
pójdzie, będzie w ciąży.
Naprawdę to zrobię? Naprawdę zamierzam
urodzić temu facetowi dziecko?
Owszem, właśnie tak postanowiła postąpić.
- Oszalałaś?!
Lacey odsunęła słuchawkę od ucha, gdy jej
agent wrzasnął z niedowierzaniem, omal nie
uszkadzając jej bębenków. Był drugim facetem,
który w ciągu tygodnia zadał jej to pytanie. Może i
oszalała, sama czasami dochodziła do takiego
wniosku.
Ponownie przyłożyła słuchawkę do ucha.
-
Otto, wiem, że uważasz mnie za wariatkę, bo
odrzucam taki wspaniały kontrakt, ale...
-
Nawet nie powiesz mi dlaczego?
-
Nie mogę. Przynajmniej jeszcze nie teraz. Muszę coś
56
GRACE GREEN
zrobić, ale dopiero za parę tygodni dowiem się, czy
to wypali. Tymczasem, proszę, nie załatwiaj mi
ż
adnych zleceń. Wybacz mi tę tajemniczość.
Powiem ci tylko, że to sprawa rodzinna i jeśli
wszystko dobrze pójdzie, będę mogła podjąć pracę
za jakiś rok...
-
Rok?
-
Niestety.
-
Za rok, kochanie, przejdziesz do historii.
Jego bezwzględne słowa przyprawiły ją o
dreszcz. Jeszcze kilka godzin później na samo ich
wspomnienie robiło jej się zimno. Czy Otto miał
rację? Czy naprawdę po urodzeniu dziecka nie miała
szans na odzyskanie dawnej pozycji w świecie
mody?
Praca modelki była jej prawdziwą pasją.
Uwielbiała ją. Musiała spłacić dług wdzięczności
wobec Alice. Więc choć było jej ciężko, udało jej
się opanować i odegnać niepokój.
Skontaktowała się ze swoją prawniczką, May
Pickeril. We wtorek poszła do jej biura, gdzie odbyły
długą konferencję telefoniczną z Dermidem i jego
prawnikiem.
Dyskusja przebiegała gładko i parę dni później
Lacey znalazła w swojej skrzynce umowę, którą po
przeczytaniu i podpisaniu odesłała z powrotem.
Następnego dnia Dermid zadzwonił z informacją,
ż
e umówił Lacey na wizytę z doktorem Martinem
Cole'em. Po badaniu lekarz stwierdził, że Lacey jest
zdrowa i wypisał jej receptę na środki hormonalne,
które miała zażywać przez następny miesiąc.
Miesiąc zleciał szybko. Lacey pracowała w
Nowym Jorku, a potem poleciała do Europy. Musiała
wywiązać się
I
58
GRACE
GREEN
-
Nie zdążysz - stwierdziła. - Muszę być na
miejscu o ósmej. Nawet jeśli złapiesz pierwszy
poranny prom...
-
Przyjadę jutro wieczorem i zatrzymam się w
Deer-haven.
-
No dobrze, i tak zrobisz, jak zechcesz.
-
Zgadza się. Lacey, to dziecko jest częścią mnie.
Jakże mogłoby mnie tam zabraknąć w tak ważnej
chwili?
Kiedy się rozłączyli, zadzwonił do Deerhaven.
Felicity oznajmiła, że z radością go przenocuje.
-
A po wizycie w klinice przywieź Lacey na
lunch. Wiem, że Jordan będzie chciał uściskać
siostrę i pogratulować jej. - Felicity, mówiąc o
szwagierce, nie ukrywała podziwu. - To bardzo
szlachetne z jej strony, nie uważasz?
-
Tak - zgodził się. - To nawet więcej niż
szlachetne.
-
Lacey to cudowna osoba. Taka zdarza się raz
na milion, Dermid. Wiem, że nie przepadacie za
sobą, ale teraz powinniście zostać przyjaciółmi.
On i Lacey przyjaciółmi? Wątpił, by to było
możliwe. Przecież żyli w różnych światach.
Oczywiście, tak wiele dla niego zrobiła, że teraz już
nie mógł traktować jej lekceważąco.
Trzeba będzie zrezygnować z docinków, które
właściwie już weszły mu w nałóg. No nic, wszystko
się jakoś ułoży. Jako zastępcza matka jego dziecka
Lacey zasługiwała przynajmniej na szacunek.
W środę rano Lacey wstała ze ściśniętym
ż
ołądkiem. Nic dziwnego, skoro miał to być
najważniejszy dzień w jej życiu.
Dermid zadzwonił parę minut wcześniej, by
powie-
SIOSTRZANA
PRZYSŁUGA
59
dzieć, że wyjeżdża z Deerhaven. Kiedy zeszła na dół,
jego samochód stał już na podjeździe. Szary, duży
wóz, solidny jak jego właściciel. Gdy Dermid ją
zobaczył, podszedł pewnym i sprężystym krokiem.
Ubrany był w garnitur i białą koszulę, widać
uznał, że w tak ważnym dniu winien prezentować
się
elegancko.
Lacey
natomiast
wybrała
pertowoszarą sukienkę, którą przywiozła tydzień
temu z Paryża.
Każdy, kto by ich obserwował, pomyślałby
zapewne, że Dermid i Lacey wybierają się na
randkę. Jednak ktoś bardziej spostrzegawczy
dostrzegłby ich ściągnięte twarze i smutne oczy.
-
Cześć - powiedział Dermid. - Jesteś gotowa?
-
Lepiej nie będzie.
-
Więc jedźmy.
Położył rękę na jej plecach i ruszyli do
samochodu. Ciepło jego dłoni przeniknęło przez
sukienkę. Lacey, ku swemu wielkiemu zdumieniu,
poczuła nagle przypływ pożądania.
Chciała się uwolnić, ale zapanowała nad
odruchem. Jeśli mieli zostać przyjaciółmi, powinna
trzymać nerwy na wodzy. Kto wie, jak Dermid
odczytałby jej gest. Pewnie jako przejaw niechęci lub
wręcz wrogości.
Dlatego
uśmiechnęła
się
uprzejmie
i
podziękowała, kiedy otworzył przed nią drzwi
samochodu. Była jednak zadowolona, że podczas
jazdy do kliniki nie próbował nawiązać rozmowy.
Potrzebowała czasu i spokoju, by uporządkować
myśli. I uczucia.
Zawsze uważała, że Dermid jest cholernie
przystojnym facetem, ale w przeszłości nigdy nie
pociągał jej fizycznie.
60
GRACE
GREEN
Budził w niej raczej negatywne uczucia, a przede
wszystkim żal i urazę za wieczne docinki. Ale teraz,
w najbardziej nieodpowiednim momencie dostrzegła
jego niemal zwierzęcy magnetyzm.
Niech Bóg jej pomoże!
Jakie to szczęście, że Dermid nigdy za nią nie
przepadał. Prawdę mówiąc, nie znosił jej, więc nie
groziło jej uwiedzenie. Jeśli istniał na ziemi
mężczyzna,
który
nie
był
zainteresowany
przespaniem się z Lacey, to był nim właśnie Dermid
McTaggart!
Dermid chodził nerwowo po pustej poczekalni.
Zerknął na zegarek. Skrzywił się. Ponownie zerknął
na zegarek, przytupując niecierpliwie.
Lekarz powiedział, że Lacey wyjdzie za jakąś
godzinę, więc co ją zatrzymywało? Dlaczego jeszcze
nie wróciła? Co się...
Drzwi poczekalni uchyliły się i stanęła w nich
jego szwagierka, z niepewnym uśmiechem na
ustach.
- No? - zapytał z wyrzutem. - Co tak
długo?
Roześmiała się, trochę nerwowo.
-
Och, Dermid, gdybyś mógł zobaczyć swoją
minę! Wyobrażam sobie, jak dłużył ci się czas, ale
to trwało niewiele ponad godzinę. Już po zabiegu.
Wszystko w porządku.
-
Jak się czujesz?
-
Ś
wietnie - zapewniła, ale zaraz potem dodała: -
Prawdę mówiąc, dziwnie. Kręci mi się w głowie.
Miała zaróżowione policzki i zbyt błyszczące oczy.
Była nienaturalnie ożywiona i równocześnie spięta.
SIOSTRZANA
PRZYSŁUGA
61
-
Jedźmy do Deerhaven, powinnaś trochę odpocząć.
-
Mam nadzieję, że nie zamierzasz mnie
traktować jak inwalidkę.
-
Nie, ale dopilnuję, byś troszczyła się o siebie
należycie, Lacey. Już ci mówiłem, że chcę we
wszystkim uczestniczyć od samego początku...
-
O ile w ogóle zajdę w ciążę!
-
Jasne. Jeśli zajdziesz w ciążę, chcę, byś
zamieszkała na ranczu przez cały okres...
-
Mowy nie ma. Oszalałabym, siedząc tam tyle
miesięcy. Poza tym mam pewne zobowiązania.
Będę pracować, dopóki ciąża nie stanie się
widoczna...
Do poczekalni weszła para młodych ludzi.
Dermid wziął Lacey pod ramię i poprowadził do
drzwi.
- Nie
tutaj
-
powiedział
stanowczo.
–
Porozmawiamy o tym później, po lunchu.
Kiedy przyjechali do Deerhaven, Felicity i Jordan
już czekali na nich z posiłkiem. Jordan powitał
siostrę gorącym uściskiem.
- Świetnie się spisałaś, Lace! - powiedział z
dumą.
Po lunchu Jordan musiał wracać do pracy.
Maleństwo spało, Mandy z braćmi poszli na górę, a
Felicity odrzuciła pomoc Lacey przy sprzątaniu
ze stołu.
- Wypijcie kawę na tarasie. Dołączę do was za
chwilę - zaproponowała.
Gdy wyszli na dwór, Lacey natychmiast z błogim
westchnieniem usadowiła się w wygodnym leżaku i
z ulgą zamknęła oczy.
Denmid podszedł do balustrady i spojrzał na ocean.
62
GRACE
GREEN
Nie spodziewał się, że dzisiejszy dzień okaże się
taki trudny. Czym tak się przejmował? Nawet jeśli
zabieg zakończy się sukcesem, Lacey nie będzie
prawdziwą matką jego dziecka, przecież to
oczywiste. Dla niej liczyła się wyłącznie kariera.
Dlaczego więc poczuł nagle tak silną więź z tą
kobietą? Ostatnią rzeczą, jakiej pragnął, było
zaangażowanie uczuciowe. Prowadziłoby to jedynie
do problemów. On i Lacey zawarli umowę, i na tym
powinni poprzestać.
Nigdy nie miał o niej najlepszego zdania. Jak
mógłby szanować lub podziwiać osobę, która
zarabiała
na
ż
ycie,
przechadzając
się
w
astronomicznie kosztownych toaletach i pozując do
zdjęć? Jednak teraz Lacey dokonała czegoś
wielkiego, z miłości do Alice... Potrząsnął głową,
zdumiony obrotem spraw.
Usłyszał szelest jej sukni i poczuł słodki zapach
gardenii na dwie sekundy wcześniej, nim Lacey
pojawiła się u jego boku.
- Grosik za twoje myśli - powiedziała. - Ale
może dzisiaj są warte nieco więcej.
Stanęła obok, opierając się dłońmi o balustradę.
Uśmiechała się lekko. Jej uroda zapierała dech w
piersiach. Słońce dodawało blasku i tak już
lśniącym włosom, złociło kremową cerę, migotało
iskrami w zielonych, kocich oczach.
Próbował oderwać od niej wzrok, ale nie mógł.
Co się z nim, do licha, działo?
- Grosik? - powtórzył, siląc się na obojętny
ton.
- Cóż, masz rację, dzisiaj są warte nieco więcej.
Ale chyba nie muszę ci mówić, że myślę o tym
samym co ty.
SIOSTRZANA
PRZYSŁUGA
63
Wątpił! Wydawała się być całkowicie rozluźniona,
podczas gdy on walczył z palącą pokusą, by poczuć
pod palcami jedwabiste włosy Lacey i musnąć
wargami jej błyszczące, czerwone usta...
Pragnął jej.
Ta świadomość wstrząsnęła nim do głębi. Ze
wszystkich kobiet na świecie Lacey Maxwell
powinna być ostatnią, którą pragnąłby zaciągnąć
do łóżka.
Cholera, należało pomyśleć wcześniej, w jaki
sposób zatrzymać Lacey na ranczu. Spodziewał się,
ż
e będzie walczyć o własną niezależność, ale mógł
próbować
ją
przekonać,
stosując
delikatny
emocjonalny
szantaż.
Mógłby
na
przykład
powiedzieć: „Tego chciałaby Alice". To dałoby
Lacey do myślenia. Zresztą, może i lepiej, że nie
zamieszkają razem na ranczu. Tak będzie
bezpieczniej.
-
Myślałam o tym, co mówiłeś w klinice -
szepnęła. - Przepraszam, że byłam taka samolubna,
Dermid. Masz prawo być z dzieckiem od samego
początku i przykro mi, że muszę dotrzymać pewnych
zobowiązań. Ale kiedy już będę w czwartym czy
piątym miesiącu, przeniosę się na twoje ranczo i
zostanę tam aż do rozwiązania.
-
Lacey, ja...
-
Nie musisz mi dziękować. Robię to nie tylko
dla ciebie i Jacka. - Jej oczy zaszły mgłą. - Tego by
chciała Alice.
Co za ironia. Nawet nie zdając sobie z tego
sprawy, Lacey posłużyła się jego argumentem!
Zanim zdążył odpowiedzieć, dołączyła do nich
Felicity. Niedługo potem Lacey oznajmiła, że musi
wracać, więc odwiózł ją do domu.
64
GRACE GREEN
- Pielęgniarka w klinice zadzwoni do mnie, by
się umówić na wykonanie próby ciążowej -
powiedziała na pożegnanie.
- Daj mi znać, to też przyjadę.
Zawahała się.
- Wolałabym to zrobić sama. Wiem, że chcesz
we wszystkim uczestniczyć od samego początku,
jednak... Chodzi o to, że jeśli nie zaszłam w ciążę, to
pewnie oboje wolelibyśmy przetrawić tę wiadomość
w samotności.
Chwilę się wahał, ale potem przyznał jej rację.
-
Dobrze, więc pojedziesz sama, ale zadzwonisz
do mnie, jak tylko będzie coś wiadomo?
-
Tak - odparła z widoczną ulgą. - Natychmiast.
Dermid skończył pracę na jednym z pastwisk i
zrobił sobie przerwę. Było upalne popołudnie i
czuł, jak pot spływa mu po plecach. Co prawda
zapatrzył się w rozciągające się wokół pola, ale
myślami błądził daleko stąd.
Niecierpliwie czekał na wiadomość od Lacey.
Dzwonił do niej już kilka razy, ale zawsze włączała
się automatyczna sekretarka. Musiał być cierpliwy,
co przychodziło mu z coraz większym trudem.
- Tato!
Odwrócił głowę i zobaczył Jacka biegnącego w
jego kierunku ze Scampem, pasterskim psem. Potem
jego uwagę przykuło jakieś poruszenie przed
domem. Poczuł, jak jego serce zaczyna bić
przyspieszonym rytmem.
Lacey
Maxwell
w
białych
spodniach
i
szkarłatnym topie stała na podwórku obok
srebrzystego samochodu.
- Tatusiu, ciocia Lacey przyjechała! - zawołał
radoś-
SIOSTRZANA
PRZYSŁUGA
65
nie Jack i popędził za Scampem, który uganiał się za
motylami.
Valentine,
jedenastomiesięczna
lama,
którą
Dermid kupił w zeszłym tygodniu, spacerująca teraz
po drugiej stronie ogrodzenia, szturchnęła go w
ramię. Poklepał ją po szyi, z roztargnieniem
przeczesał palcami delikatną niczym jedwab sierść.
Potem opuścił rękę i ruszył w kierunku Lacey.
Wydawało mu się, że porusza się w zwolnionym
tempie i dotarcie do niej zajęło mu całe wieki.
Czekała przy samochodzie. Gdy stanął z nią
twarzą w twarz, dostrzegł uśmiech w jej oczach.
Napięcie, które dręczyło go od wielu dni, prysło
jak bańka mydlana. Zalała go fala radości, zbyt
potężna, by mógł przejść nad nią do porządku
dziennego.
Chrząknął, z trudem dobywając głos z
zaciśniętego gardła.
-
Więc to dobra wiadomość - powiedział może
nieco zbyt szorstko.
-
Najlepsza z możliwych! - roześmiała się
uszczęśliwiona. - Gratuluję, Dermid! Zostaniesz
ojcem!
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Lacey i Dermid postanowili, że podzielą się
nowiną z Arturem. Jack miał się dowiedzieć o
wszystkim nieco później.
- Porozmawiamy z nim, kiedy się do was
przeprowadzę - powiedziała Lacey. - Przyjdzie na
to czas...
Została chwilę, by napić się z Dermidem mrożonej
herbaty przy piknikowym stole.
Gdy zaczęła się zbierać, Dermid poczuł
rozczarowanie.
-
Już wyjeżdżasz? Przyjechałaś taki kawał drogi i...
-
Nie chciałam ci tego mówić przez telefon -
wyznała. To zbyt ważna i ekscytująca wiadomość,
po prostu musiałam przekazać ci ją osobiście -
wyjaśniła z uśmiechem. Warto było, choćby tylko po
to, by zobaczyć twoją minę.
-
Sama wyglądasz na uradowaną.
-
Bo jestem. - Przewiesiła torbę przez ramię i
ruszyła w stronę samochodu. - Ale mój agent nie
będzie, choć ulży mu, że nie zamierzam zerwać
ż
adnej podpisanej wcześniej umowy. Za pięć
miesięcy będę wolna jak ptak.
-
Więc wracasz przed pierwszymi śniegami?
-
Zazwyczaj zaczyna padać w
listopadzie.
Otworzył przed nią drzwi samochodu.
-
Postępujemy słusznie, prawda? - spytała.
SIOSTRZANA
PRZYSŁUGA
67
-
Za późno na wątpliwości, Lacey.
-
Tak, wiem, ale to dziecko nigdy nie będzie
miało matki.
-
To cię martwi?
-
A ciebie nie?
-
Alice chciałaby, żeby to dziecko przyszło na
ś
wiat. Wierzę w to na tyle mocno, że lekceważę
inne obawy. Moje dziecko będzie miało kochającą
rodzinę. Będę ja, Jack, Artur i rodzina w
Deerhaven... No i będzie miało też ciebie, kiedy
wyrośnie z pieluszek i będzie umiało sklecić kilka
sensownych zdań - zażartował.
Mówił z takim przekonaniem, że zrobiło jej się
wstyd. Dermid McTaggart zawsze był bardzo
rodzinny, nie powinna była wątpić w to, że otoczy
dziecko wielką czułością i troską.
Dotknął lekko jej ramienia, jakby dodając otuchy.
-
Wszystko się ułoży, Lacey. Po prostu dbaj o
siebie. I daj mi znać, jeśli będę mógł coś dla ciebie
zrobić. O każdej porze dnia i nocy.
-
Dobrze. Być może zobaczymy się jeszcze
przed listopadem.
Jednak tak się złożyło, że spotkali się dopiero
właśnie w listopadzie.
Otto ułożył jej nowy harmonogram pracy i na
szczęście nie pisnął nikomu ani słowa o ciąży.
Natomiast wcisnął jej bezlitośnie tyle zleceń, ile
tylko zdołał. Czasami Lacey miała wrażenie, że jej
ż
ycie przypomina rozpędzoną karuzelę, z której nie
sposób zsiąść. Na szczęście nie cierpiała z powodu
nudności i gdyby nie pełniejsze piersi
68
GRACE GREEN
i dużo częstsze drzemki, w ogóle by nie odczuła, że
jest w ciąży.
Miesiące mijały błyskawicznie i nim się
spostrzegła, nadszedł listopad.
Ostatnie zdjęcia miała w Nowym Jorku, więc w
drodze na lotnisko wpadła do biura Otta.
-
Wyglądasz na skonaną - powiedział. - Mam
nadzieję, że kiedy to... - pokazał na jej brzuch - ..
.się skończy, powrócisz do pracy i odzyskasz dawną
pozycję. Nie powinnaś rezygnować z kariery.
-
Jesteś kochany, Otto. Dziękuję za wszystko. 1
kiedy to... - uśmiechnęła się ironicznie, gładząc się
po brzuchu - ...się skończy, skontaktuję się z tobą.
Kto wie, może macierzyństwo przyda mi jeszcze
blasku.
Pociągnął nosem.
- Prędzej zbędnych kilogramów.
Ale zanim wyszła, objął jej nadal smukłą kibić
pulchnymi ramionami.
- Powodzenia, skarbie. - Otto nie był osobnikiem
wypranym z wszelkich uczuć. - Zadzwoń do mnie
na wiosnę. Zobaczę, co się da zrobić.
Cieszyła się, że wraca do domu. Była
wykończona toteż ledwo dotarła do mieszkania,
natychmiast poszła do łóżka i szybko zasnęła.
Kiedy się obudziła, dochodziła jedenasta.
Czuła się o wiele lepiej, rześka i pełna zapału, lecz
niezbyt kwapiła się do wyjazdu na ranczo.
- Boję się - wyznała Felicity, gdy spotkały się na
lunchu
w
jednej
z
modnych
restauracji
Vancouveru.
-
Co
SIOSTRZANA
PRZYSŁUGA
69
tam będę robić bez teatru, koncertów, wystaw -
westchnęła teatralnie. - Boże, nie będzie nawet sali
gimnastycznej!
Felicity roześmiała się.
- Znajdziesz sobie inne rozrywki. Możesz zacząć
robić na drutach albo haftować, albo wstąpisz do
miejscowego kółka gospodyń wiejskich i zajmiesz
się organizowaniem kiermaszy dobroczynnych.
Lacey
roześmiała
się
głośno,
budząc
zainteresowanie przy sąsiednich stolikach.
-
Mam sędziować w konkursie na najlepsze
ciasto, skoro w życiu niczego nie upiekłam? Bądź
realistką, Fliss! Ale mnie ubawiłaś!
-
Czy Dermid wie, że nie potrafisz gotować?
Rozmawiałaś z nim o tym?
-
O, tak. Jestem pewna, że w myślach cały czas
porównuje mnie z Alice i wynajduje moje kolejne
wady. Jeśli chodzi o prace domowe, to rzeczywiście
daleko mi do średniej krajowej.
-
Więc nie spodziewa się, że zaczniesz prowadzić
gospodarstwo?
-
Boże broń! - Lacey otrząsnęła się z
przerażeniem. - I dlatego będzie błogosławiony.
-
Błogosławiony?
Oczy Lacey zaświeciły jasnym blaskiem.
-
Błogosławieni ci, którzy niczego nie oczekują,
gdyż nie doznają rozczarowania.
-
I Dermid niczego od ciebie nie oczekuje?
-
Jedynie tego, że będę na siebie uważała przez
resztę ciąży. A za kilka miesięcy obdaruję go
zdrową, dorodną córką. - Oparła się wygodnie na
krześle i zmusiła do iro-
70
GRACE
GREEN
nicznego uśmiechu. - Dla Dermida McTaggarta
jestem wyłącznie maszynką do urodzenia dziecka.
-
Wie, że wróciłaś?
-
Dzwoniłam do niego dziś rano i powiedziałam,
ż
e już jestem i potrzebuję paru dni odpoczynku.
Spodziewa się mnie w weekend. Ale może pojadę
wcześniej. - Nerwowo bawiła się srebrną
bransoletką. - Im dłużej zwlekam, tym większe
nachodzą mnie wątpliwości. Prawdę mówiąc -
westchnęła - chyba pojadę tam jutro.
-
Dasz mu znać, że przyjeżdżasz?
-
Nie. - Lacey sięgnęła po rachunek, który
kelnerka położyła na stole. - Chyba zrobię mu
niespodziankę.
Lacey złapała prom o dziesiątej trzydzieści i
bezpiecznie dotarła na ranczo.
Dzień był słoneczny, ale chłodny, listopadowe
niebo przybrało barwę stalowego błękitu. W rześkim
powietrzu mieszały się zapachy ziemi i dymu z
palącego się drewna.
Lacey zaparkowała niedaleko tylnych drzwi i
siedziała przez chwilę wsłuchana w ciszę. Absolutną
ciszę, która wzbudzała w niej niepokój. Nie była
przyzwyczajona do takiego spokoju. Przyprawiał ją
o dreszcz.
- Cześć.
Omal nie uderzyła głową o dach samochodu na
dźwięk głosu Dermida. Odwróciła się i zobaczyła
go stojącego przed oborą, jakieś dziesięć metrów
dalej, z rękami wspartymi na biodrach.
-
Nie powinieneś tego robić - powiedziała z
pretensją.
-
Czego?
Miał na sobie przepoconą koszulę, we włosach
resztki
SIOSTRZANA
PRZYSŁUGA
71
słomy, i w ogóle wyglądał jak stuprocentowy
mężczyzna. Lacey poczuła lekką irytację, toteż
natychmiast przystąpiła do ataku.
-
Skradać się w ten sposób! Mogłeś przyprawić
mnie o zawał serca!
-
Przecież stoję bez ruchu, wcale się nie skradam.
-
Dobrze wiesz, co mam na myśli. - Otworzyła z
impetem drzwi samochodu i wysiadła.
-
Dość wcześnie przyjechałaś - stwierdził
obojętnym tonem.
- Czy to dla ciebie kłopot? - zapytała
wyzywająco.
Wzruszył lekko ramionami.
- Nie, skądże. Choć, gdybym wiedział, że dzisiaj
przyjedziesz, przygotowałbym dla ciebie pokój.
Otworzyła bagażnik i już miała wyjąć walizkę,
lecz Dermid ją uprzedził
-
Pozwól - powiedział.
-
Potrafię...
-
Z pewnością. - Zatrzasnął bagażnik. - Ale
jesteś w ciąży z moim dzieckiem i nie chcę, byś
dźwigała ciężary. Zgoda? - Spojrzał na nią
przyjaźnie.
Zrobiło jej się wstyd, nie powinna tak na niego
krzyczeć. Nie najlepszy początek pobytu pod
wspólnym dachem.
- Lacey, wiem, że jest ci trudno. Mnie też. Ale
spróbujmy żyć w przyjaźni dla obopólnego dobra. -
Zmarszczył brwi. - Wyglądasz na zmęczoną. Niech
to, szkoda, że nie przyjechałaś tu kilka miesięcy
wcześniej, zamiast szaleć po świecie, wiecznie w
rozjazdach. Dzwoniłem do ciebie parę razy, ale
odzywała się sekretarka. Chyba nigdy nie bywasz w
domu.
72
GRACE GREEN
-
Jednak Felicity na bieżąco zdawała ci relację z
moich poczynań, prawda?
-
Jasne. Wejdźmy do środka.
W holu poprowadził ją prosto do schodów.
-
Najlepiej będzie, jak się od razu rozgościsz -
stwierdził. - Rozpakuj się, a ja poszukam pościeli.
Artur będzie korzystał z mojej łazienki, a ty masz
wspólną łazienkę z Jackiem. Czy to jakiś kłopot?
-
Oczywiście, że nie.
-
Jack mógłby korzystać z mojej...
-
Dermid, zostanę tu tylko kilka miesięcy. Nie
warto z mojego powodu robić rewolucji.
-
W porządku.
-
Gdzie jest Jack? Z Arturem?
-
Nie, zabrał Scampa na spacer. Artur wyjechał
na pogrzeb dziadka. Wróci lada dzień.
Sypialnia Dermida znajdowała się na lewo, obok
małego pokoju dziecinnego i sypialni Artura. Pokój
Jacka, duża łazienka i pokój gościnny były po
prawej stronie korytarza.
Dermid otworzył drzwi pokoju gościnnego i
wpuścił Lacey do środka. Podszedł do łóżka,
postawił obok walizkę. Właśnie wtedy dobiegł ich z
dołu dzwonek telefonu.
- Wybacz - powiedział. - Muszę
odebrać.
Nie czekając na jej odpowiedź, wyszedł.
Kilka razy spała w tym pokoju, jeszcze za życia
Alice.
Wtedy
na
Lacey
czekała
czysta,
wykrochmalona pościel, wazon ze świeżymi, słodko
pachnącymi kwiatami, stos magazynów i książek, a
nawet miętowa czekoladka na poduszce. Wszystko
na swoim miejscu...
SIOSTRZANA
PRZYSŁUGA
73
Alice była idealną gospodynią.
Lacey skrzywiła się i rozejrzała po sypialni. Pokój
nie był od dawna wietrzony, meble pokrywała gruba
warstwa kurzu, również dywan nie prezentował się
najlepiej. Patrząc na goły materac i cztery poduszki
w granatowo-białe pasy, Lacey miała ochotę
przenieść się do najbliższego motelu.
Z ciężkim westchnieniem rzuciła skórzaną torbę na
łóżko. Umowa to umowa. Obiecała Dermidowi, że
zostanie tutaj do rozwiązania, i dotrzyma słowa.
Podeszła do okna, otworzyła je na oścież i
nabrała w płuca świeżego powietrza.
- Dobra, już jestem.
Odwróciła się i zobaczyła Dermida z pościelą.
Położył wszystko na komodzie, wzbijając przy tym
tuman kurzu. Otworzył szafę i wyciągnął kolorową
kołdrę. Rzucił ją na łóżko i powiedział:
-
Pościelisz później. Rozpakuj się i zejdź na dół.
Zrobię ci kawy.
-
Skończyłam z kawą, ale chętnie napiję się herbaty.
-
Jasne.
Znowu wyszedł, jakby nie mógł zbyt długo
przebywać w jej towarzystwie. Zachowywał się dość
przyjaźnie, ale może tylko udawał? Może nadal tak
bardzo jej nie lubił, że wolał nie przebywać z nią
sam na sam w tym samym pomieszczeniu.
Bijąc się z myślami, przeszła do łazienki, by umyć
ręce. W progu stanęła jak wryta.
Wilgotne ręczniki leżały na podłodze, woda
kapała z niedokręconego kranu, pusty pojemnik na
papier toale-
74
GRACE GREEN
to wy leżał na umywalce. Wyschnięte i popękane
mydło świadczyło dobitnie o tym, jak małą wagę jej
siostrzeniec i jego ojciec przykładają do higieny
osobistej.
Przebrnęła przez ręczniki i krzyknęła, gdy wielki
jak spodek pająk przebiegł po jej bucie. Drżąc
cała, uciekła z powrotem do sypialni.
Nie spodziewała się, że dom będzie w takim
stanie, w jakim utrzymywała go Alice, ale to, co tu
zastała, przerosło jej najśmielsze wyobrażenia.
Dermid mógł przynajmniej posprzątać na jej
przyjazd! Nie wyobrażał sobie chyba, że będzie
mieszkała w takich warunkach! Trzeba coś z tym
zrobić.
Wyprostowała się i zeszła na dół do kuchni.
W czajniku bulgotała woda. Kuchnia była pusta.
Lacey wyszła przez otwarte tylne drzwi i
zobaczyła Dermida na podwórku. Stał parę metrów
dalej, przy ogrodzie, a raczej przy tym, co z niego
zostało - plątaninie chwastów i zdziczałych,
uschniętych roślin.
Już chciała zawołać szwagra, ale słowa zastygły
na jej ustach. Wyglądał tak bezradnie. Bezsilny,
samotny, zagubiony. Słyszała, jak głośno westchnął.
Przeczesał dłonią włosy.
I poczuła, jak jej serce wyrywa się do niego. Tak
bardzo chciała go pocieszyć...
Umiała sobie wyobrazić, o czym teraz myślał:
„Gdyby Alice tu była... Gdyby to ona urodziła nasze
dziecko... Gdyby... gdyby...".
Do oczu niespodziewanie napłynęły jej łzy.
Pospiesznie wróciła do kuchni.
Jej obecność na ranczu musiała być dla Dermida
trudna
SIOSTRZANA PRZYSŁUGA
7
5
do zniesienia. W każdym razie Lacey nie zamierzała
stać się dla niego ciężarem ani przysparzać mu
zmartwień.
Czajnik zagwizdał głośno, potem usłyszała w sieni
kroki Dermida.
Wybiegła z kuchni i wróciła na górę. Nie
chciała, by się domyślił, że widziała go w chwili
słabości.
Gdy po pięciu minutach zeszła ponownie do
kuchni, Dermid właśnie parzył herbatę. Na dworze,
gdzieś niezbyt daleko, Jack krzykiem próbował
nakłonić psa do aportowania patyka.
-
Powiedziałeś Jackowi o dziecku? -
zapytała. Spojrzał na nią znad paczki
herbatników.
-
Ustaliliśmy przecież, że zrobimy to później.
-
Tak tylko spytałam.
-
Powiem mu, kiedy nadejdzie właściwy
moment. -Nalał jej herbaty do ciężkiego
fajansowego kubka. -Z czym pijesz?
-
Tylko z cytryną. - Otworzyła lodówkę i
wzdrygnęła się z obrzydzenia. Fuj, same tłuste,
bogate w cholesterol świństwa. W dodatku
poupychane bez ładu i składu na półkach. Aż
dziw, że lodówka nie jęczała w proteście.
Ani śladu cytryny, w ogóle żadnych owoców i
warzyw.
-
Gdzie trzymasz zieleninę? - zapytała na wszelki
wypadek.
-
Skończyła się. - Upił łyk herbaty. - Centrum
handlowe jest kilka kilometrów stąd. Robimy tam
zakupy raz w miesiącu.
Usiadła na krześle i ostrożnie położyła ręce na
pochlapanym blacie stołu.
76
GRACE GREEN
-
Chcesz, żebym robiła zakupy albo wykonywała
inne prace domowe? Czego ode mnie oczekujesz?
-
Nie zastanawiałem się nad tym. Nie wybiegałem
myślą tak daleko w przyszłość. Chcę tylko, byś
dobrze się odżywiała, chodziła wcześnie spać, dużo
spacerowała po świeżym powietrzu i...
-
Wiem, jak dbać o własne zdrowie, nie musisz
mnie pilnować. Porozmawiajmy lepiej o moich
obowiązkach domowych.
-
Myślałem, że będzie tak jak wtedy, gdy
przyjeżdżałaś w odwiedziny do Alice. Po prostu nic
nie robiłaś...
-
Wtedy Alice prowadziła dom, ale teraz panuje
tu potworny bałagan. Dobry Boże, jeśli nie masz
czasu sprzątać, powinieneś kogoś wynająć...
-
Mowy nie ma. Nie pozwolę na to, aby ktoś
obcy kręcił się po domu. Poza tym prowadzenie
domu to nic strasznego. Tak zawsze mówiła Alice.
Do licha, nie tylko zajmowała się gospodarstwem, ale
ponadto opiekowała się dzieckiem, przędła wełnę i
robiła zarobkowo na drutach.
-
Nie jestem Alice. Jestem sobą i szorowanie
podłóg nie leży w mojej naturze.
-
Fakt - odparł z leniwym uśmiechem. - W
twojej naturze leży pozowanie do zdjęć. Ale jeśli
nie chcesz nic robić w domu, w porządku. Ta
odrobina kurzu nas nie zabije.
-
A co z posiłkami?
-
Dopilnuję, byś zjadała trzy solidne posiłki
dziennie. Możesz dla siebie gotować, jeśli nie będzie
ci smakować to, co przygotuję dla pozostałych
domowników.
-
A w czym się specjalizujesz?
SIOSTRZANA
PRZYSŁUGA
77
- Hamburgery, pizza, wołowa mielonka z
makaronem, mrożonki...
Przeszył ją dreszcz. Ostrożnie skosztowała
herbaty. To była herbata? Boże, smakowało jak
smoła! Odsunęła kubek i wstała.
-
Pojadę po zakupy. Będę wdzięczna, jeśli zrobisz
dla mnie trochę miejsca w tej załadowanej
cholesterolem lodówce. A przy okazji - dodała
ż
artem - kupić ci coś? Kilo słoniny, wiadro lodów
albo sernik?
-
Nie potrzebuję słoniny, ale lody i sernik
brzmią nieźle. Zjemy na deser po kolacji.
Wracając do pokoju po torebkę, Lacey wzniosła
oczy do nieba. Lody i sernik! Ten facet wziął jej
złośliwość za dobrą monetę!
- Tato, kiedy wróci ciocia Lacey?
Dermid lubił przyrządzać potrawy na grillu przez
cały rok. W zależności od pogody razem z Jackiem i
Arturem jadali albo przy stole piknikowym, albo w
kuchni. Dzisiaj, ponieważ wiatr nieco ucichł,
postanowili z Jackiem zjeść na dworze.
- Kto wie? - odparł pochylony nad grillem, na
którym piekły się hamburgery.
On też chciałby poznać odpowiedź na to pytanie.
Cotygodniowe wyprawy Artura do centrum
handlowego trwały jakieś trzydzieści minut. Lacey
nie było już ponad dwie godziny. I nie podobało mu
się to. Nosiła w sobie jego dziecko, chciał wiedzieć,
gdzie jest i co porabia.
-
Czy hamburgery są już gotowe, tato?
-
Tak. Możesz przynieść bułki?
78
GRACE
GREEN
- Jasne.
Ubrany w ciepłą czerwoną kurtkę i dżinsy Jack
podbiegł do drzwi patio i wszedł do domu.
Dermid odprowadził go wzrokiem. Tak bardzo
kochał tego chłopca, że czasami aż go to przerażało.
Za parę miesięcy w domu pojawi się następna
istota do kochania, mała dziewczynka. Może będzie
miała -złote włosy jak jej matka, może będzie miała
jej owal twarzy, może nawet piegowaty nosek i
dołeczki pojawiające się przy uśmiechu...
Oby, bo od śmierci Alice upłynęły trzy lata i z
każdym mijającym dniem rysy twarzy żony
zacierały się coraz bardziej w jego pamięci. Nie
opuszczało go bolesne poczucie straty.
Jednak o wiele gorsze od poczucia straty było
skrywane głęboko poczucie winy, bo w jego serce
wkradały się teraz inne obrazy.
Piękna i niedostępna Lacey...
Dermid ze złością zmarszczył czoło. Nie chciał
myśleć o Lacey. Pociągała go, lecz jakoś sobie z
tym poradzi.
- Tato, przypalasz hamburgery!
Ocknął się i przełożył kotlety na talerz, zanim
zamieniły się w zwęgloną masę.
-
Dzięki, Jack. W samą porę.
-
Ciocia wróciła. Kiedy byłem w kuchni,
widziałem jej samochód.
Scamp też musiał usłyszeć auto, bo wyskoczył
spod cedrowego stołu i zaszczekał ostro.
- Pomogę jej wnieść zakupy - powiedział
Dermid.
-
Może
dokończysz
przyrządzać
hamburgery?
SIOSTRZANA
PRZYSŁUGA
79
-
Dla cioci też?
-
Wątpię, by zjadła, ale na wszelki wypadek...
-
Co mam włożyć do środka?
-
To samo, co dla nas. Niech się pomęczy. Dermid
obszedł dom dokoła i zdążył zobaczyć, jak Lacey
otwiera bagażnik. Miała wspaniałe włosy i bardzo
zgrabne, długie nogi.
Rozeźlony na siebie za te myśli, krzyknął:
- Co tak długo?!
- Coś
mnie
zatrzymało
-
powiedziała
przytłumionym głosem. Chwyciła dwie torby,
wyprostowała się i odwróciła do niego.
Kiedy zobaczył jej twarz, aż sapnął z gniewu.
Lacey była bardzo blada, miał zadrapany policzek i
wyraźnie spuchniętą górną wargę. I krwistoczerwone
plamy na śnieżnobiałym kołnierzyku koszuli.
- Co, do diabła, wyprawiałaś? - zapytał ponuro.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Lacey była bliska płaczu. Gniew w oczach
Dermida jeszcze bardziej wyprowadził ją z
równowagi.
- Odstaw te torby - warknął, nie dając jej czasu
na odpowiedź. Wyrwał jej zakupy i rzucił z
powrotem do bagażnika.
Poprowadził ją do kuchni i posadził na krześle.
-
Teraz opowiedz dokładnie, co się stało!
-
Miałam
wypadek
na
parkingu.
Po...
potknęłam się i upadłam, gdy wracałam do
samochodu.
-
Musi obejrzeć cię lekarz.
-
Poszłam do punktu medycznego. Lekarz
przemył mi twarz i powiedział, że powinno się
ładnie zagoić. - Zanim zdążyła powiedzieć, że z
dzieckiem wszystko w porządku, Dermid znów
warknął:
-
A dziecko?
-
Nic mu nie będzie. To nie był groźny upadek,
Dermid. Nie spadłam ze schodów ani...
-
Wyglądasz, jakbyś spadła! Jak mogłaś być tak
cholernie nieostrożna?!
Gdyby był dla niej miły, natychmiast by się
rozpłakała. I wtedy chyba wyznałaby mu, co się
naprawdę wydarzyło. O tym, jak maluch wbiegł
prosto pod koła ciężarówki i gdyby nie ona, gdyby
nie skoczyła za nim...
SIOSTRZANA PRZYSŁUGA
8
1
Wstała.
-
Idę na górę, muszę się przebrać.
-
Zrobię ci herbaty - powiedział chłodno i
odwrócił się do niej plecami, nie kryjąc wrogości.
Uparty osioł. Zaproponował herbatę, ale
zapomniał o współczuciu. To słowo nie istniało w
jego słowniku.
Zza otwartego okna dolatywała smakowita woń
hamburgerów. Lacey westchnęła. Ślina pociekła jej
do ust. Nie zdawała sobie sprawy, jaka jest głodna.
Miała zamiar zrobić sobie sałatkę na kolację, ale..
-
Tato! - zawołał z dworu Jack. - Kiedy
przyjdziesz?
-
Za chwilę, tylko wypakuję zakupy.
Idąc na górę, Lacey usłyszała telefon. Zadzwonił
parę razy, nim Dermid odebrał.
- McTaggart - rzucił do słuchawki.
Więcej nie usłyszała.
Przebrała się w kaszmirowy golf i ciepłe
wełniane spodnie. Namoczyła koszulę w zimnej
wodzie, a potem zeszła na dół.
W kuchni było cicho, sądziła, że Dermid wyszedł
na patio. On jednak stał odwrócony do niej plecami
i wpatrywał się w wiszącą na ścianie fotografię
Alice.
Lacey poczuła się jak intruz. Podczas gdy
zastanawiała się, co robić, chyba wyczuł jej
obecność, bo odwrócił się powoli.
Jego oczy miały dziwny wyraz.
- Nie najlepiej mi idzie, prawda? - zapytał.
Zdała sobie sprawę, że to jemu należy współczuć.
I była gotowa to uczynić.
- Dermid, to wymaga czasu. - Podeszła do niego
nie-
82
GRACE GREEN
ś
miało. - To dopiero trzy lata, i tak świetnie sobie
radzisz. Nie stałeś się odludkiem, nie zerwałeś
kontaktów z naszą rodziną.
-
Nie mówię o Alice, tylko o tobie. O tym, jak
cię traktuję. Wynajduję same wady.
-
Dermid...
-
Właśnie dzwonił Alan Naslund. Uratowałaś jego
synka, chciał ci podziękować.
-
Czy z małym wszystko w porządku? Co
powiedział lekarz?
-
Zdrów jak ryba - odparł Dermid ostro. - Lacey,
dlaczego mi nie powiedziałaś?
Poczuła szczypanie pod powiekami. Gdy poleciały
łzy, urwała kawałek papierowego ręcznika i
zażenowana wytarła oczy.
-
Bo wiedziałam, że jeśli usłyszę od ciebie miłe
słowo, to się całkiem rozkleję!
-
Nie widziałem jeszcze, żebyś płakała. No, a
trzeba przyznać, że rzadko kiedy bywałem wobec
ciebie uprzejmy. Nie najlepiej to o mnie świadczy.
Był taki bezradny i zawstydzony, zapragnęła go
objąć i pocieszyć.
-
Alice nie lubiła, kiedy kłóciliśmy się -
powiedziała tylko. - Czy tak musi być, Dermid?
Wiem, że mnie nie lubisz, nigdy mnie nie lubiłeś,
ale...
-
Lacey, ja...
-
Szybko, tato! - zawołał Jack z patio. - Powiedz
cioci, że jej hamburger jest gotowy!
Dermid zamknął oczy i westchnął głęboko.
- Zrobiliśmy tyle, że dla ciebie też starczy, o ile
masz
SIOSTRZANA
PRZYSŁUGA
83
ochotę - powiedział pokojowo. - Jeśli będzie ci za
zimno na patio, to...
Lacey nie miała ochoty rozmawiać ani o
hamburgerach, ani o pogodzie. Chciała usłyszeć to,
co Dermid zamierzał jej powiedzieć, zanim
przeszkodziło mu wołanie Jacka. Ale ten moment
już przeminął.
-
Spróbuję twojego hamburgera - powiedziała.
-I zjem na dworze. Pójdę po kurtkę. - Westchnęła
trochę żałośnie i ruszyła w stronę drzwi.
-
Weź jedną z moich. - Podszedł do wieszaka,
podał jej pikowaną kurtkę, a gdy Lacey zapinała
suwak, powiedział: - To nieprawda, że cię nie
lubię. - Spojrzała na niego zaskoczona, więc
szybko dodał: - Skądże. Przecież w ogóle cię nie
znam!
Bo nigdy nie chciałeś mnie poznać, pomyślała
natychmiast, ale nie mogła wydobyć z siebie
głosu. Napięcie w jego oczach i jego niepokojąca
bliskość sprawiały, że z trudem łapała oddech.
- Miałaś szczęście, że nie rozcięłaś wargi i nie
trzeba było zakładać szwów. A policzek jest tylko
zadrapany.
- Zrobił gest, jakby chciał ją pogłaskać. -
Powinien się niebawem zagoić.
- Tato! - Jack wpadł do kuchni. - Kiedy... Och!
Co ci się stało, ciociu?
Przez moment wydawało się, że Lacey i Dermid
na chwilę znaleźli się w innym świecie. A potem
czar prysł, a Dermid opuścił rękę.
- Twoja ciocia uratowała dziś życie małemu chłopcu
- wyjaśnił na pozór obojętnie i opowiedział Jackowi
całą historię.
84
GRACE GREEN
-
Ojej, ciociu! - zawołał Jack, kiedy ojciec
skończ - Jesteś bohaterką! Boli cię?
-
Troszeczkę.
-
Tata może pocałować, żeby nie bolało.
Naprawdę je w tym dobry. Pokaż, tato.
Lacey zdumiała się, gdy Dermid powiedział:
- Czemu nie?
Chwycił ją za ramiona, schylił głowę i dotknął
wargami jej policzka. A potem bardzo delikatnie
musnął jej spuchniętą wargę.
Było to coś pośredniego między pieszczotą a
pocałunkiem, jednak trwało dłużej, niż powinno.
Czuła siłę jego palców, gdy ścisnął mocniej jej
ramię.
- Dobra - ucieszył się Jack i dodał niecierpliwie:
- To zjedzmy wreszcie te hamburgery!
Dermid odsunął się. Wydawał się zaskoczony.
Jakby czekoladka, którą ugryzł, miała zupełnie inne
nadzienie, niż oczekiwał, pomyślała Lacey. Koniak
zamiast kokosa? Miętówka zamiast wiśni? Ulubiony
smak, czy raczej znienawidzony?
Dla niej ten pocałunek był słodszy od najlepszej
czekolady. I sprawił, że ugięły się pod nią kolana.
Jakimś sposobem udało jej się przywołać na
twarz figlarny uśmiech.
- Dziękuję - powiedziała cicho. - Od razu
poczułam się lepiej.
Chciała uciec, zanim Dermid zauważy wypieki
na jej policzkach, pozwoliła więc Jackowi chwycić
się za rękę i pociągnąć na patio.
SIOSTRZANA
PRZYSŁUGA
85
Pocałowanie jej było błędem.
Atmosfera między nimi zawsze była napięta, teraz
stała się wręcz trudna do zniesienia. Czuł się tak,
jakby stąpał po lodowej tafli. Jeden fałszywy krok... i
potem już tylko zimna otchłań.
Czy Lacey czuła się tak samo?
Pewnie nie. Zachowała się, jakby ten pocałunek
jedynie ją rozbawił. Z jej punktu widzenia nawet
trudno było to nazwać pocałunkiem! Obracała się
w wielkim świecie i bez wątpienia spotykała się z
wieloma wyrafinowanymi mężczyznami.
Cóż, on z pewnością nie zamierzał romansować
ze swoją szwagierką. Ostatnia rzecz, jakiej pragnął,
to angażować się w jakikolwiek związek. Jednak nie
mógł zaprzeczyć, że bliskość Lacey rozbudziła w nim
pożądanie, o istnieniu którego już prawie zapomniał.
Trzy samotne lata sprawiły, że stałem się bardziej
wyczulony na kobiecą urodę, tłumaczył sobie, i tyle.
Teraz muszę się skoncentrować na innych
sprawach. Na przykład powinienem wreszcie
wypakować te cholerne zakupy.
Gdy skończył, wyszedł na dwór zdecydowany
ignorować Lacey.
Jednak kiedy ją zobaczył, nie mógł oderwać od
niej oczu. Oparta łokciami o piknikowy stół,
wbijała zęby w hamburgera z zapałem, który nieco
zadziwił Dermida.
-
Pyszota! - wymamrotała, wzdychając z zachwytem.
-
Jordan przysięga, że odżywiasz się wyłącznie
sałatą - powiedział zaskoczony.
Uśmiechnęła się, a jej zielone oczy błysnęły filuternie.
- Jordan lubi ze mnie żartować. - Zlizała sos z kciuka.
86
GRACE
GREEN
- Muszę uważać na to, co jem, ze względu na
pracę. Jedynie od czasu do czasu pozwalam sobie na
szaleństwo. Ale tylko wtedy, gdy wiem, że warto.
Twoje hamburgery... - ugryzła następny kawałek -
...są tego warte.
Jack i Artur zawsze pochłaniali jego hamburgery z
wilczym apetytem, ale nigdy nie szafowali
pochwałami. Komplement Lacey sprawił, że
Dermidowi zrobiło się cieplej na sercu.
Lacey zaproponowała, że przyniesie deser. Gdy
wróciła z pełną tacą, Dermid znów nie mógł oderwać
od niej oczu. Podała czekoladowe ciasto z lodami.
Najpierw Jackowi, który siedział na huśtawce... A
potem jemu.
Stał oparty o drewnianą balustradę okalającą
patio, ale wyprostował się, gdy brał od Lacey
talerzyk.
-
Dziękuję.
-
Nie ma za co.
-
Ty nie jesz?
Włożyła ręce do kieszeni kurtki.
-
Nie. Pochłonęłam już wystarczającą ilość
kalorii. Może jutro.
-
Niedługo przybierzesz na wadze, czy tego
chcesz, czy nie.
-
To co innego.
Nadział na widelec kawałek ciasta i wyciągnął w
jej stronę.
-
Chcesz spróbować? - zaproponował.
-
Nie. Jeśli chodzi o czekoladę, to wyznaję
zasadę: wszystko albo nic!
Myślał, że odejdzie, ale oparła się o balustradę
obok niego i zapatrzyła w horyzont.
SIOSTRZANA
PRZYSŁUGA
87
-
Jak tu spokojnie.
-
Tęsknisz za miastem?
-
Jestem stworzona do miejskiego życia.
Podnieca mnie ruch i gwar w ciągu dnia, feeria
ś
wiateł w nocy. -Rozejrzała się dokoła. Z jednej
strony ciągnęły się pastwiska, z drugiej rosły
wysokie drzewa. - Tutaj odczuwam niepokój,
jakbym wciąż próbowała ustalić, czego mi brakuje.
To nie jest mój świat. - Zatoczyła krąg ręką.
-
Ż
ałujesz swojej decyzji? - zapytał, patrząc na
jej brzuch.
-
Nie. Przecież klamka już zapadła. Jestem
gotowa zrezygnować z kariery na tak długo, jak
będzie trzeba. - Podniosła oczy, by śledzić lot
jastrzębia szybującego nad pobliskimi drzewami. -
Alice zrobiłaby dla mnie to samo.
-
Tak, z pewnością.
Jack dojadł deser, podszedł do stołu i odstawił talerzyk.
-
Tato, czy możemy iść sprawdzić, co z
Sunflower?
Sunflower, złotobrązowa lama, miała lada chwila
zostać mamą.
- Dobrze, synu. - Dermid dokończył ciasto i
postawił swój talerz na talerzu Jacka. - Idziemy.
Gdy Jack pobiegł za Scampem, Dermid zwrócił
się do Lacey.
- Mamy taką zasadę, że kto gotuje, ten nie
zmywa. W porządku?
Spojrzała
na
stół
zastawiony
brudnymi
naczyniami.
Lekko
się
wzdrygnęła,
ale
powiedziała:
-
W porządku.
-
Nie zawracaj sobie głowy grillem - rzucił
wielkodusznie. - To należy do moich obowiązków.
88
GRACE
GREEN
Poszedł za Jackiem, choć wolałby zostać. I to
budziło w nim niepokój. Zazwyczaj zbliżający się
poród lamy czy alpaki był dla niego sprawą
najważniejszą i nie mógł się skoncentrować na
niczym innym. A teraz, mimo że Sun-flower
faktycznie zaczęła rodzić, myślami wciąż był przy
Lacey. Zapomniał o niej, dopiero gdy wystąpiły
komplikacje.
Z telefonu w oborze zadzwonił do weterynarza, a
potem odesłał Jacka do domu.
-
Tata nie pozwala mi patrzeć, kiedy są kłopoty -
wyjaśnił Jack Lacey. - Mówi, że jestem jeszcze za
mały. Ale będę tam mógł wrócić, kiedy młode już
się urodzi. Widziałaś kiedyś nowo narodzoną lamę,
ciociu?
-
Nie. - Lacey owinęła resztki czekoladowego
tortu przezroczystą folią i schowała do lodówki.
-
Są niesamowite! - Jack stał przy kuchennym
oknie i patrzył na podjazd. -1... o, jest Abigail!
-
Kto to jest Abigail?
-
Nasza pani weterynarz. Zobacz.
Lacey zdążyła dostrzec dobrze zbudowaną młodą
kobietę z płomieniście rudymi włosami, idącą w
stronę obory. Ubrana w dżinsy i kraciastą koszulę,
wydawała się czuć w tutejszym otoczeniu jak ryba
w wodzie.
- Myślę, że Abby lubi tatę - powiedział Jack. -
On ją też lubi. Może nawet się z nią ożeni. Słyszałem,
jak mówił do Artura, że byłaby świetną żoną dla
ranczera.
Kobieta znikła w oborze, nim Lacey miała
okazję lepiej się jej przyjrzeć. Jakby odgadując jej
myśli, Jack dodał nieoczekiwanie:
SIOSTRZANA
PRZYSŁUGA
89
- Artur powiedział, że to najładniejsza pani
weterynarz, jaką kiedykolwiek widział!
Lacey nigdy nie przyszło do głowy, że w życiu
Dermida może być jakaś kobieta. Cóż, ostatecznie
zdrowy i młody mężczyzną ma pewne potrzeby. Nie
może do końca życia rozpaczać po stracie żony.
Jeśli jednak ta kobieta miała być następną panią
McTaggart, zostanie nie tylko macochą Jacka, ale
także mamą dziecka, które urodzi Lacey.
I Lacey poczuła niepokój.
By odegnać takie myśli, skoncentrowała się na
zmywaniu. Większość naczyń włożyła do zmywarki,
jednak niektóre musiała umyć sama. Po nieudanym
poszukiwaniu gumowych rękawic, zanurzyła gołe
dłonie w gorącej wodzie z detergentem, czego nie
robiła od lat.
Jack gadał, gdy zmywała, i gadał, gdy sprzątała z
grubsza
kuchnię.
Należałoby
właściwie
wyszorować szafki i podłogę, jednak Lacey nie
miała zamiaru aż tak się poświęcać.
Kiedy skończyła, zadzwonił telefon.
Jack pobiegł odebrać.
-
Lama się urodziła! - powiedział, odkładając
słuchawkę. - Chodź, ciociu, musisz ją zobaczyć!
-
Nie sądzę...
-
Chodźmy. - Chwycił ją za rękę.
Lacey poczuła się nieswojo. Nie przepadała za
takimi rozrywkami, ale chciała zobaczyć Abigail. W
końcu być może ta kobieta będzie wychowywać
dzieci Alice.
Pozwoliła Jackowi wyciągnąć się na dwór.
Kiedy doszli do drzwi obory, Jack ruszył przodem.
90
GRACE
GREEN
Było ciemno i brudno. Dermid stał z rękami na
biodrach, odprężony, wpatrzony w malutką lamę.
On i Abigail uśmiechnięci obserwowali, jak
maleństwo próbowało stanąć na drżących nóżkach.
-
Chodź, ciociu!
-
Hej! - zawołał Dermid. - Chodź, poznaj
najnowszego członka rodziny.
Lacey dołączyła do nich. Abigail zlustrowała ją od
stóp do głów. Naprawdę była bardzo ładna.
- Lacey, to nasza pani weterynarz, Abby
0'Donnell - odezwał się Dermid. - Abby, to moja
szwagierka, Lacey Maxwell.
Abby przywitała się z nią przyjaźnie.
-
Cześć, Lacey.
-
Miło cię poznać, Abby. - Lacey czuła na sobie
wzrok Dermida. Ciekawe, czy właśnie porównywał
ją z Abigail. Musiała wyglądać śmiesznie w
kaszmirowym swetrze, kosztownych, wełnianych
spodniach i eleganckich, włoskich butach. Zupełnie
nie na miejscu.
-
Cieszę się, że wszystko poszło dobrze -
szepnęła, wyraźnie zmieszana.
-
Były komplikacje - powiedział Dermid. -
Sunflo-wer jest taka drobna.
Lacey zobaczyła, jak matka szturcha nosem
lamiątko, zachęcając je do zrobienia pierwszego
kroku.
-
Jak je nazwiemy, tato? - zapytał Jack.
-
Niech ciocia coś wymyśli.
Wszyscy spojrzeli na Lacey, która zastanawiała
się przez chwilę.
- Może Topaz? - zaproponowała w końcu. - To
po-
SIOSTRZANA
PRZYSŁUGA
91
dobno
szczęśliwy
kamień
dla
wszystkich
urodzonych w listopadzie.
-
Podtoba mi się. - Jack pokiwał z zapałem
głową. -Tato? Abłby?
-
Wspaniale - powiedział Dermid.
- Świetnie! - pochwaliła Abby.
Niedługo potem Abigail
odjechała.
Dermicd musiał zostać przy zwierzętach, a Jack i
Lacey wrócili dco domu, tak więc Lacey zobaczyła
Dermida dopiero późmym wieczorem, gdy Jack
poszedł już spać. Była w kuchni i podgrzewała kubek
mleka w kuchence mikrofalowej, kiedy Dermid
stanął w progu. Wraz z nim do środka wtargnęło
mroźne powietrze.
-
Jeszcze się nie położyłaś? - zapytał nieco
zdziwiony. - Myślałeem, że już dawno śpisz.
-
Zaraz idę - odparła. - Zostałam, bo chcę cię o
coś zapytać.
-
O co?
-
O twoją panią weterynarz.
-
Co z nią?
-
Jack myśli, że ożenisz się z Abby. Jeśli tak, to
chyba powinnam o tym wiedzieć, bo w końcu osoba,
która zostanie twoją żoną, będzie nie tylko macochą
Jacka, ale zajmie się też wychowaniem tego dziecka.
ROZDZIAŁ ÓSMY
-
Jack się myli - powiedział Dermid. - Nie mam
zamiaru żenić się z Abby 0'Donnell.
-
No, niekoniecznie musisz się z nią żenić. W
dzisiejszych czasach wiele par żyje ze sobą bez...
-
Lacey, Abigail jest zaręczona z Markiem
Manleyem, miejscowym ranczerem. Co, do diabła,
strzeliło Jackowi do głowy?
-
Usłyszał, jak mówiłeś do Artura, że Abby
byłaby świetną żoną dla ranczera - wyjaśniła. - No i
od razu pomyślał o tobie.
-
Ma zbyt bujną wyobraźnię. - Podszedł do
zlewu i odkręcił gorącą wodę. Myjąc ręce,
oświadczył: - Nie zamierzam ponownie się żenić.
-
I będziesz sam wychowywał dwoje dzieci?
-
Już o tym rozmawialiśmy. Znasz moje plany. -
Zdjął ręcznik z wieszaka i odwrócił się do niej. -
Poradziłem sobie z wychowaniem Jacka po śmierci
Alice, poradzę sobie z jego siostrą. Nie będę
pierwszym samotnym ojcem na świecie.
-
Czy to w porządku? Dziewczynka nie powinna
dorastać bez matki.
Rzucił ręcznik na blat.
SIOSTRZANA PRZYSŁUGA
9
3
-
A czy to w porządku, że Alice nie zobaczy, jak
dorastają jej dzieci?
-
Oczywiście, że nie, ale..
-
Słuchaj, Lacey, podjęcie decyzji o narodzinach
tego dziecka było najtrudniejszą rzeczą w moim
ż
yciu. - Podszedł do lodówki. - Jasne, nie mogę
przewidzieć wszystkich problemów, które wynikną.
Jakoś sobie z nimi poradzę i byłbym wdzięczny,
gdybyś nie kreśliła czarnych scenariuszy...
-
Wybacz - przeprosiła.
-
Grzeczna dziewczynka - pochwalił. Otworzył
drzwi lodówki i zajrzał do środka. - Odwaliłaś
kawał niezłej roboty.
Gdyby Alice żyła, nie bacząc na późną porę, na
pewno przyrządziłaby posiłek dla swojego męża. Ale
Dermid nie jest moim facetem, pomyślała Lacey.
Nie będę go obsługiwać! Nie ma mowy!
- Idę do łóżka - oznajmiła, powstrzymując
ziewanie.
Spojrzał na nią z roztargnieniem.
- Do zobaczenia rano - powiedział i ponownie
zaczął badać wnętrze lodówki.
Jak na ironię poczuła złość, że nie poprosił jej o
przygotowanie posiłku. Nawet nie przyszło mu to
do głowy.
- Dobranoc - powiedziała i poszła na górę,
mocno po irytowana. Na siebie.
Ostatnia rzecz, jakiej pragnęła, to stać się
niewolnicą szwagra. Dlaczego zatem nagle
pożałowała, że nie jest mistrzynią patelni i nie
potrafi w mgnieniu oka przyrządzić pożywnego i
smakowitego dania?
94
GRACE
GREEN
Następnego ranka Artur wrócił na ranczo.
Zajrzał do kuchni, kiedy Lacey i Jack jedli
ś
niadanie. Na widok Lacey przystanął w progu.
Potem ściągnął z głowy znoszony kapelusz i
uśmiechnął się nieśmiało.
-
Witam, panno Maxwell. Przepraszam, że
przeszkadzam, ale szukam szefa.
-
Karmi zwierzęta - wyjaśnił Jack. - Arturze,
Sunflo-wer ma już małe. Ciocia Lacey nazwała je
Topaz. - Wkładając ostatnią łyżkę owsianki do buzi,
odsunął krzesło od stołu. - Chodźmy. Musisz
zobaczyć.
Artur popatrzył z powagą na Lacey.
-
Wybaczy nam pani, panno Maxwell?
-
Mów mi po imieniu, Arturze. - Również wstała
od stołu. - Poznamy się lepiej w ciągu tych kilku
miesięcy, więc tak będzie prościej.
-
Jak pani sobie życzy.
-
Lacey.
-
Dobrze, Lacey.
-
Chodź, Arturze. - Jack już stał przy drzwiach.
Po ich wyjściu Lacey wstawiła naczynia do
zmywarki i sprzątnęła kuchnię. Potem zaczęła się
zastanawiać, co, do licha, ma robić przez resztę
dnia. Przeszła do salonu.
Nieuprzątnięty popiół w kominku. Wszystko
pokryte grubą warstwą kurzu. Brudne kubki i
szklanki po piwie przy palenisku. Stos starych gazet
na otomanie.
Pies chrapał na nieodkurzanym od dawna
dywanie w plamie bladego zimowego słońca, które
wpadało przez brudne szyby.
Ze zmarszczonym czołem zrobiła inspekcję reszty
do-
SIOSTRZANA
PRZYSŁUGA
95
mu i wszędzie znalazła te same oznaki
zaniedbania. Zaczęła sprzątanie od łazienki...
Przed śniadaniem wyszorowała prysznic i jedną z
umywalek, rozłożyła na półce swoje rzeczy. Jack
mógł sobie brudzić do woli, o ile będzie korzystał
wyłącznie ze swojej połowy łazienki.
-
Sprzątanie po tobie należy do twojego taty, nie
do mnie - wyjaśniła dobitnie siostrzeńcowi, który
przyglądał się jej zafascynowany.
-
Jej! - jęknął z podziwu, gdy zaczęła ustawiać
swoje kosmetyki. - Po co ci tyle buteleczek i
słoików, ciociu Lacey?
-
Ż
eby być piękną.
-
Musiałaś na to wydać mnóstwo pieniędzy -
stwierdził, przyglądając się jej uważnie w lustrze. -
Przynajmniej podziałało.
Nie był to najbardziej subtelny komplement, jaki
w życiu słyszała, ale z pewnością najbardziej
oryginalny. Roześmiała się.
Uśmiechnęła się teraz na samo wspomnienie i
nadal się uśmiechała, gdy wróciła do salonu.
Scamp właśnie się obudził, przeciągnął leniwie i
przy-dreptał do niej. Dotknął mokrym nosem jej
dłoni, potem polizał. Brązowe oczy wpatrywały się
w nią błagalnie. Zaszczekał głośno, machając
ogonem.
- Czego chcesz, piesku? - zapytała. - Na
spacerek?
Zamerdał ogonem i zaszczekał radośnie parę razy.
- Dobrze. - Poklepała go po grzbiecie. –
Chodźmy zatem na spacer.
96
GRACE
GREEN
Dermid zobaczył ją, nim ona dostrzegła jego.
Przy karmieniu zwierząt zauważył, że jeden ze
słupów ogrodzenia pod starym dębem obluzował
się, więc postanowił go zreperować. Właśnie kończył
robotę, gdy zjawiła się Lacey.
Słońce przebiło się przez zwały chmur, oświetlając
sylwetkę dziewczyny, błyszczące włosy i spokojną,
ś
liczną twarz. Przemierzała łąkę z wdziękiem i
gracją modelki. Miała na sobie niebieską kurtkę i
spodnie w kratę. Wyglądała jak wycięta z modnego
ż
urnala - zbyt elegancko na spacer po lesie.
Wytarł wierzchem dłoni mokre od potu czoło.
Ranek był dość ciepły, ale to nie pogoda tak na
niego działała, lecz Lacey. Jak na jego gust zbyt
wyrafinowana i światowa, jednak budziła w nim
emocje, o których pragnął zapomnieć. Zeszłej nocy,
kiedy szukał w lodówce czegoś do jedzenia, miał
ochotę odwrócić się, chwycić Lacey w ramiona i
pocałować, zmyć pocałunkiem jej chłodną elegancję i
odkryć, co kryje się pod tą idealną powłoką.
Powstrzymał się jednak i rzucił jej na pozór
roztargnione spojrzenie. Pomaszerowała do łóżka,
gdy tylko przekonał ją, że nie zamierza żenić się z
Abby.
Wyszedł spod cienia dębu i zobaczył, jak w jej
oczach pojawia się nieufność.
-
Cześć - powiedziała obojętnie. - Co robisz?
-
Naprawiam płot. Dokąd się wybierasz?
-
Scamp namówił mnie na spacer, ale kiedy
zobaczył Jacka i Artura, postanowił z nimi zostać.
-
Artur wrócił?
-
Tak.
98
GRACE
GREEN
Była to prosta chata z zaniedbanym ogrodem
warzywnym i starym krzakiem różanym pnącym się
po cedrowej drabince przy drzwiach. Dziewczynie z
miasta mogło się tu podobać, ale pewnie nigdy nie
zgodziłaby się zamieszkać na takim pozbawionym
wygód odludziu. Przecież La-cey przywykła do
luksusowych hoteli.
Podeszli do drzwi. Dermid otworzył je
pchnięciem i przepuścił Lacey przodem.
-
Nic nadzwyczajnego - stwierdził. - Ale jest
prąd, woda i wygódka.
-
I Artur chce tu mieszkać?
-
Tak. Przeniósł się do domu po śmierci Alice,
ż
eby dotrzymać towarzystwa Jackowi i mnie.
Gdy ruszyła do przodu, zatrzymał ją.
-
Chwileczkę. Sprawdzę, czy nie mamy
nieproszonych gości.
-
Jakich?
-
Myszy.
Poszedł do kuchni, potem sprawdził łazienkę,
salonik i w końcu zajrzał do sypialni.
Lacey stała przy oknie i nie odwróciła się, gdy
wszedł, choć usłyszała jego kroki.
-
Wszystko wydaje się w porządku - powiedział.
- Możemy wracać.
-
Dermid - szepnęła. - Chodź szybko, zobacz!
Zdziwiony podszedł do niej i wyjrzał. W ogródku
warzywnym pasł się jeleń. Skubał coś zielonego,
rozglądając się czujnie.
Dla Dermida dość powszechny widok, dla Lacey
istny cud natury.
SIOSTRZANA
PRZYSŁUGA
99
Nagle jeleń gwałtownie podskoczył i zniknął za
najbliższą kępą drzew.
Oczy Lacey płonęły jasnym blaskiem. Spojrzała
na Dermida, nie kryjąc entuzjazmu. Wyraźnie
oczekiwała, że on podzieli jej zachwyt.
- Niesamowite!
Udało mu się stłumić jęk. To ona była
niesamowita. Wydawało mu się, że pięknieje za
każdym razem, gdy na nią spojrzał. Obserwując
jelenia, ciężko oparł się ręką o ścianę. Teraz Lacey
stała uwięziona przez niego przy oknie, a on pragnął
zatrzymać ją tam na zawsze. Gdyby tak czas stanął
w miejscu...
-
Jesteś wysoka - powiedział trochę bez sensu.
Wysoka? Skąd mu przyszła do głowy taka genialna
kwestia?
-
Zauważyłeś? - Odrzuciła włosy do tyłu.
Mówiła kpiącym tonem, ale wyczuł też ślad
zdenerwowania.
-
Fascynujące.
Co
jeszcze
zauważyłeś? A jakie mam oczy?
-
Zielone. - Zamierzał ją pocałować. Wiedział,
ż
e nie powinien tego robie, ale nie umiał się
powstrzymać. Jednak przedtem chciał na nią
jeszcze popatrzeć. Ponapawać się tą chwilą.
Budziła się w nim paląca tęsknota i czuł takie
samo obezwładniające pragnienie, jak wczoraj w
kuchni. Najchętniej wziąłby Lacey w ramiona i
przytulił tak mocno, ze poczułby wszystkie
krągłości jej figury.
- Masz zielone oczy. prosty nos, a usta...
Rozchyliła wargi. Zatrzepotała powiekami i na
moment otworzyła szerzej oczy, wyraźnie zdziwiona.
Jednak gdy ją objął i przygarnął do siebie, usłyszał,
jak głośno wciąg-
100
GRACE
GREEN
nęła powietrze... Potem zamknęła oczy i długie
rzęsy ocieniły jej policzki.
Kiedy ją całował, poczuł się jak w niebie. Była
miękka i pachnąca. Po chwili wahania odpowiedziała
na pieszczotę, i to tak żarliwie, że zaczął tracić swe
sławetne i powszechnie znane opanowanie.
Pocałunek trwał całą wieczność. Z każdą mijającą
sekundą Dermida ogarniało coraz silniejsze
pożądanie.
Nie opierała się, gdy przeprowadził ją przez pokój
i położył delikatnie na łóżku. Nie protestowała, kiedy
pochylił się nad nią i przytulił do siebie.
Pocałowali się znowu. I znowu. Przerzuciła jedną
rękę przez poduszkę nad jego głową, a drugą objęła
go w pasie. Czuł, jak jej paznokcie wbijają się przez
koszulę w jego skórę. Jęknęła cicho. Namiętnie.
Całkowicie stracił panowanie nad sobą.
Patrzyła na niego zamglonymi oczami. Walczył z
guzikami jej koszuli. Odpiął je i odsunął cienki
jedwab na bok. Nie miała na sobie stanika.
Jej piersi były krągłe i pełne. Z bijącym sercem
błądził dłońmi po kremowej skórze. Lacey
wymamrotała coś niezrozumiałego, z zamkniętymi
oczami i głową odwróconą na bok. Pieścił jej piersi, a
potem
koniuszkiem
palca
przesunął
wzdłuż
obojczyka, patrząc na sieć niebieskich żyłek.
„Spójrz, kochanie! Popatrz na te żyłki... nigdy nie
widziałam czegoś podobnego, ale czytałam, że
pojawiają się w pierwszych tygodniach ciąży. To
takie fascynujące!"
Słowa Alice przeniosły go w przeszłość.
Przypomniał sobie tamten dzień i tamtą chwilę.
Przypomniał sobie miłość i zadziwienie jaśniejące
w jej oczach. Jego miłość.
SIOSTRZANA PRZYSŁUGA
10
1
A teraz był na krawędzi sprzeniewierzenia się
temu wspomnieniu.
Z cichym jękiem chwycił brzeg koszuli Lacey i
zakrył gołe ciało. I zanim Lacey miała czas jakoś
zareagować, podniósł się i usiadł plecami do niej,
na brzegu łóżka. Ukrył twarz w dłoniach, walcząc z
nawałnicą uczuć.
W pokoju zapadła cisza, słychać było tylko ich
oddechy. Potem skrzypnął materac i Lacey wstała.
Słyszał, jak okrąża łóżko. Stanęła przed nim.
Widział jej wąskie stopy w modnych włoskich
butach, jej eleganckie spodnie.
I wiedział, że patrzy na niego.
Jedyne co mógł zrobić, to wstać i spojrzeć jej w
twarz. Spodziewał się, że będzie zażenowana lub
zła. Ale była tylko bardzo blada i smutna.
Dlatego wypowiedzenie słów, które przecież
musiały paść, przyszło mu z największym trudem.
-
Wybacz, Lacey. Nie powinienem tego robić. To
był...
-
To był błąd. Rozumiem. - Patrzyła na niego
spokojnie, zapinając guziki koszuli. - Dla ciebie
najważniejszą kobietą była i pozostanie Alice.
Wydaje ci się, że zdradziłeś ją, chcąc się ze mną
przespać. Zdradziłeś pamięć o niej i to, co was
łączyło. Ale chyba nie powinno cię dziwić, że coś
takiego się zdarzyło. Jesteś tylko człowiekiem, jak
wszyscy.
-
Nie tłumacz mnie, Lacey. Przepraszam, jest mi
naprawdę przykro.
-
Skoro tak chcesz... Możesz czuć się winny,
przez wzgląd na Alice, proszę cię jednak, Dermid, o
jedno, niech ci nie będzie przykro z mojego
powodu. - Przeczesała
102
GRACE GREEN
ręką włosy i odrzuciła je na plecy. - Jestem dorosła
i potrafię o siebie zadbać.
Po czym odwróciła się i wyszła.
Lacey szła i szła, aż dotarła na szczyt wzgórza.
Zatrzymała się i z rękami w kieszeniach patrzyła z
ponurą miną na rozciągające się wokół pastwiska,
zbiorowisko ogrodzonych łąk, układających się w
kolorową szachownicę.
Była dorosła i potrafiła troszczyć się o siebie.
Jednak nigdy dotąd nie pragnęła nikogo tak mocno
jak Dermida. Kiedy się od niej odsunął, omal nie
rozpłakała się z rozczarowania. Jego czuła,
delikatna namiętność obiecywała coś, czego Lacey
nigdy dotąd nie zaznała. Być może wreszcie
zrozumiałaby prawdziwe znaczenie słów „kochać
się z kimś".
Ale dla Dermida byłby to wyłącznie seks.
Zostawiła go, niech oddaje się rozpaczy i
wspomnieniom. Niech się wścieka z powodu
niezaspokojonego popędu. Naszła go ochota na seks,
a że akurat nawinęła się Lacey... A jednak nie mógł.
Odrzucił ją. Jeśli Dermid kiedykolwiek zwiąże się
z kimś, w co wątpiła, to tylko z kobietą podobną
do Alice.
Lacey bardzo różniła się od siostry, nie tylko
wyglądem. Nienawidziła prac domowych, nic nie
wiedziała o ogrodnictwie i nie miała zielonego
pojęcia o gotowaniu!
Nie była podobna do Alice!
Mogła, rzecz jasna, nauczyć się tych wszystkich
rzeczy, które Alice wykonywała po mistrzowsku,
ale nigdy by tego nie polubiła. Gotowanie nie było
trudne. Przepisy kulinarne to w końcu nie fizyka
kwantowa, a ona zawsze
SIOSTRZANA
PRZYSŁUGA
103
była zdolną uczennicą. Tyle że nigdy jej to tak
naprawdę nie interesowało....
- Lacey.
Odwróciła się i zobaczyła Dermida.
-
Na co patrzyłaś?
-
Patrzyłam?
-
Stoisz tu od kilku minut.
-
Na nic nie patrzyłam, po prostu myślałam.
-
Cóż - powiedział miłym, obojętnym tonem -
masz na to wiele czasu. Wiem, że nie jesteś
podobna do Alice i marna z ciebie gospodyni. Nie
oczekuję od ciebie nic więcej poza zmyciem naczyń
od czasu do czasu. Przez następnych kilku miesięcy
powinnaś odpoczywać, żeby po urodzeniu dziecka
wrócić do zawodu modelki. Wiem, że lubisz swoją
pracę.
Zachowywał się, jakby ich intymne zbliżenie nie
miało miejsca. Świetnie. Jego prawo.
Ale krew zaczęła się w niej burzyć, gdy znowu -
o jeden raz za dużo! - porównał ją z Alice i wytknął
jej wady. Z trudem opanowała rodzącą się furię.
- Tak - powiedziała, siląc się na równie obojętny
ton. - Z pewnością wrócę do pracy wypoczęta i
zrelaksowana.
Ale nie zamierzała przez cały ten czas się obijać.
Facet nie zdawał sobie sprawy, że jego pogardliwy i
protekcjonalny komentarz zadziałał niczym iskra.
Marna gospodyni.
To się jeszcze zobaczy! - pomyślała mściwie.
Poraktowała jego słowa jak jawne wyzwanie.
Uśmiechnęła się do niego prostodusznie, podnosząc
rękawicę, którą tak nieopatrznie cisnął jej w twarz.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
W nocy pogoda zmieniła się radykalnie. Ostry
wicher z zachodu wył w kominie i potrząsał
pojemnikami na śmieci.
Lacey obudziła się o świcie i leżała wsłuchana w
wichurę i pomruk pieca, który pompował gorące
powietrze
do
jej
sypialni
przez
otwory
wentylacyjne.
Gdy obudziła się znowu, z przerażeniem
stwierdziła, że jest prawie dziesiąta. Wstała szybko i
poszła do łazienki wziąć prysznic.
W ciągu ostatnich paru tygodni zauważyła, że
stopniowo traci wcięcie w talii, a wszystkie ubrania
stają się coraz ciaśniejsze. Jednak dopiero
dzisiejszego ranka odkryła, że jej brzuch się
zaokrąglił.
Chyba nadszedł czas, by zacząć nosić wspaniałe
kreacje ciążowe kupione w Nowym Jorku. Wybrała
luźny zielony sweter z grubej włóczki, a pod spód
czarny bawełniany golf i ciążowe spodnie. Potem
wciągnęła grube skarpetki i wsunęła buty do kostek.
Nagle poczuła lekki ruch w okolicy talii.
Zaskoczona stanęła bez ruchu.
I znowu! Zdecydowanie coś się w niej
poruszyło!
Położyła rękę na brzuchu, z obawą, zastanawiając
się, czy to naprawdę ruchy dziecka.
SIOSTRZANA
PRZYSŁUGA
105
Usiadła na skraju łóżka i gapiła się na własne
dłonie ściskające delikatnie zaokrąglony wzgórek
brzucha. Aż do teraz nie myślała o dziecku jak o
osobie. Było po prostu płodem rosnącym cicho w
jej ciele.
Ale teraz...
Podskoczyła na odgłos pukania.
-
Tak? - zapytała ostro.
-
Wstałaś? Jesteś ubrana?
-
Tak.
Drzwi się otworzyły i stanął w nich Dermid. W
dżinsowej
koszuli
i
dżinsach,
wyraźnie
zaniepokojony.
-
Zazwyczaj jesteś już o tej porze na dole.
Zastanawialiśmy się z Jackiem, co...
-
Dziecko. - Wstała niepewnie. - Poruszyło się.
Czułam to!
Uśmiechnął się.
- Żartujesz! Mogę? - zapytał, pokazując na jej
brzuch.
Nie wypadało mu odmówić tego
doświadczenia.
W końcu to było jego dziecko.
- Jasne.
Podszedł do Lacey i po chwili wahania
niezgrabnie położył rękę na jej brzuchu. Czekał w
skupieniu.
Ona również próbowała skoncentrować się na
dziecku, ale było to trudne, gdyż Dermid stał zbyt
blisko. Gdyby przesunęła się o pięć centymetrów,
ustami dotknęłaby jego włosów. Gdyby przesunęła
się o dziesięć, mogłaby musnąć wargami jego mocno
zarysowaną szczękę. Nie ruszając się ani o milimetr,
wdychała ciepło jego ciała, jego męski zapach.
Poczuła bolesną tęsknotę.
- Nic - powiedział. - Nic nie czuję.
106
GRACE
GREEN
Uniósł głowę wyraźnie rozczarowany.
Lacey wpadła w panikę. Czy zdradziła
nieopatrznie swoje myśli?
Odsunęła się od niego, choć serce waliło jej
mocno jak młotem.
-
No cóż, szkoda - powiedziała cicho. - Może
następnym razem....
-
Lacey... - Zrobił krok w jej kierunku.
Do pokoju wpadł Jack z rozwichrzonymi
włosami, w niebieskim podkoszulku założonym tył
na przód.
- Tato, mówiłeś, że zrobisz na śniadanie jajka na
bekonie. Umieram z głodu!
I koniec. Lacey znów nie dowie się, co Dermid
chciał jej powiedzieć. Albo zrobić. Czuła się
okropnie. Sfrustrowana, rozżalona i odrzucona.
A potem przy śniadaniu Dermid oznajmił, że
wyjeżdża następnego dnia do Oregonu, by kupić
trzy nowe lamy.
-
Mówiłeś wczoraj, że wyślesz Artura - zdziwił
się Jack.
-
Zdecydowałem, że sam pojadę.
Ż
eby od niej uciec? Lacey zastanawiała się, czy
zdecydował się na wyjazd pięć minut temu, kiedy
zobaczy! tęsknotę w jej oczach. Tak bardzo się
przestraszył, że postanowił uciec?
- Jak długo cię nie będzie? - zapytała z udawaną
obojętnością.
- Trzy dni. Wyjeżdżam jutro rano i wracam w
piątek.
I dobrze, pomyślała. Mam trzy dni na
wprowadzenie w życie mojego planu. Będę
szorować, odkurzać, polerować i myć okna. No a
przy okazji nie będę zmuszona
SIOSTRZANA PRZYSŁUGA
10
7
słuchać krytycznych komentarzy typu: „Alice robiła
to inaczej".
- Żałuję, że nie mogę cię zabrać - powiedział do
niej -ale jedziemy przez trudny teren, lepiej więc,
ż
ebyś została w domu.
-
A mnie zabierzesz? - zapytał Jack.
-
Jasne - odpowiedział Dermid i zwrócił się do
Lacey. -
Będziesz mogła robić, co ci się
ż
ywnie podoba przez cały dzień. I poproszę, by
Artur nocował w domu. Będzie ci przyjemniej i
weselej.
-
Nie trzeba. - Zdecydowanie potrząsnęła głową.
-Właściwie wolę być sama. Naprawdę.
-
Jak chcesz.
-
Właśnie tak. Nawykłam do tego, by sama się o
siebie troszczyć.
-
Jesteś niezależna.
-
Ale nie uparta. Proszę o pomoc, jeśli jej
potrzebuję. Ty natomiast, gdyby to było możliwe,
sam urodziłbyś dziecko, prawda?
Jack od razu się zainteresował.
- Jakie dziecko, ciociu?
Lacey zawstydziła się. Dermid miał powiedzieć
Jackowi o dziecku, kiedy sam uzna to za stosowne.
Niepotrzebnie się wygadała, ale to ze złości.
Dermid nie wyglądał na zakłopotanego.
- W porządku - uspokoił ją, a potem zwrócił się
do Jacka: - Twoja ciocia będzie miała dziecko.
Chłopiec pomyślał chwilę.
-
A kto będzie jego tatą?
-
Ja - odparł Dermid i od razu dodał, ostrożnie
dobie-
108
GRACE GREEN
rając słowa: - Zazwyczaj, kiedy dziecko się rodzi,
ma mamę i tatę, którzy są małżeństwem i
wychowują je razem. Ale tym razem będzie
inaczej.
Zawahał się, nie bardzo wiedząc, co dalej
powiedzieć i Lacey pospieszyła mu z pomocą.
- Kiedy żyła twoja mama - tłumaczyła - twoi
rodzice pragnęli mieć jeszcze jedno dziecko... twoją
siostrzyczkę. I poczynili już pewne przygotowania,
ale potem twoja mamusia umarła. - Wyciągnęła dłoń
i przykryła nią rękę chłopca. - A ponieważ twój tata
bardzo pragnął tego dziecka i wiedział, że twoja
mamusia też by tego chciała, zaproponowałam mu
pomoc.
Oczy Jacka zalśniły szczęściem.
-
A potem tata ożeni się z tobą i znowu będę
miał oboje rodziców?
-
Nie, Jack - głos Dermida był szorstki. -
Kiedy dziecko przyjdzie na świat, ciocia Lacey
wróci do pracy, a twoja siostra zostanie z nami.
-
To znaczy, że nie będzie miała mamy?
- Właśnie - przytaknął ojciec. - Nie będzie.
Jack był zdumiony.
-
Malutkie
dziecko
potrzebuje
mamusi.
Wszyscy o tym wiedzą!
-
Skarbie - powiedziała cicho Lacey. - To nie moje
dziecko. Wiem, że trudno ci to zrozumieć, ale jaja
tylko noszę...
-
Ale mama nie chciałaby, żebyś ją urodziła i
zostawiła. Wolałaby, żebyś została na ranczu i była
mamą mojej siostrzyczki!
-
Tak musi być - powiedział Dermid łagodnym
tonem. - Jestem bardzo wdzięczny twojej cioci za
to, co dla nas
SIOSTRZANA
PRZYSŁUGA
109
robi. Ty na pewno też. Nie możemy prosić jej o nic więcej
-
wyjaśnił zmęczonym głosem, a potem jeszcze dodał:
-
Twoja mama kochała małe dzieci, ale wiesz, że
ciocia za nimi nie przepada. Ty, ja i Artur
wychowamy maleństwo i przekonasz się, Jack, twoja
siostrzyczka będzie najszczęśliwszym dzieckiem na
ś
wiecie.
Następnego ranka Lacey natknęła się w łazience
na Jacka.
Stał przed lustrem, w niebieskich bawełnianych
kalesonach i granatowych skarpetkach. Zmoczył
włosy, by trochę je przygładzić, a po chwili zaczął
szorować myjką buzię.
- Pozwól, że ci pomogę - zaproponowała Lacey.
Odsunął się gwałtownie, gdy sięgnęła po myjkę.
- Nie, ciociu, wolę sam. Nie chcę się
przyzwyczajać do tego, że jesteś dla mnie jak mama.
Przecież po urodzeniu dziecka wyjedziesz z
rancza.
Mówił obojętnym tonem i bez śladu krytyki, ale
jego słowa zraniły ją boleśnie.
Kiedy godzinę później odprowadziła go do
furgonetki, chłopiec odwzajemnił uścisk, serdecznie
jak zawsze. Mycie buzi było zarezerwowane dla
mamy, co innego jednak uściskać na pożegnanie
ciocię.
- Do zobaczenia w piątek, ciociu - powiedział,
gdy zamknęła drzwi i przesłała mu całusa.
Dermid udzielał Arturowi w oborze ostatnich
instrukcji. Gdy wyszedł ze Scampem u nogi, jego
oddech zamieniał się w parę. Poranek był bardzo
mroźny. Lacey nie mogła oderwać wzroku od
postawnej sylwetki Dermida. Od jego surowych
rysów i brązowych oczu. A kiedy stanął przy niej,
przeszył ją dreszcz. Tak, to było fizyczne
zauroczenie, napawające ją niepokojem.
- Na pewno poradzisz sobie sama? - zapytał, marsz-
cząc brwi.
- Na pewno.
- Nie forsuj się zbytnio.
- Tato, jedźmy już! - ponaglał Jack.
Scamp skakał wokół Dermida, szczekając i merdając
ogonem. Chyba też się niecierpliwił.
- Więc ruszamy.
Lacey podprowadziła go do samochodu i zaczekała,
aż wsiądzie. Dermid podsadził Scampa, który
usadowił się na podłodze przy nogach Jacka.
- Do zobaczenia w piątek.
- Jedźcie ostrożnie.
- Uważaj na siebie.
Spojrzał na nią z wyraźnym wahaniem w brązowych
oczach, jakby nie miał ochoty wyjeżdżać. Znowu
Lacey ogarnęło to dziwnie omdlewające uczucie i
wydawało jej się, że spada, spada, spada...
Lodowaty powiew wiatru przeszył ją do szpiku kości i
zatrzęsła się z zimna.
- Lepiej wejdź do środka - poradził Dermid. - Strasz-
nie wieje.
- A wy ruszajcie. Czeka was długa i męcząca podróż.
Skinął głową i wsiadł do samochodu.
Po chwili skierował furgonetkę na drogę, a Lacey,
otulając się mocno zielonym swetrem, patrzyła,
dopóki nie znikli jej z oczu. Dopiero wtedy wróciła do
domu.
- Nie forsujesz się zbytnio, prawda? - zapytał Artur,
kiedy wszedł po południu do kuchni i zobaczył, jak
Lacey szoruje podłogę. - Szef urwie mi głowę, jeśli
pozwolę ci zbyt ciężko pracować.
Przerwała, by wziąć głęboki oddech. Po wyjeździe
Der-mida odwiedziła centrum handlowe i zaopatrzyła
się w liczne środki czyszczące i gumowe rękawice.
Potem wzięła się do roboty.
Zdecydowała, że zacznie od kuchni.
- Nie martw się, Arturze. Brakuje mi ćwiczeń na si-
łowni, a to niezła gimnastyka.
Rozejrzał się wkoło.
- Nie było tu tak czysto, odkąd twoja siostra... - za-
milkł, ale nim zdążyła coś powiedzieć, odezwał się
znowu: - Szef pozwolił, by wszystko powoli zarosło
brudem. Nie miał do tego serca. Cóż, żałoba to trudny
okres i wydaje się, że jemu już na niczym nie zależy.
- Ale mnie zależy, Arturze. Nie mogę znieść tego ba-
łaganu - Alice też by nie mogła, ale Lacey nie
powiedziała tego głośno. Artur pewnie i tak o tym
wiedział.
- Jeśli tylko będziesz potrzebowała mojej pomocy,
daj mi znać.
Pokazała dwa wory ze śmieciami stojące przy
drzwiach kuchennych.
- Możesz je wyrzucić. Są dla mnie trochę za ciężkie.
- Jasne. - Artur złapał torby i wychodząc, powiedział:
- Zawołaj, gdy będziesz czegoś potrzebowała.
- Masz czas, żeby umyć okna?
- Czas? - spytał z przekąsem. - Od miesięcy ręce
mnie świerzbią, żeby to zrobić!
112
GRACE
GREEN
-
Och, dziękuję, Arturze. To jedyne zadanie,
któremu nie jestem w stanie podołać.
-
Wezmę się za to z samego rana - obiecał i
wyszedł, zostawiając ją z robotą.
Skończyła szorować podłogę dopiero późnym
popołudniem. Wzięła prysznic i zrobiła sobie
sałatkę z kurczaka. I choć odczuwała nieludzkie
zmęczenie, rozpierała ją duma, gdy rozglądała się
po nieskazitelnie czystej kuchni.
Jutro z rana, postanowiła, posprzątam obie
łazienki i resztę piętra. A potem umyję schody i
poukładam rzeczy w szafie. Trzeciego dnia
doprowadzę do stanu używalności resztę domu.
Ziewając, oparła się wygodnie i spojrzała na
oczyszczony z pajęczyn sufit. Przyjemnie będzie
zobaczyć zdumienie na twarzy Dermida. Ten facet
przekona się, że Lacey nie jest bezużyteczną i
próżniaczą osóbką, która myśli wyłącznie o
zabawie.
Nie mogła doczekać się piątku.
-
Jesteśmy w domu, Jack. - Dermid zerknął na
przysypiającego syna, powoli wjeżdżając furgonetką
na podwórko. Zobaczył zapalone światła w oborze i
dodał głośniej: - Obudź się.
-
Która godzina? - wymamrotał Jack, z trudem
otwierając oczy.
-
Już dawno po Dobranoce, synu.
W kuchni też paliło się światło i przez zasunięte
rolety Dermid widział poruszający się cień. Cień
Lacey.
SIOSTRZANA PRZYSŁUGA
11
3
Na samą myśl, że zaraz ją zobaczy, poczuł
narastające podniecenie.
Podczas tych trzech dni, choć wyjechał po to, by
od niej uciec, bezustannie o niej myślał. Kiedy go
odprowadzała, wyglądała tak pięknie, że z trudem
powstrzymał się, by jej nie pocałować. Tak bardzo
tęsknił za jej bliskością. Pragnął ją tulić, szeptać do
ucha czułe słówka.
Ale nie mógł tego zrobić. Nawet gdyby nie czuł
wyrzutów sumienia, ilekroć tylko o niej pomyślał.
Nawet gdyby jakimś cudem ona też go zapragnęła,
bo przecież chyba nie czuła do niego odrazy
tamtego dnia w chacie, nie mógł ulec pokusie.
Gdyby choć raz poszedł z nią do łóżka, zapragnąłby
czegoś więcej. Pragnąłby, by została z nim na
ranczu po urodzeniu dziecka.
Jednak ona myślała wyłącznie o karierze.
I do licha, na dodatek nie lubiła dzieci!
Nie było dla nich przyszłości, więc próbował
wybić sobie Lacey z głowy. Na razie bezskutecznie.
- Tato - odezwał się Jack. - Czy muszę ci pomóc
zaprowadzić nowe lamy do obory? Jestem głodny.
- Nie. Wejdź do środka i powiedz cioci, że
wróciliśmy.
Artur otworzył drzwi samochodu, Scamp
wypadł pierwszy i pognał prosto w krzaki.
-
Cześć, Arturze! - zawołał chłopiec i pobiegł w
stronę domu.
-
Wszystko w porządku? - zapytał Dermid,
wysiadając z furgonetki.
-
Jasne - odparł Artur.
-
Pilnowałeś Lacey?
-
Najlepiej, jak umiałem.
114
GRACE GREEN
-
Co masz na myśli?
-
Jest uparta.
-
Co to znaczy?
-
Sam pan się przekona, szefie.
Lacey siedziała przy kuchennym stole. Patrzyła, jak
Jack pochłania z apetytem kanapkę z kurczakiem i
pomidorem.
-
Myślałam, ze zjecie coś po drodze -
powiedziała.
-
Tata chciał szybko wrócić, by dotrzymać ci
towarzystwa - odparł Jack, odgryzł następny kęs i
upił zachłannie łyk mleka. - Mówił, że na pewno
się nudzisz.
Nudzić się? Nie miała na to czasu.
Trzaśniecie drzwi zaskoczyło ją, drgnęła nerwowo.
Ale kiedy obejrzała się za siebie, radość na widok
Dermida w skórzanej kurtce i kraciastej koszuli
złagodziła napięcie.
-
Cześć. - Zdjął kurtkę i rzucił ją na krzesło. -
Jak leci?
-
W porządku - powiedziała. - A u ciebie?
Prowadziłeś cały dzień, pewnie jesteś wykończony.
-
Trochę, ale miło być z powrotem w domu. -
Zobaczył talerz z kanapkami na stole. - To dla nas?
Wspaniale. Pozwolisz, że najpierw wezmę prysznic i
odświeżę się po podróży?
-
Bardzo proszę - odparła spokojnie.
Jack zjadł kanapkę do ostatniego okruszka i wstał
od stołu, głośno ziewając.
-
Idę spać - oznajmił.
-
Dobry pomysł, synu. Lacey, zaparzysz kawy? -
Poszedł za Jackiem, nie czekając na odpowiedź.
Słyszała, ja pogwizduje wesoło, wchodząc po
schodach.
SIOSTRZANA PRZYSŁUGA
11
5
A jej wcale nie było do śmiechu. Czuła się
niczym przekłuty balon.
Nie zauważył! Po całej tej harówce, jaką
odwaliła w kuchni, on nawet nie raczył niczego
zauważyć.
Z zaciśniętymi ustami wstała i zajęła się kawą.
Potem wyjęła z kredensu cukiernicę i postawiła
obok sztućców, talerza i kubka na stole.
Parę minut chodziła niespokojnie po kuchni,
wreszcie postanowiła iść do łóżka.
Nie było zbyt późno, ale wysiłek fizyczny podczas
tych trzech dni zaczynał dawać jej się we znaki.
Poza tym sen pozwoli jej zapomnieć o
rozczarowaniu.
Na schodach spotkała Dermida.
-
Hej - powiedział zaskoczony. - Chyba nie
idziesz już do łóżka?
-
Owszem. Jestem zmęczona. - Przystanęła, gdy
się mijali. Zmienił koszulę i spodnie, a jego
kasztanowe włosy nadal były wilgotne. - Wstałam
wcześnie rano.
Nie zapytał dlaczego ani co robiła przez cały
dzień.
- Więc lepiej odpocznij. Mam nadzieję, że
dobrze się wyśpisz.
Skinęła głową i z wymuszonym uśmiechem
ż
yczyła mu dobrej nocy.
- Dobranoc, Lacey. A przy okazji - zawołał za
nią - miło jest wrócić do czystego domu!
Po czym poszedł do kuchni, zostawiając ją z
otwartymi ustami. Ze zdumienia. I oburzenia.
Miło? To wszystko?
Czuła taką złość, że aż rozbolała ją głowa. Kiedy
parę minut później odrzuciła kołdrę i wgramoliła
116
GRACE GREEN
się w niebieskiej, flanelowej koszuli w tańczące
misie na środek podwójnego łoża, zaczęła żałośnie
szlochać.
W końcu postanowiła spojrzeć prawdzie w oczy.
Nie posprzątała domu po to, by udowodnić
Dermidowi, że potrafi ciężko pracować. Chciała mu
zrobić przyjemność. Ale dlaczego?
Nim znalazła właściwą odpowiedź, rozległo się
głośne pukanie do drzwi. Zamarła.
-
Lacey? To ja, Dermid. Mogę wejść?
-
Nie! - Oparła się na łokciu i patrzyła
niespokojnie w stronę drzwi. - Już śpię. Idź sobie!
Drzwi otworzyły się. Dermid wszedł i zapalił
ś
wiatło. Jasność oślepiła Lacey. Dziewczyna
ukryła więc twarz w poduszce.
Deski w podłodze skrzypnęły, gdy zbliżył się do
łóżka. Złapała oddech, gdy usiadł przy niej. Był tak
blisko, że czuła świeży zapach mydła i pasty do
zębów.
-
Tak mi przykro - przyznał z wyraźnym żalem w
głosie, a ona poczuła nową falę łez pod powiekami. -
Artur właśnie mi powiedział... o tym, jak posprzątałaś
cały dom.
-
Chyba
zauważyłeś,
ż
e
jest
czysto
-
powiedziała z wyrzutem, pochlipując żałośnie.
-
Jasne - odparł cicho. - Jak mógłbym nie
zauważyć! Ale pomyślałem, że wynajęłaś firmę do
sprzątania. Nie przyszło mi do głowy, że sama to
zrobiłaś. Mój Boże, Lacey, harowałaś dzień i noc,
ż
eby całkowicie przeobrazić ten dom! A ja tak cię
zbyłem. Musiałaś pomyśleć...
Pociągnęła głośno nosem i przetarła rękawem
oczy.
- Że jesteś największym niewdzięcznikiem na
ś
wiecie, Dermidzie McTaggarcie!
SIOSTRZANA
PRZYSŁUGA
117
- A teraz? - zapytał cicho. - Co teraz myślisz?
Jej łkanie musiało zaniepokoić dziecko, bo nagle
maleństwo postanowiło dać o sobie znać,
wykonując coś w rodzaju salta.
- Dziecko! - rozpromieniła się, zapominając o
rozżaleniu. - Znowu się poruszyło! - Odrzuciła
kołdrę. - Przy łóż tu rękę! - Sięgnęła po jego mocną
dłoń i położyła na flaneli w tańczące misie. - Tutaj!
Czujesz?
Jego ręka była gorąca, a dotknięcie bardzo delikatne.
Prawie nie oddychała, pragnąc, by dziecko znowu
się poruszyło. I kiedy to zrobiło, usłyszała, jak on też
wstrzymał oddech i jęknął głośno z zachwytu.
- Prawda, jakie to niezwykłe? - wyszeptała. -
Dziecko Alice...
- Niesamowite - szepnął ochryple, bardzo
wzruszony.
Siedział w niewygodnej pozycji, dlatego bez
namysłu, nie zdejmując ręki z brzucha Lacey,
zrzucił buty i położył się obok niej.
Leżeli tak blisko, nic nie mówiąc, otuleni
intymnością, która nie miała nic wspólnego z
seksem, ale wiele z miłością.
Lacey ogarnęło zadowolenie i powoli zaczęła
odpływać w sen. Nigdy dotąd nie doświadczyła
podobnego uczucia jak teraz, leżąc obok Dermida i
czując delikatne ruchy dziecka Alice.
Kiedy Dermid obudził się, sypialnia była szara i
pełna cieni, a za oknem szalała wichura.
Zdał sobie sprawę, że śpi w łóżku Lacey i że w
nocy przykryła go swoją kołdrą. Leżeli przytuleni do
siebie, ich
118
GRACE GREEN
ciała złączone w uścisku. Przez sen zarzuciła mu
rękę na ramię i czuł jej pełne piersi na swoim
ramieniu, wdychał jej piżmowy, zmysłowy zapach,
słyszał jej równomierny oddech.
Zeszłej nocy nie myślał wcale o seksie, ale teraz
czuł, jak wzbiera się w nim pożądanie. Istna
tortura!
Cóż łatwiejszego niż wziąć ją teraz w ramiona,
ś
piącą i bezwolną? Tak bardzo jej pragnął.
Zacisnął zęby i powoli, niezwykle ostrożnie
wysunął się z jej objęć.
Zaprotestowała przez sen.
Uwolnił się i nim wymknął się z pokoju, przykrył
ją ostrożnie kołdrą.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Kiedy Lacey zeszła na dół, zastała w kuchni
tylko uśmiechniętego Artura.
-
Zaspałam - powiedziała. - Ale ze mnie leń!
-
Musiałaś dobrze wypocząć po wysprzątaniu
całego domu.
-
Chyba masz rację. - Zaparzyła herbatę i
włożyła dwie kromki chleba do tostera.
-
Już chyba wyjaśniliście sobie z Dermidem to
drobne nieporozumienie?
-
Owszem. Dzięki tobie. - Wyjęła talerz z
kredensu i zapytała: - Gdzie się wszyscy
podziewają?
-
Szef zabrał Jacka do miasta po nowe buty.
Był w świetnym humorze dziś rano. - Artur
roześmiał się. - Nigdy nie widziałem faceta, który
tak by się cieszył z wysprzątanego domu. Gdybym
wiedział, sam bym go zmusił do takiej harówki już
dawno temu!
Serce Lacey podskoczyło z radości. Była pewna,
ż
e dobry humor Dermida nie miał nic wspólnego z
porządkiem w domu. Bała się, że ta wspólna noc
wpędzi go w zły humor. Jak widać, myliła się, i to
bardzo.
Zrobiło jej się ciepło na duszy. Gdy obudziła się
przed świtem, odkryła, że nadal leży u boku
Dermida. Był wykończony, tak jak ona, i zasnął
nie wiadomo kiedy. Leżała w ciemnościach
wsłuchana w jego oddech, głęboko świadoma
spokoju, jakim napawała ją jego bliskość. W
końcu usnęła ponownie, a kiedy obudziła się po
raz dragi, jego już nie było.
- Czas na mnie - powiedział Artur. - Wpadłem
zaparzyć kawę dla szefa, bo niedługo powinien
wrócić.
Jakieś pół godziny później Lacey usłyszała
samochód Dermida. Dopiła herbatę i włożyła
naczynia do zmywarki. Wyjrzała przez okno.
Na cienkim, białym dywanie śniegu samochód
zostawił czarne ślady opon.
Dermid zgasił silnik. Kiedy wysiedli, Lacey
zobaczyła Jacka paradującego dumnie w nowych
butach.
Chłopiec pobiegł pochwalić się Arturowi, który
na pobliskim pastwisku zajmował się lamami.
Dermid wrócił prosto do domu. Uśmiechnął się
na jej widok.
- Cześć - powiedział. - Nareszcie wstałaś. Dobrze
spałaś, pomimo intruza w łóżku?
Odwzajemniła uśmiech. Nie mogła uwierzyć, że
teraz czuła się tak swobodnie w jego
towarzystwie. To była przyjaźń, ale i coś więcej.
Coś bardziej intymnego. Jakże by mogło być
inaczej? W końcu spędzili noc w jednym łóżku!
- Spałam bardzo dobrze - powiedziała i dodała
ż
artobliwie: - Na szczęście nie chrapałeś!
Roześmiał się.
- Nie, to nie należy do moich licznych wad.
Jak tam dzisiaj dziecko? Obudziło się? - Nie
czekając na jej odpowiedź, podszedł i położył
jedną rękę na jej ramieniu, a drugą na brzuchu. -
Hej, tam... - Przechylił głowę, jakby nasłuchiwał
- Jak się dzisiaj miewasz?
Ku radości Lacey dziecko poruszyło się. Dermid
był równie zachwycony, jak za pierwszym razem.
- Zuch dziewczynka - pochwalił z czułością w
głosie. - Trzymaj się ciepło, a niedługo się
zobaczymy.
Poklepał delikatnie brzuch Lacey, uśmiechnął się
do niej znowu, potem nalał sobie kawy. Wygląda,
pomyślała, jak mężczyzna zadowolony z życia.
Opierając się o blat, rozejrzał się po kuchni.
- Wiesz co? To miejsce znowu przypomina dom.
Był to najmilszy komplement, jaki mogła
usłyszeć.
Z nawiązką wynagrodził jej trzy dni niewolniczej
pracy, bolące mięśnie i złamany paznokieć. I było
jej miło nie tylko przez resztę dnia, dobry humor
nie opuszczał jej również przez kilka następnych.
Wiedziała, rzecz jasna, że to nie może trwać
wiecznie. To był dom Dermida, nigdy nie będzie
jej. To było jego życie, do którego nie miała
wstępu.
Jej apartament w mieście, zawsze nieskazitelnie
czysty, sprzątała wynajęta w tym celu firma.
Lacey rzadko zajmowała się pracami domowymi.
Jednak teraz z radością starała się sprostać
wyzwaniu, by stać się wzorową gospodynią.
Odkryła, że gotowanie może być zabawne,
zwłaszcza jeśli mężczyźni, dla których
przygotowuje się posiłki, doceniają wysiłki
kucharki i na każdą potrawę reagują
entuzjastycznie.
- Zacznij od prostych rzeczy - poradził jej
Dermid, kiedy mu powiedziała, że zamierza zająć
się kuchnią.
122
GRACE GREEN
-
Jakich, na przykład? - zapytała, siadając przy
stole z książką kucharską.
-
Na przykład... - powiedział, patrząc na nią z
miną niewiniątka - zupa jarzynowa, na drugie łosoś
w cieście i kremówki na deser?
-
Będziesz miał szczęście, jeśli dostaniesz
gotowane jajko! - odparła sucho.
Jednak znalazła dość prosty przepis na spaghetti z
sosem bolońskim. Podała je z zieloną sałatą. Danie
spotkało się z entuzjastycznym przyjęciem.
Nieco
gorzej
wyglądały
i
smakowały
pierniczki, bo w środku zrobił się paskudny
zakalec. Ale brzegi były całkiem dobre i dały się
zjeść, podała je więc z lodami waniliowymi. Nie
wypadło najgorzej...
Była zdziwiona swoim świetnym nastrojem.
Dawno nie czuła się tak zrelaksowana. Lata
wyczerpującej pracy, ciągłe podróże i stresy
zdawały się należeć do zamierzchłej przeszłości.
Wraz z rozwojem ciąży Lacey stawała się coraz
łagodniejsza i pogodniejsza. Dopiero teraz zro-
zumiała, jak stresujący jest zawód modelki.
Jednak w głębi duszy cieszyła ją perspektywa
powrotu i do tego życia. Kiedy jeździła do Nanaimo
do ginekologa,, zawsze kupowała ostatnie wydania
„Glamour" i innych! magazynów mody.
Dermid, widząc ją wieczorami pochłoniętą w
lekturze,; nigdy nie powiedział ani słowa. Zdawał
sobie sprawę, że: kiedy dziecko przyjdzie na świat,
Lacey wróci do swego świata.
I najwyraźniej zbytnio się tym nie przejmował.
Tymczasem dni upływały miło i przyjemnie,
rozpoczął
SIOSTRZANA PRZYSŁUGA
12
3
się grudzień i wszyscy z niecierpliwością oczekiwali
ś
wiąt Bożego Narodzenia.
Felicity zaprosiła ich do Deerhaven, ale ich plany
pokrzyżowała straszna grypa, która dopadła Dermida
i Jacka tuż przed wyjazdem.
-
Obaj są w łóżku - mruknęła Lacey do
słuchawki i usiadła z westchnieniem na kuchennym
krześle. - Leżą jak dwie kłody. Bez przerwy śpią. Nie
mogę nawet bawić się w pielęgniarkę, bo nie chcą
nic prócz wody!
-
To paskudnie - przyznała współczująco
Felicity. - A ty? Może jednak przyjedziesz? Z nami
będzie ci weselej. Artur się nimi zaopiekuje, ma
wprawę.
-
Nie, kochana, zostanę - zdecydowała Lacey. -
Tak będzie lepiej.
Jej brat przejął słuchawkę.
- Lace, przecież uwielbiasz przyjęcia. Zawsze
byłaś duszą towarzystwa. Czy nie tęsknisz trochę za
miejskim życiem?
Ż
artował, ale Lacey przypomniała sobie swój
pierwszy wieczór na ranczu i niepokój. Uważała, że
czegoś jej brakuje, czegoś, co właściwie trudno
nazwać. Może zgiełku miasta, jasnych świateł i
tłumu rozbawionych ludzi na ulicach. Jednak, ku
własnemu zdziwieniu, zdała sobie sprawę, że już
nie marzy o powrocie do dawnego życia.
-
Lace, halo, jesteś tam jeszcze? - zapytał Jordan
ze śmiechem.
-
Zabawne... - powiedziała z namysłem. -
Wiesz, wcale nie brakuje mi wielkomiejskiego życia.
Może z początku, ale od dawna już o tym nie
myślę.
-
I nie nudzisz się?
124
GRACE GREEN
Lacey roześmiała się.
- Nie mam czasu się nudzić! Wierz mi. Opieka nad
Dermidem i Jackiem wypełnia każdą minutę, nie mówiąc
o sprzątaniu i gotowaniu olbrzymich posiłków. Ci faceci
pochłaniają wszystko jak dwa gigantyczne odkurzacze!
Pomalowałam pokoik dziecinny na różowo, a w zeszłym
tygodniu znalazłam wzór na buciki dla dziecka i uczę się
robić na drutach i...
Salwy śmiechu, które rozległy się w słuchawce, nieco
zdezorientowały Lacey.
- Co w tym takiego zabawnego? - zapytała. - Co ta-
kiego powiedziałam?
Felicity zachichotała.
-
I to mówi kobieta, która bladła na dźwięk słów
„sprzątanie".
-
Czy Otto wie, że twoje idealne dłonie są teraz w opła-
kanym stanie? - dopytywał się Jordan.
Oboje uznali, że żartuje. Bo niby dlaczego mieliby
myśleć inaczej? Nigdy nie widzieli, by robiła cokolwiek
w domu. Pogodzili się z tym, że Lacey spędza czas, snują
się, jak to określił Dermid, w eleganckich ciuchach p
wybiegach w różnych częściach świata. Piękna i czarują
ca, atrakcyjna ciotka przywożąca prezenty z zagranicy
pozwalająca się gościć, ale nie dająca nic z siebie.
I poczuła palący wstyd na wspomnienie, jak
nieskończoną ilość razy proponowała Felicity pomoc,
licząc oczywiście na odmowę. Z góry zakładała, że jej
oferta zostanie odrzucona.
- Och, Fliss, jak mogłam cię tak wykorzystywać? Jak
udało ci się zachować dla mnie choć trochę sympatii?
Zabawiałaś mnie, nigdy się nie skarżąc, a przecież
miałaś na głowie gromadkę dzieci i olbrzymi dom...
Gdy
minutę
później
odłożyła
słuchawkę,
przysięgła sobie, że już nigdy nie nadużyje
gościnności Felicity.
Gwiazdka minęła bez żadnych szczególnych
wydarzeń, jedynie wymienili się prezentami.
Wszyscy dostali ciepłe swetry, a Jack wymarzone
czerwone sanki.
W sylwestra Lacey postanowiła przygotować
specjalną uroczystą kolację, na którą zaprosili
Artura.
Tego dnia padał śnieg - pierwszy prawdziwy
ś
nieg tej zimy. Po obiedzie Dermid i Artur zabrali
Jacka na sanki na wzgórze za chatą i pozostali tam
aż do zmierzchu.
Potem wypili gorącą czekoladę w chacie, a
ponieważ Jack chciał pomóc Arturowi osuszyć i
schować sanki, Dermid wrócił sam. Gdy zbliżał się
do domu, zobaczył palące się światło w kuchni i
niemal fizycznie czuł wybiegające mu na powitanie
ciepło. Ciepło Lacey.
Nie mógł sobie darować, że kiedykolwiek uważał
ją za zimną i wyrachowaną osóbkę. Powierzchowną i
bezużyteczną. Ładną ozdóbkę. Mydlaną bańkę.
A przecież była zupełnie inna. Lękał się dnia,
kiedy będą musieli się rozstać.
Nigdy nie będzie w stanie odwdzięczyć się jej za
to, co robiła, za urodzenie mu dziecka. Musiała o tym
wiedzieć. Nie wiedziała jednak i nigdy się nie dowie,
ż
e dała mu szczęście, choć po śmierci Alice przestał
wierzyć, że jeszcze kiedykolwiek go zazna. Lacey
rozświetliła jego życie i bezwiednie oślepiła go
swym blaskiem. To dzięki niej zrozumiał, że
nadszedł czas, by przegnać smutek, który
126
GRACE
GREEN
nie pozwalał mu cieszyć się życiem, który toczył
jego duszę
Zawsze będzie kochał Alice, nigdy o niej nie
zapomni, ale teraz wiedział, że jest w stanie pokochać
znowu. A to wszystko zasługa Lacey,
wielkomiejskiej dziewczyny, I która nie przepadała
za dziećmi.
Takie już moje szczęście, myślał z ironią, otrzepując
ś
nieg z butów i otwierając kuchenne drzwi.
Oczywiście, pierwsza kobieta, którą zainteresował się
po śmierci Ahce była ulepiona z innej niż on gliny i
nigdy go nie zechce. 1 Stała przed otwartą książką
kucharską, z zarumienicnymi od ciepła buchającego z
piecyka policzkami. Wyglądała fantastycznie w
czerwonym swetrze i srebrnoszarych spodniach.
Włosy zebrała w węzeł, lecz kilka niesfornych
kosmyków wyrwało się z uwięzi.
Jednak wydawała się dziwnie podenerwowana.
-
Gdzie Jack? - zapytała z roztargnieniem.
-
U Artura. Niedługo przyjdą.
-
Dobrze bawiliście się na sankach?
-
Znakomicie. - Powiesił kurtkę na haku przyj
drzwiach. - Ależ ten indyk cudownie pachnie!
-
Mam nadzieję, że będzie równie dobrze
smakował - powiedziała z niepokojem. - To mój
pierwszy indy w życiu i trochę potrwa, nim będzie
gotowy. Strasznie późno wsadziłam go do pieca.
-
Na pewno będzie pyszny.
-
Zrobiłam nadzienie, ale zapomniałam dodać
przypraw i...
-
Lacey, nie startujesz w konkursie sztuki
kulinarnej.
-
Wiem', ale tak bardzo chciałam się popisać, a
teraz...
SIOSTRZANA PRZYSŁUGA
12
7
- Ku jego konsternacji oczy Lacey zaszły łzami. -
W dodatku zapomniałam o sosie żurawinowym.
Bez zastanowienia podszedł do niej i otoczył
mocno ramionami.
-
Och, Lacey - wyszeptał, muskając wargami jej
włosy. - Nie płacz, proszę.
-
Jestem beznadziejna - łkała. - Straszna ze mnie
niedojda. Tak bardzo się starałam, żeby ci pomóc,
ale i tak nigdy nie będę Alice...
-
Na litość boską! - Chwycił ją za ramiona i
odsunął od siebie. Spojrzała mu w oczy poprzez
łzy. - Dlaczego, do licha, miałabyś być Alice?
Dlaczego nie możesz być sobą?
-
Jestem beznadziejna!
-
Jesteś niesamowita. Wierz mi - wyszeptał, tuląc
ją mocniej do siebie. - Jesteś najbardziej niezwykłą
osobą, jaką znam. Nic bym w tobie nie zmienił,
mówię serio!
A
potem,
może
dlatego,
ż
e
widział
niedowierzanie w jej zapłakanych, zielonych
oczach, a może dlatego, że nie potrafił się
powstrzymać, pocałował ją.
Jej usta były miękkie, pachniały i smakowały
miodem. Ale nie oddała pocałunku, przynajmniej
przez pięć długich sekund, by potem z cichym
westchnieniem objąć Dermida ramionami
i
rozchylić wargi.
Pocałunek był boleśnie słodki...
I trwałby całe wieki, gdyby dziecko w końcu nie
postanowiło zaprotestować. Dermid poczuł nagłe
kopnięcie, może kolanem, a może łokciem, i
niezwykłość tego zjawiska przykuła całkowicie
jego uwagę.
- Poczułaś? - zapytał, tuląc twarz do jej
policzka.
128
GRACE GREEN
Roześmiała się roztrzęsiona.
-
Lubi się rozpychać! I postanowiła przywołać
tatusia do porządku.
-
Naprawdę uważasz, że należy przywołać mnie
do porządku? - zapytał.
Nie zdążyła odpowiedzieć, bo otworzyły się drzwi
i do kuchni wpadł Scamp, głośno szczekając, a
zaraz za nim w progu stanęli Jack i Artur.
Intymna chwila została brutalnie przerwana, jak
zwykle, pomyślał Dermid z żalem.
Jack nalegał, by zagrali w grę planszową, zanim
indyk się upiecze. Wszyscy dobrze się bawili i było
wiele śmiechu. Lacey odzyskała dobry humor, bo
indyk okazał się wielkim sukcesem kulinarnym.
Jednak Dermid, który nie miał już okazji
porozmawiać z Lacey na osobności, poszedł spać
bardzo rozczarowany.
Następnego popołudnia, kiedy Dermid trudził się
nad rachunkami w swoim gabinecie, zadzwoniła
Felicity.
-
Mam wiadomość od agenta Lacey z Nowego
Jorku. Powtórz jej, żeby zadzwoniła do Otta,
dobrze? Na pewno się ucieszy - ciągnęła
podekscytowana szwagierka. - Wiesz, że odrzuciła
wspaniałą ofertę, żeby urodzić dziecko? Postanowili
poczekać na jej powrót do pracy! Wyobrażasz
sobie? Przekażesz jej?
-
Jasne.
-
Nie możemy się doczekać spotkania z wami
w przyszłym tygodniu. Nadal planujesz wyjazd do
Skye pod koniec lutego, na złote gody rodziców?
Zabierasz ze sobą Jacka?
SIOSTRZANA PRZYSŁUGA
1
29
-
Tak. Rodzicie chcieli, bym przywiózł też Lacey.
Są tacy szczęśliwi z powodu dziecka. Jednak to
chyba nie najlepszy pomysł.
-
Racja. To już końcówka ciąży, lepiej nie
ryzykować, prawda?
-
Fliss, a odnośnie tej wspaniałej oferty dla
Lacey... Nie wspomniała mi o niej, więc może nie
chciała, bym się dowiedział. Nie zdradź, że
powiedziałaś mi, o co chodzi, dobrze?
-
Jasne.
Dermid odłożył słuchawkę i zagapił się w
przestrzeń. A więc Lacey aż tyle dla niego
poświęciła? I ukrywała to przed nim? Od dawna
uważał, że jest niezwykłą kobietą, ale dopiero teraz
przekonał się, jak bardzo.
-
Zadzwonię do niego do domu - zdecydowała
Lacey, gdy przekazał jej wiadomość od Fliss. -
Biorąc pod uwagę różnicę czasu, wątpię, by jeszcze
siedział w biurze. Ciekawe, czego chciał?
-
Skorzystaj z telefonu w moim gabinecie.
-
Dzięki.
-
Dobrze spałaś?
-
Usiłowałam, ale - z uśmiechem położyła rękę
na wydatnym brzuchu - jakiemuś maluchowi
przyszła chętka na zabawę!
Lacey myślała, że Dermid się roześmieje, ale
patrzył na nią, jakby nie usłyszał. Jakby myślał o
czymś innym. A potem całkiem niespodziewanie
powiedział:
- Lacey, mam nadzieję, że wiesz, jak bardzo
jestem ci wdzięczny za to, co robisz.
130
GRACE
GREEN
Mówił z takim oddaniem, że coś zaczęło
ś
ciskać ją w gardle.
- Nie musisz. To doświadczenie przyniosło mi
wyłącznie radość. I to ja jestem wdzięczna, że
pozwoliłeś mi to zrobić dla Alice.
Impulsywnie pocałowała go lekko w policzek i
ż
eby nie zauważył targających nią emocji, odwróciła
się i poszła do gabinetu. Zamknęła za sobą drzwi i
oparła się o nie plecami.
Kochała Dermida tak mocno, że z coraz większym
trudem przychodziło jej ukrywanie uczuć. Jednak ta
miłość nigdy nie zostanie odwzajemniona, pora
pogodzić się z faktami. Dermid okazał się zupełnie
inny, niż sobie wyobrażała. Miała go za nieczułego
aroganta. Teraz wiedziała, że jest najwspanialszym,
najbardziej
troskliwym
mężczyzną,
jakiego
kiedykolwiek poznała.
Tylko, niestety, nie był jej pisany.
Więc lepiej wracać do życia, które sobie
wybrała.
Zadzwoniła do Otta i długo czekała, aż odbierze.
- Chodzi o Glory - powiedział poprzez gwar
głosów
- Nadal są tobą zainteresowani, Lacey. Marłyse
nawaliła kilka razy i ich prawnicy grożą jej procesem.
Nie będą wywierać żadnej presji i skontaktują się z
tobą wkrótce po porodzie. Chciałem, żebyś wiedziała
o tym wcześniej.
Lacey usiadła na krześle i złożyła ręce na
brzuchu, nie mogąc uwierzyć we własne szczęście.
Los nie tylko pozwolił jej urodzić dziecko siostry,
ale dał szansę na osiągnięcie zawrotnej kariery
zawodowej.
Kiedy wróciła do salonu, Jack i Dermid oglądali
jaką komedię w telewizji.
SIOSTRZANA
PRZYSŁUGA
131
-
Dobre wieści? - zapytał Dermid na widok jej
uszczęśliwionej miny.
-
Cudowne - odparła i opowiedziała mu
wszystko, co usłyszała od Otta.
Dermid wydawał się zadowolony z jej sukcesu.
Wiedziała, że tak będzie najlepiej, bo choć kochała
Dermida i polubiła życie na ranczu, wcale nie miała
ochoty zostać pełnoetatową gosposią i nianią.
Dlaczego zatem zamiast skakać pod sufit,
poczuła ogromne przygnębienie?
-
Jak poszło? - zapytał Dermid.
-
Znakomicie. - Lacey chwyciła go za ramię, gdy
prowadził ją spod kliniki do zaparkowanego
samochodu. Był początek lutego i choć śnieg dawno
stopniał, wciąż trzymał mróz. - Doktor Robinson
mówi, że to duże dziecko.
Jeszcze nigdy nie wyglądała równie pięknie.
Miała na sobie szkarłatny płaszcz, a lodowaty wiatr
zaróżowił jej policzki i rozwiał włosy niczym
jedwabne wstążki. Miała rozchylone usta i marzył,
ż
eby je pocałować. Ale powstrzymał się. Po
urodzeniu dziecka Lacey powróci do dawnego życia.
Jeśli jeszcze wyobrażał sobie, że ma szansę
konkurować z jej karierą, radość dziewczyny po roz-
mowie z agentem zniweczyła wszelkie nadzieje.
Postanowił
więc
odgrodzić
się
od
niej
emocjonalnie, by jak najmniej cierpieć po jej
wyjeździe.
- Następna wizyta dwudziestego trzeciego? –
upewnił się. - Niedobrze. Wracam ze Szkocji
dopiero dwudziestego czwartego, a chcę cię
odwieźć. Zadzwoń do kliniki i przełóż wizytę na
dwudziestego piątego.
132
GRACE GREEN
-
Dermid, sama pojadę. Po co robisz tyle
zamieszania?
-
Mam powody. - Dotarli do samochodu i
otworzył przed nią drzwi. - Drogi są niebezpieczne o
tej porze roku. Nie mógłbym spać spokojnie,
wiedząc, że prowadzisz w takich warunkach
samochód.
-
To szantaż.
-
Wiem - uśmiechnął się. - Ale chyba skuteczny,
co?
ROZDZIAŁ JEDENASTY
Roześmiała się, ale kiedy wrócili na ranczo,
natychmiast zadzwoniła do kliniki i przełożyła
wizytę.
-
Proszę bardzo - powiedziała do Dermida,
odkładając słuchawkę. - Teraz będziesz się dobrze
bawił u rodziców?
-
Na ile będzie to możliwe, biorąc pod uwagę
okoliczności. No nic...
-
Jakie okoliczności?
-
Niechętnie wyjeżdżam, teraz, kiedy tak niewiele
czasu zostało do porodu.
-
Dziecko ma się urodzić pod koniec marca. Poza
tym, nie będzie cię tylko kilka dni.
No i co z tego, skoro wiedziała, jak strasznie
będzie za nim tęsknić. Cieszyła się, że pomieszka
trochę w Deerhaven, ale żałowała każdej chwili
spędzonej bez Dermida.
Czas mijał zbyt szybko. Tych parę miesięcy na
ranczu stanie się wkrótce zaledwie wspomnieniem,
słodko-gorzkim wspomnieniem, które zachowa w
pamięci do końca życia.
-
Co
tak
ciężko
wzdychasz?
-
zapytał
zaniepokojony. - Zmęczyłaś się? Idź do łóżka.
Przyniosę ci herbaty, a potem możesz się
zdrzemnąć.
-
Dzięki - powiedziała. - Z przyjemnością się
wyciągnę. Ale wolę szklankę ciepłego mleka.
Po drodze do sypialni zajrzała do dziecinnego
pokoju. Oparła się o framugę drzwi i patrzyła na
różowe ściany, przypominając sobie, jak Felicity i
Jordan śmieli się z niej, kiedy powiedziała, że sama
chwyciła za pędzel. Teraz z zadowoleniem i dumą
stwierdziła, że odwaliła kawał solidnej roboty.
Dermid zniósł ze strychu starą kołyskę Jacka,
wyszorował ją i zawiesił bladoróżowe zasłonki
przysłane przez Felicity. Potem położył na podłodze
nowy, różowy dywan. Jack zaś szczodrą, ręką
ofiarował najładniejsze pluszowe zabawki ze swojej
kolekcji, książeczki, z których, jak stwierdził, już
wyrósł i gobelin na ścianę, który Felicity wyszyła,
kiedy był niemowlęciem.
Już niedługo, pomyślała Lacey, maleństwo będzie
leżało w kołysce i cieszyło się ślicznym pokoikiem.
Położyła ręce na wydatnym brzuchu. Córeczka Alice.
Dziwne, ale nigdy nie pomyślała o niej jak o
własnym dziecku. Czuła jedynie więź rodzinną... bo
każde dziecko Alice, było również...
- Grosik za twoje myśli.
Lacey odwróciła głowę i zobaczyła Dermida.
Stał na podeście z kubkiem gorącego mleka w dłoni.
-
Myślałam... to smutne, że kiedy przywieziesz
dziecko ze szpitala, nie będzie tu Alice.
-
Kiedy przywiozę dziecko do domu? Nadal
chcesz je powierzyć mojej opiece natychmiast po
urodzeniu? Nie wrócisz tu choćby na parę dni, żeby
odzyskać siły?
Potrząsnęła głową. Oderwała się od framugi.
- Nie. Moje zadanie dobiegnie końca. Wiem, że
będziesz dla niej cudownym ojcem. Tak jak dla
Jacka.
SIOSTRZANA
PRZYSŁUGA
135
- A ty zostaniesz dziewczyną Glory. Oboje
dostaniemy to, na czym nam najbardziej zależy.
Odprowadził ją do pokoju i postawił kubek na
nocnym stoliku. Czuła się na tyle swobodnie, że
zrzuciła buty i ściągnęła spodnie, po czym
wślizgnęła się pod kołdrę. Poprawił jej poduszki i
opatulił mocniej kołdrą. Było jej ciepło i
przyjemnie.
Podał jej fajansowy kubek.
- Dzięki - powiedziała z wdzięcznością. - Jesteś
dla mnie taki dobry, Dermid.
Pochylił się i pocałował jej brew tak delikatnie i
czule, aż poczuła ukłucie w sercu.
- Jak mógłbym nie być dla ciebie dobry, Lacey?
Będę cenił twój dar do końca życia.
Zobaczyła łzy w jego oczach i ból w jej sercu stał
się jeszcze ostrzejszy. Kiedy Dermid wyszedł z
pokoju, zamykając za sobą drzwi, zaczęła płakać.
Dermid poprosił Artura, by wprowadził się na
ranczo, gdy tylko on z Jackiem wyjadą do Szkocji.
- W chacie nie ma telefonu - tłumaczył. - Będę
często dzwonił, rozumiesz chyba?
Artur uległ namowom Dermida.
Poprzedniego wieczoru Lacey pomogła Jackowi
spakować rzeczy. Kiedy zobaczył, jak składa nowy
granatowy sweter, który dostał od ojca na podróż,
skrzywił się.
-
Muszę go zabierać?
-
Tak. Będziesz elegancko wyglądał na przyjęciu.
-
Tata i ja nie jesteśmy salonowymi lwami -
powiedział, wyraźnie delektując się górnolotnym
zwrotem.
136
GRACE GREEN
Dermid pojawił się w drzwiach.
-
To prawda, ale już ci mówiłem, że jeśli chodzi o
rodzinę, to musimy zdobyć się na wysiłek.
-
Spakowany? - zapytała go Lacey.
-
Wrzuciłem trochę rzeczy do neseseru - odparł. -
Jestem gotowy.
-
O której jutro wyjeżdżamy, tato? - dopytywał
się Jack z przejęciem.
-
Mamy samolot o czwartej. Złapiemy poranny
prom i zdążymy na rodzinny lunch w Deerhaven. A
potem Jordan odwiezie nas na lotnisko.
-
Odprowadzisz nas, ciociu?
-
Jasne.
-
Szczęście, że nie lecisz z nami samolotem, bo
chyba byś się nie zmieściła w fotelu.
Lacey roześmiała się.
-
Masz rację. Twoja siostra nie jest już taka
malutka.
-
To dobrze - stwierdził Jack. - Bo kiedy się
urodzi, to chcę się z nią bawić. Nie mogę się
doczekać! - Spojrzał na ojca. - A jak będzie miała
na imię, tato?
-
Jeszcze się nie zastanawiałem - przyznał. -
Może każde z nas wybierze dla niej imię i będzie
miała aż trzy?
-
Aha! - ucieszył się Jack. - Ciociu, jakie imię
wybierasz? Zastanawiała się przez chwilę.
-
Chciałabym, żeby nazywała się Alice.
Oczy Dermida pociemniały ze wzruszenia, kiedy
na nią patrzył.
- Zatem ja wybieram Lacey, ponieważ bez Lacey
nie byłoby dziecka.
Poczuła w sercu ciepło, jakby ją mocno uścisnął.
Jeśli
SIOSTRZANA
PRZYSŁUGA
137
wątpiła kiedyś w szczerość uczuć Dermida, jego
słowa rozwiały resztki wątpliwości. Uśmiechnęła
się do niego.
- Teraz moja kolej - zawołał Jack, skacząc na
łóżku.
- Niech nazywa się Jill, jak z wierszyka o Jacku i
Jill! Prawda, że fajnie?
Dermid zachichotał.
-
Niech tak będzie. Zatem nazwiemy ją Alice
Lacey Gillian McTaggart.
-
Ale będziemy na nią mówili Jill!
-
Dobrze - zgodził się ojciec i złapał syna, który
skoczył z łóżka w jego kierunku. - Niech będzie
Jill.
I tak córka Alice otrzymała imię.
Następnego ranka pojechali w jasnym słońcu na
przystań. Przeprawa promem odbyła się bez przygód, a
w Deerhaven Felicity i Jordan czekali na nich z
pysznym lunchem.
Zaraz po posiłku Jordan odwiózł Dermida i Jacka
na lotnisko. Przed pożegnaniem Jordan wyjął portfel i
powiedział do Jacka.
- To mały zaskórniak, żebyś sobie coś kupił
podczas podróży.
-
Czas się pożegnać - Dermid mówił do Lacey. -
Ż
ałuję, że zostawiam cię samą.
-
Nie będę sama.
-
Wiesz, co mam na myśli.
Odstawił neseser, zrobił krok w jej stronę i
wziął ją w ramiona. Popatrzyli sobie w oczy.
-
Uważaj na siebie.
-
Ty też - dziewczyna z trudem wydobyła głos ze
ś
ciśniętego gardła.
138
GRACE GREEN
Głęboko odetchnął i pocałował ją w policzek,
czule i delikatnie. Uśmiechnął się, ale jego oczy
pozostały bardzo poważne.
-
Lacey...
-
Tato! - Jack pociągnął ojca za rękaw. -
Idziemy?
Lacey zobaczyła cień niepokoju w oczach Dermida
i zastanawiała się, o czym teraz pomyślał. Potem
uśmiechnął się do niej i przejechał dłonią po
czuprynie syna. Pożegnał się z Jordanem i
powiedział raźno:
- Idziemy.
Jeśli Dermid pomachał do nich przed wejściem do
poczekalni, Lacey tego i tak nie widziała. Nic nie
mogła zobaczyć, bo oczy miała zamglone od łez.
Jordan był bardzo cichy podczas powrotnej jazdy,
co odpowiadało Lacey. Ona też nie miała nastroju do
pogaduszek. Kiedy zaparkował przed domem,
odwrócił się do niej i przyjrzał uważnie.
-
Jesteś w nim zakochana - stwierdził.
-
Nie - odpowiedziała, siląc się na obojętność. -
Skądże znowu!
-
Jesteś.
Przetarła dłonią oczy.
-
Jordan, przestań...
-
Co jest między wami, Lace? Zawsze na siebie
warczeliście. A dzisiaj... wyczułem coś zupełnie
innego.
-
Zostaliśmy przyjaciółmi. To wszystko. -
Poczuła, że się dusi. - Dobrymi przyjaciółmi.
-
Ale ty go kochasz.
Jej oczy znowu napełniły się łzami.
SIOSTRZANA
PRZYSŁUGA
139
-
To beznadziejne, Jordan - wykrztusiła w
końcu. - Bez szans. On nigdy nie zapomni o Alice,
a ja... wiesz, jak uwielbiam moją pracę. No i dzieci...
nigdy nie lubiłam dzieci i kiedy już urodzę córeczkę
Alice, oddam ją bez żalu.
-
Jesteś pewna?
-Jak najbardziej.
Westchnął.
- Zatem masz rację, to beznadziejne. Ale
zostaliście przynajmniej przyjaciółmi, ciesz się tym,
co osiągnęłaś.
Z pewnością należało się cieszyć, lecz Lacey
wiedziała, że dla niej przyjaźń to o wiele za mało.
- Te cztery dni tak szybko zleciały - powiedziała
Felicity, siadając na brzegu łóżka Lacey w
czwartkowy wieczór. Postawiła kubek z gorącym
kakao na stoliczku obok. - Jutro Dermid i Jack
wracają i wieczorem będziecie już na ranczu.
Lacey nie odniosła wrażenia, że te cztery dni
minęły szybko. Dla niej ciągnęły się nieznośnie.
Była niespokojna, nie w humorze, bezustannie
bolały ją plecy, ale nie tylko to było przyczyną jej
złego samopoczucia. Lubiła towarzystwo Felicity i
reszty rodziny, ale straszliwie tęskniła za Dermidem.
To krótkie rozstanie zwiększyło jej obawy przed
ostatecznym rozstaniem, jakie czekało ich po
urodzeniu dziecka.
Felicity zaczekała, aż Lacey skończy pić, po
czym wzięła od niej kubek i podniosła się.
- Dobrze się wyśpij. Pojedziesz jutro z Jordanem
na lotnisko?
140
GRACE GREEN
-
Raczej zostanę i zdrzemnę się. Dermid będzie
chciał od razu wracać na ranczo, więc lepiej
odpocznę. Przeprawa promem może być męcząca.
-
Ż
yczę dobrej nocy, Lacey. - Felicity dała jej
całusa. - Do zobaczenia rano.
Lacey wtuliła się w poduszki.
-
Dobranoc, Fliss. I dzięki za wszystko.
-
To ja ci dziękuję, Lacey, za wyśmienitą
kolację. Klops był przepyszny, nawet mały Todd
spałaszował wszystko, co miał na talerzu. I
pomyśleć, że śmieliśmy się z ciebie, kiedy mówiłaś,
ż
e gotujesz i sprzątasz. Jesteśmy z ciebie naprawdę
dumni.
-
Nie ma z czego. Nie zawsze to co robię, sprawia
mi przyjemność.
-
Czyszczenie ubikacji? Szorowanie podłóg? -
Felicity błysnęły w uśmiechu oczy. - To nikomu nie
może sprawiać przyjemności, prawda?
Lacey zachichotała.
- Dobranoc!
Felicity zgasiła światło i wyszła.
Lacey spała naprawdę dobrze, ale tylko do
trzeciej nad ranem, kiedy obudził ją ostry ból w
plecach. Ból, który pozbawiał ją oddechu. Nigdy
dotąd nic takiego nie czuła.
Czy zaczynała rodzić? Zszokowana i przerażona
usiadła i zapaliła światło. Za wcześnie na poród.
Zostało jeszcze kilka tygodni...
Ale ból nie mijał. Wrócił piętnaście minut
później, potem znowu. Za każdym razem czuła,
jakby ktoś wykręcał
SIOSTRZANA
PRZYSŁUGA
141
jej wnętrzności rozżarzoną do czerwoności ręką.
Miała ochotę kląć i wrzeszczeć.
Coraz bardziej przerażona wstała, zarzuciła
szlafrok i poszła do sypialni gospodarzy. Zapukała
do drzwi, a kiedy Jordan odezwał się, weszła do
ś
rodka.
- To ja - wyszeptała w ciemnościach. - Coś jest
nie tak - mówiła urywanym głosem. - Chyba
zaczynam rodzić.
Ś
wiatło zalało pokój. Jordan wyskoczył z łóżka i
był przy niej w sekundę, a tuż po nim Fliss.
Odprowadzili ją do pokoju i Felicity usiadła przy
niej na łóżku.
- Ubiorę cię - powiedziała spokojnie. - Jak
nazywa się twój lekarz z kliniki?
Lacey podała nazwisko.
- Jordan, złap go przez telefon, wyjaśnij, co się
dzieje i zapytaj, do którego szpitala zawieźć Lacey.
Gdy Jordan wypadł z pokoju, Felicity ubrała
szwagierkę i spakowała jej rzeczy do torby. Potem
objęła mocno Lacey.
- Nic ci nie będzie - mówiła Fliss uspokajająco.
- Skurcze są niezbyt częste, jeszcze masz mnóstwo
czasu.
Pojedziemy do szpitala i od razu poczujesz się
pewniej.
Felicity pocieszała ją, jak mogła, ale równie
dobrze mogła mówić do niej po chińsku, bo Lacey i
tak nic z tego nie rozumiała. Myślała wyłącznie o
dziecku. Przychodzi na świat za wcześnie. Czy
przeżyje, czy będzie zdrowe?
- Tato, wujek Jordan miał na nas czekać. Gdzie
on jest?
Dermid zdjął swój neseser z taśmy i rozejrzał
się dokoła. Jednak nigdzie nie dostrzegł szwagra.
142
GRACE GREEN
- Może pojechał na jakieś zebranie. Zadzwonimy
do Deerhaven.
W słuchawce odezwał się nieznajomy głos.
- Czy to pan McTaggart? Tu Shauna, opiekunka
dzieci. Pani Maxwell kazała panu przekazać, że są
w szpitalu Lions Gate. Lacey... panna Maxwell
zaczęła dziś w nocy rodzić... Jeszcze się nie
skończyło...
Dermidowi wydawało się, że za chwilę
eksploduje mu serce.
-
Lions Gate? Lacey rodzi?
-
Prosili, żeby pan złapał taksówkę, bo nie chcą
zostawiać Lacey...
-
Dzięki. Już tam jadę.
Odłożył z hukiem słuchawkę i chwytając Jacka za
rękę, zaczął biec przez lotnisko.
-
Co się stało, tato? - zapytał Jack, z trudem
łapiąc oddech. - Coś złego?
-
Twoja siostrzyczka właśnie się rodzi - odparł
Dermid nieprzytomnie. Przypomniał sobie, jak na
Boże Narodzenie Lacey tonęła we łzach, bo
zapomniała o sosie żurawinowym. To, co dla
większości kobiet byłoby drobiazgiem, u niej
urastało do rozmiarów katastrofy.
Starała się, jak mogła, ale było jasne, że nie
radziła sobie w kryzysowych sytuacjach. A co
gorszego mogło jej się przydarzyć niż przedwczesny
poród w środku nocy? W dodatku bez ojca dziecka,
który by ją wspierał?!
Nigdy sobie nie wybaczy, że nie było go przy
niej kiedy go najbardziej potrzebowała. I bez
wątpienia ona też mu tego nie wybaczy do końca
ż
ycia.
SIOSTRZANA
PRZYSŁUGA
143
- Dalej, Lacey! Uda ci się. Jeszcze tylko jeden
raz. Przyj!
Przepocona i skrajnie wyczerpana Lacey zdobyła
się na jeszcze jeden wysiłek, jak nakazał jej lekarz.
Wzięła najgłębszy oddech w życiu i parła, i parła, aż
każda, najmniejsza żyłka napęczniała w jej ciele jak
bańka... A potem wyślizgnęło się dziecko i było po
wszystkim.
Lacey leżała wyczerpana, po chwili usłyszała
cienkie kwilenie. Pierwszy krzyk dziecka.
Poruszył coś głęboko w jej sercu.
Poczuła łzy w oczach. W ciągu tych paru miesięcy
ciąży przelała więcej łez niż w ciągu całego
swojego życia.
Wykończona musiała przysnąć, bo gdy się
ocknęła, wieziono ją przez korytarz do małego
pokoiku. Potem zjawili się Jordan i Felicity.
Spróbowała się do nich uśmiechnąć, ale była zbyt
zmęczona.
- Niech się prześpi - szepnęła Felicity. –
Powinieneś zadzwonić do domu, sprawdzić, czy...
Lacey nie słyszała nic więcej, powieki zamknęły
się same i znalazła się w innym świecie.
Gdy ocknęła się znowu, zobaczyła obok łóżka
zażywną pielęgniarkę.
- Bardzo mi przykro, że to trwało tak długo,
panno
Maxwell,
ale
musieliśmy
dokładnie
przebadać dziecko. Na szczęście małej nic nie jest.
Zatrzymamy ją przez parę dni na oddziale dla
wcześniaków, dopóki nie przybierze na wadze.
Lacey odetchnęła z ulgą.
- To cudowna wiadomość - powiedziała. –
Bardzo dziękuję.
144
GRACE
GREEN
- Podobno nie będzie pani karmić piersią, więc
przyniosę pani proszki powodujące ustanie laktacji.
I pewnie marzy pani o filiżance herbaty.
Pielęgniarka pomogła jej usiąść i poprawiła
poduszki pod plecami.
- Tymczasem...
Lacey nie zauważyła maleńkiego wózeczka przy
swoim łóżku. I kiedy pielęgniarka wzięła dziecko na
ręce, poczuła rozdzierający ból w sercu.
Córeczka Alice. Jej siostra nie dożyła, by ujrzeć
swoje maleństwo.
- Dziękuję - powiedziała, wyciągając ręce do
dziecka. - Proszę dać mi ją na chwilę.
Pielęgniarka wyszła, zostawiając ją ze śpiącym
niemowlęciem w ramionach.
Maleństwo szczelnie zawinięte w różowy kocyk,
lekkie jak piórko.
Ostatni raz Lacey trzymała niemowlę na reku,
kiedy Felicity urodziła swoje najmłodsze dziecko.
Choć uważała, że jej bratanica jest słodka, mimo
czerwonych plam na buzi i łysej głowy, to jednak nie
czuła do maleństwa wielkiej miłości.
To dziecko nie było ani czerwone, ani
ponurszczone, ani łyse. Alice Lacey Gillian
McTaggart miała czarne, bujne włosy, gładką skórę,
piękny, zgrabny nosek i usteczka stworzone do
puszczania baniek. Lacey szukała jakichkolwiek
oznak podobieństwa do Alice, ale nic nie znalazła.
Ani do Dermida.
Dermid.
Na samo wspomnienie o nim serce zabiło jej
mocniej.
SIOSTRZANA
PRZYSŁUGA
145
Będzie w siódmym niebie, gdy się dowie, że jego
córeczka przybyła bezpiecznie na świat. A kiedy
przekona się, jaka jest słodka, będzie za nią
szalał... Dziecko poruszyło się i zakwiliło.
- Ciii.... maleńka - szeptała Lacey, kołysząc ją
delikatnie w ramionach.
Ale płacz nie ustawał, był coraz głośniejszy.
Lacey poczuła dziwne mrowienie w sutkach i jakby
na ten sygnał dziecko zaczęło szukać jej piersi.
- Nie, skarbie, nie możesz!
Ale mała nie miała zamiaru przestać. Chciała ssać.
- Skarbie, nie...
Opanowując panikę, Lacey walczyła ze sobą.
Instynkt jej podpowiadał, że jeśli ulegnie i nakarmi
dziecko, zwiąże się z małą już na zawsze. Ale jak
mogła odmówić jej pokarmu?
To zbyt wiele, decyzja była zbyt trudna...
Później nie była pewna, czy to dziecko znalazło
rozcięcie w koszuli, czy też ona sama odsunęła
materiał, ale nim się zorientowała, maleństwo
chwyciło jej sutek i zaczęło ssać z wilczym
apetytem, jakby walczyło o przeżycie.
Lacey trzymała je czule i czuła, jak ogarniają
cudowne uczucie spokoju. To było takie naturalne. I
jeśli popełniła błąd, oczywiście przyjdzie jej za to
odpokutować, ale później. Teraz nie będzie sobie
tym zaprzątać głowy.
Po kilku minutach dziecko zaczęło ssać mniej
łapczywie,
szukając
bardziej
otuchy
niż
pożywienia.
- I jak? - szepnęła Lacey, całując małe czółko.
Na dźwięk jej głosu maleństwo otworzyło oczka,
ciemnoniebieskie,
okrągłe,
poważne
i
pełne
mądrości. Patrzyło
146
GRACE GREEN
na nią bez mrugania, jakby prosto w serce. Lacey
wyczuła, że w tej właśnie chwili mała uznała ją za
matkę. I po raz pierwszy w życiu zrozumiała, że
dzieci potrafią nawiązać kontakt z otoczeniem już od
chwili narodzin, nie trzeba czekać, aż będą potrafiły
sklecić kilka sensownych słów.
- Och, mój cudowny skarbie. - Czule pocałowała
córkę w policzek. - Kocham cię. I nigdy, przenigdy
cię nie oddam.
Kiedy uniosła głowę, zobaczyła, jak małe powieki
zamykają się i dziecko zasypia.
W tej samej chwili wyczuła, że ktoś ją
obserwuje.
Serce omal nie wyskoczyło jej z piersi, gdy
ujrzała Dermida stojącego w drzwiach.
Jak wiele widział?
I co ważniejsze, ile usłyszał?
ROZDZIAŁ DWUNASTY
Dermid wiedział, że ta chwila na zawsze
pozostanie w jego pamięci.
Nie
spodziewał
się
ujrzeć
Lacey
z
niemowlęciem. A z pewnością nie tego, że zobaczy,
jak Lacey karmi je piersią. Poczuł łzy pod
powiekami. Była taka pewna, że nie zwiąże się
emocjonalnie z dzieckiem, i co teraz?
-
Wyglądasz fantastycznie - powiedział, niemal
bojąc się oddychać, gdy zbliżał się na palcach do
łóżka. - Spotkałem Jordana i Fliss na dole.
Powiedzieli, że poród był bardzo ciężki, ale świetnie
sobie radziłaś. Lacey, jestem z ciebie taki dumny,
tylko przykro mi, że nie było mnie przy tobie, by
cię wspierać.
-
Twoja córka jest niecierpliwa i uparta -
uśmiechnęła się do niego promiennie. - Skąd
mogliśmy wiedzieć, że nie ma zamiaru dłużej
czekać?
Miała na sobie szpitalną koszulę, pogniecioną,
wilgotną i niezbyt twarzową, ale dla niego nigdy nie
wyglądała piękniej. I nigdy nie kochał jej bardziej.
Pochylił się i pocałował ją w policzek. Miał ochotę
pocałować ją w usta, ale nie był pewny jej reakcji.
Jordan powiedział mu parę minut temu, że Lacey
jest w nim zakochana.
- Nigdy dotąd nie była zakochana, Dermid.
Wyznała jednak, że kocha cię, tylko... No, ona
myśli, że to beznadziejne, z powodu Alice.
-
Dlaczego mi o tym mówisz? - zapytał. W
głowie wirowało mu od niedowierzania i nadziei,
gdy starał się oswoić z tym, co usłyszał.
-
To moja siostra. Nie chcę, żeby cierpiała.
- Nie skrzywdzę jej, Jordan. Przysięgam na
wszystko.
I miał zamiar dotrzymać obietnicy, bez
względu na okoliczności.
Przyciągnął krzesło do łóżka i usiadł wpatrzony w
córeczkę. Czuł, jak topnieje mu serce. Maleńka,
ciemnowłosa, o kremowych policzkach, była
doskonałością samą w sobie. Spała, posapując
słodko przez maleńki nosek.
- Czy nie jest ci smutno, że nie ma przy niej
Alice? - zapytała cicho Lacey, zakrywając piersi
koszulą.
Pogładził palcem główkę dziecka.
-
Jest mi smutno, ale to już tak nie boli jak
kiedyś. Widać nie było nam pisane. Pogodziłem się
z tym dość dawno temu. Tak jak z tym, że sam będę
wychowywał maleństwo.
-
Dermid, muszę ci coś powiedzieć. - Nie umiała
zapanować nad rosnącą paniką. - Och, tak mi
trudno to wyznać, ale...
-
Nie musisz nic mówić, Lacey. - Oderwał w
końcu oczy od dziecka i spojrzał na nią. - Słyszałem,
jak mówiłaś, że nigdy jej nie oddasz.
-
Łączy nas nierozerwalna więź. - Jej oczy
płonęły gorączkowo. - Nie chciałam, żeby tak się
stało. Wiem, że obiecałam ci oddać dziecko, kiedy
się urodzi. Myślałam, że to będzie łatwe, ale... - Jej
głos się załamał. – Nie mogę. Wiem, że to dziecko
Alice, ale jest także moje. Już je kocham i nie
mogę...
- Nie musisz.
Zamrugała oczami i spojrzała na niego
zaskoczona.
-
Nie?
-
Mam propozycję...
Ale zanim zdążył jej cokolwiek wyjaśnić, weszła
pielęgniarka z małą tacą.
- Pani herbata, panno Maxwell. I proszki, o
których mówiłam. - Postawiła tacę na nocnym
stoliku i uśmiechając się do Dermida, powiedziała: -
Teraz zabiorę dziecko.
Wyjęła małą z ramion Lacey i przyglądając się
jej uważnie, stwierdziła z przekonaniem:
- Jest bardzo podobna do pani, panno
Maxwell. Szczęściara. Będzie z niej nie lada
piękność!
I nucąc cicho pod nosem, wyszła z pokoju,
zostawiając ich samych.
-
Ma rację - przytaknął Dermid. - Jest do ciebie
podobna. Nie wiem, jak mogłem nie zauważyć. Nie
zawsze dziecko jest podobne do swoich rodziców. I z
pewnością Gillian McTaggart wyrośnie na wielką
piękność.
-
Dermid,
mówiłeś
o
propozycji
-
przypomniała, opierając się ciężko o poduszki,
bledsza niż przed chwilą. - Co miałeś na myśli?
Chrząknął, bo zdawało mu się, że głos grzęźnie
mu w krtani.
- Pomyślałem, że... może... że ty i ja...
moglibyśmy się pobrać.
Zapadła martwa cisza, a potem rozległ się nieco
nerwowy chichot.
150
GRACE GREEN
- Pobrać?!
Czy Jordan się mylił? Nie kochała go?
-
Proszę cię, żebyś za mnie wyszła. - Z trudem zebrał
myśli, by znaleźć odpowiednie słowa. - Chciałbym uczy-
nić z ciebie uczciwą kobietę...
-
Nigdy nie byłam nieuczciwa, Dermid!
-
.. .i żeby to maleństwo miało nie tylko tatę, ale i ma-
mę, a skoro, jak twierdzisz, kochasz ją...
-
Bo to prawda!
-
Chcesz uczestniczyć w jej wychowaniu...
-
Jasne, że chcę, ale nie musisz się ze mną żenić!
-
Cholera! - krzyknął. - Wiem, że nie muszę! Ale ja
po prostu chcę!
Zagryzła dolną wargę, mocno, aż do bólu.
-
Ż
eby dziecko miało mamę - powiedziała tak cicho,
ż
e z trudem ją usłyszał.
-
Jordan twierdził, że mnie kochasz. - Wcale nie
chciał tego powiedzieć, ale słowa same wyfrunęły mu
z ust.
Drgnęła, jakby dźgnął ją nożem. Zasłoniła dłonią oczy.
-
Niepotrzebnie.
-
Więc to nieprawda? - Wiedział, że w jego głosie
brzmiało rozczarowanie, ale nie obchodziło go to. Jordan
musiał coś źle zrozumieć, pomyślał zrozpaczony.
-
Dermid? - Spojrzała na niego nieśmiało przez palce.
- Czy ty tego chcesz?
W jej oczach pojawiła się iskierka, której przedtem nie
było i która dała mu cień nadziei. Ale nadal był ostrożny.
-
Jeśli ty chcesz...
-
Tylko wtedy, jeśli chcesz, żebym chciała, żebyś ty
chciał! - Patrzyła na niego z żartobliwym błyskiem
w oczach.
Wróciło. Wróciło zrozumienie, jakie łączyło ich
przed jego wyjazdem do Szkocji. I już wiedział, że
wszystko będzie dobrze.
-
Tak - wyznał. - Pragnę tego z całego serca, bo
cię kocham. Szaleję za tobą i nie mogę bez ciebie
ż
yć. Jeśli nie powiesz, że za mnie wyjdziesz...
-
Wyjdę za ciebie, Dermid. - Wyciągnęła do
niego ręce. - Jestem w tobie bardzo, bardzo
zakochana. Też za tobą szaleję i...
Pocałował ją, zanim zdążyła powiedzieć coś
więcej. Całowali się aż do utraty tchu. Wydawało im
się, że unoszą się w powietrzu, że lecą wprost do
nieba.
Pozostała jeszcze tylko jedna rzecz do wyjaśnienia.
-
Lacey, wiem, ile znaczy dla ciebie twoja
kariera i propozycja Glory...
-
Nic nie mów, Dermid. - Położyła mu palec
na ustach. - Domyślam się, że chcesz, bym została
w domu i była mamą na pełny etat, tak jak Alice...
Odsunął delikatnie jej rękę i pocałował.
- Lacey, nie jesteś Alice. I nie spodziewam się, że
będziesz taka jak ona. I nie chcę tego - powiedział,
patrząc z powagą w jej oczy, pragnąc, aby go
dobrze zrozumiała. - Jesteś sobą. Lacey, w której
się zakochałem, jest nie tylko silną i odważną
kobietą, przyszłą cudowną mamą naszych dzieci, ale
ma też szansę zrealizować swe marzenia zawodowe.
Kochanie, masz w sobie siłę, która pozwoli ci
pogodzić karierę zawodową z życiem rodzinnym.
Będę cię wspierał, a już teraz jestem z ciebie bardzo
dumny.
152
GRACE
GREEN
Nie musisz z niczego rezygnować. Zawsze będę
przy tobie, żeby ci kibicować i dodać otuchy.
Lacey wydawało się, że za chwilę jej serce
wyskoczy z piersi. Jakim cudem miała tyle
szczęścia, że udało jej się zdobyć miłość takiego
wspaniałego człowieka?
- Jesteś dla mnie bardzo dobry. - Pocałowała go,
wdychając piżmowy zapach jego skóry. -
Przyrzekam ci, że rodzina zawsze będzie dla mnie
na pierwszym miejscu. Zlecenie dla Glory to mój
ostatni kontrakt. Nie ma takiego miejsca na świecie,
które wolałabym od rancza.
Uściskał ją.
- Nigdy nie byłem szczęśliwszy. I cieszę się, że
zrezygnujesz z kariery modelki, bo wiem, jakie to
wyczerpujące i stresujące.
Spojrzała na niego rozbawiona.
-
I to mówi człowiek, który uważał, że to zajęcie
na jedną ósmą etatu?
-
Widząc, jak ciężko harujesz na ranczu, zdałem
sobie sprawę, że musiałaś równie ciężko pracować,
ż
eby osiągnąć sukces w świecie mody... Naprawdę
mówiłem, że jesteś obibokiem?
Roześmiała się.
-
Tak. I to wiele razy. Muszę cię jeszcze o coś
zapytać - powiedziała poważnie. - Dlaczego ciągle
mi dokuczałeś? Z początku tylko się ze mną
drażniłeś, ale po śmierci Alice twoje uwagi stały się
bardziej napastliwe. Naprawdę mnie bolały.
-
Tak mi przykro, skarbie. - Przytulił ją mocniej i
gładził po włosach. - Sam tego nie mogłem
zrozumieć, ale chyba już wiem dlaczego. Najpierw
miałem do ciebie żal,
SIOSTRZANA
PRZYSŁUGA
153
ż
e Alice umarła, a ty nadal żyjesz swoim
bezużytecznym życiem kolorowego motyla.
Nie wiem, kiedy się w tobie zakochałem, ale
wiedziałem w głębi duszy, że nie mam u
ciebie szans i sarkazm był mechanizmem
obronnym. Chciałem trzymać cię na dystans. I
udało mi się.
Uniósł głowę, słysząc tupot drobnych stóp
na korytarzu. W chwilę później w drzwiach
stanął zdyszany Jack, z rozwianą czupryną i
roziskrzonym wzrokiem.
- Cześć, ciociu! - zawołał podekscytowany.
– Muszę zobaczyć dziecko! Kiedy zabierzemy
je do domu, tato?
Po chwili dołączyli do niego Jordan i Felicity.
-
Zabierzemy nie tylko dziecko - oznajmił z
szerokim uśmiechem. - Ciocia Lacey też z
nami wraca. Tylko że już nie będzie twoją
ciocią. Gdy tylko włożę na jej palec ślubną
obrączkę, zostanie...
-
Będzie moją nową mamą? - Jack gapił się
zdumiony na Lacey.
-
Tak, kochanie.
Oczy Felicity zapłonęły radością, a Jordan
mruczał z zadowoleniem, jak syty kocur.
- Co ty na to, synu? - zapytał Dermid.
Jack podbiegł do łóżka i rzucił się prosto w
otwarte ramiona Lacey.
- Nie mogę się doczekać, kiedy będziemy
nareszcie prawdziwą rodziną!
Niewidzialna Alice patrzyła na nich z
wysokości od samego początku. Teraz nareszcie
mogła odfrunąć spokojnie do Nieba. Pierwsze
zadanie
początkującego
anioła
zostało
wykonane. Choć bardzo się denerwowała i
popełniła
mnóstwo
pomyłek,
ostatecznie
odniosła zwycięstwo. Ogarnęła ją niebiańska
błogość.
Westchnęła, radosna i szczęśliwa, potem
odpłynęła spokojnie w stronę światłości.
To naprawdę będzie związek pod opieką
Niebios!