Gill Sanderson
Romantyczni egoiści
Tom wtargnął w życie Nikki Gale pewnego pięknego sobotniego poranka wczesnym latem. Wtargnął to właściwe słowo, albowiem było tak:
Dzień zapowiadał się pracowity – właściwie Nikki wszystkie dni miała pracowite i to jej odpowiadało – ale rano mogła sobie jeszcze pozwolić na odrobinę lenistwa. Została w szlafroczku i słuchając czwartego programu radia, zaparzyła kawę i przyrządziła grzanki. Zamierzała zjeść śniadanie na powietrzu, na swoim patio, choć to może zbyt szumna nazwa, i przyglądać się rudzikom uwijającym się w zaniedbanym ogrodzie Białego Dworu. Och, z jaką ochotą zakasałaby rękawy i zajęłaby się tymi wszystkimi roślinami!
Kiedy posiłek był gotowy, wyłączyła radio i wówczas usłyszała pierwszy trzask. Gdzieś bardzo blisko. Jak gdyby gałąź się złamała. Dziwne, pomyślała. Przecież nie ma wiatru, nawet najdelikatniejszego powiewu, więc dlaczego gałąź miałaby trzeszczeć?
Owinęła się szczelniej połami szlafroczka, zawiązała pasek i wyjrzała na dwór.
Jej pomalowana na ciemnozielony kolor przyczepa mieszkalna stała starannie wkomponowana w otoczenie w samym końcu ogrodu Białego Dworu obok bocznej bramy, ukryta pod gałęziami ogromnego dębu. Na jednej z nich, znajdującej się wprost nad sypialnią, wisiał teraz, a właściwie leżał, kurczowo jej uczepiony, z głową w dół, nogami wyżej, jakiś nieznajomy mężczyzna. Gałąź zaś pod takim ciężarem niebezpiecznie trzeszczała i zaczęła się odłamywać od pnia.
– Co pan tu robi? Dlaczego wchodzi pan na dach mojej przyczepy? – zażądała wyjaśnień.
– Nie miałem w planach znalezienia się nad tą przyczepą – odparł szarmancko mężczyzna po chwili zastanowienia. – Zamierzałem tylko doczołgać się do gniazda na samym końcu tej gałęzi – wyjaśnił, pokazując palcem cel swojej wyprawy.
Mówił prawdę. Nikki wielokrotnie widywała samiczkę rudzika krążącą nad tym miejscem.
– Nie jest pan trochę za stary na takie rzeczy? – spytała karcącym tonem. – W gnieździe nie ma już jajeczek, pisklęta się wykluły. Nie należy ich niepokoić.
– Wcale nie miałem zamiaru ich niepokoić – żachnął się nieznajomy. – Chciałem je tylko obejrzeć. Z okna sypialni zobaczyłem ptaszka z robakiem w dziobie i uświadomiłem sobie nagle, że w życiu nie widziałem gniazda z małymi. Jest kilka rzeczy, jakie mężczyzna powinien zrobić przynajmniej raz w życiu, a ja nigdy nie oglądałem ptasiej mamy wkładającej robala w otwarty dzióbek i... – Nie dokończył zdania.
Tym razem nie było nawet ostrzegawczego trzeszczenia. Gałąź z głośnym TRACH! oderwała się od pnia, a mężczyzna spadł z wysokości około dwóch metrów prosto na dach przyczepy, która niemal jęknęła pod jego ciężarem.
– Niech się pan nie rusza! – krzyknęła Nikki. – Już do pana idę!
Przyniosła z szopy drabinę, którą oparła o bok przyczepy, i wspięła się na nią.
Teraz znalazła się twarzą w twarz z intruzem. Zauważyła jego ogromne zielone oczy, zmysłowe usta, długawe ciemne włosy i mimo woli pomyślała, że jest całkiem przystojny. Zauważyła też, że jego szczupłą twarz wykrzywia grymas bólu. Może jest w szoku, przemknęło jej przez głowę.
– Mam nadzieję, że nie uszkodziłem dachu – rzekł uprzejmie, chociaż z trudem łapał oddech. – Nie miałem zamiaru na nim lądować.
– Proszę się nie martwić – odparła Nikki równie uprzejmie. – To solidnie zbudowana przyczepa. Bardziej niepokoję się o pana – dodała. – Proszę leżeć spokojnie i nie ruszać się. Czy uderzył się pan w głowę albo doznał urazu szyi? – wypytywała. – Aha, zapomniałam wyjaśnić. Jestem pielęgniarką.
– Wydaje mi się, że nic mi się nie stało. Nie spadłem przecież z dużej wysokości, a poza tym starałem się rozluźnić mięśnie. Na szczęście dach tej przyczepy nie jest zbyt twardy, więc zamortyzował uderzenie. Na razie trudno mi złapać oddech i z pewnością będę cały posiniaczony, ale przede wszystkim jest mi wstyd. Gdyby pani zechciała zejść z drabiny, postaram się do niej doczołgać i jakoś się stąd ewakuować. A zawsze uważałem dęby za mocne drzewa – dodał z sarkazmem w głosie i kopnięciem strącił złamaną gałąź z dachu.
– To bardzo cienka gałąź – Nikki wzięła „swoje” drzewo w obronę – a pan całym ciężarem położył się na niej. Na pewno da pan radę zejść?
– Tak, nic mi nie jest. Tylko... strasznie mi głupio – wyznał mężczyzna i skrzywił się z bólu.
– A jednak się pan potłukł. Kiedy już pan będzie na dole, chciałabym pana obejrzeć – powiedziała Nikki.
Nieznajomy uśmiechnął się.
– Cała przyjemność po mojej stronie. Ja już sobie panią obejrzałem.
Nikki oblała się rumieńcem i spuściła oczy. Przy całej tej szarpaninie z drabiną poły jej szlafroka rozchyliły się, odsłaniając głęboko wyciętą cieniutką koszulkę nocną.
– Dżentelmen by nie patrzył – oznajmiła z godnością i poprawiła szlafrok.
– Podeszła pani tak blisko, że nie miałem wyboru. Ale chyba docenia pani to, że się przyznałem?
Co za obłędna rozmowa, pomyślała Nikki. Zeszła z drabiny, upewniła się, że jest mocno oparta i zawołała:
– No, może pan schodzić. Tylko powoli!
Po chwili nieznajomy stał już obok niej. Przyjrzała mu się uważnie. Z doświadczenia wiedziała, że mógł odnieść cięższe obrażenia, niż się w pierwszej chwili wydawało. Może jest w szoku? Zdecydowanie pobladł.
– Niech pan wejdzie do środka i usiądzie – poleciła.
– Zrobię panu coś gorącego do picia. Chciałabym upewnić się, że nic się panu nie stało. Potem ewentualnie zawiozę pana na ostry dyżur.
– Dziękuję. Nie wydaje mi się, żeby wizyta na ostrym dyżurze była konieczna, ale z przyjemnością napiję się czegoś gorącego.
– Nie widziałam pana dotychczas, a znam prawie wszystkich w okolicy – zagadnęła Nikki, a przypomniawszy sobie wzmiankę o rudzikach widzianych z okna sypialni, spytała: – Osiedlił się pan tutaj?
– Tak. Czasowo mieszkam tam. – Mężczyzna odwrócił się i wskazał Biały Dwór. – Przepraszam, nie zdążyłem się jeszcze przedstawić... Nazywam się Tom Murray i jestem lekarzem. Joe Kenton przyjął mnie do swojej przychodni. A pani na pewno jest Nikki Gale, pielęgniarka środowiskowa, prawda?
Nagle pobladł jeszcze bardziej i zachwiał się. Nikki otoczyła go ramieniem i pomogła wejść do przyczepy. Szybko przygotowała kubek gorącej, mocno osłodzonej herbaty.
Kiedy Tom doszedł trochę do siebie, przystąpiła do badań. Po pierwsze zmierzyła mu puls i ciśnienie – były w normie. Potem poprosiła, by zdjął koszulę i pokazał bok, na który upadł. Ramię i rękę miał potłuczone, na dodatek skaleczył się o ramę świetlika. Nikki opatrzyła ranę, następnie poprosiła, by wstał, poruszał rękami i nogami. Chciała sprawdzić, czy niczego sobie nie złamał. Tom, krzywiąc się, posłusznie wykonywał polecenia.
– Odnoszę wrażenie, że wyszedł pan z tego bez większego szwanku, ale gdyby stłuczenia bardzo bolały, radzę zażyć jakiś środek przeciwbólowy.
– Chyba tak zrobię – powiedział i zaczął się ubierać. Nikki zauważyła, że był dobrze umięśniony, chociaż bardzo szczupły, jak gdyby odrobinę przesadził z odchudzaniem.
– Jest pan karnym pacjentem – pochwaliła go. – Nie tak jak większość lekarzy.
– Nauczyłem się zawsze wykonywać polecenia pielęgniarek – odparł – i lekarzy – dodał po namyśle. – Dzięki temu mam spokojniejsze życie. A teraz, skoro badanie skończone, pozwolisz, Nikki, że się jeszcze raz przedstawię – powiedział, wyciągając do niej rękę. – Tom, twój nowy sąsiad.
Nikki dopiero teraz spojrzała na niego nie jak na intruza czy pacjenta, lecz jak na mężczyznę.
– Skoro jesteśmy sąsiadami, to może zostaniesz na śniadanie? – zaproponowała.
– Z przyjemnością. Ale... – dodał, patrząc na jej szlafrok i ranne pantofle – czy na pewno nie przeszkadzam?
– Nie, nie. Usiądź na patio, a ja się szybko ubiorę, dobrze? Może zechcesz przejrzeć gazetę?
Nikki wśliznęła się do swej maleńkiej łazienki, szybko się umyła, a potem przeszła do równie maleńkiej sypialni. W co się ubrać, zastanawiała się, energicznie szczotkując włosy. Przelotnie spojrzała na długą sukienkę – wiedziała, że wygląda w niej dobrze – ale zrezygnowała z tego pomysłu. Przecież jest ciepło i na dodatek sobota rano! Ostatecznie włożyła szorty i podkoszulek. Ale usta podmalowała. W końcu bardzo rzadko miała gościa na śniadaniu.
Kiedy z tacą w rękach pokazała się w drzwiach przyczepy, Tom wstał i odebrał ją od niej. Nikki spodobał się ten gest. Usiedli.
– Wiedziałam, że masz przyjechać – powiedziała, nalewając kawę – ale kiedy zjawiłeś się na rozmowę wstępną, byłam akurat na szkoleniu. Dlaczego zdecydowałeś się na tak radykalną zmianę w życiu? Jesteś ortopedą, pracowałeś jako konsultant w szpitalu w Londynie, prawda? Kariera stała przed tobą otworem.
– Może tak, a może nie – odparł Tom z filozoficznym uśmiechem.
– Co cię skłoniło, żeby zostać lekarzem ogólnym właśnie tu, na wsi w Yorkshire, w krainie wrzosowisk?
– Cóż... Z wykształcenia jestem internistą, dopiero później zainteresowałem się ortopedią, otrzymałem propozycję dobrej pracy i... – urwał i wzruszył ramionami – i zmieniłem zdanie.
Znowu przerwał i zatoczył ręką koło, wskazując drzewa, ptaki, niebo.
– Spójrz na to. Całe życie mieszkałem w Londynie. Odkąd pamiętam praca, praca, tylko i wyłącznie praca, po czternaście godzin na dobę. Aż pewnego dnia uświadomiłem sobie, że kocham wieś i że ponad dziewięć miesięcy nie wyściubiłem nosa poza Londyn. Więc zostawiłem tamtą posadę... Na rok. Przez rok będę zajmował się czymś całkowicie innym. Wiem, że czeka mnie tutaj niezła harówka, ale właśnie tego pragnę. Mam trzydzieści jeden lat. Jeszcze tylu rzeczy w życiu nie robiłem... A teraz mam okazję spróbować przynajmniej niektórych z nich.
– Na przykład spaść z drzewa na dach przyczepy?
– Właśnie. Miałem to na mojej liście. Teraz mogę już wykreślić jako załatwione.
Nikki dobrze się czuła w towarzystwie Toma. Spodobał jej się ten nowy kolega i sąsiad.
– Mama mówi, że jestem wścibska, ja wolę określenie „ciekawska” – zaczęła. – Powiedz, jak to się stało, że zamieszkałeś w Białym Dworze? Przyznam, że ci zazdroszczę. Już jako mała dziewczynka marzyłam, żeby tam mieszkać.
Tom roześmiał się.
– Wiesz, że przez ten rok właściwie zastępuję Annę Rix, która wzięła urlop macierzyński...
– Tak. Wyszła za mąż za Amerykanina, Floyda Rixa, i wyjechali do Stanów.
– Właśnie. Nie chciała, żeby dom stał pusty, więc wynajęła mi go na rok. Nie mogło się lepiej ułożyć. To Joe Kenton podsunął jej ten pomysł. Byłaś w środku, prawda?
– Och tak, wielokrotnie. I zawsze myślałam, że urządziłabym wszystko inaczej niż Anna. Ale to cudowny dom.
– Prawda? Nigdy nie mieszkałem w tak olbrzymiej rezydencji. Zawsze miałem maleńkie mieszkania, gdzie zresztą wracałem tylko na noc. Ale teraz chcę się nauczyć gotować, a może nawet zająć ogrodem. No, twoja kolej. Opowiedz, jak to się stało, że jesteś moją sąsiadką.
Nikki wzruszyła ramionami.
– Dom należał kiedyś do Joego. Sześć lat temu, kiedy zaczęłam pracować jako pielęgniarka, zaproponował, żebym tu zamieszkała. Oboje myśleliśmy, że to będzie na krótko, ale jakoś nigdy się nie wyprowadziłam. A kiedy Anna odkupiła dom, cieszyła się, że jestem w pobliżu. Czasami pomagałam jej w ogrodzie. Lubię to miejsce – dodała. Nagłe spojrzała na pusty kubek i talerzyk Toma i zaproponowała: – Jeszcze kawy i grzankę?
– Poproszę. To bardzo miłe śniadanie. Musisz kiedyś przyjść do mnie na jakiś poczęstunek, kiedy się urządzę.
– Bardzo chętnie. Eee... jesteś, to znaczy mieszkasz... – zaczęła się jąkać.
– Zastanawiasz się, jak taktownie zapytać, czy jestem żonaty, tak? – wyręczył ją Tom. – Nie jestem. Nie mam też narzeczonej ani nawet kandydatki na nią. Wiem, że to zabrzmi okropnie, ale byłem tak zajęty pracą, że wszystkie znajomości z kobietami kończyły się bardzo szybko... Ale skoro rozmawiamy tak szczerze, to teraz znowu twoja kolej. Taka atrakcyjna dziewczyna jak ty musi mieć gdzieś swojego kawalera, o ile nie dwóch albo nawet trzech.
Nikki uśmiechnęła się. Lubiła komplementy.
– Obecnie nie ma w moim życiu nikogo. Może dlatego, że tak jak ty jestem bardzo zajęta. Przepraszam – dodała i zaczęła zbierać kubki i talerzyki na tacę – zaraz wracam.
– Miło patrzeć na kogoś z takim apetytem – powiedział Tom, kiedy już jedli drugą porcję śniadania – ale jak ty to robisz, że przy tym jesteś chuda?
– Szczupła – poprawiła go Nikki. – „Chudy” brzmi brzydko, „szczupły” ładnie. Nie zapominaj, że teraz pracujesz w terenie. Czeka cię dużo forsownego marszu, żeby dotrzeć do domów i farm położonych z dala od głównych dróg. Zresztą, kto to mówi. Sam wyglądasz, jak gdybyś nie miał na sobie grama tłuszczu. Jak to się stało, że jesteś taki szczupły, lub jeśli wolisz, chudy? Tom milczał chwilę.
– Dużo ćwiczyłem na siłowni – odparł po namyśle.
– Szczerze mówiąc jest...
W przyczepie rozległ się dzwonek telefonu komórkowego Nikki.
– Przepraszam – powiedziała i weszła do środka. Dzwonił Joe Kenton. – Właśnie jem śniadanie z Tomem, twoim nowym wspólnikiem – poinformowała go.
– Bardzo sympatyczny.
– Tak, bardzo – odparł Joe z wahaniem. – Oczywiście będziesz go często widywała jako sąsiada, ale pamiętaj, że za rok wyjedzie... Nikki, wiem, że dziś nie jest twój dyżur – Joe zmienił temat – ale czy masz jakieś konkretne plany?
– Żadnych, jakich nie dałoby się zmienić. O co chodzi?
– Widzisz, czekam na pewnych ludzi, których nie mogę odwołać, a właśnie dzwonili z kempingu w Abbott’s Farm. Jakieś dziecko dostało wysokiej gorączki. Trochę się niepokoję. Mogłabyś tam podjechać?
– Oczywiście. To pewnie nic poważnego, ale lepiej sprawdzić. Ale, ale... – Nagle przyszedł jej do głowy pewien pomysł. – Jeśli Tom nie ma nic do roboty, zaproponuję, żeby się ze mną wybrał. Rozejrzy się po okolicy. Ładny dzień na przejażdżkę.
– No tak – westchnął Joe. – Niech zobaczy, jak się pracuje w terenie. A gdyby był jakiś problem, dzwońcie.
Nikki wróciła do Toma i zrelacjonowała mu rozmowę z ich wspólnym szefem.
– Z przyjemnością pojadę z tobą – Tom ucieszył się z jej propozycji. – Poznam lepiej okolicę i ciebie. Przecież lekarz i pielęgniarka pracują jako tandem – dodał. – Ale muszę się przebrać. Zaraz wracam. – Kiedy po kwadransie zjawił się z powrotem, miał ze sobą torbę lekarską. – Wiem, że wozisz swoją – wyjaśnił – ale na wszelki wypadek wolę mieć własne zapasy. Nigdy nie wiadomo, co będzie potrzebne.
– Racja. Ruszajmy.
Tom z rezerwą przyglądał się poobijanemu samochodowi terenowemu z napędem na cztery koła, do którego Nikki, przebrana w mundurek pielęgniarki, zaprowadziła go.
– Nie spodziewałem się, że pielęgniarki jeżdżą takimi samochodami – zauważył, wdrapując się na miejsce dla pasażera. – Raczej wyobrażałem sobie coś małego i nie rzucającego się w oczy.
Nikki roześmiała się.
– Teraz mamy lato, ale kiedy przyjdzie zima, na wzgórzach będzie nawet z pół metra śniegu i zaspy. Wówczas przydaje się samochód ciężki, z wysokim podwoziem. Czym ty jeździsz?
Teraz Tom się roześmiał.
– Obecnie mam nisko zawieszone sportowe auto, ale wygląda na to, że przed zimą pewnie będę musiał je zmienić.
Przez pewien czas jechali w milczeniu. Kiedy znaleźli się poza Hambleton, Tom odezwał się:
– Widzę, z jaką przyjemnością rozglądasz się dookoła, wdychasz powietrze. Jesteś tu szczęśliwa, prawda?
– Tutaj się urodziłam, tutaj jest moje miejsce. Kocham tę krainę. Nigdy nie mogłabym stąd wyjechać. Mam nadzieję, że ty też będziesz u nas szczęśliwy.
– Na pewno. Zamierzam spróbować tego wszystkiego, czego nigdy nie robiłem, mieszkając w mieście. I mam na to mało czasu.
Nikki uderzyła determinacja, z jaką uczynił to wyznanie. Kiedy zbliżali się do kempingu, powiedziała:
– Wielu wczasowiczów zgłasza się po pomoc lekarską do Joego. Przyciągają ich tutaj trasy spacerowe i jaskinie. – Wzdrygnęła się. – Zazwyczaj ci pacjenci skarżą się na żołądek, stłuczenia albo złamania... Te zdarzają się najczęściej wśród dzieci. No i oczywiście plagą są porażenia słoneczne. – Zatrzymali się przed kempingowym sklepikiem. – Porozmawiam z Maureen Abbott. Ona będzie wszystko najlepiej wiedziała i skieruje nas, gdzie trzeba.
– Zachorował synek Jenny Hudson – poinformowała Maureen, z zaciekawieniem zerkając na Toma. – Mili ludzie. Mam nadzieję, że chłopiec szybko wydobrzeje. Znajdziecie ich na końcu, cztery namioty i kuchnia polowa. Teraz są tam tylko mamy z dziećmi, bo mężowie z samego rana wyruszyli do jaskiń.
– Taki piękny dzień, a oni chowają się pod ziemią w ciemnych, mokrych norach – wzdrygnęła się Nikki.
– Cóż, niektórzy przyjeżdżają tylko po to – odparła Maureen. – Jeśli na coś się przydam, zawiadom mnie – dodała.
– Ustalmy tylko jedno – powiedziała Nikki do Toma, kiedy jechali we wskazanym kierunku. – Ty zajmiesz się dzieckiem, czy ja?
– Oficjalnie zaczynam pracę od poniedziałku – powiedział Tom – więc to ty obejrzyj małego. Ale jeśli chcesz, pójdę z tobą, żeby ci pomóc, gdyby było trzeba.
Nikki spodobało się takie postawienie sprawy. W końcu Joe zwrócił się do niej, a nie do Toma.
– W porządku.
Na widok samochodu z jednego z namiotów wyszła młoda kobieta.
– Jestem pielęgniarką środowiskową i nazywam się Nikki Gale – przedstawiła się – a to jest Tom Murray, kolega z przychodni. Powiedziano nam, że zachorowało dziecko.
– Jenny Hudson, witam. Cieszę się, że przyjechaliście. Chodzi o mojego synka, Erica. Obawiam się, że stan się jeszcze pogorszył. Już miałam wzywać karetkę. Czuję się zupełnie bezradna.
– Jest pani tutaj sama?
– Nie. Koleżanki wzięły dzieci na plac zabaw, żeby Erie miał spokój, ale wystarczy zawołać i któraś z nich zaraz przybiegnie. Natomiast nasi mężowie wybrali ślę oglądać jaskinie w Lassen’s Pot. Wyruszyli kiedy wszyscy jeszcze spali.
– Chciałabym zobaczyć małego.
Erie drzemał. Miał wysoką gorączkę. Ni4chciał jeść.
– Wczoraj jadł i pił to samo co wszystkie dzieci – informowała Jenny – więc zastanawiałam się, czy to, czy...
– To nie jest zapalenie opon mózgowych – uspokoiła ją Nikki. – Z całą pewnością. To miała pani na myśli, prawda?
– Tak. Tyle się słyszy o...
– Proszę się nie obawiać. Dobrze, że nas pani wezwała. Czy mały dużo przebywał na słońcu?
– Taak. Ale inne dzieci też.
– Erie ma jasną karnację, podobnie jak pani – wyjaśniła Nikki. – Dostał udaru. Nie wszyscy są tacy wrażliwi. Proszę trzymać go w namiocie. Dawać dużo płynów, ile tylko zdoła wypić. Jeść nie musi, naje się później. A kiedy zacznie wychodzić, proszę smarować go kremem do opalania z silnym filtrem przeciwsłonecznym i koniecznie chronić głowę. A teraz niech śpi. Gdyby stan się pogorszył, proszę natychmiast po nas dzwonić.
Kiedy Nikki wypełniała kartę zgłoszenia, Jenny przygotowała lemoniadę z lodem. Potem wywiązała się rozmowa o atrakcjach turystycznych okolicy.
– Mój mąż razem z kolegami jest teraz pod ziemią w jaskini. Na pewno jest zachwycony. Cały rok planowali tę wyprawę. Ale gdyby wiedział, że Erie źle się czuje, zostałby z nami.
Nikki wzdrygnęła się.
– Jaskinie? Po co? Rozumiem wspinaczkę, kiedyś nawet trochę sama chodziłam po skałach. Ale włażenie w ciemną, mokrą dziurę ze świadomością, że nad człowiekiem piętrzą się masy ziemi? To szaleństwo!
Jenny roześmiała się i potrząsnęła głową.
– Niektórych właśnie to pociąga. Może samemu trzeba spróbować, żeby zrozumieć.
– Ja chciałbym zobaczyć jaskinie – wtrącił Tom. – Dla mnie byłoby to całkiem nowe doświadczenie.
– Straszne – odezwała się Nikki. – Zamknięte pomieszczenia przyprawiają mnie o klaustrofobię.
– W takim razie nie dałabyś sobie rady w Londynie. Po mieście poruszam się wyłącznie metrem.
– A ja, kiedy jestem w Londynie, zawsze jeżdżę tylko autobusami.
W drodze powrotnej Tom pogrążył się w milczeniu. Patrzył przez okno, od czasu do czasu pytał o nazwę jakiegoś wzgórza lub miejscowości. Wszystko go interesowało. Nikki pomyślała, że pobyt w Yorkshire musi stanowić dla niego całkowitą odmianę od dotychczasowego życia w stolicy.
Dobrze się czuła w towarzystwie nowego kolegi i chętnie spędziłaby z nim więcej czasu. Tylko nie narzucaj się, ostrzegła się w duchu. Przecież jesteśmy sąsiadami, a to ułatwia kontakty. Zobaczysz, jak się ta znajomość rozwinie.
– Wstąpię do gabinetu zostawić dokumenty i zamienić słowo z Joem. Pojedziesz ze mną? – zaproponowała.
– Nie. Raczej wrócę do siebie, wezmę kąpiel i dokończę rozpakowywanie – powiedział Tom.
– Dobrze. W takim razie podrzucę cię wpierw do Białego Dworu.
– Masz jakieś plany na później?
– Wieczorem zamieniam się w inspicjentkę w naszym teatrze amatorskim.
– Uwielbiam teatr! – Tom wyraźnie się zapalił. – Co wystawiacie?
– Dreszczowiec pod tytułem „Śmierć przychodzi nocą”. Zawsze mamy komplet na widowni, a z tyłu nawet stają ci, którzy nie zapłacili za bilet. We czwartek i wczoraj wszystko poszło gładko, ale dzisiejszy spektakl jest najważniejszy. Wiesz – dodała, zerkając na Toma z ukosa – przydałby mi się ktoś do pomocy. Kilka osób z obsługi technicznej nie może przyjść.
– Co konkretnie trzeba robić?
– Wszystko. Parzyć herbatę, podawać rekwizyty, rozsuwać i zasuwać kurtynę, wzywać aktorów na scenę, pomagać oświetleniowcom...
– A ja się nadam?
– Jeśli chcesz – odparła Nikki, starając się nie okazywać, jak bardzo się ucieszyła. – Gramy w Domu Ludowym obok kościoła. Przyjdź o szóstej. Tylko ubierz się w jakieś stare ciuchy.
– Fantastycznie! Nie wiem, jak doczekam do szóstej.
– Jak było? Czy to coś poważnego? – dopytywał się Joe.
Nikki zdała krótką relację z wizyty na kempingu i na zakończenie dodała:
– Chyba polubię pracę z Tomem Murrayem. Zrobił na mnie wrażenie dobrego lekarza.
– Na mnie też – odparł Joe i westchnął ciężko. – Mieliśmy szczęście, że udało nam się go zdobyć. Niestety tylko na rok. Więc nie przyzwyczajaj się zbytnio do tej współpracy z nim. Pamiętaj, że potem zniknie z twojego życia na zawsze. Nikki roześmiała się.
– Przecież to tylko kolega.
– Oczywiście. Ale za rok wyjedzie. A ty zostaniesz tutaj, na wrzosowiskach. Przecież nie mogłabyś stąd wyjechać, prawda?
– Prawda. Tutaj jest mój dom i tutaj zostanę. Dziwne, pomyślała, analizując później tę rozmowę.
Dlaczego Joe, sprawdzony, prawdziwy przyjaciel, zdecydował się w tak zawoalowany sposób ostrzec ją przed zbytnim angażowaniem się w znajomość z Tomem?
Nikki zjawiła się w Domu Ludowym wcześnie, a Tom, ku jej zaskoczeniu, stawił się zaraz po niej, wprowadzony za kulisy przez Antheę Brown, bardzo atrakcyjną dziewczynę grającą niewielką rólkę w sztuce.
– Tom twierdzi, że przyszedł ci pomóc – powiedziała Anthea i puściła do Nikki oko.
– Miło cię znowu widzieć, Tom – powitała go Nikki, a zwracając się do Anthei, dodała: – Dziękuję, że go tu przyprowadziłaś.
Anthea dopiero po pewnej chwili zrozumiała, że jej obecność jest niepożądana. W końcu mrugnęła jeszcze raz do Nikki i na odchodnym rzuciła:
– Do zobaczenia na bankiecie po przedstawieniu.
– Bankiet? – przeraził się Tom. – Nic nie wiedziałem. Nie mam odpowiedniego stroju – zaniepokoił się.
– Nie przejmuj się – uspokoiła go Nikki. – To tylko takie nieformalne spotkanie, żeby się zrelaksować po tych trzech dniach. Jak się czujesz? Bok ci nie dolega? – spytała.
– My lekarze jesteśmy obyci z bólem – powiedział Tom. – Co prawda cudzym – dodał. – Nic mi nie jest. Powiedz tylko, co mam robić.
– Chodźmy. – Nikki zaprowadziła Toma do sali, gdzie pod ścianami piętrzyły się stosy krzeseł. – Trzeba je ustawić w rzędy, na tych znakach wymalowanych na podłodze – poinstruowała.
– Załatwione. Zostajesz mi pomóc?
– Niestety nie. Muszę zająć się czym innym. Nie przestrasz się, jak usłyszysz różne najdziwniejsze dźwięki – uprzedziła go i wróciła za kulisy.
Tam z uwagą zabrała się do pracy. Sprawdziła kasetę z nagranymi kolejno: odgłosem kraksy samochodowej, trzykrotnym wystrzałem z pistoletu, pukaniem do drzwi – kilkakrotnym i za każdym razem inaczej brzmiącym – oraz przeraźliwym okrzykiem grozy i położyła ją na stoliku obok wyczytanego egzemplarza sztuki i dużej kartki z napisem: NIECH NIKT NIE WAŻY SIĘ NICZEGO TU RUSZAĆ. Przygotowała też sobie arkusz blachy do robienia „grzmotów”. Skończywszy, poszła sprawdzić, jak sobie radzi Tom.
Radził sobie znakomicie z pomocą Anthei i jej koleżanki. No, no, pomyślała Nikki, jeszcze nigdy nikomu. nie udało się zapędzić tych dwóch księżniczek do roboty. Nagle zobaczyła, że przy kolejnym ruchu Tom skrzywił się i chwycił za bok.
– Nic ci nie jest? – zawołała zaniepokojona.
– Drobiazg. Trochę mnie tu kłuje. – Tom machnął ręką.
– Jak skończysz, zajrzyj za kulisy – poprosiła. – Pomożesz mi sprawdzić błyskawicę, dobrze? Bo widzisz, mamy nadwornego elektryka, ale wolę to zrobić bez niego. Gordon sądzi, że ludzie przychodzą tutaj podziwiać efekty specjalne, nie samą sztukę. Założę się, że żaden amatorski teatr nie ma lepszej błyskawicy od naszej.
– Wiem, o czym mówisz. Spotkałem takich anestezjologów – powiedział Tom ze śmiechem.
– Ale... Tom, mógłbyś wpierw pomóc mi z tymi krzesłami? – zaszczebiotała Anthea, której wyraźnie nie podobało się, że zostaje odsunięta na drugi plan.
– Dobra. Zaczekam – rzekła Nikki i wróciła za kulisy.
Przedstawienie wypadło znakomicie. Na koniec widownia biła gromkie brawa i wywoływała reżysera oraz inspicjenta na scenę. Reżyser zdążył się przebrać w smoking, ale Nikki musiała się pokazać w wytartych dżinsach i sportowej koszuli. W końcu wszyscy przeszli do drugiej sali i bankiet mógł się rozpocząć.
Kiedy Tom, nadal jako jej asystent i prawa ręka, zjawił się z plastikowym kubeczkiem wina i pasztecikiem na papierowym talerzyku, Nikki poczuła, że jest głodna jak wilk.
– No to miałeś kolejne nowe doświadczenie, prawda? – zaczęła rozmowę.
– Nie tak całkiem nowe. Trzy tygodnie temu byłem za kulisami Teatru Narodowego.
– Teatru Narodowego?! Jak się tam dostałeś?
– Przyjaźnię się z jedną aktorką, moją byłą pacjentką. Często razem chodzimy w rozmaite miejsca – wyjaśnił, a widząc minę Nikki, szybko dodał: – Jest znakomita w rolach starszych kobiet. Bo widzisz, ona sama nie jest już taka młoda. Ma sześćdziesiąt trzy lata.
Nikki w pierwszym odruchu ucieszyła się, ale zaraz potem ogarnęła ją złość na samą siebie. Co ją obchodzi, w jakim wieku są przyjaciółki Toma?
Bankiet był bardzo udany. Nikki skorzystała z okazji i przedstawiła Toma rozmaitym znajomym. Nowy lekarz spodobał się wszystkim, a szczególnie kobietom. Kiedy Gordon puścił muzykę, Anthea, przebrana i umalowana, podeszła do Toma.
– Zatańczysz ze mną? Ktoś musi zacząć – powiedziała.
– Dziękuję, jestem za stary na tego typu muzykę. Ale zobacz, tam stoi pewien młodzieniec, który aż się rwie do tańca. Poproś jego.
Dziewczyna odwróciła głowę i spojrzała we wskazanym kierunku.
– Jerry’ego Harrisa? Cóż, chyba będę musiała, chociaż wolałabym zatańczyć z tobą – oświadczyła.
– Miałem dziś rano niezbyt przyjemną przygodę. Upadłem i potłukłem się, i nie mogę się forsować.
Zrozumiawszy, że nic nie wskóra, Anthea poszła szukać szczęścia gdzie indziej.
Kiedy przyjęcie miało się ku końcowi, Nikki zaproponowała:
– Jeśli masz ochotę, możesz pójść z całą paczką do pubu.
– A ty się wybierasz?
– Nie. Kilka osób zostaje posprzątać. To zadanie ekipy technicznej.
– Przecież ja też do niej należę – odparł Tom i został.
Wracali piechotą przez ciche uliczki Hambleton. Nikki opowiadała Tomowi o swojej pracy pielęgniarki środowiskowej, Tom tłumaczył, dlaczego zafascynowała go ortopedia. Przy bocznej bramie Białego Dworu pożegnali się.
– Miło było pana poznać, doktorze – powiedziała Nikki. Spodobał jej się ten mężczyzna i miała nadzieję, że ona też mu się spodobała.
Pod wpływem nagłego impulsu pochyliła się i pocałowała go w policzek. Ot tak, po przyjacielsku. Tom objął ją wówczas w pasie i też pocałował w policzek. Czyżby ten moment trwał odrobinę dłużej niż zwykły przyjacielski pocałunek?
– Dobranoc – szepnęła. Miała nadzieję, że nowy znajomy nie zauważył drżenia w jej głosie. – Na mnie już pora.
– Dobranoc – odparł Tom. Poczekał, aż zniknęła w drzwiach przyczepy, a potem raźnym krokiem poszedł przez trawnik w kierunku Białego Dworu.
Nikki wzięła prysznic, posłała łóżko i dopiero wtedy wyjrzała przez okno. Za drzewami błyskały światła. Zastanawiała się, co teraz robi jej nowy sąsiad. Którą sypialnię zajmuje? Czy jest... ?
Wzdrygnęła się i sięgnęła po czasopismo. Nie bądź głupia, skarciła się w myślach. Przecież dopiero go poznałaś.
Przez następne dwa dni nie widzieli się. W niedzielę Nikki odwiedziła rodziców na ich farmie. W poniedziałek rano, kiedy zajrzała do przychodni przed zaplanowanymi wizytami u swoich podopiecznych, Tom odbywał właśnie długą rozmowę z Joem, nie chciała więc im przeszkadzać. Wieczór natomiast spędziła z przyjaciółmi. Często spotykała się ze znajomymi i zastanawiała się nawet, jak Tom czuje się w nowym miejscu, gdzie praktycznie nikogo poza nią nie zna.
Zobaczyli się dopiero we wtorek późnym popołudniem. Ostatni pacjent właśnie wyszedł i Nikki miała nadzieję na chwilę wytchnienia przy kubku herbaty. Nagle Tom wetknął głowę w drzwi i powiedział:
– Zaraz przywożą chorego. Nagły przypadek. Możesz pomóc?
– Oczywiście. Co się stało?
– Samobójstwo. Na szczęście nieudane. Przedawkowanie leków – relacjonował w telegraficznym skrócie. Zauważyła, że głos miał opanowany, ale pobrzmiewała w nim nuta gniewu. – Dwudziestojednoletnia dziewczyna. Leni Simmonds. Prawdopodobnie zawód miłosny. Chciała się zemścić na chłopaku.
– Znam tę rodzinę. Kilkakrotnie rozmawiałam z Leni. Czasami reaguje histerycznie. Cierpiała na nerwicę szkolną i opuszczała dużo lekcji. Czego się nałykała? – To było najważniejsze.
– Chyba aspiryny. Rozmawiałem z ojcem. Twierdzi, że wzięła małe opakowanie. Tam chyba jest szesnaście tabletek. – Nikki kiwnęła potakująco głową. – Nie znoszę samobójstw – wyznał Tom.
W duchu zgodziła się z nim. To był częsty dylemat lekarzy i pielęgniarek. Zapomnieć o osobistych odczuciach i ratować ludzkie życie.
Usłyszeli, że przed przychodnią zatrzymał się samochód. Po chwili matka i ojciec wprowadzili płaczącą dziewczynę. Nikki natychmiast zabrała ją do gabinetu zabiegowego, a Tom został w poczekalni, by zadać rodzicom kilka pytań, ale szybko dołączył do nich. Potem wspólnie zbadali niedoszłą ofiarę.
Mimo że rodzice sprowokowali u córki wymioty, Tom zdecydował się na płukanie żołądka. Takie zabiegi zawsze lepiej przeprowadzać w szpitalu, ale najbliższy oddalony był o dobrych kilka mil, więc postanowili uporać się z tym na miejscu. Po całej operacji oboje uznali, że Leni może wracać do domu. Nikki obiecała zadzwonić później. Dobrze by było namówić dziewczynę na wizytę w poradni psychiatrycznej, pomyślała.
Kiedy już było po wszystkim, usiedli z Tomem w pokoju lekarskim.
– Praca tutaj to nie ortopedia, prawda? – zaczęła Nikki.
– Prawda, ale studiowałem medycynę ogólną i odbyłem staż w pogotowiu, więc płukanie żołądka to dla mnie nie pierwszyzna. Nie znoszę samobójstw, a takich prób w szczególności!
Nikki zaskoczyła gwałtowność tego wyznania.
– Nie dostrzegasz, że to rozpaczliwe wołanie o pomoc? Nie potrafisz zdobyć się na odrobinę współczucia?
– A ta dziewczyna kierowała się współczuciem dla kogokolwiek? – wybuchnął Tom. – Co czuliby jej rodzice, gdyby jej się udało? Tacy sympatyczni ludzie. Czy ona o nich pomyślała? Widziałem już takie przypadki.
– Bardzo to przeżywasz – rzekła Nikki łagodnie. – Czy... Czy ktoś tobie bliski odebrał sobie życie? – odważyła się spytać.
– Nie. Nikt, kogo kochałem. Ale napatrzyłem się na podobne tragedie. Zycie jest darem, którego nie powinno się odrzucać. To najcenniejsze, co mamy, i dopiero w obliczu groźby utraty go zaczynamy je cenić. Może to doświadczenie nauczy ją czegoś.
– Mało cię znam, ale dotychczas robiłeś na mnie wrażenie opanowanego. Skąd w tobie nagle tyle złości?
– Przepraszam. Dosiadłem swojego konika. Zapomnijmy o tym.
Nikki jednak pomyślała, że coś się za tym kryje. Miała nadzieję, że kiedyś Tom jej o tym opowie.
Wróciwszy do przyczepy, ugotowała sobie coś do zjedzenia i wyszła z tacą na patio. Zapowiadał się miły wieczór, odpoczynek po trudach dnia. Zaczęła się zastanawiać, jak go spędzić.
Nie chciała się Tomowi narzucać, ale chciała też być gościnna. Czego by oczekiwała, gdyby tak jak on dopiero przyjechała do nieznanego miasteczka?
Długo się namyślała, ale około ósmej zadzwoniła do Toma na komórkę.
– Cześć – zaczęła, przybierając swobodny ton – właśnie się zastanawiałam, czy nie miałbyś ochoty przejść się do pubu. Moja koleżanka ma w Domu Ludowym wykład na temat udzielania pierwszej pomocy i kończy o dziewiątej. Potem kilkoro znajomych wpadnie na chwilę do pubu. Chciałbyś się przyłączyć? Jeśli jesteś zajęty, możesz przyjść trochę później.
Przedłużające się milczenie Toma zaniepokoiło ją trochę, więc dodała:
– To nie jest żadna randka ani nic w tym stylu, po prostu okazja, żebyś poznał trochę miejscowego towarzystwa.
– Jeśli to nie randka, to nie licz na mnie. – W głosie Toma dała się słyszeć lekka kpina. – Oczywiście, że mam ochotę przyjść, i to wcale nie później, ale od razu. Wstąpić po ciebie za kwadrans?
– Świetnie – odpowiedziała i rozłączyła się.
W co się ubrać, zaczęła się gorączkowo zastanawiać. Zazwyczaj chodziła w dżinsach, a kiedy było tak gorąco jak teraz, w szortach. Wiedziała, że nikt nie będzie się stroił, ale jest różnica pomiędzy ubraniem swobodnym a niechlujnym. Nie chciała tej cienkiej linii przekroczyć.
Ostatecznie wybrała lekką niebieską sukienkę, podkreślającą jej jasne włosy i opaleniznę, i przewróciła całą szafę w poszukiwaniu ulubionych białych sandałków.
Tom najwyraźniej też postarał się dobrze zaprezentować. Wiedziała już, że lubił czerń, lecz teraz, zamiast bawełnianego podkoszulka, miał na sobie elegancką koszulę z podwiniętymi rękawami. Na jego widok Nikki poczuła dreszczyk podniecenia.
– Pomyślałam, że zechcesz poznać tu trochę ludzi na gruncie towarzyskim – powiedziała. – W naszym miasteczku wszyscy trzymają się razem.
Tom kiwnął poważnie głową.
– Miło będzie popatrzyć na ludzi nie tylko zza biurka – zauważył.
– Właśnie.
Przez okno pubu zobaczyli, że w środku zebrało się już trochę osób, wszyscy mniej więcej w jednym wieku. Niektórych Nikki znała jeszcze ze szkoły. Przechodząc koło baru, powiedziała cicho do Toma:
– Widzisz tamtego faceta w brązowej kurtce?
– Tego, który podrzuca orzeszki i próbuje łapać je ustami?
– Tak. Nazywa się Toby Lowe. Znamy się od dziecka. Jakiś rok temu miał wypadek motocyklowy, doznał urazu głowy. Lekarze nie dawali mu szans, ale przeżył. Niestety, od tamtego czasu cierpi na epilepsję. Nie ma typowych ataków, ale bywa gwałtowny. Nie utrzymał się na żadnej posadzie. Miewa depresje i wówczas odmawia przyjmowania leków. Oczywiście wtedy jego stan się jeszcze pogarsza. Jego matka już kilkakrotnie mnie wzywała i udawało mi się go przekonać, żeby kontynuował leczenie. Ale kiedy sobie wypije... są kłopoty.
– Wygląda na to, że teraz pije sok pomarańczowy – szepnął Tom.
– Hej, Nikki! – zawołał Toby, unosząc szklankę. – Zobacz, jakim jestem grzecznym chłopcem. Piję tylko sok. A mam co oblewać! Dostałem robotę na farmie Hanleya.
– To świetnie – ucieszyła się. – Stawiam ci następny sok.
– To dla odmiany poproszę grejpfrutowy.
Nikki przedstawiła Toma wszystkim znajomym. Świetnie pasował do towarzystwa i od razu dał się wciągnąć w dyskusję o sportowych samochodach.
W pewnej chwili Nikki usłyszała obok siebie niski, lekko schrypnięty głos Meriel McCarthy.
– Nie przedstawisz mnie swojemu nowemu przyjacielowi, Nikki?
– Ależ oczywiście. – Nikki starała się ukryć irytację.
– To jest Tom Murray, nasz nowy lekarz, a to Meriel McCarthy... Czym się teraz zajmujesz, Meriel?
Dziewczyna nie odpowiedziała. W sali pełnej ludzi ubranych w codzienną odzież, wyróżniała się strojem, fryzurą i makijażem. Jak zawsze. Jej ojciec był najbogatszym farmerem w okolicy, a ona sama odgrywała rolę miejscowego wampa.
– Miło zobaczyć nową twarz – stwierdziła Meriel.
– Jesteś z Londynu?
– Tak. Przyjechałem na rok. I bardzo się cieszę, że mogę pracować w Hambleton. Co pijesz?
Od tej chwili Meriel nie odstępowała Toma, ale Nikki nie przejmowała się tym. Wiedziała, że Tom od razu ją rozszyfruje.
W zwykły dzień towarzystwo rozchodziło się wcześnie.
– Nie ma pośpiechu – szepnęła Nikki do Toma – ale kiedy będziesz miął ochotę iść, daj znać.
– Możemy wyjść już teraz – odpowiedział Tom. – Mówimy ogólne „do widzenia”, czy... ?
– Chyba jeszcze nie idziecie? – Meriel znienacka zjawiła się obok nich. – Miałam zamiar zaprosić cię... i ciebie oczywiście też, Nikki... do domu na kawę...
– Dziękuję – odrzekł Tom zdecydowanym tonem.
– Może innym razem.
– Trzymam cię za słowo. – Merieł musnęła ramię Toma starannie wypielęgnowaną dłonią. – Miło było cię poznać – dodała.
W drodze do domu Tom powiedział:
– Przyjemnie było. Większość łudzi zna się od dawna. To dla mnie zupełnie nowe doświadczenie. W Londynie na wszelkich zebraniach towarzyskich panuje... panuje napięta atmosfera.
Nikki nie odpowiedziała. Po chwili Tom dodał z lekką nutą kpiny w głosie:
– Sympatyczna dziewczyna z tej Meriel, prawda?
– Bardzo – odparła.
Nie bała się konkurencji, czuła, że Tom bardziej interesuje się nią. Utwierdziła się jeszcze w tym przekonaniu, kiedy wziął ją za rękę.
Znali się dopiero od trzech dni, ale dobrze im było ze sobą i Nikki zaczęła się zastanawiać, czy ta zwyczajna znajomość może się przerodzić w coś więcej. Tom odprowadził ją pod drzwi przyczepy i pocałował. Tym razem nie w policzek, ale w usta. Z początku ostrożnie, potem namiętniej. Objął ją i przyciągnął do siebie, a ona przytuliła się do niego, poddając się magii chwili. Nagle Tom delikatnie wypuścił ją z objęć i powiedział:
7 Dopiero co przyjechałem. Ledwo się znamy. Jesteśmy kolegami z pracy, a za rok wyjadę. Podobasz mi się... nawet bardzo podobasz. Ale nie chciałbym cię zranić.
– Jestem dorosła. Potrafię zadbać o siebie. Nie zranisz mnie, wiem to. Więc pocałuj mnie jeszcze raz i idź.
I Tom pocałował ją ponownie. Z początku lekko, potem bardziej gorąco, aż oboje poczuli ogarniającą ich namiętność. Dla Nikki ta chwila mogłaby trwać wiecznie, lecz Tom odsunął się, wymamrotał „dobranoc” i oddalił się w kierunku Białego Dworu.
Szykując się do spania, Nikki z zadowoleniem myślała o wspólnie spędzonym wieczorze. Coraz lepiej poznawała Toma. Polubiła go, to było właściwe określenie. Podejrzewała, że sympatia może przerodzić się w coś głębszego. Jak szlachetnie z jego strony, że nie chce jej ranić. Tylko dlaczego o tym uprzedza?
W piątek rano, jadąc odwiedzić starsze małżeństwo mieszkające na odległej farmie na wrzosowiskach, Nikki zabrała ze sobą Toma. Uzgodniła z Joem, że pora, by lekarz zbadał George’a Dunmore’a i jego żonę Mary. Joe się zgodził i zasugerował, by zwróciła się z tym właśnie do nowego kolegi.
Po drodze Tom niewiele się odzywał, ale tak jak poprzednio rozglądał się uważnie po okolicy, podziwiał skały wyrastające wśród pożółkłej trawy, wąskie porośnięte lasem doliny i pastwiska, na których pasły się stada owiec.
Nikki też nie zaczynała rozmowy. Po prostu cieszyła się, że jedzie właśnie z nim.
Po pewnym czasie skręcili w boczną drogę i po wybojach zjechali na dno doliny. Z daleka widać było zbudowany z kamienia farmerski dom.
– George i Mary Dunmore uprawiali tu ziemię – wyjaśniła Nikki. – Ciężka harówka, ziemia jałowa, więc niewiele z tego mieli... Teraz nadal mieszkają w tym domu, ale dzierżawią pola i zabudowania sąsiadowi. Odwiedzam ich regularnie i robię, co mogę. Niestety, ich sytuacja coraz bardziej się pogarsza.
– Na czym dokładnie polega problem?
– Po pierwsze oboje się starzeją. Są tylko we dwoje, Mary nie mogła mieć dzieci. George cierpi na artretyzm i właściwie nie porusza się o własnych siłach, a żona musi wszystko przy nim zrobić. Z trudem daje sobie radę i martwi się tym. Joe przepisał jej nawet leki na uspokojenie, dostaje valium. Nie bardzo możemy zorganizować dla niej pomoc, mieszkają na takim odludziu. .. Nikt nie może tu regularnie przychodzić. – Nikki ruchem głowy wskazała torby i paczki spiętrzone ha tylnym siedzeniu. – Za każdym razem, kiedy jadę, dzwonię i pytam, jakie zakupy zrobić. Mniej więcej raz w tygodniu podrzucam najpotrzebniejsze rzeczy.
– No tak, to nie należy do zwykłych obowiązków pielęgniarki środowiskowej – skomentował Tom w zamyśleniu.
– To dla nich ogromna pomoc, a dla mnie nie taka znowu fatyga – odparła Nikki.
Mary wyszła przed dom, zanim zdążyli wysiąść z samochodu. Drobna, przygięta ku ziemi wiejska gospodyni w tradycyjnym fartuchu. Na farmie Nikki nigdy nie widziała jej w innym stroju.
– Już nastawiłam czajnik! – zawołała na powitanie.
– Widziałam ją zaledwie tydzień temu – szepnęła Nikki do Toma – a wydaje się, że jeszcze schudła.
– Ma bardzo zmęczoną twarz. Zbadam ją, jak tylko skończę z George’em.
– To jest doktor Tom Murray, Mary – Nikki przedstawiła swojego towarzysza. – Zaprowadź go do George’a, a ja tymczasem wyładuję zakupy, dobrze?
– Jak chcesz, Nikki – powiedziała Mary. – Witamy w naszych progach, doktorze. Pan nietutejszy, prawda? – zagadnęła Toma. – A skąd...
Nikki uśmiechnęła się w duchu. Biedna Mary nie przepuści okazji, żeby poplotkować.
Zaniosła zakupy do środka. Parujący czajnik stał na kuchni. Zaparzyła herbatę, ustawiła filiżanki na tacy, nie zapomniała o serwetce – Mary by jej tego nie darowała – wyniosła do pokoju George’a.
George siedział w fotelu obok łóżka, a na podręcznym stoliku leżały jego okulary i tom Dickensa, wydanie ze specjalnym dużym drukiem. George nie oglądał telewizji, w dolinie odbiór i tak był nie najlepszy, za to czytał swego ulubionego pisarza, a kiedy skończył... zaczynał od początku.
– Zbadałem George’a i ucięliśmy sobie małą pogawędkę – zaczaj Tom. – Nie ma większych zmian chorobowych, więc kontynuujemy leczenie: środki przeciwbólowe i przeciwzapalne. Obawiam się, że niewiele więcej możemy zrobić. Ale teraz chciałbym zbadać panią, Mary.
– Nie trzeba – wzbraniała się kobieta. – To George jest chory, mnie nic nie dolega.
Nikki zobaczyła błaganie o pomoc w oczach Toma.
– Sądzę, że to dobry pomysł, Mary, żeby Tom cię zbadał, kiedy już tu jest. Przecież musisz być zdrowa, prawda?
– Nie zachoruję, nie ma obawy. Przez czterdzieści lat nie chorowałam, to teraz też nic mi nie będzie.
W końcu dała się jednak namówić i przeszła do swojej sypialni, a Tom i Nikki podążyli za nią.
– Jak na swój wiek, jesteś zdrowa – stwierdził Tom, skończywszy badanie. – Puls, ciśnienie i serce masz w normie, ale poproszę Nikki, żeby dla porządku pobrała ci krew i mocz do analizy, chociaż nie podejrzewam, żeby były jakieś nieprawidłowości. A teraz powiedz mi jeszcze, jak George czuje się z samego rana, zaraz po przebudzeniu?
Nikki podziwiała zręczność Toma. Jak gdyby mimochodem wyciągnął z Mary całą prawdę. Okazało się, że kobieta haruje od świtu do nocy, by George miał wszystko, czego potrzebuje. Nawet Nikki nie zdawała sobie sprawy z tego, jak ciężko ta słaba kobieta pracuje.
– Kiedy ostatni raz miałaś wakacje? – spytał Tom. Mary wybuchnęła śmiechem.
– Wakacje, synku? A co to jest? Mnie niepotrzebne wakacje. Mieszkam tu i opiekuję się mężem.
– To chodźmy do niego. Napiłbym się jeszcze herbaty. – Czy Mary jest zdrowa? – zaniepokoił się George, widząc całą trójkę.
– Zupełnie – uspokoił go Tom. – Fizycznie jest w bardzo dobrej kondycji. – Przerwał, żeby odebrać filiżankę herbaty z rąk Mary. – Ale miałeś zupełną rację. Twoja żona jest przemęczona i uważam, że powinna tydzień, dwa, odpocząć. Dać się obsługiwać i rozpieszczać. Musi odetchnąć. – Teraz zwrócił się do Mary. – Rozmawiałem już o tym z George’em i jesteśmy zgodni. Potrzebujesz paru dni wytchnienia. Chcielibyśmy postarać się o to, żeby George’a umieścić w pensjonacie, a ty byś mogła wówczas nic nie robić...
– Nie – kategorycznie oświadczyła Mary i ze stukiem odstawiła filiżankę na spodeczek. – Nie. Moje miejsce jest tu, przy mężu. Nie chcę żadnych wakacji. George nie pojedzie do żadnego pensjonatu.
– Posłuchaj, Mary. – Tom nie dawał za wygraną.
– Forsujesz się. Możemy załatwić dla George’a naprawdę dobrą opiekę...
– Uważam, że to jest dobry pomysł – wtrącił teraz George. – Co dzień robisz się coraz chudsza. Martwię się o ciebie, moja droga.
– George’owi spodobałaby się odmiana – zauważyła Nikki. – Postaralibyśmy się o miejsce dla niego w domu opieki Ghyllhead, gdzie szefową pielęgniarek jest córka Agnes Garthwaite. Zajęłaby się George’em.
– Ja zajmowałam się George’em przez ostatnie pięćdziesiąt lat i nie widzę powodu, dlaczego miałabym teraz przestać. George nigdzie nie pojedzie i koniec. Zostaje tutaj.
– Przynajmniej przemyśl to jeszcze – prosiła Nikki.
– Nie musimy decydować już teraz, w pośpiechu. Ale obiecaj, że się zastanowisz.
– Zastanowi się – George odezwał się w imieniu żony. – Porozmawiam z nią o tym. Uważam, że to dobry pomysł i... – Umilkł, skarcony spojrzeniem Mary.
Tom i Nikki pożegnali się i wyszli, przyrzekając wkrótce zajrzeć znowu.
– Będziemy musieli, a raczej to ty będziesz musiała trochę naciskać na Mary – oznajmił Tom, kiedy już siedzieli w samochodzie. – Zdajesz sobie sprawę z tego, że tej kobiecie grozi załamanie nerwowe, prawda?
– Tak, wiem o tym. I uważam, że dwutygodniowy odpoczynek byłby dla niej znakomitym lekarstwem. Niemniej więcej osiągnąłeś, niż mnie się kiedykolwiek udało. Ale naciski nic tu nie dadzą. Mary kocha męża. Może jest uparta, ale to miłość jest motorem jej działania. Czyż to nie cudowne?
Tom spojrzał na Nikki i uśmiechnął się.
– Zgadzam się z tobą, ale ta miłość ją wyniszcza. Nie tylko fizycznie. Ta kobieta jest nieszczęśliwa. Bo to jest tak: ktoś cię darzy uczuciem, a ty czujesz się winny, bo musisz zadać mu ból.
Tom mówił zagadkami i Nikki nie wiedziała, co odpowiedzieć.
– Mówisz, jak gdybyś wiedział, że tak jest – zaczęła, starannie dobierając słowa. – Czyżbyś sam znalazł się kiedyś w takiej sytuacji? – spytała ostrożnie.
– Nie, nie. Mówię na podstawie obserwacji – odparł Tom i roześmiał się. – Widać, że jesteś z nimi zaprzyjaźniona – zmienił temat. – Znałaś ich przedtem, zanim zostałaś pielęgniarką?
– Och! Znamy się od niepamiętnych czasów! Jako mała dziewczynka pracowałam na ich farmie, pomagałam przy sianokosach. Moi rodzice mieszkają w sąsiedniej dolinie. Tam się urodziłam.
– Tak blisko? Nie mówiłaś. Możemy tam wstąpić? Oczywiście, jeśli nie jesteś bardzo zajęta, bo ja mam trochę czasu.
Nikki ucieszyła się. Tom chce poznać jej rodziców! To dobry znak. Bardzo chciała, żeby i oni go poznali. Spojrzała na zegarek i włączyła system głośnomówiący w samochodzie.
– Tato? Jest mama? – spytała. – A co ty robisz w domu w taki dzień? – zdziwiła się.
– Matka szykuje się do wyjścia, a ja zająłem się rachunkami. Gdzie jesteś?
– Niedaleko. Byłam u George’a i Mary. Dacie radę przyjąć dwie osoby na lunch? Aha, tylko że mama...
– Przyjeżdżajcie, a matka poczeka, żeby się przywitać. Potem zjemy sobie chleba z serem. Powiedziałaś: dwie osoby?
– Jestem z kolegą. No to do zobaczenia – rzuciła i wyłączyła telefon. – Załatwione – powiedziała do Toma.
– Opowiedz mi o swojej rodzinie – poprosił.
– Pochodzimy stąd. Historię moich przodków można prześledzić setki lat wstecz i czasami mam wrażenie, że znamy wszystkich w promieniu jakichś dwudziestu mil. Krewni, przyjaciele, nawet wrogowie... wszyscy są blisko. Jestem najmłodsza z trójki rodzeństwa. Mam dwóch starszych braci, żonatych i dzieciatych.
– Mieszkających w okolicy?
– Oczywiście. Teraz twoja kolej. Opowiedz mi o swojej rodzinie. Jeśli chcesz – dodała.
Tom milczał chwilę.
– Niewiele jest do opowiedzenia – zaczął. – Nie mam rodziny. Ojciec zmarł przed moim urodzeniem. Był inżynierem. Zginął w jakimś wypadku przy pracy. Matkę słabo pamiętam. Umarła, kiedy byłem jeszcze mały. Wychowała mnie ciotka, jej siostra. Była znacznie starsza od matki i niezamężna. Ale dla mnie robiła, co mogła. Zmarła, kiedy zacząłem studia.
– Boże! Jakie to smutne! – wykrzyknęła Nikki ze współczuciem.
– Nie, nie. Po prostu wcześnie nauczyłem się samodzielności. Ale mam w Londynie grono przyjaciół, zresztą głównie lekarzy. Kiedy chcesz zrobić karierę, ciężko pracujesz i ciągle zmieniasz otoczenie. To nie sprzyja tworzeniu trwałych związków.
– Mnie by takie życie nie odpowiadało – oświadczyła Nikki.
– Nie jest pozbawione zalet.
Nikki zdziwiło to stwierdzenie, nie zdążyła jednak zadać Tomowi więcej pytań, ponieważ dojechali na miejsce. Przyjeżdżając na farmę, zawsze miała ściśnięte gardło ze wzruszenia, ponieważ tu się urodziła i tu spędziła szczęśliwe dzieciństwo. Oboje rodzice wyszli im na powitanie.
Pani Gale spieszyła się do miasta, na posiedzenie jakiegoś komitetu. Była świetną organizatorką i aktywnie pracowała społecznie w kilku organizacjach. Nikki zauważyła baczne spojrzenie, jakim obrzuciła Toma. Rozmawiali może pięć minut, ale wiedziała, że w tym czasie matka dowiedziała się o nim więcej, niż on podejrzewał.
– Do rychłego spotkania – powiedziała, żegnając się. – Niech Nikki koniecznie przywiezie pana któregoś dnia na podwieczorek.
Przeszli do kuchni. Na stole stał świeżo upieczony chleb – w tym domu chleb piekło się co drugi dzień – ser i misa sałaty. Podczas lunchu Nikki zrelacjonowała ojcu przebieg wizyty u George’a i Mary.
– To nie łamanie tajemnicy lekarskiej – usprawiedliwiła się przed Tomem. – Tata i George są starymi przyjaciółmi i ojciec zagląda tam, kiedy tylko może. Musi wiedzieć, co u nich słychać.
– Ludzka serdeczność to najlepsze lekarstwo – odparł Tora i zaczął opowiadać, co mu się podoba na wsi i dlaczego.
Nagłe zadzwonił telefon. Pan Gale wstał odebrać.
– Już jadę, Ben. Za pół godziny będę – powiedział do słuchawki. – To Ben Castleton – wyjaśnił, skończywszy rozmowę. – Zbierał siano i zepsuła mu się kosiarka. Sam nie daje rady jej zreperować i sądzi, że mnie się uda. Trochę się denerwuje, bo jutro może padać.
– Idź się przebrać – powiedziała Nikki – a ja przygotuję ci kilka kanapek i termos z herbatą. Zjesz po drodze. – Kiedy ojciec poszedł na górę, wyjaśniła Tomowi: – Siano trzeba ściąć i zostawić, żeby schło. Potem zbiera się je i przechowuje na paszę na zimę. Jeśli zmoknie i trzeba je suszyć jeszcze raz, traci połowę wartości.
– Nie zdawałem sobie sprawy, że praca na roli aż do tego stopnia przypomina hazard – przyznał się Tom i dodał: – A twój ojciec nawet się nie zawahał. Wszystko rzucił i pośpieszył z pomocą przyjacielowi.
– Tutaj każdy by tak postąpił. Ben zrobiłby to samo dla ojca.
– No tak. A ty jesteś do niego podobna. Nikki zaintrygowało to stwierdzenie.
– Nie wydaje mi się. Ludzie mówią, że z wyglądu przypominam mamę.
– Nie miałem na myśli wyglądu, ale jest coś takiego w twoim charakterze. Opowiedz, jak to jest dorastać w takim otoczeniu. Jak tu jest zimą?
Nikki zaczęła mu opowiadać. Tymczasem ojciec pożegnał się i pojechał. Tom zapatrzył się na wzgórze widoczne przez okno kuchni.
– To cudowne mieć taki widok z sypialni – powiedział. – Ja widywałem tylko dachy i kominy.
– Ten widok towarzyszył mi od dzieciństwa. Wiesz, pamiętam dzień, w którym pierwszy raz samodzielnie wspięłam się na Cragend Hill. Wydawało mi się, że po tym wyczynie dokonam wszystkiego. Jako dziecko miałam dziwne pomysły.
– Chyba nie takie dziwne. Myślę, że to przykre, kiedy trzeba powściągać ambicje, poddawać się ograniczeniom narzucanym przez ponurą rzeczywistość. – Spojrzał w zamyśleniu na swoją towarzyszkę i spytał: – O której musisz być z powrotem?
Nikki nie spodziewała się takiego pytania.
– Kiedy zechcę – odrzekła. – Zostały mi cztery wizyty, ale sama układam plan dnia. Dlaczego pytasz?
– Bo mam wolne popołudnie. Zaprowadzisz mnie na szczyt Cragend Hill? – spytał. – Chciałbym zobaczyć miejsce, gdzie ci się wydawało, że dokonasz wszystkiego, co zechcesz.
– Dobrze – odparła Nikki. Czuła lekki zawrót głowy od domysłów. – Poczekaj, znajdę jakieś buty dla ciebie.
Dziesięć minut później wyruszyli. Dla Nikki była to swoista pielgrzymka, nie była na szczycie od pięciu lub sześciu lat. Czym jest ta wyprawa dla Toma?
– Dlaczego chcesz wejść na górę? – odważyła się spytać.
Tom nie odpowiedział od razu.
– To trochę jak wagary. Mam wolne popołudnie, ale są oczywiście rzeczy, którymi powinienem się zająć. W Londynie nigdy bym tak nie postąpił. Ale przyjechałem tutaj robić rzeczy, na które nigdy w życiu nie miałem czasu. Poza tym jesteś jeszcze ty. Chciałbym zobaczyć miejsce, które cię tak zainspirowało.
– Miałam zaledwie osiem lat. Pamiętam, że mama zapakowała mi kanapki i butelkę lemoniady.
– To mama wyekspediowała cię na tę samotną wyprawę? Jak miło.
Jakaś nuta w głosie Toma zaintrygowała Nikki.
– Ile miałeś lat, kiedy zmarła twoja mama?
– Osiem.
– Przepraszam. Nie wiedziałam. Nie chciałam ci sprawić przykrości.
– Nie sprawiłaś – uspokoił ją Tom. – Cieszyłem się ze względu na ciebie. A teraz, jak idziemy dalej? – spytał, kiedy znaleźli się za ogrodzeniem.
Skierowali się lekko pod górę ścieżką obok muru z kamieni ogradzającego pastwiska. Ku swojemu zaskoczeniu Nikki stwierdziła, że jest lepszym piechurem od Toma. Musiała zwolnić, by dostosować swoje tempo do niego. Zauważyła też, że szybko dostał zadyszki.
– Brak mi kondycji – przyznał.
– Poczekaj, popracujesz tutaj kilka tygodni i będziesz chodził po wrzosowiskach jak pasterz. No, jeszcze kilkaset metrów i będziemy na szczycie.
Ostatni odcinek był najłatwiejszy. Podobnie jak większość wzgórz w okolicy, wierzchołek Cragend Hill był prawie płaski. Kopiec z kamieni wyznaczał najwyższy punkt i kiedy podeszli, Nikki ostrożnie dołożyła przyniesiony przez siebie kamyk. Tak nakazywała tradycja, by kopiec trwał wiecznie. Rozejrzeli się dookoła.
– Jak ci się podoba widok? – spytała Nikki.
Wiele razy widziała tę panoramę, i zawsze patrzyła na nią pełna zachwytu: zewsząd wrzosowiska, a wśród zieleni porozrzucane farmy oraz mniejsze i większe miasteczka. Daleko, daleko widać było nawet skrawek Morza Irlandzkiego. Cudownie.
Tom nie odezwał się. Obracał się powoli na cztery strony świata, a kiedy znowu stanął twarzą w twarz z Nikki, wiedziała już, że ją pocałuje.
Uczynił to z taką żarliwością, gwałtownością i determinacją, że nie wiedziała, co myśleć. Oddała pocałunek, obejmując Toma i przyciągając do siebie z równą intensywnością. Przywarła do niego całym ciałem i czuła, że jego ciało odpowiada. Nie wiedziała, ile czasu trwał ich pocałunek, może kilka minut, może kilka godzin.
W końcu Tom uniósł twarz i zapatrzył się przed siebie. Nie mogła zobaczyć jego oczu, wyczytać z nich, co czuje.
Wysoko nad nimi przeleciał kulik. Powietrze przeszył smutny, żałobny krzyk.
Słowa były zbędne. Zresztą żadne słowa nie wyraziłyby tego, co czuła. W głowie miała zamęt. Między nią a Tomem coś zaszło... Ale co? Pocałunek świadczący o namiętności...
Może on coś powie? Ale Tom także milczał. Wciąż jednak trzymał swoją towarzyszkę w ramionach i lekko, delikatnie gładził jej plecy.
– Posłuchaj – zaczął – to stało się tak... tak nagle... pod wpływem impulsu... i...
– Ciii – szepnęła. – Nic nie mów. Chcę tylko czuć.
– Tak. Ja też.
Po pewnym czasie, wciąż w milczeniu, usiedli, trzymając się za ręce. Tylko tyle, a jednak Nikki czuła, że są jednością. Że ona jest częścią niego.
Kiedy wrócili na farmę, pana Gale’a jeszcze nie było. Zostawili więc mu kartkę i pojechali do Hambleton.
Wciąż czując zamęt w głowie, Nikki chwyciła się codziennych zajęć, z nadzieją, że pozwoli jej to odzyskać równowagę wewnętrzną.
– Muszę zajrzeć do kilku podopiecznych w miasteczku – oznajmiła. – Nacięcie żyły, młody człowiek z cukrzycą, chcę sprawdzić, jak się mają. Ale najpierw podrzucę cię do Białego Dworu, dobrze?
– Znakomicie – odparł Tom. – Ja też mam kilka rzeczy do zrobienia.
I tyle, pomyślała Nikki trochę rozczarowana. Uważała, że to, co między nimi zaszło, wymaga komentarza.
– Musimy porozmawiać – powiedziała. – Ale nie ma pośpiechu. Może chciałbyś wpaść wieczorem? – zaproponowała. – Zrobię kolację, nic specjalnego, kanapki, herbata. Jeśli będzie ciepło, posiedzimy na patio.
– Wspólna kolacja? Z największą przyjemnością. Koło siódmej? Świetnie, ale nie będę mógł długo siedzieć, mam kilka książek do przejrzenia.
– Oczywiście.
Kiedy zatrzymali się przed Białym Dworem, Tom szybko wysiadł, ale nie odszedł od razu. Zatrzymał się i przez okno powiedział:
– Wiesz, nigdy nie zapomnę lego spaceru z tobą. Aż do śmierci.
I zanim zdążyła zdobyć się na odpowiedź, zniknął. Co za smutny komplement, pomyślała. Rozumiała jednak Toma, bo ona czuła to samo.
Tom zjawił się punktualnie o siódmej. Grzanki z jajecznicą i misa sałaty już czekały. Usiedli na patio, pili herbatę, rozkoszowali się ciepłym letnim wieczorem.
– Kiedy zobaczyłem twoich rodziców, miejsce, gdzie się urodziłaś i wyrosłaś, ogarnęło mnie dziwne uczucie – zaczął Tom. – Nagle stałaś się dla mnie bardziej realna, dowiedziałem się więcej o tobie. A ja jestem człowiekiem bez korzeni. Nigdzie nie należę. Z nikim nie jestem związany.
– Możesz zapuścić korzenie tutaj, jeśli zechcesz – odparła Nikki. – Wielu łudzi zawodowo związanych z medycyną czuje się tak jak ty. Życie poświęcili pracy. Poczekaj, z czasem wszystko się odmieni.
– Może – powiedział Tom i spojrzał w górę na gałęzie dębu. – Ile czasu się znamy?
– W zeszłą sobotę minął tydzień – Nikki szybko policzyła w myśli dni, jakie minęły od chwili, kiedy Tom spadł z drzewa na dach jej przyczepy – a wydaje się dłużej, prawda? Jak byśmy się znali od zawsze.
– I ja tak czuję – przyznał Tom, nie patrząc na Nikki. Nikki nigdy nie uciekała od trudnych tematów w rozmowach z ludźmi i teraz też zdecydowała się zapytać:
– Coś cię dręczy. Może mi powiesz? Chyba jesteś mi to winien.
Tom westchnął.
– Tak. Jestem ci to winien, Nikki – powiedział, patrząc jej prosto w twarz. Ze zdziwieniem zobaczyła, że jego oczy były pełne bólu. – Chodzi o nas. Wzięliśmy za szybkie tempo. Zrobiłem sobie rok przerwy, przyjechałem tutaj przemyśleć pewne sprawy, rozejrzeć się trochę. Poznałem ciebie i to jest cudowne. Ale musimy przystopować.
– Kiedy ja spotykam na swojej drodze kogoś lub coś, co mi się podoba, nie cofam się. Zawsze taka byłam.
Tom roześmiał się.
– Wiem. Wierz mi, Nikki, to ze względu na ciebie. Nie chcę cię rozczarować, unieszczęśliwić... Lubię cię... nawet bardzo... i chciałbym spędzać z tobą więcej czasu. Ale nie chcę, żeby sprawy zaszły za daleko.
– Czy w twoim życiu jest... jest jakaś inna kobieta? – Nie mogła o to nie zapytać. – Powiedz mi prawdę. Wówczas zapomnimy o wszystkim i zostaniemy dobrymi kolegami.
– W moim życiu nie ma żadnej kobiety. Owszem, miewałem przyjaciółki, ale teraz nie mam żadnych zobowiązań wobec nikogo.
Nikki wierzyła mu, ufała w jego szczerość.
– No dobrze. Czego więc oczekujesz?
– Nie spieszmy się z niczym. Będziemy się spotykać, pracować razem, wspólnie spędzać wolny czas, dobrze się bawić. Jesteśmy więcej niż kolegami z pracy, przyjaźnimy się. I niech tak zostanie.
– I tego właśnie chcesz? Powiedz szczerze. Tom wyglądał na poruszonego.
– Wiem, że moglibyśmy się ze sobą związać. Nawet zostać kochankami. Nasz romans trwałby kilka tygodni, może nawet miesięcy, a potem rozstalibyśmy się bez żalu. Ale ty zasługujesz na więcej, mnie zresztą też taki układ chyba by nie zadowalał. Zaczęłabyś znaczyć dla mnie zbyt wiele. A musimy pamiętać o tym, że niedługo mnie już tu nie będzie.
Nikki słowa Toma wydały się bardzo dziwne, ale uznała, że to nie jest odpowiedni czas na spory.
– Zgoda. Będzie, jak chcesz. Ale uprzedzam, ja zawsze walczę do końca.
– Wiem. I gdybym cię poznał rok temu... – Zawiesił głos, wstał, pochylił się i pocałował ją lekko. – Dziękuję za kolację, ale muszę już iść. Książki czekają. Nawet nie wiesz, ile dla mnie znaczysz – dodał i już go nie było.
Co za dziwny dzień, myślała Nikki, kiedy została sama. Pocałunek na wzgórzu odmienił całe jej życie. A teraz nagle Tom mówi, że jemu chodzi jedynie o miłe spędzanie czasu. Tymczasem ona była pewna, tak pewna, jak niczego w życiu, że ten pocałunek znaczył dla niego tyle samo co dla niej. I dlaczego żałuje, że nie spotkał jej rok wcześniej, zastanawiała się.
Jedna rzecz była natomiast bezsporna. Dotąd jeszcze żaden mężczyzna nie wzbudzi! w niej takich uczuć jak Tom. Czyżby to on był tym jedynym, na którego czeka?
W ciągu weekendu nie widzieli się. Biały Dwór sprawiał wrażenie zamkniętego na cztery spusty. Kiedy w poniedziałek zagadnęła na ten temat Joego, dowiedziała się, że doktor Murray pojechał na kilka dni do Leeds.
– W tamtejszym szpitalu leży pacjentka, której przypadkiem Tom się bardzo interesuje – wyjaśnił Joe krótko. – Zastrzegł sobie możliwość wyjazdu do miasta od czasu do czasu, kiedy zostanie wezwany.
– Sądziłam, że pracował w Londynie – zdziwiła się Nikki.
– Chorych czasami przewozi się do innych szpitali – stwierdził Joe jak gdyby mimochodem, bardzo zajęty przerzucaniem teczek na biurku. – Mam wątpliwości, czy angażowanie lekarza z Londynu było takim dobrym pomysłem – dodał. – My się do niego przyzwyczaimy, a on wkrótce zabierze się i wyjedzie.
– To dobry lekarz. Pacjenci go lubią. Ja zresztą też.
– Tylko się zbytnio nie angażuj w tę znajomość. Pamiętaj, że doktor Murray jest tu tylko na rok.
Znowu. Kolejny raz Joe ostrzega ją przed Tomem. Nikki musiała się siłą powstrzymać, żeby czegoś nie powiedzieć szefowi. W końcu Joe ma jak najlepsze intencje, tłumaczyła sobie w duchu.
Kiedy we wtorek wieczorem, po całym dniu pracy, dotarła do swojej przyczepy, w skrzynce na listy zastała grubą kopertę. Wiedziała, co zawiera: zaproszenie na doroczny bal farmerów, największe wydarzenie towarzyskie roku. Odkąd skończyła siedemnaście łat, zawsze uczestniczyła w balu i zawsze świetnie się bawiła.
Muszę sobie sprawić nową sukienkę, postanowiła. I nowego partnera, dodała w myślach.
Nagle kątem oka dostrzegła błysk. Odwróciła głowę w stronę Białego Dworu i zobaczyła światło w oknie od ogrodu. Tom wrócił z Leeds.
Przypomniała sobie ich ostatnią rozmowę. Może zbytnio mu się narzucałam, zaczęła się zastanawiać, ale doszła do wniosku, że raczej nie. Przecież poza wszystkim są sąsiadami. Zebrała się na odwagę i z kopertą w ręku przeszła na ukos przez trawnik i zapukała do drzwi.
– Musiałeś ciężko pracować w Leeds – zauważyła z uśmiechem, kiedy Tom jej otworzył. – Wyglądasz na zmęczonego.
W odpowiedzi Tom uśmiechnął się słabo.
– Wiesz, co to za zawód. Wysysa z człowieka wszystkie soki – odrzekł i po chwili wahania dodał: – Może wejdziesz?
Zauważyła, że jest skrępowany, jak gdyby nie był zadowolony z wizyty. A może to zmęczenie, pomyślała. Może ma coś pilnego do zrobienia, a ja mu przeszkadzam?
Postanowiła więc od razu przystąpić do rzeczy i wyłożyć przyczynę odwiedzin.
– Właśnie dostałam zaproszenia na bal farmerów – oznajmiła. – To największe wydarzenie towarzyskie roku w Hambleton. Wszyscy ubierają się w co mają najlepszego, albo nawet wypożyczają sobie stroje. Ja zawsze tam chodzę. – Nieobecne spojrzenie, jakim Tom ją obdarzył, zbiło ją trochę z pantałyku, ale brnęła dalej. – Czy zechciałbyś mi towarzyszyć?
Zapadło kłopotliwe milczenie. W końcu Tom powiedział beznamiętnym tonem:
– Przykro mi, Nikki, ale już przyjąłem inne zaproszenie. Dziś rano zadzwoniła Meriel McCarthy. Obiecałem, że pójdę z nią.
– No, no, nie zasypiasz gruszek w popiele. Cieszę się, że tak szybko znalazłeś tu towarzystwo. Rozumiem, że zobaczymy się na balu...
Nie mogła powiedzieć niczego więcej. Wpatrywała się w blat kuchennego stołu, nie chcąc spojrzeć na Toma, nie chcąc zdradzić przed nim swoich uczuć.
On jednak doskonale wiedział, co czuła.
– Mówiłem ci, że wszystko, co powinno nas łączyć, to koleżeńskie stosunki. Bardzo cię lubię. Naprawdę. Ale twoje miejsce jest tu, a ja... ja nigdzie nie przynależę. Za rok wyjadę, wrócę tam, skąd przybyłem. Nie możemy dopuścić, żeby coś między nami zaszło. Zostańmy po prostu dobrymi przyjaciółmi.
– Jeśli chciałeś tylko tego – zaczęła, lecz głos jej się łamał – to nie powinieneś mnie tak całować na Cragend Hill. Nie powinieneś! – dodała z mocą. Łzy zapiekły ją pod powiekami. Jeszcze tego brakowało, żebym się rozpłakała, pomyślała, zła na siebie.
– Wiem. Teraz mogę tylko powiedzieć, że jest mi ogromnie przykro.
– Mnie też. – Nikki całą siłą woli starała się zapanować nad emocjami. – Ale cóż, rób, na co masz ochotę. Tak, oczywiście, że będziemy przyjaciółmi. Ale powiedz mi jedno. Czy naprawdę chcesz zostać tylko i jedynie moim przyjacielem? Tylko powiedz uczciwie! – Chwyciła go za ramię, obróciła ku sobie i chciała zmusić do spojrzenia jej w twarz.
Tom spuścił wzrok.
– Uważam, że tak będzie najlepiej – odparł w końcu.
– Jak sobie życzysz. Dobranoc.
Potykając się, doszła do przyczepy. Nalała sobie kieliszek wina i wypiła je. Potem zakorkowała butelkę i wstawiła do lodówki. Dość, powiedziała sobie. Nie stanie się jedną z tych kobiet, które topią żale w alkoholu. Zbyt wiele widziała takich przypadków.
Sobota rano. Ile sobót minęło od tamtego dnia, kiedy Tom spadł na dach przyczepy? Zaledwie dwa tygodnie, a zdaje się, że cała wieczność. Tyle się w tym czasie wydarzyło... Jej życie uległo takiej odmianie...
Nie, nie. W jej życiu nic się nie zmieniło. Od czterech dni nie widziała Toma. I tak było najlepiej. Przyjaciele nie muszą widywać się co dzień. Nie tak jak kochankowie.
Wybierze się do miasta, wymieni książki w bibliotece, zrobi zakupy w sklepie spożywczym, może poplotkuje z jakimś przypadkowo spotkanym znajomym. Spędzi przyjemny poranek, odpocznie od tempa i pośpiechu towarzyszącego jej przez cały tydzień i nie będzie myśleć o rzeczach, których nie może zmienić.
Jednego tylko nie zaplanowała, a mianowicie tego, że kiedy rozstanie się z zaprzyjaźnionym farmerem napotkanym na głównej ulicy, w oddali dostrzeże znajomą sylwetkę.
Tom, ubrany jak zwykle na czarno, nie widział jej. Szedł prosto do kościoła na końcu ulicy. Pod pachą niósł długi wąski rulon. Do kościoła? Po co? Nie twój interes, Nikki skarciła się w duchu. Ale przecież Tom nigdy nie okazywał zainteresowania miejscowym kościołem.
Kościół Najświętszej Marii Panny, piękny zabytek, zbudowany kilka wieków temu, kiedy Hambleton było tętniącym życiem ośrodkiem handlu wełną, jednym z najbogatszych na północy, stał na wzniesieniu w samym centrum miasteczka, a jego czerwoną wieżę widać było w promieniu kilku mil. Nikki należała do chóru parafialnego i marzyła, że pewnego dnia, w tym kościele...
Co też Tom tam robi?
Przecież są przyjaciółmi, a przyjaciele nie unikają siebie nawzajem, prawda? Postanowiła więc pójść za Tomem.
Drzwi kościoła zamknęły się za nią cicho. Przez witraże sączyło się do wnętrza światło zabarwione różnymi kolorami. Nikki rozejrzała się, ale Toma nigdzie nie dostrzegła. Może wszedł tylko na chwilę i zdążył już wyjść?
Nagle z bocznej nawy dobiegł jakiś odgłos, jak gdyby szelest, nikogo jednak nie było widać. Zaintrygowana, podeszła bliżej. Tom klęczał na posadzce, pochylony nad arkuszem złotego papieru rozpostartym na jednej z płyt nagrobnych.
– Co robisz? – spytała.
Podniósł głowę, zaskoczony. Po uśmiechu poznała, że jest zadowolony ze spotkania z nią. W jego twarzy dostrzegła jednak i smutek...
– Hej! Dobrze cię widzieć – powiedział, wciąż się uśmiechając. – Zobacz, co robię. Kopiuję ten nagrobek. – Uniósł brzeg złotego papieru.
Nikki z pewnością wiele razy widziała płaskorzeźbę przykręconą do kamienia, przypomniała sobie, że uchodziła za swoiste dzieło sztuki, lecz nigdy się jej dokładnie nie przyglądała.
Zobaczyła teraz, że Tom trzyma w dłoni rodzaj czarnej kredy, którą pociera powierzchnię papieru, tak że rysunek przebija od spodu i wyłania się na złotym tle. Ujrzała zarys sylwetek mężczyzny i kobiety – rycerza krzyżowego i jego żony. Rycerz miał na głowie kaptur kolczy, jego żona kwef.
– Nie wiedziałam, ze interesują cię takie rzeczy – zdziwiła się Nikki.
– Nigdy się tym nie zajmowałem, choć to popularne hobby. Uspokaja. Zobacz. – Odsunął się, żeby mogła w pełni podziwiać efekty jego pracy. – Spójrz na te twarze. O czym myślą? Cały czas się nad tym zastanawiam.
Nikki spojrzała uważnie.
– Nigdy tak naprawdę się im nie przyglądałam. Chyba... Chyba są w sobie zakochani? – Słyszała, jak jej słowa odbijają się echem w kościele.
– Tak – przyznał Tom po krótkiej chwili. – Chyba masz rację. Są w sobie zakochani. Ich miłość przetrwała wieki. Czy dzisiaj miłość też trwa aż tak długo? Warto się nad tym zastanowić, prawda?
– Prawda – szepnęła przez ściśnięte gardło.
– Ona ma taką piękną twarz. W kształcie serca. Odrobinę przypomina mi ciebie – powiedział Tom. Nie był to w zamierzeniu komplement, ale stwierdzenie faktu. Nikki spojrzała jeszcze raz na twarz kobiety. Może rzeczywiście jest pewne podobieństwo, pomyślała. – Chcesz spróbować? – spytał nagle Tom, podając jej kredę. – Zacznij od stóp. Spotkamy się pośrodku.
Przez jedno mgnienie Nikki czuła pokusę, żeby się zgodzić, lecz opanowała się.
– Przykro mi, ale jestem z kimś umówiona. Może innym razem? Z przyjemnością zobaczę skończone dzieło – dodała w obawie, że była nieuprzejma.
– Przyjdę ci pokazać – obiecał Tom.
– To do zobaczenia.
Idąc do wyjścia, obejrzała się za siebie. Zobaczyła, że Tom patrzy za nią, potem klęka i z powrotem zabiera się do pracy. To dobrze. Nie chciała, by wiedział, jak głęboko w serce zapadły jej jego słowa o wiecznej miłości.
Kiedy dotarła do przyczepy, szybko zapakowała lekką torbę, wsiadła do samochodu i pojechała na farmę rodziców. Wróciła dopiero późnym wieczorem w niedzielę. W ten sposób Tom, jeśli zajrzał do niej, nie zastał jej. Nie chciała oglądać jego kopii miłości, która przetrwała wieki. Bardziej interesowała ją miłość, która będzie trwała tylko do śmierci. Jego, niestety, to nie interesowało.
W poniedziałek rano jak zwykle przed wizytami domowymi wstąpiła do przychodni przejrzeć pocztę, zabrać potrzebne lekarstwa i środki opatrunkowe i sprawdzić, czy nie było nowych wezwań. Właśnie miała wychodzić, kiedy Joe zawołał:
– Nikki!
– Tak?
– Miałem dziś rano telefon od Alice Lowe. Podejrzewa, że jej syn nie bierze leków. Chłopak zarzeka się, że bierze, ale nie chce tego robić przy niej. Poza tym stał się agresywny. Prosiłem, żeby go namówiła na wizytę u nas, ale on uparcie odmawia.
– Już raz tak było – przypomniała Nikki.
– Pamiętam. Może należałoby go znowu wysłać do szpitala, ale nie wiem, czy da się przekonać... – Joe westchnął. – Jeśli jesteś bardzo zajęta, to oczywiście nie musisz tam iść, ale...
– Zajrzę do nich po innych pacjentach. Chodziliśmy razem do szkoły, może będę mogła mu jakoś pomóc.
– Dobrze, ałe bądź ostrożna. Te jego zmiany nastrojów mogą być groźne.
– Znamy się od dziecka. Nic mi się nie stanie. Przypominała sobie, jaki Toby był przed wypadkiem.
Nieśmiały, zawsze gotowy każdemu pomóc. Omal się nie rozpłakała na to wspomnienie.
Toby mieszkał z matką w przyjemnym bliźniaku na obrzeżach Hambleton. Był w domu. Alice powiedziała, że całe dnie spędza w swoim pokoju.
– Stracił tę pracę – wyjaśniła ze smutkiem. – Freddy Hanley zatrudnił go u siebie w warsztacie przy maszynach, ale musiał go zwolnić. Bardzo się tym martwił, bo Toby dobrze pracował, ale właściciel farmy stwierdził, że nie może sobie pozwolić na dodatkowego pracownika. Teraz Toby uważa, że wszyscy się sprzysięgli przeciwko niemu. A od połowy zeszłego tygodnia jest coraz gorzej.
– Pójdę na górę i spróbuję z nim porozmawiać, dobrze? Będę go namawiać, żeby zażywał lekarstwa. – Nikki starała się dodać Alice otuchy.
Kiedy Nikki zapukała do drzwi, Toby nie odpowiedział. Zawołała go po imieniu, też bez skutku. W końcu nacisnęła klamkę.
Toby, nieogolony i niechlujny, siedział przy komputerze, zajęty jakaś grą. Kiedy weszła, nawet nie odwrócił głowy.
– Przechodziłam i pomyślałam, że wpadnę zaczęła pogodnym tonem. – Co u ciebie?
Toby milczał, cały czas zajęty grą. Nagle cisnął joysticka na łóżko i wybuchnął:
– To przez ciebie! Teraz muszę zaczynać od początku!
– Przepraszam. Chciałam tylko...
– Wiem, co chciałaś. I nie mam czasu.
– Skoro tak, to pójdę.
Dopiero kiedy była już jedną nogą za drzwiami, zawołał ją. Przewidywała, że to zrobi. Wiedziała, że Toby za wszelką cenę chce zwrócić na siebie uwagę.
– Nie wiem, dlaczego chcesz ze mną rozmawiać. Inni nie zawracają sobie mną głowy. Nie mam ani przyjaciół ani roboty, za to mam te cholerne migreny!
– Bóle byłyby mniej dokuczliwe, gdybyś zażywał lekarstwa. Alice martwi się o ciebie.
– Dobrze jej tak.
– Wyłącz komputer i porozmawiajmy, co? – zaproponowała Nikki. – Masz jakieś problemy?
Dopiero po dłuższej chwili udało się jej wyciągnąć z Toby’ego, co go dręczy.
– Chodzi o bal – wyznał w końcu niechętnie. Był chory, ale miał swoją dumę. – Odkąd skończyłem szesnaście lat, nie opuściłem żadnego. Naprawdę cieszyłem się, że pójdę i w tym roku, ale nie mam z kim. Prosiłem trzy dziewczyny. Wszystkie mi odmówiły, chociaż wiem, że nie mają stałych chłopaków. Dlaczego? Czy mnie czegoś brakuje?
Nikki zastanowiła się chwilę. Nie o takim partnerze marzyła, ale Toby jest starym znajomym i na dodatek ma kłopoty. Poza tym ona też nie ma z kim iść na bal.
– Jeśli chcesz, możemy wybrać się razem. Jak starzy kumple – zaproponowała.
Toby spojrzał na nią, wyraźnie zaskoczony tą nagłą propozycją.
– A ten nowy lekarz? Kilka razy już widziałem was razem. Dlaczego nie idziesz z nim?
Toby nie wiedział, jak bardzo jego słowa ją ranią. Zresztą skąd mógłby wiedzieć?
– Przyjaźnię się z nim tylko. Nic więcej. Poza tym on wybiera się na bal z Meriel MęCarthy.
– To wspaniale! – wykrzyknął Toby z nieudawaną radością. – Moglibyśmy wpierw pójść na kolację...
– Nie, nie – wzbraniała się Nikki. – Pracuję niemal do ostatniej minuty przed balem – skłamała. Nie mogła dopuścić, by Toby zaczął sobie coś roić na ich temat. – To nie będzie żadna randka. Po prostu dwoje starych znajomych idzie razem na potańcówkę. Mam ochotę bawić się ze wszystkimi i ty na pewno też. Prawda?
– W porządku. Nie ma problemu. Idziemy jako starzy kumple.
Teraz Toby gotów był zrobić dla Nikki wszystko, o co poprosi, i ona szybko wykorzystała okazję.
– I oczywiście zaczniesz znowu brać leki, dobrze? Naprawdę musisz.
– Tak, tak. Nie brałem dzień, może dwa.
Nikki podejrzewała, że przerwa trwała znacznie dłużej, ale nie spierała się z nim.
– I nie będziesz pił. Przy tych lekarstwach alkohol jest zabroniony. Pamiętaj o tym. Zrób to dla nas obojga. Wówczas na pewno będziemy się świetnie bawili.
– Rozkaz. Już mi lepiej!
Nikki poczekała, aż Toby połknie pastylki i zeszła na dół zakomunikować Alice dobrą nowinę. Potem pełna sprzecznych myśli udała się do dalszych zajęć. Nie tak wyobrażała sobie tegoroczny bal. Nagle przypomniała sobie radość Toby’ego i ogarnęły ją wyrzuty sumienia. Cóż, jeśli można, trzeba pomagać przyjaciołom.
Nadszedł dzień balu. Kolejna sobota. Nikki zauważyła, że ostatnio w jej życiu soboty nabrały specjalnego znaczenia. W sobotę poznała Toma. Dwa tygodnie później, również w sobotę, rozmawiali w kościele. A teraz, znowu dwa tygodnie później, znowu w sobotę, spotkają się na balu.
Starała się wprawić w dobry nastrój. Zobaczy starych przyjaciół. Jedzenie zawsze jest wyśmienite, muzyka też. Będzie dobrze. Musi, postanowiła. A kiedy spotka Toma, przywita się z nim jak ze starym kumplem i nie da po sobie poznać, jak bardzo cierpi.
Nie sprawiła sobie nowej kreacji, nie miała do tego serca. Włożyła długą, wąską, srebrną sukienkę z rozcięciem do uda, którą miała na sobie zaledwie dwa razy przedtem. Wiedziała, że świetnie w niej wygląda, krój podkreślał atuty jej figury – szczupłość i długie nogi. Niech Tom zobaczy, co traci, pomyślała.
Z Tobym umówiła się w pubie. Nie chciała, żeby po nią przyjeżdżał i chłopak w końcu się zgodził. W sali na tyłach Tinsley Arms zebrało się około trzydziestu osób, wszyscy w strojach wieczorowych. Kiedy Toby ją spostrzegł, pomachał ręką i podszedł do niej z kieliszkiem białego wina. Sam pił sok grejpfrutowy z tomkiem.
– Jak dobrze spotkać tylu starych przyjaciół, prawda? – powiedział. – Cieszę się, że idziemy razem – dodał.
Po pewnym czasie całą grupą przeszli do Domu Ludowego. Organizatorzy jak zwykle stanęli na wysokości zadania i sala była pięknie udekorowana złotymi i białymi wstęgami spływającymi z sufitu, tak że przypominała ogromny wschodni namiot.
– Och, zobacz, idzie ten lekarz, z którym cię kilka razy widziałem – powiedział nagle Toby.
Nikki spojrzała we wskazanym kierunku. Tom wyglądał niezwykle elegancko, a Meriel w klasycznej, białej balowej sukni, uczesana najwyraźniej przez drogiego fryzjera, była efektowną partnerką.
Orkiestra zagrała.
Nikki tańczyła głównie z Tobym, od czasu do czasu prosił ją któryś z dawnych znajomych. Do ich stolika przysiadały się różne pary, plotkując o tym i owym, i czas płynął całkiem przyjemnie. W pewnym momencie podszedł i Tom.
– Jak się masz, Nikki? – przywitał się. – Tom Murray – przedstawił się Toby’emu. który niezbyt chętnie przyjął podaną dłoń. – Pozwolisz, że porwę twoją partnerkę do następnego tańca? – spytał.
– Właśnie miałem zamiar sam ją poprosić – odparł Toby.
– Bardzo chciałabym z tobą zatańczyć, Tom – wtrąciła Nikki – a z Tobym umawialiśmy się, że tańczymy z kim mamy ochotę, prawda, Toby? – zwróciła się do swojego towarzysza.
Wiedziała, że w jej głosie brzmi może nazbyt zdecydowana nuta, ale przecież uzgodnili to wcześniej między sobą.
– No tak – mruknął Toby.
Tom był znakomitym tancerzem i z początku Nikki całkowicie poddała się magii chwili, upajając się przyjemnością bycia tak blisko niego. Lecz nagle coś ją podkusiło i zapytała:
– Gdzie Meriel?
– Odeszła z jakimś znajomym. Podoba mi się to, że każdy może tańczyć z każdym.
– A Meriel też to się podoba?
– Lubię te twoje złośliwości – powiedział Tom, a Nikki zarumieniła się ze wstydu. – Jak się bawisz z Tobym? – spytał. – Kiedy poprosiłem cię do tańca, zareagował trochę impulsywnie. Nie chciałbym psuć wam wieczoru. Pamiętam, jak mówiłaś, że miewa napady agresji.
– Nie martw się. Omówiliśmy warunki, na jakich przychodzimy razem.
Nikki opowiedziała Tomowi o wizycie u Toby’ego, o tym, jak namówiła go na branie lekarstw i jak do tego doszło, że zaproponowała, by razem wybrali się na bal.
– Masz dobre serce – stwierdził Tom. – Ale, ale... mówiłaś, że Toby obiecał nie pić – dodał już innym głosem.
– Oczywiście. Przy jego lekach nie wolno mu pić.
– Obawiam się, że trzeba mu o tym przypomnieć. Tom obrócił Nikki w tańcu tak, że widziała teraz Toby’ego stojącego przy barze, otoczonego grupką młodszych od siebie mężczyzn. Trzymał w ręce ogromną szklanicę i najwyraźniej miał zamiar wypić jej zawartość za jednym zamachem. Chyba mu się udało, bo rozległ się głośny okrzyk uznania.
– Przepraszam, Tom, ale chyba muszę do niego pójść – rzekła Nikki. – Przyszłam tu z nim i czuję się za niego odpowiedzialna.
– Nie możesz być odpowiedzialna za nikogo oprócz samej siebie – odparł Tom spokojnie. – Ale jeśli sobie życzysz, odprowadzę cię do stolika, chociaż bardzo tego nie chcę.
Jaką przyjemność sprawiły Nikki te ostatnie słowa!
Zanim doszli do stolika, Toby też zdążył wrócić od baru. Przed nim stał półlitrowy kufel piwa i szklaneczka whisky. Dla Nikki zaś czekał kolejny kieliszek białego wina.
– Siadaj i pij – odezwał się do niej agresywnym tonem. – I odtąd tańczysz tylko ze mną. – Spojrzawszy na Toma, dodał: – A ty wracaj tam, skąd przyszedłeś!
Siedzący przy sąsiednich stolikach zamilkli i odwrócili głowy. Zaległa cisza. Tom przyglądał się spokojnie Toby’emu, starając się ocenić sytuację.
– Nikki poprosiła mnie, żebym ją zaprowadził do Meriel – powiedział, jak gdyby nic się nie stało. – Może się do nas przyłączysz?
– Nie mam ochoty gadać z żadną Meriel! – wybuchnął Toby.
– W takim razie, pójdziemy sami.
Nie zdążyli zrobić nawet dwóch kroków, kiedy usłyszeli za sobą głośne szurnięcie krzesła i wrzask:
– Właśnie, że nie pójdziecie!
Obróciwszy się, Nikki zobaczyła, że Toby zamierza się z pięścią na Toma. Tom również spostrzegł, co się święci, i w ostatniej chwili zrobił unik. Pięść musnęła mu tylko policzek. Kiedy Toby zamierzył się do ponownego ciosu, Tom odepchnął go. To ostatecznie rozwścieczyło chłopaka. Rzucił się na domniemanego rywala, pośliznął i trafił pięścią nie jego, lecz Nikki.
Właściwie cios nie był silny, lecz zachwiała się, straciła równowagę i upadła do tyłu.
Leżąc na podłodze, zobaczyła, że kilku mężczyzn chwyta Toby’ego pod ramiona i wyprowadza z sali. Ktoś pospieszył jej samej z pomocą, pomógł wstać, pytał, czy nic się jej nie stało. Podeszła Meriel. Słysząc, jak Nikki zapewnia, że czuje się dobrze, otoczyła ramieniem Toma.
– Idź z Meriel, Tom – powiedziała Nikki. – Mnie nic nie jest. Pośliznęłam się tylko – dodała i udało jej się nawet uśmiechnąć.
Co za wieczór!
Kakao. Kiedy świat wokół niej się walił, Nikki sięgała po ten napój. Może dlatego, że kiedy była dzieckiem, matka przyrządzała dla niej kakao i od tamtej pory zawsze odnajdywała w nim poczucie bezpieczeństwa i ciepła. Wprost uwielbiała kakao.
Wróciwszy do siebie, wzięła prysznic, przebrała się w szlafrok i teraz siedziała z kubkiem kakao w ręce, rozpatrując wydarzenia wieczoru.
Incydent z Tobym na szczęście nie zakłócił balu. Kiedy przyjaciele pomogli Nikki podnieść się z podłogi, skądś podbiegł Joe, obejrzał jej twarz i stwierdził – co sama wiedziała – że nic poważnego jej się nie stało. Potem zapytał, kto zabrał sprawcę całego zajścia do domu i pobiegł za nimi. Tom również nie odniósł obrażeń. Niemniej Nikki nie chciała zostać tam dłużej i po krótkim czasie wyszła.
Pukanie do drzwi przyczepy wyrwało ją z zadumy. Odstawiła kubek. Kto mógłby składać jej wizytę o tej porze? Toby? Na miłość boską, nie! Zresztą Joe się nim zajął. Ktoś z przyjaciół? Także nie, przecież bal jeszcze się nie skończył. Obojętne, kto to był, Nikła nie miała ochoty nikogo widzieć. Jest późno, ona ma dość wszystkiego i marzy o tym, żeby położyć się do łóżka.
– Kto tam? – spytała niezbyt przyjemnym tonem.
– To ja. Tom Murray.
Czyżby myślał, że zna jakiegoś innego Toma? Poczuła zamęt w głowie.
– Czego chcesz? – Wiedziała, że jest nieuprzejma, ale żadne inne pytanie nie przychodziło jej do głowy.
– Martwiłem się o ciebie. Toby cię uderzył. To wszystko moja wina.
Dopiero teraz Nikki zdecydowała się otworzyć drzwi. Gestem zaprosiła gościa do środka.
– Ciebie też uderzył – powiedziała. – Mogłeś mu oddać.
– Chciałem, ale lekarze nie biją przeciwnika, o którym wiedzą, że jest chory.
– Niektórzy lekarze – poprawiła go.
Cieszyła się, że nie doszło do bójki. Cieszyła się, że Tom potrafił się opanować, bo to świadczyło o silnej woli.
Zauważyła, że zdążył się już przebrać. Miał na sobie ciemne dżinsy i ciemny podkoszulek, a na policzku ciemny siniak, jak gdyby do kompletu. Już miała na ten temat powiedzieć coś żartobliwego, kiedy Tom podszedł do niej, ujął jej twarz w dłonie i przyjrzał się jej obrażeniom.
– Tylko stłuczenie – stwierdził, delikatnie przesuwając opuszkami palców po jej policzku – ale z pewnością boli. Jutro będziesz mogła to sobie przypudrować.
– Nie używam pudru – odparła i uśmiechnęła się słabo. – Niewiele wiesz o młodych kobietach.
– Najwyraźniej. A zdobywanie wiedzy o nich jest okupione bólem.
– Gdzie Meriel?
– Cała jej rodzina była na balu, więc przeprosiłem ją i zostawiłem z nimi. Wymówiłem się, że nie czuję się dobrze, chociaż to nie była całkiem prawda. Meriel była bardzo zmartwiona – dodał po krótkiej chwili. – Widok ciebie rozciągniętej na podłodze wstrząsnął nią. Innymi też.
– To moi przyjaciele. Nawet Meriel. Ale nie musiałeś kłamać.
– Chciałem zajrzeć do ciebie, zobaczyć, jak się czujesz. Joe uspokoił mnie, że nic ci się nie stało, . ale chciałem sam się przekonać.
– No tak. Napijesz się może kakao? – zaproponowała znienacka.
– Z przyjemnością. Właśnie tego mi trzeba.
Nikki miała wrażenie, że jej maleńki salonik wypełnił się ciepłem. Kiedy tak siedzieli, popijając kakao i zagryzając znalezionymi w puszcze resztkami herbatników, poczuła się z Tomem bardzo szczęśliwa. I nagle rozpłakała się. Może dlatego, że przedtem za dużo wypiła, a może była to spóźniona reakcja na wstrząs?
– Wiesz – wymamrotała przez łzy – rozczarowałam się do ciebie. Sądziłam, że znaczymy dla siebie znacznie więcej. Może źle zinterpretowałam pewne gesty. Ale po twoim pocałunku na wzgórzu...
Tom wstał, usiadł obok Nikki, otoczył ją ramieniem, przytulił i delikatnie pocałował. Oparła głowę na jego piersi. Jak dobrze czuć ciepło jego oddechu na szyi, pomyślała, słuchać bicia jego serca. Czyżby biło trochę szybciej niż powinno?
– Wiele dla mnie znaczysz – szepnął. – Ogromnie wiele. Nigdy jeszcze nie spotkałem takiej dziewczyny jak ty. Ale widzę, jak bardzo jesteś przywiązana do tego miejsca, wrzosowisk, przyjaciół, rodziny. Za rok mnie już tu nie będzie. Wrócę do Londynu, a ty zostaniesz. Nie chcę cię unieszczęśliwić, nie chcę, żebyś przeze mnie cierpiała.
Nikki usiadła prosto i zajrzała Tomowi w oczy.
– Jest coś, czego nie chcesz wyznać. Nie okłamałeś mnie, nie jesteś żonaty ani z nikim związany, prawda?
Tom roześmiał się ubawiony.
– Nie, nie jestem żonaty. Ani nawet zaręczony. I nigdy nie byłem zaręczony. Co prawda – zawiesił głos, jak gdyby sobie o czymś przypomniał – oświadczyłem się raz pewnej dziewczynie i nawet zostałem przyjęty...
– Kim ona była?
– Nazywała się Lucy Halloran. Mieliśmy po siedem, osiem lat.
– Wobec tego, wybaczam ci – powiedziała Nikki i ukryła twarz na jego piersi.
– Wiem, że nie powinienem przychodzić – odezwał się Tom po chwili. – Nie mam prawa, żadnego prawa. Ale nie mogłem wysiedzieć w domu.
– Ciii... – szepnęła Nikki. – Wiesz, że jesteś zawsze mile witany.
Leżąc tej nocy w łóżku, Nikki przypomniała sobie smutek na twarzy Toma, gdy mówił, że za rok już go tu nie będzie. Skoro ta myśl tak go przygnębia, to dlaczego nie mógłby zostać? Może marzy mu się kariera sławnego chirurga ortopedy? A przecież jest dobrym lekarzem ogólnym. Kto może powiedzieć, która droga jest lepsza?
Uświadomiła sobie, że Tom właściwie nie odpowiedział na jej pytanie. Wciąż coś przed nią ukrywa. Ale co?
We wtorek po balu Nikki przypadkowo spotkała Meriel na ulicy. Zatrzymały się na krótką pogawędkę. Meriel interesowało, co będzie z Tobym.
– Postanowił sam zgłosić się do szpitala – relacjonowała Nikki. – Joe załatwił, że spróbują zmienić mu leki. Może uda się zapobiec tym niekontrolowanym wybuchom agresji.
– Mam nadzieję. Chciałabym, żeby przychodził na nasze bale, ale nie chcę oglądać cię pobitej, leżącej na podłodze. – Nikki wiedziała, że słowa Meriel są szczere i ucieszyła się. Rozmawiały jeszcze chwilę o tym i owym i nagle Meriel mimochodem zapytała: – Widujesz Toma Murraya? Miałam nadzieję, że zadzwoni, ale nie odezwał się.
– Jest bardzo zajęty – odpowiedziała Nikki, wiedząc, że to prawda. – Pewnie po prostu nie miał czasu.
– Pewnie tak. Wiesz, między nami nic nie ma, ale lubię go.
– Tak. Tom da się lubić – przyznała Nikki.
– Jedziesz jutro do Leeds? – Nikki zagadnęła Toma. – Mogę się z tobą zabrać? Oczywiście, jeśli nie sprawię ci tym kłopotu. Muszę zrobić trochę zakupów.
Był czwartek. Od owej pamiętnej soboty nie widzieli się. Tom nie wyglądał na zadowolonego.
– Nie wiem... – zaczął. – Sądzisz, że to dobry pomysł? Przecież my...
– Posłuchaj. Muszę dostać się do miasta. I mam ochotę na przejażdżkę tym twoim sportowym autem. Umówiliśmy się przecież, że będziemy przyjaciółmi, prawda? To dlaczego nie możemy pojechać do Leeds razem? Nie martw się, nie będę wchodzić ci w drogę, ani zadawać kłopotliwych pytań.
Tom uśmiechnął się.
– To do ciebie niepodobne. Co prawda, jeśli już mam z kimś jechać, to najchętniej z tobą. Ale wyruszamy wcześnie. Szósta trzydzieści.
– Dla mnie to późno – roześmiała się Nikki. – Nie zapominaj, że pochodzę ze wsi.
O tak wczesnej porze droga była prawie pusta. Nikki usiłowała wypytywać Toma o pacjentkę, którą ma odwiedzić w Leeds, ale Tom niezbyt chętnie podejmował ten temat.
– Wolę podziwiać widoki. Opowiedz mi, jak to jest dorastać wśród wrzosowisk – poprosił.
Kiedy dotarli do miasta, Tom wysadził Nikki przy centrum handlowym. Umówili się o czwartej po południu w holu szpitala.
Nikki zazwyczaj lubiła wyprawy do Leeds, sklepy, jakich nie było w Hambleton, kawiarnie i restauracje, ale dzisiaj była dziwnie niespokojna. Szybko uporała się z zakupami i postanowiła, zamiast oglądać butiki, pojechać do szpitala wcześniej.
Dochodziła pierwsza trzydzieści, kiedy wchodziła do holu. Poprosiła portiera o przechowanie toreb z zakupami, na co chętnie się zgodził, zobaczywszy jej pielęgniarski znaczek. Potem poszła do bufetu coś zjeść. Następnie postanowiła przejść się po terenie. Szpital zbudowano w lesie, a poszczególne budynki stały wśród drzew.
W pewnej chwili spostrzegła Toma. Siedział na ławce tyłem do niej, z głową ukrytą w dłoniach, pogrążony w wyraźnie niewesołych myślach. Pod wpływem impulsu zaczęła iść w jego stronę, lecz nagle zawahała się i stanęła. Nigdy nie widziała go w takiej pozie. Schowała się za drzewem, czekała.
Tom spojrzał na zegarek, wstał z ociąganiem i wszedł do najbliższego budynku. Po pewnym czasie Nikki ruszyła w ślad za nim. „ONKOLOGIA” – głosił napis nad wejściem. Zaraz, zaraz, przecież Tom jest ortopedą, co w takim razie robi na oddziale onkologicznym?
Odczekała jeszcze chwilę i pewnym krokiem weszła do holu. Toma nigdzie nie było widać, skierowała się więc do recepcji.
– Przyjechałam po doktora Murraya – powiedziała. – Obawiam się, że jestem odrobinę za wcześnie... Nie orientuje się pani, kiedy wyjdzie?
– Konsultant właśnie poprosił go do gabinetu. Wizyta trwa zazwyczaj około pół godziny – poinformowała uprzejmie młoda recepcjonistka.
Nikki poczuła, że serce jej zabiło szybciej.
– A czy mogłaby mi pani powiedzieć, jaki jest jego stan? – spytała, starając się mówić opanowanym głosem.
Wiedziała, że nie powinna zadawać tego pytania i że recepcjonistka nie ma prawa udzielać jej tego rodzaju informacji.
– O to będzie pani musiała zapytać jego samego – odparła dziewczyna.
– Poczekam na zewnątrz. Proszę nie mówić doktorowi Murrayowi, że już jestem. Niepotrzebnie denerwowałby się tylko – poprosiła i wyszła.
Na wprost wejścia do budynku stała ławka. Nikki usiadła na niej. Nie ma potrzeby martwić się na zapas, powtarzała sobie w duchu. Przecież nie znam faktów. Pochopnie wyciągam wnioski, które mogą okazać się całkowicie błędne.
Ale cały czas nie mogła się uwolnić od pytań: czy Tom ma raka, a jeśli tak, to gdzie jest umiejscowiony nowotwór.
Wiedziała oczywiście, że w ciągu ostatnich dwudziestu pięciu łat nastąpił ogromny postęp w leczeniu chorób nowotworowych. Weźmy białaczkę u dzieci. Jeszcze trzydzieści lat temu zaledwie jeden na dziesięciu małych pacjentów miał szansę przeżycia. Obecnie proporcje się odwróciły.
Czy Tom ma raka? Kiedy się nad tym głębiej zastanowiła, wiele jego zachowań dopiero teraz nabrało prawdziwego znaczenia. Targały nią sprzeczne uczucia, była wstrząśnięta i zmartwiona, a jednocześnie wściekła.
W końcu zobaczyła Toma, jak wychodzi i skręca na ścieżkę prowadzącą do głównego budynku. Wstała i podbiegła do niego.
– Nikki! – wykrzyknął zdziwiony i lekko skonsternowany. – Przyjechałaś za wcześnie! Przecież umówiliśmy się dopiero za dwie godziny!
– Tak, ale zmęczyły mnie zakupy – wyjaśniła. – Nie spodziewałam się, że odwiedzasz oddział onkologiczny – dodała.
– Wstąpiłem zobaczyć się ze starym znajomym – mruknął Tom, odwracając wzrok. – Byliśmy razem na studiach i... – Urwał i spojrzał jej prosto w oczy.
– Ukrywasz coś przede mną – przerwała mu Nikki. W jej głosie brzmiała gorzka nuta. – Obojętnie, kim jesteśmy dla siebie nawzajem, mam prawo znać prawdę. Powinniśmy wspólnie przeżywać szczęście i nieszczęście. – Tom powoli kiwnął potakująco głową. – Usiądźmy na ławce i opowiesz mi wszystko, dobrze? Bez udawania, bez kłamstw, bo tego nie zniosę. – Czuła, że zbiera jej się na płacz.
Tom objął ją ramieniem i powiedział:
– Jeszcze nie jest tak źle.
– Nie kłam!
– Cóż, mogłoby być lepiej – poprawił się po chwili. Usiedli. Przed sobą widzieli drzewa i trawniki. Od czasu do czasu minął ich jakiś pacjent, szybkim krokiem przeszła pielęgniarka. Gdzieś za plecami słyszeli ptaka śpiewającego wśród gałęzi. Wszystko to wydawało się Nikki nierealne. Ten otaczający ich sielski spokój nie był prawdą, a fałszem. Spojrzała na swojego towarzysza. Teraz jego szczupłość, chudość raczej, i bruzdy wokół ust i oczu nabrały uzasadnienia.
– Zacznij od początku – poprosiła. – Joe wie, prawda?
Tom kiwnął potakująco głową.
– Nie byłbym w porządku wobec niego, gdybym zaczął pracę, nie informując go o mojej sytuacji. Zanim przyjechałem do was, przeszedłem i naświetlania, i chemioterapię. Teraz nastąpiła remisja, ale raz w miesiącu muszę przyjeżdżać tu na kontrolę. Wymyśliłem więc tę historyjkę z pacjentką, żeby wytłumaczyć moje wyjazdy do Leeds. Choroba nie przeszkadza mi być zwykłym lekarzem.
– Nie jesteś zwykłym lekarzem, jesteś bardzo dobrym lekarzem! – oburzyła się Nikki. – Opowiedz mi wszystko od początku. Proszę.
Tom utkwił wzrok w jakimś punkcie daleko przed sobą. Kiedy przemówił, głos miał dziwnie niski, schrypnięty. Nikki ze współczuciem pomyślała, jakie to wyznanie jest dla niego trudne. Ale przecież ona musi wiedzieć!
– Choroba nie wybiera – zaczął Tom. – Przychodzi znienacka, bez powodu, bez przyczyny. Lekarzom często wydaje się, że to inni chorują, oni nie. Harowałem jak szalony, uczyłem się jak szalony, piąłem się po szczeblach kariery. Nic poza ortopedią dla mnie nie istniało. Uwielbiałem to. W pewnym okresie zacząłem odczuwać zmęczenie. Z początku myślałem, że to organizm się zbuntował, że przesadziłem i że to minie. Nie mijało jednak. Zacząłem chudnąć. Nocami budziłem się zlany potem. – Uśmiechnął się słabo. – Sądziłem, że jeśli zignoruję objawy, same znikną. Ale pewnej nocy, zupełnie przypadkiem, dotknąłem szyi i wyczułem guz. To był powiększony węzeł chłonny. Postanowiłem się przebadać. Zrobili mi prześwietlenie, biopsję, tomografię komputerową. Odsyłali mnie do coraz to bardziej utytułowanych specjalistów. Ostatecznie stwierdzili chorobę Hodgkina, czyli ziarnicę złośliwą. Stadium średnio zaawansowane.
– Słyszałam o tej chorobie – wtrąciła Nikki – chociaż nigdy nie zetknęłam się osobiście z żadnym pacjentem cierpiącym na nią. To uleczalne?
– W większości przypadków tak. Szanse ma dwóch na trzech chorych, zresztą może proporcje są nawet jeszcze lepsze. Teraz czuję się całkiem przyzwoicie. Regularnie stawiam się na wizyty kontrolne, ale nigdy nic nie wiadomo.
– Dlaczego zdecydowałeś się przyjechać do Hambleton?
– W obliczu zagrażającej śmierci człowiek zaczyna myśleć inaczej – odparł Tom już pogodniejszym tonem. – Choroba zmusiła mnie do zastanowienia się nad tym, do czego w życiu doszedłem i czego jeszcze chciałbym dokonać. Stwierdziłem, że potrzebna mi jest odmiana. Kocham ortopedię, ale nie było sensu poświęcać wszystkiego dla kariery, której mogę nie doczekać. Zapragnąłem cieszyć się życiem. I nagłe zobaczyłem ogłoszenie Joego i stwierdziłem, że jest atrakcyjne. Jeśli zostało mi niewiele życia, chcę ten czas przeżyć dobrze.
– To dlatego spadłeś prosto na dach mojej przyczepy – powiedziała Nikki z namysłem. – Dlatego chciałeś zobaczyć pisklęta.
– Tak. Doświadczyć czegoś, czego nigdy nie robiłem. Zobaczyć to, czego nigdy nie oglądałem. Wykorzystać szansę, zanim będzie za późno.
Wszystkie dziwne zachowania Toma nabierały teraz dla Nikki nowego znaczenia.
– Unikałeś mnie... nie chciałeś się we mnie zakochać... bo, bo...
– Bo nie chcę cię unieszczęśliwić. Nie chcę, żebyś zakochała się w facecie, który zaraz umrze. I jeszcze jedno – dodał ostrzejszym tonem. – Powiedziałem ci, że moja matka zmarła, kiedy miałem osiem łat. Ale nie powiedziałem na co. Ona też miała chorobę Hodgkina. Wiem, że ziarnica złośliwa nie jest dziedziczna i że trudno określić, jaki przebieg przybierze, ale patrzyłem, jak mama umierała. Widząc, jak ona cierpi, cierpiałem i ja. Nie chcę, żeby ktoś, kogo kocham, cierpiał w niepewności. – Umilkł i ku zdumieniu Nikki roześmiał się nagle. – Jeszcze nigdy żadna kobieta nie wzbudziła we mnie takich uczuć jak ty. Sądzę... podejrzewam, że mógłbym cię pokochać. Boże, o ile wszystko by było prostsze, gdybyś była mi obojętna. Ale nie potrafię skazać nikogo bliskiego na to, co sam przeszedłem.
Nikki wybuchnęła płaczem. Tom objął ją i przytulił. Podał jej swoją chusteczkę dla otarcia łez i powiedział:
– Przestań. Dam sobie radę.
– Ty dasz sobie radę! – wybuchnęła. – Zrozum. W trudnych sytuacjach wspólnie znacznie łatwiej jest stawić czoło problemom. Nie wmawiaj mi, że możemy być przyjaciółmi. Jesteśmy dla siebie kimś znacznie więcej! Przyznaj się do tego wreszcie! Tom uśmiechnął się.
– Jesteśmy więcej niż przyjaciółmi. Wiesz, jaką ulgę przyniosły mi te słowa?
– Teraz razem będziemy znosić, co los da. Uśmiech zniknął z twarzy Toma tak nagle, jak się pojawił.
– Nie chciałem tego. Chciałem cię chronić przed moimi problemami. Teraz wiesz, dlaczego bałem się, że zbyt mnie polubisz. Czy nie widzisz, że nie ma dla nas przyszłości?
Słowa Toma rozzłościły Nikki nie na żarty.
– Polubię! – wykrzyknęła. – Kto tu mówi o lubieniu? Rozmawiamy o miłości! A miłości nie można włączyć i wyłączyć za pomocą pstryczka, jak światła. Miłość jest. I to nie ty decydujesz o moich uczuciach, ale ja.
– Zrozum. Nie chcę zadawać ci cierpień. Nie chcę, żebyś całe życie zastanawiała się bez przerwy, jak ja się czuję.
– O tym ja decyduję. – Siedzieli chwilę w milczeniu i nagle Nikki dodała: – Ale jedno możesz dla mnie zrobić.
– Co?
– Uprzedź Meriel, żeby nie robiła sobie nadziei.
Tego dnia Nikki pojechała do Penny Pink do Brassenthwaite, maleńkiej osady zbudowanej przez robotników pobliskiego, teraz już nieczynnego, kamieniołomu. W osadzie był kościół i dom parafialny i niewiele więcej. Raz na jakiś czas przyjeżdżał sklep na kółkach i bibliobus. Szkolny autobus dowoził dzieci do szkoły. Zimą zdarzało się, że drogę zasypało i osada była odcięta od świata.
Penny mieszkała z synem, dziewięcioletnim Jakiem, i zajmowała się wyrobem biżuterii. Swoje dzieła, oryginalne w formie, czasem bardzo surowe, wysyłała do Londynu. „Nie przyjechałam do tego pięknego miejsca po to, żeby bawić się w sklep”, mawiała.
Penny cierpiała na cukrzycę i Nikki odwiedzała ją mniej więcej raz na trzy tygodnie, by przeprowadzić rutynowe badania kontrolne. Lubiły się i zawsze przy okazji wizyty ucięły sobie miłą pogawędkę. Dziś jednak, kiedy tylko zaczęły rozmawiać, nastąpiło jakieś zamieszanie przed domem. Kiedy Penny otworzyła drzwi, zobaczyły gromadkę dzieci i bladego, zapłakanego Jake’a z ręką owiniętą zakrwawioną chustką.
– Byłeś w kamieniołomie, tak? – skarciła go matka z miejsca. – Przecież ci zabroniłam. Za karę przez tydzień nie usiądziesz do komputera.
– Ale mamo...
– Żadne ale. Powiedziałam.
Nikki objęła chłopca, posadziła na krześle i okryła własną kurtką. Dzieciak sprawiał wrażenie mocno przerażonego. Bała się, że jest w szoku.
– Przygotuj mu coś ciepłego do picia, Penny – poleciła. – I dobrze osłódź – dodała.
Rana na ręku chłopca, tuż nad łokciem, wyglądała paskudnie. Nikki wyjęła z torby jałowy opatrunek i tymczasem przyłożyła do skaleczenia.
– Upadłeś? Potłukłeś się? Coś jeszcze cię boli? – dopytywała się.
– Nie. Tylko ręka i tu. – Jake dotknął piersi. Nikki dokładnie zbadała klatkę piersiową chłopca.
Na szczęcie nie złamał sobie niczego, nawet nie miał dużego siniaka. Potem ponownie zajęła się ręką. Chłopiec z trudem ruszał palcami, a kiedy poprosiła, żeby zamknął dłoń na jej dłoni, prawie nie czuła nacisku.
– Co poczułeś, kiedy upadłeś?
– Uderzyłem się w łokieć i... i takie mrówki przeszły mi po ręce. Jeszcze teraz jest jakaś dziwna.
Nikki zaniepokoiła się. Podejrzewała, że któryś nerw mógł zostać naderwany. Mogłaby wezwać karetkę i przewieźć chłopca do szpitala na ostry dyżur, ale wolała mu tego oszczędzić. Postanowiła spróbować skontaktować się z Tomem. Wyszła przed dom i wyciągnęła telefon komórkowy.
– Tom? Gdzie jesteś?
– Właśnie wracam z Kellett. Fałszywy alarm. Pani Farmiloe wcale nie miała ataku serca, ale...
– Niestrawność – dokończyła za niego Nikki.
– Właśnie. Szkoda, że ja nie potrafię stawiać diagnozy na odległość, jak ty.
– Nie od wczoraj znam panią Farmiloe. Nawet nie wiesz, jak wiele rozmaitych dolegliwości okazywało się niestrawnością.
– Czyli skutkiem przejedzenia, tak? Dzwonisz tylko pogadać, czy w jakiejś konkretnej sprawie?
– Obawiam się, że w jak najbardziej konkretnej. Widzisz, mam tutaj chłopca... Dobrze by było, żebyś go obejrzał – zaczęła i opisała niepokojące ją objawy.
– Gdzie to jest?
– Brassenthwaite. Masz mapę?
– Mam. Zaraz... zaraz... Jest.
– To słuchaj. Dwie mile za Kelłet skręć z szosy w taką wąską drogę. Miń dawny obóz wojskowy, przejedź mostek i dalej prosto. Bez trudu trafisz na miejsce. Ostatni dom po prawej. Będę czekać.
Nikki wróciła do Jake’a i jego mamy i uspokoiła ich, że lekarz już jedzie.
– Może chcesz zobaczyć, co teraz robię? – zaproponowała tymczasem Penny. – Dostałam zamówienie na pierścionek i zrobiłam kilka prób.
Nikki pochyliła się nad projektami.
– Ten podoba mi się najbardziej. – Wskazała zielony kamień opleciony złotym drutem.
– Mnie też – przyznała autorka – ale klient wybrał ten.
– Ładny, ale mnie i tak najbardziej podoba się tamten. Jest przepiękny.
Rozległ się dzwonek telefonu.
– Minąłem obóz – usłyszała w słuchawce. – Szkoda tylko, że mnie nie ostrzegłaś, że tu potrzebna jest amfibia.
– Jaka amfibia? O czym ty mówisz?
– Brzegi strumienia są tak rozjeżdżone, że zamieniły się w morze błota. Utknąłem i nie mogę się stąd wydostać. Podaj mi numer pomocy drogowej, żeby przyjechali i mnie Wyciągnęli.
– Już jadę.
Dwadzieścia minut później zobaczyła czerwony sportowy samochód Toma cały ochlapany błotem, po osie zanurzony w mazi. Właściciel, w kaloszach, które na szczęście woził ze sobą, i w garniturze, stał obok.
– Tak mi przykro – powiedziała zamiast powitania. – Nie zdawałam sobie sprawy, że tu może być takie bajoro. Spójrz na swój wóz!
Tom wzruszył ramionami.
– Mam większe zmartwienia – mruknął.
Nikki podobało się jego opanowanie, ale czasami zastanawiała się, czy pod tym spokojem kryją się jakieś żywsze uczucia. Może wrze gniew?
– Nie musimy dzwonić po pomoc. Sama cię wyciągnę – stwierdziła, wyjmując linę holowniczą.
– Dasz radę? – spytał zaskoczony.
– A po co mam wóz z napędem na cztery koła? Zaraz się z tym uporamy. – Z liną w ręku ostrożnie postawiła nogę na śliskiej glinie.
– Ja to zrobię – powiedział Tom. – Zostań tam.
– Nie, nie. Ja cię w to wpakowałam i ja cię stąd wy...
Nie dokończyła. Noga jej się pośliznęła na kamieniu i wylądowała w mokrej, zimnej mazi. Poczuła się jak ostatnia kretynka.
Tom, jak przystało na dżentelmena, stłumił śmiech i wyciągnął rękę.
– Chwyć się mnie – poradził.
Trzymając się jego dłoni, Nikki poczuła nagłą pokusę pociągnięcia wybawiciela w błoto, lecz Tom, jak gdyby czytając w jej myślach, mruknął ostrzegawczo:
– Spróbuj, a nie odpowiadam za skutki.
Dwie minuty później lina połączyła oba samochody. Nikki zapaliła silnik i sportowe auto Toma powoli, z chlupotem, ruszyło.
Kiedy dojechali na miejsce, Penny pożyczyła Nikki ręcznik i zaprowadziła ją do łazienki, a Tom w tym czasie badał małego. Kiedy Nikki po pewnym czasie zeszła na dół, zastała Penny i Toma pijących kawę i oglądających projekty pierścionków. Tomowi też najbardziej podobał się ten z zielonym kamieniem. Niestety zrobiło się późno. Przed odjazdem Tom powiedział jeszcze:
– Rana jest głęboka, ale nie wydaje się, żeby któryś nerw został uszkodzony. Gdyby Jake jutro jeszcze nie mógł swobodnie ruszać ręką, proszę o telefon.
– Dobrze. I pamiętajcie, gdybyście tędy przejeżdżali, jesteście zawsze mile widziani.
Zanim wsiedli do samochodów, Tom zapytał:
– Nie znasz, Nikki, jakiegoś dealera, który wziąłby ode mnie to czerwone cacko i zamienił na coś bardziej odpowiedniego na tutejsze drogi? Chciałbym taki wóz terenowy z napędem na cztery koła jak twój.
Nikki zrobiło się przyjemnie, że zwrócił się z tym właśnie do niej.
– Ken Handy na pewno znajdzie coś dla ciebie. Da ci dobrą cenę, bo lubi lekarzy. W zeszłym roku leczyliśmy jego synka. Ale czy jesteś pewny, że chcesz zmienić auto? Przecież będziesz tu tylko rok i potem sportowy wóz może...
– Nie wybiegam myślami aż tak daleko – przerwał jej Tom. – Nie robię żadnych planów. Wiesz, jaka to ulga nie martwić się o to, co będzie? – Widząc zdumienie na jej twarzy, dodał: – To taki mój odruch obronny. Kiedy pogodzisz się z myślą, że czeka cię coś złego, możesz się tylko dziwić, kiedy przydarzy ci się coś dobrego. A jak dotąd ciągle spotyka mnie coś dobrego. I jest mi z tym dobrze. Przepraszam, nie chciałbym psuć ci nastroju.
– Jeśli chcesz porozmawiać z Kenem Handym, pojadę z tobą dziś wieczorem.
– Świetnie. To może zadzwoń do niego od razu i wytłumacz, o co chodzi.
– Czy ty się aby zbytnio nie spieszysz?
– Ostatnio lubię działać szybko. Muszę – dodał z tą samą wypracowaną pogodą ducha, którą już u niego zauważyła.
– Naprawdę pojedziesz ze mną? – spytał, kiedy już Nikki umówiła ich na wieczór. – Lubię podejmować wspólne wyprawy z tobą.
– Pojadę. Ja też lubię przebywać w twoim towarzystwie. Lubię to za mało. Bycie z tobą jest...
– Tak samo cudowne dla mnie jak dla ciebie – dokończył za nią Tom.
Szykując się do wieczornego wyjścia, Nikki zastanawiała się, co na siebie włożyć. Chciała ubrać się stosownie do okoliczności, a jednocześnie zrobić wrażenie. Cóż, każda dziewczyna ma podobne rozterki.
Ostatecznie zdecydowała się na czarne atłasowe spodnie i białą bluzkę.
Tom zjawił się w swojej ulubionej czerni, dżinsach i swetrze. Zdołał jeszcze umyć swoje auto w myjni i wyczyścić wnętrze z błota.
Kiedy jechali powoli główną ulicą Hambleton, Nikki ogarnęło dziwne nerwowe podniecenie. Nie bardzo wiedziała, dlaczego. Zrozumiała, że ten wieczór będzie czymś więcej niż tylko wyprawą po nowy samochód. Stosunki między nią a Tomem były przecież teraz zupełnie inne.
Ken czekał na zapowiedzianych klientów. Po wymianie wstępnych grzeczności zajął się oględzinami sportowego auta, a w tym czasie Tom i Nikki poszli zobaczyć, jakie samochody z napędem na cztery koła są na sprzedaż.
– O jaki dokładnie samochód ci chodzi? – spytała Nikki.
– Nie wiem jeszcze, ale na pewno nie czerwony. Znudził mi się ten kolor. Wolałbym chyba niebieski.
– Nie żartuj. Kupno samochodu to poważna sprawa.
Szkoda, że nie widziałeś, jak mój ojciec kupuje nowy traktor.
Kiedy właściciel przyłączył się do nich, wybór szybko zawęził się do dwóch wozów. Ostatecznie Tom zdecydował się na diesla, który będzie dawał sobie radę w terenie, a jednocześnie wyglądał całkiem szykownie w mieście. Wypełnianie dokumentów trwało zaledwie chwilkę i zanim się obejrzeli, już jechali nowym samochodem.
Nikki nie mogła wyjść ze zdumienia.
– W życiu nie kupiłam niczego w takim tempie. Nad wyborem szminki zastanawiam się dłużej niż ty nad wyborem auta!
– Lubię załatwiać sprawy od ręki, a Ken powiedział, że w ciągu dwóch tygodni w każdej chwili przyjmie wóz z powrotem, więc nad czym się tu zastanawiać? No, ale teraz chciałbym nacieszyć się nową zabawką. Masz ochotę na przejażdżkę?
– Ogromną.
Tom spojrzał na swoją towarzyszkę i domyślił się wszystkiego.
– A potem moglibyśmy pojechać do ciebie i porozmawiać. Dobrze?
– Dobrze.
– No to w drogę.
Pojeździli trochę wąskimi bocznymi drogami, a potem Nikki pokazała Tomowi stare wyrobisko, gdzie mógł poćwiczyć jazdę terenową.
– Koniec z topieniem się w błocie – powtarzał uradowany.
– Nie ciesz się na zapas – ostudziła jego entuzjazm Nikki. – Nawet taki czołg czasami trzeba wyciągać.
Tom spojrzał na zegarek – Umieram z głodu – wyznał. – Byłaś tak wspaniałomyślna, że pokazałaś mi to wszystko, więc zapraszam cię na kolację. Jak nazywa się ten pub, który minęliśmy? Dobrze tam karmią? – dopytywał się.
– Podobno fantastycznie. A widok z tyłu zapiera dech w piersiach.
Wrócili więc do kamiennej, liczącej ponad dwieście lat „Gospody pod Lisem”. Znaleźli stolik na oszklonej werandzie, skąd roztaczał się widok na dolinę. Jedzenie może i było wyśmienite, ale Nikki nie zwracała na nic uwagi. Najważniejsze dla niej było towarzystwo Toma.
Rozmawiali o niej, jej dzieciństwie, aspiracjach.
– Nie mogłam się zdecydować, czy chcę zostać farmerem jak ojciec, czy pielęgniarką jak mama. Każde z nich twierdziło, że powinnam wybrać zawód drugiego. Miałam mętlik w głowie.
– Powinnaś więc wybrać zupełnie inny fach, zostać modelką albo aktorką – zażartował Tom.
– Modelką? Aktorką? Nie ja. Ja muszę rozkazywać. Sam się przekonałeś, że jestem apodyktyczna.
– Nie jesteś wcale apodyktyczna. Ty po prostu troszczysz się o ludzi. Ale figurę masz naprawdę godną modelki albo aktorki – dodał przekornym tonem. – I chociaż jesteś wystarczająco smukła, uśmiechasz się częściej niż przeciętna modelka, co ci się liczy na plus.
– Hm... Dużo znasz modelek? Wiem już, że przyjaźnisz się z jedną aktorką.
– Kiedyś często chodziłem do pewnego pubu w północnym Londynie, gdzie spotykali się aktorzy z telewizji, czasami modelki. Pub słynął z dobrego piwa – naprawdę mieli duży wybór – a taka jedna modelka, całkiem sławna, ale nie zdradzę ci jej nazwiska, przychodziła i zamawiała szklankę wody. Bez cytryny. Pamiętaj, owoce zawierają zbyt dużo kalorii.
– Przesada.
– Może. Ale nie rozmawiajmy o tuszy, bo mnie to krępuje.
– Pod tym względem trudno ci cokolwiek zarzucić.
– Ubytek wagi to uboczny skutek kuracji.
– Zapomnij o tym na chwilę, dobrze? Od razu poczujesz się lepiej.
Tom zajrzał Nikki głęboko w oczy.
– Znacznie lepiej. A więc... co to za owce, o te tam. – Wskazał stado w oddali. – Skoro mam leczyć farmerów, muszę się trochę podszkolić.
– Jako odskocznię wybrałeś raczej przyziemny temat. Za karę powiem ci wszystko, co wiem o owcach. Zaśniesz’ z nudów.
– Jak mógłbym się nudzić, słuchając ciebie? – zażartował i spojrzał na zegarek. – Robi się późno – stwierdził. – Poprosimy o rachunek, co?
– Oczywiście. Mamy jeszcze przecież porozmawiać. Spędzili cudowny wieczór, ale Nikki nie rezygnowała. Muszą pewne rzeczy ustalić między sobą.
Kiedy wsiedli do nowego samochodu, Tom spytał:
– Pojedziemy do Białego Dworu, czy do twojej przyczepy?
– Wolę do przyczepy. Specjalnie na tę okazję kupiłam butelkę wina. – Nagle przed nimi wyłoniła się grapa mężczyzn w hełmach i umazanych błotnistą mazią kombinezonach, z linami i innym sprzętem. Tom zwolnił. – Grotołazi – wyjaśniła Nikki. – Niedaleko jest właz do starego wyrobiska. – Wzdrygnęła się. – Na samą myśl robi mi się słabo ze strachu. A ty? – spytała. – Boisz się czasem?
Tom zwlekał z odpowiedzią.
– Kiedyś się bałem – zaczął. – Uważałem, że to, co mi się przytrafiło, to największa niesprawiedliwość. Budziłem się w nocy przerażony, że umrę i że to będzie straszne. Ale teraz już nie. – Wyciągnął rękę, dotknął włosów Nikki, zmierzwił je. – Powinnaś wiedzieć, że samo mówienie o strachu już wywołuje strach. Porozmawiamy później, dobrze?
Wieczór był na tyle ciepły, że mogli usiąść na patio. Nikki wyciągnęła wino i nalała do kieliszków.
– Wytłumacz mi, jak zdołałeś opanować strach? Tom wypił łyk wina i zapatrzył się w dal.
– Uznałem, że strach przed czymś, co może się stać, jest daremny. Lepiej pogodzić się z wyrokiem. Zacząłem czekać na śmierć i to mnie uspokajało.
– Dla mnie to brzmi jak poddanie się. Wiesz, taka sytuacja przypomina mi odwieczne pytanie: czy szklanka jest do połowy pusta, czy do połowy pełna? Jeśli uznasz, że do połowy pełna, to cię mobilizuje.
Tom roześmiał się.
– Nigdy nie dajesz się wywieść w pole. I dlatego, dlatego...
– Dlatego, co? No powiedz.
– Dobrze. Dlatego cię kocham. Chyba.
– Chyba? – Mężczyźni zawsze zostawiają sobie jakąś furtkę. Nikki wypiła łyk wina i ciągnęła: – Więc jak traktujesz swoją chorobę teraz? I dlaczego zmieniłeś się?
– Bo poznałem ciebie. To ty uświadomiłaś mi, że życie ma do zaoferowania więcej, niż mi się zdawało, więc postanowiłem czerpać z niego, co się da. Z twoją pomocą. Dzisiaj, na przykład, nie zdarzyło się nic nadzwyczajnego, a było tak cudownie, bo z tobą. – Nagle posmutniał. – Ale nie zmieniłem postanowienia, nie chcę cię ranić.
Nikki miała przygotowaną odpowiedź. Cały tydzień się nad nią zastanawiała.
– Kocham cię – odparła. – Możesz być chory, niepewny przyszłości, ale ja cię kocham. Miałam rozmaitych chłopaków, ale nigdy jeszcze... no wiesz. Chcę, żebyś to był ty. Spędź ze mną tę noc.
– Nikki! – wykrzyknął Tom. – Przecież nie wiem, czy będę żył i...
– Rozmawialiśmy już o tym – odparła Nikki spokojnie. – Nie możesz cały czas, bez przerwy myśleć tylko o chorobie i śmierci.
– Wiem. Masz rację. Bardzo cię pragnę. Jesteś pewna, że nie robisz tego, bo...
– Nawet nie kończ – przerwała mu. – Chcę tego, bo cię kocham. Nie rozumiesz?
– Teraz rozumiem – odparł.
Wstał, podszedł do niej, wyciągnął ręce, pomógł jej podnieść się z krzesła, przytulił ją i pocałował. W pierwszej chwili Nikki była pełna obaw, lecz pocałunek tchnął w nią wiarę, ze wszystko będzie dobrze. Potem Tom objął ją w pasie i zaprowadził do przyczepy.
W maleńkiej sypialni Nikki zasunęła zasłonki w oknach i zapaliła dającą łagodne światło lampkę przy łóżku. Propozycja wyszła od niej, jej marzenie miało się spełnić, lecz była zdenerwowana. Rozmowa na patio wyczerpała ją. Nagle opuściła ją pewność siebie. Wszystkie znajome sprzęty i ulubione drobiazgi wydały się jak gdyby obce.
Tom wyczuł jej nastrój. Kiedy usiedli na brzegu łóżka, by zdjąć buty, objął ją i delikatnie pociągnął na poduszki. Ułożyli się wygodnie. Nikki oparła głowę na piersi ukochanego. Ciepło jego ciała, rytm oddechu, podziałały na nią kojąco. Zaczęła delikatnie gładzić ręce Toma, a kiedy pocałował czubek jej głowy i zagłębienie szyi, poczuła lekkie pulsowanie w żyłach i ogarniające ją podniecenie.
Po chwili wyśliznęła się z objęć Toma, zdjęła bluzkę, rozpięła biustonosz. Ujęła jego obie dłonie i nakryła nimi swoje piersi. Pod wpływem jego dotyku serce zaczęło jej bić przyspieszonym rytmem. Tom zaczął delikatnieją pieścić, a kiedy opuszkami palców dotknął stwardniałych koniuszków, Nikki cicho jęknęła z rozkoszy. Ręce Toma sięgnęły jej pach, szyi. Zaczęła oddychać głębiej, szybciej.
Usłyszała, że oddech Toma też staje się szybszy, poczuła, jak mięśnie jego lędźwi mocniej napierają na jej łono.
Obrócili się twarzami do siebie, ich usta złączyły się w długim, zdawało się, że trwającym w nieskończoność pocałunku. A kiedy ich wargi rozłączyły się, Nikki rozpięła koszulę Toma i przytuliła się do jego nagiego torsu. Zetknięcie jej rozpalonego ciała z jego szorstką skórą odczuła jak nową pieszczotę, napełniającą ją nieznanymi doznaniami.
Sięgnęła do paska Toma. Uwolnił się na chwilę z jej objęć, jednym ruchem ściągnął spodnie, potem pomógł Nikki.
Teraz oboje byli nadzy. Pełne zachwytu i pożądania spojrzenie Toma podnieciło Nikki jeszcze bardziej. Kochała go i chciała mu się oddać.
Tom objął ją i pocałował. Całym ciałem – nogami, udami, biodrami, piersiami, ramionami – przywarła do niego, całą skórą chłonęła jego bliskość.
Nagle sobie o czymś przypomniała.
– To jest w mojej torbie – szepnęła. Tom spojrzał na nią zdumiony.
– W torbie? Co w torbie, moja droga?
– Jako pielęgniarka muszę czasami robić ludziom pogadanki o antykoncepcji, wręczać próbki...
– Zapomniałem, kochanie. Oczywiście.
Nikki przymknęła oczy, leżała czekając. Usłyszała szczęknięcie zameczka torby, szelest rozrywanego opakowania. Po chwili Tom był z powrotem przy niej.
Rozłożyła ramiona, otworzyła się na jego przyjęcie.
– Nie odejdziesz – prosiła. – Zostaniesz ze mną?
– Zostanę tak długo, jak długo będę mógł – szepnął.
Wiedziała, że oboje muszą rano iść do pracy. Zbudziła się wcześnie, wyspana, szczęśliwa. Od wielu tygodni tak dobrze nie spała jak tej nocy. Wyśliznęła się z sypialni i przeszła do kuchni zrobić dla nich obojga herbatę.
Kiedy wróciła, Tom już się obudził.
– Nie umiem kłamać – powiedział zaspanym głosem. – Słyszałem ruch w kuchni, ale postanowiłem nie wstawać, dopóki mnie nie zawołasz. Bo może...
– Napij się herbaty... – Nikki wywinęła się z jego objęć.
Kiedy wypili herbatę, okazało się, że wciąż jest jeszcze bardzo wcześnie. Kochali się więc ponownie, wolno, leniwie. Potem leżeli zwróceni do siebie twarzami, przyglądając się sobie nawzajem.
– Wszystko jest teraz inne – powiedział Tom. – Zupełnie inne.
– Jesteśmy parą zakochanych. Kochanków. Teraz już nie możesz się mnie pozbyć – odrzekła Nikki, jak gdyby stwierdzała prostą prawdę, której nie można zaprzeczyć.
– Racja, nie mogę się ciebie pozbyć i, Bóg mi świadkiem, wcale nie chcę, ale... Ale to nie zmienia faktu, że nic chcę, żebyś przeze mnie cierpiała. Chciałbym ci coś zaproponować. Przez najbliższe trzy miesiące niech wszystko będzie po staremu. Zachowujmy się tak jak przedtem. Musimy się bliżej poznać, muszę też poznać twoich przyjaciół i rodzinę. Kto wie? Niewykluczone, że ty sama dojdziesz do wniosku, że ci nie odpowiadam.
– Niewykluczone – przyznała – ale bardzo mało prawdopodobne. W życiu nie spotkałam nikogo takiego jak ty. – Umilkła i pogrążyła się w myślach. – Dobrze – powiedziała w końcu – jeśli tak sobie życzysz, przez trzy miesiące będzie tak jak przedtem. Ale pamiętaj, kocham cię, a ludzie, którzy się kochają, dzielą szczęście i nieszczęście. Jeśli zachorujesz, chcę, żebyś mógł mi o tym powiedzieć...
Tom pochylił się i pocałował ją.
– Nie wiem, czy to jest w porządku wobec ciebie.
– Jest, bo ja tego pragnę. I nie wyobrażaj sobie, że za trzy miesiące cię rzucę. A teraz czas na nas.
Tego dnia Nikki odwiedziła George’a i Mary Dunmore, a potem, ponieważ była w pobliżu, zajrzała do rodziców.
Usiedli w kuchni, wypili herbatę.
– Oczy ci się śmieją, córeczko? Spotkało cię coś dobrego? – spytał ojciec.
Czyżby miała to wypisane na twarzy? Pomyślała o wczorajszej nocy i dzisiejszym poranku, ale postanowiła dać jednak wymijającą odpowiedź.
– Ostatnio sporo czasu spędzam z Tomem Murrayem – oznajmiła. – Lubimy się, ale jeszcze za wcześnie o czymkolwiek przesądzać.
– Na mnie zrobił wrażenie sympatycznego, rozsądnego – odparł ojciec. W jego ustach był to najwyższy komplement. – Spodobał mi się. A tobie, Christine? – zwrócił się z pytaniem do żony.
Pani Gale nie spieszyła się z odpowiedzią.
– Co o nim sądzisz, mamo? – dopytywała się Nikki. W większości spraw rodzice mieli podobne zdanie.
– Powiedział ci, że ma kłopoty ze zdrowiem? – spytała matka bez ogródek.
– Dlaczego miałby mieć jakieś kłopoty? – odparła Nikki zaczepnie. Uświadomiła sobie, że głos jej drży.
– Zapominasz, córeczko, że przez piętnaście lat byłam pielęgniarką. Coś mnie w tym młodym człowieku zastanawia. Jest chory, prawda? Albo niedawno przeszedł poważną chorobę?
Nikki zapomniała, jak przenikliwą obserwatorką jest jej matka. Nic się przed nią nie ukryje.
– Ma chorobę Hodgkina – wyjaśniła. – Teraz uzyskano remisję.
Ojciec spojrzał pytająco na matkę.
– To choroba nowotworowa – wyjaśniła. – Rak gruczołów limfatycznych.
– Uleczalna? – spytał.
Matka nie odezwała się. Zostawiła wyjaśnienie córce.
– Prawdopodobnie nie – zaczęła Nikki – chociaż wielu chorych żyje z nią latami i umiera zupełnie na co innego. – Umilkła i po chwili dodała: – U Toma nastąpiła remisja, ale nie chce, żeby ktokolwiek wiedział o jego problemach. Z początku ukrywał to też przede raną. Powiedział, że nie chce, żebyśmy zbytnio angażowali się w nasz związek, ponieważ boi się, co będzie w przyszłości. Mówił, że chce oszczędzić mi cierpień.
– To świadczy tylko o tym, że mu na tobie zależy – stwierdził ojciec spokojnym tonem. – Szanuję takie podejście.
Matka uśmiechnęła się.
– Zaproś go do nas na podwieczorek – powiedziała.
– Może w niedzielę?
Kiedy Nikki wróciła do przyczepy, zastała karteczkę wetkniętą w drzwi.
Dr Tom Murray ma zaszczyt zaprosić Panną Nikki Gale do Białego Dworu na dzisiejszy wieczór. Koktajle zostaną podane o 19. 30, kolacja o 20. 00. Gdyby termin Pani nie odpowiadał, proszą o zawiadomienie. Strój wizytowy.
Cudownie! Zjedzą razem kolację! Nikki ucieszyła się. „Strój wizytowy”. Już nawet wiedziała, w co się ubierze.
Wzięła prysznic i umyła włosy. Natarła całe ciało balsamem trzymanym na specjalne okazje i włożyła koronkową bieliznę. Przecież jej nie zobaczy, pomyślała i zarumieniła się. Potem naciągnęła granatową sukienkę, która podkreślała opaleniznę i kontrastowała z jej jasnymi włosami. Zrezygnowała z rajstop, za to włożyła pantofle na wysokich obcasach.
Umalowała się staranniej niż zwykle i do sukienki przypięła broszkę z kameą, prezent na dwudzieste pierwsze urodziny. Za kwadrans siódma przejrzała się w lustrze, z zadowoleniem podziwiając końcowy efekt.
Zawsze lubiła Biały Dwór, wydawał jej się idealnym miejscem do zamieszkania. Oczywiście nie na jej kieszeń, ale pomarzyć można. Był jeszcze dość mały, by można było go utrzymać w porządku, a na tyle duży, by wygodnie mieszkać z rodziną.
Lubiła swoją przyczepę, ale była dobra dla samotnej kobiety. Wiedziała, że z czasem zrobi się dla niej za ciasna.
Postanowiła, że skoro została oficjalnie zaproszona, wejdzie od frontu. Dokładnie wpół do ósmej zadzwoniła do drzwi. Tom otworzył od razu. Ubrany był w jasny lniany garnitur, świeżo wyprasowaną błękitną koszulę i ciemny jedwabny krawat. Wyglądał bardzo światowo, przy tym swobodnie i czarująco. Nagłe poczuła się przy nim jak prowincjuszka, ale pełne zachwytu spojrzenie gospodarza dodało jej otuchy.
– Wyglądasz olśniewająco! – Tom pochylił się i pocałował ją w policzek. – Śliczna sukienka, jeszcze jej nie widziałem. Wchodź.
Tom zaprowadził swojego gościa przez hol do niewielkiego gabinetu. Najwyraźniej w tym pokoju czuł się najlepiej. Tu były jego książki i komputer. Poprosił, żeby usiadła na dużej skórzanej kanapie, i powiedział:
– Spędziłem sporo czasu w Ameryce, w dużym szpitalu w Las Vegas, gdzie między innymi nauczyłem się, jak przyrządzać margueritę. – Wskazał na dzbanek. – Masz ochotę?
– Oczywiście. Jedyny koktajl, jaki znam, to martini. Kupne, z butelki.
Tom fachowo obtoczył brzeg szerokiego kieliszka w soli, potem napełnił go płynem z dzbanka, włożył plasterek cytryny i podał Nikki.
– Boskie – oświadczyła, spróbowawszy. – Czy jedzenie będzie równie wyśmienite? – spytała.
Tom roześmiał się.
– Mam nadzieję, ale nie gwarantuję – odparł. – Do tej pory umiałem przyrządzić jedynie jajka na bekonie i kanapkę z jajkiem na twardo. Dziś po południu kupiłem książkę kucharską i wszystkie produkty. Ostatnie trzy godziny spędziłem na gotowaniu i bardzo mi się to spodobało.
– Widzę, że konsekwentnie realizujesz swój program poszerzania skali doświadczeń.
– Konsekwentnie. Dlaczego nie? Możesz mi w tym pomóc. Jest wiele rzeczy, które chcę robić. Niektóre już zrobiłem. – Spojrzał na Nikki, i zarumieniła się.
Na kolację przeszli do jadalni. Stół był nakryty białym obrusem i srebrną zastawą. Wszędzie paliły się świece.
– Jak romantycznie! – wykrzyknęła Nikki. Kolacja była wyśmienita. Tom obmyślił menu tak, żeby nie musiał ciągle wstawać i biegać do kuchni. Znalazł naczynia z podgrzewaczami i potrawy czekały gorące na kredensie. Zaczęli od łososia z sałatką z rzeżuchy i ciepłymi bułeczkami, głównym daniem był kurczak w białym winie z ziemniakami i jarzynami, a na deser sałatka owocowa i sery. Do tego pili musujące wino. Podczas kolacji Tom bawił Nikki opowiadaniem o swoich kulinarnych przygodach. Nie spieszyli się. Jedli, pili, rozmawiali. Mieli czas. Tyle życia traci się w pośpiechu, pomyślała Nikki, a trzeba umieć cieszyć się każdą chwilą.
Zanim wrócili na kawę do gabinetu, Nikki zaproponowała:
– Pomogę ci pozmywać. Nie będziesz się musiał martwić o to później.
– Wykluczone – zaprotestował Tom. – Chcę, żeby ten wieczór był wyjątkowy. Tylko ty i ja. Nie myśl o zmywaniu.
Kiedy Tom zaproponował koniak, odmówiła. Zauważyła, że on też nie pił.
– Opowiedz mi, jak sobie dajesz tutaj radę. Przyzwyczaiłeś się już do mieszkania na wsi?
– Wydaje mi się, że ludzie powoli zaczynają mnie akceptować. Leczę rozmaite przypadki. Kilku wczasowiczów doznało porażenia słonecznego, komuś z miasteczka dokuczał artretyzm, komuś innemu katar sienny...
– I nie żałujesz, że zamieniłeś karierę chirurga na karierę lekarza omnibusa?
– Zdecydowanie nie. Podoba mi się to, że w Hambleton stosunki między lekarzem i pacjentem nie są tak sformalizowane. Rozmowa zawsze zaczyna się od wymiany miejscowych nowinek.
– To świadczy o tym, że już cię przyjęli za swojego.
1 nie zapominaj, że dla lekarza plotki to nieocenione źródło wiedzy.
– Teraz twoja kolej. Co nowego u ciebie?
Nikki zamyśliła się. Była uczciwa, wiedziała, że musi Tomowi powiedzieć o rozmowie z rodzicami. Przecież prosił o dochowanie tajemnicy, a ona złamała przyrzeczenie.
– Widziałam się z rodzicami. Powiedziałam im, że się spotykamy. Mama spytała, co ci dolega. Jest pielęgniarką.
– I powiedziałaś jej?
– Tak. Zresztą sama odgadła. Ale nie martw się, oni to zatrzymają dla siebie. – Spojrzała na niego z niepokojem. – Nie gniewasz się, prawda?
Tom sięgnął po karafkę z koniakiem i nalał sobie kieliszek.
– Przyjechałem tu wieść spokojne życie. Zachować tajemnicę dla siebie. Tylko Joe miał ją znać. – Upił łyk koniaku. – Jestem tu zaledwie kilka tygodni i już trzy dodatkowe osoby wiedzą o mojej chorobie.
– Bardzo się gniewasz? Tom zastanawiał się chwilę.
– Myślałem, że będę zły, ale nie jestem. Czuję nawet jak gdyby ulgę. Ktoś wspólnie ze mną dźwiga ten ciężar. – Milczał chwilę, a potem przybrawszy weselszy ton, spytał: – Więc powiedziałaś im o nas, tak?
– Powiedziałam tylko, że się spotykamy. A kiedy tak razem siedzieliśmy, coś przyszło mi do głowy. Wiesz, zazwyczaj nie myślimy w ten sposób o własnych rodzicach, ale doszłam do wniosku, że chciałabym, żeby moje małżeństwo było takie jak ich. Pragnę przeżyć miłość, taką, jaka ich łączy. I nawet jeśli mężczyzna, którego kocham, jest chory, to w niczym mi nie przeszkadza!
Tom ujął jej dłoń i powiedział:
– To duża sprawa. Nie zapominaj jednak, że najbliższe trzy miesiące to okres próbny. Zobaczymy, co będzie potem. Dobrze?
– Ja nie muszę niczego oglądać – mruknęła. – Ja już wiem.
– Ale ja muszę – odparł Tom. – Czyli już oficjalnie jesteśmy parą, tak? Mogę się uważać za twojego chłopaka? – zażartował.
Nikki zastanawiała się przez chwilę, zanim odrzekła:
– Chyba tak. Jeśli chcesz.
– Bardzo chcę, ale na tych warunkach, jakie uzgodniliśmy. Aha... Czy nie powinienem zostać zaproszony przez twoich rodziców, żeby twój tata mógł odbyć ze mną poważną rozmowę na stronie i spytać, jaka jest moja sytuacja finansowa?
– Rozmowy o sytuacji finansowej możesz się nie obawiać. A co do zaproszenia... Co robisz w następną niedzielę?
– Nie wiem. Pewnie spędzę ją z tobą.
– To dobrze, bo jedziemy do moich rodziców na podwieczorek. – Tom odstawił filiżankę na stolik i objął Nikki ramieniem. Oparła głowę na jego piersi i spytała: – Jesteś szczęśliwy?
– Bardziej niż w najśmielszych marzeniach – odparł po chwili namysłu. – Chyba zmęczyło mnie bycie twardzielem, który odważnie stawia czoło wszystkiemu, co życie mu szykuje. Przyjazd tutaj, poznanie ciebie, sprawiły, że najprostsze rzeczy nabrały specjalnego znaczenia. Każdy dzień jest ekscytującym odkryciem. To ty mnie tego nauczyłaś.
W niedzielę po południu pojechali do rodziców Nikki.
– Mam tremę. Wszyscy będą na mnie patrzeć i szeptać o mnie – powiedział Tom w samochodzie.
– Nie bój się – uspokajała go. – Zobaczysz, od razu cię polubią. Chociaż plotkować też będą – dodała.
Widząc pięć samochodów już zaparkowanych na podwórzu, Tom spytał:
– To jakaś specjalna okazja?
– Nie. Co drugą niedzielę ktoś z rodziny wpada na podwieczorek. Mam dwóch starszych braci, żonatych i dzieciatych, i całą gromadę rozmaitych pociotków i kuzynów. Chodź, przedstawię cię.
– To gorsze niż komisja egzaminacyjna – westchnął Tom i mrugnął do Nikki porozumiewawczo.
Rodzina Nikki przyjęła go serdecznie. Po poczęstunku przy dużym stole ojciec i jej dwaj bracia zabrali gościa na oglądanie gospodarstwa. Tymczasem żeńska połowa rodziny zaczęła wypytywać Nikki o plany.
– Będziesz miała co najmniej dziesięć druhen – zauważyła jedna ze szwagierek.
– Do tego jeszcze daleko – odparła Nikki. – Na razie nie podjęliśmy żadnych decyzji – dodała, ale miny jej rozmówczyń świadczyły, że nie dały się oszukać.
– Było bardzo miło – stwierdził Tom w drodze powrotnej. – Uświadomiłem sobie, o ile moje życie było uboższe. Prawie nie miałem rodziny.
– To teraz masz.
– Cieszę się bardzo – odparł Tom.
Tamy puszczają, pomyślała Nikki. Wiedziała, że wybiera sobie trudnego partnera, ale jego słowa tchnęły w nią nadzieję.
W Hambleton utrzymanie czegokolwiek w tajemnicy było niemożliwością. Tom i Nikki kilka razy pokazali się razem w pubie, wybrali na spacer brzegiem rzeki i już całe miasteczko o nich mówiło.
W czwartek spotkali się na chwilę w pokoju lekarskim. Tom właśnie skończył dyżur, Nikki wpadła do przychodni po receptę.
– Aż troje pacjentów poinformowało mnie dziś, że widzieli nas razem – oznajmił Tom. – Miałem wrażenie, że czekają na wyjaśnienia z mojej strony.
– A ty co im powiedziałeś?
– Powiedziałem, że jestem tu od niedawna i że pokazujesz mi okolicę. Chyba nie uwierzyli – dodał.
Nikki roześmiała się.
– Tu nie Londyn, gdzie człowiek ginie w anonimowym tłumie. Tutaj lekarz czy pielęgniarka są osobami publicznymi i wszyscy interesują się ich życiem prywatnym. Bardzo ci to przeszkadza?
– Nie bardzo, ale muszę się do tego przyzwyczaić. Na przykład pani Perkins powiedziała mi, że uczyła cię w szkole. Bardzo wychwalała twoją pracowitość. Przyglądała mi się tak, jak gdyby chciała zobaczyć, czy jestem ciebie wart.
– Straszna piła, ale jak ona nas potrafiła nauczyć! Wiesz, jej narzeczony, żołnierz, zginął podczas inwazji w Normandii. Jego nazwisko jest umieszczone na tablicy pamiątkowej koło kościoła. Co roku w dniu pamięci poległych kładzie tam kwiaty. Nigdy go nie zapomniała. Nigdy nie spojrzała na innego mężczyznę.
Nikki umilkła. Nagle uświadomiła sobie, co Tom pomyśli: jeśli się zaręczymy, pobierzemy i ja umrę, jak ona sobie da radę?
– Romantyczna historia, prawda? Ale z nami to nie ma nic wspólnego – dodała pospiesznie.
– My nie jesteśmy zaręczeni. My zawarliśmy umowę – odparł Tom.
– Ja wiem, czego chcę – oświadczyła Nikki z mocą. – I wydaje mi się, że wiem, czego ty chcesz. Nie możesz decydować za mnie. Zresztą już o tym rozmawialiśmy.
Tom nie odpowiedział, ale w jego oczach dostrzegła błysk świadczący o determinacji. Nie była zadowolona z tej rozmowy. Kolejny raz przekonała się, jak bardzo jest uparty.
Kilka dni później, kiedy Nikki właśnie odwiedzała Charliego Dove’a, chorego na odrę sześciolatka, zadzwonił jej telefon komórkowy.
– Gdzie jesteś? – pytał Tom. Jak zwykle, kiedy słyszała jego głos, poczuła przyspieszone bicie serca. – Chodzi o Mary Dunmore. Upadła i ledwie może się ruszać. Boję się, że to coś poważnego. Zaraz tam jadę. Możesz też przyjechać?
– Oczywiście. Czy nie powinieneś wezwać karetki?
Tom roześmiał się.
– Wspomniałem o tym, ale Mary kategorycznie odmawia. Mówi, że musi opiekować się George’em. Dlatego do tej rozmowy potrzebne mi są posiłki.
– Będę za dwadzieścia minut.
Gdy dojechała na farmę, Tom już tam był. Pobladła Mary pół leżała na kozetce z nogą opartą na poduszkach i kubkiem herbaty w ręce. George siedział w swoim fotelu.
Tom odciągnął Nikki na bok.
– Nie mogę się wypowiadać, nie oglądając prześwietlenia, ale mam wrażenie, że to dość skomplikowane złamanie. Wezwałem karetkę. Mary będzie musiała zostać w szpitalu. Teraz musimy ją przekonać, żeby się na to zgodziła.
– Jak to się stało? – Nikki zwróciła się do kobiety.
– Chciałam pomóc George’owi wstać, ale nie utrzymałam go. Upadłam. Zabandażujcie mnie, żebym mogła kuśtykać po domu. Nie mogę jechać do szpitala.
– Zabandażowanie nie wystarczy – zaprotestował Tom. – Znam się trochę na tym, jestem specjalistą od kości. Złamanie jest skomplikowane, może nawet dojść do krwotoku wewnętrznego. A to poważna sprawa. To znaczy, że bez pomocy możesz nawet umrzeć.
– Co będzie z George’em? Jak on sobie, biedak, da radę beze mnie?
– Osobiście dopilnuję, żeby miał dobrą opiekę. Może pojechać do domu opieki...
– Do żadnego domu opieki! Przez wszystkie te łata byliśmy razem i nie ruszę się...
– Nie, Mary – przerwał jej George. – Ja chcę jechać do domu opieki. Musisz się wzmocnić. Pomyśl, co będzie ze mną, jak ciebie zabraknie...
Zaległo milczenie. Nikki bała się, że Mary się rozpłacze, ale Mary była twardą kobietą.
– Dobrze – powiedziała w końcu. – Pojadę do tego szpitala, a George niech jedzie do domu opieki. Mówiłaś, że tam pracuje córka Agnes Garthwaite, tak? – Głos jej się łamał, ale opanowała się. – Odwiedzisz tam George^, Nikki, dziecko, i potem mi opowiesz, obiecujesz?
– Oczywiście zapewniła ją Nikki.
Z dali słychać już było sygnał karetki pogotowia.
W piątek Nikki wyczekała na odpowiedni moment, kiedy Toma nie było w przychodni, i poprosiła Joego o chwilę rozmowy.
– Jakie opracowanie na temat choroby Hodgkina mógłbyś mi polecić? – poprosiła bez wstępów.
Joe natychmiast domyślił się, po co ta wiedza jest jej potrzebna.
– Wiesz o Tomie, prawda? – spytał. – Proszę, nie angażuj się zbytnio. Zostaw te sprawy specjalistom, którzy umieją zachować konieczny dystans.
– Już się zaangażowałam. Nie mam dystansu i muszę wiedzieć.
Joe westchnął.
– Nie chciałem, żeby do tego doszło. Tom jest wspaniałym lekarzem, ale tego rodzaju emocje nie są nam potrzebne. Cóż... na początek dam ci dwie książki, ale pamiętaj, medycyny człowiek nie uczy się z podręczników. – Podszedł do regału i zdjął dwa opasłe tomy z półki. – To opracowanie jest mniej więcej aktualne, ale medycyna, szczególnie onkologia, robi postępy dosłownie z miesiąca na miesiąc. Nie podejmuj więc żadnych decyzji w oparciu o to, co tu przeczytasz.
– Ja tylko chcę wiedzieć! Nie mogę poruszać się tak po omacku. Muszę zrozumieć. To takie niesprawiedliwe...
– Jako pielęgniarka powinnaś wiedzieć, że w życiu jest wiele niesprawiedliwości. A Tom ma ogromną wolę życia – dodał.
Nikki miała wolną godzinę, zabrała więc książki do pokoju lekarskiego i zagłębiła się w lekturze. Znała już podstawowe informacje na temat choroby Hodgkina, kiedyś odbyła staż na oddziale onkologicznym, ale teraz chciała się dowiedzieć jak najwięcej.
– Mam nadzieję, że twoje zainteresowanie tematem jest zawodowe, nie osobiste – usłyszała nagle nad głową i aż podskoczyła przestraszona.
Była tak zaabsorbowana studiowaniem podręcznika, że nie słyszała, kiedy Tom wszedł do pokoju. Podniosła głowę znad książki i zobaczyła, że nie był zadowolony. Głos miał ostry, twarz zaciętą.
– Osobiste – zgodziła się. – Chcę dowiedzieć się jak najwięcej na temat twojej choroby.
– Zawarliśmy umowę, że na trzy miesiące zapomnimy o mojej chorobie. A teraz widzę, że ty działasz za moimi plecami.
– Nie lubię siedzieć z założonymi rękami i czekać na to, co się wydarzy. Wolę walczyć. Chcę się dowiedzieć, co jest możliwe do zrobienia, a co nie jest. Trochę sam mi powiedziałeś, ale ja muszę dowiedzieć się więcej.
– Nie musisz! Wystarczy, że ja wiem i że mi się to nie podoba! – Zdenerwowany podszedł do okna i zapatrzył się w dal, jak gdyby na horyzoncie szukał odpowiedzi. – I nie chcę o tym myśleć, chcę zwyczajnie żyć. Cieszyłem się na te trzy miesiące odpoczynku od ustawicznego myślenia o chorobie, trzy miesiące czystego szczęścia. Przez ostatnie półtora roku zamartwiałem się, co się ze mną stanie. Nawet nie wiesz, jakie to wyczerpujące. – Odwrócił się od okna, podszedł do Nikki, usiadł obok niej i jednym ruchem zamknął leżącą przed nią książkę. – Dałaś mi szczęście, jakie nawet nie sądziłem, że istnieje. – Mówił teraz spokojniejszym głosem.
– Może to potrwa tylko kilka miesięcy, ale to dar, którego nie oczekiwałem. I kiedy widzę, jak się o mnie zamartwiasz, to szczęście nagle pryska.
– Nie chcę niszczyć twojego szczęścia – zaczęła Nikki – ale niewiedza mnie zabija. Proszę, odpowiedz mi na krótkie pytanie. Z tego, co tutaj czytam, wynika, że dla pacjentów z chorobą Hodgkina prognozy są optymistyczne. Dlaczego więc ty jesteś takim pesymistą?
– Ta choroba przybiera wiele form. Tak się składa, że mój przypadek należy do tych groźniejszych. Jeśli chcesz, mogę ci zrobić szczegółowy wykład. Strawiłem długie godziny, czytając rozprawy naukowe i doszukując się w nich iskierki nadziei. Na próżno.
– Ja tylko chciałam się czegoś więcej dowiedzieć – tłumaczyła Nikki łamiącym się głosem. – Żebym mogła robić plany...
– Nie chcę, żebyś robiła jakiekolwiek plany! – żachnął się Tom. – Nic nie można zrobić. Nie martw się o mnie. Jestem pod opieką najlepszych specjalistów. Powiedzą ci to samo co ja. Moja przyszłość to wielka niewiadoma.
– Ranisz mnie, Tom – szepnęła przez łzy.
– Nie chcę cię ranić. Bo to tak, jak gdybym ranił samego siebie. – Wstał, przeszedł się po pokoju, usiadł w fotelu, ręce skrzyżował na piersiach. Miała wrażenie, że specjalnie się od niej oddala, izoluje, zamyka w sobie. – Chciałem ci tego wszystkiego oszczędzić. Może popełniłem błąd...
– Ja chcę znać prawdę.
– Zachorowałem. Przeszedłem kurację, postęp choroby zatrzymano. Ale moje szanse przeżycia są jak jeden do dwóch. Pomyśl o tym, Nikki. Z początkiem każdego roku liczę, jakie mam szanse doczekać jego końca. Nie chcę, żeby kobieta, którą kocham, też bawiła się w tę tragiczną ruletkę. To boli. Pod pewnymi względami czułem się szczęśliwszy, kiedy ciebie nie znałem, bo wówczas moja choroba była wyłącznie moją sprawą.
– To, co mówisz, jest straszne! Dla mnie jest nieważne, że jesteś chory. Zniosę to.
– Możliwe, że ty zniesiesz, ale nie wiem, czy ja zniosę. Tak, teraz przemawia przeze mnie egoista. Świadomość, że mogę umrzeć, jest sama w sobie ciężarem, ale świadomość, że ukochana osoba będzie cierpiała, jest jeszcze cięższa do udźwignięcia.
Dla Nikki ich związek nie łączył się z takim dylematem. Cóż mogła powiedzieć?
– Przytul mnie – poprosiła.
Tom podszedł, objął ją i przytulił tak mocno, że prawie nie mogła oddychać. Przecież te silne ręce, ramiona nie mogą być chore, myślała.
Z korytarza dobiegł odgłos kroków. Po chwili recepcjonistka zajrzała przez uchylone drzwi do środka i zapytała:
– Czy może pan przyjść, panie doktorze? Mamy nagły wypadek.
– Już idę – odrzekł Tom.
Po jego wyjściu Nikki z powrotem otworzyła podręcznik medycyny. Musi wiedzieć jak najwięcej, żeby walczyć.
Niedzielę postanowiła spędzić u rodziców. Musiała wreszcie odetchnąć świeżym powietrzem.
– Matka pojechała w odwiedziny do Harrogate – poinformował ją ojciec, kiedy zadzwoniła. – A ja zamierzałem naprawić ten mur na górnym pastwisku. Możesz mi pomóc, jeśli masz ochotę.
– Właśnie tego mi potrzeba. Ciężkiej fizycznej pracy, przy której nie muszę za dużo myśleć. Mam dość obcowania z chorymi.
Nie była to całkiem prawda, wcale nie miała dość chorych, ale miała ochotę na odmianę. Zapragnęła spędzić trochę czasu w otoczeniu, w którym dorastała, przypomnieć sobie, co w życiu jest ważne, a co nie.
Tom musiał zostać w przychodni, Joe uznał bowiem, że latem któryś z lekarzy będzie pełnił dyżur w weekendy. Nikki nie chciała oddalać się od ukochanego, ale stwierdziła, że kilka godzin spędzonych samotnie pomoże jej spojrzeć chłodnym okiem na całą sytuację i podjąć decyzje, które przed nią stoją.
Ojciec Nikki był mistrzem w budowaniu kamiennych murów bez zaprawy. Zadanie Nikki polegało na usuwaniu obluzowanych kamieni i szykowaniu nowych. Potem ojciec podchodził i uzupełniał ubytek. Zawsze potrafił dobrać taki kamień, który idealnie pasował wielkością i kształtem do powstałej dziury. Przyglądanie mu się było fascynującym zajęciem.
– Powiedz, córeczko, skąd u ciebie ta nagła potrzeba popracowania w polu? – zagadnął ją ojciec w końcu. – Zmęczyli cię chorzy w ogóle, czy jeden chory w szczególności?
Ojciec zawsze potrafił odgadnąć jej nastrój.
– Chodzi o Toma. Nie, nie jestem nim zmęczona, wprost przeciwnie, ale mam dość myślenia o jego chorobie. Uważam, że jest cudownym człowiekiem, ale jego zdaniem to nie w porządku, żebym się wiązała z kimś, czyja przyszłość stoi pod znakiem zapytania.
– Cóż... To świadczy tylko o jego trosce o ciebie. Stara się rozważyć, co jest dobre dla ciebie, nie dla niego. A ty pewnie uważasz, że wiesz lepiej, tak?
– Czyją ty stronę bierzesz, tato? – spytała ostrym tonem.
Ojciec spojrzał na nią zdumiony.
– Oczywiście twoją. Ale rozumiem punkt widzenia Toma. Radzę ci przynajmniej zastanowić się nad tym, co powiedział. Spokojnie, bez emocji, rozważ argumenty za i przeciw.
– Tu nie ma żadnych argumentów... – zaperzyła się, a widząc, że ojciec uśmiecha się, dodała: – Dobrze, już dobrze, postaram się uspokoić. – Siłą woli zmusiła się do bardziej zdyscyplinowanego myślenia. Po chwili spytała: – Gdybyś był Tomem, a ja mamą, co byś zrobił?
Ojciec podniósł wielki kamień i umieścił na szczycie muru. Stanął, podziwiając swoje dzieło.
– Umiesz zadawać trudne pytania – odrzekł. – Jak mam na nie odpowiedzieć?
– Szczerze. Tato, potrzebuję pomocy. Nie chcę, żebyś mi mówił, co mam robić, ale pomóż mi podjąć własną decyzję.
Spokojnie czekała, aż ojciec się zastanowi. Zawsze taki był, długo myślał, zanim coś powiedział, ale jego słowa bezbłędnie trafiały w sedno. W przeciwieństwie do matki, która była jak żywe srebro i mówiła, co jej wpadło do głowy, chociaż zazwyczaj w końcu zgadzali się we wszystkim.
– Gdybym był Tomem, a ty mamą – zaczął – chyba chciałbym powiedzieć właśnie to, co on ci powiedział. Ale w głębi duszy rozpaczliwie bym pragnął, żebyś nie zwracała na moje słowa uwagi. Niemniej, tak jak mówisz, to musi być twoja decyzja, wyważona, podjęta po namyśle. Myśl więc, córeczko.
Nie nad tym pragnęła się zastanawiać. Wiedziała jednak, że ojciec ma rację. Musi rozważyć w sobie wszystkie za i przeciw. Po pięciu minutach powiedziała:
– Chciałabym spróbować, o ile się na to zgodzi. Wiem, że jeśli kiedykolwiek poprosi o moją rękę, przyjmę go.
Ojciec milczał. To była decyzja Nikki. Tylko ona mogła ją podjąć. W końcu odezwał się:
– Pamiętam jedno zdarzenie. Po raz pierwszy czuwałaś wtedy całą noc. Miałaś sześć lat.
– Coś ważnego się wtedy wydarzyło? Niczego sobie nie przypominam.
– Owce się kociły i mieliśmy naprawdę koszmarny tydzień. Jedna z matek padła i ja przyniosłem jagnię do domu. Miało kilka godzin, byłem pewien, że nie przeżyje. Pokazałem ci, jak trzeba je karmić butelką ze smoczkiem, a ty zrobiłaś dla niego posłanie w duchówce. Całą noc nie zmrużyłaś oka i karmiłaś to maleństwo.
– Teraz sobie przypomniałam. – Nikki uśmiechnęła się na to wspomnienie. – I jagnię przeżyło.
– Przeżyło. Wbrew moim obawom.
– I to ma być rodzaj lekcji dla mnie, tak? Zachęty? Ojciec spojrzał na nią, jak gdyby nie rozumiejąc.
– O czym ty mówisz? Ja tylko przypomniałem zdarzenie z czasów, kiedy byłaś małą dziewczynką. No... teraz ten mur będzie się trzymał. Odwaliliśmy kawał roboty, córeczko.
Tydzień później, w poniedziałek i wtorek, Nikki uczestniczyła w dwudniowym kursie na temat nowych metod leczenia cukrzycy. W przeszłości brała udział w kilku już szkoleniach obejmujących zagadnienia od robienia zastrzyków do najnowszych metod opieki paliatywnej, i zawsze wiele z nich korzystała.
Jazda powrotna z Durham minęła szybko i po drodze do domu Nikki wstąpiła do przychodni. Chciała zdać relację Joemu i ewentualnie umówić się z Tomem na wieczór. Przed jej wyjazdem uzgodnili, że nie będą do siebie dzwonić. Dwa dni to przecież niedługo.
Toma nie zastała. Recepcjonistka poinformowała ją, że jest w Leeds. Tymczasem Joe, dowiedziawszy się, że już przyjechała, poprosił, by czekała na niego w pokoju lekarskim. Ogarnęły ją złe przeczucia.
– Co z Tomem? – spytała natychmiast, jak tylko szef pojawił się w drzwiach.
Joe podszedł i położył jej dłonie na ramionach.
– Nic jeszcze nie wiemy. Może to fałszywy alarm. Ale wspólnie, Tom, jego lekarz prowadzący i ja, uznaliśmy, że powinien poddać się badaniom.
– Badania? Co za badania? – wybuchnęła. Potem zadała pytanie, które od razu jej się nasunęło: – Czy nastąpił nawrót choroby?
– Nie można tego wykluczyć – odparł Joe. – Jest również możliwe, że nie nastąpił. – Spojrzał na zegarek. – Gdybyś chciała do niego pojechać, możesz ruszać nawet zaraz. W hotelu pielęgniarskim jest możliwość przenocowania, jeśli zechcesz.
Nikki nie mogła ochłonąć po tym, co usłyszała. Oczywiście wiedziała z podręcznika, że takie rzeczy się zdarzają. Że to może spotkać i z Toma. Wierzyła jednak, że do tego nie dojdzie. Przyjmowała nawrót choroby Toma jako mglistą ewentualność, jak potrącenie przez samochód albo wygraną na loterii. Zdała sobie także sprawę z tego, że mimo wcześniejszych odważnych zapewnień, nie wie, jak sobie psychicznie da radę. A jeśli to nawrót?
– Dzięki – wybąkała. – Wrzucę do torby kilka dodatkowych drobiazgów i jadę.
– Jestem wykwalifikowaną pielęgniarką, pracowałam w szpitalach. Przewinęłam się przez dziesiątki oddziałów – mówiła Nikki do Toma. – Szpital powinien być dla mnie jak drugi dom. A ja tu siedzę i wcale nie czuję się jak w domu.
Mówiła, żeby mówić. Siedziała przy łóżku Toma, przyglądała się ukochanemu i czuła się całkowicie bezradna.
– Czasami bliscy chorych, którymi się opiekowałam, napadali na mnie, krzyczeli, jak gdybym to ja była winna chorobie. Teraz ich rozumiem. Bezradność rodzi gniew. Czy jest coś, co mogę dla ciebie zrobić? – spytała.
– Twoja obecność tutaj to już bardzo wiele – odpowiedział Tom łagodnym tonem. – Mogłem poprosić Joego, żeby ci zakazał tu przyjeżdżać, ale wiedziałem, że nie posłuchasz. I cieszę się, że jesteś. Jak szkolenie?
– Do diabła ze szkoleniem! – wybuchnęła. – Nie przyjechałam taki szmat drogi, żeby opowiadać o jakimś głupim szkoleniu! Przyjechałam, bo cię kocham i... – Urwała, starając się opanować. – Moja złość pewnie ci nie pomaga podjąć decyzji, prawda?
– Tak. Miałem tutaj okazję do wielu przemyśleń. Nikki spojrzała na niego uważnie.
– Rozmawiałam z siostrą oddziałową. Uważa, że to fałszywy alarm. Muszą ci zrobić badania, żeby się po prostu upewnić, że wszystko jest w porządku, i za tydzień będziesz już z powrotem w pracy.
– Wiem – odparł Tom z uśmiechem.
Nikki się ten uśmiech nie podobał, pomyślała, że z niej szydzi, jak gdyby przejrzał jej grę. Oboje przecież wiedzieli, że siostra oddziałowa nie powiedziała całej prawdy.
– Ludzie tacy jak ja cały czas się martwią – ciągnął. – Jednym z symptomów nawrotu choroby jest obrzęk gruczołów limfatycznych, więc w dzień i w nocy co chwila ich dotykają. Większość chorych się na tym nie zna, ale ja różnię się od nich tym, że jestem lekarzem. Wyczułem, że gruczoły mam naprawdę powiększone. Przyjechałem tutaj. Zrobili mi rozmaite badania i biopsję. Chyba jednak nic złego się nie dzieje. Gruczoły są powiększone z jakiegoś innego powodu.
– Więc nie ma sensu się martwić – stwierdziła Nikki. – Wracasz do pracy. Między nami wszystko będzie tak jak przedtem.
– Nie. Bujałem w obłokach. Rak tkwi we mnie. Tym razem to był fałszywy alarm, następnym razem też może zdarzyć się pomyłka, i następnym także. Ale cały czas oboje będziemy się zastanawiali: a jeśli teraz to naprawdę? Jestem lekarzem, ty pielęgniarką. Oboje wiemy, jakie mam szanse.
– Zniosę wszystko, jeśli ty to zniesiesz – szepnęła Nikki.
– Naprawdę? Nie wiem, czy podołam – wyznał Tom i wziął Nikki za rękę. – Wiesz, czym się martwiłem wczorajszej w nocy? Nie tym, czy choroba wróciła, ale tym, jaki to będzie miało wpływ na ciebie. – Cofnął rękę i dodał: – Podjąłem decyzję. Poznanie ciebie było jedną z najcudowniejszych rzeczy w całym moim życiu, może nawet najcudowniejszą. Pod twoim wpływem zmieniłem postanowienie, jak będę żył, ale teraz muszę wrócić do pop...
– Chwileczkę! – przerwała mu Nikki podniesionym głosem. – Ani słowa więcej!
Umilkła na chwilę, wyjęła chusteczkę, otarła czoło, wydmuchała nos. Wstydź się, skarciła się w duchu. Jesteś pielęgniarką, nie wolno ci krzyczeć na chorego w szpitalu, na dodatek ukochanego. Musisz szanować jego uczucia i zmartwienia, nawet jeśli ich nie podzielasz.
– Cokolwiek się stanie, potrafię to znieść – powiedziała w końcu, starając się panować nad głosem. – Tak długo, jak długo zostanę z tobą. Musisz pozwolić mi decydować o sobie.
– Hej, proszę siostry! – Tom przybrał żartobliwy ton. – Jak siostra może krzyczeć na chorego? Zadaniem siostry jest otoczyć mnie czułością, okazać wyrozumiałość i gładzić mnie po rozpalonym od gorączki czółku.
Słowa Toma przyniosły efekt odwrotny od zamierzonego. Jak on może żartować w takiej sytuacji? Droczy się ze mną, bo nie uznaje żadnych argumentów.
– Chcesz mi oszczędzić bólu przyglądania się, jak cierpisz, tak? – spytała zirytowana. – Albo jeszcze gorzej, zastanawiania się, czy będziesz cierpiał. Zgadłam?
– Mniej więcej – przyznał.
– Otóż posłuchaj. Ból jest mój i to jest moja decyzja, czy się na niego narażam. To ja decyduję o moim życiu. Wiem, że mnie o to nie prosiłeś – ciągnęła – ale skoro już zaczęliśmy myśleć o wspólnej przyszłości, to wiedz, że ja chcę przeżyć resztę życia z tobą. A jeśli twoje życie ma być krótkie, to rok szczęścia wart jest każdej ceny. Zgadzasz się ze mną? – Kiedy nie odpowiadał, dodała: – No tak, nie powinnam atakować chorego w ten sposób.
– Przeciwnie. Za to cię kocham. Co w sercu, to na języku.
Nikki nie wiedziała, co powiedzieć. Dotknęła dłoni Toma, ale cofnął rękę.
– Przyglądając się, jak moja matka umierała, nauczyłem się jednego – zaczął po chwili – a mianowicie tego, że jeśli odmawiasz wiary w to, co nieuniknione, wówczas jeszcze bardziej cierpisz. – Spochmurniał pod wpływem tragicznych wspomnień. – Powiem ci coś, do czego nikomu się nie przyznałem. Przez wiele lat nawet przed samym sobą nie chciałem się do tego przyznać... Widzisz, kiedy mama zmarła, ucieszyłem się. Nie tylko dlatego, że chciałem, żeby jej cierpienia się skończyły, chociaż z pewnością to było główną przyczyną. Ucieszyłem się, bo byłem zmęczony oczekiwaniem. Musiała umrzeć, wszyscy o tym wiedzieliśmy. Więc dlaczego nie mogła umrzeć szybko?
– Byłeś wówczas małym dzieckiem. Nie można od ciebie oczekiwać, żebyś...
– Potrafię być tak samo uparty jak ty. Podarowałaś mi coś, co myślałem, że mnie w życiu ominie – szansę na szczęście, jakie trudno sobie wyobrazić. Nie chcę się odwdzięczać skazywaniem cię na patrzenie, jak umieram i jak nasza miłość powoli ustępuje miejsca zniecierpliwieniu. Pod koniec tygodnia wracam do pracy. Twój pobyt tutaj tylko pogarsza moje samopoczucie. Jedź do domu. W Hambleton od razu złożę wymówienie, poproszę Joego, żeby mnie zwolnił tak szybko, jak to tylko będzie możliwe. Musimy się rozstać, Nikki.
– Nie! – zaprotestowała. – Potrzebujemy więcej czasu. Możliwe, że ty...
– Posłuchaj, Nikki. Nigdy cię o nic nie prosiłem. Teraz proszę cię o coś, co przyniesie mi ulgę. Pogódź się z tym, co mówię. Nasza miłość była bez przyszłości. Przetnijmy więc ten związek.
– Przeciąć? Jak skalpelem?
– Jak skalpelem. Zrobisz to dla mnie?
– Nienawidzę cię! Jak możesz mi to robić! Drzwi uchyliły się i siostra dyżurna zajrzała do pokoju.
– Przykro mi – powiedziała – ale pacjent jest zmęczony. Chyba powinna go pani zostawić samego.
Nikki spojrzała na Toma, spodziewając się, że może zaprotestuje, poprosi, żeby została, ale on milczał. I rzeczywiście wyglądał na wyczerpanego. Pielęgniarka miała rację.
Pochyliła się i pocałowała Toma w policzek. Nawet nie zareagował. Wyszła za pielęgniarką z pokoju.
– Źle pani wygląda – zauważyła dziewczyna. – Może zrobić pani coś do picia? – zaproponowała.
– Nic mi nie jest, ale dziękuję za troskę.
Nikki wróciła prosto do domu. Wiedziała, że gdyby została i pojawiła się jutro rano przy łóżku Toma, najprawdopodobniej odmówiłby rozmowy z nią. W nocy nie zmrużyła oka i wcześnie pojechała do przychodni. Joe zawsze zjawiał się w pracy na godzinę przed pierwszymi pacjentami. Czuła, że musi z nim porozmawiać.
Joe zaparzył kawę i zaprosił ją do gabinetu. Nikt im tam nie będzie przeszkadzał.
– Jesteśmy starymi przyjaciółmi – zaczął. – Potrafię sobie wyobrazić, przez co przechodzisz. Próbowałem cię ostrzec. Może powinienem zrobić to w bardziej zdecydowany sposób, ale nie spodziewałem się, że sprawy przybiorą taki obrót.
– To była moja wina. Jestem dorosła i popełniam błędy na własny rachunek. Tom był ze mną szczery aż do bólu. Jestem pewna, że przeżywa to samo co ja.
– Bardzo możliwe. Ma zadatki na dobrego lekarza rodzinnego, potrafi się wczuć w sytuację pacjenta, a to jest niezwykle ważne. Niemniej... Dzwonił do mnie dziś rano i wyjaśnił mi kilka rzeczy. Zdaje się, że to jednak był fałszywy alarm, chociaż potrzymają go jeszcze trochę w szpitalu i zrobią dodatkowe badania.
– Mnie też o tym mówił.
– Powiedział również – Joe był wyraźnie skrępowany – że nie życzy sobie więcej twoich odwiedzin w szpitalu. Nie chce, żebyś przyjeżdżała, bo to... to jest, jak się wyraził, bezproduktywne.
Bezproduktywne! Dobre sobie.
– Nie jestem zdziwiona. Tom wie, czego chce, i konsekwentnie dąży do celu.
– Moim zdaniem, jeśli wolno mi coś ci sugerować – podjął Joe po chwili – powinnaś go posłuchać. Najlepiej będzie, jeśli na jakiś czas zostawisz go w spokoju. Potrzebuje czasu, żeby wszystko przemyśleć, pokonać lęk. Kontakty z tobą mogą go tylko przygnębić.
– Czy mówił coś o... o powrocie? – Nikki zdecydowała się zadać to pytanie.
– Powiedział, że uważa, iż najlepszym wyjściem będzie rezygnacja z pracy. Uznał, że jego obecność źle wpływa na atmosferę w przychodni. Oczywiście zadeklarował, że zostanie tak długo, jak to będzie konieczne, dopóki nie znajdę kogoś na jego miejsce. Powiedziałem mu, że zależy mi na nim, ale jeśli chce odejść, nie będę robił trudności.
– Rozumiem. Będziesz mnie informował o jego stanie, prawda?
– Oczywiście.
Tom wrócił do Hambleton w następny poniedziałek. Nikki zastanawiała się, jak się z nim przywitać. Czy ma pójść do Białego Dworu, jeśli zobaczy światło w oknie kuchni? A może powinna zaprosić go do przyczepy na lunch albo kolację? Porozmawialiby przy okazji...
Nie, nie, wiedziała, że to niemożliwe.
Jakoś zdołała zapanować nad emocjami. Chodziła do pracy, uśmiechała się do pacjentów, ale zaraz potem wracała do przyczepy. Nie chciała widzieć się z przyjaciółmi, uczestniczyć w żadnych spotkaniach towarzyskich. Nikomu nie chciała się zwierzać. Żyła w jakimś zszarzałym świecie bez widoków na odmianę.
Zdumiała ją własna reakcja przy pierwszym spotkaniu z Tomem. Zupełnie nie była na nie przygotowana. Właśnie uzupełniała zapasy podręcznych leków, kiedy wszedł do magazynu. Nagle poczuła, że oblewają fala gorąca. Przecież to mężczyzna, którego kocha!
Tom wyglądał na jeszcze szczuplejszego – o ile to w ogóle było możliwe – i bledszego. Ale to był jej Tom i Nikki poczuła natychmiastowy przypływ miłości do niego.
Nie wiedziała, jak zacząć, więc uciekła się do zdawkowego:
– Dobrze cię widzieć z powrotem. Jak się masz? Przecież nie to chciała powiedzieć! Czy on tego nie widzi?
Ale Tom również postanowił zachować dystans. Może jemu było łatwiej?
– Znacznie lepiej. Dzięki. Tak jak podejrzewaliśmy, to był fałszywy alarm, więc wracam na te ostatnie dwa tygodnie do roboty.
– Ostatnie dwa tygodnie? O czym ty mówisz?
– Joe uznał, że w przychodni dacie sobie radę beze mnie. Porozumiał się z lekarzem z sąsiedniego miasteczka w sprawie ewentualnej współpracy. Zostało mi kilka rzeczy do dokończenia, a potem zniknę z twojego życia na zawsze... – Urwał, a po chwili dodał: – Postaram się schodzić ci z drogi. Spotkamy się jeszcze kilka razy, ale tylko na gruncie zawodowym.
– Na gruncie zawodowym! To tak? Czyżbyśmy nic dla siebie nie znaczyli? Nie zaprzeczysz, że kochasz mnie tak samo jak ja ciebie!
– Czas leczy rany, Nikki. I dlatego wyjeżdżam, żebyś mogła żyć dalej, jak chcesz.
Z tymi słowami Tom skierował się do drzwi.
– Jak możesz znieść rozstanie?
Stanął. Nikki zobaczyła, że mięśnie jego pleców napięły się. Obejrzał się i odparł:
– Jak mogę znieść? Nie mogę!
Nagle wargami przylgnął do jej warg. To był pocałunek podobny do tego na szczycie Cragend Hill, akt rozpaczy i namiętności.
– Niech ci się nigdy nie wydaje, że mniej to przeżywam od ciebie! – powiedział i wyszedł.
Nikki została sama.
Ktoś, może sam Tom, a może Joe, ułożył dyżury lekarskie tak, że przez następnych kilka dni Nikki nie spotkała swego ukochanego. Wieczorem, tuż przed położeniem się spać, wyglądała przez okno, czy widać światełko w Białym Dworze, ale nigdy tam nie poszła. Tom także nie zajrzał do niej, mimo że byli sąsiadami.
Dla Nikki praca stała się teraz wytchnieniem. Czuła się fatalnie, ale poczucie obowiązku zwyciężało. I nagle w piątek nastąpiło gwałtowne załamanie pogody. To już kompletnie Nikki przygnębiło.
Powietrze stało się lepkie, nieruchome, bez najlżejszego chociaż powiewu wiatru, na niebie zaś zbierały cię złowróżbne chmury. Obojętnie w co się ubrała, jakich kosmetyków użyła, po dziesięciu minutach oblewała się potem.
Wszyscy byli zirytowani. Pacjenci odzywali się nieuprzejmie, personel w przychodni starał się opanowywać i schodzić sobie nawzajem z drogi. Po raz pierwszy w życiu Nikki pomyślała, że nienawidzi tej pracy.
Może wyjechać stąd, zastanawiała się trochę pół żartem pół serio, i zacząć gdzieś życie od nowa? Słyszała o ciekawych ofertach pracy w Ameryce. A może spróbować miejskiego życia dla odmiany? Nie, nie w Londynie, ale na przykład w Birmingham...
Wiedziała jednak, że nigdzie się nie ruszy. Po pierwsze byłby to zbyt duży wysiłek fizyczny i psychiczny. Po drogie... taka pogoda nie będzie trwać wiecznie. To tylko nerwy, tłumaczyła sobie.
Odbywała właśnie poranne wizyty wśród farm na wrzosowiskach, kiedy nagle niebo pociemniało. Lepkie powietrze oziębiło się, powiał chłodny wiatr. Po raz pierwszy od wielu dni Nikki zamknęła okno w samochodzie. Wiedziała, co zaraz się stanie i włączyła światła.
Kilka kropli uderzyło w przednią szybę. Z oddali słuchać było głuchy pomruk i nagle z ogromnym szumem nastąpiło oberwanie chmury. Z włączonymi światłami Nikki powoli ujechała jeszcze kawałek, lecz po chwili stanęła w zatoczce, ponieważ widoczność zmniejszyła się praktycznie do zera i dalsza jazda w tych warunkach była zbyt niebezpieczna.
Po pewnym czasie deszcz przestał padać aż tak intensywnie i Nikki zdecydowała się wrócić do domu. Wizyty, jakie miała w planie na ten dzień, nie były bardzo pilne, postanowiła więc, że najrozsądniej będzie nie zapuszczać się zbyt daleko i nie stwarzać zagrożenia na drodze. Obawiała się, że do wieczora w przychodni będą mieli przynajmniej kilka wezwań do wypadków.
Pojechała więc do siebie. Deszcz bębnił o dach przyczepy. Przygotowała sobie kilka kanapek na lunch, ale zjadła tylko połowę, reszty nie tknęła. Przez okno zobaczyła, że w Białym Dworze zapaliło się światło. Może powinna pójść tam i spróbować jeszcze raz porozmawiać z Tomem?
Nie, to bez sensu, uznała. Powiedział, co miał do powiedzenia. Poza tym do takiej rozmowy potrzeba wiele energii, a ona czuła się ledwie żywa.
Taka ulewa zdarzała się mniej więcej raz na pięć lat. Roślinności z pewnością to potrzebne, ale w miasteczku wywoła kompletny chaos, pomyślała. Zresztą, co ją to obchodzi? Czy w ogóle cokolwiek ją teraz obchodzi?
Ściemniło się wcześnie. Spostrzegła, że światła w Białym Dworze przestały się palić. Czy to jej sprawa? Siedziała w ciemnościach, nie miała ochoty na nic, jedzenie, towarzystwo, lekturę. Na nic. Po co?
O jedenastej zadzwonił telefon. Kto może dzwonić o tej porze, zastanawiała się. Przez krótką chwilę walczyła z pokusą, by nie podnosić słuchawki. Nie miała ochoty na żadne przyjacielskie pogaduszki. Może to coś poważnego, pomyślała z zawodowego obowiązku i w końcu sięgnęła po telefon.
– Nikki?
Tom! Serce zabiło jej mocniej z radości, w jednej chwili nastrój poprawił się radykalnie. Może zmienił zdanie, może chce...
– Nikki? Jesteś tam?
Głos Toma brzmiał poważnie, ponaglająco i Nikki zaczęła podejrzewać, że nie chodzi o sprawy prywatne, ale o pomoc w jakimś groźnym wypadku. Nie, nie teraz, nie w nocy! Nie z Tomem!
– Tak. Co się stało?
– Posłuchaj, nie w taki sposób chciałbym z tobą rozmawiać, ale w jaskini Greenpot zdarzył się wypadek.
– Wypadek – powtórzyła automatycznie.
– Tak. Wypadek. Jestem tu na miejscu. Zalało jedną z przyległych komnat i czterech turystów musiało się szybko ewakuować. Nie są bardzo doświadczonymi grotołazami i wybrali trudniejszą drogę. Wszyscy odpadli od ściany. Jeden jest uwięziony w jakiejś szczelinie, a trzech bardzo potłuczonych. Ekipie ratunkowej udało się tę trójkę przetransportować w mniej więcej bezpieczne miejsce, ale zanim wydobędą ich na powierzchnię, musi ich zbadać lekarz. Zgłosiłem się na ochotnika i mniej więcej za kwadrans schodzę pod ziemię. Posłuchaj, potrzebna jest pielęgniarka. Obdzwoniłem okolicę, ale nie udało mi się z nikim skontaktować. Zostajesz tylko ty. To oberwanie chmury wywołało kompletny chaos. Zdołasz się tu dostać w piętnaście minut?
Nikki poczuła suchość w ustach. Czy Tom zdaje sobie sprawę, o co ją prosi!? Na mgnienie zapomniała o uczuciu do niego, ta sprawa nie miała nic wspólnego z ich miłością.
Najważniejsze jest wejście do jaskini. Przerażała ją sama myśl o zejściu pod ziemię. Dłonie jej zwilgotniały, na czoło wystąpiły kropelki potu. Zejść do jaskini, do tych mokrych, ciemnych nor? Pełnych niebezpiecznych pułapek, gdzie ludzie błądzą, a nawet giną! Nie mogła opanować płaczu.
– Nikki? Słyszysz mnie? Zdołasz dojechać w piętnaście minut?
– Tom? Nie mogę. Nie mogę się przemóc.
– To nie będzie przyjemne – w głosie Toma pobrzmiewała nuta zniecierpliwienia – ale jest tu z nami doświadczona ekipa ratunkowa. Zapewniają mnie, że nie ma ryzyka. Czeka nas oczywiście czołganie się w błocie i tak dalej, ale będziemy bezpieczni. Dadzą nam kombinezony i całe wyposażenie.
– Nie rozumiesz mnie, Tom! Tu nie chodzi o to, że ja nie chcę... ja nie mogę! Mam klaustrofobię. Kiedyś ci już mówiłam. Bardzo chciałabym pomóc, ale nie mogę!
– Oczywiście – głos Toma złagodniał – przypominam sobie, że mi o tym mówiłaś. Nie martw się, kochanie. Dam sobie radę.
Powiedział do niej „kochanie”. To przeważyło. I to, że jest pielęgniarką. Ktoś potrzebuje jej pomocy! Zdała sobie sprawę z tego, że jej lęk jest irracjonalny, a takie fobie dają się pokonać. Nadszedł czas zdusić w sobie strach.
Przecież Tom będzie tam przy niej. Jego obecność na pewno doda jej sił.
– Będę za kwadrans – obiecała i szybko odłożyła słuchawkę, bojąc się, że jeszcze zmieni zdanie.
Dlaczego to powiedziała? Przymknęła powieki, starała się sobie wyobrazić, jak to będzie tam pod ziemią i uśmiechnęła się do siebie słabo. Da sobie radę! Kobiety znacznie młodsze – i znacznie starsze – od niej uprawiają ten sport dla przyjemności, więc ona też sobie poradzi.
Tym bardziej że Tom będzie przy niej.
Narzuciła na siebie kurtkę nieprzemakalną i pobiegła do samochodu. Jaskinia Greenpot nie znajdowała się bardzo daleko od Hambleton i Nikki doskonale znała drogę. W kilku miejscach jezdnia zmieniła się w rwący potok i po raz kolejny odczuła zadowolenie, że jeździ wozem terenowym.
Koncentrowanie się na prowadzeniu samochodu pomogło jej oderwać myśli od czekających ją dramatycznych przeżyć. Dotrze tam, a może tymczasem uznają, że nie jest im potrzebna?
Nie łudź się, upomniała siebie w duchu. Przecież Tom nie dzwoniłby, gdyby to nie było absolutnie konieczne. Do tej pory nie chciał się z nią spotkać, ani nawet wspólnie pracować.
Skręciła w boczną drogę prowadzącą do wejścia do jaskini. Przed sobą zobaczyła światła, jakieś samochody, barak używany przez grotołazów jako baza.
Kiedy się zatrzymała, natychmiast podszedł do niej policjant z pytaniem, kim jest. Wyjaśniła, że jest pielęgniarką i że wezwano ją do udziału w akcji ratunkowej. Policjant otworzył jej drzwi i podtrzymał, by się nie pośliznęła na mokrej trawie. Zirytowała ją ta dżentelmeńska uprzejmość.
Wnętrze baraku przypominało scenę z filmu science fiction. Potężnie zbudowani mężczyźni w obcisłych czarnych kombinezonach piankowych i kaskach z latarkami nad czołem czekali, podczas gdy inni szykowali zwoje lin, metalowe drabinki i inny sprzęt, którego przeznaczenia nie znała. Rozpoznała natomiast nosze, tak zaprojektowane, że ofiarę przywiązaną pasami wewnątrz tej konstrukcji można było transportować po skałach. I nawet gdyby trzeba ją było odwrócić do góry nogami, nic złego by się nie stało. Przynajmniej teoretycznie.
Wśród mężczyzn w kombinezonach dostrzegła Toma. Metodycznie sprawdzał zawartość apteczki. Kiedy spojrzał na Nikki, w jego oczach dostrzegła współczucie.
– Nie musisz tego robić. Na pewno dam sobie radę bez ciebie.
Jego słowa rozzłościły ją tylko. Ucieszyła się. Sądziła, że strach zabił w niej wszelkie inne uczucia.
– Jakoś to będzie. Jestem pielęgniarką. Jestem potrzebna. To najważniejsze.
Tom dotknął jej ramienia.
– Na pewno dasz sobie radę. Wiedziałem, że mogę na ciebie liczyć.
Liczyć, że co zrobi? Cóż... to zupełnie inna historia.
– A ty? – spytała. – Dasz sobie radę? Dopiero wyszedłeś ze szpitala, nie wyglądasz najlepiej.
Tom spochmurniał.
– Wiem. I między innymi dlatego chciałem, żebyś była ze mną. Zdarzył się wypadek. Jestem lekarzem i muszę stanąć na wysokości zadania. Wygląda na to, że ci na dole potrzebują bardziej fachowej pomocy przekraczającej kompetencje ratowników medycznych. Lukę – zwrócił się do mężczyzny w umazanym błotem ubraniu – znajdziesz kombinezon dla Nikki?
– Jestem Lukę Meadows – przedstawił się mężczyzna. – Kieruję tą akcją. Jestem bardzo wdzięczny, że zgodziła się pani nam pomóc. Umie pani to włożyć? – spytał, wręczając jej piankę.
– Jeździłam kiedyś na nartach wodnych – odpowiedziała. – Spróbuję się jakoś w to wcisnąć.
Lukę pokazał jej pomieszczenie na tyłach, gdzie mogła się przebrać. Zdjęła ubranie i naciągnęła lepki, rozgrzany pancerz. Co za tortura, pomyślała. Kiedy wyszła, dopasowano dla niej kask z latarką. Dostała również pas z przymocowaną do niego baterią zasilającą.
– Co mam nieść? – spytała.
– Do niesienia mamy doświadczonych ludzi – wyjaśnił Lukę. – Proszę tylko trzymać się Simona, on będzie pani przewodnikiem i opiekunem.
Simon, mężczyzna czterdziestoletni z sumiastym wąsem, uśmiechnął się do niej.
– Wszystko pod kontrolą – powiedział. – Gotowa? Ruszyli.
Po wyjściu z baraku Nikki zatrzymała się na moment w strugach deszczu. Wydawało jej się, że to najcudowniejszy deszcz w jej życiu. Potem skierowała się do wejścia do jaskini.
Z początku nie było aż tak źle. Całą grupą, gęsiego, szli skalnym korytarzem oświetlonym przymocowanymi do ścian lampami. Na dany znak Nikki włączyła lampę przy kasku i utkwiła wzrok w małym kręgu przed stopami.
Simon zdawał się odgadywać, co przeżywała. Rozmawiał więc o tym i owym, by ją czymś zająć. Opowiedział jej, że jest menedżerem, pracuje w banku, zaproponował, że mógłby załatwić jej kredyt hipoteczny albo doradzić, jak ulokować pieniądze. Z przyjemnością to zrobi, obiecywał. Dzięki niemu przestała myśleć o tym, co ją za chwilę czeka.
Ale potem doszli do końca korytarza i dopiero wtedy zobaczyła, co to znaczy chodzić po jaskiniach. Musieli spuścić się w dół stromego wąskiego tunelu. Kiedy Nikki ujrzała przed sobą ciemną czeluść i poczuła krople wody skapujące na kombinezon, strach powrócił.
– Daj mi minutę – poprosiła Simona.
Przed sobą widziała głowę i ramiona Toma. Jakaś tajemnicza siła musiała mu podszepnąć, że na niego patrzy, bo odwrócił się i pomachał do niej ręką. Ot, zwykły gest. Obawiała się, że nie może liczyć na więcej z jego strony. Pomyślała, że Tom jest teraz jej moralnym dłużnikiem, ale że nigdy tego długu nie będzie egzekwowała. Tom i jego przewodnik zniknęli jej z oczu. Wzdrygnęła się.
– Chodźmy – powiedziała.
Po kilku pierwszych krokach schodzenie okazało się łatwiejsze niż przypuszczała. Wyprawy na wzgórza wśród wrzosowisk i wspinanie po skałkach stanowiły dobrą zaprawę. Z łatwością wyszukiwała miejsce do postawienia stopy na śliskich kamieniach. Szybko wyprzedzili Toma i jego towarzysza. Spostrzegła, że Tom nie jest tak sprawny jak ona, i poczuła nawet pewną satysfakcję, ale to nie trwało długo. Kiedy przystanęli z Simonem, czekając na tamtą dwójkę, znowu przypomniała sobie o pokładach skał nad głową i przeszedł ją dreszcz przerażenia.
– Uda... Uda wam się przenieść tędy nosze? – spytała Simona.
– Nie ma obawy. Wielokrotnie ćwiczyliśmy ten manewr.
Tunel zwężał się coraz bardziej. Pewien odcinek musieli przejść na czworakach, potem nawet się czołgać. W końcu znaleźli się w większej komnacie.
Na ziemi leżało trzech rannych, a wokół nich, pochyleni z troską, zebrali się ratownicy. Kiedy Tom i Nikki podeszli bliżej, natychmiast odsunęli się, robiąc im miejsce.
Tomowi wystarczyło jedno spojrzenie – miał w tym praktykę – by ocenić, który z poszkodowanych jest w najcięższym stanie, i pochylił się nad nieprzytomnym mężczyzną. Nikki uklękła przy lżej rannych.
– Jestem Nikki Gale, pielęgniarka, a to Tom Murray, lekarz – zaczęła. – Zobaczymy, co możemy dla was zrobić, żebyście poczuli się lepiej – dodała.
Mężczyźni odpowiedzieli jej słabymi uśmiechami.
Nieprzytomny grotołaz był najciężej poszkodowany. W wyniku upadku zranił się poważnie w rękę i przeciął sobie żyłę. Ratownicy założyli mu opaskę uciskową. Zgodnie z wszelkimi regułami zdejmowali ją od czasu do czasu, by zapobiec martwicy, w wyniku czego człowiek ten stracił wiele krwi. Tom z pomocą Nikki założył mu prowizoryczny opatrunek, a potem podłączył go do kroplówki z osoczem.
– To go wzmocni, dopóki nie dotrzemy do szpitala – szepnął do Nikki.
Drugi mężczyzna skarżył się na potworny ból głowy.
Tom założył mu kołnierz ortopedyczny i zbadał czaszkę w poszukiwaniu pęknięcia. Niestety, nawet gdyby je odkrył, niewiele mógłby zdziałać. Okazało się, że ma on również złamane kilka żeber. Nikki obandażowała mu więc klatkę piersiową.
Pracowali zgodnie przez około pół godziny. Nikki zdawała sobie sprawę, że gdyby musiał, Tom poradziłby sobie bez niej, lecz że jej pomoc była tu bardzo potrzebna. Tom zyskiwał cenny czas, rannym oszczędzała niepotrzebnego bólu. Zawodowa duma dodawała jej sił.
W końcu pomogli umieścić rannych na noszach i przypiąć pasami. Część ekipy ratowniczej natychmiast zaczęła wynosić ich na powierzchnię. Simon ponownie zapewnił Nikki, że ratownicy są dobrze wyszkoleni i często ćwiczą ten manewr.
Zadanie jej i Toma zostało wypełnione. Na górze czekały karetki, które zawiozą poszkodowanych do szpitala. Lukę cały czas pozostawał w stałym kontakcie ze swoimi ludźmi przed wejściem do jaskini.
Nikki nie chciała o niczym myśleć. Chciała się skupić na swoich zawodowych czynnościach. Dzięki temu nie pamiętała o pokładach skał nad głową, o uczuciu duszenia się.
Nagle Lukę pojawił się znowu koło nich i zaczął o czymś szeptać z Tomem.
– Wracam za dziesięć minut. Możesz tu zostać? – zwrócił się do niej Tom.
– Oczywiście – odparła.
Chciała, żeby to zabrzmiało pewnie, lecz jego baczne spojrzenie świadczyło, że rozpoznał w jej głosie lęk.
Tom i Lukę zniknęli. Nikki przysiadła skulona na kamieniu, czoło oparła o kolana. Simon podszedł i usiadł obok niej. Jego bliskość dodała jej otuchy.
Tom wrócił po chwili i kiedy uniosła głowę, spostrzegła, że patrzy na nią z napięciem. Ogarnęło ją przerażenie. Przypomniała sobie nagłe, że turystów było czterech.
– Gdzie czwarty ranny? – spytała. – Mówiłeś, że został... został uwięziony?
– Niestety. Odnaleźliśmy go, ale dotychczas nie udało nam się go wydobyć.
Może to napięte nerwy sprawiły, ze była bardziej wyczulona na takie niuanse, może było coś takiego w głosie Toma, że Nikki poczuła przypływ paniki.
– Co zamierzacie? Na czym polega problem?
Tak naprawdę wcale nie chciała się dowiedzieć, na czym polega kłopot. Chciała się wydostać z tego okropnego miejsca, uciec od otaczających ją ciemności i mas skalnych, odgłosu spadających kropel wody.
– Znajduje się w sąsiedniej pieczarze. Jej dno przecina głęboka rozpadlina, o której ta grupa nie wiedziała. Czwarty mężczyzna pośliznął się i wpadł do niej. Kamienie osunęły się i przysypały go. Leży na głębokości około pięciu metrów, widzieliśmy jego kask. Jest nieprzytomny, możliwe, że nie żyje. Z pewnością umrze, jeśli go stamtąd nie wyciągniemy. Ktoś musi tam zejść, obwiązać mu klatkę piersiową liną. Potem go wydobędziemy. Każdy już próbował, nawet ja, ale jesteśmy zbyt potężnie zbudowani.
Nikki odsuwała od siebie myśl, która zaczęła kiełkować w jej głowie. Ale Tom wypowiedział ją na głos:
– Jedyną osobą drobniejszej budowy, która mogłaby zmieścić się w tej szczelinie, jesteś ty.
– Naprawdę nie ma nikogo innego? – wyrwało jej się.
– Ratownicy posłali po doświadczonego grotołaza, czternastoletnią dziewczynę, która zrobiłaby to bardzo sprawnie, ale problem polega na tym, że gdzieś wyjechała. Nie można znaleźć ani jej, ani jej rodziny. Policja nadal próbuje się z nią skontaktować. – Tom uśmiechnął się do Nikki i dodał: – Dotąd spisywałaś się dzielnie. Zaraz ktoś odprowadzi cię na górę.
Słowa nie chciały przejść jej przez gardło, ale jakoś wykrztusiła:
– Jeszcze nie teraz. Poczekajcie, niech przynajmniej obejrzę tę szczelinę.
Simon i Tom zaprowadzili ją wąskim tunelem do mniejszej pieczary. Nad szczeliną zainstalowano lampy, wokół klęczeli ratownicy wpatrzeni w czeluść. W głębi pieczary prawie nagi mężczyzna wciskał się z powrotem w kombinezon. Nikki dostrzegła zadrapania na jego piersi. Odgadła, że on też próbował wcisnąć się między skały. Czy ją czeka to samo?
Kiedy stanęła wśród nich, zapadło milczenie. Domyśliła się, że upatrują w niej ostatnią szansę na uratowanie rannego. Ciężar moralnej odpowiedzialności przygniatał jej serce. Ona tego nie dokona! Podjęłaby się każdego zadania wymagającego jej pielęgniarskich umiejętności, obojętnie jak niebezpiecznego, ale zejść do tej rozpadliny jak do grobu?
Nagle poczuła, że to wyzwanie dla jej dumy. Mimo paraliżującego strachu, dotarła aż tutaj. Przekonała się, że potrafi się opanować. Teraz nie może się poddać. Podjęła się uczestnictwa w akcji i dokończy zadanie.
Pochyliła się i zajrzała w głąb rozpadliny. Czuła dłoń Toma na ramieniu. Dostrzegła zarys ciała, czerwony kask, błyszczący kombinezon. Ratownik po drugiej stronie szczeliny krzyknął:
– Słyszysz nas, Barry? – Żadnej odpowiedzi. – Przedtem słyszeliśmy jęki – wyjaśnił. – Zrzuciliśmy mu telefon, ale to nic nie dało.
Pomyśl, że to odstęp między szafą a ścianą, tłumaczyła sobie. Musisz się tam wcisnąć, żeby wydobyć jakiś papier. Wiesz, że jesteś tu najszczuplejsza, możesz dokonać czegoś, czego inni nie zdołają. Pamięć podsunęła jej wspomnienie pierwszego spotkania z Tomem. Nazwał ją chudą, a ona poprawiła go i powiedziała, że woli słowo „szczupła”.
Dlaczego przypomniało jej się to akurat teraz? Żeby odwrócić uwagę, odpowiedziała sobie w myślach. I żebyś zapomniała, że to nie jest mała przestrzeń za szafą. Szafę można przecież odsunąć.
– Co trzeba zrobić? – spytała. Lukę, dowodzący akcją, wyjaśnił:
– Gdyby udało się założyć mu te szelki i obwiązać go liną, moglibyśmy go wyciągnąć. Ściany są gładkie, więc o nic się nie zaczepi.
Pokazał jej szelki, a właściwie rodzaj uprzęży. Sama kiedyś takich używała, kiedy się wspinała po skałach.
– Sądzisz, że... że potrafię?
– Dużo lepiej niż którykolwiek z nas – zapewnił ją Lukę. Dostrzegła zmęczenie na jego twarzy. – Doskonale wiem, co czujesz – dodał. – Jeśli się boisz, nie próbuj. Wszyscy przeżywamy chwile paniki. Zrobisz, co w twojej mocy.
– Nie musisz tam schodzić – wtrącił Tom. – Już i tak zrobiłaś więcej niż mogłaś. Może lepiej zaczekajmy na tamtą dziewczynę...
– Barry’emu zostało niewiele czasu, prawda? On umrze? – spytała. Tom milczał. – Dobrze, zejdę tam, póki jeszcze mam odwagę. Ale jak zdołam się pochylić, żeby włożyć na niego te szelki?
Nie wiedziała, że czeka ją ostatni cios.
– Opuścimy cię głową w dół – wyjaśnił Lukę.
Ratownicy ubrali Nikki w szelki i przymocowali do nich linę, którą przełożyła sobie między nogami. W rękach trzymała drugą uprząż i zwój liny. Zadanie polegało na tym, by odrzucić kamienie przykrywające Barry’ego, następnie założyć mu szelki. Na kasku miała teraz zamontowany miniaturowy nadajnik, dzięki któremu była w stałym kontakcie z Lukiem.
Naprzód.
Uklękła na brzegu szczeliny, pochyliła siei wśliznęła między skały. Ostatnia przerażająca myśl przemknęła jej przez głowę: to tak, jak gdybym wchodziła do grobowca. Ostrożnie zsuwała się niżej i niżej. Jakimś cudem udało jej się zapanować nad strachem i skupić tylko na własnych ruchach.
Ratownicy popuszczali linę. Postępowała zgodnie z instrukcją Toma, oddychała płytko, starała się panować nad biciem serca, nie robić żadnych gwałtownych ruchów. Odpręż się! Trudne zadanie, kiedy masy skalne naciskają z każdej strony. Gdyby wzięła głębszy oddech, uwięzłaby między ścianami rozpadliny. Powoli posuwała się naprzód.
Strumień światła z latarki na kasku przebijał ciemność. W pewnej chwili natknęła się na wybrzuszenie skalne, które zasłoniło ciało Barry’ego, ale jakoś udało jej się ominąć przeszkodę. W końcu dotarła do mężczyzny.
– Znalazłam go – zameldowała. – Popuśćcie jeszcze z dziesięć centymetrów i trzymajcie. Usunę kamienie.
Ciało Barry’ego pokryte było gliną i wilgotnymi odłamkami skały. Nikki odrzuciła je. Spadały na dno szczeliny.
– Barry? Słyszysz mnie? – przemawiała, ale mężczyzna nie reagował. Przyłożyła dłoń do jego szyi. Puls był ledwo wyczuwalny. Barrym jak najszybciej musi zająć się lekarz.
Spróbowała założyć mu szelki, ale wciśnięcie dłoni pomiędzy plecy ofiary a ścianę szczeliny okazało się niemożliwe!
Spróbowała usunąć kolejne pokłady gliny i kamieni i dopiero wówczas odkryła całą grozę sytuacji. Podczas upadku lewa ręka Barry’ego wykręciła się do tyłu i zaklinowała.
– Ciało jest unieruchomione! – zameldowała. – Nie wiem, co robić! – krzyknęła zrozpaczona.
– Po pierwsze nie ruszaj się – odpowiedział jej głos Toma. – Przez jakąś minutę nie rób nic, zamknij oczy, spróbuj się odprężyć. Oddychaj równomiernie. Idzie ci świetnie. Wyłonił się jakiś problem, ale problemy dadzą się rozwiązać. Na razie zrelaksuj się.
– Jak mam się zrelaksować, wisząc głową w dół, bezbronna i przerażona – żachnęła się.
– Świetnie. Opisz dokładnie, w jakiej pozycji jest ręka i dlaczego Barry’ego nie można wyciągnąć.
Zdała relację z położenia ofiary. Tom wypytywał o najmniejsze szczegóły. Rozmowa z nim odwróciła jej myśli. Po chwili już mniej się bała.
– Możesz wymacać jakiś kamień mniej więcej wielkości pięści? – padło dziwne pytanie.
– Jest tu taki – odparła. – Ale po co?
Milczenie Toma zapowiadało kolejne przerażające zadanie.
– Wiem już, co musisz zrobić, żeby oswobodzić Barry’ego. Chwyć kamień i z całej siły uderz nim go w obojczyk. Złam mu obojczyk!
– Co!?
– Wówczas kość się przemieści i będziesz mogła poruszyć rękę.
– Chcesz, żebym wisząc głową w dół, wzięła zamach i trzasnęła faceta w obojczyk?! Czyś ty...
– Nikki! Posłuchaj, co mówię! Złam mu obojczyk! Zrób to dla mnie... Kocham cię.
„Kocham cię”. Ciekawe, czy ktokolwiek wyznawał kobiecie miłość w takich okolicznościach, pomyślała.
Zważyła kamień w dłoni. Potem powiedziała sobie, że to nie jest kość, że nie należy do człowieka. To gałąź, która powoli zabija Barry’ego. Potem powiedziała sobie, że nie będzie niczego „na próbę”. Kość musi pęknąć za pierwszym razem.
I pękła.
Chrzęst łamanego obojczyka przyprawił ją o odruch wymiotny. Opanowała się, nacisnęła na ramię, ręka Barry’ego dała się poruszyć i Nikki mogła nareszcie założyć rannemu szelki i przypiąć do nich linę.
– Podciągnijcie mnie kawałek wyżej – krzyknęła. – Potem wyciągnijcie Barry’ego.
Co za głupie uczucie, pomyślała, usiłując palcami stóp odbijać się od ścian szczeliny. Po chwili zawisła w powietrzu, a ratownicy bardzo ostrożnie zaczęli ciągnąć Barry’ego. Lina napięła się. Otarła się o jej ramię, udo.
– Ostrożnie! – zawołała Nikki. – Poruszył się! Wyciągnęła ręce i przytrzymała głowę mężczyzny.
– Teraz! Mnie odrobinę wyżej, potem jego! Udało się. Gładko ominęli występ skalny. Ponownie sprawdziła puls na szyi. Słabiutki, ale ofiara wypadku żyje.
– Jeszcze raz – instruowała.
Jej serce przepajała nadzieja i duma. Udało się! Zaraz będzie na górze. Jeszcze klika szarpnięć i poczuła, jak silne ręce chwytają ją za nogi, brzuch, stawiają na ziemi. Ktoś objął ją ramieniem, przytrzymał, pomógł usiąść.
– Nic ci nie jest, Nikki? – Ujrzała nad sobą twarz Toma.
– Żyję. Zajmij się Barrym. On ciebie teraz bardziej potrzebuje.
Tom objął ją i przytulił.
– Tu jesteśmy lekarzem i pielęgniarką. Ale za godzinę, tam na powierzchni, będziemy znowu po prostu dwojgiem ludzi. Teraz zajmę się Barrym, a ty natychmiast wracasz na górę. I żadnego „ale”.
– Ale przydam się...
– Żądałem od ciebie więcej niż od kogokolwiek w życiu. Było mi trudniej, bo tyle... tyle dla mnie znaczysz. A teraz idź, póki możesz utrzymać się na nogach.
– Co z Barrym?
– Żyje i dzięki tobie jest nadzieja, że zdołamy go uratować. Idź!
Simon z drugim ratownikiem wyprowadzili ją na powierzchnię. Przez większość drogi musieli ją podtrzymywać, prawie nieść. Nareszcie dotarli do pierwszego oświetlonego korytarza prowadzącego już bezpośrednio na zewnątrz. Deszcz wciąż padał. Ponownie pomyślała, że to najcudowniejszy deszcz w jej życiu.
W baraku zebrało się tymczasem więcej ludzi. Ratownik pogotowia zaprowadził ją do pokoju na tyłach, pomógł zdjąć kombinezon i zbadał ją. Dostała tradycyjny kubek mocno osłodzonej herbaty. W życiu nie piła niczego lepszego.
Kiedy wyszła, Simon i drugi mężczyzna czekali na nią już przebrani w swoje ubrania.
– Zawiozę cię do domu – powiedział Simon. – Ralph pojedzie za nami twoim samochodem.
– Dobrze – zgodziła się Nikki.
Nie była w stanie podjąć sama żadnej decyzji. Niech inni decydują za nią. Pozwoliła się zaprowadzić do samochodu, posadzić w fotelu, przypiąć pasem. Simon usiadł za kierownicą.
– Mów, jeśli masz ochotę – powiedział ciepłym głosem – ale podejrzewam, że wolisz milczeć.
– Jeśli nie masz mi tego za złe, to tak. Przepraszam. ..
– Nie przepraszaj. Rozumiem. Barry jest moim przyjacielem, a ty uratowałaś mu życie. Dzięki.
– Jestem pielęgniarką. Zrobiłam, co mogłam – oznajmiła.
Kiedy dotarli do przyczepy, Simon i Ralph weszli z nią do środka, upewnili się, że ma wszystko, czego jej potrzeba i spytali, czy chce, by po kogoś zadzwonić.
Podziękowała im. Powiedziała, że jest zmęczona, ale da sobie radę sama. Po ich wyjściu rozebrała się i wzięła prysznic – chyba jeszcze nigdy w życiu nie stała tak długo pod strumieniem wody – żeby zmyć z siebie ten dziwny zapach gliny i ciemności, którego już nigdy więcej nie chciała wdychać.
Wytarła się dokładnie, włożyła szlafrok. Potem przygotowała sobie coś gorącego do picia i usiadła na kanapie. Pancerz obronny, w jaki się uzbroiła na te ostatnie kilka godzin, zaczął kruszeć. Przypomniała sobie, jak wzbierał w niej paraliżujący strach, jakie kolejne wyzwania, którym musiała sprostać, stawały przed nią: wejść do jaskini, opuścić się w głąb szczeliny, złamać obojczyk Barry’ego.
Jak zdołałam tego wszystkiego dokonać, pytała sama siebie w duchu. Podobno zadanie już wykonane wydaje się z perspektywy czasu łatwiejsze. W jej wypadku ta reguła się nie sprawdzała. Wzdrygnęła się. Jak mi się to udało, dziwiła się.
Rozległo się pukanie do drzwi. Spojrzała na zegarek. Druga w nocy. Za późno na gości. Trudno, w taki dzień wszystko jest inaczej.
Na progu stał Tom. Był w takim samym opłakanym stanie, w jakim jeszcze niedawno sama się znajdowała.
– Barry uratowany – zakomunikował na wstępie. – Kilka razy myśleliśmy, że już koniec, ale wyliże się. Ma żonę i dzieci. Pomyśl, ile ci zawdzięczają.
Nikki ogarnął gniew.
– Skoro ma żonę i dzieci, to po co pcha się do jaskini? – wybuchnęła. – Chyba jest szalony. Masz do mnie coś jeszcze? – spytała.
– Zobaczyłem, że u ciebie się pali. Jestem wykończony. Ty zresztą też, ale chciałem cię zobaczyć, skorzystać z twojego prysznica i napić się czegoś ciepłego w twoim towarzystwie. Chciałem być blisko ciebie.
– Włączę czajnik – powiedziała. – A potem wracasz do siebie?
– Nie. Dziś muszę spać z tobą.
Nie kochali się tej nocy. Oboje byli zbyt wyczerpani wydarzeniami ostatnich godzin. Ach, jak dobrze było zasnąć z głową na ramieniu Toma, czując ciepło jego oddechu na twarzy. Rano Nikki zaspała i obudziła się dopiero, kiedy Tom postawił tacę z herbatą i grzankami koło łóżka.
– Jedz – nakazał, gdy zaczęła protestować. – Musisz zregenerować siły. Jedz. Porozmawiamy później.
– Ale ja muszę zatelefonować w kilka miejsc. Wiem, że dziś jest sobota, ale...
– Jeszcze w nocy dzwoniłem do Joego – uspokoił ją Tom. – Zgodnie z umową miałem dziś pełnić dyżur, ale oboje dostaliśmy wolne. To była jego decyzja, nie moja. Powiedział, że zapracowaliśmy sobie na wolny dzień.
– Ale, Tom, ja mam sprawy do...
– Najpierw zjedz śniadanie. Sprawy zaczekają. Nikki posłusznie wypiła herbatę i zjadła grzankę – i rzeczywiście poczuła się lepiej. Tom zestawił tacę na podłogę, usiadł obok Nikki. Jedząc, przyglądali się sobie. Położyli się spać nadzy i teraz Nikki odruchowo podciągnęła prześcieradło, by zakryć piersi, lecz Tom powstrzymał jej rękę.
– Nie odmawiaj mi tej drobnej przyjemności patrzenia na twoje ciało – powiedział. – I wcale nie drobnej – poprawił się. – Ogromnej.
Nikki spojrzała na niego z miną niewiniątka.
– Chcesz, żebyśmy... ?
– Nie. Nie teraz. Najpierw musimy porozmawiać. I to będzie poważna rozmowa.
– Mam dość bycia poważną. Całe życie byłam poważna. Poza tym trudno jest prowadzić poważną rozmowę na golasa.
– Nic na to nie poradzę. Postaraj się. Wiedziała, że Tom się uparł. Westchnęła ciężko i obciągnęła prześcieradło odrobinę niżej.
– Później – oświadczył Tom, odwrócił głowę i ostentacyjnie zaczął przyglądać się toaletce.
Nikki podciągnęła prześcieradło.
– Wczoraj w nocy byłaś przerażona – zaczął. – Nie wyobrażałem sobie, że kiedykolwiek zobaczę takie przerażenie na czyjejś twarzy. A mimo to najpierw weszłaś do jaskini, a potem zgłosiłaś się do ratowania Barry’ego. Mogę tylko zgadywać, co przeżywałaś. Ale dokonałaś tego, zrobiłaś to dla zupełnie obcego człowieka. Udowodniłaś, że zniesiesz wszystko.
Umilkł. Nikki także milczała. Serce jej biło tak gwałtownie, że głosu z siebie wydobyć nie mogła. Do czego Tom zmierza, zastanawiała się.
– Udowodniłaś, że zniesiesz wszystko – powtórzył.
– Postanowiłem więc zachować się jak kompletny egoista. Znasz moją sytuację. Wiesz, co może się zdarzyć. Ale pomimo to, czy... Czy pomimo to wyjdziesz za mnie? Nikt nie potrafiłby cię kochać mocniej ode mnie.
Nie chcę, żebyś odpowiadała od razu. Chciałbym, żebyś się zastanowiła. Porozmawiała z bliskimi, są inni...
– Oczywiście, że za ciebie wyjdę. – Nikki nie posiadała się z radości. – Nikt nie mógłby dać mi więcej szczęścia niż ty. I nie potrzebuję niczyich rad. Sama wiem, czego chcę. Wydaje mi się, że chciałam zostać twoją żoną już od chwili, kiedy spadłeś na mój dach. Miłość nie istnieje między dwoma ciałami. Miłość to uczucie łączące dwie ludzkie istoty, dwie dusze. Miłość pokona ból, czasami ból ją umacnia. Tak, wyjdę za ciebie. A teraz możesz mnie pocałować.
Nikki i Tom chcieli się pobrać jak najszybciej. I nagłe wszystko zaczęło im sprzyjać, jak gdyby cały świat zjednoczył się, żeby uczynić ich szczęśliwymi.
Wybrali się do Penny Pink zamówić u niej pierścionek według projektu, który im obojgu tak się podobał. A Penny znalazła dla nich przepiękny ciemny szmaragd.
– Aha, i jeszcze jedno – powiedział Tom. – Nie wracam do Londynu. Przywiązałem się do tego miejsca. Czuję, że jestem wśród przyjaciół, lubię tutejszą spokojną pracę. Jeśli się uda, chciałbym osiedlić się w okolicy.
– Mówisz serio? Nie tylko, żeby zrobić mi przyjemność? – upewniała się Nikki. – Bo jeśli musisz wracać do Londynu, pojadę z tobą.
– Nawet mi to przez myśl nie przeszło.
I w tydzień później Anna Rix, właścicielka Białego Dworu, przysłała do Toma list. Jej mąż, Floyd, dostał propozycję wspaniałej pracy, wobec tego ona zostaje w Ameryce i rezygnuje z etatu i współudziałów w przychodni Joego. Poza tym pytała, czy Tom nie zna nikogo, kto chciałby kupić dom? Najlepiej szybko.
– Mam zaoszczędzoną prawie całą sumę – oznajmił Tom. – Nigdy nie wydawałem wszystkich zarobionych pieniędzy. Kupujemy Biały Dwór?
– Tom! – wykrzyknęła Nikki uszczęśliwiona. – Zawsze marzyłam o tym domu. To najpiękniejszy dom, jaki sobie można wyobrazić. Ale chciałabym urządzić go od piwnic po strych po swojemu. I kupić nowe meble!
– Oczywiście. Kupimy go na twoje nazwisko.
– Wykluczone! Co najwyżej kupimy go na nasze wspólne nazwisko. A co zrobimy z przyczepą?
– Nic. Zostanie. Mam tyle wspomnień z nią związanych. Kiedy się pokłócimy, jedno z nas będzie mogło tam posiedzieć i drugie będzie wiedziało, gdzie przyjść i się pogodzić.
– Nie będziemy się kłócić. Porozmawiasz z Joem?
– Już z nim rozmawiałem. Przyjmie mnie z otwartymi ramionami.
– Jesteś pewien, że tego chcesz? Chcesz rzucić ortopedię?
– Pamiętaj, że moją pierwszą specjalizacją jest medycyna ogólna. Mogę pracować jako lekarz rodzinny, a nawet lubię tę pracę.
– Skoro tak...
To był wspaniały ślub. Nikki była najmłodszym dzieckiem, więc rodzina zdobyła doświadczenie, jak powinno wyglądać wydawanie córki za mąż. Byli uszczęśliwieni. Bracia i szwagierki prześcigali się w udzielaniu rad.
Za to z druhnami był kłopot. Nikki musiała wybrać po jednej dziewczynce z każdej rodziny, ale nawet wówczas orszak składał się z aż sześciu młodych dam. Przyjaciel ojca pożyczył im otwarty powóz z zaprzęgiem, więc zajechali przed kościół z fantazją.
Postanowili, że domem weselnym będzie ich Biały Dwór. W ogromnym namiocie ustawionym w ogrodzie przygotowano poczęstunek, a potem goście przeszli na tańce do Domu Ludowego.
Miesiąc miodowy był krótki. Państwo młodzi mieli tyle rzeczy do zrobienia, że nie mogli sobie pozwolić na długie wakacje. Pojechali na trzy dni do hotelu w samym sercu wrzosowisk, a potem wrócili już do swojego nowego domu.
Był piękny wieczór. Z przyzwyczajenia siedzieli na patio przed przyczepą i pili kakao.
– To najszczęśliwszy dzień w moim życiu – oświadczył Tom. – Jestem takim szczęśliwcem... Mam tylko jedną nadzieję. Że ja... że my...
Nikki pochyliła się ku niemu i pocałowała go.
– Będziesz zdrów – szepnęła pełnym czułości głosem. – I pamiętaj, że mamy siebie.
Po upływie dwóch lat Nikki urządziła Biały Dwór mniej więcej według swojego gustu. Ile decyzji musiała podjąć! Mieszkając w przyczepie, kierowała się tylko jednym kryterium, brakiem miejsca – co miało też i swoje dobre strony – ale tutaj, w obszernym domu w stylu georgiańskim, mogła puścić wodze fantazji.
Nie udało jej się jeszcze skompletować wszystkich mebli. Zaczęła porządkować ogród, ale wciąż pozostawało tam mnóstwo do zrobienia. A od czasu do czasu Joe wzywał ją, kiedy potrzebna była pielęgniarka.
– Jestem! – zawołał Tom, wchodząc do kuchni, gdzie spędzali najwięcej czasu. Pocałował żonę, potem wsunął dłoń pod jej luźną koszulę i uśmiechnął się. – Nasz synek kopie – stwierdził.
– Albo nasza córka – sprostowała Nikki. – Mam przeczucie, że to będzie dziewczynka.
Nikki złagodniała pod wpływem małżeństwa. Już tak zażarcie nie broniła swojego zdania za każdym razem, kiedy się różnili w poglądach. Miała męża, rodzinę, mieszkała w wymarzonym Białym Dworze. Tom pracował z Joem, który zaczął mówić o przejściu na emeryturę i zostawieniu praktyki młodszemu wspólnikowi. Czy mogłaby być szczęśliwsza?
Usiedli. Tom jeszcze raz pocałował Nikki.
– Nie zapytasz, jak było?
Tom wrócił właśnie z kolejnej wizyty kontrolnej w szpitalu w Leeds. Teraz bywał tam co sześć miesięcy. Ponieważ nic się nie działo, uznali, że Tom może jeździć sam.
– Wiem, jak było – odparła Nikki. – Kolejny raz bez zmian. Coś mi mówiło, że tak będzie.
– Bardzo fachowa, ściśle naukowa ocena – zażartował Tom. – Ale zgadzam się z tobą, masz rację. Choroba Hodgkina charakteryzuje się tym, że jeśli nie następuje pogorszenie, to można mieć nadzieję na stopniową poprawę. Co prawda nigdy nie można mówić o całkowitym wyzdrowieniu, ale... ale mam szansę żyć przynajmniej tak długo, jak przeciętny człowiek.
– Oczywiście, że masz – potwierdziła Nikki z wiarą. Tom znowu ją pocałował.
– To nie w porządku, prawda? Przecież przez ostatnie dwa lata zaznałem tyle szczęścia.
– I przeżyjesz jeszcze więcej – zapewniła go Nikki. – Teraz jest nas tylko dwoje, ale wkrótce dołączy do nas jeszcze jeden człowiek. Jesteśmy szczęśliwi, bo jesteśmy razem. Tak jak zawsze tego pragnęłam.
– I ja też.