background image
background image

Gill Sanderson

Romantyczni egoiści

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Tom  wtargnął  w  życie  Nikki  Gale  pewnego  pięknego  sobotniego  poranka  wczesnym 

latem. Wtargnął to właściwe słowo, albowiem było tak:

Dzień zapowiadał się pracowity – właściwie Nikki wszystkie dni miała pracowite i to jej 

odpowiadało – ale  rano  mogła  sobie  jeszcze  pozwolić  na  odrobinę  lenistwa.  Została  w 
szlafroczku  i  słuchając  czwartego  programu  radia,  zaparzyła  kawę  i  przyrządziła  grzanki. 
Zamierzała zjeść śniadanie na powietrzu, na swoim patio, choć to może zbyt szumna nazwa, i 
przyglądać  się  rudzikom  uwijającym  się  w  zaniedbanym  ogrodzie  Białego  Dworu.  Och,  z 
jaką ochotą zakasałaby rękawy i zajęłaby się tymi wszystkimi roślinami!

Kiedy posiłek był gotowy, wyłączyła radio i wówczas usłyszała pierwszy trzask. Gdzieś 

bardzo  blisko.  Jak  gdyby  gałąź  się  złamała.  Dziwne,  pomyślała.  Przecież  nie  ma  wiatru, 
nawet najdelikatniejszego powiewu, więc dlaczego gałąź miałaby trzeszczeć?

Owinęła się szczelniej połami szlafroczka, zawiązała pasek i wyjrzała na dwór. 
Jej  pomalowana  na  ciemnozielony  kolor  przyczepa  mieszkalna  stała  starannie 

wkomponowana w otoczenie  w samym  końcu ogrodu  Białego Dworu obok  bocznej bramy, 
ukryta pod gałęziami ogromnego dębu. Na jednej z nich, znajdującej się wprost nad sypialnią, 
wisiał teraz, a właściwie leżał, kurczowo jej uczepiony, z głową w dół, nogami wyżej, jakiś 
nieznajomy mężczyzna. Gałąź zaś pod takim ciężarem niebezpiecznie trzeszczała i zaczęła się 
odłamywać od pnia. 

– Co pan tu robi? Dlaczego wchodzi pan na dach mojej przyczepy? – zażądała wyjaśnień. 
– Nie miałem w planach znalezienia się nad tą przyczepą – odparł szarmancko mężczyzna 

po chwili zastanowienia. – Zamierzałem tylko doczołgać się do gniazda na samym końcu tej 
gałęzi – wyjaśnił, pokazując palcem cel swojej wyprawy. 

Mówił  prawdę.  Nikki  wielokrotnie  widywała  samiczkę  rudzika  krążącą  nad  tym 

miejscem. 

– Nie jest pan trochę za stary na takie rzeczy? – spytała karcącym tonem. – W gnieździe

nie ma już jajeczek, pisklęta się wykluły. Nie należy ich niepokoić. 

– Wcale nie miałem zamiaru ich niepokoić – żachnął się nieznajomy. – Chciałem je tylko 

obejrzeć.  Z  okna  sypialni  zobaczyłem  ptaszka  z  robakiem  w  dziobie  i  uświadomiłem  sobie 
nagle,  że  w  życiu  nie  widziałem  gniazda  z  małymi.  Jest  kilka  rzeczy,  jakie  mężczyzna 
powinien  zrobić  przynajmniej  raz  w  życiu,  a  ja  nigdy  nie  oglądałem  ptasiej  mamy 
wkładającej robala w otwarty dzióbek i... – Nie dokończył zdania. 

Tym  razem  nie  było  nawet  ostrzegawczego  trzeszczenia.  Gałąź  z  głośnym  TRACH! 

oderwała się od pnia, a  mężczyzna spadł  z  wysokości około  dwóch metrów  prosto na dach 
przyczepy, która niemal jęknęła pod jego ciężarem. 

– Niech się pan nie rusza! – krzyknęła Nikki. – Już do pana idę!
Przyniosła z szopy drabinę, którą oparła o bok przyczepy, i wspięła się na nią. 
Teraz  znalazła  się  twarzą  w  twarz  z  intruzem.  Zauważyła  jego  ogromne  zielone  oczy, 

zmysłowe  usta,  długawe  ciemne  włosy  i  mimo  woli  pomyślała,  że  jest  całkiem  przystojny. 

background image

Zauważyła  też,  że  jego  szczupłą  twarz  wykrzywia  grymas  bólu.  Może  jest  w  szoku, 
przemknęło jej przez głowę. 

– Mam  nadzieję,  że  nie  uszkodziłem  dachu – rzekł  uprzejmie,  chociaż  z  trudem  łapał 

oddech. – Nie miałem zamiaru na nim lądować. 

– Proszę  się  nie  martwić – odparła  Nikki  równie  uprzejmie.  – To  solidnie  zbudowana 

przyczepa. Bardziej niepokoję się o pana – dodała. – Proszę leżeć spokojnie i nie ruszać się. 
Czy  uderzył  się  pan  w  głowę  albo  doznał  urazu  szyi? – wypytywała.  – Aha,  zapomniałam 
wyjaśnić. Jestem pielęgniarką. 

– Wydaje mi się, że nic mi się nie stało. Nie spadłem przecież z dużej wysokości, a poza 

tym starałem się rozluźnić mięśnie. Na szczęście dach tej przyczepy nie jest zbyt twardy, więc 
zamortyzował  uderzenie.  Na  razie  trudno  mi  złapać  oddech  i  z  pewnością  będę  cały 
posiniaczony,  ale  przede  wszystkim  jest  mi  wstyd.  Gdyby  pani  zechciała  zejść  z  drabiny, 
postaram  się  do  niej  doczołgać  i  jakoś  się  stąd  ewakuować.  A  zawsze  uważałem  dęby  za 
mocne drzewa – dodał z sarkazmem w głosie i kopnięciem strącił złamaną gałąź z dachu. 

– To  bardzo  cienka  gałąź – Nikki  wzięła  „swoje”  drzewo  w  obronę – a  pan  całym 

ciężarem położył się na niej. Na pewno da pan radę zejść?

– Tak, nic mi nie jest. Tylko... strasznie mi głupio – wyznał mężczyzna i skrzywił się z 

bólu. 

– A  jednak  się  pan  potłukł.  Kiedy  już  pan  będzie  na  dole,  chciałabym  pana  obejrzeć –

powiedziała Nikki. 

Nieznajomy uśmiechnął się. 
– Cała przyjemność po mojej stronie. Ja już sobie panią obejrzałem. 
Nikki oblała się rumieńcem i spuściła oczy. Przy całej tej szarpaninie z drabiną poły jej 

szlafroka rozchyliły się, odsłaniając głęboko wyciętą cieniutką koszulkę nocną. 

– Dżentelmen by nie patrzył – oznajmiła z godnością i poprawiła szlafrok. 
– Podeszła  pani  tak  blisko,  że  nie  miałem  wyboru.  Ale  chyba  docenia  pani  to,  że  się 

przyznałem?

Co za obłędna rozmowa, pomyślała Nikki. Zeszła z drabiny, upewniła się, że jest mocno 

oparta i zawołała:

– No, może pan schodzić. Tylko powoli!
Po  chwili  nieznajomy  stał  już  obok  niej.  Przyjrzała  mu  się  uważnie.  Z  doświadczenia 

wiedziała, że mógł odnieść cięższe obrażenia, niż się w pierwszej chwili wydawało. Może jest 
w szoku? Zdecydowanie pobladł. 

– Niech pan wejdzie do środka i usiądzie – poleciła. 
– Zrobię panu coś gorącego do picia. Chciałabym upewnić się, że nic się panu nie stało. 

Potem ewentualnie zawiozę pana na ostry dyżur. 

– Dziękuję.  Nie  wydaje  mi  się,  żeby  wizyta  na  ostrym  dyżurze  była  konieczna,  ale  z 

przyjemnością napiję się czegoś gorącego. 

– Nie  widziałam  pana  dotychczas,  a  znam  prawie  wszystkich  w  okolicy – zagadnęła 

Nikki, a przypomniawszy sobie wzmiankę o rudzikach widzianych z okna sypialni, spytała: –
Osiedlił się pan tutaj?

background image

– Tak.  Czasowo  mieszkam  tam.  – Mężczyzna  odwrócił  się  i  wskazał  Biały  Dwór.  –

Przepraszam,  nie  zdążyłem  się  jeszcze  przedstawić...  Nazywam  się  Tom  Murray  i  jestem 
lekarzem. Joe Kenton przyjął mnie do swojej przychodni. A pani na pewno jest Nikki Gale, 
pielęgniarka środowiskowa, prawda?

Nagle  pobladł  jeszcze  bardziej  i  zachwiał  się.  Nikki  otoczyła  go  ramieniem  i  pomogła

wejść do przyczepy. Szybko przygotowała kubek gorącej, mocno osłodzonej herbaty. 

Kiedy  Tom  doszedł  trochę  do  siebie,  przystąpiła  do  badań.  Po  pierwsze  zmierzyła  mu 

puls i ciśnienie – były w normie. Potem poprosiła, by zdjął koszulę i pokazał bok, na który 
upadł.  Ramię  i  rękę  miał  potłuczone,  na  dodatek  skaleczył  się  o  ramę  świetlika.  Nikki 
opatrzyła ranę, następnie  poprosiła, by wstał, poruszał  rękami i  nogami.  Chciała sprawdzić, 
czy niczego sobie nie złamał. Tom, krzywiąc się, posłusznie wykonywał polecenia. 

– Odnoszę wrażenie, że wyszedł pan z tego bez większego szwanku, ale gdyby stłuczenia 

bardzo bolały, radzę zażyć jakiś środek przeciwbólowy. 

– Chyba  tak  zrobię – powiedział  i  zaczął  się  ubierać.  Nikki  zauważyła,  że  był  dobrze 

umięśniony, chociaż bardzo szczupły, jak gdyby odrobinę przesadził z odchudzaniem. 

– Jest pan karnym pacjentem – pochwaliła go. – Nie tak jak większość lekarzy. 
– Nauczyłem się zawsze wykonywać polecenia pielęgniarek – odparł – i lekarzy – dodał 

po  namyśle.  – Dzięki  temu  mam  spokojniejsze  życie.  A  teraz,  skoro  badanie  skończone, 
pozwolisz,  Nikki,  że  się  jeszcze  raz  przedstawię – powiedział,  wyciągając  do  niej  rękę.  –
Tom, twój nowy sąsiad. 

Nikki  dopiero  teraz  spojrzała  na  niego  nie  jak  na  intruza  czy  pacjenta,  lecz  jak  na 

mężczyznę. 

– Skoro jesteśmy sąsiadami, to może zostaniesz na śniadanie? – zaproponowała. 
– Z przyjemnością. Ale... – dodał, patrząc na jej szlafrok i ranne pantofle – czy na pewno 

nie przeszkadzam?

– Nie,  nie.  Usiądź  na  patio,  a  ja  się  szybko  ubiorę,  dobrze?  Może  zechcesz  przejrzeć 

gazetę?

Nikki  wśliznęła  się  do  swej  maleńkiej  łazienki,  szybko  się  umyła,  a  potem  przeszła  do 

równie maleńkiej sypialni. W co się ubrać, zastanawiała się, energicznie szczotkując włosy. 
Przelotnie  spojrzała  na  długą  sukienkę – wiedziała,  że  wygląda  w  niej  dobrze – ale 
zrezygnowała  z  tego  pomysłu.  Przecież  jest  ciepło  i  na  dodatek  sobota  rano!  Ostatecznie 
włożyła szorty i podkoszulek. Ale usta podmalowała. W końcu bardzo rzadko miała gościa na 
śniadaniu. 

Kiedy z tacą w rękach pokazała się w drzwiach przyczepy, Tom wstał i odebrał ją od niej. 

Nikki spodobał się ten gest. Usiedli. 

– Wiedziałam, że masz przyjechać – powiedziała, nalewając kawę – ale kiedy zjawiłeś się 

na  rozmowę  wstępną,  byłam  akurat  na  szkoleniu.  Dlaczego  zdecydowałeś  się  na  tak 
radykalną  zmianę  w  życiu?  Jesteś  ortopedą,  pracowałeś  jako  konsultant  w  szpitalu  w 
Londynie, prawda? Kariera stała przed tobą otworem. 

– Może tak, a może nie – odparł Tom z filozoficznym uśmiechem. 
– Co  cię  skłoniło,  żeby  zostać  lekarzem  ogólnym  właśnie  tu,  na  wsi  w  Yorkshire,  w 

background image

krainie wrzosowisk?

– Cóż... Z wykształcenia jestem internistą, dopiero później zainteresowałem się ortopedią, 

otrzymałem propozycję dobrej pracy i... – urwał i wzruszył ramionami – i zmieniłem zdanie. 

Znowu przerwał i zatoczył ręką koło, wskazując drzewa, ptaki, niebo. 
– Spójrz na to. Całe życie mieszkałem w Londynie. Odkąd pamiętam praca, praca, tylko i 

wyłącznie  praca,  po  czternaście  godzin  na  dobę.  Aż  pewnego dnia  uświadomiłem  sobie,  że 
kocham  wieś  i  że  ponad  dziewięć  miesięcy  nie  wyściubiłem  nosa  poza  Londyn.  Więc 
zostawiłem  tamtą  posadę...  Na  rok.  Przez  rok  będę  zajmował  się  czymś  całkowicie  innym. 
Wiem, że czeka mnie tutaj niezła harówka, ale właśnie tego pragnę. Mam  trzydzieści jeden 
lat. Jeszcze tylu rzeczy w życiu nie robiłem... A teraz mam okazję spróbować przynajmniej 
niektórych z nich. 

– Na przykład spaść z drzewa na dach przyczepy?
– Właśnie. Miałem to na mojej liście. Teraz mogę już wykreślić jako załatwione. 
Nikki dobrze się czuła w towarzystwie Toma. Spodobał jej się ten nowy kolega i sąsiad. 
– Mama mówi, że jestem wścibska, ja wolę określenie „ciekawska” – zaczęła. – Powiedz, 

jak  to  się  stało, że  zamieszkałeś  w  Białym Dworze?  Przyznam,  że  ci  zazdroszczę. Już  jako 
mała dziewczynka marzyłam, żeby tam mieszkać. 

Tom roześmiał się. 
– Wiesz,  że  przez  ten  rok  właściwie  zastępuję  Annę  Rix,  która  wzięła  urlop 

macierzyński... 

– Tak. Wyszła za mąż za Amerykanina, Floyda Rixa, i wyjechali do Stanów. 
– Właśnie. Nie chciała, żeby dom stał pusty, więc wynajęła mi go na rok. Nie mogło się 

lepiej ułożyć. To Joe Kenton podsunął jej ten pomysł. Byłaś w środku, prawda?

– Och tak, wielokrotnie. I zawsze myślałam, że urządziłabym wszystko inaczej niż Anna. 

Ale to cudowny dom. 

– Prawda? Nigdy nie mieszkałem w tak olbrzymiej rezydencji. Zawsze miałem maleńkie 

mieszkania, gdzie zresztą wracałem tylko na noc. Ale teraz chcę się nauczyć gotować, a może 
nawet zająć ogrodem. No, twoja kolej. Opowiedz, jak to się stało, że jesteś moją sąsiadką. 

Nikki wzruszyła ramionami. 
– Dom  należał  kiedyś  do  Joego.  Sześć  lat  temu,  kiedy  zaczęłam  pracować  jako 

pielęgniarka,  zaproponował,  żebym  tu  zamieszkała.  Oboje  myśleliśmy,  że  to  będzie  na 
krótko, ale jakoś nigdy się nie wyprowadziłam. A kiedy Anna odkupiła dom, cieszyła się, że 
jestem  w  pobliżu.  Czasami  pomagałam  jej  w  ogrodzie.  Lubię  to  miejsce – dodała.  Nagłe 
spojrzała na pusty kubek i talerzyk Toma i zaproponowała: – Jeszcze kawy i grzankę?

– Poproszę.  To  bardzo  miłe  śniadanie.  Musisz  kiedyś  przyjść  do  mnie  na  jakiś 

poczęstunek, kiedy się urządzę. 

– Bardzo chętnie. Eee... jesteś, to znaczy mieszkasz... – zaczęła się jąkać. 
– Zastanawiasz się, jak taktownie zapytać, czy jestem żonaty, tak? – wyręczył ją Tom. –

Nie  jestem.  Nie  mam  też  narzeczonej  ani  nawet  kandydatki  na  nią.  Wiem,  że  to  zabrzmi 
okropnie,  ale  byłem  tak  zajęty  pracą,  że  wszystkie  znajomości  z  kobietami  kończyły  się 
bardzo  szybko...  Ale  skoro  rozmawiamy  tak  szczerze,  to  teraz  znowu  twoja  kolej.  Taka 

background image

atrakcyjna dziewczyna jak ty musi mieć gdzieś swojego kawalera, o ile nie dwóch albo nawet 
trzech. 

Nikki uśmiechnęła się. Lubiła komplementy. 
– Obecnie nie ma w moim życiu nikogo. Może dlatego, że tak jak ty jestem bardzo zajęta. 

Przepraszam – dodała i zaczęła zbierać kubki i talerzyki na tacę – zaraz wracam. 

– Miło patrzeć na kogoś z takim apetytem – powiedział Tom, kiedy już jedli drugą porcję 

śniadania – ale jak ty to robisz, że przy tym jesteś chuda?

– Szczupła – poprawiła  go  Nikki.  – „Chudy”  brzmi  brzydko,  „szczupły”  ładnie.  Nie 

zapominaj, że teraz pracujesz w terenie. Czeka cię dużo forsownego marszu, żeby dotrzeć do 
domów i farm położonych z dala od głównych dróg. Zresztą, kto to mówi. Sam wyglądasz, 
jak gdybyś nie miał na sobie grama tłuszczu. Jak to się stało, że jesteś taki szczupły, lub jeśli 
wolisz, chudy? Tom milczał chwilę. 

– Dużo ćwiczyłem na siłowni – odparł po namyśle. 
– Szczerze mówiąc jest... 
W przyczepie rozległ się dzwonek telefonu komórkowego Nikki. 
– Przepraszam – powiedziała  i  weszła  do  środka.  Dzwonił  Joe  Kenton.  – Właśnie  jem 

śniadanie z Tomem, twoim nowym wspólnikiem – poinformowała go. 

– Bardzo sympatyczny. 
– Tak, bardzo – odparł Joe z wahaniem. – Oczywiście będziesz go często widywała jako 

sąsiada,  ale  pamiętaj,  że  za  rok  wyjedzie...  Nikki,  wiem,  że  dziś  nie  jest  twój  dyżur – Joe 
zmienił temat – ale czy masz jakieś konkretne plany?

– Żadnych, jakich nie dałoby się zmienić. O co chodzi?
– Widzisz,  czekam na pewnych ludzi,  których nie  mogę odwołać,  a właśnie  dzwonili  z 

kempingu w Abbott’s Farm. Jakieś dziecko dostało wysokiej gorączki. Trochę się niepokoję. 
Mogłabyś tam podjechać?

– Oczywiście.  To  pewnie  nic  poważnego,  ale  lepiej  sprawdzić.  Ale,  ale...  – Nagle 

przyszedł jej do głowy pewien pomysł. – Jeśli Tom nie ma nic do roboty, zaproponuję, żeby 
się ze mną wybrał. Rozejrzy się po okolicy. Ładny dzień na przejażdżkę. 

– No tak – westchnął Joe. – Niech zobaczy, jak się pracuje w terenie. A gdyby był jakiś 

problem, dzwońcie. 

Nikki wróciła do Toma i zrelacjonowała mu rozmowę z ich wspólnym szefem. 
– Z  przyjemnością  pojadę  z  tobą – Tom  ucieszył  się  z  jej  propozycji.  – Poznam  lepiej 

okolicę i ciebie. Przecież lekarz i pielęgniarka pracują jako tandem – dodał. – Ale muszę się 
przebrać.  Zaraz  wracam.  – Kiedy po  kwadransie  zjawił  się z  powrotem,  miał  ze  sobą torbę 
lekarską. – Wiem, że wozisz swoją – wyjaśnił – ale na wszelki wypadek wolę mieć własne 
zapasy. Nigdy nie wiadomo, co będzie potrzebne. 

– Racja. Ruszajmy. 
Tom  z  rezerwą  przyglądał  się  poobijanemu  samochodowi  terenowemu  z  napędem  na 

cztery koła, do którego Nikki, przebrana w mundurek pielęgniarki, zaprowadziła go. 

– Nie  spodziewałem  się,  że  pielęgniarki  jeżdżą  takimi  samochodami – zauważył, 

wdrapując  się  na  miejsce  dla  pasażera.  – Raczej  wyobrażałem  sobie  coś  małego  i  nie 

background image

rzucającego się w oczy. 

Nikki roześmiała się. 
– Teraz  mamy  lato,  ale  kiedy  przyjdzie  zima,  na  wzgórzach  będzie  nawet  z  pół  metra 

śniegu  i  zaspy.  Wówczas  przydaje  się  samochód  ciężki,  z  wysokim  podwoziem.  Czym  ty 
jeździsz?

Teraz Tom się roześmiał. 
– Obecnie  mam  nisko  zawieszone  sportowe  auto,  ale  wygląda  na  to,  że  przed  zimą 

pewnie będę musiał je zmienić. 

Przez pewien czas jechali w milczeniu. Kiedy znaleźli się poza Hambleton, Tom odezwał 

się:

– Widzę,  z  jaką  przyjemnością  rozglądasz  się  dookoła,  wdychasz  powietrze.  Jesteś  tu 

szczęśliwa, prawda?

– Tutaj  się  urodziłam,  tutaj  jest  moje  miejsce.  Kocham  tę  krainę.  Nigdy  nie  mogłabym 

stąd wyjechać. Mam nadzieję, że ty też będziesz u nas szczęśliwy. 

– Na  pewno.  Zamierzam  spróbować  tego  wszystkiego,  czego  nigdy  nie  robiłem, 

mieszkając w mieście. I mam na to mało czasu. 

Nikki uderzyła determinacja, z jaką uczynił to wyznanie. Kiedy zbliżali się do kempingu, 

powiedziała:

– Wielu  wczasowiczów  zgłasza  się  po  pomoc  lekarską  do  Joego.  Przyciągają  ich  tutaj 

trasy spacerowe i jaskinie. – Wzdrygnęła się. – Zazwyczaj ci pacjenci skarżą się na żołądek, 
stłuczenia albo złamania... Te zdarzają się najczęściej wśród dzieci. No i oczywiście plagą są 
porażenia  słoneczne.  – Zatrzymali  się  przed  kempingowym  sklepikiem.  – Porozmawiam  z 
Maureen Abbott. Ona będzie wszystko najlepiej wiedziała i skieruje nas, gdzie trzeba. 

– Zachorował  synek  Jenny  Hudson – poinformowała  Maureen,  z  zaciekawieniem 

zerkając na Toma. – Mili ludzie. Mam nadzieję, że chłopiec szybko wydobrzeje. Znajdziecie 
ich  na  końcu,  cztery  namioty  i  kuchnia  polowa.  Teraz  są  tam  tylko  mamy  z  dziećmi,  bo 
mężowie z samego rana wyruszyli do jaskiń. 

– Taki  piękny  dzień,  a  oni  chowają  się  pod  ziemią  w  ciemnych,  mokrych  norach –

wzdrygnęła się Nikki. 

– Cóż, niektórzy przyjeżdżają tylko po to – odparła Maureen. – Jeśli na coś się przydam, 

zawiadom mnie – dodała. 

– Ustalmy  tylko  jedno – powiedziała  Nikki  do  Toma,  kiedy  jechali  we  wskazanym 

kierunku. – Ty zajmiesz się dzieckiem, czy ja?

– Oficjalnie  zaczynam  pracę  od  poniedziałku – powiedział  Tom – więc  to  ty  obejrzyj 

małego. Ale jeśli chcesz, pójdę z tobą, żeby ci pomóc, gdyby było trzeba. 

Nikki spodobało się takie postawienie sprawy. W końcu Joe zwrócił się do niej, a nie do 

Toma. 

– W porządku. 
Na widok samochodu z jednego z namiotów wyszła młoda kobieta. 
– Jestem pielęgniarką środowiskową i nazywam się Nikki Gale – przedstawiła się – a to 

jest Tom Murray, kolega z przychodni. Powiedziano nam, że zachorowało dziecko. 

background image

– Jenny  Hudson,  witam.  Cieszę  się,  że  przyjechaliście.  Chodzi  o  mojego  synka,  Erica. 

Obawiam się, że stan się jeszcze pogorszył. Już miałam wzywać karetkę. Czuję się zupełnie 
bezradna. 

– Jest pani tutaj sama?
– Nie.  Koleżanki  wzięły  dzieci  na  plac  zabaw,  żeby  Erie  miał  spokój,  ale  wystarczy 

zawołać  i  któraś  z  nich  zaraz  przybiegnie.  Natomiast  nasi  mężowie  wybrali  ślę  oglądać 
jaskinie w Lassen’s Pot. Wyruszyli kiedy wszyscy jeszcze spali. 

– Chciałabym zobaczyć małego. 
Erie drzemał. Miał wysoką gorączkę. Ni4chciał jeść. 
– Wczoraj  jadł  i  pił  to  samo  co  wszystkie  dzieci – informowała  Jenny – więc 

zastanawiałam się, czy to, czy... 

– To nie jest zapalenie opon mózgowych – uspokoiła ją Nikki. – Z całą pewnością. To 

miała pani na myśli, prawda?

– Tak. Tyle się słyszy o... 
– Proszę  się  nie  obawiać.  Dobrze,  że  nas  pani  wezwała.  Czy  mały  dużo  przebywał  na 

słońcu?

– Taak. Ale inne dzieci też. 
– Erie  ma  jasną  karnację,  podobnie  jak  pani – wyjaśniła  Nikki.  – Dostał  udaru.  Nie 

wszyscy  są  tacy  wrażliwi.  Proszę  trzymać  go  w  namiocie.  Dawać  dużo  płynów,  ile  tylko 
zdoła wypić. Jeść nie musi, naje się później. A kiedy zacznie wychodzić, proszę smarować go 
kremem do opalania z silnym filtrem przeciwsłonecznym i koniecznie chronić głowę. A teraz 
niech śpi. Gdyby stan się pogorszył, proszę natychmiast po nas dzwonić. 

Kiedy Nikki wypełniała kartę zgłoszenia, Jenny przygotowała lemoniadę z lodem. Potem 

wywiązała się rozmowa o atrakcjach turystycznych okolicy. 

– Mój mąż razem z kolegami jest teraz pod ziemią w jaskini. Na pewno jest zachwycony.

Cały rok planowali tę wyprawę. Ale gdyby wiedział, że Erie źle się czuje, zostałby z nami. 

Nikki wzdrygnęła się. 
– Jaskinie?  Po  co?  Rozumiem  wspinaczkę,  kiedyś  nawet  trochę  sama  chodziłam  po 

skałach. Ale włażenie w ciemną, mokrą dziurę ze świadomością, że nad człowiekiem piętrzą 
się masy ziemi? To szaleństwo!

Jenny roześmiała się i potrząsnęła głową. 
– Niektórych właśnie to pociąga. Może samemu trzeba spróbować, żeby zrozumieć. 
– Ja  chciałbym  zobaczyć  jaskinie – wtrącił  Tom.  – Dla  mnie  byłoby  to  całkiem  nowe 

doświadczenie. 

– Straszne – odezwała  się  Nikki.  – Zamknięte  pomieszczenia  przyprawiają  mnie  o 

klaustrofobię. 

– W takim razie nie dałabyś sobie rady w Londynie. Po mieście poruszam się wyłącznie 

metrem. 

– A ja, kiedy jestem w Londynie, zawsze jeżdżę tylko autobusami. 
W  drodze  powrotnej  Tom  pogrążył  się  w  milczeniu.  Patrzył  przez  okno,  od  czasu  do 

czasu  pytał  o  nazwę  jakiegoś  wzgórza  lub  miejscowości.  Wszystko  go  interesowało.  Nikki 

background image

pomyślała,  że  pobyt  w  Yorkshire  musi  stanowić  dla  niego  całkowitą  odmianę  od 
dotychczasowego życia w stolicy. 

Dobrze się czuła w towarzystwie nowego kolegi i chętnie spędziłaby z nim więcej czasu. 

Tylko  nie  narzucaj  się,  ostrzegła  się  w  duchu.  Przecież  jesteśmy  sąsiadami,  a  to  ułatwia 
kontakty. Zobaczysz, jak się ta znajomość rozwinie. 

– Wstąpię do gabinetu zostawić dokumenty i zamienić słowo z Joem. Pojedziesz ze mną?

– zaproponowała. 

– Nie. Raczej wrócę do siebie, wezmę kąpiel i dokończę rozpakowywanie – powiedział 

Tom. 

– Dobrze. W takim razie podrzucę cię wpierw do Białego Dworu. 
– Masz jakieś plany na później?
– Wieczorem zamieniam się w inspicjentkę w naszym teatrze amatorskim. 
– Uwielbiam teatr! – Tom wyraźnie się zapalił. – Co wystawiacie?
– Dreszczowiec  pod  tytułem  „Śmierć  przychodzi  nocą”.  Zawsze  mamy  komplet  na 

widowni, a z tyłu nawet stają ci, którzy nie zapłacili za bilet. We czwartek i wczoraj wszystko 
poszło gładko, ale dzisiejszy spektakl jest najważniejszy. Wiesz – dodała, zerkając na Toma z 
ukosa – przydałby mi się ktoś do pomocy. Kilka osób z obsługi technicznej nie może przyjść. 

– Co konkretnie trzeba robić?
– Wszystko.  Parzyć  herbatę,  podawać  rekwizyty,  rozsuwać  i  zasuwać  kurtynę,  wzywać 

aktorów na scenę, pomagać oświetleniowcom... 

– A ja się nadam?
– Jeśli  chcesz – odparła  Nikki,  starając  się  nie  okazywać,  jak  bardzo  się  ucieszyła.  –

Gramy w Domu Ludowym obok kościoła. Przyjdź o szóstej. Tylko ubierz się w jakieś stare 
ciuchy. 

– Fantastycznie! Nie wiem, jak doczekam do szóstej. 
– Jak było? Czy to coś poważnego? – dopytywał się Joe. 
Nikki zdała krótką relację z wizyty na kempingu i na zakończenie dodała:
– Chyba polubię pracę z Tomem Murrayem. Zrobił na mnie wrażenie dobrego lekarza. 
– Na mnie też – odparł Joe i westchnął ciężko. – Mieliśmy szczęście, że udało nam się go 

zdobyć. Niestety tylko na rok. Więc nie przyzwyczajaj się zbytnio do tej współpracy z nim. 
Pamiętaj, że potem zniknie z twojego życia na zawsze. Nikki roześmiała się. 

– Przecież to tylko kolega. 
– Oczywiście. Ale za rok wyjedzie. A ty zostaniesz tutaj, na wrzosowiskach. Przecież nie 

mogłabyś stąd wyjechać, prawda?

– Prawda.  Tutaj  jest  mój  dom  i  tutaj  zostanę.  Dziwne,  pomyślała,  analizując  później  tę 

rozmowę. 

Dlaczego  Joe,  sprawdzony,  prawdziwy  przyjaciel,  zdecydował  się  w  tak  zawoalowany 

sposób ostrzec ją przed zbytnim angażowaniem się w znajomość z Tomem?

background image

ROZDZIAŁ DRUGI

Nikki  zjawiła  się  w  Domu  Ludowym  wcześnie,  a  Tom,  ku  jej  zaskoczeniu,  stawił  się 

zaraz  po  niej,  wprowadzony  za  kulisy  przez  Antheę  Brown,  bardzo  atrakcyjną  dziewczynę 
grającą niewielką rólkę w sztuce. 

– Tom twierdzi, że przyszedł ci pomóc – powiedziała Anthea i puściła do Nikki oko. 
– Miło cię znowu widzieć, Tom – powitała go Nikki, a zwracając się do Anthei, dodała: –

Dziękuję, że go tu przyprowadziłaś. 

Anthea dopiero po pewnej chwili zrozumiała, że jej obecność jest niepożądana. W końcu 

mrugnęła jeszcze raz do Nikki i na odchodnym rzuciła:

– Do zobaczenia na bankiecie po przedstawieniu. 
– Bankiet? – przeraził się Tom. – Nic nie wiedziałem. Nie mam odpowiedniego stroju –

zaniepokoił się. 

– Nie przejmuj się – uspokoiła go Nikki. – To tylko takie nieformalne spotkanie, żeby się 

zrelaksować po tych trzech dniach. Jak się czujesz? Bok ci nie dolega? – spytała. 

– My lekarze jesteśmy obyci z bólem – powiedział Tom. – Co prawda cudzym – dodał. –

Nic mi nie jest. Powiedz tylko, co mam robić. 

– Chodźmy. – Nikki zaprowadziła Toma do sali, gdzie pod ścianami piętrzyły się stosy 

krzeseł.  – Trzeba  je  ustawić  w  rzędy,  na  tych  znakach  wymalowanych  na  podłodze –
poinstruowała. 

– Załatwione. Zostajesz mi pomóc?
– Niestety  nie.  Muszę  zająć  się  czym  innym.  Nie  przestrasz  się,  jak  usłyszysz  różne 

najdziwniejsze dźwięki – uprzedziła go i wróciła za kulisy. 

Tam  z  uwagą  zabrała  się  do  pracy.  Sprawdziła  kasetę  z  nagranymi  kolejno:  odgłosem 

kraksy  samochodowej,  trzykrotnym  wystrzałem  z  pistoletu,  pukaniem  do  drzwi  –
kilkakrotnym i za każdym razem inaczej brzmiącym – oraz przeraźliwym okrzykiem grozy i 
położyła ją na stoliku obok wyczytanego egzemplarza sztuki i dużej kartki z napisem: NIECH 
NIKT NIE WAŻY  SIĘ NICZEGO TU RUSZAĆ. Przygotowała też  sobie arkusz blachy do 
robienia „grzmotów”. Skończywszy, poszła sprawdzić, jak sobie radzi Tom. 

Radził  sobie  znakomicie  z  pomocą  Anthei  i  jej  koleżanki.  No,  no,  pomyślała  Nikki, 

jeszcze  nigdy  nikomu.  nie  udało  się  zapędzić  tych  dwóch  księżniczek  do  roboty.  Nagle 
zobaczyła, że przy kolejnym ruchu Tom skrzywił się i chwycił za bok. 

– Nic ci nie jest? – zawołała zaniepokojona. 
– Drobiazg. Trochę mnie tu kłuje. – Tom machnął ręką. 
– Jak  skończysz,  zajrzyj  za  kulisy – poprosiła.  – Pomożesz  mi  sprawdzić  błyskawicę, 

dobrze?  Bo  widzisz,  mamy  nadwornego  elektryka,  ale  wolę  to  zrobić  bez  niego.  Gordon 
sądzi, że ludzie przychodzą tutaj podziwiać efekty specjalne, nie samą sztukę. Założę się, że 
żaden amatorski teatr nie ma lepszej błyskawicy od naszej. 

– Wiem,  o  czym  mówisz.  Spotkałem  takich  anestezjologów – powiedział  Tom  ze 

śmiechem. 

background image

– Ale...  Tom,  mógłbyś  wpierw  pomóc  mi  z  tymi  krzesłami? – zaszczebiotała  Anthea, 

której wyraźnie nie podobało się, że zostaje odsunięta na drugi plan. 

– Dobra. Zaczekam – rzekła Nikki i wróciła za kulisy. 

Przedstawienie  wypadło  znakomicie.  Na  koniec  widownia  biła  gromkie  brawa  i 

wywoływała reżysera oraz inspicjenta na scenę. Reżyser zdążył się przebrać w smoking, ale 
Nikki  musiała  się  pokazać  w  wytartych  dżinsach  i  sportowej  koszuli.  W  końcu  wszyscy 
przeszli do drugiej sali i bankiet mógł się rozpocząć. 

Kiedy Tom,  nadal  jako  jej  asystent i  prawa  ręka,  zjawił  się z  plastikowym  kubeczkiem 

wina i pasztecikiem na papierowym talerzyku, Nikki poczuła, że jest głodna jak wilk. 

– No to miałeś kolejne nowe doświadczenie, prawda? – zaczęła rozmowę. 
– Nie tak całkiem nowe. Trzy tygodnie temu byłem za kulisami Teatru Narodowego. 
– Teatru Narodowego?! Jak się tam dostałeś?
– Przyjaźnię się z jedną aktorką, moją byłą pacjentką. Często razem chodzimy w rozmaite 

miejsca – wyjaśnił, a widząc minę Nikki, szybko dodał: – Jest znakomita w rolach starszych 
kobiet. Bo widzisz, ona sama nie jest już taka młoda. Ma sześćdziesiąt trzy lata. 

Nikki  w  pierwszym  odruchu  ucieszyła  się,  ale  zaraz  potem  ogarnęła  ją  złość  na  samą 

siebie. Co ją obchodzi, w jakim wieku są przyjaciółki Toma?

Bankiet  był  bardzo  udany.  Nikki  skorzystała  z  okazji  i  przedstawiła  Toma  rozmaitym 

znajomym.  Nowy  lekarz  spodobał  się  wszystkim,  a  szczególnie  kobietom.  Kiedy  Gordon 
puścił muzykę, Anthea, przebrana i umalowana, podeszła do Toma. 

– Zatańczysz ze mną? Ktoś musi zacząć – powiedziała. 
– Dziękuję,  jestem  za  stary  na  tego  typu  muzykę.  Ale  zobacz,  tam  stoi  pewien 

młodzieniec, który aż się rwie do tańca. Poproś jego. 

Dziewczyna odwróciła głowę i spojrzała we wskazanym kierunku. 
– Jerry’ego  Harrisa?  Cóż,  chyba  będę  musiała,  chociaż  wolałabym  zatańczyć  z  tobą –

oświadczyła. 

– Miałem dziś rano niezbyt przyjemną przygodę. Upadłem i potłukłem się, i nie mogę się 

forsować. 

Zrozumiawszy, że nic nie wskóra, Anthea poszła szukać szczęścia gdzie indziej. 
Kiedy przyjęcie miało się ku końcowi, Nikki zaproponowała:
– Jeśli masz ochotę, możesz pójść z całą paczką do pubu. 
– A ty się wybierasz?
– Nie. Kilka osób zostaje posprzątać. To zadanie ekipy technicznej. 
– Przecież ja też do niej należę – odparł Tom i został. 
Wracali  piechotą  przez  ciche  uliczki  Hambleton.  Nikki  opowiadała  Tomowi  o  swojej 

pracy  pielęgniarki  środowiskowej,  Tom  tłumaczył,  dlaczego  zafascynowała  go  ortopedia. 
Przy bocznej bramie Białego Dworu pożegnali się. 

– Miło było pana poznać, doktorze – powiedziała Nikki. Spodobał jej się ten mężczyzna i 

miała nadzieję, że ona też mu się spodobała. 

Pod  wpływem  nagłego  impulsu  pochyliła  się  i  pocałowała  go  w  policzek.  Ot  tak,  po 

background image

przyjacielsku. Tom objął ją wówczas w pasie i też pocałował w policzek. Czyżby ten moment 
trwał odrobinę dłużej niż zwykły przyjacielski pocałunek?

– Dobranoc – szepnęła.  Miała  nadzieję,  że  nowy  znajomy  nie  zauważył  drżenia  w  jej 

głosie. – Na mnie już pora. 

– Dobranoc – odparł Tom. Poczekał, aż zniknęła w drzwiach przyczepy, a potem raźnym 

krokiem poszedł przez trawnik w kierunku Białego Dworu. 

Nikki wzięła prysznic, posłała łóżko i dopiero wtedy wyjrzała przez okno. Za drzewami 

błyskały  światła.  Zastanawiała  się,  co  teraz  robi  jej  nowy  sąsiad.  Którą  sypialnię  zajmuje? 
Czy jest... ?

Wzdrygnęła  się  i  sięgnęła  po  czasopismo.  Nie  bądź  głupia,  skarciła  się  w  myślach. 

Przecież dopiero go poznałaś. 

Przez następne dwa dni  nie widzieli się. W niedzielę Nikki odwiedziła rodziców na ich 

farmie. W poniedziałek rano, kiedy zajrzała do przychodni przed zaplanowanymi wizytami u 
swoich  podopiecznych,  Tom  odbywał  właśnie  długą  rozmowę  z  Joem,  nie  chciała  więc  im 
przeszkadzać. Wieczór natomiast spędziła z przyjaciółmi. Często spotykała się ze znajomymi 
i zastanawiała się nawet, jak Tom czuje się w nowym miejscu, gdzie praktycznie nikogo poza
nią nie zna. 

Zobaczyli się dopiero we wtorek późnym popołudniem. Ostatni pacjent właśnie wyszedł i 

Nikki miała nadzieję na chwilę wytchnienia przy kubku herbaty. Nagle Tom wetknął głowę w 
drzwi i powiedział:

– Zaraz przywożą chorego. Nagły przypadek. Możesz pomóc?
– Oczywiście. Co się stało?
– Samobójstwo.  Na  szczęście  nieudane.  Przedawkowanie  leków – relacjonował  w 

telegraficznym  skrócie.  Zauważyła,  że  głos  miał  opanowany,  ale  pobrzmiewała  w  nim  nuta 
gniewu.  – Dwudziestojednoletnia  dziewczyna.  Leni  Simmonds.  Prawdopodobnie  zawód 
miłosny. Chciała się zemścić na chłopaku. 

– Znam  tę  rodzinę.  Kilkakrotnie  rozmawiałam  z  Leni.  Czasami  reaguje  histerycznie. 

Cierpiała  na  nerwicę  szkolną  i  opuszczała  dużo  lekcji.  Czego  się  nałykała? – To  było 
najważniejsze. 

– Chyba  aspiryny.  Rozmawiałem  z  ojcem.  Twierdzi,  że  wzięła  małe  opakowanie.  Tam 

chyba jest szesnaście tabletek. – Nikki kiwnęła potakująco głową. – Nie znoszę samobójstw –
wyznał Tom. 

W duchu zgodziła się z nim. To był częsty dylemat lekarzy i pielęgniarek. Zapomnieć o 

osobistych odczuciach i ratować ludzkie życie. 

Usłyszeli,  że  przed  przychodnią  zatrzymał  się  samochód.  Po  chwili  matka  i  ojciec 

wprowadzili płaczącą dziewczynę. Nikki natychmiast zabrała ją do gabinetu zabiegowego, a 
Tom został w poczekalni, by zadać rodzicom kilka pytań, ale szybko dołączył do nich. Potem 
wspólnie zbadali niedoszłą ofiarę. 

Mimo  że  rodzice  sprowokowali  u  córki  wymioty,  Tom  zdecydował  się  na  płukanie 

żołądka. Takie zabiegi zawsze lepiej przeprowadzać w szpitalu, ale najbliższy oddalony był o 
dobrych  kilka  mil,  więc  postanowili  uporać  się  z  tym  na  miejscu.  Po  całej  operacji  oboje 

background image

uznali,  że  Leni  może  wracać  do  domu.  Nikki  obiecała  zadzwonić  później.  Dobrze  by  było 
namówić dziewczynę na wizytę w poradni psychiatrycznej, pomyślała.

Kiedy już było po wszystkim, usiedli z Tomem w pokoju lekarskim. 
– Praca tutaj to nie ortopedia, prawda? – zaczęła Nikki. 
– Prawda, ale studiowałem medycynę ogólną i odbyłem staż w pogotowiu, więc płukanie 

żołądka to dla mnie nie pierwszyzna. Nie znoszę samobójstw, a takich prób w szczególności!

Nikki zaskoczyła gwałtowność tego wyznania. 
– Nie  dostrzegasz,  że  to  rozpaczliwe  wołanie  o  pomoc?  Nie  potrafisz  zdobyć  się  na 

odrobinę współczucia?

– A ta dziewczyna kierowała się współczuciem  dla kogokolwiek? – wybuchnął Tom. –

Co  czuliby  jej  rodzice,  gdyby  jej  się  udało?  Tacy  sympatyczni  ludzie.  Czy  ona  o  nich 
pomyślała? Widziałem już takie przypadki. 

– Bardzo  to  przeżywasz – rzekła Nikki  łagodnie. – Czy... Czy ktoś  tobie bliski  odebrał 

sobie życie? – odważyła się spytać. 

– Nie. Nikt, kogo kochałem. Ale napatrzyłem się na podobne tragedie. Zycie jest darem, 

którego  nie  powinno  się  odrzucać.  To  najcenniejsze,  co  mamy,  i  dopiero  w  obliczu  groźby 
utraty go zaczynamy je cenić. Może to doświadczenie nauczy ją czegoś. 

– Mało cię znam, ale dotychczas robiłeś na mnie wrażenie opanowanego. Skąd w tobie 

nagle tyle złości?

– Przepraszam. Dosiadłem swojego konika. Zapomnijmy o tym. 
Nikki jednak pomyślała, że coś się za tym kryje. Miała nadzieję, że kiedyś Tom jej o tym 

opowie. 

Wróciwszy  do  przyczepy,  ugotowała  sobie  coś  do  zjedzenia  i  wyszła  z  tacą  na  patio. 

Zapowiadał się  miły  wieczór,  odpoczynek po  trudach  dnia.  Zaczęła się  zastanawiać,  jak  go 
spędzić. 

Nie  chciała  się  Tomowi  narzucać,  ale  chciała  też  być  gościnna.  Czego  by  oczekiwała, 

gdyby tak jak on dopiero przyjechała do nieznanego miasteczka?

Długo się namyślała, ale około ósmej zadzwoniła do Toma na komórkę. 
– Cześć – zaczęła,  przybierając  swobodny  ton – właśnie  się  zastanawiałam,  czy  nie 

miałbyś ochoty przejść się do pubu. Moja koleżanka ma w Domu Ludowym wykład na temat 
udzielania  pierwszej  pomocy  i  kończy  o  dziewiątej.  Potem  kilkoro  znajomych  wpadnie  na 
chwilę do pubu. Chciałbyś się przyłączyć? Jeśli jesteś zajęty, możesz przyjść trochę później. 

Przedłużające się milczenie Toma zaniepokoiło ją trochę, więc dodała:
– To  nie  jest  żadna  randka  ani  nic  w  tym  stylu,  po  prostu  okazja,  żebyś  poznał  trochę 

miejscowego towarzystwa. 

– Jeśli to nie randka, to nie licz na mnie. – W głosie Toma dała się słyszeć lekka kpina. –

Oczywiście, że mam ochotę przyjść, i to wcale nie później, ale od razu. Wstąpić po ciebie za 
kwadrans?

– Świetnie – odpowiedziała i rozłączyła się. 
W co się ubrać, zaczęła się gorączkowo zastanawiać. Zazwyczaj chodziła w dżinsach, a 

kiedy było tak gorąco jak  teraz, w szortach. Wiedziała, że nikt nie będzie się stroił, ale jest 

background image

różnica  pomiędzy  ubraniem  swobodnym  a  niechlujnym.  Nie  chciała  tej  cienkiej  linii 
przekroczyć. 

Ostatecznie wybrała lekką niebieską sukienkę, podkreślającą jej jasne włosy i opaleniznę, 

i przewróciła całą szafę w poszukiwaniu ulubionych białych sandałków. 

Tom  najwyraźniej  też  postarał  się  dobrze  zaprezentować.  Wiedziała  już,  że  lubił  czerń, 

lecz  teraz,  zamiast  bawełnianego  podkoszulka,  miał  na  sobie  elegancką  koszulę  z 
podwiniętymi rękawami. Na jego widok Nikki poczuła dreszczyk podniecenia. 

– Pomyślałam, że zechcesz poznać tu trochę ludzi na gruncie towarzyskim – powiedziała. 

– W naszym miasteczku wszyscy trzymają się razem. 

Tom kiwnął poważnie głową. 
– Miło będzie popatrzyć na ludzi nie tylko zza biurka – zauważył. 
– Właśnie. 
Przez  okno  pubu  zobaczyli,  że  w  środku  zebrało  się  już  trochę  osób,  wszyscy  mniej 

więcej w  jednym  wieku.  Niektórych Nikki  znała  jeszcze  ze  szkoły.  Przechodząc  koło  baru, 
powiedziała cicho do Toma:

– Widzisz tamtego faceta w brązowej kurtce?
– Tego, który podrzuca orzeszki i próbuje łapać je ustami?
– Tak.  Nazywa  się  Toby  Lowe.  Znamy  się  od  dziecka.  Jakiś  rok  temu  miał  wypadek 

motocyklowy,  doznał  urazu  głowy.  Lekarze  nie  dawali  mu  szans,  ale  przeżył.  Niestety,  od 
tamtego  czasu  cierpi  na  epilepsję.  Nie  ma  typowych  ataków,  ale  bywa  gwałtowny.  Nie 
utrzymał się na żadnej posadzie. Miewa depresje i wówczas odmawia przyjmowania leków. 
Oczywiście wtedy jego stan się jeszcze pogarsza. Jego matka już kilkakrotnie mnie wzywała i 
udawało  mi  się  go  przekonać,  żeby  kontynuował  leczenie.  Ale  kiedy  sobie  wypije...  są 
kłopoty. 

– Wygląda na to, że teraz pije sok pomarańczowy – szepnął Tom. 
– Hej,  Nikki! – zawołał  Toby,  unosząc  szklankę.  – Zobacz,  jakim  jestem  grzecznym 

chłopcem. Piję tylko sok. A mam co oblewać! Dostałem robotę na farmie Hanleya. 

– To świetnie – ucieszyła się. – Stawiam ci następny sok.
– To dla odmiany poproszę grejpfrutowy. 
Nikki  przedstawiła Toma  wszystkim  znajomym.  Świetnie pasował  do towarzystwa  i  od 

razu dał się wciągnąć w dyskusję o sportowych samochodach. 

W  pewnej  chwili  Nikki  usłyszała  obok  siebie  niski,  lekko  schrypnięty  głos  Meriel 

McCarthy. 

– Nie przedstawisz mnie swojemu nowemu przyjacielowi, Nikki?
– Ależ oczywiście. – Nikki starała się ukryć irytację. 
– To  jest  Tom  Murray,  nasz  nowy  lekarz,  a  to  Meriel  McCarthy...  Czym  się  teraz 

zajmujesz, Meriel?

Dziewczyna  nie  odpowiedziała.  W  sali  pełnej  ludzi  ubranych  w  codzienną  odzież, 

wyróżniała  się  strojem,  fryzurą  i  makijażem.  Jak  zawsze.  Jej  ojciec  był  najbogatszym 
farmerem w okolicy, a ona sama odgrywała rolę miejscowego wampa. 

– Miło zobaczyć nową twarz – stwierdziła Meriel. 

background image

– Jesteś z Londynu?
– Tak.  Przyjechałem  na  rok.  I  bardzo  się  cieszę,  że  mogę  pracować  w  Hambleton.  Co 

pijesz?

Od  tej  chwili  Meriel  nie  odstępowała  Toma,  ale  Nikki  nie  przejmowała  się  tym. 

Wiedziała, że Tom od razu ją rozszyfruje. 

W zwykły dzień towarzystwo rozchodziło się wcześnie. 
– Nie ma pośpiechu – szepnęła Nikki do Toma – ale kiedy będziesz miął ochotę iść, daj 

znać. 

– Możemy wyjść już teraz – odpowiedział Tom. – Mówimy ogólne „do widzenia”, czy... 

?

– Chyba jeszcze nie idziecie? – Meriel znienacka zjawiła się obok nich. – Miałam zamiar 

zaprosić cię... i ciebie oczywiście też, Nikki... do domu na kawę... 

– Dziękuję – odrzekł Tom zdecydowanym tonem. 
– Może innym razem. 
– Trzymam  cię  za  słowo.  – Merieł  musnęła  ramię  Toma  starannie  wypielęgnowaną 

dłonią. – Miło było cię poznać – dodała. 

W drodze do domu Tom powiedział:
– Przyjemnie  było.  Większość  łudzi  zna  się  od  dawna.  To  dla  mnie  zupełnie  nowe 

doświadczenie.  W  Londynie  na  wszelkich  zebraniach  towarzyskich  panuje...  panuje  napięta 
atmosfera. 

Nikki nie odpowiedziała. Po chwili Tom dodał z lekką nutą kpiny w głosie:
– Sympatyczna dziewczyna z tej Meriel, prawda?
– Bardzo – odparła. 
Nie bała się konkurencji, czuła, że Tom bardziej interesuje się nią. Utwierdziła się jeszcze 

w tym przekonaniu, kiedy wziął ją za rękę. 

Znali  się  dopiero  od  trzech  dni,  ale  dobrze  im  było  ze  sobą  i  Nikki  zaczęła  się 

zastanawiać,  czy  ta  zwyczajna  znajomość  może  się  przerodzić  w  coś  więcej.  Tom 
odprowadził ją pod drzwi  przyczepy i  pocałował. Tym razem nie w policzek,  ale w usta. Z 
początku ostrożnie, potem namiętniej. Objął ją i przyciągnął do siebie, a ona przytuliła się do 
niego, poddając się magii chwili. Nagle Tom delikatnie wypuścił ją z objęć i powiedział:

7  Dopiero  co  przyjechałem.  Ledwo  się  znamy.  Jesteśmy  kolegami  z  pracy,  a  za  rok 

wyjadę. Podobasz mi się... nawet bardzo podobasz. Ale nie chciałbym cię zranić. 

– Jestem dorosła. Potrafię zadbać o siebie. Nie zranisz mnie, wiem to. Więc pocałuj mnie 

jeszcze raz i idź. 

I Tom pocałował ją ponownie. Z początku lekko, potem bardziej gorąco, aż oboje poczuli 

ogarniającą ich namiętność. Dla Nikki ta chwila mogłaby trwać wiecznie, lecz Tom odsunął 
się, wymamrotał „dobranoc” i oddalił się w kierunku Białego Dworu. 

Szykując się do spania, Nikki z zadowoleniem myślała o wspólnie spędzonym wieczorze. 

Coraz  lepiej  poznawała  Toma.  Polubiła  go,  to  było  właściwe  określenie.  Podejrzewała,  że 
sympatia może przerodzić się w coś głębszego. Jak szlachetnie z jego strony, że nie chce jej 
ranić. Tylko dlaczego o tym uprzedza?

background image

ROZDZIAŁ TRZECI

W  piątek  rano,  jadąc  odwiedzić  starsze  małżeństwo  mieszkające  na  odległej  farmie  na 

wrzosowiskach,  Nikki  zabrała  ze  sobą  Toma.  Uzgodniła  z  Joem,  że  pora,  by  lekarz  zbadał 
George’a Dunmore’a i jego żonę Mary. Joe się zgodził i zasugerował, by zwróciła się z tym 
właśnie do nowego kolegi. 

Po  drodze  Tom  niewiele  się  odzywał,  ale  tak  jak  poprzednio  rozglądał  się  uważnie  po 

okolicy, podziwiał skały wyrastające wśród pożółkłej trawy, wąskie porośnięte lasem doliny i 
pastwiska, na których pasły się stada owiec. 

Nikki też nie zaczynała rozmowy. Po prostu cieszyła się, że jedzie właśnie z nim. 
Po  pewnym  czasie  skręcili  w  boczną  drogę  i  po  wybojach  zjechali  na  dno  doliny.  Z 

daleka widać było zbudowany z kamienia farmerski dom. 

– George  i  Mary  Dunmore  uprawiali  tu  ziemię – wyjaśniła  Nikki.  – Ciężka  harówka, 

ziemia  jałowa, więc  niewiele  z  tego  mieli...  Teraz  nadal  mieszkają  w  tym  domu,  ale 
dzierżawią  pola  i  zabudowania  sąsiadowi.  Odwiedzam  ich  regularnie  i  robię,  co  mogę. 
Niestety, ich sytuacja coraz bardziej się pogarsza. 

– Na czym dokładnie polega problem?
– Po pierwsze oboje się starzeją. Są tylko we dwoje, Mary nie mogła mieć dzieci. George 

cierpi na artretyzm i właściwie nie porusza się o własnych siłach, a żona musi wszystko przy 
nim  zrobić.  Z  trudem  daje  sobie  radę  i  martwi  się  tym.  Joe  przepisał  jej  nawet  leki  na 
uspokojenie, dostaje valium. Nie bardzo możemy zorganizować dla niej pomoc, mieszkają na 
takim odludziu. .. Nikt nie może tu regularnie przychodzić. – Nikki ruchem głowy wskazała 
torby  i  paczki  spiętrzone  ha  tylnym  siedzeniu.  – Za  każdym  razem,  kiedy  jadę,  dzwonię  i 
pytam,  jakie  zakupy  zrobić.  Mniej  więcej  raz  w  tygodniu  podrzucam  najpotrzebniejsze 
rzeczy. 

– No  tak,  to  nie  należy  do  zwykłych  obowiązków  pielęgniarki  środowiskowej –

skomentował Tom w zamyśleniu. 

– To dla nich ogromna pomoc, a dla mnie nie taka znowu fatyga – odparła Nikki. 
Mary wyszła przed dom, zanim zdążyli wysiąść z samochodu. Drobna, przygięta ku ziemi 

wiejska gospodyni w tradycyjnym fartuchu. Na farmie Nikki nigdy nie widziała jej w innym 
stroju. 

– Już nastawiłam czajnik! – zawołała na powitanie. 
– Widziałam  ją  zaledwie  tydzień  temu – szepnęła  Nikki  do  Toma – a  wydaje  się,  że 

jeszcze schudła. 

– Ma bardzo zmęczoną twarz. Zbadam ją, jak tylko skończę z George’em. 
– To  jest  doktor  Tom  Murray,  Mary – Nikki  przedstawiła  swojego  towarzysza.  –

Zaprowadź go do George’a, a ja tymczasem wyładuję zakupy, dobrze?

– Jak  chcesz,  Nikki – powiedziała  Mary.  – Witamy  w  naszych  progach,  doktorze.  Pan 

nietutejszy, prawda? – zagadnęła Toma. – A skąd... 

Nikki uśmiechnęła się w duchu. Biedna Mary nie przepuści okazji, żeby poplotkować. 

background image

Zaniosła zakupy do środka. Parujący czajnik stał na kuchni. Zaparzyła herbatę, ustawiła 

filiżanki na tacy, nie zapomniała o serwetce – Mary by jej tego nie darowała – wyniosła do 
pokoju George’a. 

George siedział w fotelu obok łóżka, a na podręcznym stoliku leżały jego okulary i tom 

Dickensa,  wydanie  ze  specjalnym  dużym  drukiem.  George  nie  oglądał  telewizji,  w  dolinie 
odbiór  i  tak  był  nie  najlepszy,  za  to  czytał  swego  ulubionego  pisarza,  a  kiedy  skończył... 
zaczynał od początku. 

– Zbadałem  George’a  i  ucięliśmy  sobie  małą  pogawędkę – zaczaj  Tom.  – Nie  ma 

większych  zmian  chorobowych,  więc  kontynuujemy  leczenie:  środki  przeciwbólowe  i 
przeciwzapalne.  Obawiam  się,  że  niewiele  więcej  możemy  zrobić.  Ale  teraz  chciałbym 
zbadać panią, Mary. 

– Nie trzeba – wzbraniała się kobieta. – To George jest chory, mnie nic nie dolega. 
Nikki zobaczyła błaganie o pomoc w oczach Toma. 
– Sądzę,  że  to  dobry  pomysł,  Mary,  żeby  Tom  cię  zbadał,  kiedy  już  tu  jest.  Przecież 

musisz być zdrowa, prawda?

– Nie zachoruję, nie ma obawy. Przez czterdzieści lat nie chorowałam, to teraz też nic mi 

nie będzie. 

W końcu dała się jednak namówić i przeszła do swojej sypialni, a Tom i Nikki podążyli 

za nią. 

– Jak  na  swój  wiek,  jesteś  zdrowa – stwierdził  Tom,  skończywszy  badanie.  – Puls, 

ciśnienie  i  serce  masz  w  normie,  ale  poproszę  Nikki,  żeby  dla  porządku  pobrała  ci  krew  i 
mocz  do  analizy,  chociaż  nie  podejrzewam,  żeby  były  jakieś  nieprawidłowości.  A  teraz 
powiedz mi jeszcze, jak George czuje się z samego rana, zaraz po przebudzeniu?

Nikki  podziwiała  zręczność  Toma.  Jak  gdyby  mimochodem  wyciągnął  z  Mary  całą 

prawdę.  Okazało  się,  że  kobieta  haruje  od  świtu  do  nocy,  by  George  miał  wszystko,  czego 
potrzebuje. Nawet Nikki nie zdawała sobie sprawy z tego, jak ciężko ta słaba kobieta pracuje. 

– Kiedy ostatni raz miałaś wakacje? – spytał Tom. Mary wybuchnęła śmiechem. 
– Wakacje, synku? A co to jest? Mnie niepotrzebne wakacje. Mieszkam tu i opiekuję się 

mężem. 

– To  chodźmy  do  niego.  Napiłbym  się  jeszcze  herbaty.  – Czy  Mary  jest  zdrowa? –

zaniepokoił się George, widząc całą trójkę. 

– Zupełnie – uspokoił  go  Tom.  – Fizycznie  jest  w  bardzo  dobrej  kondycji.  – Przerwał, 

żeby  odebrać  filiżankę  herbaty  z  rąk  Mary.  – Ale  miałeś  zupełną  rację.  Twoja  żona  jest 
przemęczona  i  uważam,  że  powinna  tydzień,  dwa,  odpocząć.  Dać  się  obsługiwać  i 
rozpieszczać.  Musi  odetchnąć.  – Teraz  zwrócił  się  do  Mary.  – Rozmawiałem  już  o  tym  z 
George’em i jesteśmy zgodni. Potrzebujesz paru dni wytchnienia. Chcielibyśmy postarać się o 
to, żeby George’a umieścić w pensjonacie, a ty byś mogła wówczas nic nie robić... 

– Nie – kategorycznie oświadczyła Mary i ze stukiem odstawiła filiżankę na spodeczek. –

Nie.  Moje  miejsce  jest  tu,  przy  mężu.  Nie  chcę  żadnych  wakacji.  George  nie  pojedzie  do 
żadnego pensjonatu. 

– Posłuchaj, Mary. – Tom nie dawał za wygraną. 

background image

– Forsujesz się. Możemy załatwić dla George’a naprawdę dobrą opiekę... 
– Uważam, że to jest dobry pomysł – wtrącił teraz George. – Co dzień robisz się coraz 

chudsza. Martwię się o ciebie, moja droga. 

– George’owi  spodobałaby  się  odmiana – zauważyła  Nikki.  – Postaralibyśmy  się  o 

miejsce  dla  niego  w  domu  opieki  Ghyllhead,  gdzie  szefową  pielęgniarek  jest  córka  Agnes 
Garthwaite. Zajęłaby się George’em. 

– Ja  zajmowałam  się  George’em  przez  ostatnie  pięćdziesiąt  lat  i  nie  widzę  powodu, 

dlaczego miałabym teraz przestać. George nigdzie nie pojedzie i koniec. Zostaje tutaj. 

– Przynajmniej przemyśl to jeszcze – prosiła Nikki. 
– Nie musimy decydować już teraz, w pośpiechu. Ale obiecaj, że się zastanowisz. 
– Zastanowi  się – George  odezwał  się  w  imieniu  żony.  – Porozmawiam  z  nią  o  tym. 

Uważam, że to dobry pomysł i... – Umilkł, skarcony spojrzeniem Mary. 

Tom i Nikki pożegnali się i wyszli, przyrzekając wkrótce zajrzeć znowu. 
– Będziemy musieli, a raczej to ty będziesz musiała trochę naciskać na Mary – oznajmił 

Tom, kiedy już siedzieli w samochodzie. – Zdajesz sobie sprawę z tego, że tej kobiecie grozi 
załamanie nerwowe, prawda?

– Tak,  wiem  o  tym.  I  uważam,  że  dwutygodniowy  odpoczynek  byłby  dla  niej 

znakomitym lekarstwem. Niemniej więcej osiągnąłeś, niż mnie się kiedykolwiek udało. Ale 
naciski nic tu nie dadzą. Mary kocha męża. Może jest uparta, ale to miłość jest motorem jej 
działania. Czyż to nie cudowne?

Tom spojrzał na Nikki i uśmiechnął się. 
– Zgadzam  się  z  tobą,  ale  ta  miłość  ją  wyniszcza.  Nie  tylko  fizycznie.  Ta  kobieta  jest 

nieszczęśliwa. Bo to jest tak: ktoś cię darzy uczuciem, a ty czujesz się winny, bo musisz zadać 
mu ból. 

Tom mówił zagadkami i Nikki nie wiedziała, co odpowiedzieć. 
– Mówisz,  jak  gdybyś  wiedział,  że  tak  jest – zaczęła,  starannie  dobierając  słowa.  –

Czyżbyś sam znalazł się kiedyś w takiej sytuacji? – spytała ostrożnie. 

– Nie,  nie.  Mówię  na  podstawie  obserwacji – odparł  Tom  i  roześmiał  się.  – Widać,  że 

jesteś  z  nimi  zaprzyjaźniona – zmienił  temat.  – Znałaś  ich  przedtem,  zanim  zostałaś 
pielęgniarką?

– Och! Znamy się od niepamiętnych czasów! Jako mała dziewczynka pracowałam na ich 

farmie,  pomagałam  przy  sianokosach.  Moi  rodzice  mieszkają  w  sąsiedniej  dolinie.  Tam  się 
urodziłam. 

– Tak  blisko?  Nie  mówiłaś.  Możemy  tam  wstąpić?  Oczywiście,  jeśli  nie  jesteś  bardzo 

zajęta, bo ja mam trochę czasu. 

Nikki ucieszyła się. Tom chce poznać jej rodziców! To dobry znak. Bardzo chciała, żeby 

i oni go poznali. Spojrzała na zegarek i włączyła system głośnomówiący w samochodzie. 

– Tato? Jest mama? – spytała. – A co ty robisz w domu w taki dzień? – zdziwiła się. 
– Matka szykuje się do wyjścia, a ja zająłem się rachunkami. Gdzie jesteś?
– Niedaleko. Byłam u George’a i Mary. Dacie radę przyjąć dwie osoby na lunch? Aha, 

tylko że mama... 

background image

– Przyjeżdżajcie,  a  matka  poczeka,  żeby  się  przywitać.  Potem  zjemy  sobie  chleba  z 

serem. Powiedziałaś: dwie osoby?

– Jestem  z  kolegą.  No  to  do  zobaczenia – rzuciła  i  wyłączyła  telefon.  – Załatwione –

powiedziała do Toma. 

– Opowiedz mi o swojej rodzinie – poprosił. 
– Pochodzimy  stąd.  Historię  moich  przodków  można  prześledzić  setki  lat  wstecz  i 

czasami mam wrażenie, że znamy wszystkich w promieniu jakichś dwudziestu mil. Krewni, 
przyjaciele,  nawet  wrogowie...  wszyscy  są  blisko.  Jestem  najmłodsza  z  trójki  rodzeństwa. 
Mam dwóch starszych braci, żonatych i dzieciatych. 

– Mieszkających w okolicy?
– Oczywiście. Teraz twoja kolej. Opowiedz mi o swojej rodzinie. Jeśli chcesz – dodała. 
Tom milczał chwilę. 
– Niewiele jest do opowiedzenia – zaczął. – Nie mam rodziny. Ojciec zmarł przed moim 

urodzeniem. Był inżynierem. Zginął w jakimś wypadku przy pracy. Matkę słabo pamiętam. 
Umarła, kiedy byłem jeszcze mały. Wychowała mnie ciotka, jej siostra. Była znacznie starsza 
od matki i niezamężna. Ale dla mnie robiła, co mogła. Zmarła, kiedy zacząłem studia. 

– Boże! Jakie to smutne! – wykrzyknęła Nikki ze współczuciem. 
– Nie,  nie.  Po  prostu  wcześnie  nauczyłem  się  samodzielności.  Ale  mam  w  Londynie 

grono  przyjaciół,  zresztą  głównie  lekarzy.  Kiedy  chcesz  zrobić  karierę,  ciężko  pracujesz  i 
ciągle zmieniasz otoczenie. To nie sprzyja tworzeniu trwałych związków. 

– Mnie by takie życie nie odpowiadało – oświadczyła Nikki. 
– Nie jest pozbawione zalet. 
Nikki zdziwiło to stwierdzenie, nie zdążyła jednak zadać Tomowi więcej pytań, ponieważ 

dojechali  na  miejsce.  Przyjeżdżając  na  farmę,  zawsze  miała  ściśnięte  gardło  ze  wzruszenia, 
ponieważ  tu  się  urodziła  i  tu  spędziła  szczęśliwe  dzieciństwo.  Oboje  rodzice  wyszli  im  na 
powitanie. 

Pani  Gale  spieszyła  się  do  miasta,  na  posiedzenie  jakiegoś  komitetu.  Była  świetną 

organizatorką  i  aktywnie  pracowała  społecznie  w  kilku  organizacjach.  Nikki  zauważyła 
baczne spojrzenie, jakim obrzuciła Toma. Rozmawiali może pięć minut, ale wiedziała, że w 
tym czasie matka dowiedziała się o nim więcej, niż on podejrzewał.

– Do  rychłego  spotkania – powiedziała,  żegnając  się.  – Niech  Nikki  koniecznie 

przywiezie pana któregoś dnia na podwieczorek. 

Przeszli do kuchni. Na stole stał świeżo upieczony chleb – w tym domu chleb piekło się 

co drugi dzień – ser i misa sałaty. Podczas lunchu Nikki zrelacjonowała ojcu przebieg wizyty 
u George’a i Mary. 

– To  nie  łamanie  tajemnicy  lekarskiej – usprawiedliwiła  się  przed  Tomem.  – Tata  i 

George są starymi przyjaciółmi i ojciec zagląda tam, kiedy tylko może. Musi wiedzieć, co u 
nich słychać. 

– Ludzka serdeczność to najlepsze lekarstwo – odparł Tora i zaczął opowiadać, co mu się 

podoba na wsi i dlaczego. 

Nagłe zadzwonił telefon. Pan Gale wstał odebrać. 

background image

– Już jadę, Ben. Za pół godziny będę – powiedział do słuchawki. – To Ben Castleton –

wyjaśnił, skończywszy rozmowę. – Zbierał siano i zepsuła mu się kosiarka. Sam nie daje rady 
jej zreperować i sądzi, że mnie się uda. Trochę się denerwuje, bo jutro może padać. 

– Idź  się  przebrać – powiedziała  Nikki – a  ja  przygotuję  ci  kilka  kanapek  i  termos  z 

herbatą. Zjesz po drodze. – Kiedy ojciec poszedł na górę, wyjaśniła Tomowi: – Siano trzeba 
ściąć  i  zostawić,  żeby  schło.  Potem  zbiera  się  je  i  przechowuje  na  paszę  na  zimę.  Jeśli 
zmoknie i trzeba je suszyć jeszcze raz, traci połowę wartości. 

– Nie zdawałem sobie sprawy, że praca na roli aż do tego stopnia przypomina hazard –

przyznał się Tom i dodał: – A twój ojciec nawet się nie zawahał. Wszystko rzucił i pośpieszył 
z pomocą przyjacielowi. 

– Tutaj każdy by tak postąpił. Ben zrobiłby to samo dla ojca. 
– No tak. A ty jesteś do niego podobna. Nikki zaintrygowało to stwierdzenie. 
– Nie wydaje mi się. Ludzie mówią, że z wyglądu przypominam mamę. 
– Nie miałem na myśli wyglądu, ale jest coś takiego w twoim charakterze. Opowiedz, jak 

to jest dorastać w takim otoczeniu. Jak tu jest zimą?

Nikki zaczęła mu opowiadać. Tymczasem ojciec pożegnał się i pojechał. Tom zapatrzył 

się na wzgórze widoczne przez okno kuchni. 

– To  cudowne mieć  taki  widok  z  sypialni – powiedział.  – Ja  widywałem  tylko dachy i 

kominy. 

– Ten widok towarzyszył mi od dzieciństwa. Wiesz, pamiętam dzień, w którym pierwszy 

raz  samodzielnie  wspięłam  się  na  Cragend  Hill.  Wydawało  mi  się,  że  po  tym  wyczynie
dokonam wszystkiego. Jako dziecko miałam dziwne pomysły. 

– Chyba  nie  takie  dziwne.  Myślę,  że  to  przykre,  kiedy  trzeba  powściągać  ambicje, 

poddawać  się  ograniczeniom  narzucanym  przez  ponurą  rzeczywistość.  – Spojrzał  w 
zamyśleniu na swoją towarzyszkę i spytał: – O której musisz być z powrotem?

Nikki nie spodziewała się takiego pytania. 
– Kiedy  zechcę – odrzekła.  – Zostały  mi  cztery  wizyty,  ale  sama  układam  plan  dnia. 

Dlaczego pytasz?

– Bo  mam  wolne  popołudnie.  Zaprowadzisz  mnie  na  szczyt  Cragend  Hill? – spytał.  –

Chciałbym zobaczyć miejsce, gdzie ci się wydawało, że dokonasz wszystkiego, co zechcesz. 

– Dobrze – odparła  Nikki.  Czuła  lekki zawrót  głowy od  domysłów.  – Poczekaj,  znajdę 

jakieś buty dla ciebie. 

Dziesięć  minut  później  wyruszyli.  Dla  Nikki  była  to  swoista  pielgrzymka,  nie  była  na 

szczycie od pięciu lub sześciu lat. Czym jest ta wyprawa dla Toma?

– Dlaczego chcesz wejść na górę? – odważyła się spytać. 
Tom nie odpowiedział od razu. 
– To  trochę  jak  wagary.  Mam  wolne  popołudnie,  ale  są  oczywiście  rzeczy,  którymi 

powinienem się zająć. W Londynie nigdy bym tak nie postąpił. Ale przyjechałem tutaj robić 
rzeczy,  na  które  nigdy  w  życiu  nie  miałem  czasu.  Poza  tym  jesteś  jeszcze  ty.  Chciałbym 
zobaczyć miejsce, które cię tak zainspirowało. 

– Miałam  zaledwie  osiem  lat.  Pamiętam,  że  mama  zapakowała  mi  kanapki  i  butelkę 

background image

lemoniady. 

– To mama wyekspediowała cię na tę samotną wyprawę? Jak miło. 
Jakaś nuta w głosie Toma zaintrygowała Nikki. 
– Ile miałeś lat, kiedy zmarła twoja mama?
– Osiem. 
– Przepraszam. Nie wiedziałam. Nie chciałam ci sprawić przykrości. 
– Nie sprawiłaś – uspokoił  ją Tom. – Cieszyłem  się ze  względu  na  ciebie. A teraz,  jak 

idziemy dalej? – spytał, kiedy znaleźli się za ogrodzeniem. 

Skierowali się lekko pod górę ścieżką obok muru z kamieni ogradzającego pastwiska. Ku 

swojemu  zaskoczeniu  Nikki  stwierdziła,  że  jest  lepszym  piechurem  od  Toma.  Musiała 
zwolnić, by dostosować swoje tempo do niego. Zauważyła też, że szybko dostał zadyszki. 

– Brak mi kondycji – przyznał. 
– Poczekaj,  popracujesz  tutaj  kilka  tygodni  i  będziesz  chodził  po  wrzosowiskach  jak 

pasterz. No, jeszcze kilkaset metrów i będziemy na szczycie. 

Ostatni  odcinek  był  najłatwiejszy.  Podobnie  jak  większość  wzgórz  w  okolicy, 

wierzchołek Cragend Hill był prawie płaski. Kopiec z kamieni wyznaczał najwyższy punkt i 
kiedy podeszli,  Nikki  ostrożnie  dołożyła przyniesiony przez  siebie  kamyk.  Tak  nakazywała 
tradycja, by kopiec trwał wiecznie. Rozejrzeli się dookoła. 

– Jak ci się podoba widok? – spytała Nikki. 
Wiele  razy  widziała  tę  panoramę,  i  zawsze  patrzyła  na  nią  pełna  zachwytu:  zewsząd 

wrzosowiska,  a  wśród  zieleni  porozrzucane  farmy  oraz  mniejsze  i  większe  miasteczka. 
Daleko, daleko widać było nawet skrawek Morza Irlandzkiego. Cudownie. 

Tom nie odezwał się. Obracał się powoli na cztery strony świata, a kiedy znowu stanął 

twarzą w twarz z Nikki, wiedziała już, że ją pocałuje. 

Uczynił to z taką żarliwością, gwałtownością i determinacją, że nie wiedziała, co myśleć. 

Oddała  pocałunek,  obejmując  Toma  i  przyciągając  do  siebie  z  równą  intensywnością. 
Przywarła do niego całym ciałem i czuła, że jego ciało odpowiada. Nie wiedziała, ile czasu 
trwał ich pocałunek, może kilka minut, może kilka godzin. 

W końcu Tom uniósł twarz i zapatrzył się przed siebie. Nie mogła zobaczyć jego oczu, 

wyczytać z nich, co czuje. 

Wysoko nad nimi przeleciał kulik. Powietrze przeszył smutny, żałobny krzyk. 
Słowa były zbędne. Zresztą żadne słowa nie wyraziłyby tego, co czuła. W głowie miała 

zamęt. Między nią a Tomem coś zaszło... Ale co? Pocałunek świadczący o namiętności... 

Może on coś powie? Ale Tom także milczał. Wciąż jednak trzymał swoją towarzyszkę w 

ramionach i lekko, delikatnie gładził jej plecy. 

– Posłuchaj – zaczął – to stało się tak... tak nagle... pod wpływem impulsu... i... 
– Ciii – szepnęła. – Nic nie mów. Chcę tylko czuć. 
– Tak. Ja też. 
Po pewnym czasie, wciąż w milczeniu, usiedli, trzymając się za ręce. Tylko tyle, a jednak 

Nikki czuła, że są jednością. Że ona jest częścią niego. 

background image

Kiedy  wrócili  na  farmę,  pana  Gale’a  jeszcze  nie  było.  Zostawili  więc  mu  kartkę  i 

pojechali do Hambleton. 

Wciąż  czując  zamęt  w  głowie,  Nikki  chwyciła  się  codziennych  zajęć,  z  nadzieją,  że 

pozwoli jej to odzyskać równowagę wewnętrzną. 

– Muszę  zajrzeć  do  kilku  podopiecznych  w  miasteczku – oznajmiła.  – Nacięcie  żyły, 

młody  człowiek  z  cukrzycą,  chcę  sprawdzić,  jak  się  mają.  Ale  najpierw  podrzucę  cię  do 
Białego Dworu, dobrze?

– Znakomicie – odparł Tom. – Ja też mam kilka rzeczy do zrobienia. 
I  tyle,  pomyślała  Nikki  trochę  rozczarowana.  Uważała,  że  to,  co  między  nimi  zaszło, 

wymaga komentarza. 

– Musimy porozmawiać – powiedziała. – Ale nie ma pośpiechu. Może chciałbyś wpaść 

wieczorem? – zaproponowała.  – Zrobię  kolację,  nic  specjalnego,  kanapki,  herbata.  Jeśli 
będzie ciepło, posiedzimy na patio. 

– Wspólna  kolacja?  Z największą  przyjemnością. Koło siódmej?  Świetnie, ale  nie będę 

mógł długo siedzieć, mam kilka książek do przejrzenia. 

– Oczywiście. 
Kiedy  zatrzymali  się  przed  Białym  Dworem,  Tom  szybko  wysiadł,  ale  nie  odszedł  od 

razu. Zatrzymał się i przez okno powiedział:

– Wiesz, nigdy nie zapomnę lego spaceru z tobą. Aż do śmierci. 
I  zanim  zdążyła  zdobyć  się  na  odpowiedź,  zniknął.  Co  za  smutny  komplement, 

pomyślała. Rozumiała jednak Toma, bo ona czuła to samo. 

Tom  zjawił  się  punktualnie  o  siódmej.  Grzanki  z  jajecznicą  i  misa  sałaty  już  czekały. 

Usiedli na patio, pili herbatę, rozkoszowali się ciepłym letnim wieczorem. 

– Kiedy zobaczyłem twoich  rodziców, miejsce, gdzie się urodziłaś  i  wyrosłaś, ogarnęło 

mnie dziwne uczucie – zaczął Tom. – Nagle stałaś się dla mnie bardziej realna, dowiedziałem 
się  więcej  o  tobie.  A  ja  jestem  człowiekiem  bez  korzeni.  Nigdzie  nie  należę.  Z  nikim  nie 
jestem związany. 

– Możesz  zapuścić  korzenie  tutaj,  jeśli  zechcesz – odparła  Nikki.  – Wielu  łudzi 

zawodowo związanych z medycyną czuje się tak jak ty. Życie poświęcili pracy. Poczekaj, z 
czasem wszystko się odmieni. 

– Może – powiedział Tom i spojrzał w górę na gałęzie dębu. – Ile czasu się znamy?
– W zeszłą sobotę minął tydzień – Nikki szybko policzyła w myśli dni, jakie minęły od 

chwili, kiedy Tom spadł z drzewa na dach jej przyczepy – a wydaje się dłużej, prawda? Jak 
byśmy się znali od zawsze. 

–  I  ja  tak  czuję – przyznał  Tom,  nie  patrząc  na  Nikki.  Nikki  nigdy  nie  uciekała  od 

trudnych tematów w rozmowach z ludźmi i teraz też zdecydowała się zapytać:

– Coś cię dręczy. Może mi powiesz? Chyba jesteś mi to winien. 
Tom westchnął. 
– Tak.  Jestem  ci  to  winien,  Nikki – powiedział,  patrząc  jej  prosto  w  twarz.  Ze 

zdziwieniem zobaczyła, że jego oczy były pełne bólu. – Chodzi o nas. Wzięliśmy za szybkie 

background image

tempo. Zrobiłem sobie rok przerwy, przyjechałem tutaj przemyśleć pewne sprawy, rozejrzeć 
się trochę. Poznałem ciebie i to jest cudowne. Ale musimy przystopować. 

– Kiedy ja spotykam na  swojej drodze kogoś lub coś, co mi  się podoba, nie cofam się. 

Zawsze taka byłam. 

Tom roześmiał się. 
– Wiem.  Wierz  mi,  Nikki,  to  ze  względu  na  ciebie.  Nie  chcę  cię  rozczarować, 

unieszczęśliwić...  Lubię  cię...  nawet  bardzo...  i  chciałbym spędzać  z  tobą  więcej czasu.  Ale 
nie chcę, żeby sprawy zaszły za daleko. 

– Czy  w  twoim  życiu  jest...  jest  jakaś  inna  kobieta? – Nie  mogła  o  to  nie  zapytać.  –

Powiedz mi prawdę. Wówczas zapomnimy o wszystkim i zostaniemy dobrymi kolegami. 

– W  moim życiu nie ma żadnej kobiety. Owszem,  miewałem przyjaciółki, ale teraz nie 

mam żadnych zobowiązań wobec nikogo. 

Nikki wierzyła mu, ufała w jego szczerość. 
– No dobrze. Czego więc oczekujesz?
– Nie spieszmy się z niczym. Będziemy się spotykać, pracować razem, wspólnie spędzać 

wolny czas, dobrze się bawić. Jesteśmy więcej niż kolegami z pracy, przyjaźnimy się. I niech 
tak zostanie. 

– I tego właśnie chcesz? Powiedz szczerze. Tom wyglądał na poruszonego. 
– Wiem,  że  moglibyśmy  się  ze  sobą  związać.  Nawet  zostać  kochankami.  Nasz  romans 

trwałby  kilka  tygodni,  może  nawet  miesięcy,  a  potem  rozstalibyśmy  się  bez  żalu.  Ale  ty 
zasługujesz  na  więcej,  mnie  zresztą  też  taki  układ  chyba  by  nie  zadowalał.  Zaczęłabyś 
znaczyć dla mnie zbyt wiele. A musimy pamiętać o tym, że niedługo mnie już tu nie będzie. 

Nikki słowa Toma wydały się bardzo dziwne, ale uznała, że to nie jest odpowiedni czas 

na spory. 

– Zgoda. Będzie, jak chcesz. Ale uprzedzam, ja zawsze walczę do końca. 
– Wiem. I gdybym cię poznał rok temu... – Zawiesił głos, wstał, pochylił się i pocałował 

ją lekko. – Dziękuję za kolację, ale muszę już iść. Książki czekają. Nawet nie wiesz, ile dla 
mnie znaczysz – dodał i już go nie było. 

Co za dziwny dzień, myślała Nikki, kiedy została sama. Pocałunek na wzgórzu odmienił 

całe  jej  życie.  A  teraz  nagle  Tom  mówi,  że  jemu  chodzi  jedynie  o  miłe  spędzanie  czasu. 
Tymczasem ona była pewna, tak pewna, jak niczego w życiu, że ten pocałunek znaczył dla 
niego tyle samo co dla niej. I dlaczego żałuje, że nie spotkał jej rok wcześniej, zastanawiała 
się. 

Jedna  rzecz  była natomiast  bezsporna.  Dotąd  jeszcze  żaden  mężczyzna nie  wzbudzi!  w 

niej takich uczuć jak Tom. Czyżby to on był tym jedynym, na którego czeka?

W ciągu weekendu nie widzieli się. Biały Dwór sprawiał wrażenie zamkniętego na cztery 

spusty.  Kiedy  w  poniedziałek  zagadnęła  na  ten  temat  Joego,  dowiedziała  się,  że  doktor 
Murray pojechał na kilka dni do Leeds. 

– W tamtejszym szpitalu leży pacjentka, której przypadkiem Tom się bardzo interesuje –

wyjaśnił Joe krótko. – Zastrzegł sobie możliwość wyjazdu do miasta od czasu do czasu, kiedy
zostanie wezwany. 

background image

– Sądziłam, że pracował w Londynie – zdziwiła się Nikki. 
– Chorych  czasami  przewozi  się  do  innych  szpitali – stwierdził  Joe  jak  gdyby 

mimochodem,  bardzo  zajęty  przerzucaniem  teczek  na  biurku.  – Mam  wątpliwości,  czy 
angażowanie lekarza  z  Londynu było  takim  dobrym pomysłem – dodał.  – My się  do  niego 
przyzwyczaimy, a on wkrótce zabierze się i wyjedzie. 

– To dobry lekarz. Pacjenci go lubią. Ja zresztą też. 
– Tylko się zbytnio nie angażuj w tę znajomość. Pamiętaj, że doktor Murray jest tu tylko 

na rok. 

Znowu. Kolejny raz Joe ostrzega ją przed Tomem. Nikki musiała się siłą powstrzymać, 

żeby czegoś nie powiedzieć szefowi. W końcu Joe ma jak najlepsze intencje, tłumaczyła sobie 
w duchu. 

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY

Kiedy  we  wtorek  wieczorem,  po  całym  dniu  pracy,  dotarła  do  swojej  przyczepy,  w 

skrzynce na listy zastała grubą kopertę. Wiedziała, co zawiera: zaproszenie na doroczny bal 
farmerów,  największe  wydarzenie  towarzyskie  roku.  Odkąd  skończyła  siedemnaście  łat, 
zawsze uczestniczyła w balu i zawsze świetnie się bawiła. 

Muszę sobie sprawić nową sukienkę, postanowiła. I nowego partnera, dodała w myślach. 
Nagle kątem oka dostrzegła błysk. Odwróciła głowę w stronę Białego Dworu i zobaczyła 

światło w oknie od ogrodu. Tom wrócił z Leeds. 

Przypomniała sobie ich ostatnią rozmowę. Może zbytnio mu się narzucałam, zaczęła się 

zastanawiać,  ale  doszła  do  wniosku,  że  raczej  nie.  Przecież  poza  wszystkim  są  sąsiadami. 
Zebrała się na odwagę i z kopertą w ręku przeszła na ukos przez trawnik i zapukała do drzwi. 

– Musiałeś ciężko pracować w Leeds – zauważyła z uśmiechem, kiedy Tom jej otworzył. 

– Wyglądasz na zmęczonego. 

W odpowiedzi Tom uśmiechnął się słabo. 
– Wiesz,  co  to  za  zawód.  Wysysa  z  człowieka  wszystkie  soki – odrzekł  i  po  chwili 

wahania dodał: – Może wejdziesz?

Zauważyła,  że  jest  skrępowany,  jak  gdyby  nie  był  zadowolony  z  wizyty.  A  może  to 

zmęczenie, pomyślała. Może ma coś pilnego do zrobienia, a ja mu przeszkadzam?

Postanowiła więc od razu przystąpić do rzeczy i wyłożyć przyczynę odwiedzin. 
– Właśnie  dostałam  zaproszenia  na  bal  farmerów – oznajmiła.  – To  największe 

wydarzenie  towarzyskie  roku  w  Hambleton.  Wszyscy  ubierają  się  w  co  mają  najlepszego, 
albo nawet wypożyczają sobie stroje. Ja zawsze tam chodzę. – Nieobecne spojrzenie, jakim 
Tom  ją  obdarzył,  zbiło  ją  trochę  z  pantałyku,  ale  brnęła  dalej.  – Czy  zechciałbyś  mi 
towarzyszyć?

Zapadło kłopotliwe milczenie. W końcu Tom powiedział beznamiętnym tonem:
– Przykro  mi,  Nikki,  ale  już  przyjąłem  inne  zaproszenie.  Dziś  rano  zadzwoniła  Meriel 

McCarthy. Obiecałem, że pójdę z nią. 

– No,  no,  nie  zasypiasz  gruszek  w  popiele.  Cieszę  się,  że  tak  szybko  znalazłeś  tu 

towarzystwo. Rozumiem, że zobaczymy się na balu... 

Nie  mogła  powiedzieć  niczego  więcej.  Wpatrywała  się  w  blat  kuchennego  stołu,  nie 

chcąc spojrzeć na Toma, nie chcąc zdradzić przed nim swoich uczuć. 

On jednak doskonale wiedział, co czuła. 
– Mówiłem ci, że wszystko, co powinno nas łączyć, to koleżeńskie stosunki. Bardzo cię 

lubię. Naprawdę. Ale twoje miejsce jest tu, a ja... ja nigdzie nie przynależę. Za rok wyjadę, 
wrócę tam, skąd przybyłem. Nie możemy dopuścić, żeby coś między nami zaszło. Zostańmy 
po prostu dobrymi przyjaciółmi. 

– Jeśli chciałeś tylko tego – zaczęła, lecz głos jej się łamał – to nie powinieneś mnie tak 

całować na Cragend Hill. Nie powinieneś! – dodała z mocą. Łzy zapiekły ją pod powiekami. 
Jeszcze tego brakowało, żebym się rozpłakała, pomyślała, zła na siebie. 

background image

– Wiem. Teraz mogę tylko powiedzieć, że jest mi ogromnie przykro. 
– Mnie też. – Nikki całą siłą woli starała się zapanować nad emocjami. – Ale cóż, rób, na 

co  masz  ochotę.  Tak,  oczywiście,  że  będziemy  przyjaciółmi.  Ale  powiedz  mi  jedno.  Czy 
naprawdę  chcesz  zostać  tylko  i  jedynie  moim  przyjacielem?  Tylko  powiedz  uczciwie! –
Chwyciła go za ramię, obróciła ku sobie i chciała zmusić do spojrzenia jej w twarz. 

Tom spuścił wzrok. 
– Uważam, że tak będzie najlepiej – odparł w końcu. 
– Jak sobie życzysz. Dobranoc. 
Potykając  się,  doszła  do  przyczepy.  Nalała  sobie  kieliszek  wina  i  wypiła  je.  Potem 

zakorkowała butelkę i wstawiła do lodówki. Dość, powiedziała sobie. Nie stanie się jedną z 
tych kobiet, które topią żale w alkoholu. Zbyt wiele widziała takich przypadków. 

Sobota  rano.  Ile  sobót  minęło  od  tamtego  dnia,  kiedy  Tom  spadł  na  dach  przyczepy? 

Zaledwie dwa tygodnie, a zdaje się, że cała wieczność. Tyle się w tym czasie wydarzyło... Jej 
życie uległo takiej odmianie... 

Nie, nie. W jej życiu nic się nie zmieniło. Od czterech dni nie widziała Toma. I tak było 

najlepiej. Przyjaciele nie muszą widywać się co dzień. Nie tak jak kochankowie. 

Wybierze  się  do  miasta,  wymieni  książki  w  bibliotece,  zrobi  zakupy  w  sklepie 

spożywczym,  może  poplotkuje  z  jakimś  przypadkowo  spotkanym  znajomym.  Spędzi 
przyjemny poranek, odpocznie od tempa i pośpiechu towarzyszącego jej przez cały tydzień i 
nie będzie myśleć o rzeczach, których nie może zmienić. 

Jednego  tylko  nie  zaplanowała,  a  mianowicie  tego,  że  kiedy  rozstanie  się  z 

zaprzyjaźnionym  farmerem  napotkanym  na  głównej  ulicy,  w  oddali  dostrzeże  znajomą 
sylwetkę. 

Tom,  ubrany  jak  zwykle  na  czarno,  nie  widział  jej.  Szedł  prosto  do  kościoła  na  końcu 

ulicy. Pod pachą niósł długi wąski rulon. Do kościoła? Po co? Nie twój interes, Nikki skarciła 
się w duchu. Ale przecież Tom nigdy nie okazywał zainteresowania miejscowym kościołem. 

Kościół Najświętszej Marii Panny, piękny zabytek, zbudowany kilka wieków temu, kiedy 

Hambleton  było  tętniącym  życiem  ośrodkiem  handlu  wełną,  jednym  z  najbogatszych  na 
północy,  stał  na  wzniesieniu  w  samym  centrum  miasteczka,  a  jego  czerwoną  wieżę  widać 
było w promieniu kilku mil. Nikki należała do chóru parafialnego i marzyła, że pewnego dnia, 
w tym kościele... 

Co też Tom tam robi?
Przecież są przyjaciółmi, a przyjaciele nie unikają siebie nawzajem, prawda? Postanowiła 

więc pójść za Tomem. 

Drzwi kościoła zamknęły się za nią cicho. Przez witraże sączyło się do wnętrza światło 

zabarwione  różnymi  kolorami.  Nikki  rozejrzała  się,  ale  Toma  nigdzie  nie  dostrzegła.  Może 
wszedł tylko na chwilę i zdążył już wyjść?

Nagle  z  bocznej  nawy  dobiegł  jakiś  odgłos,  jak  gdyby  szelest,  nikogo  jednak  nie  było 

widać.  Zaintrygowana,  podeszła  bliżej.  Tom  klęczał  na  posadzce,  pochylony nad  arkuszem 
złotego papieru rozpostartym na jednej z płyt nagrobnych. 

– Co robisz? – spytała. 

background image

Podniósł głowę, zaskoczony. Po uśmiechu poznała, że jest zadowolony ze spotkania z nią. 

W jego twarzy dostrzegła jednak i smutek... 

– Hej!  Dobrze  cię  widzieć – powiedział,  wciąż  się  uśmiechając.  – Zobacz,  co  robię. 

Kopiuję ten nagrobek. – Uniósł brzeg złotego papieru. 

Nikki  z  pewnością  wiele  razy  widziała  płaskorzeźbę  przykręconą  do  kamienia, 

przypomniała  sobie,  że  uchodziła  za  swoiste  dzieło  sztuki,  lecz  nigdy  się  jej  dokładnie  nie 
przyglądała. 

Zobaczyła teraz, że Tom trzyma w dłoni rodzaj czarnej kredy, którą pociera powierzchnię 

papieru, tak że rysunek przebija od spodu i wyłania się na złotym tle. Ujrzała zarys sylwetek 
mężczyzny i kobiety – rycerza krzyżowego i jego żony. Rycerz miał na głowie kaptur kolczy, 
jego żona kwef. 

– Nie wiedziałam, ze interesują cię takie rzeczy – zdziwiła się Nikki. 
– Nigdy się tym nie zajmowałem, choć to popularne hobby. Uspokaja. Zobacz. – Odsunął 

się, żeby mogła w pełni podziwiać efekty jego pracy. – Spójrz na te twarze. O czym myślą? 
Cały czas się nad tym zastanawiam. 

Nikki spojrzała uważnie. 
– Nigdy tak naprawdę się im nie przyglądałam. Chyba... Chyba są w sobie zakochani? –

Słyszała, jak jej słowa odbijają się echem w kościele. 

– Tak – przyznał Tom po krótkiej chwili. – Chyba masz rację. Są w sobie zakochani. Ich 

miłość  przetrwała  wieki.  Czy  dzisiaj  miłość  też  trwa  aż  tak  długo?  Warto  się  nad  tym 
zastanowić, prawda?

– Prawda – szepnęła przez ściśnięte gardło. 
– Ona  ma  taką  piękną  twarz.  W  kształcie  serca.  Odrobinę  przypomina  mi  ciebie –

powiedział  Tom.  Nie  był  to  w  zamierzeniu  komplement,  ale  stwierdzenie  faktu.  Nikki 
spojrzała  jeszcze  raz  na  twarz  kobiety.  Może  rzeczywiście  jest  pewne  podobieństwo, 
pomyślała.  – Chcesz  spróbować? – spytał nagle  Tom, podając jej kredę.  – Zacznij od stóp. 
Spotkamy się pośrodku. 

Przez jedno mgnienie Nikki czuła pokusę, żeby się zgodzić, lecz opanowała się. 
– Przykro  mi,  ale  jestem  z  kimś  umówiona.  Może  innym  razem?  Z  przyjemnością 

zobaczę skończone dzieło – dodała w obawie, że była nieuprzejma. 

– Przyjdę ci pokazać – obiecał Tom. 
– To do zobaczenia. 
Idąc do wyjścia, obejrzała się za siebie. Zobaczyła, że Tom patrzy za nią, potem klęka i z 

powrotem  zabiera  się  do  pracy.  To  dobrze.  Nie  chciała,  by  wiedział,  jak  głęboko  w  serce 
zapadły jej jego słowa o wiecznej miłości. 

Kiedy  dotarła  do  przyczepy,  szybko  zapakowała  lekką  torbę,  wsiadła  do  samochodu  i 

pojechała na farmę rodziców. Wróciła dopiero późnym wieczorem w niedzielę. W ten sposób 
Tom,  jeśli  zajrzał  do  niej,  nie  zastał  jej.  Nie  chciała  oglądać  jego  kopii  miłości,  która 
przetrwała wieki. Bardziej interesowała ją miłość, która będzie trwała tylko do śmierci. Jego, 
niestety, to nie interesowało. 

background image

W  poniedziałek  rano  jak  zwykle  przed  wizytami  domowymi  wstąpiła  do  przychodni 

przejrzeć pocztę, zabrać potrzebne lekarstwa i środki opatrunkowe i sprawdzić, czy nie było 
nowych wezwań. Właśnie miała wychodzić, kiedy Joe zawołał:

– Nikki!
– Tak?
– Miałem  dziś  rano  telefon  od  Alice  Lowe.  Podejrzewa,  że  jej  syn  nie  bierze  leków. 

Chłopak zarzeka się, że bierze, ale nie chce tego robić przy niej. Poza tym stał się agresywny. 
Prosiłem, żeby go namówiła na wizytę u nas, ale on uparcie odmawia. 

– Już raz tak było – przypomniała Nikki. 
– Pamiętam.  Może  należałoby  go  znowu  wysłać  do  szpitala,  ale  nie  wiem,  czy  da  się 

przekonać... – Joe  westchnął. – Jeśli  jesteś bardzo zajęta, to  oczywiście nie  musisz  tam iść, 
ale... 

– Zajrzę do nich po innych pacjentach. Chodziliśmy razem do szkoły, może będę mogła 

mu jakoś pomóc. 

– Dobrze, ałe bądź ostrożna. Te jego zmiany nastrojów mogą być groźne. 
– Znamy się od dziecka. Nic mi się nie stanie. Przypominała sobie, jaki Toby był przed 

wypadkiem. 

Nieśmiały, zawsze gotowy każdemu pomóc. Omal się nie rozpłakała na to wspomnienie. 
Toby mieszkał z matką w przyjemnym bliźniaku na obrzeżach Hambleton. Był w domu. 

Alice powiedziała, że całe dnie spędza w swoim pokoju. 

– Stracił  tę  pracę – wyjaśniła  ze  smutkiem.  – Freddy  Hanley  zatrudnił  go  u  siebie  w 

warsztacie przy maszynach, ale musiał go zwolnić. Bardzo się tym martwił, bo Toby dobrze 
pracował,  ale  właściciel  farmy  stwierdził,  że  nie  może  sobie  pozwolić  na  dodatkowego 
pracownika. Teraz  Toby  uważa, że  wszyscy się  sprzysięgli przeciwko niemu. A od połowy 
zeszłego tygodnia jest coraz gorzej. 

– Pójdę na górę i spróbuję z nim porozmawiać, dobrze? Będę go namawiać, żeby zażywał 

lekarstwa. – Nikki starała się dodać Alice otuchy. 

Kiedy Nikki zapukała do drzwi, Toby nie odpowiedział. Zawołała go po imieniu, też bez 

skutku. W końcu nacisnęła klamkę. 

Toby, nieogolony i niechlujny, siedział przy komputerze, zajęty jakaś grą. Kiedy weszła, 

nawet nie odwrócił głowy. 

– Przechodziłam i pomyślałam, że wpadnę zaczęła pogodnym tonem. – Co u ciebie?
Toby milczał, cały czas zajęty grą. Nagle cisnął joysticka na łóżko i wybuchnął:
– To przez ciebie! Teraz muszę zaczynać od początku!
– Przepraszam. Chciałam tylko... 
– Wiem, co chciałaś. I nie mam czasu. 
– Skoro tak, to pójdę. 
Dopiero kiedy  była już  jedną  nogą  za  drzwiami,  zawołał ją. Przewidywała, że  to  zrobi. 

Wiedziała, że Toby za wszelką cenę chce zwrócić na siebie uwagę. 

– Nie  wiem,  dlaczego  chcesz  ze  mną  rozmawiać.  Inni  nie  zawracają  sobie  mną  głowy. 

Nie mam ani przyjaciół ani roboty, za to mam te cholerne migreny!

background image

– Bóle byłyby mniej dokuczliwe, gdybyś zażywał lekarstwa. Alice martwi się o ciebie. 
– Dobrze jej tak. 
– Wyłącz  komputer  i  porozmawiajmy,  co? – zaproponowała  Nikki.  – Masz  jakieś 

problemy?

Dopiero po dłuższej chwili udało się jej wyciągnąć z Toby’ego, co go dręczy. 
– Chodzi o bal – wyznał w końcu niechętnie. Był chory, ale miał swoją dumę. – Odkąd 

skończyłem szesnaście lat, nie opuściłem żadnego. Naprawdę cieszyłem się, że pójdę i w tym 
roku, ale nie mam z kim. Prosiłem trzy dziewczyny. Wszystkie mi odmówiły, chociaż wiem, 
że nie mają stałych chłopaków. Dlaczego? Czy mnie czegoś brakuje?

Nikki  zastanowiła  się  chwilę.  Nie  o  takim  partnerze  marzyła,  ale  Toby  jest  starym 

znajomym i na dodatek ma kłopoty. Poza tym ona też nie ma z kim iść na bal. 

– Jeśli chcesz, możemy wybrać się razem. Jak starzy kumple – zaproponowała. 
Toby spojrzał na nią, wyraźnie zaskoczony tą nagłą propozycją. 
– A ten nowy lekarz? Kilka razy już widziałem was razem. Dlaczego nie idziesz z nim?
Toby nie wiedział, jak bardzo jego słowa ją ranią. Zresztą skąd mógłby wiedzieć?
– Przyjaźnię  się  z  nim  tylko.  Nic  więcej.  Poza  tym  on  wybiera  się  na  bal  z  Meriel 

MęCarthy. 

– To wspaniale! – wykrzyknął Toby z nieudawaną radością. – Moglibyśmy wpierw pójść 

na kolację... 

– Nie,  nie – wzbraniała  się  Nikki.  – Pracuję  niemal  do  ostatniej  minuty  przed  balem –

skłamała. Nie mogła dopuścić, by Toby zaczął sobie coś roić na ich temat. – To nie będzie 
żadna randka. Po prostu dwoje starych znajomych idzie razem na potańcówkę. Mam ochotę 
bawić się ze wszystkimi i ty na pewno też. Prawda?

– W porządku. Nie ma problemu. Idziemy jako starzy kumple. 
Teraz  Toby  gotów  był  zrobić  dla  Nikki  wszystko,  o  co  poprosi,  i  ona  szybko 

wykorzystała okazję. 

– I oczywiście zaczniesz znowu brać leki, dobrze? Naprawdę musisz. 
– Tak, tak. Nie brałem dzień, może dwa. 
Nikki podejrzewała, że przerwa trwała znacznie dłużej, ale nie spierała się z nim. 
– I nie będziesz pił. Przy tych lekarstwach alkohol jest zabroniony. Pamiętaj o tym. Zrób 

to dla nas obojga. Wówczas na pewno będziemy się świetnie bawili. 

– Rozkaz. Już mi lepiej!
Nikki  poczekała,  aż  Toby  połknie  pastylki  i  zeszła  na  dół  zakomunikować  Alice  dobrą 

nowinę. Potem pełna sprzecznych myśli udała się do dalszych zajęć. Nie tak wyobrażała sobie 
tegoroczny bal. Nagle przypomniała sobie radość Toby’ego i ogarnęły ją wyrzuty sumienia. 
Cóż, jeśli można, trzeba pomagać przyjaciołom. 

Nadszedł  dzień  balu.  Kolejna  sobota.  Nikki  zauważyła,  że  ostatnio  w  jej  życiu  soboty 

nabrały specjalnego  znaczenia.  W  sobotę  poznała Toma.  Dwa  tygodnie  później,  również  w 
sobotę,  rozmawiali  w  kościele.  A  teraz,  znowu  dwa  tygodnie  później,  znowu  w  sobotę, 
spotkają się na balu. 

background image

Starała  się  wprawić  w  dobry  nastrój.  Zobaczy  starych  przyjaciół.  Jedzenie  zawsze  jest 

wyśmienite, muzyka też. Będzie dobrze. Musi, postanowiła. A kiedy spotka Toma, przywita 
się z nim jak ze starym kumplem i nie da po sobie poznać, jak bardzo cierpi. 

Nie sprawiła sobie nowej kreacji, nie miała do tego serca. Włożyła długą, wąską, srebrną 

sukienkę z rozcięciem do uda, którą miała na sobie zaledwie dwa razy przedtem. Wiedziała, 
że świetnie w niej wygląda, krój podkreślał atuty jej figury – szczupłość i długie nogi. Niech 
Tom zobaczy, co traci, pomyślała. 

Z Tobym umówiła się w pubie. Nie chciała, żeby po nią przyjeżdżał i chłopak w końcu 

się  zgodził.  W  sali  na  tyłach  Tinsley  Arms  zebrało  się  około  trzydziestu  osób,  wszyscy  w 
strojach  wieczorowych.  Kiedy  Toby  ją  spostrzegł,  pomachał  ręką  i  podszedł  do  niej  z 
kieliszkiem białego wina. Sam pił sok grejpfrutowy z tomkiem. 

– Jak  dobrze  spotkać  tylu  starych  przyjaciół,  prawda? – powiedział.  – Cieszę  się,  że 

idziemy razem – dodał. 

Po  pewnym  czasie  całą  grupą  przeszli  do  Domu  Ludowego.  Organizatorzy  jak  zwykle 

stanęli  na  wysokości  zadania  i  sala  była  pięknie  udekorowana  złotymi  i  białymi  wstęgami 
spływającymi z sufitu, tak że przypominała ogromny wschodni namiot. 

– Och,  zobacz,  idzie  ten  lekarz,  z  którym  cię  kilka  razy  widziałem – powiedział  nagle 

Toby. 

Nikki spojrzała we wskazanym kierunku. Tom wyglądał niezwykle elegancko, a Meriel w 

klasycznej,  białej  balowej  sukni,  uczesana  najwyraźniej  przez  drogiego  fryzjera,  była 
efektowną partnerką. 

Orkiestra zagrała. 
Nikki  tańczyła  głównie  z  Tobym,  od  czasu  do  czasu  prosił  ją  któryś  z  dawnych 

znajomych. Do ich stolika przysiadały się różne pary, plotkując o tym i owym, i czas płynął 
całkiem przyjemnie. W pewnym momencie podszedł i Tom. 

– Jak się masz, Nikki? – przywitał się. – Tom Murray – przedstawił się Toby’emu. który 

niezbyt  chętnie  przyjął  podaną  dłoń.  – Pozwolisz,  że  porwę  twoją  partnerkę  do  następnego 
tańca? – spytał. 

– Właśnie miałem zamiar sam ją poprosić – odparł Toby. 
– Bardzo chciałabym z tobą zatańczyć, Tom – wtrąciła Nikki – a z Tobym umawialiśmy 

się, że tańczymy z kim mamy ochotę, prawda, Toby? – zwróciła się do swojego towarzysza. 

Wiedziała, że w jej głosie brzmi może nazbyt zdecydowana nuta, ale przecież uzgodnili 

to wcześniej między sobą. 

– No tak – mruknął Toby. 
Tom był znakomitym tancerzem i z początku Nikki całkowicie poddała się magii chwili, 

upajając się przyjemnością bycia tak blisko niego. Lecz nagle coś ją podkusiło i zapytała:

– Gdzie Meriel?
– Odeszła z jakimś znajomym. Podoba mi się to, że każdy może tańczyć z każdym. 
– A Meriel też to się podoba?
– Lubię te twoje złośliwości – powiedział Tom, a Nikki zarumieniła się ze wstydu. – Jak 

się  bawisz  z  Tobym? – spytał.  – Kiedy  poprosiłem  cię  do  tańca,  zareagował  trochę 

background image

impulsywnie. Nie chciałbym psuć wam wieczoru. Pamiętam, jak mówiłaś, że miewa napady 
agresji. 

– Nie martw się. Omówiliśmy warunki, na jakich przychodzimy razem. 
Nikki  opowiedziała  Tomowi  o  wizycie  u  Toby’ego,  o  tym,  jak  namówiła  go  na  branie 

lekarstw i jak do tego doszło, że zaproponowała, by razem wybrali się na bal. 

– Masz  dobre  serce – stwierdził  Tom.  – Ale,  ale...  mówiłaś,  że  Toby obiecał  nie  pić –

dodał już innym głosem. 

– Oczywiście. Przy jego lekach nie wolno mu pić. 
– Obawiam  się,  że  trzeba  mu  o  tym  przypomnieć.  Tom  obrócił  Nikki  w  tańcu  tak,  że 

widziała  teraz  Toby’ego  stojącego  przy  barze,  otoczonego  grupką  młodszych  od  siebie 
mężczyzn. Trzymał w ręce ogromną szklanicę i najwyraźniej miał zamiar wypić jej zawartość 
za jednym zamachem. Chyba mu się udało, bo rozległ się głośny okrzyk uznania. 

– Przepraszam, Tom,  ale chyba muszę  do niego pójść – rzekła Nikki. – Przyszłam tu  z 

nim i czuję się za niego odpowiedzialna. 

– Nie możesz być odpowiedzialna za nikogo oprócz samej siebie – odparł Tom spokojnie. 

– Ale jeśli sobie życzysz, odprowadzę cię do stolika, chociaż bardzo tego nie chcę. 

Jaką przyjemność sprawiły Nikki te ostatnie słowa!
Zanim doszli do stolika, Toby też zdążył wrócić od baru. Przed nim stał półlitrowy kufel 

piwa i szklaneczka whisky. Dla Nikki zaś czekał kolejny kieliszek białego wina. 

– Siadaj i pij – odezwał się do niej agresywnym tonem. – I odtąd tańczysz tylko ze mną. –

Spojrzawszy na Toma, dodał: – A ty wracaj tam, skąd przyszedłeś!

Siedzący  przy  sąsiednich  stolikach  zamilkli  i  odwrócili  głowy.  Zaległa  cisza.  Tom 

przyglądał się spokojnie Toby’emu, starając się ocenić sytuację. 

– Nikki poprosiła mnie, żebym ją zaprowadził do Meriel – powiedział, jak gdyby nic się 

nie stało. – Może się do nas przyłączysz?

– Nie mam ochoty gadać z żadną Meriel! – wybuchnął Toby. 
– W takim razie, pójdziemy sami. 
Nie zdążyli zrobić nawet dwóch kroków, kiedy usłyszeli za sobą głośne szurnięcie krzesła 

i wrzask:

– Właśnie, że nie pójdziecie!
Obróciwszy się, Nikki zobaczyła, że Toby zamierza się z pięścią na Toma. Tom również 

spostrzegł, co się święci, i  w ostatniej chwili zrobił  unik. Pięść musnęła mu  tylko policzek. 
Kiedy  Toby  zamierzył  się  do  ponownego  ciosu,  Tom  odepchnął  go.  To  ostatecznie 
rozwścieczyło  chłopaka.  Rzucił  się  na  domniemanego  rywala,  pośliznął  i  trafił  pięścią  nie
jego, lecz Nikki. 

Właściwie cios nie był silny, lecz zachwiała się, straciła równowagę i upadła do tyłu. 
Leżąc  na  podłodze,  zobaczyła,  że  kilku  mężczyzn  chwyta  Toby’ego  pod  ramiona  i 

wyprowadza z sali. Ktoś pospieszył jej samej z pomocą, pomógł wstać, pytał, czy nic się jej 
nie  stało.  Podeszła  Meriel.  Słysząc,  jak  Nikki  zapewnia,  że  czuje  się  dobrze,  otoczyła 
ramieniem Toma. 

– Idź  z  Meriel,  Tom – powiedziała  Nikki.  – Mnie  nic  nie  jest.  Pośliznęłam  się  tylko –

background image

dodała i udało jej się nawet uśmiechnąć. 

Co za wieczór!

background image

ROZDZIAŁ PIĄTY

Kakao.  Kiedy  świat  wokół  niej  się  walił,  Nikki  sięgała  po  ten  napój.  Może  dlatego,  że 

kiedy  była  dzieckiem,  matka  przyrządzała  dla  niej  kakao  i  od  tamtej  pory  zawsze 
odnajdywała w nim poczucie bezpieczeństwa i ciepła. Wprost uwielbiała kakao. 

Wróciwszy do siebie, wzięła prysznic, przebrała się w szlafrok i teraz siedziała z kubkiem 

kakao w ręce, rozpatrując wydarzenia wieczoru. 

Incydent  z  Tobym  na  szczęście  nie  zakłócił  balu.  Kiedy  przyjaciele  pomogli  Nikki 

podnieść się z podłogi, skądś podbiegł Joe, obejrzał jej twarz i stwierdził – co sama wiedziała
– że  nic  poważnego  jej  się  nie  stało.  Potem  zapytał,  kto  zabrał  sprawcę  całego  zajścia  do 
domu i pobiegł za nimi. Tom również nie odniósł obrażeń. Niemniej Nikki nie chciała zostać 
tam dłużej i po krótkim czasie wyszła. 

Pukanie do drzwi przyczepy wyrwało ją z zadumy. Odstawiła kubek. Kto mógłby składać 

jej  wizytę  o  tej  porze?  Toby?  Na  miłość  boską,  nie!  Zresztą  Joe  się  nim  zajął.  Ktoś  z 
przyjaciół? Także nie, przecież bal jeszcze się nie skończył. Obojętne, kto  to był, Nikła nie 
miała  ochoty  nikogo  widzieć.  Jest  późno,  ona  ma  dość  wszystkiego  i  marzy  o  tym,  żeby 
położyć się do łóżka. 

– Kto tam? – spytała niezbyt przyjemnym tonem. 
– To ja. Tom Murray. 
Czyżby myślał, że zna jakiegoś innego Toma? Poczuła zamęt w głowie. 
– Czego  chcesz? – Wiedziała,  że  jest  nieuprzejma,  ale  żadne  inne  pytanie  nie 

przychodziło jej do głowy. 

– Martwiłem się o ciebie. Toby cię uderzył. To wszystko moja wina. 
Dopiero teraz Nikki zdecydowała się otworzyć drzwi. Gestem zaprosiła gościa do środka. 
– Ciebie też uderzył – powiedziała. – Mogłeś mu oddać. 
– Chciałem, ale lekarze nie biją przeciwnika, o którym wiedzą, że jest chory. 
– Niektórzy lekarze – poprawiła go. 
Cieszyła  się,  że  nie  doszło  do  bójki.  Cieszyła  się,  że  Tom  potrafił  się  opanować,  bo  to 

świadczyło o silnej woli. 

Zauważyła,  że  zdążył  się  już  przebrać.  Miał  na  sobie  ciemne  dżinsy  i  ciemny 

podkoszulek,  a  na  policzku  ciemny  siniak,  jak  gdyby  do  kompletu.  Już  miała  na  ten  temat 
powiedzieć coś żartobliwego, kiedy Tom podszedł do niej, ujął jej twarz w dłonie i przyjrzał 
się jej obrażeniom. 

– Tylko stłuczenie – stwierdził, delikatnie przesuwając opuszkami palców po jej policzku

– ale z pewnością boli. Jutro będziesz mogła to sobie przypudrować. 

– Nie  używam  pudru – odparła  i  uśmiechnęła  się  słabo.  – Niewiele  wiesz  o  młodych 

kobietach. 

– Najwyraźniej. A zdobywanie wiedzy o nich jest okupione bólem. 
– Gdzie Meriel?
– Cała jej rodzina była na balu, więc przeprosiłem ją i zostawiłem z nimi. Wymówiłem 

background image

się,  że  nie  czuję  się  dobrze,  chociaż  to  nie  była  całkiem  prawda.  Meriel  była  bardzo 
zmartwiona – dodał po krótkiej chwili. – Widok ciebie rozciągniętej na podłodze wstrząsnął 
nią. Innymi też. 

– To moi przyjaciele. Nawet Meriel. Ale nie musiałeś kłamać. 
– Chciałem zajrzeć do ciebie, zobaczyć, jak się czujesz. Joe uspokoił mnie, że nic ci się 

nie stało, . ale chciałem sam się przekonać. 

– No tak. Napijesz się może kakao? – zaproponowała znienacka. 
– Z przyjemnością. Właśnie tego mi trzeba. 
Nikki  miała  wrażenie,  że  jej  maleńki  salonik  wypełnił  się  ciepłem.  Kiedy  tak  siedzieli, 

popijając  kakao  i  zagryzając  znalezionymi  w  puszcze  resztkami  herbatników,  poczuła  się  z 
Tomem bardzo szczęśliwa. I nagle rozpłakała się. Może dlatego, że przedtem za dużo wypiła, 
a może była to spóźniona reakcja na wstrząs?

– Wiesz – wymamrotała przez łzy – rozczarowałam się do ciebie. Sądziłam, że znaczymy 

dla siebie znacznie więcej. Może źle zinterpretowałam pewne gesty. Ale po twoim pocałunku 
na wzgórzu... 

Tom  wstał,  usiadł  obok  Nikki,  otoczył  ją  ramieniem,  przytulił  i  delikatnie  pocałował. 

Oparła głowę na jego piersi. Jak dobrze czuć ciepło jego oddechu na szyi, pomyślała, słuchać 
bicia jego serca. Czyżby biło trochę szybciej niż powinno?

– Wiele  dla  mnie  znaczysz – szepnął.  – Ogromnie  wiele.  Nigdy  jeszcze  nie  spotkałem 

takiej  dziewczyny  jak  ty.  Ale  widzę,  jak  bardzo  jesteś  przywiązana  do  tego  miejsca, 
wrzosowisk,  przyjaciół,  rodziny.  Za  rok  mnie  już  tu  nie  będzie.  Wrócę  do  Londynu,  a  ty 
zostaniesz. Nie chcę cię unieszczęśliwić, nie chcę, żebyś przeze mnie cierpiała. 

Nikki usiadła prosto i zajrzała Tomowi w oczy. 
– Jest coś, czego nie chcesz wyznać. Nie okłamałeś mnie, nie jesteś żonaty ani z nikim 

związany, prawda?

Tom roześmiał się ubawiony. 
– Nie, nie jestem żonaty. Ani nawet zaręczony. I nigdy nie byłem zaręczony. Co prawda –

zawiesił  głos,  jak  gdyby  sobie  o  czymś  przypomniał – oświadczyłem  się  raz  pewnej 
dziewczynie i nawet zostałem przyjęty... 

– Kim ona była?
– Nazywała się Lucy Halloran. Mieliśmy po siedem, osiem lat. 
– Wobec tego, wybaczam ci – powiedziała Nikki i ukryła twarz na jego piersi. 
– Wiem, że nie powinienem przychodzić – odezwał się Tom po chwili. – Nie mam prawa, 

żadnego prawa. Ale nie mogłem wysiedzieć w domu. 

– Ciii... – szepnęła Nikki. – Wiesz, że jesteś zawsze mile witany. 
Leżąc tej nocy w łóżku, Nikki przypomniała sobie smutek na twarzy Toma, gdy mówił, 

że  za  rok  już  go  tu  nie  będzie.  Skoro  ta  myśl  tak  go  przygnębia,  to  dlaczego  nie  mógłby 
zostać?  Może  marzy  mu  się  kariera  sławnego  chirurga  ortopedy?  A  przecież  jest  dobrym 
lekarzem ogólnym. Kto może powiedzieć, która droga jest lepsza?

Uświadomiła sobie, że Tom właściwie nie odpowiedział na jej pytanie. Wciąż coś przed 

nią ukrywa. Ale co?

background image

We  wtorek  po  balu  Nikki  przypadkowo  spotkała  Meriel  na  ulicy.  Zatrzymały  się  na 

krótką pogawędkę. Meriel interesowało, co będzie z Tobym. 

– Postanowił  sam  zgłosić  się  do  szpitala – relacjonowała  Nikki.  – Joe  załatwił,  że 

spróbują zmienić mu leki. Może uda się zapobiec tym niekontrolowanym wybuchom agresji. 

– Mam nadzieję. Chciałabym, żeby przychodził  na nasze bale,  ale nie  chcę oglądać cię 

pobitej,  leżącej  na  podłodze.  – Nikki  wiedziała,  że  słowa  Meriel  są  szczere  i  ucieszyła  się. 
Rozmawiały jeszcze chwilę o tym i owym i nagle Meriel mimochodem zapytała: – Widujesz 
Toma Murraya? Miałam nadzieję, że zadzwoni, ale nie odezwał się. 

– Jest bardzo zajęty – odpowiedziała Nikki, wiedząc, że to prawda. – Pewnie po prostu 

nie miał czasu. 

– Pewnie tak. Wiesz, między nami nic nie ma, ale lubię go. 
– Tak. Tom da się lubić – przyznała Nikki. 
– Jedziesz  jutro  do  Leeds? – Nikki  zagadnęła  Toma.  – Mogę  się  z  tobą  zabrać? 

Oczywiście, jeśli nie sprawię ci tym kłopotu. Muszę zrobić trochę zakupów. 

Był  czwartek.  Od  owej  pamiętnej  soboty  nie  widzieli  się.  Tom  nie  wyglądał  na 

zadowolonego. 

– Nie wiem... – zaczął. – Sądzisz, że to dobry pomysł? Przecież my... 
– Posłuchaj.  Muszę  dostać  się  do  miasta.  I  mam  ochotę  na  przejażdżkę  tym  twoim 

sportowym autem. Umówiliśmy się przecież, że będziemy przyjaciółmi, prawda? To dlaczego 
nie  możemy  pojechać  do  Leeds  razem?  Nie  martw  się,  nie  będę  wchodzić  ci  w  drogę,  ani 
zadawać kłopotliwych pytań. 

Tom uśmiechnął się. 
– To do ciebie niepodobne. Co prawda, jeśli już mam z kimś jechać, to najchętniej z tobą. 

Ale wyruszamy wcześnie. Szósta trzydzieści. 

– Dla mnie to późno – roześmiała się Nikki. – Nie zapominaj, że pochodzę ze wsi. 
O  tak  wczesnej  porze  droga  była  prawie  pusta.  Nikki  usiłowała  wypytywać  Toma  o 

pacjentkę, którą ma odwiedzić w Leeds, ale Tom niezbyt chętnie podejmował ten temat. 

– Wolę  podziwiać  widoki.  Opowiedz  mi,  jak  to  jest  dorastać  wśród  wrzosowisk –

poprosił. 

Kiedy dotarli do miasta,  Tom wysadził  Nikki  przy centrum handlowym.  Umówili  się o 

czwartej po południu w holu szpitala. 

Nikki  zazwyczaj  lubiła  wyprawy  do  Leeds,  sklepy,  jakich  nie  było  w  Hambleton, 

kawiarnie i restauracje, ale dzisiaj była dziwnie niespokojna. Szybko uporała się z zakupami i 
postanowiła, zamiast oglądać butiki, pojechać do szpitala wcześniej. 

Dochodziła  pierwsza  trzydzieści,  kiedy  wchodziła  do  holu.  Poprosiła  portiera  o 

przechowanie  toreb  z  zakupami,  na  co  chętnie  się  zgodził,  zobaczywszy  jej  pielęgniarski 
znaczek.  Potem  poszła  do  bufetu  coś  zjeść.  Następnie  postanowiła  przejść  się  po  terenie. 
Szpital zbudowano w lesie, a poszczególne budynki stały wśród drzew. 

W  pewnej chwili spostrzegła Toma. Siedział  na  ławce tyłem  do niej, z  głową ukrytą  w 

dłoniach, pogrążony w wyraźnie niewesołych myślach. Pod wpływem impulsu zaczęła iść w 
jego stronę, lecz nagle zawahała się i stanęła. Nigdy nie widziała go w takiej pozie. Schowała 

background image

się za drzewem, czekała. 

Tom  spojrzał  na  zegarek,  wstał  z  ociąganiem  i  wszedł  do  najbliższego  budynku.  Po 

pewnym czasie Nikki ruszyła w ślad za nim. „ONKOLOGIA” – głosił napis nad wejściem. 
Zaraz, zaraz, przecież Tom jest ortopedą, co w takim razie robi na oddziale onkologicznym?

Odczekała  jeszcze  chwilę  i  pewnym  krokiem  weszła  do  holu.  Toma  nigdzie  nie  było 

widać, skierowała się więc do recepcji. 

– Przyjechałam po doktora Murraya – powiedziała. – Obawiam się, że jestem odrobinę za 

wcześnie... Nie orientuje się pani, kiedy wyjdzie?

– Konsultant właśnie poprosił go do gabinetu. Wizyta trwa zazwyczaj około pół godziny

– poinformowała uprzejmie młoda recepcjonistka. 

Nikki poczuła, że serce jej zabiło szybciej. 
– A czy mogłaby mi  pani  powiedzieć, jaki jest jego stan? – spytała, starając się mówić 

opanowanym głosem. 

Wiedziała,  że  nie  powinna  zadawać  tego  pytania  i  że  recepcjonistka  nie  ma  prawa 

udzielać jej tego rodzaju informacji. 

– O to będzie pani musiała zapytać jego samego – odparła dziewczyna. 
– Poczekam  na  zewnątrz.  Proszę  nie  mówić  doktorowi  Murrayowi,  że  już  jestem. 

Niepotrzebnie denerwowałby się tylko – poprosiła i wyszła. 

Na  wprost  wejścia  do  budynku  stała  ławka.  Nikki  usiadła  na  niej.  Nie  ma  potrzeby 

martwić  się  na  zapas,  powtarzała  sobie  w  duchu.  Przecież  nie  znam  faktów.  Pochopnie 
wyciągam wnioski, które mogą okazać się całkowicie błędne. 

Ale cały czas nie mogła się uwolnić od pytań: czy Tom ma raka, a jeśli tak, to gdzie jest 

umiejscowiony nowotwór. 

Wiedziała  oczywiście,  że  w  ciągu  ostatnich  dwudziestu  pięciu  łat  nastąpił  ogromny 

postęp w leczeniu chorób nowotworowych. Weźmy białaczkę u dzieci. Jeszcze trzydzieści lat 
temu  zaledwie  jeden  na  dziesięciu  małych  pacjentów  miał  szansę  przeżycia.  Obecnie 
proporcje się odwróciły. 

Czy Tom ma raka? Kiedy się nad tym głębiej zastanowiła, wiele jego zachowań dopiero 

teraz  nabrało  prawdziwego  znaczenia.  Targały  nią  sprzeczne  uczucia,  była  wstrząśnięta  i 
zmartwiona, a jednocześnie wściekła. 

W  końcu  zobaczyła  Toma,  jak  wychodzi  i  skręca  na  ścieżkę  prowadzącą  do  głównego 

budynku. Wstała i podbiegła do niego. 

– Nikki! – wykrzyknął zdziwiony i  lekko  skonsternowany. – Przyjechałaś  za  wcześnie! 

Przecież umówiliśmy się dopiero za dwie godziny!

– Tak,  ale  zmęczyły  mnie  zakupy – wyjaśniła.  – Nie  spodziewałam  się,  że  odwiedzasz 

oddział onkologiczny – dodała. 

– Wstąpiłem  zobaczyć  się  ze  starym  znajomym – mruknął  Tom,  odwracając  wzrok.  –

Byliśmy razem na studiach i... – Urwał i spojrzał jej prosto w oczy. 

– Ukrywasz coś przede mną – przerwała mu Nikki. W jej głosie brzmiała gorzka nuta. –

Obojętnie,  kim  jesteśmy  dla  siebie  nawzajem,  mam  prawo  znać  prawdę.  Powinniśmy 
wspólnie  przeżywać  szczęście  i  nieszczęście.  – Tom  powoli  kiwnął  potakująco  głową.  –

background image

Usiądźmy na ławce i opowiesz mi wszystko, dobrze? Bez udawania, bez kłamstw, bo tego nie 
zniosę. – Czuła, że zbiera jej się na płacz. 

Tom objął ją ramieniem i powiedział:
– Jeszcze nie jest tak źle. 
– Nie kłam!
– Cóż, mogłoby być lepiej – poprawił się po chwili. Usiedli. Przed sobą widzieli drzewa i 

trawniki. Od czasu do czasu minął ich jakiś pacjent, szybkim krokiem przeszła pielęgniarka. 
Gdzieś za plecami słyszeli ptaka śpiewającego wśród gałęzi. Wszystko to wydawało się Nikki 
nierealne. Ten otaczający ich sielski spokój nie był prawdą, a fałszem. Spojrzała na swojego 
towarzysza.  Teraz  jego  szczupłość,  chudość  raczej,  i  bruzdy  wokół  ust  i  oczu  nabrały 
uzasadnienia. 

– Zacznij od początku – poprosiła. – Joe wie, prawda?
Tom kiwnął potakująco głową. 
– Nie byłbym w porządku wobec niego, gdybym zaczął pracę, nie informując go o mojej 

sytuacji.  Zanim  przyjechałem  do  was,  przeszedłem  i  naświetlania,  i  chemioterapię.  Teraz 
nastąpiła remisja, ale raz w miesiącu muszę przyjeżdżać tu na kontrolę. Wymyśliłem więc tę 
historyjkę z pacjentką, żeby wytłumaczyć moje wyjazdy do Leeds. Choroba nie przeszkadza 
mi być zwykłym lekarzem. 

– Nie jesteś zwykłym lekarzem, jesteś bardzo dobrym lekarzem! – oburzyła się Nikki. –

Opowiedz mi wszystko od początku. Proszę. 

Tom  utkwił  wzrok  w  jakimś  punkcie  daleko  przed  sobą.  Kiedy  przemówił,  głos  miał 

dziwnie  niski,  schrypnięty.  Nikki  ze  współczuciem  pomyślała,  jakie  to  wyznanie  jest  dla 
niego trudne. Ale przecież ona musi wiedzieć!

– Choroba  nie  wybiera – zaczął  Tom.  – Przychodzi  znienacka,  bez  powodu,  bez 

przyczyny. Lekarzom często wydaje się, że to inni chorują, oni nie. Harowałem jak szalony, 
uczyłem się jak szalony,  piąłem się po szczeblach kariery. Nic poza  ortopedią dla mnie nie 
istniało.  Uwielbiałem  to.  W  pewnym  okresie  zacząłem  odczuwać  zmęczenie.  Z  początku 
myślałem,  że  to  organizm  się  zbuntował, że  przesadziłem  i  że  to  minie. Nie  mijało  jednak. 
Zacząłem chudnąć. Nocami budziłem się zlany potem. – Uśmiechnął się słabo. – Sądziłem, że 
jeśli zignoruję objawy, same znikną. Ale pewnej nocy, zupełnie przypadkiem, dotknąłem szyi 
i wyczułem guz. To był powiększony węzeł chłonny. Postanowiłem się przebadać. Zrobili mi 
prześwietlenie,  biopsję,  tomografię  komputerową.  Odsyłali  mnie  do  coraz  to  bardziej 
utytułowanych  specjalistów.  Ostatecznie  stwierdzili  chorobę  Hodgkina,  czyli  ziarnicę 
złośliwą. Stadium średnio zaawansowane. 

– Słyszałam o tej chorobie – wtrąciła Nikki – chociaż nigdy nie zetknęłam się osobiście z 

żadnym pacjentem cierpiącym na nią. To uleczalne?

– W  większości  przypadków  tak.  Szanse  ma  dwóch  na  trzech  chorych,  zresztą  może 

proporcje są nawet jeszcze lepsze. Teraz czuję się całkiem przyzwoicie. Regularnie stawiam 
się na wizyty kontrolne, ale nigdy nic nie wiadomo. 

– Dlaczego zdecydowałeś się przyjechać do Hambleton?
– W  obliczu  zagrażającej  śmierci  człowiek  zaczyna  myśleć  inaczej – odparł  Tom  już 

background image

pogodniejszym tonem.  – Choroba  zmusiła  mnie  do  zastanowienia  się  nad  tym,  do  czego  w 
życiu  doszedłem  i  czego  jeszcze  chciałbym  dokonać.  Stwierdziłem,  że  potrzebna  mi  jest 
odmiana.  Kocham  ortopedię,  ale  nie  było  sensu  poświęcać  wszystkiego  dla  kariery,  której 
mogę nie doczekać. Zapragnąłem cieszyć się życiem. I nagłe zobaczyłem ogłoszenie Joego i 
stwierdziłem, że jest atrakcyjne. Jeśli zostało mi niewiele życia, chcę ten czas przeżyć dobrze. 

– To dlatego spadłeś prosto na dach mojej przyczepy – powiedziała Nikki z namysłem. –

Dlatego chciałeś zobaczyć pisklęta. 

– Tak.  Doświadczyć  czegoś,  czego  nigdy  nie  robiłem.  Zobaczyć  to,  czego  nigdy  nie 

oglądałem. Wykorzystać szansę, zanim będzie za późno. 

Wszystkie dziwne zachowania Toma nabierały teraz dla Nikki nowego znaczenia. 
– Unikałeś mnie... nie chciałeś się we mnie zakochać... bo, bo... 
– Bo nie chcę cię unieszczęśliwić. Nie chcę, żebyś zakochała się w facecie, który zaraz 

umrze. I jeszcze jedno – dodał ostrzejszym tonem. – Powiedziałem ci, że moja matka zmarła, 
kiedy  miałem  osiem  łat.  Ale  nie  powiedziałem  na  co.  Ona  też  miała  chorobę  Hodgkina. 
Wiem, że ziarnica złośliwa nie jest dziedziczna i że trudno określić, jaki przebieg przybierze, 
ale  patrzyłem,  jak  mama  umierała.  Widząc,  jak  ona  cierpi,  cierpiałem  i  ja.  Nie  chcę,  żeby 
ktoś,  kogo  kocham,  cierpiał  w  niepewności.  – Umilkł  i  ku  zdumieniu  Nikki  roześmiał  się 
nagle.  – Jeszcze  nigdy  żadna  kobieta  nie  wzbudziła  we  mnie  takich  uczuć  jak  ty.  Sądzę... 
podejrzewam, że mógłbym cię pokochać. Boże, o ile wszystko by było prostsze, gdybyś była 
mi obojętna. Ale nie potrafię skazać nikogo bliskiego na to, co sam przeszedłem. 

Nikki  wybuchnęła  płaczem.  Tom  objął  ją  i  przytulił.  Podał  jej  swoją  chusteczkę  dla 

otarcia łez i powiedział:

– Przestań. Dam sobie radę. 
– Ty dasz sobie radę! – wybuchnęła. – Zrozum. W trudnych sytuacjach wspólnie znacznie 

łatwiej jest stawić czoło problemom. Nie wmawiaj mi, że możemy być przyjaciółmi. Jesteśmy 
dla siebie kimś znacznie więcej! Przyznaj się do tego wreszcie! Tom uśmiechnął się. 

– Jesteśmy więcej niż przyjaciółmi. Wiesz, jaką ulgę przyniosły mi te słowa?
– Teraz razem będziemy znosić, co los da. Uśmiech zniknął z twarzy Toma tak nagle, jak 

się pojawił. 

– Nie  chciałem  tego.  Chciałem  cię  chronić  przed  moimi  problemami.  Teraz  wiesz, 

dlaczego bałem się, że zbyt mnie polubisz. Czy nie widzisz, że nie ma dla nas przyszłości?

Słowa Toma rozzłościły Nikki nie na żarty. 
– Polubię! – wykrzyknęła. – Kto tu mówi o lubieniu? Rozmawiamy o miłości! A miłości 

nie  można  włączyć  i  wyłączyć  za  pomocą  pstryczka,  jak  światła.  Miłość  jest.  I  to  nie  ty 
decydujesz o moich uczuciach, ale ja. 

– Zrozum. Nie chcę zadawać ci cierpień. Nie chcę, żebyś całe życie zastanawiała się bez 

przerwy, jak ja się czuję. 

– O tym  ja decyduję. – Siedzieli chwilę w milczeniu i nagle Nikki dodała: – Ale jedno 

możesz dla mnie zrobić. 

– Co?
– Uprzedź Meriel, żeby nie robiła sobie nadziei. 

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Tego  dnia  Nikki  pojechała  do  Penny  Pink  do  Brassenthwaite,  maleńkiej  osady 

zbudowanej przez robotników pobliskiego, teraz już nieczynnego, kamieniołomu. W osadzie 
był kościół i dom parafialny i niewiele więcej. Raz na jakiś czas przyjeżdżał sklep na kółkach 
i bibliobus. Szkolny autobus dowoził dzieci do szkoły. Zimą zdarzało się, że drogę zasypało i 
osada była odcięta od świata. 

Penny mieszkała z synem, dziewięcioletnim Jakiem, i zajmowała się wyrobem biżuterii. 

Swoje  dzieła,  oryginalne  w  formie,  czasem  bardzo  surowe,  wysyłała  do  Londynu.  „Nie 
przyjechałam do tego pięknego miejsca po to, żeby bawić się w sklep”, mawiała. 

Penny cierpiała na cukrzycę i Nikki odwiedzała ją mniej więcej raz na trzy tygodnie, by 

przeprowadzić  rutynowe  badania  kontrolne.  Lubiły  się  i  zawsze  przy  okazji  wizyty  ucięły 
sobie  miłą  pogawędkę.  Dziś  jednak,  kiedy  tylko  zaczęły  rozmawiać,  nastąpiło  jakieś 
zamieszanie  przed  domem.  Kiedy  Penny  otworzyła  drzwi,  zobaczyły  gromadkę  dzieci  i 
bladego, zapłakanego Jake’a z ręką owiniętą zakrwawioną chustką. 

– Byłeś w kamieniołomie, tak? – skarciła go matka z miejsca. – Przecież ci zabroniłam. 

Za karę przez tydzień nie usiądziesz do komputera. 

– Ale mamo... 
– Żadne ale. Powiedziałam. 
Nikki  objęła  chłopca,  posadziła  na  krześle  i  okryła  własną  kurtką.  Dzieciak  sprawiał 

wrażenie mocno przerażonego. Bała się, że jest w szoku. 

– Przygotuj mu coś ciepłego do picia, Penny – poleciła. – I dobrze osłódź – dodała. 
Rana na ręku chłopca, tuż nad łokciem, wyglądała paskudnie. Nikki wyjęła z torby jałowy 

opatrunek i tymczasem przyłożyła do skaleczenia. 

– Upadłeś? Potłukłeś się? Coś jeszcze cię boli? – dopytywała się. 
– Nie.  Tylko  ręka  i  tu.  – Jake  dotknął  piersi.  Nikki  dokładnie  zbadała  klatkę  piersiową 

chłopca. 

Na  szczęcie  nie  złamał  sobie  niczego,  nawet  nie  miał  dużego  siniaka.  Potem  ponownie 

zajęła się ręką. Chłopiec z trudem ruszał palcami, a kiedy poprosiła, żeby zamknął dłoń na jej 
dłoni, prawie nie czuła nacisku. 

– Co poczułeś, kiedy upadłeś?
– Uderzyłem się w łokieć i... i takie mrówki przeszły mi po ręce. Jeszcze teraz jest jakaś 

dziwna. 

Nikki  zaniepokoiła się. Podejrzewała, że  któryś nerw mógł  zostać  naderwany. Mogłaby 

wezwać  karetkę  i  przewieźć  chłopca  do  szpitala  na  ostry  dyżur,  ale  wolała  mu  tego 
oszczędzić.  Postanowiła  spróbować  skontaktować  się  z  Tomem.  Wyszła  przed  dom  i 
wyciągnęła telefon komórkowy. 

– Tom? Gdzie jesteś?
– Właśnie wracam z Kellett. Fałszywy alarm. Pani Farmiloe wcale nie miała ataku serca, 

ale... 

background image

– Niestrawność – dokończyła za niego Nikki. 
– Właśnie. Szkoda, że ja nie potrafię stawiać diagnozy na odległość, jak ty. 
– Nie  od  wczoraj  znam  panią  Farmiloe.  Nawet  nie  wiesz,  jak  wiele  rozmaitych 

dolegliwości okazywało się niestrawnością. 

– Czyli  skutkiem  przejedzenia,  tak?  Dzwonisz  tylko  pogadać,  czy w  jakiejś  konkretnej 

sprawie?

– Obawiam się, że w jak najbardziej konkretnej. Widzisz, mam tutaj chłopca... Dobrze by 

było, żebyś go obejrzał – zaczęła i opisała niepokojące ją objawy. 

– Gdzie to jest?
– Brassenthwaite. Masz mapę?
– Mam. Zaraz... zaraz... Jest. 
– To słuchaj. Dwie mile  za  Kelłet skręć z  szosy w taką wąską drogę. Miń  dawny obóz 

wojskowy,  przejedź  mostek  i  dalej  prosto.  Bez  trudu  trafisz  na  miejsce.  Ostatni  dom  po 
prawej. Będę czekać. 

Nikki wróciła do Jake’a i jego mamy i uspokoiła ich, że lekarz już jedzie. 
– Może chcesz zobaczyć, co teraz robię? – zaproponowała tymczasem Penny. – Dostałam 

zamówienie na pierścionek i zrobiłam kilka prób. 

Nikki pochyliła się nad projektami. 
– Ten podoba mi się najbardziej. – Wskazała zielony kamień opleciony złotym drutem. 
– Mnie też – przyznała autorka – ale klient wybrał ten. 
– Ładny, ale mnie i tak najbardziej podoba się tamten. Jest przepiękny. 
Rozległ się dzwonek telefonu. 
– Minąłem obóz – usłyszała w słuchawce. – Szkoda tylko, że mnie nie ostrzegłaś, że tu 

potrzebna jest amfibia. 

– Jaka amfibia? O czym ty mówisz?
– Brzegi strumienia są tak rozjeżdżone, że zamieniły się w morze błota. Utknąłem i nie 

mogę  się  stąd  wydostać.  Podaj  mi  numer  pomocy  drogowej,  żeby  przyjechali  i  mnie 
Wyciągnęli. 

– Już jadę. 
Dwadzieścia  minut  później  zobaczyła  czerwony  sportowy  samochód  Toma  cały 

ochlapany  błotem,  po  osie  zanurzony  w  mazi.  Właściciel,  w  kaloszach,  które  na  szczęście 
woził ze sobą, i w garniturze, stał obok. 

– Tak mi przykro – powiedziała zamiast powitania. – Nie zdawałam sobie sprawy, że tu 

może być takie bajoro. Spójrz na swój wóz!

Tom wzruszył ramionami. 
– Mam większe zmartwienia – mruknął. 
Nikki podobało się jego opanowanie, ale czasami zastanawiała się, czy pod tym spokojem 

kryją się jakieś żywsze uczucia. Może wrze gniew?

– Nie  musimy  dzwonić  po  pomoc.  Sama  cię  wyciągnę – stwierdziła,  wyjmując  linę 

holowniczą. 

– Dasz radę? – spytał zaskoczony. 

background image

– A po co mam wóz z napędem na cztery koła? Zaraz się z tym uporamy. – Z liną w ręku 

ostrożnie postawiła nogę na śliskiej glinie. 

– Ja to zrobię – powiedział Tom. – Zostań tam. 
– Nie, nie. Ja cię w to wpakowałam i ja cię stąd wy... 
Nie  dokończyła.  Noga  jej  się  pośliznęła  na  kamieniu  i  wylądowała  w  mokrej,  zimnej 

mazi. Poczuła się jak ostatnia kretynka. 

Tom, jak przystało na dżentelmena, stłumił śmiech i wyciągnął rękę. 
– Chwyć się mnie – poradził. 
Trzymając się jego dłoni, Nikki poczuła nagłą pokusę pociągnięcia wybawiciela w błoto, 

lecz Tom, jak gdyby czytając w jej myślach, mruknął ostrzegawczo:

– Spróbuj, a nie odpowiadam za skutki. 
Dwie minuty później lina połączyła oba samochody. Nikki zapaliła silnik i sportowe auto 

Toma powoli, z chlupotem, ruszyło. 

Kiedy dojechali na miejsce, Penny pożyczyła Nikki ręcznik i zaprowadziła ją do łazienki, 

a  Tom  w  tym  czasie  badał  małego.  Kiedy  Nikki  po  pewnym  czasie  zeszła  na  dół,  zastała 
Penny i Toma pijących kawę i oglądających projekty pierścionków. Tomowi też najbardziej 
podobał  się  ten  z  zielonym  kamieniem.  Niestety  zrobiło  się  późno.  Przed  odjazdem  Tom 
powiedział jeszcze:

– Rana jest głęboka, ale nie wydaje się, żeby któryś nerw został uszkodzony. Gdyby Jake 

jutro jeszcze nie mógł swobodnie ruszać ręką, proszę o telefon. 

– Dobrze. I pamiętajcie, gdybyście tędy przejeżdżali, jesteście zawsze mile widziani. 
Zanim wsiedli do samochodów, Tom zapytał:
– Nie  znasz,  Nikki,  jakiegoś  dealera,  który  wziąłby  ode  mnie  to  czerwone  cacko  i 

zamienił  na  coś  bardziej  odpowiedniego  na  tutejsze  drogi?  Chciałbym taki  wóz  terenowy  z 
napędem na cztery koła jak twój. 

Nikki zrobiło się przyjemnie, że zwrócił się z tym właśnie do niej. 
– Ken  Handy  na  pewno  znajdzie  coś  dla  ciebie.  Da  ci  dobrą  cenę,  bo  lubi  lekarzy.  W 

zeszłym roku leczyliśmy jego synka. Ale czy jesteś pewny, że chcesz zmienić auto? Przecież 
będziesz tu tylko rok i potem sportowy wóz może... 

– Nie wybiegam myślami aż tak daleko – przerwał jej Tom. – Nie robię żadnych planów. 

Wiesz, jaka to ulga nie martwić się o to, co będzie? – Widząc zdumienie na jej twarzy, dodał:
– To taki mój odruch obronny. Kiedy pogodzisz się z myślą, że czeka cię coś złego, możesz 
się  tylko  dziwić,  kiedy  przydarzy  ci  się  coś  dobrego.  A  jak  dotąd  ciągle  spotyka  mnie  coś 
dobrego. I jest mi z tym dobrze. Przepraszam, nie chciałbym psuć ci nastroju. 

– Jeśli chcesz porozmawiać z Kenem Handym, pojadę z tobą dziś wieczorem. 
– Świetnie. To może zadzwoń do niego od razu i wytłumacz, o co chodzi. 
– Czy ty się aby zbytnio nie spieszysz?
– Ostatnio lubię działać  szybko. Muszę – dodał  z tą samą wypracowaną pogodą ducha, 

którą już u niego zauważyła. 

– Naprawdę  pojedziesz  ze  mną? – spytał,  kiedy  już  Nikki  umówiła  ich  na  wieczór.  –

Lubię podejmować wspólne wyprawy z tobą. 

background image

– Pojadę. Ja też lubię przebywać w twoim towarzystwie. Lubię to za mało. Bycie z tobą 

jest... 

– Tak samo cudowne dla mnie jak dla ciebie – dokończył za nią Tom. 

Szykując  się  do  wieczornego  wyjścia,  Nikki  zastanawiała  się,  co  na  siebie  włożyć. 

Chciała  ubrać  się  stosownie  do  okoliczności,  a  jednocześnie  zrobić  wrażenie.  Cóż,  każda 
dziewczyna ma podobne rozterki. 

Ostatecznie zdecydowała się na czarne atłasowe spodnie i białą bluzkę. 
Tom zjawił się w swojej ulubionej czerni, dżinsach i swetrze. Zdołał jeszcze umyć swoje 

auto w myjni i wyczyścić wnętrze z błota. 

Kiedy  jechali  powoli  główną  ulicą  Hambleton,  Nikki  ogarnęło  dziwne  nerwowe 

podniecenie. Nie bardzo wiedziała, dlaczego. Zrozumiała, że ten wieczór będzie czymś więcej 
niż  tylko  wyprawą  po  nowy  samochód.  Stosunki  między  nią  a  Tomem  były  przecież  teraz 
zupełnie inne. 

Ken czekał na zapowiedzianych klientów. Po wymianie wstępnych grzeczności zajął się 

oględzinami sportowego auta, a w tym czasie Tom i Nikki poszli zobaczyć, jakie samochody 
z napędem na cztery koła są na sprzedaż. 

– O jaki dokładnie samochód ci chodzi? – spytała Nikki. 
– Nie  wiem  jeszcze,  ale  na  pewno  nie  czerwony.  Znudził  mi  się  ten  kolor.  Wolałbym 

chyba niebieski. 

– Nie żartuj. Kupno samochodu to poważna sprawa. 
Szkoda, że nie widziałeś, jak mój ojciec kupuje nowy traktor. 
Kiedy  właściciel  przyłączył  się  do  nich,  wybór  szybko  zawęził  się  do  dwóch  wozów. 

Ostatecznie  Tom  zdecydował  się  na  diesla,  który  będzie  dawał  sobie  radę  w  terenie,  a 
jednocześnie  wyglądał  całkiem  szykownie  w  mieście.  Wypełnianie  dokumentów  trwało 
zaledwie chwilkę i zanim się obejrzeli, już jechali nowym samochodem. 

Nikki nie mogła wyjść ze zdumienia. 
– W życiu nie kupiłam niczego w takim tempie. Nad wyborem szminki zastanawiam się 

dłużej niż ty nad wyborem auta!

– Lubię załatwiać sprawy od ręki, a Ken powiedział, że w ciągu dwóch tygodni w każdej 

chwili przyjmie wóz z powrotem, więc nad czym się tu zastanawiać? No, ale teraz chciałbym 
nacieszyć się nową zabawką. Masz ochotę na przejażdżkę?

– Ogromną. 
Tom spojrzał na swoją towarzyszkę i domyślił się wszystkiego. 
– A potem moglibyśmy pojechać do ciebie i porozmawiać. Dobrze?
– Dobrze. 
– No to w drogę. 
Pojeździli  trochę  wąskimi  bocznymi  drogami,  a  potem  Nikki  pokazała  Tomowi  stare 

wyrobisko, gdzie mógł poćwiczyć jazdę terenową. 

– Koniec z topieniem się w błocie – powtarzał uradowany. 
– Nie  ciesz  się na  zapas – ostudziła jego entuzjazm  Nikki.  – Nawet taki czołg  czasami 

background image

trzeba wyciągać. 

Tom spojrzał na zegarek – Umieram z głodu – wyznał. – Byłaś tak wspaniałomyślna, że 

pokazałaś  mi  to  wszystko,  więc  zapraszam  cię  na  kolację.  Jak  nazywa  się  ten  pub,  który 
minęliśmy? Dobrze tam karmią? – dopytywał się. 

– Podobno fantastycznie. A widok z tyłu zapiera dech w piersiach. 
Wrócili więc do kamiennej, liczącej ponad dwieście lat „Gospody pod Lisem”. Znaleźli 

stolik  na  oszklonej  werandzie,  skąd  roztaczał  się  widok  na  dolinę.  Jedzenie  może  i  było 
wyśmienite,  ale  Nikki  nie  zwracała  na  nic  uwagi.  Najważniejsze  dla  niej  było  towarzystwo 
Toma. 

Rozmawiali o niej, jej dzieciństwie, aspiracjach. 
– Nie mogłam się zdecydować, czy chcę zostać farmerem jak ojciec, czy pielęgniarką jak 

mama.  Każde  z  nich  twierdziło,  że  powinnam  wybrać  zawód  drugiego.  Miałam  mętlik  w 
głowie. 

– Powinnaś więc wybrać zupełnie  inny fach, zostać modelką albo aktorką – zażartował 

Tom. 

– Modelką?  Aktorką?  Nie  ja.  Ja  muszę  rozkazywać. Sam  się  przekonałeś,  że  jestem 

apodyktyczna. 

– Nie  jesteś  wcale  apodyktyczna.  Ty  po  prostu  troszczysz  się  o  ludzi.  Ale  figurę  masz 

naprawdę  godną  modelki  albo  aktorki – dodał  przekornym  tonem.  – I  chociaż  jesteś 
wystarczająco smukła, uśmiechasz się częściej niż przeciętna modelka, co ci się liczy na plus. 

– Hm... Dużo znasz modelek? Wiem już, że przyjaźnisz się z jedną aktorką. 
– Kiedyś często chodziłem do pewnego pubu w północnym Londynie, gdzie spotykali się 

aktorzy  z  telewizji,  czasami  modelki.  Pub  słynął  z  dobrego  piwa – naprawdę  mieli  duży 
wybór – a taka jedna modelka, całkiem sławna, ale nie zdradzę ci jej nazwiska, przychodziła i 
zamawiała szklankę wody. Bez cytryny. Pamiętaj, owoce zawierają zbyt dużo kalorii. 

– Przesada. 
– Może. Ale nie rozmawiajmy o tuszy, bo mnie to krępuje. 
– Pod tym względem trudno ci cokolwiek zarzucić. 
– Ubytek wagi to uboczny skutek kuracji. 
– Zapomnij o tym na chwilę, dobrze? Od razu poczujesz się lepiej. 
Tom zajrzał Nikki głęboko w oczy. 
– Znacznie lepiej. A więc... co to za owce, o te tam. – Wskazał stado w oddali. – Skoro 

mam leczyć farmerów, muszę się trochę podszkolić. 

– Jako  odskocznię  wybrałeś  raczej  przyziemny  temat.  Za  karę  powiem  ci  wszystko,  co 

wiem o owcach. Zaśniesz’ z nudów. 

– Jak mógłbym się nudzić, słuchając ciebie? – zażartował i spojrzał na zegarek. – Robi się 

późno – stwierdził. – Poprosimy o rachunek, co?

– Oczywiście.  Mamy  jeszcze  przecież  porozmawiać.  Spędzili  cudowny  wieczór,  ale 

Nikki nie rezygnowała. Muszą pewne rzeczy ustalić między sobą. 

Kiedy wsiedli do nowego samochodu, Tom spytał:
– Pojedziemy do Białego Dworu, czy do twojej przyczepy?

background image

– Wolę do przyczepy. Specjalnie na tę okazję kupiłam butelkę wina. – Nagle przed nimi 

wyłoniła  się  grapa  mężczyzn  w  hełmach  i  umazanych  błotnistą  mazią  kombinezonach,  z 
linami i innym sprzętem. Tom zwolnił. – Grotołazi – wyjaśniła Nikki. – Niedaleko jest właz 
do starego wyrobiska. – Wzdrygnęła się. – Na samą myśl robi mi się słabo ze strachu. A ty? –
spytała. – Boisz się czasem?

Tom zwlekał z odpowiedzią. 
– Kiedyś  się  bałem – zaczął.  – Uważałem,  że  to,  co  mi  się  przytrafiło,  to  największa 

niesprawiedliwość.  Budziłem  się  w  nocy  przerażony,  że  umrę  i  że  to  będzie  straszne.  Ale 
teraz już nie. – Wyciągnął rękę, dotknął włosów Nikki, zmierzwił je. – Powinnaś wiedzieć, że 
samo mówienie o strachu już wywołuje strach. Porozmawiamy później, dobrze?

Wieczór był na tyle ciepły, że mogli usiąść na patio. Nikki wyciągnęła wino i nalała do 

kieliszków. 

– Wytłumacz  mi,  jak  zdołałeś  opanować  strach?  Tom  wypił  łyk wina  i  zapatrzył  się  w 

dal. 

– Uznałem, że strach przed czymś, co może się stać, jest daremny. Lepiej pogodzić się z 

wyrokiem. Zacząłem czekać na śmierć i to mnie uspokajało. 

– Dla  mnie  to  brzmi  jak  poddanie  się.  Wiesz,  taka  sytuacja  przypomina  mi  odwieczne 

pytanie: czy szklanka jest do połowy pusta, czy do połowy pełna? Jeśli uznasz, że do połowy 
pełna, to cię mobilizuje. 

Tom roześmiał się. 
– Nigdy nie dajesz się wywieść w pole. I dlatego, dlatego... 
– Dlatego, co? No powiedz. 
– Dobrze. Dlatego cię kocham. Chyba. 
– Chyba? – Mężczyźni  zawsze  zostawiają  sobie  jakąś  furtkę.  Nikki  wypiła  łyk  wina  i 

ciągnęła: – Więc jak traktujesz swoją chorobę teraz? I dlaczego zmieniłeś się?

– Bo poznałem ciebie. To ty uświadomiłaś mi, że życie ma do zaoferowania więcej, niż 

mi się zdawało, więc postanowiłem czerpać z niego, co się da. Z twoją pomocą. Dzisiaj, na 
przykład,  nie  zdarzyło  się  nic  nadzwyczajnego,  a  było  tak  cudownie,  bo  z  tobą.  – Nagle 
posmutniał. – Ale nie zmieniłem postanowienia, nie chcę cię ranić. 

Nikki miała przygotowaną odpowiedź. Cały tydzień się nad nią zastanawiała. 
– Kocham cię – odparła. – Możesz być chory, niepewny przyszłości, ale ja cię kocham. 

Miałam rozmaitych chłopaków, ale nigdy jeszcze... no wiesz. Chcę, żebyś to był ty. Spędź ze 
mną tę noc. 

– Nikki! – wykrzyknął Tom. – Przecież nie wiem, czy będę żył i... 
– Rozmawialiśmy  już  o  tym – odparła  Nikki  spokojnie.  – Nie  możesz  cały  czas,  bez 

przerwy myśleć tylko o chorobie i śmierci. 

– Wiem. Masz rację. Bardzo cię pragnę. Jesteś pewna, że nie robisz tego, bo... 
– Nawet nie kończ – przerwała mu. – Chcę tego, bo cię kocham. Nie rozumiesz?
– Teraz rozumiem – odparł. 
Wstał, podszedł do niej, wyciągnął ręce, pomógł jej podnieść się z krzesła, przytulił ją i 

pocałował. W pierwszej chwili Nikki była pełna obaw, lecz pocałunek tchnął w nią wiarę, ze 

background image

wszystko będzie dobrze. Potem Tom objął ją w pasie i zaprowadził do przyczepy. 

W maleńkiej sypialni Nikki zasunęła zasłonki w oknach i zapaliła dającą łagodne światło 

lampkę  przy  łóżku.  Propozycja  wyszła  od  niej,  jej  marzenie  miało  się  spełnić,  lecz  była 
zdenerwowana.  Rozmowa  na  patio  wyczerpała  ją.  Nagle  opuściła  ją  pewność  siebie. 
Wszystkie znajome sprzęty i ulubione drobiazgi wydały się jak gdyby obce. 

Tom wyczuł jej nastrój. Kiedy usiedli na brzegu łóżka, by zdjąć buty, objął ją i delikatnie 

pociągnął  na  poduszki.  Ułożyli  się  wygodnie.  Nikki  oparła  głowę  na  piersi  ukochanego. 
Ciepło  jego  ciała,  rytm  oddechu,  podziałały  na  nią  kojąco.  Zaczęła  delikatnie  gładzić  ręce 
Toma, a kiedy pocałował czubek jej głowy i  zagłębienie szyi, poczuła lekkie pulsowanie w 
żyłach i ogarniające ją podniecenie. 

Po chwili wyśliznęła się z objęć Toma, zdjęła bluzkę, rozpięła biustonosz. Ujęła jego obie 

dłonie  i  nakryła  nimi  swoje  piersi. Pod  wpływem  jego  dotyku  serce  zaczęło  jej  bić 
przyspieszonym rytmem. Tom zaczął delikatnieją pieścić, a kiedy opuszkami palców dotknął 
stwardniałych  koniuszków,  Nikki  cicho  jęknęła  z  rozkoszy.  Ręce  Toma  sięgnęły  jej  pach, 
szyi. Zaczęła oddychać głębiej, szybciej. 

Usłyszała,  że  oddech  Toma  też  staje  się  szybszy,  poczuła,  jak  mięśnie  jego  lędźwi 

mocniej napierają na jej łono. 

Obrócili się twarzami do siebie, ich usta złączyły się w długim, zdawało się, że trwającym 

w nieskończoność pocałunku. A kiedy ich wargi rozłączyły się, Nikki rozpięła koszulę Toma 
i przytuliła się do jego nagiego torsu. Zetknięcie jej rozpalonego ciała z jego szorstką skórą 
odczuła jak nową pieszczotę, napełniającą ją nieznanymi doznaniami. 

Sięgnęła  do  paska  Toma.  Uwolnił  się  na  chwilę  z  jej  objęć,  jednym  ruchem  ściągnął 

spodnie, potem pomógł Nikki. 

Teraz  oboje  byli  nadzy.  Pełne  zachwytu  i  pożądania  spojrzenie  Toma  podnieciło  Nikki 

jeszcze bardziej. Kochała go i chciała mu się oddać. 

Tom  objął  ją  i  pocałował.  Całym  ciałem – nogami,  udami,  biodrami,  piersiami, 

ramionami – przywarła do niego, całą skórą chłonęła jego bliskość. 

Nagle sobie o czymś przypomniała. 
– To jest w mojej torbie – szepnęła. Tom spojrzał na nią zdumiony. 
– W torbie? Co w torbie, moja droga?
– Jako  pielęgniarka  muszę  czasami  robić  ludziom  pogadanki  o  antykoncepcji,  wręczać 

próbki... 

– Zapomniałem, kochanie. Oczywiście. 
Nikki przymknęła oczy, leżała czekając. Usłyszała szczęknięcie zameczka torby, szelest 

rozrywanego opakowania. Po chwili Tom był z powrotem przy niej. 

Rozłożyła ramiona, otworzyła się na jego przyjęcie. 
– Nie odejdziesz – prosiła. – Zostaniesz ze mną?
– Zostanę tak długo, jak długo będę mógł – szepnął. 
Wiedziała,  że  oboje  muszą  rano  iść  do  pracy.  Zbudziła  się  wcześnie,  wyspana, 

szczęśliwa.  Od  wielu  tygodni  tak  dobrze  nie  spała  jak  tej  nocy.  Wyśliznęła  się  z  sypialni  i 

background image

przeszła do kuchni zrobić dla nich obojga herbatę. 

Kiedy wróciła, Tom już się obudził. 
– Nie  umiem  kłamać – powiedział  zaspanym  głosem.  – Słyszałem  ruch  w  kuchni,  ale 

postanowiłem nie wstawać, dopóki mnie nie zawołasz. Bo może... 

– Napij się herbaty... – Nikki wywinęła się z jego objęć. 
Kiedy  wypili  herbatę,  okazało  się,  że  wciąż  jest  jeszcze  bardzo  wcześnie.  Kochali  się 

więc ponownie, wolno, leniwie. Potem leżeli zwróceni do siebie twarzami,  przyglądając się 
sobie nawzajem. 

– Wszystko jest teraz inne – powiedział Tom. – Zupełnie inne. 
– Jesteśmy  parą  zakochanych.  Kochanków.  Teraz  już  nie  możesz  się  mnie  pozbyć –

odrzekła Nikki, jak gdyby stwierdzała prostą prawdę, której nie można zaprzeczyć. 

– Racja, nie mogę się ciebie pozbyć i, Bóg mi świadkiem, wcale nie chcę, ale... Ale to nie 

zmienia  faktu,  że  nic  chcę,  żebyś  przeze  mnie  cierpiała.  Chciałbym  ci  coś  zaproponować. 
Przez  najbliższe  trzy  miesiące  niech  wszystko  będzie  po  staremu.  Zachowujmy  się  tak  jak 
przedtem. Musimy się bliżej poznać, muszę też poznać twoich przyjaciół i rodzinę. Kto wie? 
Niewykluczone, że ty sama dojdziesz do wniosku, że ci nie odpowiadam. 

– Niewykluczone – przyznała – ale bardzo mało prawdopodobne. W życiu nie spotkałam 

nikogo takiego jak ty. – Umilkła i pogrążyła się w myślach. – Dobrze – powiedziała w końcu
– jeśli tak sobie życzysz, przez trzy miesiące będzie tak jak przedtem. Ale pamiętaj, kocham 
cię, a ludzie, którzy się kochają, dzielą szczęście i nieszczęście. Jeśli zachorujesz, chcę, żebyś 
mógł mi o tym powiedzieć... 

Tom pochylił się i pocałował ją. 
– Nie wiem, czy to jest w porządku wobec ciebie. 
– Jest, bo ja tego pragnę. I nie wyobrażaj sobie, że za trzy miesiące cię rzucę. A teraz czas 

na nas. 

Tego  dnia  Nikki  odwiedziła  George’a  i  Mary  Dunmore,  a  potem,  ponieważ  była  w 

pobliżu, zajrzała do rodziców. 

Usiedli w kuchni, wypili herbatę. 
– Oczy ci się śmieją, córeczko? Spotkało cię coś dobrego? – spytał ojciec. 
Czyżby  miała  to  wypisane  na  twarzy?  Pomyślała  o  wczorajszej  nocy  i  dzisiejszym 

poranku, ale postanowiła dać jednak wymijającą odpowiedź. 

– Ostatnio  sporo  czasu  spędzam  z  Tomem  Murrayem – oznajmiła.  – Lubimy  się,  ale 

jeszcze za wcześnie o czymkolwiek przesądzać. 

– Na mnie zrobił wrażenie sympatycznego, rozsądnego – odparł ojciec. W jego ustach był 

to najwyższy komplement. – Spodobał mi się. A tobie, Christine? – zwrócił się z pytaniem do 
żony. 

Pani Gale nie spieszyła się z odpowiedzią. 
– Co o nim sądzisz, mamo? – dopytywała się Nikki. W większości spraw rodzice mieli 

podobne zdanie. 

– Powiedział ci, że ma kłopoty ze zdrowiem? – spytała matka bez ogródek. 
– Dlaczego miałby mieć jakieś kłopoty? – odparła Nikki zaczepnie. Uświadomiła sobie, 

background image

że głos jej drży. 

– Zapominasz,  córeczko,  że  przez  piętnaście  lat  byłam  pielęgniarką.  Coś  mnie  w  tym 

młodym  człowieku  zastanawia.  Jest  chory,  prawda?  Albo  niedawno  przeszedł  poważną 
chorobę?

Nikki  zapomniała,  jak  przenikliwą  obserwatorką  jest  jej  matka.  Nic  się  przed  nią  nie 

ukryje. 

– Ma chorobę Hodgkina – wyjaśniła. – Teraz uzyskano remisję. 
Ojciec spojrzał pytająco na matkę. 
– To choroba nowotworowa – wyjaśniła. – Rak gruczołów limfatycznych. 
– Uleczalna? – spytał. 
Matka nie odezwała się. Zostawiła wyjaśnienie córce. 
– Prawdopodobnie nie – zaczęła Nikki – chociaż wielu chorych żyje z nią latami i umiera 

zupełnie na co innego. – Umilkła i po chwili dodała: – U Toma nastąpiła remisja, ale nie chce, 
żeby  ktokolwiek  wiedział  o  jego  problemach.  Z  początku  ukrywał  to  też  przede  raną. 
Powiedział, że nie chce, żebyśmy zbytnio angażowali się w nasz związek, ponieważ boi się, 
co będzie w przyszłości. Mówił, że chce oszczędzić mi cierpień. 

– To świadczy tylko o tym, że mu na tobie zależy – stwierdził ojciec spokojnym tonem. –

Szanuję takie podejście. 

Matka uśmiechnęła się. 
– Zaproś go do nas na podwieczorek – powiedziała. 
– Może w niedzielę?
Kiedy Nikki wróciła do przyczepy, zastała karteczkę wetkniętą w drzwi. 

Dr Tom Murray ma zaszczyt zaprosić Panną Nikki Gale do Białego Dworu na dzisiejszy 

wieczór.  Koktajle  zostaną  podane  o  19.  30,  kolacja  o  20.  00.  Gdyby  termin  Pani  nie 
odpowiadał, proszą o zawiadomienie. Strój wizytowy. 

Cudownie!  Zjedzą  razem  kolację!  Nikki  ucieszyła  się.  „Strój  wizytowy”.  Już  nawet 

wiedziała, w co się ubierze. 

Wzięła  prysznic  i  umyła  włosy.  Natarła  całe  ciało  balsamem  trzymanym  na  specjalne 

okazje i włożyła koronkową  bieliznę. Przecież jej nie zobaczy, pomyślała i zarumieniła się. 
Potem  naciągnęła  granatową  sukienkę,  która  podkreślała  opaleniznę  i  kontrastowała  z  jej 
jasnymi włosami. Zrezygnowała z rajstop, za to włożyła pantofle na wysokich obcasach. 

Umalowała się staranniej niż zwykle i do sukienki przypięła broszkę z kameą, prezent na 

dwudzieste pierwsze urodziny. Za kwadrans siódma przejrzała się w lustrze, z zadowoleniem 
podziwiając końcowy efekt. 

Zawsze  lubiła  Biały  Dwór,  wydawał  jej  się  idealnym  miejscem  do  zamieszkania. 

Oczywiście nie na jej kieszeń, ale pomarzyć można. Był jeszcze dość mały, by można było go 
utrzymać w porządku, a na tyle duży, by wygodnie mieszkać z rodziną. 

Lubiła  swoją  przyczepę,  ale  była  dobra  dla  samotnej  kobiety.  Wiedziała,  że  z  czasem 

zrobi się dla niej za ciasna. 

background image

Postanowiła, że  skoro została  oficjalnie  zaproszona, wejdzie od  frontu.  Dokładnie wpół 

do ósmej zadzwoniła do drzwi. Tom otworzył od razu. Ubrany był w jasny lniany garnitur, 
świeżo  wyprasowaną  błękitną  koszulę  i  ciemny  jedwabny  krawat.  Wyglądał  bardzo 
światowo, przy tym swobodnie i czarująco. Nagłe poczuła się przy nim jak prowincjuszka, ale 
pełne zachwytu spojrzenie gospodarza dodało jej otuchy. 

– Wyglądasz  olśniewająco! – Tom  pochylił  się  i  pocałował  ją  w  policzek.  – Śliczna 

sukienka, jeszcze jej nie widziałem. Wchodź. 

Tom  zaprowadził  swojego  gościa  przez  hol  do  niewielkiego  gabinetu.  Najwyraźniej  w 

tym pokoju czuł się najlepiej. Tu były jego książki i komputer. Poprosił, żeby usiadła na dużej 
skórzanej kanapie, i powiedział:

– Spędziłem  sporo  czasu  w  Ameryce,  w  dużym  szpitalu  w  Las  Vegas,  gdzie  między 

innymi nauczyłem się, jak przyrządzać margueritę. – Wskazał na dzbanek. – Masz ochotę?

– Oczywiście. Jedyny koktajl, jaki znam, to martini. Kupne, z butelki. 
Tom  fachowo  obtoczył  brzeg  szerokiego  kieliszka  w  soli,  potem  napełnił  go  płynem  z 

dzbanka, włożył plasterek cytryny i podał Nikki. 

– Boskie – oświadczyła,  spróbowawszy.  – Czy  jedzenie  będzie  równie  wyśmienite? –

spytała. 

Tom roześmiał się. 
– Mam nadzieję, ale nie gwarantuję – odparł. – Do tej pory umiałem przyrządzić jedynie 

jajka na bekonie i kanapkę z jajkiem na twardo. Dziś po południu kupiłem książkę kucharską 
i  wszystkie  produkty.  Ostatnie  trzy  godziny  spędziłem  na  gotowaniu  i  bardzo  mi  się  to 
spodobało. 

– Widzę, że konsekwentnie realizujesz swój program poszerzania skali doświadczeń. 
– Konsekwentnie. Dlaczego nie? Możesz mi w tym pomóc. Jest wiele rzeczy, które chcę 

robić. Niektóre już zrobiłem. – Spojrzał na Nikki, i zarumieniła się. 

Na  kolację  przeszli  do  jadalni.  Stół  był  nakryty  białym  obrusem  i  srebrną  zastawą. 

Wszędzie paliły się świece. 

– Jak romantycznie! – wykrzyknęła Nikki. Kolacja była wyśmienita. Tom obmyślił menu 

tak, żeby nie musiał ciągle wstawać i biegać do kuchni. Znalazł naczynia z podgrzewaczami i 
potrawy  czekały  gorące  na  kredensie.  Zaczęli  od  łososia  z  sałatką  z  rzeżuchy  i  ciepłymi 
bułeczkami, głównym daniem był kurczak w białym winie z ziemniakami i jarzynami, a na 
deser sałatka owocowa i sery. Do tego pili musujące wino. Podczas kolacji Tom bawił Nikki 
opowiadaniem  o  swoich  kulinarnych  przygodach.  Nie  spieszyli  się.  Jedli,  pili,  rozmawiali. 
Mieli  czas.  Tyle  życia  traci  się  w  pośpiechu,  pomyślała  Nikki,  a  trzeba  umieć  cieszyć  się 
każdą chwilą. 

Zanim wrócili na kawę do gabinetu, Nikki zaproponowała:
– Pomogę ci pozmywać. Nie będziesz się musiał martwić o to później. 
– Wykluczone – zaprotestował Tom. – Chcę, żeby ten wieczór był wyjątkowy. Tylko ty i 

ja. Nie myśl o zmywaniu. 

Kiedy Tom zaproponował koniak, odmówiła. Zauważyła, że on też nie pił. 
– Opowiedz mi, jak sobie dajesz tutaj radę. Przyzwyczaiłeś się już do mieszkania na wsi?

background image

– Wydaje  mi  się,  że  ludzie  powoli  zaczynają  mnie  akceptować.  Leczę  rozmaite 

przypadki.  Kilku  wczasowiczów  doznało  porażenia  słonecznego,  komuś  z  miasteczka 
dokuczał artretyzm, komuś innemu katar sienny... 

– I nie żałujesz, że zamieniłeś karierę chirurga na karierę lekarza omnibusa?
– Zdecydowanie  nie.  Podoba  mi  się  to,  że  w  Hambleton  stosunki  między  lekarzem  i 

pacjentem  nie  są  tak  sformalizowane.  Rozmowa  zawsze  zaczyna  się  od  wymiany 
miejscowych nowinek. 

– To świadczy o tym, że już cię przyjęli za swojego. 
1 nie zapominaj, że dla lekarza plotki to nieocenione źródło wiedzy. 
– Teraz twoja kolej. Co nowego u ciebie?
Nikki zamyśliła się. Była uczciwa, wiedziała, że musi Tomowi powiedzieć o rozmowie z 

rodzicami. Przecież prosił o dochowanie tajemnicy, a ona złamała przyrzeczenie. 

– Widziałam się z rodzicami. Powiedziałam im, że się spotykamy. Mama spytała, co ci 

dolega. Jest pielęgniarką. 

– I powiedziałaś jej?
– Tak. Zresztą sama odgadła. Ale nie martw się, oni to zatrzymają dla siebie. – Spojrzała 

na niego z niepokojem. – Nie gniewasz się, prawda?

Tom sięgnął po karafkę z koniakiem i nalał sobie kieliszek. 
– Przyjechałem tu wieść spokojne życie. Zachować tajemnicę dla siebie. Tylko Joe miał 

ją znać. – Upił łyk koniaku. – Jestem tu zaledwie kilka tygodni i już trzy dodatkowe osoby 
wiedzą o mojej chorobie. 

– Bardzo się gniewasz? Tom zastanawiał się chwilę. 
– Myślałem, że będę zły, ale nie jestem. Czuję nawet jak gdyby ulgę. Ktoś wspólnie ze 

mną dźwiga ten ciężar. – Milczał chwilę, a potem przybrawszy weselszy ton, spytał: – Więc 
powiedziałaś im o nas, tak?

– Powiedziałam tylko, że się spotykamy. A kiedy tak razem siedzieliśmy, coś przyszło mi 

do głowy. Wiesz, zazwyczaj nie myślimy w ten sposób o własnych rodzicach, ale doszłam do 
wniosku,  że  chciałabym,  żeby  moje  małżeństwo  było  takie  jak  ich.  Pragnę  przeżyć  miłość, 
taką, jaka ich łączy. I nawet jeśli mężczyzna, którego kocham, jest chory, to w niczym mi nie 
przeszkadza!

Tom ujął jej dłoń i powiedział:
– To  duża  sprawa.  Nie  zapominaj  jednak,  że  najbliższe  trzy  miesiące  to  okres  próbny. 

Zobaczymy, co będzie potem. Dobrze?

– Ja nie muszę niczego oglądać – mruknęła. – Ja już wiem. 
– Ale ja muszę – odparł Tom. – Czyli już oficjalnie jesteśmy parą, tak? Mogę się uważać 

za twojego chłopaka? – zażartował. 

Nikki zastanawiała się przez chwilę, zanim odrzekła:
– Chyba tak. Jeśli chcesz. 
– Bardzo  chcę,  ale  na  tych warunkach,  jakie  uzgodniliśmy.  Aha...  Czy  nie  powinienem 

zostać  zaproszony  przez  twoich  rodziców,  żeby  twój  tata  mógł  odbyć  ze  mną  poważną 
rozmowę na stronie i spytać, jaka jest moja sytuacja finansowa?

background image

– Rozmowy  o  sytuacji  finansowej  możesz  się  nie  obawiać.  A  co  do  zaproszenia...  Co 

robisz w następną niedzielę?

– Nie wiem. Pewnie spędzę ją z tobą. 
– To dobrze, bo jedziemy do moich rodziców na podwieczorek. – Tom odstawił filiżankę 

na stolik i objął Nikki ramieniem. Oparła głowę na jego piersi i spytała: – Jesteś szczęśliwy?

– Bardziej  niż  w  najśmielszych  marzeniach – odparł  po  chwili  namysłu.  – Chyba 

zmęczyło  mnie  bycie  twardzielem,  który  odważnie  stawia  czoło  wszystkiemu,  co  życie  mu 
szykuje. Przyjazd tutaj, poznanie ciebie, sprawiły, że najprostsze rzeczy nabrały specjalnego 
znaczenia. Każdy dzień jest ekscytującym odkryciem. To ty mnie tego nauczyłaś. 

W niedzielę po południu pojechali do rodziców Nikki. 
– Mam  tremę.  Wszyscy  będą  na  mnie  patrzeć  i  szeptać  o  mnie – powiedział  Tom  w 

samochodzie. 

– Nie bój się – uspokajała go. – Zobaczysz, od razu cię polubią. Chociaż plotkować też 

będą – dodała. 

Widząc pięć samochodów już zaparkowanych na podwórzu, Tom spytał:
– To jakaś specjalna okazja?
– Nie. Co drugą niedzielę ktoś z rodziny wpada na podwieczorek. Mam dwóch starszych 

braci,  żonatych  i  dzieciatych,  i  całą  gromadę  rozmaitych  pociotków  i  kuzynów.  Chodź, 
przedstawię cię. 

– To  gorsze  niż  komisja  egzaminacyjna – westchnął  Tom  i  mrugnął  do  Nikki 

porozumiewawczo. 

Rodzina Nikki przyjęła go serdecznie. Po poczęstunku przy dużym stole ojciec i jej dwaj 

bracia zabrali gościa na oglądanie gospodarstwa. Tymczasem żeńska połowa rodziny zaczęła 
wypytywać Nikki o plany. 

– Będziesz miała co najmniej dziesięć druhen – zauważyła jedna ze szwagierek. 
– Do tego jeszcze daleko – odparła Nikki. – Na razie nie podjęliśmy żadnych decyzji –

dodała, ale miny jej rozmówczyń świadczyły, że nie dały się oszukać. 

– Było bardzo miło – stwierdził Tom w drodze powrotnej. – Uświadomiłem sobie, o ile 

moje życie było uboższe. Prawie nie miałem rodziny. 

– To teraz masz. 
– Cieszę się bardzo – odparł Tom. 
Tamy  puszczają,  pomyślała  Nikki.  Wiedziała,  że  wybiera  sobie  trudnego  partnera,  ale 

jego słowa tchnęły w nią nadzieję. 

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY

W Hambleton utrzymanie czegokolwiek w tajemnicy było niemożliwością. Tom i Nikki 

kilka razy pokazali się razem w pubie, wybrali na spacer brzegiem rzeki i już całe miasteczko 
o nich mówiło. 

W  czwartek  spotkali  się  na  chwilę  w  pokoju  lekarskim.  Tom  właśnie  skończył  dyżur, 

Nikki wpadła do przychodni po receptę. 

– Aż troje pacjentów poinformowało mnie dziś, że widzieli nas razem – oznajmił Tom. –

Miałem wrażenie, że czekają na wyjaśnienia z mojej strony. 

– A ty co im powiedziałeś?
– Powiedziałem,  że  jestem  tu  od  niedawna  i  że  pokazujesz  mi  okolicę.  Chyba  nie 

uwierzyli – dodał. 

Nikki roześmiała się. 
– Tu  nie  Londyn,  gdzie  człowiek  ginie  w  anonimowym  tłumie.  Tutaj  lekarz  czy 

pielęgniarka są osobami publicznymi i wszyscy interesują się ich życiem prywatnym. Bardzo 
ci to przeszkadza?

– Nie bardzo, ale muszę się do tego przyzwyczaić. Na przykład pani Perkins powiedziała 

mi, że uczyła cię w szkole. Bardzo wychwalała twoją pracowitość. Przyglądała mi się tak, jak 
gdyby chciała zobaczyć, czy jestem ciebie wart. 

– Straszna piła, ale jak ona nas potrafiła nauczyć! Wiesz, jej narzeczony, żołnierz, zginął 

podczas inwazji w Normandii. Jego nazwisko jest umieszczone na tablicy pamiątkowej koło 
kościoła. Co  roku w dniu  pamięci poległych kładzie  tam kwiaty. Nigdy  go nie zapomniała. 
Nigdy nie spojrzała na innego mężczyznę. 

Nikki  umilkła.  Nagle  uświadomiła  sobie,  co  Tom  pomyśli:  jeśli  się  zaręczymy, 

pobierzemy i ja umrę, jak ona sobie da radę?

– Romantyczna  historia,  prawda?  Ale  z  nami  to  nie  ma  nic  wspólnego – dodała 

pospiesznie. 

– My nie jesteśmy zaręczeni. My zawarliśmy umowę – odparł Tom. 
– Ja wiem, czego chcę – oświadczyła Nikki z mocą. – I wydaje mi się, że wiem, czego ty 

chcesz. Nie możesz decydować za mnie. Zresztą już o tym rozmawialiśmy. 

Tom  nie  odpowiedział,  ale  w  jego  oczach  dostrzegła  błysk  świadczący  o  determinacji. 

Nie była zadowolona z tej rozmowy. Kolejny raz przekonała się, jak bardzo jest uparty. 

Kilka  dni  później,  kiedy  Nikki  właśnie  odwiedzała  Charliego  Dove’a,  chorego  na  odrę 

sześciolatka, zadzwonił jej telefon komórkowy. 

– Gdzie jesteś? – pytał Tom. Jak zwykle, kiedy słyszała jego głos, poczuła przyspieszone 

bicie serca. – Chodzi o Mary Dunmore. Upadła i ledwie może się ruszać. Boję się, że to coś 
poważnego. Zaraz tam jadę. Możesz też przyjechać?

– Oczywiście. Czy nie powinieneś wezwać karetki?
Tom roześmiał się. 
– Wspomniałem o tym, ale Mary kategorycznie odmawia. Mówi, że musi opiekować się 

background image

George’em. Dlatego do tej rozmowy potrzebne mi są posiłki. 

– Będę za dwadzieścia minut. 
Gdy dojechała na farmę, Tom już tam był. Pobladła Mary pół leżała na kozetce z nogą 

opartą na poduszkach i kubkiem herbaty w ręce. George siedział w swoim fotelu. 

Tom odciągnął Nikki na bok. 
– Nie mogę się wypowiadać, nie oglądając prześwietlenia, ale mam wrażenie, że to dość 

skomplikowane złamanie. Wezwałem karetkę. Mary będzie musiała zostać w szpitalu. Teraz 
musimy ją przekonać, żeby się na to zgodziła. 

– Jak to się stało? – Nikki zwróciła się do kobiety. 
– Chciałam pomóc George’owi wstać,  ale nie  utrzymałam  go.  Upadłam.  Zabandażujcie 

mnie, żebym mogła kuśtykać po domu. Nie mogę jechać do szpitala. 

– Zabandażowanie nie wystarczy – zaprotestował Tom. – Znam się trochę na tym, jestem 

specjalistą  od  kości.  Złamanie  jest  skomplikowane,  może  nawet  dojść  do  krwotoku 
wewnętrznego. A to poważna sprawa. To znaczy, że bez pomocy możesz nawet umrzeć. 

– Co będzie z George’em? Jak on sobie, biedak, da radę beze mnie?
– Osobiście dopilnuję, żeby miał dobrą opiekę. Może pojechać do domu opieki... 
– Do żadnego domu opieki! Przez wszystkie te łata byliśmy razem i nie ruszę się... 
– Nie,  Mary – przerwał  jej  George.  – Ja  chcę  jechać  do  domu  opieki.  Musisz  się 

wzmocnić. Pomyśl, co będzie ze mną, jak ciebie zabraknie... 

Zaległo milczenie. Nikki bała się, że Mary się rozpłacze, ale Mary była twardą kobietą. 
– Dobrze – powiedziała  w  końcu.  – Pojadę  do  tego  szpitala,  a  George  niech  jedzie  do 

domu opieki. Mówiłaś, że tam pracuje córka Agnes Garthwaite, tak? – Głos jej się łamał, ale 
opanowała się. – Odwiedzisz tam George^, Nikki, dziecko, i potem mi opowiesz, obiecujesz?

– Oczywiście zapewniła ją Nikki. 
Z dali słychać już było sygnał karetki pogotowia. 

W piątek Nikki wyczekała na odpowiedni moment, kiedy Toma nie było w przychodni, i 

poprosiła Joego o chwilę rozmowy. 

– Jakie  opracowanie  na  temat  choroby  Hodgkina  mógłbyś  mi  polecić? – poprosiła  bez 

wstępów. 

Joe natychmiast domyślił się, po co ta wiedza jest jej potrzebna. 
– Wiesz o Tomie, prawda? – spytał. – Proszę, nie angażuj się zbytnio. Zostaw te sprawy 

specjalistom, którzy umieją zachować konieczny dystans. 

– Już się zaangażowałam. Nie mam dystansu i muszę wiedzieć. 
Joe westchnął. 
– Nie  chciałem,  żeby do  tego  doszło.  Tom  jest  wspaniałym  lekarzem,  ale  tego  rodzaju 

emocje nie są nam potrzebne. Cóż... na początek dam ci dwie książki, ale pamiętaj, medycyny 
człowiek nie uczy się z podręczników. – Podszedł do regału i zdjął dwa opasłe tomy z półki. –
To  opracowanie  jest  mniej  więcej  aktualne,  ale  medycyna,  szczególnie  onkologia,  robi 
postępy dosłownie z miesiąca na miesiąc. Nie podejmuj więc żadnych decyzji w oparciu o to, 
co tu przeczytasz. 

background image

– Ja tylko chcę wiedzieć! Nie mogę poruszać się tak po omacku. Muszę zrozumieć. To 

takie niesprawiedliwe... 

– Jako pielęgniarka powinnaś wiedzieć, że w życiu jest wiele niesprawiedliwości. A Tom 

ma ogromną wolę życia – dodał. 

Nikki miała wolną godzinę, zabrała więc książki do pokoju lekarskiego i zagłębiła się w 

lekturze. Znała już podstawowe informacje na temat choroby Hodgkina, kiedyś odbyła staż na 
oddziale onkologicznym, ale teraz chciała się dowiedzieć jak najwięcej. 

– Mam  nadzieję,  że  twoje  zainteresowanie  tematem  jest  zawodowe,  nie  osobiste –

usłyszała nagle nad głową i aż podskoczyła przestraszona. 

Była tak  zaabsorbowana  studiowaniem  podręcznika,  że  nie  słyszała,  kiedy  Tom  wszedł 

do pokoju. Podniosła głowę znad książki i zobaczyła, że nie był zadowolony. Głos miał ostry, 
twarz zaciętą. 

– Osobiste – zgodziła się. – Chcę dowiedzieć się jak najwięcej na temat twojej choroby. 
– Zawarliśmy umowę, że na trzy miesiące zapomnimy o mojej chorobie. A teraz widzę, 

że ty działasz za moimi plecami. 

– Nie lubię siedzieć z założonymi rękami i czekać na to, co się wydarzy. Wolę walczyć. 

Chcę się dowiedzieć, co jest możliwe do zrobienia, a co nie jest. Trochę sam mi powiedziałeś, 
ale ja muszę dowiedzieć się więcej. 

– Nie  musisz!  Wystarczy,  że  ja  wiem  i  że  mi  się  to  nie  podoba! – Zdenerwowany 

podszedł do okna i zapatrzył się w dal, jak gdyby na horyzoncie szukał odpowiedzi. – I nie 
chcę o tym  myśleć, chcę zwyczajnie żyć. Cieszyłem się na te trzy miesiące odpoczynku od 
ustawicznego  myślenia  o  chorobie,  trzy miesiące  czystego  szczęścia.  Przez  ostatnie  półtora 
roku  zamartwiałem  się,  co  się  ze  mną  stanie.  Nawet  nie  wiesz,  jakie  to  wyczerpujące.  –
Odwrócił się od okna, podszedł do Nikki, usiadł obok niej i jednym ruchem zamknął leżącą 
przed nią książkę. – Dałaś mi szczęście, jakie nawet nie sądziłem, że istnieje. – Mówił teraz 
spokojniejszym głosem. 

– Może  to  potrwa  tylko  kilka  miesięcy,  ale  to  dar,  którego  nie  oczekiwałem.  I  kiedy 

widzę, jak się o mnie zamartwiasz, to szczęście nagle pryska. 

– Nie  chcę  niszczyć  twojego  szczęścia – zaczęła  Nikki – ale  niewiedza  mnie  zabija. 

Proszę, odpowiedz mi na krótkie pytanie. Z tego, co tutaj czytam, wynika, że dla pacjentów z 
chorobą Hodgkina prognozy są optymistyczne. Dlaczego więc ty jesteś takim pesymistą?

– Ta  choroba  przybiera  wiele  form.  Tak  się  składa,  że  mój  przypadek  należy  do  tych 

groźniejszych. Jeśli chcesz, mogę ci zrobić szczegółowy wykład. Strawiłem długie godziny, 
czytając rozprawy naukowe i doszukując się w nich iskierki nadziei. Na próżno. 

– Ja  tylko  chciałam  się  czegoś  więcej  dowiedzieć  – tłumaczyła  Nikki  łamiącym  się 

głosem. – Żebym mogła robić plany... 

– Nie chcę, żebyś robiła jakiekolwiek plany! – żachnął się Tom. – Nic nie można zrobić. 

Nie martw się o mnie. Jestem pod opieką najlepszych specjalistów. Powiedzą ci to samo co 
ja. Moja przyszłość to wielka niewiadoma. 

– Ranisz mnie, Tom – szepnęła przez łzy. 
– Nie chcę cię ranić. Bo to tak, jak gdybym ranił samego siebie. – Wstał, przeszedł się po 

background image

pokoju,  usiadł  w  fotelu, ręce  skrzyżował  na  piersiach.  Miała  wrażenie,  że  specjalnie  się  od 
niej  oddala,  izoluje,  zamyka  w  sobie.  – Chciałem  ci  tego  wszystkiego  oszczędzić.  Może 
popełniłem błąd... 

– Ja chcę znać prawdę. 
– Zachorowałem.  Przeszedłem  kurację,  postęp  choroby  zatrzymano.  Ale  moje  szanse 

przeżycia  są  jak  jeden  do  dwóch.  Pomyśl  o  tym,  Nikki.  Z  początkiem  każdego  roku  liczę, 
jakie mam szanse doczekać jego końca. Nie chcę, żeby kobieta, którą kocham, też bawiła się 
w  tę  tragiczną  ruletkę.  To  boli.  Pod  pewnymi  względami  czułem  się  szczęśliwszy,  kiedy 
ciebie nie znałem, bo wówczas moja choroba była wyłącznie moją sprawą. 

– To, co mówisz, jest straszne! Dla mnie jest nieważne, że jesteś chory. Zniosę to. 
– Możliwe, że ty zniesiesz, ale nie wiem, czy ja zniosę. Tak, teraz przemawia przeze mnie 

egoista.  Świadomość,  że  mogę  umrzeć,  jest  sama  w  sobie  ciężarem,  ale  świadomość,  że 
ukochana osoba będzie cierpiała, jest jeszcze cięższa do udźwignięcia. 

Dla Nikki ich związek nie łączył się z takim dylematem. Cóż mogła powiedzieć?
– Przytul mnie – poprosiła. 
Tom podszedł, objął ją i przytulił tak mocno, że prawie nie mogła oddychać. Przecież te 

silne ręce, ramiona nie mogą być chore, myślała. 

Z  korytarza  dobiegł  odgłos  kroków.  Po  chwili  recepcjonistka  zajrzała  przez  uchylone 

drzwi do środka i zapytała:

– Czy może pan przyjść, panie doktorze? Mamy nagły wypadek. 
– Już idę – odrzekł Tom. 
Po jego wyjściu Nikki z powrotem otworzyła podręcznik medycyny. Musi  wiedzieć jak 

najwięcej, żeby walczyć. 

Niedzielę  postanowiła  spędzić  u  rodziców.  Musiała  wreszcie  odetchnąć  świeżym 

powietrzem. 

– Matka  pojechała  w  odwiedziny  do  Harrogate – poinformował  ją  ojciec,  kiedy 

zadzwoniła. – A ja zamierzałem naprawić ten mur na górnym pastwisku. Możesz mi pomóc, 
jeśli masz ochotę. 

– Właśnie  tego  mi  potrzeba.  Ciężkiej  fizycznej  pracy,  przy  której  nie  muszę  za  dużo 

myśleć. Mam dość obcowania z chorymi. 

Nie była to całkiem prawda, wcale nie miała dość chorych, ale miała ochotę na odmianę. 

Zapragnęła spędzić trochę czasu w otoczeniu, w którym dorastała, przypomnieć sobie, co w 
życiu jest ważne, a co nie. 

Tom  musiał  zostać  w  przychodni,  Joe  uznał  bowiem,  że  latem  któryś  z  lekarzy  będzie 

pełnił  dyżur  w  weekendy.  Nikki  nie  chciała  oddalać  się  od  ukochanego,  ale  stwierdziła,  że 
kilka  godzin  spędzonych  samotnie  pomoże  jej  spojrzeć  chłodnym  okiem  na  całą  sytuację  i 
podjąć decyzje, które przed nią stoją. 

Ojciec Nikki był mistrzem w budowaniu kamiennych murów bez zaprawy. Zadanie Nikki 

polegało na usuwaniu obluzowanych kamieni i szykowaniu nowych. Potem ojciec podchodził 
i uzupełniał ubytek. Zawsze potrafił dobrać taki kamień, który idealnie pasował wielkością i 
kształtem do powstałej dziury. Przyglądanie mu się było fascynującym zajęciem. 

background image

– Powiedz, córeczko, skąd u ciebie ta nagła potrzeba popracowania w polu? – zagadnął ją 

ojciec w końcu. – Zmęczyli cię chorzy w ogóle, czy jeden chory w szczególności?

Ojciec zawsze potrafił odgadnąć jej nastrój. 
– Chodzi  o  Toma.  Nie,  nie  jestem  nim  zmęczona,  wprost  przeciwnie,  ale  mam  dość 

myślenia o jego chorobie. Uważam, że jest cudownym człowiekiem, ale jego zdaniem to nie 
w porządku, żebym się wiązała z kimś, czyja przyszłość stoi pod znakiem zapytania. 

– Cóż... To świadczy tylko o jego trosce o ciebie. Stara się rozważyć, co jest dobre dla 

ciebie, nie dla niego. A ty pewnie uważasz, że wiesz lepiej, tak?

– Czyją ty stronę bierzesz, tato? – spytała ostrym tonem. 
Ojciec spojrzał na nią zdumiony. 
– Oczywiście  twoją.  Ale  rozumiem  punkt  widzenia  Toma.  Radzę  ci  przynajmniej 

zastanowić  się  nad  tym,  co  powiedział.  Spokojnie,  bez  emocji,  rozważ  argumenty  za  i 
przeciw. 

– Tu  nie  ma  żadnych  argumentów...  – zaperzyła  się,  a  widząc,  że  ojciec  uśmiecha  się, 

dodała: – Dobrze,  już  dobrze,  postaram  się  uspokoić.  – Siłą  woli  zmusiła  się  do  bardziej 
zdyscyplinowanego  myślenia.  Po  chwili  spytała: – Gdybyś  był  Tomem,  a  ja  mamą,  co  byś 
zrobił?

Ojciec  podniósł  wielki  kamień  i  umieścił  na  szczycie  muru.  Stanął,  podziwiając  swoje 

dzieło. 

– Umiesz zadawać trudne pytania – odrzekł. – Jak mam na nie odpowiedzieć?
– Szczerze.  Tato,  potrzebuję  pomocy.  Nie  chcę,  żebyś  mi  mówił,  co  mam  robić,  ale 

pomóż mi podjąć własną decyzję. 

Spokojnie  czekała,  aż  ojciec  się  zastanowi.  Zawsze  taki  był,  długo  myślał,  zanim  coś 

powiedział,  ale  jego słowa  bezbłędnie  trafiały  w  sedno.  W  przeciwieństwie do  matki,  która 
była jak żywe srebro i mówiła, co jej wpadło do głowy, chociaż zazwyczaj w końcu zgadzali 
się we wszystkim. 

– Gdybym był Tomem, a ty mamą – zaczął – chyba chciałbym powiedzieć właśnie to, co 

on ci powiedział. Ale w głębi duszy rozpaczliwie bym pragnął, żebyś nie zwracała na moje 
słowa  uwagi.  Niemniej,  tak  jak  mówisz,  to  musi  być  twoja  decyzja,  wyważona,  podjęta  po 
namyśle. Myśl więc, córeczko. 

Nie  nad  tym  pragnęła  się  zastanawiać.  Wiedziała  jednak,  że  ojciec  ma  rację.  Musi 

rozważyć w sobie wszystkie za i przeciw. Po pięciu minutach powiedziała:

– Chciałabym spróbować, o ile się na to zgodzi. Wiem, że jeśli kiedykolwiek poprosi o 

moją rękę, przyjmę go. 

Ojciec milczał. To była decyzja Nikki. Tylko ona mogła ją podjąć. W końcu odezwał się:
– Pamiętam jedno zdarzenie. Po raz pierwszy czuwałaś wtedy całą noc. Miałaś sześć lat. 
– Coś ważnego się wtedy wydarzyło? Niczego sobie nie przypominam. 
– Owce  się  kociły  i  mieliśmy  naprawdę  koszmarny  tydzień.  Jedna  z  matek  padła  i  ja 

przyniosłem jagnię do domu. Miało kilka godzin, byłem pewien, że nie przeżyje. Pokazałem 
ci, jak trzeba je karmić butelką ze smoczkiem, a ty zrobiłaś dla niego posłanie w duchówce. 
Całą noc nie zmrużyłaś oka i karmiłaś to maleństwo. 

background image

– Teraz  sobie  przypomniałam.  – Nikki  uśmiechnęła  się  na  to  wspomnienie.  –  I  jagnię 

przeżyło. 

– Przeżyło. Wbrew moim obawom. 
– I to ma być rodzaj lekcji dla mnie, tak? Zachęty? Ojciec spojrzał na nią, jak gdyby nie 

rozumiejąc. 

– O  czym  ty  mówisz?  Ja  tylko  przypomniałem  zdarzenie  z  czasów,  kiedy  byłaś  małą 

dziewczynką. No... teraz ten mur będzie się trzymał. Odwaliliśmy kawał roboty, córeczko. 

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY

Tydzień później, w poniedziałek i wtorek, Nikki uczestniczyła w dwudniowym kursie na 

temat nowych metod leczenia cukrzycy. W przeszłości  brała udział w kilku już szkoleniach 
obejmujących zagadnienia od robienia zastrzyków do najnowszych metod opieki paliatywnej, 
i zawsze wiele z nich korzystała. 

Jazda  powrotna  z  Durham  minęła  szybko  i  po  drodze  do  domu  Nikki  wstąpiła  do 

przychodni. Chciała zdać relację Joemu i ewentualnie umówić się z Tomem na wieczór. Przed 
jej wyjazdem uzgodnili, że nie będą do siebie dzwonić. Dwa dni to przecież niedługo. 

Toma  nie  zastała.  Recepcjonistka  poinformowała  ją,  że  jest  w  Leeds.  Tymczasem  Joe, 

dowiedziawszy  się,  że  już  przyjechała,  poprosił,  by  czekała  na  niego  w  pokoju  lekarskim. 
Ogarnęły ją złe przeczucia. 

– Co z Tomem? – spytała natychmiast, jak tylko szef pojawił się w drzwiach. 
Joe podszedł i położył jej dłonie na ramionach. 
– Nic  jeszcze  nie  wiemy.  Może  to  fałszywy  alarm.  Ale  wspólnie,  Tom,  jego  lekarz 

prowadzący i ja, uznaliśmy, że powinien poddać się badaniom. 

– Badania?  Co  za  badania? – wybuchnęła.  Potem  zadała  pytanie,  które  od  razu  jej  się 

nasunęło: – Czy nastąpił nawrót choroby?

– Nie  można  tego  wykluczyć – odparł  Joe.  – Jest  również  możliwe,  że  nie  nastąpił.  –

Spojrzał  na  zegarek.  – Gdybyś  chciała  do  niego  pojechać,  możesz  ruszać  nawet  zaraz.  W 
hotelu pielęgniarskim jest możliwość przenocowania, jeśli zechcesz. 

Nikki nie mogła ochłonąć po tym, co usłyszała. Oczywiście wiedziała z podręcznika, że 

takie  rzeczy  się  zdarzają.  Że  to  może  spotkać  i  z  Toma.  Wierzyła  jednak,  że  do  tego  nie 
dojdzie. Przyjmowała nawrót choroby Toma jako mglistą ewentualność, jak potrącenie przez 
samochód albo wygraną na loterii. Zdała sobie także sprawę z tego, że mimo wcześniejszych 
odważnych zapewnień, nie wie, jak sobie psychicznie da radę. A jeśli to nawrót?

– Dzięki – wybąkała. – Wrzucę do torby kilka dodatkowych drobiazgów i jadę. 

– Jestem  wykwalifikowaną  pielęgniarką,  pracowałam  w  szpitalach.  Przewinęłam  się 

przez  dziesiątki  oddziałów – mówiła  Nikki  do  Toma.  – Szpital  powinien  być  dla  mnie  jak 
drugi dom. A ja tu siedzę i wcale nie czuję się jak w domu. 

Mówiła, żeby mówić. Siedziała przy łóżku Toma, przyglądała się ukochanemu i czuła się 

całkowicie bezradna. 

– Czasami  bliscy  chorych,  którymi  się  opiekowałam,  napadali  na  mnie,  krzyczeli,  jak 

gdybym  to  ja  była  winna  chorobie.  Teraz  ich  rozumiem.  Bezradność  rodzi  gniew.  Czy  jest 
coś, co mogę dla ciebie zrobić? – spytała. 

– Twoja  obecność  tutaj  to  już  bardzo  wiele – odpowiedział  Tom  łagodnym  tonem.  –

Mogłem poprosić Joego, żeby ci zakazał tu przyjeżdżać, ale wiedziałem, że nie posłuchasz. I 
cieszę się, że jesteś. Jak szkolenie?

– Do  diabła  ze  szkoleniem! – wybuchnęła.  – Nie  przyjechałam  taki  szmat  drogi,  żeby 

background image

opowiadać o jakimś głupim szkoleniu! Przyjechałam, bo cię kocham i... – Urwała, starając się 
opanować. – Moja złość pewnie ci nie pomaga podjąć decyzji, prawda?

– Tak. Miałem tutaj okazję do wielu przemyśleń. Nikki spojrzała na niego uważnie. 
– Rozmawiałam  z  siostrą  oddziałową.  Uważa,  że  to  fałszywy  alarm.  Muszą  ci  zrobić 

badania, żeby się po prostu upewnić, że wszystko jest w porządku, i za tydzień będziesz już z 
powrotem w pracy. 

– Wiem – odparł Tom z uśmiechem. 
Nikki się ten uśmiech nie podobał, pomyślała, że z niej szydzi, jak gdyby przejrzał jej grę. 

Oboje przecież wiedzieli, że siostra oddziałowa nie powiedziała całej prawdy. 

– Ludzie  tacy jak  ja  cały  czas  się  martwią – ciągnął.  – Jednym  z  symptomów  nawrotu 

choroby jest obrzęk gruczołów limfatycznych, więc w dzień i w nocy co chwila ich dotykają. 
Większość  chorych  się  na  tym  nie  zna,  ale  ja  różnię  się  od  nich  tym,  że  jestem  lekarzem. 
Wyczułem, że gruczoły mam naprawdę powiększone. Przyjechałem tutaj. Zrobili mi rozmaite 
badania i biopsję. Chyba jednak nic złego się nie dzieje. Gruczoły są powiększone z jakiegoś 
innego powodu. 

– Więc nie ma sensu się martwić – stwierdziła Nikki. – Wracasz do pracy. Między nami 

wszystko będzie tak jak przedtem. 

– Nie.  Bujałem  w  obłokach.  Rak  tkwi  we  mnie.  Tym  razem  to  był  fałszywy  alarm, 

następnym  razem  też  może  zdarzyć  się  pomyłka,  i  następnym  także.  Ale  cały  czas  oboje 
będziemy się zastanawiali: a jeśli teraz to naprawdę? Jestem lekarzem, ty pielęgniarką. Oboje 
wiemy, jakie mam szanse. 

– Zniosę wszystko, jeśli ty to zniesiesz – szepnęła Nikki. 
– Naprawdę? Nie wiem, czy podołam – wyznał Tom i wziął Nikki za rękę. – Wiesz, czym 

się  martwiłem  wczorajszej  w  nocy?  Nie  tym,  czy  choroba  wróciła,  ale  tym,  jaki  to  będzie 
miało wpływ na ciebie. – Cofnął rękę i dodał: – Podjąłem decyzję. Poznanie ciebie było jedną 
z najcudowniejszych rzeczy w całym moim życiu, może nawet najcudowniejszą. Pod twoim 
wpływem zmieniłem postanowienie, jak będę żył, ale teraz muszę wrócić do pop... 

– Chwileczkę! – przerwała mu Nikki podniesionym głosem. – Ani słowa więcej!
Umilkła na chwilę, wyjęła chusteczkę, otarła czoło, wydmuchała nos. Wstydź się, skarciła 

się  w  duchu.  Jesteś  pielęgniarką,  nie  wolno  ci  krzyczeć  na  chorego  w  szpitalu,  na  dodatek 
ukochanego. Musisz szanować jego uczucia i zmartwienia, nawet jeśli ich nie podzielasz. 

– Cokolwiek się stanie,  potrafię to  znieść – powiedziała  w końcu,  starając  się panować 

nad głosem. – Tak długo, jak długo zostanę z tobą. Musisz pozwolić mi decydować o sobie. 

– Hej,  proszę  siostry! – Tom  przybrał  żartobliwy  ton.  – Jak  siostra  może  krzyczeć  na 

chorego? Zadaniem siostry jest otoczyć mnie czułością, okazać wyrozumiałość i gładzić mnie 
po rozpalonym od gorączki czółku. 

Słowa Toma przyniosły efekt odwrotny od zamierzonego. Jak on może żartować w takiej 

sytuacji? Droczy się ze mną, bo nie uznaje żadnych argumentów. 

– Chcesz mi oszczędzić bólu przyglądania się, jak cierpisz, tak? – spytała zirytowana. –

Albo jeszcze gorzej, zastanawiania się, czy będziesz cierpiał. Zgadłam?

– Mniej więcej – przyznał. 

background image

– Otóż  posłuchaj.  Ból  jest  mój  i  to  jest  moja  decyzja,  czy  się  na  niego  narażam.  To  ja 

decyduję o moim życiu. Wiem, że mnie o to nie prosiłeś – ciągnęła – ale skoro już zaczęliśmy 
myśleć o wspólnej przyszłości, to wiedz, że ja chcę przeżyć resztę życia z tobą. A jeśli twoje 
życie ma być krótkie, to rok szczęścia wart jest każdej ceny. Zgadzasz się ze mną? – Kiedy 
nie odpowiadał, dodała: – No tak, nie powinnam atakować chorego w ten sposób. 

– Przeciwnie. Za to cię kocham. Co w sercu, to na języku. 
Nikki nie wiedziała, co powiedzieć. Dotknęła dłoni Toma, ale cofnął rękę. 
– Przyglądając się, jak moja matka umierała, nauczyłem się jednego – zaczął po chwili –

a mianowicie tego, że jeśli odmawiasz wiary w to, co nieuniknione, wówczas jeszcze bardziej 
cierpisz. – Spochmurniał pod wpływem tragicznych wspomnień. – Powiem ci coś, do czego 
nikomu się nie przyznałem. Przez wiele lat nawet przed samym sobą nie chciałem się do tego 
przyznać... Widzisz, kiedy mama zmarła, ucieszyłem się. Nie tylko dlatego, że chciałem, żeby 
jej cierpienia się skończyły, chociaż z pewnością to było główną przyczyną. Ucieszyłem się, 
bo  byłem  zmęczony  oczekiwaniem.  Musiała  umrzeć,  wszyscy  o  tym  wiedzieliśmy.  Więc 
dlaczego nie mogła umrzeć szybko?

– Byłeś wówczas małym dzieckiem. Nie można od ciebie oczekiwać, żebyś... 
– Potrafię być tak samo uparty jak ty. Podarowałaś mi coś, co myślałem, że mnie w życiu 

ominie – szansę  na  szczęście,  jakie  trudno  sobie  wyobrazić.  Nie  chcę  się  odwdzięczać 
skazywaniem  cię  na  patrzenie,  jak  umieram  i  jak  nasza  miłość  powoli  ustępuje  miejsca 
zniecierpliwieniu.  Pod  koniec  tygodnia  wracam  do  pracy.  Twój  pobyt  tutaj  tylko  pogarsza 
moje  samopoczucie.  Jedź  do  domu.  W  Hambleton  od  razu  złożę  wymówienie,  poproszę 
Joego, żeby mnie zwolnił tak szybko, jak to tylko będzie możliwe. Musimy się rozstać, Nikki. 

– Nie! – zaprotestowała. – Potrzebujemy więcej czasu. Możliwe, że ty... 
– Posłuchaj, Nikki. Nigdy cię o nic nie prosiłem. Teraz proszę cię o coś, co przyniesie mi 

ulgę.  Pogódź  się  z  tym,  co mówię.  Nasza miłość  była bez  przyszłości. Przetnijmy  więc  ten 
związek. 

– Przeciąć? Jak skalpelem?
– Jak skalpelem. Zrobisz to dla mnie?
– Nienawidzę cię! Jak możesz mi to robić! Drzwi uchyliły się i siostra dyżurna zajrzała 

do pokoju. 

– Przykro mi – powiedziała – ale pacjent jest zmęczony. Chyba powinna go pani zostawić 

samego. 

Nikki spojrzała na Toma, spodziewając się, że może zaprotestuje, poprosi, żeby została, 

ale on milczał. I rzeczywiście wyglądał na wyczerpanego. Pielęgniarka miała rację. 

Pochyliła  się  i  pocałowała  Toma  w  policzek.  Nawet  nie  zareagował.  Wyszła  za 

pielęgniarką z pokoju. 

– Źle  pani  wygląda – zauważyła  dziewczyna.  – Może  zrobić  pani  coś  do  picia? –

zaproponowała. 

– Nic mi nie jest, ale dziękuję za troskę. 

Nikki wróciła prosto do domu. Wiedziała, że gdyby została i pojawiła się jutro rano przy 

background image

łóżku  Toma,  najprawdopodobniej  odmówiłby  rozmowy  z  nią.  W  nocy  nie  zmrużyła  oka  i 
wcześnie  pojechała  do  przychodni.  Joe  zawsze  zjawiał  się  w  pracy  na  godzinę  przed 
pierwszymi pacjentami. Czuła, że musi z nim porozmawiać. 

Joe zaparzył kawę i zaprosił ją do gabinetu. Nikt im tam nie będzie przeszkadzał. 
– Jesteśmy  starymi  przyjaciółmi – zaczął.  – Potrafię  sobie  wyobrazić,  przez  co 

przechodzisz. Próbowałem cię ostrzec. Może powinienem zrobić to w bardziej zdecydowany 
sposób, ale nie spodziewałem się, że sprawy przybiorą taki obrót. 

– To była moja wina. Jestem dorosła i popełniam błędy na własny rachunek. Tom był ze 

mną szczery aż do bólu. Jestem pewna, że przeżywa to samo co ja. 

– Bardzo  możliwe.  Ma  zadatki  na  dobrego  lekarza  rodzinnego,  potrafi  się  wczuć  w 

sytuację  pacjenta,  a  to  jest  niezwykle  ważne.  Niemniej...  Dzwonił  do  mnie  dziś  rano  i 
wyjaśnił mi kilka rzeczy. Zdaje się, że to jednak był fałszywy alarm, chociaż potrzymają go 
jeszcze trochę w szpitalu i zrobią dodatkowe badania. 

– Mnie też o tym mówił. 
– Powiedział również – Joe był wyraźnie skrępowany – że nie życzy sobie więcej twoich 

odwiedzin  w  szpitalu.  Nie  chce,  żebyś  przyjeżdżała,  bo  to...  to  jest,  jak  się  wyraził, 
bezproduktywne. 

Bezproduktywne! Dobre sobie. 
– Nie jestem zdziwiona. Tom wie, czego chce, i konsekwentnie dąży do celu. 
– Moim zdaniem, jeśli wolno mi coś ci sugerować – podjął Joe po chwili – powinnaś go 

posłuchać.  Najlepiej  będzie,  jeśli  na  jakiś  czas  zostawisz  go  w  spokoju.  Potrzebuje  czasu, 
żeby wszystko przemyśleć, pokonać lęk. Kontakty z tobą mogą go tylko przygnębić. 

– Czy mówił coś o... o powrocie? – Nikki zdecydowała się zadać to pytanie. 
– Powiedział,  że  uważa,  iż  najlepszym  wyjściem  będzie  rezygnacja  z  pracy.  Uznał,  że 

jego obecność źle wpływa na atmosferę w przychodni. Oczywiście zadeklarował, że zostanie 
tak długo, jak to będzie konieczne, dopóki nie znajdę kogoś na jego miejsce. Powiedziałem 
mu, że zależy mi na nim, ale jeśli chce odejść, nie będę robił trudności. 

– Rozumiem. Będziesz mnie informował o jego stanie, prawda?
– Oczywiście. 
Tom wrócił do Hambleton w następny poniedziałek. Nikki zastanawiała się, jak się z nim 

przywitać. Czy ma pójść do Białego Dworu, jeśli zobaczy światło w oknie kuchni? A może 
powinna zaprosić go do przyczepy na lunch albo kolację? Porozmawialiby przy okazji... 

Nie, nie, wiedziała, że to niemożliwe. 
Jakoś zdołała zapanować nad emocjami. Chodziła do pracy, uśmiechała się do pacjentów, 

ale zaraz potem wracała do przyczepy. Nie chciała widzieć się z przyjaciółmi, uczestniczyć w 
żadnych  spotkaniach  towarzyskich.  Nikomu  nie  chciała  się  zwierzać.  Żyła  w  jakimś 
zszarzałym świecie bez widoków na odmianę. 

Zdumiała ją własna reakcja przy pierwszym spotkaniu z Tomem. Zupełnie nie była na nie 

przygotowana. Właśnie uzupełniała zapasy podręcznych leków, kiedy wszedł  do magazynu. 
Nagle poczuła, że oblewają fala gorąca. Przecież to mężczyzna, którego kocha!

Tom wyglądał na jeszcze szczuplejszego – o ile to w ogóle było możliwe – i bledszego. 

background image

Ale to był jej Tom i Nikki poczuła natychmiastowy przypływ miłości do niego. 

Nie wiedziała, jak zacząć, więc uciekła się do zdawkowego:
– Dobrze cię widzieć z powrotem. Jak się masz? Przecież nie to chciała powiedzieć! Czy 

on tego nie widzi?

Ale Tom również postanowił zachować dystans. Może jemu było łatwiej?
– Znacznie lepiej. Dzięki. Tak jak podejrzewaliśmy, to był fałszywy alarm, więc wracam 

na te ostatnie dwa tygodnie do roboty. 

– Ostatnie dwa tygodnie? O czym ty mówisz?
– Joe  uznał, że  w  przychodni  dacie sobie  radę beze  mnie.  Porozumiał  się z  lekarzem z 

sąsiedniego  miasteczka  w  sprawie  ewentualnej  współpracy.  Zostało  mi  kilka  rzeczy  do 
dokończenia,  a  potem  zniknę  z  twojego  życia  na  zawsze...  – Urwał,  a  po  chwili  dodał: –
Postaram  się  schodzić  ci  z  drogi.  Spotkamy  się  jeszcze  kilka  razy,  ale  tylko  na  gruncie 
zawodowym. 

– Na  gruncie  zawodowym!  To  tak?  Czyżbyśmy  nic  dla  siebie  nie  znaczyli?  Nie 

zaprzeczysz, że kochasz mnie tak samo jak ja ciebie!

– Czas leczy rany, Nikki. I dlatego wyjeżdżam, żebyś mogła żyć dalej, jak chcesz. 
Z tymi słowami Tom skierował się do drzwi. 
– Jak możesz znieść rozstanie?
Stanął. Nikki zobaczyła, że mięśnie jego pleców napięły się. Obejrzał się i odparł:
– Jak mogę znieść? Nie mogę!
Nagle  wargami  przylgnął  do  jej  warg.  To  był  pocałunek  podobny  do  tego  na  szczycie 

Cragend Hill, akt rozpaczy i namiętności. 

– Niech  ci  się  nigdy  nie  wydaje,  że  mniej  to  przeżywam  od  ciebie! – powiedział  i 

wyszedł. 

Nikki została sama. 

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

Ktoś, może sam Tom, a może Joe, ułożył dyżury lekarskie tak, że przez następnych kilka 

dni  Nikki  nie  spotkała  swego  ukochanego.  Wieczorem,  tuż  przed  położeniem  się  spać, 
wyglądała przez okno, czy widać światełko w Białym Dworze, ale nigdy tam nie poszła. Tom 
także nie zajrzał do niej, mimo że byli sąsiadami. 

Dla Nikki praca stała się teraz wytchnieniem. Czuła się fatalnie, ale poczucie obowiązku 

zwyciężało.  I  nagle  w  piątek  nastąpiło  gwałtowne  załamanie  pogody.  To  już  kompletnie 
Nikki przygnębiło. 

Powietrze  stało  się  lepkie,  nieruchome,  bez  najlżejszego  chociaż  powiewu  wiatru,  na 

niebie  zaś  zbierały  cię  złowróżbne  chmury.  Obojętnie  w  co  się  ubrała,  jakich  kosmetyków 
użyła, po dziesięciu minutach oblewała się potem. 

Wszyscy  byli  zirytowani.  Pacjenci  odzywali  się  nieuprzejmie,  personel  w  przychodni 

starał  się  opanowywać  i  schodzić  sobie  nawzajem  z  drogi.  Po  raz  pierwszy  w  życiu  Nikki 
pomyślała, że nienawidzi tej pracy. 

Może wyjechać stąd, zastanawiała się trochę pół żartem pół serio, i zacząć gdzieś życie 

od nowa?  Słyszała o  ciekawych ofertach  pracy  w Ameryce.  A może  spróbować miejskiego 
życia dla odmiany? Nie, nie w Londynie, ale na przykład w Birmingham... 

Wiedziała  jednak,  że  nigdzie  się  nie  ruszy.  Po  pierwsze  byłby  to  zbyt  duży  wysiłek 

fizyczny i  psychiczny. Po  drogie... taka pogoda  nie będzie trwać wiecznie. To tylko nerwy, 
tłumaczyła sobie. 

Odbywała  właśnie  poranne  wizyty  wśród  farm  na  wrzosowiskach,  kiedy  nagle  niebo 

pociemniało. Lepkie powietrze oziębiło się, powiał chłodny wiatr. Po raz pierwszy od wielu 
dni Nikki zamknęła okno w samochodzie. Wiedziała, co zaraz się stanie i włączyła światła. 

Kilka kropli uderzyło w przednią szybę. Z oddali słuchać było głuchy pomruk i nagle z 

ogromnym  szumem  nastąpiło  oberwanie  chmury.  Z  włączonymi  światłami  Nikki  powoli 
ujechała  jeszcze  kawałek,  lecz  po  chwili  stanęła  w  zatoczce,  ponieważ  widoczność 
zmniejszyła się praktycznie do zera i dalsza jazda w tych warunkach była zbyt niebezpieczna. 

Po  pewnym  czasie  deszcz  przestał  padać  aż  tak  intensywnie  i  Nikki  zdecydowała  się 

wrócić  do  domu.  Wizyty,  jakie  miała  w  planie  na  ten  dzień,  nie  były  bardzo  pilne, 
postanowiła  więc,  że  najrozsądniej  będzie  nie  zapuszczać  się  zbyt  daleko  i  nie  stwarzać 
zagrożenia na  drodze.  Obawiała  się,  że  do  wieczora  w  przychodni  będą  mieli  przynajmniej 
kilka wezwań do wypadków. 

Pojechała  więc  do  siebie.  Deszcz  bębnił  o  dach  przyczepy.  Przygotowała  sobie  kilka 

kanapek  na  lunch,  ale  zjadła  tylko  połowę,  reszty  nie  tknęła.  Przez  okno  zobaczyła,  że  w 
Białym  Dworze  zapaliło  się  światło.  Może  powinna  pójść  tam  i  spróbować  jeszcze  raz 
porozmawiać z Tomem?

Nie,  to  bez  sensu,  uznała.  Powiedział,  co  miał  do  powiedzenia.  Poza  tym  do  takiej 

rozmowy potrzeba wiele energii, a ona czuła się ledwie żywa. 

background image

Taka  ulewa  zdarzała  się  mniej  więcej  raz  na  pięć  lat.  Roślinności  z  pewnością  to 

potrzebne, ale w miasteczku wywoła kompletny chaos, pomyślała. Zresztą, co ją to obchodzi? 
Czy w ogóle cokolwiek ją teraz obchodzi?

Ściemniło się wcześnie. Spostrzegła, że światła w Białym Dworze przestały się palić. Czy 

to  jej  sprawa?  Siedziała  w  ciemnościach,  nie  miała  ochoty  na  nic,  jedzenie,  towarzystwo, 
lekturę. Na nic. Po co?

O  jedenastej  zadzwonił  telefon.  Kto  może  dzwonić  o  tej  porze,  zastanawiała  się.  Przez 

krótką  chwilę  walczyła  z  pokusą,  by  nie  podnosić  słuchawki.  Nie  miała  ochoty  na  żadne 
przyjacielskie pogaduszki. Może to coś poważnego, pomyślała z zawodowego obowiązku i w 
końcu sięgnęła po telefon. 

– Nikki?
Tom! Serce zabiło jej mocniej z radości, w jednej chwili nastrój poprawił się radykalnie. 

Może zmienił zdanie, może chce... 

– Nikki? Jesteś tam?
Głos Toma brzmiał poważnie, ponaglająco i Nikki zaczęła podejrzewać, że nie chodzi o 

sprawy prywatne, ale o pomoc w jakimś groźnym wypadku. Nie, nie teraz, nie w nocy! Nie z 
Tomem!

– Tak. Co się stało?
– Posłuchaj,  nie  w  taki  sposób  chciałbym  z  tobą  rozmawiać,  ale  w  jaskini  Greenpot 

zdarzył się wypadek. 

– Wypadek – powtórzyła automatycznie. 
– Tak.  Wypadek.  Jestem  tu  na  miejscu.  Zalało  jedną  z  przyległych  komnat  i  czterech 

turystów  musiało  się  szybko  ewakuować.  Nie  są  bardzo  doświadczonymi  grotołazami  i 
wybrali  trudniejszą  drogę.  Wszyscy  odpadli  od  ściany.  Jeden  jest  uwięziony  w  jakiejś 
szczelinie,  a  trzech  bardzo  potłuczonych.  Ekipie  ratunkowej  udało  się  tę  trójkę 
przetransportować  w  mniej  więcej  bezpieczne  miejsce,  ale  zanim  wydobędą  ich  na 
powierzchnię, musi ich zbadać lekarz. Zgłosiłem się na ochotnika i mniej więcej za kwadrans 
schodzę  pod  ziemię.  Posłuchaj,  potrzebna  jest  pielęgniarka.  Obdzwoniłem  okolicę,  ale  nie 
udało  mi  się  z  nikim  skontaktować.  Zostajesz  tylko  ty.  To  oberwanie  chmury  wywołało 
kompletny chaos. Zdołasz się tu dostać w piętnaście minut?

Nikki  poczuła  suchość  w  ustach.  Czy  Tom  zdaje  sobie  sprawę,  o  co  ją  prosi!?  Na 

mgnienie zapomniała o uczuciu do niego, ta sprawa nie miała nic wspólnego z ich miłością. 

Najważniejsze  jest  wejście  do  jaskini.  Przerażała  ją  sama  myśl  o  zejściu  pod  ziemię. 

Dłonie jej zwilgotniały, na czoło wystąpiły kropelki potu. Zejść do jaskini, do tych mokrych, 
ciemnych  nor?  Pełnych  niebezpiecznych  pułapek,  gdzie  ludzie  błądzą,  a  nawet  giną!  Nie 
mogła opanować płaczu. 

– Nikki? Słyszysz mnie? Zdołasz dojechać w piętnaście minut?
– Tom? Nie mogę. Nie mogę się przemóc. 
– To nie będzie przyjemne – w głosie Toma pobrzmiewała nuta zniecierpliwienia – ale 

jest tu z nami doświadczona ekipa ratunkowa. Zapewniają mnie, że nie ma ryzyka. Czeka nas 
oczywiście  czołganie  się  w  błocie  i  tak  dalej,  ale  będziemy  bezpieczni.  Dadzą  nam 

background image

kombinezony i całe wyposażenie. 

– Nie  rozumiesz  mnie,  Tom!  Tu  nie  chodzi  o  to,  że  ja  nie  chcę...  ja  nie  mogę!  Mam 

klaustrofobię. Kiedyś ci już mówiłam. Bardzo chciałabym pomóc, ale nie mogę!

– Oczywiście – głos Toma złagodniał – przypominam sobie, że mi o tym mówiłaś. Nie 

martw się, kochanie. Dam sobie radę. 

Powiedział do niej „kochanie”. To przeważyło. I to, że jest pielęgniarką. Ktoś potrzebuje 

jej  pomocy!  Zdała  sobie  sprawę  z  tego,  że  jej  lęk  jest  irracjonalny,  a  takie  fobie  dają  się 
pokonać. Nadszedł czas zdusić w sobie strach. 

Przecież Tom będzie tam przy niej. Jego obecność na pewno doda jej sił. 
– Będę za kwadrans – obiecała i szybko odłożyła słuchawkę, bojąc się, że jeszcze zmieni 

zdanie. 

Dlaczego to powiedziała? Przymknęła powieki, starała się sobie wyobrazić, jak to będzie 

tam pod ziemią i uśmiechnęła się do siebie słabo. Da sobie radę! Kobiety znacznie młodsze –
i znacznie starsze – od niej uprawiają ten sport dla przyjemności, więc ona też sobie poradzi. 

Tym bardziej że Tom będzie przy niej. 
Narzuciła na  siebie  kurtkę  nieprzemakalną i  pobiegła do samochodu. Jaskinia  Greenpot 

nie  znajdowała  się  bardzo  daleko  od  Hambleton  i  Nikki  doskonale  znała  drogę.  W  kilku 
miejscach jezdnia zmieniła się w rwący potok i po raz kolejny odczuła zadowolenie, że jeździ 
wozem terenowym. 

Koncentrowanie  się  na  prowadzeniu  samochodu  pomogło  jej  oderwać  myśli  od 

czekających ją dramatycznych przeżyć. Dotrze tam, a może tymczasem uznają, że nie jest im 
potrzebna?

Nie łudź się, upomniała siebie w duchu. Przecież Tom nie dzwoniłby, gdyby to nie było 

absolutnie konieczne. Do tej pory nie chciał się z nią spotkać, ani nawet wspólnie pracować. 

Skręciła w boczną drogę prowadzącą do wejścia do jaskini. Przed sobą zobaczyła światła, 

jakieś samochody, barak używany przez grotołazów jako baza. 

Kiedy  się  zatrzymała,  natychmiast  podszedł  do  niej  policjant  z  pytaniem,  kim  jest. 

Wyjaśniła,  że  jest  pielęgniarką  i  że  wezwano  ją  do  udziału  w  akcji  ratunkowej.  Policjant 
otworzył  jej  drzwi  i  podtrzymał,  by  się  nie  pośliznęła  na  mokrej  trawie.  Zirytowała  ją  ta 
dżentelmeńska uprzejmość. 

Wnętrze  baraku  przypominało  scenę  z  filmu  science  fiction.  Potężnie  zbudowani 

mężczyźni  w  obcisłych  czarnych  kombinezonach  piankowych  i  kaskach  z  latarkami  nad 
czołem  czekali,  podczas  gdy  inni  szykowali  zwoje  lin,  metalowe  drabinki  i  inny  sprzęt, 
którego przeznaczenia nie znała. Rozpoznała natomiast nosze, tak zaprojektowane, że ofiarę 
przywiązaną pasami wewnątrz tej konstrukcji można było transportować po skałach. I nawet 
gdyby  trzeba  ją  było  odwrócić  do  góry  nogami,  nic  złego  by  się  nie  stało.  Przynajmniej 
teoretycznie. 

Wśród mężczyzn w kombinezonach dostrzegła Toma. Metodycznie sprawdzał zawartość 

apteczki. Kiedy spojrzał na Nikki, w jego oczach dostrzegła współczucie. 

– Nie musisz tego robić. Na pewno dam sobie radę bez ciebie. 
Jego  słowa  rozzłościły  ją  tylko.  Ucieszyła  się.  Sądziła,  że  strach  zabił  w  niej  wszelkie 

background image

inne uczucia. 

– Jakoś to będzie. Jestem pielęgniarką. Jestem potrzebna. To najważniejsze. 
Tom dotknął jej ramienia. 
– Na pewno dasz sobie radę. Wiedziałem, że mogę na ciebie liczyć. 
Liczyć, że co zrobi? Cóż... to zupełnie inna historia. 
– A  ty? – spytała.  – Dasz  sobie  radę?  Dopiero  wyszedłeś  ze  szpitala,  nie  wyglądasz 

najlepiej. 

Tom spochmurniał. 
– Wiem.  I  między  innymi  dlatego  chciałem,  żebyś  była  ze  mną.  Zdarzył  się  wypadek. 

Jestem  lekarzem  i  muszę  stanąć  na  wysokości  zadania.  Wygląda  na  to,  że  ci  na  dole 
potrzebują bardziej fachowej pomocy przekraczającej kompetencje ratowników medycznych. 
Lukę – zwrócił się do mężczyzny w umazanym błotem ubraniu – znajdziesz kombinezon dla 
Nikki?

– Jestem Lukę Meadows – przedstawił się mężczyzna. – Kieruję tą akcją. Jestem bardzo 

wdzięczny,  że  zgodziła  się  pani  nam  pomóc.  Umie  pani  to  włożyć? – spytał,  wręczając  jej 
piankę. 

– Jeździłam  kiedyś  na  nartach  wodnych – odpowiedziała.  – Spróbuję  się  jakoś  w  to 

wcisnąć. 

Lukę  pokazał  jej  pomieszczenie  na  tyłach,  gdzie  mogła  się  przebrać.  Zdjęła  ubranie  i 

naciągnęła lepki, rozgrzany pancerz. Co za tortura, pomyślała. Kiedy wyszła, dopasowano dla 
niej kask z latarką. Dostała również pas z przymocowaną do niego baterią zasilającą. 

– Co mam nieść? – spytała. 
– Do niesienia mamy doświadczonych ludzi – wyjaśnił Lukę. – Proszę tylko trzymać się 

Simona, on będzie pani przewodnikiem i opiekunem. 

Simon, mężczyzna czterdziestoletni z sumiastym wąsem, uśmiechnął się do niej. 
– Wszystko pod kontrolą – powiedział. – Gotowa? Ruszyli. 
Po wyjściu z baraku Nikki zatrzymała się na moment w strugach deszczu. Wydawało jej 

się, że to najcudowniejszy deszcz w jej życiu. Potem skierowała się do wejścia do jaskini. 

Z początku nie było aż tak źle. Całą grupą, gęsiego, szli skalnym korytarzem oświetlonym 

przymocowanymi  do  ścian  lampami.  Na  dany  znak  Nikki  włączyła  lampę  przy  kasku  i 
utkwiła wzrok w małym kręgu przed stopami. 

Simon  zdawał  się  odgadywać,  co  przeżywała.  Rozmawiał  więc  o  tym  i  owym,  by  ją 

czymś  zająć.  Opowiedział  jej,  że  jest  menedżerem,  pracuje  w  banku,  zaproponował,  że 
mógłby  załatwić  jej  kredyt  hipoteczny  albo  doradzić,  jak  ulokować  pieniądze.  Z 
przyjemnością  to  zrobi,  obiecywał.  Dzięki  niemu  przestała  myśleć  o  tym,  co  ją  za  chwilę 
czeka. 

Ale potem doszli do końca korytarza i dopiero wtedy zobaczyła, co to znaczy chodzić po 

jaskiniach.  Musieli  spuścić  się  w  dół  stromego  wąskiego  tunelu.  Kiedy  Nikki  ujrzała  przed 
sobą ciemną czeluść i poczuła krople wody skapujące na kombinezon, strach powrócił. 

– Daj mi minutę – poprosiła Simona.
Przed  sobą  widziała  głowę  i  ramiona  Toma.  Jakaś  tajemnicza  siła  musiała  mu 

background image

podszepnąć,  że  na  niego  patrzy,  bo  odwrócił  się  i  pomachał  do  niej  ręką.  Ot,  zwykły  gest. 
Obawiała się,  że  nie  może  liczyć  na  więcej  z  jego  strony.  Pomyślała,  że  Tom  jest  teraz  jej 
moralnym  dłużnikiem,  ale  że  nigdy  tego  długu  nie  będzie  egzekwowała.  Tom  i  jego 
przewodnik zniknęli jej z oczu. Wzdrygnęła się. 

– Chodźmy – powiedziała. 
Po  kilku  pierwszych  krokach  schodzenie  okazało  się  łatwiejsze  niż  przypuszczała. 

Wyprawy na wzgórza wśród wrzosowisk i wspinanie po skałkach stanowiły dobrą zaprawę. Z 
łatwością  wyszukiwała  miejsce  do  postawienia  stopy  na  śliskich  kamieniach.  Szybko 
wyprzedzili  Toma  i  jego  towarzysza.  Spostrzegła,  że  Tom  nie  jest  tak  sprawny  jak  ona,  i 
poczuła  nawet  pewną  satysfakcję,  ale  to  nie  trwało  długo.  Kiedy  przystanęli  z  Simonem, 
czekając na tamtą dwójkę, znowu przypomniała sobie o pokładach skał nad głową i przeszedł 
ją dreszcz przerażenia. 

– Uda... Uda wam się przenieść tędy nosze? – spytała Simona.
– Nie ma obawy. Wielokrotnie ćwiczyliśmy ten manewr. 
Tunel zwężał  się coraz bardziej. Pewien odcinek  musieli  przejść na czworakach, potem 

nawet się czołgać. W końcu znaleźli się w większej komnacie. 

Na ziemi leżało trzech rannych, a wokół nich, pochyleni z troską, zebrali się ratownicy. 

Kiedy Tom i Nikki podeszli bliżej, natychmiast odsunęli się, robiąc im miejsce. 

Tomowi  wystarczyło  jedno  spojrzenie – miał  w  tym  praktykę – by  ocenić,  który  z 

poszkodowanych  jest  w  najcięższym  stanie,  i  pochylił  się  nad  nieprzytomnym  mężczyzną. 
Nikki uklękła przy lżej rannych. 

– Jestem Nikki Gale, pielęgniarka, a to Tom Murray, lekarz – zaczęła. – Zobaczymy, co 

możemy dla was zrobić, żebyście poczuli się lepiej – dodała. 

Mężczyźni odpowiedzieli jej słabymi uśmiechami. 
Nieprzytomny  grotołaz  był  najciężej  poszkodowany.  W  wyniku  upadku  zranił  się 

poważnie w rękę i  przeciął  sobie żyłę. Ratownicy  założyli  mu  opaskę  uciskową.  Zgodnie z 
wszelkimi regułami zdejmowali ją od czasu do czasu, by zapobiec martwicy, w wyniku czego 
człowiek ten stracił wiele krwi. Tom z pomocą Nikki założył mu prowizoryczny opatrunek, a 
potem podłączył go do kroplówki z osoczem. 

– To go wzmocni, dopóki nie dotrzemy do szpitala – szepnął do Nikki. 
Drugi mężczyzna skarżył się na potworny ból głowy. 
Tom  założył  mu  kołnierz  ortopedyczny  i  zbadał  czaszkę  w  poszukiwaniu  pęknięcia. 

Niestety, nawet  gdyby je  odkrył,  niewiele  mógłby  zdziałać.  Okazało  się,  że  ma  on  również 
złamane kilka żeber. Nikki obandażowała mu więc klatkę piersiową. 

Pracowali  zgodnie  przez  około  pół  godziny.  Nikki  zdawała  sobie  sprawę,  że  gdyby 

musiał,  Tom  poradziłby  sobie  bez  niej,  lecz  że  jej  pomoc  była  tu  bardzo  potrzebna.  Tom 
zyskiwał  cenny  czas,  rannym  oszczędzała  niepotrzebnego  bólu.  Zawodowa  duma  dodawała 
jej sił. 

W  końcu  pomogli  umieścić  rannych  na  noszach  i  przypiąć  pasami.  Część  ekipy 

ratowniczej  natychmiast  zaczęła  wynosić  ich  na  powierzchnię.  Simon  ponownie  zapewnił 
Nikki, że ratownicy są dobrze wyszkoleni i często ćwiczą ten manewr. 

background image

Zadanie  jej  i  Toma  zostało  wypełnione.  Na  górze  czekały  karetki,  które  zawiozą 

poszkodowanych  do  szpitala.  Lukę  cały  czas  pozostawał  w  stałym  kontakcie  ze  swoimi 
ludźmi przed wejściem do jaskini. 

Nikki  nie  chciała  o  niczym  myśleć.  Chciała  się  skupić  na  swoich  zawodowych 

czynnościach. Dzięki temu nie pamiętała o pokładach skał nad głową, o uczuciu duszenia się. 

Nagle Lukę pojawił się znowu koło nich i zaczął o czymś szeptać z Tomem. 
– Wracam za dziesięć minut. Możesz tu zostać? – zwrócił się do niej Tom. 
– Oczywiście – odparła. 
Chciała, żeby to zabrzmiało pewnie, lecz jego baczne spojrzenie świadczyło, że rozpoznał 

w jej głosie lęk. 

Tom i Lukę zniknęli. Nikki przysiadła skulona na kamieniu, czoło oparła o kolana. Simon 

podszedł i usiadł obok niej. Jego bliskość dodała jej otuchy. 

Tom  wrócił po chwili i  kiedy uniosła  głowę, spostrzegła, że  patrzy na  nią  z  napięciem. 

Ogarnęło ją przerażenie. Przypomniała sobie nagłe, że turystów było czterech. 

– Gdzie czwarty ranny? – spytała. – Mówiłeś, że został... został uwięziony?
– Niestety. Odnaleźliśmy go, ale dotychczas nie udało nam się go wydobyć. 
Może to napięte nerwy sprawiły, ze była bardziej wyczulona na takie niuanse, może było 

coś takiego w głosie Toma, że Nikki poczuła przypływ paniki. 

– Co zamierzacie? Na czym polega problem?
Tak  naprawdę  wcale  nie  chciała  się  dowiedzieć,  na  czym  polega  kłopot.  Chciała  się 

wydostać  z  tego  okropnego  miejsca,  uciec  od  otaczających  ją  ciemności  i  mas  skalnych, 
odgłosu spadających kropel wody. 

– Znajduje  się  w  sąsiedniej  pieczarze.  Jej  dno  przecina  głęboka  rozpadlina,  o  której  ta 

grupa nie wiedziała. Czwarty mężczyzna pośliznął się i wpadł do niej. Kamienie osunęły się i 
przysypały  go.  Leży  na  głębokości  około  pięciu  metrów,  widzieliśmy  jego  kask.  Jest 
nieprzytomny, możliwe, że nie żyje. Z pewnością umrze, jeśli go stamtąd nie wyciągniemy. 
Ktoś musi tam zejść, obwiązać mu klatkę piersiową liną. Potem go wydobędziemy. Każdy już 
próbował, nawet ja, ale jesteśmy zbyt potężnie zbudowani. 

Nikki  odsuwała  od  siebie  myśl,  która  zaczęła  kiełkować  w  jej  głowie.  Ale  Tom 

wypowiedział ją na głos:

– Jedyną osobą drobniejszej budowy, która mogłaby zmieścić się w tej szczelinie, jesteś 

ty. 

– Naprawdę nie ma nikogo innego? – wyrwało jej się. 
– Ratownicy  posłali  po  doświadczonego  grotołaza,  czternastoletnią  dziewczynę,  która 

zrobiłaby  to  bardzo  sprawnie,  ale  problem  polega  na  tym,  że  gdzieś  wyjechała.  Nie  można 
znaleźć  ani  jej,  ani  jej  rodziny.  Policja  nadal  próbuje  się  z  nią  skontaktować.  – Tom 
uśmiechnął się do Nikki i dodał: – Dotąd spisywałaś się dzielnie. Zaraz ktoś odprowadzi cię 
na górę. 

Słowa nie chciały przejść jej przez gardło, ale jakoś wykrztusiła:
– Jeszcze nie teraz. Poczekajcie, niech przynajmniej obejrzę tę szczelinę. 
Simon  i  Tom  zaprowadzili  ją  wąskim  tunelem  do  mniejszej  pieczary.  Nad  szczeliną

background image

zainstalowano lampy, wokół klęczeli ratownicy wpatrzeni w czeluść. W głębi pieczary prawie 
nagi mężczyzna wciskał się z powrotem w kombinezon. Nikki dostrzegła zadrapania na jego 
piersi. Odgadła, że on też próbował wcisnąć się między skały. Czy ją czeka to samo?

Kiedy stanęła wśród nich, zapadło milczenie. Domyśliła się, że  upatrują w niej ostatnią 

szansę na uratowanie rannego. Ciężar moralnej odpowiedzialności przygniatał jej serce. Ona 
tego  nie  dokona!  Podjęłaby  się  każdego  zadania  wymagającego  jej  pielęgniarskich 
umiejętności, obojętnie jak niebezpiecznego, ale zejść do tej rozpadliny jak do grobu?

Nagle  poczuła,  że  to  wyzwanie  dla  jej  dumy.  Mimo  paraliżującego  strachu,  dotarła  aż 

tutaj.  Przekonała  się,  że  potrafi  się  opanować.  Teraz  nie  może  się  poddać. Podjęła  się 
uczestnictwa w akcji i dokończy zadanie. 

Pochyliła się i zajrzała w głąb rozpadliny. Czuła dłoń Toma na ramieniu. Dostrzegła zarys 

ciała,  czerwony  kask,  błyszczący  kombinezon.  Ratownik  po  drugiej  stronie  szczeliny 
krzyknął:

– Słyszysz nas, Barry? – Żadnej odpowiedzi. – Przedtem słyszeliśmy jęki – wyjaśnił. –

Zrzuciliśmy mu telefon, ale to nic nie dało. 

Pomyśl, że  to  odstęp między szafą  a  ścianą,  tłumaczyła sobie. Musisz  się tam wcisnąć, 

żeby  wydobyć  jakiś  papier.  Wiesz,  że  jesteś  tu  najszczuplejsza,  możesz  dokonać  czegoś, 
czego inni  nie  zdołają.  Pamięć  podsunęła  jej  wspomnienie  pierwszego spotkania  z  Tomem. 
Nazwał ją chudą, a ona poprawiła go i powiedziała, że woli słowo „szczupła”. 

Dlaczego  przypomniało  jej  się  to  akurat  teraz?  Żeby  odwrócić  uwagę,  odpowiedziała 

sobie  w  myślach.  I żebyś zapomniała,  że  to  nie jest  mała  przestrzeń  za  szafą.  Szafę  można 
przecież odsunąć. 

– Co trzeba zrobić? – spytała. Lukę, dowodzący akcją, wyjaśnił:
– Gdyby udało się założyć mu te szelki i obwiązać go liną, moglibyśmy go wyciągnąć. 

Ściany są gładkie, więc o nic się nie zaczepi. 

Pokazał  jej  szelki,  a  właściwie  rodzaj  uprzęży.  Sama  kiedyś  takich  używała,  kiedy  się 

wspinała po skałach. 

– Sądzisz, że... że potrafię?
– Dużo lepiej niż którykolwiek z nas – zapewnił ją Lukę. Dostrzegła zmęczenie na jego 

twarzy.  – Doskonale  wiem,  co  czujesz – dodał.  – Jeśli  się  boisz,  nie  próbuj.  Wszyscy 
przeżywamy chwile paniki. Zrobisz, co w twojej mocy. 

– Nie musisz tam schodzić – wtrącił Tom. – Już i tak zrobiłaś więcej niż mogłaś. Może 

lepiej zaczekajmy na tamtą dziewczynę... 

– Barry’emu  zostało  niewiele  czasu,  prawda?  On  umrze? – spytała.  Tom  milczał.  –

Dobrze, zejdę tam, póki jeszcze mam odwagę. Ale jak zdołam się pochylić, żeby włożyć na 
niego te szelki?

Nie wiedziała, że czeka ją ostatni cios. 
– Opuścimy cię głową w dół – wyjaśnił Lukę. 
Ratownicy  ubrali  Nikki  w  szelki  i  przymocowali  do  nich  linę,  którą  przełożyła  sobie 

między nogami.  W  rękach  trzymała  drugą  uprząż  i  zwój  liny.  Zadanie polegało  na  tym,  by 
odrzucić  kamienie  przykrywające  Barry’ego,  następnie  założyć  mu  szelki.  Na  kasku  miała 

background image

teraz zamontowany miniaturowy nadajnik, dzięki któremu była w stałym kontakcie z Lukiem. 

Naprzód. 
Uklękła na brzegu szczeliny, pochyliła siei wśliznęła między skały. Ostatnia przerażająca 

myśl  przemknęła  jej  przez  głowę:  to  tak,  jak  gdybym  wchodziła  do  grobowca.  Ostrożnie 
zsuwała się niżej i niżej. Jakimś cudem udało jej się zapanować nad strachem i skupić tylko 
na własnych ruchach. 

Ratownicy popuszczali  linę. Postępowała zgodnie  z  instrukcją Toma, oddychała płytko, 

starała się  panować  nad  biciem  serca,  nie  robić  żadnych  gwałtownych  ruchów.  Odpręż  się! 
Trudne zadanie, kiedy masy skalne naciskają z każdej strony. Gdyby wzięła głębszy oddech, 
uwięzłaby między ścianami rozpadliny. Powoli posuwała się naprzód. 

Strumień światła z latarki na kasku przebijał ciemność. W pewnej chwili natknęła się na 

wybrzuszenie  skalne,  które  zasłoniło  ciało  Barry’ego,  ale  jakoś  udało  jej  się  ominąć 
przeszkodę. W końcu dotarła do mężczyzny. 

– Znalazłam go – zameldowała. – Popuśćcie jeszcze z dziesięć centymetrów i trzymajcie. 

Usunę kamienie. 

Ciało  Barry’ego  pokryte  było  gliną  i  wilgotnymi  odłamkami  skały.  Nikki  odrzuciła  je. 

Spadały na dno szczeliny. 

– Barry? Słyszysz mnie? – przemawiała, ale mężczyzna nie reagował. Przyłożyła dłoń do 

jego szyi. Puls był ledwo wyczuwalny. Barrym jak najszybciej musi zająć się lekarz. 

Spróbowała  założyć  mu  szelki,  ale  wciśnięcie  dłoni  pomiędzy  plecy  ofiary  a  ścianę 

szczeliny okazało się niemożliwe!

Spróbowała usunąć kolejne pokłady gliny i kamieni i dopiero wówczas odkryła całą grozę 

sytuacji. Podczas upadku lewa ręka Barry’ego wykręciła się do tyłu i zaklinowała. 

– Ciało  jest  unieruchomione! – zameldowała.  – Nie  wiem,  co  robić! – krzyknęła 

zrozpaczona. 

– Po pierwsze nie ruszaj się – odpowiedział jej głos Toma. – Przez jakąś minutę nie rób 

nic, zamknij oczy, spróbuj się odprężyć. Oddychaj równomiernie. Idzie ci świetnie. Wyłonił 
się jakiś problem, ale problemy dadzą się rozwiązać. Na razie zrelaksuj się. 

– Jak mam się zrelaksować, wisząc głową w dół, bezbronna i przerażona – żachnęła się. 
– Świetnie. Opisz dokładnie, w jakiej pozycji jest ręka i dlaczego  Barry’ego nie można 

wyciągnąć. 

Zdała relację z  położenia  ofiary. Tom wypytywał  o najmniejsze  szczegóły.  Rozmowa  z 

nim odwróciła jej myśli. Po chwili już mniej się bała. 

– Możesz wymacać jakiś kamień mniej więcej wielkości pięści? – padło dziwne pytanie. 
– Jest tu taki – odparła. – Ale po co?
Milczenie Toma zapowiadało kolejne przerażające zadanie. 
– Wiem już, co musisz zrobić, żeby oswobodzić Barry’ego. Chwyć kamień i z całej siły 

uderz nim go w obojczyk. Złam mu obojczyk!

– Co!?
– Wówczas kość się przemieści i będziesz mogła poruszyć rękę. 
– Chcesz,  żebym  wisząc  głową  w  dół,  wzięła  zamach  i  trzasnęła  faceta  w  obojczyk?! 

background image

Czyś ty... 

– Nikki! Posłuchaj, co mówię! Złam mu obojczyk! Zrób to dla mnie... Kocham cię. 
„Kocham  cię”.  Ciekawe,  czy  ktokolwiek  wyznawał  kobiecie  miłość  w  takich 

okolicznościach, pomyślała. 

Zważyła kamień w dłoni. Potem powiedziała sobie, że to nie jest kość, że nie należy do 

człowieka. To gałąź, która powoli zabija Barry’ego. Potem powiedziała sobie, że nie będzie 
niczego „na próbę”. Kość musi pęknąć za pierwszym razem. 

I pękła. 
Chrzęst łamanego obojczyka przyprawił ją o odruch wymiotny. Opanowała się, nacisnęła 

na ramię, ręka Barry’ego dała się poruszyć i Nikki mogła nareszcie założyć rannemu szelki i 
przypiąć do nich linę. 

– Podciągnijcie mnie kawałek wyżej – krzyknęła. – Potem wyciągnijcie Barry’ego. 
Co za głupie uczucie, pomyślała, usiłując palcami stóp odbijać się od ścian szczeliny. Po 

chwili  zawisła  w  powietrzu,  a  ratownicy  bardzo  ostrożnie  zaczęli  ciągnąć  Barry’ego.  Lina 
napięła się. Otarła się o jej ramię, udo. 

– Ostrożnie! – zawołała  Nikki.  – Poruszył  się!  Wyciągnęła  ręce  i  przytrzymała  głowę 

mężczyzny. 

– Teraz!  Mnie  odrobinę  wyżej,  potem  jego!  Udało  się.  Gładko  ominęli  występ  skalny. 

Ponownie sprawdziła puls na szyi. Słabiutki, ale ofiara wypadku żyje. 

– Jeszcze raz – instruowała. 
Jej  serce  przepajała  nadzieja  i  duma.  Udało  się!  Zaraz  będzie  na  górze.  Jeszcze  klika 

szarpnięć i poczuła, jak silne ręce chwytają ją za nogi, brzuch, stawiają na ziemi. Ktoś objął ją 
ramieniem, przytrzymał, pomógł usiąść. 

– Nic ci nie jest, Nikki? – Ujrzała nad sobą twarz Toma. 
– Żyję. Zajmij się Barrym. On ciebie teraz bardziej potrzebuje. 
Tom objął ją i przytulił. 
– Tu  jesteśmy  lekarzem  i  pielęgniarką.  Ale  za  godzinę,  tam  na  powierzchni,  będziemy 

znowu po prostu dwojgiem ludzi. Teraz zajmę się Barrym, a ty natychmiast wracasz na górę. 
I żadnego „ale”. 

– Ale przydam się... 
– Żądałem od ciebie więcej niż od kogokolwiek w życiu. Było mi trudniej, bo tyle... tyle 

dla mnie znaczysz. A teraz idź, póki możesz utrzymać się na nogach. 

– Co z Barrym?
– Żyje i dzięki tobie jest nadzieja, że zdołamy go uratować. Idź!
Simon  z  drugim  ratownikiem  wyprowadzili  ją  na  powierzchnię.  Przez  większość  drogi 

musieli  ją  podtrzymywać,  prawie  nieść.  Nareszcie  dotarli  do  pierwszego  oświetlonego 
korytarza  prowadzącego  już  bezpośrednio  na  zewnątrz.  Deszcz  wciąż  padał.  Ponownie 
pomyślała, że to najcudowniejszy deszcz w jej życiu. 

W  baraku  zebrało  się  tymczasem  więcej  ludzi.  Ratownik  pogotowia  zaprowadził  ją  do 

pokoju  na  tyłach,  pomógł  zdjąć  kombinezon  i  zbadał  ją.  Dostała  tradycyjny  kubek  mocno 
osłodzonej herbaty. W życiu nie piła niczego lepszego. 

background image

Kiedy wyszła, Simon i drugi mężczyzna czekali na nią już przebrani w swoje ubrania. 
– Zawiozę  cię  do  domu – powiedział  Simon.  – Ralph  pojedzie  za  nami  twoim 

samochodem. 

– Dobrze – zgodziła się Nikki. 
Nie była w stanie podjąć sama żadnej decyzji. Niech inni decydują za nią. Pozwoliła się 

zaprowadzić do samochodu, posadzić w fotelu, przypiąć pasem. Simon usiadł za kierownicą. 

– Mów,  jeśli  masz  ochotę – powiedział  ciepłym  głosem – ale  podejrzewam,  że  wolisz 

milczeć. 

– Jeśli nie masz mi tego za złe, to tak. Przepraszam. .. 
– Nie przepraszaj. Rozumiem. Barry jest moim przyjacielem, a ty uratowałaś mu życie. 

Dzięki. 

– Jestem pielęgniarką. Zrobiłam, co mogłam – oznajmiła. 
Kiedy dotarli  do przyczepy, Simon  i  Ralph weszli z  nią do środka, upewnili się, że ma 

wszystko, czego jej potrzeba i spytali, czy chce, by po kogoś zadzwonić. 

Podziękowała im. Powiedziała, że jest zmęczona, ale da sobie radę sama. Po ich wyjściu 

rozebrała  się  i  wzięła  prysznic – chyba  jeszcze  nigdy  w  życiu  nie  stała  tak  długo  pod 
strumieniem  wody – żeby  zmyć  z  siebie  ten  dziwny  zapach  gliny  i  ciemności,  którego  już 
nigdy więcej nie chciała wdychać. 

Wytarła się dokładnie, włożyła szlafrok. Potem przygotowała sobie coś gorącego do picia 

i usiadła na kanapie. Pancerz obronny, w jaki się uzbroiła na te ostatnie kilka godzin, zaczął 
kruszeć. Przypomniała sobie, jak wzbierał w niej paraliżujący strach, jakie kolejne wyzwania, 
którym musiała  sprostać, stawały przed  nią:  wejść do jaskini,  opuścić  się  w  głąb szczeliny, 
złamać obojczyk Barry’ego. 

Jak  zdołałam  tego wszystkiego dokonać, pytała  sama siebie  w duchu. Podobno  zadanie 

już  wykonane  wydaje  się  z  perspektywy  czasu  łatwiejsze.  W  jej  wypadku  ta  reguła  się  nie 
sprawdzała. Wzdrygnęła się. Jak mi się to udało, dziwiła się. 

Rozległo się pukanie do drzwi. Spojrzała na zegarek. Druga w nocy. Za późno na gości. 

Trudno, w taki dzień wszystko jest inaczej. 

Na  progu  stał  Tom.  Był  w  takim  samym  opłakanym  stanie,  w  jakim  jeszcze  niedawno 

sama się znajdowała. 

– Barry uratowany – zakomunikował na wstępie. – Kilka razy myśleliśmy, że już koniec, 

ale wyliże się. Ma żonę i dzieci. Pomyśl, ile ci zawdzięczają. 

Nikki ogarnął gniew. 
– Skoro  ma  żonę  i  dzieci,  to  po  co  pcha  się  do  jaskini? – wybuchnęła.  – Chyba  jest 

szalony. Masz do mnie coś jeszcze? – spytała. 

– Zobaczyłem, że u ciebie się pali. Jestem wykończony. Ty zresztą też, ale chciałem cię 

zobaczyć, skorzystać z twojego prysznica i napić się czegoś ciepłego w twoim towarzystwie. 
Chciałem być blisko ciebie. 

– Włączę czajnik – powiedziała. – A potem wracasz do siebie?
– Nie. Dziś muszę spać z tobą. 

background image

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

Nie  kochali  się  tej  nocy.  Oboje  byli  zbyt  wyczerpani  wydarzeniami  ostatnich  godzin. 

Ach,  jak  dobrze  było  zasnąć  z  głową  na  ramieniu  Toma,  czując  ciepło  jego  oddechu  na 
twarzy.  Rano  Nikki  zaspała  i  obudziła  się  dopiero,  kiedy  Tom  postawił  tacę  z  herbatą  i 
grzankami koło łóżka. 

– Jedz – nakazał,  gdy  zaczęła  protestować.  – Musisz  zregenerować  siły.  Jedz. 

Porozmawiamy później. 

– Ale ja muszę zatelefonować w kilka miejsc. Wiem, że dziś jest sobota, ale... 
– Jeszcze w nocy dzwoniłem  do Joego – uspokoił ją Tom. – Zgodnie z umową miałem 

dziś pełnić dyżur, ale oboje dostaliśmy wolne. To była jego decyzja, nie moja. Powiedział, że 
zapracowaliśmy sobie na wolny dzień. 

– Ale, Tom, ja mam sprawy do... 
– Najpierw zjedz śniadanie. Sprawy zaczekają. Nikki posłusznie wypiła herbatę i zjadła 

grzankę – i rzeczywiście poczuła się lepiej. Tom zestawił tacę na podłogę, usiadł obok Nikki. 
Jedząc,  przyglądali  się  sobie.  Położyli  się  spać  nadzy i  teraz  Nikki  odruchowo  podciągnęła 
prześcieradło, by zakryć piersi, lecz Tom powstrzymał jej rękę. 

– Nie odmawiaj mi  tej drobnej przyjemności patrzenia na twoje ciało – powiedział. – I 

wcale nie drobnej – poprawił się. – Ogromnej. 

Nikki spojrzała na niego z miną niewiniątka. 
– Chcesz, żebyśmy... ?
– Nie. Nie teraz. Najpierw musimy porozmawiać. I to będzie poważna rozmowa. 
– Mam dość bycia poważną. Całe życie byłam poważna. Poza tym trudno jest prowadzić 

poważną rozmowę na golasa. 

– Nic na to nie poradzę. Postaraj się. Wiedziała, że Tom się uparł. Westchnęła ciężko i 

obciągnęła prześcieradło odrobinę niżej. 

– Później – oświadczył  Tom,  odwrócił  głowę  i  ostentacyjnie  zaczął  przyglądać  się 

toaletce. 

Nikki podciągnęła prześcieradło. 
– Wczoraj w nocy byłaś przerażona – zaczął. – Nie wyobrażałem sobie, że kiedykolwiek 

zobaczę takie przerażenie na czyjejś twarzy. A mimo to najpierw weszłaś do jaskini, a potem 
zgłosiłaś się do ratowania Barry’ego. Mogę tylko zgadywać, co przeżywałaś. Ale dokonałaś 
tego, zrobiłaś to dla zupełnie obcego człowieka. Udowodniłaś, że zniesiesz wszystko. 

Umilkł. Nikki także milczała. Serce jej biło  tak gwałtownie, że  głosu z  siebie wydobyć 

nie mogła. Do czego Tom zmierza, zastanawiała się. 

– Udowodniłaś, że zniesiesz wszystko – powtórzył. 
– Postanowiłem więc zachować się jak kompletny egoista. Znasz moją sytuację. Wiesz, 

co  może  się  zdarzyć.  Ale  pomimo  to,  czy...  Czy  pomimo  to  wyjdziesz  za  mnie?  Nikt  nie 
potrafiłby cię kochać mocniej ode mnie. 

Nie chcę, żebyś odpowiadała od razu. Chciałbym, żebyś się zastanowiła. Porozmawiała z 

background image

bliskimi, są inni... 

– Oczywiście, że za ciebie wyjdę. – Nikki nie posiadała się z radości. – Nikt nie mógłby 

dać mi więcej szczęścia niż ty. I nie potrzebuję niczyich rad. Sama wiem, czego chcę. Wydaje 
mi się, że chciałam zostać twoją żoną już od chwili, kiedy spadłeś na mój dach. Miłość nie 
istnieje  między  dwoma  ciałami.  Miłość  to  uczucie  łączące  dwie  ludzkie  istoty,  dwie  dusze. 
Miłość  pokona  ból,  czasami  ból  ją  umacnia.  Tak,  wyjdę  za  ciebie.  A  teraz  możesz  mnie 
pocałować. 

Nikki i Tom chcieli się pobrać jak najszybciej. I nagłe wszystko zaczęło im sprzyjać, jak 

gdyby cały świat zjednoczył się, żeby uczynić ich szczęśliwymi. 

Wybrali się do Penny Pink zamówić u niej pierścionek według projektu, który im obojgu 

tak się podobał. A Penny znalazła dla nich przepiękny ciemny szmaragd. 

– Aha, i jeszcze jedno – powiedział Tom. – Nie wracam do Londynu. Przywiązałem się 

do  tego  miejsca.  Czuję,  że  jestem  wśród  przyjaciół,  lubię  tutejszą  spokojną  pracę.  Jeśli  się 
uda, chciałbym osiedlić się w okolicy. 

– Mówisz  serio?  Nie  tylko,  żeby  zrobić  mi  przyjemność? – upewniała  się  Nikki.  – Bo 

jeśli musisz wracać do Londynu, pojadę z tobą. 

– Nawet mi to przez myśl nie przeszło. 
I w  tydzień  później  Anna  Rix,  właścicielka Białego  Dworu,  przysłała do  Toma  list. Jej 

mąż,  Floyd,  dostał  propozycję  wspaniałej  pracy,  wobec  tego  ona  zostaje  w Ameryce  i 
rezygnuje  z etatu  i  współudziałów  w  przychodni  Joego.  Poza  tym  pytała, czy  Tom  nie  zna 
nikogo, kto chciałby kupić dom? Najlepiej szybko. 

– Mam  zaoszczędzoną  prawie  całą  sumę – oznajmił  Tom.  – Nigdy  nie  wydawałem 

wszystkich zarobionych pieniędzy. Kupujemy Biały Dwór?

– Tom! – wykrzyknęła  Nikki  uszczęśliwiona.  – Zawsze  marzyłam  o  tym  domu.  To 

najpiękniejszy dom, jaki sobie można wyobrazić. Ale chciałabym urządzić go od piwnic po 
strych po swojemu. I kupić nowe meble!

– Oczywiście. Kupimy go na twoje nazwisko. 
– Wykluczone!  Co  najwyżej  kupimy  go  na  nasze  wspólne  nazwisko.  A  co  zrobimy  z 

przyczepą?

– Nic. Zostanie. Mam tyle wspomnień z  nią związanych. Kiedy się pokłócimy, jedno z 

nas będzie mogło tam posiedzieć i drugie będzie wiedziało, gdzie przyjść i się pogodzić. 

– Nie będziemy się kłócić. Porozmawiasz z Joem?
– Już z nim rozmawiałem. Przyjmie mnie z otwartymi ramionami. 
– Jesteś pewien, że tego chcesz? Chcesz rzucić ortopedię?
– Pamiętaj, że  moją pierwszą  specjalizacją jest  medycyna ogólna. Mogę  pracować jako 

lekarz rodzinny, a nawet lubię tę pracę. 

– Skoro tak... 
To  był  wspaniały  ślub.  Nikki  była  najmłodszym  dzieckiem,  więc  rodzina  zdobyła 

doświadczenie, jak powinno wyglądać wydawanie córki za mąż. Byli uszczęśliwieni. Bracia i 
szwagierki prześcigali się w udzielaniu rad. 

background image

Za  to  z  druhnami  był  kłopot.  Nikki  musiała  wybrać  po  jednej  dziewczynce  z  każdej 

rodziny,  ale  nawet  wówczas  orszak  składał  się  z  aż  sześciu  młodych  dam.  Przyjaciel  ojca 
pożyczył im otwarty powóz z zaprzęgiem, więc zajechali przed kościół z fantazją. 

Postanowili,  że  domem  weselnym  będzie  ich  Biały  Dwór. W  ogromnym  namiocie 

ustawionym  w  ogrodzie  przygotowano  poczęstunek,  a  potem  goście  przeszli  na  tańce  do 
Domu Ludowego. 

Miesiąc miodowy był krótki. Państwo młodzi mieli tyle rzeczy do zrobienia, że nie mogli 

sobie  pozwolić  na  długie  wakacje.  Pojechali  na  trzy  dni  do  hotelu  w  samym  sercu 
wrzosowisk, a potem wrócili już do swojego nowego domu. 

Był piękny wieczór. Z przyzwyczajenia siedzieli na patio przed przyczepą i pili kakao. 
– To  najszczęśliwszy  dzień  w  moim  życiu – oświadczył  Tom.  – Jestem  takim 

szczęśliwcem... Mam tylko jedną nadzieję. Że ja... że my... 

Nikki pochyliła się ku niemu i pocałowała go. 
– Będziesz zdrów – szepnęła pełnym czułości głosem. – I pamiętaj, że mamy siebie. 

background image

EPILOG

Po upływie dwóch lat Nikki  urządziła Biały Dwór mniej więcej według  swojego gustu. 

Ile decyzji musiała podjąć! Mieszkając w przyczepie, kierowała się tylko jednym kryterium, 
brakiem miejsca – co miało też i swoje dobre strony – ale tutaj, w obszernym domu w stylu 
georgiańskim, mogła puścić wodze fantazji. 

Nie  udało  jej  się  jeszcze  skompletować  wszystkich mebli.  Zaczęła  porządkować  ogród, 

ale wciąż pozostawało tam mnóstwo do zrobienia. A od czasu do czasu Joe wzywał ją, kiedy 
potrzebna była pielęgniarka. 

– Jestem! – zawołał  Tom,  wchodząc  do  kuchni,  gdzie  spędzali  najwięcej  czasu. 

Pocałował  żonę,  potem  wsunął  dłoń  pod  jej  luźną  koszulę  i  uśmiechnął  się.  – Nasz  synek 
kopie – stwierdził. 

– Albo nasza córka – sprostowała Nikki. – Mam przeczucie, że to będzie dziewczynka. 
Nikki złagodniała pod wpływem małżeństwa. Już tak zażarcie nie broniła swojego zdania 

za  każdym  razem,  kiedy  się  różnili  w  poglądach.  Miała  męża,  rodzinę,  mieszkała  w 
wymarzonym  Białym  Dworze.  Tom  pracował  z  Joem,  który  zaczął  mówić  o  przejściu  na 
emeryturę i zostawieniu praktyki młodszemu wspólnikowi. Czy mogłaby być szczęśliwsza?

Usiedli. Tom jeszcze raz pocałował Nikki. 
– Nie zapytasz, jak było?
Tom wrócił właśnie z kolejnej wizyty kontrolnej w szpitalu w Leeds. Teraz bywał tam co 

sześć miesięcy. Ponieważ nic się nie działo, uznali, że Tom może jeździć sam. 

– Wiem,  jak  było – odparła  Nikki.  – Kolejny  raz  bez  zmian.  Coś  mi  mówiło,  że  tak 

będzie. 

– Bardzo fachowa, ściśle naukowa ocena – zażartował Tom. – Ale zgadzam  się z  tobą, 

masz rację. Choroba Hodgkina charakteryzuje się tym, że jeśli nie następuje pogorszenie, to 
można  mieć  nadzieję  na  stopniową  poprawę.  Co  prawda  nigdy  nie  można  mówić  o 
całkowitym wyzdrowieniu, ale... ale mam szansę żyć przynajmniej tak długo, jak przeciętny 
człowiek. 

– Oczywiście, że masz – potwierdziła Nikki z wiarą. Tom znowu ją pocałował. 
– To nie w porządku, prawda? Przecież przez ostatnie dwa lata zaznałem tyle szczęścia. 
– I  przeżyjesz  jeszcze  więcej – zapewniła  go  Nikki.  – Teraz  jest  nas  tylko  dwoje,  ale 

wkrótce dołączy do nas jeszcze jeden człowiek. Jesteśmy szczęśliwi, bo jesteśmy razem. Tak 
jak zawsze tego pragnęłam. 

– I ja też.