Jasieński Bruno Wiersze Pieśń o głodzie Przekłady Manifesty [LitNet]

background image

Aby rozpocząć lekturę,

kliknij na taki przycisk ,

który da ci pełny dostęp do spisu treści książki.

Jeśli chcesz połączyć się z Portem Wydawniczym

LITERATURA.NET.PL

kliknij na logo poniżej.

background image

BRUNO JASIEÑSKI

[WIKTOR BRUNO ZYSMAN]

WIERSZE

PIEŒÑ O G£ODZIE

PRZEK£ADY

MANIFESTY

background image

Tower Press 2000

Copyright by Tower Press, Gdañsk 2000

background image

3

BUT W BUTONIERCE

[1921]

background image

4

RZYGAJ¥CE POS¥GI

Pani Sztuce

Na klawiszach usiad³y pokrzywione bemole,

PrzeraŸliwie siê nudz¹ i ziewaj¹ Uaaaa...

Rozebrana Gioconda stoi w majtkach na stole

I napiera siê g³oœno cacao-choix.

Za oknami przeœwieca ¿ó³tych alej jesiennoœæ,

Jak wêdrowne pochody biczuj¹cych siê sekt,

Tylko bia³e pos¹gi, strojne w swoj¹ kamiennoœæ,

Stoj¹ zawsze „na miejscu”, niewzruszenie correct.

Pani dzisiaj, doprawdy, jest klasycznie... niedba³a...

Pani, która tak zimno gra sercami w cerceau,

Taka sztywna i dumna... tak cudownie umia³a

Nawet puœciæ siê z szykiem po 3 szk³ach curacao.

I przedziwne, jak Pani nie przestaje byæ w tonie,

Bêd¹c zreszt¹ obecnie najzupe³niej moderne. -

Co œrody i pi¹tki w Pani bia³ym salonie

Swoje wiersze czytaj¹ Iwaszkiewicz i Stern.

background image

5

A ja - wróg zasadniczy urzêdowych kuluar,

Gdzie siê myœli, i kocha, i rozprawia, i je,

Mam otwarty wieczorem popielaty buduar

Platonicznie podziwiaæ Pani déshabillé...

Ale teraz, jednak¿e, niech siê Pani oszali, —

Nawet lokaj drewniany ju¿ oœmiela siê œmieæ...

Dziœ bêdziemy po parku na wyœcigi biegali

I na ³awki padali, zadyszani na œmieræ.

A, wpatruj¹c siê w gwiazdy ca³uj¹ce siê z nami,

W pewnym dzikim momencie po dziesi¹tym Clicôt,

Zobaczymy raptownie œwiat do góry nogami,

Jak na filmie odwrotnym firmy Pathé & Co.

I zatañcz¹ nonsensy po ulicach, jak ongi,

Jednej nocy pijanej od szampana i warg.

Kiedy w krzakach widzia³em RZYGAJ¥CE POS¥GI

Przez dwunastu lokajów niesiony przez park.

IPECACUANA

Na pierwszym moim koncercie,

(A mo¿e mi tylko œni siê...)

Siedzia³a w trzecim rzêdzie

Pani w niebieskim lisie.

background image

6

Mia³a oczy wklês³e,

Takie ogromnie dalekie.

I d³ugie b³êkitne rzêsy.

I bia³e, zamszowe powieki.

Czyta³em strofy rytmiczne.

Po myœlach t³uk³ siê Skriabin.

Siedzia³y w krzes³ach damy

Z welwetu i z jedwabiu.

Siedzieli w krzes³ach panowie,

Patrzyli wzrokiem ¿abim...

Czyta³em rytmiczne strofy.

Po myœlach t³uk³ siê Skriabin...

I by³o wszystko, jak wszêdzie.

I by³o wszystko, jak dzisiaj.

I by³a w trzecim rzêdzie

Pani w niebieskim lisie.

Pluskali miarowo w rêce.

Rozeszli siê wolno po domach.

Zosta³a kremowa Nuda,

Jak du¿a, œliska sarkoma...

A potem ksiê¿yc st³uk³em

I ga¿ê chcia³em we frankach,

I noc mia³a piersi wypuk³e,

Jak pierwsza moja kochanka...

background image

7

A wieczór by³em maleñki...

P³aka³em w k¹ciku do rana

O smutnej niebieskiej Pani

Z oczami jak ipecacuana...

MORGA

Przyjechali czarn¹, zamkniêt¹ karetk¹.

(By³ wieczór... jesienny wieczór...

B³oto — spleen — zapatrzenie...)

Wynieœli coœ ciê¿kiego, nakrytego p³acht¹.

Postawili nosze na kamienie.

Robili rzecz zwinnie.

Lampa oœwietla³a ich jasno, bia³o.

By³o cicho... Deszcz œpiewa³ w rynnie...

Konie c³apa³y kopytami...

(... Coœ siê sta³o... Coœ siê sta³o...)

Przystanê³o kilku ciekawych.

Patrzyli. Pytali.

Dolatywa³y pojedyncze s³owa.

Jakaœ rozmowa urywana, krótka,

Prowadzona œciszonym staccatem...

... 25 lat ... Prostytutka...

... sublimatem ...

Podnieœli nosze. Weszli do sieni.

(Deszcz pada³... krople t³uk³y o dach...)

background image

8

Jeden œwieci³ im z przodu latarni¹.

(... Taniec cieni ...)

Ponieœli w dó³ po lepkich, wyœlizganych schodach

Do ogromnej, sklepionej piwnicy.

Nosze sta³y rzêdem.

Coœ czarnego mignê³o... przepad³o...

Mo¿e szczur?... Mo¿e cieñ z ulicy?...

Jeden œwieci³ latarni¹.

Przystan¹³.

Postawili pod œcian¹.

Wytarli g³oœno nosy.

Wyszli.

Klucz zgrzytn¹³ w zamku...

Jeszcze ciche oddalone g³osy...

Jeszcze kroki cichn¹ce na górê...

(... Jak myœli ... jak myœli ...)

Potem turkot po bruku za bram¹...

I nic...

Cisza...

Ciemno...

Zostawili SAM¥, zupe³nie SAM¥ ...

Sam¹ jedn¹ na uboczu.

Nosze sta³y szeregiem nieruchome, nakryte.

Noga przy nodze.

Z k¹ta b³ysnê³a para zielonkawych oczu ...

Jedna ... Druga ...

Wpatrywa³y siê d³ugo, badawczo ...

background image

9

Coœ szeleœci³o po mokrej kamiennej pod³odze ...

.............................................................................

Na górze pali³y siê lampy.

Chodnikiem wlók³ siê jakiœ pijany robotnik,

Wieczny po oceanach ulic argonauta.

Ulic¹ z œwistem syren œciga³y siê auta.

Jerzemu, je¿eli chce

PANIENKI W LESIE

Zalistowia³ cichosennie w cichop³aczu cicholas,

Jak chodzi³y nim panienki, pierwioœnianki, ekstazerki,

Ko³ysa³y siê, schyla³y, rwa³y grzyby w bombonierki,

At³asowe, ¿ó³te grzyby, te, co rosn¹ tylko raz.

Opada³y pierwsze liœcie na sukienki crêpe de chine,

Ko³ysa³y siê rytmicznie u falbanek walansjenki,

Zap³aka³y bia³e brzozy, podkr¹¿one demimondainki

I z³e buki, stare mruki, pogr¹¿one w wieczny spleen.

Zalistowia³, zako³owia³, zaechowia³ w cichoœnie,

Posypa³y siê kropelki na pluszowe pantofelki,

Zostawi³y ¿al maleñki, zostawi³y ¿al niewielki...

Pójd¹ dalej cieniem alej. Bêdzie p³acz... a mo¿e nie...

background image

10

MI£OŒÆ NA AUCIE

By³o z³ote, letnie rano w szumie kolnych heksametrów.

Auto sz³o po równej szosie, zostawiaj¹c w tyle kurz.

Zbity licznik pokazywa³ 160 kilometrów.

Ko³o nas lecia³y pola rozpluskanych, ¿ó³tych zbó¿.

Ko³o nas lecia³y lasy, i zagaja, i mokrad³a,

Jakaœ ³¹ka, jakaœ rzeka, jakaœ w drzewach skryta wieœ.

Ja obj¹³em Pani¹ rêk¹, ¿eby Pani nie wypad³a.

Wicher zdar³ mi czapkê z g³owy i po polach poniós³ gdzieœ.

Pani œmia³a siê radoœnie b³yskawicznym tremolando,

Obryzgany pani œmiechem œmia³ siê z³oty, letni dzieñ

I w dyskretnym cieniu ronda z ¿ytnich k³osów ogiriand¹

Nasze usta siê spotka³y jeszcze pe³ne œwie¿ych drgnieñ...

Mo¿e pani chcia³a krzyczeæ? Œwiat oszala³ jak od wina...

Wiatr gwa³towny bi³ w policzki, wiatr zapiera³ w piersiach dech.

Auto sz³o wariackim tempem 160 wiorst godzina.

Ko³o nas lecia³y pola, kêpy drzew i czuby strzech.

background image

11

DESZCZ

Motto:

„Oh, le bruits de la pluie...”

Verlain

Pada deszcz. Pada deszcz.

Tañcz¹ cienie na firance...

Bia³y Pierrot, nocny wieszcz,

Deklamuje lilii stance.

Noc¹... Cœœœcho... Wszystko œpi...

Jacyœ... w kryzach... Mrok... rozp³ywa...

Wynosili coœ przez drzwi...

Miêkkie kroki wchodz¹ w dywan...

Krzywy pajac, biedny klown,

G³upi rycerz Beatryczy

Twarz wykrzywi³ z³o, jak faun,

Na pod³odze siad³ i KRZYCZY...

Jak chcesz wrzeszczeæ — ciszej wrzeszcz!

Przyjd¹ ludzie!... Œwiat³o wnios¹!...

.........................................................

Pada deszcz. Pada deszcz.

Monotonnie. Capricioso.

Tobie, Reniu

background image

12

TRUPY Z KAWIOREM

p. Jance Grudziñskiej

Pani palce s¹ ch³odne i pachn¹, jak opium,

Takie ma³e pó³trupki anemiczne i blond,

Marz¹ o kimœ, co by ich w poca³unkach utopi³,

Jak w odymce b³êkitnej papierosa „Piedmont”.

Na nietkniêt¹ serwetê coœ bezg³oœnie opadnie...

(Bia³e astry w flakonach umieraj¹ przez sen...)

Pani milczy tak cicho, melodyjnie i ³adnie,

Jak w najlepszych preludiach lunatyczny Verlain.

Mo¿e smutek zielony z twarz¹ negra z Zambezi

Owachlarzy³ dziœ Pani¹, otulon¹ w pó³-zmrok...

Pani s³uchaæ chce moich egzokwintnych syntezji

Tak, jak pije siê z kaw¹ jakiœ cordial-medoc.

Jednak Pani nie lubi przecie¿ rzeczy zbyt ostrych

A czy¿ zawsze byæ mo¿na gentlemanem par force?...

Za minutê przyniesie nam szampana i ostryg

Lokaj z twarz¹ wyblak³¹ i pomiêt¹, jak gors.

Zreszt¹ staæ mnie daæ nawet w³asne serce na ro¿en,

Jeœli z niego przyrz¹dz¹ apetyczne filet...

Pani pachnie dziœ ca³a ostrygami i morzem,

A ja kocham tak morze, zap³akane we mgle...

background image

13

Za szybami ponurych, zieleni¹cych siê okien

Pierwszy brzask siê przeczo³ga³, znieruchomia³ i leg³...

Pani dzisiaj jest chora... Pani p³akaæ chce... Shocking!

Wyp³owia³e kotary s³ysz¹ wszystko... jak szpieg...

Pani widzi w drobnostkach zaraz ton psychodramy...

Chwile ¿ycia s¹ kruche i s³odkie, jak chrust.

Czy dlatego, ¿e my siê, par exemple, nie kochamy,

Nie mo¿emy ca³owaæ swoich oczu i ust?

A ja chcê dzisiaj pieœciæ Pani piersi bez bluzki,

Chcê byæ dziko bezczelny i mocny, jak tur.

Pani du¿o ma w sobie z rozpalonej Zuluski,

Pani usta siê œmiej¹ i mówi¹: toujours!

Pani dzisiaj siê marzy... jakiœ sen o wikingu...

Purpurowe ekscesy niewyspanej Ninon...

Takie, jak Pani, bierze siê w pêdz¹cym sleepingu

Na poduszkach pluszowych rozebran¹ i md³¹.

I, wsysaj¹c siê w piersi Pani ostro-md³y zapach

W koñcach palców poznaje siê budz¹cy siê wstrêt

Do tych kobiet, co daj¹ siê na brudnych kanapach

Karmelkowo-lubie¿ne i pokorne, jak sprzêt.

W Pani spazmach byæ musi coœ z sapi¹cych ekspresów.

Pani nogi faluj¹ tak lubie¿nie i z³o.

W Pani mieszka ksiê¿niczka ksiê¿ycowych ekscesów

I cz³onkini zrzeszenia dla pañ comme il faut.

background image

14

A chce Pani? Zerwiemy raz z t¹ wszystk¹ ho³ot¹!

Polecimy na oœlep w samochodzie, jak w œnie.

U podjazdu na dole niecierpliwi ju¿ motor

Ofutrzony mój szofer w swoim czarnym pince-nez.

Zeskoczymy po stopniach i zatrzasn¹ siê drzwiczki.

Wszystko zmiesza siê razem — to co przed i co po...

Z poca³unków na rêkach bêdziesz mieæ rêkawiczki

I z mussonu rajera na swoim chapeau!

Zatwostepi¹ latarnie w oszala³ym rozpêdzie,

Zamigoc¹ siê domy i osun¹ siê w dó³.

Pójd¹ s³upy i s³upy i kosmate ga³êzie,

Samym lotem z ³oskotem rozcinane przez pó³.

A w ustronnym salonie kiedyœ póŸno wieczorem,

Kiedy bêdzie znów jasno i weso³o i Ÿle...

Blady lokaj we fraku nasze trupy z kawiorem

Poda sennie na tacy wytwornemu milieu...

PRZEJECHALI

— Kinematograf —

Piegowata s³u¿¹ca w bia³ej bluzce w groszki.

Ktoœ wysmuk³y, z rajerem.

— Przyjedziesz?... — „Nie mogê...”

Hooop!!

Samochody. Platformy. Doro¿ki.

background image

15

Kinematograf szprych

Z kó³³omotem gruchota³ po wysch³ym asfalcie.

— Poczekaj... — „Nie, nie, nie proœ, bo mog³abym

ulec...”

Dzyn! Dzyn!!

Tramwaj czerwony wytoczy³ siê z alej.

Jeden. Dwa.

Minê³y siê w przelocie, dystansuj¹c drogê.

Z³owieszczy œpiew szlifowanych szyn...

Ma³y cz³owiek w burym palcie...

Trrrrrach!!!

Stoppp!!

Hamulec!

Aaaaaaaaaa!!

Przejechali! Przejechali!!

ŒNIEG

Bia³e kwiaty gdzieœ na korsie... mo¿e w Nizzy...

Ko³owieje — Cichopada — Bia³oœnie¿y.

Chodz¹ ludzie miêkkostopi po ulicy,

Koñca nosa im nie widaæ zza ko³nierzy.

Uœmiechnê³y siê panienki w bia³ych lisach

I podnios³y w¹skie palce a¿ ku ustom...

By³ ktoœ bia³y, co niebieskie listy pisa³...

By³o cicho. By³o dobrze. By³o pusto...

background image

16

Z okna domu ponurego, jak „Titanic”,

Zaechowia³ i wys¹czy³ siê, jak trylik,

P³acz zmêczonej prostytutki, której stanik

Zafarbowa³ ogniokrwisty hemofilik.

Ktoœ siê nagle chcia³ rozeœmiaæ, ale nie móg³...

(Oczy cichych czasem ch³odne s¹ jak marmur)

Czyjeœ rêce pochyli³y siê ku niemu

Z ³y¿k¹ ciep³a, kochanoœci i pokarmu.

A ulic¹ chodzi siwa Matka Boska,

Szuka ¯alu, Zrozumienia i Pokuty...

Po witrynach, po parkanach i po kioskach

Jaskrawiej¹ rozrzucone moje „Buty”.

Chcesz? — bêdziemy dziœ przy gwiazdach tañczyæ nago...

Daj mi dotkn¹æ swoich miêkkich ust-at³asów...

... Polecimy, na Bleriocie do Chicago

Jeœæ o zmierzchu s³odki kompot z ananasów...

SPACER

Œpiew propellera do s³ów Heredii,

Kiedyœ zgubionych w smaltowej mgle...

Gra³em jej jedn¹ z moich komedii

W ekstrapowietrznym tylko-en-deux.

background image

17

S³oñce do g³owy bi³o ekstaz¹.

S³owa sp³ywa³y w jeden refrain.

Obserwowa³a mnie bezwyrazo

Spod tangoszalu przez face-á-main.

Nie wiem, czy bra³a, com mówi³, serio.

(Dwie lekkie linie w k¹cikach warg...)

Pod nami warcza³ rytmiczny Bleriot

I wiatr ca³owa³ b³êkitny kark.

PODRÓ¯NICZKI

Towarzyszkom podró¿y na wszystkich

kolejach œwiata — poœwiêcam.

O podró¿e jednostajne na strzy¿onym miêkkim pluszu...

Wczoraj Marna, dzisiaj Wo³ga, jutro mo¿e Jan-Tse-Kiang...

Patrzê w oczy smutnej pani w fio³kowym kapeluszu

I ju¿ kocham siê, jak sztubak, taki du¿y, s³awny pan.

O wytarty plusz poduszki dosyæ szorstkie wsprzeæ policzki,

Turkot ciszê uko³ysze, wszystko bêdzie, jak przez mg³ê.

I znów przyœni¹ mi siê usta d³ugorzêsej podró¿niczki

Ca³owane gdzieœ wieczorem ko³o Moskwy czy Louvain...

Przyjd¹ myœli wyp³owia³e, jak dalekie sny o damach.

Tych, co kiedyœ mnie kocha³y, zapomnia³y... mo¿e czas?...

Panieneczki z³otog³ówki zmys³owiej¹ w oknoramach,

Ostrym wiatrom siê oddaj¹ z ca³ej si³y, pierwszy raz.

background image

18

Mo¿e œni¹ im siê w wiatrakach baœniej¹ce z³otozamki...

Poci¹g czha³ przez pola wê¿em z si³¹ 400 HP...

Panieneczki z³otog³ówki obudzi³y w sobie samki,

Z przymkniêtymi powiekami le¿¹ wparte w k¹t coupé.

Znowu zacznie siê sonata, tylko nie ta nasza, Jana.

Moja biedna, moja cudza, bia³a matuœ ma³ej Li...

Coœ podkradnie siê do okna, jakaœ bajka Kellermana,

Bêdzie patrzyæ niewidziana w tañcu spermy, cia³ i krwi...

Mo¿e jestem trochê senny?... Mo¿e jestem trochê chory?...

Niestrawiony, pieprzny obiad wywo³uje refleks, ¿al...

W rozdziawion¹ paszczê nocy depeszuj¹ semafory:

Jadê, król, do Polinezji, na swój autorecital!

MARSZ

Siostrom od œw. Samki

Tra-ta-ta-ta-tam. Tra-ta-ta-ta-tam.

Tutaj. I tu. I tu. I tam.

Jeden. Siedm. Czterysta-cztery.

Panie. Na g³owach. Maj¹. Rajery.

Damy. Damy. Tyle tych. Dam.

Tam. Ta. To tu. To tu. To tam.

W willi. Nad morzem. P³acze. Skriabin.

Obcas. Karabin. Obcas. Karabin.

Ludzie. Ludzie. Ludzie. Do bram.

Tra-ta-ta-ta-tam. Tra-ta-ta-ta-tam.

background image

19

Tam. Tam. Dalej. Za kantem.

Pani. Bia³a. Z pêkiem. Chryzantem.

Pani. Bia³a. Czeka³a. W oknie.

Kwiat. Spad³. Kapnie. Na stopnie.

Szli. Szli. Rzêdem. Po rzêdzie.

Tam. I tam. I dalej. I wszêdzie.

M³odzi. Zdrowi. Silni. Jak byki.

Wozy. Wioz³y. W koz³y. Koszyki.

W t³umie. Dziewczyna. Uliczna. Sta³a.

Szybko. Podbieg³a. Poca³owa³a.

Ach! Krzyk. Tylko. To jedno.

Kwiaty. W pêku. Na rêku. Wiêdn¹.

Wolno. Cicho. Padaj¹. P³atki.

W dó³. Na bruk. Na konfederatki.

Eh! Pani. Pani. Bia³a.

Kurwa. Prosta. Przelicytowa³a!

Nam. Nam. Dajcie. I nam!

Tra-ta-ta-ta-tam. Tra-ta-ta-ta-tam.

Panie. Panny. Panowie. Konie.

Jedzie. Dzwoni. Auto. W melonie.

Praczki. Szwaczki. Okrzyki. Kwiatki.

— ChodŸmy. Panna. Do. Seperatki. —

Panna. P³acze: — Id¹. Na wojnê.

Takie. M³ode. Takie. Przystojne. —

Rzêdem. Za rzêdem. Z rzêdem. Rz¹d.

Wszyscy. Wszyscy. Wszyscy. Na, front.

Eh by. By³o. M³odych. Mam!

Tra-ta-ta-ta-tam. Tra-ta-ta-ta-tam.

background image

20

Ktoœ siê. Rozp³aka³. Ktoœ. Bez czapki.

Liœcie. Kapi¹. Jak gêsie. £apki.

W parku. ¯ó³knie. Gliniany. Heros.

Ch³opak. Z redakcji. Pali. Papieros.

Ktoœ. Ktoœ. Upad³. Nag³y. Krwotok.

Ludzie. Ludzie. Sk³êbienie. Potok.

Co?... Co?... Le¿y... Krew...

£api¹... Kapi¹. Liœcie. Z drzew.

— Puœæcie! Puœæcie! Puœæcie! Ja nieechcê!

Kurz. K³êbem. W zêbach. £echce.

Krzyk. Pop³och. W³osy. Dr¿¹.

Krew... W krwi... Pachnie. Krwi¹...

Tam. Tam. Poszli. Pobieg³y.

Duszno. Pusto. Usta. O ceg³y.

Tu. I tu. I na rêkach. Krew.

Byd³o! Dranie! Œcierwy! Psia krew!

Eh tam! Gdzie ju¿. Nam!

Tra-ta-ta-ta-tam. Tra-ta-ta-ta-tam.

Poszli. Przeszli. Ile tu. Kobiet.

Panie. Id¹. Gotowaæ. Obiad.

Ktoœ. W ¿a³obie. Nie wie. Gdzie. Iœæ.

Stan¹³. Stoi. Ogl¹da. Liœæ.

Podniós³. Z drogi. Pomiêty. Kwiatek.

Tyle. Panien. Tyle. Mê¿atek.

Tyle. Przesz³o. Tyle ich. Sz³o...

S³oñce. Œwieci. ¯ó³to. I md³o.

Zaraz... Zaraz... Zaraz wam... Zagram...

Panie. W kawiarni. Pij¹. Mazagran.

background image

21

Wieczorem. W domach. U œw. Samki.

Przed. Matk¹ Bosk¹. Pali³y siê. Lampki.

TANGO JESIENNE

Z.K.

Jest ch³odny dzieñ p¹sowy i olive.

Po r¿yskach wêszy wiatr i ry¿y seter.

Alej¹ brzóz przez klonów leitmotiv

Przechodzisz ty, ubrana w bury sweter.

Od œciernisk ci¹gnie ostry, ch³odny wiatr.

Jest jesieñ, szara, smutna polska jesieñ...

Po drogach liœcie tañcz¹ pas-de-quatre

I po ka³u¿ach zimny ci¹g ich niesie.

Dziœ upad³ deszcz i drobny by³, jak mg³a.

W zagonach b³yszczy woda mêtno-szklista.

Wyskoczy³ zaj¹c z mchów i siad³ w pó³ pas.

S³oñcempijany ma³y futurysta.

Po polach strasz¹ widma suchych iw,

A ka¿da iwa, jak ogromna wiecha...

Alej¹ brzóz przez klonów leitmotiv

Przechodzisz ty samotna, bezuœmiecha...

background image

22

I tyle dumy ma twój ka¿dy ruch

I tyle cichej, smutnej katastrofy.

Gdy, id¹c drog¹ tak po latach dwóch

Ty z cicha nucisz moje œpiewne strofy...

BUT W BUTONIERCE

Zmarnowa³em podeszwy w ca³odziennych spieszeniach,

Teraz jestem s³oneczny, siebiepewny i rad.

Idê m³ody, genialny, trzymam rêce w kieszeniach,

Stawiam kroki milowe, zamaszyste, jak œwiat.

Nie zatrzymam siê nigdzie na rozstajach, na wiorstach,

Bo mnie niesie coœ wiecznie, motorycznie i przed.

Mijam strachy na wróble w eleganckich windhorstach,

Wszystkim k³aniam siê grzecznie i poprawiam im pled.

W parkocieniu krokietni — jakiœ meeting panieñski.

Dyskutuj¹ o sztuce, objawiaj¹c swój traf.

One jeszcze nie wiedz¹, ¿e gdy nasta³ Jasieñski,

Bezpowrotnie umarli i Tetmajer i Staff.

One jeszcze nie wiedz¹, one jeszcze nie wierz¹.

Poezyjnoœæ, futuryzm — niewiadoma i X.

ChodŸmy biegaæ, panienki, niech siê g³ówki oœwie¿¹ —

Bêdzie lepiej smakowaæ poobiedni jour-fixe.

background image

23

Przelecia³o gdzieœ auto w bia³ych k³êbach benzyny,

Zafurkota³ na wietrze trzepoc¹cy siê szal.

Pojecha³a mi bajka poza góry doliny

nic jakoœ mi nie ¿al, a powinno byæ ¿al...

Tak mi dobrze, tak mojo, a¿ rechoce siê serce.

Same nogi mnie nios¹ gdzieœ — i po co mi, gdzie?

Idê m³ody, genialny, niosê BUT W BUTONIERCE,

Tym co za mn¹ nie zd¹¿¹ echopowiem: — Adieu! —

background image

24

ZIEMIA NA LEWO

1924

background image

25

MARSYLIANKA

nie bêdê wiêcej s³awi³ ¿adnej z dam

ani jej imiê w œpiewnych strofach pieœci³

odk¹d ujrza³em ciê raz pierwszy tam

w tym dziwnym nigdy nie widzianym mieœcie

pamiêtam wieczór jak wytarty gwasz

i w bramach domów przykucniêty przeraz

gdym nagle w t³umie ujrza³ twoj¹ twarz

i zrozumia³em ¿e to w³aœnie teraz

ulica drga³a wij¹c siê jak w¹¿

migota³ witryn kolorowy miszmasz

i wiatr d¹³ s³odszy ni¿li ust twych mi¹¿sz

na których prêg¹ wyciœniêty krzy¿ masz

i nagle t³umu obola³y guz

rozora³ ob³êd jak p³omiennym zêbem

i ktoœ olbrzymi rêce w górê wzniós³

i w blachê s³oñca d³ugo bi³ jak w bêben

background image

26

a potem nagi poplamiony bruk

i bladych ludzi pierzchaj¹ce garstki - -

unios³em w oczach tylko chust twych róg

i twój niebieski ko³nierz marynarski

nie wiem czy znajdê gdzie o tobie wieœæ

czy mi siê tylko ca³a wœnisz w legendê -

wiem ¿e ciê zawsze muszê w sobie nieœæ

i w ka¿dej twarzy ju¿ ciê szukaæ bêdê

œni mi siê gorzki morskiej wody smak

gdzie przep³yw w portach li¿e barki barek

i mam pod czaszk¹ wieczny trzepot flag

i serce w piersi skacze jak zegarek

wiem to siê stanie w jeden duszny zmierzch

bêdê szed³ t³umem i jak lampa miga³

a¿ raz przeleje siê mój krzyk przez wierzch

i miastem wstrz¹œnie jak olbrzymi dŸwigar

z rozpêdu trzaœnie w moj¹ g³owê mur

i nagle przejdzie mój ochryp³y bas w alt

ujrzê pod sob¹ bia³y chodnik chmur

a pod g³owami nieba twardy asfalt

wtedy o wtedy - - czujê szat twych wiew

i zapach r¹k twych poznam ka¿d¹ tkank¹

klêkniesz i z twarzy mi obetrzesz krew -

kochanko moja smuk³a marsylianko!

background image

27

PSALM POWOJENNY

ju¿ dawno Panie duch mój gotów

i przysz³oœæ czeka uœmiechniêta

w rytmicznym chrzêœcie kulomiotów

id¹ czerwone moje œwiêta

do pulsuj¹cych têtnic ulic

gdzie t³um przewala swoje twarze

przypad³em ucho swe przytuliæ

i s³yszê g³uchy huk wydarzeñ

ju¿ siê zakoñczy³ wielki raut

na którym by³y ludów scysje

w ubranych w kwiaty kebach aut

ju¿ odjecha³y wszystkie misje

nie bêdzie wiêcej huku dzia³

œwistu szrapnelów i mitraliez

niech tañczy ten kto dot¹d dr¿a³

na niebie dzisiaj wielki bal jest

wszyscy jak byli - mieli racjê

dowieœæ im tego spory trud by³

pan bóg pojecha³ na wakacje

i œwiêci w raju graj¹ w football

background image

28

nikt ci nie plunie kul¹ w twarz

nikt ci ju¿ ¿eber nie po³amie - -

có¿ tak¹ g³upi¹ minê masz

mój nieodrodny bracie-chamie?

napracowa³eœ siê jak koñ

na brzuchu miast stêpi³eœ bagnet

mo¿ecie z³o¿yæ w koz³y broñ -

wiêcej was bracia nie zapragnê

w kipi¹cych t³umach rojnych œwi¹t

pod zgrzebnym p³ótnem bluz roboczych

po nocach we œnie nie wiem sk¹d

widzê p³omienne wasze oczy

od pociskami zrytych ³¹k

po progach mogi³ przesz³a kolej

mo¿e wam plamy krwawe z r¹k

obmyje cjank lub witriolej

coœ siê tu stanie coœ siê stanie

nad miastem zawis³ strachu tuman

s³yszê dalekich burz b³yskanie

co w ¿y³ach krew spiêtrzaj¹ t³umom

na placu sklepikarze pospieszni i dziwni

spuszczaj¹ z ciê¿kim hukiem ¿elazne ¿aluzje

ci sami co przed rokiem zza wêg³ów sztywni

patrzyli jak armaty wali³y im w gruz je

background image

29

po asfalcie spieczonym i rudym jak krew

gromady bladych ludzi biegn¹cych przez bulwar

chowaj¹ siê za kêpy suchotniczych drzew

które zesz³¹ jesieni¹ op³uka³ kul war

na opuszczonym placu mür & merilis

tysi¹cem witryn w przera¿eniu szczêka³

kobiety wciskaj¹c siê z powrotem w dekolty kryz

uderza³y jak w febrze o szczêkê szczêka

z trotuarów jak z ¿yznej podlanej grzêdy

podnosi³y siê bia³e i fioletowe kwiatki

ludzie padaj¹c na twarz krzyczeli: nie bêdê!

i p³akali nie wiadomo nad kim

na zielonych karuzelach bladzi policjanci

gonili z³odziejów na drewnianych koniach

panowie! zatrzymajcie siê! przestañcie!

panowie! zapomnijcie o nich!

towarzysze tramwajarze nie trzeba p³akaæ

wstydŸcie siê macie ³zy na w¹sach

dziœ bêdziemy jak pi³ki pod niebo skakaæ

poprowadzê was wszystkich w czerwonych pl¹sach

Chrystus zgin¹³ nie przyjdzie grzechów wam odpuœciæ

kiedy od ciê¿kich haubic pójdziecie za p³ugiem

odpuszczamy swoje nieprawoœci!

ca³ujmy usta jedni drugim!

background image

30

patrzcie! patrzcie jaki dziwny cud

jaka ogromna szalona nowina

przed lustrem tañczê w ty³ i w przód

na prawo i na lewo siê krêcê

to jest naprawdê nagle pierwszy raz:

ja mam rêce! my wszyscy mamy rêce!

para cudownych kiszek u ramion nam dynda

mo¿emy je zginaæ rozginaæ

podnosiæ opuszczaæ ile kto chce

powiedzcie! powiedzcie sami!

jaka wspania³a winda!

a ja mam tak¿e palce

którymi chwytam i jem

i nogi na których tañczê!

nie bêdziemy nikomu wiêcej

obrywali r¹k ani nóg

chcemy ¿eby ludzi by³o jak najwiêcej

i ¿eby ka¿dy tañczyæ móg³

na skraju zielonej drogi

pogodni si¹dziemy beztroscy w cudzie - -

anio³owie ju¿ id¹ umywaæ wam nogi

o dziwni niezg³êbieni cudowni ludzie!

background image

31

PROLOG

DO „FOOTBALLU WSZYSTKICH

ŒWIÊTYCH”

domy skacz¹ w konwulsjach sklepieñ

krew bulgoce ustami rynien

rêce moje wyci¹gam œlepe:

oddaj oddaj có¿eœ nam winien!

gwiazdy z nieba lec¹ jak wiœnie

ostre dreszcze wstrz¹saj¹ œwiatem

znowu przyjdzie zgwa³ci i ciœnie

noc-megiera w kolczykach œwiate³

puœæ nas! puœæ nas! dosyæ ju¿ czekam!

otwórz wszystkim nieznane dró¿ki!

daj nam tak¿e do dzbanka z mlekiem

z chmur ³y¿eczk¹ zbieraæ ko¿uszki

s³yszysz dzieci co ciê wo³aj¹?

przyjdŸ ju¿! przyjdŸ ju¿! weŸ nas i prowadŸ!

po alejach twojego raju

daj nam raz siê przespacerowaæ

czemu czemu karcisz nas gniewem?

z³oœæ otrz¹sam jak drzewa z szyszek

przed twym tronem stojê i œpiewam

otom panie œwiêty franciszek!

background image

32

przyjm nas! przyjm nas! wszyscyœmy œwiêci

dobrzy ludzie proœci i cisi

po có¿ twarz twa jak kula rtêci

s³oñcem czarnym nad nami wisi?

jako¿ brama twoja zamkniêta?

otwórz! otwórz s³yszysz ko³atam!

przysz³y lata naszego œwiêta

wszystkich ludzi z ca³ego œwiata.

zejdŸ ju¿! zejdŸ ju¿! nie ka¿ siê prosiæ!

dok¹d ka¿esz daremnie grzmieæ mi?

krwi twej ofiar mamy ju¿ dosyæ!

ciesz siê z nami twoimi dzieæmi!

po có¿ po có¿ na krzy¿u poœcisz

³aski swojej sk¹pisz wybrañcom?

dobrzy ludzie cisi i proœci

dawny œwiat ten zbawili tañcem

d³ugo by³eœ ze swoich s³ug rad

p³acz nad nami œwiêtymi w z³oœci

o twe racje któreœ nam ukrad³,

z anio³ami rzucamy koœci!

background image

33

BAJKA O KELNERZE

kawiarnia by³a nabita szczelnie

kiwa³ siê rajer nad ka¿dym stolikiem

na palcach chodzi³ po sali kelner

roznosi³ na tacy likier

i gdy do taktu orkiestry pstrej

stawia³ przed goœciem kotlet

ujrza³ we fraku œwiñski ryj

zmiesza³ siê nagle i poblad³

dziwny mu w myœlach zrodzi³ siê zamêt

w noc roziskrzon¹ po drutach bieg³

cicho pod skrzypiec akompaniament

na dworze pada³ œnieg

i patrzy³ w o³tarz sk¹d schodzi³ anio³

i wiatr go ch³odzi³ na strandzie

gdy kapa³ sosem na bia³¹ pani¹

w czarnym olbrzymim rembrancie

œni³ mu siê pomost rozkwit³ych warg

i nie móg³ po nim przeleŸæ

i widzia³ tylko spas³y kark

i szczêk ruchom¹ czeluœæ

background image

34

cichutko w k¹cie stan¹³ i wklês³

jak dzieci noc¹ przy szybach

a bia³ej pani trzepota³ rzês

bezg³oœnie krzycza³: „wybaw”!

przez ca³y wieczór chodzi³ jak we œnie

wyrazy cedzi³ sk¹po

i tylko jeden raz siê rozeœmia³

kiedy przynosi³ im kompot

i widzia³ halle o z³otych sto³ach

jasne jak nigdy przedtem

kiedy go cicho ktoœ z nich zawo³a³

wolno na palcach wszed³ tam

i poblad³ tapet wiœniowy pastel

nim krzyk kobiecy je po¿ar³

gdy gard³a goœcia obwis³y plaster

otwiera³ kelner NO¯EM!

background image

35

WIERSZE Z CZASOPISM

background image

36

POGRZEB RENI

Tobie Malutka, wszystko co dobrego

napisa³em i napiszê kiedykolwiek

Motto:

„Jak chcesz wrzeszczeæ - ciszej wrzeszcz!...

Przyjd¹ ludzie!.... œwiat³a wnios¹!...”

Jasieñski

1. Zielone nosz¹ suknie z muœlinu i trawy

Bez Ÿrenic maj¹ oczy jak ludzie w ob³êdzie.

Noc¹ raz je widzieli schodz¹ce nad stawy,

Gdzie poœród czarnych lilii œpi¹ ¿ó³te ³abêdzie.

Kiedy palce drapie¿ne jak wœciek³e paj¹ki

Na klawisze rozpuszcz¹ i ka¿¹ siê prê¿yæ -

Krowy rycz¹ w oborach spêdzane na ³¹ki

I szczury z nor wy³a¿¹ zezowaæ na ksiê¿yc.

Ranki teraz s¹ ch³odne i mieni¹ siê strachem.

W pokojach szepc¹ szafy i tañcuj¹ sto³ki.

Noc¹ d³ugo ktoœ chodzi³ ko³o moich sztachet,

A na progu znalaz³em czerwone fio³ki...

2. Przyjechali wieczorem, o zmierzchu.

Nikt nie wyszed³ otwieraæ im bramy.

Zatrzymali siê z dala od mieszkañ.

Poszli w górê tylnymi schodami

background image

37

Nikt nie widzia³ ich przedtem i potem,

Mieli w rêkach narcyzy i ró¿e.

Gdy nad ranem wracali z powrotem,

Cichy p³acz by³o s³ychaæ na górze.

3. Chodzi³ pajac po pokoju,

Na nogach siê huœta³.

Ktoœ siê d³ugo w sali stroi³,

Nie pozwala³ pójœæ tam.

Aa aa

Moja ma³a bêdzie spa³a.

Nie wpuszczê tu ¿adnych ludzi,

Jeszcze mi j¹ kto obudzi.

Chodzi³ wiatr, wpad³ do sali

Tam i drzwiami stuknie.

Aa aa

Moja ma³a bêdzie spa³a

Powróci³a dzisiaj z balu

W wieczorowej sukni.

4. Ubierali j¹ po cichu, zatrzymali zegar.

Dwóch wk³ada³o pantofelki, jeden znosi³ kwiatki

Tulipanów nie móg³ znaleŸæ, po ogrodach biega³.

Bia³e kwiatki, kwiatki w ratki Panabogamatki.

Kto znów chce siê ze mn¹ widzieæ?

Teraz ju¿ jest noc.

Powiedzcie im, ¿e mnie nie ma.

Niech id¹ na lewo.

background image

38

62-622 to nie mój telefon...

Chodzi³ pajac po pokoju

Do samego rana.

Ktoœ j¹ d³ugo w sali stroi³.

Jeszcze nie ubrana.

Takie g³upie bywa ¿ycie...

Chodzi³ paj¹k po suficie.

Aa aa

Patrz, patrz, jak ³adnie!

Jak on nie upadnie!

Chodzi³, chodzi³, drogê maca³, huœta³ siê jak œlepy...

Niech ju¿ oni sobie id¹.

Po co oni znów

Graj¹ one-stepa.

Renia nie chce tañczyæ...

Renia jest zmêczona...

Powiedzcie im niech przestan¹.

Ju¿ jest póŸno przecie¿

Zaraz bêdzie rano...

5. Teraz noc gdacz¹c jak kura

Znios³a okr¹g³e ksiê¿ycowe jajko.

... Widzisz, on p³acze, ¿e nic nie wskóra³.

ChodŸ, to ci zaraz opowiem bajkê...

background image

39

By³ raz sobie taki pajac,

Co siê œmiaæ nie umia³.

Raz siê pajac cjanku najad³,

Chorowa³ i umar³.

Aa aa

Spad³¹ z nieba jedna gwiazdka.

Taka ma³a opowiastka.

Co to komu po tem.

Kto by siê k³opota³.

6. Jak chodzili naoko³o, coœ szeptali przy tem.

Mieli twarze bardzo blade, popl¹tali nici.

Ktoœ przychodzi³ nieznajomy o rêce siê pyta³.

Pokazali mu na ksiê¿yc, skurczy³ siê i przycich³.

Ta tak tak tak

Taka ma³a figurynka

Wyd³u¿a³a siê, s³ucha³a,

S³ania³a siê, blad³a.

Ksiê¿yc wszed³ za chmury –

Z eta¿erki spad³a!...

Aaaaa!!

7. Posz³y ko³a po wodzie

Du¿e – ma³e – du¿e

Ktoœ ich widzia³ jak uciekli.

Podeptali ró¿e.

Kraków, noc 24 V 21

background image

40

WIOSENNO

genialnej recytatorce tego wiersza

p. Irenie Solskiej-Grosserowej

TARAS koTARA S TARA raZ

biA³e pAnny

poezjAnny

poezOwi¹ poezAwi¹

poezYjne poezOSny

MAKI na haMAKI na sOSny

rOŒnym pe³nowOSnym rAnem

poezAwi¹ poezOwi¹

pierwsze

szesnastoLEtnie LEtnie

naIWne dzIWne wiersze

k³OSy na w³OSy bOSo na rOSy

z brUZDy na brUZDy jAZDy bez UZDy

s³Oñce uLEwa zaLEwa na LEwo

na LEwo na LEwo na LEwo prOSTo

OSTy na mOSTy krOST wodorOSTy

tuPOTY koPYT z ³oPOTem oPAD³

oPAD³ i ³oPOT i ³oPOT i POT.

background image

41

NA RZECE

na rzece rzec ce na cerze mrze

pluski na bluzki wizgi

w dalekie lekkie dale ¿e

ponios³o wios³obryzgi

o trafy tarów ¿yrafy raf

ren cerê chore o rêce

na stawie ta wie na pawie staw

o tr¹ce tren terence

na fale fal len na leny lin

nieczu³em czo³em czu³em

od doli dolin do Lido lin

zanios³o wios³a mu³em

ZemBY

- Rapsodia -

Zimne. Sztywne. Obrzêk³e.

Z oczami powleczonymi szkliwem,

Co w nocy œwieci,

Kiedy zaraz za œcian¹ ktoœ odchodzi chory.

Dziwne.

Jak bajka

Dla ma³ych, grzecznych dzieci

background image

42

W d³ugie zimowe wieczory,

Kiedy za oknem

Œnieg

Pada i pada, zasnuwaj¹c teren

Swoj¹ dziwaczn¹, bia³¹ monotoni¹.

A z pó³otwartych drzwi kipi¹cych barów

Buchaj¹ k³êby -

Ze wszystkich k¹tów.

Z czarnych lupanarów,

Z suteren

Niejednostajnie,

Urywanie

Dzwoni¹

Zemby...

I te,

Co maj¹ w sobie jakiœ smêt malutki,

Ostre - przeci¹g³e - zgrzytliwe

Zemby brzydkiej ospowatej prostytutki,

Co wraca do domu nad ranem

Zmarz³a i nietkniêta

Jak pies,

Z natrêctwem takiej, co nie znalaz³a klienta,

Gdzieœ pod parkanem,

Czekaæ na cudzych wracaj¹cych goœci,

Na ich zjadliwe zaczepki...

A wiatr szczypie za ³ydki

Obleœny i lepki.

A sk¹dœ g³êboko, z wnêtrznoœci,

background image

43

Idzie suchy, nieprzyjemny stuk

Siekanych koœci.

Wy¿ej i ni¿ej.

Do - Re - Mi - Fa - Sol...

Jak dziwne, upiorne gamy

Z jednym powracaj¹cym refrenem,

Które œpiewa w salonie konaj¹cej damy

Stary pó³ob³¹kany profesor solfeggia,

Przelewaj¹ siê d³ugim pow³óczystym trenem

w Szybkie, nierówne,

Rozklekotane arpeggia.

I te,

Jak drobne maleñkie pralinki,

Naiwnie chrupkie,

Md³o niedokrwiste

Zemby chudej, nierozwiniêtej dziewczynki,

Któr¹ w parku

Zgwa³ci³ szesnastoletni onanista

I zaraz, przera¿ony, uciek³ po kryjomu...

A teraz siedzi sama, mocno zacisn¹wszy nogi,

I trawi w sobie ogieñ, co j¹ pali jeszcze,

I nie œmie wracaæ do domu,

Nieruchoma jak drewno, wpatrzona w przestrzeñ,

I tylko w ciszy, jak szept z³owrogi,

Melodyjnie, urywanie d³ugi,

Zemby wydzwaniaj¹ swoje bachofugi...

I te,

£oskotnie, rozpaczliwie, dziko.

background image

44

Rozlegaj¹ce siê d³ugo po nocy

(Mo¿e do rana...)

Zemby ma³ego powalanego ch³opczyka,

Który wpad³, bawi¹c siê w rynsztoku, w kana³

I d³ugo krzycza³ pomocy,

I wzywa³ siostry,

Zaczem,

Zmêczony p³aczem

Wtuli³ siê w czarny, oblepiony k¹t

I boi s i ê ca³¹ powierzchni¹ skóry,

A naoko³o z skrzep³ej, brudnej cieczy,

Sk¹d idzie zaduch i sw¹d,

Wysuwaj¹ ³by

Czarne, obœlizgniête szczury.

£by wielkie, p³askie...

Tu - i tu - i tam...

I tylko w ciszy od lepkich œcian,

Rosn¹cych w straszne, ow³osione zrêby,

Miarowym, suchym, twardostajnym trzaskiem

£oskoc¹ zemby.

I te

Nerwowe, nierówne,

Przechodz¹ce w przyœpieszone pasa¿e

Zemby podnieconego kochanka

W fio³kowym buduarze

Mê¿atki,

Kiedy dr¿¹cymi rêkami

Zdziera z niej ostatnie szmatki,

background image

45

A ona czeka pokorna i ma³a...

I przez dessous

Dotkn¹³ siê rozpalonego cia³a,

I czuje nag³y przyp³yw faluj¹cej chuci,

A stara siê byæ spokojny,

Rozsznurowuj¹c ostatni bucik,

Kiedy pot mu kroplami wyst¹pi³ na czole,

A zemby t³uk¹ siê i œpiewaj¹

Jakieœ dziwaczne barkarole...

Na koncercie w nat³oczonej sali

Blady, zdenerwowany muzyk

Tañczy palcami po klawiaturze

Dzikie gawoty Szopenowskich walców

I s³yszy wszêdzie ten rytm

I stukot - i stukot - i stukot,

Co mu wychodzi spod palców,

Co mu siê w palcach przeplata, .

Równy, monotonny, z³owrogi,

Jakby dzwoni³y naraz

Wszystkie zemby ca³ego œwiata...

I w paroksyzmie trwogi

Zatrzaskuje straszn¹ klawiaturê,

Która ma te¿ stukaj¹ce

Rozklekotane zemby ...

I widzi nagle w t³umie, piêtrz¹cym siê w górê,

W d³ugie, pó³kolem; biegn¹ce kru¿ganki

Poprzez lorgnony, egrety, rajery

Z niszy parterowej lo¿y

background image

46

W uœmiechu wydekoltowanej kochanki

B³yszcz¹ce zemby PANTERY.

[ZMÊCZY£ MNIE JÊZYK...]

Zmêczy³ mnie jêzyk jak twardy zlepek.

Jestem jak cz³owiek, co lampy przeros³.

Na skrzy¿owaniu dwóch wrogich epok

stojê, cynicznie gryz¹c papieros.

Nudz¹ mnie wiersze najszczersze, bo

pozna³em wszystkich mów Niagary.

Z jednych s³ów umiem tak jak Rimbaud

stawiaæ katedry i lupanary.

Znam s³owa œmig³e jak uda sarn.

u Znam s³owa równe biblijnym psalmom,

Nad ³ó¿kiem moim œpiewa³ Verhaeren

i d³ugie fugi zawodzi³ Balmont.

Tañcz¹ mi w wœciek³y porwane trans

twarze i domy, ludzie i rzeczy.

Umiem byæ ch³odny jak Huysmans,

umiem byæ dziki jak Palazzeschi.

background image

47

Ha³as szantanów i ciszê mórg

zakl¹³em w strofy pijane rytmem.

Dzieckiem mi bajki mówi³ Laforgue

i zimne hymny skandowa³ Whitman.

Móg³bym na nerwach dojrza³ych panien

graæ jak na strunach, cienkich jak w³oski.

Mogê tak pisaæ jak Siewierianin,

Mogê tak pisaæ jak Majakowski.

Mogê tak pisaæ jak Apollinaire.

Mogê tak pisaæ jak Marinetti. -

Tamte drapie¿ne, lubie¿ne kobiety

rozdar³yby mnie na ¿er.

O bracia w³oscy, rosyjscy, francuscy,

tacy ogromni w swoim patosie!

O ukochani, najdro¿si, bliscy -

mam ju¿ was. wszystkich po dziurki w nosie!

Noc¹ mi w ³ó¿ku nie daj¹ spaæ

olbrzymie stosy wrzeszcz¹cych poezji.

Chcê biec, uciekaæ, nie s³yszeæ, gnaæ!

Precz, z Europy do Polinezji!

O t³umie panien, czytaj¹cych Ewersa,

Zachwycaj¹cych siê Romain Rollandem!

Ucieknê od was aerolandem!

Jak ³atwo serca chwytaæ zamiast sersa!

background image

48

Puœæcie, bo bêdê krzycza³ jak cham!

I walê piêœci¹ w twardy parapet.

W mieszkaniu moim nie takie mam

tapety z wierszy i wiersze z tapet!

Poezjo! Utrzymanko eleganckich panów!

Anemiczni, nerwowi, bladzi masturbanci!

Precz! Chcê dziœ s³awiæ czarnych, ordynarnych chamów,

co nie potrafi¹ France’a odró¿niæ od francy!

O ekstatyczny t³umie ¿arty przez syfilis!

Zaropia³e, cuchn¹ce, owrzodzone byd³o!

Kiedy w czarnym pochodzie nade mn¹ siê schylisz?

Wszystko mnie ju¿ zmêczy³o i wszystko obrzyd³o!

Rêce wasze potworne, pokrêcone palce,

Gigantyczne, czerwone, obroœniête macki,

którym wszystko podatne jest, jak chleb z zakalcem,

wiêcej mówi¹ mi jedne, ni¿ ca³y S³owacki!

Stworzê wam sztukê now¹, sztukê czarnych miast.

Bêdzie mocna jak wódka i dobra jak piernik.

Zdziwicie siê, ¿e tyle jest na niebie gwiazd,

których ¿aden wam przedtem me odkry³ Kopernik.

W waszych stêch³ych zau³kach, gdzie króluje wci¹¿

pokraczny ma³y Chrystus oprawiony w ramki,

t³um czarny siê przewala jak olbrzymi w¹¿,

zap³adniaj¹c brzuchate, t³ustopierœne samki.

background image

49

Bêd¹ rodziæ pod p³otem, pod próg, byle gdzie

malutkich czarnych ludzi sine od boleœci

i ju¿ krztusz¹ siê wami przedmieœcia i wsie

i ju¿ was wiêcej ¿adne miasto nie pomieœci.

Wylejecie zatorem za rogatki bram

olbrzymia czarna masa, straszna i wspania³a,

i sto tysiêcy piêknych, wypieszczonych dam

odda wam swoje bia³e i pachn¹ce cia³a.

Rozsypiecie siê morzem wielobarwnym, pstrym,

na wszystko spadnie z góry wasz mia¿d¿¹cy m³otek

i poci¹gnie za wami popielaty dym

z tysi¹cletnich wszechnic i czarnych bibliotek.

ChodŸcie! ChodŸcie tu wszyscy! P¹sowi! We krwi!

O T³umie! O Mot³ochu! Tytanie! Narodzie!

Ods³oñcie g³owy z czapek i zamknijcie drzwi!

Zaœpiewamy dziœ razem wielk¹ „Pieœñ o g³odzie”.

Kraków, w kwietniu 1921

DO FUTURYSTÓW

Ju¿ nas znudzili Platon i Plotyn,

i Czarlie Chaplin, i czary czapel -

rytmicznym szczêkiem wszystkich gilotyn

piszê ten apel.

background image

50

Dziwy po mieœcie skacz¹ ju¿ pierwsze,

zza kraty parków rzeŸby wy³a¿¹,

kobiety w ³ó¿kach skanduj¹ wiersze

i chodz¹ z niebiesk¹ twarz¹.

Po cztery g³owy ma ka¿dy z nas.

Przestrach nad miastem zawisn¹³ niemy.

Poezja

z rur siê wydziela

jak; gaz.

Wszyscy zginiemy.

Dzieñ siê nad nami zatrzyma³ z³oty

i pola nasze pobi³ grad,

jakby wytoczy³a przeciw nam kulomioty

Niebieska Republika Rad.

Krzycza³y w gazetach telefony i Paty,

¿e w zimie nie starczy nam chleba -

Nikt z nas nie do¿yje do zimy.

Przyszed³ czas ostatniej krucjaty.

T³umie,

coœ mnie okr¹¿y³ i chcia³ biæ laskami,

czemu¿ stoimy.

Niech poeci id¹ do nieba.

Jestem z wami.

Nie bêdzie wiêcej ¿aden,

któremu do ust swój dzban dasz,

pieœciæ nam oczu jadem

gêstym jak banda¿.

background image

51

Przyjacielu Anatolu,

po³ó¿, po³ó¿ tu siê

i gdy ci spadnie na czaszkê mój m³otek

i szczury siê na ni¹ wgramol¹,

nie krzycz z teatralnym gestem:

„I ty, Brutusie”.

To ja jestem.

I wyci¹gnê ci z g³owy,

jak magik,

domy,

okrêty,

ksiê¿yce

i dragi,

kobietê z dzieckiem,

flagi wszystkich nacji,

bezcenne s³owa po dolarze karat.

Dzisiaj sprzedajê hurtem

z licytacji

ca³y aparat.

Pró¿no siê wdziêczy chmurek rokoko,

na plafon nieba rzucone bazie.

Nikogo wiêcej ksiê¿yc - gonokok

têsknot¹ nocy nie zarazi.

Znów bêdzie wiosna raz tylko na rok

i jedno s³oñce w niebo siê wkroœci.

Jak tynk

obleci ze œwiata

barok

poetycznoœci.

background image

52

Nie bêdzie kobiet brzuch

jak dynamo

milionem wolt im w g³êbinie wrz¹ca

bêd¹ po prostu dr¿a³y,

gdy nam

o

cia³a ich miêkkie

pluœnie ¿¹dza.

Znów bêdzie ogród,

jak ogród

i ró¿ chwiej¹ce siê metry.

Œwiat rozprostuje siê nagle na powrót

w nowej, s³onecznej geometrii.

Znikn¹,

jak wrzody,

które ktoœ przegniót³,

sznury tych,

miejsca nie by³o przed kim -

z wiaderkiem w rêku

ka¿dy przedmiot

pooklejali w etykietki.

O zamknij oczu swoich semafor.

Snów yokohamy k¹pi¹ siê w kwiatach.

Idziemy

wydrzeæ z lawy metafor

twarz

rysuj¹c¹ siê

Œwiata.

background image

53

MORSE

W³aœciwie

to jest mo¿e najdziwaczniejsza z naszych wszystkich maskarad,

kiedy w obcis³ych paltach

przesadnie correct

wychodzimy na wiosnê defilowaæ korsem

a nikt nie wie, ¿e ka¿dy z nas, papie¿y sekt,

to po prostu ubrany w miêkki pless

aparat

systemu Morse.

We dnie poœpieszny urywany takt

stukot m³oteczków przychodz¹cych depesz

z g³êbi koszuli przez fa³d, madapolam

tak tak taktak tak

stuk - symbol s³owa, które zaraz spaœæ ma

w ciszy jak w kruchcie gdzie szmer lada kolan

rozwija siê w¹ziutka nieskoñczona taœma.

W noc, zanim pó³mrok myœl ostatni¹ wygna³,

przez ciê¿kie, popl¹tane sigilarie snu

odszuka mnie, dogoni pulsuj¹cy sygna³

wedrze siê, zatrzepoce w przedœmiertelnej drgawce

stuk stuk stuk stu: nóg z tóg

I - A - O - 71

dzwoni¹cy krzyk nieznanego nadawcy

Tokio. Chicago. Wiedeñ.

background image

54

Na drutach s³owa dr¿¹ i trzepoc¹

Kwas bezsennoœci oczy nam wy¿ar³.

Po mieœcie sami b³¹dzimy noc¹,

skazani na wieczny dy¿ur.

Wpl¹tany w rozkrzyczany, kolorowy t³um,

w olbrzymim czarnym mieœcie ma³y, blady cz³owiek,

s³yszy s³ów ró¿nogwarych nieustanny szum,

szyk skrzy¿owanych krzywo krzyków - kling i klangor

Ma³y cz³owiek, jad¹cy tramwajem,

prowadz¹cy na dansingu tango

jest centraln¹ rozœpiewan¹ stacj¹

s³ów szybuj¹cych z œwistem w powietrzu, jak pi³ki,

które gdzieœ odrzucaj¹ sobie kraje krajom,

nacje - nacjom!

Œwiat jaki b¹bel nam wezbra³ i pêk³,

dni za dniami swe kroki przyœpiesz¹,

s³ów spl¹tanych przeszywa nas milion,

a po piêtach nam depce lêk,

jak po nocy dzwoni¹cy pocztylion,

lêk przed jedn¹ maleñk¹ depesz¹

Chodzimy w œmiertelnej trwodze,

zakl¹³ nas kaprys czyjœ

w gestach t¹ myœl¹ otrutych -

Wiemy, ¿e jest ju¿ gdzieœ w drodze,

p³ynie szybko po jakichœ niewidzialnych drutach,

aby raz

przyjϾ.

background image

55

Przyjdzie kiedyœ wieczorem znienacka,

obudzi mnie jej cichy metaliczny trzask,

rozpoznam j¹ po stuku bezdŸwiêcznym, jak kamieñ,

Zeskoczê nagle boso na ch³odn¹ posadzkê.

Jak stuk stu nóg wystuka tak takt ten do taktu

bêdê lataj¹cymi ze strachu rêkami

d³ugo, na pró¿no szukaæ po œcianach kontaktu.

A rano, kiedy przyjd¹ i wywa¿¹ drzwi,

bêdê le¿a³ na ziemi spokojny i siny,

wys¹czy mi siê z nosa

krwi

cieniutki wê¿yk.

I wtedy ujrz¹ przedmiot, co mi z ust siê zwiesza:

mój siny, napêcznia³y, przegryziony jêzyk,

jak w¹ska

nie odcyfrowana

depesza.

ZAK£ADNICY

Œwiat

zawisn¹³

na liczbie

jak na belce dŸwigara!

W ka¿dej linie - krzyk prê¿y siê czyjœ!

Tylko nas

tylko nas

jak bezcenne cygara

background image

56

zatrzasnêli

w szkatu³kach bez wyjœæ!

Tylko nas

tylko nas

kr¹g³og³owych i bia³ych

jak ¿yj¹ce odsetki ich rent

zatrzasnêli

jak w sejfach swoich kas ogniotrwa³ych

w czarnych domach

t³uc g³ow¹

o prêt!

Dzieñ

przysy³a nam co dzieñ

noc

przem¹dr¹ znachorkê

Z w¹skich palców tchnie s³odycz i ch³ód - -

Gdzieœ

za œcian¹

æmi¹ miasta czarnych t³umów machorkê

w fajkach fabryk

warsztatów

i hut

D³ugo cz³owiek na popió³ w nich siê zwêgla³

i b³yszcza³

Skarg¹ dymu

do nieba siê pi¹³ - -

Suchym kaszlem

gwa³townym

background image

57

i chrapliwym

jak wystrza³

przyjdzie kiedyœ

wykas³aæ go

z krwi¹!

We snach

skacz¹

jak szczury

rêce chwytne i krewkie

w deszczu weksli

banknotów

i kart

Wszystkie rzeczy na œwiecie

maj¹ szorstk¹ podszewkê

z naszej krzywdy

rapatej

jak part

Armia, mrówek nam wszechœwiat na atomy rozkrad³a

poznaczy³a je:

który i czyj - -

W naszych skrzêtnych mrowiskach

nasze domy-widziad³a

bêd¹ sterczeæ ju¿ zawsze

jak kij

Za oknami nam huczy wieczny odp³yw

i przyp³yw

szumem kropel

namolnym

background image

58

i z³ym

¯mudny kadryl bezmyœlny

lat przestêpnych i zwyk³ych

by³ ³añcuchem jesieni i zim

Kiedy¿ wreszcie

na syren zachrypniêtych skowronkach

sfrunie wiosna dla wszystkich na œwiat?

Na Pawiakach

w Brygidkach

po £ukiszkach

na Wronkach

my czekamy

czekamy

od lat!

Przyjdzie dzieñ twój -

o t³umie!

i przegródki dni martwych

run¹

dane na twardy ¿er ³bom

Wyp³yniemy

na falach twoich ramion

i bar twych -

szeœæ tysiêcy Alainów Gerbault!

Bêdzie w górze

nad nami

migot Ÿrenic

jak w lustrze - -

trzask ³ami¹cych siê lodów i form

background image

59

Po cieœninach

zatokach

z najludniejszych w najpustsze

bêdzie ciska³

i huœta³ nas

sztorm

Przyjdzie czas

przyjdzie czas

szale wagi siê chybn¹

Jeszcze rok

jeszcze dzieñ

jeszcze pó³ - -

Mo¿e nam w³aœnie

nam

byæ t¹ kropl¹ niechybn¹

co ciê¿arem

przewa¿y j¹

w dó³ - -

W wrzawie obcych protestów

w zgie³ku s³ów byle o czem

zag³uszaj¹c ich nicoœæ i czczoœæ

skrwawionymi rêkami

w czarne œciany ³omocem:

O - otwórzcie!

Otwórzcie!

Ju¿ doœæ!

background image

60

Z TRZECH POEMATÓW

background image

61

PIEŒÑ O G£ODZIE

RENI

W ROCZNICÊ ŒMIERCI

7 - V - 1922

ZAMIAST KWIATÓW

libres de tous liens

donnons-nous lamain

apollinaire

PROLOG

w wielotysiêcznych, stuulicych miastach

wychodz¹ codziennie tysi¹ce gazet,

d³ugie, czarne kolumny s³ów,

wykrzykiwane g³oœno po wszystkich bulwarach.

pisz¹ je mali, starsi ludzie w okularach.

nieprawda,

pisze je Miasto

stenografi¹ tysi¹ca wypadków.

rytmem, têtnem, krwi¹.

d³ugie czterdziestoszpaltowe poematy.

wystukuj¹ je stutysiêczne aparaty,

które s³ysz¹ puls œwiata za miliony mil,

background image

62

agencje reutera, havasa, paty,

d³ugie, kilometrowe papierowe zwitki.

komunikaty.

miasto s³yszy wszystko.

wie za kogo wychodzi ksiê¿niczka hiszpañska

i co spiskuj¹ w gdañsku niemcy wci¹¿ niesforni,

o budowie w himalajach nowego wiaduktu,

radiodepesze z kaliforni

i stan pogody w timbuktu.

o wszystkim pisze miasto w swoich 40-szpaltowych poematach:

strajki w elektrowniach. przejechania. samobójstwa.

oto jest prawdziwa gigantyczna poezja.

jedyna.dwudziestoczterogodzinna wiecznie nowa.

która dzia³a na mnie, jak silny elektryczny pr¹d

jak œmieszne s¹ wobec niej wszystkie poezje.

poeci, jeseœcie niepotrzebni!

ja nie czytam strinberga, ani norwida

nie przyznajê siê do ¿adnego spadku.

czytam œwie¿e, pachn¹ce farb¹ dzienniki,

bij¹cym sercem przegl¹dam rubryki wypadków,

które mnie k³uj¹, jak ostre pilniki.

o, nadzwyczajne wypadki.

samobójstwa, podrzucenia, katastrofy.

krótkie spiêcia, tajemnicze po¿ary.

czarne strajki, rozstrzelania, napady.

jaka ogromna kryje siê w was tajemnica.

nieprzet³umaczalna.

tajemnica pulsuj¹cych miast.

background image

63

krzyczy w was ukrzy¿owana ulica.

¿ywe, odpreparowane od naskórka miêso.

ja,

który œpiê,

kiedy otello morduje desdemonê,

czujê, jak mi siê nogi przera¿one trzês¹,

gdy na rogu, otoczony gawiedzi¹,

zdycha œlepy, zaje¿d¿ony koñ.

oto jest prawdziwy niemalowany teatr.

wielobarwne, heraklitowskie wszystko,

wal¹ce konkretnoœci¹, jak obuchem, z nóg.

wie o tym dobrze i mot³och,

kiedy gapi siê na bezp³atne widowisko.

nie wiedz¹ tego panie i panowie

z taktem

przechodz¹cy na drug¹ stronê, gdy na p³ytach

wœród grobowej, naprê¿onej ciszy

idzie ciê¿ki, przedœmiertelny balet. -

panowie nie mog¹ pogodziæ siê z faktem,

w ¿e teatr ten ma wiele niew¹tpliwych zalet

pisz¹ o tym wszystkie gazety,

pisz¹ wiêcej.

w rubryce nadzwyczajnych wypadków

s¹ ma³e, niewyraŸne wzmianki,

o œmierciach

jakichœ niewiadomych ludzi,

które siê koñcz¹ s³owami:

„...zawezwany lekarz pogotowia skonstatowa³ œmieræ g³odow¹...”

background image

64

o niewiadomi, bezimienni ludzie,

zag³odzeni w Saharach milionowych miast,

którym nie mia³ kto podaæ nawet bu³ki z mas³em.

o wasze sine, popuchniête trupy,

jak o w³asne,

upomni siê ¿ar³oczne, wszystko¿erne Miasto.

czarne, nat³oczone prosektoria

wyeksploatuj¹ wasze zw³oki,

rozd³ubi¹ resztki waszych cia³ od koœci.

wy jesteœcie przedziwnym nawo¿¹cym sokiem

wielkiej, nieobliczalnej, wspania³ej Ludzkoœci!

I

daj twarz do kolan swoich przytuliæ.

krew z twoich palców zli¿em.

z odrzuconymi bezw³adnie

rêkami

ulic

le¿a³o Miasto krzy¿em.

przybili go do ziemi æwiekami lamp,

jarz¹ce bia³e gwoŸdzie w¿ar³y siê,

jak krzyki.

przysz³a noc

i przylgnê³a do krwawych ramp

pal¹c¹ chust¹ weroniki.

background image

65

okropna,

lepiej deszczem po twarzy t³uc,

jak tych

ukrzy¿owanych na bramach rajów.

krople czarne,

maleñkie,

natrêtne,

wyrzucone z krwi¹ razem z powrotem

z p³uc

po czarnej pooranej szynami twarzy

sp³ynê³y ³zami tramwajów.

jeszcze i jeszcze,

bezkszta³tne, wypuk³e

domy czarne, obœlizg³e, karmione deszczem

napêcznia³y, jak g¹bki,

napuch³y,

rozla³y siê, rozpe³z³y rozdête, stulice

wyst¹pi³y na chodniki z ciemnoœci,

zsunê³y siê,

przeciê³y krzycz¹c¹ ulicê

- ludzie!

- pomó¿cie!

- rozgniot¹!

wyp³ynê³y w uœcisku skrwawione wnêtrznoœci

i bez jêku wyla³y siê w b³oto.

background image

66

a czarne œciany rosn¹,

ci¹gn¹ siê do góry.

zas³oni³y ca³e niebo,

w zakry³y szczyty,

jakby ogromne o³owiane chmury

na ziemi urz¹dzi³y meeting.

nie bêdê ¿y³, jak kato, ni walczy³, jak samson

g³ód, który roœnie we mnie, ciska mn¹ w gor¹czce.

by³ cz³owiek, który nie jad³, nazywa³ siê hamsun

i zrobi³ na tym póŸniej s³awê i pieni¹dze.

na wytartej kanapie, skrêcony w szeœæ

le¿ê pr꿹c do góry zsinia³y profil.

dzieñ odchodz¹c wy³ d³ugo zje¿ywszy szerœæ,

a teraz noc mi œpiewa swe dziwne strofy...

zaraz sufit bez szmeru zsunie siê w pokoju.

przygniecie pomaleñku

cicho i jasno.

wolno tynk siê na œcianach rozdwoi³,

jakby pokój wargami mlasn¹³.

œcian rozmokniêtych bezzêbne dzi¹s³a

poruszy³y siê wolno.

¿uj¹ cmokaj¹c.

nagle stó³ po pod³odze zapl¹sa³

i piec podskoczy³, jak pajac.

coraz bli¿ej i bli¿ej zsunê³y siê œciany.

nie odepchn¹æ rêkami pe³zn¹cych tapet.

cicho...

na palcach...

background image

67

jak pies œcigany...

ju¿ tylko za parapet...

T E R A Z !!

a ku ku!

g³ow¹ w dó³.

cztery okna

i

trrrach!

o miêkki asfaltowy materac.

polecia³o.

zatañczy³o.

upad³o.

i jeszcze

odbity, jak od gutaperkowej posadzki

lecê.

odskakujê od gzymsów, jak pi³ka,

z deszczem

i w górê wystrzelam œwiece.

gumow¹ czaszk¹ o bruk

i wy¿ej

hop!

odbijam siê z powrotem.

do góry i na dó³.

z rozpostartymi rêkami lecê pod strop

i znowu na ziemiê spadam.

ju¿ myœli, jak kobiety, wal¹ siê z nóg,

ociê¿a³e,

jak k³êby w zburzonym ruszcie.

jeszcze chwila i czaszka trzaœnie o bruk

background image

68

- pomó¿cie!

- pomó¿cie!!

- pomó¿cie!!!

przybiegli wystraszeni.

otoczyli ko³em.

w rozpostartego wparli przera¿one oczy.

- nie bójcie siê.

- nie krzyczcie.

- nic nie zwichn¹³em.

- przyciœnijcie mnie.

- mocniej!

- odskoczê!!

pochylili siê.

przygnietli.

zagrali na tr¹bce.

bliskie zmieszane twarze, przestraszone trochê.

dwóch wysiad³o z karetki i wsadziæ mnie w g³¹b chce!

na sko³atan¹ g³owê wci¹gn¹ mi poñczochê!!

po³o¿yli na miêkkie.

.... daleko.

... przysz³oœæ.

... d³ugie zielone palmy ko³ysz¹ siê w czaszce.

Reniu!

to ty?

jak dobrze ¿e przysz³aœ.

aksamitnymi rêkami po twarzy mnie g³aszczesz.

pamiêtasz wtedy wieczór...

deszcz za oknem œpiewa³.

s³ucha³em, czy choæ jeden nerw Twój jeszcze dr¿y mn¹

background image

69

na zielonym cmentarzu teraz skoml¹ drzewa

i jest tak bezlitoœnie, przejmuj¹co zimno.

teraz sam, jak podrzutek przez pusty przytu³ek,

pójdê pomiêdzy ludzi daleki i obcy.

w maleñkim gniazdku serca nie ma ju¿ jaskó³ek,

zabili mi ostatni¹ Ÿli, niegrzeczni ch³opcy.

chlipi¹cy skowyt z krtani na wierzch siê wyspina³.

czepia siê Twojej sukni, pe³znie ku d³oniom.

uciekaæ nie mam si³y.

nadchodzi fina³.

zajadli mali ludzie z psami mnie goni¹.

ogromny t³um

z laskami,

czarny,

jak powódŸ

roœnie,

wije siê za mn¹

d³ugi,

jak ogon.

zamknêli drzwi!

za póŸno!

nie mam gdzie siê schowaæ!

malutk i prosty cz³owiek podstawi³ mi nogê!!

ju¿.

ju¿.

dopadli.

stratowali.

zmiêli.

podeptanego trupa podnieœli, jak sztandar

background image

70

wysoko

i na przedzie,

nad t³umem

obok kapeli,

ponieœli.

œnieg pada³ gruby i w oczach narasta³.

szli ludzie niezliczenie, bez³adnie i t³umnie,

kiedy zakropionymi ulicami miasta

ponieœli mnie w ogromnej o³owianej trumnie.

szli ksiê¿a z kadzid³ami, jeden d³ugi gest r¹k,

i zwi¹zek literatów w cylindrach i krepie,

i cechy z chor¹gwiami,

w tu¿urkach,

z orkiestr¹,

a potem t³um siê czarny na rogach doczepia³.

na placu teatralnym t³um rozla³ siê w mrowie.

dzwony dzwoni³y w dzwony i w dzwonach ich krzyk nik³,

gdy nagle

straszny,

obanda¿owany

cz³owiek

podnios³em siê ogromny,

groŸny,

jak wykrzyknik!

panowie!

jestem wzruszony.

widzicie, zblad³em.

¿egnacie mnie tak piêknie i tyle tu kobiet,

ale zapominacie, ¿e nic dziœ nie jad³em

background image

71

i muszê iœæ zaraz na obiad.

o!

cisza.

i ryk jeden!

krzyki. spazmy. p³acze.

ha³as powsta³ i tumult.

krzyczeli: „zmartwychwsta³”!

jakby na przedstawieniu opery w teatrze

nagle zaœpiewa³ statysta.

panowie!

nie klêkajcie.

nie p³aczcie.

nie krzyczcie.

widzicie, stojê zdrowy, cudowny i prosty!

ach, skurcz siê w sobie,

wykrztuœ na bruk swoje ¿ycie

i idŸcie z nim pod rêce tañcowaæ na mosty.

nie bêdziemy ju¿ odt¹d umieraæ wiêcej,

któ¿ by nas takich piêknych i olbrzymich grzeba³.

rozeœmiejcie siê wszyscy,

weŸcie siê za rêce

i prosto marsza³kowsk¹ pójdziemy do nieba.

jak mo¿e ka¿dy z nas,

co dzisiaj tañcz¹,

staæ siê martwym,

œmierdz¹cym,

po którym siê skrupulatnie wykadza zakrystiê,

nas

z których ka¿dy sam jest ¿yj¹c¹ monstrancj¹

background image

72

na serca swego bia³¹ eucharystiê.

pozdejmujcie ich z krzy¿ów!

niech ziemi¹ krocz¹

ci,

co chcieli przez wieki umieraæ za nas.

¿ycie cudownym sokiem trysnê³o nam w oczy,

jak pod no¿em dojrza³y ananas!

... z przyczajonych zau³ków w noc ku spelunkom

czarna zmowa wype³z³a,

wije siê, jak skorek.

pochwycili mnie z ty³u!

wi¹¿¹!

ratunku!!

na g³owê mi wci¹gaj¹ straszny czarny worek!

przysz³a noc g³uchoniema i w g³owach siad³a,

ma³e kaszl¹ce serce przycisnê³a rêk¹.

s³yszê!

ziemia ju¿ dudni od stóp, jak kowad³a.

trzymajcie!

têtna mi pêkn¹!

z daleka jeszcze.

s³oñce g³owê mi parzy.

olbrzymi g³odni ludzie, czarni od maszyn!

idziecie,

wiem.

nie patrzcie!

nie trzeba twarzy!

ka¿dy z was bêdzie mesjaszem!

o wykrztuœ siê z twych piwnic,

background image

73

wywal siê na wierzch,

jak krew buchnij przez okna i wszystko zalej

t³umie chamów,

co niebo g³owami dziurawisz!

jakie ogromne morze wyobra¿eñ!

jakie cudowne dale!

serce olbrzymie w krtani stanê³o i skacze.

wyplujê pod nogi, w piach wam.

idziecie!

krzyczeæ nie mogê!

ogromni w zorzy po¿odze.

trup mój

krwawy,

stratowany,

czerwony,

jak ³achman,

z którego mo¿e szmatê na swój sztandar udr¹,

w œmiertelnym zapatrzeniu le¿y wam na drodze,

po której przechodzicie

w J U T R O!

II

w maju,

w zazielenionej s³onecznej stolicy

spacerowa³y po trotuarach kobiety dzieci i ¿o³nierze,

gdy nagle

z buchaj¹cej aorty przecznicy

bêben uderzy³.

szli kolumnami,.

za rogiem ginêli

background image

74

szereg za szeregiem rytmiczny i twardy

na piersiach szarych, ¿o³nierskich szyneli,

jak kwiaty,

czerwienia³y czerwone kokardy.

za szeregami ulicznicy

z krzykiem i œwistem

gonili tañcz¹cy,

wyrzucali czapki,

ulice siê k³ania³y bia³e i czyste.

w wypiekach s³oñca opada³y kwiatki.

przechodzi³y kompanie równo, jak na mustrze,

bez komendy trzyma³y swój cudowny krok,

wszyscy porwani jednym

milionowym

spazmem.

i w t³umie b³ysk bagnetów odbi³ siê,

jak w lustrze

i zach³ysn¹³ siê ca³y dzikim entuzjazmem.

na ulice t³umy jasnych rozeœmianych ludzi

wyrzyga³y na s³oñce obdrapane domy.

panny. s³u¿¹ce. prostytutki

uœmiechaj¹ siê do siebie,

jak znajome,

i serca pod bluzkami t³uk¹ im,

jak gongi.

na gmachu poczty i telegrafu

rozwiniêta

olbrzymia czerwona chor¹giew

na wszystkich piêtrach stukaj¹ce aparaty

background image

75

wyrzucaj¹ pod³u¿ne papierowe œwistki:

wieœæ na cztery koñce œwiata

wszystkim. wszystkim . wszystkim.

w tokio zdenerwowany japoñski mikado

odbiera rozedrgane, dzwoni¹ce depesze

i rozmawia iskrami z londynem,

¿e wyros³y ju¿, zagra¿aj¹c zag³ad¹

œwiatu,

czerwone rêce proletariatu.

a wieczorem

z czarnego oszala³ego miasta,

z katedry,

ciemnymi zau³kami wœród œpiewów i œwistu

w pole p³aszcza kryj¹c twarz

ucieka³ Chrystus;

gdy nagle t³um go na placu

dopad³.

pochwycili za rêce.

zawlekli.

czarni obdarci ludzie od kielni i ³opat.

zaci¹gnêli krzycz¹cego,

boso,

na róg,

na miejscu samos¹d.

kucharki zachrypniête podnosi³y piêœci:

- za nasz¹ krzywdê!

- za nasze córki, co siê posz³y po hotelach ³ajdaczyæ!

- za nasze stare, zharowane matki!

- za nasz¹ hañbê przep³akanych m¹k,

background image

76

- któr¹œ dzwonkiem zag³usza³ i karmi³ op³atkiem!

ku³akami, laskami zabili, zat³ukli.

poturbowane, umêczone cia³o

upad³o pod razami spracowanych r¹k.

w tym samym czasie,

kiedy dusza moja w kaloszach „treugolnik”

w warszawie,

w nat³oczonym kinie,

œciœniêta

pró¿no czeka³a zbawienia.

w œrodku detektywicznego w³oskiego dramatu

od niechcenia zerwa³a siê lenta

i na p³ótnie wœród œmiertelnej ciszy

ukaza³a siê ta sama scena.

krzyk powsta³ na sali i panika.

rzucili siê w pop³ochu do drzwi.

mê¿czyŸni tratowali kobiety.

pró¿no ciska³ siê przy aparacie mechanik,

a gdy wreszcie zapalono kinkiety,

na ekranie zosta³y czarne plamy krwi.

po ulicach snuj¹ jacyœ ludzie,

cienie prawie,

i gin¹ zanim s³owo siê g³oœno wymówi,

a w oœwietlonej sali tow. higienicznego

histeryczne studentki i gawiedŸ

oklaskuj¹ ziewaj¹c¹ estradê,

z której k³ania³ siê glink¹ i kocha³ siê tuwim,

twarze krwi¹ im zachwytu nabieg³y

nalane.

background image

77

czekajcie, twarze te sk¹dœ znam!

to t³um ten sam,

który we mnie w zakopanem

rozjuszony w bezbronnego ciska³ jajka i ceg³y.

i kiedy ¿egnany oklaskami schodzi³ ostatni b³azen,

wszed³em wolno na estradê

i powiedzia³em prawie ze smutkiem.

- panowie,

- nic nie wiecie.

- dosta³em depeszê.

- dzisiaj wyje¿d¿am.

zdaje siê, ¿e nikt siê nie rozp³aka³.

by³o cicho.

ktoœ zacz¹³ biæ brawo.

wyszed³em wolno na ulicê.

doro¿ka odwioz³a mnie na dworzec.

k³ania³y siê latarnie nie wiadomo po co,

gdy poci¹g szyby okien chustk¹ dymu czyœci³.

schyleni pod piecami

majow¹ noc¹

œpiewali na zwrotnicach czarni maszyniœci.

ŒPIEW MASZYNISTÓW

s³oñce przygniót³szy kolanem, skóry dymi¹ce siê po³cie

d³ugo do miêsa obdziera³ nasz okrwawiony scyzoryk.

w noce begwiezdne majtkom na œwiata p³on¹cym drednoucie

twarz wyliza³y do krwi nam zorzy czerwone ozory.

nam-li wyros³ym w trudzie pod wœciek³¹ zdarzeñ ulew¹

b³¹dziæ po morzach uniesieñ w gwiezdne ws³uchanym kapele?

zgodnym wysi³kiem twardych r¹k rozhuœtany w lewo

background image

78

czarni maleñcy ludzie ziemi olbrzymi propeller.

patrzy³ na wszystko z góry nasz bezpartyjny pan bóg.

p³aka³ nad nami deszczem, a¿ wreszcie krwi¹ siê wysmarka³.

gdy walec wieków gniót³ nas, krwi nasze] twardych jambów

s³ucha³o stare s³oñce ³yse, jak ³eb bismarka.

d³ugo œwieci³o w œlepia nam, purpurowym murzynom,

w mordy zwêglone w hutach, do których przyrós³ kopeæ.

gdy go, zwleczone na ziemiê, nó¿ robotniczy zarzyna³,

t³um siê na trupa rzuci³ krew buchaj¹c¹ ¿³opaæ.

z ¿yciem rozgranym pod rêce na œwiata szerokie trakty

wyszliœmy rano, œpiewaj¹c, z p³acht¹ koloru flamingo.

paszcz wytoczonych mitraliez suche rytmiczne antrakty

w krtañ zabijemy z powrotem kul¹ wyplut¹ z brauninga.

kto nam, kto nam teraz drogê zagrodzi samym?

wszystko zmia¿d¿ymy butami piêkni, ogromni i ludzcy.

miejsca! gromada idzie, proletariacki samum!

czapkami drogê, wymoœci³ taneczny krok rewolucji.

œwiat postawiony pod œcianê, jak ma³y, blady cz³owieczek,

mruga³ bezradnie oczkami, gdy kolbyœmy wznieœli do ramion.

p³aka³ zmartwiony Chrystus o dusze swoich owieczek,

gdy salw¹ gruchnê³y lufy i œnieg siê krwi¹ poplami³.

nam-li dziœ skomleæ nad trupem, gdy hymnem têtni nerw,

czaszk¹ o ziemiê grzmociæ i krzyczeæ: nie przeklinaj?!

do wszystkich okien i drzwi ju¿ wali kolbami mauzerów

w ³unach wschodz¹cej zorzy wielka œwietlana NOWINA!

robotnikom warszawy i ³odzi, czyje

uœmiechy zawsze oœlepiaj¹

background image

79

III

a potem przysz³y dni,

dni dziwne,

pe³ne purpurowej grozy

i krótkie, blade, przera¿one noce.

ulicami pêdzi³y ciê¿kie autowozy

na³adowane ludŸmi, od bagnetów ostre

i pe³no by³o wszêdzie lepkiej, skrzep³ej krwi,

jakby kto rozdar³ wielk¹, zaropia³¹ krostê.

chodnikami wa³êsali siê bladzi, dziwni ludzie

z b³yszcz¹cymi niesamowicie, wklês³ymi oczyma

i wszystko by³o dziwnie mêtne,

jak w gor¹czce.

czas siê zatrzyma³.

dni przychodzi³y œpi¹ce

i noce koloru khaki.

nad pustymi ulicami ¿arzy³y siê lampy,

rzucaj¹c d³ugie cienie bia³e i czerwone.

po nocach, pod eskort¹, zawsze w jedn¹ stronê

wywozili ¿o³nierze d³ugie, czarne paki.

jednego rana rzeki wyg³odnia³ych ludzi

korytami zau³ków sp³ynê³y na plac

i krzyk miasto obudzi³:

te œcierwy!

oszukuj¹ nas w³adz¹, której nie chc¹ daæ.

mamy ich w³adzê gdzieœ!

background image

80

nam praw nie potrzeba!

niech nam dadz¹ chleba!

my - chcemy - jeϾ!!

- - - - - -

na morzu bia³ym cicho z do³u,

gdy przyp³yw okrêt mój ko³ysze,

przyk³adam rêce tub¹ do ust

i krzyczê:

S£YSZÊ!!

coœ siê wyrwa³o z prêtów tam,

krzyk zbuntowanej czarnej za³ogi.

czekajcie, sprute mam wy³ogi.

powiodê wszystkich dzisiaj sam!

na cztery strony cztery drogi,

rozk³adam rêce, wszystkie taml

chodŸcie tu,

wo³am was, jak gustaw,

których zapad³e w g³¹b policzki

pozwol¹ jasno mi policzyæ,

ileœcie dni nie mieli w ustach.

czarni, br¹zowi, biali bracia!

zgrajo obdarta i wychud³a!

gdy noc¹ ksiê¿yc wyjrzy z chmur,

jak szczury wy³azicie z nor.

pe³zniecie,

background image

81

wlok¹c nóg swych szczud³a,

pod okna, gdzie przy sto³ach ¿r¹

za szyb¹ nat³oczonych barów

sterty kompotów i homarów

dranie spasione wasz¹ krwi¹

i dziwnie oczy wam siê lœni¹,

a¿ was nie sp³oszy krzyk zegarów.

gdy wiatr pó³nocny drzewa czesze,

przez taœmy gór po nocy widnej

od œnie¿nych tundr do portu w sidney

widzê rozlane wasze rzesze.

gdy w polach czarne cienie tañcz¹,

spl¹tane w jeden d³ugi ³añcuch,

do miast spe³zacie siê szarañcz¹,

siadacie cicho w progach drzwi

czuwaæ nad zdrowymi snem mieszkañców,

którym siê wtedy w snach

majacz¹

ka³u¿e czarnej, t³ustej krwi.

o bracia moi wszystkich ras

z europy, azji i ameryk,

ilu was jeszcze jest gdzie wiêcej,

armie zg³odnia³e!

nowe stany!

nast¹pi³ czas

i œwiat, jak kleryk

background image

82

przyjmuje chrzest czerwonych œwiêceñ.

pójdziecie ze mn¹ dzisiaj tam,

gdzie ¿r¹ zamorskie mangustany!

- - - - - - - - - - -

opada³a na miasto mg³a jesiennej s³oty.

by³ dzieñ ch³odny, bezbarwny, wilgotny, jak kana³.

w mokrej mgle po zau³kach do rana

kas³a³y kulomioty.

- - - - - - - - - - - - - - - -

- - - - - - - - - - - - - - - - -

- - - - - - - - - - - - - - - - -

- - - - - - - - - - - - - - - - -

- - - - - - - - - - - - - - - - -

- - - - - - - - - - - - - - - - -

- - - - - - - - - - - - - - - - - -

- - - - - - - - - - - - - - - - - -

- - - - - - - - - - - - - - - - - -

brzuchy nasze zielone, granatowe, sine,

takie lekkie przedziwnie, ci꿹 nam, jak wiêzy.

w dzieñ ¿ujemy niesmaczn¹ s³odkockliw¹ œlinê,

a w nocy ssiemy w³asny zskorupia³y jêzyk.

w g³owie hucz¹ nam ci¹gle jakieœ dziwne szmery

i straszna czczoœæ w ¿o³¹dku okropnie nas nudzi,

widzimy tylko w górze przez okna suteren

nogi szybko ulic¹ przechodz¹cych ludzi.

background image

83

a noc¹ gdy zaœniemy strawieni bezruchem,

poskrêcawszy wychud³e, popuchniête cz³onki,

œni nam siê taki s³odki prawdziwy baumkuchen

na dziedziñcu s³onecznym s¹siedniej ochronki.

wyci¹gamy do niego rêce przez sztachety,

wêsz¹c palcami pró¿niê, jak ssawkami macek,

a ma³e, czyste dzieci i bia³e kobiety

k³ad¹ nam w nie pachn¹cy ukrajany placek.

po¿eramy krztusz¹c siê, kawa³ami, gwa³tem

dobre, s³odkie, przedziwne, wypieczone ciasto...

gdzieœ blisko s³ychaæ tr¹bki...

...to miêciutkie auta

przysy³a po nas wielkie, dobroczynne MIASTO.

FINA£

na miêkkiej trawie twarz¹ do chmur

le¿ê ogromny chiñski bogdychan.

nie tkn¹³ mnie ¿aden piorun ni mór,

a jednak czujê, ¿e zdycham.

i kiedy z estrad p³on¹cych jaœniej

ciskam swoje och³apy brutalny i wielki,

œmieræ moja mo¿e dogryza ju¿ w³aœnie

moje ostatnie cukierki.

background image

84

nie bêdê pisa³ wierszy, - jak pusty k³os S¥,

lecz wiem, ¿e ci, co raz s³yszeli je,

jak zarazê za sob¹ wszêdzie ponios¹

kaprysów moich ewangelie.

background image

85

PRZEK£ADY

background image

86

SERGIUSZ JESIENIN

PRZEMIENIENIE

l.

Chmury migoc¹,

Niebo topi w z³ocie wsie...

Œpiewam i krzyczê:

Panie, ociel siê!

Przed tw¹ bram¹ na nowiu

G³uchy mój g³os je:

Gwiazdami spowij

Ja³owicê Rosjê.

Zza chmur ciê rêka moja wywleka,

Durz¹ pieœni skrzy siê,

Niebieskiego mleka

Daj nam dzisiaj.

GroŸnie grzmi twój grom.

Plusk skrzyde³ mnogi.

Now¹ Sodomê

Spopiela ogieñ.

background image

87

Lecz twardo po niwie wód

Pod pañski grzmot

Nowy z czerwonych wrót

Wychodzi Lot.

2.

Dlatego to tak g³oœno

Œwierszcz œpiewa skryty w mchu,

O tym, jak tworz¹ rosn¹

Okapa³ zbo¿a wschód;

O tym, jak Matka Œwiêta

Na chmur wybieg³szy skraj,

Zwo³uje z ³¹k cielêta

W zielony, jasny raj.

Od rana nad ulew¹

Ju¿ s³yszê tr¹by g³os.

Zwiastuje rann¹ mew¹

On ziemi kres i los.

„O, wierzcie, mrok siê spieni,

Jak skowyt przyjdzie sen,

Nad lasem siê oszczeni

Pó³ksiê¿yc z³otym psem.

background image

88

Zieleni¹ innej ³¹ki

Poroœnie ziemi mi¹¿sz.

Trzepoc¹cym siê skowronkiem

Upadnie gwiazda w g¹szcz.

I powype³za z k³osów

Pszenicznych ziaren rój,

A¿eby pszczelim g³osem

Oz³otoniwiæ znój...”

3.

Hej, Rosyanie!

£owcy wszechœwiata,

Sieci¹ zorzy czerpi¹cy niebo -

Tr¹bcie w tr¹by.

Pod p³ugiem burzy

Ryczy l¹d.

Wali ska³y z³otozêby

Orkan.

Nowy siewca

Idzie przez pola

Nowe ziarna

Rzuca w skiby.

background image

89

Jasny goϾ do was w kolasie

Jedzie.

Po chmurach st¹pa

•rebica.

Uprz¹¿ na kobyle -

B³êkit.

Dzwonki na uprzê¿y -

Gwiazdy.

4.

Œcichnij, ty wietrze, przestañ grzmieæ,

Nie szczekaj, szklana rzeko,

Z nieba przez rzadk¹ czerwon¹ sieæ

Jak deszcz kapie mleko.

Od m¹droœci puchnie s³owo,

T³uste wyk³osz¹ siê zbo¿a. «

Nad chmurami jak krowa

Ogon zadar³a zorza.

Widzê ciê st¹d,

Szafarzu szczodry,

Nad ziemi¹ czapk¹

Zwiesi³eœ niebiosa.

background image

90

Dzisiaj

S³oñce jak kot

Z niebieskiej jod³y

Z³ocist¹ ³apk¹

Tr¹ca mi w³osy.

5.

Przyjdzie on, nasz goœæ niebiañski,

Dojrza³ czas i pust nasz dom.

Z poczernia³ej mêki pañskiej

Wypad³ gwóŸdŸ zjedzony rdz¹.

Od po³udnia, a¿ po wsze dni,

U niebieskich stoj¹c bram,

Jako wiadra dzieñ powszedni

On nape³ni mlekiem nam.

I od nowa, i od nowa,

S³awi¹c kraj nieziemskich stron,

Bêdzie ruchem gwiazd zwiastowa³

Srebrnoziarny polom plon.

A gdy znów nad Wo³g¹ ksiê¿yc .

Sk³oni twarz za p³otem chat -

W z³otej ³odzi zacznie tê¿eæ

I odp³ynie w jasny sad.

background image

91

I jak ³ona swego owoc

Na niebiañskiej ³aski znak

Zrzuci z nieba jajko-s³owo,

W którym ¿ywy wschodzi ptak.

W£ODZIMIERZ MAJAKOWSKI

DZIWACZNY POGRZEB

Mroczni i czarni wyszli ludzie,

na mieœcie ustawili siê ciê¿ko i cicho,

jakby w dziwnym pochodzie mia³ przyj¹æ udzia³

posêpny zakon czarnych mnichów.

Nieba pomalowany na burzê namiot.

Rêka grozy twarz mnie.

Wszystko tak dziwnie ktoœ podmiót³ i zamiót³,

¿e mimo woli stawa³o siê strasznie.

Wtedy rozwar³a siê jasna na dnie choæ

zakurzonego powietrza œciana szarawa,

wylaz³ z powietrza i zacz¹³ jechaæ

dziwacznego pogrzebu cichy karawan.

Uros³y oczy gór¹ nad gzyms,

runê³y wylêk³e w trumnê z ³oskotem.

nagle z trumny prysn¹³ grymas.

background image

92

Potem,

krzyk: „chowaj¹ umar³y œmiech!”

z tysi¹ca piersi hucza³, jak z miecha,

grzmia³ omiliokrotniony tysi¹cem ech

za katafalkiem, który jecha³.

I zaraz no¿e p³aczu skrycie

wgryz³y siê, skowyt gard³o zatka³.

Oto za trumn¹ starucha ¯ycie,

umar³ego œmiechu siwa matka.

Do kogó¿ wróciæ jej obdartej i bosej?

Patrzcie: ten z czaszk¹ ³ysaw¹,

za trumn¹, wielki, z du¿ym nosem

p³acze ormiañski kawa³.

Jeszcze p³acz krztusi³ siê tu i owdzie,

a za nim œrodkiem ulic

piszcz¹c i skoml¹c bieg³ dowcip:

dok¹d teraz g³owê przytuliæ?

Ju¿ do nieba stos p³aczów, - jeszcze na wierzchu dzwoni¹

czyichœ malutkich p³aczyków zaduszki

to ca³e pu³ki uœmiechów i uœmieszków

³ama³y w rozpaczy kruche paluszki.

background image

93

I oto przez szereg ich prosto przed zaprz¹g,

wy¿êty z ³ez, jak Garszyn,

w wyszed³ strach i szed³ naprzód

ca³y w pogrzebowym marszu.

Rozmiêk³a twarz od p³aczu w transie,

zrobi³a siê pomarszczona, obleœna, kwargiel.

I jeœli ktoœ siê œmiejê, - zdaje siê,

¿e mu rozerwali wargi.

W£ODZIMIERZ MAJAKOWSKI

HYMN DO OBIADU

S³awa wam, id¹ce na obiad miliony,

jak stado byd³a puszczone na potraw!

którzyœcie wymyœlili beafsteaki; buliony

i ró¿nego jedzenia tysi¹ce potraw,

Choæby pocisków m³otem twardym

tysi¹ce Reimsów uda³o siê rozbiæ -

tak samo bêd¹ nó¿ki mia³y pulardy,

i oddychaæ tak samo bêdzie rostbeaf.

¯o³¹dka nie zarazi wiecznoœci taniec

wielkoœci¹ œmierci dla nowej ery!

¯o³¹dek nie mo¿e chorowaæ na nic,

oprócz appendycytu i cholery!

background image

94

Niech w sadle z oczek zostan¹ szpary,

i tak ci je na pró¿no ojciec poznaczy³.

Na œlep¹ kiszkê, choæ w³ó¿ okulary,

kiszka i tak nic nie zobaczy.

Tak, ci nie gorzej. Mo¿esz mu miêæ za z³e:

Gdybyœ mia³ same usta bez czaszki i wypchn¹³

od razu do ust by ci wlaz³a

ca³a faszerowana tykwa.

Le¿¿e spokojnie bezoki, bezuchy,

z pierogiem w garœci zamiast bukietu,

a dzieci twoje na twoim brzuchu ,

bêd¹ ci gra³y w krokieta. .

Œpij, niech nie wm¹c¹ siê w sen twój zdrowy

eksplozje jakieœ, co œwiatem trzês¹.

Du¿o jeszcze mleka maj¹ krowy

i moc na œwiecie wo³owego miêsa.

Gdy ostatniemu wo³u poder¿n¹ gard³o

i k³os ostatni na bu³ki zerw¹,

ty, ¿eby z g³odu ci siê nie zmar³o, -

z gwiazd sfabrykujesz konserwy.

A jeœli umrzesz od kotletów i bulionów,

na pomniku wypisaæ ka¿emy ci wdziêczni:

„Na tyle to i tyle kotletów milionów,

twoich czterysta tysiêcy”.

background image

95

W£ODZIMIERZ MAJAKOWSKI

CIEP£E S£OWO POD ADRESEM

NIEKTÓRYCH WAD

(PRAWIE -HYMN)

Do ciebie, który pracujesz, czy buty czyœcisz,

buchalterze czy biuralistko œlêcz¹ca w banku,

do ciebie, którego twarz od trosk i zawiœci

zmiê³a siê i pozielenia³a jak banknot.

Krawiec na przyk³ad. Po coœ, ty zbóju,

te spodnie przyniós³, jeœli byæ szczery chcesz?

Ty przecie¿ zupe³nie nie masz wujów,

a jeœli masz, to niebogatego, nie umiera i nie w Ameryce.

Mówiê ci ja oczytany i m¹dry:

Puszkin, czy Szczepkin, czy te¿ jakiœ Wrubel,

ani w prozê, ani w farbê, ani w Bóg wie sk¹d-rym

nie wierzyli, a wierzyli w rubel.

¯yj, pracuj, nau¿eraj siê, nadrêcz.

Ju¿ siwizna ci w brodzie siê krzewi,

a widzia³eœ ty kiedy, jak pomarañcz

roœnie sobie. i roœnie na drzewie? -

background image

96

Pocisz siê i pracujesz, pracujesz i pocisz,

naciê³a siê i namno¿¹ jakieœ tam dzieci,

ch³opcy - buchalterowie, dziewczynki - i te chocia¿

bêd¹ siê pociæ, jak pocili siê ci.

A ja tymczasem wczoraj - nikt mnie jeszcze nie urzek³ -

ledwo wyszed³em na miasto,

zgarn¹³em w chemin-de-fera na szóstej turze

trzy tysi¹ce dwieœcie - za sto.

Nic nie szkodzi, je¿eli ktoœ setny raz

szczerzy zêby, jakby pragn¹³ zgnieœæ w proch ciê,

jeœliœ sobie w talii taki to a taki as

miêkko naznaczy³ paznokciem.

Pró¿no gracza spojrzeniem mnie b³agasz,

mru¿¹c oczy b³yszcz¹ce i mokre.

Ja karty wy³o¿ê, jak uparty tragarz

wy³adowuje nape³niony okrêt.

S³awa temu, kto pierwszy wynalaz³,

jak bez pracy, metod¹ najp³ytsz¹,

dok³adnie sumiennie i zaraz

kieszenie bliŸniemu wywróciæ i wytrz¹œæ.

I kiedy mówi¹ mi, ¿e praca itd., ukazuj¹c na mnie,

jakby na starej tarce tar³ kto chrzanu szcz¹tki,

ja dobrodusznie pytam, uj¹wszy za ramiê:

„a pan dokupuje do pi¹tki?...”

background image

97

W£ODZIMIERZ MAJAKOWSKI

ODA DO REWOLUCJI

Tobie,

wyœmiana

ujadaniem baterii,

jêzykami bagnetów

pok¹sana pstro, -

jak ³achman postrzêpiony

czerwonej materii

ody tryumfalne

„O”!

O zwierzêca!

O dziecinna!

O groszowa!

O straszna!

Jakim imieniem ciê jeszcze nazwali?

Jak¹ uka¿esz jutro sw¹ twarz nam?

Smuk³ej budowli, .

czy kupy zwalisk?

Maszyniœcie

zakutemu w ¿elazo,

górnikowi rw¹cemu pok³ady rud

kadzisz,

kadzisz w niemej ekstazie,

wys³awiasz ludzki trud.

A jutro

œwiêty

z swych kopu³ hydry

background image

98

otrz¹sa dymu gryz¹cy krem luf -

twoich szeœciocalówek têpodziobe œwidry

druzgoc¹ tysi¹clecia Kremlów.

S³awa!

Gdy w morzu zab³¹dzi sternik,

(gwizd syren ostry krwi¹ trwogi ociek³)

ty œlesz marynarzy

na ton¹cy pancernik,

gdzie

zapomniany

miaucza³ kociak.

A potem

noc¹ wychodz¹c na ³ów, -

czub zawadiacki na smag³ym torsie,-

kolbami siwych gnasz admira³ów

g³ow¹ w dó³

z mostu w Helsingforsie.

Wczorajsze rany nim zd¹¿ysz przykryæ,

ju¿ znowu tryska z nich krew czerwona.

Tobie -

mieszczañskie:

- b¹dŸ przeklêta po trzykroæ! -

i moje,

w poety,

- o b¹dŸ po trzykroæ b³ogos³awiona! -

background image

99

W£ODZIMIERZ MAJAKOWSKI

WSTRZ¥SAJ¥CE FAKTY

Dziwaczniejszego nie pamiêta historia ranka:

wczoraj

przez drutów

linie

dzwoni¹cy jak marsylianka

Smolny run¹³

ku robotnikom w Berlinie.

I nagle

polismeni

zmieceni œciskiem

ujrzeli

zanim zd¹¿y³ kto stawiæ opór -

trzypiêtrowe

widmo

od strony rosyjskiej.

Podnios³o siê.

Kroczy wzd³u¿ Europy.

Obiadowicze odskoczyli od sto³ów z wyciem,

a w miejscu

gdzie przed chwil¹ t³um t³usty jad³,

stan¹³

nad Alej¹ Zwyciêstw

sztandar

„W³adza Rad”.

Na pró¿no pulchne r¹czki w trwodze bezwolnej

b³aga³y obliczaj¹c gro¿¹ce szkody.

background image

100

Zmia¿d¿y³

i dalej run¹³ Smolny

republik i królestw bior¹c przeszkody.

I dalej

wzmaga³ swój pêd

tak, ¿e ju¿

z mgie³

brukselskich trotuarów i wystaw

ros³a legenda

o „Lataj¹cym Holendrze”,

Holendrze rewolucjonistów.

A on

nad polem

od krwi ry¿em,

gdzie

dwóch aliantów na ka¿dej ¯annie,

run¹³.

Czerwony wsta³ nad Pary¿em.

Umilkli pary¿anie.

Stoi jak widmo ze starych plansz.

I oto

starta jego samym wygl¹dem

runê³a republika,

a on za La Manche.

Na place wyprowadza podziemny Londyn.

A potem

okrêtom

w pancerny pysk ich

nad oceanem Atlantyckim nisko -

background image

101

mówiono -

szybuj¹c,

do górników kalifornijskich

podobno

ogieñ z pyska wyzion¹³.

W pogl¹dach na te fakty wielka rozterka.

Wielu nie dowierza³o.

Zbywa³o drwinami.

A w pi¹tek

rano

wybuch³a Ameryka

wydaj¹ca siê ziemi¹, nie ziemia - dynamit.

I je¿eli nam

skomlê

jaki mól namolny:

nie unoœcie siê nad Rosj¹ jakby Bóg wie nad kim

ja

wskazujê im

na tê historiê ze Smolnym.

A tego

jam

Majakowski

Œwiadkiem.

background image

102

MANIFESTY

background image

103

DO NARODU POLSKIEGO.

MANIFEST

W SPRAWIE NATYCHMIASTOWEJ

FUTURYZACJI ¯YCIA


Rozumiej¹c jasno, ¿e sporadyczna i izolowana reforma sztuki w oderwaniu jej od samego
¿ycia, którego, têtnem i funkcj¹ organiczn¹ jest sztuka ka¿da, musi siê okazaæ z gruntu czcz¹,
bezowocn¹ i ja³ow¹, nie maj¹c jednoczeœnie czasu na ¿adne kroki przedwstêpne i przygoto-
wawcze w tym kierunku - ¿ycie i sztuka polska gro¿¹ zaduszeniem, a jedynym mo¿liwym i
skutecznym w takim wypadku œrodkiem jest niezw³oczna tracheotomia - my, futuryœci pol-
scy, przystêpujemy z dniem dzisiejszym do wielkiej radykalnej przebudowy i reorganizacji
¿ycia polskiego i wzywamy wszystkich obywateli wolnej Rzeczypospolitej Polskiej do zor-
ganizowanego wspó³dzia³ania i pomocy.
Wojna wszechœwiatowa wraz z olbrzymim przesuniêciem siê ca³ych pañstw, warstw i naro-
dów poci¹gnê³a za sob¹ wielkie przesuniêcie wartoœci. Rezultatem tego jest kryzys kultural-
ny; którego widowni¹ jest dzisiaj ca³a Europa Wschodnia i Zachodnia. U nas ten kryzys ob-
jawia siê w szczególnie ostrej i specyficznej formie. Pó³tora wieku niewoli politycznej wyci-
snê³o na ca³ej naszej fizjonomii, psychice i produkcji twardy, niezatarty œcieg. Œwiadomoœæ
kulturalna nasza nie mog³a siê rozwijaæ tak swobodnie, jak w pañstwach zachodnich. Z ko-
niecznoœci ca³a nasza energia narodowa wy³adowywa³a siê w kierunku najwiêkszego naporu,
w kierunku ¿mudnej i mozolnej walki o jêzyk, ¿ycie i organizacje w³asne. W tym samym
kierunku walki o w³asne narodowe „ja” i budowania twardej, nieprze³amanej, odpornej na
wszystko i ¿yciowo zdolnej narodowej psychiki wy³adowywa³a siê i sztuka polska.
My, futuryœci polscy, sk³adamy w tym miejscu polskiej poezji romantycznej okresu niewoli,
której widma dzisiaj bez litoœci szczuæ i dobijaæ bêdziemy - ho³d za to, ¿e w czasach wielkie-
go skupienia siê i powolnego dojrzewania Narodu Polskiego nie by³a sztuk¹ „czyst¹”, a w³a-
œnie g³êboko narodow¹, ¿e pisana by³a sokiem i krwi¹ samego przewalaj¹cego siê. ¿ycia, ¿e
by³a têtnem i krzykiem swojego dnia, jak¹ w ogóle i jedynie mo¿e i musi byæ ka¿da sztuka.
Dla tych samych przyczyn dzisiaj, kiedy wraz z odzyskaniem samodzielnego bytu politycz-
nego ¿ycie polskie wst¹pi³o w zupe³nie sow¹ fazê i ocknê³o siê wobec miliona czyhaj¹cych u
drzwi, zagadnieñ, o których wczoraj jeszcze nie by³o po prostu czasu myœleæ, a na które dziœ
ju¿ trzeba daæ niezw³oczn¹ i kategoryczn¹ odpowiedŸ, je¿eli nie chcemy, aby fale nabiegaj¹-
ce znów nas zala³y, wo³amy do was:
Dosyæ d³ugo byliœmy ju¿ narodem-panopticum, dukaj¹cym tylko mumie i relikwie. Szalone,
niepowstrzymane dziœ wali do wszystkich naszych drzwi i okien, krzyczy, dopomina siê,

background image

104

wymaga. Je¿eli nie staæ nas na stworzenie nowych kategorii, w których by siê mog³o pomie-
œciæ, nowej sztuki, w której by siê mog³o wyœpiewaæ - nie ostoimy siê.
Trzeba otworzyæ na oœcie¿ wszystkie drzwi i okna, niech wywieje ten sw¹d piwnic i koœciel-
nego kadzid³a którym od dziecka uczyli was oddychaæ. Zaopatrzeni w gigantyczne respirato-
ry, idziemy wam na spotkanie.
Og³aszamy za St. Brzozowskim wielk¹ wyprzeda¿ starych rupieci. Sprzedaje siê za pó³ dar-
mo stare tradycja, kategorie, przyzwyczajenia, malowanki i fetysze.
Wielkie ogólnonarodowe panopticum na Wawelu.
Bêdziemy zwoziæ taczkami z placów, skwerów i ulic nieœwie¿e mumie mickiewiczów i s³o-
wackich. Czas opró¿ni³ postumenty, oczyœciæ place, przygotowaæ miejsca tym, którzy id¹.
My, ludzie o szerokich p³ucach i rozroœniêtych barach, kichamy od md³ych zapachów wasze-
go wczorajszego mesjanizmu, a proponujemy wam mesjanizm nowy, jedyny, wspó³czesny i
szalony. Je¿eli nie chcecie byæ narodem ostatnim w Europie, a przeciwnie, narodem pierw-
szym, przestañcie raz karmiæ siê starymi och³apami z kuchni Zachodu (staæ nas na swoje
w³asne menu), a w wielkim wyœcigu cywilizacji o rekord krótkimi, syntetycznymi krokami
zd¹¿ajcie do mety.
Przystêpujemy do budowania nowego domu dla rozszerzonego Narodu Polskiego, który w
starym ju¿ siê pomieœciæ nie mo¿e. Sami nie podo³amy. Wzywamy wszystkich ¿ywych, nie
mieszcz¹cych siê i chc¹cych do pomocy.
Og³aszamy:
Wielkie przesuniêcie siê warstw na Wschodzie i Zachodzie trwa. Do g³osu dochodzi nowa
si³a - uœwiadomiony proletariat. Zaczyna siê wielkie przewartoœciowanie wartoœci. Mierz¹ siê
wszystkie prawoœci i nieprawoœci 1000-wiekowej za jego plecami, jego kosztem wytworzo-
nej kultury. Mierz¹ siê jedynym sprawdzianem bojuj¹cego ¿ycia - tward¹, ¿elazn¹, organiczn¹
prac¹. Nastêpuje wielki przegl¹d legitymacji. Kto nie potrafi wylegitymowaæ swojego udzia-
³u w ¿yciu t¹ jedyn¹ monet¹ - nie ostoi siê.
Podkreœlamy trzy zasadnicze momenty ¿ycia wspó³czesnego: maszynê, demokracjê i t³um.
¯ycie warstw intelektualnych przechodzi powolny okres wyradzania siê i neurastenii. Dawne
kategorie prze¿y³y siê ju¿ i strawi³y - nowych jeszcze nie ma. Moment ogólnego przesilenia.
¯ycie samo, zamiast byæ w swoim za³o¿eniu radoœci¹ i dytyrambem , przybiera coraz wyra-
Ÿaniej formy twardego, narzuconego z zewn¹trz obowi¹zku. Cz³owiek nowoczesny nie po-
trafi ju¿ organicznie cieszy siê ¿ydem. Epidemia samobójstw, wykolejeñ, za³amañ i przetra-
gedyzowañ jest tylko konsekwentnym domyœleniem do koñca tego zjawiska. Ten stan rzeczy
d³u¿ej pozostawaæ bez zmiany nie mo¿e. Nale¿y przedsiêwzi¹æ natychmiastow¹ i energiczn¹
akcjê lecznicz¹. Jako jeden z zasadniczych czynników proponujemy:
Wiêcej s³oñca.
Przys³owie m¹droœci starochiñskiej: „Noœ parasol i przy pogodzie”, sta³o siê u nas czymœ or-
ganicznie ukonstytuowanym.
Odrzucamy parasole, kapelusze, meloniki, bêdziemy chodziæ z odkryt¹ g³ow¹. Szyje go³e.
Trzeba, aby ka¿dy jak najbardziej siê opali³. Domy budowaæ nale¿y ze œcianami szklanymi
od po³udnia. Wiêcej œwiat³a, powietrza i przestrzeni. Gdyby Sejm polski obradowa³ na po-
wietrzu, na pewno mielibyœmy o wiele s³oneczniejsz¹ konstytucjê.
Cz³owiek nowoczesny, 3/4 energii którego poch³ania praca fachowa, potrzebuje mocnego i
zdrowego pokarmu, nowych, ostrych, syntetycznych wra¿eñ. Tych wra¿eñ mo¿e mu obecnie

background image

105

dostarczyæ jedynie sztuka. Sztuka winna byæ sokiem i radoœci¹ ¿ycia, a nie jego p³aczk¹ ani
pocieszycielk¹. Zrywamy raz na zawsze z fikcjami tzw. „czystej sztuki”, „sztuki dla sztuki”,
„sztuki dla absolutu”. Sztuka musi byæ jedynie i przede wszystkim ludzk¹, tj. dla ludzi, ma-
sow¹, demokratyczn¹ i powszechn¹.
Rozumiej¹c zadanie sztuki wobec dnia dzisiejszego i jego zagadnieñ, wo³amy:
Artyœci na ulicê!
Sztuka gnie¿d¿¹ca siê w kilkuset, a nawet kilkutysiêcznoosobowych salach koncertowych, wysta-
wach, pa³acach sztuki itp. jest œmiesznym anemicznym dziwol¹giem, poniewa¿ korzysta z niej 1/
100 000 000 wszystkich ludzi. Cz³owiek wspó³czesny nie ma czasu na chodzenie na koncerty i
wystawy, 3/4 ludzi nie ma po temu mo¿noœci. Dla tego sztukê musz¹ znajdowaæ wszêdzie:
Lataj¹ce poezokoncerty i koncerty w poci¹gach, tramwajach, jad³odajniach, fabrykach, ka-
wiarniach, na placach, dworcach, w hallach, pasa¿ach, parkach, z balkonów domów, itd. itd.
itd. o ka¿dej porze dnia i nocy.
Sztuka musi byæ niespodzian¹, wszechprzenikaj¹c¹ i z nóg wal¹c¹.
Cz³owiek wspó³czesny przesta³ siê ju¿ od dawna wzruszaæ i spodziewaæ. Kodeksy prawne
unormowa³y i poklasyfikowa³y raz na zawsze wszystkie niespodzianki. ¯ycie, które tym ró¿-
ni siê od nowoczesnej maszyny, ¿e dopuszcza bajeczne nieprzewidzialnoœci, coraz mniej po-
czyna siê od niej ró¿niæ. Odwieczne kategorie logiczne, zgodnie z którymi po pojêciu A za-
wsze nast¹piæ musi pojêcie B, a one oba w sumie nieuniknienie dadz¹ C - staj¹ siê nie do
wytrzymania. Matematyczne 2X2=4 rozrasta siê do rozmiarów upiornego polipa, który nad
wszystkim rozpostar³ swoje macki. Wszelkie logiczne mo¿liwoœci wyczerpa³y siê do ostat-
niej. Nastêpuje moment wiecznego prze¿uwania w kó³ko a¿ do utraty przytomnoœci. ¯ycie
sta³o siê w swojej logice upiorne i nielogiczne.
My, futuryœci, chcemy wskazaæ wam furtkê z tego getta logicznoœci. Cz³owiek przesta³ siê
cieszyæ, poniewa¿ przesta³ siê spodziewaæ. Jedynie ¿ycie, pojête jako balet mo¿liwoœci i nie-
spodzianek, mo¿e mu jego radoœæ powróciæ.
W diabelskim kole rzeczy, które siê same przez siê rozumiej¹, zrozumieliœmy, ¿e nic siê przez
siê nie rozumie i ¿e poza t¹ jedyn¹ logik¹ istnieje jeszcze ca³e morze nielogicznoœci, z której
ka¿da mo¿e tworzyæ swoj¹ odrêbn¹ logikê, gdzie A+B=F, a 2X2 daje 777.
Potop cudownoœci i niespodzianek. Nonsensy tañcz¹ce po ulicach. Sztuka - t³umem.
Ka¿dy mo¿e byæ artyst¹.
Teatry, cyrki, przedstawienia na ulicach, grane przez sam¹ publicznoœæ.
Wzywamy wszystkich poetów, malarzy, rzeŸbiarzy, architektów, muzyków, aktorów, aby wy-
szli na ulicê.
Scena siê przekrêca. Trzeba zmieniæ dekoracje.
Obrazy jako œciany poszczególnych gmachów. Domy wieloœcienne, kuliste i sto¿kowate. Or-
kiestra gra marsza. Ludzie chc¹ chodziæ do taktu.
Wzywamy wszystkich rzemieœlników, krawców, szewców, kuœnierzy, fryzjerów do tworzenia
nowych, nigdy nie widzianych strojów, fryzur i kostiumów.
Wzywamy techników, in¿ynierów, chemików do odkrywania nowych, niebywa³ych wynalazków.
Technika jest tak samo sztuk¹ jak malarstwo, rzeŸba i architektura.
Dobra maszyna jest wzorem i szczytem dzie³a sztuki przez doskona³e po³¹czenie ekonomicz-
noœci, celowoœci i dynamiki. Aparat telegraficzny Morsego jest 1000 razy wiêkszym arcydzie-
³em sztuki ni¿ „Don Juan” Byrona.

background image

106

Rozró¿niamy spomiêdzy dzie³ sztuki architektonicznej, plastycznej i technicznej - KOBIETÊ
- jako doskona³¹ maszynê rozrodcz¹.
Kobieta jest si³¹ nieobliczaln¹ i nie wyzyskan¹ przez swój wp³yw niebywa³y. Domagamy siê
bezwzglêdnego równouprawnienia kobiet we wszystkich dziedzinach ¿ycia prywatnego i pu-
blicznego. Przede wszystkim równouprawnienia w stosunkach erotycznych i rodzinnyh.
Liczba ma³¿eñstw nie ¿yj¹cych .ze sob¹, rozchodz¹cyh siê oficjalnie lub nieoficjalnie, dosiê-
ga rozmiarów zatrwa¿aj¹cych dla porz¹dku spo³ecznego. Jako jedyny sposób zapobie¿enia i
powstrzymania tego procesu uwa¿amy niezw³oczne wprowadzenie rozwodów.
Podkreœlamy moment erotyczny jako jedn¹ z najbardziej zasadniczych funkcji ¿ycia w ogóle.
Jest on jednym z elementarnych i nadzwyczaj wa¿nych Ÿróde³ radoœci ¿ycia, pod warunkiem,
¿e stosunek do niego jest prosty, jasny i s³oneczny.
Tragedie seksualne à la Przybyszewski s¹ niesmaczne i dowodz¹ tylko zupe³nej bezpacierzo-
woœci i impotencji mê¿czyzn wspó³czesnych. Wzywamy kobiety, jako zdrowsze i silniejsze
fizycznie, do ujêcia inicjatywy w tej p³aszczyŸnie.
W celach wy¿ej wymienionych spo³eczeñstwo polskie musi samo wzi¹æ w swoje rêce nadzór i
kontrolê nad ca³okszta³tem dotychczasowego ¿ycia spo³ecznego i wszelk¹ produkcj¹, nie do-
puszczaj¹c nadal do produkowania rzeczy z tym celem niezgodnych, zbêdnych lub szkodliwych.
Jako pierwszy i konieczny krok - kontrola nad wszelk¹ produkcj¹ artystyczn¹. Nie pozwalaj-
cie zalewaæ siê codziennie kub³ami stêch³ej, starczej i snobistycznej literatury, która nie jest
ju¿ nawet w stanie pobudziæ waszych instynktów p³ciowych. Publicznoœæ zorganizowana jest
si³¹, przeciwko której nic siê nie ostoi. ¯adna niepotrzebna ksi¹¿ka nie bêdzie mog³a byæ
og³oszon¹ drukiem, skoro nikt jej nie zapotrzebuje.
Wzywamy wszystkich obywateli Pañstwa Polskiego do zorganizowanej akcji samoobrony.
Publicznoœæ polska przeros³a swoich twórców. Dzisiejszy widz ziewa ju¿ otwarcie na Mak-
becie i czuje nieokreœlony ból w okolicach œlepej kiszki przygl¹daj¹c siê umieraj¹cym Orl¹t-
kom. Twórczoœæ polsk¹ zaœ nie staæ na stworzenie dla niego nowego, ¿ywotnego pokarmu.
Jako jedyna skuteczna walka z beztwórczosci¹ - zgodny, zorganizowany sabota¿ starczej lite-
ratury i sztuki. Niechodzenie do teatrów, niekupowanie ksi¹¿ek, nieczytanie czasopism itd.
itd. itd.
Dla zorganizowania spo³eczeñstwa polskiego do wspólnego owocnego wysi³ku w kierunku
natychmiastowej, g³êbokiej, do korzeni siêgaj¹cej, zasadniczej i trwa³ej futuryzacji ¿ycia za-
k³adamy na ca³¹ Rzplit¹ Polsk¹ gigantyczne stronnictwo futurystyczne. Cz³onkiem czynnym
stronnictwa mo¿e staæ siê ka¿dy obywatel pracuj¹cy, prze¿ywaj¹cy instynktownie moment
obecnego przesilenia ogólnokulturalnego i szukaj¹cy z niego wyjœcia. Takich neurasteników
i mêczenników ¿ycia wspó³czesnego jest dziœ ca³e spo³eczeñstwo. Tym podaæ chcemy rêkê.
Zwracamy siê do tzw. ludzi nowych, tj. nie zaka¿onych jeszcze leusem cywilizacji, których
wojna wszechœwiatowa wyrzuci³a na powierzchniê i do których spo³eczeñstwo stare odnosi
siê ci¹gle jeszcze nies³usznie jak do bêkartów. My, futuryœci, pierwsi wyci¹gamy rêkê brater-
stwa do „ludzi nowych”. Oni bêd¹ tym zdrowym, od¿ywczym sokiem, który odœwie¿y star¹,
wyradzaj¹c¹ siê rasê ludzi wczorajszych, t¹ bolesn¹ konieczn¹ szczepionk¹, któr¹ wielki ka-
taklizm dziejowy zaszczepi³ ca³ej rozk³adaj¹cej siê i zaczynaj¹cej ju¿ cuchn¹æ Europie
przedwojennej.
Stronnictwo nasze, ludzi wdzieraj¹cych siê w jutro bêdzie niebywa³e, wszechogarniaj¹ce i
szalone. Ka¿dy mo¿e byæ wodzem i nikt nie mo¿e byæ wodzem. Decentralizacja jak najszer-

background image

107

sza. Nie znamy leaderów ani szeregowców, ka¿dy jest równym pracownikiem bojuj¹cego
¿ycia; Podkreœlamy wielki moment w dziejach ludzkoœci.
Los prze¿y³ siê i umar³. Ka¿dy odt¹d mo¿e, staæ siê twórc¹ w³asnego ¿ycia i ¿ycia ogólnego.
My, futuryœci, idziemy spo³eczeñstwu polskiemu w tej akcji z pomoc¹. Poszczególnymi ode-
zwami bêdziemy dawaæ konkretne wskazówki i instrukcje we wszystkich dziedzinach w myœl
niniejszego manifestu. Na wezwanie nasze ka¿dy bezimienny cz³onek stronnictwa Futury-
stycznego (nazwisk nie potrzebujemy - istniej¹ tylko równi, œwiadomi i powszechni) - wi-
nien odezwaæ siê na swojej placówce.
Aby jakakolwiek akcja z naszej strony okaza³a siê mo¿liw¹, domagamy siê od Sejmu konsty-
tucyjnej Rzpltej Polskiej niezw³ocznego uchwalenia nietykalnoœci artysty na równi z pos³em
na sejm. Artysta jest takim samym przedstawicielem Narodu jak pose³, posiadaj¹cym jedynie
inny zakres dzia³ania i inne kompetencje.
W chwili wielkiej i prze³omowej my, futuryœci, zapominamy dawnych uraz, nie pamiêtamy
tego, ¿e dotychczasowe wszystkie nasze poczynania, zmierzaj¹ce w jednym wytkniêtym kie-
runku, spotykane by³y przez spo³eczeñstwo polskie wrogo, bezmyœlnie i œmiesznie. Wiemy
dobrze, ¿e by³o to nieporozumienie wywo³ane przez fa³szywych informatorów i komentato-
rów, jak równie¿ i przez brak jednolitego frontu i jasnego, fizycznego wiary wyznania nas
samych. Teraz wszystkie te nieporozumienia odpadaj¹ same przez siê. Z purpurow¹ wiar¹ w
jutro i jego niewyczerpane mo¿liwoœci jednym mocnym rzutem przekreœlamy wszystko, co
by³o poza nami i w nas samych z³e, zbêdne i starcze, i wyci¹gamy rêkê do spo³eczeñstwa
polskiego. Je¿eli, jesteœcie ¿ywym narodem, a nie narodzikiem, je¿eli pó³torawiekowa nie-
wola nie wy¿ar³a wam mlecza pacierzowego, je¿eli jesteœmy rzeczywiœcie narodem jutra, a
nie narodem-prze¿ytkiem - pójdŸcie za nami.
Wzywa siê wszystkich do rozpoczêcia zgodnej, masowej akcji futurystycznej niezw³ocznie z
chwil¹ og³oszenia tego manifestu.

W Krakowie, 20 kwietnia 1921 r.

background image

108

MANIFEST

W SPRAWIE POEZJI FUTURYSTYCZNEJ


1. Kubizm, ekspresjonizm, prymitywizm, dadaizm przelicytowa³y wszystkie izmy. Pozosta³
jeszcze nie wyzyskany jako pr¹d w sztuce jedynie onanizm. Proponujemy go na zbiorow¹
nazwê dla wszystkich naszych przeciwników. Jako uzasadnienie podkreœlamy podstawowe
momenty sztuki antyfuturystycznej: bezp³ciowoœæ; niemoc zap³odnienia swoj¹ sztuk¹ t³umów;
spokojny, paseistyczny samogwa³t w cieniu melancholijnych pracowni.
2. W chwili olbrzymich realizacji wprowadzenie nowych nazw uwa¿amy za zbyteczne i z
chwil¹ niezgodne. Podnosimy zamiast god³a imiê tej garstki, która pó³tora dziesi¹tka lat temu
pierwsza rzuci³a has³a tej walki, któr¹ my dziœ koñczymy, i powtórnie nazywamy siebie futu-
rystami.
3. Nie mamy zamiaru w roku 1921 powtarzaæ tego, co oni czynili ju¿ w roku 1908. Wiemy,
¿e o tyle lat starsi od nich jesteœmy. To, co u nich by³o tylko przeczuwaniem, poœpiesznym
rzucaniem nowych perspektyw - musi u nas staæ siê twardym, œwiadomym siebie i twórczym
wysi³kiem.
Jako spadkobiercy ogromnego mocarstwa formy og³aszamy wielkie ujednostajnienie waluty.
Bêdziemy wymieniaæ wszystkie kubistyczne, ekspresjonistyczne, dadaistyczne, prymitywi-
styczne bilety kredytowe na jedynie od czasów greckich niepodrabialne talenty.
W tym celu postanawiamy:
4. Nie wolno w r. 1921 nikomu tworzyæ i konstruowaæ tak, jak to czyni³o siê ju¿ kiedyœ przed
nim. ¯ycie p³ynie naprzód i nie powtarza siê. Twórcê ka¿dego obowi¹zuje to wszystko, co
zasta³ + ten cudowny nowy skok, który artysta ka¿dy uczyniæ musi w pró¿niê wszechœwiata.
Sztuka jest tworzeniem rzeczy nowych.
Artysta, który nie tworzy rzeczy nowych i niebywa³ych, a prze¿uwa jedynie to, co by³o przed
nim zrobione, po parêset razy - nie jest artyst¹ i powinien za u¿ywanie tego tytu³u odpowia-
daæ s¹downie, jak za u¿ywanie ka¿dego innego bez odpowiednich kwalifikacji. Wzywamy
spo³eczeñstwo do zorganizowanego bojkotu podobnych jednostek.
5. Ka¿dy artysta obowi¹zany jest stworzyæ zupe³nie now¹, niebywa³¹ dot¹d sztukê, któr¹ ma
prawo nazwaæ swoim imieniem.
6. Dzie³o sztuki uwa¿amy za rzecz dokonan¹, konkretn¹ i fizyczn¹. Kszta³t jego uwarunko-
wany jest œciœle wewnêtrzn¹ potrzeb¹. Jako takie odpowiada ono za siebie ca³ym komplek-
sem si³ go sk³adaj¹cych, zawdziêczaj¹c którym tak a nie inaczej - tj. z wewnêtrznym przy-
musem skoordynowane s¹ jego poszczególne czêœci w stosunku do siebie i do ca³oœci. Ten
wzajemny stosunek nazywamy kompozycj¹. Kompozycj¹ doskona³¹ tj. ekonomiczn¹ i ¿elazn¹
- minimum materia³u przy maksimum osi¹gniêtej dynamiki - nazywamy kompozycj¹ futury-

background image

109

styczn¹. W ten sposób wolno jedynie odt¹d komponowaæ. Jako motywy decyduj¹ce podaje-
my przede wszystkim: Dro¿yzna ogólna: a) œrodków drukarskich, która czyni og³aszanie dru-
kiem rzeczy zbêdnych niewskazanym i dla po³o¿enia ekonomicznego pañstwa wrêcz szko-
dliwym; b) dro¿yzna czasu. Cz³owiek wspó³czesny, zajêty jest przez 8 godzin prac¹ fachow¹.
Pozosta³e 4 godziny ma na jedzenie, za³atwianie interesów ¿yciowych, sport, rozrywki, utrzy-
mywanie stosunków towarzyskich, mi³oœæ i sztukê. Na sam¹ sztukê przypada u przeciêtnego
cz³owieka wspó³czesnego od 5 do 15 minut dziennie. Dlatego sztukê otrzymywaæ musi w
specjalnie spreparowanych przez artystów kapsu³kach, zawczasu oczyszczon¹ z wszelkich
zbytecznoœci i podan¹ mu w formie zupe³nie gotowej, syntetycznej.
Dzie³o sztuki jest ekstraktem. Rozpuszczone w szklance dnia powszedniego, powinno j¹ ca³¹
zabarwiæ na swój kolor.
Przed og³oszeniem dzie³a sztuki drukiem artysta obowi¹zany jest wycisn¹æ z niego przedtem
wszystkie pozosta³e resztki wody. Artyœci wykraczaj¹cy przeciw temu postanowieniu odpo-
wiedzialni bêd¹ przed spo³eczeñstwem na równi ze zwyk³ymi z³odziejami pod zarzutem kra-
dzie¿y czasu.
7. Przekreœlamy logikê jako mieszczañsko-bur¿uazyjn¹ formê umys³u. Ka¿dy artysta ma pra-
wo i jest obowi¹zany stworzyæ swoj¹ w³asn¹ autologikê. Za zasadnicze cechy ka¿dej poszcze-
gólnej ³ogiki uwa¿amy:
b³yskawiczne kojarzenie rzeczy pozornie dla logiki mieszczañskiej od siebie odleg³ych; dla
skrótu drogi pomiêdzy dwoma szczytami - skok przez pró¿niê i salto mortale.
8. Poezja operuje w p³aszczyŸnie s³owa, tak jak plastyka w p³aszczyŸnie kszta³tów, muzyka -
dŸwiêków. S³owo jest materia³em z³o¿onym. Oprócz treœci dŸwiêkowej ma jeszcze inn¹ treœæ
symboliczn¹, któr¹ reprezentuje, a której nie trzeba zabijaæ pod groŸb¹ stworzenia trzeciej
sztuki, która nie jest ju¿ poezj¹, a nie jest jeszcze muzyk¹ (dadaizm).
Poezja jest tak¹ kompozycj¹ s³ów, aby nie zabijaj¹c tej drugiej konkretnej duszy s³owa wy-
dobyæ z niego maksimum rezonansu.
Zrywamy raz na zawsze z wszelkim opisywaniem (malarstwo), ale z drugiej strony i z wszel-
kim onomatopeizowaniem, naœladowaniem g³osów przyrody itp. niesmacznymi rekwizytami
pseudofuturyzuj¹cego neorealizmu.
Przekreœlamy zdanie jako antypoezyjny dziwol¹g.
Zdanie jest kompozycj¹ przypadkow¹, spojon¹ jedynie s³abym klejem drobnomieszczañskiej
logiki. Na jego miejsce - skondensowane, ostre i konsekwentne kompozycje s³ów, nie skrê-
powanych ¿adnymi prawid³ami sk³adni, logiki, czy gramatycznoœci, jedynie tward¹ we-
wnêtrzn¹ koniecznoœci¹, która po tonie A domaga siê tonu C, po tonie C tonu F itd.
9. Przekreœlamy ksi¹¿kê jako formê dalszego dostarczania poezji odbiorcom. Poezja, jako
sztuka operuj¹ca wartoœciami akustycznymi, mo¿e byæ oddawana jedynie s³owem. Ksi¹¿ka
odgrywaæ mo¿e co najwy¿ej rolê nut, na podstawie których pewna kategoria ludzi wyj¹tko-
wo uzdolnionych (wirtuozów) mo¿e odbudowywaæ ca³oœæ pierwotn¹. Z chwil¹ wynalezienia
telefonografu, tj. po³¹czenia fonografu z telefonem, ksi¹¿ka jako pomost pomiêdzy twórc¹ a
publicznoœci¹ oka¿e siê do reszty nieu¿yteczna i zbêdn¹.
10. Sztuka nasza nie jest ani odzwierciedleniem i anatomi¹ duszy (psychologia), ani wyra-
zem naszych d¹¿eñ ku zaœwiatom Boga (religia), ani roztrz¹saniem odwiecznych problema-
tów (filozofia). Przeciw takim zarzutom odpowiadaæ dziœ chyba nie potrzebujemy. Sztuka nie
jest równie¿ pamiêtnikiem sk¹din¹d mo¿e ciekawych prze¿yæ i perypetii wewnêtrznych arty-

background image

110

sty. Dziadkowie nasi dosyæ namêczyli cierpliwych wspó³czesnych swymi têsknotami, cierpie-
niami i erotomani¹. Prze¿ycia artysty s¹ jego w³asnoœci¹ prywatn¹, zajmuj¹c¹ niew¹tpliwie
dla najbli¿szej rodziny i wielbicielek, ale dla nikogo wiêcej. Poleca siê artystom dla odpro-
wadzenia i wy³adowania prze¿yæ swoich w odpowiednim kierunku zajmowaæ siê wiêcej spor-
tem, mi³oœci¹ p³ciow¹ i naukami œcis³ymi.
11. Odrywamy od organizmu ¿ycia przyczepionych do niego jak pijawki zarozumia³ych pa-
so¿ytów, nazywaj¹cych siebie poetami, karmi¹cych siê cudz¹ prac¹ i nie produkuj¹cych w
zamian nic, poniewa¿ ¿ycie takie, jakim jest, nie wytrzymuje miary ich prometejskich psy-
che.
Pochwalamy ¿ycie, które jest wiecznym mozolnym zmienianiem siê - ruch, mot³och, ka-
nalizacjê i Miasto.
Poezja musi byæ codzienn¹, g³êboko aktualn¹ i powszechn¹.
Romantyczny smêt ró¿ i s³owików dawno przesta³ ju¿ na nas dzia³aæ.
Egzaltuje nas t³um, pojêty jako gigantyczna fala obracaj¹cej siê turbiny. W wiecznej pracy i
walce ¿ycia o wytworzenie dnia jutrzejszego chcemy byæ w swoim zakresie uczciwymi i
œwiadomymi pracownikami.
12. Zrywamy raz na zawsze z patosem wiecznoœci w stosunku do dzie³ sztuki.
Bezwzglêdna wartoœæ dzie³a sztuki waha siê pomiêdzy 24 godzinami a miesi¹cem.
W kraju, gdzie wszystko prze¿ywa siê tak powoli - u nas - przed³u¿amy ten termin do 1 roku.
Po up³ywie tego czasu wszystkie nie wysprzedane ksi¹¿ki maj¹ byæ wycofane z handlu ksiê-
garskiego. Wszelkich drugich i trzecich wydañ zabrania siê. Nie poddaj¹cy siê temu postano-
wieniu poci¹gniêci bêd¹ do odpowiedzialnoœci przed spo³eczeñstwem, które samo rozstrzy-
gaæ bêdzie poszczególne wypadki w drodze plebiscytu.

W Krakowie, 3 kwietnia 1921

background image

111

MANIFEST

W SPRAWIE KRYTYKI ARTYSTYCZNEJ

Poniewa¿ fakt, ¿e Polska nie posiada zupe³nie krytyków, tj. ludzi, którzy by j¹ mniej lub wiê-
cej uczciwie informowali i przygotowywali do przyjêcia nowych pojawiaj¹cych siê ksi¹¿ek i
nowych powstaj¹cych zagadnieñ, jest rzecz¹ ogólnie wiadom¹ i uznan¹. Posiadamy za to ca³¹
galeriê p.p. Pieñkowskich, ¯yznowskich, Rabskich, S³onimskich i Pierzyñskich, których w
takiej iloœci pozazdroœciæ nam mo¿e ca³a Europa;
Poniewa¿, z drugiej strony, publicznoœæ nie jest na tyle wyrobion¹, a¿eby obejœæ siê bez tzw.
recenzji i samej oceniæ i przetrawiæ ka¿d¹ choæby trochê spod ogólnych szablonów wy³amu-
j¹c¹ siê rzecz.
uwa¿aj¹c biadanie nad tym faktem w nieskoñczonoœæ za bezowocne i daremne, pragn¹c jed-
noczeœnie przyjœæ z pomoc¹ pokrzywdzonej publicznoœci - wyzywamy wszystkich autorów,
aby z dniem dzisiejszym sami zaczêli jedynie pisaæ o sobie recenzje.
Jako najbli¿ej rzeczy stoj¹cy i najbardziej, b¹dŸ co b¹dŸ kompetentni - mog¹ powiedzieæ na
ten temat parê ciekawych s³ów, co w porównaniu z bezp³ciow¹ miamlanin¹ tzw. „krytyków
zawodowych” bêdzie ju¿ skarbem nie do obliczenia. Publicznoœæ bêdzie mia³a recenzje, o
które jej chodzi, i to z najpierwszego Ÿród³a, zecerzy zaœ nie bêd¹ nadal zmuszani do sk³ada-
nia d³ugich kolumn bzdur i niepotrzebnoœci, co w zwi¹zku z ich uœwiadomieniem klasowym
stanowczo nie powinno byæ dopuszczalne.
Je¿eli chodzi o tzw. „stronniczoœæ autorsk¹”, tj. przes¹d, ¿e ka¿dy autor pisa³ o swojej ksi¹¿-
ce rzeczy jedynie pochlebne to stronniczoœæ ta w porównaniu ze stronniczoœci¹ tzw. „kryty-
ków zawodowych” jest oczywiœcie zupe³nie nieszkodliw¹.
Zreszt¹ w czasach przedwojennych, kiedy kolacje by³y jeszcze stosunkowo tanie, ka¿dy prze-
ciêtnie zamo¿ny autor móg³ sobie pozwoliæ na pochlebn¹ recenzjê. Obecnie jednak stanow-
czo uczciwa kolacja nie op³aca nieuczciwej krytyki.
Wychodz¹c z tych za³o¿eñ, wzywa siê wszystkich autorów do zorganizowanego sabota¿u. Ani
jednej kolacji, ani jednego obiadu wiêcej! Nie potrzeba nam dla naszej sztuki poœredników.
Sami potrafimy byæ jednoczeœnie jej twórcami, szerzycielami i wyznawcami.
Odczytaæ we wszystkich zwi¹zkach artystycznych, klubach, zjazdach i organizacjach futury-
stycznych.

W Warszawie, 1 marca 1921 roku

background image

112

FUTURYZM POLSKI

(BILANS)


Futuryzm jest form¹ œwiadomoœci zbiorowej, któr¹ nale¿y przezwyciê¿yæ. Ja futuryst¹ ju¿ nie
jestem, podczas gdy wy wszyscy jesteœcie futurystami. Manifest - zapora, któr¹ trzeba prze-
kroczyæ. Maszyna nie jest produktem cz³owieka, jest jego nadbudow¹. Przedmiotowe formy
cywilizacji jako piêkno cia³a cz³owieka wspó³czesnego. Historia mojego futuryzmu. Przeciw-
ko futuryzmowi.
W³aœciwie historia futuryzmu zosta³a ju¿ przeze mnie napisana. Publicznoœæ i krytyka prze-
oczy³y j¹, poniewa¿ nosi na sobie etykietkê „powieœæ” i niesamowity tytu³ Nogi Izoldy Mor-
gan. Dziœ napisa³bym j¹ niew¹tpliwie trochê inaczej. Górnikom, œwidruj¹cym tunele w ska-
³ach zbiorowej œwiadomoœci wspó³czesnej, trudno jest samym ogarn¹æ wzrokiem piêkno per-
spektywy, jak¹ odkryje dr¹¿ony przez nich tunel. Zrobi¹ to za nas bezczynni turyœci historii.
Futuryzm jest pewn¹ form¹ œwiadomoœci zbiorowej. Aby móc o nim mówiæ, trzeba naprzód
przezwyciê¿yæ go w sobie samym. Ale walka, jak¹ z koniecznoœci staje siê ka¿de przezwy-
ciê¿enie, ma swoje w³asne krótkie i oœlepiaj¹ce perspektywy, i rzeczy znajduj¹ce siê w jej
polu widzenia otrzymuj¹ jej szczególne oœwietlenie. Dlatego ile razy mówi siê o futuryzmie,
mam zawsze wra¿enie, ¿e poruszam sprawê bardzo prywatn¹ i osobist¹.
U nas w Polsce nazwa futurysty nabra³a jakiegoœ specyficznie lokalnego, obraŸliwego zna-
czenia, zaciemniaj¹cego jego treœæ pierwotn¹. Sta³a siê wyzwiskiem. Doszukiwanie siê przy-
czyny tego zjawiska zajê³oby zbyt wiele czasu.
Ca³a nasza wina polega³a na tym, ¿e pewien moment œwiadomoœci wspó³czesnej, wszystkim
nam wspólny, podjêliœmy, nie wyparliœmy siê go i usi³owaliœmy go uj¹æ w pewne nowe for-
my artystyczne. Z chwil¹, kiedy formy te zostan¹ stworzone, mo¿na bêdzie dopiero mówiæ o
przezwyciê¿eniu samego momentu. Przez przemilczanie go nie posuwamy siê ani o centy-
metr naprzód, wiêcej - wykluczamy mo¿noœæ wszelkiego posuwania siê. Jest ono w konse-
kwencjach Ÿród³em mnóstwa bardzo zabawnych odwróceñ. Sytuacja obecna np. przedstawia
siê zupe³nie odwrotnie, ni¿ o tym s¹dzi publicznoœæ. Ja ju¿ „futuryst¹” nie jestem, podczas
gdy pañstwo wszyscy jesteœcie futurystami. Wygl¹da to na paradoks, a jednak tak jest.
Kiedy w r. 1918, po powrocie do Polski, zetkn¹³em siê po raz pierwszy z Tytusem Czy¿ew-
skim - wiedzieliœmy: jasno jedno:
Bujne, kot³uj¹ce siê ¿ycie wspó³czesne zerwa³o stawid³a okopów i drutów kolczastych i wdar-
³o siê w morze psychiki polskiej z nies³ychan¹ si³¹. ¯ycie to nie ma ¿adnego odpowiednika w
œwiadomoœci polskiej.
Œwiadomoœci¹ spo³eczeñstwa jest jego sztuka, pojêta jako ¿ycie organizowane. Ka¿da nowa
faza wymaga dla siebie nowych form w sztuce. Dopiero przez stworzenie tych form moment

background image

113

wspó³czesny zostaje wprowadzony do œwiadomoœci zbiorowej, staje siê jej momentem orga-
nicznym, a wiêc twórczym. Spo³eczeñstwo, które nie wytworzy na czas nowych form organi-
zowania, zostaje, przeciwnie, przezwyciê¿one, pokonane, osiod³ane przez moment ¿ycia
wspó³czesnego, którym nie jest w stanie kierowaæ.
Gigantyczny i szybki rozrost form techniki i industrii jest niew¹tpliwie najbardziej istotn¹
podstaw¹ i krêgos³upem momentu wspó³czesnego. Wytworzy³ on now¹ etykê, now¹ estetykê
i now¹ realnoœæ. Wprowadzenie maszyny w ¿ycie cz³owieka jako elementu nieodzownego,
dope³niaj¹cego, musia³o poci¹gn¹æ za sob¹ przebudowanie gruntowne jego psychiki, wytwo-
rzenie w³asnych równowa¿ników, podobnie jak wprowadzenie do organizmu ¿ywego - obce-
go cia³a zmusza organizm do wydzielania
specjalnych przeciwcia³, które zmieniaj¹ dopiero antygeny w cia³a zdolne do przyswajania
lub mo¿liwe do wydalenia. Je¿eli organizm ludzki czy. spo³eczny energii tej w dostatecznej
iloœci nie wytworzy, nastêpuje intoksykacja, zaka¿enie cia³em obcym.
Wytworzyæ te przeciwcia³a psychiczne, inaczej, stworzyæ formy, które by podporz¹dkowa³y
cz³owiekowi maszynê - oto najbli¿sze zadanie sztuki wspó³czesnej.
W momencie uœwiadomienia sobie tej prawdy narodzi³ siê futuryzm.
Odpowiedzia³ na ni¹ na d³ugo przed wojn¹ futuryzm w³oski, na krótko po niej - futuryzm
rosyjski, oba w sposób biegunowo odmienny.
OdpowiedŸ futuryzmu w³oskiego by³a prosta i da siê zamkn¹æ w zdaniu:
Sztuka winna podnieœæ maszynê do poziomu idea³u erotycznego ludzkoœci.
(Stanowisko, którego u nas przez d³u¿szy czas mozolnie i konsekwentnie broni³ du¿y artysta
Tytus Czy¿ewski).
Uwielbienie jednak nie jest przezwyciê¿eniem, przeciwnie, podporz¹dkowaniem siê przedmio-
towi uwielbianemu. Wystêpuje ono zazwyczaj jako forma œwiadomoœci na ni¿szym stopniu roz-
woju i jest jedn¹ z najbardziej pierwotnych form reagowania jej na zjawiska zewnêtrzne.
Cz³owiek pierwotny ubóstwia³ ¿ywio³, poniewa¿ uczuwa³ wobec niego sw¹ ca³kowit¹ bez-
bronnoœæ. Na dalszym szczeblu stosunek ten zamieni³ siê na stosunek buntu do zdetronizo-
wanego niewiadomego, aby wraz z przezwyciê¿eniem go u³o¿yæ siê w ramy pewnego swej
potêgi spokoju.
OdpowiedŸ futuryzmu rosyjskiego by³a od pocz¹tku dwulicowa:

Rzeczy to wróg -
zrozumcie to choæ.
Rzeczy siê r¹baæ powinno!
A mo¿e w³aœnie rzeczy trzeba kochaæ?
A mo¿e rzeczy maj¹ duszê inn¹?...

Ca³y futuryzm rosyjski z lat 1913-1919 jest w³aœciwie oscylowaniem dooko³a tych dwóch
praw z przechylaniem siê to na jedn¹, to na drug¹ stronê. Dopiero w r. 1919 Misterium-buffo
tego¿ Majakowskiego przynosi ostateczn¹ odpowiedŸ futuryzmu rosyjskiego:

Towarzysze rzeczy
wiecie co -
przestañmy jedni na drugich siê krzywiæ.

background image

114

Spróbujmy: my was bêdziemy robiæ,
a wy nas - ¿ywiæ.

OdpowiedŸ ta, zaczerpniêta od socjalizmu, wyznacza maszynie w œwiadomoœci wspó³czesne
miejsce, jakie robotnikowi wyznacza w swym obrêbie spo³eczeñstwo kapitalistyczne.
Sztuka polska budz¹ca siê po wojnie z narodowo-patriotycznego letargu mia³a w futuryzmie
w³oskim gotow¹ odpowiedŸ, odpowiedŸ fa³szyw¹. Nale¿a³o poddaæ j¹ krytyce, przyj¹æ lub
odrzuciæ, a je¿eli odrzuciæ, to postawiæ na jej miejsce odpowiedŸ w³asn¹.
W momencie skrzy¿owania siê ostrza powojennej myœli polskiej z ostrzem myœli europejskiej
narodzi³ siê futuryzm polski.
Narodzi³ siê w chwili dziwnej i jedynej.
Przed wyk¹pan¹ w wannie mordu czteroletniego myœl¹ polsk¹ otwar³y siê nagle na oœcie¿ wro-
ta Zachodu. Zagadnienie nowoczesnej kultury europejskiej, w którym nie bra³a dot¹d bezpo-
œredniego udzia³u, zajêta w³asnymi zagadnieniami narodowymi, czeka³o od niej rozwi¹zania.
Na nie przygotowany szczepionk¹ ochronn¹ organizm polski upad³ bakcyl nowoczesnoœci.
Rozpoczê³a siê walk¹ organizmu z bakcylem, walka o œmieræ lub ¿ycie, pospieszne, gor¹cz-
kowe wytwarzanie w³asnych antytoksyn. Organizm polski przechodzi³ kryzys i miota³ siê w
gor¹czce. Ta gor¹czka wywo³ana w organizmie polskim przez bakcyla nowoczesnoœci, ten
okres walki i bolesnego przetwarzania siê organizmu przejdzie do historii nowoczesnej kul-
tury pod nazw¹ futuryzmu polskiego.
Na zewn¹trz przedstawia³o siê to po prostu jako walka, któr¹ grupa artystów wypowiedzia³a
swemu spo³eczeñstwu. „Spo³eczeñstwo” zamknê³o siê w bastionach koœcio³ów i redakcji,
sk¹d wylewa³o na partyzantów kub³y brudnej, gryz¹cej wody, krzycza³o na wieczorach po-
etyckich, obrzuca³o jajami i kamieniami. Nikt nie zdawa³ sobie jasno sprawy, w imiê czego
prowadzi siê walka i jakie jest jej w³aœciwe znaczenie. Psychika polska poczu³a siê zagro-
¿on¹ w swoich tradycjonalnych przyzwyczajeniach i na³ogach i broni³a siê z energi¹, jakiej
trudno siê by³o u niej, spodziewaæ.
Pocz¹tkowo opinia, upostaciowana w prasie, usi³owa³a sam proces zbagatelizowaæ, przedsta-
wiæ go po prostu jako „kierunek” przeniesiony do nas z zagranicy. Wy³oni³a nawet z siebie
ca³¹ generacjê rybaków, którzy wêdk¹ akademizmu wy³awiali z wzburzonej fali kie³bie ech i
urojonych plagiatów i z triumfem obnosili je przed publicznoœci¹ na dowód, ¿e proces, który
j¹ niepokoi, nie jest bynajmniej jej wewnêtrznym procesem, a jedynie usi³owaniem narzuce-
nia jej jakichœ obcych „zagranicznych” idei.
Publicznoœæ nie uwierzy³a.
Wtedy opinia zmieni³a metodê. Uderzy³a na alarm. Zaczêto wywo³ywaæ z lasu wilka bolsze-
wizmu i anonimowego mocarstwa. Rozpoczê³y siê represje administracyjne.
Konfiskaty ksi¹¿ek i czasopism, policyjne utrudnianie i zrywanie wieczorów poetyckich, ad-
ministracyjne wydalanie artystów z powiatów - wszystkie te fakta zupe³nie niezrozumia³e dla
artysty zagranicznego i rozsiewaj¹ce wieœæ o „polskim barbarzyñstwie” za granic¹ - to tylko
dalsze etapy jednej i tej samej walki.
Pamiêtam jeden z pierwszych naszych wielkich wieczorów w Filharmonii Warszawskiej 9
lutego 1921 r., który zgromadzi³ przesz³o 2000 osób. Ludzie t³oczyli siê w przejœciach i ota-
czali estradê. Ktoœ z publicznoœci przyniós³ wê¿a, jakaœ kobieta przysz³a z ma³p¹. Warszawa
okazywa³a w ten sposób, ¿e siê futuryzuje. Czytaliœmy jakieœ wiersze. Ludzie stali na krze-

background image

115

s³ach i krzykiem usi³owali nam przerwaæ. Wiersze by³y z³e, ale publicznoœci zale¿a³o na tym
najmniej. Pamiêtam p. Irenê Solsk¹, artystkê o wyj¹tkowej odwadze i genialnej intuicji, jak
bez echa rzuca³a w salê swoje najpiêkniejsze koncepcje recytatorskie, otoczona wrogim po-
mrukiem ba³wanów.
Innym razem, na wieczorze w Zakopanem, ta sama publicznoœæ chcia³a zlinczowaæ poetê
Aleksandra Wata, czytaj¹cego przed ni¹ swe namopaniki - poematy s³ów wyzwolonych z jarz-
ma treœci logicznej.
Dziœ, kiedy na wieczorach moich krzyczy siê ju¿ coraz rzadziej (jedynie policja, jako instytu-
cja w za³o¿eniach swych konserwatywna, d³ugo jeszcze zapewne nie potrafi siê wyrzec swych
wypróbowanych metod), kiedy ksi¹¿ki nasze rozchodz¹ siê w coraz wiêkszej iloœci egzem-
plarzy i nawet (!) znajduj¹ ju¿ nak³adców, kiedy dobytek nasz artystyczny staje siê powoli
torb¹, w której maczaj¹ rêce nawet artyœci wypieraj¹cy siê gorliwie jakiegokolwiek z nami
stosunku, dziœ, kiedy kryzys mo¿na ju¿ uwa¿aæ za za¿egnany, chocia¿ sam proces bynajmniej
siê jeszcze nie skoñczy³, mo¿na spokojnym okiem rzuciæ wstecz na ubieg³e piêciolecie i spo-
rz¹dziæ sumaryczny bilans.
Napisaliœmy du¿o z³ych wierszy, namalowali du¿o z³ych obrazów - historia nam to wybaczy.
By³ to czas dziwny i piêkny, czas, w którym ka¿da strofa by³a pchniêciem, ka¿dy wiersz -
obron¹, czas, gdzie poezje preparowa³o siê jak dynamit, a s³owo stawa³o siê kapsl¹, czas
wiecznej czujnoœci i ustawicznego czuwania, wytê¿ania wzroku i wypatrywania miejsca, w
które najskuteczniej mo¿na by uderzyæ.
I dziœ, kiedy z³ych wierszy pisujê ju¿ coraz mniej, z prawdziwym ¿alem ogl¹dam siê wstecz
na te lata gor¹czkowe, pe³ne przeczuæ i s³ów niewypowiedzianych, dziewicze lata kie³kuj¹-
cych wartoœci.
Dla „amatorów jubileuszów” - kilka dat.
Zaczyna³o siê to powoli, od czasu do czasu zwiastowane jakimœ echem dziwnym i niesamo-
witym, jak grzmot przed burz¹.
Jeszcze niezad³ugo przed wojn¹, w r. 1914, tragiczny zwiastun i Jan Chrzciciel futuryzmu
polskiego, Jerzy Jankowski (autor Tramu wpoprzek ulicy), straszy³ publicznoœæ polsk¹ wier-
szami rozrzuconymi po czasopismach - pierwszy polski futurysta w, znaczeniu w³oskim.
Wiersze zaginê³y bez echa. Ksi¹¿ka przysz³a za póŸno. Choroba wyrwa³a go z szeregu szer-
mierzy, zanim zdo³a³ do niego wst¹piæ. I pomimo ¿e Jankowski dzie³em swym na szali ruchu
nie zawa¿y³, pozostanie on na zawsze w literaturze naszej symbolem nowej, odradzaj¹cej siê
psychiki polskiej jako pierwszy zwiastun nowych dni, kiedy

zwyciê¿y³ wodê odblask krwawy
salw karabinów suchy trzask
wywiód³ w œwi¹tyni starej nawy
futuryzmu brzask.

Równoczeœnie z nim w drugiej stolicy Polski - Krakowie wielki Samotny artysta Tytus Czy-
¿ewski, zamkniêty w ustronnej pracowni, wygotowywa³ w tyglu swojej intuicji formy coraz
dziwniejsze i coraz bardziej zagadkowe.
Kiedy powróci³em do Polski po d³ugiej w niej nieobecnoœci, zgrupowa³a siê dooko³a niego
garstka malarzy znanych na zewn¹trz Krakowowi pod nazw¹ formistów, rozpoczynaj¹c wte-

background image

116

dy wydawaæ pod tym tytu³em maleñkie pisemko redagowane przez Czy¿ewskiego i Leona
Chwistka. Formiœci zrobili na mnie wra¿enie œredniowiecznego cechu poszukiwaczy nowej
formy. Odgrodzeni od ulicy szklan¹ tafl¹ swoich pracowni, rozwi¹zywali jeden po drugim
narzucaj¹ce siê problematy malarskie, jak rozwi¹zuje siê równania matematyczne, z kamien-
nym uporem i pewnoœci¹ swej prawdy. A za szyb¹ przewala³o siê ¿ycie polskie, miota³o siê
w powojennej gor¹czce, t³uk³o g³ow¹ w mur zagnane w labirynty œlepych uliczek, ¿ycie po-
pl¹tane, pstre, bezjêzykie. Na pracê przygotowawcz¹ by³o za póŸno. Chwila domaga³a siê
radykalnego czynu.
Zetkn¹³em siê wtedy te¿ po raz pierwszy ze Stanis³awem M³odo¿eñcem, œwie¿ym, rokuj¹-
cym artyst¹, od którego wszyscy spodziewaliœmy siê bardzo wiele (nie znam przyczyn, dla
których zamilk³ ostatnio).
Tak powsta³a pierwsza polska organizacja futurystyczna, tzw. „Katarynka”. Nazwa nie by³a
ani tak zabawn¹, ani tak przypadkow¹, jak siê to mo¿e powierzchownie wydawaæ. Obrazo-
wa³a ona moment dla futuryzmu polskiego decyduj¹cy, moment wyst¹pienia nowej sztuki
polskiej na ulicê, pierwszy akt rozpoczynaj¹cej siê walki.
Posypa³y siê plakaty, za plakatami - wieczory. To, ¿e kryzys futuryzmu pierwszy przeszed³
Kraków - miasto-mauzoleum, Kraków, w którym ka¿da cegie³ka jest wawelsk¹, a ka¿dy
mieszkaniec - kustoszem, Kraków - polska Florencja, panopticum narodowych mumii, by³o
objawem zupe³nie zdrowym i œwiadcz¹cym o ¿ywotnoœci organizmu polskiego.
Pozostawa³o zaatakowaæ polskiego bur¿uja w jego legowisku - w Warszawie. Cztery nastê-
puj¹ce bezpoœrednio po sobie wielkie wieczory, poprzedzone monstr-wieczorem w Filharmo-
nii, spe³ni³y to zadanie.
W lutym r. 1921 zachorowa³a, Warszawa.
W Warszawie zetkn¹³em siê po raz pierwszy z Anatolem Sternem i Aleksandrem Watem.
Pierwsza podpisana przez nich odezwa pt. Tak, jaka wpad³a mi w rêce, owiana jeszcze du-
chem niemieckiego ekspresjonizmu, zwiastuj¹c kogoœ, który nachodzi - by³a mi ca³kowicie
obc¹. Wydany w okresie wieczorów warszawskich almanach Gga, propaguj¹cy prymitywizm
jako odpowiedŸ futuryzmu polskiego, by³ anachronizmem. Na szczêœcie wiersze nic nie mia-
³y wspólnego z „prymitywistycznym” manifestem.
Po d³u¿szych dyskusjach zosta³ w Warszawie ustalony jednolity front futuryzmu polskiego.
Pierwszym dokumentem tego by³y wieczory ³ódzkie w marcu 1921. Rezultatem - 1-a jednod-
niówka futurystów, manifesty futuryzmu polskiego, Kraków, czerwiec 1921, rozrzucona w
tysi¹cach egzemplarzy po wszystkich miastach Polski.
W Manifestach futuryzmu polskiego zogniskowa³em szereg poruszaj¹cych nami wówczas i
szczególnie aktualnych idei. Manifesty nie stanowi³y ¿adnego przedyskutowanego programu,
uchwalonego przez kongres futurystów polskich. Akcja by³a rozpoczêta. Publicznoœæ doma-
ga³a siê od nas jakiegoœ ideowego paszportu, do czego mia³a zreszt¹ pe³ne prawo. Naszkico-
wa³em w nich tê najogólniejsz¹ p³aszczyznê, na jakiej mogliœmy siê wszyscy pomieœciæ bez
uciekania siê do indywidualnych amputacji.
W Manifestach zarysowa³a siê po raz pierwszy zupe³nie wyraŸnie twarz futuryzmu polskie-
go, odcinaj¹ca go lini¹ a¿ nazbyt widoczn¹ od futuryzmów w³oskiego i rosyjskiego, pomimo
pewnych niew¹tpliwych równoleg³oœci. Zbadanie i wykazanie tych elementów bêdzie zada-
niem przysz³ego historyka futuryzmu. Do roli tej nie posiadam najprymitywniejszych warun-
ków. Jak mówi³em, sprawa futuryzmu jest dla mnie spraw¹ osobist¹. Ka¿dy dzieñ prze¿yty

background image

117

œwiadomie staje siê martwym materia³em, do którego nie czujê nic oprócz nienawiœci. Jestem
ca³y dniem, który jest. Nie rozumiem przesz³oœci. Jest ona zawsze za ma³¹ o jedno „teraz”.
Ka¿de „wczoraj”, rozpatrywane odrêbnie, traci sens. Nadaje mu go dopiero ka¿de nowe „dzi-
siaj”. Wiedzia³y o tym Manifesty, kiedy walczy³y o aktualnoœæ dzie³a sztuki i jego wartoœæ
24-godzinn¹.
Manifesty futuryzmu polskiego s¹ sformu³owaniem tego, co w za³o¿eniu swoim by³o jedynie
organicznym fermentem.
W³aœciwie ka¿dy ruch koñczy siê wraz ze swym manifestem. Jest to proces zupe³nie odwrot-
ny temu, jakim go sobie wyobra¿a publicznoœæ. Nic nie szkodzi, ¿e niekiedy przez przeci¹g
d³ugiego nawet szeregu lat po og³oszeniu swego wyznania wiary pewna grupa ludzi postêpu-
je tak, jak gdyby spe³nia³a zawarte w nim zapowiedzi. Jest to pospolitym z³udzeniem. Ruch,
ujêty w ramy formu³y, jest ju¿ ruchem martwym, zapor¹, któr¹ trzeba przeskoczyæ. ¯ywymi
s¹ ludzie, i to ci, którzy nie tworz¹ wed³ug swego manifestu. Nie ma to zreszt¹ nic wspólne-
go z tak popularn¹ w Polsce bezprogramowoœci¹ (uwa¿am j¹ za synonim bezmyœlnoœci) i
odrzekaniem siê, zw³aszcza w dziedzinie sztuki, od wszelkich „programów”. Kto nigdy nie
mia³ swojego manifestu, kto nic nie porzuca³, nie ma nic w ¿yciu do powiedzenia.
Manifesty futuryzmu polskiego s¹ jego fina³em. Pieœni¹ ³abêdzi¹ by³ Nó¿ w brzuchu, najpiêk-
niejsza publikacja brukowa futuryzmu europejskiego.
Zbiorowa odpowiedŸ futuryzmu polskiego zosta³a wynaleziona. W tym momencie zakoñczy³
siê on sam.
Wszystko, co idzie potem, jest ju¿ drog¹ i poszukiwaniem odpowiedzi indywidualnych.

Jak¹ by³a odpowiedŸ futuryzmu polskiego?
Przed na wskroœ romantyczn¹ psychik¹ polsk¹ wyros³o ca³e morze nowych przedmiotowych
form cywilizacji, w wytwarzaniu których nie bra³a bezpoœredniego czynnego udzia³u. Z for-
mami tymi zaczyna³a ona wchodziæ w pewien stosunek. Nale¿a³o niezw³ocznie samej wy-
tworzyæ formy, które pozwoli³yby jej przyj¹æ spadek cywilizacji maszynowej nie jako mar-
twy baga¿, lecz jako w³asny wytwór wewnêtrzny, inaczej, stworzyæ formy, które by podpo-
rz¹dkowa³y jej maszynê.
Futuryzm w³oski uczy³ j¹ widzieæ w maszynie wzór i idea³ organizmu. Przez nieustanne apo-
teozowanie maszyny mia³ on nadziejê wprowadziæ j¹ do œwiadomoœci powszechnej jako je-
den z momentów erotycznych.
Futuryzm rosyjski ujmowa³ maszynê jako produkt i s³ugê cz³owieka. Stosunek jej do cz³o-
wieka sprowadza³ do czysto ekonomicznego stosunku robotnika do swego pracodawcy.
OdpowiedŸ futuryzmu polskiego by³a z gruntu odmienn¹:
Cz³owiek w nieustannej swojej ekspansji na zewn¹trz musi wytwarzaæ coraz to nowe formy
percypowania, tzn. przebudowywaæ nieustannie samego siebie, stosownie do nowych, wyra-
staj¹cych przed nim zagadnieñ, którym ma siê przeciwstawiæ. Jedn¹ z takich form jest w³a-
œnie maszyna. Maszyna nie jest produktem cz³owieka - jest Jego nadbudow¹, jego nowym
organem, niezbêdnym mu na obecnym szczeblu rozwoju. Stosunek cz³owieka do maszyny jest
stosunkiem organizmu do swego nowego organu. Jest ona niewolnikiem cz³owieka o tyle tyl-
ko, o ile niewolnikiem jego jest jego w³asna rêka, podlegaj¹ca rozkazom jednej i tej samej
centrali mózgowej. Pozbawienie tak jednej, jak i drugiej przyprawi³oby cz³owieka wspó³cze-
snego o kalectwo.

background image

118

Zadaniem sztuki wspó³czesnej jest wprowadziæ ten moment najbardziej podstawowy dla no-
woczesnego pojmowania kultury do œwiadomoœci zbiorowej, uczyniæ go jej krwi¹ i poczu-
ciem niewyrozumowanym. Uczyniæ zaœ to mo¿e sztuka nie przez opiewanie piêknoœci ma-
szyny (jest to temat co do wartoœci równy tysi¹cu innych) ani nie przez wprowadzenie do
sztuki maszyny realnej (co mo¿e zreszt¹ stanowiæ jedn¹ z jej wielu metod), ale przez kon-
struowanie w³asnych, nowych organizmów na podstawie praw maszynowych: ekonomii, ce-
lowoœci i dynamiki. Dla tego, pomimo i¿ futuryzm polski w porównaniu z w³oskim maszyn¹
jako tematem zajmowa³ siê bardzo ma³o (Czy¿ewski, Jasieñski), zdzia³a³ on na tej drodze bez
porównania wiêcej.
Zas³ug¹ futuryzmu polskiego jest, ¿e nauczy³ ujmowaæ cz³owieka wspó³czesnego na tej w³a-
œnie g³êbokoœci i dlatego cz³owieka tworzy³ sztukê. I na tym polega paralela, jak¹ da siê prze-
prowadziæ pomiêdzy nim a renesansem, paralela narzucaj¹ca siê, wyraŸna i naturalna.
Renesans pierwszy nauczy³ cz³owieka widzieæ piêkno swego w³asnego cia³a. Podniós³ cia³o
ludzkie z roli „materii”, futera³u dla niematerialnego „ducha”, do roli wspó³rzêdnego organu.
Od tego czasu cz³owiek w nieustannej walce o byt swój wychowa³ w sobie i wytworzy³ nie-
zliczony kompleks nowych organów, którymi, jak polip mackami, obj¹³ œwiat.
Futuryzm polski nauczy³ cz³owieka wspó³czesnego widzieæ w przedmiotowych formach cy-
wilizacji piêkno swego w³asnego wzbogaconego cia³a. Uleczy³ go z fetyszyzmu, jakim opa-
nowana jest ca³a futuryzuj¹ca myœl wspó³czesna.
Na tym polega jego nieprzemijaj¹ce znaczenie.
Mo¿e ktoœ zarzuci mi, ¿e usi³ujê nagi¹æ futuryzm polski do w³asnej teorii i ¿e twórczoœæ
moich towarzyszy nie potwierdza zarysowanej tutaj przeze mnie linii. By³oby to nieporozu-
mieniem. Futuryzm nie jest szko³¹, jest pewn¹ form¹ œwiadomoœci, stanem psychicznym, któ-
ry ka¿da œwiadoma jednostka musi dzisiaj przejœæ, zanim go nie przezwyciê¿y. Walka jest
jedna, drogi jej i rezultaty - ró¿ne. Nie pisa³em historii futuryzmu, pisa³em historiê mojego
futuryzmu. ¯e zaœ przypadkowo sta³em przez czas jakiœ na czele ruchu nazywaj¹cego siê fu-
turyzmem polskim - to nadaje moim s³owom pewnego obiektywnego znaczenia.
Zreszt¹ linia, któr¹ tu wytkn¹³em, przewija siê mniej lub wiêcej wyraŸnie przez twórczoœæ
wszystkich futurystów polskich, i jest do pewnego stopnia niewyrozumowanym powietrzem
tych poezji.
Prób¹ „przecz³owieczenia” wspó³czesnego miasta jest Pieœñ o g³odzie i za pewnymi wyj¹tka-
mi ca³a moja twórczoœæ dotychczasowa.
Na tym samym ogniu bolesnej, nieograniczonej samowiedzy zapala³y siê stalowo-betonowe
konstrukcje Tytusa Czy¿ewskiego (Zielone oko, Noc - dzieñ).
Echem tej samej walki z przedmiotem, przeniesionej w dziedzinê s³owa, walki o odebranie
przedmiotowi jego treœci samodzielnej, s¹ namopaniki Aleksandra Wata - poezje roz³o¿onych
na pierwiastki s³ów.
O niej mówi¹ zdeformowane s³owa poezji M³odo¿eñca.
Pod jej gor¹cym tchnieniem kszta³towa³a siê wreszcie teoria nonsensu Anatola Sterna. Zaci-
skaj¹ca siê obrêcz, jak¹ tworz¹ dooko³a cz³owieka w swym narastaniu formy przedmiotowe
cywilizacji wspó³czesnej, prowadz¹ca nieuchronnie do ca³kowitego zmechanizowania ¿ycia
jednostki, która nie widzi w nich jedynie swych w³asnych udoskonalonych organów, zmusza
j¹ do poszukiwania z niej furtki. T¹ furtk¹ dla Sterna jest sztuka. Sztuka, oparta na nonsen-
sie, mo¿e staæ siê dla zaka¿onego maszyn¹ .cz³owieka wspó³czesnego sztucznym powietrzem,

background image

119

pozwalaj¹cym wyrwaæ mu siê na chwilê z getta logicznoœci i konstrukcji i znaleŸæ w nim
swoje ujœcie i odpoczynek. Stanowiska tego nie podzielam. Nonsens jest dynamitem. Móg³-
by staæ siê materia³em zanarchizowania mas (anarchizm intelektualny). W dobie dopiero
naradzaj¹cego siê kolektywu nie ma na niego miejsca. Stern-teoretyk reprezentuje w Polsce
powa¿ny od³am myœli futurystycznej (od Apollinaire’a do Dada), którego w historii futury-
zmu niepodobna pomin¹æ.
Dziœ, kiedy okres zbiorowej walki o now¹ formê mo¿na ju¿ uwa¿aæ za skoñczony, ró¿nice
pomiêdzy poszczególnymi twórcami zarysowuj¹ siê tak wyraŸnie, ¿e ogl¹daj¹cemu siê wstecz
przychodzi mimo woli pytanie, czy istnia³ rzeczywiœcie polski futuryzm jako jednoœæ, czy nie
by³ po prostu grup¹ ludzi z³¹czonych wspólnoœci¹ ekspansji i dziœ odnajduj¹cych sw¹ w³a-
œciw¹ drogê. Wra¿enie to jest pospolitym z³udzeniem, jakie wywo³uje brak perspektywy hi-
storycznej.
By³o miasto œwiadomoœci polskiej i by³a garstk¹ partyzantów, co go chcieli zdobyæ.
Byli jak ludzie, co zebrali siê na placu policzyæ swoje si³y, uzbroiæ siê i obmyœleæ plan.
I plac nazwali: futuryzm polski.
A teraz rozchodz¹ siê w miasto - ka¿dy swoj¹ ulic¹.
Dla jednej idei - dla zwyciêstwa.
Ka¿dy swoj¹ ulic¹.
Czarne i nieprzystêpne jest miasto œwiadomoœci polskiej. Wiele w nim bocznic, zau³ków i
œlepych uliczek.
Którzy niedobrze drogê znaj¹ - zab³¹dz¹.
Zamknê³o siê za nimi miasto.
Nie œwieci³y im ¿adne lampy.
Poszli w noc.
Ka¿dy swoj¹ ulic¹.

Kraków, 3 IX 1923


Document Outline


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Jasieński Bruno Wiersze Pieśń o głodzie Przekłady Manif (m76)
Bruno Jasieński Wiersze Pieśń o głodzie Przekłady Manifesty
Jasienski Bruno Wiersze Piesn o glodzie
JASIEŃSKI, PIEŚŃ O GŁODZIE
Wiersz Pieśń
Jasieński Bruno Słowo o Jakubie Szeli
33 Zbigniew Morsztyn, Wybór wierszy, Pieśn ucisku oprac Julia Perzyna
Jasieński Bruno
Jasieński Bruno
Analiza wiersza But w butonierce Bruno Jasieńskiego
Bruno Jasieński manifesty futyryzmu
św Teresy od Dzieciątka Jezus wiersz pt Moja pieśń na dzień dzisiejszy
20 wierszy o miłości i pieśń rozpaczy
Pieśń-hymn CZEGO CHCESZ OD NAS PANIE jako manifest poetycki, Szkoła, Język polski, Wypracowania
Pieśń ku Bogom, Wiersze, Modlitwy
Pieśń Kupalna, Wiersze, Modlitwy
Czyżewski, Jasieński wiersze
Pieśń Żerców, Wiersze, Modlitwy

więcej podobnych podstron