Gill Sanderson
Nowe życie
ROZDZIAŁ PIERWSZY
– Dobra, Bessie, dobra. – Doktor Kim Hunter prze-
mawiała czule do swojego samochodu. – S
´
wietnie sie˛
sprawujesz, kochana. Pamie˛taj, z˙e dbałam o ciebie jak
najlepiej, i jestem z ciebie dumna, ale teraz prosze˛, zro´b
ostatni wysiłek... To jeszcze tylko pie˛c´ minut... No
prosze˛...
Po chwili uznała, z˙e temperatura pod maska˛ na
pewno juz˙ troche˛ opadła, klepne˛ła czerwony bok auta
i stary gruchot lekko drgna˛ł. Z silnika wydobyły sie˛ trzy
lub cztery złowieszcze charkoty, kto´re ostatnio stawały
sie˛ coraz cze˛stsze, lecz kiedy Kim z powrotem usiadła
za kierownica˛, poczciwa maszyna ruszyła bez oporo´w.
Moz˙e trzeba zacza˛c´ rozgla˛dac´ sie˛ za jakims´ no-
wym samochodem, pomys´lała. Teraz, po zmianie po-
sady, be˛de˛ zarabiac´ troche˛ wie˛cej, moz˙e kupie˛ cos´
lepszego. Bessie słuz˙yła wiernie przez pie˛c´ lat, czas na
emeryture˛...
– Juz˙ niedługo oddam cie˛ Mickeyowi – odezwała
sie˛ ponownie. – Znasz go, prawda? To sa˛siad rodzi-
co´w. Be˛dzie cie˛ kochał, otoczy czuła˛ opieka˛...
Czuła opieka.
Ha, ha! Kim gorzko sie˛ w duchu rozes´miała. Co za
wytarty frazes! Taki sam jak inne słowa: zaufanie,
wiernos´c´, lojalnos´c´, oddanie...
Nagle przypomniała sobie, z˙e w ramach autoterapii
postanowiła traktowac´ zerwanie z Robinem Webbem
jak kiepski dowcip, zreszta˛ nie tylko zerwanie, lecz
cały zwia˛zek.
Jestem wolna! Wolna!
Istotnie, kiedy mina˛ł pierwszy szok, poczuła ulge˛.
– Nikogo nie kocham i nikt nie kooochaaa
mnieee...! – zacze˛ła wys´piewywac´ na całe gardło.
To nie do kon´ca prawda. Kim kochała rodzico´w,
rodzine˛, przyjacio´ł, kto´rych zostawiła w Sheffield, ale
Robina zdecydowanie juz˙ nie. Miała nadzieje˛, z˙e
szybko zapomni i o nim, i o całej tej tragifarsie, jaka˛
było zerwanie z kochankiem. Teraz zaczyna nowe
z˙ycie. Samotne. Bez z˙adnego faceta. Staz˙ potrwa po´ł
roku i przez najbliz˙sze miesia˛ce pos´wie˛ci sie˛ tylko
i wyła˛cznie pracy.
Bessie wspie˛ła sie˛ na wzgo´rze i Kim zjechała na
pobocze, by nasycic´ oczy wspaniałym widokiem. W do-
le rozpos´cierał sie˛ typowo angielski krajobraz – małe
nadmorskie miasteczko, port, a w dali błe˛kitne, połys-
kuja˛ce w słon´cu morze. Z jednej strony plaz˙a, z drugiej
wysoki klif.
Najbliz˙ej niej stał szpital, widziała trawniki i pawi-
lony ukryte ws´ro´d drzew. Co za odmiana po wielko-
miejskim gmaszysku, w kto´rym pracowała!
Był sierpien´. Mina˛ł prawie rok od chwili, gdy Kim
uzyskała dyplom lekarza. W tym czasie odbyła dwa
po´łroczne staz˙e, jeden na internie, drugi na chirurgii.
Tutaj ma przez po´ł roku pracowac´ na oddziale dziecie˛-
cym, a potem ewentualnie wro´ci do Sheffield i podej-
mie kolejny staz˙ na oddziale wypadkowym. Dopiero
potem rozpocznie specjalizacje˛. Juz˙ dawno postanowi-
ła, z˙e zostanie lekarzem rodzinnym.
4
NOWE Z
˙
YCIE
– No, Bessie, pora na nas – rzuciła i stary samocho´d
powoli zacza˛ł zjez˙dz˙ac´ w do´ł.
W szpitalu Kim nie musiała nikogo pytac´ o droge˛.
Kiedy przyjechała tu na rozmowe˛ wste˛pna˛, została
oprowadzona po całym terenie. Teraz odebrała klucze
w portierni i udała sie˛ prosto do hotelu dla personelu
lekarskiego, gdzie przydzielono jej malen´kie mieszka-
nie. Troche˛ czasu zabrało jej wnoszenie na go´re˛ wali-
zek, toreb i kartonowych pudeł z całym dobytkiem.
Mogła co prawda cze˛s´c´ rzeczy zostawic´ w Sheffield,
lecz po zerwaniu z Robinem głupio by było prosic´ go
o ich przechowanie, mimo z˙e wyłoz˙yła połowe˛ wkładu
mieszkaniowego i do tej pory go nie odzyskała.
Naste˛pne dwie godziny pos´wie˛ciła na rozpakowy-
wanie sie˛ i urza˛dzanie w nowym miejscu, a gdy
skon´czyła, wzie˛ła prysznic, otworzyła szafe˛ i zacze˛ła
zastanawiac´ sie˛, co na siebie włoz˙yc´. Doskonale wie-
działa, z˙e pierwsze wraz˙enie jest niezwykle waz˙ne.
Dlatego bardzo zalez˙ało jej na tym, by wygla˛dac´ jak
pani doktor, a nie jak studentka.
Kim była wysoka, miała ponad metr siedemdzie-
sia˛t wzrostu i była brunetka˛. Włosy zazwyczaj nosiła
rozpuszczone i tylko podczas dyz˙uro´w splatała je
w warkocz.
Po namys´le wybrała jasnoniebieska˛ sukienke˛, roz-
sa˛dnej długos´ci, niezbyt wydekoltowana˛. Było za go-
ra˛co na pon´czochy, wie˛c włoz˙yła sandałki na płaskim
obcasie. Lekko sie˛ podmalowała, włosy podpie˛ła dwo-
ma grzebieniami i była gotowa.
Staz˙ oficjalnie zaczynała dopiero nazajutrz rano,
od szkolenia ogo´lnego, przez kto´re wszyscy musza˛
5
NOWE Z
˙
YCIE
przejs´c´, postanowiła jednak po´js´c´ juz˙ dzis´ na pediatrie˛,
przedstawic´ sie˛ i troche˛ rozejrzec´.
Pierwszy szok przez˙yła w recepcji. Okazało sie˛, z˙e
nikt nic o niej nie wie! Zdenerwowana sekretarka
zacze˛ła przegla˛dac´ papiery na biurku, szukac´ w szuf-
ladach i teczkach, az˙ w kon´cu z duma˛ wycia˛gne˛ła
odpowiedni dokument.
– Zaszła zmiana – oznajmiła. – Be˛dzie pani praco-
wac´ nie u nas, ale na oddziale wczes´niako´w. – Kim
zrobiła zdziwiona˛ mine˛. – Jutro podczas szkolenia
wszystko pani wytłumacza˛ – cia˛gne˛ła kobieta. – Ale
moz˙e chciałaby pani porozmawiac´ w tej sprawie
z kims´ z dyrekcji szpitala juz˙ teraz?
Oddział wczes´niako´w? Noworodki, niemowle˛ta
z wadami genetycznymi i powaz˙nymi schorzeniami?
Kim nigdy nie zetkne˛ła sie˛ z tego rodzaju problemami,
ale nie miała nic przeciwko temu, by zdobyc´ i takie
dos´wiadczenie. Była pewna, z˙e mno´stwo sie˛ nauczy.
– Nie, dzie˛kuje˛, nie ma takiej potrzeby. To moja
wina, z˙e przyjechałam dzien´ wczes´niej. Przejde˛ sie˛ na
oddział i po prostu przedstawie˛ sie˛.
Ida˛c korytarzem, nabrała wa˛tpliwos´ci, czy rzeczywi-
s´cie wiedza zdobyta na takim oddziale przyda jej sie˛
w przyszłej praktyce lekarza rodzinnego. Lekarz rodzin-
ny ma do czynienia tylko z normalnymi porodami...
Ech, nie be˛de˛ sie˛ martwic´ na zapas, postanowiła.
Zreszta˛, moz˙e to tylko na miesia˛c albo dwa...?
Na oddziale wczes´niako´w dyz˙urna recepcjonistka
poinformowała ja˛, z˙e ma szcze˛s´cie, bo ordynator, Chris
Fielding, jest włas´nie wolny i che˛tnie z nia˛ poroz-
mawia. Wezwana piele˛gniarka zaprowadziła Kim do
pokoju lekarskiego i przedstawiła szefowi.
6
NOWE Z
˙
YCIE
– Miło mi pania˛ poznac´ – przywitał ja˛ me˛z˙czyzna.
– Winni jestes´my pani wyjas´nienie, a nawet przepro-
siny z powodu tej nagłej zmiany. Chciała pani praco-
wac´ na pediatrii...
– Nic sie˛ nie stało – odrzekła Kim. – Wiem, z˙e tutaj
wiele sie˛ naucze˛.
– Ciesze˛ sie˛, z˙e tak pani podchodzi do sprawy.
Przyznam szczerze, z˙e walczyłem o pania˛. Z tro´jki
staz˙ysto´w, kto´rzy sie˛ do nas zgłosili, pani ma najlepsze
referencje.
– Pochlebia mi pan...
– Myli sie˛ pani. U nas na pochwały trzeba zasłuz˙yc´.
A tak przy okazji, zauwaz˙yła pani, z˙e u wczes´niako´w
nie ma lekarzy s´wiez˙o po dyplomie? Najniz˙si stopniem
sa˛ starsi staz˙ys´ci, tacy jak pani. I oczywis´cie to oni
wykonuja˛ najniewdzie˛czniejsze rutynowe prace, pros-
te testy, cała˛ papierkowa˛ robote˛. Pozostaje niewiele
czasu dla siebie, i na sen.
– Jakos´ dam sobie rade˛.
– Jestem pewien. Ale za to ma pani okazje˛ duz˙o
skorzystac´. Z pocza˛tku be˛dzie pani tylko obserwowac´,
ale potem wszystkiego stopniowo sie˛ pani nauczy.
Po´z´niej omo´wimy szczego´łowy plan pani staz˙u, zgo-
da?
– Oczywis´cie.
Kim podobało sie˛ takie podejs´cie, jakz˙e inne od
powszechnej praktyki rzucania delikwenta od razu na
głe˛boka˛ wode˛.
Rozległo sie˛ pukanie do drzwi.
– Prosze˛! – rzucił doktor Fielding.
– Przepraszam, Chris... – zacze˛ła piele˛gniarka
i urwała, widza˛c obca˛osobe˛. – Doktorze Fielding, mamy
7
NOWE Z
˙
YCIE
problem. Chodzi o dziecko pan´stwa North, kłopoty
z oddychaniem. Czy mo´głby pan w wolnej chwili...
– Juz˙ ide˛, Eileen – odparł. Potem spojrzał na s´wiez˙a˛
sukienke˛ Kim i dodał: – Che˛tnie zabrałbym pania˛, ale
dzieci maja˛ zwyczaj brudzic´ sie˛ w najmniej oczekiwa-
nym momencie. Prosze˛ pocze˛stowac´ sie˛ kawa˛ – wska-
zał stolik, na kto´rym stały kubeczki i ekspres do kawy
– a ja za kilka minut wro´ce˛.
– Dzie˛kuje˛, ale prosze˛ sie˛ mna˛ nie kre˛powac´. Po-
czekam.
Po wyjs´ciu doktora Fieldinga i piele˛gniarki Kim
wstała, nalała sobie pełen kubek kawy, a wracaja˛c na
miejsce, przystane˛ła przy korkowej tablicy zawieszo-
nej na wewne˛trznej stronie drzwi. Jej uwage˛ przykuło
przypie˛te do niej zdje˛cie bobasa wesoło machaja˛cego
ra˛czka˛. U dołu fotografii ktos´ napisał:
Nasz synek, Charles Edward Lucas, skon´czył włas´nie
po´ł roku. Gdy sie˛ urodził, był tak malen´ki, z˙e balis´my sie˛,
z˙e go stracimy. To dzie˛ki Waszej opiece z˙yje i rozwija sie˛.
Jakie to wzruszaja˛ce, pomys´lała Kim. Podeszła
bliz˙ej, by sie˛ lepiej przyjrzec´, i w tej samej chwili silnie
pchnie˛te drzwi otworzyły sie˛, wytra˛caja˛c jej kubek
z re˛ki.
– No, Chris, moz˙esz mi pogratulowac´! Dostałem
ten etat... – rozległ sie˛ me˛ski głos. – Och, przepraszam!
Nie wiedziałem...
Kim milczała. Z przeraz˙eniem patrzyła na wielka˛
bra˛zowa˛ plame˛ na samym przodzie sukienki.
– Zaraz cos´ poradzimy... – cia˛gna˛ł nieznajomy ta-
kim tonem, jak gdyby nic sie˛ nie stało.
Juz˙ chciała zmrozic´ go spojrzeniem i powiedziec´, co
mys´li o wchodzeniu bez pukania, lecz gdy podniosła
8
NOWE Z
˙
YCIE
głowe˛, doznała dziwnego uczucia. Dreszcz przebiegł
jej po plecach, dłonie zwilgotniały, serce zabiło szyb-
ciej. Kim jest ten wysoki, elegancko ubrany młody
me˛z˙czyzna? Co takiego w sobie ma, z˙e od razu ja˛
rozbroił? Czyz˙by sprawił to ten czaruja˛cy us´miech,
kto´ry nie schodził mu z twarzy?
Ich spojrzenia spotkały sie˛. Nieznajomy miał szare,
nie... srebrne oczy, w kto´rych czaił sie˛ smutek kontra-
stuja˛cy z lekko kpia˛cym us´miechem. Czuła, z˙e na jej
widok zareagował podobnie.
Nie sto´j tak jak zadurzona nastolatka, upomniała sie˛
w duchu. Zro´b cos´!
– To nowa sukienka – wyba˛kała. – Chciałabym
zmyc´ te˛ plame˛... Moz˙e mogłabym poz˙yczyc´ fartuch
lekarski?
– Dobry pomysł – odparł. Zauwaz˙yła, z˙e odzys-
kiwał kontenans. – Zaprowadze˛ pania˛ do piele˛gniarek.
One na pewno pani pomoga˛. Tu wszyscy stanowimy
zgrana˛ paczke˛. Ale, ale... jeszcze sie˛ nie znamy...
– Kim. Kim Hunter. Od jutra zaczynam tu staz˙.
– Harry Black z tutejszej parafii. Doktor Harry
Black – dodał powaz˙niejszym tonem. – Przez dwa lata
przygotowywałem sie˛ tu do zrobienia specjalizacji, ale
wkro´tce przenosze˛ sie˛ do Australii...
Tymczasem dotarli do dyz˙urki, gdzie sympatyczna
dziewczyna, Erica Thornby, zaje˛ła sie˛ Kim.
– Przyniose˛ fartuch, a sukienke˛ namoczymy. Nie
be˛dzie s´ladu – zapewniała.
– Dzie˛kuje˛.
Kim była lekko przytłoczona nadmiarem wraz˙en´.
Chris Fielding, Harry Black, Erica Thornby – wszyscy
byli bardzo sympatyczni i cieszyła sie˛, z˙e be˛dzie z nimi
9
NOWE Z
˙
YCIE
pracowac´. Czy z Harrym tez˙? To moz˙e byc´ trudne,
pomys´lała.
Kilka minut po´z´niej, kiedy przebrana w zielony kitel
gawe˛dziła z Erica˛, do pokoju zajrzał Chris Fielding.
– Dowiedziałem sie˛ od skruszonego Harry’ego, z˙e
juz˙ zda˛z˙ylis´cie sie˛ poznac´ – zacza˛ł. – Be˛dziecie spe˛-
dzac´ duz˙o czasu razem. Chciałbym, z˙eby pani przez
kilka dni poobserwowała włas´nie jego prace˛, ale wszy-
stko w swoim czasie. Teraz natomiast, jes´li oczywis´cie
ma pani ochote˛, bo oficjalnie staz˙ zaczyna sie˛ dopiero
jutro, mogłaby pani po´js´c´ ze mna˛. Mamy tu dziew-
czynke˛ z krwotokiem do komo´r mo´zgowych. Chce˛
zmniejszyc´ troche˛ ucisk, jaki krwiak powoduje wew-
na˛trz czaszki. Ale moz˙e ma pani inne plany?
– Nie, nie. Bardzo mnie to interesuje i jak juz˙ po-
wiedziałam, jestem tutaj po to, z˙eby sie˛ uczyc´.
– W takim razie idziemy. Erica znajdzie dla pani
kombinezon i re˛kawiczki. Co pani wie o krwotoku
dokomorowym? – spytał chwile˛ po´z´niej, kiedy myli sie˛
przed zabiegiem.
– Niewiele. Nigdy nie zetkne˛łam sie˛ z takim przy-
padkiem. Wiem, z˙e zdarza sie˛ to u wczes´niako´w. Krew
zbiera sie˛ w komorach mo´zgowych.
– W zasadzie to wszystko. Cze˛sto nie jest to stan
groz´ny i krew sama sie˛ wchłania. Niestety u tego
dziecka leki nie zadziałały, zebrało sie˛ za wiele płynu
i konieczne jest nakłucie le˛dz´wiowe.
– Rozumiem.
Kim asystowała przy podobnych zabiegach u doros-
łych pacjento´w, lecz nigdy u małych dzieci. Wkłucie
igły w tak drobne ciałko musi byc´ wyja˛tkowo trudna˛
operacja˛...
10
NOWE Z
˙
YCIE
Piele˛gniarka ułoz˙yła niemowle˛ w pozycji embrio-
nalnej.
– Prosze˛ pokazac´, gdzie nalez˙y wkłuc´ igłe˛ – polecił
Chris. – Dobrze – pochwalił, gdy Kim wskazała odpo-
wiednie miejsce. – No to do roboty.
Kim zauwaz˙yła, z˙e Chris uz˙ywa bardzo cienkiej
igły i w przeciwien´stwie do zwykłych zabiego´w tego
typu, zbiera płyny bezpos´rednio do fiolki.
– Nie wolno odcia˛gna˛c´ zbyt wiele płynu – wyjas´nił.
– Tylko tyle, ile trzeba, z˙eby zmniejszyc´ ucisk. Starczy.
Odetchne˛ła z ulga˛, gdy wyjmował igłe˛. Nawet nie
zdawała sobie sprawy z tego, z˙e cały czas była bardzo
spie˛ta.
– Takie malen´stwo... To przeraz˙aja˛cy widok...
Przepraszam, pewnie wygaduje˛ głupstwa – zreflek-
towała sie˛.
– Wcale nie. Wielu ludzi uwaz˙a, z˙e wczes´niaki sa˛
tak kruche, z˙e nic nie da sie˛ dla nich zrobic´. To błe˛dne
podejs´cie. Trzydziestotygodniowe niemowle˛ ma taka˛
sama˛ wole˛ z˙ycia jak dziecko urodzone w terminie. I to
wspaniałe, z˙e moz˙emy mu pomo´c. – Chris us´miechna˛ł
sie˛ do Kim. – Kocham te˛ prace˛ i jestem przekonany, z˙e
z czasem i pani ja˛ pokocha.
Kim spojrzała na ordynatora.
– To wszystko jest fascynuja˛ce, ale bardzo sie˛ de-
nerwuje˛. Czy na pewno chce pan miec´ na oddziale
kogos´ bez dos´wiadczenia? Nie boi sie˛ pan, z˙e popełnie˛
jakis´ bła˛d?
– Nie – zapewnił ja˛. – Jes´li be˛dzie pani ostroz˙na,
zawsze gotowa pytac´ o rade˛, to w czym problem? No,
chodz´my. Nalez˙y sie˛ pani kawa. Z tej pierwszej nie-
wiele zda˛z˙yła pani wypic´.
11
NOWE Z
˙
YCIE
– Teraz be˛de˛ trzymac´ kubek w obu dłoniach – za-
z˙artowała.
W pokoju lekarskim, popijaja˛c kawe˛, Chris wyjas´nił
Kim, z˙e na ich oddziale wszyscy wszystkim mo´wia˛ po
imieniu.
– Zdarzaja˛ sie˛ oczywis´cie okazje, kiedy zwracamy
sie˛ do siebie bardziej oficjalnie, ale sama wyczujesz,
kiedy to jest potrzebne. Poza tym chciałem podkres´lic´,
z˙e nie ma mie˛dzy nami podziału na lekarzy, piele˛gnia-
rki i personel pomocniczy. Wszyscy tworzymy zespo´ł
i kaz˙dy ma swo´j udział w sukcesach. W cia˛gu naste˛p-
nych miesie˛cy nauczysz sie˛ od piele˛gniarek tyle samo,
co od kolego´w lekarzy.
– Chris mo´wi tak dlatego, z˙e wkro´tce jedna˛ z nich
pos´lubi – rozległ sie˛ znajomy głos Harry’ego, a Kim
nagle poczuła suchos´c´ w gardle. – Zare˛czył sie˛ z Jane
Wilson, nasza˛siostra˛oddziałowa˛. Nie musze˛ dodawac´,
z˙e to szcze˛s´ciarz.
– Poprosiłem Harry’ego, z˙eby do nas doła˛czył –
wyjas´nił Chris. – Chciałbym wspo´lnie omo´wic´ pro-
gram twojego staz˙u.
Harry podszedł do Kim, wycia˛gna˛ł re˛ke˛ i rzekł:
– Przykro mi z powodu sukienki. Jeszcze raz prze-
praszam. Oczywis´cie pokryje˛ rachunek za pralnie˛.
– Nie trzeba. To przeciez˙ było niechca˛cy. A plama
zejdzie w normalnym praniu – odparła Kim. – Tylko
wytłumacz, dlaczego tak gwałtownie domagałes´ sie˛
gratulacji?
– Wiem, z˙e marzyłes´ o tym – wtra˛cił Chris – ale
be˛dzie nam tu ciebie brakowało. Jestes´ urodzonym
praktykiem klinicysta˛, a nie naukowcem.
– Przez jakis´ czas be˛de˛ jednym i drugim. A kiedy
12
NOWE Z
˙
YCIE
wro´ce˛ z doktoratem, be˛dziecie zwracac´ sie˛ do mnie per
,,doktorze doktorze Black’’. Widzisz – zwro´cił sie˛
teraz do Kim – zaproponowano mi etat w laboratorium
jednej z klinik w Australii. Badaja˛ tam zakaz˙enia płodu
w drodze przenikania przez łoz˙ysko. Opro´cz tego
jeden, a moz˙e dwa dni w tygodniu be˛de˛ pracowac´ na
tamtejszym oddziale noworodko´w. W ten sposo´b poła˛-
cze˛ teorie˛ z praktyka˛.
– Wyjez˙dz˙asz na trzy lata, tak? – upewniał sie˛
Chris.
– Tyle czasu mam na zrobienie doktoratu, ale
gdyby zaproponowali mi etat na warunkach nie do
pogardzenia, to kto wie, czy nie zostane˛ dłuz˙ej...
– Moge˛ tylko powto´rzyc´, z˙e be˛dzie nam ciebie
brakowało. Poza tym strace˛ partnera do squasha. Ale
przejdz´my do rzeczy. – Zmienił ton. – Kim, po odbyciu
szkolenia zgłosisz sie˛ do nas. Wpo´ł do dziewia˛tej.
Odpowiada ci?
– Oczywis´cie. Mieszkam w hotelu na terenie szpi-
tala, pie˛c´ minut piechota˛ sta˛d.
– Znakomicie. Prosiłem juz˙ Harry’ego, z˙eby w s´rode˛
przed południem oprowadził cie˛ po oddziale, wyjas´nił,
na czym polega nasza praca i jakie otrzymasz zadania.
Poznasz takz˙e siostre˛ oddziałowa˛ Jane Wilson...
– Juz˙ wkro´tce Jane Fielding – przerwał mu Harry,
a Kim spostrzegła, z˙e Chris lekko sie˛ zaczerwienił.
– Przestan´. Jeszcze Kim sobie pomys´li, z˙e to biuro
matrymonialne.
– Co´z˙, zdecydowanie cos´ tu jest w powietrzu. Ty
i Jane, Dominik Tate i Petra Morgan, Erica Thornby
i Matt Kershaw, a wszystko w cia˛gu ostatnich kilku
miesie˛cy. Tylko mnie z˙adna dziewczyna nie chce.
13
NOWE Z
˙
YCIE
– Ale ciebie jakos´ to nie zraz˙a – odparł Chris z nuta˛
sarkazmu w głosie, kto´ra nie uszła uwadze Kim.
Coraz bardziej jej sie˛ ten oddział podobał. Panowała
tu atmosfera prawdziwego kolez˙en´stwa, kto´rej jej tak
brakowało w poprzednich dwo´ch szpitalach. Wyczu-
wała takz˙e, z˙e za tymi wszystkimi z˙arcikami kryje sie˛
prawdziwa duma z dokonan´ całego zespołu.
– A wie˛c – cia˛gna˛ł Chris – Jane zajmuje sie˛ nie
tylko robota˛papierkowa˛, ale jest bardzo zaangaz˙owana
we wszystko, co sie˛ dzieje. Do kon´ca tygodnia be˛-
dziesz asystowała Harry’emu, potem przydzielimy ci
inne obowia˛zki. – Pchna˛ł w jej kierunku zadrukowany
arkusz. – Tu jest wszystko wypisane, zapoznaj sie˛
z tym. Gdybys´ miała...
Tym razem przerwało im wejs´cie Eriki.
– Chodzi o dziecko pan´stwa Evans....
– Juz˙ ide˛ – rzucił Chris. – Harry, po´jdziesz ze mna˛?
– spytał, a wycia˛gaja˛c re˛ke˛ do Kim, dodał: – No to do
s´rody.
– Znam numer hotelu, ale podaj mi wewne˛trzny,
dobrze? – poprosił Harry, ro´wniez˙ podaja˛c jej re˛ke˛.
– Dwies´cie szes´c´dziesia˛t trzy.
– Łatwo zapamie˛tac´.
Wro´ciwszy do siebie, Kim zdje˛ła poz˙yczony fartuch
i włoz˙yła szorty oraz T-shirt. Potem zrobiła sobie
herbate˛ i sie˛gne˛ła po paczke˛ ulubionych herbatniko´w.
Wycia˛gne˛ła sie˛ w fotelu, nogi oparła na niskim stoliku.
Kiedy skon´czyła drugie ciastko, us´wiadomiła sobie, z˙e
jest głodna jak wilk. Przeciez˙ od s´niadania nic nie
jadła. Mogłaby poszukac´ supermarketu albo spraw-
dzic´, czy szpitalna stoło´wka jest jeszcze otwarta.
14
NOWE Z
˙
YCIE
Mimo z˙e dochodziła dopiero pia˛ta, czuła sie˛ zme˛-
czona. Droga z Sheffield, rozpakowywanie, wizyta
w szpitalu, poznawanie nowych ludzi... W pierwszym
odruchu nie była zadowolona ze zmiany, ale teraz
doszła do wniosku, z˙e cieszy sie˛, iz˙ be˛dzie pracowała
z noworodkami. Podobali jej sie˛ Chris i Harry.
Harry... Co´z˙, musi przyznac´, z˙e kiedy go pierwszy
raz zobaczyła, a s´cis´lej usłyszała, zrobił na niej ogrom-
ne wraz˙enie. Poczuła do siebie złos´c´. Dopiero co
gratulowała sobie z powodu zerwania z Robinem
i odzyskania niezalez˙nos´ci, a tu znowu hormony daja˛
o sobie znac´?
To co, z˙e Harry jej sie˛ spodobał? Przeciez˙ to jeszcze
do niczego nie zobowia˛zuje. Be˛dzie sie˛ starała utrzy-
mac´ dystans i koniec, postanowiła.
Wiedziała jednak, z˙e ona takz˙e mu sie˛ spodobała.
Zdradził go błysk w oczach, kiedy ja˛ zobaczył. Cieka-
we, dlaczego poprosił o numer telefonu? I ciekawe, czy
z niego skorzysta.
Włas´nie gdy wybierała sie˛ po zakupy, zadzwonił
telefon. Zanim podniosła słuchawke˛, spojrzała podej-
rzliwie na aparat. Co z tego wszystkiego wyniknie?
Moz˙esz przeciez˙ nie odbierac´, szepna˛ł wewne˛trzny
głos. Nie, nie. Odbierz. Przeciez˙ nie cofasz sie˛ przed
z˙adnym wyzwaniem...
– Czes´c´ – usłyszała w słuchawce. – Tu Harry Black.
– Tak...?
– Pozwolisz zaprosic´ sie˛ na kolacje˛? W ramach
przeprosin za sukienke˛.
– Sukienka da sie˛ uratowac´, a poza tym juz˙ kilkakro-
tnie mnie przepraszałes´. Czyz˙bys´ miał zwyczaj zapra-
szac´ wszystkie staz˙ystki na kolacje˛ juz˙ pierwszego dnia?
15
NOWE Z
˙
YCIE
– Tylko te atrakcyjne – odparował Harry.
– Na pewno kaz˙dej to mo´wisz. – Kim urwała. Czy
to rozsa˛dne, is´c´ z nim na kolacje˛ juz˙ w dniu przyjazdu?
Co tam, poradzi sobie. – Ale dobrze. Zgadzam sie˛.
– To s´wietnie. Mamy tu blisko bardzo przyjemny
pub, Escott Arms. Duz˙o ludzi ze szpitala tam zagla˛da.
Wpadne˛ po ciebie koło sio´dmej, zgoda?
– Spotkajmy sie˛ na miejscu. Nie martw sie˛, znajde˛
ten pub. Do zobaczenia – odparła szybko i odłoz˙yła
słuchawke˛.
Dopo´ki nie wie, jak ułoz˙a˛ sie˛ ich stosunki, nie
chciała, by Harry Black po nia˛ przychodził.
16
NOWE Z
˙
YCIE
ROZDZIAŁ DRUGI
Spojrzała na zegarek. Do spotkania z Harrym zo-
stało jeszcze po´łtorej godziny. Ma mno´stwo czasu,
moz˙e wie˛c troche˛ popracowac´. Sie˛gne˛ła po podre˛cz-
niki medyczne oraz notatki i zacze˛ła czytac´ o choro-
bach zwia˛zanych z wczes´niactwem. Cos´ niecos´ oczy-
wis´cie na ten temat wiedziała, ale student medycyny
nigdy nie ma dos´c´ czasu, by wszystkiego sie˛ porza˛dnie
nauczyc´. Gdy skon´czyła, praca z noworodkami spec-
jalnej troski wydała sie˛ jej jeszcze bardziej frapuja˛ca.
No, pora szykowac´ sie˛ do wyjs´cia. Po raz drugi tego
dnia stane˛ła przed wyborem, co na siebie włoz˙yc´. Tym
razem decyzja była łatwiejsza. Miała w swojej gar-
derobie bardzo ładna˛ sukienke˛, biała˛, przetykana˛ nie-
bieska˛ i srebrna˛ nitka˛, elegancka˛, lecz prosta˛ i niezobo-
wia˛zuja˛ca˛, idealna˛ na letni wieczo´r. Wyszczotkowała
włosy i umalowała sie˛ delikatnie. Czuła lekka˛ treme˛,
lecz jednoczes´nie cieszyła sie˛ z tej kolacji.
Pub znalazła bez trudu. Na ławkach przed budyn-
kiem siedziało sporo ludzi, a gdy sie˛ zbliz˙yła, jeden
z me˛z˙czyzn wstał – rozpoznała w nim Harry’ego
Blacka.
Zauwaz˙yła, z˙e on tez˙ sie˛ przebrał. Miał teraz na sobie
błe˛kitne lniane spodnie i odrobine˛ ciemniejsza˛koszulke˛
z golfem, podkres´laja˛ca˛ szaros´c´ jego oczu. Na widok
Kim us´miechna˛ł sie˛ i wycia˛gna˛ł do niej obie re˛ce.
– Witaj w Escott Arms! Moz˙e jeszcze tego nie
wiesz, ale to jakby przedłuz˙enie szpitala.
Rozejrzała sie˛ i spostrzegła, z˙e kilka oso´b dyskret-
nie jej sie˛ przygla˛da.
– Przyjemne miejsce – oznajmiła. – Czy jedzenie
jest tak samo kusza˛ce jak otoczenie?
– Nawet bardziej. Domys´lam sie˛, z˙e jestes´ głodna...
– Jak wilk. Opro´cz płatko´w na s´niadanie i kilku
herbatniko´w nic dzisiaj nie jadłam.
– W takim razie wejdz´my do s´rodka.
Kiedy kelner spytał, co be˛da˛ pili, Kim os´wiadczyła:
– Pozwole˛ ci zapłacic´ za kolacje˛ pod warunkiem, z˙e
ja stawiam wino. I nie przyjmuje˛ z˙adnych protesto´w...
– Zgoda. Wole˛ czerwone, ale wypije˛, co wybie-
rzesz.
– W takim razie niech be˛dzie czerwone. – Gdy
kelner przyja˛ł zamo´wienie i znikna˛ł, Kim zwro´ciła sie˛
do swego towarzysza: – Podejrzewam, z˙e jutro po´ł
szpitala be˛dzie wiedziało, z˙e jedlis´my razem kolacje˛.
Rozumiem, z˙e nie jestes´ ani z˙onaty, ani zare˛czony, ani
zwia˛zany z jaka˛s´ kobieta˛...
Harry rozes´miał sie˛, niezraz˙ony jej obcesowos´cia˛.
– Ani jedno, ani drugie, ani trzecie. Jestem kawa-
lerem. Do wzie˛cia.
– Trudno w to uwierzyc´. Jak sie˛ uchowałes´? Taki
przystojny facet, kto´ry na dodatek lubi towarzystwo
kobiet...
Tym razem Harry skrzywił sie˛ lekko i dopiero po
chwili odpowiedział:
– Powiedzmy, z˙e lubie˛ kobiety w ogo´le, a nie jaka˛s´
jedna˛ w szczego´lnos´ci.
– Och nie, tylko nie mo´w, z˙e jem kolacje˛ w towa-
18
NOWE Z
˙
YCIE
rzystwie miejscowego donz˙uana! Nie lubie˛ me˛z˙czyzn,
kto´rzy uwaz˙aja˛ za swo´j obowia˛zek uszcze˛s´liwic´ kaz˙da˛
kobiete˛, jaka stanie na ich drodze.
– W uszcze˛s´liwianiu kobiet nie widze˛ niczego złego.
Przyznam ci sie˛, z˙e były w moim z˙yciu kobiety bliskie
mojemu sercu i z˙e z niekto´rymi pozostałem w przyjaz´ni.
– To duz˙a sztuka. Ale teraz z z˙adna˛ nie jestes´
zwia˛zany? – upewniała sie˛.
– Z z˙adna˛. Ostatnio mielis´my w szpitalu urwanie
głowy. Zdałem kolejny egzamin specjalizacyjny, haro-
wałem jak wo´ł.
Kim wzdrygne˛ła sie˛.
– W zeszłym roku zrobiłam dyplom i przysie˛głam
sobie: nigdy wie˛cej! Nie boje˛ sie˛ cie˛z˙kiej pracy, nie
odz˙egnuje˛ sie˛ od nauki, ale nienawidze˛ egzamino´w.
– Chcesz zostac´...?
– Lekarzem rodzinnym, tak jak mo´j ojciec. Zawsze
chciałam robic´ to co on, i be˛de˛ pracowac´ wspo´lnie
z nim.
Harry milczał chwile˛, a gdy sie˛ odezwał, w jego
głosie pobrzmiewał odrobine˛ twardszy ton.
– Masz dobre układy z rodzicami?
Kim spojrzała na niego zdumiona.
– Tez˙ pytanie! Oczywis´cie. – Harry milczał. Na
szcze˛s´cie kelnerka przyniosła im przystawki. Sałatke˛
z krabo´w dla niej, grillowany ser kozi dla niego. – No...
– Kim przerwała kre˛puja˛ce milczenie – dos´c´ tych
rozmo´w na tematy zawodowe. Zabierajmy sie˛ do
jedzenia.
Kiedy skon´czyli, a kelner napełnił ich kieliszki
winem, Harry odezwał sie˛:
– Medycyna rodzinna to oczywis´cie bardzo waz˙na
19
NOWE Z
˙
YCIE
specjalizacja, ale czy nie mys´lałas´ nigdy o pracy
w szpitalu? Zobaczysz, moz˙e spodoba ci sie na jakims´
oddziale, na przykład takim jak nasz.
Kim potrza˛sne˛ła głowa˛.
– Mo´j były chłopak cia˛gle mnie namawiał do
zmiany plano´w. Chciał, z˙ebym sie˛ specjalizowała
w geriatrii, podobnie zreszta˛ jak on. Twierdził, z˙e ta
gała˛z´ medycyny ma przyszłos´c´.
– Słusznie. Geriatria be˛dzie sie˛ rozwijac´. Chociaz˙
nie wiem, czy daje podobna˛ satysfakcje˛ jak praca
z wczes´niakami. Ale, ale... Powiedz mi cos´ wie˛cej
o swoim byłym chłopaku, prosze˛.
– Dlaczego on cie˛ interesuje?
Harry us´miechna˛ł sie˛ szeroko.
– Powiedzmy, z˙e interesuje mnie natura człowieka,
chociaz˙ przyznam sie˛, z˙e pytam ze zwykłej ciekawo-
s´ci. Dbam o dobre samopoczucie moich wspo´łpracow-
niko´w. Szczego´lnie jes´li sa˛ to tak fantastyczne dziew-
czyny jak ty.
– Dzie˛kuje˛ za komplement, pochlebco.
Kim zastanawiała sie˛, czy powinna ujawniac´ Har-
ry’emu szczego´ły swojego prywatnego z˙ycia. Poznali
sie˛ niespełna osiem godzin temu. Dlaczego miałaby
mu sie˛ zwierzac´? Czy to nie zbyt ryzykowne? Z drugiej
strony Harry podobał jej sie˛ i instynktownie czuła, z˙e
moz˙e miec´ do niego zaufanie. Postanowiła, z˙e zaryzy-
kuje.
– Nazywa sie˛ Robin Webb – zacze˛ła – i jest troche˛
starszy ode mnie. Tak jak ty przygotowuje sie˛ do
zrobienia specjalizacji i... – Urwała. – Mieszkalis´my
razem trzy lata – cia˛gne˛ła po chwili. – Robin wygla˛da
jak grecki bo´g, no wiesz, złote kre˛cone włosy, klasycz-
20
NOWE Z
˙
YCIE
ny profil, pie˛kne opalone ciało. – Zas´miała sie˛ kro´tko.
– Dopiero po´z´niej dowiedziałam sie˛, z˙e spe˛dza długie
godziny w solarium, a raz, kiedy nie miał czasu,
poszedł do gabinetu kosmetycznego i zafundował
sobie zabieg opalaja˛cy w sprayu.
– Czaruja˛cy facet – zauwaz˙ył Harry ironicznie. –
Jak mogłas´ go porzucic´?
Kim nie odpowiedziała od razu. Wzie˛ła do re˛ki
solniczke˛ i pieprzniczke˛, zamieniła je miejscami, na-
ste˛pnie ustawiła z powrotem tak, jak stały poprzednio.
Wiedziała, z˙e Harry spokojnie czeka, pozwala jej
uporza˛dkowac´ mys´li. Czuła, z˙e odgaduje jej uczucia,
z˙e rozumie jej stan.
– Przyczyna była prozaiczna. – Głos Kim lekko
drz˙ał, gdy to mo´wiła. – Przyłapałam go z inna˛ kobieta˛.
– Domys´lam sie˛, z˙e przez˙yłas´ szok.
– Szok! Tym wie˛kszy, z˙e przyłapałam ich we
własnym ło´z˙ku! Przyszłam do domu w południe...
Nigdy tego nie robiłam, ale potrzebne mi były papiery,
kto´rych zapomniałam. Usłyszałam jakies´ odgłosy z sy-
pialni, zajrzałam i przyłapałam ich in flagranti. – Kim
rozes´miała sie˛ nerwowo.
– Co w tym jest s´miesznego? – wtra˛cił Harry.
– Widzisz, w tej historii jest element nie tyle
s´mieszny, co groteskowy. Ta kobieta nazywa sie˛ Mar-
tha Smythe i jest promotorka˛ Robina, przynajmniej
dwadzies´cia lat od niego starsza˛. I powiem ci cos´
strasznie złos´liwego. Ona jest... potwornie brzydka.
Kim doceniała, z˙e Harry potrafił słuchac´. Zdawała
sobie sprawe˛ z tego, z˙e narzuciła rozmowie lekki ton,
by łatwiej jej było zapanowac´ nad emocjami.
– Złos´liwos´c´ nie jest pie˛kna˛ cecha˛, ale ubarwia
21
NOWE Z
˙
YCIE
z˙ycie – skomentował. – A teraz wytłumacz mi, co
w tym było tak groteskowego...
– Reakcja Robina! Uwaz˙ał, z˙e to moja wina, i był
na mnie ws´ciekły. Twierdził, z˙e wcia˛z˙ mnie kocha i z˙e
przespanie sie˛ z pania˛profesor pomogłoby mu w karie-
rze. A ja wszystko zepsułam!
– Aha, rozumiem.
Tymczasem kelner przynio´sł gło´wne danie: ogrom-
ne steki z frytkami i rozmaitymi dodatkami. Wspaniałe
jedzenie i dobre wino poprawiły nastro´j Kim. Na deser
zamo´wili lody, a potem przenies´li sie˛ do restauracyj-
nego ogro´dka na kawe˛.
– Opowiedziałam ci tyle o sobie – zauwaz˙yła – to
teraz kolej na ciebie. Ile masz lat?
– Trzydzies´ci trzy – odparł lekko zdziwiony. – Dla-
czego pytasz?
– Bo wcia˛z˙ nie moge˛ poja˛c´, jak to sie˛ stało, z˙e jestes´
kawalerem.
– Jak na ludzi, kto´rzy poznali sie˛ zaledwie kilka
godzin temu, przybralis´my dos´c´ ostre tempo, nie uwa-
z˙asz? Od razu rozmawiamy o najbardziej osobistych
sprawach.
Zabrzmiało to jak stwierdzenie faktu, akceptacja
pewnego stanu rzeczy. Jak to moz˙liwe? Kim postano-
wiła nie zwlekac´, lecz dowiedziec´ sie˛ od razu.
– Widzisz, dzis´ rano, chwile˛ po tym, jak oblałes´
mnie kawa˛, spojrzałes´ na mnie i cos´ sie˛ mie˛dzy nami
wydarzyło, prawda?
– Wydarzyło? Zaraz, zaraz, niech sobie przypo-
mne˛. Aha, zaproponowałem, z˙e zaprowadze˛ cie˛ do
pokoju piele˛gniarek i...
– Nie wykre˛caj sie˛. Doskonale wiesz, o czym mo´wie˛.
22
NOWE Z
˙
YCIE
Zapadał zmierzch. Cienie kładły sie˛ na trawnikach
okalaja˛cych pub, przy krawe˛z˙nikach zapaliły sie˛ lam-
pki os´wietlaja˛ce s´ciez˙ki. Jednak wcia˛z˙ było na tyle
jasno, z˙e Kim doskonale widziała twarz Harry’ego.
Pochyliła sie˛ do przodu, zajrzała mu głe˛boko w oczy.
Przez jedno mgnienie wydało jej sie˛, z˙e dostrzega
w nich niepoko´j, moz˙e nawet le˛k, lecz Harry natych-
miast sie˛ opanował, a Kim wiedziała, z˙e cokolwiek
teraz powie, be˛dzie to starannie wykalkulowane. Harry
nie jest tak spontaniczny i prostolinijny jak ona.
– Zobaczyłem tak atrakcyjna˛ dziewczyne˛, jakiej
dawno nie widziałem. Moz˙e i ja ci sie˛ spodobałem?
Mam zreszta˛ taka˛ nadzieje˛. Ale to nie grom z jasnego
nieba, nagłe ols´nienie, dotknie˛cie czarodziejskiej ro´z˙-
dz˙ki. To działanie hormono´w, testosteronu w moim
przypadku, estrogenu w twoim. Matka natura pragnie
przedłuz˙enia gatunku i sta˛d te reakcje.
– Ale jestes´ romantyczny! Hormony! Ha, ha!
Niemniej cały ten wykład dowodzi, iz˙ wie, o czym
mo´wiłam, pomys´lała Kim. Dobre i to.
– Wiesz, jak waz˙ne sa˛ hormony, kieruja˛ naszym
działaniem, uczuciami, determinuja˛ nasze postrzega-
nie s´wiata...
– Moz˙liwe, ale sa˛ tez˙ i inne czynniki.
Pomys´lała, z˙e sie˛ troche˛ zagalopowała. Wyczuła, z˙e
jej towarzysz jest lekko skre˛powany, najwyraz´niej nie
lubi mo´wic´ o uczuciach. Dobra, jej sie˛ nie spieszy.
Udała, z˙e ziewa, i spojrzała na zegarek.
– Na mnie chyba juz˙ czas – odezwała sie˛. – Dokon´-
czymy te˛ rozmowe˛ przy innej okazji. Dzie˛kuje˛ ci za
przemiły wieczo´r, ale dzien´ był me˛cza˛cy, wie˛c chciała-
bym sie˛ połoz˙yc´.
23
NOWE Z
˙
YCIE
– Oczywis´cie – odparł Harry, po czym wstał i wy-
cia˛gna˛ł re˛ke˛, by pomo´c Kim. – To co? Jestes´my
przyjacio´łmi?
– Oczywis´cie – zapewniła go. – Ale jeszcze jedno.
Wiem, z˙e two´j instynkt dz˙entelmena sie˛ zbuntuje, ale
wolałabym, z˙ebys´ mnie nie odprowadzał. Zostan´ tu,
a ja wro´ce˛ sama, dobrze? Przeciez˙ nic mi sie˛ po drodze
nie stanie.
– Mo´j instynkt dz˙entelmena istotnie sie˛ buntuje.
– Trudno. Tym razem po prostu go zignoruj.
Pochyliła sie˛, pocałowała Harry’ego w policzek
i znikne˛ła w ge˛stnieja˛cym mroku.
Przez chwile˛ Harry zastanawiał sie˛, czy nie is´c´ za nia˛,
lecz zrezygnował z tego pomysłu. Zda˛z˙ył juz˙ poznac´
Kim na tyle, z˙e wiedział, iz˙ nie lubi, gdy lekcewaz˙y sie˛
jej z˙yczenia. Wro´cił wie˛c do baru i zamo´wił piwo. W pu-
bie dostrzegł kilku znajomych, lecz wolał posiedziec´
w samotnos´ci. Chciał zebrac´ mys´li.
Jeszcze dzis´ rano jego z˙ycie wydawało sie˛ uporza˛d-
kowane. Wiedział, jakie ma aspiracje, doka˛d zmierza.
Potem otrzymał wiadomos´c´ z Australii – to było fan-
tastyczne! Droga do celu stane˛ła otworem.
I nagle pojawia sie˛ Kim. Gdy tylko ja˛ ujrzał,
zrozumiał, z˙e odta˛d nic juz˙ nie be˛dzie takie, jak sobie
wczes´niej zaplanował.
Na zadane przez nia˛ pytanie o to, co zaszło mie˛dzy
nimi, odpowiedział w sposo´b pseudonaukowy, lecz
przeciez˙ doskonale wiedział, z˙e ludzkich zachowan´ nie
wyjas´nia sie˛ w ten sposo´b. Twierdził, z˙e w ich wzajem-
nej fascynacji nie było nic z magii. A przeciez˙ to
nieprawda!
24
NOWE Z
˙
YCIE
I co mam teraz zrobic´ z tym fantem? – zastanawiał
sie˛. Nie miał poje˛cia. Juz˙ od dawna nie spotkał dziew-
czyny, kto´ra potrafiłaby wywro´cic´ jego z˙ycie do go´ry
nogami. A Kim jest włas´nie taka˛ kobieta˛. I wcale go to
nie cieszy.
Postanowił, z˙e potraktuje ja˛ tak samo jak wszystkie
swoje poprzednie przyjacio´łki. Na samym pocza˛tku
powie jej, z˙e ich znajomos´c´ nie moz˙e przerodzic´ sie˛
w powaz˙ny zwia˛zek.
Kim odbyła dwudniowe szkolenie wste˛pne i dopie-
ro potem skontaktowała sie˛ telefonicznie z Chrisem.
Ten zas´ polecił jej bacznie obserwowac´ prace˛ lekarzy
oraz piele˛gniarek i obiecał, z˙e od naste˛pnego tygodnia
przydzieli jej konkretne zadania. Tymczasem miała
asystowac´ Harry’emu.
W s´rode˛ rano stawiła sie˛ wie˛c w pracy ubrana
w biały lekarski fartuch, z włosami starannie zaczesa-
nymi do tyłu. Chris przedstawił ja˛ całej zmianie i oddał
pod opieke˛ Jane.
Razem podeszły do inkubatora, w kto´rym lez˙ała
co´reczka pan´stwa Collins.
– Mała urodziła sie˛ w trzydziestym tygodniu cia˛z˙y
– wyjas´niła piele˛gniarka – ale po trzech tygodniach na
oddziale rozwija sie˛ bardzo dobrze. Zaraz ja˛ wyjme˛,
przewine˛ i umyje˛. Popatrzysz?
Kim z podziwem przygla˛dała sie˛, z jaka˛ wprawa˛
Jane zajmuje sie˛ dziewczynka˛, jak czule do niej prze-
mawia.
– Dzieci lubia˛, kiedy sie˛ z nimi gada – wyjas´niła.
– Oczywis´cie najbardziej zadowolone sa˛, kiedy robia˛to
ich mamy, przeciez˙ przez kilka miesie˛cy spe˛dzonych
25
NOWE Z
˙
YCIE
w ich łonie przyzwyczaiły sie˛ do nich. Trzeba mo´wic´
łagodnym tonem, to je uspokaja, sprawia, z˙e czuja˛ sie˛
chciane.
Przy naste˛pnym inkubatorze Jane zaproponowała:
– Johnny Wilkes jest wie˛kszy i silniejszy. Spro´bu-
jesz go przewina˛c´ i umyc´?
Kim bardzo ostroz˙nie przysta˛piła do wykonania
zadania. Zrozumiała, z˙e wszystko, co teraz robi, jest
niezwykle waz˙ne w opiece nad malen´kimi pacjentami.
Szybko przekonała sie˛, z˙e Jane ma znacznie wie˛ksza˛
wprawe˛ od niej, lecz wiedziała, z˙e wszystkiego sie˛ na-
uczy. Gdy wkładała Johnny’ego z powrotem do inku-
batora, spytała:
– Czyj to był pomysł, z˙ebym zacze˛ła włas´nie w ten
sposo´b? Zreszta˛ pomysł znakomity – dodała.
Jane rozes´miała sie˛.
– Chris powiedziałby, z˙e mo´j, ja twierdze˛, z˙e jego.
Kiedy jest sie˛ z kims´ tak blisko jak my, trudno powie-
dziec´, kto pierwszy o czyms´ pomys´lał.
– Ja nigdy z nikim nie byłam az˙ tak blisko – mruk-
ne˛ła Kim do siebie z z˙alem.
Po południu na oddziale pojawił sie˛ Harry. Kim była
ciekawa, jak sie˛ z nia˛ przywita. Harry wybrał zdaw-
kowy ton, jak gdyby byli po prostu kolegami. Szczera,
osobista rozmowa z pubu odeszła w zapomnienie.
Moz˙e to dobrze, pomys´lała, przeciez˙ jestes´my w pracy.
Jednak błysk w oczach Harry’ego, kiedy na nia˛patrzył,
otarcie sie˛ ramieniem, gdy prowadził ja˛ do sali z in-
kubatorami, s´wiadczyły o tym, z˙e Harry wszystko
pamie˛ta.
Potem zaproponował, by towarzyszyła mu przy
26
NOWE Z
˙
YCIE
badaniu jednego z podopiecznych. Mimo braku do-
s´wiadczenia Kim spostrzegła, z˙e dziecko jest nienatu-
ralnie duz˙e, wre˛cz opuchnie˛te. Harry obejrzał wyniki
badan´ i pokazał je Kim.
– Matka biednego Benjamina cierpi na cukrzyce˛ –
wyjas´nił. – Koledzy z patologii cia˛z˙y robili, co mogli,
dosłownie co godzine˛ sprawdzali poziom insuliny.
Nagle jednak cis´nienie krwi u matki tak podskoczyło,
z˙e nie chcieli ryzykowac´ stanu przedrzucawkowego
i zdecydowali sie˛ na cesarskie cie˛cie. Chłopca urato-
wali, lecz ma hipoglikemie˛, poziom glukozy we krwi
jest cia˛gle za niski. Prowadzimy ustawiczna˛ walke˛,
pro´buja˛c ustalic´ optymalna˛ dawke˛.
– Z pewnos´cia˛ sa˛ jakies´ tabele?
– Oczywis´cie, ale nie ma lepszego wskaz´nika niz˙
intuicja. A teraz ona mi podpowiada, z˙e Benjamin
potrzebuje wie˛kszej dawki.
– Na jakiej podstawie tak uwaz˙asz?
Harry zastanawiał sie˛ chwile˛, zanim odpowiedział.
– Bardzo cze˛sto go obserwuje˛. Wydaje mi sie˛, z˙e
w tym momencie cos´ sygnalizuje, jest niespokojny.
Spo´jrz, jak sie˛ wierci, jak wykrzywia buzie˛. Niedługo
sama zaczniesz zauwaz˙ac´ takie symptomy.
– Pewnie tak.
Kim miała wie˛c okazje˛ przekonac´ sie˛, z˙e Harry jest
dos´wiadczonym i wnikliwym lekarzem. Wiedziała, z˙e
wiele sie˛ od niego nauczy. Przynajmniej w dziedzinie
medycyny...
– Jak mina˛ł tydzien´? – spytał w pia˛tkowe popołu-
dnie.
– Jestem bardzo zadowolona – odrzekła Kim – ale
27
NOWE Z
˙
YCIE
z niecierpliwos´cia˛ czekam na moment, kiedy be˛de˛
mogła cos´ z siebie dac´, zamiast tylko stac´ i sie˛
przygla˛dac´.
– Nie martw sie˛, dostaniesz swoja˛ szanse˛. Rozu-
miem, z˙e weekend masz wolny? – dodał.
– Tak. Ale Chris juz˙ mnie uprzedził, z˙e to ostatni
raz. Potem uwzgle˛dni mnie w grafiku dyz˙uro´w week-
endowych i nocnych.
– To witaj w klubie! Ale wiesz, z˙e jutro mamy
impreze˛?
– Wiem, i nawet kupiłam bilet. Rozumiem, z˙e
pro´bujemy zebrac´ pienia˛dze na zakup drugiego tomo-
grafu komputerowego.
– Istotnie, przys´wieca nam taka szczytna idea, ale
jest to po prostu pretekst do zabawy. Czy znalazłas´ juz˙
sobie rycerza, kto´ry własna˛ tarcza˛ be˛dzie cie˛ osłaniał
przed roztan´czonym tłumem?
– Mam zamiar byc´ w tym roztan´czonym tłumie –
odparła. – I nie potrzebuje˛ ochrony, bo be˛de˛ ws´ro´d
samych przyjacio´ł. Ale jes´li pytasz, czy moz˙esz mi
towarzyszyc´, odpowiadam, z˙e tak. Usia˛dziemy przy
jednym stoliku, napijemy sie˛ znowu wina, jes´li be˛-
dziesz miał ochote˛. Ale idziemy nie jako para, tylko
cała˛ paczka˛...
– Aha, dostałem kosza. Be˛de˛ zmuszony patrzec´,
jak wirujesz w ramionach innego i skrywac´ z˙al.
– Zarezerwuje˛ dla ciebie co trzeciego walca. To co?
Wpadniesz po mnie koło o´smej?
– Oczywis´cie.
Kim cieszyła sie˛ na ten sobotni wieczo´r. Bilety
rozprowadzano ws´ro´d całego personelu, a klub medy-
28
NOWE Z
˙
YCIE
ka, jak ja˛ zapewniono, stanowi znakomite miejsce na
tego rodzaju imprezy. No i cel jest szlachetny. Szkoda
tylko, z˙e na nowa˛ aparature˛ trzeba organizowac´ zbio´-
rki. Ale co´z˙...
Cieszyła sie˛ tez˙ na kolejne spotkanie z Harrym. Juz˙
na sama˛ mys´l o wspo´lnej zabawie ogarniało ja˛ pod-
niecenie. Pamie˛tała jednak, z˙e postanowiła zachowac´
dystans, przynajmniej do czasu, az˙ nabierze wie˛kszej
pewnos´ci co do własnych – i jego – uczuc´.
W sobote˛ przed południem wybrała sie˛ na zwiedza-
nie miasteczka. Zachwycała sie˛ szczego´lnie piaszczys-
tymi plaz˙ami, kto´re przypominały jej wakacje z dzie-
cin´stwa i budowanie zamko´w z piasku. Co za odmiana
po wielkomiejskim, przemysłowym Sheffield!
Po południu zaje˛ła sie˛ nauka˛. W cia˛gu ostatnich dni
widziała rzeczy, kto´rych do kon´ca nie rozumiała. Mog-
ła oczywis´cie o wszystko wypytac´, ale przedtem chcia-
ła przestudiowac´ podre˛czniki.
W kon´cu nadeszła pora szykowac´ sie˛ na zabawe˛.
Kim przygotowała spo´dnice˛ z jedwabiu w kolorze
czerwonego wina sie˛gaja˛ca˛ nad kostke˛, a do tego luz´na˛
biała˛ bawełniana˛ bluzke˛ wia˛zana˛ na biodrach, nie
kre˛puja˛ca˛ rucho´w. Chciała czuc´ sie˛ w tan´cu swobod-
nie.
Ubranie, uczesanie i makijaz˙ nie zabrały jej wiele
czasu. Gdy była gotowa, usiadła w fotelu. Na niskim
stoliku stała nieduz˙a butelka czerwonego wina, dwa
kieliszki i tacka z mieszanka˛ bakalii, oliwkami i chip-
sami.
Nerwowo sie˛gne˛ła po orzeszki. Ogarne˛ły ja˛ wa˛tp-
liwos´ci, czy zaproszenie Harry’ego to dobry pomysł.
Czuła jednak, z˙e musza˛ ponownie porozmawiac´.
29
NOWE Z
˙
YCIE
W spokojnym miejscu, nie na oddziale, gdzie panuje
ustawiczny ruch.
Dzwonek do drzwi rozległ sie˛ dokładnie za minute˛
o´sma. Gdy otworzyła, gos´c´ wre˛czył jej bukiet pach-
na˛cego groszku. Jej ulubione kwiaty.
– Szedłem przez park – opowiadał Harry – i po-
stanowiłem zerwac´ je dla ciebie. Dostałabys´ wie˛cej,
gdyby straz˙nik mnie nie spłoszył.
– Nie wierze˛! Sa˛ cudowne! Wejdz´, prosze˛, i usia˛dz´,
a ja wstawie˛ je do wody.
Harry był ubrany z podobna˛ swobodna˛ elegancja˛ co
ona. Miał na sobie czarne spodnie z lekkim połyskiem
s´wiadcza˛cym o wysokim gatunku wełny i srebrnoszara˛
koszule˛. Czy on wie, z˙e ta koszula podkres´la kolor jego
oczu? – zastanawiała sie˛ Kim. Kupił ja˛ sobie sam, czy
to prezent od kobiety?
W kuchni znalazła wazon, napełniła go woda˛, wsta-
wiła kwiaty. Kiedy weszła do saloniku, Harry wstał.
– Widze˛, z˙e przygotowałas´ dla nas małe przyje˛cie.
Gdybym wiedział, przynio´słbym wino.
– Nie ma potrzeby. Kupiłam taka˛ mała˛ butelke˛ nie
ze ska˛pstwa, ale dlatego, z˙e nie posiedzimy tu długo.
– Napełniła kieliszki. – Usia˛dz´ i pocze˛stuj sie˛. – Ges-
tem wskazała bakalie. – Zaprosiłam cie˛, bo musimy
porozmawiac´.
– Hm... Zaczynasz zupełnie jak dyrektor w mojej
szkole. Kiedy zapraszał kto´regos´ z nas, z˙eby poroz-
mawiac´, zazwyczaj było to mało przyjemne.
– Przestan´. Prosze˛, z˙ebys´ mi pomo´gł, bo sprawa
jest trudna i powaz˙na. Od samego pocza˛tku obserwuje˛
cie˛ i doszłam do wniosku, z˙e te twoje z˙arty to maska, za
kto´ra˛ skrywasz prawdziwe ja.
30
NOWE Z
˙
YCIE
– Nie ma co! – westchna˛ł Harry. – Ładny pocza˛tek
zabawy.
– Na zabawe˛ be˛dzie czas po´z´niej. Daj mi sie˛ skupic´.
– Harry sie˛gna˛ł po kieliszek i wypił łyk wina, nie
spuszczaja˛c z Kim oczu. – Jestes´ zadowolony z tego
etatu w Australii? – spytała w kon´cu.
– Tak – odparł nieco zaskoczony. – I to nawet
bardzo. Wiele sobie po tym wyjez´dzie obiecuje˛.
– Pocza˛tkowo wyjez˙dz˙asz na trzy lata, ale rozu-
miem, z˙e nie wykluczasz pozostania dłuz˙ej?
– Jes´li otrzymam ciekawa˛ propozycje˛, to zostane˛.
Chociaz˙ be˛de˛ te˛sknił za Anglia˛...
– Wyjez˙dz˙asz zaraz po Boz˙ym Narodzeniu?
– Tak. Pierwszego paz´dziernika złoz˙e˛ wymo´wie-
nie, wie˛c od pierwszego stycznia be˛de˛ wolny, ale mam
jeszcze kilka dni zaległego urlopu do wykorzystania.
– Czyli do twojego wyjazdu zostało cztery i po´ł
miesia˛ca, tak? Potem juz˙ cie˛ nigdy nie zobacze˛.
Powiedziała to bardzo spokojnym tonem, lecz słowa
zawisły w powietrzu niczym przeklen´stwo lub groz´ba.
Harry milczał dłuz˙sza˛ chwile˛, w kon´cu rzekł:
– S
´
rodowisko lekarskie to w sumie niewielki s´wia-
tek. Pre˛dzej czy po´z´niej znowu sie˛ zetkniemy.
– Ja po prostu głos´no mys´le˛. Pro´buje˛ uporza˛d-
kowac´ sobie pewne sprawy. I to jest punkt wyjs´cia: za
cztery i po´ł miesia˛ca ciebie tu nie be˛dzie i juz˙ nigdy cie˛
nie zobacze˛.
– Przeciez˙ znamy sie˛ dopiero od tygodnia – zauwa-
z˙ył.
– Czy to ma znaczenie?
– Moz˙e nie...
– Uwaz˙am, z˙e two´j wyjazd do Australii to tez˙
31
NOWE Z
˙
YCIE
wygodny parawan, za kto´rym sie˛ kryjesz – odezwała
sie˛ Kim. – Niedługo znikniesz, wie˛c nie moz˙esz sie˛
zaangaz˙owac´ w nic powaz˙nego.
Widziała, z˙e ta rozmowa mu sie˛ nie podoba. Co´z˙,
sama czuła sie˛ skre˛powana. W pewnej chwili oboje
jednoczes´nie sie˛gne˛li po kieliszki. Ich dłonie zderzyły
sie˛. Cofne˛li re˛ce jak oparzeni.
– O wielu sprawach mys´limy podobnie – odezwał
sie˛ Harry.
– To prawda. Z pocza˛tku sa˛dziłam, z˙e moje od-
czucia to reakcja na zerwanie z Robinem, ale tamta
sprawa została zakon´czona juz˙ dawno. Kiedy ciebie
pierwszy raz zobaczyłam, cos´ mie˛dzy nami zaiskrzyło
i od tamtego czasu nie daje mi spokoju. Ilekroc´ cie˛
widze˛, odczuwam to samo. Chciałam nawet poprosic´
o przeniesienie na inny oddział, ale sie˛ rozmys´liłam.
Nie be˛de˛ uciekac´ od problemu.
– Jeszcze nigdy nie spotkałem nikogo tak uczciwe-
go i otwartego jak ty – odparł Harry. – Czy zwierzaja˛c
mi sie˛, nie boisz sie˛, z˙e odkrywasz swo´j słaby punkt?
– Boje˛ sie˛, ale ci ufam. Wiesz – dodała z us´mie-
chem – mimo z˙e teraz troche˛ cierpie˛, nie jestem słaba
i bezbronna.
– To ostatnia rzecz, o jaka˛ bym cie˛ podejrzewał.
Czego ode mnie oczekujesz?
– Poniewaz˙ wiem, z˙e jestes´ dz˙entelmenem, to nie-
wiele. Od czasu do czasu moz˙emy gdzies´ sie˛ wybrac´,
tak jak dzisiaj. Ale nie pozwole˛, z˙ebys´ sie˛ mna˛ bawił.
Harry z namysłem pokiwał głowa˛.
– Czyli romans bez zobowia˛zan´ nie wchodzi w ra-
chube˛, tak? Poniewaz˙ jestem dz˙entelmenem, zastosuje˛
sie˛ do twojej pros´by. Mam jednak pytanie.
32
NOWE Z
˙
YCIE
– Słucham.
– Co be˛dzie, jes´li polubie˛ twoje towarzystwo, za-
pragne˛ przebywac´ z toba˛ cze˛s´ciej, zechce˛ kontynuo-
wac´ znajomos´c´ nawet po wyjez´dzie?
– Posłuchaj. Wyjazd przekres´la taka˛ ewentualnos´c´.
– A jes´li tak jak ty, cierpie˛ z tego powodu?
– To trudno. Pocierpimy oboje.
33
NOWE Z
˙
YCIE
ROZDZIAŁ TRZECI
Poszli do klubu medyka piechota˛. Po drodze spotkali
Erice˛ z narzeczonym, kto´ry tez˙ pracował w szpitalu.
Dobrze sie˛ składa, pomys´lała Kim, nie wejdziemy sami.
Na miejscu zastali juz˙ kolego´w i kolez˙anki z od-
działu, kto´rzy zaje˛li dla wszystkich jeden ze stoliko´w.
Kim cieszyła sie˛, z˙e stanowia˛ zgrana˛ paczke˛ i z˙e che˛t-
nie przyje˛li ja˛ do swojego grona.
Chociaz˙ siedziała obok Harry’ego, brała z˙ywy u-
dział w ogo´lnej rozmowie, lecz kiedy zacze˛ły sie˛ tan´-
ce, zapytała, czy przyła˛czy sie˛ do niej na parkiecie.
– Juz˙ sie˛ bałem, z˙e nigdy mi tego nie zaproponujesz
– odparł.
Wszyscy bawili sie˛ s´wietnie. Kiedy didz˙ej grał jaka˛s´
piosenke˛, tan´cza˛cy podchwytywali słowa i wys´piewy-
wali na całe gardło.
– Masz wspaniały głos – zauwaz˙yła jedna z piele˛g-
niarek. – Taki mocny. Znasz moz˙e słowa ,,I Will
Survive’’?
– Oczywis´cie. Nuciłam te˛ piosenke˛ podczas wszys-
tkich egzamino´w. Poprawiała mi humor. Dlaczego
pytasz?
– Tak, z ciekawos´ci – odparła piele˛gniarka i us´mie-
chne˛ła sie˛ tajemniczo. – Zaczekaj tu chwilke˛, dobrze?
Tymczasem muzyka ucichła, didz˙ej umies´cił mik-
rofon na stojaku w kre˛gu migocza˛cych s´wiateł.
– Panie i panowie – zacza˛ł – przyszlis´cie tutaj, z˙eby
potan´czyc´, a nie s´piewac´, lecz z pewnos´cia˛ pamie˛tacie
wspaniałe popisy wokalne, atrakcje˛ ostatniego spot-
kania. Oto´z˙ pojawiły sie˛ pros´by o powto´rzenie wyste˛pu
i mimo z˙e brakuje jednej z członkin´ tria, udało sie˛
znalez´c´ zaste˛pstwo...
Sala wybuchne˛ła s´miechem, rozległy sie˛ oklaski.
Nagle ktos´ klepna˛ł Kim po ramieniu. Odwro´ciła sie˛
i zobaczyła te˛ sama˛ piele˛gniarke˛, z kto´ra˛ przed chwila˛
rozmawiała.
– Chodz´. Publicznos´c´ czeka.
– Ale... Ale ja nie umiem... – broniła sie˛ Kim.
– Umiesz, wszyscy słyszelis´my. Poza tym znasz
słowa. No chodz´. To przeciez˙ zabawa.
Racja. Jak zabawa, to zabawa. Kim doła˛czyła wie˛c
do tria i dała z siebie wszystko. Popis został nagro-
dzony brawami oraz wołaniem o bis. Didz˙ej jednak sta-
nowczo ogłosił koniec popisu.
Zapalono go´rne s´wiatła i podano kolacje˛. Kim
wro´ciła do stolika, gdzie ponownie odebrała gratula-
cje.
– Nie wiedziałem, z˙e jestes´ tak wszechstronnie
uzdolniona – odezwał sie˛ Harry.
– Po prostu lubie˛ s´piewac´ – odparła. – I lubie˛ te˛
piosenke˛.
– To widac´. Will you survive, Kim? Przez˙yjesz?
– Mam szczery zamiar. Chociaz˙ wiem, z˙e moge˛
zostac´ poturbowana. – Nagle dotarło do niej, z˙e ich
rozmowa nabrała podwo´jnego znaczenia. – Nie bo´j sie˛
– dodała. – Przez˙yje˛ nawet znajomos´c´ z toba˛. A teraz,
jes´li pozwolisz, oddale˛ sie˛ na kwadrans. Musze˛ do-
prowadzic´ sie˛ do porza˛dku.
35
NOWE Z
˙
YCIE
W pokoju dla pan´ panował s´cisk, lecz w kon´cu Kim
znalazła miejsce przy lustrze.
– Przyszłas´ z Harrym? – spytała jej przypadkowa
sa˛siadka.
– Tak – odparła Kim. – Dopiero niedawno przyje-
chałam i Harry słuz˙y mi za przewodnika.
– Ach! – westchne˛ła nieznajoma. – Z
˙
ałuje˛, z˙e nie
jest moim przewodnikiem...
Harry został sam przy stoliku. Inni gdzies´ znikne˛li,
poszli do bufetu albo przesiedli sie˛ do znajomych, lecz
on postanowił poczekac´ na Kim. Po kilku minutach
dosiadł sie˛ do niego Chris. Dał sie˛ pocze˛stowac´ winem,
przyznał, z˙e zabawa jest bardzo udana i z˙e Kim
s´wietnie s´piewa.
– Staz˙ys´ci zazwyczaj nie sa˛ tak bezpos´redni i otwa-
rci jak ona – zauwaz˙ył. – Koncentruja˛ sie˛ gło´wnie na
pracy i czekaja˛cych ich egzaminach. To przyjemnie
spotkac´ kogos´, kto potrafi i cie˛z˙ko pracowac´, i znako-
micie sie˛ bawic´.
– Racja. Dobrze sie˛ z nia˛ pracuje – odparł Harry.
Chris nie skomentował tego, a po chwili zapytał:
– A jak sie˛ mie˛dzy wami układa prywatnie? Kim
jest tu zaledwie od tygodnia...
Harry spojrzał uwaz˙nie na przyjaciela. Nikomu in-
nemu nie pozwoliłby na podobne ws´cibstwo.
– Lubie˛ ja˛. Mam nadzieje˛, z˙e w pracy czegos´ sie˛
ode mnie nauczy.
Chris wypił łyk wina. Najwyraz´niej był skre˛powany.
– Widzisz, przysłała mnie do ciebie moja przyszła
z˙ona – wyznał. – Spe˛dziła troche˛ czasu z Kim, i polubi-
ła ja˛. Uwaz˙a, z˙e Kim tylko udaje pewna˛ siebie, a w is-
36
NOWE Z
˙
YCIE
tocie jest nies´miała. To oczywis´cie nie moja sprawa,
ale... twoje zwia˛zki zazwyczaj szybko sie˛ kon´cza˛.
Niedługo wyjez˙dz˙asz...
– Nie obraz´ sie˛, ale ci powiem, z˙ebys´ sie˛ nie wtra˛cał
w moje sprawy. Jestem dorosły, Kim tez˙ jest dorosła.
Doceniam jednak, z˙e przemawia przez ciebie troska
o nia˛. Nie bo´j sie˛, lubie˛ ja˛ i nie skrzywdze˛. I jeszcze
jedno – dodał. – Ona jest silniejsza, niz˙ sa˛dzisz, i nie
potrzebuje adwokato´w.
Chris westchna˛ł z ulga˛ i wstał.
– Ciesze˛ sie˛, z˙e mam to juz˙ za soba˛.
– Poczekaj – zatrzymał go Harry. – Dlaczego po-
mys´lałes´, z˙e Kim mogłaby zostac´ zraniona? A ja?
Chris wzdrygna˛ł sie˛.
– Daj spoko´j. Przeciez˙ romanse to twoja specjal-
nos´c´.
Harry doskonale wiedział, z˙e zasłuz˙ył na taka˛opinie˛,
chociaz˙ teraz zacza˛ł wa˛tpic´, czy jest to powo´d do dumy.
Kiedy Kim, ods´wiez˙ona, zjawiła sie˛ przy stoliku,
Harry wstał.
– Wygla˛dasz bardzo dystyngowanie – powitał ja˛
komplementem – chociaz˙ nie wiem, czy nie wolałem,
jak z rozwianym włosem s´piewałas´ do mikrofonu.
– Wie˛c teraz poznałes´ juz˙ moje dwa oblicza – zaz˙a-
rtowała. – Wiesz, jestem bardzo głodna – dodała.
Ustawili sie˛ w kolejce do bufetu, potem z talerzami
pełnymi smakowitos´ci wro´cili do stołu. Cze˛s´c´ kolego´w
i kolez˙anek takz˙e ponownie zaje˛ła swoje miejsca, wie˛c
wywia˛zała sie˛ ogo´lna rozmowa.
Zanim zno´w rozbrzmiała muzyka, odbyło sie˛ loso-
wanie fanto´w. Nagrody, wszystkie podarowane przez
37
NOWE Z
˙
YCIE
sponsoro´w, ustawiono na duz˙ym stole. Kim i Harry
wykupili po kilka loso´w, wie˛c niecierpliwie czekali,
czy kto´res´ z nich nie be˛dzie miało szcze˛s´cia. W kon´cu
Harry wygrał pudełko czekoladek.
– Wszyscy sa˛dza˛, z˙e wre˛cze˛ je tobie – oznajmił po
odebraniu wygranej – ale ja zatrzymam je dla siebie.
Na koniec zabrał głos przewodnicza˛cy komitetu
zajmuja˛cego sie˛ zbio´rka˛ pienie˛dzy na zakup tomo-
grafu. Poinformował wszystkich, ile pienie˛dzy zebra-
no i ile jeszcze brakuje.
– Gdybym mogła cos´ zrobic´ – odezwała sie˛ Kim
– to che˛tnie bym sie˛ przyła˛czyła do tej akcji.
– Wyobraz´ sobie, z˙e moz˙esz – odparł Harry. – Wie-
działas´, z˙e ja tez˙ nalez˙e˛ do tego komitetu?
– Nie. Nigdy bym cie˛ nie posa˛dzała o społeczniko-
stwo.
– Pozory myla˛... Oto´z˙ chciałbym zaprosic´ cie˛ na
kolejna˛ impreze˛. Za mniej wie˛cej dwa tygodnie, w pu-
bie Fisherman’s Arms, odbe˛dzie sie˛ turniej gry w strza-
łki. Wezma˛ w nim udział druz˙yny z rozmaitych pubo´w
w mies´cie, a zyski po´jda˛ na tomograf. Potrzebuje˛ ko-
gos´ do pomocy i prowadzenia tabeli wyniko´w.
– Zgoda. To takie romantyczne! Jeszcze z˙aden fa-
cet nie poprosił mnie, z˙ebym mu pomagała prowadzic´
turniej. Zatan´czymy?
Po skon´czonej zabawie Harry odprowadził Kim do
domu. Noc była ciepła. W drodze troche˛ rozmawiali
o pracy, a kiedy znalez´li sie˛ przed hotelem, Kim
wyczuła w swoim towarzyszu wahanie. Co´z˙, sama nie
bardzo wiedziała, czego chce. Otworzyła drzwi i od-
wro´ciła sie˛ do niego.
38
NOWE Z
˙
YCIE
– Dobranoc – powiedział Harry. – S
´
wietnie sie˛
bawiłem. Miło było spe˛dzic´ ten wieczo´r z toba˛.
– Chociaz˙ zacze˛lis´my na powaz˙nie, prawda? Ja tez˙
sie˛ s´wietnie bawiłam.
Nie mogła sie˛ powstrzymac´, z˙eby go nie pocałowac´
na dobranoc. Tak niewinnie, w policzek. Lecz gdy sie˛
pochyliła, jej usta dotkne˛ły jego ust...
Poczuła, z˙e Harry ja˛obejmuje. Zarzuciła mu re˛ce na
szyje˛ i niewinny pocałunek na dobranoc zamienił sie˛
w cos´ znacznie bardziej niebezpiecznego...
Nagle Harry cofna˛ł sie˛.
– Chyba wystarczy, prawda?
– Masz racje˛ – odparła po dłuz˙szej chwili. – Dob-
ranoc – dodała i znikne˛ła za drzwiami.
Stane˛ła w korytarzu i dopiero gdy usłyszała od-
dalaja˛ce sie˛ kroki, poszła do siebie. Poruszaja˛c sie˛ jak
automat, rozebrała sie˛, powiesiła ubranie w szafie,
wzie˛ła prysznic, umyła ze˛by. Potem usiadła w fotelu
i popijaja˛c kakao, zacze˛ła sie˛ zastanawiac´ nad ostat-
nimi wydarzeniami.
Uznała, z˙e przez wie˛ksza˛ cze˛s´c´ wieczoru wszystko
szło jak z płatka. Harry zaakceptował warunki, jakie
mu przedstawiła. Ustalili, z˙e moga˛ sobie pozwolic´ na
pewna˛ zaz˙yłos´c´, lecz nie be˛da˛ przekraczac´ okres´lo-
nych granic. Dobrze sie˛ oboje bawili, razem i z innymi.
To takz˙e zapisała po stronie pluso´w. A na koniec po-
całowała go – i zburzyła wszystko. Zniweczyła cały
z trudem wypracowany wewne˛trzny spoko´j...
Zaraz, zaraz! Teraz analizowała kaz˙dy gest po kolei.
To nie ja przerwałam ten pocałunek. To Harry sie˛
wycofał... To on okazał wie˛cej siły, posta˛pił tak, jak go
prosiłam.
39
NOWE Z
˙
YCIE
Czy tak juz˙ be˛dzie zawsze? Miała nadzieje˛, z˙e nie.
Niemniej postanowiła, z˙e musi zdobyc´ sie˛ na wie˛ksza˛
dyscypline˛ wewne˛trzna˛.
Cokolwiek czuli do siebie prywatnie, pilnowali sie˛,
z˙eby nie miało to wpływu na ich prace˛.
W poniedziałek stali ramie˛ w ramie˛ przy jednym
z małych podopiecznych Harry’ego.
– Cos´ mi sie˛ tu nie podoba – stwierdził Harry,
wsuna˛ł palec do inkubatora i dotkna˛ł ro´z˙owej ra˛czki.
– Dziecko wygla˛da na zupełnie zdrowe, ale ma skoki
temperatury. – Sie˛gna˛ł po karte˛ przypie˛ta˛ do inkubato-
ra. – Nie przypominam sobie tylko, jak było w zeszłym
tygodniu...
– Przyniose˛ poprzednie wykresy – zaoferowała sie˛
Kim. – Poczekaj tutaj.
Na korytarzu zaczepiła ja˛ piele˛gniarka.
– Jest tam Harry? – spytała. – Powiedz mu, z˙e był
do niego telefon. Tamta osoba nie zostawiła nazwiska,
tylko numer. – Dziewczyna podała Kim kartke˛. – To
jakas´ waz˙na sprawa osobista – dodała.
– Przekaz˙e˛ mu – obiecała Kim.
Najpierw jednak poszła po dokumentacje˛ dotycza˛ca˛
dziecka. Gdy wro´ciła, Harry, tak jak przypuszczała,
najpierw przejrzał karte˛ chorobowa˛ synka pan´stwa
Perkins, a dopiero potem zainteresował sie˛ tajem-
niczym telefonem.
– Nie znam tego numeru. Moz˙e to z banku, a moz˙e
kro´lowa chce nadac´ mi szlachectwo? – zaz˙artował.
– Sir Harry Black. Jak to brzmi?
– Godnie – odrzekła. – Idz´ do pokoju lekarskiego,
zadzwonic´, a ja tymczasem zrobie˛ dla nas kawe˛, dobrze?
40
NOWE Z
˙
YCIE
– Dobrze.
Kim czekała z kawa˛, lecz Harry sie˛ nie pojawiał. Po
dziesie˛ciu minutach uznała, z˙e widocznie jest to długa
i nudna rozmowa i z˙e Harry nie pogniewa sie˛, jes´li
zaniesie mu jego kawe˛ do pokoju. Zapukała wie˛c
i weszła.
– Przepraszam, z˙e przeszkadzam, ale... – Urwała.
– Dobrze sie˛ czujesz?
Harry, pobladły i przygaszony, siedział i wpatrywał
sie˛ niewidza˛cym wzrokiem w przestrzen´. Jeszcze nie
widziała go w takim stanie. Kiedy nie odpowiedział na
pytanie, Kim zawahała sie˛ chwile˛, potem podeszła bliz˙ej,
dotkne˛ła jego ramienia i delikatnie nim potrza˛sne˛ła.
– Harry? Nic ci nie jest?
Z wyraz´nym trudem oderwał sie˛ od swoich mys´li.
Pro´bował nawet słabo sie˛ us´miechna˛c´.
– Nic. Zaraz sie˛ otrza˛sne˛.
– Jakies´ złe wiadomos´ci?
– Nie... Nic szczego´lnego.
Kim podała mu kubek z kawa˛.
– Wypij, a ja dokon´cze˛ obcho´d.
– Jes´li moz˙esz. Wiesz, chyba sie˛ przejde˛. Gdybym
był potrzebny, wezwij mnie przez pager. Zreszta˛ zaraz
wracam.
– Moz˙e chcesz, z˙ebym...
– Dzie˛kuje˛, nie. Dam sobie rade˛ – zapewnił ja˛
dziwnie bezbarwnym głosem.
Niemal jednym haustem wypił cały kubek kawy
i wyszedł. Kim odprowadziła go wzrokiem.
Co to była za wiadomos´c´, z˙e do tego stopnia nim
wstrza˛sne˛ła? Nie two´j interes, skarciła sie˛ w duchu
i wro´ciła do pracy.
41
NOWE Z
˙
YCIE
Harry pojawił sie˛ po dziesie˛ciu minutach i wesołym
głosem oznajmił, z˙e czuje sie˛ znacznie lepiej. Kim
jednak wiedziała, z˙e pod ta˛ sztuczna˛ rados´cia˛ kryje sie˛
napie˛cie. Po pewnym czasie podje˛ła kolejna˛ pro´be˛
dowiedzenia sie˛, co go gne˛bi.
– Wie˛c ten telefon to nic powaz˙nego, tak?
– Absolutnie nic.
Harry jednak wiedział, z˙e Kim zorientowała sie˛, z˙e
cos´ przed nia˛ukrywa. Był pewien, z˙e zdradza go wyraz
twarzy. Ma jednak prawo do własnych tajemnic, praw-
da? Do własnej godnos´ci.
Kim wie˛cej o nic nie pytała. Chciałaby mu pomo´c,
lecz jej to uniemoz˙liwiał. Zacze˛ła sie˛ zastanawiac´,
dlaczego to wydarzenie tak bardzo ja˛ obchodzi. Sama
zadecydowała, z˙e ten me˛z˙czyzna ma byc´ tylko kolega˛
z pracy, dobrym kolega˛, lecz nikim wie˛cej. Us´wiado-
miła sobie z zaskoczeniem, z˙e Harry juz˙ stał sie˛ jej
bliz˙szy, niz˙ chciała przyznac´.
Dos´c´, nakazała sobie w duchu. Bała sie˛ mys´li, z˙e jej
uczucia do Harry’ego moga˛ byc´ silniejsze niz˙ jego
uczucia do niej. To jakis´ obłe˛d! Przeciez˙ ja kompletnie
nic o nim nie wiem, tłumaczyła sobie.
Wkro´tce jednak miało sie˛ to zmienic´.
42
NOWE Z
˙
YCIE
ROZDZIAŁ CZWARTY
Kilka dni po´z´niej Harry uchylił drzwi pokoju lekars-
kiego i zapytał jakby mimochodem:
– Masz wieczorem troche˛ czasu?
– Tak – odparła Kim. – A dlaczego pytasz?
– Zacza˛łem przed wyjazdem porza˛dkowac´ rzeczy.
Na pierwszy ogien´ poszły ksia˛z˙ki. Niewiele moge˛
zabrac´, reszte˛ musze˛ porozdawac´. Pomys´lałem, z˙e
tobie pierwszej to zaproponuje˛. Wpadniesz? Powiedz-
my koło o´smej...
W pierwszym odruchu Kim ucieszyła sie˛ z za-
proszenia. Zobaczy, jak Harry mieszka, moz˙e dowie
sie˛ czegos´ wie˛cej o nim samym zgodnie z zasada˛: po-
kaz˙ mi, jak mieszkasz, a powiem ci, kim jestes´. Tylko
czy to rozsa˛dne? – pomys´lała zaraz potem.
– S
´
wietnie – odpowiedziała, odpe˛dzaja˛c od siebie
wa˛tpliwos´ci. – Podaj mi adres...
Szedł korytarzem z mieszanymi uczuciami. Kiedy
Kim zobaczy rozpocze˛te przygotowania do wyjazdu,
kartony wypełnione rzeczami do wyrzucenia, zrozumie,
z˙e naprawde˛ wyjez˙dz˙am. I dobrze. Nie chce˛ jej ranic´,
mys´lał. Z drugiej strony miło be˛dzie ja˛u siebie gos´cic´...
Harry mieszkał w nieduz˙ym apartamentowcu,
w przyjemnej zielonej dzielnicy na obrzez˙ach miasta,
oddalonej o około kilometr od szpitala. Kim zapar-
kowała Bessie przed domem i zadzwoniła. W domo-
fonie usłyszała głos gospodarza:
– Ostatnie pie˛tro. Jest winda, ale dla zdrowia za-
wsze wybieram schody. Decyzja nalez˙y do ciebie.
– Schody.
Harry czekał na nia˛ w otwartych drzwiach.
– Witaj w moich skromnych progach – rzekł i skło-
nił sie˛ nisko. – Mam nadzieje˛, z˙e przyjemnie spe˛dzisz
tu czas.
– A ja mam nadzieje˛, z˙e starłes´ kurze i posłałes´
ło´z˙ko, bo zamierzam zajrzec´ we wszystkie ka˛ty. I tak
jak ty, nazwe˛ to studiowaniem natury ludzkiej.
Harry cofna˛ł sie˛, robia˛c jej przejs´cie, i gestem za-
prosił do s´rodka.
Stane˛ła w holu i rozejrzała sie˛ ciekawie.
– To ładne mieszkanie, i w ładnej dzielnicy. Masz
zamiar je sprzedac´?
– Jest wynaje˛te. Nigdy nie inwestowałem w nieru-
chomos´ci.
– Bo nigdzie nie chciałes´ osia˛s´c´ na stałe?
– Moz˙liwe... No, czas na zwiedzanie z przewod-
nikiem. Tam dalej jest poko´j dzienny, a tam poko´j do
pracy, jadalnia, oranz˙eria, no i biblioteka – oznajmił,
otwieraja˛c drzwi.
Poko´j był urza˛dzony elegancko i gustownie. Jedna˛
ze s´cian zajmował regał, teraz cze˛s´ciowo opro´z˙niony.
Na podłodze stały kartony z ksia˛z˙kami.
– W pudłach jest to, co zabieram. Reszty musze˛ sie˛
pozbyc´ – wyjas´nił Harry. – Zapraszam dalej – dodał.
W łazience stało duz˙o ros´lin doniczkowych. W ku-
chni z niewielkim aneksem jadalnym na jednej ze s´cian
44
NOWE Z
˙
YCIE
wisiał kalendarz, na drugiej po´łka z kolekcja˛ ksia˛z˙ek
kucharskich. Wsze˛dzie panował idealny porza˛dek.
– Masz sprza˛taczke˛? – zaciekawiła sie˛ Kim.
– Nie. Wszystko robie˛ sam. Lubie˛ byc´ samowystar-
czalny.
Kim zwro´ciła uwage˛ na to okres´lenie. Postanowiła
je zapamie˛tac´. Po´z´niej do tego wro´ce˛, pomys´lała.
– A gdzie jest sypialnia?
Harry unio´sł brwi, lecz nie odpowiedział. W mil-
czeniu otworzył kolejne drzwi.
Wchodza˛c do pokoju, Kim poczuła, z˙e ciarki prze-
szły jej po plecach. Atmosfera sypialni była zupełnie
inna od reszty mieszkania. Kro´lowała tu biel. S
´
ciany
były białe, szafa wne˛kowa takz˙e, na małz˙en´skim łoz˙u
lez˙ała biała narzuta, a w oknach nie było zasłon, jedy-
nie białe weneckie z˙aluzje.
– Podoba ci sie˛?
– Nie wiem – odrzekła szczerze. – Nie moge˛ sie˛
zdecydowac´, kto´re okres´lenie lepiej tu pasuje: klinicz-
ny czy dziewiczy.
– Ani jedno, ani drugie – rozes´miał sie˛ Harry. –
Chciałem miec´ poko´j, w kto´rym nic nie zakło´ca snu.
– Rozumiem. Masz trudnos´ci z zasypianiem?
– Nigdy.
Czy nie powiedział tego zbyt zdecydowanym tonem?
Kim spojrzała na ksia˛z˙ke˛ lez˙a˛ca˛ na stoliku nocnym
– białym oczywis´cie. Przewodnik po Australii. Tylko
to, nic wie˛cej. Przy jej ło´z˙ku zawsze było co najmniej
kilka ksia˛z˙ek.
– Chciałam zobaczyc´ twoje mieszkanie, bo ono duz˙o
mo´wi o charakterze włas´ciciela – przyznała otwarcie.
– Ale teraz jestem jeszcze bardziej zdezorientowana.
45
NOWE Z
˙
YCIE
Sam wszystko zaprojektowałes´? Ktos´ ci doradzał?
Kobieta?
Harry rozes´miał sie˛.
– Wiesz przeciez˙, z˙e kaz˙da kobieta, kto´ra by chcia-
ła cokolwiek tu urza˛dzac´, musiałaby szybko opus´cic´ te
mury. Nie, nie. To mieszkanie samotnego me˛z˙czyzny
urza˛dzone całkowicie przeze mnie. – Uja˛ł Kim pod
re˛ke˛ i wyprowadził z pokoju. – Zacznij przegla˛dac´
ksia˛z˙ki, a ja przygotuje˛ cos´ do picia. Kawa czy her-
bata? – zapytał.
Wyczuła, z˙e Harry chce zmienic´ temat. Nie ma ocho-
ty rozmawiac´ o swoich talentach projektanta wne˛trz,
woli mo´wic´ o ksia˛z˙kach. Dobrze.
– Poprosze˛ kawe˛.
Harry zgromadził fascynuja˛cy ksie˛gozbio´r, s´wiad-
cza˛cy o jego rozległych zainteresowaniach. Cze˛s´c´
stanowiły oczywis´cie ksia˛z˙ki medyczne, lecz miał
takz˙e powies´ci, zaro´wno wspo´łczesne, jak i dziewie˛t-
nastowieczne, dzieła z historii architektury, biografie
uczonych. I duz˙o przewodniko´w po ro´z˙nych krajach.
Kim sie˛gne˛ła na najwyz˙sza˛ po´łke˛ po przewodnik po
Cumbrii i zawołała w strone˛ kuchni:
– Cze˛sto jez´dzisz do Krainy Jezior?
– Nie byłem tam od lat. Ostatnio wole˛ Walie˛! – od-
krzykna˛ł Harry.
Kim zrobiła krok do tyłu i niechca˛cy upus´ciła
przewodnik. Zła na siebie za nieuwage˛, pochyliła sie˛,
podniosła ksia˛z˙ke˛ i wo´wczas zauwaz˙yła, z˙e spomie˛dzy
kartek wysune˛ła sie˛ fotografia. Było to stare czar-
no-białe zdje˛cie – na tle go´r stała us´miechnie˛ta para
w strojach turystycznych. Harry, znacznie młodszy,
i ciemnowłosa ładna kobieta.
46
NOWE Z
˙
YCIE
– Sympatyczna dziewczyna. – Pokazała zdje˛cie
Harry’emu, kto´ry wszedł do pokoju z taca˛. – Kto to?
– spytała i natychmiast tego poz˙ałowała.
Harry zmienił sie˛ na twarzy, a potem zapytał nie-
swoim głosem:
– Gdzie znalazłas´ to zdje˛cie?
– Niechca˛cy upus´ciłam przewodnik. Wtedy wypa-
dło.
Wzia˛ł fotografie˛ z ra˛k Kim, przemkna˛ł po niej wzro-
kiem, naste˛pnie podarł na malutkie kawałeczki i wrzu-
cił do kosza.
– Od lat o niej nie mys´lałem. Nie miałem poje˛cia,
z˙e mam jeszcze to zdje˛cie. Prosze˛, kawa i twoje ulu-
bione herbatniki. Wybrałas´ juz˙ cos´ sobie? – spytał.
Kim spojrzała na Harry’ego.
– Chciałabym porozmawiac´ z toba˛ o tej dziew-
czynie – rzekła – ale to chyba nie jest dobry moment.
– Nie – ucia˛ł.
Nie znosiła tego jego beznamie˛tnego wyrazu twa-
rzy. Usiadła na kanapie, wypiła łyk kawy.
– Koło twojego ło´z˙ka zobaczyłam przewodnik po
Australii. Opowiedz mi, gdzie jedziesz – poprosiła.
– W okolice Perth. To pie˛kne miasto z cudownymi
plaz˙ami. Wiedziałas´, z˙e w Australii z˙yje az˙ jedenas´cie
z pie˛tnastu najjadowitszych gatunko´w we˛z˙y na kuli
ziemskiej?
– Brzmi to bardzo zache˛caja˛co...
– Czasami w ogro´dku moz˙na kto´regos´ znalez´c´.
Wo´wczas dzwoni sie˛ po straz˙ miejska˛, a oni przyjez˙-
dz˙aja˛, zabieraja˛ niepoz˙a˛danego gos´cia i wywoz˙a˛ na
pustynie˛. Stamta˛d musi sobie maszerowac´ do domu.
– We˛z˙e nie maszeruja˛. One pełzaja˛.
47
NOWE Z
˙
YCIE
– Niewaz˙ne. Poza tym sa˛ jeszcze jadowite paja˛ki,
kto´re potrafia˛ sie˛ zagniez´dzic´ pod deska˛ sedesowa˛...
– Dos´c´. Juz˙ wiem, z˙e chcesz umrzec´ od uka˛szenia
– przerwała mu. – I prosze˛ nie mo´w o rekinach ani
innych potworach. Opowiedz mi o badaniach, kto´re
masz prowadzic´. Odniosłam wraz˙enie, z˙e lubisz praco-
wac´ z pacjentami.
– Lubie˛ i całkowicie z tego nie rezygnuje˛. Ale te
studia doktoranckie, kto´re podja˛łem, dotycza˛ niepra-
widłowego rozwoju płodu i uwarunkowan´ genetycz-
nych. Pytanie brzmi: jaka˛ role˛ w przekazywaniu cho-
ro´b genetycznych odgrywa łoz˙ysko. Na praktyczne
rezultaty naszych badan´ trzeba be˛dzie poczekac´, lecz
za dziesie˛c´, dwadzies´cia lat, mo´j malen´ki wkład w te
prace moz˙e pomo´c przez˙yc´ jakiemus´ dziecku, kto´re
inaczej nie miałoby szans.
– To jest dla ciebie waz˙ne, prawda?
– Tak. Waz˙niejsze jednak jest to, z˙e z doktoratem
be˛de˛ podwo´jnym doktorem. Fajne, nie? – Dopił kawe˛
i dodał z namysłem: – Perth to bardzo atrakcyjne
miejsce. Moz˙e bys´ wpadła mnie odwiedzic´?
Kim wiedziała, z˙e rozmowa wkracza na niebez-
pieczne tory. Jes´li odpowie twierdza˛co, pocia˛gnie to za
soba˛ konsekwencje.
– Nie. Skon´cze˛ staz˙ i zostane˛ lekarzem rodzinnym.
Nie mam czasu na wło´czenie sie˛ po s´wiecie. Jes´li
chcesz mnie widywac´, musisz zostac´ w Anglii.
– Jak to dobrze wiedziec´, czego sie˛ chce – wes-
tchna˛ł Harry. Uwage˛ o pozostaniu w Anglii pomina˛ł
milczeniem, natomiast ponowił pytanie o ksia˛z˙ki:
– Znalazłas´ cos´ dla siebie?
Kim miała ochote˛ na wiele tytuło´w, ale zgodziła sie˛
48
NOWE Z
˙
YCIE
wzia˛c´ tylko jeden karton. Wstała i zacze˛ła sie˛ z˙egnac´.
Przeciez˙ jutro jest dzien´ pracy.
Zatrzymali sie˛ w przedpokoju, karton z ksia˛z˙kami
stał na podłodze pomie˛dzy nimi. Kim połoz˙yła dłonie
na ramionach Harry’ego.
– Dzie˛ki za ksia˛z˙ki, za rozmowe˛ i za to, z˙e pokaza-
łes´ mi swoje mieszkanie – rzekła i pocałowała go.
Dotyk jego warg był z pocza˛tku lekki i delikatny,
lecz po chwili stał sie˛ mocniejszy, wre˛cz obezwład-
niaja˛cy. Kim chciała sie˛ zbliz˙yc´ do Harry’ego, po-
tkne˛ła sie˛ jednak o pudło i gdyby jej nie przytrzymał,
wyla˛dowałaby na ziemi. Nie wiedziała, jak to sie˛ stało,
z˙e zarzuciła mu re˛ce na szyje˛, a on obja˛ł ja˛ i przycia˛g-
na˛ł do siebie.
Nie miała poje˛cia, jak długo stali zła˛czeni us´ciskiem.
Minute˛, godzine˛? Nie opierała sie˛, kiedy zaprowadził
ja˛ do sypialni os´wietlonej jedynie promieniami zacho-
dza˛cego słon´ca.
Usiedli na brzegu ło´z˙ka. Pocałunki Harry’ego były
coraz gore˛tsze, coraz namie˛tniejsze. Kim westchne˛ła,
poddała sie˛ pieszczotom. Nagle wszystko sie˛ zmieniło.
Harry odsuna˛ł sie˛ od niej, przeszedł na druga˛ strone˛
ło´z˙ka, rzucił sie˛ cie˛z˙ko na materac i wbił wzrok w sufit.
– Co sie˛ stało? – zapytała Kim.
– Czego ode mnie oczekujesz?
– Tego samego, czego ty oczekujesz ode mnie.
– Ale czego be˛dziesz chciała jutro?
Kim zwlekała z odpowiedzia˛. W kon´cu rzekła po
prostu:
– Ciebie.
– Ale na jak długo?
– Tak długo, jak ty be˛dziesz chciał mnie. I nie zaczy-
49
NOWE Z
˙
YCIE
naj mo´wic´ o wyjez´dzie do Australii, prosze˛. Wykorzystu-
jesz to jako wymo´wke˛. Jes´li... Jes´li ostatecznie poczu-
jemy, z˙e cos´ mie˛dzy nami jest, poradzimy sobie z tym
wyjazdem. To jest komplikacja, ale do rozwia˛zania.
– Racja. Problem tkwi we mnie. Nie potrafie˛ z ni-
kim zwia˛zac´ sie˛ na dłuz˙ej.
– Jak moz˙esz wygadywac´ takie głupstwa! – obu-
rzyła sie˛ Kim. – Jestes´ dojrzałym facetem, a nie
nastolatkiem, kto´ry nie potrafi sobie poradzic´ z hor-
monami. Musisz zdobyc´ sie˛ na decyzje˛. Nie ma nic
bardziej z˙ałosnego niz˙ dorosły me˛z˙czyzna, kto´ry prze-
skakuje z kwiatka na kwiatek.
– Czego ode mnie oczekujesz? – powto´rzył.
Kim jakos´ zdołała sie˛ opanowac´ i odpowiedziała juz˙
spokojniejszym tonem:
– Oczekuje˛, z˙e w jakim momencie przyznasz, z˙e
mie˛dzy nami moz˙e zaistniec´ bliz˙sza wie˛z´, nawet trwa-
ły zwia˛zek... Moz˙e tak, moz˙e nie. Ja przez˙yłam juz˙
jedno rozczarowanie, domys´lam sie˛, z˙e ty tez˙. Ale ja
przynajmniej chce˛ spro´bowac´. Dlaczego ty nie chcesz?
– Przeczysz sama sobie. Mo´wiłas´, z˙e przez po´ł roku
nie chcesz sie˛ z nikim wia˛zac´.
– Ale sytuacja sie˛ zmieniła. Teraz sa˛ dwie ewen-
tualnos´ci. Albo zostanie tak, jak było, albo be˛de˛ spac´
z toba˛ do twojego wyjazdu, a potem doła˛cze˛ do grona
byłych kobiet twojego z˙ycia.
– Taki juz˙ jestem – odparł Harry schrypnie˛tym
głosem.
– To z˙al mi ciebie niemal tak samo jak siebie. –
Harry nie odpowiedział. Chwile˛ lez˙eli w milczeniu,
potem Kim spytała nies´miało: – Co sie˛ stało? Przeciez˙
to ty zacza˛łes´...
50
NOWE Z
˙
YCIE
– Mam jeszcze resztki przyzwoitos´ci – odparł. –
Chociaz˙ bardzo pragna˛łem sie˛ z toba˛ przespac´.
Kim westchne˛ła cie˛z˙ko.
– I tym sie˛ ro´z˙nimy – rzekła. – Ty chciałes´ sie˛ ze
mna˛ przespac´, ja chciałam sie˛ z toba˛ kochac´. Do
widzenia. – Pod wpływem impulsu pochyliła sie˛ i po-
całowała go w usta. – Mo´głbys´ byc´ bardzo miłym
facetem, wiesz?
Wyszła z sypialni, zabrała karton z ksia˛z˙kami i poje-
chała do domu.
Harry stał w oknie i patrzył, jak Bessie powoli rusza
z parkingu. Potem poszedł do barku i nalał sobie drinka.
Zamierzał swoim zachowaniem odstraszyc´ Kim,
us´wiadomic´ jej, z˙e wyjez˙dz˙a, z˙e w zwia˛zku z tym
z˙adne uczucie nie moz˙e ich poła˛czyc´. I wyszła z tego
z˙ałosna farsa. Jakz˙e on tej kobiety pragna˛ł! Miał
nadzieje˛, z˙e to doceniła.
Chodza˛c z pokoju do pokoju, sa˛czył whisky i roz-
gla˛dał sie˛ po mieszkaniu. Zawsze czuł sie˛ tu dobrze.
Przypomniał sobie, jaka˛ rados´c´ do tego domu wniosła
obecnos´c´ Kim. Zacza˛ł sie˛ zastanawiac´, jak be˛dzie
wygla˛dało jego nowe mieszkanie w Australii. Moz˙e
spotka tam kogos´, kto tak jak Kim rozs´wietli jego
z˙ycie? Pewnie nie. Czy jest mu z tego powodu z˙al?
Musiał przyznac´, z˙e tak.
Zirytowany, poszedł do biblioteki po tace˛. Potem,
jeszcze bardziej zdenerwowany, wyja˛ł kawałeczki
zdje˛cia z kosza, wrzucił do muszli klozetowej i spus´cił
wode˛.
Kim była w rozterce. Co o tym wszystkim mys´lec´?
51
NOWE Z
˙
YCIE
Nie wiedziała, czego chce, wiedziała natomiast bardzo
dobrze, czego nie chce. Nie chce, by Harry wyjechał do
Australii. Na widok kartono´w wypełnionych rzeczami
nabrała jeszcze wie˛kszej pewnos´ci, z˙e pragnie, by został.
Kiedy spotkali sie˛ naste˛pnego ranka w szpitalu, Kim
czuła sie˛ skre˛powana.
– Rozmawiałem włas´nie z Chrisem – zacza˛ł Harry.
– Powiedział, z˙e pracujesz dzis´ do po´łnocy, wie˛c po
południu jestes´ wolna, tak?
Kim wzruszyła ramionami.
– Tak. Nie mam nic przeciwko temu, z˙eby pracowac´
o ro´z˙nych porach. A jes´li Chrisowi to ułatwia sprawy...
– Masz jakies´ plany na popołudnie? – spytał.
Zauwaz˙yła, z˙e nie mo´wił juz˙ tym pogodnym, z˙artob-
liwym tonem co zawsze. W jego głosie brzmiała nuta
niepewnos´ci.
– Nic specjalnego, czego nie mogłabym przełoz˙yc´
na kiedy indziej. Dlaczego cie˛ to interesuje? Chcesz sie˛
ze mna˛ umo´wic´? – rzuciła lekko, a widza˛c bo´l w jego
oczach, od razu tego poz˙ałowała.
– Cos´ w tym rodzaju. Chciałbym cie˛ zabrac´ na prze-
jaz˙dz˙ke˛. To zajmie nam dwie, trzy godziny. Podje-
chałbym po ciebie o drugiej, zgoda? Nie musisz sie˛
jakos´ specjalnie ubierac´, ale wez´ cos´ ciepłego.
Kim ogarne˛ła ciekawos´c´.
– Na przejaz˙dz˙ke˛? Doka˛d?
– Do krainy wspomnien´ – odrzekł i oddalił sie˛.
Punktualnie o drugiej zjawił sie˛ przed hotelem.
Skierowali sie˛ ku pobliskim wzgo´rzom. Harry miał
racje˛, powietrze było tu ostrzejsze i mimo słon´ca wiał
przenikliwy wiatr.
52
NOWE Z
˙
YCIE
Jechali w milczeniu. Kim postanowiła czekac´, nie
narzucac´ sie˛. Wiedziała, z˙e w kon´cu Harry sam zacznie
mo´wic´. Przeczuwała, z˙e dzisiejsze spotkanie moz˙e miec´
kluczowe znaczenie dla ich przyszłych stosunko´w.
– Mieszkam w Denham od dwo´ch i po´ł roku –
odezwał sie˛ Harry. – To miejsce wybrałem nieprzypad-
kowo. Szpital cieszy sie˛ dobra˛ renoma˛, ale mogłem tez˙
zatrudnic´ sie˛ w Leeds albo w Glasgow. Co´z˙, teraz u-
czynie˛ naste˛pny krok.
– Mam rozumiec´, z˙e był jakis´ specjalny powo´d,
niezwia˛zany z praca˛, dla kto´rego znalazłes´ sie˛ tutaj?
– Moz˙na to tak uja˛c´. Obrzydły mi miasta. – Znowu
jechali w milczeniu. Kim cisne˛ło sie˛ na usta mno´stwo
pytan´, lecz nie zadawała ich. Postanowiła cierpliwie
czekac´. – To wszystko ma zwia˛zek z toba˛ – zacza˛ł.
– Wprowadziłas´ zame˛t w moje z˙ycie. Były chwile,
kiedy z˙ałowałem, z˙e cie˛ poznałem.
– Dzie˛kuje˛ za komplement.
– Wiesz, o co mi chodzi. Kiedy jestem z toba˛, jestem
szcze˛s´liwy. Problem w tym, z˙e przedtem byłem zado-
wolony z z˙ycia, jakie prowadziłem. Teraz zas´ juz˙ nie.
– Zmien´ swoje z˙ycie.
– To nie takie proste.
Skre˛cił nagle i zatrzymał samocho´d w zatoce, ska˛d
mogli podziwiac´ rozległy widok na ro´wnine˛. Kim
domys´lała sie˛ jednak, z˙e Harry nie patrzy w dal, tylko
w gła˛b siebie.
– Małe dziecko – zacza˛ł dziwnie bezbarwnym
głosem – czuje wie˛cej niz˙ dorosły człowiek. Niekto´re
rzeczy wydaja˛ sie˛ takie niesprawiedliwe, takie niewy-
tłumaczalne. Nie ma sie˛ dos´wiadczenia, kto´re pozwala
dostrzec druga˛ strone˛, przyja˛c´ inny punkt widzenia...
53
NOWE Z
˙
YCIE
Jestem jedynakiem. Dopiero po´z´niej sie˛ dowiedzia-
łem, z˙e po urodzeniu mnie moja matka nie mogła
miec´ wie˛cej dzieci. Moz˙e wszystko potoczyłoby sie˛
inaczej, gdybym miał rodzen´stwo? A moz˙e byłoby
jeszcze gorzej?
Umilkł, lecz po chwili cia˛gna˛ł:
– Miałem pie˛c´ lat. Pamie˛tam, z˙e byłem szcze˛s´liwy,
mys´lałem, z˙e moi rodzice sa˛ szcze˛s´liwi. Mama była
nauczycielka˛, tata piastował jakies´ stanowisko w lokal-
nej administracji. Mieszkalis´my w ładnym domku na
przedmies´ciu, mielis´my mały samocho´d, w kaz˙de
wakacje wyjez˙dz˙alis´my do Hiszpanii. Tam było strasz-
nie gora˛co... – Znowu umilkł i zamys´lił sie˛. – Potem
ojciec zgina˛ł w wypadku samochodowym. Tak po
prostu. Bez niczyjej winy. Policja nas zawiadomiła.
Wszyscy okazywali nam wspo´łczucie, lecz po pew-
nym czasie matka została sama ze swoimi problemami.
Niezbyt dobrze dawała sobie rade˛. Domys´lam sie˛, z˙e
bardzo cierpiała. Oboje cierpielis´my. Kiedys´ spytała:
Dlaczego on? Dlaczego nie ktos´ inny? Wiedziałem, z˙e
miała na mys´li mnie...
Kim ostroz˙nie wycia˛gne˛ła re˛ke˛ i nakryła jego dłon´.
Harry s´cisna˛ł jej dłon´, lecz nie odwro´cił głowy.
– W domu panowała dziwna atmosfera – kontynuo-
wał. – Miałem co jes´c´, w co sie˛ ubrac´, chodziłem do
przedszkola, ale matka była nieobecna duchem. Z
˙
yła
na jakiejs´ innej planecie. A ja potrzebowałem ciepła!
Potem było troche˛ lepiej. Zwia˛zała sie˛ z innym me˛z˙-
czyzna˛. Wprowadził sie˛ do nas. Nie był dla mnie
niedobry, ale wyraz´nie mnie nie lubił. Matka wpat-
rywała sie˛ w niego jak zauroczona. Dla mnie nie było
juz˙ miejsca.
54
NOWE Z
˙
YCIE
– Moz˙e była w depresji – odezwała sie˛ Kim. –
Przez˙yła straszny wstrza˛s.
– To niewykluczone. Moge˛ tylko stwierdzic´, z˙e nie
zapamie˛tałem niczego, co by o tym s´wiadczyło. Ale to
moz˙liwe. Nawet bardzo prawdopodobne. W kaz˙dym
razie on dostał propozycje˛ pracy za granica˛. Mnie
oddali do rodziny zaste˛pczej.
Kolejny raz zapadła cisza.
– I ty...
– Byłem grzecznym, posłusznym, potulnym chłop-
cem, kto´ry nigdy nikomu nie sprawiał z˙adnych kłopo-
to´w. Bardzo szybko poja˛łem, z˙e ludzie nie sa˛ mi
potrzebni. Przekonałem sie˛, z˙e potrafia˛ zdradzic´. Znaj-
dowałem pocieszenie w nauce. Uczyłem sie˛ dobrze,
miałem niezłych nauczycieli, a kiedy skon´czyłem
osiemnas´cie lat, zdałem na medycyne˛. Wkro´tce potem
dostałem list od matki. Podarłem go, nie czytaja˛c. I to
jest koniec tej ponurej historii.
Kim wpatrywała sie˛ w Harry’ego z niedowierzaniem.
– Nigdy wie˛cej nie zobaczyłes´ matki?
– Nie pro´bowała sie˛ ze mna˛ kontaktowac´. Ja zresz-
ta˛tez˙ nie szukałem z nia˛kontaktu. Po co? Nie mielis´my
sobie nic do powiedzenia.
– Harry! Alez˙ to straszne! Nigdy nie mys´lałes´, tak
z ciekawos´ci...
– Za po´z´no – wpadł jej w słowo. – Ona zmarła.
Kim nie mogła ochłona˛c´ po tym, co usłyszała. Pro´-
bowała wyobrazic´ sobie, co ten człowiek przeszedł.
– Ilu osobom opowiedziałes´ te˛ historie˛? – odezwała
sie˛ w kon´cu.
– Ty jestes´ pierwsza. Kilku znajomych zna niekto´-
re fragmenty mojego z˙yciorysu, ale tobie pierwszej
55
NOWE Z
˙
YCIE
opowiedziałem wszystko od pocza˛tku. Przepraszam.
Drugiej.
– Dlaczego mnie?
– Bo... bo nie chce˛ cie˛ zranic´ – wyszeptał. Wyraz´-
nie czuł sie˛ nieswojo. – Bo pomys´lałem, z˙e ty jedna
potrafisz mnie zrozumiec´. Bo chce˛, z˙ebys´ mnie zro-
zumiała i moz˙e nawet wybaczyła.
Zapalił silnik. Droga pie˛ła sie˛ jeszcze wyz˙ej w go´ry.
– Domys´lam sie˛, z˙e wcia˛z˙ to wszystko przez˙ywasz.
Przeciez˙ musiało mina˛c´ z pie˛tnas´cie lat!
– Cos´ koło tego. Raz juz˙ mi sie˛ zdawało, z˙e upora-
łem sie˛ ze soba˛, ale wo´wczas...
– To jeszcze nie koniec? – zapytała przeraz˙ona.
– Nie. I znowu be˛dziesz pierwsza˛ osoba˛... pierwsza˛
osoba˛, na kto´rej mi zalez˙y, kto´ra pozna prawde˛. Wiesz,
z˙e kocham dzieci, prawda?
– Miałam moz˙liwos´c´ to zobaczyc´ w szpitalu. Be˛-
dziesz dobrym ojcem – dodała.
– Ja juz˙ byłem ojcem.
Cztery suche słowa. Kim wpatrywała sie˛ w Har-
ry’ego z niedowierzaniem.
Dojechali do miasteczka połoz˙onego wysoko na
zboczu wzgo´rza. Mine˛li kilka farm, hurtownie˛ z ar-
tykułami dla rolniko´w, kilka pubo´w. Pos´rodku były
ła˛ki, a nawet staw z kaczkami. Obok stał kos´cio´ł.
Harry zatrzymał samocho´d włas´nie tam.
– To kos´cio´ł pod wezwaniem Najs´wie˛tszej Marii
Panny – wyjas´nił. – Moz˙e miec´ nawet szes´c´set lat.
Specjalnie wybrałem to miejsce. Tu wszystko nabiera
innego wymiaru.
Z tylnego siedzenia wzia˛ł bukiet kwiato´w, kto´rego
56
NOWE Z
˙
YCIE
Kim przedtem nie zauwaz˙yła, a potem zaprowadził ja˛
na przykos´cielny cmentarz. Troche˛ na uboczu, ws´ro´d
kwiato´w, było kilka małych płyt nagrobnych. Harry
stana˛ł i połoz˙ył bukiet przy jednej z nich.
– Ta cze˛s´c´ przeznaczona jest na groby skremowa-
nych dzieci – wyjas´nił.
Kim spojrzała na napis.
Helen Gregory
17 VII 1999 – 28 XI 1999
Pozostawiła po sobie pustke˛ i z˙al.
– Kim ona była? – spytała.
– Moja˛ co´rka˛. Nigdy jej nie widziałem. Dopo´ki
z˙yła, nawet nie wiedziałem o jej istnieniu...
Twarz Harry’ego nie zdradzała z˙adnych emocji.
Ponuro patrzył na kamienna˛ płyte˛. Kim nie mogła tego
znies´c´. Zarzuciła mu re˛ce na szyje˛ i rozpłakała sie˛.
– Co jest z toba˛? – załkała. – Nie potrafisz płakac´?
Okazywac´ uczuc´? Przeciez˙ to twoja co´reczka!
– Łzy nie przywro´ca˛ jej z˙ycia.
Kim ukryła twarz na jego ramieniu. Kiedy sie˛
wypłakała, wzie˛ła go pod re˛ke˛ i zacia˛gne˛ła do najbliz˙-
szej ławki.
– Wiesz, dlaczego płacze˛? – spytała. – Nie z powo-
du tego biednego malen´stwa, ale z powodu ciebie.
Widze˛, z˙e jakas´ cza˛stka ciebie tez˙ jest martwa! Opo-
wiedz mi, jak to sie˛ stało – poprosiła. Harry w mil-
czeniu podał jej chusteczke˛ do nosa. Otarła łzy i głe˛bo-
ko odetchne˛ła. – Dzie˛kuje˛. Juz˙ mi lepiej. Mo´w.
– Jej matka˛ była Pauline Gregory, piele˛gniarka ze
szpitala, w kto´rym pracowałem. Romansowalis´my ze
57
NOWE Z
˙
YCIE
soba˛, ale nie było to nic powaz˙nego, przynajmniej tak
sa˛dziłem. Po prostu miło spe˛dzalis´my czas.
– Czy ona tez˙ uwaz˙ała wasz romans za tylko miłe
spe˛dzanie czasu?
Harry spojrzał na nia˛ zdumiony.
– Dałem jej to jasno do zrozumienia.
– Uwaz˙asz, z˙e to wystarczy? – Kim zaperzyła sie˛.
– Nie podejrzewasz, z˙e powiedziałes´ tak dla uspokoje-
nia sumienia?
– Niewykluczone – odparł. – To ona była ta˛ druga˛
osoba˛, kto´rej opowiedziałem o swoim dziecin´stwie.
Bardzo zaangaz˙owała sie˛ w nasz zwia˛zek. Chyba az˙ za
bardzo. Po pewnym czasie zacze˛ła cos´ przeba˛kiwac´
o wspo´lnej przyszłos´ci, wypytywac´, kiedy sie˛ pobie-
rzemy. Powiedziałem jej wie˛c, z˙e nie zamierzam sie˛
z˙enic´, i zerwałem z nia˛. Pokło´cilis´my sie˛, ona rzuciła
prace˛ w szpitalu.
– Tamto zdje˛cie w przewodniku – przerwała mu
Kim – to, kto´re podarłes´, to była ona, tak?
– Tak. Doznałem wstrza˛su, widza˛c je po tylu la-
tach. Przez rok nie miałem od niej z˙adnej wiadomos´ci.
Potem... potem dostałem list i paczke˛. Pauline pisała,
z˙e wyjez˙dz˙a na stałe do Ameryki. Po naszym rozstaniu
zorientowała sie˛, z˙e jest w cia˛z˙y. Poniewaz˙ nie zalez˙ało
mi na niej, nie zawiadomiła mnie o tym. Dziecko
urodziło sie˛ przed terminem, w trzydziestym drugim
tygodniu. Nie miało... nie miała szans na przez˙ycie, ale
zmarła dopiero po czterech miesia˛cach. Cały czas była
w szpitalu. Matka ja˛ tam zostawiła.
– I co było dalej?
– Nie zdawałem sobie sprawy, do jakiego stopnia
Pauline mnie nienawidziła. Napisała, z˙e poniewaz˙ tak
58
NOWE Z
˙
YCIE
kocham dzieci, pewnie zechce˛ miec´ prochy naszej
co´rki. Zała˛czyła metryke˛ urodzenia i s´wiadectwo zgo-
nu. Pochowałem Helen tutaj.
Kim podeszła do grobu. Łzy przesłaniały jej oczy.
Po chwili wro´ciła do Harry’ego.
– Opowiedziałes´ mi straszna˛ historie˛. Nie masz
poje˛cia, jak bardzo ci wspo´łczuje˛. Jestes´ młody, jes´li
zechcesz, zdołasz pozbierac´ sie˛ po tej tragedii.
Harry zaprzeczył ruchem głowy.
– Wiem, z˙e miłos´c´, małz˙en´stwo, rodzina to nie dla
mnie. Zostałem zdradzony przez własna˛ matke˛. Nie
chciałem ranic´ Pauline, a ona zachowała sie˛ wobec
mnie brutalnie, ms´ciwie i okrutnie. Kobietom nie
wolno ufac´. Nikomu nie wolno ufac´, Kim. Kochałbym
to dziecko. Pragna˛łbym je zobaczyc´, chociaz˙by przez
moment, chociaz˙by w szpitalu. Ale ona nie z˙yje. Od-
wiedzam jej gro´b przynajmniej dwa razy w miesia˛cu,
i co z tego?
– Opowiedziałes´ mi o tym – zacze˛ła Kim powoli.
– Zdaje˛ sobie sprawe˛, jakie to musiało byc´ dla ciebie
trudne. Dzie˛kuje˛. Teraz czuje˛, z˙e naprawde˛ ciebie
znam i nawet sobie nie wyobraz˙asz, jak bardzo mi cie˛
z˙al. Ale musze˛ to wszystko w sobie przetrawic´. Zawiez´
mnie do domu, prosze˛.
W drodze powrotnej milczeli. Kim cały czas za-
stanawiała sie˛, co ma powiedziec´ i w jaki sposo´b.
Kiedy zatrzymali sie˛ przed hotelem, nachyliła sie˛
i pocałowała Harry’ego.
– Nie rezygnuje˛ z ciebie – rzekła. – Łudzisz sie˛,
z˙e potrafisz sie˛ schowac´ za ta˛ us´miechnie˛ta˛ maska˛,
byc´ miłym dla wszystkich i jednoczes´nie trzymac´
sie˛ na dystans. Sa˛dzisz, z˙e moz˙esz zwia˛zac´ sie˛ z jedna˛
59
NOWE Z
˙
YCIE
dziewczyna˛, z druga˛, a potem bezboles´nie rozstac´. To
nie jest dobry sposo´b na z˙ycie. Zamierzam ci to udo-
wodnic´.
– Juz˙ inne przed toba˛ pro´bowały.
– Chciałes´ mnie do siebie znieche˛cic´. Osia˛gna˛łes´
wre˛cz przeciwny skutek. Posłuchaj, teraz zalez˙y mi na
tobie jeszcze bardziej niz˙ kiedykolwiek.
Zawsze był bardzo przygne˛biony po wizycie na
cmentarzu, ale tym razem czuł sie˛ jeszcze gorzej.
Uznał za swo´j obowia˛zek wyjawic´ Kim swoje tajem-
nice. Miał nadzieje˛, z˙e potem lepiej go zrozumie.
Be˛dzie wiedziała, dlaczego nie moz˙e, dlaczego sie˛ boi
stałego zwia˛zku. A osia˛gna˛ł skutek przeciwny do za-
mierzonego. Powinien przewidziec´ jej reakcje˛.
Jej słowa wcia˛z˙ dz´wie˛czały mu w uszach. ,,To nie
jest dobry sposo´b na z˙ycie. Zamierzam ci to udowod-
nic´.’’ Jeszcze z˙adna kobieta nie powiedziała mu niczego
podobnego. Wiedział, ile kosztowało ja˛ to wyznanie.
Ale wiedział tez˙, z˙e Kim nie rzuca obietnic na wiatr.
Tymczasem podjechał pod wejs´cie do szpitala.
Znajdowało sie˛ tam rondo, gdzie mo´gł zawro´cic´ i udac´
sie˛ do Kim. Zwolnił. Moz˙e powinien do niej wpas´c´
i powiedziec´, z˙e to be˛dzie trudne, ale z˙e sie˛ postara, bo
ona jest jedyna˛kobieta˛, kto´ra wzbudziła jego zaufanie?
Natychmiast jednak ogarne˛ła go gorycz. Juz˙ wkro´tce
be˛dzie w Australii. Nadarza sie˛ bardzo dobra okazja, by
znowu zrobic´ unik. Lepiej dla niego, lepiej dla niej, jes´li
postaraja˛sie˛ zapomniec´ i kaz˙de zacznie z˙ycie od nowa...
Be˛dzie to jednak bardzo trudne.
60
NOWE Z
˙
YCIE
ROZDZIAŁ PIA˛TY
Raz w tygodniu lekarze z Denham przyjmowali
małych pacjento´w w przychodni przyszpitalnej w Cal-
thorpe. Tym razem dyz˙ur miał Harry. Kim zamierzała
pojechac´ z nim, przygla˛dac´ sie˛ jego pracy, ewentualnie
pomo´c.
Harry zaproponował, z˙e zabierze ja˛ swoim samo-
chodem, lecz po namys´le mu podzie˛kowała. Nie chcia-
ła byc´ od niego uzalez˙niona, gdyby musiał zostac´
w przychodni dłuz˙ej.
Dzien´ był pie˛kny, czuła sie˛ szcze˛s´liwa i cała˛ droge˛
pods´piewywała. Postanowiła na razie nie mys´lec´
o swoich skomplikowanych relacjach z Harrym. Do-
szła do wniosku, z˙e ostatnio udało jej sie˛ oddzielic´
z˙ycie prywatne od zawodowego. Dobrze jej sie˛ pracu-
je, lubia˛ z Harrym swoje towarzystwo i... i tyle.
Przychodnie˛ odnalazła bez trudu. Harry juz˙ siedział
za biurkiem, na kto´rym pie˛trzyła sie˛ go´ra dokumento´w.
– Zro´b sobie kawe˛ i pomo´z˙ mi sie˛ z tym uporac´,
dobrze? Aha, ładnie ci w tej ro´z˙owej sukience. Fartuch
wisi tam.
– Co mam robic´? – zapytała.
– Przejrzyj te karty. Potem ja zbadam dzieci, a ty
wpiszesz moje uwagi i wyznaczysz naste˛pne wizyty.
Jes´li chcesz, moz˙esz wykonac´ kilka analiz. Gotowa?
No to zaczynamy...
Szybko zorientowała sie˛, z˙e praca w przychodni jest
bardzo ciekawa, lecz mniej wyczerpuja˛ca niz˙ w szpita-
lu. Dzieci były zazwyczaj okazem zdrowia, rodzice zas´
mniej zdenerwowani, bardziej otwarci i che˛tni do
rozmo´w.
– Oto George Oliver – zacza˛ł Harry. – Ma pie˛c´
miesie˛cy, ale jes´li odja˛c´ szes´c´ tygodni, bo urodził sie˛
tyle przed terminem, to skon´czył dopiero trzy i po´ł
miesia˛ca. Wspaniały chłopak. Ma pani z nim prob-
lemy? – zwro´cił sie˛ do matki.
– Absolutnie z˙adnych – odrzekła kobieta. – Na
pocza˛tku oboje z me˛z˙em strasznie sie˛ denerwowalis´-
my, ale teraz George czuje sie˛ wspaniale.
Kim zawsze z zaciekawieniem przygla˛dała sie˛, jak
Harry odnosi sie˛ do małych pacjento´w. Uderzała ja˛
miłos´c´ przebijaja˛ca z kaz˙dego jego gestu. Miał bzika
na punkcie niemowlako´w. Naprawde˛ zasługuje na to,
z˙eby miec´ dzieci... Dos´c´, powiedziała w duchu i za-
broniła sobie mys´lec´ na ten temat.
– Jaki ma s´liczny kaftanik i czapeczke˛. Sama pani
je zrobiła? – zagadywał.
– Ska˛dz˙e, panie doktorze. Gdzie ja bym miała czas
na takie rzeczy! Nie, to prababcia zrobiła to na drutach.
Była bardzo nieszcze˛s´liwa, bo kiedy George sie˛ uro-
dził, prezent jeszcze nie był gotowy.
– Az˙ szkoda, z˙e musze˛ go rozebrac´...
Badanie trwało bardzo kro´tko, a pani Oliver uspoko-
jona, z˙e synek prawidłowo sie˛ rozwija, opus´ciła gabinet.
Naste˛pne dzieci ro´wniez˙ były zdrowe. Podczas gdy
Harry je badał, Kim siedziała z boku, wpisywała jego
obserwacje i ustalała termin ponownej kontroli. Tak
mine˛ło całe przedpołudnie. Na wizyte˛ nie zgłosiła sie˛
62
NOWE Z
˙
YCIE
tylko jedna matka. Harry chrza˛kna˛ł z niezadowole-
niem, kiedy przegla˛dał karte˛ dziecka.
– Poprzednim razem tez˙ sie˛ spo´z´niła, a wcale nie
ma daleko – zauwaz˙ył.
– Moz˙e cos´ ja˛ zatrzymało – zasugerowała Kim.
Na pie˛c´ minut przed kon´cem dyz˙uru, kiedy Harry na
chwile˛ wyszedł z gabinetu, kobieta jednak zgłosiła sie˛.
– Przepraszam za spo´z´nienie – wyszeptała zdener-
wowanym głosem – ale miałam trudna˛ sytuacje˛ w do-
mu i nie mogłam załatwic´ nikogo do dzieci. Przyjmie
mnie pani, pani doktor?
Kim podniosła wzrok i zobaczyła przed soba˛ wy-
chudzona˛ niemłoda˛ kobiete˛ z rozbieganym wzrokiem.
Mimo z˙e na dworze było dosyc´ ciepło, kobieta miała na
sobie płaszcz, a na szyi szczelnie owinie˛ty szalik.
– Pani Wright, prawda? Oczywis´cie, z˙e pania˛ przyj-
miemy. Doktor Black zaraz przyjdzie, ale moz˙emy
zacza˛c´ bez niego.
Tego dnia, pod okiem Harry’ego, Kim przebadała
wste˛pnie kilkoro malucho´w, nie bała sie˛ wie˛c przy-
sta˛pic´ do ogle˛dzin co´reczki pani Wright. Nie prze-
stawała przy tym mo´wic´, tak jak to robił Harry.
– Swobodna rozmowa działa uspokajaja˛co na mat-
ke˛ i dziecko – tłumaczył jej – a poza tym niechca˛cy
moz˙esz sie˛ dowiedziec´ czegos´ waz˙nego.
Kim zauwaz˙yła, z˙e pani Wright co jakis´ czas wsuwa
dłon´ pod szalik i masuje szyje˛.
– Czy boli pania˛ gardło? – spytała, kiedy skon´czyła
badac´ dziecko.
– Nie! Nie! – zaprotestowała kobieta.
Kim jednak nie dała za wygrana˛. Wycia˛gne˛ła re˛ke˛
i odchyliła szalik. Trzy ro´wnoległe do siebie siniaki
63
NOWE Z
˙
YCIE
mogły byc´ tylko s´ladem czyjejs´ re˛ki. Ktos´ najwyraz´-
niej usiłował pania˛ Wright udusic´.
– Kto to pani zrobił?
– Potkne˛łam sie˛ w kuchni i upadłam na lodo´wke˛
– odrzekła kobieta i pospiesznie poprawiła szalik.
– Lodo´wki nie maja˛ palco´w – stwierdziła Kim
rzeczowo.
– On sie˛ ws´cieka. Twierdzi, z˙e to moja wina, z˙e
zachodze˛ w cia˛z˙e˛.
Nagle Kim zorientowała sie˛, z˙e Harry juz˙ od jakie-
gos´ czasu jest w gabinecie.
– Przepiszemy pani jaka˛s´ mas´c´ na te siniaki – ode-
zwał sie˛. – A moz˙e nam pani opowie, jak to sie˛ stało...
– Uderzyłam sie˛ o lodo´wke˛!
– Jestes´my lekarzami – tłumaczył Harry. – Niewy-
kluczone, z˙e moglibys´my pani jakos´ pomo´c. Wszyst-
ko, co pani nam powie, zachowamy oczywis´cie w taje-
mnicy.
– Nie mam nic do powiedzenia. – W głosie kobiety
brzmiała teraz histeryczna nuta.
Harry przyjrzał jej sie˛ uwaz˙nie, po czym rzekł:
– Ma pani prawo do prywatnos´ci, ale gdyby pani
zechciała z nami porozmawiac´, jestes´my zawsze goto-
wi pani pomo´c. Pani doktor – zwro´cił sie˛ do Kim
– prosze˛ przynies´c´ dla pani Wright jaka˛s´ mas´c´ z gabi-
netu zabiegowego.
Kiedy Kim wro´ciła, pani Wright juz˙ nie było.
– Jak mogłes´ pozwolic´ jej is´c´ do domu w takim
stanie? – napadła na Harry’ego. – Musimy cos´ zrobic´.
Harry westchna˛ł.
– Nie moz˙emy. Czy badanie wykazało, z˙e dziecko
jest bite, zaniedbywane, w jakis´ sposo´b zagroz˙one?
64
NOWE Z
˙
YCIE
– Nie – odrzekła Kim. – Z dzieckiem wszystko
w porza˛dku, ale ktos´ pro´bował udusic´ jego matke˛.
I głowe˛ dam, z˙e to ojciec dziecka. Nie moz˙emy tak
zostawic´ tej sprawy!
– Zrozum, jestes´my lekarzami, nie bogami. Musi-
my poste˛powac´ w s´cis´le okres´lonych ramach i nie
przekraczac´ kompetencji. W tym przypadku, oboje˛tne
co mys´limy, moz˙emy interweniowac´ tylko na wyraz´na˛
pros´be˛ poszkodowanej. W obronie dziecka mamy
prawo działac´, w sprawie matki niczego nie moz˙emy
zrobic´. Ta kobieta musi sama zgłosic´ sie˛ na policje˛.
Mamy dos´c´ kłopoto´w, z˙eby pchac´ sie˛ w nowe.
– Wie˛c nic nie zrobimy?
Kim po raz pierwszy zobaczyła, z˙e Harry jest zły.
– Sa˛ sytuacje, w kto´re nie wolno nam wkraczac´.
Pewne problemy sa˛nie do rozwia˛zania. A teraz zapom-
nij o pani Wright. Zrozumiałas´?
– Tak – szepne˛ła i zaje˛ła sie˛ uzupełnianiem wpiso´w.
Cały czas czuła na sobie wzrok Harry’ego, jednak
nie podniosła głowy. Po chwili Harry westchna˛ł cie˛z˙ko
i wyszedł z gabinetu.
W cia˛gu naste˛pnej po´łgodziny Kim uporała sie˛
z kartami pacjento´w i udała sie˛ na poszukiwanie
Harry’ego. Musiała wracac´ do szpitala w Denham, on
zas´ miał inne obowia˛zki.
– Skon´czyłam – oznajmiła. – Be˛de˛ sie˛ zbierac´.
Zauwaz˙yła w jego zachowaniu chło´d.
– Dobrze. Mam nadzieje˛, z˙e poz˙ytecznie spe˛dziłas´
ten czas. A co do tej kobiety... Wiem, z˙e trudno jest sie˛
pogodzic´ z takimi przejawami patologii, ale jestes´my
bezsilni.
65
NOWE Z
˙
YCIE
– Tak – potwierdziła.
Kim nie poddawała sie˛ jednak łatwo. Na wszelki
wypadek zapamie˛tała adres pani Wright. Jeszcze nie
bardzo wiedziała, co zrobi, ale czuła, z˙e nie moz˙e tej
sprawy tak zostawic´. Lekarze maja˛ prawo do wizyt
domowych, prawda?
Dom, w kto´rym mieszkała pani Wright, wygla˛dał
ładnie. Kobieta pracowała włas´nie w ogro´dku od
frontu. Słysza˛c zatrzymuja˛cy sie˛ samocho´d, uniosła
głowe˛.
– Pani doktor? – zdziwiła sie˛.
– Chciałabym przeprowadzic´ wywiad domowy –
skłamała gładko Kim. – Chcemy zobaczyc´, jakie dziec-
ko ma warunki – dodała i otworzyła furtke˛.
– Mo´wiłam, z˙e wszystko jest w porza˛dku. Nie
z˙ycze˛ sobie nachodzenia nas... – protestowała kobieta.
– Kto to? – Z ganku dobiegł nieprzyjemny me˛ski
głos.
Kim domys´liła sie˛, z˙e to pewnie pan Wright. Wes-
tchne˛ła w duchu. Me˛z˙czyzna był niewysoki, niz˙szy od
niej. Z dos´wiadczenia wiedziała, z˙e to moz˙e stanowic´
problem.
– Jestem doktor Hunter. – Starała sie˛ mo´wic´ spo-
kojnym tonem, by nie zaogniac´ sytuacji. – W przycho-
dni badałam mała˛ Melanie i pomys´lałam, z˙e prze-
prowadze˛ ro´wniez˙ wywiad domowy.
– Nie potrzeba! Połoz˙na i kto tam jeszcze juz˙ robili
wywiad. Zostawcie nas w spokoju! – wykrzykna˛ł
me˛z˙czyzna i ruszył w strone˛ Kim. – Pozwalam babie
chodzic´ z bachorem do przychodni, ale koniec. Niech
sie˛ pani wynosi!
– Prosze˛ do mnie nie mo´wic´ takim tonem – rzekła
66
NOWE Z
˙
YCIE
Kim z godnos´cia˛, odwro´ciła sie˛ i ruszyła w kierunku
furtki.
Me˛z˙czyzna jednak dogonił ja˛, wzia˛ł za łokiec´ i za-
cza˛ł popychac´, z˙eby szła szybciej. I to był jego bła˛d.
Błe˛dem Kim natomiast było to, z˙e dała sie˛ ponies´c´
nerwom. Strza˛sne˛ła re˛ke˛ pana Wrighta z ramienia
i sykne˛ła:
– Spadaj, mikrusie!
Twarz me˛z˙czyzny pobladła z ws´ciekłos´ci. Tym-
czasem Kim zerwała szalik z szyi pani Wright, od-
słaniaja˛c siniaki z prawej i lewej strony.
– Agresja w rodzinie to powaz˙ne przeste˛pstwo
– os´wiadczyła. – Za to grozi nawet wie˛zienie. Be˛dzie-
my mieli pana na oku!
– Przewro´ciła sie˛ w kuchni! A teraz wynocha, pa-
niusiu, bo wezwe˛ policje˛!
Kim zignorowała groz´be˛ i zwro´ciła sie˛ do kobiety:
– Nie musi pani tak cierpiec´ – powiedziała – my
jednak nie moz˙emy nic dla pani zrobic´. Pani sama
powinna szukac´ pomocy.
Po przejechaniu kilku kilometro´w Kim stane˛ła na
poboczu drogi. Musi sie˛ uspokoic´. Dopiero teraz u-
s´wiadomiła sobie, z˙e chyba posta˛piła bardzo głupio.
Reszte˛ popołudnia spe˛dziła na oddziale, lecz za-
szyła sie˛ w jakims´ ka˛cie i zaje˛ła papierkowa˛ robota˛.
Około pia˛tej odnalazł ja˛ Chris i poprosił do siebie.
Mine˛ miał powaz˙na˛.
Przy rozmowie obecny był takz˙e Harry.
– Domys´lasz sie˛ zapewne, o co chodzi – zacza˛ł
Chris, gdy usiadła. – Niejaki pan Wright oskarz˙a
nas o przekroczenie kompetencji i grozi złoz˙eniem
67
NOWE Z
˙
YCIE
oficjalnej skargi. Poprosiłem Harry’ego, z˙eby mi po-
wiedział, co zaszło. Twierdzi, z˙e dał ci wyraz´ne pole-
cenie niemieszania sie˛ w te˛ sprawe˛. Nie posłuchałas´
go. Wytłumacz, prosze˛, dlaczego.
Kiedy Kim skon´czyła relacjonowac´ zajs´cie, Chris
zapytał:
– Czy przyszło ci do głowy, z˙e pan Wright moz˙e
zabronic´ z˙onie chodzic´ na wizyty kontrolne do przy-
chodni? W przeszłos´ci takie przypadki sie˛ zdarzały.
Wo´wczas mamy zwia˛zane re˛ce.
Kim serce podeszło do gardła.
– Nie pomys´lałam o tym – wyba˛kała. – Byłam po
prostu ws´ciekła.
– Ja tez˙ jestem ws´ciekły – przyznał Chris. – Nie
dlatego, z˙e facet złoz˙y skarge˛, bo z tym sobie łatwo
poradzimy, ale ze wzgle˛du na kobiete˛ i jej dziecko.
– Jest mi niezwykle przykro z powodu tego zajs´cia
– odezwała sie˛ Kim po chwili. – Powinnam wiedziec´,
z˙e działanie pod wpływem impulsu nie przyniesie
niczego dobrego. Jak moge˛ to naprawic´?
– Teraz moz˙na tylko czekac´ na dalszy rozwo´j
wypadko´w – stwierdził Chris. – Chyba nie musze˛ ci
tłumaczyc´, z˙e masz trzymac´ sie˛ od tych ludzi z daleka.
Zero kontakto´w.
– Oczywis´cie.
– To dobrze. Wszyscy rozumiemy, z˙e kierowałas´
sie˛ szlachetnymi pobudkami...
– Jeszcze raz przepraszam.
Kim wro´ciła do przerwanej pracy, lecz była tak
zdenerwowana, z˙e na niczym nie mogła sie˛ skupic´.
Postanowiła, z˙e dokon´czy jutro.
Wzie˛ła re˛cznik i kostium ka˛pielowy i poszła na
68
NOWE Z
˙
YCIE
szpitalny basen. Przepłyne˛ła kraulem chyba mile˛. Wy-
szła z wody dopiero, kiedy juz˙ nie miała siły płyna˛c´
dalej. Postanowiła odta˛d zawsze najpierw mys´lec´,
potem działac´. Jes´li oczywis´cie w zas´lepieniu o tym
nie zapomni.
Naste˛pnego dnia przed południem została wezwana
do gabinetu Chrisa, gdzie zastała takz˙e Harry’ego.
Dzisiaj jednak obaj promienieli.
– Co sie˛ stało? Postanowilis´cie mnie zwolnic´? – spy-
tała z˙artem.
– Postanowilis´my od razu powiedziec´ ci, z˙e wczo-
rajszy incydent zakon´czył sie˛ happy endem – odparł
Chris. – Miałem telefon od doktor Cartright, kto´ra
pracuje w policji. Okazuje sie˛, z˙e dzis´ rano pani Wright
zgłosiła sie˛ na posterunek i złoz˙yła skarge˛ na me˛z˙a.
Doktor Cartright dokonała obdukcji i znalazła s´lady
wielokrotnego bicia. W odpowiednim czasie doktor
Cartright be˛dzie chciała porozmawiac´ ro´wniez˙ z toba˛.
– Pani Wright powiedziała policji – wtra˛cił Harry
– z˙e zdecydowała sie˛ złoz˙yc´ skarge˛, poniewaz˙ znalazł
sie˛ ktos´, kto sie˛ za nia˛ uja˛ł. To byłas´ ty. Gratuluje˛.
– I to jest to szcze˛s´liwe zakon´czenie, tak?
– Moz˙na sie˛ tak wyrazic´ – odparł Chris. – Nie
musimy sie˛ juz˙ obawiac´, z˙e pan Wright poda nas do
sa˛du, ale...
– W dalszym cia˛gu uwaz˙am, z˙e popełniłam bła˛d
– przerwała mu Kim. – Jestem o tym coraz głe˛biej
przekonana. I zapewniam cie˛, z˙e taka sytuacja juz˙ sie˛
nie powto´rzy.
– Czy w dalszym cia˛gu chcesz byc´ moja˛asystentka˛?
69
NOWE Z
˙
YCIE
– spytał Harry troche˛ po´z´niej. – Pamie˛tasz, mo´wiłem ci
o wielkim turnieju w strzałki, kto´ry ma sie˛ odbyc´
w Fisherman’s Arms? To dzisiaj.
– Oczywis´cie, z˙e chce˛. Przeciez˙ obiecałam. Chodzi
o zbio´rke˛ pienie˛dzy na tomograf, prawda?
Harry rozes´miał sie˛.
– A juz˙ sie˛ łudziłem, z˙e zgodziłas´ sie˛ tylko ze
wzgle˛du na moje towarzystwo.
– Oczywis´cie. Tylko ty i ja, i cały pub entuzjasto´w
gry w strzałki. Nie potrafie˛ sobie wyobrazic´ bardziej
intymnej atmosfery... No dobrze, powiedz, jak tam
dojechac´.
Zadanie Kim polegało na wprowadzaniu wyniko´w
do komputera. Siedziała w małym pokoiku na zapleczu
przy stoliku zarzuconym papierami i stukała w klawia-
ture˛. Nawet nie podejrzewała, z˙e gra w strzałki jest az˙
tak skomplikowana.
Od czasu do czasu pojawiał sie˛ Harry. Robił to, co
zawsze wychodziło mu najlepiej, czyli rozmawiał
z ludz´mi, łagodził drobne niedocia˛gnie˛cia, dwoił sie˛
i troił, by kaz˙dy czuł sie˛ waz˙ny i potrzebny.
Nikt by sie˛ nie domys´lił, z˙e pod tym czaruja˛cym
i swobodnym stylem bycia kryje bagaz˙ tragicznych
dos´wiadczen´.
Kiedy turniej dobiegł kon´ca, Harry podszedł do
swojej asystentki i zaproponował:
– Zaraz odbe˛dzie sie˛ szybkie posiedzenie zarza˛du
fundacji, ale jes´li zechcesz poczekac´, zapraszam cie˛
potem na drinka. – Urwał i dodał: – Prosze˛, zostan´.
Zalez˙y mi na tym.
– W takim razie zostane˛.
70
NOWE Z
˙
YCIE
Zebrano sporo pienie˛dzy, lecz wcia˛z˙ zbyt mało.
Szkoda. Wszyscy mieli nadzieje˛, z˙e potrzebna˛aparatu-
re˛ uda sie˛ zamo´wic´ juz˙ w tym miesia˛cu. Kim zauwaz˙y-
ła, z˙e twarz jej przyjaciela ste˛z˙ała, zreszta˛ w ostatnich
tygodniach zdarzało sie˛ to coraz cze˛s´ciej, gdy mys´lał,
z˙e nikt na niego nie patrzy. Moz˙e martwi sie˛ wyjaz-
dem, mys´lała. Nie, nie, Harry nie denerwuje sie˛ z po-
wodu wyjazdu, to musi byc´ cos´ innego.
Nagle Harry podnio´sł re˛ke˛ i poprosił przewodnicza˛-
cego o udzielenie mu głosu.
– Otrzymałem telefon od adwokata reprezentuja˛ce-
go ofiarodawce˛, kto´ry pragnie pozostac´ anonimowy –
zacza˛ł. – Chodzi o dziesie˛c´ tysie˛cy funto´w.
Przez poko´j przeszedł szmer podniecenia.
– Dziesie˛c´ tysie˛cy funto´w!? – powto´rzył przewod-
nicza˛cy z niedowierzaniem. – To znacznie wie˛cej niz˙
potrzebujemy! Jestes´ pewien, z˙e te pienia˛dze wpłyne˛-
ły? To moz˙e byc´ tez˙ jakis´ nieodpowiedzialny z˙art!
– Wykluczone. Jestem przekonany, z˙e to powaz˙na
oferta. Rozmawiałem z tym prawnikiem. Kon´czy for-
malnos´ci zwia˛zane z przelewem. Osobis´cie gwarantu-
je˛, z˙e pienia˛dze wpłyna˛ na konto fundacji, moz˙emy
wie˛c zamawiac´ tomograf.
Przewodnicza˛cy wcia˛z˙ jednak miał wa˛tpliwos´ci.
– Skoro tak twierdzisz... Ale kim jest ten hojny
dobroczyn´ca? Dlaczego chce nam podarowac´ taka˛
sume˛?
Harry wzruszył ramionami.
– Prawnik os´wiadczył, z˙e ta osoba pragnie pozo-
stac´ anonimowa. Nie z˙yczy sobie z˙adnych podzie˛ko-
wan´, listo´w, kontakto´w. Uwaz˙am, z˙e skoro dostajemy
az˙ tyle, moz˙emy uszanowac´ owo z˙yczenie.
71
NOWE Z
˙
YCIE
– Słusznie. W takim razie bezzwłocznie składam
zamo´wienie. Dzie˛kuje˛ pan´stwu, zebranie skon´czone.
Dwadzies´cia minut po´z´niej Kim siedziała w ogro´d-
ku Escott Arms, czekaja˛c na Harry’ego. Przedtem
wsta˛piła do domu i zostawiła tam samocho´d. Do pubu
przybyła na piechote˛.
Kiedy podniosła głowe˛, zobaczyła kelnera z taca˛, na
kto´rej stały dwa wysokie kieliszki i kubełek z lodem,
a w nim butelka szampana. Za kelnerem kroczył Harry.
– Szampan? Czy cos´ s´wie˛tujemy? – zapytała zdzi-
wiona.
– Oczywis´cie. Fundacja zebrała dzis´ mno´stwo ka-
sy. Poza tym nalez˙a˛ ci sie˛ gratulacje za pania˛ Wright.
– Nie zasłuz˙yłam na nagrode˛. Oboje wiemy, z˙e nie
miałam racji. Bohaterem wieczoru jest jednak ten, kto
ofiarował tysia˛c funto´w. Powiesz mi, kto to jest? Pew-
nie sie˛ domys´lasz...
Harry potrza˛sna˛ł głowa˛.
– Moz˙e kiedys´ ci powiem, ale dzis´ nie nalegaj. Pa-
mie˛taj, z˙e darczyn´ca chce pozostac´ anonimowy.
– Po tym wszystkim, co mi opowiedziałes´ o sobie,
uwaz˙asz, z˙e nie dotrzymam tajemnicy! – Po chwili
spytała: – To ty dałes´ te pienia˛dze?
Harry rozes´miał sie˛ odrobine˛ sztucznie.
– Nie! Moz˙esz byc´ pewna, z˙e to nie sa˛ moje
pienia˛dze. – Kim zauwaz˙yła, ile wysiłku kosztuje go
udawanie dobrego humoru, i nie po raz pierwszy
zacze˛ła sie˛ zastanawiac´, co jest przyczyna˛ jego przy-
gne˛bienia. – Och! Spo´jrz! – zawołał Harry. – Matt
i Erica! Zaprosze˛ ich do nas, dobrze?
Kim zawsze cieszyła sie˛, gdy spotykała kolego´w,
72
NOWE Z
˙
YCIE
lecz tym razem wolałaby spe˛dzic´ wieczo´r tylko z Har-
rym. Chociaz˙, skoro on przedkłada towarzystwo in-
nych...
Spe˛dzili w czwo´rke˛ przyjemnie czas, potem Harry
odprowadził Kim do domu. Kiedy zatrzymali sie˛ przed
wejs´ciem do hotelu, Kim odezwała sie˛ pierwsza:
– Dzie˛kuje˛ za miły wieczo´r, chociaz˙ mam uczucie,
z˙e zostałam wymanewrowana.
– Wymanewrowana?
– Tak. Istnieja˛ mie˛dzy nami pewne niedokon´czone
sprawy. Ale widze˛, z˙e ty nie jestes´ jeszcze gotowy do
rozmowy. Poczekam. Us´cis´niemy sobie re˛ce na poz˙eg-
nanie?
Zamiast odpowiedzi Harry pocałował ja˛, i Kim po-
czuła sie˛ szcze˛s´liwa. Lecz po chwili cofna˛ł sie˛, przy-
trzymał ja˛ na wycia˛gnie˛cie ramion i oznajmił:
– Osia˛gne˛lis´my kruche porozumienie. Stalis´my sie˛
sobie bliscy, ale boimy sie˛ zbytnio angaz˙owac´.
– Nie moz˙na całego z˙ycia spe˛dzic´ w zawieszeniu.
Trzeba sie˛ na cos´ zdecydowac´.
– A co mam do wyboru?
– Z
˙
ycie ze mna˛ albo beze mnie. I pamie˛taj, decyzja
nalez˙y do ciebie.
Z ust Harry’ego wyrwało sie˛ cie˛z˙kie westchnienie.
– Dobranoc, Kim – szepna˛ł i znikł w ciemnos´ciach.
Postanowił wro´cic´ do domu piechota˛. Miał na-
dzieje˛, z˙e ruch na s´wiez˙ym powietrzu przyniesie mu
upragniony spoko´j. Miał dzis´ cie˛z˙ki dyz˙ur, potem
turniej wymagaja˛cy maksimum uwagi... A rozmowa
o tysia˛cu funto´w przekazanych na fundacje˛ była owa˛
przysłowiowa˛ kropla˛, kto´ra przepełniła czare˛.
73
NOWE Z
˙
YCIE
No i była tez˙ Kim. Us´wiadomił sobie, z˙e ta kobieta
coraz bardziej mu sie˛ podoba i nie był z tego zadowolo-
ny. To nieodpowiedni czas na miłos´c´. Trzeba za-
chowac´ dystans. Byc´ blisko niej, ale nie za blisko.
Koniecznie! Zawsze kierował sie˛ ta˛ zasada˛ i było
dobrze.
Z
˙
ycie w zawieszeniu...
Miał wraz˙enie, z˙e w tej chwili Kim jest bardziej
opanowana od niego. Wcale mu to nie odpowiadało.
Lubił byc´ panem sytuacji.
74
NOWE Z
˙
YCIE
ROZDZIAŁ SZO
´
STY
Kiedy w szpitalu spodziewano sie˛ trudnego albo
przedwczesnego porodu, cze˛sto metoda˛ cesarskiego
cie˛cia, natychmiast zawiadamiano oddział wczes´nia-
ko´w. Lekarz i piele˛gniarka czekali w małej salce
przylegaja˛cej do sali operacyjnej i przejmowali nowo-
rodka. Od tej chwili brali odpowiedzialnos´c´ za nie-
mowle˛. Przedtem spoczywała ona na chirurgu prze-
prowadzaja˛cym operacje˛.
Tym razem szefem ekipy był Chris, a asystowała
mu Erica. Kim miała sie˛ tylko przygla˛dac´. Zauwaz˙yła,
z˙e mimo iz˙ aparatura została sprawdzona, Chris szybko
sam obejrzał inkubator transportowy, kto´ry słuz˙ył do
przeniesienia wczes´niaka na ich oddział.
– Dziewczynka – poinformował głos. – Powaz˙ne
problemy z oddychaniem. Słabiutka. Niewielkie szan-
se na przez˙ycie.
Kim obejrzała dziecko: pie˛c´ punkto´w w skali Ap-
gar. Niedobrze. Sko´ra miała sinawy odcien´, ciało było
zupełnie bezwładne.
Chris i Erica oczys´cili drogi oddechowe ze s´luzu,
potem podła˛czyli malen´stwo do respiratora i po chwili
sinos´c´ sko´ry znikne˛ła.
– Dobrze – odezwał sie˛ Chris. – Moz˙emy ja˛ zabrac´
do nas.
Dziewczynke˛ zwaz˙ono, włoz˙ono do inkubatora i pod-
ła˛czono do skomplikowanej aparatury. Teraz praca
serca, cis´nienie krwi, temperatura ciała, oddychanie
i poziom tlenu we krwi były monitorowane i w kaz˙dej
chwili moz˙na było podja˛c´ włas´ciwe działania. Chris
zlecił podanie antybiotyku i morfiny.
– Zrobilis´my juz˙ wszystko – stwierdził. – Reszta
zalez˙y od niej samej i jej che˛ci przez˙ycia. Prosiłem
o informowanie mnie co godzine˛ o jej stanie, lecz
prawde˛ mo´wia˛c, nie mam z˙adnego pomysłu, co dalej.
– Ojciec dziewczynki chciałby ja˛ zobaczyc´. Pyta,
czy moz˙e wejs´c´ – oznajmiła piele˛gniarka.
– Zaprowadz´ go najpierw do mojego gabinetu – po-
lecił Chris. – Musze˛ z nim porozmawiac´ – dodał.
– Wiesz, czego najbardziej nie lubie˛? – zwro´cił sie˛ do
Kim. – Informowania rodzico´w, z˙e ich dziecko moz˙e
nie przez˙yc´. I cały czas trzeba pamie˛tac´, z˙eby z jednej
strony okazywac´ wspo´łczucie, z drugiej nie rozbudzic´
fałszywych nadziei.
Kim wzdrygne˛ła sie˛.
– Tego włas´nie sie˛ obawiam w przyszłej pracy.
– Nikt z nas tego nie lubi, ale najgorzej znosi to
Harry. Kaz˙da˛s´mierc´ przez˙ywa, jak gdyby tracił własne
dziecko.
Chris wyszedł porozmawiac´ z ojcem nowo narodzo-
nej dziewczynki, a potem razem z nim wro´cił. Pan
Landis nie był juz˙ młodym człowiekiem, miał kro´tkie
zmierzwione włosy i mimo ładnego dnia był ubrany
w długi granatowy płaszcz.
Do obowia˛zko´w staz˙ysty nalez˙ało wypełnienie kar-
ty chorobowej. Kim wyjas´niła to panu Landisowi, lecz
przedtem pozwoliła mu pobyc´ z co´reczka˛.
Widywała juz˙ ro´z˙ne reakcje rodzico´w – niekto´rzy
76
NOWE Z
˙
YCIE
wpadali w histerie˛ i krzyczeli, inni siedzieli przed
inkubatorem i cicho popłakiwali, czasami godzinami.
Pan Landis nalez˙ał do tej rzadkiej grupy ludzi, kto´rzy
zachowuja˛ kamienna˛ twarz. Kim wiedziała, z˙e me˛z˙-
czyzna przez˙ywa tragedie˛, lecz nie dawał tego po sobie
poznac´. Starała sie˛ wyjas´nic´ mu, do czego słuz˙a˛
poszczego´lne aparaty, jakie działania zostały podje˛te,
lecz on prawie nie wykazywał zainteresowania.
Po wpisaniu danych rodzico´w do karty, Kim spy-
tała:
– Czy wybrali juz˙ pan´stwo imie˛ dla co´reczki?
– Tak. Postanowilis´my nazwac´ ja˛ Wiktoria.
– To bardzo ładne imie˛. Wiktoria Landis. Bardzo
dobrze brzmi.
Pan Landis chwile˛ przygla˛dał sie˛ malen´stwu, potem
wyznał:
– To trzecia cia˛z˙a mojej z˙ony, i chyba ostatnia.
Musiała sie˛ poddac´ sztucznemu zapłodnieniu. Ja byłem
dawca˛ nasienia. Poprzednio dwukrotnie sie˛ nie udało.
Kim nie bardzo wiedziała, jak sie˛ zachowac´.
– Robimy, co moz˙emy, dla Wiktorii – wyba˛kała
w kon´cu. – Ma najlepsza˛... najlepsza˛ opieke˛.
Pan Landis nie podejmował rozmowy. Podszedł do
inkubatora i ze zwieszona˛ głowa˛przygla˛dał sie˛ co´recz-
ce. Potem oznajmił, z˙e chciałby po´js´c´ do z˙ony, i spytał,
czy moz˙e jeszcze wro´cic´ do dziecka.
Kim zapewniła go, z˙e tak.
Dziesie˛c´ minut po´z´niej nasta˛pił kryzys. Kim we-
zwała Chrisa.
– Tak jak mo´wiłem – stwierdził Chris z westchnie-
niem. – Nic wie˛cej nie moz˙emy zrobic´. Zawiadomcie
mnie, kiedy...
77
NOWE Z
˙
YCIE
– Kiedy ona umrze, tak? – przerwała mu Kim drz˙a˛-
cym głosem.
– Zrobilis´my wszystko, co w ludzkiej mocy – os´-
wiadczył Chris opanowanym tonem.
To niesprawiedliwe, pomys´lała. Ci ludzie mieli je-
dyna˛ szanse˛ na własne dziecko. To nie fair.
Chociaz˙ czekało na nia˛ duz˙o innej pracy, nie ruszyła
sie˛ z miejsca. Czuwała przy Wiktorii.
Nie słyszała wejs´cia Harry’ego. Połoz˙ył jej dłon´ na
ramieniu, potem siła˛ odcia˛gna˛ł od inkubatora.
– Zaparzyłem mocna˛ kawe˛. Chodz´, wypij.
Z Harrym mogła sie˛ spierac´, przed nim mogła wy-
krzyczec´ swoja˛ złos´c´.
– Pewnie mi powiesz, z˙e takie rzeczy sie˛ zdarzaja˛,
tak? Z
˙
e musze˛ przywykna˛c´ – zaatakowała go. – A ja
nie potrafie˛!
Harry podszedł do inkubatora, chwile˛ obserwował
monitory, potem wro´cił do Kim.
– Zdarzaja˛ sie˛, ale przywykna˛c´ nie moz˙na – rzekł
szorstkim tonem. – A teraz chodz´ na kawe˛. Nic tu po
nas.
Kim posłusznie za nim poszła. Wiedziała, z˙e on tez˙
cierpi. W pewnej chwili piele˛gniarka zawiadomiła ich,
z˙e wro´cił pan Landis i z˙e chciałby posiedziec´ przy
co´rce.
Kim przeraz˙ona spojrzała na Harry’ego.
– Pozwolimy mu siedziec´ tam i przygla˛dac´ sie˛, jak
jego dziecko umiera?!
– Oczywis´cie, z˙e tak! – odparł Harry. – To dziecko
jest cza˛stka˛ jego samego. Potrzebuje dzielic´ z nim te
ulotne chwile, jakie im sa˛ dane wspo´lnie przez˙yc´.
Gdyby nie siedział teraz z nia˛, potem by sie˛ obwiniał.
78
NOWE Z
˙
YCIE
Ktos´ jednak musi go przygotowac´ na nieuniknione.
Po´jde˛ do niego.
Kim znała Harry’ego juz˙ na tyle dobrze, z˙e wiedzia-
ła, co naprawde˛ czuje.
– Ja po´jde˛ – os´wiadczyła.
– To nalez˙y do moich obowia˛zko´w.
– Ja po´jde˛! Potrafie˛ rozmawiac´ z tym człowiekiem
ro´wnie dobrze jak ty. Nie tylko ty masz uczucia,
wraz˙liwos´c´. A poza tym dla mnie nie kaz˙da umieraja˛ca
dziewczynka nazywa sie˛ Helen Gregory! – Umilkła,
przeraz˙ona własnymi słowami. Spojrzała na pobladła˛
twarz Harry’ego i szepne˛ła: – Wybacz, nie chciałam...
– Oczywis´cie, z˙e nie chciałas´ – odparł cicho. –
Wiem o tym. To prawda, z˙e nie chce˛ rozmawiac´ z pa-
nem Landisem. Dzie˛kuje˛, z˙e mnie wyre˛czysz.
Kim nie taiła prawdy przed ojcem Wiktorii. Jest
jeszcze nadzieja, lecz musi byc´ przygotowany na
najgorsze.
Godzine˛ po´z´niej dziewczynka zmarła.
Pan Landis poprosił o zostawienie go na chwile˛
samego z dzieckiem. Potem wyszedł z sali, podzie˛ko-
wał wszystkim za ich wysiłek, i poszedł zawiadomic´
z˙one˛.
Kim odprowadziła go wzrokiem, potem zwro´ciła
sie˛ do Harry’ego:
– Wiem, z˙e przez˙ył wstrza˛s, ale jego zachowanie
jest nienormalne. Robi wraz˙enie, jak gdyby był wyzuty
z wszelkich uczuc´.
Harry pokiwał głowa˛.
– Nie jest dobrze dławic´ w sobie bo´l. Trzeba dac´
ujs´cie uczuciom.
– I kto to mo´wi! – wyrwało sie˛ Kim.
79
NOWE Z
˙
YCIE
– Nie jestem takim mistrzem ukrywania, za jakiego
mnie uwaz˙asz – warkna˛ł Harry i odszedł do swych
zaje˛c´.
Kim poczuła, z˙e ogarniaja˛ ja˛ wyrzuty sumienia.
S
´
mierc´. Jak w kaz˙dym szpitalu, tak i tu obowia˛zy-
wały okres´lone formalnos´ci i na Kim spadła prawie
cała robota papierkowa. Czuła sie˛ okropnie przygne˛-
biona, wypełniaja˛c rubryki, wpisuja˛c imie˛ zmarłej
dziewczynki.
W pewnej chwili Harry zajrzał do gabinetu.
– Czemu jestes´ taka smutna?
– Dziwisz sie˛? – Pokazała mu formularz. – Spo´jrz
tylko na to! Wiek w chwili s´mierci... Co mam napisac´?
Około pie˛ciu godzin?!
Harry wszedł do pokoju i energicznym kopnie˛ciem
zatrzasna˛ł za soba˛ drzwi.
– Posłuchaj, Kim. Tu za s´ciana˛ jest jeszcze kilkoro
dzieci, i one przez˙yja˛. Czterdzies´ci lat temu moz˙e tylko
jedno z nich miałoby jakies´ szanse. Robimy kawał
dobrej roboty, nie zapominaj o tym.
Kim westchne˛ła cie˛z˙ko.
– Wiem, z˙e masz racje˛. I ta praca daje mi ogromna˛
satysfakcje˛. Jest inna, niz˙ sie˛ spodziewałam, ale na-
wet... nawet ciekawsza.
– Tak trzymaj! A powiedz mi, czy nadal chcesz
zostac´ lekarzem rodzinnym?
– Chce˛. Zawsze tego chciałam. – Nagle ogarne˛ła ja˛
ciekawos´c´. – A ty jak sie˛ tu znalazłes´? Co zadecydowa-
ło, z˙e wybrałes´ włas´nie te˛ specjalizacje˛?
Harry wzruszył ramionami.
– Co´z˙... Z pocza˛tku tez˙ chciałem zostac´ lekarzem
80
NOWE Z
˙
YCIE
rodzinnym. Lekarze pierwszego kontaktu wykonuja˛
niezwykle waz˙na˛ prace˛. Ale praca w szpitalu, na
oddziale takim jak ten, jest bardziej ekscytuja˛ca, pełna
napie˛c´, poraz˙ek, ale i sukceso´w. Przed chwila˛ ponies´-
lis´my poraz˙ke˛, lecz pomys´l, jakie to wspaniałe uczu-
cie, kiedy oddajesz rodzicom zdrowe dziecko. I jeszcze
jedno. Z wczes´niakiem masz do czynienia przez sto-
sunkowo kro´tki czasu, jako lekarz rodzinny towarzy-
szysz pacjentom nieraz bardzo długie lata.
Kim odwro´ciła głowe˛ i spojrzała na fotografie˛ na
s´cianie, te˛ sama˛, kto´ra zwro´ciła jej uwage˛ pierwszego
dnia. Ze zdje˛cia spogla˛dało na nia˛ zdrowe, szcze˛s´liwe
niemowle˛.
– Wiem, z˙e robimy tutaj duz˙o dobrego – rzekła.
– Obserwuje˛ cie˛ i widze˛, z˙e masz predyspozycje,
z˙eby zostac´ s´wietnym specjalista˛ od noworodko´w.
Pomys´l o tym.
– Dobrze.
Tydzien´ po´z´niej na swojej automatycznej sekretar-
ce Kim zastała wiadomos´c´:
,,Czes´c´. Tu Robin. U mnie wszystko w porza˛dku.
A u ciebie?’’
Słysza˛c jego głos, doznała szoku. Przez˙yli razem
trzy lata, a teraz ledwie go pamie˛ta. Przygne˛biło ja˛ to.
Czyz˙by to znaczyło, z˙e owe trzy lata były nic niewarte?
A moz˙e z˙ycie, jakie obecnie prowadzi, oferuje znacz-
nie wie˛cej? Słuchała dalej:
,,Oboje mielis´my czas ochłona˛c´. Uwaz˙am, z˙e po-
winnis´my sie˛ spotkac´. Potrafimy chyba zachowywac´
sie˛ jak doros´li rozsa˛dni ludzie, prawda? Jutro rano be˛de˛
w Denham i zostane˛ na noc. Musimy omo´wic´ kilka
81
NOWE Z
˙
YCIE
spraw, takich jak two´j wkład mieszkaniowy. Oczywis´-
cie zrobimy to spokojnie, bez awantur. Oddzwon´ do
mnie na komo´rke˛ i daj znac´, kiedy i gdzie moz˙emy sie˛
spotkac´.’’
Kim westchne˛ła. Jeszcze tego mi brakowało, pomy-
s´lała. Ale trudno. Przeciez˙ nie boi sie˛ spotkania z Robi-
nem. Poza tym, istotnie, sa˛ pewne wspo´lne sprawy do
omo´wienia. Wiedziała, z˙e jutrzejszy wieczo´r ma wol-
ny, wie˛c zadzwoniła do byłego kochanka. Na szcze˛s´cie
nie odebrał, wie˛c nagrała sie˛ na poczte˛ głosowa˛:
,,Mo´wi Kim. Obok szpitala jest hotel. Nazywa sie˛
Escott Arms. Spotkamy sie˛ tam jutro o dwudziestej.’’
Potem, w bardzo złym humorze, połoz˙yła sie˛ spac´.
Naste˛pnego dnia, mimo z˙e nie miała wyznaczonego
dyz˙uru, upewniła sie˛ u Harry’ego, czy na pewno nie
be˛dzie potrzebna wieczorem w szpitalu.
– Jakos´ damy sobie rade˛ bez ciebie – uspokoił ja˛
Harry z˙artobliwym tonem. – Dlaczego pytasz?
– Przyjez˙dz˙a Robin, mo´j były chłopak – wyjas´niła.
– Nie ste˛skniłam sie˛ za jego widokiem, ale musimy
omo´wic´ pare˛ spraw. Umo´wiłam sie˛ z nim w Escott.
– Dlaczego akurat tam, w miejscu, gdzie chodzimy
razem! – zaprotestował Harry.
– Przepraszam, ale Escott to nie two´j prywatny
folwark – odparowała. – Kaz˙dy moz˙e tam przyjs´c´.
– Czego ten facet od ciebie chce? Sa˛dziłem, z˙e
rozstalis´cie sie˛ na dobre...
– Rozstalis´my sie˛ na dobre, ale musze˛ go o tym
przekonac´. Twierdzi, z˙e pragnie rozstrzygna˛c´ pewne
sprawy. Podejrzewam, z˙e chce, z˙ebym wro´ciła. Wierz
mi, nie ciesze˛ sie˛ na to spotkanie.
82
NOWE Z
˙
YCIE
Harry spowaz˙niał.
– Moz˙e byc´ natarczywy?
Kim zawahała sie˛, zanim odpowiedziała:
– Nie. Robin jest jak os´miornica, kto´ra mackami
oplata skorupiaka i delikatnie s´ciska. S
´
ciska powoli,
niezbyt silnie, ale po kilku godzinach biedne stworze-
nie me˛czy sie˛ stawianiem oporu i otwiera skorupe˛.
I zostaje poz˙arte. To metoda Robina. Be˛dzie starał sie˛
mnie zme˛czyc´.
– Uda mu sie˛?
– Nie – odparła Kim z sarkazmem w głosie. – Po
pierwsze jestem zła, a spotkanie z nim jeszcze bardziej
mnie rozsierdzi.
– To powodzenia.
Kim patrzyła na Robina jak na zupełnie obcego
człowieka. Kiedy chciał ja˛ pocałowac´, automatycznie
odwro´ciła głowe˛.
To z tym me˛z˙czyzna˛ spe˛dziłam trzy lata? Musiałam
chyba rozum postradac´, pomys´lała. Dopiero teraz u-
s´wiadomiła sobie, jak bardzo jej z˙ycie zmieniło sie˛
w cia˛gu ostatnich kilku tygodni.
– Miałem nadzieje˛, z˙e zjemy razem kolacje˛ – za-
cza˛ł Robin, troche˛ skonsternowany chłodnym powita-
niem. – Zamo´wiłem nawet stolik...
Kim westchne˛ła.
– Zgoda, ale nie mam zbyt wiele czasu. Wieczorem
musze˛ jeszcze troche˛ popracowac´ – oznajmiła, a kiedy
kelner przyja˛ł od nich zamo´wienie, przeszła prosto do
sedna sprawy: – Rozumiem, z˙e nadal mieszkasz w da-
wnym mieszkaniu, wie˛c co do mojego wkładu...
Robin unio´sł re˛ke˛ gestem nakazuja˛cym milczenie.
83
NOWE Z
˙
YCIE
– Zostawmy to na po´z´niej. Zobacz, przywiozłem ci
kilka drobiazgo´w, kto´re zostawiłas´ – zacza˛ł i pchna˛ł
w jej strone˛ koperte˛.
Kim zajrzała do s´rodka i wyje˛ła plik zdje˛c´. Palcem
wskazuja˛cym rozłoz˙yła je w wachlarz. Na wszystkich
była ona z Robinem. Rozradowani, us´miechnie˛ci.
– Wez´ je. Mam odbitki tych, kto´re chciałam za-
trzymac´, reszta nie jest mi potrzebna.
– Przywiozłem je specjalnie dla ciebie!
– Niepotrzebnie. Nalez˙a˛ do przeszłos´ci. A ja chce˛
patrzec´ w przyszłos´c´.
Robin wygla˛dał na odrobine˛ zirytowanego.
– Chyba jeszcze nie zda˛z˙yłas´ sie˛ z kims´ zwia˛zac´?
– spytał. – Te fotografie przypominaja˛, jak wiele nas
ła˛czy. Bylis´my tacy szcze˛s´liwi...
– Owszem, przez˙ylis´my szcze˛s´liwe momenty –
przyznała Kim uczciwie. – Ale to były momenty –
powto´rzyła.
– No, to juz˙ cos´. Posłuchaj, pomys´lałem, z˙e mog-
łabys´... – Urwał, poniewaz˙ kelner podał włas´nie przy-
stawki.
Zjawił sie˛ tez˙ drugi kelner z butelka˛ wina. Kim
westchne˛ła. Wiedziała, z˙e zaraz zacznie sie˛ dobrze
znany rytuał degustacji, zanim Robin skinieniem gło-
wy da znak, a kelner napełni ich kieliszki.
Podczas kolacji Robin wpierw wygłosił kilka pochle-
bnych komentarzy na temat tutejszej kuchni, a potem
zacza˛ł sie˛ rozwodzic´ o swoich planach na najbliz˙sza˛
przyszłos´c´. Kim nie zwracała specjalnej uwagi na to, co
mo´wił, nie chciała psuc´ sobie przyjemnos´ci jedzenia.
– Całkiem niez´le tu karmia˛ – stwierdził na koniec.
– Nie spodziewałem sie˛, z˙e w takiej dziurze...
84
NOWE Z
˙
YCIE
– Szef kuchni praktykował w jednym z najelegant-
szych londyn´skich hoteli – wyjas´niła Kim. – A teraz
– dodała – czy moglibys´my przejs´c´ do intereso´w?
– Jak sobie z˙yczysz. Kim... ja... – Wycia˛gna˛ł re˛ke˛
przez sto´ł, uja˛ł jej dłon´ i przytrzymał.
– Spotkalis´my sie˛, z˙eby porozmawiac´ – przypo-
mniała mu.
– Tak, tak... – Urwał, zasznurował wargi, zrobił
ma˛dra˛ mine˛. – Posłuchaj – zacza˛ł. – Oboje mielis´my
czas ochłona˛c´, przemys´lec´, co dla nas dobre. Słowa,
jakie padły pod wpływem emocji, niekoniecznie od-
zwierciedlały nasze prawdziwe uczucia.
– Nie? – Kim udała zaciekawienie. – Jes´li chodzi
o mnie, to odzwierciedlały.
– Uwaz˙am – cia˛gna˛ł Robin niezraz˙ony – z˙e powin-
nis´my jeszcze raz spro´bowac´. Moz˙e z pocza˛tku spe˛-
dzalibys´my razem weekendy? A z czasem...
Kim nie spodziewała sie˛ takiej propozycji.
– Wykluczone – odparła. – Mnie to juz˙ nie interesuje.
– Alez˙ kochanie, pomys´l o wszystkich korzys´ciach.
Oboje...
Teraz Kim nie dała mu dokon´czyc´.
– Chyba wyraziłam sie˛ jasno. Wykluczone.
– Przejechałem taki szmat drogi, z˙eby przeprowa-
dzic´ z toba˛ te˛ rozmowe˛. To nie było konieczne – Robin
coraz bardziej sie˛ irytował – ale uznałem...
– Przeciwnie. To jest konieczne. Musimy omo´wic´
sprawe˛ mojego wkładu mieszkaniowego. Rozumiem,
z˙e chcesz zatrzymac´ mieszkanie. Co proponujesz?
Robin patrzył na nia˛ z przeraz˙eniem.
– Chciałbym ci przypomniec´, z˙e to ty sie˛ wypro-
wadziłas´.
85
NOWE Z
˙
YCIE
– A ja chciałam ci przypomniec´, z˙e moje nazwisko
figuruje na akcie własnos´ci. Ty chciałes´, z˙eby akt
wystawiono tylko na ciebie, ale mo´j ojciec zwro´cił
uwage˛, z˙e skoro ja wpłacam połowe˛ sumy, to nasze oba
nazwiska powinny znalez´c´ sie˛ w dokumentach. Nie
mam nic przeciwko temu, z˙ebys´ tam nadal mieszkał
i che˛tnie przepisze˛ wszystko na ciebie. Oczywis´cie
zrobie˛ to, kiedy odzyskam pienia˛dze.
– Kim! – Robin nie krył zdumienia. – Sa˛dziłem, z˙e
sie˛ kochamy, a my kło´cimy sie˛ o pienia˛dze?!
– Na to wygla˛da.
– Nie poznaje˛ cie˛. Be˛de˛ musiał poczekac´, az˙ sie˛
opamie˛tasz. Wierze˛, z˙e z czasem zaczniesz mo´wic´
rozsa˛dnie. Wtedy zadzwon´ do mnie, i wro´cimy do tego
tematu. W głe˛bi serca wiesz, z˙e mam racje˛.
– Posłuchaj, Robin...
– To prywatna kło´tnia, czy moz˙na sie˛ przyła˛czyc´?
– Obok ich stolika stał Harry i us´miechał sie˛. W re˛ce
trzymał kufel piwa. Kim była zbyt zaskoczona, by
cokolwiek odpowiedziec´. – Nie przedstawisz mnie
swojemu przyjacielowi? – dodał Harry.
W cia˛gu najbliz˙szych pie˛ciu minut Robin zorien-
tował sie˛, z˙e mimo bardziej lub mniej wyraz´nych
sugestii natre˛t nie ma najmniejszego zamiaru sie˛ od-
dalic´. W kon´cu zdecydował sie˛ przemo´wic´ otwarcie:
– Doktorze Black – zacza˛ł – to jest prywatna
rozmowa pomie˛dzy mna˛ i doktor Hunter. Miło mi było
pana poznac´, lecz gdyby był pan tak uprzejmy zostawic´
nas samych...
– Z miła˛ che˛cia˛ – odparł Harry – lecz dopiero
wtedy, kiedy Kim sama mnie o to poprosi.
86
NOWE Z
˙
YCIE
– Kim? – Robin skierował pytaja˛ce spojrzenie na
dziewczyne˛.
– Wie˛c ile jestes´ goto´w mi zaproponowac´ za mo´j
wkład mieszkaniowy? – spytała bez ogro´dek.
– Alez˙ Kim! – z˙achna˛ł sie˛ Robin. – Przyjechałem
tu rozmawiac´ o...
– Ja przyszłam tu rozmawiac´ o pienia˛dzach – nie
dała mu dokon´czyc´. – Tylko i wyła˛cznie – dodała.
– Wobec tego zostawiam cie˛ w towarzystwie two-
jego... twojego przyjaciela. Mo´j numer telefonu masz.
Zadzwon´, kiedy sie˛ opamie˛tasz. Rachunek ureguluje˛,
wychodza˛c. – Z tymi słowami Robin wstał i wyszedł.
Harry i Kim odprowadzili go wzrokiem.
– Chyba nie wzbudziłem jego sympatii – zauwaz˙ył
Harry.
Kim spojrzała na niego z wyrzutem.
– Dlaczego to zrobiłes´? Ty, taki opanowany, taki
zdystansowany, szukasz konfliktu?
– Be˛de˛ z toba˛ szczery – zacza˛ł z namysłem. – Nie
wiem, co mna˛powodowało. Doskonale wiedziałem, z˙e
nie dasz sobie w kasze˛ dmuchac´, ale cos´ mnie po-
pchne˛ło...
– Z
˙
eby stana˛c´ w obronie bezbronnej kobietki?
Harry, schodzisz na zła˛ droge˛.
Milczał chwile˛.
– Moz˙e masz racje˛. W kaz˙dym razie teraz mam cie˛
tylko dla siebie. Zmartwiłas´ sie˛, z˙e sobie poszedł?
– Troche˛. Mielis´my rozmawiac´ o pienia˛dzach, kto´-
re jest mi winien. – Widza˛c przeraz˙enie w oczach
Harry’ego, Kim pospiesznie dodała: – Mnie nie chodzi
o pienia˛dze jako takie, ale o zasade˛. Bardziej mnie
złos´ci to, z˙e uznałes´, z˙e sobie z nim nie poradze˛.
87
NOWE Z
˙
YCIE
Zaległa długa cisza, a potem Harry spytał:
– Jedlis´cie deser?
– Nie, ale miałabym ochote˛ na lody.
– Wobec tego zamo´wie˛ dwie porcje.
Jedli w milczeniu. Kim wykorzystała ten czas na
analize˛ swoich uczuc´. Nie, nie była zła na Harry’ego,
tak naprawde˛ zaimponował jej tym przyjs´ciem z od-
siecza˛, chociaz˙ nadal uwaz˙ała, z˙e nie potrzebuje jego
pomocy.
A jednak dzie˛ki temu ujawniła sie˛ cecha jego
charakteru, kto´rej dotychczas nie znała. Wiedział, z˙e
da sobie rade˛ sama, niemniej chciał jej pomo´c. Wnio-
sek nasuwał sie˛ sam: zalez˙y mu na niej.
– Posłuchaj – zacze˛ła. – Cos´ tu nie gra. Uzurpujesz
sobie role˛, kto´rej... kto´rej nie pełnisz. Zachowujesz sie˛
jak zazdrosny i opiekun´czy kochanek, chociaz˙ nim nie
jestes´. Bardzo pragne˛łabym, z˙ebys´ nim został, ale to
juz˙ kiedys´ przerabialis´my.
– Wiem. Skłamałbym przed samym soba˛, gdybym
twierdził, z˙e znalazłem sie˛ tutaj przez przypadek.
Przyszedłem, z˙eby... cie˛ s´ledzic´, czuwac´ nad toba˛.
A kiedy zobaczyłem, jaki on jest namolny, wpadłem
w złos´c´.
Kim rozes´miała sie˛.
– Harry, wszystko to dowodzi, z˙e cos´ dla siebie
znaczymy. Ustalilis´my juz˙, z˙e nie moz˙emy zostac´
kochankami, ale to nie przeszkadza, z˙e bardzo cie˛
lubie˛.
– Oczywis´cie – odparł, a Kim odniosła wraz˙enie, z˙e
w tej odpowiedzi wyłowiła nieszczera˛ nute˛.
Co´z˙, rozwia˛zanie tego problemu zalez˙y tylko od
niego!
88
NOWE Z
˙
YCIE
– Co prawda jest pewien powo´d, dla kto´rego chcia-
łem z toba˛ porozmawiac´ – cia˛gna˛ł Harry. – Po pierw-
sze, jutro wieczorem lece˛ na dwa tygodnie do Australii.
Miałem jechac´ dopiero za jakis´ czas, ale nasta˛piły
rozmaite komplikacje i Chris prosił mnie, z˙ebym
przyspieszył wyjazd. Zobacze˛ klinike˛, poznam ludzi,
z kto´rymi be˛de˛ pracował, rozejrze˛ sie˛ za jakims´ miesz-
kaniem.
– Be˛dzie mi ciebie brakowało – wyznała.
W sercu poczuła ukłucie z˙alu. Wro´ci, ale wkro´tce
potem wyjedzie na dobre i zniknie z jej z˙ycia. Wpraw-
dzie od samego pocza˛tku o tym wiedziała, lecz teraz
dopiero us´wiadomiła sobie, z˙e miała nadzieje˛, iz˙ Harry
zrezygnuje ze swoich plano´w.
– A ta druga rzecz, o kto´rej chciałes´ mi powie-
dziec´?
– Nie powiedziec´, lecz spytac´. Tuz˙ po moim po-
wrocie odbe˛dzie sie˛ s´lub pewnej dawnej znajomej.
Jakis´ czas chodzilis´my nawet ze soba˛. Przysłała za-
proszenie dla mnie i dla osoby towarzysza˛cej. Chciał-
bym prosic´ cie˛, z˙ebys´ tam ze mna˛ pojechała.
– Na s´lub twojej byłej dziewczyny?
– Pozostalis´my przyjacio´łmi. Bardzo dobrze znam
ro´wniez˙ jej przyszłego me˛z˙a.
– Jestes´ okropny! – mrukne˛ła. – Zgoda, z przyjem-
nos´cia˛ pojade˛ z toba˛. Lubie˛ s´luby. Przepraszam cie˛
– dodała – ale zrobiło sie˛ po´z´no. Musze˛ wracac´.
– Odwiez´c´ cie˛? Pada.
Kim zawahała sie˛, zanim odpowiedziała:
– Dobrze. I zapraszam na szybka˛ kawe˛, potem
pozwalam na jeden pocałunek, a gdybym chciała
wie˛cej, masz zdecydowanie odmo´wic´. Zgoda?
89
NOWE Z
˙
YCIE
– Zgoda.
– Aha, jeszcze jedno. Odwioze˛ cie˛ na lotnisko.
– Be˛dzie mi miło, ale stawiam jeden warunek.
Wez´miemy mo´j samocho´d. Wolałbym nie ryzykowac´
jazdy poczciwa˛ Bessie...
– Jak moz˙esz! – zawołała z wyrzutem.
Harry rozejrzał sie˛ po małym mieszkanku Kim.
Czuł sie˛ tu teraz mniej pewnie niz˙ podczas pierwszej
wizyty. Kim spostrzegła to i była ciekawa przyczyn,
lecz o nic nie zapytała. Kiedy wypili kawe˛, Harry rzucił
jak gdyby mimochodem:
– Robin jest całkiem przystojny...
– Tak. Podejrzewam, z˙e dlatego zwro´ciłam na
niego uwage˛. Poza tym zawsze jest przyjemnie byc´
obiektem westchnien´. Duz˙o czasu mine˛ło, zanim zro-
zumiałam, z˙e popełniłam duz˙y bła˛d. Naste˛pnym razem
be˛de˛ ostroz˙niejsza.
– Nie tylko ty – odparł. – Ja tez˙.
Co to ma znaczyc´? Kim zdziwiła sie˛ w duchu.
– Jeden pocałunek – oznajmił Harry, wstaja˛c.
Kim takz˙e podniosła sie˛ z miejsca.
– Jeden. Długi...
Pocałunek trwał znacznie dłuz˙ej, niz˙ sie˛ spodziewa-
ła, ale i tak zbyt kro´tko. A potem, tak jak poprzednio,
Harry oderwał usta od jej ust.
– Apetyt ros´nie w miare˛ jedzenia – zaz˙artował –
wie˛c pora sie˛ zbierac´. Dobranoc.
Po wyjs´ciu Harry’ego, Kim posta˛piła tak samo, jak
juz˙ dwukrotnie przedtem w podobnej sytuacji. Za-
broniła sobie mys´lec´ o swoim gos´ciu, zrobiła wieczor-
na˛ toalete˛, połoz˙yła sie˛ do ło´z˙ka i natychmiast usne˛ła.
90
NOWE Z
˙
YCIE
Potrafiła us´pic´ zmysły, nie te˛sknic´ za tym, czego nie
moz˙e osia˛gna˛c´. To wcale nie jest takie trudne. Wcale...
Harry siedział nad brzegiem morza z kuflem piwa
w re˛ku. Promienie zachodza˛cego słon´ca kładły sie˛ na
wodzie. Powietrze było łagodnie ciepłe. To jest z˙ycie!
Zza jego pleco´w dochodziły odgłosy towarzyskiego
spotkania przy grillu. Z podziwem patrzył, w jakim
tempie jego nowi znajomi zaimprowizowali przyje˛cie
na plaz˙y. Kiedy sie˛ zjawił, uprzedzono go, z˙e be˛dzie
duz˙o ludzi.
Wiedział, z˙e bez trudu dopasuje sie˛ do tej paczki.
Spodobali mu sie˛ przyszli koledzy. To włas´nie oni go
tutaj zaprosili. Wczes´niej zwiedził laboratorium, kto´-
rego wyposaz˙enie zrobiło na nim kolosalne wraz˙enie.
Pokazano mu tez˙ mieszkanie słuz˙bowe, znacznie bar-
dziej luksusowe niz˙ to w Denham. Posada tutaj miała
same zalety. To w takim razie dlaczego nie jest do
kon´ca zadowolony? Dlaczego cały czas ma poczucie,
z˙e czegos´ mu brakuje?
Moz˙e to wcia˛z˙ zme˛czenie długim lotem przez kilka
stref czasowych?
– Te˛sknisz za domem? Wygla˛dasz na zatopionego
w mys´lach... – Z zadumy wyrwał go kobiecy głos.
Natalie usiadła obok niego. Była stypendystka˛ dok-
torantka˛, pracowała nad własnym tematem, ale w tym
samym laboratorium.
– Podziwiam widoki – odparł Harry. – Fantastyczne!
– Zamo´wilis´my je specjalnie dla ciebie. Na powita-
nie. Chcemy, z˙ebys´ czuł sie˛ tu dobrze. – Natalie upiła
łyk piwa ze swojego kufla. – Z przyjemnos´cia˛ mys´le˛
o tym, z˙e be˛dziemy razem pracowali.
91
NOWE Z
˙
YCIE
Jakas´ nuta w głosie dziewczyny sprawiła, z˙e Harry
odwro´cił głowe˛ i spojrzał na nia˛. Niczego sobie, otak-
sował. Ska˛py kostium ka˛pielowy, pie˛kna opalenizna,
ujmuja˛cy us´miech.
– Duz˙o be˛dziemy wspo´łpracowali? – spytał.
– Wolny czas tez˙ moz˙emy spe˛dzac´ wspo´lnie. Tutaj
jak praca to praca, jak zabawa to zabawa. Zobaczysz.
Harry zastanowił sie˛.
– Wygla˛da na to, z˙e zaczne˛ całkiem nowe z˙ycie...
– Mam nadzieje˛. Nie zapominaj, z˙e Australia to
nowy s´wiat.
Wymienili spojrzenia. Nagle ktos´ zawołał:
– Gotowe! Zapraszamy!
– Po´jde˛ cos´ zjes´c´ – oznajmił Harry. – Przynies´c´ ci
cos´?
– Dzie˛kuje˛. Po´jde˛ z toba˛.
Przy jedzeniu nowi koledzy wypytywali go o słuz˙be˛
zdrowia w Anglii i poro´wnywali z sytuacja˛ na miejscu.
Czas mijał szybko. S
´
ciemniło sie˛, a poniewaz˙ naste˛p-
nego dnia całe towarzystwo musiało stawic´ sie˛ w pra-
cy, wszyscy zacze˛li sie˛ rozchodzic´.
– Proponowałam, z˙e odwioze˛ cie˛ do hotelu – rzekła
Natalie – ale jes´li wolisz, moz˙emy pojechac´ do mnie.
Mam piwo, porozmawiamy o czekaja˛cych nas wspo´l-
nych zadaniach...
– Be˛dziemy rozmawiali o pracy? – zdziwił sie˛.
– Nie tylko....
Harry walczył z soba˛. Propozycja była kusza˛ca,
ale... ale on nie chce sie˛ wia˛zac´. Moz˙e nie chce nikogo
ranic´?
– Wolałbym pojechac´ do hotelu – odrzekł. – Wcia˛z˙
odczuwam skutki zmiany czasu...
92
NOWE Z
˙
YCIE
Natalie us´miechne˛ła sie˛ zalotnie.
– Nie win´ dziewczyny za to, z˙e pro´buje. No, chodz´-
my do samochodu.
Była szo´sta rano, kiedy zadzwonił telefon. To nie
fair, pomys´lała Kim, przecieraja˛c oczy. Mam byc´
w szpitalu dopiero po´z´niej. Moz˙e sie˛ cos´ stało? Nagle
sie˛ zaniepokoiła.
– Słucham? – odezwała sie˛ zaspanym głosem.
– Jest upał, włas´nie wro´ciłem z plaz˙y, gdzie naj-
pierw pływałem, a potem był grill i znakomite schło-
dzone piwo.
– Harry! – Serce jej podskoczyło do gardła z rado-
s´ci. Ale spokojnie, niech sobie nie mys´li... – Wiesz,
kto´ra godzina? Obudziłes´ mnie!
– No to teraz wiem, czego mi brakuje w tym raju.
Kogos´, kto by na mnie nakrzyczał! A kto jest w tym
mistrzem? Oczywis´cie ty!
– Przerwałes´ mi fantastyczny sen.
– To ci sie˛ s´niłem?
– Nie, nie ty. S
´
nił mi sie˛ obłe˛dnie przystojny facet,
kto´ry nie dzwoni o nieprzyzwoitych porach. Ale po-
wiedz, jak tam jest? – spytała ostroz˙nie. – Podoba ci sie˛?
– Co´z˙... Chociaz˙ mina˛ł juz˙ tydzien´, wcia˛z˙ nie moge˛
sie˛ przyzwyczaic´ do zmiany czasu – odparł mniej
radosnym tonem. – Wszystko jest fantastyczne, a jak
ktos´ mi dzis´ powiedział, tutaj jak pracuja˛, to pracuja˛,
a jak sie˛ bawia˛, to tez˙ całym sercem i dusza˛.
– Wie˛c be˛dziesz tam szcze˛s´liwy?
– Jes´li ktos´ nie znajdzie szcze˛s´cia tutaj, to chyba nie
znajdzie w ogo´le – odparł enigmatycznie. – Te˛sknisz
za mna˛?
93
NOWE Z
˙
YCIE
– Wszystkim nam ciebie brakuje – odparła wymija-
ja˛co. Wolała unikac´ osobistych deklaracji. – Aha, mam
tutaj godzine˛ twojego przylotu. Wyjade˛ po ciebie.
A teraz wracam do ło´z˙ka. Miłego dnia!
– Dobranoc!
Kim połoz˙yła sie˛, lecz od razu nie zasne˛ła. Owinie˛ta
cieplutka˛ kołdra˛, mys´lała o Harrym.
Dlaczego zadzwonił? Przeciez˙ juz˙ za tydzien´ wraca.
Ale ucieszyła sie˛. Poczuła, z˙e jest mu potrzebna, z˙e on
o niej mys´li i z˙e za nia˛ te˛skni.
94
NOWE Z
˙
YCIE
ROZDZIAŁ SIO
´
DMY
– Włas´ciwie dlaczego zabierasz mnie na ten s´lub?
– dopytywała sie˛. – Nie jestes´my para˛, mogłes´ poje-
chac´ sam. A ta twoja była dziewczyna włas´ciwie
dlaczego cie˛ zaprosiła? Moz˙na by sa˛dzic´, z˙e w takim
układzie be˛dziesz ostatnia˛ osoba˛, jaka˛ zechce widziec´
na swoim weselu.
– Zaprosiłem cie˛, z˙eby jej pokazac´, z˙e nie be˛de˛ do
kon´ca z˙ycia usychał z te˛sknoty za nia˛. Be˛dziesz najat-
rakcyjniejsza˛ dziewczyna˛ na tym s´lubie, oczywis´cie
nie licza˛c panny młodej. W dniu s´lubu to panna młoda
jest najpie˛kniejsza.
– Odka˛d to jestes´ takim ekspertem od s´lubo´w?
– Przerabialis´my to na studiach. A na s´lub Jenny
jade˛ dlatego, z˙e kiedys´ bylis´my sobie bliscy, chociaz˙
moz˙e nie przesadnie. Ale jeden z kumpli sprza˛tna˛ł mi
ja˛ sprzed nosa.
– Bliscy, ale nie przesadnie. Cos´ takiego juz˙ kiedys´
słyszałam...
– Poza tym – cia˛gna˛ł Harry, ignoruja˛c jej uwage˛
– uwielbiam s´luby. Zobaczysz, od razu polubisz Jenny
i Michaela. Sa˛ dobrana˛ para˛. On jest miejscowym le-
karzem rodzinnym, ona piele˛gniarka˛. Czy ci juz˙ mo´wi-
łem, z˙e bardzo ładnie wygla˛dasz?
– Dzie˛kuje˛ za komplement. S
´
luby to jedyna okazja,
kiedy wkładam kapelusz, a uwielbiam kapelusze.
Kim miała na sobie nowy, specjalnie kupiony na te˛
uroczystos´c´ komplet z szarego jedwabiu, składaja˛cy
sie˛ z dłuz˙szego, sie˛gaja˛cego bioder z˙akietu i sukienki
bez re˛kawo´w, kto´ra idealnie nadawała sie˛ do tan´ca.
Koronnym akcentem stroju był szalenie ekstrawa-
gancki, czerwony kapelusz z szerokim rondem, teraz
podro´z˙uja˛cy na tylnym siedzeniu.
Jechali samochodem Harry’ego, lecz prowadziła
Kim. Bała sie˛, z˙e jej towarzysz moz˙e jeszcze odczuwac´
skutki długiego lotu przez kilka stref czasowych.
Dwa dni wczes´niej odebrała go z lotniska. Kiedy
wyłonił sie˛ z odprawy celnej, miał me˛tny wzrok i mo´-
wił niezbyt sensownie.
– Podoba ci sie˛ mo´j naszyjnik? – zapytała.
Wiedziała, z˙e sznur opali stanowi prawdziwa˛ ozdo-
be˛, szczego´lnie na jej smagłej szyi.
– Bardzo – zapewnił ja˛.
Wre˛czył go jej na lotnisku, zapewniał, z˙e opale nie
przynosza˛ pecha i z˙e nie ma w tym ges´cie z˙adnego
osobistego podtekstu, ot, podzie˛kowanie za to, iz˙ pełni
role˛ jego kierowcy.
– Jakz˙e bym mogła dopatrywac´ sie˛ ukrytego zna-
czenia w upominku od Harry’ego Blacka! – zadrwiła.
Przyjrzał sie˛ jej z us´miechem i rzekł:
– Wiesz, nie wybierałem go sam. Pomagała mi
niejaka Natalie, moja kolez˙anka z laboratorium. Pew-
nego wieczoru zaprosiła mnie do siebie, ale nie skorzy-
stałem – dodał.
– Nie? – Kim udała niezwykle zdziwiona˛. – Nie
poznaje˛ cie˛. Gdzie sie˛ podział ten Harry Black, co lubi
i brunetki, i blondynki... Mam nadzieje˛, z˙e wkro´tce
dojdziesz do siebie.
96
NOWE Z
˙
YCIE
– Prawde˛ mo´wia˛c... – zacza˛ł, lecz Kim mu przerwała.
– Czyz˙ to nie wspaniały widok! – zawołała zachwy-
cona. Czuła, z˙e zanosi sie˛ na powaz˙na˛ rozmowe˛, a nie
chciała, aby cokolwiek ma˛ciło jej humor. Jada˛przeciez˙
na s´lub i wesele. Powaz˙ne rozmowy moga˛ poczekac´.
– Miasteczko jak z bajki, spo´jrz, o tam, w dole...
Znajdowali sie˛ na szczycie wzniesienia ws´ro´d kwit-
na˛cych wrzosowisk. Poniz˙ej, w naste˛pnej dolinie, wi-
dac´ było niewielkie miasteczko z wiez˙a˛ kos´cielna˛,
zielonymi ła˛kami i rze˛dami malen´kich domko´w z sza-
rego kamienia.
– Rzeczywis´cie przepie˛kne – odrzekł Harry oschłym
tonem. – I włas´nie tam jedziemy. Mam nadzieje˛, z˙e ta
bajka be˛dzie miała szcze˛s´liwe zakon´czenie.
Kim nie przeje˛ła sie˛ jego sarkazmem.
A s´lub był naprawde˛ jak z bajki. Ceremonia odbyła
sie˛ w malutkim kos´cio´łku pod przewodnictwem roz-
promienionego proboszcza, kto´ry znał pan´stwa mło-
dych, jak podkres´lił, osobis´cie. Naste˛pnie, przy dz´wie˛-
kach kos´cielnych dzwono´w, wszyscy gos´cie przeszli
do domu weselnego.
Nie mieli daleko, bo przyje˛cie odbywało sie˛ w starej
plebanii, obecnie stanowia˛cej dom pana młodego.
Harry podał swojej towarzyszce ramie˛ i doła˛czyli do
orszaku.
– To był naprawde˛ pie˛kny s´lub – zachwycała sie˛
Kim i przekornie dodała: – Nie nabrałes´ ochoty, z˙eby
samemu stana˛c´ przed ołtarzem?
– Ani troche˛. Za to ciesze˛ sie˛, z˙e nie pada, bo wszyst-
kie te wspaniałe przygotowania poszłyby na marne.
Kim spojrzała na niego zaniepokojona.
97
NOWE Z
˙
YCIE
– Niedobrze sie˛ bawisz?
– Bardzo lubie˛ i ja˛, i jego, i z całego serca z˙ycze˛ im
szcze˛s´cia. Lecz kłopot w tym, z˙e co trzecie małz˙en´stwo
kon´czy sie˛ rozwodem...
– Stary cynik z ciebie. Spo´jrzmy na te dane inaczej:
dwie pary na trzy sa˛ szcze˛s´liwe. Poza tym czy wymys´-
lono lepszy sposo´b na wychowywanie dzieci niz˙ ko-
chaja˛ca sie˛ rodzina?
– Niestety nie – burkna˛ł i twarz mu pociemniała.
Wkro´tce jednak odzyskał dobry humor. Poszli do
namiotu ustawionego w ogrodzie, cze˛stowali sie˛ je-
dzeniem, słuchali przemo´wien´, pili szampana i wzno-
sili toasty. Potem, czekaja˛c, az˙ kelnerzy uprza˛tna˛
namiot i przygotuja˛ parkiet do tan´ca, przeszli sie˛ po
ogrodzie.
Gdy wro´cili, Harry usiadł przy stoliku i oznajmił:
– Musze˛ zebrac´ siły. Be˛da˛ mi potrzebne do tan´ca
z toba˛. Po zabawie w klubie medyka wiem, jakie to
wyczerpuja˛ce.
W przerwie mie˛dzy tan´cami pan´stwo młodzi przy-
siadali sie˛ na chwile˛ do kaz˙dego stolika i rozmawiali ze
swoimi gos´c´mi. Kiedy podeszli do nich, Harry dokonał
prezentacji, ucałował panne˛ młoda˛, a jej me˛z˙owi us´cis-
na˛ł re˛ke˛.
– Obserwuje˛ was – rzekła Jenny. – Chodzicie ze
soba˛?
– Ła˛czy nas bliska przyjaz´n´, jak mo´wia˛ politycy
– odparł Harry.
– Mnie nie oszukasz – odparła dziewczyna, a zwra-
caja˛c sie˛ do Kim, dodała: – To dobry chłopak, i wcale
nie az˙ taki cynik, jakiego udaje.
– Wierze˛, chociaz˙ wielu daje sie˛ nabrac´ – odrzekła
98
NOWE Z
˙
YCIE
Kim, a kiedy zostali sami, zapytała: – Dlaczego sie˛
rozstalis´cie? Jenny jest przesympatyczna.
– Bo stawalis´my sie˛ sobie zbyt bliscy. Poza tym
Mike bardzo o nia˛ zabiegał.
Kim niewiele z tego wszystkiego rozumiała.
– Przepraszam, po tych tan´cach musze˛ przypud-
rowac´ nos.
– Mnie podobasz sie˛ nawet z błyszcza˛cym, ale jak
musisz, to idz´.
Kim udała sie˛ do pokoju przygotowanego dla pan´,
a kiedy stamta˛d wyszła, natkne˛ła sie˛ na Jenny, kto´ra
najwyraz´niej na nia˛ czekała.
– Moz˙emy porozmawiac´? – spytała.
Wzie˛ła Kim pod re˛ke˛, zaprowadziła do gabinetu
i starannie zamkne˛ła drzwi.
– Jestem dzisiaj taka szcze˛s´liwa, z˙e chciałabym
naprawiac´ s´wiat – zacze˛ła. – Zrobie˛ wie˛c cos´, czego
nie powinnam, i wtra˛ce˛ sie˛ w nie swoje sprawy.
Zalez˙y ci na Harrym, prawda? A moz˙e nawet go
kochasz?
– Kocham? – powto´rzyła Kim. – Harry dokłada
wszelkich staran´, z˙eby do tego nie dopus´cic´. A ja
usiłuje˛ walczyc´ z uczuciem, lecz bez skutku.
– Wiem, jak to jest. Chciałam ci tylko powiedziec´,
z˙e... z˙e gdybym nie wyszła za mojego najwspanial-
szego Michaela, zawzie˛łabym sie˛ na Harry’ego. On ma
jakis´ problem i nigdy nie udało mi sie˛ dociec, na czym
on polega. Wiesz, z˙e ten jego czaruja˛cy sposo´b bycia
i pogodna mina to tylko maska, prawda?
– Och, tak, wiem o tym doskonale. Ale mnie tez˙ nie
udało sie˛ odkryc´, co sie˛ za nia˛ kryje.
– Nie zraz˙aj sie˛, prosze˛, i nie zwlekaj. Jes´li sie˛
99
NOWE Z
˙
YCIE
zorientuje, z˙e traktujesz go zbyt powaz˙nie, jes´li zle˛knie
sie˛, z˙e mo´głby cie˛ zranic´, po prostu zabierze sie˛
i ucieknie, i wszystko to zrobi z tym swoim uroczym
us´miechem na ustach.
– Tak posta˛pił z toba˛?
– Lepiej wracajmy do gos´ci – Jenny uchyliła sie˛
od odpowiedzi. – Panna młoda ma obowia˛zki. Bar-
dzo chce˛, z˙eby Harry był szcze˛s´liwy – dodała. –
Zawdzie˛czam mu wspaniałe chwile. Nie wypus´c´ go
z re˛ki...
Harry czekał na swoja˛ partnerke˛ przy stoliku. Zno-
wu tan´czyli, jedli, pili. Potem razem ze wszystkimi
pomachali Jenny i Michaelowi, gdy wyjez˙dz˙ali w po-
dro´z˙ pos´lubna˛, i w kon´cu sami zacze˛li zbierac´ sie˛ do
powrotu.
– Oboje mamy dyz˙ur dopiero po południu – ode-
zwała sie˛ Kim, gdy zbliz˙ali sie˛ do Denham. – Nie masz
ochoty wsta˛pic´ do mnie na drinka? Mam nawet butelke˛
szampana. Kupiłam ja˛, z˙eby s´wie˛towac´ rozstanie z Ro-
binem, a potem uznałam, z˙e nie jest tego wart. Wro´cisz
do domu piechota˛...
– Zgoda – odrzekł Harry po chwili namysłu. –
Z przyjemnos´cia˛ napije˛ sie˛ szampana.
W domu Kim wstawiła szampana na chwile˛ do za-
mraz˙alnika, a potem zaproponowała:
– Posiedz´ tutaj i przejrzyj ostatni numer ,,The Lan-
cet’’, a ja tymczasem wezme˛ prysznic i sie˛ przebiore˛.
Cała sie˛ lepie˛ po tych tan´cach.
– To co ja mam powiedziec´? Ja tez˙ sie˛ lepie˛. Dla-
czego faceci nie moga˛ is´c´ na zabawe˛ tak ska˛po ubra-
ni jak kobiety? – zaz˙artował.
Kim rozes´miała sie˛.
100
NOWE Z
˙
YCIE
– Ty tez˙ moz˙esz wzia˛c´ prysznic. Poz˙ycze˛ ci szlaf-
rok, powinien pasowac´.
Mo´wia˛c to, poczuła, z˙e serce zabiło jej mocniej
z rados´ci. Nie zamierzała niczego takiego proponowac´,
jakos´ tak samo wyszło, ale teraz wiedziała, z˙e włas´nie
tego pragnie.
– Z przyjemnos´cia˛ skorzystam – odparł Harry obo-
je˛tnym tonem.
Kim wzie˛ła prysznic, włoz˙yła elegancka˛ bielizne˛
i dres, potem wro´ciła do saloniku i oznajmiła:
– Łazienka wolna. Jes´li chcesz, moz˙esz sie˛ prze-
brac´ w mojej sypialni. Szlafrok wisi na drzwiach.
– Dzie˛ki.
Zastanawiała sie˛, czy jej gos´c´ jest tak samo zdener-
wowany jak ona. Cały czas mo´wił opanowanym, bez-
namie˛tnym tonem, podczas gdy jej własny głos na-
brał dziwnie wysokich i skrzekliwych dz´wie˛ko´w.
Chwile˛ po´z´niej Harry wszedł do saloniku wyka˛pa-
ny, z gładko zaczesanymi włosami. Szlafrok – długie
czerwone kimono ze smokiem wymalowanym na ple-
cach, ot, taki kaprys, gdy Kim zakupami leczyła
frustracje˛ – nie wygla˛dał na nim wcale az˙ tak s´miesz-
nie, jak sie˛ obawiała. Cienki jedwab opinał jego ciało,
uwydatniaja˛c muskuły.
– Wyjme˛ szampana – mrukne˛ła. – Chyba juz˙ sie˛
schłodził. Otworzysz?
Harry wprawnie otworzył butelke˛, napełnił kieliszki
i wznio´sł toast:
– Za zdrowie młodej pary.
– Za przyszłos´c´ – odpowiedziała.
– Za przyszłos´c´ – powto´rzył Harry.
W milczeniu wypili szampana. Kim odstawiła pusty
101
NOWE Z
˙
YCIE
kieliszek, podeszła go Harry’ego, zarzuciła mu re˛ce
na szyje˛ i pocałowała go. Mocno. W pierwszej chwili
był zaskoczony, lecz natychmiast odpre˛z˙ył sie˛, obja˛ł
ja˛, przycia˛gna˛ł do siebie. Mine˛ła cudowna minuta
– a moz˙e dziesie˛c´ – i Kim oderwała usta od jego ust
i wys´lizne˛ła sie˛ z jego obje˛c´. Te˛sknota i smutek w jego
oczach raniły jej serce, lecz wiedziała, z˙e musi tak
posta˛pic´.
Usiadła z powrotem na kanapie.
– Hm... to było niespodziewane... i bardzo, bardzo
przyjemne... – odezwał sie˛ Harry.
– Zgadza sie˛. Na samym pocza˛tku naszej znajomo-
s´ci ustalilis´my, z˙e nie chcemy stac´ sie˛ sobie zbyt bliscy.
Przede wszystkim dlatego, z˙e ty wyjez˙dz˙asz, a ja
chciałam troche˛ odpocza˛c´ od me˛z˙czyzn. Tylko z˙e teraz
to sie˛ juz˙ nie liczy. Stałes´ sie˛ dla mnie kims´ bliskim,
znacznie bliz˙szym, niz˙ planowałam. Pragne˛ wiedziec´,
czy... czy z toba˛ jest tak samo? Czy traktujesz mnie jak
kogos´ bliskiego?
– No przeciez˙ nie kre˛puje˛ sie˛ chodzic´ w twoim
szlafroku!
– Harry! Nie z˙artuj! To dla mnie trudna rozmowa,
wie˛c odpowiedz uczciwie, bez zgrywania sie˛.
– Za nic na s´wiecie nie chciałbym cie˛ zranic´ – od-
parł cicho. – Znaczysz dla mnie o wiele wie˛cej, niz˙ sie˛
spodziewałem. Wie˛cej niz˙ ktokolwiek, nie licza˛c...
– Nie licza˛c twojej matki? – dokon´czyła za niego.
– Mojej niez˙yja˛cej juz˙ matki.
Powiedział to w taki sposo´b, z˙e Kim od razu
wszystkiego sie˛ domys´liła.
– Zmarła niedawno, prawda? To o to chodziło
z tym tajemniczym telefonem mniej wie˛cej miesia˛c
102
NOWE Z
˙
YCIE
temu, tak? Powiedziałes´, z˙e to nic waz˙nego, ale robiłes´
wraz˙enie zdruzgotanego.
– Widocznie nie potrafie˛ kłamac´ – odparł i us´mie-
chna˛ł sie˛ niemrawo.
Kim jednak zacze˛ła szybko układac´ w mys´lach frag-
menty łamigło´wki w całos´c´.
– Tamte dziesie˛c´ tysie˛cy funto´w na tomograf...
Mo´wiłes´, z˙e to nie twoje pienia˛dze. Odziedziczyłes´
spadek, tak?
– Nie chce˛ jej pienie˛dzy! – wybuchna˛ł. – Chce˛
o niej zapomniec´! Forsy jest jeszcze wie˛cej, ale jakos´
sie˛ jej pozbe˛de˛.
– Zostawiła ci tylko pienia˛dze?
– Nie. Jeszcze kasetke˛ z osobistymi papierami. Kie-
dy testament sie˛ uprawomocni, napisze˛ do adwoka-
ta, z˙eby je spalił. Niczego od niej nie chce˛.
– Alez˙ to okropne! – z˙achne˛ła sie˛ Kim. – Tak
bardzo jej nienawidzisz, z˙e nie chcesz pienie˛dzy, jakie
ci zapisała?
– Mnie nie chodzi o pienia˛dze, ale o wspomnienia
– odparł. – Ale teraz jestem zadowolony. Jedyna˛
lekcja˛, jakiej sie˛ od niej nauczyłem, jest to, z˙eby
czerpac´ z z˙ycia tyle szcze˛s´cia, ile sie˛ da, ale pamie˛tac´,
z˙eby nikogo nie zranic´.
Kim spojrzała na niego mie˛kko.
– Czerpmy z z˙ycia tyle szcze˛s´cia, ile moz˙emy – po-
wto´rzyła. – Odpowiada mi ta dewiza – dodała. – Robi sie˛
po´z´no. Wiesz, z˙e nie wracasz do domu, prawda? Wiesz,
z˙e spe˛dzisz te˛ noc ze mna˛? Jes´li chcesz, oczywis´cie...
– Chce˛. – Czy naprawde˛ to powiedział?
To jedno słowo zawisło mie˛dzy nimi, tworza˛c
delikatna˛ wie˛z´, kto´ra˛ tak łatwo moz˙na jeszcze zerwac´.
103
NOWE Z
˙
YCIE
– Bardzo tego pragne˛, ale wiem tez˙, ile taka noc
be˛dzie dla ciebie znaczyła, i nie chciałbym cie˛ ranic´.
– Nie ma obawy – skłamała. – Ta rozmowa dotyka
zbyt głe˛bokich spraw, zbyt powaz˙nych... Nie pragniesz
mnie?
Zamiast odpowiedzi Harry wstał, podszedł do Kim,
pochylił sie˛ i pocałował ja˛. Wycia˛gne˛ła re˛ce, obje˛ła go
za szyje˛ i wsune˛ła dłonie pod brzegi kimona. Poczuła
lekka˛ szorstkos´c´ sko´ry, ciepło jego ciała, bicie serca.
Harry wzia˛ł ja˛ na re˛ce i zanio´sł do sypialni. Tam
połoz˙ył ja˛ na ło´z˙ku, nakrył swoim ciałem i pocałował.
Kim wys´lizne˛ła sie˛ z jego obje˛c´, wstała, podeszła do
okna i zacia˛gne˛ła zasłony. Potem z go´rnej szuflady
komody wyje˛ła cztery s´wiece, ustawiła je na szklanej
tacce i zapaliła. Poko´j wypełniła won´ lawendy.
W migotliwym s´wietle s´wiec widziała profil Har-
ry’ego i skupiony wyraz jego twarzy. Jakz˙e go teraz
pragne˛ła!
Skrzyz˙owała ramiona i chwyciła brzeg bluzy od
dresu, lecz Harry ja˛ powstrzymał.
– Sam chce˛ cie˛ rozebrac´.
– Nie, nie, lez˙. Chce˛ patrzec´ na ciebie i chce˛, z˙ebys´
ty patrzył na mnie... – zacze˛ła sie˛ z nim droczyc´.
– Zgoda, tylko nie kaz˙ mi za długo na siebie czekac´.
Nagle Kim ogarne˛ła panika. Co ja najlepszego robie˛,
pomys´lała. Dlaczego narzucam sie˛ me˛z˙czyz´nie, kto´ry
dał mi jasno do zrozumienia, z˙e nie chce sie˛ z nikim
wia˛zac´, kto´ry za kilka tygodni zniknie z mojego z˙ycia!
A co tam, zadecydowała. Niech be˛dzie, co ma byc´.
Obudziła sie˛ wczes´nie, cichutko wstała i poszła do
kuchni przygotowac´ herbate˛. Kiedy wro´ciła do sypia-
104
NOWE Z
˙
YCIE
lni, ws´lizne˛ła sie˛ do ło´z˙ka, przytuliła do ciepłego ciała
Harry’ego i szepne˛ła mu do ucha:
– Wiem, co ci chodzi po głowie...
Harry nie tracił czasu. Kochali sie˛ szybko i namie˛t-
nie, a kiedy skon´czyli, zaz˙artował:
– Zobacz, herbata nawet nie zda˛z˙yła wystygna˛c´.
Przed południem Harry zaproponował spacer. Po-
szli do jego mieszkania, gdzie sie˛ przebrał, a potem
pojechali za miasto.
– Nie poznaje˛ cie˛ – zacza˛ł, kiedy spacerowali
brzegiem urwiska. – Jestes´ wyciszona, zupełnie niepo-
dobna do siebie.
– Ostatnie dwadzies´cia cztery godziny były tak
emocjonuja˛ce, z˙e nam obojgu dobrze zrobi troche˛
ciszy i spokoju. Jestem szcze˛s´liwa.
– Doskonale cie˛ rozumiem, ale w naszym z˙yciu
zaszły zmiany. Kiedys´ be˛dziemy musieli o nich poroz-
mawiac´.
– Na pewno... – Zamilkła i dodała: – Nie uwaz˙asz,
z˙e lepiej sie˛ dogadujemy bez sło´w?
– To zalez˙y, co w danej chwili robimy – odparł
znacza˛co i zaraz uskoczył, by nie dostac´ kuksan´ca
w bok. – I wczoraj, i dzis´ rano, było cudownie. Nigdy
tego nie zapomne˛.
– Ani ja – zapewniła go. – Ale bylis´my podnieceni
s´lubem i tan´cami, wie˛c moz˙e nie bardzo panowalis´my
nad tym, co robimy. Chciałam ci powiedziec´, z˙e nie
musisz czuc´ sie˛ do niczego wobec mnie zobowia˛zany.
– Innymi słowy, mam rozumiec´, z˙e nie chcesz
zacia˛gna˛c´ mnie do ołtarza, tak? – spytał i us´miechna˛ł
sie˛ szeroko.
105
NOWE Z
˙
YCIE
– Jeszcze nie teraz. Moz˙e w ogo´le nie. Ale przeciez˙
wiesz, o co chodzi. Mie˛dzy nami be˛dzie tak jak
przedtem.
– Dokładnie tak samo?
– Dokładnie – odparła stanowczo.
Dała mu szanse˛ zaprzeczyc´, zapewnic´ ja˛, z˙e cos´ sie˛
jednak zmieniło, ale z niej nie skorzystał.
– Dobrze. Zobaczymy, czy nam sie˛ to uda.
– Włas´nie. Oboje jestes´my wolni, bez zobowia˛zan´
– rzuciła.
Udało jej sie˛ nawet zachowac´ swobodny ton, cho-
ciaz˙ nie wierzyła w ani jedno wypowiadane przez
siebie słowo, a gdy Harry nie podja˛ł dyskusji, nie starał
sie˛ zaprzeczyc´, Kim ogarna˛ł smutek.
Niemniej postanowiła konsekwentnie kroczyc´ ob-
rana˛ droga˛. Nie be˛dzie wywierac´ z˙adnych nacisko´w.
Harry sam musi dojs´c´ do pewnych wniosko´w. Mog-
łaby natomiast uciec sie˛ do bardziej subtelnych me-
tod...
Okazja nadarzyła sie˛ trzy dni po´z´niej. Przechodzili
przez park okalaja˛cy szpital, a Harry zatrzymał sie˛, by
podziwiac´ wiewio´rki skacza˛ce po starej brzozie.
– Jestes´ mi cos´ winien – odezwała sie˛ Kim. – Sa˛dze˛,
z˙e cos´ mi sie˛ od ciebie nalez˙y i chciałabym to dostac´
włas´nie teraz.
W twarzy Harry’ego nie drgna˛ł ani jeden mie˛sien´.
– Pros´, o co zechcesz. Zda˛z˙yłem cie˛ poznac´ na tyle
dobrze, z˙e wiem, z˙e nie poprosisz o nic, czego nie
moge˛ ci dac´.
– Chciałabym porozmawiac´ o Pauline Gregory.
Teraz twarz Harry’ego pociemniała.
106
NOWE Z
˙
YCIE
– Nie ma o czym. Podałem ci fakty. Nie chce˛ miec´
z nia˛ wie˛cej nic wspo´lnego.
Kim nie dawała za wygrana˛.
– Chciałabym ci pomo´c. Czujesz sie˛ okrutnie zdra-
dzony. To, co uczyniła, było straszne i odraz˙aja˛ce.
Potrafie˛ wczuc´ sie˛ w two´j bo´l, ale chciałabym, z˙ebys´
spro´bował wyobrazic´ sobie, co ona wycierpiała.
– To, co ja wycierpiałem, starczy za nas dwoje.
– Na pewno? To ty rodziłes´ w bo´lach? Pamie˛taj,
urodzenie słabego wczes´niaka jest nie tylko tragedia˛,
jest ogromnym rozczarowaniem. Czy ty to wszystko
przez˙ywałes´? Sam?
– Wystarczyło mnie zawiadomic´! Pomo´głbym jej!
– Czy ona o tym wiedziała? Gdybys´ ty był na jej
miejscu, został przez kogos´ odrzucony, prosiłbys´ go
o pomoc?
Kim wolałaby, by Harry wpadł w złos´c´, lecz on
zachował spoko´j i logicznie mys´lał.
– Znała mnie wystarczaja˛co dobrze. Mam wady,
ale uwaz˙am, z˙e mam tez˙ zalety. A gdybys´ ty była na
miejscu Pauline, zwro´ciłabys´ sie˛ do mnie?
Kim czuła na sobie jego wyczekuja˛cy wzrok.
– Z
˙
adne okolicznos´ci nie zmusiłyby mnie do tak
okrutnej zemsty, do jakiej ona sie˛ posune˛ła, przysyła-
ja˛c ci prochy dziecka. Ale musisz zrozumiec´, z˙e to
okrucien´stwo mogło byc´ aktem rozpaczy zbolałej ma-
tki. Oszukanej.
– Nie miała prawa czuc´ sie˛ oszukana.
– Teraz przemawiaja˛ przez ciebie emocje. Podaj
rzetelne argumenty.
– Czyz˙bys´ brała jej strone˛?
– Nie biore˛ niczyjej strony! – wybuchne˛ła. – Staram
107
NOWE Z
˙
YCIE
sie˛ wczuc´ w serce matki, kto´ra słusznie czy niesłusznie
uwaz˙a, z˙e spotkał ja˛ zawo´d, kto´ra straciła dziecko
i kto´ra chce sie˛ odegrac´.
– Wie˛c czego ode mnie oczekujesz? – spytał Harry
zimnym tonem.
– Niczego. Uwaz˙am tylko, z˙e byłoby dobrze, gdy-
bys´ sie˛ nad pewnymi sprawami zastanowił i zrozumiał,
z˙e ona nie była z gruntu zła. Straciłes´ dziecko. Ale ona
tez˙. Kto cierpiał najwie˛cej?
Harry długo milczał, potem rzekł:
– Dobrze, przemys´le˛ to, co mi powiedziałas´. A te-
raz... przejdziemy sie˛ jeszcze?
– Nie jestes´ na mnie zły?
– Nie. Moz˙e jestem troche˛ zły na siebie. No,
chodz´my.
108
NOWE Z
˙
YCIE
ROZDZIAŁ O
´
SMY
Był pierwszy dzien´ paz´dziernika. Kim miała dyz˙ur,
gdy Harry zaczepił ja˛ na oddziale i zakomunikował:
– Włas´nie wracam od Chrisa. Złoz˙yłem juz˙ oficjal-
ne wymo´wienie. Pracuje˛ tylko do kon´ca grudnia.
– Mam nadzieje˛, z˙e be˛dziesz w Australii szcze˛s´-
liwy – odparła beznamie˛tnym tonem. – Z
˙
ałuje˛, z˙e
wyjez˙dz˙asz. Jako staz˙ystka wiele sie˛ od ciebie nau-
czyłam.
– Be˛de˛ szcze˛s´liwy – zapewnił ja˛.
Kim wydawało sie˛, z˙e powiedział to ze zbytnim
naciskiem, lecz nie zda˛z˙yła sie˛ odezwac´, gdyz˙ drzwi
otworzyły sie˛, migne˛ła w nich Erica i krzykne˛ła:
– Nathan Keen! Zatrzymanie akcji serca!
Harry natychmiast wybiegł z pokoju. Kim i Erica
poda˛z˙yły za nim.
– Tlen, analiza krwi. Cito! – Harry w biegu wyda-
wał polecenia. – Ale najpierw...
Był juz˙ przy inkubatorze. Wsuna˛ł re˛ke˛ w jeden
z otworo´w i połoz˙ył dłon´ na piersi chłopczyka. Potem
bardzo delikatnie nacisna˛ł. Zaczyna masaz˙ serca, po-
mys´lała Kim.
Udało sie˛. Ekrany monitoro´w oz˙yły, wszystkie
wskaz´niki zbliz˙ały sie˛ do normy. Po podaniu tlenu
sytuacja była opanowana.
Pobrano krew do analizy, posłano po przenos´ny
rentgen. Harry zmarszczył brwi na widok białej plamki
w płucu niemowle˛cia.
– Posocznica – orzekł. – Tylko ska˛d sie˛ to do niego
przypla˛tało? – spytał retorycznie, a potem, przypo-
mniawszy sobie o funkcji instruktora, zwro´cił sie˛ z na-
ste˛pnym pytaniem do Kim: – Co teraz?
– Teraz czekamy na wyniki analizy krwi, a jak je
dostaniemy, przepisujemy antybiotyk.
– Słusznie. No to w takim razie czekamy.
Wspo´lnie przeprowadzona akcja ratowania z˙ycia
Nathana przynajmniej na chwile˛ zbliz˙yła ich zno´w do
siebie. Kim postanowiła wykorzystac´ ten moment, to-
tez˙ gdy odpoczywali w pokoju lekarskim, pija˛c kawe˛,
zaryzykowała:
– Teraz wiem, dlaczego zostałes´ pediatra˛. Po prostu
kochasz dzieci...
– Ktos´, kto nie kocha dzieci, nie be˛dzie dobrym
pediatra˛. To powinno byc´ wpisane do zakresu obowia˛-
zko´w.
– Ale ty masz do nich szczego´lny stosunek. Dla-
czego?
– Lubie˛ małych pacjento´w, a zwłaszcza wczes´-
niaki. Te, kto´re wydaja˛ sie˛ zupełnie bez szans na
przez˙ycie. Przypominaja˛ mi...
– Helen? – dokon´czyła za niego.
Zaległa cisza. Kim zle˛kła sie˛, z˙e posune˛ła sie˛ za
daleko.
– Nie – zaprzeczył. – Przypominaja˛ mi wszystkie
godziny przepracowane na oddziałach noworodko´w
w przeszłos´ci. Jeszcze kawy? – spytał.
Kim w milczeniu podała mu kubek.
110
NOWE Z
˙
YCIE
– Masz jednak racje˛ – cia˛gna˛ł. – Oczywis´cie, z˙e
przypominaja˛ mi moja˛ co´rke˛. Wiesz... jestes´ jedyna˛
osoba˛, kto´ra mi o tym powiedziała. Jedyna˛osoba˛, kto´ra
zna mnie na tyle dobrze, z˙eby sie˛ tego domys´lic´.
– Ciesze˛ sie˛, z˙e mi opowiedziałes´ o Helen. Teraz
jest to cos´, co nas... ła˛czy.
– Nie znałas´ jej. Jak moz˙esz przez˙ywac´ ze mna˛ mo´j
bo´l?
– Wiesz, moge˛ przez˙ywac´ z toba˛ wszystko, co czu-
jesz, jes´li mi o tym opowiesz, bo... bo jestes´ mi bliski.
Energicznym ruchem odstawiła kubek na blat stołu.
– Jes´li człowiek ma z kim dzielic´ rozpacz i bo´l, jest
mu lz˙ej. Mglis´cie pamie˛tam taka˛ piosenke˛ sprzed lat,
tam było mniej wie˛cej cos´ takiego, z˙e ludzie, kto´rzy
potrzebuja˛ innych ludzi, sa˛ najszcze˛s´liwszymi istotami
na s´wiecie. Przemys´l to sobie.
Ku jej zaskoczeniu Harry wcale sie˛ nie rozgniewał,
lecz nawet słuchał jej z uwaga˛. W pewnej chwili od-
niosła wraz˙enie, z˙e chce jej przerwac´, ale pozwolił jej
dokon´czyc´ i dopiero wo´wczas sie˛ odezwał:
– Moz˙e...
Niestety, wejs´cie piele˛gniarki przerwało im roz-
mowe˛.
Po kilku dniach Harry ponownie zwro´cił sie˛ do Kim
z pros´ba˛, by mu pomogła w turnieju gry w strzałki.
Nadal zbierano pienia˛dze na zakup aparatury medycz-
nej.
Kim zgodziła sie˛ z ochota˛, chodzi przeciez˙ o szla-
chetny cel, lecz w głe˛bi duszy musiała przyznac´, z˙e
decyduja˛cym powodem było to, z˙e moz˙e spe˛dzic´
troche˛ czasu z ukochanym.
111
NOWE Z
˙
YCIE
Impreza odniosła wielki sukces. Na zakon´czenie
prezes fundacji podzie˛kował wszystkim za udział i hoj-
nos´c´.
– Mam do przekazania jeszcze jedna˛ wspaniała˛
wiadomos´c´ – zakomunikował. – Wszyscy pamie˛tamy,
z˙e podczas ostatniego turnieju anonimowy darczyn´ca
ofiarował nam dziesie˛c´ tysie˛cy funto´w. Dzie˛ki temu
moglis´my juz˙ zamo´wic´ tomograf. Razem z pienie˛dzmi
osoba ta przekazała list, w kto´rym pisze, z˙e jes´li uda nam
sie˛ zebrac´ pie˛c´ tysie˛cy funto´w na aparature˛ dla ratowania
z˙ycia noworodko´w, gotowa jest dac´ tyle samo.
Zerwały sie˛ brawa, po kto´rych me˛z˙czyzna cia˛gna˛ł:
– Nie wiemy, kim jest nasz dobroczyn´ca, lecz jes´li
nas teraz słucha, niech przyjmie gora˛ce podzie˛kowania.
Znacznie wie˛cej dzieci zyska szanse˛ przez˙ycia, oszcze˛-
dzone im zostanie wiele cierpien´. Dzie˛kujemy.
Znowu rozległy sie˛ gromkie oklaski. Kim zerkne˛ła
na siedza˛cego obok niej Harry’ego. Bił brawo, lecz
twarz miał napie˛ta˛ i nieprzenikniona˛.
Kim westchne˛ła głe˛boko i przygarbiła sie˛. Do tej
pory wszystko szło po jej mys´li. Co´z˙, zobaczmy, czy
dalej szcze˛s´cie mi sprzyja, pomys´lała i odezwała sie˛:
– Widywałam weselsze miny niz˙ twoja. Wracam do
domu. Jes´li nie masz ochoty tu zostac´, moz˙esz skłamac´,
z˙e czeka cie˛ jeszcze praca, i wsta˛pic´ do mnie na kawe˛.
– Tylko kawe˛? Bez szampana i tak dalej?
– Bez. Ostatnim razem było cudownie, lecz potem
ogarne˛ło mnie ogromne uczucie niedosytu. Jes´li kawa
ci wystarcza, to zapraszam.
Poz˙egnała sie˛ ze swoimi nowymi znajomymi, wsia-
dła do Bessie i odjechała. W domu przygotowała
szybko troche˛ kanapek i nastawiła kawe˛. Jes´li Harry
112
NOWE Z
˙
YCIE
przyjedzie, to dobrze, pomys´lała, jes´li nie... drugie
dobrze. Kanapki wez´mie jutro ze soba˛ do pracy. Lecz
przeczucie mo´wiło jej, z˙e Harry jednak przyjedzie.
Nie musiała długo czekac´. Zjawił sie˛ po mniej
wie˛cej dwudziestu minutach. Otworzyła mu drzwi,
gestem zaprosiła do s´rodka i poszła do kuchni nalac´
kawe˛.
Kiedy wro´ciła do saloniku, od razu spytała:
– Te pie˛c´ tysie˛cy funto´w to od ciebie?
– Juz˙ ci mo´wiłem, to nie sa˛ moje pienia˛dze. Zade-
cydował przypadek. Przypadkiem jestem synem tej
kobiety.
– Tylko przypadek? Odziedziczyłes´ je, bo jestes´
najbliz˙szym krewnym, czy zapisała ci je w testamencie?
Harry wygla˛dał na skonsternowanego.
– Zapisała mi je w testamencie.
– Czyli działała w pełni s´wiadomie. Chciała, z˙eby
te pienia˛dze trafiły do ciebie. Na co umarła?
– Zawał. Zmarła nagle. Nie była przeciez˙ stara.
– Nie pojechałes´ na pogrzeb...
– Nie mogłem. Zawiadomiono mnie dopiero po´z´-
niej. Chociaz˙ i tak bym nie pojechał – dodał. – Dlacze-
go tak cie˛ to interesuje?
– Ostatnio jestem w podłym nastroju. Unikasz
mnie, poniewaz˙ nie chcesz sie˛ w nic angaz˙owac´. Mam
wraz˙enie, z˙e odreagowujesz na mnie to, z˙e sytuacja cie˛
przerosła.
Dostrzegła w jego oczach błysk gniewu. Głos´no
odstawił kubek, unio´sł sie˛ z miejsca, potem powoli
usiadł z powrotem. Kim odetchne˛ła z ulga˛.
– Juz˙ ci to kiedys´ mo´wiłem – zacza˛ł – nie przebie-
rasz w słowach.
113
NOWE Z
˙
YCIE
– Mylisz sie˛. Bardzo sie˛ bałam ci to powiedziec´, ale
przemogłam sie˛, bo mi na tobie zalez˙y.
– Nie wiem, czy zasługuje˛ na taka˛ kobiete˛ jak ty
– mrukna˛ł Harry. – Mo´w, słucham. Przeciez˙ to jeszcze
nie koniec, prawda?
– Sa˛dze˛, z˙e zapisuja˛c ci te pienia˛dze w testamencie,
działała z rozmysłem. Oddałes´ pie˛tnas´cie tysie˛cy fun-
to´w. Zostało ci cos´ jeszcze?
– Całkiem sporo. Juz˙ wybrałem organizacje chary-
tatywne, kto´rym przekaz˙e˛ te pienia˛dze.
– Powinienes´ wydac´ je na siebie, posta˛pic´ zgodnie
z jej intencja˛. Gdybys´ zdobył sie˛ na to, z˙eby jej prze-
baczyc´, łatwiej by ci było z˙yc´.
– Posłuchaj, Kim! Nie potrzebuje˛ wzbudzac´ w so-
bie uczuc´ do kobiety, kto´ra mnie nigdy nie kochała!
– Ostatecznie starała sie˛ to jakos´ naprawic´. Z
˙
ało-
wała swojego czynu! Uznaj to i przestan´ rozczulac´ sie˛
nad soba˛! – zawołała.
Tym razem Harry, wzburzony, zerwał sie˛ na ro´wne
nogi. Rozlana kawa pociekła mu po spodniach.
– Przyniose˛ s´cierke˛ – odezwała sie˛ Kim spokojnie.
Przez chwile˛ mierzyli sie˛ wzrokiem, potem Harry
przemo´wił pierwszy:
– Nic sie˛ nie stało. Po´jde˛ do kuchni i wytre˛ sie˛
papierowym re˛cznikiem. Tylko szkoda kawy. Smako-
wała mi. Dostane˛ druga˛?
– Oczywis´cie.
Kiedy wro´cił z kuchni, kubek był juz˙ ponownie
napełniony. Wypił kilka łyko´w i rzekł:
– Czuje˛ sie˛ tak, jak gdyby walec drogowy po mnie
przejechał. Mam nadzieje˛, z˙e z pacjentami obchodzisz
sie˛ delikatniej.
114
NOWE Z
˙
YCIE
– Pragne˛ tylko twojego szcze˛s´cia – odrzekła.
Potem usiadła obok niego i pocałowała go. Był to
pocałunek pełen czułos´ci, wyraz empatii, nie poz˙a˛da-
nia. Harry mocno sie˛ do niej przytulił. Wiedziała, z˙e
teraz najbardziej potrzebuje pocieszenia. Po chwili
wyprostował sie˛ i wstał.
– Po´jde˛ juz˙. Mam wiele do przemys´lenia. Jestes´ dla
mnie za dobra, Kim. Z
˙
ałuje˛, z˙e nie spotkalis´my sie˛
w innym z˙yciu.
– Moz˙esz sie˛ jeszcze zmienic´. Wszystko zalez˙y
tylko od ciebie. To be˛dzie trudne, ale nie niemoz˙liwe.
– Moz˙e... Tylko widzisz, ja jestem zadowolony
z tego, jaki jestem.
Kim zastanawiała sie˛ chwile˛. Dzisiejszego wieczo-
ru udało jej sie˛ całkiem sporo osia˛gna˛c´, wie˛c spro´bo-
wała posuna˛c´ sie˛ odrobine˛ dalej.
– Sprawdziłam plan dyz˙uro´w na naste˛pny tydzien´
– zacze˛ła. – Oboje mamy te same dwa dni wolne. Jes´li
nie masz z˙adnych plano´w, zapraszam cie˛ w odwiedzi-
ny do moich rodzico´w.
– Co?
– Rozumiem, z˙e masz nie najlepszy stosunek do
rodzico´w w ogo´le, ale ja swoich kocham i zawsze
kochałam. Chciałabym pokazac´ ci szcze˛s´liwy dom...
– Ale jes´li zjawimy sie˛ tam razem, pomys´la˛...
– Pomys´la˛, z˙e jestes´ moim przyjacielem – wpadła
mu w słowo. – Mieszkaja˛ w pie˛knej okolicy. Zoba-
czysz, jakie z˙ycie be˛de˛ wiodła w przyszłos´ci.
– Jako lekarz rodzinny? Sa˛dziłem, z˙e jestes´ bliska
zmiany decyzji.
I rzeczywis´cie tak było, nie miała jednak zamiaru
sie˛ z tym zdradzac´ przed Harrym. Jes´li wyjedzie do
115
NOWE Z
˙
YCIE
Australii, z˙ycie na prowincji be˛dzie dla niej najlep-
szym wyjs´ciem.
– I jak? Pojedziesz?
Harry us´miechna˛ł sie˛ w taki sposo´b, z˙e od razu
wiedziała, z˙e wszystko be˛dzie dobrze.
– Pojade˛. Choc´by dlatego, z˙e jestes´ najbardziej
niezwykła˛ kobieta˛, jaka˛ spotkałem. Ale uprzedzam, z˙e
kiedy two´j ojciec spyta, czy mam powaz˙ne zamiary,
zmywam sie˛.
– Na pewno znajdziecie ciekawsze tematy do roz-
mowy – zapewniła go.
Kim poczuła przypływ wzruszenia, gdy zjez˙dz˙ali ku
niewielkiemu miasteczku na skraju Krainy Jezior,
gdzie sie˛ urodziła i wychowała.
Po drodze pokazywała Harry’emu rozmaite miej-
sca:
– Tutaj zawsze czekałam na szkolny autobus. Kie-
rowcy nienawidzili tego kursu, robilis´my tyle hałasu...
A to strumien´, do kto´rego wpadłam, kiedy miałam pie˛c´
lat. Kiedy byłam całkiem mała, wpadałam do kaz˙dego
potoku. O tam! Patrz, tam. Tam jest bar Jester... No nie!
Zamienili go na winiarnie˛! Jak oni mogli!
– S
´
wiat nie stoi w miejscu.
– Ale w tym barze spotykalis´my sie˛ cała˛ paczka˛
i snulis´my plany na przyszłos´c´. Godzinami siedzielis´-
my przy jednej kawie, ale włas´ciciel nie miał nam tego
za złe. A tam jest boisko, na kto´rym zdobyłam pierw-
sze miejsce w rzucie oszczepem!
Dopiero gdy zatrzymali sie˛ na s´wiatłach, umilkła
i spojrzała na swojego towarzysza. Spostrzegła smutek
maluja˛cy sie˛ na jego twarzy.
116
NOWE Z
˙
YCIE
– Przepraszam, zapomniałam, z˙e twoje dziecin´st-
wo było tak bardzo ro´z˙ne od mojego...
– Dziecin´stwo miałem w porza˛dku. Chodziłem do
dobrej szkoły, miałem kilku s´wietnych nauczycieli.
Harowałem jak dziki osioł i nie prowadziłem zbyt
oz˙ywionego z˙ycia towarzyskiego. Byłem całkiem
szcze˛s´liwy. Poza tym miałem plan i cel.
– Byłes´ szcze˛s´liwy? – spytała.
– Nie – odrzekł po chwili. – Chyba nie... Ale
dobrze, z˙e przynajmniej ty masz wspomnienia, do
kto´rych che˛tnie wracasz.
Kilka minut po´z´niej dotarli do domu rodzico´w Kim.
Matka i ojciec wyszli co´rce na spotkanie.
Ta rzuciła sie˛ im na szyje˛ i wycałowała. Och, jak
dobrze jest znowu ich zobaczyc´!
– To Harry, mo´j kolega, pod kto´rego kierunkiem
odbywam staz˙. – Kim przedstawiła swojego towarzy-
sza. – Juz˙ bardzo duz˙o sie˛ od niego nauczyłam – dodała.
Zdawało sie˛ jej, z˙e przez jedno mgnienie dostrzegła
w oczach Harry’ego te˛sknote˛. Nie, pewnie sie˛ pomyli-
ła. A gdyby nawet to była te˛sknota, to włas´nie po to go
tutaj przywiozła. Chciała, by zobaczył, co stracił, jak
wygla˛da prawdziwa kochaja˛ca sie˛ rodzina. Moz˙e
us´wiadomi sobie, z˙e taka˛ rodzine˛ mo´głby stworzyc´?
Cze˛sto zapraszała do domu przyjacio´ł, zaro´wno
dziewcze˛ta, jak i chłopco´w, ale tym razem baczniej
przygla˛dała sie˛ reakcji rodzico´w na nowego znajo-
mego.
– Ja jestem Martin, a to moja z˙ona Joan – rzekł ojciec
i podał gos´ciowi re˛ke˛. – Miło nam cie˛ poznac´, Harry.
– To ja sie˛ ciesze˛, z˙e moge˛ tu byc´. Duz˙o o was
słyszałem...
117
NOWE Z
˙
YCIE
Podczas tej wymiany zdan´ matka posłała Kim pyta-
ja˛ce spojrzenie. Ta nieznacznie potrza˛sne˛ła głowa˛, co
znaczyło: nie, nie jestes´my para˛.
Weszli do s´rodka, gdzie czekał na nich skromny
lunch. Rodzice Kim nigdy nie jedli obfitego posiłku
w s´rodku dnia.
– A wie˛c opowiadaj, czego sie˛ nauczyłas´ – ojciec
zwro´cił sie˛ do co´rki. – To musi byc´ ciekawa praca. Sam
nie miałem wiele do czynienia z wczes´niakami, opieke˛
nad takimi dziec´mi sprawuje szpital.
– Po´z´niej porozmawiamy na tematy zawodowe,
dobrze, tato? – odrzekła Kim. – Chciałabym na chwile˛
zapomniec´ o pracy. Mam ochote˛ posiedziec´ z wami
przy stole, posłuchac´ ploteczek, odpocza˛c´.
– Nie be˛dziemy cały czas siedzieli w domu. Co
powiesz na przejaz˙dz˙ke˛ ,,Pania˛ Jeziora’’? Na wszelki
wypadek zarezerwowałem rejs. A ty, Harry, lubisz
z˙eglowac´?
– Jeszcze nie pro´bowałem, ale jestem otwarty na
nowe dos´wiadczenia. ,,Pani Jeziora’’. Hm, brzmi to
intryguja˛co.
– Oto ona. – Martin odwro´cił sie˛ i wskazał duz˙a˛
fotografie˛ wisza˛ca˛ na s´cianie. – Ło´dz´ z˙aglowa, co
najmniej stuletnia. Wraz z kilkoma znajomymi znalaz-
łem ja˛ w opłakanym stanie, istny wrak. Złoz˙ylis´my sie˛,
odkupilis´my ja˛ i wydalis´my maja˛tek na remont. Teraz
jest najpie˛kniejsza˛ łodzia˛ na całym jeziorze Ullswater.
To tradycyjne z˙eglowanie, ale jaka przyjemnos´c´...
– Hm, ciekawe. Teraz wiem, dlaczego Kim kazała
mi wzia˛c´ szorty.
– Załoz˙e˛ sie˛, z˙e kazała ci tez˙ zapakowac´ mocne
buty – wtra˛cił Martin. – Jutro sie˛ przydadza˛.
118
NOWE Z
˙
YCIE
Po lunchu mieli zamiar wybrac´ sie˛ na wspo´lna˛
przejaz˙dz˙ke˛ po okolicy wysłuz˙onym land-roverem
Martina, lecz włas´nie gdy juz˙ mieli wsiadac´ do samo-
chodu, zadzwonił telefon komo´rkowy doktora Hun-
tera.
– Co to? – zdziwił sie˛ ojciec Kim. – Nie mam
dyz˙uru pod telefonem. Tak? Julia? Oczywis´cie, z˙e
znam Marion Hebthwaite... Tak... Rozumiem... Dob-
rze, zadzwonie˛ do niej, potem do ciebie. Włas´nie
wybieramy sie˛ nad jezioro. Dam ci znac´, o co chodzi,
ale sa˛dze˛, z˙e nie ma powodu do niepokoju.
Skon´czył rozmowe˛ i natychmiast wystukał numer
Marion.
– Tu Martin Hunter. Nie, nie opowiadaj mi przez
telefon, zaraz u was be˛de˛. – Rozła˛czył sie˛ i zwro´cił sie˛
do Harry’ego: – To problem, kiedy pacjenci sa˛ro´wniez˙
bliskimi znajomymi – wyjas´nił przepraszaja˛cym to-
nem. – Marion ma teraz wyrzuty sumienia, z˙e mnie
wezwała. Wie, z˙e zadziałała pod wpływem impulsu,
ale to było silniejsze od niej. Nie jest juz˙ taka młoda
i włas´nie urodziła drugie dziecko. – Wierzchem dłoni
otarł oczy i cia˛gna˛ł: – Pierwsze zmarło, gdy miało trzy
miesia˛ce, a to jest troche˛ wa˛tłe. Byle drobiazg i bieda-
czka zaraz panikuje. Ma˛z˙, wojskowy, cia˛gle przebywa
gdzies´ daleko od domu...
– Uwaz˙am, z˙e w jej sytuacji to zrozumiałe, z˙e jest
przeczulona – wtra˛cił Harry. – Dlaczego dziecko jest
wa˛tłe?
Martin wzruszył ramionami.
– Tak bywa z noworodkami. Dziewczynka urodzi-
ła sie˛ w terminie, ale była bardzo mała. W szpitalu
zatrzymali ja˛ dwa tygodnie na obserwacji. Mam ja˛ pod
119
NOWE Z
˙
YCIE
stała˛ opieka˛, wydawało mi sie˛, z˙e dobrze sie˛ rozwija.
Co´z˙, zobaczymy.
– Zgodzisz sie˛, z˙ebym ja˛ zbadał? – spytał Harry.
– Bezpłatna konsultacja specjalisty? S
´
wietnie.
Ruszyli wie˛c do małego domku połoz˙onego na
obrzez˙ach miasteczka. Harry i Martin weszli do s´rod-
ka, Kim z Joan zostały w samochodzie.
– Harry znacznie bardziej mi sie˛ podoba od Robina
– zacze˛ła matka.
– I mnie tez˙ – zapewniła ja˛Kim. – Ale mie˛dzy nami
nic nie ma – dodała. – Wkro´tce Harry wyjez˙dz˙a do
Australii i moz˙e zostanie tam na zawsze. Przyjaz´nimy
sie˛, to wszystko.
– Oczywis´cie, co´reczko – odparła Joan, najwyraz´-
niej nie wierza˛c w ani jedno słowo Kim. – Ale wiesz...
on bardzo cie˛ lubi. Kiedy mys´li, z˙e tego nie widzisz,
wodzi za toba˛oczami, i wtedy wyraz twarzy bardzo mu
sie˛ zmienia.
– Nic nas nie ła˛czy, mamo – powto´rzyła Kim zdecy-
dowanym tonem. – Aha, opowiedz mi, co z ta˛ plano-
wana˛ obwodnica˛?
Martin z Harrym pojawili sie˛ dopiero po kwadran-
sie. Kim zauwaz˙yła, z˙e ojciec był niezwykle skupiony.
– Wszystko w porza˛dku, tato? – spytała.
Doktor Hunter nie odpowiedział od razu.
– Albo sie˛ czegos´ nauczyłem, albo co dwie głowy,
to nie jedna. Wydawało mi sie˛, z˙e to nic powaz˙nego,
lecz Harry jest odmiennego zdania. Wezwalis´my kare-
tke˛. Harry rozmawiał z dyz˙urnym pediatra˛ i zaraz
zrobia˛ małej badania. Wiecie, czterdzies´ci lat temu od
razu bym sie˛ zorientował, ale...
– Czterdzies´ci lat temu ten problem był niemal
120
NOWE Z
˙
YCIE
powszechny – wtra˛cił Harry. – Niestety, obecnie sytua-
cja sie˛ powtarza.
– O czym wy mo´wicie? – zdenerwowała sie˛ Kim.
– Wiem, z˙e obowia˛zuje was tajemnica lekarska, ale ja
tez˙ jestem lekarzem!
– Moge˛ sie˛ mylic´ – odparł Harry. – Dopiero prze-
s´wietlenie płuc i ewentualnie posiew dadza˛ ostateczna˛
odpowiedz´. Podejrzewamy gruz´lice˛ – dodał.
– Gruz´lice˛?! Jak takie malen´stwo mogło zarazic´ sie˛
gruz´lica˛, na dodatek tutaj?
Harry wzruszył ramionami.
– Rozmawialis´my z matka˛. Razem z dzieckiem
spe˛dziła kilka tygodni u me˛z˙a, niedaleko londyn´skich
doko´w. W naszym kraju wie˛kszos´c´ ludzi zaraz˙a sie˛
przez kontakt z przybyszami z zagranicy. Jest coraz
wie˛cej zachorowan´.
– Zaraz˙enie naste˛puje droga˛ kropelkowa˛, wystar-
czy kaszlnie˛cie lub kichnie˛cie, i choroba sie˛ rozprze-
strzenia – dodał Martin.
– Biedna pani Hebthwaite – westchne˛ła Kim. – Po-
wiedzielis´cie jej o waszych podejrzeniach?
– Oczywis´cie, z˙e nie – os´wiadczył ojciec. – Po-
czekamy, az˙ diagnoza sie˛ potwierdzi.
– Jestem optymista˛– os´wiadczył Harry. – To bardzo
wczesne stadium i antybiotyk powinien wystarczyc´.
– Bardzo sie˛ ciesze˛, z˙e byłes´ tu ze mna˛ – wyznał
doktor Hunter.
– Jest przepie˛kna! – zachwycał sie˛ Harry. – Musi-
cie pos´wie˛cac´ cały wolny czas na konserwowanie jej.
– Kaz˙dy ma przydzielone swoje obowia˛zki. Ta
z˙aglo´wka jest opisana w kilku fachowych pismach
121
NOWE Z
˙
YCIE
– chwalił sie˛ Martin. – W domu pokaz˙e˛ ci wycinki
– obiecał.
Patrzyli z podziwem na ło´dz´ wykonana˛ w całos´ci
z drewna, idealnie pokrytego lakierem. Trym miała
biały, okucia mosie˛z˙ne i błyszcza˛ce, z˙agiel czerwony.
– Nie tylko pie˛knie sie˛ prezentuje – cia˛gna˛ł – ale tez˙
jest bardzo sprawna. A podczas sztormu wolałbym
znalez´c´ sie˛ na jej pokładzie niz˙ na kaz˙dej innej łodzi
tutaj.
Pod kierunkiem Martina postawili z˙agle i oddali
cumy. Przy brzegu wiał tylko lekki wiaterek, wie˛c
z pocza˛tku sune˛li powoli, lecz gdy złapali w z˙agle
wiatr wieja˛cy od strony go´r, z˙aglo´wka przechyliła sie˛
i pomkne˛li naprzo´d. Kim rozes´miała sie˛ rados´nie.
– I jak ci sie˛ podoba? – spytała Harry’ego.
– Jest cudownie.
Oczywis´cie nie płyne˛li z taka˛szybkos´cia˛jak smukłe
jachty z kadłubami z wło´kna szklanego, kto´re s´migały
woko´ł nich, lecz wszystkie oczy skupione były na tej
włas´nie zabytkowej łodzi. Po pewnym czasie Harry
wzia˛ł rumpel steru, a Martin zacza˛ł instruowac´ go, jak
reagowac´ na podmuchy wiatru, jak ,,czuc´’’ ło´dz´.
– Ona jest jak z˙ywy organizm – dziwił sie˛ gos´c´.
– Nigdy czegos´ podobnego nie przez˙yłem.
– Słyszałem, z˙e wybierasz sie˛ do Australii. – Mar-
tin starał sie˛ przekrzyczec´ wiatr. – Tam sa˛ wspaniałe
warunki do uprawiania z˙eglarstwa.
– Tak. Teraz, kiedy posmakowałem, jak to jest, na
pewno wypoz˙ycze˛ ło´dz´.
– Zacznij od dingi. Ucz sie˛ na czyms´ mniejszym,
potem be˛dzie ci łatwiej kierowac´ wie˛kszym jachtem.
Spe˛dzili wspaniałe popołudnie. Dopłyne˛li az˙ na sam
122
NOWE Z
˙
YCIE
koniec jeziora, tam zarzucili kotwice˛ i zjedli kanapki
przygotowane przez Joan. Potem w s´wietnych nastro-
jach wro´cili do przystani. To był bardzo udany dzien´.
Kim z zaciekawieniem obserwowała, jak Harry
znakomicie porozumiewa sie˛ z jej rodzicami. Wiedzia-
ła, z˙e w milczeniu przygla˛da sie˛ jej relacjom z matka˛
i ojcem. Niczego nie udawali. Zachowywali sie˛ tak jak
zawsze.
Natychmiast po powrocie Martin zatelefonował do
szpitala. Wste˛pna diagnoza potwierdziła sie˛, Lucie
Hebthwaite miała gruz´lice˛. Leczenie juz˙ rozpocze˛to
i lekarze byli dobrej mys´li.
– Ciesze˛ sie˛, z˙e tak sie˛ wszystko skon´czyło – przy-
znał sie˛ Martin.
Zjedli po´z´na˛ kolacje˛ w oranz˙erii, a potem długo sie-
dzieli, rozmawiaja˛c o zmianach, jakie zaszły w szko-
leniu lekarzy w cia˛gu ostatnich trzydziestu lat.
Naste˛pnego dnia Kim i Harry, korzystaja˛c ze sprzy-
jaja˛cej pogody, wybrali sie˛ na długi spacer. Potem, tak
jak sie˛ umo´wili, wczes´nie wyruszyli w droge˛ powrotna˛.
Joan ucałowała Harry’ego, Martin serdecznie us´cis-
na˛ł mu re˛ke˛. Oboje zapewniali go, z˙e go bardzo po-
lubili, i zapraszali do ponownych odwiedzin.
Jechali do Denham znana˛ juz˙ droga˛. Kim milczała,
obserwuja˛c krajobraz. Wspominała wydarzenia, ludzi,
miejsca. Harry takz˙e sie˛ nie odzywał, lecz gdy wyje-
chali na gło´wna˛ droge˛, spytał:
– Co sie˛ najbardziej tutaj zmieniło, odka˛d opus´ciłas´
te strony?
Dobre pytanie. Kim długo sie˛ zastanawiała, zanim
odpowiedziała:
123
NOWE Z
˙
YCIE
– Wcia˛z˙ kocham to miejsce, lecz teraz jestem juz˙
kims´ innym. Wiesz, z˙e zawsze miałam zamiar tu
wro´cic´ i przeja˛c´ praktyke˛ ojca, ale ostatnio... ogarne˛ły
mnie wa˛tpliwos´ci. Dom i rodzice sie˛ nie zmienili, to
chyba ja sie˛ zmieniam.
– To dobrze mo´c sie˛ zmieniac´.
Jakas´ nuta w jego głosie s´wiadczyła o tym, z˙e w tej
błahej uwadze kryje sie˛ głe˛bsze znaczenie.
– Powiedz, podobało ci sie˛? Z
˙
eglowanie, spacer,
no... wszystko?
– Bardzo. Przeciez˙ wiesz, tak jak oboje wiemy, z˙e
nie po to mnie tu przywiozłas´, z˙ebym podziwiał kraj-
obrazy. Chciałas´, z˙ebym poznał twoich rodzico´w, zo-
baczył szcze˛s´liwa˛ rodzine˛. Osia˛gne˛łas´ swo´j cel. Wzbu-
dzilis´cie mo´j podziw i zazdros´c´.
– Nie jestes´my az˙ tacy wyja˛tkowi – zaprotestowała.
– Wydaje mi sie˛, z˙e stanowimy rodzine˛, jakich wiele.
– Moz˙liwe. Ale przypomnij sobie, co powiedział
two´j ojciec, kiedy zadzwoniła Marion Hebthwaite.
Wiedziała, z˙e poste˛puje głupio, ale to było silniejsze od
niej. Doskonale znam ten stan. Ironia całej sytuacji
polega na tym, z˙e ona wcale nie posta˛piła głupio. Ale
ja... ja doskonale wiem, jak sie˛ czuła.
Kim zastanawiała sie˛, co odpowiedziec´. Harry po
raz pierwszy przyznał, z˙e moz˙e sie˛ myli, z˙e moz˙e
istnieje inny sposo´b na z˙ycie.
– Sa˛dze˛, z˙e jestes´ wystarczaja˛co dorosły, z˙eby
jeszcze sie˛ zmienic´ – rzekła.
– Moz˙e. Jestes´ jedyna˛ kobieta˛, kto´ra jest w stanie
mnie przekonac´, z˙e mo´j stosunek do z˙ycia wiedzie na
manowce. Tylko z˙e to jest silniejsze ode mnie.
– Jes´li sam nie moz˙esz sie˛ z soba˛ uporac´, nikt ci
124
NOWE Z
˙
YCIE
w tym nie pomoz˙e. Nie uwaz˙asz, z˙e ta uwaga jest
bardzo w twoim stylu?
– Znasz mnie lepiej niz˙ ktokolwiek na s´wiecie.
Kim uznała, z˙e jak na jeden raz wystarczy, totez˙
przez reszte˛ drogi słuchali muzyki albo wymieniali
luz´ne uwagi dotycza˛ce pracy.
W duchu jednak Kim nieustannie toczyła dyskusje˛
sama ze soba˛. Czuła, z˙e w stosunkach z Harrym zrobili
krok do przodu, z˙e ich zaz˙yłos´c´ pogłe˛biła sie˛. Ale ona
wcia˛z˙ pragne˛ła wie˛cej.
Harry zawio´zł ja˛ do hotelu. Zaprosiła go na go´re˛,
a kiedy juz˙ wypili kawe˛, wzie˛ła głe˛boki oddech. Wo´z
albo przewo´z, pomys´lała. Modliła sie˛, by decyzja, jaka˛
zamierzała podja˛c´, była ma˛dra.
– Z
˙
adnych zobowia˛zan´, z˙adnych obietnic, z˙adnych
warunko´w – zacze˛ła. – Chce˛, z˙ebys´my spe˛dzili te˛ noc
razem.
Harry spojrzał na nia˛ z przestrachem, potem przyja˛ł
zwykła˛ swobodna˛poze˛, lecz wiedziała, z˙e intensywnie
mys´li.
– Prosze˛ – cia˛gne˛ła – nie s´miej sie˛ z tego, co przed
chwila˛ powiedziałam. Kosztowało mnie to wiele wysi-
łku, wie˛c nie obracaj tego w z˙art. Musisz byc´ wobec
mnie szczery.
– Spro´buje˛ – odparł zmienionym, lekko schryp-
nie˛tym głosem. – Chce˛ z toba˛ zostac´, bardzo tego
pragne˛. Ale czuje˛, z˙e nie powinienem. To mogłoby cie˛
unieszcze˛s´liwic´...
– Posłuchaj. Juz˙ prawie postawiłam na tobie kreske˛
i wiem, z˙e wyjez˙dz˙asz. Pragne˛ tylko przez˙yc´ z toba˛
chwile˛ szcze˛s´cia, zanim znikniesz. Prosze˛ o tak nie-
wiele...
125
NOWE Z
˙
YCIE
Harry wstał, przysiadł sie˛ do Kim i pocałował ja˛.
– Bardzo cie˛ pragne˛ – szepna˛ł – ale...
– Harry, nie jestem dziewica˛. Juz˙ raz sie˛ kochalis´-
my, a poza tym przedtem z˙yłam przez trzy lata z Robi-
nem. To, co ci proponuje˛, moz˙e wcale nie jest waz˙ne.
Oboje chcemy...
Harry chwycił ja˛ za ramiona i mocno nia˛ potrza˛sna˛ł.
– Nie mo´w tak! – zaprotestował gwałtownie. – To
jest waz˙ne! To, co mi proponujesz, jest... – zabrakło mu
sło´w – jest waz˙ne!
Wstał, pocia˛gna˛ł ja˛ za soba˛, mocno przytulił i poca-
łował. Jego usta były gora˛ce, spragnione, wymuszały
na niej to, co i tak dałaby mu z własnej woli. Poczuła,
z˙e nigdy w pełni nie rozumiała tego jego nienasycenia,
jego poz˙a˛dania. Wiedziała tez˙, z˙e Harry nie pragnie
tylko jej ciała, ale i duszy, jej całej. Czy on tez˙ o tym
wie?
– To jest waz˙ne dla ciebie i dla mnie, prawda? –
wykrztusił.
– Tak – wyszeptała. – Nie wiem, dlaczego to powie-
działam. Ale cokolwiek moge˛ ci z siebie dac´, chce˛ to
ofiarowac´ włas´nie teraz.
Pamie˛tała, jak kochali sie˛ poprzednim razem, ostro-
z˙nie, delikatnie, staraja˛c sie˛ zadowolic´ partnera, od-
gadna˛c´, co mu sprawi rozkosz. Teraz było inaczej.
Zerwali z siebie nawzajem ubrania, wskoczyli do ło´z˙ka
i prawie natychmiast osia˛gne˛li orgazm. Po´z´niej lez˙eli
obje˛ci, zdyszani.
– Tyle mi z siebie dajesz – szeptał Harry – a ja tak
niewiele moge˛ ci ofiarowac´ w zamian. Lez˙ spokojnie.
Poczekaj...
Przygla˛dała sie˛, jak Harry wstaje, podchodzi do
126
NOWE Z
˙
YCIE
komody, z go´rnej szuflady wyjmuje s´wiece. Od tamtej
pamie˛tnej nocy nie zapalała ich. Teraz on to zrobił,
a potem zwro´cił sie˛ do niej:
– Zacznijmy od pocza˛tku. Be˛dziemy lez˙eli razem,
całowali sie˛, a jes´li zechcemy posuna˛c´ sie˛ dalej, uczy-
nimy to. Jes´li nie, to nie.
Przez godzine˛ lez˙eli obje˛ci i przytuleni. Kim zdawa-
ło sie˛ nawet, z˙e na chwile˛ przysne˛ła, lecz jednoczes´nie
czuła delikatne mus´nie˛cia warg Harry’ego na powie-
kach, płatkach uszu. Potem czule i delikatnie zacze˛li
sie˛ kochac´. Tym razem było to poła˛czenie dwo´ch dusz,
nie dwojga ciał, i było to najrados´niejsze doznanie,
jakie przez˙yła.
Obudziła sie˛ wczes´nie, tak jak zaplanowała. Ostroz˙-
nie, by nie zbudzic´ Harry’ego, wys´lizne˛ła sie˛ z po-
s´cieli. Potem odwro´ciła sie˛ i spojrzała na ukochanego.
Przes´cieradło okrywaja˛ce jego piers´ rytmicznie wzno-
siło sie˛ i opadało. Przygla˛dała sie˛ jego muskularnym
ramionom, mocnej szyi. We s´nie jego twarz sprawiała
wraz˙enie młodszej, mniej czujnej. Linie woko´ł oczu
znikne˛ły, dzie˛ki czemu wygla˛dał na bardziej odpre˛z˙o-
nego, zadowolonego z z˙ycia. No, nie czas na rozmys´-
lania, moja panno, upomniała sie˛ w duchu!
Umyła sie˛ szybko, włoz˙yła dz˙insy i T-shirt. Potem
nalała dwa kubki herbaty i zaniosła je do sypialni.
– Obudz´ sie˛, s´piochu! Nowy dzien´ sie˛ zacza˛ł!
– Miałem cudowny sen, na jawie – wymamrotał
Harry.
Usiadł na ło´z˙ku, wycia˛gna˛ł re˛ke˛, chca˛c złapac´ Kim,
lecz mu sie˛ zre˛cznie wywine˛ła.
– Wolałbym miec´ cie˛ tu, u mojego boku, kiedy sie˛
127
NOWE Z
˙
YCIE
budze˛ – narzekał. – To nie fair tak wstawac´ po cichu
i ubierac´ sie˛.
– Pamie˛tam, co było poprzednim razem – odcie˛ła
mu sie˛. – Dzisiaj nie ma czasu.
– Jestem przeciwnego zdania – droczył sie˛ z nia˛.
– Czas sie˛ znajdzie.
– Pij herbate˛. To pomoz˙e ci sie˛ obudzic´. Chce˛
z toba˛ porozmawiac´, a to jedyna okazja w cia˛gu całego
dnia.
– Wiesz, z˙e ja nie lubie˛ powaz˙nych rozmo´w. Pa-
mie˛taj, słowa raz wypowiedziane moz˙na wybaczyc´,
ale nie moz˙na ich zapomniec´ ani odwołac´.
Jego uwaga dodała jej sił. Włas´nie chciała powie-
dziec´ cos´, czego nie miała zamiaru odwoływac´. Cho-
ciaz˙ zaczynała z˙ałowac´, z˙e w ogo´le zdecydowała sie˛ na
te˛ rozmowe˛.
– Wypij herbate˛ – ponagliła.
Harry podcia˛gna˛ł sie˛ wyz˙ej, sie˛gna˛ł po kubek. Prze-
s´cieradło zsune˛ło sie˛, odsłaniaja˛c jego nagi tors.
Niecałe po´ł godziny temu przytulała policzek do
jego piersi, wcia˛z˙ czuła na twarzy ciepło jego sko´ry.
– Jes´li mamy rozmawiac´ – głos Harry’ego wyrwał
ja˛ z zamys´lenia – to usia˛dz´ tu koło mnie i pozwo´l
przynajmniej trzymac´ sie˛ za re˛ke˛.
– Tylko za re˛ke˛. Obiecujesz?
– Obiecuje˛.
Usiadła wie˛c na brzegu ło´z˙ka, wzie˛ła go za re˛ke˛,
przycisne˛ła jego dłon´ do piersi, potem połoz˙yła sobie
na kolanach.
– Nie znam cie˛ długo – zacze˛ła – chociaz˙ wydaje
mi sie˛, z˙e znam cie˛ od zawsze. Pamie˛tam kaz˙da˛ minute˛
spe˛dzona˛ z toba˛. Pamie˛tam nasze pierwsze spotkanie,
128
NOWE Z
˙
YCIE
to dziwne uczucie, jakie mnie ogarne˛ło, kiedy cie˛
zobaczyłam. Po rozstaniu z Robinem zamierzałam
przez co najmniej po´ł roku trzymac´ sie˛ z daleka od
me˛z˙czyzn i pos´wie˛cic´ sie˛ pracy. Ale zobaczyłam
ciebie i cos´ sie˛ w moim z˙yciu zmieniło. Ty poczułes´ to
samo, prawda?
– Tak – przyznał. – To było bardzo dziwne.
– Potem rozmawialis´my, co zamierzamy zrobic´,
i mimowolnie zbliz˙ylis´my sie˛ do siebie. Opowiedziałes´
mi o swojej co´reczce, potem poszlis´my do ło´z˙ka
i kochalis´my sie˛. Moz˙na powiedziec´, z˙e s´lizgalis´my sie˛
po powierzchni z˙ycia, nie osia˛gaja˛c niczego. Zwierzy-
łes´ mi sie˛ z tego, z˙e nie ufasz ludziom i nie chcesz sie˛
angaz˙owac´ w z˙aden zwia˛zek. Powiedziałam ci, z˙e sie˛
mylisz. I cały czas sie˛ widywalis´my.
– Starałem sie˛ cie˛ nie zranic´ – wtra˛cił Harry schryp-
nie˛tym głosem.
– Nie zraniłes´ mnie. To ja sama siebie raniłam.
Wiedziałam, co sie˛ ze mna˛ dzieje i usiłowałam ig-
norowac´ te sygnały. Moja˛ ostatnia˛ pro´ba˛ było zawie-
zienie cie˛ do domu rodzico´w, z˙eby ci pokazac´, jak
ludzie z˙yja˛ w miłos´ci i wzajemnym zaufaniu.
Urwała, odwro´ciła głowe˛. Nie chciała patrzec´ mu
w oczy.
– Ta noc była tak cudowna, z˙e bałam sie˛, z˙e
wyczerpałam przydzielona˛ mi porcje˛ szcze˛s´cia. Moz˙e
i tak sie˛ stało. Nie szkodzi. Było warto. Ale zro-
zumiałam jedno...
– Co?
– Z
˙
e cie˛ kocham.
Powiedziała to! Nie wiedziała, czy te słowa stworza˛
mie˛dzy nimi zapore˛ nie do przebycia, czy moz˙e po-
129
NOWE Z
˙
YCIE
most. Czekała chwile˛ w milczeniu, potem spojrzała na
Harry’ego.
Sprawiał wraz˙enie, jak gdyby doznał głe˛bokiego
wstrza˛su. Milczał. Kim czuła, jak jedyna szansa na
szcze˛s´cie wys´lizguje jej sie˛ z ra˛k.
– Jest tylko jedna odpowiedz´ na moje wyznanie –
zacze˛ła po chwili – ale jej od ciebie nie otrzymałam.
Powinienes´ os´wiadczyc´, z˙e tez˙ mnie kochasz. Nie
zrobiłes´ tego. Ciesze˛ sie˛, z˙e jestes´ na tyle uczciwy
i szczery, z˙e niczego nie udajesz. Teraz wszystko, co
było mie˛dzy nami, musi sie˛ skon´czyc´. Be˛dziemy nadal
pracowac´ razem. Moz˙esz mnie jeszcze wiele nauczyc´.
Z czasem moje uczucie osłabnie i zaczne˛ cie˛ tylko
lubic´.
– Posłuchaj, Kim – odezwał sie˛ Harry. – Nigdy nie
chciałem...
– To bez znaczenia – przerwała mu. – Zawsze jasno
stawiałes´ sprawe˛, i z˙ycze˛ ci jak najlepiej. Ale ty i ja...
Z
˙
adna namiastka zwia˛zku nie wchodzi w rachube˛.
Teraz ide˛ sie˛ przejs´c´. Wychodza˛c, zatrzas´nij drzwi.
Jeszcze mo´wia˛c te słowa, miała nadzieje˛, z˙e cos´ sie˛
zmieni. Dała mu czas, by ja˛ zawołał i poprosił, by
porozmawiali, mo´gł nawet os´wiadczyc´, z˙e ja˛ kocha.
Harry jednak milczał. Zamkne˛ła za soba˛ drzwi i za-
lewaja˛c sie˛ łzami, ruszyła przed siebie.
130
NOWE Z
˙
YCIE
ROZDZIAŁ DZIEWIA˛TY
Po tym wydarzeniu Kim znacznie rzadziej widywa-
ła Harry’ego. Tydzien´ po´z´niej została przeniesiona
z oddziału wczes´niako´w na zwykły oddział połoz˙-
niczy. Zanim sie˛ ze wszystkimi poz˙egnała, Chris
stwierdził:
– Masz znakomite predyspozycje do pracy z wcze-
s´niakami. Byłabys´ s´wietnym specjalista˛.
– Moz˙liwe, ale zostane˛ lekarzem rodzinnym.
W nowym zespole poznała nowych ludzi. Jej praca
była rutynowa, to znaczy zajmowała sie˛ niemowle˛tami
oraz ich matkami i ekspediowała ich do domu tak
szybko, jak tylko to było moz˙liwe. Polubiła te zaje˛cia.
Wiedziała, z˙e wszystko, co tu robi, przyda jej sie˛
w praktyce lekarza rodzinnego.
Uznała, z˙e jedynym sposobem zapomnienia o Har-
rym jest całkowite pos´wie˛cenie sie˛ pracy i... rozrywce.
Dzien´ zaczynała od obchodu i zbadania małych pac-
jento´w, potem towarzyszyła lekarzowi dyz˙urnemu
podczas jego porannego i popołudniowego obchodu
i asystowała przy badaniu cie˛z˙szych przypadko´w.
Teraz juz˙ wiedziała, na co zwracac´ uwage˛ u dzieci
urodzonych w terminie, pozornie zdrowych.
Wie˛kszos´c´ czasu spe˛dzała z Markiem Forrestem,
kto´ry juz˙ od czterech lat pracował nad specjalizacja˛
z pediatrii.
– Siedemdziesia˛t pie˛c´ procent noworodko´w ma
słabo wykształcone panewki stawo´w biodrowych – po-
wiedział jej kto´regos´ dnia – wie˛c oczywis´cie kaz˙de
dziecko badamy pod tym ka˛tem. Nie pytaj dlaczego,
ale ta dolegliwos´c´ zdarza sie˛ cze˛s´ciej u dziewczynek
niz˙ u chłopco´w, poza tym dwukrotnie cze˛s´ciej w le-
wym biodrze niz˙ w prawym.
Badali włas´nie jednodniowe niemowle˛. Mark poło-
z˙ył je na plecach i delikatnie uja˛ł no´z˙ki dziewczynki
w kolanach.
– Przyjrzyj sie˛, jak to robie˛, dotykam no´g dosłow-
nie kon´cami palco´w, ale rozchylam je pod ka˛tem
dziewie˛c´dziesie˛ciu stopni. Spro´buj... – Kim bardzo
ostroz˙nie spełniła polecenie. – Teraz bardzo delikatnie
unies´ no´z˙ki, ale trzymaj tak samo rozłoz˙one, i ucis´nij
biodra.
– Czuje˛ chrupnie˛cie w lewym biodrze.
– Dobrze. To gło´wka kos´ci udowej z powrotem
trafia do panewki. Kiedy biodro z niedorozwojem
panewki jest juz˙ zdiagnozowane, moz˙emy przysta˛pic´
do leczenia. Uchwycony w pore˛ problem oszcze˛dza
wiele kłopoto´w w przyszłos´ci.
Kim nauczyła sie˛ jeszcze wiele innych rzeczy,
bardzo przydatnych, cały czas jednak te˛skniła za od-
działem noworodko´w specjalnej troski.
Wieczorami chodziła na pływalnie˛ albo grała
w badmintona w sali gimnastycznej.
Mijały tygodnie.
Kim Hunter była atrakcyjna˛ dziewczyna˛, z nikim
nie zwia˛zana˛ na stałe, wie˛c wkro´tce zacze˛ła otrzymy-
wac´ zaproszenia na randki. Z pocza˛tku odmawiała
z us´miechem, wymawiaja˛c sie˛ nadmiarem zaje˛c´. Przy-
132
NOWE Z
˙
YCIE
je˛ła jednak zaproszenie Marka. Najpierw teatr, potem
kolacja.
Dołoz˙yła staran´, by wygla˛dac´ ładnie, ubrała sie˛
elegancko, starannie umalowała. Mark był sympa-
tycznym towarzyszem, bardzo zabawnie sie˛ z nim
rozmawiało. Ale kiedy pocałował ja˛ na dobranoc
i spytał, czy jeszcze kiedys´ wspo´lnie spe˛dza˛ wieczo´r,
odmo´wiła.
– Naprawde˛ s´wietnie sie˛ bawiłam, ale byłoby z mo-
jej strony nie fair, gdybym robiła ci jakies´ nadzieje
– odparła. – Jest mi z tego powodu naprawde˛ bardzo
przykro, ale serce mam juz˙ zaje˛te.
Mark us´miechna˛ł sie˛ melancholijnie.
– Sa˛ szcze˛s´liwcy na tym s´wiecie! – Westchna˛ł. –
Dobranoc, Kim.
Nie potrafiła zapomniec´ o Harrym. Od czasu do
czasu widywała go przelotnie, wymieniali us´miechy
i kaz˙de szło w swoja˛strone˛, tak samo jak gdy spotykała
Chrisa czy Erice˛. Harry był po prostu jeszcze jednym
starym kumplem.
Był i nie był. Kaz˙de takie spotkanie bolało. Na
widok Harry’ego serce podchodziło jej do gardła,
czuła, z˙e sie˛ rumieni. Musiała miec´ sie˛ na bacznos´ci,
inaczej ja˛kałaby sie˛, zamieniaja˛c z nim tych kilka
zdawkowych sło´w, a naprawde˛ nie chciała, by jej
wspo´łczuł.
Z pocza˛tku jeszcze z˙ywiła jaka˛s´ nadzieje˛. Harry
wie, na co ona czeka. Gdyby zechciał, mo´głby przyjs´c´
i powiedziec´, z˙e postara sie˛, z˙e spro´buje zrzucic´
z siebie cie˛z˙ar podejrzen´ i rozgoryczenia, kto´ry go
przytłaczał. Harry jednak niczego takiego nie uczynił.
Wydawało sie˛, z˙e pogodził sie˛ z sytuacja˛. Zamierzał
133
NOWE Z
˙
YCIE
wyjechac´ do Australii. A Kim leczyła bo´l i rozpacz
intensywna˛ praca˛.
Pewnego dnia natkne˛li sie˛ na siebie w szpitalnej
stoło´wce. Przypadkiem stane˛li razem w kolejce po
kawe˛. Dziwnie by to wygla˛dało, gdyby usiedli osobno.
Zaje˛li wie˛c dwa sa˛siaduja˛ce ze soba˛ sko´rzane fotele.
Z pocza˛tku milczeli i tylko przygla˛dali sie˛ sobie
z rezerwa˛.
– Moz˙e cie˛ to zainteresuje – odezwała sie˛ w kon´cu
Kim – z˙e kontaktowałam sie˛ z adwokatem w Sheffield
w sprawie mojego wkładu mieszkaniowego. Babka
wzie˛ła Robina w obroty i uzyskała bardzo korzystna˛
dla mnie ugode˛. Zwro´ci mi nawet wie˛cej, niz˙ sie˛
spodziewałam. Poza tym dostałam list od kolez˙anki,
kto´ra pisze, z˙e Robin ma nowa˛ dziewczyne˛. Mieszkaja˛
razem. Najwyraz´niej sam nie dawał rady spłacac´ rat
kredytu.
– Miejmy nadzieje˛, z˙e dopilnowała, z˙eby jej na-
zwisko figurowało w dokumentach – skomentował
Harry.
Zapanowała kłopotliwa cisza. W kon´cu Kim od-
waz˙yła sie˛ zapytac´:
– Powiesz mi, co zrobiłes´ z osobistymi rzeczami
matki?
Harry nie odpowiedział od razu. Dopiero po chwili
sie˛gna˛ł do kieszeni, wyja˛ł portfel, a stamta˛d, z prze-
zroczystej przegro´dki, w jakiej ludzie trzymaja˛ foto-
grafie bliskich, wycia˛gna˛ł czarno-białe zdje˛cie, pogie˛-
te i zniszczone. Przedstawiało małego chłopca stoja˛ce-
go pomie˛dzy us´miechnie˛tymi rodzicami i trzymaja˛ce-
go ich za re˛ce.
– To ja, kiedy miałem cztery i po´ł roku – wyjas´nił.
134
NOWE Z
˙
YCIE
– Wtedy byłem szcze˛s´liwym dzieckiem. Najwidoczniej,
kiedy matka zmarła, znaleziono te˛ fotke˛ w jej torebce.
Poza tym... poza tym przejrzałem wie˛kszos´c´ tych rzeczy.
Kim szybko dopiła kawe˛, wymamrotała cos´ o cze-
kaja˛cej na nia˛ pracy i szybko uciekła. Przebywanie
w towarzystwie Harry’ego jest niebezpieczne.
Zacze˛ła tez˙ mys´lec´ o tym, co zrobi ze soba˛ po
odbyciu staz˙u w Denham. Zgłosiła swoja˛ kandydature˛
na stanowisko lekarza robia˛cego specjalizacje˛ na od-
dziale wypadkowym w jednym ze szpitali w Sheffield.
Została przyje˛ta.
– Harry juz˙ niedługo wyjez˙dz˙a – rzuciła Erica,
kiedy kto´regos´ dnia jadły razem lunch.
Kim zdawała sobie sprawe˛ z tego, z˙e dawna kole-
z˙anka bacznie s´ledzi jej reakcje˛.
– Co´z˙, zawsze wiedzielis´my, z˙e kiedys´ to nasta˛pi
– odparła, sila˛c sie˛ na swobodny ton. – Tylko dlaczego
tak nagle? – spytała.
– Okazuje sie˛, z˙e ma mno´stwo zaległego urlopu.
Aha, jest juz˙ ktos´ na jego miejsce. Doktor Marilyn
King. Okropne babsko! Jako lekarka jest bardzo dobra,
ale poniewaz˙ jest pania˛ doktor, wszystko wie lepiej,
a my piele˛gniarki mamy sie˛ nie wtra˛cac´. Chris oczywi-
s´cie musi brac´ jej strone˛, ale podejrzewamy, z˙e nie
przepada za nia˛. Chodza˛ słuchy, z˙e juz˙ doszło mie˛dzy
nimi do scysji. Wiesz przeciez˙, jak mu zalez˙y na dobrej
atmosferze.
– Wiem – odparła Kim.
– Z Harrym zawsze moz˙na sie˛ było dogadac´ – cia˛g-
ne˛ła Erica – nawet teraz, kiedy jest wyraz´nie nie
w sosie. Jakis´ taki przybity...
135
NOWE Z
˙
YCIE
– Moz˙e denerwuje sie˛ przed tym wyjazdem.
– Moz˙e. – Dziewczyna spojrzała na Kim w taki
sposo´b, jak gdyby miała podja˛c´ ryzykowna˛ decyzje˛,
i wypaliła: – Pokło´cilis´cie sie˛, tak? Wszyscy uwaz˙ali
was za bardzo dobrana˛ pare˛, a potem nagle rozstalis´cie
sie˛. Szkoda. Nie chciałabys´ dac´ mu jeszcze jednej szan-
sy? Pomys´l o nas...
– Nie – odparła Kim zdecydowanym tonem. – Nie-
kto´re rzeczy człowiekowi wychodza˛, inne nie. Bardzo
lubiłam Harry’ego. Nadal go lubie˛, ale to wszystko.
– Co´z˙, nie miej do mnie pretensji o to, z˙e pro´bowa-
łam... No to co bierzemy na deser?
Zanim sie˛ wszyscy obejrzeli, nastał grudzien´. Przy-
szły mrozy, lecz w przysypanym s´niegiem Denham nie
było czuc´ atmosfery zbliz˙aja˛cych sie˛ s´wia˛t. Na dodatek
wybuchła epidemia grypy. W szpitalu przybywało cho-
rych, ubywało zas´ personelu.
Kim została poproszona o przejs´cie na oddział
wczes´niako´w, gdzie była bardziej potrzebna. Oczywis´-
cie zgodziła sie˛, chociaz˙ naraz˙ała sie˛ na cze˛stsze
spotkania z Harrym. Kaz˙da sala przypominała jej
chwile spe˛dzone z nim. Na szcze˛s´cie Harry wyraz´nie
jej unikał.
Pogoda jeszcze sie˛ pogorszyła. Pługi s´niez˙ne bez
przerwy kursowały po gło´wnej ulicy. Podjazd dla
karetek tez˙ został oczyszczony. Ortopedia zapełniła
sie˛ ofiarami s´lizgawicy, gło´wnie ludz´mi w starszym
wieku.
Wracaja˛c po dyz˙urze do siebie, Kim brne˛ła po
kolana w s´niegu. Była nawet zadowolona, z˙e ma tyle
pracy. Nie miała czasu mys´lec´ o innych sprawach.
136
NOWE Z
˙
YCIE
Pewnego dnia rozpe˛tała sie˛ straszliwa zamiec´ i spa-
raliz˙owała z˙ycie w mies´cie. Dojazd i wyjazd ze szpita-
la graniczyły z niemoz˙liwos´cia˛. Personel jednak nie
narzekał, gdyz˙ dzie˛ki temu liczba odwiedzaja˛cych
zmniejszyła sie˛ znacznie, co ułatwiało prace˛.
Po´z´nym popołudniem Kim została na dyz˙urze sa-
ma. Chris telefonował, z˙e utkna˛ł po drodze i prosił, by
go zasta˛piła. W razie potrzeby miała kontaktowac´ sie˛
z Harrym, kto´ry dyz˙urował na pediatrii.
– Nie martw sie˛. Na zachodzie bez zmian – zamel-
dowała szefowi. – Z
˙
adnego rodzica na horyzoncie,
dzieciaki nie sprawiaja˛ kłopoto´w. Zapowiada sie˛ spo-
kojna noc.
– Nie mo´w hop... Kiedy nic nie zapowiada kłopo-
to´w, włas´nie wo´wczas sie˛ pojawiaja˛ – ostrzegł ja˛Chris.
– I pamie˛taj, kiedy be˛dziesz potrzebowała, masz Har-
ry’ego.
Nie mam Harry’ego, kiedy go potrzebuje˛, pomys´-
lała Kim, odkładaja˛c słuchawke˛ na widełki.
Zrobiła rutynowy obcho´d. Wypiła kawe˛, potem
druga˛, by nie zasna˛c´. Około dziesia˛tej jedna z piele˛g-
niarek praktykantek zawiadomiła ja˛, z˙e przyszedł pan
Landis.
– Wpus´ciłam go. Powiedział, z˙e chce zabrac´ jakies´
rzeczy, kto´re zostały po jego co´reczce.
– Dobrze, ale na przyszłos´c´ pamie˛taj, z˙e kiedy nie
ma dyz˙urnej recepcjonistki, porozum sie˛ ze starsza˛
piele˛gniarka˛, zanim kogos´ wpus´cisz – pouczyła ja˛
Kim.
Ogarne˛ło ja˛ nieprzyjemne uczucie. Dobrze za-
pamie˛tała tego me˛z˙czyzne˛, poniewaz˙ po stracie dzie-
cka zachował kamienny spoko´j. Wszyscy jednak
137
NOWE Z
˙
YCIE
doskonale wiedzieli, jak bardzo cierpiał. Potem Kim
obiło sie˛ o uszy, z˙e jego z˙ona ponownie trafiła do
szpitala z objawami cie˛z˙kiej depresji. Czy nie za duz˙o
nieszcze˛s´c´ jak na jedna˛ rodzine˛? – pomys´lała wtedy.
Czego on tu teraz chce? Zdarzało sie˛, z˙e rodzice
zmarłych wczes´niako´w prosili o jaka˛s´ pamia˛tke˛, opas-
ke˛ identyfikacyjna˛ na ra˛czke˛ albo ubranko. Personel
nawet zache˛cał ich do tego, rozumieja˛c, z˙e takie
przedmioty pomagaja˛ ludziom przejs´c´ najcie˛z˙sze
chwile. Niekto´rzy rodzice robili sobie zdje˛cia ze zmar-
łym dzieckiem na re˛kach. Kim jednak pamie˛tała, z˙e
pan Landis zabrał wszystko, co chciał, od razu po
s´mierci Wiktorii.
Pamie˛tała ro´wniez˙ rozmowe˛ z Harrym. Ostrzegał ja˛,
by nigdy nie ufała me˛z˙czyz´nie, kto´ry tak jak pan
Landis tłumi w sobie uczucia. Zaniepokoiła sie˛. Przez
chwile˛ nawet chciała wezwac´ Harry’ego pagerem, ale
odrzuciła ten pomysł. Da sobie rade˛ sama.
Pan Landis nie zmienił sie˛, odka˛d go ostatni raz
widziała – te same zmierzwione włosy, ten sam długi
płaszcz. Tylko teraz płaszcz pokryty był mokrymi
plamami topnieja˛cego s´niegu. Kiedy weszła do sali,
zdejmował włas´nie pokrywe˛ inkubatora.
– Jak sie˛ ma moja malen´ka Wiktoria? Urosła?
Tatus´ zaraz zabierze cie˛ do mamusi. Mamusia wez´mie
co´rcie˛ na ra˛czki, przytuli... – przemawiał.
Potem z torby, kto´ra˛ przynio´sł, wyja˛ł dziecinny
kocyk.
Kim ogarne˛ło przeraz˙enie.
– Pan Landis, prawda? – odezwała sie˛. – Domys´-
lam sie˛, z˙e przyszedł pan zobaczyc´ sie˛ ze mna˛.
Me˛z˙czyzna odwro´cił sie˛ i us´miechna˛ł blado.
138
NOWE Z
˙
YCIE
– Tak, pani doktor. Z
˙
ona i ja chcielis´my pani
bardzo podzie˛kowac´ za wszystko, co pani zrobiła dla
naszej małej Wiktorii. Ale teraz juz˙ czas, z˙eby pojecha-
ła do domu.
– To nie jest Wiktoria – wykrztusiła Kim. – Ta
dziewczynka nazywa sie˛ Anna Stark. Nie wolno jej
ruszac´. Nie czuje sie˛ dobrze i musze˛ nakryc´ inkubator
– os´wiadczyła i sie˛gne˛ła po pokrywe˛.
Pan Landis zasta˛pił jej droge˛.
– To jest Wiktoria – upierał sie˛. – Niech pani nie
pro´buje ze mna˛ z˙adnych sztuczek. Zabieram ja˛ i jej
matke˛ do domu.
– Wiktoria nie z˙yje! Nie chce pan chyba, z˙eby i to
dziecko zmarło! – krzykne˛ła Kim i natychmiast poje˛ła,
z˙e to była ostatnia rzecz, jaka˛ powinna była powie-
dziec´.
Usiłowała naprawic´ bła˛d i dodała pojednawczym
tonem:
– Zapraszam do pokoju lekarskiego. Porozmawia-
my o wypisaniu Wiktorii i... i jej mamy.
– To moja co´rka! Nie moz˙e mi pani zabronic´ jej
zabrac´!
Na mys´l o szaleja˛cej na dworze s´niez˙ycy dreszcz
przeszedł Kim po plecach. Stane˛ła mie˛dzy me˛z˙czyzna˛
a inkubatorem.
– Prosze˛ sie˛ uspo... – zacze˛ła i spojrzała na nie-
mowle˛.
Powinna była przewidziec´, co sie˛ stanie. W ułamku
sekundy pan Landis zadał cios. Uderzył ja˛ niezbyt
mocno, ale wystarczaja˛co silnie, by straciła ro´wno-
wage˛ i upadła. Zakre˛ciło jej sie˛ w głowie, poczuła
mdłos´ci. I była ws´ciekła.
139
NOWE Z
˙
YCIE
Kiedy słaniaja˛c sie˛, stane˛ła na nogi, zobaczyła, z˙e
pan Landis rozłoz˙ył kocyk i sie˛ga do wne˛trza in-
kubatora.
– Dopo´ki ja za nia˛ odpowiadam, nie pozwole˛ jej
ruszyc´! – wrzasne˛ła i całym ciałem naparła na me˛z˙-
czyzne˛, usiłuja˛c go odepchna˛c´. – Wynocha sta˛d!
– To moja co´rka i zabieram ja˛! Wiedziałem, z˙e mi
nie pozwolisz, ty wstre˛tna babo, wie˛c przygotowałem
sie˛! – wykrzykna˛ł pan Landis.
W jego re˛ku błysna˛ł no´z˙. Katem oka Kim zauwaz˙y-
ła, z˙e jest to staros´wiecki no´z˙ kuchenny do krojenia
mie˛sa. Miał s´wiez˙o naostrzone ostrze.
– Zejdz´ mi z drogi! – rozkazał me˛z˙czyzna, wyma-
chuja˛c swoja˛ bronia˛. Widac´ było, z˙e jest zdecydowany
na wszystko.
– Prosze˛ pana – zacze˛ła Kim – prosze˛ usia˛s´c´... –
mo´wiła, cofaja˛c sie˛, az˙ plecami oparła sie˛ o inkubator.
– Nie dam sie˛ nabrac´ na z˙adne sło´wka! Odsun´ sie˛!
– Nie! – Kim obiema re˛kami chwyciła rozłoz˙ony
koc i zasłoniła sie˛ nim. Gdzies´ czytała, z˙e koc albo
poduszka sa˛ dobra˛ tarcza˛ przed atakiem noz˙em. Przy-
najmniej chronia˛ re˛ce. – Niech pan posłucha, juz˙ dos´c´
narobił pan sobie kłopoto´w, niech pan nie pogarsza
sytuacji...
Pan Landis posuna˛ł sie˛ o krok do przodu.
Wo´wczas Kim przypomniała sobie, czego uczono ja˛
na kursie samoobrony, i zacze˛ła krzyczec´ co sił w płu-
cach. Pan Landis, zszokowany, znieruchomiał.
Wo´wczas dłon´mi owinie˛tymi kocem Kim chwyciła
go za re˛ke˛, w kto´rej trzymał no´z˙. Napastnik i ofiara
zacze˛li sie˛ szamotac´.
– Kim! – rozległo sie˛ od drzwi.
140
NOWE Z
˙
YCIE
Odwro´ciła głowe˛ i zobaczyła Harry’ego. Ta chwila
nieuwagi wystarczyła. Poczuła pala˛cy bo´l w klatce
piersiowej, gdy ostrze noz˙a zes´lizne˛ło sie˛ po z˙ebrach
i zagłe˛biło w boku. Upadła, uderzaja˛c głowa˛ o s´ciane˛.
Zanim straciła przytomnos´c´, pomys´lała jeszcze:
Dziecko! Co sie˛ stanie z dzieckiem!
Czuła potworne łupanie w głowie i bo´l w boku. Nie
chciała sie˛ budzic´, lecz musiała. Gdy uniosła powieki,
wszystko pływało jej przed oczami. Najpierw zobaczy-
ła przewo´d kroplo´wki, kto´rym skapywała krew do jej
z˙yły. Dopiero potem zobaczyła Harry’ego. Trzymał ja˛
za re˛ke˛.
– Harry? – szepne˛ła.
Pochylił sie˛ i pocałował ja˛.
– Nie bo´j sie˛ – rzekł. – Jestes´ teraz na nagłych
wypadkach. Wszystko be˛dzie dobrze.
– Dziecko! Co z dzieckiem?
– Anna cały czas spała i wcia˛z˙ s´pi. Ale na wszelki
wypadek zbadałem ja˛. Nic jej sie˛ nie stało. Dzie˛ki
tobie. Ale gdyby on wynio´sł ja˛ na ten mro´z...
– A co z nim?
– Dostał s´rodki uspokajaja˛ce. S
´
pi. Przy jego ło´z˙ku
siedzi policjant.
– Dzie˛kuje˛, doktorze – wtra˛cił jakis´ głos. – Chciał-
bym spe˛dzic´ pie˛c´ minut z doktor Hunter, ale jes´li sie˛
zgodzi, moz˙e pan zostac´.
Teraz nowo przybyły pochylił sie˛ nad nia˛, i rozpo-
znała sympatyczna˛ twarz doktora Petera Lorda, kon-
sultanta na oddziale wypadkowym.
– Oczywis´cie, Peter – odparł Harry i zwracaja˛c sie˛
do Kim, spytał: – Chcesz, z˙ebym został?
141
NOWE Z
˙
YCIE
Głupie pytanie!
– Tak – zapewniła. – Zostan´ przy mnie.
Gdy była nieprzytomna, zrobiono jej przes´wietlenie
czaszki. Peter Lord poinformował ja˛ teraz o tym,
a naste˛pnie zacza˛ł luz´na˛pogawe˛dke˛. Kim wiedziała, z˙e
w ten sposo´b sprawdza jej sprawnos´c´ umysłowa˛, bada,
czy nie doznała obraz˙en´ mo´zgu. Ale niczego niepoko-
ja˛cego nie stwierdził. W kon´cu zapytał:
– Pamie˛tasz całe zdarzenie? Nie musisz odpowia-
dac´, jes´li jest to dla ciebie zbyt stresuja˛ce.
– Pamie˛tam kło´tnie˛ i szamotanine˛. Potem wpadł
Harry... Wypchne˛łabym tego me˛z˙czyzne˛ z sali, ale
nadejs´cie Harry’ego odwro´ciło moja˛ uwage˛.
– Pacjentka wykazuje objawy niezadowolenia
z przegranego pojedynku – zaz˙artował Peter.
Potem zbadał puls Kim, zmierzył jej cis´nienie krwi,
osłuchał serce, zas´wiecił latarka˛ w z´renice.
– W porza˛dku – mrukna˛ł. – Dota˛d nic nie wskazuje,
z˙e doznała wstrza˛s´nienia mo´zgu. Masz twarda˛ głowe˛,
moja droga – dodał. – A jak bok?
– Boli – poskarz˙yła sie˛.
– To tylko rana tkanek mie˛kkich. Załoz˙yłem kilka
szwo´w. Niestety, troche˛ musi pobolec´, ale nie powin-
nas´ odczuwac´ z˙adnych trwałych dolegliwos´ci. Oczy-
wis´cie przez pare˛ dni nie be˛dziesz nadawała sie˛ do
pracy... – Urwał, i po chwili powaz˙niejszym tonem
cia˛gna˛ł: – Kilka centymetro´w w lewo, a no´z˙ ugodziłby
w serce. Doprawdy nie wiem, czy gratulowac´ ci od-
wagi, czy skarcic´ za głupote˛.
– Ani to, ani to. Daj mi cos´ zimnego do picia –
poprosiła, czuja˛c suchos´c´ w gardle.
– Dobrze. Zatrzymamy cie˛ na noc, moz˙e odrobine˛
142
NOWE Z
˙
YCIE
dłuz˙ej. Wypisze˛ s´rodek przeciwbo´lowy, kto´ry takz˙e
pomoz˙e ci zasna˛c´, bo rana be˛dzie bolała nawet bardziej
niz˙ teraz. Moz˙esz porozmawiac´ z Harrym, ale tylko
pie˛c´ minut. W cia˛gu ostatnich kilku godzin trudno było
tu z nim wytrzymac´...
Peter podał Kim pastylke˛ i szklanke˛ wody do po-
picia. Potem zostawił ich samych.
Harry uja˛ł dłon´ Kim i pocałował.
– Wiesz, co czułem, kiedy on cie˛ dz´gna˛ł? – spytał.
To było trudne pytanie.
– Nie chce˛ ani mys´lec´, ani rozmawiac´ – szepne˛ła.
– Chce˛ tylko lez˙ec´ i czuc´, z˙e trzymasz mnie za re˛ke˛. To
takie miłe...
– Dla mnie tez˙ – odparł Harry. – Peter ma racje˛
– dodał. – Twoje zachowanie było aktem niezwykłej
odwagi. Jes´li ty moz˙esz zdobyc´ sie˛ na taka˛ odwage˛, to
dlaczego ja nie?
Harry zadaje dzis´ same trudne pytania, pomys´lała
Kim, czuja˛c, z˙e poko´j wiruje jej przed oczami.
– Chyba proszek zaczyna działac´ – szepne˛ła. – Za-
raz zasne˛. Idz´ juz˙, jes´li chcesz.
– Nie chce˛, zostane˛ jeszcze z toba˛.
143
NOWE Z
˙
YCIE
ROZDZIAŁ DZIESIA˛TY
Naste˛pnego dnia rano dowiedziała sie˛, z˙e Harry
siedział przy jej ło´z˙ku przez trzy godziny, cały czas
trzymaja˛c ja˛ za re˛ke˛. Odszedł, bo wezwano go na
oddział wczes´niako´w. Piele˛gniarka, kto´ra to wszystko
jej opowiadała, była nim oczarowana.
– Masz szcze˛s´cie, z˙e go złapałas´ – powiedziała.
– Kaz˙da kobieta miałaby szcze˛s´cie, gdyby go zła-
pała – odparła Kim, a w mys´lach dodała: i to dotyczy
takz˙e i mnie.
Piele˛gniarka pomogła jej sie˛ umyc´, przyniosła lek-
kie s´niadanie, zmierzyła temperature˛ i puls. Kroplo´w-
ke˛ zabrano. Widocznie nie straciłam zbyt wiele krwi,
pomys´lała Kim.
– Jestes´ bohaterka˛. Cały szpital mo´wi tylko o tobie,
a z miasta tez˙ było kilka telefono´w – relacjonowała
dziewczyna. – Powiedz – poprosiła, patrza˛c na swoja˛
podopieczna˛ szeroko otwartymi oczami – jak to jest,
kiedy ktos´ zbliz˙a sie˛ do ciebie z noz˙em?
– Niebyt miło – ucie˛ła Kim. – Gdyby jeszcze ktos´
dzwonił, odpowiadaj, z˙e czuje˛ sie˛ dobrze i nie z˙ycze˛
sobie szumu woko´ł mojej osoby, zgoda?
– Oczywis´cie.
Tymczasem nadeszła dyz˙urna lekarka, sprawdziła
zapisy w karcie i oznajmiła, z˙e Kim powinna jeszcze
tego samego dnia zostac´ wypisana do domu. Kto´ras´
z piele˛gniarek be˛dzie ja˛ regularnie odwiedzac´, na
szcze˛s´cie to niedaleko.
– To znaczy, z˙e juz˙ moge˛ sie˛ zbierac´, tak? – ucie-
szyła sie˛ Kim.
Lekarka była przeraz˙ona.
– Nie, nie. Wiesz, jaka jest procedura. Najpierw
musi cie˛ zbadac´ konsultant. A teraz chciałabym obe-
jrzec´ rane˛...
Peter Lord przyszedł kilka godzin po´z´niej. Był jak
zawsze z˙yczliwy, dodał Kim otuchy i zapewnił, z˙e
zaraz wypisze ja˛ do domu. Powiedział, z˙e juz˙ nawet
zamo´wił karetke˛.
– W kto´ryms´ momencie policja be˛dzie chciała cie˛
przesłuchac´ – uprzedził – ale twierdza˛, z˙e to nic pilne-
go. Pana Landisa przewieziono dzis´ do szpitala psy-
chiatrycznego. Moz˙e sie˛ okazac´, z˙e nie be˛dzie pod-
legac´ odpowiedzialnos´ci karnej.
Kim wzdrygne˛ła sie˛.
– Nie chce˛ wnosic´ z˙adnego oskarz˙enia – rzekła. –
Wcia˛z˙ ogromnie mi go z˙al, mimo z˙e omal mnie nie
zabił. Czy wiesz, co... co sie˛ dzieje z Harr... z dokto-
rem Blackiem? – Musiała zapytac´, to było silniejsze
od niej.
Peter us´miechna˛ł sie˛ szeroko.
– Rozpytywałem o niego – odparł. – Zdaje sie˛, z˙e
jest zaje˛ty na oddziale. Ich konsultant jeszcze nie
wro´cił i maja˛ tam huk roboty. Na pewno przyjdzie, jak
tylko be˛dzie mo´gł sie˛ wyrwac´. Druga dobra wiado-
mos´c´ to ta, z˙e pogoda sie˛ poprawiła i s´nieg zaczyna
topniec´. Musimy wie˛c jak najszybciej pozbyc´ sie˛
ciebie, bo spodziewamy sie˛ zwie˛kszonej liczby ofiar
tegorocznej zimy.
145
NOWE Z
˙
YCIE
– Moge˛ juz˙ wro´cic´ do domu! – zawołała urado-
wana.
– Do domu tak, ale nie do pracy. Jako lekarka
wiesz, z˙e mam racje˛. Duz˙o lez˙, to pre˛dzej odzyskasz
siły.
– Tak jest, panie doktorze!
Niedługo potem karetka zawiozła Kim do domu.
Jakos´ kus´tykała po mieszkaniu, niemniej była zado-
wolona, z˙e po´z´niej miała do niej zajrzec´ piele˛gniarka
s´rodowiskowa. Wreszcie połoz˙yła sie˛.
Cieszyła sie˛, z˙e jest we własnym ło´z˙ku, ale cały
czas nie dawała jej spokoju mys´l, gdzie podział sie˛
Harry.
Mglis´cie pamie˛tała wczorajsza˛ nocna˛ rozmowe˛
z nim. Cos´ o odwadze, o tym, z˙e zostanie... ale co do-
kładnie powiedział, nie mogła sobie przypomniec´.
Przez ostatnie kilka tygodni niewiele sie˛ widywali,
a gdy sie˛ spotkali, rozmawiali ze soba˛ jak obcy ludzie.
Kim powiedziała mu bez ogro´dek, z˙e ich romans jest
skon´czony. Dlaczego teraz miałoby byc´ inaczej, pytała
siebie w duchu. Dlatego, z˙e zostałam ranna?
Intuicja podpowiadała jej jednak, z˙e wszystko sie˛
odmieniło. Bardzo pragne˛ła, by tak było.
Kocha go. Ot i wszystko.
Koło pierwszej po południu usłyszała pukanie do
drzwi. Zostawiła je zamknie˛te tylko na klamke˛, krzyk-
ne˛ła wie˛c:
– Prosze˛!
Miała nadzieje˛, z˙e to Harry. Pomyliła sie˛, lecz nie
rozczarowała. Ku jej ogromnemu zaskoczeniu i rado-
s´ci do mieszkania weszli rodzice.
Ach, jak dobrze było ich zobaczyc´! Matka roz-
146
NOWE Z
˙
YCIE
płakała sie˛, ojciec powiedział cos´ tym szorstkim to-
nem, jakiego zawsze uz˙ywał, gdy nie chciał okazac´
wzruszenia. Oboje ucałowali ja˛ bardzo ostroz˙nie, po-
tem usiedli przy ło´z˙ku.
Kim przede wszystkim musiała opisac´ ojcu do-
znane obraz˙enia i zdac´ relacje˛ z tego, jak ja˛ ratowano.
Martin Hunter odetchna˛ł z ulga˛, Joan zas´ rozpłakała
sie˛ z przeje˛cia.
– Jak sie˛ tu dostalis´cie? – dopytywała sie˛ Kim. –
Ska˛d w ogo´le wiedzielis´cie, co sie˛ stało?
– Two´j przyjaciel Harry Black powiadomił nas
telefonicznie. Opowiedział, co zaszło, zapewnił nas, z˙e
nic ci juz˙ nie grozi i zadeklarował, z˙e odbierze nas
z pocia˛gu w Yorku. – Joan podniosła plastikowa˛ torbe˛
i stwierdziła: – Teraz, kiedy na własne oczy zobaczy-
łam, z˙e z˙yjesz, zachciało mi sie˛ i jes´c´, i pic´. Zrobie˛ dla
nas kanapki i zaparze˛ herbate˛, co wy na to? Moz˙esz
normalnie jes´c´, co´reczko? – upewniła sie˛.
– Moge˛ – odparła Kim i jak gdyby mimochodem
zapytała: – To Harry do was zadzwonił?
– Tak. Powiedział, z˙e na pewno w tej chwili bardzo
chciałabys´ nas zobaczyc´. Poza tym zaoferował nam
swoje mieszkanie. Obiecał, z˙e wpadnie mniej wie˛cej
za godzine˛ i nas tam zawiezie. Odpoczniemy, a wie-
czorem Harry przywiezie nas znowu tutaj. Jestes´my
mu bardzo wdzie˛czni. To wyja˛tkowy młody człowiek.
– Wiem – odrzekła Kim.
Pomys´lała, z˙e ten udaja˛cy beztroskiego luzaka cza-
rus´ potrafi byc´ s´wietnym organizatorem. Zastanowiło
ja˛ tez˙, czy specjalnie tak wszystko zaplanował, z˙eby
jakis´ czas mogli pobyc´ sami...
Godzine˛ po´z´niej Harry stawił sie˛ osobis´cie. Kim
147
NOWE Z
˙
YCIE
wcia˛z˙ czuła sie˛ zme˛czona, rana ja˛bolała, lecz gdy tylko
zobaczyła ukochanego, poczuła znane ukłucie w sercu
i wiedziała, z˙e darzy go jeszcze wie˛ksza˛ miłos´cia˛ niz˙
przedtem.
Harry pochylił sie˛ i pocałował ja˛ w policzek.
– Przepraszam, z˙e nie zajrzałem wczes´niej, ale by-
łem okropnie zagoniony...
– Wiem. Sprowadziłes´ tu moich rodzico´w. Jest to
najwspanialsza niespodzianka, jaka˛ mogłes´ mi spra-
wic´. Mam teraz wobec ciebie dług wdzie˛cznos´ci...
– O czym ty mo´wisz? Jaki dług? Jes´li cos´ zrobiłem,
to dlatego, z˙e tak chciałem. A teraz spo´jrz! Ostatnie
z˙ywe cie˛te kwiaty, jakie mieli w Denham! Do wyboru
miałem juz˙ tylko albo te, albo plastikowe z˙onkile!
Cały Harry, pomys´lała Kim, kiedy wre˛czał jej bu-
kiet białych orchidei.
– Sa˛ przepie˛kne! Dzie˛kuje˛ ci.
– Wstawie˛ je do wody – zaofiarowała sie˛ Joan.
– Przed chwila˛ dzwoniłem do Petera Lorda – cia˛g-
na˛ł Harry. – Upewnił mnie, z˙e nie ma z˙adnego niebez-
pieczen´stwa, ale z˙e przez pewien czas musisz sie˛
oszcze˛dzac´. Rozmawiałem tez˙ z Chrisem. Juz˙ zor-
ganizował zaste˛pstwo. Aha, dzis´ wieczorem zjawi sie˛
tu niewielka delegacja...
– W takim razie włoz˙e˛ czysta˛ koszule˛ nocna˛ –
stwierdziła Kim. – Rozumiem, z˙e zaproponowałes´
rodzicom gos´cine˛, ale masz tylko jedna˛ sypialnie˛ –
dodała. – Gdzie be˛dziesz spac´?
Przez moment Harry robił wraz˙enie skonsternowa-
nego, ale natychmiast odzyskał rezon.
– Nie martw sie˛. Na oddziale jest tak duz˙o pracy, z˙e
załatwiłem sobie ka˛t w szpitalu.
148
NOWE Z
˙
YCIE
– A dokładnie gdzie?
– Prawde˛ powiedziawszy tu, w hotelu. Dzie˛ki
temu be˛de˛ mo´gł przed wyjs´ciem do pracy podac´ ci
herbate˛.
Kim bała sie˛ spojrzec´ na rodzico´w. Doskonale wie-
działa, jakie maja˛ miny.
Wkro´tce potem Harry zabrał Joan i Martina do
swojego mieszkania i Kim została sama. Harry miał
wro´cic´ mniej wie˛cej za godzine˛.
Kim wpatrywała sie˛ w sufit i usiłowała zebrac´
mys´li. Dlaczego on tyle dla mnie robi, zastanawiała
sie˛. Znalezienie odpowiedzi przerastało jej moz˙liwo-
s´ci. Be˛dzie, co ma byc´, postanowiła.
W kon´cu, otumaniona lekami, zasne˛ła.
Gdy sie˛ przebudziła, Harry siedział przy ło´z˙ku. Wy-
cia˛gne˛ła do niego re˛ke˛.
– Juz˙ drugi raz w cia˛gu minionej doby budze˛ sie˛
i widze˛ ciebie – rzekła.
– Wiem – odparł. – I chce˛, z˙eby tak włas´nie było.
Masz ochote˛ napic´ sie˛ czegos´? – zapytał.
– Poprosze˛ troche˛ lemoniady.
Harry w milczeniu podał jej szklanke˛. Miała wraz˙e-
nie, z˙e nie wie, co powiedziec´.
– Jeszcze raz ci dzie˛kuje˛ za sprowadzenie rodzico´w
– odezwała sie˛. – Ska˛d wiedziałes´, z˙e bardzo tego
pragne˛?
– Zda˛z˙yłem juz˙ cie˛ troche˛ poznac´. Wiem, ile dla
ciebie znacza˛, i z˙e ich obecnos´c´ pomoz˙e ci wro´cic´ do
sił. Wiem, co... co mnie w z˙yciu omine˛ło. Teraz do-
chodze˛ do wniosku, z˙e cze˛s´ciowo była to moja wina.
– Mo´wisz o matce?
149
NOWE Z
˙
YCIE
– Tak. To prawda, z˙e mnie odrzuciła, ale ro´wniez˙
prawda˛ jest to, z˙e nie miała szansy naprawic´ krzywd.
– Westchna˛ł cie˛z˙ko. – Ciesze˛ sie˛, z˙e cie˛ posłuchałem
i posłałem po te papiery, kto´re zostawiła. Przejrzałem
je ponownie i znalazłem brudnopis listu adresowanego
do mnie. Pisała, z˙e bardzo z˙ałuje tego, co sie˛ stało,
i pytała, czy zgodze˛ sie˛ na spotkanie.
– Zmarła, zanim zda˛z˙yła wysłac´ ten list?
– Niestety. Teraz z˙ałuje˛, z˙e nie doszło do tego
spotkania. Lecz s´wiadomos´c´, z˙e ona chciała sie˛ ze mna˛
zobaczyc´... ukazuje mi ja˛... w innym s´wietle. I pozwala
mi miec´ spokojne sumienie.
– Ogromnie sie˛ z tego ciesze˛.
Harry podnio´sł jej dłon´ do ust.
– Moz˙e masz ochote˛ na cos´ specjalnego?
– Mam pros´be˛. Usia˛dz´, odpre˛z˙ sie˛, a jes´li jest cos´,
co jeszcze chcesz mi powiedziec´, mo´w.
Harry usiadł, Kim wzie˛ła go za re˛ke˛ i us´cisne˛ła ja˛.
– Nie puszcze˛ cie˛ – powiedziała.
– Dobrze. Włas´nie jestem po rozmowie z Chrisem.
Marilyn King, moja naste˛pczyni, zrezygnowała. Nie
odpowiadały jej metody Chrisa, twierdziła, z˙e na
oddziale jest za mało dyscypliny. Załatwiła sobie
posade˛ w duz˙ym londyn´skim szpitalu. W tej sytuacji
Chris zwro´cił sie˛ do mnie z pros´ba˛, z˙ebym odłoz˙ył
wyjazd przynajmniej o miesia˛c, chociaz˙ najlepiej by
było, gdybym został dłuz˙ej...
Kim serce załomotało w piersi.
– I co odpowiedziałes´? – spytała.
– Po pierwsze zadzwoniłem do kliniki w Australii.
Powiedzieli, z˙e niewaz˙ne, kiedy rozpoczne˛ staz˙. Potem
skontaktowałem sie˛ z organizacja˛, kto´ra finansuje
150
NOWE Z
˙
YCIE
moje stypendium. Odpowiedzieli to samo. Mam dwa
lata na otwarcie przewodu doktorskiego. – Harry
umilkł, zawahał sie˛, potem cia˛gna˛ł: – Odnosze˛ wraz˙e-
nie, z˙e jes´li w ogo´le nie pojade˛ do Australii, nauka
niewiele na tym straci.
Kim wypiła kolejny łyk lemoniady. Z emocji za-
schło jej w gardle.
– Jednak miło jest wiedziec´, z˙e gdzies´ cie˛ chca˛,
prawda? – odezwała sie˛ zachrypłym głosem. – Ale
dlaczego mi o tym wszystkim mo´wisz?
Harry znowu podnio´sł jej dłon´ do ust i ucałował.
– Wcia˛z˙ sie˛ tłumacze˛, prawda? Całe z˙ycie szuka-
łem usprawiedliwienia dla tego, co robiłem. Teraz
przestane˛.
Umilkł. Mocno zacisna˛ł powieki. Kim z nadzieja˛
wpatrywała sie˛ w jego twarz.
– Kiedy zobaczyłem cie˛, jak stoisz naprzeciwko
tego me˛z˙czyzny z noz˙em, a jako jedyna˛ osłone˛ masz
ten cieniutki kocyk... – Znowu umilkł. – Dwie mys´li
przebiegły mi przez głowe˛. Pierwsza: jes´li ty masz
w sobie tyle odwagi, z˙eby ryzykowac´ z˙yciem, dlacze-
go ja boje˛ sie˛ zaryzykowac´, z˙e znowu zostane˛ od-
rzucony? W kon´cu komus´ kiedys´ trzeba zaufac´. Druga˛
moja˛ mys´la˛ było, co zrobie˛, jes´li on cie˛ zabije? Us´wia-
domiłem sobie wo´wczas, z˙e liczysz sie˛ tylko ty. Ty
wypełniasz moje z˙ycie, moje marzenia, moje nadzieje.
Jestes´ wszystkim, czego zawsze pragna˛łem, tylko do-
ta˛d miałem na oczach łuski. Kocham cie˛, Kim. Wy-
jdziesz za mnie?
Nie potrzebowała czasu do namysłu.
– Oczywis´cie, z˙e tak. Od tamtego pierwszego spo-
tkani pragne˛ zostac´ twoja˛ z˙ona˛. Wie˛c nachyl sie˛
151
NOWE Z
˙
YCIE
i pocałuj mnie, tylko ostroz˙nie... Powiemy to rodzi-
com?
– Jasne. I dodamy, z˙e bardzo bym chciał, z˙eby
przyje˛li mnie jak syna.
152
NOWE Z
˙
YCIE