Gill Sanderson
Pragnę tylko ciebie
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Tego dnia Mike ujrzał ją po raz pierwszy.
Był piątkowy wieczór, a od poniedziałku miał za-
cząć pracę w Dell Owen Hospital. Jednak John Ben-
net, jego nowykonsultant w dziedzinie ginekologii i po-
łoz˙nictwa, przekonał go, z˙e powinien pojawić się na
przyjęciu w przyszpitalnym klubie.
– To impreza dla tegorocznych absolwentek połoz˙-
nictwa – oznajmił. – Zjawi się tam wiele osób, z który-
mi będziesz pracował. Takie spotkanie to chyba dobry
początek współpracy.
Mike musiał przyznać mu rację. Był tu obcy, a pięć
lat poza granicami kraju to uczucie obcości jeszcze
potęgowało. Pomysł, aby nieco wcześniej zapoznać się
z nowym miejscem pracy, wydał mu się godny uwagi.
I juz˙ wkrótce po rozpoczęciu spotkania ze zdumieniem
stwierdził, z˙e czuje się tu swobodnie, jak wśród najlep-
szych przyjaciół.
Pierwszą godzinę spędził przystoliku Johna na
pogawędce ze starszymi członkami personelu, a dopie-
ro potem postanowił zmieszać się z tłumem. Wiele
osób tańczyło, co nasunęło Mike’owi myśl, z˙e i on
mógłbypoprosić kogoś do tańca, ale chciał się jeszcze
trochę rozejrzeć. Nie był próz˙ny, ale nie mógł nie
zauwaz˙yć przeciągłych spojrzeń, jakimi obrzucały go
samotne dziewczyny. Być moz˙e za parę minut...
Nagle ujrzał tę kobietę.
I ta właśnie chwila odmieniła jego z˙ycie. Nigdy by
mu nie przyszło do głowy, z˙e czyjaś atrakcyjna twarz
i figura mogą zrobić na nim az˙ tak ogromne wraz˙e-
nie. Czuł zamęt w głowie i zupełnie nie wiedział, co
robić. To szaleństwo, pomyślał. Nie moz˙e przeciez˙
tak stać i gapić się na nią. Musi znaleźć sposób, aby
ją poznać. Zamówił w barku kieliszek wina i w wi-
szącym z tyłu lustrze dyskretnie obserwował niezna-
jomą, po czym z kieliszkiem w ręku stanął za filarem
i kontynuował obserwację. Była wspaniała, a Mike
nie chciał, lub raczej nie potrafił oderwać od niej
wzroku.
Miał nadzieję, z˙e obserwując ją, sam pozostanie
niezauwaz˙ony. Przynajmniej przez jakiś czas.
Rozmawiała o czymś z oz˙ywieniem z niewielką
grupką osób. Zauwaz˙ył wśród nich Ellie Crane, lekar-
kę, którą poznał przystoliku konsultanta. Postanowił,
z˙e skorzysta z okazji i poprosi, by go przedstawiła
nieznajomej. Jednak jeszcze nie teraz. Przez chwilę
chciał po prostu na nią patrzeć.
Była dość wysoka, a rozpuszczone czarne włosy
spływały kaskadą na jej ramiona. Wprawdzie nie
uwaz˙ał się za eksperta w dziedzinie damskiej mody,
ale prosta popielatoszara sukienka, jaką miała na so-
bie, wydawała mu się zbyt skromna jak na taką okaz-
ję. Mimo to jakoś dziwnie do niej pasowała, a jej
prostota jedynie podkreślała wspaniałą figurę niezna-
jomej.
I ta twarz! Ogromne oczy, wspaniałe usta... Najbar-
dziej jednak uderzyły go emanujące z niej dziwna
rezerwa i smutek, nawet wtedy, gdy się uśmiechała.
Czuł, z˙e kryje się za tym jakaś tajemnica i z˙e on musi ją
zgłębić. Obiecał sobie, z˙e chociaz˙ często postępuje
zbyt śmiało, tym razem będzie ostroz˙niejszy. Upew-
niwszysię, z˙e dziewczyna nie ma zamiaru wyjść,
wrócił do stolika konsultanta.
– Wszyscy dobrze się bawią – rzucił od niechce-
nia. – A propos, kim jest ta młoda kobieta, która
rozmawia z grupą kolez˙anek? Czyjuz˙ jej gdzieś nie
spotkałem?
John pokręcił głową.
– Nie sądzę. Ale juz˙ wkrótce będziesz miał okazję
poznać ją osobiście. To jedna z naszych gwiazd
– dzieli swój czas oraz wiedzę pomiędzytutejszyu-
niwersytet i nasz szpital. Jest starszym wykładowcą na
połoz˙nictwie, a jednocześnie pracuje u nas na gine-
kologii i połoz˙nictwie. Jest świetna i bardzo oddana
swojej pracy. Nazywa się Jenny Carson. Chodź,
przedstawię cię. Będziesz miał kilka wykładów dla
jej studentek. – Spojrzał w kierunku stojącej w pobli-
z˙u grupy. – Niestety, za późno! Ona chyba juz˙ wy -
chodzi.
Mike obserwował, jak nieznajoma się z˙egna. Nie
chciał, byodeszła, zanim zdąz˙yją poznać.
– Pewnie spieszy się do rodziny? – zapytał od
niechcenia.
– Nie, nie jest z nikim związana. Właściwie inte-
resuje ją tylko praca. Takie pielęgniarki cenię najbar-
dziej. Witaj, Mary, dobrze cię widzieć!
Ktoś innyprzy
ciągnął uwagę konsultanta, totez˙
Mike, rzuciwszyty
lko, z˙e wróci za chwilę, szybko
się ulotnił. Chciał złapać JennyCarson, zanim ta
zdąz˙yopuścić szpital. Postanowił, z˙e musi się jej
przedstawić. Moz˙e, jeśli z nią porozmawia, zrozumie,
co się z nim dzieje.
Przez pewien czas pracował wysoko w Andach,
gdzie powietrze było tak rozrzedzone, z˙e serce zamie-
rało mu niemal w piersiach i ledwie było w stanie
dostarczyć organizmowi odpowiednią dawkę tlenu.
Teraz czuł się podobnie.
Jenny była gotowa do wyjścia. Nie przepadała
za rozrywkami, przynajmniej od pewnego czasu.
A kiedyspojrzała na roześmiany
ch dwudziestolat-
ków, pomyślała, z˙e kiedy się ma tych lat trzydzie-
ści dwa, najwyz˙szyczas się ulotnić. Oczy
wiście
nie mogła nie przyjść. Te zaczynające swoje za-
wodowe z˙ycie młodziutkie dziewczyny były przez
ostatnie czterylata jej uczennicami. Cieszyłyją ich
sukcesyi była dumna, z˙e miała w nich swój udział.
Złoz˙yła im gratulacje, zatańczyła z konsultantem
i kilkoma starszymi członkami personelu, uprzejmie
odmawiając pójścia z nimi na kolację. Teraz czas
wracać do domu. Czeka na nią komputer i sporo
pracy.
Odebrała z szatni płaszcz i juz˙ miała wyjść na
zewnątrz, gdynagle przy
stanęła. Tuz˙ za drzwiami
jakaś para całowała się namiętnie, a Jennynie chciała
ich spłoszyć. Dziewczyna, jej uczennica, byłaby z pe-
wnością zakłopotana. Westchnęła. Postanowiła chwilę
zaczekać.
Nie słyszała za sobą z˙adnych kroków, drgnęła więc,
gdyjakiś męski głos powiedział cicho:
– Czymiłość młody
ch ludzi nie jest cudowna?
Wiele bym dał, z˙eby znowu być młodym.
Odwróciła się zdumiona. Męz˙czyzna był wysoki,
opalonyi pewnysiebie, a jego szarygarnitur i ciemno-
niebieska koszula zdradzały, z˙e ich właściciel ma
dobrygust. Przez lewypoliczek męz˙czyzny, od skroni
az˙ do brody, biegła pokaźnych rozmiarów szrama.
Rana, po której został ten ślad, musiała być groźna,
chociaz˙ nie moz˙na powiedzieć, bygo zanadto szpeciła.
Jenny zastanawiała się, czy, gdyby nie ten uśmiech,
mógłbywyglądać groźnie. Nalez˙ał do tej kategorii męz˙-
czyzn, którzy budzili w niej nieufność, chociaz˙ musia-
ła przyznać, z˙e zrobił na niej wraz˙enie.
– Czy my się znamy? – zapytała chłodno.
Wyciągnął rękę.
– Jeszcze nie. Nazywam się Mike Donovan. Jes-
tem lekarzem i od poniedziałku będę tu pracował.
Raz w tygodniu będę równiez˙ prowadził wykłady
dla pani studentek. Miałem nadzieję, z˙e zechce pani
poświęcić mi trochę czasu i porozmawiać na ten
temat.
Skoro twierdzi, z˙e chodzi o pracę, to Jennynie miała
nic przeciw temu. Uścisnęła wyciągniętą dłoń.
– JennyCarson. Cieszę się, z˙e będziemyrazem
pracować.
I to była prawda. Mike Donovan ma prezencję, miły
głos, a jeśli do tego zna materiał i potrafi go przekazać,
będzie dobrym wykładowcą. Poza tym John Bennet
wie, co robi.
– Mam na imię Mike. Jenny, posłuchaj, jeśli się nie
spieszysz, to moz˙e usiedlibyśmy gdzieś, a ty opowie-
działabyś mi, jak się tu pracuje? Ostatnie pięć lat
spędziłem w Ameryce Południowej, szkoląc połoz˙ne,
ale tam dziewczyny prawie nie mówiły po angielsku,
a znaczna część wyposaz˙enia była trochę przestarzała.
Rozumiem, z˙e tu jest inaczej.
W jego prośbie nie było nic niestosownego, mi-
mo to Jennypoczuła niepokój. Męz˙czyzna był bar-
dzo przystojny i patrzył na nią z takim zachwytem.
Jednak...
– Myślę, z˙e mogę zostać jeszcze parę minut – od-
parła, dziwiąc się sobie. Powinna była odmówić.
Gdy tylko wyraziła zgodę, wrócili do klubu i po
chwili siedzieli przy dwuosobowym stoliku, na którym
natychmiast pojawiła się butelka wina i dwa kieliszki.
– Nie zapominaj, z˙e jestem samochodem i alkohol
wchodzi w grę jedynie w bardzo symbolicznej ilości
– zauwaz˙yła. – A teraz, co chciałbyś wiedzieć?
– Powiedz mi, proszę, jaki poziom wiedzyakade-
mickiej muszą prezentować studentki i jakie zdać
egzaminy, aby otrzymać od was ofertę pracy?
Był naprawdę kompetentny. Po kwadransie dokład-
nie wiedział, czego się od niego wymaga i co powinien
zrobić, bytemu sprostać.
– Jestem ci bardzo wdzięcznyza tę rozmowę
– oznajmił. – Teraz wiem, co robić, gdystanę twarzą
w twarz z z˙ądnymi wiedzy młodymi studentkami. Ale
dosyć słuz˙bowych spraw, Jenny. Moz˙e chciałabyś
zatańczyć? Ja miałbym ochotę...
Spojrzała na niego ze zdumieniem. Była tak po-
chłonięta rozmową o pracy, z˙e zupełnie zapomniała,
gdzie przebywa.
– Nie – odrzekła bezwiednie. Ale kiedyspojrzała
na wirujące na parkiecie kolorowe sukienki i migające
światła, nagle uświadomiła sobie, z˙e nie jest zbyt
uprzejma. – Nie przepadam za tańcem – dodała.
– A ja bardzo lubię tańczyć. W Ameryce Połu-
dniowej taniec jest istotą z˙ycia. Na pewno nie chcesz
spróbować?
Usiłował ją namówić, a forma, w jakiej to robił,
podobała się jej. Poza tym jeden taniec nikomu nie
zaszkodzi. Ruszyła więc na parkiet i nieoczekiwanie
znalazła się w zupełnie innym świecie.
Nie tańczyła od trzech lat, ale kiedyś taniec dawał
jej wiele radości. I oto teraz Mike znowu przeniósł ją
w tamte czasy. Był znakomity i wkrótce Jenny cał-
kowicie poddała się muzyce, poruszając się z tak
zadziwiającą swobodą, z˙e pozostali tancerze nie po-
trafili ukryć zaskoczenia. Nagle z podium dla zespołu
dobiegł długi akord.
– A teraz – zawołał lider – pora na sambę!
Jennyzrobiła ruch, jakbychciała uciec.
– Ja tego nie potrafię – oświadczyła.
Jednak Mike nie pozwolił jej odejść.
– Ale ja potrafię i zaraz to udowodnię. Samba to
taniec karnawałowy. Podczas karnawału kaz˙dywkłada
coś nowego – nawet najbiedniejsza dziewczyna stara
się coś zdobyć, nawet gdyby miał to być tylko bajecz-
nie kolorowyszal. Ten tłum bardzo przypomina tłum
karnawałowy. Spójrz na te niesamowite kolory.
– Ja z pewnością nie wyglądam kolorowo – od-
parła.
– To przynajmniej pokaz˙, z˙e czujesz się kolorowo.
W tańcu. To nic trudnego. Musisz jedynie naśladować
moje kroki.
Jennydała się w końcu namówić i po chwili
ponownie znalazła się w świecie muzyki i wirujących
barw.
Kiedymuzyka umilkła, rozległysię oklaski, które,
ku zdumieniu Jenny, były najwyraźniej przeznaczone
dla niej i Mike’a.
– Moje uczennice pewnie się dziwią, z˙e starsza
pani potrafi w ogóle tańczyć – mruknęła.
– Nie jesteś z˙adną starszą panią. Twoje uczennice
po prostu cieszą się, z˙e dobrze się bawisz. Moz˙e więc
moglibyśmy...?
– Niestety, muszę juz˙ iść – przerwała mu. – Miło mi
było poznać pana, doktorze Donovan... Mike, ale czeka
na mnie praca.
Była zadowolona, z˙e Mike nie nalega, abyzostała,
i nie miała nic przeciw temu, by jej towarzyszył.
– Nie jest jeszcze późno – zauwaz˙ył, kiedy skiero-
wali się w stronę parkingu. – Chętnie zaprosiłbym cię
na kolację, ale chyba nie dasz się namówić?
– To miło z twojej strony, ale nie. Odrzuciłam juz˙
jedno zaproszenie. Poza tym staram się oddzielać z˙ycie
prywatne od zawodowego.
– Dla zasadyczytez˙ z powodu czegoś, co zdarzyło
się w przeszłości?
On jest zbyt inteligentny! Nie ma prawa o to pytać!
Musiał zauwaz˙yć grymas bólu na jej twarzy, poniewaz˙
dodał szybko:
– Przepraszam. Zadawanie impertynenckich pytań
to moja słabość. Ale staram się z tym walczyć.
Szli w milczeniu, a kiedyotwierała drzwi samocho-
du, powiedział:
– Nie kupiłem jeszcze auta. Moz˙e mógłbym się
z tobą zabrać i wysiąść gdzieś po drodze?
Roześmiała się.
– Mike, nie jestem naiwna. Miewałam juz˙ takie
propozycje. Czy nie lepiej, z˙ebyś wrócił na przyjęcie
i trochę potańczył? Tyle młodych dziewczyn marzy
o takim męz˙czyźnie jak ty. Mnie wystarczy rozmowa.
Dobrej nocy.
Wyciągnęła rękę. Ujął jej dłoń i podniósł do ust.
– Nie mam ochotywracać. Nie znajdę tam kobie-
tytakiej jak ty– odparł z uśmiechem, po czy
m
pochylił się i szybko pocałował ją w usta. – Skradzio-
ne pocałunki są najsłodsze – rzekł. – Dobrej nocy,
Jenny.
Cofnął się, a gdysamochód ruszył, podniósł rękę
w geście poz˙egnania.
Jennyogarnęłymieszane uczucia. Powinna być na
niego zła. Dlaczego więc nie była? Pocałował ją.
Z
˙
aden męz˙czyzna nie całował jej od trzech lat. Dlacze-
go mu na to pozwoliła?
Mógł się jej podobać jako kolega. Miała podstawę
sądzić, z˙e jest kompetentny, i z˙e rzetelnie podchodzi
do swoich obowiązków. Jednak w jego zachowaniu
było coś, co nasuwało jej podejrzenie, z˙e traktuje z˙y-
cie dość lekko. A ona zbyt dobrze wiedziała, jakie
potrafi być brutalne.
Nie powinna o nim myśleć. Wszyscy wiedzą, z˙e
JennyCarson nie interesuje się męz˙czyznami. Ale
taniec sprawił jej tyle radości!
Obserwował niknące w oddali światła samochodu,
po czym westchnął. Być moz˙e nie powinien był jej
pocałować. Na chwilę wrócił dawnyMike Donovan,
który korzystał z okazji, aby otrzymać to, czego chciał,
natychmiast, bez względu na konsekwencje.
Tym razem chyba nie był to najlepszy pomysł.
Powinien był działać bardziej rozwaz˙nie. Jeden taki
pocałunek moz˙e skomplikować przyszłą współpracę.
A moz˙e jednak nie? Kiedyją pocałował, w pierw-
szej chwili ujrzał w jej oczach panikę, ale zaraz potem
coś jeszcze. Moz˙e akceptację – nawet jeśli tylko
bardzo wstrzemięźliwą? Moz˙e to był jednak początek
czegoś bardziej obiecującego?
Był sobotni ranek, a Mike czuł, z˙e z˙ycie jest wspa-
niałe. Siedział w kuchni w domu swojej siostrySue,
trzymając na kolanach trzyletniego siostrzeńca, Sama,
nazywanego, ze względu na niezwykłą z˙ywiołowość,
Nieznośnym Samem. Malec, tym razem uszczęśliwio-
ny, siedział na kolanach wujka Mike’a, pochłaniając
nieprawdopodobną ilość chipsów. Sue gotowała jajka
na śniadanie.
– Wiem, z˙e potrafisz się zakochiwać co pięć minut
– zauwaz˙yła Sue. – Prawie w kaz˙dym liście opisywałeś
zalety swoich kolejnych dziewczyn. Ale tym razem
tempo jest szokująco szybkie, nawet jak na ciebie.
– Wcale się w nich nie zakochiwałem – zaprotes-
tował. – Po prostu lubiłem ich towarzystwo. Zawsze
jednak stawiałem sprawę jasno, z˙e nie mam zamiaru
się angaz˙ować.
– Oczywiście, wszyscy się tak tłumaczycie. No to
co z tą dziewczyną, którą wczoraj poznałeś?
Darzył siostrę bezgranicznym zaufaniem, ale tym
razem nie bardzo miał ochotę mówić o tym, co czuje.
Tym bardziej z˙e sam się w tym wszystkim pogubił.
– W niej tez˙ się nie zakochałem. Po prostu podoba
mi się i dobrze mi się z nią rozmawia. A więc jej nie
znasz?
– To jeden z największych szpitali w Europie.
Pracuję na niepełnym etacie na ratownictwie, a ona na
ginekologii i połoz˙nictwie. Oczywiste jest więc, z˙e jej
nie znam.
– A moz˙e znasz kogoś, kto pracuje na jej oddziale?
Sue westchnęła.
– Mam tam przyjaciółkę. Myślę, z˙e mogłabym do
niej zadzwonić i zapytać, czy coś wie. Ale niczego nie
obiecuję.
– Wspaniale. Wiedziałem, z˙e mogę na ciebie li-
czyć. Wspominałaś, z˙e chcesz dziś wybrać się na
zakupy?
– Tak. Moz˙esz pójść z Samem do parku, albo
obydwaj pojedziecie ze mną.
– Kolejka! – zawołał Sam z pełną buzią. – Wujek
Mike zabierze mnie na kolejkę.
– A więc jedziemydo miasta – zdecydował Mike.
– Ty na zakupy, my na lody. A Sam pojeździ sobie
kolejką.
Jenny była tego dnia w dziwnym nastroju. Wybrała
się do centrum handlowego, ale nie znalazła nic
szczególnie interesującego. Nie prowadziła zbyt inten-
sywnego z˙ycia towarzyskiego, chodziła więc przewaz˙-
nie w T-shirtach i dz˙insach i nie przyszła tutaj w po-
szukiwaniu wyszukanych strojów.
Zatrzymała się przed małym sklepikiem z paskami
i bajecznie kolorowymi szalami. Nie potrzebowała
jedwabnego szala. Na zimę miała kilka wełnianych,
dlaczego więc miałabyteraz kupować jedwabny? I nagle
przypomniała sobie. Mike powiedział wczoraj, z˙e nawet
najbiedniejsza dziewczyna musi mieć w karnawale coś
nowego, choćby miał być to tylko szal. Nie myślała
o karnawale, ale jedwabnyszal...?
Dwadzieścia minut trwało, zanim, stojąc przed
ogromnym lustrem, wybrała ten, który odpowiadał jej
najbardziej. Z początku myślała o czymś bardziej
stonowanym, ale pod wpływem nagłego impulsu zde-
cydowała się na krzykliwy szal w pawie, z ciemnoczer-
wonym obramowaniem. Nie była pewna, kiedy go
włoz˙y, ale cieszyła się, z˙e go kupiła.
Pomyślała o swoim mieszkaniu. Moz˙e najwyz˙szy
czas coś tam zmienić. Było czyste i panował w nim
wzorowy porządek – ale poza tym nic nadzwyczaj-
nego. Przez ostatnie trzylata praca by
ła dla niej
wszystkim. Czy nie powinna wreszcie chociaz˙ trochę
pomyśleć o sobie?
Nagle, bez jakiegoś szczególnego powodu, poczuła
się szczęśliwa. Z
˙
ycie moz˙e być lepsze.
Na parterze centrum handlowego była kawiarenka
na świez˙ym powietrzu i niewielki teren zabaw dla
dzieci. Weszła na ruchome schodyi zaczęła zjez˙dz˙ać
w dół.
Nagle go ujrzała, w dz˙insach i w białym polo.
Świetnie wygląda... Trzymał za rękę małego chłop-
czyka i mówił coś do niego z oz˙ywieniem. Po chwili
podeszła do nich ładna blondynka. Niosła w rękach
mnóstwo toreb i uśmiechała się. Mike pocałował tę
kobietę. A przeciez˙ wczoraj pocałował ją...
Obserwowała tę scenę z konsternacją, z rozczaro-
waniem i... irytacją. Nie zapytała go, czy jest z˙onaty,
czyma rodzinę. Dlaczego miałabypytać? Ale mógł
przeciez˙ sam powiedzieć. Jest juz˙ prawie na dole i za
chwilę będzie musiała przejść obok niego.
Zobaczył ją i uśmiechnął się.
– Jenny! Co ty tu...?
Nie wyglądał na zakłopotanego, co Jenny ziryto-
wało jeszcze bardziej. Skinęła mu głową i, minąw-
szy go, szybko wbiegła na jadące w górę schody.
Nie odwróciła się i nie spojrzała w jego stronę. Nie
będzie przyglądać się tej uroczej rodzinnej scenie ani
tym bardziej rozmawiać z doktorem Mikiem Dono-
vanem.
Jej zdumienie nie miało więc granic, kiedywjechała
na górę, a on stanął przyniej. Musiał błyskawicznie
oddać dziecko i rzucić się za nią w pościg. Mimo to
wcale nie był zadyszany.
– Jenny, ja...
– Przepraszam, ale spieszę się. Nie mam czasu na
z˙adne pogaduszki.
Usiłowała go wyminąć, ale on chwycił ją za ramię
i odwrócił ku sobie.
– Jenny – powiedział szybko – chciałbym, abyś
zeszła na dół i poznała moją siostrę i mojego siostrzeń-
ca, Sama. Wybieraliśmy się właśnie na lody, moz˙e
poszłabyś z nami?
Siostra? Jennyzmieszała się i zaczerwieniła, gdy
zorientowała się, z˙e on dobrze wiedział, o czym po-
myślała. Nagle poczuła złość na samą siebie.
– Niestety, nie mam czasu – odparła.
– Są częścią mojego z˙ycia. Kiedyś będziesz musia-
ła ich poznać. Dlaczego nie miałabyś zrobić tego teraz?
Proszę, daj się namówić na te lody. – Nagle zauwaz˙ył
w jej ręku jaskrawoczerwoną torbę. – O, mogę zoba-
czyć, co kupiłaś?
Jej złość gdzieś się ulotniła.
– Chyba znajdę trochę czasu na te lody – powie-
działa. – Kupiłam szal. Pod wpływem tego, co mi
wczoraj powiedziałeś. I przepraszam, z˙e tak się przed
chwilą zachowałam, ale...
– Zapomnijmy o tym. Lepiej pomyśl, na jakie lody
masz ochotę.
Tak więc znowu zjechali w dół.
– To jest moja siostra, Sue, która opiekowała się
mną przez całe z˙ycie. A to Nieznośny Sam, mój
siostrzeniec.
– Chcę iść teraz na lody– oświadczył Sam.
– No dobrze, pójdę z tobą.
Po chwili Jennyzdała sobie sprawę, z˙e siedzi,
gawędząc z siostrą męz˙czyzny, który... zrobił na niej
wielkie wraz˙enie. Jedyny męz˙czyzna w ciągu minio-
nych trzech lat, który mógłby... Jenny szybko odrzuciła
tę myśl.
– Musisz być wyrozumiała dla mojego małego
braciszka – rzekła Sue. – No, nie jest taki znowu
mały. Wciąz˙ zapominam, z˙e ma prawie metr dzie-
więćdziesiąt wzrostu. Jak to dobrze mieć go znów
przysobie. Harrytez˙ się cieszy, z˙e zatrzymał się
u nas. Powiedział, z˙e teraz moz˙e być spokojny o nasz
trawnik.
– Kto to jest Harry?
– To mój mąz˙. Jest takz˙e lekarzem. Chwilowo za
granicą z misją wojskową. Niedługo wraca, a ja mam
dla niego niespodziankę.
OczySue pojaśniałyi Jennydomy
śliła się, dla-
czego.
– Braciszka albo siostrzyczkę dla Sama?
Sue kiwnęła głową.
– Pracujesz na ginekologii i połoz˙nictwie, tak więc
wkrótce będziesz mnie częściej widywać.
– Będzie mi miło. Skąd wiesz, z˙e tam pracuję?
– Mike mi rano o tym opowiedział. I to dosyć
szczegółowo. Będziesz musiała się do niego przy-
zwyczaić. Jeśli go coś fascynuje, wszyscy natychmiast
o tym wiedzą.
Jennyzdziwiła się. Dlaczego Mike miałbysię nią
fascynować? Zdecydowała jednak nie drąz˙yć tego
tematu. Zamiast tego zapytała:
– CzyMike wie, z˙e oczekujesz dziecka?
– To niesamowite. Wszedł do domu, rzucił bagaz˙e,
spojrzał na mnie i zapytał:
– Kiedyrozwiązanie?
Wrócił Mike, niosąc w rękach tacę.
– Lodydla dwóch najwaz˙niejszych kobiet w moim
z˙yciu.
– Jak to moz˙liwe? – zdziwiła się Jenny. – Znamy
się przeciez˙ zaledwie od wczoraj.
– Wkrótce będziesz moim szefem i trochę mnie to
przeraz˙a. – Usiadł, ostroz˙nie stawiając na stoliku
miseczki z lodami.
– Jak się zdaje, w niedalekiej przyszłości znowu
zostaniesz wujkiem.
– I bardzo się z tego cieszę. Lubię dzieci.
– Dlaczego więc nie masz własnych? – rzuciła Sue.
– Z
˙
adna kobieta mnie nie chce – odparł z pochmur-
ną miną. – A przynajmniej nie ta, której bym pragnął.
– A moz˙e po prostu jesteś zbyt wybredny – zauwa-
z˙yła z uśmiechem.
Wkrótce poz˙egnali się, a Jennyweszła do najbliz˙-
szego duz˙ego sklepu. Ponownie spojrzała na kupiony
dziś szal. Powinien pasować do sukienki. Zwykle
kupowała suknię, kiedybyła jej potrzebna, a to nie
zdarzało się zbyt często.
Odwiedziła trzy sklepy, zanim zdecydowała się na
sukienkę w kolorze zieleni, idealnie pasującą do jej
oczu i kupionego niedawno szala. Wracając do domu,
pomyślała, z˙e to był dla niej wyjątkowo udany dzień.
ROZDZIAŁ DRUGI
Mieszkała na ostatnim piętrze nowoczesnego bloku
na północnych obrzez˙ach miasta. Mieszkanko, wpraw-
dzie niewielkie, posiadało jednak ogromnywalor:
kiedysię stanęło na stołeczku, w oddali widać było
morze. Poza tym było ciche, a Jenny tak bardzo po-
trzebowała spokoju. To było jej królestwo.
Po powrocie natychmiast przymierzyła sukienkę,
abyz satysfakcją stwierdzić, z˙e prezentuje się w niej na-
prawdę dobrze. Odpowiednie pantofle, makijaz˙ i ucze-
sanie sprawią, z˙e będzie wyglądała lepiej niz˙ dobrze.
Teraz trzeba tylko znaleźć odpowiednią okazję, by tę
suknię włoz˙yć. Ponownie przebrała się w dz˙insyi prze-
szła po mieszkaniu.
Wygodne, ale nic nadzwyczajnego. Powtarzała so-
bie, z˙e nie miała dotąd czasu, byzabrać się za jego
urządzanie. Ale teraz nadeszła pora, abywreszcie
pomyśleć o sobie.
Zdecydowała, z˙e trzeba odnowić pokoje, kupić
trochę mebli, no i oczywiście nowy dywan do saloniku.
Otworzyła garderobę. Była prawie pełna, ale znaj-
dujące się w niej ubrania nie wzbudziływ niej entuz-
jazmu. Jeśli nie liczyć dzisiejszego dnia, nie pamiętała,
kiedyostatnio kupiła sobie coś barwnego.
Zajrzała do pokoju, którysłuz˙ył jej za gabinet.
Objęła wzrokiem komputer, metalowe regałyzapeł-
nione niezliczoną ilością segregatorów i ściany, na
których nie było nawet jednego obrazka. Wszędzie
panował wzorowyporządek. Nieoczekiwanie pomyś-
lała, z˙e jej mieszkanie bardziej przypomina biuro niz˙
dom.
Czując zamęt w głowie, usiadła na kanapie z filiz˙an-
ką kawy. Kiedy ostatnio spędziła po ludzku weekend?
Nie zastanawiała się nad tym od lat. Zawsze było jakieś
szkolenie czy kurs, w których warto było uczestniczyć,
abypodnieść kwalifikacje. Najwyz˙szyczas pomyśleć
o sobie!
Tylko dlaczego to dotychczasowe z˙ycie nagle prze-
stało jej wystarczać? Nie musiała zbyt długo szukać
odpowiedzi. To doktor Donovan tak ją odmienił.
Spotkała go zaledwie dwa razy i to wystarczyło. Nigdy
by jej nie przyszło do głowy, z˙e moz˙e być w jej typie.
Ona jest rozwaz˙na, on lubi ryzyko. Ona zawsze naj-
pierw myśli, a on działa pod wpływem impulsu.
Zmarszczyła brwi. Jakim jest lekarzem? Nie, akurat
o to nie powinna się martwić. Coś mówiło jej, z˙e gdy
w grę wchodzi zdrowie pacjenta, nigdy by nie ryzyko-
wał i nie wybrał drogi na skróty.
To, co przez˙ywa, nie jest winą Mike’a. Sama jest
temu winna. Wiedziała, z˙e jest atrakcyjna i z˙e ma
normalne kobiece potrzeby. Trzy lata temu zdecydo-
wała się zrezygnować z męskiego towarzystwa. Od
tamtej pory miała wiele propozycji, ale wszystkie
odrzucała.
Moz˙e to juz˙ przeszłość? Tak bardzo jednak obawia-
ła się zmian. Moz˙e lepiej zostać taką, jak była?
Niedziela była upalna. Mike wstał wcześnie, skosił
trawę, okopał warzywa, wypielił rabaty kwiatowe
i przyciął z˙ywopłot. Po skończonej pracy wziął prysz-
nic, a wieczorem usiadł z Sue na patio.
– Jesteś zamyślony – zauwaz˙yła Sue. – Masz jakieś
zmartwienie?
– Nie, skądz˙e. Po prostu jutro zaczynam nową
pracę.
– Tak, wiem. – Sue upiła łyk wina. – Polubiłam
Jenny. Ale widziałeś się z nią dopiero dwa razy i az˙ tak
bardzo cię zainteresowała? Pamiętasz, kiedyby
łeś
młodszy, zawsze pytałeś mnie, co myślę o twoich
dziewczynach.
– Teraz jestem starszy.
– Ja tez˙. No i trochę mądrzejsza. Dziś rano, kiedy
pracowałeś w ogrodzie, zadzwoniłam do mojej kole-
z˙anki. Ona zna Jenny. Mike, chyba nie masz zamiaru
zawrócić jej w głowie? Ona juz˙ dostatecznie duz˙o
wycierpiała.
Mike w milczeniu patrzył na ogród, obserwując
kosa, którypracowicie grzebał w świez˙o skopanej
ziemi.
– Jestem tu od miesiąca. Nie spotkałem nikogo, kto
bymnie tak zafascynował. Prawdę mówiąc, nie spot-
kałem nikogo takiego od lat. Nie mam tez˙ zamiaru
jej ranić.
– Hm. Mój małybraciszek, pogromca niewieścich
serc, w końcu wydoroślał. Powiem ci więc, czego się
dowiedziałam. To w końcu z˙adna tajemnica, wkrótce
sam się o tym przekonasz. Jenny ma opinię chłodnej.
Nie interesują jej męz˙czyźni, ale nikt nie wie dlaczego.
Wielka szkoda, bo jest bardzo atrakcyjna. Studenci ją
uwielbiają, poniewaz˙ jest dobrym nauczycielem i robi
wszystko, aby im pomóc zdać egzaminy. Jest konsek-
wentna i zdecydowana. Mówi się o niej, z˙e potrafi
wyrzucić pijanego małz˙onka z oddziału, jeśli ten sam
nie chce wyjść. Wymaga respektu od personelu i otrzy-
muje go. A kiedypełni dyz˙ur, wszystko funkcjonuje
jak w zegarku.
– To brzmi jak wyzwanie.
– Mike, ona nie jest z˙adnym wyzwaniem! Nikt nie
wie, dlaczego ma uraz do męz˙czyzn. Przeniosła się ze
szpitala w Londynie trzy lata temu i niewiele więcej
o niej wiemy. Jest samotna. Przyjaźni się ze wszyst-
kimi, ale nikt nie jest jej przyjacielem.
– Rozumiem – odparł Mike.
– A więc co zamierzasz?
– Jeśli jest taka zimna, jak twierdzisz, chcę się
przekonać, czysię rozgrzeje.
– Uwaz˙aj! – ostrzegła go Sue. – Widziałam ją tylko
raz, ale bardzo ją polubiłam...
To był jej świat, tu czuła się jak w domu. Sala
wykładowa wypełniona wesoło gawędzącymi uczen-
nicami. Jenny znała je wszystkie, uczyła je od dwóch
lat.
Stała na podium i przeglądała notatnik. W pewnej
chwili podniosła wzrok i uśmiechnęła się.
– Dzień dobrywszystkim!
W odpowiedzi usłyszała witający ją chór wielu
głosów, po czym zapadła cisza. Jenny szybko dała do
zrozumienia, z˙e kiedyona mówi, nikt nie ma prawa się
odezwać.
– Mamydziś nowego wykładowcę – poinformowa-
ła. – To doktor Donovan. Jest ginekologiem-połoz˙-
nikiem. Będziecie go często widywać, kiedy zaczną się
zajęcia praktyczne. Doktor Donovan sam się wam
teraz przedstawi.
Po tych słowach skinęła głową w stronę przeszklo-
nych drzwi, a Mike natychmiast wszedł do środka.
Energicznym krokiem przemierzył salę i po chwili
raczej wskoczył niz˙ wszedł na podium. Jennyzauwa-
z˙yła na sali poruszenie i uśmiechnęła się do siebie
kwaśno. To nie było zainteresowanie wykładem, lecz
wykładowcą. Mike wyglądał znakomicie, a to stanowi-
ło ogromnykontrast z jego poprzednikiem, doktorem
Relphem, który, aczkolwiek bardzo kompetentny, był
łysy, nosił okulary i miał tubalny głos.
– Witam panie. Nazywam się Mike Donovan. Za
chwilę powiem parę słów na temat ogromnej roli
połoz˙nych i lekarzy. Zanim jednak zacznę, pragnę
podkreślić, z˙e jedni i drudzysą równie waz˙ni. Jednakz˙e
na oddziale porodowym rola połoz˙nych jest nie do
przecenienia.
Dobry początek, pomyślała Jenny. Przyciągnął ich
uwagę i zdobył uznanie.
– Uwaz˙am, z˙e macie prawo dowiedzieć się cze-
goś o mnie, abymieć pewność, z˙e wiem, o czym
mówię. W ciągu ostatnich pięciu lat pracowałem dla
duz˙ej organizacji charytatywnej w Ameryce Połu-
dniowej. Pomagałem w szkoleniu wielu połoz˙nych.
Tam właśnie się przekonałem, z˙e zespół dobrze wy-
szkolonych połoz˙nych moz˙e sprawić znacznie więcej
dobrego niz˙ jakikolwiek, najlepszynawet, lekarz. Po-
łoz˙nictwo powinno stać się jedną z najbardziej satys-
fakcjonujących dziedzin medycyny. A teraz, po tym
wstępie...
Jennyzostała na wykładzie, poniewaz˙ na tym od-
dziale była formalnie przełoz˙oną Mike’a. Musiała
przyznać, z˙e był dobry. Znał materiał, a co najwaz˙niej-
sze, wiedział, jak go w stosunkowo krótkim czasie
przekazać, kładąc nacisk na najwaz˙niejsze rzeczy.
Tamto sobotnie spotkanie spowodowało zamęt w jej
głowie. Ale tu, w szpitalu, ubrana w pielęgniarski strój,
bardziej nad sobą panowała. On równiez˙ czuł, z˙e ona
z˙yczy sobie, by ich kontakty miały charakter czysto
zawodowy. Ale im więcej o nim wiedziała, tym bar-
dziej... ją pociągał. Byłoby o wiele prościej, gdyby
okazał się marnym wykładowcą. Był jednak bardzo
dobry.
Tymczasem wykład dobiegł końca, a Jenny nie
mogła uwierzyć, z˙e czas minął tak szybko.
– Proszę teraz o pytania. Moz˙e się zdarzyć, z˙e nie
będę w stanie odpowiedzieć od razu, ale z pewnością
znajdę na to czas później.
Tego dnia pytań padło znacznie więcej niz˙ zwykle.
W końcu sala opustoszała. Dwie studentki zatrzy-
małyMike’a na korytarzu, a Jennyprzeszła obok, na-
słuchując. To były dobre pytania. Tym dziewczynom
naprawdę chodzi o wiedzę, a nie pogawędkę z przy-
stojnym wykładowcą.
Nagle na korytarzu pojawił się męz˙czyzna w niebie-
skim uniformie, najwyraźniej mający bardzo wysokie
mniemanie o sobie, z plikiem papierów w ręku. Pod-
szedł prosto do Mike’a, bezceremonialnie przerywając
mu rozmowę.
– Jestem Kaye z działu kadr. Mam tu kwestionariu-
sze dla pana. Chciałbym, z˙ebypan je wypełnił. Czy
mógłbypan zrobić to zaraz?
Mike spojrzał na niego z dezaprobatą, ale wyciągnął
rękę.
– Proszę mi to zostawić – powiedział. – Wypełnię,
kiedybędę mógł.
Męz˙czyzna pokręcił głową.
– Potrzebuję mieć to teraz. Jestem pewien, z˙e
znajdzie pan czas. Moz˙e pan zająć się tymi student-
kami później.
Mike ponownie spojrzał na męz˙czyznę. Jego ręka
powędrowała do bliznyna policzku, a Jennyzadrz˙ała,
widząc wyraz jego twarzy. Odwrócił się do swoich
rozmówczyń i powiedział cicho:
– Czymogę przeprosić na pół minuty?
Następnie odwrócił się do męz˙czyzny, wziął go za
ramię i ruszył z nim wzdłuz˙ korytarza. Jenny stanęła za
uchylonymi drzwiami sali wykładowej, aby go móc
słyszeć.
– Posłuchaj, ty nędzny gryzipiórku – syknął Mike.
– Nasza praca polega na leczeniu chorych i szkoleniu
innych, aby wiedzieli, jak to się robi. Cała reszta jest
drugorzędna. Wypełnianie papierów znajduje się na
samym końcu listy moich priorytetów. Wypełnię to,
kiedybędę miał czas i kiedyskończę to, co dla mnie
waz˙niejsze. A teraz wynoś się do swoich papierów i nie
zawracaj mi głowy.
Kaye jak niepyszny ruszył przed siebie, a Mike
spokojnie wrócił do przerwanej rozmowy.
– No i jak się spisałem, proszę pani? Zdałem
egzamin? – rzucił beztrosko Mike, wchodząc do biura
Jenny.
– Jeśli chodzi o umiejętności nauczania, doskonale.
Ale nie z tego, jak potraktowałeś tego faceta z kadr.
Jaką szkołę dobrego wychowania kończyłeś? Ten
urzędnik wykonuje jedynie swoją pracę. Dlaczego na
niego napadłeś?
Mike z kamienną twarzą patrzył na trzymany w ręku
plik kwestionariuszy.
– Wykonuje swoją pracę? On ją zdecydowanie
przecenia. Zupełnie nie zdaje sobie sprawyz tego, jak
waz˙ne jest to, co robią te dziewczyny. To nadęty urzę-
das. Poza tym ja juz˙ raz wypełniałem te formularze,
w trzech egzemplarzach. On je po prostu zgubił.
Siostro Carson, papierki w szpitalu to nieszczęście
większe niz˙ wszystkie wirusy razem wzięte.
Westchnęła. Fakt, papierkowa robota jest przytła-
czająca, nigdy jednak nie przyszło jej do głowy, z˙eby
kwestionować jej sens.
– Pora na lunch – zauwaz˙ył Mike, zmieniając te-
mat. – Moz˙e pójdziesz ze mną do bufetu? Postawię ci
kanapkę z jajkiem.
Pokręciła głową.
– Przyniosłam kanapkę z domu. Zostaję tu, będę
pracowała i piła mnóstwo kawy.
– Czywobec tego, jeśli kupię sobie kanapkę, będę
mógł popracować u ciebie? Chciałbym skorzystać
z twoich kartotek. A moz˙e przyokazji dla mnie rów-
niez˙ znajdzie się trochę kawy?
– No dobrze, ale nie licz na pogaduszki. Naprawdę
muszę popracować.
– Doskonale. Będę za dziesięć minut.
Kiedywrócił z bufetu, nalała mu kawyi pokazała,
gdzie znajdują się kartoteki, po czym kaz˙de z nich
zajęło się swoją pracą. Jennymusiała napisać opinie
o studentkach, które miałybyć następnie przedstawio-
ne zainteresowanym i omówione z nimi. To była
bardzo waz˙na część jej pracy, musiała więc solidnie ją
wykonać. Wciąz˙ jednak nie mogła się skoncentrować.
Ta cisza irytowała ją. Zerknęła na Mike’a.
Przystojny, pomyślała, wysoki i doskonale zbudo-
wany. Trochę od niej starszy, ale niewiele. Doskonale
ubrany i zawsze stosownie do okazji. Ma sympatyczny
głos. Ciekawe, jaki byłby, gdyby... Nie, co tez˙ przy-
chodzi jej do głowy. To przeciez˙ tylko kolega z pracy.
W końcu miała dosyć tej ciszy.
– Mógłbyś pracować gdzie indziej – powiedziała.
– Jest tyle innych miejsc. I nie mów, z˙e musisz mieć
dostęp do moich kartotek. Na razie wciąz˙ przeglądasz
tę samą. Równie dobrze mógłbyś ją wypoz˙yczyć.
Dlaczego mówi takim rozdraz˙nionym głosem?
Mike jednak nie wydawał się ani rozbawiony, ani
poirytowany.
– Chcę po prostu być w tym samym pokoju co ty
– odparł.
– Dlaczego?
Zastanawiał się przez chwilę, po czym wskazał ręką
na maleńkie lusterko, które Jennyzostawiła na blacie,
a które teraz było oparte o ścianę.
– Zerkałem na twoje odbicie w tym lusterku. Masz
taką śliczną twarz. I ta niesamowita aura wokół ciebie.
Kiedyjestem w pobliz˙u, czuję twoje ciepło.
Spojrzała na niego ze zdumieniem.
– Nie jestem ciepła. Wręcz przeciwnie, mówi się
o mnie, z˙e jestem zimna. Poza tym widzimy się dopiero
trzeci raz. Jak moz˙esz chcieć być blisko mnie?
– Naprawdę dopiero trzeci raz? Mimo to pamiętam
kaz˙dą sekundę tych spotkań. Czy wiesz, jak długo
patrzyłem na ciebie na przyjęciu, zanim odwaz˙yłem
się do ciebie podejść? Jenny, nigdy jeszcze nie spot-
kałem kogoś takiego jak ty.
– To jakiś absurd! Nie moz˙esz, nie powinieneś tak
mówić! Takie sprawy wymagają czasu. Poza tym ja...
nie jestem pewna. Ja... – Nie miała pojęcia, co powie-
dzieć.
Podszedł do niej i delikatnie ujął jej dłonie.
– Naprawdę nie czujesz, z˙e coś jest międzynami?
Postaraj się być uczciwa, w stosunku do mnie i do
siebie.
Usiłowała uwolnić ręce.
– Nie interesują mnie męz˙czyźni – odparła. – I jest
mi z tym dobrze. Dawno juz˙ podjęłam taką decyzję.
– Jednak ja to nie jacyś tam męz˙czyźni. Jestem
kimś konkretnym. Kimś, kogo właśnie spotkałaś. A de-
cyzję zawsze moz˙na zmienić.
– Ale ja nie chcę niczego zmieniać – powtórzyła
z uporem. – I dobrze mi z tym. Cierpienie nie jest
czymś, bez czego nie potrafię z˙yć.
– Cierpienie. Interesujące słowo. Czymoz˙esz mi
powiedzieć, dlaczego akurat teraz przyszło ci ono
do głowy?
– Nie.
Kategoryczny ton tej odmowy sprawił, z˙e Mike się
poddał. Zdawał się nad czymś zastanawiać, a Jenny nie
bardzo wiedziała, jak ma się zachować. Nie dalej jak
dziesięć minut temu mogła przysiąc, z˙e jest zadowolo-
na ze swego z˙ycia. Teraz nie była juz˙ tego taka pewna.
– W tym tygodniu czeka nas duz˙o pracy– dodał po
chwili. – Przydzielono mi kilka dodatkowych wy-
kładów i pewnie będziemysię spotykać na przedpo-
rodowym. Na razie najbliz˙szą niedzielę mam wolną.
A ty ?
– Ja prawie wszystkie weekendy mam wolne. Chy-
ba z˙e sama z tego rezygnuję. Ale ten najbliz˙szymam
wolny. Dlaczego pytasz? Mam nadzieję, z˙e nie chcesz
się ze mną umówić. Poniewaz˙ moja odpowiedź
brzmiałabynie.
– Boisz się mnie czysiebie?
Jennynie miała ochotyodpowiadać na to pytanie.
– Potrzebuję ruchu – ciągnął z uśmiechem Mike.
– Ten szpital nie stwarza ku temu zbyt wielkich
moz˙liwości. Poprzednio, z˙ebydotrzeć do kliniki, mu-
siałem iść pod górę sześćset do dziewięciuset metrów.
I bardzo mi tego brak! Chyba masz jakieś turystyczne
obuwie? Mogę się załoz˙yć, z˙e nie uz˙ywałaś go od
dawna.
Spojrzała na niego ze zdumieniem.
– Tak, mam takie butyi rzeczywiście dawno nie
byłam na jakiejś dłuz˙szej wędrówce. Kiedyś... bardzo
to lubiłam. Powiedziałam ci jednak, z˙e wyprawy z męz˙-
czyznami nie wchodzą w grę. Nie łączę spraw zawodo-
wych z z˙yciem prywatnym.
– Mam ochotę wybrać się do Conway Valley,
wspiąć się w górę i powędrować wzdłuz˙ połoz˙onego
wśród wzgórz jeziorka – ciągnął, jakbynie słyszał jej
słów. – Nie będziesz wędrowała z męz˙czyzną, lecz po
prostu z człowiekiem. Powiedzmyz kolegą. Sądzę, z˙e
ci się spodoba.
Kiedy się nad tym zastanowiła, przyznała mu rację.
Od dawna nie ruszała się nigdzie z domu, a od trzech lat
nie miała nawet prawdziwego weekendu...
– Jak się tam dostaniemy? – zapytała, czując, z˙e jej
opór słabnie.
Wzruszył ramionami.
– Wynajmę auto. Wkrótce mam zamiar coś sobie
kupić, ale jeszcze nie podjąłem decyzji.
– Moz˙emypojechać moim. Chyba z˙e jesteś zbyt
zarozumiały, aby pozwolić wieźć się kobiecie.
Roześmiał się.
– W Peru zdarzyło się, z˙e kobieta, starsza ode mnie,
niosła mój plecak, poniewaz˙ było bardzo wysoko, a ja
nie mogłem złapać tchu. I nie jestem zarozumiały.
Szczegółyustalimypóźniej. No więc jak, zgadzasz się?
Nawet nie była pewna, dlaczego powiedziała tak.
Moz˙e dlatego, z˙e go lubiła, a moz˙e nagle zdała sobie
sprawę, z˙e jej z˙ycie było ostatnio niezbyt ciekawe
i zapragnęła zmiany. Ale...
– Mike! To będzie wyprawa dwojga przyjaciół. Nic
więcej.
– A cóz˙ mogłobybyć innego?
Zaraz potem oznajmił, z˙e wynotował juz˙ wszystko,
co go interesowało, i z˙e o parę rzeczyzapyta konsultan-
ta. Kiedy tylko znalazł się na korytarzu, odetchnął
z ulgą, wyjął chustkę i otarł pot z czoła. Wreszcie ma to
za sobą! Starał się zachować spokój, ale gdyby Jenny
wiedziała, ile go to zdrowia kosztowało!
W końcu zgodziła się spędzić z nim całydzień. I to
był sukces. Miał do wyboru dwie drogi: albo zadowolić
się tym, z˙e na razie będzie jedynie sympatycznym
kolegą, starając się stopniowo przekonać ją do siebie,
albo spróbować innej, bardziej szokującej taktyki.
Zdecydował się na wariant drugi.
Intrygowało go, dlaczego się zgodziła. Być moz˙e ta
dziewczyna z lodu zaczyna wreszcie topnieć. A co do
dwojga przyjaciół, którzy wybierają się jedynie na
wycieczkę... cóz˙, wkrótce się okaz˙e.
Tego wieczoru po powrocie do domu Jennyusiadła
do komputera. Zakończyła sześciomiesięczną ocenę
studentek i porównywała ją z poprzednią, aby się
przekonać, czypojawiłysię jakieś problemy
, które
wymagałyby rozwiązania. Poza jednym przypadkiem
takich problemów jednak nie było.
Nie musi więc dalej pracować. Jeśli to robi, to
jedynie dlatego, by nie myśleć o Mike’u. Od dawna
z nikim się nie umawiała. Dlaczego więc zmieniła
zdanie?
Nie potrafiła przestać o tym myśleć. Zamknęła więc
plik i tępo patrzyła na migający ekran komputera. Czy
to zaczęło się od tamtego pierwszego pocałunku,
zaledwie trzydni temu?
Czuła kompletnyzamęt w głowie. Niespodziewanie
przypomniała sobie pewną technikę, której nauczyła
się parę lat temu. Problemystają się prostsze, jeśli się je
przeniesie na papier.
Otworzyła nowy plik i nadała mu nazwę: ,,Jenny
Carson – historia z˙ycia’’. Utworzyła pięć kolumn:
imię, jego wiek, jej wiek, za, przeciw. Następnie
zaczęła wpisywać informacje.
Jej pierwszym chłopakiem był Jack Mayhew. Miał
siedemnaście lat, ona piętnaście. Za: była w wieku,
kiedykaz˙da dziewczyna musi mieć chłopca. Jack był
przystojny i starszy od niej, więc Jenny była dumna, z˙e
moz˙e się z nim pokazać. Poza tym pomagał jej w nau-
ce. Przeciw? Chciał więcej, niz˙ ona gotowa była mu
dać. W efekcie straciła go na rzecz innej, bardziej
doświadczonej dziewczyny, która miała znacznie
mniejsze opory.
Następnybył Martin Meres – pewien młodylekarz,
którego poznała, gdyodby
wała staz˙. Był powaz˙ny
i bardzo ambitny. Za: doskonale się rozumieli i mieli
wspólne zainteresowania. Ale w tym związku nie było
prawdziwej namiętności. Kiedyobjął stanowisko
w odległym szpitalu, pisali do siebie przez jakiś czas,
po czym ich kontakty się urwały.
Później był Lennie Rossiter, pewien początkujący
lekarz, przyktórym poznała prawdziwą namiętność.
To, co do niego czuła, jednocześnie ekscytowało ją
i przeraz˙ało. Za: była pewna, z˙e go pragnie, przynaj-
mniej fizycznie. Przeciw: nie była pewna, czy chce
z nim być. Pewnego wieczoru obraził ją, bardzo się
pokłócili, po czym Jenny z nim zerwała. Później starał
się ją odzyskać, ale ona juz˙ go nie chciała. Uraz˙ony,
opowiadał o niej niestworzone historie. Bardzo ją to
wówczas dotknęło.
Ciekawe. Była pewna, z˙e Mike nigdybysię tak nie
zachował.
Potem było jeszcze kilku męz˙czyzn: Jeden był
dyrektorem szpitala, drugi, z zupełnie innej branz˙y, do-
radcą prawnym. Obydwu bardzo lubiła, ale te związki
równiez˙ nie spełniłyjej oczekiwań.
W końcu poznała Petera Murphy’ego. Myślała, z˙e
to męz˙czyzna, który jest w stanie dać jej wszystko,
czego pragnęła.
Wpisała jego nazwisko na listę, po czym szybko
wykreśliła pozostałe. Tamci męz˙czyźni byli bez zna-
czenia. Peter był tym, który zawaz˙ył na całym jej z˙yciu
i musiał zrobić bardzo wiele, abyto wszystko znisz-
czyć. Kiedy o nim pomyślała, ciarki przebiegły jej po
plecach. Obiecała sobie, z˙e cokolwiek się wydarzy,
nigdynie pozwoli, abyMike Donovan zanadto się do
niej zbliz˙ył.
Ale rzeczywistość była taka, z˙e musiała z nim
pracować. Spotkali się następnego dnia podczas ob-
chodu na przedporodowym. Wyznaczyła cztery prak-
tykantki do uczestniczenia w badaniu pacjentek i pode-
jmowaniu decyzji o ich przyszłym leczeniu.
– Dziewczyny są nowe, to ich pierwszy dzień
w szpitalu – wyjaśniła Mike’owi. – Na razie niech
tylko obserwują, potem sama postaram się odpowie-
dzieć na ich pytania.
Jennynie brała udziału w obchodzie. Siedziała
w gabinecie ordynatora i przeglądała karty pacjentów,
usiłując nie myśleć o Mike’u. Kiedy obchód się skoń-
czył, przydzieliła kaz˙dą z uczennic innej pielęgniarce.
Tym razem będą mogły rozmawiać z pacjentkami,
starać się je uspokoić i dodać odwagi. Potem Jenny
zapyta o ich spostrzez˙enia i ewentualne uwagi.
Mike nie wrócił do gabinetu ordynatora. Jenny
pomyślała, z˙e pewnie chciał porozmawiać prywatnie
z którąś z pacjentek. Przez jakiś czas pracowała jesz-
cze, gdyjedna z pielęgniarek, wsunąwszygłowę
w drzwi, powiedziała:
– Jenny? Jeśli masz ochotę wystąpić w roli arbitra,
to idź na oddział. Obawiam się, z˙e doktor Donovan ma
zamiar zamordować jednego z ojców.
– Zamordować? Chyba przesadzasz. – Jenny wes-
tchnęła. Z jakichś powodów na tym oddziale często
zdarzałysię problemyz ojcami. Moz˙e to skutki silnego
stresu? Pod tym względem oddział pourodzeniowy był
znacznie spokojniejszy. – Który to ojciec?
– To Brent. Doktor Donovan zabrał go do pokoju
wypoczynkowego.
A więc to Brent. Jeśli go spotka coś przykrego,
Jenny nie będzie się tym przejmowała. Często był pod
wpływem alkoholu albo i czegoś znacznie gorszego.
A kiedyJennyrozbierała jego z˙onę, widziała na jej
ciele siniaki, które z pewnością nie powstałyod ude-
rzenia o meble.
Ale nie miała wątpliwości, z˙e Mike sobie z nim
poradzi. Szybko przeszła przez oddział i skierowała
się do wskazanego jej przez pielęgniarkę niewiel-
kiego pokoju. Mike stał z pociemniałą z gniewu
twarzą i skrzyz˙owanymi ramionami i patrzył na ma-
łego człowieczka, któryz niepewną miną siedział
w fotelu. Jennywidziała, z˙e usiłował wstać, ale Mike
połoz˙ył mu rękę na ramieniu i zmusił, aby usiadł
ponownie.
– Nie skończyłem jeszcze – syknął. – W domu
moz˙e się pan odzywać, jak chce, ale proszę nie
próbować tego tutaj. Szczególnie proszę nie mówić tak
do swojej z˙ony. Czeka ją szereg bolesnych i uciąz˙-
liwych badań, potrzebuje więc spokoju i wsparcia.
Jeśli nie potrafi odpowiedzieć na pana pytanie, proszę
zwrócić się do mnie. Czyto jasne?
– Nie moz˙e pan mówić do mnie w ten sposób!
Złoz˙ę na pana skargę.
– Zapewniam, z˙e mogę. W przyszłości, jeśli zechce
pan wejść na oddział, proszę poczekać na zewnątrz, az˙
zjawi się ktoś z ochronyi wejdzie razem z panem.
Jasne?!
Jennyze zdumieniem patrzyła na to, co stało się
potem. Ręka Mike’a zagłębiła się w kieszeni Brenta,
aby wyciągnąć z niej maleńką paczuszkę z białym
proszkiem. Mike spojrzał na nią, następnie na Brenta.
Jennywidziała wyraz jego twarzyi przez chwilę
myślała, z˙e wygląda tak, jakby miał rzeczywiście
mordercze zamiary. Widziała równiez˙ przeraz˙enie na
twarzyBrenta. Mike patrzył na niego w milczeniu.
– Zabieram to – odezwał się po chwili. – A właś-
ciwie nie zabieram, lecz kradnę. – Wskazał ręką na
telefon. – Dlaczego nie dzwoni pan na policję i nie
składa doniesienia?
Twarz męz˙czyzny wykrzywiły strach i złość.
– Lepiej uwaz˙aj. Moz˙e myślisz, z˙e....
Mike chwycił Brenta za ramię i zmusił do wstania.
– Straciłem juz˙ dość czasu. Wynoś się! I pamiętaj,
co powiedziałem o ochronie – warknął, po czym
popchnął męz˙czyznę w stronę drzwi i zmusił do
wyjścia. Przez jakiś czas stał tam jeszcze, jakby się
chciał upewnić, z˙e Brent odszedł.
– Uwaz˙asz, z˙e to było mądre? – zapytała Jenny.
Reakcja Mike’a moz˙e i była uzasadniona, ale zdecy-
dowanie się jej nie spodobała.
Wzruszył ramionami.
– Najwaz˙niejsze, z˙e było skuteczne.
– Co jest w tej białej paczuszce?
– Kokaina. Ten typ zostawił na chwilę z˙onę i wy-
szedł do toalety. Wtedy pewnie ją sobie zaaplikował.
Kiedywrócił, by
ł nienaturalnie pobudzonyi agre-
sywny.
Jennywestchnęła.
– Wiem, z˙e czasem inaczej nie moz˙na. Ale w miarę
moz˙liwości trzeba tego unikać. Tacytatusiowie za-
zwyczaj wyładowują złość na z˙onach. Co więc zrobi-
myw sprawie pani Brent?
Spojrzał na nią uwaz˙nie.
– Miałaś juz˙ jakieś podejrzenia w stosunku do tego
typa, prawda? Rozmawiałem z jego z˙oną, kiedyon
wszedł. Zobaczyłem wtedy w jej oczach... strach. Ty
takz˙e musiałaś to zauwaz˙yć.
– Miałam zamiar skontaktować się z pomocą społe-
czną – odparła. – Teraz obydwoje moz˙emysporządzić
meldunek. Ale porozmawiamyo tym później. – Mil-
czała przez chwilę. – Jest jednak coś innego, o czym
chciałabym z tobą porozmawiać. Kaz˙demu z nas zda-
rza się czasem złościć na pacjentów i ich krewnych,
i czasem mamynawet prawo im to okazać. Tym razem
jednak posunąłeś się za daleko. Ten człowiek się ciebie
bał. Prawdę mówiąc, ja tez˙ się bałam.
Wyglądał na skonsternowanego.
– Moz˙e trochę przesadziłem, ale jestem bardzo czu-
łyna punkcie narkotyków.
Jenny zamyśliła się, po czym nieoczekiwanie zapy-
tała:
– Niedawno wróciłeś z Ameryki Południowej. Czy
duz˙o czasu spędziłeś w Kolumbii?
– Trochę.
– To z Kolumbii pochodzi większa część kokainy?
– Tak.
Sprawiał wraz˙enie poruszonego. Podniósł rękę
i przesunął dłonią po biegnącej przez policzek szramie,
tak jak to juz˙ robił niejednokrotnie, i nagle Jenny
przyszła do głowy dziwna myśl.
– Ta blizna jest pamiątką stamtąd?
– Bystra jesteś. Starałem się utrzymać to w tajem-
nicy. Ale jeśli chcesz, opowiem ci o tym.
Zastanawiała się, czychce usłyszeć tę historię. Ona
moz˙e ich do siebie zbliz˙yć. Czy tego chce równiez˙?
– Chętnie posłucham – odparła po zastanowieniu.
Siedzieli w ogrodzie Setchell Arms, w pubie poło-
z˙onym parę kilometrów od szpitala. Jenny celowo
wybrała to miejsce, by mogli spokojnie porozmawiać.
– Moz˙e moglibyśmy tu coś zjeść? – zasugerował
Mike.
– Przykro mi, ale mam duz˙o pracyw domu. – Była
to tylko w części prawda.
Siedzieli więc naprzeciw siebie, on przykuflu piwa,
ona przyszklance mroz˙onej herbaty.
– Znowu dotykasz tej blizny – powiedziała, gdy
przesunął dłonią po policzku. – Zauwaz˙yłam, z˙e robisz
to tylko wtedy, kiedy jesteś niespokojny albo ziry-
towany.
– Jesteś spostrzegawcza, Jenny. Niewiele ujdzie
twojej uwadze, prawda? Widziałem cię ze student-
kami. Czyone zdają sobie sprawę z tego, jak dobrze je
znasz?
– Staram się wszystko robić jak najlepiej. Moim
obowiązkiem jest wiedzieć, jak zareagują w trudnej
sytuacji. To samo dotyczy wykładowców.
– Rozumiem. A więc chcesz się dowiedzieć, dla-
czego tak bardzo poruszyła mnie sprawa tych nar-
kotyków? Chyba kaz˙dylekarz czypielęgniarka zarea-
gowalibypodobnie. Sue mówi, z˙e oddział nagłych
wypadków miałby o połowę mniej pracy, gdyby nie
musiał zajmować się ofiarami nałogów.
– Mike, nie kręć – zaprotestowała. – Jesteśmytu,
poniewaz˙ chciałeś mi o czymś opowiedzieć.
– W porządku. Zastanawiałem się tylko, co w tej
całej historii jest najistotniejsze.
– Pomyśl o wywiadzie lekarskim. W nim wszystko
jest istotne, nawet najmniejszydrobiazg.
– Masz rację, opowiem ci więc wszystko. Chociaz˙
niektóre rzeczymogą ci się nie spodobać.
Spojrzał przed siebie, ale Jennyodniosła wraz˙enie,
z˙e nie widzi ani trawy, ani otaczających pub krzewów,
a jedynie lasy dalekiego kraju.
– Mniej więcej dwa lata temu pewna organizacja
charytatywna zaproponowała mi wyjazd na pół roku
w górzyste okolice Kolumbii. Miałem zająć się szkole-
niem chętnych do zawodu połoz˙nej. Jedyny kłopot był
w tym, z˙e nie mogli mi zagwarantować bezpieczeńst-
wa. Nikt nie wiedział, kto kontroluje teren: siłyrządo-
we czylokalni gerylasi, którzyuprawiają i eksportują
kokainę. Ale organizacja charytatywna sądziła, z˙e jeśli
będę odbieranyjedynie jako ktoś, kto pomaga miejs-
cowej ludności, nie powinienem mieć problemów.
– Czyznałeś ich język?
– Na tyle, z˙ebysię z nimi porozumieć. Poza tym
miałem przydzielonego miejscowego tłumacza, który
pełnił jednocześnie rolę przewodnika. – Jego wzrok
nagle stracił senny wyraz. – To była kobieta, nazy-
wała się Inez Sanchez. Była o trzy lata młodsza ode
mnie i taka piękna, jak piękne potrafią być kobiety
z gór... Zakochałem się w niej – dodał po chwili.
– Myślałem, z˙e to kobieta, z którą chciałbym spędzić
resztę z˙ycia, którą mógłbym poślubić. Ale tymczasem
czekała nas praca, ogromna praca. Zbyt wiele kobiet
i dzieci umierało, a wcale nie musiało tak być. I to było
na razie najwaz˙niejsze.
– Ale czyty... czywy...?
– Chodzi ci o to, czyspaliśmyze sobą? Tak.
Jennynie była pewna, co czuje. On zakochał się
w jakiejś kobiecie, chciał ją poślubić, spał z nią.
Oczywiście to nie jej sprawa, cóz˙ mogło ją to ob-
chodzić? Czyz˙by? Dlaczego tak bardzo zirytowało ją
to wyznanie? Dlaczego czuła się upokorzona?
– Myślałam, z˙e masz zamiar wyjaśnić mi, skąd
masz tę bliznę. Nie interesują mnie twoje prywatne
sprawy.
Widziała, z˙e się uśmiechnął i zrozumiała, z˙e on zna
powód jej irytacji. I to zirytowało ją jeszcze bardziej.
– Ta historia ma ścisłyzwiązek z tą blizną.
Nagle z jego twarzyzniknął uśmiech, a Jennynie
potrafiła odgadnąć, co na niej teraz było: złość, gorycz
czyraczej smutek. Ponownie dotknął palcami blizny.
– Miałem za sobą cięz˙ki dzień i odpoczywałem,
kiedyw moim pokoju zjawiła się poruszona Inez.
Powiedziała, z˙e odwiedziła przyjaciół rodziny. Pewna
młoda dziewczyna, z˙ona jednego z synów gospodarzy,
rodziła od dwunastu godzin. Były jakieś komplikacje,
a Inez zapytała, czy mógłbym tam pojechać. Odpar-
łem, z˙e wezmę tylko torbę lekarską i ruszamy.
– Mów dalej – poprosiła, gdyMike nagle umilkł.
– Byłem zaskoczony ogromną odległością, którą
musieliśmypokonać. Zdumiał mnie tez˙ kierunek jaz-
dy. Te strony były niebezpieczne. Ilekroć musieliśmy
tam jechać, zawsze robiliśmyto pod eskortą armii.
Inez była jednak taka pewna siebie... W końcu przy-
byliśmy do na wpół opuszczonej farmy. Wjechaliśmy
na podwórze, a wtedypodeszło do nas trzech młodych
uzbrojonych męz˙czyzn. Ale kiedy zauwaz˙yli Inez, ich
twarze wypogodziły się. Zapytałem Inez, co to ma
znaczyć. W odpowiedzi usłyszałem, z˙e wszystko się
wkrótce wyjaśni.
Weszliśmydo domu, a tam by
ło jeszcze więcej
uzbrojonych ludzi. Wprowadzono nas do sypialni,
gdzie miałem zbadać pacjentkę. Ale to wcale nie była
rodząca kobieta, tylko męz˙czyzna z raną postrzałową
w klatce piersiowej, w którą wdała się infekcja. On
umierał. Kiedyzbliz˙yłem światło do jego twarzy,
poznałem go natychmiast. Plakaty z jego podobizną
wisiałyprawie na kaz˙dym słupie ogłoszeniowym. To
był przywódca gerylasów, który kontrolował uprawę
kokainyw promieniu wielu kilometrów.
– A więc nie było tam z˙adnej cięz˙arnej kobiety?
– Nie. Zapytałem Inez, co się stało. Odparła, z˙e
wszystko mi wyjaśni. Byłem jednak lekarzem i przede
wszystkim musiałem zająć się pacjentem. Inez świet-
nie zdawała sobie sprawę, z˙e tylko natychmiastowa
interwencja moz˙e uratować mu z˙ycie. I z˙e jeśli on
umrze, ja za to zapłacę. Kiedyzasugerowałem, z˙e
szpital byłby dla niego najlepszym rozwiązaniem,
roześmiała się.
– Ale przeciez˙ tynie jesteś chirurgiem!
– Wtedy byłem. Byłem wszystkim: anestezjolo-
giem, chirurgiem i instrumentariuszką. Wyjąłem po-
cisk, oczyściłem ranę, zaszyłem ją i powiedziałem, z˙e
teraz przynajmniej ma szansę z tego wyjść. Wciąz˙
dręczyła mnie jednak myśl, dlaczego Inez mnie oszu-
kała? Myślałem, z˙e mnie kocha. Czykiedyś ktoś cię
oszukał, Jenny? Czy wiesz, co się wtedy czuje? Kiedy
dociera do ciebie, z˙e wszystko, w co od kilku miesięcy
wierzyłeś, było jedynie z˙ałosną farsą?
Nagle Jennypoczuła dla niego ogromne współ-
czucie. Mają ze sobą więcej wspólnego, niz˙ przypusz-
czała.
– Ja tez˙ byłam oszukana – przyznała. – A teraz
dokończ tę historię.
Wzruszył ramionami.
– Pewnie domyślasz się reszty. Inez nalez˙ała do
pewnej rodziny, która na kokainowym interesie zrobiła
fortunę. A ten ranny był jej kuzynem. Interesowała ją
moja praca, wierzyła, z˙e niosę pomoc lokalnej społecz-
ności, ale rodzina była na pierwszym miejscu. A co do
miłości, to... podobałem jej się, co niewątpliwie uprzy-
jemniało pracę. Wszystko mogło być jak dawniej, ale
takich przypadków mogło być więcej. I byłbym dobrze
opłacany.
– Skąd więc ta blizna?
– Nie przyznałem się Inez do moich wątpliwości.
Powiedziałem, z˙e muszę iść do auta po lekarstwa.
Straz˙nika, który mi towarzyszył, powaliłem na ziemię
i rzuciłem się w kierunku bramy. Wybiegł drugi
straz˙nik. Rzucił we mnie maczetą, i trafił. Gonili mnie,
ale ja uciekałem i kiedydotarłem do lasu, udało mi się
ich zgubić. Jednak strasznie krwawiłem.
– I...?
– Znalazłem drogę przez las, biegłem dalej, az˙
w końcu straciłem przytomność. Ocknąłem się w szpi-
talu. Znalazł mnie pewien farmer, opatrzył mi ranę
i przywiózł do miasta. Zostałem przyjęty do szpitala,
i przez˙yłem.
– A co się stało z Inez?
– Złoz˙yłem doniesienie na policji. Wysłano na
farmę wojsko, ale nikogo tam nie było. Inez juz˙ nie
zobaczyłem. Przydzielono mi innego tłumacza, a po
dwóch dniach byłem znowu w pracy. Dzieci ciągle
przychodzą na świat, Jenny.
Usiłowała sobie wyobrazić, jak musiał się czuć.
Musiała tez˙ zadać mu waz˙ne pytania.
– Sądziłeś, z˙e kochasz tę kobietę, i z˙e ona kocha
ciebie. Czybędziesz w stanie znowu komuś zaufać?
– To moz˙liwe – odparł. – Trudne, ale moz˙liwe.
ROZDZIAŁ TRZECI
Do końca tygodnia nie widywała Mike’a zbyt częs-
to. Zastanawiała się nawet, czyczasem jej nie unika,
abynie dać jej okazji do rezy
gnacji ze wspólnej
wyprawy do Walii. Nie musiał się jednak tego oba-
wiać, bo w istocie ona nie mogła się jej wręcz do-
czekać.
Mike zadzwonił do niej w porze lunchu.
– Jestem właśnie w połowie okropnie nudnego
spotkania – powiedział. – Chciałem tylko uzgodnić
szczegółyna jutro. Co do pogody, to prognozybrzmią
optymistycznie.
– Nie mogę się juz˙ doczekać. Skąd mam cię ode-
brać? I o której godzinie?
– Podjedź pod dom mojej siostry. – Podał jej adres.
– Jeśli przyjedziesz o wpół do dziewiątej, zdąz˙ymy
wypić razem kawę. Ty prowadzisz, wobec tego ja biorę
na siebie przygotowanie kanapek. Nie zapomnij o swe-
trze i płaszczu przeciwdeszczowym.
– Byłam kiedyś niezłym piechurem – zapewniła.
Odłoz˙yła słuchawkę i uśmiechnęła się do siebie.
Jutro czeka ją nowe doświadczenie. Ciekawe, jak bę-
dzie się czuła po powrocie? Podejrzewała, z˙e jej z˙ycie
moz˙e się trochę zmienić.
Sobotni dzień zapowiadał się wspaniale. Pogoda juz˙
od rana była cudowna, a Jenny czuła dreszczyk emocji,
wkładając sportowystrój do wędrówek, którego nie
uz˙ywała od lat. Cieszyła się tez˙, z˙e znowu zobaczy
Sama i Sue. Kiedyzjawiła się w ich domu, Mike był juz˙
spakowany, a w dzbanku czekała świez˙o zaparzona
kawa.
– Nie pozwól mu narzucać tempa – ostrzegała Sue.
– Ostatnie lata spędził w górach i jest w świetnej
kondycji. Jeśli zechcesz odpocząć albo popatrzeć na
pięknywidok, po prostu się zatrzymaj i to zrób.
– W tej rodzinie poganiaczem niewolników jesteś
ty– zaprotestował Mike. – Muszę wy
brać się na
wycieczkę, bo jest to jedyny sposób uwolnienia się od
pracyw ogrodzie.
– Zawsze istnieje jakieś jutro – zauwaz˙yła z uśmie-
chem Sue. – Sam! Do buzi, nie na podłogę.
Śniadania Jennyzawsze byłyciche i samotne. To
przekomarzanie się przy kawie było dla niej czymś
zupełnie nowym i bardzo sympatycznym.
Pojechali drogą szybkiego ruchu przez nowy tunel,
następnie szosą w kierunku Walii. Mike nie nalez˙ał do
uciąz˙liwych pasaz˙erów. Nie wtrącał się do tego, jak
Jennyprowadzi i przez całyczas opowiadał o swoim
z˙yciu w Ameryce. Jenny słuchała go z przyjemnością
i bardzo z˙ałowała, z˙e skręcili w boczną drogę, bo tam
musiała bardziej skoncentrować się na jeździe. Za to
widoki były coraz piękniejsze.
W końcu, po dosyć nerwowej jeździe po wijącej się
w górę serpentynie, Mike kazał jej się zatrzymać.
Zaparkowała samochód pod drzewami, po czym dalej
poszli pieszo. Po dziesięciu minutach ujrzeli błękitne
jezioro otoczone górami.
– Alez˙ tu pięknie! – westchnęła Jenny. – Nie
miałam pojęcia, z˙e jest coś tak fascynującego zaledwie
o dwie godzinydrogi.
– Nigdynie wiesz, co moz˙esz odkryć, zanim
tego nie zobaczysz – rzucił enigmatycznie. – To
sprawdza się równie dobrze w z˙yciu, jak i w przy-
rodzie. Teraz ruszamyw górę, a potem obejdziemy
ten grzbiet.
– Naprawdę? – W głosie Jennyzabrzmiało powąt-
piewanie.
– Naprawdę. Zanim się zorientujesz, juz˙ tam bę-
dziemy.
Jednak wcale nie było to takie proste. Jenny podej-
rzewała, z˙e Mike ze względu na nią specjalnie zwal-
nia. I chociaz˙ z trudem łapała oddech, trochę ją to
irytowało.
– Dam sobie radę – mruknęła. – Nie musisz się na
mnie oglądać. Jeśli chcesz iść szybciej, proszę. Dogo-
nię cię.
Pokręcił głową.
– To nie są wyścigi. Idziemy w górę razem. A teraz
popatrz w dół i przekonaj się, jaką drogę mamyza
sobą.
To, co zobaczyła, dodało jej otuchy. Jezioro na dnie
dolinywy
dawało się znacznie bardziej odległe niz˙
szczyt ponad nimi. W końcu tam dotarli. Ściez˙ka była
teraz mniej stroma, ale wiatr nieco się wzmógł. I nagle
w oddali ujrzeli innyszczy
t, a po pięciu minutach
wędrówki kolejną dolinę. Widok był oszałamiający.
Na chwilę zapomniała o zmęczeniu. Kilka razy
Mike podawał jej rękę na bardziej stromych podejś-
ciach. Teraz ponownie ujął jej dłoń i poprowadził
w stronę miejsca osłoniętego przed wiatrem skalną
ścianą.
– Moz˙emytu usiąść i odpocząć – oznajmił. – Myś-
lę, z˙e zasłuz˙yliśmy na lunch.
Rozłoz˙ył koc i usiadł obok niej. Oparła się plecami
o skałę i jak urzeczona patrzyła na roztaczający się
przed jej oczami widok. Jeszcze nigdynie czuła się
taka szczęśliwa.
Mike nalał jej kawyz termosu i podał kanapkę.
– Zanim zapytasz, pochwalę się, z˙e to ja przygoto-
wałem ten lunch – oznajmił. – Chciałem, z˙ebykaterin-
giem zajęła się firma Donovan i spółka. Samowi tak się
to spodobało, z˙e musiałem i jemu zrobić kanapki.
Pewnie juz˙ je zjadł.
Zaśmiała się cicho.
– Dobrze ci to idzie. Chyba cię zatrudnię na stałe.
– Doskonały pomysł. A co otrzymam w zamian?
– rzucił z błyskiem w oczach.
– Właściwie dlaczego tak cię tu ciągnie? – zapyta-
ła, chcąc zmienić temat.
Wskazał ręką na błękitne pasmo gór.
– Lubię takie rozległe widoki.
– Z jakiegoś szczególnego powodu?
– Uczą mnie dystansu. Sprawiają, z˙e moje kłopoty
wydają się mniejsze. Tam, w dole, była stara kopalnia,
a w istniejących jeszcze budynkach mieszkali górnicy.
Ludzie rodzili się, pracowali i umierali. Niektórzynie
oddalali się od tej maleńkiej osadyprzez całe z˙ycie.
– Dlaczego mi o tym mówisz?
Wzruszył ramionami.
– Z
˙
yli z poczuciem spełnienia. I tak powinniśmy
z˙yć wszyscy. – Nagle objął ją i pocałował.
Znieruchomiała, wahając się, jak powinna zarea-
gować.
– To było miłe – powiedziała po chwili. – Czy
wiesz, z˙e nikt mnie tak nie całował? Nie jestem pewna,
czytego pragnę. Prawdę mówiąc, chyba lepiej, z˙ebyś
więcej tego nie robił.
– Odniosłem wraz˙enie, z˙e się czegoś boisz. Czy
moz˙esz mi o tym powiedzieć?
– Powiedzieć o czym?
– O tym, co dzieje się między nami. Odkąd cię
zobaczyłem, jakaś niewidzialna siła ciągnie mnie do
ciebie. Czuję tez˙, z˙e nie jestem ci obojętny. Coś jednak
sprawia, z˙e nie chcesz się angaz˙ować. Co to jest,
Jenny?
Jego głos był łagodny i bardzo przekonujący. Za-
wahała się. Jednak jej wrodzona ostroz˙ność wzięła
górę.
– Znasz mnie zaledwie od tygodnia – zauwaz˙yła.
– Poznawanie kogoś to długi proces.
– Jenny, kiedy cię zobaczyłem, poczułem się tak,
jakbym cię znał od zawsze, i juz˙ wtedyrozpaczliwie
cię zapragnąłem. Jeśli widzisz coś, czego rozpaczliwie
pragniesz, to starasz się to mieć.
– Ty, być moz˙e, tak. Ja nie jestem pewna, czytego
pragnę. Ilu jeszcze kobiet tak pragnąłeś? A co z Inez?
Mike patrzył na nią w milczeniu.
– Inez to przeszłość – odparł po chwili. – Musiało
minąć trochę czasu, jednak jakoś się z tym uporałem.
Ale przed nią była jeszcze jedna kobieta. Miała coś,
czego od dawna pragnąłem i wciąz˙ jeszcze pragnę.
Jennyze zdumieniem odkryła, jak bardzo ją ta wia-
domość poruszyła.
– Opowiedz mi o niej – poprosiła.
– Nazywała się Lucy Tilling. Miała długie jasne
włosy, które spływały jej na ramiona i zawsze lśniły.
– Kiedyto było?
– Prawie trzydzieści lat temu. Miała cztery lata, a ja
prawie cztery. Była juz˙ więc sędziwą niewiastą i miała
czerwoną gumową piłkę, która, tocząc się, pięknie
dzwoniła, a ja tak bardzo chciałem się nią pobawić, ale
ona mi nie pozwalała...
– Wariat! – zawołała Jenny, chichocząc.
– Gdybyś miała taką czerwoną gumową piłkę, to
pozwoliłabyś mi się nią pobawić? – zapytał cicho,
a Jennywiedziała, z˙e to wcale nie był z˙art.
– Bałabym się, z˙e mi ją zabierzesz i uciekniesz. Ale
moz˙e bym się zgodziła...
Jego pocałunek tym razem był zupełnie inny. Potem
Mike pociągnął ją na koc. Kiedy otworzyła oczy,
ujrzała nad sobą błękitne niebo i szybującego po nim
ptaka. Miała wraz˙enie, z˙e ona szybuje wraz z nim.
Znowu przymknęła powieki. Nie wiedziała, jak długo
tak lez˙eli, czy to były minuty czy godziny. Nie miało
to dla niej znaczenia. Dobrze się czuła w objęciach
Mike’a, musiała jednak wyjaśnić pewne sprawy.
Wysunęła się z jego ramion i usiadła.
– Zapytałeś, co powstrzymuje mnie przed pełniej-
szym zaangaz˙owaniem. Pewnie domyślasz się, z˙e cho-
dzi o męz˙czyznę. O romans.
– Aha – odparł ostroz˙nie.
– Czypróbowałeś się czegoś o mnie dowiedzieć?
– Prosiłem Sue, z˙eby wypytała o ciebie – przyznał.
– Nie chciałem popełnić jakiegoś niewybaczalnego
błędu, a nie śmiałem zapytać ciebie wprost, i w od-
powiedzi usłyszałem, z˙e mam cię traktować przy-
zwoicie.
Jennyuśmiechnęła się.
– Lubię Sue. Tak czyowak nie mam zamiaru
opowiadać ci, co się wydarzyło, poniewaz˙ to nie ma juz˙
znaczenia. Waz˙ne jest, jak to wpłynęło na mnie.
Zwykle, kiedy myślałam o przeszłości, ból i cierpienie
wracały. I nienawidziłam wtedy wszystkich męz˙czyzn.
Nie chciałam mieć z nimi nic wspólnego, nie chciałam
ryzykować, z˙e będę znowu cierpieć. Ale teraz to
minęło, jakbym po długiej chorobie wróciła wreszcie
do zdrowia.
Patrzył na nią ze zdumieniem.
– I to się stało właśnie teraz?
Wzruszyła ramionami.
– Moz˙e przyszedł na to czas. Ale wreszcie mogę
spokojnie patrzeć za siebie. Pamiętam, z˙e czasem było
nam ze sobą dobrze i te wspomnienia dają mi radość.
Wiem oczywiście, z˙e on był dwulicowy, ale to juz˙ nie
boli. Zniknął z mojego z˙ycia. Mogę zacząć od nowa.
– Ujęła w dłonie jego twarz i pocałowała go w usta.
– To tytego dokonałeś, Mike. To dzięki tobie jestem
wolna.
– Jeśli to prawda, to z˙ądam nagrody.
– Być moz˙e kiedyś ją dostaniesz. Na razie wystar-
czynam wzruszeń. – Poderwała się na nogi. – Jestem
taka szczęśliwa, z˙e mam ochotę biegać.
– To biegnij. A potem wróć i znowu mnie pocałuj.
Nadszedł czas powrotu. Mike poprowadził ją gra-
nią, a potem powoli w dół przez mroczne lasysosnowe.
Dla Jenny wszystko było nowe: zapach z˙ywicy, słońce
grzejące w plecy, szum górskich strumieni i dłoń
Mike’a w jej ręce.
Gdydotarli do samochodu, Mike zaproponował, z˙e
tym razem on poprowadzi, na co Jenny chętnie przy-
stała. Powiedział, z˙e odwiezie ją do domu, a potem
taksówką wróci do domu Sue.
– Nie zgadzam się – zaprotestowała. – Najpierw
podjedziemydo domu Sue, a dalej pojadę sama. Nie
zapominaj, z˙e jestem niezalez˙na.
– Nie zapominam. Ale wejdziesz na herbatę?
– Zgoda, jednak nie zostanę zbyt długo. Sue będzie
z pewnością zajęta Samem.
– Coś się zmieniło międzynami.
– Moz˙e. Chociaz˙ tak, rzeczywiście coś się zmie-
niło.
– Niestety, jutro nie moz˙emysię zobaczy
ć. Idę
z Samem i Sue do rodziny. Uzgodniliśmy to dawno
i trudno by mi było się teraz wycofać. – W jego głosie
brzmiał niepokój.
– Nie szkodzi. Muszę trochę pomyśleć i przyzwy-
czaić się do nowej mnie. Poza tym mamy przed sobą
duz˙o czasu, Mike. Moz˙emypoczekać.
– Nie moz˙emy, jeśli czujesz to samo co ja – mruk-
nął, a twarz Jennyoblał rumieniec.
Wypili herbatę przy kuchennym stole wraz z Sue,
po czym Jenny taktownie nie przyjęła jej propozycji,
abyzostała na kolacji.
– Jestem zmęczona i marzę o kąpieli.
– Widzę, z˙e dobrze spędziliście czas – rzekła nie-
winnym głosem Sue.
– Nie mogło być lepiej – przyznała Jenny i ponow-
nie się zarumieniła.
Kiedy w końcu dotarła do domu, krytycznie rozej-
rzała się po jego wnętrzu. Najwyz˙szyczas na zmiany,
pomyślała. Lez˙ąc w wannie, zastanawiała się nad
doborem kolorów i ewentualną zmianą mebli. Po
kąpieli przygotowała sobie kolację, a kiedy wreszcie
połoz˙yła się do łóz˙ka, zasnęła kamiennym snem.
Następnego ranka z˙ycie wciąz˙ wydawało się jej
cudowne. Peter wreszcie zniknął, pojawił się Mike. Złe
wspomnienia zbladły, a ona zyskała szansę na szczęś-
cie. Czymoz˙na chcieć więcej? Nie musi juz˙ dłuz˙ej bez
resztyoddawać się pracy, moz˙e z˙yć pełnią z˙ycia. A z˙y-
cie potrafi być takie piękne...
Pomimo zmęczenia nie minęła jej ochota, abyzmie-
nić coś w swoim domu. Wyciągnęła składaną drabin-
kę i przypomocyskrobaczki zaczęła usuwać ze ścian
tapety.
Po południu odezwał się telefon.
– Jestem z Samem na spacerze i pomyślałem, z˙e
zadzwonię i sprawdzę, jak się czujesz – oznajmił Mike.
– Trochę bolą mnie mięśnie, ale poza tym czuję się
dobrze. Czywiesz, z˙e ściągnąłeś mnie z drabiny?
Zmieniam tapety.
– Naprawdę? Mogę zobaczyć?
– Dopiero kiedyskończę. Zaczęłam od sy
pialni.
Mam nadzieję, z˙e ci się spodoba. – Zmieszała się
i szybko dodała: – Nie zrozum mnie źle...
– A nie mógłbym teraz? – wyszeptał. – Stęskniłem
się za tobą, Jenny.
– Ja tez˙ się za tobą stęskniłam. Ale przeciez˙ spot-
kamysię jutro.
Rankiem następnego dnia znalazła na biurku koper-
tę ze skreślonym odręcznie napisem ,,Jenny’’. Kiedy
wzięła ją do ręki, wyczuła, z˙e w środku jest coś twar-
dego. Ciekawe, co to. Gdyotworzyła kopertę, ujrzała
zielonykamień. Z jednej jego stronyktoś wyrzeźbił
roześmianą twarz, z drugiej tę samą, tylko z˙e smutną.
Kamień zawieszony był na skórzanym rzemyku. Ca-
łość wyglądała prześlicznie.
Nie mogła się powstrzymać, by nie zawiesić tej
ozdoby na szyi. W tym momencie ktoś zapukał do
drzwi i prawie natychmiast je otworzył. To był Mike.
Bez słowa wziął ją w ramiona i pocałował. Kiedy
uniosła powieki, z przeraz˙eniem zauwaz˙yła, z˙e drzwi
gabinetu wciąz˙ są otwarte.
– Alez˙ Mike! – zawołała, wysuwając się pośpiesz-
nie z jego objęć. – Ktoś nas zobaczy!
– Będzie nam tylko zazdrościł – zauwaz˙ył spokoj-
nie. – Nie robię niczego, czego musiałbym się wsty-
dzić.
– Na wszystko jest miejsce i czas. A teraz po-
wiedz mi lepiej, czyto tyzostawiłeś to na moim
biurku?
Dotknął wisiorka na jej szyi i odwrócił go tak, z˙e
śmiejąca się twarz znalazła się na górze.
– To prezent dla ciebie. Pasuje do koloru twoich
oczu. Przywiozłem go z wioski połoz˙onej wysoko
w górach Meksyku. Podobno przynosi szczęście. Prze-
konuje nas, z˙e smutek moz˙e zawsze przemienić się
w radość.
– Jest śliczny.
– Włoz˙ysz go wieczorem, kiedy pójdziemy na
kolację?
Pokręciła głową.
– Niestety, nie pójdziemy dziś na kolację. Mam
zebranie na uniwersytecie, bardzo waz˙ne i bardzo
nudne. Co powiesz o jutrzejszym wieczorze?
Tym razem to on pokręcił głową.
– Jutro muszę być przez cały wieczór pod telefo-
nem, a John chce, z˙ebym został na oddziale albo był
w jego pobliz˙u. Mamy kilka trudnych przypadków.
Właściwie muszę być pod telefonem az˙ do piątku.
– Westchnął. – Nigdynie sądziłem, z˙e grafik moz˙e mi
az˙ tak skomplikować z˙ycie. Prawdziwa miłość naj-
wyraźniej wymaga ofiar.
– Spotkamysię więc dopiero w sobotę. Jestem
zawiedziona, ale przeciez˙ wiem, z czym wiąz˙e się
praca lekarza. Uz˙yłeś określenia ,,prawdziwa mi-
łość’’ – dodała po chwili. – Ale ja nie jestem jesz-
cze gotowa. Nie spieszmysię, Mike. Najpierw
chciałabym...
Znowu ją pocałował.
– Zastanów się, czego chcesz, a kiedyjuz˙ będziesz
wiedziała, to śmiało po to idź – powiedział. – Bardzo
cię pragnę. Ale mogę poczekać, przynajmniej do
soboty.
To był oczywiście przypadek, ale prezent od Mike’a
pasował nie tylko do oczu Jenny, ale równiez˙ do sukni,
którą kupiła dwa tygodnie wcześniej.
Jennypostanowiła tez˙ zmienić uczesanie, zamówiła
więc wizytę na sobotnie popołudnie, wierząc, z˙e Linda
wymyśli dla niej coś specjalnego. I tak się stało. Jenny
była bardzo zadowolona z osiągniętego efektu. Mijając
butik z ekskluzywną damską bielizną, zerknęła na
wystawę, ale nie zatrzymała się. Po chwili wróciła
jednak i zerknęła znowu. Nie, przeciez˙ nie potrzebuje
bielizny...
Weszła do sklepu. Nie mogła się nadziwić, z˙e na coś
tak niewielkiego moz˙na wydać prawdziwą fortunę. Ale
właściwie dlaczego miałabytego nie robić? Jest za
młoda, abyprzez całyczas nosić tylko rzeczyprak-
tyczne. Od czasu do czasu moz˙e sobie pozwolić na
odrobinę frywolności...
Po przyjściu do domu wzięła długą kąpiel, zrobiła
sobie starannymakijaz˙, po czym włoz˙yła nową bieliz-
nę, sukienkę i nowe pantofle, a w końcu kamień od
Mike’a. Zieleń wisiorka, sukni i oczu. Całość robiła
wraz˙enie.
Usiadła z bijącym sercem i czekała na Mike’e.
Kiedyzadzwonił dzwonek, rzuciła ostatnie spojrzenie
w wiszące w sypialni lustro i ruszyła do drzwi. Mike
wyglądał równie wspaniale jak ona. Miał piaskowy
garnitur i ciemną koszulę bez krawata, co nadawało mu
nieco nonszalancki wygląd.
– Cała toniesz w zieleni – zauwaz˙ył. – Przyniosłem
ci coś, co będzie znakomicie do tego pasowało. – Wrę-
czył jej maleńkie celofanowe pudełko z bukiecikiem
kwiatów do gorsetu sukni.
– Mike, jakie to śliczne! – Pocałowała go w poli-
czek. – Wejdź na chwilę, pokaz˙ę ci moje mieszkanie.
– Chętnie je zobaczę. Jest jeszcze tyle rzeczy, które
chciałbym o tobie wiedzieć.
Pokazała mu mieszkanie, pięknywidok na morze,
i kazała podziwiać nowe tapetyw sypialni.
– Podoba mi się tu – przyznał. – Przeglądałem
ofertynieruchomości i myślę, z˙e kupię coś w pobliz˙u.
Szukam czegoś z widokiem na rzekę albo na walijskie
wzgórza.
– A więc będziemysąsiadami?
– Na to wygląda. I bardzo się z tego cieszę.
Kiedyjechali na kolację, Jennypomyślała, z˙e pew-
nie będzie to jeden z najwaz˙niejszych wieczorów w jej
z˙yciu.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Zaproponowała, z˙e mogą pojechać jej samocho-
dem, ale Mike się nie zgodził. Autem poz˙yczonym od
Sue zawiózł ją do restauracji połoz˙onej wśród wzgórz,
w pobliz˙u Wigan. Jennysłyszała o niej, nigdytam
jednak nie była. Jedzenie było wyśmienite, ale później
Jennyi tak nie mogła sobie przypomnieć, co zamówiła.
Pamiętała jedynie, z˙e piła szampana, a Mike czerwone
wino.
– Powiedz mi, dlaczego właściwie nie jesteś z˙ona-
ty. Nie mogę uwierzyć, z˙e z˙adna kobieta nie zdołała cię
usidlić. Opowiedziałeś mi o Inez i o swojej fascynacji
pewną małą kobietką, kiedymiałeś czterylata.
Pokręcił głową ze smutkiem.
– Moje kontaktyz kobietami nie zawsze byłyłatwe
– przyznał. – Otworzyłem juz˙ przed tobą duszę, opo-
wiedziałem historię Lucyi grającej piłki.
– To prawda. Rozumiem twoje rozczarowanie.
Miałeś rzeczywiście cięz˙kie z˙ycie. Opowiedz mi jakąś
inną historię o przewrotności kobiet. Jakąz˙ to krzywdę
wyrządziła ci kolejna okropna kobieta?
Zamyślił się.
– Ta historia zdarzyła się, kiedy byłem juz˙ prawie
dojrzałym męz˙czyzną.
– Ile miałeś lat?
– Trzynaście. Ale wyglądałem na więcej. Marie
Shaw miała tyle samo. Po pewnym czasie zapytała
mnie, czychcę, abynosiła pierścionek, którymiał być
symbolem naszego związku. Miała juz˙ nawet taki – był
bezpłatnym dodatkiem do jednego z dziewczęcych
magazynów. Poniewaz˙ w szkole nie moz˙na było nosić
pierścionków zaręczynowych, Marie zawiesiła go na
szyi i nosiła pod bluzką.
Jennyzachichotała.
– Zaczynałeś znacznie wcześniej niz˙ ja.
– Byłem nad wiek rozwinięty. Tak czy owak szyb-
ko zacząłem mieć jej dosyć. Powiedziałem, z˙e nie bę-
dziemyjuz˙ razem chodzić, i z˙e nie musi nosić pierś-
cionka. Nie chciała przyjąć tego do wiadomości. Za-
groziła, z˙e opowie wszystkim, cośmy robili. Odpar-
łem, z˙e między nami nic takiego się nie wydarzyło.
Ona z kolei, z˙e nikt mi nie uwierzy. Tego juz˙ naprawdę
miałem dosyć.
Jennynagle przestała się śmiać.
– Dziwię się, z˙e po tym wszystkim mogłeś uwie-
rzyć jakiejkolwiek kobiecie. No i jak to się skoń-
czyło?
– Tasiemka się rozwiązała, i pierścionek gdzieś się
zgubił, i to był prawdziwy koniec naszego związku.
A po tygodniu zobaczyłem Marie, jak trzyma się za
rękę ze swoim dawnym chłopakiem. Najwyraźniej wy-
brała lepiej.
– Kobietyjuz˙ takie są – zauwaz˙yła Jenny.
Pochylił się nad stołem, wziął do ręki zielony
kamień i ukrył go pod jej sukienką. Czuła na skórze
jego chłód.
– To symbol naszego związku – rzekł. – Chcę,
z˙ebyś go nosiła.
Milczała chwilę, po czym sięgnęła ręką za dekolt
i wyjęła wisiorek na zewnątrz.
– Będę go nosiła z radością – oznajmiła. – Ale
jestem z tego dumna i nie widzę powodu, z˙ebyto
ukrywać.
Jechali do domu powoli, niemal w milczeniu, a gdy
tylko to było moz˙liwe, Jennytrzymała Mike’a za rękę.
W końcu zatrzymali się przed jej domem.
Chociaz˙ od dawna się do tego przygotowywała,
teraz słowa z trudem wydobywały się z jej ust.
– Wiedziałam, z˙e jako kierowca nie będziesz mógł
pić za wiele. Moz˙e wejdziesz na drinka? I chociaz˙
jesteśmypo wspaniałej kolacji, znajdzie się tez˙ coś do
jedzenia.
Patrzył na nią w milczeniu.
– Bardzo bym chciał – rzekł cicho. – Ale czy jesteś
pewna, z˙e...?
– Jestem pewna – odparła bez namysłu. – Kupiłam
czerwone i białe wino. Mam tez˙ butelkę whisky. Jest
równiez˙ kawa i niewielka przekąska, którą wystarczy
podgrzać. Wiem, z˙e dopiero co jedliśmykolację, ale...
Gdyweszli do mieszkania, ucałował jej dłonie.
– Usiądź i odpocznij – zaproponował. – Albo lepiej
włącz jakąś dobrą muzykę, a ja tymczasem otworzę
wino i przyniosę kieliszki.
– Moz˙e być Sinatra? – W jej głosie słychać było
napięcie.
– Uwielbiam Sinatrę. Nie denerwuj się. Wszystko
będzie dobrze.
Płyta była juz˙ w odtwarzaczu i wystarczyło wcisnąć
przycisk, z˙ebyz głośnika dobiegła melodia: ,,Pły
ń
razem ze mną’’. Czyz˙byto był jakiś znak?
Jenny usiadła na chwilę, po czym, jakby pod wpły-
wem impulsu, ruszyła do sypialni. Zrzuciła buty, zdjęła
rajstopyi suknię i włoz˙yła bardzo efektowny peniuar.
Potem wróciła do saloniku, zapaliła świece i zgasiła
światło. Dopiero teraz usiadła, starając się nieco od-
pręz˙yć. Co ma być, to będzie.
Zaraz potem zjawił się Mike z tacą, na której stała
otwarta butelka czerwonego wina i dwa kieliszki. Był
tez˙ półmisek z jedzeniem oraz dwa talerze. Mike
postawił tacę na stoliku i usiadł obok Jenny.
– Lubię świece i muzykę – powiedział cicho. –
Działają tak kojąco. A to wino jest naprawdę dobre.
Kojąco? Wcale tak nie uwaz˙ała.
– Sprzedawca bardzo mi to wino polecał – powie-
działa. – Pochodzi z Chile, pomyślałam więc, z˙e... Nie
wiedziałam, jakie lubisz...
– Byłbym szczęśliwy, pijąc z tobą nawet zwykłą
wodę – zapewnił. – Ale to jest naprawdę dobre wino,
będziemysię nim zatem oboje rozkoszować.
Milczała speszona. Jej serce znowu zaczęło gwał-
towniej bić. Tyle było w niej wątpliwości i obaw! Czy
to był dobry pomysł, czy Mike nie zmieni o niej
zdania? Czy, jeśli oni... to czy ona go nie rozczaruje?
Chyba doskonale odczytywał jej nastrój. Nalał pół
kieliszka wina, spróbował, po czym nalał jej.
– Doskonałe – powiedział.
Wzięła kieliszek i podniosła go do ust. Moz˙e i by-
ło dobre. Po prostu nie wiedziała. W pewnej chwili
Mike odebrał jej kieliszek i delikatnie pocałował ją
w usta.
– Nie przejmuj się – wyszeptał – nie będziemy się
spieszyć. Wszystko, co dobre, nalez˙ysmakować powo-
li. Chwilę posiedzimy, potrzymam cię za rękę i wypije-
mywino.
Jego głos działał na nią kojąco. Zaraz potem po-
chylił się znowu i pocałował ją w szyję.
– Badam puls – wyszeptał – a to jest najlepsza
metoda.
– Serce bije mi tak mocno, bo jestem zdenerwowa-
na – przyznała.
– Nie ma powodu. Na razie będziemypo prostu
siedzieli i cieszyli się, z˙e jesteśmyrazem.
Siedzieli więc i słuchali Franka Sinatry. Jenny
przełknęła parę kęsów, chociaz˙ nie bardzo wiedziała,
co bierze do ust. Mike opowiadał jej, jak wygląda me-
dycyna w Argentynie, o Amazonii, o Andach, o walce
z kondorem, którego rozpiętość skrzydeł dochodzi
do dwóch metrów. I Jennyczuła, jak powoli się u-
spokaja.
To, co miało się zdarzyć między nimi, było juz˙
rozstrzygnięte. Wszystko będzie dobrze, pomyślała.
I kiedyto sobie uświadomiła, nie miała juz˙ wątpliwo-
ści, co powinna zrobić. Zbyt długo godziła się na rolę
ofiary. Teraz jest wreszcie sobą i zaraz to udowodni.
Odwróciła się do Mike’a i zaczęła odpinać guziki
jego koszuli. Patrzył na nią w milczeniu.
– Teraz ja tez˙ czuję bicie twojego serca – szepnęła,
przykładając dłonie do jego piersi.
– Rozpięłaś mi koszulę – wymamrotał i umilkł,
jakbynie wiedział, co powiedzieć jeszcze.
– I zamierzam ją zdjąć – dodała, po czym, uwol-
niwszyjego ramiona z rękawów, rzuciła koszulę na
stojące obok krzesło. Teraz wodziła dłońmi po jego
ramionach i klatce piersiowej. Kiedyczubkami palców
musnęła brodawki, z jego ust wydobył się mimowolny
jęk.
– Jesteś tak samo wraz˙liwyna dotyk jak ja – szep-
nęła.
– Zaraz się o tym przekonamy...
Objął ją i przyciągnął do siebie. Tym razem jego
pocałunek był pełen poz˙ądania, w niczym nie przypo-
minał poprzednich. W odpowiedzi rozchyliła wargi,
czerpiąc i dając rozkosz. Jej ręce kurczowo zacisnęły
się na jego plecach. Było cudownie, ale to dopiero
początek. W pewnej chwili Mike cofnął się, uwalniając
się z jej ramion, następnie sięgnął do zapięcia peniuaru,
po czym wstał, ujął ją za ręce i pociągnął ku sobie.
Delikatna materia zsunęła się i zatrzymała wokół stóp
Jenny.
Stała bez ruchu, podczas gdyteraz to jego palce
muskałyjej ramiona, piersi i plecy. Musiał rozpiąć jej
stanik, poniewaz˙ on tez˙ zsunął się na podłogę. Była
szczęśliwa, widząc, jak na niego działa. Mimo nikłego
blasku świec nie mogła nie dostrzec płonącego w jego
oczach poz˙ądania.
Wziął ją w ramiona i znowu zaczął całować. Z
˙
ar
jego skóryrozpalał w niej płomień. Jeszcze nikogo
tak bardzo nie pragnęła. Rozwaga i spokój zniknęły
bezpowrotnie. Czuła, jak jego dłonie dotykają jej
bioder i jak powoli zsuwają z nich delikatną koronkę.
Sięgnęła do paska spodni Mike’a, rozpięła go i po
chwili obydwoje byli nadzy. Mike wziął ją na ręce
i zaniósł do sypialni.
– Jenny– wyszeptał, kładąc ją na łóz˙ku. – Tak
bardzo pragnę...
Wiedziała, co chce powiedzieć.
– W porządku, mój drogi. Nie musisz się o nic
martwić. Pomyślałam o wszystkim.
Dotąd mówiła, z˙e nie muszą się śpieszyć, a teraz
wcale tak nie uwaz˙ała. Jego pocałunki dawałyjej tyle
radości, ale juz˙ nie wystarczały. Jego usta przesunęły
się do jej piersi i zatrzymały. Jęknęła z rozkoszy.
Ale nie na to czekała. Chciała być jego, bez reszty.
Pociągnęła go na siebie, chwilę patrzyła w jego szero-
ko rozwarte oczy, po czym wyszeptała:
– Teraz, Mike, proszę. Tak bardzo cię pragnę.
Wpił się wargami w jej usta, a ich ciała splotłysię
w szalonym tańcu. Nie trwało to jednak długo, bo
szybko osiągnęli spełnienie. A potem lez˙eli obok
siebie, pozwalając, abywieczorne powietrze chłodziło
ich rozpalone ciała, szczęśliwi, z˙e mogą trzymać się za
ręce i po prostu być ze sobą.
– Nie wiem, co powiedzieć – wyszeptał. – Nigdy
jeszcze nie przez˙yłem czegoś podobnego.
– Ja tez˙. Nie umiem znaleźć słów. Chyba czas na
sen. – Podniosła jego dłoń do ust. – Mike, czywiesz, ile
mi dałeś szczęścia?
– Tyle samo, ile ty dałaś mnie – odparł.
Obudziła się pierwsza. Jakiś czas lez˙ała nierucho-
mo, powoli uświadamiając sobie, ile zmieniło się w jej
z˙yciu i z˙e jest z tego powodu bardzo szczęśliwa. Jego
ramię wciąz˙ ją obejmowało, a ciepłyoddech pieścił
kark. Otworzyła oczy i spojrzała na stojący przy łóz˙ku
zegar. Wciąz˙ jest wcześnie. Nie musi go budzić i nie
musi wstawać, moz˙e po prostu lez˙eć i wspominać, co
się w nocy wydarzyło.
Ta noc była szczególna. Połączyła ją z Mikiem oraz
sprawiła, z˙e Jennynabrała wiaryw swą kobiecość.
Czuła, jak przepełnia ją radość. Nie chciała go budzić,
ale zmieniła nieco pozycję, a wtedy ręka na jej piersi
zacisnęła się, a jego usta musnęłyjej kark.
– Miałem cudownysen – usłyszała. – Czymam ci
go opowiedzieć?
– Jeśli chcesz. Lubię cudowne sny. – Przeciągnęła
się i przewróciła na plecy. Pochylił się nad nią.
– Byłaś w tym śnie.
– Co robiłam? Lub raczej, co robiliśmy?
– Mogę ci to pokazać. Zacznę od pocałunku.
Byli zaspani, i poz˙ądanie nie było jeszcze tak
intensywne. Mieli czas na poznawanie swoich ciał, na
odkrywanie, co daje przyjemność i jak sprawić, aby
odczuwać ją wspólnie. Tym razem kochali się długo.
A kiedyfali poz˙ądania nie moz˙na juz˙ było powstrzy-
mać, nadeszło dające rozkosz spełnienie, po którym
ponownie zapadli w sen.
– Jeśli nie chcesz wstawać, mogę ci przynieść śnia-
danie do łóz˙ka – zaproponował Mike.
– Czyto nie ja powinnam tak powiedzieć? – Wzo-
rowa pani domu pewnie bytak zrobiła.
– Nie. Jestem skowronkiem, a nie sową, i lubię
wcześnie chodzić spać i wcześnie wstawać.
– A ja potrzebuję duz˙o czasu, z˙ebysię w pełni
rozbudzić.
– To dziś rano oszukałaś mnie? Au!
Jennydźgnęła go palcem w bok.
– Dziś rano było trochę inaczej. – Nagle zmarsz-
czyła brwi. – Pomyślałeś o tym, co powie Sue, kiedy
odkryje, z˙e nie wróciłeś na noc? I co z samochodem?
– Nie ma sprawy. Mogę go zatrzymać na cały
weekend. A co do tego, z˙e nie wróciłem na noc, to
uprzedziłem ją, z˙e być moz˙e zostanę w szpitalu.
– I uwierzyła ci?
– Pewnie nie. Ale musimydbać o twoją opinię.
Zaśmiała się.
– Jestem pewna, z˙e w twoich rękach jest bezpieczna.
– Zmieniłaś się – zauwaz˙ył. – Teraz znacznie częś-
ciej się śmiejesz.
– To dlatego, z˙e zostawiłam przeszłość za sobą
i wreszcie czuję się wolna. Dziś zaczynam nowe z˙ycie
i bardzo się z tego cieszę.
Nagle spowaz˙niał.
– Posłuchaj, wiem, z˙e mam wady– przyznał. – Jes-
tem niecierpliwy, kiedy czegoś chcę, muszę to mieć
natychmiast. Ale teraz tak nie będzie. Chcę zdobywać
cię powoli, cieszyć się tobą i kaz˙dą chwilą, w której
mogę być przy tobie.
– Ja takz˙e tego pragnę, Mike. Jeszcze nigdynie
czułam się tak wspaniale.
– Ani ja – przyznał. – Jest tak cudownie, z˙e az˙ mnie
to zaczyna przeraz˙ać.
Wiedziała, z˙e on ją kocha, i z˙e prędzej czypóźniej
ona go tez˙ pokocha, chociaz˙ z˙adne z nich nie wymówi-
ło dotychczas tego słowa. To było tak, jakby obydwoje
postanowili nie spieszyć się z deklaracją miłości, po-
czekać, az˙ obydwoje będą jej pewni.
W Jennydojrzewało tez˙ inne uczucie. Im częściej
widywała Mike’a w pracy, tym bardziej go podziwiała.
Był wyjątkowym profesjonalistą. W z˙yciu prywatnym
bywał niecierpliwy i impulsywny, ale w z˙yciu zawodo-
wym nie było człowieka bardziej troskliwego i skrupu-
latnego niz˙ on.
Umówili się na środę na kolację. Jennyplanowała,
z˙e wróci do domu przed nim i ugotuje coś specjalnego.
O wpół do siódmej Mike do niej zadzwonił. Jego
głos nie wróz˙ył niczego dobrego.
– Przepraszam, moja droga, ale nie uda mi się
przyjść na kolację. Na razie nie mogę opuścić oddziału.
– No cóz˙, nic na to nie poradzimy– odparła, sta-
rając się ukryć rozczarowanie. – Jakiś problem?
– Porzuconynoworodek. Dziewczynkę znaleziono
owiniętą w koc, w krzakach w parku. Zapewne tam
przyszła na świat. Policja szuka matki, która moz˙e
potrzebować pomocy.
Jennywestchnęła. Takie tragedie czasem się zda-
rzały.
– Jakie są rokowania?
– Niezbyt dobre. Kiedy ją do nas przywieziono,
była w bardzo złym stanie. Ma wciąz˙ wysokie stęz˙enie
glukozy, niską saturację i niski poziom cukrów. Zrobi-
liśmywszystko, co moz˙liwe, ale stan dziecka wciąz˙ się
pogarsza.
– Zatem poczekam z kolacją. Zadzwoń, jak bę-
dziesz wychodził. Tęsknię za tobą, Mike.
– Ja takz˙e tęsknię – odparł cicho. – Ale nie ma
sensu, z˙ebyśmy oboje byli głodni. Zjedz beze mnie.
– Mike, wolałabym...
– Ja tez˙. Jednak, proszę, zjedz sama. Zadzwonię.
Telefon jednak milczał. O wpół do dziesiątej Jenny
podjęła decyzję. W ciągu kilku minut przygotowała
kanapki, następnie zadzwoniła na pediatrię i zostawiw-
szywiadomość, bydoktor Donovan na nią czekał,
pojechała do szpitala. Wystukała kod na prowadzą-
cych na oddział drzwiach i ruszyła korytarzem, zaglą-
dając przez przeszklone drzwi do wnętrza maleńkich
pokoików. Mike był w jednym z ostatnich. Stał w no-
gach inkubatora i z zatroskaną twarzą patrzył na lez˙ą-
ce w nim dziecko.
Podniósł głowę i uśmiechnął się, gdyją zobaczył,
a po chwili wyszedł do niej na korytarz.
– Nie przyjechałeś na kolację, więc kolacja przyje-
chała do ciebie – powiedziała, podając mu torbę.
Pochylił się ku Jenny i pocałował ją.
– Jenny, jesteś kochana. Mój poziom cukru obniz˙ył
się tak bardzo, z˙e... Tak czyowak, nie musiałaś tego
robić.
– Ale chciałam. A teraz jesteś zajęty, czy tez˙
moz˙emypójść do pokoju lekarskiego, z˙ebyś wreszcie
coś zjadł?
Zajrzał do pokoiku.
– Myślę, z˙e nie będę potrzebny.
Nalała mu do kubka kawyi z przyjemnością obser-
wowała, z jakim apetytem je kanapki i sałatkę, które
mu przygotowała. Był naprawdę głodny, a kiedy skoń-
czył, wyglądał zdecydowanie lepiej.
– Powiedz mi teraz coś więcej o tym przypadku
– poprosiła.
Wzruszył ramionami.
– Zrobiliśmy wszystko, co było moz˙liwe, ale jest
juz˙ za późno. To maleństwo nie wyjdzie z tego.
Jennywiedziała, z˙e takie sytuacje się zdarzają, te
słowa zabrzmiałyjednak jak wyrok.
– Dlaczego więc zostałeś? Czynie mógł się tym
zająć lekarz dyz˙urny?
– Pewnie mógł. Ale kiedypracowałem w Amery-
ce Południowej, widziałem wiele takich przypadków
i postanowiłem, z˙e nawet jeśli będzie jedna szansa na
milion, z˙e dziecko przez˙yje, to zrobię wszystko, by go
nie stracić.
– CałyMike – zauwaz˙yła. – Zawsze z determinacją
dąz˙ydo tego, czego pragnie.
Zadzwonił telefon.
– Mike Donovan, słucham. Cześć, John. Tak, są-
dzę, z˙e to dobra wiadomość. Jakie są prognozy?
Dobrze. Nie, tego się spodziewaliśmy. Nie, nie ma
sensu przywozić jej tutaj... to kwestia minut. Zadzwoń,
kiedybędziemypewni.
Odłoz˙ył słuchawkę i spojrzał na Jenny.
– Znaleźli matkę, ma piętnaście lat. To był ostatni
moment. Wiozą ją na salę operacyjną. Przez˙yje. – Mil-
czał przez chwilę. – Pytała o córeczkę. Czy ją znaleź-
liśmyi czymoz˙e ją zobaczyć? Powiedziałem, z˙e to nie
jest dobrypomysł.
Nagle rozległo się pukanie do drzwi.
– Mike, ta mała właśnie... – rzekła pielęgniarka.
– Juz˙ idę – odparł. – Wiedziałem, z˙e tak będzie.
Godzinę później Jennyzabrała Mike’a do domu.
– Czasem mnie zdumiewasz – powiedziała, kiedy
jechali samochodem. – Medycyna to sztuka zachowa-
nia równowagi. Powinniśmywspółczuć pacjentom
i jednocześnie dystansować się od ich bólu. Nie moz˙na
brać na siebie kaz˙dego cierpienia. Myślę, z˙e to rozu-
miesz, jednak czasem bardzo się angaz˙ujesz. Być moz˙e
za bardzo.
– Kto wie... Medycyna to rzeczywiście sztuka
zachowania równowagi. Być moz˙e czasem angaz˙uję
się za mocno, jednak nieangaz˙owanie się w ogóle jest
jeszcze gorsze.
– Chyba masz rację. – Postanowiła zmienić temat.
– A teraz zostaniesz u mnie na noc. Musisz sobie
przypomnieć, z˙e w z˙yciu bywają równiez˙ inne waz˙ne
rzeczy.
Tak więc został. Jennypowiedziała mu, z˙e zawsze
jest u niej mile widziany, ale Mike czuł się odpowie-
dzialnyza Sama i Sue i musiał spędzać z nimi więk-
szość wolnego czasu. Oczywiście po powrocie Har-
ry’ego wszystko moz˙e się zmienić.
Następnego dnia było podobnie. Mike powiedział
Jenny, z˙e Sue przyjdzie do szpitala na badania kontrol-
ne i zabierze ze sobą Sama.
– Oczywiście nie mogę się nią zająć, poniewaz˙
będę w tym czasie zajęty w przychodni.
– A ja mam tylko papierkową robotę, mogę więc
się z nią zobaczyć. Przez chwilę zaopiekuję się takz˙e
Samem.
– Będą zachwyceni.
Jennyczuła się trochę zakłopotana. Nie widziała
Sue od dnia, gdyMike został u niej na noc. Obawiała
się, czySue nie miała jej tego za złe. Nie musiała się
jednak martwić.
– Witaj w rodzinie – powiedziała Sue, gdypiły
kawę w gabinecie Jenny. – Mike to nieprawdopodobny
szczęściarz.
– A ja uwaz˙am, z˙e to ja mam szczęście.
– Moz˙liwe. Czywiesz, z˙e kiedycię zobaczył, za-
pytał, czy mogę się czegoś o tobie dowiedzieć?
– Powiedział mi o tym. Nie mam mu tego za złe.
– To dobrze. Zrobię to samo dla ciebie. Co chciała-
byś o nim wiedzieć?
Jennyzamyśliła się.
– Nie ma nic takiego, o co nie mogłabym go
zapytać. Chociaz˙... miałabym jedno pytanie. Dlaczego
taki przystojny męz˙czyzna jest wciąz˙ samotny? Powie-
dział mi, z˙e miał przygody, ale poza jedną nie było to
nic powaz˙nego.
– Miał wiele sympatii, kiedy był młodszy – przy-
znała Sue – ale zawsze starał się być wobec nich
w porządku i z wieloma pozostał w przyjaźni. Jak mu
się to udawało, nie mam pojęcia.
– Dlaczego wyjechał do Ameryki?
– Chciał tam pracować, a kiedymój brat czegoś
chce, to musi to mieć. Teraz uwaz˙a, z˙e znalazł to, czego
od dawna szukał. Ciebie.
Jennynie wiedziała, co odpowiedzieć.
Sam bawił się na podłodze samochodzikiem. Sue
podniosła chłopca do góryi pocałowała.
– Jedno mogę ci wyznać z czystym sumieniem:
Mike będzie cudownym męz˙em i ojcem. Kocha Sama
do szaleństwa, nawet wtedy, gdy Sam zamienia się
w małą świnkę.
– Mała świnka! Kwik, kwik! – zawołał ze śmie-
chem malec.
– Ja nie mam z˙adnej rodziny– zauwaz˙yła Jenny.
– Jestem jedynaczką. Mój ojciec zostawił nas, kiedy
byłam dzieckiem, a potem, kiedy miałam dziewiętnaś-
cie lat, moja mama umarła na raka piersi. Nie mam
więc z˙adnych kuzynów, nikogo. Przyzwyczaiłam się
do tego, z˙e jestem sama.
Sue spojrzała na nią ze współczuciem.
– Biedactwo! – Połoz˙yła rękę na dłoni Jenny. –
Rodzina sprawia, z˙e z˙ycie ma sens. Och, przepra-
szam! Nie powinnam była tego mówić. Zmieńmy te-
mat. Czywiesz, z˙e Mike świetnie gotuje?
– Nie. – Zaczerwieniła się. – To znaczytak. Robi
czasem śniadanie.
– Potrafi znacznie więcej. Przyjdź do nas jutro na
kolację. Byłoby miło, gdybyś mogła zostać na noc
– dodała Sue. – Zobaczyłabyś, jak wygląda z˙ycie
rodzinne rano. Jestem pewna, z˙e znajdzie się dla ciebie
jakieś łóz˙ko. Czywiesz, z˙e Sam, gdysię tylko obudzi,
natychmiast biegnie do wujka, kiedy on tkwi jeszcze
w łóz˙ku?
– Draz˙nisz się ze mną. – Twarz Jennyoblał rumie-
niec.
– Sama go zapytaj.
KiedySue i Sam wyszli, Jennyzabrała się do nudnej
papierkowej roboty, ale na jej twarzy wciąz˙ gościł
uśmiech. Czuła się szczęśliwa. Nie, to nie było właś-
ciwe słowo. Czasem bywała szczęśliwa. Teraz czuła
się spokojna. Jej z˙ycie zaczęło nabierać sensu.
Musiała pracować do późna, abyuporać się ze
stosem papierów. Mike, wracając z przychodni, zajrzał
do niej. Jennywciągnęła go do pokoju i pocałowała.
– To miłe, ale czyto za coś szczególnego?
– Po prostu za to, jaki jesteś. I za to, z˙e jutro
wieczorem u Sue ugotujesz dla mnie coś specjalnego.
I z˙e mam zostać tam na noc, jeśli, oczywiście, znajdzie
się jakieś wolne łóz˙ko.
Wciągnął powietrze.
– Zawsze jest przeciez˙ moje. Problem jedynie
w tym, czy lubisz grupowy seks. Moz˙e się zdarzyć,
z˙e rano będzie nas w łóz˙ku troje – tyi dwóch męz˙-
czyzn.
– Ja, męz˙czyzna i zadatek na męz˙czyznę – odparła
Jenny. – Będziesz nam mógł poczytać bajeczki. A co
z tą meksykańską potrawą?
– Wyhoduję do jutra ogromne, czarne wąsiska
– rzekł tajemniczo Mike.
Jennypoprosiła go, bynie przy
jez˙dz˙ał po nią
w piątek wieczorem, skoro ma tyle pracy. Dziwnie się
czuła, pakując do torbyubranie na zmianę i coś do
spania. Nie wybierała się daleko, ale była tak przejęta
jak przed wyprawą do dalekiego kraju. Została za-
proszona do rodzinyukochanego. To wiele dla niej
znaczy.
Wzięła kwiaty, butelkę wina i ksiąz˙eczkę z bajkami
dla Sama i wkrótce stanęła przed domem Sue. Z trudem
pokonując tremę, wzięła głęboki oddech i zapukała.
Drzwi otworzyła jej uśmiechnięta Sue.
– Nie moz˙emywejść do kuchni – oznajmiła. – Nasz
wielki człowiek jest bardzo zajęty. Połoz˙yłam właśnie
Sama, więc moz˙emynapić się wina i poplotkować.
Jennyprzyszła! – zawołała, kiedymijałykuchnię.
– Zrób jej drinka i nie przeszkadzajcie mi w godzi-
nie największej dla mnie próby.
– Czasem tak się zachowuje – wyjaśniła Sue. –
I wtedy odzywa się w nim dusza artysty.
Usiadływ salonie, a Sue, podając Jennydrinka,
wskazała ręką na wiszącyna ścianie gobelin.
– Mike przysłał go nam z Jukatanu. Czyz˙ nie jest
wspaniały?
Rzeczywiście robił wraz˙enie. Lśnił i pulsował bar-
wami, rozświetlając całypokój.
– Jest wspaniały – przyznała Jenny.
– Sen˜ora i sen˜orita! Oto specjał meksykańskiej
kuchni przygotowany dla najpiękniejszych pań. Za-
praszam do stołu.
Jennyodwróciła się i zrobiła ogromne oczy
, po
czym wybuchnęła śmiechem. Mike miał na sobie
czarne spodnie i białą koszulę, na głowie obszerne,
słomkowe sombrero, a na ramionach czerwone serape,
ale najbardziej rozśmieszyły ją ogromne czarne wąsy.
– Teraz juz˙ wiem, po co potrzebnyci był mój tusz
do rzęs – powiedziała surowo Sue. – Poza tym od-
wracasz naszą uwagę od kolacji.
– Ja jedynie staram się dodać trochę lokalnego
kolorytu – zauwaz˙ył Mike. – Jenny, czy nie uwaz˙asz,
z˙e tylko męz˙czyźni mogą być prawdziwymi roman-
tykami?
– Jako połoz˙na – odparła Jenny– mam na ten temat
odmienne zdanie.
To była prawdziwa uczta. Mike przygotował trzy
rodzaje sałatek – z krewetek, sałatyi grejpfrutów
– z róz˙nymi sosami, kurczaka w czekoladzie z dodat-
kiem fasoli i jarzyn, a na deser mango i lody z tequilą
i bananami.
– Wspaniałe! – westchnęła Jenny, gdy kolacja do-
biegła końca. – Czy w Ameryce Południowej wszyscy
tak jedzą?
– Nie zawsze. Ale szczycą się tym, z˙e uz˙ywają
wyłącznie wytwarzanych u siebie składników. To, co
u nas zwykło się nazywać kuchnią meksykańską, to
jedynie z˙ałosna imitacja.
Jennywłaściwie nie by
ła zaskoczona, z˙e Mike
okazał się świetnym kucharzem. Widząc, jak zajmuje
się pacjentami, podejrzewała, z˙e w innych dziedzinach
musi być równie dobry.
To był miły wieczór, a Jenny po raz pierwszy od
wielu lat poczuła, z˙e jest częścią rodziny. Na koniec
wybuchł mały spór, poniewaz˙ kaz˙dyczuł się w obo-
wiązku pozmywać. W efekcie przyjętego kompromi-
su zrobili to wszyscy troje. A potem poszli do łóz˙ek.
Jennyspała z Mikiem. Zastanawiała się, jak będzie
się czuła w domu innej kobiety, w jej łazience. Ale
czuła się dobrze. Podobało się jej bycie częścią rodzi-
ny. Miała wraz˙enie, z˙e jest chciana i kochana. A co
najwaz˙niejsze, nie była juz˙ sama!
ROZDZIAŁ PIĄTY
Następnego dnia stało się coś, co sprawiło, z˙e
nadzieje Jennyna lepsze z˙ycie legły w gruzach. Póź-
niej, znacznie później, kiedyjuz˙ spokojniej wracała
myślami do tego strasznego dnia, zastanawiała się, jak
bardzo chwila nieuwagi potrafi skomplikować z˙ycie.
To był wyjątkowo miły poranek. Mike zasugerował,
byzabrali Sama do parku i dali Sue szansę uporania się
z pracami domowymi. Jenny uwaz˙ała, z˙e to nie cał-
kiem w porządku, ale Sue zdecydowanie tę propozycję
poparła.
Zabrali więc Sama i po wyjściu z domu przez jakiś
czas szli ulicą, po czym skręcili w stronę parku. Sam
maszerował międzynimi, trzy
manyprzez kaz˙dego
z nich za rękę. W pewnej chwili but Jennyrozwiązał
się, totez˙ przystanęła, by go zawiązać. I wtedy sznuro-
wadło pękło.
– Zawiąz˙ je na supeł – poradził Mike. – Sam i ja
przejdziemyprzez ulicę i kupimylody. Jakie chcesz?
Jennyzamówiła waniliowe i usiadła na ławce, by
uporać się z problemem buta.
To, co się później stało, widziała jak na dłoni. Mike
i Sam zatrzymali się przy kiosku z lodami. Mike
sięgnął do kieszeni po pieniądze i na chwilę puścił
rączkę Sama. Malec odwrócił się, zobaczył ją na ławce
i zawołał:
– Ciociu Jenny! – po czym wbiegł na jezdnię.
Jennymiała wraz˙enie, z˙e wszystko toczy się jak na
zwolnionym filmie. Widziała, jak Mike się odwraca,
widziała przeraz˙enie na jego twarzy, gdy uświadomił
sobie, z˙e nic juz˙ nie moz˙e zrobić. Widziała pędzące
wprost na Sama auto, widziała nawet strach na twarzy
kierującej pojazdem kobiety, która nie mogła ani
zatrzymać się, ani skręcić. Widziała, z˙e do chłopca
dotarło, z˙e zrobił coś bardzo złego... i nagle potknął się.
Samochód za chwilę go uderzy.
W szkole Jennyby
ła dobrze zapowiadającą się
sprinterką, ale przestała trenować, gdydostała się na
studia. Paniczne przeraz˙enie wywołało nagły przypływ
adrenaliny, i dawny talent oz˙ył.
Jennyrzuciła się na jezdnię. Szybkie, krótkie kroki,
ramiona wyrzucane wysoko w powietrze, ciało na-
chylone prawie równolegle do ziemi, aby maksymalnie
zmniejszyć opór powietrza. Zapomnieć o pędzącym na
nią aucie. Musi dotrzeć do Sama.
Pochyliła się, chwyciła drobne ciałko malca i od-
rzuciła je na chodnik. Jak przez mgłę słyszała pisk
hamulców, a potem trzask i chrupnięcie, gdycoś ude-
rzyło w jej nogi. Ogarnęła ją ciemność.
Wydarzyło się coś strasznego. Zastanawiała się,
gdzie jest i co się stało. Nie chciała otworzyć oczu, ale
moz˙e powinna. Dlaczego lez˙yi co to jest za hałas? Ktoś
ją woła? Nagle odzyskała świadomość, chociaz˙ wola-
łabyjej nie odzyskiwać.
Lez˙ała na plecach, na czymś twardym. Czuła ból
w głowie, bardzo dotkliwy. Ręka tez˙ ją bardzo bolała.
Tylko krzyz˙ i nogi były jakieś... dziwne.
– Jenny, słyszysz mnie? – Głos Mike’a był ochryp-
łyi przeraz˙ony.
Otworzyła oczy. Patrzył na nią z taką rozpaczą, z˙e
zrobiło się jej go z˙al. Były tez˙ inne twarze, pełne
z˙yczliwości i współczucia. I nagle przypomniała sobie.
– Sam? Co z Samem? – wychrypiała z trudem.
– Nic mu nie jest. Zajęła się nim jakaś pani. Jenny,
dobrze się czujesz? – To niezbyt mądre pytanie, ale
musiał je postawić.
– Bywało lepiej – odparła.
Jego twarz była zawsze taka czytelna. Teraz toczył
bój ze sobą. Zrozpaczony, kochający ją męz˙czyzna
walczył z lekarzem, który zajmował się pacjentką.
I lekarz zwycięz˙ył.
– Nie ruszaj się, po prostu lez˙ spokojnie. Zaraz
przyjedzie karetka i wszystko będzie dobrze.
Czuła ciepłą struz˙kę z boku głowy. Musi krwawić.
Ktoś podał Mike’owi garść chusteczek, ten przycisnął
je do rany, po czym spojrzał jej w oczy. Wiedziała, z˙e
Mike ocenia rozwartość źrenic, bysprawdzić, czynie
ma urazu mózgu. Po chwili odwrócił się i powiedział
do kogoś:
– Proszę wziąć więcej chusteczek i przyłoz˙yć do
tego krwawienia na nodze. Przytrzymać, nie naciskać.
Prawdopodobnie ten ktoś zrobił to, o co Mike prosił,
ale Jennynic nie czuła. Znowu się do niej odwrócił.
– Masz ranę na głowie, ale czyboli cię coś jeszcze?
Musiała chwilę pomyśleć.
– Głowa boli mnie najbardziej. I ramię. A nogi są...
dziwne.
– Lez˙ spokojnie! Nie ruszaj głową ani z˙adną inną
częścią ciała.
Jednak, nie myśląc o tym, co robi, próbowała się
odwrócić, byna niego spojrzeć, i krzyknęła z bólu.
– Jenny! Nie ruszaj się! Gdzie cię boli?
– Ręka. Okropnyból.
Czuła, jak jego palce przesuwają się wzdłuz˙ jej
ramienia, a potem jak je unoszą i kładą na jej klatce
piersiowej.
– Teraz powinno być lepiej – powiedział. Delikat-
nie badał jej kark, usiłując dotrzeć do górnej części
kręgosłupa, następnie dotknął głowyw miejscu urazu.
– Kości czaszki chyba są w porządku – mruknął. – Ale
nie ruszaj głową, dopóki nie załoz˙ymy ci kołnierza.
Widziała, jak wciąz˙ ze sobą walczy. Musi być bez-
namiętnym lekarzem i robić to, co najlepsze dla
rannego, z drugiej jednak stronyusiłował pokonać
panicznystrach w obliczu zagroz˙enia z˙ycia ukochanej
kobiety.
Była teraz zupełnie przytomna i czuła przenikliwy
ból związanyz odniesiony
mi obraz˙eniami. Jednak
oprócz tego bólu było coś, o czym wolała nie mówić,
wierząc, z˙e jeśli zachowa milczenie, to to coś odejdzie.
Musi jednak powiedzieć o tym Mike’owi. Jest przeciez˙
lekarzem.
– Mike! Co stało się z moimi nogami?
– Nie jestem pewien – odparł z wahaniem. – Mog-
łaś doznać... urazu kręgosłupa.
Wiedziała, co to oznacza. Wykonała gwałtowny
ruch, po którym lez˙ąca na piersiach ręka zsunęła się
w dół. A potem był koszmarny ból i ogarniająca
wszystko ciemność.
Nagle dotarłydo niej jakiejś głosy.
– Proszę się cofnąć, zrobić miejsce dla karetki.
Mike podniósł głowę. To byli dwaj policjanci,
a właściwie policjant i policjantka, a tuz˙ za nimi am-
bulans i wyskakujący z niego dwaj ratownicy w zielo-
nych uniformach. Nawet nie słyszał syreny.
To była najtrudniejsza decyzja w jego z˙yciu, ale
musiał się cofnąć. On jest lekarzem, lecz ci dwaj
męz˙czyźni to ratownicy specjalnie przygotowani do
takich akcji. Jeden z nich ukląkł przyJenny, drugi
zwrócił się do Mike’a.
– Co moz˙e pan nam powiedzieć?
Co powinni wiedzieć? – zastanawiał się Mike. Co
on sam chciałby wiedzieć, gdyby przywieziono ją do
szpitala?
– Ma trzydzieści trzy lata. Stan zdrowia dobry,
z˙adnych uczuleń. Rano zjadła lekkie śniadanie. Od-
dychanie chyba w normie i wszystko wskazuje na to, z˙e
nie ma urazu mózgu. Nie stwierdziłem zaburzeń w mo-
wie. Widziałem... – Mike z trudem przełknął ślinę,
trudno mu było o tym mówić. – Widziałem wypadek.
Potrącił ją samochód. Padając, doznała urazu głowy.
Ma złamaną rękę i... brak czucia w nogach. – Widząc,
jak brwi ratownika unoszą się do góry, dodał: – Jestem
lekarzem.
– Wobec tego, doktorze, dobrze pan wie, co musi-
myzrobić. Czypan zna tę kobietę?
– Tak – odparł Mike. – Pojadę z nią w karetce.
Cofnął się i obserwował pracę ratowników. Ranę na
głowie zabezpieczyli sterylnymi opatrunkami, kręgi
szyjne specjalnym kołnierzem, następnie ostroz˙nie
przenieśli Jennyna unieruchamiającą kręgosłup długą
deskę i przywiązali złamaną rękę do klatki piersiowej.
Jęknęła, gdy ją przenosili, i otworzyła oczy.
– Jeszcze tylko chwilę – uspokajał ją ratownik. –
Zaraz przestanie boleć.
– Chcę być z Mikiem.
– Tym lekarzem? Pojedzie z nami.
– Czy pan z nią był, doktorze? Chcielibyśmy, z˙eby
pan złoz˙ył zeznanie. Oczywiście, kiedy to będzie moz˙-
liwe – powiedziała policjantka.
– Widziałem wszystko – przyznał Mike. – Złoz˙ę
zeznanie później. Ale to nie była wina kierowcy, lecz
małego chłopca, Sama. Zabrałem go na spacer i...
– Odwieziemygo do domu – rzekła policjantka.
– A pan zaczeka na nas w szpitalu.
– Oczywiście – zapewnił Mike.
To dziwne być pacjentem w szpitalu, w którym się
pracuje. Jednak ten szpital znajdował się najbliz˙ej i był
w nim znakomicie wyposaz˙onyoddział ratownictwa
medycznego.
Załoga karetki uprzedziła o wypadku, więc Jenny
od razu trafiła w ręce odpowiedniego zespołu. Natych-
miast podłączono ją do kroplówki. Mike był przy niej
podczas robienia niezbędnych zdjęć rentgenowskich.
– Trzeba wszystko prześwietlić – uspokajał Jenny.
– Po prostu, z˙ebymieć pewność.
Otrzymała morfinę, która złagodziła cierpienie. Jen-
ny odzyskiwała i traciła przytomność, nie bardzo świa-
doma tego, co się z nią dzieje. Najwaz˙niejsze, z˙e Mike
jest przyniej, a to znaczy, z˙e wszystko będzie dobrze.
– Ustabilizowali cię – rzekł, gdyponownie odzys-
kała świadomość. – Teraz odpocznij, ale wkrótce
przyjdzie doktor Spenser. On zdecyduje, co dalej.
– Chcę, z˙ebyś był przy mnie – szepnęła Jenny.
Wszyscy znali doktora Spensera. Był bardzo przy-
stojnym męz˙czyzną, miał pociągłą twarz, okulary
w kształcie półksięz˙yców, zawsze chodził w śniez˙-
nobiałych koszulach, ze starannie zawiązanym krawa-
tem. Jennywidy
wała go, ale nigdyz nim nie roz-
mawiała. Był jednym z najzdolniejszych neurochirur-
gów w kraju i urzekająco uprzejmym człowiekiem.
– Wiem, z˙e jesteś jedną z nas, Jenny– powiedział,
pochylając się nad nią chwilę później. – Jesteś wy-
kładowcą i połoz˙ną. Duz˙o o tobie słyszałem. Zajmę się
tobą osobiście. – Jennyrozpłakała się, a on pogładził ją
po ramieniu i rzekł: – Zaraz przeniesiemycię na mój
oddział. Otrzymasz zastrzyk z metyloprednizonu. Wo-
kół kręgów krzyz˙owych wystąpił stan zapalny, więc
chcę go zlikwidować. Mamyjuz˙ prześwietlenia, wyni-
ki tomografii komputerowej i rezonansu magnetycz-
nego, a za parę minut przewieziemycię na salę
operacyjną, z˙ebysię przekonać, czybędziemymogli
cię znowu pozlepiać. Zadowolona?
– Polegam na panu, doktorze Spenser. Mam spara-
liz˙owane nogi. Jak bardzo uszkodzonyjest rdzeń
kręgowy? Czy jest przerwany?
– Nie, nie jest przerwany. Jesteś młoda i zdrowa,
totez˙ przywłaściwej terapii i odrobinie szczęścia
postawimycię na nogi. Za jakiś rok, jeśli wszystko
pójdzie dobrze, ten wypadek będzie jedynie przykrym
wspomnieniem.
– Za jakiś rok... I do tego, jeśli wszystko dobrze
pójdzie. Czyz˙by... mogło nie pójść?
– W medycynie nic nie jest pewne, Jenny.
– I powie mi pan uczciwie, co mi jest?
W jego oczach błysnął ból.
– W takich sprawach zawsze jestem uczciwy, Jen-
ny. W przeciwnym razie cierpienie byłoby znacznie
większe. Zobaczymy się w sali operacyjnej. – Opuścił
maleńkie pomieszczenie, a Jennyodwróciła się do
Mike’a.
Przez całyczas by
ła świadoma jego obecności.
Kiedytylko mógł, podchodził do niej i brał ją za rękę,
odgarniał na bok jej włosyi całował w czoło.
– To jest znacznie trudniejsze dla ciebie niz˙ dla
mnie – wyszeptała.
– Cicho, skarbie. Pamiętaj, z˙e jestem przytobie.
I z˙e zawsze będę.
To był zupełnie nowy Mike. Do tej pory, ilekroć się
spotykali, był kompetentny, pewny siebie i zawsze
wiedział, co robić. Teraz decyzje nie zalez˙ałyod niego.
Mógł tylko patrzeć i mieć nadzieję. I Jenny nawet
bardziej go za to kochała.
Był wieczór, znuz˙ona zapadała w krótką drzemkę,
po czym znowu się budziła.
– Co z Samem? – wymamrotała.
– Nic mu nie jest. Pewna miła policjantka zawiozła
go do domu. Sue dzwoni do mnie co pół godziny.
Bardzo się o ciebie martwi.
– Będzie dobrze. Nie martw się o mnie i jej tez˙
powiedz, z˙ebysię nie martwiła. – Patrząc na jego
twarz, wiedziała jednak, z˙e będzie się martwił, tak
samo jak Sue.
Weszła pielęgniarka i uśmiechnęła się do obojga.
– Za chwilę przyjdzie anestezjolog, ale przedtem
musi pani podpisać kilka niezbędnych formularzy.
Wiem, z˙e jest pan tu lekarzem – dodała, zwracając się
do Mike’a – ale jest pan związanyz pacjentką i chyba
dobrze by było, gdyby pan zechciał poczekać gdzieś na
zewnątrz, az˙ doktor Spenser skończyoperację. Zo-
stając tu, nie pomoz˙e pan ani jej, ani sobie. – Po chwili
milczenia dodała: – W takich sytuacjach jak ta najlep-
szym wyjściem jest zająć się jakąś pracą.
Mike skinął głową.
– W porządku. Jeśli zostawię numer mojego page-
ra, to zadzwoni pani do mnie, gdytylko Jennyopuści
salę operacyjną?
– Zadzwonię. A teraz niech pan juz˙ idzie. Muszę
zająć się pacjentką.
Mike nachylił się i pocałował Jenny w czoło. Na jej
siny policzek spłynęła łza. Kiedy wyszedł, Jenny sły-
szała, jak rozmawia z kimś na korytarzu, a po chwili do
pokoju weszła kobieta w lekarskim fartuchu.
– Dzień dobry, jestem Tina Land i będę panią
znieczulać...
W szpitalu wiadomości rozchodzą się szybko. Gdy
Mike wszedł na oddział ginekologiczno-połoz˙niczy,
został zasypany dziesiątkami pytań. Lekarze, pielęg-
niarki, studenci, połoz˙ne, technicy– wszyscychcieli
wiedzieć, jak czuje się Jenny. Mike nie zdawał sobie
sprawy, jak bardzo była popularna. I to jeszcze bardziej
go przybiło.
Wszedł do pokoju lekarskiego i poprosił doktor
Ellie Crane o przydzielenie jakiejś pracy. Czuł, z˙e musi
się czymś zająć. Przez trzy godziny wykonywał proste
czynności, którymi zazwyczaj zajmowali się młodsi
lekarze: badał kobietyprzeby
wające na obserwacji,
pomagał połoz˙nym, wpisywał wyniki badań do kart
i uśmiechał się do młodych matek. Zwykle wzywano
go do porodu jedynie w nagłych wypadkach. Ale teraz
ta prosta praca sprawiała mu satysfakcję, a poza tym
odciągnęła jego myśli od Jenny. Przynajmniej na jakiś
czas.
W pewnym momencie odezwał się jego pager.
Jennyopuściła właśnie salę operacyjną. Mike zawia-
domił lekarza dyz˙urnego, przekazał obowiązki i wrócił
na blok operacyjny. Doktor Spenser wciąz˙ miał na so-
bie lekarski kitel. Pił kawę i wyglądał na zmęczonego.
– Pan nie jest krewnym Jenny Carson i, formalnie
rzecz biorąc, zanim z nią nie porozmawiam, nie powi-
nienem rozmawiać z panem. Tym razem jednak zrobię
wyjątek. Czy widział pan zdjęcia rentgenowskie, wy-
niki tomografii komputerowej i rezonansu magnetycz-
nego?
– Widziałem. Kręgi krzyz˙owe są w strasznym sta-
nie.
Doktor Spenser skinął głową.
– Na szczęście rdzeń kręgowynie został przerwa-
ny. Zrobiliśmy, co tylko było moz˙liwe: usunęliśmy
odłamki kości i źródło stanu zapalnego. Zamierzam jej
powiedzieć, z˙e... wciąz˙ jest nadzieja. Przez jakiś czas
będzie się poruszała na wózku. Nie zajęliśmysię jesz-
cze jej ramieniem, z tym moz˙na poczekać parę dni.
– Jak brzmi najgorsza prognoza?
– Rekonwalescencja moz˙e potrwać bardzo długo.
A jeśli sprawynie potoczą się tak, jak byśmytego
pragnęli... moz˙e juz˙ nigdynie chodzić.
– Chyba nie powie jej pan tego jutro?!
– Nie. A teraz, czychce pan ją zobaczyć?
Mike widział wiele osób po operacji. Wiedział, z˙e
ściągnięta, śmiertelnie blada twarz to efekt działania
narkozy. Ale ta twarz nie przypominała w tej chwili
twarzyJenny.
– Dojdzie do siebie dopiero jutro – rzekła pielęg-
niarka. – Moz˙e nawet pana nie poznać. Czynie lepiej
pojechać do domu i odpocząć? Nie wygląda pan naj-
lepiej. Jutro musi pan być silny.
Pocałował więc kredowobladypoliczek, uznając, z˙e
to najlepsze, co moz˙e zrobić.
Stał przed szpitalem i patrzył na ciemne niebo. Było
późno. Nie wiedział, co począć. Przez ostatnie dwa-
naście godzin myślał tylko o Jenny i większość czasu
spędził przyniej. Teraz została sama.
A jeszcze dziś rano byli tacy szczęśliwi, planowali
wycieczkę do Walii, tym razem z Samem i Sue. Jakz˙e
wszystko się zmieniło.
Kiedyprzy
szedł do domu, wcale nie poczuł się
lepiej. W kuchni siedziała jego siostra i tuliła w ramio-
nach śpiącego Sama. Na jej policzkach widniałyślady
łez.
– Jak ona się czuje? – zapytała. – Dzwoniłam
znowu do szpitala. Poinformowali mnie, z˙e jest po
operacji i z˙e nie ma z˙adnego niebezpieczeństwa. Podo-
bno jutro mają jej powiedzieć, jaka jest sytuacja i u-
stalić sposób leczenia.
– To prawda, ale nie do końca. Nie powiedzą nic,
poniewaz˙ nie ma nic do powiedzenia.
– Racja. A teraz przyznaj się, kiedy ostatnio coś
jadłeś?
Spojrzał na siostrę, jakbynie rozumiał pytania.
– Nie jestem głodny– odparł.
– Ale musisz coś zjeść. Jeśli chcesz, moz˙esz za-
nieść Sama do łóz˙ka. Obudził się, a ja trzymałam go na
rękach i nie mogłam się zdobyć na to, aby go połoz˙yć
z powrotem. Ale juz˙ mi lepiej.
– Jak on się czuje?
Sue uśmiechnęła się blado.
– Nic mu nie jest. Był strasznie dumny, z˙e jechał
policyjnym samochodem.
– Wyobraz˙am sobie.
Mike wziął Sama na ręce i zaniósł go na górę.
Chłopczyk poruszył się przez sen, ale na szczęście się
nie obudził. Mike długo na niego patrzył, na nowo
przez˙ywając dramat tamtych chwil, podczas których
on nie mógł nic zrobić.
Kiedyzszedł do kuchni, chciał coś powiedzieć, ale
Sue kazała mu milczeć i zmusiła go do jedzenia. Gdy
skończył, wyjęła butelkę brandy i zrobiła mu drinka.
Powoli wypił palący płyn. Właściwie nie poczuł się
lepiej, ale uczucie bezsilności i odrętwienie minęły.
– Teraz – odezwała się Sue – moz˙esz opowiedzieć,
co się stało. Znam wersję policjantki i twoją, dosyć
chaotyczną, z rozmowy telefonicznej. Teraz opowiedz
wszystko ze szczegółami.
Spełnił jej prośbę. Zakończył swą relację stwier-
dzeniem, z˙e gdyby trzymał rękę Sama, nie doszłoby do
tej tragedii. Sue pokręciła głową.
– Nie. Wiemy, jaki jest Sam. To mogło się przyda-
rzyć kaz˙demu. – Nalała sobie trochę brandyi ponownie
napełniła kieliszek Mike’a. – Po tym idziemy spać.
Mike wziął prysznic i poszedł do swojego pokoju.
Pod poduszką lez˙ała nocna koszula Jenny. Wyjął ją
stamtąd i wtulił w nią twarz.
Mógł zaz˙yć jakiś środek nasenny, ale wiedział, z˙e
z natrętnymi myślami musi poradzić sobie sam.
Czyto była jego wina? Czyobwinianie się ma sens?
Tak czyowak, Jennyznalazła się w szpitalu. Przekony-
wał siebie, z˙e to niemądre zadręczać się tym, co wcale
nie musi się zdarzyć. Jest jednak lekarzem, widział
zdjęcia i znał wyniki badań. Jenny moz˙e być spara-
liz˙owana do końca z˙ycia. Nie, nie moz˙e tak myśleć.
Musi czekać i mieć nadzieję.
Pamiętał, kiedypo raz pierwszyją zobaczył, pamię-
tał ten pierwszypocałunek i wszystkie kolejne spot-
kania i zastanawiał się, jak to się stało, z˙e tak szybko się
poznali. I pokochali!
Był głupi, kiedy twierdził, z˙e abysię nawzajem
poznać, trzeba czasu. Z
˙
ył chwilą obecną, nie zdając
sobie sprawy, jak nieprzewidywalna potrafi być przy-
szłość. Powinien był powiedzieć, z˙e ją kocha, z˙e chce
spędzić z nią resztę z˙ycia.
Pomyślał, z˙e ona tez˙ go pokochała. Czyz˙ nie był to
dobrypoczątek? Teraz wreszcie mógł spokojnie za-
snąć.
Był przy niej, gdy otworzyła rano oczy. Siedział
przyjej łóz˙ku i patrzył na nią. Z początku nie bardzo
wiedziała, gdzie jest. Czuła, z˙e coś nie jest w porządku,
a potem nadszedł ból, po czym oz˙yło wspomnienie
wczorajszego dnia i bolesna świadomość, z˙e jest...
w szpitalu. Jęknęła bezwiednie. Mike ujął jej dłoń,
podniósł do ust i pocałował.
– Juz˙ dobrze, skarbie. Lez˙ spokojnie, jestem przy
tobie.
Lez˙ała więc cicho, z dłonią w jego dłoni. Oczy
miała przewaz˙nie zamknięte, ale kiedyje otwierała, on
zawsze przyniej był. I ta jego obecność dodawała jej
sił.
Nieco później weszła pielęgniarka i uprzedziła, z˙e
za pięć minut wyprosi Mike’a, poniewaz˙ musi pacjent-
kę umyć.
– Wracaj na oddział – szepnęła Jenny. – Jesteś tam
potrzebny.
– John Bennet powiedział, z˙e mogę wziąć tyle
wolnego, ile chcę. Wpadnie do ciebie później. Nie
wiedziałem, z˙e jesteś taka popularna. Wszyscy chcą się
koniecznie z tobą zobaczyć.
Jennymilczała przez chwilę.
– Podaj mi lusterko – poprosiła.
– Po co ci lusterko? Świetnie wyglądasz i...
– Lusterko, Mike!
Nie mógł jej nie posłuchać. Była pielęgniarką i wie-
działa, czego się moz˙e spodziewać. Jednak skrzywiła
się, widząc obrzmiałą twarz i opatrunek w miejscu,
gdzie wycięto włosy.
– Nie chcę nikogo widzieć – oświadczyła. – To
znaczy, nie chcę, z˙ebyktoś widział mnie oprócz ciebie
i kilku innych osób.
– Zgoda. Jak powiedziałem, John pozwolił mi...
– Przed południem przyjdzie doktor Spenser. Nie
mogę teraz myśleć o czymś innym. Będę się czuła
lepiej, jeśli zajmiesz się pracą. Nie chcę, z˙ebyś się
obijał. To nie pomoz˙e ani mnie, ani tobie.
– Alez˙ kochanie, ja...
– Zmiataj, Mike, idzie pielęgniarka. Jeśli będzie
coś nowego, natychmiast się o tym dowiesz. – Uśmie-
chnęła się. – Otrzymałam formularz do wypełnienia.
Wpisałam tam ciebie jako najbliz˙szego krewnego.
Mam nadzieję, z˙e nie masz nic przeciw temu.
– Ja... bardzo się z tego cieszę. – Po chwili weszła
pielęgniarka i Mike musiał wyjść.
Jednak wrócił, gdytylko doktor Spenser zjawił się
u Jenny. Czekał na korytarzu, gdy doktor ją badał,
a potem wszedł do środka, abyz nim porozmawiać.
Neurolog powiedział, z˙e w zasadzie jest zadowolo-
nyz wczorajszej operacji, ale Jennymusi zdawać sobie
sprawę z tego, jak powaz˙nie została ranna, i z˙e skutki
obraz˙eń są wciąz˙ niewiadome. Zalecił spokój i obiecał
zajrzeć jutro, po czym przepisał środki przeciwbólowe
i wyszedł.
Mike wziął Jennyza rękę i pocałował ją w policzek.
– Jestem pielęgniarką – powiedziała – i rozumiem,
co chciał ci powiedziec lekarz. Doktor Spenser obawia
się, z˙e operacja moz˙e nie przynieść poz˙ądanych efek-
tów, tak? Będę sparaliz˙owana?
Mike milczał, a Jennypomyślała, z˙e nie powinna
była zadać tego pytania.
– A teraz, poniewaz˙ wiem, co przez˙ywałeś ostat-
nio, daję ci polecenie. Dostałam środki uspokajające,
w związku z czym nie chcę cię widzieć az˙ do jutra.
Zamierzam spać całydzień.
– Ale ja chcę być przy tobie!
– Nie moz˙esz mi pomóc spać. Będziesz tylko prze-
szkadzał. Mike, pocałuj mnie, a potem znikaj.
– Alez˙, Jenny, ja...
– Chorej się nie odmawia, Mike. No, idź!
– Zostawię pielęgniarce mój numer – rzekł, wy-
chodząc. – W razie czego niech dzwoni o kaz˙dej porze
dnia i nocy.
Telefon jednak milczał.
Był przy niej znowu, gdy tylko się obudziła, ale
został ponownie wyproszony. Pielęgniarki musiały
zająć się Jenny. Zasugerowały jednak, by wrócił po
obchodzie i spędził z nią trochę czasu. Jennyby
ła
zaskakująco spokojna. Moz˙e był to efekt leków, które
przyjmowała. Ból został zredukowany do minimum,
więc mogła jasno myśleć.
Pocałował ją delikatnie, po czym usiadł przy jej
łóz˙ku i wziął ją za rękę.
– Musimypowaz˙nie porozmawiać – powiedziała.
– Przede wszystkim musimy spojrzeć prawdzie
w oczy. Moje nogi są sparaliz˙owane. Za parę tygodni
przekonamysię, czykiedykolwiek będą funkcjonować
prawidłowo. Jeśli nie, to resztę z˙ycia spędzę na wózku.
Tak?
Drgnął, słysząc te okrutne słowa, ale zrozumiał, z˙e
w pewnym sensie były jej potrzebne.
– Tak – potwierdził. – Ale, Jenny, ja...
– Nie chcę, z˙ebyś cierpiał z mojego powodu. Twoja
smutna twarz mi nie pomoz˙e. Potrzebnymi jest twój
szeroki uśmiech i twoja wiara. Poza tym, jeśli mamy
dalej w miarę normalnie funkcjonować, musimypo-
zbyć się złych myśli. Czy czujesz się winny, z˙e
wypuściłeś z rąk Sama i z˙e ja, ratując go, uległam
wypadkowi?
– Oczywiście, z˙e czuję się winny! Ciągle wracam
w myślach do tamtej strasznej chwili i nie mogę sobie
darować tego, co zrobiłem. Wiedziałem, jaki jest Sam,
wiedziałem, z˙e za nami jest ulica, wiedziałem...
– Mike! Nie wolno ci tak myśleć! To nie była twoja
wina, ja tez˙ powinnam była to wiedzieć. A teraz
powiedz sobie, z˙e to nie była twoja wina. I jeśli będzie
trzeba, powtarzaj te słowa tak długo, az˙ w nie uwie-
rzysz. Inaczej mi nie pomoz˙esz.
Patrzył na nią w milczeniu, a Jenny zastanawiała się
juz˙, czyabynie posunęła się za daleko, gdyw końcu na
jego wymizerowanej twarzy pojawił się wymuszony
uśmiech.
– Jenny – wyszeptał. – Jesteś wyjątkową kobietą.
– Moz˙e, ale takich kobiet jest wiele – odparła.
– A teraz powiedz to. Powiedz głośno i uwierz, z˙e to
prawda.
– To nie była moja wina – powtórzył.
– Dobrze. Wkrótce powinieneś poczuć się lepiej.
A teraz mnie obejmij.
Wieczorem przyszła Sue. Mike został w domu
z Samem. Nachyliła się nad Jenny, aby ją pocałować.
– Obiecałam sobie, z˙e nie będę się rozczulać – po-
wiedziała, po czym nagle oparła głowę na łóz˙ku
i rozpłakała się. – Tak mi przykro, z˙e to się stało...
Jennypogłaskała ją po plecach.
– Nie jest tak źle – zapewniała. – Łatwo się nie
poddam.
– Mike mi wszystko opowiedział. Wiem, jak do-
szło do tego wypadku. Gdyby nie ty, Sama juz˙ by
wśród nas nie było. Nigdy o tym nie zapomnę.
Jennyczuła się zakłopotana.
– Właściwie to nie była świadoma decyzja. Po prostu
to zrobiłam i bardzo się z tego cieszę. A teraz moz˙e
poczęstujesz się czekoladką? Mam tu juz˙ całą kolekcję.
Gdydzień dobiegł końca, Jennyczuła się bardzo
wyczerpana. Kiedy została sama i zgasiła światło,
w poduszkę popłynęły ciche łzy. Wiedziała jednak, z˙e
musi być silna, z˙e to jedyna droga. Poza tym jest przy
niej Mike, a myśl o tym sprawiła, z˙e się uśmiechnęła.
Minął tydzień. Ramię Jenny zostało zoperowane,
płytka i śruby dopasowane. I chociaz˙ Jennynie mogła
pogodzić się z myślą, z˙e nie moz˙e poruszać nogami, to
jednak starała się z tym oswoić. Mike wpadał do niej
trzy, a nawet cztery razy w ciągu dnia i, zgodnie
z obietnicą, usiłował zachować pogodną twarz. Poza
tym bez przerwy ktoś ją odwiedzał – nawet nie zda-
wała sobie sprawy, jak wielu ma przyjaciół.
Sue bywała u niej regularnie, a pod koniec tygodnia
nieoczekiwanie oświadczyła:
– Słyszałam, z˙e wkrótce będziesz wypisana. Wiem
od Mike’a, z˙e mieszkasz na ostatnim piętrze bez
windy. Zdecydowaliśmy więc wspólnie, z˙e zamiesz-
kasz z nami. Ja jestem pielęgniarką, Mike – lekarzem,
damysobie radę. Przeniesiesz się, jak tylko cię stąd
wypiszą.
Jennyuśmiechnęła się.
– Bardzo bym tego chciała – odparła. – Minęło tyle
czasu, kiedynalez˙ałam do rodziny.
Tydzień później Alice, terapeutka Jenny, zaczęła ją
uczyć, jak funkcjonować w nowych warunkach.
Pierwsza lekcja miała pokazać Jenny, jak wyśliznąć
się z łóz˙ka i przenieść na wózek. To zdumiewające,
jaka była słaba. Oczywiście wiedziała, z˙e tak będzie.
Jednak co innego wiedzieć, a co innego samemu tego
czegoś doświadczyć.
– Wygląda na to, z˙e resztę z˙ycia spędzę na wózku
– powiedziała do Mike’a podczas swojej pierwszej
przejaz˙dz˙ki po szpitalnym korytarzu.
– Na gładkiej powierzchni poradzisz sobie sama.
Mogę iść obok z rękami w kieszeniach. Na zewnątrz
i pod górę chętnie ci jednej z nich uz˙yczę.
A potem była pierwsza wizyta na specjalnie skon-
struowanym basenie. Cudownie było samej się umyć,
mogła to zrobić pod prysznicem.
Mike wciąz˙ spędzał z nią większość czasu. Jenny
wymogła na nim obietnicę, z˙e to w z˙aden sposób nie
odbije się na pacjentach – chociaz˙ nie przypuszczała,
abytakie zobowiązanie było potrzebne.
Kiedypoczuła się silniejsza, postanowiła, z˙e musi
z nim o czymś porozmawiać.
– Posłuchaj, Mike – powiedziała. – Byliśmy szczę-
śliwi, zanim to się stało. Przypuszczam, z˙e robiłeś pew-
ne plany, i nawet domyślam się jakie. Ale zawarliśmy
umowę, i to był twój pomysł, z˙ebysię nie spieszyć. Dać
sobie czas, abylepiej się poznać i na razie po prostu
cieszyć się sobą. Nie chcę, z˙ebypod tym względem coś
się zmieniło.
– Są jednak rzeczy, które uległy zmianie. Chciał-
bym...
– BiednyMike! Męz˙czyzna, który musi robić
wszystko w pośpiechu! Przy mnie nauczysz się czekać,
młodyczłowieku.
– Nie chcę czekać – odburknął. – Chcę, z˙ebyś była
chociaz˙ trochę szczęśliwsza, niz˙ jesteś i dlatego...
– Mike! Nie będziemyrozmawiać o przyszłości do
czasu, az˙ opuszczę ten wózek! A jeśli tak się nie
stanie...
– Nie mów tak! Poza tym to nigdy nie wpłynie na
to, co czuję do ciebie.
– Moz˙e jednak wpłynąć na moje uczucia do samej
siebie! Przyrzeknij więc, z˙e będzie tak jak dawniej. Nie
chcę z˙adnych dramatycznych scen, z˙adnych obietnic.
Nawet jeśli są szczere. Mike, ja nie zmienię zdania! I nie
chcę się z tobą kłócić! Potrzebuję czasu i... spokoju.
Nie wyglądał na przekonanego.
– Cóz˙, skoro tego z˙ądasz, muszę ci ustąpić – powie-
dział. – Ale tylko na razie.
W końcu Jennyzostała wypisana ze szpitala. Praco-
wała tu od tylu lat, ale dopiero teraz zrozumiała, co
czują pacjenci, kiedywracają do domu.
Gdywjechali na parking, nie potrafiła ukryć zdu-
mienia.
– To mój nowysamochód – wyjaśnił Mike.
– Myślałam, z˙e chodziło ci o coś małego.
– Zmieniłem zdanie. – Postawił wózek przysamo-
chodzie od stronypasaz˙era i otworzył duz˙e, przesuwa-
ne drzwi. – A teraz spróbuj przedostać się z wózka do
wnętrza.
Wymagało to trochę wysiłku, ale Jenny podjęła go
i okazało się to znacznie łatwiejsze, niz˙ przypuszczała.
Mike rozpromienił się.
– Z tyłu jest duz˙o miejsca na fotel – wyjaśnił. – Nie
będzie potrzebygo składać.
– Mike! Czyz˙byś kupił to monstrum z uwagi na
mnie?!
– Zawsze chciałem mieć duz˙e auto – odparł. – No
i oczywiście czerwone. Jak widzisz, udało się. Nie ma
to jak dwa w jednym.
– Rzeczywiście. Zrobiłeś dobry interes – mruknęła.
Dobrze było znaleźć się w domu Sue. Mike postarał
się o drewnianą rampę przyfrontowy
ch schodach
i drugą, podobną, wiodącą z salonu przez przeszklone
drzwi do ogrodu, tak byJennymogła poruszać się
w miarę samodzielnie.
Parter został równiez˙ dostosowanydo jej potrzeb.
Mały pokój był teraz jej sypialnią, do której wstawiono
szafę i regał z mnóstwem półek.
Jeszcze w szpitalu Jennysporządziła listę potrzeb-
nych rzeczy. Mike razem z Sue przywieźli wszystko
z jej mieszkania, a Jenny, widząc ich troskę i oddanie,
z trudem powstrzymywała się od łez.
Po chwili do pokoju weszła Sue z odebranym od
opiekunki Samem. Malec z zachwytem patrzył na fotel
na kółkach, Jennywzięła go więc na kolana i pojeździ-
ła z nim po pokoju, po czym przeniosła się na kanapę
i pozwoliła Samowi na samodzielną przejaz˙dz˙kę.
– Fantastycznie! – ekscytował się malec. – Mamo,
czy mógłbym mieć coś takiego tylko dla siebie?
Sue musiała się odwrócić, byukryć cisnące się do
oczu łzy. Wieczorem, gdy Jenny szykowała się do snu,
Sue zaproponowała, z˙e moz˙e jej pomóc.
– Nie, dzięki, dam sobie radę – odparła Jenny. –
Chcę być samodzielna.
Trochę później do drzwi zapukał Mike. Wszedł do
środka, wziął ją w ramiona i delikatnie pocałował na
dobranoc.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
W szpitalu Jenny otrzymywała tabletki nasenne,
teraz musiała sobie radzić bez nich. Wiedziała, z˙e to
konieczne, jeśli nie chce się uzalez˙nić. Z trudem więc
zasypiała, a kiedy juz˙ się jej to udało, dręczyły ją
wspomnienia ostatnich sekund przed wypadkiem. Wi-
działa maskę pędzącego na nią samochodu, czuła
pierwsze uderzenie, słyszała trzask pękających kości.
A później budziła się zlana potem.
Wczesnym rankiem zjawił się Mike ze szklanką
soku pomarańczowego. Spojrzał na Jennyz niepoko-
jem i połoz˙ył jej dłoń na czole.
– Jak spałaś? Czyłóz˙ko było wygodne?
Czuła się zbyt zmęczona, aby szukać wykrętów.
– Łóz˙ko jest w porządku. Ale... nie mogę zapom-
nieć o tym, co się stało.
– Jenny, miałaś powaz˙nywypadek i dalej jesteś
pod wpływem pourazowego szoku. To minie, ale
moz˙e powinnaś porozmawiać o tym z doktorem Spen-
serem?
– Moz˙e masz rację, zastanowię się.
Pewnego popołudnia siedziała w salonie w swoim
wózku. Usiłowała coś czytać, od czasu do czasu
zerkając na Sama. Sue była w kuchni. I nagle przed jej
oczami pojawiła się wizja tego, co mogłobysię wyda-
rzyć, gdyby nie dotarła do Sama w porę. Widziała, jak
drobne ciałko malca wylatuje w powietrze, maleńkie
kostki roztrzaskują się, tryska krew.
– Sam, Sam, chodź tutaj – szepnęła.
Chłopiec posłusznie do niej podszedł. Wzięła go na
kolana i mocno do siebie przytuliła, uszczęśliwiona, z˙e
ocalał. I w takiej pozycji zastała ich Sue pięć minut
później.
– Sam! Jenny, czy coś mu się stało?
Jennypodniosła udręczoną twarz.
– Nie, Sue, nic mu nie jest. Ale nagle przyszło mi na
myśl, z˙e ten samochód mógł uderzyć w niego i to było
takie realne, z˙e... Sue, ja nie mogłam tego znieść.
Na szczęście Sue była pielęgniarką i potrafiła sobie
wyobrazić, przez co Jenny przeszła. Poza tym była
matką. Przyklęknęła więc przy wózku i objęła ramio-
nami i Sama, i Jenny.
– Wkrótce wszystko będzie dobrze – wyszeptała.
I powoli strach minął, a na twarzyJennypojawił się
uśmiech.
– To interesujące, jak bardzo się zmieniliśmy– za-
uwaz˙ył Mike trzy tygodnie później. – Z początku
bardzo się bałem, czy sobie poradzisz. Myślałem tylko
o tym, z˙e miałaś wypadek, z˙e będziesz kaleką i z˙e
muszę robić wszystko, z˙ebytwój stan jeszcze bardziej
się nie pogorszył. Ale teraz jesteś znowu sobą. Widzę
ciebie, a nie kogoś cięz˙ko dotkniętego przez los.
– I przestałeś traktować mnie, jakbym miała się
rozsypać, kiedy tylko mnie dotkniesz. Najwyz˙szywięc
czas zrobić następnykrok. Chcę wrócić do pracy!
– Nie moz˙esz! Nawet o tym nie myśl!
– Mogę. I coraz częściej o tym myślę. Mogę prowa-
dzić wykłady, uczyć studentów, mogę nawet wykony-
wać niektóre prace na oddziale, tym bardziej z˙e jest on
dostosowanydo wózków.
– Ale tyjesteś...
– Jestem zdolna do pracyi mam dosyć siedzenia
w domu!
– Nawet w moim towarzystwie?
– Nawet. I jeszcze jedno. Wiem, z˙e Sue miała
odwiedzić przyjaciół i wziąć ze sobą Sama. Zrezyg-
nowała z wyjścia, poniewaz˙ uwaz˙a mnie wciąz˙ za
niepełnosprawną. Jeśli będę pracowała, uwierzy, z˙e
wracam do normalności.
Mike skinął głową.
– Powiem jej, z˙e moz˙e iść. Ja zajmę się tobą.
– Mike! Nie potrzebuję zajmowania się mną, chcę
po prostu wrócić do pracy. Jutro rano dzwonię do szefa.
– Pozwól, z˙e najpierw ja zamienię z nim parę słów
– odparł po chwili namysłu. – Spróbuję go namówić,
z˙ebywpadł do nas i porozmawiał z tobą. Ostatnio
przyznał, z˙e właściwie nigdynie zdawał sobie sprawy,
ile dla niego robisz.
– Miło być docenianą. A wracając do tematu. Będę
jeździła z tobą wtedy, gdy będzie ci to odpowiadało.
W pozostałych przypadkach będę korzystała z tak-
sówek.
Ustalono, z˙e zacznie w piątek. Miała pracować
tylko przez połowę dnia. Jeśli wszystko pójdzie dob-
rze, od poniedziałku będzie pracowała na pół etatu
i tylko wtedy, kiedy pozwoli jej na to zdrowie.
Powrót do szpitala był dziwny. Jej pokój wydawał
się jakiś obcy. Wiele osób zatrzymywało ją, by po-
wiedzieć, jak bardzo się cieszą, z˙e ją widzą. I jeśli
nawet na kilku twarzach malował się zawód, Jenny
starała się to ignorować.
Zaczynała od wykładu. Była zdenerwowana, cho-
ciaz˙ robiła to juz˙ niejednokrotnie, to przeciez˙ tyle się
od tamtego czasu zmieniło. Niespodziewanie, kiedy
pojawiła się w sali, wszyscy wstali i zaczęli bić brawo.
I to był dla niej szok. Na chwilę emocje wzięły górę.
Poczuła ucisk w gardle, łzynapły
nęłyjej do oczu
i obawiała się, czybędzie w stanie powiedzieć coś
sensownego. Przełknęła ślinę, usiłując wziąć się
w garść.
– Dziękuję wam. I zanim ktoś zapyta, odpowia-
dam, z˙e czuję się dobrze. Dziękuję wam tez˙ za kwiaty,
które mi przysyłaliście, za prezenty, wizyty i za z˙ycz-
liwość. Ale teraz bierzmysię do pracy. Będziemydziś
rozmawiać o opiece nad dzieckiem, które nie osiąga
prawidłowej wagi...
Dobrze było znaleźć się znowu w wirze pracy.
Kręgosłup bolał ją trochę, ale poza tym czuła się
dobrze. Dała sobie radę. Mike podwiózł ją podczas
lunchu do domu. Sue zabrała Sama i poszła z wizytą,
a Jennypo raz pierwszymiała zostać w domu sama.
– Nie musisz się o mnie martwić, Mike – zapew-
niała. – Zatelefonuję, jeśli będzie trzeba.
Uśmiechnęła się, kiedywyszedł, zastanawiając się,
jak długo Mike wytrzyma, zanim zadzwoni, by się
upewnić, z˙e wszystko jest w porządku. Skierowała
wózek do kuchni i zajęła się przygotowaniem posiłku.
Tego wieczoru byli w domu sami. Siedzieli przy
kuchennym stole i jedli kolację. Potem, jak małz˙eńst-
wo z długim staz˙em, przytuleni do siebie na kanapie
oglądali telewizję. Mike obejmował ją i od czasu do
czasu całował. Az˙ wreszcie nadszedł czas iść do łóz˙ka.
Ponownie ją pocałował, ale tym razem Jenny za-
rzuciła mu ręce na szyję, przyciągnęła do siebie i na-
miętnie pocałowała. Czuła, jak bardzo jest spięty. Po
chwili łagodnie odsunął ją od siebie.
– Co się stało? – zapytała. – Juz˙ mnie nie kochasz?
Spojrzał na nią ze zdumieniem.
– Oczywiście, z˙e cię kocham.
– Czychciałbyś się ze mą kochać?
– Jak moz˙esz o to pytać? Nawet nie wiesz, jak
bardzo cię pragnę. Ale jesteś ze mną i tylko to się
liczy.
Jej głos brzmiał zaskakująco pewnie, gdypowtórzy-
ła z uporem:
– Pragnę, abyś się ze mną kochał teraz.
– Ale Jenny, czy moz˙emy...
– Moz˙emyprzyodrobinie ostroz˙ności. Moz˙e
i mam sparaliz˙owane nogi, jednak reszta nie straciła
czucia. Poza tym doktor Spenser powiedział, z˙e nie
widzi z˙adnych przeciwwskazań.
Mike zamrugał powiekami.
– Jenny, nie wiem, co...
– Idę do łazienki, a potem do łóz˙ka. Przyjdziesz do
mnie, kiedycię zawołam. Dobrze?
Odwróciła się na wózku i odjechała, zanim zdąz˙ył
odpowiedzieć.
Był ciepły wieczór. Umyła się i przeniosła na łóz˙ko.
Jedynym przykryciem, jakiego potrzebowała, było
prześcieradło. Podciągnęła je az˙ pod brodę, zgasiła
wszystkie światła poza jednym, przy łóz˙ku. Po czym
zawołała Mike’a. Kiedywszedł, jednym ruchem od-
rzuciła prześcieradło.
– A teraz tysię rozbierz – powiedziała.
W półmroku obserwowała, jak zrzuca z siebie
ubranie. Po chwili on równiez˙ był nagi. Podszedł do
niej.
– Boję się, z˙e mogę zrobić ci krzywdę – rzekł przy-
tłumionym głosem.
– Nie moz˙esz zrobić mi krzywdy, kochasz mnie.
Czywiesz, jak bardzo cię pragnę?
– Tak samo jak ja ciebie – odparł głucho.
– Moz˙esz zacząć od pocałunków. Tylko nie rób
tego tak, jakbyś całował swoją babcię.
– To mogę ci obiecać.
Pochylił się, jego wargi dotknęły jej warg. Objęła go
ramionami, usiłując przyciągnąć do siebie. Ale on
zdawał się mieć inne zamiary.
– Jeśli mam cię całować, to chcę to robić po
swojemu.
Zastanawiała się, co miał na myśli. Ale to, co robił,
okazało się całkiem przyjemne. Całował jej usta, twarz,
po czym jego wargi zaczęły przesuwać się w dół. Pieścił
jej szyję i piersi, az˙ jęcząc z poz˙ądania, wymamrotała:
– Mike, proszę, teraz... Mike, pragnę cię.
Ale on miał wciąz˙ inne plany. Wodził językiem po
jej brzuchu, abypo chwili przesunąć się niz˙ej.
– Mike, proszę, nie powinieneś... Och, Mike...
Westchnęła, gdyjego język dotarł do miejsc najbar-
dziej intymnych, az˙ w końcu ogarnęła ją rozkosz, która
zdawała się trwać bez końca. Mike przytulił się do niej,
przywierając policzkiem do jej policzka. Przez jakiś
czas lez˙ała bez ruchu, po czym cicho wyszeptała:
– Mike, jestem gotowa. Obiecuję, z˙e powiem, jeśli
sprawisz mi ból, ale musisz spróbować. Proszę, Mike,
otrzymałam od ciebie tak wiele i chcę się z tobą tym
podzielić.
Po chwili wahania ostroz˙nie ukląkł nad nią. Wodzi-
ła rękami po jego ciele, czując, jak bardzo jej poz˙ąda.
Ogarnęła ją fala szczęścia. To było to, co pragnęła
zrobić. Nie dla niego, dla nich. Mike ostroz˙nie pochylił
się, aby po chwili się z nią połączyć. I było tak dobrze
jak wtedy, gdy po długiej nieobecności wraca się do
domu.
– Tak bardzo cię kocham – wyszeptała potem.
Słyszała, jak Mike wychodzi z pokoju, aby po
chwili wrócić z poduszką i prześcieradłem. Połoz˙ył się
na podłodze, tuz˙ przyjej łóz˙ku, i wyciągnąwszy do
góry rękę, chwycił jej dłoń. Wkrótce, zjednoczeni tym
uściskiem, zasnęli.
W poniedziałek wróciła do biura, gdzie czekała na
nią masa pracy: wystawianie ocen, sprawdzanie prac,
wypełnianie formularzy programowych na następny
rok.
Wiedziała, z˙e Mike będzie takz˙e bardzo zajęty,
powiedziała mu więc, byprzestał się zadręczać, z˙e nie
moz˙e się nią opiekować.
– Jeśli będę cię potrzebowała, zadzwonię. Na razie
nie musisz się o mnie martwić.
– Ale martwię się, poniewaz˙ cię kocham.
– Tak czyowak, Mike, pamiętaj, z˙e czuję się
znacznie lepiej, kiedypracuję, bo praca pozwala mi
zapomnieć.
To była jedna z tych bardzo rzadkich sytuacji, gdy
pozwalała sobie na opuszczenie ochronnej tarczy,
przyznanie, z˙e pod maską siłyi opanowania stara się
ukryć, jak bardzo jest przeraz˙ona. Mike wiedział o jej
lękach i je z nią dzielił.
Był czwartkowy wieczór i Jenny dobrnęła wreszcie
do końca papierkowej roboty. Powiedziała w szpitalu,
z˙e praca na pół etatu zupełnie jej nie odpowiada i z˙e od
dziś będzie pracowała w pełnym wymiarze godzin.
Była więc teraz zmęczona, ale i szczęśliwa.
– Dziś zabieram cię gdzie indziej – powiedział
Mike, kiedyprzyjechał po nią pod koniec dnia. – Sue
wie o wszystkim i zaczeka na nas z herbatą.
– Gdzie jedziemy?
– To niespodzianka. Z
˙
ycie jest o wiele bardziej
ekscytujące, jeśli od czasu do czasu przydarza się coś
niespodziewanego.
Gdymijali jej dom, Jennydziwnie się czuła. Mike
wpadał tam od czasu do czasu, byzabrać potrzebne jej
rzeczy, ale ona sama nie była tu od dnia wypadku.
– Lubisz tę okolicę, prawda? – zapytał.
– Bardzo. To wspaniale być blisko morza, cudow-
nie jest je widzieć, nawet jeśli muszę w tym celu wejść
na stołek.
Roześmiał się.
– Ja tez˙ lubię ten widok. Tak więc...
Podjechał pod blok wyglądający na znacznie bar-
dziej ekskluzywny niz˙ ten, w którym mieszkała Jenny.
Poza tym budynek był zwrócony w kierunku morza.
Mike zaparkował, wyciągnął wózek z tylnej części
auta i ustawił go tuz˙ obok jej drzwi.
– A teraz dasz sobie radę sama. Ja będę szedł za
tobą. – Rzucił jej na kolana komplet kluczy. – Tam są
frontowe drzwi.
Skierowała wózek w stronę wejścia i po chwili
wjechała do luksusowego holu, gdzie znajdowała się
winda i wiodące w górę schody.
– Ostatnie piętro – rzucił Mike.
– Mike, co to ma znaczyć? Miło jest chodzić z wi-
zytą, ale mam za sobą cięz˙ki dzień i jestem głodna.
– Zaraz się wszystko wyjaśni – odparł z niezmąco-
nym spokojem. – Masz klucz. Otwórz drzwi.
Zrobiła więc, jak powiedział i po chwili wjechała do
ogromnego salonu. Pokój miał przyjemny wystrój.
Były w nim meble, wprawdzie niezbyt wiele, ale
w dobrym guście. Jednak szczególne wraz˙enie robiły
okna. Wychodziły na dwie strony – największe prowa-
dziło na balkon, skąd roztaczał się wspaniaływidok na
rzekę. Jenny wyjechała na zewnątrz, chcąc zobaczyć
jak najwięcej: wjazd do portu, odległe światła miast
i szare szczyty walijskich wzgórz. Mogłaby tu siedzieć
bez końca.
– Zobaczymy, co powiesz o innych pokojach –
rzekł Mike, widząc w jej oczach zachwyt.
Oprócz salonu były tu jeszcze dwie sypialnie i nie-
wielki pokój, którymógł pełnić rolę dodatkowej sypia-
lni albo gabinetu.
– Podoba ci się? – zapytał. – Chciałabyś tu miesz-
kać?
– Bardzo bym chciała. Dlaczego pytasz?
Spojrzał na nią niepewnie.
– Wynająłem to mieszkanie na rok, potem będę
mógł zdecydować się na kupno. Oczywiście miesz-
kania, nie mebli. Mogę się tu wprowadzić w kaz˙dej
chwili. Wkrótce wraca Harry, a ja chociaz˙ wiem, z˙e on
i Sue byliby szczęśliwi, gdybyśmy zostali z nimi
moz˙liwie jak najdłuz˙ej, jednak chciałbym mieć własne
mieszkanie.
– Sądzę, z˙e to dobrypomysł – zauwaz˙yła. Wciąz˙
nie miała pojęcia, co Mike knuje.
– Rozmawiałem z twoimi rehabilitantami. Powie-
dzieli mi, z˙e nawet gdybyś... musiała poruszać się na
wózku jedynie przez sześć miesięcy, to im szybciej
nauczysz się być samodzielna, tym lepiej. Jak juz˙
wspomniałem, Sue moz˙e się tobą zajmować zawsze,
ale pomyślałem, z˙e...
– Lubię być z Samem i Sue, i z tobą oczywiście, ale
pragnę być samodzielna – odparła. – Ale nie stać mnie
na taki luksus. Chociaz˙ bardzo z˙ałuję...
– Nie chcę cię do niczego namawiać. Wynająłem to
mieszkanie. Twoje nie ma windy, nie moz˙esz więc tam
mieszkać. Dlaczego nie miałabyś przenieść się do
mnie?
Nie spodziewała się tego. Z początku pomysł wyda-
wał się bardzo atrakcyjny. Mieszkaliby razem. Ale
przeciez˙... Nie. Postanowiła, z˙e nie zdecyduje się na
długotrwałyzwiązek z Mikiem do czasu odzyskania
zdrowia. Wtedypostanowią, co dalej. Pokręciła głową.
– To miło z twojej strony, Mike, ale nie mogę.
Przyzwyczaiłabym się do bycia z tobą. Chciałabym
zostać, bez względu na to, jaki byłby mój stan.
– Chcę, z˙ebyś została. Kiedy w końcu dojdziesz do
siebie, kiedybędziesz mogła znowu chodzić...
– Mike! Słowo, którego powinieneś uz˙yć, brzmi:
jeśli będę mogła znowu chodzić.
– W porządku. Jeśli będziesz mogła znowu cho-
dzić. Tak czyowak, moja oferta brzmi tak samo. Jenny,
po wypadku wszyscy, łącznie z tobą, wciąz˙ mi po-
wtarzali, z˙ebym nie czuł się winny. No i nie czuję się
winny. Ale gdybym mógł pomóc ci w taki sposób,
z pewnością poczuję się lepiej.
– Czyto jedynypowód?
– Nie. Chcę to zrobić, poniewaz˙ niczego nie prag-
nę bardziej, jak ci pomagać. Chcę, z˙ebyś się tu prze-
niosła.
Podjechała do okna i spojrzała na rzekę. Wiedziała,
z˙e mogłabyw tym miejscu siedzieć godzinami.
– Nie mogę tego zrobić – odparła. – Przykro mi,
Mike, ale nie wprowadzę się tu razem z tobą.
Wiedziała, z˙e był rozczarowany, chociaz˙ starał się
to ukryć.
– W porządku – odparł. – Mam wobec tego inną
koncepcję: Tywprowadzisz się tu, a ja do ciebie.
– Ale moje mieszkanie jest znacznie mniej warte
niz˙ to! Byłbyś...
Podniósł rękę w geście protestu.
– Jenny! Nawet tak nie myśl! Ostatnia rzecz, jakiej
nam trzeba, to spór o pieniądze. Przeciez˙ dla nas to nie
ma znaczenia. Będę szczęśliwy, zamieniając miesz-
kania. – Uśmiechnął się szeroko. – Poza tym spodzie-
wam się, z˙e będę tu spędzał duz˙o czasu.
Po chwili namysłu doszła do wniosku, z˙e to nie jest
zły pomysł. Jednak myśl, ile go ten pomysł będzie
kosztował, nie dawała jej spokoju.
– Chciałabym partycypować w kosztach tego wy-
najmu – oznajmiła. – Nie ma powodu, dla którego...
– Odpowiedz mi na jedno pytanie, tylko uczciwie:
Gdybym to ja był sparaliz˙owany, ty natomiast wyna-
jęłabyś to mieszkanie, a potem ofiarowałabyś mi je,
czy oczekiwałabyś ode mnie jakichś pieniędzy?
– Myślę, z˙e nie – odparła z ociąganiem.
– A więc ustalone. Ja biorę twoje mieszkanie, a ty
wprowadzasz się do tego. – Uśmiechnął się szeroko.
– Mogę ci je nawet odmalować.
– O nie, wolę moje tapety! Ale w porządku, zamie-
nimysię mieszkaniami, pod jedny
m wszak warun-
kiem: Ta umowa będzie nas wiązała jedynie do miesią-
ca po wydaniu przez doktora Spensera ostatecznej
opinii o stanie mojego zdrowia. Niezalez˙nie od tego,
jaka ta opinia będzie. Zgoda?
– Zgoda. Mam jednak nadzieję, z˙e do tego czasu
wiele się moz˙e zmienić.
Jennybyła ciekawa, co tez˙ chciał przez to powie-
dzieć.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
– Mieszkasz tu od miesiąca i moz˙na powiedzieć, z˙e
wróciłaś juz˙ do normy– zauwaz˙ył Mike. – Jesteś
znowu tą kobietą, w której zakochałem się od pierw-
szego wejrzenia.
– Zapominasz, z˙e jestem na wózku – zwróciła mu
uwagę.
– W ogóle tego nie zauwaz˙am. Z
˙
yjemy jak normal-
ne małz˙eństwo.
– Przypuszczam, z˙e potrafiłbyś przyzwyczaić się
do wszystkiego.
Sama była zaskoczona, ile umie juz˙ samodzielnie
zrobić. Gotowała, prała, sprzątała mieszkanie, radziła
sobie z pracą i zakupami. Najtrudniej jej było zaakcep-
tować, z˙e nie moz˙e prowadzić samochodu.
Zapadł zmrok, ale oni wciąz˙ siedzieli na balkonie,
obserwując wpływające do portu statki. Zima zbliz˙ała
się juz˙ wielkimi krokami i powietrze stawało się coraz
chłodniejsze. Mimo to przyjemnie było siedzieć tak
razem, rozkoszować się zapachem świez˙o parzonej
kawyi niosącą ukojenie ciszą.
Te wspólne wieczorystałysię juz˙ swego rodzaju
rutyną, ale Jenny wciąz˙ nie chciała się zgodzić, aby
Mike był z nią tu przez cały czas.
– Masz nową pracę, często bierzesz dodatkowe
dyz˙ury, musisz więc mieć czas dla siebie. A ja chcę być
niezalez˙na. Mam własne z˙ycie, które stanowi dla mnie
ogromną wartość.
– Ale ja chcę dzielić to z˙ycie.
– Ja natomiast potrzebuję zachować trochę prze-
strzeni tylko dla siebie.
– Znowu dostałem kosza – mruknął. – Widocznie
taki mój los.
Tak czyowak spędzała z nim duz˙o czasu i sprawiało
jej to ogromną przyjemność. Poza tym coraz lepiej go
poznawała. Kiedywięc zapytał ją, nibymimochodem,
co robi w sobotę wieczorem, wiedziała, z˙e coś szykuje.
– Mam nadzieję spotkać się z tobą – odparła. – Dla-
czego pytasz?
– Pomyślałem, z˙e moglibyśmy gdzieś się wybrać.
Moz˙e do tej restauracji, gdzie spędziliśmyniedawno
taki miływieczór.
– Przypomnij sobie, co się później wydarzyło. Na-
stępnego ranka obudziłam się z jakimś facetem lez˙ą-
cym obok mnie w łóz˙ku.
– Coś podobnego przydarzyło się tez˙ i mnie – od-
parł z powagą. – Mimo to podejmiesz to ryzyko,
prawda?
– Lubię takie nastrojowe kolacje – przyznała.
Ale kiedywieczorem połoz˙yła się do łóz˙ka, długo
nie mogła zasnąć. Wiedziała, z˙e są decyzje, które
muszą być podjęte. I z˙e ona musi je podjąć jak
najszybciej.
Następnego popołudnia doszła do wniosku, z˙e po-
trzebuje czegoś, co chociaz˙ trochę poprawi jej nastrój.
Zadzwoniła więc do Sue i zapytała, czy nie wybrałaby
się z nią wieczorem na zakupy.
– Mogłybyśmy wziąć samochód Mike’a i poprosić,
z˙ebyzaaopiekował się Samem.
– Doskonały pomysł! Niech przyjedzie razem z to-
bą, wypijemy herbatę i pojedziemy.
– Świetnie! A jak się czuje maleństwo?
– Rośnie jak na droz˙dz˙ach. I wiesz, zaczynam juz˙
myśleć o imieniu. Wkrótce wraca Harry. Spodziewam
się, z˙e przez˙yje prawdziwy szok.
– Będzie szczęśliwy. Do zobaczenia więc. – Od-
łoz˙yła słuchawkę i pomyślała, z˙e juz˙ czuje się lepiej.
– Potrzebuję czegoś na wieczór – wyjaśniła Jenny,
gdySue parkowała przed centrum handlowym. – Mike
zabiera mnie w sobotę do restauracji i myślę o czymś
wyjątkowym. Moz˙e coś z lnu albo z jakiegoś innego
miękkiego materiału. Moz˙e z krótkimi rękawami.
Sue przesunęła palcami po ręce Jenny.
– Powinnaś pokazywać ramiona – powiedziała.
– To ciągłe manewrowanie wózkiem pięknie je wy-
rzeźbiło.
Jennyroześmiała się głośno.
– Mój biust tez˙ na tym zyskał.
Czas szybko mijał. Zwiedziły wiele sklepów i zmie-
rzyły przynajmniej z pół tuzina kreacji. Zmęczone
i pełne wraz˙eń zjechałydo barku kawowego na kawę
i solidną porcję tortu. Sue spojrzała pytająco na Jenny.
– Kremowa z głębokim dekoltem czybłękitna ze
stójką?
– Kremowa – odparła bez namysłu Jenny.
Wróciływięc na piętro z damską garderobą, kupiły
kremową bluzkę ze spodniami i szczęśliwe wróciłydo
domu.
– Zadanie wykonane – powiedziała Sue. – Są takie
sprawy, do których męz˙czyźni zupełnie się nie nadają.
Lez˙ąc w łóz˙ku, Jenywciąz˙ myślała o swoim nowym
kostiumie. Nie mogła się juz˙ doczekać spotkania z Mi-
kiem. I nagle pomyślała o ich związku. Tempo, w ja-
kim zwykła znajomość przekształciła się w zaz˙yłość,
przeraziło ją. Przekonała Mike’a, z˙e powinni dać sobie
więcej czasu, abysię lepiej poznać i cieszy
ć stop-
niowym odkrywaniem siebie.
Jej wypadek zburzył ten plan. Popchnął ich ku sobie
w sposób, któryobydwoje uznali za daleki od ideału.
Zdecydowali, z˙e nie będą robić powaz˙niejszych pla-
nów do czasu, az˙ stan jej zdrowia się poprawi.
Zdecydowali? Czy raczej to ona zdecydowała?
Dobrze wiedziała, z˙e Mike nie lubi czekać. Był
jednak dz˙entelmenem i zrobił tak, jak prosiła. Ale teraz
zapewne uwaz˙ał, iz˙ stan jej zdrowia na tyle się po-
prawił, z˙e moz˙e juz˙ podjąć decyzję.
Zdawała sobie równiez˙ sprawę, jak bardzo mu zale-
z˙y, aby nadchodzący sobotni wieczór był czymś, co na
zawsze pozostanie w jej pamięci. Czuła, z˙e Mike ma
zamiar ponownie ją poprosić, byza niego wyszła.
Zadrz˙ała. Kochała go tak bardzo, a jednak będzie
musiała go zranić.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Ten wieczór dobrze się zaczął. Po południu Jenny
pojechała do Sue, abyz nią porozmawiać i pobawić się
trochę z Samem. Potem miała się wykąpać i przebrać.
Była jeszcze w łazience, gdy Mike wrócił ze szpitala.
Kiedypojawiła się w salonie w nowej kreacji, serce
zabiło jej mocniej na widok jego miny. Na twarzy Mi-
ke’a malowałysię miłość, zdumienie i... odrobina
poz˙ądania.
– Wyglądasz bajecznie – powiedział, a jego roz-
promienionywzrok potwierdzał kaz˙de słowo.
– Dziękuję. Tobie równiez˙ nic nie brakuje. Kupiłeś
sobie nowygarnitur?
Wyciągnął ręce i obrócił się.
– Nie mogłem dać się przelicytować w tej grze mo-
jej partnerce.
Miał na sobie garnitur z jasnoszarej wełny, którego
modnykrój podkreślał talię i ramiona. Ty
m razem
uzupełniony o tradycyjną białą koszulę i stonowany
krawat w kolorze burgunda. Całość prezentowała się
doskonale.
– Bawcie się dobrze – z˙yczyła im Sue, całując obo-
je. – Jenny, koniecznie do mnie rano zadzwoń i opo-
wiedz, jak było.
– Zadzwonię – przyrzekła Jenny, mając nadzieję,
z˙e stanowczyton skryje trapiące ją wątpliwości.
Ona takz˙e miała zamiar dobrze spędzić ten wieczór.
I na razie wszystko zdawało się zmierzać w tym
kierunku. KiedyMike rezerwował stolik, musiał
uprzedzić, z˙e jego partnerka to osoba na wózku, po-
niewaz˙ miejsce do parkowania było dla nich zarezer-
wowane tuz˙ przyfrontowych drzwiach. Maître d’hôtel
osobiście ich powitał i poprowadził do małego saloni-
ku. Kobieta, która odebrała od nich okrycia, szepnęła
dyskretnie Jenny, z˙e jest po kursie pielęgniarskim
i jeśli Jenny będzie chciała skorzystać z toalety, chętnie
jej pomoz˙e.
Po zimnych przekąskach podanych w saloniku
przeszli do jadalni, gdzie przygotowany był dla nich
stolik przyoknie, z którego roztaczał się widok na
wrzosowiska.
Jeśli chodzi o menu, wybór był oszałamiający.
Jenny zdecydowała się w końcu na kaczkę, która była
specjalnością restauracji. Natomiast Mike zamówił
solę.
– Pamiętasz, jak byliśmy tu ostatnio? – zapytał.
– Pamiętam doskonale. Miałam wtedytyle wątp-
liwości. Bardzo cię juz˙ wówczas lubiłam, ale tak
krótko cię znałam i byłam trochę przeraz˙ona. Mia-
łam w domu przygotowane wino, ale dopiero w ostat-
nim momencie zdobyłam się na odwagę, z˙ebycię
zaprosić.
– Nie wiedziałaś, czego chcesz?
– Myślałam, z˙e wiem. Ale czyto ma jakieś znacze-
nie?
– Nie ma – rzucił beztrosko, a po chwili obydwoje
roześmiali się.
– Tym razem mogę ci powiedzieć juz˙ teraz, z˙e
butelki identycznego wina czekają w moim barku.
Mam nawet taki sam półmisek przekąsek.
– Jesteś więc romantyczką – zauwaz˙ył. – Jakie
mam szanse zostać na noc?
– Jak mówią, nie trać nadziei, chłopcze.
Przez resztę posiłku prowadzili rozmowę o szpital-
nych ploteczkach, zawodowych planach Mike’a i jej
pracyna uniwersy
tecie. Rozmawiali tez˙ o tym, co
robili w przeszłości, i Jennypo raz pierwszyz˙ałowała,
z˙e nie ma ani brata, ani siostry. A potem nadszedł czas
powrotu.
Było juz˙ ciemno. W dole migotałykolorowe światła
Lancashire.
– Jest jeszcze wcześnie, nie musimywracać do do-
mu. Moz˙e wybierzemy się na małą przejaz˙dz˙kę? –
Głos Mike’a brzmiał pozornie nonszalancko.
– Dobrypomysł – odparła, siląc się na uśmiech.
Skręcili w wąską drogę wiodącą w kierunku wy-
brzez˙a i po paru minutach zaparkowali przyplaz˙y.
Dookoła nie było z˙ywego ducha, w zapadających
ciemnościach migotałyjedynie światełka odległej plat-
formywiertniczej, a do ich uszu dobiegał łagodny
szum fal.
Przez chwilę siedzieli w milczeniu, po czym Mike
pocałował ją. I Jennywiedziała, z˙e nie moz˙e pozwolić,
abyMike zaczął mówić pierwszy.
– Mike, weź mnie za ręce i trzymaj mocno. Proszę!
– W jej głosie brzmiała rozpacz.
Spełnił jej prośbę, a potem zapytał z niepokojem:
– Kochanie, dobrze się czujesz? Mam nadzieję, z˙e
nic ci nie dolega.
Jego niepokój ranił ją, ale nie mogła się juz˙ wycofać.
– Mike, proszę, posłuchaj i spróbuj zrozumieć.
Wiem, z˙e chcesz mi coś powiedzieć, ale ja muszę
powiedzieć ci coś pierwsza.
– Zdumiewasz mnie – mruknął.
– Chcę, z˙ebyś wiedział, z˙e bardzo cię kocham. Nie
mogę sobie wyobrazić, abym mogła pokochać kogoś
innego, albo kochać jeszcze bardziej. Po prostu ko-
cham cię.
– I ja takz˙e cię kocham – dodał pospiesznie. – Ko-
cham tak bardzo, z˙e...
– Mike, zaczekaj, proszę! – zawołała. – Nie jestem
pewna, co chcesz mi powiedzieć, dlatego tez˙ moje
słowa mogą wydać ci się dziwne. – Umilkła na chwilę,
chcąc, abyjej głos zabrzmiał pewnie. – Nie chcę, z˙ebyś
mnie prosił, abym za ciebie wyszła.
W samochodzie zaległa śmiertelna cisza, po czym
Mike wyrzucił z siebie jedyne wyznanie, które mogło
sprawić, z˙e Jennyzmieni zdanie. Niczym małychło-
piec wyszeptał bezradnie:
– Ale ja tak bardzo cię kocham.
Czuła spływające po twarzy łzy.
– I ja tez˙ cię kocham. Mimo to nie mogę... nie chcę
cię poślubić.
– Dlaczego? Jeśli się kochamy, to co moz˙e nas
powstrzymać?
– Fakt, z˙e jestem na wózku.
– Nie, to... nieprawda.
– Chcesz mi powiedzieć, z˙e to nie ma dla ciebie
z˙adnego znaczenia. I ja ci wierzę. Jednak będę szczęś-
liwsza, jeśli mnie o to zapytasz, kiedy juz˙ wszystko
będzie jasne. Kiedy będzie wiadomo, czy... kiedykol-
wiek będę znowu chodziła.
– Czybędziesz znowu chodziła czynie, nie stano-
wi dla mnie z˙adnego problemu – zirytował się. – Ko-
cham cię bez względu na wszystko. Mylisz się, jeśli
uwaz˙asz, z˙e mógłbym zmienić zdanie. Za kogo mnie
masz?
Z rozpaczą ścisnęła jego dłoń.
– Proszę, nie krzycz, Mike. To i tak jest trudne.
Poczekaj jakieś trzy miesiące, a potem zobaczymy.
Wtedymnie zapy
tasz. Jeśli wciąz˙ będziesz chciał.
W końcu nie znamysię zbyt długo.
Ponownie zaległa cisza. Po chwili Mike wyjął ma-
leńkie pudełeczko.
– To wszystko stało się tak nagle. Nie zdąz˙yłem
kupić pierścionka, zwróciłem się więc do Sue i ona
poz˙yczyła mi to: pierścionek mojej prababki. Pomyś-
lałem, z˙e zgodzisz się go nosić, az˙ znajdziemycoś
odpowiedniego.
Zapalił światło w samochodzie. Otworzył pudełecz-
ko, wyjął pierścionek i podał go jej. Był wyjątkowo
piękny. Misterny filigran z ametystem w środku. Jenny
spojrzała na klejnot. Bardzo pragnęła włoz˙yć go na
palec, ale nie zrobiła tego.
– Nie, Mike – odparła, zwracając mu pierścionek.
– Poczekaj z tym. Dobrze wiesz, jak bardzo cię ko-
cham. Nie zmuszaj mnie, abym znowu musiała powie-
dzieć ci nie.
Jakiś czas milczał, po czym delikatnie ją pocałował.
– Nie ukrywam, z˙e jestem zawiedziony– przyznał.
– Nie tak wyobraz˙ałem sobie zakończenie tego wie-
czoru.
– Mike, wieczór był cudowny. Teraz obydwoje juz˙
wiemy, jak bardzo się kochamy. Wyznaliśmy to sobie.
To wiele przeciez˙ znaczy. A teraz wracajmy do domu.
Wieczór się jeszcze nie skończył.
Pokręcił głową.
– Jesteś po prostu niemoz˙liwa. – Włączył silnik,
aby po chwili znowu go wyłączyć. – Strasznie mnie
zdołowałaś, wiesz, ale teraz zrobię tak, jak chcesz.
Jednak nie licz na to, z˙e zrezygnuję. Doskonale wiesz,
z˙e nie uznaję słowa ,,nie’’.
Westchnęła.
– Dam ci tę samą odpowiedź. Chociaz˙ miło mi, z˙e
tak mówisz.
Tej nocy, kiedy się z nią kochał, była w nim jakaś
desperacja. Ale w końcu, kiedyw ekstazie wymówiła
jego imię i osunęła w jego ramiona, cicho wyznał jej
miłość.
– I ja tez˙ cię kocham – wymruczała. – Bardziej niz˙
moz˙esz to sobie wyobrazić. Moz˙e więc wszystko jakoś
się w końcu ułoz˙y.
Tym razem zasnęła szybko. Mike lez˙ał bez ruchu,
słuchając jej nierównego oddechu. Jej dłoń była wciąz˙
w jego dłoni. Zwykle zasypiał od razu, ale tej nocy
było inaczej. Nie mógł przestać myśleć o tym, co się
stało.
Nie zgodziła się go poślubić, więc był zawiedziony.
Jednak musiał respektować jej stanowisko. Nie powie-
działa nie, odłoz˙yła tylko decyzję na później. Gdy juz˙
będzie wiadomo, co ją czeka, Mike moz˙e ponowić
pytanie. I Jenny dała mu do zrozumienia, z˙e powie tak.
Tak bardzo byjednak chciał otrzymać taką odpowiedź
juz˙ teraz. Chciał, bywyszła za niego bez względu na to,
czybędzie inwalidką, czynie. Nagle przyszła mu do
głowypewna my
śl. Moz˙e, jeśli Jennyodkry
je, z˙e
zostanie na wózku do końca z˙ycia, nie zgodzi się go
poślubić. Ze względu na niego!
Ta myśl tak go przeraziła, z˙e przez chwilę miał
zamiar ją obudzić i poprosić, abyza niego wy
szła
natychmiast. Po czym przypomniał sobie, z˙e Jennypo
obudzeniu nigdynie była w najlepszej formie i pewnie
znowu by go odtrąciła. Musi za niego wyjść! Tylko jak
ją do tego przekonać?!
Gdynastępnego dnia rano odezwał się telefon,
Jennybyła w domu sama. Dzwoniła Sue. Mike poje-
chał do jej mieszkania, abysię przebrać, tak z˙e Jenny
i Sue mogłyswobodnie porozmawiać.
Sue często dzwoniła, bypogadać, ale tym razem
Jennydomyśliła się, z˙e chodziło o coś więcej.
– Czywiedziałaś, z˙e Mike ma zamiar mi się oświad-
czyć? – zapytała.
– No cóz˙, zastanowiło mnie, gdypoprosił, abym
mu poz˙yczyła ten pierścionek – odparła Sue. – Ale,
Jenny, powiedziałaś tak, prawda? Bardzo bym...
– Nie dopuściłam do oświadczyn, bo nie mogę za
niego wyjść – przerwała jej Jenny.
– Co takiego?
Jenny z trudem ukryła rozbawienie, słysząc reakcję
przyjaciółki. Starała się przedstawić swoje racje i mia-
ła wraz˙enie, z˙e Sue w końcu ją zrozumiała.
– Chyba zdajesz sobie sprawę, z˙e on się z tym nie
pogodzi? – uprzedziła ją Sue. – Jest upartyjak osioł,
kiedy sobie coś wbije do głowy. Będzie miły i dotrzy-
ma kaz˙dej obietnicy, co nie znaczy, z˙e przestanie dą-
z˙yć do celu.
Jennywestchnęła.
– Nawet nie wiesz, jakie to dla mnie trudne. Jednak
jestem pewna, z˙e mam rację. I... mam nadzieję, z˙e
wszystko się jakoś między nami ułoz˙y.
Najwyraźniej Sue wyczuła drz˙enie w jej głosie,
poniewaz˙ szybko powiedziała:
– Na pewno, nie przejmuj się. Chociaz˙ moz˙e to
przebiegać wcale nie tak, jak oczekujesz. A teraz czy
chcesz posłuchać dobrej nowiny?
Jennypomyślała, z˙e musiała być rzeczywiście dob-
ra, poniewaz˙ Sue dawno nie była tak oz˙ywiona.
– Mów – odparła.
– Przed chwilą dowiedziałam się, z˙e Harryjest juz˙
w drodze do domu. Powinien tu być w przyszłym
tygodniu.
– Sue, to wspaniale! Nie mogę się doczekać, z˙eby
go zobaczyć.
– Ja równiez˙ – przyznała Sue.
Wkrótce potem wrócił Mike. Obydwoje uwaz˙ali, z˙e
najwyz˙szy czas wyciszyć emocje, a deszczowa pogoda
była w tym wypadku ich największym sojusznikiem.
Siedzieli więc razem, czytali, pili herbatę, oglądali tele-
wizję, po czym poszli wcześnie spać.
– Podoba mi się takie zwyczajne z˙ycie z tobą
– rzekł, a Jennywiedziała, z˙e Mike mówi prawdę.
Zastanawiała się tylko, jak długo to z˙ycie pozostanie
zwyczajne.
Następnego dnia Mike pełnił dyz˙ur w przychodni
poza terenem szpitala, więc Jennymiała wrócić do do-
mu taksówką. Ogromna ilość papierkowej pracy, jaka
tego dnia ją czekała, wymagała skupienia, a Jenny,
szczególnie teraz, bardzo tego potrzebowała.
Usiadła przybiurku i wzięła do ręki opinię na temat
pracyAnn Mallon, jednej ze studentek trzeciego roku.
Składałysię na nią uwagi róz˙nych osób, pod kierun-
kiem których pracowała. Była tam równiez˙ relacja
dotycząca powaz˙nego błędu, któryAnn popełniła kilka
miesięcytemu.
Pracowała wtedyna oddziale przedporodowy
m.
Tego dnia odprowadziła jedną z pacjentek na salę po-
rodową. Wszystko wskazywało na to, z˙e poród wkrót-
ce nastąpi. Poza tym nie było z˙adnych niepokojących
objawów.
Wszystkim studentkom połoz˙nictwa bez przerwy
powtarza się, jak waz˙ne jest ich zachowanie w obecno-
ści przyszłych matek, rozmowa z nimi, ich z˙yczliwa
postawa. Ann doskonale się z tego wywiązywała.
Niestety, tym razem popełniła kardynalny błąd: nie
zwróciła uwagi na postępującą bladość i pokrywający
ciało pacjentki pot i nie zmierzyła jej ani ciśnienia
krwi, ani tętna. Dopiero gdydotknęła brzucha kobiety
i stwierdziła, z˙e jest twardy, zorientowała się, z˙e coś
jest nie w porządku.
W tej właśnie chwili na salę weszła doświad-
czona połoz˙na i to ona wezwała pomoc. Kobieta
była w cięz˙kim szoku. Miała przedporodowykrwo-
tok, na skutek którego dziecku groziło utonięcie we
krwi. Na szczęście dziecko uratowano, ale Ann nie
mogła się po tym pozbierać, a Jenny nieoczekiwanie
poczuła dla niej współczucie. Zadzwoniła do pielęg-
niarki na oddział przedurodzeniowy, by dowiedzieć
się, jak sobie Ann teraz radzi.
– Ann? Jest bardzo chętna – odparła pielęgniarka.
– Robi wszystko, cokolwiek się jej zleci, ale nic ponad-
to. Nie wykazuje z˙adnej inicjatywy. Nieustannie boi
się, z˙e popełni błąd, nawet przynajprostszych bada-
niach, więc powtarza je kilkakrotnie, co pacjentki iry-
tuje. WtedyAnn denerwuje się jeszcze bardziej. W efek-
cie wciąz˙ do mnie przybiega z prośbą o sprawdzenie
tego, co robi.
– Czyjest coś, w czym jest dobra? Za co moz˙na ją
pochwalić.
W słuchawce na chwilę zaległa cisza.
– Niezbyt wiele. Zauwaz˙yłam jednak, z˙e ma bar-
dzo dobre relacje z jedną z przyszłych mam. Obie
chodziłydo tej samej szkołyi trochę się znają. Kobieta
przebywa u nas na obserwacji z powodu krwawienia
i uwaz˙ana jest za dosyć trudną pacjentkę. Ann ma na
nią bardzo korzystny wpływ. Dzięki niej pacjentka jest
o wiele spokojniejsza i bardziej skłonna do potrzeb-
nego jej wypoczynku. I to właśnie trzeba jej poczytać
za ogromnyplus.
– To dobrypoczątek – zauwaz˙yła Jenny. – Jeśli nie
masz nic przeciwko temu, to chętnie zjawię się na
oddziale i porozmawiam z Ann. Powiedz jej, z˙e dobrze
się w tym przypadku spisała i zapytaj, czy nie mogłaby
zrobić tego samego dla innych pacjentek.
– Warto spróbować. Nie mamyzbyt wiele połoz˙-
nych. A więc zobaczymy się później?
– Tak, tylko nie mów o tym Ann – poprosiła Jenny.
Odłoz˙yła słuchawkę i zamyśliła się. Do jej obo-
wiązków jako wychowawcy nalez˙yzrobienie wszyst-
kiego, abystudentki zdałyegzaminyjak najlepiej.
Ale miała tez˙ za zadanie dopilnować, abynikt nie
otrzymał dyplomu połoz˙nej, jeśli na to nie zasłu-
guje.
Postanowiła, z˙e musi dokładniej przyjrzeć się Ann.
Nie uwaz˙ała jednak, bydziewczyna stała na straconej
pozycji.
Po kilku godzinach wytęz˙onej pracyzaczęła od-
czuwać dotkliwyból w plecach. Zazwyczaj zdarzało
się to, gdyzbyt długo siedziała za biurkiem. Prawie
automatycznie jej ręce spoczęły na poręczach fotela.
I wtedyuświadomiła sobie, co chciała zrobić. Stanąć
na czubkach palców, podnieść do góryręce, rozciąg-
nąć napięte mięśnie i sprawić, bykrew zaczęła lepiej
krąz˙yć. Tak jednak mogła robić kiedyś, ale teraz jej
nogi były sparaliz˙owane, a złamana ręka wciąz˙ jej nie
słuchała. Nie była z tego dumna, ale nagle zaczęła się
nad sobą uz˙alać.
Ktoś zapukał do drzwi, i Jennywestchnęła. Chętnie
zostałabyjeszcze parę minut sama. Jednak ktokolwiek
to był, mógł jej pomóc oderwać się od przykrych myśli.
– Proszę! – zawołała.
– JennyCarson? – Do środka wszedł wysoki, ogo-
rzałymęz˙czyzna o zmęczonych oczach.
– Tak, to ja. W czym mogę panu pomóc?
– Myślę, z˙e juz˙ to pani zrobiła. I chyba nigdy nie
będę w stanie się pani za to odwdzięczyć. Nazywam się
HarryMorris. Jestem męz˙em Sue i tatą Sama.
– Nie spodziewaliśmysię pana przed końcem tygo-
dnia!
Roześmiał się.
– Zjawiłem się nieco wcześniej. Prawdę mówiąc,
wczoraj, późnym wieczorem.
– Przepraszam za tę niezbyt mądrą uwagę. Proszę
wejść. Miałam właśnie napić się kawy. Moz˙e i pan
miałbyochotę? Jeśli szuka pan Mike’a, to obawiam
się, z˙e jest jeszcze w przychodni. Zechce pan usiąść?
Harryusiadł i poprosił o czarną kawę.
– Nie chodzi mi o Mike’a, zobaczę się z nim
później. Przyszedłem tu spotkać się z panią. Sue
opowiedziała mi o wypadku dopiero dziś rano. I to był
dla mnie szok, a potem dowiedziałem się, z˙e będę
znowu ojcem. Dwa razyw czasie trwania naszego
małz˙eństwa Sue ukryła coś przede mną. – Po chwili
jego twarz wypogodziła się. – Co tez˙ ja mówię?
Przeciez˙ wiem, z˙e zrobiła to dla mnie. I do tego Sam
jest całyi zdrowy.
– To wspaniałychłopiec – powiedziała Jenny.
– Rzeczywiście. Ocaliła mu pani z˙ycie. Ale skutki
są takie, z˙e jest pani skazana na wózek.
Jak przystało na z˙ołnierza, jego twarz pozostała
spokojna, a głos był jakby pozbawiony emocji. Gdy
jednak zaczął mówić, ton głosu zdradził, co tak na-
prawdę czuł.
– Proszę posłuchać – powiedziała. – Ja tam po
prostu byłam. Zrobiłabym to samo dla kaz˙dego innego
dziecka. Poza tym bardzo lubię Sama.
Skinął głową.
– Ale wciąz˙ ponosi pani tego konsekwencje. Kiedy
Sue mi o tym powiedziała, nie mogłem tu nie przyjść
i nie podziękować pani. Jeśli mógłbym pani w czymś
pomóc, proszę mną dysponować.
– Bardzo dziękuję.
Przez chwilę pili w milczeniu kawę, po czym Harry
rzucił od niechcenia:
– Słyszałem, z˙e zaprzyjaźniła się pani z moim
szwagrem.
Jennynie od razu zorientowała się, z˙e Harryma na
myśli Mike’a.
– Wydarzenia ostatnich dni bardzo nas do siebie
zbliz˙yły – przyznała. – Bardzo go lubię. – Zaczer-
wieniła się pod badawczym spojrzeniem Harry’ego.
– Wobec niego takz˙e mam dług – dodał Harry. –
Poznał mnie z Sue. Czypani wie, z˙e od dawna jes-
teśmy przyjaciółmi? Studiowaliśmy razem medycynę
i wędrowaliśmypo rejonie jezior.
Jennysłuchała go z zaciekawieniem.
– Czybardzo się zmienił?
Harryroześmiał się.
– Właściwie niewiele. Wybierał cel, a potem z upo-
rem dąz˙ył, aby go osiągnąć. No i lubił chodzić na
skróty, a z tego powodu często wpadał na studiach
w tarapaty. Twierdził, z˙e jest tam po to, abysię
nauczyć, jak leczyć chorych, a nie z˙ebywy
pełniać
jakieś głupie formularze.
Jennyskinęła głową.
– Wciąz˙ tego nie cierpi.
– Jako studenci musieliśmykolejno organizować
seminaria. Prezentować temat, a potem prowadzić
dyskusję. Siedzieliśmy w pokoju rekreacyjnym, piliś-
mykawę i kłóciliśmysię godzinami. Kiedyprzy
-
chodziła kolej na Mike’a, kazał nam stawać na środku
pokoju. Twierdził, z˙e decyzję moz˙na podjąć w piętnaś-
cie minut, jeśli się nie siedzi i nie pije kawy. I miał
rację.
Jennyroześmiała się.
– Nie wyobraz˙am sobie pracybez kawy.
– Być moz˙e musiał do tego dojrzeć.
Harrywstał.
– Nie będę juz˙ pani przeszkadzał. Po tym, co
usłyszałem o pani, musiałem po prostu panią poznać.
Moz˙e wpadłabypani któregoś dnia do nas na kolację?
– Z przyjemnością – odparła Jenny.
Pochylił się i pocałował ją delikatnie w policzek.
– Pewnie Sue juz˙ to powiedziała, ale ja chcę powie-
dzieć to równiez˙: Witaj w rodzinie, Jenny. A teraz
naprawdę znikam.
Gdywyszedł, Jennysiedziała chwilę w milczeniu.
Jeśli wyjdzie za Mike’a, będzie miała szwagierkę,
którą bardzo lubi, no i szwagra, którego polubi równie
mocno.
Będzie miała wreszcie rodzinę, pomyślała i uśmie-
chnęła się do siebie.
Była jeszcze w biurze, gdy zadzwonił Mike.
– Jestem w pokoju przyjęć, przygotowuję się do
pobrania próbki krwi płodu – oznajmił. – Trochę
niepokoi mnie wynik tomografii, chcę więc dodatkowo
sprawdzić poziom Ph dziecka. Pomyślałem, z˙e moz˙e
chciałabyś przysłać którąś ze swoich studentek. Mog-
łaby się przyglądać, a ty tłumaczyłabyś, co robię.
– Doskonałypomysł. Mam tu grupę dziewcząt na
oddziale. Zaraz postaram się którąś złapać.
Mike omawiał właśnie sytuację z przyszłą matką,
gdyJennyzjawiła się z jedną ze studentek. Wyjaśnił,
co ma zamiar zrobić i zapewnił, z˙e dziecko jest
całkowicie bezpieczne, następnie ułoz˙ył pacjentkę na
lewym boku.
Kobieta uśmiechnęła się.
– Mam nadzieję, z˙e się czegoś nauczysz – powie-
działa do dziewczyny.
– Doktor Donovan uz˙ywa specjalnego aparatu
wziernikowego – szepnęła Jenny. – Szyjka macicy jest
w tej chwili rozwarta, tak z˙e moz˙na przedostać się do
środka i dotknąć główki dziecka.
W pewnej chwili Mike skinął na uczennicę, aby
podeszła bliz˙ej.
– Spójrz tutaj – rzekł. – Jennyobjaśni ci, co
widzisz.
Dziewczyna zerknęła w aparat, a potem ponownie
stanęła przyJenny.
– Teraz doktor Donovan pobierze maleńką próbkę
krwi dziecka – ciągnęła Jenny. – Oczyści skórę głowy
i połoz˙yodrobinę silikonowego z˙elu, którysprawi, z˙e
krew utworzyłatwą do pobrania kuleczkę.
– Czydziecko nie zacznie krwawić?
– Będzie tylko jedno wkłucie. Następnie krew zo-
stanie zabezpieczona w specjalnym zgłębniku, a do
ranki przyciśnięty będzie gazik. Zwykle krwawienie
ustępuje bardzo szybko.
– I to wszystko robi się przez tę cienką rurkę?
– Trzeba mieć delikatne palce – wyjaśniła Jenny.
Pobrana przez zgłębnik krew została natychmiast
zbadana. Wskaźnik Ph był na szczęście na dopu-
szczalnym poziomie, więc Mike mógł z czystym su-
mieniem zapewnić przyszłą matkę, z˙e wszystko jest
w porządku.
Jennywyszła z uczennicą na zewnątrz, ponownie
wyjaśniła jej, co się wydarzyło, a potem wróciła do
siebie. Nie kryła zadowolenia z tego, z˙e Mike tak
powaz˙nie traktuje swoje obowiązki. Zbyt wielu leka-
rzy ma tendencję do ignorowania potrzeb przyszłych
połoz˙nych.
– Co za ulga! – powiedział Mike chwilę później,
pijąc kawę w biurze Jenny. – Negatywny wynik to
przeciez˙ to, czego sobie z˙yczyliśmy. Dobrze jest czuć
się kompetentnym, prawda, siostro?
– Równie dobrze jest być przy tym skromnym
– zauwaz˙yła.
– Bardzo moz˙liwe. A teraz, czyczujesz się zrelak-
sowana? Pogodzona ze światem? W nastroju do dziele-
nia się sobą z innymi?
Spojrzała na niego podejrzliwie.
– Nie sądzę. Obawiam się, z˙e coś knujesz. Z
˙
e
chcesz coś ode mnie uzyskać. Czy nie mógłbyś po
prostu zabrać mnie do domu?
– Zrobię to później. Wczoraj, wracając z przycho-
dni, przejez˙dz˙ałem obok niedawno otwartego niewiel-
kiego pasaz˙u handlowego. Jest tam sklep specjalizują-
cysię w sprzedaz˙ymebli segmentowych. Widziałem
tam kilka ciekawych półek, które mogłyby pasować do
nowego mieszkania. Trochę innych mebli równiez˙.
Potrzebna mi twoja rada.
Wciąz˙ nie mogła się pozbyć podejrzliwości. Wpra-
wdzie sama zachęcała go do uzupełnienia mebli, ale
dlaczego chce to robić właśnie teraz? A moz˙e jednak
rzeczywiście miała skłonność do nadmiernej podej-
rzliwości?
– W porządku. Moz˙emyjechać – zdecydowała.
I rzeczywiście chodziło o sklep z meblami. Spędzili
w nim dobre pół godziny. Wyszli z katalogiem i solen-
nym postanowieniem, z˙e muszą jak najszybciej ustalić,
ile i jakich półek potrzebują. W pewnej chwili, gdyjuz˙
zmierzali w stronę samochodu, Mike z niepokojem
sięgnął do przegubu dłoni.
– Pękł mi pasek od zegarka – mruknął, gdyprze-
chodzili obok sklepu jubilerskiego. – Sprawdźmy, czy
go tu nie wymienią.
Weszli do środka, i Mike podał zegarek jubilerowi.
– Czymógłbymi pan załoz˙yć podobny do tego
pasek?
– To potrwa jakieś dziesięć minut, proszę pana.
– Moz˙e więc w tym czasie rozejrzymy się trochę po
sklepie – zaproponował Mike. – Spójrz, jakie piękne
zaręczynowe pierścionki!
– Mike! Ze wszystkich dwulicowców, oszukańców
i bezwstydników ty jesteś najgorszy! Sprowadziłeś
mnie tutaj, z˙ebym popatrzyła na pierścionki zaręczy-
nowe!
Wyraz jego twarzy nie mógł być bardziej niewinny.
– Ja? Dlaczego miałabym to zrobić? Chodziło mi
wyłącznie o zegarek. Ale skoro juz˙ tu jesteśmy...
Cóz˙ miała robić? Podjechała do ladyi spojrzała na
ekspozycję.
– Czy lubisz diamenty? Pojedyncze czy kompozy-
cje? A moz˙e wolisz rubinylub szmaragdy? Mnie się
podoba ten, a tobie?
Jennypatrzy
ła jak urzeczona. Te klejnotymiały
w sobie jakąś dziwną moc, której trudno się było
oprzeć. Wiedziała, z˙e jest nietypową kobietą. Nigdy
nie interesowała się błyskotkami. Ale tym razem...
– Ten z rubinem robi wraz˙enie – mruknął.
Rzeczywiście robił. Jednakz˙e...
– Jest piękny– przyznała. – Ale wolę coś w od-
cieniu zieleni. Co powiesz o tym szmaragdzie?
Juz˙ trzypierścionki zwróciłyich uwagę, gdynagle
ujrzała ten właściwy. Był niezwykły. Jadeit otoczony
maleńkimi diamencikami. Wiedziała, z˙e gdyby miała
wybrać, to tylko ten.
– Spójrz tutaj, Mike! Ten jest absolutnie fanta-
styczny.
– Zgadzam się. No i ta zieleń! Pasowałbydo twoich
oczu. Czymam poprosić sprzedawcę, z˙ebygo wyjął,
abyś mogła go przymierzyć? Tylko przymierzyć, oczy-
wiście.
W tej właśnie chwili jubiler wrócił z nowym pas-
kiem.
– Czy jest coś, co chciałaby pani przymierzyć?
– Nie, dziękuję – odparła szybko. – Musimy juz˙ iść.
Poczekam na ciebie na zewnątrz, Mike.
Po chwili dołączył do niej.
– To było trochę nie w porządku – zauwaz˙yła.
– Chodziło mi o pasek. – Wyciągnął rękę. – Niezły,
prawda? A jak pierścionek, podobał ci się?
– Tak, podobał. I nigdynie uwierzę w ten pasek!
I powiem ci coś jeszcze: Jeśli nagle podejdziesz do
mnie z tym pierścionkiem i znowu będziesz namawiał
do zaręczyn, to naprawdę się wkurzę. I nigdy go juz˙ nie
włoz˙ę! Zgodziliśmysię zaczekać.
Wiedziała, z˙e Mike nie nalez˙ydo osób, które łatwo
skrywają emocje, i teraz zdawał się zupełnie wytrą-
conyz równowagi.
– Ale przeciez˙ najwaz˙niejsze, z˙e wciąz˙ cię kocham
– przekonywała. – Kocham bardziej niz˙ cokolwiek
czykogokolwiek na świecie. Czyto nie dosyć?
– Więcej niz˙ dosyć – przyznał.
Tymczasem nadszedł termin kolejnej wizyty u dok-
tora Spensera. Ostatnia miała miejsce miesiąc temu.
– Zobaczymy, czy są jakieś postępy – powiedział
wtedy. – Natura i czas to najlepsi lekarze. Damy im
więc szansę. A teraz, Jenny, czy zauwaz˙yłaś jakieś
poszerzenie się strefyodczuwania, jakiś najmniejszy
nawet ruch?
– Niestetynie – odparła. I chociaz˙ lekarz starał się
to ukryć, Jenny wiedziała, z˙e był rozczarowany.
Tym razem Mike postanowił, z˙e będzie jej towarzy-
szył, ale Jenny nie chciała się zgodzić.
– Moz˙esz mnie tam zawieźć, a potem odebrać –
powiedziała. – Sytuacja nie jest juz˙ tak dramatyczna
jak tuz˙ po wypadku. Wtedy naprawdę byłeś mi po-
trzebny. Teraz dam sobie radę sama. Poza tym nie
chcę patrzeć, jak się denerwujesz. Źle to na mnie
wpływa.
– Chyba wiem, o co ci chodzi – odparł ze smut-
kiem. – Robisz to dla mnie, Jenny,
Zanim zobaczyła się z doktorem Spenserem, prze-
szła całą serię badań: prześwietlenie, tomografię kom-
puterową i rezonans magnetyczny – wszystko, co
mogło mu pomóc w postawieniu właściwej diagnozy.
Tak jak poprzednio długo ją badał, przenosząc
wzrok to na nią, to na podświetlone na ścianie wyniki.
Kłuł jej nogi i plecy, zadawał mnóstwo pytań dotyczą-
cych ogólnego stanu zdrowia, diety i tego, jak sobie
radzi z pracą i jak walczyz depresją. Potem usiadł
naprzeciw niej i długo na nią patrzył.
– Czyjest jakiś postęp, doktorze? – zapytała.
Powoli pokręcił głową.
– Miałem nadzieję, z˙e naturalne procesymogą cię
wzmocnić, ale... nie wzmocniły. Chociaz˙ nieźle sobie
radzisz... Masz wyjątkowo pozytywny stosunek do
z˙ycia.
– Nie zawsze – przyznała, a lekarz pokiwał głową.
– Jesteś tylko człowiekiem – rzekł. – Masz prawo
czasem się nad sobą rozczulić.
– A więc muszę pogodzić się z tym, z˙e resztę z˙ycia
spędzę na wózku?
– Nie stawiałbym sprawy tak ostro. Wszystko moz˙e
się jeszcze zmienić. Ale miałem nadzieję... – Wziął do
ręki historię jej choroby. – Potrzebuję twojej zgody,
Jenny, na wysłanie do Londynu wszystkich dokumen-
tów dotyczących twojej choroby. Pewien amerykański
profesor przybył tam właśnie na zjazd neurologów.
Moz˙e zainteresuje się twoim przypadkiem.
Spojrzał na nią zza okularów.
– Nie spodziewamysię niczego nadzwyczajnego,
ale wszystko jest moz˙liwe. Poza tym twój przypadek
moz˙e poszerzyć naszą wiedzę i pomóc w przyszłości
innym.
– Cieszę się, z˙e mogę to zrobić. Z
˙
e mogę pomóc
komuś, kto znajdzie się w takiej sytuacji jak ja.
– Doskonale. – Doktor Spenser wstał i uścisnął jej
rękę. – I nie zapomnij, jeśli wystąpią jakiekolwiek
nowe symptomy, jakakolwiek zmiana w stanie zdro-
wia, natychmiast dzwoń do mojej sekretarki. I nie
próbuj wstawać z fotela. Zobaczymy się za miesiąc.
– Dobrze. Dziękuję, doktorze Spenser.
Mike czekał na nią na zewnątrz. Spojrzał na jej
nieruchomą twarz i zrozumiał, w jakim musi być
nastroju. Nachylił się, aby pocałować ją w policzek
i zapytał:
– Z
˙
adnych zmian?
– Wszystko jest, jak było. Nogi są sparaliz˙owane,
musimyczekać i mieć nadzieję na poprawę. Ale ona
nie nastąpi.
Wziął ją za rękę i trzymał przez chwilę w milczeniu.
– Nie chcę teraz wracać do biura – wyznała. – Nie
chcę witać się z ludźmi i powtarzać, z˙e nie ma nic,
o czym warto by mówić. Jestem po prostu zmęczona
tym, z˙e ciągle muszę być dzielna. Mike, zawieź mnie
tam. – Wskazała ręką na kępę drzew.
Podjechali do stojącej wśród drzew ławeczki. Mike
pomógł Jennyprzenieść się na nią z wózka, po czym
sam usiadł obok, a kiedyotoczył ją ramieniem, długo
powstrzymywane łzy popłynęły jej po policzkach.
– Wszyscy są dla mnie tacy dobrzy – łkała. – Wiem,
z˙e mogłobybyć znacznie gorzej. Ale czasem ogarnia
mnie strach i czuję się wtedytaka samotna.
– Nie jesteś samotna! Masz mnie.
– Wiem. Bez ciebie nie zniosłabym tego. Jednak im
bardziej tracę nadzieję, tym trudniej pokonać ten
strach.
– Nie powinnaś się bać. Cokolwiek się stanie,
nigdycię nie opuszczę. Poza tym nadzieję trzeba mieć
zawsze.
– Po prostu mnie przytul – wyszeptała.
Objął ją więc i mocno do siebie przytulił. Czuła
ciepło jego ciała, dzięki czemu spokój zaczął powoli
wracać. Po chwili wyjęła chusteczkę i otarła twarz.
– Przepraszam – powiedziała. – Nie powinnam
była tak się przy tobie rozkleić. Wiem, jak bardzo to
przez˙ywasz.
– Nie mów tak – zaprotestował. – Zawsze znaj-
dziesz we mnie oparcie. A ja dam sobie radę ze
wszystkim. Oczywiście, gdybyś chciała, mogłabyś
mieć formalne prawo do martwienia się o mnie. Mógł-
bym wstać i obiecać, z˙e będę się tobą opiekować,
w chorobie i zdrowiu. A moz˙e to znowu złymoment,
abydo tego wracać?
Uśmiechnęła się.
– Rzeczywiście zły. Ale juz˙ sam fakt, z˙e wciąz˙ tego
pragniesz, sprawia, z˙e chce mi się z˙yć. Teraz lepiej juz˙
wracajmy. Czeka nas mnóstwo pracy!
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Nadeszła pora podjęcia decyzji w sprawie Ann
Mallon. Jennywpadała na oddział, byprzekonać się,
jak dziewczyna sobie radzi. Teraz zapytała siostrę
oddziałową, czyAnn mogłabyprzyjść do niej na kawę
i porozmawiać.
– Myślę, z˙e da sobie radę – powiedziała siostra
oddziałowa. – Nie bądź dla niej za ostra.
– Myślę, z˙e to ona sama jest dla siebie za ostra.
Pięć minut później Ann pukała do jej drzwi. Na
początku przyjęła postawę obronną i niewiele mówiła.
Jennypostanowiła okazać dziewczy
nie z˙yczliwość
i podkreślać to, co w jej pracyjest dobre. Największym
problemem Ann wydawało się być jej przekonanie, z˙e
nie nadaje się do zawodu.
– Myślę, z˙e powinnam zrezygnować – przyznała.
– Nigdynie będę dobrą połoz˙ną.
Jennyprzeglądała lez˙ące przed nią dokumenty.
– Zdałaś dotychczas wszystkie egzaminy i kolok-
wia – zauwaz˙yła. – Szkoda by było zajść tak daleko
i wszystko rzucić. Nie odpowiada ci ta praca?
Ann wybuchnęła płaczem.
– Ja po prostu nie mogę tego zapomnieć – łkała.
– Myślałam, z˙e wreszcie dobrze mi idzie i byłam
z siebie dumna, i wtedy... ta kobieta omal nie umarła,
z mojej winy.
– Ale nie umarła – rzekła Jenny. – To prawda,
popełniłaś błąd. Ale nasza praca to praca zespołowa,
a to znaczy, z˙e błędymogą być poprawione. Ta kobieta
ma teraz silne, zdrowe dziecko, w jakiejś części dzięki
tobie. Twierdzisz, z˙e dobrze się tu czułaś, zanim to się
stało?
– Tak. Byłam szczęśliwa.
– Czyod tamtej porynigdysię juz˙ tak nie czułaś?
– Nigdy.
– Przekonajmysię więc, czyuda się nam coś z tym
zrobić. Pójdziemyna porodówkę.
Angela Lamb rodziła trzecie dziecko i wyglądała na
równie szczęśliwą jak jej małz˙onek. Trwała druga faza
porodu, wszystko szło prawidłowo, nie powinno być
z˙adnych problemów.
Dyz˙ur tego dnia pełniła LucyStephens i Jenny
z zadowoleniem pomyślała, z˙e Lucyjest właśnie taką
połoz˙ną, której potrzebuje do realizacji swego planu.
Ann była jeszcze studentką, tak więc przyszła matka
musiała wyrazić zgodę na jej obecność przy porodzie.
– Nie ma sprawy– sapnęła Angela. – Im więcej nas,
tym weselej.
Ann i Jennyzostałyprzedstawione ojcu dziecka,
którysiedział przyrodzącej i trzy
mał ją za ręce.
Męz˙czyzna uśmiechnął się blado, a Jenny miała wątp-
liwości, czyw ogóle zauwaz˙ył, z˙e rozmawia z osobą na
wózku.
Angela miała od godzinybóle parte, co wskazywa-
ło, z˙e dziecko moz˙e przyjść na świat w kaz˙dej chwili.
Jennycofnęła wózek i stanęła na uboczu. Nie zliczyła-
byporodów, które widziała, jednak wciąz˙ odczuwała
magię tej chwili i wciąz˙ dzieliła emocje rodziców.
A łzy płynące po twarzy ojca nie były dla niej czymś
wyjątkowym. Tym razem jednak jej rolą była obserwa-
cja Ann. Na twarzy dziewczyny widać było sprzeczne
uczucia. Był oczywiście strach, ale równiez˙ zachwyt.
– Widać juz˙ główkę! – zawołała Lucy. – Juz˙ nie-
długo, Angela. Przyj, az˙ ci powiem, z˙ebyś przestała.
Jennywidziała, jak Ann ociera twarz kobiety
i uśmiecha się do niej, abyjej dodać odwagi.
– Dobrze, Angelo. Nie przyj juz˙. Oddychaj! Dziec-
ko właśnie wychodzi. Oddychaj!
Gdygłówka ukazała się na zewnątrz, Ann nieocze-
kiwanie odzyskała pewność siebie. Oczyściła buzię
dziecka, odessała śluz z noska, ust i gardła. A potem
obserwowała, jak rodzą się ramionka. Angela otrzyma-
ła polecenie, byznowu przeć. Ann skierowała główkę
dziecka ku dołowi, pomagając wydobyć się ramion-
kom. Angela otrzymała zastrzyk z syntometryny, kie-
dydziecko było juz˙ całkowicie na zewnątrz.
– To dziewczynka – oznajmiła Lucy.
Po chwili pępowina została przecięta, a Lucypole-
ciła Ann zawinąć dziecko w ogrzanykocyk i podać go
matce. Teraz Jennybyła juz˙ spokojna. Ann nie będzie
jej potrzebowała. Dyskretnie opuściła pokój, przeko-
nana, z˙e dziewczyna da sobie radę.
Po pewnym czasie Ann weszła do jej pokoju.
– Lucypowiedziała mi, z˙e dobrze się spisałam
– oznajmiła.
– Byłam tego pewna. A ty co o tym sądzisz?
– Na początku bardzo się denerwowałam. Oczywi-
ście wiedziałam, co robić, bo robiłam to juz˙ przedtem,
ale... dziś było inaczej. – Po chwili milczenia dodała:
– Pani mnie tam zabrała, abym odzyskała wiarę w sie-
bie, prawda?
– Uwaz˙ałam, z˙e trzeba ci przypomnieć o posiada-
nych przez ciebie kwalifikacjach i satysfakcji, jaką
daje praca połoz˙nej. Wciąz˙ myślisz o rezygnacji z za-
wodu?
– Nie – odpowiedziała Ann.
– Wobec tego lepiej wracaj do pracy.
Potem Jenny przez parę godzin wykonywała swoje
obowiązki. Ale kiedynadeszła pora powrotu do domu,
depresja znowu dała o sobie znać, a do tego Mike nie-
oczekiwanie musiał zostać w szpitalu.
– Poradzę sobie, bądź spokojny– zapewniała go.
– Wezmę taksówkę.
Dawno juz˙ postanowiła, z˙e będzie korzystała z tak-
sówek tak często, jak tylko to będzie moz˙liwe. Nie
chciała zanadto angaz˙ować Mike’a. Miał swoją pracę
i związane z tym obowiązki. Poza tym z kaz˙dym dniem
chciała być coraz bardziej samodzielna.
Po powrocie do domu zrobiła sobie herbatę i zaczęła
przeglądać pocztę. Był tam list z Londynu, ręcznie
zaadresowany. Jenny od razu wiedziała, od kogo
pochodzi.
Okres londyński zakończył się dla Jenny katastrofą.
Wyjechała z miasta i podjęła nową pracę, która stała
się dla niej swoistą terapią. Pochłonięta obowiązkami,
nie miała czasu na rozdrapywanie ran. Zerwała prawie
wszystkie dawne znajomości. Utrzymywała jedynie
kontakt z Abby Ainsworth, która w chwilach krytycz-
nych była dla niej podporą i źródłem siły. Pisały do
siebie przeciętnie raz w miesiącu.
Treść listu nie poprawiła jej nastroju. Abbypisała:
Wiem, z˙e nie bardzo chcesz o tym słyszeć, ale
uznałam, z˙e powinnaświedzieć, z˙e Peter Murphy
wrócił z Ameryki i znowu pracuje w naszym szpitalu.
Przywiózł potęz˙ną i bardzo krzykliwą z˙onę, która jest
pielęgniarką, i on chyba całkowicie jest pod jej panto-
flem. Nie lubi Anglii i ciągle mu to powtarza. Peter
strasznie przytył i bez przerwy narzeka na marne
wyposaz˙enie szpitala. Miałaśszczęście, z˙e się od niego
uwolniłaś. Nigdy ani słowem nie wspomniał o tobie...
Reszta listu zawierała róz˙ne plotki, ale Jennyjakoś
nie była w nastroju, by go doczytać do końca.
Chwilę stała przyoknie, patrząc na płynące w oddali
statki, potem wróciła do kuchni, abyzająć się przygo-
towaniem kolacji. Mike zjawił się po kilku godzinach.
Pocałował ją i natychmiast zorientował się, z˙e coś jest
nie w porządku.
– Czyz˙byś wciąz˙ przez˙ywała spotkanie z doktorem
Spenserem?
Pokręciła głową i w milczeniu podała mu list.
Przeczytał go uwaz˙nie, po czym odłoz˙ył na bok.
– Peter Murphyto ten męz˙czyzna, który był przy-
czyną twoich kłopotów? – zapytał.
– Tak. I chociaz˙ szczerze go nienawidziłam, to
często o nim myślałam. Jednak ostatnio, odkąd po-
znałam ciebie, juz˙ o nim nie myślę. Wymazałeś go
z mojej pamięci. Porównując was obu, zastanawiam
się, jak mogłam się nim kiedykolwiek fascynować.
Mike wwiózł ją do salonu i pomógł przenieść się na
kanapę.
– Wiedziałem, z˙e on istnieje, ale nigdyo nim nie
mówiłaś – powiedział, siadając obok niej i obejmując
ją. – Moz˙e teraz nadszedł właściwymoment?
Moz˙e tak? Najwyz˙szyczas uporać się z cieniami
przeszłości.
– To był bardzo sympatyczny facet – powiedziała.
– Przynajmniej tak wtedy uwaz˙ałam. Był trochę ode
mnie starszy i pracował w tym samym szpitalu jako
lekarz. Zamieszkaliśmy razem w wynajętym miesz-
kaniu w Londynie. – Pokręciła głową. – Mike, ja
uwaz˙ałam, z˙e byliśmy szczęśliwi, ale to nie było tak
jak z tobą. Po prostu nie wiedziałam wtedy, co to jest
szczęście. Nigdynie mówiliśmyo małz˙eństwie. Dla
mnie było to jednak niezbyt istotne.
– A więc co się stało?
– Robiłam dyplom z połoz˙nictwa, kiedyPeter
otrzymał propozycję wyjazdu na cztery lata do Amery-
ki. Chciał, z˙ebym pojechała z nim. Powiedziałam, z˙e
muszę skończyć studia, i z˙e do końca zostało mi
jeszcze dziewięć miesięcy. Peter odparł, z˙e to nie jest
waz˙ne. Potrzebował kogoś, to będzie się o niego
troszczył w Ameryce, i zarzucił mi egoizm. Chciał,
z˙ebym rzuciła dla niego wszystko. Powiedziałam, z˙e
przyjadę do niego po skończeniu studiów. Bardzo się
wtedyzdenerwował i zachował się wobec mnie gru-
biańsko. Zaczęłam mieć w stosunku do niego wątp-
liwości. Tak się złoz˙yło, z˙e musiałam wyjechać na dwa
tygodnie na szkolenie do Birmingham. Usiłowałam się
do niego dodzwonić, ale nie mogłam uzyskać połącze-
nia. A kiedywróciłam, juz˙ go nie było. Zabrał ze sobą
rzeczy, przy okazji równiez˙ trochę moich. Zostawił
mieszkanie w opłakanym stanie, i mnóstwo nieza-
płaconych rachunków. Na stole lez˙ała kartka z infor-
macją, z˙e skoro nie moz˙emybyć dalej razem, to takie
rozwiązanie wydaje się najwłaściwsze.
– Czymiałaś od niego jakieś wiadomości?
– Najwyraźniej nie chciał, abym się z nim kon-
taktowała. Jednak udało mi się zdobyć numer jego
domowego telefonu od kogoś ze szpitalnej administ-
racji. I zadzwoniłam do niego. Słuchawkę podniosła
jakaś kobieta. Zapytała, czy to ja jestem tym małym,
z˙ałosnym stworzeniem, które się tak do niego przy-
czepiło. Powiedziała, z˙e wszystko o mnie wie. Mike,
to było zaledwie po trzech tygodniach! Powiedziała
jeszcze, z˙e muszę o nim zapomnieć i z˙e oni są teraz
razem.
– Miałaś szczęście, z˙e uciekł – zauwaz˙ył Mike.
– Tak. Teraz i ja tak myślę. Ale nie mogę zapom-
nieć, z˙e wtedybyłam przekonana, z˙e jesteśmyszczęś-
liwi. I byliśmy, dopóki nie uciekł.
– Nie obawiasz się, z˙e to moz˙e się powtórzyć?
– Oczywiście, z˙e nie! Ale zastanawiam się, czy,
jeśli... pozostanę na wózku do końca z˙ycia, nie po-
czujesz się jak w matni.
– Nigdy. Dałaś mi więcej szczęścia, niz˙ sądziłem,
z˙e to jest moz˙liwe. I to ciebie kocham, całą, bez
względu na wszystko.
Uśmiechnęła się blado.
– Jednak wciąz˙ upieram się przyswoim. Pocze-
kajmy.
Fizjoterapeutka uprzedziła ją, z˙e po pewnym czasie
poruszania się na wózku moz˙e przyjść depresja, która
jednak mija. Jennymiała juz˙ chwilę depresji tuz˙ po
opuszczeniu szpitala, niestety, teraz przygnębienie
zdawało się wracać. Jako połoz˙na miała do czynienia
z wieloma przypadkami depresji. Z reguły pojawiała
się nagle i równie nagle mijała. Ale to wcale jej nie
pomogło. Jej świat wciąz˙ był szary. Nie miała jednak
zamiaru się poddać! Jest na to zbyt twarda.
Czterydni później ona i Mike zostali zaproszeni na
kolację z Sue, Harrym i Samem. Jenny cieszyła się na
to spotkanie. Miała nadzieję, z˙e perspektywa wspólnej
kolacji poprawi jej nastrój, ale tak się nie stało.
– Nie musimyiść, jeśli nie czujesz się na siłach.
Wiesz, z˙e oni to zrozumieją – zapewniał ją Mike.
– Nie mam zamiaru się poddać. Muszę walczyć.
Kiedyjuz˙ tam będziemy, z pewnością poczuję się
dobrze.
Z tym większą więc starannością zaczęła się przy-
gotowywać do wieczoru. Włoz˙yła kremowy kostium,
którykupiła razem z Sue, i kamień od Mike’a. Jej
wysiłki nie poszły na marne. Wspólna kolacja wypadła
wspaniale, a Jennyspędziła cudownywieczór.
W pewnej chwili zadzwonił telefon, więc Sue wy-
szła, abygo odebrać. Po chwili wróciła i z niepewną
miną podała Jennysłuchawkę.
– To twój chirurg, pan Spenser.
– Przepraszam, z˙e przerywam spotkanie – kajał się
doktor. – Prawdę mówiąc, wydzwaniałem do wszyst-
kich, abysię z tobą skontaktować. Pamiętasz, jak
mówiłem, z˙e chcę porozmawiać o twoim przypadku
z pewnym amerykańskim profesorem? I wyobraź so-
bie, z˙e bardzo się nim zainteresował. Czyzgodzisz się,
z˙ebycię jutro rano zbadał? Ja uwaz˙am, z˙e to bardzo
dobrypomysł.
– Ja tez˙ tak uwaz˙am, doktorze.
– Sprawy mogłyby potoczyć się trochę szybciej,
niz˙ sądziłem. A więc o dziewiątej w moim gabinecie
– powiedział doktor Spenser i rozłączył się.
Jenny zdała zebranym relację z tej rozmowy.
– Ale co to oznacza? – zapytała Sue.
– Mam mieszane uczucia – przyznała Jenny. – Sa-
ma nie wiem, czysię cieszyć, czymartwić.
Mike otoczył ją ramieniem.
– Wszystko będzie dobrze – zapewniał.
Jednak atmosfera zupełnie się zmieniła. Zastana-
wiali się, co moz˙e lub co nie moz˙e się zdarzyć, aby
w końcu stwierdzić, z˙e za mało mają informacji.
A potem, duz˙o wcześniej niz˙ początkowo zamierzali,
Mike i Jennypojechali do domu, solennie obiecując, z˙e
zadzwonią, jak tylko będzie coś wiadomo. I zaraz po
powrocie poszli do łóz˙ka.
– Obejmij mnie i po prostu przytul – poprosiła Jenny.
W nocy, kiedy się obudziła, poczuła, z˙e ramiona
Mike’a wciąz˙ ją obejmują.
Tym razem Mike się uparł, z˙e z nią pójdzie. Załat-
wili formalności związane z uzyskaniem wolnego dnia
i udali się na spotkanie z doktorem Spenserem i amery-
kańskim profesorem.
Profesor Dunkel był zupełnym przeciwieństwem
doktora Spensera. Niski, tęgawy, o masywnych ramio-
nach, zamiast krawata nosił muchę z emblematem
Zjednoczonego Królestwa. Na powitanie uśmiechnął
się szeroko.
– Wiem, z˙e jesteś pielęgniarką, mogę więc mówić
otwarcie – powiedział. – Znasz sytuację i wiesz, jakie
jest ryzyko. A to pewnie doktor Donovan. Trzeba być
szczęściarzem, aby być zaręczonym z tak wspaniałą
istotą.
To nie jest brytyjski profesor, pomyślała Jenny
i uśmiechnęła się w duchu.
– A teraz chciałbym cię dokładnie obejrzeć. Wiem,
z˙e doktor Spenser juz˙ cię badał, ale ja chcę to zrobić
osobiście. Pielęgniarka czeka w pokoju obok.
– Oczywiście – odparła Jenny.
Badanie w zasadzie niczym nie róz˙niło się od
poprzednich. Moz˙e tylko profesor poświęcił więcej
czasu na dotykanie jej nóg, zerkając co chwilę na
podświetlone zdjęcia rentgenowskie, wyniki tomogra-
fii i rezonansu. Kiedybadanie dobiegło końca, uśmie-
chnął się i rzekł:
– Chyba nie było tak źle, prawda? Proszę, ubierz
się, a ja tymczasem zamienię parę słów z doktorem
Spenserem. Za chwilę do ciebie przyjdziemy.
Jennyzostała z Mikiem. Trzymali się za ręce, ale
Jenny nie była w nastroju do rozmowy.
Po mniej więcej kwadransie doktor Spenser i pro-
fesor Dunkel weszli do pokoju. Mieli niezwykle uro-
czyste miny.
– To musi być wyłącznie twoja decyzja, Jenny
– zaczął doktor Spenser. – Wyjaśniałem ci juz˙, z˙e
władza w nogach moz˙e wrócić. Ale moz˙e tez˙ by ć
inaczej. Kolejna operacja oznacza kolejnypoby
t
w szpitalu, kolejnyból i złe samopoczucie. Niemniej
rozmawiałem o tobie z profesorem Dunkelem. Profe-
sor jest zdania, z˙e operacja stwarza jakieś szanse.
W Ameryce profesor stosuje pewną technikę, która
u nas nie jest jeszcze dostępna, i twierdzi, z˙e mógłby
przywrócić ci władzę w nogach. Profesor gości właśnie
u nas i chętnie zapozna mnie z tą metodą. Jednak ty
musisz podjąć decyzję, czy chcesz spróbować. Opera-
cja byłaby przeprowadzona wspólnie przez profesora
i przeze mnie. – I jeszcze jedno, Jenny– dodał pro-
fesor. – Myślę, z˙e nam się uda. Ale gdyby stało się
inaczej, twój stan mógłbysię nawet pogorszyć.
– Czyto znaczy, z˙e paraliz˙ mógłbysię poszerzyć?
– Istnieje takie ryzyko. Wprawdzie niewielkie, ale
istnieje.
– Kiedychciałbypan operować?
– Powiedzmyza dwa dni.
Jennyspojrzała na Mike’a, któryw milczeniu skinął
głową.
– Wezmę urlop chorobowy– odparła Jenny. – Nie-
potrzebny mi czas do namysłu. Decyduję się podjąć to
ryzyko, profesorze.
Mike starał się tego nie pokazywać, ale od pewnego
czasu bardzo martwił się o Jenny. Ciągle była przy-
gnębiona, a jej depresja zdawała się pogłębiać. Mil-
czała, gdywracali na oddział, a kiedyMike powie-
dział, z˙e teraz przynajmniej jest realna nadzieja, rzuci-
ła tylko:
– Przeciez˙ nic się nie zmieniło. – A po dotarciu do
swojego pokoju po prostu oznajmiła, bynie starał się
wyciągać jej na lunch, poniewaz˙ będzie bardzo zajęta.
Nie wyglądała nawet na specjalnie przejętą ani tez˙
przeraz˙oną, chociaz˙ wiedziała, z˙e jej los ma się roz-
strzygnąć za dwa dni. Mike’a bardzo to martwiło, ale
nie mógł nic na to poradzić. Oczywiście wiedział, z˙e
gdzieś bardzo głęboko Jennyskrywa strach.
Ten strach tkwił równiez˙ w nim. Jeśli zdarzysię
najgorsze, nie miał pojęcia, jak Jennyporadzi sobie
z perspektywą spędzenia w wózku reszty z˙ycia. Jed-
nego był pewien absolutnie: Bez względu na wszystko
chciał pozostać z nią na zawsze. Tylko jak ją o tym
przekonać? Podejrzewał, z˙e jeśli Jennysię dowie, z˙e
jej przypadek jest nieuleczalny, nie zgodzi się za niego
wyjść. Nie będzie chciała, aby dzielił z˙ycie z osobą
skazaną na wózek. I z˙ebynie wiem jak protestował,
ona nie zmieni zdania. Była tez˙ kwestia męskiej dumy.
Jeśli zgodzi się czekać, a operacja zakończysię suk-
cesem, po czym on znowu się jej oświadczy, ona moz˙e
zapytać, czy poprosiłby ją o to, gdyby nadal była
inwalidką?
Czuł narastającą złość. Nie mógł nic zrobić. Pozo-
stało mu jedynie czekać. Jeszcze dwa dni. Nagle jego
twarz rozjaśnił szeroki uśmiech. W ciągu trzech dni
duz˙o moz˙e się wydarzyć.
Jennyczuła się tak, jakbyuszło z niej z˙ycie. Rozu-
miała, oczywiście, dlaczego. To depresja, reakcja psy-
chiczna na stres. Ale świadomość tego, co się z nią
dzieje, wcale jej nie pomagała. Mogła poprosić o środ-
ki antydepresyjne. Nie chciała tego jednak. Zostało
tylko dwa dni.
Był jeszcze Mike. Wiedziała, z˙e ją kocha i z˙e jest tak
samo przeraz˙onyjak ona. Chciała go podtrzymać na
duchu, ale nie potrafiła. Jedynym wyjściem w tej
sytuacji mogła być praca, jak najwięcej pracy, aby nie
mieć ani chwili na myślenie. Czas to najlepszy ar-
biter...
Operacja była zaplanowana na drugą w piątkowe po-
południe. Jennymiała się zgłosić do szpitala w czwar-
tek wieczorem. Ponownie otrzymała jednoosobowy
pokój, ale Mike został wkrótce z niego wyproszony.
– Zobaczę cię jutro rano? – zapytała Jenny z lę-
kiem. – Przyjdziesz, prawda?
Mike uśmiechnął się.
– Jutro rano na pewno mnie zobaczysz.
Jenny otrzymała środek uspokajający i szybko za-
snęła.
Oczywiście nie dostała śniadania ani nic do picia,
poniewaz˙ miała być poddana znieczuleniu. Ale uśmie-
chnięta pielęgniarka pomogła jej się umyć, dała coś do
przepłukania ust, następnie jakoś długo sprzątała po-
kój, wygładzała prześcieradła i poprawiała pościel.
I przez całyczas miała dziwnie tajemniczą minę,
podczas gdyJennystarała się skoncentrować na lek-
turze ksiąz˙ki.
W pewnej chwili za drzwiami zaczęło się dziać coś
dziwnego. Jennyzmarszczyła brwi. Do jej uszu dobie-
głyjakieś szeptyi odgłosykroków. Co tam się dzieje?
W końcu pielęgniarka zerknęła na zegarek.
– Muszę iść – powiedziała. – Mam nadzieję, z˙e
wszystko cudownie się ułoz˙y.
Cudownie? Dziwne słowo przed operacją. Pielęg-
niarka uśmiechnęła się tajemniczo, otworzyła drzwi
i szybko się ulotniła. Drzwi pozostały otwarte. Jenny
podniosła głowę i zamarła. W drzwiach stał Mike,
którymiał na sobie ciemne spodnie, jasnoszarysurdut
i soczyście czerwony fular, kontrastujący z bielą lśnią-
cej koszuli.
– Co u licha...? – zdziwiła się Jenny.
Mike wszedł do pokoju i nachylił się, z˙ebyją po-
całować.
– To będą najkrótsze zaręczyny w historii – odparł.
– Wiem juz˙, z˙e chcesz za mnie wyjść, nie będę więc
tracić czasu na pytanie cię o to.
Wziął do ręki jej dłoń i wsunął na palec pierścionek
z jadeitem otoczonym diamentami, ten, który tak bar-
dzo się jej podobał u jubilera.
– A skoro juz˙ jesteśmyzaręczeni, to moz˙emysię
pobrać. Niestetymusimysię spieszyć, poniewaz˙ o ile
wiem, masz jakąś pilną sprawę do załatwienia.
– Mike, co tymówisz! Nie moz˙emysię pobrać
tutaj! To po prostu niemoz˙liwe.
Ale tym razem Mike Donovan miał zamiar osiągnąć
swój cel.
– Alez˙ tak, to jest moz˙liwe. Później odbędzie się
ceremonia w kościele: będą kwiaty, zaproszenia i we-
sele. Ale pobierzemysię teraz. Szpitalnykapelan,
czcigodna Madeleine Hall, to śliczna kobieta. Wyjaś-
niłem jej, na czym polega nasz problem, a ona powie-
działa, z˙e przygotuje wszystko co trzeba. Nie będzie
tylko mogła sporządzić oficjalnego dokumentu w tak
krótkim czasie.
– A więc formalnie nie będziemymałz˙eństwem?
– Będziemy. Być moz˙e nie w oczach prawa, ale
w oczach tych, którzy najbardziej się liczą: ciebie,
mnie, rodzinyi przy
jaciół. – Znowu ją pocałował.
– Zobaczymy się za dziesięć minut – oznajmił i znik-
nął.
Tymczasem do pokoju weszły Sue oraz Lucy Ste-
phens i Maria Wyatt – jej ulubione eks-studentki. Były
w kapeluszach i w eleganckich sukniach. Za nimi
weszła Linda, fryzjerka, która zwykle czesała Jenny.
Sue niosła suknię z białego jedwabiu.
– To suknia ślubna, która tak ci się podobała na
pokazie mody. Zaraz pomoz˙emyci się ubrać, a Linda
uczesze cię i zrobi makijaz˙.
– Co tu się dzieje? – zapytała zdumiona Jenny.
– Wychodzisz za mąz˙. To najszczęśliwszydzień
w z˙yciu kaz˙dej dziewczyny.
– Ale on mi się nie oświadczył! No i ja nie po-
wiedziałam tak! On po prostu tu wtargnął i wsunął mi
ten pierścionek na palec! – Spojrzała na swoją dłoń
i dodała bezwiednie: – Czyz˙ nie jest piękny?
– Nie moz˙esz teraz zmieniać decyzji – odparła Sue,
ignorując fakt, z˙e Jennynigdyjej nie podejmowała.
– Wszystko jest gotowe. I jeśli istnieje ktoś, kto moz˙e
cię uszczęśliwić, to tylko mój braciszek. Kochasz go,
prawda?
– Tak – przyznała. – Ale myślałam...
– No to precz z tą koszulą! – zawołała Sue. – Mario,
czymoz˙esz wstawić kwiaty?
To była suknia ślubna, w której powinno się iść
nawą główną do ołtarza, pomyślała Jenny. Szybko
przeniesiono ją na fotel, ubrano w suknię, uczesano jej
włosyi zrobiono makijaz˙. Na końcu upięto welon.
Lucypokazała jej duz˙e lustro.
– Wyglądasz przepięknie – oświadczyła Sue drz˙ą-
cym z emocji głosem. – Jestem honorową gospodynią
tej ceremonii, Maria i Lucyto twoje druhny. A tu są
twoje kwiaty. – Wręczyła Jenny bukiet. – Moz˙emy
zaczynać.
Jennyjuz˙ wcześniej poznała Madeleine Hall i bar-
dzo ją polubiła. Zawsze była gotowa nieść pociechę
pacjentom, czasami nawet chrzciła jakieś dziecko, jeśli
jego rodzice chcieli to zrobić natychmiast. Teraz wesz-
ła do pokoju z rozpromienioną twarzą.
– Nawet nie wiesz, jak bardzo lubię śluby– zwróci-
ła się do Jenny. – Szczególnie wtedy, kiedy sama ich
udzielam. Byłam taka szczęśliwa, gdy Mike poinfor-
mował mnie, z˙e podjęłaś decyzję. Obawiam się jednak,
z˙e muszę ci coś wyjaśnić. To nie jest oficjalny ślub,
a jedynie uroczyste udzielenie błogosławieństwa. Cała
ceremonia odbędzie się jednak według obowiązują-
cych zaślubiny reguł. Będziecie męz˙em i z˙oną w o-
czach Boga i w swoich własnych. Jesteś gotowa?
Jennyzacisnęła na chwilę powieki, po czym popat-
rzyła na Madeleine i odparła:
– Jestem gotowa.
Sue podeszła do drzwi i na danyprzez nią znak Mike
wszedł ponownie do pokoju.
Jennymy
ślała, z˙e jej serce pęknie od nadmiaru
dumyi miłości. On to wszystko zrobił dla niej! Teraz
wiedziała, dlaczego w ciągu ostatnich dwóch dni tak
rzadko go widywała. Jakiez˙ to do niego podobne!
Łamać biurokratyczne zasady i sięgać po to, czego się
pragnie. I Jennywiedziała teraz, z˙e to jest to, czego ona
pragnie równiez˙.
Mike podniósł welon i pocałował ją w policzek.
– Podjąłem ryzyko – rzekł – ale tak bardzo chcia-
łem, z˙ebyś była szczęśliwa.
– Jestem szczęśliwa – odparła. – Nie czułam się tak
od miesięcy.
– W takim razie poznaj mojego druz˙bę.
Za Mikiem stał Harry, niezwykle wytworny
w swym mundurze, i trzymał na rękach uszczęśliwio-
nego Sama ubranego w aksamitne spodenki i białą
koszulę z czarną muszką.
– A teraz stańcie przede mną – poleciła Madeleine.
Nagle pokój zapełnił się mnóstwem ludzi. Pojawili
się doktor Spenser i profesor Dunkel, pielęgniarki
z oddziałów, studentki. Byli tez˙ pracownicyuniwer-
sytetu.
– Moi drodzy– zaczęła Madeleine. – Zebraliśmy
się tutaj...
Jennybywała juz˙ na ślubach i doskonale wiedziała,
jak wygląda taka ceremonia. Ale kiedy usłyszała zna-
jome słowa, ich magicznysens poruszył ją na nowo.
– Z
˙
e będę cię kochać i szanować... Przyjmij tę
obrączkę...
To była krótka, ale bardzo piękna uroczystość. Mike
wybrał dla niej obrączkę – prostą, ale bardzo gustowną.
Kupił tez˙ drugą, którą Jennymiała mu wsunąć na
palec. Skąd wiedział, z˙e bardzo chciała to zrobić?
– Ogłaszam was męz˙em i z˙oną – powiedziała
Madeleine. – Moz˙esz pocałować pannę młodą.
I Mike pocałował ją. Była męz˙atką.
Po chwili do pokoju weszła siostra oddziałowa.
– To szpital, nie kaplica – rzuciła ze śmiechem.
– Uciekajcie stąd. Doktorze Donovan, moz˙e pan spę-
dzić z z˙oną pięciominutowymiesiąc miodowy, a po-
tem proszę równiez˙ zniknąć.
Roześmianytłum zaczął opuszczać pokój. Sue po-
chyliła się nad Jenny.
– Twój bukiecik – szepnęła. – Zdejmij recepturkę,
a sam rozdzieli się na dwa.
– Nie rozumiem.
– Masz dwie niezamęz˙ne druhny. Zrobiłam tak
specjalnie.
Jennyuśmiechnęła się. Rozdzieliła bukiet i za-
wołała:
– Lucy, Maria! – Dziewczęta odwróciły się, a rzu-
cone zręcznie kwiatytrafiłydo ich rąk. – Wybędziecie
następne – ostrzegła Jenny.
Wkrótce została sama z Mikiem.
– Zawsze musisz postawić na swoim – wyszeptała.
– Chciałem tylko, z˙ebyś wiedziała, z˙e będę na
ciebie czekał, bez względu na wszystko. I teraz jestem
najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi. – Ponownie
ją pocałował. – Poczekam na panią, pani Donovan.
Gdywyszedł, do pokoju weszłydwie pielęgniarki.
Ostroz˙nie zdjęłyz Jennysuknię, potem przygotowały
ją do operacji. Po chwili zjawił się anestezjolog, a Jen-
ny została przewieziona na blok operacyjny. Widziała
stojącego na korytarzu Mike’a i w ostatniej chwili
pomachała mu ręką. Przed wjazdem na salę operacyjną
podłączono ją do kroplówki, i zaraz potem ogarnęła ją
ciemność.
Z trudem odzyskiwała świadomość. Dookoła niej
byli jacyś ludzie, a ona tak bardzo chciała znowu
zasnąć. Miała otrzymać środek znieczulający, ale pew-
nie nie zadziałał.
– Ja nie zasnęłam – mruknęła. – Nie mogę być
jeszcze operowana.
Jakiś miękki głos rzekł:
– Juz˙ jest po operacji.
Powoli wybudzała się. Przy jej łóz˙ku stał Mike. Ona
była jego z˙oną. Ujął jej dłoń i wsunął na palec
pierścionek zaręczynowy i obrączkę. Musiała je zdjąć
przed operacją, ale teraz pragnęła je mieć z powrotem.
– Kocham cię, najdroz˙sza – wyszeptał. – Byłem
w agencji turystycznej i otrzymałem kilka ciekawych
propozycji spędzenia miesiąca miodowego. Za jakiś
miesiąc lub dwa moglibyśmy wyjechać do Argentyny.
– Dlaczego do Argentyny?
– Poniewaz˙ będzie to czas karnawału. Ludzie tań-
czą tam wtedy kaz˙dej nocy. Na ulicach, w domach,
w hotelach.
– Ale ja...?
– Spróbuj poruszyć palcami stóp.
Udało się! Nie mogła w to uwierzyć...
– Rozmawiałem przed chwilą z profesorem Dun-
kelem i doktorem Spenserem. Ta operacja to ich
sukces. Za cztery miesiące będziesz pracowała, cho-
dziła, biegała i tańczyła. Cieszy to panią, pani Dono-
van?
– Cieszy mnie wszystko, jeśli tylko mogę być
z tobą.
Czuła, jak ciąz˙ą jej powieki i wiedziała, z˙e za chwilę
znowu zaśnie. Jak przez mgłę widziała, z˙e Mike się nad
nią pochyla i ją całuje. Zamykając oczy, uśmiechnęła
się do niego. Jej przyszłość u boku Mike’a zapowiada
się wspaniale.