392 Sanderson Gill Warto było czekać


Gili Sanderson

Warto było czekać

ROZDZIAŁ PIERWSZY

To nie może być on! Na miłość boską, to przecież niemożliwe! Jan Fielding nawet nie przypuszczała, że jej wakacje skończą się w taki sposób. Radosny nastrój, w jakim wróciła do pracy, rozpłynął się w jednej chwili.

Telefon zadzwonił wcześnie rano, kiedy akurat się ubierała. Poczuła lekki niepokój - o tej porze to może być tylko zła wiadomość.

Dzwonił jej szef, doktor John Garrett.

- Cześć, Jan, jak tam po wakacjach? Wypoczęta i gotowa do pracy?

- Oczywiście. Ale dlaczego dzwonisz? Przecież zaraz się zobaczymy. - Początkowe uczucie niepokoju zamieniło się w lekkie podniecenie. Z pewnością wydarzył się wypadek. Spojrzała na okienną szybę, o którą rozbijały się krople deszczu. Tak właśnie wygląda lato w Krainie Jezior. Domyśliła się, o co chodzi.

- Już wiem, zbierasz ekipę ratunkową.

- Nie całą ekipę, to nie będzie konieczne. Dwójka doświadczonych piechurów utknęła na szczycie Yeaton Pike i spędziła tam całą noc. Na szczęście mieli sprzęt biwakowy. Powiadomili nas przez telefon, że schodzą na dół, ale kobieta chyba jest osłabiona. Powiedziałem im, żeby poczekali na kogoś z naszych, kto sprowadzi ich przez Kelton Downfall.

- To trudna droga dla zmęczonych i przemoczonych - zgodziła się Jan. - Bardzo niebezpieczna podczas deszczu, zwłaszcza obok urwiska. Masz dla mnie jakieś zadanie?

- Chcę wysłać dwoje ludzi na górę, żeby pomogli im zejść. W takich warunkach konieczne będzie schodzenie z linami. Myślisz, że dasz sobie radę?

Poczuła się lekko dotknięta.

- Pewnie, że dam sobie radę. A wizyty u pacjentów mogę załatwić później. Kto pójdzie ze mną? Ty? - John Garrett był szefem miejscowej ekipy ratowników górskich.

- Tym razem nie ja - odparł z wahaniem. - Jestem już trochę za stary, a poza tym skręciłem nogę w kostce. Przyjedź pod Kelton Brook, ktoś tam na ciebie będzie czekał.

- W porządku. Spotkamy się później w przychodni.

Odłożyła słuchawkę i spojrzała na leżący na łóżku niebieski uniform pielęgniarki. Roześmiała się i sięgnęła do szafy po strój do wspinaczki. Jadąc swoim wysłużonym landroverem w kierunku Kelton Brook, poczuła radość, że znów jest u siebie. W oddali widziała spowity mgłą szczyt Sca Feli. Tak, to cudownie być w domu, znów pracować z ludźmi, których się zna i kocha.

Przez dwa tygodnie rozkoszowała się słońcem i plażą na małej śródziemnomorskiej wyspie. Wybrała niewielki, spokojny hotel. Nie miała ochoty na zabawy i imprezy do białego rana. Parę lat temu takie rzeczy przestały ją interesować. Za to z przyjemnością odwiedzała miejscowe restauracje, kosztowała wino i lokalne potrawy. Wybrała się na spacer do kilku wiosek, przyglądała się białym domom i porównywała je z własnym, zbudowanym z szarego kamienia, fotografowała gaje oliwne i zabytki. Ale przede wszystkim dużo spała i czytała. Paru mężczyzn próbowało zaprosić ją na drinka. Sprawiało jej to przyjemność, ale odmawiała. Nie miała ochoty na wakacyjny romans.

Dojechała wreszcie do Kelton Brook i zatrzymała się obok drugiego landrovera. Zauważyła, że był to samochód Johna i trochę ją to zdziwiło. Pomyślała jednak, że musiał komuś auto pożyczyć. Wyłączyła silnik, a wtedy mężczyzna siedzący w środku wysiadł. Był wyższy od Johna. Pod głęboko nasuniętym kapturem nie widziała jego twarzy. Poczuła pierwsze ukłucie niepokoju. Sylwetka wydawała się jej znajoma, ale z pewnością nie był to żaden z ratowników. Nie lubiła pracować z obcymi. Niepokój narastał, jakby jakiś sygnał usiłował przebić się do jej pamięci.

Mężczyzna usiadł obok niej i ściągnął kaptur. Już wiedziała. Poczuła tak silne duszności, że o mało się nie osunęła. Nie, to przecież niemożliwe!

Chris. Doktor Chris Garrett. Mężczyzna, którego nie widziała od sześciu lat. I którego nie chciała już więcej spotkać. Jej serce biło jak oszalałe, pojawiały się kolejne emocje i wspomnienia. Zadawała sobie jedno pytanie: dlaczego on się tu pojawił? Kiedyś go kochała, myślała nawet, że wyjdzie za niego za mąż. Do czasu, gdy...

Z trudem wciągnęła powietrze, a wtedy on spojrzał jej w oczy. Nie uśmiechał się, jego głos był spokojny:

- Witaj, Jan. Dawno się nie widzieliśmy.

Nie wiadomo skąd znalazła siłę, by odpowiedzieć.

- Witaj, Chris. Rzeczywiście, długo się nie widzieliśmy. I miałam nadzieję, że tak zostanie.

Mocnym szarpnięciem otworzyła drzwi, niemal wypadając na zewnątrz. Podbiegła na brzeg potoku. W głowie tłukło jej się jedno pytanie: co Chris Garrett tutaj robi?

Patrzyła na spienioną wodę, tak samo wzburzoną jak jej umysł. Jak on mógł jej to zrobić? Usłyszała za sobą kroki. Cliris stanął naprzeciwko niej. Uniosła głowę i spojrzała mu w oczy. Zawsze był wysoki i dobrze zbudowany, ale teraz jego postać była jeszcze większa. Nie z powodu tuszy, ale mięśni. Twarz jednak miał szczuplejszą. W kącikach oczu i wzdłuż policzków pojawiły się zmarszczki. To nie była już twarz młodzieńca, którą tak dobrze pamiętała. Wyglądał starzej, jak mężczyzna, który ma za sobą trudne doświadczenia. Ale jego oczy nadal pozostały niewiarygodnie niebieskie.

Stali tak w milczeniu. Jan wiedziała, że on też uważnie się jej przygląda. Kiedy wreszcie się odezwał, zadrżała na dźwięk tak dobrze znanego głosu.

- Gdyby to ode mnie zależało, nasze spotkanie wyglądałoby inaczej - powiedział. - Czeka nas trudne zadanie, więc lepiej odłóżmy kłótnię na później.

- Nie widzę żadnego powodu do kłótni. - Starała się opanować drżenie głosu. - Wyjaśniliśmy sobie wszystko sześć lat temu.

- Słusznie. Doskonale pamiętam. Idziemy razem na Kelton Dawnfall czy nie? Sam też dam sobie radę.

- Mam ci pozwolić pójść samemu? To wyprawa ratunkowa, druga osoba jest konieczna.

Dostrzegła błysk złości w jego oczach.

- Zatem ruszajmy - odparł spokojnie. - Mam w bagażniku plecaki ze sprzętem.

Podeszli do samochodu. Jan sięgnęła po większy plecak, ale Chris wyjął go z jej rąk.

- Weź ten drugi. Jestem od ciebie silniejszy. Postanowiła, że nie będzie się spierać, ale nie miała zamiaru rezygnować z przewodnictwa. Ruszyli w kierunku Kelton Dawnfall. Jan narzuciła ostre tempo. Była młoda, wysportowana, wiedziała, że niewiele osób umiałoby dotrzymać jej kroku. Ale Chris wcale nie zostawał w tyle. Blisko kilometr maszerowali w milczeniu, aż wreszcie doszli do podnóża Kelton Dawnfall. Było to strome, skaliste zbocze zakończone z jednej strony urwiskiem. Docierało tu niewiele słońca, a śliskie, porośnięte mchem, wilgotne kamienie stanowiły śmiertelną pułapkę. Ale była to najkrótsza droga na Yeaton Pike. Jan rozpoczęła żmudną wspinaczkę.

Zwolniła nieco tempo, by nadmiernie nie ryzykować, ale jakaś cząstka w niej chciała koniecznie się przekonać, czy Chris będzie w stanie dotrzymać jej kroku, więc nadal szła dość szybko. Po kilku minutach Chris się z nią zrównał.

- Jeżeli chcesz urządzać zawody, to przełóżmy to na inną okazję. To, co robisz, jest niebezpieczne. Przypominam ci, że mamy sprowadzić na dół dwoje ludzi.

Miał rację, ale rozzłościło ją to jeszcze bardziej. Zwolniła jednak. Stopniowo ich kroki w jakiś tajemniczy sposób dostroiły się do siebie i wkrótce zaczęli iść w jednym rytmie. Z pewnością mogliby stworzyć świetny zespół ratowniczy.

Dotarli wreszcie do celu. Szczyt Yeaton Pike był dość płaski i wiatr dął tu z taką siłą, że utrzymanie się na nogach stanowiło pewien wysiłek. Chris wskazał ręką na niewielkie usypisko skalne, gdzie widoczna była czerwona plama. Jan domyśliła się, że to ubranie któregoś z turystów.

Była to para czterdziestolatków, Paul i Dawn Kerriganowie.

- Przykro mi, że sprawiliśmy tyle zamieszania - odezwał się Paul. - Jestem wdzięczny, że po nas przyszliście.

To były miłe słowa. Większość ludzi nie zdawała sobie nawet sprawy, że ratownicy górscy pracują społecznie i nie dostają za swój wysiłek żadnego wynagrodzenia.

- Nie ma sprawy - odparł Chris. - Najważniejsze, jak się czujecie. Macie jakieś obrażenia, siniaki, skaleczenia?

- Pośliznęliśmy się kilka razy, ale to nic poważnego.

- Jesteście przemarznięci, zmęczeni?

- Ze mną jest wszystko w porządku, nawet udało mi się w nocy zasnąć - wyjaśnił Paul. - Ale Dawn nie zmrużyła oka.

Jan zdała sobie sprawę, że do tej pory kobieta się nie odezwała. Jej twarz była przeraźliwie blada.

- Mam tu coś, co was rozgrzeje - odezwał się Chris, wyjmując z plecaka termos i dwa kubki. - Ale najpierw zmierzę wam temperaturę i sprawdzę tętno.

Zajął się przemarzniętą parą, a po chwili spojrzał uspokajająco na Jan. Na szczęście nic poważnego.

- Jest pani dość mocno wychłodzona - zwrócił się do Dawn. - Dobrze, że wezwaliście pomoc. Pomożemy wam zejść na dół.

- Wezmę od pani plecak. - Jan wyciągnęła rękę. Dawn potrząsnęła głową.

- Nie, pani i tak ma swój - zaprotestowała słabym głosem.

Chris stanowczym gestem odebrał jej plecak.

- Będzie lepiej, jeżeli siostra Fielding go poniesie. Rzeczywiście, dla Jan nie był to żaden problem. Na treningach i podczas górskich wypraw często dźwigała dużo większe ciężary.

Kiedy Paul i Dawn wypili gorącą, mocno osłodzoną kawę, ruszyli w kierunku Dawnfall. Zanim zaczęli schodzić, Chris zdjął z ramion linę i kolejno obwiązywał w pasie wszystkie osoby, najpierw Paula, Dawn i na końcu Jan, zostawiając pomiędzy nimi kilkumetrowe odstępy.

- Schodziliście kiedyś w ten sposób? - zapytał.

- Tylko na kursie dla początkujących w Alpach, ale wtedy leżał śnieg - wyjaśnił Paul.

- To zbocze jest równie niebezpieczne - zapewnił go Chris, pomagając im zwinąć luźne kawałki liny.

Zaczęli schodzić, idąc blisko siebie i trzymając linę w dłoniach. Gdyby któreś z nich się obsunęło, pozostali byliby w stanie go utrzymać. Posuwali się bardzo powoli. Prowadziła Jan, Chris szedł na końcu, ponieważ był najcięższy i najsilniejszy. Dawn szybko opadała z sił i pośliznęła się kilka razy. Na szczęście nie było to groźne. Za każdym razem Chris natychmiast pojawiał się obok niej, pomagał jej wstać i umiejętnie zachęcał do dalszego wysiłku. Wreszcie dotarli do landroverów.

Chris pomógł im wsiąść do swojego samochodu.

- Odwiozę ich do przychodni - zwrócił się do Jan. - Szpital raczej nie będzie konieczny, ale ich przebadam.

- Chyba twój wuj powinien ich obejrzeć, w końcu to on jest u nas lekarzem - zaprotestowała Jan.

- Nie zapominaj, że to też mój zawód. Poza tym pracuję w waszej przychodni na zastępstwie.

- Jak to! Będziemy razem pracować?

- Tak, przez najbliższych parę miesięcy. Jan osłupiała.

Do przychodni mieli pół godziny jazdy. Jan próbowała przez ten czas nie myśleć o tym, co się stało. Miała wrażenie, że jej spokojne, poukładane życie wywróciło się do góry nogami. I kompletnie nie wiedziała, jak sobie z tym poradzi. Wciąż zadawała sobie pytanie, dlaczego Chris się tu pojawił. Przecież powiedział kiedyś wyraźnie, że nie chce jej więcej widzieć. Ona też miała nadzieję, że nigdy go już nie spotka. To wszystko wydarzyło się sześć lat temu. Jej uczucia nie zmieniły się przez ten czas. A jego?

Chcąc odegnać niemiłe myśli, włączyła głośno muzykę. Rozległ się głos Elli Fitzgerald. Śpiewała o mężczyźnie, którego kocha. Naprawdę świetny wybór.

Nie była potrzebna przy badaniu Paula i Dawn, więc jedynie uścisnęła im ręce na pożegnanie i przyjęła ich podziękowania. Potem wzięła prysznic, wysuszyła włosy i założyła uniform. To pozwoliło jej odzyskać panowanie nad sobą. Znów jest Jan Fielding, pielęgniarką społeczną. Wszyscy znają ją i szanują. Świetnie sobie ze wszystkim radzi. I na pewno nie będzie płakać. Po prostu weźmie się w garść. Zawsze to umiała. Prawie zawsze.

Pociągnęła usta szminką, poprawiła włosy i ubranie i uśmiechnęła się do swojego odbicia w lustrze, chociaż wcale nie było jej do śmiechu. Pierwszy szok minął i poczuła, że odzywa się w niej złość. Jak on śmiał się tu pojawić? Jak śmiał wtargnąć na jej terytorium? Musi znaleźć odpowiedzi na te pytania. A potem pokaże wszystkim, co o tym myśli.

Poczuła się jak przed bitwą.

Drzwi do pokoju dla personelu były otwarte. Siedziało w nim dwóch mężczyzn, jednym z nich był Chris. On też zdążył się już przebrać w elegancką białą koszulę i ciemne spodnie. Drugim mężczyzną był John Garrett, szef przychodni. Znał Jan od dziecka, to on zachęcał ją, by wybrała zawód pielęgniarki. Upływający czas odcisnął na nim swoje piętno. Zgarbił się, stracił sporo ze swej energii. Coraz częściej wspominał o emeryturze. Martwiło ją to. Wiedziała jednak, że gdy tylko nadarzy się sposobność, musi go zapytać o powód przyjazdu Chrisa. To prawda, John jest jego wujem, ale zna też jej uczucia, wie, co wydarzyło się kiedyś między nimi.

Mężczyźni nie zauważyli jej, więc przez chwilę patrzyła na Chrisa. Zmienił się przez te sześć lat. Ona też. Nie była już tą młodą pielęgniarką na stażu. Dojrzała nie tylko fizycznie, ale i wewnętrznie. Ciekawe, jak on się zmienił.

John coś powiedział, a wtedy Chris się uśmiechnął. Ten uśmiech wywołał w niej falę wspomnień. Poczuła coś w rodzaju tęsknoty, ale ta reakcja rozzłościła ją jeszcze bardziej. Zrobiła parę kroków, starając się, by ją usłyszeli. Unieśli głowy. Wzrok Johna był jak zawsze łagodny, za to w spojrzeniu Chrisa zauważyła troskę.

- Zdążyliście już się spotkać - odezwał się John.

- Z pewnością pamiętasz Chrisa, mojego siostrzeńca. Przez sześć lat pracował w Bangladeszu. Teraz wreszcie wrócił.

- Doskonałe go pamiętam - odrzekła Jan bez cienia uśmiechu. - Co pana do nas sprowadza, doktorze Garrett?

Twarz Chrisa była równie poważna.

- Wuj myśli o emeryturze i szuka następcy. To z pewnością nie będę ja, ale zgodziłem się przejąć część jego obowiązków do czasu, aż znajdzie kogoś odpowiedniego.

- Więc nie zamierza pan zostać tu na stałe? Spojrzał przelotnie na góry widoczne za oknem.

- Nie jestem miłośnikiem tych okolic. Wolę bardziej płaskie tereny. Na przykład Lincolnshire albo wschodnią Anglię.

- Mam nadzieję, że ten krótki pobyt u nas będzie przyjemny.

- Przyjemny? - Sprawiał wrażenie, jakby po raz pierwszy zastanawiał się nad taką możliwością. - No cóż, zobaczymy.

- Wprawdzie Chris zaczął już dyżury w przychodni - przerwał im John - ale nie poznał jeszcze okolicy. No i nie zdążyłem go wprowadzić we wszystkie procedury.

- A przecież zawsze lepiej wiedzieć, co się robi - rzuciła Jan mało uprzejmie.

- Właśnie. Dlatego chciałbym cię prosić, żebyś zabrała Chrisa ze sobą na wizyty u pacjentów. Siostra, która cię zastępowała, była całkiem dobra, ale nasi podopieczni wolą kogoś, kogo znają. Zdążysz dziś wszystkich odwiedzić?

Jan spojrzała na zegarek. Minęła zaledwie godzina od rozpoczęcia jej normalnego dyżuru.

- Dam sobie radę. - Spojrzała znacząco na Johna. - Ale właściwie dlaczego doktor Garrett ma jechać ze mną?

- Powinien lepiej poznać okolicę i pacjentów, zwłaszcza tych, którzy mieszkają dalej i którym jest trudno dotrzeć do przychodni. Dzwoniła pani Thwaite z farmy High Force. Jej mąż gorzej się czuje, ale nie chce do nas przyjechać, więc uważam, że to lekarz powinien pojechać do niego.

- Rozumiem - mruknęła Jan z niechęcią. - Wspominałam wcześniej, że pan Twight nie wygląda najlepiej. Odsłucham jeszcze swoje wiadomości i będziemy mogli wyruszyć. Doktorze Garrett, spotkajmy się za pół godziny.

Chris nadal się nie uśmiechał.

- Dobrze, za pół godziny. Ale wolałbym, żebyś zwracała się do mnie po imieniu, jak kiedyś.

- Po imieniu, jak kiedyś - powtórzyła. - W porządku. Zajrzyj do mnie za pół godziny, Chris. - Z tymi słowami wyszła z pokoju.

Czekało ją jeszcze sporo pracy. Musi przejrzeć listy, pocztę w Internecie, odsłuchać wiadomości pozostawione na automatycznej sekretarce. Postanowiła nie myśleć o Chrisie, chociaż wcale nie było to łatwe. Wciąż czuła lekką irytację. Jak on mógł?

Siostra, która ją zastępowała, była naprawdę dobra. Jan zdążyła ją poznać i polubić. W oficjalnym rejestrze zapisała wszystkie wizyty i lekarstwa, które podawała pacjentom. Zostawiła też kilka notatek na luźnych kartkach. Tak pielęgniarki przekazywały sobie mniej formalne informacje o pacjentach. Na kartce dotyczącej Herberta Thwaite'a zapisała: „Alzheimer?”. Była tu jedynie na zastępstwie, a stan chorego nie był poważny, więc uznała, że decyzja o badaniach i ewentualnym leczeniu należy do stałego personelu. Niemniej zostawiła swoje uwagi. „Sprawia problemy swoim zachowaniem, trudny w kontakcie. Jego żona kiepsko sobie z tym radzi”.

Jan spodziewała się tego. Pan Thwaite z pewnością będzie wymagał pomocy, ale na szczęście to nie ona musi podejmować decyzje.

Bardziej zaniepokoiła ją następna notatka. Dotyczyła czterdziestoletniego Bena Mackie'go, który po urazie kręgosłupa miał niedowład nóg i poruszał się na wózku. Wypadek nastąpił z jego winy - był pijany i jechał szybko na motorze. Ale Ben nie chciał tego uznać. Za swoje kalectwo obarczał winą wszystkich: lekarzy, pielęgniarki, całą służbę zdrowia, państwo, żonę. Był zgorzkniały i zamieniał w koszmar życie swoich bliskich. Jan czytała: „Kilka starych i nowych siniaków na twarzy dwunastoletniego syna Bena. Chłopak twierdzi, że się przewrócił na podwórku. Wątpię. Wygląda mi to na umyślne obrażenia”.

Jan westchnęła. Badanie takich spraw nie należało do jej obowiązków, nie była pracownikiem socjalnym. Ale jeżeli Ben bije syna, ktoś musi zainterweniować. Postanowiła, że rozejrzy się delikatnie, a potem zadzwoni do opieki społecznej.

Sprawdziła, czy ma w torbie cały potrzebny sprzęt i lekarstwa. Jej praca polegała na odwiedzaniu pacjentów, którzy z jakichś powodów nie mogli lub nie chcieli pojawić się w przychodni. Zajmowała się osobami cierpiącymi na cukrzycę i inne chroniczne choroby. Sprawdzała i pilnowała, czy przyjmują leki. Znaczną część jej obowiązków stanowiła opieka paliatywna. Ale najsmutniejsze były wizyty u chorych w ostatnim stadium śmiertelnej choroby, którzy chcieli spędzić ostanie dni życia we własnym domu.

Spojrzała na zegarek - za niecałą minutę jest umówiona z Chrisem. Usłyszała pukanie do drzwi i wstała, by otworzyć.

- Możemy jechać? - zapytał Chris.

- Tak, możemy.

Wyszli na dwór. Deszcz nagle przestał padać i przez chmury prześwitywało słońce. Jan rozejrzała się i poczuła przyjemny dreszcz, jak zawsze, gdy patrzyła na swoje góry. Na twarzy Chrisa nie było widać zadowolenia. To nie jest chyba jego ulubiony krajobraz.

Mimo to nadal wyglądał świetnie. Dużo lepiej niż wtedy, gdy widziała go po raz ostami. I nadal poruszał się tym swoim lekkim, długim krokiem. Zawsze zwracała dużą uwagę na to, jak mężczyzna chodzi. Chyba to najbardziej ją pociągało. Przypomniała sobie, jak zobaczyła go po raz pierwszy. Szedł wtedy w kierunku przychodni i...

Na miłość boską, o czym ona myśli! Była na siebie zła za to, że znów wydał jej się tak samo pociągający. Przecież tamto już minęło!

Stanęli obok jej landrovera. Chris znowu zmarszczył brwi, patrząc na tablicę z numerem rejestracyjnym.

- Pamiętam ten samochód, kiedy był jeszcze nowy. To samochód twojego... - Zawiesił głos.

- Tak, to samochód mojego ojca. Dostałam go po... po jego śmierci. Wsiadaj, nie jest zamknięty.

Ruszyła z lekkim szarpnięciem, ale nie zwracała na to uwagi, bo złość nadal się w niej gotowała. Tak, to jest samochód ojca. Chris pamięta o tym. Ciekawe, co jeszcze pamięta z tego, co przeżyli. Bo ona pamięta każdą sekundę. Mimo że tak bardzo starała się zapomnieć.

Jechała zdecydowanie za szybko. Wzięła zakręt tak ostro, że Chris niemal się na niej położył. Potem musiała gwałtownie zahamować, by nie wpaść na owce, które nagle wyszły na drogę.

- Zawsze tak prowadzisz? - spytał Chris spokojnie.

Tylko wtedy, kiedy jestem wściekła, pomyślała. Zwolniła jednak. Nie powinna ryzykować tylko dlatego, że ma zły nastrój.

Po dziesięciu minutach minęli ostatnie domy wioski. Jan zwolniła i zatrzymała się na skraju wąskiej drogi. Patrzyła w milczeniu na porośniętą trawą górę, mając nadzieję, że ten widok nieco ją uspokoi. Chris siedział w milczeniu, za co była mu wdzięczna.

- Musimy porozmawiać - odezwała się po chwili. - Nigdy nie myślałam, że cię jeszcze zobaczę. Nie chciałam tego. Ty chyba też. Dlaczego więc wróciłeś?

- Wuj mnie o to prosił - odparł. - Wiesz, że ostatnio nie czuje się najlepiej. Usiłuje znaleźć kogoś, kto by mu pomagał, a z czasem przejął jego praktykę.

- Tak, wiem, że myśli o emeryturze. Ale mimo wszystko...

- Wiedział, że szukam pracy i zapytał, czy nie mógłbym mu pomóc. Do czasu, aż kogoś znajdzie. - Jego głos był chłodny i opanowany. - Nie miałem ochoty tu przyjeżdżać. Ten krajobraz mnie przytłacza. Wolę być tam, gdzie jest płasko. Możesz sobie te góry zatrzymać.

- Ale przecież mogłeś odmówić, udawać, że masz inne propozycje.

- Mogłem. Tylko że John jest moim najbliższym krewnym. Moi rodzice nie żyją.

Kątem oka zauważyła, że przy tych słowach na jego twarzy pojawił się nieznaczny grymas. Mogła już dać spokój, ale postanowiła ciągnąć tę rozmowę.

- Moi rodzice też nie żyją. A ty byłeś przy tym, kiedy mój ojciec zginął. Nie nachodzą cię tu złe wspomnienia? Nie prześladuje cię przeszłość? - zapytała po chwili milczenia.

- Mam wiele przykrych wspomnień - odrzekł, ściągając brwi. - Ale mam też i dobre. Przeszłość mnie nie prześladuje. Przez ostatnie lata widziałem wiele przypadków bezsensownej, niepotrzebnej śmierci. Przywykłem, w każdym razie na tyle, na ile człowiek w ogóle może do takich rzeczy przywyknąć.

- A ja ciągle tego nie umiem. Kiedy patrzę na ciebie, widzę człowieka, który... człowieka, który...

Zamilkła. A wtedy znów wróciła do niej ta sama wizja. Pojawiała się czasem, chociaż nie tak często jak kiedyś. Zwykle w nocy, gdy była przemęczona albo kiedy niespodziewanie natrafiała na jakąś starą fotografię. Ta wizja zawsze była taka sama. Wiatr wyjący w nocy, deszcz. Ciało ojca na noszach, z twarzą oświetloną blaskiem latarki, którą miała na czole. I głęboka rana na skroni. Ojciec nie żyje. Ona unosi wzrok i widzi mokrą twarz Chrisa, na której maluje się rozpacz i niedowierzanie.

Wizje zwykle nie pojawiają się w świetle dnia, ale Jan to się zdarzało. Patrzyła w kierunku wzgórz i zagryzała wargi, starając się powstrzymać łzy. Ale kilka już zdążyło zsunąć się po policzkach.

- Przepraszam, nie chciałem cię dotknąć - odezwał się Chris szorstkim głosem. - Ale to nie potrwa długo. Nie martw się, za kilka miesięcy już mnie tu nie będzie.

- Ty już mnie niczym nie zmartwisz - powiedziała ostro. - Ale mimo to musimy pewne rzeczy ustalić.

Znowu zawiesiła głos, myśląc o tym, co ją czeka w najbliższym czasie.

- Zostaniesz tu przez parę miesięcy, a ja jakoś będę musiała sobie z tym poradzić. I poradzę sobie, wiedząc, że to tylko przez jakiś czas.

- Od czasu do czasu będziemy musieli razem pracować; ale na szczęście niezbyt często. Poza przychodnią nie musimy się widywać. A potem wyjadę. Zadowolona?

- Nie mam wyjścia. - Po krótkiej ciszy zapytała już normalnym głosem: - Zatrzymałeś się u Johna?

Potrząsnął głową.

- Nie, wolę mieszkać sam. Przyzwyczaiłem się. John wynajął mi dom w Calbeck.

- Ja też mieszkam w Calbeck. Gdzie konkretnie jest ten dom? - Zaświtała jej przerażająca myśl, więc dodała z niepokojem: - Czy przypadkiem nie na końcu Whiteside Lane?

- Niestety, właśnie tam.

- Cudownie. No to jesteśmy sąsiadami. W dzień będziemy razem pracować, a w nocy wciąż będziemy blisko siebie. Mimo to spróbujmy trzymać się od siebie z daleka. - Zastanowiła się przez chwilę. - Chyba lepiej cię uprzedzę. W Calbeck są dwa puby, „Pod bykiem” i „Pod sztandarem”. Dziś wieczorem idę do „Byka”, mamy tam spotkanie ratowników górskich i ich sympatyków. Więc gdybyś miał ochotę na wieczornego drinka, to wolałabym, żebyś poszedł do drugiego pubu.

- Rozumiem, że wciąż pracujesz w górskim pogotowiu. - Jego głos był nadal spokojny, choć zadźwięczało w nim lekkie napięcie.

- Oczywiście. Kocham tę pracę. I wykonuję ją też ze względu na pamięć ojca.

- Rozumiem. Jan, mój wuj nie będzie już lekarzem zespołu ratunkowego. Nadal będzie się zajmował organizacją wypraw ratunkowych, ale poprosił, żebym zamiast niego wychodził w góry. I zostałem już zaproszony na dzisiejsze spotkanie ratowników.

- Co? Ale my wcale cię tam nie chcemy!

- Nie chcą wszyscy ratownicy, czy nie chcesz ty?

- Oni też. Twoje doświadczenie ratownicze nie jest najlepsze.

Chris westchnął.

- Jan, minęło ponad sześć lat. I przez ten czas zdobyłem takie doświadczenie, o jakim ci się nie śniło. Uczyłem nawet zasad udzielania pomocy podczas katastrof. Wasz zespół mnie potrzebuje.

Nie odpowiedziała, czując, że Chris może mieć rację. Tylko co ona ma z tym zrobić?

Silnik wył i pojękiwał, w miarę jak posuwali się po wyboistej drodze do farmy High Force. W połowie wysokości wzgórza pojawiło się kilka zabudowań z szarego kamienia. W bladych promieniach słońca stanowiły piękny widok, ale Jan wiedziała, że ich mieszkańcy musieli naprawdę ciężko pracować, by przeżyć. Na farmie High Force mieszkały trzy osoby: Herbert Thwaite, jego żona Doris i ich syn Ken. Z trudem utrzymywali się z hodowli owiec, ale mimo to kochali swoją pracę. Problemem był Herbert, którego charakter stawał się powoli nie do zniesienia.

Wjechali na podwórze i zaparkowali samochód. Jan jeszcze przez chwilę wsłuchiwała się w pracę silnika. Z przygnębieniem pokręciła głową. Wiedziała, że wizyta w warsztacie będzie konieczna.

Doris wyszła im na spotkanie ubrana w swój zwykły fartuch. Była zadowolona z ich przyjazdu. Jan zauważyła, że ciepło spojrzała na Chrisa. Zirytowało jato.

- Miło cię znów widzieć, Jan. Tamta siostra była bardzo miła, ale ty znasz nas lepiej.

- Nie da się ukryć - odrzekła Jan wesoło. - Pomyślałam, że do was wpadnę, żeby chwilę porozmawiać. A właśnie, to jest doktor Chris Garrett.

- Siostrzeniec naszego doktora Garretta?

- Tak.

- Ależ doskonale pamiętam. To przecież on... - Doris urwała, bo widocznie uznała, że lepiej nie wracać do wydarzeń z przeszłości. Szybko jednak dokończyła: - Proszę, wejdźcie. Naleję wam herbaty. Nastawiłam imbryk, jak tylko zobaczyłam na drodze samochód.

Poprowadziła ich do domu.

- Przyjechał, pan zbadać mojego męża, doktorze? Doris była wyraźnie uradowana pojawieniem się Chrisa, co wzbudziło w Jan lekkie ukłucie zazdrości.

- Chciałbym z nim chwilę porozmawiać - wyjaśnił Chris. - Domyślam się, że rzadko się stąd ruszacie.

- To prawda. Ken robi wszystkie zakupy w weekendy. Może wtedy pójść do pubu i Zostać na noc u któregoś z kolegów. Pójdę uprzedzić Herberta. - Doris wstała.

Jan uświadomiła sobie, że była tak bardzo zajęta swoimi problemami, że zaniedbała obowiązki zawodowe. W ogóle nie wprowadziła Chrisa w problemy rodziny Thwaite'ów. Musi to teraz szybko nadrobić.

- Herbert ma siedemdziesiąt sześć lat - mówiła cichym głosem. - Całe życie pracował w górach, odziedziczył tę farmę po ojcu. Jakieś trzy lata temu nieszczęśliwie się przewrócił i złamał kość biodrową. Od tamtego czasu nie mógł już tak dużo pracować, co było dla niego dość trudne. W młodości uprawiał biegi terenowe. Siostra, która mnie zastępowała, uważa, że Herbert ma początki choroby Alzheimera.

Chris pokiwał głową.

- Czy będziemy mogli zabrać go na konsultacje?

- Nie zgodzi się pojechać do szpitala - westchnęła Jan. - Znienawidził szpital, gdy trafił tam po upadku.

- Zobaczymy, co z tym zrobić. A jak się czuje Doris?

- To twarda kobieta i bardzo kocha swojego męża. Jest od niego młodsza. Da sobie radę.

- Nie wątpię. Ale skoro tu jesteśmy, to ją też powinienem zbadać.

- Czemu? Masz jakieś obawy?

- Nie, to raczej na wszelki wypadek.

Wróciła Doris i zabrała ich do pokoju męża. Chris zbadał go, a potem poddał krótkiemu testowi oceniającemu sprawność umysłową. Jan z bólem słuchała, jak starszy mężczyzna nie radzi sobie z odpowiedziami na proste pytania. Nie wiedział, gdzie jest ani jaki jest dziś dzień, miał widoczne kłopoty z pamięcią, nie umiał się skoncentrować. Wyglądało to na początki otępienia.

W ogóle dziwnie się zachowywał.

- Dlaczego doktor John Garrett nie mógł do mnie przyjechać? Nie chcę, żeby jakieś dzieciaki zawracały mi głowę - powtarzał co chwila.

- Doktor Garrett już nie jest taki młody - tłumaczył Chris cierpliwie. - Ale prosił, żeby przekazać panu pozdrowienia. Podobno uprawiał pan kiedyś biegi terenowe? Sam też próbowałem tego sportu.

To zupełnie rozbroiło Herberta. Po tych słowach Chris mógł zrobić z nim, co tylko chciał.

Jan musiała przyznać, choć z niechęcią, że Chris jest świetnym lekarzem. Jego badanie było dokładne i szczegółowe. Robił wszystko z niezwykłą delikatnością i cały czas podtrzymywał z Herbertem pogodną rozmowę. Gdy oznajmił, że przyjedzie znów za jakiś czas, Herbert wręcz się ucieszył.

- Świetnie pan sobie z nim poradził, doktorze - rzekła Doris, kiedy zeszli na dół. - Potrafi być czasem nieznośny, ale przy panu się uspokoił.

- Obawiam się, że wkrótce będziemy musieli ponownie przyjechać. Trochę martwi mnie jego stan umysłowy - objaśnił Chris. - Ale spróbujemy sobie z tym poradzić. A pani jak się czuje? To pytanie Doris zaskoczyło.

- Świetnie. Czasem jestem zmęczona, ale chyba dziś wszyscy na to narzekają.

- Kiedy robiła sobie pani jakieś badania?

- A po co mi badania! Nie mam czasu na choroby.

- Mimo to chciałbym się pani przyjrzeć.

- Proste badanie na pewno nie zaszkodzi - dodała Jan.

Przeszli do gościnnej sypialni. Badanie nie było długie, na koniec Chris poprosił Jan o pobranie próbki krwi. Po krótkiej chwili pożegnali się, zapewniając, że wkrótce się znów pojawią.

Kiedy zjechali ze wzgórza i dotarli do drogi, Jan nie musiała już tak bardzo koncentrować się na prowadzeniu samochodu. Zaczęła zastanawiać się, czy nie przegapiła jakichś objawów u Doris. W końcu jej praca polega na tym, by uważnie obserwować pacjentów i wyłapywać oznaki choroby w jak najwcześniejszym stadium.

- Podejrzewasz coś u Doris? - spytała po chwili. Chris wzruszył ramionami.

- Nic specjalnego. Ale wydawało mi się, że ma nieco wytrzeszczone oczy. Czy to się jakoś nasiliło w ostatnim czasie?

- Możliwe. - Jan zastanowiła się. - Ale trudno to zauważyć z powodu okularów.

- To prawda. Zwróciłaś uwagę na jej szyję?

- Tak. Zwykle nosi swetry z golfem. Zauważyłam, że szyja była nieco spuchnięta.

- To może być wole. Być może ma początki nadczynności tarczycy. Czy ostatnio była bardziej pobudzona? No wiesz, nie mogła usiedzieć w miejscu, ciągłe musiała się czymś zajmować? Chodzi mi o zmianę w zachowaniu.

- Rzeczywiście, wyglądała na bardziej zdenerwowaną - przyznała Jan z zastanowieniem. - Ale myślałam, że to ma związek z chorobą Herberta.

- I być może masz rację. Znasz historię chorób w jej rodzinie? Czy ktoś cierpiał na Gravesa-Basedowa?

- Nie mam pojęcia. Ale się dowiem. Spytam Johna. Ale najwięcej będzie chyba wiedziała Penny Driscoll. Pamiętasz może...

Jan zawiesiła głos i znów była na siebie wściekła. Za nic nie chciała wracać do przeszłości. Najlepiej zrobi, zachowując się tak, jakby przeszłość nie istniała.

Penny Driscoll była przez wiele lat pielęgniarką społeczną. Znała wszystkich. Kiedy Jan poznała Chrisa, pracowała razem z Penny, jeździła z nią na wizyty. Najwięcej nauczyła się właśnie od niej.

- Świetnie pamiętam Penny Driscoll - przytaknął Chris. - Miała ogromną wiedzę. Jest już chyba na emeryturze?

- Owszem, ale umysł ma tak sprawny jak kiedyś. Zna tu wszystkich. Spytam ją o rodzinę Doris.

- Jak ona się miewa?

- Znakomicie. Często ją odwiedzam, mieszka jakieś piętnaście kilometrów stąd.

- Chciałbym się z nią spotkać.

- Dam ci jej adres - powiedziała. Nie ma mowy, by zabrała Chrisa ze sobą do Penny. - Co zamierzasz zrobić w sprawie Doris?

- Po pierwsze poczekamy na wyniki badań. Jeżeli to choroba Basedowa, włączymy leki hamujące aktywność tarczycy. Jest też możliwość usunięcia części tarczycy, a nawet radioterapii. Ale to raczej daleka przyszłość.

Jan była na siebie zła. Powinna była sama zauważyć te objawy. To przecież jej praca. Na szczęście Chris tego nie skomentował. Postanowiła zmienić temat.

- Następne wizyty nie są tak wysoko w górach. Najpierw pojedziemy do Melanie Thomas. Jest chora na cukrzycę. Ma osiemdziesiąt jeden lat i potrafi dopiec do żywego. Mieszka sama, więc zaglądam do niej kilka razy w miesiącu, żeby sprawdzić, czy bierze leki i pilnuje diety.

- Rozumiem, że na razie nie ma z nią problemów?

- Raczej nie. Ale jak to ze starszymi ludźmi: im wcześniej zauważy się coś niepokojącego, tym łatwiej sobie z tym poradzić. No i Melanie robi najlepszą herbatę na świecie.

Melanie jak zawsze wyglądała kwitnąco. Zapytała nawet Chrisa, czy będzie ją częściej odwiedzał.

Kolejnym pacjentem był Jack Lewis. Jego choroba nowotworowa, międzybłoniak opłucnej, była już bardzo zaawansowana. Rozwinęła się jako skutek pylicy azbestowej, której nabawił się, pracując w kamieniołomach. John Garrett skontaktował go z dobrym prawnikiem i Jack miał szansę na odszkodowanie. Ale nie było to żadną pociechą dla jego bliskich.

- To kochająca się rodzina i chcą, żeby Jack umarł w domu - wyjaśniła Jan. - Zdają sobie sprawę, że nic już nie można zrobić. Pogodzili się z tym.

- Bierze jakieś leki?

- Tylko przeciwbólowe, morfinę. Jest częściowo przytomny. Zaglądam tam ze względu na niego, ale przede wszystkim ze względu na rodzinę. Chyba bardziej jest im potrzebne wsparcie niż pomoc pielęgniarki.

- To dobrze, że mogą dostać jedno i drugie - zauważył Chris.

Wizyta u Bena Mackie'go nie była tak nieprzyjemna jak inne. Ben miał potrzebę znęcania się nad kobietami, ale obecność Chrisa wyraźnie go hamowała. Jan sprawdziła, czy jego stan się nie pogarsza i przypomniała, że nie wolno mu dopuścić do odleżyn.

- Tylko pan może im zapobiec. Musi pan dbać o higienę, a gdy pojawi się jakieś zaczerwienienie, proszę smarować je maścią, którą panu dałam.

- Ależ ona wcale nie pomaga - skarżył się głosem, w którym dźwięczała złość. - Niech pani spojrzy, już jest czerwony - mówił, pokazując łokieć. - Kto ma się tym zająć?

- Najlepiej pan, panie Mackie.

Tym razem nikt nie starał się o utrzymanie miłej atmosfery. Wcześniej Jan podejmowała takie próby, ale spotykały ją za to jedynie niemiłe uwagi. Zachowywała się więc jak chłodna profesjonalistka.

- Dawno nie widziałam pańskiego syna - rzuciła, kiedy zmierzali do wyjścia. - Jest może w domu?

- A dlaczego pani pyta?

- Słyszałam, że się przewrócił i poranił sobie twarz. Chciałam sprawdzić, czy wszystko w porządku.

- Jest w szkole, tam, gdzie powinien teraz być. Tego właśnie Jan się obawiała. Nie może zawiadomić opieki społecznej, zanim sama nie zobaczy siniaków na twarzy chłopca. Ale odpowiedź Bena tylko utwierdziła ją w przekonaniu, że podejrzenia jej zastępczyni były słuszne. Postanowiła zadzwonić do szkoły.

Po zakończeniu wizyt wracali do przychodni. Mimo wszystko Jan musiała przyznać, że Chris zachowywał się wspaniale. Nie narzucał się, pozwalając jej swobodnie wykonywać pracę. Łatwo nawiązywał kontakt z pacjentami. Kiedy pytała go o zdanie albo prosiła o zbadanie chorego, bardzo dbał o to, by nie czuła się pominięta czy lekceważona. Zachowywał się tak, jakby tworzyli zgrany zespół. A Jan nawet się to podobało. To przedpołudnie przebiegło lepiej, niż się spodziewała. Okazało się, że mogli ze sobą pracować mimo tych wszystkich uczuć, które powrót Chrisa w niej wzbudził.

Powrotna droga prowadziła przez niewielką przełęcz, z której roztaczał się widok na całą dolinę. Jan zatrzymała samochód na poboczu i zgasiła silnik. Zawsze tak robiła, więc nie obchodziło jej, co Chris o tym pomyśli. Z zachwytem patrzyła na góry.

- Spójrz tylko! Czy tu nie jest pięknie? - Nie mogła powstrzymać się od okrzyku.

- Już ci mówiłem, że wolę równiny.

- Przecież kiedyś...

- Kiedyś to było co innego - wpadł jej w słowo. - Już nie jestem tym młodym chłopakiem. Zmieniłem się.

Jego głos był znowu chłodny. Po raz pierwszy Jan uświadomiła sobie, że on też może nie być zadowolony z ich spotkania. Ta myśl wytrąciła ją nieco z równowagi. Przecież to on zawinił. To on był przyczyną jej cierpienia.

- Jak chcesz. Nie będę więcej do tego wracać.

Przekręciła kluczyk w stacyjce. Silnik nie zaskoczył. Odczekała chwilę i spróbowała jeszcze raz. Bez skutku. Boże, tylko nie to, nie w takim momencie! Już wcześniej spotykały ją podobne problemy. Jej samochód ma swoje lata i czasami odmawia posłuszeństwa.

Odwróciła się do Chrisa.

- Obawiam się, że z nami koniec. Uderzyło ją znaczenie tych słów.

ROZDZIAŁ DRUGI

Kilkakrotnie jeszcze próbowała uruchomić silnik, ze złością przekręcając kluczyk. Wreszcie Chris odezwał się:

- Niepotrzebnie zużywasz akumulator. Daj, ja spróbuję.

- Myślisz, że cię posłucha, bo jesteś facetem? - burknęła, ale otworzyła drzwi ze swojej strony i wysiadła. Jeżeli ten samochód teraz zapali, to dam mu porządnego kopa, myślała zirytowana. Patrzyła, jak Chris zajmuje miejsce kierowcy, przekręca kluczyk i wsłuchuje się w wydawany przy tym dźwięk.

- Chyba nie pierwszy raz ci się to zdarza. Powinnaś go odstawić do warsztatu.

- Rzeczywiście. Dziękuję za dobrą radę.

Chris odblokował zamek maski silnika, a potem wyjął ze swojej lekarskiej torby rękawiczki.

- Będziesz robił operację? Może potrzebujesz anestezjologa i instrumentariuszki?

Nie zareagował na jej sarkazm.

- Nie chcę wracać do pacjentów z rękami upapranymi olejem silnikowym - wyjaśnił spokojnie.

- Rozumiem. Jesteś tak samo dobrym mechanikiem jak lekarzem?

Wzruszył lekko ramionami.

- W Bangladeszu jeździłem landroverem, a tam do najbliższego warsztatu jest często wiele kilometrów, więc musiałem nauczyć się radzić sobie sam. I szło mi całkiem nieźle. Masz skrzynkę z narzędziami?

- W bagażniku. Ale nie wiem nawet, co w niej jest.

Chris poszedł szukać narzędzi. Jan patrzyła na niego z pewnym zdziwieniem. Dawny Chris dużo łatwiej wpadał w złość. Na pewno nie zostawiłby bez komentarzy docinków, na jakie sobie przed chwilą pozwoliła. Nie wiedziała, czy jej słowa nie zrobiły na nim żadnego wrażenia, czy jedynie nauczył się nad sobą panować. Tak czy inaczej miał nad nią przewagę.

Zdjął marynarkę, podwinął rękawy koszuli i pochylił się nad silnikiem. Patrzyła na jego biodra rysujące się pod spodniami, na mięśnie pleców. Jest naprawdę świetnie zbudowany. Nie spotkała jeszcze mężczyzny, który...

Chyba naprawdę przesadza! Przecież on zrujnował jej życie! Co z tego, że jest niezwykle atrakcyjny! Liczy się charakter, a nie wygląd!

Słyszała pobrzękiwanie narzędzi i pełne zadowolenia pomruki Chrisa. Zerknęła w tamtym kierunku i zobaczyła, z jakim skupieniem zajmuje się naprawą samochodu. Doskonale pamiętała ten wyraz jego twarzy. Zawsze bez reszty angażował się w to, co robił. To była jedna z wielu rzeczy, które w nim kochała. Gdy rozmawiali o jakichś medycznych zagadnieniach, zagłębiał się w nich do końca. Nie zadowalały go proste, łatwe odpowiedzi.

Przypomniała sobie, jak sześć lat temu do przychodni przywieziono turystę. Miał silne bóle brzucha i wymioty. Zatrucie pokarmowe było oczywiste, alepo kilku pytaniach okazało się, że turysta ten jadł grzyby, które wcześniej z żoną zebrali w lesie. Nie pamiętał dokładnie, jak te grzyby wyglądały, więc John natychmiast odesłał go do szpitala. John przeprowadził z nimi wtedy długą rozmowę, wyjaśniając, jakie są objawy zatrucia grzybami i jak należy postępować w takich przypadkach. Chris słuchał go z uwagą. A potem przez pół nocy wertował książki medyczne i atlasy, starając się zapamiętać wygląd wszystkich niejadalnych gatunków. Z entuzjazmem dzielił się z Jan swoją nową wiedzą. Kochała go za to.

Znów poczuła złość na siebie. Rozejrzała się wokół. Błądziła wzrokiem po skałach, zielonych pastwiskach, po urwistych krawędziach szczytów. Patrząc na ten krajobraz, zawsze odzyskiwała spokój. Gdy ma się góry wokół siebie, życie wcale nie jest złe.

Nagle usłyszała warkot silnika. To był jej samochód.

- Jak to zrobiłeś? - spytała z uznaniem.

- To była pompa paliwowa. Kiedy przekręca się kluczyk w stacyjce, a pompa działa, słychać lekkie tykanie. Gdy próbowałem uruchomić silnik, nie słyszałem tego dźwięku. Pomyślałem, że wysiadł bezpiecznik. Na razie włożyłem w to miejsce bezpiecznik od wycieraczek, wystarczy do najbliższej stacji benzynowej. Tam trzeba kupić nowy. - Zatrzasnął maskę samochodu i ciągnął: - Ale ten silnik jest już stary i zużyty. Potrzebuje porządnego przeglądu. Poza tym wydaje mi się, że hamulce nie są w najlepszym stanie. Zauważyłaś, co się działo, gdy zjeżdżaliśmy ze wzgórza? Musisz go oddać do warsztatu.

- To pewnie będzie trochę kosztowało.

- Obawiam się, że sporo.

- Ale chyba nie mam wyjścia - powiedziała ponuro.

Podczas wakacji wydała więcej, niż zamierzała, więc myśl o kolejnych wydatkach nie była przyjemna. Wsiedli do samochodu i ruszyli do przychodni.

- Dawniej nie zajmowały cię kwestie techniczne - zauważyła Jan. - No, chyba że chodziło o aparat do rentgena czy coś takiego.

- Może po prostu jestem innym człowiekiem.

Po południu Jan pracowała sama. Prowadziła w przychodni poradnię dla kobiet. Bardzo lubiła to zajęcie. Dbała, by kobiety zgłaszały się regularnie na badania cytologiczne, dzięki czemu udało się wykryć dwa przypadki nowotworu w bardzo wczesnym stadium, kiedy jeszcze było możliwe całkowite wyleczenie. Miała z tego powodu poczucie osobistej satysfakcji.

No i spotkania z pacjentkami zawsze stanowiły okazję do wymiany ploteczek.

- Mamy nowego lekarza - obwieściła kilkunastoletnia Alice Plows, gdy Jan skończyła mierzyć jej ciśnienie. - Niedawno do nas przyjechał. Jest niezwykle przystojny. Podoba się pani?

- Nie za bardzo - rzekła Jan. - I to chyba lepiej. Nie warto mieszać spraw prywatnych z zawodowymi. Z tego są tylko niepotrzebne komplikacje. A jak twoja nowa praca na poczcie?

- Naprawdę fajna. I wszyscy są dla mnie bardzo mili. - Policzki Alice lekko się zaczerwieniły. - Pan Henshaw też.

Miejscową pocztę, sklep spożywczy i sklep ze sprzętem turystycznym prowadził Keith Henshaw ze swoim synem Joem. Jan znała ich obu.

- Masz na myśli Joego Hanshawa? - spytała.

- Tak - potwierdziła Alice, jeszcze bardziej się czerwieniąc. - Nawet idę dziś z nim na randkę do „Byka”.

- Też tam dzisiaj będę.

- Naprawdę nie wolno mieszać spraw prywatnych z pracą? - dopytywała się Alice.

- Niektórym się to udaje. Ale trzeba uważać. - Jan postanowiła nie rozwijać tego tematu.

Wolała za to poruszyć inną kwestię, dość delikatną, więc przez chwilę zastanawiała się nad doborem słów.

- Gdyby twoja relacja z Joem albo z jakimś innym mężczyzną stawała się szczególnie bliska, to zanim...

- Chodzi pani o antykoncepcję?

- Tak - potwierdziła z ulgą Jan.

- Jeszcze nie jest mi potrzebna, ale gdy nadejdzie ten moment, to na pewno się do pani zgłoszę.

Jan była tak zajęta pracą, że zapomniała o Chrisie. Miała już wychodzić do domu, gdy zobaczyła Johna. Po raz kolejny dotarło do niej, że ostatnio wyraźnie się postarzał. Był przygarbiony, wyglądał na bardzo zmęczonego i utykał. Chora kostka musiała mocno dawać mu się we znaki. Ale mimo to uznała, że nie będzie odkładać tej rozmowy.

- Czy Chris już poszedł? - spytała.

- Tak, pojechał do domu. Chciałaś coś od niego?

- Nie, raczej od ciebie. Moglibyśmy porozmawiać?

- Oczywiście. Ale lepiej chodźmy do mojego gabinetu.

Jan usiadła na krześle stojącym obok biurka. Przez chwilę w milczeniu przyglądała się twarzy Johna i wsłuchiwała w jego ciężki oddech. Od wielu lat byli przyjaciółmi, nie chciała go martwić ani denerwować. Ale on też nie ułatwiał jej życia.

- Nie zdążyłem cię zapytać, jak było na wakacjach - zaczął.

- Świetnie, nawet lepiej, niż się spodziewałam.

- Jakieś ekscytujące przeżycia? Poznałaś kogoś?

- Nie szukałam ani nowych znajomości, ani ekscytujących przeżyć. - Uśmiechnęła się. - Ale może przejdźmy do rzeczy.

- Oczywiście. Chyba wiem, o czym chcesz ze mną rozmawiać.

- Nie będzie mi łatwo pracować z Chrisem - zaczęła. - Obawiam się, że nie umiem z nim pracować. Znasz historię naszego związku, więc dlaczego go tu ściągnąłeś? Nie mów, że potrzebowałeś zastępcy. Dawaliśmy sobie radę w przychodni bez niego, a wkrótce i tak znalazłbyś kogoś na swoje miejsce. Dlaczego dopuściłeś do sytuacji, która jest dla mnie tak bolesna? Nie zdawałeś sobie sprawy, co to dla mnie może znaczyć? To do ciebie niepodobne.

- Chris nie od razu się zgodził - odparł John po namyśle. - Uważał, że jego przyjazd tutaj nie ma sensu.

- Ja też jestem tego zdania - wpadła mu w słowo Jan.

- Nie chciałem, żeby wracał do Bangladeszu.

- To mogę zrozumieć. Ale dlaczego musiał przyjeżdżać tutaj?

- Bo uważam, że powinniście sobie parę rzeczy wyjaśnie - oznajmił John, patrząc jej w oczy. - Wiem, dlaczego się rozstaliście, ale to było sześć lat temu. I żadne z was się z tym nie uporało. Myślę, że nadszedł czas byście spróbowali się z tym zmierzyć. Jesteście dziś innymi ludźmi.

Patrzyła na niego ze zdumieniem.

- John, wtrącasz się w nie swoje sprawy! Nie mogę w to uwierzyć. Ja i Chris nie mamy sobie nic do powiedzenia. Nasz związek jest skończony.

- Gdyby naprawdę było tak, jak mówisz, myśl o pracy z nim nie wytrącałaby cię z równowagi - odrzekł John spokojnie. - Zresztą to tylko parę miesięcy. Zwróć jednak uwagę, że przez te sześć lat żadne z was nie weszło w trwały związek. Wydaje mi się...

- Przecież byłam zaręczona z Peterem Harrisem!

- Byłaś. I jak to się skończyło?

- Uznałam, że on nie jest dla mnie odpowiedni.

- I wcale mnie to nie dziwi. Jan, rozstaliście się z Chrisem sześć lat temu, ale ta sprawa nadal nie jest zamknięta. Oboje nosicie w sobie niezagojoną ranę. Macie okazję, żeby coś z tym zrobić. Chyba że wolisz dźwigać ten ciężar przez całe życie.

Wstała, czując, że za chwilę nie będzie w stanie opanować złości.

- Mylisz się, John. Przykro mi, ale nie masz pojęcia, o czym mówisz. Jakoś przetrwam te miesiące, będę z nim pracować, ale nigdy więcej nie próbuj wtrącać się w moje sprawy!

Wychodząc, z całej siły trzasnęła drzwiami.

Dom, który John dla niego znalazł, był niewielki, ale wygodnie urządzony. Chrisowi wydawał się wręcz luksusowy. Po tych wszystkich latach, które spędził, nocując w najdziwniejszych miejscach, nie miał wielu potrzeb. Nie przywiózł też ze sobą dużego bagażu. Gdyby miał się stąd wyprowadzić, pakowanie zajęłoby mu nie więcej niż godzinę.

Tego dnia, jak zwykłe po powrocie z pracy, przebrał się i przygotował sobie kolację. Ryż, Soczewica, warzywne curry, a na deser owoce. Przyzwyczaił się do takiego jedzenia. Do wieczornego spotkania w pubie zostało jeszcze trochę czasu, usiadł więc w fotelu, wracając myślami do spotkania z Jan. Wiedział, że nie będzie umiał traktować jej jak zwykłej znajomej, ale na szczęście jego najgorsze obawy się nie sprawdziły. Widok Jan wywołał w nim falę silnych uczuć, ale nie było między nimi złości.

Nie widzieli się sześć lat. Po wyjeździe za granicę myślał o niej nieustannie. Starał się zagłuszyć wspomnienia, co w miarę upływu czasu coraz lepiej mu się udawało, ale całkiem zapomnieć nie umiał. I nawet teraz, po sześciu latach, pojawiała się niekiedy w jego myślach, wywołując złość i smutek jednocześnie.

Ze zdziwieniem zauważył, jak bardzo się zmieniła. Pamiętał młodą, niezbyt pewną siebie dziewiętnastoletnią dziewczynę. Dziś stanęła przed nim pełna spokoju i godności kobieta, świadoma swoich zalet i umiejętności. Fizycznie też się zmieniła. Nadał była szczupła, ale jej sylwetka nabrała pełniejszych, kobiecych kształtów. Przedtem nosiła długie włosy, związane z tylu kolorową wstążką. Teraz trochę je skróciła. Pomyślał, że tak jest pewnie wygodniej, ale tamta fryzura bardziej mu się podobała.

Jej twarz była wciąż zachwycająco piękna. Jedynie w dużych szarych oczach pojawił się ledwie dostrzegalny wyraz smutku. No i nie uśmiechała się już tak często jak kiedyś. Spotkanie z Jan bardzo go poruszyło, bo słowa, które padły sześć lat temu, nadal wywoływały w nim ból. Ale pojawiło się też nowe uczucie. Żal, że coś, co było tak cudowne, musiało się skończyć. I z pewnością nie da się już tego odzyskać.

Od czasu jego wyjazdu niewiele się tu zmieniło, życie biegło spokojnie swoim utartym rytmem. Pomyślał, że mogłoby mu się to nawet spodobać. Z pewnością znalazłby pracę gdzieś na wsi jako lekarz rodzinny. Ale nie tu. W górach nachodziły go złe przeczucia.

W górach myślał o Jan.

Spojrzał na zegarek. Czas wyjść na spotkanie. Za oknem znów padał deszcz, więc postanowił, że zamiast moknąć, pojedzie samochodem. Przebrał się szybko i wyszedł na dwór, zastanawiając się, czy taki bliski kontakt z Jan nie jest zbyt ryzykowny. Nie musi być członkiem zespołu ratowniczego, nie musi się na to zgadzać. Może powinien zrezygnować ze względu na Jan? I w tym momencie zdał sobie sprawę, że chciałby częściej ją widywać. Oczywiście z czystej ciekawości.

Był wcześniej kilka razy w pubie „Pod Bykiem” i bardzo mu się tam podobało. Wszedł bocznym wejściem i zamówił przy barze piwo. Wolał najpierw się rozejrzeć.

Jan go nie zauważyła. Siedziała przy stole z innymi ratownikami, śmiejąc się i żartując. Wyraźnie dobrze się czuła w ich towarzystwie. Do twarzy jej było w stroju pielęgniarki, ale teraz, w ciemnoczerwonej sukience bez rękawów, wyglądała naprawdę świetnie.

Ten kolor wyjątkowo pasował do jej oczu. Patrząc na nią, doświadczał uczucia, które doskonale pamiętał sprzed sześciu lat: jako kobieta była wyjątkowo pociągająca.

Jan kochała swoją pracę w Górskim Pogotowiu Ratunkowym. Stanowili mały, ale zgrany, świetnie wyszkolony zespół. Mieli na swoim koncie akcje, w których uratowali nie tylko zdrowie, ale i życie wielu osób.

Kiedy weszła do pubu, znów poczuła się jak w domu. Miała tu naprawdę wielu znajomych i przyjaciół. Przy stoliku w rogu zobaczyła Alice, z którą rozmawiała po południu, i Joego Henshawa. Siedzieli blisko siebie i sprawiali wrażenie, że świetnie się czują w swoim towarzystwie. To chyba rzeczywiście coś poważnego, pomyślała Jan.

Podeszła do stołu zajętego przez grupę ratowników. Od razu znalazło się dla niej miejsce. Otoczyły ją znajome twarze i głosy. Z ciekawością słuchała najnowszych wieści, opowiadała o swoich wakacjach, pokazywała świeżą opaleniznę, ze śmiechem zapewniając, że włoskie wino nie jest w połowie tak dobre jak angielskie piwo.

W pewnym momencie rozejrzała się po sali i napotkała wzrok Chrisa. Uniósł szklankę w geście pozdrowienia.

Poczuła lekki skurcz serca, ale szybko wytłumaczyła sobie, że to dlatego, że nie spodziewała się go zobaczyć. Miał na sobie spodnie z grubej bawełny i biały T-shirt. Na taki strój może sobie pozwolić jedynie mężczyzna o nienagannej sylwetce.

Wiedziała, że musi przejąć rolę gospodyni. Wstała i podeszła do niego.

- Chodź, przedstawię cię zespołowi.

- To chyba dobry pomysł.

Przy stole siedziało kilkanaście osób. Jan przedstawiła Chrisa jako nowego lekarza i wyjaśniła, że ze względu na stan zdrowia John Garrett nie będzie brał udziału w akcjach ratunkowych. Jego miejsce miał zająć Chris.

- Miałem kiedyś okazję poznać te góry - zaczął Chris - ale daleko mi do waszych umiejętności. Dlatego chętnie się zdam na wasze przewodnictwo. Ze swojej strony mogę zaoferować całkiem spore doświadczenie w medycynie ratowniczej. Może mógłbym się wam przydać.

Te słowa zostały przyjęte z aprobatą i wystarczyły do przełamania lodów.

Jan uświadomiła sobie, że przy stole są dwie osoby, które uczestniczyły w tamtej tragicznej akcji sprzed sześciu lat: ona i Perry Sheldon, na co dzień pracujący w administracji szpitala. Perry zazwyczaj kierował wyprawami ratunkowymi.

- Chris Garrett? - zastanawiał się. - Czy nie było cię wtedy z nami, kiedy... - Zawiesił głos, wracając myślami do wydarzeń z przeszłości.

Jan zauważyła, że Chris zbladł.

- Tak, Chris był z nami, gdy zginął mój ojciec - powiedziała szybko. - Ale lepiej zmieńmy temat.

Wiedziała, że głos jej się załamuje, ale nie umiała nad nim zapanować.

- Tak, to było dawno - przyszedł jej z pomocą Perry. - Wróćmy do naszych spraw.

Zaczęli rozmawiać o zakupach sprzętu, o potrzebnych funduszach, współpracy z policją. Chris słuchał uważnie, ale niewiele mówił. Jednak zanim spotkanie się skończyło, było oczywiste, że został przyjęty do zespołu.

- Podwieźć cię do domu, Jan? - spytał Chris, kiedy zaczęli się rozchodzić. Na jej twarzy malowało się wyraźne zmęczenie. - Pada deszcz, a nie widziałem na zewnątrz twojego samochodu.

- Dziękuję, przejdę się. Mam kurtkę.

- Pogoda jest paskudna, a ty masz za sobą ciężki dzień. Chyba że boisz się wsiąść ze mną do samochodu.

- Nie boję się. Dobrze, podwieź mnie.

Wiedziała, że utrzymanie pozorów przyjacielskich stosunków będzie ją dużo kosztowało, ale nie miała wyjścia. Nawet niewielkie napięcia w grupie ratowniczej psują atmosferę i przeszkadzają w sprawnym prowadzeniu akcji. A do tego nie chciała dopuścić.

Wsiadła do samochodu. Chris nie odzywał się, co po chwili zaczęło ją irytować.

- Cieszysz się, że do nas dołączyłeś? - spytała, żeby przerwać milczenie.

- Tak - odparł lakonicznie. - Mam wrażenie, że wszyscy są bardzo przyjaźnie do mnie nastawieni.

- Jednak nie oczekuj tego ode mnie.

- Nie zamierzam. Ale chyba możemy razem pracować.

- Tak, tyle możemy.

Milczeli już do końca drogi. Chris zatrzymał się wreszcie pod jej domem.

- No to chyba wszystko, co mieliśmy sobie do powiedzenia. Dobranoc.

Wysiadła z samochodu i podeszła do drzwi. Zauważyła, że Chris czeka, aż znajdzie się w środku. Zasunęła za sobą zasuwę i westchnęła ciężko, chyba po raz dziesiąty tego dnia. Kręciło jej się w głowie. Zdecydowanie dosyć wrażeń jak na jeden dzień.

Żeby nieco ochłonąć, przeszła się po domu. To był jej skarb, jej azyl. Sprzedała stary dom na farmie, w którym mieszkała z ojcem - nie umiała poradzić tam sobie ze wspomnieniami. Remont nowego pochłonął wiele pieniędzy, ale zrobiła z niego prawdziwe cacko.

Na parterze kazała zburzyć wszystkie ściany; w ten sposób z trzech małych pokoików powstał obszerny salon. Po zdjęciu tynków na suficie odsłoniły się stare dwustuletnie belki. W dobudowanej części urządziła kuchnię. Na górze miała dwie sypialnie, jedną dla siebie, a jedną dla gości, oraz pokój do pracy. Znalazło się też miejsce na dwie łazienki.

Sama dobierała wystrój, meble i obrazy. Za każdym razem, gdy tu wracała, czuła się wspaniale.

Zrobiła sobie długą, relaksującą kąpiel. Potem założyła szlafrok i zeszła na dół, by przy kominku wypić kubek gorącej czekolady. Sięgnęła po pilota i włączyła płytę. Usłyszała łagodną muzykę, a potem głos Arety Franklin: „Przeżyję i to”.

Kolejne wezwanie przyszło dopiero po trzech dniach. Było późne popołudnie. Jan właśnie wróciła do domu, kiedy zadzwonił John Garrett.

- Mamy trzy osoby na Leffkow Rise, mężczyzna i dwóch chłopców. Nie ma zagrożenia życia. Mężczyzna ma jakiś problem z kostką, wygląda na zwichnięcie. Przy upadku zranił się też w głowę, ale twierdzi, że to tylko rozcięcie.

- Nie można wierzyć mężczyźnie, który sam sobie stawia diagnozę - zauważyła, pamiętając stare powiedzenie Penny.

Przebrała się i wróciła do przychodni. Wiedziała, że ta wyprawa będzie sprawdzianem, jak sobie radzi z obecnością Chrisa. Pozostali uczestnicy byli już na miejscu. Pakowali potrzebny sprzęt. Chris, zajęty rozmową z nimi, nie zwracał na Jan większej uwagi. To zdecydowanie ułatwiało jej sytuację.

Wyruszyli w dwóch landroverach, utrzymując kontakt z policją. Doskonale znali teren, więc wiedzieli, dokąd mogą dojechać samochodami, by pieszy odcinek trasy był jak najkrótszy. Kiedy dotarli na miejsce, rozdzielili między siebie plecaki ze sprzętem i zaczęli zastanawiać się nad wyborem drogi na szczyt. Peny, który dowodził akcją, przedstawił im swoją propozycję. Jan była zdania, że lepiej pójść trasą dłuższą, ale łatwiejszą, bo zajmie im to mniej czasu. Po krótkim zastanowieniu Perry się z nią zgodził. Ruszyli.

Szli w milczeniu, by niepotrzebnie nie tracić energii. Jan z łatwością dotrzymywała kroku ratownikom. Jak zawsze roztaczające się widoki przykuwały jej wzrok, ale nie mogła się powstrzymać, by od czasu do czasu nie patrzeć na Chrisa. On też szedł równym tempem. Wtedy przypomniała sobie ich wspólną akcję ratunkową sprzed sześciu łat i poczuła znany jej od dawna ból.

Znaleźli się u podnóża Leffkow Rise. Wysoko w górze dostrzegli machającą do nich postać ubraną w pomarańczową kurtkę. Zwolnili nieco, bo szlak stawał się coraz bardziej niebezpieczny, zwłaszcza że podmuchy silnego wiatru dosłownie zwalały z nóg.

Chris podszedł od razu do rannego mężczyzny, ale z badaniem poczekał, aż Jan zjawi się obok niego. Doceniła ten gest, bo większość lekarzy uważała, że stawianie diagnozy jest wyłącznie ich sprawą. Chris dawał wyraźny sygnał, że oczekuje współpracy.

Kostka mężczyzny była porządnie zwichnięta.

- Nazywam się Barry Houghton - mówił, gdy pochylali się nad jego chorą nogą. - Przykro mi, że sprawiłem tyle zamieszania, ale mam tych chłopców pod opieką i nie chciałem nadmiernie ryzykować.

- Zupełnie słusznie - potwierdziła Jan. - My też uważamy, że pomoc lepiej wezwać wcześniej, zanim dojdzie do prawdziwej tragedii. Kim są ci chłopcy?

- To Les i Erie. Nie znam ich dobrze. Mój przyjaciel, który prowadzi klub górski, poprosił mnie, żebym pokazał im, na czym polega wędrówka. Chyba ich nie zachęciłem.

- Nie byłabym taka pewna - odparła Jan z uśmiechem.

Chris poprosił Jan, by zabandażowała i unieruchomiła kostkę; to należało do obowiązków pielęgniarki. Oboje zaprotestowali, kiedy Barry zapewniał, że da radę pójść o własnych siłach. Było oczywiste, że trzeba go będzie znieść na noszach.

Zajęli się też jego raną na głowie. Krwawiła wcześniej dość mocno, ale na szczęście było to powierzchowne rozcięcie, wymagające jedynie opatrunku. Barry twierdził stanowczo, że ani na chwilę nie stracił przytomności, źrenice w jego oczach miały taką samą wielkość, więc Jan i Chris uznali, że nie doszło do wstrząśnienia mózgu.

Obaj chłopcy, dwunasto - i trzynastolatek, byli nieco przestraszeni. Jan zaniepokoiło nieco zachowanie starszego - był niepewny, mówił powoli. Chciała z nim dłużej porozmawiać, ale Peny nalegał, by się pospieszyli, bo zanosiło się na deszcz. Ułożyli Barry'ego na noszach i ustalili system zmian. Jan miała się zająć chłopcami.

Na początku wszystko szło dobrze, lecz Jan zauważyła, że pomimo dość wolnego tempa chłopcy i tak zostają w tyle. To starszy, Les, nie mógł nadążyć za pozostałymi.

- Chris! - zawołała. - Podejdź do nas. Reszta grupy zatrzymała się.

- Droga nie jest trudna, na dodatek z góry - zauważył, kiedy do nich podszedł. - Dwóch silnych chłopaków jak wy nie powinno mieć problemów. Czy dzieje się coś złego?

Obaj pokręcili głowami. W tym momencie Jan domyśliła się, o co chodzi. Odciągnęła Lesa na bok i zapytała:

- Kiedy ostatni raz coś jadłeś?

Spojrzał na nią, jakby nie rozumiejąc pytania.

- Masz cukrzycę, tak? - spytała ponownie Jan.

- Nie zjadłeś o odpowiedniej porze i to dlatego?

Les potwierdził niewyraźnym kiwnięciem głowy.

- Mam tu coś dla ciebie. - Jan sięgnęła do plecaka po butelkę mocno słodzonego soku pomarańczowego.

- Wypij.

Les posłuchał, i po krótkiej chwili poczuł się znacznie lepiej. Jan zawsze wydawało się zadziwiające, jak szybko osoby z hipoglikemią dochodzą do siebie po podaniu im cukru.

- Czy pan Houghton wiedział, że masz cukrzycę? Les wyglądał na zawstydzonego.

- Nic mu nie mówiłem. Bałem się, że nie będzie mnie chciał ze sobą zabrać.

- To akurat było wyjątkowo głupie - powiedziała z naciskiem Jan.

Zauważyła, że Chris się jej przygląda.

- Przepraszam, jeżeli wtrąciłam się w twoje kompetencje.

- Nie ma o czym mówić. - Wzruszył ramionami. - Też bym to pewnie zauważył, ale byłaś pierwsza.

Dalsza droga przebiegała bez problemów. Uznali, że całą trójkę powinno się przewieźć do szpitala, więc zadzwonili z prośbą, by karetka czekała na nich na dole. Powiadomili też policję, bo takie były przepisy.

- Nasza druga wspólna akcja - zauważył Chris, gdy wypakowywali sprzęt w przychodni.

- Mam nadzieję, że podczas następnych pójdzie nam równie dobrze - odrzekła pozornie obojętnie.

ROZDZIAŁ TRZECI

Chris podjechał pod dom, ale nie wysiadał. Nadal był spięty i zdenerwowany. Przez chwilę miał ochotę udać się w jakieś dzikie, odludne miejsce i pójść na długi spacer. Może tak udałoby mu się uspokoić. Wiedział jednak, że byłoby to nierozsądne - zrobiło się ciemno i zaczął padać deszcz.

Wszedł do domu. Przez długą chwilę nie mógł znaleźć sobie miejsca. Zrobił herbatę, ale okazało się, że wcale nie ma na nią ochoty. Sięgnął po butelkę whisky i odstawił ją z powrotem. Włączył telewizor, ale nie znalazł nic, co by go choć w najmniejszym stopniu zainteresowało. Nie próbował już nawet czytać.

Usiadł w fotelu, oddychając głęboko i niemal siłą próbując zmusić się do opanowania. To za granicą nauczył się, że czasami nie da się nic zrobić, można jedynie siedzieć i czekać. Nawet gdy ludzie potrzebowali jego pomocy, musiał siedzieć i czekać, bo pomoc była niemożliwa.

Pamiętał swoją złość, gdy znalazł się z ekipą w rejonie dotkniętym powodzią. To było trzy miesiące po jego pierwszym przylocie do Bangladeszu. W odległości niecałych dwóch kilometrów mieszkańcy małej wioski potrzebowali pomocy. A oni nie mogli do nich dotrzeć, bo nie mieli łodzi.

- Zróbmy coś! - krzyczał do szefa ekipy. - Przecież oni tam umierają! Nie wolno ich tak zostawić!

- Sądzisz, że dużo im pomoże, jak sami zginiemy? - usłyszał w odpowiedzi. - Najlepiej im pomożesz, jeżeli spróbujesz się trochę przespać. Będziesz miał więcej sił na jutro.

To była trudna lekcja. Ale z czasem jego złość wyparowała. Złość nikomu nie pomaga.

Powoli się uspokajał. Wiedział, że powodem jego zdenerwowania jest Jan. Przez cały czas stała mu przed oczami w swojej ciemnoczerwonej sukience. Dlaczego robi na nim takie wrażenie? Nie chciał tutaj wracać. Prawie o niej zapomniał, był już prawie szczęśliwy. Nie chciał, by znów wkraczała w jego życie.

Nie umiał rozeznać się w swoich uczuciach. Kiedy się rozstawali, ścierały się w nim przeciwstawne emocje. To prawda, była jego pierwszą miłością, kochał ją niewiarygodnie mocno, ale tym trudniej tyło pogodzić mu się z tym, co się wydarzyło. Bo czuł także żal i złość z powodu zdrady. Jak mogła mu nie zaufać!

Wszystkie te uczucia powróciły. I jak zauważył, ona też ani nie zapomniała, ani mu nie wybaczyła. Nie próbowała nawet zrozumieć, dlaczego tutaj wrócił. Była zajęta jedynie swoim bólem.

Może powinien powiedzieć wujowi, że wyjeżdża. Że ta sytuacja go po prostu przerasta, że wzięła górę jego wrodzona zawziętość, że nie będzie robił nic wbrew sobie.

Ale chcąc być szczery wobec siebie, musiał też przyznać, że chce zostać, bo Jan nadal go pociąga. Oczywiście czysto fizycznie.

Po kilku dniach Jan doszła do wniosku, że może pracować z Chrisem, jeśli tylko go nie spotyka. Nie zaglądała do pokoju dla personelu, jeżeli spodziewała się go tam zastać. Miała swoją poradnię, swoje wizyty u pacjentów, na które nie musi go zabierać. Gdy potrzebowała konsultacji lekarskiej, zwracała się do Johna.

Nieczęsto spotykała Chrisa, ale miała nieustanną świadomość jego obecności. Zdarzało się, że przelotnie widywała go na korytarzu. Posyłała mu wówczas wymuszony uśmiech i pospiesznie szła dalej. Irytowało ją, że też się do niej uśmiechał i że doskonale zdawał sobie sprawę ze stanu jej uczuć.

Po tygodniu zjawił się u niej na dyżurze w poradni dla kobiet. Zwykle prowadziła ją sama, ale czasem pacjentki potrzebowały też porady lekarskiej. Tak było właśnie tego dnia. Spodziewała się Johna, ale ten wysłał w zastępstwie Chrisa. No cóż, skoro nie ma wyjścia, będzie z nim pracować. W końcu ich stosunki zawodowe mogą być poprawne.

Kiedy wszedł do gabinetu, wręczyła mu kartę pacjentki.

- Pani Sledmere - powiedziała krótko.

Chris przeczytał uważnie jej notatki, zmarszczył brwi i zapytał:

- Nie widzę nic niepokojącego. Badałaś ją w zeszłym tygodniu, wyniki badań są dobre. Wygląda na całkiem zdrową pięćdziesięciolatkę. Gdzie tu problem?

- Nie jestem pewna. Skarży się na powracający kaszel i częste bóle głowy. Kiedy bierze lekarstwa, jest lepiej, ale to mnie właśnie martwi. Miewa też podwyższoną temperaturę. No i od jakiegoś czasu traci na wadze. Jestem pewna, że coś jest nie w porządku.

- Kobieca intuicja?

- Zawodowa intuicja. Usłyszałam kiedyś od pewnego mężczyzny, że w medycynie nie wszystko jest nauką.

- Niektórzy mężczyźni nie powinni się czasem odzywać - zauważył z uśmiechem. - Poproś ją do gabinetu.

Chris dokładnie zbadał pacjentkę, ze szczególną uwagą osłuchując jej klatkę piersiową. Potem przeprowadził z nią długą rozmowę o jej pracy, rodzinie, zainteresowaniach, ostatnich wakacjach w Azji. Po raz kolejny Jan musiała przyznać, że Chris ma niezwykłą umiejętność nawiązywania kontaktu z pacjentami, a oni chętnie się przed nim otwierają.

- Moim zdaniem powinna się pani poddać dodatkowym badaniom - podsumował rozmowę. - Najpierw prześwietlenie klatki piersiowej.

- Przecież robiłam je w zeszłym roku i wszystko było w porządku.

- Ale teraz trzeba zrobić nowe. Konieczne jest też badanie plwociny.

- Panie doktorze, co mi jest?

- Być może nic, ale pewność będziemy mieli po uzyskaniu wyników. Zapiszemy teraz panią na prześwietlenie.

- Czy coś przegapiłam? - zapytała Jan, gdy pani Sledmere wyszła z gabinetu.

- Nie sądzę, ale ja miałem do czynienia z podobnymi przypadkami w Azji. Chodzi mi o te szmery w klatce piersiowej i powiększone węzły chłonne.

Jeśli się to połączy ze spadkiem wagi, lekką gorączką i ostatnią wizytą w Azji, to wniosek jest jeden: chyba ma gruźlicę.

- Gruźlicę?

- Mamy w kraju coraz więcej przypadków tej choroby, bo ludzie częściej wyjeżdżają za granicę.

- Więc jednak coś przeoczyłam.

- Niczego nie przeoczyłaś. Co więcej, zauważyłaś niepokojące objawy i nie zlekceważyłaś ich, mimo że pacjentka specjalnie na nic się nie skarżyła. Jeżeli to rzeczywiście gruźlica, to w bardzo wczesnym stadium i dość łatwo da się wyleczyć.

- Wolałabym, żebyś to ty poinformował ją o wynikach. Jesteś jej lekarzem. - Jan spojrzała na zegarek. - Następną pacjentkę mamy za piętnaście minut. Możesz pójść na herbatę.

- Ty nie będziesz piła?

- Nie, mam tu jeszcze trochę pracy.

- No to pracuj. - Z tymi słowami wyszedł, a Jan zrobiło się trochę przykro, że nie poświęcił jej więcej uwagi.

Po kilku minutach drzwi gwałtownie się otworzyły i stanął w nich Chris z dwoma kubkami herbaty.

- Nie będę ci przeszkadzał, posiedzę z boku i coś poczytam.

Jan próbowała skupić się na notatkach, ale obecność Chrisa wcale jej tego nie ułatwiała. Tak jakby wypełnił sobą cały pokój. Nie mogła nie zwracać uwagi na jego nieruchomą postać, na białą koszulę, pod którą rysowały się mięśnie, na spojrzenia, które rzucał w jej kierunku. Po prostu nie mogła przy nim pracować! Odetchnęła z ulgą, gdy zadzwonił telefon.

- Mówi Andy Dixon, z warsztatu. Jan, twój samochód nie jest w dobrym stanie. Chyba dawno nie przechodził porządnego przeglądu.

- To prawda - przyznała. - Ale powiedz od razu, ile to będzie kosztowało.

- Części może nie będą drogie, ale robocizna tak. Musimy zrobić pełny przegląd. Układ kierowniczy jest w porządku, natomiast trzeba naprawić hamulce: wymienić z przodu tarcze, a z tyłu szczęki. No i odpowietrzyć cały układ.

- Czyli razem ile?

Niemal się zachłysnęła, gdy usłyszała odpowiedź.

- Ile? Zadzwonię do ciebie później. Odchyliła się na krześle. Na szczęście miała tyle pieniędzy, ale wiedziała, że taki wydatek poważnie nadszarpnie i tak nadwerężony wakacjami budżet.

- Zła wiadomość? - spytał Chris.

Nie chciała zwierzać mu się ze swoich problemów, ale była tak zszokowana, że nie umiała się powstrzymać.

- Na razie przegląd i hamulce, ale pewnie wyjdzie jeszcze parę rzeczy. Co najmniej osiem godzin pracy - zauważył, gdy powtórzyła mu słowa mechanika.

- Jeśli chcesz, mogę się tym zająć w sobotę.

- Co takiego? - Nie była pewna, czy dobrze usłyszała.

- Mogę ci zreperować samochód. Kup tylko potrzebne części.

- Znasz się na samochodach?

- I to całkiem nieźle, zwłaszcza na landroverach. Już ci przecież mówiłem. Te, którymi jeździłem w Azji, były mocno zdezelowane. Psuły się często, a mechanika nie było łatwo znaleźć. Musiałem nauczyć się radzić sobie sam, bo inaczej w ogóle nie mógłbym dojechać do pacjentów.

- Ale dlaczego miałbyś tracić czas na mój samochód? Przecież nie jesteśmy przyjaciółmi, nawet niespecjalnie się lubimy...

Chris wzruszył ramionami.

- Taka praca sprawia mi przyjemność. Martwe mechanizmy to nie ludzie, nie zachowują się dziwnie, nie kłamią. Kiedy uda mi się naprawić samochód, mam poczucie spełnienia. A poza wszystkim samochód jest ci potrzebny do pracy. - Zamilkł na chwilę i przeniósł wzrok na wiszące za jej plecami plansze. - Mówisz, że się nie lubimy. Może masz rację. Ale kiedyś się lubiliśmy. I to bardzo.

- Kiedyś tak. Ale to minęło.

- Fakt - przytaknął. - A teraz z niewiadomych powodów chcę zreperować ci samochód. Mam zadzwonić do warsztatu i powiedzieć, żeby zamówili części?

Patrzyła na niego, próbując odgadnąć jego myśli, ale wyraz jego twarzy nie zdradzał nic. To był zupełnie nowy Chris. Kiedyś często umiała dostrzec, co się z nim dzieje, zanim jeszcze on stał się tego świadomy.

- Nadal nie rozumiem, dlaczego chcesz to zrobić. Dlaczego chcesz coś zrobić dla mnie.

- Przecież powiedziałem, że robię to przede wszystkim dla siebie. Mam zadzwonić do warsztatu?

Nie była przekonana, czy to jest dobry pomysł. Ta sytuacja tylko by ich do siebie zbliżyła, a tego za wszelką cenę starała się uniknąć. Z drugiej jednak strony kwestia pieniędzy też ma znaczenie.

- Dobrze, zadzwoń. - A po chwili wahania dodała: - Dziękuję.

- Nie ma za co. - Spojrzał na zegarek. - Chyba czas na kolejną pacjentkę. Co dolega pani Mavis Chalmers?

- Uważa, że ma zespół nadwrażliwego jelita, ale jej prawdziwym problemem jest nadmierna gadatliwość.

Chris zajrzał do niej dwie godziny później.

- Dzwoniłem do warsztatu i ustaliłem, jakie części będą potrzebne. Odbierzesz je razem z samochodem. Andy mówi, że przez parę dni możesz nim jeździć, ale musisz uważać. Przyniosę narzędzia. Czy odpowiada ci jedenasta przed południem? - Ton jego głosu był niemal obojętny.

- Świetnie. Naprawdę nie wiem, co powiedzieć. Bardzo ci dziękuję.

- Po prostu lubię takie zajęcia.

Spojrzała na niego i znów przeżyła ten sam wstrząs. Jego ciało wywierało na niej niezwykle silne wrażenie. Widywali się ostatnio częściej, ale chwilami jego męskość po prostu ją przytłaczała.

- Jak wracasz dziś do domu, skoro nie masz samochodu? - zapytał.

- Umówiłam się z Marthą, naszą rejestratorką. Lubimy czasem pogadać.

Bała się, że Chris zaproponuje jej podwiezienie, a wcale nie miała na to ochoty.

Dla niej sprawy toczyły się zbyt szybko. Miała zamiar powiedzieć mu, by nie reperował jej samochodu, że zostawi go w warsztacie, ale było już za późno. Jan trochę się pogubiła. Dokąd to wszystko zmierza?

Skończyła pracę i porządkowała papiery na biurku, kiedy zadzwonił telefon.

- Jan? Mówi Penny Driscoll - usłyszała znajomy głos. - Dobrze, że cię zastałam.

Jan uśmiechnęła się.

- Miło cię słyszeć, Penny. Miałam do ciebie zadzwonić w sprawie pani Thwaite z farmy High Force i podziękować za wiadomość, którą mi zostawiłaś.

- No właśnie. Znałam ją jeszcze jako pannę. W jej rodzinie były dwa lub trzy przypadki choroby Gravesa-Basedowa. Oni nie pochodzą stąd, tylko z okolic Lancaster.

- Te informacje bardzo nam się przydały. Zaczęliśmy już leczenie.

- To dobrze. Jan, dlaczego mi nie powiedziałaś, że Chris Garrett przyjechał? - To jest cała Penny. Od razu przechodzi do rzeczy.

- Nie myślałam, że to cię zainteresuje.

- I to jak! Bardzo go polubiłam. I bardzo żałowałam, kiedy się rozstaliście. Jak sobie radzisz w tej nowej sytuacji?

- Nieźle. Pracujemy razem i jesteśmy wobec siebie uprzejmi.

- Rozumiem. - Jan podejrzewała, że Penny coś przed nią ukrywa. - Skoro pracujecie razem, to zabierz go do mnie na wizytę.

- To chyba nie jest dobry pomysł. Przyjadę sama. Penny aż prychnęła.

- Pamiętaj, że jesteś pielęgniarką, a on lekarzem.

A ja jestem starą, biedną emerytką i może akurat zachorowałam. Oboje jesteście mi potrzebni.

- Jesteś starą, biedną emerytką, która uprawia ogródek wielkości małej farmy. Trzymasz pszczoły, kaczki i kury. Wygrywasz wszystkie nagrody na wystawach ogrodniczych. Odkąd cię znam, nie byłaś chora nawet przez jeden dzień. I teraz też nie jesteś.

- To może dziś wieczorem? Dam wam po słoiku mojego miodu.

Jan wiedziała, że Penny się nie podda.

- Zapytam Chrisa i dam ci znać.

- Dlaczego Penny chce mnie wiedzieć?

- Przecież sam mówiłeś, że chętnie byś ją odwiedził.

- Rzeczywiście. Tylko ostatnio inne rzeczy zaprzątały mi głowę.

- Jeszcze nikt mnie nie nazwał „inną rzeczą” - zauważyła z przekąsem. - Nie mam pojęcia, dlaczego Penny chce widzieć nas oboje. Ale widocznie ma powody.

Do domu Penny mieli ponad piętnaście kilometrów. Jan trochę się denerwowała. Może to jest tylko zwyczajna towarzyska wizyta? Ale z drugiej strony nie wyjaśniła Penny, jaki był powód ich rozstania. Usłyszała wówczas od niej: „Nie będę naciskać. Wiem, że między wami się nie układa. Powiesz mi, jak będziesz chciała, a ja postaram się ci pomóc”. Więcej nie wracały do tego tematu.

Domek Penny stał w rzędzie podobnych domów z szarego kamienia. Frontowy ogródek mienił się barwami wielu gatunków kwiatów. Jan wiedziała, że z tyłu jest większy ogród, w którym też nie ma najmniejszego chwastu.

- Gdyby o coś pytała, to jesteśmy przyjaciółmi i załatwiliśmy między sobą sprawy z przeszłości, dobrze?

- Bo to z grubsza prawda - przytaknął. - Niestety. Jan nie odpowiedziała, tylko zapukała do drzwi.

Penny przez te lata prawie się nie zmieniła. Jej siwe włosy stały się śnieżnobiałe, ale sylwetkę miała nadal wyprostowaną.

- Jak ja was oboje lubię! - powitała ich wesoło. - Chodźcie, przygotowałam dla was podwieczorek.

Usiedli na ganku oplecionym przez pnące róże. Penny poczęstowała ich herbatą i maleńkimi kanapkami, które zrobiła z chleba domowego wypieku. Przez chwilę gawędzili o pracy Jan, o znajomych pacjentach, wymieniali wieści i ploteczki z okolicy. Potem Chris opowiadał o swojej pracy za granicą i planach na przyszłość.

- Chcesz pracować jako lekarz rodzinny gdzieś w Lincolnshire? - Penny nie wyglądała na zadowoloną.

- A jak się ci żyje na emeryturze? - zapytał.

- Nieźle. Jestem tak samo zajęta, ale płacą mi dużo mniej. Raz w tygodniu prowadzę lekcje w szkole. A wczoraj byłam tam na przedstawieniu kółka dramatycznego. Wystawili „Romea i Julię”, bardzo porządny spektakl.

- A nie chciałaś sama wystąpić? - spytała Jan.

- O nie. Poza tym uważam, że to najmniej udana ze sztuk Szekspira. Dwoje nieopierzonych nastolatków, którym ktoś powinien przemówić do rozumu.

- Uważasz, że takie historie się nie zdarzają?

- Zdarzają, i to za często. Ludzie wiedzą, czego chcą, ale nie umieją o to walczyć. Tak jak wy.

- Jak my? - zdziwiła się Jan. - A co my mamy z tym wspólnego?

- Macie tak samo mało zdrowego rozsądku.

- Penny, to nie twoja sprawa. - Jan czuła, że zaczyna się irytować.

- Jako pielęgniarka społeczna powinnaś wiedzieć, że czasami trzeba się wtrącać w nie swoje sprawy. Żałuję, że kilka lat temu się nie wtrąciłam. Nadal nie lubicie się tak jak wtedy?

- Prawie - odparł Chris.

- Nie zmądrzeliście z wiekiem.

Penny położyła na stole przed każdym z nich długopis i kartkę.

- Macie dziesięć minut, żeby napisać, dlaczego się nie lubicie.

Jan zerwała się z miejsca.

- Mam już tego dosyć. Wychodzę. Jesteś moją przyjaciółką, więc ci wybaczam. Ale to nie twoja sprawa. Nie będę nic pisać.

- Chris ma ochotę coś napisać - zauważyła Penny spokojnie. - Nie chcesz wiedzieć, co ma do powiedzenia?

- Wyjaśniliśmy sobie wszystko sześć lat temu!

- Tak? Spokojnie, bez emocji i w wyważony sposób? Nie zamierzam czytać, co napiszecie. Wymienicie się potem kartkami. I postarajcie się być szczerzy aż do bólu.

Jan poczuła, że łzy płyną jej po policzkach.

- Nie chcę tego robić.

- Czasem lepiej przeciąć ropiejący wrzód.

Jan spojrzała na Chrisa. Wydawał się spokojny, ale mocno zbladł.

- Masz zamiar wziąć udział w tym przedstawieniu? - spytała z niedowierzaniem.

- Jeżeli to mogłoby coś zmienić...

- W porządku. Niech będzie. - Usiadła i ze złością sięgnęła po długopis.

- Pójdę zrobić więcej herbaty - oznajmiła Penny, wstając z krzesła.

Jan wpatrywała się w pustą kartkę. Uniosła głowę i napotkała wzrok Chrisa. Jego kartka też była pusta.

- Przecież chciałeś coś napisać - rzuciła ostro. - Na co czekasz?

- To nie takie proste - powiedział. - Wśród tylu emocji słabo pamiętam fakty.

- Fakty są oczywiste. Jesteś odpowiedzialny za śmierć mojego ojca.

- Może.

Jan pochyliła się nad kartką, ale poczuła pustkę w głowie. Chris ma rację, emocje biorą górę nad faktami. W końcu udało jej się zacząć.

Po dziesięciu minutach Penny wróciła na ganek. Chris i Jan byli tak pochłonięci pisaniem, że nawet jej nie zauważyli. Czekała spokojnie, aż skończą.

- Napijcie się teraz herbaty - powiedziała wreszcie. - A ja chciałabym wyjaśnić wam parę rzeczy.

Przymknęła na moment oczy, a Jan, patrząc na jej pomarszczoną twarz, uświadomiła sobie, że Penny się starzeje.

- Znałam twojego ojca, Jan, odkąd byliśmy dziećmi - zaczęła. - Byliśmy dobrymi przyjaciółmi. Dlatego przesłuchiwano mnie przy ustalaniu przyczyny jego śmierci. Chris, ty wyjechałeś zaraz po złożeniu zeznań na policji. A do ciebie, Jan, niewiele wówczas docierało, bo byłaś w szoku. Przypomnijmy więc parę faktów. W nocy zebrano ekipę ratunkową, twój ojciec miał ją prowadzić. Oboje braliście udział w tej akcji. Grupa wspinaczy utknęła na szczycie Carran Edge. Trójka odpadła od ściany, jeden z nich szybko tracił krew i wymagał natychmiastowej pomocy.

- Po co to wszystko mówisz? Przecież wiemy, co się wydarzyło - wpadła jej w słowo Jan.

- Zaczekaj. Robiliście, co w waszej mocy, ale to i tak było za mało. Idąc głównym szlakiem, dotarlibyście za późno. Dlatego podjęto decyzję, że ekipa się rozdzieli. Twój ojciec i Chris jako lekarz mieli pójść skrótem, dość niebezpiecznym, ale pozwalającym oszczędzić ponad pół godziny. Gdyby udało się im wspiąć na stromy klif.

Jan spojrzała na Chrisa. Jego twarz wydawała się jeszcze bielsza.

- Ale się nie udało - ciągnęła Penny. - Twój ojciec się przewrócił i skręcił kostkę. Ale kazał Chrisowi iść dalej i dostarczyć plazmę rannemu. Potem ktoś miał po niego wrócić. Chris upewnił się, że może Jima bezpiecznie zostawić i...

- To nie tak! Ojciec był ranny w głowę. Dlatego umarł. To było pęknięcie czaszki. Każdy lekarz powinien to zauważyć!

- W nocy, przy takiej pogodzie, w świetle latarki? Kiedy pacjent mówi, że nic się nie stało? Może. W każdym razie był przytomny, kiedy Chris go zostawił. Chris dostarczył plazmę rannemu, ale okazała się niepotrzebna, bo ekipa ratunkowa z sąsiedniej doliny dotarła tam wcześniej. Chris poprowadził waszą grupę do Jima, ale on już nie żył. Zniesiono go z gór, a za przyczynę zgonu uznano nieszczęśliwy wypadek.

Zapadła cisza. Po chwili Penny odezwała się:

- Chcecie teraz wymienić się kartkami? I przeczytać je... spokojnie? A potem powiem wam coś jeszcze.

Jan i Chris z wahaniem podali sobie kartki. Jan przeczytała słowa Chrisa faz, potem drugi i trzeci. Już otwierała usta, by coś powiedzieć, ale się powstrzymała. Czekała sześć lat, może poczekać jeszcze trochę. Spojrzeli sobie z Chrisem w oczy.

- Twierdzisz, że to mój ojciec podjął decyzję, żeby pójść tym skrótem. Ale słyszałam, jak się spieraliście. Mówiłeś, że trzeba dotrzeć do rannych jak najszybciej.

- To była jego decyzja.

- Wcześniej mi tego nie powiedziałeś.

- Bo nie pytałaś. Z góry uznałaś, że masz rację. A ja nie miałem ochoty się bronić. Mimo że to była jego decyzja - powtórzył.

- I nie mówił, że zranił się w głowę?

- Mówił tylko o skręceniu kostki.

- Nie sprawdziłeś?

- Może powinienem był. Dzisiaj bym to zrobił, ale wtedy byłem młody i myślałem jedynie o dotarciu do poszkodowanych. Twój ojciec zapewnił mnie, że nic mu nie jest. Upierał się, żebym szedł dalej sam.

- Powiedziałam wtedy, że go zabiłeś. Bo tak to wyglądało: nie sprawdziłeś, co mu jest, i zostawiłeś go na pastwę losu. Twoja wina.

- Przez długi czas też tak myślałem, chociaż i tak niewiele mógłbym zrobić przy jego obrażeniach. Ale gdybym wiedział, co mu jest, to pewnie bym przy nim został. - Spojrzał jej w oczy. - Wierzysz mi?

- Tak - powiedziała po chwili. - Potem się pokłóciliśmy... Nie chciałam cię widzieć. Więc wyjechałeś. Nic mi nie wyjaśniłeś.

- Popatrz, co napisałem. Oskarżyłaś mnie o śmierć swojego ojca, a ja i tak miałem poczucie winy, że go zostawiłem. Ale najbardziej zabolał mnie twój brak zaufania. Uważałem, że powinnaś mnie wysłuchać, zanim wydasz wyrok. I miałem nadzieję, że mi wybaczysz. Nie zrobiłaś ani jednego, ani drugiego. Wszystko, co było między nami, nagle się rozsypało. Dlatego chciałem wyjechać i zapomnieć o tobie.

- I udało ci się?

- Nie. A ty zapomniałaś o mnie?

- Nie umiałam. Nie mogłam pogodzić się z tym, że mężczyzna, z którym tyle mnie łączyło, zabił mojego ojca.

- A ja nie mogłem pogodzić się z tym, że mnie opuściłaś, kiedy cię najbardziej potrzebowałem.

- Była wtedy dzieckiem - wtrąciła Penny łagodnie. - Miała dziewiętnaście lat. A ty nie byłeś wiele starszy. Ale jest jeszcze coś, z czego nie zdajecie sobie sprawy. Nie wiem, czy ta wiedza wam pomoże... Jan, pamiętasz, jak umierała twoja matka?

Tego pytania najmniej się spodziewała.

- Oczywiście. Miała raka płuc. To trwało dwa lata. Kiedy zmarła, miałam szesnaście lat. Długo nie mogłam się z tym pogodzić.

- Twój ojciec też.

- Jej choroba niemal go zbiła. Patrzył, jak z silnej, pełnej radości kobiety powoli zostaje... Dla niej też to było bolesne. A potem umarła.

Głos Jan się załamał. Chris ujął jej dłonie, ale zaraz się wycofał. Spojrzała na niego ze zdziwieniem.

- Chciałeś mnie wziąć za rękę, ale nie byłeś pewny, jak zareaguję.

- Przypomniałem sobie, jak... - Wziął głęboki oddech. - Penny, miałaś nam coś powiedzieć.

- Tak, ale złamię w ten sposób dane Jimowi słowo. Przysięgłam mu, że dochowam tajemnicy.

- Jaką tajemnicę miał mój ojciec? - Jan była zaskoczona.

- Zwierzył się mnie, a nie doktorowi Garrettowi, bo byliśmy przyjaciółmi. Twój ojciec miał nieoperacyjny nowotwór jelita. Byłam z nim w szpitalu u onkologa. Zostało mu jakieś sześć miesięcy życia. Wiedział doskonale, że będzie to czas wypełniony bólem i cierpieniem. Także dla ciebie, Jan. Kochał cię i chciał ci tego oszczędzić.

- Próbujesz mi powiedzieć, że ten wypadek...

- Może tak wtedy pomyślał. Może doszedł do wniosku, że szybka śmierć będzie lepsza niż powolne konanie w męczarniach. I dlatego podjął decyzję o wyborze tak ryzykownej drogi, a potem kazał Chrisowi iść samemu.

Jan patrzyła bezradnie na Chrisa i Penny.

- Przez tyle lat nosiłam w sobie nienawiść. Już jej nie czuję, ale została po niej pustka.

- Doskonale cię rozumiem - odezwał się Chris. - Długo opierałem swoje życie na czymś, czego nie ma. Trudno sobie z tym poradzić.

Penny wzięła zapisane kartki papieru i podarła je na kawałeczki.

- Chyba wasza wizyta u starej kobiety dobiegła końca. Idźcie już, na pewno macie swoje sprawy. Zaglądajcie do mnie czasami.

Jan wstała i objęła ją czule.

- Nawet nie wiesz, co dla nas dziś zrobiłaś.

- Mam nadzieję, że wyjdzie to wam na dobre.

Milczeli przez całą powrotną drogę. Dopiero gdy stanęli przed domem Jan, Chris spojrzał na nią i powiedział:

- Nie proś, żebym wszedł do ciebie. Jeszcze nie jesteśmy na to gotowi. Życie wywróciło się nam do góry nogami. Musimy to przemyśleć.

- Wiem. Nie mamy powodów, żeby się dłużej nie lubić. Tylko co nam pozostało?

- Kochaliśmy się, ale to minęło. Zabiliśmy miłość nienawiścią. Musimy zaczynać od początku, cokolwiek by to miało być. Właściwie jesteśmy sobie obcy.

- Obcy nie, bo za wiele nas łączyło. Ale masz rację, musimy zacząć od początku. - Nie wysiadała z samochodu, czuła, że musi coś jeszcze dodać. - Mamy za sobą trzy cudowne miesiące. Potem sześć lat, które były straszne. Mam nadzieję, że przyszłość okaże się lepsza. Dobranoc.

Przechyliła się i szybko pocałowała go w czoło.

ROZDZIAŁ CZWARTY

Na Chrisa czekał w domu gruby list. Na kopercie widniało logo organizacji charytatywnej. W środku była propozycja pracy, na którą czekał od czterech lat. Może nie propozycja, ale dokumenty, które powinien złożyć, by się o nią starać. Było jednak oczywiste, że ją dostanie, jeżeli tylko się zgłosi.

Całymi latami walczył o fundusze potrzebne w jego pracy. Nie chodziło o pensję, bo ta w zupełności wystarczała na jego skromne potrzeby, ale o pieniądze na kursy i szkolenia dla miejscowego personelu, na pokrycie kosztów transportu i dojazdów do pacjentów, na lekarstwa. Marzył mu się niewielki zespół ratunkowy, który mógłby nieść pomoc w nagłych przypadkach. Cały swój wolny czas poświęcił na pisanie listów i raportów do organizacji charytatywnych, pokazywał sposoby i możliwości rozwiązania problemu.

A teraz znalazły się fundusze na budowę niewielkiego szpitala. On sam miałby zostać dyrektorem całego przedsięwzięcia. Jeszcze dwa miesiące temu byłby zachwycony taką perspektywą. Nawet dwie godziny temu. Ale teraz zaczynał się wahać.

Odkrycie, że nie ma już powodów, by nienawidzić Jan, wytrąciło go z równowagi. Wszystkie emocje, z którymi się zmagał przez ostatnie tygodnie, okazały się nieważne. Zauważył wcześniej, że Jan nadal go pociąga, ale już nie musiał tłumaczyć sobie, że chodzi jedynie o atrakcyjność fizyczną. Pragnął jej całej.

A teraz ta niespodziewana propozycja. Trudno byłoby mu z niej zrezygnować. Wiedział jednak, że stanie przed dramatycznym wyborem: albo wyjazd, albo Jan.

Przez następne dwa dni niewiele się widywali. Jan przyjęła to z ulgą, bo potrzebowała czasu. Jej dotychczasowy obraz świata się rozsypał. Wiedziała jednak, że nie wolno jej się spieszyć.

Był piątek i Chris zajrzał do jej gabinetu późnym popołudniem, pytając, czy pamięta o jutrzejszym dniu.

Nie bardzo wiedziała, o co mu chodzi.

- Miałem zreperować twój samochód.

- Jasne, widzimy się jutro. - Kompletnie o tym zapomniała.

- Przyjdę około jedenastej - powiedział i wyszedł z gabinetu.

W sobotę wstała dość wcześnie. Posprzątała i tak wysprzątany dom, nie wiadomo po co. Zastanawiała się, czy będzie miała coś do roboty. Miałaby podawać mu narzędzia? Przygotowywać jedzenie? Na. pewno będzie chciał dużo kawy albo herbaty, jak wszyscy mechanicy. Ale co jeszcze? No i jak będzie wyglądała ich relacja, skoro nie ma w niej już miejsca na nienawiść? Nie miała najmniejszego pojęcia, czego chce i czego oczekuje.

Wyjrzała przez okno. Było zimno i wietrznie, ale na szczęście nie zanosiło się na deszcz.

Chris pojawił się punktualnie. Miał na sobie T-shirt i robocze spodnie na szelkach. Zaproponowała mu coś do picia, ale odmówił, tłumacząc, że niedawno zjadł śniadanie.

- Za jakieś dwie godziny chętnie wypiję kawę. Ale nie kręć się tu, bo to mnie rozprasza. Zawołam cię, jak będę czegoś potrzebował.

- Skoro tak, to dobrze. - Jan poczuła się lekko rozczarowana. Liczyła na chwilę rozmowy przy kawie czy herbacie. Widocznie Chris nie miał na to ochoty.

Wróciła do domu i próbowała się czymś zająć, ale i tak co chwilę wyglądała przez okno. Chris był całkowicie pochłonięty pracą. Patrzyła na jego twarz z coraz większą fascynacją. Co ja robię? - przywołała się w myślach do porządku. Przecież niewiele o nim wie. On nie jest tym samym mężczyzną, którego znała sześć lat temu. Obecny Chris stanowi dla niej zagadkę.

Poszła do ogródka na tyłach domu, by na niego nie patrzeć ani go nie słyszeć. Ale i tak nie mogła się na niczym skupić. Dwie godziny później przygotowała kawę i wyszła z kubkiem na podjazd. Drugi kubek miała gotowy w domu, na wypadek, gdyby Chris chciał sobie zrobić krótką przerwę. On jednak podziękował jej z uśmiechem, odstawił kawę i z powrotem wczołgał się pod samochód.

Jan przykucnęła obok.

- Na lunch chcesz kanapki czy coś ciepłego, na przykład...

- Nie będę jadł lunchu. Ale chętnie wypiję kawę.

- Jak ci idzie? - Desperacko próbowała przedłużyć rozmowę.

- Świetnie - odparł, potwierdzając swoje słowa uderzeniem młotka.

Nie dało się rozmawiać w takich warunkach. Jan wróciła do domu. O trzeciej po południu podała mu kolejną kawę, tym razem z kilkoma czekoladowymi ciasteczkami, ale została potraktowana z podobną obojętnością. Chris był całkowicie pochłonięty pracą i nie zwracał na nią uwagi. Westchnęła, przypominając sobie tę jego niezwykłą umiejętność koncentracji.

- Wychodzę teraz po zakupy - oznajmiła. - Zostawiam otwarte drzwi, gdybyś czegoś potrzebował.

- W porządku. Nie musisz się spieszyć. Myślała, że wróci najdalej za godzinę i da mu przynajmniej jakąś kanapkę. Mogliby wtedy porozmawiać jak cywilizowani ludzie. Ale zakupy zajęły jej więcej czasu. Mała dziewczynka przewróciła się na ulicy i skaleczyła się w kolano, więc było oczywiste, że Jan musi się nią zająć. Zaprowadziła ją do domu, opatrzyła ranę, a potem musiała uspokajać zdenerwowaną matkę. Nie umiała też odmówić, gdy zaproponowano jej herbatę. A gdy wróciła do domu, Chrisa już nie było. Skończył pracę i zostawił na drzwiach kartkę: „Samochód zreperowany. Szerokiej drogi”.

Znów poczuła się rozczarowana. Poza tym chciała mu podziękować. Pomyślała, że nie będzie z tym czekać do poniedziałku.

Zdjęła dżinsy oraz T-shirt i włożyła żółtą sukienkę w paski. Zapakowała butelkę wina, którą przywiozła z wakacji, i pojechała do Chrisa, tłumacząc sobie, że tego wymaga grzeczność i że tak samo zachowałaby się wobec każdej innej osoby.

Zadzwoniła do drzwi, ale nikt nie otwierał. Samochód Chrisa stał na podjeździe, więc zadzwoniła jeszcze raz. Po chwili drzwi się otworzyły i stanął w nich mokry mężczyzna owinięty jedynie ręcznikiem.

- Kąpiesz się - powiedziała, ale po chwili uświadomiła sobie, że nie było to zbyt błyskotliwe.

Ale on nie zwrócił na to uwagi.

- Już nie. Wejdź. Chociaż może rozebrany mężczyzna nie powinien cię zapraszać do domu. Ktoś nas może zobaczyć.

- Zaryzykuję. Jestem pielęgniarką, więc mogę każdemu powiedzieć, że kazałam ci zdjąć spodnie, żeby zrobić zastrzyk.

- Na samą myśl o zastrzyku robi mi się słabo. Poczekaj chwilę, zaraz się ubiorę.

Weszła do środka, nie do końca zdając sobie sprawę z tego, co robi.

- Chciałam ci tylko... - zaczęła, pokazując torbę z winem.

- Poczekaj chwilę - przerwał jej i poszedł na górę.

Usiadła na kanapie, rozglądając się z zaciekawieniem. Nigdy nie była w tym domu, wiedziała, że jest wynajęty. Salon był ładnie urządzony, ale sprawiał wrażenie pokoju hotelowego. Chris wstawił tu jedynie swój komputer i zapełnił półkę medycznymi książkami. Żadnych osobistych drobiazgów.

Wrócił po kilku minutach, ubrany w bawełniane spodnie i koszulę. Wyglądał... wyglądał... Jan aż przestraszyła się słowa, które przyszło jej na myśl.

- Chciałam ci podziękować. Myślałam, że wrócę wcześniej, ale musiałam ratować dziecko. Przywiozłam ci wino.

- Nie musisz mi dziękować. Mówiłem, że lubię naprawiać samochody.

Przez dłuższą chwilę patrzył na nią w milczeniu. Jan poczuła się nieswojo.

- Jak ci się tu mieszka? - zapytała w końcu. - Wygląda, jakbyś nie zdążył się jeszcze rozpakować.

Wzruszył ramionami.

- Dom jest w porządku. A nie mam wielu rzeczy, bo od kilku lat cały mój majątek mieści się w jednej torbie. Nie mam wielu potrzeb. Wystarcza mi ciepła woda i suche, czyste łóżko.

- To rzeczywiście niewiele. Chris, naprawiłeś samochód, oszczędzając mi poważnego wydatku, więc przynajmniej chciałabym...

- Chyba nie chcesz mi zapłacić. Tego bym nie zniósł - rzekł spokojnym głosem.

Aż się zaczerwieniła.

- Ależ skąd! Chciałabym jakoś wyrazić swoją wdzięczność. Pomogłeś mi, ale ponieważ nie umiemy jeszcze rozeznać się w swoich uczuciach, więc... - Zdawała sobie sprawę, że się coraz bardziej plącze. Ta sytuacja naprawdę ją przerasta.

- Wiem, co mogłabyś zrobić. Nie czułem głodu przez cały dzień, ale teraz chętnie bym coś zjadł. Miałem zamiar ugotować sobie jajka, ale skoro chciałaś mnie nakarmić, to chętnie skorzystam. - Zajrzał do torby, którą postawiła na kanapie. - Nie znam tego wina, ale pewnie jest dobre. Zrobisz coś, co będzie do niego pasowało?

Nie była przygotowana na taką propozycję.

- Moglibyśmy pójść do pubu. Stawiam ci kolację. Mają tam świetne...

- W pubie na pewno jest dziś duży tłok. Wolałbym, żebyś coś ugotowała.

- W porządku, wpadnij do mnie za godzinę. Wyszła z bijącym sercem. Takiej propozycji się nie spodziewała. Jej nienawiść do Chrisa wyparowała, ale na jej miejscu nie pojawiło się nowe uczucie. W tym momencie uświadomiła sobie, że naprawdę chce ugotować dla niego kolację, że chce z nim spędzić wieczór.

Przecież to szaleństwo!

Może przygotować coś prostego, na przykład zupę z puszki i kanapki, ale chciała pokazać się z jak najlepszej strony. Wiedziała, a właściwie pamiętała, jakie są jego kulinarne upodobania. Zawsze lubił hinduskie potrawy, ale niezbyt ostre.

- Nie chodzi o to, żeby poddawać się testowi męskiej wytrzymałości, tylko żeby mieć przyjemne smakowe doznania - mawiał.

Postanowiła, że zrobi curry i sałatę.

Natychmiast po powrocie do domu przebrała się, bo żółta sukienka nie była najlepszym strojem do pracy w kuchni. Gotowanie tak ją pochłonęło, że przestała zastanawiać się, po co to wszystko robi. Kiedy curry łagodnie bulgotało w garnku, a ryż dochodził pod pokrywką, zrobiła sałatę oraz sos i nakryła do stołu.

Starczyło jej jeszcze czasu, by wziąć szybki prysznic, ponownie się przebrać i ułożyć włosy. Wiedziała, że Chris będzie punktualny. Czuła się coraz bardziej przejęta.

Chris także się przebrał. Miał na sobie czarne spodnie i błękitną koszulę z tkaniny przypominającej jedwab. Musiała przyznać, że znakomicie wyglądał.

Wręczył jej wino, które przywiozła do jego mieszkania, i torbę, w której była druga butelka oraz paczuszka zawinięta w złoty papier.

- Chciałem przynieść ci kwiaty, ale w sklepie nie mieli, więc kupiłem wino i jeszcze coś.

Rozdarła złoty papier. W środku była tabliczka gorzkiej czekolady, jej ulubionej. Sprawiło jej przyjemność, że o tym pamiętał.

Usiedli na kanapie, by przed kolacją wypić po kieliszku wina.

- Powiedz, dlaczego wróciłeś do Calbeck? Wzruszył ramionami.

- Znasz odpowiedź. Mówiąc bez ogródek, byłaś moją niedokończoną sprawą. Chyba oboje musieliśmy się z tym uporać. Pomyślałem, że najlepiej będzie, jak przyjadę, spotkamy się, a potem zobaczymy.

- Boisz się?

- Nie. Czuję złość i chciałbym to wreszcie mieć za sobą. I za każdym razem, gdy na ciebie patrzę, czuję coś, czego nie mam odwagi nazwać.

- Nie masz odwagi? - Jej głos zabrzmiał ochryple.

- Tak. Ale tylko na razie.

- No cóż, w takiej sytuacji nie pozostaje nam nic innego, jak usiąść do stołu.

Przeszli do niewielkiej wnęki, która służyła za jadalnię. Teraz, gdy emocje opadły, mogli zacząć się poznawać.

- Ale się napracowałaś - zauważył, rozkładając serwetkę. - Bardzo smakowicie to wygląda. I naprawdę pięknie mieszkasz. To rzeczywiście prawdziwy dom. Zupełnie niepodobny do mojego.

Te pochwały sprawiły jej przyjemność.

- Sprzedałam dom mojego ojca - wyjaśniła. - Był za duży, poza tym źle się tam czułam. Kupiłam ten i wydałam mnóstwo pieniędzy na remont. Ale kocham to miejsce.

Na przystawkę przygotowała sałatę z serem z miejscowej farmy.

- Jest znakomita! - oświadczył Chris po spróbowaniu. - Dlaczego nie wyszłaś za mąż? Mogłabyś uszczęśliwić niejednego mężczyznę.

Nie była pewna, czy jego pytanie nie zabrzmiało ironicznie.

- Uszczęśliwianie mężczyzn nie jest moim celem. Ale rzeczywiście, mało brakowało, a wyszłabym za mąż.

- Tak właśnie słyszałem. Prawie wyszłaś za mąż za Petera Harrisa, co znaczy, że byłaś z nim zaręczona. Co się stało? O ile możesz mi powiedzieć.

Mogła, choć niekoniecznie całą prawdę.

- Kochaliśmy się, ale mieliśmy inne zainteresowania, inne wyobrażenia na temat naszego przyszłego życia. Ja chciałam mieć dzieci, on zupełnie nie. W końcu postanowiliśmy się rozstać, choć to było bolesne.

Ukryła przed Chrisem fakt, że to nie był namiętny związek. I że po rozstaniu oboje poczuli ulgę. Czując na sobie jego wzrok, zastanawiała się, czy się czegoś nie domyśla. Była na siebie zła, że za bardzo się przed nim otworzyła.

Poszła do kuchni, by przynieść małe miseczki z sosami, garnek z ryżem i dwa rodzaje curry: jedno warzywne, drugie z jagnięciny.

- Zrobiłaś to w ciągu godziny? - spytał z niedowierzaniem.

- To nic wielkiego. Często tak gotuję.

Prawda była taka, że jakiś czas temu skończyła kurs prowadzony przez kucharza z hinduskiej restauracji. Wiele się tam nauczyła. I wiedziała, że jej curry są naprawdę dobre. Chris też był tego zdania.

- Nie jadłem w Anglii czegoś równie pysznego - przyznał.

- Myślałam, że curry jadłeś przede wszystkim w Bangladeszu.

- Naprawdę dobre można zjeść jedynie w większych miastach, ja zaś większość czasu spędzałem na terenach wiejskich, a tam sztuka kulinarna nie jest specjalnie rozwinięta. Często w ogóle brakuje jedzenia.

- Rozumiem. - Postanowiła jednak wrócić do poprzedniego tematu: - Powiedziałam ci, dlaczego nie wyszłam za mąż. Teraz twoja kolej. Dlaczego się nie ożeniłeś?

- Tak się po prostu złożyło - odparł po namyśle.

- Nigdy się nie zakochałeś?

- Byłem z pewną pielęgniarką, ale nie myśleliśmy o przyszłości. Oboje byliśmy zajęci pracą, czasem nie widzieliśmy się przez długi czas. Musieliśmy borykać się z mnóstwem problemów: brakiem personelu, niechętnymi urzędnikami. Ofiarowaliśmy sobie parę chwil wytchnienia, czyli seks i przyjemność. Lubiliśmy się i rozstaliśmy się w przyjaźni. Dostaję od niej raz na pół roku list. Ale nigdy nie było z nią tak jak...

- Zawiesił głos.

- Nie było jak?

- Jak myślałem, że mogłoby być. - Zamilkł na moment, a potem dokończył: - Nigdy nie było tak jak z tobą. Chciałem, żeby tak właśnie było.

- Może to się nam przytrafia jedynie wtedy, kiedy jesteśmy młodzi. Powiedz coś więcej o swojej pracy. - Nie była jeszcze gotowa na szczerą rozmowę o uczuciach.

Po tym spotkaniu spodziewał się czegoś innego. Jan myślała o nim, jej pytania nie pozostawiały co do tego wątpliwości. Nie chciała jednak zajmować się przeszłością. Dotarło do niego z niezwykłą jasnością, że musi być wobec niej absolutnie szczery, że nie może sobie pozwolić na żadne niedopowiedzenia.

- Musisz o czymś wiedzieć, Jan. Właśnie dostałem propozycję pracy w Bangladeszu. Mam zorganizować szpital, a potem nim kierować. Nie zamierzałem tam wracać, ale o czymś takim marzyłem od wielu lat.

Jan świetnie umiała maskować uczucia. Zauważył jednak gwałtowne napięcie jej ciała i nieszczery uśmiech.

- Nikt inny nie może tego zrobić? Chcesz tam wrócić?

Po raz kolejny zdobył się na całkowitą szczerość.

- Znaleźliby kogoś na moje miejsce, oczywiście. A co do chęci powrotu, to nie jestem pewien.

- Nic cię nie zatrzymuje w Anglii? Przecież zależało ci na pracy w Lincolnshire.

Wiedział, że nie chodzi jej o pracę. Jan w istocie pyta o to, czy gotów byłby zostać w Anglii z jej powodu.

- Chciałbym zostać w Anglii, zwłaszcza teraz. Ale muszę się też zastanowić nad tą propozycją.

- To oczywiste - przyznała.

Odniósł wrażenie, że słyszy w jej głosie pewną ulgę.

Dokończyli kolację, razem wstawili naczynia do zmywarki. Potem usiedli na kanapie, pili wino, jedli czekoladę i gawędzili. Jan czuła się tak swobodnie, że aż była tym zdziwiona.

Wreszcie Chris podniósł się z miejsca.

- Pójdę już. Pewnie jesteś zmęczona. To był naprawdę bardzo miły wieczór.

- Bardzo miły - przytaknęła po krótkiej chwili.

Odprowadziła go do drzwi. Kiedy w wąskim korytarzu przechyliła się, by otworzyć zamek, ich ciała się zetknęły. Nie zapaliła wcześniej światła, stali więc w półmroku. Spojrzała na niego, ale nie widziała wyrazu jego twarzy, jedynie błyszczące oczy.

Znieruchomieli na moment, a potem Chris objął ją i delikatnie do siebie przyciągnął. Wiedziała, że może się odsunąć, że wystarczy najmniejszy ruch z jej strony, a on wypuści ją z objęć. Ale nie poruszyła się, choć wiedziała, że to, co robi, jest szaleństwem.

Jego dłonie przesunęły się w dół. Przyciągnął ją do siebie bliżej. Poddała się temu, czując ciepło jego ciała. Oparła policzek na jego ramieniu. Poczuła się bezpiecznie.

Trwali tak przez chwilę, wreszcie Jan uświadomiła sobie, że musi podjąć decyzję. Chris wykonał pierwszy krok, teraz ona powinna odpowiedzieć. Objęła go w pasie, mocno się do niego przytulając, i uniosła głowę.

Wyczuwała w nim napięcie, słyszała bicie serca. Była pewna, że doświadczają podobnych emocji.

Pochylił się, by ją pocałować. Dotykał jej ust miękko i delikatnie. Było to tak cudowne, że zapragnęła, by trwało wiecznie. Ten pocałunek obiecywał także dużo więcej. Jan uświadomiła sobie, że chciałaby po to „więcej” sięgnąć. Objęła Chrisa za szyję i całowała go długo i namiętnie. Wsunęła dłonie pod jego koszulę, poczuła pod palcami ciepło skóry. On również sięgnął pod jej bluzkę. Nic już nie mogło ich powstrzymać. I w tym momencie w umyśle Jan rozległ się ostrzegawczy głos: Co ty najlepszego robisz, przecież on wkrótce może cię zostawić!

Zesztywniała i odsunęła się od niego. Od razu zauważył jej reakcję, cofnął ręce. Oboje słyszeli swój przyspieszony oddech. Wreszcie Jan zdołała nad sobą zapanować.

- To chyba nie był dobry pomysł, Chris. Lepiej będzie, jak już pójdziesz.

- Dlaczego to nie był dobry pomysł? Przecież oboje tego chcieliśmy.

- Wszystko dzieje się za szybko. Chcę cię, to prawda. Ale stałam się ostrożniejsza, nic na to nie poradzę.

- Mamy czas. Przykro mi, jeżeli zrobiłem coś nie tak.

- Oboje zrobiliśmy coś nie tak. Otworzył drzwi.

- Chyba trochę skłamałem - odezwał się, gdy już stanął w progu. - Wcale nie jest mi przykro, że cię pocałowałem. - I zanim się zorientowała, pochylił się i szybko pocałował ją ponownie. - Dobranoc, Jan.

Przed pójściem spać zawsze doprowadzała dom do porządku, nawet jeżeli była bardzo zmęczona. Teraz też zgarnęła ze stołu okruchy, zaniosła kieliszki i butelki do kuchni, poprawiła poduszki na kanapie. Potem zrobiła sobie jeszcze gorącą czekoladę i usiadła w fotelu, by się zastanowić.

Nie wiedziała, co czuje do Chrisa. Dostrzegała jego zalety, a wspomnienia niedobrej przeszłości niemal się zatarły. Kiedyś go kochała, a przynajmniej tak się jej wydawało. Jednak teraz była zupełnie inną osobą. Radziła sobie bez niego, potrafiła być bez niego szczęśliwa. Poważnie zastanawiała się nad małżeństwem z innym.

Ale tylko z nim czuła taką przyjemność fizyczną. Te wspomnienia wróciły do niej z niezwykłą siłą. Zrozumiała, za czym tęskniła przez ostatnie sześć lat.

To prawda, Chris był wobec niej absolutnie szczery. Jednak trudno jej się było pogodzić z myślą, że jest coś, co może się okazać ważniejsze od niej. Przyznał, że może wyjechać, a to oznaczałoby dla niej kolejny ból. Co miałaby w takiej sytuacji począć?

Najlepiej było zapomnieć o tym, co się wydarzyło. Poszła do sypialni. W półśnie, kiedy świadomość traci władzę, pomyślała o Chrisie. O jego pocałunkach. I o tym, jak byłoby cudownie, gdyby mógł ją tak całować każdej nocy.

ROZDZIAŁ PIĄTY

Jadąc do pracy w poniedziałkowy poranek, zastanawiała się, jak w tej sytuacji ułożą się ich relacje. Miała obawy, że Chris będzie oczekiwał od niej zapewnień czy deklaracji. A na to nie była jeszcze gotowa.

Nie myślała o tym, jak ją całował ani o tym, co wtedy czuła. W jakimś sensie miała nadzieję, że wspomnienie tej chwili osłabnie na tyle, że będzie mogła spokojnie rozważyć, co zrobiła. Co zrobili oboje. Bardzo chciała, by Chris pojawił się i powiedział, że wszystko przemyślał i postanowił odrzucić propozycję pracy za granicą.

W pracy była tak zajęta, że nie miała głowy do dalszych rozmyślań na tematy osobiste. Najpierw odebrała półoficjalny telefon od swojej przyjaciółki z opieki społecznej. Ktoś w szkole zainteresował się pochodzeniem siniaków na twarzy syna Bena Mackie'go. Wyjaśnienia chłopca spowodowały natychmiastową interwencję w jego domu. Na początku Ben próbował być arogancki, ale szybko zmienił swą postawę.

- Wysłaliśmy do niego naszego nowego pracownika - relacjonowała przyjaciółka. - To były policjant. Metr dziewięćdziesiąt wzrostu, poważny i zasadniczy. Wiedział, jak przekonać Bena, że pewne zachowania są niedopuszczalne i mogą zostać surowo ukarane. Jestem pewna, że nie będzie więcej siniaków. Przed południem zajrzał do niej John Garrett.

- Co słychać u państwa Thwaite'ów z High Force?

- zapytał.

- Doris czuje się coraz lepiej. Dostaje leki hamujące czynność tarczycy, co jej chyba bardzo pomaga.

- A Herbert?

- Trudno się z nim porozumieć - westchnęła Jan.

- Nie bierze leków i w ogóle jest nieznośny. Właściwie nie wiem, co powiedzieć. Nie wyobrażam sobie, żeby można go było umieścić w jakimś ośrodku pomocy. Doris by tego nie przeżyła, on chyba zresztą też. Ale sami sobie nie poradzą.

- Masz rację. Doris właśnie dzwoniła. Chciałaby, żebyście z Chrisem do nich zajrzeli. Wygląda na to, że Chris ma na niego dobry wpływ.

- W odróżnieniu ode mnie, bo jestem zwykłą kobietą - zauważyła Jan wesoło. - Mogłabym się do tego przyzwyczaić. Chris jest wolny jutro przed południem?

- Zwolnię go. A tak przy okazji, jak wam się układa?

- Jest świetnym lekarzem, dobrze się z nim pracuje. Nawet... go polubiłam.

- Bardzo się z tego cieszę. On jest moim jedynym krewnym. Byłbym szczęśliwy, gdyby przejął po mnie praktykę. No ale nie można wymagać od innych, żeby spełniali nasze pragnienia. Zatem pojedziecie dziś na tę farmę?

- Oczywiście.

Wyruszyli dość wcześnie. Dzień był słoneczny, a powietrze niezwykle przejrzyste. W takich chwilach Jan odczuwała prawdziwą radość życia, której żadne problemy nie były w stanie zakłócić. Poza tym była zadowolona, bo miała przy sobie Chrisa.

- Dzwoniłem wczoraj do ciebie kilka razy, ale nikt nie odbierał.

- Pojechałam na wybrzeże do mojej przyjaciółki, która niedługo wychodzi za mąż. Zrobiłyśmy sobie wieczór panieński.

- Omawiałyście kwestię małżeństwa?

Jan wiedziała, że Chris trochę z niej żartuje.

- Naturalnie. Doszłyśmy do wniosku, że jeżeli spotka się właściwego mężczyznę, małżeństwo może być dobrym wyjściem. Starałam się nie podkreślać słowa Jeżeli”.

- To taktownie z twojej strony. Kiedy jest ten ślub?

- Za dwa tygodnie. Zostałam zaproszona z osobą towarzyszącą, o ile taką znajdę.

- A masz już kogoś na oku?

- Zastanawiam się nad wyborem odpowiedniego kandydata. Nie martw się, też jesteś na tej liście.

- To dobra wiadomość. Ale jeszcze ci nie powiedziałem, że kolacja u ciebie była wspaniała.

- Dziękuję - odparła uprzejmie. Pomyślała jednak, że skoro chce, by pewne rzeczy zostały wyjaśnione, to powinna zacząć sama. - Chris, nie byłam do końca sobą. Może to z powodu zmęczenia, może za dużo wypiłam. W każdym razie zachowałam się... głupio. Mam nadzieję, że rozumiesz i po prostu o tym zapomnisz.

- O tym? Chodzi ci o to, że cię pocałowałem?

Starała się zachować spokój.

- Właśnie. Nie wiedziałam, co robię.

- Ja wiedziałem doskonale. I było mi cudownie.

- Chris, usiłuję się pozbierać w nowej sytuacji. Powiedziałeś, że możesz wyjechać. To wytrąciło mnie z równowagi, nawet bardzo. A pocałunek wzbudził we mnie tyle emocji, wspomnień, obaw... Jeszcze nie umiem sobie z nimi poradzić.

- Ale było cudownie, prawda?

- Tak - przyznała z westchnieniem. - Było cudownie. - Po chwili zdała sobie sprawę, że po tym wyznaniu poczuła się lepiej. Dodała więc: - Kiedy cię całowałam, byłam sobą. I chciałam cię nadal całować.

- Jestem szczęśliwy, że to mówisz.

Zapadła chwila ciszy. Jan zastanawiała się nad tym, co powiedziała. Te słowa były w pewnym sensie wyzwalające. A skoro przyznała, że było jej cudownie, to może on znów będzie chciał ją pocałować? Miała nadzieję, że tak się stanie.

Chris pierwszy przerwał milczenie.

- Jak chcesz jechać do tej farmy? Główną drogą?

- Zawsze tak jeżdżę. Jest dalej, ale jedzie się nią szybciej.

- Moglibyśmy tym razem wybrać drogę wzdłuż doliny? Mamy piękny dzień, moglibyśmy podziwiać widoki.

Zesztywniała lekko.

- Dlaczego chcesz jechać drogą wzdłuż doliny?

- Mamy dużo czasu.

- Tylko dlatego?

- A dlaczego ty nie chcesz jechać tamtędy?

- Chris, wiem, że się ze mną droczysz. Trochę mi się to podoba, a trochę nie.

Jednak po kilku minutach jazdy gwałtownie skręciła w boczną drogę. Była kręta i wąska, biegła równolegle do koryta potoku. I było tu kompletnie pusto.

Jan milczała. Zacisnęła palce na kierownicy. Nie patrzyła na krajobraz i wiedziała, że Chris też nie zwraca na niego uwagi. Przyglądał się jej z nieodgadnionym wyrazem twarzy.

Samochód podskakiwał na wertepach, ześlizgiwał się z głębokich kolein. Jechała zdecydowanie za szybko.

- Szybka jazda nie odegna żadnych wspomnień - odezwał się Chris po chwili.

- Skąd wiesz, że chcę je odegnać? Dlaczego chciałeś tu przyjechać?

- Z powodu ciebie. Nie byłem w tym miejscu od sześciu lat, chciałem znowu je zobaczyć. Przyjeżdżałaś tu kiedyś?

- Nigdy. Zawsze jeżdżę główną drogą, bo tak jest szybciej.

- To był jedyny powód? - zapytał spokojnie.

- Oczywiście, że nie! To miejsce budziło we mnie wspomnienia, których usiłowałam się pozbyć. Nie chciałam do nich wracać.

- A teraz?

- Teraz mam dobre wspomnienia. Ale obawiam się powrotu do przeszłości. Boję się, że poczuję do ciebie to samo co wtedy.

- Czy to byłoby takie złe?

- Jestem inna. - Uśmiechnęła się ze smutkiem.

- Tak jak ty. I teraz myślę o przyszłości.

- Ja też.

Czuła się wciąż niepewnie. Stawali się sobie bliscy, a jednocześnie żadne z nich nie było gotowe na zobowiązania. Zastanawiała się, jakie uczucia wywoła w nich widok miejsca, do którego zmierzali.

Spojrzała na wzniesienie i gwałtownie zatrzymała samochód. Z wyciem silnika wjechała w boczną dróżkę, która niemal pionowo pięła się w górę.

- Dlaczego jedziesz tędy?

- Chciałeś odświeżyć wspomnienia. Ja też. Niech to się stanie jak najszybciej. Tą drogą możemy dojechać do samego kamieniołomu.

- Jeżeli przedtem nas nie zabijesz - zażartował. Nie zwalniała, chcąc mu pokazać, że to ona decyduje ale wkrótce zmniejszyła prędkość. Niebawem znaleźli się na miejscu.

Niemal na szczycie wzgórza leżał stary, opuszczony kamieniołom. Jan zatrzymała samochód i zgasiła silnik. Przez chwilę patrzyła w milczeniu przez szybę.

- Chodźmy już - odezwała się wreszcie. - Chcesz przypomnieć sobie, co tam się wydarzyło?

- A ty?

- Nie wiem. Z jednej strony chcę, ale z drugiej trochę się boję. Nie wspomnień, ale tego, co jest teraz.

- Chciałbym chociaż na chwilę przywołać wspomnienia, ale teraźniejszość jest ważniejsza. Chcę tam z tobą pójść, o ile nie będzie to dla ciebie zbyt trudne. Przeżyłem tam najbardziej magiczne chwile swojego życia. I chcę tę magię ocalić. A to się nie uda, jeżeli będziesz smutna albo rozżalona.

W milczeniu patrzyła na błękitne niebo, na szare, porośnięte mchem ściany kamieniołomu. Słyszała śpiew ptaków, czuła na twarzy ciepłe promienie słońca. Spojrzała na Chrisa i znów nie umiała odgadnąć, co się z nim dzieje. Kiedyś jego twarz zdradzała wszystko. Wiedziała jednak, że ich myśli biegną podobnym torem. I poczuła spokój.

- To, co się wtedy wydarzyło, należy do przeszłości. Ale dla mnie to też było magiczne przeżycie.

- Może uda nam się do tego wrócić - rzekł spokojnie. - Każde z nas miało swoje życie, ale mamy też prawo do tych wspomnień. One nadal są obecne. Może ta sama magia czeka na nas w przyszłości.

Te słowa tak ją poraziły, że nie mogła wydobyć z siebie słowa. Tysiące myśli kłębiły się w jej głowie. Nie poruszyła się, więc Chris delikatnie wziął ją za rękę. Potrząsnęła głową. Nie chciała, by jej dotykał, bojąc się, że straci nad sobą kontrolę. Ale po chwili pomyślała: Czemu nie? I sama sięgnęła po jego dłoń.

Wspięli się na szczyt ściany kamieniołomu i dotarli do lasu. Szli wąską, ledwo widoczną dróżką. Żadne się nie odzywało. Jan zauważyła, że ta przygoda rozbudza w niej coraz większe nadzieje na przyszłość.

Po dziesięciu minutach doszli do skraju lasu. Przed nimi rozpościerała się zielona łąka. Zbliżyli się do niewielkiego zagłębienia. Chris spojrzał na nią.

- Tak, to było tutaj - powiedziała, jakby odpowiadając na jego pytanie.

Przysiedli na kamieniach. Uderzyła ją panująca wokół cisza. Żadnego wiatru, żadnego śpiewu ptaków. Jedynie ich głosy.

- Dlaczego mnie tu przyprowadziłeś?

- U Penny zaczęliśmy nowe życie. Musimy jakoś ułożyć sobie przeszłość. Pomyślałem, że dobrze byłoby zacząć właśnie tutaj. - Zamilkł na chwilę.

- Byliśmy wtedy młodzi. Nie mieliśmy pojęcia o życiu.

- Ty chyba miałeś, skoro przyniosłeś paczkę prezerwatyw. - Ku swojemu zdziwieniu nie umiała powstrzymać się od uśmiechu.

Roześmiał się zmieszany.

- To prawda. Parę tygodni wcześniej byłem na wykładzie pewnej pani profesor, która mówiła, że każdy musi być odpowiedzialny za swoje czyny.

- Więc kiedy tu przyszliśmy, postanowiłeś mnie uwieść?

- Uwieść? - Uśmiechnął się niemrawo. - Co za miłe wiktoriańskie słowo. Nie, nie miałem żadnych planów. I myślałem, że to była nasza wspólna decyzja.

- Ty uwiodłeś mnie, a ja ciebie. Pamiętam, że dwa, nie, trzy razy powiedziałeś, że nie musimy tego robić.

1 mówiłeś to poważnie.

- Byłem tak samo przestraszony jak ty - przyznał otwarcie. - Chociaż to nie był mój pierwszy raz. Ale chciałem, żeby z tobą wszystko było tak, jak być powinno.

- Cudownie jest być młodym, prawda? Szkoda, że potem trzeba dorosnąć. - Wyciągnęła się na trawie.

- Potrzebuję teraz chwili spokoju. Muszę pomyśleć.

Tamtego dnia, sześć lat temu, wybrali się na przejażdżkę drogą wzdłuż doliny. Uznali, że pogoda jest zbyt ładna, by spędzać czas w samochodzie, więc zatrzymali się i poszli do kamieniołomu, a potem dalej przez las. Gdy znaleźli się na łące, Chris rozłożył kurtkę, by Jan mogła się na niej położyć. Sam położył się obok. Wtedy też było ciepło, tak samo świeciło słońce. Jan na chwilę przeniosła się w przeszłość. Leżeli obok siebie, ona opierała głowę na jego ramieniu. Przysunął się bliżej i zaczął ją całować. A potem się kochali.

Pamiętała, że było jej cudownie. Pamiętała czułość, jaką jej okazywał, miłość i oddanie.

- Chyba powinniśmy już iść. - Głos Chrisa, choć łagodny, brutalnie przywrócił ją do rzeczywistości. Spojrzała na zegarek. Leżała tak, pogrążona w myślach, ponad piętnaście minut. - Drzemałaś czy wspominałaś?

Była tak zmieszana, że nie wiedziała, co powiedzieć.

- A ty?

- Wspominałem.

- Ja też. Wydawało mi się wtedy, że tak już zostanie na zawsze. Wszystko się zmieniło.

- To prawda - przyznał ze smutkiem. - Ale teraz też wszystko może się zmienić.

- Może.

Zerwał się z miejsca.

- Jan, to już przeszłość! Zła czy dobra, ale przeszłość! Znasz takie powiedzenie: dziś jest pierwszy dzień reszty mojego życia?

Podszedł do niej i zaczął ją całować, długo i namiętnie. Nie zamknął oczu. Miała wrażenie, że tym spojrzeniem dociera do środka jej duszy.

Była zadowolona, mogąc wrócić do zawodowych obowiązków. Kiedy wjechali na podwórze, Doris już na nich czekała. Była bardzo zdenerwowana.

- Widzieliście po drodze Herberta? Zginął. Jan spojrzała na Chrisa.

- Nie. Długo go nie ma?

- Ostatnio często mu się to zdarza. Wystarczy, że spuszczę go z oczu. Czasem włóczył się wokół farmy, ale ostatnio zapuszczał się coraz dalej. A dwa dni temu wrócił z siniakami, bo się przewrócił.

- Kiedy wyszedł? - zapytał Chris spokojnie.

- Jakieś dwie godziny temu. Jak on to zrobił? Pochowałam mu buty, w kapciach nigdy nie wychodził. Gdzie go teraz szukać?

Odruchowo rozejrzeli się wokół. Farmę otaczały wzgórza, wąwozy, lasy, kamieniste pola. Znalezienie Herberta na takiej przestrzeni graniczyło z cudem.

- Może powinniśmy zawiadomić pogotowie górskie? - spytała Jan.

- Jeszcze nie - orzekł Chris. - Zastanówmy się. Doris, czy Herbert miał jakieś ulubione miejsca?

- Tylko w pobliżu. Ale wszędzie byłam już dwa razy.

Chris zmarszczył brwi.

- Osoby z podobnymi zaburzeniami często wracają do dawnych przyzwyczajeń. Uprawiał kiedyś biegi terenowe, tak? Gdzie są jego buty do biegania?

- Nie nosił ich od lat. Schowałam je w szafce... - Doris urwała i pobiegła do domu. Wróciła po chwili. - Znikły! Musiał je wziąć.

- Następne pytanie. Czy miał jakąś swoją ulubioną trasę, kiedy jeszcze biegał?

- Tak. - Doris uśmiechnęła się, rozumiejąc, do czego Chris zmierza. - Zwykle biegał do Moses Crag. - Pokazała ręką na pobliskie wzgórze. - Potem po drugiej stronie, wzdłuż grani, na dół do Haven Woods i wracał do domu. Zajmowało mu to godzinę.

- Mnie to zajmie chyba ze trzy - skrzywił się Chris. Zdjął marynarkę i koszulę i wrzucił je do samochodu. - Jan, zostaniesz z Doris. Pójdę na szczyt i stamtąd się rozejrzę. Mam nadzieję, że wybrał swoją starą trasę. Jeżeli nie, wezwiemy pomoc.

Jan wzięła Doris pod rękę i poprowadziła do domu.

- Nie martw się, na pewno go znajdziemy.

I rzeczywiście, jeszcze przed upływem godziny zobaczyły, jak Chris i Herbert schodzą z Moses Crag. Pogrążeni w rozmowie, z daleka wyglądali na przyjaciół, którzy spotkali się po długim czasie.

- Herbert pobiegł swoją dawną trasą, odpoczywał po drugiej stronie grani - wyjaśnił Chris. - Pogadaliśmy trochę. Ciekawe, czy ze mnie byłby dobry biegacz.

- Musiałby pan zrzucić parę kilogramów - stwierdził Herbert, zerkając na swoje buty. - Nadał mogę w nich biegać.

Jan zauważyła wyraz twarzy Doris. Było jasne, że buty zostaną skonfiskowane.

- Chyba powinien się pan wykąpać - poradził Chris. - A potem pana zbadam.

- Dobrze, doktorze. Miło się z panem rozmawiało. Doris wypchnęła Herberta z pokoju.

- Przy kuchni jest umywalka i ręcznik, gdyby pan chciał skorzystać, doktorze.

- Dziękuję, chętnie. Potem będę mógł się ubrać.

- Praca z tobą nie jest nudna - zauważyła Jan. - Potrafisz znaleźć zaginionego, tropiąc jego buty do biegania.

- Ale udało się - rzekł z uśmiechem.

Kiedy Herbert z pomocą Doris wykąpał się i przebrał w czyste rzeczy, Chris zbadał go, a potem wszyscy usiedli w kuchni przy herbacie. Herbert nie ucierpiał pod czas swojej wycieczki, a nawet minął mu jego zrzędliwy nastrój. Ku zdziwieniu Jan zgodził się pojechać do szpitala na wizytę u specjalisty.

- Pan też tam będzie, doktorze Garrett?

- Oczywiście - zapewnił go Chris.

- Zapamiętaj sobie, Herbert - zaczęła Doris surowo. - Jeżeli jeszcze raz gdzieś powędrujesz, powieszę ci na szyi krowi dzwonek. Przynajmniej będę wiedziała, gdzie cię szukać.

Herbertowi spodobał się ten pomysł. Co dziwne, Chris również go podchwycił.

- Są takie specjalne nadajniki, które pozwalają zlokalizować konkretną osobę - powiedział szeptem do Jan.

- Zakładają je przestępcom. Ale... dlaczego nie? Doris uznała, że czas już zabrać Herberta do łóżka.

Przechodząc obok okna, zauważyła, że ktoś biegnie w kierunku farmy.

- Jakiś turysta. Chyba jest zdenerwowany. Coś krzyczy i macha do nas.

- Zajmij się Herbertem, a my zobaczymy, co się dzieje.

Oboje z Jan wyszli na podwórze. Po paru chwilach obok nich pojawił się młody, może siedemnastoletni chłopak. Jan zauważyła, że jego ekwipunek był nowy i kosztowny.

- Pomocy! Harry spadł, jest ranny, boję się, że...

trzeba wezwać pogotowie. On chyba umiera. - Oparł się o ścianę, z trudem łapiąc oddech.

- Spokojnie, zaraz się tym zajmiemy - oznajmił Chris. - Jestem lekarzem, a ta pani jest pielęgniarką. Mamy sprzęt medyczny. Jak się nazywasz i co się stało?

To podziałało na chłopaka uspokajająco.

- Nazywam się James Baker, a mój przyjaciel Harry Lang. Poszliśmy w góry, żeby się powspinać. Zaraz obok tego rumowiska. - Pokazał ręką miejsce. - Nie mieliśmy liny. Harry spadł, coś sobie zrobił w głowę i ma chyba złamaną nogę.

Jan spojrzała znacząco na Chrisa. Oboje wiedzieli, że to mogą być poważne obrażenia. Doris wyszła właśnie z domu i słyszała koniec rozmowy. Od razu zrozumiała, co się dzieje.

- Ja się nim zajmę, a wy róbcie, co uważacie za stosowne.

Jan wyjęła telefon.

- Zadzwonię do pogotowia. Niedługo tutaj dotrą, a wtedy...

- Nie - zaprotestował Chris. Widziała, że już podjął decyzję. - Czekanie na nich potrwa długo. Pójdziemy sami. W samochodzie mamy potrzebny sprzęt, nawet nosze. Ten chłopak może być ciężko ranny. Czas jest na wagę złota.

Wiedziała, że ma rację, ale...

- Jesteś pewien? Oni są do tego lepiej przygotowani.

- Zajmowałem się wieloma podobnymi wypadkami. Pójdziemy po niego, a jeżeli okaże się to konieczne, zadzwonimy do pogotowia albo po karetkę.

Jan patrzyła na niego zdziwiona i zirytowana. To nie był dawny Chris, gotów omawiać ze wszystkimi swe decyzje. Ten mężczyzna wie, co robi, i nie zamierza z nikim dyskutować.

- Możesz popełnić błąd. Tak jak kiedyś w podobnych okolicznościach - rzekła i natychmiast pożałowała swych słów.

Chris zbladł.

- To prawda - przyznał. - I być może znów popełnię błąd. Dobrze, że mi o tym przypomniałaś. Mimo to bierzemy sprzęt i ruszamy.

Więcej z nim nie dyskutowała.

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Posuwali się w poprzek wzniesienia. Pogoda nadal była piękna, ale nastrój Jan się pogorszył. Była zła na cały świat. Na wspinacza, który spadł ze skały, na Chrisa, ale przede wszystkim na siebie. Jej uwaga była zupełnie niepotrzebna. Jak mogła być tak głupia!

Chwyciła Chrisa za ramię i zmusiła, by się zatrzymał.

- Przepraszam. To, co powiedziałam, było niesprawiedliwe. Nie chciałam cię zranić, ale to zrobiłam. Zraniłam także siebie.

- W porządku. - Pochylił się i pocałował ją delikatnie w czoło. - Po prostu musimy się do siebie od nowa przyzwyczaić. Chodźmy.

Szli dalej w milczeniu. Jan była zadowolona, że Chris się nie odzywa. Za bardzo zaprzątały ją własne myśli.

Znaleźli Harry'ego u podnóża skały. Był półprzytomny, ale dzięki temu nie cierpiał z powodu bólu. Ranę na głowie miał przewiązaną chustką. Jego noga była skręcona pod nienaturalnym kątem.

- Harry, wszystko będzie dobrze. Jestem lekarzem, a Jan jest pielęgniarką. Zaraz będziesz bezpieczny.

Jan wiedziała, że takie uspokajające słowa są dla rannego bardzo ważne. Chris odchylił chustkę i przyglądał się z uwagą ranie. Delikatnie zbadał kości czaszki.

- Mogło być gorzej. - Westchnął z ulgą. - Załóż mu opatrunek, a potem zadzwoń po karetkę. Trzeba go będzie zabrać do szpitala.

Znów pochylił się nad Harrym. Musiał sprawdzić, czy chłopak nie ma innych obrażeń.

- Moja głowa - wymamrotał Harry. - No i noga. Strasznie boli, nie mogę wytrzymać.

- Zaraz coś poradzimy, jeszcze chwila.

Jan wyjęła nożyczki i obcięła nogawkę spodni. Potem ostrożnie zdjęła but. Ucisnęła jeden paznokieć. Zrobił się biały, ale normalny kolor nie wrócił natychmiast, gdy zwolniła ucisk. Spojrzała na Chrisa.

- Słabe ukrwienie naczyń włosowatych.

To była zła wiadomość. Chris badał nogę, starając się wyczuć, w którym miejscu jest złamana.

- Wielokrotne złamanie zamknięte - stwierdził wreszcie. - I poważne krwawienie do tkanek. Musimy nastawić złamanie i włożyć nogę w szynę.

- Teraz? Nie lepiej poczekać na karetkę?

- Potem może być za późno. Jeżeli nie poprawimy krążenia w naczyniach włosowatych, chłopak straci nogę.

- Ale nastawienie takiego złamania...

- Już to robiłem za granicą. Rybakom często zdarzały się podobne wypadki, kiedy noga dostała się pomiędzy burtę a nabrzeże w porcie.

- Dobrze. Dam mu najpierw zastrzyk z morfiny. Jaką dawkę? - Jan sięgnęła po strzykawkę.

Nigdy nie nastawiała złamanej kończyny, ale słuchała instrukcji Chrisa i starała się skoncentrować. Wreszcie udało im się wyprostować nogę i przywrócić jej normalną długość. Ostrożnie założyli szynę, sprawdzili, czy krążenie w naczyniach włosowatych wraca do normy.

- Zniesiemy go teraz do karetki - oznajmił Chris.

Kiedy dotarli na farmę, okazało się, że największym problemem było przekonanie Doris, że Harry nie powinien nic jeść.

- Niech chociaż wypije trochę herbaty - upierała się.

- Jest nieprzytomny i nie wolno mu nic dawać - tłumaczyła Jan. - Poza tym po przyjeździe do szpitala dostanie ogólne znieczulenie.

Nie mogli nic więcej dla niego zrobić. Ułożyli go na noszach w kuchni, okryli kocem i obserwowali. Drugi chłopak, James, patrzył na nich z lękiem.

- Dużo się już wspinaliście? - zagadnął go Chris.

- Nie. Właściwie to był pierwszy raz. Przyglądaliśmy się tylko wspinaczom i uznaliśmy, że to fajna zabawa. Postanowiliśmy sami spróbować.

- A zauważyliście, że oni mieli liny oraz sprzęt?

- No tak.

- A wy co? Tak po prostu chcieliście się wspiąć na skałę? Masz z tego jakąś nauczkę?

- Że trzeba się wcześniej przygotować - odparł James zawstydzony. - Pójść na jakiś kurs.

- Dobry pomysł. Wtedy nie będziesz musiał siedzieć i zastanawiać się, czy twój przyjaciel straci nogę.

James zbladł i z trudem przełknął ślinę.

- Chyba za ostro go potraktowałeś. I tak jest zdenerwowany - szepnęła Jan.

- To jest najlepszy moment, żeby się czegoś nauczył. Lepiej zapamięta.

- Może masz rację. - Ten nowy Chris jest bardziej twardy i stanowczy. Nawet jej się to podobało.

Czekając na karetkę, Chris robił szczegółowe notatki dla lekarza w szpitalu. Oddał je potem ratownikowi.

Gdy karetka odjechała, pożegnali się z Doris, która nie kryła zadowolenia, że w jej spokojnym życiu wydarzyło się coś tak ekscytującego. Wreszcie mogli ruszyć w drogę powrotną do domu.

- Zadzwonisz do szpitala, żeby zapytać o Harry'ego?

- Oczywiście. Ale jestem pewien, że od razu zabrali go na ortopedię.

Milczeli do czasu, gdy znaleźli się na głównej drodze.

- Mieliśmy dzisiaj ciężki dzień - zaczęła Jan z wahaniem - ale może wpadłbyś wieczorem na kolację? Mam jeszcze trochę pracy w domu, więc nie będzie nic specjalnego, po prostu zwykłe kanapki. Na przykład około dziesiątej.

Spojrzał na nią z uwagą.

- Chętnie. Czy jest jakiś szczególny powód?

- Nie. - Wzruszyła ramionami. - Byliśmy w pracy, a teraz chciałabym po prostu pogadać. Taki wieczór bez planów. Wciąż nie wiem, co czuję i co myślę.

Odpowiedział dopiero po dłuższej chwili:

- Chyba domyślam się, co znaczy wieczór bez planów. Cieszę się, że się zobaczymy.

Nagle uśmiechnął się szeroko.

- Myślisz, że mógłbym cię znowu pocałować?

- Nigdy nie wiadomo, kiedy szczęście się do ciebie uśmiechnie. - Poczuła przypływ zadowolenia, ale starała się tego nie okazać. Znów się zobaczą. Znów będą sami. On planuje wyjazd do Bangladeszu, ale ona nie zamierza rezygnować.

Chris patrzył przez okno na góry skąpane w wieczornym słońcu. Przywykł do zupełnie innego, równinnego krajobrazu. Wydawało mu się, że ma dość gór, ale ostatnio to się zaczęło zmieniać.

Postanowił nie myśleć o nowej ofercie pracy, lecz o czekającym go wieczorze. Lubił być z Jan. Ostatnio spędzali ze sobą dużo czasu. Chodzili po górach, spierali się, zajmowali pacjentami. Pocałował ją, a nawet... Czekał na ten spokojny „wieczór bez planów”. Chciał po prostu usiąść przy niej, patrzeć na nią. Czy pocałuje ją na koniec? Uznał, że nie musi teraz decydować.

Wyszedł z domu tak, by być u niej punktualnie o dziesiątej. Zabrał ze sobą butelkę czerwonego wina. Po drodze pomyślał, że dla niej spokojny wieczór może oznaczać coś zupełnie innego. Czego tak naprawdę się po nim spodziewała? Poczuł lekkie zdenerwowanie.

Otworzyła mu drzwi niemal natychmiast. Serce zabiło mu mocniej. Miała na sobie cienką bluzkę i bawełniane spodnie, podkreślające jej sportową, ale bardzo kobiecą sylwetkę. Nie wiedział, czy ma ją pocałować na powitanie, tak po prostu, w policzek. Zrezygnował jednak z tego pomysłu. Na razie pocałunek może okazać się wejściem na pole minowe. Może później...

Usiedli na kanapie z kieliszkami wina.

- Dzwoniłeś do szpitala? Jak się czuje Harry?

- Dobrze. Przewieźli go na ortopedię i od razu operowali. Rozmawiałem z chirurgiem. Dobrze zrobiliśmy, nastawiając złamanie. Po rehabilitacji nie powinien nawet utykać. A mógł stracić nogę.

- To ty podjąłeś słuszną decyzję. Wzruszył ramionami.

- Dobrze, że ze mną byłaś.

- Świetnie sobie radzisz w takich przypadkach.

- Zebrałem sporo doświadczeń.

- I wiesz, jak postępować z ludźmi.

- Nauczyłem się.

- Jesteś inny niż sześć lat temu.

- Jestem starszy i cięższy, może też mądrzejszy i nie tak beztroski.

- A o co chodzi z tym, że przestałeś lubić góry? Przecież widziałam, jak patrzyłeś na szczyty, kiedy wysiadłeś z samochodu. Dawne uczucia wróciły?

- Chyba tak - przyznał. - Kiedy myślę o górach, myślę o tobie. A kiedy myślę o tobie...

- Niech zgadnę - przerwała mu. - Myślisz o górach. Naleję ci jeszcze wina. I przyniosę z kuchni coś do jedzenia.

Udawanie, że są jedynie przyjaciółmi, wydawało jej się niemal zabawne. Ale chodziło jej o coś więcej. Czy Chris naprawdę myśli, że znowu wyjedzie na sześć lat? Ona musi mu pokazać, że jest parę powodów, dla których warto zostać w Anglii.

Wróciła do salonu z kanapkami, miseczkami orzeszków oraz chipsów i postawiła je na stole.

- Myślałeś już o tej nowej ofercie pracy? Wracasz za granicę? - spytała, starając się, by zabrzmiało to obojętnie.

Spojrzał na nią uważnie.

- Mam miesiąc na podjęcie decyzji. Ale muszę przyznać, że Anglia coraz bardziej mnie pociąga.

Na miłość boską, dlaczego?! Nie śmiała jednak o to go zapytać.

- Kiedyś chciałeś zostać lekarzem rodzinnym. Czemu zmieniłeś zdanie?

- Zdałem sobie sprawę, że byłem za młody - zaczął z namysłem. - Lekarz rodzinny musi być dojrzały, bo zajmuje się nie tylko leczeniem, ale też wspieraniem pacjentów, doradzaniem im. Ja byłem dobrze wykształcony, ale nic o życiu nie wiedziałem.

- Ale z tego, co mi opowiadałeś, wynika, że teraz wiesz więcej. Wuj byłby szczęśliwy, gdybyś został jego wspólnikiem.

Chris uśmiechnął się.

- Jeszcze mi tego nie zaproponował. Ale nietrudno zgadnąć, że na to liczy. I muszę przyznać, że...

Rozległ się dzwonek do drzwi. Spojrzała na zegarek. To nie pora na wizyty.

- Chcesz, żebym ja otworzył? - zapytał. Potrząsnęła głową, ale i tak wyszedł za nią do przedpokoju.

- Czy rozmawiam z siostrą Jan Fielding? Czy to może jest doktor Garrett?

Jan patrzyła na gościa z roztargnieniem, jej myśli były wciąż daleko stąd. Czego ten mężczyzna chce? Nie widzi, że ona jest teraz zajęta?

- Tak, to my - odezwał się Chris. - Co pana tu sprowadza?

Jan przyjrzała mu się uważniej. Był wysoki, nosił wąsy. Jego garnitur kosztował więcej, niż wynosi jej miesięczna pensja.

- Czy moglibyśmy porozmawiać? Wiem, że pora jest dość późna, ale to tylko parę słów. Zapewniam, że nie jestem żadnym komiwojażerem.

Chris uśmiechnął się i wyciągnął rękę na powitanie.

- Już wiem, Harry to pański syn. Jesteście do siebie bardzo podobni.

W tym momencie Jan też zauważyła podobieństwo.

- Proszę, niech pan wejdzie. Może wypije pan z nami kieliszek wina? Ma pan za sobą ciężki dzień.

- To prawda - odparł mężczyzna, ściskając im ręce. - Na szczęście wszystko dobrze się skończyło. Chciałbym wam bardzo podziękować. A jeżeli chodzi o wino, to zachowałem się trochę jak nastolatek, który idzie na imprezę. Przyniosłem swoje. - Mężczyzna uniósł butelkę szampana. - Czy zrobicie mi tę przyjemność i wypijecie ze mną?

Jan nie znała się na szampanie, ale Chris aż otworzył szeroko oczy, widząc naklejkę.

- Zaprowadź gościa do salonu - zwróciła się do Chrisa - a ja przyniosę kieliszki.

Postawiła kieliszki na stoliku, a Chris z wprawą otworzył butelkę i rozlał trunek.

- Henry, lord Grayleigh - przedstawił się mężczyzna. - Dziś uratowaliście nogę mojego najstarszego syna, a być może nawet jego życie.

Jan aż zamrugała powiekami. Słyszała o nim, ale nigdy dotąd go nie widziała. Był największym właścicielem ziemskim w okolicy, wielu farmerów dzierżawiło jego grunty. Miał duże zasługi dla lokalnej społeczności. Budował tanie domy, które sprzedawał jedynie miejscowym, zachęcając ich w ten sposób do pozostania na wsi, wspierał miejscowe szkoły. A oni uratowali jego syna!

- Dzwoniliśmy, żeby zapytać, jak on się czuje.

- Jadę prosto ze szpitala. Ortopeda mówi, że gdybyście nie nastawili nogi, skutki mogłyby być tragiczne.

Chris wzruszył ramionami.

- Nic wielkiego. Po prostu byliśmy na miejscu i zrobiliśmy, co było w naszej mocy.

- Wiedziałem, że coś takiego usłyszę. Mimo wszystko... - Henry podał im kieliszki i wzniósł toast.

- Siostro Fielding i doktorze Garrett - zaczął oficjalnie. - Dziś uratowaliście mojego syna. Nie wyobrażam sobie życia bez niego, choć przyznaję, że życie z nim stwarza czasem problemy. Składam wam podziękowania w imieniu swoim, mojej żony i oczywiście Harry'ego. Wasze zdrowie.

Jego głos nieco zadrżał. Jan zauważyła, że był wzruszony. Wypiła łyk szampana, a potem następny. Smakował zupełnie inaczej niż hiszpańskie wino musujące, które czasem piła i które bardzo lubiła.

- Dzwoniłem do pańskiego wuja, żeby dowiedzieć się, jak mogę was znaleźć - wyjaśnił lord Grayleigh.

- Dał mi wasze adresy, a ponieważ pana nie było w domu, więc przyjechałem tutaj. Miałem szczęście zastać was oboje. Jesteście tylko kolegami z pracy, czy...

- Kolegami z pracy - odparła pospiesznie Jan. Przemknęło jej przez myśl, że być może powinna dodać: „Przynajmniej na razie”.

- I dobrymi przyjaciółmi - dorzucił Chris.

- Rozumiem. Pani jest stąd, prawda? I nie zamierza pani wyjeżdżać?

- Urodziłam się tutaj, tu jest mój dom.

- To dobrze. Pański wuj niedługo odchodzi na emeryturę. Czy zostanie pan z nami?

Jan poczuła bolesny skurcz, widząc, że Chris przecząco kręci głową.

- Nie wiem. Dostałem propozycję pracy za granicą, bardzo interesującą. Może wyjadę do Bangladeszu.

- Do Bangladeszu? No cóż...

Jan z trudem powstrzymała się od śmiechu, widząc brak entuzjazmu lorda dla tego pomysłu.

Gawędzili jeszcze przez chwilę, wreszcie lord Grayleigh wstał, by się pożegnać.

- Wiem, że proponowanie zapłaty byłoby niestosowne, ale może mógłbym jakoś się odwdzięczyć...

- Oczywiście - podchwycił Chris. - Nasze pogotowie górskie nieustannie boryka się z brakiem funduszy.

- Znakomity pomysł! Macie może numer konta albo telefon do skarbnika?

Jan podała mu kartkę z potrzebnymi informacjami. Lord uścisnął im na pożegnanie dłonie.

- Jestem pewien, że się jeszcze spotkamy. Doktorze Garrett, mam nadzieję, że mimo wszystko pan zostanie.

Odprowadzili go na podjazd, gdzie czekała duża, ciemna limuzyna z szoferem. Lord Grayleigh nie mógł przecież podróżować inaczej.

Wrócili do domu i dokończyli szampana, omawiając wydarzenia minionego dnia. Wreszcie Chris podniósł się, mówiąc:

- Już późno. Chyba powinienem iść do domu.

Spojrzeli na siebie, niemal odgadując swoje myśli. To Jan podjęła decyzję. Jeszcze nie teraz. Może wkrótce.

Odprowadziła go jednak do drzwi. Pocałował ją i znowu poczuła to samo co ostatnim razem.

- I co my teraz zrobimy? - zapytała. - Dajesz mi coś, z czego nie umiałabym zrezygnować.

Przez chwilę szukał odpowiednich słów.

- Nie wiem, co zrobimy. Ale musimy wkrótce coś postanowić.

- Pocałuj mnie jeszcze raz, zanim zaczniesz myśleć.

ROZDZIAŁ SIÓDMY

Po wyjściu Chrisa rozebrała się, wzięła kąpiel i jak zwykle zrobiła sobie filiżankę gorącej czekolady, którą wypiła, siedząc na kanapie. Położyła się spać, ale wtedy wróciły wszystkie wątpliwości.

Co powinna zrobić? Wiedziała już, że przez te wszystkie lata źle Chrisa oceniła. Wydawało jej się, że teraz mogliby się do siebie zbliżyć i... Ale on wraca do Bangladeszu! Przewracała się z boku na bok, poprawiała poduszki, nie mogła jednak zasnąć.

Ten wieczór był bardzo miły. Liczyła trochę, że uda jej się wysondować go, dowiedzieć, co do niej czuje. Ale się nie udało. Wizyta lorda Grayleigha nie pozwoliła im skupić się na poważnych sprawach.

Sen wciąż nie przychodził, więc wstała i wyjrzała na dwór. Było ciemno, ale niebo na wschodzie zaczynało się już lekko rozjaśniać. Uznała, że to najlepsza pora, by spotkać się z duchami przeszłości.

Przeszła do gościnnej sypialni i otworzyła szufladę komody. Spod złożonego koca wyjęła teczkę z papierami. Przez długi czas zaglądała tu dwa albo trzy razy w tygodniu. Teraz uświadomiła sobie, że ostatnio miała ją w ręku ponad miesiąc temu.

Usiadła przy kuchennym stole. Wyjęła z teczki wycięty z gazety artykuł. „Śmierć w górach” - głosił tytuł. Obok było zdjęcie jej ojca. Silny, uśmiechnięty mężczyzna na tle wzgórz, które kochał. Znała ten artykuł niemal na pamięć. Kilka szczegółów z życia ojca: że był miejscowym farmerem, powszechnie szanowanym, że współtworzył zespół górskiego pogotowia. Że osierocił córkę Janice. Był też krótki opis okoliczności jego śmierci i wniosek z policyjnego dochodzenia: nieszczęśliwy wypadek.

Czekała, aż w jej umyśle pojawi się dobrze znany obraz. Najpierw twarz ojca, martwa i nieruchoma. Potem twarz Chrisa, dużo młodsza niż teraz, pełna przerażenia i rozpaczy. Ale obraz nie nadchodził.

Uśmiechnęła się do siebie; Teraz już wie na pewno, że rozliczyła się z przeszłością. Może myśleć o przyszłości z Chrisem. Ostrożnie zamknęła teczkę, wiedząc, że nie będzie zaglądać do niej przez długi czas. Wróciła do łóżka i natychmiast zasnęła.

Następnego wieczoru Chris znowu przyszedł do niej na kolację. Cieszyło ją to. Czuła się dobrze w jego towarzystwie. To była nowa więź, dwojga dorosłych ludzi.

Znów siedzieli na kanapie w salonie, tym razem pijąc herbatę, a nie wino.

- Nie mówiłeś mi jeszcze o swojej pracy za granicą - zagadnęła Jan. - Spełniła twoje oczekiwania?

- Nie do końca - odparł. - Kiedy wyjeżdżałem, byłem młodym idealistą, chciałem zrobić coś dobrego. Ale szybko okazało się, że to, co mogę zrobić, jest niczym w porównaniu z tym, czego zrobić nie mogę.

- Więc zawiodłeś się?

- Też nie. Uratowałem wielu ludziom zdrowie, a nawet życie. Ale czasem przytłaczał mnie ogrom tamtejszych problemów. Kiedy jechaliśmy w rejon jakiejś katastrofy, często nie mogłem nic przełknąć, wiedząc, że niedaleko są ludzie, którym to jedzenie mogłoby uratować życie.

- Musiało ci być ciężko. I co robiłeś?

- Jadłem mimo wszystko. Przekonywałem siebie, że muszę żyć, żeby nieść pomoc innym.

- Rozumiem. Ale praca tam musiała też mieć przyjemne strony.

- Krajobrazy są niezwykle piękne, zwłaszcza wcześnie rano, kiedy nad wodą unosi się mgła. Wiem, że lubisz góry, ale równiny też mają swój urok.

- Wierzę ci na słowo. - Była coraz bardziej odprężona.

- W niedzielę wybieram się na wycieczkę. Słyszałem o pewnym miejscu, gdzie jest dużo wody i nie ma wzniesień. Może pójdziesz ze mną?

- Ale podobno pogoda ma się popsuć. Ma być pochmurno i mglisto, może nawet spadnie deszcz - zaprotestowała.

- Tym lepiej. Mgła i równiny to bardzo dobre połączenie.

- Ale gdzie chcesz mnie zabrać?

- Przekonasz się. Nie pożałujesz.

Czuła, że ogarniają senność. Poprzedniej nocy mało spała, potem miała męczący dzień w pracy. Uznała, że może na chwilę przymknąć oczy. Chris mówił coś o polach ryżowych, jego słowa docierały do niej coraz mniej wyraźnie. Resztką świadomości zauważyła, że Chris ją obejmuje. Poczuła się z tym dobrze. Opowieść o polach ryżowych była naprawdę bardzo interesująca...

Kiedy się ocknęła, było ciemno. Ramię Chrisa nadal ją obejmowało. Czuła zapach jego wody po goleniu, bliskość oddechu, ciepło. W jej ciele pojawiły się doznania, których od dawna nie czuła. Bardzo przyjemne doznania.

W półśnie, mrucząc coś niewyraźnie, wyciągnęła rękę, objęła go i przyciągnęła do siebie. Jeszcze się nie obudziłam, powtarzała sobie, nie wiem, co robię, więc nie muszę myśleć o konsekwencjach.

Chris ją pocałował, najpierw lekko i delikatnie, jakby czekał na jej reakcję. Nie oddała pocałunku, ale było oczywiste, że nie ma mu tego za złe. Przytulił ją mocniej, jej wargi rozchyliły się. Kiedy poczuła jego bliskość, jego pożądanie, nie umiała mu się oprzeć.

Było im niewygodnie w tej pozycji, więc pomyślała, że równie dobrze może się położyć. Uniosła nogi i wyciągnęła je na kanapie. Kiedy ją znowu pocałował, była kompletnie rozbudzona, ale nie myślała już o konsekwencjach. Najważniejsza była teraźniejszość. Czuła jego rękę pod bluzką, jego dotyk na swojej skórze. To, co się miało wydarzyć, wydawało się nieuchronne. Nie planowała tego, nie podjęła żadnej świadomej decyzji, ale czuła się szczęśliwa.

Zauważyła, że ich koszule znalazły się na podłodze, że na jej pocałunki Chris odpowiadał z równą pasją. Pomyślała, że może powinni pójść na górę do sypialni. Dopiero po dłuższej chwili dotarło do niej, że dzwoni telefon. Próbowała nie zwracać na niego uwagi. Kiedy się poruszyła, Chris objął ją mocniej.

- Niech dzwoni. Nie ma nas dla nikogo.

Oboje jednak wiedzieli, że późny telefon może oznaczać wezwanie do wypadku. Jan wstała z kanapy, podniosła bluzkę i zarzuciła ją sobie na ramiona. Wydawało jej się nieprzyzwoite, by pielęgniarka odbierała telefon w niekompletnym stroju.

- Halo, tu Penny. Dopiero odebrałam twoją wiadomość. Przepraszam, że tak późno, ale byłam w szkole. Nie przeszkadzam? Mam nadzieję; że nie wyrwałam cię z łóżka?

Jan uśmiechnęła się, patrząc na Chrisa.

- Nie, nie byłam jeszcze w łóżku. Dzwoniłam, bo chciałam zapytać, czy będziesz jutro w domu przed południem. Chętnie bym do ciebie wpadła.

- Będę dopiero po lunchu. Może zajrzałabyś na herbatę?

- Nie mogę, mam parę wizyt. Przyjadę wieczorem, koło ósmej.

- No to do zobaczenia. - Penny odłożyła słuchawkę.

Chris nie ruszył się z kanapy. Usiadła obok niego i wzięła za rękę.

- Prawie...

- Tak. - Kiwnął głową. - Bardzo tego chciałem, tak samo jak ty. Może teraz...

- Wybacz mi, ale nie mogę. Wróciły dawne obawy. Kiedy to się stanie, chciałabym być pewna paru rzeczy.

- Rzeczy? - Jego głos był poważny, ale dźwięczały w nim żartobliwe nuty.

- Mam na nadzieję, że nie jesteś na mnie zły? Podniósł jej dłonie do ust i pocałował.

- Jak mogę być na ciebie zły?

- Bardzo tego chciałam, ale nauczyłam się ukrywać uczucia. Gdyby Penny nie zadzwoniła... Nie żałowałabym. Ale teraz znów coś we mnie mówi, że powinnam być rozsądna, że nie mogę się narazić na kolejne rany. Przecież chcesz wyjechać. Nie zniosłabym tego. Rozumiesz?

- Rozumiem.

Słyszała smutek w jego głosie, ale wiedziała, że naprawdę ją rozumie. To nagłe rozstanie musiało być dla niego bolesne, tak samo jak dla niej, ale tym bardziej podziwiała go za to, że umiał się opanować.

- Mam już iść? - zapytał, gdy milczenie stało się już trudne do zniesienia.

Bardzo chciała go zatrzymać, ale na szczęście przeważył głos rozsądku.

- Tak będzie lepiej. Przepraszam, że cię sprowokowałam.

- Nie wiem, kto kogo sprowokował. - Włożył koszulę i sięgnął po marynarkę. - Czy nadal jesteśmy umówieni na niedzielę? - Uśmiechnął się z rozbawieniem i dodał: - Będzie mokro, zimno i będziemy na dworze.

- Zatem nic nam się nie przydarzy. - Też się uśmiechnęła. - Dobranoc, Chris.

- Dobranoc.

Nie drgnęła, gdy wychodził. Usłyszała lekki trzask zamykanych drzwi, odgłos ruszającego samochodu. Przez dziesięć minut siedziała nieruchomo, próbując zrozumieć, co się z nią dzieje i czego tak naprawdę chce. Nie umiała znaleźć odpowiedzi na te pytania, więc poszła spać.

- Chińczycy mówią, że jeśli uratujesz czyjeś życie, to jesteś za to życie odpowiedzialna i musisz się tą osobą opiekować - powiedziała Penny, nalewając herbatę. - Słyszałaś o tym?

- Tak - przyznała Jan. - Ale wtedy lekarze i pielęgniarki musieliby mieć bardzo dużo podopiecznych. Dlaczego o tym mówisz?

Siedziały z Penny na ganku, pijąc herbatę i rozkoszując się ciepłem letniego wieczoru.

- Kiedy byłaś tu ostatnio z Chrisem, zaryzykowałam i wtrąciłam się w wasze sprawy. Chciałabym wiedzieć, czy dobrze zrobiłam. Miałam wtedy rację?

- Tak - przyznała Jan po chwili. - Byliśmy zszokowani, ale chyba oboje potrzebowaliśmy wstrząsu.

- Chyba tak. Na szczęście ludzie uczą się na błędach. Jak wam się teraz układa?

- Bardzo dobrze. Zamknęliśmy przeszłość i nie chcemy do niej wracać. Ale mamy przed sobą długą drogę. Jesteśmy innymi ludźmi. Musimy się na nowo odnaleźć. Poza tym jest jeden problem. Chris dostał propozycję pracy, o której marzył.

- Nie wyjechałabyś z nim?

- Tego mi nie zaproponował. Ale chyba wie, że prędzej czy później żałowałabym tej decyzji i miałabym do niego pretensje.

- Jesteś dorosła - zauważyła Penny. - Kochasz go? Jan zastanowiła się. Chciała być szczera wobec siebie i wobec Penny.

- Mogłabym go pokochać. I wiem, że on mógłby pokochać mnie. Ale tego nie mówi.

Penny wstała z krzesełka.

- Nalej sobie jeszcze herbaty. Chcę ci coś pokazać. - Jej głos był oschły i Jan zastanawiała się, czy przypadkiem jej czymś nie uraziła.

Penny wróciła po kilku minutach, niosąc stary, oprawiony w skórę album ze zdjęciami.

- W latach pięćdziesiątych uczyłam się w szkole pielęgniarskiej w Sheffield. Potem podjęłam tutaj pracę. To są moje zdjęcia z tamtych czasów.

Jan patrzyła na nią z ciekawością.

- Dlaczego mi ich wcześniej nie pokazałaś?

- Zobacz, a będziesz wiedziała.

Jan otworzyła album. Na białoczarnych zdjęciach widać było dużo młodszą Penny.

- To ja w bikini na plaży w Scarborough. Przyznam, że byłam nieco zdenerwowana.

- Wyglądasz tu bardzo seksownie - zauważyła Jan.

- Chyba tak. - Penny roześmiała się. - W ogóle byłam bardzo towarzyska.

Jan przewracała kolejne kartki.

- A kim jest ten mężczyzna? Ten, za którym siedzisz na motocyklu.

- Nazywał się David Miller, był lekarzem. Chodziliśmy ze sobą przez dwa lata. Kiedy zdałam końcowe egzaminy, poprosił mnie o rękę. Mieliśmy zamieszkać w Sheffield. Ale ja uważałam, że jest za wcześnie na małżeństwo. Wróciłam do rodziców. Obiecał, że do mnie przyjedzie. Zginął po drodze w wypadku.

Jan nie umiała powstrzymać łez.

- Penny, bardzo ci współczuję. Często oglądałaś te zdjęcia?

- Tak, ale nikomu ich nie pokazywałam.

Jan pomyślała o swojej teczce z dokumentami, schowanej w komodzie w sypialni, i zadrżała.

- Nie bez przyczyny pokazałaś mi je teraz, prawda?

- Prawda. Ja nie miałam drugiej szansy. Ty ją masz.

- Typowa pogoda w tych stronach. Można być pewnym jedynie tego, że będzie padać, kiedy zaplanujesz sobie wycieczkę - zauważyła Jan, naciągając mocniej kaptur.

Był niedzielny poranek. Stali na plaży w Arnside, patrząc na rozciągające się przed nimi łachy piasku i rozlewiska zatoki Morecambe.

- Miasteczko jest gdzieś tam, we mgle - ciągnęła Jan. - Mam nadzieję, że do niego trafimy.

Teraz jednak ląd był niewidoczny. Wokół stały niewielkie grupki ludzi, razem może kilkadziesiąt osób. Na znak przewodnika ruszyli przed siebie.

- Czytałem wcześniej o tym przejściu przez zatokę - opowiadał Chris. - Już kilkaset lat temu byli tu przewodnicy, którzy pokazywali drogę. Samodzielna wyprawa grozi śmiercią.

- Zawsze mówiłam, że nie warto żałować pieniędzy na przewodnika.

Ruszyli przez rozlewiska. Był to dziwny spacer, bo większość czasu brodzili w wodzie. Szli boso, nogawki spodni zawinęli aż do kolan. Czasem trafiali na łachy suchego piasku.

Przewodnik kilkakrotnie zatrzymywał się, by się upewnić, czy podążają właściwą drogą albo czy piasek przed nimi nie jest niebezpiecznie grząski. To właśnie podczas jednej z takich przerw Jan rozejrzała się uważniej dookoła. Stali niemal po kolana w wodzie, mżył drobny deszcz, linia brzegowa ginęła we mgle.

- Podoba ci się? - zapytał Chris.

- Bardzo. Przede wszystkim dlatego, że tu jest tak inaczej. Nie wiem tylko, co bym czuła, gdybym widziała taki krajobraz każdego dnia.

- Może się wydawać nieco monotonny - przyznał Chris. - Ale potem się przyzwyczajasz.

Wkrótce pojawił się przed nimi niewyraźny zarys lądu i niedługo dotarli do miasteczka. Po wędrówce przez kompletne pustkowie widok domów, sklepów i ogródków robił niesamowite wrażenie.

Gdy wrócili do samochodów, zatrzymali się jeszcze na chwilę, patrząc na rozległą przestrzeń wody i piasku.

- Dlaczego mnie tu przyprowadziłeś? - zapytała.

- Chyba chciałem pokazać ci coś, co przez długi czas było częścią mojego życia.

- W takich miejscach głębiej odczuwa się samotność. Byłeś tam samotny?

- Nie. Raczej samowystarczalny.

- To zrozumiałe.

Stali obok siebie, wciąż patrząc na horyzont.

- A teraz trudno mi jest otworzyć się przed ludźmi - mówił dalej Chris. - Powiedzieć, co czuję i myślę. Czasem nawet sam nie umiem rozeznać się we własnych uczuciach. Nauczyłem się odcinać od emocji. To chroni przed bólem.

- To się zmieni, musisz tylko być cierpliwy.

Nie chciała się z nim rozstawać. Chciała mu zadać jeszcze jedno pytanie.

- Mówisz, że chciałbyś się nauczyć otwartości. Ale jeżeli wrócisz do Bangladeszu, otwartość nie będzie ci potrzebna. Tam znów będziesz musiał być samowystarczalny.

Milczał tak długo, że już myślała, że nie doczeka się odpowiedzi.

- Tak, będę musiał - przyznał. - Zwłaszcza na stanowisku, które mi proponują.

- Rozumiem. - Zebrała się na odwagę: - Czy to oznacza, że w swojej samowystarczalności nie widzisz miejsca dla mnie?

- O tym nawet nie umiem pomyśleć.

ROZDZIAŁ ÓSMY

W poniedziałek rano Chris zapukał do jej gabinetu i wsunął głowę przez drzwi.

- W przyszły weekend jest bal charytatywny u lorda Grayleigha. Przysłał nam dwa zaproszenia z pytaniem, czy będziemy łaskawi przybyć. Pójdziesz? O ile oczywiście nie masz innych planów.

- Słyszałam o tych balach. Pójdę z przyjemnością.

- Będzie bardzo elegancko. - Chris wykrzywił twarz w uśmiechu. - Same wyższe sfery. Musisz włożyć swoją najlepszą suknię, a ja wystąpię we fraku.

- Trudno mi będzie zdecydować, którą suknię włożyć. Ale coś wybiorę.

- Świetnie. Wyślę potwierdzenie przybycia.

Jan była bardzo przejęta zaproszeniem, ale zirytowała ją nieśmiałość Chrisa. Przecież powinien wiedzieć, że chciałaby z nim pójść na bal. Dlaczego zawsze jest gotów przyjąć jej odmowę? Czyżby nie zdawał sobie sprawy, że jej na nim zależy?

W tym momencie przyszła jej do głowy bolesna myśl: może Chris stara się być wobec niej uczciwy? Trzyma ją nieco na dystans, bo podjął już decyzję o wyjeździe? Dreszcz przebiegł jej po plecach.

Spojrzała na zegarek. Pierwszy pacjent miał pojawić się za pięć minut. To dobrze, przynajmniej przestanie zadręczać się wątpliwościami. Ostatni raz była na dużym przyjęciu dwa lata temu, ze swoim byłym narzeczonym Peterem Harrisem. A wcześniej nie mogła przypomnieć sobie żadnej innej okazji, kiedy musiałaby zaprezentować się naprawdę elegancko. To przeważyło. Taki bal może się nigdy nie powtórzyć. Postanowiła, że będzie to dla niej wieczór, którego nie da się zapomnieć.

Zdawała sobie sprawę, że na balu będą najbogatsi i najlepiej urodzeni mieszkańcy hrabstwa. Panie z pewnością włożą rodowe klejnoty. Ona takich nie miała, ale - wysunęła brodę - nie będzie się odróżniać. Pokaże Chrisowi, że umie się ubrać nie tylko w strój pielęgniarki, strój do wspinaczki czy zwykłe dżinsy z podkoszulkiem.

Załatwiła sobie wolne popołudnie i pojechała do Carlisle z listą butików, które powinna odwiedzić. Nie zdarzało się jej to często, więc znalazła w tym prawdziwą przyjemność. Już w pierwszym sklepie trafiła na coś wyjątkowego: długą, biało-srebrzystą suknię z rozcięciami po bokach. Pasowała do jej włosów i karnacji. Niestety, cena znacznie przekraczała sumę, na jaką mogła sobie pozwolić. Z żalem odwiesiła sukienkę na wieszak i ruszyła na dalsze poszukiwania. Przymierzyła kilkanaście kreacji, ale żadna z nich nie podobała jej się aż tak bardzo. Poczuła zmęczenie, więc wstąpiła na kawę i ciastko. Krótka chwila odpoczynku pomogła jej podjąć decyzję. Wróciła do pierwszego sklepu i kupiła srebrzystą suknię.

- Może nowy stanik? - zapytała sprzedawczyni, patrząc z pewnym lekceważeniem na jej codzienny biustonosz. - Czegoś takiego raczej nie możemy włożyć do tej sukni.

- To prawda, nie możemy - zgodziła się ochoczo Jan. Wybrała więc jeszcze odpowiedni stanik, maleńkie figi i parę srebrnych samonośnych pończoch.

Dalej już poszło gładko. Bez trudu znalazła parę srebrnych pantofelków.

Wracała do domu zdecydowanie uboższa, ale bardzo zadowolona. Na siedzeniu obok leżało duże czerwone pudło ze srebrną suknią.

- Mam nadzieję, że włożysz wytworny smoking - obwieściła następnego dnia Chrisowi, gdy spotkali się w pokoju dla personelu. - Nie mogę pokazać się w towarzystwie mężczyzny, który pachnie naftaliną. Wydałam majątek na sukienkę.

- Żeby pokazać się ze mną?

- Żeby pokazać się na balu. Masz wyglądać elegancko.

Roześmiał się.

- Zrobię wszystko, żeby cię nie zawieść. Zobaczysz. Skontaktował się ze mną lord Grayleigh i obiecał przysłać po nas samochód z kierowcą. Poczujemy się jak prawdziwi arystokraci.

- Nie wątpię. Ten wieczór będzie bardzo ważny. Dla nas obojga.

- Rozumiem - powiedział poważnie. - Zdaje się, że myślałaś o przyszłości?

- Tak. Najwyższy czas, żebym zrobiła coś ze swoim życiem. Ty też. To będzie dla nas punkt zwrotny.

Na sobotnie przedpołudnie zamówiła sobie wizytę u fryzjera, u kosmetyczki i u manikiurzystki. Siedząc pod suszarką, pomyślała, że wcale nie czuje się jak Kopciuszek wybierający się na bal. Czuła się raczej jak generał przed ważną bitwą. Ale jej przeciwnikiem nie był Chris, lecz ona sama. Tylko ona może zadbać o swoje szczęście.

Spodziewała się, że Chris będzie wyglądał elegancko, ale kiedy zobaczyła go w drzwiach, aż zamarła z wrażenia. Miał na sobie klasyczny biały smoking, do tego ręcznie wiązaną muszkę i purpurową różę w butonierce.

- Co to za tkanina? - spytała.

- Jedwab z nitek o różnej grubości.

- Wygląda bardzo wytwornie, podoba mi się. Teraz on zatrzymał na niej wzrok.

- Muszę być wytworny, skoro idę z tobą. Fantastyczna suknia, będziesz najpiękniejszą kobietą na balu. - Wiedziała, że Chris mówi to całkiem szczerze.

Weszli do środka. Wkrótce miał przyjechać samochód przysłany przez lorda Grayleigha. Chris wyjął zza pleców bukiet kwiatów.

- Przyniosłem ci róże. Kiedyś to były twoje ulubione kwiaty. Nadal je lubisz?

- Naturalnie! Są przepiękne. Usiądź, wstawię je do wody.

Przyniosła wazon i postawiła kwiaty na stoliku.

- Bardzo ci dziękuję. Nie ruszaj się, pocałuję cię w policzek. Mój makijaż wymagał sporo pracy i nie chciałabym go zepsuć.

- Jesteś piękna z makijażem i bez - powiedział, a ten komplement sprawił jej niezwykłą przyjemność.

- Postanowiłam, że to będzie noc jak z bajki. Ja jestem Kopciuszkiem, a ty królewiczem. O północy wracam do swoich łachmanów, ale do tego czasu nie chcę słyszeć o zwyczajnym świecie.

Chris skinął głową.

- Mnie się to podoba. Ale lord Grayleigh nie bardzo nadaje się na dobrą wróżkę.

- Zajechał już nasz samochód. A właściwie złota karoca - zawołała, spoglądając przez okno.

Wiedziała, że ten wieczór zapamięta do końca życia. Zanurzeni w miękkich skórzanych siedzeniach dotarli pod bramę zamku Grayleigh. Musieli poczekać w kolejce innych drogich samochodów, ale nikt nie pytał ich o zaproszenia, bo samochód lorda znali wszyscy.

Weszli do holu, gdzie przedstawiono ich oficjalnie lordowskiej parze.

- Dobrej zabawy. Później chciałbym zamienić z wami parę słów - oświadczył lord, a jego małżonka dodała:

- Dziękuję za wszystko, co zrobiliście dla naszego syna. Wspaniale pani wygląda w tej sukni.

Jan nie wiedziała, która pochwała sprawiła jej większą przyjemność. Zostali poczęstowani szampanem, po czym wyszli na taras. Po chwili podszedł do nich, kulejąc, młody chłopak i nieśmiało się uśmiechnął.

- Siostra Fielding i doktor Garrett? Tak się cieszę, że was widzę.

Był wysoki, miał na sobie smoking, toteż w pierwszej chwili Jan go nie poznała.

- Miło cię widzieć, Harry - powitał go Chris. - Jak twoja noga?

Oczywiście, to jest syn lorda Grayleigha!

- Powoli się zrasta - odrzekł Harry. - Na razie jest w gipsie, więc nie bardzo mogę tańczyć. Lekarze mówią, że jak wszystko pójdzie dobrze, to po złamaniu nie zostanie nawet śladu. Mogę się przysiąść? Chciałbym z panem o czymś porozmawiać.

- Oczywiście, siadaj.

Harry zdał właśnie egzaminy i został przyjęty na uniwersytet, ale chciał sobie zrobić rok przerwy, by zobaczyć trochę świata.

- Tak naprawdę niewiele umiem - tłumaczył. - Znam się trochę na komputerach, i to wszystko. Ale zastanawiałem się, czy nie mógłbym się na eoś przydać w takim miejscu jak Bangladesz.

- W Bangladeszu życie jest zupełnie inne niż tu.

- Wiem i dlatego chciałbym tam pojechać.

- Jesteś pewien, że nie będziesz miał dość po miesiącu? Że nie zatęsknisz za spokojnym życiem?

- Z pewnością będę miał dość i zatęsknię za leniwym życiem. Ale wytrzymam. Może mi pan powiedzieć, jak tam jest?

Chris zaczął mówić. Jan słuchała go z ciekawością i chwilami aż ciarki przechodziły jej po plecach. Po dziesięciu minutach Chris zapytał:

- Nadal cię to interesuje, Harry?

- Owszem.

Chris popatrzył na niego przez chwilę, a potem wyjął z kieszeni wizytówkę.

- Napisz do tego mężczyzny. Powiedz, co byś chciał robić, co umiesz. Ja wyślę do niego list polecający.

- Bardzo panu dziękuję! Muszę teraz wracać i przywitać się z resztą gości. Siostro, czy będę mógł poprosić panią do tańca, kiedy zagrają coś wolnego? - Uśmiechnął się nieśmiało do Jan. - Wszyscy koledzy będą mi zazdrościć.

- Z przyjemnością z tobą zatańczę - odparła Jan wesoło. - Zawsze mi się podobali młodsi mężczyźni.

- Teraz ja jestem zazdrosny - odezwał się Chris, kiedy Harry odszedł. - Jesteś pewna, że nie podobają ci się mężczyźni w średnim wieku?

- Mogę spróbować zatańczyć z jakimś młodo wyglądającym mężczyzną w średnim wieku.

Reszta wieczoru upłynęła im jak w bajce. Jedli, tańczyli, rozmawiali ze sobą. Zamienili parę słów z lordem i jego żoną.

- Dobrze się bawisz? - zapytał Chris.

- Cudownie. To zupełnie inny świat. Nie chciałabym tu zostać na zawsze, ale cieszę się, że tu jestem. Z tobą.

- Zatańczymy? Albo nie, chodźmy na taras. Zrobiło się ciemno i nikt nie zauważy, że cię całuję.

- Możemy zrobić jedno i drugie.

Każda bajka musi się kiedyś skończyć. Ale Jan wcale nie żałowała, że pora wracać do domu. Znów jechali luksusowym bentleyem lorda Grayleigha.

- Moja bajka nie kończy się o północy - oznajmiła Jan, kiedy znaleźli się w jej salonie. - Postanowiłam, że czar będzie trwał do rana. Wtedy porozmawiamy.

- W takim razie przyjdę rano. Spojrzała na niego.

- Albo zostanę. Zapadła chwila ciszy.

- W smokingu wyglądasz rewelacyjnie, ja też się świetnie czuję w tej sukni. Ale teraz chciałabym poczuć się nieco swobodniej.

Stali naprzeciwko siebie. Nie dotknęli się od chwili wejścia do domu. Odwróciła się do niego plecami.

- Czy mógłbyś rozpiąć zamek?

Poczuła na karku jego palce. Ten delikatny dotyk był tak przyjemny, że aż przyprawił ją o dreszcz. Szmer rozsuwanego zamka błyskawicznego wydawał się trwać całą wieczność. Przez chwilę przytrzymywała przód sukienki, wreszcie ją puściła. Miękka tkanina opadła jej do stóp. Zrobiła krok do przodu i schyliła się, by ją podnieść.

Przez chwilę czuła lekki niepokój. Jej nowa bielizna była bardzo skąpa, więcej odkrywała, niż zakrywała. Ale przecież tego właśnie chciała. Odwróciła się. Chris patrzył na nią z nieukrywanym pożądaniem.

Nie próbował jej dotknąć. Wiedziała jednak, że to nastąpi. We właściwym czasie.

- Jesteś cudowna - szepnął.

- Idę się wykąpać. Jeżeli chcesz, możesz do mnie przyjść.

- Chcę, przecież wiesz. Jan, czy to oznacza...

- Oboje tego chcemy. Albo potrzebujemy. Jutro będzie inaczej, jutro trzeba będzie coś postanowić. Ale jeszcze nie dziś. Ten wieczór jest dla nas. Przyjdź do łazienki za dziesięć minut.

- Dobrze.

Weszła na górę. Zachowywała się tak, jakby wszystkie decyzje już zapadły i sprawy zaczęły się toczyć własnym trybem. Powiesiła sukienkę na wieszaku i zdjęła bieliznę. Zapaliła świece, zawsze lubiła ich blask. Nie włączała światła, lekki półmrok w zupełności jej wystarczał. Łazienka powoli wypełniała się parą. Wlała do wody olejek do kąpieli i weszła do wanny.

Po chwili rozległo się pukanie do drzwi. Chris zdjął już marynarkę i muszkę. Wydawał jej się jeszcze bardziej przystojny niż zwykle.

- Długo tak będziesz stał w tym ubraniu?

- A czy znajdzie się miejsce koło ciebie?

- Jasne. Zamówiłam naprawdę dużą wannę.

Chris wyszedł do sypialni. Kiedy wrócił, nie patrzyła na niego. Wpatrywała się w płomień świecy, jakby tam kryły się odpowiedzi na wszystkie jej pytania.

Wszedł do wanny i usiadł po przeciwnej stronie. Woda podniosła się, sięgając jej piersi. Wtedy na niego spojrzała. Szeroka klatka piersiowa porośnięta ciemnymi włosami, muskularne ramiona. Chris był naprawdę świetnie zbudowany. Zmężniał, odkąd go poprzednio widziała bez ubrania. To nie była już figura młodego chłopaka, lecz dojrzałego mężczyzny. Jego spojrzenie jednak się nie zmieniło.

- Kiedyś tak na mnie patrzyłeś. Wiedziałam, co wtedy myślisz.

- Nie było trudno zgadnąć. Kiedy patrzyłem na ciebie, zawsze myślałem o tym samym.

- To znaczy o czym?

- Że jesteś najpiękniejszą kobietą na świecie. I że chcę się z tobą kochać.

- A ja jak na ciebie patrzyłam? Zastanowił się przez chwilę.

- Umiałaś lepiej ukrywać uczucia. Ale czasami widziałem twoje spojrzenie, kiedy myślałaś, że tego nie zauważam.

- I co?

- I wtedy uważałem, że jestem najszczęśliwszym mężczyzną na świecie.

- Za dużo mówimy, zamiast coś zrobić. - Podała mu gąbkę. - Chciałabym, żebyś mnie umył. Całą.

Zmiana pozycji zajęła im parę chwil. Jan miała teraz Chrisa za sobą, leżała między jego nogami.

- A co to takiego? - spytała żartobliwym tonem.

- Jeżeli powiem, że mydło, to pewnie nie uwierzysz.

- Na pewno nie.

Delikatnie przesuwał dłońmi po jej skórze. Ten dotyk wprowadzał ją w stan coraz większego rozmarzenia. Jednak po jakimś czasie poczuła, że chce czegoś więcej.

- Teraz moja kolej. Nie ruszaj się stąd.

Wyszła z wanny i owinęła się ręcznikiem. Przykucnęła i teraz ona myła jego ciało. Pocałowała go w wilgotne usta.

- Przyjdź do mnie za chwilę...

Czy ta bezwstydna uwodzicielka to naprawdę ja? - zastanawiała się, idąc do sypialni. Noc była ciepła, więc na łóżku leżało jedynie prześcieradło. Położyła się, starannie dobierając pozycję: jedna noga lekko zgięta, stopa oparta na kostce, ramię odchylone za głową. Ta pozycja wyrażała zachętę i pragnienie. Zapaliła w sypialni tylko jedną świecę, stojącą naprzeciwko lustra.

Chris pojawił się po kilku minutach. Na jej widok aż wciągnął powietrze. Miał na sobie jedynie ręcznik zawinięty wokół bioder.

- Zrzuć z siebie ten ręcznik - powiedziała. - I nie mówmy już nic więcej.

Patrzyła na jego nagie ciało, wiedząc, jak jej pragnie. Materac ugiął się, gdy usiadł obok niej. Teraz on musi przejąć inicjatywę. Odwróciła lekko głowę.

Niczego podobnego nie przeżyła przez ostatnie sześć lat. Zerwała zaręczyny, bo uświadomiła sobie, że związek, w którym nie ma prawdziwej namiętności, źle wróży na przyszłość. Lubiła Petera, ale on nie umiał aż tak rozpalić jej zmysłów. Nic nie mogło przesłonić wspomnień chwil spędzonych z Chrisem. I na tym polegał problem.

Zastanawiała się, dlaczego to robi, skąd ta nagła decyzja. Może nie ma wyjścia? Chris zajął ważne miejsce w jej życiu. Może teraz lepiej zrozumie, jak ważne.

Wciąż na niego nie patrzyła. Poczuła delikatny dotyk. Jego palec przesuwał się wolno po jej czole, policzku, zatrzymał się na wargach. Potem ruszył niżej. Szyja, dekolt... Jej ciało wypełniło się oczekiwaniem.

Westchnęła w przypływie rozkoszy.

- Nie spieszmy się - powiedział cicho. - Jesteś taka piękna. Chcę na ciebie patrzeć, chcę cię dotykać...

Całował teraz jej brzuch, potem zsunął się jeszcze niżej. Co zamierza zrobić? Czyżby chciał... ? Wydała z siebie cichy jęk, w którym krył się lęk zmieszany z oczekiwaniem. Chwyciła jego ramiona, nie wiedząc, czy chce go powstrzymać, czy ponaglić. Nigdy przedtem nie czuła takiego podniecenia.

Ale chciała także dawać, nie tylko brać.

- Chodź do mnie, Chris - wyszeptała. - Tak bardzo cię pragnę.

Przylgnął do niej całym ciałem, całując ją w usta mocno, długo i namiętnie. Czuła na sobie jego ciężar, czuła jego zapach, słyszała przyspieszony oddech. Pragnęli się oboje z równą siłą. Przytrzymała przez chwilę jego biodra, a potem zwolniła uścisk, pozwalając im znaleźć swoje miejsce.

- Tak długo na to czekałem, Jan - rzekł zmienionym głosem. - Marzyłem o tobie przez te wszystkie lata.

- Teraz jestem twoja. I bardzo cię chcę.

Ich wzajemna tęsknota była tak wielka, że domagała się natychmiastowego zaspokojenia. Jan zdziwiła się, że wszystko było takie naturalne i oczywiste. Poruszali się coraz szybciej w zgodnym rytmie, połączeni tym samym uniesieniem. Niemal jednocześnie poczuli rozkosz.

- Nawet nie wiesz, jak mi z tobą dobrze, Jan...

- Mnie też jest z tobą dobrze. Śpijmy już. Musisz być zmęczony.

Nie powiedział, że mnie kocha, pomyślała Jan, zapadając w sen. I może tak jest lepiej.

Następnego dnia obudziła się wcześnie. Usiadła powoli i patrzyła na twarz śpiącego Chrisa. Nigdy wcześniej nie spędziła z nim całej nocy. Teraz wie, co straciła. Nie zdawała sobie sprawy, jak to jest, kiedy można w nocy wtulić się w jego ciepłe ciało.

Ale ta noc się skończyła. Czar prysł. Już nie jest Kopciuszkiem, tylko siostrą Jan Fielding. Wiedziała jednak, że bez względu na to, co się stanie, wspomnienia tej nocy zostaną z nią na zawsze.

Olśniła ją nagła myśl. Już wie, czego chce. Chce Chrisa, nadal ma go przy sobie. I zamierza o niego walczyć.

Wstała z łóżka, starając się go nie obudzić. Zrobiła dwa kubki kawy i zaniosła jeden na górę.

- Co za rozkoszny zapach! - Chris przeciągnął się leniwie.

Postawiła kubek przy łóżku.

- Idę teraz do łazienki. Za dziesięć minut twoja kolej.

Wzięła szybki prysznic i ubrała się.

- Łazienka wolna! - zawołała. - Zejdź potem na śniadanie.

Nakryła do stołu. Po dziesięciu minutach Chris pojawił się w drzwiach kuchni. Zapomniała, że nie miał innego ubrania oprócz tego, w którym wystąpił na balu. Wyglądał dość zabawnie w ciemnych spodniach i rozpiętej pod szyją, smokingowej koszuli.

- Nie mam maszynki do golenia.

Nie powiedziała mu, że z cieniem porannego zarostu na policzkach wygląda niezwykle pociągająco.

- Wybaczam ci. Więcej kawy?

Podszedł do niej, chcąc ją pocałować. Zrobiła unik i podała mu kubek.

- Śniadanie gotowe. Są płatki, grzanki, ale jeżeli chcesz, mogę zrobić coś ciepłego.

- Grzanki wystarczą. - Popatrzył na nią z uwagą. - Będziemy rozmawiać poważnie?

- Tak. - Zawahała się przez chwilę. - Było mi z tobą cudownie. Nigdy tego nie zapomnę. Ale to było wczoraj. Minęło i nie chcę, żebyśmy o tym rozmawiali.

- Ale o czymś będziemy rozmawiać?

- O przyszłości.

Skinął głową, ale nic nie powiedział. Włożyła chleb do tostera, postawiła na stole dżem i masło. Te proste czynności pozwalały jej zachować jasność myśli.

- Kiedy się tu pojawiłeś, zapytałam Johna, dlaczego cię ściągnął. Byłam pewna, że nie chcesz wracać. Powiedział, że muszę zamknąć dawną sprawę, tak samo zresztą jak ty. Wydarzenia sprzed sześciu łat nadal były w nas żywe. Musieliśmy się z nimi uporać.

- Miałem wrażenie, że nam się to udało. Dzięki Penny.

- Bardzo nam pomogła. Ale zostawiła nas z kolejnym problemem. Zaczęliśmy właściwie od początku i nadal nie wiemy, jak się to potoczy. Jednego jestem pewna: albo zostaniesz w moim życiu, albo je opuścisz. Na zawsze.

- Chcę zostać.

- Muszę cię o coś zapytać. Nie odpowiadaj od razu i nie traktuj tego jako ultimatum. Ostatnia rzecz, jakiej bym chciała, to zmuszać cię do czegokolwiek. Ale jeżeli przyjmiesz tę pracę za granicą, to się rozstaniemy.

- Nie wyobrażam sobie, że mogłabyś stąd wyjechać. - Jego głos był cichy i spokojny. - Tu jest twój dom. Tu jesteś sobą. Powoli zaczynam cię rozumieć. Kocham góry, polubiłem tutejszych ludzi. Ale ta praca... Marzyłem o niej przez wiele lat.

Sytuacja wreszcie stała się jasna.

- Będziesz musiał wybrać: albo ja, albo Bangladesz.

- Rozumiem.

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

W poniedziałek rano Chris przyszedł do gabinetu Jan. Był wyraźnie zdenerwowany.

- Wszystko toczy się szybciej, niż się spodziewałem - oznajmił. - Po południu jadę na tydzień do Londynu. Wezwali mnie, żeby omówić różne kwestie związane z budową szpitala. Uważają mnie za eksperta.

- Będę za tobą tęsknić. - Jakimś cudem zdołała zapanować nad głosem. - Czy to oznacza, że podjąłeś już decyzję?

- Nie. Zapewne będą naciskać, żebym przyjął tę propozycję. Jan, jeżeli postanowię wyjechać, to ty pierwsza się o tym dowiesz.

- No cóż, dobre i to. - Miała nadzieję, że nie usłyszał brzmiącej w jej głosie goryczy.

W ciągu tego tygodnia dzwonił do niej dwukrotnie, właściwie tylko po to, by chwilę porozmawiać, zapytać, co słychać u niej i u znajomych. Nie wspominał o tym, co robi w Londynie, a ona postanowiła o nic nie pytać.

Miał wrócić w sobotę wieczorem, więc Jan zaprosiła go na kolację. Ale od rana nie umiała sobie znaleźć miejsca. W kółko analizowała ich ostatnią rozmowę. Czy na pewno jasno postawiła sprawę? Czy na pewno dobrze go zrozumiała? Czy niczego nie pominęła?

Była coraz bardziej niespokojna, więc postanowiła pojechać na wrzosowiska. Ruszyła szybkim krokiem na wzgórze, aż w końcu zmęczona, z mocno bijącym sercem, znalazła się na szczycie. Położyła się na wyskubanej przez owce trawie i patrzyła na płynące po niebie chmury.

Pomyślała, że gdyby Chris ją o to poprosił, to może pojechałaby z nim do Bangladeszu. Ale nie, to nie ma sensu. Oboje wiedzą, jaki mają wybór.

Ziemia była wilgotna, toteż poczuła chłód. Podniosła się i ruszyła na dół. Czas przygotować kolację.

Kiedy Chris pojawił się u niej późnym popołudniem, wyglądał na zmęczonego. Miał za sobą długą drogę.

- Idź na górę i weź kąpiel. Poczujesz się lepiej.

- Chętnie. Ale najpierw... Coś ci przywiozłem. - Wręczył jej małą paczuszkę.

- Uwielbiam prezenty! - Niecierpliwie rozdarła papier. W środku było pudełko belgijskich czekoladek. Wyjęła jedną i spróbowała. - Chris, są fantastyczne! Będę co wieczór wydzielać sobie po jednej.

- Myślę, że nie zaszkodzą ci nawet dwie. Kiedy Chris zszedł na dół, wypili herbatę i usiedli wygodnie na kanapie.

- Nie chcę rozmawiać o twoim wyjeździe do Londynu. To twoje sprawy. Ile masz czasu na podjęcie decyzji?

- Obiecałem, że dam im odpowiedź za cztery tygodnie.

- Aż tak długo zamierzasz się zastanawiać?

- Chcieli, żebym się zdecydował wcześniej, ale powiedziałem, że muszę rozważyć pewne kwestie osobiste.

- Kwestie osobiste?

- Wiesz przecież, że chodzi o ciebie. A właściwie o nas.

Ucieszyła ją ta odpowiedź, ale starała się tego nie okazać.

- Czy przez ten czas moglibyśmy o tym nie rozmawiać? Po prostu powiesz mi, co postanowiłeś, zanim do nich zadzwonisz.

- Dobrze.

Ostatnio dużo myślała o Penny, ojej związku z Davidem, o tym, że jej samej los dał drugą szansę. Chciała, by Chris też usłyszał tę historię.

- Oczywiście, że chciałbym pojechać do Penny. Jest jakiś szczególny powód?

- Nie, to ma być zwykła przyjacielska wizyta.

- Dobrze, możemy pojechać dziś po południu. Jan zadzwoniła do Penny, by ją uprzedzić.

- Z przyjemnością was zobaczę. Ale nie mogę teraz rozmawiać, bo pracuję przy pszczołach. Do zobaczenia.

Zgodnie z umową po południu zadzwonili do drzwi domku Penny. Nikt nie odpowiadał. To było dziwne, bo Penny zawsze bardzo pilnowała, by goście na progu nie czekali. Jan zadzwoniła drugi raz, a potem trzeci.

- Może jest w ogrodzie i nas nie słyszy? - podsunął Chris. - Chodźmy zobaczyć.

Wołali ją, ale nadal nikt nie odpowiadał.

- Przejdę przez płot. Może jest zajęta w kuchni. Jan była coraz bardziej niespokojna.

- Penny ma znakomity słuch. Spodziewała się nas.

Chris przeskoczył przez ogrodzenie i otworzył furtkę od wewnątrz. Przeszli przez ogród pełen kwitnących kwiatów i zajrzeli przez okno do kuchni. Stół był nakryty dla trzech osób, wszędzie panował idealny porządek. Tylko na kamiennej podłodze leżała bez ruchu Penny.

Jan zamarła. Myśl, że coś złego stało się jej przyjaciółce, kompletnie wytrąciła ją z równowagi. Chris próbował otworzyć drzwi. Zamek nie ustępował, więc bez wahania z całej siły je kopnął. Trzask łamanych desek przywrócił Jan do rzeczywistości. Przecież jest pielęgniarką! Wbiegli do środka.

Przy głowie Penny widniała niewielka plama krwi. Jan uklękła obok.

- Oddycha. Ale słyszę świst krtaniowy. I rzężenie. Nie podoba mi się to. - Spojrzała na Chrisa. - Zastrzyk z adrenaliny! Szybko!

Zerwała się na równe nogi, chwyciła leżącą na komodzie torebkę Penny i wytrząsnęła jej zawartość na stół. Muszą tu być aplikatory z adrenaliną. Penny zawsze trzymała je w torebce i nigdy się z nią nie rozstawała.

- Adrenalina? Myślisz, że...

- Szok anafilaktyczny. Reaguje tak na orzeszki ziemne, wystarczy parę okruchów. Znalazłam! Pomóż mi, podnieś jej spódnicę.

Jan zrobiła zastrzyk i oparła się o kredens.

- Zadzwonię po pogotowie - oznajmił Chris. - Nie wiedziałem, że Penny jest tak bardzo uczulona.

- Nie chciała o tym mówić. Uznawała to za słabość. Była zbyt dumna, żeby się do tego przyznać.

- No tak, a teraz mało brakowało - zauważył Chris. Sprawdził puls na szyi Penny. - Jest lepiej. Zaczyna ruszać powiekami. - Obejrzał ranę na głowie. - Wygląda paskudnie, ale to nic groźnego. Załóż jej opatrunek.

- Przyniosę torbę z samochodu. - Jan zrobiła dwa kroki, ale zaraz opadła na krzesło. - Nie mogę. Wydawało mi się, że jestem odporna na takie sytuacje, ale nie wtedy, kiedy coś się dzieje z moimi przyjaciółmi.

- Idź do samochodu - odezwał się Chris szorstkim głosem. - Teraz jesteś pielęgniarką, a nie przyjaciółką.

Podniosła się ze złością. Ale kiedy wróciła z opatrunkami, czuła się znacznie lepiej. Chris ma rację, Penny potrzebuje pielęgniarki.

Zabandażowała ranę, a potem ułożyli Penny na kanapie i okryli kocem. Wreszcie odzyskała przytomność.

- Ale byłam głupia. Kupiłam mąkę w tym nowym sklepie. Sprzedawczyni powiedziała, że robią też orzechowe ciastka, ale zapewniła, że orzeszki nawet nie leżały koło mąki. Widocznie się pomyliła. Muszę powiedzieć o tym właścicielowi.

- Ale nas przestraszyłaś. - Jan pokręciła głową.

- Kiedy zobaczyłam cię na podłodze...

- Po prostu za szybko szłam. Potknęłam się i musiałam uderzyć głową o podłogę.

- To nic groźnego - wtrącił się Chris. - Ale w szpitalu zajmą się tym dokładniej.

- I na pewno będą chcieli zatrzymać mnie do jutra. Przynajmniej zobaczę, jakie są te dzisiejsze pielęgniarki.

- Chyba słyszę karetkę. - Jan podeszła do okna.

- Pojedziemy z tobą do szpitala.

- Ty pojedziesz ze mną. A Chris niech się zajmie bałaganem, którego narobił - rzekła Penny, patrząc na wyłamane drzwi.

- Nie mam wyjścia - odparł Chris, szeroko uśmiechnięty.

Po dwóch godzinach Chris podjechał samochodem na szpitalny parking. Jan już na niego czekała.

- Jak się czuje Penny?

- Chyba dobrze, ale wiek robi swoje. Nie warto, żebyś do niej zaglądał, właśnie zasnęła.

- Chyba bardzo to przeżyłaś? - zapytał łagodnie.

- Widziałam wiele groźnych wypadków, ale kiedy to zdarza się bliskiej osobie... Nie jestem taka twarda, jak ci się wydawało.

- Przyznaj, dlaczego chciałaś do niej pojechać? - spytał Chris po chwili milczenia.

Jan próbowała zebrać myśli.

- Kiedy byłam u niej ostatnio, pokazała mi zdjęcia mężczyzny, którego kochała i za którego chciała wyjść. Zginął w wypadku motocyklowym. Wydawało mi się, że chciałaby ci o tym opowiedzieć.

- Dlaczego?

- Żeby pokazać, że nie każdy ma szczęście dostać od losu drugą szansę.

Jan pochyliła się, żeby wytrząsnąć z sukni resztki konfetti.

- To było udane wesele, prawda? Dobrze się bawiłeś?

Chris leżał rozłożony na kanapie.

- Znakomicie. Podobasz mi się w tym kapeluszu. Zauważyłaś, że nie zdjęłaś go od rana?

Jan spojrzała w lustro.

- Lubię czasem włożyć kapelusz. To zupełnie co innego niż kaptur puchowej kurtki.

- W jednym i drugim wyglądasz cudownie. A ta różowa sukienka też mi się podobała.

- Doktorze Garrett, chyba wychodzi z pana bawidamek. Aż strach pomyśleć, co będzie za dziesięć lat. Tymczasem mógłbyś zrobić kawę? Pójdę się przebrać.

- Jak pani sobie życzy. - Wstał i poszedł do kuchni.

Ostatnio bardzo się do siebie zbliżyli. Prawie codziennie jedli razem kolację. Niemal wszędzie pokazywali się razem, co u wielu znajomych budziło uśmiech aprobaty. Jan zastanawiała się, co pomyślą, gdy okaże się, że Chris wyjeżdża. Obawiała się, że nie zniesie współczujących spojrzeń.

Zeszła na dół w dżinsach i koszulce i usiadła obok Chrisa na kanapie.

- Nie byłem na wielu weselach - odezwał się, obejmując ją ramieniem. - Kiedy moi przyjaciele się żenili, byłem za granicą. Ze zdziwieniem zauważyłem, że wielu się ustatkowało, mają nawet dzieci.

- Masz wrażenie, że coś cię ominęło?

- Chyba tak. - Uśmiechnął się.

To był naprawdę bajkowy ślub i wesele. Jan widziała, że Chris dobrze się bawi, nie przejmował się niezbyt subtelnymi uwagami i pytaniami jej przyjaciółek. Robił wszystko, by pokazać, że są parą.

Zgodnie z obietnicą przez ostanie dni nie wspominał o swojej pracy. Wiedziała jednak, że odebrał wiele telefonów z fundacji i przeglądał jakieś dokumenty, które natychmiast wrzucał do szuflady, gdy pojawiała się w pobliżu.

Wiele o nim myślała. Doszła do wniosku, że problemem nie jest sama propozycja pracy, ale coś, co pojawiło się w ich rozmowie nad zatoką Morecambe. Powiedział wtedy, że nauczył się być samowystarczalny. Wiedziała, że jest w nim wiele miłości, której nie umie okazać.

Po dwóch tygodniach Jan czuła się coraz bliższa zwycięstwa. Widziała, że Chris jest z nią szczęśliwy i miała nadzieję, że to skłoni go do porzucenia myśli o wyjeździe. Oczywiście tamtym ludziom należy się pomoc, ałe przecież nie tylko on się do tego nadaje. Na pewno znalazłby się ktoś na jego miejsce. On już swoje zrobił.

Zastanawiała się nad tym niemal bez przerwy. Aż któregoś dnia świat jej się zawalił.

Czekała na pacjentki w poradni dla kobiet. Najpierw pojawiła się pani Sledmere. Wyniki badań potwierdziły wcześniejszą diagnozę - pacjentka istotnie zachorowała na gruźlicę. Na szczęście słabo zaawansowaną, więc rokowania były dobre. Dziwne jednak było to, że pani Sledmere nie wyglądała na szczególnie zmartwioną. Chyba podobała jej się troska i zainteresowanie, jakim została otoczona.

Następną pacjentką była młodziutka Alice Plows. Potrzebowała rady w sprawie antykoncepcji. Nie podjęła jeszcze decyzji, ale uznała, że powinna się wcześniej przygotować. Jan pochwaliła ją za rozsądek, przedstawiła różne metody i zaprosiła za tydzień na kolejne spotkanie.

- Zastanów się, co będzie dla ciebie najlepsze. W razie czego umówię ci wizytę u lekarza.

Jan była z siebie zadowolona. Miała krótką przerwę, więc zrobiła sobie herbatę i zaczęła przeglądać karty innych pacjentek. I wtedy wybuchła bomba.

Oprócz antykoncepcji rozmawiała z Alice o cyklu menstruacyjnym, o możliwych problemach czy zaburzeniach. Sama nigdy żadnych problemów nie miała, jej okres zawsze pojawiał się regularnie i nie odczuwała przy tym najmniejszych dolegliwości. Uśmiechnęła się, wiedząc, że większość kobiet nie ma takiego szczęścia. I wtedy uśmiech powoli na jej twarzy zamarł.

Sięgnęła po kalendarz, gdzie czerwonymi kropkami zaznaczała początek każdej menstruacji. Przewracała niecierpliwie kartki, wreszcie znalazła: sześć tygodni temu! Dwa tygodnie opóźnienia.

Nie mogła w to uwierzyć. Przecież się zabezpieczali, Chris był pod tym względem wyjątkowo odpowiedzialny. Jeszcze raz sprawdziła daty. Dwa tygodnie. A to oznacza, że na pigułkę „dzień po” jest już za późno.

Wiedziała, że musi sprawdzić, czy jest w ciąży, zamiast zadręczać się wątpliwościami. Mogła to zrobić niemal natychmiast, w szufladzie zawsze trzymała kilka testów. Już miała sięgnąć po jeden z nich, gdy rozległo się pukanie. Kolejna pacjentka. Z westchnieniem zamknęła szufladę.

Jakoś zdołała dotrwać do końca dyżuru. Wzięła telefon i drżącymi palcami wybrała numer Chrisa.

- To ja. Strasznie rozbolała mnie głowa. Nie gniewaj się, ale wolałabym, żebyś dzisiaj nie przychodził. Muszę się położyć.

- Jasne, że się nie gniewam. Chciałbym ci jakoś pomóc. Może zajrzę, żeby...

- Nie - przerwała mu. - Najlepiej będzie, jak pójdę wcześniej spać. Zadzwonię jutro.

Odłożyła słuchawkę. Wiedziała, że jej tłumaczenia wypadły blado, ale potrzebowała czasu.

Od razu poszła do łóżka, zaciągnąwszy wcześniej zasłony. Na nocnym stoliku położyła test. A jeżeli okaże się, że to naprawdę ciąża? Będzie musiała Chrisowi o tym powiedzieć. Nie wybaczyłby jej, gdyby to przed nim ukryła. Ma prawo wiedzieć.

Nie miała wątpliwości, że zrezygnowałby z wyjazdu, gdyby okazało się, że ma zostać ojcem. Nie byłby to jednak jego wolny wybór. Miałby prawo czuć się postawiony przed faktem dokonanym. I być może miałby o to kiedyś do niej żal.

Poczuła się kompletnie bezradna. Rozpłakała się, chowając głowę w poduszkę.

Nie mogła postąpić inaczej. Rano zostawiła Chrisowi wiadomość, prosząc, by spotkał się z nią w czasie południowej przerwy. Przyszedł, niosąc dwa kubki herbaty.

- Jak twoja głowa? Lepiej? Uśmiechnęła się i machnęła ręką.

- Już po wszystkim. Czasem mi się to zdarza. Chris, zostało ci jeszcze dziesięć dni do podjęcia decyzji.

- Myślałem, że nie chcesz o tym rozmawiać.

- To prawda. Chris, ostatnie tygodnie były najszczęśliwsze w moim życiu. Nie chcę na ciebie naciskać, wiem, że sam musisz zdecydować. Ale ja tak dłużej nie mogę. Trudno mi znieść myśl, że to się może skończyć. Dlatego do czasu, aż się zdecydujesz, będziemy jedynie przyjaciółmi, a nie kochankami. Nie przychodź dziś do mnie.

- Powiesz mi, co się stało?

- Nic się nie stało. Tak po prostu czuję. Powiedziałeś, że jesteś samowystarczalny. Ale ja nie jestem.

- Mam wrażenie, że to nie ma nic wspólnego z moim wyjazdem. Jeżeli masz mnie dosyć, to po prostu powiedz.

- Ja mam cię dosyć? - Łzy zaczęły płynąć jej po policzkach. - To niemożliwe. Ale nie umiem inaczej. Idź już, proszę.

Popatrzył na nią przeciągle i w milczeniu wyszedł.

Ten wieczór spędzał sam. Zrobił sobie skromny posiłek, choć było mu wszystko jedno, co je. Nalał sobie szklankę whisky, ale wypił tylko łyk. Próbował oglądać telewizję, czytać, nie mógł się jednak skupić.

Tak bardzo chciał ją zobaczyć. Pomyślał nawet, że mógłby przejść się koło jej domu, ale szybko uznał, że to byłoby głupie. W końcu nie jest zakochanym nastolatkiem.

Zdał sobie sprawę, że czuje się samotny. Przez ostanie lata nie dokuczało mu to, nauczył się być sam. Cieszyło go towarzystwo innych ludzi, ale go nie potrzebował. Zaczynał rozumieć, co stracił.

Mógł odrzucić propozycję wyjazdu, ale jeżeli Jan uzna, że nie chce z nim być? Już nie umiał wyobrazić sobie bez niej życia. Sięgnął po stos korespondencji, którą wyjął ze skrzynki. Przeglądał koperty, które w większości zawierały materiały reklamowe wysyłane do lekarzy. I kolejny list z fundacji. Czyżby potrzebne im były dodatkowe informacje?

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

Jan z trudem dotrwała do końca tygodnia. Od czasu do czasu widywała Chrisa w pracy. Wtedy z bólem patrzyła na jego napiętą twarz.

W piątek musiała dłużej zostać w przychodni, miała mnóstwo papierkowej roboty. Zaczął padać deszcz, co ją nawet ucieszyło, bo taka pogoda bardziej pasowała do jej nastroju. Usłyszała pukanie do drzwi. To był Chris.

- Jeszcze pracujesz? Zobaczyłem światło i pomyślałem, że zajrzę.

- Muszę się przekopać przez te papiery. A ty co tu jeszcze robisz?

- To samo, stosy dokumentów. Jan, możesz mi wyjaśnić, co się dzieje?

- Mówiłam już, że nic. Porozmawiamy w przyszłym tygodniu, kiedy podejmiesz decyzję.

- A jeżeli...

- W przyszłym tygodniu. Wyszedł z pokoju.

Pogoda pogarszała się z minuty na minutę. Wiatr wył za oknem, niosąc ze sobą strugi deszczu.

Około północy zadzwonił telefon. Aż poderwała się, słysząc ten niespodziewany dźwięk.

To był Perry.

- Niedobrze, Jan. W górach rozbił się samolot. Co najmniej jedna osoba przeżyła. W takich warunkach helikopter nie poleci. Mamy trudne zadanie.

- Gdzie? - spytała krótko.

- Na wschodnim krańcu Carran Edge. Czy Chris jest z tobą?

- Chyba też jeszcze pracuje.

- Przekaż mu wiadomość, ja zawiadomię resztę. Spotkamy się w przychodni.

Jan wpatrywała się w telefon. Na Carran Edge zginął jej ojciec. Nigdy tam potem nie była. A teraz czeka ją podobna wyprawa. Powróciły wspomnienia sprzed sześciu lat. Nie może tam pójść, nie przy takiej pogodzie.

Odłożyła szybko papiery. Wyjęła z szafki torbę z ubraniem do górskich wędrówek, wybiegła z pokoju i w korytarzu spotkała Chrisa.

- Skąd ten pośpiech? - zapytał spokojnie.

- Wezwanie dla górskiego pogotowia. Lepiej się przebierz. Na Carran Edge rozbił się samolot. Peny będzie tu za pięć minut.

- Carran Edge? To tam... - Spojrzał przez okno. - Chcesz iść? W taką pogodę?

- Tak. Ja, ty i sześciu ratowników. Wiem, tam zginął tata. Ale jestem profesjonalistką i poradzę sobie.

Nie mieli czasu na dłuższą rozmowę. Ledwo zdążyli się przebrać i wynieść na dwór potrzebny sprzęt, gdy pod przychodnię podjechały dwa landrovery z pozostałymi ratownikami. Załadowali ekwipunek i wyruszyli.

Dojechali do miejsca, skąd mieli zacząć pieszą wędrówkę. Zapakowali plecaki, sprawdzili, czy działają latarki. Jan spojrzała w ciemność.

- Boisz się? Bo ja tak - usłyszała za sobą cichy głos.

- To dla mnie więcej niż zwykła wyprawa ratunkowa. To miejsce, ta pogoda... I znów jesteśmy razem. Mam wrażenie, jakbyśmy wyruszali na poszukiwanie utraconych dusz.

Rozpoczęli wspinaczkę po stromym zboczu. Chris i Jan szli na końcu. Wiatr przybierał na sile, wiejąc im prosto w twarz. Z trudem znajdowali oparcie dla stóp.

Po godzinie wyczerpującego marszu Peny zarządził krótki odpoczynek. W tym czasie skontaktował się z Johnem Garrettem, który koordynował akcję.

- John właśnie odebrał wiadomość z roztrzaskanego samolotu. Podobno jeden z rannych ma odmę wentylową. Umrze, jeżeli pomoc nie dotrze do niego w ciągu pół godziny.

- To niemożliwe - odezwał się czyjś głos. - Dotrzemy tam najwyżej za godzinę.

- Jest krótsza droga - wtrącił Chris. - Już raz tamtędy szedłem. Trzeba przejść wzdłuż Pitt's Rake, a potem wpiąć się jakieś dwadzieścia metrów po skale. Dalej już jest blisko.

- Nie zgadzam się - oświadczył Perry. - Nie mogę ryzykować życia żadnego z was. Ostatnim razem, kiedy szedłeś przez Pitfs Rake...

- Zginął człowiek - dokończył Chris. - To był ojciec Jan. Przez sześć lat myślałem o tym, czy dobrze wtedy zrobiłem. Ale dość tego. My tu rozmawiamy, a tam ktoś umiera. Chcę pójść tym skrótem.

- Pójdę z tobą - odezwała się Jan.

- Nie - uciął Chris. - Nie chcę cię. Nie jesteś mi potrzebna.

- Możesz mnie nie chcieć, ale będę ci potrzebna.

- Dosyć - przerwał Peny. - Po powrocie do bazy poproszę was o rozmowę. Wyrzucę was z zespołu. W naszej pracy nie ma miejsca na kłótnie. Podjąłem decyzję. Pójdziecie razem przez Pitfs Rake. Zróbcie, co w waszej mocy. Ruszamy.

Chris chwycił Jan za rękę.

- Jak myślisz, co będę czuł, kiedy się zabijesz? - spytał chrapliwym głosem.

- To samo co ja, gdybyś ty się zabił. Moje życie straciłoby sens. Przestańmy się wreszcie kłócić. Tam jest droga.

- Znam drogę i będę prowadził. Zwiążmy się linami. Szli bardzo niebezpiecznym trawersem. Wiatr był tak silny, że posuwali się niemal na czworakach. Dotarli wreszcie do skalnej ściany. W dzień, przy dobrej pogodzie, wspinaczka tą trasą nie przedstawiała większych trudności.

- Tutaj spadł twój ojciec. - Chris starał się przekrzyczeć wycie wiatru. - Nie chcę żadnych dyskusji. Idę pierwszy, a ty za mną. Zrozumiałaś?

- Zgoda.

Po chwili jego sylwetka zniknęła w ciemnościach. Widziała jedynie światło latarki rzucające niespokojny blask na skałę. Wreszcie usłyszała jego okrzyk:

- Jestem na górze! Ruszaj!

Nigdy jeszcze nie pokonywała tak trudnej drogi. Wspinała się jednak coraz wyżej. W pewnej chwili jej ręka straciła oparcie. Zachwiała się i osunęła w dół. Na ułamek sekundy opanował ją paraliżujący strach, ale lina naprężyła się i jej ciało zatrzymało się z gwałtownym szarpnięciem.

- Trzymam cię! - usłyszała głos Chrisa. - Wszystko w porządku?

- Tak! Idę dalej!

Po pięciu minutach poczuła, jak Chris chwyta kołnierz jej kurtki.

- Udało się! Spójrz, tam chyba jest samolot. Mam nadzieję, że zdążyliśmy.

Znaleźli się na niewielkim skrawku płaskiego terenu, jedynym w całej okolicy. W oddali majaczyło niewyraźnie światło, zapewne z kabiny samolotu. Pilot miał niebywałe szczęście, że zdołał tu dolecieć, ale już nie zdołał dobrze wylądować. Ogon samolotu sterczał wysoko w górze, jedno skrzydło całkiem odpadło, a silnik zarył się głęboko w grząską ziemię.

Zatrzymali się w niewielkiej odległości od wraku.

- Zaczekaj tu, zobaczę, co się tam dzieje - powiedział Chris.

Podszedł ostrożnie do samolotu, obejrzał go i zajrzał do kabiny. Dopiero wtedy dał jej znak, że może się zbliżyć. W kabinie było czterech mężczyzn. Pilot nie dawał znaku życia. Ten, który siedział obok, miał zamknięte oczy, jęczał i oddychał z trudem.

Jeden z mężczyzn na tylnym siedzeniu był nieprzytomny, miał zakrwawioną twarz. Drugi powitał ich spojrzeniem pełnym ulgi.

- Dzięki Bogu, że jesteście! Próbowałem zatamować krew Arthurowi, zadzwoniłem po pomoc, czekałem, a potem...

Z trudem dobierał słowa, był blady, a na jego twarzy widniały krople potu.

- Chyba jest w szoku - szepnął Chris, a głośno zapytał: - Kto ma trudności z oddychaniem?

- Ten z przodu, Mickey. Nie wiedziałem, co robić, rozmawiałem z lekarzem, a on powiedział, żebym...

- Spokojnie, wszystko będzie dobrze - przerwała mu Jan. - Zajmiemy się nim.

- Co o tym myślisz, Jan? - spytał Chris, rozpinając koszulę mężczyzny siedzącego obok pilota. - Nie podoba mi się jego oddech.

Oboje wiedzieli, że to groźne. Przyspieszony oddech, szybki słaby puls, odchylona tchawica. Pacjent tracił przytomność. Bez wątpienia odma wentylowa. John wykazał się dużą wiedzą. Płuco zostało uszkodzone i powietrze przedostaje się do jamy opłucnej. Skutkiem może być zapadnięcie płuca.

- Nie damy rady założyć sączka - powiedział Chris. - Możemy jedynie odprowadzić powietrze poprzez kaniulę. Trzeba powiadomić załogę karetki, żeby byli przygotowani na założenie drenu.

Jan zajrzała do torby, by wyjąć kaniulę i strzykawkę. Patrzyła, jak Chris wprowadza rurkę, usłyszała syk powietrza wydostającego się z klatki piersiowej. Oddech mężczyzny wyraźnie się poprawił.

- Powinno się udać. Zrobiliśmy wszystko, co możliwe. - Chris rozejrzał się. - Co dalej?

Sprawdził puls na szyi pilota i pokręcił głową.

- Uszkodzenie kręgosłupa szyjnego, pęknięcia czaszki. Nie żyje.

Zajął się mężczyzną na tylnym siedzeniu.

- Mocno krwawi. Trzeba zabandażować. Podejrzewam wstrząśnienie mózgu i pęknięcie czaszki. Możemy tylko uzupełniać płyny i kontrolować oddech.

- A kręgosłup?

- Mam w plecaku kołnierz ortopedyczny. Na wszelki wypadek mu go założymy.

- Jesteśmy! Co trzeba robić? - To była grupa Perry'ego.

- Przygotujcie nosze dla trzech osób. Musimy ich jakoś stąd wydostać - powiedział Chris, wychodząc z samolotu.

- Dla trzech?

- Pilot nie żyje. Jako lekarz stwierdziłem zgon.

Wiedzieli, że droga na dół będzie wyjątkowo wyczerpująca: trzech ludzi na noszach, osiem osób do ich niesienia.

- Rozmawiałem z Johnem. Skontaktował się z jednostką RAF-u, wysyłają nam na pomoc grupę ratowników. Powinniśmy ich spotkać.

- Jesteśmy uratowani - mruknął ktoś obok.

- Nie, to oni są uratowani - powiedział Peny, wskazując na leżących na noszach łudzi.

Posuwali się bardzo powoli. Warunki były niezwykle trudne, musieli też bardzo uważać, by nieostrożnymi ruchami nie zaszkodzić rannym. Kiedy wreszcie pokonali grań i dotarli na zbocze, mogli iść nieco szybciej.

Jan była dobrze przygotowana do takich wypraw, ale z ogromną ulgą powitała grupę mężczyzn idących im na spotkanie. Ręce i nogi niemal omdlewały jej z wysiłku.

W ekipie RAF-u był lekarz, więc bez obaw mogli mu przekazać opiekę nad rannymi.

Mieli jeszcze przed sobą długą drogę, ale przynajmniej pozbyli się napięcia. Szlak prowadził stromo w dół, a wiatr przybrał na sile. Szli gęsiego, skuleni, w strugach deszczu, zatrzymując się przy mocniejszych podmuchach. Jan była coraz bardziej zmęczona i zapewne z tego powodu przestała zachowywać należytą ostrożność. Powinna była pamiętać, że większość wypadków w górach ma miejsce pod koniec wędrówki.

Przekraczali wąską, głęboką na kilka metrów szczelinę w skale, nazywaną Cole's Leap. W dzień można ją było bez trudu przeskoczyć. Teraz jednak było ciemno, wiał wiatr. Jan chciała zrobić krok ponad szczeliną, ale pośliznęła się i straciła równowagę. Chris, który szedł za nią, chwycił ją, próbując przytrzymać przed upadkiem w przepaść. Przez chwilę balansowali na krawędzi, walcząc jednocześnie z silnym wiatrem. Wtedy Chris szarpnął się gwałtownie do tyłu, pociągając ją za sobą. Upadli na kamienie, ciało Chrisa posłużyło jej za poduszkę amortyzującą siłę uderzenia.

Jan podniosła się powoli, Chris jednak ani drgnął. W świetle latarki Jan widziała jego twarz skrzywioną” w paroksyzmie bólu.

- Wszystko w porządku, Chris? - Perry natychmiast znalazł się obok.

- Potłukłem się, ale przeżyję. - Wstał z pomocą Perry'ego. - Możemy iść.

- Nie ma co robić z siebie bohatera - odezwała się Jan po chwili. - Może będzie lepiej, jeżeli zniesiemy cię na noszach.

- Nic mi nie jest. W końcu jestem lekarzem. Kiedy dotarli do samochodów, była piąta rano.

- Świetna robota - pochwalił ich Perry. - Spotkamy się jakoś w tygodniu i wtedy pogadamy. Teraz jak najszybciej spać.

Wpadli do przychodni, by zostawić tam sprzęt ratowniczy.

- Podwieźć cię do domu? - spytał Chris. - Mógłbym zajrzeć do ciebie rano i wrócilibyśmy tu po twój samochód.

- Tak, podwieź mnie do domu. Ale zostań na noc. Muszę ci coś powiedzieć.

- Ja też muszę ci coś powiedzieć.

ROZDZIAŁ JEDENASTY

Weszli do domu mokrzy i wyczerpani.

- Idź do łazienki i się rozbierz. Chcę cię obejrzeć.

- Dobrze się zapowiada.

- Muszę sprawdzić, czy nic ci nie jest. Ale będę patrzeć wzrokiem pielęgniarki. Na górę.

- Zachowujesz się jak siostra oddziałowa. Widziała, że Chris idzie po schodach z wyraźnym trudem. Kazała mu rozebrać się w łazience i wrzucić mokre rzeczy do kosza na bieliznę. Sama poszła do sypialni, zdjęła ubranie i włożyła szlafrok.

Stał na środku z ręcznikiem na biodrach, usiłując obejrzeć w lustrze swoje plecy. Jan poczuła podniecenie, ale aż skrzywiła się z bólu, widząc na plecach Chrisa grubą czerwoną pręgę.

- To dlatego, że na ciebie upadłam. Zrobiłeś to specjalnie. Żeby ocalić mi życie.

- Upadliśmy razem. Przypadkiem upadłaś na mnie. Postanowiła się nie spierać. Odwróciła go do światła i wprawnymi ruchami badała plecy.

- Myślisz, że możesz mieć złamane żebra?

- Nie sądzę. Gdyby tak było, czułbym ostry ból.

- Z nerką wszystko w porządku? Roześmiał się.

- Nie ma krwi w moczu, siostro. Sprawdziłem, kiedy byłaś w sypialni.

- Rano powinien zbadać cię jakiś lekarz. Wejdź teraz pod prysznic, tylko się nie schylaj.

- Nie schylać się? Muszę przecież...

- Nic nie musisz. Wejdę z tobą i cię umyję. Tylko nie wyobrażaj sobie za wiele.

- A co miałbym sobie wyobrażać?

- Przestań gadać, Garrett, i zdejmij wreszcie ten ręcznik.

Zawahał się. O co mu chodzi? Przecież kochali się tyle razy. Postanowiła mu pomóc. Zdjęła szlafrok i rozluźniła węzeł ręcznika. Odkręciła wodę w kabinie, pociągnęła go za rękę do środka. Ciepła woda spływała im po skórze, przynosząc ulgę i odprężenie.

- Nie wpuszczę do łóżka brudnego, spoconego faceta. Stój spokojnie, doprowadzę cię do porządku.

Zwilżyła mu włosy szamponem. Był od niej dużo wyższy, więc by je umyć, musiała się wspiąć na palce. Jej piersi lekko go dotykały.

- To jest bardzo... przyjemne - rzekł ochrypłym głosem.

- Nic wielkiego, zwykły szampon. Sięgnął po mydło, ale wyjęła mu je z rąk.

- Nie wolno ci się schylać. Stój spokojnie. Myła mu twarz, szyję, piersi. Potem przyklękła.

- Może teraz ja...

- Nie wolno ci się schylać. Jestem pielęgniarką i myłam już setki chorych. To moja praca. A z tobą ta praca jest całkiem przyjemna.

- Ale nigdy nie myłaś pacjenta, klęcząc przed nim w kabinie prysznicowej.

- To prawda. Mimo to robię to jedynie z poczucia obowiązku.

Po wyjściu z kabiny Jan delikatnie wytarła Chrisa, starając się nie urazić bolących miejsc.

- Idź już do łóżka. Szybko się umyję i zrobię nam herbatę.

Wróciła do sypialni po paru minutach, niosąc dwa parujące kubki. Postawiła je na nocnych szafkach i wsunęła się pod kołdrę.

- Dziś w nocy o mało się nie zabiłam. Uratowałeś mi życie. Świadomość, że śmierć może się przydarzyć w każdej chwili, przywraca właściwą perspektywę. - Pochyliła się, by go pocałować. - Ale teraz jestem zmęczona. Pogadamy rano.

- Albo zrobimy co innego. - Oddał jej pocałunek. Ale rano to „co innego” okazało się niemożliwe.

Kiedy po obudzeniu Chris spróbował się odwrócić, aż jęknął z bólu.

- Gorzej się czujesz?

- To tylko stłuczenie. Trochę boli, kiedy się ruszam.

- Widzę, że bardzo boli. Co chciałeś zrobić?

- Pomyślałem, że skoro już jesteśmy w łóżku, to może moglibyśmy...

- W takim stanie niewiele możesz. - Uśmiechnęła się i pocałowała go szybko w czoło. - Ale siostra Jan Fielding ma na to sposób. - Ściągnęła przez głowę koszulę i rzuciła ją w kąt sypialni. - Ty nie możesz się ruszać, ale ja tak. Chyba wreszcie nadszedł czas, żebym wzięła sobie to, co chcę.

- Jan, to jest... to jest... Pochyliła się i pocałowała go.

- To jest cudowne. Teraz jesteś cały mój.

Jakiś czas później leżeli przytuleni obok siebie.

- Już widzę, co straciłam. Trochę mnie to złości, więc zamierzam to szybko nadrobić.

- Możemy zacząć od razu - zaproponował. Po chwili zaczęli mówić niemal jednocześnie:

- Chris, powinieneś wiedzieć, że...

- Jan, chciałbym ci coś... Roześmiali się.

- Masz dla mnie dobrą wiadomość? - zapytała.

- Mam nadzieję. Chciałem ci powiedzieć wcześniej, ale byłaś trochę...

- Wiem, byłam okropna. Przepraszam. Ale mów.

- Władze w Bangladeszu uznały, że dyrektorem szpitala powinien być obywatel ich kraju, i fundacja przyjęła ten warunek. Nie jestem już tam potrzebny. Ale jeżeli jestem potrzebny tutaj...

- Więc zostajesz! - Nie mogła się powstrzymać i niemal rzuciła się na niego z mocnym uściskiem. Aż syknął z bólu. - Kochany, przepraszam!

- Nie szkodzi. Najważniejsze, że chcesz, żebym został. Powiedz, co się działo przez ostatnie dni?

- Nie jestem pewna, czy to będzie dobra wiadomość. I nawet nie jestem pewna, czy jest o czym mówić.

- Siostro Fielding! Zaczyna mnie pani denerwować.

- Przepraszam, doktorze - powiedziała skromnie. - Może będzie lepiej, jak ci pokażę. - Z szuflady nocnego stolika wyjęła test ciążowy.

Patrzył na nią zaskoczony.

- Jesteś w ciąży? Ale jakim cudem? Przecież się zabezpieczaliśmy.

- Żadna metoda nie jest skuteczna w stu procentach. Nie jestem pewna, ale nigdy okres mi się nie spóźniał. A teraz jest czternaście dni po terminie.

Na moment odezwał się w nim lekarz.

- To jeszcze nic nie znaczy. Powodem opóźnienia może być wiele czynników. Ale dlaczego go jeszcze nie użyłaś?

- Pomyślałam, że musiałabym ci wtedy o tym powiedzieć, a ty mógłbyś się poczuć postawiony pod ścianą.

- Co ty opowiadasz! Jan, jest coś, o czym ci nigdy nie mówiłem.

- Co takiego? - spytała z niepokojem.

- Nie mówiłem ci, że cię kocham. Wsłuchiwała się w te słowa.

- Ja też cię kocham - powiedziała po chwili. - Chcesz mnie teraz pocałować?

Nie tylko chciał, ale skwapliwie skorzystał z tej propozycji. Znów się przytulili.

- Wuj zaproponował mi część praktyki. Chyba ją przyjmę. Mógłbym wreszcie przestać się włóczyć i mieć dom. Prawdziwy dom z tobą. Jan, wyjdziesz za mnie?

Uniosła się lekko, by go pocałować.

- Oczywiście że za ciebie wyjdę. Będziemy najszczęśliwszą parą na świecie. - Sięgnęła po test. - Chcesz wiedzieć, czy zostaniesz ojcem?

- Nie mogę się doczekać.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
392 Sanderson Gill Warto było czekać
Gill Sanderson Warto było czekać
Warto było czekać Kabaret Elita
2 Cygańska szkatułka Linz Cathie Warto było czekać [287 Harlequin Desire]
115 Sanderson Gill Znow z rodzina
Sanderson Gill Romantyczni egoisci
Czy warto było kochać
330 Dale Ruth Jean Warto było marzyć
Sanderson Gill Medical Duo 493 Punkt zwrotny
CZY WARTO BYŁO KOCHAĆ
Sanderson Gill Powrót do rodzinnych stron
Sanderson Gill Lekarz arystokrata
Czy warto było kochać tak TOPLES
254 Sanderson Gill Terapeutka
Sanderson Gill Nowe Zycie 312

więcej podobnych podstron