105 Sanderson Gill Noc fajerwerkow

background image

Gill Sanderson

Noc fajerwerków

background image

PROLOG

Petra od razu pomys´lała, z˙e to doprawdy idiotyczna

historia. Nie spodziewała sie˛, z˙e kto´regos´ dnia karetka
zawiezie ja˛ do szpitala, w kto´rym pracuje jako piele˛g-
niarka.

Głupi był ro´wniez˙ wypadek, kto´ry do tego dopro-

wadził. Włas´ciwie to zabrakło jej zdrowego rozsa˛dku.
Ale pogoda zache˛cała do wyjs´cia i Petra postanowiła
zrobic´ zakupy przed godzinami szczytu. A potem, gdy
przekładała cie˛z˙ka˛ torbe˛ z re˛ki do re˛ki, jak na złos´c´
zakre˛ciło jej sie˛ w głowie. Szcze˛s´cie, z˙e nie stała na
najwyz˙szym stopniu kamiennych schodo´w. Bo ostat-
nimi czasy los nie był dla niej zbyt łaskawy.

A wie˛c upadła, wypus´ciła z re˛ki torbe˛ i rune˛ła na

ziemie˛ jak upuszczona lalka. Uderzyła głowa˛ o pod-
łoge˛, pojawiła sie˛ krew. Na moment straciła przytom-
nos´c´, to dlatego była potem taka zdezorientowana.
Po´z´niej odzyskała s´wiadomos´c´.

Wo´wczas dotarło do niej, z˙e odniosła wie˛cej obra-

z˙en´. Przycisne˛ła swo´j wyde˛ty brzuch...

Od wielu tygodni dziecko stanowiło najwaz˙niejsza˛

wartos´c´ w jej z˙yciu. Czuła jego pierwsze nies´miałe
ruchy, widziała jego drobne ciałko podczas badania
USG. Podejmuja˛c jaka˛kolwiek decyzje˛, musiała brac´
pod uwage˛ wpływ, jaki wywrze ona na dziecko. Przez
cały czas mys´lała o nim – czy tez˙ o niej. Wieczorami

background image

lez˙ała w ło´z˙ku i obejmowała brzuch, us´miechaja˛c sie˛
do istoty, kto´ra sie˛ w niej poruszała. To be˛dzie silne
dziecko, mys´lała.

Z

˙

ycie Petry nie obfitowało w miłos´c´. Zdumiewało

ja˛, z˙e tkwi w niej taki potencjał owego uczucia. Kiedy
jej dziecko przyjdzie na s´wiat, poła˛czy ich miłos´c´, kto´-
rej istnienia nawet nie podejrzewała.

A teraz to dziecko cierpi. Upadaja˛c, Petra uderzyła

o balustrade˛ schodo´w. No i bardzo ja˛ bolało gdzies´ głe˛-
boko, w brzuchu.

– Moje dziecko, co sie˛ stało z moim dzieckiem?
Piele˛gniarz z karetki s´cisna˛ł jej re˛ke˛.
– Zaraz be˛dziesz w szpitalu, kochana. Wszystko

be˛dzie dobrze.

Dobrze? Zamilkła. Nie wiedziała, z˙e ma tak wielka˛

siłe˛, by powstrzymac´ krzyk. Ale panika moz˙e zaszko-
dzic´ dziecku.

Najpierw zawiedziono ja˛ na urazo´wke˛. Bała sie˛

nawet cichutko zaszlochac´. Piele˛gniarka natychmiast
ja˛ obejrzała i zadzwoniła po lekarza dyz˙urnego. Petre˛
umieszczono w oddzielonym parawanem boksie, roze-
brano, a po kro´tkim badaniu, przede wszystkim głowy,
usłyszała, jak lekarz wzdycha z ulga˛.

– Ani s´ladu złamania. Nic powaz˙nego.
Oboje mieli jednak s´wiadomos´c´, z˙e istnieje inny

kłopot.

– Kto´ry to tydzien´, Petro? – spytał lekarz. – Były

jakies´ trudnos´ci do tej pory? – Owina˛ł jej ramie˛ ten-
sometrem.

– Trzydziesty drugi – wydusiła. – Dota˛d było

wszystko w porza˛dku. Ale czuje˛, z˙e cos´... cos´ jest nie
tak.

background image

Podniosła wzrok i spojrzała lekarzowi w oczy. W lot

zrozumiała, z˙e pojawił sie˛ powaz˙ny problem.

– Co z cis´nieniem? – zapytała.
– Nie denerwuj sie˛, zostaw to nam.
– Mam podwyz˙szone cis´nienie, tak? Sa˛dzi pan, z˙e

to rzucawka porodowa? – Z

˙

arty sie˛ skon´czyły.

Lekarz delikatnie pogłaskał jej ramie˛.
– Lez˙ spokojnie i pozwo´l nam działac´. Wys´lemy

cie˛ teraz na połoz˙niczy, tam ktos´ juz˙ na ciebie czeka.

Petra znała wie˛kszos´c´ personelu z połoz˙nictwa

i ginekologii, gdyz˙ odbywała tam staz˙. Ale trafic´ do
nich w roli pacjentki to zupełnie inna historia. Lekarz
konsultant jak zwykle miał na twarzy pogodny
us´miech, a jednak Petra wyczuwała pewien dystans.
W tej chwili nie była kolez˙anka˛ z pracy, lecz jego
podopieczna˛.

Przygla˛dała mu sie˛ uwaz˙nie, kiedy ja˛ badał i słuchał

bicia serca dziecka.

– Trzydziesty drugi tydzien´ – mrukna˛ł. – No co´z˙,

nie powinno byc´ bardzo z´le. Na skutek upadku pe˛kł
worek owodniowy i przecieka. Poza tym nie podoba mi
sie˛ serce dziecka. Ono juz˙ chce wyjs´c´ na s´wiat. Nie-
stety, nie ma czasu, z˙eby zdac´ sie˛ na siły natury, mu-
simy zrobic´ cesarskie cie˛cie.

– Czy dziecku nic nie jest?
– Na razie chyba nie, ale czas nas goni. Przygotuje-

my cie˛ do zabiegu, podpiszesz papiery i jazda na
operacyjna˛. – Posłał jej uspokajaja˛cy us´miech. – Sama
wiesz, z˙e mamy tu doskonała˛ opieke˛. A ty na dodatek
masz przyjacio´ł, kto´rzy dołoz˙a˛ staran´. Ba˛dz´ dobrej
mys´li, prosze˛.

Ilez˙ razy sama powtarzała te słowa zdenerwowanym

5

GILL SANDERSON

background image

matkom! Dopiero teraz zyskała pewnos´c´, z˙e sa˛ nie-
skuteczne.

– Zrobicie zabieg w narkozie?
– Raczej tak. W tym wypadku to lepsze rozwia˛za-

nie.

Kolejne marzenie rozwiało sie˛ jak dym. Petra prag-

ne˛ła widziec´ narodziny własnego dziecka. A teraz to
nie ona be˛dzie rodzic´, ktos´ zrobi to za nia˛.

Co´z˙, byle tylko dziecko było zdrowe.
Do duz˙ej sali operacyjnej przylegała mniejsza.

W tej wie˛kszej wykonywano mniej lub bardziej skom-
plikowane cesarskie cie˛cia, w mniejszej pracował zes-
po´ł z oddziału noworodko´w, kto´ry natychmiast badał
dziecko i w razie koniecznos´ci reanimował. Trzydzies-
todwutygodniowy maluch powinien byc´ zdolny do sa-
modzielnego z˙ycia.

Dziecko zostało wyje˛te i połoz˙one w przenos´nym

inkubatorze, nad kto´rym nachylił sie˛ pediatra, Chris
Fielding. Nie czuł sie˛ zbyt komfortowo. Miał do czy-
nienia z dzieckiem Petry Morgan, jednej ze swoich
piele˛gniarek i bliskich znajomych. Jego zdaniem per-
sonel nie powinien byc´ emocjonalnie zaangaz˙owany
w sprawy pacjenta. Ale towarzyszyła mu tez˙ s´wiado-
mos´c´, z˙e nie ma wyjs´cia.

Z pocza˛tku wygla˛dało na to, z˙e wszystko jest w po-

rza˛dku. Malen´ka dziewczynka została przeniesiona
w inkubatorze na oddział wczes´niako´w. Tam przepro-
wadzono dalsze badania, pobrano krew, niemal dzie-
sia˛ta˛ cze˛s´c´ całej krwi dziecka. Tego wymagały bada-
nia, mie˛dzy innymi na zawartos´c´ hemoglobiny, glu-
koze˛ i elektrolity.

Po otrzymaniu wyniko´w lekarz z oddziału zmarsz-

6

GILL SANDERSON

background image

czył czoło i spojrzał na dziecko. Tak, sko´ra dziew-
czynki ma z˙o´łte zabarwienie. Wiele wczes´niako´w
choruje na z˙o´łtaczke˛. Zazwyczaj wystarcza im foto-
terapia, wystawienie na jasne s´wiatło zainstalowane
w inkubatorze. Lekarz powto´rnie zerkna˛ł na wyniki, po
czym ruszył na poszukiwanie konsultanta.

Chris zbadał niemowle˛ i przejrzał wyniki testo´w

laboratoryjnych. Czuł zmiane˛ atmosfery na oddziale.
Wszyscy wiedzieli, z˙e wies´ci sa˛ złe, wcia˛z˙ ktos´ za-
gla˛dał do inkubatora. Martwili sie˛, poniewaz˙ było to
dziecko ich kolez˙anki.

Wniosek był oczywisty:
– Poziom bilirubiny jest za wysoki. Ta mała tego

nie przetrzyma – stwierdził Chris. – Podejrzewam, z˙e
tylko całkowite przetoczenie krwi mogłoby uratowac´
jej z˙ycie.

Jego młodszy kolega wskazał palcem na wyniki.
– Musielibys´my uz˙yc´ krwi grupy 0 – oznajmił.

– Idealnie byłoby dysponowac´ jej grupa˛, ale to AB,
akurat najrzadziej wyste˛puja˛ca.

Chris przekartkował druki z wynikami.
– Matka ma inna˛ grupe˛ – zauwaz˙ył.
– Wie˛c to pewnie grupa ojca.

7

GILL SANDERSON

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Ten dzien´ – a włas´ciwie wieczo´r – wstrza˛sna˛ł z˙y-

ciem doktora Dominika Tate’a.

Do tego dnia uwaz˙ał sie˛ za szcze˛s´liwego człowieka.

Był silny, zdrowy, zadowolony. Znał swoja˛ wartos´c´,
wiedział, ku czemu zmierza jego kariera zawodowa.
Obecnie pracował na oddziale nagłych wypadko´w
szpitala Princess Mary w Calthorpe. Zapowiadano tam
zmiany i wkro´tce Dominik miał otrzymac´ awans.

Tymczasem ten jeden dzien´ wszystko zmienił. Do-

minik nie wiedział juz˙, czego chce, nie był pewien,
czego od niego oczekuja˛. Odezwały sie˛ emocje, kto´-
rych do tej pory nie znał. Ta sytuacja wzbudzała w nim
niezadowolenie. Doktor Tate nie lubił u innych nie-
zdecydowania. Ale z˙eby jeszcze samemu tego za-
znac´...

Do pewnego momentu dzien´ mijał normalnie. Do-

minik zszył re˛ke˛ robotnikowi z farmy i zrobił mu wy-
kład na temat koniecznos´ci terminowego szczepienia
przeciw te˛z˙cowi. Potem załatwił kilka drobniejszych
przypadko´w i nadeszła pora na kawe˛. To był dobry
dzien´!

Po przerwie karetka przywiozła starsza˛ kobiete˛,

kto´ra potkne˛ła sie˛ podczas wieszania prania i złamała
kos´c´ biodrowa˛. Bardzo cierpiała, a na dodatek roz-
paczała z powodu me˛z˙a.

background image

– Henry nie moz˙e zostac´ sam w domu – powtarzała.

– Starzeje sie˛ i czasem ro´z˙ne rzeczy zapomina.

– Kaz˙demu to sie˛ zdarza. Nie ma pani sa˛siado´w,

kto´rzy mogliby do niego zajrzec´? A moz˙e ktos´ z ro-
dziny?

Dominik wzia˛ł od pacjentki numery telefono´w do

jej znajomego oraz co´rki i obiecał, z˙e natychmiast
oboje zawiadomi. Zamierzał takz˙e zatelefonowac´ do
pomocy społecznej – był z nimi w dobrej komity-
wie.

Po´z´niejszym popołudniem nie było juz˙ tak lekko.

Niedaleko szpitala znajdował sie˛ kemping dla przy-
czep turystycznych. Rodzina letniko´w korzystała z do-
brej pogody i zdecydowanie przesadziła z opalaniem
nad odkrytym basenem.

Matka, ojciec i jedenastoletnia Mary cierpieli na tak

zwane znuz˙enie cieplne. Dominik uspokoił ich, ale
surowo nakazał odpoczynek w cieniu i picie duz˙ej
ilos´ci płyno´w.

Za to os´mioletni Adam był bardzo ospały i głos´no

oddychał. Miał zawroty głowy, nudnos´ci i chciał tylko
jednego – przytulic´ sie˛ do mamy. Sko´ra chłopca była
sucha i rozpalona. W odro´z˙nieniu od reszty rodziny
dostał udaru cieplnego.

Dominik przyja˛ł chłopca na oddział i polecił, z˙eby

ochładzano jego ciało oraz co dziesie˛c´ minut mierzono
mu temperature˛.

– Jez˙eli jeszcze wzros´nie, prosze˛ mnie natychmiast

zawiadomic´ – polecił.

Zerkna˛ł na zegarek – do kon´ca dyz˙uru zostało

jeszcze duz˙o czasu.

– Udane wakacje – mrukna˛ł do Susie Cash, od-

9

GILL SANDERSON

background image

działowej piele˛gniarek. – Czy ludzie kiedys´ zrozumie-
ja˛, z˙e słon´ce moz˙e byc´ zabo´jca˛?

– Nie, nigdy – odparła – bo to ludzie, a nie roboty.

Nie jestes´my tacy doskonali jak ty.

Dominik us´miechna˛ł sie˛ do niej.
– Jestem lekarzem, wie˛c musze˛ byc´ doskonały.
Susie spojrzała na niego z namysłem.
– Dzisiaj jestes´ super doskonały – stwierdziła. –

Działasz szybciej niz˙ kiedykolwiek. Moz˙na by pomys´-
lec´, z˙e niecierpliwie na cos´ czekasz. Zaplanowałes´ so-
bie miły wieczo´r?

Dominik ponownie posłał us´miech swojej starszej,

pie˛c´dziesie˛ciopie˛cioletniej kolez˙ance.

– Mam randke˛ z idealna˛ kobieta˛ – oznajmił. – Ku-

piłem nowa˛ koszule˛, z˙eby ja˛ ols´nic´. Zabieram ja˛ na
kolacje˛ do Fisherman’s Rest, a potem na spacer brze-
giem rzeki. Be˛de˛ ja˛ trzymał za re˛ke˛, usia˛dziemy na
ławce i be˛dziemy podziwiac´ zacho´d słon´ca. A potem...
kto wie?

– Mam nadzieje˛, z˙e ona wie. Przynajmniej tyle, jaki

z ciebie ptaszek. Kto jest tym ideałem?

– Melanie Bright. Znasz ja˛, pracuje na geriatrii.
Susie s´cia˛gne˛ła brwi.
– Znam – odparła. – Wysoka i chuda, dosyc´ pewna

siebie. Za dwa miesia˛ce wyjez˙dz˙a do Południowej
Afryki.

– No i włas´nie dlatego – podja˛ł Dominik – jest

idealna.

Susie obrzuciła go zirytowanym spojrzeniem.
– Nie sa˛dzisz, z˙e juz˙ najwyz˙sza pora, z˙ebys´...
– Doktorze! – Zarumieniona młoda piele˛gniarka

biegła korytarzem. – Dostalis´my wiadomos´c´, z˙e był

10

GILL SANDERSON

background image

wypadek motocyklowy. Kierowca i pasaz˙er sa˛ ranni,
karetka be˛dzie tu za jakies´ pie˛c´ minut. Chyba cos´
powaz˙nego.

Dominik popatrzył na Susie.
– Wyjdz´my im naprzeciw.
Po chwili pospiesznie wyniesiono z karetki dwo´ch

me˛z˙czyzn w czarnych sko´rach. Jeden poje˛kiwał, drugi
nawet nie wydobył z siebie głosu. Dominik słuchał
zwie˛złego raportu piele˛gniarza.

– Zapewne jechali za szybko i stracili kontrole˛

na zakre˛cie. Uderzyli w krawe˛z˙nik. Kierowca walna˛ł
głowa˛ i ramieniem w latarnie˛. Pasaz˙er spadł na droge˛
i przeturlał sie˛ dalej. Obu załoz˙ylis´my kołnierze i unie-
ruchomilis´my kre˛gosłup. U kierowcy te˛tno zwolnione
i niero´wne, u pasaz˙era przyspieszone.

– Zabieram kierowce˛ – os´wiadczył Dominik.
Jego wspo´łpracownicy ruszyli do akcji, tak jak

robili to wczes´niej niezliczona˛ ilos´c´ razy. Rannych
rozebrano, zapewniono im oddychanie, podła˛czono
kroplo´wki. Dominik rozpocza˛ł wste˛pne ogle˛dziny.

Dos´c´ szybko doszedł do przekonania, z˙e jego wysi-

łek po´jdzie na marne. Pacjent oddychał coraz płyciej,
te˛tno było niero´wne i urywane. Z ucha sa˛czyła sie˛
przezroczysta wydzielina. Rentgen czaszki wykazał
liczne złamania i głe˛bokie uszkodzenia.

Koniec nadszedł szybko, zgodnie z przewidywa-

niami. Siły obronne organizmu nie dały rady, serce
stane˛ło. Pro´bowali jeszcze zastrzyko´w, defibrylacji,
wszystkich moz˙liwych s´rodko´w. Na darmo. Młody
człowiek zmarł.

– A jak pasaz˙er? – Dominik spytał doktor Molly

Grey.

11

GILL SANDERSON

background image

– Przez˙yje. Ma złamany obojczyk, otarcia sko´ry na

piersi i nogach, moz˙e byc´ potrzebny przeszczep sko´ry.
Ale wyjdzie z tego, odesłałam go na chirurgie˛. Kaz˙dy
wypadek to loteria – cia˛gne˛ła Molly. – Motocyklis´cie
po prostu nie dopisało szcze˛s´cie. Gdyby mina˛ł latarnie˛,
wyla˛dowałby na polu pszenicy.

– Sam dokonał wyboru, kiedy przekroczył dozwo-

lona˛ pre˛dkos´c´ – warkna˛ł Dominik, udaja˛c, z˙e nie
zauwaz˙a zszokowanej miny kolez˙anki. Gdyby przez
jej re˛ce przewine˛ło sie˛ juz˙ tyle ofiar wypadko´w moto-
cyklowych, co przez jego, mys´lałaby podobnie.

Teraz czeka go z˙mudna robota papierkowa, jak

zawsze po zgonie pacjenta. Potem policja i koroner.
Dominik dowiedział sie˛, z˙e dwaj młodzi me˛z˙czyz´ni
pochodza˛ z Hastings, co oznacza, z˙e nie be˛dzie zmu-
szony rozmawiac´ z ich rodzicami. W kaz˙dym razie nie
od razu.

Jak zwykle, kiedy tracił pacjenta, nie był w nastroju

do filozofowania. Ale nic juz˙ nie mo´gł zrobic´, opro´cz
tego, by pchac´ do przodu własne z˙ycie. I musi jeszcze
przetrwac´ godzine˛, kto´ra dzieli go od chwili, kiedy ma
podjechac´ po Melanie.

Poszedł do swojego małego słuz˙bowego mieszka-

nia, gdzie trafił na kolejny problem. Otrzymał e-maila
od adwokata z pros´ba˛ o dalszy cia˛g raportu w sprawie
wypadku, kto´ry miał miejsce przed miesia˛cem na
jednej z okolicznych farm. Raport był potrzebny na-
tychmiast, poniewaz˙ naste˛pnego dnia zaplanowano
wste˛pne przesłuchania.

Zazwyczaj Dominik trzymał sie˛ z daleka od or-

gano´w prawa i z˙a˛dan´ o odszkodowanie. Był w kon´cu
lekarzem, a nie agentem ubezpieczeniowym. Pracow-

12

GILL SANDERSON

background image

nik z farmy, kto´rego przywieziono ze zgnieciona˛ klat-
ka˛ piersiowa˛, potrzebował jednak wsparcia lekarza.
Me˛z˙czyzna miał szcze˛s´cie, z˙e nie zgina˛ł na miejscu,
poniewaz˙ spadła na niego cze˛s´c´ niewłas´ciwie prze-
chowywanej maszyny rolniczej. Przy okazji wyszło
na jaw, z˙e zarza˛dzaja˛cy farma˛ lekcewaz˙ył wszelkie
przepisy dotycza˛ce bezpieczen´stwa pracy. Farma by-
ła prawdziwa˛ s´miertelna˛ pułapka˛.

Odnalezienie danych pacjenta w komputerze nie

zabrało Dominikowi wiele czasu, jeszcze mniej zaje˛ło
mu przygotowanie raportu, o kto´ry go proszono. Bez
zwłoki wysłał go poczta˛ elektroniczna˛. Wreszcie jest
wolny!

Wieczo´r był pie˛kny, powietrze nasycone zapachami

lata. To moz˙e byc´ wieczo´r godny zapamie˛tania.

Dominik połoz˙ył na ło´z˙ku nowa˛ koszule˛ oraz letni

garnitur i poszedł wzia˛c´ prysznic. Kiedy wyszedł
z łazienki, owinie˛ty tylko re˛cznikiem, ktos´ zadzwonił
do drzwi. Kto to moz˙e byc´? Gos´cie byli niemile
widziani o tej porze. Nie zawracał sobie głowy wkłada-
niem szlafroka, tylko ruszył prosto do drzwi. Otworzył
je i rzucił zniecierpliwiony:

– Tak?
Na korytarzu stał wysoki, szczupły me˛z˙czyzna

o chłopie˛cej urodzie, w okularach. Patrzył na Domini-
ka wyraz´nie zdenerwowany.

– Nazywam sie˛ Simon Bradley. Jestem lekarzem

na pediatrii w szpitalu Wolds w Denham. Moge˛ zamie-
nic´ z panem słowo?

Szpital Wolds był siostrzana˛ instytucja˛ szpitala

Princess Mary. Niedługo – w cia˛gu kilku miesie˛cy –
Princess Mary miał zostac´ zamknie˛ty, a jego oddział

13

GILL SANDERSON

background image

nagłych wypadko´w poła˛czony z bliz´niaczym oddzia-
łem w Denham.

– Skon´czyłem na dzisiaj prace˛, doktorze Bradley.

Czy to nie mogłoby poczekac´?

– Nie, to nie moz˙e czekac´.
Jakims´ cudem Simon Bradley wkre˛cił sie˛ do miesz-

kania i zamkna˛ł za soba˛ drzwi. Był to człowiek opano-
wany i uparty. W Dominiku wzbudził irytacje˛.

– Wie˛c o co chodzi? – Chciał jak najszybciej po-

zbyc´ sie˛ młodego lekarza, i wcale tego nie krył.

Simon wyrzucił z siebie jak w gora˛czce:
– Potrzebuje˛ pana, to znaczy jest pan potrzebny.

Musi pan szybko pojechac´ na oddział wczes´niako´w
i oddac´ krew.

– Prosze˛ wybaczyc´ – rzekł Dominik, kto´ry wcale

nie wygla˛dał na kogos´, komu jest przykro – ale od-
dałem krew trzy tygodnie temu. Nagły wypadek, wy-
cia˛gnie˛to mnie z tego powodu z pracy. Przez pie˛c´ naj-
bliz˙szych miesie˛cy nie be˛de˛ tego robił. To niemoz˙liwe,
z˙eby w Denham do tego stopnia brakowało krwi,
z˙ebys´cie potrzebowali jej akurat ode mnie.

Simon patrzył na niego w milczeniu, a Dominikowi

zrobiło sie˛ nieswojo. W spojrzeniu gos´cia było cos´
dziwnego. Chyba nie litos´c´?

– Zechce pan usia˛s´c´, doktorze Tate? Tak be˛dzie

lepiej.

– Wcale nie be˛dzie lepiej, i nie zamierzam siadac´. Za

chwile˛ wychodze˛, wie˛c prosze˛ sie˛ streszczac´. I nie
pojade˛ do Denham. Niech sami naprawiaja˛swoje błe˛dy.

– Błe˛dy – powto´rzył Simon. – Tak, ktos´ popełnił

bła˛d. Prosze˛ usia˛s´c´, bardzo prosze˛.

W kon´cu Dominik go posłuchał. Teraz dopiero

14

GILL SANDERSON

background image

ogarna˛ł go powaz˙ny niepoko´j – cała ta sytuacja wygla˛-
dała podejrzanie. Byc´ moz˙e nie powinien przemawiac´
tak autorytatywnie.

– Wie˛c o co chodzi? Powtarzam, z˙e nie pojade˛ do

Denham. Dlaczego chcecie krew akurat ode mnie?

– W zasadzie z˙ywimy tylko nadzieje˛, z˙e pan´ska

krew sie˛ nada. Najpierw musimy to sprawdzic´. Mamy
na oddziale wczes´niaka z grupa˛ AB i pan jest nasza˛
najwie˛ksza˛ nadzieja˛.

– Najwie˛ksza˛ nadzieja˛? Dlaczego ja? – Dominik

zas´miał sie˛ z niedowierzaniem.

– Poniewaz˙ jest pan ojcem tego dziecka.
Zapadła cisza, słowa zawisły w powietrzu.
Po chwili Dominik wybuchna˛ł histerycznym s´mie-

chem.

– Pan oszalał. Moge˛ pana zapewnic´, z˙e nie jestem

niczyim ojcem. Chyba wiedziałbym cos´ na ten temat,
prawda?

– Jak widac´, nie wie pan – rzekł Simon z pewnym

niesmakiem. – Prosze˛ posłuchac´. Pamie˛ta pan noworo-
czne przyje˛cie w klubie szpitala w Denham? Poznał
pan tam dziewczyne˛ o imieniu Petra.

Nagle Dominikowi zacze˛ło brakowac´ powietrza.

Wzia˛ł głe˛boki oddech, potem drugi. Potarł kark, zacis-
na˛ł powieki, jakby pragna˛ł wymazac´ cos´ z pamie˛ci.
A mimo to wspomnienia nie znikne˛ły.

– Pamie˛tam, poznałem dziewczyne˛ o imieniu Petra

– stwierdził. Doskonale czuł, z˙e w jego głosie słychac´
zdenerwowanie.

– Petra Morgan – dodał Simon – piele˛gniarka z od-

działu noworodko´w. Spokojna dziewczyna z kro´tki-
mi ciemnymi włosami i niebieskimi oczami.

15

GILL SANDERSON

background image

– Tak, pamie˛tam. I co z tym jej dzieckiem?
– Dzis´ rano urodziła co´reczke˛, wczes´niaka. Prze-

wro´ciła sie˛ i musielis´my zrobic´ cesarskie. Dziecko ma
trzydzies´ci dwa tygodnie. Sa˛dzilis´my z pocza˛tku, z˙e da
sobie rade˛, ale ma z˙o´łtaczke˛. Wyniki wykazały bardzo
wysoki poziom bilirubiny, wa˛troba sobie z tym nie
poradzi. Jez˙eli bilirubina pozostanie we krwi, dotrze do
mo´zgu i rozwinie sie˛ z˙o´łtaczka ja˛der podkorowych.
I mała pewnie umrze. Potrzebuje krwi. Krew matki nie
wystarczy.

– A ona twierdzi, z˙e to ja jestem ojcem?
Dominik widział złos´c´ w oczach Simona, kto´ry po-

wiedział jedynie:

– Co´z˙, jez˙eli nie jest pan ojcem, albo jest pan

i odmo´wi, dziecko umrze. Ta mała ma grupe˛ AB.

– Ja tez˙, to rzadka grupa. Zazwyczaj oddaje˛ krew za

pos´rednictwem stacji krwiodawstwa, a nie na prywatne
z˙yczenie. Jaki jest pana zwia˛zek z ta˛ sprawa˛?

– Jestem lekarzem, zajmuje˛ sie˛ ta˛ dziewczynka˛.

I jestem przyjacielem Petry.

– Tylko przyjacielem?
Simon zbladł. Dominik spostrzegł, z˙e traci cierp-

liwos´c´.

– Moz˙e to pana zainteresuje, doktorze Tate, ale

dota˛d Petra odmawiała zdradzenia nazwiska ojca dziec-
ka. Ono padło dopiero wtedy, kiedy os´wiadczylis´my, z˙e
krew ojca to najwie˛ksza szansa na uratowanie jej co´rki.

Dominik siedział bez słowa. Simonowi pewnie

zrobiło sie˛ go z˙al, bo znalazł droge˛ do kuchni i przy-
nio´sł mu stamta˛d szklanke˛ wody. Dominik pił małymi
łykami, w głowie miał wielki me˛tlik.

Ledwie dziesie˛c´ minut temu z˙ył sobie szcze˛s´liwy,

16

GILL SANDERSON

background image

pełen nadziei, i oto ni sta˛d, ni zowa˛d jego z˙ycie wy-
wro´ciło sie˛ do go´ry nogami. Nie miał poje˛cia, co robic´,
co mys´lec´ i czuc´, i było mu z ta˛ niewiedza˛ wyja˛tkowo
nieznos´nie.

A moz˙e to jednak pomyłka? Nie, to mało praw-

dopodobne. Opowies´c´ Simona brzmiała bardzo prze-
konuja˛co.

Oczywis´cie jedna rzecz nie ulega wa˛tpliwos´ci. Jez˙eli

istnieje jakakolwiek szansa, z˙e jego krew uratuje z˙ycie
tego dziecka, musi ja˛ natychmiast oddac´. Potem przyj-
dzie pora na roztrza˛sania, na planowanie przyszłos´ci, na
decyzje zwia˛zane z jego samopoczuciem oraz tym, jak
posta˛pic´. Na to wszystko be˛dzie czas po´z´niej.

– Niech pan jedzie i przygotuje co trzeba – rzekł.

– A ja ubiore˛ sie˛ i za moment pojade˛ za panem.

– Dobrze. Musimy jednak na wszelki wypadek

zbadac´ pan´ska˛ krew, a zaraz potem pobierzemy krew
dla dziecka. Nie ma czasu na pełne badanie, musimy
zaryzykowac´. Zadzwonie˛ do konsultanta, be˛dzie cze-
kał. Przyjedzie pan, doktorze Tate, prawda?

– Niech pan nie naciska. Powiedziałem, z˙e be˛de˛, to

be˛de˛.

Simon wyszedł. Dominik zatelefonował do Melanie

z informacja˛, z˙e musza˛ przełoz˙yc´ kolacje˛ z powodu
nieprzewidzianych okolicznos´ci. Melanie wyraziła
niezadowolenie. Wielka szkoda.

Dominik zostawił garnitur na ło´z˙ku i włoz˙ył swo´j

codzienny letni stro´j: T-shirt i pło´cienne spodnie.

Simon był goto´w.
– Rozumie pan, z˙e pan´ska krew najlepiej posłuz˙y

dziecku, jez˙eli faktycznie jest pan ojcem?

17

GILL SANDERSON

background image

– Co´z˙, nie wykluczam tego.
Z ro´z˙nych powodo´w z˙adnemu z nich ta odpowiedz´

nie przypadła do gustu. Ale była to jedyna w pełni
uczciwa odpowiedz´.

– Zaczniemy od pro´bki do zbadania – poinformo-

wał Simon. – Potem damy panu znac´.

Dominik skina˛ł głowa˛. Sam bardzo cze˛sto przepro-

wadzał podobne procedury.

Nie musiał zbyt długo czekac´ w poczekalni. Simon

wro´cił po chwili ze słowami:

– Moz˙na s´miało powiedziec´, z˙e ma pan co´rke˛, dok-

torze Tate.

Dalsze przygotowania poszły ro´wnie szybko. Po od-

daniu krwi Dominik oznajmił:

– Chciałbym teraz zobaczyc´ Petre˛.
– To nie jest dobry pomysł. Nie radziłbym panu.

Zreszta˛, jest na s´rodkach uspokajaja˛cych.

Dominik nie był zachwycony tym, z˙e jakis´ pocza˛t-

kuja˛cy lekarz dyktuje mu, co ma robic´, mimo to mo´gł
tylko przytakna˛c´.

– Zamierzacie od razu przeprowadzic´ transfuzje˛?
– Kaz˙da minuta jest na wage˛ złota. Chce pan byc´

obecny? Rozumiem, z˙e nie widział pan jeszcze dziec-
ka. Zazwyczaj nie dopuszczamy rodzico´w do takich
zabiego´w, ale pan jest w kon´cu lekarzem.

– Wiem. I chce˛ byc´ przy tym obecny.
Pan´skie dziecko, pan´ska co´rka. Ilekroc´ Dominik

słyszał te słowa, przez˙ywał szok. Cia˛gle odnosił wra-
z˙enie, z˙e los sprawił mu przykra˛ niespodzianke˛.

Atmosfera na oddziale wczes´niako´w radykalnie sie˛

ro´z˙niła od atmosfery na nagłych wypadkach. Nie było
tu słychac´ szybkiego tupotu sto´p, nie dzwoniły ner-

18

GILL SANDERSON

background image

wowo telefony, nie czuło sie˛ paniki. Personel działał
duz˙o spokojniej, a przy tym sprawnie, efektywnie
i z pos´wie˛ceniem.

Dominikowi przedstawiono Chrisa Fieldinga, spec-

jaliste˛ z pediatrii, kto´ry us´cisna˛ł mu dłon´ z rezerwa˛,
podzie˛kował za przybycie i zapytał:

– Jest pan ojcem dziecka?
– Najwyraz´niej tak.
Chris skina˛ł głowa˛ bez komentarza.
– Co´z˙, mała jest bardzo chora – podja˛ł. – Doktor

Bradley chyba juz˙ pana poinformował. Jez˙eli wymie-
nimy wie˛kszos´c´ jej krwi na pan´ska˛, poziom bilirubiny
powinien znacza˛co spas´c´. Jeszcze raz dzie˛kuje˛ i mam
nadzieje˛, z˙e wszystko ułoz˙y sie˛ pomys´lnie. Czy dobrze
rozumiem, z˙e chciałby pan byc´ obecny podczas trans-
fuzji?

– Tak, owszem.
– Rodzice sa˛ zawsze mile widziani.
Dominik otrzymał fartuch ochronny i maske˛, po

czym zaprowadzono go do niewielkiego pomieszcze-
nia. W przezroczystym inkubatorze lez˙ała malen´ka is-
totka, jego co´rka. Wydawała sie˛ jeszcze mniejsza na tle
aparatury, do kto´rej była podła˛czona.

Pierwsza˛ reakcja˛ Dominika była złos´c´. Dlaczego

akurat jemu musiało sie˛ to przytrafic´? Nie chciał co´rki,
nie prosił o co´rke˛, ona nie ma z nim nic wspo´lnego.
W chwile˛ potem zdał sobie sprawe˛, z˙e cos´ ich jednak
ła˛czy, czy mu sie˛ to podoba, czy nie. Połowa geno´w
dziewczynki pochodzi od niego. Co´z˙, jej tez˙ nikt nie
pytał, czy chce przyjs´c´ na s´wiat. I nagle poczuł nie-
wyraz˙alna˛ wie˛z´ z ta˛ walcza˛ca˛ o z˙ycie istota˛.

Sam wykonał w z˙yciu wiele transfuzji i wielokrotnie

19

GILL SANDERSON

background image

był ich s´wiadkiem, ale nigdy nie miał do czynienia
z tak małym dzieckiem. Stał z tyłu i obserwował. Jakie
to dziwne, mys´lał, wiedziec´, z˙e to jego własna krew
wpływa do z˙ył tego malen´stwa.

Wszyscy czujnie s´ledzili monitory, poniewaz˙ zbyt

szybka infuzja krwi moz˙e wywołac´ szok i niewydol-
nos´c´ serca. Była to mro´wcza praca, kto´ra zabrała im
dwie godziny. W kon´cu medycy wydali pomruk zado-
wolenia. Chris odwro´cił sie˛ i skina˛ł głowa˛.

– Zrobilis´my, co w naszej mocy, jestem dos´c´ dobrej

mys´li. Teraz wszystko zalez˙y od małej Morgan. Jes´li
przetrzyma kolejnych kilka godzin... no co´z˙, wtedy po-
czuje˛ sie˛ o wiele lepiej. Wie pan, z˙e pan´ska krew da jej
najwie˛ksza˛ szanse˛ na przez˙ycie?

– Doktor Bradley wytłumaczył mi to wielce prze-

konuja˛co.

Chris us´miechna˛ł sie˛ pod nosem.
– Simon jest bardzo oddany pracy. To ja juz˙ ide˛,

a i pan nie ma tu nic do roboty. Zostawi nam pan numer
telefonu, z˙ebys´my dali panu znac´, jak wygla˛da sytua-
cja?

– A czy mo´głbym tu zostac´? – spytał Dominik, sam

zaskoczony swoimi słowami.

– Oczywis´cie. Jak mo´wiłem, rodzice sa˛ zawsze

mile widziani. Powiem piele˛gniarkom, z˙e pan zostaje.

Dominik podszedł do inkubatora i obja˛ł wzrokiem

malen´stwo z zaz˙o´łcona˛ sko´ra˛ i pomarszczona˛ twarza˛,
owinie˛te w wielka˛ pieluche˛. To jego dziecko? W gło-
wie mu sie˛ to nie mies´ciło.

Piele˛gniarka dyz˙urna miała na imie˛ Erica. Od czasu

do czasu wpadał Simon i sprawdzał monitory. Po
dwo´ch godzinach pulsuja˛cy punkt na ekranie pokazał,

20

GILL SANDERSON

background image

z˙e spada poziom tlenu. Erica spojrzała na monitory,
a potem na dziecko.

– Takie wahania nie nalez˙a˛ do rzadkos´ci – oznaj-

miła. – To wcale nie oznacza czegos´ złego.

– Wiem, jestem lekarzem – odrzekł Dominik i zdał

sobie sprawe˛, z˙e powiedział to z irytacja˛. – Przepra-
szam. Po prostu nie jestem przyzwyczajony...

Erica połoz˙yła mu re˛ke˛ na ramieniu.
– W porza˛dku. Wiem, co czuja˛ rodzice.
Kolejna osoba, kto´ra uz˙yła tego słowa...
Poziom tlenu wkro´tce wzro´sł i zdawało sie˛, z˙e

wszystko działa normalnie. Erica stwierdziła, z˙e mała
Morgan dzielnie sobie poczyna. Przyniosła Dominiko-
wi kawe˛ i zauwaz˙yła:

– Jutro musi pan is´c´ do pracy. Prosze˛ juz˙ wracac´ do

domu. Mam numer pana komo´rki, w razie czego za-
dzwonie˛.

Tak, uznał, to chyba rozsa˛dna propozycja. Ale miał

przeciez˙ jeszcze inne zmartwienia.

– A jak... jak matka?
– Petra? Jest na oddziale połoz˙niczym, s´pi. Z tego,

co ostatnio słyszałam, czuje sie˛ nie najgorzej.

– Chciałbym sie˛ z nia˛ zobaczyc´.
– W s´rodku nocy? Szczerze mo´wia˛c, nie sa˛dze˛, z˙e

to dobry pomysł. A dlaczego chce sie˛ pan z nia˛ wi-
dziec´?

Nie miał zwyczaju tłumaczyc´ sie˛ nikomu, ale stwie-

rdził, z˙e chyba musi do tego przywykna˛c´.

– Nie wiem, naprawde˛. Widziałem dziecko, to chy-

ba powinienem tez˙ zobaczyc´ matke˛.

Nawet w jego uszach brzmiało to jak kompletny

nonsens, a jednak Erica go zrozumiała.

21

GILL SANDERSON

background image

– No to zadzwonie˛ i uprzedze˛, z˙e wpadnie pan na

moment. Wie pan, bardzo na nia˛ uwaz˙amy. Petra ma tu
mase˛ przyjacio´ł.

– Tak, domys´lam sie˛. – Nie miał ochoty sie˛ spierac´.
Na oddziale połoz˙niczym juz˙ go oczekiwano. Piele˛-

gniarka powitała go raczej oboje˛tnym niz˙ przyjaznym
tonem. Byc´ moz˙e pobrzmiewała w nim nawet nuta
wrogos´ci.

– Musze˛ z panem zostac´ – os´wiadczyła. – I bardzo

prosze˛, tylko na minutke˛. Ona ma teraz odpoczywac´.

– Oczywis´cie – odparł. – A tak ogo´lnie, co z nia˛?
– Zabieg przeszedł bez problemu. To wstrza˛s dla

organizmu, ale szybko dojdzie do siebie. Skoro dziec-
ko jakos´ daje sobie rade˛, to ona tym bardziej. A potem,
jak sobie poradzi jako samotna matka, tego juz˙ nie
wiem.

Dominik nie odpowiedział, chociaz˙ go korciło.

Przypuszczał, z˙e wszyscy tutaj mys´la˛ o nim jak naj-
gorzej.

Wszedł do pokoju, w kto´rym Petra lez˙ała sama.

Piele˛gniarka zapaliła przyciemnione s´wiatło, a on
spus´cił wzrok i popatrzył na... na matke˛ swojego
dziecka?

Była bardzo blada i wygla˛dała zaskakuja˛co młodo.

Jej błyszcza˛ce błe˛kitne oczy, kto´re stanowiły gło´wny
element jej urody, były zamknie˛te. Dominik splo´tł ra-
miona na piersi i dumał, dlaczego wiadomos´c´, z˙e został
ojcem, dotarła do niego w tak szokuja˛cy sposo´b. Cie-
kaw był, co mys´li o nim ta kobieta.

Petra je˛kne˛ła przez sen i niespokojnie poruszyła sie˛

na ło´z˙ku. Piele˛gniarka dotkne˛ła re˛ki Dominika.

– Niech pan juz˙ idzie – rzekła i dodała z nuta˛

22

GILL SANDERSON

background image

z˙yczliwos´ci, kto´rej dota˛d nie okazywała: – Moz˙e pan
zajrzec´ w kaz˙dej chwili po´z´niej.

Czyz˙by naprawde˛ mo´gł tam wro´cic´? Czy tego chce?
I w jakim celu miałby wracac´?
Jak dobrze jest wyjs´c´ na zewna˛trz i wcia˛gna˛c´ w no-

zdrza czyste powietrze przesia˛knie˛te wonia˛ soli. Na
wschodzie niebo pojas´niało, zapowiadaja˛c rychły s´wit,
a z nim nowy dzien´.

Dominik wiedział, z˙e jest bardziej zme˛czony, niz˙

mu sie˛ wydaje. Na oddziale miał do czynienia z ogrom-
na˛ liczba˛ oso´b, kto´re zostawały ofiarami wypadko´w,
poniewaz˙ nie zdawały sobie sprawy z własnego prze-
me˛czenia.

Do Calthorpe zatem wracał powoli. Nazajutrz –

a włas´ciwie tego dnia – ma poranny dyz˙ur. Musi byc´
w pełnej formie. Powinien sie˛ jeszcze przespac´, lecz
mimo wyczerpania czuł, z˙e nie zmruz˙y oka.

Zjechał z gło´wnej drogi, wysiadł z samochodu

i ruszył w kierunku zamglonej linii wzgo´rz. Zerkna˛ł na
zegarek. Mine˛ło ledwie siedem godzin od chwili, kiedy
doktor Simon Bradley stana˛ł na progu jego domu
i wywro´cił jego z˙ycie do go´ry nogami. Odnosił wraz˙e-
nie, z˙e od tamtej pory upłyne˛ły całe wieki.

Nigdy dota˛d nie uchylał sie˛ od odpowiedzialnos´ci

za swoje czyny. A skoro został ojcem, dopilnuje, by
jego dziecko miało dobra˛ opieke˛. Istnieje jednak inny,
wie˛kszy problem. Co z Petra˛? Spe˛dził z nia˛ zaledwie
pare˛ godzin, i nawet zbyt dobrze ich nie pamie˛tał.
Potrza˛sna˛ł głowa˛. Nie pomogło. Nie był w stanie
mys´lec´ w tej chwili o Petrze, jeszcze na to za wczes´nie.
Moz˙e z czasem. Prawde˛ mo´wia˛c, z czasem to be˛dzie
nie do uniknie˛cia.

23

GILL SANDERSON

background image

Miał za soba˛ tylko jeden dłuz˙szy zwia˛zek, tylko

jedna˛ partnerke˛, kto´ra nauczyła go, z˙e kaz˙da tak bliska
relacja pocia˛ga za soba˛ cierpienie. Ale teraz... teraz
został ojcem.

I co czuje? Wielkie poruszenie gdzies´ w okolicy

serca, kto´rego nie potrafił dokładniej nazwac´. Z przera-
z˙eniem stwierdził, z˙e pieka˛ go oczy. Czyz˙by miał
zamiar płakac´? On, taki twardziel, były z˙ołnierz, kto´ry
stawał twarza˛ w twarz z kaz˙dym niebezpieczen´stwem?
Nie wylał ani jednej łzy, odka˛d skon´czył dziewie˛c´ lat.

Pojechał do swojego słuz˙bowego mieszkania, padł

na ło´z˙ko i natychmiast zasna˛ł.

24

GILL SANDERSON

background image

ROZDZIAŁ DRUGI

Petra Morgan obudziła sie˛ przeraz˙ona. Gdzie jest?

W głowie jej wirowało, bolał ja˛ brzuch... Tak, teraz
sobie przypomniała. W panice zacze˛ła szukac´ przycis-
ku, z˙eby wezwac´ piele˛gniarke˛.

Siostra przybiegła po kilku sekundach.
– Moje dziecko! – zawołała Petra. – Gdzie jest mo-

je dziecko?

– S

´

wietnie sobie radzi. Niecałe pie˛c´ minut temu

dzwoniłam na oddział. Po´z´niej zawieziemy cie˛ na do´ł,
z˙ebys´ zobaczyła co´rke˛. – Kobieta us´wiadomiła sobie,
z˙e moz˙e przesadza z entuzjazmem. – Oczywis´cie –
podje˛ła – niebezpieczen´stwo nie zostało do kon´ca za-
z˙egnane, ale lekarze sa˛ o wiele lepszej mys´li niz˙ wczo-
raj wieczorem. Nie obeszło sie˛ bez krwi ojca.

– Czy on...? Czy krew...? Rozumiem, z˙e znalazł sie˛

dawca.

– Doktor Bradley wszystko załatwił. I chyba poszło

dobrze. – Piele˛gniarka wiedziała, z˙e to nie jej interes,
a jednak roznosiła ja˛ ciekawos´c´. – Ojciec... ojciec
dziecka był tu w nocy. Oczywis´cie spałas´.

Petra szybko to przemys´lała.
– Gdyby jeszcze kiedys´ przyszedł, nie chce˛ go

widziec´ – rzekła kategorycznie. – Prosze˛ go nie infor-
mowac´ o moim stanie, jez˙eli zadzwoni. I prosze˛ nie
przekazywac´ mi z˙adnych wiadomos´ci od niego.

background image

– Jestes´ pewna? Był bardzo... spokojny.
– Jestem pewna. Nie chce˛ miec´ z nim do czynienia.
– To twoja decyzja. Teraz zrobimy mała˛ toalete˛,

a potem s´niadanie.

Petra wielokrotnie wykonywała te wszystkie zabie-

gi, znała je na pamie˛c´. Po chwili była juz˙ nakarmiona,
umyta i opatrzona na nowo. Dostała czysta˛ koszule˛,
piele˛gniarka zmieniła tez˙ poszewke˛ na poduszce. Po-
przednia była przemoczona od łez. No a po´z´niej Petra
została na jakis´ czas sama ze swoimi mys´lami.

Jej dziecko, jej mała co´reczka. Nie zda˛z˙yła wybrac´

imienia, ale zacza˛ł sie˛ dopiero trzydziesty drugi ty-
dzien´ cia˛z˙y... Mieszkała w hotelu dla piele˛gniarek
i nawet przez moment nie zastanawiała sie˛, gdzie
zamieszka, kiedy zostanie matka˛. Teraz przyszła pora,
by wzia˛c´ to powaz˙nie pod rozwage˛.

Kiedy powoli odzyskiwała przytomnos´c´ po nar-

kozie, wcia˛z˙ mocno obolała, ujrzała przy swoim ło´z˙ku
Simona. To jej przyjaciel, czyz˙by nie rozumiał, z˙e chce
spokoju? Z

˙

e chce tylko spac´? A on stanowczo prosił,

by nie zasypiała. Mo´wił, z˙e dziecko potrzebuje krwi
i z˙e najlepsza byłaby krew ojca. Kto jest ojcem? – py-
tał. Musiała mu powiedziec´.

Nikomu do tej pory nie zdradziła toz˙samos´ci tam-

tego me˛z˙czyzny. To jej problem i jej dziecko, mys´lała.
Nawet po´łprzytomna miała s´wiadomos´c´, z˙e Simon
przez˙ywa katusze, bo nie chce jej zdenerwowac´ tym
pytaniem. A jednak je zadał.

– Petro, jez˙eli nie znajdziemy ojca, twoje dziecko

moz˙e umrzec´ – dodał.

W takiej sytuacji wyja˛kała nazwisko.
– Doktor Dominik Tate, pracuje w Calthorpe na

26

GILL SANDERSON

background image

nagłych wypadkach. Zapytaj go... czy pamie˛ta przyje˛-
cie noworoczne. – Po tych słowach zalała sie˛ łzami
i w chwile˛ po´z´niej podano jej s´rodek uspokajaja˛cy.

A teraz musi zacza˛c´ robic´ plany. Została matka˛,

a nawet nie ma gdzie sie˛ podziac´.

Jej moz˙liwos´ci sa˛ mocno ograniczone. Jest sierota˛,

nie ma z˙adnych krewnych. Przez trzy lata mieszkała
z Kenem Bannisterem, kto´ry, kiedy go w kon´cu zo-
stawiła, wyja˛ł wszystkie oszcze˛dnos´ci z ich wspo´lnego
konta. Potem tylko raz, jeden jedyny raz pozwoliła
sobie na chwile˛ szalen´stwa... Wtuliła twarz w podusz-
ke˛ i znowu zapłakała.

Do południa kazano jej lez˙ec´ w ło´z˙ku. Koledzy

z oddziału przynies´li jej kwiaty i zdje˛cie co´reczki.
Wszyscy che˛tnie by ja˛ us´ciskali, ale wstrzymywała ich
obawa, z˙e ja˛ za bardzo zme˛cza˛. Petra w duchu była
z tego zadowolona.

W porze lunchu wpadł Simon, kto´ry przez kilka

minionych miesie˛cy udowodnił, z˙e jest wiernym i od-
danym przyjacielem. Petre˛ niepokoiło troche˛, czy Si-
mon nie oczekuje od niej czegos´ wie˛cej, poniewaz˙ ona
odsune˛ła miłos´c´ na koniec listy swoich zainteresowan´.

– Jak moja co´rka? – spytała.
Simon pocałował ja˛ w czoło.
– Dzielnie walczy. Wczoraj nas przestraszyła, ale

dzis´ widac´ poprawe˛. A jak twoje samopoczucie?

– Co´z˙, odta˛d be˛de˛ okazywac´ o wiele wie˛cej wspo´ł-

czucia młodym mamom. Sa˛dziłam, z˙e wiem, jakie to
przez˙ycie, a nawet w połowie sobie nie wyobraz˙ałam.
Ale przez˙yje˛. Tobie zawdzie˛czam, z˙e moja co´reczka
z˙yje, prawda? To ty zmusiłes´ mnie, z˙ebym podała na-
zwisko ojca, a potem go odnalazłes´?

27

GILL SANDERSON

background image

Policzki Simona poczerwieniały.
– Drobiazg. Wybacz, jez˙eli potraktowałem cie˛ nie-

uprzejmie, ale ta informacja była niezbe˛dna. No i wszy-
stko dobrze sie˛ skon´czyło.

– Tak. Doktor Tate, jak...? Jak przyja˛ł wiadomos´c´,

z˙e jest ojcem?

Simon zmarszczył czoło.
– Trudno powiedziec´. Wygla˛da na człowieka, kto´-

ry nie okazuje emocji. Chce sprawiac´ wraz˙enie twar-
dego. Moz˙e zreszta˛ ma taki charakter. Od razu os´wiad-
czył, z˙e odda krew, nie robił z˙adnych trudnos´ci. I pytał
o ciebie.

– Mo´wił o mnie? Podał ci jakies´ szczego´ły?
– Nie. Bałbym sie˛ zreszta˛ pytac´. Telefonował dzis´

rano, chce cie˛ zobaczyc´, jak tylko be˛dziesz w formie.

– Nie! Nigdy! – odpowiedziała. Nie chciała nawet

mys´lec´ o tym me˛z˙czyz´nie.

Simon był wyraz´nie skre˛powany. Wycia˛gna˛ł re˛ke˛

i pogłaskał jej dłon´.

– Uwaz˙am, z˙e powinnas´ sie˛ z nim spotkac´. Moz˙e

z niego twardziel, ale chyba dosyc´ opiekun´czy. Po
transfuzji stał tu przez trzy bite godziny i pilnował
małej. Trwał przy niej niczym posa˛g.

Petra s´cia˛gne˛ła brwi. Była s´wiadkiem takiego bez-

ruchu, widziała twarze rodzico´w, w kto´rych nie drgna˛ł
ani jeden mie˛sien´. Jak gdyby wierzyli, z˙e pełnym
nadziei spojrzeniem pomoga˛ swojemu dziecku prze-
trwac´. Nie przyszło jej do głowy, z˙e Dominik mo´głby
wykazac´ podobna˛ troskliwos´c´.

– Nie mam mu nic do powiedzenia.
– Co´z˙, to twoja decyzja. W kaz˙dym razie i tak

kiedys´ cie˛ to czeka, kto´regos´ dnia po prostu na niego

28

GILL SANDERSON

background image

wpadniesz. Wiesz, z˙e zamykaja˛ szpital Princess Mary
w Calthorpe? Oddział nagłych wypadko´w zostanie
przeniesiony do nas.

Petra zamys´liła sie˛ głe˛boko. No co´z˙, skoro i tak jest

skazana na spotkanie z Dominikiem, moz˙e lepiej miec´
je za soba˛.

– Dobrze, powiedz mu, z˙eby wpadł dzis´ wieczo-

rem. Na pie˛c´ minut.

– Chcesz, z˙ebym był tu z toba˛?
– Nie, ale dzie˛kuje˛. Chce˛... musze˛ sama sobie z tym

poradzic´. Skon´czyc´ z tym.

– W kaz˙dym razie, gdybys´ zmieniła zdanie...
Simon postał przy niej jeszcze pare˛ minut, a Petra

ponownie sie˛ rozkleiła, i to bez wyraz´nego powodu.

– Wszystko w porza˛dku ? – spytał zaniepokojony.

– Czy moge˛ cos´ dla ciebie zrobic´? Moz˙e chcesz, z˙eby
ci cos´ przynies´c´?

– Nie, nie trzeba. – Pocia˛gne˛ła nosem. – Hormony mi

wariuja˛, przeciez˙ widziałes´ takie reakcje u innych mam.

– Dla mnie to nie to samo – rzekł i wkro´tce wyszedł.
Petra przytuliła głowe˛ do poduszki i przypominała

sobie minione dwanas´cie miesie˛cy.

To nie był najlepszy rok w jej z˙yciu. Zwia˛zek

z Kenem prowadził donika˛d. Za to praca sprawiała jej
przyjemnos´c´, krok po kroku robiła poste˛py i liczyła
w przyszłos´ci na awans. Niemniej nie było jej łatwo.
Codziennie, gdy wracała do domu, czekało ja˛ pranie,
sprza˛tanie i gotowanie. Ken przez wie˛kszos´c´ czasu
pozostawał bez pracy – ,,rozgla˛dał sie˛’’, jak mo´wił
– lecz nigdy nie znajdował ani chwili, by pomo´c w za-
je˛ciach domowych.

Petra coraz cze˛s´ciej wa˛tpiła w słusznos´c´ swego wy-

29

GILL SANDERSON

background image

boru. Owszem, Ken był wesoły i przystojny, podczas
kaz˙dej imprezy znajdował sie˛ w centrum uwagi. Gdy ja˛
wybrał – cicha˛ i nieobyta˛ myszke˛ – nie mogła nadzi-
wic´ sie˛ swemu szcze˛s´ciu. A potem zacze˛ła to szcze˛s´-
cie kwestionowac´.

Kolejnemu interesowi Kena nieubłaganie groziła

plajta. Wymys´lił sobie, by wzia˛c´ w leasing sklep z bibe-
lotami w pobliz˙u przystani. Przez wiele dni sprzeczali
sie˛ na ten temat, poniewaz˙ Ken zamierzał uzyskac´ spora˛
poz˙yczke˛ z banku, zabezpieczona˛ przez pensje˛ Petry.
A ona oszcze˛dzała na ich własny dom. I przeczuwała, z˙e
z tego planu nic nie wyjdzie, tak samo jak ze wszystkich
plano´w Kena.

Potem kto´regos´ wieczoru Ken przyszedł do domu

z triumfuja˛cym us´miechem.

– Zatrudniłem juz˙ sprzedawczynie˛, Karen Collis.

Pamie˛tasz ja˛? Jak ona stanie za lada˛, zbijemy fortune˛.

Petra skrzywiła sie˛, poniewaz˙ rzeczywis´cie pamie˛-

tała Karen ze szkoły. Była to wygadana, leniwa, pusta
i nada˛sana osoba.

– Mys´lałam, z˙e ty be˛dziesz sprzedawca˛.
– Nie martw sie˛, Karen przycia˛gnie kliento´w.
A zatem Petra zamilkła. Ale dwa tygodnie po´z´niej

wyszła wczes´niej z pracy i wybrała sie˛ do miasta po
zakupy. Sklep z bibelotami był zamknie˛ty. Petra miała
jednak klucz. Na zapleczu znalazła Kena i Karen,
w ło´z˙ku, kto´re zamo´wił Ken. Twierdził, z˙e to absolut-
nie konieczny wydatek.

Tego samego popołudnia przeniosła sie˛ do hotelu

dla piele˛gniarek. A gdy zadzwoniła do banku, usłysza-
ła, z˙e na ich wspo´lnym rachunku nie ma ani grosza.
Ken zabrał wszystko, została bez pienie˛dzy.

30

GILL SANDERSON

background image

Dzie˛ki Bogu, wcia˛z˙ miała przyjacio´ł i dobra˛ prace˛.

Wiedziała, z˙e z czasem wyjdzie na prosta˛, gdyz˙ dostała
nauczke˛, z kto´rej wycia˛gne˛ła wnioski. Sa˛dziła, z˙e jest
silniejsza i ma˛drzejsza.

I oto wyla˛dowała w szpitalnym ło´z˙ku, obolała po

cesarskim cie˛ciu. Przez cały czas jej mys´li kra˛z˙yły
woko´ł co´reczki. Była pewna, z˙e mała ma doskonała˛
opieke˛, ale czasami tak wiele zalez˙y od szcze˛s´cia!
Usiłowała zwro´cic´ mys´li w inna˛ strone˛, na przykład
zastanowic´ sie˛, co doprowadziło ja˛ do tego ło´z˙ka.

Po paru tygodniach zadomowiła sie˛ w hotelu dla

piele˛gniarek. Przed Boz˙ym Narodzeniem zgłosiła sie˛
na ochotnika na wszystkie dyz˙ury, kto´rych inne piele˛g-
niarki unikały. Pracowała w Wigilie˛ oraz pierwszy
i drugi dzien´ s´wia˛t. Ostatecznie nie miała nic lepszego
do roboty. Kiedy jednak zaoferowała, z˙e wez´mie dyz˙ur
w sylwestra, Jane, siostra oddziałowa, kto´ra pos´lubiła
Chrisa Fieldinga, zaprotestowała.

– Nie, nie moz˙esz pracowac´ w sylwestra. Wez´

sobie wolne, zabaw sie˛. Człowiek nie moz˙e z˙yc´ sama˛
praca˛, juz˙ ja to wiem.

A zatem Petra bez entuzjazmu zgodziła sie˛ doła˛czyc´

do wie˛kszej grupy, kto´ra zamierzała powitac´ Nowy
Rok w szpitalnym klubie. Przypuszczała, z˙e z łatwos´-
cia˛ po chwili stamta˛d zniknie.

– Musisz cos´ ze soba˛ zrobic´ – stwierdziła jedna

z kolez˙anek. – Bez fartucha wygla˛dasz jak niedojda.
Pokaz˙ s´wiatu, z˙e jestes´ silna i nic cie˛ nie złamie.

Petra miała s´wiadomos´c´, z˙e ta przykra ska˛dina˛d

uwaga jest słuszna. Tak, nie pozwoli, by cokolwiek ja˛
załamało.

– W porza˛dku – odparła.

31

GILL SANDERSON

background image

– I pamie˛taj, na imprezie masz szalec´. Zamien´ sie˛

w wampa, nie wkładaj rajstop, tylko pasek i pon´-
czochy.

– Szalen´stwo niewygody – zauwaz˙yła Petra, ale

posłuchała rady kolez˙anki i wybrała sie˛ po zakupy.

Piele˛gniarka, kto´ra skon´czyła takz˙e szkołe˛ fryzjers-

ka˛, uczesała ja˛ i nauczyła podkres´lac´ makijaz˙em jej
najwie˛kszy atut – oczy. Kiedy Petra była juz˙ gotowa,
w poz˙yczonej niebieskiej sukni czuła sie˛ naprawde˛
znakomicie. Moz˙e to pocza˛tek nowego z˙ycia, pomys´-
lała nawet.

Zabawa była udana. Petra znała prawie wszystkich

gos´ci, wie˛c nie brakowało jej partnero´w do rozmowy
ani do tan´ca. W zasadzie bardzo miło spe˛dzała czas,
a jednak gdzies´ w s´rodku czuła cos´ w rodzaju wyob-
cowania. Owszem, jest z tymi ludz´mi, ale do nich nie
nalez˙y.

Uwaz˙ała, by nie przesadzic´ z alkoholem, choc´

chwilami przychodziło jej to z trudem. Pocza˛tkowo
zamierzała doczekac´ do po´łnocy i wyjs´c´, ale potem
zrobiło jej sie˛ wszystko jedno.

Dominika poznała w dos´c´ osobliwy sposo´b. Stała

akurat przy barze i rozmawiała z kolez˙anka˛, kto´rej nie
widziała od kilku dni. Kiedy ta odeszła, Petra od-
wro´ciła sie˛ i stane˛ła twarza˛ w twarz z wysokim
me˛z˙czyzna˛, kto´ry niepewnie trzymał w re˛ku mała˛ tace˛
z duz˙a˛ liczba˛ pełnych kieliszko´w. I jak to na zabawie,
kiedy obcy ludzie sa˛ dla siebie mili, Petra zapropono-
wała:

– Pomoge˛ ci, jes´li chcesz.
– Och, cudownie. Mogłabys´ wzia˛c´ te dwa wyso-

kie?

32

GILL SANDERSON

background image

Poszła za nim do stolika, gdzie siedziało szes´c´ oso´b.

Me˛z˙czyzna ostroz˙nie rozdał drinki.

– Dominik, usia˛dziesz z nami? – spytała jedna

z kobiet.

– Nie, zatan´cze˛ z ta˛ młoda˛ dama˛. Ale z˙ycze˛ udanej

zabawy.

– Nie prosiłes´ mnie do tan´ca – zauwaz˙yła Petra,

kiedy odeszli od stolika. – I nie musisz. Nie chcesz
zostac´?

– Troje w tym towarzystwie to znajomi, z kto´rymi

pracuje˛. Wszyscy sa˛ z partnerami. Wszyscy sa˛ zako-
chani. Nie mam ochoty rozmawiac´ o cenach nowych
domo´w albo mebli.

– Jestes´ po prostu cyniczny – stwierdziła. – Jak ja.
Lubiła tan´czyc´, a z tym partnerem tan´czyło jej sie˛

znakomicie. Nuciła pod nosem, a kiedy melodia ucich-
ła, naturalna˛ koleja˛ rzeczy zostali na parkiecie.

Podniosła wzrok na me˛z˙czyzne˛. Był ubrany z dys-

kretna˛ elegancja˛: w szary garnitur z lekkiej wełny,
biała˛ jedwabna˛ koszule˛ i ciemnoczerwony jedwabny
krawat. Miał ciemne, dosyc´ długie kre˛cone włosy.
Złamany nos nadawał wyrazistos´ci jego surowej twa-
rzy. Ale gdy sie˛ us´miechał, widac´ było tylko białe ze˛by
i zmysłowe wargi.

– Czym sie˛ zajmujesz? – spytał. – Tutaj tylko to sie˛

liczy. Stanowisko, nie człowiek. A wie˛c?

– Ja jestem takz˙e człowiekiem. Petra Morgan. Pra-

cuje˛ jako piele˛gniarka na oddziale noworodko´w i bar-
dzo lubie˛ to zaje˛cie. A ty?

– Jestem lekarzem w Princess Mary – odrzekł

lakonicznie. – Przyszłas´ tu z kims´? – zapytał, jakby
chciał tylko podtrzymac´ rozmowe˛.

33

GILL SANDERSON

background image

– Z duz˙a˛ grupa˛ kolez˙anek z hotelu piele˛gniarek.

Nie miałam ochoty, ale one sie˛ uparły. A teraz wie˛k-
szos´c´ z nich zawiera nowe znajomos´ci. A ty jestes´ tu
z kims´?

– Ta sama historia. Z wybiciem po´łnocy znikam jak

Kopciuszek i nie zostawiam nawet pantofelka. Jutro
rano pracuje˛. Masz ochote˛ na drinka?

– Czemu nie. Bardzo che˛tnie wypije˛ kieliszek czer-

wonego wina.

Poszli razem do barku, a gdy Petra po chwili wy-

konała gwałtowny ruch z pełnym kieliszkiem w dło-
ni, niechca˛cy oblała Dominika winem.

Spojrzała na niego przeraz˙ona.
– Przepraszam. Zniszczyłam ci koszule˛.
Wzruszył ramionami, jakby wcale go to nie obeszło.
– To tylko koszula. Przynajmniej mam pretekst do

wyjs´cia. Nie moge˛ zostac´ w tym stanie, bo ludzie po-
mys´la˛, z˙e wpadłem tu prosto z operacyjnej.

– Przeciez˙ to nowa koszula.
– Tak. Nowa, jedwabna i włoska. Daj spoko´j, kupie˛

druga˛.

Petra w kon´cu zrozumiała, z˙e Dominik nie z˙artuje,

i tym bardziej pragne˛ła wynagrodzic´ mu swoja˛ nie-
zdarnos´c´.

– Jez˙eli ja˛ od razu zamoczysz, plama zejdzie – o-

znajmiła. – Hotel dla piele˛gniarek jest bardzo blis-
ko. Chodz´my do mojego pokoju, spierzemy plame˛, wy-
prasuje˛ koszule˛ i be˛dziesz mo´gł wro´cic´ na zabawe˛.

Me˛z˙czyzna obja˛ł ja˛ wzrokiem.
– Dobrze.
I tak to sie˛ zacze˛ło. Wiele razy od tamtej pory Petra

usiłowała sobie przypomniec´, co jej wo´wczas napraw-

34

GILL SANDERSON

background image

de˛ chodziło po głowie. Czy faktycznie chciała jedynie
sprac´ plame˛ z koszuli? Czy celowo poplamiła ja˛ wi-
nem? Czy tez˙ moz˙e... pragne˛ła tego me˛z˙czyzny, choc´-
by na jedna˛ noc? Nie znalazła odpowiedzi.

Hotel dla piele˛gniarek był w te˛ noc niemal opusto-

szały. Dominik zdja˛ł marynarke˛ i krawat, potem roz-
pia˛ł koszule˛.

Rozejrzał sie˛ po pokoju i zobaczył złoz˙one w ka˛cie

pudła.

– Przeprowadzka? – spytał.
– Włas´nie sie˛ wprowadziłam, nie mam co zrobic´

z rzeczami. Byłam z kims´ i... sie˛ rozpadło.

Ku jej zdumieniu przez twarz me˛z˙czyzny prze-

mkna˛ł wyraz bo´lu.

– Zdarza sie˛.
Przez chwile˛ stali i patrzyli na siebie w milczeniu.

Petra wiedziała, z˙e wypiła wie˛cej niz˙ zwykle, ale nie
duz˙o wie˛cej. Najwyz˙ej kieliszek. Była jednak s´wiado-
ma swoich czyno´w. Nie, nieprawda. Zupełnie straciła
głowe˛.

– Usia˛dz´, zrobie˛ ci drinka – rzekła. – Wypiore˛ ko-

szule˛ i włoz˙e˛ do suszarki.

– Nie ro´b sobie tyle kłopotu – odparł, ale ona juz˙

czmychne˛ła.

Zdołała niemal całkowicie sprac´ plame˛ z wina. Po

kwadransie koszula be˛dzie gotowa do prasowania,
pomys´lała, a w mie˛dzyczasie wypija˛ po kieliszku wina
i porozmawiaja˛.

Kiedy wro´ciła do pokoju, Dominik stał na s´rodku,

wysoki i po´łnagi.

– Przyniosłam wino – rzekła drz˙a˛cym głosem.
– Jestes´ dla mnie taka dobra. – Wzia˛ł od niej o-

35

GILL SANDERSON

background image

bydwa kieliszki i postawił na małym stoliku. Potem
pochylił sie˛ i delikatnie ja˛ pocałował. Nie pro´bował jej
obja˛c´. Petra pomys´lała, z˙e to dobry znak, z˙e moz˙e
jeszcze uciec.

Wtem rozdzwoniły sie˛ dzwony kos´cielne, ludzie

wiwatowali, z klubu jachtowego na nabrzez˙u docho-
dziły salwy. Nadszedł nowy rok. Petra zgasiła s´wiatło
i odsune˛ła zasłone˛. Niebo rozs´wietlały s´wietliste łuny,
pokaz ogni sztucznych.

Stali blisko siebie. W kon´cu Dominik otoczył ja˛

ramieniem. Poczuła ciepło jego ciała, dotyk nagiej
sko´ry.

– Masz jakies´ noworoczne postanowienia? – spy-

tał.

– Składałam sobie kiedys´ ro´z˙ne noworoczne obiet-

nice i nigdy nic z tego nie wychodziło. Wie˛c teraz
poczekam, co przyniesie los.

Za oknem zno´w hukne˛ło i w powietrze wyleciały

wste˛gi srebrnych gwiazd. Petra widziała w ich s´wietle
głowe˛ Dominika i jego ciało zanurzone na przemian to
w s´wietle, to w cieniu. Zno´w ja˛ pocałował, ale tym
razem inaczej. Wcia˛z˙ mogła sie˛ uwolnic´, udaja˛c, z˙e to
tylko noworoczny całus. Była mu za to wdzie˛czna.
Zarazem obydwoje mieli s´wiadomos´c´, z˙e to cos´ wie˛cej
niz˙ z˙yczenia noworoczne. Z

˙

e to tylko preludium.

Całe z˙ycie była grzeczna˛ dziewczynka˛ – wzorowa˛

uczennica˛, pilna˛ studentka˛, wdzie˛czna˛ wychowanica˛
starej ciotki. I doka˛d ja˛ to zaprowadziło? Do zmarno-
wanych lat z me˛z˙czyzna˛, kto´ry widział w niej wyła˛cz-
nie jeszcze jedno drobne z˙yciowe udogodnienie. No
wie˛c przynajmniej raz zaszaleje i zapomni o tym, z˙e
ma byc´ grzeczna i praktyczna.

36

GILL SANDERSON

background image

Sie˛gne˛ła re˛ka˛ do tyłu, by rozpia˛c´ zamek błyskawi-

czny sukni. Dz´wie˛k, kto´ry temu towarzyszył, w ci-
chym pokoju brzmiał nienaturalnie głos´no. Poruszyła
ramionami i kosztowna suknia spadła jej do sto´p.
Przesta˛piła ja˛. Po raz kolejny za oknem rozbłysły
fajerwerki i ujrzała w ich s´wietle własne ciało oraz
koronkowa˛ bielizne˛, kto´rej nie nosiła na co dzien´. Co
teraz zrobi Dominik?

– Petra, och Petra – wyszeptał niskim głosem. –

Jestes´ cudowna, ale musisz cos´ wiedziec´. Moz˙emy
spe˛dzic´ razem tylko te˛ jedna˛ noc. Nie moge˛ ci dac´ nic
wie˛cej. Potem rozstaniemy sie˛ i... Jez˙eli chcesz, wyjde˛
teraz.

– Niech be˛dzie jedna noc – odparła. Przebiegła

szybko w mys´lach miniony miesia˛c. Nie powinno byc´
problemu. – Wszystko be˛dzie dobrze, nie musisz sie˛
przejmowac´.

Od razu zrozumiał i przytulił ja˛ mocniej. Dotkna˛ł

wargami jej ust, najpierw delikatnie i czule, a po´z´niej
z coraz gwałtowniejszym poz˙a˛daniem. Stali jedno przy
drugim, az˙ Petra go odepchne˛ła i gora˛czkowo zrzuciła
z siebie bielizne˛. On takz˙e był juz˙ nagi.

Podnio´sł ja˛ i zanio´sł do ło´z˙ka. A potem... potem

niewiele juz˙ pamie˛tała.

Tamtej nocy odkryła zupełnie nowe krainy, ponie-

waz˙ Dominik wiedział, z˙e dawanie przyjemnos´ci jest
ro´wnie upajaja˛ce co branie. Z

˙

adne z nich nie wypowie-

działo słowa, a gdy Petra usłyszała swo´j krzyk, czuła,
jakby on tez˙ krzykna˛ł. Za oknami nasta˛pił najgłos´niej-
szy wybuch sylwestrowej nocy i pos´wiata kolorowych
gwiazd pokryła ich ciała.

– Jestes´ taka pie˛kna – rzekł po chwili.

37

GILL SANDERSON

background image

A ona, zadowolona i upojona jego pieszczotami, zam-

kne˛ła oczy i zasne˛ła.

Po południu przyszedł lekarz, obejrzał blizne˛ Petry

i pozwolił jej pojechac´ na wo´zku na do´ł i zobaczyc´
dziecko. Była w dziwnym nastroju – ro´wnoczes´nie
podniecona i skłonna do płaczu. Cze˛sto spotykała na
oddziale podobnie usposobione kobiety, wspo´łczuła
im, ale dopiero dzie˛ki własnym przez˙yciom naprawde˛
je zrozumiała.

To jest jej miejsce pracy, kto´re teraz widzi z zupeł-

nie innej perspektywy. W inkubatorze lez˙y jej co´recz-
ka. Oczy Petry zaszły łzami.

Otoczyli ja˛ przyjaciele, ludzie, kto´rych zna od da-

wna. Ktos´ ja˛ ucałował, ktos´ inny obja˛ł, składano jej
gratulacje i z˙yczenia wszystkiego najlepszego.

Podjechała wo´zkiem do inkubatora. Piele˛gniarka

otworzyła go, wyje˛ła małe zawinia˛tko i podała Petrze.
Po wielekroc´ była s´wiadkiem identycznych scen, a mi-
mo to nie wyobraz˙ała sobie nawet, z˙e dziecko przytulo-
ne do piersi wywoła emocje silniejsze od wszystkiego,
czego do tej pory dos´wiadczyła.

Siedza˛c tak z co´rka˛, podje˛ła stanowcze i nieodwoła-

lne postanowienie. To dziecko otrzyma wszelkie moz˙-
liwe szanse, jakie daje z˙ycie. Juz˙ ona tego dopilnuje.
Pochyliła głowe˛, łzy spadły na wełniana˛ czapeczke˛
dziewczynki.

Gdy sie˛ uspokoiła, poprosiła o rozmowe˛ z lekarzem.

Chris juz˙ czekał. Z us´miechem pocałował ja˛ w poli-
czek.

– Sytuacja wygla˛da obiecuja˛co – os´wiadczył. –

Wczoraj był kiepski dzien´, mogło byc´ naprawde˛ nie-

38

GILL SANDERSON

background image

dobrze. Podzie˛kuj Simonowi, z˙e zorganizował trans-
fuzje˛. Sa˛dze˛, z˙e temu zawdzie˛czasz z˙ycie co´reczki.
Ale teraz... teraz jestes´my dobrej mys´li.

To jej wystarczyło. Została jeszcze chwile˛, a potem,

zgodnie z pros´ba˛ lekarza, wro´ciła do ło´z˙ka.

Była szcze˛s´liwa. Zobaczyła, o co – a raczej o kogo

– tak walczyła. I postanowiła nadal walczyc´.

39

GILL SANDERSON

background image

ROZDZIAŁ TRZECI

Czekała na wizyte˛ Dominika. Nie miała specjalnej

ochoty na to spotkanie, lecz wiedziała, z˙e powinna mu
podzie˛kowac´. A zatem podzie˛kuje, z˙e uratował z˙ycie
jej dziecka. No tak, ale to takz˙e jego dziecko. Ta mys´l
uderzyła ja˛ nieprzyjemnie. Tak czy owak z˙yczyła so-
bie, aby po tej rozmowie juz˙ sie˛ z nia˛ nie widywał.

Dowiedziawszy sie˛, z˙e jest w cia˛z˙y, zdecydowała,

z˙e nie powie nic Dominikowi. Było dla niej oczywiste,
z˙e wcale tego nie pragna˛ł. Oznajmił otwarcie, z˙e spe˛-
dza˛ razem tylko jedna˛ noc. To ona dokonała wyboru.
A skoro zapewniła go – błe˛dnie, jak pokazał czas –
z˙e nie zajdzie w cia˛z˙e˛, wina lez˙y po jej stronie.

Kiedy przebudziła sie˛ rano po tamtej noworocznej

nocy, Dominika juz˙ nie było. Uprzedzał ja˛, z˙e musi byc´
wczes´nie w pracy. Lez˙ała w ło´z˙ku z pełnym satysfakcji
us´miechem i mys´lała z zadowoleniem, jakie to szcze˛s´-
cie, z˙e rzuciła Kena. Z nim nigdy nie było jej tak
dobrze.

Przez tydzien´ czy dwa ne˛kały ja˛ rozmaite pytania.

Dominik os´wiadczył, z˙e wie˛cej sie˛ nie spotkaja˛, ale
przeciez˙ ludzie zmieniaja˛ zdanie. Moz˙e przys´le jej
kwiaty albo zadzwoni. Nic takiego nie nasta˛piło. Głe˛-
boko ukryła rozczarowanie.

A potem, jakis´ miesia˛c po´z´niej... no tak, to pewnie

skutek rezygnacji z pigułki. Po kolejnym miesia˛cu

background image

miała juz˙ pewnos´c´, z˙e pora zacza˛c´ sie˛ martwic´, i kupiła
test cia˛z˙owy. Wypadł pozytywnie.

Ironia losu była zbyt wielka. Petra zas´miała sie˛

kro´tko, a potem zacze˛ła płakac´.

Przed wizyta˛ Dominika poprosiła jedna˛ z piele˛g-

niarek, by pomogła jej doprowadzic´ sie˛ do porza˛dku.
Poz˙yczyła szminke˛ i zrobiła delikatny makijaz˙, włoz˙y-
ła elegancki szlafrok. I chociaz˙ nie miała ochoty tego
okazac´, czekała z ciekawos´cia˛. Nie miała poje˛cia, cze-
go chce od niej Dominik. Zreszta˛ ona sama nie wie-
działa, czego chce.

To zabawne, ale niezbyt dokładnie pamie˛tała, jak

wygla˛da ojciec jej dziecka. Wo´wczas była zima, poza
tym nigdy nie widziała go w s´wietle dziennym. W klu-
bie lekarza i w hotelu panował po´łmrok. Zapamie˛tała
tylko postac´ rozs´wietlona˛ łuna˛ ogni sztucznych.

Kiedy wszedł do jej szpitalnego pokoju, przez˙yła

szok. Stał przed nia˛ bardzo przystojny me˛z˙czyzna. To
ja˛jeszcze bardziej zdenerwowało. On nie ma prawa tak
wygla˛dac´, kiedy jej dokucza bo´l i nierozstrzygnie˛te
problemy.

Wieczo´r był ciepły. Dominik miał na sobie letnie

pło´cienne spodnie i biały T-shirt. Petra przypomniała
sobie jego nagos´c´... Dopiero co przeszła operacje˛,
a mimo to jej obolałe ciało zadrz˙ało rados´nie. Podnios-
ła wzrok i zobaczyła zupełnie nieczytelna˛ twarz.

Wszyscy inni gos´cie witali ja˛ pocałunkiem. Miała

nadzieje˛, z˙e Dominik tego nie zrobi, niepewna, jakie
emocje niechca˛cy by w niej wywołał.

Z pocza˛tku stał bez słowa, potem rzekł:
– Przyniosłem ci kwiaty, z˙ebys´ nie była jedyna˛

41

GILL SANDERSON

background image

s´wiez˙o upieczona˛ mama˛ bez kwiato´w, ale widze˛, z˙e
wcale ci ich nie brakuje. – Połoz˙ył bukiet na ło´z˙ku.

– Mam sporo przyjacio´ł – odparła. – Ale te sa˛ bar-

dzo ładne, dzie˛kuje˛. Z domowego ogro´dka?

Kwiaty były rzeczywis´cie pie˛kne. Tradycyjne ro´z˙e

o cudownym zapachu. Jedyne pachna˛ce kwiaty, jakie
otrzymała.

– To nie mo´j wybo´r – przyznał. – To Susie, siostra

oddziałowa, wybrała je z działki swojego me˛z˙a.

– Przekaz˙ jej, i jemu, z˙e jestem im bardzo wdzie˛cz-

na. – Patrzyła na jego nieodgadniona˛ twarz. – Mo´wiłes´
jej, dla kogo maja˛ byc´ kwiaty?

– Powiedziałem, z˙e dla matki mojego dziecka.
– I to cie˛ nie kre˛powało?
– Przeciez˙ jestem ojcem. Połowa szpitala o tym

wie. A ja zawsze biore˛ odpowiedzialnos´c´ za własne
czyny.

– I tym jest dla ciebie dziecko? Odpowiedzialnos´-

cia˛?

– Mie˛dzy innymi tak. Moge˛ usia˛s´c´? Nie chciałbym

cie˛ zme˛czyc´, ale chyba powinnis´my porozmawiac´.

– Prosze˛.
Siadł obok ło´z˙ka, a ona poczuła cytrusowy zapach

wody po goleniu i delikatna˛ nutke˛ ciepłego me˛skiego
zapachu.

– Nie zapytałem jeszcze, jak sie˛ miewasz – powie-

dział. – Wybacz. Czujesz sie˛ juz˙ lepiej?

Postanowiła byc´ z nim szczera.
– Boli mnie, ale wiem, z˙e to przejdzie. Przede

wszystkim jestem oszołomiona. Jeszcze dwa dni temu
sa˛dziłam, z˙e mam kilka tygodni na pozałatwianie
ro´z˙nych spraw. A potem upadłam na schodach.

42

GILL SANDERSON

background image

– Tak, ja tez˙ nie przypuszczałem, z˙e tamta noc

be˛dzie miała podobne konsekwencje.

Patrzył na nia˛ w zadumie. Petra zgadywała powo´d

owego zamys´lenia. Oznajmiła zdenerwowana:

– Chcesz wiedziec´, czy z premedytacja˛ wcia˛gne˛-

łam cie˛ w pułapke˛, tak?

– Przemkne˛ło mi to przez mys´l – przyznał.
– No wie˛c nie. Przeciez˙ nie zawiadomiłam cie˛, z˙e

zaszłam w cia˛z˙e˛, i nie miałam takiego zamiaru. Niko-
mu nie powiedziałam, kto jest ojcem. Simon wydusił to
ze mnie, tylko dlatego... z˙e moje dziecko umierało. –
Łzy popłyne˛ły jej po twarzy. – Twoja krew uratowała
jej z˙ycie. Dzie˛kuje˛.

– Nie ma za co. Zrobiłbym to dla kaz˙dego dziecka.
– I nie sprawiło ci ro´z˙nicy, z˙e to twoja co´rka?
– Owszem – rzekł po chwili. – Chyba tak.
– Ciekawe. Wiedz, z˙e zgodziłam sie˛ z toba˛ spotkac´

tylko dlatego, z˙e uratowałes´ z˙ycie małej. Nie chce˛ cie˛
wie˛cej widziec´. Niczego od ciebie nie chce˛. Sama za-
dbam o swoja˛ przyszłos´c´. Z

˙

yj swoim z˙yciem, tak jak ja

be˛de˛ z˙yła swoim.

– Ale Petro, powinienem...
– Nic mi nie jestes´ winien, zostaw mnie. Nie po-

trzebuje˛ cie˛, nie chce˛. A teraz juz˙ idz´.

Us´wiadomiła sobie, z˙e znowu płacze. Dominik pa-

trzył na nia˛ z wahaniem.

– Powiedziałam, wyjdz´! – zawołała.
Powolnym krokiem opus´cił poko´j.

Był jeszcze wczesny ranek. Dominik szedł przez

znajomy teren szpitalny, az˙ dojrzał ławke˛ w cieniu po-
te˛z˙nego de˛bu. Usiadł na niej, musiał sie˛ zastanowic´.

43

GILL SANDERSON

background image

Jako lekarz rozumiał, przez co przechodzi Petra – to

nie tylko bo´l i szok po operacji, le˛k o dziecko, ale takz˙e
zawirowanie hormonalne. Wszystkim, co teraz mo´wi,
rza˛dzi nie tyle logika, co emocje. Trzeba wzia˛c´ to pod
uwage˛. Ale dlaczego nie skontaktowała sie˛ z nim przez
siedem miesie˛cy?

Musiał przyznac´, z˙e cze˛s´ciowo był z tego zadowo-

lony. Lubił swoje nieskre˛powane z˙ycie. Praca dawała
mu satysfakcje˛. Regularnie umawiał sie˛ na randki, ale
zawsze z go´ry uprzedzał, z˙e interesuje go wyła˛cznie
miłe spe˛dzenie czasu. Zazwyczaj wybierał młode ko-
biety, kto´re akceptowały taki układ.

Teraz sytuacja uległa radykalnej zmianie. Został

ojcem. Petra dała mu jasno do zrozumienia, z˙e nie
z˙yczy sobie jego pomocy. Co´z˙, to sie˛ jeszcze okaz˙e.
Jez˙eli spadły na niego obowia˛zki, be˛dzie je honorował.
Widział w pracy wiele przypadko´w nieodpowiedzial-
nych zachowan´, kto´re prowadziły do cierpienia, a na-
wet s´mierci, czasami zupełnie przypadkowych oso´b.
Przysia˛gł sobie, z˙e nigdy nie zachowa sie˛ nieodpowie-
dzialnie.

Z drugiej strony był jednak niemile zaskoczony. Ta

mała istota wniosła do jego z˙ycia zupełnie nowe emo-
cje, z kto´rymi nie umiał sobie radzic´.

Nagle dotarło do niego, z˙e dota˛d nie pomys´lał o Pe-

trze. Prawde˛ mo´wia˛c, unikał tego. Z twarza˛ nazna-
czona˛ bo´lem, w szpitalnym ło´z˙ku, była tak bardzo in-
na niz˙ tamta zmysłowa dziewczyna, z kto´ra˛ kochał sie˛
w sylwestrowa˛ noc. Tylko jej oczy pozostały tak samo
niebieskie – nawet gdy zmienił sie˛ ich wyraz.

Os´wiadczył jej, z˙e spe˛dza˛ razem tylko jedna˛ noc,

kto´ra, swoja˛ droga˛, wcia˛z˙ powracała do niego we

44

GILL SANDERSON

background image

wspomnieniach. Szczerze mo´wia˛c, z tego powodu raz
czy dwa sie˛gna˛ł po słuchawke˛, a jednak nie zadzwonił.

Dlaczego zrezygnował? Przeciez˙ była miła˛ osoba˛,

inteligentna˛ rozmo´wczynia˛, a takiej nocy jak z Petra˛
z nikim innym nie przez˙ył. I nagle zrozumiał, z˙e
wo´wczas cos´ w niej wyczuł – rodzaj desperacji, te˛sk-
note˛, kto´rej nie dopus´ciła do głosu, a kto´ra˛ on do-
strzegł.

Petra pragne˛ła byc´ kochana.
On zas´ nie chciał miec´ z tym nic wspo´lnego. Jego

zwia˛zki miały obydwu stronom przynosic´ przyjem-
nos´c´, ale bez zobowia˛zan´ i przez kro´tki okres. Petra
pragne˛ła czegos´ wie˛cej. To dlatego do niej nie za-
dzwonił.

Wyja˛ł komo´rke˛ i wybrał numer oddziału wczes´-

niako´w. Poprosił do telefonu Simona, przedstawił sie˛
dos´c´ obcesowym tonem i zapytał o dziecko.

– Nie jestem pewien, czy Petra z˙yczyłaby sobie,

z˙ebym rozmawiał z panem o co´rce – odparł Simon.

Dominik nie dał sie˛ zbyc´.
– To dziecko z˙yje dzie˛ki mojej krwi, wie˛c mam

prawo pytac´ o jego stan. Wie˛c jak?

Zapadła cisza. Po chwili Simon rzekł:
– W tej chwili raczej dobrze. Wie pan, z˙e w kaz˙dym

wypadku istnieje moz˙liwos´c´ pogorszenia, ale na razie
nie ma powodu do zmartwien´.

– To dobrze. Kiedy kon´czy pan prace˛? Chciałbym

z panem porozmawiac´ osobis´cie.

– Nie wiem, czy ja tego chce˛.
Dominik wzia˛ł głe˛boki oddech, a potem doszedł do

wniosku, z˙e Simon ma prawo tak powiedziec´. Oznaj-
mił zatem z wymuszonym spokojem:

45

GILL SANDERSON

background image

– Rozumiem, z˙e lez˙y panu na sercu interes Petry.

Mnie takz˙e, choc´ moz˙e to pana dziwi. Prosze˛ o to
spotkanie. Kiedy be˛dzie pan miał ochote˛.

– Zgoda – odparł powoli Simon. – Ale czuje˛, z˙e

sprawiam Petrze zawo´d. Kon´cze˛ za po´ł godziny, be˛de˛
mo´gł pos´wie˛cic´ panu kilka minut.

– Zna pan Escott Arms? – Dominik wymienił pub

w pobliz˙u szpitala. – Wypijemy drinka.

– Tak, znam. Do zobaczenia.
Zakon´czywszy rozmowe˛, Dominik stwierdził, z˙e

zachował sie˛ jak ostatni ordynus. Przez moment czuł
nawet do siebie nieche˛c´. Jego z˙ycie zaczyna sie˛ zbyt-
nio komplikowac´.

Czekał u wejs´cia do Escott Arms ze szklanka˛ soku

pomaran´czowego, kiedy zjawił sie˛ Simon. Z

˙

aden z me˛-

z˙czyzn nie wycia˛gna˛ł re˛ki na powitanie. Dominik
odezwał sie˛:

– Mam u pana dług wdzie˛cznos´ci, a pan wygla˛da,

jakby umierał z głodu. Prosze˛ przyja˛c´ zaproszenie na
kolacje˛. Niez´le tu gotuja˛.

– Nie ma potrzeby. Moge˛...
– Przeciwnie. Ja tez˙ byłem kiedys´ pocza˛tkuja˛cym

lekarzem i wiem, jak to jest. Wezme˛ stek, a pan?

– Chyba to samo.
Dominik złoz˙ył zamo´wienie, poprosił tez˙ o piwo dla

Simona i kieliszek czerwonego wina dla siebie. Steki
były wyborne, ale jedli je w milczeniu. Dominik czuł,
z˙e Simon che˛tniej zacznie mo´wic´, gdy zaspokoi gło´d.

– Nie zamierzam roztrza˛sac´ z panem moich czy

Petry prywatnych spraw. Jez˙eli ona zechce sie˛ panu
zwierzyc´, to jej sprawa. Powiedziała mi, z˙e nie przy-

46

GILL SANDERSON

background image

jmie ode mnie z˙adnej pomocy. Mam obawy, z˙e prze-
szkadza jej w tym duma. A ja chciałbym zrobic´
wszystko, co be˛dzie dla niej najlepsze.

– Troche˛ sie˛ pan spo´z´nił, co? – zauwaz˙ył Simon.
– Byc´ moz˙e. – Dominik zacisna˛ł ze˛by. – Czy mo-

z˙emy skupic´ sie˛ raczej na tym, jak jej pomo´c, zamiast
sie˛ licytowac´?

Simon mys´lał chwile˛, po czym z ocia˛ganiem spytał:
– Co chce pan wiedziec´?
– Czy ma jakies´ wsparcie, rodzine˛, narzeczonego?
– Nie. Wychowała ja˛ stara ciotka. Petra jest sierota˛,

po s´mierci ciotki została sama. Przez trzy lata miesz-
kała z me˛z˙czyzna˛, zwykłym pasoz˙ytem, i na szcze˛s´cie
go zostawiła. Za to on zabrał jej wszystkie pienia˛dze.
Zostaja˛ jej przyjaciele.

– Ma jakies´ mieszkanie czy dom?
S

´

miech Simona zabrzmiał gorzko.

– Nie ma. Wkro´tce be˛dzie musiała wynies´c´ sie˛ z ho-

telu. Moz˙e dostanie jakies´ lokum od miasta. Mam nie-
duz˙e mieszkanie, che˛tnie jej odsta˛pie˛.

– A zatem potrzebuje mieszkania. Przynajmniej na

rok. A czy ma wyprawke˛ dla dziecka, wo´zek i tak dalej?

– Nie sa˛dze˛. Mys´lała, z˙e jeszcze zda˛z˙y to zorga-

nizowac´.

– Jez˙eli nie zechce mnie widziec´, czy moge˛ liczyc´,

z˙e pomoz˙e jej pan w zakupach? Ja zapłace˛.

– Ona nie potrzebuje pan´skich pienie˛dzy. Zrobie˛

dla niej, co tylko be˛de˛ mo´gł, ale...

– Ona potrzebuje moich pienie˛dzy, a jes´li nie ona,

to dziecko. Licze˛, z˙e pan jej to wytłumaczy. Chciałbym
ja˛ jeszcze raz zobaczyc´, z˙eby wszystko omo´wic´. Dob-
rze?

47

GILL SANDERSON

background image

Simon milczał przez moment.
– Tak, przekonam ja˛, z˙eby sie˛ z panem spotkała.

Kiedy?

– Jak najszybciej. Jutro wieczorem?
– Zobacze˛, co sie˛ da zrobic´. Moge˛ zadac´ panu pyta-

nie osobiste?

– Nie wiem, ale niech pan pyta.
– Doceniam, co pan robi dla Petry i dziecka. To

słuszne i honorowe. Ale czy robi pan to z poczucia
obowia˛zku? Czy Petra jest panu w jakims´ stopniu
bliska?

Dominik sie˛gna˛ł po szklanke˛ i wypił reszte˛ wody.

Stwierdził, z˙e Simon be˛dzie kiedys´ znakomitym leka-
rzem, poniewaz˙ jest wyja˛tkowo spostrzegawczy. Za-
słuz˙ył na odpowiedz´, i to szczera˛.

– Naprawde˛ nie wiem.

Kolejny dzien´ spe˛dził bardzo pracowicie. Nie prze-

szkadzało mu to, wre˛cz przeciwnie. Nie miał ochoty
mys´lec´, w kaz˙dym razie nie o Petrze i dziecku.

Telefon Simona s´cia˛gna˛ł go na ziemie˛.
– Petra przyjmie pana dzis´ wieczorem, choc´ bez

entuzjazmu.

– Postaram sie˛ streszczac´. Matka i dziecko sa˛ w do-

brym stanie?

– Na tyle, na ile to moz˙liwe – odparł Simon. – Nie ma

wie˛kszych problemo´w – dodał i zakon´czył rozmowe˛.

Dominik odnio´sł przykre wraz˙enie, z˙e traktuja˛ go

z pogarda˛.

Godzine˛ po´z´niej szykował sie˛ do badania chłopca,

kto´ry przewro´cił sie˛ na placu zabaw. Raptem ktos´
chwycił go za re˛kaw.

48

GILL SANDERSON

background image

– To robota dla młodego lekarza, nie dla ciebie –

stwierdziła Susie. – Chodz´ do mnie, wypijemy razem
herbate˛.

– Ale Susie, ja...
– To polecenie. Jednemu ze staz˙ysto´w dobrze zrobi

kontakt z takim małym diabłem. – Jej głos złagodniał:
– Jez˙eli tu zostaniesz, w kon´cu popełnisz jakis´ bła˛d.

W Dominiku zawrzała złos´c´. Miał che˛c´ rzucic´ jej

w twarz, z˙e wie, co robi, i z˙eby zatrzymała swoja˛opinie˛
dla siebie. A jednak milczał. Znał Susie ponad dwa-
dzies´cia lat i czuł, z˙e prawdopodobnie ma racje˛.

– Byc´ moz˙e filiz˙anka herbaty nie zaszkodzi – przy-

znał i poszedł za nia˛ do pokoju piele˛gniarek.

– Wybierasz sie˛ znowu zobaczyc´ swoje dziecko i te˛

dziewczyne˛? – spytała, kiedy złapał oddech.

– Tak, jutro. Kazała podzie˛kowac´ ci za kwiaty.
– Tu nie chodzi o kwiaty. Jakie masz wobec nich

zamiary?

Susie była jedyna˛ osoba˛ w szpitalu, kto´ra os´mieliła

sie˛ zadac´ mu to pytanie. Pomimo – albo z powodu
– dziela˛cych ich dwudziestu pie˛ciu lat poszło jej łatwiej.

– Nie wiem – odparł. – Oczywis´cie zrobie˛, co do mnie

nalez˙y. Jestem odpowiedzialny, choc´by cze˛s´ciowo, za
to dziecko.

Susie prychne˛ła. Petra zareagowała podobnie, kiedy

nazwał dziecko zobowia˛zaniem.

– Nie masz z˙adnych ojcowskich uczuc´? Nie chcesz

załoz˙yc´ rodziny?

– Jasne, z˙e nie.
– A co z dziewczyna˛? Co do niej czujesz?
– Co´z˙, wspo´łczuje˛ jej. Ale spe˛dzilis´my razem tylko

jedna˛ noc. To za mało, z˙eby zaczynac´ cos´ powaz˙nego.

49

GILL SANDERSON

background image

– A jednak zacza˛łes´ cos´ powaz˙nego włas´nie tej no-

cy. A co ona o tobie mys´li?

– Chyba nie bardzo mnie lubi. Nie, nawet gorzej, jest

oboje˛tna.

– Moz˙e jej sie˛ tak zdaje, byc´ moz˙e błe˛dnie.
Dominik wstał, podszedł do dzbanka z herbata˛ i na-

lał sobie kolejna˛ filiz˙anke˛.

– Pewnie jeszcze nie otrza˛sna˛łem sie˛ z szoku. Dwa

dni temu z rados´cia˛ czekałem na szalona˛ noc z Mela-
nie... a tu cos´ takiego.

– Melanie. Tak, Melanie dzwoniła i zostawiła ci

wiadomos´c´. Jes´li jestes´ zainteresowany, ma dzis´ wolny
wieczo´r.

Dwa dni wczes´niej taka wies´c´ sprawiłaby mu wiel-

ka˛ przyjemnos´c´. Zreszta˛ be˛dzie miał czas na spotkanie
po rozmowie z Petra˛. Mogliby wybrac´ sie˛ z Melanie na
kolacje˛, potem na spacer nabrzez˙em.

– Chyba nie znajde˛ czasu – odparł.

Naste˛pnego dnia Petra nabrała sił. Bo´l zelz˙ał, mine˛-

ło zamroczenie be˛da˛ce naste˛pstwem narkozy. Lekarz
wyraził zadowolenie z jej stanu. Zawieziono ja˛ponow-
nie na oddział wczes´niako´w, gdzie trzymała na re˛kach
co´reczke˛, a nawet ja˛ nakarmiła piersia˛.

Odwiedził ja˛ takz˙e Chris Fielding.
– Mała s´wietnie sobie radzi – oznajmił. – Be˛dzie

zdrowa˛ i s´liczna˛ dziewczynka˛. – Urwał, po czym do-
dał: – Ta krew dała jej dobry start.

– Wiem – odparła chłodno Petra.
– Teraz trzeba pomys´lec´ o innych sprawach. Na

przykład, co zrobicie, kiedy was wypiszemy ze szpitala?

– Zastanawiam sie˛. Mam jeden czy dwa pomysły.

50

GILL SANDERSON

background image

Wiedziała, z˙e Chris martwi sie˛, czy da sobie rade˛, bo

miłos´c´ do co´rki wszystkiego nie rozwia˛z˙e.

– Nie ma szansy, z˙ebys´cie z ojcem małej załoz˙yli

rodzine˛? – zapytał spokojnie.

Zwro´ciło jej uwage˛, z˙e nie wymienił imienia Domi-

nika.

– Nie prosił mnie o to, a gdyby poprosił, odmo´wiła-

bym.

– Rozumiem. Czy chcesz, z˙ebym zgłosił w radzie

miejskiej, z˙e potrzebujesz lokum?

– Poczekajmy troche˛, zobaczymy.
A jednak Petra czuła sie˛ opuszczona. Nie moz˙e bez

kon´ca polegac´ na z˙yczliwos´ci urze˛dniko´w czy znajo-
mych. Musi zacza˛c´ robic´ plany. To be˛dzie z˙mudny
proces.

I znowu czekała na odwiedziny Dominika, tyle z˙e

w innym nastroju niz˙ poprzedniego wieczoru. Była bar-
dziej uwaz˙na, wyczulona i ciekawa, co on ma jej do po-
wiedzenia. Simon przekonał ja˛ do tej rozmowy, twier-
dził, z˙e jest sobie to winna, sobie i dziecku, a nawet
Dominikowi. Wie˛c dobrze, wysłucha go, ale nie po´jdzie
na z˙aden kompromis.

Dominik był ubrany w niebieski T-shirt, kto´ry pod-

kres´lał jego opalenizne˛. Tak, to atrakcyjny me˛z˙czyzna,
nie omieszkała tego odnotowac´, a zaraz potem miała
mu w duchu za złe, z˙e jest taki opanowany.

– Simon mo´wił, z˙e musisz sie˛ ze mna˛ zobaczyc´

– burkne˛ła, gdy przekroczył pro´g. – Wie˛c dobrze, byle
szybko.

– Ciesze˛ sie˛, z˙e wyraziłas´ zgode˛. Wygla˛dasz lepiej,

dostałas´ koloro´w. A jak samopoczucie?

51

GILL SANDERSON

background image

– Jak u kobiety po cesarskim cie˛ciu.
– Najlepsi pacjenci to ci, kto´rzy sie˛ nie poddaja˛ –

rzekł z us´miechem. – Szybko sta˛d wyjdziesz.

Usiadł przy ło´z˙ku i przesuna˛ł w jej strone˛ elegancko

zapakowany pakunek.

– Powiedziałem, z˙e nie chce˛ kwiato´w, wie˛c Susie

bez pytania kupiła ci czekoladki, i jeszcze kazała mi
zapłacic´.

– Dzie˛kuje˛. To znaczy jej podzie˛kuj. – Połoz˙yła pa-

czuszke˛ na szafce. – O czym mamy rozmawiac´?

Dominik spojrzał na nia˛ z namysłem.
– O Simonie. Porozmawiamy o Simonie. Kochasz

go?

Popatrzyła na niego osłupiała.
– Co ci podsune˛ło ten szalony pomysł?
– On z cała˛ pewnos´cia˛ cie˛ kocha.
– Z cała˛ pewnos´cia˛ nie. Nigdy mnie nawet nie po-

całował, tak na serio. Jestes´my po prostu dobrymi
przyjacio´łmi.

– On cie˛ kocha – trwał przy swoim Dominik. –

Wierz mi.

– Niby dlaczego mam ci wierzyc´? – spytała i zdała

sobie sprawe˛, z˙e jest niesprawiedliwa. Tak, miała
s´wiadomos´c´, z˙e Simon pewnie chciałby pogłe˛bic´ ich
przyjaz´n´, ale to wszystko. Czy naprawde˛? – Moz˙e mi
wspo´łczuje i chce pomo´c?

– Tak, bez wa˛tpienia. Ale to cos´ wie˛cej.
– Wydaje ci sie˛. – Petra westchne˛ła cie˛z˙ko. – Przez

ostatnie miesia˛ce mys´lałam tylko o sobie i dziecku. Nie
zwracałam uwagi na to, co działo sie˛ woko´ł mnie. Ale
włas´ciwie, co cie˛ to obchodzi? – Po chwili zastanowie-
nia wybuchne˛ła: – Zdaje ci sie˛, z˙e jak mnie pchniesz

52

GILL SANDERSON

background image

w ramiona Simona, twoje sumienie be˛dzie spokojniej-
sze?

Twarz Dominika pociemniała. Petra zrozumiała, z˙e

nie jest wcale taki niewzruszony, za jakiego pragna˛łby
uchodzic´. Ale kiedy zabrał głos, mo´wił tym samym wy-
ciszonym tonem.

– Moje sumienie to moja sprawa. I wcale nie pcham

cie˛ w niczyje ramiona.

– Przepraszam – mrukne˛ła i natychmiast pomys´-

lała, z˙e nie ma za co przepraszac´.

– Skłamałbym, gdybym powiedział, z˙e lubie˛ Simo-

na, ale szanuje˛ go i wro´z˙e˛ mu s´wietna˛przyszłos´c´. Moz˙-
na trafic´ gorzej.

– Czy moglibys´my juz˙ skon´czyc´ ten temat? Jestem

zme˛czona.

– Oczywis´cie – odparł z oboje˛tna˛ mina˛. – Zdołałem

wycia˛gna˛c´ od Simona, z˙e nie masz rodziny, domu ani
oszcze˛dnos´ci.

– Nie two´j interes. Dam sobie rade˛.
– Na pewno. Jestem kawalerem, bardzo dobrze za-

rabiam i mam sporo oszcze˛dnos´ci w banku, poniewaz˙
nie mam na co wydac´ tych pienie˛dzy.

– Wielka mi rzecz!
Udał, z˙e nie słyszy.
– Chce˛ znalez´c´ ci mieszkanie albo dom i wynaja˛c´ je

na rok. Chce˛ dac´ ci pienia˛dze na meble, wo´zek, ło´z˙eczko
i inne rzeczy, kto´re sa˛ potrzebne małej. I zamierzam
takz˙e dawac´ ci pienia˛dze na biez˙a˛ce wydatki.

– Dlaczego?
– Bo ich potrzebujesz. A ja nie wymiguje˛ sie˛ od

odpowiedzialnos´ci. Przypuszczam, z˙e mogłabys´ do-
magac´ sie˛ alimento´w sa˛downie.

53

GILL SANDERSON

background image

– Nigdy tego nie zrobie˛.
– Wiedziałem, z˙e tak powiesz. Ale to bez znacze-

nia, poniewaz˙ chce˛ i be˛de˛ ci płacił.

– Niczego od ciebie nie wezme˛. Jestes´ dla mnie

nikim.

– Petro – podja˛ł, patrza˛c na nia˛ przenikliwie – masz

zobowia˛zania wobec dziecka. Niewaz˙ne, co do mnie
czujesz, twoja duma nie moz˙e stana˛c´ na drodze twojej
co´rce. Chyba nie chcesz jej odebrac´ szansy na lepsze
z˙ycie?

W pokoju zapadło milczenie. Emocje Petry wal-

czyły o lepsze: złos´c´, z˙e znalazła sie˛ w takiej sytuacji,
skryty podziw dla postawy tego me˛z˙czyzny, a takz˙e
słaba nadzieja, z˙e jego propozycja wypływa ze szcze-
rej che˛ci, a nie tylko poczucia obowia˛zku. W kon´cu
powiedziała:

– Zgoda. Przyjmuje˛ twoja˛ oferte˛, ale nie dla siebie,

tylko dla dziecka.

– Zdaje˛ sobie z tego sprawe˛.
Znowu na moment zapadła cisza.
– Odwiedzisz nas kiedys´, z˙eby zobaczyc´ swoja˛co´r-

ke˛? – spytała, podkres´laja˛c ,,swoja˛’’. Z

˙

yczyła mu, by

cierpiał.

Dominik nie od razu zareagował.
– Uwaz˙am, z˙e dzieci powinny byc´ zaplanowane.
– Czyli odmawiasz.
Wkro´tce potem Dominik ja˛ opus´cił.
W umys´le Petry zrodził sie˛ niepoko´j. Propozycja

była wyja˛tkowo hojna, a jej przyszłos´c´ rysowała sie˛
dzie˛ki niej o wiele jas´niej. Dlaczego wie˛c czuła sie˛
nieusatysfakcjonowana? Za kaz˙dym razem, gdy wi-
działa tego me˛z˙czyzne˛, przypominała sobie sylwest-

54

GILL SANDERSON

background image

rowa˛ noc. Cudowna˛ noc o katastrofalnych skutkach.
Nagle ze wstydem us´wiadomiła sobie, z˙e nazwała
swoja˛ co´rke˛ katastrofa˛.

Sie˛gne˛ła zaciekawiona po prezent i odwine˛ła pudeł-

ko z papieru. W s´rodku znalazła droga˛ bombonierke˛.
Zdejmuja˛c celofan, spostrzegła, z˙e ktos´ wsuna˛ł do
s´rodka koperte˛. Była w niej kartka z z˙yczeniami. Wie˛c
nie jest taki zły, jakiego udaje. ,,Czy moge˛ kto´regos´
dnia zobaczyc´ dziecko? Moje gratulacje, Susie Cash’’.
A pod spodem numer telefonu.

Petra zrobiła wielkie oczy. Przez moment liczyła, z˙e

kartka jest od Dominika.

Dwa dni po´z´niej poczuła sie˛ znowu jak za starych

dobrych czaso´w. Po raz kolejny zawieziono ja˛ na od-
dział noworodko´w. Kiedy tam dotarła, wyczuła atmo-
sfere˛ podniecenia, kto´ra˛ tak dobrze znała.

– Pamie˛tasz mała˛ Rathbone? – spytała Erica. – Ty

sie˛ nia˛ zajmowałas´, ty pierwsza odgadłas´, z˙e cierpi na
niewydolnos´c´ oddechowa˛.

– Tak. Chris doszedł do wniosku, z˙e to nie musi byc´

powaz˙ne, ale kazał ja˛ obserwowac´.

– No i pogorszyło sie˛ – cia˛gne˛ła Erica. – Na sko´rze

wysta˛piły plamy, błony w jamie ustnej zsiniały. Nawet
maska tlenowa nie pomogła. Chris zamierza podac´ jej
surfaktant.

Był to bardzo skomplikowany zabieg, polegaja˛cy na

podaniu płynnej substancji do płuc przez tchawice˛.

– Mogłabym popatrzec´? Te˛sknie˛ juz˙ za praca˛.
– Jasne – odezwał sie˛ Chris zza jej pleco´w. – Mała

Rathbone wiele ci przeciez˙ zawdzie˛cza. Tylko trzymaj
sie˛ z boku.

55

GILL SANDERSON

background image

Zaraz po zabiegu Petra pojechała do co´rki. Karmiła

ja˛ i nie mogła oderwac´ od niej wzroku. Drobne ruchy
malen´stwa wzbudzały rosna˛ca˛ fascynacje˛.

Raptem usłyszała za plecami kaszlnie˛cie, a gdy sie˛

odwro´ciła, ze zdumieniem ujrzała Dominika.

– Przepraszam. Zaczekam, az˙ skon´czysz...
– Nie trzeba. Na pewno juz˙ widziałes´ karmia˛ce mat-

ki. – A poniewaz˙ poczuła sie˛ nagle szcze˛s´liwa, zaz˙ar-
towała: – Poza tym widziałes´ tez˙ moje piersi.

– No tak. – Zaskoczyła go, ale szybko doszedł do

siebie i dorzucił: – Chyba czujesz sie˛ lepiej.

– Nie ma sensu sie˛ zamartwiac´. Zreszta˛ nie widze˛

juz˙ przyszłos´ci w czarnych barwach.

Dopiero teraz, gdy wszedł dalej, zobaczyła jego

twarz. Jeden z policzko´w przecinała szrama.

– Co ci sie˛ stało? – spytała przestraszona.
Wzruszył ramionami.
– Wczoraj w nocy wezwano mnie na oddział.

Policja przywiozła kompletnie pijanego i nac´panego
me˛z˙czyzne˛. Połoz˙ylis´my go na ło´z˙ko, a on mnie
zaatakował. Moja wina, powinienem był to przewi-
dziec´.

– U nas jest inaczej – stwierdziła. – No, moz˙e nie

zawsze. Pare˛ razy rodzice przesadzili z alkoholem.

– Paradoks polega na tym – cia˛gna˛ł – z˙e gos´c´ miał

uszkodzona˛ s´ledzione˛. Musiałem ja˛ wycia˛c´. Pewnie
uratowałem mu z˙ycie.

Personel nagłych wypadko´w jest bez przerwy za-

groz˙ony. To nie nowina. Czemu Petra miałaby sie˛
przejmowac´, z˙e to włas´nie Dominik został zaatakowa-
ny? A jednak ja˛ to zdenerwowało. Tymczasem on
podszedł do inkubatora i przygla˛dał sie˛ dziecku – ich

56

GILL SANDERSON

background image

dziecku – z tym swoim kompletnie nieuchwytnym
wyrazem twarzy.

– Z mała˛ wszystko w porza˛dku? – spytał.
– Nasta˛piła poprawa. Nabiera sił.
– Kiedy be˛dziesz mogła ja˛ sta˛d zabrac´?
– Niedługo. Pewnie juz˙ bym mogła, gdybym sie˛

uparła. Ale zaczekam, az˙ wszyscy be˛da˛ absolutnie pew-
ni. – Usiłowała popatrzec´ mu w oczy. – Chciałbys´ ja˛
potrzymac´?

Unikał kontaktu wzrokowego.
– Moz˙e innym razem. Wpadłem, z˙eby ci powie-

dziec´, z˙e odwiedziłem kilka agencji nieruchomos´ci
i znalazłem pare˛ dosyc´ dobrych adreso´w. Pomys´lałem,
z˙e chciałabys´ zobaczyc´ mieszkania i sama wybrac´.

Wzie˛ła od niego katalog i zacze˛ła go kartkowac´.

Mieszkania były rzeczywis´cie ładne, za to kiedy do-
strzegła cene˛, wstrzymała oddech.

– Dosyc´ droga zabawa.
– Stac´ mnie, to nie twoje zmartwienie.
– Nie o to chodzi. Kiedy juz˙ gdzies´ zamieszkamy,

wpadniesz odwiedzic´ swoje dziecko?

Doskonale zdawał sobie sprawe˛, z˙e Petra z preme-

dytacja˛ go draz˙ni. Mimo to nie dał sie˛ sprowokowac´.

– Niewykluczone.
Jego opanowanie było nie do zniesienia.
– Wpadniesz dlatego, z˙e spodziewasz sie˛ ode mnie

nagrody, kiedy wyzdrowieje˛? Na przykład seksu?

W kon´cu przenio´sł na nia˛ wzrok. Było w nim tyle

oburzenia, z˙e az˙ zadrz˙ała.

– Zasługuje˛ na wiele gorzkich sło´w, ale na pewno

nie na to. Jes´li chcesz wiedziec´, odpowiedz´ brzmi nie.

– Przepraszam – zawstydziła sie˛ – jestes´ dla mnie

57

GILL SANDERSON

background image

taki dobry. To znaczy dla nas. Zło´z˙ to na karb depresji
poporodowej.

– Zapomnijmy o tym. Przygotowałas´ liste˛ rzeczy

dla dziecka? Ktos´ ze szpitala ci pomo´gł?

– Sama to wiem. Przeciez˙ to moja specjalnos´c´.
– W takim razie moge˛ dac´ ci czek? Chciałbym juz˙

widziec´ jakis´ poste˛p. Musze˛ jechac´ na konferencje˛ do
Amsterdamu na pie˛c´ dni.

– Porozmawiamy, jak wro´cisz – odparła. – Nie

wypisza˛ małej przez najbliz˙sze pie˛c´ dni, a jes´li mnie
pozwola˛ wyjs´c´, mam jeszcze poko´j w hotelu.

– No dobrze. Mimo wszystko zostawie˛ ci czek, i jes´li

to moz˙liwe, podejmij decyzje˛ w sprawie mieszkania.

Petra przewro´ciła kartki katalogu.
– To mi sie˛ podoba. Mam w pobliz˙u znajomych, to

bardzo ładna okolica.

– S

´

wietnie, wie˛c wynajme˛ na rok, a potem przeana-

lizujemy sytuacje˛.

– Dla ciebie to sytuacja – rzekła. – Dla mnie to moje

z˙ycie.

– Wybacz. Be˛dzie mi o wiele łatwiej, jez˙eli odsu-

niemy na bok emocje.

– Tak, z pewnos´cia˛. Ale moje emocje musza˛ byc´

brane pod uwage˛. Nie moz˙na byc´ dobrym rodzicem,
jez˙eli nie kocha sie˛ dziecka.

Dominik kra˛z˙ył po pokoju, zerkał na sprze˛t, ot-

wierał i zamykał drzwi. Petra nie widziała jego twarzy,
ale kiedy wspomniała o miłos´ci, zauwaz˙yła, z˙e jakby
zesztywniał.

– Wszyscy cia˛gle mo´wia˛ ,,ta mała Morgan’’. Pew-

nie masz juz˙ tego dosyc´. Nie mys´lałas´, jak be˛dzie sie˛
nazywac´?

58

GILL SANDERSON

background image

– Na s´wiadectwie urodzenia kaz˙e˛ wpisac´ nazwisko

Morgan.

Wzdrygna˛ł sie˛ w milczeniu.
– Miałem na mys´li imie˛ – rzekł po chwili.
Uniosła ka˛ciki warg w us´miechu. Minionej nocy

przez godzine˛ plotkowała z zaprzyjaz´niona˛ piele˛gniar-
ka˛ na ten włas´nie temat.

– Na razie mam trzy: Eleanor, Chloe i Charlotte.

Wszystkie pasuja˛ do nazwiska Morgan, prawda?

Spojrzenie Dominika przesłonił ulotny smutek.
– Nie podobaja˛ ci sie˛? – spytała zaniepokojona.
– Nie mam prawa decydowac´ – odparł cicho. – To

two´j wybo´r, twoje dziecko. Ale gdybym miał cos´ do
powiedzenia, wolałbym, z˙ebys´ nie wybrała Charlotte.

– Sprawa jeszcze jest otwarta, ale co włas´ciwie

masz przeciw Charlotte?

Unio´sł ramiona, znowu pows´cia˛gliwy i zro´wnowa-

z˙ony.

– Nic takiego. Zwykłe uprzedzenie. Sama zdecy-

duj.

Petra pomys´lała, z˙e Dominik kłamie. Ale dlaczego?

Szybkim krokiem przemierzył parking, wsiadł do

samochodu i zatrzasna˛ł drzwi. Z najwie˛ksza˛ dozwolo-
na˛ szybkos´cia˛ mina˛ł teren szpitalny, a potem dodał
gazu na drodze, kto´ra szcze˛s´liwie była pusta. Po chwili
zwolnił chyba tylko siła˛ woli. Czyz˙by zapomniał, z˙e
najbardziej na s´wiecie nie znosi ludzi, kto´rzy pe˛dza˛ jak
wariaci tylko dlatego, z˙e maja˛ jakis´ problem? Skre˛cił
w boczna˛ droge˛ i pojechał do Wolds.

Tam sie˛ zatrzymał, by spokojnie pomys´lec´. Jeszcze

niedawno sa˛dził, z˙e dobrze radzi sobie z nowa˛ sytu-

59

GILL SANDERSON

background image

acja˛. A tu prosze˛, z ro´wnowagi wyprowadziło go zwy-
kłe imie˛.

Charlotte. Był przekonany, z˙e ma to juz˙ za soba˛,

lecz z˙ycie pokazuje co innego. Nowo narodzone dziec-
ko obudziło stary bo´l. W przyszłos´ci musi jednak
unikac´ spotkan´ z ta˛ mała˛. Kiedy na nia˛ patrzył, czuł to
samo co kaz˙dy inny normalny człowiek. Obawe˛, czu-
łos´c´... cos´ w rodzaju miłos´ci? Uderzyło go, z˙e mys´li
niemal wyła˛cznie o dziecku. A co z Petra˛? To ona
najbardziej cierpi. Jak dota˛d jest tylko matka˛ dziecka,
kto´re przyszło na s´wiat, z˙eby zmarnowac´ mu z˙ycie.
Wypchna˛ł ja˛ z mys´li, z˙eby nie analizowac´ swoich
uczuc´.

Seks z Petra˛ był doskonały. S

´

wietnie do siebie paso-

wali pod tym wzgle˛dem, doskonale rozumieli swoje
potrzeby. Rozmowa z nia˛ była interesuja˛ca i inspi-
ruja˛ca.

Bez problemu mo´gł sie˛ z nia˛skontaktowac´, a jednak

tego nie zrobił. Wyczuł w niej te˛ zdolnos´c´, te˛ gotowos´c´
do dawania. Potrzebe˛ miłos´ci. A tego włas´nie unikał.
Jego interesowały wyła˛cznie zwia˛zki bez zobowia˛zan´.

Czy przypadkiem nie zachowuje sie˛ jak smarkacz?

Czy nie jest zbyt powierzchowny?

60

GILL SANDERSON

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY

– Był zno´w u ciebie? – spytał Simon.
Skine˛ła głowa˛. Lez˙ała w ło´z˙ku, odrobine˛ zme˛czona

i ciut oszołomiona tym, co sie˛ woko´ł niej dzieje. U-
cieszyła ja˛ wizyta Simona, z nim moz˙e bez stresu
pogadac´.

Nie powiedziała mu o ofercie Dominika ani o miesz-

kaniu, kto´re wybrała. I tak pewnie wie, mys´lała. W tym
momencie nie miała ochoty poruszac´ tego tematu.

– Dominik mo´wi, z˙e chce zrobic´, co nalez˙y – oznaj-

miła. – Chyba powinnam to uszanowac´.

– Troche˛ o niego wypytałem tu i o´wdzie – przyznał

Simon. – Jako lekarz ma bardzo dobra˛ opinie˛. Wszyst-
kie cie˛z˙kie przypadki trafiaja˛ do niego. Jest szybki
i skuteczny, ale nie ryzykuje bez potrzeby.

– Znam mno´stwo dobrych lekarzy. Ty tez˙ do nich

nalez˙ysz. Co jeszcze? Co z jego z˙yciem prywatnym?

– Podobno to kobieciarz – poinformował bezna-

mie˛tnie.

– A to ci niespodzianka. Dos´c´ juz˙ o nim. Powiedz,

co u ciebie. Mo´wiłes´, z˙e chcesz mnie o cos´ spytac´.

Simon wygla˛dał na speszonego.
– W pewnym sensie. Zaproponowano mi dwumie-

sie˛czny kurs w Londynie, zdecydowałem juz˙, z˙e poja-
de˛. Wiesz, z˙e mam małe mieszkanko w Denham?

Petra us´miechne˛ła sie˛.

background image

– Tak, wspominałes´, z˙e jest bardzo małe.
– To prawda. Ale przez dwa miesia˛ce nie be˛de˛

z niego korzystał. Nie chciałabys´ sie˛ tam wprowadzic´,
tak na pocza˛tek? Potem, jak wro´ce˛, moglibys´my... no,
moglibys´my... Tak po przyjacielsku, oczywis´cie.

Przycia˛gne˛ła głowe˛ Simona i pocałowała go w po-

liczek.

– Jestem wzruszona, ale wprowadzam sie˛ do nowe-

go mieszkania.

– O, to dobrze.
Czuła, z˙e Simon jest rozczarowany, dodała zatem:
– Ale przyjedziesz do nas z wizyta˛, prawda?
– Oczywis´cie, z˙e tak. Wybrałas´ juz˙ imie˛ dla co´re-

czki?

– Chyba Eleanor.
– Ładne. Masz jakies´ specjalne...
Piele˛gniarka wsadziła głowe˛ przez drzwi.
– Petra, masz kolejnego gos´cia. Twierdzi, z˙e musi

cie˛ widziec´, z˙e na pewno sie˛ ucieszysz, i z˙e ma dobre
wiadomos´ci.

– No to go wprowadz´. Bardzo che˛tnie wysłucham

dobrych wiadomos´ci.

– To ja juz˙ lece˛ – mrukna˛ł Simon. – Jeszcze nie

skon´czyłem dyz˙uru. Zadzwonie˛ po´z´niej. – Wycho-
dza˛c, spojrzał w zamys´leniu na me˛z˙czyzne˛, kto´rego
mina˛ł w drzwiach, ale nic nie powiedział.

Gos´c´ na oko robił miłe wraz˙enie. Miał na sobie

ciemny garnitur, w re˛ku trzymał teczke˛. Us´miechał sie˛
sympatycznie.

– Pani Petra Morgan? Zamieszkała w Villi, 18

Parkway, potem 74 Medlar Road, a ostatnio w hotelu
dla piele˛gniarek?

62

GILL SANDERSON

background image

– Tak, to ja. To moje trzy ostatnie adresy. O co

chodzi?

– Pozwoli pani, z˙e usia˛de˛? Chyba przynosze˛ pani

dobre wiadomos´ci.

Konferencja w Amsterdamie została pos´wie˛cona

nowym technikom poste˛powania z pacjentem w pierw-
szej godzinie po wypadku. W cia˛gu tej włas´nie godziny
cze˛sto zapadaja˛ rozstrzygnie˛cia, kto´re decyduja˛ o dal-
szym z˙yciu poszkodowanego. Odbywały sie˛ wykłady
i dyskusje na temat reanimacji i opieki w nagłych wy-
padkach. Dominik postanowił wprowadzic´ kilka po-
mysło´w na swoim oddziale.

Wieczorami natomiast kwitło z˙ycie towarzyskie. Do-

minik spotkał mie˛dzy innymi wysoka˛, rudowłosa˛Anne˛
z Chicago. Poznali sie˛ przed trzema laty na podobnej
konferencji i od razu przypadli sobie do gustu. Wypili
drinka w barze, Anna wyznała przy okazji, z˙e włas´nie
zakon´czyła sprawe˛ rozwodowa˛. Dominik zaprosił ja˛na
kolacje˛. Po miłym wieczorze wro´cili do hotelu, a on nie
pro´bował nawet niczego wie˛cej. Anna wyraz´nie dała
mu do zrozumienia, z˙e jest rozczarowana.

To zły znak, pomys´lał. Petra i jej dziecko za bardzo

go absorbuja˛.

Gdy tylko znalazł sie˛ w swoim pokoju, natychmiast

zatelefonował na oddział noworodko´w i spytał Chrisa
Fieldinga, czy nasta˛piła jakas´ zmiana w stanie zdrowia
dziecka. Oznajmił, z˙e w razie czego che˛tnie raz jeszcze
odda krew.

Chris dos´c´ chłodno os´wiadczył, z˙e nie przewiduje

takiej potrzeby, ale podzie˛kował za dobra˛ wole˛.

W czasie powrotnego lotu do Manchesteru Dominik

63

GILL SANDERSON

background image

stwierdził, z˙e nie moz˙e sie˛ doczekac´, kiedy ujrzy
co´rke˛. A przeciez˙ miał zachowac´ dystans. Dlaczego
jednak nie skorzystac´ z zaproszenia Petry i nie wpas´c´
do jej nowego mieszkania? I naraz przypomniał sobie
jej zarzut – z˙e niby oczekuje od niej podzie˛kowania.

Znalazłszy sie˛ w szpitalu, pokazał Susie prezent dla

co´rki – biała˛ sukienke˛ do chrztu z jedwabiu z koron-
kami. Rozłoz˙ył ja˛ na stole.

– Bardzo pie˛kna – pochwaliła Susie, dotykaja˛c deli-

katnej koronki. – No, no, powoli cie˛ to bierze.

– Co mnie bierze? – spytał, ale nie czekał na od-

powiedz´.

Zgodnie z przewidywaniami, podczas nieobecnos´ci

Dominika w szpitalu nagromadziło sie˛ troche˛ spraw.
Stos listo´w czekał na odpowiedz´, trzeba tez˙ było roz-
wia˛zac´ rozmaite kwestie administracyjne.

Po nocnej zmianie spał pare˛ godzin, a potem pojechał

do Denham. Wiedział, z˙e Petra wcia˛z˙ przebywa w szpi-
talu, ale wkro´tce zostanie wypisana. Mieli kilka rzeczy
do omo´wienia. Dominik miał ja˛zainstalowac´ w nowym
domu i dopilnowac´, by jej niczego nie brakowało. Przed
wyjazdem załatwił mieszkanie, ale nalez˙ało jeszcze
podpisac´ dokumenty. Zapowiada sie˛, z˙e przez kilka
najbliz˙szych dni be˛dzie cze˛sto spotykał Petre˛. W głe˛bi
duszy czuł, z˙e na to czeka. Przynajmniej odrobine˛.

Kiedy zajrzał do jej pokoju, ze zdumieniem zoba-

czył, z˙e Petra ma gos´cia. Obok jej ło´z˙ka siedział me˛z˙-
czyzna, a ło´z˙ko zasłane było papierami. Odnio´sł wra-
z˙enie, z˙e Petra składa na nich swo´j podpis.

Zapukał, a ona podniosła na niego wzrok. Jej twarz

przecia˛ł us´miech.

64

GILL SANDERSON

background image

– Czes´c´, Dominik. Mam nadzieje˛, z˙e wyjazd był

udany. Jestem teraz troche˛ zaje˛ta. Moz˙e zajrzysz do
Eleanor i wro´cisz tu za jakies´ po´ł godziny?

Zerkne˛ła na swojego gos´cia, kto´ry skina˛ł głowa˛.
– Po´ł godziny powinno nam wystarczyc´.
– W porza˛dku – odparł Dominik.
Prawde˛ mo´wia˛c, zajrzał po drodze na oddział nowo-

rodko´w i dowiedział sie˛, z˙e i tam musi poczekac´ z wi-
zyta˛. Wyszedł zatem na zewna˛trz z nieodpartym wra-
z˙eniem, z˙e został odprawiony. Chyba nie bardzo mu
sie˛ podoba ta nowa, pewna siebie Petra. Miał niejas-
ne przeczucie, z˙e w mie˛dzyczasie zaszła jakas´ zmia-
na, z˙e sprawy wymkne˛ły sie˛ spod jego kontroli. Kim
jest ten me˛z˙czyzna i co to za papiery?

Dokładnie po´ł godziny po´z´niej wszedł znowu do

pokoju Petry. Obcy nadal tam siedział, ale papiery
schował juz˙ do teczki. Us´cisna˛ł dłon´ Petry.

– Wygla˛da to bardzo obiecuja˛co. Wpadne˛ do pani

za dwa dni i zobaczymy, jak sie˛ ułoz˙y.

– Dzie˛kuje˛, panie Grimley. Bardzo mi pan pomo´gł.
Me˛z˙czyzna wyszedł, posyłaja˛c Dominikowi uprzej-

my us´miech. Dominik z wahaniem usiadł obok ło´z˙ka.

– Miło cie˛ widziec´ – powiedziała Petra. – I co tam

na konferencji? Dowiedziałes´ sie˛ czegos´ nowego?

Tak, to jest bez wa˛tpienia kompletnie inna Petra.

Doszła juz˙ do siebie po zabiegu, nabrała koloro´w.
Przypominała znowu te˛ atrakcyjna˛ kobiete˛, kto´ra˛ po-
znał w sylwestrowa˛ noc. Ale to nie koniec. W jej
oczach pojawił sie˛ jakis´ błysk, wzrosła jej pewnos´c´
siebie, odzyskała ro´wnowage˛. A to z kolei zachwia-
ło pewnos´cia˛ siebie Dominika.

– Tak, warto było tam jechac´ – oznajmił, po czym

65

GILL SANDERSON

background image

podał jej paczuszke˛. – Przypadkiem przechodziłem obok
takiego sklepu... Pomys´lałem, z˙e moz˙e ci sie˛ spodoba.

Otworzyła paczke˛ i wyje˛ła sukienke˛ do chrztu.
– Jaka s´liczna! – Pocałowała Dominika w policzek.
Zrobiła to po raz pierwszy od... od tamtej nocy. To

miał byc´ przyjacielski pocałunek, wyraz podzie˛kowa-
nia. Dominik był zdumiony, z˙e te˛tno tak mu nagle przy-
spieszyło.

– Be˛dziesz zaproszony na chrzciny – obiecała. –

Aha, postanowiłam dac´ małej na imie˛ Eleanor.

– Ładnie. Wspominałas´ je poprzednim razem. Elea-

nor... Morgan. Tak, brzmi niez´le.

– Mam dla ciebie dobre wiadomos´ci – oznajmiła

raptem Petra. – Naprawde˛ dobre. Nie chciałes´ tego
dziecka, prawda? Uwaz˙asz, z˙e dzieci trzeba zaplano-
wac´?

– No tak – wyznał. – To był dla mnie szok. Gdybys´

skontaktowała sie˛ ze mna˛, zanim...

– Teraz to juz˙ bez znaczenia. Musze˛ przyznac´, z˙e

twoja propozycja pomocy zrobiła na mnie wraz˙enie, to
mieszkanie i pienia˛dze. Zachowałes´ sie˛ honorowo
i wspaniałomys´lnie. Ale teraz to juz˙ zbyteczne, nie
potrzebuje˛ pienie˛dzy.

Patrzył na nia˛ ze zdumieniem.
– Nie potrzebujesz pienie˛dzy?
– Mnie to tez˙ zaskoczyło. Juz˙ dawno nie przyj-

mowałam tak miłego gos´cia. – Urwała i us´miechne˛ła
sie˛. – Przed laty zainwestowałam sto funto´w w bony
loteryjne. I nagle okazało sie˛, z˙e wygrałam całkiem po-
kaz´na˛ sume˛.

– Gratuluje˛ – wydusił Dominik, bo nic innego nie

przyszło mu do głowy.

66

GILL SANDERSON

background image

– Juz˙ nie musisz wynajmowac´ mi mieszkania. Ku-

puje˛ sobie mieszkanie w tym samym budynku, mam
nadzieje˛, z˙e nie masz nic przeciwko. Pan Grimley
odwołał wszystkie ustalenia, kto´re byłes´ uprzejmy
poczynic´. Wydałam troche˛ pienie˛dzy na meble i rzeczy
dla dziecka. Grimley doradził mi, jak zainwestowac´
reszte˛, z˙eby miec´ z tego jakis´ docho´d. Jestes´my z Elea-
nor zabezpieczone i niezalez˙ne.

Z folderu, kto´ry lez˙ał na ło´z˙ku, wyje˛ła czek, kto´ry

wre˛czył jej przed wyjazdem.

– Jeszcze raz bardzo ci dzie˛kuje˛, ale to juz˙ nasze

poz˙egnanie.

Na oddziale Dominik niejeden raz przez˙ył wstrza˛s.

I niezalez˙nie od tego, z jak powaz˙na˛ sprawa˛ miał do
czynienia, musiał zachowac´ kamienna˛ twarz. Ale w tej
chwili było to ponad jego siły.

– Poz˙egnanie? Juz˙ sie˛ nie zobaczymy?
– Byc´ moz˙e wpadniemy na siebie kiedys´, skoro za

po´ł roku two´j oddział zostanie przeniesiony do naszego
szpitala. Ale poza tym zapomnij o nas.

– Przeciez˙ nie moge˛ tak sobie zapomniec´. I... prze-

ciez˙ zaprosiłas´ mnie na chrzciny – ja˛kał sie˛ nieudolnie.

– Wie˛c moz˙esz przyjs´c´. Ale w kon´cu nie chciałes´

dziecka, prawda? Byłes´ przeraz˙ony, kiedy dowiedzia-
łes´ sie˛ o Eleanor. Wracaj do swojego beztroskiego z˙y-
cia. Sa˛dziłam, z˙e be˛dziesz zadowolony.

– No tak. Tylko musze˛ sie˛ znowu przestawic´. – Za-

mys´lił sie˛ na chwile˛. – Ale co z nami?

– Nie ma z˙adnych nas – odparła. – Tylko wspo-

mnienie.

Eleanor urodziła sie˛ w trzydziestym drugim tygodniu.

67

GILL SANDERSON

background image

W trzydziestym pia˛tym miała zostac´ wypisana ze
szpitala. Petra opus´ciła oddział po dziesie˛ciu dniach od
porodu. Miała zatem jedenas´cie dni na przygotowanie
domu na przybycie co´rki. Na razie wro´ciła do hotelu
dla piele˛gniarek, odpoczywała i nabierała sił.

Planowanie i robienie zakupo´w sprawiało jej ogro-

mna˛ przyjemnos´c´. Pan Grimley poradził jej, by wyna-
je˛ła mieszkanie na rok z moz˙liwos´cia˛ kupna pod
koniec okresu wynajmu. W ten sposo´b zyska czas, by
sie˛ rozejrzec´. Uznała, z˙e to dobry pomysł, byle tylko
mogła przeprowadzic´ sie˛ do nowego mieszkania kilka
dni przed zabraniem Eleanor ze szpitala.

Nigdy dota˛d nie miała tyle pienie˛dzy, by stac´ ja˛ by-

ło na spełnianie zachcianek. Wybierała teraz ubrania,
nie sprawdzaja˛c uprzednio ceny. Kupiła nowy wo´zek,
nosidełko i wyprawke˛. A jednak człowiek nie pozby-
wa sie˛ tak szybko starych zwyczajo´w, wie˛c Petra nie
szastała pienie˛dzmi. Maja˛ one w kon´cu stanowic´ za-
bezpieczenie przyszłos´ci jej co´rki.

Kilka dni po poz˙egnaniu z Dominikiem otrzymała

list. Nie znała tego charakteru pisma, ale czarny atra-
ment i duz˙e kwadratowe litery pozwoliły jej odgadna˛c´
nadawce˛. Tak moz˙e pisac´ tylko Dominik Tate.

Usiadła na ło´z˙ku i otworzyła koperte˛. Serce zabiło

jej mocniej niz˙ zwykle. W s´rodku znalazła widoko´wke˛
– reprodukcje˛ obrazu Moneta. Na odwrocie przeczyta-
ła: ,,Gratuluje˛ wygranej, ale w dalszym cia˛gu czuje˛ sie˛
odpowiedzialny za los Eleanor. Czy mo´głbym od-
wiedzic´ was w nowym mieszkaniu? Chciałbym miec´
pewnos´c´, z˙e wszystko jest w porza˛dku. Czy mogłabys´
podac´ mi nowy adres i numer telefonu? Pozdrawiam
serdecznie, Dominik’’.

68

GILL SANDERSON

background image

Nie jest to list miłosny, pomys´lała. Ale oczywis´cie

moz˙e podac´ mu adres. Działaja˛c pod wpływem impul-
su, bez zwłoki sie˛gne˛ła po słuchawke˛ i zadzwoniła do
Calthorpe.

– Czy moge˛ rozmawiac´ z doktorem Tate’em? – spy-

tała kobiete˛ o miłym głosie. – Mo´wi Petra Morgan.

– Petra! Tu Susie Cash, piele˛gniarka oddziałowa.

Jestem znajoma˛ Dominika.

– Ach tak. To pani przysłała mi kwiaty. I ten bile-

cik. To bardzo miło z pani strony.

– Drobiazg. Ale naprawde˛ chciałabym zobaczyc´

pani co´reczke˛.

– Dlaczego? Dominikowi jakos´ na tym nie zalez˙y.
Susie rozes´miała sie˛.
– Prosze˛ w to nie wierzyc´. Niech mu pani da troche˛

czasu. Sam jeszcze nie wie, czego chce. Znam go,
odka˛d skon´czył pie˛tnas´cie lat. To niespokojny duch,
ale niedługo sie˛ uspokoi. A włas´nie, pokło´cilis´cie sie˛
moz˙e?

– Nie mamy o co sie˛ kło´cic´ – odparła Petra z lekkim

zdziwieniem. – Nic nas nie ła˛czy. Powinien byc´ zado-
wolony, bo juz˙ nie potrzebuje˛ jego wsparcia.

– No, zadowolony to on nie jest. Przez ostatnie dni

w pracy był nie do zniesienia. Krzyczał na personel.
Ma szcze˛s´cie, z˙e go tu wszyscy bardzo lubimy.

– Naprawde˛? – Poza nieche˛tna˛ pochwała˛ ze strony

Simona, Petra po raz pierwszy słyszała, z˙e ktos´ wyraz˙a
sie˛ pozytywnie o Dominiku. Prawde˛ mo´wia˛c, po raz
pierwszy rozmawiała z kims´, kto go lubi.

– Tak. Jest dobrym szefem. Zawsze znajduje czas,

z˙eby pomo´c młodszym kolegom. No i jest znakomitym
lekarzem.

69

GILL SANDERSON

background image

– Tak, wiem. Chodzi raczej o to, jaki jest prywat-

nie...

Po drugiej stronie Susie westchne˛ła.
– Nie musi mi pani mo´wic´. Ale mys´le˛... Co z nia˛?
Petra odgadła, z˙e ostatnie słowa nie były prze-

znaczone dla niej. Słyszała w tle niewyraz´na˛ wymiane˛
zdan´.

– Obowia˛zki wzywaja˛ – rzekła do niej Susie. – Mu-

sze˛ leciec´, Petro. A wracaja˛c do pani pros´by. Nie moz˙e
pani teraz rozmawiac´ z Dominikiem, jest zaje˛ty. Ma
oddzwonic´?

– Dzie˛kuje˛, nie. Prosze˛ mu tylko przekazac´ adres.

Be˛de˛ tam za jakis´ tydzien´.

Susie zrobiła na Petrze sympatyczne wraz˙enie, a po-

za tym dała jej do mys´lenia. Dlaczego Dominik jest
rozdraz˙niony? Powinien skakac´ z rados´ci, z˙e uwolniła
go od wszelkich zobowia˛zan´.

Dominik nie odzywał sie˛ przez jakis´ czas, a ona nie

miała czasu o nim rozmys´lac´. Przeniosła sie˛ do nowego
mieszkania i zaje˛ła jego urza˛dzaniem. Tydzien´ po´z´niej
pozwolono jej zabrac´ co´reczke˛ do domu.

– Wiem, z˙e Eleanor ma najlepsza˛ opiekunke˛ na

s´wiecie – mo´wił Chris na poz˙egnanie – ale pamie˛taj, z˙e
to wczes´niak. W razie czego natychmiast dzwon´.

Petra trzymała co´rke˛ w nosidełku.
– Moje dziecko miało wielkie szcze˛s´cie, z˙e spe˛dzi-

ło pierwsze chwile z˙ycia w tym miejscu. Odwiedzisz
nas?

– Z

˙

adna siła mnie przed tym nie powstrzyma – od-

parł Chris.

Petra wybrała mieszkanie na parterze. Z salonu

wychodziło sie˛ na małe patio i do ogro´dka. Kiedy

70

GILL SANDERSON

background image

Eleanor podros´nie, be˛dzie miała wspaniałe miejsce do
zabawy.

Spe˛dzały drugi wieczo´r w nowym domu. Eleanor

spała smacznie w wo´zku na patio. Petra siedziała na
fotelu bujanym i mys´lała, jak bardzo odmieniło sie˛ jej
z˙ycie. Sa˛dziła, z˙e zmiana uczyni ja˛ szcze˛s´liwa˛, a jed-
nak czegos´ jej brakowało. Wierzyła, z˙e do włas´ciwego
wychowania dziecka potrzeba matki i ojca. Ona nie
znała swych rodzico´w. Wychowała ja˛ niezame˛z˙na ciot-
ka, kto´ra mimo najlepszej woli nie rozumiała Petry.

Dominik pozostał dla niej zagadka˛. Spe˛dziła z nim

magiczna˛ noc, no a po´z´niej dowiedziała sie˛, z˙e zaszła
w cia˛z˙e˛. Postanowiła ukryc´ to przed Dominikiem, by
unikna˛c´ oskarz˙enia, z˙e złapała go w pułapke˛.

Czas pokazał, z˙e oceniła go niesprawiedliwie. Miał

prawo wiedziec´. A ona powinna była domys´lic´ sie˛, z˙e
to człowiek honoru. No włas´nie, zachował sie˛ honoro-
wo z poczucia obowia˛zku. Ona zas´ te˛skniła za miłos´-
cia˛. I chociaz˙ szcze˛s´cie sie˛ do niej us´miechne˛ło, łzy
spływały po jej policzkach. To pewnie hormony. Prze-
ciez˙ nie płacze przez me˛z˙czyzne˛.

Wstała i zaparzyła herbate˛, cudowne lekarstwo na

wszelkie troski.

71

GILL SANDERSON

background image

ROZDZIAŁ PIA˛TY

Z

˙

yła sobie spokojnie z co´rka˛ w nowym domu.

Drz˙ała na sama˛ mys´l o tym, jak wygla˛dałaby jej eg-
zystencja, gdyby nie o´w niesamowity przypływ go-
to´wki. Sprawiła sobie nowe ubrania, kto´rych tak bar-
dzo potrzebowała, mie˛dzy innymi sportowy dres, mo-
dny i łatwy do prania. To ostatnie było teraz bardzo
waz˙ne. Postanowiła ro´wniez˙, z˙e w przeciwien´stwie do
wielu młodych matek zadba o swo´j wygla˛d. Dziec-
ko nie jest z˙adnym usprawiedliwieniem niechlujstwa.
A zatem dbała o fryzure˛ i nie zapominała o delikatnym
makijaz˙u.

Kto´regos´ dnia zadzwonił dzwonek. Pewnie znowu

jakas´ kolez˙anka wpada na plotki, pomys´lała Petra.
Otworzyła drzwi z us´miechem na ustach, kto´ry na-
tychmiast zamienił sie˛ w grymas przeraz˙enia. Na
progu stał Ken Bannister.

Patrzył na nia˛ z zadowolona˛ mina˛.
– Czes´c´, nie zaprosisz mnie do s´rodka? – Unio´sł

kiepsko zapakowana˛ paczke˛. – Przyniosłem kilka two-
ich rzeczy, kto´re zostawiłas´.

Zanim doszła do siebie, Ken juz˙ zamykał drzwi.
– Bardzo ładne mieszkanie.
– Czego chcesz? – wykrztusiła.
– Chciałem cie˛ zobaczyc´. Wiele przeszlis´my ra-

zem, tego sie˛ tak szybko nie zapomina.

background image

Spojrzała na niego, jakby widziała go pierwszy

raz. Niegdys´ uwaz˙ała, z˙e jest przystojny i dobrze
ubrany. Teraz stał przed nia˛ me˛z˙czyzna z tłustymi
włosami, w rozmamłanym stroju. Gdy byli razem,
nigdy by do tego nie dopus´cił, pomys´lała z cieniem
satysfakcji.

Usiadł bez pytania i jeszcze bardziej ja˛ tym zdener-

wował.

– Dzie˛kuje˛ za rzeczy – powiedziała – ale musze˛

cie˛ prosic´, z˙ebys´ wyszedł. Włas´nie miałam nakarmic´
dziecko – skłamała, by sie˛ go pozbyc´.

Ken ani drgna˛ł.
– Nie przejmuj sie˛ mna˛. Dostane˛ herbaty?
– Nie. Nie zostaniesz tu.
Ken poczerwieniał, zaskoczony i zły.
– Bylis´my sobie bliscy. Dzielilis´my sie˛ wszystkim.

Podobno dobrze sobie radzisz.

Wo´wczas Petra zrozumiała, o co mu tak naprawde˛

chodzi.

– Chcesz pienie˛dzy.
Popatrzył na nia˛ z udawanym oburzeniem. Dobrze

pamie˛tała te˛ jego fałszywa˛ mine˛.

– To ostatnia rzecz, jaka by mi przyszła do głowy,

chociaz˙ gdybys´ chciała zainwestowac´, moge˛ ci cos´
zasugerowac´. Jest takie miejsce na wrzosowiskach,
kto´re ja...

– Wynos´ sie˛, Ken – warkne˛ła. Co on sobie wyob-

raz˙a? – Wracaj do Karen. Jestes´cie siebie warci.

Jego twarz wykrzywiła złos´c´, chociaz˙ usilnie starał

sie˛ nad soba˛ panowac´.

– Karen odeszła. Teraz wiem, z˙e jestes´ jedyna˛

kobieta˛...

73

GILL SANDERSON

background image

Petra wybuchne˛ła s´miechem.
– Nie ma takiej siły, kto´ra zmusiłaby mnie, z˙e-

bym do ciebie wro´ciła. Pomys´lec´, z˙e z˙yłam z toba˛
trzy lata! Po trzech minutach powinnam była poznac´
sie˛ na tobie.

Ken postanowił zmienic´ taktyke˛.
– Jak rozumiem, wygrałas´ dzie˛ki pienia˛dzom, kto´re

zarobiłas´, kiedy mieszkalis´my razem. To były nasze
wspo´lne pienia˛dze i nalez˙y mi sie˛ połowa. Rozmawia-
łem juz˙ ze swoim adwokatem...

Petra nie posiadała sie˛ ze złos´ci.
– Two´j adwokat! A w kto´rym barze odbywacie

narady?

Ken skoczył na ro´wne nogi z krzykiem:
– Połowa tych pienie˛dzy jest moja i nie wyjde˛ sta˛d,

dopo´ki...

W tym momencie ktos´ zadzwonił do drzwi.
– Nie otwieraj! – zawołał Ken, ale Petra wymine˛ła

jego rozłoz˙one re˛ce.

Za drzwiami stał Dominik. Petra odetchne˛ła z ulga˛.
– Tak sie˛ ciesze˛. Jest ktos´ u mnie.
– Wiem. Słyszałem. – Obja˛ł ja˛ ciepłym i uspokaja-

ja˛cym gestem. – Chodz´my, załatwmy te˛ sprawe˛.

Razem weszli do salonu. Dominik pocza˛tkowo nic

nie mo´wił, tylko mierzył Kena wzrokiem. Petra prze-
nosiła oczy z jednego me˛z˙czyzny na drugiego. Tak
wiele ich ro´z˙ni. Dominik był jak zwykle w pło´cien-
nych spodniach i T-shircie, Ken w nies´wiez˙ej jask-
rawej koszuli w hawajskie wzory i brudnych spod-
niach.

Ken zacza˛ł od wybuchu agresji:
– To prywatna rozmowa, wie˛c lepiej wyjdz´ i...

74

GILL SANDERSON

background image

Dominik podszedł do niego tak blisko, z˙e Ken

przykleił sie˛ do s´ciany. Dzieliły ich ledwie centymetry.

– Przyszedłem do co´rki i nie podoba mi sie˛, z˙e wi-

dze˛ cie˛ w jej domu – rzekł Dominik spokojnie. –
Moz˙esz sta˛d w tej chwili wyjs´c´ cały i zdrowy. Ale jes´li
usłysze˛, z˙e zno´w podnosisz głos albo pro´bujesz w jaki-
kolwiek sposo´b nagabywac´ Petre˛, be˛dziesz miał kłopo-
ty. Jasne?

– Mo´w do mnie jeszcze. – Kenowi zadrz˙ał głos. –

Mam prawo...

Petra zmruz˙yła oczy. W z˙yciu czegos´ podobnego

nie widziała. Dominik wzia˛ł Kena pod re˛ce i unio´sł
z podłogi.

– Be˛de˛ mo´wił, co zechce˛ i jak długo zechce˛ – cia˛g-

na˛ł. – A teraz wynocha albo nie odpowiadam za siebie.

Stopy Kena uderzyły o podłoge˛. Dominik wyprowa-

dził go do przedpokoju, a po chwili rozległ sie˛ trzask
zamykanych drzwi. Dominik wro´cił i spojrzał na nia˛
pytaja˛co.

– Zgaduje˛, z˙e to two´j były?
– Tak, i to jak były – wykrztusiła. Najs´cie Kena

wytra˛ciło ja˛ kompletnie z ro´wnowagi.

– Nie wygla˛dasz najlepiej, spro´buj sie˛ odpre˛z˙yc´,

a ja zrobie˛ ci herbate˛. – Wzia˛ł ja˛ za re˛ke˛, posadził na
kanapie i przykrył kocem.

– Nie chce˛ herbaty, nie w tej chwili. Usia˛dz´ ze mna˛.
Nagle us´wiadomiła sobie, z˙e wie, czego pragnie.

Chciała psychicznego komfortu i otuchy. Dominik
otoczył ja˛ ramieniem, a ona oparła o nie głowe˛. Czuła
jego ciepło oraz znany juz˙ korzenny zapach wody po
goleniu.

– Gdzie Eleanor?

75

GILL SANDERSON

background image

– S

´

pi – odparła sennie i wskazała na otwarte drzwi

balkonowe. – Zaraz ja˛ zobaczysz...

Popatrzył na Petre˛ okiem lekarza i zbadał jej puls.
– Bardzo cie˛ zdenerwował?
– Dam sobie rade˛. Sama jestem zdziwiona, ale chy-

ba nabrałam siły.

– Sa˛dze˛, z˙e zawsze byłas´ silna, tylko o tym nie

wiedziałas´. Zrobie˛ jednak herbate˛, a potem zobacze˛
Eleanor.

– Tylko jej nie obudz´. Che˛tnie jeszcze chwile˛ od-

poczne˛. Dlaczego włas´ciwie chcesz ja˛ zobaczyc´?

– Z ciekawos´ci. Sama mo´wiłas´, z˙e moge˛ wpas´c´.
– Pamie˛tam. – Nie potrafiła go rozgryz´c´. Przed

chwila˛ s´wietnie radził sobie z Kenem, a teraz ma za-
kłopotana˛ mine˛.

Dominik znalazł droge˛ do kuchni i nalał wode˛ do

czajnika. Potem poszedł na patio. Petra widziała, jak
pochyla sie˛ nad wo´zkiem. Patrzył na co´rke˛ dłuz˙sza˛
chwile˛, a naste˛pnie wro´cił do kuchni, gdzie woda juz˙
zawrzała.

Postawił tace˛ na małym stoliku i usiadł obok Petry

na sofie. Znalazł tez˙ w szafce kuchennej herbatniki
oblewane czekolada˛. Siedzieli w milczeniu, pili her-
bate˛ i jedli ciasteczka, jak całkiem szcze˛s´liwa para.

– Ten facet chciał wycia˛gna˛c´ od ciebie pienia˛dze,

prawda?

– Tak. Ale nic nie dostanie. To zwykły oszust i pa-

soz˙yt. Nie wiem, jak mogłam z nim z˙yc´ tyle czasu. Jak
mogłam byc´ tak głupia? – Z przeraz˙eniem stwierdzi-
ła, z˙e łzy napływaja˛ jej do oczu.

Dominik ja˛ przytulił.
– Wiem, o czym mo´wisz. Kiedys´ ja tez˙ zrobiłem

76

GILL SANDERSON

background image

cos´... a potem nie mogłem wyjs´c´ ze zdumienia, po co
i dlaczego.

Petra przeniosła na niego zaciekawiony wzrok.
– Co to było? Powiesz mi? – spytała.
– Mo´wie˛ ogo´lnie – odparł, kre˛ca˛c głowa˛. Nie uwie-

rzyła mu, gdyz˙ natychmiast zmienił temat. – Lepiej sie˛
czujesz?

– O wiele. Powinienes´ wiedziec´, z˙e to tylko depre-

sja poporodowa. Nie panuje˛ nad emocjami, poniewaz˙
trwa jeszcze burza hormonalna. Za dzien´, dwa mi
przejdzie.

– Emocje to zawsze emocje, niewaz˙ne, co je wywo-

łało.

– To prawda. – Wypiła herbate˛ i poczuła, z˙e ogar-

nia ja˛ zme˛czenie. – Lubie˛, jak mnie obejmujesz – rzek-
ła sennym głosem. – Wiem, z˙e to nie ma nic wspo´lnego
z seksem. Zreszta˛ chyba nie mogłabym nawet powie-
dziec´, z˙e cie˛ lubie˛. Ale to mi dodaje otuchy.

– Mnie tez˙ – przyznał. – Przykro mi, z˙e mnie nie

lubisz. Chyba mam jedna˛ czy dwie zalety.

– Kto´regos´ dnia opowiesz mi o nich. – Nie chciała

cia˛gna˛c´ tej rozmowy, była zbyt znuz˙ona. – Wstałam
dzisiaj wpo´ł do czwartej. Opieka nad takim malen´st-
wem to haro´wka.

– Wiem. Zreszta˛ ja wstałem o pia˛tej. Wezwano

mnie. Poło´z˙ sie˛ na ło´z˙ku, a ja popilnuje˛ Eleanor.

Było jej całkiem wygodnie, ale perspektywa kro´t-

kiego odpoczynku w pozycji lez˙a˛cej brzmiała zache˛ca-
ja˛co. Dominik odprowadził ja˛ do sypialni.

Zrzuciła buty i połoz˙yła sie˛. Co za rozkosz! Słyszała

oddalaja˛ce sie˛ kroki Dominika, kto´ry zostawił lekko
uchylone drzwi. Przez kilka minut drzemała. Potem

77

GILL SANDERSON

background image

zdała sobie sprawe˛, z˙e jednak nie zas´nie. Cos´ jej prze-
szkadza, jakby o czyms´ zapomniała. Ale co to jest?
I gdzie jest Dominik? W sa˛siednim pokoju panowała
absolutna cisza.

– Co robisz? – zawołała nagle zirytowana. – Co tam

robisz?

– Siedze˛ przy dziecku – odpowiedział spokojny

głos. – A w zasadzie to ja˛ ogla˛dam. – Dominik stana˛ł
w drzwiach sypialni. – Wcia˛z˙ jest malen´ka, ale widac´,
z˙e ros´nie.

Wszedł dalej i przysiadł na ło´z˙ku. Nie miał wyjs´cia,

nie było tam krzeseł. Wzia˛ł Petre˛ za re˛ke˛.

– Tylko nie mierz mi zno´w pulsu – ostrzegła. – Ale

moz˙esz mnie trzymac´ za re˛ke˛, jes´li chcesz.

Che˛tnie na to przystał. Z jakiegos´ powodu stwier-

dziła, z˙e teraz zas´nie. Z oddechu Dominika poznała, z˙e
i on pewnie za chwile˛ zapadnie w sen. Ale jak, na
siedza˛co? Pocia˛gne˛ła go.

– Nic nie mo´w, s´pij – mrukne˛ła.
Nie dotkna˛ł jej, ale tez˙ nie wypus´cił jej dłoni. Tego

włas´nie pragne˛ła. Nie sa˛ nawet przyjacio´łmi, ale moga˛
sobie pozwolic´ na takie małe interludium.

Zasne˛ła na kilka minut, a kiedy sie˛ nagle przebudzi-

ła, ujrzała obok Dominika. Wyczuł jej drobny ruch
i podnio´sł powieki. Poła˛czyli sie˛ wzrokiem w mil-
czeniu. Oboje wiedzieli, czego pragna˛. Petra zamkne˛ła
oczy. Gdy Dominik dotkna˛ł wargami jej ust, obje˛ła go
za szyje˛.

Pocza˛tkowo ich pocałunki były ostroz˙ne i delikatne,

lecz juz˙ po chwili nabrały intensywnos´ci. Petra czuła
rosna˛ce podniecenie. Re˛ce Dominika znalazły sie˛ na
jej bluzce. Rozpia˛ł ja˛, odkrywaja˛c biustonosz.

78

GILL SANDERSON

background image

– Przepraszam – szepne˛ła. – To niezbyt seksowna

bielizna. Pewnie uwaz˙asz, z˙e wygla˛dam okropnie.

– Wygla˛dasz cudownie – odparł i zno´w ja˛ pocało-

wał.

A jednak w momencie, gdy trafił na blizne˛ po ce-

sarskim cie˛ciu, gwałtownie zabrał re˛ce i usiadł wypro-
stowany.

– Co my wyprawiamy? To szalen´stwo.
Petra czuła, z˙e powraca jej pose˛pny nastro´j.
– To tylko hormony – powto´rzyła swoja˛ wczes´niej-

sza˛ kwestie˛. – Kaz˙da s´wiez˙o upieczona matka przez to
przechodzi.

Dominik jednak uznał jej wyjas´nienie za nonszalanc-

kie.

– Tak, ale... omal nie popełnilis´my powaz˙nego błe˛-

du. Juz˙ raz to zrobilis´my...

– Nie nazywaj mojej co´rki błe˛dem!
– Przeciez˙ wiesz, co mam na mys´li. Chodzi mi

o to, z˙e niemal za kaz˙dym razem, kiedy cie˛ widze˛,
zacia˛gam cie˛ do ło´z˙ka.

– Nikt mnie nie zacia˛gał. Pewnie mys´lisz, z˙e jestem

rozwia˛zła.

– Nie, to jakas´ głupota. Mys´le˛, z˙e jestes´...
Nie dowiedziała sie˛ tego, poniewaz˙ w tym momen-

cie zza s´ciany dobiegł cichy płacz. Wstała szybko,
wyszła na patio i wzie˛ła co´rke˛ na re˛ce. Przez chwile˛ ja˛
kołysała, potem weszła do domu, usiadła na kanapie
i przystawiła mała˛ do piersi.

Dominik nie wiedział, co ze soba˛pocza˛c´. Jego twarz

zamieniła sie˛ w maske˛ niepewnos´ci.

Przez pare˛ minut panowała cisza. Na Petre˛ spłyna˛ł

spoko´j, kto´ry przychodził z chwila˛ karmienia.

79

GILL SANDERSON

background image

– Macierzyn´stwo to pełnoetatowa praca – oznaj-

miła. – Nie mam do ciebie z˙alu. Dzie˛kuje˛, z˙e pomogłes´
mi wyrzucic´ Kena, juz˙ nie powinien stwarzac´ prob-
lemo´w. Ale teraz wolałabym, z˙ebys´ poszedł.

Patrzył na nia˛ niezdecydowany. Czuła, z˙e nie wie,

co zrobic´ ani co powiedziec´. Ten jeden raz Dominik
Tate był zagubiony. I bardzo go to irytowało.

Wyja˛ł wizyto´wke˛ z kieszeni i cos´ na niej naskrobał.
– To moja komo´rka. Ten numer ma tylko szes´c´

oso´b. Obiecaj mi, z˙e zadzwonisz w razie jakichkolwiek
kłopoto´w.

Petra wzie˛ła wizyto´wke˛ i połoz˙yła ja˛ na po´łce.
– Obiecuje˛.
– Kilka naste˛pnych dni zapowiada sie˛ koszmarnie

– oznajmił. – Be˛de˛ pracował za siebie i za kolege˛. Wa˛t-
pie˛, z˙ebym znalazł czas, ale...

– Powoli – odparła. – Zreszta˛ nie sa˛dze˛, z˙ebym cie˛

potrzebowała.

Pocałował czubek głowy co´rki, a potem policzek

Petry.

– Dzwon´ w kaz˙dej chwili – dodał. – Zawsze mam

przy sobie komo´rke˛. – I wyszedł.

Co za burzliwy wieczo´r, pomys´lała Petra.

Kiedy tego wieczoru sie˛ połoz˙yła, była zme˛czona

bardziej niz˙ zwykle. Po wyjs´ciu Dominika zrobiła
porza˛dki, sporza˛dziła liste˛ zakupo´w, przeczytała sporo
dokumento´w, kto´re miały zwia˛zek z dzieckiem. Teraz,
w ło´z˙ku, przy zgaszonym s´wietle, tylko oddech Elea-
nor odbijał sie˛ echem w jej uszach.

Nie miała wyboru i zacze˛ła sie˛ zastanawiac´, co sie˛

włas´ciwie stało. Kto jest temu winien, on czy ona? Czy

80

GILL SANDERSON

background image

w jakis´ sposo´b go zache˛ciła? Jakie to moz˙e miec´
konsekwencje? W karmia˛cej matce mało kto widzi
seksowna˛ kobiete˛. Inna sprawa, czy powinna sie˛ ko-
chac´ w tym stanie. Na pewno moga˛ dac´ sobie satysfak-
cje˛ w ten czy inny sposo´b. Z rosna˛cym przeraz˙eniem
us´wiadomiła sobie, z˙e ma na to ochote˛.

Nie moz˙e zrzucac´ wszystkiego na hormony. Pra-

gne˛ła, by Dominik posuna˛ł sie˛ dalej. Dlatego z˙e...
Mogłaby co najwyz˙ej przyznac´, z˙e darzy go pew-
nym szacunkiem. Bo o miłos´ci nie ma przeciez˙
mowy.

Raptem uderzyła ja˛ pewna mys´l. To Dominik zako-

chał sie˛, ale nie w niej, tylko w dziecku.

Pie˛c´ dni po´z´niej, w s´rodku popołudnia, zadzwonił

dzwonek u drzwi. Petra spojrzała przez judasza – po
wizycie Kena wolała unikac´ niemiłych niespodzianek.
Za drzwiami stała mała dziewczynka, najwyz˙ej os´mio-
letnia, z powaz˙na˛ mina˛. Przyciskała do piersi bukiet
kwiato´w.

– Nazywam sie˛ Penelope Tate – oznajmiła, kiedy

Petra otworzyła drzwi. – Czy mogłabym zobaczyc´
swoja˛ kuzynke˛, bardzo prosze˛? Nie mam innej ku-
zynki. Przyniosłam dla pani kwiaty z mojego ogrodu.

Petra przyje˛ła bukiet – kolejny pie˛kny bukiet letnich

ro´z˙ – i s´cia˛gne˛ła brwi. Penelope Tate? Chce zobaczyc´
swoja˛ kuzynke˛?

– Przyszłas´ sama? – spytała.
– Nie, tata został w samochodzie. Powiedział, z˙e

jak sie˛ tak uparłam, musze˛ sobie sama radzic´. Chciała-
bym zobaczyc´ moja˛ kuzynke˛.

– Chodzi ci o Eleanor? Moja˛ co´rke˛? To twoja ku-

zynka?

81

GILL SANDERSON

background image

– Tak. Wujek Dom powiedział, z˙e mam kuzynke˛.

Tata jest bratem wujka.

– No to chodz´my do twojego taty. Moz˙e on takz˙e

zechce zobaczyc´ dziecko.

Petra była sierota˛, nie miała krewnych. Ze zdumie-

niem zdała sobie sprawe˛, z˙e Eleanor jest w całkiem
innej sytuacji, Eleanor ma krewnych – rodzine˛ Domi-
nika.

Kiedy wyszła za pro´g, Penelope wzie˛ła ja˛ za re˛ke˛.
– Te˛dy – powiedziała i poprowadziła ja˛ w strone˛

małego parkingu. Stał tam samocho´d, a obok me˛z˙-
czyzna.

Podchodza˛c bliz˙ej, Petra dostrzegła ogromne podo-

bien´stwo mie˛dzy brac´mi. Byli tej samej budowy, mieli
podobne rysy, identyczny kolor włoso´w. Tyle z˙e ten
emanował spokojem, był bardziej zwyczajny. Brako-
wało mu magnetyzmu, kto´ry tak przycia˛gał ja˛ do
Dominika.

Me˛z˙czyzna powitał Petre˛ us´miechem.
– Prosze˛ wybaczyc´ to najs´cie, ale odka˛d Penny wie,

z˙e pojawił sie˛ nowy członek rodziny, zame˛cza mnie,
z˙eby tu przyjechac´. Jack Tate – przedstawił sie˛. – Jes-
tem młodszym bratem Dominika. Moz˙e przyjdziemy
innym razem?

Petra z miejsca poczuła do niego sympatie˛.
– Nie, nie, s´wietnie trafilis´cie. Zapraszam. Włas´nie

zaparzyłam herbate˛.

Pierwsze kroki gos´cie skierowali do wo´zka Eleanor.
– Moja kuzynka jest bardzo mała – orzekła Penny.
– Dopiero sie˛ urodziła. Ale z czasem uros´nie. Jak

wycia˛gniesz palec, złapie cie˛ za niego.

Penny włoz˙yła palec w malen´ka˛ dłon´ Eleanor

82

GILL SANDERSON

background image

i spojrzała na ojca pełnym zdumienia i zachwytu
wzrokiem.

– Trzyma mnie.
– Dzieci potrafia˛ mocno s´ciskac´ – przyznała Pet-

ra. – Moz˙e chciałabys´ ja˛ troche˛ powozic´, z˙eby za-
sne˛ła? A ja w mie˛dzyczasie naleje˛ ci sok pomaran´-
czowy.

Penny z rados´cia˛ podje˛ła sie˛ powierzonego jej za-

dania. Doros´li usiedli w salonie, gdzie Petra podała
herbate˛.

– Dominik nie wspominał, z˙e ma rodzine˛ – zacze˛ła.

– Jestem troche˛ zaskoczona.

– Wyobraz˙am sobie. – Jack był nieco skre˛powany.

– Powinna pani wiedziec´, z˙e Dom nie ma nic wspo´l-
nego z nasza˛ wizyta˛. To pomysł Penny. On powiedział
jej, z˙e ma malen´ka˛ kuzynke˛ i prosił, z˙eby zaczekała
z wizyta˛ tydzien´ lub dwa. Ale Penny jest uparta, no
i jestes´my.

– Dominik mo´wił panu o mnie, o nas?
– Niewiele. Jest raczej skryty. Od czasu... No co´z˙,

zmienił sie˛ przez lata. Kiedy powiadomilis´my go, z˙e
chcemy pania˛ poznac´, zobaczyc´ dziecko, odparł, z˙e to
na razie kłopotliwe, z˙e moz˙e po´z´niej.

Zza ich pleco´w dobiegł płaczliwy je˛k, a zaraz potem

do salonu wbiegła Penny z zafrasowana˛ mina˛.

– Woz˙e˛ ja˛ i woz˙e˛, ale ona nie chce spac´.
– Musze˛ ja˛ wyka˛pac´ i nakarmic´. Pomoz˙esz mi? –

Petra spojrzała na Jacka i uniosła brwi.

– Mam kilka spraw do załatwienia w mies´cie. Gdy-

bym mo´gł zostawic´ tutaj na chwile˛ Penny, byłoby zna-
komicie.

– Moge˛ zostac´? Jak mam do pani mo´wic´?

83

GILL SANDERSON

background image

– Be˛dzie mi miło, jak be˛dziesz sie˛ do mnie zwracac´

ciociu – odparła Petra.

Nigdy dota˛d nie była dla nikogo ciocia˛.
– A czy ty i wujek Dom...
– Penny! – rzucił jej ojciec. – Prosiłem, z˙ebys´ nie

zadawała osobistych pytan´. – Obro´cił sie˛ do Petry
i rzekł przepraszaja˛co: – Prosze˛ wybaczyc´...

– To trudne pocza˛tki. Ale damy sobie rade˛.
– Tylko z˙adnych pytan´. – Jack powto´rnie ostrzegł

co´rke˛ i pochylił sie˛, by ja˛ ucałowac´ na do widzenia.

Penny włoz˙yła fartuszek i z zapamie˛taniem poma-

gała myc´ Eleanor w małej wanience. Potem usiadła
i obserwowała zafascynowana, jak Petra karmi dziec-
ko. Gdy ojciec po nia˛ przyjechał, otworzyła mu drzwi,
a Petra karmiła nadal bez skre˛powania. Zreszta˛ takz˙e
i on nie był juz˙ zakłopotany.

– Jak pan mys´li, jak Dominik zareaguje na wies´c´,

z˙e bylis´cie u nas? – spytała cicho Petra.

Jack wzruszył ramionami.
– Mys´le˛, z˙e be˛dzie raczej zadowolony. To była mo-

ja decyzja i Penny.

– Pozostaje mu ja˛ zaakceptowac´ – zauwaz˙yła.
Z pomoca˛ Penny ubrała Eleanor i połoz˙yła ja˛ do

kołyski. Dziewczynka kołysała mała˛ kuzynke˛, a Jack
i Petra rozmawiali. Petra czuła, z˙e Jack ma jej cos´ do
powiedzenia i nie wie, jak zacza˛c´. Kilka razy wygla˛-
dało na to, z˙e padna˛ jakies´ waz˙ne słowa, i za kaz˙dym
razem zadawał w kon´cu oboje˛tne pytanie.

Petra popatrzyła na niego z us´miechem.
– Widze˛, z˙e cos´ pana dre˛czy. Obiecuje˛, z˙e cokol-

wiek to jest, nie be˛dzie miało z˙adnego wpływu na moja˛
relacje˛ z panem i Penny.

84

GILL SANDERSON

background image

– Ale to moz˙e zmienic´ stosunek Dominika do nas

– mrukna˛ł. – Mimo wszystko wykorzystam te˛ okazje˛.
Byc´ moz˙e uraz˙e˛ pania˛, przepraszam, ale czy pani i Dom
zamierzacie sie˛ pobrac´ albo zamieszkac´ razem?

– Me˛z˙czyz´ni z rodziny Tate’o´w maja˛ cos´ wspo´lne-

go – stwierdziła. – Nie boicie sie˛ zadawac´ trudnych
pytan´.

– Zapytałem, poniewaz˙ z˙ycze˛ bratu szcze˛s´cia. A te-

raz, kiedy pania˛ poznałem, chciałbym, z˙eby i pani była
szcze˛s´liwa.

– Moge˛ tylko powiedziec´, z˙e na razie nie planuje-

my byc´ razem. Chyba nawet nie lubie˛ go az˙ tak.

– On potrafi utrudnic´ z˙ycie. – Jack zamilkł. – No

wie˛c opowiem pani cos´, co moim zdaniem powinna
pani wiedziec´. Zreszta˛ to w ogo´le nie jest tajemnica˛.
I pewnie sie˛ to pani nie spodoba, ale lepiej, z˙eby pani
wiedziała.

Petra niecierpliwie nadstawiła uszu.
– Obiecuje˛, z˙e... z˙e nie be˛de˛ nikogo pote˛piac´ ani nic

takiego.

– Nie tego sie˛ boje˛. – Jack wlepił wzrok w przeciw-

legła˛ s´ciane˛. – Pie˛c´ lat temu o wiele łatwiej było wy-
trzymac´ z Domem. Spotykał sie˛ z Alice Myers, i to na
powaz˙nie. Była od niego troche˛ młodsza i zaczynała
prace˛ jako lekarz. Wszyscy darzylis´my ja˛sympatia˛, ale
chyba mieli z Dominikiem zbyt wiele wspo´lnych cech.
Wycia˛gała pochopne wnioski, szybko traciła panowa-
nie nad soba˛. Moz˙e z czasem by sie˛ uspokoiła.

– Nie była idealna˛ partnerka˛ dla Dominika.
– Nie musi mi pani mo´wic´. Ale oni sie˛ bardzo

kochali. Potem Alice zaszła w cia˛z˙e˛, zaplanowali to
dziecko.

85

GILL SANDERSON

background image

– Zaplanowali – powto´rzyła Petra z poczuciem

winy. – Przepraszam, niech pan mo´wi dalej.

– Postanowili, z˙e nie wezma˛ s´lubu, ku irytacji

naszej matki. Alice zrobiła badania, wiedzieli, z˙e o-
czekuja˛ dziewczynki. Pewnego wieczoru pokło´cili sie˛,
i to na noz˙e. Dominik twierdził potem, z˙e tak naprawde˛
nie mieli powodu. Alice wyszła z domu w złos´ci. –
Jack pobladł i nerwowo oblizał wargi. – Wsiadła do
swojego małego sportowego auta. Pewnie jechała za
szybko, nie wiemy tego. Moz˙e na drodze były inne
samochody, na odcinku mie˛dzy Calthorpe i Denham
cze˛sto moz˙na spotkac´ pijanych kierowco´w. W kaz˙dym
razie Alice miała wypadek. Przywiez´li ja˛ do szpitala
ledwie z˙ywa˛. Na szcze˛s´cie Dominik nie miał wo´wczas
dyz˙uru. Zmarła po kilku minutach. Dziecko wyje˛to,
przez kro´tki czas z˙yło, potem takz˙e zmarło. To wyda-
rzenie zmieniło Dominika nie do poznania.

– Obwinia sie˛?
– Prawdopodobnie. – Jack przełkna˛ł s´line˛. – Od

tamtej pory nie zwia˛zał sie˛ z z˙adna˛ kobieta˛ na dłuz˙ej
niz˙ trzy miesia˛ce. Powiedział mi, z˙e szkoda zachodu.

– Chcieli nazwac´ te˛ dziewczynke˛ Charlotte, pra-

wda?

Jack spojrzał na nia˛ zaskoczony.
– Ska˛d pani wie?
– Cos´ mu sie˛ kiedys´ wymkne˛ło.
W tym momencie do salonu przyszła Penny i oznaj-

miła, z˙e Eleanor s´pi. Zapytała, czy moz˙e w czyms´
jeszcze pomo´c.

– Nie chcesz chyba zame˛czyc´ cioci – odparł Jack.

– Po´jdziemy juz˙, ale moz˙e ciocia pozwoli ci zno´w
kiedys´ zajrzec´.

86

GILL SANDERSON

background image

– Moz˙emy po´js´c´ na spacer do parku – zapropono-

wała Petra. – Be˛dziesz pchała wo´zek. Jack, bardzo sie˛
ciesze˛, z˙e wpadlis´cie z wizyta˛. Dał mi pan mno´stwo do
mys´lenia.

– Dziwak z mojego brata, co? – Patrzył na nia˛

z z˙yczliwos´cia˛. – Mam nadzieje˛, z˙e be˛dziemy sie˛ cza-
sem widywali.

Odprowadziwszy gos´ci do drzwi, Petra usiadła na

kanapie i wzie˛ła głe˛boki oddech. Spe˛dziła bardzo miłe
popołudnie, polubiła Jacka i Penny. A ro´wnoczes´nie
była zadowolona, z˙e juz˙ sobie poszli. Miała tyle spraw
do przemys´lenia. Zrozumiała pewne rzeczy, kto´re do
tej pory wzbudzały w niej złos´c´.

Te˛skniła za tym, by załoz˙yc´ własna˛ rodzine˛. Miała

przyjacio´ł i znajomych, ale czuła, z˙e wsparcie rodziny
to całkiem inna jakos´c´. Była przekonana, z˙e Eleanor
skorzysta na tym, z˙e ma taka˛ urocza˛ kuzynke˛ i takiego
sympatycznego wujka. Ale przeciez˙ dziecko potrzebu-
je ojca. Petra zdała sobie sprawe˛, z˙e z tym moz˙e byc´
problem i lekko zadrz˙ała. Miłos´c´ matczyna jest instyn-
ktowna i natychmiastowa, ojcowie zazwyczaj dojrze-
waja˛ do miłos´ci rodzicielskiej.

Zauwaz˙yła, w jaki sposo´b Dominik patrzy na co´rke˛.

Nie ulega wa˛tpliwos´ci, z˙e pokocha Eleanor z całego
serca. Pozostaje jedna nierozwia˛zana kwestia. Jakie
uczucia z˙ywi ojciec dziecka do niej? Było dos´c´ oczy-
wiste, z˙e w sprawach seksu znalez´liby wspo´lny je˛zyk,
ale co z reszta˛?

Opowies´c´ Jacka o Alice pozwoliła Petrze lepiej zro-

zumiec´ Dominika. Ta historia nia˛ wstrza˛sne˛ła. Wie
przeciez˙, z˙e pozornie najwie˛ksi twardziele sa˛ w is-
tocie najbardziej wraz˙liwi. Ale z˙ycie posuwa sie˛

87

GILL SANDERSON

background image

nieubłaganie naprzo´d. Pora, by Dominik zostawił za
soba˛ przeszłos´c´.

Co to wszystko znaczy dla niej? Mogłaby łatwo...

zakochac´ sie˛ w Dominiku. Po´ki co jednak nie ma mo-
wy o miłos´ci. Tak w kaz˙dym razie mys´lała. Nie po-
kocha Dominika, dopo´ki on nie okaz˙e jej uczucia.

88

GILL SANDERSON

background image

ROZDZIAŁ SZO

´

STY

Zajechała pod numer 25 na Thornton Avenue. Był

to ładny dom z oknami po obu stronach wejs´cia na
zielonym przedmies´ciu Denham. Sie˛gne˛ła na tylne
siedzenie i zacze˛ła odpinac´ torbe˛ do noszenia niemow-
le˛cia. W bagaz˙niku miała wo´zek, do kto´rego torba
pasowała.

Penny juz˙ biegła podjazdem, by jej pomo´c. Zapew-

ne wypatrywała gos´ci przez okno.

– Moge˛ ja˛zawiez´c´ do domu? – spytała. – To znaczy

za dom. Siedzimy wszyscy na dworze, bo jest ciepło.

– Dobry pomysł – stwierdziła Petra.
Troche˛ sie˛ jednak denerwowała. Jack zatelefonował

do niej i zaprosił ja˛ z Eleanor na herbate˛. Miała poz-
nac´ jego z˙one˛, Mary, a takz˙e Sally, matke˛ Jacka i Do-
minika.

Los obdarzył ja˛ szwagrem i szwagierka˛, mimo z˙e

nie miała jeszcze me˛z˙a. Zupełnie niewłas´ciwa kolej-
nos´c´. Ale co robic´, musi ja˛ zaakceptowac´.

Na tyłach domu na trawniku stały meble ogrodowe.

Penny zawołała z entuzjazmem:

– Patrzcie, kto przyszedł.
Gospodarze podnies´li sie˛ z krzeseł. Na pocza˛tek

Jack przedstawił Petrze Mary, pogodna˛ kobiete˛, kto´ra
ja˛serdecznie ucałowała. Potem przyszła kolej na Sally,
wysoka˛ i siwowłosa˛, kto´ra wygla˛dała na czterdzies´ci

background image

kilka lat, chociaz˙ musiała juz˙ miec´ co najmniej dziesie˛c´
wie˛cej. Ona takz˙e us´ciskała i ucałowała Petre˛.

– Miło mi cie˛ poznac´ – oznajmiła szczerze.
– A to Eleanor – powiedziała Petra.
Wszyscy pochylili głowy nad wo´zkiem, a Eleanor,

zapewne odgaduja˛c, z˙e znalazła sie˛ w centrum uwagi,
otworzyła oczy i cos´ po swojemu zagadała.

– Moz˙e zostaniemy na dworze i napijemy sie˛ cze-

gos´ zimnego? – zaproponował Jack. – Penny powozi
Eleanor po ogrodzie, jez˙eli pozwolisz.

– Eleanor be˛dzie zachwycona – odparła Petra.
Usiedli zatem i wypili po szklance domowej lemo-

niady z lodem. Przez jakis´ czas rozmowa kra˛z˙yła
woko´ł ogo´lnych temato´w. Potem Jack i Mary znikne˛li
w domu, by zaparzyc´ herbate˛, i zostawili Petre˛ z Sally.
Petra była lekko zaniepokojona. W oczach Sally wi-
działa podobna˛ twardos´c´ jak u Dominika.

– To trudne – odezwała sie˛ Sally, nie okazuja˛c

cienia zakłopotania. – Miałam nadzieje˛, z˙e zobacze˛
moja˛ druga˛ wnuczke˛ w obecnos´ci obojga rodzico´w.
Ale wiedz, Petro, z˙e cokolwiek dzieje sie˛ mie˛dzy toba˛
a moim bła˛dza˛cym synem, zawsze be˛dziemy ciebie
i Eleonor che˛tnie widziec´. Nie chce˛ rozmawiac´ o tobie
i o nim, to wasza sprawa. Pamie˛taj tylko, z˙e zawsze jest
tu dla ciebie miejsce, tutaj i w moim domu. Dla ciebie
i dla dziecka.

– To bardzo miło z pani strony. – Głos Petry za-

drz˙ał. – Mys´le˛, z˙e Eleanor pokocha swoja˛ babcie˛. A in-
nej nie be˛dzie miała.

– No wie˛c postanowione. Jestes´ piele˛gniarka˛, pra-

wda? Ja tez˙ przed wielu laty pracowałam w tym za-
wodzie. Opowiedz mi o swojej pracy.

90

GILL SANDERSON

background image

– Bardzo ja˛ lubie˛. Moje dziecko spe˛dziło pierwsze

chwile z˙ycia na moim oddziale. To waz˙na praca.
Wczes´niej tez˙ to wiedziałam, ale teraz czuje˛ to cała˛
soba˛. To ro´z˙nica.

– Chcesz wro´cic´ do pracy?
– Tak, ale nie od razu. I tylko na pare˛ godzin w ty-

godniu. Za kilka miesie˛cy, kiedy znajde˛ opieke˛ dla
Eleanor. Nie potrzebuje˛ pienie˛dzy, potrzebuje˛... – O-
mal nie powiedziała czegos´, co mogło zostac´ z´le zro-
zumiane.

– Potrzebujesz towarzystwa ludzi, a skoro miesz-

kasz sama, chcesz is´c´ do pracy. To oczywiste. Czy
szpital ma z˙łobek dla dzieci pracowniko´w?

– Tak. Ale niestety nie dla takich malucho´w. Nieła-

two mi be˛dzie znalez´c´ miejsce, gdzie be˛de˛ mogła spo-
kojnie zostawic´ Eleanor.

– A słyszałas´ o Piaskownicy?
Ta nazwa obiła sie˛ Petrze o uszy. Był to mały i eks-

kluzywny z˙łobek. Wielu lekarzy zostawiało w nim swo-
je pociechy.

– Tak, tylko o ile wiem, trzeba długo czekac´ na

miejsce. Ludzie zapisuja˛ sie˛ na lis´cie oczekuja˛cych,
zanim poczna˛ dzieci.

– Tak? Dobrze wiedziec´. Ale czy mo´wiono ci, z˙e

włas´cicielka˛ Piaskownicy jestem ja? Jes´li zdecydujesz,
z˙e jestes´ gotowa, przyjdz´ do mnie i sprawdz´, czy Ele-
anor dobrze by sie˛ tam czuła. A poza tym stale szukam
fachowego personelu. Mogłabys´ u mnie pracowac´
i wzia˛c´ pare˛ godzin na swoim oddziale.

Petrze zakre˛ciło sie˛ w głowie.
– To za wiele jak na jeden raz. Nagle wszystko

samo do mnie przychodzi. Bardzo che˛tnie wpadne˛,

91

GILL SANDERSON

background image

i che˛tnie popracuje˛ w Piaskownicy. Chyba nie wyob-
raz˙am sobie łatwiejszego powrotu do zawodu. Jest pani
taka dobra dla mnie i...

Z przeraz˙eniem poczuła, z˙e łzy popłyne˛ły jej po

twarzy. Przez ostatnie tygodnie wylała ich wie˛cej niz˙
w całym z˙yciu. A przeciez˙ powinna skakac´ z rados´ci.

Sally podała jej chusteczke˛.
– To hormony – rzekła z us´miechem. – Po urodze-

niu Dominika popłakiwałam codziennie przez cały
rok. Jak mnie to irytowało! Przejdzie ci. A teraz chyba
słysze˛ brze˛k filiz˙anek.

Petra czuła sie˛ ws´ro´d tych ludzi jak w rodzinie.

Kaz˙dy chciał choc´ chwile˛ potrzymac´ Eleanor na re˛-
kach. Sally trzymała wnuczke˛ w bezpiecznym us´cisku
i patrzyła na nia˛ wzrokiem, kto´ry dał Petrze absolutna˛
pewnos´c´, z˙e trudno o bardziej kochaja˛ca˛ babcie˛.

Potem rozmawiali jeszcze na ro´z˙ne tematy – o pracy

Jacka, kto´ry był adwokatem, i Mary, kto´ra pracowała
na niepełnym etacie jako nauczycielka młodszych dzie-
ci. Chwilami wszyscy byli troche˛ zakłopotani, z˙e mu-
sza˛ unikac´ imienia Dominika. Petra zwro´ciła uwage˛,
z˙e nawet Penny ani razu nie wspomniała o wujku, za-
pewne jej zabroniono.

No i w kon´cu nadeszła pora, by wracac´ do domu.

Petra zaprosiła wszystkich do siebie na herbate˛.

– Che˛tnie zobaczymy, jak mieszkasz – oznajmiła

Mary. – Ale pod jednym warunkiem. My przyniesiemy
cos´ do jedzenia. Masz dos´c´ pracy z dzieckiem.

Petra z che˛cia˛ to zaakceptowała.
Popołudnie przyniosło tyle wraz˙en´ i rados´ci z nowej

rodziny, z˙e pewnie z tego włas´nie powodu wieczorem
czuła sie˛ troche˛ samotna. Ma bardzo ładne mieszkanie,

92

GILL SANDERSON

background image

ale brakuje jej... brakuje w tym domu me˛z˙czyzny. Nie,
chodzi o cos´ wie˛cej, brakuje jej Dominika.

Jej mys´li coraz cze˛s´ciej kra˛z˙yły woko´ł jego osoby.

Jej ciało dochodziło juz˙ do siebie po cesarskim cie˛ciu.
Coraz cze˛s´ciej przypominała sobie te˛ jedna˛ jedyna˛ na-
mie˛tna˛ noc z ojcem swojego dziecka. Powracała pa-
mie˛cia˛ do kaz˙dego szczego´łu, kaz˙dej emocji. Potrze-
buje Dominika...

To tylko ciało, podpowiadał jej wewne˛trzny głos.

Wcale nie chodzi ci o Dominika. Chodzi o me˛z˙czyzne˛.
Wiedziała, z˙e to nieprawda. Nie dopuszczała do siebie
słowa miłos´c´, bo takich sło´w nie rzuca sie˛ na wiatr.
A jednak mogłaby pokochac´ Dominika. Jaka szkoda,
z˙e on jej nie kocha.

Naste˛pnego ranka obudziła ja˛ mys´l o Dominiku.

Nakarmiwszy co´rke˛, w dalszym cia˛gu o nim mys´lała.

– Be˛dzie z tym kłopot – rzekła do Eleanor. – Ten

facet nie wychodzi mi z głowy, chociaz˙ w ogo´le nie ma
prawa tam byc´. Mam inne waz˙ne sprawy.

Eleanor odpowiedziała jej w swoim je˛zyku.
– Oto´z˙ to – odparła Petra.
Przed południem zadzwonił telefon. Znajomi cze˛sto

dzwonili o tej porze na pogaduszki. Podniosła słucha-
wke˛ z nadzieja˛, z˙e rozmowa skieruje jej mys´li na inny
tor.

– Czy to Petra, nowy członek rodziny? – zapytał

me˛ski głos.

To był Dominik, ostatnia osoba, kto´ra˛ spodziewała

sie˛ teraz usłyszec´. Zaskoczona wypaliła:

– Włas´nie o tobie mys´lałam.
– To miło. Mam nadzieje˛, z˙e dobrze. Wybacz, z˙e

93

GILL SANDERSON

background image

sie˛ nie odzywałem, ale miałem dos´c´ napie˛ty okres.
Podobno poznałas´ moja˛ rodzine˛? – Mo´wił spokojnym
głosem. Trudno było wyczuc´, co naprawde˛ sa˛dzi na ten
temat.

– Poznałam i bardzo polubiłam. Jestes´ na mnie zły?
– Alez˙ ska˛d! – zaprzeczył rozbawiony. – Dlaczego

miałbym byc´ zły? W mojej rodzinie kaz˙dy sam po-
dejmuje decyzje. No i bardzo kocham Penny, ona jest
najbardziej niezalez˙na z nas wszystkich. A jak Elea-
nor?

– Twoja co´rka ma sie˛ dobrze.
– Powiedziałas´ to tak, jakbys´ sobie ze mnie z˙ar-

towała. Wiem, z˙e to moja co´rka. Nigdy nie zaprze-
czałem.

Petra zas´miała sie˛.
– Juz˙ ja˛ pokochałes´, prawda? Juz˙ nie jest nieza-

planowana˛ niespodzianka˛ ani cie˛z˙arem, kto´ry spadł na
twoje barki. Jest dzieckiem, kto´re ma twoje geny.

W słuchawce zapadła cisza. Potem Dominik oznaj-

mił:

– Odnosze˛ wraz˙enie, z˙e cos´ nam sie˛ wymyka z ra˛k.

Pojutrze mam wolny dzien´. Mo´głbym was gdzies´ za-
brac´? Spe˛dzilibys´my przyjemnie czas i przy okazji po-
rozmawiali.

– Dobrze. Przyjedz´ po nas koło dziesia˛tej, a nawet

wczes´niej, to zobaczysz, jak ja˛ ka˛pie˛. Albo sam ja˛ wy-
ka˛piesz.

– Przyjade˛ wczes´niej – rzekł Dominik. – Aha,

Petro...

– Potem porozmawiamy. Czekam.
Odłoz˙yła słuchawke˛ i od razu poczuła sie˛ mniej

samotna niz˙ przed chwila˛. A zarazem bardziej zdezo-

94

GILL SANDERSON

background image

rientowana. Czego chce od Dominika? Co on ma jej do
zaproponowania? Nie potrafiła odpowiedziec´.

Praca mocno go absorbowała, czy tego chciał, czy

nie. Na nagłych wypadkach nigdy nie brakowało pac-
jento´w, mniej lub bardziej poszkodowanych. Niekto´-
rzy w ogo´le nie powinni zawracac´ mu głowy, a mi-
mo to zajmował sie˛ nimi. I dawało mu to prawdziwa˛
satysfakcje˛.

Po pracy poszedł zagrac´ w squasha na korty przy

szpitalu. To wymagaja˛ca, trudna gra, a trafił na prze-
ciwnika, kto´ry w niczym mu nie uste˛pował. Po godzi-
nie padał z no´g i spływał potem. Potrzebował tego. Ale
kiedy wzia˛ł prysznic i wro´cił do siebie cos´ przeka˛sic´,
nadal roznosił go niepoko´j. Przez chwile˛ zastanawiał
sie˛, czy nie zadzwonic´ do Melanie. Potem zmienił zda-
nie. Nie kontaktował sie˛ z nia˛ od wielu dni. I wcale nie
miał ochoty is´c´ z nia˛ na drinka.

Ostatecznie sam wpadł do pubu, wiedza˛c, z˙e nie

zabraknie tam kolego´w z pracy. Na miejscu od razu
wypatrzył Susie, rozes´miana˛ i otoczona˛ wianuszkiem
młodszych piele˛gniarek. Ona tez˙ go zobaczyła i stwier-
dziwszy, z˙e Dominik nie zrobi pierwszego kroku, po-
deszła do niego.

– Nie doła˛czysz do nas, Dom? Gora˛co zapraszamy.
– Nie jestem w nastroju, zepsułbym wam zabawe˛.
– Faktycznie wygla˛dasz ponuro. Postaw mi drinka

i zabierz go do drugiej sali, za chwile˛ do ciebie przyjde˛.
Eunice wychodzi za ma˛z˙ w najbliz˙szy weekend, urza˛-
dziła wieczo´r panien´ski. Chca˛ sie˛ przenies´c´ do Cross
Foxes, bo tam gra jakis´ zespo´ł. Ale to juz˙ nie na moje
latka. Nie znosze˛ pubo´w z muzyka˛.

95

GILL SANDERSON

background image

Jak obiecała, wro´ciła do niego po pie˛ciu minutach.
– No wie˛c co cie˛ gryzie? Ojcostwo nie napawa cie˛

oczekiwana˛ rados´cia˛?

Kiedy Susie zadawała pacjentowi pytanie, oczeki-

wała konkretnej odpowiedzi.

– Włas´nie sie˛ dowiedziałem, z˙e moja rodzina po-

znała Petre˛. Brat zaprosił ja˛ nawet na herbate˛, spotkała
tam moja˛ matke˛. I chyba wszyscy przypadli sobie do
gustu. Nic z tego nie rozumiem. Czuje˛ sie˛ jak w pułap-
ce. Inni podejmuja˛ decyzje dotycza˛ce mojego z˙ycia.

Susie wybuchne˛ła s´miechem.
– Masz wraz˙enie, z˙e cie˛ odstawili na bok. Pamie˛taj,

z˙e nie jestes´ sam. Jest Petra, Eleanor, twoja matka, Pen-
ny, two´j brat i bratowa. Kaz˙de z nich czuje po swoje-
mu i ma prawo zgodnie z tym poste˛powac´.

– Nawet po´js´c´ zobaczyc´ dziecko?
– Zwłaszcza po´js´c´ zobaczyc´ dziecko. Zreszta˛ ja tez˙

chce˛ je zobaczyc´.

– Bardzo mi pomogłas´ – burkna˛ł, popijaja˛c piwo.

– Pojutrze zabieram Petre˛ i dziecko na wycieczke˛.
Moz˙e cos´ postanowimy. Znasz jakies´ miejsce spacero-
we, gdzie moz˙na pojechac´ z wo´zkiem?

– Zostawie˛ ci jutro rano mape˛ na biurku. – Susie

odczekała chwile˛, po czym zapytała łagodnie: – Nie
wiesz, co robic´, prawda? I to cie˛ złos´ci?

– Z pewnos´cia˛ mnie to wkurza. Jestem zagubiony.

Zdaje mi sie˛, z˙e wiem, co czuje˛ do Eleanor. To rodzaj
miłos´ci, kto´ra mnie zaskoczyła. I wiem, co czuje˛, kiedy
mys´le˛ o nich dwo´ch, Petrze i Eleanor. W tym takz˙e jest
miłos´c´. Ale musze˛ okres´lic´ moje uczucie do samej
Petry, nie biora˛c pod uwage˛ z˙adnych okolicznos´ci.

– Kiedy to bardzo waz˙na okolicznos´c´, z˙e jest matka˛

96

GILL SANDERSON

background image

twojego dziecka – odparła spokojnie Susie. – Ale
wiem, o czym mys´lisz. Z tego, co mo´wisz, wynika, z˙e
Petra to dobra partia. Powinienes´ poprosic´ ja˛ o re˛ke˛.

– Nie jestem jeszcze gotowy. Nie moge˛ nawet o tym

mys´lec´.

– Wiesz co, to naprawde˛ niezły pasztet. Chodz´,

niech cie˛ us´cisne˛.

Obje˛ła go serdecznie, a on zacza˛ł rozwaz˙ac´ jej rade˛.

– Simon! Wejdz´, tak sie˛ ciesze˛.
– Ja tez˙ sie˛ ciesze˛. S

´

wietnie wygla˛dasz, Petro. – Pa-

trzył na nia˛ tak niezdecydowanie, z˙e ucałowała go.

– Przyniosłem ci kwiaty... i sukienke˛ dla Eleanor.

Jedna z piele˛gniarek zrobiła ja˛ na drutach, tylko nie
wiem, czy be˛dzie pasowac´...

– S

´

liczna. A teraz przestan´ mo´wic´ i wejdz´ do

s´rodka.

Simon uprzedził ja˛ telefonicznie, z˙e przyjechał do

Denham tylko na jeden dzien´ i spytał, czy mo´głby
wpas´c´ z wizyta˛. Regularnie telefonował do niej z Lon-
dynu, opowiadał o swoim kursie i wypytywał o Elea-
nor.

Kiedy Petra poinformowała go o wygranej, sprawiał

wraz˙enie, jakby go to troche˛ zbiło z tropu. Musiała go
gora˛co zapewniac´, z˙e przyjaciele sa˛ waz˙niejsi od pie-
nie˛dzy. A on zawsze pozostanie jej przyjacielem.

Simon spojrzał na Eleanor i zadał kilka pytan´

na temat jej zdrowia. Potem poprosił o herbate˛, ale
bez kanapki. Zachowywał sie˛, jakby był czyms´ skre˛-
powany.

Petra z wolna uzmysłowiła sobie, o co chodzi.

Dominik miał racje˛. Simon jest w niej zakochany. To

97

GILL SANDERSON

background image

nie jest zauroczenie ani szacunek, jakim ona go darzy-
ła, lecz najprawdziwsza miłos´c´. I teraz nie wiedział, co
pocza˛c´. Podczas jego nieobecnos´ci rozpocze˛ła nowe
z˙ycie, totez˙ podejrzewał, z˙e nigdy juz˙ nie be˛dzie jego
cze˛s´cia˛. Petre˛ ogarne˛ło wspo´łczucie i z˙al.

– Cze˛sto widujesz doktora Tate’a? – spytał ostroz˙-

nie. – Sytuacja jakos´ sie˛ wyjas´niła?

– Nic nie jest jeszcze postanowione. Ale to ojciec

Eleanor, przychodzi tu od czasu do czasu.

– Do niej czy do ciebie?
– Doprawdy nie wiem – odparła szczerze. – Moz˙e

do nas obu. Teraz lepiej sie˛ dogadujemy. Nie jestem
juz˙ na niego taka zła jak kiedys´.

– Rozumiem – odparł z mroczna˛ mina˛.
– Niezalez˙nie od wszystkiego, zawsze be˛dziesz

moim przyjacielem, kto´ry uratował z˙ycie mojego dzie-
cka. Gdybym urodziła chłopca, nazwałabym go Si-
mon.

Popatrzył na nia˛ z us´miechem.
– To jedne z najmilszych sło´w, jakie usłyszałem

w z˙yciu.

Nie został długo, tłumaczył, z˙e nie chciałby zame˛-

czyc´ swojej gospodyni. Petra uznała, z˙e to z jego stro-
ny tylko wymo´wka.

Kiedy wyszedł, znowu wpadła w kiepski nastro´j.

Simon pod wieloma wzgle˛dami byłby wspaniałym
me˛z˙em, a takz˙e dobrym, troskliwym ojcem. Ale jej
serce nigdy nie biło na jego widok tak mocno jak na
widok Dominika. Szkoda.

Czekała na spacer z Dominikiem. Nigdy dota˛d nie

wychodzili razem dla przyjemnos´ci. Ilekroc´ sie˛ spoty-

98

GILL SANDERSON

background image

kali, mieli jakis´ problem do rozwia˛zania. Pewnie i tym
razem nie obejdzie sie˛ bez powaz˙nych dyskusji. Ale to
nie wyklucza miłego spe˛dzenia czasu.

Prognozy przewidywały ciepły dzien´. Petra przygo-

towała torbe˛ z rzeczami dla Eleanor i gło´wkowała, w co
sie˛ ubrac´. Zeszczuplała juz˙ i była z tego dumna. A wie˛c
wybrała jasnoniebieskie pło´cienne spodnie – bardzo
podobały jej sie˛ spodnie Dominika i kupiła sobie nie-
mal identyczne. A do tego niebieski T-shirt w ciemniej-
szym odcieniu. Pod spodem miała stanik dla matek
karmia˛cych, a nie seksowna˛ bielizne˛, ale przejrzawszy
sie˛ w lustrze, uznała, z˙e nie wygla˛da najgorzej.

Wreszcie zadzwonił wyczekiwany dzwonek. Domi-

nik podobnie jak Petra ubrał sie˛ sportowo, lecz nie
zdołał ukryc´, z˙e jest troche˛ spie˛ty. Co´z˙, jej tez˙ do-
skwieraja˛ rozmaite wa˛tpliwos´ci, chociaz˙ nie zamierza
ich okazywac´.

– Jestem gotowa – oznajmiła – ale mała jeszcze nie.

Nakarmiłam ja˛, moz˙e chciałbys´ ja˛ wyka˛pac´ i przebrac´?

– Jez˙eli to ma byc´ test i sa˛dzisz, z˙e mu nie sprostam,

to sie˛ mylisz. Nieraz ka˛pałem i przebierałem dzieci,
mam w tym spore dos´wiadczenie. Prowadz´, a zoba-
czysz, z˙e nie tylko poradze˛ sobie z zadaniem, ale wy-
konam je na pia˛tke˛.

Petra pokazała mu sterte˛ niemowle˛cych ubran´ i za-

prowadziła go do łazienki.

– Prosze˛, jest cała twoja – rzekła, maja˛c na mys´li

co´rke˛, i ze zdumieniem usłyszała, jak Dominik pyta:

– Cała moja?
Rzeczywis´cie był tak dobry, jak mo´wił. Petra po-

szła zatem zrobic´ mu w cos´ do picia i z daleka przy-
słuchiwała sie˛ radosnemu gaworzeniu. Odnosiła wra-

99

GILL SANDERSON

background image

z˙enie, z˙e ojciec z co´rka˛ znakomicie sie˛ bawia˛, chwila-
mi czuła sie˛ nawet wyrzucona poza nawias. On musi
wiedziec´, z˙e stanowimy druz˙yne˛, pomys´lała. Petra
i Eleanor. Zawsze razem.

W kon´cu byli gotowi do wyjs´cia.
– Czy takie małe dzieci potrzebuja˛ az˙ tyle baga-

z˙u? – spytał Dominik, obracaja˛c dwa razy, by zabrac´
wszystkie torby.

– I tak masz szcze˛s´cie, bo wzie˛łam tylko najpo-

trzebniejsze rzeczy. Doka˛d pojedziemy?

– Susie dała mi mape˛ z trasa˛ spacerowa˛ wysoko na

wrzosowisku. Jest tam cien´ i moz˙na jechac´ wo´zkiem.

W drodze wymienili niewiele zdan´. Po po´łgodzinie

Dominik zaparkował w miejscu przeznaczonym na pik-
nik i pomo´gł Petrze wyja˛c´ wo´zek.

– Moz˙emy is´c´ tym grzbietem – oznajmił. – Jest tam

dobra droga i wspaniałe widoki na doline˛.

– No to chodz´my.
– Mam pchac´ wo´zek?
Przez chwile˛ Petra nie miała ochoty powierzyc´ mu

wo´zka, ale potem pomys´lała, z˙e to dziecinne i głupie.

Okolica była ładna i zaskakuja˛co spokojna. Przez

jakis´ czas szli w milczeniu, napawaja˛c sie˛ cisza˛, wonia˛
sosen i płyna˛cym z oddali słonym zapachem morza.
Dominik pchał wo´zek, a Petra zastanawiała sie˛, czy
wzia˛c´ go pod ramie˛. Doszła jednak do wniosku, z˙e
wygla˛dałoby to dziwnie.

– Jak poszło spotkanie z moja˛ rodzina˛? – spytał.
– Bardzo ich polubiłam. To mili i z˙yczliwi ludzie,

pełni dobrych che˛ci i miłos´ci do Eleanor.

– Skoro oni wzbudzili twoja˛ sympatie˛, to i mnie

powinnas´ polubic´. Jestes´my do siebie podobni.

100

GILL SANDERSON

background image

– O, sa˛ ro´z˙nice. Rozmawiałes´ o mnie z nimi?
– Bardzo ogo´lnie. Wiedza˛, z˙e jestem ojcem Eleo-

nor, i z˙e to nie było... z˙e niewiele nas ła˛czyło przed jej
urodzeniem.

– Jakies´ pie˛c´ godzin – mrukne˛ła. – A wie˛c nie było

rodzinnej konferencji ani wspo´lnej decyzji, co ze mna˛
pocza˛c´?

– Nie. Jez˙eli uznam, z˙e potrzeba mi rady, sam o nia˛

poprosze˛. Jes´li nie, nikt nie be˛dzie mi niczego narzu-
cał.

– Zawsze masz na wszystko odpowiedz´?
– Chciałbym. Na przykład, co zrobic´ z toba˛.
– Nie musisz nic robic´ – odparła zgryz´liwie. – W tej

chwili jestes´my z Eleanor niezalez˙ne. Same wybiera-
my sobie przyjacio´ł. Nie jestes´ nam do niczego po-
trzebny.

Z jego skrzywionej miny jasno wynikało, z˙e nie ta-

kiej odpowiedzi oczekiwał. Dodała zatem:

– Ale dzis´ miło nam w twoim towarzystwie. Praw-

da, Eleanor?

Eleanor, bardzo ma˛drze, nie skomentowała.
– Wiem, czego z˙yczy sobie moja matka – rzekł

Dominik po paru minutach. – Nie powie mi tego, po´ki
jej nie zapytam, ale i tak wiem.

– Czego wie˛c?
– Z

˙

ebym cie˛ pos´lubił.

To słowo padło mie˛dzy nimi po raz pierwszy. A gdy

juz˙ oboje je rozwaz˙yli, okazało sie˛, z˙e ich podzieliło.
Petra zauwaz˙yła:

– Człowiek bierze s´lub, kiedy jest zakochany, kie-

dy uwaz˙a, z˙e uszcze˛s´liwi druga˛ osobe˛ i chce spe˛dzic´
z nia˛ z˙ycie.

101

GILL SANDERSON

background image

– To brzmi jak całkiem sensowny plan.
– A ty uwaz˙asz, z˙e rodzina cie˛ popycha do tego

kroku. Z

˙

e los sprzysia˛gł sie˛ przeciw tobie i kaz˙e ci mnie

pos´lubic´. Niezalez˙nie od twojej woli.

– Sam czuje˛, z˙e powinienem – zacza˛ł znowu – ale

ostatnia rzecz, kto´ra˛ człowiek powinien robic´, to z˙enic´
sie˛ z poczucia obowia˛zku. Lubie˛ cie˛, i to bardzo, ale nie
mam pewnos´ci, czy...

– Słowo, kto´rego szukasz, to kocham – podsune˛ła.

– Skoro nie potrafisz nawet wymo´wic´ go głos´no, na
pewno to uczucie jest ci obce.

Dominik patrzył pose˛pnie w dal.
– Boje˛ sie˛ – wyznał. – Chce˛ unikna˛c´ pomyłki, dla

twojego dobra, dla dobra Eleanor, a takz˙e ze wzgle˛du
na siebie.

Mogła jedynie zgadywac´, ile kosztowało go to wy-

znanie. Zatrzymała wo´zek, obro´ciła Dominika ku so-
bie, wycia˛gne˛ła re˛ce i obje˛ła go. I zaraz potem wypu-
s´ciła go z obje˛c´.

– Doceniam to. Ale o czyms´ zapomniałes´.
– O czym?
– O mnie, o tym, co ja czuje˛. Miłos´c´ to uczucie

pomie˛dzy dwojgiem ludzi. Dajesz i bierzesz. Ja tez˙ nie
jestem pewna, co do ciebie czuje˛, w kon´cu tak mało cie˛
znam.

– To prawda.
– Pomoz˙emy ci z Eleanor. Poznamy cie˛ lepiej

i pozwolimy, z˙ebys´ nas poznał. Ale musisz cos´ wie-
dziec´. Nie zamierzam czekac´ do kon´ca z˙ycia, az˙
podejmiesz decyzje˛. Chce˛ z˙yc´ normalnie, i tak sie˛
stanie.

– To uczciwe postawienie sprawy. – Us´miechna˛ł

102

GILL SANDERSON

background image

sie˛, a jej sie˛ zdawało, z˙e zas´wieciło słon´ce. – Wystar-
czy tych głe˛bokich mys´li jak na jeden dzien´. Cieszmy
sie˛ nim, moz˙e jakies´ rozwia˛zanie przyjdzie nam do
głowy, kiedy nie be˛dziemy go na siłe˛ szukac´.

– Niewykluczone.
Do kon´ca spaceru szli obok siebie w pogodnym

milczeniu. Kiedy wro´cili do samochodu, Dominik
os´wiadczył:

– A teraz mam dla was niespodzianke˛.
Tym razem pojechali w strone˛ wybrzez˙a. Po pew-

nym czasie Dominik skre˛cił z gło´wnej drogi i ostroz˙nie
prowadził samocho´d po wybojach przez pola i niewie-
lki las. Od czasu do czasu mie˛dzy drzewami błyskał
błe˛kit morza.

Zaparkowali na skraju wzgo´rza. Pod nimi widniała

zatoczka, do kto´rej prowadziła kre˛ta s´ciez˙ka. Znalez´li
miejsce w cieniu pote˛z˙nej skały. Petra usiadła na kocu,
a Dominik poszedł do samochodu po kosz z wik-
tuałami.

Na plaz˙y nie było pro´cz nich z˙ywej duszy, wie˛c

Petra bez skre˛powania karmiła dziecko piersia˛. Domi-
nik siadł obok niej z koszykiem i duz˙ym białym po-
jemnikiem.

– Co w tym jest?
– Czysta woda. Pomys´lałem... mo´głbym urza˛dzic´

jej pierwsza˛ lekcje˛ pływania. Potem spłukalibys´my
z niej słona˛ wode˛.

– Morze jest jeszcze za zimne.
Dominik pokazał na jeziorko mie˛dzy skałami.
– Ta woda jest ogrzana przez słon´ce.
– No dobrze – odparła Petra po zastanowieniu. –

Ona wprost uwielbia ka˛piel. Ale jak zacznie płakac´,

103

GILL SANDERSON

background image

natychmiast ja˛ zabierz. Be˛dziesz sie˛ ka˛pał w tym
stroju?

– Przebiore˛ sie˛. Zabrałem ka˛pielo´wki i re˛czniki.
Z przyjemnos´cia˛ patrzyła na jego atletyczne ciało.

Podniecał ja˛, zawsze ja˛ podniecał.

Dominik zanio´sł co´rke˛ do jeziorka. Połoz˙ył sie˛

w wodzie, a Eleanor na swojej piersi. Mała piszczała
z zachwytu.

– Ona uwielbia wode˛! – zawołał.
Po paru minutach przynio´sł co´rke˛ Petrze. Wytarła ja˛

re˛cznikiem zmoczonym w czystej wodzie.

– Teraz pewnie zas´nie.
– Daj mi pie˛c´ minut, musze˛ troche˛ poc´wiczyc´.
Pobiegł na brzeg i rzucił sie˛ w fale. Szybkim

kraulem popłyna˛ł przed siebie, tak daleko, z˙e Petra
zacze˛ła sie˛ martwic´, a potem zawro´cił i ro´wnie szybko
wro´cił do brzegu. Biegł do nich po piasku. Petra podała
mu re˛cznik. Naste˛pnie połoz˙ył sie˛ na plecach, wsparty
o skałe˛, i trzymał dziecko na piersi, po´ki nie zasne˛ło.

– Miłe uczucie, prawda? – spytała po chwili. –

Przytulac´ ja˛, czuc´ przy sobie?

– Tak, przyjemne. Czasami zastanawiam sie˛, co

czuje w takiej chwili kobieta.

– Nie zastanawiaj sie˛ – poradziła mu. – To cie˛z˙ka

praca.

Widziała, jak spogla˛da na s´pia˛ca˛ Eleanor. Z fas-

cynacja˛, z miłos´cia˛. Doskonale znała to poczucie cudu,
z˙e jest sie˛ rodzicem tak małej, a przy tym tak idealnej
istoty. Dominik podnio´sł na nia˛ pełen rezerwy wzrok.

– Dziecko s´pi, a ja zgłodniałem po ka˛pieli. A ty?
Petra połoz˙yła co´rke˛ do torby-nosidełka, przykryła

ja˛ i zasłoniła przed słon´cem.

104

GILL SANDERSON

background image

– Tez˙. Co masz w tym tajemniczym koszu?
– Zaskocze˛ cie˛.
Zacza˛ł od rozłoz˙enia obrusu. Potem wyja˛ł talerze,

szklanki i sztuc´ce. W kon´cu na obrusie znalazła sie˛
zadziwiaja˛ca rozmaitos´c´ plastikowych pojemniko´w
oraz miska, do kto´rej Dominik włoz˙ył sałate˛ i skropił ja˛
sosem.

– Sam to wszystko przygotowałes´? – spytała zdu-

miona.

– Cze˛s´ciowo. Koszyk poz˙yczyłem od Susie, ona

tez˙ powiedziała mi, co mam kupic´ i gdzie.

Znalazła sie˛ takz˙e butelka białego wina w chłodza˛-

cym pojemniku. Mieli do dyspozycji ro´z˙ne gatunki
mie˛sa i we˛dlin, trzy sałatki oraz pieczywo. Na deser
były czeres´nie i truskawki ze s´mietana˛ z kartonu.
Prawdziwa uczta. Kiedy skon´czyli jes´c´, Dominik na-
lał kawe˛ z termosu.

– Od miesie˛cy nie jadłam tak smacznie – stwier-

dziła Petra. – Moz˙esz teraz popilnowac´ małej. Nie
wzie˛łam kostiumu, ale zdejme˛ spodnie i troche˛ ochla-
pie˛ nogi.

Ruszyła w strone˛ wody. Drobne fale uderzały lekko

o jej kolana. Obejrzała sie˛. Dominik pakował koszyk,
nie spuszczaja˛c troskliwego spojrzenia z co´rki. Pewnie
wygla˛daja˛ jak idealna para. Dwoje ludzi z dzieckiem
na plaz˙y. Wro´ciła na koc i powiedziała:

– Chyba nie powinnis´my siedziec´ tu zbyt długo.
Dominik poderwał sie˛ na nogi.
– Jak chcesz, jestes´ jej matka˛ i piele˛gniarka˛. Moz˙e

jeszcze kiedys´ tu przyjedziemy?

– Moz˙e. – Pomys´lała, z˙e jest dla niego niesprawied-

liwa i dorzuciła: – Wejdziesz do nas na herbate˛? Nie

105

GILL SANDERSON

background image

urza˛dze˛ ci takiej uczty, ale moge˛ zrobic´ grzanki z se-
rem albo jajka.

– Che˛tnie. I pomoge˛ ci połoz˙yc´ dziecko do ło´z˙ka.
Powro´t do Denham trwał dłuz˙ej niz˙ przewidywali,

poniewaz˙ drogi były zakorkowane. W domu Petra
postanowiła jeszcze raz wyka˛pac´ Eleanor, by miec´
pewnos´c´, z˙e zmyła z niej morska˛ so´l. Potem nakarmiła
ja˛ i połoz˙yła spac´. Dziewczynka była zme˛czona i za-
sne˛ła niemal od razu.

Zostało im po´ł butelki białego wina. Dominik nale-

gał, by dokon´czyli ja˛ do kolacji. Po posiłku Petra
wyniosła brudne naczynia i stwierdziła, z˙e za oknami
pociemniało.

– To był długi dzien´ – zauwaz˙yła. – Ale tak szybko

mina˛ł.

– Mina˛ł szybko, bo bylis´my szcze˛s´liwi – odparł

Dominik.

Kiedy to mo´wił, podrapał sie˛ po brzuchu.
– Tylko mi nie mo´w, z˙e cos´ cie˛ swe˛dzi.
– Pewnie nie spłukałem dokładnie soli. Jak tylko

wro´ce˛ do domu, wskocze˛ pod prysznic.

– Moz˙esz tutaj wzia˛c´ prysznic, jes´li chcesz.
– No dobrze – odparł po kro´tkim wahaniu.
Petra zastanawiała sie˛, co teraz nasta˛pi. I czego by

włas´ciwie chciała? W kon´cu jest pania˛ swojego losu.

Z łazienki dobiegł ja˛ szum wody, a gdy po chwili

urwał sie˛, była juz˙ prawie zdecydowana. Zastukała do
drzwi.

– Re˛czniki sa˛ w tej wysokiej szafce. Moge˛ wejs´c´?
Po chwili dotarł do niej stłumiony głos:
– Nie zamkna˛łem sie˛.
Stała z re˛ka˛ na klamce, zastanawiaja˛c sie˛, czy

106

GILL SANDERSON

background image

podje˛ła włas´ciwa˛ decyzje˛. Ostatecznie nacisne˛ła klam-
ke˛ i weszła.

Dominik, opasany w biodrach białym re˛cznikiem,

spojrzał na nia˛ z powaga˛. Z długawych włoso´w woda
kapała mu na ramiona. A w jego oczach widniało
wyraz´ne poz˙a˛danie, i to włas´nie ostatecznie przekona-
ło Petre˛.

– Poz˙a˛danie nie jest zarezerwowane dla me˛z˙czyzn

– oznajmiła. – Chce˛, z˙ebys´ poszedł ze mna˛do ło´z˙ka. To
nie jest deklaracja miłos´ci ani nic w tym rodzaju, tylko
cos´, czego oboje pragniemy i co nam niez´le wychodzi.

– Jestes´ pewna?
– Tak, zupełnie pewna. Jestem tez˙ troche˛ zaz˙eno-

wana, ale wiem, czego chce˛. – Pochyliła głowe˛. – Te˛s-
kniłam za toba˛.

– Ja za toba˛ tez˙.
Wzie˛ła go za re˛ke˛ i zaprowadziła do sypialni.
– Zaczekaj na mnie. Ja tez˙ wezme˛ prysznic, dzien´

był taki gora˛cy.

Z szuflady w łazience Petra wyje˛ła nocna˛ koszule˛,

jednak po kro´tkim namys´le schowała ja˛ z powrotem.
Wzie˛ła prysznic i naga poszła do sypialni.

Juz˙ prawie zapadł zmierzch, pojedynczy promien´

zachodza˛cego słon´ca przes´wiecał przez zasłone˛. Do-
minik siedział na ło´z˙ku do połowy przykryty kołdra˛.
Petra przystane˛ła – umys´lnie wybrała takie miejsce,
gdzie jej ciało rozs´wietlała ro´z˙owa łuna zachodu. Prze-
sune˛ła dłonia˛ wzdłuz˙ blizny po cesarskim cie˛ciu.

– Musisz mnie przyja˛c´ taka˛, jaka jestem.
– Jestes´ pie˛kna. Wejdziesz do ło´z˙ka?
Uniosła kołdre˛ i ws´lizne˛ła sie˛ obok Dominika.
– Musze˛ cie˛ o czyms´ uprzedzic´, chociaz˙ jestes´ le-

107

GILL SANDERSON

background image

karzem i sam to wiesz. Poprzednim razem było nam cu-
downie, teraz moz˙e tak nie byc´.

– Be˛de˛ szcze˛s´liwy, lez˙a˛c obok ciebie – odparł. –

Szcze˛s´liwy, z˙e moge˛ cie˛ przytulic´, pies´cic´, spac´ z to-
ba˛. Czuc´ twoje ciepło i two´j zapach, jedyny na s´wie-
cie. Dla mnie to i tak zbyt wiele.

Uwierzyła jego słowom, mimo tego, z˙e pokazywały

głe˛bie˛ uczucia i delikatnos´c´, o kto´re by go nie po-
sa˛dzała.

– Przestan´ tyle gadac´ i pocałuj mnie.
Słon´ce znikne˛ło za horyzontem, a oni odkrywali

swoje ciała. Odnalez´li rados´c´ w dotyku, satysfakcje˛
w delikatnej pieszczocie, kto´ra doprowadziła ich do
najwie˛kszej ekstazy, o jakiej Petra nawet nie s´niła.

Tuz˙ przed zas´nie˛ciem us´wiadomiła sobie jedna˛

waz˙na˛ rzecz – Dominik nie powiedział, z˙e ja˛ kocha.

108

GILL SANDERSON

background image

ROZDZIAŁ SIO

´

DMY

Przywykła do samotnos´ci z dzieckiem i spała bardzo

czujnie. Naste˛pnego ranka obudziła sie˛ wczes´nie, gdy
Dominik pro´bował wstac´ cichaczem, i wycia˛gne˛ła do
niego re˛ke˛. Uja˛ł jej dłon´ i złoz˙ył na niej pocałunek.

– Musze˛ leciec´ do pracy – szepna˛ł. – Ale ty lez˙ so-

bie jeszcze, spro´buj zasna˛c´. Zadzwonie˛.

Nie zasne˛ła od razu. Słyszała, jak Dominik na pal-

cach podszedł do ło´z˙eczka co´rki i stał tam przez chwi-
le˛. Pie˛c´ minut po´z´niej trzasne˛ły drzwi wyjs´ciowe.

Została w ło´z˙ku, dopo´ki ciche kwilenie Eleanor nie

us´wiadomiło jej, z˙e dziecko chce jes´c´. Jak co dzien´ od-
była rytuał ka˛pieli i karmienia. Zazwyczaj działało to
nia˛ uspokajaja˛co. Tego ranka było inaczej.

Eleanor marudziła bardziej niz˙ zwykle. Petra nie

obawiała sie˛, z˙e to cos´ powaz˙nego, sa˛dziła, z˙e to raczej
napad złego humoru. Po chwili jednak pomys´lała z le˛-
kiem, czy nie przesadzili poprzedniego dnia. Moz˙e wy-
cieczka dała sie˛ małej we znaki. Petra pokołysała ja˛ tro-
che˛ w wo´zku, a gdy dziewczynka zasne˛ła, wywiozła ja˛
na patio. Teraz sama mogła wzia˛c´ ka˛piel, ubrac´ sie˛
i zjes´c´ s´niadanie, a takz˙e przemys´lec´, dlaczego dopadło
ja˛ lekkie przygne˛bienie.

Miniony dzien´ był pełen wspaniałych przez˙yc´, a noc

niewypowiedzianej rozkoszy. Tym wie˛kszej, z˙e to ona
ja˛ zainicjowała. Zyskała na tym jej pewnos´c´ siebie.

background image

A jednak... jednak nie usłyszała słowa ,,kocham’’.

Dominik mo´gł przynajmniej napomkna˛c´, z˙e istnieje
szansa na wspo´lna˛ przyszłos´c´. Czy rzeczywis´cie maja˛
taka˛ szanse˛?

Przypomniała sobie Kena. Nie, nie ma poro´wnania.

Ken był z ołowiu, a Dominik ze złota. Trwała przy Ke-
nie, choc´ wiedziała, z˙e to beznadziejne. Powinna była
zostawic´ go wiele miesie˛cy wczes´niej, niz˙ to w kon´-
cu zrobiła.

Jak długo zatem ma teraz czekac´, łudzic´ sie˛, z˙e

Dominik cos´ jej obieca? Włas´nie jej, a nie jej i jego
dziecku.

Na jej twarz wypłyna˛ł ironiczny us´miech. Paradok-

salnie odkryła włas´nie, z˙e jest silna˛ kobieta˛.

W porze lunchu zadzwonił uradowany Simon. Petra

pro´bowała mo´wic´ podobnie radosnym tonem, ale jakos´
jej to nie wychodziło. Simon bezbłe˛dnie to wyczuł.

– Masz jakis´ problem?
– Nic nowego, mo´j drogi. Jestem niezame˛z˙na˛ mat-

ka˛, a to nie jest stan, kto´ry przynosi człowiekowi ra-
dos´c´ czy choc´by zadowolenie. – Zas´miała sie˛ gorz-
ko. – Ale narzekam, co? Ciekawe, ile samotnych matek
ma tyle szcze˛s´cia co ja?

– Masz szcze˛s´cie i przyjacio´ł – zapewnił Simon.

– Posłuchaj, musze˛ teraz cos´ załatwic´. Mo´głbym po´z´-
niej wpas´c´ do ciebie? Mam dobre wies´ci.

– No jasne. Zawsze moz˙esz do nas wpas´c´. A jakie

to wies´ci?

– Powiem ci, jak sie˛ zobaczymy.
Jednak nie od razu po przyjez´dzie Simona poznała

powo´d jego rados´ci.

110

GILL SANDERSON

background image

– Mo´w pierwsza. Cos´ ci lez˙y na wa˛trobie, nie o-

szukasz mnie. Powiedz mi, o co chodzi. Człowiekowi
jest lz˙ej na sercu, jak podzieli sie˛ z kims´ kłopotami.

– Chodzi o Dominika. Odwiedza mała˛, ma bzika na

jej punkcie. Ale nie mam poje˛cia, co czuje do mnie,
i nie mam ochoty czekac´. To wszystko. A co u ciebie?

Simon zmarszczył czoło.
– Moz˙esz sie˛ nigdy nie dowiedziec´, co Dominik

czuje. Pewnie on sam nie potrafi tego zdefiniowac´, bo
nadal jest w szoku.

– Miał kilka tygodni, z˙eby sie˛ otrza˛sna˛c´. Jestes´

przesadnie wielkoduszny. No ale co dobrego u ciebie?
Umieram z ciekawos´ci.

Simon popatrzył na nia˛ z us´miechem.
– Zaproponowano mi prace˛ w najwie˛kszym szpita-

lu w Leeds. Spełniło sie˛ moje marzenie. To znakomita
placo´wka, oddział o mie˛dzynarodowej renomie.

Petra zarzuciła mu ramiona na szyje˛.
– Tak sie˛ ciesze˛! Zasłuz˙yłes´ na to. Pomys´l tylko,

kto´regos´ dnia be˛de˛ mogła powiedziec´, z˙e znałam sław-
nego doktora Simona Bradleya, kiedy był jeszcze mło-
dy i nieznany.

Policzki Simona poczerwieniały, ale w jego spoj-

rzeniu widac´ było wahanie.

– Tak, kto´regos´ dnia – rzekł. – Poza tym dostane˛

lepsze wynagrodzenie i dadza˛ mi mieszkanie w po-
bliz˙u szpitala. Wygla˛da na to, z˙e jestem na dobrej dro-
dze, tylko...

– No mo´w. Co cie˛ trapi? Rozmawiasz z przyjacie-

lem.

– Byłoby łatwiej, gdybys´ nie wygrała tych pienie˛-

dzy – mrukna˛ł. – Chociaz˙ bardzo sie˛ z tego ciesze˛. Ale

111

GILL SANDERSON

background image

w z˙yciu licza˛ sie˛ nie tylko pienia˛dze. – Wzia˛ł głe˛boki
oddech i zebrał siły. – Czy zamieszkałabys´ ze mna˛
w Leeds? – spytał w kon´cu. – Oz˙eniłbym sie˛ z toba˛,
choc´by jutro, ale wiem, z˙e masz... wa˛tpliwos´ci. W kaz˙-
dym razie moglibys´my zamieszkac´ razem, a ja pocze-
kałbym na twoja˛ decyzje˛.

Petra była zarazem zaskoczona i poruszona. Juz˙

przedtem Simon proponował jej swoje mieszkanie,
a teraz nabrała stuprocentowej pewnos´ci, z˙e ja˛ kocha.
Tylko...

– Simon, wiesz, z˙e cze˛sto jestes´ obecny w moich

mys´lach, bardzo cze˛sto. I ja...

Unio´sł re˛ke˛.
– Wiem, zaskoczyłem cie˛. Poza tym jeszcze nie

odzyskałas´ sił po zabiegu. Nie chce˛ naciskac´ i nie
oczekuje˛ w tej chwili odpowiedzi. Przemys´l to po
prostu. A kiedy juz˙ podejmiesz decyzje˛, daj mi znac´.

Petra us´ciskała go ponownie i poczuła, jak łza spły-

wa po jej policzku.

– Masz racje˛ – odparła. – Jeszcze do siebie nie

doszłam. Jestem szcze˛s´liwa i płacze˛. To wielkie szcze˛-
s´cie miec´ takiego przyjaciela jak ty. Nie odpowiem ci
teraz, ale nie kaz˙e˛ ci długo czekac´.

– To mi odpowiada.
– Mam do ciebie pros´be˛. W przyszłym tygodniu sa˛

chrzciny Eleanor. Czy zechciałbys´ byc´ jej ojcem
chrzestnym? W kon´cu tobie włas´nie zawdzie˛cza z˙ycie.

– Nic nie sprawiłoby mi wie˛kszej rados´ci.
Dziesie˛c´ minut po´z´niej Simon wyszedł. Petra usia-

dła i zadała sobie pytanie, czy mogłaby go pos´lubic´.
Nie spodziewała sie˛ kolejnej komplikacji w swoim
z˙yciu, sa˛dziła, z˙e ma ich juz˙ dosyc´. Pierwsza˛ reakcja˛

112

GILL SANDERSON

background image

na propozycje˛ Simona była stanowcza odmowa. On
nigdy nie wzbudzi w niej takiej namie˛tnos´ci, jaka˛ bu-
dzi Dominik. Ale czy namie˛tnos´c´ wystarczy do zbudo-
wania udanego zwia˛zku? Simon otoczyłby miłos´cia˛
ja˛ i Eleanor oraz dzieci, kto´re przyszłyby ewentual-
nie na s´wiat. Poza tym, chociaz˙ to nie najwaz˙niej-
sze, niewa˛tpliwie odniesie sukces zawodowy.

Rozmys´lania przerwał jej dzwonek do drzwi.
W progu stał Dominik z bukietem kwiato´w i ziryto-

wana˛ mina˛. Z niewiadomego dla niej powodu znikne˛ła
bliskos´c´, kto´ra poła˛czyła ich minionej nocy.

– To dla ciebie. – Wre˛czył jej kwiaty.
– Dzie˛kuje˛, sa˛ pie˛kne. – Nie przesadziła, dostała

wspaniałe ro´z˙e, białe, czerwone i z˙o´łte. Jej z˙ycie ostat-
nimi czasy wypełnione jest ro´z˙ami.

– Jez˙eli pozwolisz, chciałbym zajrzec´ do Eleanor –

oznajmił i skierował sie˛ prosto na patio.

Tymczasem Petra ułoz˙yła ro´z˙e w wazonie w kuchni.
Oboje ro´wnoczes´nie wro´cili do salonu.
– Był u mnie Simon Bradley – poinformowała.
– Widziałem jego samocho´d. Czekałem, az˙ sobie

po´jdzie.

A wie˛c to z tego powodu jest zły. No co´z˙, niedobrze.
– Zaproponowano mu prace˛ w Leeds.
– Ciesze˛ sie˛.
– Powinienes´, w kon´cu to dzie˛ki niemu z˙yje twoja

co´rka.

W tym momencie Dominik zrobił zawstydzona˛

mine˛.

– Zawsze uwaz˙ałem go za s´wietnego lekarza.
– To dobrze. Mo´wiłam ci, z˙e zaplanowałam chrzest

Eleanor na przyszły tydzien´? Poprosiłam Simona, z˙eby

113

GILL SANDERSON

background image

został ojcem chrzestnym. Jack be˛dzie drugim ojcem
chrzestnym, a Jane, z˙ona Chrisa Fieldinga, matka˛
chrzestna˛.

– S

´

wietnie sobie radzisz, wszystko zorganizowa-

łas´. Nawet moja˛ rodzine˛ – zauwaz˙ył chłodno.

– Teraz to takz˙e rodzina Eleanor, i pamie˛taj, z˙e oni

chca˛ miec´ z nia˛ kontakt. A co do tego, z˙e jestem dobrze
zorganizowana... No co´z˙, samotna matka moz˙e pole-
gac´ wyła˛cznie na sobie.

– Gdybys´ mnie uprzedziła... – zacza˛ł ze złos´cia˛

i wzruszył ramionami. – Rozumiem, z˙e tez˙ jestem
zaproszony?

– Oczywis´cie. W kon´cu jestes´ ojcem. Ceremonia

odbe˛dzie sie˛ w kos´ciele s´w. Pawła, a potem pojedzie-
my do domu twojego brata.

– Mo´j brat jest ro´wnie dobrym organizatorem co ty.

Jako prawnik ma to we krwi. No i kocha dzieci. Ale
czy... czy Simon to dobry wybo´r? Skoro sie˛ przepro-
wadza...

– Simon to idealny kandydat na ojca chrzestnego.
Potem Petra powiedziała kilka sło´w, sama nie wie-

dza˛c dlaczego, z pełna˛ s´wiadomos´cia˛, z˙e sprowokuje
Dominika. Moz˙e z powodu chłodu, kto´ry jej okazywał,
a kto´ry tak ostro kontrastował z namie˛tnos´cia˛ minionej
nocy.

– Simon poprosił mnie o re˛ke˛.
– Aha – odparł Dominik lodowatym tonem. – I co

mu odpowiedziałas´?

– Dał mi czas na przemys´lenie propozycji. Przypu-

szczam, z˙e moja odpowiedz´ be˛dzie negatywna. Gdy-
bym podje˛ła inna˛ decyzje˛, byłabym wobec niego nie-
uczciwa.

114

GILL SANDERSON

background image

– Rozwaz˙ to. Moz˙e to dobry pomysł. To przy-

zwoity człowiek z niezłymi perspektywami. Po´jde˛ juz˙,
wymkna˛łem sie˛ na godzinke˛ z pracy. Be˛dziemy w kon-
takcie.

Wyszedł, nie całuja˛c jej nawet w policzek. Ona zas´

uznała, z˙e znakomicie to rozegrała. Prawda?

Kiedy wypisywano Eleanor ze szpitala, Chris Fiel-

ding oznajmił, z˙e chce ja˛ widziec´ co najmniej raz w ty-
godniu, i to przez kilka tygodni.

Podczas kolejnej wizyty Eleanor została zwaz˙ona

i zbadana. Petra z go´ry znała wyniki, bo jej co´rka
była w s´wietnej kondycji. Chris zaprosił po´z´niej Pe-
tre˛ do swojego pokoju, a kiedy pili kawe˛, dziecko
gaworzyło w wo´zku.

– Zadomowiłas´ sie˛ juz˙ w nowym mieszkaniu? – spy-

tał. – Nie trzeba ci w czyms´ pomo´c?

– Bardzo nam tam dobrze. Pojawiaja˛ sie˛ problemy,

ale dajemy sobie z nimi rade˛. No i mamy przyjacio´ł, do
kto´rych moz˙na zadzwonic´ w razie czego.

– No to dlaczego jestes´ przybita? Znam cie˛, widze˛,

z˙e chcesz to ukryc´, ale cos´ cie˛ gryzie. To depresja po-
porodowa, czy moz˙e cos´ wie˛cej?

Petra darzyła Chrisa zaufaniem.
– To z powodu Dominika – przyznała. – Nie wiem,

co z nim zrobic´. A mo´wia˛c s´cis´lej, co ze soba˛ zrobic´.

– Rozumiem. To znaczy, z˙e cie˛ odwiedza? Sa˛dzi-

łem, z˙e po wygranej zerwałas´ z nim kontakty.

– Wpada do mnie, poniewaz˙... poniewaz˙ chce wi-

dziec´ dziecko. Zakochał sie˛ w niej.

– Ale nie w tobie?
– Co´z˙, jez˙eli nawet, to mi tego nie powiedział.

115

GILL SANDERSON

background image

Chwilami całkiem niez´le sie˛ dogadujemy. A innym
razem jestes´my dla siebie niemili.

– Kochasz go?
To było podstawowe pytanie, a Petra nie była prze-

konana, czy potrafi na nie odpowiedziec´.

– Nie mam szcze˛s´cia do miłos´ci – odparła. – Jakos´

mi to nie wychodzi. Chyba... pokochałabym go, gdyby
mi pozwolił. Bywa, z˙e jest nam ze soba˛ dobrze, ale on
nie przekracza pewnej granicy. Nie potrafie˛ tak z˙yc´.

– Chciałabys´, z˙ebym z nim porozmawiał?
– Nie! Sam musi sobie z tym poradzic´, albo razem

ze mna˛.

– Dobra odpowiedz´ – mrukna˛ł. – Wie˛c mo´wisz, z˙e

przez niego jestes´ nie w sosie. Bo nie wiesz, na czym
stoisz?

– Włas´nie.
– Czy zamierzasz postawic´ sobie jaka˛s´ granice˛

czasowa˛? Na przykład miesia˛c, dwa miesia˛ce... i albo
dojdziecie do porozumienia, albo wykluczasz go na
zawsze?

Słowa Chrisa zabrzmiały wre˛cz brutalnie. A jednak

Petra z nieche˛cia˛ musiała przyznac´, z˙e Chris ma racje˛.

– Tak – stwierdziła. – Dam sobie czas. Troche˛ cza-

su. Jez˙eli nic sie˛ nie wyjas´ni, skon´cze˛ z tym. Jak po-
wiedziałes´, wyklucze˛ Dominika ze swojego z˙ycia.

– Skoro uwaz˙asz, z˙e to rozwia˛zanie jest słuszne...

Powiesz mu o tym?

– Nie. Musi podja˛c´ decyzje˛ bez presji z mojej

strony.

W naste˛pnym tygodniu Dominik odezwał sie˛ do

Petry tylko raz. Zadzwonił kto´regos´ popołudnia, a ro´w-

116

GILL SANDERSON

background image

noczes´nie z telefonem rozległ sie˛ dzwonek do drzwi.
Petra najpierw podniosła słuchawke˛, a jej serce pod-
skoczyło na dz´wie˛k znajomego głosu, kto´ry brzmiał
przyjaz´nie i pojednawczo.

– Wybacz, z˙e nie dzwoniłem – rzekł – i z˙e byłem...

ostatnio troche˛ szorstki. Zwłaszcza po takiej nocy.
Praca mnie dołuje. Wiesz, z˙e zamykaja˛ oddział w Den-
ham? Na tydzien´ albo dwa, dopo´ki nie skon´cza˛ robo´t
budowlanych. Kieruja˛ do nas wszystkie wypadki, ale
z˙adnego dodatkowego personelu. Istny dom wariato´w.

Było to ro´wnoczes´nie wyjas´nienie i przeprosiny.

Tymczasem ktos´ znowu zastukał do drzwi.

– Nic nie szkodzi – odparła Petra. – Widziałam

robotniko´w, kto´rzy kra˛z˙a˛ po budynku. Ale przyje-
dziesz na chrzest?

– Oczywis´cie. Ubierzesz Eleanor w sukienke˛, kto´ra˛

przywiozłem jej z Amsterdamu?

– Tak. Eleanor wygla˛da w niej cudownie.
Za trzecim razem dzwonek do drzwi zadzwonił

jakby ciszej, co znaczyło, z˙e gos´c´ ma dosyc´ czekania.
Petra wiedziała, kto to. Nawalił jej bojler i musiała
wykonac´ wiele telefono´w, by znalez´c´ hydraulika, kto´-
ry obiecał, z˙e od razu przyjedzie. Krzykne˛ła do słucha-
wki:

– Musze˛ kon´czyc´, ktos´ przyszedł. Moz˙esz potem

zadzwonic´?

– Spro´buje˛.
Nie miała czasu, by analizowac´ jego ton, bo juz˙

biegła do drzwi. Nie moz˙e sie˛ przeciez˙ obejs´c´ bez cie-
płej wody.

Nadeszła niedziela, dzien´ chrztu Eleanor. Petra była

117

GILL SANDERSON

background image

ciekawa, co ten dzien´ przyniesie. Po raz pierwszy ona,
Eleanor i Dominik pokaz˙a˛ sie˛ razem publicznie. Domi-
nik ze swoim dzieckiem i... i matka˛ dziecka. Jak on to
przyjmie? Czy be˛dzie skre˛powany? Moz˙e włas´nie ten
dzien´ przyniesie jakies´ rozstrzygnie˛cia.

Zaproponowała, z˙e przyjedzie wczes´niej do domu

Jacka i pomoz˙e im w przygotowaniach, ale Jack po-
kre˛cił głowa˛.

– To twoje s´wie˛to, twoje i Eleanor. Jestes´cie naszy-

mi gos´c´mi. – Po czym dodał z us´miechem: – Jeszcze
be˛dziesz miała okazje˛ popracowac´.

Petra kupiła sobie nowa˛ suknie˛, biało-srebrna˛, a do

tego szalony pa˛sowy kapelusz ze słomki. W kon´cu nie
co dzien´ s´wie˛tuje sie˛ chrzest co´rki.

Jack wyszedł jej na spotkanie zdenerwowany jak

nigdy.

– Mary włas´nie dostała wiadomos´c´ ze szpitala. Do-

minik nie przyjedzie, jest zbyt zaje˛ty. Nawet nie za-
dzwonił sam, tylko kazał asystentce przekazac´ infor-
macje˛. Mam ochote˛ wzia˛c´ za słuchawke˛ i tak mu na-
gadac´, z˙e w te pe˛dy przyleci.

– Nie ro´b tego – odparła Petra. – Wiem, z˙e jest za-

je˛ty. Naprawde˛ chciał przyjechac´, pewnie jest mocno
rozz˙alony.

Tymi słowami uspokoiła Jacka i nie mogła potem

okazac´, jak głe˛boko jest rozczarowana.

Pojechali do kos´cioła. Petra była zdumiona, ilu

znajomych przybyło zobaczyc´ jej co´rke˛. Msza była
bardzo uroczysta, a sympatyczny wikary oznajmił, z˙e
im głos´niej płacza˛ dzieci, kto´rym udziela chrztu, tym
bardziej je lubi. Po mszy Petra wyszła na dziedziniec
kos´cioła z co´rka˛ i Penny. Rodzina i znajomi stali

118

GILL SANDERSON

background image

w grupkach i rozmawiali. Raptem Penny pobiegła do
ojca, a Petra została sama.

Wo´wczas podeszła do niej kobieta o miłej, mat-

czynej twarzy. Petra widziała ja˛ wchodza˛ca˛ do kos´cio-
ła po rozpocze˛ciu mszy.

– Czy mogłabym zobaczyc´ dziecko? – spytała ko-

bieta.

Petra z duma˛ odkryła Eleanor.
– S

´

liczna – oznajmiła nieznajoma. – Usta ma po

ojcu.

Petra spojrzała na nia˛ niepewnie.
– Zna pani ojca?
– Dominik Tate. Znam go, odka˛d skon´czył pie˛tnas´-

cie lat. Jestem Susie Cash.

– Pani jest siostra˛ oddziałowa˛! Poznaje˛ pani głos.

To pani przysłała mi te pie˛kne kwiaty i czekoladki.

– Tak. Czasami trzeba Dominikiem troche˛ pokiero-

wac´.

Susie wyje˛ła z torebki mała˛ paczuszke˛ w srebrnym

papierze i nies´miało podała ja˛ Petrze.

– Mam nadzieje˛, z˙e pani nie obraz˙e˛. Kupiłam Elea-

nor drobny prezent. To medalik, moz˙e jej sie˛ spodo-
ba, jak troche˛ podros´nie.

– Bardzo dzie˛kuje˛. Jedziemy teraz do domu Jacka,

moz˙e pojedzie pani z nami? Serdecznie zapraszam.

Susie spojrzała na nia˛ z us´miechem.
– Che˛tnie, gdybym nie była taka zme˛czona. Dopie-

ro co zeszłam z czternastogodzinnego dyz˙uru. Dalej
bym tam siedziała, gdyby Dominik mnie nie wyrzucił.
Be˛dzie zły, jak dowie sie˛, z˙e tu przyjechałam, zamiast
spac´. To cały on. Złos´ci sie˛, ale nie trzeba zwracac´ na to
uwagi.

119

GILL SANDERSON

background image

– Tak, zapewne ma pani racje˛ – odparła Petra.

Zdawała sobie sprawe˛, z˙e Susie nie przesadza, tłuma-
cza˛c sie˛ zme˛czeniem. – A u Dominika wszystko w po-
rza˛dku?

– Chyba doszedł do wniosku, z˙e sen jest dla mie˛-

czako´w. Wie pani, z˙e w pobliz˙u Calthorpe zorganizo-
wano wielka˛ wystawe˛ rolnicza˛? To coroczna impreza,
i zawsze mamy wtedy ruch na oddziale. Na dodatek
brak nam personelu. Ale Dominik uwaz˙a, z˙e on da
wszystkiemu rade˛. Sam, oczywis´cie. – Raz jeszcze
obje˛ła wzrokiem Eleanor, a potem dodała: – Nau-
czyłam sie˛ nie wtra˛cac´ swoich trzech groszy do z˙ycia
Dominika, ale mam dla niego wiele ciepłych uczuc´. To
dobry człowiek, Petro, lepszy niz˙ mu sie˛ zdaje.

– Czasami okazuje to w dosyc´ oryginalny sposo´b.
– Wiem, ale to nie zmienia faktu. Musze˛ juz˙ is´c´.

Mam nadzieje˛, z˙e was jeszcze zobacze˛, pania˛ i Elea-
nor.

Petra odprowadzała ja˛ wzrokiem. Polubiła Susie,

choc´ rozmawiały ledwie pare˛ minut, była tez˙ pod wra-
z˙eniem tego, co Susie mo´wiła o Dominiku.

– Ciociu Petro, jedziemy do domu. Powiedziałas´,

z˙e ładnie mi w tej sukience i z˙e mogłabym sobie zrobic´
zdje˛cie z Eleanor! – wołała Penny. To był jeden z naj-
bardziej ekscytuja˛cych dni w jej z˙yciu.

– Dobrze, kochanie, juz˙ ide˛.
W domu Jacka i Mary czekał wspaniale zaopatrzony

bufet. Mno´stwo rozmaitych oso´b pragne˛ło złoz˙yc´ Pet-
rze gratulacje. Eleanor otrzymała sporo prezento´w.
Rados´c´ Petry przyc´miewał jednak smutek. Czułaby sie˛
o wiele lepiej, gdyby u jej boku był Dominik.

W ogrodzie zrobiono wiele pamia˛tkowych zdje˛c´.

120

GILL SANDERSON

background image

Na jednym z nich była Sally, Petra i Eleanor – trzy
pokolenia. Petra zamierzała oprawic´ je i powiesic´
w salonie. Wygłoszono tez˙ kilka okolicznos´ciowych
przemo´wien´ i wzniesiono szampanem toast za zdrowie
dziecka.

Petra zapytała Jacka, czy chciałby zaproponowac´

jakis´ toast, a on przekazał ten honor Simonowi. A za-
tem zwro´ciła sie˛ do Simona, kto´ry przyja˛ł te˛ propozy-
cje˛ z rados´cia˛.

– Panie i panowie, jez˙eli wasze kieliszki sa˛ pełne,

czy moge˛ prosic´ o chwile˛ uwagi?

Była to dobra mowa. Simon przypomniał zebranym,

z˙e Eleanor przyszła na s´wiat przed czasem i z˙e jej z˙yciu
zagraz˙ało niebezpieczen´stwo. A takz˙e, z˙e uratował je
personel oddziału noworodko´w specjalnej troski.

– Nalez˙ałem do tego zespołu, zawsze cie˛z˙ko praco-

walis´my dla naszych podopiecznych, ale ta walka była
dla nas o wiele waz˙niejsza, bo Petra była jedna˛ z nas.

Simon urwał, rozległy sie˛ oklaski.
– Petra jest sierota˛ – podja˛ł – a teraz widzimy ja˛

w otoczeniu nowej rodziny. Babcia, ciocia, wuj, i byc´
moz˙e najwaz˙niejsza ze wszystkich kuzynka Penny – to
rodzina Eleanor. – Ponownie przerwały mu oklaski.
– Brakuje ws´ro´d nas jednej osoby, Dominika, ojca
Eleanor.

Petra poczuła dreszcz przeraz˙enia, kto´ry przebiegł

po zebranych. Czy Simon chce zepsuc´ wspaniała˛
atmosfere˛, narobic´ jej kłopotu? Ze strachu rozbolał ja˛
z˙oła˛dek.

– Dominik bardzo pragna˛ł byc´ tu z nami, ale

odpowiada za swo´j oddział. Dostalis´my wiadomos´c´, z˙e
panuje tam sytuacja kryzysowa i potrzebna jest kaz˙da

121

GILL SANDERSON

background image

para ra˛k. Przykro nam, z˙e Dominika nie ma tutaj, ale
moz˙emy sie˛ pocieszyc´ tym, z˙e kilka rannych oso´b jest
niezmiernie wdzie˛cznych losowi za taki obro´t sprawy.
Dominik ratuje ludzkie z˙ycie. Jestem przekonany, z˙e
kiedy Eleanor podros´nie, be˛dzie dumna, z˙e jej ojciec
dokonał takiego wyboru. Panie i panowie, wznosze˛
toast za Eleanor Sally Morgan.

Zebrani powto´rzyli toast, zabrze˛czało szkło.
Po przemo´wieniu Petra przespacerowała sie˛ z co´rka˛

na re˛kach, by wszyscy mogli ja˛ zobaczyc´, a potem
oddała Eleanor babci i poszukała Simona.

– Wspaniała mowa – pochwaliła. – Okazałes´ tyle

bezinteresownej szlachetnos´ci.

Simon wzruszył ramionami.
– Powiedziałem tylko prawde˛. Ciesze˛ sie˛, jez˙eli

sprawiłem tobie i innym przyjemnos´c´.

– Sprawiłes´, i to wielka˛.
Simon patrzył na nia˛, cze˛s´ciowo z le˛kiem, cze˛s´-

ciowo z nadzieja˛. Petra kontynuowała rozmowe˛, nie
daja˛c mu dojs´c´ do słowa:

– W zeszłym tygodniu zadałes´ mi pytanie, i mo´wi-

łes´, z˙ebym nie spieszyła sie˛ z odpowiedzia˛. Wie˛c nadal
mys´le˛.

– Ty mys´l, a ja be˛de˛ z˙ył nadzieja˛. A teraz nie chce˛

cie˛ zatrzymywac´.

Kiedy gos´cie powoli zacze˛li sie˛ rozchodzic´, Jack

zaproponował Petrze, by u nich została. Ale ona wolała
wro´cic´ do domu. Ten dzien´ przynio´sł mase˛ wraz˙en´.
Poza tym Mary, Penny i Jack szykowali sie˛ na waka-
cyjny wyjazd. Im takz˙e nalez˙y sie˛ odpoczynek.

Połoz˙ywszy sie˛ do ło´z˙ka, Petra pomys´lała o Simo-

nie. Nie szcze˛dziłby sił, by ja˛ uszcze˛s´liwic´. U jego

122

GILL SANDERSON

background image

boku z˙yłaby spokojnie i bezpiecznie. Ale to za mało.
Trzeba spojrzec´ prawdzie w oczy. Ona kocha Domini-
ka. Byłoby nieuczciwe z jej strony wychodzic´ za
Simona ze s´wiadomos´cia˛, z˙e jest dla niej na drugim
miejscu.

Ale co z Dominikiem? Ponownie przypomniała

sobie uwage˛ Susie, z˙e to człowiek, w kto´rym kryje sie˛
wiele dobra. Do niego nalez˙y udowodnienie, z˙e to
prawda. Ona zrobiła juz˙ wszystko, co w jej mocy.

123

GILL SANDERSON

background image

ROZDZIAŁ O

´

SMY

Dominikowi przypadła nocna zmiana przed dniem

chrztu Eleanor. Liczył na to, z˙e zdoła przespac´ pare˛
godzin w pokoju lekarskim. Niestety, wyszło inaczej,
bo jeden za drugim, w nieprzewidzianych odste˛pach
czasu napływali chorzy. Trzykrotnie Dominik kładł sie˛
i zamykał oczy, i za kaz˙dym razem po chwili Susie
potrza˛sała jego ramieniem. W kon´cu zrezygnował ze
spania.

Nie był pewien, czy chce uczestniczyc´ w chrzci-

nach, mimo z˙e matka, brat ani przyjaciele nie zadawa-
liby mu kre˛puja˛cych pytan´. A jednak niewypowiedzia-
ne pytania widniałyby w oczach wszystkich zebra-
nych, a opro´cz pytan´ byc´ moz˙e oskarz˙enia.

Petra oznajmiła mu, z˙e co´rka otrzyma imiona Elea-

nor Sally, to drugie, by uhonorowac´ matke˛ Dominika.
Ale co pomys´la˛ gos´cie o nazwisku? Dlaczego Morgan,
a nie Tate?

Kon´czył zapisywac´ dane ostatniego pacjenta, far-

mera, kto´ry potkna˛ł sie˛ na własnym podwo´rku i złamał
re˛ke˛ w okolicy nadgarstka.

– Jest lato – skarz˙ył sie˛ smutno farmer. – Dla mnie

to najpracowitszy okres w roku.

Dominik okazał mu wspo´łczucie, ale co´z˙ mo´gł po-

radzic´?

– Nie wolno panu przez jakis´ czas pracowac´ ta˛ re˛-

background image

ka˛. Jes´li pan spro´buje, be˛dzie jeszcze gorzej. Przykro
mi, panie Giddens.

– No co´z˙, dzie˛kuje˛, doktorze.
Kaz˙dy ma jakies´ problemy, pomys´lał Dominik.
– Jestes´ pilnie potrzebny. – Susie zajrzała do ga-

binetu.

– Juz˙ ide˛. Ja zaczne˛, a potem pacjenta przejmie

Julie Marsden.

– Julie cie˛ nie zasta˛pi, to Julie jest pacjentka˛.
– Co?!
Przeciez˙ pada z no´g, a poza tym ma chrzciny co´rki!
– Sama moge˛ sie˛ zdiagnozowac´ – je˛kne˛ła Julie.

– Od jakiegos´ czasu mam kłopoty z wyrostkiem, ale
zawsze samo przechodziło. Wczoraj wieczorem po-
czułam sie˛ fatalnie, cała˛ noc wymiotowałam, a potem
zacze˛ły sie˛ bo´le.

– Zobaczymy – rzekł ponuro Dominik.
Badał jej brzuch bardzo delikatnie, a i tak za kaz˙dym

dotykiem jego re˛ki Julie wstrzymywała oddech.

– Okej, to wyrostek – stwierdził. – Trzeba go wy-

cia˛c´, nie ma co czekac´. Zadzwonie˛ na chirurgie˛, z˙eby
przygotowali sale˛ operacyjna˛.

– Dzie˛kuje˛. Przykro mi, z˙e cie˛ zostawiam samego

na posterunku.

– Nie zawracaj sobie tym głowy. Poprosze˛, z˙eby

znalez´li mi zaste˛pstwo w Denham.

Wiedział, z˙e to wcale nie be˛dzie proste. Na oddziale

musi byc´ choc´ jeden dos´wiadczony lekarz. No i jeszcze
ta wystawa rolnicza w Calthorpe. Nie braknie im dzis´
pracy.

Mimo wszystko zatelefonował do szpitala w Den-

ham, gdzie obiecali mu, bez wielkiej nadziei, zrobic´, co

125

GILL SANDERSON

background image

sie˛ da. Poprosili, by na razie został w pracy. Czy miał
wybo´r?

Dzien´ był upalny, na wystawe˛ rolnicza˛ przyjechało

wie˛cej gos´ci, niz˙ sie˛ spodziewano, a na domiar złego
spora ich cze˛s´c´ uległa rozmaitym wypadkom. Nic po-
waz˙nego, ale poszkodowanych było wielu.

– Widziałes´ poczekalnie˛? – spytała Susie. – Wy-

gla˛da zupełnie jak peron podmiejskiej kolejki podczas
strajku kolejarzy.

– Nawet mi nie mo´w.
Susie na ochotnika została po godzinach, ale miała

juz˙ swoje lata i nie była tak wytrzymała. Kiedy upus´ci-
ła tace˛ z narze˛dziami, a potem zatoczyła sie˛, Dominik
wiedział, z˙e Susie ma dos´c´.

– Byłas´ bardzo dzielna – oznajmił – ale nie moz˙esz

dłuz˙ej pracowac´ bez odpoczynku. To nie jest pros´ba,
tylko polecenie słuz˙bowe. Idz´ do domu.

– Ale...
– Do domu!
Susie wyszła, a pacjento´w wcia˛z˙ przybywało. Było

ich tylu, z˙e Dominik musiał przekazac´ wiadomos´c´
przez asystenta, z˙e nie zda˛z˙y na chrzest.

– Doktorze Tate, zaraz be˛dzie karetka! – zawołała

jedna z piele˛gniarek. – Jeden z gos´ci wystawy dostał
zawału. Me˛z˙czyzna, około siedemdziesia˛tki. Pro´bowa-
li go reanimowac´, ale bez skutku.

Czekał z zespołem przed wejs´ciem na oddział.

Z oddali słyszeli juz˙ sygnał karetki, kto´ra po chwili
wjechała na parking. Starszy me˛z˙czyzna był przypie˛ty
do noszy. Dominik zerkna˛ł na jego twarz, po czym
przenio´sł wzrok na piele˛gniarza. Ten pokre˛cił głowa˛
i poinformował cicho:

126

GILL SANDERSON

background image

– To musiało sie˛ stac´ dziesie˛c´ minut przed naszym

przyjazdem. Policjant pro´bował metody usta-usta i ma-
saz˙u serca, ale bez rezultatu. Brak te˛tna, EKG płaskie.

– Zawiez´cie go na reanimacje˛ – polecił Dominik.

– Przynajmniej spro´bujemy. Zna pan jego nazwisko?

– Peter Henshaw – oznajmił głos z tyłu karetki.

– Ma siedemdziesia˛t siedem lat i choruje na serce. To...
to nie jest zaskoczenie.

– Pani Henshaw – przedstawił piele˛gniarz. – Z

˙

ona

pacjenta.

Przewiez´li me˛z˙czyzne˛ na sale˛ reanimacyjna˛, cho-

ciaz˙ wiedzieli, z˙e to strata czasu. Nigdy jednak nie
nalez˙y rezygnowac´. Po chwili Dominik zapytał:

– Czy ktos´ uwaz˙a, z˙e jest sens kontynuowac´?
Nikt z zespołu nie widział w tym sensu. A juz˙ cze-

kali kolejni pacjenci.

Dominik westchna˛ł. Czekała takz˙e pani Henshaw,

kto´ra˛ musiał powiadomic´ o zgonie me˛z˙a.

Pani Henshaw siedziała w poczekalni w towarzyst-

wie piele˛gniarki. Na stoliku obok niej stał nietknie˛ty
kubek z herbata˛. Gdy tylko Dominik wszedł do s´rodka,
kobieta podniosła wzrok, a on widział, z˙e nie musi nic
mo´wic´.

– Nie z˙yje, tak? – spytała. – Zmarł od razu po u-

padku na wystawie.

Dominik milczał przez moment, potem powiedział:
– Zrobilis´my wszystko, co moz˙liwe. Było za po´z´-

no. Tak, niestety, pani ma˛z˙ nie z˙yje. Czy chce pani,
z˙ebys´my skontaktowali sie˛ z kims´ z rodziny?

– Z moim synem. Był z nami, z z˙ona˛ i dziec´mi. Nie

chciałam wystraszyc´ dzieci, wie˛c sama pojechałam
z me˛z˙em karetka˛. Syn powinien tu niedługo dojechac´.

127

GILL SANDERSON

background image

Dominik spojrzał na piele˛gniarke˛, unio´sł brwi. Zro-

zumiała go i wyszła szybko do recepcji, z˙eby zostawic´
wiadomos´c´.

– Czy moz˙emy w czyms´ jeszcze pomo´c, pani Hen-

shaw? Chciałbym, z˙eby pani cos´ wypiła.

– Po´z´niej wypije˛ herbate˛. Ale moz˙e pan cos´ dla

mnie zrobic´. Chce˛ go zobaczyc´.

– Mys´le˛, z˙e lepiej poczekac´. Najpierw...
– Spe˛dziłam z nim czterdzies´ci pie˛c´ lat. Mys´li pan,

z˙e obchodzi mnie, jak wygla˛da? – Po raz pierwszy pod-
niosła głos.

Dominik pomys´lał i odparł:
– Prosze˛ ze mna˛.
Stane˛li ramie˛ przy ramieniu, patrza˛c na zmarłego.

Po paru minutach pani Henshaw uje˛ła zimna˛ dłon´
i przycisne˛ła ja˛ do piersi.

– Przez˙ywalis´my trudne chwile, jak wszyscy. Ale

był dla mnie bardzo dobry. Na zawsze zapamie˛tam,
jaka byłam z nim szcze˛s´liwa. – Podniosła oczy na
Dominika, kto´ry ze zdumieniem ujrzał us´miech na jej
twarzy. – Trzeba sie˛ cieszyc´ z˙yciem, po´ki moz˙na,
prawda, doktorze?

Otworzyły sie˛ drzwi i do sali weszła piele˛gniarka.
– Przyjechał pan Henshaw. Czy mam zostac´, dok-

torze?

– Jes´li moge˛ cie˛ prosic´, Lucy.

Tego wieczoru, kiedy Dominik zastanawiał sie˛, jak

długo jeszcze da rade˛ pracowac´ bez wytchnienia, na
oddziale pojawiło sie˛ dwo´ch lekarzy, kto´rych znał i sza-
nował.

– Przysłali nas z dyrekcji – oznajmił jeden z nich.

128

GILL SANDERSON

background image

– Jestes´ naszym pierwszym pacjentem. Zalecamy ci
dwadzies´cia cztery godziny odpoczynku.

Na chwiejnych nogach dotarł do mieszkania, zrzucił

buty i padł na ło´z˙ko. W jednej chwili zapadł w głe˛boki
sen.

Obudził sie˛ po czterech godzinach. Był zesztyw-

niały, ubranie sie˛ do niego lepiło, nic nie widział.
Niemniej ote˛piaja˛ce zme˛czenie usta˛piło. Nie był jesz-
cze porza˛dnie wypocze˛ty, ale jego umysł pracował juz˙
sprawniej. Czuł pilna˛ potrzebe˛ wytłumaczenia Petrze,
dlaczego nie uczestniczył w chrzcie co´rki.

Wygramolił sie˛ z ło´z˙ka, wzia˛ł prysznic, umył ze˛by.

Zaparzył mocna˛ kawe˛ i wypił ja˛, ubieraja˛c sie˛ w po-
s´piechu.

Na dworze panowała ciemnos´c´, mine˛ło wpo´ł do

jedenastej. Do mieszkania Petry dotarłby w po´ł godzi-
ny. Moz˙e jeszcze nie s´pi, pomys´lał. A nawet jez˙eli sie˛
połoz˙yła, moz˙e nie wez´mie mu za złe, gdy ja˛ obudzi,
by wyjas´nic´, z˙e miał bardzo cie˛z˙ki dzien´, ale mimo
wszystko pragna˛ł ja˛ zobaczyc´. Petra na pewno zro-
zumie, kiedy powie jej, z˙e...

Z

˙

e co? Z

˙

e ja˛ kocha? Z

˙

e z czasem be˛dzie praw-

dziwym me˛z˙em i ojcem? Przypomniał sobie pania˛
Henshaw, te˛ pełna˛ godnos´ci kobiete˛. Trzeba sie˛ cie-
szyc´ z˙yciem, po´ki moz˙na. Czas, jaki waz˙ny jest czas.
Ona dostała od losu czterdzies´ci pie˛c´ lat szcze˛s´cia.
Moz˙e pora, by i on rozpocza˛ł romans, kto´ry potrwa
ro´wnie długo.

W pewnej chwili chciał zadzwonic´ do Petry, ale

ostatecznie zrezygnował. To, co ma do powiedzenia,
trzeba powiedziec´ osobis´cie. Poza tym nadal nie był

129

GILL SANDERSON

background image

pewien, co ma jej do przekazania. Po prostu powinna
wiedziec´, z˙e nie wyobraz˙a sobie przyszłos´ci bez niej
i bez Eleanor. Zwłaszcza bez niej. W zwia˛zku z tym
os´wiadczy, z˙e kocha je obydwie – razem i osobno. Czy
to ma sens?

Nie mo´gł sie˛ doczekac´, kiedy zobaczy Petre˛, ale

jechał powoli i z rozwaga˛. Odcinek mie˛dzy Calthorpe
i Denham nie nalez˙ał do bezpiecznych.

I niestety, Dominik przekonał sie˛ o tym na własnej

sko´rze. Najpierw ujrzał szeroki długi zakre˛t. W dolinie
droga łukiem schodziła do mostu. Znaki ostrzegawcze
nakazywały kierowcom zwolnic´, ale zbyt cze˛sto je
lekcewaz˙ono. W tamtym włas´nie miejscu zdarzało sie˛
najwie˛cej wypadko´w.

Dostrzegł w oddali s´wiatła pe˛dza˛cego samochodu.

Patrzył przeraz˙ony, gdyz˙ kierowca nie zwolnił i zbyt
po´z´no dojrzał zakre˛t. S

´

wiatła wozu zadrz˙ały. Naste˛p-

nie samocho´d zjechał z drogi i zacza˛ł sie˛ staczac´.

Dominik przekla˛ł, podjechał, zaparkował i wła˛czył

s´wiatła awaryjne. Wyja˛ł komo´rke˛ i zadzwonił na po-
licje˛ i po karetke˛. Potem wzia˛ł ze swojego auta aptecz-
ke˛ i ruszył do wraku. Z latarka˛ w dłoni ostroz˙nie scho-
dził w do´ł.

Samocho´d wyla˛dował na dachu, zapalone reflek-

tory os´wietlały pas trawy. Dominik przypomniał sobie
rade˛, kto´ra˛ dał mu przed laty dos´wiadczony ratownik.
,,Nie spiesz sie˛ do wypadku. Rozejrzyj sie˛ spokojnie,
pomys´l, co sie˛ mogło stac´. Co sie˛ na pewno stało.
Potem poste˛puj bardzo ostroz˙nie’’.

Postawił torbe˛ i obejrzał samocho´d, kto´ry stał wyso-

ko na brzegu rzeki. Powinien zaczekac´ na specjalisto´w,
ale nie zamierzał czekac´. W pierwszej godzinie po

130

GILL SANDERSON

background image

wypadku istnieje najwie˛ksza szansa na uratowanie
z˙ycia.

Kiedy dotkna˛ł karoserii, samocho´d sie˛ zakołysał.

Zdołał za to wybic´ resztki i tak rozbitej szyby. Za-
s´wiecił do s´rodka latarka˛, a wtedy ktos´ zacza˛ł krzy-
czec´. To dobry znak. Dziewczyna na siedzeniu pasaz˙e-
ra wisiała do go´ry nogami, przypie˛ta pasem.

– W porza˛dku – rzekł uspokajaja˛cym głosem. – Je-

stem lekarzem, pomoge˛ wam. Wiem, z˙e to trudne, ale
prosze˛ zachowac´ spoko´j. Jak sie˛ pani nazywa?

– Veronica – odparła i znowu zacze˛ła krzyczec´.
Obejrzał ja˛, ale na pierwszy rzut oka nie zobaczył

z˙adnych urazo´w. Mimo wszystko sie˛gna˛ł do torby,
wyja˛ł kołnierz ortopedyczny i z pewnymi kłopotami
załoz˙ył go dziewczynie.

– Spro´buje˛ teraz odpia˛c´ pani pas. Złapie˛ pania˛i wy-

cia˛gne˛.

Miał trudne zadanie, pracował zgie˛ty wpo´ł z nie-

ustaja˛ca˛ obawa˛, z˙e samocho´d zacznie sie˛ staczac´. Po-
mimo to odnio´sł sukces.

– Prosze˛ tu lez˙ec´ – polecił dziewczynie – i nie

ruszac´ sie˛. Wkro´tce przyjedzie pomoc. Zobacze˛, co
moge˛ zrobic´ dla pani towarzysza.

Wro´cił do samochodu i skierował s´wiatło latarki na

siedzenie kierowcy. Chyba nie był przypie˛ty pasem, bo
lez˙ał na dachu skulony. Dominik zerkna˛ł na stłuczona˛
przednia˛ szybe˛. Było tam sporo krwi. Chłopak zapew-
ne uderzył głowa˛ w szybe˛, a klatka˛ piersiowa˛ w znie-
kształcona˛ teraz kierownice˛. Samocho´d nie był wypo-
saz˙ony w poduszki powietrzne.

Zabezpieczenie oddychania i kra˛z˙enia – to ABC

pierwszej pomocy. Dominik wczołgał sie˛ przez okno

131

GILL SANDERSON

background image

do wne˛trza samochodu, kto´ry zabujał sie˛ niebezpiecz-
nie. Czuł takz˙e zapach benzyny.

Drogi oddechowe chłopaka były droz˙ne. Mocno

przyspieszony puls na moment sie˛ urwał, ale potem
szcze˛s´liwie powro´cił. Nie pozostawało nic innego, jak
miec´ nadzieje˛.

Kiedy Dominik delikatnie podnio´sł głowe˛ młodego

człowieka, by załoz˙yc´ mu kołnierz, samocho´d odrobine˛
zjechał w do´ł. Ostatnim wysiłkiem wydostał rannego na
zewna˛trz, odetchna˛ł z ulga˛ i usłyszał sygnał karetki.

Wo´wczas samocho´d zacza˛ł sie˛ zsuwac´ i w kon´cu

spadł. Ale po drodze otworzyły sie˛ drzwi i uderzyły
Dominika w głowe˛.

Gdy nadjechała karetka, piele˛gniarze znalez´li trzy

poszkodowane osoby: krzycza˛ca˛ kobiete˛ i dwo´ch nie-
przytomnych me˛z˙czyzn.

Kiedy telefon dzwoni w s´rodku nocy, zazwyczaj

przynosi złe wiadomos´ci. Petra zerkne˛ła na zegarek na
nocnej szafce – pierwsza w nocy! Kto to moz˙e byc´? Od
razu ogarne˛ły ja˛ złe przeczucia.

Dzwoniła Sally, ale nie była to stateczna, zro´wno-

waz˙ona Sally, kto´ra˛ znała, tylko przeraz˙ona matka.

– Petro, musisz przyjechac´. Wybacz, z˙e dzwonie˛,

wiem, z˙e masz dziecko i w ogo´le, ale nie mam do kogo
zadzwonic´. Jack i Mary wyjechali i... Petro, zdarzył sie˛
wypadek. Dominik... Dominik... jest cie˛z˙ko ranny.

Petra, wcia˛z˙ zaspana, nie bardzo zrozumiała. Domi-

nik? Wypadek? Jak? Gdzie?

– Sally, wiesz, gdzie go zabrano?
– Nie na jego oddział, tylko do Wolds, na neuro-

logie˛.

132

GILL SANDERSON

background image

– Neurologie˛? Dlaczego? – Petra wpadła w panike˛.
– Jest ranny w głowe˛.
Petra zadrz˙ała. Pracowała niegdys´ na neurologii, nie

znosiła tej pracy.

– Gdzie jestes´?
Sally powoli odzyskiwała ro´wnowage˛, byc´ moz˙e

dzie˛ki temu, z˙e miała jednak z kim porozmawiac´.

– W domu, ubieram sie˛. Za chwile˛ tam jade˛. Prze-

praszam, z˙e cie˛ niepokoje˛. Nic nie moz˙esz zrobic´,
masz na głowie Eleanor...

– Wezme˛ ja˛. To jego co´rka. Nie martw sie˛ na zapas,

zobaczymy na miejscu, jak wygla˛da sytuacja. Be˛de˛ za
po´ł godziny. W porza˛dku?

– W porza˛dku. Ciesze˛ sie˛, z˙e przyjedziesz.
Człowiek jest w stanie znies´c´ tylko okres´lona˛ liczbe˛

problemo´w. Petra była zaskoczona, z˙e nie wpadła
w histerie˛. Przeciwnie, zachowała absolutny spoko´j,
kto´ry troche˛ ja˛ nawet przestraszył.

Wzie˛ła torbe˛ z rzeczami dla dziecka, w kto´rej by-

ło wszystko, czego mogła potrzebowac´ w cia˛gu dwu-
nastu godzin. Naste˛pnie zapakowała mała˛ do samo-
chodu i pojechała do szpitala. Nie panikowac´, nie
wycia˛gac´ pochopnych wniosko´w. Wszystko w swo-
im czasie, krok po kroku. Te słowa powtarzała sobie
w drodze.

Sally czekała na nia˛w swoim aucie przed szpitalem.
– Nie chciałam wchodzic´ tam sama – wyznała. – Ba-

łam sie˛. Dobrze, z˙e jestes´.

Petra stwierdziła, z˙e mimo wszystko Sally jest w tej

chwili bardziej opanowana niz˙ podczas rozmowy tele-
fonicznej.

Weszły razem na oddział. Petra pracowała swego

133

GILL SANDERSON

background image

czasu z Peggy Allen, piele˛gniarka˛, kto´ra miała akurat
dyz˙ur.

– Doktor Tate jest w sali operacyjnej – poinformo-

wała je Peggy. – Operuje go doktor Appleby, wycia˛g-
ne˛lis´my go z ło´z˙ka. Nie ma lepszego niz˙ Appleby, je-
s´li chodzi o uraz czaszki.

Uraz czaszki. Petra˛ wstrza˛sne˛ły dreszcze.
– Nie wiemy jeszcze, co zaszło – oznajmiła. – Czy

moz˙esz nam cos´ powiedziec´?

Peggy bezradnie uniosła ramiona.
– Niewiele. Rozumiem, z˙e zatrzymał sie˛ po drodze,

z˙eby pomo´c ofiarom wypadku. Wynio´sł rannych z sa-
mochodu i sam został poszkodowany.

– Pracował bez przerwy przez ostatnie dwadzies´cia

godzin – rzekła Petra. – Co robił na drodze o tej porze?

– Nie mam poje˛cia – odparła Peggy.
Petra nie pojmowała, w jakim celu Dominik jechał

do Denham. Na pewno był wykon´czony. Czyz˙by
wybierał sie˛ do niej? Idiotyczny pomysł. A moz˙e
jednak?

Peggy nie miała czasu na pogaduszki. Zaprowadziła

je do poczekalni, przyniosła herbate˛, pocze˛stowała
swoimi herbatnikami i os´wiadczyła, z˙e zostana˛ poin-
formowane, jez˙eli tylko be˛da˛ jakies´ wies´ci. Potem
zostawiła je same. Obie były piele˛gniarkami i wiedzia-
ły, z˙e nikt im niczego nie powie, dopo´ki chirurg neuro-
log nie zakon´czy pracy.

Eleanor lez˙ała w torbie-nosidełku na krzes´le mie˛dzy

dwiema kobietami. Co kilka minut Sally zerkała na
wnuczke˛, jakby przynosiło jej to pocieche˛.

– Ktos´ powiedział podczas chrztu, z˙e ma usta ojca

– oznajmiła Petra. – Widzisz to podobien´stwo?

134

GILL SANDERSON

background image

Sally spojrzała uwaz˙niej.
– Chyba tak. Byłoby miło. Dominik był dobrym

dzieckiem.

Poza tym kobiety milczały. Kaz˙da z nich wiedziała,

z˙e ta druga mys´li to samo.

Kiedy raptem drzwi otworzyły sie˛ z hukiem, Petra

i Sally podniosły przestraszony wzrok. Stana˛ł przed
nimi sam doktor Appleby, wysoki szczupły me˛z˙czyzna
w zielonych re˛kawiczkach, czepku chirurgicznym
i z maska˛ wisza˛ca˛ na szyi. Petra poznała go wczes´niej.

– Dominik Tate. Matka i z˙ona, tak?
– Matka i partnerka – poprawiła Sally.
– Przykro mi, z˙e wycia˛gne˛lis´my panie z ło´z˙ek. –

Zajrzał do torby z dzieckiem. – A to kto?

– Eleanor – wyjas´niła Petra. – Co´rka Dominika.
– Hm. Ładne dziecko. No wie˛c do rzeczy. Wiem, z˙e

obie jestes´cie piele˛gniarkami i rozumiecie nasz z˙argon.
To dobrze. Dominik został mocno uderzony w głowe˛,
prawdopodobnie przez drzwi samochodu. Tomografia
komputerowa wykazała złamanie, podtwardo´wkowe
krwawienie, ucisk na mo´zg. Obrze˛k mo´zgowy.
Zmniejszylis´my ucisk, złoz˙ylis´my go najlepiej, jak sie˛
dało. Reszta nalez˙y do niego. To silny organizm. Moge˛
wyrazic´ ostroz˙na˛ nadzieje˛.

– Dlaczego tylko ostroz˙na˛ nadzieje˛? – spytała Pe-

tra.

Lekarz westchna˛ł.
– Mo´zg i umysł to dwie ro´z˙ne rzeczy. Napra-

wilis´my mo´zg, chyba dos´c´ przyzwoicie. Ale co do
umysłu... nie wiemy, jaki skutek be˛dzie miało to fa-
talne uderzenie dla jego umysłu. Trzeba poczekac´.
Zobaczymy.

135

GILL SANDERSON

background image

Spojrzał na s´cienny zegar.
– Jest s´rodek nocy, nie macie tu co siedziec´. Przez

najbliz˙sze godziny pacjent nie odzyska przytomnos´ci.
Radze˛ przespac´ sie˛ i przyjechac´ rano. Ja tez˙ mam taki
zamiar.

Sally zadała jeszcze pytanie, kto´re dre˛czyło oby-

dwie kobiety.

– Ale odzyska przytomnos´c´, prawda?
– Mam taka˛ nadzieje˛. – Doktor Appleby zno´w wes-

tchna˛ł. – Ale nie moge˛ tego zagwarantowac´.

Peggy zaprowadziła Petre˛ i Sally do pokoju Domi-

nika. Petra od razu rozpoznała wie˛kszos´c´ urza˛dzen´ usta-
wionych za ło´z˙kiem. Był tam mie˛dzy innymi oksy-
metr, kto´ry oznacza poziom utlenienia krwi i monitor
wskazuja˛cy cis´nienie, oddychanie i inne funkcje z˙y-
ciowe. Była takz˙e maska tlenowa i kroplo´wka. Petra zna-
ła je dobrze, nie wzbudzały w niej le˛ku. A jednak dziw-
nie wygla˛dały podła˛czone do atletycznego ciała Do-
minika, a nie do noworodka.

Głowa Dominika znikne˛ła w kokonie bandaz˙a, a je-

go twarz pod maska˛ tlenowa˛.

Petra automatycznie przeniosła wzrok na monitor.

Z ulga˛ stwierdziła, z˙e jest na tyle dobrze, na ile moz˙na
oczekiwac´ w tej trudnej sytuacji.

– Przez kilka godzin nie nasta˛pi zmiana – oznaj-

miła Peggy. – Jez˙eli cos´ zaobserwujemy, damy wam
znac´. A zatem prosze˛ posłuchac´ doktora Appleby. Jak
pacjent sie˛ obudzi, be˛dzie wam potrzeba sporo siły.

Petra spojrzała na Sally, kto´ra skine˛ła głowa˛.
– Dobrze. Przyjedziemy jutro z samego rana. Sally,

moz˙e przenocujesz u mnie w wolnym pokoju? Chcia-
łabym, z˙ebys´my były teraz razem.

136

GILL SANDERSON

background image

– Ja tez˙ – przytakne˛ła Sally.
O dziwo, Petra zasne˛ła tej nocy, jakby wiedziała, z˙e

nic nie moz˙e zrobic´ i z˙e lepiej nabrac´ energii, kto´ra sie˛
z czasem przyda. Kiedy zasypiała, towarzyszyła jej
tylko jedna mys´l. Le˛k o Dominika. Perspektywy ich
wspo´lnej przyszłos´ci chwilowo zeszły na dalszy plan.
Waz˙ne, by Dominik wyzdrowiał. Wtedy wszystko sie˛
ułoz˙y.

Obudził ja˛ jak co dzien´ o tej samej porze cichy płacz

dziecka. Sally juz˙ wstała i zda˛z˙yła sie˛ ubrac´.

– Czekałam na ciebie z telefonem na oddział – po-

wiedziała.

– Zadzwon´my od razu.
Nie było z˙adnych nowin. Dominik z wolna docho-

dził do siebie, ale nie odzyskał jeszcze przytomnos´ci.

– Czasami tak bywa – uspokajała piele˛gniarka. – To

nic nie znaczy.

Petra i Sally w milczeniu wymieniły spojrzenia.
Naste˛pnie Sally zatelefonowała do Jacka, kto´ry ogro-

mnie sie˛ przeja˛ł i os´wiadczył, z˙e natychmiast wraca
z wakacji. Petra i Sally wyka˛pały i nakarmiły Elea-
nor. Proste czynnos´ci odsuwały od nich czarne mys´li.
Potem zjadły s´niadanie i pojechały do szpitala.

Do pokoju Dominika zagla˛dały promienie słon´ca.

Sally i Petra siedziały przy ło´z˙ku wpatrzone w nie-
przytomnego me˛z˙czyzne˛. Kiedy Eleanor zacze˛ła pła-
kac´, na zmiane˛ nosiły ja˛ i kołysały.

Po godzinie do pacjenta zajrzał doktor Appleby w bia-

łym fartuchu, a z nim gromadka młodszych lekarzy
i studento´w. Petra i Sally musiały opus´cic´ poko´j na
czas badania. Po´z´niej doktor Appleby wyszedł poroz-
mawiac´ z nimi w poczekalni.

137

GILL SANDERSON

background image

– Dlaczego do tej pory nie odzyskał przytomnos´ci?

– spytała Petra. – Jak długo to jeszcze potrwa?

Lekarz popatrzył na jedna˛, potem na druga˛ zatros-

kana˛ twarz, po czym westchna˛ł.

– Jes´li mam uczciwie odpowiedziec´ na oba pytania,

powiem: nie wiem. Operacja poszła dobrze, jestem
zadowolony z poste˛po´w, jakie robi pacjent. Ale nadal
jest w s´pia˛czce. To trzeci stopien´ na skali Glasgow.
Moz˙e sie˛ obudzic´ juz˙ wkro´tce bez z˙adnych efekto´w
ubocznych. Taka˛ mam nadzieje˛.

– Ale im dłuz˙ej pozostanie w stanie s´pia˛czki – pod-

je˛ła Sally – tym mniej prawdopodobne, z˙e sie˛ zbudzi.

– To prawda – przyznał cie˛z˙ko lekarz. – Nie mys´l-

my o tym w tej chwili. Dobrze, z˙e panie tu sa˛, jego
najbliz˙sze osoby. Trzeba do niego mo´wic´. Jego słuch
jest w porza˛dku, moz˙e jakies´ słowa do niego dotra˛. Jak
tylko cos´ sie˛ zmieni, w cia˛gu dziesie˛ciu minut sie˛
pojawie˛.

A zatem Sally i Petra usiadły znowu przy ło´z˙ku

i mo´wiły do chorego. Mo´wiły na zmiane˛ o wszystkim.
Sally przypominała mu dziecin´stwo, epizody, kto´re
mogły utkwic´ mu w pamie˛ci. Petra słuchała zafas-
cynowana. A wie˛c Dominik w dziecin´stwie s´piewał
w cho´rze kos´cielnym. Był pierwszym solista˛. Kto by
pomys´lał?

Petra nie miała specjalnie o czym opowiadac´. Nie

mogła przeciez˙ mo´wic´ przy Sally o ich pierwszym
spotkaniu, a w kaz˙dym razie nie ze szczego´łami.
Mogła najwyz˙ej wspomniec´ o fajerwerkach, kto´re
widzieli przez okno. I tak zauwaz˙yła, z˙e Sally zerkne˛ła
na nia˛ z lekkim us´miechem, i oblała sie˛ rumien´cem.

Po dwu godzinach Sally wyszła zadzwonic´ do Pias-

138

GILL SANDERSON

background image

kownicy. Po powrocie do pokoju wydawała sie˛ duz˙o
spokojniejsza.

– To moz˙e jeszcze długo potrwac´. Nie ma sensu,

z˙ebys´my tu obie sterczały. Idz´ na spacer z Eleanor,
pojedz´ na swo´j oddział odwiedzic´ kolego´w. Na pewno
zrobisz im miła˛ niespodzianke˛. Przyjaciele be˛da˛ ci
teraz potrzebni.

Petra spojrzała na Dominika.
– Dobrze – odparła. – Wro´ce˛ za po´ł godziny.
Jej koledzy słyszeli juz˙ o wypadku, w szpitalu wiado-

mos´ci rozchodza˛ sie˛ szybko. Okazali swoje wspo´łczu-
cie i pocze˛stowali ja˛ kawa˛. Wszyscy zgodnie podzi-
wiali Eleanor.

– To nasz wielki sukces – stwierdziła jedna z kole-

z˙anek.

Po kwadransie Petra została sama, gdyz˙ kolez˙anki

wezwały obowia˛zki. Wtedy wpadł do niej Simon i wy-
raził szczera˛ nadzieje˛, z˙e Dominik wyzdrowieje. Pe-
tra us´ciskała go serdecznie.

– Simon, lepiej powiem to teraz. Zawsze be˛de˛...
– Nie trzeba – przerwał jej ze smutnym us´miechem.

– Widze˛, z˙e juz˙ wybrałas´. Ale pozostaniemy przyja-
cio´łmi. No i jestem ojcem chrzestnym Eleanor.

– Tak, moja co´rka ma szcze˛s´cie.
Po chwili Petra wro´ciła na neurologie˛.
– Teraz twoja kolej – rzekła do Sally. – Mam twoja˛

komo´rke˛, w razie czego zadzwonie˛. Idz´ na spacer,
pojedz´ gdzies´, oboje˛tne. Obydwie musimy oszcze˛dzac´
siły.

A jednak po wyjs´ciu Sally Petra poczuła sie˛ samo-

tna. Nie zdawała sobie sprawy, jak podnosiła ja˛ na
duchu obecnos´c´ matki Dominika. Nakarmiła Eleanor

139

GILL SANDERSON

background image

i utuliła ja˛ do snu. Ro´wnoczes´nie mo´wiła do co´rki i do
swojego... kogo? Kim jest dla niej ten me˛z˙czyzna?
Kocha go, to pewne. Kiedy Dominik odzyska przytom-
nos´c´, powie mu to. Jak mo´gł ja˛ tak przestraszyc´?

Chwilami miała wraz˙enie, z˙e Dominik sie˛ budzi,

gdy na przykład zadrz˙ała mu powieka albo drgna˛ł led-
wo zauwaz˙alnie, albo tez˙ na monitorze zaczynał pulso-
wac´ jakis´ punkt. Ale potem wszystko wracało do po-
przedniego stanu. To było bardzo przygne˛biaja˛ce.

Przez cały czas mo´wiła do Dominika. Nie było przy

niej Sally, a zatem nie musiała sie˛ cenzurowac´. Opo-
wiedziała mu z detalami, jak wygla˛dała ich pierwsza
wspo´lna noc, jak zyskała pewnos´c´, z˙e sa˛ sobie prze-
znaczeni, i jak rozpoczna˛ wspo´lne z˙ycie.

Wszystko na nic. W pewnym momencie jej oczy

były juz˙ mokre od łez. Czy Dominik jeszcze kiedykol-
wiek powie do niej słowo? Czy ja˛ obejmie? Czy przy-
tuli swoja˛ co´rke˛?

Swoja˛ co´rke˛! Petrze wpadło cos´ do głowy. Dominik

nie reagował na nia˛ ani na matke˛. A jak zareaguje na
co´rke˛?

Eleanor spała. Petra podniosła ja˛ delikatnie i zdje˛ła

jej koszulke˛. Uniosła kołdre˛ Dominika i połoz˙yła
dziecko w zagłe˛bieniu jego ramienia, przy piersi. Ani
drgna˛ł, za to Eleanor zrobiła zadowolona˛ mine˛.

Petra pamie˛tała popołudnie na plaz˙y, kiedy Domi-

nik zasna˛ł z Eleanor na piersi. Oboje mieli wo´wczas
takie radosne miny. Czy dotyk i zapach dziecka obudzi
w nim wspomnienia?

– To twoje dziecko – szepne˛ła. – Twoja co´rka

Eleanor. Chce, z˙eby jej tata sie˛ obudził i przytulił ja˛.
Nie czujesz jej, Dominiku?

140

GILL SANDERSON

background image

Dominik lez˙ał sztywno jak kłoda, za to dziewczyn-

ka po chwili zacze˛ła sie˛ wiercic´, wycia˛gne˛ła re˛ce,
zapłakała. Najpierw cicho, ale Petra doskonale wie-
działa, z˙e to tylko wste˛p. Eleanor miała niezłe płuca.

Przez moment chciała zabrac´ mała˛ i uspokoic´. Ale

potem przypomniała sobie stare powiedzenie, z˙e mat-
ka usłyszy płacz dziecka nawet podczas najwie˛kszej
burzy. A nuz˙ to samo dotyczy ojca? Nie było co prawda
burzy, za to Eleanor uderzyła w krzyk, daja˛c znac´, z˙e
nie ma zamiaru ucichna˛c´.

Petra westchne˛ła i pochyliła sie˛, by podnies´c´ co´rke˛.

Patrzyła przy tym na twarz Dominika. Czyz˙by drgne˛ła
jego powieka? Pozwoliła Eleanor na głos´ny płacz. Tak,
Dominik pro´buje otworzyc´ oczy! To działa!

Natychmiast przeniosła wzrok na monitory za ło´z˙-

kiem. Jeden z nich pokazywał, z˙e cos´ sie˛ dzieje. Do-
minik odzyskuje przytomnos´c´!

Do pokoju zajrzała piele˛gniarka. Ona takz˙e spraw-

dziła monitory i pochyliła sie˛ nad Dominikiem.

– Fantastycznie! Mys´le˛, z˙e sie˛ budzi. Dam znac´

doktorowi, be˛dzie zachwycony. – Popatrzyła na Elea-
nor i posłała us´miech Petrze. – A to ci odkrycie. Jesz-
cze nie widziałam, z˙eby ktos´ reanimował przy pomo-
cy dziecka.

– To działa – oznajmiła Petra przez łzy.
Podniosła co´rke˛, nie spuszczaja˛c wzroku z Domini-

ka. Jego klatka piersiowa podnosiła sie˛ i opadała, jego
oddech nabierał głe˛bi, z˙eby poradzic´ sobie z rosna˛cym
cis´nieniem i nabieraja˛cym rozpe˛du sercem. Dominik
zaciskał i rozluz´niał dłonie, wydał z siebie cichy je˛k.

Potem lekko obro´cił głowe˛, podnio´sł powieki, za-

mrugał. Nie był w stanie skupic´ spojrzenia na jednym

141

GILL SANDERSON

background image

przedmiocie. Piele˛gniarka podała Petrze wilgotna˛ chu-
steczke˛ do otarcia jego twarzy. Ten delikatny bodziec
zdał egzamin.

Oczy Dominika przesłaniała mgła wa˛tpliwos´ci.

Z wolna pojawiało sie˛ w nich zrozumienie. Wiedział
juz˙, kim jest, moz˙e nawet gdzie sie˛ znajduje. Poruszył
wargami. Petra wytarła je. Pro´bował trzy razy, az˙ wresz-
cie przemo´wił:

– Miło cie˛ widziec´, kochanie.
Potem wydarzenia potoczyły sie˛ w przyspieszonym

tempie. Przyszedł doktor Appleby, za kto´rym wcia˛z˙
poda˛z˙ała kohorta staz˙ysto´w. Petre˛ i Eleanor poproszo-
no o opuszczenie pokoju. Dominika czekało badanie
i zmiana opatrunku, a potem mycie. Petra zadzwoniła
do Sally i ostroz˙nie przekazała jej wiadomos´ci.

– Mys´le˛, z˙e mam dobre wies´ci, Dominik chyba od-

zyskał przytomnos´c´. Poznał Eleanor.

– Dzie˛ki Bogu! – krzykne˛ła Sally, a Petra rozumia-

ła, z˙e ona czułaby to samo, gdyby cokolwiek zagraz˙ało
jej dziecku. – Be˛de˛ za dziesie˛c´ minut.

– Jedz´ ostroz˙nie, nie chcemy kolejnego wypadku.
Doktor Appleby wyszedł do Petry z szerokim u-

s´miechem.

– Jest wyraz´ny poste˛p – stwierdził. – Oczywis´cie,

jeszcze daleka droga. Moz˙e nasta˛pic´ pogorszenie, cho-
ciaz˙ to mało prawdopodobne. Pełny powro´t do zdrowia
musi potrwac´. Ale... jestem bardzo zadowolony.

– Moge˛ go teraz zobaczyc´?
– Oczywis´cie. Pytał o pania˛. Zna pani te lekarskie

polecenia: tylko prosze˛ go nie przeme˛czac´ i nie spodzie-
wac´ sie˛ od razu zbyt wiele. Niech pani idzie, to dosko-
nała terapia.

142

GILL SANDERSON

background image

Otworzył jej drzwi i odwro´cił sie˛ jeszcze ze słowami:
– Aha, piele˛gniarka przekazała mi, z˙e obudziła go

pani z pomoca˛ dziecka. To wspaniałe.

– Dzie˛kuje˛.
Dominik wygla˛dał przytomniej. Lez˙ał bez maski

tlenowej. Gdy Petra weszła do pokoju, przekre˛cił głowe˛
i popatrzył prosto na nia˛. Wiedziała, z˙e ja˛ poznał, jej
serce omal nie oszalało ze szcze˛s´cia. Pocałowała go
w policzek.

– Przestraszyłes´ mnie – szepne˛ła. – Mys´lałam, z˙e cie˛

straciłam.

– Nie zostawie˛ cie˛, musze˛ przeciez˙... musimy...
– Nie teraz. Potem porozmawiamy. Be˛de˛ przy tobie.
– Potem porozmawiamy – powto´rzył, zamykaja˛c

oczy, i znowu podnio´sł powieki. – Gdzie moja... Gdzie
nasza co´rka?

Petra wyje˛ła Eleanor z torby i przytuliła ja˛ do po-

liczka Dominika.

– Eleanor cieszy sie˛, z˙e tatus´ lepiej sie˛ czuje – po-

wiedziała.

Tym razem Dominik zamkna˛ł oczy.
Petra natychmiast zerkne˛ła na monitor. Nic złego, to

nie s´pia˛czka. To tylko sen.

143

GILL SANDERSON

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIA˛TY

Po tak wstrza˛saja˛cych przez˙yciach powro´t do nor-

malnos´ci zdawał sie˛ istnym cudem.

Sally przyjechała do szpitala w dziesie˛c´ minut po

telefonie Petry, zadyszana i pełna nadziei. Dominik na
moment otworzył oczy i szepna˛ł:

– Czes´c´, mamo. Czuje˛ sie˛ dobrze.
Potem znowu zasna˛ł. Sally zupełnie to wystarczyło,

po raz pierwszy wybuchne˛ła płaczem.

Wkro´tce potem na oddziale zjawili sie˛ takz˙e Jack

i Mary. Byli bardzo zme˛czeni podro´z˙a˛, ale pragne˛li od
razu zobaczyc´ Dominika.

– Za duz˙o gos´ci – stwierdziła Petra, wiedza˛c, z˙e to

moz˙e zme˛czyc´ chorego. – Gdzie Penny?

– Zostawilis´my ja˛na zewna˛trz. Nie chcielis´my, z˙eby

zobaczyła wujka w takim stanie – wyjas´nił Jack. – Nie
bylis´my pewni, co zastaniemy.

– Rano było duz˙o gorzej – poinformowała Sally.
Petra postanowiła wracac´ do domu. Che˛tnie by jesz-

cze została, ale z˙ycie musi toczyc´ sie˛ dalej.

– Moz˙e zabiore˛ Penny do siebie? – zaproponowała.

– Opowiem jej o Dominiku, a ona pomoz˙e mi przy
Eleanor.

Wszyscy uznali, z˙e to dobry pomysł. Petra poszła na

parking, zabrała Penny i pojechały do domu.

Nie potrafiłaby opisac´, co czuła, w zasadzie chyba

background image

nic. Jak gdyby intensywne emocje minionych dwudzies-
tu czterech godzin wyczerpały ja˛ do tego stopnia, z˙e nic
juz˙ nie zostało. Poza wielka˛ ulga˛.

Duz˙o trudniej było uspokoic´ Penny, poniewaz˙ Domi-

nik był jej ulubionym wujkiem. W zasadzie jedynym
wujkiem, gdyz˙ dwaj bracia Mary mieszkali w Australii.

– Na pewno wyzdrowieje? – wypytywała dziew-

czynka. – Czy lekarze sa˛ pewni, z˙e be˛dzie zdrowy?

– Lekarze nie mo´wia˛ takich rzeczy. Ale ja jestem

pewna.

Ta odpowiedz´ chyba usatysfakcjonowała Penny. Po-

mimo to zadała jeszcze pare˛ pytan´, byc´ moz˙e dlatego, z˙e
troski całkiem jej nie opus´ciły albo dlatego, z˙e nie było
przy niej rodzico´w, kto´rzy kazaliby jej zamkna˛c´ buzie˛.

– Wyjdziesz za wujka Dominika?
Petra nie wiedziała, w jaki sposo´b odpowiedziec´.
– Nie znamy sie˛ zbyt długo, a on mnie jeszcze nie

prosił o re˛ke˛. Na razie pragne˛ tylko, z˙eby wyzdrowiał.

Penny nie dała sie˛ zbyc´ tak łatwo.
– Znasz go długo, bo macie dziecko. Mys´lałam, z˙e

ludzie biora˛ s´lub, zanim urodzi sie˛ dziecko.

– Tak, zwykle tak to wygla˛da – odparła ostroz˙nie

Petra – ale zdarzaja˛ sie˛ wyja˛tkowe sytuacje.

– Dlaczego wujek nie powiedział nam, z˙e ma dzie-

cko?

– Poniewaz˙ ja mu o tym nie mo´wiłam.
– Na pewno chciał wiedziec´. To nieładnie z twojej

strony.

Petra na dłuz˙sza˛ chwile˛ popadła w zadume˛.
– Chyba masz racje˛ – stwierdziła.
– A jak be˛dzie zdrowy i cie˛ poprosi, to za niego

wyjdziesz? Kochasz go?

145

GILL SANDERSON

background image

Petra miała s´wiadomos´c´, z˙e powinna delikatnie u-

przytomnic´ dziewczynce, z˙e niegrzecznie jest zadawac´
takie osobiste pytania. Nie chciała jednak tego robic´.

– Tak, wyjde˛, i tak, kocham go – odparła. – A teraz,

co zjesz?

Penny nic nie mogło odwies´c´ od zaspokojenia cieka-

wos´ci. Petra dostrzegała w niej upo´r Dominika. Czy to
dziedziczne? Czy Eleanor be˛dzie taka uparta jak to
dziecko?

– Powiesz mu, z˙e chcesz za niego wyjs´c´ i z˙e go

kochasz? Bo jak nie, to ja mu powiem.

– Penny! Tak nie wolno. Sami to załatwimy. Co

chcesz na podwieczorek?

– Słyszałam, jak mama i tata rozmawiali w samo-

chodzie, kiedy mys´leli, z˙e s´pie˛ – rzekła chmurnie
dziewczynka. – Tata mo´wił, z˙e nic lepszego od ciebie
nie mogło sie˛ przytrafic´ wujkowi, i z˙e jak cie˛ szybko nie
złapie, to zrobi to jakis´ inny me˛z˙czyzna. A ja nie chce˛,
z˙eby złapał cie˛ inny me˛z˙czyzna.

– Moz˙e jajka na grzance? – zaproponowała Petra.
Za jakis´ czas Sally, Jack i Mary przyjechali, by

zabrac´ Penny i zdac´ raport ze szpitala. Stan Dominika
poprawiał sie˛ z kaz˙da˛godzina˛. Był u niego młody lekarz
i uznał, z˙e poste˛p jest znaczny. Naste˛pnie umo´wili sie˛,
kto i kiedy odwiedzi chorego.

– Chciałabys´ wpas´c´ do niego jutro rano? – spytał

Jack. – Czy ze wzgle˛du na Eleanor wolisz po´z´niejsza˛
godzine˛?

– Z rana be˛dzie dobrze. Eleanor to nie problem, lubi

podro´z˙owac´.

– No to postanowione. Przyjedziesz dzis´ do nas na

kolacje˛?

146

GILL SANDERSON

background image

– Dzis´ nie, dzie˛kuje˛. Musze˛ sie˛ wyspac´.
– Chyba wszystkim nam sie˛ to nalez˙y.
Przed po´js´ciem do ło´z˙ka Petra zatelefonowała jesz-

cze na oddział. Peggy powiedziała z˙artobliwie:

– S

´

pi jak dziecko. Jeszcze nie mielis´my takiego do-

brego pacjenta.

– No to zaczekajcie, az˙ sie˛ obudzi. Nie przebiera

w słowach i wszystkimi rza˛dzi.

– Nie na moim dyz˙urze! – zapewniła Peggy, a Petra

zasne˛ła spokojna i radosna.

Naste˛pnego ranka Petra nie mogła wprost uwierzyc´

w poste˛py czynione przez Dominika. Siedział, zjadł
lekkie s´niadanie. Powitał ja˛ us´miechem. Miała łzy w o-
czach. Taka kolosalna ro´z˙nica w cia˛gu jednego dnia!

Pocałowała Dominika, a on obja˛ł ja˛ i przytulił.
– Płaczesz? Co za powitanie.
– Płacze˛ ze szcze˛s´cia – wytłumaczyła. – Jestem taka

szcze˛s´liwa. A jak ty sie˛ czujesz?

– Jakbym przegrał pojedynek z walcem parowym.

Tak mnie łupie w głowie, z˙e z˙adna aspiryna nie pomaga.
Poza tym w porza˛dku. Moge˛ zobaczyc´ moja˛ co´rke˛?

Petra uniosła torbe˛ z mała˛, a Dominik przez chwile˛

milczał.

– Matka mo´wiła, z˙e odzyskałem przytomnos´c´ dzie˛ki

Eleanor. A ja mys´le˛, z˙e dzie˛ki tobie.

– Obie cie˛ kochamy – oznajmiła Petra i urwała spe-

szona. – No i powiedziałam to. A nie miałam zamiaru.

– Ciesze˛ sie˛, z˙e jestem kochany. Petro, ja tez˙ mam ci

cos´ do powiedzenia. To dotyczy ciebie, mnie i Eleanor.
Wiem, z˙e nie byłem najlepszym adoratorem, i pewnie
nie...

147

GILL SANDERSON

background image

Petra uniosła re˛ke˛, by go powstrzymac´.
– Prosze˛, nic nie mo´w. Jeszcze nie, mam pewna˛pro-

pozycje˛.

Zobaczyła jego rozczarowana˛ mine˛, wie˛c szybko wy-

jas´niła:

– Masz za soba˛ traumatyczne przez˙ycie. Na razie

nie jestes´ pewien swoich sło´w. Ja miałam kilka dni na
przemys´lenia. Teraz jestem taka szcze˛s´liwa, z˙e mogła-
bym krzyczec´ z rados´ci. Moje emocje mnie przeras-
taja˛. Proponuje˛, z˙ebys´my odłoz˙yli rozmowe˛, powiedz-
my na tydzien´. To znaczy powaz˙na˛ rozmowe˛ o nas.
– Spojrzała na niego pytaja˛co. – Bo chcesz rozmawiac´
o naszej przyszłos´ci, czy dobrze rozumiem?

– Powaz˙nie? – zaz˙artował. – O tak, chce˛. Bardzo

powaz˙nie. – Po chwili dodał: – No dobra, odczekamy
tydzien´. Potem...

Zadzwoniła komo´rka Petry, kto´ra zapomniała ja˛wy-

ła˛czyc´, wchodza˛c na teren szpitala. Telefon był z domu
Jacka, a zatem Petra wcisne˛ła odpowiedni przycisk.

– Jestes´ u wujka Dominika? – spytała niewinnie

Penny.

– Tak, Penny, jestem.
– Powiesz mu, z˙e go kochasz?
– Juz˙ to zrobiłam.
– Czy sie˛...
– Penny! Mys´lałam, z˙e zawarłys´my umowe˛. Daj

nam czas.

– Przegla˛dam takie kolorowe pismo i jest tu duz˙o

zdje˛c´ z sukniami s´lubnymi. Ładnie ci be˛dzie w ro´z˙owej.

– Obejrze˛ je z toba˛ po´z´niej. Teraz oddam telefon

wujkowi, a ty uwaz˙aj, co mo´wisz, bo mi wszystko
przekaz˙e.

148

GILL SANDERSON

background image

– Dobrze – odparła Penny.
Dominik najpierw słuchał, a jego wargi rozcia˛gały

sie˛ w us´miechu, az˙ w kon´cu powiedział:

– Byłoby wspaniale. Ja tez˙ nie moge˛ sie˛ doczekac´,

kiedy cie˛ zobacze˛. Tak, ja tez˙ cie˛ kocham.

Kiedy skon´czył, Petra zauwaz˙yła, z˙e jest zme˛czony.
– Wie˛c zaczekamy tydzien´ – powto´rzył. – Potem po-

gadamy. Chyba faktycznie warto, bo takie uszkodzenie
głowy to nie byle co. Moz˙e charakter mi sie˛ zmieni, nie
wiadomo. Jeszcze ze mnie zrezygnujesz.

Petra nie była w nastroju do z˙arto´w.
– Nie o to mi chodzi. Nie rozmys´le˛ sie˛ z powodu ja-

kiegos´ wypadku.

Dominik spojrzał na nia˛ z satysfakcja˛.
– Wiedziałem, z˙e tak powiesz. Ale takie wypadki

maja˛ swoje naste˛pstwa. Na przykład kompletnie nie pa-
mie˛tam, co sie˛ stało tamtej nocy. Mam amnezje˛.

Petra machne˛ła re˛ka˛.
– To nic. Doktor Appleby mo´wi, z˙e to nie powo´d do

zmartwienia.

– No to dobrze. Ale jedno musisz wiedziec´. Kiedy

był ten wypadek, jechałem do ciebie. Z

˙

eby ci cos´ powie-

dziec´. Cos´, co nadal chce˛ ci powiedziec´.

– Wiem, z˙e jechałes´ do mnie. To znaczy, domys´li-

łam sie˛. Ale teraz jestes´ zme˛czony. Zas´nij. Ja przy tobie
posiedze˛.

Dominik wycia˛gna˛ł re˛ke˛.
– Poło´z˙ tu Eleanor, dobrze?

W cia˛gu kolejnego tygodnia stan Dominika uległ

znacznej poprawie. Petra była przekonana, z˙e chory
w duz˙ym stopniu zawdzie˛cza to silnej woli. Mył sie˛ juz˙

149

GILL SANDERSON

background image

samodzielnie i golił, planował, co zrobi, kiedy go wy-
pisza˛ ze szpitala.

Wiedział, z˙e przez jakis´ czas nie be˛dzie zdolny do

pracy. Napie˛cie panuja˛ce na oddziale przekraczałoby
jego moz˙liwos´ci, i na szcze˛s´cie starczyło mu rozumu,
by zdawac´ sobie z tego sprawe˛. Pełna rekonwalescen-
cja wymaga czasu.

Petra sa˛dziła, z˙e najlepiej mu be˛dzie w jej miesz-

kaniu, ale niczego nie sugerowała. W kaz˙dym razie nie
wspomniała o tym Dominikowi, choc´ Sally uznała, z˙e
to dobry pomysł.

Tydzien´, o kto´ry go prosiła, dobiegł kon´ca. Dominik

przypomniał jej o tym, a ona musiała przyznac´ mu racje˛.
Intuicja podpowiadała jej, z˙e w jej z˙yciu nasta˛pi zmiana.

Siedzieli oboje na dworze – na oddziale były drzwi

balkonowe, kto´re wychodziły na trawnik. Dzien´ był
słoneczny, Eleanor lez˙ała na kolanach ojca.

– Musimy porozmawiac´.
– Skoro tego chcesz. – Petrze zakre˛ciło sie˛ w głowie.
– Chyba dobrze, z˙e kazałas´ mi czekac´ – stwierdził

Dominik – choc´ nie zmieniłem zdania. Ale przynaj-
mniej wiemy, z˙e to nie wstrza˛s mo´zgu.

– Rozumiem, z˙e doktor Appleby był u ciebie.
– Powiedział, z˙e moge˛ is´c´ do domu, z˙e mo´zg i umysł

pracuja˛ jak nalez˙y, z˙e zajmuje˛ ło´z˙ko, na kto´re juz˙ ktos´
czeka. Ale pozwolił mi zostac´ jeszcze dwa dni.

– Stara szkoła.
– To prawda. Wie˛c oboje wiemy, z˙e wiem, co robie˛

i co mo´wie˛. Dopiero teraz dotarło do mnie, z˙e wczes´niej
tego nie wiedziałem. To znaczy przed wypadkiem.

– Wiem, co masz na mys´li. Zawsze chciałes´ o wszy-

stkim decydowac´, a teraz zrozumiałes´, z˙e czasem to

150

GILL SANDERSON

background image

niemoz˙liwe. Wypadki sie˛ zdarzaja˛. Nawet dobre rzeczy
przychodza˛ do nas niezaplanowane.

Dominik pochylił głowe˛ nad co´rka˛.
– Twoja mama mo´wi, z˙e jestes´ dobra˛rzecza˛, malen´-

ka – szepna˛ł. – I nie przeszkadza jej, z˙e nie byłas´ za-
planowana.

– Wcale nie mys´lałam o niej.
Spojrzała na Dominika i zobaczyła, z˙e z˙artował.
– Powto´rze˛ to, co powiedziałem ci po przebudzeniu.

Kiedy miałem wypadek, jechałem do ciebie. Chcia-
łem... chciałem ci powiedziec´, z˙e cie˛ kocham. Na tym
miało sie˛ skon´czyc´. Mys´lałem, z˙e troche˛ poczekamy,
poznamy sie˛, i byc´ moz˙e za kilka miesie˛cy, albo kto
wie...

– Po raz pierwszy spotkałam cie˛ dziewie˛c´ miesie˛cy

temu – zauwaz˙yła. – I chociaz˙ po´z´niej długo sie˛ nie
widzielis´my, duz˙o o tobie mys´lałam. To dziwne. Wie-
działam, z˙e be˛dziesz zły, a ro´wnoczes´nie zechcesz mi
pomo´c. Dlatego do ciebie nie dzwoniłam. Nie miałam
zaufania do me˛z˙czyzn, nie zaznałam wiele szcze˛s´cia.
Noc, kto´ra˛ spe˛dzilis´my razem, była cudowna. Nie
chciałam jej zepsuc´ kło´tnia˛ o pienia˛dze. I wolałam,
z˙ebys´ nie był kolejnym Kenem.

Dominik skrzywił twarz.
– Pytanie, dlaczego ja sie˛ z toba˛nie skontaktowałem

– rzekł w kon´cu. – Duz˙o o tym mys´lałem podczas
tego tygodnia. Dla mnie takz˙e tamta noc była wyja˛t-
kowa. Wiele razy podnosiłem słuchawke˛, i odkłada-
łem ja˛.

– Uprzedzałes´ mnie, z˙ebym sie˛ niczego nie spodzie-

wała. To było uczciwe postawienie sprawy.

– Powiedziałbym raczej, z˙e chciałem miec´ czyste

151

GILL SANDERSON

background image

sumienie. Do niedawna sa˛dziłem, z˙e nie nawia˛załem
z toba˛ kontaktu, poniewaz˙ wyczułem w tobie silne
pragnienie miłos´ci.

– Nie wiedziałam, z˙e to sie˛ tak rzucało w oczy – za-

uwaz˙yła ze smutkiem.

– Nie rzucało sie˛. Poza tym i tak niczego nie zrozu-

miałem. Uwaz˙ałem, z˙e lepiej trzymac´ sie˛ od ciebie z da-
leka, z˙e nie potrzebuje˛ takiego zwia˛zku. Wolałem z˙yc´
po swojemu, bez zobowia˛zan´. A potem to na mnie spa-
dło i byłem s´miertelnie przeraz˙ony.

– Z powodu Alice. Nie chciałes´ po raz drugi przez˙y-

wac´ tego samego.

– Tak. Cały ten tydzien´ dre˛czyło mnie, z˙e przeze

mnie cierpiałas´. Co czułas´, mys´la˛c, z˙e moge˛ umrzec´?

– Nie chce˛ o tym mys´lec´.
– Wie˛c oboje popełniamy błe˛dy i przyjmujemy fał-

szywe załoz˙enia. A moglis´my spe˛dzic´ dziewie˛c´ szcze˛s´-
liwych miesie˛cy. Czy to nas czegos´ nauczyło?

– Nauczyło. I nie tylko z powodu twojego wypadku.
– Tak. – Dominik przytulił Eleanor. – Ale jednak

wypadek miał miejsce. Otarłem sie˛ o s´mierc´. Teraz
zdaje˛ sobie sprawe˛, z˙e szkoda marnowac´ czas.

Włoz˙ył re˛ke˛ do kieszeni szlafroka.
– Jack był u mnie wczoraj po południu. Prosiłem,

z˙eby cos´ dla mnie kupił. Przynio´sł mi to wieczorem.

Dominik otworzył zacis´nie˛ta˛ dłon´, na kto´rej spoczy-

wało malen´kie sko´rzane puzderko. Otworzył je – w s´ro-
dku lez˙ał piers´cionek z brylantem, najpie˛kniejszy, jaki
Petra kiedykolwiek widziała.

– Oboje bła˛dzilis´my, ale mielis´my szcze˛s´cie i zo-

stalis´my pobłogosławieni Eleanor. Teraz chce˛ byc´ po-
dwo´jnie szcze˛s´liwy. Wyjdziesz za mnie, Petro?

152

GILL SANDERSON

background image

W cia˛gu kilku minionych tygodni Petra wylała wie˛-

cej łez niz˙ przez wszystkie dotychczasowe lata swojego
z˙ycia. Teraz jej oczy znowu zals´niły od łez, ale tym
razem były to łzy szcze˛s´cia.

– Tak, wyjde˛ za ciebie. Tak bardzo cie˛ kocham.
Dominik trzymał w obje˛ciach Eleanor. Petra wstała

i pocałowała go. Potem musne˛ła wargami czubek głowy
co´rki.

– Be˛dziemy bardzo szcze˛s´liwa˛ rodzina˛.

153

GILL SANDERSON


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
115 Sanderson Gill Znow z rodzina
Sanderson Gill Romantyczni egoisci
392 Sanderson Gill Warto było czekać
Sanderson Gill Medical Duo 493 Punkt zwrotny
Sanderson Gill Powrót do rodzinnych stron
Sanderson Gill Lekarz arystokrata
254 Sanderson Gill Terapeutka
Sanderson Gill Nowe Zycie 312
115 Sanderson Gill Znow z rodzina
247 Sanderson Gill Romantyczni egoisci
387 Sanderson Gill Za horyzontem
306 DUO Sanderson Gill Doskonala pielegniarka
289 Sanderson Gill Znakomity Specjalista(1)
092 Sanderson Gill Za horyzontem
466 Sanderson Gill Przychodnia w Bretanii

więcej podobnych podstron