GILL SANDERSON
Znów z rodziną
(A Family Again)
Zetknął ich z sobą czysty zbieg okoliczności. Wspominając później owo pierwsze magiczne spotkanie, Emily pomyślała, że od początku przeczuwała, iż ten mężczyzna jest jej pisany. Ale musiało upłynąć dużo czasu, zanim w pełni to sobie uświadomiła.
Drażniący dym z malutkiego ogniska powoli unosił się do góry, aż po dach chaty skąpo oświetlonej światłem dwóch lamp sztormowych. Nupala, pacjentka Emily, rodziła już od wielu godzin. Teraz, z nadejściem świtu, skurcze następowały w krótkich, pięciominutowych odstępach. Półleżąc, Nupala opierała się plecami o ścianę. Na jej twarzy malował się wyraz pokornej cierpliwości, ale syczący, urywany oddech i zroszone potem czoło pozwalały się domyślać, że bardzo cierpi. Ponieważ jednak kobietom nie przystoi krzyczeć z bólu przy porodzie, starała się nad sobą panować.
Obok w rogu siedziały w kucki dwie starsze kobiety, odganiając natrętne muchy. Były to matka i teściowa Nupali. Wcześniej przez długi czas energicznie masowały dziewczynie brzuch, tak że w końcu Emily poprosiła je, by przestały, bo skóra była już zaczerwieniona.
Eunice Latifa, praktykantka ucząca się od Emily, uklękła na glinianej podłodze i z pomocą stetoskopu sprawdziła, jak radzi sobie maleńkie serduszko. Jej spokojne ruchy wskazywały, że dziecku nic nie grozi.
Tu, w tej chacie, nie było żadnej karty przebiegu ciąży ani innych udogodnień. Emily zerknęła na notatnik Eunice i skinęła głową z aprobatą. Tego właśnie najtrudniej było je nauczyć – żeby skrupulatnie zapisywały wszystkie spostrzeżenia i wyniki badań.
Praktykantki z misji uważały, że mają być pielęgniarkami lub położnymi, a nie urzędniczkami, dlatego z zasady nie lubiły dokumentowania. Zwłaszcza wtedy, gdy wszystko było w porządku. Emily uśmiechnęła się pod nosem. W dalekiej Anglii też nie brakuje ludzi, którzy rozumują tak samo.
Eunice jednak była inna. Systematycznie sprawdzała temperaturę, ciśnienie krwi, tętno i częstość akcji serca płodu, i wszystko pracowicie zapisywała w notatniku. Nie omieszkała też upewnić się, że mocz był oddawany regularnie i że nie było w nim śladów białka i ketonu.
Ale w tej chwili praktykantka była zdenerwowana – nie tyle samym porodem, ile faktem, że obserwuje ją nauczycielka. I jej niepokój udzielał się Nupali.
– Wychodzę na moment, Eunice – oznajmiła spokojnie Emily. – Świetnie ci idzie, nie jestem ci potrzebna. – W czarnych oczach na sekundę rozbłysnął lęk, więc dodała łagodnie: – W razie czego zawołaj mnie. Ale jestem pewna, że sobie poradzisz.
Zgodnie z intencją Emily, Eunice uznała te słowa za dowód zaufania.
– Tak jest, panno Grey. Wszystko będzie dobrze.
Na dworze świtało i niebo zdążyło się już zaróżowić. Emily przebiegła wzrokiem stojące wokół chaty w kształcie stożków i otaczające osadę cierniowce. Wsłuchała się w gdakanie kur, w głuchy odgłos bydlęcych kopyt w zagrodzie. Głęboko zaczerpnęła powietrza, by poczuć zapach Afryki – woń roślinności i palonego drewna, przemieszaną z odorem łajna. Wdychała ten zapach od dwóch lat; stał się nieodłączną częścią jej życia.
Przeciągając się, z przyjemnością zauważyła, że jest jeszcze w miarę chłodno. Przez całą noc nie zmrużyła oka i nagle poczuła się śmiertelnie zmęczona. Ale przecież zawsze była zmęczona.
Znienacka ogarnęła ją tęsknota za domem, za Anglią. Miała dość jaskrawych kolorów i wiecznego skwaru – pragnęła mżawki i stonowanych barw, pragnęła towarzystwa ludzi takich jak ona sama. Chciała zobaczyć się z ojcem, z siostrami. Chciała pracować w dużym i dobrze wyposażonym szpitalu. Chciała mieć oparcie w lekarzach i konsultantach; w profesjonalistach, na których mogłaby polegać. Miała po dziurki w nosie samodzielnego podejmowania tak wielu trudnych decyzji.
Za sobą usłyszała podekscytowane szepty i pełne bólu sapanie Nupali. Wśliznęła się z powrotem do chaty i celowo pozostała w cieniu. Niech Eunice się przekona, ile potrafi.
Starsze kobiety chciały zbliżyć się do rodzącej, lecz Eunice powstrzymała je gestem ręki i odezwała się do Nupali w rodzimym języku. Było to krótkie, dźwięczne polecenie. Emily z trudem ukryła uśmiech. „Przyj!” musi chyba brzmieć podobnie we wszystkich językach.
Nupala na wpół załkała, na wpół jęknęła i bardzo szeroko rozwarła nogi. Już po kwadransie ukazała się główka, którą Eunice odpowiednio pokierowała. Sprawdziła, czy pępowina nie owinęła się dziecku wokół szyi. Z całą resztą również poradziła sobie bez zarzutu.
Na świat przyszedł chłopiec. Rodzina się ucieszy, pomyślała Emily. Tu uważa się, że z chłopców jest większy pożytek. Eunice owinęła go przygotowaną uprzednio pieluchą i położyła matce na piersi. Następnie przecięła pępowinę. Dwie starsze kobiety głośno syknęły z przerażenia – zgodnie z miejscowym obyczajem nie powinno się tego robić aż do chwili pojawienia się łożyska.
Eunice metodycznie robiła, co do niej należało. Łożysko zostało natychmiast przechwycone przez matkę i teściową Nupali. Emily wiedziała, co się z nim stanie: wraz z całą utraconą przez Nupalę krwią zostanie w tajemnicy zakopane głęboko w ziemi. Tubylcy bowiem wierzyli, że w rękach czarownika uzdrowiciela mogłoby stać się rzeczą niebezpieczną.
Emily kochała swój zawód. Mogła pracować gdziekolwiek – byleby tylko być położną. Przyjęła w życiu nieskończenie wiele porodów, a jednak za każdym razem, gdy widziała dopiero co narodzone, zdrowe maleństwo u matczynej piersi, ogarniało ją ogromne wzruszenie. Jej samej los poskąpił tej radości. Poczuła ukłucie bólu. Gdyby wtedy zdarzył się cud... Czy już nigdy się nie dowie, jak to jest, gdy daje się życie nowej istocie? Szybko odegnała tę myśl. Jestem zmęczona, powiedziała sobie w duchu, ot i wszystko.
Emily wzięła Eunice na bok i pochwaliła ją za to, że tak dobrze się spisała. Jedyne zastrzeżenie dotyczyło tego, że Eunice nie wykorzystała w pełni obecności dwóch doświadczonych kobiet.
– Pewnie i bez nas całkiem dobrze by się z tym uporały – rzekła na koniec. – Przecież zajmują się tym od zawsze.
– Ale nie tak jak w szpitalu – zaznaczyła z dumą Eunice.
Opiekę nad Nupalą przejęła rodzina, która przyszła jej pogratulować. Emily wiedziała, że młoda matka zostanie teraz od stóp do głów owinięta w koc i pozostanie w chacie przez dwa miesiące, ani na moment nie rozstając się z dzieckiem. Będą ją karmić kukurydzą i prosem, by przybrała na wadze. No cóż, to nie najgorszy sposób na spędzenie pierwszych dni macierzyństwa, pomyślała Emily i sama też poszła coś zjeść.
Po śniadaniu czekała ją praca w przychodni. Oddano jej do dyspozycji jedną chatę, przed którą już ustawiła się długa kolejka oczekujących. Emily westchnęła z rezygnacją. Zdawała sobie sprawę, że wiele decyzji, które będzie musiała podjąć, powinno zostać podjętych przez lekarza. A najbliższy lekarz znajduje się w szpitalu misyjnym, oddalonym od osady o sto pięćdziesiąt kilometrów. I w dodatku ma pełne ręce roboty... W wyjątkowych przypadkach pacjenci jakoś tam docierali, ale gdy tylko było to możliwe, woleli być przyjęci na miejscu. Niby to słuchali jej porad, ale wraz z ustąpieniem dokuczliwych objawów natychmiast przerywali stosowanie leków, toteż jej wysiłek nierzadko szedł na marne. Pewnych rzeczy nie przeskoczę, pomyślała; trzeba robić co można i nie dać się zwariować.
Spojrzała na równo ustawione pudła z lekarstwami i duże wiadro czystej wody. Miała maść siarkową na świerzb, witaminy w tabletkach i w syropie dla niedożywionych dzieci i kobiet w ciąży, a także zastrzyki penicyliny dla osób z ostrym zakażeniem i chorobami wenerycznymi. Zadbała też o zapas opatrunków na oparzenia – najmłodsze dzieci turlały się często we śnie w pobliże ogniska dopalającego się pośrodku chaty.
Wielu mieszkańców zdołała już zaszczepić przeciw gruźlicy – bo właśnie ta choroba zbierała obfite żniwo w przeludnionych wioskach, których stan sanitarny wołał o pomstę do nieba.
W przychodni szybko uwinęła się z pacjentami; wiedziała, że nie ma zbyt wiele czasu. Mieszkańcy osady natomiast chętnie zabawiliby tam dłużej. Dla nich wizyta u „pani doktor” była nie lada atrakcją. Ci, którzy otrzymali recepty, z ciekawością porównywali je między sobą. Niekiedy Emily wydawała nawet placebo, czyli środek obojętny farmakologicznie, przeznaczony dla tych, którym nic nie dolegało, a którzy mimo to domagali się leczenia.
Oprócz Nupali w osadzie były jeszcze trzy ciężarne kobiety. Dwie miały rodzić pod koniec tygodnia, trzecia mniej więcej za miesiąc. Emily i Eunice dokładnie je przebadały. Dwa pierwsze przypadki nie budziły obaw, ale trzecim Emily była naprawdę zaniepokojona: pierwiastka, skośne położenie płodu, możliwe kłopoty z główką.
– Powiedz Serwalo, żeby za dwa tygodnie zgłosiła się do szpitala – zwróciła się Emily do Eunice. – Lepiej, żeby tam urodziła.
Eunice przetłumaczyła słowa Emily, a następnie przełożyła odpowiedź:
– Serwalo mówi, że przyjedzie. Mąż zawiezie ją wozem zaprzężonym w woły. Długo się starali o to dziecko. Jeżeli mu go nie da, to on powie, że jest bezpłodna, i zostawi ją.
W pierwszej chwili Emily poczuła złość, choć wcale jej te słowa nie zdziwiły. Skoro kobieta nie może urodzić dziecka, musi to być jej wina, nigdy męża. Tak tutaj myślano. Emily przypomniała sobie, że jest w Afryce, a nie w Anglii i że jej praca polega na niesieniu pomocy, nie na osądzaniu.
– Powiedz jej, że zrobimy wszystko, co możemy – rzekła do Eunice. – I niech dalej przyjmuje te środki wzmacniające, które od nas dostała. – Miała ochotę od razu zabrać Serwalo z sobą, lecz wiedziała, że tu kobiety do ostatniej chwili oddają się nawet ciężkim zajęciom, więc dziewczyna i tak by z nią nie pojechała.
Nadeszła pora odjazdu. Emily wydała Eunice ostatnie instrukcje, zamieniła parę słów z przywódcą wioski i wrzuciła swoje prywatne rzeczy do wozu terenowego marki LandRover.
– Jestem z ciebie bardzo zadowolona, Eunice – podkreśliła jeszcze raz. – Na pewno dasz sobie radę z tymi dwoma prostymi porodami. Kiedy znów do was wpadnę, zobaczę dwa śliczne i zdrowe noworodki. Uwierz w siebie, naprawdę szybko się uczysz.
– Obiecuję nie zawieść, panno Grey – przyrzekła solennie praktykantka. – Wszystko pójdzie jak trzeba.
– Bez wątpienia. Będzie z ciebie dobra położna. Ruszając, pomachała ręką na pożegnanie. Przez chwilę za samochodem biegło kilku nagich chłopczyków. Gdy na dobre zostali w tyle, zwiększyła prędkość.
Samochód był stary i zniszczony. Umieszczoną na drzwiach nazwę misji pokrywała warstwa zaskorupiałego kurzu. Gdy Emily po raz pierwszy przybyła do szpitala, siostra O’Reilly udzieliła jej paru podstawowych lekcji z zakresu mechaniki – na wypadek, gdyby coś nawaliło w środku buszu i musiała to naprawić. Emily zdążyła się już przywiązać do tego grata, i nawet go polubiła. O tym, co dzieje się pod maską, wiedziała już prawie tyle co o przyjmowaniu porodów. Ale i tak przydałby im się nowy samochód. Dobrze, że niedługo mają go dostarczyć.
Trasa, którą jechała, była pełna wybojów, więc przez pierwsze dwadzieścia kilometrów rzucało nią na wszystkie strony. Czuła się jak uczestnik safari z przeszkodami. Wreszcie skręciła i znalazła się na drodze bardziej uczęszczanej, a tym samym nieco równiejszej.
Nieznośny upał potęgował zmęczenie. Była wyczerpana. Nie jednorazowym wysiłkiem, lecz wielomiesięczną harówką. Można powiedzieć, że haruję jak wół, przemknęło jej przez głowę; albo raczej, jak krowa; no bo przecież, mimo wszystko, wciąż jestem kobietą... Nerwowo zachichotała pod nosem. Mój Boże, co się ze mną dzieje? To wcale nie jest śmieszne; z wycieńczenia zaczynam wariować.
Skoncentrowała się na prowadzeniu samochodu. Jechała teraz wysuszoną, nagrzaną słońcem równiną, na której prawie nic nie rosło. Pozostawiała za sobą chmury żółtego kurzu. Lekki wiaterek przynosił nieznaczną ulgę, ale sprawiał też, że drobiny pyłu osiadały w nozdrzach, uszach, kącikach oczu. Dobrze, że na miejscu będzie mogła wziąć prysznic.
Na horyzoncie pojawił się imponujący zarys szczytów. Po ponadgodzinnej jeździe znalazła się w punkcie, gdzie teren opadał, tworząc rozległą dolinę. Tu było znacznie przyjemniej, bo chociaż odrobinę chłodniej. No i otaczały ją piękne, rdzawo-czarne bloki skalne.
Wróciła myślami do czasów wczesnej młodości, do podróży przez górskie łańcuchy Walii, do kąpieli w Caernarvon i Conway. Jak cudownie byłoby wskoczyć teraz do wody! Wody!
Wtem ogarnęła ją przemożna chęć zrobienia czegoś szalonego. Po jej lewej stronie znajdowała się najtrudniejsza droga prowadząca w górę, najbardziej niebezpieczna. Kiedyś już nią jechała. Wiedziona nagłym impulsem, gwałtownie skręciła i skierowała się w tamtą stronę.
Przez pół godziny zmagała się ze stromą trasą. Potem przystanęła przy ogromnym głazie i z radością rozejrzała się wokół. Przed sobą ujrzała nieduże niebieskie jezioro.
Siostra O’Reilly przywiozła ją tu kiedyś z dziećmi, które nigdy przedtem nie widziały tyle wody naraz. Pluskały się w niej rozradowane, piszcząc, że jest strasznie zimna.
W Afryce kąpiel może być czasem niebezpieczna. Emily wiedziała o ryzyku przywrzycy – choroby przenoszonej przez pasożyty rozmnażające się w wodzie. Ale wiedziała też, że akurat to wulkaniczne jeziorko jest od nich wolne.
Zaparkowała samochód w cieniu skały i przez parę minut siedziała na ziemi z wyciągniętymi nogami, delektując się absolutnym spokojem. Nikt jej nie wołał, nikt na nią nie czekał, do nikogo nie musiała się śpieszyć.
Potem wyjęła z torby ręcznik i rozłożyła go na kierownicy. Zzuła sandałki, zrzuciła z siebie szorty i koszulkę. Rozejrzawszy się po raz ostatni, ruszyła małą plażą do jeziora.
Woda była zimna – cóż za niezwykłe uczucie! Powoli Emily przypomniała sobie, jak pływa się kraulem. Boże, ale rozkosz!
Od czterech godzin jechał równiną z miasta o nazwie Golanda. Początkowo podróż ta bardzo mu się podobała. Było to dla niego nowe doświadczenie – nigdy przedtem nie wypuszczał się na takie odludzie. Teraz jednak zaczynał odczuwać znużenie. Upał, monotonny krajobraz – nie było po co się zatrzymywać.
Doskonale prowadziło mu się nowiutki land-rover, po brzegi wyładowany lekarstwami. Zastanawiał się, jak też będzie wyglądać misja, tak oddalona od cywilizacji. Właśnie głównie po to tam jechał: żeby zobaczyć na własne oczy, jak praktykuje się medycynę w buszu.
Nagle ujrzał przed sobą ciemny zarys gór. Zahamował na chwilę i zerknął na mapę. Lubił wiedzieć, gdzie się znajduje. Obliczył, że czeka go jeszcze około dwóch godzin jazdy, ale i tak zdąży na czas. Do tej pory nie oszczędzał ani siebie, ani wozu. W ogóle we wszystko wkładał zawsze dużo serca; i pracy, i zabawie oddawał się bez reszty.
Wyskoczył z samochodu, rozprostował kości i odetchnął dziwnie pachnącym powietrzem. Jego wzrok padł na deskę rozdzielczą, na której leżał list. Sięgnął po niego przez okno i jeszcze raz przeczytał. List był od Lyn Taylor, którą znał od wielu lat. Lubił ludzi pracowitych, zdecydowanych, ambitnych, a Lyn właśnie taka była. Pod niektórymi względami przypominała jego samego.
Poznał ją w szpitalu w Londynie, osiem lat wcześniej, gdy była jeszcze pielęgniarką. Chciała zostać lekarką, więc dokształcała się na kursach wieczorowych, by zdawać na medycynę. Pomagał jej w nauce, chociaż był wtedy stażystą i miał dość własnych zajęć. W końcu przyjęto ją na uniwersytet gdzieś na północy kraju, skąd często do niego pisywała. Od czasu do czasu nawet się spotykali. Oboje byli wtedy bardzo zaganiani.
Teraz Lyn miała już wykształcenie, o jakim marzyła. W liście napisała mu, że dostała posadę w szpitalu Blazes – tym samym, w którym jego zatrudniono niedawno jako konsultanta na oddziale ginekologicznym. Cieszył się, że będą razem pracowali.
Pomyślał, że obecność przyjaciół może mu być pomocna. W tej nowej pracy będzie musiał się wykazać – by nie mówiono, że wykorzystuje pozycję ojca. Osobiście uważał, że wcale tego nie robi, lecz wiedział, że ludzie potrafią być zawistni i stronniczy. Marszcząc brwi, wsiadł z powrotem do samochodu, odłożył list i ruszył w dalszą drogę.
Po półgodzinie znalazł się u podnóża gór. Bez kłopotu pokonywał niezbyt stromą z początku drogę, usianą kamieniami, odłamkami skalnymi i gruboziarnistym piaskiem wulkanicznym. Dziękował Bogu za panujący tu miły chłód – nie nawykł do upału ani za nim nie przepadał. Nie znosił, gdy ubranie lepiło mu się do ciała.
Na szczycie wzniesienia zatrzymał się na chwilę. Pozbył się mokrej od potu koszulki i wysiadł, by rozejrzeć się po okolicy. Istny cud natury – i żadnych oznak ludzkiego życia!
Nagle spojrzał pod nogi i aż przystanął, zdumiony. Na ziemi zobaczył świeże ślady opon. Biegły nie głównym szlakiem, ale nieco z boku i potem w górę. Zaintrygowany wrócił do samochodu i znowu sięgnął po mapę. Rzeczywiście, widniała na niej boczna droga, prowadząca do niewielkiego jeziora.
Któż to może być? Owszem, minął kilka wozów zaprzężonych w woły i dwie przedpotopowe ciężarówki, do granic niemożliwości wyładowane ludźmi i zwierzętami – ale to było bardzo dawno. W takie miejsca jak to prawie nikt się nie zapuszczał. Zaciekawiony, postanowił to sprawdzić.
Podjechał w górę, po śladach, i nagle znalazł się przy ogromnym głazie, w cieniu którego stał land-rover – taki sam jak jego, tylko dużo bardziej zniszczony. Zaraz potem ujrzał przed sobą niewiarygodnie niebieskie jezioro, w którym odbijały się piękne szczyty i w którym... ktoś pływał!
Nie pływała od dwóch lat – w Afryce kąpała się teraz po raz pierwszy. Z początku woda była wprost lodowata, ale ciało szybko oswoiło się z nową temperaturą. Swego czasu Emily była naprawdę dobrą pływaczką; w szkole średniej zdobyła nawet tytuł mistrzowski. Zresztą zawsze lubiła pływanie – pomagało jej się zrelaksować, zapomnieć o kłopotach. Podobnie było w tej chwili. Czuła się szczęśliwa, odprężona, wolna.
Uznała, że dwadzieścia minut wystarczy – nie mogła liczyć na żadną pomoc, więc byłoby niedobrze, gdyby złapał ją skurcz. Jeszcze tu kiedyś wrócę, pomyślała, wychodząc z wody, i ruszyła do ukrytego za głazem samochodu.
Doszedłszy na miejsce, stanęła jak wryta: obok swego land-rovera zobaczyła drugi taki sam, tylko nowiuteńki. Co więcej, o karoserię opierał się jakiś nie znany jej mężczyzna. Był w szortach, ale bez koszulki.
Wprawdzie miała na sobie bawełnianą, nieprzezroczystą bieliznę, ale odruchowo skrzyżowała ręce, jakby próbując się zasłonić – jednak nie w okolicy części intymnych, tylko po prostu na brzuchu. Kiedy ich oczy się spotkały, przeszył ją lekki dreszcz. Miała wrażenie, że bez słów przekazali sobie jakiś komunikat.
– Nie chciałem pani przestraszyć – rzekł przepraszającym tonem mężczyzna. – Nazywam się Stephen James i jestem lekarzem. Właśnie jadę do misji. Zdaje się, że tak jak pani?
– Owszem... Już wiem, kim pan jest. Spodziewaliśmy się pana. – Powoli opuściła ręce na boki. Było jej głupio, że tak dziwacznie zareagowała na jego widok.
W przeciwieństwie do opalonych rąk, nóg i twarzy, jej klatka piersiowa i brzuch były białe jak śnieg. A w pobliżu pępka rzucały się w oczy paskudne czerwone blizny.
Poczuła, że się rumieni. Wiedziała, że mężczyzna zauważył blizny i musiał się zorientować, że to ślady po wypadku i nagłej operacji. Jednak jego twarz pozostała niewzruszona, toteż Emily odetchnęła z ulgą. Nie spodziewała się, oczywiście, że on okaże zdziwienie czy zacznie ją o to wypytywać, ale nie życzyła też sobie żadnych wyrazów współczucia.
Ciekawe, czy mu się podobam, pomyślała. Kiedyś była z niej bardzo atrakcyjna dziewczyna. Mężczyźni czasem oglądali się za nią na ulicy. Ale wiedziała, że teraz jest po prostu za chuda. Bielizna, którą miała na sobie, nie była może barchanowa, ale z pewnością i nie seksowna. Główny atut Emily stanowiły gęste rude włosy, lecz i one, zmoczone przy kąpieli, nie dodawały jej w tej chwili urody. No cóż, nie spodziewała się, że będzie chciała wywrzeć na kimś wrażenie. Nie spodziewała się nawet, że kogokolwiek spotka.
Na szczęście Stephen darował sobie wszelkie komentarze. Podał jej przygotowany przez nią wcześniej ręcznik.
– Nie będę pani przeszkadzał. Proszę się przebrać, a ja pójdę popływać. – Zerknął na nią, unosząc brwi. – Będzie tu pani, gdy wrócę, prawda? Nie ma potrzeby przede mną uciekać.
– Wcale nie zamierzam uciekać... Ale przejdźmy lepiej na „ty”. Jestem Emily Grey, położna.
Uścisnął jej wyciągniętą rękę. Gdy stali tak naprzeciw siebie, nagle połączeni, pomyślała, że już nigdy jej nie puści.
Ma szczerą i sympatyczną twarz, zanotowała w duchu. Oprócz wydatnych ust i ładnych, białych zębów nie ma w niej nic niezwykłego, ale od razu wzbudza zaufanie. Jej zwyczajność ośmiela i dodaje otuchy – mężczyźnie, który ma taką twarz, zapewne można ufać. Jednak gdy przyjrzała mu się bliżej, doszła do wniosku, że – przy całej zwyczajności – jest w nim coś niepospolitego.
Temu mężczyźnie można by zaufać... Przestraszyła się tej myśli. Z jej doświadczeń wynika, że mężczyznom w ogóle nie należy ufać.
Miał wysportowaną sylwetkę i ładnie umięśnione ciało. Tak jak na niej, nie było na nim ani grama tłuszczu. Zastanawiała się, czy podobieństwo sięga dalej – czy i jego prześladują demony. Miała nadzieję, że nie.
Ociągając się, uwolnił jej dłoń.
– Zaraz wracam – rzucił i pobiegł w stronę jeziora.
Biegł lekko, bez wysiłku, ale jakby nieznacznie utykając. Widziała, jak bez wahania zanurzył się w wodzie, a potem z rozmachem zanurkował. Proszę, proszę, pomyślała z podziwem, biegacz i pływak w jednej osobie.
Wzięła swą torbę z rzeczami i schowała się za skałą. Wyjęła dezodorant i świeżą bieliznę, na wierzch włożyła szorty i byle jaką koszulkę. Żeby wyglądać chociaż trochę bardziej pociągająco, postanowiła przynajmniej starannie się uczesać.
Gdy skończyła, usiadła na kocu i czekała na niego. Spodziewała się, że po długiej podróży i wysiłku w wodzie ogarnie ją znużenie i senność. Zamiast tego jednak czuła się mile podekscytowana. Miała ochotę dowiedzieć się czegoś więcej o doktorze Jamesie, czy raczej – o Stephenie...
No i czym się tak podniecasz? – zganiła się zaraz w duchu; to po prostu ktoś nowy, ot i wszystko. Od ponad dwóch lat nie spotkała nikogo, kto by ją zainteresował. Prawdę mówiąc, rzadko tu miała do czynienia z przystojnymi mężczyznami. No i dobrze – nic chciała wychodzić ze swojej skorupki. Towarzystwo atrakcyjnych mężczyzn nie jest do niczego potrzebne. : Ale ten... naprawdę jej się podobał. Nie przeszkadzało jej, że widział ją w bieliźnie, nie czuła się przez niego zagrożona. Była w nim jakaś łagodność i życzliwość. Znów się na siebie zezłościła: a cóż ja o nim mogę wiedzieć? Przecież znam go ledwie parę minut!
Zobaczyła, że wraca, i przyszło jej do głowy, że pływał tak krótko dlatego, że śpieszył się do niej, że chciał z nią porozmawiać. Gdy znalazł się bliżej, spostrzegła, że utyka teraz bardziej niż przedtem. Zauważyła też, że ma mocno posiniaczone żebra i lewe udo.
– Co ci się stało? – spytała z lekkim niepokojem, podając mu jego ręcznik. – Jesteś mocno poturbowany.
– Trzy mecze w ciągu czterech dni – odparł, pokazując zęby w uśmiechu. – I dwa następne w przyszłym tygodniu. Gram w rugby, a to niezbyt delikatny sport.
– Myślałam, że przyjechał tu lekarz, a nie zawodnik – powiedziała z lekkim rozczarowaniem.
– Można być jednym i drugim. Takich jak ja jest więcej. Nazywamy siebie Drużyną Łapiduchów. Śmiejemy się, że jesteśmy na miesięcznym tournee.
– W Afryce potrzebni są lekarze, nie sportowcy. – Jej słowa zabrzmiały ostrzej, niż zamierzała.
Skończył się wycierać i przykucnął koło niej. Chyba nie miał jej za złe tych zgryźliwych uwag.
– Przez ostatnie osiemnaście miesięcy miałem dosłownie dziewięć dni urlopu – oznajmił spokojnie. – Potrzebowałem odpoczynku. Kiedy człowiek pracuje za długo i za ciężko, przestaje być efektywny.
Ma, oczywiście, rację, więc uśmiechnęła się do niego pojednawczo.
– To prawda, wiem to po sobie. Przepraszam, czasem jestem zbyt surowa. – Przesunęła się na kocu, robiąc mu miejsce. – Siadaj.
Był prawie nagi – obcisłe niebieskie spodenki doprawdy niewiele zakrywały... Zobaczyła, jak lśniąca kropla wody skapuje mu z włosów i toczy się po piersi. Spostrzegła też, jaki jest szczupły w pasie. Nagle coś sobie uświadomiła, coś poczuła – i doznanie to spadło na nią jak grom z jasnego nieba: ten facet naprawdę ją pociąga! Wprost nie mogła w to uwierzyć; od lat nie czuła czegoś podobnego. To z przemęczenia chodzą mi po głowie głupie myśli, próbowała sobie tłumaczyć.
Zorientowała się, że na nią patrzy, i zebrała się w sobie, by coś powiedzieć, lecz ją uprzedził.
– Kiedy ostatnio jadłaś? – zapytał.
Przypomniała sobie poród Nupali o świcie i śniadanie, które potem zjadła. Od tamtej pory nic nie miała w ustach!
– Zjem coś w misji – odparła bagatelizująco.
– Nie, zjesz coś od razu. Widać, że jesteś na ostatnich nogach. – Wstał i podszedł do swojego land-rovera.
Po chwili wrócił z owiniętymi w folię kanapkami i butelką soku pomarańczowego.
– Nie ma mowy, nie mogę zjadać ci lunchu! – zaprotestowała. – Na pewno sam jesteś głodny.
– Kiedy dojedziemy do misji, i tak mnie czymś poczęstujecie. A poza tym tego jest za dużo. W szpitalu w Golandzie przecenili moje możliwości.
Przyjęła od niego kanapkę i dopiero wtedy poczuła, jaka jest głodna. Siedzieli obok siebie w przyjaznym milczeniu, pałaszując z apetytem. W cieniu było chłodno, przyjemnie; owiewał ich leciutki wiaterek.
– Czuję się, jakbym była na wagarach – wyznała z uśmiechem. – I muszę przyznać, że bardzo mi z tym dobrze.
– Pewnie nieczęsto chodzisz na wagary?
– Bardzo, bardzo rzadko. Zawsze jest tak dużo do zrobienia i zarazem tak mało czasu. Na ogół zmuszamy się do odpoczynku. A gdy już zdarzy nam się przez chwilę nic nie robić, to mamy wyrzuty sumienia, bo wiemy, że ktoś zawsze potrzebuje pomocy, a my mu jej nie udzielamy...
– To przykre, ale tak już bywa w medycynie... Skąd wiedziałaś, kim jestem?
– Od paru dni mówiliśmy wyłącznie o twoim przyjeździe. Znakomity lekarz, w dodatku ginekolog. To miło, że ktoś taki jest ciekaw, jak nam się tu pracuje. Szczerze mówiąc, ściągnęliśmy do szpitala wszystkie najtrudniejsze przypadki...
Na jego twarzy odmalowało się niezadowolenie, ale po chwili pogodził się z wnioskiem, jaki płynął z jej słów.
– Poproszono mnie tylko, żebym dostarczył samochód, ale chyba liczyli też na to, że się tu trochę rozejrzę. Myślałem, że sobie odpocznę, ale skoro mogę się na coś przydać... Tyle że nie mam właściwie uprawnień, żeby leczyć poza krajem.
– Daj spokój z formalnościami! – wtrąciła ze śmiechem. – Poczekaj, aż poznasz siostrę O’Reilly. Ona z pewnością pozwoli ci robić, co tylko zechcesz. I dziwnym trafem będzie to to samo, czego i ona by chciała...
– Rozumiem, Spotkałem już w życiu takie siostry. Młodzi lekarze boją się ich jak diabeł wody święconej.
Zaśmiała się cicho. On sam nie wygląda na takiego, którego łatwo przestraszyć.
– Więc mówisz, że jesteś położną? Kto jeszcze z tobą pracuje?
– Nasz szpital to właściwie taki większy ośrodek zdrowia. Jest u nas doktor Sam Mugumo, i to on rządzi. Siostra O’Reilly jest przełożoną pielęgniarek, ale zajmuje się też kształceniem. Mamy pod opieką kilkanaście praktykantek. Ja sama, oprócz tego, że przyjmuję porody, uczę również położnictwa. No i jeszcze personel pomocniczy. To wszystko.
– Jak na tak niewiele osób – rzekł po chwili namysłu – macie mnóstwo roboty. I leczenie, i kształcenie... Nie zazdroszczę.
– Ale my to naprawdę lubimy – zapewniła go pogodnie. – Przekazywanie wiedzy i umiejętności daje dużo satysfakcji. Siostra O’Reilly mówi, że jeśli zorganizuje już wszystko tak, jak by chciała, to zabierze z sobą Sama i pojedzie do Irlandii. Ale ja nie sądzę, żeby tam wróciła. Gdy ją poznałam, poradziła mi, żebym ustaliła priorytety, czyli uszeregowała problemy według ich ważności. To wyjątkowo paskudna konieczność, bo chciałoby się pomóc wszystkim, a to jest po prostu niewykonalne. Więc czasem, żeby uratować młodą kobietę w ciąży, musimy zaniedbać zdrowie jakiegoś starca. Jakże ja tego nie lubię...
Czuła, że chce mu się zwierzyć, i była tym zdziwiona. Ale opowiadanie o tych trudnych sprawach przynosi jej dużą ulgę.
– Jakieś dwa tygodnie temu na moich oczach umarł noworodek. Matka była osłabiona i niedożywiona, a poród był przedwczesny. W Anglii przy tym porodzie asystowałby cały sztab specjalistów, a maleństwo natychmiast trafiłoby do inkubatora, ale tutaj... Robimy, co się da, ale nie ma tu pediatrów ani sprzętu. Czasami sam wysiłek nie wystarcza... Siostra O’Reilly wciąż mi powtarza, że nie powinnam siebie obwiniać. Podobno Bóg wymaga od nas tylko tego, co jesteśmy w stanie zrobić. Ale i tak czułam się winna. To straszne, że dzieci niepotrzebnie umierają...
Poczuła, że znów wzbiera w niej bezsilna złość. Stephen delikatnie pogłaskał ją po ramieniu.
– Na pewno jesteś świetną położną i dajesz z siebie wszystko. Pamiętaj, że każdemu, wszędzie, coś może wymknąć się spod kontroli. Lekarze i pielęgniarki to tylko ludzie, a nie cudotwórcy. Są rzeczy, których nie da się przeskoczyć, nawet w najlepiej wyposażonym szpitalu. A nieustanne zamartwianie się tym nie pomaga, tylko szkodzi.
Jego słowa pocieszyły ją i uspokoiły. Sama też tak uważała, ale dobrze się stało, że potwierdził jej opinię. Ponownie zdumiała siew duchu swoim zachowaniem i samopoczuciem. Siedzi sobie tutaj jakby nigdy nic, swobodna, odprężona, otwarta, w miłym towarzystwie przystojnego mężczyzny... Bo teraz nie miała już wątpliwości, że on jest naprawdę przystojny i całkiem niepospolity. Nabierała też przekonania, że i ona mu się podoba.
– Co cię skłoniło do przyjazdu tutaj? – zapytał. Natychmiast zdwoiła czujność – wkraczają na niebezpieczny teren. Uznała jednak, że miał prawo o to spytać.
– Jestem i pielęgniarką, i położną. Po jakimś czasie praktyki doszłam do wniosku, że praca w Afryce pomoże mi się rozwinąć. – Wyjaśnienie to nie zabrzmiało zbyt przekonująco.
– To chyba nie jedyny powód – zauważył, patrząc na nią badawczo. Mogła się tego spodziewać. Musiał wyczuć jej nienaturalną powściągliwość.
– Jeśli nawet, to nie mam ochoty o tym mówić.
Znów pogłaskał ją po ramieniu – gestem czułym, lecz wyraźnie przyjacielskim, nie miłosnym. Toteż tym bardziej się zdziwiła, że jego dotyk zrobił na niej aż takie wrażenie...
– Spytałem z czystej ciekawości. Przepraszam. Wiedziała, że najlepszą obroną jest atak.
– Lepiej opowiedz mi o sobie – poprosiła. – Nie widujemy tu zbyt wielu lekarzy z kraju. Co nowego w Anglii?
– Więc nie docierają do was żadne wiadomości?
– Moje siostry regularnie do mnie piszą, ale to nie to samo, co z kimś pogadać. – Zmarszczyła brwi w wyrazie skupienia.
– Doktor Stephen James... To nazwisko z czymś mi się kojarzy. Napisałeś ostatnio jakiś artykuł? Chociaż nie, autorem tego, co czytałam, był ktoś starszy. Zamieścili jego zdjęcie.
– Gilbert James, światowej sławy ginekolog – wyrecytował z westchnieniem. – To mój ojciec.
A więc jest synem Gilberta Jamesa! Ciekawe, jak to jest – mieć takiego ojca?
– I pewnie w twojej karierze ten fakt był bardziej ciężarem niż pomocą? – domyśliła się.
– Zgadłaś. Musiałem uczyć się dwa razy lepiej od innych i dwa razy ciężej pracować. A i tak połowa moich kolegów uważa, że pozycję zawdzięczam wyłącznie ojcu, pozostali natomiast oczekują ode mnie jego wiedzy i doświadczenia. Kędy zdawałem na medycynę, w podaniu napisałem, że mój ojciec jest biznesmenem. Zależało mi na obiektywnej ocenie.
– Chciałbyś mu dorównać?
Poruszył się niespokojnie, nieznacznie się do niej przysuwając. Poczuła jego zapach i zalała ją fala wewnętrznego ciepła. O rany, co się ze mną dzieje? – pomyślała w panice.
– Tak, chyba tak. A może nawet mam nadzieję, że kiedyś go prześcignę. To chyba nic złego. – Teraz ich ciała niemal się stykały. – A ty, Emily? Do czego ty dążysz?
Kompletnie ją tym pytaniem zaskoczył.
– Do czego dążę? – powtórzyła. – Ja... jestem tylko zwyczajną położną w Afryce.
– Na pewno nie jesteś zwyczajna – żachnął się – i myślę, że jednak do czegoś dążysz. Coś pcha cię naprzód, coś tobą kieruje, choć może sama jeszcze nie wiesz, co to takiego.
Znów prowokował ją do wyznań, ale postanowiła odpowiedzieć wymijająco.
– Mam dwie siostry, starszą i młodszą. I z nas trzech to ja... muszę się najbardziej starać. – Wiedziała, że to poniekąd prawda, ale przecież nie cała.
– Jest w tym jakaś przewrotna logika – zgodził się, ale wyczuła, że jej odpowiedź go nie usatysfakcjonowała.
Skończyli już jeść i pić, i teraz ogarnęło ich miłe rozleniwienie. Dla obojga był to długi i męczący dzień. A w tym cieniu, na kocu, było tak nieziemsko przyjemnie... Nim Emily się spostrzegła, oczy jej się zamknęły i zasnęła jak dziecko. Przez ostatni ułamek sekundy wydawało jej się, że...
Kiedy się obudziła, stwierdziła, że leży przytulona do niego. We śnie oboje osunęli się na koc. Otoczył ją ramieniem, jej głowa spoczywała na jego piersi. Ostrożnie uniosła wzrok, by sprawdzić, czy on wciąż śpi. Ponieważ miał zamknięte oczy, postanowiła poleżeć tak jeszcze przez chwilę.
To do mnie niepodobne, pomyślała. Znano ją tutaj jako energiczną, zdecydowaną, ciężko pracującą kobietę, która niełatwo rezygnuje i dobrze radzi sobie z trudnościami. Nikt nie wiedział – ani wiedzieć nie miał prawa – jaka jest naprawdę, co nosi i w sercu, co czuje.
Może się poruszyła, a może intuicyjnie wyczuł przez sen, że się obudziła, bo nagle otworzył oczy i natychmiast na nią spojrzał. Przez długą chwilę patrzyli na siebie bez słowa. A potem on pochylił się ku niej i pocałował ją w usta. Była pewna, że to zrobi – widziała jego nabrzmiałe wargi, jego przyćmione pożądaniem oczy. Z łatwością mogła się była uchylić, lecz ani drgnęła. Chciała, żeby ją pocałował. Jej ciało rozpłynęło się jak topniejący w słońcu śnieg, zalała ją fala dawno zapomnianych doznań. Całował jej czoło, policzki, powieki – tak delikatnie, jakby się bał, że może zrobić jej krzywdę.
– Pewnie mam smak wody z jeziora – mruknęła z uśmiechem. – Całkiem jak ty.
– Masz smak najcudowniejszy na świecie – zapewnił ją wzruszonym głosem.
Znów przywarł ustami do jej ust, tym razem mocniej, namiętniej, tak że w końcu uległa. Przylgnęli do siebie całym ciałem. Nie była świadoma niczego poza jego bliskością, jego kojącymi pieszczotami. Była bezpieczna, szczęśliwa, rozanielona...
Wtem przyszło opamiętanie – musi to natychmiast przerwać! Z udręką i poczuciem winy z wolna odsunęła się od niego. Spostrzegł jej wahanie i od razu uwolnił ją z objęć. Oboje usiedli i przyglądali się sobie w milczeniu. W swych oczach wyczytali ból i niepewność.
– Może powinienem cię przeprosić? – szepnął.
– Cokolwiek się stało, była to również moja wina. – Smutno pokręciła głową. – Tak bardzo cię pragnęłam... Ale zrozum, musiałam przestać. Całowanie to jedno, a... Po prostu na nic więcej nie mogę sobie pozwolić. Nie chcę cię zwodzić ani oszukiwać.
– Nigdy nie doświadczyłem czegoś podobnego. – Ujął ją lekko za rękę. – Byliśmy... jednością. Jak wodór wiążący się z tlenem.
Zaskoczona tym na wpół żartobliwym, na wpół naukowym porównaniem, pomyślała, że w ten sposób Stephen próbuje rozładować napięcie i wybawić ją z zakłopotania. Ale ona wcale nie czuła się zakłopotana.
– Żeby utworzyć wodę, tak? – spytała ostrożnie. Potraktował jej słowa serio.
– Tak, coś w tym rodzaju. W każdym razie, jakąś całość... Ale jeśli wolisz, możemy powiedzieć, że to upał i zmęczenie tak na nas podziałały, albo że hormony odebrały nam rozum. Zwykle nie całuję kobiet, które dopiero poznałem. Nawet tak ślicznych jak ty.
Podniósł się i wyciągnął ku niej rękę, na wypadek gdyby też chciała wstać.
– Pewnie chcesz już jechać, prawda?
– Nie chcę, ale uważam, że powinniśmy – odparła cicho. Szybko uwinęli się z pakowaniem. Poradziła mu, aby nie jechał zbyt blisko za nią, bo będzie mu przeszkadzał kurz. Czekały ich niecałe dwie godziny jazdy, więc spodziewali się dojechać na miejsce na popołudniową herbatę.
Emily znów była sobą – energiczną, małomówną i opanowaną kobietą. Jednak zanim wsiedli do samochodów, Stephen jeszcze raz ją pocałował.
– Czy to były tylko hormony, upał i zmęczenie? – zapytał cicho.
– Nie – odrzekła zgodnie z prawdą. – Choć nie wiem, co to właściwie było. Mnie też po raz pierwszy coś takiego się przydarzyło. Ale lepiej o tym zapomnijmy.
– Niełatwo będzie – mruknął.
Pozostawiła jego słowa bez komentarza i wsiadła do samochodu. Dobrze było skupić się wreszcie na czymś innym, lecz gdy wjechali na główną drogę, znów zaczęła o tym myśleć. W lusterku wstecznym odbijał się jadący jej śladem nowy land-rover. Przyłapała się na tym, że bez przerwy w nie zerka.
Przypomniała sobie jego pieszczoty i poczuła, jak ponownie ogarnia ją pożądanie. A myślała, że żaden mężczyzna nie zdoła jej sobą zainteresować. Przynajmniej nie w ten sposób... Przysięgła sobie w duchu, że zapomni o nim i o tym, co się wydarzyło. To wszystko może sprowadzić na nią tylko kolejne nieszczęście. A w dodatku prawie go nie zna.
Zaparkowali przed szpitalem. Jak po każdej wyprawie, Emily cieszyła się z powrotu. Tu było jej miejsce, jej dom. Tu znalazła nowe życie – trudne, ale przynoszące zadowolenie.
Budynek zbudowany był z cementowych bloków, a dach wykonano z falistej blachy. W oknach zamiast szyb znajdowały się moskitiery. W środku stały stare, odrapane łóżka ze słomianymi materacami, które łatwo dawały się spalić w przypadku infekcji. W tle słychać było turkotanie generatora. Panujące tu warunki były wręcz prymitywne, a jednak leczono tu choroby i ratowano życie. Emily kochała to miejsce.
Siostra O’Reilly zeszła po drewnianych schodach, by ich powitać. Najwyraźniej myślała, że tylko przypadkiem dotarli tu o tej samej porze. Emily wyprowadziła ją z błędu, opowiadając o wypadzie nad jezioro. Oczywiście, bez wdawania się w szczegóły.
Jej wyjaśnienia zostały przyjęte bez komentarza, Emily jednak wiedziała, że siostra jest bardzo bystra – wszystko zawsze widziała i słyszała, i umiała kojarzyć fakty.
– Musicie wziąć prysznic – powiedziała – a potem, doktorze James, przedstawię panu pozostałych pracowników. Szkoda, że nie ma doktora Mugumo. Wezwano go dziś rano do wypadku. Przepraszam pana w jego imieniu. Może napilibyśmy się potem herbaty? Za jakieś dwadzieścia minut?
– Z przyjemnością – rzekł Stephen bez entuzjazmu.
– Więc proszę za mną, pokażę panu pokój.
We trójkę skierowali się do niedużych bungalowów, w których mieszkał personel. Gdy Stephen zniknął w swoim pokoju, siostra zwróciła się do Emily:
– Jak sobie radzi Eunice? Nie martwisz się o nią?
– Nie. Umie wykorzystać swoją wiedzę, ale nie jest też zbyt pewna siebie. Za rok lub dwa będzie doskonałą położną.
– Miło mi to słyszeć. Im szybciej wyszkolimy miejscowy personel, tym szybciej pojedziemy do domu.
Emily uśmiechnęła się pod nosem. Siostra często wspominała o powrocie, ale tej uwagi nikt już nie traktował poważnie.
– Przecież siostra i tak nigdzie się stąd nie ruszy. Siostra uwielbia tu być.
– Może i tak. Ale czasem tęsknię za mżawką.
– Rok temu proponowali, żeby siostra zrobiła sobie przerwę i pojechała do tej swojej Irlandii. I co? Odmówiła siostra, a pieniądze kazała wydać na łóżeczka dla dzieci.
Siostra prychnęła z irytacją.
– Nie mogłam sobie wtedy pozwolić na urlop. Miałam pełne ręce roboty. A poza tym lubię tutejsze wschody słońca... No, dosyć tego gadania. Herbata za dwadzieścia minut. Chcę, żebyś była obecna przy rozmowie z doktorem Jamesem.
– Myślałam, że zajrzę do pacjentów. Nie wiem, jak...
– Twoi pacjenci mają się dobrze. Nie bój się, nie są bez opieki. – Siostra sięgnęła do kieszeni. – Mam tu dla ciebie list od Sally M’Bono. Wczoraj pojechała z dzieckiem do domu. I ona, i jej synek Solomon byli w świetnej formie.
Emily przeczytała list, pieczołowicie napisany niezgrabnymi, drukowanymi literami na kartce wyrwanej z zeszytu. Sally dziękowała w nim za pomoc i opiekę i zapewniała, że gdy urodzi się druga z kolei dziewczynka, będzie nosiła imię Emily.
– Czemu druga? – zdziwiła się Emily, pokazując list siostrze.
– Bo pierwsza dostanie imię po teściowej. Niektóre afrykańskie zwyczaje są takie same jak irlandzkie.
– Nie ukrywam, że przyjemnie jest dostać taki list. Człowiek nabiera przekonania, że to, co robi, ma jakiś sens.
– Ja natomiast zastanawiam się, co oni robią w tej szkole. Sally męczyła się nad tym listem chyba . z pół dnia. Gdybym to ja decydowała o...
– Tylko proszę mi nie mówić, że siostra zamierza się też zabrać do uczenia angielskiego!
– Nie ma obawy, jeden zawód mi wystarczy. Ale przecież mogę sobie czasem ponarzekać... No, zmykaj już. Zobaczymy się na herbacie. Nie chcę słyszeć żadnych protestów.
Emily posłusznie udała się do siebie. W jej skromnym pokoiku nie było żadnych obrazków, kwiatów ani ozdób. Tylko na małym stoliczku stało stare zdjęcie Emily w towarzystwie ojca i sióstr, i obok nowsza fotografia najstarszej z nich, Lizy, biorącej ślub. Emily nie poleciała wówczas na tę uroczystość – i teraz trochę tego żałowała.
Z przyjemnością wzięła prysznic, spłukując z ciała i włosów charakterystyczny zapach wody z jeziora. Zamiast szortów i koszulki postanowiła włożyć sukienkę. Biało-niebieski kreton ładnie kontrastował z jej opalenizną, ale sama sukienka trochę na niej wisiała. Wzruszając ramionami, zapięła pasek o jedną dziurkę dalej niż ostatnim razem.
Herbatę podano na werandzie. Zebrane tam osoby zachowywały się jak grapa bawiących przejazdem, wytwornych gości, oddających się beztroskiej konwersacji. Jakimś cudem nie dokuczały im tym razem natrętne zwykle owady. Doktor Mugumo jeszcze, niestety, nie wrócił, ale siostra zaprosiła kilku innych pracowników, którzy nie byli akurat zbyt zajęci. Wszyscy małymi łykami pili herbatę z filiżanek, tak jakby co dzień nic innego nie robili, tylko uczestniczyli w przyjęciach.
Siostra O’Reilly była dziś nader łaskawa, zwłaszcza dla siedzącego obok niej Stephena, którego co rusz obdarzała czarującym uśmiechem.
– Jakże to miło z pańskiej strony, że dostarczył nam pan ten samochód. Zaoszczędził pan podróży biednemu Josephowi. – Joseph był ich kierowcą, mechanikiem i tak zwaną złotą rączką. – Rozumiem, że wpadł tu pan, żeby się trochę rozejrzeć, zobaczyć, jak sobie radzimy z dala od cywilizacji. Szalenie się cieszymy z pana wizyty. Oczywiście nie ma mowy, żeby pan pracował, należy się panu solidny wypoczynek. Ale gdyby trafił się jakiś ciekawy albo skomplikowany przypadek, to z pewnością można na pana liczyć?
Twarz Stephena zastygła w uprzejmym wyrazie.
– Jeśli tylko będę w stanie – rzekł z niezmąconym spokojem – to z radością państwu pomogę. Nie mogę się doczekać, kiedy pójdziemy do chorych.
Siostra pośpiesznie dopiła herbatę.
– W takim razie pobiegnę sprawdzić, co mogłoby pana zainteresować. Proszę sobie nie przeszkadzać. Najpierw wszystko przygotuję.
Ale oczywiście Stephen już się podniósł – ryba połknęła haczyk. Emily mrugnęła do niego porozumiewawczo, co nie uszło uwagi siostry.
– Ma się rozumieć, na ginekologii rządzi tu nasza Emily. Naturalnie te przypadki szczególnie pana zainteresują. Tam pójdziemy na końcu. Emily sama pana oprowadzi.
– Lepiej od razu tam pójdę – powiedziała Emily, wstając. Stephen powstrzymał ją gestem ręki.
– Nie wypiłaś jeszcze herbaty – zauważył. – Zresztą siostra potrzebuje paru minut. Przez ten czas opowiesz mi coś więcej o waszej pracy.
Siostra wyglądała na zadowoloną z takiego obrotu sprawy.
– Będziemy gotowi za kwadrans – rzuciła na odchodnym.
Emily przebrała się w strój szpitalny i poinformowała podwładnych, że spodziewają się ważnego gościa. A potem wraz z nimi czekała na przybycie siostry i Stephena.
Jej mały oddział liczył zaledwie dziesięć łóżek i wszystkie były zajęte. Poważnie niepokoiła się aż o cztery pacjentki.
Gdzieś spod ziemi siostra O’Reilly wytrzasnęła dla Stephena białe okrycie. Ta biel i stetoskop na szyi z turysty przemieniły go natychmiast w lekarza, którym przecież faktycznie był. Zaczął się nawet odrobinę inaczej zachowywać. Ton jego głosu, wyraz twarzy, sposób, w jaki zwracał się do pacjentek – wszystko to wskazywało, że jest profesjonalistą.
Przestali już udawać, że Stephen zjawił się tu wyłącznie z ciekawości. Oglądał karty pacjentek i zadawał Emily mnóstwo pytań. Znalazł również czas, by porozmawiać z kobietami i do każdej się uśmiechnąć. Wyraził też gotowość zbadania tych czterech z powikłaniami, na co Emily chętnie przystała.
Potem poszli się naradzić do dyżurki. Choć pomieszczenie było nieduże, siostra nalegała, by w zebraniu uczestniczyło jak najwięcej praktykantek.
– Nie pracuję tutaj – zaczął Stephen – i nie mam prawa zalecać żadnego konkretnego leczenia. Te panie są pacjentkami doktora Mugumo i dotyczące ich zdrowia decyzje należą do niego. Jednak siostra O’Reilly uznała, że nie będzie nic niestosownego w tym, że podzielę się z wami swoimi spostrzeżeniami. – Podszedł do tablicy. – Mamy tu cztery trudniejsze przypadki: pierwsza ciężarna jest w stanie przedrzucawkowym, z nadciśnieniem poprzedzającym ciążę; druga cierpi na cukrzycę ciążową; u trzeciej obserwujemy niestabilne położenie płodu; czwartą przywieziono tu z powodu wczesnego pęknięcia błon płodowych. Co do pierwszego przypadku, to...
Był to naprawdę ciekawy i pouczający wykład.
Gdy praktykantki się rozeszły i zostali tylko we troje, Stephen delikatnie zasugerował wszystkie możliwe warianty i alternatywne sposoby leczenia. Emily poczuła się bezpieczniej. Wiedziała, że i doktor Mugrnno z radością wysłuchałby Stephena, gdyby tylko był na miejscu.
Kiedy wyszli z budynku, na dworze było już ciemno.
– Patrzcie państwo, jak ten czas leci! – wykrzyknęła siostra z udawanym zdziwieniem. – A przecież to miały być dla pana wakacje... Jeśli w jakiejś chwili poczuje się pan zmęczony albo, co gorsza, wykorzystywany, to proszę nam natychmiast powiedzieć. Zgoda?
– Nie omieszkam – odparł z kurtuazyjnym uśmiechem.
A do Emily szepnął ukradkiem: – O ile się, oczywiście, odważę...
Ledwie jej się udało nie parsknąć śmiechem.
Kładąc się spać, sama nie wiedziała, co czuje – wiedziała jedynie, że jest okropnie zmęczona. Nie ulegało wątpliwości, że Stephen wywarł na niej wrażenie, choć nie potrafiła określić, jakiego rodzaju. Zamierzała zrobić w pamięci krótki przegląd dnia, lecz gdy tylko zamknęła oczy, natychmiast usnęła. Jak się to już nieraz zdarzało, obudzono ją w środku nocy.
– Przykro mi, panno Grey – rzekła dyżurna pielęgniarka, mocno potrząsając ją za ramię – ale mamy nagły przypadek. Ciężarna, od dwudziestu czterech godzin rodzi. Przed chwilą ją przywieźli.
Emily potarła skronie. Była pewna, że śniło jej się coś cudownego, a teraz czar prysł i rzeczywistość upomniała się o swe prawa.
– Dobrze, Anno. Zaraz przyjdę...
Nalała zimnej wody do miednicy i zanurzyła w niej głowę. Nie było to przyjemne, ale cel został osiągnięty – oprzytomniała. Błyskawicznie się ubrała i pobiegła do salki, w której przyjmowali porody. Szybko zorientowała się w sytuacji: to nie było zwykłe opóźnienie – trzeba było zrobić cesarskie cięcie. Raz pomagała przy tym doktorowi Mugumo, ale on wciąż jeszcze nie wrócił. Jest tu natomiast Stephen James... Przecież nie może podjąć się tego sama!
Poprosiła dwie praktykantki, by przygotowały trzęsącą się ze zdenerwowania przyszłą matkę i dodały jej otuchy. Następnie szybkim krokiem poszła w stronę bungalowów. Wpadła tam na siostrę O’Reilly, co wcale jej nie zdziwiło.
– Powinnaś spać, Emily. Czemu jesteś na nogach?
– Przywieziono dziewczynę, której trzeba zrobić cesarskie. Chcę poprosić o pomoc doktora Jamesa.
– Dobra myśl. On zrobi to lepiej niż my obie razem wzięte.
– Ale przecież on też powinien się wyspać, nie sądzi siostra?
– zauważyła Emily niewinnie, uśmiechając się przy tym z przekąsem.
– Zrobi to, co uzna za stosowne. I dlatego to ty pójdziesz go obudzić, a nie ja.
Emily szeroko otworzyła oczy ze zdumienia. Tej kobiecie nie brakuje sprytu i wyobraźni.
– Niech siostra wraca do łóżka. Nie ma sensu, żeby wszyscy mieli zmarnowaną noc.
– Jeśli będę do czegoś potrzebna...
– Jeśli będzie siostra potrzebna, będziemy pięściami walić do drzwi.
Siostra wróciła do siebie. Wiedziała, że wszystko jest pod kontrolą.
Pod drzwiami pokoju Stephena w Emily odezwały się skrupuły. Ale szybko je przezwyciężyła – tej dziewczynie trzeba przecież pomóc! Głośno zapukała i nie czekając na odpowiedź, otworzyła drzwi. Jej wzrok od razu padł na łóżko. Stephen poruszył się niespokojnie i zaraz potem usiadł. Był przykryty płóciennym prześcieradłem, ale nagie ramiona i ręce lśniły w półmroku. Przeszedł ją dreszcz, który – wstyd powiedzieć – nie miał nic wspólnego z medycyną.
– To ty, Emily? – spytał z nutką zaskoczenia w głosie.
– Doktorze James... Stephen... Mamy nagły przypadek. Sama sobie nie poradzę.
Na pewno niejednokrotnie budzono go późną nocą.
– Za dwie minuty tam będę – powiedział całkiem przytomnie. – Gdzie jesteście?
– Obok sali operacyjnej. Chyba trzeba będzie zrobić cesarskie.
Stephen zjawił się po dwóch minutach – dokładnie tak, jak obiecał. Był w sandałach, szortach i bawełnianej koszulce. Zdążył się od kogoś dowiedzieć, jak pacjentka ma na imię, i pochylił się nad nią z uśmiechem.
– Jesteś Matiłda, prawda? Nie denerwuj się, zaraz ci pomożemy. – Jego opanowanie i pewność siebie sprawiły, że wszyscy się uspokoili.
Po krótkim badaniu wziął Emily na stronę i rzekł cicho:
– Miałaś rację, trzeba zrobić cesarskie. Martwi mnie trochę akcja serca dziecka... Czym dysponujecie?
– Mam epidural na znieczulenie, igłę Tuohy, no i cewnik. Może być?
– Tak.
– Z resztą nie powinno być problemu. W zeszłym miesiącu pomagałam przy cesarskim doktorowi Mugumo, więc można powiedzieć, że doświadczona ze mnie instrumentariuszka.
– Jestem pewien, że dasz sobie radę. Chodź, umyjemy ręce.
Stephen był znakomitym chirurgiem – opanowanym, cierpliwym, ostrożnym. Początkowo Matilda była przerażona, lecz spokój i życzliwość Stephena podziałały na nią kojąco. Gdy dziecko przyszło na świat, praktykantka pokazała je matce. Oboje przewieziono na oddział Emily, gdzie dostawiono dla nich łóżko. Emily miała ochotę zostać przy pacjentce, ale wiedziała, że nie jest to konieczne – praktykantki same potrafiły zaopiekować się dziewczyną i jej synkiem, Aaronem.
– Pamiętaj, Rachel – przypomniała jednej z nich – gdyby były jakieś problemy, natychmiast masz mnie zbudzić. Jasne?
– Tak, panno Grey.
– To dobrze. – Zwróciła się teraz do Stephena. – Chcesz herbatę, zanim się położysz? Tak mi przykro, że musiałam cię obudzić. Przecież nie jesteś tu w pracy, ale sam rozumiesz...
– Byłbym zły, gdybyś mnie nie obudziła – zapewnił z uśmiechem. – Zresztą, zdążyłem się już trochę przespać. – Przyjął oferowaną mu herbatę. – Za to ty ledwie stoisz na nogach.
– Nie jest aż tak źle. Smutno pokręcił głową.
– Moim zdaniem jesteś wycieńczona. Przydałby ci się porządny wypoczynek.
Najwyraźniej wtrącał się w jej życie, a ona bardzo tego nie lubiła.
– Kiedy studiowałeś, to zarywałeś noce, a i teraz mnóstwo pracujesz. Może nie?
Nie przejął się zbytnio jej atakiem.
– Owszem, to prawda. Ale kiedyś przeholowałem i popełniłem błąd po prostu z przemęczenia. Na szczęście, niezbyt poważny. – Upił łyk herbaty. – Zmęczona pielęgniarka to zła pielęgniarka. Sama to wiesz.
– Zła zmęczona pielęgniarka i tak jest lepsza niż żadna. Jednym haustem dopiła herbatę i w milczeniu ruszyła do bungalowów. Zanim powiedziała mu dobranoc, doszła do wniosku, że jest niesprawiedliwa. Stephen jest tutaj gościem, a ona wywlokła go z łóżka w środku nocy i zapędziła do roboty. Pomógł jej bez słowa protestu, a ona jeszcze się dąsa...
– Przepraszam, że tak na ciebie naskoczyłam. Naprawdę jestem ci wdzięczna za to, co zrobiłeś. Poza tym może faktycznie się przepracowuję... Wybaczysz mi?
– Nic się nie stało, Emily, nie ma o czym mówić. Dobranoc. Powiedział to ciepłym, przyjaznym tonem. Przystanęli u drzwi do jego pokoju. Była ciekawa, czy... Lecz on tylko lekko uścisnął jej ramię i wszedł do środka.
Nie od razu się położył. Rozebrał się, rozejrzał po pokoju, zerknął przez okno na piękne, rozgwieżdżone niebo. Jakże inne niż niebo w Anglii! Właściwie wcale nie miał ochoty spać. Coś go męczyło. Wyciągnął się na łóżku, skrzyżował ręce pod głową i oddał się rozmyślaniom.
Czemu tak się ucieszył, że Emily wyrwała go ze snu o trzeciej nad ranem? Czemu był taki zadowolony, że może jej pomóc? Czemu chciał jej zaimponować swoimi umiejętnościami? Zależało mu na jej opinii. Zależało mu na niej.
No, może i jest troszkę za chuda, ale z jej ciała bije siła i ma ono swój wdzięk. Również jej twarz wydawała mu się ładna, choć z pozoru taka surowa. Podejrzewał, że pod powłoką chłodu i samowystarczalności kryje się wrażliwa, delikatna istota.
W jego życiu było już parę kobiet, ale na żadną nie zwrócił uwagi tak od razu. Gdy zobaczył ją wtedy, jak wychodziła z jeziora, poczuł coś niezwykłego. Robiła wrażenie dumnej, a zarazem bezbronnej. No i była taka urocza...
Jak przewidywała Emily, wakacje Stephena okazały się czystą fikcją. W szpitalu nigdy nie brakowało pracy, ale ostatnio było jej więcej niż zwykle. Rozchorowały się dwie pielęgniarki pomocnicze i położna praktykantka, w pobliskiej wiosce odkryto nagle kilkanaście przypadków gruźlicy, z niewiadomych powodów mnożyły się trudne porody. Stephen chętnie pracował z Emily i przeciążonym obowiązkami doktorem Mugumo.
Emily nie miała czasu myśleć o niczym poza wciąż nowymi zadaniami. Jedynie z rzadka, w wolnej chwili przy herbacie, przypominała sobie tamten pocałunek. Odnosiła wrażenie, że i Stephen wcale o nim nie zapomniał. Parę razy przyłapała go na tym, że patrzy na nią w jakiś dziwny sposób, który wprawiał ją w zmieszanie i podekscytowanie zarazem. Nie spróbował znów jej pocałować. Tak jakby zawarli niepisane porozumienie, że misja nie jest odpowiednim miejscem na takie rzeczy. Inna sprawa, że prawie zawsze ktoś im towarzyszył. Mimo to Emily wyobraziła sobie raz, jak by to było, gdyby się do niej zbliżył... Nie umiała powiedzieć, co by wtedy zrobiła.
Stephen przyjechał land-roverem z Golandy, sporej wielkości miasta, oddalonego od misji o jakieś trzysta kilometrów. Przybył we wtorek po południu, zaś w sobotę wczesnym rankiem Joseph miał odwieźć go tam z powrotem. W Golandzie było lotnisko i można się było stamtąd dostać do Johannesburga.
W piątek po południu, po już i tak trudnym tygodniu, sytuacja jeszcze się pogorszyła. Osiemdziesiąt kilometrów od misji wydarzył się wypadek: stara, pogruchotana ciężarówka, po brzegi wyładowana ludźmi, stoczyła się do wąwozu. Było dwoje zabitych i wielu rannych. Siostra O’Reilly, doktor Mugumo i dwie pielęgniarki postanowili pojechać land-roverem do najbliższej osady, by założyć tam prowizoryczny szpital polowy.
Zabierali ze sobą duży ładunek lekarstw i opatrunków. Mieli wrócić za dwa, trzy dni.
– Zostanę dzień dłużej – oznajmił Stephen, gdy on i Emily machali im ręką na pożegnanie. – Jeśli wyjadę w niedzielę rano, to i tak złapię samolot i zdążę wrócić na mecz.
– To miło z twojej strony. Naprawdę przyda nam się teraz dodatkowa pomoc. – Na myśl o tym, że jeszcze trochę z nim pobędzie, i to prawie sam na sam, poczuła radość. Ale przypomniała sobie o obowiązkach i natychmiast przywołała się do porządku. – Zechciałbyś zrobić wieczorny obchód? – spytała rzeczowo.
W sobotę też było ciężko, lecz pocieszała się myślą, że ona i Stephen stanowią zgrany zespół i razem odpowiadają za misję. Wiedziała, że to tylko stan przejściowy, że tamci wrócą, a on wyjedzie na zawsze. Ale to miało się stać dopiero następnego dnia – toteż skupiła się na chwili bieżącej. Jednak około szóstej wydarzyło się coś, co zepsuło tę dobrą atmosferę.
Zaczęło się od wiadomości od Eunice, która przebywała w odległej wiosce Kulimamo. Mężczyzna na przedpotopowym rowerze przywiózł Emily list od niej. Okazało się, że Serwalo – kobieta, która miała rodzić za niecały miesiąc – jest już w drodze do misji. Emily mogła się jej spodziewać w niedzielę około dwunastej.
W liście Eunice wyjaśniała, że Serwalo dostała nagłego krwotoku; krew była jaskrawoczerwona. Serwalo bardzo się zdenerwowała, ale nie odczuwała żadnego bólu. Miała jednak niskie ciśnienie i podwyższone tętno. Eunice wyrażała nadzieję, że podjęła słuszną decyzję.
Emily dwukrotnie przeczytała list i usiadła, by się zastanowić. Eunice z pewnością postąpiła właściwie. Przyczyny krwawienia mogły być różne, ale Emily wyglądało to na przypadek łożyska przodującego. Należało się liczyć z niebezpieczeństwem cieśni macicy. A to wymaga cesarskiego cięcia...
Przypomniała sobie, jak pomagała przy tym Samowi Mugumo i Stephenowi. Teraz Sama nie było, a Stephen ma wyjechać. Znów pomyślała to, co i poprzednim razem: przecież sama się tego nie podejmę! Postanowiła poprosić Stephena przy kolacji, by przełożył swój wyjazd o jeszcze jeden dzień.
Przy stole Stephen był odprężony i uprzejmy; wyraźnie cieszył się z jej towarzystwa. Z ożywieniem opowiadał o swoich doświadczeniach w Londynie. Ona natomiast była niespokojna i wiedziała, że Stephen prędzej czy później to Zauważy.
– Wydaje mi się, że coś cię martwi – stwierdził, gdy usiedli na werandzie. – Powiesz mi, o co chodzi?
O niczym innym nie marzyła, lecz obawiała się jego odpowiedzi.
– Jutro około południa przywiozą do nas kobietę. To chyba przypadek łożyska przodującego. Sądzę, że potrzebne będzie cesarskie. Więc pomyślałam, że... może zostałbyś jeszcze jeden dzień i zrobił tę operację...
Na jego twarzy odmalował się autentyczny żal.
– Przecież wiesz, że nie mogę – powiedział ze smutkiem.
– Ten mecz, w którym mam grać, jest naprawdę ważny. I tak już za długo tu jestem.
– Czy życie kobiety i dziecka nie jest ważniejsze od meczu?
– Spostrzegła, że jej ostry ton uraził go, może nawet rozgniewał, lecz odpowiedział spokojnie:
– Oczywiście, ale trzeba się na coś zdecydować. Jeśli zostanę, żeby jej pomóc, to będziesz chciała, żebym jeszcze został i pomógł następnej osobie. I tak w nieskończoność. A przecież inni ludzie też na mnie liczą, więc muszę się trzymać swoich planów. Pamiętasz, co mi mówiłaś o ustalaniu priorytetów? To tylko kolejny paskudny przykład takiej sytuacji. Opowiedz mi o tej kobiecie, może udzielę ci jakiejś rady.
– Nie potrzebuję twojej rady, tylko praktycznych umiejętności. Musisz być tu fizycznie obecny.
Teraz naprawdę się rozzłościł.
– Posłuchaj, Emily, jutro rano wyjeżdżam. Do tego czasu jestem do twojej dyspozycji, ale muszę wsiąść do tego samolotu. Inni ludzie czekają na mnie, a i tak przedłużyłem już swój pobyt.
– To twoje ostatnie słowo?
– Tak. Bardzo mi przykro.
– Rozumiem. – Głośno odstawiła filiżankę na spodek. – Wybacz, muszę iść do pacjentów.
Energicznie wstała od stołu i oddaliła się. Kogóż obchodzi jakiś głupi mecz? – pomyślała z irytacją. Nie tak chciała spędzić ten dzień. Marzyło jej się coś ciepłego, przyjaznego, może nawet intymnego. Ale trudno, stało się.
Gdy się uspokoiła, doszła do wniosku, że dobro pacjenta jest ważniejsze niż jej ambicja. Postanowiła wrócić do Stephena za jakiś czas i jednak poprosić go o radę. Może jakimś cudem uda jej się zrobić to cesarskie, może do tej pory wróci już Sam. A może ani jedno, ani drugie...
Gdy była w takim kiepskim nastroju jak teraz, często zaglądała na oddział, żeby popatrzeć na maleństwa, którym pomogła przyjść na świat. Ich widok wzruszał ją i działał na nią krzepiąco. I nadawał głęboki sens temu, co z takim trudem tutaj robiła. Potrafił też przywoływać bolesne wspomnienia, ale od razu je od siebie odsuwała.
W tej chwili patrzyła na czterodniowego Aarona, który ważył niecałe dwa kilo, ale miał się całkiem dobrze. Nagle coś jej przyszło do głowy. Pomysł był trochę szalony, więc z początku go odrzuciła, lecz ta myśl nie dawała jej spokoju. Właściwie czemu nie? – przemknęło jej przez głowę.
Stephen oczekuje, że w niedzielę rano Joseph zawiezie go do Golandy. Mają wyruszyć o szóstej. Bez samochodu nie można wydostać się z misji – innego pojazdu nie ma w promieniu kilkudziesięciu kilometrów. Gdyby posłała gdzieś Josepha, Stephen musiałby zostać. Nie miałby wyboru. A skoro już by został, to mógłby zrobić operację.
Tego wieczora nie mogła się zdobyć na ponowne spotkanie z nim. Poprosiła jedną z pielęgniarek, by przekazała mu, że wcześnie się położyła i że zobaczą się rano. Po raz pierwszy od dawna nie zasnęła z chwilą, gdy znalazła się w łóżku. Była zdenerwowana. Męczyły ją obawy, niezdecydowanie. Wreszcie zapadła w sen, ale w środku nocy się obudziła. Włączyła małą lampkę i rozejrzała się po pokoju. Jej wzrok padł na fotografie rodzinne. Wpatrywała się w nie, jakby szukając w nich wskazówek.
Dotarło do niej, że sama się okłamuje – nie chciała przyznać, że Stephen ją zauroczył. Zależało jej na nim, interesował ją. I pragnęła go jako mężczyzny. Intuicyjnie wyczuwała, że i ona go pociąga. Zdążyła go już trochę poznać. Umiał słuchać i miał otwarty umysł, ale postępował zawsze po swojemu. Lubił samodzielnie podejmować decyzje, był uparty i konsekwentny. Obawiała się, że jeśli pokrzyżuje mu plany, to wszystkie jego dobre uczucia do niej prysną w jednej chwili. Dlatego nie był to łatwy wybór. Czemu powinna dać pierwszeństwo: własnemu szczęściu czy życiu dziecka?
Postanowiła, że zaryzykuje. I zaraz potem usnęła.
Wczesnym rankiem zawsze było chłodno, więc właśnie o tej porze Emily czuła się najlepiej. Jednak nie dziś. Wstała skoro świt, przed Stephenem, i poszła do Josepha. Poleciła mu zawieźć leki i żywność do oddalonej o siedemdziesiąt kilometrów wioski, którą miała odwiedzić pod koniec tygodnia. Powiedziała mu, że jeśli chce, może wrócić dopiero wieczorem. Słysząc oddalający się warkot silnika, zebrała się w sobie – teraz nie ma już odwrotu.
Stephen zdążył się już spakować. Na widok jego bagaży stojących na werandzie przeszył ją nieprzyjemny dreszcz. On sam był w środku – jadł właśnie śniadanie. Ubrany w szorty i białą koszulkę, wyglądał bardzo atrakcyjnie. O czym ty myślisz, dziewczyno? – zganiła się w duchu; lepiej zastanów się, jak mu to powiesz. Gdy się zbliżyła, wstał i uśmiechnął się do niej ostrożnie.
– Witaj, Emily. Cieszę się, że cię widzę. Zaraz wyjeżdżam i chciałbym, żebyśmy rozstali się w zgodzie. Myślisz, że to możliwe?
Opadła na krzesło naprzeciwko niego. Czuła się okropnie, fatalnie.
– Obawiam się, że nie... Nie wiesz, co zrobiłam.
– A co takiego zrobiłaś? – spytał z zaciekawieniem.
Wiedziała, że tłumaczenia nic nie pomogą, że nic nie załagodzi jego gniewu. Postanowiła wykrzesać w sobie odwagę i bez ogródek powiedzieć mu prawdę.
– Wysłałam Josepha land-roverem do odległej wioski. Wróci dopiero wieczorem. A wiesz, że nie ma tu innego samochodu.
– Co? Chcesz powiedzieć, że... ?
– Chcę powiedzieć, że nie wyjedziesz stąd przez najbliższe dziesięć godzin.
Nie sądziła, że ludzka twarz może przybrać taki wyraz – stężała, zmieniła się w kamienną maskę.
– Wydawało mi się, że jasno postawiłem sprawę. Mówiłem, że jutro muszę być w Johannesburgu.
– Owszem, mówiłeś, ale ja chciałam... O rany, tak mi przykro... – Głos jej się załamał.
W pierwszej chwili pomyślał, że może źle ją zrozumiał.
– Nie chcę, żeby było ci przykro. Chcę, żebyś załatwiła mi jakiś środek lokomocji, którym mógłbym dojechać do Golandy. Dobry Boże, kobieto, przecież tu w pobliżu musi się coś znaleźć!
– Nie ma szans. Nie ma nawet traktora.
Dopiero teraz w pełni dotarło do niego, co to oznacza.
– Więc jestem tu uwięziony jak w pułapce? Nie mam jak się stąd wydostać, tak? – Nie podniósł głosu, ale wyczuła w nim jakąś jadowitą groźbę. Zdobył się na ogromny wysiłek i zapytał w miarę spokojnie: – Czy Joseph nie mógł zabrać mnie z sobą? Czy tych rzeczy nie dało się pogodzić? A tak w ogóle, to czy twoja sprawa nie mogła odrobinę poczekać?
Była gotowa stawić czoło jego furii.
– Joseph wcale nie musiał jechać tam akurat dzisiaj. Wysłałam go specjalnie. Chciałam cię zmusić, żebyś został i zrobił to cesarskie cięcie...
– Muszę wracać do Johannesburga. Muszę, rozumiesz? – syknął. – Jakim prawem chcesz decydować za mnie?
Resztką sił spróbowała się bronić.
– Serwalo potrzebuje pomocy, a tylko ty umiesz jej udzielić. Przykro mi, że pokrzyżowałam ci plany, ale wciąż uważam, że życie dziecka jest ważniejsze niż jakiś tam mecz.
– Za kogo ty mnie masz? – Jego lodowaty ton zabrzmiał jak świst bicza. – Myślisz, że łatwo mi było podjąć tę decyzję? Że wyjeżdżałbym stąd z lekkim sercem? Są sprawy, o których nie masz pojęcia, a jednak beztrosko pozwalasz sobie decydować za mnie. Wierzyć mi się nie chce, że można być tak aroganckim. Owszem, położne są ważne, ale to lekarz podejmuje decyzje... Choćby nie wiem co, zamierzam wydostać się z tej zapomnianej przez Boga dziury i pojechać do Golandy.
– Bóg wcale o tym miejscu nie zapomniał – zaprotestowała cicho. – A co do wydostania się stąd, to zapewniam cię, że do powrotu Josepha nie masz na to najmniejszych szans. I, oczywiście, to wszystko moja wina, więc proszę, wyładuj się na mnie, żeby nie oberwało się potem innym.
Podniósł się i okrążył stół. Przestraszona wstała, patrząc na niego wyczekująco. Mocno chwycił ją za ramiona – tak mocno, że poczuła ból. W oczach stanęły jej łzy.
– Masz wygórowane mniemanie o sobie i o swoim prawie do decydowania – warknął.
Potrząsnęła głową.
– Wcale nie. Chodziło mi tylko o dobro pacjentki. – Wiedziała, że to wątła obrona, ale cóż innego mogła powiedzieć?
– Nie chce mi się z tobą gadać. – Odepchnął ją od siebie z pogardą, tak że straciła równowagę i niezgrabnie opadła na plecione krzesło. – Zamierzam sprawdzić, czy jest tak, jak mówisz. Nie wierzę, żeby nie było tu żadnego pojazdu.
Wyszedł, z hukiem zatrzaskując drzwi. Emily głośno się rozpłakała. Po jakimś czasie uspokoiła się na tyle, by wrócić do swych zajęć. Czuła przez skórę zaintrygowanie innych pracowników, lecz nie powiedziała ani słowa. Domyśliła się, że Stephen rozpytywał wszystkich o jakiś środek lokomocji. Jego torby wciąż stały na werandzie, niczym bolesny wyrzut sumienia. On sam zaszył się w pokoju.
Tuż po dwunastej do misji dotarła Serwalo. Przywieziono ją wozem zaprzężonym w woły. Leżała na plecach, a obok niej siedziała zmartwiona Eunice.
Emily szybko obejrzała pacjentkę. Zgodnie z tym, co pisała Eunice, straciła ona dużo krwi. Emily kazała podać jej środek zwiększający objętość osocza i pobrać próbkę do badania grupy krwi. Serwalo miała przyśpieszone tętno i lepką, spotniałą skórę, ale nie miała gorączki. Nie ma więc groźby zakażenia. Emily sprawdziła akcję serca dziecka – biło, lecz niezbyt mocno. Teraz była już pewna, że to przodujące łożysko. Kazała przygotować Serwalo do operacji i poszła po Stephena.
Było jasne, że jej nie przebaczył. Miał zacięty wyraz twarzy i w milczeniu przeszywał ją wzrokiem. Przezwyciężyła swój wstyd i lęk i od razu przeszła do rzeczy.
– Właśnie przyjechała Serwalo. To na pewno łożysko przodujące. Zamierzasz wyładować na niej swój gniew i odmówić przeprowadzenia operacji?
Wyciągnął ręce przed siebie.
– Spójrz – powiedział surowo – wciąż cały się trzęsę. Z furii i bezsilności. A co będzie, jeśli zrobię błąd? Czyja to będzie wina?
– Jesteś lekarzem – odparowała bez namysłu. – Nie czas teraz na osobiste urazy. Więc jak, będziesz tam za kwadrans?
Wydawało jej się, że całe wieki czeka na odpowiedź.
– Już idę.
Teraz, gdy była tak blisko celu, nie mogła pozwolić sobie na wahanie ani słabość. Ale w głębi serca żałowała swej samowolnej decyzji, bo patrzył na nią tak, jakby jej szczerze nienawidził.
Naturalnie, zanim przystąpił do operacji, zbadał Serwalo. Emily była zachwycona sposobem, w jaki rozmawiał z pacjentką, tłumacząc jej, co ma zamiar zrobić, i z uśmiechem dodając jej otuchy. Przerażona kobieta łamaną angielszczyzną odpowiadała na jego życzliwość i starała się odprężyć. Stephen był również uprzejmy wobec personelu pomocniczego; chłodno i oficjalnie odnosił się jedynie do Emily, szorstkim głosem wydając jej zwięzłe polecenia. No cóż, zasłużyła sobie na to.
Cesarskie cięcie udało się i na świat przyszło malutkie, ale zdolne do życia dziecko. Emily oddała je pod opiekę położnym praktykantkom. Gdy było po wszystkim, Serwalo została zawieziona na oddział.
– Zrobię ci coś do picia – zwróciła się do Stephena Emily, kiedy zdejmowali fartuchy.
– Dziękuję, chętnie się czegoś napiję, ale najpierw wydam instrukcje pielęgniarkom. Nie chciałbym, żeby ktoś nieodpowiedzialny zmarnował mój wysiłek. – Rzucił jej wymowne spojrzenie.
– Przełknę tę obelgę – odparła, tłumiąc irytację. – Masz prawo do kąśliwych uwag, ale to takie niegodne ciebie... Powiedz, czy doktor Mugumo lub ja umielibyśmy zrobić to tak dobrze – Nie – odrzekł po chwili wahania, niechętnie przyznając jej rację.
– Bogu dziękuję, że nie musiałam nawet próbować... Pamiętaj, że dzięki tobie ta kobieta urodziła syna i w przyszłości będzie mogła mieć więcej dzieci.
– Tak, wiem o tym.
– No to chodź teraz na herbatę.
Nadal uważała, że postąpiła słusznie, tyle że coraz bardziej tej decyzji żałowała. W pełnej napięcia ciszy pili herbatę. Emily poczuła, że rozbolała ją głowa – pewnie z powodu pogłębiającego się poczucia winy. Gdy Stephen odezwał się do niej, pomyślała, że częściowo jej przebaczył. Ale okazało się, że nie. Jego gniew przerodził się w lodowatą urazę, z którą jeszcze trudniej było się zmierzyć.
– To, co zrobiłaś, jest niewybaczalne. Gdybyś zachowała się w ten sposób w Anglii, odebraliby ci prawo do wykonywania zawodu. – Aż się skuliła, widząc jego groźne i ponure spojrzenie. – Chcę ci powiedzieć, że ten mecz to nie taka zwykła rozrywka, jak myślisz. Wiesz, że ten sport jest tu bardzo popularny. Otóż wszystkie dochody z wszystkich meczów miały być przeznaczone na sfinansowanie nowego oddziału dziecięcego w jednym z tutejszych szpitali. Nie chcę się chwalić, ale są ludzie, którzy przyjechali tu specjalnie po to, żeby zobaczyć, jak gram. Wolałbym nie sprawiać im zawodu.
– Mógłbyś im powiedzieć, że to moja...
– Niczego nie będę im mówił. Na razie to fakty mówią same za siebie: wyjechałem i nie wróciłem na czas. Gdy tylko Joseph się zjawi, natychmiast daj mi znać. Sam poprowadzę, a Joseph pojedzie ze mną i potem tu wróci – oznajmił i udał się do siebie.
Być może Joseph źle zrozumiał jej słowa, bo wrócił o parę godzin wcześniej, niż się spodziewała. Posłała po Stephena, zaś jego torby ustawiła z tyłu wozu. Potem czekała na niego samotnie w małej sali, w której jadano posiłki. Miał prawo rozmówić się z nią przed wyjazdem, może nawet jeszcze raz ją obrazić. Nie zamierzała chować się za plecami innych pracowników. Gdy go zobaczyła, wiedziała, że wcale nie złagodniał.
– Zaraz wyruszam, sześć godzin za późno. Szanse na złapanie samolotu są praktycznie żadne, więc zapewne jutro nie zagram.
Miała wrażenie, że przez cały dzień nie robi nic innego, tylko go przeprasza.
– Nawet jeśli to nic nie zmienia, wiedz, że jest mi bardzo przykro. – Mówiła szczerze; naprawdę było jej przykro. Zaczynała zdawać sobie sprawę, że zachowała się nie tylko nieprofesjonalnie, ale i nie fair. Ma prawo być na nią wściekły.
– Czyżby? – rzucił z powątpiewaniem. – Podejrzewam, że gdybyś uznała to za konieczne, znów postąpiłabyś tak samo. Może mi powiesz, że nie?
– Chyba... masz rację – przyznała. – Włożyłam ci do samochodu sok i parę kanapek.
Spojrzał na nią jakoś dziwnie. Chyba przypomniał sobie, jak wspólnie jedli jego lunch nad jeziorem. Zaledwie kilka dni temu... Zaczerwieniła się na to wspomnienie. Cóż on sobie o niej pomyśli?
– Serdeczne dzięki – zakpił. – Już się martwiłem, że umrę z głodu i pragnienia.
Stał przy otwartych drzwiczkach samochodu, i myślała, że do niego wsiądzie. Jednak głośno je zatrzasnął i zbliżył się do niej. Siłą woli zmusiła się, żeby pozostać na miejscu.
– Dzięki Bogu, że wyjeżdżam i że już nigdy się nie zobaczymy. Chwycił ją za ramiona i gwałtownie przyciągnął do siebie, po czym wdarł się językiem w jej usta. To nie była pieszczota – to był obelżywy atak. Mimo to nie odepchnęła go od siebie, lecz lekko objęła. Wiedziała, że chciał ją ukarać, ale jakaś jej część chętnie się tej karze poddała. Gdy wreszcie się od niej oderwał, przez moment przyglądała mu się bez słowa. A potem stanęła na palcach i pocałowała go w policzek.
– Dzięki za wszystko, co tu dla nas zrobiłeś, I za to, co zrobiłeś dla mnie.
Drzwiczki land-rovera ponownie trzasnęły. Odwróciła się, by nie patrzeć, jak odjeżdża. Wiedziała, że będzie jechał bardzo szybko, ale miała nadzieję, że nic mu się nie stanie.
Głowa, która rozbolała ją już wcześniej, teraz dosłownie jej pękała. Najchętniej przycupnęłaby gdzieś samotnie i zapłakała nad sobą. Ale musiała wracać do chorych.
Starcie ze Stephenem kosztowało ją więcej, niż jej się z początku zdawało. Po południu poczuła się tak rozbita, że zaszyła się samotnie w jadalni, próbując zebrać myśli. Prawdę mówiąc, miała ochotę się położyć, ale dotychczas nigdy nie sypiała w ciągu dnia.
Nagle powieki jej opadły i zdrzemnęła się na siedząco. Obudził ją warkot silnika; z trudem podniosła się i podeszła do drzwi. Zobaczyła dwa land-rovery: w jednym siedział Joseph, w drugim ujrzała siostrę O’Reilly, Sama Mugumo i ich pomocników. Bardziej niż kiedykolwiek ucieszyła się na ich widok.
Sam obiecał, że gdy tylko weźmie prysznic, zaraz zajrzy do szpitala. Siostra natomiast oznajmiła, że chętnie porozmawia z Emily przy filiżance herbaty. Zabrzmiało to tak, jakby sądziła, że Emily ma jej coś do powiedzenia.
Emily usiadła przy stole, siostra zaś zajęła się parzeniem herbaty, opowiadając przy tym o wypadku, którego ofiarom udzielali pomocy. Okazało się, że sytuacja wygląda lepiej, niż się obawiano. Ich pomoc oczywiście się przydała, ale i bez niej dano by sobie radę. Dlatego wrócili stosunkowo szybko.
– Muszę siostrze coś wyznać – zaczęła odważnie Emily i opowiedziała o tym, co się stało. Nie próbowała się usprawiedliwiać i gniew Stephena przedstawiła jako całkiem uzasadniony.
– A jak się czuje Serwalo? – spytała na początek siostra.
– Na szczęście dobrze, tak jak i dziecko. Stephen... to znaczy doktor James jest doskonałym lekarzem. Sama nie poradziłabym sobie z tym cesarskim.
– A więc nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Przynajmniej w pewnym sensie... Ale trzeba przyznać, że marnie mu się zrewanżowaliśmy za uczynność.
– Wiem, i trochę mi wstyd. A co siostra zrobiłaby na moim f miejscu?
Siostra pogłaskała Emily po głowie, co zdarzało jej się nader rzadko.
– Gdybym była w twoim wieku, postąpiłabym podobnie.
Też kiedyś myślałam, że świat jest czarnobiały, a to, co słuszne, zawsze właściwe. Ale obawiam się, że popełniłaś błąd. Ludzie mają prawo do samodzielnego podejmowania decyzji. Zresztą, sama o tym wiesz... Daj no mi na chwilę rękę. Emily zorientowała się, że siostra bada jej tętno.
– Tak myślałam – orzekła w końcu. – Maszeruj od razu do łóżka. Za pięć minut przyślę do ciebie Sama.
– Ale mam przecież pracę do...
– Kto inny się tym zajmie. Od tej chwili jesteś pacjentką, Emily. Jesteś chora.
– Ale ja muszę...
– Nikt nie jest niezastąpiony. Zresztą, w takim stanie tylko byś przeszkadzała. No już, zmykaj.
Nie miała siły dłużej się spierać. Nazajutrz sama się przekonała, że siostra miała rację – czuła się naprawdę niedobrze. Kazano jej leżeć przez parę dni. Gdy spróbowała wstać, upadła jak długa na podłogę.
– Mówiłam ci, że jesteś chora – ofuknęła ją siostra, pomagając jej wdrapać się z powrotem do łóżka. – Być chorym to nie grzech, ale myśleć, że jest się niezastąpionym, to z pewnością grzech pychy. Musisz wypoczywać, rozumiesz?
– Co mi właściwie dolega? – spytała Emily ochryple. Siostra ze zmartwioną miną podała jej lusterko. Emily zobaczyła, że białka jej oczu są wyraźnie pożółkłe.
– Ukłułaś się igłą w ciągu ostatnich paru miesięcy? Choćby pielęgniarki nie wiem jak uważały, od czasu do czasu niechcący kłuły się brudną igłą – zwykłe ryzyko zawodowe.
– I to kilka razy.
– Wygląda mi to na zapalenie wątroby. Skórę masz żółtą jak papirus, choć przy tej opaleniźnie laikowi nie rzuciłoby się to w oczy. Byłoby źle, gdyby okazało się, że to zapalenie typu B. Mam nadzieję, że tak nie będzie. Weźmiemy krew do analizy. Tak czy owak, musimy cię przewieźć do szpitala w Golandzie.
– Nie chcę mieć zapalenia typu B! – wykrzyknęła Emily z przerażeniem. – Nie mogłabym już być położną.
– Wiem, co czujesz, kochanie, ale teraz wszystko w rękach Boga. Na razie po prostu odpoczywaj.
Emily znów opadła z sił. Cały jej świat zadrżał w posadach. Jeśli to typ B, pomyślała, to już nigdy nie pozwolą mi pracować w szpitalu...
– Kiedy będę mogła wrócić, siostro?
– Obawiam się, że nie wrócisz, Emily – odparła siostra, smutno wzdychając. – Twój kontrakt wygasa za parę tygodni, a twoja następczyni jest w drodze. Musisz wracać do Anglii, do rodziny. Musisz przestać się ukrywać i stawić czoło życiu.
– Ukrywać się? A niby przed czym ja się ukrywam? – żachnęła się Emily.
– Tego nie wiem, moje dziecko, ale chyba przed czymś uciekasz. Gdy pierwszy raz cię zobaczyłam, od razu tak sobie pomyślałam. Niedobrze, jak ludzie przyjeżdżają tu z powodu własnych problemów, a nie dlatego, że naprawdę chcą pomagać. Wytrzymują miesiąc, dwa, a potem rezygnują. Z tobą akurat stało się inaczej i naprawdę dobrze się spisałaś. Ale teraz czas wrócić do normalnego życia.
Rzeczywiście, kontrakt Emily miał wkrótce wygasnąć – a ona zupełnie o tym zapomniała. Tu żyła teraźniejszością, więc rzadko kiedy myślała o przyszłości.
– Ale jeszcze tyle trzeba zrobić... – wymamrotała słabo.
– I dopilnuję, żeby zostało to zrobione – zapewniła ją siostra. – No już, przestań się martwić i szybko nam wy dobrzej.
Tydzień później Emily zawieziono do szpitala w Golandzie. Zabrano ją nowym land-roverem, który zamieniono w coś w rodzaju ambulansu. Towarzyszyła jej siostra O’Reilly.
Nie tak Emily wyobrażała sobie swój wyjazd, choć właściwie nigdy nie zastanawiała się; w jaki sposób rozstanie się z tym miejscem. Po pierwsze, nie miała na to czasu; po drugie, nie lubiła szczegółowo planować przyszłości.
Moment pożegnania zaskoczył ją – nie była na nie przygotowana. W końcu spędziła tu dwa lata życia; zdążyła przywiązać się do ludzi i do miejsca.
Podróż była jednym wielkim koszmarem, więc z ulgą położyła się do łóżka. Oddział był urządzony tak nowocześnie, że czuła się jak na Księżycu. Oczywiście siostra musiała jak najszybciej wracać, ale obiecały sobie, że będą w kontakcie. Gdy wyszła, Emily głęboko westchnęła. Nareszcie trochę odpocznę, pomyślała z zadowoleniem; nareszcie ktoś zaopiekuje się mną. Bo dotychczas zawsze było odwrotnie...
Badania wykazały, że ma zapalenie wątroby typu A. Odetchnęła z ulgą – a więc będzie mogła wrócić do pracy w szpitalu! Na razie jednak czekało ją leczenie i długi wypoczynek.
W szpitalu w Golandzie spędziła trzy tygodnie, będąc niemal w stanie śpiączki. Potem samolotem przewieziono ją do szpitala w Johannesburgu, który był modelowym przykładem szczytowych osiągnięć techniki i medycyny.
Wreszcie – zdrowa i wypoczęta – przeleciała pół świata, by znaleźć się w Manchesterze. Czekały tam na nią Liza i Rosalinda – jej dwie ukochane siostry o włosach tak rudych jak jej własne. Na ich widok wybuchnęła płaczem. Nawet nie podejrzewała, że aż tak się za nimi stęskniła.
– Wyglądasz jak szczapa – powitała ją Liza, również tonąc we łzach.
– Już my cię tu podtuczymy – przyrzekła groźnie Rosalinda. – Jak się masz, witaj w domu.
Nikt z rodziny nie protegował Emily, ale szybko znalazła posadę. Miała już dość spowodowanej chorobą bezczynności i chciała wrócić do pracy. Na razie zamieszkała u starszej siostry, Lizy, i jej męża, Alexa. Polubiła szwagra i jego dzieci z pierwszego małżeństwa, Holly i Jacka, a także jego matkę, Lucy, która nadal pomagała się nimi opiekować. Małżeństwo siostry robiło wrażenie nad wyraz udanego, toteż Emily cieszyła się jej szczęściem. Ale i trochę go jej zazdrościła...
Mniej więcej dwa tygodnie po przyjeździe usiadła z Lizą w kuchni. Liza pokazała jej ogłoszenie w gazecie: szpital Blazes, w którym ona i Alex pracowali, poszukiwał położnej.
– Mówiłaś, że rozglądasz się za pracą. Wprawdzie moim zdaniem nie jesteś jeszcze w najlepszej formie, ale z ogłoszenia wynika, że zaczęłabyś dopiero za niecałe dwa miesiące. Fantastycznie byłoby pracować w tym samym miejscu, prawda? – Mrugnęła do Emily porozumiewawczo. – A za jakiś czas mnie samej przyda się położna.
– Chcesz powiedzieć, Lizo, że jesteś... ? – Czule przytuliła siostrę.
– Jeszcze za wcześnie, żeby mieć pewność, ale wcale bym się nie zdziwiła.
– Wreszcie rozumiem, czemu Alex jest taki zadowolony z siebie!
– Oboje bardzo się cieszymy, tylko na razie nikomu ani słowa, żeby broń Boże nie zapeszyć... Ale wracając do ogłoszenia: co sądzisz o tej pracy?
Emily przebiegła wzrokiem zamieszczony w gazecie tekst.
– Spełniam wszystkie wymagania, a te ostatnie doświadczenia w Afryce to dodatkowe punkty na moją korzyść. Musiałam się tam czasem zajmować tym, co w normalnych warunkach leży w gestii lekarzy.
– Lepiej tak tego nie podkreślaj – przestrzegła ją Liza. – Lekarze nie lubią, gdy wkracza się w ich kompetencje.
– Tak, coś mi o tym wiadomo... Wiesz, chyba napiszę podanie. Chciałabym znów pracować w dużym, nowoczesnym szpitalu, takim, w którym są specjaliści i mnóstwo dobrego sprzętu.
Liza coś jej na to odrzekła, lecz Emily już tego nie usłyszała, bo oddała się wspomnieniom. Wróciła myślami do misji i do doktora Jamesa. Ostatnio często łapała się na myśleniu o nim. Żywiła nadzieję, że z czasem jego stosunek do niej chociaż trochę zmieni się na lepsze; że zapamiętał ją jako kogoś niesfornego, ale w sumie poczciwego i kompetentnego. Nie liczyła co prawda na to, że ją odszuka i odezwie się do niej... Bo po co miałby to robić?
Wysłała papiery do szpitala i zakwalifikowano ją na rozmowę wstępną, podczas której wypadła całkiem dobrze. Najtrudniej było jej odpowiedzieć na pytanie, jak poradzi sobie w nowych, „cywilizowanych” warunkach pracy.
– Pewnie z początku będzie to mały szok kulturowy – przyznała szczerze – ale matki i noworodki są na całym świecie takie same. Nie sądzę, żebym miała jakieś poważne problemy. A jeśli nawet, to zawsze mogę się kogoś poradzić.
Powyższa odpowiedź i znakomite referencje od siostry O’Reilly przesądziły sprawę – dostała tę pracę.
Ponieważ jednak w szpitalu miała zjawić się dopiero za sześć tygodni, postanowiła pojechać na południowe wybrzeże, dokąd ; zaprosiła ją listownie znajoma siostry O’Reilly, niejaka siostra McKinnon, zawiadująca lokalną placówką misyjną. Miała od – dać się tam rekonwalescencji i zapoznać z najnowszymi technikami położniczymi. W zamian proszono, by wygłosiła kilka pogadanek dla wolontariuszy, którzy zamierzali wybrać się na dwa lata do Afryki; bezpośredni kontakt z kimś młodym, kto już tam pracował, byłby dla nich nieocenioną pomocą.
Zanim Emily wyjechała, przyszły dwa listy. Pierwszy był od ojca, który pisał, że wciąż jest w obozie partyzantów w Peru, którzy porwali go jakiś czas wcześniej. Niedawno sami mu zaproponowali, że go uwolnią, ale zdążył ich już tak polubić, że postanowił zostać i dalej uczyć ich angielskiego. „Jestem tu bardzo szczęśliwy – zapewniał. – Brakuje mi tylko Was, moich trzech ukochanych córek. Ale jesteście już wystarczająco dorosłe, by żyć własnym życiem i w pełni rozwinąć skrzydła. Co nie zmienia faktu, że wrócę, gdy tylko okaże się, że zostałem dziadkiem. Czekam na to z utęsknieniem. A na razie z całego serca Was całuję”.
Czytając te słowa, Emily poczuła, że zbiera jej się na płacz. Liza miała łzy w oczach. Nawet na twarzy opanowanej zwykle Rosalindy odmalowały się oznaki wzruszenia. Życie bez ojca, który zawsze służył im wsparciem, było dla nich nad wyraz trudne. Jego nieobecność sprawiała, że uczyły się bardziej polegać na sobie, ale szalenie za nim tęskniły i często bardzo im go brakowało.
Drugi list był od siostry O’Reilly. Donosiła w nim, że dziewczyna, która przybyła na miejsce Emily, okazała się miła i kompetentna oraz że Serwalo i jej synek, Moses, mają wkrótce powrócić do domu. Siostra była też ciekawa, czy Emily nie widziała się przypadkiem z doktorem Jamesem. Widocznie mimo wszystko nie miał o nich najgorszego zdania, bo pod wpływem jego pochlebnych opinii o działalności misji rząd przydzielił im dodatkowe fundusze na sprzęt. Co oczywiście znaczy tyle, że pracują teraz więcej niż dotychczas.
Emily westchnęła. To, co przeżyła w Afryce, wydało jej się nagle niemal snem. Patrząc z perspektywy czasu, uznała, że wróciła w porę. Jej organizm mógłby nie wytrzymać większej dawki przemęczenia.
Łagodne powietrze na południowym wybrzeżu świetnie jej służyło.
– Pamiętaj, że masz się niczym nie przejmować – poleciła jej siostra McKinnon z udawaną surowością w głosie.
Przyzwyczajona do uprzejmego, lecz nie znoszącego sprzeciwu tonu siostry O’Reilly, grzecznie wypełniała rozkazy: gimnastykowała się, pływała, dobrze się odżywiała i chodziła spać z kurami. Zgodnie z obietnicą, rozmawiała z wolontariuszami o warunkach pracy, jakich należało się spodziewać w Afryce. Poczuła się nieswojo, gdy wysłuchawszy jej, jedna z dziewcząt stwierdziła, że to nie dla niej, i wycofała się z decyzji o wyjeździe.
Siostra McKinnon natomiast przyjęła to niemal z zadowoleniem.
– Zaoszczędziłaś nam czasu i pieniędzy, Emily. Ta dziewczyna uciekłaby stamtąd po miesiącu. Dobrze, że miała szansę zawczasu się przekonać, że się do tego nie nadaje. Mnie nie chciałaby słuchać, ale tobie uwierzyła.
Od czasu do czasu Emily pomagała przy porodach, co pozwalało jej zapoznać się z nowymi technikami. Z początku siostra McKinnon nie pozwalała jej się przepracowywać, ale Emily miała już dość tego, że wszyscy traktują ją jak inwalidkę.
– Proszę siostry – powiedziała raz z irytacją – mnie naprawdę już nic nie dolega. Jestem zdrowa i silna. Niechże mi siostra pozwoli trochę się wykazać!
Zdała sobie sprawę, że podniosła głos. i speszona zerknęła na siostrę.
– W rzeczy samej, wróciłaś do siebie – orzekła ta ostatnia z uśmiechem.
Gdy Emily wracała pociągiem do domu, czuła się jak nowo narodzona. Odzyskała pewność siebie i nie mogła się już doczekać, kiedy pójdzie do nowej pracy. Zaczęła nawet przemyśliwać o „rozpoczęciu nowego życia”. Przypomniała sobie list od ojca.
Tak, ojciec rzeczywiście ma rację – ona też powinna w pełni rozwinąć skrzydła.
Na początku pociąg był prawie pusty, ale szybko wypełnił się ludźmi. Na miejscu naprzeciwko Emily usiadł jakiś młody człowiek. Czytała właśnie „Tygodnik Pielęgniarski”, ale zauważyła, że chłopak co rusz rzuca jej zaciekawione spojrzenie. Dawniej pewnie by się przesiadła albo co najmniej spiorunowała go wzrokiem, teraz jednak zachowała spokój.
Była pewna, że prędzej czy później chłopak się do niej odezwie. I nie myliła się.
– Najmocniej przepraszam, czy pani jest pielęgniarką? Pytam, bo ja sam studiuję medycynę.
– Owszem, jestem położną – odparła uprzejmie i wdała się z nim w rozmowę, która trwała bite dwie godziny i podczas której przeszli na „ty”.
Gdy wysiadał, ciepło się z nią pożegnał.
– Naprawdę miło mi się z tobą rozmawiało, Emily. Jeśli kiedyś zawitam w twoim mieście, to może znów się spotkamy.
– Bardzo chętnie, Peter. Powodzenia!
Proszę, proszę, pomyślała, gdy tylko zniknął jej z oczu – beztrosko sobie pogawędziłam z atrakcyjnym, nieznajomym mężczyzną! Odniosła wrażenie, że spodobała mu się jako kobieta. Może gdyby nie gadali wciąż o medycynie, spróbowałby się nawet z nią umówić? Ale nie, i tak by się nie zgodziła – jest zdecydowanie za młody, choć musiała przyznać, że dobrze się czuła w jego towarzystwie. Mogliby się zaprzyjaźnić. Nareszcie znów jestem sobą, przemknęło jej przez głowę, i na tę myśl ogarnęła ją radość.
Również siostry spostrzegły, że zaszła w niej jakaś przemiana. Wieczorem wspólnie zjedli kolację u Lizy i wszyscy nie mogli się nadziwić, jak Emily wspaniale wygląda.
– Wreszcie trochę przytyłaś – zauważyła z aprobatą Rosalinda. – Szczerze mówiąc, nie mogłam już patrzeć na te twoje patykowate kończyny.
– To się nazywa takt! – westchnęła ironicznie Emily. – Nie uczyli cię na studiach, jak właściwie odnosić się do pacjenta?
– Uczyli, uczyli, ale z tobą nie muszę się cackać – odparowała wesoło Rosalinda. – Powiedz lepiej, co ty na to, że powiększy nam się rodzina.
Teraz wszystkim było już wiadomo, że Liza spodziewa się dziecka.
– To najcudowniejsza wiadomość na świecie – stwierdziła Emily. – Nareszcie zamienimy się rolami, i to my będziemy opiekować się Lizą. Będzie zdana na naszą łaskę i niełaskę. Zamierzam odbić sobie wszystkie te lata słuchania jej rozkazów – zakończyła ze śmiechem.
Jak dobrze i bezpiecznie było znowu siedzieć pośród swoich! Zanim Liza wyszła za mąż, miała nieduże mieszkanko, które teraz oddała do dyspozycji Emily. Dzień przed rozpoczęciem pracy Alex pomógł jej się tam przeprowadzić. Miała sporo do rozpakowania: ubrania, książki, obrazy, ozdobne drobiazgi... Cieszyła się, że ładnie wszystko urządzi i będzie się tu dobrze czuła. Lekko wzdrygnęła się na wspomnienie gołych ścian pokoiku w Afryce. Nie, nie – już dość tej ascezy.
Nowy strój szpitalny Emily był ciemnoniebieski i całkiem elegancki – i było jej w nim do twarzy. Na jednym ramieniu miała srebrzysty symbol położnej, na drugim – odznakę pielęgniarki. Cóż za przyjemna odmiana po tych byle jakich szortach i koszulkach, które w kółko nosiła w Afryce!
Gigantyczny parking, duży kompleks wysokich budynków szpitalnych, perspektywa nowych kontaktów zawodowych i osobistych – wszystko to przyprawiało Emily o szybsze bicie serca. Czuła, że znów jest ciekawa ludzi i świata. Ma przecież dopiero dwadzieścia siedem lat, może sobie pozwolić na rozpoczęcie wszystkiego od nowa.
Pierwszego dnia przyszła do pracy na poranną zmianę. Była tu już wcześniej, żeby się przedstawić i trochę rozejrzeć po szpitalu, toteż wiedziała, dokąd pójść. W drodze na oddział położniczy wyjęła swą elektroniczną przepustkę. W tej części szpitala szczególnie dbano o to, by nie kręcił się tu nikt niepowołany, gdyż kradzieże dzieci stały się ostatnio istną plagą. Na samą myśl o czymś takim Emily przeszywał dreszcz.
Zbyt podekscytowana, by najpierw wypić kawę, od razu poszła do pokoju pielęgniarek, gdzie miano jej przydzielić czekające ją dziś zadania. Nadzór nad zmianą sprawowała Denise Coles – sympatyczna w obejściu, raczej pulchna, niewiele po czterdziestce. Uważano ją za bystrą i nad wyraz skuteczną.
Nazwisko Emily umieszczono obok innych na tablicy, wraz z numerem sali, do której miała się zaraz udać. Kathy Philips – położna, której zmienniczką była Emily – poprowadziła ją pomalowanym na różowo korytarzem.
– Dziewczyna nazywa się Debbie Ward – poinformowała Kathy. – Pierwiastka, na razie żadnych komplikacji. Przywieziona w nocy, z samorzutnym pęknięciem błon płodowych. Chyba szybko się uwinie. Zdenerwowana, ale nie przerażona. Za to miej oko na jej męża. Dobrze, że nie przyniósł kamery...
– Kamery? – powtórzyła niepewnie Emily. Słyszała, że mężowie nagrywają czasem poród na wideo, lecz dotychczas nie miała do czynienia z podobną sytuacją. Oczywiście, przyjście na świat dziecka jest ważnym przeżyciem duchowym dla obojga rodziców, ale przecież ma też swój wymiar fizyczny...
– Nigdy nic nie wiadomo – dodała filozoficznie Kathy. – Dlatego zawsze mam przy sobie grzebień. Skoro mają cię oglądać setki osób, to lepiej wyglądać jak człowiek.
– Następnym razem muszę pamiętać o szmince – zakpiła Emily, zachowując poważny wyraz twarzy.
W towarzystwie Kathy czuła się bezpiecznie i swobodnie. Choć nie zdawała sobie z tego sprawy, tęskniła za takimi żarcikami, za poczuciem, że jest częścią zespołu.
Gdy weszła do sali numer trzy, trudno jej było orzec, kto martwi się bardziej: sama Debbie czy jej mąż Arthur. Wyglądał na strasznego młokosa, i nawet wąsy, które zapuścił, nie przydawały mu powagi. Ale starał się, jak mógł, i w opiekuńczym geście otaczał żonę ramieniem.
– Ja już wychodzę – rzekła wesoło Kathy. – Teraz Emily się tobą zajmie, Debby. Jak tu jutro wrócę, w łóżeczku ma leżeć śliczne maleństwo.
– O niczym innym nie marzę – zdołała wyjęczeć Debbie. Kathy wzięła Emily na stronę i przekazała jej wyniki badań przeprowadzonych od chwili, gdy Debbie przyjęto do szpitala. Teraz odpowiedzialność za pacjentkę spoczywała już na barkach Emily. Po dwóch godzinach skurcze zaczęły następować co pięć minut i Debbie parła z całej siły. Nagle w drzwiach ukazała się głowa Denise Coles.
– Nie przeszkadzajcie sobie, moje miłe. Chciałam tylko sprawdzić, jak ci idzie, Emily. A ty, Debbie, wytrzymaj jeszcze trochę, niedługo będzie po wszystkim.
Emily spodziewała się, że pierwszego dnia Denise będzie ją czujnie obserwować. Nie miała nic przeciwko temu. Sama też była zdania, że należy uważnie sprawdzać kwalifikacje pracowników.
Pół godziny później urodziła się dziewczynka. Emily na moment podała ją ojcu, a następnie oddała matce. Gdy w oczach Arthura zobaczyła łzy, pomyślała, że mimo wszystkich różnic ojcowie na całym świecie reagują w takich chwilach podobnie.
Spojrzawszy na zegarek, wcale sienie zdziwiła, stwierdzając, że cztery godziny dyżuru minęły jak z bicza strzelił. Tak to już jest w jej zawodzie – człowiek zatraca się w pracy. Debbie, jej mąż i dziecko mieli się dobrze, toteż Emily postanowiła trochę odetchnąć.
– Zostawiam was pod opieką asystentki – oznajmiła – a sama zrobię sobie małą przerwę. Gdyby, nie daj Boże, działo się coś niedobrego, wezwijcie mnie przez pager.
Wyszła na korytarz i rozprostowała kości. No, teraz mogę wypić kawę, pomyślała.
Z jednej z sal przy końcu korytarza wyszedł jakiś lekarz – miał długi biały fartuch, stetoskop na szyi. Widziała go tylko z tyłu. Był dość wysoki i dobrze zbudowany, ale spostrzegła, że lekko utyka. Mimo to szedł szybkim krokiem. Ten jego chód, ciemne włosy i zarys ramion kogoś jej przypomniały. Kogoś, kto poruszał się tak podobnie... Im dłużej wpatrywała się w mężczyznę, tym bardziej podejrzenie zmieniało się w pewność. A przecież on jest ostatnią osobą, którą spodziewałaby się tu spotkać.
– Stephen! – wykrzyknęła nagle, niemal mimowolnie. Odwrócił się do niej powoli, jakby z niechęcią. Na jego bladej jak ściana twarzy pojawiło się niedowierzanie. Gdy jednak w pełni uświadomił sobie, z kim ma do czynienia, jego twarz ściągnęła się w grymasie złości.
– No nie, tylko nie ty! Co ty tutaj robisz? – wycedził, jakby już sam jej widok sprawiał mu ból.
– To mój pierwszy dzień... Pracuję tu teraz – odparła oszołomiona.
– Doprawdy? Więc czemu nikt mi nic nie powiedział? – Najwyraźniej podejrzewał, że celowo ukryto przed nim ten fakt.
– Przecież to żadna tajemnica. Przeczytałam ogłoszenie w gazecie, zgłosiłam się i przyjęli mnie. To wszystko.
– Że też ze wszystkich szpitali w kraju musiałaś sobie wybrać właśnie ten! Dlaczego?
Rozumiała, że wciąż może być na nią zły, ale, do licha, są jakieś granice!
– Dramatyzujesz jak Rick w „Casablance”. Chcesz zostać nowym Humphreyem Bogartem?
W jego oczach pojawiły się groźne błyski.
– Powinienem był pamiętać, że zawsze masz coś do powiedzenia – sarknął. – Nawet kiedy wygadujesz głupstwa... Posłuchaj, nie wiedziałem, że przyjęli cię tu do pracy. Gdybym wiedział, ostro bym się temu przeciwstawił. Teraz już na to za późno, ale jedno sobie zapamiętaj: nie jesteśmy w Afryce. Nie wolno ci przekraczać swoich kompetencji. Jeśli przyłapię cię na błędzie albo na tym, że robisz coś, co do ciebie nie należy, doprowadzę do tego, że cię zwolnią. Lojalnie cię uprzedzam. Ona też zdążyła się już rozzłościć.
– Nie martw się, nie będziesz musiał. Jeśli popełnię błąd, to sama odejdę. Ale nie myśl sobie, że się zmieniłam. Gdybym musiała, podjęłabym taką samą decyzję. To, że nie zagrałeś w jednym meczu, to chyba nie koniec świata?
– Od naszego ostatniego spotkania ani razu nie grałem w rugby – rzekł z gorzkim uśmiechem. – I już nigdy nie zagram.
Emily była poruszona tą zupełnie nieoczekiwaną rozmową. Spadło to na nią jak grom z jasnego nieba. Owszem, marzyło jej się, że ona i Stephen jeszcze się kiedyś spotkają i że on wyzbędzie się w końcu urazy... Teraz jednak przekonała się, jak płonne były jej nadzieje. Złość Stephena nie tylko nie zelżała, ale wręcz przybrała na sile. Czemu aż tak jej nie cierpi? Czemu aż tak ją zaatakował? Czyżby nie umiał panować nad uczuciami? Miała o nim lepsze zdanie.
– Teraz ty mnie wysłuchaj – rzekła. – Czy nam się to podoba, czy nie, będziemy razem pracować. Nie wiedziałam, że cię tu spotkam, ale skoro już oboje tu jesteśmy, spróbujmy nie utrudniać sobie życia.
– Łatwo powiedzieć... – zakpił. – Żądam tylko jednego: żebyś nie wchodziła mi w drogę i nie ważyła się podejmować za mnie żadnych decyzji. Jasne? – Odwrócił się i odszedł.
Emily była wstrząśnięta. Skierowała się do pokoju pielęgniarek, bo musiała sporządzić notatki, ale kawy całkiem jej się odechciało. Przykre starcie ze Stephenem zepsuło jej cały dzień. Dopiero teraz przekonała się, jak bardzo zależy jej na jego przebaczeniu i aprobacie...
Następnego dnia niby to mimochodem napomknęła Denise o swym spotkaniu z doktorem Jamesem. Nie wspomniała przy tym, że znała go już przedtem.
– Nasz drogi Stephen... – Denise z uśmiechem pokiwała głową. – To naprawdę świetny lekarz. Tylko zawsze strasznie pędzi, ledwo za nim nadążam. Ale wkłada w swoją pracę mnóstwo serca, i umie się poznać na dobrej robocie. Będzie ci się z nim miło pracowało, zobaczysz.
– Nie wątpię – mruknęła pod nosem.
Z wyjątkiem tego nieszczęsnego spotkania, tydzień minął dość przyjemnie. Debbie Ward każdego, kto się nią opiekował, obdarowała bombonierką, zanim opuściła szpital wraz z córeczką. Trzeciego dnia Emily zetknęła się z przypadkiem krwotoku poporodowego i zamiast, jak to miała w zwyczaju, zająć się tym sama, nie omieszkała wezwać odpowiedniego lekarza. Jednak lekarz ten był młody i zdenerwowany, i jego emocje udzieliły się pacjentce. Lepiej bym sobie z tym poradziła, pomyślała potem Emily, ale natychmiast udzieliła sobie reprymendy: pamiętaj, jesteś tylko położną.
W tym pierwszym tygodniu nie zobaczyła już więcej Stephena, ale uzmysłowiła sobie, że wciąż go szuka. Nie mogła pojąć, dlaczego ani po co.
Pod koniec tygodnia była już zmęczona pracą, toteż z radością przyjęła zaproszenie Lizy na obiad w gronie rodzinnym. Lubiła towarzystwo Alexa, Holly, Jacka i Lucy. Nie zabrakło też oczywiście Rosalindy, a jako dodatkowych gości zaproszono parę przyjaciół – Harry'ego Shea i jego żonę Sally.
Początkowo Emily nieco obawiała się Harry'ego – był zwalisty, ogolony na łyso, a w dodatku grał rolę niegodziwego handlarza narkotykami w serialu telewizyjnym. Kiedy jednak poznała go bliżej, przekonała się, że jest uroczy i łagodny jak baranek. W niczym nie przypominał odgrywanej przez siebie postaci.
– Chyba mogłabyś mi pomóc, Emily – zwrócił się do niej, gdy pili kawę po obiedzie. – Przez parę najbliższych tygodni po twoim oddziale będzie się kręcił Ben Crosby, jeden z moich kolegów po fachu. W naszym serialu przypadła mu rola młodego ginekologa, więc musi zdobyć choćby podstawową wiedzę w tej dziedzinie. Oczywiście uzyskał odpowiednie zezwolenie. Chłopak robi wrażenie bardzo przebojowego, ale tak naprawdę jest raczej nieśmiały. Tak jak ja, wciąż musi kogoś udawać.
– Chętnie się nim zaopiekuję – przyrzekła Emily. – Oprócz ciebie nie znam żadnego aktora.
Ponieważ nazajutrz Harry musiał wstać skoro świt, on i jego żona wyszli wcześnie. Lucy oznajmiła, że idzie położyć dzieci spać, toteż Emily została w pokoju tylko z siostrami i Alexem. Siedzieli wszyscy przy kominku, miło sobie gawędząc.
– Jak ci minął pierwszy tydzień w pracy? – zapytał Alex. – Po tych warunkach w Afryce to dla ciebie pewnie mały szok?
– Owszem, ale bardzo mi się tu podoba. A napracować się trzeba mniej więcej tyle samo. W medycynie nigdzie nie jest łatwo.
– Miałaś jakieś kłopoty?
– Niee... – odparła jakoś tak niepewnie, jakby sama miała wątpliwości. Przypomniała sobie rozmowę ze Stephenem. Może jednak powinna o nim wspomnieć? Już raz zataiła przed rodziną swe problemy i nic dobrego z tego nie wynikło... – Właściwie jest coś, co mnie trochę martwi – przyznała. – Otóż w Afryce poznałam pewnego lekarza. Okazuje się, że pracuje na tym samym oddziale co ja. Obawiam się, że ma o mnie nie najlepsze zdanie. W Afryce zalazłam mu za skórę, choć do dziś uważam, że podjęłam wtedy słuszną decyzję. – Opowiedziała im, jak podstępem zmusiła Stephena do pozostania w misyjnym szpitalu.
– Cała Emily, cała ona! – skomentowała jej opowieść Rosalinda.
– Zgadzam się, że przyświecał ci szczytny cel, ale chyba sama przyznasz, że nie wolno ci tak postępować?
– Może on nie ma już do ciebie pretensji – powiedziała z nadzieją Liza.
Alex natomiast w ogóle się nie odezwał. Emily spojrzała na niego i zobaczyła, że jest zmartwiony i zmieszany.
– Kiedy byłaś chora, Emily... – zaczął z wyraźnym oporem – kiedy leżałaś w szpitalu w Golandzie, to, że się tak wyrażę, trochę straciłaś kontakt z rzeczywistością, prawda?
– No tak, można tak powiedzieć. Przez trzy tygodnie byłam właściwie w śpiączce.
– Jasne, więc nie mogłaś o tym wiedzieć. Nie sądziłem, że tu chodzi o ciebie. Obawiam się, że to nie koniec tej historii...
Emily ogarnęło niedobre przeczucie. Z twarzy Alexa wyczytała, że to, co zaraz od niego usłyszy, nie będzie przyjemne. Alex musiał się czuć niezręcznie w roli osoby przynoszącej jej złe wieści. Podejrzewała, że coś przemilczy, by ułatwić jej sytuację.
– Znam Stephena całkiem dobrze – powiedział wreszcie.
– Nie wiedziałem, czemu nie zdążył na samolot; wiedziałem tylko, że postanowił za wszelką cenę dotrzeć do Johannesburga. Na lotnisku w Golandzie dorwał niejakiego Carla Rodrigueza. Zdołał go przekonać, żeby go tam zabrał jakimś lekkim samolotem.
– O Boże! – wykrzyknęła Emily przerażona. Słyszała o Rodriguezie; nie cieszył się on dobrą sławą... – Ten człowiek to oszust! Dla pieniędzy zrobi prawie wszystko.
– Teraz ten człowiek już nie żyje – odrzekł Alex. – Zginął na miejscu, kiedy samolot rozbił się w buszu. Maszyna była niesprawna. Gdy Stephen się nie zjawił, rozpoczęto poszukiwania. Znaleźli go po dwóch dniach. Oprócz tego, że był ogólnie poturbowany, miał pogruchotaną nogę w kostce. Złamanie otwarte, uszkodzone więzadło... Próbował sam sobie pomóc, zrobił jakąś prowizoryczną szynę. Siedział tam i czekał, bez jedzenia, bez wody. Przetrwał tylko dzięki sile woli i dzięki temu, że jest twardy. Ale do końca życia będzie utykał. No i już nigdy nie zagra w rugby...
Emily siedziała bez ruchu, jak sparaliżowana. Lepiej niż inni wiedziała, jak ciężko jest wytrzymać w buszu. Bała się nawet pomyśleć, przez co Stephen musiał przejść.
– I za to wszystko wini mnie... Pewnie ma rację. Bo to ja jestem odpowiedzialna i za katastrofę, i za jego kalectwo. Nic dziwnego, że mnie nienawidzi.
Rosalinda nachyliła się ku niej i – zgodnie z rodzinnym zwyczajem – mocno ją do siebie przytuliła.
– Przestań się winić. Nie mogłaś tego przewidzieć.
– A niby kogo mam winić? Nie powinnam była... Pomyślcie, co byście czuli, gdybym to ja była w tym samolocie...
Rosalinda, Liza i Alex zastanowili się nad jej słowami. Ta uwaga przemówiła do nich. Zdali sobie sprawę, że w podobnych okolicznościach szukaliby kogoś, kogo można by obarczyć winą za całe nieszczęście. Żadne z nich nie odezwało się słowem.
– Gdy rozmawiałam z nim w poniedziałek, pewnie myślał, że wiem o wypadku. Nic dziwnego, że ogarnęła go wściekłość. Pewnie uznał mnie za gruboskórną jędzę... Muszę mu wyjaśnić, że nie miałam o tym wszystkim pojęcia. Muszę go przeprosić, ale wolałabym nie robić tego w szpitalu. Wiesz, gdzie on mieszka, Alex? Mogłabym do niego wpaść.
– Tak. Mam jego adres w notesie. Ale czy jesteś pewna, że to dobry pomysł? Na pewno chcesz to zrobić?
Żałośnie pokręciła głową.
– Nie chcę... ale tak trzeba.
– Może lepiej pozostawić sprawę swojemu biegowi? – zastanawiał się głośno Alex.
– Od razu widać, że nie znasz Emily – wtrąciła Rosalinda. – Skoro uważa, że tak trzeba, na pewno to zrobi. I nikt jej od tego nie odwiedzie.
– Na razie robienie tego, co trzeba, nie przyniosło mi zbyt wiele dobrego – mruknęła Emily. – Lizo, nie gniewaj się, ale wrócę jednak do domu. Wiem, że miałam zostać na noc, ale po tym, czego się dowiedziałam, żaden ze mnie kompan do zabawy. Nie będę wam psuła nastroju. A zresztą muszę to przemyśleć.
– Jak sobie życzysz, kochanie. – Liza nawet nie próbowała jej zatrzymać; za dobrze znała swoją siostrę. – Ale jeśli zdarzy się coś nowego, natychmiast daj nam znać.
Alex chciał ją odwieźć, lecz nie skorzystała z jego propozycji. Miała ochotę się przejść.
Uwięziony w buszu Stephen musiał przeżyć piekło – upał, pragnienie, natarczywe owady... A on zupełnie sam, i w dodatku ranny. Nie ją jedną dotknęło nieszczęście, nie ona jedna jest ofiarą... Zrobiło jej się wstyd, że kiedyś tak się nad sobą użalała. Wprawdzie w jej przypadku rozbił się samochód, nie samolot, ale przecież doświadczenia są podobne: strach, ból, bezradność, upokarzające poczucie całkowitej utraty kontroli... Wszystkie te doznania głęboko wryły jej się w pamięć. Było to koszmarne wspomnienie.
Potem, w szpitalu, było jeszcze gorzej: bezdenna rozpacz i desperacka potrzeba obwinienia za to kogoś innego... Jak nikt inny rozumiała Stephena i wiedziała, co czuje.
Nazajutrz obudziła się wcześnie. Była niespokojna. Nie mogła ot tak leżeć sobie w łóżku i zwyczajnie leniuchować, mimo że miała przed sobą wolny dzień. Postanowiła szybko się ubrać i wyjść na spacer.
Włożyła dżinsy i golf i wyruszyła na pobliską plażę. Spoglądając na piękne morze i wydmy, doszła do wniosku, że przechadzka była dobrym pomysłem. Wiał lekki wiatr, z daleka dobiegało ją buczenie przybijających do portu statków. Plaża, którą szła, była inna niż ta, na której poznała Stephena. Ale i tak wróciły do niej wspomnienia. Przypomniała sobie pocałunek, rozmowę, wspólnie zjedzony lunch. Przypomniała sobie, co wtedy czuła. Była mu coś dłużna za to, że w jakimś sensie na nowo ją rozbudził. A tak nieładnie mu odpłaciła...
Wiedziała, że do niego pójdzie, ale obawiała się tego spotkania. Czuła się podle, czuła się winna, i wcale jej się to nie podobało. Z drugiej strony, była przekonana, że należą mu się przeprosiny. I była gotowa okazać skruchę – nawet gdyby wciąż był na nią wściekły. Zdawała sobie też sprawę, że jakaś maleńka jej cząstka naprawdę chce go zobaczyć. Przecież ten mężczyzna ją pocałował – a ona odwzajemniła jego pocałunek... Zirytowana zawróciła w stronę domu.
Spacer dobrze wpłynął na jej urodę – miała zaróżowione policzki i błyszczące oczy, wyglądała młodo i zdrowo. Tylko że akurat teraz wcale nie chciała tak wyglądać. Jej atrakcyjność i z pozoru dobre samopoczucie mogłyby urazić Stephena... Był dumny ze swoich sportowych umiejętności i uwielbiał grać w rugby. Co może czuć do kobiety, która go tego pozbawiła?
Zastanawiała się, jaki strój będzie odpowiedni na odbycie pokuty. Wreszcie zdecydowała się na prostą szarą spódnicę i czarny sweter. Tak, w tym ubraniu nietrudno jej będzie przeprosić. Wyglądała w nim jak niepozorna, zahukana myszka.
Spojrzała na zegarek. Wciąż jest za wcześnie, żeby do niego pójść. W końcu jest sobota. Od Alexa wiedziała, że Stephen nie ma dziś dyżuru, więc chyba zastanie go w domu. Ale też pewnie chciałby się wyspać albo przynajmniej poleżeć w łóżku. Przypomniała sobie, jak wtedy w Afryce obudziła go w środku nocy i jak natychmiast przyszedł jej z pomocą...
Złapała się na tym, że celowo odwleka to spotkanie. Wiedziała, że czymkolwiek się ono zakończy, stosunki między nimi z pewnością ulegną zmianie. Tylko na lepsze czy na gorsze? Z ciężkim westchnieniem wyszła wreszcie z domu.
Mieszkał niedaleko niej, choć w większym, bardziej luksusowym bloku, w którym mieszkało też wielu innych lekarzy pracujących w szpitalu Blazes. Aby uniknąć korzystania z domofonu, dostała się do środka wraz z wracającą właśnie do domu rodziną.
Wjechała windą na trzecie piętro i znalazła właściwe drzwi. Stała pod nimi przez chwilę, umacniając się w swoim postanowieniu, a potem energicznie zapukała. Przez jakiś czas, który wydał jej się wiecznością, nikt nie otwierał. Czyżbym na próżno przeszła wszystkie te katusze? Czyżbym miała nikogo nie zastać?
Nie, ktoś jednak jest w środku. Usłyszała odgłos kroków i drzwi lekko się uchyliły. W szparze ujrzała... twarz kobiety!
Była zaskoczona i rozczarowana zarazem. Uprzytomniła sobie, że zna tę kobietę z widzenia. Przypomniała sobie nawet jej nazwisko: Lyn Taylor; była lekarką i często prowadziła obserwację przypadków, w których nie wystarczały kompetencje pielęgniarek i położnych. Była starsza niż większość lekarek na oddziale, ale bez żenady eksponowała swoją kobiecość. Jej mocno utlenione włosy i niezbyt dyskretny makijaż już z daleka rzucały się w oczy. Teraz wyglądała tak samo jak zawsze, tyle że nie była w stroju szpitalnym. Miała na sobie obcisłe spodnie i sweterek, a na nich – męski fartuch kuchenny.
Obie dość niechętnie otaksowały się wzrokiem. Żadna nie była zachwycona tym nieoczekiwanym spotkaniem.
– Słucham, o co chodzi? – chłodno spytała Lyn.
Stephen może się przyjaźnić, z kim chce, stwierdziła w duchu Emily. Zresztą, może to nie koleżanka, a kochanka... Jeśli tak, to znów ją rozczarował; myślała, że ma lepszy gust.
– Przepraszam, że przeszkadzam – wykrztusiła w końcu – ale podobno mieszka tu doktor James. Czy mogłabym się z nim zobaczyć?
Kamienny wyraz twarzy Lyn sugerował, że Emily niechcący trafiła w najczulszy punkt.
– Owszem, doktor James rzeczywiście tu mieszka – odparła lekarka lodowatym tonem – ale w tej chwili nie ma go w domu. Może ja mogłabym w czymś pomóc? A tak w ogóle, to kim pani jest?
Było jasne, że nie rozpoznała Emily. Widocznie dla niej pielęgniarki były jedynie częścią wyposażenia szpitala.
– Nazywam się Emily Grey i jestem położną. Od niedawna pracuję na oddziale siedemnastym szpitala Blazes, razem z doktorem Jamesem. I z panią, skoro już o tym mówimy... Poznałam doktora Jamesa podczas pobytu w Afryce. Chciałabym mu coś wyjaśnić. Tylko że to... sprawa prywatna.
– Prywatna? – powtórzyła ostro Lyn.
Emily postanowiła, że nie da się wyprowadzić z równowagi, ale zaczęła żałować, że tu przyszła. Nie była przygotowana na taką wersję wydarzeń.
– Prywatna, ale o charakterze zawodowym, a nie romansowym – podkreśliła uszczypliwie. – Przykro mi, że zabrałam pani czas. Zadzwonię wieczorem. Życzę miłego dnia.
Lyn sztucznie się uśmiechnęła i otworzyła drzwi na oścież. Gestem zaprosiła Emily do środka.
– Proszę wejść. Jestem Lyn Taylor. Przepraszam, że byłam trochę nieuprzejma, ale te nieznośne pieięgniareczki nie dają Stephenowi spokoju.
– Nie jestem nieznośną pielęgniareczką – wtrąciła szybko Emily, zastanawiając się w duchu, czy aby na pewno...
– Naturalnie, że nie, nie to miałam na myśli. – Weszły do przestronnego salonu i Lyn wskazała Emily fotel. – Wpadłam do Stephena, żeby przygotować mu coś do jedzenia. Przynajmniej tyle mogę dla niego zrobić. W końcu to mój narzeczony.
– Narzeczony? – Emily była zaskoczona. Zerknęła na dłoń Lyn: nie było na niej pierścionka.
Lyn zauważyła to spojrzenie.
– Tak, narzeczony. Znamy się od wieków. Tylko że praca pochłania nam tyle czasu, że nigdy jakoś nie zdążyliśmy tego sformalizować.
– Rozumiem... – Emily poczuła ssanie w dołku. Teraz była już pewna, że przychodząc tutaj, popełniła błąd. Skoro Stephen był zaręczony, czemu się z nią całował? Oczywiście, chodzi tylko o jeden przypadkowy pocałunek, lecz w głębi duszy czuła, że z tego mogłoby coś wyjść. Coś poważniejszego niż przelotny flirt.
– Zrobię kawę i porozmawiamy, dobrze? – zaproponowała Lyn uprzejmie. Najwyraźniej uznała, że zdobycie zaufania Emily będzie niegłupim posunięciem.
Gdy wyszła do kuchni, Emily rozejrzała się po pokoju. Był trochę zagracony, ale przyjemnie urządzony i naznaczony śladami człowieka o szerokich zainteresowaniach. Zobaczyła dużo książek z rozmaitych dziedzin, bogatą kolekcję płyt kompaktowych, ładne akwarelki na ścianach. I teleskop na parapecie, przez który ujrzała kołyszący się na falach statek. Nie powiem, miło byłoby móc tu często bywać, pomyślała.
– A więc w czym rzecz? – spytała przyjaźnie Lyn, wróciwszy z kawą. – Może będę mogła w czymś pomóc, bo Stephen ma ostatnio tyle zajęć i kłopotów! Nowa praca, no i ten straszny wypadek... Aż się o niego martwię. – Sprawiała wrażenie autentycznie zatroskanej.
Wzmianka o wypadku przekonała Emily: opowie jej pokrótce całą historię, niech ona z nim porozmawia.
– Chodzi o to, że ja... – zaczęła z wahaniem – czuję się odpowiedzialna za ten wypadek...
Trzeba przyznać, że Lyn umiała słuchać. Nie przerywała Emily ani w żaden sposób nie okazała, że uważa ją za winną. Emily jeszcze raz podkreśliła, że rozmawiając ostatnio ze Stephenem, nie wiedziała nic o katastrofie. Gdyby wiedziała, zachowałaby się zupełnie inaczej.
– Stephen zawsze był trudny w kontaktach z ludźmi – westchnęła Lyn, sugerując, że rozumie stanowisko Emily. – Kiedy już coś sobie postanowi, to za nic nie zmieni zdania. Chyba masz rację, powinien był pomóc tej pacjentce. Tylko że on nie cierpi, gdy ktoś krzyżuje mu plany. Obawiam się, że zraziłaś go do siebie na amen.
– Właśnie to chciałam usłyszeć – mruknęła Emily ironicznie.
Lyn piła kawę, głęboko się nad czymś zastanawiając. Wreszcie oświadczyła:
– Lepiej, żebyś nie rozmawiała o tym ze Stephenem. Nie będzie chciał cię słuchać. Przeszedł piekło i pomyśli, że chodzi ci wyłącznie o spokój własnego sumienia. Uwierz mi na słowo, tylko by się rozzłościł. Zresztą tak naprawdę chyba wcale nie masz ochoty go przepraszać?
– Nie marzę o tym, ale wiem, że powinnam.
– Na razie najlepiej nic nie mów. Wybadam go trochę i jeśli uznam, że są jakieś szanse na pojednanie, to ci o tym powiem. Dobrze? Możemy tak zrobić? Obie przecież chcemy tego samego, prawda? Żeby on był spokojny i zadowolony.
– Skoro uważasz, że tak będzie najlepiej... – Emily czuła się nieswojo. Przyszła tu, żeby porozmawiać ze Stephenem, a skończyło się na tym, że zwierzyła się kobiecie, która twierdzi, że jest jego narzeczoną.
Lyn zerknęła do pustej filiżanki po kawie, dając do zrozumienia, że spotkanie dobiegło końca.
– No cóż, chyba już pójdę – rzekła Emily, wstając.
– Pamiętaj, co uzgodniłyśmy. – Lyn odprowadziła ją do drzwi. – Do zobaczenia w szpitalu.
Wracając do domu, nie mogła opędzić się od myśli, że coś jest nie tak. Miała poczucie, że Lyn chytrze ją podeszła i poddała jakiejś manipulacji. Może i była zaręczona ze Stephenem, ale miała chyba nadmiernie rozwiniętą potrzebę kontroli – nawet jak na narzeczoną. Szczerze mówiąc, podjęła decyzję i za niego, i za Emily. Im dłużej o tym myślała, tym bardziej ją to irytowało. Poza tym uważała, że trochę jednak zna Stephena, mimo że spędzili z sobą tylko parę dni. Nie wyobrażała sobie, by mógł poślubić kogoś takiego jak Lyn. Choć z drugiej strony nie da się ukryć, że pani doktor czuje się u niego jak u siebie w domu. Przygnębiona Emily potrząsnęła głową ze zniecierpliwieniem. Sama już nie wiedziała, co myśleć. Na miejscu Stephena oczekiwałaby wyjaśnień. Wszystko to jest dziwne i mocno podejrzane...
W poniedziałek z radością wróciła do pracy. Wiedziała, że okres próbny ma już za sobą i że Denise uznała ją za kompetentną.
– Przydzieliłam cię do Annette Spring – oznajmiła jej dwa dni później. – Pierwiastka, z przeciągającą się pierwszą fazą. Dziewczyna okropnie się denerwuje. Będziesz musiała ją uspokoić.
– Zrobi się – zapewniła Emily pogodnie.
– Wiem i dlatego posyłam tam ciebie. Około jedenastej zajrzy do was doktpr James.
Doktor James? – pomyślała Emily z niepokojem i w jednej chwili straciła całą pewność siebie.
Zajmowanie się Annette nie było łatwe – dziewczyna albo narzekała, albo płakała. Emily próbowała poprawić jej nastrój, pytając o plany na przyszłość albo rozprawiając o dziwnych imionach, jakie rodzice nadają czasem dzieciom. W większości przypadków metoda ta skutkowała – ale nie w przypadku Annette.
Zgodnie z zapowiedzią Stephen przyszedł punktualnie o jedenastej. Chłodno skinął Emily głową, a następnie uprzejmie zwrócił się do pacjentki:
– Witam, pani Spring, a właściwie Annette. Będę ci mówił po imieniu, zgoda? Jestem kolejną osobą, która zada ci wiele irytujących pytań. – Z uśmiechem wyciągnął do niej rękę.
Przy Emily Annette umiała się jedynie skarżyć, ale Stephena obdarzyła promiennym uśmiechem. To się nazywa podejście do pacjenta, pomyślała Emily z irytacją. W gruncie rzeczy nie była zaskoczona – już nieraz widziała go w akcji.
Musiała przyznać, że Stephen świetnie wygląda. Pod fartuchem miał ciemne spodnie i śnieżnobiałą koszulę z granatowo-srebrzystym krawatem. Ożywiona twarz, roziskrzone oczy, no i te ładnie wykrojone usta, na których widok miała ochotę... Gdy jednak zwrócił się do niej, wyraz jego twarzy zmienił się nie do poznania – jakby nagle wielka chmura całkiem zakryła sobą słońce.
– Proszę o kartę – rzucił szorstko, apodyktycznym tonem. To przeważyło szalę. Owszem, może mieć do niej pretensje, ale najpierw będzie musiał jej wysłuchać. Nie zamierza czekać, aż Lyn wynegocjuje z nim jakąś pseudougodę. Badanie Annette nie zajęło dużo czasu.
– Nic ci nie grozi – zapewnił ją Stephen – ale musimy dać coś na przyśpieszenie. Żeby skurcze były silniejsze i częstsze. Każę ci podać odpowiednią kroplówkę.
– Jak pan uważa, doktorze – szepnęła posłusznie Annette. Teraz Stephen spojrzał na Emily.
– Umie siostra założyć kroplówkę?
– Oczywiście.
– A stosowała już siostra syntocinon?
– Tak.
– Wobec tego proszę się tym zająć.
Gdy był już przy drzwiach, Emily zatrzymała go na moment.
– Doktorze James, czy mógłby mi pan poświęcić pięć minut?
– Czyżbym o czymś nie wiedział? – Marszcząc brwi, zerknął na Annette.
– Nie, nie o to chodzi. To sprawa czysto osobista.
– Osobista? – powtórzył takim tonem, jakby już sam pomysł, że Emily może mieć do niego jakąkolwiek sprawę osobistą, wydał mu się absolutnie niedorzeczny.
– Tak... – Zarumieniła się po same uszy. – Ale to nie zajmie dużo czasu.
– Czy to naprawdę coś ważnego?
– Naprawdę. Zresztą chyba nie tylko dla mnie.
– No dobrze, skoro chodzi o pięć minut... Zdaje się, że poczekalnia jest pusta.
W sali dla odwiedzających było kilkanaście krzeseł i stoliki, na których leżały stare numery kolorowych czasopism. Przez rozsuwane szklane drzwi widać było korytarz. Stephen stał tyłem do nich. Nie usiadł, wyraźnie dając do zrozumienia, że nie zamierza wdawać się w dłuższe pogawędki.
– No więc, cóż to za sprawa?
Ponieważ decyzję o rozmowie Emily podjęła spontanicznie, nie miała czasu się do niej przygotować. Przez kilka sekund szukała odpowiednich słów, a potem wyrzuciła z siebie jednym tchem:
– Przepraszam, że wracam do tej historii, i pamiętam, że twoja narzeczona ostrzegła mnie, że pewnie ci się to nie spodoba, ale ja jednak muszę to powiedzieć.
Miał taką minę, jakby nie zrozumiał ani słowa.
– O twoim wypadku dowiedziałam się dopiero niedawno – Ciągnęła pośpiesznie. – To znaczy, o tym samolocie i o złamanej nodze. Kiedy wyjeżdżałeś z misji, byłam... bardzo chora. Przewieźli mnie do Golandy, a potem do Johannesburga. Byłam w śpiączce i przez jakiś czas w ogóle nie wiedziałam, co się dzieje. Może nawet celowo to przede mną zataili...
– Chcesz powiedzieć, że gdy zmusiłaś mnie do zostania, byłaś tak chora, że nie wiedziałaś, co robisz?
– Nie, nie – zaprzeczyła szybko. – To była świadoma decyzja i ponoszę za nią pełną odpowiedzialność. Wciąż myślę, że była słuszna, chociaż żałuję, że ją podjęłam. Ale dla ciebie to i tak żadne pocieszenie... Po prostu nie sądziłam, że ona może mieć aż takie konsekwencje. Że będziesz ranny, że nie będziesz mógł grać w rugby... Kiedy ostatnio rozmawialiśmy, nie miałam o tym wszystkim pojęcia. Gdybym wiedziała, zachowałabym się całkiem inaczej... Ale lepiej późno niż wcale, więc naprawdę chcę cię bardzo przeprosić. Nawet sobie nie wyobrażasz, jak mi jest przykro...
Twarz odrobinę mu złagodniała.
– Jeśli dzięki temu nauczysz się, że nie wolno decydować za kogoś, to niech tam, więcej do tego nie wracajmy – rzekł obojętnie. Potarł wargi palcem wskazującym. – Mówisz, że rozmawiałaś z moją narzeczoną?
– Tak, z doktor Taylor. W sobotę rano, kiedy do ciebie przyszłam i nie było cię w domu. Odradzała mi rozmowę z tobą, ale nie mogłam tego tak zostawić. Chyba nie masz mi za złe, że ci to wyjaśniłam? – Spojrzała na niego z niepokojem w oczach.
Zmarszczył brwi, ale odniosła wrażenie, że to nie ona jest tego przyczyną.
– Nie, nie mam ci za złe... Oboje wiemy, że stać cię na gorsze rzeczy.
– Tak mi wstyd – przyznała zakłopotana. – Pomogłeś nam, a ja... Pamiętaj, że masz u mnie dług wdzięczności. Zrobię wszystko, co zechcesz.
– Wszystko? – zapytał, unosząc brwi, a ona poczuła, że się czerwieni.
– Przecież wiesz, o co mi chodzi. No i dziękuję, że mnie wysłuchałeś.
– Nie ma za co. Tylko pamiętaj, już nigdy więcej za mnie nie decyduj. Przyrzekasz?
– Przyrzekam – zapewniła żarliwie. – Nigdy więcej tego nie zrobię. – Gdy kończyła wypowiadać te słowa, kątem oka dostrzegła idącą korytarzem Lyn. Lekarka, widząc ją ze Stephenem, rzuciła jej mściwe spojrzenie.
Po tej rozmowie Emily poczuła ulgę. Nie liczyła na to, że jej przeprosiny odniosą jakiś praktyczny skutek, ale była zadowolona, że się na nie zdobyła. Wyszedłszy z poczekalni, wpadła prosto na Lyn, bladą ze złości.
– Mam z tobą do pomówienia – warknęła Lyn, chwytając ją za ramię. – Co mu powiedziałaś?
Zdumiona siłą uścisku, Emily odczekała chwilę, wzrokiem nakazując Lyn, by ją puściła.
– Powiedziałam, że poczuwam się do winy za ten wypadek. I że jest mi z tego powodu niezmiernie przykro.
– Przecież mówiłam, żebyś tego nie robiła! – skarciła ją wściekle lekarka, jakby Emily była nieposłusznym dzieckiem.
– Decyzja o tym należała tylko do mnie. Czułam, że muszę z nim porozmawiać.
Lyn do reszty straciła panowanie nad sobą.
– Upatrzyłaś go sobie, co? Jesteś taka sama jak te pielęgniareczki! W Afryce pewnie od razu rzuciłaś mu się w ramiona!
Nie było to całkiem zgodne z prawdą, lecz na wspomnienie pocałunku Emily wyraźnie się zarumieniła. Oczywiście dla Lyn był to niezbity dowód, że jej podejrzenia są słuszne.
– No tak! Powinnam była się domyślić. Masz go natychmiast zostawić w spokoju! On się ze mną ożeni, rozumiesz?
Gdy Lyn odeszła, Emily ciężko westchnęła. Nie dość ma problemów ze Stephenem, to teraz jeszcze ta awantura... W dodatku Emily wiedziała, że kontaktów zawodowych z doktor Taylor nie da się uniknąć. Miała świadomość, że lekarka będzie śledzić każdy jej ruch, czyhając na pierwszy lepszy błąd. Oj, nie będę tu miała łatwego życia, pomyślała i znów westchnęła.
Wyjęła syntocinon z chłodziarki, wstrzyknęła go do roztworu Hartmana i założyła Annette kroplówkę. Uważnie obserwowała akcję serca płodu. Przez następne dwie godziny stopniowo zwiększała dawkę. W pewnej chwili akcja serca dramatycznie spadła i nie chciała szybko wrócić do normalnego rytmu. Emily zmniejszyła więc dawkę i serduszko zaczęło wracać do normy.
Spojrzała na zegarek jej dyżur dobiegł końca. Gdy żegnała się z Annette, nie było jeszcze wyraźnych oznak poprawy. Idąc do pokoju pielęgniarek, minęła Lyn, ale udała, że jej nie widzi. Przywitała się z Rachel Roberts – miłą młodą położną, która niedawno wyszła za mąż.
– Przejmuję od ciebie pacjentkę z sali 21 – oznajmiła Rachel pogodnie. – Co mam o niej wiedzieć?
– Młoda, raczej nerwowa, dostała kroplówkę z syntocinonem na przyśpieszenie. Akcja serca dziecka spadła przy maksymalnej dawce, więc ją zmniejszyłam. Poza tym wszystko w porządku.
– No to prowadź mnie do niej.
Następny dzień był niczym zły sen.
– Proszę ze mną, panno Grey. – Denise Coles surowo Emily powitała.
Emily od razu się zorientowała, że coś jest nie w porządku – Denise wypowiedziała te słowa bez uśmiechu, a w dodatku nie zwróciła się do niej po imieniu, co naprawdę źle wróżyło.
– Wczoraj podałaś syntocinon Annette Spring, zgadza się?
– spytała Denise, gdy znalazły się same. Wprawdzie znów mówiła Emily na „ty”, ale wyraz jej twarzy pozostał poważny.
– Tak. Przy maksymalnej dawce, dziewięćdziesiąt sześć, akcja serca dziecka spadła. Toteż zmniejszyłam ją do czterdziestu ośmiu.
– Tak przynajmniej jest odnotowane. Wobec tego wytłumacz mi: dlaczego pacjentka nadal dostawała dawkę dziewięćdziesiąt sześć, gdy przejęła ją od ciebie Rachel Roberts?
Emily bez słowa wpatrywała się w Denise.
– To niemożliwe! – zaprzeczyła wreszcie. – Jestem pewna, że zmniejszyłam dawkę.
– Niestety, nie zmniejszyłaś. Na szczęście w przeciwieństwie do ciebie Rachel jest bardzo sumienna. Wszystko dokładnie sprawdziła i odkryła twoją pomyłkę. Jak należało, natychmiast mnie powiadomiła. Matce i dziecku nie zdążyło to zaszkodzić, ale wolę nie myśleć, co by się stało, gdybyś dopuściła się tego w środku, a nie pod koniec dyżuru.
– Na pewno nic im nie grozi? – spytała Emily. Jej zatroskanie było tak widoczne, że twarz Denise nieco złagodniała.
– Na pewno. Ale obawiam się, że to niczego nie zmienia. Popełniłaś błąd. Odnotowałaś co trzeba, ale zapomniałaś to zrobić. Albo też faktycznie zmniejszyłaś dawkę, a potem znów ją zwiększyłaś. Wiesz, czym to się mogło skończyć.
– Ale ja... – Zabrakło jej słów. Wiedziała, że nie ma ludzi nieomylnych, lecz w tym przypadku była pewna swego: pamiętała, że zmniejszyła dawkę!
– Doktor James wcale nie był zaskoczony – oznajmiła Denise ponuro. – Wszedł akurat w chwili, gdy Rachel mi to zgłosiła. Oczywiście wiedział, że załatwienie tej sprawy należy do moich, a nie jego obowiązków, ale na twoim miejscu trzymałabym się od niego z daleka.
Stephen! Dobry Boże! co on sobie o mnie pomyśli?
– Pójdziesz teraz na poporodówkę – ciągnęła Denise. – Do pomocy.
– Ależ ja...
– Nie mam ci nic więcej do powiedzenia. Pośpiesz się, czekają na ciebie.
Dyplomowana położna w roli personelu pomocniczego – jasne, że to kara. Odesłano ją do zajęć nie wymagających odpowiedzialności, gdyż uznano, że nie można jej ufać. Załamana, posłusznie wykonywała wszystkie polecenia, lecz w głębi duszy czuła, że zasługuje na coś lepszego. Chociaż... czy na pewno?
W porze lunchu poszła do szpitalnego bufetu. Kupiła sobie sałatkę i usiadła daleko w rogu, za filarem. Nie chciała nikogo spotkać, z nikim rozmawiać. Wciąż wracała myślami do zdarzeń poprzedniego dnia. Była absolutnie pewna, że zmniejszyła dawkę. Co się, u licha, mogło stać?
Do stołówki wszedł Stephen. On również wybrał sałatkę i usiadł przy odległym stoliku. Jeszcze bardziej skuliła się za filarem. Wprawdzie wiedziała, że się do niej nie przysiadzie, ale nie chciała nawet, by ją zobaczył. Był na nią wściekły za Afrykę, ale do tej pory uważał ją przynajmniej za kompetentną. A teraz. .. Właśnie to było dla niej najbardziej nieznośne: że zwątpił w jej umiejętności zawodowe. Przypomniała sobie, jak mu powiedziała, że jeśli zdarzy jej się popełnić błąd, to sama odejdzie. Może rzeczywiście powinna odejść...
Spojrzała ukradkiem w stronę stolika, przy którym siedział, i spostrzegła zmierzającą ku niemu Lyn; w rękach trzymała tacę, na twarzy malował się wyraz udawanego zaskoczenia. Uśmiechnęła się do Stephena z ożywieniem i szybko usiadła obok niego. No i niech mi ktoś powie, że zjawiła się tu przypadkiem, pomyślała z ironią Emily.
Zerkając na tych dwoje z irytacją, jeszcze raz przypomniała sobie ostatnie godziny wczorajszego dyżuru. I nagle coś sobie uświadomiła... Coś, co sprawiło, że wstała i na miękkich nogach poszła do toalety. Gdy tylko się tam znalazła, zwymiotowała do umywalki. Nie, to nie może być prawda, przemknęło jej przez głowę. Ale w głębi serca wiedziała, że się nie myli.
Opłukała twarz, przyczesała włosy i postanowiła nie wracać do bufetu. Wciąż na drżących nogach, powlokła się na oddział. Gdy tam dotarła, była już w nieco lepszej formie. Czuła niesmak, ale też zwyczajną złość. Weszła do pokoju pielęgniarek, zrobiła sobie kawę i niby to mimochodem zadała koleżankom parę pytań. Odpowiedzi, jakie otrzymała, znów przyprawiły ją o mdłości. Opanowała się jednak i nic nie dała po sobie poznać.
Wróciła do nowej pracy. Każdą komórką ciała czuła, jak powoli wzbiera w niej furia. Nie mogę tego tak zostawić! – pomyślała. I wtedy przypadek przyszedł jej z pomocą: na korytarzu zobaczyła Stephena. Bez namysłu pobiegła za nim.
Usłyszał za sobą tupot stóp i odwrócił się, zdziwiony. Na widok Emily jego twarz przybrała kamienny wyraz. Mimo to nie zrezygnowała – była zbyt wściekła, by się wycofać.
– Przykro mi, ale zmuszona jestem prosić o jeszcze jedną krótką rozmowę – oznajmiła bez wahania.
– Mam wrażenie, że usłyszałem już wszystko co trzeba. Poza tym jestem zajęty, więc...
– Otóż nie, nie wszystko. Pójdziemy do poczekalni czy mam to wykrzyczeć tu, na korytarzu?
Przez moment myślała, że posunęła się za daleko. Jego spojrzenie przeraziło ją nie na żarty, ale nie ustąpiła.
– Lepiej, żeby to było coś naprawdę ważnego, panno Grey – warknął i ruszył w stronę poczekalni, w której na szczęście nikogo nie było. – Jeśli mają to być przeprosiny za wczorajszą wpadkę, to nie mnie się one należą, tylko pani Spring – zaznaczył, gdy tylko weszli do środka.
– Zaraz do tego wrócimy. Być może ta sprawa ma jeszcze inny aspekt, doktorze James...
Teraz, gdy byli sami, nie wiedziała, od czego zacząć. Miała w głowie gonitwę myśli.
– Sądzę, że w Afryce udowodniłam, że naprawdę potrafię pracować – odezwała się wreszcie – że jestem doświadczona, kompetentna, sumienna, że dbam o dobro pacjenta. Czy nie jest zatem trochę dziwne, że taka osoba jak ja mogła popełnić taki szkolny błąd?
– Owszem, to trochę dziwne – przyznał po chwili namysłu. – Ale też można się czasem pomylić w ocenie kwalifikacji pracownika – dodał znacząco.
– W tym przypadku taka pomyłka nie wchodzi w grę. Kiedyś powiedziałam, że jestem panu coś winna i że zrobię wszystko, żeby ten dług spłacić. Spłacę go teraz: wezmę na siebie winę za ten wczorajszy błąd, ale proszę powtórzyć swojej narzeczonej, czyli doktor Taylor, że to był ostatni raz, kiedy wtrąciła się do opieki nad pacjentką, za którą jestem odpowiedzialna.
Przyjrzał jej się uważnie, a potem uśmiechnął się kwaśno.
– Doprawdy, to żałosne, panno Grey... Proszę nawet nie próbować takich sztuczek. Chce mi pani wmówić, że to wina doktor Taylor? Chce pani obarczyć ją winą za swój błąd? Przecież ona w ogóle nie zetknęła się z panią Spring!
– To dziwne, bo weszła do jej pokoju, kiedy tylko ja z niego wyszłam, chociaż nie miała po temu żadnych powodów.
Dostrzegła w jego oczach błysk wątpliwości, który jednak szybko zgasł.
– Skoro tam weszła, widocznie miała jakiś powód. Zresztą, sama była kiedyś pielęgniarką, więc nie mogłaby popełnić takiego błędu.
– A ja mogłam, tak? Nie zrozumiał mnie pan, doktorze.
Chciałam przez to powiedzieć, że doktor Taylor celowo zwiększyła dawkę.
– Co za niedorzeczne przypuszczenie! – zirytował się. – Pani chyba majaczy... Niby po co miałaby to zrobić? Przecież mogłaby zaszkodzić pacjentce! To działanie niezgodne z etyką lekarską.
– Wiedziała, że nie zaszkodzi pacjentce, ale mnie owszem, i to bardzo... Chciała mi zepsuć opinię, a dlaczego? Dlatego, że jest w panu rozpaczliwie zakochana, a mnie uznała za rywalkę i chciała mnie skompromitować – oznajmiła podniesionym głosem.
Przez szklane drzwi zerknęła na korytarz i zobaczyła, że kilka osób patrzy na nich z zaciekawieniem. Nie przejęła się tym – było jej już wszystko jedno, co kto sobie pomyśli.
– To jakiś obłęd! – Stephen również się uniósł i aż poczerwieniał z gniewu. – Żaden lekarz, żadna pielęgniarka nie zachowałaby się w ten sposób. Co za przerażający pomysł! A tak przy okazji: doktor Taylor nie jest moją narzeczoną. Jesteśmy tylko przyjaciółmi.
– Ona uważa inaczej. Założę się, że wykorzystuje każdy pretekst, żeby się z panem zobaczyć. Czy spotyka się z kimkolwiek innym? Proszę się na mnie nie złościć, doktorze. Niech pan lepiej zacznie logicznie myśleć.
Zapadła niezręczna cisza. Najwyraźniej po tej burzliwej wymianie zdań oboje opadli z sił. Emily poczuła, że zbiera jej się na płacz, Stephen znów był blady jak ściana.
– Nie mogę uwierzyć w to, co usłyszałem, ale potraktuję to poważnie i zbadam sprawę. Na razie nie będziemy o tym więcej mówić – oświadczył i położył rękę na klamce. – Ale jeśli okaże się, że była to rozmyślna próba zrzucenia winy na kogoś innego, to...
Po tym trudnym, wyczerpującym emocjonalnie dniu Emily postanowiła wcześnie położyć się spać. Najpierw jednak napisała kilka listów i, zupełnie bez potrzeby, odkurzyła półki z książkami. Po cudownej, relaksującej kąpieli włożyła długą koszulę nocną z wizerunkiem myszki Miki i zasiadła przed telewizorem, by obejrzeć odcinek serialu, w którym grał Harry Shea. Po raz kolejny nie mogła się nadziwić, jak taki przemiły mężczyzna może grać rolę tak odrażającego typa – i być przy tym tak przekonujący!
Nagle usłyszała dzwonek do drzwi. O tej porze mogła to być tylko Rosalinda, której często zdarzało się do niej wpadać. Jednak gdy otworzyła, w progu ujrzała Stephena.
Przez chwilę wpatrywali siew siebie bez słowa. I tak jak wtedy w Afryce, bez słowa przekazali sobie jakieś przesłanie. Czuła na sobie jego spojrzenie, którym prześliznął się po jej włosach, ramionach. .. Nie miała nic przeciwko temu, że jej się tak przygląda.
– Przepraszam – mruknął w końcu. – Nie wiedziałem, że jest już tak późno. Lepiej sobie pójdę.
– Nic nie szkodzi – odparła pośpiesznie, – Nie byłam jeszcze w łóżku. Może wejdziesz?
Widać było, że się waha.
– Chciałem z tobą porozmawiać, gdzieś poza szpitalem. Ale nie wiem, czy...
– W niczym mi nie przeszkodziłeś – wtrąciła szybko. – Napijesz się kawy czy herbaty?
– Herbaty, jeśli można.
Zaprosiła go do saloniku, a sama poszła włożyć szlafrok i sprawdzić, czy ma jakieś ciasteczka. Gdy wróciła z kuchni, usiadła naprzeciw niego przy niskim stoliku.
Chcąc nie chcąc, wróciła myślami do tego pierwszego i ostatniego razu, kiedy byli całkiem sami. A było to oczywiście wtedy nad jeziorem... To wspomnienie wciąż miało dla niej magiczną moc.
Stephen wydawał się skrępowany. Sięgnął po kruche ciasteczko, przełamał je na pół, potem na ćwiartki. Upił łyk herbaty i rozejrzał się wokół, jakby w poszukiwaniu natchnienia.
– Ładne mieszkanko. W sam raz dla jednej osoby.
– Mieszkała tu kiedyś moja siostra. Wyszła niedawno za Alexa Scotta. Pewnie go znasz?
– Owszem, ale nie wiedziałem, że to twój szwagier.
– Siostra pracuje razem z nim, na oddziale chorób zakaźnych.
– Ależ tak, ją też znam! Że też wcześniej się nie domyśliłem... Obie macie takie śliczne rude włosy.
Na dźwięk słów „śliczne rude włosy” zrobiło jej się nad wyraz przyjemnie.
– Ale pracę dostałam bez protekcji – zaznaczyła natychmiast. – Nikomu nie wspomniałam, że jestem z nimi spokrewniona^
Pokiwał głową ze zrozumieniem.
– Tak, sam wiem, jak to jest, gdy ma się na stanowisku kogoś z rodziny...
– Myślisz o swoim ojcu?
– Tak, chociaż z drugiej strony, jeśli mam jakieś wątpliwości zawodowe, lubię prosić go o radę. No ale to trochę co innego.
Zapadło milczenie. Wreszcie Emily postanowiła je przerwać.
– Domyślam się, że to nie jest zwykła towarzyska wizyta. Nie masz specjalnych powodów, żeby mnie lubić, więc pewnie chodzi o doktor Taylor. Czego się dowiedziałeś?
– Wiedziałem, że tak łatwo nie ustąpisz. – Uśmiechnął się. – To zresztą jedna z twoich najbardziej urzekających cech... No więc tak, rozmawiałem z Lyn. Kategorycznie zaprzeczyła twoim oskarżeniom. Ostrzegła mnie też przed tobą, bo jej zdaniem masz na mnie chrapkę i wyraźnie mi się narzucasz.
Emily była rozczarowana. Czy on nie widzi, jaka jest Lyn? Czy nie rozumie, że ona kręci? Myślała, że jest bystrzejszy.
– Więc to tak – mruknęła zrezygnowana. Stephen odzyskał pewność siebie.
– Nie, nie całkiem tak... Widzisz, ja jej nie uwierzyłem. Paru osobom zadałem parę pytań i porozmawiałem z samą panią Spring, a potem jeszcze raz poszedłem do Lyn. I niemal siłą wyciągnąłem z niej prawdę... Kazałem jej natychmiast odejść. Zastanawiam się nawet, czy nie złożyć na nią oficjalnej skargi. Wówczas już na zawsze odebraliby jej prawo wykonywania zawodu.
Emily była wstrząśnięta. Do tej pory znała Stephena jako znakomitego profesjonalistę i jako czarującego mężczyznę. Teraz zobaczyła w nim człowieka o żelaznych zasadach, który – jeśli był przekonany o słuszności swych racji – umiał zdobyć się na surowość i konsekwencję. Nic dziwnego, że zdołał przeżyć w buszu...
Ale ona, jak zwykle, miała w tej sprawie własne zdanie, i nie omieszkała go wyrazić.
– Mówiłam już, że wezmę to na siebie – przypomniała mu.
– Chcę to zrobić. Jestem ci to winna.
Uśmiechnął się blado.
– Doceniam twoją postawę, ale sytuacja jest bardziej skomplikowana. Zachowanie Lyn wobec ciebie było nie w porządku, ale jej postępowanie wobec pacjentki było wręcz skandaliczne, niewybaczalne. Posługując się panią Spring, próbowała załatwić swoje osobiste porachunki. To niedopuszczalne... Żaden uczciwy lekarz w tym kraju nie pozwoliłby sobie na coś podobnego. Gdybym puścił jej to płazem, zniżyłbym się do jej poziomu. Bronić jej można jedynie tym, że miała pewność, że pacjentce nic się nie stanie. Obserwowała twoją zmienniczkę i wiedziała, że dawka została zmniejszona. Chociaż tyle...
Emily spojrzała mu prosto w oczy.
– No to teraz powiedz mi, czemu to zrobiła. Na jego twarzy odmalowało się zakłopotanie.
– Najwyraźniej za dużo sobie wyobrażała... Była pewna, że się pobierzemy, że „jak się opamiętam i zmądrzeję”, to się z nią ożenię. Tak się wyraziła.
– Miała podstawy, żeby tak myśleć?
– Chodzi ci o to, czy miałem z nią romans? Nie. Znam ją od dawna i często jej pomagałem, ale to wszystko. Widocznie ona widziała we mnie kogoś więcej niż kolegę czy przyjaciela.
– Nie najlepiej to świadczy o twojej spostrzegawczości... Westchnął i mrugnął do niej.
– Emily, nie bądź bez serca. W pracy jesteś taka delikatna, ciepła. Czy ja nie zasługuję na odrobinę miłosierdzia?
Rozbroił ją sposobem, w jaki wymówił jej imię, ale wciąż miała swoje zdanie na temat doktor Taylor.
– Zgadzam się, że lekarz, który szkodzi pacjentowi, nie jest właściwą osobą na właściwym miejscu. Ale sądzę, że doktor Taylor nie jest zła, tylko chora. Nawet niektóre kobiety w ciąży dziwnie się zachowują pod wpływem hormonów. A przecież nie winimy ich za to.
– Bronisz jej? – zdziwił się. – Po tym, co zrobiła?
– Wcale jej nie bronię. Szczerze mówiąc, to jej nie cierpię, ale moim zdaniem jej postępowanie świadczy o jakichś problemach emocjonalnych. Potępianie ich niewiele zmienia. Trzeba je leczyć.
– No to co byś z nią zrobiła?
– Skierowałabym ją na terapię. Do psychologa, może do psychiatry. Ona nie jest podła. Raczej... niemądra.
Swoim zwyczajem potarł wargi palcem wskazującym. Emily przeszył miły dreszczyk. Dobrze zapamiętała ten gest, ale czym tu się tak ekscytować?
– Może i masz rację – powiedział. – Ale muszę jeszcze nad tym pomyśleć. I sam podejmę decyzję.
– Ma się rozumieć. Gdzieżbym śmiała podejmować ją za ciebie! – Przeraziła się swoich słów i tego lekkiego tonu.
Spojrzał na nią niby to karcąco, potrząsając głową z niedowierzaniem.
– No wiesz, Emily... Jesteś niemożliwa, niepoprawna. Uznała, że to komplement, ale bezpieczniej było zmienić temat.
– Dostałam list od siostry O’Reilly. Podobno misja otrzymała od rządu dodatkowe fundusze. Siostra podejrzewa, że się do tego przyczyniłeś. To prawda?
– To, co zobaczyłem w Afryce, wywarło na mnie ogromne wrażenie. Kto wie, może i szepnąłem słówko komu trzeba...
– Mimo że przeze mnie miałeś złamaną nogę?
– Oddzielam sprawy zawodowe od osobistych... Ogarnęło ją jakieś dziwne wzruszenie.
– Dobry z pana człowiek, doktorze James – szepnęła. – W moich ustach to komplement. – Zaczerwieniła się i spuściła oczy.
Gdy je podniosła, stwierdziła, że Stephen ma jakiś dziwny wyraz twarzy, tak jakby myślami błądził gdzieś daleko. Nagle uśmiechnął się ciepło, więc i ona się do niego uśmiechnęła.
– No, dosyć już tych emocji – powiedział. – Mamy za sobą ciężki dzień. Cieszę się, że do ciebie wpadłem. Przepraszam, że nie przyniosłem kwiatów ani butelki wina, ale byłem tak zaabsorbowany tą sprawą, że nie przyszło mi to do głowy. No, lepiej się już pożegnam... – Z trudem zaczął wstawać z kanapy; ból w nodze nadal mu dokuczał.
– Mam jakieś wino w domu – wtrąciła szybko. – Może wypijemy po kieliszku, na zgodę?
– Chętnie – odrzekł, ponownie siadając.
– Zjadłeś mi wszystkie ciasteczka – zauważyła ze śmiechem . – I cieszę się, że ci smakowały. Ale ty chyba jesteś głodny. Może zrobię ci grzankę z serem?
– Siostro Grey, skąd siostra wiedziała? Uwielbiam grzanki z serem. I wprost umieram z głodu.
Przyniosła butelkę czerwonego wina, którą podarowała jej jakaś wdzięczna mama podczas jej wizyty na południowym wybrzeżu. Z aprobatą spojrzał na markę.
– No, no... Zawsze to kupujesz?
– Nie, to prezent. Od pacjentki.
Pobiegła do kuchni. Zrobiła grzankę i szybko przyrządziła sałatkę, którą również z apetytem spałaszował. Rozmawiali swobodnie, z ożywieniem, i po raz kolejny stwierdziła w duchu, że uwielbia jego towarzystwo. Gdy skończył jeść, wyniosła talerz i miseczkę, uśmiechem dziękując za niewątpliwie szczere słowa uznania na temat jej zdolności kulinarnych. Cieszyła się z tego wieczoru. Dobrze im zrobił taki relaks.
Wróciwszy do pokoju, sięgnęła po jego kieliszek – w tej samej chwili co on. Delikatnie ujął dłoń Emily i przyciągnął ją do siebie. Gdyby chciała, z łatwością mogłaby się uwolnić. Ale nie chciała...
Rozdzielał ich wąski, podłużny stolik. Wydawało się całkiem naturalne, że okrążyła go i usiadła obok Stephena na kanapie. Teraz siedzieli tuż-tuż, zwróceni twarzą do siebie. Wciąż czule ściskał jej rękę. W jego oczach wyczytała, co czuje, czego od niej chce.
Z westchnieniem przymknęła oczy i leciutko odchyliła się do tyłu. Pragnęła brać, przyjmować, zostać obdarowana. Jej ciało chciało mu się poddać. Najpierw ledwie musnął ją wargami i ostrożnie objął, przytulając swój pokryty zarostem policzek do jej gładkiej twarzy. Miał rozpaloną skórę, cały był taki ciepły...
Leżeli blisko siebie, jakby po prostu odpoczywali. Ale szybko jego bliskość obudziła w niej głód. Emily mocno go objęła i przylgnęła do niego całym ciałem. Znów ją pocałował – nieco odważniej niż poprzednio, lecz wciąż jeszcze nieśmiało. Wyprężyła się i zrozumiał, że ona czeka na coś więcej. Powiódł językiem po jej ustach, kusząc, drażniąc, prowokując... Było to tak nieznośnie rozkoszne, że zaczęła głaskać dłonią jego kark i ramiona.
Od bardzo, bardzo dawna nie przeżywała czegoś podobnego. Przepełniała ją czysta radość z jego pieszczot, jego ciepłej bliskości. Chciała czuć, jak narasta w niej pożądanie, chciała oddać mu siebie całą. Teraz pocałunki były już zuchwałe, nieustępliwe, gorące. Nie protestowała, gdy zdjął jej szlafrok i jednym ruchem odrzucił go na bok. Leżała z zamkniętymi oczami, z błogością się uśmiechając. Była szczęśliwa. Bez oporu poddawała się fali zmysłowości, która niosła ją ku... No właśnie – ku czemu?
Z bezbrzeżnym smutkiem uwolniła się z jego objęć i delikatnie go od siebie odsunęła.
– Już dość, przestańmy... – szepnęła. Głęboko zaczerpnął powietrza.
– Skoro... skoro tak sobie życzysz... – odparł z ledwie uchwytnym drżeniem w głosie. Ale widziała, ile go to kosztowało.
– Wcale nie chcę przerywać – powiedziała szybko i jakoś tak żałośnie – ale składam się nie tylko z ciała. Nie wiesz o tak wielu rzeczach...
– Czyżbyś mi nie ufała? – spytał z wyrzutem.
– Ależ nie – zapewniła. – Raczej samej sobie... Na nowo obudziłeś we mnie uczucia, które były uśpione od ponad dwóch lat. Nie mam pewności, czy umiem sobie z nimi poradzić. Nie gniewaj się, ale będzie lepiej, jeśli już pójdziesz.
Zdobył się na uśmiech, lecz intuicyjnie wyczuła w nim napięcie.
– Oczywiście, jak chcesz... Ale jeszcze kiedyś wrócę. Wiedziała, że nie miał na myśli li tylko ponownej wizyty. Przy drzwiach cmoknął ją w policzek – lekko, przyjaźnie.
– Kędy znów się zobaczymy?
– Będę jutro w pracy – odparła, udając, że nie wie, o co mu chodzi.
Zniecierpliwił się – Przecież sama wiesz, że coś między nami jest. Nie da się tego zignorować. Chcesz mnie zamęczyć, doprowadzić do szaleństwa?
Westchnęła ciężko.
– Masz rację, coś nas łączy. I mnie też nie jest z tym lekko... Ale czy mógłbyś dać mi trochę czasu?
– Owszem. Trochę. Ale nie więcej. – Raz jeszcze szybko ją pocałował i wyszedł.
Jak automat poszła do kuchni i zabrała się do zmywania. No i co ja najlepszego zrobiłam? – spytała siebie w duchu. I odpowiedziała sobie: cokolwiek zrobiłam, sprawiło mi to przyjemność. Potem nieuchronnie nasunęło jej się następne pytanie: no a co zamierzasz dalej z tym zrobić?
Na to nie znalazła odpowiedzi.
– Masz wolną chwilkę, Emily? – Pytanie to padło nazajutrz rano z ust Denise, której zaczerwienione policzki pozwalały domniemywać, że jest mocno zakłopotana.
– Tak, naturalnie – odparła Emily ostrożnie, przypomniawszy sobie o nieprzyjemnościach, jakie spotkały ją poprzedniego dnia na oddziale.
– Wczoraj zarzuciłam ci, że popełniłaś błąd. Wiem już, że to nie była twoja wina, a więc niesłusznie cię oskarżyłam. Bardzo mi przykro, Emily. Przepraszam.
Emily odetchnęła z ulgą.
– Nie ma o czym mówić – rzekła pojednawczo. – Zrobiłaś tylko to, co do ciebie należało.
– Niestety, jest o czym mówić. To nie byle błahostka. Sama też czułabym się okropnie, gdyby zarzucono mi coś takiego. Nie powinnam była reagować tak impulsywnie...
– Naprawdę nic się nie stało – zapewniła ją Emily. – Najważniejsze, że sprawa się wyjaśniła. Ale skąd o tym wiesz?
– Doktor James zadzwonił do mnie do domu. Uznał, że sytuacja jest wyjątkowa. I cieszę się, że to zrobił.
– Więc mogę już wrócić do swoich normalnych zajęć? – Emily pokazała zęby w radosnym uśmiechu.
Denise jeszcze bardziej spąsowiała.
– Oczywiście... Szczerze mówiąc, przydzieliłam cię do bardzo trudnego przypadku. Ale jestem pewna, że sobie poradzisz. – Zmarszczyła brwi. – Wiem, że im mniej rozmów na ten temat, tym lepiej, ale powiem ci w zaufaniu, że doktor Taylor ma zwolnienie. Mam nadzieję, że tu nie wróci.
Pięć minut później Kathy wyjaśniła Emily, dlaczego przypadek, do którego ją skierowano, jest trudny. Problem tkwił raczej w osobowości pacjentki, a nie w komplikacjach medycznych.
– Dziewczyna nazywa się April Flowers* [April Flowers (ang. ) – kwietniowe kwiaty.] – oznajmiła Kathy.
– Naprawdę?
– Naprawdę. Podejrzewam, że jej matka była w latach sześćdziesiątych jednym z tych dzieci kwiatów. Wielu młodych ludzi bawiło się wówczas w hipisowanie. To od niej April musiała przejąć większość swoich poglądów. Dotarła do naś dziś nad ranem, bo odeszły jej wody płodowe. O niczym innym zresztą nie marzyła. „Nie chcę żadnych środków przeciwbólowych”, zaznaczyła na powitanie. „Pragnę w pełni świadomie przeżyć poród. Dzięki temu więź pomiędzy mną, moim partnerem i dzieckiem będzie na pewno silniejsza. Wzięłam swój olejek migdałowy i taśmy z nagraniami godowych nawoływań wielorybów. To mi wystarczy, żeby przez to przejść”.
– No i co? – spytała Emily z uśmiechem.
– No i nie wystarczyło. Godzinę temu podaliśmy jej znieczulenie. Obawiam się, że April źle to wszystko znosi. Nie ma postępu porodu, ale dziecku nic nie grozi.
– Pewnie trzeba będzie zrobić cesarskie? – domyśliła się Emily.
– Tak sądzę. Na razie wszystkie próby przyśpieszenia porodu zawiodły. Lekarz, który ją obejrzał, też jest tego zdania. Ale jej partner nie chce słyszeć o cesarskim.
– Jej partner? A cóż on ma tu do gadania?
– Otóż to. Nadęty bubek z brodą! Przez pół nocy drzemał, jakby nigdy nic, a potem wyszedł zapalić. I zapewniam cię, że to, co palił, nie pachniało jak zwykły papieros! Zdołał ją namówić, żeby jeszcze się wstrzymała. Ależ z nich pareczka... Bóg z tobą, życzę powodzenia.
Wszedłszy do sali, Emily przedstawiła się i uśmiechnęła do pacjentki. Mężowi April, który drzemiąc, trzymał ją za rękę, ledwie skinęła głową, po czym wyprosiła go na korytarz. Starła April pot z czoła i przystąpiła do badania.
– Lepiej rozważ to cesarskie – zwróciła się do niej po oględzinach. – Rozumiem, że chciałabyś urodzić w sposób naturalny, ale nie wiesz, na co się decydujesz. Poza tym chodzi też o dobro dziecka. Chyba nie chciałabyś na nic go narazić? – Miała świadomość, że gra trochę nie fair, ale przecież musi uzmysłowić April, że istnieją punkty widzenia odmienne od tego, który wyznaje „nadęty bubek z brodą”.
– Czy dziecku na pewno nic nie jest? – zaniepokoiła się April.
– Na pewno, ale chcę, żebyś wiedziała, że masz wybór. I że decyzja należy do ciebie. To ty urodzisz to dziecko!
– No ale ono jest nasze wspólne... I wspólnie podejmujemy wszystkie decyzje.
– Ta decyzja dotyczy twojego ciała i tylko ty możesz ją podjąć. Poczekaj, zaraz podam ci wodę.
Dwie godziny później ani skurcze, ani położenie główki nadal nie były prawidłowe. April zrozumiała, że dłużej już tego nie wytrzyma, więc Emily ponownie wezwała lekarza. Na szczęście tym razem „bubek” miał na tyle zdrowego rozsądku, by nie oponować, toteż April błyskawicznie przewieziono do sali operacyjnej. Po niecałym kwadransie na świat przyszła dziewczynka.
Wszystkie te przejścia sprawiły, że Emily poczuła się głodna i zeszła do bufetu. Zamówiwszy sałatkę, owoce i herbatę, nie usiadła, jak poprzednio, daleko w kącie, lecz zadowolona usadowiła się przy oknie. Dziesięć minut później do stołówki wkroczył Stephen w towarzystwie młodszego i niższego od niego mężczyzny. Od razu ją zauważył i pomachał do niej ręką. Obaj kupili sobie coś do jedzenia i przysiedli się do niej.
Emily przyznała w duchu, że nieznajomy jest wybitnie przystojny, ale to widok Stephena szybciej zabiło jej serce. Ogarnęło ją dziwne podniecenie. Mój Boże, pomyślała, przecież wczoraj się z nim widziałam – a cieszę się tak, jakby od spotkania upłynął rok...
– Witaj, Emily – rzekł Stephen przyjaźnie. – Przedstawiam ci Bena Crosby.
– Bardzo mi miło. – Nawet nie miał pojęcia, jak jej było miło, tylko że nie z powodu Bena... Czy naprawdę nie zdaje sobie sprawy, jak na nią działa jego obecność? Przywołując się do porządku, uścisnęła rękę Benowi. – Wyglądasz mi na aktora – stwierdziła, udając nieświadomość.
Ben wyraźnie posmutniał.
– Wolałbym wyglądać na lekarza. Rzuca się w oczy, że nim nie jestem? Mimo tego stroju?
– Nie martw się, tylko się z tobą drażnię – wyznała z uśmiechem. – Uprzedzono mnie, że się tu zjawisz. – Obaj zrobili zdziwione miny, więc opowiedziała im o rozmowie z Harrym Shea.
– Na pewno bardzo tu przeszkadzam – powiedział Ben z zakłopotaniem – ale wszyscy są dla mnie niezwykle uprzejmi.
Emily uznała, że najbezpieczniej będzie pogawędzić z Benem – to oderwie jej uwagę od Stephena. Już sam fakt, że siedzi obok niej, przyprawia ją o zawrót głowy... I obawiała się, że inni to widzą.
– Jaką postać grasz w tym filmie? – spytała Bena.
– Młodego lekarza. Zdolnego, ale niedoświadczonego. I z kiepskim podejściem do ludzi. Pracuje w przyszpitalnej przychodni i zna prywatnie niektórych swoich pacjentów. Chodzi o to, żeby pokazać, wobec jakich problemów staje i jakie musi podejmować decyzje. Chcemy zilustrować twierdzenie, że do bycia dobrym lekarzem nie wystarczy sama wiedza medyczna.
– Emily podszkoli cię w podejmowaniu decyzji – wtrącił Stephen z pozoru obojętnie, a jej zrobiło się gorąco, mimo że w jego głosie usłyszała żartobliwą nutkę.
Ale ten lekki ton bardzo ją ucieszył, bo oznaczał, że Stephen jej przebaczył. Z lekkim uśmiechem na twarzy dyskretnie uścisnęła pod stołem jego rękę. Spojrzał na nią przenikliwie.
– Wiem, że to tylko zwykły serial – ciągnął Ben – ale seriale ogląda mnóstwo ludzi, więc chciałbym zagrać to przekonująco. Tak, żeby do widza dotarło określone przesłanie.
Nagle Emily uświadomiła sobie, że stała się bardzo popularną osobą. Ludzie, których ledwie znała, mówili jej dzień dobry, uśmiechali się do niej przyjaźnie, zatrzymywali przy stoliku, by zamienić z nią parę słów. Ludzie, których w ogóle nie znała, mijali ich zadziwiająco wolnym krokiem.
– Chyba cię poznali, co? – zwróciła się do Bena z uśmiechem.
Odrobinkę się zaczerwienił.
– Tak, to mi się czasem zdarza... Grałem już w jednym serialu, a ludzie dobrze zapamiętują twarz. Nie pamiętają tytułu, roli, nazwiska, ale twarz – tak.
Fajny z niego chłopak, pomyślała. Ujął ją jego zapał, połączony z autentyczną skromnością.
– Rzeczywiście, widziałam cię w tamtym serialu. To było coś o trudnej młodzieży... Już wiem: „Gniewne serca”. Tylko wtedy miałeś długie włosy.
– Zgadza się. Teraz, jako poważny pan doktor, musiałem je obciąć. – Wstał. – Mam ochotę na jeszcze jedną herbatę. Wam też kupić?
I Emily, i Stephen wyrazili chęć wypicia drugiej filiżanki. Emily zaproponowała, że to załatwi, ale Ben zdecydowanie zaprotestował.
– Wykorzystam okazję, żeby się czegoś nauczyć. Nie macie pojęcia, ile można się dowiedzieć w kolejce.
Zostali teraz sami – nie licząc, oczywiście, ludzi siedzących wokół. Stephen spojrzał na nią tak poważnie, że trochę się zmieszała.
– Powiedziałeś siostrze Coles o Lyn – zwróciła się do niego. – Niepotrzebnie. Przecież mówiłam, że wezmę to na siebie.
– Wiem, ale to byłoby nie w porządku. Tak czy owak, postanowiłem nie nadawać tej sprawie rozgłosu. Wziąłem pod uwagę twoje wskazówki i Lyn jest już umówiona z psychiatrą. Nie zamierzam składać na nią skargi, ale po zakończeniu terapii będzie pracowała w innym szpitalu. Chyba jej... współczuję.
– I pewnie czujesz się też trochę winny? Zmarszczył brwi w zadumie.
– Uważasz, że powinienem czuć się winny?
– Tylko ty wiesz, co powinieneś czuć.
– Bezlitosna z ciebie kobieta, siostro Grey... Faktycznie, czuję się winny. Przynajmniej dlatego, że nic nie zauważyłem, że w relacji z Lyn zabrakło mi wyobraźni. Powinienem był się domyślić, czego Lyn się po mnie spodziewa, i wyprowadzić ją z błędu. Ale ja naprawdę nie miałem o tym wszystkim pojęcia.
– Wierzę ci – szepnęła łagodnie.
– No, ale przejdźmy do innych spraw, ważniejszych i przyjemniejszych. Na przykład do tego, co wydarzyło się wczoraj.
Nerwowo odwróciła się w stronę kolejki, by sprawdzić, czy Ben już do nich wraca. Wszystko wskazywało jednak na to, że kolejka utknęła w martwym punkcie.
– Pozwoliłam na to – wyznała, spuszczając głowę – bo... tego chciałam.
Potraktował jej słowa bardzo serio.
– Chcesz powiedzieć, że coś się między nami zaczęło? W moim odczuciu na pewno. Zresztą, jeśli o mnie chodzi, to zaczęło się już w Afryce. W chwili, gdy cię zobaczyłem.
– To, co stało się w Afryce, i dla mnie było ważne. Tylko że są sprawy, o których jeszcze ci nie powiedziałam i na razie nie czuję się na siłach, żeby to zrobić. Przyzwyczaiłam się do wewnętrznej samotności... i chyba boję się bliskiego kontaktu.
Pokiwał głową ze zrozumieniem.
– Wiem, wszyscy mamy swoje tajemnice. A może pozwoliłabyś, żebym zaprosił cię na kolację? Znasz mnie już wystarczająco dobrze, żeby wiedzieć, że nie będę cię nakłaniał do zrobienia niczego, czego nie chcesz.
Uśmiechnęła się blado.
– Do robienia różnych rzeczy nakłania mnie już to, że w ogóle jesteś, sama twoja obecność. Nie umiem sobie z tym poradzić. Nie, nie pójdę z tobą na kolację. Nie mogę... – Urwała bezradnie, bo zabrakło jej słów.
Ale on i tak zrozumiał.
– Jesteś znawczynią filmów z Humphreyem Bogartem – zażartował. – Pamiętasz taki film, w którym Lauren Bacall mówi mu, że jeśli kiedyś będzie chciał, to wystarczy, że na nią zagwiżdże? Ja mówię ci teraz to samo: zagwiżdż, jak będziesz chciała. Tylko nie zwlekaj zbyt długo.
– Postaram się. – Zmęczyła ją rozmowa o jej uczuciach, zwłaszcza w tych niezbyt sprzyjających warunkach. – Od poważnych rozmów chce mi się pić – powiedziała ze słabym uśmiechem. – Gdzie ta nasza herbata?
Oboje odwrócili się w kierunku kolejki: Bena oblegała grupa wielbicieli.
– Znajomość z nim przysporzy ci popularności w szpitalu – zauważył Stephen z krztyną złośliwości. – Zabierz go na oddział i przedstaw Denise. Ma przecież grać ginekologa.
– Chyba zacznę sprzedawać bilety – odparła z lekką ironią.
Później, gdy wróciła do zajęć, zastanawiała się, czemu właściwie odrzuciła zaproszenie Stephena na kolację. Przecież nie obawiała się go i świetnie się czuła w jego towarzystwie... Doszła do wniosku, że zaważyła na tym jej przeszłość – coś, co wciąż powstrzymywało ją od zaufania jakiemukolwiek mężczyźnie.
Idąc korytarzem, poczuła nagłą potrzebę, by zajrzeć do salki, w której młoda matka i jej maleństwo odpoczywały właśnie po porodzie. Na widok tej kruszynki łzy stanęły jej w oczach. Wciąż jeszcze, mimo dwóch lat spędzonych w Afryce, gdzie pomogła przyjść na świat tylu dzieciom, odczuwała czasem ukłucie bólu... Opanowała się jednak i zdobyła na uśmiech.
– Śliczny dzidziuś – powiedziała do matki, zanim znów przymknęła drzwi.
Nie do końca wiedziała, jakiego rodzaju związkiem Stephen jest zainteresowany, ale znając go, przypuszczała, że chodzi o coś naprawdę poważnego. Będzie pragnął dostać od niej to, czego ona nie jest w stanie mu dać... Na tę myśl oczy znów jej się zaszkliły.
Wieczorem, gdy była już w domu, zadzwonił do niej Ben. Po południu w szpitalu spędziła z nim sporo czasu. Przedstawiła go pielęgniarkom i pacjentkom, których – gdy tylko dowiedziały się, kim jest i po co się tam znalazł – wcale nie trzeba było namawiać do współpracy: były tą perspektywą wręcz zachwycone. A sam Ben, choć trochę onieśmielony, wspaniale potrafił się z nimi porozumieć. Był życzliwy, otwarty, wrażliwy na sprawy innych.
– Wiele się nauczyłem – powiedział jej przez telefon. – To był miły i udany dzień. Już się cieszę z wizyt w przyszłym tygodniu. Ale nie tylko dlatego dzwonię... Widzisz, chciałbym ci się jakoś odwdzięczyć, a wiem, że pojutrze masz wolne. Może miałabyś ochotę wpaść do studia i zobaczyć próbę?
Szczerze odparła, że z największą przyjemnością.
– No to świetnie – ucieszył się. – Uzgodnię to z reżyserem. Normalnie nie przyjmujemy gości na planie, ale byliście dla nas tak uprzejmi, że i my chcemy coś dla was zrobić. Wpadnij rano, o dziewiątej, i podaj strażnikowi swoje nazwisko. Wiesz, gdzie jest nasze studio?
– Wiem. Będę punktualnie – obiecała.
Odłożywszy słuchawkę, stwierdziła w duchu, że naprawdę polubiła Bena. Poza tym czuła się z nim całkiem bezpieczna, bo w przeciwieństwie do Stephena niczego od niej nie oczekiwał. Mogli zostać dobrymi przyjaciółmi.
Wizyta w studiu była dla niej dużą przyjemnością. Reżyser, aktorzy, obsługa techniczna, migające ekrany telewizyjne, dekoracje, kamery, światła, splątane zwoje kabli – wszystko to w jej odczuciu przypominało salę operacyjną: pozorny chaos podporządkowany był ściśle określonym regułom, a każda z obecnych tam osób dokładnie wiedziała, co i kiedy ma robić.
Ben przedstawił ją swoim współpracownikom jako kogoś, kto pomaga mu przygotować się do roli. Wszyscy traktowali ją z życzliwością i zainteresowaniem, toteż, wychodząc, przyznała, że Ben sprawił jej prawdziwą przyjemność.
– Więc może zaprosiłbym cię dziś na kolację? – zaproponował z nieśmiałym uśmiechem.
– Czemu nie, Ben, bardzo chętnie, ale... Wiesz jakiego rodzaju znajomość łączy Harry'ego z moją siostrą? Są po prostu dobrymi przyjaciółmi. Jeśli to ci wystarczy, z radością się z tobą spotkam. Nie jestem gotowa na nic więcej, bo nie uporałam się jeszcze z pewnymi sprawami z przeszłości... Mówię ci o tym wprost, bo... nie chciałabym cię zwodzić.
– Rozumiem. Nie martw się, z czasem to minie. Czas leczy rany... Jeśli o mnie chodzi, to po prostu bardzo lubię twoje towarzystwo. Zresztą, nie narzekam na brak romantycznych propozycji. W zeszłym tygodniu dwie pielęgniarki...
– Doprawdy, wstyd mi za nasz szpital – wtrąciła z udawanym zażenowaniem. – Pielęgniarki to niepoprawne ladacznice. – Oboje się roześmiali.
– No to jak, mogę przyjechać po ciebie o wpół do ósmej?
– Oczywiście. Będzie mi miło. – Podała mu swój adres. Dwa zaproszenia na kolację w ciągu tygodnia to całkiem niezły wynik, pomyślała, wracając do domu; i żeby było śmieszniej, nie przyjęłam zaproszenia od mężczyzny, na którym zależy mi najbardziej...
Zgodnie z umową, wieczorem Ben przyjechał po nią samochodem. Udali się do kameralnego pubu we wschodniej części miasta, gdzie, zająwszy miejsca w ogródku, zjedli zapiekankę i sałatkę.
– Spodziewałam się czegoś bardziej wyszukanego – wyznała Emily. – Myślałam, że aktorzy wiodą inne życie niż zwykli śmiertelnicy, i że zaprosisz mnie do jakiegoś ekskluzywnego lokalu.
– Przykro mi, że cię rozczarowałem – odparł z niepewną miną. – Miałem nadzieję, że ci się tu spodoba...
Zorientowała się, że bardzo się przejął tą jej na wpół żartobliwą uwagą, więc nachyliła się ku niemu i poklepała go po ramieniu.
– Jasne, że mi się tu podoba, głuptasie. I cieszę się, że się spotkaliśmy. Po prostu mam to niemądre i mylne wyobrażenie o życiu, jakie niby prowadzą artyści. Powiedz mi, jak to naprawdę wygląda. Czego jest więcej: blasku, splendoru czy zwyczajnej, ciężkiej pracy?
Wyraźnie się odprężył.
– Splendor nie jest udziałem takich aktorów jak ja, z popularnych seriali telewizyjnych. Poza tym każda praca ma swoje plusy i minusy. Ale ja lubię to, co robię, i staram się to robić dobrze. Tylko że jak się gra w czymś, co nadają dwa razy w tygodniu, to nie ma właściwie mowy o normalnym życiu towarzyskim i prywatnym.
Przy stoliku obok nich siedziała jakaś rodzina – mama, tata i para nastolatków. Dziewczyna pierwsza zauważyła Bena i szepnęła coś na ucho bratu, który z kolei powtórzył to szeptem rodzicom. Wszyscy czworo obrzucili Bena niby to całkiem przypadkowym i obojętnym spojrzeniem.
– Oho, namierzyli cię – mruknęła pod nosem Emily.
Uśmiechnął się z rezygnacją.
– To cena, jaką płaci się za popularność. Nie pierwszy to i nie ostatni raz.
Gdy pili kawę, do ich stolika podeszła dziewczyna.
– Pan jest Ben Crosby – powiedziała z pewnym onieśmieleniem. – Widziałam pana w „Gniewnych sercach”.
– Owszem, ale to było już jakiś czas temu. Tym bardziej miło mi, że mnie pamiętasz. Jak ci na imię?
Dziewczyna przedstawiła się, lecz było oczywiste, że choć jest podekscytowana, nie bardzo wie, co powiedzieć ani o co pytać. Po kilku minutach nie klejącej się rozmowy Ben obiecał, że przyśle jej zdjęcie z autografem, i dziewczyna wróciła do swego stolika. Niedługo potem cała rodzina wyszła, machając Benowi na pożegnanie. Uprzejmie odwzajemnił ten gest.
– Często cię to spotyka? – spytała Emily.
– Tak, dosyć. Po tym nowym serialu pewnie będzie jeszcze gorzej...
– Przeszkadza ci to?
– Szczerze mówiąc, czasem mnie to drażni. Ale bywa też zabawnie. To zależy od wielu różnych rzeczy. W jakimś sensie żyję z tego, że ci ludzie mnie lubią, więc może mają prawo traktować mnie jak znajomego... Tylko że w głębi duszy wolę zwyczajne znajomości, takie jak na przykład z tobą.
– No proszę, a ja myślałam, że jestem kimś nadzwyczajnym! – zażartowała ze śmiechem. – Moja kobiecość poczuła się urażona...
Czuła się przy nim swobodnie. Był bystry, czarujący, bezpośredni, a zarazem nie stanowił zagrożenia. W dodatku jej próżność mile łechtał fakt, że pokazuje się publicznie z kimś tak przystojnym. A jednak, mimo wszystkich jego zalet, wiedziała, że nie mogłaby się w nim zakochać. Z takich czy innych powodów, w porównaniu ze Stephenem nie miał szans.
Chciał dowiedzieć się czegoś więcej o jej pracy. Zadawał inteligentne pytania, które skłoniły ją do ponownego przemyślenia pewnych zjawisk i postaw. Gdy odwoził ją do domu, przyznała w duchu, że to był naprawdę sympatyczny wieczór.
Na pożegnanie cmoknął ją po przyjacielsku w policzek, nie oczekując, że zaprosi go do środka. Coraz mniej boję się mężczyzn, przemknęło jej przez głowę; ale czy poradziłabym sobie w dojrzałym związku? Nie miała pewności. A skoro nie miała pewności, lepiej się z tym wstrzymać.
W szpitalu pracowała na pełnych obrotach, ale i tak wszystko wydawało jej się dziecinnie proste. W Afryce zawsze brakowało czasu i środków, a tu miała pod ręką koleżanki, lekarzy, nowoczesną aparaturę. Praca pochłaniała ją, lecz nie czuła się nią wycieńczona. No i nie musiała już bez przerwy się martwić, czy podjęła właściwą decyzję.
Stephena widywała kilkanaście razy w tygodniu, ale zawsze w obecności kogoś trzeciego. Był wobec niej uprzejmy i przyjacielski, tak jak i wobec innych. A jednak wyraźnie czuła, że darzy ją jakimiś specjalnymi względami. Patrzył na nią w pewien szczególny sposób i dłużej, niż było to konieczne; i kiedy tylko nadarzała się okazja, stawał jak najbliżej... A ona wprost to uwielbiała.
Powoli nadchodziło lato. Pewnego dnia, gdy po pracy szła przez parking, zobaczyła go przy samochodzie. Stał z założonymi rękami, oparty plecami o drzwiczki. Miał na sobie niebieską koszulę z krótkimi rękawami i eleganckie szare spodnie.
Stwierdziła w duchu, że chyba z nią lepiej, bo zdobyła się na swobodny uśmiech. Powitała Stephena jak przyjaciela i kolegę z pracy, a nie jak ewentualnego kochanka. Ale wszystko to były pozory – jej sercem targała burza sprzecznych uczuć.
– Śliczny dzień, prawda? – powiedziała jakby nigdy nic.
– I owszem – odparł z uśmiechem. I szybko dodał: – „Waśnie taki dzień wybrałem, żeby na ciebie poczekać.
Tego się nie spodziewała.
– Az jakiego to powodu? – spytała ostrożnie, pełna najgorszych przeczuć.
– Z takiego, że musimy porozmawiać. Mam już dość tej zabawy w kotka i myszkę. Znajdziesz dla mnie chwilę?
Nigdzie się nie śpieszyła, ale czy chce z nim rozmawiać?
– Nie mam dziś żadnych planów – wykrztusiła wreszcie.
– To świetnie. Szybko coś załatwię i potem jestem wolny. Wiesz, gdzie jest ten parking na plaży, w pobliżu twojego domu?
– Tak.
– Spotkajmy się tam za jakiś kwadrans. Przy budce z lodami, dobrze?
– Dobrze. – A więc decyzja zapadła.
Przy budce znajdowały się ławeczki, ustawione frontem do morza. Wybrała najbardziej rzucającą się w oczy i usiadła, by popatrzeć na iskrzące się w słońcu fale.
– Wariuję przez ciebie, Emily – usłyszała nagle.
Niezauważenie zaszedł ją od tyłu. W gruncie rzeczy z rozmysłem nie rozglądała się wokół, bo chciała, by jego nadejście było dla niej niespodzianką. No i było!
Wręczył jej ogromną porcję lodów.
– A cóż to jest? – jęknęła.
– Waniliowe, truskawkowe, czekoladowe – wyrecytował, siadając przy niej. – Na wierzchu bita śmietana posypana migdałami, plus dwa orzechowe wafelki. Za ajerkoniak podziękowałem. Nie chciałem, żebyś pomyślała, że nie znam umiaru...
– Gratuluję, co za wyczucie, .. Ależ to pyszne!
– Ja mam same waniliowe, i bez żadnych dodatków, ale ciebie trzeba podtuczyć.
– Alberto ma dobrą markę... I całkiem zasłużenie. – Zlizała okruch wafelka, który przykleił się do górnej wargi.
– Masz śliczny język, Emily. Taki czerwony i ruchliwy...
– To wszystko przez ciebie. Teraz jest pewnie kolom truskawek.
– Właśnie, właśnie... Powinniśmy cię zawieźć na oddział chorób zakaźnych. To mi wygląda na pelagrę.
– Niedobór kwasu nikotynowego – odparła jak na egzaminie. – W Afryce widziałam kilka przypadków.
Jednak jest wrażliwy i delikatny, pomyślała; zadbał o to, żebym się odprężyła, a tymi lodami zrobił mi prawdziwą przyjemność.
Stephen lekko zmarszczył brwi.
– Nie widzieliśmy się od dwóch tygodni – rzekł poważnie. – Miałem nadzieję, że do mnie zadzwonisz. Tęsknię za tobą.
– Widzieliśmy się w szpitalu...
– To zupełnie co innego. Obawiam się, że mnie unikasz. Postanowiła zdobyć się na absolutną szczerość.
– Nie mylisz się, rzeczywiście cię unikam. Mnie samą to rani, ale mój lęk jest silniejszy...
– Nie rozumiem, jak możesz się mnie bać – odrzekł z bólem w głosie. – To ostatnie, czego bym chciał.
Musiała mu to wyjaśnić.
– Bardziej niż ciebie obawiam się samej siebie. Wywołujesz we mnie uczucia, z którymi nie umiem sobie poradzić. Potrzebuję więcej czasu...
– Ale z Benem nie bałaś się umówić – zauważył cicho.
– Nie, bo on jest zwykłym znajomym. Pomaga mi tylko wrócić do świata, który opuściłam dwa lata temu. Kontakt z nim niczym mi nie grozi.
– Rozumiem... – Westchnął ciężko. – Chodzi o coś z przeszłości, prawda? Coś ci ciąży, ktoś czymś cię zranił...
– Tak. – Nie była w stanie wykrztusić ani słowa więcej na ten temat.
– Może mi o tym opowiesz? Zwierzenie się często pomaga.
– Nie mogę... Jeszcze nie teraz.
– Pewnie ma to coś wspólnego z tym wypadkiem, po którym zostały ci blizny.
– Tak, w pewnym stopniu. Moje siostry oczywiście wiedzą, ale nie wolno ci ich o to pytać.
Pogłaskał ją delikatnie po ramieniu. Nieraz widziała, jak głaskał w ten sposób przerażone kobiety w ciąży.
– Nikogo nie zamierzam o nic pytać. Może kiedyś sama mi powiesz, – Kiedyś... tak – szepnęła.
– Mam jeszcze dziś zebranie – oznajmił rzeczowym tonem; znów odezwał się w nim zajęty pan doktor. – Niestety, muszę już iść. Ale wiesz, że wciąż o tobie myślę?
– Wiem. Będę... będę się starała.
– Masz grzecznie dojeść te lody, zgoda? – Podniósł się i cmoknąwszy ją w policzek, odszedł.
Siedziała tam jeszcze przez godzinę, aż zrobiło jej się chłodno. Długo tłumione myśli i emocje powróciły ze zdwojoną siłą. Owładnęły nią uczucia, które już miały nie mieć dostępu do jej serca. Ale przecież on jest dobry, uczciwy... Drżąc, nie tylko z zimna, wsiadła do samochodu i wróciła do domu. Ledwie przekroczyła próg mieszkania, zadzwonił Ben.
– Kontaktuję się z tobą najszybciej, jak mogłem. Za dwa tygodnie w sobotę wybieram się z przyjaciółmi na małą wycieczkę promem. Zechciałabyś mi towarzyszyć? Twoje siostry też tam będą.
– To cudowna propozycja, Ben. Oczywiście, że się wybiorę. Ben był niegroźny i prostolinijny, lubiła z nim przebywać.
Ale co ma począć ze Stephenem? Nie może się dłużej okłamywać – jest w nim zakochana. A przecież kiedyś przysięgła sobie, że już się nigdy w nikim nie zakocha.
Od najmłodszych lat uwielbiała się przebierać. Już jako dorastająca dziewczyna szyła fantazyjne stroje i sama przerabiała sobie ubrania. Również w Afryce miała okazję ćwiczyć tę ostatnią umiejętność, ponieważ bardzo schudła.
Na wycieczkę promem wszyscy uczestnicy mieli ubrać się w coś, co przypominałoby dziewiętnastowieczne stroje z amerykańskiego Południa. Sam prom urządzono i udekorowano tak, by wyglądał jak stare kasyno z salą taneczną i bufetem.
Emily kupiła kasetę z filmem „Przeminęło z wiatrem” i obejrzała go razem z Lizą. Pożyczyła od niej maszynę do szycia, a następnie pobiegła do sklepu po biały jedwab i słomkowy kapelusz z dużym rondem. Musiała się solidnie napracować, ale przygotowywanie stroju sprawiło jej autentyczną przyjemność. Gdy w piątek wieczorem stanęła wreszcie przed lustrem, mogła bez fałszywej skromności uznać, że naprawdę dobrze się spisała.
W Afryce systematycznie podcinała włosy, lecz po powrocie do Anglii troszkę je zapuściła. W szpitalu chodziła z warkoczykiem, jednak na zabawę postanowiła je rozpuścić – gęste rude loki z wdziękiem opadły jej na ramiona.
Spódnica z podwyższoną talią i kusy kubraczek były z butelkowo-zielonego aksamitu, który świetnie kontrastował z płomienną czerwienią włosów. Spódnica była długa, rozszerzająca się ku dołowi, a lekkie zmarszczenie materiału z tyłu w pasie dawało efekt turniury. Do tego zalotna śnieżnobiała bluzeczka ze zwiewnego, półprzezroczystego jedwabiu i duży słomkowy kapelusz obwiązany zieloną szarfą. Tak, wygląda rewelacyjnie.
Dochód z wycieczki miał być przeznaczony na pomoc dla chorych dzieci. Choć bilety były drogie, wykupiono je w jednej chwili. Prom miał płynąć do baru na wybrzeżu i z powrotem.
Emily wiedziała, że oprócz Bena spotka tam Alexa z Lizą, Harry'ego i Sally Shea, a także Rosalindę, która mimo licznych zaproszeń postanowiła zjawić się bez partnera. Myśl o tym, że będzie wśród przyjaciół, dawała Emily poczucie bezpieczeństwa. Była pewna, że ich towarzystwo pomoże jej się odprężyć i naprawdę miło spędzić czas.
Nacieszywszy się swoim widokiem, zdjęła kubraczek, spódnicę i bluzkę. Wciąż stojąc przed lustrem, zerknęła na wygodny, elastyczny biustonosz i figi. Co za szczęście, że nie trzeba już nosić gorsetów ani tych śmiesznych pantalonów, pomyślała z ulgą.
Nagle zadzwonił telefon i w słuchawce usłyszała głos Bena. Chłopak był wyraźnie zmartwiony.
– Mam smutną wiadomość, Emily. Bardzo mi przykro, ale nie mogę ci jutro towarzyszyć na wycieczce. Przed chwilą dzwonili do mnie z Londynu. Pracuje tam niejaki doktor Goldring, który obiecał pomóc mi w przygotowaniu się do serialu. Może poświęcić mi czas jedynie w ten weekend, bo w poniedziałek wyjeżdża. To dla mnie istna kopalnia informacji, więc nie chciałbym zaprzepaścić takiej okazji. Chyba rozumiesz, prawda?
– Oczywiście, Ben, nie ma sprawy – uspokoiła go. – Przecież będę wśród przyjaciół. Jakoś dam sobie radę bez ciebie, tyle że będzie mi ciebie brak. – Owszem, była rozczarowana, ale tylko trochę.
– Więc nie masz mi tego za złe? – upewnił się z wyraźną ulgą w głosie.
– Naturalnie, że nie. Żałuję, że się nie zobaczymy, ale musisz dbać o karierę. Na twoim miejscu zrobiłabym to samo. Życzę powodzenia!
– A ja tobie pysznej zabawy. Jesteś strasznie kochana, Emily. Przywiozę ci coś z Londynu.
Gdy się rozłączył, uśmiechnęła się do siebie. Co bym czuła, zastanowiła się, gdyby to Stephen odwołał spotkanie? Czy równie łatwo bym się z tym pogodziła?
W sobotę wieczorem pod jej dom podjechał mikrobus załatwiony przez Alexa, który fantastycznie wyglądał w stylowym czarnym surducie. Liza miała na sobie szykowną i stosownie staroświecką suknię w modro-srebrzyste paski, Rosalinda zaś – gładką białą sukienkę z koronkami, która nadawała jej wygląd niewinnego i subtelnego jak mimoza dziewczęcia. Co, jak wiedziała Emily, miało niewiele wspólnego z rzeczywistością.
Ekipa telewizyjna uwijała się na promie przez całe popołudnie. Wierzyć się nie chciało, ile mogą zdziałać rekwizyty i odpowiednio udrapowane tkaniny. Wystrój wnętrz, na który składały się między innymi ogromne lustra i kryształowe żyrandole, robił oszałamiające wrażenie.
W największym pomieszczeniu znajdował się parkiet otoczony stolikami – tu, przy akompaniamencie zespołu, miały się odbywać tańce. Schodkami w dół schodziło się do salonu gier i bufetu.
Wieczór był ciepły, toteż kiedy prom odbił wreszcie od molo, Emily weszła na górny pokład. Zadumała się, patrząc na doki i migające w oddali światła statków. Moje życie jest jak rzeka, przemknęło jej nagle przez głowę; płynie i płynie do... no właśnie – dokąd? Ku czemu zmierzam? Czy gdzieś tam, u kresu, czeka na mnie szczęście? Nie było jej chłodno, ale przeszył ją dreszcz. Wróciła do sali tanecznej.
Konferansjer rozpoczął od raczej konwencjonalnej muzyki, stosunkowo współczesnej. Dopiero gdy goście na dobre się rozbawili, orkiestra zaczęła grać dziewiętnastowieczne utwory taneczne. Wszyscy z udawaną powagą dygali i gięli się w ukłonach.
Alex zamówił dwie butelki białego wina i Emily z przyjemnością wypiła spory kieliszek. Z trudem opanowując śmiech, przysłuchiwała się, jak Rosalinda daje odprawę jakiemuś natrętnemu, lekko podchmielonemu adoratorowi.
– Nie ma mowy, nie zatańczę z panem. Przecież pan się ledwie trzyma na nogach! Radzę iść do bufetu i duszkiem wypić mocną kawę.
Jakiś czas później zeszli tam całą grupą.
– Trzeba zatroszczyć się o Lizę – rzekł Alex znacząco. – Wiecie, ona musi nakarmić dwie osoby...
Emily była tak podekscytowana, że wcale nie miała ochoty jeść. Znów weszła na górny pokład. Stała w ciemnościach, wsłuchując się w dobiegające jej uszu odgłosy. Stopniowo ogarniał ją kojący spokój. Oddychała głęboko, rozkoszując się chwilą samotności.
Wtem usłyszała kroki na schodkach. Odwróciła się, przypuszczając, że to Alex, Liza lub Rosalinda. Ale nie – zarys tej sylwetki nie przypominał żadnego z nich. Niewiele widziała w ciemności, lecz ten chód, to nachylenie głowy, te szerokie ramiona – wydały jej się dziwnie znajome...
Gdy już nabrała pewności, że to Stephen, wcale nie była zaskoczona. Poczuła przypływ nadziei połączonej z niejasnym oczekiwaniem. Była zalękniona i podniecona zarazem. Stał tu, obok niej – i tylko to się liczyło. Koszula z żabotem i ozdobny surdut w kolorze burgunda wcale nie nadawały mu zniewieściałego wyglądu. Wręcz przeciwnie – jego dziwnie dostojna postać niemal ją onieśmielała.
Kiedy po kilku sekundach zebrała myśli, przypomniała sobie, że mówiła mu, że tu będzie – z Benem. Odparł wówczas, iż nie wybiera się na tę wycieczkę, bo nie lubi ścisku i hałasu.
– Nie spodziewałam się ciebie – oznajmiła zgodnie z prawdą.
Tak jak ona, oparł się rękami o balustradę.
– Wczoraj niespodziewanie bilet spadł mi z nieba, no to postanowiłem skorzystać. Po prostu chciałem cię zobaczyć, i to nie w szpitalu, a jednocześnie wiedziałem, że będziesz z przyjaciółmi, więc... może to i lepiej.
– Chciałabym móc powiedzieć, że nie potrzebuję ochrony przyjaciół, bo wcale się ciebie nie obawiam. Ale to nie do końca prawda...
– Przecież ci mówiłem, że nie masz powodu do obaw – zaprotestował łagodnie.
– Tak, wiem... – Postanowiła zmienić temat. – Jakim cudem cię do tej pory nie widziałam? Mógłbyś mnie poprosić do tańca.
– Kto wie, może jeszcze to zrobię... Siedziałem w bufecie, zabawiając rozmową pewnego nudziarza o wypchanym portfelu. Zastanawiał się, czy nie wspomóc naszego szpitala, więc chyba warto było. – Zwrócił ku niej twarz. Mimo półmroku dostrzegła w jego oczach przepraszający wyraz. – Lepiej miejmy to już za sobą, Emily: muszę ci się do czegoś przyznać.
– No to mów, śmiało. – W głębi duszy czuła, że nie będzie to nic strasznego.
– Bena Crosby'ego tu nie ma, prawda?
– Nie, nie ma. Wyjechał do Londynu na spotkanie z jakimś lekarzem, który ma mu pomóc przygotować się do filmu. Wiesz, jaki Ben jest pracowity i staranny. Ale do czego chciałeś mi się przyznać?
Stephen odchrząknął.
– Ben pytał mnie, czy nie znam kogoś takiego. Poszukałem wśród znajomych i... ni stąd, ni zowąd do Bena zadzwonił doktor Goldring z Londynu, mój stary przyjaciel. Chcę powiedzieć, Emily, że celowo zorganizowałem mu to spotkanie. I to właśnie dzisiaj.
– Co takiego? – Nie mogła w to uwierzyć. Uznała, że to przezabawne.
– Tak bardzo chciałem się z tobą zobaczyć, że uciekłem się do dziecinnego i nikczemnego podstępu. I co gorsza, wcale nie żałuję.
– No a co z biednym Benem?
– Nie ma obawy, doktor Goldring zajmie się nim jak należy. Powie mu i pokaże wszystko co trzeba. Chłopak będzie zachwycony. – Uśmiechnął się chytrze. – Mój występek polega tylko na tym, że zadecydowałem za ciebie.
– Och, ty! Ale chyba sobie na to zasłużyłam.
– W gruncie rzeczy nie jestem wcale mściwy... To co, przebaczysz mi?
– Ja owszem, ale nie wiem, co powie na to Ben. – Schlebiało jej, że zadał sobie tyle trudu wyłącznie po to, by ją zobaczyć. – Czy chciałeś się ze mną widzieć z jakiegoś konkretnego powodu?
– Z tego co zawsze... – Westchnął. – Dziś po raz pierwszy widziałem cię razem z siostrami. Wyglądacie jak piękności Tycjana, istoty ziemskie, a zarazem niebiańskie...
– No, nie całkiem. Kobiety, które on malował, miały nieco obfitsze kształty.
Znów przeszył ją lekki dreszcz, a on, widząc to, objął ją. Nie zaprotestowała. Wręcz przeciwnie, przytuliła się do niego...
Było jasne, że ją pocałuje. Czuła, jak w nich obojgu wzbiera namiętność, i wtedy przypomniała sobie tamto. Jak wysoką cenę wówczas zapłaciła! Czy jest w stanie zaryzykować jeszcze raz?
Delikatnie odsunęła go od siebie, ale położyła mu głowę na piersi. Na tyle może sobie chyba pozwolić?
Czytał w niej jak w otwartej książce.
– Proszę, opowiedz mi o tym – szepnął.
Uświadomiła sobie, że chce to zrobić, że teraz już musi. Ze smutkiem spojrzała w dół, na głęboką, ciemną wodę. Czy gdyby do niej wskoczyła, dałaby radę dopłynąć do brzegu? Jeśli się zaangażuję, pomyślała, to też przepadnę, utonę...
Zebrała się na odwagę.
– Oduczyłam się ufać mężczyznom, a także sobie i swoim odczuciom. Prawdę mówiąc, ja tylko wyglądam na taką silną, kompetentną, nieczułą...
– Jesteś silna i kompetentna – wtrącił szybko – ale na pewno nie jesteś nieczuła.
– Ale przyznasz, że lubię stawiać na swoim? A także decydować za innych?
Starała się, by zabrzmiało to jak żart, lecz on potraktował jej słowa serio.
– Powiedziałbym, że nic nie powstrzyma cię od zrobienia tego, co uważasz za słuszne. I jesteś gotowa ponosić tego konsekwencje.
– Konsekwencje – powtórzyła głucho. – Wiem coś o ponoszeniu konsekwencji...
Marszcząc brwi, spojrzała na niego, ale po chwili spuściła głowę.
– Dorastałam w kochającej się rodzinie, tylko że... bez matki. Może dlatego zawsze byłam trochę niespokojna. W każdym razie zostałam dyplomowaną pielęgniarką, ale marzyłam, żeby być też położną. I wtedy, podczas nauki, poznałam młodego lekarza. Nazywał się Allan Tye. Jak to się często zdarza w tym wieku, zakochaliśmy się w sobie bez pamięci. Miłość, jaką go darzyłam, była dla mnie wszystkim. Nie liczyło się praktycznie nic innego. Rodzina zalecała mi ostrożność, ale nie chciałam ich słuchać. I Allan, i ja mieliśmy wtedy mnóstwo roboty, musieliśmy myśleć o przyszłości zawodowej. Mimo to uparliśmy się na ślub. Zamieszkaliśmy w małym mieszkanku i przez pierwsze dwa miesiące byłam szczęśliwa jak nigdy. No a potem zaczęły się kłopoty. Pewnego razu Allan wrócił do domu wściekły, narzekał na swojego konsultanta oddziałowego, twierdząc, że jest za stary i niekompetentny... Zdziwiło mnie to, bo go znałam i miałam o nim dobre zdanie. Więc spytałam wprost, co się właściwie stało. Okazało się, że Allan zaniedbywał swoje obowiązki i że go wyrzucili. Gdy wytknęłam mu, że niesłusznie obwinia konsultanta, nazwał mnie idiotką, która nic nie rozumie. Wyszedł, trzaskając drzwiami, a gdy wrócił po paru godzinach, był kompletnie pijany...
Odetchnąwszy głęboko, ciągnęła drżącym głosem:
– Wszystkich nas oszukał, omamił... W gruncie rzeczy był człowiekiem bez charakteru i miał problem z alkoholem. Panicznie bał się odpowiedzialności. Nie liczył się z konsekwencjami. Dwa tygodnie później odkryłam, że jestem w ciąży.
Przerwała na chwilę, zanim przeszła do najgorszego:
– Za wszelką cenę chciałam ratować to małżeństwo. Postanowiłam, że będę silna za nas oboje. Allan tracił posadę za posadą, a ja harowałam jak wół. Kiedyś byliśmy razem na przyjęciu w szpitalu. I, jak zwykle, za dużo wypił. Zasnął, ledwie usiadłam za kierownicą. Byłam wtedy w szóstym miesiącu. Po półgodzinie obudził się i powiedział, że chce dotknąć mojego brzucha, bo tam jest jego dziecko. Jego dziecko! Nim się połapałam, co robi, odpiął mój i swój pas bezpieczeństwa. Prawie położył się na mnie i złapał za kierownicę. Wprawdzie jechaliśmy dosyć wolno, ale wpadliśmy prosto na mur. Jego wyrzuciło przez przednią szybę... Skręcił kark i zginął na miejscu. Ja nadziałam się na połamaną kierownicę. Natychmiast zrobili mi laparotomię, ale dziecko było już martwe. Straciłam okropnie dużo krwi, rany na brzuchu chirurg zszywał jak popadło... Miałam wrócić jeszcze do szpitala na operację plastyczną, ale przestało mi na tym zależeć.
Nerwowo przełknęła ślinę. Jej straszna historia zbliżała się do końca.
– Długo nie odzyskiwałam zdrowia; rozwinęło się zakażenie miednicy. Gdy wreszcie wydobrzałam, zaczęłam szukać pracy; wszystko jedno gdzie, byle jak najdalej. No i wylądowałam w Afryce... Tak więc musisz o mnie wiedzieć dwie rzeczy: po pierwsze, nie ufam sobie z powodu błędu, jaki popełniłam. Nie umiem odróżnić wartościowego mężczyzny od słabeusza i awanturnika. Nie mogę sobie pozwolić na jeszcze jedną taką pomyłkę, nie zniosłabym tego. Po drugie, najprawdopodobniej nie będę mogła mieć dzieci...
Łzy spływały jej po policzkach. Stephen czule ją do siebie przytulił, ale nie powiedział ani słowa. Była zadowolona, że się nie odezwał. Zresztą, cóż mógłby powiedzieć? Co by to pomogło? Przyjęła od niego chusteczkę i wytarła oczy.
– Muszę iść do toalety, a potem wrócić do sali. Będą się o mnie niepokoić.
– Jestem sam, bez partnerki. Czy mógłbym się do was przyłączyć?
– Ależ oczywiście, wszyscy się ucieszą. Ale teraz pędzę do łazienki. Pewnie wyglądam jak nieboskie stworzenie...
Czuła, że na nią patrzy, lecz w ciemności nie widziała wyrazu jego oczu.
– Już dobrze, już po wszystkim – powiedział uspokajająco.
– Zaraz wrócisz do siebie.
– Tak jest, już się robi – odparła ze słabym uśmiechem.
– Jestem niezawodną siostrą Grey. Ze wszystkim sobie poradzę.
– Przyjąłem do wiadomości. – On również nieśmiało się uśmiechnął. – No chodź, podprowadzę cię do tego przybytku, żebyś mogła... jak to się mówi? Aha, „przypudrować nos”.
Pozostała część wieczoru upłynęła w ciepłej atmosferze. Alex, Liza i Rosalinda miło powitali Stephena, czego Emily się zresztą spodziewała. Gdy później jeszcze raz udała się do toalety, poszła tam za nią Rosalinda.
– Podoba mi się ten gość – oznajmiła bez żadnych wstępów.
– Mogłabyś z nim spróbować, moja ty starsza siostro.
– Jak to, spróbować? – Emily zastanawiała się, ile jeszcze osób zauważyło napięcie między nimi.
– Dobrze wiesz, o co mi chodzi. To oczywiste, że ten facet jest w tobie po uszy zakochany. Zostaw za sobą przeszłość i znów zacznij żyć. – Rosalinda poprawiła już i tak doskonałą fryzurę. – Muszę lecieć. Obiecałam, że zatańczę z konsultantem kardiologicznym.
Dlaczego nie potrafię kierować życiem tak prosto i swobodnie, jak robi to Rosalinda? – pomyślała Emily z żalem.
Gdy wycieczka dobiegła końca, Emily miała wrócić tym samym mikrobusem, którym przyjechała, Stephen zaś zamówił taksówkę. Przy pożegnaniu ani słowem nie napomknął o ich rozmowie – tylko lekko uścisnął Emily dłoń, ciepło się do niej uśmiechając. I tak właśnie było dobrze. Jak na jeden wieczór, miała dość emocji. Uświadomiła sobie jednak, że w jej życiu zaczął się jakiś nowy etap.
Następnego dnia rano Stephen zadzwonił do niej. Nie wspomniał o poprzednim wieczorze. W jego głosie słychać było napięcie i nietypową dla niego niepewność.
– Pamiętasz, kiedyś powiedziałaś, że jesteś mi winna przysługę...
– Owszem – odparła ostrożnie.
– Bo widzisz, chciałbym cię o coś poprosić...
– Dobrze. O co chodzi?
– Nie mogę ci tego powiedzieć przez telefon. Słuchaj, jestem w drodze do szpitala, za dwie godziny muszę być przy porodzie. Możemy się przedtem na chwilę spotkać? Na tej samej ławce co poprzednio?
– Zgoda, ale... nie mógłbyś chociaż w jednym zdaniu powiedzieć, w czym rzecz? Strasznie mnie zaintrygowałeś.
– Musimy porozmawiać w cztery oczy. Za piętnaście minut, dobrze?
– Uhm. Tylko tym razem żadnych lodów!
Gdy przybyła na miejsce, już na nią czekał. Był ubrany w sprane dżinsy i koszulkę polo, ale nawet w tak zwyczajnym stroju wyglądał świetnie, co oczywiście nie uszło jej uwagi. Usiadła obok niego na ławce!
– Wiele się wczoraj wydarzyło – zaczął – i wydaje mi się, że to było nie kilka godzin, ale całe wieki temu...
– Naprawdę dobrze się bawiłam. – Pragnęła zachować w pamięci muzykę, tańce, miłe towarzystwo, śmiech... Do ich rozmowy na górnym pokładzie wolała nie wracać myślami. – Ale przejdźmy do rzeczy. Kiedy dzwoniłeś, miałeś strasznie poważny głos.
– Bo i sprawa jest poważna. Po tym, jak złamałem nogę, obiecałaś, że zrobisz dla mnie wszystko. No więc teraz chcę cię o coś prosić. I wiem, że to śmiała prośba.
– No już dobrze, mówże wreszcie!
Gdy się odezwał, pomyślała, że znów zmienił temat.
– Słyszałaś o moim ojcu, Gilbercie Jamesie, prawda? Wiesz, że specjalizuje się w bezpłodności?
Przytaknęła ruchem głowy.
– Wczoraj opowiedziałaś mi o swoim wypadku. To oczywiste, że chirurg, który cię operował, myślał przede wszystkim o tym, żeby uratować ci życie, a nie o tym, czy będziesz mogła mieć dzieci. Ale nikt tego nie badał, niczego nie ustalono. A zaraz potem wyjechałaś do Afryki.
Teraz on się uśmiechnął, a ona spoważniała.
– Byłam w dobrym stanie. Nadawałam się do pracy za granicą.
– Wcale w to nie wątpię, Emily. Przecież nie o to mi chodzi. Po prostu chciałbym, żeby mój ojciec cię zbadał, żeby stwierdzić, czy rzeczywiście nie możesz mieć dzieci.
– Nie! – wykrzyknęła bez namysłu. Nie była w stanie dopuścić do siebie takiej możliwości.
– Dlaczego nie? Przecież jesteś silna. Jakąkolwiek prawdę usłyszysz, będziesz umiała ją przyjąć.
– Może i tak, ale... to moje ciało. Sama o nim decyduję.
– Właśnie... – Przyjrzał jej się uważnie i wskazując siebie palcem, powiedział: – A to jest moje ciało. Ponieważ ktoś zadecydował za mnie, nie mogę grać w rugby.
– Jesteś okrutny...
– Być może, ale to prawda. Zaakceptowałem ją i nauczyłem się z nią żyć. No więc jak, pójdziesz na badanie?
– Czemu się w to wtrącasz?
– Mam swoje powody. Zrobisz to dla mnie czy nie?
– Zrobię... – zgodziła się po chwili wahania.
– Doskonale. – Nie zamierzał dać jej czasu na zmianę zdania. – Mój ojciec jutro tu przyjeżdża. Umówię was na środę lub czwartek wieczorem, w szpitalu.
Wszystko to działo się zbyt szybko.
– Ale ja... – próbowała oponować.
– Skoro się zdecydowałaś, nie ma co zwlekać – przerwał jej stanowczo. – Zobaczysz, mój ojciec ci się spodoba. Jest zupełnie inny niż ja.
– Miło mi to słyszeć – mruknęła z ulgą. – Z dwoma takimi jak ty chyba bym sobie nie poradziła...
– A więc wszystko ustalone. Jeszcze się z tobą skontaktuję. – Wstał. – Aha, zapomniałem ci powiedzieć, że wczoraj w tym stroju wyglądałaś przepięknie. – Cmoknął ją w policzek i odszedł.
Nieruchomym wzrokiem wpatrywała się w morze, jakby szukając tam odpowiedzi na pytanie, które bała się nawet postawić: czemu zależy mu na tym, by wiedziała, czy może mieć dzieci?
Stephen miał rację: Gilbert James niemal w niczym nie przypominał syna. Przede wszystkim był niższy. A jednak bystrość w oczach, czujne spojrzenie wydawały się Emily dziwnie znajome.
Oczywiście nieraz była u ginekologa, a przy setkach badań pomagała zawodowo. Mimo to była niespokojna. Już wcześniej dostarczyła krew do analizy i ogarnął ją teraz niepokój. Powinnam sobie jakoś dodać otuchy, pomyślała; przecież dodawałam otuchy tylu kobietom...
Gdy weszła do niedużego gabinetu, Gilbert James natychmiast ujął ją swoim ciepłem i bezpośredniością.
– Nakłoniłem siostrę, żeby zaparzyła nam dobrej, prawdziwej kawy. Proszę sobie nalać i opowiedzieć mi o Afryce.
Przez dwadzieścia minut mówiła o swoich doświadczeniach, chętnie odpowiadając na wtrącane przez niego pytania. Wiedziała, naturalnie, że chce, by się rozluźniła, ale też sprawy, które poruszała, autentycznie go interesowały. Nie udawał, że jest dla niego tylko jedną z wielu pacjentek.
– Syn wspominał mi o pani. Jak wiele położnych, nie miała pani czasu zadbać o siebie. Mam tu pani kartę ze Shropshire. Ciężkie przejścia, nie ma co. Musiało upłynąć sporo czasu, nim wróciła pani do normy.
W atmosferze towarzyskiej pogawędki delikatnie pytał ją o nieważne z pozoru szczegóły, które składały się na coraz pełniejszy obraz. Wzbudził w niej zaufanie, toteż bez skrępowania przyznała się do okazjonalnych napadów paniki i nieregularnych miesiączek. Bez oporu też zdjęła bieliznę i poddała się badaniu. Kiedy się ubierała, nalał jej jeszcze jedną filiżankę kawy.
– Testy na bezpłodność robimy wtedy, gdy dana para od dłuższego czasu bez rezultatu stara się o dziecko. Rozumiem, że nie mamy tu do czynienia z podobną sytuacją?
– Nie – odparła cicho. Nagle zrobiło jej się gorąco.
– Dla pewności chciałbym jeszcze przeprowadzić kilka dodatkowych badań, ale pozwolę sobie zaryzykować pewną diagnozę: na razie nic nie wskazuje na to, że nie może pani mieć dzieci. Widzę też, że chirurg zalecał operację plastyczną z powodu tych blizn na brzuchu. Ale zanim można było ją zrobić, wyjechała pani do Afryki. W ogóle zrezygnowała pani z myśli o tym?
– Straciłam przecież dziecko... – szepnęła. Zrozumiał, co chciała przez to powiedzieć.
– No tak, czuła się pani winna... Nie zamierzam pani mówić, że to niedorzeczne. Uważam, że to całkiem naturalne. – Zamyślił się na moment. – Widzi pani, ciało i umysł są z sobą ściśle powiązane. Nie do końca pojmujemy naturę tych powiązań, ale... sądzę, że powinna się pani zdecydować na usunięcie tych blizn. Mogę to bez problemu załatwić. Być może wtedy poprawie ulegnie... również stan pani ducha.
– Dobrze – odrzekła po chwili. – Poddam się tej operacji.
– Świetnie. W takim razie jutro zacznę działać. – Dolał sobie kawy i uśmiechnął się do niej promiennie.
– Czy to nie szkodzi, że pański syn przysłał mnie do pana?
– Nic a nic. Za parę lat to ja będę odsyłał do niego pacjentki. Będzie z niego naprawdę znakomity lekarz – stwierdził z dumą.
– Tylko że ja... nie jestem jego pacjentką. Jestem... znajomą. Czy powie mu pan o swoich wnioskach?
– Ależ skąd – obruszył się. – Jeśli nie jest pani lekarzem...
– Ale ja chciałabym, żeby pan mu powiedział – wyrzuciła z siebie jednym tchem.
– Hm, skoro tak... Dobrze, mogę mu powiedzieć. Na pewno nie chce pani sama tego zrobić?
– Nie, wolałabym, żeby usłyszał to od pana. Zerknął na nią spod oka.
– Domyślam się, że w grę wchodzą tym razem jakieś... uczucia osobiste?
– Być może... – Zarumieniła się. – Może za jakiś czas.
– W takim razie, zgoda. Postąpię tak, jak pani sobie życzy. – Znów szeroko się do niej uśmiechnął. – Jedną z największych przyjemności mojego zawodu jest to, że czasem mogę zakomunikować ludziom coś dobrego. Szalenie lubię to robić.
Przez następne dwa dni nie widziała się ze Stephenem. Miała dyżury po południu, on zaś pracował chwilowo w przychodni w innej części miasta. Zadzwoniła do niego, pragnąc mu podziękować, ale słysząc w słuchawce automatyczną sekretarkę, wymamrotała tylko: „Tu Emily. Dziękuję”, i szybko się rozłączyła.
Trzeciego dnia zatelefonował do niej wieczorem na oddział. Była zajęta, zmęczona – ale znalazła czas na rozmowę i natychmiast się ożywiła.
– Muszę się streszczać, Emily. Czy możesz wpaść do mnie po pracy? Nie mogę wyjść z domu, bo czekam na telefon ze Stanów. Chciałbym coś z tobą omówić. To ważne.
– Dobrze, przyjdę – odparła bez wahania.
– Świetnie. Jesteś cudowna, Emily. Do zobaczenia.
To była rzeczywiście krótka rozmowa, ale serce jej się rozśpiewało.
Był ubrany w dżinsy, błękitną koszulkę i skórzane sandały. Nie widziała go raptem trzy dni, a stęskniła się za nim, jakby rozstali się dawno. Miała wrażenie, że i on za nią tęsknił. Gdy tylko otworzył drzwi, twarz rozświetlił mu radosny uśmiech. Na powitanie objął ją i przytulił.
– Mówiłaś, że w waszej rodzinie dużo się do siebie przytulacie. Uważam, że to cudowny zwyczaj. – Gestem ręki zaprosił ją do środka.
Oczywiście, już tu kiedyś była. Pamiętał o tym.
– Kiedy wpadłaś pierwszy raz, zastałaś tu Lyn. Mam nadzieję, że ta wizyta będzie bardziej udana.
– Wtedy też nie było najgorzej. Doktor Taylor... robiła, co mogła. Wiesz, co się z nią dzieje?
– Wciąż jest na terapii. Nie myliłaś się co do niej. Psychiatra twierdzi, że będzie mogła wykonywać swój zawód. Proszę bardzo, byle nie w tym samym szpitalu co ja. – Lekko zmarszczył brwi. – Ale pomówmy lepiej o czymś przyjemniejszym.
Weszli do salonu, który tak jej się wówczas spodobał. Na meblach dostrzegła nieznaczną warstewkę kurzu.
– Pracowałaś do późna, więc pewnie jesteś głodna? – domyślił się. – Już ci coś robię. Odwdzięczę ci się za tę pyszną grzankę z serem. Usiądź i rozgość się. Zaraz wrócę.
– Mogę włączyć płytę? – spytała, zanim zniknął za uchylonymi drzwiami do kuchni.
– Jasne, co tylko chcesz.
Wybrała „Amerykanina w Paryżu” Gershwina. Gdy rytmiczna muzyka rozbrzmiała w pokoju, usiadła na kanapie i czekała. Ciekawe, czego ode mnie chce? – pomyślała.
Po paru minutach wrócił z kuchni z pełną tacą: chrupiące rogaliki, chuda szynka, cienko pokrojony żółty ser, sałatka... A do tego butelka schłodzonego białego wina. Otworzył ją i napełnił kieliszki.
– Jak panu nie wstyd, doktorze James! To mi wygląda na próbę uwiedzenia bezbronnej młodej kobiety – stwierdziła z udawaną przyganą, biorąc od niego kieliszek.
– Nie myśl, że nie rozważałem tej możliwości – odparł z uwodzicielskim uśmiechem. – Ale na razie pilniejsze jest to, co mam ci do powiedzenia. Jedz sobie spokojnie, a ja ci wszystko wyjaśnię.
– To chyba naprawdę coś ważnego – mruknęła, zaczynając jeść kanapkę. Była głodna jak wilk.
– Po pierwsze, jutro rano lecę do Chicago. Na trzy miesiące.
– Tak nagle? – W jednej chwili zrobiło jej się smutno.
– Sam się tego nie spodziewałem, Miał tam pojechać mój konsultant, doktor Rollins, ale jego córka została ranna w wypadku, więc muszę go zastąpić. Odkryli coś nowego w dziedzinie zapłodnienia in vitro. Zależy nam na tych informacjach.
– Rozumiem.
– Wierz mi, że... z wiadomych względów wcale nie chce mi się tam teraz jechać.
Owszem, wierzyła mu. I odrobinę ją to pocieszyło. Sięgnąwszy po kieliszek, stwierdziła, że wypiła już swoje wino. Chciał jej jeszcze nalać, ale przykryła kieliszek dłonią. Wolała zachować jasność umysłu i kontrolę nad sytuacją. Gdy Stephen znów się odezwał, pomyślała, że zmienił temat.
– Właściwie nie rozmawialiśmy, od kiedy widziałaś się z moim ojcem... Cieszę się, że pozwoliłaś mi poznać wyniki badań.
– To taki ukłon w twoją stronę – oznajmiła z pozoru beztrosko. – W końcu to ty załatwiłeś mi tę wizytę.
– Bardzo się tym wszystkim przejmuję. Podobno zgodziłaś się na operację plastyczną?
– Tak. Dzisiaj ustalili termin. Trzeba trochę poczekać, ale cieszę się, że się zdecydowałam.
– Ja też się cieszę, naprawdę. Powinnaś była to zrobić już kilka lat temu.
Nagle zauważyła, że jest spięty, i sama też poczuła się nieswojo. Zlękła się, że zaraz padną jakieś trudne dla niej słowa. Nie pomyliła się.
– Co z nami będzie, Emily? Mamy przed sobą przyszłość? Spuściła głowę. Nie było sensu udawać, że nie rozumie, o co chodzi.
– Nie wiem. Bardzo cię... lubię.
– Siedzę tutaj, daleko od ciebie, choć marzę tylko o tym, żeby cię tulić... Och, sama wiesz... – Dopił wino. – Ale dobrze, niech tak będzie. Nie pozwólmy, żeby poniosły nas uczucia. Bo uczucia to rzecz niebezpieczna, prawda, Emily? A jednak mam wrażenie, że nie jestem ci obojętny, że ci na mnie zależy. Ale jak tylko się do ciebie zbliżam, zaczynasz się czuć osaczona. W twoich oczach pojawia się strach, nieufność... A ja tak bardzo cię pragnę, i chciałbym, żebyśmy oboje dali sobie siebie nawzajem. Czy... byłabyś w stanie to zrobić?
Uznała, że jednak się napije. Jakby czytając w jej myślach, napełnił stojący przed nią kieliszek.
Miała kompletny chaos w głowie. Próbowała się skupić, zachować zdrowy rozsądek, lecz było to prawie niewykonalne. Doceniała jego szczerość i delikatność, szanowała to, że nie usiłował przytłoczyć jej swoim uczuciem, że nie wywierał żadnej presji... Doszła do wniosku, że najlepiej zrobi im prawda.
– Znasz moją historię. Przeżyłam to, co przeżyłam, i rzuciłam się w wir pracy. Na ponad dwa lata jakby się zamroziłam, nie dopuszczałam do siebie wielu różnych uczuć. A teraz... teraz, gdy widzę niemowlę, dalej odczuwam czasem ból. Ja też miałam być matką, ale los zrządził inaczej... Po tym, co się stało, mężczyźni przestali mnie interesować. Miałam oczywiście kolegów, znajomych, współpracowników, ale nic ponadto. No a potem poznałam ciebie. I coś w środku mówiło mi, że tym razem może być inaczej – ale okazuje się, że nadal się boję. Wycofuję się, nie chcę zaangażowania, obawiam się, że znów zostanę zraniona, nawet jeśli wiem, że nic podobnego mi nie grozi. Czy to, co mówię, ma jakiś sens?
– Ma – odparł ze smutkiem. – Niestety, ma.
– Wciąż nie czuję się gotowa do dojrzałego związku, a tylko taki mnie interesuje. Wiem, że mi na tobie zależy, co do tego nie mam wątpliwości. Sądzę nawet, że cię kocham... – Uśmiechnęła się blado. – Czasem sama już nie wiem, co gorsze: być z tobą czy bez ciebie. Boli mnie jedno i drugie.
Nie miała pojęcia, co jeszcze mogłaby dodać, ale na szczęście zadzwonił telefon. Podczas gdy Stephen rozmawiał, ona siedziała w zadumie, z wolna popijając wino. W końcu podjęła decyzję. Kiedy do niej wrócił, powiedziała:
– Wyjeżdżasz na trzy miesiące. Będę za tobą tęskniła, ale przez ten czas postaram się uwolnić od moich demonów. Myślę, że dam sobie z tym radę. Bo w grancie rzeczy naprawdę niczego i nikogo nie pragnę bardziej niż ciebie. Straszna ze mnie pensjonarka, co?
– Nic podobnego. – Uśmiechnął się do niej z otuchą. – I jestem pewien, że sobie poradzisz.
– No, a teraz lepiej już pójdę. Musisz się spakować. Odprowadził ją do drzwi. Gdyby poprosił, żebym została, zostałabym, przemknęło jej przez głowę.
Nie zrobił jednak tego, za to pocałował ją gorąco na pożegnanie. Czuła, jak bardzo jest podniecony, lecz w końcu to on – choć niechętnie – odsunął ją od siebie i jakby z żalem powiedział:.
– Musisz iść, Emily, bo za chwilę może być za późno. Aha, i jeszcze jedno – dodał. – Nie mówiłem ci tego wcześniej, ale ja też cię kocham.
Ostatnim spojrzeniem objęła jego twarz, sylwetkę, pragnąc jak najwięcej zapamiętać na te trzy długie miesiące. I tak nie mogłaby zapomnieć, nawet gdyby chciała.
Gdy wróciła do domu, nie bardzo wiedziała, co czuje: uniesienie czy smutek. Wiedziała tylko, że coś się zmieniło.
Dwa dni później w życiu Emily zaszły następne zmiany. Wezwał ją do siebie doktor Rollins, konsultant, o którym wspominał Stephen. Rzadko widywała go na oddziale, toteż pukając do jego drzwi, czuła się trochę onieśmielona. Fakt, że po nią posłano, wskazywał na to, że sprawa jest ważna.
Doktor Rollins był mniej więcej sześćdziesięcioletnim mężczyzną – wysokim, szczupłym, siwowłosym. Był też uosobieniem życzliwości i kurtuazji. Ręką zaprosił Emily, by usiadła w wygodnym fotelu, nalał jej filiżankę kawy i z miłym uśmiechem usadowił się naprzeciw niej.
– Chciałem tylko zamienić z panią parę słów, panno Grey – wyjaśnił uprzejmie. – Ciekaw jestem, jak się pani u nas pracuje.
Zerknęła na niego z ukosa.
– Konsultanci nie mają zwyczaju tak się troszczyć o każdą nowo zatrudnioną położną. Wielu z nich nawet nie zna naszych nazwisk. A tu proszę: kawa, zaproszenie na pogawędkę. Nie, musi chodzić o coś innego.
Widać było, że jej słowa pomieszały mu szyki.
– No no – odparł, odchrząknąwszy – gratuluję bystrości umysłu. Zdała pani test, i to na piątkę.
Teraz ona się zmieszała.
– Nie bardzo rozumiem, o co chodzi...
– O to, czy się pani nadaje... Otóż dzwoniłem wczoraj do doktora Jamesa, prosząc o radę w sprawie obsadzenia stanowiska, które wymaga szczególnych predyspozycji. Bez wahania polecił mi panią. Teraz już rozumiem, dlaczego. Nie ulega wątpliwości, że umie pani stawić czoło każdej nietypowej sytuacji.
Tęskniła za Stephenem. Gdy doktor Rollins napomknął o nim, zrobiło jej się przyjemnie. A jeszcze większą przyjemność sprawiło jej to, że Stephen ją zarekomendował. Wiedziała, że choćby nie wiem jak ją kochał, nie poleciłby jej, gdyby nie uważał jej za osobę godną zaufania. Wszystko to zaczynało ją intrygować.
– O jakie stanowisko chodzi? – spytała. – Przecież pracuję tu zaledwie od kilku tygodni.
– Oczywiście, wiem o tym. – Doktor Rollins wstał i na wiszącym na ścianie dużym planie miasta wskazał jakiś obszar.
– Być może słyszała pani o tej dzielnicy? Nazywają ją „Piekiełkiem”.
– Owszem, i to nie bez powodu. Podobno zamknęli tam większość zakładów produkcyjnych. To dzielnica bezrobotnych, gangów młodzieżowych, matek bez środków do życia...
– No właśnie, trafiła pani w sedno. – Z powrotem usiadł.
– Otóż nasza spółka otwiera tam przychodnię, która będzie czymś w rodzaju filii szpitala. W istocie, jest tam mnóstwo matek, zwykle bardzo młodych, niewykształconych i bez męża, to jest, chciałem powiedzieć... bez stałego partnera.
Mówił o tym z wyraźnym zażenowaniem i Emily z trudem powstrzymała uśmiech.
– Tamtejsi lekarze rodzinni dwoją się i troją, ale bez przychodni nie dadzą sobie dłużej rady – ciągnął. – A matkom stamtąd niełatwo dostać się tutaj, do szpitala. Tak więc zatrudniliśmy już na porodówce niejakiego doktora Slatera. Miała mu pomagać panna Jeavons, którą znam od wielu lat, ale, niestety, złamała nogę. – Doktor westchnął z ubolewaniem. – Panna Jeavons bardzo paliła się do tej pracy, ale przecież nie można wykonywać obowiązków położnej, gdy ma się nogę w gipsie aż po udo. – Spojrzał na Emily spod oka. – A więc? Co pani sądzi o tej propozycji? Mogłoby to otworzyć przed panią nowe perspektywy.
Emily była zaskoczona. Przecież w szpitalu nie brakowało położnych z doświadczeniem większym niż jej. Czemu wybrano akurat ją? Czuła, że nie powiedziano jej wszystkiego. Uznała, że musi to przemyśleć.
– To interesująca propozycja, ale zanim podejmę decyzję, chciałabym się trochę zorientować w sytuacji. Dobrze?
– Ależ naturalnie – odrzekł doktor Rollins nieco rozczarowany.
Wybrała się do przychodni i szybko zorientowała się, co przed nią zatajono. Przychodnia mieściła się w długim parterowym budynku z czerwonej cegły, otoczonym obskurnymi wieżowcami. Wprawdzie na trawniku posadzono nawet kwiatki, ale zainstalowane w oknach kraty zdecydowanie nie przydawały temu miejscu przytulności. No tak, przechowują tu narkotyki, pomyślała natychmiast.
Wewnątrz panował nieopisany bałagan: meble spiętrzone pod ścianami aż po sufit, żadnych tabliczek informacyjnych na drzwiach, ludzie wałęsający się po korytarzach... Gdy znalazła wreszcie pokój doktora Slatera, wszystkie kawałki układanki trafiły na swoje miejsce.
Doktor Slater, mężczyzna około czterdziestki, miał dwie cechy charakterystyczne: przygarbioną sylwetkę i mocno przerzedzone włosy, które co rusz przeczesywał palcami. Głębokie zmarszczki i podkrążone oczy pozwalały domyślać się, że jest chronicznie przemęczony. Gdy Emily weszła do gabinetu, rozmawiał właśnie z młodziutką kobietą w ciąży.
– Gdyby mógł mnie pan od razu zbadać, doktorze, i podpisać ten formularz, to zaoszczędzilibyśmy mnóstwo czasu – mówiła kobieta.
Doktor Slater nieufnie zerknął na wymięty arkusz papieru, który dziewczyna podsunęła mu pod nos.
– No nie wiem, pani... panno Casey. Właściwie jeszcze nie otworzyliśmy przychodni, więc nie powinienem... To znaczy...
– Strasznie pana proszę – przymilała się pacjentka. – Przecież to żaden problem. Nie mógłby pan zrobić wyjątku?
– No, może ten jeden raz... Ale naprawdę...
– Jestem Emily Grey, położna – nie wytrzymała Emily. – Będę z panem pracować. – Następnie zwróciła się do kobiety: – Przykro mi, panno Casey, ale na razie nie wolno nam przyjmować pacjentów. Nie jesteśmy jeszcze nawet ubezpieczeni. Ale z przyjemnością załatwię pani wizytę w szpitalu Blazes.
– Szpital jest za daleko – skrzywiła się dziewczyna. – Nie dam rady tam dojechać.
– Jeśli będzie trzeba, przyjadą po panią – zapewniła ją Emily. – W którym pani jest tygodniu?
– Mniejsza z tym. Wrócę, jak będzie już otwarte. O ile to kiedykolwiek nastąpi! – Gniewnie zatrzasnęła za sobą drzwi.
Emily i doktor Slater popatrzyli sobie w oczy.
– Najmocniej pana przepraszam. Może nie powinnam była się wtrącać.
– Ależ skąd, wręcz przeciwnie, całe szczęście, że się pani wtrąciła. Ludzie tutaj potrafią być dość natarczywi. Człowiek im współczuje, a potem są z tego kłopoty.
Wiedziała, o co mu chodzi. W Afryce nauczyła się, że aby być skutecznym, trzeba czasem być twardym. Jeśli raz złamie się zasady, nieuchronnie następuje chaos. W wielu przypadkach lepiej jest kierować się rozumem, nie sercem.
– A więc jest pani położną? – zagadnął doktor Slater z wyczuwalną nadzieją w głosie. – Miałem pracować z panną Jeavons, ale biedaczka złamała nogę.
– Tak, słyszałam – odparła Emily, wzdychając. – Jeśli pozwoli mi pan ją zastąpić, zrobię co w mojej mocy. – Rozumiała już, czemu Stephen ją polecił i czemu doktor Rollins tak ją sobie upodobał. Doktor Slater był zapewne świetnym lekarzem, ale – jak mawiał Alex – człowiek o takiej osobowości nawet w browarze nie umiałby zorganizować popijawy.
– Kiedy pani zaczyna? – spytał lekarz, wykrzywiając twarz w grymasie, który w zamierzeniu miał być dodającym otuchy uśmiechem.
– To nie zależy ode mnie, ale chciałabym zacząć jak najszybciej. Czy poczynił pan już jakieś przygotowania do oficjalnego otwarcia?
– Oficjalnego otwarcia? – powtórzył doktor z wyrazem zdumienia w oczach. – Sądzi pani, że powinniśmy coś takiego zorganizować?
Uroczystość oficjalnego otwarcia odbyła się trzy tygodnie później. Brali w niej udział delegaci ze szpitala, radni i przedstawiciele lokalnej prasy. Obecność Harry'ego Shea i Bena Crosby'ego wywołała duże zainteresowanie i nadała sprawie pożądany rozgłos. Emily uznała, że w tym przypadku wolno jej bezwstydnie wykorzystać sławnych przyjaciół.
Doktor Slater – który nalegał, by Emily nazywała go Jimem – wygłosił mowę: spokojną w tonie, ale pełną pasji, jeśli chodzi o treść. Emily uświadomiła sobie, jak oddanym jest lekarzem i jak bardzo zależy mu na ludziach. Tyle tylko, że był z niego kiepski organizator. Ale w końcu, od czego ma ją? Wiedziała, że razem doskonale sobie poradzą.
– Chyba całkiem nieźle nam to wyszło – zwróciła się do niego, gdy goście się rozjechali. – Zrobiłeś na nich wrażenie, Jim.
– Daj spokój, to wszystko twoja zasługa. Nie oszukujmy się, znam siebie. Gdyby nie twój talent organizacyjny, byłaby totalna klapa.
– Wcale nie. Oboje się do tego przyczyniliśmy.
Przygotowania w przychodni tak ją absorbowały, że nie miała czasu umówić się z Benem, choć dzwonił do niej regularnie. Tym bardziej więc ucieszyła się, widząc go na uroczystości.
Powiedział, że niedługo zaczynają zdjęcia, więc teraz będzie szaleńczo zajęty.
– Ale i tak pozostaniemy przyjaciółmi, prawda, Emily?
– Jasne, Ben, tylko że... Widzisz...
– Nie musisz mi nic mówić, czytam to w twoich oczach. Nagłe życie zaczęło ci się lepiej układać, co? Założę się, że jesteś zakochana. O nic nie będę pytał, ale naprawdę bardzo się cieszę.
Nic na to nie odrzekła, lecz rumieniec na jej policzkach mówił sam za siebie. A co tam, pomyślała, przecież to szczera prawda; nie mam się czego wstydzić.
Praca w przychodni sprawiała jej satysfakcję, lecz była wyczerpująca. Dodatkowo Emily wygłaszała też prelekcje o antykoncepcji w miejscowych szkołach, uśmiechając się w duchu na myśl o tym, jak zareagowałaby na coś podobnego jej dyrektorka z czasów szkolnych. Starała się poruszać problem miłości i odpowiedzialności, ale z braku czasu główny nacisk kładła na kwestie czysto praktyczne. Przerażała ją żenująca niewiedza nieletnich matek. Wspomniała o tym jednej z nauczycielek, lecz nie wywarło to na kobiecie większego wrażenia.
– Wszyscy pytają, co robimy w tej sprawie – odparła znużonym głosem. – Odpowiedź jest prosta: robimy, co się da. Ale widocznie to za mało.
Od czasu do czasu Emily miała też do czynienia z wojowniczo nastawionymi ojcami i nieuprzejmymi urzędnikami o ciasnych horyzontach myślowych. W takich chwilach zastanawiała się, kim właściwie jest: położną czy pracownikiem opieki społecznej.
Za to współpraca z Jimem układała jej się znakomicie. Gdy po raz pierwszy zobaczyła go z noworodkiem na ręku, zrozumiała, że jest stworzony do tej pracy. Widać było, że uwielbia dzieci. Był też świetnym diagnostą i umiał nawiązywać dobry kontakt z nieufnymi początkowo matkami. Gdy poznawały go bliżej, zaczynały go bardzo lubić.
– Jak byś mógł, to byś zjadł te dzieci – powiedziała z udawanym wyrzutem, gdy pili kiedyś razem herbatę.
– Chyba masz rację – odrzekł z promiennym uśmiechem. – Gdyby tylko było to możliwe, sam miałbym dziesięcioro. Ale, niestety, mnie i Betty nie było to dane.
Mój Boże, pomyślała, gdziekolwiek spojrzeć, tam jakieś problemy...
– Czy próbowaliście znaleźć jakieś wyjście? – spytała nieśmiało.
– Próbowaliśmy praktycznie wszystkiego, co ma do zaoferowania medycyna. Byliśmy chyba w dwudziestu klinikach. Ale w końcu nas to zmęczyło i pogodziliśmy się z losem. Ja jestem szczęśliwy tu, a Betty pracuje w przedszkolu.
A ja myślałam, że mam ciężkie życie, stwierdziła Emily w duchu. I zawstydziła się.
Stephen dzwonił do niej regularnie. Gdy zrobił to pierwszy raz, całkiem ją zaskoczył. Jadła właśnie w domu kolację.
– Słucham – odezwała się obojętnie, przeżuwając duży kęs kanapki.
Stephen mówił ciepłym głosem. Słyszała go tak wyraźnie, jakby był w pokoju obok.
– Tu, w Chicago, jest teraz wpół do czwartej po południu. Pogoda rewelacyjna, sprawy służbowe w porządku. Ale bardzo za tobą tęsknię, Emily.
Była tak zaskoczona, że z początku nie mogła wydobyć z siebie słowa.
– Stephen! wykrztusiła wreszcie. – Nie spodziewałam się, że zadzwonisz.
– A dlaczego miałbym nie zadzwonić? Korzystam z cudów współczesnej techniki. Tak się cieszę, że cię chociaż słyszę.
– Ja też się cieszę... Mam wrażenie, że dzwonisz gdzieś z bliska. A przecież jesteś tak daleko!
– Ano, niestety... Żałuję, że nie mogę być bliżej, całkiem blisko ciebie... – wyznał.
– Cóż zrobić, w tej chwili to niemożliwe – ucięła. – Opowiedz mi lepiej o tych nowinkach w zapłodnieniu in vitro.
Z zainteresowaniem słuchała tego, co mówił, ale zarazem coś jeszcze chodziło jej po głowie. Postanowiła mu o tym powiedzieć.
– No a co u ciebie? – spytał w końcu. – Jak tam twoja nowa praca?
– Doskonale. Zaraz do tego wrócę, ale najpierw muszę ci coś powiedzieć. Tylko się na mnie nie gniewaj, dobrze?
– Nie umiałbym się na ciebie gniewać, Emily. – W jego głosie wyczuła lekki niepokój.
– Wciąż jesteś dla mnie ważny – uspokoiła go – i często o tobie myślę, tylko że mówienie o uczuciach przez telefon sprawia mi pewną trudność. Nawet kiedy siedzisz przy mnie, nie bardzo sobie z tym radzę, a co dopiero na taką odległość... Ten kawałek plastiku to jednak nie ty, chociaż słyszę w nim twój głos.
Roześmiał się z wyraźną ulgą. Była pewna, że ją zrozumiał.
– Chcesz powiedzieć, żebym się nie martwił, że mówisz jakby... z rezerwą?
– Właśnie, coś w tym rodzaju. Cieszę się, że zadzwoniłeś, i wiem, że mamy do pogadania, ale zrobimy to, jak wrócisz, dobrze? A na razie pogadajmy jak para dobrych przyjaciół.
– Jasne, Emily, nie ma sprawy. No to mów, jak tam nowa praca. Ani przez chwilę nie miałem wątpliwości, że jesteś odpowiednią osobą na to miejsce. Pod warunkiem, że nie będziesz nadgorliwa.
– W sytuacji, którą tam zastałam, trudno taką nie być...
Od tamtej pory dzwonił do niej regularnie, a ona z radością czekała na jego telefony. Opowiadał jej o świecie zupełnie innym od tego, w którym żyła. Kiedyś odwiedziła ją w przychodni Rosalinda, jak zwykle nieoczekiwanie. Z ciekawością rozejrzała się po budynku, a następnie zaczęła namawiać Emily, żeby wyskoczyła z nią na lunch.
– Zwykle nie mam przerwy na lunch – wyjaśniła Emily, gdy jadły już sałatkę w pobliskim pubie.
– Domyślam się. Zresztą to widać. Znowu schudłaś. Powinnaś się lepiej odżywiać. A co myślisz o samej pracy?
– Uwielbiam ją – wyznała Emily z niekłamanym entuzjazmem. – Oczywiście, jak to ja, strasznie się rządzę. W każdym razie w porównaniu z tym, z czym miałam do czynienia w Afryce, to istna sielanka. Czy mówiłam ci już o Babcinym Pogotowiu Opiekuńczym?
Rosalinda szeroko otworzyła oczy i potrząsnęła głową.
– To taka grupa ochotniczek, które pełnią rolę babć. Pomagają młodym matkom, które w nikim nie mają oparcia. Oczywiście sprawdzam je i trochę podszkalam, ale myślę, że naprawdę jest z nich duży pożytek. Poza tym matki wciąż się muszą użerać z urzędnikami, więc i nas ludzi z przychodni, uważają często za wrogów. A te babcie są takie same jak one, tyle że trochę starsze. Czyli niewiele po czterdziestce...
– To chyba dobry pomysł, ale i dodatkowe obciążenie dla ciebie.
– Mówiłam ci, że to uwielbiam.
– Tak. I nawet wiem, po kim to masz. – Rosalinda wyciągnęła z torby list. – Od ojca. Przyszedł dziś rano.
Emily z radością rozłożyła wymięte kartki, wyrwane naprędce z jakiegoś zeszytu. Tak jak poprzednie, i ten list zaadresowany był do wszystkich trzech córek. Ojciec pisał, że z własnej woli nadal jest u partyzantów i zajmuje się uczeniem angielskiego. „Znudziła mnie sama włóczęga – wyjaśniał. – Znów zatęskniłem do jakiejś pracy. Ale na Boże Narodzenie spodziewajcie się mnie z powrotem”.
– Jest taki sam jak ty – stwierdziła Rosalinda, gdy Emily skończyła czytać. – Próbuje nadać życiu sens przez pracę. Ale wie przy tym, że nie tylko o nią w nim chodzi. A ty? Czy Stephen odzywał się do ciebie?
Emily trochę się zmieszała.
– A cóż to ma wspólnego z... Owszem, dzwonił do mnie kilka razy. Dlaczego pytasz? I w ogóle skąd wiesz, że coś między nami jest?
– Czyżbyś zapomniała, że jestem twoją siostrą, tak jak i Liza? Obie cię znamy i kochamy. Więc jak, będzie coś z tego czy nie? – spytała bez ogródek.
Emily nie miała jej tego za złe. Wiedziała, że siostrą kieruje troska o nią.
– My się bardzo... lubimy. Jak wróci z Chicago, zobaczymy, co z tego wyniknie. Wiesz, ja się jeszcze trochę... obawiam mężczyzn.
– Nic dziwnego. Po tym, co przeszłaś, to całkiem naturalne. Ten twój mąż wcale mi się nie podobał. Nie ufałam mu.
Emily ze zdumieniem wpatrywała się w siostrę. Istniała między nimi niepisana umowa, że o jej zmarłym mężu nie należy wspominać. Czemu Rosalinda to zrobiła, i to akurat teraz?
– Nigdy mi tego nie mówiłaś – mruknęła Emily.
– A po co? Przecież i tak byś mnie nie posłuchała.
– To prawda. Ale czemu wracasz teraz do tej sprawy?
– Do niczego nie wracam. Próbuję ci tylko powiedzieć, że Stephen mi się podoba. Byłoby bez sensu, gdybyś z niego zrezygnowała z powodu błędu, jaki popełniłaś w przeszłości.
– Już ci kiedyś mówiłam, że kiepsko sobie radzisz z taktownym podejściem do pacjenta – wtrąciła Emily półżartem.
– A ja już ci mówiłam, że zdałam ten egzamin na piątkę. Jesteś dla mnie zbyt ważna, moja ty starsza siostro, żebym bawiła się w przestrzeganie konwenansów. Uważam, że Stephen jest dla ciebie stworzony, więc lepiej przestań się miotać i łap go, póki czas.
Emily sama nie wiedziała, jak na to zareagować: z rozbawieniem uśmiechnąć się do Rosalindy czy raczej ją przywołać do porządku. Ale w końcu przyznała siostrze rację.
– Tylko że nie wiem, czy potrafię – wyznała żałośnie. – Boję się zaangażować, rozumiesz?
– Potrafisz, potrafisz. I musisz to zrobić jak najszybciej. Bo zanim zacznę się rozglądać za kimś dla siebie, najpierw ciebie wydam za mąż. – Puściła do Emily perskie oko.
Czy ona nie może się odczepić, dać mi świętego spokoju? – pomyślała Emily, wracając do przychodni; ale też bez niej moje życie byłoby takie poważne i nudne!
Od czasu do czasu Emily odwiedzała też pacjentów w domu. Wprawdzie spotykała się niekiedy z chuligańskimi wybrykami, ale ogólnie rzecz biorąc, większość mieszkańców była przyzwoita. W razie czego ludzie byli gotowi nawet stanąć w jej obronie.
Doris Brent, matka dwojga dzieci, znów była w ciąży i za miesiąc miała rodzić. Zadzwoniła do przychodni, by odwołać wizytę, bez żadnego konkretnego powodu, toteż Emily postanowiła do niej zajrzeć. Brentowie mieszkali w wieżowcu, na dziewiątym piętrze.
, Dla kobiet takich jak Doris przychodnia tak blisko domu była prawdziwym błogosławieństwem. Emily poznała Doris podczas badań prenatalnych. Dostrzegła na jej twarzy obawę i zatroskanie. Domyśliła się, że wychowanie trzeciego dziecka będzie dla tej biedaczki nie lada wyzwaniem.
– Mam kłopoty z Billym, moim mężem – zwierzyła się wówczas Doris. – Jest bez pracy, a w dodatku ma stargane nerwy.
Emily znała ten problem. U wielu mężczyzn długotrwałe bezrobocie prowadzi do zaburzeń psychicznych.
– Był u jakiegoś lekarza? – spytała.
– Ale gdzie tam! Całymi dniami snuje się po domu jak cień. A jak już wyjdzie, to... Wie pani, mężczyźni lubią robić zakłady, grać w karty na pieniądze...
– Mają państwo... problemy finansowe?
– Tutaj wszyscy mają problemy finansowe – odparła Doris z goryczą.
Wszyscy też tutaj wiedzieli wszystko o wszystkich. Janet, recepcjonistce w przychodni, szeptano do ucha najnowsze wieści, ona zaś z ochotą podawała je dalej.
Emily nie cierpiała plotek, ale niekiedy dowiadywała się od Janet czegoś, co pozwalało jej lepiej ocenić sytuację.
– Jej staruszek tkwi po uszy w długach – szepnęła Janet do Emily, gdy Doris wyszła. – Co spłaci, to zaraz znów się pogrąża.
Emily wiedziała, że w okolicy jest paru lichwiarzy, nielegalnie pożyczających na absurdalnie wysoki procent. Ale nic na to nie mogła poradzić. Tym zajmowała się policja, nie ona.
Dwukrotnie zapukała, zanim w mieszkaniu ktoś się poruszył. Usłyszała niezadowolony męski głos, ale otworzyła jej Doris; ostrożnie uchyliła drzwi, nie zdejmując łańcuszka.
– A, to siostra – mruknęła pod nosem. – No dobrze, niech siostra wejdzie. Trochę sobie leżałam.
Podtrzymując brzuch rękoma i postękując z cicha, zaprowadziła Emily do sypialni. Emily zerknęła do saloniku, który mijały. Był skąpo umeblowany, a na jedynym fotelu siedział rozparty Billy Brent. Czemu to on jej nie otworzył? Czemu pozwolił, by żona z trudem zwlokła się z łóżka?
– Dzień dobry, panie Brent – przywitała się Emily chłodno. Powoli podniósł głowę i spojrzał na nią przeciągle.
– Dzień dobry – odburknął po dłuższej chwili.
Emily szybko weszła do sypialni. Opiekuję się Doris, a nie Billym, przypomniała sobie w duchu; i jestem położną, nie psychologiem. A jednak była pewna, że Billy cierpi na coś więcej niż „stargane nerwy”. Pamiętała, jak podczas szkolenia spędziła dwa tygodnie na oddziale psychiatrycznym. Jej zdaniem, Billy przeżywał depresję reaktywną.
Emily zbadała Doris i orzekła, że pod względem fizycznym kobiecie nic nie dolega. Obiecała, że przyjdzie jeszcze raz za dwa tygodnie, i podała jej telefon na oddział nagłych wypadków.
– Czemu nie przyszłaś do przychodni? – zapytała. – Źle się czujesz?
– Nie, nie o to chodzi... Po prostu nie lubię, jak Billy zostaje sam. A on by się stąd nie ruszył.
– Rozumiem. Był wreszcie u lekarza? Podejrzewam, że jest chory.
– Nie był, i nie wierzę, żeby poszedł – oznajmiła Doris z rezygnacją. – Siedzi tam przez cały czas i wrzeszczy na mnie, jak się do niego odzywam. A potem nagle zrywa się jak oszalały i pędem wybiega z domu. Znika na godzinę lub dwie, a ja nie wiem, gdzie się podziewa.
– Naprawdę powinien pójść do lekarza. Mówię poważnie, Doris. Spróbuj go przekonać.
– Może niech siostra spróbuje. Ja już nie mam siły.
Emily postanowiła spróbować. Usiadła z Billym i rozmawiała z nim ponad pół godziny. Widziała, z jakim trudem przychodzi mu mówienie, jak wolno reaguje i odpowiada. Gdy skończyła, miała wrażenie, że coś do niego dotarło, ale nie była pewna. Zdecydowała, że wyśle notatkę do ich lekarza rodzinnego – nic więcej nie mogła już zrobić.
Dwa dni później wydarzyło się coś okropnego. Emily miała się właśnie zabrać do uzupełniania dokumentacji, gdy do jej pokoju weszła Janet, niezwykle czymś podekscytowana.
– Jest tu policja. Chcą z siostrą natychmiast rozmawiać.
Sprawa musiała być bardzo pilna, gdyż policjanci bez zaproszenia weszli za Janet do środka. Emily rozpoznała starszego z nich. Był to sierżant Travis, z którym zamieniła parę słów podczas uroczystości otwarcia przychodni. Wydał jej się miłym i życzliwym człowiekiem. Teraz jednak jego sympatyczna twarz miała ponury wyraz.
– Panno Grey, chcemy porozmawiać o Billym i Doris Brentach. Podobno była u nich pani dwa dni temu?
Emily wyprowadziła z pokoju umierającą z ciekawości Janet i starannie zamknęła drzwi.
– Owszem, byłam, ale przestrzeganie tajemnicy lekarskiej...
Młodszy policjant nie wytrzymał.
– Tajemnica lekarska jest w tej chwili bez znaczenia – wtrącił zniecierpliwiony. – Próbujemy uratować życie kobiecie i dwójce dzieci.
– Co takiego?
Zirytowany sierżant gestem ręki uciszył młodszego kolegę.
– Już pani wszystko wyjaśniam. Może jednak będzie pani mogła nam pomóc. Wiemy, że Billy wpadł w tarapaty finansowe. Pożyczył sporo pieniędzy od niejakiego Harry'ego Appletona. To lichwiarz, i w dodatku handluje narkotykami. Jeszcze go nie przyłapaliśmy, ale wiemy, że jest sprawcą wielu tragedii.
Sierżant gniewnie zmarszczył brwi.
– Gdyby Billy przyszedł z tym do nas, pewnie moglibyśmy mu pomóc. Ale on kupił gdzieś pistolet i gdy dziś rano Harry przyszedł do niego, Billy do niego strzelił. Za parę godzin Harry prawdopodobnie umrze... Billy zabarykadował siew mieszkaniu, razem z żoną i dziećmi. Wciąż ma ten pistolet. Grozi, że jeśli spróbujemy go dopaść, to zastrzeli całą trójkę...
Emily opadła na krzesło.
– Jak mogę panom pomóc?
– Proszę nam coś powiedzieć o Billym. W jakim był stanie, gdy go pani widziała? Był agresywny, zdesperowany? Jest pani pielęgniarką, więc mogła pani zauważyć coś, co może nam się przydać. Myśli pani, że mógłby do nich strzelić? Byłby do tego zdolny?
Rozległ się trzask krótkofalówki. Młodszy oficer odwrócił się i oddalił o parę kroków.
– Nie jestem psychologiem – odparła wolno Emily – ale wydaje mi się, że on jest w głębokiej depresji...
– Sierżancie! – wszedł jej w słowo młodszy policjant. – Podobno Billy mówi, że jego żona rodzi. Ale on i tak nie zamierza nikogo wpuścić.
To przesądziło sprawę.
– Będziecie mnie potrzebować – oznajmiła stanowczo Emily. – Wezmę co trzeba i jedziemy. Resztę opowiem po drodze.
Sierżant pokręcił głową.
– To sprawa dla policji, proszę pani. A poza tym, to niebezpieczne. Proszę tylko być w pogotowiu, na wypadek gdyby...
– Prędzej czy później potrzebna wam będzie położna. Nie traćmy czasu.
– No dobrze – zgodził się sierżant po chwili wahania. – Ale proszę pamiętać, że to my tam rządzimy.
– Słynę z posłuszeństwa – mruknęła pod nosem, mając nadzieję, że nie dosłyszał.
Matki zachęcano do porodu w szpitalu, ale wiele z nich upierało się, by rodzić w domu. Dlatego Emily zawsze była przygotowana na taką ewentualność. Nie musiała sprawdzać zawartości torby, bo dobrze wiedziała, co w niej jest. „
Poinformowała Janet, dokąd jedzie, i pośpiesznie wyszła z przychodni, wiedząc, że reszta personelu będzie działać zgodnie z planem, który wcześniej przygotowała – wszyscy dobrze znali zakres swoich obowiązków. Następnie wsiadła do wozu policyjnego, który w kilka minut dojechał na miejsce.
Przed wieżowcem, w którym mieszkali Brentowie, zgromadził się tłumek gapiów; policjanci pilnowali wejścia do budynku. Emily spojrzała w górę: na wysokości dziewiątego piętra, na balkonie sąsiadującym z balkonem Brentów, zobaczyła – Moi ludzie otoczyli mieszkanie – wyjaśnił jej sierżant Travis. – W grę wchodzi życie zakładników. Spróbujemy zapanować nad sytuacją i negocjować. Im dłużej uda nam się podtrzymać negocjacje, tym większe będą szanse powodzenia. Zaraz spytam, czy może pani wjechać na górę. – Połączył się z inspektorem.
– Niech pan mu powie, że muszę pouczyć Billy’ego, jak ma postępować z Doris – podpowiedziała mu Emily.
Na całym terenie roiło się od policjantów. Wszyscy mieli na sobie kamizelki kuloodporne.
Chwilę później Emily i sierżant wjechali na dziewiąte piętro. Na małym stoliku stały trzy telefony, których przewody biegły pod drzwi od mieszkania Brentów. Uzbrojony policjant przyczaił się pod narożną ścianą, kilku innych siedziało ze słuchawkami na uszach.
– To ta położna, sir, panna Grey – zwrócił się sierżant Travis do szczupłego mężczyzny w okularach. – A to jest inspektor Farrow.
Niski jak na policjanta, pomyślała Emily, pewnie ledwie zmieścił się w wymaganej normie. Kiedy jednak spojrzała mu w twarz, zrozumiała, dzięki czemu zaszedł tak wysoko: miał niezłomne, władcze spojrzenie, które świadczyło o sile charakteru i dużej pewności siebie. Natychmiast wzbudzał respekt.
– Dobrze, że pani przyjechała. To ja odpowiadam za tę akcję i podejmuję wszystkie decyzje. Dopóki jest pani tutaj, musi pani wykonywać moje polecenia, inaczej zostanie pani stąd usunięta. Czy wyrażam się jasno?
– Tak. A czy przyjmuje pan również porody? Inspektor pozwolił sobie na cień uśmiechu.
– Tak się składa, że swego czasu zdarzyło mi się to trzykrotnie. Ale teraz nie zamierzam tego robić. To jest sierżant Clements, nasz negocjator. Co może nam pani powiedzieć o Brencie?
Nie miała nic do dodania, toteż powtórzyła tylko to, co powiedziała już wcześniej sierżantowi. Zaraz potem spytała:
– A co wy możecie mi powiedzieć o Doris Brent? Czy poród jest zaawansowany?
Inspektor zmarszczył brwi.
– Jesteśmy w stałym kontakcie z Brentem – oświadczył, wskazując przewody telefoniczne. – Clements rozmawiał z nim kilka razy. Udało mu się nawiązać... coś w rodzaju porozumienia. Jak sądzisz, Clements, czy warto wspomnieć Brentowi, że jest tu położna? Może wypuściłby chociaż żonę?
– Mogę spróbować, sir, ale...
– Niech pan go spyta, jak częste są skurcze – wtrąciła się Emily. – Muszę to wiedzieć.
Clements bez słowa spojrzał na inspektora, jakby czekając na jego zgodę.
– Spytaj go o to, Clements. Panno Grey, proszę pamiętać, że ja tu dowodzę.
Clements zwrócił się do Brenta w sposób, który był dla Emily nie lada zaskoczeniem: mówił swobodnie, potoczyście, przyjacielskim tonem – zupełnie inaczej niż do inspektora.
– Cześć, Billy, to znowu ja, Mikę. Mam nadzieję, że ci nie przeszkadzam? Chcieliśmy się tylko dowiedzieć, jak się macie. Nie, nie, oczywiście, żadnych sztuczek... Tak, naturalnie, że ci wierzymy... Widzisz, jest tu z nami położna. Chciałaby wiedzieć, jak często są skurcze... Nie, to nie żaden podstęp, zapewniam cię...
– Niech pan mu powie, że to ja byłam u nich we wtorek – szepnęła Emily. – Nazywam się Emily Grey. Proszę spytać, czy mogę wejść.
Nie miała pojęcia, czemu to powiedziała. Ale przecież ktoś musi dostać się do środka!
Inspektor gniewnie zmarszczył brwi i odsunął Emily na bok. Gestem ręki polecił Clementsowi, by zakończył rozmowę.
– No to na razie, niedługo się odezwę – rzekł Clements.
– Jakbyś chciał pogadać albo czegoś potrzebował, to wiesz, że cały czas tu jestem... Na pewno macie dość jedzenia? W razie czego możemy jeszcze dosłać.
– Sir. – Do inspektora podszedł mężczyzna z mikrofonem, który dosłyszał pytanie Emily. – Skurcze są chyba co cztery minuty. Wyraźnie słyszę różnicę w oddechu, sapanie...
– Mieszkanie jest na podsłuchu – wyjaśnił inspektor. – Słyszymy wszystko, co się tam dzieje. Nie możemy ryzykować ataku w ciemno. Brent zabił już jednego człowieka i znów może to zrobić. Najlepiej jak najdłużej grać na zwłokę. A co do pani wejścia tam, to zdecydowanie proszę o tym zapomnieć. Nie ma mowy. Mamy uwolnić zakładników, a nie dostarczać mu nowych.
– Jeśli chodzi o poród, trudno grać na zwłokę – oświadczyła Emily. – Doris może oczywiście urodzić bez niczyjej pomocy, ale nie ryzykowałabym...
Kamienną twarz inspektora wykrzywił na moment grymas znużenia.
– Niech pani nie myśli, że dokonywanie takich wyborów przychodzi mi z łatwością. Jeśli popełniam błąd, muszę potem z tym żyć, rozumie pani?
A więc jednak jest wrażliwym człowiekiem, pomyślała. Z tyłu za nimi rozległy się ożywione szepty, a potem Emily usłyszała głos, który wydał jej się znajomy:
– Tak, wiem, że jest tu położna, ale ja jestem lekarzem, a ta kobieta jest moją pacjentką. Może się na coś przydam. Czy mógłbym porozmawiać z inspektorem?
Dzieje się zbyt wiele rzeczy naraz. I ten głos... Nie, to przecież niemożliwe... A jednak, gdy się odwróciła, zobaczyła przed sobą Stephena. Tęskniła za nim i nie mogła się doczekać spotkania z nim, ale nie sądziła, że dojdzie do niego w takim miejscu i w takich okolicznościach! Stephen zbliżył się i pocałował ją w policzek. Na jego twarzy malowało się zmęczenie. Widocznie wrócił nagle, późną nocą.
– A pan kim jest? – spytał obcesowo inspektor. Stephen nie zareagował na jego szorstki ton.
– Ginekologiem ze szpitala – odparł cierpliwie. – Panna Grey pracuje razem ze mną. Ma się tu urodzić dziecko, więc chciałbym pomóc.
– Nikt nie będzie w stanie pomóc, dopóki nie dostaniemy się do środka – uciął inspektor. – A to nie nastąpi tak szybko.
– Zapytajcie go, czy mogę wejść – nalegała znów Emily.
– Myślę, że on mnie lubi, a może nawet mi ufa. Wam natomiast nie ufa na pewno.
– Nie, stanowczo sienie zgadzam. Nie damy mu następnego zakładnika.
– No to spróbujcie go namówić, żeby wymienił mnie na dzieci.
– Lepiej, żebym ja tam wszedł – wtrącił się Stephen. – Mam większe doświadczenie niż panna Grey.
Inspektor otaksował wzrokiem jego potężną sylwetkę.
– Pana nie wpuści – orzekł. – Za nic w świecie.
– Ale mnie mógłby – upierała się Emily. – Czemu go nie zapytać?
– To nie żarty, panno Grey, on ma broń – rzekł inspektor surowo. – Jest zdenerwowany, wytrącony z równowagi...
– Ale pani Brent niedługo zacznie krzyczeć – ostrzegła Emily. – Sądzi pan, że jej krzyki go uspokoją?
– Nie pomyślałem o tym – przyznał inspektor. – Dasz radę, Clements?
– Mogę postarać się go przekonać, sir. Namówić na wymianę. Ale, moim zdaniem, w grę wchodzi wyłącznie ta pani.
– Nie, Emily, nie możesz... – rzekł gwałtownie Stephen. Uciszyła go, kładąc mu palec na ustach.
– Decyzja o tym należy do mnie. Pozwól mi ją podjąć. Zrobił się blady jak ściana. Myślała, że będzie się z nią spierał. Ale ni stąd, ni zowąd zdobył się na słaby uśmiech.
– To prawda, masz rację. Nie będę ci tego utrudniał.
– Oboje państwo się mylą – zauważył chłodno inspektor.
– Decyzja o tym należy do mnie. A ja...
– Kobieta zaczęła krzyczeć, sir – oznajmił nagle oficer w słuchawkach.
Tym razem Emily wykazała przytomność umysłu.
– Mogę posłuchać?
Gdy inspektor skinął głową, oficer podał jej słuchawki Krzyk ustał – słychać było tylko łkanie i cichą prośbę: „Proszę cię, Billy, sprowadź mi kogoś do pomocy... Błagam cię...”
– Jeszcze nie rodzi – stwierdziła Emily rzeczowo. – Prosi go, żeby sprowadził jej kogoś do pomocy.
– Sprawdź, co się da zrobić, Clements. Spróbuj uzgodnić wymianę – zdecydował inspektor.
Emily spojrzała na niego, ale jego twarz pozostała nieodgadniona.
– To znów ja, Billy – zagadnął Mikę przyjaźnie. – Słuchaj, z twoją żoną chyba nie najlepiej, co? Mam dla ciebie propozycję i chciałbym, żebyś ją przemyślał. Pamiętasz tę położną, co wpadła do was dwa dni temu? Podobno miło sobie pogadaliście...
Emily w odrętwieniu przysłuchiwała się rozmowie. Z własnej woli zaproponowała, że wejdzie do tego mieszkania. A przecież jest tam uzbrojony mężczyzna, który już kogoś zabił, który groził, że zabije własne dzieci... Kto wie, co on może zrobić? Jest taki podejrzliwy, nieopanowany... A jeśli za kilka minut wyjadę stamtąd na noszach, z twarzą przykrytą prześcieradłem? Spojrzała na Stephena. Myśli o tym samym co ja, przemknęło jej przez głowę.
– Nie martw się, będzie dobrze – powiedziała słabym głosem. Uśmiechnął się do niej z trudem.
– Sama zdecydowałaś, Emily. Clements skończył rozmawiać.
– Może pani wejść, panno Grey. Zgodził się wypuścić jedno dziecko. Tylko niech pani się z nim nie sprzecza i robi wszystko, co każe. Niedługo jego napięcie sięgnie zenitu, więc może wpaść w panikę.
– Nie on jeden – mruknęła, ale jej wisielczy humor jakoś nikogo nie rozśmieszył.
Ostatni raz spojrzała na ściągniętą twarz Stephena i samotnie ruszyła przed siebie korytarzem.
Przebieg wymiany dokładnie omówiono. Gdy korytarz opustoszał, Billy pozwolił Emily wśliznąć się do mieszkania przez lekko uchylone drzwi i przystawił jej pistolet do boku. Następnie przeszukał jej torbę i nie znalazłszy niczego podejrzanego, wypuścił córeczkę. Mała była tak przerażona, że pędem puściła się przed siebie. Jej brat, Kevin, spał w pokoju dziecięcym. Billy ponownie zabarykadował drzwi meblami. Pistoletem wskazał sypialnię.
– Doris jest tam. Emily weszła do sypialni.
– Jak się masz, Doris? To ja, Emily. Pamiętasz mnie? Pozwól, że cię obejrzę... No, to jeszcze chwilę potrwa...
Wydawało się, że te banalne słowa przyniosły pacjentce ulgę i podziałały na nią kojąco.
– Gdzie Billy? Z dziećmi wszystko w porządku?
– Tak. Nic im nie będzie. – Emily usiłowała dodać jej otuchy – A o Billym na razie zapomnijmy. Skupimy się na dzidziusiu, dobrze?
Wyciągnęła z torby sterylne rękawiczki i środek znieczulający. W pewnej chwili musiała pobiec po coś do łazienki. Billy, który stał w przedpokoju, spojrzał na nią, ale nie odezwał się. Wciąż trzymał w ręce pistolet i wydawał się naładowany jakąś niedobrą energią, o wiele groźniejszą i bardziej przerażającą niż depresja. Postanowiła nie myśleć o nim ani o broni. Wróciwszy do sypialni, skoncentrowała się na porodzie.
Potem jednak nastąpiły komplikacje. Główka płodu już się ukazała i Emily poleciła Doris przeć, ale po dwudziestu minutach wysiłku nie było widać żadnych postępów. Emily ze zgrozą odkryła, że barki dziecka nie chcą się obrócić i przyjąć właściwej pozycji.
– Billy, chodź tu! – zawołała zaniepokojona.
Gdy pojawił się w drzwiach, podeszła do niego i wzięła go na stronę. Nie chciała, żeby Doris słyszała ich rozmowę.
– Słuchaj, mamy kłopoty – szepnęła z desperacją. – Dziecko jest w niebezpieczeństwie. Ale tam na korytarzu jest lekarz. Pozwól mu wejść. Sama sobie z tym nie poradzę.
Billy szybko przystawił jej pistolet do piersi.
– To jakiś podstęp. Na pewno jesteś w zmowie z policją.
– Nie, Billy, uwierz mi. Naprawdę potrzebujemy pomocy.
– Nikogo więcej nie wpuszczę! – krzyknął. Przypomniała sobie, że ostrzegali ją, by go nie drażniła.
– Już dobrze, Billy, jak chcesz – uspokoiła go pośpiesznie. – Ale pozwól mi chociaż porozmawiać z nim przez telefon, dobrze? Muszę go spytać, co mam robić.
Zapadła złowroga cisza. W tle słychać było jedynie sapanie biednej Doris.
– Przyniosę telefon – mruknął wreszcie Billy. Gdy to zrobił, Emily zwróciła się do Clementsa:
– Chcę mówić z doktorem Jamesem.
– Wiem, słyszeliśmy waszą rozmowę. Dobrze sobie pani radzi. Doktorze James!
W tej chwili muszę widzieć w nim wyłącznie lekarza, powiedziała sobie w duchu; jeśli zacznę o nim myśleć jak o mężczyźnie, z którym chciałabym spędzić resztę życia, to nie wytrzymam tego koszmaru...
– Stephen, mam problem. Wygląda to na unieruchomienie barku. Dziecko się nie obraca.
– Posłuchaj więc...
Instruował ją spokojnym głosem. To, co musiała zrobić, nie mieściło się w obowiązkach położnej – w normalnych okolicznościach robił to lekarz.
– Nie chcę cię popędzać – wtrącił – ale nie mamy czasu do stracenia. Zostało tylko parę minut. – Mówił z pozoru beznamiętnie, lecz w jego głosie krył się lęk.
Wiedziała, co ma na myśli: niedługo inspektor wyda rozkaz i policja wtargnie do mieszkania. Z jakim skutkiem? Była bardzo zdenerwowana, ale jakoś dała sobie radę.
– W porządku, udało się – wysapała do telefonu.
Potem wszystko poszło już gładko. Jedynym problemem pozostał człowiek z pistoletem w pokoju obok...
Na świat przyszła dziewczynka. Emily starła jej śluz z twarzyczki i przecięła pępowinę.
– Masz śliczną córeczkę – zwróciła się do Doris i owinęła maleństwo w przygotowany uprzednio ręcznik. Następnie zaś podjęła jedną z najtrudniejszych decyzji w swoim życiu.
– Panie Brent! – zawołała, stając w progu sypialni. Billy podszedł do niej, wciąż z pistoletem w dłoni.
– Ma pan córkę – oznajmiła, pokazując mu noworodka. – Weźmie ją pan ode mnie? I odda mi ten pistolet?
Patrzył na Emily tak długo, że już myślała, że nic z tego nie wyjdzie. Jednak w końcu pochylił się, położył pistolet na podłodze i wyciągnął ręce po dziecko.
– Czy mam otworzyć drzwi? – zapytała cicho, a on skinął głową i z maleństwem na ręku poszedł do żony. – Uwaga, tu Emily – powiedziała do telefonu. – Zaraz otworzę drzwi i położę pistolet na progu. Powstrzymajcie ludzi, kryzys zażegnany.
– Tak, proszę pani, ale... musimy go zabrać – odparł Clements.
– Rozumiem. Poproście tu doktora Jamesa. – Ręką w zakrwawionej rękawiczce podniosła pistolet z podłogi.
Najpierw do mieszkania weszło dwóch uzbrojonych policjantów. Jeden z nich szybko wyniósł z pokoju dziecinnego wciąż zaspanego Kevina. Potem obaj stanęli przy drzwiach do sypialni, dokąd weszła Emily. Maleństwo leżało w ramionach matki. Billy stał przy łóżku i patrzył na żonę i dziecko.
– Przyszli po pana – powiedziała Emily cicho.
Smutno skinął głową i rzuciwszy rodzinie ostatnie spojrzenie, wyszedł z pokoju. Policjanci ujęli go pod ręce, ale nie uciekali się do niepotrzebnej przemocy. Billy'ego obszukano, zakuto w kajdanki i wyprowadzono na zewnątrz.
Dopiero wtedy do mieszkania wpadł Stephen.
– Chyba wszystko w porządku – zwróciła się do niego Emily drżącym głosem. – Ale lepiej, żebyś sam sprawdził.
– Oczywiście, już to robię. A zresztą karetka już czeka. Zabierzemy je zaraz do szpitala.
– Co z Billym? – spytała szeptem Doris.
– Zabrali go – odparł Stephen. – Nie zrobi krzywdy ani sobie, ani nikomu innemu.
– To była nie tylko jego wina. Powiedział mi o tych ludziach... A poza tym nie był sobą... W gruncie rzeczy on nas kocha...
– Prawdopodobnie pójdzie na leczenie. Dopilnuję, żeby tak się stało – obiecał Stephen. – Jeśli chodzi o panią i dziecko, rzeczywiście nie ma się czym martwić. Zaraz pojedziecie do szpitala. Tam porządnie się wami zaopiekują.
– Dziękuję, doktorze. Tobie też dziękuję, Emily.
Gdy sanitariusze zabrali Doris z maleństwem, Emily rozejrzała się po zabałaganionej sypialni i powoli zdjęła fartuch. Uszłam z życiem; pomyślała, patrząc na zegarek. Było wpół do pierwszej. A więc spędziła tu zaledwie dwie godziny.
Do pokoju wszedł inspektor.
– Niech pani, broń Boże, nie wraca dziś do pracy. Ledwie pani stoi na nogach. Załatwiłem wóz policyjny, który oboje państwa zawiezie do domów. Trzeba będzie spisać zeznania, ale to może poczekać do jutra. Panno Grey, jesteśmy pani winni podziękowania. Nie ma nic paskudniejszego niż broń.
– Wie pan, on w gruncie rzeczy nie jest zły...
Ale inspektor nie chciał tego słuchać.
– Strzelił do drugiego człowieka. Pani, i nie tylko pani, groził naładowanym pistoletem. Uważa pani, że to nic takiego? – Zamyślił się na moment. – Ale właśnie się dowiedzieliśmy, że Harry Appleton chyba jednak nie umrze, więc Billy'ego nie oskarżą przynajmniej o zabójstwo. No, niech państwo już jadą. Chcemy się tu jeszcze rozejrzeć.
– Dziękujemy, inspektorze. – Stephen podał mu rękę na pożegnanie.
Zjechali windą na dół.
– Proszę zapiąć pasy – przypomniał im kierowca, gdy wsiedli do wozu. – Dokąd mam jechać?
Stephen bez namysłu podał swój adres.
Emily była kompletnie rozbita. Oblał ją zimny pot, tętno niemal jej zanikło. Czuła się przestraszona, zagubiona, wręcz zaszokowana.
– Co robisz w kraju, Stephen? Przecież miałeś wrócić dopiero za półtora miesiąca!
– Udało mi się wyrwać na cztery dni. Mam całe cztery dni wolnego, więc postanowiłem przylecieć i zobaczyć się z tobą.
– Przyleciałeś na... cztery dni? Z Ameryki? – To było czyste szaleństwo!
– A czemu nie? Strasznie za tobą tęskniłem. Przyleciałem dziś rano, zawiozłem bagaż do domu i od razu pojechałem do przychodni. Chciałem ci zrobić niespodziankę, tymczasem to ty mnie zaskoczyłaś!
– Tak mi przykro...
Gdy znaleźli się pod drzwiami mieszkania, czuła się tak zmęczona, że ledwo wiedziała, gdzie jest i co robi. Szklanym wzrokiem omiotła salon i sypialnię; na łóżku zobaczyła otwartą walizkę.
Stephen posadził ją na kanapie. Wydała jej się tak miękka, że miała ochotę zostać tam na zawsze. Chwilę później przyniósł jej herbatę – gorącą, mocną i słodką.
– Potraktuj to jak lekarstwo i grzecznie wypij. – Usiadł przy niej i czule otoczył ramieniem. Nagle powieki zaczęły jej opadać, lecz nie pozwolił jej zasnąć.
– Pij herbatę, tak samo jak ja.
– Ale to taki ulepek... Twoja na pewno jest lepsza.
– Wcale nie. Chcesz się przekonać?
Upiła łyk z jego filiżanki – faktycznie, mówił prawdę.
– Ja też jestem w szoku – dodał. – Czy wiesz, co czułem, jak tam wchodziłaś? Nie potrafisz sobie tego wyobrazić.
– Tak... Dla mnie samej to wszystko było chyba łatwiejsze.
Ni stąd, ni zowąd wybuchnęła płaczem – tłumiony godzinami strach nareszcie znalazł ujście. Stephen cierpliwie głaskał ją po głowie, tulił wstrząsane szlochem ciało. Gdy się uspokoiła, była osłabiona, ale bardzo jej ulżyło.
– Pewnie wyglądam jak siedem nieszczęść – mruknęła.
– Zrobię ci jeszcze jedną herbatę. I może się wykąpiesz? A potem coś przekąsimy.
– Przekąsimy? Chętnie. Okropnie zgłodniałam.
– Kiedy będziesz się kąpać, zadzwonię tu i ówdzie. Przede wszystkim do twoich sióstr. Lepiej żeby nie dowiedziały się o tym wszystkim z telewizji.
– Racja.
Ujęła jego wyciągniętą dłoń i pozwoliła zaprowadzić się do łazienki. Napuścił wody, dodając aromatycznego płynu do kąpieli. Gdy weszła do dużej wanny, spod piany wystawały jej jedynie czubki kolan i twarz. Po kilku minutach Stephen zapukał i uchyliwszy drzwi, położył na wiklinowym koszu duży, męski szlafrok. O rany, pomyślała, byłam tak nieprzytomna ze zmęczenia, że nawet nie zasunęłam zasuwki.
Spędziła w wannie bite czterdzieści pięć minut – gorąca woda pomogła jej się odprężyć i nabrać dystansu do wydarzeń tego burzliwego dnia. Powróciła też w myślach do sprawy nagłego przyjazdu Stephena. Że też chciało mu się lecieć taki szmat drogi! Co nim kierowało?
Wyszedłszy z wanny, wytarła się puszystym ręcznikiem i włożyła szlafrok. Stephen siedział na kanapie, ale na jej widok wstał.
– Założę się, że podróżowałeś w tym garniturze – powiedziała, podchodząc do niego. – Jest niemiłosiernie wymięty. – Pogłaskała go po policzku. – Nawet się nie ogoliłeś. Przybiegłeś prosto do mnie... Dlaczego?
– Później ci powiem, dobrze? Na razie w sypialni czeka na ciebie taca z jedzeniem. Wejdź do łóżka i zjedz wszystko, co przygotowałem. Wieczorem wpadnie tu Rosalinda, przyniesie ci jakieś ubranie. Na razie życzę ci smacznego i też idę się wykąpać.
– Wcale mi nie przeszkadza, że jesteś odrobinę... wczorajszy – zapewniła go z uśmiechem.
– Ale mnie tak, i to bardzo. Marzę o ciepłej kąpieli.
Gdy zniknął w łazience, poszła do sypialni – walizki nie było już na łóżku. Z rozkoszą wsunęła się pod kołdrę i zabrała do jedzenia. Skończywszy, doszła do wniosku, że najbardziej smakowała jej zupa ze szparagów – mimo że była z puszki.
Choć było dopiero wczesne popołudnie, znów ogarnęła ją senność. Nic dziwnego, po takich przeżyciach... W szpitalu nieraz widywała przyszłych ojców, którzy całymi godzinami czuwali przy rodzącej żonie, a gdy tylko dowiadywali się, że matka i dziecko mają się dobrze, natychmiast zapadali w sen na pierwszym lepszym krześle.
Odstawiła tacę na stoliczek i wygodnie się wyciągnęła, Stephen jeszcze się kąpał, więc postanowiła zamknąć oczy – dosłownie na sekundę...
Kiedy je otworzyła, ogarnął ją niepokój – to nie jest jej łóżko ani jej sypialnia... Ale z wolna wszystko sobie przypomniała: policję przed domem Brentów, poród Doris, niespodziewany przyjazd Stephena, kąpiel w jego mieszkaniu. Sądząc po cieniach na suficie, musiała spać dość długo.
Przewróciła się na drugi bok, żeby spojrzeć na zegarek stojący na nocnym stoliku, i zamarła – razem z nią w łóżku był jakiś mężczyzna. Oczywiście, przecież to Stephen, pomyślała z ulgą. Dopiero teraz spostrzegła, że leży nie przykryty, na kołdrze. Był w stroju do biegania i skórzanych kapciach.
Przyjrzała mu się i wsłuchała w jego równy oddech. Spał tak spokojnie i niewinnie... Rozluźnione rysy twarzy sprawiały, że wydał jej się bezbronny. Boże, jakże on się musiał martwić, pomyślała; ja byłam zajęta działaniem, on mógł się tylko modlić i czekać...
Sen dobrze jej zrobił – czuła się rześka, pełna energii; poranne przejścia nie budziły w niej już paniki. Ostrożnie podpierając się na rękach, usiadła i nachyliwszy się nad Stephenem, delikatnie pocałowała go w usta. Fakt, że ona pierwsza wykazała inicjatywę, przyprawił ją o miły dreszczyk podniecenia. Tak jej się to spodobało, że pocałowała go jeszcze raz. I wówczas poczuła na biodrze dotyk jego ręki.
– No wiesz, myślałam, że śpisz! – powiedziała z udawanym wyrzutem.
– Zaraz znów zasnę, ale najpierw jeszcze jeden pocałunek. – Przyciągnął ją do siebie, a ona z rozkoszą mu się poddała.
– Dlaczego nie wszedłeś pod kołdrę?
– Nie chciałem cię wystraszyć... Zresztą myślałem, że tylko sobie polezę. Ale, jak widać, zmogło mnie.
Decyzja zapadła w niej błyskawicznie, niemal bezwiednie.
– Chodź pod kołdrę, tu jest przyjemniej. – Ale...
– Żadnych „ale”. No, już!
Posłuchał jej z ochotą. Na początku po prostu leżeli przytuleni, patrząc sobie w oczy. Jednak w pewnej chwili zapadła w niej następna decyzja, bez myśli o ewentualnych konsekwencjach: rozwiązała pasek od szlafroka i wysunęła ręce z rękawów. Stephen z zachwytem prześliznął się po niej oczami, przytknął palec do jej czoła i powoli, jakby rysował linię, przejechał nim po nosie, rozchylonych wargach, podbródku, szyi, aż do piersi.
– Ty wciąż jesteś ubrany, to nie fair – szepnęła. – Natychmiast to zdejmij!
Jedną ręką pieścił jej szyję, drugą głaskał po plecach. Kiedy ją pocałował – gorąco, zaborczo – wydawało jej się, że ich ciała dosłownie stopiły się w jedno. Czuła, że bardzo jej pragnie tak jak i ona pragnęła jego.
– Bałem się, że cię stracę – szepnął. – Bałem się, że możesz nie wrócić stamtąd żywa...
– Wiem, naprawdę rozumiem, ale teraz jesteśmy już bezpieczni. Proszę cię, zdejmij to...
Delikatnie odsunął ją od siebie i spojrzał jej prosto w twarz.
– Jesteś pewna, Emily? Naprawdę tego chcesz?
– Pewnie myślisz, że wciąż jestem w szoku? Że nie wiem, co robię? Nie musisz się obawiać. Wiem, co robię, i chcę tego. Pragnę cię... No, zdejmij to wreszcie!
Gdy jej posłuchał, na ułamek sekundy opadły ją wątpliwości: a jeśli nie dam rady, jeśli znów sparaliżuje mnie strach? Ale nie, tak się nie stało. Nareszcie była wolna – od swoich wspomnień, koszmarów, uprzedzeń, zahamowań.
Ponownie ją pocałował, lecz tym razem łagodniej, jakby delektując się podarowanym im czasem. Byli tak cudownie zgrani i dopasowani do siebie – instynktownie wiedziała, co ma robić, a i on natychmiast odgadywał jej życzenia. Gdy położył się na niej, bez wahania otworzyła się dla niego, wzdychając w radosnym uniesieniu. A potem oboje, w tym samym momencie, westchnęli z niewysłowionej rozkoszy...
– Dziękuję – szepnęła, wtulając się w niego, i zasnęła w jego ramionach.
Jakiś czas później obudził ją zapach parzonej kawy. Kiedy spała, Stephen ostrożnie wstał z łóżka, włożył leżący na podłodze szlafrok i poszedł do kuchni. Teraz powitał ją uśmiechem i wręczywszy jej kubek, z powrotem wśliznął się pod kołdrę.
– Za godzinę wpadnie tu Rosalinda, więc pora, żebyśmy porozmawiali.
– Nie chcę rozmawiać, chcę coś robić. Rozpiera mnie energią.
– Na wszystko przyjdzie czas, kochanie. Powiedz mi... czy demony zniknęły?
– Zniknęły. Skoro potrafiłam zaryzykować życie, to przecież nie będę się bać związku z nieuzbrojonym mężczyzną! – oznajmiła z uśmiechem.
– Chcesz powiedzieć, że udział w tej akcji pomógł ci podjąć decyzję?
– No, nie całkiem. Już wcześniej wiedziałam, że cię kocham i że stanę na głowie, żeby coś z tego wyszło. Ale dziś rano zrozumiałam, ile stracę, jeśli nie wykorzystam tej szansy. Kiedyś popełniłam błąd, wiążąc się z kimś nieodpowiednim. Równie wielkim błędem byłoby nie związać się z kimś, kto jest jak najbardziej odpowiedni...
– Związać się? – powtórzył, zerkając na nią z ukosa. Zaczerwieniła się.
– Sam musisz zdecydować, jakiego rodzaju związek może z tego wyniknąć. Szczerze mówiąc, nie znamy się zbyt długo...
– Nieprawda. Ja znam cię od początku świata.
– A więc tak już zostanie, obiecuję ci. Aż do końca świata...