1
Carol Marinelli
Rozmowa w Rzymie
2
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Niestosowne.
To było pierwsze słowo, które przyszło Matyldzie na myśl, kiedy
poczuła na sobie bezwstydne, świdrujące spojrzenie czarnych oczu.
Przyglądały się jej idealnie umalowanej twarzy, jasnoróżowej szmince, na
którą uparła się kosmetyczka, aby podkreślić nowy, blond kolor jej
włosów. Mężczyzna, którego spytała o drogę, zamiast zwolnić i jej pomóc,
po przelotnym, pełnym gniewu spojrzeniu ruszył jak gdyby nigdy nic
przed siebie.
Niestosowne, ponieważ zwykle, kiedy pyta się kogoś o drogę,
zwłaszcza w szpitalu, spodziewać się można choćby grzecznego skinięcia
głową i uśmiechu.
- Gdzie?
Mimo że wymówił tylko jedno słowo, jego akcent świadczył o tym,
że angielski nie był jego ojczystym językiem. Zdenerwowanie Matyldy na
jego reakcję nieco zmalało.
Może przyszedł tutaj w odwiedziny do chorego krewnego, może
właśnie dopiero co przybył do Australii z...
R S
3
Przez ułamek sekundy usiłowała wyobrazić sobie, skąd mógł
pochodzić. Wyglądał na kogoś z rejonu Morza Śródziemnego, może był
Grekiem albo Hiszpanem...
- Dokąd chce pani trafić? - warknął, zwalniając w końcu nieco i
Matyldzie udało się namierzyć jego akcent. Był Włochem!
- Chciałabym wiedzieć, gdzie jest pomieszczenie funkcyjne - odparła
z wolna, powtarzając zadane już wcześniej pytanie i nie mogąc uwierzyć w
to, że jedyna osoba, którą spotkała w korytarzu szpitalnym, niemal nie
mówiła po angielsku. Ten wysoki mężczyzna, którego zaczepiła, był
najwyraźniej poirytowany jej pytaniem. - Usiłuję się tam dostać na
otwarcie ogrodu szpitalnego... - Zerknęła na zegarek i westchnęła. - W
zasadzie to miałam tam być już pięć minut temu.
- Merda! - Spojrzał na zegarek i Matylda pomyślała, że słowo to
musiało być przekleństwem, chociaż nie znała włoskiego.
Cofnęła się raptownie i popatrzyła na niego szeroko otwartymi
oczami. Po czym odwróciła się z zamiarem znalezienia drogi na własną
rękę. Wyraźnie dawał jej do zrozumienia, że prośba o przysługę nie była
mu w smak, ale teraz zachował się po prostu niegrzecznie. Nie miała
zamiaru stać i czekać, aż łaskawie przetłumaczy jej, co powiedział. Sama
znajdzie ten przeklęty pokój!
- Przepraszam - dogonił ją dwoma susami, ale Matylda nie
przystanęła; ta agresywna bańka z testosteronem była ostatnią rzeczą,
jakiej potrzebowała tego ranka.
- Nie, to ja przepraszam, że panu zawróciłam głowę - rzekła Matylda
przez ramię, przyciskając guzik windy, w nadziei że jak najszybciej się
stąd wydostanie. - Najwyraźniej jest pan zajęty.
R S
4
- Przeklinałem siebie, nie panią. - Skrzywił się lekko i wzruszył
szerokimi ramionami w przepraszającym geście. To nieco złagodziło
sytuację. Jego angielski był doskonały, pomyślała Matylda. Po prostu sam
akcent był silny i, co musiała z ociąganiem przyznać, bardzo zmysłowy. -
Ja także miałem zjawić się na otwarciu ogrodu. Zupełnie zapomniałem o
przesunięciu czasu. Moja sekretarka postanowiła sobie zrobić urlop
macierzyński.
- Jakże nieroztropnie z jej strony! - wymruczała zgryźliwie Matylda
pod nosem, zanim weszła do windy.
- Słucham?
Zarumieniła się i wpatrywała w dal, zmuszona czekać, aż on
przyciśnie guzik, bo nadal nie miała bladego pojęcia, gdzie znajdowało się
pomieszczenie funkcyjne.
- Nie do końca zrozumiałem, co powiedziałaś.
- Nic nie mówiłam - skłamała Matylda, pragnąc, aby ziemia
rozstąpiła się i ją pochłonęła lub przynajmniej żeby ta przeklęta winda
zechciała wreszcie ruszyć. Było w nim coś niepokojącego, coś niezwykle
wyzywającego w sposobie bycia, w głosie, w oczach, coś bardzo
niestosownego.
Znowu przyszło jej na myśl to słowo. Tym razem jednak nie miało
ono nic wspólnego z jego poprzednim niegrzecznym zachowaniem, za to
wiele z ciemną, oliwkową skórą dłoni, którą przycisnął guzik i na której
dostrzegła pod białym mankietem koszuli błysk niezwykle drogiego
zegarka. Gorzkawy zapach jego wody kolońskiej drażnił jej nozdrza.
Spojrzała na niego ukradkiem, po raz pierwszy dokładnie rejestrując jego
rysy.
Był zdumiewająco przystojny.
R S
5
Myśl ta oszołomiła ją. Od czasu zerwania z Edwardem nie patrzyła
na mężczyzn w taki sposób, raczej w ogóle niewiele poświęcała im uwagi.
Dzień, w którym zakończyła ich związek, był dniem, w którym jej
hormony zapadły w zimowy sen. No, może nie w sen, ale gdyby
stwierdziła, że je odczuwa, byłoby to lekką przesadą. Jej stan można było
określić mianem obojętności; była całkowicie odporna.
Aż do teraz!
Nigdy w życiu nie była tak blisko z kimś tak przystojnym. Wyglądał
niczym postać ze zdjęcia zdolnego fotografa od czubka kruczoczarnych
włosów po odziane w drogie, skórzane buty stopy. Wydawał jej się nieco
znajomy, starała sobie przypomnieć, gdzie mogła już widzieć tę twarz, i
była pewna, że na ekranie telewizora, bo gdyby spotkała go gdzieś na ży-
wo, z pewnością nie umknęłoby to jej uwagi.
Boże, ale było gorąco.
Matylda poprawiła dekolt bluzki i modliła się, żeby winda jechała
szybciej. Nagle zdała sobie sprawę, że wstrzymuje oddech. W końcu winda
stanęła i drzwi się otworzyły, więc mogła delikatnie wypuścić powietrze.
Mężczyzna zachował się zaskakująco po dżentelmeńsku i przepuścił ją w
przejściu. Jednak Matylda, wychodząc przed nim i czując się dość
niepewnie, nieprzyzwyczajona do wysokich obcasów, zapragnęła, aby za-
chowywał się równie niegrzecznie jak przedtem. Jaka szkoda, że nie mogła
iść skryta za plecami tego złośliwego obcego człowieka. Była absolutnie
pewna, że te czarne oczy oceniały ją w typowo męski sposób.
Niemal czuła na sobie ich żar, kiedy przeniósł spojrzenie na dolną
część raczej niewiele zakrywającego, nowego grafitowego kostiumu. I
gdyby nogi mogły płonąć, to Matylda zaświeciłaby się cała z zawsty-
dzenia, kiedy poczuła jego wzrok na swoich najlepszych pończochach.
R S
6
- Och! - Popatrzyła na tablicę ogłoszeń i zamarła, kiedy on stanął tuż
obok, czytając na głos widniejący tam napis „Otwarcie zostanie zor-
ganizowane na dachu".
- To ma większy sens - stwierdził, unosząc z zaciekawieniem
idealnie łukowate brwi, widząc jej ewidentne zdenerwowanie. - Chodzi mi
o to, że otwarcie dotyczy właśnie ogrodu na dachu, a nie pokoju
funkcyjnego.
- Tak, ale... - Matylda przełknęła słowa i ruszyła za nim korytarzem.
Fakt, że od kilku tygodni wykłócała się o to, by przemówienia odbyły się
w ogrodzie, a nie w nieciekawym pomieszczeniu, nie miał z tym
człowiekiem nic wspólnego. Administrator zdecydował, że krótkie
przyjęcie z szampanem i przemowy odbędą się tutaj, a potem miało
nastąpić przejście na dach, gdzie dyrektor wykonawczy Hugh Keller miał
przeciąć wstęgę.
Logistyczna strona przemieszczenia kilkuset osób o różnym stanie
zdrowia kilkoma windami na dach nie wzbudziła protestów i u nikogo
oprócz Matyldy - aż do teraz.
Jednak gniew szybko jej minął, a na jego miejscu pojawiło się
podenerwowanie podobne do tego, jakie poczuła całkiem niedawno. Spo-
coną dłoń zwinęła w pięść i nerwowo zagryzała dolną wargę, kiedy ostry
dźwięk oznajmił przybycie windy.
Nie chciała wchodzić do środka.
Nie chciała znowu tej dręczącej, klaustrofobicznej przestrzeni. O
mały włos, a odwróciłaby się i uciekła; w myślach poszukiwała gorącz-
kowo jakiejś wymówki - może wyjście do toalety albo jakiś telefon, który
miała wykonać - jednak widziała niecierpliwe tupanie nogą i jego palce już
R S
7
na przycisku, a biorąc pod uwagę swoje spóźnienie, zdecydowała, że nie
ma wyboru.
Niestosownie.
Kiedy z ociąganiem weszła za nim do windy, w jego myślach
pojawiło się to słowo. Niestosownie - tak się czuć i w taki sposób myśleć.
Dante poczuł podniecenie w powietrzu, kiedy drzwi się zamknęły i
winda ruszyła. Jednak nie chodziło wyłącznie o jej zmysłowy, kobiecy
zapach, który poczuł, ale raczej o jej obecność. Usiłował znaleźć słowa
oddające jego uczucia względem tej kruchej kobiety, ale nie mógł ich
znaleźć w żadnym z dwóch języków, nie umiał w jednym słowie zawrzeć
tego, co poczuł.
Była boska.
Dobre i to na początek - jasnoblond włosy były odrzucone do tyłu;
bystre, zielone oczy otaczały gęste rzęsy, a szminka, którą nałożyła rano,
zniknęła bez śladu, odsłaniając pełne, czerwone usta, które wydawały się
niemal zbyt pulchne dla jej delikatnej, anielskiej twarzy. Dante złapał się
na myśli, czy aby nie odbyła wizyty u chirurga plastycznego, ponieważ nie
miała najmniejszej zmarszczki. Lekko zadarty nosek idealnie pasował do
całości oblicza. Z pewnością była kobietą dbającą o siebie. Oczy miała
mocno umalowane, włosy lśniące i pachnące - z pewnością spędzała
mnóstwo czasu w salonie piękności. Dante od dawna nie przyglądał się z
aż tak bliska kobiecej twarzy.
Od bardzo dawna.
Wiedział, że nieładnie jest się gapić, niestosownie było czuć
pożądanie do kobiety, którą widzi pierwszy raz w życiu i której imienia
nawet nie zna.
R S
8
Do kobiety, która nie jest jego żoną.
Winda zadrżała i Dante zobaczył, jak dziewczyna wykrzywia twarz,
ukazując spod pulchnych warg idealnie białe zęby. Jego teoria o chirurgii
plastycznej odeszła do lamusa!
- Utknęliśmy! - Spojrzała na niego zdumiona i rozpaczliwie zaczęła
przyciskać guziki, ale
Dante był szybszy. Jego dłoń zakryła jej rękę i odsunęła palec, który
już sięgał do przycisku awaria.
Poczuła dawno uśpione zmysły, a jej wewnętrzny system alarmowy
głośno brzęczał. Czuła bliskość jego ciała, a to powodowało, że zaczęło jej
się kręcić w głowie; muśnięcie suchej skóry jego palców wprowadziło ją w
stan paniki większy niż awaria windy.
- Nie utknęliśmy. Winda czasem się tu zatrzymuje, zobacz... - Puścił
jej palce, a winda nagle ruszyła. Po raz pierwszy Matylda dostrzegła na
jego palcu złotą obrączkę, co jednocześnie ją uspokoiło, ale i
rozczarowało. Zwykła obrączka powiedziała jej, że ten chodzący kawał
testosteronu był już zajęty, i Matylda poczuła się głupio, nie tylko z
powodu paniki, jaką poczuła, ale z powodu intensywności świeżo
rozbudzonych uczuć. Skrzywiła się w przepraszającym uśmiechu.
- Przepraszam, po prostu nie mogę się doczekać, kiedy tam dotrę.
- Chyba jesteś spięta.
- Bo to prawda - przyznała Matylda. Wiedza, że jest żonaty,
pozwoliła jej nieco opuścić obronną gardę; była przekonana, że źle zin-
terpretowała fakty, że jej wybuchowa reakcja na niego w żadnym razie nie
była wzajemna; niemal udało jej się przekonać samą siebie, że wszystko to
z powodu tremy przed otwarciem.
R S
9
- Nie znoszę takich imprez... - zaczęła, a on niemal podskoczył,
całkowicie się z nią zgadzając.
- Ja też nie - rzekł. - Mam setki spraw do załatwienia, a zamiast tego
będę stał w jakimś głupim ogrodzie na dachu szpitala i opowiadał
wszystkim, jak bardzo się cieszę.
- Głupim? Uważasz, że ogród jest głupi? - Była oburzona i odwróciła
się ku niemu, zdając sobie sprawę, że pewnie nie ma pojęcia, że to ona jest
projektantką ogrodu. Ale nie o to chodziło, nie miał pojęcia, z kim rozma-
wia, wypowiedział swoją arogancką opinię, nie zastanawiając się, do kogo
kieruje te słowa. Dante jednak uniknął jej cierpkich słów, ponieważ w tym
momencie drzwi windy stanęły otworem.
- Nie martw się, mam nadzieje, że to długo nie potrwa.
Wywrócił oczami, być może spodziewając się pełnej współczucia
odpowiedzi lub gładkiego zakończenia tego przelotnego spotkania, ale
Matylda poklepała go po ramieniu.
- Masz pojęcie, jak wiele pracy trzeba włożyć w stworzenie takiego
ogrodu?
- Nie - odparł bezczelnie. - Ale wiem co do grosza, ile to kosztuje, i
szczerze mówiąc, uważam, że jest wiele innych rzeczy, których potrzebuje
szpital.
- Pacjentom taki ogród sprawi wiele przyjemności - rzuciła
poruszona Matylda, ale na nim nie wywarło to najmniejszego wrażenia.
- Może - przyznał - ale gdybym był chory, o wiele bardziej
zależałoby mi na nowoczesnym sprzęcie medycznym niż świadomości, że
czeka na mnie ogród, jeśli w ogóle udałoby mi się tam dotrzeć.
- Nie o to chodzi.
R S
10
- A o coś w ogóle chodzi? - skrzywił się. - Wyrażam tylko swoje
zdanie, a ponieważ ogród powstał w głównej mierze z moich pieniędzy,
uważam, że mam do tego pełne prawo.
- Twoich pieniędzy?
- Mojej firmy - przytaknął. - Z początku byłem przeciwny, słysząc,
że szpital ma zamiar przeznaczyć dotację na ten cel, ale potem jakiś
nowicjusz podał tak śmiesznie niską cenę w przetargu, że postanowiłem
się zgodzić. Nic dziwnego, że firma projektująca ogrody ogłasza teraz
upadłość, ale szpital ma ogród, a ja wyszedłem na bohatera. - Wszystko to
mówił tonem wyższości z wyraźnym akcentem, tak że Matylda ledwo
nadążała za wypowiedzią, a jej złość sięgnęła zenitu, kiedy usłyszała:
- Nigdy nie patrz darowanemu kucykowi w zęby.
- Koniowi - powiedziała, idąc za nim wzdłuż rampy dla
niepełnosprawnych, którą kazała zainstalować na miejsce betonowych
stopni i która prowadziła do wyjścia na dach.
- Mówi się: darowanemu koniowi nie zagląda się w zęby... - Słowa
zamarły na jej ustach, kiedy wyszli na zewnątrz.
W przestrzeń, która stanowiła dzieło jej wyobraźni.
Pusty, betonowy dach szpitala stał się dostępny po przeniesieniu
lądowiska dla helikopterów na dach nowo otwartego budynku pogotowia.
Szpital ogłosił przetarg publiczny na zagospodarowanie miejsca jako
przestrzeni wypoczynkowej dla pacjentów, personelu i szpitalnych gości.
Matylda była projektantką ogrodów i do tej pory większość zleceń
zawdzięczała przychylności narzeczonego Edwarda, znanego handlarza
nieruchomości, którego bogaci klienci z radością przeznaczali spore sumy
pieniędzy na urządzenie terenów zieleni. Ponieważ jednak związek ten
R S
11
zaczął się rozpadać, pragnienie Matyldy, aby przejść na swoje, raptownie
się potęgowało. Pomimo dezaprobaty Edwarda założyła własną firmę i
zaczęła żmudną pracę.
Już za drugim podejściem udało jej się wygrać przetarg na
zagospodarowanie dachu. Była w siódmym niebie. W duchu wyobrażała
sobie, jak wyglądać będzie w zieleni pusty betonowy plac.
Teraz stały tam donice z drzewkami, teren wyłożono kolorowymi
mozaikami, wkoło dolatywał szum wody.
Tłumił on odgłosy miasta i umożliwiał prywatność prowadzonych w
zaciszu roślinności rozmów. Hugh Keller słuchał przemowy Matyldy,
która odważnie gestykulowała, opowiadając o swojej wizji. Opowiadała o
obrazie, który każdy mógł wyraźnie widzieć, a którego centrum stanowiły
fontanny, wystrzelające w niebo w różnych odstępach czasu, odbijając
promienie słońca i zieleń ogrodu. Wizja ta była teraz rzeczywistością. W
niedługim czasie Hugh przeciął wstęgę, fontanny wytrysnęły w górę i
ogród został oficjalnie otwarty.
Ze wszystkich stron zaczęto wołać jej imię i Matylda cieszyła się z
tej chwilowej popularności oraz z tego, że udało jej się wymówić od
towarzystwa mężczyzny, z którym tu przyszła. Z pewnością nic nie
zauważył, pomyślała, przyjmując gratulacje i biorąc w dłoń kieliszek
szampana; była na siebie zła, że w dniu tak wielkiego sukcesu zamiast
koncentrować się na nawiązywaniu kontaktów i zadowoleniu ze zwy-
cięstwa, ciągle przywołuje na myśl to przelotne spotkanie.
Był po prostu niegrzeczny i tyle, przypomniała sobie, uśmiechając
się do nadchodzącego w jej stronę Hugh.
Bardzo niegrzeczny, może i przystojny i pociągający, ale nieznośnie
niegrzeczny i...
R S
12
- Cześć, Hugh. - Matylda ucałowała starszego pana w policzek i
skierowała myśli ku odbywającemu się wydarzeniu. Pilnie słuchała Hugh,
który przypominał jej o podziękowaniu burmistrzowi i sponsorom, ale jej
myśli i wzrok podążały bezwiednie ku twarzy mężczyzny, który wzbudził
w niej sprzeczne uczucia. Patrzyła, jak stoi na skraju tłumu, zajęty
rozmową i sprawiający wrażenie niedostępnego i niepasującego do reszty.
Musiał wyczuć, że go obserwuje, ponieważ raptownie spojrzał w jej
stronę. Nagle jej koncentracja na słowach Hugh spadła do zera, a gwar
rozmów w ogrodzie przycichł. Mężczyzna patrzył na nią, a ona, czując, że
się rumieni, odważnie przytrzymała jego spojrzenie. Rozsądek nakazywał
jej zakończenie tej sprawy, oderwanie wzroku i odwrócenie się plecami,
ale teraz rozsądek zdawał się pracować w trybie wyciszonym i nie
dopuszczał do głowy ostrzeżeń, pozwalając jej koncentrować się na
smakowitym obrazie.
- Kiedy wszystko się uspokoi, będziemy mieli okazję porozmawiać. -
Ktoś stuknął ją łokciem i Matylda wróciła na ziemię. Hugh spojrzał na nią
z zatroskaniem.
- Nic ci nie jest?
- Przepraszam cię, Hugh - Matylda rzekła trochę głośniej,
spoglądając na złotą obrączkę na palcu nieznajomego i odwracając się do
niego w znaczący sposób plecami; uśmiechnęła się przepraszająco. - Nie,
nic mi nie jest, zupełnie wyleciało mi z głowy, o czym ostatnio mówiłeś.
Jestem kłębkiem nerwów, cały czas boję się, czy wszystko jest w po-
rządku...
- Wszystko wygląda cudownie, Matyldo - uspokajał ją Hugh, co
sprawiło, że poczuła się jeszcze bardziej winna. - Wykonałaś doskonałą
robotę. Nie mogę uwierzyć, co za zmiana! Ze zwykłego dachu uczyniłaś
R S
13
prawdziwą oazę. Cieszę się, że będą mogli z tego miejsca korzystać
pacjenci, im się to najbardziej należy.
- I ja się cieszę - uśmiechnęła się Matylda. - Zatem o czym chciałeś
porozmawiać?
- O pracy, chociaż słyszałem, że ostatnio jesteś bardzo zajęta.
- Jedynie dzięki tobie. Jaka to praca?
Ale teraz Hugh był daleko myślami i uśmiechał się do burmistrza,
który szedł w ich stronę.
- Może porozmawiamy po przemówieniach?
- Oczywiście - zgodziła się Matylda. - Z przyjemnością. - Z większą
przyjemnością, niż się to zdawać mogło Hugh. Od tygodni bała się tego
przemówienia. Strona biznesowa prowadzenia działalności nie była w
rzeczy samej mocną stroną Matyldy; przygotowała się jednak jak najlepiej.
Poszła do kosmetyczki, zrobiła make-up i fryzurę. Zwykłe szorty i
koszulkę zastąpiła zgrabnym kostiumikiem i diabelnie niewygodnymi
szpilkami. Kiedy rozpoczęły się przemówienia i nadeszła jej kolej,
pewnym ruchem chwyciła mikrofon i rozległ się pisk systemu
nagłaśniającego. Spojrzała na znudzone i zaciekawione twarze, ale
widziała w tłumie tylko jedną z nich. Czekała, jaka będzie jego reakcja.
Zastanawiała się, jak zareaguje, kiedy dowie się, kogo obraził. Ale on
nawet nie patrzył. Jego uwagę przykuwała kruczoczarna osóbka namiętnie
z nim flirtująca, Matylda rozpoczęła swą pierwszą dorosłą przemowę,
podziękowała osobom, o których wcześniej wspomniał Hugh, i wzięła
głęboki oddech.
- Kiedy po raz pierwszy spotkałam się z Hugh, aby porozmawiać o
ogrodzie, było oczywiste, że szpital potrzebuje miejsca odpoczynku.
Miejsca, dokąd można pójść i znaleźć chwilę spokoju oraz zebrać myśli i
R S
14
rozkoszować się zapachami innymi od tych szpitalnych. Dzięki pomocy
wielu osób udało mi się chyba osiągnąć zamierzony cel. Szpital to
stresujące miejsce nie tylko dla pacjentów i ich krewnych, ale także dla
personelu. Urządzając to miejsce, miałam na myśli przestrzeń, która stanie
się okazją do zapomnienia o codzienności. Mam nadzieję, że mi się to
udało.
Matylda mogła powiedzieć jeszcze mnóstwo rzeczy, ale
zdecydowała, że czas, aby do głosu doszła matka natura. I zakończyła
przemowę prosto z serca płynącym:
- Życzę wiele radości!
Matylda poczuła wielką dumę, słysząc zachwyt gości na widok
fontann. Dzieci zaczęły piszczeć z podniecenia. Tylko jedno dziecko nie
przyłączyło się do ogólnej wesołości. Z niewyjaśnionego powodu Matylda
podeszła do tej małej dziewczynki.
- Śliczne, prawda? - Kucnęła przy niej i wyciągnęła ręce. Po jej
dłoniach spłynęły strużki wody. - Zobacz, możesz dotknąć.
W tym momencie nadszedł Hugh i Matylda niechętnie opuściła
dziewczynkę.
- To moja wnuczka, Alex - przedstawił ją Hugh. - Chyba cię
polubiła.
- Jest wspaniała - uśmiechnęła się Matylda, ale w głowie zrodziło się
mnóstwo pytań, dlaczego dziecko stoi jak zaczarowane i nie biega z
pozostałymi; zdawała się nie zwracać uwagi na inne dzieci ani na własnego
dziadka; była całkowicie pogrążona we własnych myślach.
- Ile ma lat?
- Dwa - odparł Hugh, przecierając czoło chusteczką.
- Dobrze się czujesz? - spytała Matylda widząc szarość jego twarzy.
15
- Nic mi nie będzie - odparł. - Ostatnio kiepsko się czuję. To właśnie
o Alex chciałem z tobą porozmawiać.
- Myślałam, że chodzi o pracę... - zamilkła, oboje spojrzeli na ciągle
stojącą nieruchomo dziewczynkę. Na jej buzi jednak pojawił się szeroki
uśmiech; była oczarowana widokiem fontann, ale nadal nie chciała
dołączyć do ogólnej zabawy. Matylda z żalem domyśliła się, o co chodzi.
- Ma pewne problemy - rzekł Hugh wzruszonym głosem. - Ponad rok
temu miała wypadek samochodowy i chociaż z początku zdawało się, że
nic jej nie jest, jej stan stopniowo zaczął się pogarszać. Dni niemal
całkowitej ciszy przeplatają się z dniami pełnymi wybuchów i niepokoju.
Lekarze nieśmiało mówią, że może być dzieckiem autystycznym. Moja
żona Katrina i ja jesteśmy przerażeni...
- Naturalnie. - Matylda uśmiechnęła się współczująco, było jej
przykro słyszeć, przez co musiał przechodzić Hugh. Był miłym, łagodnym,
przyjacielskim człowiekiem i chociaż od miesięcy sporo rozmawiali, nie
wspomniał ani słowem o swoich osobistych problemach. Ale Matylda
także nie dzieliła się swoimi.
- Powiedziałem zięciowi zeszłej nocy, że razem z żoną chcemy dać
Alex prezent. Na tyłach jego posiadłości znajduje się niewielki ogrodzony
teren, na którym można z powodzeniem urządzić miejsce podobne do tego,
nie na taką wielką skalę, oczywiście, i bez sadzawek, kamieni i murków...
- Coś bezpiecznego.
- Właśnie - westchnął Hugh z ulgą. - Takie, gdzie nie zrobi sobie
krzywdy, gdzie będzie mogła spokojnie pobiegać i posiedzieć. Wiem, że
jesteś bardzo zajęta, ale jeśli któreś ze zleceń ci wypadnie, miej mnie,
proszę, w pamięci. Nie chcę cię naciskać, Matyldo, ale widziałem radość
na twarzach dzieci, kiedy uruchomiono fontanny. Gdyby podobny ogród
R S
16
mógł pomóc Alex... - głos mu się załamał, ale Matylda wiedziała, że nie
usiłuje w ten sposób zyskać jej współczucia. Hugh nigdy by tak nie
postąpił.
- Mój zięć uważa, że to strata czasu i nic nie pomoże Alex, ale ja
sądzę, że przynajmniej będzie miała ogród, który da jej nieco przyjem-
ności. Jestem pewien, że go przekonam, uwielbia Alex.
- Hugh, muszę dowiedzieć się nieco szczegółów i obejrzeć miejsce,
zanim będę mogła się ostatecznie zdeklarować, ale mam dwa tygodnie
wolne przed rozpoczęciem kolejnego projektu, więc może się uda. Gdzie
mieszka Alex?
- Mount Eliza - odparł Hugh z lekkim uśmieszkiem. Nie miał on nic
wspólnego z lokalizacją, Mount Eliza była ekskluzywną dzielnicą tuż nad
Zatoką Port Phillip, ale odległość od miasta oznaczała, że dzień pracy
Matyldy zostanie znacznie okrojony. - Przed wypadkiem był to ich letni
dom, ale od tej pory... słuchaj, a może byłoby ci łatwiej, gdybyś tam
zamieszkała? Jest tam mnóstwo pokoi.
- Inaczej chyba nie dam rady - przyznała Matylda. - Pracownicy
przychodzą o świcie, a ja muszę być na miejscu, aby im wszystko pokazać.
- Zatem nie ma żadnego problemu - zapewnił ja Hugh.
- Z przyjemnością podejmę się tego zlecenia.
- Naprawdę?
- Jasne. - Matylda uśmiechnęła się szeroko, radość na twarzy Hugh
utwierdziła ją w słuszności wyboru.
- Czuję się okropnie, że nie zdążysz nawet wypocząć.
- Tak jest, jak się ma własną firmę. Jestem pewna, że nadejdą też
chudsze czasy, nie zawsze zlecenia płyną strumieniem, a to akurat nie bę-
dzie wielką pracą. Muszę tylko znać kilka szczegółów i uzyskać
R S
17
pozwolenie twojego zięcia - nie mogę kopać na jego ziemi i sadzić roślin,
jeśli będzie miał coś przeciwko temu.
- Tutaj nie damy rady tego omówić. - Hugh uśmiechnął się
przepraszająco. - Zresztą to nie na miejscu, powinnaś cieszyć się świętem,
może przy kolacji dziś wieczorem? Zobaczę, czy mój zięć będzie mógł
przyjść, jest tutaj, od razu go zapytam.
- To dobry pomysł - odparła Matylda, kucając znowu, aby pobawić
się z Alex, i odwróciła głowę w stronę, w którą skierował się Hugh.
Uśmiech zamarł na jej twarzy, kiedy dostrzegła mężczyznę, który zabrał
jej dzisiaj tyle psychicznej energii.
- Dante! - Hugh przywołał go, nie wyczuwając najwyraźniej jej
napięcia. Dante podszedł, nie zwracając na nich uwagi, jego wzrok
utkwiony był w Alex.
Matylda poczuła tkliwość w sercu, kiedy kucnął przy dziewczynce;
cicho zaczął przemawiać do córeczki.
- Porozmawiam z Dantem i zarezerwuje stolik na wieczór. - Hugh
był zbyt zadowolony, aby dostrzec zszokowany wyraz twarzy Matyldy.
Udało jej się jedynie skinąć głową.
Ledwie spędziła z nim dwie minuty w windzie, a teraz ma być jego
gościem!
Jest mężem i ojcem, przypomniała sobie Matylda.
Uspokoiła się nieco, tłumacząc sobie, że to, co zaiskrzyło między
nimi, stanowiło jedynie wytwór jej wyobraźni.
A nawet jeśli się jej nie zdawało, był żonaty i o tym nie zapomni ani
na sekundę!
R S
18
ROZDZIAŁ DRUGI
Nie chciała tego robić.
Idąc do restauracji, miała szczerą chęć wykręcić się na pięcie i uciec.
Nie znosiła formalności, które poprzedzały projektowanie ogrodów.
Oglądania planów, rozmawiania o kwotach, harmonogramach, a fakt, że
nie widziała nawet ogrodu, sprawiał, że była to kompletna strata czasu.
Jednak Matylda szybko zorientowała się, że tego typu spotkania stają się
coraz częstsze. Pierwsze spotkania z potencjalnymi klientami odbywały się
w biurach lub restauracjach, a nawet jeśli zapraszano ją do domu, Matylda
zorientowała się, że oczekuje się od niej skutecznego, sprawnego, lecz
krótkiego spotkania.
Jednak tego wieczoru to nie formalne aspekty sprawiały, że czuła
mrowienie w brzuchu.
Przystanęła na moment za filarem przy wejściu do restauracji i
wyjęła z torebki lusterko. Poprawiła szminkę i ułożyła kosmyk włosów.
Doskonale znała prawdziwy powód niepokoju.
Konfrontacja z Dantem.
Na sam dźwięk tego imienia czuła skurcze w żołądku. Wolała, żeby
był bezimienny, aby to przelotne spotkanie nie przerodziło się w nic
więcej, aby móc wygnać z głowy myśli o tym człowieku.
A teraz miała dla niego pracować!
Może właśnie ta kolacja była tym, czego jej było trzeba. Pocieszona
tą myślą ruszyła ku restauracji. Hugh też będzie. To jej dodawało odwagi.
Uwagę Matyldy zwrócił imponujący srebrny samochód
podjeżdżający pod wejście lokalu; kierowca wyszedł ze środka i otworzył
R S
19
tylne drzwi. Matylda zrobiła krok w tył i skryta w cieniu obserwowała, jak
ze środka wynurza się pełna dostojeństwa postać Dantego. Nie miała
zamiaru pogrążać się z nim w luźnej konwersacji, zanim do stolika nie
dołączy Hugh.
Był oszałamiający, westchnęła Matylda, czując się jak podglądaczka,
kiedy patrzyła, jak idzie. Nie tylko ona jedna tak myślała. Ludzie wokół
również skierowali ku niemu swą uwagę, jakby był jakąś znaną
osobistością. Ale w chwili kiedy kierowca już miał zamknąć drzwi, a
odźwierny przywitać Dantego, przeraźliwy pisk dobył się z wnętrza
samochodu, a na jego dźwięk odwróciły się wszystkie głowy.
Szczególnie Dantego.
Nawet z tej odległości widziała napięcie na jego twarzy. Wrócił do
samochodu, z którego wyłoniła się postać młodej kobiety przytrzymującej
rozwścieczoną naprężoną sylwetkę jego córeczki. Dante zabrał przerażoną
córeczkę z rąk kobiety i starał się ją uspokoić. Przytulał ją, koił
spokojnymi słowami, chwycił ją za nadgarstki, kiedy próbowała go bić, a
jej ząbki w grymasie wyglądały niczym zęby dzikiego zwierzątka. Matylda
nigdy nie widziała takiej złości, nigdy nie była świadkiem takiego
wybuchu agresji i nie mogła pojąć, że bohaterką tej sceny może być mała
dziewczynka.
- Tej małej należy się porządne lanie - odezwała się jakaś starsza
kobieta, której nikt o zdanie nie pytał. Matylda przełknęła ostry komentarz.
Zastanawiała się, czy może jakoś pomóc, ale wybuch złości skończył się
równie nagle, jak zaczął. Dante oddał dziecko kobiecie, pocieszywszy
najpierw dziewczynkę, i ze zmartwioną twarzą patrzył, jak obie wsiadają
do samochodu, po czym zniknął w restauracji. Matylda pchnęła drzwi,
nadal wstrząśnięta tym, co zobaczyła, rozejrzała się po lokalu w
R S
20
poszukiwaniu Hugh, ale kiedy kelner podprowadził ją do stolika, znowu
poczuła przemożne pragnienie ucieczki.
Był to stolik dla dwojga.
Jednak zamiast potężnej sylwetki Hugh, przy stoliku napotkała
surową twarz Dantego; wstał, kiedy zjawiła się w pobliżu. Gdyby Matylda
nie była świadkiem sytuacji przed chwilą, nigdy nie uwierzyłaby, że
dopiero co przeżył coś podobnego. Nic w jego postawie nie zdradzało
niedawnych sensacji.
Widziała kątem oka ciekawskie spojrzenia innych, skierowane
zdecydowanie nie w jej stronę; słyszała strzępy rozmów...
- To ktoś znany...?
- Wygląda znajomo...
Wyglądał znajomo z powodu swojej perfekcji - ten facet mógł być
modelem w kolorowym żurnalu; pasował do niego zegarek za dziesięć
tysięcy dolarów oraz szofer i luksusowa limuzyna.
Zdecydowanie nie należał do mężczyzn, z jakimi Matylda jadała
wcześniej kolacje.
A już na pewno nie sam na sam.
- Witaj, Matyldo. - Maniery miał idealne, zaczekał, aż usiądzie, a
potem sam zajął miejsce; cierpliwie czekał, aż zamówi coś do picia. Do
restauracji przyszła pieszo, cieszyła się z nowych butów, a teraz mogła
zamówić dżin z tonikiem, który, jak miała nadzieję, pomoże jej pozbyć się
tremy.
- Hugh przeprasza, ale nie mógł przyjść, rozbolała go głowa po
otwarciu i odprowadziłem go do biura, gdzie... - Dante pstryknął palcami,
usiłując przypomnieć sobie słowo. - Gdzie lekko zasłabł.
- O mój Boże...
R S
21
- Nic mu nie jest. Miał za wysokie ciśnienie od kilku miesięcy;
lekarze usiłowali ustawić mu leki, ale te, które brał ostatnio, chyba
obniżyły ciśnienie za bardzo; dobrze, że byliśmy w szpitalu, kiedy to się
stało, wystarczyło zadzwonić po lekarza.
- A zatem nie jesteś lekarzem? Dante spojrzał na nią zaskoczony.
- Ależ nie, skąd ten pomysł?
- Nie wiem. - Wzruszyła ramionami. - Wydawało mi się, że znasz
dobrze teren szpitala.
- Spędziłem tam dość dużo czasu - odparł i Matylda mogła jedynie
domyślić się, że pewnie ma na myśli Alex. On jednak nie powiedział nic
więcej, tylko skierował rozmowę z powrotem na temat Hugh. - Teraz
odpoczywa w domu, ale nie czuł się na siłach, aby przyjść. Przykro mu, że
nie mógł się zjawić, zwłaszcza że zwrócił się do ciebie z tym zadaniem tak
nagle. Próbowałem się do ciebie dodzwonić...
- Mam wyłączony telefon, nie sprawdzałam.
Idiotka, skarciła się w myślach. Usiłował odwołać to spotkanie,
przełożyć je, a ponieważ jej telefon milczał, Dante, zamiast być w domu z
córką, był zmuszony wynająć opiekunkę i zjawić się w lokalu, podczas
gdy w ogóle nie był zwolennikiem idei ogrodu.
Matylda pociągnęła łyk drinka i przyjrzała się bogatej karcie dań. Na
jej twarzy malował się wyraz zażenowania na myśl, że jest ostatnią osobą,
z jaką Dante chciałby spędzić ten wieczór.
- Zgodziłem się na ogród - Dante przerwał krępującą ciszę. - Hugh
powiedział, że muszę się z tobą spotkać, aby wyrazić zgodę. Czy mam coś
podpisać?
- To nie jest sprawa rozwodowa. - Matylda podniosła wzrok i po raz
pierwszy tego wieczora popatrzyła mu prosto w oczy. - Nie potrzebuję
R S
22
pisemnej zgody. Chciałam tylko się upewnić, czy będziesz zadowolony, że
rozpocznę prace w ogrodzie.
- To żaden problem - rzekł Dante, co z pewnością było odległe od
poczucia zadowolenia. - Przyniosłem plany, abyś je zobaczyła, zakreśliłem
te miejsca, o których wspominał Hugh.
- Czy mogę przyjąć zamówienie?
Kelner stanął przy stoliku, ale Matylda pokręciła głową.
- Proszę nam dać jeszcze chwilę.
Kelner oddalił się. Dante zajął się objaśnianiem menu.
- Ja wezmę to, co zwykle, gnocchi, ale słyszałem, że mają tutaj
wybornego łososia tasmańskiego...
- Jestem pewna, że jest przepyszny - przerwała mu Matylda. -
Naprawdę umiem sama czytać menu, Dante. I nie ma potrzeby odgrywać
tej szopki.
- Szopki?
Matylda wywróciła oczami.
- Udawać - wyjaśniła, ale Dante wpadł jej w słowo.
- Umiem mówić po angielsku, Matyldo, dlaczego nazywasz to
szopką?
- Ponieważ oboje wiemy, że nie chcesz ogrodu i że pewnie zgodziłeś
się tylko dlatego, że Hugh źle się czuje. Usiłowałeś się ze mną skon-
taktować, aby odwołać spotkanie. Przepraszam, że nie przyszło mi do
głowy zerknąć na telefon. Może więc oszczędzę nam obojgu niewygod-
nego wieczoru, dopiję drinka, wezmę plany i zadzwonię jutro umówić się
na obejrzenie twojej posiadłości. Nie musimy z tego tytułu celebrować
całego posiłku.
- A zatem nie chcesz jeść?
R S
23
- Nie chcę marnować twojego czasu. - Przełknęła z trudem ślinę, nie
wiedząc, czy poruszyć temat, który zaprzątał głowy ich obojga. - Wi-
działam, jak przyjechałeś, Alex wyglądała na bardzo zmartwioną... więc
jestem pewna, że kolacja jest ostatnią rzeczą, jaka teraz zaprząta ci głowę.
- Alex często się martwi - odparł Dante spokojnym tonem. - A biorąc
pod uwagę, że jest już po ósmej, a ja pracowałem cały dzień, kolacja jest
akurat tą rzeczą, która zaprząta obecnie moją głowę.
Pstryknął palcem na kelnera i złożył krótkie zamówienie.
- To, co zwykle.
- Oczywiście, a dla pani?
- Dla pani? - powtórzył Dante, uśmiechając się lekko.
- Dla mnie łosoś, poproszę. Przepraszam, że byłam niemiła,
odniosłam takie wrażenie po rozmowie z Hugh. Że dzisiejsze spotkanie
jest ostatnią rzeczą, jakiej pragniesz.
- To dziwne, bo ja odniosłem to samo wrażenie po rozmowie z nim. -
Uśmiechnął się, wyraźnie zakłopotany.
- Skąd ta myśl?
- Hugh zakazał mi absolutnie cię denerwować. Powiedział, że jesteś
zajęta na kilka miesięcy naprzód i że zgodziłaś się zająć ogrodem w
ramach urlopu.
- Tak... Ale...
- Powiedział mi także, że wyświadczasz mu przysługę, ponieważ
poparł twoją ofertę przetargową i czułaś się zobowiązana.
- Nie wszystkie zobowiązania są złe - przerwała mu Matylda. -
Zgodziłam się pracować w czasie urlopu, tak, i czułam się zobowiązana
wobec Hugh z powodu zaufania, z jakim poparł moją propozycję, ale mogę
cię zapewnić, że wykonam tę pracę z wielką przyjemnością.
R S
24
- Przyjemnością? - spojrzał na nią z niedowierzaniem
- Tak - przytaknęła. - Tak się składa, że lubię swoją pracę, Dante.
Chciałam się tylko upewnić, czy nie będzie ci przeszkadzało, że tam
jestem.
- Nie przeszkadza mi.
- Ponieważ Hugh jest chory?
- Czy to ma jakieś znaczenie?
- Dla mnie ma. Wkładam w to całe serce i chcę, aby moje wysiłki
były doceniane. Jeśli ty i twoja żona zgadzacie się wyłącznie ze względu
na Hugh, to robicie to z niewłaściwego powodu. Będę także potrzebować
sporo wiedzy na temat upodobań twojej córki, bo to miejsce ma być
specjalnie dla niej, ale też musi podobać się całej rodzinie.
- Zgoda. - Dante wzruszył lekko ramionami. - Przyznaję się, że nie
wierzyłem w ideę ogrodu, ale skoro ma to pomóc mojej córce, zgadzam się
spróbować, w końcu próbowałem już wszystkiego innego...
- Wyjaśniłam wyraźnie Hugh, że ogród ten nie będzie jakimś
cudownym lekarstwem, ale z pewności idealnie ją wyciszy, da ukojenie,
ulgę.
- Skoro tak... - rzekł powoli Dante i po raz pierwszy w jego głosie nie
było słychać wyniosłości. Matylda poczuła dreszcz, słysząc tkwiący w nim
ból. - Będzie wart wszystkie pieniądze.
- Może wezmę plany i się im przyjrzę, a potem w niedzielę
mogłabym porozmawiać o Alex z twoją żoną.
- Moja żona nie żyje.
Nie rozwinął wypowiedzi. Nie dodał nic więcej. Jego ton był
opanowany, rysy pozbawione emocji, nie było w nich bólu, który widziała,
kiedy mówił o córce.
R S
25
- Nie wiedziałam, tak mi przykro - rzekła Matylda.
Nie machnął dłonią, nie pokręcił głową, nie dał żadnego znaku
mówiącego, że powinna była to wiedzieć i Matylda pogrążyła się w
zawstydzeniu.
Tymczasem podano jedzenie, a Dante zaczął doprawiać gnocchi solą
i pieprzem, aż Matylda nie wytrzymała i wymówiła się wizytą w toalecie.
Pochyliła się nad umywalką i zamknęła oczy.
- Cholera - przeklęła samą siebie i pożałowała każdego bezdusznego
słowa, które wypowiedziała. Poprawiła makijaż i przyjrzała się własnemu
odbiciu w lustrze w złoconej ramie, aż jej serce nieco się uspokoiło.
Stwierdziła, że przeprosi go raz jeszcze. Nie, zostawi to w spokoju,
oczywiście, że zakładała, że jego żona żyje. Ma córkę i nosi obrączkę. Nie
miała za co przepraszać. Dlaczego zatem uciekła? Dlaczego nie chciała
wracać?
- Wszystko okej? - spytał Dante, kiedy usiadła na miejscu.
- Tak. Nie jestem dobra w takich rzeczach.
- W jakich rzeczach?
- Kolacjach służbowych. A powinnam, bo byłam już na niejednej.
- Myślałem, że dopiero co rozpoczęłaś działalność.
- Bo tak jest, ale mój narzeczony był agentem nieruchomości...
- Och - skrzywił się Dante, a na twarzy Matyldy pojawił się
nielojalny uśmieszek wobec Edwarda.
- Był dobry, bardzo dobry. To dzięki niemu
wystartowałam. Sprzedawał opuszczone posiadłości, zaniedbane, z
zarośniętymi ogrodami, w tym momencie wkraczałam ja...
- I dodawałaś kilka zer do ceny sprzedaży... - rzekł suchym tonem.
- Z początku to nie było tak.
R S
26
- Z początku tak zawsze jest.
- A więc czym się zajmujesz? - spytała Matylda, nabierając ryż,
kiedy Dante urwał kawałek chleba i zanurzył go w occie balsamicznym.
Żałowała, jak zwykle w restauracji, że nie zamówiła tego co on.
- Jestem adwokatem. Specjalizuję się w sprawach karnych.
Ręka Matyldy zamarła w drodze do ust. Uśmiechnęła się.
- Teraz, jak mi to powiedziałeś, chyba zaczynam kojarzyć twoje
nazwisko. - Wypiła łyk wina i przypomniała sobie popołudniowy artykuł z
gazety. - Dante Costello, to ty broniłeś tego chłopaka, który...
- Możliwe. - Wzruszył ramionami.
- Ale...
- Bronię spraw nie do wygrania. I zwykle wygrywam.
- Domyślam się, że dotacja dla szpitala miała na celu złagodzić twój
wizerunek.
- Dobrze się domyślasz.
Jego arogancja nie zdenerwowała jej. Jego szczerość była czymś
zdrowym.
- Daję dotacje niekiedy z dobrymi intencjami, a niekiedy ponieważ...
- Ponieważ?
- Właśnie jak to ujęłaś, chcę złagodzić swój wizerunek, Matyldo.
Lubiła, kiedy wypowiadał jej imię. W jego głębokim, włoskim
akcencie brzmiało przepięknie. Jednak najważniejsze, że teraz po raz
pierwszy zobaczyła, jak się śmieje. Było to niesamowite doświadczenie, bo
nagle spod maski wyłonił się nieco inny mężczyzna.
Jedli w błogiej ciszy, nastrój nieco się rozluźnił i Matylda wreszcie
przeszła do sedna sprawy.
- Pomogłoby mi nieco, gdybyś opowiedział mi o upodobaniach Alex.
R S
27
- Uwielbia wodę - rzekł bez wahania. - Także... ale tego nie da się
wstawić do ogrodu...
- Powiedz.
- Mąkę, bawi się mąką i ciastem.
- Faktury mają kojące działanie - rzekła Matylda, widząc, jak Dante
mruga ze zdumieniem oczami. - Odkryłam to, szukając materiałów do
ogrodu; wiele dzieci autystycznych... - Skrzywiła się na własną
niedelikatność. - Tak mi...
- Proszę, nie przepraszaj mnie znowu - wpadł jej w słowo. - To już
się robi nudne, tak czy inaczej, to raczej ja powinienem cię przeprosić.
Zakłopotałem cię, wspominając o żonie. Domyślasz się chyba, że nie
bardzo umiem mówić o tym ludziom. Jestem raczej dość oszczędny w sło-
wach. - Uśmiechnął się i Matylda odwzajemniła uśmiech, milcząc i mając
nadzieję, że cisza pozwoli rozwinąć się sytuacji. Spojrzała w jego piwne
oczy i wiedziała, że zaraz zacznie mówić. - Piętnaście miesięcy temu
miałem normalną, zdrową córeczkę. Niemal już chodziła, uśmiechała się,
dawała buziaki, machała, zaczynała mówić. Wtedy wraz z żoną miały
wypadek. Dwie godziny zajęło, zanim udało się wyciągnąć je z auta... -
Matylda poczuła, jak ogarnia ją dreszcz, podczas gdy on przywoływał z
pamięci chłodne, makabryczne szczegóły zdarzenia; w tym jednym
momencie rozumiała go. Wiedziała, że musi z siebie wszystko wyrzucić,
zrozumiała maskę, jaką nosi, zrozumiała, jak bardzo musi go prześladować
horror przeszłości i brutalność rzeczywistości. - Jasmine była nie-
przytomna. Zmarła po przywiezieniu do szpitala. - Wypił łyk drinka, nie
po to, by zwilżyć usta, pomyślała Matylda, lecz by zrobić przerwę w zbyt
emocjonalnej opowieści. - Z początku oprócz drobnych obrażeń wydawało
R S
28
się, że Alex nic nie jest. Zatrzymano ją w szpitalu na kilka dni na
obserwację, ale wydawała się zdrowa...
Dante skrzywił się i zmrużył oczy, patrząc prosto na Matyldę, ale
ona wiedziała, że wcale jej nie widzi.
- Kiedy to mówię, zdaje mi się, że wtedy niezbyt uważnie
wszystkiemu się przyglądałem...
- Musiałeś mieć sporo na głowie - dodała łagodnie Matylda i po
chwili wahania Dante skinął głową.
- Często zastanawiam się, czy czegoś nie przeoczyłem. Alex
wydawała się okej, ale kilka miesięcy później, dwudziestego drugiego
września, zaczęła krzyczeć... pamiętam tę datę, ponieważ to urodziny
Jasmine. To były trudne dni, ale ten był wyjątkowo trudny... Szykowałem
się na cmentarz, zupełnie jakby Alex wiedziała. Mówię, że krzyczała, ale
to nie była zwykła złość, to była prawdziwa histeria, pełna wściekłości.
Godzinami ją uspokajałem. Wezwaliśmy lekarza, który powiedział, że ona
wyczuwa mój żal i że wszystko będzie w porządku, ale już kiedy to mówił,
wiedziałem, że to nie jest normalne, że coś jest źle. Niestety miałem rację.
- To się ciągnęło? Dante skinął głową.
- Za każdym razem było coraz gorzej. Radziłem się wielu lekarzy,
Hugh był zmartwiony, Katrina wszystkiemu zaprzeczała...
- Zaprzeczała?
- Nie chciała przyznać, że mamy problem. Ja też czasem tak robiłem,
ale nie mogłem udawać, że wszystko jest okej, a Katrina zaczęła tak się
zachowywać... - Pociągnął łyk drinka. - Po kilku miesiącach zabrałem
Alex do domu do Włoch. Pomogło mi towarzystwo rodziny, ale Hugh i
Katrina byli zdruzgotani, stracili córkę i teraz wydawało im się, że chcę im
R S
29
zabrać wnuczkę. Nie miałem jednak wyboru i przez jakiś czas z Alex było
lepiej, ale nagle niespodziewanie wszystko wróciło.
- Więc wróciłeś?
- Jak na razie jestem z powrotem w Australii i staram się podjąć
decyzję. Mam dużą rozprawę, która rozpoczyna się za tydzień, więc nadal
pracuję, ale nie biorę żadnych nowych spraw. Teraz rozumiesz, dlaczego
nie widzę sensu w odnowieniu ogrodu, ponieważ nie wiem nawet, czy
Alex będzie tu, aby się nim cieszyć. Ale myślę, że Hugh i Katrina mają
nadzieję, że jeśli coś zrobią, cokolwiek, aby polepszyć sprawy, istnieje
większa szansa na to, że zostanę.
- A jest taka? - Matyldę samą zaskoczyło to pytanie.
- Moja rodzina jest we Włoszech. Mam dwóch braci i trzy siostry,
wszyscy mieszkają nieopodal
Rzymu. Alex miałaby mnóstwo kuzynów do zabawy, a ja miałbym
więcej rodzinnego wsparcia, nie musiałbym polegać na Katrinie i Hugh,
ale... to nie chodzi o mnie.
Matylda chciała jednak wiedzieć więcej.
- A co z twoją pracą?
- Mam szczęście - uśmiechnął się sucho. - Zawsze ktoś pakuje się w
tarapaty, tutaj czy we Włoszech, a bycie dwujęzycznym to duża zaleta.
Mogę pracować w każdym z tych krajów.
- Nie przeszkadza ci to? - Matylda wiedziała, że przekracza granice
grzecznej konwersacji, że nie powinna dociekać, ale jej ciekawość była
silniejsza. Ledwie zauważyła, że kelner uzupełnił kieliszki z winem. -
Obrona tego rodzaju osób, to mam na myśli.
- Wierzę w zasadę domniemania niewinności.
- Ja też, ale nie powiesz mi chyba, że ten facet, który zabił...
R S
30
- Ten facet został uznany za niewinnego w obliczu sądu - przerwał
jej Dante.
- Wiem - odparła Matylda.
Nie była orłem z prawa, ale trzeba by chyba żyć na pustyni, aby nie
wiedzieć o słynnych sprawach, jakie prowadził Dante Costello. Były to
naprawdę duże sprawy i nawet jeśli ten człowiek, o którym czytała, był
naprawdę niewinny, z pewnością inni, których bronił Dante, nie byli. Jego
praca była tak odmienna od jej, że słuchając, siedziała jak zaczarowana.
- Czy kiedykolwiek żałujesz, że wygrałeś?
- Nie - odparł stanowczo.
- Nigdy? - Patrzyła, jak jego wargi zaciskają się.
- Nigdy.
Poczuła dreszcz. Niemal widziała go w todze i peruce,
nieporuszonego, bez miłosierdzia, z ustami wydętymi w pogardliwym
grymasie podczas odrzucania niezbitych dowodów. Każdy skończyłby
rozmowę w tym miejscu, ale nie Matylda.
- Nie wierzę ci.
- Wobec tego nie masz pojęcia, o czym mówisz.
- Wiem, że nie, a mimo to ci nie wierzę.
To powinien był być koniec. Powinna była wrócić do jedzenia i
zagłębić się w miłej konwersacji, ale zamiast tego jego słowa zmroziły ją.
- Jesteś dumna ze wszystkiego, co zrobiłaś?
- Nie ze wszystkiego - przyznała Matylda. - Ale z pewnością nie jest
to nic wielkiego. A co to ma do rzeczy?
- Wszystko. Każdy z nas ma swoje mroczne tajemnice, wszyscy
mamy rzeczy, które potoczyłyby się inaczej, gdyby móc cofnąć czas.
Różnica pomiędzy moimi klientami a zwykłym człowiekiem polega na
R S
31
tym, że oni prowadzą publiczne życie. Słowa, które wypowiedzieli w
gniewie, wracają do nich rykoszetem, moment słabości kosztuje o wiele
więcej, niż jest wart.
- Ale przecież jeśli nie zrobili nic złego, nie mają się czego obawiać.
- Nie, jeśli dobrze wykonam swoją pracę. Muszę wierzyć w
niewinność moich klientów.
- Nawet jeśli wszystko wskazuje na to, że tak nie jest?
- Och, Matyldo - uśmiechnął się sztucznym uśmieszkiem. - Nie
powinnaś wierzyć we wszystko, co jest napisane w gazetach.
- Nie wierzę, mówię tylko, że nie ma dymu bez ognia...
Zarumieniła się, ale Dante jedynie się uśmiechnął.
- To ty zaczęłaś wypytywać mnie o pracę, nie moja wina, że nie
podobają ci się odpowiedzi, dobrze, to teraz ty opowiedz mi o tym, co
takiego zrobiłaś, że masz wątpliwości co do mojej profesji.
- Nic złego nie zrobiłam, przykro mi, że muszę cię rozczarować.
- Ja nigdy się nie rozczarowuję. I wiem, że masz swoje tajemne
sekrety, każdy je ma.
- Okej - westchnęła z rezygnacją Matylda. - Ale jeśli spodziewasz się
jakiegoś skandalu, to się rozczarujesz. Jest jedna mała rzecz z dzieciństwa.
- Z pewnością nie tak mała, skoro nadal o tym myślisz i się
rumienisz.
- Nie rumienię się.
- To opowiadaj, co się stało.
- Ukradłam kilka czekoladek na obozie szkolnym. Wszyscy tak robili
- dodała niemal natychmiast.
- A ty sądziłaś, że wyjdziesz na idiotkę, jeśli postąpisz inaczej?
R S
32
- Coś w tym stylu - wymruczała Matylda, teraz rumieniąc się na
całego.
- I zamiast zrobić tak, jak chciałaś sama, dostosowałaś się do reszty,
mimo że wiedziałaś, że tak się nie robi.
- Właśnie, przepraszam, jeśli cię rozczarowuję.
- Nie rozczarowujesz, wiele się można dowiedzieć o ludziach z ich
wspomnień z dzieciństwa. Teraz postąpiłabyś podobnie. Nie mówię, że
ukradłabyś tabliczkę czekolady, po to, żeby nie zwracać na siebie uwagi,
ale z pewnością nie lubisz konfrontacji.
Matyldę zaszokował ten trafny osąd.
- Moja praca polega w części na doprowadzeniu osoby do
konfrontacji z własną skrytą prawdą.
- Ja nie mam ukrytych zmartwień - rzekła z pewnością siebie
Matylda.
- Znasz siebie samą bardzo dobrze.
- To prawda.
- Czy zatem mogę? Tak z ciekawości czy mogę zadać ci kilka pytań?
- Mieliśmy rozmawiać o ogrodzie.
- Oto plany. - Podał jej zwój papierów. - Możesz robić, co ci się
żywnie podoba.
- Ale dlaczego?
- Lubię przekonywać ludzi. - Dante wzruszył ramionami. - A ty
jeszcze nie dałaś się przekonać. Musisz tylko szczerze odpowiedzieć na
pewne pytania.
Podano deser i Matylda lekko się zawahała. Miała plany, ale Dante
zdecydowanie nie był w nastroju do dyskusji o roślinach, więc sensownie
byłoby się wycofać. Zjadła główne danie, była grzeczna i teraz mogła
R S
33
odejść, nie było powodu, by przedłużać to spotkanie. Oprócz jednego. Że
chciała, aby ten wieczór trwał dalej.
Przyznała się do tego sama przed sobą.
Zapragnęła zagrać w jego grę.
- Robią tu przepyszny mus czekoladowo-orzechowy, z gorącym
sosem malinowym - kusił ją Dante.
- Brzmi cudownie - odparła Matylda, a kiedy kelner zniknął, jej
roziskrzony wzrok napotkał spojrzenie Dantego. Poczuła ekscytację na
myśl, że ich spotkanie przenosi się na kolejny poziom i nie po raz pierwszy
tego dnia zastanowiła się, co takiego było w Dantem Costello, co aż tak ją
poruszało.
ROZDZIAŁ TRZECI
- Odpowiesz szczerze?
Nie uśmiechał się teraz, a jego głos był ściszony i pomimo pełnej
restauracji Matylda czuła się tak, jakby byli zupełnie sami.
Jego piwne oczy bacznie obserwowały jej twarz. Czuła się niemal,
jakby ją osaczał.
- Obiecałaś, że będziesz odpowiadać zgodnie z prawdą.
- Nie jestem w sądzie - roześmiała się nerwowo Matylda.
- Jeśli mamy zamiar grać, musimy trzymać się zasad.
- Dobrze, ale naprawdę myślę, że jesteś...
- Wszyscy mamy tajemnice. Weźmy na przykład twojego eks...
- Edward nie ma tu nic do rzeczy.
R S
34
- Jeszcze jedna kolacja służbowa, jeszcze jeden klient, któremu
trzeba zaimponować, jeszcze jeden ogród do odnowienia i może zdobę-
dziesz jego uwagę, może pewnego dnia...
- Nie jest mi to potrzebne - powiedział Matylda przez zaciśnięte
zęby. - Nie wiem, do czego zmierzasz, ale nie mieszaj w to Edwarda.
- Jeszcze świeże blizny?
- Nie - odparła suchym tonem. - Edward i ja rozstaliśmy się kilka
miesięcy temu. Już mam to całkowicie za sobą.
- Kto zerwał?
- Ja - odparła Matylda, odzyskując pewność siebie. Ta wiadomość z
pewnością wygna z jego głowy obraz biednej i porzuconej kobiety.
- Czemu? - spytał prosto z mostu, ale Matylda pokręciła głową.
- Nie jestem przygotowana na odpowiedź na to pytanie. Miałam
swoje powody, a na wypadek gdybyś był ciekaw, nie chodziło o osobę
trzecią.
- Życzyłaś mu kiedykolwiek śmierci?
- Słucham? - była zszokowana.
- Czy szczerze możesz powiedzieć, że ani razu nie życzyłaś mu
śmierci?
- Albo jesteś szalony, albo... zadajesz się z szalonymi ludźmi! Nigdy
nie powiedziałam, że...
- Wzywam jako świadka twoją koleżankę i zapewniam cię, że jej
wersja wydarzeń tamtego wieczoru całkowicie różni się od twojej.
- Jakiego wieczoru? - skrzywiła się Matylda.
- Tego wieczoru - odparł z całkowitą pewnością. - Twoja
przyjaciółka dokładnie pamięta rozmowę, w której wyraziłaś wyraźnie
pragnienie śmierci Edwarda.
R S
35
Przestań, pomyślała Matylda. Umiał przepytywać, umiał znaleźć
słaby punkt, ale Matylda nie miała zamiaru dać mu satysfakcji. Nie po-
zwoli się złamać.
- Nadal nie wiem, co masz na myśli.
- Zatem pozwól, że odświeżę ci pamięć. Mówię o wieczorze, kiedy
powiedziałaś, że chciałabyś, aby Edward umarł. Powiedziałaś tak, prawda,
Matyldo?
Zaprzeczenie byłoby czystym kłamstwem. Nagle przeniosła się w
czasie o dwa miesiące wstecz, czuła brutalne słowa Edwarda, jakby
słyszała je po raz pierwszy.
- Może gdybyś nie była taka oziębła, nie musiałbym szukać innych
kobiet.
Te słowa prześladowały ją i upokarzały, poniżały jako kobietę, i
kiedy wybiegła z domu prosto do Judy, zdążyła już uwierzyć w słowa
Edwarda. W to, że ponosi winę za rozpad ich związku, w to, że gdyby była
bardziej seksowna, weselsza, Edward nie musiałby flirtować z innymi i nie
musiałby aż tak jej poniżać. Dante w jakiś sposób też o tym wiedział.
- Powiedziałaś tak, prawda?
- Powiedziałam, tak się czasem mówi w złości.
- A ty byłaś bardzo zła, prawda?
- Nie, byłam zmartwiona i zdenerwowana, ale złość to nieco za dużo.
- I tyle wystarczyło, aby życzyć mu śmierci?
- Dobra - syknęła Matylda. - Byłam wściekła, każdy na moim
miejscu by był, gdyby usłyszał... tak, powiedziałam, że życzę mu śmierci,
ale istnieje ogromna różnica pomiędzy słowami a faktyczną chęcią
wprowadzenia ich w czyn.
R S
36
Kręciło jej się w głowie od tych emocji, czuła się, jakby jakiś
czarownik wyciągał na wierzch jej przeszłość, jej tajemnice, i nie chciała
już tego dłużej ciągnąć.
- Czy możemy na tym poprzestać? - rzekła, ledwie łapiąc oddech.
- Kiedy tylko zechcesz. W końcu to tylko zabawa!
Deser był boski, słodki mus pysznie kontrastował z wyrazistym
malinowym sosem, ale Matylda była zbyt roztrzęsiona, aby w pełni się nim
delektować.
- Smakuje ci deser?
- Jest smaczny, nie jestem aż tak głodna, chyba już pójdę do domu.
- Przepraszam, jeśli zepsułem ci apetyt. Boże, ale on był bezczelny!
- Nie, nie przepraszasz, w zasadzie wydaje mi się, że właśnie to
miałeś zamiar zrobić - wypaliła.
Sięgnęła po torebkę i zabrała plany.
- Przyjadę do twojego domu w niedzielę po południu. Spojrzę na
plany jutro, ale dopóki nie zobaczę ogrodu, nie będę mogła powiedzieć nic
konkretnego.
- Powiedzieliśmy już wszystko, co konkretne. - Uśmiech Dantego
był niemal współczujący, kiedy podniosła się z krzesła, nie musiał
rozwijać tematu. Oboje wiedzieli, o czym mówi.
- Jak sama powiedziałaś, istnieje wielka różnica pomiędzy tym, co
się mówi, a tym, co się robi. Chciałem tylko to udowodnić.
- Wobec tego możesz to uznać za udowodnione. Dobranoc, Dante.
Nie spieszyła się, Dante miał sporo czasu, aby do niej dołączyć.
- Jak daleko musisz iść?
R S
37
Usłyszała głos Dantego, który pojawił się za jej plecami, a jego
zapach podrażnił jej nozdrza, czuła, że musiał być blisko już od jakiegoś
czasu. Szła pewnym krokiem, nie odzywając się.
- Jadam tutaj często, przysyłają mi rachunek raz na miesiąc i tym
zajmuje się sekretarka. Podwieźć cię do domu?
- Mam mieszkanie za mostem. - Matylda wskazała w stronę
wieżowców stojących po drugiej stronie rzeki. - To zaledwie pięć minut
drogi spacerem.
- Wobec tego potowarzyszę ci - rzekł Dante. - Nie powinnaś iść tędy
sama o tej porze.
- Naprawdę, nie ma takiej potrzeby... to rzut beretem.
- Ja jednak wolałbym cię odprowadzić, jeśli ci to nie przeszkadza.
Szczerze mówiąc, wolałaby iść przez most sama niż w jego
towarzystwie.
- Ja również mam tutaj niedaleko mieszkanie.
Matylda była pewna, że z pewnością jest to apartament, który w
niczym nie może równać się z jej lokum wielkości pudełka do butów.
- Jakoś trudno mi uwierzyć w to, że masz mieszkanie - powiedział
Dante. - Biorąc pod uwagę twoją pracę, wydawało mi się, że wybierzesz
raczej życie w domku z ogrodem.
- Taki mam plan, właśnie wystawiłam mieszkanie na sprzedaż.
Nigdy tak naprawdę go nie lubiłam.
- Więc dlaczego je kupiłaś?
- Bo to była spora okazja. Dobra lokalizacja, idealna do pracy. Nie
mówiłam ci, że przez parę ostatnich lat spotykałam się z agentem
nieruchomości?
R S
38
- Dobrze, że nie wspomniałaś o doskonałym oświetleniu i cudownej
panoramie.
- Tylko dlatego, że mieszkam na drugim piętrze. Dojazdy z Mount
Eliza do miasta są chyba czasochłonne?
- Zwykle nie jeżdżę do pracy; latam helikopterem.
- No tak. - Matylda wywróciła oczami.
- To nie jest mój helikopter - słyszała w jego głosie nutki
rozbawienia. - To taki rodzaj taksówki, wolę spędzić godzinę lub dwie
więcej w domu niż w samochodzie. Często jednak korzystam z
apartamentu, zwłaszcza jeśli mam na głowie jakąś dużą sprawę.
- Tutaj masz trochę spokoju.
- Tak, bardzo angażuję się w pracę i muszę się skupić. Ale to nie
jedyny powód. Prasa niekiedy bywa okrutna. Wolę trzymać ich z dala od
rodziny.
Minęli już most i teraz szli wzdłuż ciemnego brzegu rzeki.
- To tutaj - rzekła Matylda, kiedy zbliżyli się do wieżowca. Dam już
sobie radę.
- Jestem pewien, że tak, ale byłaś moim gościem i odprowadzę cię
bezpiecznie pod same drzwi.
Musiał koniecznie teraz chwalić się manierami? Matyldę to
zastanowiło. Od kiedy się spotkali, był wyłącznie niegrzeczny. Teraz było
nieco za późno na rycerskość.
Ale nie miała siły się kłócić. Wzruszyła z rezygnacją ramionami.
Ucieszyła się, że mieszka na drugim piętrze i mogą iść schodami, zamiast
znowu tkwić razem w ciasnej windzie.
- Zawsze chodzisz po schodach?
R S
39
- Tak, to dobre ćwiczenie - skłamała. - Dziękuję za wieczór, był
bardzo udany.
- Naprawdę? - Dante uniósł brwi. - Chyba ci nie wierzę.
- Starałam się być grzeczna, skoro już odprowadzasz mnie pod same
drzwi.
Nie spodziewał się chyba zaproszenia na kawę?
Jak uda jej się spędzić dwa tygodnie w jego towarzystwie, skoro
wystarczył jeden wieczór, aby zmieniła się w galaretę? Musiała wziąć się.
w garść, stanąć na bezpiecznym gruncie, udawać, że jej nie onieśmiela,
udawać, że aż tak bardzo jej nie porusza.
- Dziękuję za plany, Dante, nie mogę doczekać się rozpoczęcia prac.
- W ten bezpośredni sposób Matylda postanowiła zakończyć to służbowe
spotkanie. Jednak kiedy jego dłoń dotknęła jej ręki, natychmiast tego
pożałowała. Był to drugi raz, kiedy miała z nim fizyczny kontakt. Tym
razem jednak chłód metalowej obrączki nie uspokoił jej, przypomniał jej o
bólu, jaki musiał kryć się za tym nieprzeniknionym wzrokiem.
Nigdy nie spotkała osoby, którą tak trudno byłoby rozszyfrować,
nigdy nie pokazała tyle z siebie komuś, kto w zamian pokazał jej tak
niewiele. Chciała jednak wiedzieć więcej.
- Interesujesz mnie, Matyldo.
- Myślałam, że cię nudzę.
- Och nie. - Pokręcił głową, a ona utkwiła wzrok w jego
hipnotyzującym spojrzeniu, oczarowana zmysłowymi rysami jego twarzy.
- Skąd ci to przyszło do głowy?
- Ja tylko...
R S
40
- On cię naprawdę skrzywdził, prawda? Poniżał cię do momentu,
kiedy nie wiedziałaś już sama, kim jesteś, nie wiedziałaś nawet, czego ty
sama chcesz.
Skąd on to wiedział? Tak łatwo ją przejrzał. Czyżby była taka
przewidywalna?
- A kiedy wyssał już z ciebie ostatnią kroplę, odrzucił cię...
Pokręciła przecząco głową, zadowolona, że mylił się chociaż co do
jednego.
- Nie. To ja zerwałam.
- Postawiłaś kropkę nad i. To już i tak było skończone.
Miał racje. Oczywiście, że było skończone. Nadal czuła przerażającą
samotność, która wypełniała jej serce przez wiele nocy przed tym ostatnim
wieczorem.
- Dobrze mi bez niego.
- Lepiej niż dobrze - rzekł Dante, a ona wstrzymała oddech. Między
nimi narastało pożądanie, a mimo to wyraz jego twarzy był zupełnie
nieprzenikniony. Gra wstępna rozpoczęła się już kilka godzin temu,
pocałunek wydawał się rzeczą nieuniknioną. Powinna się była zatrzymać i
normalnie tak by postąpiła. Jednak przez sekundę przypomniała sobie
ostatnie próby randkowania, kiedy obawiała się tego właśnie momentu lub
całowała się tylko po to, aby udowodnić sobie, że jest godna pożądania.
Powinna była to przerwać, ale jej ciało mówiło co innego.
Musnął wargami jej policzek i zaczął szukać jej ust. Tyle emocji, tyle
odczuć, które zalewały ją nieprzebraną falą. Nie opierała się, wsunęła palce
w jego włosy, przyciągnęła jego twarz do swojej. Ogarnął ich płomień tak
żarliwy, że nie mieli drogi ucieczki od jego gorąca. Jego pocałunek był
tym, czym być powinien, był taki, za jakim tęskniła.
R S
41
Do tej pory. Teraz chciała więcej, chciała, aby ugasił ten ogień w jej
wnętrzu.
- Powinienem iść.
Słowa te spadły na nią znienacka, Matylda nie dała rady nawet
skinąć głową. Poczuła napływające zawstydzenie. Wystarczyło, by kiwnął
palcem, a zaprosiłaby go do środka.
Co było w tym mężczyźnie? Nigdy nie czuła czegoś podobnego,
takiego uzależniającego uczucia, a nie znała go nawet dwóch dni.
- Do zobaczenia w niedzielę - jego głos był całkiem spokojny, ale
dłonie nadal trzymał na jej drżącym ciele. Skinęła niemo głową. - Wziąłem
je dla ciebie z restauracji. - Podał jej czekoladki. - Wiem, że sama miałaś
na to ochotę!
- Ukradłeś je?
- Och nie - roześmiał się. - Po co miałbym je kraść? Były tam po to,
żeby je zabrać.
R S
42
ROZDZIAŁ CZWARTY
Matylda nie wiedziała, czego ma się spodziewać. Z łatwością
znalazła drogę i kiedy w nią skręciła, aż wstrzymała oddech z wrażenia.
Przed nią rozciągała się piękna panorama Zatoki Port Phillip. Przygryzła
wargi, spoglądając na imponujące wille otoczone wspaniałymi ogrodami i
miała ochotę wyjąć notatnik i zanotować kilka uwag.
Nagle myśl o długich wieczorach spędzanych na unikaniu Dantego
wydała się jej łatwiejsza do zniesienia. Wjechała na krawężnik i
przeczesała ręką włosy, czując nagle pokusę zawrócenia prosto do domu.
Obudziła się w sobotę po niespokojnej nocy i była w ciągłym stanie
pobudzenia, zwłaszcza po przeczytaniu w gazecie o nowym wielkim
procesie, który ma się rozpocząć przed sądem Melbourne i w którym
weźmie udział jako obrońca nie kto inny, a sam Dante Costello. Artykuł w
dużej mierze poświęcony był jego osobie.
Mimo to Matylda wiedziała niewiele więcej; twarz, patrząca na nią
z gazety, wcale nie przypominała tego mężczyzny, który trzymał ją w
ramionach i który z taką łatwością obudził jej kobiecość, prawdziwego
Dantego, jakiego niewątpliwie wtedy dostrzegła.
Matylda wiedziała, że rozsądnie byłoby zadzwonić do Hugh i
powiedzieć, że nie da rady podjąć się zadania. Ale wiedziała też, że lojal-
ność wobec Hugh nie ma nic wspólnego ze sposobem, w jaki dała się
obezwładnić Dantemu. Nie mogła myśleć o niczym innym.
- Ostrożnie - wypowiedziała na głos to słowo i powtarzała je w
myślach raz za razem, kiedy powoli wyjeżdżała z powrotem na ulicę,
kierując się w stronę posiadłości Costellego.
R S
43
Podjazd był surowy niemal jak jego właściciel, otoczony cyprysami i
prowadził ku wielkiej willi w stylu śródziemnomorskim. Białe ściany
sprawiały, że niebo zdawało się bardziej błękitne, przez wielkie okna do
środka musiały wlewać się promienie słońca. Surowe zarysy domu
łagodziły rośliny pnące, bluszcze, ciężkie kwiaty bzu zwisające wokół
wejścia niczym kiście winogron, wymieszane z jaśminem i kontrastujące z
jego nieco grubszymi gałązkami dawały w efekcie obezwładniający widok.
- Witaj! - Hugh otworzył drzwi. - Matyldo, to moja żona Katrina. -
Przedstawił wysoką, elegancką kobietę. Jej zimne oczy patrzyły na
Matyldę, jakby oceniając zwykłą, bawełnianą sukienkę i sandały, które
miała na sobie, z wyraźną dezaprobatą.
- Nie spodziewałam się, że tak wyglądasz... nie wyglądasz jak
ogrodnik - roześmiała się.
- Matylda jest projektantką, Katrino - rzekł Hugh.
- Jednak udzielam się w pracy ogrodniczej, lubię, aby wszystko od
początku do końca było dopilnowane.
- Cudownie - uśmiechnęła się Katrina, ale jej oczy pozostały
chłodne. - Chodź, przedstawię cię Dantemu.
Matylda już miała powiedzieć, że zdążyli się poznać. Jednak nic nie
powiedziała, gdyż najwyraźniej ani Hugh, ani Dante nie wspomnieli
Katrinie o kolacji. Przyglądała się jej ukradkiem. Nie wiedziała, co o niej
myśleć. Była ładna, miała długie włosy o zadziwiającym odcieniu blond,
przyprószone trochę siwizną, i chociaż miała już powyżej pięćdziesiątki,
na jej twarzy nie było widać śladu zmarszczek.
Było w niej jednak coś wyniosłego, jakiś chłód, który onieśmielał
Matyldę.
Wnętrze domu było równie imponujące jak jego fasada.
R S
44
Hugh wrócił do samochodu przynieść walizki Matyldy, a obie
kobiety weszły do pokoju. Białe sofy stały pośród mebli z ciemnego
drewna, wielkie lustra optycznie jeszcze bardziej zwiększały
pomieszczenie i odbijały błękit oceanu. Na ścianach widniały niezliczone
fotografie Jasmine.
Matylda poczuła się nieswojo i jej policzki zarumieniły się, kiedy
przypomniała sobie pocałunek Dantego.
- Moja córka - napomknęła Katrina. - Dobrze, że Alex może ją
widzieć, a i dla Dantego jest to spore pocieszenie.
- Była bardzo piękna - odezwała się Matylda.
- I mądra - dodała Katrina. - Miała i urodę, i inteligencję, była
cudowną żoną i matką. Nikt z nas nigdy nie pogodzi się z jej stratą, a
zwłaszcza Dante. Nigdy nie widziałam człowieka tak zdruzgotanego
żalem. On ją po prostu uwielbiał. Wiesz, że w dniu jej śmierci wysłał
kwiaty do jej biura. Była sobota, ale ona musiała wpaść do pracy po
dokumenty. Zabrała z sobą Alex. Dante musiał obdzwonić wszystkie
kwiaciarnie w Melbourne, żeby dostać jaśmin, w zimie to było nie do
pomyślenia, ale Dante, jak to on, wytrzasnął kwiaty spod ziemi. Zrobiłby
dla niej wszystko.
Matylda poczuła ulgę, kiedy przeszła do kuchni, po ataku Katriny
spotkanie z człowiekiem, którego tak się obawiała, stanowiło dla niej miłą
odmianę. Poczuła się, jakby widziała go pierwszy raz.
Zupełnie nie przypominał mężczyzny, którego poznała. Nie
spodziewała się, że przywita ją w garniturze, ostatecznie była niedziela, ale
jakoś trudno było jej wyobrazić go sobie w dżinsach i T-shircie. A już na
pewno nie w wytartych dżinsach i pogniecionym, niedbale wsuniętym w
nie podkoszulku. I na pewno nie wyobrażała go sobie przy masywnym
R S
45
kuchennym stole, zagniatającego ciasto. Alex wpatrywała się w rytmiczną
pracę rąk ojca.
- Dante, Alexandra - zawołała Katrina. - Przyszła Matylda.
Spojrzała na nią tylko jedna para oczu. Alexandra była nadal
pochłonięta ciastem.
- Dzień dobry - jego powitanie było pospieszne, natychmiast
powrócił uwagą do córki, posypując mąką ciasto, które ugniatali.
- Dzień dobry - odparła Matylda. - Robicie chleb...?
- Nie. - Dante wstał, wycierając ubrudzone mąką dłonie w spodnie. -
Wyrabiamy ciasto i bawimy się mąką.
- Aha.
- Robimy to od pory lunchu.
Już miała wydać z siebie kolejne ach, ale przygryzła język,
wdzięczna Katrinie za kontynuację jej dziwacznej przemowy.
- To jedno z ulubionych zajęć Alex - wyjaśniła Katrina.
- Była smutna po lunchu - wszedł jej w słowo Hugh. - Wiesz, jakie
są dzieci.
- Hugh, może pokażesz Matyldzie ogród?
- Hugh ma odpoczywać - stwierdził Dante. - Sam oprowadzę
Matyldę.
- Dobrze. A ja pójdę i sprawdzę, czy w domku letnim dla Matyldy
wszystko jest przygotowane.
- Letni domek? - skrzywił się Dante. - Kazałem dla niej przygotować
pokój gościnny.
- Cóż, domek letni byłby o wiele lepszy dla Matyldy. Miałaby trochę
prywatności, a Alex mogłaby czuć się nieswojo, gdyby ktoś obcy kręcił się
po domu, bez urazy, Matyldo.
R S
46
- W porządku - odparła Matylda, chociaż z trudnością przywołała na
twarz uśmiech. - Nie ma dla mnie znaczenia, gdzie będę spać. Będę długo
pracować, muszę tylko mieć miejsce do spania i jedzenia...
- W domku letnim jest urocza mała kuchenka, kazałam zaopatrzyć
lodówkę, będzie ci bardzo wygodnie.
- To twoja wina - powiedział Dante, kiedy znaleźli się sami na
zewnątrz.
- Co takiego? - Matylda zamrugała oczami.
- Że zostałaś wygnana do letniego domku. Jesteś za ładna jak dla
Katriny - uśmiechnął się.
- Ach - zachichotała nerwowo. - Chyba mnie za bardzo nie polubiła.
- Spodziewała się zobaczyć ogorzałą na twarzy, żującą gunię
dziewuchę o krótkich włosach. Mam najbrzydszą służbę na świecie, każdą
z osób osobiście wybierała Katrina.
Matylda roześmiała się zaskoczona jego słowami.
- Wczorajsze gazety chyba nie polepszyły atmosfery - stwierdziła,
odnosząc się do łańcuszka kobiet, z którymi spotykał się Dante od śmierci
żony, ale ten tylko wzruszył ramionami.
- Z przelotnymi znajomościami nawet Katrina umie sobie poradzić.
Ostre słowa zaskoczyły Matyldę. Spodziewała się, że złagodzi ich
surowe brzmienie uśmiechem, pokaże, że to żart, ale Dante szedł dalej,
więc ciągnęła konwersację.
- Czy twoi teściowie mieszkają tutaj z tobą?
- Boże, nie. Mieszkają kilka kilometrów stąd. Teraz jednak szukamy
nowej niani, najlepiej takiej po sześćdziesiątce, z drewnianą nogą i Katrina
musi dorzucić swoje trzy grosze. Czy mi się to podoba, czy nie, w tej
chwili jest mi potrzebna do opieki nad Alex... - przerwał i ogarnęła ich
R S
47
cisza. Znajdowali się przy wielkim basenie otoczonym przeźroczystą
ścianką. Matylda nie mogła się nadziwić wielkości basenu.
- Możesz korzystać, kiedy będziesz miała ochotę.
- Dzięki - odparła Matylda, wiedząc, że tak się nie stanie. Myśl o
rozbieraniu się do kostiumu w towarzystwie Dantego nie była szczególnie
kojąca.
- A oto ogród - rzekł, kiedy podeszli do bramy. - Jest okropnie
zarośnięty, zapuszczony, usiłowałem go oczyścić, ale mój ogrodnik się
starzeje. Ledwie starcza mu sił na wykonanie regularnych zajęć. Aha i
jeszcze jedno... rachunek wystaw na mnie.
- Zatrudnił mnie Hugh.
- Hugh nie będzie płacił za moje sprawy, zatem rachunek prześlij do
mnie, Matyldo.
Nie chciała tego zrobić i nie miało to nic wspólnego z pieniędzmi.
Od strony finansowej nie miało to dla niej żadnego znaczenia, ale myśl, że
będzie w ten sposób niejako zatrudniana przez Dantego była dla niej
niewygodna.
- Potrzebujesz zaliczki? Żeby zapłacić podwykonawcom, nie wiem,
jak się umawiałaś z Hugh...
- Umawiam z Hugh - poprawiła go. Najwyraźniej nie był
przyzwyczajony do odmowy. Potrzebna jej była zaliczka, ale nie miała
zamiaru ulec i nie miała zamiaru pozwolić, aby dyktował jej warunki. -
Prowadzę interesy z Hugh. Jeśli chcesz się z nim rozliczać, to twój wybór.
Co dziwne, nie kłócił się.
Otworzył bramę do ogrodu i pomimo jego opowieści Matylda po-
myślała, że tak właśnie wygląda piękno.
R S
48
Wypielęgnowane ogrody Dantego były cudowne, ale dla Matyldy nic
nie mogło równać się z naturalnym pięknem przyrody zarośniętego
ogrodu. Był sporych rozmiarów, pośrodku rosła wielka wierzba płacząca,
która musiała mieć ponad sto lat. Ogród stanowił malowidło pełne głębi
zaakcentowanej mnogością barw, krzewów i drzew, które miały zakwitnąć,
kiedy jej już tutaj dawno nie będzie.
- Mnóstwo alejek, które rozchodzą się od wierzby, wzdłuż nich
żywopłoty i każda prowadząca do innej panoramy, specjalne miejsce dla
Alex... - rozmarzyła się Matylda.
- Dasz radę coś z tym zrobić?
Nie odpowiedziała, tak była pochłonięta myślami.
- Zamek, zaczarowany zamek jak w bajce. Znam kogoś, kto robi
przepiękne domki dla dzieci. Teraz użyjemy torfu, ale potem każda ścieżka
będzie inna; przy jednej posadzimy stokrotki, przy innej bratki...
- Wyrobisz się w czasie?
- Nawet w krótszym. Więcej będę mogła powiedzieć jutro, jak się tu
nieco oczyści. O szóstej przyjedzie ekipa, będzie nieco hałasu, ale to tylko
jutro...
- Okej, Katrina bierze jutro Alex do siebie. Będziesz miała swobodę.
Przykro mi, że się przez nią źle poczułaś.
- Nic się nie stało. To nic wielkiego.
- Chodź, pokażę ci domek letni, nie będziesz musiała sobie gotować,
miło by było, gdybyś wpadała na...
- To żaden problem - przerwała Matylda.
- Tak chyba będzie lepiej.
- Po tym, co stało się w piątek?
R S
49
- Nie sądzę, żeby Katrina to zaakceptowała, gdyby wiedziała. Nie
wie nawet, że jedliśmy razem kolację.
- To nie jej sprawa - rzekł Dante, ale Matylda pokręciła głową.
- Ale ona uważa inaczej.
- Matyldo - spojrzał na nią przenikliwie ciemnymi oczami - powiem
ci to, co powiedziałem Katrinie. Nie interesuje mnie związek, jakikolwiek
związek. Na razie jestem w żałobie po stracie żony, żony i szczęścia mojej
córeczki. Lubię kobiety, lubię piękne kobiety i jak sama widziałaś w
gazecie, lubię ich towarzystwo.
- Czuła się, jakby wbijał jej nóż w serce. - Ale zawsze są to
znajomości, które nie mają dalszego ciągu. Jeśli w piątek dałem ci odczuć
inaczej, to przepraszam.
- Nie dałeś mi odczuć inaczej - głos niemal zamierał jej w gardle.
W ułamku sekundy zrozumiała, co Dante jej oferuje. Mogła go mieć
przez chwilę, dzielić jego łóżko, ale nie serce. Matylda wiedziała, że nie da
rady tak zrobić, że ukojenie jego bólu jedynie wznieci jej własny. - To był
tylko pocałunek, Dante. Od chwili zerwania z Edwardem byłam na kilku
randkach z pocałunkami... znasz powiedzenie o żabie, która po pocałunku
zmienia się w księcia? Jeden pocałunek wystarczy, Dante...
- Rozumiem - uśmiechnął się krzywo.
- To się więcej nie powtórzy.
- Chciałem tylko to wyjaśnić.
- Dobrze, cieszę się, że to zrobiłeś.
- A mnie jest przykro, że ci się nie podobał pocałunek. - Dał jej
wyraźnie do zrozumienia, że nie interesuje go nic więcej oprócz
przelotnego romansu, a to była ostatnia rzecz, jakiej jej teraz było trzeba. -
Ponieważ myślałem, że...
R S
50
- Czy możesz mi pokazać, gdzie będę mieszkać? - Matylda wpadła
mu w słowo. Odwróciła się raptownie i ugrzęzła nogą w krzakach jeżyn.
- Ostrożnie - rzekł Dante, ale już było za późno. Kolce wbiły się w
gołą łydkę.
- Nic mi nie jest.
- Leci ci krew.
- To tylko zadrapanie.
Dante jednak wyjął chusteczkę, opadł na kolana i zaczął opatrywać
zadrapanie.
- Przycisnę chwilę, to zatrzyma krwawienie, a potem zabiorę cię do
letniego domku. - Jego głos brzmiał zupełnie normalnie, jego ciało było
odprężone, a ona czuła zawrót głowy, podczas gdy jego palce dotykały
gołej łydki. - Tam chyba jest apteczka.
- Nic mi nie jest - wyjąkała.
- Oczywiście, to tylko zadrapanie, ale... - Jego głos zamarł, kiedy na
nią spojrzał, a ona odwzajemniła spojrzenie i poczuła się jak sarna w
matni. Wiedziała, że on czuje, jak bardzo podniecone jest jej ciało, czuje
zapach rozgrzanej skóry, wiedział, że skłamała, kiedy powiedziała, że go
nie chce. - Matyldo... - W jego głosie czaiło się pożądanie, dzięki Bogu, że
się odezwał i dał jej tę krótką chwilę, aby odsunąć nogę. Odwróciła się z
płonącymi policzkami i ruszyła desperacko w stronę bramy, pragnąc
więcej przestrzeni, dystansu, aby zebrać myśli, zanim ciało znowu ją
zdradzi.
Kiedy drzwi zamknęły się za Dantem, Matylda nie rozejrzawszy się
nawet wokół, rzuciła się na łóżko. Skryła twarz w dłoniach, chowając swój
wstyd, pewna, że Dante był jego świadkiem.
R S
51
Co się z nią działo? Według Edwarda nawet nie lubiła seksu, a tutaj
zachowywała się jak ogarnięta powodzią hormonów rycząca małolata,
zastanawiając się nad romansem z mężczyzną, który pragnął tylko jej ciała.
Po raz pierwszy przyjrzała się pomieszczeniu. Było tu cudownie.
Skośny sufit z drewna cedrowego; budynek stał na tyłach posiadłości, kie-
dyś musiał być po prostu wielką szopą, ale teraz w imponujący sposób
przebudowaną. Była tu niewielka kuchnia i mała łazienka z prysznicem, w
głównym pomieszczeniu znajdowało się wielkie łóżko, telewizor i
odtwarzacz CD. Janet, jej gosposia, dostarczyła bagaże i wypełniła zapasa-
mi lodówkę.
- Pan Costello prosił, aby zapytać, czy będzie mu pani towarzyszyć
przy kolacji. Podajemy o wpół do ósmej, kiedy mała Alex jest już w łóżku,
z wyjątkiem wtorków i czwartków. Wtedy mam zajęcia z Biblii...
- Nie - odparła Matylda. - To znaczy proszę przekazać, że nie
przyjdę.
- Przyniosę pani kolację tutaj.
- Nie ma takiej potrzeby, zjem kanapkę albo skoczę do któregoś z
barów.
- Jak pani chce, ale jeśli będzie pani czegokolwiek potrzebować,
proszę zadzwonić.
Kiedy Matylda została sama, przebrała się w ubranie robocze -
spłowiałe dżinsowe szorty oraz luźną koszulkę, do tego skarpetki i para
solidnych butów. Ruszyła w stronę ogrodu uzbrojona w notatnik i taśmę
mierniczą, gotowa przeobrazić swoją wizję w rzeczywiste plany. Zatraciła
się na całe godziny, jak zwykle, kiedy była we wstępnej fazie projektu, a
gdy ostatnie promienie słońca schowały się za drzewami, była gotowa na
długi, chłodny prysznic.
R S
52
Byle nie lodowaty!
Niestety, kręcenie kurkami nic nie dało, system ogrzewania wody
najwyraźniej szwankował. Matylda owinęła się ręcznikiem i drżąc z zimna,
skuliła na łóżku. Powinna była zadzwonić do Janet i powiedzieć o awarii,
ale w tej sytuacji nic nie było oczywiste, a już na pewno ostatnią rzeczą,
jakiej chciała, był spacer po trawniku w ogrodzie Dantego z kosmetyczką
pod pachą. Matylda skrzywiła się; była na posiadłości wartej miliony, a
musiała myć się jak żebraczka.
ROZDZIAŁ PIĄTY
Boże, ależ było gorąco.
Matylda napełniła butelkę wodą z kranu i przyjrzała się terenowi
pracy.
Był rześki poranek. Matylda, przyzwyczajona do pracy na świeżym
powietrzu, ubrała się „na cebulkę", nałożyła mnóstwo kremu z filtrem,
ciężkie buty, szorty, koszulkę, bluzę oraz kapelusz. O świcie przywitała
całą armię pracowników. Pieniądze nie stanowiły problemu, ale czas
owszem, potrzeba było mnóstwo rąk do sprawnego oczyszczenia ogrodu.
Praca szła żwawo i poranek szybko mijał. Późnym popołudniem czuła już
przypieczone słońcem barki. Podwykonawcy w końcu odjechali,
zostawiając za sobą ogołoconą połać ziemi, z wyjątkiem masywnej
wierzby.
Matylda upiła potężny łyk wody i rozpoczęła inspekcję terenu,
obejrzała płot, ciesząc się, że jest w dobrym stanie.
R S
53
Wymagał jedynie drobnych napraw, ale tego wieczoru była już i tak
zbyt zmęczona, by zrobić cokolwiek. Tak naprawdę marzyła tylko o tym,
aby zostawić swoje rzeczy i pojechać do domu, ale przypomniała sobie o
bezpieczeństwie pozostawionego sprzętu i zarzuciła tę myśl.
Opryskała sobie wodą twarz, a następnie zdjęła kapelusz i wylała resztę
zawartości na głowę.
- Matyldo. - Podskoczyła, słysząc znajomy głos. - Przestraszyłem
cię, przepraszam, że cię nachodzę.
- Wcale mnie nie przestraszyłeś. Ostatecznie to twój ogród, już się
zbierałam.
Była brutalnie świadoma tego, jak wygląda, cała umorusana błotem,
z mokrą koszulką. Zajęła się zbieraniem narzędzi. Dante podszedł bliżej.
- Pomyślałem, że przyprowadzę Alex, żeby obejrzała ogród, zanim
pójdzie spać.
Teraz ogród przypominał bardziej plac budowy, pomyślała Matylda.
Dante podszedł wraz z Alex do niewielkiej kępy trawy w pobliżu wierzby.
Miał na sobie szorty i adidasy, bez skarpetek, co tylko podkreślało jego
smukłe, wysportowane łydki. Ciało miał niezwykle wysportowane, a
przecież nie był typem sportowca, całe dnie spędzał w biurze, zastanowiła
się Matylda.
- Cześć, Alex. Wiem, że teraz jest tu okropny bałagan, ale za kilka
dni będzie prześliczny ogród.
Alex nie zwracała w ogóle uwagi na otoczenie. Wzrok miała
nieobecny, utkwiony gdzieś w oddali.
- Sporo dziś zrobiłaś - rzekł Dante. - Co będzie teraz?
R S
54
- Nudne rzeczy. Jutro przychodzą hydraulik i elektryk, potem będą
betonować, a potem mam nadzieję zacznie się wyłaniać jakiś konkretny
kształt.
Chciała spytać, jak mu minął dzień, chciała nieco przedłużyć tę
rozmowę, ale celowo się wstrzymała; to Dante musiał wykonać teraz
pierwszy krok, ona i tak już się wystarczająco najadła wstydu. Cisza
jednak była wszechogarniająca i Matylda poczuła wręcz ulgę, kiedy Dante
skierował się ku Alex.
- Idziemy do łóżka, młoda damo. Czułość w jego głosie poruszyła
Matyldę.
Alex opierała się i zaczęła piszczeć, wyginając małe ciałko na
wszystkie strony. Matylda otworzyła szeroko oczy, widząc tak olbrzymią
wściekłość, jednak Dante, najwyraźniej przywykły, chwycił nadgarstki
dziewczynki i mocno przycisnął rączki do jej boków.
- Nie - rzekł stanowczym tonem. - Nie bijemy.
Uniósł Alex delikatnie, lecz stanowczo, i tuląc do piersi jej wijące się
ciałko, zaczął ją uspokajać. Dziewczynka powoli słabła, aż w końcu
ucichła.
- Wierz mi lub nie, ale chyba właśnie otrzymałaś komplement.
Zwykle nie muszę jej nawet prosić, żeby wyszła z ogrodu. Może jednak
polubi to miejsce. Zabiorę ją i położę spać. Skończyłaś już?
- Niedługo, muszę tylko spakować rzeczy.
- Zapraszamy cię na kolację.
- Nie, dziękuję - Matylda po prostu odmówiła, bez wdawania się w
zbędne wyjaśnienia.
- To żaden kłopot - naciskał Dante - podgrzeję tylko posiłek. Janet
we wtorki i czwartki chodzi do Anonimowych Alkoholików.
R S
55
- Powiedziała, że...
- Każdy ma swoje tajemnice, pamiętaj; przyjdź - zaproponował
ponownie.
- Nie. - Tym razem nawet nie starała się być miła. Odwróciła się i
zabrała do sprzątania rzeczy. Alex nie tylko miała oczy ojca, miała także
jego osobowość. Oboje potrzebowali bliskości i oboje w jakiś sposób ją
odtrącali. Usłyszała z oddali zamykającą się furtkę.
Chłodny prysznic to niezły pomysł, przekonywała się Matylda. Cały
dzień nie mogła wytrzymać z upału. Potrzebowała nieco ochłody.
Włosy miała sztywne od pyłu, dłonie czarne od ziemi, a skórę niemal
tak opaloną jak Dante.
Zagryzła wargi i zanurzyła się w zimnych strumieniach wody. W
końcu zakręciła kurki i owinęła się ręcznikiem, przeklinając niczym
ogrodnik, jakiego miała nadzieję zobaczyć Katrina, Matylda otworzyła
drzwi i wpadła na kogoś.
- Kiedy miałaś mi zamiar powiedzieć? Słyszałem, jak piszczysz -
odezwał się Dante.
Matylda stanęła jak zamurowana.
- Szpiegujesz mnie? - Czuła się zawstydzona i zagrożona. Wlepiła
wzrok w walkie-talkie które trzymał w dłoni.
- To elektryczna niania - wyjaśnił z cierpliwością, jakby mówił do
niepełnosprawnej umysłowo. - Janet zostawiła notkę z wiadomością o
wodzie, właśnie ją przeczytałem, więc spakuj, proszę, swoje rzeczy, bo się
przenosimy.
- Naprawdę nie ma takiej potrzeby - nalegała Matylda, obnażona i
bezbronna. - Jutro przychodzi hydraulik...
R S
56
- Matyldo, moja córka śpi w domu sama, więc proszę cię, po prostu...
ubierz się i chodźmy. Przyjdę po twoje rzeczy później.
Co nie pozostawiało jej zbytniego wyboru.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Matylda siadła do wielkiego stołu raczej ponura i nieśmiała. Cała
jadalnia ozdobiona była freskami, a na stoliku migotał monitor elektrycz-
nej niani. Poczuła, że się rumieni, omal nie oskarżyła tego człowieka o
nękanie. Wybąkała coś w ramach przeprosin, ale reakcją Dantego było
jedynie nalanie jej solidnego kieliszka wina.
- Czerwone będzie dobre?
- Wspaniałe - skłamała Matylda, ale upiwszy łyk, ze zdumieniem
stwierdziła, że jest naprawdę wspaniałe. Trzymając wielki kielich w dłoni,
wpatrywała się w jego piękny kolor, byle tylko nie patrzeć na Dantego.
- Nie masz doświadczenia z dziećmi, prawda?
- Nie, wcale, oprócz mojej koleżanki Sally...
- Ma dziecko?
- Nie, ale kilka razy myślała, że jest w ciąży.
Zdołała go rozbawić. Dostrzegła w uśmiechu idealnie białe zęby.
Sama też nie mogła powstrzymać się od śmiechu.
- Przed urodzeniem Alex niemowlę widziałem tylko w telewizji,
moja matka była najmłodsza z rodzeństwa, więc wszyscy kuzyni są o wiele
starsi, a ja byłem najmłodszy i rozpuszczony.
- Wyobrażam sobie.
R S
57
- Nagle pojawiła się ta mała istotka i mam wiedzieć wszystko.
- Sama byłabym przerażona.
- I ja byłem i nadal niekiedy jestem.
Uśmiech zniknął z jej twarzy. Widok Dantego jako samotnego ojca
poruszał ją bardziej, niżby chciała.
- Musi być ci ciężko.
- Bo jest. W przyszłym tygodniu mam dużą sprawę, ale potem będę
musiał podjąć decyzję.
- Czy wracać do Włoch? Przytaknął.
- Każdy lekarz mówi, że Alex potrzebuje ustalonego porządku i
systematyczności, teraz mam kłopot, żeby jej to zapewnić, Katrina chce
pomagać, ale... ona chce wskrzeszać Jasmine, nie chce, żeby cokolwiek
zakłócało pamięć jej córki, co jest zrozumiałe, tylko że czasami...
- Trochę przesadza?
- O wiele bardziej niż trochę. Pokażę ci pokój gościnny, już
przygotowano, a potem możemy coś zjeść.
- Wezmę tylko kanapkę - odparła Matylda, ale Dante zignorował ją i
poprowadził na górę po schodach w stronę wielkich drzwi na końcu
korytarza.
Najwyraźniej pojęcie pokoju gościnnego w wydaniu Dantego
znacznie różniło się od wyobrażeń Matyldy.
Dopiero kiedy weszli do środka, Matylda zrozumiała, jak dalece
została relegowana przez Katrinę. Centralnym punktem pokoju było wiel-
kie, masywne łoże ze śnieżnobiałą pościelą; stało dumnie na samym
środku i można było z niego patrzeć prosto na wielkie okna, które Matylda
do tej pory widziała jedynie od zewnątrz, z okien zaś rozciągała się
R S
58
przepiękna panorama zatoki. Matylda pomyślała, że chyba umarła i
znalazła się w niebie.
- Nie zasnę - westchnęła rozmarzona. - Całą noc będę patrzeć na
zatokę, a potem nie będę miała sił do pracy w ogrodzie. Tu jest cudownie.
- I jest też ciepła woda - rzekł żartobliwie Dante.
- Wygłupiasz się. - Matyldzie podobała się zmiana, jaka w nim
zaszła.
Na oknach nie było zasłon ani firanek.
- Nikt tu nie zajrzy - rzekł Dante, widząc jej minę.
- Nikt oprócz przepływających marynarzy z ładunkiem do Tasmanii.
- Okna są przymglone. Obiecuję, że nikt cię nie zobaczy.
- Dobrze.
- To co teraz zjemy?
Teraz już nawet nie usiłowała się kłócić.
Podczas kolacji, czy była to wina nastroju, czy alkoholu, Matylda
poruszyła temat jej niedawnego rozstania, ale kiedy Dante spytał, w jaki
sposób do tego doszło, wzruszyła ramionami i rzekła:
- Naprawdę nie wiem. Długo byliśmy bardzo szczęśliwi, jego kariera
się rozwijała, nagle zaczęły się kłótnie.
- To się nigdy nie zaczyna nagle, Matyldo.
- A skąd ty to wszystko wiesz?
- To moja praca, muszę wiedzieć co nieco o ludzkiej psychice.
- W końcu spędzał tyle czasu w pracy, że nie miał już czasu na nic
innego, wmawiał mi, że to moja wina, że nie może... - Przymknęła oczy.
- Co miało być twoją winą?
- Nieważne, to był powód, dla którego wszystko się rozpadło.
- Jasne.
R S
59
W powietrzu zawisła cisza. Nagle odezwał się Dante.
- Faceci tacy jak Edward zwykle nie mają kontaktu z własnymi
uczuciami, raczej sprawiają, że inni czują się źle, niż uznają, że sami mają
problem.
- On mówił, że to moja wina.
- Nie spodziewał się chyba, że będziesz namiętna w sypialni, kiedy
permanentnie cię ignorował? To nie jest możliwe - oddać się całkowicie
komuś, o kim nic nie wiesz i do kogo nie masz zaufania.
Poczuła napływające do oczu łzy.
- To on miał problem, nie ty.
- On mówił to samo, tylko że o mnie. A co u ciebie?
- U mnie? - Skrzywił się Dante.
- Co z twoim związkiem?
- A co ma być?
- Wspomniałeś coś, że nie był idealny...
- Nie, powiedziałem, że nie wszystkie związki są idealne, ale nie
miałem na myśli mojego.
Matylda wiedziała, że kłamie, i wiedziała także, że tymi słowami
zamyka temat. Odsłoniła się przed nim po raz pierwszy od dawna i nie
chciała zostać teraz odtrącona.
- Powiedziałeś, że chcesz naprawić swoje problemy, Dante, to jakie
one są?
- Jakie to ma teraz znaczenie? Jak powiedziałaś, zawsze są dwie
wersje, nie mogę podawać swojej, kiedy Jasmine już nie ma, by się mogła
wybronić.
- Masz rację. - Matylda przygryzła dolną wargę. - Jeśli chce się być
blisko kogoś, trzeba oddać też jakąś cząstkę siebie.
R S
60
- A ty chcesz być blisko?
- Powiedz mi o tym, co czujesz...
- A którą część piekieł chcesz zwiedzić?
Nic nie powiedziała, tylko popatrzyła na niego, jak powoli odstawia
kieliszek na stolik, opiera łokcie na kolanach, przeczesuje palcami włosy.
Jego ból był tak namacalny, tak widoczny, że Matylda czuła go niemal
przez skórę.
- Zawsze jest... - Nie zdążył nawet zacząć, kiedy rozległ się
przeraźliwy krzyk. Chwycił intercom i wstał. - Muszę do niej zajrzeć, a po-
tem chyba się położę. Mam jeszcze stertę papierów do przejrzenia.
Dobranoc, Matyldo.
- Może ci przy niej pomogę.
- Ona nie lubi obcych.
- Dante... - powiedziała do jego oddalających się pleców Matylda i
dodała szeptem: - Nie rób ze mnie obcej.
R S
61
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Kiedy tylko helikopter Dantego poderwał się z idealnie
przystrzyżonego trawnika, Katrina już zarządziła prace dla hydraulika.
Matylda oczyma wyobraźni już widziała swoje rzeczy z powrotem
przenoszone do domku gościnnego. Obudziło ją piękne słońce i
przeciągała się jak kot, nie mogąc wyjść z łóżka.
- Białe mrówki! - Katrina omal nie zakrztusiła się przy śniadaniu,
kiedy hydraulik wsunął głowę przez drzwi. - Z pewnością można naprawić
rury, a mrówki usuniemy, kiedy... - Słowo zawisło w powietrzu i Matylda
skupiła całą uwagę na cukiernicy, a Katrina ciągnęła zwykłym tonem: -
Załatwcie sprawę z wodą, wszystko nie musi być zrobione dzisiaj.
- Obawiam się, że nie da rady, mur nie wytrzyma nowego systemu.
Trzeba będzie wymienić partie ścian - to będzie nie lada zadanie.
Nie tylko to duże zadanie zdominowało kilka kolejnych dni.
Katrina praktycznie wprowadziła się do domu Dantego i wychodziła
dopiero późnym wieczorem, kiedy on wrócił z pracy. Matylda ledwie ją
zauważała, całą energię poświęcała tworzeniu ogrodu.
Teraz problemy zaczynały się piętrzyć. Wielka wierzba miała
masywnie porozgałęziane korzenie i Matylda musiała pozmieniać plany
ścieżek, aby je skutecznie ominąć. Dzień skończył się dyskusją z
hydraulikiem i elektrykiem w kwestii rozmieszczenia rur do fontann.
Potem okazało się, że białe mrówki przeniosły się na tylną ścianę domku
gościnnego.
Pod koniec dnia Matylda była w stanie ledwie dowlec się do domu,
podgrzać posiłek i udać do pokoju.
R S
62
- Mamy chyba kreta na sterydach - powiedział Dante, widząc spiętą
minę Matyldy, kiedy udał się któregoś dnia do ogrodu zobaczyć, jak
postępują prace.
- Wręcz przeciwnie, wszystko idzie zgodnie z planem, ale przy takiej
pracy zawsze wyskakuje coś niespodziewanego. Ale wydaje mi się, że
wreszcie wszystko jest opanowane.
- Zjesz z nami kolację?
- Nami?
- Przychodzą Katrina i Hugh.
- Nie, dzięki.
- Przepraszam, że mnie ostatnio nie było, musiałem przygotowywać
się do procesu.
- Opowiedz mi o tym.
- Zanudziłbym cię na śmierć, naprawdę cię to interesuje?
- Bardzo, nie znam się na tym zupełnie, ale jestem bardzo ciekawa.
- Wiesz jednak, że nie mogę o tym z tobą rozmawiać.
- Wiem, adwokat nie rozmawia o procesie z ogrodnikiem...
- Z nikim o tym nie mogę rozmawiać.
- Wiem, mam płatną telewizję i oglądam czasem procesy -
zażartowała Matylda.
- Jesteś stuknięta - roześmiał się Dante, ale w tym momencie rozległ
się dźwięk komórki i Dante zaczął suchym tonem wydawać polecenia do
telefonu.
- Poszła do ciebie!
Minęło całe piętnaście minut, kiedy Dante wreszcie skończył
rozmowę, a Matylda ledwo mogła utrzymać Alex na rękach. Postawiła ją i
R S
63
zebrała trochę stokrotek, z których zrobiła dla dziewczynki mały
wianuszek. Dante ukucnął przy nich i patrzył się z otwartymi ustami na
scenę, która Matyldzie wydawała się całkiem normalna.
- Słucham?
- Alex sama do ciebie poszła.
- Nie jestem aż taka straszna, Dante.
- Nie rozumiesz. Ona do nikogo nie podchodzi. Widziałaś wtedy, jak
chciałem ją stąd zabrać, co się działo.
- Może jest już gotowa, aby na nowo zacząć ufać... może to się musi
dziać stopniowo, kolejnym razem będzie jeszcze łatwiej. Pozwól jej się
pobawić przez chwilę, porozmawiaj ze mną, Dante, może cię to zdziwi, ale
to pomaga.
- Nie sądzę.
- Ale ja tak - powiedziała z przekonaniem Matylda, patrząc, jak
dziewczynka bawi się kwiatkami.
- Pamiętasz naszą rozmowę w restauracji? - Ostrożnie dobierał
słowa. - Pytałaś, czy kiedykolwiek żałuję wygranej, a ja powiedziałem, że
nie. Skłamałem.
- Wiem.
- Nie w sensie profesjonalnym oczywiście. Na salę sądową zawsze
wchodzę po to, by wygrać, inaczej by mnie tarn nie było, ale czasem
pojawia się takie uczucie...
- Żalu?
- Niepokoju. Niepokoju, że tak dobrze wykonuję swoją pracę. Jest
jeszcze druga strona medalu. Są sprawy, które liczą się bardziej. Liczą się,
ponieważ...
R S
64
- Ponieważ gdybyś wygrał, nie czułbyś tego niepokoju? - Domyśliła
się, że Dante chciał jej powiedzieć, że człowiek, którego broni, jest
niewinny i w tym wypadku ta sprawa liczyła się bardziej od innych.
- Wygrasz, zawsze przecież wygrywasz. Twój klient nie mógłby
mieć lepszego obrońcy.
- Matyldo, nie mówimy o moim kliencie, nie masz pojęcia, o czym
mówisz.
- Ależ mam.
- Nie znasz się na prawie.
- Być może, ale już mi powiedziałeś, na co cię stać i co możesz
zrobić, nawet jeśli nie masz przekonania, że... gdybym wpakowała się w
tarapaty, chciałabym być broniona przez najlepszego.
- Ale czy ja jestem najlepszy dla niego?
- Oczywiście, pomyśl o tym, co osiągnąłeś do tej pory, i wyobraź
sobie, ile możesz osiągnąć, jeśli naprawdę w kogoś wierzysz. Będzie
dobrze - powtórzyła Matylda i tym razem on nie zaprzeczył, tylko skinął
głową w podziękowaniu.
- Czas już spać, Alex - powiedziała Matylda, wyciągając ręce do
dziewczynki i chociaż Alex nie odwzajemniła gestu, nie protestowała
wcale, kiedy Matylda wzięła ją na ręce i ruszyła w stronę bramy.
- Lubi cię - skomentował Dante.
- Bo mnie się da lubić.
- Wiem o tym - odparł Dante.
I była to po prostu najmilsza rzecz, jaką od niego do tej pory
usłyszała.
R S
65
ROZDZIAŁ ÓSMY
- Przepraszam, że przeszkadzam.
- Okej. - Matylda usiłowała usiąść. Dante odwiedził ją w ciągu dnia;
ubrana była w krótkie szorty i skąpy top i leżała na kocu z zamkniętymi
oczami. Dante był absolutnie ostatnią osobą, jakiej się w tej chwili
spodziewała. Ubrany był w ciemny garnitur, ale nie był tak spięty jak
podczas ostatniej rozmowy. W ręku trzymał papierową torbę, krawat miał
poluzowany, a zza ciemnych okularów nie widać było wyrazu jego oczu.
- Sporo zrobiłaś.
- Zbliżamy się ku końcowi, w przyszłym tygodniu powinno być
gotowe, jeśli utrzymamy takie tempo. Mogę zatem zrobić sobie przerwę -
zauważyła Matylda.
- Nic nie mówiłem!
- Może i nie mówiłeś, ale ja to słyszałam, mam prawo do przerwy,
Dante, dla twojej informacji - pracuję od samego świtu...
- Nie musisz się przede mną tłumaczyć.
- Nie, nie muszę.
- To, jak sobie organizujesz czas, to całkowicie twoja sprawa. Nie
krytykuję cię. Sam widzę godziny pracy, które włożyłaś w ten ogród. A
teraz nie mów mi nawet, że nie spałaś: nie słyszałaś, jak nadchodzę, leżałaś
na plecach z zamkniętymi oczami.
- Medytowałam, słyszałam, jak idziesz, tylko... nie myślałam akurat
o tym. Często medytuję, kiedy muszę się skupić, sam powinieneś
spróbować.
R S
66
- Mam problemy z zaśnięciem po północy, a co. dopiero w ciągu
dnia.
- Właśnie, mówiłam ci już, że nie spałam, medytacja to czasem
najlepszy sposób, by znaleźć odpowiedź na nurtujące nas pytanie.
- Być może. - Dante wzruszył ramionami. - Ale ja będę trzymał się
zwykłych metod, przyszedłem zapytać, czy nie masz ochoty na lunch.
Przyniosłem rogaliki z delikatesów.
- Delikatesów?
- Czemu cię to dziwi?
- Nie wiem, tak po prostu, dlaczego jesteś w domu o tej porze?
- Mieszkam tu - zażartował. - Cały ranek czytałem ważny dokument
związany z procesem, a nie udało mi się dobrnąć dalej niż na drugą stronę.
Moja sekretarka nie umie rozróżnić spraw ważnych od nieważnych.
- Nie rozumiem.
- Każdy, kto chce ze mną rozmawiać, mówi, że to pilne, i ona łączy
każdą rozmowę, postanowiłem więc zastosować twoje metody pro-
wadzenia biznesu.
- Jakie metody?
- Wyłączenie telefonu i udawanie, że mnie nie ma. Dzisiaj Katrina
zajmuje się Alex, może popracuję trochę w domu, ale najpierw muszę
zjeść lunch.
- Nie słyszałam helikoptera!
- Przyjechałem autem.
Jedli w niezmąconej ciszy i raptem usłyszała słowa Dantego.
- Myślałem o tobie.
- O mnie?
R S
67
- O tym, jak bardzo lubię z tobą rozmawiać. - Zdjął okulary i
uśmiechnął się leniwie. - I miałaś rację, to dobra chwila na relaks.
Jednak relaks nie był słowem, które mogłoby opisać stan Matyldy w
tej chwili.
Był tak blisko, że gdyby przesunął nogę, dotknąłby jej kolana, a
gdyby poruszył głową, pocałowaliby się. Poczuła przypływ pożądania, ale
tym razem to Dante zdawał się powstrzymywać.
Matylda raptownie odwróciła głowę przerażona, że dostrzeże w jej
oczach nagą żądzę. Wypiła spory łyk wody z butelki i rzekła:
- Spróbuj medytacji, jeśli chcesz się odprężyć.
- To nie zadziała.
- Nie, jeśli masz takie podejście... pooddychaj, o tak, połóż się na
plecach i zamknij oczy.
- Teraz?
- Teraz, po prostu się połóż.
- A potem?
- Zamknij oczy i po prostu spokojnie oddychaj. - Popatrzyła na jego
piękną twarz, miał ciemne oczy, niezwykle długie rzęsy przysłaniały
błękitne cienie zmęczenia. Nos miał idealnie prosty i idealnie
proporcjonalny do reszty twarzy, która była bezbłędna. Perfekcyjna.
Perfekcjonista zauważyłby, że się nie ogolił, ale delikatny zarost
jedynie dodawał męskości jego mocno zarysowanej szczęce, tak musiał
wyglądać nad ranem po upojnej nocy.
- Musisz się zrelaksować - powiedziała Matylda. Jej słowa stanowiły
zaprzeczenie postawy całego ciała; ledwie mogła spokojnie oddychać. -
Wykorzystaj mięśnie przepony i wdychaj nosem, a wydychaj ustami.
- Słucham? - Otworzył jedno oko.
R S
68
- Oddychaj mięśniami brzucha - wyjaśniła. - Nie poruszaj klatką
piersiową. Pamiętasz, jak Alex była mała, a ty patrzyłeś, jak śpi? Dzieci
potrafią się zrelaksować, instynktownie wiedzą, jak właściwie oddychać.
- Tak? - zademonstrował Dante.
- Prawie, daj, pomogę ci, napieraj na moją dłoń. - Usiadła i
odruchowo wyciągnęła rękę, aby go poinstruować. Pokazywała to wielu
znajomym, wiedziała, jak to zrobić, jednak teraz jej ruchy były pełne
wahania, dotknęła jego płaskiego brzucha, wiedząc, do czego to może pro-
wadzić, chciała się cofnąć, ale jednocześnie nie mogła się opanować, aby
go nie dotknąć, poczuć...
Jej dłoń spoczywała na jego brzuchu, ale gest ten był dla niej zbyt
intymny, czuła jego ciepło, czuła, jak zamiera jego oddech. Bolały ją palce,
tak bardzo chciała rozpiąć jego koszulę i poczuć pod dłonią nagą skórę.
Skoncentrowała się na wskazówkach.
- Moja ręka nie powinna się poruszyć. Wciągnij powietrze nosem za
pomocą mięśni przepony, a potem wypuść ustami. Tak właśnie. Wstrzymaj
oddech i pozwól lecieć myślom.
Czuła cytrynowo-bergamotowy zapach jego wody kolońskiej, jego
oddech był tak blisko i po kilku sekundach, które zdawały się trwać
wiecznie, Matylda poczuła, jak cień jego głowy przesłania jej słońce, a
chłodne wargi dotykają jej ust.
- Jesteś piękna, bella - powtarzał to raz za razem, z twarzą tuż przy
jej twarzy, oddychając nierówno, szybko, a ona czuła się teraz przepeł-
niona siłą, czuła jego pożądanie. - Co ty ze mną wyprawiasz, seksowne
stworzenie.
R S
69
To prawda, dzięki niemu poczuła się seksowna. Jej ciało reagowało
na jego słowa, opadł obok niej i przytulił ją do siebie, a świat stał się
jeszcze piękniejszy dzięki temu, co właśnie miało miejsce.
- Jesteś taka piękna, Matyldo, tamte słowa... - zachichotał.
- Musiałam je usłyszeć. - Uśmiechnęła się Matylda. - To chyba
najmilsze, co usłyszałam kiedykolwiek.
Roześmiał się niewymuszonym śmiechem i dobrze było widzieć go
nieco odmienionego, odprężonego i Matylda wiedziała tylko, że pragnie
jeszcze więcej.
- W końcu masz odpowiedź na swoje pytanie.
- Jakie pytanie?
- To był problem Edwarda, nie twój - pocałował ją czule.
- Albo ty jesteś takim cudownym kochankiem.
- Och, to też - Uśmiechnął się. - Wiesz, ludzie czasem w gniewie
mówią rzeczy, których wcale nie myślą.
- Być może - rzekła łagodnie. - W gniewie mają odwagę powiedzieć
to, czego normalnie by się bali.
Słońce zaszło za chmury, jego twarz nagle pociemniała i Matylda nie
wiedziała, czy to z powodu słów, jakie powiedziała, czy tego, co usłyszeli.
Na żwirowym podjeździe zazgrzytały opony. Odskoczyli od siebie niczym
dzikie koty.
- Dante! - rozległ się przenikliwy głos Katriny. Matylda zdołała się
ubrać w rekordowym tempie i niemal przewróciła się, nakładając buty,
serce waliło jej jak młotem, kiedy furtka do ogrodu stanęła otworem.
- Widziałam twój wóz, co ty tutaj robisz? - Katrina bez pardonu
zwróciła się do Dantego.
R S
70
- Usiłuję nadgonić lekturę, ale chciałem zobaczyć, jak idą prace w
ogrodzie, zanim zamknę się na resztę dnia. Jak Alex?
Katrina najpierw nie odezwała się ani słowem, podejrzliwie
przyglądając się to Matyldzie, to znów Dantemu.
- Śpi w aucie, zaraz ją przyniosę.
- Pójdę ci pomóc - zaoferował się Dante.
Katrina jednak zdążyła już się oddalić, nie spojrzawszy nawet w tył.
- Myślisz, że się domyśliła?
- Na pewno nie. - Dante pokręcił głową, ale na jego twarzy drgały ze
zdenerwowania mięśnie, a dłonie zacisnął w pięści. - Dlaczego miałaby
pomyśleć, że nas cokolwiek łączy?
Matyldę zaskoczyła zmiana, jaka w nim zaszła. To już nie był ten
mężczyzna, który przed chwilą jeszcze trzymał ją w ramionach, w jego
miejsce pojawił się nieprzystępny człowiek, taki, jakiego spotkała po raz
pierwszy.
- Może domyśliła się, że się kochaliśmy albo że zbliżyliśmy się do
siebie w ciągu ostatnich dni.
- Nie. - To pojedyncze słowo zabolało ją jeszcze bardziej.
- Zatem o co w tym wszystkim chodziło? - spytała Matylda,
wykonując zamaszysty ruch ręką, pokazując miejsce, w którym ją znalazł,
gdzie się z nią kochał, kazał skonfrontować z własnymi obawami. - Co
tutaj zaszło, Dante?
- Seks. - Spojrzenie ciemnych oczu użądliło w samo serce, a
ostrzegawczy ton głosu oznajmił, że przekroczyła granicę.
- To było coś więcej i ty doskonale o tym wiesz - wydyszała
Matylda, zszokowana jego oschłością. - Dante, proszę, nie rób tego... -
R S
71
Usiłowała sięgnąć ręką do jego ramienia, ale on cofnął się, jakby była
zakażona, jakby się jej brzydził.
- Zatem dobry seks.
Teraz Matylda schowała się do skorupki, pozamykała wszystkie
bramy i nie miała zamiaru nigdy więcej wpuścić przez nie tego
mężczyzny.
- Nie, Dante, to nie był dobry seks. Dobry seks to nie tylko sam akt,
dobry seks to także to, jak się czujesz po, a teraz nie przypominam sobie,
żebym kiedykolwiek czuła się gorzej.
Musiała to powiedzieć, wiedziała, że on zaraz pójdzie i jeśli nie
wykrztusi z siebie tych słów prawdy, niechybnie się nimi udusi.
- Nie wiem, jaki masz problem, i nie wiem, dlaczego niszczysz coś,
co mogłoby być tak wspaniałe. Może to usprawiedliwisz, sądząc, że nie
jestem na tyle inteligentna, żeby grać według twoich zasad, albo że w
niczym nie dorównuję twojej żonie, ale to już całkowicie twoja sprawa. I
szczerze mówiąc, nic mnie to już nie obchodzi.
Zdołał jedynie zamrugać, ale wiedziała, że musiała go zaskoczyć,
wiedziała, że chociaż odepchnął ją jeszcze bardziej, jej słowa dotarły do
samego wnętrza.
Ciągnęła zatem dalej.
- Nawet nie wiesz, jak bardzo żałuję, że uprawiałam z tobą seks,
Dante, ale wyjaśnijmy sobie jedno, może straciłam nieco swojej godności,
ale ty straciłeś o wiele więcej...
To Matylda odeszła, Matylda ruszyła w stronę domu i wykrzyczała
przez ramię:
- Właśnie straciłeś mnie!
R S
72
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Jego oschłość i emocjonalne opuszczenie jej po chwili intymności,
jaką wspólnie dzielili, sprawiły, że. bolesna decyzja stała się stosunkowo
łatwa, nie chciała odejść od Dantego, potrzebowała tego po prostu.
Dzielenie z nim domu, uczestniczenie w jego życiu i jednoczesne ciągłe
odrzucenie były torturą nie do zniesienia. Matylda obdzwoniła wszystkich
znajomych, którzy pomogliby jej przyspieszyć zakończenie prac, i tym
samym jak najszybciej wydostać się z sytuacji, w której się znalazła.
Były to jedne z najbardziej wyczerpujących chwil w jej życiu.
Matylda była wdzięczna niebu za nawał pracy i co wieczór kładła się cała
obolała do łóżka i jedyne, na co mogła się zdobyć, to ucieczka w długi,
niespokojny sen ze świadomością, że zaraz po przebudzeniu pojawi się ból
- Nie wierzę własnym oczom - powiedział późnym sobotnim
wieczorem Hugh, nalewając
jej kieliszek szampana w ogrodzie, gdzie zjawił się z Katriną po
kolacji. Wpatrywał się w zdumieniu w ogród, który był niemal na
ukończeniu, niczym przebudzona Królewna Śnieżka, a zarośnięta dzikość
stanowiła odległe wspomnienie. Tutaj znajdował się raj dla dzieci - la-
birynt żywopłotu, tajemne ścieżki, miękki torf oraz mnogość małych
światełek ozdabiających rozłożystą wierzbę. - Co o tym sądzisz, Katrino?
- Jest bardzo ładnie - odpowiedź Katriny nie była zbyt wylewna, ale
Matyldy wcale to nie interesowało. Jedyne, na czym jej zależało, to
świadomość, że za mniej niż dwanaście godzin już jej tutaj nie będzie i
R S
73
będzie mogła zacząć zbierać w całość kawałki swojego życia, które Dante
z taką łatwością porozbijał w pył.
- Oczywiście najważniejsza jest opinia Alex.
Jakby na zawołanie otworzyła się furtka, Matylda nawet nie
spojrzała w stronę Dantego, skupiła uwagę na Alex, która szła spokojnie
obok ojca, trzymając go za rękę. Wyglądała cudownie, ubrana w
bawełnianą piżamkę i urocze pantofelki w kształcie kotków. Śliczną buzię
okalały umyte blond loczki. Nagle jej zwykle nieobecne oczy zapaliły się z
ciekawości, a na poważnej twarzyczce pojawił się uśmiech. Matylda
włączyła przysiek i rozpoczął się taniec fontann. Alex aż wstrzymała
oddech z wrażenia.
Podbiegła do strumieni wody, tak jak zrobiłaby to większość dzieci.
W przypadku Alex to było coś niezwykłego.
- Chyba się jej podoba - mogła wybaczyć proste słowa Hugh,
ponieważ po jego policzkach ciekły strumienie łez. Patrzył, jak jego
wnuczka biega radośnie pośród tryskających fontann, i w tym momencie
Matylda zrozumiała, że jej cierpienie miało jednak jakiś sens.
Zobaczyła, jak to zamknięte w sobie dziecko wyłania się ze swej
skorupy; nawet jeśli miało to trwać tylko chwilę, wiedziała, że jej pomysł,
jej wizja, dotarły do serca dziewczynki. Zwykła wesołość Matyldy,
stłumiona ostatnio zachowaniem Dantego, ponownie wyjrzała na świat,
kiedy obserwowała dzieło własnych rąk oczami dziecka.
Takiego dziecka jak Alex.
- Patrz! - Kucnęła koło Alex i szepnęła podekscytowanym głosem: -
Popatrz, co jest tutaj! - Rozdzielając zasłonę z gałązek wierzby, wpro-
wadziła dziewczynkę w głąb schronienia oświetlonego bajeczną
R S
74
iluminacją. Była to oaza, w której mogła przebywać Alex. Jednak
magiczną chwilę zakłócił szelest liści i w środku pojawił się Dante.
- Możesz powycinać znaki w korze - jej głos stał się zupełnie
bezbarwny, kiedy zwróciła się do niego - lub powiesić tu lusterka albo
obrazki, a może kocyk i łóżeczko dla lalek byłyby dobrym pomysłem...
- Ona to uwielbia - rzekł Dante głosem wyzutym z emocji. - Po raz
pierwszy widzę ją tak szczęśliwą - dodał, patrząc na córkę.
- Nie jest tak źle, jak na głupi ogród - rzekła zgryźliwie Matylda.
Jednak ze względu na obecność Alex powstrzymała ton pełen pretensji i
żalu. - Muszę trochę posprzątać i dodać jutro kilka drobiazgów, ale przed
lunchem już mnie nie będzie.
- Przed lunchem? - W jego głosie pojawiła się iskierka
zaniepokojenia.
- Pewnie nie zdążę się spotkać z tobą jutro, ale napiszę kilka
wskazówek dla ogrodnika, ogród będzie wyglądał z czasem coraz lepiej.
Co dzień widać będzie zmiany. Wzdłuż ścieżek posadziłam mnóstwo
kwiatów, więc nie należy tu zbyt często przycinać trawy...
- Matyldo, musimy porozmawiać - przerwał jej, sięgając ręką ku jej
dłoni, jednak ona cofnęła się, zdeterminowana, by zachować się w tej
sytuacji z resztką godności.
Nie mogła jednak powstrzymać się, by na niego nie spojrzeć, ten z
pewnością ostatni raz. Jej wskazówki dla niego miały podwójne znaczenie
i Matylda wiedziała z wyrazu twarzy Dantego, że doskonale wszystko
zrozumiał.
- Nie, Dante, to ty musisz posłuchać, dzisiaj ten ogród wygląda
pięknie, ale jutro, kiedy zabiorę swoje rzeczy i już mnie nie będzie, możesz
dostrzec jego wyraźne niedociągnięcia, jutro w świetle dnia możesz zacząć
R S
75
się zastanawiać, za co, do diabła, tyle zapłaciłeś, ponieważ światełka nie
będą się palić, a krzewy będą się wydawać chudsze niż wieczorem.
Zobaczysz wszystkie linie ścieżek i patyki podtrzymujące rośliny i...
- Nadal będzie dla mnie piękny - przerwał jej Dante - ponieważ już
dał mi więcej przyjemności, niż mogło mi się to zdawać możliwe.
Miał na myśli Alex, ponieważ jego ręce wykonały gest w kierunku
córki, ale patrzył w oczy Matyldzie, zupełnie jakby miał na myśli to, co
między nimi zaszło.
- Może będzie trzeba się trochę przyzwyczaić, ale teraz rozumiem, że
warto. Jeśli będę o niego dbał, opiekował się, doglądał, wówczas
odwzajemni się po dziesięciokroć.
- Tak by było - odparła łagodnym tonem Matylda wdzięczna, że
pojawili się Katrina i Hugh, którzy przerwali bolesną dla niej sytuację.
Cokolwiek Dante chciał powiedzieć, to było zbyt mało i zbyt późno,
i nawet ogród pełen kwiatów nie był w stanie tego zmienić.
- Dołącz do nas na drinka - zaproponował Hugh. - Dante zaraz
kładzie Alex spać...
- Mam jeszcze trochę roboty - uśmiechnęła się Matylda i pokręciła
głową. - Ale dzięki za propozycję.
- Chyba zostaniemy na noc - skrzywiła się Katrina. - Hugh wypił
zbyt dużo szampana, aby prowadzić.
- Tylko jeden kieliszek - zaprotestował nieśmiało Hugh, ale Katrina
już podjęła decyzję. Matylda miała na końcu języka, żeby się nie trudziła
pilnowaniem Dantego podczas jej ostatniej nocy w tym domu, ale zamiast
tego powiedziała dobranoc i skierowała się w stronę narzędzi, które trzeba
było poukładać.
R S
76
- Naprawdę powinnaś pomyśleć o skończeniu pracy na dziś -
odezwał się Dante. - Nadchodzi burza, a wokół jest pełno niepochowa-
nych kabli, to może być niebezpieczne.
Nie potrudziła się nawet o odpowiedź, wdzięczna, że już sobie
poszli, furtka zamknęła się, a ona została sama.
Pomimo ogromnego zmęczenia, szesnastogodzinnego dnia pracy
Matylda wreszcie udała się pod prysznic i opadła na łóżko. Zmorzył ją sen,
ale przyśnił jej się Dante i obudzona leżała wpatrzona w zatokę,
obserwując ciemne chmury, które doskonale korespondowały z jej na-
strojem.
Nie mogła wygnać z myśli obrazu Dantego, bezustannie powracały
jego słowa; wiedziała, że niemal mu przebaczyła i że gdyby jej teraz
dotknął, z pewnością by mu uległa.
Z oddali korytarza dobiegł krzyk; Matylda słuchała, jak Alex płacze
przez sen. W pierwszym odruchu chciała pobiec do dziewczynki, ale
została w łóżku, wiedząc, że Dante musiał usłyszeć ją na intercomie.
Jednak wołanie Alex stawało się coraz głośniejsze i w końcu Matylda
poderwała się z łóżka. Płacz dziecka rozdzierał jej serce. Powinna zejść na
dół i powiadomić Dantego. Kiedy wyszła na korytarz w krótkiej nocnej
koszulce, krzyki Alex były tak głośne, że bez zastanowienia pchnęła drzwi
do pokoju dziecinnego. Chwyciła małe ciałko w objęcia, starając się ją
uspokoić.
- Cicho, kochanie - wyszeptała, kojąco głaszcząc dziewczynkę po
pleckach; dotknęła jej policzka, cały czas przemawiając do małej spo-
kojnym tonem, aż w końcu Alex zaczęła się uspokajać.
R S
77
- Już dobrze, Alex - powtarzała to raz za razem, aż w końcu ciałko
dziewczynki odprężyło się. Zaczęła łagodnie kołysać ją w ramionach.
- Co się stało?
Była tak skupiona na Alex, że nawet nie zauważyła, jak wszedł.
Ze względu na Alex nie pozwoliła sobie na żaden gwałtowny ruch,
tylko nadal kołysała małą w ramionach.
- Płakała, miałam iść cię zawołać, ale...
Głos jej zamarł. Jak miała mu powiedzieć, że nie mogła przejść obok
wołającego dziecka?
- Myślałam, że ją słyszysz na intercomie.
- Nie działa, idzie burza, są jakieś zakłócenia. - Stał obok i myślała,
że weźmie od niej Alex, ale się myliła. Popatrzył na córkę, przeczesał
dłonią jej włoski i rzekł:
- Naprawdę się przestraszyła, a ty dałaś radę ją ukoić.
- Tylko ją przytuliłam - odparła Matylda - tak jak ty to robisz i cały
czas do niej przemawiałam.
- Nikt nie jest w stanie jej uspokoić, nikt oprócz mnie i niekiedy
Katriny.
Przez dłuższy czas stali w milczeniu, a krępująca cisza przerywana
była jedynie westchnieniami zmęczonego dziecka i delikatnym szlochem.
W końcu, kiedy się całkiem uspokoiła, Matylda odłożyła ją ostrożnie do
łóżeczka.
- Gorąco tutaj - zauważył Dante niezbyt spokojnym głosem.
Otworzył okno i do środka wdarł się upojny zapach jaśminu. Matylda cof-
nęła się, a Dante okrył lepiej Alex i czule ucałował ją w czoło. Dla
Matyldy to było zbyt wiele, uciekła niemal z pokoju i na korytarzu otarła
łzy z policzków.
R S
78
Poczuła na ramieniu silny uścisk.
- Matyldo...
- Nie. - W jej głosie było błaganie, ponieważ wiedziała, co ma
nadejść. Wiedziała, że Dante znowu ją przeprosi, a ona była przerażona na
samą myśl, że mogłaby mu ulec. - Zostaw mnie w spokoju, Dante.
- Nie mogę tego zrobić. - Jego dłoń nadal spoczywała na jej
ramieniu, ale ją strząsnęła i odwróciła się do niego twarzą; nie mogła
powstrzymać przepełniającego ją gniewu. Świadoma bliskiej obecności
Alex, starała się mówić cichym głosem.
- Dlaczego ja? - wyszeptała z wściekłością, czując spływające po
policzkach łzy. - Dlaczego uwziąłeś się na mnie, skoro możesz mieć każdą,
której zapragniesz?
Doleciał ją szelest stóp Hugh i Katriny i głos zamarł jej w piersi. W
przerażeniu wlepiła w niego wzrok, świadoma tego, że stoi w piżamie i
wiedząc, jak to zostanie odczytane. Nie miała siły na konfrontację.
Refleks Dantego był błyskawiczny. Mocno chwycił ją za rękę i
jednym zwinnym ruchem wciągnął przez drzwi do jakiegoś pokoju. Wpad-
ła z deszczu pod rynnę.
Znajdowali się w jego sypialni. Zaczęła miotać się i okładać go pięś-
ciami, niemal jak Alex w napadzie złości.
- Wiedziałeś, co to dla mnie znaczy, wiedziałeś, co mi tym zrobisz.
Wiedziałeś, że sprawi mi to ból. Po co w ogóle zaczynałeś? Mogłeś mieć
każdą, po co wybrałeś akurat mnie?
- Cicho - uspokajał ją Dante, kroki na korytarzu zbliżały się coraz
bardziej, ale Matyldy już to nie obchodziło.
R S
79
- Czemu? Boisz się, co powie Katrina? - Nie było dane jej skończyć.
Przytrzymywał obie jej dłonie, a jego usta mocno przywarły do jej warg i
nie pozwoliły na ani jedno słowo więcej.
- Dobranoc, Dante - rozległ się zza drzwi, z innego świata, głos
Katriny.
Ostrzegając Matyldę wzrokiem, odsunął usta i odparł bez jednego
ruchu:
- Dobranoc, Katrino.
Przebrała się miarka wstydu i wtedy Dante oznajmił:
- Nie muszę opowiadać się Katrinie, Matyldo. Ale szanuję ją. Jest
matką mojej żony i babcią mojego dziecka, nie postawię jej przed faktem
dokonanym bez wcześniejszego uprzedzenia o nowym związku.
- Jakim związku? - wypaliła z przekąsem Matylda, ale jej policzki
płonęły. Wiedziała, że Dante ma rację. - Seks bez zobowiązań to dla mnie
za mało, Dante.
Jej ciało jednak zdawało się twierdzić inaczej i całe aż drżało z
podniecenia jego bliskością.
- Dla mnie to też za mało - powiedział łagodnie Dante. -
Przynajmniej, od kiedy ty się pojawiłaś. - Już jej nie przytrzymywał
rękoma, ale teraz przybijał ją wzrokiem. - Dama, która pyta mnie o drogę,
dama, która wchodzi ze mną do windy, a potem w moje życie. To ja cię
chciałem znowu zobaczyć. Hugh powiedział, żeby odwołać kolację, ale to
ja się uparłem, aby tego nie robić.
Zamrugała powiekami, całkowicie zaskoczona, przepełniona
nieśmiałą nadzieją.
- Musiałem cię pocałować, przekonać się, że kiedy to zrobię, to
będzie koniec, ale nie... - Teraz Dante wyglądał na zmieszanego. - Jesteś
R S
80
jak narkotyk. Potrzebuję cię coraz więcej, kochamy się i nadal wmawiam
sobie, że tego mi trzeba, zaspokojenia męskich żądzy, a potem, kiedy
ogród jest skończony, wówczas i z nami będzie koniec. Nie chcę tego czuć,
Matyldo...
- Dlaczego? Z powodu Jasmine?
Na jego twarzy pojawił się ból i przez ułamek sekundy pożałowała
słów, które wypowiedziała, ale w jakiś sposób czuła, że trzeba stanąć z tym
twarzą w twarz. Dante pokręcił głową.
- Alex jest tu najważniejszą osobą.
- Zawsze będzie - powiedziała Matylda. Była pewna, że nie jest to
koniec tematu i pomimo pozornej otwartości Dante nadal coś w sobie
skrywa. Była jednak pewna, że jeśli będą razem przez resztę życia, będą
mieli całe mnóstwo czasu, by znaleźć źródło jego bólu.
Czuła na plecach dłoń, która masowała ją w uspokajającym geście,
ale gest ten był jednocześnie niebywale erotyczny. Słyszała równomierne
bicie serca. Wdychała zapach męskości, czując delikatne usta krążące
wokół jej szyi.
Kochanie się z Dantem było zjawiskiem nie z tej ziemi, ale nic nie
mogło równać się z uczuciem, jakie ją ogarniało, kiedy tulił ją w ramio-
nach, kiedy czuła jego ciepło przy swoich plecach i jego gorącą dłoń na
swoim brzuchu, doświadczając wspólnoty dzielonego łoża.
I obietnicy, jaką przyniesie kolejny dzień.
R S
81
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
- Dante!
Ledwie wypowiedziała to słowo, raczej uleciało wraz z oddechem,
otworzyła oczy, kiedy drzwi do sypialni uchyliły się. Stała w nich malutka
postać wpatrująca się w wielkie łoże i Matylda zrozumiała, że Alex nie
powinna jej zobaczyć. Wykręciła się w ramionach Dantego, starając się
skryć pod kołdrą, a tym samym jakoś go obudzić. Szturchnęła go łagodnie,
czując się niczym zbieg i czekając, aż Dante zajmie się opanowaniem
sytuacji.
- Alex, kochanie - czuła, jak odrzuca na bok kołdrę, szuka na
podłodze spodenek i wstaje z łóżka, a potem idzie do drzwi. - Czy coś cię
obudziło?
A ponieważ to była Alex, nie dostał odpowiedzi na swoje pytanie.
Matylda słyszała pocieszające słowa i to, jak Dante bierze dziecko na ręce i
wychodzi z pokoju. Poczekała, aż zamkną się za nimi drzwi. Włożyła
szlafrok
Dantego i czekała na niego w łóżku, lekko drżąc pomimo nocnego
upału.
- Nic jej nie jest? - Popatrzyła na niego zaniepokojona. - Chyba mnie
nie widziała, tak tutaj ciemno, usłyszałam, jak otwiera drzwi...
- Wszystko w porządku, dałem jej wody do picia i zasnęła znowu.
Nie wiem, co się z nią dziś dzieje... - Usiadł i objął ją ramieniem, ale ona
wyczuwała jego napięcie, wiedziała, że martwi się, co Alex mogła
zobaczyć.
R S
82
- Słyszałam, jak otwiera drzwi i schowałam się, naprawdę nie sądzę,
żeby mnie widziała.
- Nie wydawała się zmartwiona, myślę, że chciało jej się po prostu
pić. - Odgarnął włosy z czoła i Matylda dostrzegła w nim teraz nie
kochanka, lecz ojca, którym na zawsze pozostanie.
- Pójdę do siebie.
- Nie. - Pokręcił głową i wyciągnął rękę, usiłując przytrzymać ją za
nadgarstek. Wiedziała, że nie chce, żeby szła, i sama też nie chciała iść, ale
czuła, że tak będzie właściwie.
- Dante, nic się nie dzieje, Alex może przyjść znowu i żadne z nas
nie wypocznie. Pójdę i położę się u siebie, tak będzie lepiej. Raz nam się
udało...
- Rozumiesz?
- Całkowicie - powiedziała łagodnie Matylda, obejmując dłonią jego
policzek. Czuła pod palcami szorstkość jego zarostu. - Musisz być tutaj ze
względu na Alex - wyszeptała.
Pocałowała go w policzek, wiedząc, że jest rozdarty między
pragnieniem a poczuciem obowiązku, i wiedząc, że będzie mu łatwiej, jeśli
pójdzie.
Poczuła się lepiej, mogąc umościć się we własnym łóżku owinięta
jego szlafrokiem, nadal ciepła od jego dotyku. To była najbardziej dorosła
decyzja w jej życiu.
To była miłość.
- Dante! - Brutalnie obudzona piskliwym krzykiem Matylda usiadła
w łóżku. W pierwszej sekundzie nie wiedziała, co się dzieje. Usiłowała
zebrać w całość wydarzenia ubiegłej nocy i zorientować się, co się dzieje.
R S
83
- Gdzie ona jest?
Owinęła się szlafrokiem Dantego i wyszła z łóżka. Czuła, jak serce
wali jej młotem, słysząc przestrach w głosie Katriny, która czekała na
odpowiedź Dantego. Na jego odpowiedź, że Alex jest u niego w łóżku.
Matylda poczuła skurcz w żołądku, kiedy otworzyła drzwi i zobaczyła
pobladłą, wykrzywioną w rozpaczy twarz Dantego..
- Alex nie ma w łóżeczku. Nie możemy jej nigdzie znaleźć.
Matylda wypadła z pokoju wprost na Dantego.
- Basen! - krzyknęli jednogłośnie.
Zaczęły ożywać najgorsze koszmary Dantego; Matylda pospieszyła
za nim, ledwie dotykając bosymi stopami podłogi. Biegła, przeskakując po
dwa stopnie naraz. Basen był ogrodzony i zamknięty, usiłowała
racjonalizować w myślach. Dante zawsze bardzo uważał na córkę, jej
bezpieczeństwo było dla niego na pierwszym miejscu; nie było
możliwości, aby Alex mogła się dostać na teren basenu. Dante był już nad
wodą, w końcu dogoniła go i zerknęła na błękitną powierzchnię. Nie było
tam nikogo. Oświetlona światłami zatoka migotała w oddali, olbrzymi
ocean rozciągał się tuż obok, a malutkiej dziewczynki nadal nigdzie nie
było.
- Dzwoń na policję. - Jego głos był spokojny, ale usta miał
zaciśnięte, a na jego twarzy grały mięśnie, spojrzał na zatokę i dodał: - Po-
wiedz, żeby zawiadomili straż przybrzeżną.
- Wczoraj w nocy nic jej nie było! - ostry ton głosu Katriny
niebezpiecznie zagrał na już i tak nadwerężonych nerwach Matyldy.
Policja zdążyła już przybyć, w tle słychać było szum radia, a oficerowie
rozpoczęli procedurę przesłuchiwania dorosłych, przeszukiwania domu i
R S
84
ogrodu. Słychać było odgłos krążącego nad zatoką helikoptera. Spojrzała
na Dantego, który wrócił wraz z policjantami z plaży. Na widok jego
przytłoczonej rozpaczą sylwetki zapragnęła go przytulić, ale była
świadoma reakcji Katriny, więc się powstrzymała.
- Zaglądałam do niej, kiedy szłam do łóżka...
- Która to była godzina? - spytał policjant robiący notatki.
- Jedenasta, może dwunasta - odparła Katrina. - Dante był już u
siebie.
- Zatem to pani widziała ją jako ostatnia?
- Nie - powiedział Dante. - To ja widziałem ją ostatni. Była
niespokojna, kiedy szła spać, ale uspokoiła się potem i kilka godzin
później przyszła do mnie do sypialni.
- Wyszła z łóżeczka?
- Nauczyła się to robić. Chciało jej się pić, więc dałem jej wody i
przytuliłem na chwilę.
- Była zdenerwowana?
- Nie, nie wydaje mi się.
- Nie wydaje się panu? - spytał policjant i Matylda pomyślała, że
zaraz uderzy go za brak zrozumienia, ale Dante zdawał się nieporuszony.
- Moja córka ma problemy, problemy związane z zachowaniem. Nie
reaguje w zwykły sposób, nigdy do końca nie wiemy, co myśli, pańscy
koledzy mogą być kilka metrów od niej i wołać jej imię, a ona nie
zareaguje. Trzeba to im powiedzieć.
Oficer skinął głową do swego partnera, który po chwili wyszedł z
pokoju.
- Dał jej pan pić i co potem?
- Otworzyłem nieco bardziej okno.
R S
85
- Coś jeszcze? Czy jeszcze wydarzyło się coś, co byłoby niezwykłe
tej nocy? Jakieś dziwne odgłosy, telefony, cokolwiek, nawet jeśli zdaje się
panu, że nie ma związku z zaginięciem pańskiej córki? Coś, co mogłoby ją
zdenerwować?
Dante spojrzał na Matyldę.
- Nie. - Jednak poczucie winy w jego oczach z powodu zatajenia
prawdy sprawiło, że wiedziała, co nastąpi za chwilę, jedyną osobą, której
chciał w tej sytuacji bronić Dante, była jego córka.
- Panie komisarzu, czy możemy wyjść na zewnątrz i porozmawiać?
- O czym? - zażądała wyjaśnień Katrina. - Czego nie chcesz nam
powiedzieć Dante? Co takiego stało się zeszłej nocy, czego nie możesz
powiedzieć przy mnie?
Matylda stała zmieszana, ale Katrina sama odpowiedziała sobie na to
pytanie:
- Ty dziwko - warknęła. - Masz na sobie szlafrok Dantego. Byłaś z
nim w łóżku, to dlatego ta mała uciekła w środku nocy.
- Nie sądzę, aby mnie widziała - odparła Matylda. - Oboje spaliśmy,
a ona otworzyła drzwi...
- I zobaczyła kobietę, która nie jest jej matką w łóżku własnego ojca!
Czy zdajesz sobie sprawę z tego, co zrobiłaś, Matyldo? Czy masz pojęcie,
jaką szkodę wyrządziłaś mojej wnuczce?
- Daj spokój, Katrino - rzekł Dante ostrzegawczym tonem.
- Z całą pewnością nie dam. Czy Alex was widziała? Weszła i
zobaczyła, jak...
- To nie było tak... - rzekła Matylda.
- Zamknij się! Zaniknij się, do diabła! Nie masz tu nic do
powiedzenia, ani słowa!
R S
86
- Katrino - rzekł Dante, poszarzały na twarzy. - To nic nie pomoże...
- Oczywiście, że pomoże. W jaki sposób przespanie się z nią miało
pomóc twojej córce? Czy zhańbienie pamięci mojej córki pomoże Alex?
Mówiłam ci, mówiłam, żebyś trzymał swoje sprawy z daleka od Alex, a tu
nagle taka mała...
- Powiedziałem, dość! - Lodowaty ton przepełniony był taką złością,
że Katrina ucichła.
- Teraz musimy pomóc policji, kłótnie nic tu nie dadzą - wtrąciła się
Matylda.
- Ma rację - rzekł Dante do Katriny, komentując słowa Matyldy.
Jednak ból w jej piersiach rósł coraz większy i przelał się, kiedy
Dante zwrócił się do niej i rzekł:
- Myślę, że powinnaś teraz odejść, Matyldo.
- Odejść? - Pokręciła głową przerażona jego słowami. - Nie odtrącaj
mnie Dante, zeszłej nocy powiedziałeś...
- Zeszłej nocy byłaś jego dziwką - krzyknęła Katrina. - Powiedział
to, co chciałaś usłyszeć, żeby zaciągnąć cię do łóżka. Dante kochał moją
córkę. Jasmine jeszcze w grobie nie ostygła. Uważasz, że mogłabyś zająć
jej miejsce? Naprawdę uwierzyłaś w to, co ci mówił, w to, że zszarga jej
pamięć twoją osobą?
- Nikt nie ma zamiaru szargać pamięci Jasmine - wtrącił Dante.
- Nikt! Ponieważ jeśli naprawdę kochałeś moją córkę, ostatnia noc
była jedynie przygodą, niczym więcej, a ja wiem, że ją kochałeś!
- Kochałem. Ale teraz myślę tylko o Alex i o tym, że jej nie ma...
- Pozwól mi pomóc w poszukiwaniach - usiłowała ubłagać go
Matylda. - Dante, proszę...
R S
87
- Chcesz pomóc? - Nie mogła odczytać wyrazu jego twarzy. - Jeśli
naprawdę chcesz pomóc, zrób, o co cię proszę, i jedź do domu. Tak będzie
lepiej.
- Lepiej dla kogo? - wyszeptała przerażona Matylda, znając
odpowiedź, jeszcze zanim padła.
- Lepiej dla wszystkich.
Spakowanie rzeczy zajęło jej dziesięć minut, ściągnęła walizkę ze
schodów i w dziesięć minut usunęła się z życia Dantego. Zaciskała zęby,
aby nie popłakać się z rozpaczy. Chciała go uderzyć, krzyknąć, nie mogła
uwierzyć, że znowu jej to zrobił, ale w jakiś sposób zdusiła te uczucia,
strach związany z zaginionym dzieckiem był silniejszy od wszystkiego
innego.
- Potrzebny nam pani numer telefonu - odezwał się policjant, który
podszedł do jej samochodu, kiedy zapaliła silnik. Napisała numer na kartce
papieru.
- Czy mogę pomóc? W poszukiwaniach?
- Proszę zaczekać - rzekł policjant, usłyszawszy coś przez radio.
- Znaleźli ją?
- Najpierw muszę powiadomić ojca dziecka. Matylda zatrzasnęła
drzwiczki i ruszyła u jego boku w stronę domu.
- Jak się czuje? Nic jej nie jest?
- Nie jestem pewien, znaleźli ją spacerującą po wydmach, zabierają
ją do szpitala...
- Ona niewiele mówi, muszę powiedzieć Dantemu.
R S
88
- Proszę pani, naprawdę nie sądzę... myślę, że teraz powinna pani
zostawić ich samych; po kilku dniach emocje opadną, a teraz proszę po-
słuchać rady pana Costello i wracać do domu.
ROZDZIAŁ JEDENASTY
Wszystko było trudne, nawet sprzątanie maleńkiego mieszkania było
wysiłkiem ponad siły. Była zmęczona, ale musiała wszystko oczyścić i
zacząć żyć na nowo.
Bez Dantego.
Zaczęła odkurzać, mając nadzieję, że szum odkurzacza zagłuszy
niechciane myśli.
Dwa tygodnie wcześniej nawet nie wiedziała o jego istnieniu, a teraz
zajął wszystkie jej myśli, każdy oddech i każdy centymetr skóry. Była nim
przesiąknięta, zatopiona w nim, pragnęła go i nienawidziła jednocześnie.
Nie mogła uwierzyć, że Dante pozwoliłby jej odejść, nie
poinformowawszy nawet, czy jego córka żyje, czy nie, zakładając, że cały
świat żyje równie bezuczuciowo jak on, że emocje można włączać i
wyłączać na żądanie.
Była już w domu od czterech dni, a on przez te cztery dni nie
pofatygował się nawet, aby podnieść słuchawkę i powiedzieć jej, jak się
czuje Alex. Zasługiwała przynajmniej na to.
Przez pierwsze dwa wieczory obserwowała go na ekranie telewizora,
ale jego widok stawał się nie do wytrzymania; nie mogła go już oglądać
ani o nim czytać; musiała oderwać myśli i uspokoić się choćby na chwilę.
R S
89
Wiedziała, że to na nic. Że zapracuje się na śmierć, wypełni
kalendarz sprawami do załatwienia, będzie wychodzić co wieczór ze
znajomymi i jedyne, co uzyska, to nadzieja, że ból z czasem minie.
Podeszła do garderoby i wyjęła z niej szlafrok Dantego, który w
pośpiechu spakowała wraz ze swoimi rzeczami. Czuła pod palcami jego
miękki materiał. Wtuliła w niego twarz, wciągając w nozdrza upojny
zapach. Przeżywała wszystko od początku, udrękę jego odrzucenia.
Poczuła ten ból, zniszczenie...
Alex!
Po raz pierwszy myśl o Dantem opuściła ją. Na jej ustach pojawiło
się imię jego córeczki. Po policzkach popłynęły łzy; myślała o malej i ko-
lejny raz analizowała sytuację. Coś nagle przyszło jej do głowy. Czyżby
problemy Alex były aż tak proste? Im dłużej o tym myślała, tym bardziej
to rozwiązanie stawało się sensowne. Musiała z kimś podzielić się tą
wiedzą.
Nie mogła połączyć się z Dantem, zadzwoniła więc do Hugh.
- Hugh, muszę porozmawiać z Dantem, ma wyłączony telefon, ale w
trakcie przerwy w procesie...
- Nie ma go w sądzie. Oglądałaś telewizję? Czytałaś gazety? Zarzuty
zostały oddalone, sprawa zakończyła się dwa dni temu...
- Dwa dni temu? Hugh, muszę pilnie z nim mówić, powiedz mi, jak
mogę go złapać?
- Jest we Włoszech. Prosił mnie, żeby nie dzwonić przez kilka
tygodni, że musi poukładać swoje sprawy, wiem, że jego gospodyni mnie
nie połączy i z pewnością nie połączyłaby też ciebie...
Wiedziała o tym, nie musiał tego dodawać.
- Hugh, czy mógłbyś podać mi jego adres?
R S
90
- Nie wiem - czuła jego wahanie, Hugh bardzo pragnął powrotu
Dantego do Australii, i gdyby Matylda powiedziała coś, co mogłoby
sprawić, że wróci... - To chyba nie zaszkodzi, możesz do niego napisać, od
niego będzie zależało, czy przeczyta, czy nie.
Matylda wstrzymała oddech, notując adres Dantego, a następnie
wykonała drugi telefon tego dnia.
- Chciałabym zarezerwować lot do Rzymu.
- Na kiedy?
- Na najbliższy wolny poproszę.
ROZDZIAŁ DWUNASTY
- Przykro mi, ale lot jest w całości zajęty.
- A kiedy jest najbliższy wolny?
- Mogę pani zarezerwować miejsce na jutro na jedenastą rano.
Równie dobrze mogła powiedzieć, że za sto lat.
Jeśli chciała jakiegoś znaku, właśnie go dostała. Usłyszała wyraźny
głos stewardessy.
- Możemy pani zaoferować zwrot.
- Nie chcę zwrotu. - Musiała zobaczyć się z Dantem, powiedzieć mu
to, czego nie mogła napisać, to co sama czuła, to, jaka była prawda. -
Muszę się koniecznie dostać na ten lot, to sprawa życia i śmierci.
- Wejście numer 10.
- Słucham? - Matylda zamrugała oczami, patrząc, jak jej walizka
otrzymuje zgrabną etykietkę.
R S
91
- Niech się pani pospieszy - powiedziała kobieta. - Proszę iść na
pokład.
Matylda ruszyła przed siebie najszybciej, jak potrafiła. Prosto do
wejścia dla klasy ekonomicznej.
Nie miało znaczenia, czy on ją kocha, czy nie. Nie miało znaczenia,
że nie było jej stać na bilet, ani to, że leci na koniec świata. Jeśli chciała
znaku, właśnie go dostała. Robiła to, co należy. Nie dla siebie. Nie dla
Dantego. Dla Alex.
Rzym musi być najpiękniejszym miastem świata, pomyślała
Matylda, jadąc taksówką przez Wieczne Miasto. Zostawiła walizkę w ho-
telu i zanurzyła się w labirynt uliczek owianych rześką europejską jesienią,
a nie australijską wiosną.
Patrzyła, jak Rzym budzi się do życia, jak ulice zapełniają się
samochodami, skuterami i przechodniami, którzy mówili śpiewnym języ-
kiem i wpadali do małych kafejek na czarną jak smoła kawę. Matylda
włóczyła się po brukowanych uliczkach, niemych świadkach historii, po-
śród budynków stojących tu od stuleci i tych nowych, zbudowanych
zgodnie z wymogami najświeższej mody. Patrzyła na część świata
Dantego i wiedziała, że on jest blisko.
Wiadomość wysłana.
Matylda wpatrywała się w wyświetlacz komórki. Siedziała w kafejce
i zamówiła kolejną latte, obserwując dwudziestoletnią przepiękną
Włoszkę, która usiłowała pić, palić, czytać i wysyłać SMS-y jednocześnie.
Wysłała Dantemu wiadomość z informacją, gdzie jest, oraz krótką prośbą
o rozmowę.
R S
92
Nie dostała jednak odpowiedzi i zaczęła zbierać się z miejsca. Zdała
sobie sprawę, że Dante mógł wcale nie być we Włoszech.
Może powinna była od razu napisać, że chodzi o Alex, może wyśle
jeszcze jednego SMS-a...
- Matyldo...
Podniesienie wzroku zajęło jej całe wieki. Wydawał się starszy,
nieco bledszy, a cienie pod powiekami świadczyły o ostatnich kłopotach.
Był nieogolony, co dawało mu nieco artystyczny wyraz. Miała tyle do
powiedzenia, ale nie była w stanie wykrztusić ani słowa. Dante zamówił
kawę i biszkopty i podsunął jej talerzyk.
- Nie, dziękuję.
- Chyba myliłem się co do ciebie, nie boisz się konfrontacji.
- Miałeś rację, nie przybyłam tu na konfrontację, Dante. Niezależnie
od twojej opinii o mnie, mam własną na swój temat i uganianie się za
facetem, który mnie najwyraźniej nie chce, nie jest w moim stylu.
- Zatem co cię tu sprowadza? Skoro nie chodzi o nas, to po co jesteś
w Rzymie?
- Jestem tu z powodu Alex. Chyba wiem, co z nią jest nie tak, znam
powody, dla których jest taka nerwowa...
- Matyldo, konsultowałem się z najlepszymi specjalistami, Alex była
badana od stóp do głów, a ty po tygodniu znajomości z nią...
- Chodzi o jaśmin.
Te słowa sprawiły, że zamarł, zrozumiawszy, że chodzi o Jasmine.
- O zapach jaśminu. Pierwszego dnia, kiedy się zdenerwowała, kiedy
mówiłeś, że zadzwoniłeś po lekarza, byłeś w drodze na cmentarz.
- I?
- Miałeś z sobą kwiaty?
R S
93
Kiedy nie odpowiedział, ciągnęła dalej:
- Zerwałeś jaśmin z ogrodu?
- Oczywiście, ale...
- Wysłałeś takie same kwiaty w dniu śmierci Jasmine, Alex była
uwięziona w samochodzie przez dwie godziny, uwięziona razem z tym
zapachem.
- Ale sam zapach nie może wywołać takiej reakcji...
- Kłopoty Alex zaczęły się na wiosnę, wtedy, kiedy kwitnie jaśmin,
Dante, zabrałeś ją do Włoch i poczuła się lepiej...
- Tak. Wszystko było w porządku aż do...
- Aż do kolejnej wiosny - dokończyła za niego Matylda. - Dante, ona
nie uciekła dlatego, że zobaczyła nas w łóżku, uciekła dlatego, że
otworzyłeś okno. Było parno i zapach wypełnił pokój.
- A ona usiłowała od niego uciec.
- Nie wiem tego - szepnęła. - Nie wiem, co ona myśli, ale wiem, że
mam rację, Dante.
- Powiedzmy, że masz. Ale co ja mam zrobić? Nie wykarczuję
jaśminu z całego świata ani nie dopilnuję, aby nigdy nie poczuła jego
zapachu.
- Dlaczego ty zawsze musisz być taki ekstremalny? Dlaczego dla
ciebie wszystko jest białe albo czarne? To nie działa, to wyjadę z kraju;
ona jest miła, więc ja będę podły. Alex reaguje na jaśmin, to się go
pozbędę. Uznaj to, Dante, a potem zobacz, jak sobie z tym radzić. Powiedz
lekarzom. - Wzruszyła ramionami, wyjęła portmonetkę, ale wsunęła ją z
powrotem do torebki. Mógł jej chociaż postawić kawę.
- Już idziesz? - skrzywił się Dante, kiedy wstała.
- Powiedziałam już to, co chciałam powiedzieć.
R S
94
- To wszystko? Mogłaś napisać list albo zadzwonić.
- A przeczytałbyś? Odebrałbyś telefon? I uwierzył mi, nie widząc się
ze mną?
- Pewnie nie - przyznał Dante.
- No to sam widzisz.
- Chcesz, żebym uwierzył ci, że przeleciałaś pół świata tylko za
sprawą dziecka, które widziałaś może cztery razy w życiu?
- Nie chcę, żebyś uwierzył w cokolwiek, Dante. Mówię ci, że nie
przyleciałam tu, aby rozmawiać o nas. Wyszedłeś z mojego życia bez
słowa pożegnania, taki komunikat jest czytelny nawet dla mnie. Nie mam
zamiaru chwytać się skrawków i prosić cię, żebyś pozwolił mi wejść, albo
czekać, aż mi każesz odejść.
- Od początku mówiłem ci, że nie chcę związku - rzekł Dante przez
zaciśnięte zęby.
- Miałeś rację, ponieważ w związku chodzi o zaufanie i dzielenie się,
i dawanie, a ty nie umiesz żadnej z tych trzech rzeczy.
- Matyldo, mam chore dziecko. Wyświadczyłem ci przysługę,
odcinając się. Jak miałbym cię prosić o związanie twojego życia z nami?
Tak będzie lepiej...
- Ani się waż! - krzyknęła Matylda, aż oczy wszystkich zwróciły się
na nich. Nawet jeśli Włosi byli przyzwyczajeni do reakcji pełnych
temperamentu, to z pewnością nie o tej godzinie. - Ani się waż twierdzić,
co jest lepsze dla mnie, skoro nawet nie masz wystarczająco dobrych
manier, aby o to zapytać. Kochałam cię, a ty tego nie chciałeś. Dobrze, w
porządku, wyjedź z kraju, wyjdź z mojego życia bez pożegnania, ale nie
waż się mówić mi, co jest dobre, i że wyświadczasz mi przysługę, bo o nią
nie prosiłam. Przyjechałam tu, bo mi zależy na Alex, bo zdążyłam ją
R S
95
pokochać. Pokochałam ją, bo jest częścią ciebie, i ty o tym doskonale
wiesz. Nie chciałeś mojej miłości, i o to chodzi, więc nie ubieraj tego w
wytłumaczenia i wymówki. Kochasz Jasmine i tak pozostanie.
- Kochałem Jasmine... Matyldo. - Chwycił ją za rękę, ponieważ
odwróciła się i chciała odejść. - Posłuchaj mnie.
- Nie, nie ma już nic do powiedzenia.
- Proszę cię.
Uspokoiła się. Uległa. Wyszli z kawiarni, a on poprowadził ją
zatłoczonymi uliczkami do Villa Borghese, zielonego raju w środku
miasta. Usiedli na ławce, po jej policzkach płynęły łzy z nadmiaru emocji.
- Kochałem Jasmine - rzekł powoli. - Ale nie tak.
- Nie jak? - wyszeptała, wpatrując się w jego dłoń, na której nie było
już obrączki.
- Nie tak - w głosie Dantego słychać było namiętność i emocje. - Nie
taką miłością.
Nie musiał dodawać nic więcej. Wiedziała, co ma na myśli,
wszechogarniająca miłość, przemożna i olbrzymia, taka, jaką przeżywa się
tylko raz w życiu.
Zobaczyła na jego twarzy ogromne poczucie winy; wziął ją w
ramiona, jakby musiał poczuć jej bliskość, aby kontynuować.
- Kłóciliśmy się w dniu jej śmierci, zawsze się kłóciliśmy. Kiedy ją
poznałem, była pochłonięta karierą i nie miała zamiaru zakładać rodziny
ani mieć dzieci, odpowiadało mi to. Nie musiałem tłumaczyć się z godzin
spędzanych w pracy ani ona też nie. I to działało, naprawdę, do czasu aż
Jasmine dowiedziała się, że jest w ciąży. Tego nie było w planie, żadne z
R S
96
nas tego nie chciało, ale cieszyłem się, kochałem ją, a ona miała urodzić
moje dziecko, myślałem, że to wystarczy...
- Ale nie wystarczyło.
- Nie.
- Jasmine to nie wystarczało. Szybko wzięliśmy ślub i kupiliśmy ten
dom i przez kilka miesięcy było okej, ale potem Jasmine zaczęła żałować,
że dziecko zrujnuje jej karierę. Zaraz po porodzie chciała wrócić do pracy i
wtedy zaczęły się kłótnie. Starałem się być cicho, mając nadzieję, że kiedy
dziecko się urodzi, wszystko się zmieni, ale było inaczej. Zaangażowała
nianię i wróciła do pracy. W ciągu sześciu tygodni pracowała już na
pełnym etacie. Prawie nie widywała Alex. Rozumiem, że kobiety pracują,
rozumiem to, ale nie do tego stopnia, żeby odrzucały własne dziecko.
Kłótnie zaczęły eskalować...
- Ludzie się kłócą, Dante... - usiłowała go pocieszyć Matylda.
- Czuła się jak w pułapce, wiem to - ciągnął Dante. - Wiem,
ponieważ ja też tak się czułem. Żadne z nas nigdy się do tego nie
przyznało. Tego poranka w dniu wypadku znowu szła do biura, była
sobota, niani nie było i chciała, żebym został z Alex. Tylko że tym razem
to ja powiedziałem nie. Nie, ty jesteś jej matką i raz możesz się nią
zaopiekować. Ja wychodzę, powiedziałem, i że to nie w porządku, że Alex
zasługuje na lepszą matkę, powiedziałem wiele okropnych rzeczy... - Głos
mu się załamał.
- Dante, ludzie mówią w kłótniach okropne rzeczy, ty po prostu nie
miałeś okazji cofnąć wypowiedzianych słów.
- Chciałem tak zrobić, nie chciałem zniszczyć tego związku, nie
chciałem, żeby Alex pochodziła z rozbitej rodziny, zadzwoniłem do
gospodyni i dowiedziałem się, że Jasmine zabrała Alex z sobą. Wysłałem
R S
97
jej kwiaty do biura, powiedziałem, żeby jej przekazać, że chcę, żeby
wróciła do domu... nigdy nie wróciła.
- O Boże, Dante. - Matylda wiedziała, że powinna być teraz silna, ale
mogła jedynie płakać. - Ona wracała do domu, Dante, dostała kwiaty,
wiedziała, że ją przeprosiłeś...
- Ale nie wystarczająco, ponieważ nadal byłem zły. Problemy nie
znikły i nawet gdyby nie umarła, nasze małżeństwo umarłoby prędzej czy
później.
- Tego nie wiesz, Dante. Nigdy nie miałeś okazji się dowiedzieć.
Nikt nie wie, co by się wydarzyło, może gdybyście porozmawiali...
- Może... wiesz, czego nie znoszę najbardziej? Współczucia, nie
znoszę, kiedy inni myślą, że na to zasługuję.
- Zasługujesz, to, że mieliście problemy, nie oznacza, że byliście
złymi ludźmi.
- Być może - westchnął. - Ale nie mogę rozwiać wyobrażeń Katriny i
Hugh i powiedzieć, że ostatnie miesiące ich córki nie były wcale
szczęśliwe...
- Nie musisz im nic mówić. - Ujęła jego dumną twarz w dłonie i
zmusiła, aby na nią spojrzał, łatwo było mu pomóc, zażegnać ten ból. - Nie
zrobiłeś nic złego. Nic - powtórzyła.
- Ale przypuśćmy, że wsiadłabyś do tej windy dwa lata temu,
Matyldo. Przypuśćmy, że po kolejnej awanturze wtedy pojawia się miłość
mojego życia.
- Nigdy nie zrobiłbyś tego Jasmine i wiesz to równie dobrze jak ja,
Dante, bo chociaż uczucie mogłoby się narodzić, nigdy nie zostałoby zrea-
lizowane. Ledwie teraz pozwalasz mu się ujawnić, więc tyle chyba o sobie
wiesz. Nie katuj się pytaniami, na które nigdy nie znajdziesz odpowiedzi.
R S
98
Ty i Jasmine robiliście, co w waszej mocy, trzymając się faktów,
wystarczyło wam uczucia, aby nie odejść, wysłałeś jej kwiaty, a ona
wracała do domu. Wystarczy trzymać się prawdy.
Widziała, jak ból, który tkwił w nim, od kiedy zobaczyła go po raz
pierwszy, powoli znika i topnieje.
- A tak w ogóle jesteś bezczelny! - roześmiała się.
- Co ja takiego zrobiłem?
- Siedzisz i zastanawiasz się nad ewentualnością romansu ze mną.
Do twojej wiadomości panie Dante Costello, nigdy nie wdałabym się w
romans z żonatym mężczyzną.
- Chyba że to byłby twój mąż! - Dante ucałował jej twarz. - To były
oświadczyny, na wypadek gdybyś się nie domyśliła.
Matyld odwzajemniła pocałunek z taką namiętnością, że gdyby było
to w innym mieście niż Rzym, z pewnością zostaliby zaaresztowani.
- A to, gdybyś się nie domyślił, była odpowiedź na tak - uśmiechnęła
się Matylda, szczęśliwa, mogąc znowu znaleźć się w ramionach
najbardziej uroczego i najbardziej skomplikowanego i pięknego
mężczyzny na świecie.
R S
99
EPILOG
- Nic ci nie jest?
Matylda stała w ogrodzie Alex i ocierała twarz z łez. Nadszedł
Dante, a ona nie chciała przysparzać mu dodatkowych zmartwień po cięż-
kim dniu.
- Wszystko w porządku - odparła, zmuszając się do uśmiechu, Alex
podbiegła natychmiast, jak zobaczyła ojca.
- Nie ma nic złego w byciu smutnym i nie kłóć się, bo to twoje słowa
- rzekł łagodnie Dante.
- To prawda, czuję się winna za to, że wtedy zdenerwowałam się
tym, że muszę odejść, chociaż wiedziałam, że to twój dom... i że tak będzie
ci łatwiej...
- To nasz dom - poprawił ją Dante, ale Matylda pokręciła głową.
- Najpierw był twój i Jasmine, więc nie mów mi, że ciebie to nie boli.
- Trochę, ale dawałem butelkę Joe, myśląc o naszym nowym domu, a
Alex biegała wokół i śmiała się, i liczyła swoje lalki, i przysięgam ci,
Matyldo, że czułem wyłącznie spokój. Wiem w sercu, że Jasmine
cieszyłaby się moim szczęściem...
- Powiedz mi, Dante, proszę, powiedz mi, o czym myślisz.
- Że ją kochałem; czy to okej mówić ci o tym?
- To więcej niż okej, tak powinno być.
- Teraz wiem, że Jasmine jest w spokojnym miejscu i jest dumna z
wyborów, jakich dokonałem, a dokonałem ich dzięki tobie.
Nie usiłowała już ukryć łez.
- Trzeba iść dalej i żyć od nowa z naszą małą rodzinką.
R S
100
- To, że patrzymy w przyszłość, nie oznacza, że mamy odcinać się od
przeszłości - zapewniła go Matylda. - Nawet Katrina to zrozumiała.
To prawda. W trakcie burzliwych tygodni, jakie nastąpiły po
ujawnieniu ich miłości i decyzji, łatwo byłoby ją znienawidzić, ale w
końcu Matylda ujrzała Katrinę taką, jaka była, matkę w żałobie, matkę
przerażoną tym, że świat idzie naprzód i pamięć o jej córce zaniknie. Ale
powoli jej nastawienie zaczęło się zmieniać. Niezwykły postęp zdrowienia
Alex, szacunek Dantego, cierpliwość Matyldy zdobyły najchłodniejsze z
serc w okolicy.
- Musimy to zrobić - potwierdził Dante. - Musimy tworzyć nowe
wspomnienia, nowe ogrody i patrzeć w przyszłość. - Nie skończył, gdyż
mała dziewczynka z wielkim impetem rzuciła się w ich ramiona.
- Razem - uśmiechnęła się Matylda i obsypała oczka dziewczynki
milionem pocałunków. - Zrobimy to razem.
R S