Gill Sanderson
Romantyczni egoiści
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Tom wtargnął w życie Nikki Gale pewnego pięknego sobotniego poranka wczesnym
latem. Wtargnął to właściwe słowo, albowiem było tak:
Dzień zapowiadał się pracowity – właściwie Nikki wszystkie dni miała pracowite i to jej
odpowiadało – ale rano mogła sobie jeszcze pozwolić na odrobinę lenistwa. Została w
szlafroczku i słuchając czwartego programu radia, zaparzyła kawę i przyrządziła grzanki.
Zamierzała zjeść śniadanie na powietrzu, na swoim patio, choć to może zbyt szumna nazwa, i
przyglądać się rudzikom uwijającym się w zaniedbanym ogrodzie Białego Dworu. Och, z
jaką ochotą zakasałaby rękawy i zajęłaby się tymi wszystkimi roślinami!
Kiedy posiłek był gotowy, wyłączyła radio i wówczas usłyszała pierwszy trzask. Gdzieś
bardzo blisko. Jak gdyby gałąź się złamała. Dziwne, pomyślała. Przecież nie ma wiatru,
nawet najdelikatniejszego powiewu, więc dlaczego gałąź miałaby trzeszczeć?
Owinęła się szczelniej połami szlafroczka, zawiązała pasek i wyjrzała na dwór.
Jej pomalowana na ciemnozielony kolor przyczepa mieszkalna stała starannie
wkomponowana w otoczenie w samym końcu ogrodu Białego Dworu obok bocznej bramy,
ukryta pod gałęziami ogromnego dębu. Na jednej z nich, znajdującej się wprost nad sypialnią,
wisiał teraz, a właściwie leżał, kurczowo jej uczepiony, z głową w dół, nogami wyżej, jakiś
nieznajomy mężczyzna. Gałąź zaś pod takim ciężarem niebezpiecznie trzeszczała i zaczęła się
odłamywać od pnia.
– Co pan tu robi? Dlaczego wchodzi pan na dach mojej przyczepy? – zażądała wyjaśnień.
– Nie miałem w planach znalezienia się nad tą przyczepą – odparł szarmancko mężczyzna
po chwili zastanowienia. – Zamierzałem tylko doczołgać się do gniazda na samym końcu tej
gałęzi – wyjaśnił, pokazując palcem cel swojej wyprawy.
Mówił prawdę. Nikki wielokrotnie widywała samiczkę rudzika krążącą nad tym
miejscem.
– Nie jest pan trochę za stary na takie rzeczy? – spytała karcącym tonem. – W gnieździe
nie ma już jajeczek, pisklęta się wykluły. Nie należy ich niepokoić.
– Wcale nie miałem zamiaru ich niepokoić – żachnął się nieznajomy. – Chciałem je tylko
obejrzeć. Z okna sypialni zobaczyłem ptaszka z robakiem w dziobie i uświadomiłem sobie
nagle, że w życiu nie widziałem gniazda z małymi. Jest kilka rzeczy, jakie mężczyzna
powinien zrobić przynajmniej raz w życiu, a ja nigdy nie oglądałem ptasiej mamy
wkładającej robala w otwarty dzióbek i... – Nie dokończył zdania.
Tym razem nie było nawet ostrzegawczego trzeszczenia. Gałąź z głośnym TRACH!
oderwała się od pnia, a mężczyzna spadł z wysokości około dwóch metrów prosto na dach
przyczepy, która niemal jęknęła pod jego ciężarem.
– Niech się pan nie rusza! – krzyknęła Nikki. – Już do pana idę!
Przyniosła z szopy drabinę, którą oparła o bok przyczepy, i wspięła się na nią.
Teraz znalazła się twarzą w twarz z intruzem. Zauważyła jego ogromne zielone oczy,
zmysłowe usta, długawe ciemne włosy i mimo woli pomyślała, że jest całkiem przystojny.
Zauważyła też, że jego szczupłą twarz wykrzywia grymas bólu. Może jest w szoku,
przemknęło jej przez głowę.
– Mam nadzieję, że nie uszkodziłem dachu – rzekł uprzejmie, chociaż z trudem łapał
oddech. – Nie miałem zamiaru na nim lądować.
– Proszę się nie martwić – odparła Nikki równie uprzejmie. – To solidnie zbudowana
przyczepa. Bardziej niepokoję się o pana – dodała. – Proszę leżeć spokojnie i nie ruszać się.
Czy uderzył się pan w głowę albo doznał urazu szyi? – wypytywała. – Aha, zapomniałam
wyjaśnić. Jestem pielęgniarką.
– Wydaje mi się, że nic mi się nie stało. Nie spadłem przecież z dużej wysokości, a poza
tym starałem się rozluźnić mięśnie. Na szczęście dach tej przyczepy nie jest zbyt twardy, więc
zamortyzował uderzenie. Na razie trudno mi złapać oddech i z pewnością będę cały
posiniaczony, ale przede wszystkim jest mi wstyd. Gdyby pani zechciała zejść z drabiny,
postaram się do niej doczołgać i jakoś się stąd ewakuować. A zawsze uważałem dęby za
mocne drzewa – dodał z sarkazmem w głosie i kopnięciem strącił złamaną gałąź z dachu.
– To bardzo cienka gałąź – Nikki wzięła „swoje” drzewo w obronę – a pan całym
ciężarem położył się na niej. Na pewno da pan radę zejść?
– Tak, nic mi nie jest. Tylko... strasznie mi głupio – wyznał mężczyzna i skrzywił się z
bólu.
– A jednak się pan potłukł. Kiedy już pan będzie na dole, chciałabym pana obejrzeć –
powiedziała Nikki.
Nieznajomy uśmiechnął się.
– Cała przyjemność po mojej stronie. Ja już sobie panią obejrzałem.
Nikki oblała się rumieńcem i spuściła oczy. Przy całej tej szarpaninie z drabiną poły jej
szlafroka rozchyliły się, odsłaniając głęboko wyciętą cieniutką koszulkę nocną.
– Dżentelmen by nie patrzył – oznajmiła z godnością i poprawiła szlafrok.
– Podeszła pani tak blisko, że nie miałem wyboru. Ale chyba docenia pani to, że się
przyznałem?
Co za obłędna rozmowa, pomyślała Nikki. Zeszła z drabiny, upewniła się, że jest mocno
oparta i zawołała:
– No, może pan schodzić. Tylko powoli!
Po chwili nieznajomy stał już obok niej. Przyjrzała mu się uważnie. Z doświadczenia
wiedziała, że mógł odnieść cięższe obrażenia, niż się w pierwszej chwili wydawało. Może jest
w szoku? Zdecydowanie pobladł.
– Niech pan wejdzie do środka i usiądzie – poleciła.
– Zrobię panu coś gorącego do picia. Chciałabym upewnić się, że nic się panu nie stało.
Potem ewentualnie zawiozę pana na ostry dyżur.
– Dziękuję. Nie wydaje mi się, żeby wizyta na ostrym dyżurze była konieczna, ale z
przyjemnością napiję się czegoś gorącego.
– Nie widziałam pana dotychczas, a znam prawie wszystkich w okolicy – zagadnęła
Nikki, a przypomniawszy sobie wzmiankę o rudzikach widzianych z okna sypialni, spytała: –
Osiedlił się pan tutaj?
– Tak. Czasowo mieszkam tam. – Mężczyzna odwrócił się i wskazał Biały Dwór. –
Przepraszam, nie zdążyłem się jeszcze przedstawić... Nazywam się Tom Murray i jestem
lekarzem. Joe Kenton przyjął mnie do swojej przychodni. A pani na pewno jest Nikki Gale,
pielęgniarka środowiskowa, prawda?
Nagle pobladł jeszcze bardziej i zachwiał się. Nikki otoczyła go ramieniem i pomogła
wejść do przyczepy. Szybko przygotowała kubek gorącej, mocno osłodzonej herbaty.
Kiedy Tom doszedł trochę do siebie, przystąpiła do badań. Po pierwsze zmierzyła mu
puls i ciśnienie – były w normie. Potem poprosiła, by zdjął koszulę i pokazał bok, na który
upadł. Ramię i rękę miał potłuczone, na dodatek skaleczył się o ramę świetlika. Nikki
opatrzyła ranę, następnie poprosiła, by wstał, poruszał rękami i nogami. Chciała sprawdzić,
czy niczego sobie nie złamał. Tom, krzywiąc się, posłusznie wykonywał polecenia.
– Odnoszę wrażenie, że wyszedł pan z tego bez większego szwanku, ale gdyby stłuczenia
bardzo bolały, radzę zażyć jakiś środek przeciwbólowy.
– Chyba tak zrobię – powiedział i zaczął się ubierać. Nikki zauważyła, że był dobrze
umięśniony, chociaż bardzo szczupły, jak gdyby odrobinę przesadził z odchudzaniem.
– Jest pan karnym pacjentem – pochwaliła go. – Nie tak jak większość lekarzy.
– Nauczyłem się zawsze wykonywać polecenia pielęgniarek – odparł – i lekarzy – dodał
po namyśle. – Dzięki temu mam spokojniejsze życie. A teraz, skoro badanie skończone,
pozwolisz, Nikki, że się jeszcze raz przedstawię – powiedział, wyciągając do niej rękę. –
Tom, twój nowy sąsiad.
Nikki dopiero teraz spojrzała na niego nie jak na intruza czy pacjenta, lecz jak na
mężczyznę.
– Skoro jesteśmy sąsiadami, to może zostaniesz na śniadanie? – zaproponowała.
– Z przyjemnością. Ale... – dodał, patrząc na jej szlafrok i ranne pantofle – czy na pewno
nie przeszkadzam?
– Nie, nie. Usiądź na patio, a ja się szybko ubiorę, dobrze? Może zechcesz przejrzeć
gazetę?
Nikki wśliznęła się do swej maleńkiej łazienki, szybko się umyła, a potem przeszła do
równie maleńkiej sypialni. W co się ubrać, zastanawiała się, energicznie szczotkując włosy.
Przelotnie spojrzała na długą sukienkę – wiedziała, że wygląda w niej dobrze – ale
zrezygnowała z tego pomysłu. Przecież jest ciepło i na dodatek sobota rano! Ostatecznie
włożyła szorty i podkoszulek. Ale usta podmalowała. W końcu bardzo rzadko miała gościa na
śniadaniu.
Kiedy z tacą w rękach pokazała się w drzwiach przyczepy, Tom wstał i odebrał ją od niej.
Nikki spodobał się ten gest. Usiedli.
– Wiedziałam, że masz przyjechać – powiedziała, nalewając kawę – ale kiedy zjawiłeś się
na rozmowę wstępną, byłam akurat na szkoleniu. Dlaczego zdecydowałeś się na tak
radykalną zmianę w życiu? Jesteś ortopedą, pracowałeś jako konsultant w szpitalu w
Londynie, prawda? Kariera stała przed tobą otworem.
– Może tak, a może nie – odparł Tom z filozoficznym uśmiechem.
– Co cię skłoniło, żeby zostać lekarzem ogólnym właśnie tu, na wsi w Yorkshire, w
krainie wrzosowisk?
– Cóż... Z wykształcenia jestem internistą, dopiero później zainteresowałem się ortopedią,
otrzymałem propozycję dobrej pracy i... – urwał i wzruszył ramionami – i zmieniłem zdanie.
Znowu przerwał i zatoczył ręką koło, wskazując drzewa, ptaki, niebo.
– Spójrz na to. Całe życie mieszkałem w Londynie. Odkąd pamiętam praca, praca, tylko i
wyłącznie praca, po czternaście godzin na dobę. Aż pewnego dnia uświadomiłem sobie, że
kocham wieś i że ponad dziewięć miesięcy nie wyściubiłem nosa poza Londyn. Więc
zostawiłem tamtą posadę... Na rok. Przez rok będę zajmował się czymś całkowicie innym.
Wiem, że czeka mnie tutaj niezła harówka, ale właśnie tego pragnę. Mam trzydzieści jeden
lat. Jeszcze tylu rzeczy w życiu nie robiłem... A teraz mam okazję spróbować przynajmniej
niektórych z nich.
– Na przykład spaść z drzewa na dach przyczepy?
– Właśnie. Miałem to na mojej liście. Teraz mogę już wykreślić jako załatwione.
Nikki dobrze się czuła w towarzystwie Toma. Spodobał jej się ten nowy kolega i sąsiad.
– Mama mówi, że jestem wścibska, ja wolę określenie „ciekawska” – zaczęła. – Powiedz,
jak to się stało, że zamieszkałeś w Białym Dworze? Przyznam, że ci zazdroszczę. Już jako
mała dziewczynka marzyłam, żeby tam mieszkać.
Tom roześmiał się.
– Wiesz, że przez ten rok właściwie zastępuję Annę Rix, która wzięła urlop
macierzyński...
– Tak. Wyszła za mąż za Amerykanina, Floyda Rixa, i wyjechali do Stanów.
– Właśnie. Nie chciała, żeby dom stał pusty, więc wynajęła mi go na rok. Nie mogło się
lepiej ułożyć. To Joe Kenton podsunął jej ten pomysł. Byłaś w środku, prawda?
– Och tak, wielokrotnie. I zawsze myślałam, że urządziłabym wszystko inaczej niż Anna.
Ale to cudowny dom.
– Prawda? Nigdy nie mieszkałem w tak olbrzymiej rezydencji. Zawsze miałem maleńkie
mieszkania, gdzie zresztą wracałem tylko na noc. Ale teraz chcę się nauczyć gotować, a może
nawet zająć ogrodem. No, twoja kolej. Opowiedz, jak to się stało, że jesteś moją sąsiadką.
Nikki wzruszyła ramionami.
– Dom należał kiedyś do Joego. Sześć lat temu, kiedy zaczęłam pracować jako
pielęgniarka, zaproponował, żebym tu zamieszkała. Oboje myśleliśmy, że to będzie na
krótko, ale jakoś nigdy się nie wyprowadziłam. A kiedy Anna odkupiła dom, cieszyła się, że
jestem w pobliżu. Czasami pomagałam jej w ogrodzie. Lubię to miejsce – dodała. Nagłe
spojrzała na pusty kubek i talerzyk Toma i zaproponowała: – Jeszcze kawy i grzankę?
– Poproszę. To bardzo miłe śniadanie. Musisz kiedyś przyjść do mnie na jakiś
poczęstunek, kiedy się urządzę.
– Bardzo chętnie. Eee... jesteś, to znaczy mieszkasz... – zaczęła się jąkać.
– Zastanawiasz się, jak taktownie zapytać, czy jestem żonaty, tak? – wyręczył ją Tom. –
Nie jestem. Nie mam też narzeczonej ani nawet kandydatki na nią. Wiem, że to zabrzmi
okropnie, ale byłem tak zajęty pracą, że wszystkie znajomości z kobietami kończyły się
bardzo szybko... Ale skoro rozmawiamy tak szczerze, to teraz znowu twoja kolej. Taka
atrakcyjna dziewczyna jak ty musi mieć gdzieś swojego kawalera, o ile nie dwóch albo nawet
trzech.
Nikki uśmiechnęła się. Lubiła komplementy.
– Obecnie nie ma w moim życiu nikogo. Może dlatego, że tak jak ty jestem bardzo zajęta.
Przepraszam – dodała i zaczęła zbierać kubki i talerzyki na tacę – zaraz wracam.
– Miło patrzeć na kogoś z takim apetytem – powiedział Tom, kiedy już jedli drugą porcję
śniadania – ale jak ty to robisz, że przy tym jesteś chuda?
– Szczupła – poprawiła go Nikki. – „Chudy” brzmi brzydko, „szczupły” ładnie. Nie
zapominaj, że teraz pracujesz w terenie. Czeka cię dużo forsownego marszu, żeby dotrzeć do
domów i farm położonych z dala od głównych dróg. Zresztą, kto to mówi. Sam wyglądasz,
jak gdybyś nie miał na sobie grama tłuszczu. Jak to się stało, że jesteś taki szczupły, lub jeśli
wolisz, chudy? Tom milczał chwilę.
– Dużo ćwiczyłem na siłowni – odparł po namyśle.
– Szczerze mówiąc jest...
W przyczepie rozległ się dzwonek telefonu komórkowego Nikki.
– Przepraszam – powiedziała i weszła do środka. Dzwonił Joe Kenton. – Właśnie jem
śniadanie z Tomem, twoim nowym wspólnikiem – poinformowała go.
– Bardzo sympatyczny.
– Tak, bardzo – odparł Joe z wahaniem. – Oczywiście będziesz go często widywała jako
sąsiada, ale pamiętaj, że za rok wyjedzie... Nikki, wiem, że dziś nie jest twój dyżur – Joe
zmienił temat – ale czy masz jakieś konkretne plany?
– Żadnych, jakich nie dałoby się zmienić. O co chodzi?
– Widzisz, czekam na pewnych ludzi, których nie mogę odwołać, a właśnie dzwonili z
kempingu w Abbott’s Farm. Jakieś dziecko dostało wysokiej gorączki. Trochę się niepokoję.
Mogłabyś tam podjechać?
– Oczywiście. To pewnie nic poważnego, ale lepiej sprawdzić. Ale, ale... – Nagle
przyszedł jej do głowy pewien pomysł. – Jeśli Tom nie ma nic do roboty, zaproponuję, żeby
się ze mną wybrał. Rozejrzy się po okolicy. Ładny dzień na przejażdżkę.
– No tak – westchnął Joe. – Niech zobaczy, jak się pracuje w terenie. A gdyby był jakiś
problem, dzwońcie.
Nikki wróciła do Toma i zrelacjonowała mu rozmowę z ich wspólnym szefem.
– Z przyjemnością pojadę z tobą – Tom ucieszył się z jej propozycji. – Poznam lepiej
okolicę i ciebie. Przecież lekarz i pielęgniarka pracują jako tandem – dodał. – Ale muszę się
przebrać. Zaraz wracam. – Kiedy po kwadransie zjawił się z powrotem, miał ze sobą torbę
lekarską. – Wiem, że wozisz swoją – wyjaśnił – ale na wszelki wypadek wolę mieć własne
zapasy. Nigdy nie wiadomo, co będzie potrzebne.
– Racja. Ruszajmy.
Tom z rezerwą przyglądał się poobijanemu samochodowi terenowemu z napędem na
cztery koła, do którego Nikki, przebrana w mundurek pielęgniarki, zaprowadziła go.
– Nie spodziewałem się, że pielęgniarki jeżdżą takimi samochodami – zauważył,
wdrapując się na miejsce dla pasażera. – Raczej wyobrażałem sobie coś małego i nie
rzucającego się w oczy.
Nikki roześmiała się.
– Teraz mamy lato, ale kiedy przyjdzie zima, na wzgórzach będzie nawet z pół metra
śniegu i zaspy. Wówczas przydaje się samochód ciężki, z wysokim podwoziem. Czym ty
jeździsz?
Teraz Tom się roześmiał.
– Obecnie mam nisko zawieszone sportowe auto, ale wygląda na to, że przed zimą
pewnie będę musiał je zmienić.
Przez pewien czas jechali w milczeniu. Kiedy znaleźli się poza Hambleton, Tom odezwał
się:
– Widzę, z jaką przyjemnością rozglądasz się dookoła, wdychasz powietrze. Jesteś tu
szczęśliwa, prawda?
– Tutaj się urodziłam, tutaj jest moje miejsce. Kocham tę krainę. Nigdy nie mogłabym
stąd wyjechać. Mam nadzieję, że ty też będziesz u nas szczęśliwy.
– Na pewno. Zamierzam spróbować tego wszystkiego, czego nigdy nie robiłem,
mieszkając w mieście. I mam na to mało czasu.
Nikki uderzyła determinacja, z jaką uczynił to wyznanie. Kiedy zbliżali się do kempingu,
powiedziała:
– Wielu wczasowiczów zgłasza się po pomoc lekarską do Joego. Przyciągają ich tutaj
trasy spacerowe i jaskinie. – Wzdrygnęła się. – Zazwyczaj ci pacjenci skarżą się na żołądek,
stłuczenia albo złamania... Te zdarzają się najczęściej wśród dzieci. No i oczywiście plagą są
porażenia słoneczne. – Zatrzymali się przed kempingowym sklepikiem. – Porozmawiam z
Maureen Abbott. Ona będzie wszystko najlepiej wiedziała i skieruje nas, gdzie trzeba.
– Zachorował synek Jenny Hudson – poinformowała Maureen, z zaciekawieniem
zerkając na Toma. – Mili ludzie. Mam nadzieję, że chłopiec szybko wydobrzeje. Znajdziecie
ich na końcu, cztery namioty i kuchnia polowa. Teraz są tam tylko mamy z dziećmi, bo
mężowie z samego rana wyruszyli do jaskiń.
– Taki piękny dzień, a oni chowają się pod ziemią w ciemnych, mokrych norach –
wzdrygnęła się Nikki.
– Cóż, niektórzy przyjeżdżają tylko po to – odparła Maureen. – Jeśli na coś się przydam,
zawiadom mnie – dodała.
– Ustalmy tylko jedno – powiedziała Nikki do Toma, kiedy jechali we wskazanym
kierunku. – Ty zajmiesz się dzieckiem, czy ja?
– Oficjalnie zaczynam pracę od poniedziałku – powiedział Tom – więc to ty obejrzyj
małego. Ale jeśli chcesz, pójdę z tobą, żeby ci pomóc, gdyby było trzeba.
Nikki spodobało się takie postawienie sprawy. W końcu Joe zwrócił się do niej, a nie do
Toma.
– W porządku.
Na widok samochodu z jednego z namiotów wyszła młoda kobieta.
– Jestem pielęgniarką środowiskową i nazywam się Nikki Gale – przedstawiła się – a to
jest Tom Murray, kolega z przychodni. Powiedziano nam, że zachorowało dziecko.
– Jenny Hudson, witam. Cieszę się, że przyjechaliście. Chodzi o mojego synka, Erica.
Obawiam się, że stan się jeszcze pogorszył. Już miałam wzywać karetkę. Czuję się zupełnie
bezradna.
– Jest pani tutaj sama?
– Nie. Koleżanki wzięły dzieci na plac zabaw, żeby Erie miał spokój, ale wystarczy
zawołać i któraś z nich zaraz przybiegnie. Natomiast nasi mężowie wybrali ślę oglądać
jaskinie w Lassen’s Pot. Wyruszyli kiedy wszyscy jeszcze spali.
– Chciałabym zobaczyć małego.
Erie drzemał. Miał wysoką gorączkę. Ni4chciał jeść.
– Wczoraj jadł i pił to samo co wszystkie dzieci – informowała Jenny – więc
zastanawiałam się, czy to, czy...
– To nie jest zapalenie opon mózgowych – uspokoiła ją Nikki. – Z całą pewnością. To
miała pani na myśli, prawda?
– Tak. Tyle się słyszy o...
– Proszę się nie obawiać. Dobrze, że nas pani wezwała. Czy mały dużo przebywał na
słońcu?
– Taak. Ale inne dzieci też.
– Erie ma jasną karnację, podobnie jak pani – wyjaśniła Nikki. – Dostał udaru. Nie
wszyscy są tacy wrażliwi. Proszę trzymać go w namiocie. Dawać dużo płynów, ile tylko
zdoła wypić. Jeść nie musi, naje się później. A kiedy zacznie wychodzić, proszę smarować go
kremem do opalania z silnym filtrem przeciwsłonecznym i koniecznie chronić głowę. A teraz
niech śpi. Gdyby stan się pogorszył, proszę natychmiast po nas dzwonić.
Kiedy Nikki wypełniała kartę zgłoszenia, Jenny przygotowała lemoniadę z lodem. Potem
wywiązała się rozmowa o atrakcjach turystycznych okolicy.
– Mój mąż razem z kolegami jest teraz pod ziemią w jaskini. Na pewno jest zachwycony.
Cały rok planowali tę wyprawę. Ale gdyby wiedział, że Erie źle się czuje, zostałby z nami.
Nikki wzdrygnęła się.
– Jaskinie? Po co? Rozumiem wspinaczkę, kiedyś nawet trochę sama chodziłam po
skałach. Ale włażenie w ciemną, mokrą dziurę ze świadomością, że nad człowiekiem piętrzą
się masy ziemi? To szaleństwo!
Jenny roześmiała się i potrząsnęła głową.
– Niektórych właśnie to pociąga. Może samemu trzeba spróbować, żeby zrozumieć.
– Ja chciałbym zobaczyć jaskinie – wtrącił Tom. – Dla mnie byłoby to całkiem nowe
doświadczenie.
– Straszne – odezwała się Nikki. – Zamknięte pomieszczenia przyprawiają mnie o
klaustrofobię.
– W takim razie nie dałabyś sobie rady w Londynie. Po mieście poruszam się wyłącznie
metrem.
– A ja, kiedy jestem w Londynie, zawsze jeżdżę tylko autobusami.
W drodze powrotnej Tom pogrążył się w milczeniu. Patrzył przez okno, od czasu do
czasu pytał o nazwę jakiegoś wzgórza lub miejscowości. Wszystko go interesowało. Nikki
pomyślała, że pobyt w Yorkshire musi stanowić dla niego całkowitą odmianę od
dotychczasowego życia w stolicy.
Dobrze się czuła w towarzystwie nowego kolegi i chętnie spędziłaby z nim więcej czasu.
Tylko nie narzucaj się, ostrzegła się w duchu. Przecież jesteśmy sąsiadami, a to ułatwia
kontakty. Zobaczysz, jak się ta znajomość rozwinie.
– Wstąpię do gabinetu zostawić dokumenty i zamienić słowo z Joem. Pojedziesz ze mną?
– zaproponowała.
– Nie. Raczej wrócę do siebie, wezmę kąpiel i dokończę rozpakowywanie – powiedział
Tom.
– Dobrze. W takim razie podrzucę cię wpierw do Białego Dworu.
– Masz jakieś plany na później?
– Wieczorem zamieniam się w inspicjentkę w naszym teatrze amatorskim.
– Uwielbiam teatr! – Tom wyraźnie się zapalił. – Co wystawiacie?
– Dreszczowiec pod tytułem „Śmierć przychodzi nocą”. Zawsze mamy komplet na
widowni, a z tyłu nawet stają ci, którzy nie zapłacili za bilet. We czwartek i wczoraj wszystko
poszło gładko, ale dzisiejszy spektakl jest najważniejszy. Wiesz – dodała, zerkając na Toma z
ukosa – przydałby mi się ktoś do pomocy. Kilka osób z obsługi technicznej nie może przyjść.
– Co konkretnie trzeba robić?
– Wszystko. Parzyć herbatę, podawać rekwizyty, rozsuwać i zasuwać kurtynę, wzywać
aktorów na scenę, pomagać oświetleniowcom...
– A ja się nadam?
– Jeśli chcesz – odparła Nikki, starając się nie okazywać, jak bardzo się ucieszyła. –
Gramy w Domu Ludowym obok kościoła. Przyjdź o szóstej. Tylko ubierz się w jakieś stare
ciuchy.
– Fantastycznie! Nie wiem, jak doczekam do szóstej.
– Jak było? Czy to coś poważnego? – dopytywał się Joe.
Nikki zdała krótką relację z wizyty na kempingu i na zakończenie dodała:
– Chyba polubię pracę z Tomem Murrayem. Zrobił na mnie wrażenie dobrego lekarza.
– Na mnie też – odparł Joe i westchnął ciężko. – Mieliśmy szczęście, że udało nam się go
zdobyć. Niestety tylko na rok. Więc nie przyzwyczajaj się zbytnio do tej współpracy z nim.
Pamiętaj, że potem zniknie z twojego życia na zawsze. Nikki roześmiała się.
– Przecież to tylko kolega.
– Oczywiście. Ale za rok wyjedzie. A ty zostaniesz tutaj, na wrzosowiskach. Przecież nie
mogłabyś stąd wyjechać, prawda?
– Prawda. Tutaj jest mój dom i tutaj zostanę. Dziwne, pomyślała, analizując później tę
rozmowę.
Dlaczego Joe, sprawdzony, prawdziwy przyjaciel, zdecydował się w tak zawoalowany
sposób ostrzec ją przed zbytnim angażowaniem się w znajomość z Tomem?
ROZDZIAŁ DRUGI
Nikki zjawiła się w Domu Ludowym wcześnie, a Tom, ku jej zaskoczeniu, stawił się
zaraz po niej, wprowadzony za kulisy przez Antheę Brown, bardzo atrakcyjną dziewczynę
grającą niewielką rólkę w sztuce.
– Tom twierdzi, że przyszedł ci pomóc – powiedziała Anthea i puściła do Nikki oko.
– Miło cię znowu widzieć, Tom – powitała go Nikki, a zwracając się do Anthei, dodała: –
Dziękuję, że go tu przyprowadziłaś.
Anthea dopiero po pewnej chwili zrozumiała, że jej obecność jest niepożądana. W końcu
mrugnęła jeszcze raz do Nikki i na odchodnym rzuciła:
– Do zobaczenia na bankiecie po przedstawieniu.
– Bankiet? – przeraził się Tom. – Nic nie wiedziałem. Nie mam odpowiedniego stroju –
zaniepokoił się.
– Nie przejmuj się – uspokoiła go Nikki. – To tylko takie nieformalne spotkanie, żeby się
zrelaksować po tych trzech dniach. Jak się czujesz? Bok ci nie dolega? – spytała.
– My lekarze jesteśmy obyci z bólem – powiedział Tom. – Co prawda cudzym – dodał. –
Nic mi nie jest. Powiedz tylko, co mam robić.
– Chodźmy. – Nikki zaprowadziła Toma do sali, gdzie pod ścianami piętrzyły się stosy
krzeseł. – Trzeba je ustawić w rzędy, na tych znakach wymalowanych na podłodze –
poinstruowała.
– Załatwione. Zostajesz mi pomóc?
– Niestety nie. Muszę zająć się czym innym. Nie przestrasz się, jak usłyszysz różne
najdziwniejsze dźwięki – uprzedziła go i wróciła za kulisy.
Tam z uwagą zabrała się do pracy. Sprawdziła kasetę z nagranymi kolejno: odgłosem
kraksy samochodowej, trzykrotnym wystrzałem z pistoletu, pukaniem do drzwi –
kilkakrotnym i za każdym razem inaczej brzmiącym – oraz przeraźliwym okrzykiem grozy i
położyła ją na stoliku obok wyczytanego egzemplarza sztuki i dużej kartki z napisem: NIECH
NIKT NIE WAŻY SIĘ NICZEGO TU RUSZAĆ. Przygotowała też sobie arkusz blachy do
robienia „grzmotów”. Skończywszy, poszła sprawdzić, jak sobie radzi Tom.
Radził sobie znakomicie z pomocą Anthei i jej koleżanki. No, no, pomyślała Nikki,
jeszcze nigdy nikomu. nie udało się zapędzić tych dwóch księżniczek do roboty. Nagle
zobaczyła, że przy kolejnym ruchu Tom skrzywił się i chwycił za bok.
– Nic ci nie jest? – zawołała zaniepokojona.
– Drobiazg. Trochę mnie tu kłuje. – Tom machnął ręką.
– Jak skończysz, zajrzyj za kulisy – poprosiła. – Pomożesz mi sprawdzić błyskawicę,
dobrze? Bo widzisz, mamy nadwornego elektryka, ale wolę to zrobić bez niego. Gordon
sądzi, że ludzie przychodzą tutaj podziwiać efekty specjalne, nie samą sztukę. Założę się, że
żaden amatorski teatr nie ma lepszej błyskawicy od naszej.
– Wiem, o czym mówisz. Spotkałem takich anestezjologów – powiedział Tom ze
śmiechem.
– Ale... Tom, mógłbyś wpierw pomóc mi z tymi krzesłami? – zaszczebiotała Anthea,
której wyraźnie nie podobało się, że zostaje odsunięta na drugi plan.
– Dobra. Zaczekam – rzekła Nikki i wróciła za kulisy.
Przedstawienie wypadło znakomicie. Na koniec widownia biła gromkie brawa i
wywoływała reżysera oraz inspicjenta na scenę. Reżyser zdążył się przebrać w smoking, ale
Nikki musiała się pokazać w wytartych dżinsach i sportowej koszuli. W końcu wszyscy
przeszli do drugiej sali i bankiet mógł się rozpocząć.
Kiedy Tom, nadal jako jej asystent i prawa ręka, zjawił się z plastikowym kubeczkiem
wina i pasztecikiem na papierowym talerzyku, Nikki poczuła, że jest głodna jak wilk.
– No to miałeś kolejne nowe doświadczenie, prawda? – zaczęła rozmowę.
– Nie tak całkiem nowe. Trzy tygodnie temu byłem za kulisami Teatru Narodowego.
– Teatru Narodowego?! Jak się tam dostałeś?
– Przyjaźnię się z jedną aktorką, moją byłą pacjentką. Często razem chodzimy w rozmaite
miejsca – wyjaśnił, a widząc minę Nikki, szybko dodał: – Jest znakomita w rolach starszych
kobiet. Bo widzisz, ona sama nie jest już taka młoda. Ma sześćdziesiąt trzy lata.
Nikki w pierwszym odruchu ucieszyła się, ale zaraz potem ogarnęła ją złość na samą
siebie. Co ją obchodzi, w jakim wieku są przyjaciółki Toma?
Bankiet był bardzo udany. Nikki skorzystała z okazji i przedstawiła Toma rozmaitym
znajomym. Nowy lekarz spodobał się wszystkim, a szczególnie kobietom. Kiedy Gordon
puścił muzykę, Anthea, przebrana i umalowana, podeszła do Toma.
– Zatańczysz ze mną? Ktoś musi zacząć – powiedziała.
– Dziękuję, jestem za stary na tego typu muzykę. Ale zobacz, tam stoi pewien
młodzieniec, który aż się rwie do tańca. Poproś jego.
Dziewczyna odwróciła głowę i spojrzała we wskazanym kierunku.
– Jerry’ego Harrisa? Cóż, chyba będę musiała, chociaż wolałabym zatańczyć z tobą –
oświadczyła.
– Miałem dziś rano niezbyt przyjemną przygodę. Upadłem i potłukłem się, i nie mogę się
forsować.
Zrozumiawszy, że nic nie wskóra, Anthea poszła szukać szczęścia gdzie indziej.
Kiedy przyjęcie miało się ku końcowi, Nikki zaproponowała:
– Jeśli masz ochotę, możesz pójść z całą paczką do pubu.
– A ty się wybierasz?
– Nie. Kilka osób zostaje posprzątać. To zadanie ekipy technicznej.
– Przecież ja też do niej należę – odparł Tom i został.
Wracali piechotą przez ciche uliczki Hambleton. Nikki opowiadała Tomowi o swojej
pracy pielęgniarki środowiskowej, Tom tłumaczył, dlaczego zafascynowała go ortopedia.
Przy bocznej bramie Białego Dworu pożegnali się.
– Miło było pana poznać, doktorze – powiedziała Nikki. Spodobał jej się ten mężczyzna i
miała nadzieję, że ona też mu się spodobała.
Pod wpływem nagłego impulsu pochyliła się i pocałowała go w policzek. Ot tak, po
przyjacielsku. Tom objął ją wówczas w pasie i też pocałował w policzek. Czyżby ten moment
trwał odrobinę dłużej niż zwykły przyjacielski pocałunek?
– Dobranoc – szepnęła. Miała nadzieję, że nowy znajomy nie zauważył drżenia w jej
głosie. – Na mnie już pora.
– Dobranoc – odparł Tom. Poczekał, aż zniknęła w drzwiach przyczepy, a potem raźnym
krokiem poszedł przez trawnik w kierunku Białego Dworu.
Nikki wzięła prysznic, posłała łóżko i dopiero wtedy wyjrzała przez okno. Za drzewami
błyskały światła. Zastanawiała się, co teraz robi jej nowy sąsiad. Którą sypialnię zajmuje?
Czy jest... ?
Wzdrygnęła się i sięgnęła po czasopismo. Nie bądź głupia, skarciła się w myślach.
Przecież dopiero go poznałaś.
Przez następne dwa dni nie widzieli się. W niedzielę Nikki odwiedziła rodziców na ich
farmie. W poniedziałek rano, kiedy zajrzała do przychodni przed zaplanowanymi wizytami u
swoich podopiecznych, Tom odbywał właśnie długą rozmowę z Joem, nie chciała więc im
przeszkadzać. Wieczór natomiast spędziła z przyjaciółmi. Często spotykała się ze znajomymi
i zastanawiała się nawet, jak Tom czuje się w nowym miejscu, gdzie praktycznie nikogo poza
nią nie zna.
Zobaczyli się dopiero we wtorek późnym popołudniem. Ostatni pacjent właśnie wyszedł i
Nikki miała nadzieję na chwilę wytchnienia przy kubku herbaty. Nagle Tom wetknął głowę w
drzwi i powiedział:
– Zaraz przywożą chorego. Nagły przypadek. Możesz pomóc?
– Oczywiście. Co się stało?
– Samobójstwo. Na szczęście nieudane. Przedawkowanie leków – relacjonował w
telegraficznym skrócie. Zauważyła, że głos miał opanowany, ale pobrzmiewała w nim nuta
gniewu. – Dwudziestojednoletnia dziewczyna. Leni Simmonds. Prawdopodobnie zawód
miłosny. Chciała się zemścić na chłopaku.
– Znam tę rodzinę. Kilkakrotnie rozmawiałam z Leni. Czasami reaguje histerycznie.
Cierpiała na nerwicę szkolną i opuszczała dużo lekcji. Czego się nałykała? – To było
najważniejsze.
– Chyba aspiryny. Rozmawiałem z ojcem. Twierdzi, że wzięła małe opakowanie. Tam
chyba jest szesnaście tabletek. – Nikki kiwnęła potakująco głową. – Nie znoszę samobójstw –
wyznał Tom.
W duchu zgodziła się z nim. To był częsty dylemat lekarzy i pielęgniarek. Zapomnieć o
osobistych odczuciach i ratować ludzkie życie.
Usłyszeli, że przed przychodnią zatrzymał się samochód. Po chwili matka i ojciec
wprowadzili płaczącą dziewczynę. Nikki natychmiast zabrała ją do gabinetu zabiegowego, a
Tom został w poczekalni, by zadać rodzicom kilka pytań, ale szybko dołączył do nich. Potem
wspólnie zbadali niedoszłą ofiarę.
Mimo że rodzice sprowokowali u córki wymioty, Tom zdecydował się na płukanie
żołądka. Takie zabiegi zawsze lepiej przeprowadzać w szpitalu, ale najbliższy oddalony był o
dobrych kilka mil, więc postanowili uporać się z tym na miejscu. Po całej operacji oboje
uznali, że Leni może wracać do domu. Nikki obiecała zadzwonić później. Dobrze by było
namówić dziewczynę na wizytę w poradni psychiatrycznej, pomyślała.
Kiedy już było po wszystkim, usiedli z Tomem w pokoju lekarskim.
– Praca tutaj to nie ortopedia, prawda? – zaczęła Nikki.
– Prawda, ale studiowałem medycynę ogólną i odbyłem staż w pogotowiu, więc płukanie
żołądka to dla mnie nie pierwszyzna. Nie znoszę samobójstw, a takich prób w szczególności!
Nikki zaskoczyła gwałtowność tego wyznania.
– Nie dostrzegasz, że to rozpaczliwe wołanie o pomoc? Nie potrafisz zdobyć się na
odrobinę współczucia?
– A ta dziewczyna kierowała się współczuciem dla kogokolwiek? – wybuchnął Tom. –
Co czuliby jej rodzice, gdyby jej się udało? Tacy sympatyczni ludzie. Czy ona o nich
pomyślała? Widziałem już takie przypadki.
– Bardzo to przeżywasz – rzekła Nikki łagodnie. – Czy... Czy ktoś tobie bliski odebrał
sobie życie? – odważyła się spytać.
– Nie. Nikt, kogo kochałem. Ale napatrzyłem się na podobne tragedie. Zycie jest darem,
którego nie powinno się odrzucać. To najcenniejsze, co mamy, i dopiero w obliczu groźby
utraty go zaczynamy je cenić. Może to doświadczenie nauczy ją czegoś.
– Mało cię znam, ale dotychczas robiłeś na mnie wrażenie opanowanego. Skąd w tobie
nagle tyle złości?
– Przepraszam. Dosiadłem swojego konika. Zapomnijmy o tym.
Nikki jednak pomyślała, że coś się za tym kryje. Miała nadzieję, że kiedyś Tom jej o tym
opowie.
Wróciwszy do przyczepy, ugotowała sobie coś do zjedzenia i wyszła z tacą na patio.
Zapowiadał się miły wieczór, odpoczynek po trudach dnia. Zaczęła się zastanawiać, jak go
spędzić.
Nie chciała się Tomowi narzucać, ale chciała też być gościnna. Czego by oczekiwała,
gdyby tak jak on dopiero przyjechała do nieznanego miasteczka?
Długo się namyślała, ale około ósmej zadzwoniła do Toma na komórkę.
– Cześć – zaczęła, przybierając swobodny ton – właśnie się zastanawiałam, czy nie
miałbyś ochoty przejść się do pubu. Moja koleżanka ma w Domu Ludowym wykład na temat
udzielania pierwszej pomocy i kończy o dziewiątej. Potem kilkoro znajomych wpadnie na
chwilę do pubu. Chciałbyś się przyłączyć? Jeśli jesteś zajęty, możesz przyjść trochę później.
Przedłużające się milczenie Toma zaniepokoiło ją trochę, więc dodała:
– To nie jest żadna randka ani nic w tym stylu, po prostu okazja, żebyś poznał trochę
miejscowego towarzystwa.
– Jeśli to nie randka, to nie licz na mnie. – W głosie Toma dała się słyszeć lekka kpina. –
Oczywiście, że mam ochotę przyjść, i to wcale nie później, ale od razu. Wstąpić po ciebie za
kwadrans?
– Świetnie – odpowiedziała i rozłączyła się.
W co się ubrać, zaczęła się gorączkowo zastanawiać. Zazwyczaj chodziła w dżinsach, a
kiedy było tak gorąco jak teraz, w szortach. Wiedziała, że nikt nie będzie się stroił, ale jest
różnica pomiędzy ubraniem swobodnym a niechlujnym. Nie chciała tej cienkiej linii
przekroczyć.
Ostatecznie wybrała lekką niebieską sukienkę, podkreślającą jej jasne włosy i opaleniznę,
i przewróciła całą szafę w poszukiwaniu ulubionych białych sandałków.
Tom najwyraźniej też postarał się dobrze zaprezentować. Wiedziała już, że lubił czerń,
lecz teraz, zamiast bawełnianego podkoszulka, miał na sobie elegancką koszulę z
podwiniętymi rękawami. Na jego widok Nikki poczuła dreszczyk podniecenia.
– Pomyślałam, że zechcesz poznać tu trochę ludzi na gruncie towarzyskim – powiedziała.
– W naszym miasteczku wszyscy trzymają się razem.
Tom kiwnął poważnie głową.
– Miło będzie popatrzyć na ludzi nie tylko zza biurka – zauważył.
– Właśnie.
Przez okno pubu zobaczyli, że w środku zebrało się już trochę osób, wszyscy mniej
więcej w jednym wieku. Niektórych Nikki znała jeszcze ze szkoły. Przechodząc koło baru,
powiedziała cicho do Toma:
– Widzisz tamtego faceta w brązowej kurtce?
– Tego, który podrzuca orzeszki i próbuje łapać je ustami?
– Tak. Nazywa się Toby Lowe. Znamy się od dziecka. Jakiś rok temu miał wypadek
motocyklowy, doznał urazu głowy. Lekarze nie dawali mu szans, ale przeżył. Niestety, od
tamtego czasu cierpi na epilepsję. Nie ma typowych ataków, ale bywa gwałtowny. Nie
utrzymał się na żadnej posadzie. Miewa depresje i wówczas odmawia przyjmowania leków.
Oczywiście wtedy jego stan się jeszcze pogarsza. Jego matka już kilkakrotnie mnie wzywała i
udawało mi się go przekonać, żeby kontynuował leczenie. Ale kiedy sobie wypije... są
kłopoty.
– Wygląda na to, że teraz pije sok pomarańczowy – szepnął Tom.
– Hej, Nikki! – zawołał Toby, unosząc szklankę. – Zobacz, jakim jestem grzecznym
chłopcem. Piję tylko sok. A mam co oblewać! Dostałem robotę na farmie Hanleya.
– To świetnie – ucieszyła się. – Stawiam ci następny sok.
– To dla odmiany poproszę grejpfrutowy.
Nikki przedstawiła Toma wszystkim znajomym. Świetnie pasował do towarzystwa i od
razu dał się wciągnąć w dyskusję o sportowych samochodach.
W pewnej chwili Nikki usłyszała obok siebie niski, lekko schrypnięty głos Meriel
McCarthy.
– Nie przedstawisz mnie swojemu nowemu przyjacielowi, Nikki?
– Ależ oczywiście. – Nikki starała się ukryć irytację.
– To jest Tom Murray, nasz nowy lekarz, a to Meriel McCarthy... Czym się teraz
zajmujesz, Meriel?
Dziewczyna nie odpowiedziała. W sali pełnej ludzi ubranych w codzienną odzież,
wyróżniała się strojem, fryzurą i makijażem. Jak zawsze. Jej ojciec był najbogatszym
farmerem w okolicy, a ona sama odgrywała rolę miejscowego wampa.
– Miło zobaczyć nową twarz – stwierdziła Meriel.
– Jesteś z Londynu?
– Tak. Przyjechałem na rok. I bardzo się cieszę, że mogę pracować w Hambleton. Co
pijesz?
Od tej chwili Meriel nie odstępowała Toma, ale Nikki nie przejmowała się tym.
Wiedziała, że Tom od razu ją rozszyfruje.
W zwykły dzień towarzystwo rozchodziło się wcześnie.
– Nie ma pośpiechu – szepnęła Nikki do Toma – ale kiedy będziesz miął ochotę iść, daj
znać.
– Możemy wyjść już teraz – odpowiedział Tom. – Mówimy ogólne „do widzenia”, czy...
?
– Chyba jeszcze nie idziecie? – Meriel znienacka zjawiła się obok nich. – Miałam zamiar
zaprosić cię... i ciebie oczywiście też, Nikki... do domu na kawę...
– Dziękuję – odrzekł Tom zdecydowanym tonem.
– Może innym razem.
– Trzymam cię za słowo. – Merieł musnęła ramię Toma starannie wypielęgnowaną
dłonią. – Miło było cię poznać – dodała.
W drodze do domu Tom powiedział:
– Przyjemnie było. Większość łudzi zna się od dawna. To dla mnie zupełnie nowe
doświadczenie. W Londynie na wszelkich zebraniach towarzyskich panuje... panuje napięta
atmosfera.
Nikki nie odpowiedziała. Po chwili Tom dodał z lekką nutą kpiny w głosie:
– Sympatyczna dziewczyna z tej Meriel, prawda?
– Bardzo – odparła.
Nie bała się konkurencji, czuła, że Tom bardziej interesuje się nią. Utwierdziła się jeszcze
w tym przekonaniu, kiedy wziął ją za rękę.
Znali się dopiero od trzech dni, ale dobrze im było ze sobą i Nikki zaczęła się
zastanawiać, czy ta zwyczajna znajomość może się przerodzić w coś więcej. Tom
odprowadził ją pod drzwi przyczepy i pocałował. Tym razem nie w policzek, ale w usta. Z
początku ostrożnie, potem namiętniej. Objął ją i przyciągnął do siebie, a ona przytuliła się do
niego, poddając się magii chwili. Nagle Tom delikatnie wypuścił ją z objęć i powiedział:
7 Dopiero co przyjechałem. Ledwo się znamy. Jesteśmy kolegami z pracy, a za rok
wyjadę. Podobasz mi się... nawet bardzo podobasz. Ale nie chciałbym cię zranić.
– Jestem dorosła. Potrafię zadbać o siebie. Nie zranisz mnie, wiem to. Więc pocałuj mnie
jeszcze raz i idź.
I Tom pocałował ją ponownie. Z początku lekko, potem bardziej gorąco, aż oboje poczuli
ogarniającą ich namiętność. Dla Nikki ta chwila mogłaby trwać wiecznie, lecz Tom odsunął
się, wymamrotał „dobranoc” i oddalił się w kierunku Białego Dworu.
Szykując się do spania, Nikki z zadowoleniem myślała o wspólnie spędzonym wieczorze.
Coraz lepiej poznawała Toma. Polubiła go, to było właściwe określenie. Podejrzewała, że
sympatia może przerodzić się w coś głębszego. Jak szlachetnie z jego strony, że nie chce jej
ranić. Tylko dlaczego o tym uprzedza?
ROZDZIAŁ TRZECI
W piątek rano, jadąc odwiedzić starsze małżeństwo mieszkające na odległej farmie na
wrzosowiskach, Nikki zabrała ze sobą Toma. Uzgodniła z Joem, że pora, by lekarz zbadał
George’a Dunmore’a i jego żonę Mary. Joe się zgodził i zasugerował, by zwróciła się z tym
właśnie do nowego kolegi.
Po drodze Tom niewiele się odzywał, ale tak jak poprzednio rozglądał się uważnie po
okolicy, podziwiał skały wyrastające wśród pożółkłej trawy, wąskie porośnięte lasem doliny i
pastwiska, na których pasły się stada owiec.
Nikki też nie zaczynała rozmowy. Po prostu cieszyła się, że jedzie właśnie z nim.
Po pewnym czasie skręcili w boczną drogę i po wybojach zjechali na dno doliny. Z
daleka widać było zbudowany z kamienia farmerski dom.
– George i Mary Dunmore uprawiali tu ziemię – wyjaśniła Nikki. – Ciężka harówka,
ziemia jałowa, więc niewiele z tego mieli... Teraz nadal mieszkają w tym domu, ale
dzierżawią pola i zabudowania sąsiadowi. Odwiedzam ich regularnie i robię, co mogę.
Niestety, ich sytuacja coraz bardziej się pogarsza.
– Na czym dokładnie polega problem?
– Po pierwsze oboje się starzeją. Są tylko we dwoje, Mary nie mogła mieć dzieci. George
cierpi na artretyzm i właściwie nie porusza się o własnych siłach, a żona musi wszystko przy
nim zrobić. Z trudem daje sobie radę i martwi się tym. Joe przepisał jej nawet leki na
uspokojenie, dostaje valium. Nie bardzo możemy zorganizować dla niej pomoc, mieszkają na
takim odludziu. .. Nikt nie może tu regularnie przychodzić. – Nikki ruchem głowy wskazała
torby i paczki spiętrzone ha tylnym siedzeniu. – Za każdym razem, kiedy jadę, dzwonię i
pytam, jakie zakupy zrobić. Mniej więcej raz w tygodniu podrzucam najpotrzebniejsze
rzeczy.
– No tak, to nie należy do zwykłych obowiązków pielęgniarki środowiskowej –
skomentował Tom w zamyśleniu.
– To dla nich ogromna pomoc, a dla mnie nie taka znowu fatyga – odparła Nikki.
Mary wyszła przed dom, zanim zdążyli wysiąść z samochodu. Drobna, przygięta ku ziemi
wiejska gospodyni w tradycyjnym fartuchu. Na farmie Nikki nigdy nie widziała jej w innym
stroju.
– Już nastawiłam czajnik! – zawołała na powitanie.
– Widziałam ją zaledwie tydzień temu – szepnęła Nikki do Toma – a wydaje się, że
jeszcze schudła.
– Ma bardzo zmęczoną twarz. Zbadam ją, jak tylko skończę z George’em.
– To jest doktor Tom Murray, Mary – Nikki przedstawiła swojego towarzysza. –
Zaprowadź go do George’a, a ja tymczasem wyładuję zakupy, dobrze?
– Jak chcesz, Nikki – powiedziała Mary. – Witamy w naszych progach, doktorze. Pan
nietutejszy, prawda? – zagadnęła Toma. – A skąd...
Nikki uśmiechnęła się w duchu. Biedna Mary nie przepuści okazji, żeby poplotkować.
Zaniosła zakupy do środka. Parujący czajnik stał na kuchni. Zaparzyła herbatę, ustawiła
filiżanki na tacy, nie zapomniała o serwetce – Mary by jej tego nie darowała – wyniosła do
pokoju George’a.
George siedział w fotelu obok łóżka, a na podręcznym stoliku leżały jego okulary i tom
Dickensa, wydanie ze specjalnym dużym drukiem. George nie oglądał telewizji, w dolinie
odbiór i tak był nie najlepszy, za to czytał swego ulubionego pisarza, a kiedy skończył...
zaczynał od początku.
– Zbadałem George’a i ucięliśmy sobie małą pogawędkę – zaczaj Tom. – Nie ma
większych zmian chorobowych, więc kontynuujemy leczenie: środki przeciwbólowe i
przeciwzapalne. Obawiam się, że niewiele więcej możemy zrobić. Ale teraz chciałbym
zbadać panią, Mary.
– Nie trzeba – wzbraniała się kobieta. – To George jest chory, mnie nic nie dolega.
Nikki zobaczyła błaganie o pomoc w oczach Toma.
– Sądzę, że to dobry pomysł, Mary, żeby Tom cię zbadał, kiedy już tu jest. Przecież
musisz być zdrowa, prawda?
– Nie zachoruję, nie ma obawy. Przez czterdzieści lat nie chorowałam, to teraz też nic mi
nie będzie.
W końcu dała się jednak namówić i przeszła do swojej sypialni, a Tom i Nikki podążyli
za nią.
– Jak na swój wiek, jesteś zdrowa – stwierdził Tom, skończywszy badanie. – Puls,
ciśnienie i serce masz w normie, ale poproszę Nikki, żeby dla porządku pobrała ci krew i
mocz do analizy, chociaż nie podejrzewam, żeby były jakieś nieprawidłowości. A teraz
powiedz mi jeszcze, jak George czuje się z samego rana, zaraz po przebudzeniu?
Nikki podziwiała zręczność Toma. Jak gdyby mimochodem wyciągnął z Mary całą
prawdę. Okazało się, że kobieta haruje od świtu do nocy, by George miał wszystko, czego
potrzebuje. Nawet Nikki nie zdawała sobie sprawy z tego, jak ciężko ta słaba kobieta pracuje.
– Kiedy ostatni raz miałaś wakacje? – spytał Tom. Mary wybuchnęła śmiechem.
– Wakacje, synku? A co to jest? Mnie niepotrzebne wakacje. Mieszkam tu i opiekuję się
mężem.
– To chodźmy do niego. Napiłbym się jeszcze herbaty. – Czy Mary jest zdrowa? –
zaniepokoił się George, widząc całą trójkę.
– Zupełnie – uspokoił go Tom. – Fizycznie jest w bardzo dobrej kondycji. – Przerwał,
żeby odebrać filiżankę herbaty z rąk Mary. – Ale miałeś zupełną rację. Twoja żona jest
przemęczona i uważam, że powinna tydzień, dwa, odpocząć. Dać się obsługiwać i
rozpieszczać. Musi odetchnąć. – Teraz zwrócił się do Mary. – Rozmawiałem już o tym z
George’em i jesteśmy zgodni. Potrzebujesz paru dni wytchnienia. Chcielibyśmy postarać się o
to, żeby George’a umieścić w pensjonacie, a ty byś mogła wówczas nic nie robić...
– Nie – kategorycznie oświadczyła Mary i ze stukiem odstawiła filiżankę na spodeczek. –
Nie. Moje miejsce jest tu, przy mężu. Nie chcę żadnych wakacji. George nie pojedzie do
żadnego pensjonatu.
– Posłuchaj, Mary. – Tom nie dawał za wygraną.
– Forsujesz się. Możemy załatwić dla George’a naprawdę dobrą opiekę...
– Uważam, że to jest dobry pomysł – wtrącił teraz George. – Co dzień robisz się coraz
chudsza. Martwię się o ciebie, moja droga.
– George’owi spodobałaby się odmiana – zauważyła Nikki. – Postaralibyśmy się o
miejsce dla niego w domu opieki Ghyllhead, gdzie szefową pielęgniarek jest córka Agnes
Garthwaite. Zajęłaby się George’em.
– Ja zajmowałam się George’em przez ostatnie pięćdziesiąt lat i nie widzę powodu,
dlaczego miałabym teraz przestać. George nigdzie nie pojedzie i koniec. Zostaje tutaj.
– Przynajmniej przemyśl to jeszcze – prosiła Nikki.
– Nie musimy decydować już teraz, w pośpiechu. Ale obiecaj, że się zastanowisz.
– Zastanowi się – George odezwał się w imieniu żony. – Porozmawiam z nią o tym.
Uważam, że to dobry pomysł i... – Umilkł, skarcony spojrzeniem Mary.
Tom i Nikki pożegnali się i wyszli, przyrzekając wkrótce zajrzeć znowu.
– Będziemy musieli, a raczej to ty będziesz musiała trochę naciskać na Mary – oznajmił
Tom, kiedy już siedzieli w samochodzie. – Zdajesz sobie sprawę z tego, że tej kobiecie grozi
załamanie nerwowe, prawda?
– Tak, wiem o tym. I uważam, że dwutygodniowy odpoczynek byłby dla niej
znakomitym lekarstwem. Niemniej więcej osiągnąłeś, niż mnie się kiedykolwiek udało. Ale
naciski nic tu nie dadzą. Mary kocha męża. Może jest uparta, ale to miłość jest motorem jej
działania. Czyż to nie cudowne?
Tom spojrzał na Nikki i uśmiechnął się.
– Zgadzam się z tobą, ale ta miłość ją wyniszcza. Nie tylko fizycznie. Ta kobieta jest
nieszczęśliwa. Bo to jest tak: ktoś cię darzy uczuciem, a ty czujesz się winny, bo musisz zadać
mu ból.
Tom mówił zagadkami i Nikki nie wiedziała, co odpowiedzieć.
– Mówisz, jak gdybyś wiedział, że tak jest – zaczęła, starannie dobierając słowa. –
Czyżbyś sam znalazł się kiedyś w takiej sytuacji? – spytała ostrożnie.
– Nie, nie. Mówię na podstawie obserwacji – odparł Tom i roześmiał się. – Widać, że
jesteś z nimi zaprzyjaźniona – zmienił temat. – Znałaś ich przedtem, zanim zostałaś
pielęgniarką?
– Och! Znamy się od niepamiętnych czasów! Jako mała dziewczynka pracowałam na ich
farmie, pomagałam przy sianokosach. Moi rodzice mieszkają w sąsiedniej dolinie. Tam się
urodziłam.
– Tak blisko? Nie mówiłaś. Możemy tam wstąpić? Oczywiście, jeśli nie jesteś bardzo
zajęta, bo ja mam trochę czasu.
Nikki ucieszyła się. Tom chce poznać jej rodziców! To dobry znak. Bardzo chciała, żeby
i oni go poznali. Spojrzała na zegarek i włączyła system głośnomówiący w samochodzie.
– Tato? Jest mama? – spytała. – A co ty robisz w domu w taki dzień? – zdziwiła się.
– Matka szykuje się do wyjścia, a ja zająłem się rachunkami. Gdzie jesteś?
– Niedaleko. Byłam u George’a i Mary. Dacie radę przyjąć dwie osoby na lunch? Aha,
tylko że mama...
– Przyjeżdżajcie, a matka poczeka, żeby się przywitać. Potem zjemy sobie chleba z
serem. Powiedziałaś: dwie osoby?
– Jestem z kolegą. No to do zobaczenia – rzuciła i wyłączyła telefon. – Załatwione –
powiedziała do Toma.
– Opowiedz mi o swojej rodzinie – poprosił.
– Pochodzimy stąd. Historię moich przodków można prześledzić setki lat wstecz i
czasami mam wrażenie, że znamy wszystkich w promieniu jakichś dwudziestu mil. Krewni,
przyjaciele, nawet wrogowie... wszyscy są blisko. Jestem najmłodsza z trójki rodzeństwa.
Mam dwóch starszych braci, żonatych i dzieciatych.
– Mieszkających w okolicy?
– Oczywiście. Teraz twoja kolej. Opowiedz mi o swojej rodzinie. Jeśli chcesz – dodała.
Tom milczał chwilę.
– Niewiele jest do opowiedzenia – zaczął. – Nie mam rodziny. Ojciec zmarł przed moim
urodzeniem. Był inżynierem. Zginął w jakimś wypadku przy pracy. Matkę słabo pamiętam.
Umarła, kiedy byłem jeszcze mały. Wychowała mnie ciotka, jej siostra. Była znacznie starsza
od matki i niezamężna. Ale dla mnie robiła, co mogła. Zmarła, kiedy zacząłem studia.
– Boże! Jakie to smutne! – wykrzyknęła Nikki ze współczuciem.
– Nie, nie. Po prostu wcześnie nauczyłem się samodzielności. Ale mam w Londynie
grono przyjaciół, zresztą głównie lekarzy. Kiedy chcesz zrobić karierę, ciężko pracujesz i
ciągle zmieniasz otoczenie. To nie sprzyja tworzeniu trwałych związków.
– Mnie by takie życie nie odpowiadało – oświadczyła Nikki.
– Nie jest pozbawione zalet.
Nikki zdziwiło to stwierdzenie, nie zdążyła jednak zadać Tomowi więcej pytań, ponieważ
dojechali na miejsce. Przyjeżdżając na farmę, zawsze miała ściśnięte gardło ze wzruszenia,
ponieważ tu się urodziła i tu spędziła szczęśliwe dzieciństwo. Oboje rodzice wyszli im na
powitanie.
Pani Gale spieszyła się do miasta, na posiedzenie jakiegoś komitetu. Była świetną
organizatorką i aktywnie pracowała społecznie w kilku organizacjach. Nikki zauważyła
baczne spojrzenie, jakim obrzuciła Toma. Rozmawiali może pięć minut, ale wiedziała, że w
tym czasie matka dowiedziała się o nim więcej, niż on podejrzewał.
– Do rychłego spotkania – powiedziała, żegnając się. – Niech Nikki koniecznie
przywiezie pana któregoś dnia na podwieczorek.
Przeszli do kuchni. Na stole stał świeżo upieczony chleb – w tym domu chleb piekło się
co drugi dzień – ser i misa sałaty. Podczas lunchu Nikki zrelacjonowała ojcu przebieg wizyty
u George’a i Mary.
– To nie łamanie tajemnicy lekarskiej – usprawiedliwiła się przed Tomem. – Tata i
George są starymi przyjaciółmi i ojciec zagląda tam, kiedy tylko może. Musi wiedzieć, co u
nich słychać.
– Ludzka serdeczność to najlepsze lekarstwo – odparł Tora i zaczął opowiadać, co mu się
podoba na wsi i dlaczego.
Nagłe zadzwonił telefon. Pan Gale wstał odebrać.
– Już jadę, Ben. Za pół godziny będę – powiedział do słuchawki. – To Ben Castleton –
wyjaśnił, skończywszy rozmowę. – Zbierał siano i zepsuła mu się kosiarka. Sam nie daje rady
jej zreperować i sądzi, że mnie się uda. Trochę się denerwuje, bo jutro może padać.
– Idź się przebrać – powiedziała Nikki – a ja przygotuję ci kilka kanapek i termos z
herbatą. Zjesz po drodze. – Kiedy ojciec poszedł na górę, wyjaśniła Tomowi: – Siano trzeba
ściąć i zostawić, żeby schło. Potem zbiera się je i przechowuje na paszę na zimę. Jeśli
zmoknie i trzeba je suszyć jeszcze raz, traci połowę wartości.
– Nie zdawałem sobie sprawy, że praca na roli aż do tego stopnia przypomina hazard –
przyznał się Tom i dodał: – A twój ojciec nawet się nie zawahał. Wszystko rzucił i pośpieszył
z pomocą przyjacielowi.
– Tutaj każdy by tak postąpił. Ben zrobiłby to samo dla ojca.
– No tak. A ty jesteś do niego podobna. Nikki zaintrygowało to stwierdzenie.
– Nie wydaje mi się. Ludzie mówią, że z wyglądu przypominam mamę.
– Nie miałem na myśli wyglądu, ale jest coś takiego w twoim charakterze. Opowiedz, jak
to jest dorastać w takim otoczeniu. Jak tu jest zimą?
Nikki zaczęła mu opowiadać. Tymczasem ojciec pożegnał się i pojechał. Tom zapatrzył
się na wzgórze widoczne przez okno kuchni.
– To cudowne mieć taki widok z sypialni – powiedział. – Ja widywałem tylko dachy i
kominy.
– Ten widok towarzyszył mi od dzieciństwa. Wiesz, pamiętam dzień, w którym pierwszy
raz samodzielnie wspięłam się na Cragend Hill. Wydawało mi się, że po tym wyczynie
dokonam wszystkiego. Jako dziecko miałam dziwne pomysły.
– Chyba nie takie dziwne. Myślę, że to przykre, kiedy trzeba powściągać ambicje,
poddawać się ograniczeniom narzucanym przez ponurą rzeczywistość. – Spojrzał w
zamyśleniu na swoją towarzyszkę i spytał: – O której musisz być z powrotem?
Nikki nie spodziewała się takiego pytania.
– Kiedy zechcę – odrzekła. – Zostały mi cztery wizyty, ale sama układam plan dnia.
Dlaczego pytasz?
– Bo mam wolne popołudnie. Zaprowadzisz mnie na szczyt Cragend Hill? – spytał. –
Chciałbym zobaczyć miejsce, gdzie ci się wydawało, że dokonasz wszystkiego, co zechcesz.
– Dobrze – odparła Nikki. Czuła lekki zawrót głowy od domysłów. – Poczekaj, znajdę
jakieś buty dla ciebie.
Dziesięć minut później wyruszyli. Dla Nikki była to swoista pielgrzymka, nie była na
szczycie od pięciu lub sześciu lat. Czym jest ta wyprawa dla Toma?
– Dlaczego chcesz wejść na górę? – odważyła się spytać.
Tom nie odpowiedział od razu.
– To trochę jak wagary. Mam wolne popołudnie, ale są oczywiście rzeczy, którymi
powinienem się zająć. W Londynie nigdy bym tak nie postąpił. Ale przyjechałem tutaj robić
rzeczy, na które nigdy w życiu nie miałem czasu. Poza tym jesteś jeszcze ty. Chciałbym
zobaczyć miejsce, które cię tak zainspirowało.
– Miałam zaledwie osiem lat. Pamiętam, że mama zapakowała mi kanapki i butelkę
lemoniady.
– To mama wyekspediowała cię na tę samotną wyprawę? Jak miło.
Jakaś nuta w głosie Toma zaintrygowała Nikki.
– Ile miałeś lat, kiedy zmarła twoja mama?
– Osiem.
– Przepraszam. Nie wiedziałam. Nie chciałam ci sprawić przykrości.
– Nie sprawiłaś – uspokoił ją Tom. – Cieszyłem się ze względu na ciebie. A teraz, jak
idziemy dalej? – spytał, kiedy znaleźli się za ogrodzeniem.
Skierowali się lekko pod górę ścieżką obok muru z kamieni ogradzającego pastwiska. Ku
swojemu zaskoczeniu Nikki stwierdziła, że jest lepszym piechurem od Toma. Musiała
zwolnić, by dostosować swoje tempo do niego. Zauważyła też, że szybko dostał zadyszki.
– Brak mi kondycji – przyznał.
– Poczekaj, popracujesz tutaj kilka tygodni i będziesz chodził po wrzosowiskach jak
pasterz. No, jeszcze kilkaset metrów i będziemy na szczycie.
Ostatni odcinek był najłatwiejszy. Podobnie jak większość wzgórz w okolicy,
wierzchołek Cragend Hill był prawie płaski. Kopiec z kamieni wyznaczał najwyższy punkt i
kiedy podeszli, Nikki ostrożnie dołożyła przyniesiony przez siebie kamyk. Tak nakazywała
tradycja, by kopiec trwał wiecznie. Rozejrzeli się dookoła.
– Jak ci się podoba widok? – spytała Nikki.
Wiele razy widziała tę panoramę, i zawsze patrzyła na nią pełna zachwytu: zewsząd
wrzosowiska, a wśród zieleni porozrzucane farmy oraz mniejsze i większe miasteczka.
Daleko, daleko widać było nawet skrawek Morza Irlandzkiego. Cudownie.
Tom nie odezwał się. Obracał się powoli na cztery strony świata, a kiedy znowu stanął
twarzą w twarz z Nikki, wiedziała już, że ją pocałuje.
Uczynił to z taką żarliwością, gwałtownością i determinacją, że nie wiedziała, co myśleć.
Oddała pocałunek, obejmując Toma i przyciągając do siebie z równą intensywnością.
Przywarła do niego całym ciałem i czuła, że jego ciało odpowiada. Nie wiedziała, ile czasu
trwał ich pocałunek, może kilka minut, może kilka godzin.
W końcu Tom uniósł twarz i zapatrzył się przed siebie. Nie mogła zobaczyć jego oczu,
wyczytać z nich, co czuje.
Wysoko nad nimi przeleciał kulik. Powietrze przeszył smutny, żałobny krzyk.
Słowa były zbędne. Zresztą żadne słowa nie wyraziłyby tego, co czuła. W głowie miała
zamęt. Między nią a Tomem coś zaszło... Ale co? Pocałunek świadczący o namiętności...
Może on coś powie? Ale Tom także milczał. Wciąż jednak trzymał swoją towarzyszkę w
ramionach i lekko, delikatnie gładził jej plecy.
– Posłuchaj – zaczął – to stało się tak... tak nagle... pod wpływem impulsu... i...
– Ciii – szepnęła. – Nic nie mów. Chcę tylko czuć.
– Tak. Ja też.
Po pewnym czasie, wciąż w milczeniu, usiedli, trzymając się za ręce. Tylko tyle, a jednak
Nikki czuła, że są jednością. Że ona jest częścią niego.
Kiedy wrócili na farmę, pana Gale’a jeszcze nie było. Zostawili więc mu kartkę i
pojechali do Hambleton.
Wciąż czując zamęt w głowie, Nikki chwyciła się codziennych zajęć, z nadzieją, że
pozwoli jej to odzyskać równowagę wewnętrzną.
– Muszę zajrzeć do kilku podopiecznych w miasteczku – oznajmiła. – Nacięcie żyły,
młody człowiek z cukrzycą, chcę sprawdzić, jak się mają. Ale najpierw podrzucę cię do
Białego Dworu, dobrze?
– Znakomicie – odparł Tom. – Ja też mam kilka rzeczy do zrobienia.
I tyle, pomyślała Nikki trochę rozczarowana. Uważała, że to, co między nimi zaszło,
wymaga komentarza.
– Musimy porozmawiać – powiedziała. – Ale nie ma pośpiechu. Może chciałbyś wpaść
wieczorem? – zaproponowała. – Zrobię kolację, nic specjalnego, kanapki, herbata. Jeśli
będzie ciepło, posiedzimy na patio.
– Wspólna kolacja? Z największą przyjemnością. Koło siódmej? Świetnie, ale nie będę
mógł długo siedzieć, mam kilka książek do przejrzenia.
– Oczywiście.
Kiedy zatrzymali się przed Białym Dworem, Tom szybko wysiadł, ale nie odszedł od
razu. Zatrzymał się i przez okno powiedział:
– Wiesz, nigdy nie zapomnę lego spaceru z tobą. Aż do śmierci.
I zanim zdążyła zdobyć się na odpowiedź, zniknął. Co za smutny komplement,
pomyślała. Rozumiała jednak Toma, bo ona czuła to samo.
Tom zjawił się punktualnie o siódmej. Grzanki z jajecznicą i misa sałaty już czekały.
Usiedli na patio, pili herbatę, rozkoszowali się ciepłym letnim wieczorem.
– Kiedy zobaczyłem twoich rodziców, miejsce, gdzie się urodziłaś i wyrosłaś, ogarnęło
mnie dziwne uczucie – zaczął Tom. – Nagle stałaś się dla mnie bardziej realna, dowiedziałem
się więcej o tobie. A ja jestem człowiekiem bez korzeni. Nigdzie nie należę. Z nikim nie
jestem związany.
– Możesz zapuścić korzenie tutaj, jeśli zechcesz – odparła Nikki. – Wielu łudzi
zawodowo związanych z medycyną czuje się tak jak ty. Życie poświęcili pracy. Poczekaj, z
czasem wszystko się odmieni.
– Może – powiedział Tom i spojrzał w górę na gałęzie dębu. – Ile czasu się znamy?
– W zeszłą sobotę minął tydzień – Nikki szybko policzyła w myśli dni, jakie minęły od
chwili, kiedy Tom spadł z drzewa na dach jej przyczepy – a wydaje się dłużej, prawda? Jak
byśmy się znali od zawsze.
– I ja tak czuję – przyznał Tom, nie patrząc na Nikki. Nikki nigdy nie uciekała od
trudnych tematów w rozmowach z ludźmi i teraz też zdecydowała się zapytać:
– Coś cię dręczy. Może mi powiesz? Chyba jesteś mi to winien.
Tom westchnął.
– Tak. Jestem ci to winien, Nikki – powiedział, patrząc jej prosto w twarz. Ze
zdziwieniem zobaczyła, że jego oczy były pełne bólu. – Chodzi o nas. Wzięliśmy za szybkie
tempo. Zrobiłem sobie rok przerwy, przyjechałem tutaj przemyśleć pewne sprawy, rozejrzeć
się trochę. Poznałem ciebie i to jest cudowne. Ale musimy przystopować.
– Kiedy ja spotykam na swojej drodze kogoś lub coś, co mi się podoba, nie cofam się.
Zawsze taka byłam.
Tom roześmiał się.
– Wiem. Wierz mi, Nikki, to ze względu na ciebie. Nie chcę cię rozczarować,
unieszczęśliwić... Lubię cię... nawet bardzo... i chciałbym spędzać z tobą więcej czasu. Ale
nie chcę, żeby sprawy zaszły za daleko.
– Czy w twoim życiu jest... jest jakaś inna kobieta? – Nie mogła o to nie zapytać. –
Powiedz mi prawdę. Wówczas zapomnimy o wszystkim i zostaniemy dobrymi kolegami.
– W moim życiu nie ma żadnej kobiety. Owszem, miewałem przyjaciółki, ale teraz nie
mam żadnych zobowiązań wobec nikogo.
Nikki wierzyła mu, ufała w jego szczerość.
– No dobrze. Czego więc oczekujesz?
– Nie spieszmy się z niczym. Będziemy się spotykać, pracować razem, wspólnie spędzać
wolny czas, dobrze się bawić. Jesteśmy więcej niż kolegami z pracy, przyjaźnimy się. I niech
tak zostanie.
– I tego właśnie chcesz? Powiedz szczerze. Tom wyglądał na poruszonego.
– Wiem, że moglibyśmy się ze sobą związać. Nawet zostać kochankami. Nasz romans
trwałby kilka tygodni, może nawet miesięcy, a potem rozstalibyśmy się bez żalu. Ale ty
zasługujesz na więcej, mnie zresztą też taki układ chyba by nie zadowalał. Zaczęłabyś
znaczyć dla mnie zbyt wiele. A musimy pamiętać o tym, że niedługo mnie już tu nie będzie.
Nikki słowa Toma wydały się bardzo dziwne, ale uznała, że to nie jest odpowiedni czas
na spory.
– Zgoda. Będzie, jak chcesz. Ale uprzedzam, ja zawsze walczę do końca.
– Wiem. I gdybym cię poznał rok temu... – Zawiesił głos, wstał, pochylił się i pocałował
ją lekko. – Dziękuję za kolację, ale muszę już iść. Książki czekają. Nawet nie wiesz, ile dla
mnie znaczysz – dodał i już go nie było.
Co za dziwny dzień, myślała Nikki, kiedy została sama. Pocałunek na wzgórzu odmienił
całe jej życie. A teraz nagle Tom mówi, że jemu chodzi jedynie o miłe spędzanie czasu.
Tymczasem ona była pewna, tak pewna, jak niczego w życiu, że ten pocałunek znaczył dla
niego tyle samo co dla niej. I dlaczego żałuje, że nie spotkał jej rok wcześniej, zastanawiała
się.
Jedna rzecz była natomiast bezsporna. Dotąd jeszcze żaden mężczyzna nie wzbudzi! w
niej takich uczuć jak Tom. Czyżby to on był tym jedynym, na którego czeka?
W ciągu weekendu nie widzieli się. Biały Dwór sprawiał wrażenie zamkniętego na cztery
spusty. Kiedy w poniedziałek zagadnęła na ten temat Joego, dowiedziała się, że doktor
Murray pojechał na kilka dni do Leeds.
– W tamtejszym szpitalu leży pacjentka, której przypadkiem Tom się bardzo interesuje –
wyjaśnił Joe krótko. – Zastrzegł sobie możliwość wyjazdu do miasta od czasu do czasu, kiedy
zostanie wezwany.
– Sądziłam, że pracował w Londynie – zdziwiła się Nikki.
– Chorych czasami przewozi się do innych szpitali – stwierdził Joe jak gdyby
mimochodem, bardzo zajęty przerzucaniem teczek na biurku. – Mam wątpliwości, czy
angażowanie lekarza z Londynu było takim dobrym pomysłem – dodał. – My się do niego
przyzwyczaimy, a on wkrótce zabierze się i wyjedzie.
– To dobry lekarz. Pacjenci go lubią. Ja zresztą też.
– Tylko się zbytnio nie angażuj w tę znajomość. Pamiętaj, że doktor Murray jest tu tylko
na rok.
Znowu. Kolejny raz Joe ostrzega ją przed Tomem. Nikki musiała się siłą powstrzymać,
żeby czegoś nie powiedzieć szefowi. W końcu Joe ma jak najlepsze intencje, tłumaczyła sobie
w duchu.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Kiedy we wtorek wieczorem, po całym dniu pracy, dotarła do swojej przyczepy, w
skrzynce na listy zastała grubą kopertę. Wiedziała, co zawiera: zaproszenie na doroczny bal
farmerów, największe wydarzenie towarzyskie roku. Odkąd skończyła siedemnaście łat,
zawsze uczestniczyła w balu i zawsze świetnie się bawiła.
Muszę sobie sprawić nową sukienkę, postanowiła. I nowego partnera, dodała w myślach.
Nagle kątem oka dostrzegła błysk. Odwróciła głowę w stronę Białego Dworu i zobaczyła
światło w oknie od ogrodu. Tom wrócił z Leeds.
Przypomniała sobie ich ostatnią rozmowę. Może zbytnio mu się narzucałam, zaczęła się
zastanawiać, ale doszła do wniosku, że raczej nie. Przecież poza wszystkim są sąsiadami.
Zebrała się na odwagę i z kopertą w ręku przeszła na ukos przez trawnik i zapukała do drzwi.
– Musiałeś ciężko pracować w Leeds – zauważyła z uśmiechem, kiedy Tom jej otworzył.
– Wyglądasz na zmęczonego.
W odpowiedzi Tom uśmiechnął się słabo.
– Wiesz, co to za zawód. Wysysa z człowieka wszystkie soki – odrzekł i po chwili
wahania dodał: – Może wejdziesz?
Zauważyła, że jest skrępowany, jak gdyby nie był zadowolony z wizyty. A może to
zmęczenie, pomyślała. Może ma coś pilnego do zrobienia, a ja mu przeszkadzam?
Postanowiła więc od razu przystąpić do rzeczy i wyłożyć przyczynę odwiedzin.
– Właśnie dostałam zaproszenia na bal farmerów – oznajmiła. – To największe
wydarzenie towarzyskie roku w Hambleton. Wszyscy ubierają się w co mają najlepszego,
albo nawet wypożyczają sobie stroje. Ja zawsze tam chodzę. – Nieobecne spojrzenie, jakim
Tom ją obdarzył, zbiło ją trochę z pantałyku, ale brnęła dalej. – Czy zechciałbyś mi
towarzyszyć?
Zapadło kłopotliwe milczenie. W końcu Tom powiedział beznamiętnym tonem:
– Przykro mi, Nikki, ale już przyjąłem inne zaproszenie. Dziś rano zadzwoniła Meriel
McCarthy. Obiecałem, że pójdę z nią.
– No, no, nie zasypiasz gruszek w popiele. Cieszę się, że tak szybko znalazłeś tu
towarzystwo. Rozumiem, że zobaczymy się na balu...
Nie mogła powiedzieć niczego więcej. Wpatrywała się w blat kuchennego stołu, nie
chcąc spojrzeć na Toma, nie chcąc zdradzić przed nim swoich uczuć.
On jednak doskonale wiedział, co czuła.
– Mówiłem ci, że wszystko, co powinno nas łączyć, to koleżeńskie stosunki. Bardzo cię
lubię. Naprawdę. Ale twoje miejsce jest tu, a ja... ja nigdzie nie przynależę. Za rok wyjadę,
wrócę tam, skąd przybyłem. Nie możemy dopuścić, żeby coś między nami zaszło. Zostańmy
po prostu dobrymi przyjaciółmi.
– Jeśli chciałeś tylko tego – zaczęła, lecz głos jej się łamał – to nie powinieneś mnie tak
całować na Cragend Hill. Nie powinieneś! – dodała z mocą. Łzy zapiekły ją pod powiekami.
Jeszcze tego brakowało, żebym się rozpłakała, pomyślała, zła na siebie.
– Wiem. Teraz mogę tylko powiedzieć, że jest mi ogromnie przykro.
– Mnie też. – Nikki całą siłą woli starała się zapanować nad emocjami. – Ale cóż, rób, na
co masz ochotę. Tak, oczywiście, że będziemy przyjaciółmi. Ale powiedz mi jedno. Czy
naprawdę chcesz zostać tylko i jedynie moim przyjacielem? Tylko powiedz uczciwie! –
Chwyciła go za ramię, obróciła ku sobie i chciała zmusić do spojrzenia jej w twarz.
Tom spuścił wzrok.
– Uważam, że tak będzie najlepiej – odparł w końcu.
– Jak sobie życzysz. Dobranoc.
Potykając się, doszła do przyczepy. Nalała sobie kieliszek wina i wypiła je. Potem
zakorkowała butelkę i wstawiła do lodówki. Dość, powiedziała sobie. Nie stanie się jedną z
tych kobiet, które topią żale w alkoholu. Zbyt wiele widziała takich przypadków.
Sobota rano. Ile sobót minęło od tamtego dnia, kiedy Tom spadł na dach przyczepy?
Zaledwie dwa tygodnie, a zdaje się, że cała wieczność. Tyle się w tym czasie wydarzyło... Jej
życie uległo takiej odmianie...
Nie, nie. W jej życiu nic się nie zmieniło. Od czterech dni nie widziała Toma. I tak było
najlepiej. Przyjaciele nie muszą widywać się co dzień. Nie tak jak kochankowie.
Wybierze się do miasta, wymieni książki w bibliotece, zrobi zakupy w sklepie
spożywczym, może poplotkuje z jakimś przypadkowo spotkanym znajomym. Spędzi
przyjemny poranek, odpocznie od tempa i pośpiechu towarzyszącego jej przez cały tydzień i
nie będzie myśleć o rzeczach, których nie może zmienić.
Jednego tylko nie zaplanowała, a mianowicie tego, że kiedy rozstanie się z
zaprzyjaźnionym farmerem napotkanym na głównej ulicy, w oddali dostrzeże znajomą
sylwetkę.
Tom, ubrany jak zwykle na czarno, nie widział jej. Szedł prosto do kościoła na końcu
ulicy. Pod pachą niósł długi wąski rulon. Do kościoła? Po co? Nie twój interes, Nikki skarciła
się w duchu. Ale przecież Tom nigdy nie okazywał zainteresowania miejscowym kościołem.
Kościół Najświętszej Marii Panny, piękny zabytek, zbudowany kilka wieków temu, kiedy
Hambleton było tętniącym życiem ośrodkiem handlu wełną, jednym z najbogatszych na
północy, stał na wzniesieniu w samym centrum miasteczka, a jego czerwoną wieżę widać
było w promieniu kilku mil. Nikki należała do chóru parafialnego i marzyła, że pewnego dnia,
w tym kościele...
Co też Tom tam robi?
Przecież są przyjaciółmi, a przyjaciele nie unikają siebie nawzajem, prawda? Postanowiła
więc pójść za Tomem.
Drzwi kościoła zamknęły się za nią cicho. Przez witraże sączyło się do wnętrza światło
zabarwione różnymi kolorami. Nikki rozejrzała się, ale Toma nigdzie nie dostrzegła. Może
wszedł tylko na chwilę i zdążył już wyjść?
Nagle z bocznej nawy dobiegł jakiś odgłos, jak gdyby szelest, nikogo jednak nie było
widać. Zaintrygowana, podeszła bliżej. Tom klęczał na posadzce, pochylony nad arkuszem
złotego papieru rozpostartym na jednej z płyt nagrobnych.
– Co robisz? – spytała.
Podniósł głowę, zaskoczony. Po uśmiechu poznała, że jest zadowolony ze spotkania z nią.
W jego twarzy dostrzegła jednak i smutek...
– Hej! Dobrze cię widzieć – powiedział, wciąż się uśmiechając. – Zobacz, co robię.
Kopiuję ten nagrobek. – Uniósł brzeg złotego papieru.
Nikki z pewnością wiele razy widziała płaskorzeźbę przykręconą do kamienia,
przypomniała sobie, że uchodziła za swoiste dzieło sztuki, lecz nigdy się jej dokładnie nie
przyglądała.
Zobaczyła teraz, że Tom trzyma w dłoni rodzaj czarnej kredy, którą pociera powierzchnię
papieru, tak że rysunek przebija od spodu i wyłania się na złotym tle. Ujrzała zarys sylwetek
mężczyzny i kobiety – rycerza krzyżowego i jego żony. Rycerz miał na głowie kaptur kolczy,
jego żona kwef.
– Nie wiedziałam, ze interesują cię takie rzeczy – zdziwiła się Nikki.
– Nigdy się tym nie zajmowałem, choć to popularne hobby. Uspokaja. Zobacz. – Odsunął
się, żeby mogła w pełni podziwiać efekty jego pracy. – Spójrz na te twarze. O czym myślą?
Cały czas się nad tym zastanawiam.
Nikki spojrzała uważnie.
– Nigdy tak naprawdę się im nie przyglądałam. Chyba... Chyba są w sobie zakochani? –
Słyszała, jak jej słowa odbijają się echem w kościele.
– Tak – przyznał Tom po krótkiej chwili. – Chyba masz rację. Są w sobie zakochani. Ich
miłość przetrwała wieki. Czy dzisiaj miłość też trwa aż tak długo? Warto się nad tym
zastanowić, prawda?
– Prawda – szepnęła przez ściśnięte gardło.
– Ona ma taką piękną twarz. W kształcie serca. Odrobinę przypomina mi ciebie –
powiedział Tom. Nie był to w zamierzeniu komplement, ale stwierdzenie faktu. Nikki
spojrzała jeszcze raz na twarz kobiety. Może rzeczywiście jest pewne podobieństwo,
pomyślała. – Chcesz spróbować? – spytał nagle Tom, podając jej kredę. – Zacznij od stóp.
Spotkamy się pośrodku.
Przez jedno mgnienie Nikki czuła pokusę, żeby się zgodzić, lecz opanowała się.
– Przykro mi, ale jestem z kimś umówiona. Może innym razem? Z przyjemnością
zobaczę skończone dzieło – dodała w obawie, że była nieuprzejma.
– Przyjdę ci pokazać – obiecał Tom.
– To do zobaczenia.
Idąc do wyjścia, obejrzała się za siebie. Zobaczyła, że Tom patrzy za nią, potem klęka i z
powrotem zabiera się do pracy. To dobrze. Nie chciała, by wiedział, jak głęboko w serce
zapadły jej jego słowa o wiecznej miłości.
Kiedy dotarła do przyczepy, szybko zapakowała lekką torbę, wsiadła do samochodu i
pojechała na farmę rodziców. Wróciła dopiero późnym wieczorem w niedzielę. W ten sposób
Tom, jeśli zajrzał do niej, nie zastał jej. Nie chciała oglądać jego kopii miłości, która
przetrwała wieki. Bardziej interesowała ją miłość, która będzie trwała tylko do śmierci. Jego,
niestety, to nie interesowało.
W poniedziałek rano jak zwykle przed wizytami domowymi wstąpiła do przychodni
przejrzeć pocztę, zabrać potrzebne lekarstwa i środki opatrunkowe i sprawdzić, czy nie było
nowych wezwań. Właśnie miała wychodzić, kiedy Joe zawołał:
– Nikki!
– Tak?
– Miałem dziś rano telefon od Alice Lowe. Podejrzewa, że jej syn nie bierze leków.
Chłopak zarzeka się, że bierze, ale nie chce tego robić przy niej. Poza tym stał się agresywny.
Prosiłem, żeby go namówiła na wizytę u nas, ale on uparcie odmawia.
– Już raz tak było – przypomniała Nikki.
– Pamiętam. Może należałoby go znowu wysłać do szpitala, ale nie wiem, czy da się
przekonać... – Joe westchnął. – Jeśli jesteś bardzo zajęta, to oczywiście nie musisz tam iść,
ale...
– Zajrzę do nich po innych pacjentach. Chodziliśmy razem do szkoły, może będę mogła
mu jakoś pomóc.
– Dobrze, ałe bądź ostrożna. Te jego zmiany nastrojów mogą być groźne.
– Znamy się od dziecka. Nic mi się nie stanie. Przypominała sobie, jaki Toby był przed
wypadkiem.
Nieśmiały, zawsze gotowy każdemu pomóc. Omal się nie rozpłakała na to wspomnienie.
Toby mieszkał z matką w przyjemnym bliźniaku na obrzeżach Hambleton. Był w domu.
Alice powiedziała, że całe dnie spędza w swoim pokoju.
– Stracił tę pracę – wyjaśniła ze smutkiem. – Freddy Hanley zatrudnił go u siebie w
warsztacie przy maszynach, ale musiał go zwolnić. Bardzo się tym martwił, bo Toby dobrze
pracował, ale właściciel farmy stwierdził, że nie może sobie pozwolić na dodatkowego
pracownika. Teraz Toby uważa, że wszyscy się sprzysięgli przeciwko niemu. A od połowy
zeszłego tygodnia jest coraz gorzej.
– Pójdę na górę i spróbuję z nim porozmawiać, dobrze? Będę go namawiać, żeby zażywał
lekarstwa. – Nikki starała się dodać Alice otuchy.
Kiedy Nikki zapukała do drzwi, Toby nie odpowiedział. Zawołała go po imieniu, też bez
skutku. W końcu nacisnęła klamkę.
Toby, nieogolony i niechlujny, siedział przy komputerze, zajęty jakaś grą. Kiedy weszła,
nawet nie odwrócił głowy.
– Przechodziłam i pomyślałam, że wpadnę zaczęła pogodnym tonem. – Co u ciebie?
Toby milczał, cały czas zajęty grą. Nagle cisnął joysticka na łóżko i wybuchnął:
– To przez ciebie! Teraz muszę zaczynać od początku!
– Przepraszam. Chciałam tylko...
– Wiem, co chciałaś. I nie mam czasu.
– Skoro tak, to pójdę.
Dopiero kiedy była już jedną nogą za drzwiami, zawołał ją. Przewidywała, że to zrobi.
Wiedziała, że Toby za wszelką cenę chce zwrócić na siebie uwagę.
– Nie wiem, dlaczego chcesz ze mną rozmawiać. Inni nie zawracają sobie mną głowy.
Nie mam ani przyjaciół ani roboty, za to mam te cholerne migreny!
– Bóle byłyby mniej dokuczliwe, gdybyś zażywał lekarstwa. Alice martwi się o ciebie.
– Dobrze jej tak.
– Wyłącz komputer i porozmawiajmy, co? – zaproponowała Nikki. – Masz jakieś
problemy?
Dopiero po dłuższej chwili udało się jej wyciągnąć z Toby’ego, co go dręczy.
– Chodzi o bal – wyznał w końcu niechętnie. Był chory, ale miał swoją dumę. – Odkąd
skończyłem szesnaście lat, nie opuściłem żadnego. Naprawdę cieszyłem się, że pójdę i w tym
roku, ale nie mam z kim. Prosiłem trzy dziewczyny. Wszystkie mi odmówiły, chociaż wiem,
że nie mają stałych chłopaków. Dlaczego? Czy mnie czegoś brakuje?
Nikki zastanowiła się chwilę. Nie o takim partnerze marzyła, ale Toby jest starym
znajomym i na dodatek ma kłopoty. Poza tym ona też nie ma z kim iść na bal.
– Jeśli chcesz, możemy wybrać się razem. Jak starzy kumple – zaproponowała.
Toby spojrzał na nią, wyraźnie zaskoczony tą nagłą propozycją.
– A ten nowy lekarz? Kilka razy już widziałem was razem. Dlaczego nie idziesz z nim?
Toby nie wiedział, jak bardzo jego słowa ją ranią. Zresztą skąd mógłby wiedzieć?
– Przyjaźnię się z nim tylko. Nic więcej. Poza tym on wybiera się na bal z Meriel
MęCarthy.
– To wspaniale! – wykrzyknął Toby z nieudawaną radością. – Moglibyśmy wpierw pójść
na kolację...
– Nie, nie – wzbraniała się Nikki. – Pracuję niemal do ostatniej minuty przed balem –
skłamała. Nie mogła dopuścić, by Toby zaczął sobie coś roić na ich temat. – To nie będzie
żadna randka. Po prostu dwoje starych znajomych idzie razem na potańcówkę. Mam ochotę
bawić się ze wszystkimi i ty na pewno też. Prawda?
– W porządku. Nie ma problemu. Idziemy jako starzy kumple.
Teraz Toby gotów był zrobić dla Nikki wszystko, o co poprosi, i ona szybko
wykorzystała okazję.
– I oczywiście zaczniesz znowu brać leki, dobrze? Naprawdę musisz.
– Tak, tak. Nie brałem dzień, może dwa.
Nikki podejrzewała, że przerwa trwała znacznie dłużej, ale nie spierała się z nim.
– I nie będziesz pił. Przy tych lekarstwach alkohol jest zabroniony. Pamiętaj o tym. Zrób
to dla nas obojga. Wówczas na pewno będziemy się świetnie bawili.
– Rozkaz. Już mi lepiej!
Nikki poczekała, aż Toby połknie pastylki i zeszła na dół zakomunikować Alice dobrą
nowinę. Potem pełna sprzecznych myśli udała się do dalszych zajęć. Nie tak wyobrażała sobie
tegoroczny bal. Nagle przypomniała sobie radość Toby’ego i ogarnęły ją wyrzuty sumienia.
Cóż, jeśli można, trzeba pomagać przyjaciołom.
Nadszedł dzień balu. Kolejna sobota. Nikki zauważyła, że ostatnio w jej życiu soboty
nabrały specjalnego znaczenia. W sobotę poznała Toma. Dwa tygodnie później, również w
sobotę, rozmawiali w kościele. A teraz, znowu dwa tygodnie później, znowu w sobotę,
spotkają się na balu.
Starała się wprawić w dobry nastrój. Zobaczy starych przyjaciół. Jedzenie zawsze jest
wyśmienite, muzyka też. Będzie dobrze. Musi, postanowiła. A kiedy spotka Toma, przywita
się z nim jak ze starym kumplem i nie da po sobie poznać, jak bardzo cierpi.
Nie sprawiła sobie nowej kreacji, nie miała do tego serca. Włożyła długą, wąską, srebrną
sukienkę z rozcięciem do uda, którą miała na sobie zaledwie dwa razy przedtem. Wiedziała,
że świetnie w niej wygląda, krój podkreślał atuty jej figury – szczupłość i długie nogi. Niech
Tom zobaczy, co traci, pomyślała.
Z Tobym umówiła się w pubie. Nie chciała, żeby po nią przyjeżdżał i chłopak w końcu
się zgodził. W sali na tyłach Tinsley Arms zebrało się około trzydziestu osób, wszyscy w
strojach wieczorowych. Kiedy Toby ją spostrzegł, pomachał ręką i podszedł do niej z
kieliszkiem białego wina. Sam pił sok grejpfrutowy z tomkiem.
– Jak dobrze spotkać tylu starych przyjaciół, prawda? – powiedział. – Cieszę się, że
idziemy razem – dodał.
Po pewnym czasie całą grupą przeszli do Domu Ludowego. Organizatorzy jak zwykle
stanęli na wysokości zadania i sala była pięknie udekorowana złotymi i białymi wstęgami
spływającymi z sufitu, tak że przypominała ogromny wschodni namiot.
– Och, zobacz, idzie ten lekarz, z którym cię kilka razy widziałem – powiedział nagle
Toby.
Nikki spojrzała we wskazanym kierunku. Tom wyglądał niezwykle elegancko, a Meriel w
klasycznej, białej balowej sukni, uczesana najwyraźniej przez drogiego fryzjera, była
efektowną partnerką.
Orkiestra zagrała.
Nikki tańczyła głównie z Tobym, od czasu do czasu prosił ją któryś z dawnych
znajomych. Do ich stolika przysiadały się różne pary, plotkując o tym i owym, i czas płynął
całkiem przyjemnie. W pewnym momencie podszedł i Tom.
– Jak się masz, Nikki? – przywitał się. – Tom Murray – przedstawił się Toby’emu. który
niezbyt chętnie przyjął podaną dłoń. – Pozwolisz, że porwę twoją partnerkę do następnego
tańca? – spytał.
– Właśnie miałem zamiar sam ją poprosić – odparł Toby.
– Bardzo chciałabym z tobą zatańczyć, Tom – wtrąciła Nikki – a z Tobym umawialiśmy
się, że tańczymy z kim mamy ochotę, prawda, Toby? – zwróciła się do swojego towarzysza.
Wiedziała, że w jej głosie brzmi może nazbyt zdecydowana nuta, ale przecież uzgodnili
to wcześniej między sobą.
– No tak – mruknął Toby.
Tom był znakomitym tancerzem i z początku Nikki całkowicie poddała się magii chwili,
upajając się przyjemnością bycia tak blisko niego. Lecz nagle coś ją podkusiło i zapytała:
– Gdzie Meriel?
– Odeszła z jakimś znajomym. Podoba mi się to, że każdy może tańczyć z każdym.
– A Meriel też to się podoba?
– Lubię te twoje złośliwości – powiedział Tom, a Nikki zarumieniła się ze wstydu. – Jak
się bawisz z Tobym? – spytał. – Kiedy poprosiłem cię do tańca, zareagował trochę
impulsywnie. Nie chciałbym psuć wam wieczoru. Pamiętam, jak mówiłaś, że miewa napady
agresji.
– Nie martw się. Omówiliśmy warunki, na jakich przychodzimy razem.
Nikki opowiedziała Tomowi o wizycie u Toby’ego, o tym, jak namówiła go na branie
lekarstw i jak do tego doszło, że zaproponowała, by razem wybrali się na bal.
– Masz dobre serce – stwierdził Tom. – Ale, ale... mówiłaś, że Toby obiecał nie pić –
dodał już innym głosem.
– Oczywiście. Przy jego lekach nie wolno mu pić.
– Obawiam się, że trzeba mu o tym przypomnieć. Tom obrócił Nikki w tańcu tak, że
widziała teraz Toby’ego stojącego przy barze, otoczonego grupką młodszych od siebie
mężczyzn. Trzymał w ręce ogromną szklanicę i najwyraźniej miał zamiar wypić jej zawartość
za jednym zamachem. Chyba mu się udało, bo rozległ się głośny okrzyk uznania.
– Przepraszam, Tom, ale chyba muszę do niego pójść – rzekła Nikki. – Przyszłam tu z
nim i czuję się za niego odpowiedzialna.
– Nie możesz być odpowiedzialna za nikogo oprócz samej siebie – odparł Tom spokojnie.
– Ale jeśli sobie życzysz, odprowadzę cię do stolika, chociaż bardzo tego nie chcę.
Jaką przyjemność sprawiły Nikki te ostatnie słowa!
Zanim doszli do stolika, Toby też zdążył wrócić od baru. Przed nim stał półlitrowy kufel
piwa i szklaneczka whisky. Dla Nikki zaś czekał kolejny kieliszek białego wina.
– Siadaj i pij – odezwał się do niej agresywnym tonem. – I odtąd tańczysz tylko ze mną. –
Spojrzawszy na Toma, dodał: – A ty wracaj tam, skąd przyszedłeś!
Siedzący przy sąsiednich stolikach zamilkli i odwrócili głowy. Zaległa cisza. Tom
przyglądał się spokojnie Toby’emu, starając się ocenić sytuację.
– Nikki poprosiła mnie, żebym ją zaprowadził do Meriel – powiedział, jak gdyby nic się
nie stało. – Może się do nas przyłączysz?
– Nie mam ochoty gadać z żadną Meriel! – wybuchnął Toby.
– W takim razie, pójdziemy sami.
Nie zdążyli zrobić nawet dwóch kroków, kiedy usłyszeli za sobą głośne szurnięcie krzesła
i wrzask:
– Właśnie, że nie pójdziecie!
Obróciwszy się, Nikki zobaczyła, że Toby zamierza się z pięścią na Toma. Tom również
spostrzegł, co się święci, i w ostatniej chwili zrobił unik. Pięść musnęła mu tylko policzek.
Kiedy Toby zamierzył się do ponownego ciosu, Tom odepchnął go. To ostatecznie
rozwścieczyło chłopaka. Rzucił się na domniemanego rywala, pośliznął i trafił pięścią nie
jego, lecz Nikki.
Właściwie cios nie był silny, lecz zachwiała się, straciła równowagę i upadła do tyłu.
Leżąc na podłodze, zobaczyła, że kilku mężczyzn chwyta Toby’ego pod ramiona i
wyprowadza z sali. Ktoś pospieszył jej samej z pomocą, pomógł wstać, pytał, czy nic się jej
nie stało. Podeszła Meriel. Słysząc, jak Nikki zapewnia, że czuje się dobrze, otoczyła
ramieniem Toma.
– Idź z Meriel, Tom – powiedziała Nikki. – Mnie nic nie jest. Pośliznęłam się tylko –
dodała i udało jej się nawet uśmiechnąć.
Co za wieczór!
ROZDZIAŁ PIĄTY
Kakao. Kiedy świat wokół niej się walił, Nikki sięgała po ten napój. Może dlatego, że
kiedy była dzieckiem, matka przyrządzała dla niej kakao i od tamtej pory zawsze
odnajdywała w nim poczucie bezpieczeństwa i ciepła. Wprost uwielbiała kakao.
Wróciwszy do siebie, wzięła prysznic, przebrała się w szlafrok i teraz siedziała z kubkiem
kakao w ręce, rozpatrując wydarzenia wieczoru.
Incydent z Tobym na szczęście nie zakłócił balu. Kiedy przyjaciele pomogli Nikki
podnieść się z podłogi, skądś podbiegł Joe, obejrzał jej twarz i stwierdził – co sama wiedziała
– że nic poważnego jej się nie stało. Potem zapytał, kto zabrał sprawcę całego zajścia do
domu i pobiegł za nimi. Tom również nie odniósł obrażeń. Niemniej Nikki nie chciała zostać
tam dłużej i po krótkim czasie wyszła.
Pukanie do drzwi przyczepy wyrwało ją z zadumy. Odstawiła kubek. Kto mógłby składać
jej wizytę o tej porze? Toby? Na miłość boską, nie! Zresztą Joe się nim zajął. Ktoś z
przyjaciół? Także nie, przecież bal jeszcze się nie skończył. Obojętne, kto to był, Nikła nie
miała ochoty nikogo widzieć. Jest późno, ona ma dość wszystkiego i marzy o tym, żeby
położyć się do łóżka.
– Kto tam? – spytała niezbyt przyjemnym tonem.
– To ja. Tom Murray.
Czyżby myślał, że zna jakiegoś innego Toma? Poczuła zamęt w głowie.
– Czego chcesz? – Wiedziała, że jest nieuprzejma, ale żadne inne pytanie nie
przychodziło jej do głowy.
– Martwiłem się o ciebie. Toby cię uderzył. To wszystko moja wina.
Dopiero teraz Nikki zdecydowała się otworzyć drzwi. Gestem zaprosiła gościa do środka.
– Ciebie też uderzył – powiedziała. – Mogłeś mu oddać.
– Chciałem, ale lekarze nie biją przeciwnika, o którym wiedzą, że jest chory.
– Niektórzy lekarze – poprawiła go.
Cieszyła się, że nie doszło do bójki. Cieszyła się, że Tom potrafił się opanować, bo to
świadczyło o silnej woli.
Zauważyła, że zdążył się już przebrać. Miał na sobie ciemne dżinsy i ciemny
podkoszulek, a na policzku ciemny siniak, jak gdyby do kompletu. Już miała na ten temat
powiedzieć coś żartobliwego, kiedy Tom podszedł do niej, ujął jej twarz w dłonie i przyjrzał
się jej obrażeniom.
– Tylko stłuczenie – stwierdził, delikatnie przesuwając opuszkami palców po jej policzku
– ale z pewnością boli. Jutro będziesz mogła to sobie przypudrować.
– Nie używam pudru – odparła i uśmiechnęła się słabo. – Niewiele wiesz o młodych
kobietach.
– Najwyraźniej. A zdobywanie wiedzy o nich jest okupione bólem.
– Gdzie Meriel?
– Cała jej rodzina była na balu, więc przeprosiłem ją i zostawiłem z nimi. Wymówiłem
się, że nie czuję się dobrze, chociaż to nie była całkiem prawda. Meriel była bardzo
zmartwiona – dodał po krótkiej chwili. – Widok ciebie rozciągniętej na podłodze wstrząsnął
nią. Innymi też.
– To moi przyjaciele. Nawet Meriel. Ale nie musiałeś kłamać.
– Chciałem zajrzeć do ciebie, zobaczyć, jak się czujesz. Joe uspokoił mnie, że nic ci się
nie stało, . ale chciałem sam się przekonać.
– No tak. Napijesz się może kakao? – zaproponowała znienacka.
– Z przyjemnością. Właśnie tego mi trzeba.
Nikki miała wrażenie, że jej maleńki salonik wypełnił się ciepłem. Kiedy tak siedzieli,
popijając kakao i zagryzając znalezionymi w puszcze resztkami herbatników, poczuła się z
Tomem bardzo szczęśliwa. I nagle rozpłakała się. Może dlatego, że przedtem za dużo wypiła,
a może była to spóźniona reakcja na wstrząs?
– Wiesz – wymamrotała przez łzy – rozczarowałam się do ciebie. Sądziłam, że znaczymy
dla siebie znacznie więcej. Może źle zinterpretowałam pewne gesty. Ale po twoim pocałunku
na wzgórzu...
Tom wstał, usiadł obok Nikki, otoczył ją ramieniem, przytulił i delikatnie pocałował.
Oparła głowę na jego piersi. Jak dobrze czuć ciepło jego oddechu na szyi, pomyślała, słuchać
bicia jego serca. Czyżby biło trochę szybciej niż powinno?
– Wiele dla mnie znaczysz – szepnął. – Ogromnie wiele. Nigdy jeszcze nie spotkałem
takiej dziewczyny jak ty. Ale widzę, jak bardzo jesteś przywiązana do tego miejsca,
wrzosowisk, przyjaciół, rodziny. Za rok mnie już tu nie będzie. Wrócę do Londynu, a ty
zostaniesz. Nie chcę cię unieszczęśliwić, nie chcę, żebyś przeze mnie cierpiała.
Nikki usiadła prosto i zajrzała Tomowi w oczy.
– Jest coś, czego nie chcesz wyznać. Nie okłamałeś mnie, nie jesteś żonaty ani z nikim
związany, prawda?
Tom roześmiał się ubawiony.
– Nie, nie jestem żonaty. Ani nawet zaręczony. I nigdy nie byłem zaręczony. Co prawda –
zawiesił głos, jak gdyby sobie o czymś przypomniał – oświadczyłem się raz pewnej
dziewczynie i nawet zostałem przyjęty...
– Kim ona była?
– Nazywała się Lucy Halloran. Mieliśmy po siedem, osiem lat.
– Wobec tego, wybaczam ci – powiedziała Nikki i ukryła twarz na jego piersi.
– Wiem, że nie powinienem przychodzić – odezwał się Tom po chwili. – Nie mam prawa,
żadnego prawa. Ale nie mogłem wysiedzieć w domu.
– Ciii... – szepnęła Nikki. – Wiesz, że jesteś zawsze mile witany.
Leżąc tej nocy w łóżku, Nikki przypomniała sobie smutek na twarzy Toma, gdy mówił,
że za rok już go tu nie będzie. Skoro ta myśl tak go przygnębia, to dlaczego nie mógłby
zostać? Może marzy mu się kariera sławnego chirurga ortopedy? A przecież jest dobrym
lekarzem ogólnym. Kto może powiedzieć, która droga jest lepsza?
Uświadomiła sobie, że Tom właściwie nie odpowiedział na jej pytanie. Wciąż coś przed
nią ukrywa. Ale co?
We wtorek po balu Nikki przypadkowo spotkała Meriel na ulicy. Zatrzymały się na
krótką pogawędkę. Meriel interesowało, co będzie z Tobym.
– Postanowił sam zgłosić się do szpitala – relacjonowała Nikki. – Joe załatwił, że
spróbują zmienić mu leki. Może uda się zapobiec tym niekontrolowanym wybuchom agresji.
– Mam nadzieję. Chciałabym, żeby przychodził na nasze bale, ale nie chcę oglądać cię
pobitej, leżącej na podłodze. – Nikki wiedziała, że słowa Meriel są szczere i ucieszyła się.
Rozmawiały jeszcze chwilę o tym i owym i nagle Meriel mimochodem zapytała: – Widujesz
Toma Murraya? Miałam nadzieję, że zadzwoni, ale nie odezwał się.
– Jest bardzo zajęty – odpowiedziała Nikki, wiedząc, że to prawda. – Pewnie po prostu
nie miał czasu.
– Pewnie tak. Wiesz, między nami nic nie ma, ale lubię go.
– Tak. Tom da się lubić – przyznała Nikki.
– Jedziesz jutro do Leeds? – Nikki zagadnęła Toma. – Mogę się z tobą zabrać?
Oczywiście, jeśli nie sprawię ci tym kłopotu. Muszę zrobić trochę zakupów.
Był czwartek. Od owej pamiętnej soboty nie widzieli się. Tom nie wyglądał na
zadowolonego.
– Nie wiem... – zaczął. – Sądzisz, że to dobry pomysł? Przecież my...
– Posłuchaj. Muszę dostać się do miasta. I mam ochotę na przejażdżkę tym twoim
sportowym autem. Umówiliśmy się przecież, że będziemy przyjaciółmi, prawda? To dlaczego
nie możemy pojechać do Leeds razem? Nie martw się, nie będę wchodzić ci w drogę, ani
zadawać kłopotliwych pytań.
Tom uśmiechnął się.
– To do ciebie niepodobne. Co prawda, jeśli już mam z kimś jechać, to najchętniej z tobą.
Ale wyruszamy wcześnie. Szósta trzydzieści.
– Dla mnie to późno – roześmiała się Nikki. – Nie zapominaj, że pochodzę ze wsi.
O tak wczesnej porze droga była prawie pusta. Nikki usiłowała wypytywać Toma o
pacjentkę, którą ma odwiedzić w Leeds, ale Tom niezbyt chętnie podejmował ten temat.
– Wolę podziwiać widoki. Opowiedz mi, jak to jest dorastać wśród wrzosowisk –
poprosił.
Kiedy dotarli do miasta, Tom wysadził Nikki przy centrum handlowym. Umówili się o
czwartej po południu w holu szpitala.
Nikki zazwyczaj lubiła wyprawy do Leeds, sklepy, jakich nie było w Hambleton,
kawiarnie i restauracje, ale dzisiaj była dziwnie niespokojna. Szybko uporała się z zakupami i
postanowiła, zamiast oglądać butiki, pojechać do szpitala wcześniej.
Dochodziła pierwsza trzydzieści, kiedy wchodziła do holu. Poprosiła portiera o
przechowanie toreb z zakupami, na co chętnie się zgodził, zobaczywszy jej pielęgniarski
znaczek. Potem poszła do bufetu coś zjeść. Następnie postanowiła przejść się po terenie.
Szpital zbudowano w lesie, a poszczególne budynki stały wśród drzew.
W pewnej chwili spostrzegła Toma. Siedział na ławce tyłem do niej, z głową ukrytą w
dłoniach, pogrążony w wyraźnie niewesołych myślach. Pod wpływem impulsu zaczęła iść w
jego stronę, lecz nagle zawahała się i stanęła. Nigdy nie widziała go w takiej pozie. Schowała
się za drzewem, czekała.
Tom spojrzał na zegarek, wstał z ociąganiem i wszedł do najbliższego budynku. Po
pewnym czasie Nikki ruszyła w ślad za nim. „ONKOLOGIA” – głosił napis nad wejściem.
Zaraz, zaraz, przecież Tom jest ortopedą, co w takim razie robi na oddziale onkologicznym?
Odczekała jeszcze chwilę i pewnym krokiem weszła do holu. Toma nigdzie nie było
widać, skierowała się więc do recepcji.
– Przyjechałam po doktora Murraya – powiedziała. – Obawiam się, że jestem odrobinę za
wcześnie... Nie orientuje się pani, kiedy wyjdzie?
– Konsultant właśnie poprosił go do gabinetu. Wizyta trwa zazwyczaj około pół godziny
– poinformowała uprzejmie młoda recepcjonistka.
Nikki poczuła, że serce jej zabiło szybciej.
– A czy mogłaby mi pani powiedzieć, jaki jest jego stan? – spytała, starając się mówić
opanowanym głosem.
Wiedziała, że nie powinna zadawać tego pytania i że recepcjonistka nie ma prawa
udzielać jej tego rodzaju informacji.
– O to będzie pani musiała zapytać jego samego – odparła dziewczyna.
– Poczekam na zewnątrz. Proszę nie mówić doktorowi Murrayowi, że już jestem.
Niepotrzebnie denerwowałby się tylko – poprosiła i wyszła.
Na wprost wejścia do budynku stała ławka. Nikki usiadła na niej. Nie ma potrzeby
martwić się na zapas, powtarzała sobie w duchu. Przecież nie znam faktów. Pochopnie
wyciągam wnioski, które mogą okazać się całkowicie błędne.
Ale cały czas nie mogła się uwolnić od pytań: czy Tom ma raka, a jeśli tak, to gdzie jest
umiejscowiony nowotwór.
Wiedziała oczywiście, że w ciągu ostatnich dwudziestu pięciu łat nastąpił ogromny
postęp w leczeniu chorób nowotworowych. Weźmy białaczkę u dzieci. Jeszcze trzydzieści lat
temu zaledwie jeden na dziesięciu małych pacjentów miał szansę przeżycia. Obecnie
proporcje się odwróciły.
Czy Tom ma raka? Kiedy się nad tym głębiej zastanowiła, wiele jego zachowań dopiero
teraz nabrało prawdziwego znaczenia. Targały nią sprzeczne uczucia, była wstrząśnięta i
zmartwiona, a jednocześnie wściekła.
W końcu zobaczyła Toma, jak wychodzi i skręca na ścieżkę prowadzącą do głównego
budynku. Wstała i podbiegła do niego.
– Nikki! – wykrzyknął zdziwiony i lekko skonsternowany. – Przyjechałaś za wcześnie!
Przecież umówiliśmy się dopiero za dwie godziny!
– Tak, ale zmęczyły mnie zakupy – wyjaśniła. – Nie spodziewałam się, że odwiedzasz
oddział onkologiczny – dodała.
– Wstąpiłem zobaczyć się ze starym znajomym – mruknął Tom, odwracając wzrok. –
Byliśmy razem na studiach i... – Urwał i spojrzał jej prosto w oczy.
– Ukrywasz coś przede mną – przerwała mu Nikki. W jej głosie brzmiała gorzka nuta. –
Obojętnie, kim jesteśmy dla siebie nawzajem, mam prawo znać prawdę. Powinniśmy
wspólnie przeżywać szczęście i nieszczęście. – Tom powoli kiwnął potakująco głową. –
Usiądźmy na ławce i opowiesz mi wszystko, dobrze? Bez udawania, bez kłamstw, bo tego nie
zniosę. – Czuła, że zbiera jej się na płacz.
Tom objął ją ramieniem i powiedział:
– Jeszcze nie jest tak źle.
– Nie kłam!
– Cóż, mogłoby być lepiej – poprawił się po chwili. Usiedli. Przed sobą widzieli drzewa i
trawniki. Od czasu do czasu minął ich jakiś pacjent, szybkim krokiem przeszła pielęgniarka.
Gdzieś za plecami słyszeli ptaka śpiewającego wśród gałęzi. Wszystko to wydawało się Nikki
nierealne. Ten otaczający ich sielski spokój nie był prawdą, a fałszem. Spojrzała na swojego
towarzysza. Teraz jego szczupłość, chudość raczej, i bruzdy wokół ust i oczu nabrały
uzasadnienia.
– Zacznij od początku – poprosiła. – Joe wie, prawda?
Tom kiwnął potakująco głową.
– Nie byłbym w porządku wobec niego, gdybym zaczął pracę, nie informując go o mojej
sytuacji. Zanim przyjechałem do was, przeszedłem i naświetlania, i chemioterapię. Teraz
nastąpiła remisja, ale raz w miesiącu muszę przyjeżdżać tu na kontrolę. Wymyśliłem więc tę
historyjkę z pacjentką, żeby wytłumaczyć moje wyjazdy do Leeds. Choroba nie przeszkadza
mi być zwykłym lekarzem.
– Nie jesteś zwykłym lekarzem, jesteś bardzo dobrym lekarzem! – oburzyła się Nikki. –
Opowiedz mi wszystko od początku. Proszę.
Tom utkwił wzrok w jakimś punkcie daleko przed sobą. Kiedy przemówił, głos miał
dziwnie niski, schrypnięty. Nikki ze współczuciem pomyślała, jakie to wyznanie jest dla
niego trudne. Ale przecież ona musi wiedzieć!
– Choroba nie wybiera – zaczął Tom. – Przychodzi znienacka, bez powodu, bez
przyczyny. Lekarzom często wydaje się, że to inni chorują, oni nie. Harowałem jak szalony,
uczyłem się jak szalony, piąłem się po szczeblach kariery. Nic poza ortopedią dla mnie nie
istniało. Uwielbiałem to. W pewnym okresie zacząłem odczuwać zmęczenie. Z początku
myślałem, że to organizm się zbuntował, że przesadziłem i że to minie. Nie mijało jednak.
Zacząłem chudnąć. Nocami budziłem się zlany potem. – Uśmiechnął się słabo. – Sądziłem, że
jeśli zignoruję objawy, same znikną. Ale pewnej nocy, zupełnie przypadkiem, dotknąłem szyi
i wyczułem guz. To był powiększony węzeł chłonny. Postanowiłem się przebadać. Zrobili mi
prześwietlenie, biopsję, tomografię komputerową. Odsyłali mnie do coraz to bardziej
utytułowanych specjalistów. Ostatecznie stwierdzili chorobę Hodgkina, czyli ziarnicę
złośliwą. Stadium średnio zaawansowane.
– Słyszałam o tej chorobie – wtrąciła Nikki – chociaż nigdy nie zetknęłam się osobiście z
żadnym pacjentem cierpiącym na nią. To uleczalne?
– W większości przypadków tak. Szanse ma dwóch na trzech chorych, zresztą może
proporcje są nawet jeszcze lepsze. Teraz czuję się całkiem przyzwoicie. Regularnie stawiam
się na wizyty kontrolne, ale nigdy nic nie wiadomo.
– Dlaczego zdecydowałeś się przyjechać do Hambleton?
– W obliczu zagrażającej śmierci człowiek zaczyna myśleć inaczej – odparł Tom już
pogodniejszym tonem. – Choroba zmusiła mnie do zastanowienia się nad tym, do czego w
życiu doszedłem i czego jeszcze chciałbym dokonać. Stwierdziłem, że potrzebna mi jest
odmiana. Kocham ortopedię, ale nie było sensu poświęcać wszystkiego dla kariery, której
mogę nie doczekać. Zapragnąłem cieszyć się życiem. I nagłe zobaczyłem ogłoszenie Joego i
stwierdziłem, że jest atrakcyjne. Jeśli zostało mi niewiele życia, chcę ten czas przeżyć dobrze.
– To dlatego spadłeś prosto na dach mojej przyczepy – powiedziała Nikki z namysłem. –
Dlatego chciałeś zobaczyć pisklęta.
– Tak. Doświadczyć czegoś, czego nigdy nie robiłem. Zobaczyć to, czego nigdy nie
oglądałem. Wykorzystać szansę, zanim będzie za późno.
Wszystkie dziwne zachowania Toma nabierały teraz dla Nikki nowego znaczenia.
– Unikałeś mnie... nie chciałeś się we mnie zakochać... bo, bo...
– Bo nie chcę cię unieszczęśliwić. Nie chcę, żebyś zakochała się w facecie, który zaraz
umrze. I jeszcze jedno – dodał ostrzejszym tonem. – Powiedziałem ci, że moja matka zmarła,
kiedy miałem osiem łat. Ale nie powiedziałem na co. Ona też miała chorobę Hodgkina.
Wiem, że ziarnica złośliwa nie jest dziedziczna i że trudno określić, jaki przebieg przybierze,
ale patrzyłem, jak mama umierała. Widząc, jak ona cierpi, cierpiałem i ja. Nie chcę, żeby
ktoś, kogo kocham, cierpiał w niepewności. – Umilkł i ku zdumieniu Nikki roześmiał się
nagle. – Jeszcze nigdy żadna kobieta nie wzbudziła we mnie takich uczuć jak ty. Sądzę...
podejrzewam, że mógłbym cię pokochać. Boże, o ile wszystko by było prostsze, gdybyś była
mi obojętna. Ale nie potrafię skazać nikogo bliskiego na to, co sam przeszedłem.
Nikki wybuchnęła płaczem. Tom objął ją i przytulił. Podał jej swoją chusteczkę dla
otarcia łez i powiedział:
– Przestań. Dam sobie radę.
– Ty dasz sobie radę! – wybuchnęła. – Zrozum. W trudnych sytuacjach wspólnie znacznie
łatwiej jest stawić czoło problemom. Nie wmawiaj mi, że możemy być przyjaciółmi. Jesteśmy
dla siebie kimś znacznie więcej! Przyznaj się do tego wreszcie! Tom uśmiechnął się.
– Jesteśmy więcej niż przyjaciółmi. Wiesz, jaką ulgę przyniosły mi te słowa?
– Teraz razem będziemy znosić, co los da. Uśmiech zniknął z twarzy Toma tak nagle, jak
się pojawił.
– Nie chciałem tego. Chciałem cię chronić przed moimi problemami. Teraz wiesz,
dlaczego bałem się, że zbyt mnie polubisz. Czy nie widzisz, że nie ma dla nas przyszłości?
Słowa Toma rozzłościły Nikki nie na żarty.
– Polubię! – wykrzyknęła. – Kto tu mówi o lubieniu? Rozmawiamy o miłości! A miłości
nie można włączyć i wyłączyć za pomocą pstryczka, jak światła. Miłość jest. I to nie ty
decydujesz o moich uczuciach, ale ja.
– Zrozum. Nie chcę zadawać ci cierpień. Nie chcę, żebyś całe życie zastanawiała się bez
przerwy, jak ja się czuję.
– O tym ja decyduję. – Siedzieli chwilę w milczeniu i nagle Nikki dodała: – Ale jedno
możesz dla mnie zrobić.
– Co?
– Uprzedź Meriel, żeby nie robiła sobie nadziei.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Tego dnia Nikki pojechała do Penny Pink do Brassenthwaite, maleńkiej osady
zbudowanej przez robotników pobliskiego, teraz już nieczynnego, kamieniołomu. W osadzie
był kościół i dom parafialny i niewiele więcej. Raz na jakiś czas przyjeżdżał sklep na kółkach
i bibliobus. Szkolny autobus dowoził dzieci do szkoły. Zimą zdarzało się, że drogę zasypało i
osada była odcięta od świata.
Penny mieszkała z synem, dziewięcioletnim Jakiem, i zajmowała się wyrobem biżuterii.
Swoje dzieła, oryginalne w formie, czasem bardzo surowe, wysyłała do Londynu. „Nie
przyjechałam do tego pięknego miejsca po to, żeby bawić się w sklep”, mawiała.
Penny cierpiała na cukrzycę i Nikki odwiedzała ją mniej więcej raz na trzy tygodnie, by
przeprowadzić rutynowe badania kontrolne. Lubiły się i zawsze przy okazji wizyty ucięły
sobie miłą pogawędkę. Dziś jednak, kiedy tylko zaczęły rozmawiać, nastąpiło jakieś
zamieszanie przed domem. Kiedy Penny otworzyła drzwi, zobaczyły gromadkę dzieci i
bladego, zapłakanego Jake’a z ręką owiniętą zakrwawioną chustką.
– Byłeś w kamieniołomie, tak? – skarciła go matka z miejsca. – Przecież ci zabroniłam.
Za karę przez tydzień nie usiądziesz do komputera.
– Ale mamo...
– Żadne ale. Powiedziałam.
Nikki objęła chłopca, posadziła na krześle i okryła własną kurtką. Dzieciak sprawiał
wrażenie mocno przerażonego. Bała się, że jest w szoku.
– Przygotuj mu coś ciepłego do picia, Penny – poleciła. – I dobrze osłódź – dodała.
Rana na ręku chłopca, tuż nad łokciem, wyglądała paskudnie. Nikki wyjęła z torby jałowy
opatrunek i tymczasem przyłożyła do skaleczenia.
– Upadłeś? Potłukłeś się? Coś jeszcze cię boli? – dopytywała się.
– Nie. Tylko ręka i tu. – Jake dotknął piersi. Nikki dokładnie zbadała klatkę piersiową
chłopca.
Na szczęcie nie złamał sobie niczego, nawet nie miał dużego siniaka. Potem ponownie
zajęła się ręką. Chłopiec z trudem ruszał palcami, a kiedy poprosiła, żeby zamknął dłoń na jej
dłoni, prawie nie czuła nacisku.
– Co poczułeś, kiedy upadłeś?
– Uderzyłem się w łokieć i... i takie mrówki przeszły mi po ręce. Jeszcze teraz jest jakaś
dziwna.
Nikki zaniepokoiła się. Podejrzewała, że któryś nerw mógł zostać naderwany. Mogłaby
wezwać karetkę i przewieźć chłopca do szpitala na ostry dyżur, ale wolała mu tego
oszczędzić. Postanowiła spróbować skontaktować się z Tomem. Wyszła przed dom i
wyciągnęła telefon komórkowy.
– Tom? Gdzie jesteś?
– Właśnie wracam z Kellett. Fałszywy alarm. Pani Farmiloe wcale nie miała ataku serca,
ale...
– Niestrawność – dokończyła za niego Nikki.
– Właśnie. Szkoda, że ja nie potrafię stawiać diagnozy na odległość, jak ty.
– Nie od wczoraj znam panią Farmiloe. Nawet nie wiesz, jak wiele rozmaitych
dolegliwości okazywało się niestrawnością.
– Czyli skutkiem przejedzenia, tak? Dzwonisz tylko pogadać, czy w jakiejś konkretnej
sprawie?
– Obawiam się, że w jak najbardziej konkretnej. Widzisz, mam tutaj chłopca... Dobrze by
było, żebyś go obejrzał – zaczęła i opisała niepokojące ją objawy.
– Gdzie to jest?
– Brassenthwaite. Masz mapę?
– Mam. Zaraz... zaraz... Jest.
– To słuchaj. Dwie mile za Kelłet skręć z szosy w taką wąską drogę. Miń dawny obóz
wojskowy, przejedź mostek i dalej prosto. Bez trudu trafisz na miejsce. Ostatni dom po
prawej. Będę czekać.
Nikki wróciła do Jake’a i jego mamy i uspokoiła ich, że lekarz już jedzie.
– Może chcesz zobaczyć, co teraz robię? – zaproponowała tymczasem Penny. – Dostałam
zamówienie na pierścionek i zrobiłam kilka prób.
Nikki pochyliła się nad projektami.
– Ten podoba mi się najbardziej. – Wskazała zielony kamień opleciony złotym drutem.
– Mnie też – przyznała autorka – ale klient wybrał ten.
– Ładny, ale mnie i tak najbardziej podoba się tamten. Jest przepiękny.
Rozległ się dzwonek telefonu.
– Minąłem obóz – usłyszała w słuchawce. – Szkoda tylko, że mnie nie ostrzegłaś, że tu
potrzebna jest amfibia.
– Jaka amfibia? O czym ty mówisz?
– Brzegi strumienia są tak rozjeżdżone, że zamieniły się w morze błota. Utknąłem i nie
mogę się stąd wydostać. Podaj mi numer pomocy drogowej, żeby przyjechali i mnie
Wyciągnęli.
– Już jadę.
Dwadzieścia minut później zobaczyła czerwony sportowy samochód Toma cały
ochlapany błotem, po osie zanurzony w mazi. Właściciel, w kaloszach, które na szczęście
woził ze sobą, i w garniturze, stał obok.
– Tak mi przykro – powiedziała zamiast powitania. – Nie zdawałam sobie sprawy, że tu
może być takie bajoro. Spójrz na swój wóz!
Tom wzruszył ramionami.
– Mam większe zmartwienia – mruknął.
Nikki podobało się jego opanowanie, ale czasami zastanawiała się, czy pod tym spokojem
kryją się jakieś żywsze uczucia. Może wrze gniew?
– Nie musimy dzwonić po pomoc. Sama cię wyciągnę – stwierdziła, wyjmując linę
holowniczą.
– Dasz radę? – spytał zaskoczony.
– A po co mam wóz z napędem na cztery koła? Zaraz się z tym uporamy. – Z liną w ręku
ostrożnie postawiła nogę na śliskiej glinie.
– Ja to zrobię – powiedział Tom. – Zostań tam.
– Nie, nie. Ja cię w to wpakowałam i ja cię stąd wy...
Nie dokończyła. Noga jej się pośliznęła na kamieniu i wylądowała w mokrej, zimnej
mazi. Poczuła się jak ostatnia kretynka.
Tom, jak przystało na dżentelmena, stłumił śmiech i wyciągnął rękę.
– Chwyć się mnie – poradził.
Trzymając się jego dłoni, Nikki poczuła nagłą pokusę pociągnięcia wybawiciela w błoto,
lecz Tom, jak gdyby czytając w jej myślach, mruknął ostrzegawczo:
– Spróbuj, a nie odpowiadam za skutki.
Dwie minuty później lina połączyła oba samochody. Nikki zapaliła silnik i sportowe auto
Toma powoli, z chlupotem, ruszyło.
Kiedy dojechali na miejsce, Penny pożyczyła Nikki ręcznik i zaprowadziła ją do łazienki,
a Tom w tym czasie badał małego. Kiedy Nikki po pewnym czasie zeszła na dół, zastała
Penny i Toma pijących kawę i oglądających projekty pierścionków. Tomowi też najbardziej
podobał się ten z zielonym kamieniem. Niestety zrobiło się późno. Przed odjazdem Tom
powiedział jeszcze:
– Rana jest głęboka, ale nie wydaje się, żeby któryś nerw został uszkodzony. Gdyby Jake
jutro jeszcze nie mógł swobodnie ruszać ręką, proszę o telefon.
– Dobrze. I pamiętajcie, gdybyście tędy przejeżdżali, jesteście zawsze mile widziani.
Zanim wsiedli do samochodów, Tom zapytał:
– Nie znasz, Nikki, jakiegoś dealera, który wziąłby ode mnie to czerwone cacko i
zamienił na coś bardziej odpowiedniego na tutejsze drogi? Chciałbym taki wóz terenowy z
napędem na cztery koła jak twój.
Nikki zrobiło się przyjemnie, że zwrócił się z tym właśnie do niej.
– Ken Handy na pewno znajdzie coś dla ciebie. Da ci dobrą cenę, bo lubi lekarzy. W
zeszłym roku leczyliśmy jego synka. Ale czy jesteś pewny, że chcesz zmienić auto? Przecież
będziesz tu tylko rok i potem sportowy wóz może...
– Nie wybiegam myślami aż tak daleko – przerwał jej Tom. – Nie robię żadnych planów.
Wiesz, jaka to ulga nie martwić się o to, co będzie? – Widząc zdumienie na jej twarzy, dodał:
– To taki mój odruch obronny. Kiedy pogodzisz się z myślą, że czeka cię coś złego, możesz
się tylko dziwić, kiedy przydarzy ci się coś dobrego. A jak dotąd ciągle spotyka mnie coś
dobrego. I jest mi z tym dobrze. Przepraszam, nie chciałbym psuć ci nastroju.
– Jeśli chcesz porozmawiać z Kenem Handym, pojadę z tobą dziś wieczorem.
– Świetnie. To może zadzwoń do niego od razu i wytłumacz, o co chodzi.
– Czy ty się aby zbytnio nie spieszysz?
– Ostatnio lubię działać szybko. Muszę – dodał z tą samą wypracowaną pogodą ducha,
którą już u niego zauważyła.
– Naprawdę pojedziesz ze mną? – spytał, kiedy już Nikki umówiła ich na wieczór. –
Lubię podejmować wspólne wyprawy z tobą.
– Pojadę. Ja też lubię przebywać w twoim towarzystwie. Lubię to za mało. Bycie z tobą
jest...
– Tak samo cudowne dla mnie jak dla ciebie – dokończył za nią Tom.
Szykując się do wieczornego wyjścia, Nikki zastanawiała się, co na siebie włożyć.
Chciała ubrać się stosownie do okoliczności, a jednocześnie zrobić wrażenie. Cóż, każda
dziewczyna ma podobne rozterki.
Ostatecznie zdecydowała się na czarne atłasowe spodnie i białą bluzkę.
Tom zjawił się w swojej ulubionej czerni, dżinsach i swetrze. Zdołał jeszcze umyć swoje
auto w myjni i wyczyścić wnętrze z błota.
Kiedy jechali powoli główną ulicą Hambleton, Nikki ogarnęło dziwne nerwowe
podniecenie. Nie bardzo wiedziała, dlaczego. Zrozumiała, że ten wieczór będzie czymś więcej
niż tylko wyprawą po nowy samochód. Stosunki między nią a Tomem były przecież teraz
zupełnie inne.
Ken czekał na zapowiedzianych klientów. Po wymianie wstępnych grzeczności zajął się
oględzinami sportowego auta, a w tym czasie Tom i Nikki poszli zobaczyć, jakie samochody
z napędem na cztery koła są na sprzedaż.
– O jaki dokładnie samochód ci chodzi? – spytała Nikki.
– Nie wiem jeszcze, ale na pewno nie czerwony. Znudził mi się ten kolor. Wolałbym
chyba niebieski.
– Nie żartuj. Kupno samochodu to poważna sprawa.
Szkoda, że nie widziałeś, jak mój ojciec kupuje nowy traktor.
Kiedy właściciel przyłączył się do nich, wybór szybko zawęził się do dwóch wozów.
Ostatecznie Tom zdecydował się na diesla, który będzie dawał sobie radę w terenie, a
jednocześnie wyglądał całkiem szykownie w mieście. Wypełnianie dokumentów trwało
zaledwie chwilkę i zanim się obejrzeli, już jechali nowym samochodem.
Nikki nie mogła wyjść ze zdumienia.
– W życiu nie kupiłam niczego w takim tempie. Nad wyborem szminki zastanawiam się
dłużej niż ty nad wyborem auta!
– Lubię załatwiać sprawy od ręki, a Ken powiedział, że w ciągu dwóch tygodni w każdej
chwili przyjmie wóz z powrotem, więc nad czym się tu zastanawiać? No, ale teraz chciałbym
nacieszyć się nową zabawką. Masz ochotę na przejażdżkę?
– Ogromną.
Tom spojrzał na swoją towarzyszkę i domyślił się wszystkiego.
– A potem moglibyśmy pojechać do ciebie i porozmawiać. Dobrze?
– Dobrze.
– No to w drogę.
Pojeździli trochę wąskimi bocznymi drogami, a potem Nikki pokazała Tomowi stare
wyrobisko, gdzie mógł poćwiczyć jazdę terenową.
– Koniec z topieniem się w błocie – powtarzał uradowany.
– Nie ciesz się na zapas – ostudziła jego entuzjazm Nikki. – Nawet taki czołg czasami
trzeba wyciągać.
Tom spojrzał na zegarek – Umieram z głodu – wyznał. – Byłaś tak wspaniałomyślna, że
pokazałaś mi to wszystko, więc zapraszam cię na kolację. Jak nazywa się ten pub, który
minęliśmy? Dobrze tam karmią? – dopytywał się.
– Podobno fantastycznie. A widok z tyłu zapiera dech w piersiach.
Wrócili więc do kamiennej, liczącej ponad dwieście lat „Gospody pod Lisem”. Znaleźli
stolik na oszklonej werandzie, skąd roztaczał się widok na dolinę. Jedzenie może i było
wyśmienite, ale Nikki nie zwracała na nic uwagi. Najważniejsze dla niej było towarzystwo
Toma.
Rozmawiali o niej, jej dzieciństwie, aspiracjach.
– Nie mogłam się zdecydować, czy chcę zostać farmerem jak ojciec, czy pielęgniarką jak
mama. Każde z nich twierdziło, że powinnam wybrać zawód drugiego. Miałam mętlik w
głowie.
– Powinnaś więc wybrać zupełnie inny fach, zostać modelką albo aktorką – zażartował
Tom.
– Modelką? Aktorką? Nie ja. Ja muszę rozkazywać. Sam się przekonałeś, że jestem
apodyktyczna.
– Nie jesteś wcale apodyktyczna. Ty po prostu troszczysz się o ludzi. Ale figurę masz
naprawdę godną modelki albo aktorki – dodał przekornym tonem. – I chociaż jesteś
wystarczająco smukła, uśmiechasz się częściej niż przeciętna modelka, co ci się liczy na plus.
– Hm... Dużo znasz modelek? Wiem już, że przyjaźnisz się z jedną aktorką.
– Kiedyś często chodziłem do pewnego pubu w północnym Londynie, gdzie spotykali się
aktorzy z telewizji, czasami modelki. Pub słynął z dobrego piwa – naprawdę mieli duży
wybór – a taka jedna modelka, całkiem sławna, ale nie zdradzę ci jej nazwiska, przychodziła i
zamawiała szklankę wody. Bez cytryny. Pamiętaj, owoce zawierają zbyt dużo kalorii.
– Przesada.
– Może. Ale nie rozmawiajmy o tuszy, bo mnie to krępuje.
– Pod tym względem trudno ci cokolwiek zarzucić.
– Ubytek wagi to uboczny skutek kuracji.
– Zapomnij o tym na chwilę, dobrze? Od razu poczujesz się lepiej.
Tom zajrzał Nikki głęboko w oczy.
– Znacznie lepiej. A więc... co to za owce, o te tam. – Wskazał stado w oddali. – Skoro
mam leczyć farmerów, muszę się trochę podszkolić.
– Jako odskocznię wybrałeś raczej przyziemny temat. Za karę powiem ci wszystko, co
wiem o owcach. Zaśniesz’ z nudów.
– Jak mógłbym się nudzić, słuchając ciebie? – zażartował i spojrzał na zegarek. – Robi się
późno – stwierdził. – Poprosimy o rachunek, co?
– Oczywiście. Mamy jeszcze przecież porozmawiać. Spędzili cudowny wieczór, ale
Nikki nie rezygnowała. Muszą pewne rzeczy ustalić między sobą.
Kiedy wsiedli do nowego samochodu, Tom spytał:
– Pojedziemy do Białego Dworu, czy do twojej przyczepy?
– Wolę do przyczepy. Specjalnie na tę okazję kupiłam butelkę wina. – Nagle przed nimi
wyłoniła się grapa mężczyzn w hełmach i umazanych błotnistą mazią kombinezonach, z
linami i innym sprzętem. Tom zwolnił. – Grotołazi – wyjaśniła Nikki. – Niedaleko jest właz
do starego wyrobiska. – Wzdrygnęła się. – Na samą myśl robi mi się słabo ze strachu. A ty? –
spytała. – Boisz się czasem?
Tom zwlekał z odpowiedzią.
– Kiedyś się bałem – zaczął. – Uważałem, że to, co mi się przytrafiło, to największa
niesprawiedliwość. Budziłem się w nocy przerażony, że umrę i że to będzie straszne. Ale
teraz już nie. – Wyciągnął rękę, dotknął włosów Nikki, zmierzwił je. – Powinnaś wiedzieć, że
samo mówienie o strachu już wywołuje strach. Porozmawiamy później, dobrze?
Wieczór był na tyle ciepły, że mogli usiąść na patio. Nikki wyciągnęła wino i nalała do
kieliszków.
– Wytłumacz mi, jak zdołałeś opanować strach? Tom wypił łyk wina i zapatrzył się w
dal.
– Uznałem, że strach przed czymś, co może się stać, jest daremny. Lepiej pogodzić się z
wyrokiem. Zacząłem czekać na śmierć i to mnie uspokajało.
– Dla mnie to brzmi jak poddanie się. Wiesz, taka sytuacja przypomina mi odwieczne
pytanie: czy szklanka jest do połowy pusta, czy do połowy pełna? Jeśli uznasz, że do połowy
pełna, to cię mobilizuje.
Tom roześmiał się.
– Nigdy nie dajesz się wywieść w pole. I dlatego, dlatego...
– Dlatego, co? No powiedz.
– Dobrze. Dlatego cię kocham. Chyba.
– Chyba? – Mężczyźni zawsze zostawiają sobie jakąś furtkę. Nikki wypiła łyk wina i
ciągnęła: – Więc jak traktujesz swoją chorobę teraz? I dlaczego zmieniłeś się?
– Bo poznałem ciebie. To ty uświadomiłaś mi, że życie ma do zaoferowania więcej, niż
mi się zdawało, więc postanowiłem czerpać z niego, co się da. Z twoją pomocą. Dzisiaj, na
przykład, nie zdarzyło się nic nadzwyczajnego, a było tak cudownie, bo z tobą. – Nagle
posmutniał. – Ale nie zmieniłem postanowienia, nie chcę cię ranić.
Nikki miała przygotowaną odpowiedź. Cały tydzień się nad nią zastanawiała.
– Kocham cię – odparła. – Możesz być chory, niepewny przyszłości, ale ja cię kocham.
Miałam rozmaitych chłopaków, ale nigdy jeszcze... no wiesz. Chcę, żebyś to był ty. Spędź ze
mną tę noc.
– Nikki! – wykrzyknął Tom. – Przecież nie wiem, czy będę żył i...
– Rozmawialiśmy już o tym – odparła Nikki spokojnie. – Nie możesz cały czas, bez
przerwy myśleć tylko o chorobie i śmierci.
– Wiem. Masz rację. Bardzo cię pragnę. Jesteś pewna, że nie robisz tego, bo...
– Nawet nie kończ – przerwała mu. – Chcę tego, bo cię kocham. Nie rozumiesz?
– Teraz rozumiem – odparł.
Wstał, podszedł do niej, wyciągnął ręce, pomógł jej podnieść się z krzesła, przytulił ją i
pocałował. W pierwszej chwili Nikki była pełna obaw, lecz pocałunek tchnął w nią wiarę, ze
wszystko będzie dobrze. Potem Tom objął ją w pasie i zaprowadził do przyczepy.
W maleńkiej sypialni Nikki zasunęła zasłonki w oknach i zapaliła dającą łagodne światło
lampkę przy łóżku. Propozycja wyszła od niej, jej marzenie miało się spełnić, lecz była
zdenerwowana. Rozmowa na patio wyczerpała ją. Nagle opuściła ją pewność siebie.
Wszystkie znajome sprzęty i ulubione drobiazgi wydały się jak gdyby obce.
Tom wyczuł jej nastrój. Kiedy usiedli na brzegu łóżka, by zdjąć buty, objął ją i delikatnie
pociągnął na poduszki. Ułożyli się wygodnie. Nikki oparła głowę na piersi ukochanego.
Ciepło jego ciała, rytm oddechu, podziałały na nią kojąco. Zaczęła delikatnie gładzić ręce
Toma, a kiedy pocałował czubek jej głowy i zagłębienie szyi, poczuła lekkie pulsowanie w
żyłach i ogarniające ją podniecenie.
Po chwili wyśliznęła się z objęć Toma, zdjęła bluzkę, rozpięła biustonosz. Ujęła jego obie
dłonie i nakryła nimi swoje piersi. Pod wpływem jego dotyku serce zaczęło jej bić
przyspieszonym rytmem. Tom zaczął delikatnieją pieścić, a kiedy opuszkami palców dotknął
stwardniałych koniuszków, Nikki cicho jęknęła z rozkoszy. Ręce Toma sięgnęły jej pach,
szyi. Zaczęła oddychać głębiej, szybciej.
Usłyszała, że oddech Toma też staje się szybszy, poczuła, jak mięśnie jego lędźwi
mocniej napierają na jej łono.
Obrócili się twarzami do siebie, ich usta złączyły się w długim, zdawało się, że trwającym
w nieskończoność pocałunku. A kiedy ich wargi rozłączyły się, Nikki rozpięła koszulę Toma
i przytuliła się do jego nagiego torsu. Zetknięcie jej rozpalonego ciała z jego szorstką skórą
odczuła jak nową pieszczotę, napełniającą ją nieznanymi doznaniami.
Sięgnęła do paska Toma. Uwolnił się na chwilę z jej objęć, jednym ruchem ściągnął
spodnie, potem pomógł Nikki.
Teraz oboje byli nadzy. Pełne zachwytu i pożądania spojrzenie Toma podnieciło Nikki
jeszcze bardziej. Kochała go i chciała mu się oddać.
Tom objął ją i pocałował. Całym ciałem – nogami, udami, biodrami, piersiami,
ramionami – przywarła do niego, całą skórą chłonęła jego bliskość.
Nagle sobie o czymś przypomniała.
– To jest w mojej torbie – szepnęła. Tom spojrzał na nią zdumiony.
– W torbie? Co w torbie, moja droga?
– Jako pielęgniarka muszę czasami robić ludziom pogadanki o antykoncepcji, wręczać
próbki...
– Zapomniałem, kochanie. Oczywiście.
Nikki przymknęła oczy, leżała czekając. Usłyszała szczęknięcie zameczka torby, szelest
rozrywanego opakowania. Po chwili Tom był z powrotem przy niej.
Rozłożyła ramiona, otworzyła się na jego przyjęcie.
– Nie odejdziesz – prosiła. – Zostaniesz ze mną?
– Zostanę tak długo, jak długo będę mógł – szepnął.
Wiedziała, że oboje muszą rano iść do pracy. Zbudziła się wcześnie, wyspana,
szczęśliwa. Od wielu tygodni tak dobrze nie spała jak tej nocy. Wyśliznęła się z sypialni i
przeszła do kuchni zrobić dla nich obojga herbatę.
Kiedy wróciła, Tom już się obudził.
– Nie umiem kłamać – powiedział zaspanym głosem. – Słyszałem ruch w kuchni, ale
postanowiłem nie wstawać, dopóki mnie nie zawołasz. Bo może...
– Napij się herbaty... – Nikki wywinęła się z jego objęć.
Kiedy wypili herbatę, okazało się, że wciąż jest jeszcze bardzo wcześnie. Kochali się
więc ponownie, wolno, leniwie. Potem leżeli zwróceni do siebie twarzami, przyglądając się
sobie nawzajem.
– Wszystko jest teraz inne – powiedział Tom. – Zupełnie inne.
– Jesteśmy parą zakochanych. Kochanków. Teraz już nie możesz się mnie pozbyć –
odrzekła Nikki, jak gdyby stwierdzała prostą prawdę, której nie można zaprzeczyć.
– Racja, nie mogę się ciebie pozbyć i, Bóg mi świadkiem, wcale nie chcę, ale... Ale to nie
zmienia faktu, że nic chcę, żebyś przeze mnie cierpiała. Chciałbym ci coś zaproponować.
Przez najbliższe trzy miesiące niech wszystko będzie po staremu. Zachowujmy się tak jak
przedtem. Musimy się bliżej poznać, muszę też poznać twoich przyjaciół i rodzinę. Kto wie?
Niewykluczone, że ty sama dojdziesz do wniosku, że ci nie odpowiadam.
– Niewykluczone – przyznała – ale bardzo mało prawdopodobne. W życiu nie spotkałam
nikogo takiego jak ty. – Umilkła i pogrążyła się w myślach. – Dobrze – powiedziała w końcu
– jeśli tak sobie życzysz, przez trzy miesiące będzie tak jak przedtem. Ale pamiętaj, kocham
cię, a ludzie, którzy się kochają, dzielą szczęście i nieszczęście. Jeśli zachorujesz, chcę, żebyś
mógł mi o tym powiedzieć...
Tom pochylił się i pocałował ją.
– Nie wiem, czy to jest w porządku wobec ciebie.
– Jest, bo ja tego pragnę. I nie wyobrażaj sobie, że za trzy miesiące cię rzucę. A teraz czas
na nas.
Tego dnia Nikki odwiedziła George’a i Mary Dunmore, a potem, ponieważ była w
pobliżu, zajrzała do rodziców.
Usiedli w kuchni, wypili herbatę.
– Oczy ci się śmieją, córeczko? Spotkało cię coś dobrego? – spytał ojciec.
Czyżby miała to wypisane na twarzy? Pomyślała o wczorajszej nocy i dzisiejszym
poranku, ale postanowiła dać jednak wymijającą odpowiedź.
– Ostatnio sporo czasu spędzam z Tomem Murrayem – oznajmiła. – Lubimy się, ale
jeszcze za wcześnie o czymkolwiek przesądzać.
– Na mnie zrobił wrażenie sympatycznego, rozsądnego – odparł ojciec. W jego ustach był
to najwyższy komplement. – Spodobał mi się. A tobie, Christine? – zwrócił się z pytaniem do
żony.
Pani Gale nie spieszyła się z odpowiedzią.
– Co o nim sądzisz, mamo? – dopytywała się Nikki. W większości spraw rodzice mieli
podobne zdanie.
– Powiedział ci, że ma kłopoty ze zdrowiem? – spytała matka bez ogródek.
– Dlaczego miałby mieć jakieś kłopoty? – odparła Nikki zaczepnie. Uświadomiła sobie,
że głos jej drży.
– Zapominasz, córeczko, że przez piętnaście lat byłam pielęgniarką. Coś mnie w tym
młodym człowieku zastanawia. Jest chory, prawda? Albo niedawno przeszedł poważną
chorobę?
Nikki zapomniała, jak przenikliwą obserwatorką jest jej matka. Nic się przed nią nie
ukryje.
– Ma chorobę Hodgkina – wyjaśniła. – Teraz uzyskano remisję.
Ojciec spojrzał pytająco na matkę.
– To choroba nowotworowa – wyjaśniła. – Rak gruczołów limfatycznych.
– Uleczalna? – spytał.
Matka nie odezwała się. Zostawiła wyjaśnienie córce.
– Prawdopodobnie nie – zaczęła Nikki – chociaż wielu chorych żyje z nią latami i umiera
zupełnie na co innego. – Umilkła i po chwili dodała: – U Toma nastąpiła remisja, ale nie chce,
żeby ktokolwiek wiedział o jego problemach. Z początku ukrywał to też przede raną.
Powiedział, że nie chce, żebyśmy zbytnio angażowali się w nasz związek, ponieważ boi się,
co będzie w przyszłości. Mówił, że chce oszczędzić mi cierpień.
– To świadczy tylko o tym, że mu na tobie zależy – stwierdził ojciec spokojnym tonem. –
Szanuję takie podejście.
Matka uśmiechnęła się.
– Zaproś go do nas na podwieczorek – powiedziała.
– Może w niedzielę?
Kiedy Nikki wróciła do przyczepy, zastała karteczkę wetkniętą w drzwi.
Dr Tom Murray ma zaszczyt zaprosić Panną Nikki Gale do Białego Dworu na dzisiejszy
wieczór. Koktajle zostaną podane o 19. 30, kolacja o 20. 00. Gdyby termin Pani nie
odpowiadał, proszą o zawiadomienie. Strój wizytowy.
Cudownie! Zjedzą razem kolację! Nikki ucieszyła się. „Strój wizytowy”. Już nawet
wiedziała, w co się ubierze.
Wzięła prysznic i umyła włosy. Natarła całe ciało balsamem trzymanym na specjalne
okazje i włożyła koronkową bieliznę. Przecież jej nie zobaczy, pomyślała i zarumieniła się.
Potem naciągnęła granatową sukienkę, która podkreślała opaleniznę i kontrastowała z jej
jasnymi włosami. Zrezygnowała z rajstop, za to włożyła pantofle na wysokich obcasach.
Umalowała się staranniej niż zwykle i do sukienki przypięła broszkę z kameą, prezent na
dwudzieste pierwsze urodziny. Za kwadrans siódma przejrzała się w lustrze, z zadowoleniem
podziwiając końcowy efekt.
Zawsze lubiła Biały Dwór, wydawał jej się idealnym miejscem do zamieszkania.
Oczywiście nie na jej kieszeń, ale pomarzyć można. Był jeszcze dość mały, by można było go
utrzymać w porządku, a na tyle duży, by wygodnie mieszkać z rodziną.
Lubiła swoją przyczepę, ale była dobra dla samotnej kobiety. Wiedziała, że z czasem
zrobi się dla niej za ciasna.
Postanowiła, że skoro została oficjalnie zaproszona, wejdzie od frontu. Dokładnie wpół
do ósmej zadzwoniła do drzwi. Tom otworzył od razu. Ubrany był w jasny lniany garnitur,
świeżo wyprasowaną błękitną koszulę i ciemny jedwabny krawat. Wyglądał bardzo
światowo, przy tym swobodnie i czarująco. Nagłe poczuła się przy nim jak prowincjuszka, ale
pełne zachwytu spojrzenie gospodarza dodało jej otuchy.
– Wyglądasz olśniewająco! – Tom pochylił się i pocałował ją w policzek. – Śliczna
sukienka, jeszcze jej nie widziałem. Wchodź.
Tom zaprowadził swojego gościa przez hol do niewielkiego gabinetu. Najwyraźniej w
tym pokoju czuł się najlepiej. Tu były jego książki i komputer. Poprosił, żeby usiadła na dużej
skórzanej kanapie, i powiedział:
– Spędziłem sporo czasu w Ameryce, w dużym szpitalu w Las Vegas, gdzie między
innymi nauczyłem się, jak przyrządzać margueritę. – Wskazał na dzbanek. – Masz ochotę?
– Oczywiście. Jedyny koktajl, jaki znam, to martini. Kupne, z butelki.
Tom fachowo obtoczył brzeg szerokiego kieliszka w soli, potem napełnił go płynem z
dzbanka, włożył plasterek cytryny i podał Nikki.
– Boskie – oświadczyła, spróbowawszy. – Czy jedzenie będzie równie wyśmienite? –
spytała.
Tom roześmiał się.
– Mam nadzieję, ale nie gwarantuję – odparł. – Do tej pory umiałem przyrządzić jedynie
jajka na bekonie i kanapkę z jajkiem na twardo. Dziś po południu kupiłem książkę kucharską
i wszystkie produkty. Ostatnie trzy godziny spędziłem na gotowaniu i bardzo mi się to
spodobało.
– Widzę, że konsekwentnie realizujesz swój program poszerzania skali doświadczeń.
– Konsekwentnie. Dlaczego nie? Możesz mi w tym pomóc. Jest wiele rzeczy, które chcę
robić. Niektóre już zrobiłem. – Spojrzał na Nikki, i zarumieniła się.
Na kolację przeszli do jadalni. Stół był nakryty białym obrusem i srebrną zastawą.
Wszędzie paliły się świece.
– Jak romantycznie! – wykrzyknęła Nikki. Kolacja była wyśmienita. Tom obmyślił menu
tak, żeby nie musiał ciągle wstawać i biegać do kuchni. Znalazł naczynia z podgrzewaczami i
potrawy czekały gorące na kredensie. Zaczęli od łososia z sałatką z rzeżuchy i ciepłymi
bułeczkami, głównym daniem był kurczak w białym winie z ziemniakami i jarzynami, a na
deser sałatka owocowa i sery. Do tego pili musujące wino. Podczas kolacji Tom bawił Nikki
opowiadaniem o swoich kulinarnych przygodach. Nie spieszyli się. Jedli, pili, rozmawiali.
Mieli czas. Tyle życia traci się w pośpiechu, pomyślała Nikki, a trzeba umieć cieszyć się
każdą chwilą.
Zanim wrócili na kawę do gabinetu, Nikki zaproponowała:
– Pomogę ci pozmywać. Nie będziesz się musiał martwić o to później.
– Wykluczone – zaprotestował Tom. – Chcę, żeby ten wieczór był wyjątkowy. Tylko ty i
ja. Nie myśl o zmywaniu.
Kiedy Tom zaproponował koniak, odmówiła. Zauważyła, że on też nie pił.
– Opowiedz mi, jak sobie dajesz tutaj radę. Przyzwyczaiłeś się już do mieszkania na wsi?
– Wydaje mi się, że ludzie powoli zaczynają mnie akceptować. Leczę rozmaite
przypadki. Kilku wczasowiczów doznało porażenia słonecznego, komuś z miasteczka
dokuczał artretyzm, komuś innemu katar sienny...
– I nie żałujesz, że zamieniłeś karierę chirurga na karierę lekarza omnibusa?
– Zdecydowanie nie. Podoba mi się to, że w Hambleton stosunki między lekarzem i
pacjentem nie są tak sformalizowane. Rozmowa zawsze zaczyna się od wymiany
miejscowych nowinek.
– To świadczy o tym, że już cię przyjęli za swojego.
1 nie zapominaj, że dla lekarza plotki to nieocenione źródło wiedzy.
– Teraz twoja kolej. Co nowego u ciebie?
Nikki zamyśliła się. Była uczciwa, wiedziała, że musi Tomowi powiedzieć o rozmowie z
rodzicami. Przecież prosił o dochowanie tajemnicy, a ona złamała przyrzeczenie.
– Widziałam się z rodzicami. Powiedziałam im, że się spotykamy. Mama spytała, co ci
dolega. Jest pielęgniarką.
– I powiedziałaś jej?
– Tak. Zresztą sama odgadła. Ale nie martw się, oni to zatrzymają dla siebie. – Spojrzała
na niego z niepokojem. – Nie gniewasz się, prawda?
Tom sięgnął po karafkę z koniakiem i nalał sobie kieliszek.
– Przyjechałem tu wieść spokojne życie. Zachować tajemnicę dla siebie. Tylko Joe miał
ją znać. – Upił łyk koniaku. – Jestem tu zaledwie kilka tygodni i już trzy dodatkowe osoby
wiedzą o mojej chorobie.
– Bardzo się gniewasz? Tom zastanawiał się chwilę.
– Myślałem, że będę zły, ale nie jestem. Czuję nawet jak gdyby ulgę. Ktoś wspólnie ze
mną dźwiga ten ciężar. – Milczał chwilę, a potem przybrawszy weselszy ton, spytał: – Więc
powiedziałaś im o nas, tak?
– Powiedziałam tylko, że się spotykamy. A kiedy tak razem siedzieliśmy, coś przyszło mi
do głowy. Wiesz, zazwyczaj nie myślimy w ten sposób o własnych rodzicach, ale doszłam do
wniosku, że chciałabym, żeby moje małżeństwo było takie jak ich. Pragnę przeżyć miłość,
taką, jaka ich łączy. I nawet jeśli mężczyzna, którego kocham, jest chory, to w niczym mi nie
przeszkadza!
Tom ujął jej dłoń i powiedział:
– To duża sprawa. Nie zapominaj jednak, że najbliższe trzy miesiące to okres próbny.
Zobaczymy, co będzie potem. Dobrze?
– Ja nie muszę niczego oglądać – mruknęła. – Ja już wiem.
– Ale ja muszę – odparł Tom. – Czyli już oficjalnie jesteśmy parą, tak? Mogę się uważać
za twojego chłopaka? – zażartował.
Nikki zastanawiała się przez chwilę, zanim odrzekła:
– Chyba tak. Jeśli chcesz.
– Bardzo chcę, ale na tych warunkach, jakie uzgodniliśmy. Aha... Czy nie powinienem
zostać zaproszony przez twoich rodziców, żeby twój tata mógł odbyć ze mną poważną
rozmowę na stronie i spytać, jaka jest moja sytuacja finansowa?
– Rozmowy o sytuacji finansowej możesz się nie obawiać. A co do zaproszenia... Co
robisz w następną niedzielę?
– Nie wiem. Pewnie spędzę ją z tobą.
– To dobrze, bo jedziemy do moich rodziców na podwieczorek. – Tom odstawił filiżankę
na stolik i objął Nikki ramieniem. Oparła głowę na jego piersi i spytała: – Jesteś szczęśliwy?
– Bardziej niż w najśmielszych marzeniach – odparł po chwili namysłu. – Chyba
zmęczyło mnie bycie twardzielem, który odważnie stawia czoło wszystkiemu, co życie mu
szykuje. Przyjazd tutaj, poznanie ciebie, sprawiły, że najprostsze rzeczy nabrały specjalnego
znaczenia. Każdy dzień jest ekscytującym odkryciem. To ty mnie tego nauczyłaś.
W niedzielę po południu pojechali do rodziców Nikki.
– Mam tremę. Wszyscy będą na mnie patrzeć i szeptać o mnie – powiedział Tom w
samochodzie.
– Nie bój się – uspokajała go. – Zobaczysz, od razu cię polubią. Chociaż plotkować też
będą – dodała.
Widząc pięć samochodów już zaparkowanych na podwórzu, Tom spytał:
– To jakaś specjalna okazja?
– Nie. Co drugą niedzielę ktoś z rodziny wpada na podwieczorek. Mam dwóch starszych
braci, żonatych i dzieciatych, i całą gromadę rozmaitych pociotków i kuzynów. Chodź,
przedstawię cię.
– To gorsze niż komisja egzaminacyjna – westchnął Tom i mrugnął do Nikki
porozumiewawczo.
Rodzina Nikki przyjęła go serdecznie. Po poczęstunku przy dużym stole ojciec i jej dwaj
bracia zabrali gościa na oglądanie gospodarstwa. Tymczasem żeńska połowa rodziny zaczęła
wypytywać Nikki o plany.
– Będziesz miała co najmniej dziesięć druhen – zauważyła jedna ze szwagierek.
– Do tego jeszcze daleko – odparła Nikki. – Na razie nie podjęliśmy żadnych decyzji –
dodała, ale miny jej rozmówczyń świadczyły, że nie dały się oszukać.
– Było bardzo miło – stwierdził Tom w drodze powrotnej. – Uświadomiłem sobie, o ile
moje życie było uboższe. Prawie nie miałem rodziny.
– To teraz masz.
– Cieszę się bardzo – odparł Tom.
Tamy puszczają, pomyślała Nikki. Wiedziała, że wybiera sobie trudnego partnera, ale
jego słowa tchnęły w nią nadzieję.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
W Hambleton utrzymanie czegokolwiek w tajemnicy było niemożliwością. Tom i Nikki
kilka razy pokazali się razem w pubie, wybrali na spacer brzegiem rzeki i już całe miasteczko
o nich mówiło.
W czwartek spotkali się na chwilę w pokoju lekarskim. Tom właśnie skończył dyżur,
Nikki wpadła do przychodni po receptę.
– Aż troje pacjentów poinformowało mnie dziś, że widzieli nas razem – oznajmił Tom. –
Miałem wrażenie, że czekają na wyjaśnienia z mojej strony.
– A ty co im powiedziałeś?
– Powiedziałem, że jestem tu od niedawna i że pokazujesz mi okolicę. Chyba nie
uwierzyli – dodał.
Nikki roześmiała się.
– Tu nie Londyn, gdzie człowiek ginie w anonimowym tłumie. Tutaj lekarz czy
pielęgniarka są osobami publicznymi i wszyscy interesują się ich życiem prywatnym. Bardzo
ci to przeszkadza?
– Nie bardzo, ale muszę się do tego przyzwyczaić. Na przykład pani Perkins powiedziała
mi, że uczyła cię w szkole. Bardzo wychwalała twoją pracowitość. Przyglądała mi się tak, jak
gdyby chciała zobaczyć, czy jestem ciebie wart.
– Straszna piła, ale jak ona nas potrafiła nauczyć! Wiesz, jej narzeczony, żołnierz, zginął
podczas inwazji w Normandii. Jego nazwisko jest umieszczone na tablicy pamiątkowej koło
kościoła. Co roku w dniu pamięci poległych kładzie tam kwiaty. Nigdy go nie zapomniała.
Nigdy nie spojrzała na innego mężczyznę.
Nikki umilkła. Nagle uświadomiła sobie, co Tom pomyśli: jeśli się zaręczymy,
pobierzemy i ja umrę, jak ona sobie da radę?
– Romantyczna historia, prawda? Ale z nami to nie ma nic wspólnego – dodała
pospiesznie.
– My nie jesteśmy zaręczeni. My zawarliśmy umowę – odparł Tom.
– Ja wiem, czego chcę – oświadczyła Nikki z mocą. – I wydaje mi się, że wiem, czego ty
chcesz. Nie możesz decydować za mnie. Zresztą już o tym rozmawialiśmy.
Tom nie odpowiedział, ale w jego oczach dostrzegła błysk świadczący o determinacji.
Nie była zadowolona z tej rozmowy. Kolejny raz przekonała się, jak bardzo jest uparty.
Kilka dni później, kiedy Nikki właśnie odwiedzała Charliego Dove’a, chorego na odrę
sześciolatka, zadzwonił jej telefon komórkowy.
– Gdzie jesteś? – pytał Tom. Jak zwykle, kiedy słyszała jego głos, poczuła przyspieszone
bicie serca. – Chodzi o Mary Dunmore. Upadła i ledwie może się ruszać. Boję się, że to coś
poważnego. Zaraz tam jadę. Możesz też przyjechać?
– Oczywiście. Czy nie powinieneś wezwać karetki?
Tom roześmiał się.
– Wspomniałem o tym, ale Mary kategorycznie odmawia. Mówi, że musi opiekować się
George’em. Dlatego do tej rozmowy potrzebne mi są posiłki.
– Będę za dwadzieścia minut.
Gdy dojechała na farmę, Tom już tam był. Pobladła Mary pół leżała na kozetce z nogą
opartą na poduszkach i kubkiem herbaty w ręce. George siedział w swoim fotelu.
Tom odciągnął Nikki na bok.
– Nie mogę się wypowiadać, nie oglądając prześwietlenia, ale mam wrażenie, że to dość
skomplikowane złamanie. Wezwałem karetkę. Mary będzie musiała zostać w szpitalu. Teraz
musimy ją przekonać, żeby się na to zgodziła.
– Jak to się stało? – Nikki zwróciła się do kobiety.
– Chciałam pomóc George’owi wstać, ale nie utrzymałam go. Upadłam. Zabandażujcie
mnie, żebym mogła kuśtykać po domu. Nie mogę jechać do szpitala.
– Zabandażowanie nie wystarczy – zaprotestował Tom. – Znam się trochę na tym, jestem
specjalistą od kości. Złamanie jest skomplikowane, może nawet dojść do krwotoku
wewnętrznego. A to poważna sprawa. To znaczy, że bez pomocy możesz nawet umrzeć.
– Co będzie z George’em? Jak on sobie, biedak, da radę beze mnie?
– Osobiście dopilnuję, żeby miał dobrą opiekę. Może pojechać do domu opieki...
– Do żadnego domu opieki! Przez wszystkie te łata byliśmy razem i nie ruszę się...
– Nie, Mary – przerwał jej George. – Ja chcę jechać do domu opieki. Musisz się
wzmocnić. Pomyśl, co będzie ze mną, jak ciebie zabraknie...
Zaległo milczenie. Nikki bała się, że Mary się rozpłacze, ale Mary była twardą kobietą.
– Dobrze – powiedziała w końcu. – Pojadę do tego szpitala, a George niech jedzie do
domu opieki. Mówiłaś, że tam pracuje córka Agnes Garthwaite, tak? – Głos jej się łamał, ale
opanowała się. – Odwiedzisz tam George^, Nikki, dziecko, i potem mi opowiesz, obiecujesz?
– Oczywiście zapewniła ją Nikki.
Z dali słychać już było sygnał karetki pogotowia.
W piątek Nikki wyczekała na odpowiedni moment, kiedy Toma nie było w przychodni, i
poprosiła Joego o chwilę rozmowy.
– Jakie opracowanie na temat choroby Hodgkina mógłbyś mi polecić? – poprosiła bez
wstępów.
Joe natychmiast domyślił się, po co ta wiedza jest jej potrzebna.
– Wiesz o Tomie, prawda? – spytał. – Proszę, nie angażuj się zbytnio. Zostaw te sprawy
specjalistom, którzy umieją zachować konieczny dystans.
– Już się zaangażowałam. Nie mam dystansu i muszę wiedzieć.
Joe westchnął.
– Nie chciałem, żeby do tego doszło. Tom jest wspaniałym lekarzem, ale tego rodzaju
emocje nie są nam potrzebne. Cóż... na początek dam ci dwie książki, ale pamiętaj, medycyny
człowiek nie uczy się z podręczników. – Podszedł do regału i zdjął dwa opasłe tomy z półki. –
To opracowanie jest mniej więcej aktualne, ale medycyna, szczególnie onkologia, robi
postępy dosłownie z miesiąca na miesiąc. Nie podejmuj więc żadnych decyzji w oparciu o to,
co tu przeczytasz.
– Ja tylko chcę wiedzieć! Nie mogę poruszać się tak po omacku. Muszę zrozumieć. To
takie niesprawiedliwe...
– Jako pielęgniarka powinnaś wiedzieć, że w życiu jest wiele niesprawiedliwości. A Tom
ma ogromną wolę życia – dodał.
Nikki miała wolną godzinę, zabrała więc książki do pokoju lekarskiego i zagłębiła się w
lekturze. Znała już podstawowe informacje na temat choroby Hodgkina, kiedyś odbyła staż na
oddziale onkologicznym, ale teraz chciała się dowiedzieć jak najwięcej.
– Mam nadzieję, że twoje zainteresowanie tematem jest zawodowe, nie osobiste –
usłyszała nagle nad głową i aż podskoczyła przestraszona.
Była tak zaabsorbowana studiowaniem podręcznika, że nie słyszała, kiedy Tom wszedł
do pokoju. Podniosła głowę znad książki i zobaczyła, że nie był zadowolony. Głos miał ostry,
twarz zaciętą.
– Osobiste – zgodziła się. – Chcę dowiedzieć się jak najwięcej na temat twojej choroby.
– Zawarliśmy umowę, że na trzy miesiące zapomnimy o mojej chorobie. A teraz widzę,
że ty działasz za moimi plecami.
– Nie lubię siedzieć z założonymi rękami i czekać na to, co się wydarzy. Wolę walczyć.
Chcę się dowiedzieć, co jest możliwe do zrobienia, a co nie jest. Trochę sam mi powiedziałeś,
ale ja muszę dowiedzieć się więcej.
– Nie musisz! Wystarczy, że ja wiem i że mi się to nie podoba! – Zdenerwowany
podszedł do okna i zapatrzył się w dal, jak gdyby na horyzoncie szukał odpowiedzi. – I nie
chcę o tym myśleć, chcę zwyczajnie żyć. Cieszyłem się na te trzy miesiące odpoczynku od
ustawicznego myślenia o chorobie, trzy miesiące czystego szczęścia. Przez ostatnie półtora
roku zamartwiałem się, co się ze mną stanie. Nawet nie wiesz, jakie to wyczerpujące. –
Odwrócił się od okna, podszedł do Nikki, usiadł obok niej i jednym ruchem zamknął leżącą
przed nią książkę. – Dałaś mi szczęście, jakie nawet nie sądziłem, że istnieje. – Mówił teraz
spokojniejszym głosem.
– Może to potrwa tylko kilka miesięcy, ale to dar, którego nie oczekiwałem. I kiedy
widzę, jak się o mnie zamartwiasz, to szczęście nagle pryska.
– Nie chcę niszczyć twojego szczęścia – zaczęła Nikki – ale niewiedza mnie zabija.
Proszę, odpowiedz mi na krótkie pytanie. Z tego, co tutaj czytam, wynika, że dla pacjentów z
chorobą Hodgkina prognozy są optymistyczne. Dlaczego więc ty jesteś takim pesymistą?
– Ta choroba przybiera wiele form. Tak się składa, że mój przypadek należy do tych
groźniejszych. Jeśli chcesz, mogę ci zrobić szczegółowy wykład. Strawiłem długie godziny,
czytając rozprawy naukowe i doszukując się w nich iskierki nadziei. Na próżno.
– Ja tylko chciałam się czegoś więcej dowiedzieć – tłumaczyła Nikki łamiącym się
głosem. – Żebym mogła robić plany...
– Nie chcę, żebyś robiła jakiekolwiek plany! – żachnął się Tom. – Nic nie można zrobić.
Nie martw się o mnie. Jestem pod opieką najlepszych specjalistów. Powiedzą ci to samo co
ja. Moja przyszłość to wielka niewiadoma.
– Ranisz mnie, Tom – szepnęła przez łzy.
– Nie chcę cię ranić. Bo to tak, jak gdybym ranił samego siebie. – Wstał, przeszedł się po
pokoju, usiadł w fotelu, ręce skrzyżował na piersiach. Miała wrażenie, że specjalnie się od
niej oddala, izoluje, zamyka w sobie. – Chciałem ci tego wszystkiego oszczędzić. Może
popełniłem błąd...
– Ja chcę znać prawdę.
– Zachorowałem. Przeszedłem kurację, postęp choroby zatrzymano. Ale moje szanse
przeżycia są jak jeden do dwóch. Pomyśl o tym, Nikki. Z początkiem każdego roku liczę,
jakie mam szanse doczekać jego końca. Nie chcę, żeby kobieta, którą kocham, też bawiła się
w tę tragiczną ruletkę. To boli. Pod pewnymi względami czułem się szczęśliwszy, kiedy
ciebie nie znałem, bo wówczas moja choroba była wyłącznie moją sprawą.
– To, co mówisz, jest straszne! Dla mnie jest nieważne, że jesteś chory. Zniosę to.
– Możliwe, że ty zniesiesz, ale nie wiem, czy ja zniosę. Tak, teraz przemawia przeze mnie
egoista. Świadomość, że mogę umrzeć, jest sama w sobie ciężarem, ale świadomość, że
ukochana osoba będzie cierpiała, jest jeszcze cięższa do udźwignięcia.
Dla Nikki ich związek nie łączył się z takim dylematem. Cóż mogła powiedzieć?
– Przytul mnie – poprosiła.
Tom podszedł, objął ją i przytulił tak mocno, że prawie nie mogła oddychać. Przecież te
silne ręce, ramiona nie mogą być chore, myślała.
Z korytarza dobiegł odgłos kroków. Po chwili recepcjonistka zajrzała przez uchylone
drzwi do środka i zapytała:
– Czy może pan przyjść, panie doktorze? Mamy nagły wypadek.
– Już idę – odrzekł Tom.
Po jego wyjściu Nikki z powrotem otworzyła podręcznik medycyny. Musi wiedzieć jak
najwięcej, żeby walczyć.
Niedzielę postanowiła spędzić u rodziców. Musiała wreszcie odetchnąć świeżym
powietrzem.
– Matka pojechała w odwiedziny do Harrogate – poinformował ją ojciec, kiedy
zadzwoniła. – A ja zamierzałem naprawić ten mur na górnym pastwisku. Możesz mi pomóc,
jeśli masz ochotę.
– Właśnie tego mi potrzeba. Ciężkiej fizycznej pracy, przy której nie muszę za dużo
myśleć. Mam dość obcowania z chorymi.
Nie była to całkiem prawda, wcale nie miała dość chorych, ale miała ochotę na odmianę.
Zapragnęła spędzić trochę czasu w otoczeniu, w którym dorastała, przypomnieć sobie, co w
życiu jest ważne, a co nie.
Tom musiał zostać w przychodni, Joe uznał bowiem, że latem któryś z lekarzy będzie
pełnił dyżur w weekendy. Nikki nie chciała oddalać się od ukochanego, ale stwierdziła, że
kilka godzin spędzonych samotnie pomoże jej spojrzeć chłodnym okiem na całą sytuację i
podjąć decyzje, które przed nią stoją.
Ojciec Nikki był mistrzem w budowaniu kamiennych murów bez zaprawy. Zadanie Nikki
polegało na usuwaniu obluzowanych kamieni i szykowaniu nowych. Potem ojciec podchodził
i uzupełniał ubytek. Zawsze potrafił dobrać taki kamień, który idealnie pasował wielkością i
kształtem do powstałej dziury. Przyglądanie mu się było fascynującym zajęciem.
– Powiedz, córeczko, skąd u ciebie ta nagła potrzeba popracowania w polu? – zagadnął ją
ojciec w końcu. – Zmęczyli cię chorzy w ogóle, czy jeden chory w szczególności?
Ojciec zawsze potrafił odgadnąć jej nastrój.
– Chodzi o Toma. Nie, nie jestem nim zmęczona, wprost przeciwnie, ale mam dość
myślenia o jego chorobie. Uważam, że jest cudownym człowiekiem, ale jego zdaniem to nie
w porządku, żebym się wiązała z kimś, czyja przyszłość stoi pod znakiem zapytania.
– Cóż... To świadczy tylko o jego trosce o ciebie. Stara się rozważyć, co jest dobre dla
ciebie, nie dla niego. A ty pewnie uważasz, że wiesz lepiej, tak?
– Czyją ty stronę bierzesz, tato? – spytała ostrym tonem.
Ojciec spojrzał na nią zdumiony.
– Oczywiście twoją. Ale rozumiem punkt widzenia Toma. Radzę ci przynajmniej
zastanowić się nad tym, co powiedział. Spokojnie, bez emocji, rozważ argumenty za i
przeciw.
– Tu nie ma żadnych argumentów... – zaperzyła się, a widząc, że ojciec uśmiecha się,
dodała: – Dobrze, już dobrze, postaram się uspokoić. – Siłą woli zmusiła się do bardziej
zdyscyplinowanego myślenia. Po chwili spytała: – Gdybyś był Tomem, a ja mamą, co byś
zrobił?
Ojciec podniósł wielki kamień i umieścił na szczycie muru. Stanął, podziwiając swoje
dzieło.
– Umiesz zadawać trudne pytania – odrzekł. – Jak mam na nie odpowiedzieć?
– Szczerze. Tato, potrzebuję pomocy. Nie chcę, żebyś mi mówił, co mam robić, ale
pomóż mi podjąć własną decyzję.
Spokojnie czekała, aż ojciec się zastanowi. Zawsze taki był, długo myślał, zanim coś
powiedział, ale jego słowa bezbłędnie trafiały w sedno. W przeciwieństwie do matki, która
była jak żywe srebro i mówiła, co jej wpadło do głowy, chociaż zazwyczaj w końcu zgadzali
się we wszystkim.
– Gdybym był Tomem, a ty mamą – zaczął – chyba chciałbym powiedzieć właśnie to, co
on ci powiedział. Ale w głębi duszy rozpaczliwie bym pragnął, żebyś nie zwracała na moje
słowa uwagi. Niemniej, tak jak mówisz, to musi być twoja decyzja, wyważona, podjęta po
namyśle. Myśl więc, córeczko.
Nie nad tym pragnęła się zastanawiać. Wiedziała jednak, że ojciec ma rację. Musi
rozważyć w sobie wszystkie za i przeciw. Po pięciu minutach powiedziała:
– Chciałabym spróbować, o ile się na to zgodzi. Wiem, że jeśli kiedykolwiek poprosi o
moją rękę, przyjmę go.
Ojciec milczał. To była decyzja Nikki. Tylko ona mogła ją podjąć. W końcu odezwał się:
– Pamiętam jedno zdarzenie. Po raz pierwszy czuwałaś wtedy całą noc. Miałaś sześć lat.
– Coś ważnego się wtedy wydarzyło? Niczego sobie nie przypominam.
– Owce się kociły i mieliśmy naprawdę koszmarny tydzień. Jedna z matek padła i ja
przyniosłem jagnię do domu. Miało kilka godzin, byłem pewien, że nie przeżyje. Pokazałem
ci, jak trzeba je karmić butelką ze smoczkiem, a ty zrobiłaś dla niego posłanie w duchówce.
Całą noc nie zmrużyłaś oka i karmiłaś to maleństwo.
– Teraz sobie przypomniałam. – Nikki uśmiechnęła się na to wspomnienie. – I jagnię
przeżyło.
– Przeżyło. Wbrew moim obawom.
– I to ma być rodzaj lekcji dla mnie, tak? Zachęty? Ojciec spojrzał na nią, jak gdyby nie
rozumiejąc.
– O czym ty mówisz? Ja tylko przypomniałem zdarzenie z czasów, kiedy byłaś małą
dziewczynką. No... teraz ten mur będzie się trzymał. Odwaliliśmy kawał roboty, córeczko.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Tydzień później, w poniedziałek i wtorek, Nikki uczestniczyła w dwudniowym kursie na
temat nowych metod leczenia cukrzycy. W przeszłości brała udział w kilku już szkoleniach
obejmujących zagadnienia od robienia zastrzyków do najnowszych metod opieki paliatywnej,
i zawsze wiele z nich korzystała.
Jazda powrotna z Durham minęła szybko i po drodze do domu Nikki wstąpiła do
przychodni. Chciała zdać relację Joemu i ewentualnie umówić się z Tomem na wieczór. Przed
jej wyjazdem uzgodnili, że nie będą do siebie dzwonić. Dwa dni to przecież niedługo.
Toma nie zastała. Recepcjonistka poinformowała ją, że jest w Leeds. Tymczasem Joe,
dowiedziawszy się, że już przyjechała, poprosił, by czekała na niego w pokoju lekarskim.
Ogarnęły ją złe przeczucia.
– Co z Tomem? – spytała natychmiast, jak tylko szef pojawił się w drzwiach.
Joe podszedł i położył jej dłonie na ramionach.
– Nic jeszcze nie wiemy. Może to fałszywy alarm. Ale wspólnie, Tom, jego lekarz
prowadzący i ja, uznaliśmy, że powinien poddać się badaniom.
– Badania? Co za badania? – wybuchnęła. Potem zadała pytanie, które od razu jej się
nasunęło: – Czy nastąpił nawrót choroby?
– Nie można tego wykluczyć – odparł Joe. – Jest również możliwe, że nie nastąpił. –
Spojrzał na zegarek. – Gdybyś chciała do niego pojechać, możesz ruszać nawet zaraz. W
hotelu pielęgniarskim jest możliwość przenocowania, jeśli zechcesz.
Nikki nie mogła ochłonąć po tym, co usłyszała. Oczywiście wiedziała z podręcznika, że
takie rzeczy się zdarzają. Że to może spotkać i z Toma. Wierzyła jednak, że do tego nie
dojdzie. Przyjmowała nawrót choroby Toma jako mglistą ewentualność, jak potrącenie przez
samochód albo wygraną na loterii. Zdała sobie także sprawę z tego, że mimo wcześniejszych
odważnych zapewnień, nie wie, jak sobie psychicznie da radę. A jeśli to nawrót?
– Dzięki – wybąkała. – Wrzucę do torby kilka dodatkowych drobiazgów i jadę.
– Jestem wykwalifikowaną pielęgniarką, pracowałam w szpitalach. Przewinęłam się
przez dziesiątki oddziałów – mówiła Nikki do Toma. – Szpital powinien być dla mnie jak
drugi dom. A ja tu siedzę i wcale nie czuję się jak w domu.
Mówiła, żeby mówić. Siedziała przy łóżku Toma, przyglądała się ukochanemu i czuła się
całkowicie bezradna.
– Czasami bliscy chorych, którymi się opiekowałam, napadali na mnie, krzyczeli, jak
gdybym to ja była winna chorobie. Teraz ich rozumiem. Bezradność rodzi gniew. Czy jest
coś, co mogę dla ciebie zrobić? – spytała.
– Twoja obecność tutaj to już bardzo wiele – odpowiedział Tom łagodnym tonem. –
Mogłem poprosić Joego, żeby ci zakazał tu przyjeżdżać, ale wiedziałem, że nie posłuchasz. I
cieszę się, że jesteś. Jak szkolenie?
– Do diabła ze szkoleniem! – wybuchnęła. – Nie przyjechałam taki szmat drogi, żeby
opowiadać o jakimś głupim szkoleniu! Przyjechałam, bo cię kocham i... – Urwała, starając się
opanować. – Moja złość pewnie ci nie pomaga podjąć decyzji, prawda?
– Tak. Miałem tutaj okazję do wielu przemyśleń. Nikki spojrzała na niego uważnie.
– Rozmawiałam z siostrą oddziałową. Uważa, że to fałszywy alarm. Muszą ci zrobić
badania, żeby się po prostu upewnić, że wszystko jest w porządku, i za tydzień będziesz już z
powrotem w pracy.
– Wiem – odparł Tom z uśmiechem.
Nikki się ten uśmiech nie podobał, pomyślała, że z niej szydzi, jak gdyby przejrzał jej grę.
Oboje przecież wiedzieli, że siostra oddziałowa nie powiedziała całej prawdy.
– Ludzie tacy jak ja cały czas się martwią – ciągnął. – Jednym z symptomów nawrotu
choroby jest obrzęk gruczołów limfatycznych, więc w dzień i w nocy co chwila ich dotykają.
Większość chorych się na tym nie zna, ale ja różnię się od nich tym, że jestem lekarzem.
Wyczułem, że gruczoły mam naprawdę powiększone. Przyjechałem tutaj. Zrobili mi rozmaite
badania i biopsję. Chyba jednak nic złego się nie dzieje. Gruczoły są powiększone z jakiegoś
innego powodu.
– Więc nie ma sensu się martwić – stwierdziła Nikki. – Wracasz do pracy. Między nami
wszystko będzie tak jak przedtem.
– Nie. Bujałem w obłokach. Rak tkwi we mnie. Tym razem to był fałszywy alarm,
następnym razem też może zdarzyć się pomyłka, i następnym także. Ale cały czas oboje
będziemy się zastanawiali: a jeśli teraz to naprawdę? Jestem lekarzem, ty pielęgniarką. Oboje
wiemy, jakie mam szanse.
– Zniosę wszystko, jeśli ty to zniesiesz – szepnęła Nikki.
– Naprawdę? Nie wiem, czy podołam – wyznał Tom i wziął Nikki za rękę. – Wiesz, czym
się martwiłem wczorajszej w nocy? Nie tym, czy choroba wróciła, ale tym, jaki to będzie
miało wpływ na ciebie. – Cofnął rękę i dodał: – Podjąłem decyzję. Poznanie ciebie było jedną
z najcudowniejszych rzeczy w całym moim życiu, może nawet najcudowniejszą. Pod twoim
wpływem zmieniłem postanowienie, jak będę żył, ale teraz muszę wrócić do pop...
– Chwileczkę! – przerwała mu Nikki podniesionym głosem. – Ani słowa więcej!
Umilkła na chwilę, wyjęła chusteczkę, otarła czoło, wydmuchała nos. Wstydź się, skarciła
się w duchu. Jesteś pielęgniarką, nie wolno ci krzyczeć na chorego w szpitalu, na dodatek
ukochanego. Musisz szanować jego uczucia i zmartwienia, nawet jeśli ich nie podzielasz.
– Cokolwiek się stanie, potrafię to znieść – powiedziała w końcu, starając się panować
nad głosem. – Tak długo, jak długo zostanę z tobą. Musisz pozwolić mi decydować o sobie.
– Hej, proszę siostry! – Tom przybrał żartobliwy ton. – Jak siostra może krzyczeć na
chorego? Zadaniem siostry jest otoczyć mnie czułością, okazać wyrozumiałość i gładzić mnie
po rozpalonym od gorączki czółku.
Słowa Toma przyniosły efekt odwrotny od zamierzonego. Jak on może żartować w takiej
sytuacji? Droczy się ze mną, bo nie uznaje żadnych argumentów.
– Chcesz mi oszczędzić bólu przyglądania się, jak cierpisz, tak? – spytała zirytowana. –
Albo jeszcze gorzej, zastanawiania się, czy będziesz cierpiał. Zgadłam?
– Mniej więcej – przyznał.
– Otóż posłuchaj. Ból jest mój i to jest moja decyzja, czy się na niego narażam. To ja
decyduję o moim życiu. Wiem, że mnie o to nie prosiłeś – ciągnęła – ale skoro już zaczęliśmy
myśleć o wspólnej przyszłości, to wiedz, że ja chcę przeżyć resztę życia z tobą. A jeśli twoje
życie ma być krótkie, to rok szczęścia wart jest każdej ceny. Zgadzasz się ze mną? – Kiedy
nie odpowiadał, dodała: – No tak, nie powinnam atakować chorego w ten sposób.
– Przeciwnie. Za to cię kocham. Co w sercu, to na języku.
Nikki nie wiedziała, co powiedzieć. Dotknęła dłoni Toma, ale cofnął rękę.
– Przyglądając się, jak moja matka umierała, nauczyłem się jednego – zaczął po chwili –
a mianowicie tego, że jeśli odmawiasz wiary w to, co nieuniknione, wówczas jeszcze bardziej
cierpisz. – Spochmurniał pod wpływem tragicznych wspomnień. – Powiem ci coś, do czego
nikomu się nie przyznałem. Przez wiele lat nawet przed samym sobą nie chciałem się do tego
przyznać... Widzisz, kiedy mama zmarła, ucieszyłem się. Nie tylko dlatego, że chciałem, żeby
jej cierpienia się skończyły, chociaż z pewnością to było główną przyczyną. Ucieszyłem się,
bo byłem zmęczony oczekiwaniem. Musiała umrzeć, wszyscy o tym wiedzieliśmy. Więc
dlaczego nie mogła umrzeć szybko?
– Byłeś wówczas małym dzieckiem. Nie można od ciebie oczekiwać, żebyś...
– Potrafię być tak samo uparty jak ty. Podarowałaś mi coś, co myślałem, że mnie w życiu
ominie – szansę na szczęście, jakie trudno sobie wyobrazić. Nie chcę się odwdzięczać
skazywaniem cię na patrzenie, jak umieram i jak nasza miłość powoli ustępuje miejsca
zniecierpliwieniu. Pod koniec tygodnia wracam do pracy. Twój pobyt tutaj tylko pogarsza
moje samopoczucie. Jedź do domu. W Hambleton od razu złożę wymówienie, poproszę
Joego, żeby mnie zwolnił tak szybko, jak to tylko będzie możliwe. Musimy się rozstać, Nikki.
– Nie! – zaprotestowała. – Potrzebujemy więcej czasu. Możliwe, że ty...
– Posłuchaj, Nikki. Nigdy cię o nic nie prosiłem. Teraz proszę cię o coś, co przyniesie mi
ulgę. Pogódź się z tym, co mówię. Nasza miłość była bez przyszłości. Przetnijmy więc ten
związek.
– Przeciąć? Jak skalpelem?
– Jak skalpelem. Zrobisz to dla mnie?
– Nienawidzę cię! Jak możesz mi to robić! Drzwi uchyliły się i siostra dyżurna zajrzała
do pokoju.
– Przykro mi – powiedziała – ale pacjent jest zmęczony. Chyba powinna go pani zostawić
samego.
Nikki spojrzała na Toma, spodziewając się, że może zaprotestuje, poprosi, żeby została,
ale on milczał. I rzeczywiście wyglądał na wyczerpanego. Pielęgniarka miała rację.
Pochyliła się i pocałowała Toma w policzek. Nawet nie zareagował. Wyszła za
pielęgniarką z pokoju.
– Źle pani wygląda – zauważyła dziewczyna. – Może zrobić pani coś do picia? –
zaproponowała.
– Nic mi nie jest, ale dziękuję za troskę.
Nikki wróciła prosto do domu. Wiedziała, że gdyby została i pojawiła się jutro rano przy
łóżku Toma, najprawdopodobniej odmówiłby rozmowy z nią. W nocy nie zmrużyła oka i
wcześnie pojechała do przychodni. Joe zawsze zjawiał się w pracy na godzinę przed
pierwszymi pacjentami. Czuła, że musi z nim porozmawiać.
Joe zaparzył kawę i zaprosił ją do gabinetu. Nikt im tam nie będzie przeszkadzał.
– Jesteśmy starymi przyjaciółmi – zaczął. – Potrafię sobie wyobrazić, przez co
przechodzisz. Próbowałem cię ostrzec. Może powinienem zrobić to w bardziej zdecydowany
sposób, ale nie spodziewałem się, że sprawy przybiorą taki obrót.
– To była moja wina. Jestem dorosła i popełniam błędy na własny rachunek. Tom był ze
mną szczery aż do bólu. Jestem pewna, że przeżywa to samo co ja.
– Bardzo możliwe. Ma zadatki na dobrego lekarza rodzinnego, potrafi się wczuć w
sytuację pacjenta, a to jest niezwykle ważne. Niemniej... Dzwonił do mnie dziś rano i
wyjaśnił mi kilka rzeczy. Zdaje się, że to jednak był fałszywy alarm, chociaż potrzymają go
jeszcze trochę w szpitalu i zrobią dodatkowe badania.
– Mnie też o tym mówił.
– Powiedział również – Joe był wyraźnie skrępowany – że nie życzy sobie więcej twoich
odwiedzin w szpitalu. Nie chce, żebyś przyjeżdżała, bo to... to jest, jak się wyraził,
bezproduktywne.
Bezproduktywne! Dobre sobie.
– Nie jestem zdziwiona. Tom wie, czego chce, i konsekwentnie dąży do celu.
– Moim zdaniem, jeśli wolno mi coś ci sugerować – podjął Joe po chwili – powinnaś go
posłuchać. Najlepiej będzie, jeśli na jakiś czas zostawisz go w spokoju. Potrzebuje czasu,
żeby wszystko przemyśleć, pokonać lęk. Kontakty z tobą mogą go tylko przygnębić.
– Czy mówił coś o... o powrocie? – Nikki zdecydowała się zadać to pytanie.
– Powiedział, że uważa, iż najlepszym wyjściem będzie rezygnacja z pracy. Uznał, że
jego obecność źle wpływa na atmosferę w przychodni. Oczywiście zadeklarował, że zostanie
tak długo, jak to będzie konieczne, dopóki nie znajdę kogoś na jego miejsce. Powiedziałem
mu, że zależy mi na nim, ale jeśli chce odejść, nie będę robił trudności.
– Rozumiem. Będziesz mnie informował o jego stanie, prawda?
– Oczywiście.
Tom wrócił do Hambleton w następny poniedziałek. Nikki zastanawiała się, jak się z nim
przywitać. Czy ma pójść do Białego Dworu, jeśli zobaczy światło w oknie kuchni? A może
powinna zaprosić go do przyczepy na lunch albo kolację? Porozmawialiby przy okazji...
Nie, nie, wiedziała, że to niemożliwe.
Jakoś zdołała zapanować nad emocjami. Chodziła do pracy, uśmiechała się do pacjentów,
ale zaraz potem wracała do przyczepy. Nie chciała widzieć się z przyjaciółmi, uczestniczyć w
żadnych spotkaniach towarzyskich. Nikomu nie chciała się zwierzać. Żyła w jakimś
zszarzałym świecie bez widoków na odmianę.
Zdumiała ją własna reakcja przy pierwszym spotkaniu z Tomem. Zupełnie nie była na nie
przygotowana. Właśnie uzupełniała zapasy podręcznych leków, kiedy wszedł do magazynu.
Nagle poczuła, że oblewają fala gorąca. Przecież to mężczyzna, którego kocha!
Tom wyglądał na jeszcze szczuplejszego – o ile to w ogóle było możliwe – i bledszego.
Ale to był jej Tom i Nikki poczuła natychmiastowy przypływ miłości do niego.
Nie wiedziała, jak zacząć, więc uciekła się do zdawkowego:
– Dobrze cię widzieć z powrotem. Jak się masz? Przecież nie to chciała powiedzieć! Czy
on tego nie widzi?
Ale Tom również postanowił zachować dystans. Może jemu było łatwiej?
– Znacznie lepiej. Dzięki. Tak jak podejrzewaliśmy, to był fałszywy alarm, więc wracam
na te ostatnie dwa tygodnie do roboty.
– Ostatnie dwa tygodnie? O czym ty mówisz?
– Joe uznał, że w przychodni dacie sobie radę beze mnie. Porozumiał się z lekarzem z
sąsiedniego miasteczka w sprawie ewentualnej współpracy. Zostało mi kilka rzeczy do
dokończenia, a potem zniknę z twojego życia na zawsze... – Urwał, a po chwili dodał: –
Postaram się schodzić ci z drogi. Spotkamy się jeszcze kilka razy, ale tylko na gruncie
zawodowym.
– Na gruncie zawodowym! To tak? Czyżbyśmy nic dla siebie nie znaczyli? Nie
zaprzeczysz, że kochasz mnie tak samo jak ja ciebie!
– Czas leczy rany, Nikki. I dlatego wyjeżdżam, żebyś mogła żyć dalej, jak chcesz.
Z tymi słowami Tom skierował się do drzwi.
– Jak możesz znieść rozstanie?
Stanął. Nikki zobaczyła, że mięśnie jego pleców napięły się. Obejrzał się i odparł:
– Jak mogę znieść? Nie mogę!
Nagle wargami przylgnął do jej warg. To był pocałunek podobny do tego na szczycie
Cragend Hill, akt rozpaczy i namiętności.
– Niech ci się nigdy nie wydaje, że mniej to przeżywam od ciebie! – powiedział i
wyszedł.
Nikki została sama.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Ktoś, może sam Tom, a może Joe, ułożył dyżury lekarskie tak, że przez następnych kilka
dni Nikki nie spotkała swego ukochanego. Wieczorem, tuż przed położeniem się spać,
wyglądała przez okno, czy widać światełko w Białym Dworze, ale nigdy tam nie poszła. Tom
także nie zajrzał do niej, mimo że byli sąsiadami.
Dla Nikki praca stała się teraz wytchnieniem. Czuła się fatalnie, ale poczucie obowiązku
zwyciężało. I nagle w piątek nastąpiło gwałtowne załamanie pogody. To już kompletnie
Nikki przygnębiło.
Powietrze stało się lepkie, nieruchome, bez najlżejszego chociaż powiewu wiatru, na
niebie zaś zbierały cię złowróżbne chmury. Obojętnie w co się ubrała, jakich kosmetyków
użyła, po dziesięciu minutach oblewała się potem.
Wszyscy byli zirytowani. Pacjenci odzywali się nieuprzejmie, personel w przychodni
starał się opanowywać i schodzić sobie nawzajem z drogi. Po raz pierwszy w życiu Nikki
pomyślała, że nienawidzi tej pracy.
Może wyjechać stąd, zastanawiała się trochę pół żartem pół serio, i zacząć gdzieś życie
od nowa? Słyszała o ciekawych ofertach pracy w Ameryce. A może spróbować miejskiego
życia dla odmiany? Nie, nie w Londynie, ale na przykład w Birmingham...
Wiedziała jednak, że nigdzie się nie ruszy. Po pierwsze byłby to zbyt duży wysiłek
fizyczny i psychiczny. Po drogie... taka pogoda nie będzie trwać wiecznie. To tylko nerwy,
tłumaczyła sobie.
Odbywała właśnie poranne wizyty wśród farm na wrzosowiskach, kiedy nagle niebo
pociemniało. Lepkie powietrze oziębiło się, powiał chłodny wiatr. Po raz pierwszy od wielu
dni Nikki zamknęła okno w samochodzie. Wiedziała, co zaraz się stanie i włączyła światła.
Kilka kropli uderzyło w przednią szybę. Z oddali słuchać było głuchy pomruk i nagle z
ogromnym szumem nastąpiło oberwanie chmury. Z włączonymi światłami Nikki powoli
ujechała jeszcze kawałek, lecz po chwili stanęła w zatoczce, ponieważ widoczność
zmniejszyła się praktycznie do zera i dalsza jazda w tych warunkach była zbyt niebezpieczna.
Po pewnym czasie deszcz przestał padać aż tak intensywnie i Nikki zdecydowała się
wrócić do domu. Wizyty, jakie miała w planie na ten dzień, nie były bardzo pilne,
postanowiła więc, że najrozsądniej będzie nie zapuszczać się zbyt daleko i nie stwarzać
zagrożenia na drodze. Obawiała się, że do wieczora w przychodni będą mieli przynajmniej
kilka wezwań do wypadków.
Pojechała więc do siebie. Deszcz bębnił o dach przyczepy. Przygotowała sobie kilka
kanapek na lunch, ale zjadła tylko połowę, reszty nie tknęła. Przez okno zobaczyła, że w
Białym Dworze zapaliło się światło. Może powinna pójść tam i spróbować jeszcze raz
porozmawiać z Tomem?
Nie, to bez sensu, uznała. Powiedział, co miał do powiedzenia. Poza tym do takiej
rozmowy potrzeba wiele energii, a ona czuła się ledwie żywa.
Taka ulewa zdarzała się mniej więcej raz na pięć lat. Roślinności z pewnością to
potrzebne, ale w miasteczku wywoła kompletny chaos, pomyślała. Zresztą, co ją to obchodzi?
Czy w ogóle cokolwiek ją teraz obchodzi?
Ściemniło się wcześnie. Spostrzegła, że światła w Białym Dworze przestały się palić. Czy
to jej sprawa? Siedziała w ciemnościach, nie miała ochoty na nic, jedzenie, towarzystwo,
lekturę. Na nic. Po co?
O jedenastej zadzwonił telefon. Kto może dzwonić o tej porze, zastanawiała się. Przez
krótką chwilę walczyła z pokusą, by nie podnosić słuchawki. Nie miała ochoty na żadne
przyjacielskie pogaduszki. Może to coś poważnego, pomyślała z zawodowego obowiązku i w
końcu sięgnęła po telefon.
– Nikki?
Tom! Serce zabiło jej mocniej z radości, w jednej chwili nastrój poprawił się radykalnie.
Może zmienił zdanie, może chce...
– Nikki? Jesteś tam?
Głos Toma brzmiał poważnie, ponaglająco i Nikki zaczęła podejrzewać, że nie chodzi o
sprawy prywatne, ale o pomoc w jakimś groźnym wypadku. Nie, nie teraz, nie w nocy! Nie z
Tomem!
– Tak. Co się stało?
– Posłuchaj, nie w taki sposób chciałbym z tobą rozmawiać, ale w jaskini Greenpot
zdarzył się wypadek.
– Wypadek – powtórzyła automatycznie.
– Tak. Wypadek. Jestem tu na miejscu. Zalało jedną z przyległych komnat i czterech
turystów musiało się szybko ewakuować. Nie są bardzo doświadczonymi grotołazami i
wybrali trudniejszą drogę. Wszyscy odpadli od ściany. Jeden jest uwięziony w jakiejś
szczelinie, a trzech bardzo potłuczonych. Ekipie ratunkowej udało się tę trójkę
przetransportować w mniej więcej bezpieczne miejsce, ale zanim wydobędą ich na
powierzchnię, musi ich zbadać lekarz. Zgłosiłem się na ochotnika i mniej więcej za kwadrans
schodzę pod ziemię. Posłuchaj, potrzebna jest pielęgniarka. Obdzwoniłem okolicę, ale nie
udało mi się z nikim skontaktować. Zostajesz tylko ty. To oberwanie chmury wywołało
kompletny chaos. Zdołasz się tu dostać w piętnaście minut?
Nikki poczuła suchość w ustach. Czy Tom zdaje sobie sprawę, o co ją prosi!? Na
mgnienie zapomniała o uczuciu do niego, ta sprawa nie miała nic wspólnego z ich miłością.
Najważniejsze jest wejście do jaskini. Przerażała ją sama myśl o zejściu pod ziemię.
Dłonie jej zwilgotniały, na czoło wystąpiły kropelki potu. Zejść do jaskini, do tych mokrych,
ciemnych nor? Pełnych niebezpiecznych pułapek, gdzie ludzie błądzą, a nawet giną! Nie
mogła opanować płaczu.
– Nikki? Słyszysz mnie? Zdołasz dojechać w piętnaście minut?
– Tom? Nie mogę. Nie mogę się przemóc.
– To nie będzie przyjemne – w głosie Toma pobrzmiewała nuta zniecierpliwienia – ale
jest tu z nami doświadczona ekipa ratunkowa. Zapewniają mnie, że nie ma ryzyka. Czeka nas
oczywiście czołganie się w błocie i tak dalej, ale będziemy bezpieczni. Dadzą nam
kombinezony i całe wyposażenie.
– Nie rozumiesz mnie, Tom! Tu nie chodzi o to, że ja nie chcę... ja nie mogę! Mam
klaustrofobię. Kiedyś ci już mówiłam. Bardzo chciałabym pomóc, ale nie mogę!
– Oczywiście – głos Toma złagodniał – przypominam sobie, że mi o tym mówiłaś. Nie
martw się, kochanie. Dam sobie radę.
Powiedział do niej „kochanie”. To przeważyło. I to, że jest pielęgniarką. Ktoś potrzebuje
jej pomocy! Zdała sobie sprawę z tego, że jej lęk jest irracjonalny, a takie fobie dają się
pokonać. Nadszedł czas zdusić w sobie strach.
Przecież Tom będzie tam przy niej. Jego obecność na pewno doda jej sił.
– Będę za kwadrans – obiecała i szybko odłożyła słuchawkę, bojąc się, że jeszcze zmieni
zdanie.
Dlaczego to powiedziała? Przymknęła powieki, starała się sobie wyobrazić, jak to będzie
tam pod ziemią i uśmiechnęła się do siebie słabo. Da sobie radę! Kobiety znacznie młodsze –
i znacznie starsze – od niej uprawiają ten sport dla przyjemności, więc ona też sobie poradzi.
Tym bardziej że Tom będzie przy niej.
Narzuciła na siebie kurtkę nieprzemakalną i pobiegła do samochodu. Jaskinia Greenpot
nie znajdowała się bardzo daleko od Hambleton i Nikki doskonale znała drogę. W kilku
miejscach jezdnia zmieniła się w rwący potok i po raz kolejny odczuła zadowolenie, że jeździ
wozem terenowym.
Koncentrowanie się na prowadzeniu samochodu pomogło jej oderwać myśli od
czekających ją dramatycznych przeżyć. Dotrze tam, a może tymczasem uznają, że nie jest im
potrzebna?
Nie łudź się, upomniała siebie w duchu. Przecież Tom nie dzwoniłby, gdyby to nie było
absolutnie konieczne. Do tej pory nie chciał się z nią spotkać, ani nawet wspólnie pracować.
Skręciła w boczną drogę prowadzącą do wejścia do jaskini. Przed sobą zobaczyła światła,
jakieś samochody, barak używany przez grotołazów jako baza.
Kiedy się zatrzymała, natychmiast podszedł do niej policjant z pytaniem, kim jest.
Wyjaśniła, że jest pielęgniarką i że wezwano ją do udziału w akcji ratunkowej. Policjant
otworzył jej drzwi i podtrzymał, by się nie pośliznęła na mokrej trawie. Zirytowała ją ta
dżentelmeńska uprzejmość.
Wnętrze baraku przypominało scenę z filmu science fiction. Potężnie zbudowani
mężczyźni w obcisłych czarnych kombinezonach piankowych i kaskach z latarkami nad
czołem czekali, podczas gdy inni szykowali zwoje lin, metalowe drabinki i inny sprzęt,
którego przeznaczenia nie znała. Rozpoznała natomiast nosze, tak zaprojektowane, że ofiarę
przywiązaną pasami wewnątrz tej konstrukcji można było transportować po skałach. I nawet
gdyby trzeba ją było odwrócić do góry nogami, nic złego by się nie stało. Przynajmniej
teoretycznie.
Wśród mężczyzn w kombinezonach dostrzegła Toma. Metodycznie sprawdzał zawartość
apteczki. Kiedy spojrzał na Nikki, w jego oczach dostrzegła współczucie.
– Nie musisz tego robić. Na pewno dam sobie radę bez ciebie.
Jego słowa rozzłościły ją tylko. Ucieszyła się. Sądziła, że strach zabił w niej wszelkie
inne uczucia.
– Jakoś to będzie. Jestem pielęgniarką. Jestem potrzebna. To najważniejsze.
Tom dotknął jej ramienia.
– Na pewno dasz sobie radę. Wiedziałem, że mogę na ciebie liczyć.
Liczyć, że co zrobi? Cóż... to zupełnie inna historia.
– A ty? – spytała. – Dasz sobie radę? Dopiero wyszedłeś ze szpitala, nie wyglądasz
najlepiej.
Tom spochmurniał.
– Wiem. I między innymi dlatego chciałem, żebyś była ze mną. Zdarzył się wypadek.
Jestem lekarzem i muszę stanąć na wysokości zadania. Wygląda na to, że ci na dole
potrzebują bardziej fachowej pomocy przekraczającej kompetencje ratowników medycznych.
Lukę – zwrócił się do mężczyzny w umazanym błotem ubraniu – znajdziesz kombinezon dla
Nikki?
– Jestem Lukę Meadows – przedstawił się mężczyzna. – Kieruję tą akcją. Jestem bardzo
wdzięczny, że zgodziła się pani nam pomóc. Umie pani to włożyć? – spytał, wręczając jej
piankę.
– Jeździłam kiedyś na nartach wodnych – odpowiedziała. – Spróbuję się jakoś w to
wcisnąć.
Lukę pokazał jej pomieszczenie na tyłach, gdzie mogła się przebrać. Zdjęła ubranie i
naciągnęła lepki, rozgrzany pancerz. Co za tortura, pomyślała. Kiedy wyszła, dopasowano dla
niej kask z latarką. Dostała również pas z przymocowaną do niego baterią zasilającą.
– Co mam nieść? – spytała.
– Do niesienia mamy doświadczonych ludzi – wyjaśnił Lukę. – Proszę tylko trzymać się
Simona, on będzie pani przewodnikiem i opiekunem.
Simon, mężczyzna czterdziestoletni z sumiastym wąsem, uśmiechnął się do niej.
– Wszystko pod kontrolą – powiedział. – Gotowa? Ruszyli.
Po wyjściu z baraku Nikki zatrzymała się na moment w strugach deszczu. Wydawało jej
się, że to najcudowniejszy deszcz w jej życiu. Potem skierowała się do wejścia do jaskini.
Z początku nie było aż tak źle. Całą grupą, gęsiego, szli skalnym korytarzem oświetlonym
przymocowanymi do ścian lampami. Na dany znak Nikki włączyła lampę przy kasku i
utkwiła wzrok w małym kręgu przed stopami.
Simon zdawał się odgadywać, co przeżywała. Rozmawiał więc o tym i owym, by ją
czymś zająć. Opowiedział jej, że jest menedżerem, pracuje w banku, zaproponował, że
mógłby załatwić jej kredyt hipoteczny albo doradzić, jak ulokować pieniądze. Z
przyjemnością to zrobi, obiecywał. Dzięki niemu przestała myśleć o tym, co ją za chwilę
czeka.
Ale potem doszli do końca korytarza i dopiero wtedy zobaczyła, co to znaczy chodzić po
jaskiniach. Musieli spuścić się w dół stromego wąskiego tunelu. Kiedy Nikki ujrzała przed
sobą ciemną czeluść i poczuła krople wody skapujące na kombinezon, strach powrócił.
– Daj mi minutę – poprosiła Simona.
Przed sobą widziała głowę i ramiona Toma. Jakaś tajemnicza siła musiała mu
podszepnąć, że na niego patrzy, bo odwrócił się i pomachał do niej ręką. Ot, zwykły gest.
Obawiała się, że nie może liczyć na więcej z jego strony. Pomyślała, że Tom jest teraz jej
moralnym dłużnikiem, ale że nigdy tego długu nie będzie egzekwowała. Tom i jego
przewodnik zniknęli jej z oczu. Wzdrygnęła się.
– Chodźmy – powiedziała.
Po kilku pierwszych krokach schodzenie okazało się łatwiejsze niż przypuszczała.
Wyprawy na wzgórza wśród wrzosowisk i wspinanie po skałkach stanowiły dobrą zaprawę. Z
łatwością wyszukiwała miejsce do postawienia stopy na śliskich kamieniach. Szybko
wyprzedzili Toma i jego towarzysza. Spostrzegła, że Tom nie jest tak sprawny jak ona, i
poczuła nawet pewną satysfakcję, ale to nie trwało długo. Kiedy przystanęli z Simonem,
czekając na tamtą dwójkę, znowu przypomniała sobie o pokładach skał nad głową i przeszedł
ją dreszcz przerażenia.
– Uda... Uda wam się przenieść tędy nosze? – spytała Simona.
– Nie ma obawy. Wielokrotnie ćwiczyliśmy ten manewr.
Tunel zwężał się coraz bardziej. Pewien odcinek musieli przejść na czworakach, potem
nawet się czołgać. W końcu znaleźli się w większej komnacie.
Na ziemi leżało trzech rannych, a wokół nich, pochyleni z troską, zebrali się ratownicy.
Kiedy Tom i Nikki podeszli bliżej, natychmiast odsunęli się, robiąc im miejsce.
Tomowi wystarczyło jedno spojrzenie – miał w tym praktykę – by ocenić, który z
poszkodowanych jest w najcięższym stanie, i pochylił się nad nieprzytomnym mężczyzną.
Nikki uklękła przy lżej rannych.
– Jestem Nikki Gale, pielęgniarka, a to Tom Murray, lekarz – zaczęła. – Zobaczymy, co
możemy dla was zrobić, żebyście poczuli się lepiej – dodała.
Mężczyźni odpowiedzieli jej słabymi uśmiechami.
Nieprzytomny grotołaz był najciężej poszkodowany. W wyniku upadku zranił się
poważnie w rękę i przeciął sobie żyłę. Ratownicy założyli mu opaskę uciskową. Zgodnie z
wszelkimi regułami zdejmowali ją od czasu do czasu, by zapobiec martwicy, w wyniku czego
człowiek ten stracił wiele krwi. Tom z pomocą Nikki założył mu prowizoryczny opatrunek, a
potem podłączył go do kroplówki z osoczem.
– To go wzmocni, dopóki nie dotrzemy do szpitala – szepnął do Nikki.
Drugi mężczyzna skarżył się na potworny ból głowy.
Tom założył mu kołnierz ortopedyczny i zbadał czaszkę w poszukiwaniu pęknięcia.
Niestety, nawet gdyby je odkrył, niewiele mógłby zdziałać. Okazało się, że ma on również
złamane kilka żeber. Nikki obandażowała mu więc klatkę piersiową.
Pracowali zgodnie przez około pół godziny. Nikki zdawała sobie sprawę, że gdyby
musiał, Tom poradziłby sobie bez niej, lecz że jej pomoc była tu bardzo potrzebna. Tom
zyskiwał cenny czas, rannym oszczędzała niepotrzebnego bólu. Zawodowa duma dodawała
jej sił.
W końcu pomogli umieścić rannych na noszach i przypiąć pasami. Część ekipy
ratowniczej natychmiast zaczęła wynosić ich na powierzchnię. Simon ponownie zapewnił
Nikki, że ratownicy są dobrze wyszkoleni i często ćwiczą ten manewr.
Zadanie jej i Toma zostało wypełnione. Na górze czekały karetki, które zawiozą
poszkodowanych do szpitala. Lukę cały czas pozostawał w stałym kontakcie ze swoimi
ludźmi przed wejściem do jaskini.
Nikki nie chciała o niczym myśleć. Chciała się skupić na swoich zawodowych
czynnościach. Dzięki temu nie pamiętała o pokładach skał nad głową, o uczuciu duszenia się.
Nagle Lukę pojawił się znowu koło nich i zaczął o czymś szeptać z Tomem.
– Wracam za dziesięć minut. Możesz tu zostać? – zwrócił się do niej Tom.
– Oczywiście – odparła.
Chciała, żeby to zabrzmiało pewnie, lecz jego baczne spojrzenie świadczyło, że rozpoznał
w jej głosie lęk.
Tom i Lukę zniknęli. Nikki przysiadła skulona na kamieniu, czoło oparła o kolana. Simon
podszedł i usiadł obok niej. Jego bliskość dodała jej otuchy.
Tom wrócił po chwili i kiedy uniosła głowę, spostrzegła, że patrzy na nią z napięciem.
Ogarnęło ją przerażenie. Przypomniała sobie nagłe, że turystów było czterech.
– Gdzie czwarty ranny? – spytała. – Mówiłeś, że został... został uwięziony?
– Niestety. Odnaleźliśmy go, ale dotychczas nie udało nam się go wydobyć.
Może to napięte nerwy sprawiły, ze była bardziej wyczulona na takie niuanse, może było
coś takiego w głosie Toma, że Nikki poczuła przypływ paniki.
– Co zamierzacie? Na czym polega problem?
Tak naprawdę wcale nie chciała się dowiedzieć, na czym polega kłopot. Chciała się
wydostać z tego okropnego miejsca, uciec od otaczających ją ciemności i mas skalnych,
odgłosu spadających kropel wody.
– Znajduje się w sąsiedniej pieczarze. Jej dno przecina głęboka rozpadlina, o której ta
grupa nie wiedziała. Czwarty mężczyzna pośliznął się i wpadł do niej. Kamienie osunęły się i
przysypały go. Leży na głębokości około pięciu metrów, widzieliśmy jego kask. Jest
nieprzytomny, możliwe, że nie żyje. Z pewnością umrze, jeśli go stamtąd nie wyciągniemy.
Ktoś musi tam zejść, obwiązać mu klatkę piersiową liną. Potem go wydobędziemy. Każdy już
próbował, nawet ja, ale jesteśmy zbyt potężnie zbudowani.
Nikki odsuwała od siebie myśl, która zaczęła kiełkować w jej głowie. Ale Tom
wypowiedział ją na głos:
– Jedyną osobą drobniejszej budowy, która mogłaby zmieścić się w tej szczelinie, jesteś
ty.
– Naprawdę nie ma nikogo innego? – wyrwało jej się.
– Ratownicy posłali po doświadczonego grotołaza, czternastoletnią dziewczynę, która
zrobiłaby to bardzo sprawnie, ale problem polega na tym, że gdzieś wyjechała. Nie można
znaleźć ani jej, ani jej rodziny. Policja nadal próbuje się z nią skontaktować. – Tom
uśmiechnął się do Nikki i dodał: – Dotąd spisywałaś się dzielnie. Zaraz ktoś odprowadzi cię
na górę.
Słowa nie chciały przejść jej przez gardło, ale jakoś wykrztusiła:
– Jeszcze nie teraz. Poczekajcie, niech przynajmniej obejrzę tę szczelinę.
Simon i Tom zaprowadzili ją wąskim tunelem do mniejszej pieczary. Nad szczeliną
zainstalowano lampy, wokół klęczeli ratownicy wpatrzeni w czeluść. W głębi pieczary prawie
nagi mężczyzna wciskał się z powrotem w kombinezon. Nikki dostrzegła zadrapania na jego
piersi. Odgadła, że on też próbował wcisnąć się między skały. Czy ją czeka to samo?
Kiedy stanęła wśród nich, zapadło milczenie. Domyśliła się, że upatrują w niej ostatnią
szansę na uratowanie rannego. Ciężar moralnej odpowiedzialności przygniatał jej serce. Ona
tego nie dokona! Podjęłaby się każdego zadania wymagającego jej pielęgniarskich
umiejętności, obojętnie jak niebezpiecznego, ale zejść do tej rozpadliny jak do grobu?
Nagle poczuła, że to wyzwanie dla jej dumy. Mimo paraliżującego strachu, dotarła aż
tutaj. Przekonała się, że potrafi się opanować. Teraz nie może się poddać. Podjęła się
uczestnictwa w akcji i dokończy zadanie.
Pochyliła się i zajrzała w głąb rozpadliny. Czuła dłoń Toma na ramieniu. Dostrzegła zarys
ciała, czerwony kask, błyszczący kombinezon. Ratownik po drugiej stronie szczeliny
krzyknął:
– Słyszysz nas, Barry? – Żadnej odpowiedzi. – Przedtem słyszeliśmy jęki – wyjaśnił. –
Zrzuciliśmy mu telefon, ale to nic nie dało.
Pomyśl, że to odstęp między szafą a ścianą, tłumaczyła sobie. Musisz się tam wcisnąć,
żeby wydobyć jakiś papier. Wiesz, że jesteś tu najszczuplejsza, możesz dokonać czegoś,
czego inni nie zdołają. Pamięć podsunęła jej wspomnienie pierwszego spotkania z Tomem.
Nazwał ją chudą, a ona poprawiła go i powiedziała, że woli słowo „szczupła”.
Dlaczego przypomniało jej się to akurat teraz? Żeby odwrócić uwagę, odpowiedziała
sobie w myślach. I żebyś zapomniała, że to nie jest mała przestrzeń za szafą. Szafę można
przecież odsunąć.
– Co trzeba zrobić? – spytała. Lukę, dowodzący akcją, wyjaśnił:
– Gdyby udało się założyć mu te szelki i obwiązać go liną, moglibyśmy go wyciągnąć.
Ściany są gładkie, więc o nic się nie zaczepi.
Pokazał jej szelki, a właściwie rodzaj uprzęży. Sama kiedyś takich używała, kiedy się
wspinała po skałach.
– Sądzisz, że... że potrafię?
– Dużo lepiej niż którykolwiek z nas – zapewnił ją Lukę. Dostrzegła zmęczenie na jego
twarzy. – Doskonale wiem, co czujesz – dodał. – Jeśli się boisz, nie próbuj. Wszyscy
przeżywamy chwile paniki. Zrobisz, co w twojej mocy.
– Nie musisz tam schodzić – wtrącił Tom. – Już i tak zrobiłaś więcej niż mogłaś. Może
lepiej zaczekajmy na tamtą dziewczynę...
– Barry’emu zostało niewiele czasu, prawda? On umrze? – spytała. Tom milczał. –
Dobrze, zejdę tam, póki jeszcze mam odwagę. Ale jak zdołam się pochylić, żeby włożyć na
niego te szelki?
Nie wiedziała, że czeka ją ostatni cios.
– Opuścimy cię głową w dół – wyjaśnił Lukę.
Ratownicy ubrali Nikki w szelki i przymocowali do nich linę, którą przełożyła sobie
między nogami. W rękach trzymała drugą uprząż i zwój liny. Zadanie polegało na tym, by
odrzucić kamienie przykrywające Barry’ego, następnie założyć mu szelki. Na kasku miała
teraz zamontowany miniaturowy nadajnik, dzięki któremu była w stałym kontakcie z Lukiem.
Naprzód.
Uklękła na brzegu szczeliny, pochyliła siei wśliznęła między skały. Ostatnia przerażająca
myśl przemknęła jej przez głowę: to tak, jak gdybym wchodziła do grobowca. Ostrożnie
zsuwała się niżej i niżej. Jakimś cudem udało jej się zapanować nad strachem i skupić tylko
na własnych ruchach.
Ratownicy popuszczali linę. Postępowała zgodnie z instrukcją Toma, oddychała płytko,
starała się panować nad biciem serca, nie robić żadnych gwałtownych ruchów. Odpręż się!
Trudne zadanie, kiedy masy skalne naciskają z każdej strony. Gdyby wzięła głębszy oddech,
uwięzłaby między ścianami rozpadliny. Powoli posuwała się naprzód.
Strumień światła z latarki na kasku przebijał ciemność. W pewnej chwili natknęła się na
wybrzuszenie skalne, które zasłoniło ciało Barry’ego, ale jakoś udało jej się ominąć
przeszkodę. W końcu dotarła do mężczyzny.
– Znalazłam go – zameldowała. – Popuśćcie jeszcze z dziesięć centymetrów i trzymajcie.
Usunę kamienie.
Ciało Barry’ego pokryte było gliną i wilgotnymi odłamkami skały. Nikki odrzuciła je.
Spadały na dno szczeliny.
– Barry? Słyszysz mnie? – przemawiała, ale mężczyzna nie reagował. Przyłożyła dłoń do
jego szyi. Puls był ledwo wyczuwalny. Barrym jak najszybciej musi zająć się lekarz.
Spróbowała założyć mu szelki, ale wciśnięcie dłoni pomiędzy plecy ofiary a ścianę
szczeliny okazało się niemożliwe!
Spróbowała usunąć kolejne pokłady gliny i kamieni i dopiero wówczas odkryła całą grozę
sytuacji. Podczas upadku lewa ręka Barry’ego wykręciła się do tyłu i zaklinowała.
– Ciało jest unieruchomione! – zameldowała. – Nie wiem, co robić! – krzyknęła
zrozpaczona.
– Po pierwsze nie ruszaj się – odpowiedział jej głos Toma. – Przez jakąś minutę nie rób
nic, zamknij oczy, spróbuj się odprężyć. Oddychaj równomiernie. Idzie ci świetnie. Wyłonił
się jakiś problem, ale problemy dadzą się rozwiązać. Na razie zrelaksuj się.
– Jak mam się zrelaksować, wisząc głową w dół, bezbronna i przerażona – żachnęła się.
– Świetnie. Opisz dokładnie, w jakiej pozycji jest ręka i dlaczego Barry’ego nie można
wyciągnąć.
Zdała relację z położenia ofiary. Tom wypytywał o najmniejsze szczegóły. Rozmowa z
nim odwróciła jej myśli. Po chwili już mniej się bała.
– Możesz wymacać jakiś kamień mniej więcej wielkości pięści? – padło dziwne pytanie.
– Jest tu taki – odparła. – Ale po co?
Milczenie Toma zapowiadało kolejne przerażające zadanie.
– Wiem już, co musisz zrobić, żeby oswobodzić Barry’ego. Chwyć kamień i z całej siły
uderz nim go w obojczyk. Złam mu obojczyk!
– Co!?
– Wówczas kość się przemieści i będziesz mogła poruszyć rękę.
– Chcesz, żebym wisząc głową w dół, wzięła zamach i trzasnęła faceta w obojczyk?!
Czyś ty...
– Nikki! Posłuchaj, co mówię! Złam mu obojczyk! Zrób to dla mnie... Kocham cię.
„Kocham cię”. Ciekawe, czy ktokolwiek wyznawał kobiecie miłość w takich
okolicznościach, pomyślała.
Zważyła kamień w dłoni. Potem powiedziała sobie, że to nie jest kość, że nie należy do
człowieka. To gałąź, która powoli zabija Barry’ego. Potem powiedziała sobie, że nie będzie
niczego „na próbę”. Kość musi pęknąć za pierwszym razem.
I pękła.
Chrzęst łamanego obojczyka przyprawił ją o odruch wymiotny. Opanowała się, nacisnęła
na ramię, ręka Barry’ego dała się poruszyć i Nikki mogła nareszcie założyć rannemu szelki i
przypiąć do nich linę.
– Podciągnijcie mnie kawałek wyżej – krzyknęła. – Potem wyciągnijcie Barry’ego.
Co za głupie uczucie, pomyślała, usiłując palcami stóp odbijać się od ścian szczeliny. Po
chwili zawisła w powietrzu, a ratownicy bardzo ostrożnie zaczęli ciągnąć Barry’ego. Lina
napięła się. Otarła się o jej ramię, udo.
– Ostrożnie! – zawołała Nikki. – Poruszył się! Wyciągnęła ręce i przytrzymała głowę
mężczyzny.
– Teraz! Mnie odrobinę wyżej, potem jego! Udało się. Gładko ominęli występ skalny.
Ponownie sprawdziła puls na szyi. Słabiutki, ale ofiara wypadku żyje.
– Jeszcze raz – instruowała.
Jej serce przepajała nadzieja i duma. Udało się! Zaraz będzie na górze. Jeszcze klika
szarpnięć i poczuła, jak silne ręce chwytają ją za nogi, brzuch, stawiają na ziemi. Ktoś objął ją
ramieniem, przytrzymał, pomógł usiąść.
– Nic ci nie jest, Nikki? – Ujrzała nad sobą twarz Toma.
– Żyję. Zajmij się Barrym. On ciebie teraz bardziej potrzebuje.
Tom objął ją i przytulił.
– Tu jesteśmy lekarzem i pielęgniarką. Ale za godzinę, tam na powierzchni, będziemy
znowu po prostu dwojgiem ludzi. Teraz zajmę się Barrym, a ty natychmiast wracasz na górę.
I żadnego „ale”.
– Ale przydam się...
– Żądałem od ciebie więcej niż od kogokolwiek w życiu. Było mi trudniej, bo tyle... tyle
dla mnie znaczysz. A teraz idź, póki możesz utrzymać się na nogach.
– Co z Barrym?
– Żyje i dzięki tobie jest nadzieja, że zdołamy go uratować. Idź!
Simon z drugim ratownikiem wyprowadzili ją na powierzchnię. Przez większość drogi
musieli ją podtrzymywać, prawie nieść. Nareszcie dotarli do pierwszego oświetlonego
korytarza prowadzącego już bezpośrednio na zewnątrz. Deszcz wciąż padał. Ponownie
pomyślała, że to najcudowniejszy deszcz w jej życiu.
W baraku zebrało się tymczasem więcej ludzi. Ratownik pogotowia zaprowadził ją do
pokoju na tyłach, pomógł zdjąć kombinezon i zbadał ją. Dostała tradycyjny kubek mocno
osłodzonej herbaty. W życiu nie piła niczego lepszego.
Kiedy wyszła, Simon i drugi mężczyzna czekali na nią już przebrani w swoje ubrania.
– Zawiozę cię do domu – powiedział Simon. – Ralph pojedzie za nami twoim
samochodem.
– Dobrze – zgodziła się Nikki.
Nie była w stanie podjąć sama żadnej decyzji. Niech inni decydują za nią. Pozwoliła się
zaprowadzić do samochodu, posadzić w fotelu, przypiąć pasem. Simon usiadł za kierownicą.
– Mów, jeśli masz ochotę – powiedział ciepłym głosem – ale podejrzewam, że wolisz
milczeć.
– Jeśli nie masz mi tego za złe, to tak. Przepraszam. ..
– Nie przepraszaj. Rozumiem. Barry jest moim przyjacielem, a ty uratowałaś mu życie.
Dzięki.
– Jestem pielęgniarką. Zrobiłam, co mogłam – oznajmiła.
Kiedy dotarli do przyczepy, Simon i Ralph weszli z nią do środka, upewnili się, że ma
wszystko, czego jej potrzeba i spytali, czy chce, by po kogoś zadzwonić.
Podziękowała im. Powiedziała, że jest zmęczona, ale da sobie radę sama. Po ich wyjściu
rozebrała się i wzięła prysznic – chyba jeszcze nigdy w życiu nie stała tak długo pod
strumieniem wody – żeby zmyć z siebie ten dziwny zapach gliny i ciemności, którego już
nigdy więcej nie chciała wdychać.
Wytarła się dokładnie, włożyła szlafrok. Potem przygotowała sobie coś gorącego do picia
i usiadła na kanapie. Pancerz obronny, w jaki się uzbroiła na te ostatnie kilka godzin, zaczął
kruszeć. Przypomniała sobie, jak wzbierał w niej paraliżujący strach, jakie kolejne wyzwania,
którym musiała sprostać, stawały przed nią: wejść do jaskini, opuścić się w głąb szczeliny,
złamać obojczyk Barry’ego.
Jak zdołałam tego wszystkiego dokonać, pytała sama siebie w duchu. Podobno zadanie
już wykonane wydaje się z perspektywy czasu łatwiejsze. W jej wypadku ta reguła się nie
sprawdzała. Wzdrygnęła się. Jak mi się to udało, dziwiła się.
Rozległo się pukanie do drzwi. Spojrzała na zegarek. Druga w nocy. Za późno na gości.
Trudno, w taki dzień wszystko jest inaczej.
Na progu stał Tom. Był w takim samym opłakanym stanie, w jakim jeszcze niedawno
sama się znajdowała.
– Barry uratowany – zakomunikował na wstępie. – Kilka razy myśleliśmy, że już koniec,
ale wyliże się. Ma żonę i dzieci. Pomyśl, ile ci zawdzięczają.
Nikki ogarnął gniew.
– Skoro ma żonę i dzieci, to po co pcha się do jaskini? – wybuchnęła. – Chyba jest
szalony. Masz do mnie coś jeszcze? – spytała.
– Zobaczyłem, że u ciebie się pali. Jestem wykończony. Ty zresztą też, ale chciałem cię
zobaczyć, skorzystać z twojego prysznica i napić się czegoś ciepłego w twoim towarzystwie.
Chciałem być blisko ciebie.
– Włączę czajnik – powiedziała. – A potem wracasz do siebie?
– Nie. Dziś muszę spać z tobą.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Nie kochali się tej nocy. Oboje byli zbyt wyczerpani wydarzeniami ostatnich godzin.
Ach, jak dobrze było zasnąć z głową na ramieniu Toma, czując ciepło jego oddechu na
twarzy. Rano Nikki zaspała i obudziła się dopiero, kiedy Tom postawił tacę z herbatą i
grzankami koło łóżka.
– Jedz – nakazał, gdy zaczęła protestować. – Musisz zregenerować siły. Jedz.
Porozmawiamy później.
– Ale ja muszę zatelefonować w kilka miejsc. Wiem, że dziś jest sobota, ale...
– Jeszcze w nocy dzwoniłem do Joego – uspokoił ją Tom. – Zgodnie z umową miałem
dziś pełnić dyżur, ale oboje dostaliśmy wolne. To była jego decyzja, nie moja. Powiedział, że
zapracowaliśmy sobie na wolny dzień.
– Ale, Tom, ja mam sprawy do...
– Najpierw zjedz śniadanie. Sprawy zaczekają. Nikki posłusznie wypiła herbatę i zjadła
grzankę – i rzeczywiście poczuła się lepiej. Tom zestawił tacę na podłogę, usiadł obok Nikki.
Jedząc, przyglądali się sobie. Położyli się spać nadzy i teraz Nikki odruchowo podciągnęła
prześcieradło, by zakryć piersi, lecz Tom powstrzymał jej rękę.
– Nie odmawiaj mi tej drobnej przyjemności patrzenia na twoje ciało – powiedział. – I
wcale nie drobnej – poprawił się. – Ogromnej.
Nikki spojrzała na niego z miną niewiniątka.
– Chcesz, żebyśmy... ?
– Nie. Nie teraz. Najpierw musimy porozmawiać. I to będzie poważna rozmowa.
– Mam dość bycia poważną. Całe życie byłam poważna. Poza tym trudno jest prowadzić
poważną rozmowę na golasa.
– Nic na to nie poradzę. Postaraj się. Wiedziała, że Tom się uparł. Westchnęła ciężko i
obciągnęła prześcieradło odrobinę niżej.
– Później – oświadczył Tom, odwrócił głowę i ostentacyjnie zaczął przyglądać się
toaletce.
Nikki podciągnęła prześcieradło.
– Wczoraj w nocy byłaś przerażona – zaczął. – Nie wyobrażałem sobie, że kiedykolwiek
zobaczę takie przerażenie na czyjejś twarzy. A mimo to najpierw weszłaś do jaskini, a potem
zgłosiłaś się do ratowania Barry’ego. Mogę tylko zgadywać, co przeżywałaś. Ale dokonałaś
tego, zrobiłaś to dla zupełnie obcego człowieka. Udowodniłaś, że zniesiesz wszystko.
Umilkł. Nikki także milczała. Serce jej biło tak gwałtownie, że głosu z siebie wydobyć
nie mogła. Do czego Tom zmierza, zastanawiała się.
– Udowodniłaś, że zniesiesz wszystko – powtórzył.
– Postanowiłem więc zachować się jak kompletny egoista. Znasz moją sytuację. Wiesz,
co może się zdarzyć. Ale pomimo to, czy... Czy pomimo to wyjdziesz za mnie? Nikt nie
potrafiłby cię kochać mocniej ode mnie.
Nie chcę, żebyś odpowiadała od razu. Chciałbym, żebyś się zastanowiła. Porozmawiała z
bliskimi, są inni...
– Oczywiście, że za ciebie wyjdę. – Nikki nie posiadała się z radości. – Nikt nie mógłby
dać mi więcej szczęścia niż ty. I nie potrzebuję niczyich rad. Sama wiem, czego chcę. Wydaje
mi się, że chciałam zostać twoją żoną już od chwili, kiedy spadłeś na mój dach. Miłość nie
istnieje między dwoma ciałami. Miłość to uczucie łączące dwie ludzkie istoty, dwie dusze.
Miłość pokona ból, czasami ból ją umacnia. Tak, wyjdę za ciebie. A teraz możesz mnie
pocałować.
Nikki i Tom chcieli się pobrać jak najszybciej. I nagłe wszystko zaczęło im sprzyjać, jak
gdyby cały świat zjednoczył się, żeby uczynić ich szczęśliwymi.
Wybrali się do Penny Pink zamówić u niej pierścionek według projektu, który im obojgu
tak się podobał. A Penny znalazła dla nich przepiękny ciemny szmaragd.
– Aha, i jeszcze jedno – powiedział Tom. – Nie wracam do Londynu. Przywiązałem się
do tego miejsca. Czuję, że jestem wśród przyjaciół, lubię tutejszą spokojną pracę. Jeśli się
uda, chciałbym osiedlić się w okolicy.
– Mówisz serio? Nie tylko, żeby zrobić mi przyjemność? – upewniała się Nikki. – Bo
jeśli musisz wracać do Londynu, pojadę z tobą.
– Nawet mi to przez myśl nie przeszło.
I w tydzień później Anna Rix, właścicielka Białego Dworu, przysłała do Toma list. Jej
mąż, Floyd, dostał propozycję wspaniałej pracy, wobec tego ona zostaje w Ameryce i
rezygnuje z etatu i współudziałów w przychodni Joego. Poza tym pytała, czy Tom nie zna
nikogo, kto chciałby kupić dom? Najlepiej szybko.
– Mam zaoszczędzoną prawie całą sumę – oznajmił Tom. – Nigdy nie wydawałem
wszystkich zarobionych pieniędzy. Kupujemy Biały Dwór?
– Tom! – wykrzyknęła Nikki uszczęśliwiona. – Zawsze marzyłam o tym domu. To
najpiękniejszy dom, jaki sobie można wyobrazić. Ale chciałabym urządzić go od piwnic po
strych po swojemu. I kupić nowe meble!
– Oczywiście. Kupimy go na twoje nazwisko.
– Wykluczone! Co najwyżej kupimy go na nasze wspólne nazwisko. A co zrobimy z
przyczepą?
– Nic. Zostanie. Mam tyle wspomnień z nią związanych. Kiedy się pokłócimy, jedno z
nas będzie mogło tam posiedzieć i drugie będzie wiedziało, gdzie przyjść i się pogodzić.
– Nie będziemy się kłócić. Porozmawiasz z Joem?
– Już z nim rozmawiałem. Przyjmie mnie z otwartymi ramionami.
– Jesteś pewien, że tego chcesz? Chcesz rzucić ortopedię?
– Pamiętaj, że moją pierwszą specjalizacją jest medycyna ogólna. Mogę pracować jako
lekarz rodzinny, a nawet lubię tę pracę.
– Skoro tak...
To był wspaniały ślub. Nikki była najmłodszym dzieckiem, więc rodzina zdobyła
doświadczenie, jak powinno wyglądać wydawanie córki za mąż. Byli uszczęśliwieni. Bracia i
szwagierki prześcigali się w udzielaniu rad.
Za to z druhnami był kłopot. Nikki musiała wybrać po jednej dziewczynce z każdej
rodziny, ale nawet wówczas orszak składał się z aż sześciu młodych dam. Przyjaciel ojca
pożyczył im otwarty powóz z zaprzęgiem, więc zajechali przed kościół z fantazją.
Postanowili, że domem weselnym będzie ich Biały Dwór. W ogromnym namiocie
ustawionym w ogrodzie przygotowano poczęstunek, a potem goście przeszli na tańce do
Domu Ludowego.
Miesiąc miodowy był krótki. Państwo młodzi mieli tyle rzeczy do zrobienia, że nie mogli
sobie pozwolić na długie wakacje. Pojechali na trzy dni do hotelu w samym sercu
wrzosowisk, a potem wrócili już do swojego nowego domu.
Był piękny wieczór. Z przyzwyczajenia siedzieli na patio przed przyczepą i pili kakao.
– To najszczęśliwszy dzień w moim życiu – oświadczył Tom. – Jestem takim
szczęśliwcem... Mam tylko jedną nadzieję. Że ja... że my...
Nikki pochyliła się ku niemu i pocałowała go.
– Będziesz zdrów – szepnęła pełnym czułości głosem. – I pamiętaj, że mamy siebie.
EPILOG
Po upływie dwóch lat Nikki urządziła Biały Dwór mniej więcej według swojego gustu.
Ile decyzji musiała podjąć! Mieszkając w przyczepie, kierowała się tylko jednym kryterium,
brakiem miejsca – co miało też i swoje dobre strony – ale tutaj, w obszernym domu w stylu
georgiańskim, mogła puścić wodze fantazji.
Nie udało jej się jeszcze skompletować wszystkich mebli. Zaczęła porządkować ogród,
ale wciąż pozostawało tam mnóstwo do zrobienia. A od czasu do czasu Joe wzywał ją, kiedy
potrzebna była pielęgniarka.
– Jestem! – zawołał Tom, wchodząc do kuchni, gdzie spędzali najwięcej czasu.
Pocałował żonę, potem wsunął dłoń pod jej luźną koszulę i uśmiechnął się. – Nasz synek
kopie – stwierdził.
– Albo nasza córka – sprostowała Nikki. – Mam przeczucie, że to będzie dziewczynka.
Nikki złagodniała pod wpływem małżeństwa. Już tak zażarcie nie broniła swojego zdania
za każdym razem, kiedy się różnili w poglądach. Miała męża, rodzinę, mieszkała w
wymarzonym Białym Dworze. Tom pracował z Joem, który zaczął mówić o przejściu na
emeryturę i zostawieniu praktyki młodszemu wspólnikowi. Czy mogłaby być szczęśliwsza?
Usiedli. Tom jeszcze raz pocałował Nikki.
– Nie zapytasz, jak było?
Tom wrócił właśnie z kolejnej wizyty kontrolnej w szpitalu w Leeds. Teraz bywał tam co
sześć miesięcy. Ponieważ nic się nie działo, uznali, że Tom może jeździć sam.
– Wiem, jak było – odparła Nikki. – Kolejny raz bez zmian. Coś mi mówiło, że tak
będzie.
– Bardzo fachowa, ściśle naukowa ocena – zażartował Tom. – Ale zgadzam się z tobą,
masz rację. Choroba Hodgkina charakteryzuje się tym, że jeśli nie następuje pogorszenie, to
można mieć nadzieję na stopniową poprawę. Co prawda nigdy nie można mówić o
całkowitym wyzdrowieniu, ale... ale mam szansę żyć przynajmniej tak długo, jak przeciętny
człowiek.
– Oczywiście, że masz – potwierdziła Nikki z wiarą. Tom znowu ją pocałował.
– To nie w porządku, prawda? Przecież przez ostatnie dwa lata zaznałem tyle szczęścia.
– I przeżyjesz jeszcze więcej – zapewniła go Nikki. – Teraz jest nas tylko dwoje, ale
wkrótce dołączy do nas jeszcze jeden człowiek. Jesteśmy szczęśliwi, bo jesteśmy razem. Tak
jak zawsze tego pragnęłam.
– I ja też.