Donna Carlisle
Jeźdźcy burzy
Rozdział 1
Przez otwarte drzwi wtargnął ostry, zimny powiew
wiatru, wywołując zniecierpliwienie pięciu mężczyzn
zebranych wokół telewizora stojącego w tak zwanym
wspólnym pokoju. Meg weszła do środka, szybko
zamknęła drzwi i zaczęła rozwijać kolejne warstwy
opatulających ją szalików, zdjęła ośnieżone zimowe boty i
postawiła przemarznięte stopy na gumowej macie leżącej
tuż przy drzwiach. Czynności te wykonywała niezmiennie
każdego ranka przez ostatnie dwa lata.
Koledzy
nazywali
to
pomieszczenie
wspólnym
pokojem,
zamiast
zwyczajnie
sekretariatem.
I
rzeczywiście, ta frontowa sala w Carstone Industries
Adinorack na Alasce była miejscem, gdzie wszyscy
pracownicy zbierali się, gdy akurat nikt nie miał nic do
roboty. Posiadała wyposażenie typowe dla pokoju
gościnnego – łóżka polowe, okryte tanimi pledami, kilka
lichych wyściełanych krzeseł i telewizor. Jedynym
sygnałem, że jest także miejscem pracy, było biurko
stojące w pobliżu frontowych drzwi, zawalone plikami
folderów, druków, okólników i pozostawionych bez
odpowiedzi listów. Meg dostrzegła ogromny dzbanek z
kawą i napełniła swój kubek. Nareszcie zrobiło się jej
ciepło i przyjemnie.
– Dzień dobry, pani Forrest – przywitała ją Sadie,
wchodząca właśnie przez obrotowe drzwi. Sadie
zajmowała stanowisko o budzącej respekt nazwie:
urzędnik organizacyjny, a tak naprawdę była zwykłą
sekretarką. Obrotowe drzwi prowadziły do laboratorium i
pokojów mieszkalnych. Sadie trzymała przed sobą
wypełnioną listami torbę, która zdradzała prawdziwy
charakter jej pracy.
– Samolot jest już gotów do startu – powiedziała Meg,
skinąwszy nieznacznie głową. – Gdzie jest pilot?
– W kabinie radiooperatora z Joem. – Sadie posłała
Meg niepewne spojrzenie znad otwartej torby i zaczęła
wyrzucać jej zawartość na biurko, i tak prawie
niewidoczne spod papierów.
– Hm, pani Forrest, myślę...
– W porządku – przerwała natychmiast Meg – powiedz
mu, że będę gotowa do drogi za około godzinę.
Chciałabym spakować jeszcze trochę rzeczy.
– Wzięła kilka kopert i zaczęła je szybko przeglądać.
– A zresztą nieważne, powiem mu to sama.
– Hej, Sadie, czy jest coś dla mnie? – zawołał jeden z
mężczyzn siedzących przed telewizorem. Cała piątka
obserwowała snującą się po ekranie Godzillę z takim
zachwytem i uwagą, z jaką zagorzali fanatycy futbolu
śledzą ostatni kwadrans meczu finałowego superligi.
– Poczta przychodzi o dziesiątej trzydzieści –
odpowiedziała ostro Sadie. – Wiesz o tym doskonale.
Mężczyzna posłał jej szyderczy uśmiech i lekko
pochylił się, trzymając w ręku filiżankę kawy.
– Nie próbuj się stawiać – odparł.
Meg skierowała chłodne spojrzenie w jego stronę, ale
on, szyderczo szczerząc zęby, znów wpatrywał się w
telewizor.
Meg zawsze irytował widok połowy personelu Carstone
siedzącego przed telewizorem już o dziesiątej rano. Dziś
jednak drażnił ją bardziej niż zwykle. Wydawało się jej,
że koledzy postępują tak celowo, aby wyprowadzić ją z
równowagi. Postanowiła nie dać im tej satysfakcji. Powoli
zaczęła wybierać zaadresowane do niej listy i spokojnie
zwróciła się do sekretarki:
– Pozwól, Sadie, że jako twoja szefowa po raz ostatni
zadam ci służbowe pytanie.
Sadie spojrzała sponad sterty metodycznie układanej w
alfabetycznym porządku korespondencji.
– Naturalnie, pani Forrest.
– Dlaczego – zapytała Meg – jeżeli dostajemy pocztę
tylko
raz
w
tygodniu,
ty
zawsze
zalegasz
z
odpowiedziami?
Sadie spojrzała zaskoczona.
– Odpowiadam na listy tego samego ranka, gdy
otrzymuję pocztę. Przecież pani o tym wie, pani Forrest.
– Owszem, odpowiadasz, ale na osobiste listy,
pomijając służbową korespondencję. – Wskazała ręką na
stos leżący nieporządnie na biurku. – Zapominasz, na
czym polega twoja praca.
Sadie patrzyła na nią przez chwilę, jakby zupełnie nie
rozumiała, o co chodzi. Wydała więc z siebie tylko
uprzejme „och” i powróciła do sortowania listów.
Meg na chwilę przymknęła oczy. Byle do jutra,
pomyślała. Już jutro opuści na zawsze to zapomniane
przez Boga i ludzi, wiecznie mroźne pustkowie!
Już niedługo będzie leżeć na plaży w Waikiki i spędzi
tam całe dwa tygodnie. Te myśli miały poprawić jej
nastrój, tak się jednak nie stało. Zadała sobie pytanie –
dlaczego?
Meg Forrest miała trzydzieści dwa lata i była jednym z
najwybitniejszych inżynierów-konstruktorów Carstone
Industries. Wysoka i szczupła, smukłość swej sylwetki
utrzymywała bez najmniejszego wysiłku. Jej owalna
twarz, duże brązowe oczy i zmysłowe, wyraziste usta
podobały się mężczyznom, ale też często wprowadzały
ich w błąd. Delikatna kobieca twarz sugerowała bowiem
słaby charakter, a Meg miała silną osobowość.
Kasztanowe włosy nosiła zwykle zaczesane za uszy, ale
przez ostatnie dwa lata brak dobrego fryzjera sprawił, że
pozwoliła im rosnąć swobodnie. Nie chcąc jednak
wyglądać nieporządnie, spinała je w klasyczny węzeł z
tyłu głowy. Odpowiadał jej ten nie rzucający się w oczy
spokojny styl. Ktokolwiek popatrzyłby teraz na Meg
Forrest, nie mógł się pomylić. W tym surowym uczesaniu
wyglądała na szefa.
A jednak po dwóch latach kierowania Energy Research
Station oczy pracujących tam mężczyzn wciąż
nieuchronnie zatrzymywały się na jej tyłeczku. Modliła
się o wyzwolenie z tego piekła już od momentu, kiedy
samolot dotknął brudnego pasa startowego w odległym
zakątku Alaski. Stało się to dwa lata temu; zaznaczyła ten
„czarny dzień” w swoim kalendarzyku i od tej chwili
liczyła dni i godziny, które pozostały do końca
służbowego pobytu.
Nienawidziła osady, w której przyszło jej żyć.
Miała dość oglądania na co dzień monotonnego szeregu
brzydkich chat ustawionych na skutym lodem i
przewianym wiatrem niegościnnym obszarze, dość
temperatury minus trzydzieści pięć stopni.
Miejscem wieczornych towarzyskich spotkań był „Blue
Jay Bar and Grill”, gdzie jako główne danie serwowano
kanapkę z wołowiną i serem. Pozostawała jeszcze
„Brownie’s Video”, wypożyczalnia oferująca klientom
ponad sto kaset, ale ani jeden film nie liczył mniej niż pięć
lat.
W całej wiosce znajdowało się może ze dwadzieścia
książek, w tym fachowe, techniczne pozycje, które zresztą
Meg przywiozła ze sobą. Jej podwładni: inżynierowie,
mechanicy, specjaliści i personel pomocniczy, czyli
śmietanka wioskowej społeczności, byli to ludzie skłóceni
z życiem i wzajemnie sobie nieżyczliwi.
Tak się żyło w Adinorack na Alasce, osadzie liczącej
ogółem siedemdziesięciu pięciu mieszkańców.
Jutro będzie siedemdziesięciu czterech, pomyślała
ponuro Meg, wieszając swój płaszcz i liczne szale na
wieszaku w pobliżu drzwi obrotowych prowadzących do
jej biura. Dlaczego nie czuję się szczęśliwa?
Adinorack nazywany był pieszczotliwie Przedsionkiem
Piekła. Tę nazwę nadali mu ci straceńcy, którzy z powodu
braku życiowego fartu musieli w nim mieszkać przez jakiś
czas.
Osadę zbudowano dwadzieścia lat temu jako jedną ze
stacji badawczych wojskowej bazy. Bazę w końcu
zlikwidowano, ale wioska została i kiedy Carstone
potrzebował odpowiedniego miejsca do przeprowadzenia
testów, będących elementami rządowych badań nad
sposobem wykorzystania alternatywnych energii, jego
wybór padł na Adinorack.
Czy rzeczywiście była tam potrzebna obecność
głównego inżyniera? Meg Forrest czuła się obowiązana
czuwać, aby w zaprojektowanym przez nią systemie nie
pojawiły się usterki. I musiała wytłumaczyć tym
wszystkim gryzipiórkom, że jej wyjazd do Adinorack jest
konieczny! Nadgorliwość okazała się podstawowym
błędem, błędem, za który została ukarana.
Przez kilka pierwszych miesięcy po przyjeździe tutaj jej
obecność była właściwie zbyteczna. Mechanicy i
inżynierowie systematycznie budowali swoje konstrukcje,
dzień po dniu, według planu. Meg pozostawało tylko
rozglądanie się dookoła i wydawanie poleceń, których
nikt nie chciał słuchać. Zresztą w dwa lata później też nikt
jej nie słuchał.
Weszła do własnych pomieszczeń biurowych, które
były równie nieprzytulne, jak reszta budynku. Postawiła
na biurku filiżankę, położyła przed sobą korespondencję. I
nagle zrozumiała prawdziwy powód swych mieszanych
odczuć związanych z opuszczeniem Adinorack. W
zadumie patrzyła na filiżankę z kawą.
To właściwie był kubek, lśniący połyskiem porcelany, z
biegnącym wokół szlaczkiem i ozdobiony napisem: „As
Przestworzy” wykonanym dużymi czerwonymi literami.
Ten kubek z wyszczerbioną krawędzią... Szczerba
powstała wówczas, gdy rzuciła kubkiem w niego... Jaki
był powód wybuchu gniewu? Dziś już zupełnie nie
pamiętała. Minęło sześć miesięcy, a ona wciąż piła z tego
samego naczynia.
Przecież wiedział, że dziś wyjeżdża, musiał o tym
wiedzieć i nawet nie zadzwonił, aby się pożegnać.
– Błąd numer dwa – wyszeptała do siebie.
Próbując się otrząsnąć z natrętnych wspomnień, które
stawały się coraz bardziej dokuczliwe, usiadła za biurkiem
i zagłębiła się w lekturze listów.
Nie było w nich nic szczególnie interesującego, nic, co
mogłoby przyciągnąć jej uwagę. Zresztą cała zawodowa
energia Meg wyczerpała się już tydzień temu, pochłonęły
ją ostatnie prace związane z rządowym projektem. W
korespondencji natrafiła na kartkę od ojca, który prosił,
aby podała mu godzinę swego przylotu do Waszyngtonu,
a wtedy zleci komuś, by wyszedł po nią na lotnisko.
Zwrot „ktoś przyjdzie po ciebie”, zamiast po prostu „ja
przyjdę”, wywołał u Meg lekkie zdenerwowanie. No
oczywiście – generał był przecież człowiekiem tak
zajętym! Nie mogła więc oczekiwać, że odstąpi od swego
codziennego rozkładu zajęć i popędzi na lotnisko. Nie
zrobiłby tego dla nikogo, nawet dla swojej dawno nie
widzianej córki.
Większość przeglądanych przez Meg listów spoczęła w
koszu na śmieci, kilka zostawiła dla Sadie, gdyż
wymagały odpowiedzi. Kartkę od ojca schowała do
torebki i oparłszy łokcie na biurku, małymi łykami
popijała kawę błądząc nieobecnym wzrokiem po pokoju.
Nic jej tutaj nie trzymało, dlaczego nie wyjechała
wcześniej?
Pokój wyglądał dokładnie tak samo jak wtedy, gdy
zobaczyła go po raz pierwszy. Tania, udająca drewno
wykładzina, dwie stalowe szafki, stół kreślarski i czarna
kanapa, na której spędziła wiele uciążliwych nocy, kiedy
pogoda była zbyt niełaskawa, aby mogła wrócić do siebie,
do mieszkania, które w gruncie rzeczy wydawało się
równie niegościnne jak biuro. Jednak nie wszystkie noce
spędzone tutaj pozostawiły tak niemiłe wspomnienia.
Były też inne nocne godziny przeżyte na tej samej
kanapce, kiedy nie dokuczała jej samotność...
Otworzyła oczy i spojrzała w kierunku okna. Okiennice
były jak zawsze zamknięte, ponieważ widok zamarzniętej
i jałowej ziemi mógł budzić w ludziach uczucie depresji.
Teraz Meg rozchyliła je trochę i raz jeszcze popatrzyła na
ponury pejzaż. Zamarznięte ślady opon w śnieżnej mazi, a
gdzieniegdzie nagie spłachetki gruntu, z których wiatr
zwiał resztki śniegu, dalej przykucnięty, niezgrabny
budynek Blue Jay, przysłonięty nieco przez przerdzewiałą
i niepotrzebną nikomu stację pomp, która powinna zostać
zburzona już rok temu. Wszystko wokół tonęło w
ponurym zmierzchu i nikomu nie przychodziło do głowy,
że przecież jest już marzec i dni powinny być dłuższe.
– Ziemia północnego słońca – wyszeptała do siebie
Meg i trzasnęła okiennicami. Na palcach jednej ręki
mogła policzyć, ile razy widziała słońce, od kiedy się tu
znalazła.
Poza tym zauważyła na wschodzie ciężkie ołowiane
chmury, zwiastujące burzę i zazwyczaj znamionujące
obfite opady śniegu. Naprawdę nie było powodu, aby tu
pozostawać choćby chwilę dłużej. Każdy pilot dbający o
swe dobre imię powinien odmówić lotu w czasie burzy
śnieżnej, a ją czekał naprawdę niełatwy czterogodzinny
lot do Juneau i Meg powinna wziąć to wszystko pod
uwagę. Postanowiła natychmiast opuścić Adinorack.
On już z pewnością nie zadzwoni.
Zarzuciła torbę na ramię i ruszyła w kierunku
radiostacji, zatrzymując się jeszcze na chwilę we
wspólnym pokoju, gdzie ponownie napełniła kubek kawą.
Tym razem nie zwróciła uwagi na porozumiewawcze i
ukradkowe
spojrzenia
rzucane
przez
mężczyzn
skupionych wokół telewizora.
– Jestem Meg Forrest – powiedziała stając w drzwiach
pokoju mieszczącego radiostację – i jeśli paliwo zostało
zatankowane, to chyba moglibyśmy lecieć. Zdaje mi się,
że będziemy mieli trochę śniegu, dobrze byłoby uniknąć
burzy.
W ciasnym pomieszczeniu, służącym także jako wieża
kontrolna i stacja meteorologiczna, znajdowało się dwóch
mężczyzn. Radiotelegrafista Joe siedział na swym stałym
miejscu naprzeciw radia i ze słuchawkami opuszczonymi
na szyję żartował z pilotem, który przysiadł na krawędzi
biurka. Z chwilą wejścia Meg śmiech zamilkł i pilot
powoli odwrócił się.
– To ty? – spytała cicho. – My się chyba znamy.
Meg znalazła się twarzą w twarz z Redem
Worthingtonem, swym błędem numer dwa.
Tego mężczyznę rozpoznałaby bez trudu nawet z tyłu.
Baseballowa czapeczka wciśnięta na faliste brązowe
włosy, luźna czerwona wiatrówka z błyskawicznym
zamkiem i niewymuszony wdzięk w sposobie trzymania
głowy.
Nie mogło jej się przytrafić nic bardziej zaskakującego
niż to spotkanie.
Już na pierwszy rzut oka wielu ludzi określiłoby twarz
Reda jako przystojną lub co najmniej interesującą, ale
Meg, wielokrotnie analizując jego oblicze, dawno doszła
do wniosku, że tak naprawdę była to twarz zupełnie
pospolita. Nie wyróżniające się niczym szczególnym rysy
i zupełnie zwyczajne, jasnobrązowe oczy nie powinny
zapadać w pamięć. Byłby przeciętnym facetem, gdyby nie
szczery chłopięcy uśmiech, który powodował niespokojne
bicie niejednego kobiecego serca, i gdyby nie to chmurne
spojrzenie, dzięki któremu każda dziewczyna natychmiast
byłaby gotowa wybaczyć mu wszystkie grzechy. W
gniewie nazbyt energicznie zaciskał szczęki, ale umiał
także patrzeć na kobietę ze zmysłową tkliwością, patrzeć
tak, że prawie każda czuła się zniewolona i nie potrafiła
mu się oprzeć. Tak, gdyby nie to wszystko...
Serce Meg mocno zakołatało. Jedno spojrzenie na Reda
wystarczyło, żeby nagle straciła oddech – był przecież
najwspanialszym mężczyzną, jakiego kiedykolwiek
spotkała.
Tymczasem jego oczy błądziły po postaci Meg.
Swobodnie i bez skrępowania mierzył ją wzrokiem od
stóp do głów. Badał spojrzeniem okrągłość piersi rysującą
się pod swetrem, kształt ud w obcisłych dżinsach.
Nienawidziła tej bezpośredniości Reda i zarazem kochała
go za nią.
Red uśmiechnął się kpiąco i pozdrowił Meg skinieniem
dłoni, w której trzymał plastikowy kubeczek.
– No i cóż, pani Worthington – wycedził – jakoś żyję i
jeszcze oddycham.
Meg patrząc w skupieniu na plastikowe naczynie
powiedziała zimno:
– Wiesz, że niszczysz ten świat i żyjące na nim istoty.
Wzruszył ramionami i dalej popijał kawę.
Nie miała pojęcia, , skąd Red wziął się tutaj, wiedziała
tylko, że jego twarz i kasztanowa czupryna, ujrzane
niespodziewanie w tym pokoju, zupełnie zbiły ją z tropu.
Zawahała się, następnie zamknęła drzwi kierując
równocześnie wymowne spojrzenie na Joego. Joe nie
mógł mieć więcej niż dwadzieścia lat, był absolutnym
geniuszem w sprawach elektroniki i młodzieńcem niezbyt
bystrym, gdy chodziło o cokolwiek innego.
Joe z ogromnym zainteresowaniem przysłuchiwał się
rozmowie i było jasne, że nic na świecie nie skłoni go
teraz do opuszczenia swego stanowiska. To bez
znaczenia, zdecydowała w końcu Meg. Przecież ona i Red
nie mają sobie do powiedzenia niczego takiego, czego nie
powinniby usłyszeć inni.
Przechodząc przez pokój starała się uspokoić i
zapanować nad nie kontrolowanym biciem serca.
– Co ty tu robisz?
– To moja trasa, prawda? – Udawał zaskoczenie.
– Jakoś nie widywałam cię tu przez ostatnie sześć
miesięcy – stwierdziła Meg. Jej puls powoli zaczął się
uspokajać. Zwyczajny, całkiem zwyczajny facet,
powtarzała w duchu.
Red uśmiechnął się znowu, trzymając przy ustach
kubek z kawą.
– Czy mógłbym, kochanie, pozwolić ci odjechać bez
pożegnania? Czy to chciałaś usłyszeć?
Myślała, że już całkowicie panuje nad sobą, ale serce
nadal biło zbyt szybko, tym razem jednak powodem
emocji był gniew.
– Oczywiście – odpowiedziała krótko. – Jesteś jedynym
mężczyzną, który potrafi przelecieć pół kontynentu tylko
po to, aby eskortować swą żonę w drodze do stolicy stanu,
ponieważ pragnie ona złożyć tam pozew rozwodowy.
– Masz rację – odpowiedział – to istotnie jedyna
sprawa, dla której warto przelecieć pół kontynentu.
Zacisnęła wargi.
Red wstał nagle i rozkładając szeroko ramiona zawołał:
– Chodź tu, Megan, i ze względu na pamięć dawnych
dobrych czasów daj mi małego całusa.
Nawet nie drgnęła, gdy zbliżył się do niej. Jego
żartobliwe słowa przywołały natychmiast tyle wspomnień.
Broniła się przed tym, ale wciąż desperacko pragnęła
Reda. Kiedy znalazł się tuż przy niej, wysunęła dłoń w
geście protestu. Megan... Mój Boże, jak ja nienawidzę
tego imienia, pomyślała. A przecież Red był jedynym,
który mówiąc tak do niej nie wywoływał odruchu, aby
uderzyć go w szczękę.
Stał teraz przed nią i bezczelnie się uśmiechał.
Patrzyła na Joego, który włożył słuchawki i gorliwie
kręcił gałką aparatu radiowego. Jednak słuchawki nie
całkiem zakrywały uszy i była pewna, że chłopak nie ma
zamiaru stracić ani słówka z ich rozmowy.
– Zostawiłeś u mnie trochę rzeczy, zamierzałam ci je
oddać, leżą na moich torbach – powiedziała Meg.
Red ponownie uniósł kubek z kawą.
– Nie zwykłem chodzić z torbami. Aha, przy okazji, co
zamierzasz zrobić z samochodem? – zapytał od
niechcenia.
Jak długo rozmawiał z nią tonem żartobliwym i
kpiarskim, odczuwała podniecenie lub gniew, ale wtedy
nie był jej obcy. Teraz to grzeczne, chłodne pytanie
zupełnie ją pokonało. Zadał je, jakby rzeczywiście był
przypadkowym znajomym. To chyba już koniec ich
związku. Nie pozostało między nimi nic prócz zwykłej,
banalnej uprzejmości.
Musiała przełknąć łyk kawy, inaczej nie zdołałaby
wykrztusić z siebie ani słowa.
– Dancer obiecała go sprzedać.
– Być może ja go wezmę.
– Należna część z tytułu ślubnego kontraktu, co? –
odcięła się Meg gwałtownie, zanim ugryzła się w język.
– Do diabła! Przecież powinienem coś dostać.
– O tak, należy ci się, za te lata absolutnego oddania.
– Hej, kochanie! Ja naprawdę byłem oddanym mężem.
– Nawet nie rozumiesz sensu tych słów!
– A ty rozumiesz?
– Przynajmniej próbowałam być dobrą żoną.
– Ty również nie znasz sensu niektórych słów. Mam
nadzieję, że masz w swoich bagażach odpowiednio gruby
słownik. Powinnaś się jeszcze wiele nauczyć, Meg!
– Nie będę więcej marnować życia dla ciebie, mój czas
jest zbyt cenny.
– Marnowałaś ze mną życie, do licha! Podoba mi się to
określenie. Nigdy przedtem nie powodziło ci się tak
dobrze.
– Och, przepraszam, rzeczywiście masz rację. Pobyt na
arktycznym pustkowiu jest przecież marzeniem każdej
romantycznej
dziewczyny.
Ekscytujące
wspólne
oglądanie w telewizji meczu bokserskiego sprzed trzech
tygodni.
– Nie musieliśmy tego robić wspólnie.
Twarz Meg była rozpalona, ręce kurczowo ściskały
kubek. Najbardziej denerwowało ją to, że Red
najwyraźniej bawił się tą rozmową i tylko udawał, że jest
zagniewany. Wprawdzie jego oczy rzucały iskry i gdyby
Meg starała się podnieść jeszcze bardziej temperaturę
dialogu, z pewnością dorównałby jej temperamentem.
Tylko że ta burząca krew w żyłach szermierka słowna nie
kosztowała go wiele i to właśnie złościło Meg najbardziej.
W słownych grach małżeńskich był zawsze lepszy od niej.
Dlaczego mu na to pozwalała?
Z impetem postawiła kubek na brzegu biurka i
powiedziała twardo:
– Ty, Red, jesteś jak nagłe pchnięcie.
– Nagłe pchnięcie? Jak ładnie to powiedziałaś, Megan.
– Uniósł brwi, a jego oczy rozbłysły zadowoleniem. – Czy
wiesz, że mówiąc coś takiego, zrobiłaś mi wielką frajdę?
– Tak... – zastanowiła się. – To jest to, do czego mnie
redukujesz.
Wciąż śmiał się hałaśliwie. Dobrze, że odstawiła już
swój kubek, inaczej z pewnością rzuciłaby nim znowu.
Przypomniała sobie o Joem, który przyglądał im się z
coraz większym zainteresowaniem.
– Mam nadzieję, że zaspokoiłeś dostatecznie swoją
ciekawość, Joe. Teraz wywołaj Juneau i przekaż im trasę
naszego lotu. Poczekam na zewnątrz.
Joe spojrzał na Reda, jakby szukając u niego pomocy.
Red pocierał dłonią podbródek i uśmiechał się
nieznacznie.
– No cóż, trzeba będzie powiedzieć... – mruknął.
Meg patrzyła na niego wyzywająco.
– Nie próbuj ze mną swoich gierek, Redzie
Worthington. Wolałabym spędzić dwa tygodnie w klatce z
olbrzymią iguaną, niż cztery godziny w samolocie z tobą,
musimy jednak lecieć do Juneau. Dobrze wiedziałeś, co
robisz, kiedy decydowałeś się na ten lot. Nie wykręcaj się!
Bierz swój płaszcz, czapkę i chodźmy.
Meg trzymała już rękę na klamce, gdy głos Reda
zatrzymał ją.
– Najdroższa, wiesz, że pragnę twojej obecności w
równym stopniu jak ty mojej, jednak wydaje mi się, że
będziemy mieli trochę kłopotu z naszym lotem.
Odwróciła się i spojrzała na niego. Jakież to złe
wiadomości pragnie jej przekazać?
– Wydaje mi się, że mały burzowy front przesuwa się tu
z północy i dlatego wszystkie loty z Juneau zostały
odwołane.
Powiedział to z taką satysfakcją, że nagle zapragnęła go
udusić.
– Niestety, kochanie, musimy tu zostać razem przez
jakiś czas.
Rozdział 2
Meg nie mogła uwierzyć, że prawie godzinę temu czuła
żal na myśl o opuszczeniu tego miejsca i szukała sposobu,
aby odwlec moment odjazdu – w nadziei, że Red
zadzwoni. Teraz, gdy zjawił się w Adinorack osobiście,
wiedziała, że nie powinna tu zostać ani minuty dłużej.
Dlaczego próbuje ją zatrzymać? Sam jest szalony, więc
chce, abym i ja również nie była normalna, pomyślała.
Przeszła przez pokój i chwyciła dokument, na którym
Joe na bieżąco nanosił informacje dotyczące pogody.
Uważnie przebiegła wzrokiem papier. Niskie ciśnienie...
silne wiatry... duże opady śniegu.
– Sami to spreparowaliście – rzuciła patrząc
oskarżycielsko znad arkusza na obu mężczyzn.
– Ależ co pani mówi, pani Worthington – zaprotestował
Joe.
– Forrest, nazywam się Forrest – odpowiedziała krótko.
– Jeszcze nie – przypomniał jej łagodnie Red.
Nerwowo krążyła wokół krzesła Joego i wpatrywała się
w ekran radaru. Mogła już nawet rozpoznać wyraźny
punkt na ekranie oznaczający burzowy front.
Odwróciła się do Reda.
– No dobrze, nawet jeśli to prawda, to w czym
problem? Burza jest o jakieś dwie godziny stąd! Latałeś w
trudniejszych warunkach, zrobiłeś przecież te cholerną
karierę, pilotując samoloty podczas gorszej pogody niż ta.
Dlaczego teraz chcesz opóźnić lot? Zabieraj się stąd,
przygotuj urządzenia kontrolne. Idę po bagaże.
Była już przy drzwiach, gdy Red odpowiedział
stanowczo:
– Nie.
Utkwiła w nim wzrok i, aby się opanować, zaczęła
liczyć do dziesięciu. Siedział rozparty na krześle ze
swobodnie wyciągniętymi nogami i zsuniętą na tył głowy
czapeczką. Spoglądał przed siebie spokojny i obojętny.
Pomyślała, że być może jedną z najbardziej irytujących
cech Reda była ta umiejętność całkowitego relaksu,
niezależnie od miejsca, w którym się znajdował. Umiał
być na luzie w każdej sytuacji.
– Celowo opóźniasz lot – zawołała.
– Jasne, zbudziłem się dziś rano i powiedziałem do
siebie: Co mam zrobić, aby uczynić życie Meg
trudniejszym? Już wiem. – Strzelił palcami. – Wyczaruję
burzę śnieżną, wtedy nie będzie mogła odlecieć do domu.
Meg z gniewną miną zrobiła dwa kroki w kierunku
Reda.
– Wiesz, do cholery, co ja myślę?! Siedzisz tu i tylko
marnujesz czas, chociaż mógłbyś zdążyć przed burzą,
gdybyś zdecydował się lecieć natychmiast, i poleciałbyś,
jeśli poprosiłby cię o to ktoś inny, a nie ja!
W odpowiedzi uśmiechnął się szeroko. Meg
gwałtownie obróciła się do Joego.
– No dobrze, ile mamy spóźnienia i jak długo jeszcze
będę musiała tu tkwić? – spytała.
Joe włączył radio.
– Właśnie próbuję przelecieć całą skalę. Jest coraz
gorzej. Burza przechodzi już nad tundrą. Mówią o
zamknięciu lotniska Fairbanks i nie będę zaskoczony, jeśli
za chwilę powiedzą to samo o Juneau. – Spojrzał na Meg.
– Możemy tu pozostać bez możliwości manewru przez
dobre kilka dni.
Meg skierowała zimny, oskarżycielski wzrok na Reda.
– Oddałam klucz od mojego mieszkania – powiedziała
starając się, aby jej głos brzmiał spokojnie.
– Nie mam nawet gdzie się przespać tej nocy.
– Jest przecież zawsze kanapa w twoim biurze –
przypomniał jej ironicznie.
Odstawił kubek i podniósł się.
– Oczywiście wtedy ja nie będę miał gdzie spać, ale
pracując tutaj razem jakoś nigdy nie mieliśmy z tym
kłopotów, no nie?
Kątem oka Meg dostrzegła lekki uśmieszek Joego, ale
zlekceważyła tę drobnostkę.
– Jesteś bardzo przewidujący – odparła chłodno.
– Nie, Megan, jest mi jedynie przykro.
Ruszył w stronę drzwi, lecz Meg schwyciła go za
ramię.
– Pozwól sobie coś powiedzieć, ty cwaniaku –
zawołała. – FCC miało swoje zasady stosowane wobec
ludzi takich jak ty. Myślę, że wyrządziłeś mi tyle
przykrości, że dziś powinnam po prostu cisnąć ci w twarz
twoją licencję.
Jego oczy patrzyły współczująco na Meg i nie uczynił
nic, aby wyswobodzić ramię z uścisku.
– Kocham, kiedy mówisz tak stanowczo – powiedział.
– Ponieważ możesz latać, wyobrażasz sobie, że nie
jesteś zwyczajnym człowiekiem stworzonym przez Boga.
Siedzisz dumny jak paw w tej swojej kabinie pilota i
myślisz, że jesteś ponad wszystkimi i nikt nie potrafi cię
zrozumieć. Wydajesz nieodwołalne rozkazy, tworzysz
własne prawa i dlatego czujesz się wielki jak udzielny
książę.
Red zakrył dłonią jej usta.
– Niestety, nie potrafię w inny sposób zmusić cię do
milczenia – stwierdził.
W odpowiedzi jej paznokcie boleśnie wpiły się w ramię
Reda, ale trwało to tylko chwilę. Nagle cała energia
opuściła ją. Poczuła taki przypływ pożądania, że
zaskoczyło ją to zupełnie. Jakże nienawidziła własnej
słabości! Nie mogła nic zrobić, aby powstrzymać to
obezwładniające uczucie. Dotknięcie Reda zawsze
działało na nią w podobny sposób, nawet teraz, po długiej
rozłące.
Była jak urzeczona. Wciągnęła w nozdrza woń świeżej
bawełny i ten jedyny w swoim rodzaju zapach płynu po
goleniu, którego chyba nikt poza nim nie używał.
Obezwładniał ją dotyk stwardniałych rąk na policzku,
palce Reda delikatnie muskały jej włosy na skroniach.
Nie potrafiła się opanować patrząc na władczy zarys
jego ust, ich widok rozniecał żar w jej piersiach. Chciała
pić z tych ust bez opamiętania, chciała zamknąć Reda w
swoich ramionach, posiąść całkowicie, a później poddać
mu się zupełnie.
Myślała, że zobojętniała na niego tak bardzo, jak tylko
może zobojętnieć kobieta, która wiele wycierpiała,
poświęcając mężczyźnie wszystko, całą namiętność i całą
życiową energię; nagle jednak uświadomiła sobie, jak
wielkie było jej pożądanie i z jak olbrzymią siłą Red
wciąż nad nią panował.
Nawet wówczas, gdy przestał ją obejmować, trwała
nieruchomo, sztywnością mięśni próbując obronić się
przed trudnym do opanowania zmysłowym drżeniem,
ignorując rumieńce, które paliły jej policzki. Stała przed
swym mężem twarzą w twarz oddychając ciężko,
wyczuwała podziw Joego, który bez skrępowania
obserwował ten pojedynek. Jeszcze czuła oddech Reda na
swojej skórze i to uczucie było niezwykle podniecające.
Była wściekła, że wciąż go pragnie, a on z całym
rozmysłem pobudzał ją erotycznie. Nadal czegoś od niej
chciał i wiedziała, że właśnie to c o ś było celem, dla
którego przeleciał pięćset kilometrów.
Miała ochotę okładać go pięściami ze złości, ale jej
widoczny gniew mógłby mu sprawić zbyteczną
satysfakcję. Spokojnie spojrzała wprost w oczy Reda i
powiedziała łagodnie:
– Zabawne. Nie myślałam, że zrobiłeś tak duże postępy.
Zauważyła, że jego szczęki zacisnęły się gniewnie, a to
było wszystko, czego chciała. Odwróciła się na pięcie i
wyszła z pokoju starannie zamykając za sobą drzwi.
Red obserwował Meg, jak z wysoko uniesioną głową
opuszcza kabinę radiooperatora. Takiego opanowania nie
widział jeszcze nigdy u nikogo i z trudem powstrzymał
się, aby nie pobiec za nią.
Zazwyczaj bawiło go to, że Meg chodzi jak dowódca
przed bitwą, ale teraz uświadomił sobie, że jej sposób
poruszania się urzekał go najbardziej.
– Niesamowita kobieta – wyszeptał.
Do diabła z jej sposobem chodzenia! Utracił nie tylko
to, utracił przecież wszystko. Jej płomienne oczy, bystry
umysł i ostry jak brzytwa język... Włosy rozrzucone na
poduszce, sposób, w jaki przed pójściem spać spoglądała
na niego, gdy z parą ciężkich okularów na nosie siedziała
ubrana w jedną z tych jego starych flanelowych koszul i
pilnie studiowała sterty papierów. Utracił możliwość
patrzenia na nią, dotykania jej i słuchania jej ciętych
ripost. Utracił możliwość walki z Meg i wszelką szansę na
pójście z nią do łóżka.
Chwycił gwałtownie nie opróżniony jeszcze papierowy
kubek i zmiażdżył go. Zaklął, gdy letnia kawa trysnęła mu
wprost na koszulę.
– Właściwie mogłeś lecieć – skomentował Joe, w
pośpiechu wycierając przód jego koszuli garścią
papierowych serwetek.
Red rzucił mu ponure spojrzenie.
– Mogłeś zdążyć przed burzą, gdybyś wyleciał
wcześniej – wyjaśniał dalej Joe.
– Tak, być może. – Red spoglądał spode łba na
chłopaka, gdy ten wrzucał mokre serwetki do kosza. –
Jednak czy powinienem narażać na szwank mój samolot, i
to jeszcze dla takiej wiedźmy?
Joe udawał, że podziela jego zdanie, ale tak naprawdę
czegoś tu nie rozumiał. Myślał, że gdyby Red otrzymał
zadanie przewiezienia do Juneau jakiegoś cennego
ładunku – na przykład poczty, elektronicznego sprzętu,
nawet przemycanego alkoholu czy papierosów – wówczas
nie zawahałby się ani chwili. Zawsze aż się trząsł z
radości na myśl o nowym wyzwaniu. Gdyby jego
samolotem miał lecieć lekarz z życiodajnym serum w
swojej torbie, Red natychmiast podjąłby ryzyko. Lubił
hazard.
Robert
„Red”
Worthington
był
jednym
z
najznakomitszych pilotów obsługujących nie zamieszkane
tereny Alaski. Doskonałą reputację zyskał głównie dzięki
umiejętności brawurowego lądowania. Pociągały go
trudne
sytuacje,
lądował
w
najbardziej
nieprawdopodobnych miejscach, a oblodzone skrzydła
jego samolotu prześlizgiwały się między szczytami gór.
Potrafił wystartować w najciemniejszą noc, mając na
domiar złego zepsuty pulpit sterowniczy czy przerwaną
łączność i pasjonował się każdą minutą takiego lotu.
Pragnął silnych przeżyć. Gwałtownie wzrastający
poziom adrenaliny we krwi, nagłe wstrzymanie bicia
serca, suchość w gardle ekscytowały go. I wreszcie lubił
ten szczególny moment, kiedy cichy głos wewnętrzny
rozkazywał mu, aby dodał gazu lub wzniósł się jeszcze
trochę. Dążył do zwycięstwa, fascynowała go walka z
przeciwnościami losu i zawsze miał nadzieję, że będzie
mógł zaryzykować znowu. Mówiono o Redzie, że jest
pilotem, który sam pakuje się w kłopoty. Red myślał, że w
tych sądach jest sporo prawdy, gdyż jeśli sam nie szukał
życiowych utrudnień, to z pewnością nie uciekał przed
nimi. Grać bezpiecznie czy ryzykować życiem – ten
wybór nigdy nie stanowił dla niego dylematu.
Wszystko to jednak uległo zmianie z chwilą pojawienia
się Meg. Początkowo prawie sobie nie uświadamiał tych
zmian, ale później stały się one już zbyt wyraźne. Nikt,
poza innym pilotem, nie może zrozumieć, jak wiele
podczas lotu zależy od instynktu. Instrumenty są sprawne,
rozmawiasz z wieżą kontrolną, gdy czujesz się samotny, a
jednak to wszystko nie to. Autentyczne odczucie lotu jest
czymś innym, odbywa się przez ustawiczne nasłuchiwanie
drgań silnika, obserwację światełek kontrolnych, a dobry
pilot wyczuwa nawet ciężar powietrza. Samolot staje się
po prostu przedłużeniem jego ciała. Ważny jest tylko on i
maszyna, wszystko inne przestaje mieć znaczenie.
No tak, ale jeśli ktoś bliski oczekuje cię w domu, wtedy
te inne rzeczy nie są już tak obojętne, a ty nie jesteś sam w
powietrzu! Red wielokrotnie przyłapywał się na tym, że
nie ufa już swoim instynktom, maszyna przestała być dla
niego jedyną kochanką. Stał się ostrożniejszy. To właśnie
dlatego nie chciał zaryzykować lotu z Meg, ale Joe
oczywiście nie mógłby tego zrozumieć; co gorsza, Meg
również niczego nie rozumiała.
Wciąż jeszcze zachmurzony przejechał po raz ostatni
ręką po wilgotnej koszuli, następnie podniósł kubek, który
Meg pozostawiła na biurku. Był jeszcze ciepły. Odprężył
się, usiadł i wypił pozostawiony napój. Meg piła tylko
czarną kawę i nigdy nie zostawiała śladów szminki na
brzegu filiżanki. Za to również ją lubił.
Joe szybko zanotował jakiś komunikat radiowy i zdjął z
uszu słuchawki. Odwrócił się i uważnie spojrzał na Reda.
– Czy mogę cię o coś zapytać?
Red podniósł oczy. Prawie zapomniał o istnieniu Joego
i teraz był mu wdzięczny za przerwanie ciszy i tych jego
wewnętrznych rozważań, które mogłyby sprowokować go
do zrobienia jakiegoś szaleńczego kroku, na przykład
nowej próby pogadania z Meg.
– Dlaczego się z nią ożeniłeś?
Red uśmiechnął się smutno.
– Sam chciałbym to wiedzieć. – Zatopił oczy w kubku z
kawą, jakby tam mogła pojawić się odpowiedź. – Ona
była najzgrabniejszą dziewczyną, jaką kiedykolwiek
widziałem. – Wzruszył ramionami i dodał: – Najbardziej
myślącą, najbardziej seksy...
Zachmurzył się. Wiedział, że były sprawy, o których
nie mógł rozmawiać z Joem. Chłopak taki jak on
zrozumiałby je opacznie.
Życie z Meg było jak lot z uszkodzonym silnikiem
tysiąc metrów nad ziemią w czasie szalejącej wokół
burzy. Czasem wydawało mu się podobne do jazdy na
karuzeli. Meg była jak grom i błyskawica, nagły fajerwerk
i przypływ morza. Chciał ją mieć właśnie taką, a kiedy
szła, mógł patrzeć na nią i zmysłami odbierać impulsy
idące od jej ciała. Elektryczne wyładowania w jej
spadających na ramiona włosach, tętniąca krew... Na samą
myśl o tym czuł podniecenie. Niszczyła go dzień po dniu,
a on wciąż nie mógł się nią nasycić, dosłownie i w
przenośni. Dlaczego ją poślubił? Po prostu nie mógł tego
nie zrobić.
Przynajmniej tak myślał w tej chwili.
Patrzył na Joego, który wciąż nie spuszczał z niego
oczu w oczekiwaniu i nadziei, że usłyszy dalszy ciąg
zwierzeń; uśmiechnął się więc.
– Dobrze gotowała – wyjaśnił. – Ożeniłem się z nią, bo
lubię dobrą kuchnię.
Taką odpowiedź Joe mógł zaakceptować. Skinął głową
usatysfakcjonowany i wrócił do radiostacji, aby odebrać
kolejny komunikat.
Wyraz twarzy Meg, gdy opuszczała kabinę, musiał być
wystarczająco wymowny nawet dla najmniej ciekawskich
i niezbyt uważnych obserwatorów. Wszyscy zgromadzeni
we wspólnym pokoju bez wątpienia słyszeli każde słowo
jej rozmowy z Redem i z zafascynowaniem oglądali teatr
cieni widoczny na matowej szybie drzwi, ale na widok
Meg natychmiast wlepili wzrok w ekran telewizora.
Omiotła ich spojrzeniem pełnym pogardy zmieszanej z
furią, które to uczucia żywiła do całego świata, i
stwierdziła krótko:
– Nadchodzi burza. Gilly, sprawdź poziom paliwa,
Shark, ty i Lewis dajcie mi instrukcję bezpieczeństwa.
Reszta z was niech zabezpieczy stanowiska i proszę nie
zapominać o hangarze. No już, ruszać się!
– Tak, proszę pani – rzekł Gilly przeciągając słowa i
rzucając ostatnie spojrzenia na Godzillę.
Meg przeszywała ich spojrzeniem, dopóki wszyscy nie
podnieśli się. Uczynili to w sposób znamionujący leniwą
obojętność, która mogła być porównana jedynie do tępej
opieszałości więźniów wypędzanych z celi na plac
apelowy. Meg oczywiście wiedziała, że jej polecenia nie
były sprawą życia i śmierci. Burza taka jak ta była dla
nich zjawiskiem powszednim, a poza tym mieli ponad
godzinę, aby się przygotować. To jednak nie miało
znaczenia. Kiedy wydawała rozkazy, oczekiwała
bezwzględnego posłuszeństwa.
– Wydaje mi się, że zostaniesz tu jeszcze chwilkę. –
Lewis skomentował niewinnie jej zachowanie i podnosząc
się, znacząco szturchnął łokciem swojego kompana. – Tak
przypuszczam – powiedział i obaj mężczyźni wybuchnęli
śmiechem. Meg nie widziała w tym nic szczególnie
zabawnego, a w ogóle to nigdy nie rozumiała męskiego
poczucia humoru, a już szczególnie tych ludzi.
Nawet nie zauważyła, że Dancer również była w
pokoju, dopóki ta nie zeskoczyła z biurka, na którym
siedziała w niewymuszonej pozie.
– Cześć – powiedziała – właśnie idę podstawić
samochód.
Dancer była długonogą istotą o nieprawdopodobnie
kanciastych
kształtach,
ubraną
w
jaskrawo-
pomarańczowe, zrobione na drutach getry, wąską
skórzaną spódniczkę i błyszczącą satynową bluzkę. W jej
nastroszonych blond włosach widoczne były ciemne
odrosty. Nieustannie żuła gumę. Trochę pracowała w Blue
Jay, a resztę czasu spędzała miło w towarzystwie
mężczyzn. Kontakt z nią niekiedy irytował Meg, ale tak
naprawdę była jedną z niewielu dziewczyn, które lubiła.
W tym momencie jednak nie miała nastroju do
rozmowy z nią czy kimkolwiek innym, a to dlatego, że
wciąż przeżywała niedawny dialog z pewnym pilotem.
– Zaparkuj samochód z powrotem – rzuciła szorstko.
Szybko weszła w drzwi obrotowe prowadzące do
pomieszczeń biurowych, ale Dancer pobiegła za nią.
– Wygląda na to, że utkwiłaś tu na dobre. Upór został
złamany, co?
– Po co mi to mówisz?
– Nie jest ci przyjemnie, że mężulek wrócił?
– Jasne, przyjemnie jak z dwoma wężami w śpiworze.
Dancer zachichotała.
– Chyba masz jednak bzika na punkcie Reda, nie?
Meg nie odpowiedziała. Zanurzyła dłoń w kieszeni,
szukając klucza do metalowych drzwi na końcu korytarza.
Przekazanie służbowych kluczy było ostatnią czynnością,
którą miała wykonać, na szczęście nie uczyniła tego.
Wszystkie światła na górze zapalały się automatycznie
po otwarciu drzwi. Meg zstąpiła po stalowych stopniach
do samego centrum instalacji Carstone. Blade światło
lamp odbijało się w sieci przewodów i rur, maszyny
pulsowały, jakby miały tętniące serca, i prawie
natychmiast odczuła ogarniający ją spokój.
– Kapitalne! – Głos Dancer unosił się ponad nią. –
Siedziba duchów, co? Czy również mogę zejść na dół?
Meg podeszła do kontrolnego pulpitu. Jej obcasy
dźwięczały po betonowej podłodze. Włączyła kilka
przycisków.
– Możesz, to nie jest ściśle tajne. Jestem zdziwiona, że
żaden z tych twoich chłopaków nie przyprowadził cię
tutaj wcześniej.
Dancer wciąż wyglądała na nieco spłoszoną.
– Do czego służy to wszystko? – spytała.
Meg nie mogła powstrzymać prawie matczynego
uśmiechu, kiedy patrzyła na tę rozległą salę wypełnioną
najrozmaitszymi urządzeniami. Wszystkie pracowały w
pełnej synchronizacji ze sobą.
Dancer skojarzyły się z duchami, Meg zaś uważała, że
są piękne.
– Widzisz – powiedziała – te urządzenia tutaj grzeją,
chłodzą i dostarczają energię elektryczną do wszystkich
budynków w osadzie. Co więcej, ten system pracuje tylko
częścią swojej mocy. Mógłby dać energię miastu dziesięć
razy większemu i nawet jeden bezpiecznik by nie wysiadł.
Dancer podniosła głowę, aby obejrzeć pajęczynę
przewodów rozsnutych dookoła.
– Więc to jest to miejsce, do którego uciekasz? W
odpowiedzi Meg uśmiechnęła się tylko. Dancer patrzyła
na nią z przejęciem.
– I ty to wszystko sama zaprojektowałaś? Meg
zaprzeczyła z żalem, równocześnie robiąc notatki na
karcie kontrolnej.
– Nie, niezupełnie. Ten projekt był gotowy dziesięć lat
przed moim przybyciem. – Zapisała na dole karty
końcowy odczyt. Burza zaczęła właśnie osiągać punkt
kulminacyjny i zapotrzebowanie miasta na energię
wzrosło. Przeszła przez pokój i położyła dłoń na
metalowym, szczelnie zamkniętym pojemniku, o
wymiarach około metr na półtora, obudowanym
mnogością liczników, kabli i rur, które łączyły się w
rozmaity sposób z innymi urządzeniami wypełniającymi
pokój.
– To – powiedziała – ja zaprojektowałam, a
przynajmniej część z tego.
– Och! – Dancer czuła się zobowiązana wyrazić swój
podziw pełnym szacunku spojrzeniem. – To ładnie. Co to
właściwie jest?
– To... – Meg próbowała przywołać słowa, które
mogłyby być zrozumiałe dla laika. – To jest rodzaj –
słonecznej baterii, myślę, że wiesz, o co mi chodzi?
– Podobnej do tych w kalkulatorach?
– No, coś w tym rodzaju. – Meg nie znosiła opisywać
ważnych dla niej spraw w sposób tak uproszczony. – Nie
całkiem. Widzisz, urządzenie, które oglądasz, może
pobierać energię nawet w pochmurne dni. To jego
ogromna zaleta, jest przez to o wiele bardziej skuteczne.
Wszystkie doświadczenia odbywają się tutaj. – Gestem
dłoni wskazała wnętrze sali. – Mamy dwa takie
urządzenia. Jedno powinno pozostać tu jako wzór, a
drugie iść do produkcji. Jestem gotowa pracować nad nim
tak długo, aż będzie mogło służyć do użytku domowego.
Powinno mieć mniejsze rozmiary, to podstawowy
problem. Gdybyśmy mogli umieścić takie urządzenie w
każdym amerykańskim domu, bylibyśmy w ciągu jednego
pokolenia niezależni od problemów energetycznych,
bowiem koszt uzyskanej energii byłby praktycznie żaden.
Ten klarowny wywód spowodował jednak zamęt w
głowie Dancer.
– Jesteś chyba niewolnicą tego dziwnego urządzenia? –
spytała.
Meg, lekko zakłopotana, wzruszyła ramionami. Nie
lubiła opowiadać o swojej pracy i pamiętała, że większość
ludzi w ogóle się tym nie interesuje.
– Dlaczego więc tego nie zrobisz?
– Czego?
– Dlaczego nie dasz tego każdej rodzinie?
– Bo wiesz, tak naprawdę, to byłoby zbyt drogie.
Koszty wdrożenia tego pomysłu będą – astronomiczne.
Przypuszczam, że są również polityczne powody;
wprowadzenie tego systemu mogłoby wywołać trudne do
przewidzenia skutki. Jednak doświadczenia nad projektem
Carstone powinny być kontynuowane aż do momentu,
gdy ktoś znajdzie sposób, aby to urządzenie uczynić
tańszym i lepszym. Oczywiście tym kimś nie będę ja –
powiedziała Meg, a nagły żal w głosie zaskoczył ją samą.
– Wylali cię – stwierdziła Dancer ze współczuciem.
Meg spojrzała na nią zaskoczona.
– Kto ci to powiedział?
– Nikt mi nie mówił, tak sobie pomyślałam.
Meg mogła być pewna, że będą teraz plotkować na jej
temat.
– Nie, nie dostałam wymówienia. Podpisałam z firmą
dwuletni kontrakt, który właśnie się kończy. Wyjeżdżam
w poszukiwaniu szczęśliwej przyszłości. Chcę być wolna.
– A co się stanie z tym? – Dancer zrobiła wymowny
gest w stronę generatora.
– Zostanie tutaj.
– Nie chcesz już nad tym pracować?
Ukłucie żalu w sercu sprawiło, że Meg powróciła do
równowagi.
– Myślę że znajdzie się ktoś, kto przejmie moją pracę i
będzie ją kontynuował.
– Nie wyglądasz na kogoś, kto zmierza do szczęśliwej
przyszłości – bystro zauważyła Dancer.
Meg nachmurzyła się.
– Zrozum, nienawidzę tego miejsca. Zawsze go
nienawidziłam. Jest zimne i brzydkie. Ludzie tutaj też
mnie nie cierpią, równie mocno jak ja ich. Jestem
zadowolona, że stąd odchodzę.
– Nie wszyscy cię nie cierpią – sprostowała Dancer. –
Ja cię lubię, tylko że ja – uśmiechnęła się – lubię
wszystkich.
Humor Dancer był zaraźliwy i Meg nie miała siły mu
się oprzeć.
– Wszyscy wiedzą, że jesteś dziwna. – Dancer bujała
się na metalowym krześle, kiwając długimi nogami. – Coś
mi się wydaje, że prawdziwy powód twego odejścia siedzi
teraz na górze, w radiostacji.
– Odmawiając pracy, którą miał wykonać, jak zwykle
utrudnił mi życie.
– No więc czemu wyszłaś za niego?
Meg głośno westchnęła.
– Dlaczego? Gwałtowny atak gorączki? Bezmyślność,
błąd? Z jakich innych powodów mogłam poślubić
mężczyznę, którego znałam zaledwie sześć tygodni?
Później żyłam z nim osiemnaście miesięcy, dopóki nie
uzyskałam całkowitej pewności, że jest obłąkanym
maniakiem.
– Moim zdaniem oboje jesteście maniakami –
powiedziała szczerze Dancer, starannie oglądając
paznokcie, z których odpryskiwał lakier. – Nigdy nie
widziałam dwojga ludzi, którzy paliliby się do siebie
bardziej niż wy dwoje.
– Chwilowy obłęd. – Meg pieściła ośmiocalową rurkę,
ciesząc się przytłumionym dźwiękiem przepływającej
wewnątrz energii. – Nie wiem – powiedziała w
zamyśleniu – to było takie dziwne i nagłe uczucie, prawie
jak trąba powietrzna albo jedna z tych alaskańskich
zamieci nadciągających z wybrzeża.
Odwróciła się i spojrzała na swą towarzyszkę,
świadoma, że mówiąc jej o sobie tak dużo, traktuje
Dancer jak przyjaciółkę. Ubieranie uczuć w słowa nigdy
nie przychodziło Meg łatwo. Dancer zaś umiała
wysłuchać wszystkiego i czynione jej zwierzenia nigdy
nie wywoływały u Meg poczucia winy.
– Nie przypuszczałam, że wyjdę za mąż –
kontynuowała. – Nawet nigdy tego nie chciałam. Wiele
kobiet mówi, że lubią być same i że nie rozglądają się za
facetami, ale w głębi ducha pragną zdobyć męża. Nie
należałam do nich. Zwykłam mawiać, że jeżeli znajdę
mężczyznę dziwniejszego niż ja i oczywiście
przystojnego, poślubię go. Wiedziałam, że nigdy się taki
nie znajdzie i to było fajne. Był to rodzaj psychicznego
zabezpieczenia, mogłam nie myśleć o tym więcej. Tak,
mogłam, dopóki nie poznałam Reda.
– Wpadłaś we własne sidła – skomentowała Dancer, a
Meg popatrzyła na nią zaskoczona. – Od czasu do czasu
czytam książki – dodała, gdyż wyczuła zdziwienie
przyjaciółki.
Meg zaśmiała się, lecz rozbawienie w jej głosie
natychmiast przeszło w tłumiony patos, gdy powiedziała:
– On był... jedynym mężczyzną, który nie bał się mnie,
no może z wyjątkiem mego taty. Był jedynym mężczyzną,
który podejmował ze mną walkę. I na Boga, był taki
seksy!
– Taak, o tym możesz mi opowiedzieć – zamruczała
zmysłowo Dancer.
– Meg spojrzała na nią ostro, czując, że ogarnia ją
zazdrość.
– Nie ma powodu do obaw. – Dancer szybko podniosła
dłonie w geście samoobrony. – Nigdy nie spałam z
Redem, przysięgam na swoje życie. Nie – dodała –
przysięgam na swoją śmierć i życie uczuciowe. To nie
znaczy, że nie chciałam, ale on nigdy nie dał mi szansy,
nigdy się mną nie interesował. Próbowałam raz czy dwa.
Przed twoim przyjazdem, oczywiście. Red jest taki
kapryśny i to jest w nim zresztą najzabawniejsze. Jest
jedynym mężczyzną, który mnie odtrącił. Nigdy nie
wyobrażałam go sobie jako męża.
– On również nie, uwierz mi.
– Chyba zwariował na twoim punkcie.
– Tak uważasz?
Dancer roztropnie skinęła głową.
– Wiesz, tak sobie rozmyślam o wielu sprawach. Na
przykład jestem przekonana, że twoim największym
błędem było małżeństwo. Czuliście się tacy szczęśliwi,
gdy tylko sypialiście ze sobą. Dlaczego musiałaś to
popsuć? Zachciało ci się zostać legalnie ubóstwianą żoną?
I wreszcie, gdy zerwaliście, nie wróciłaś do domu, a Red
musiał przez sześć miesięcy latać po trasie, której nie
lubił, tylko dlatego, by się z tobą nie spotkać. Umiesz
dokręcać śrubę! Powinnaś czasem porozmawiać ze mną,
poradzić się, zanim dokręcisz ją do końca. Potrafiłabym
oszczędzić wam wielu kłopotów.
Meg roześmiała się.
– Zapamiętam to na przyszłość. Co jeszcze przyszło ci
do głowy?
Dancer zeskoczyła z krzesła i otrzepała ręce, mimo że
pomieszczenie utrzymane było w sterylnej czystości.
– Sądzę, że jeszcze z tym nie skończyłaś, oboje nie
skończyliście. Możesz być jeszcze szczęśliwa, jeżeli
umiejętnie wykorzystasz tę burzę i swoją przewagę. Jeżeli
tego nie zrobisz, znienawidzisz samą siebie na resztę
swego życia.
– Wykorzystać przewagę? Jaką? Co kryje się w twoich
słowach? – Meg wpatrywała się w twarz Dancer.
– Jeśli nie wiesz, to jesteś w gorszej formie, niż
myślałam. Czy możemy stąd wyjść? To miejsce
powoduje, że mam gęsią skórkę.
Poszły w stronę drzwi.
– Dancer, chyba już nigdy nie porozmawiamy w cztery
oczy, więc wytłumacz mi. Najpierw mówisz, że nikt nie
należał bardziej do siebie niż ja i Red i że zrobiliśmy
wielki błąd pobierając się, a teraz mnie namawiasz, żebym
wróciła do niego. Chyba oszalałaś.
Dancer rzuciła jej jedno z tych niecierpliwych, a
zarazem wyrozumiałych spojrzeń.
– Nie musisz znów być z nim razem, ty ptasi móżdżku!
Uprawiaj z nim seks. To jedyny sposób, aby posiadać
mężczyznę. Czy mama niczego cię nie nauczyła?
Meg była nieco oszołomiona słowami dziewczyny.
Zaczerwieniła się; nie z zakłopotania, ale dlatego,
ponieważ uświadomiła sobie, że długo skrywana prawda
została nagle objawiona. Na szczęście Dancer niczego nie
zauważyła i spokojnie szła dalej.
Przed chwilą Red ją całował; nie, to było dawniej, a
jednak nie mogła przestać wciąż o tym myśleć.
To było śmieszne. Nie chciała zwątpić w swój
rozsądek. Powinna darować sobie lunch z ojcem i po
powrocie do domu natychmiast udać się do Bellevue na
intensywne leczenie psychiatryczne.
Spędziła sześć miesięcy, próbując skończyć z Redem i
ten czas był jak przedłużająca się agonia. Czy teraz
naprawdę musi myśleć o rozpoczynaniu wszystkiego od
nowa? To szaleństwo, nawet jeśli ta chęć powoduje
zaburzenia w systemie hormonalnym.
– Prędzej mi kaktus wyrośnie na dłoni – mruknęła
wchodząc za Dancer po schodach.
– Zrób to – powiedziała Dancer jakby nigdy nic. – Albo
będziesz żałować. – Otworzyła drzwi. – Myślę, że skoro
zostajesz, to nie ma powodu, bym zajmowała się twoim
samochodem?
– Nie, w porządku – odpowiedziała machinalnie Meg. –
Zabiorę tylko swoje bagaże.
– Jak zamierzasz dostać się do domu?
– Oddałam już klucz od mojego mieszkania, nie mam
domu.
– O, to niedobrze! Potrzebne ci miejsce, gdzie
mogłabyś przeżyć swój gwałtowny moralny upadek.
– Dzięki ci, Dancer, ale postanowiłam spać dziś na
kanapce w moim biurze. Chcę być gotowa do drogi, jak
tylko niebo się przejaśni. – Meg uśmiechnęła się.
– W porządku, ale wysłuchaj mojej rady. – Dancer
mrugnęła do niej. – Nie śpij sama. Kto wie, kiedy
będziesz miała następną okazję być z mężczyzną.
Rozdział 3
Meg spędziła następną godzinę w biurze, próbując
zmienić swoje plany podróży. System telefoniczny
Adinorack był kapryśny i często zawodził. Założyło go
dopiero Carstone, przedtem w ogóle nie funkcjonowały tu
telefony, zatem było lepiej używać radia. Żadna siła
jednak nie skłoniłaby Meg do ponownego wejścia do
kabiny Joego.
Następny samolot do Waszyngtonu odlatywał za trzy
dni i można było zakładać, że do tego czasu burza
ucichnie. Meg spędziła kilka uroczych minut, przeklinając
Reda i jego maszynę, człowieka, który wyznaczył mu ten
lot i jego mamusię, a także wszystkich tych, którzy w
jakiś sposób spowodowali, że znalazła się w tak trudnej
sytuacji.
Red, oczywiście, nie był odpowiedzialny za burzę.
Nawet gdyby zabrał ją do Juneau, najprawdopodobniej
utkwiłaby tam nieodwołalnie. Nie o to jednak chodziło.
Meg była kobietą zdyscyplinowaną, planującą wszystko i
niezmiernie dokładną. Nie lubiła, jeśli nieprzewidziane
wydarzenia burzyły jej plany. I od momentu gdy Red
Worthington wkroczył w jej życie, musiała być
szczególnie ostrożna.
Zaczęła zastanawiać się nad skomplikowanym
sposobem połączenia telefonicznego z Waszyngtonem.
Trzy razy Sadie przerywała jej brzęcząc interkomem. W
końcu Meg wcisnęła guzik.
– Mam międzymiastową, do cholery!
Kiedy wreszcie udało się jej porozmawiać z ojcem, a
później z dyrektorem Carstone, informując ich o
niespodziewanej burzy i opóźnieniu przyjazdu, nie miała
już nic więcej do roboty. Mogła wpatrywać się w ponure
wnętrze biura i rozmyślać. Jeszcze jedną noc będzie
musiała spędzić na niewygodnej kozetce, słuchając
samotnie wycia wiatru.
Starała się odsunąć te myśli. W życiu spotkały ją
przecież gorsze rozczarowania. Można by nawet
powiedzieć, że minione dwa lata były jednym wielkim
rozczarowaniem. Nie zamierzała więc rozczulać się nad
sobą z powodu opóźnienia powrotu do domu lub
konieczności spędzenia najbliższej nocy na kanapce,
zamiast w łóżku. Postanowiła również zignorować fakt, że
Red znajduje się o kilka metrów stąd, a ona nie wie, jak
uniknąć spotkania z nim przez następne dwadzieścia
cztery godziny, a może czterdzieści osiem, a może nawet
siedemdziesiąt dwie?
Niecierpliwie uderzyła pięścią w przycisk interkomu.
Wciąż słyszała ponure wycie wiatru za oknem i poczuła
dreszcz zimna.
– Sadie!
Nie było odpowiedzi.
Wcisnęła przycisk, który to już raz z kolei?
– Sadie, gdzie jesteś?
– Pani Forrest? – usłyszała bojaźliwy głos. Kto jeszcze
mógłby tam być? – szepnęła do siebie z rozdrażnieniem.
Roztarła ramiona, aby trochę się rozgrzać, i powiedziała
do mikrofonu:
– Każ Lewisowi albo panu Reese pójść do mego
samochodu i przynieść stamtąd bagaże, dobrze? Jest
otwarty.
– Kiedy... nie ma ich tutaj. Meg nachmurzyła się.
– Więc gdzie są?
– Chyba poszli do Blue Jay.
– Po jaką cholerę ich tam zaniosło?!
Meg znów zadrżała; winien był temu chłód panujący w
pokoju.
– Nie przypuszczam, aby potrafili na to odpowiedzieć,
ale...
– Sadie, tu jest zimno – przerwała Meg. – Dlaczego
tutaj jest tak zimno?
– Nie wiem, pani Forrest...
– Gdzie jest Gilly?
– Tutaj, psze pani – odezwał się męski głos
przeciągający słowa.
– Gilly, w moim biurze zrobiło się chłodno, co na to ci
twoi faceci – zasnęli nad przełącznikami? Oczywiście ci,
którzy nie poszli do Blue Jay.
– Tak, psze pani, już odpowiadam. Przeszliśmy na
awaryjne zasilanie i wyłączono wszystkie zbędne
urządzenia.
Wpatrywała się w interkom, nie wierząc własnym
uszom.
– Jakie znów awaryjne? Kto tak zdecydował?
– No, Red, właśnie chcieliśmy to pani jakoś
powiedzieć...
Meg podbiegła do obrotowych drzwi, zanim skończył
mówić. Jej oczy płonęły, twarz była rozogniona, pięści
zaciśnięte.
Sadie odruchowo usiadła na krześle i zaczęła coś pisać
na maszynie; nawet Gilly, ważący ponad sto kilogramów
eksmarynarz, wycofał się drobnymi kroczkami.
– Co za diabeł – zapytała złowieszczo – dał Redowi
Worthingtonowi prawo do uruchamiania awaryjnego
zasilania bez mojej zgody?
Gilly, który już przyszedł do siebie, wziął z biurka
wydruk dalekopisu.
– To krajowa prognoza pogody – powiedział wręczając
jej papier.
Meg wyszarpnęła raport z rąk Gilly’ego i przeglądała
go szybko, desperacko próbując uspokoić się i przeczytać
komunikat
z
zawodową
obiektywnością.
Burza
rzeczywiście nasilała się w takim stopniu, że wymagało to
już zastosowania określonych przepisami środków
bezpieczeństwa. Podczas czytania raportu doszła do
wniosku, że zrobiłaby dokładnie to samo, co zrobił Red. I
to właśnie tak ją rozwścieczyło.
– Dlaczego nie otrzymałam raportu w momencie jego
przesłania? – spytała.
– Pani Worthington – odpowiedział szczerze Gilly –
pani już tu nie pracuje. Red i Joe byli właśnie w
radiostacji, gdy to nadeszło.
– Gdzie on jest?
– Joe?
– Red! – prawie zaryczała Meg.
Gilly wzruszył ramionami.
– Wydawało mi się, że słyszałem, jak z kimś
rozmawiał, zanim poszedł do Blue Jay.
Meg przeszła godnie przez pokój, wpychając zwinięty
raport do kieszeni. Zatrzymała się tylko raz, by
skonsultować z Joem najświeższe informacje o pogodzie i
gwałtownie opuściła budynek.
Zimno dosłownie zaparło jej dech. Owinęła szalikiem
usta i momentalnie poczuła, jak zesztywniał na mrozie. W
powietrzu wirowało tylko kilka suchych płatków śniegu,
ale wiatr był wystarczająco silny, by w razie nagłego
porywu zwalić ją z nóg. Między kompleksem biurowym a
Blue Jay ktoś rozpostarł tak zwaną linę życia – długi
jasnożółty marynarski sznur; to było także częścią planu
bezpieczeństwa. W przypadku przedłużającego się
zagrożenia Blue Jay mógł być dla wszystkich jedynym
źródłem żywności i gdyby nie ta lina, byłoby zupełnie
prawdopodobne, że ktoś zgubiłby się nawet parę metrów
od drzwi wejściowych baru. Meg chwyciła mocno linę i
ruszyła przeciw wiatrowi.
Weszła do przedsionka Blue Jay oddychając ciężko,
rozmasowując zmarznięte palce i tupiąc nogami, aby
przywrócić ciału właściwe krążenie.
Skoczne tony muzyki country i odgłosy śmiechu ledwie
dochodziły zza ciężkich drzwi odgradzających wnętrze.
Zdjęła okrycie, powiesiła na haku i pchnęła drzwi.
W pokoju było aż gęsto od tytoniowego dymu i
wyziewów przypalonego tłuszczu. Dobiegający z szafy
grającej głos piosenkarki wył rozdzierająco, a ponad
połowa personelu Meg zebrała się wokół stołu
bilardowego, śmiejąc się, żartując i popijając piwo.
Między nimi znajdował się, oczywiście, Red
Worthington.
Meg stała pod drzwiami ze skrzyżowanymi ramionami i
zaciśniętymi ustami, dopóki jej nie zauważyli.
To trwało jakieś pół minuty.
Nagle na widok Meg ktoś zaczął gwizdać piosenkę
„Czarownica nie żyje” z filmu „Czarnoksiężnik z Oz”, po
chwili inni podchwycili tę melodię i teraz prawie
wszyscy, z wyjątkiem tych, którzy nie mogli stłumić
śmiechu, zgodnie gwizdali.
Meg pozwoliła im na ten zbiorowy występ, później
rzekła sucho:
– Nie jestem w nastroju, panowie. Czy ktoś mógłby mi
powiedzieć, dlaczego w czasie pierwszego stopnia
zagrożenia muszę przeczesywać bary, szukając mojej
załogi?
Lewis potarł kredą swój kij bilardowy.
– Tylko dlatego, że po pierwsze już nie jesteśmy pani
załogą, a pod drugie jest właśnie przerwa na lunch –
odparł.
Meg popatrzyła na zegarek.
– Jest dokładnie jedenasta czterdzieści pięć. Lunch, o
ile sobie przypominam, nigdy nie zaczyna się przed
dwunastą.
– Ósma kula do środkowej kieszeni – powiedział Red i
pochylił się, aby dokonać uderzenia.
Meg zbliżyła się do stołu i schwyciła bilę. Kula
uderzyła ją boleśnie w rękę, a jej zachowanie wywołało
głośny wrzask protestu wśród graczy.
Patrzyła na Reda, a gniew napinał jej mięśnie.
– A ty! Może mi powiesz, kto cię upoważnił do
uruchamiania systemu bezpieczeństwa za moimi plecami?
– spytała. Red wyprostował się wolno.
– Proszę cię, kochanie, nie przy dzieciach...
– Zrobiłeś to celowo – odrzekła, tylko odrobinę
ściszając głos. – Wiedziałeś, że moje biuro będzie odcięte
od dopływu energii jako pierwsze i sądziłeś, że to może
być niezwykle zabawne.
Próbował spojrzeć na nią niewinnie, ale było to
niemożliwe, ponieważ ironiczny uśmiech wciąż igrał w
jego oczach.
– Ja, skąd, ja przecież nigdy nie łamałem zasad!
– I mogę się założyć, że to również nie ty zarządziłeś
wcześniejszy lunch?
– Ludzie nie mogą żyć tylko pracą. Połóż tę bilę z
powrotem, kochanie. Przeszkadzasz nam w grze.
Meg nadal ściskała kulę i gorączkowo szukała dalszych
argumentów.
Red
obserwował
ją
z
wyraźną
przyjemnością. Wyglądał tak, jakby czytał w jej myślach.
Po chwili, w pełni już opanowana, obrzuciła całą grupę
badawczym spojrzeniem i powiedziała:
– Mam nadzieję, że to was ucieszy, chłopcy: za godzinę
osiągniemy drugi stopień zagrożenia i ten, kto nie będzie
znajdował się na swoim posterunku, nie dostanie
przepustki. Wszystko mi jedno, nawet gdybym miała
wrócić z Waszyngtonu, by osobiście je wam odebrać.
Położyła bilę obok Reda z siłą, która mogłaby przebić
stół na wylot, odwróciła się i uroczyście pomaszerowała
do baru. Usiadła na stołku i Maudie postawiła przed nią
szklaneczkę burbona.
Maudie, szefowa i właścicielka Blue Jay, była wysoką
kobietą w nieokreślonym wieku, której pochodzenie
uwidaczniało się w szerokim czole, ciemnej skórze i
ciemnych oczach. Mówiono o niej, że kiedyś była piękna,
ale teraz została jej już tylko imponująca postawa. Na
rzemieniu opasującym biodra nosiła nóż do ciecia skór, a
pod ladą trzymała spluwę, którą była zdolna rozwalić
wszystko. Nie trzeba dodawać, że w Blue Jay zdarzały się
od czasu do czasu małe kłopoty.
Meg wypiła burbona drobnymi łykami, wstrząsając się
lekko. Było za wcześnie na drinka, ale oczywiście winna
była nie tylko pora dnia.
– Czy widziałaś kiedyś większą bandę nałogowych
pijaczków? – zwróciła się z pytaniem do Maudie.
– Gdyby pracowali za darmo, to i tak jeszcze byliby
przepłacani. Co się z nimi, do diabła, dzieje?!
Maudie, która raczej nie była małomówna, popatrzyła
na Meg z zadowoleniem, że wreszcie będzie mogła sobie
pogadać, ale właśnie Red wślizgnął się na stołek tuż obok
Meg.
– Nie lubią cię tutaj i mają ku temu powód – powiedział
wprost.
Posłała mu nienawistne spojrzenie znad szklanki.
– Dzięki za tę nieco spóźnioną wiadomość.
Red pchnął pusty kufel od piwa wzdłuż baru, a Maudie
natychmiast podsunęła mu pełny.
– Dostałaś zgraną załogę, Megan – poinformował ją. –
Twój problem polega na tym, że nie dajesz im spokoju,
nie pozwalasz wykonywać swojej roboty.
Meg wskazała niedowierzającym gestem na grupkę
przy stole bilardowym.
– To jest ta ich robota?
– Pomyśl – odpowiedział spokojnie Red – za – chwilę
będzie tu okropna burza. Nikt nie potępiłby tych facetów,
gdyby się spakowali i wrócili do domu, do swoich rodzin,
a ty nie mogłabyś ich zatrzymać. Jednak nie odchodzą. Są
tu całą noc i cały dzień, nikt nie potrafi przewidzieć jak
długo, dopóki nie zastąpi ich następna zmiana. Tuzin
mężczyzn ściśniętych jak króliki w klatce... Jeśli to
zrozumiesz i dasz im pewną swobodę, dopiero wtedy
będziesz mogła nimi kierować, a może nawet otrzymasz
coś fajnego w zamian.
Meg wypiła jeszcze jedną lampkę burbona. No
oczywiście, Red wziął wszystko we własne ręce.
Nienawidziła go, kiedy miał rację. Red zawsze potrafił
udowodnić, że ma rację.
Meg Forrest musiała teraz po cichu rozwiązać swój
złożony problem. Dobrze wykonywała powierzoną jej
pracę i oczekiwała od ludzi tego samego. Wszystkie
zagadnienia były dla niej czarne lub białe. Nie rozumiała,
że ktoś mógłby mieć na ich temat odmienną opinię. Nie
grzeszyła wyrafinowaniem i tłumaczenie jej złożonych
spraw było stratą czasu. Naturalnie że chciałaby, tak jak
Red, cieszyć się powszechną sympatią. Ludzie lubili Reda
za jego wyrozumiałość, dowcip i wdzięk osobisty, a Meg
po prostu nie umiała zachowywać się tak jak on.
Raniły ją słowa Reda, a frustracja potęgowała jeszcze to
uczucie.
Nie chciała przyznać się do tego przed Redem.
– Rzeczywiście nie mogłeś zrobić nic lepszego, tylko
przylecieć tutaj i nakłaniać załogę do buntu w tak trudnej
sytuacji – powiedziała z przekąsem.
Nie wyglądał na zdenerwowanego i spokojnie popijał
piwo.
– Rozpogódź swe czoło, sierżancie. Nie biegniesz teraz
do wojskowego baraku i nieważne, co powie tatuś. Nie
każdy jest urodzonym żołnierzem.
Patrzyła na niego wilkiem. Jej ojciec, generał, był
człowiekiem, który zawsze imponował Meg.
Wolałaby, aby barowe stołki nie stały tak blisko siebie,
albo żeby Red nie zbliżał się tak do niej. Stopami zahaczał
o jej stołek, a kolanami przyciskał kolana Meg. Kiedy
podnosił kufel z piwem, lekko odsunęła ramię.
Teraz, kiedy patrzyła w dół, widziała wyraźnie, że uda
Reda zbliżają się nieuchronnie do jej ud. I nawet wtedy,
gdy uprzejmie przesunął stopy, aby jej przypadkiem nie
dotknąć, wciąż czuła ciepło jego ciała.
Burbon nie mógł przytępić w pamięci Meg smaku jego
skóry, gdy delikatnie dotykała jej językiem.
Pił piwo, a po chwili znów otarł się ramieniem o Meg.
Była pewna, że zrobił to celowo.
– Co tu porabiasz o tak wczesnej godzinie, popijając
piwo? Czy nie wiesz, że to szkodzi na wątrobę? – spytała.
– Ty z pewnością nie masz takich problemów.
– Popatrzył znacząco na szklaneczkę whisky.
– Lepiej coś zjedz, inaczej padniesz trupem.
Meg pociągnęła jeszcze łyk.
– Nie jestem głodna.
– Hej, Maudie, daj nam dwa Buffalo-burgery z cebulką,
dobrze? – Uśmiechnął się do Meg.
–
Przyjemnie
obserwować
sposób,
w
jaki
przygotowujesz się do spędzenia czasu w zamkniętej
strefie.
– Ponosi cię wyobraźnia.
Meg upiła łyk ze szklanki. Oczy Reda śledziły każdy
ruch jej ręki. Zauważyła, że patrzy na jej ślubną obrączkę.
Postawiła szklankę i opuściła rękę na kolana.
– Próbowałam sobie z tym poradzić – szepnęła – ale nie
chce zejść. Mój palec musiał zgrubieć.
Popatrzył na nią z żartobliwym błyskiem w oku.
– Wszystkiemu winien ten wilgotny, tropikalny klimat.
Spoglądając na swoją dłoń wzruszyła ramionami.
– Nie myśl, że będę ci się tłumaczyć. Zachowam ją, bo
słyszałam, że to chroni przed rekinami i ułatwia spędzenie
nocy z żonatym mężczyzną.
– Jesteś wstrętna. – Sięgnął po kufel. – Nauczyłaś mnie
wszystkiego, co umiem, dziecino.
Odsunęła się, ale chwycił ją za ramię.
– Hej! – zawołał.
Popatrzyła mu w oczy i nagle zatrzymała się. Z oczu
Reda wyzierał spokój, w jego spojrzeniu była szczerość i
nieme pytanie. W ten sposób nigdy nikt na nią nie patrzył.
– Byłem ci wierny cały czas, gdy byliśmy
małżeństwem. Nawet teraz – powiedział.
Serce Meg zabiło mocno powolnym, ciężkim rytmem.
Wpatrywała się w Reda, próbując odgadnąć jego myśli,
ale on puścił jej ramię i znów zajął się piwem.
Uścisk jego palców Meg odczuła jako pieszczotę. Była
pewna, że w czasie ich krótkiego małżeństwa Red był jej
wierny, ale żyli w separacji już od sześciu miesięcy. Mógł
robić, co chciał, a myśl o tym stawała się nieznośną
udręką.
Pragnął, żeby o tym wiedziała. To było pierwsze
osobiste zwierzenie, od czasu gdy powiedział – żegnaj.
Rozluźniła się i usiadła ponownie na stołku. Wzięła
jeszcze jednego burbona, aby zwilżyć gardło. Po chwili
spytała:
– Dlaczego mi to mówisz?
Patrzył zakłopotanym, a nawet przepraszającym
wzrokiem.
– Nie wiem. Może dlatego, abyś wiedziała, że nie
jestem taki najgorszy i może nie powinienem winić się za
to, że nigdy nie byłaś zadowolona z mojego
postępowania.
Wyraźnie próbował jej dopiec i udało mu się to.
Naruszył jej strefę ochronną.
– A ja – powiedział z zastanowieniem – jakoś nigdy nie
oskarżałem cię o to.
– No to robisz to teraz. – Mówiąc to czuła się jak
kłótliwa jędza.
W jego spojrzeniu dostrzegła satysfakcję.
– Znów w swojej typowej roli.
Meg spojrzała mu w oczy, lecz teraz były puste.
Bezmyślnie wpatrzyła się w blat stołu.
Po chwili ukazała się Maudie, niosąc dwa talerze
hamburgerów otoczonych stertą frytek z dodatkiem
marynaty.
Meg trąciła łokciem swoją szklankę, Maudie zabrała ją
i napełniła ponownie.
– Kobietka lubi sobie poeksperymentować – powiedział
Red. – Radziłbym popić to wodą.
– Nie widziałeś jeszcze prawdziwych eksperymentów –
ostrzegła. , Śmiał się i jadł hamburgera.
– Uwierz mi, mógłbym napisać książkę na ich temat.
Meg patrzyła zdegustowana na swój talerz.
Hamburgery nie były zrobione z wołowiny, ich szumna
nazwa „Buffalo-burger” nieudolnie maskowała twardość i
podły smak mięsa.
Niestety Red miał rację: może jej się tu przydarzyć coś
niemiłego, jeśli natychmiast nie spróbuje zjeść czegoś
gorącego. Przysunęła hamburgera bliżej. Dzięki Bogu,
nadpłynęła nowa szklaneczka burbona, pomagając zabić
przykry smak mięsa.
– Pierwszą rzeczą, jaką zrobię po powrocie do domu –
powiedziała – to pójdę do Georgetown Hotel i zamówię
największy, najgrubszy i najbardziej soczysty stek.
– No to zamów także jeden dla mnie, dziecinko.
Powiedział to tak zwyczajnie, wkładając do ust kolejny
kawałek mięsa. Naprawdę nie było powodu, aby te słowa
podziałały na nią jak pchnięcie noża. A przecież... przez
dwa lata pobytu tutaj miała jedno szczególne marzenie –
wyłożony pluszem, nowocześnie urządzony pokój
hotelowy, wielkie łóżko z szorstkimi białymi
prześcieradłami i obsługa gotowa na każde skinienie.
Przede wszystkim to właśnie sobie wyobrażała.
Jakaś kostka utkwiła jej w gardle, wypluła ją. Do licha,
on przypuszczał, że to rzeczywiście może się zdarzyć!
– To będzie wiosną w Waszyngtonie, gdy zakwitną
wiśnie – powiedział nagle.
Walczyła z ogarniającym ją uczuciem. Byłoby głupio
wyprzedzić jego reakcje.
– Przez najbliższy miesiąc z pewnością nie zakwitną.
Jest dopiero marzec i czeka nas jeszcze dużo chłodnych
dni.
– Ja też tak myślę. Dawno nie byłem w centrum kraju i
wielu prawidłowości przyrody już nie pamiętam. Wciąż
wybierasz się na Hawaje?
Jeszcze jedno marzenie. Zalana słońcem plaża, zapach
kokosowego mleka, obnażone ciało na plażowym
ręczniku i pieszczota słońca na piersiach... Mógłby to być
ich miodowy miesiąc. Czy całe jej życie upłynie na
marzeniach, które nigdy się nie spełnią?
– Tak – odpowiedziała i z determinacją wbiła zęby w
swojego hamburgera. – Mam jeszcze sporo rzeczy do
zabrania. Powinnam spędzić jakąś godzinkę w biurze na
posegregowaniu ich. W czasie tej pracy będę mogła
błądzić myślami gdzieś po południowym Pacyfiku.
Wciąż czuła na sobie jego wzrok i zastanawiała się, czy
pamięta. Nie wiedziała, co może się stać, gdy nadal będzie
tak patrzeć w jego oczy, więc z zakłopotaniem spuściła
głowę.
Zapadła cisza. Meg przełknęła ostatni kawałek
hamburgera i stwierdziła:
– Znów to robisz.
– Co?
– Uporczywie gapisz się na mnie.
– Och, przepraszam. – Odwrócił wzrok i nadal sączył
piwo. – Myślałem, że powinnaś sprawić sobie jakieś nowe
ubrania.
Oczywiście nie o tym myślał, jednak Meg była mu
wdzięczna za to kłamstwo. Odsunęła talerz.
– Jeśli będę dłużej patrzeć na tego hamburgera, to z
pewnością zwymiotuję. Maudie, czy jest szarlotka?
– Nie ma dziś szarlotki, niestety, mam tylko dwie ręce.
– Maudie chciała zabrać talerze, ale Red walczył jeszcze z
ostatnimi frytkami. – Jeśli chcesz szarlotkę, to przyślij mi
tu tę zwariowaną dziewczynę do pomocy.
– Dancer?
– Wciąż się spóźnia.
– Jestem pewna, że przyjdzie dzisiaj.
Maudie parsknęła.
– Myślisz, że jestem głupia? Z pewnością przytula się
teraz do jakiegoś faceta, zamiast wziąć się do pracy! Mam
tylko trochę bananowego chleba, ale jest wczorajszy.
– Gdzie dostaliście banany?
Maudie spojrzała na nią, jakby Meg była największą
idiotką na świecie.
– Zrobiony z prasowanej mieszanki, czy chcesz
kromkę?
– Dzięki. – Meg usiłowała się nie skrzywić.
Maudie odwróciła się z kolejnym parsknięciem.
– Jak tam ostatnia prognoza pogody? – zapytał Red.
– Wygląda na to, że zbliża się potężna burza –
odpowiedziała Meg. – W Little Falls wichura
spowodowała
wiele
uszkodzeń
i
zamknięto
siedemdziesiątą drugą autostradę. W czasie ostatniej
godziny przybyło pół metra śniegu.
– Można będzie ulepić niezgorszego bałwana –
powiedział Red. Słysząc to Meg uśmiechnęła się mimo
woli.
Chciała to ukryć, więc zwróciła się do Maudie:
– Jak tam zaopatrzenie?
– Red przywiózł trochę żywności dziś rano. Myślę, że
to wystarczy.
– Możemy jej sporo potrzebować, zanim ta burza się
skończy.
– Nie martw się, jeśli zapłacisz, to dostaniesz –
odburknęła Maudie.
– Za odpowiednio wyższą cenę – szepnęła Meg.
Maudie puściła to mimo uszu.
– Jeśli będziesz tak narzekać, to możesz nie dostać
niczego.
Twarz Meg przybrała przepraszający wyraz.
– Czy mogę zajrzeć do twojej spiżarni?
– Po co? – Maudie spojrzała podejrzliwie.
– Chciałabym zobaczyć, co dostałaś, może mogłabym
coś kupić.
Maudie patrzyła sceptycznie, wreszcie zdecydowała
niechętnie:
– Red ci pokaże. Wie, gdzie leży towar.
– Czy myślisz, że mam zamiar coś ukraść?
– Red ci pokaże – powtórzyła stanowczym głosem.
– No, trzeba zapłacić – mruknęła Meg. – Nigdy nie
spotkałam bardziej nieprzyjemnej kobiety.
Red pchnął pieniądze w kierunku Maudie i wstał.
– Jestem dziś przy forsie, to mój atut. Chodź, zobaczmy
tę spiżarnię.
Rozdział 4
Red objął ją ramieniem.
– Czego potrzebujesz? – zapytał, szerokim gestem
wskazując dwoje drzwi, które prowadziły do kuchni. –
Świeża żywność czy mrożona?
Skierowała się do drzwi na lewo.
– Skąd wiesz, gdzie się co znajduje? – spytała.
– Rozładowywałem większość tych skrzyń osobiście.
Obrzuciła go nieufnym spojrzeniem.
– Mnie nigdy nie pomagałeś przy czymś takim.
– Ty nie jesteś nieszczęśliwą kobietą.
Ściany magazynu od dołu do góry zastawione były
puszkami konserw, pozostała przestrzeń zawalona
najprzeróżniejszymi kartonami.
– Dobry Boże – powiedziała cicho Meg – zgromadziła
tyle tego wszystkiego, że mogłaby tu przeżyć trzecią
wojnę światową.
– Taka jest właśnie Maudie – zgodził się z ochotą – lubi
się zabezpieczyć.
Meg przeciskała się między stertą wojskowych koców a
stosem kartonów wypełnionych serwetkami. Red szedł za
nią, czuła, że coraz bardziej się zbliża.
– Czy myślisz, że powinniśmy powiedzieć jej o tych
kocach? Jeśli chłopcy będą musieli tu tkwić całą noc,
trzeba pomyśleć o spaniu.
Jego głos był beznamiętnie rzeczowy, ale Meg zdawało
się, że znów przysunął się do niej nieco bliżej.
Nie odwróciła się jednak, aby to sprawdzić.
– Mam nadzieję, że pożyczy te koce.
– Najprawdopodobniej nie.
Oparł ramię o półkę tuż przed nią i nagle zamknął ją w
pułapce między kartonami serwetek a puszkami konserw
z siekaną wołowiną.
– Specjalny rodzaj przyjemności, co? – spytał, a w jego
głosie pobrzmiewał żartobliwy ton. – Czy niczego sobie
nie przypominasz?
Meg wiedziała dobrze, do czego się odwoływał, i jej
policzki zaczerwieniły się. Pierwsze przyjęcie, w którym
uczestniczyli
jako
małżeństwo,
skończyło
się
gwałtownym aktem miłosnym w garderobie pełnej
płaszczy, w pokoiku o wiele mniejszym niż ten.
– Nie – odpowiedziała oschle i odepchnęła jego rękę.
– Ależ Megan, gdzie się podziały twe romantyczne
porywy? – Ze śmiechem uniósł ją i obrócił wokoło.
Patrzyli sobie w oczy. Red uśmiechał się.
Jej puls bił coraz szybciej, ciało było jak
naelektryzowane, a brzuch napięty. Czuła na szyi gorący
oddech. Porażała ją świadomość takiej bliskości.
Podobne uczucia mogła wyczytać z twarzy Reda.
Malowały się na niej zaskoczenie i obezwładniające
pragnienie seksu.
– Zabierz ręce – powiedziała prawie szeptem.
– Tak, myślę, że tak będzie lepiej – zgodził się – od
razu, ale nie wykonał najmniejszego ruchu. Patrzył na nią
i nadal pożerał ją wzrokiem. Przełknęła ślinę.
– Red, pozwól mi odejść.
– W porządku.
Jego ciemne oczy połyskiwały zielonkawym blaskiem
klejnotów. Znajomy zapach ciała uniemożliwiał chłodne
rozumowanie. Tak bardzo pragnęła go dotknąć. Tak łatwo
byłoby wsunąć się teraz w jego ramiona, zatonąć w
silnym uścisku i połączyć się z nim ten ostatni raz.
Resztką sił próbowała wymknąć się z pułapki, ale
nagle, z lunatycznym spojrzeniem, odrzuciła głowę w tył i
kurczowo objęła go w pasie. Pod materiałem koszuli
wyczuwała napięte mięśnie. Zbliżyli się do siebie tak
bardzo, że nie mogła zrobić już ani kroku.
Wzięła głęboki oddech mając nadzieję, że w ten sposób
wróci
do
równowagi.
Jednak
to
spazmatyczne
westchnienie tylko spotęgowało uczucie słabości i
oszołomienia. Jeden jedyny, ostatni raz...
Dotknęła ustami jego ust i zatraciła się w miłości.
Poczuła rozkoszny ból w dole brzucha i dreszcz
wstrząsnął jej ciałem.
– Proszę cię, rozchyl wargi, najdroższa – wyszeptał.
– Nie. – Podniosła ręce w geście samoobrony, ale nagle
natrafiła na jego miękkie włosy i jeszcze mocniej
przyciągnęła go do siebie. Poczuła w ustach język Reda;
jej pocałunki stały się chciwe, a pożądanie wzrosło.
Pomogła mu włożyć ręce pod sweter. Były tak gorące,
nawet w porównaniu z jej rozpaloną skórą. Pieścił teraz
jej piersi, na pozór szorstko i mało delikatnie, a jednak
traciła oddech i myślała, że łomot własnego serca zabije
ją.
– Przestań, to szaleństwo – wyszeptała.
– Wiem. – Jego wargi okrywały szybkimi pocałunkami
jej ciało, a gwałtowny oddech oblewał żarem szyję.
Meg przesunęła dłonie w dół, pieszcząc uda Reda.
Pomiędzy ich ciasno splecionymi ciałami poczuła twardy
kształt.
– Nie możemy – wyszeptała, ale zaczęła rozpinać
guziki koszuli Reda.
– Jesteśmy małżeństwem.
Włożył ręce w jej dżinsy i gładził nagie pośladki.
– Ktoś może tu wejść – szepnęła.
Zawahał się tylko na moment, sprawdzając jedną ręką,
czy drzwi są zamknięte. Po krótkiej chwili znów wpił się
w jej usta.
– Nie możemy tego robić – powtórzyła słabo, a on
zgodził się, zdyszany. Oboje wiedzieli, że jest już za
późno, aby się wycofać.
Ostatni raz, myślała, jeden raz w odwecie za te
wszystkie przyszłe samotne noce... I gdy na moment
przestał ją całować, szepnęła:
– Zrobimy to, nikt się przecież nie dowie.
– Tak, Megan.
– To nie ma znaczenia, jesteśmy dorośli.
– To niczego nie zmieni.
– Niczego.
– To tylko seks.
– Kłamca!
Patrzyła w jego przymglone oczy, w tę podnieconą
twarz i jeszcze raz wyszeptała:
– Tak.
Pod sobą czuła szorstki koc, a wewnątrz ciała
przeszywającą rozkosz. Objęła Reda konwulsyjnie
ramionami i nogami, gotowa wyjść mu na spotkanie.
Przeżywała udrękę oczekiwania i nadzieję na spełnienie.
Otrzymała już tak wiele, teraz, w tej chwili, ale pragnęła
jeszcze więcej i zupełnie nie czuła się nasycona.
Oczekiwała tej ostatniej chwili palącej przyjemności,
która mogła być zawsze jeszcze większa.
Pogrążyła się w nim. Cały był płomieniem i wspaniałą
męską stanowczością. Wszystko, o czym chciała teraz
pomyśleć, stawało się jego imieniem. Red należał do niej,
był jej częścią.
Przez długi czas oddychali ciężko, spleceni ramionami
tak ciasno, aż uścisk stał się bolesny. Otwarte usta Meg
dotykały ramion Reda, palce zaciskała wciąż na jego
pośladkach. Nie otwierała oczu, aby jeszcze przedłużyć
stan rozkoszy. Nadal czuła, że Red należy do niej i nie
mogła powstrzymać w myśli gwałtownie powracającego
błagania. Nie zostawiaj mnie Red, nie...
Jednak w końcu stało się. Napięcie opadło i w
milczeniu, z trzęsącymi się rękoma, pospiesznymi
ruchami zaczęli szukać swoich ubrań. Maudie z
pewnością była zaciekawiona, co się z nimi stało. Ktoś
mógł tu wejść lada moment.
Meg czuła się rozbita i oszołomiona. To było ich
ostateczne pożegnanie – szaleństwo w ponurym
magazynku. Chyba zasługiwali na coś więcej? Zacisnęła
usta, aby się nie rozpłakać.
Powinni po tym wszystkim poczuć się lepiej, tak się
jednak nie stało. Tęsknota i pragnienie dokuczały Meg
jeszcze bardziej. Myślała na przemian: powiedz coś, Red,
dotknij mnie, obejmij, to znów: nie, nic nie mów i niczego
nie rób.
O czym on teraz myśli i czy także cierpi?
Oczywiście, że nie. Mężczyźni nie reagują na seks w
ten sposób, nie zawracają sobie głowy sentymentami.
Akceptują wszystko, co im się przydarza.
To, co zrobili, było szaleństwem, ale Meg postanowiła
niczego nie żałować. To nie miało znaczenia. Jeśli
mężczyźni w takich chwilach po prostu wstają i odchodzą,
to dlaczego ona nie mogłaby zrobić tego samego?
Ależ mogła!
Zapięła pasek, przeczesała palcami włosy.
– Czy wszystko w porządku? Długo nie odpowiadał.
– Taak, wspaniale.
Wstała z drżącymi kolanami, żar wciąż przenikał jej
ciało. Jednak powoli zaczęła się już kontrolować.
– Wyjdę pierwsza – powiedziała, wciąż nie mogąc
spojrzeć mu w oczy.
Red wstał również, a jego głos był szczególnie
zmieszany, gdy wyszeptał:
– A więc to jest to...
Poczuła się dotknięta, ale umiała być przecież równie
chłodna jak on.
– Czy chcesz, abym ci powiedziała, że to było dobre?
To zawsze było dobre między nami, Red. – Głos jej się
łamał i posłała mu wymuszony uśmiech. – Dlatego cię
poślubiłam, pamiętasz?
Na chwilę jego oczy zapłonęły gniewem.
– W porządku – odpowiedział beztrosko. – Gdybym
miał tę świadomość wcześniej, mógłbym brać za to forsę
„od godziny”.
Meg rzuciła się do drzwi.
– Poczekaj chwilę.
Wstrzymała oddech, ale Red tylko poprawił jej
skręcony pasek i odszedł.
– Dzięki – odpowiedziała bezbarwnym głosem.
– Zawsze do usług.
Wciąż oczekiwała, że zrobi coś ważnego, ale nie miała
pojęcia, co by to mogło być.
Kłaniając się głęboko, otworzył przed nią drzwi.
Zdusiła łzy i wyszła.
Red poczekał, aż zostanie sam, potem z całych sił
zaczął walić w ścianę pięściami. Nie była tak twarda, jak
sobie wyobrażał, a tylko dotkliwy ból mógł w nim stłumić
rodzącą się potrzebę krzyku.
Zacisnął powieki i oparł głowę o ścianę.
– Cholera – szepnął. – Niech ją diabli wezmą, ją, mnie i
te wszystkie szalone bóstwa, które zetknęły nas razem na
nowo. Czy to wspólne obcowanie nie mogłoby być trochę
łatwiejsze?
Źle podszedł do sprawy. Nie powinien wracać do
Adinorack. Skąd wzięła się w nim ta potrzeba
samoudręczenia?
To było proste. W swoim stosunku do Meg nie
kierował się zdrowym rozsądkiem i nie umiał postępować
właściwie.
Musiał się jakoś od niej uniezależnić. Czy mógł uczynić
coś, co zmieniłoby na lepsze jej uczucia do niego?
Przyglądała mu się tak szorstko i badawczo, jakby
myślała, że to, co się między nimi przed chwilą
wydarzyło, było jedynie nieważnym incydentem w jej
rozkładzie dnia. Czy wiedziała, że zawsze gdy kochał się
z nią, oddawał jej cząstkę własnej duszy?
– Do diabła – wyszeptał znów i otwierając oczy, ponuro
rozejrzał się dokoła. Jego ręka już tak nie drżała, ale ból w
piersiach nie ustępował.
A burza, z powodu której znalazł się w tej pułapce,
jeszcze się nawet nie zaczęła.
Przenikliwy i paraliżujący podmuch arktycznego wiatru
popychał Meg przez ulicę. O niczym nie myślała i nie
czuła niczego prócz zimna. Wreszcie zatrzasnęła za sobą
drzwi i zrzuciła wierzchnie okrycie.
Twarz miała zarumienioną, oczy jej błyszczały, ale
mogło to być spowodowane ujemną temperaturą
powietrza. Nikt nie zauważył nic niezwykłego w jej
wyglądzie. Wspólny pokój spełniał teraz rolę klubu
karcianego.
Nagle usłyszała swój własny głos:
– Gilly, twoi chłopcy powinni się już wymienić.
Wygląda, że będzie to męcząca noc. I poślij kogoś do
Blue Jay, nie mam ochoty znowu tam iść.
Sześciu
graczy
zgromadzonych
wokół
stołu
wytrzeszczyło na nią oczy, jakby nie byli pewni, czy
dobrze słyszą.
– Wszystko, czego sobie życzysz, szefie!
– Ty też powinnaś wrócić do siebie, oczekuję telefonu –
Meg zwróciła się do Sadie.
– Nic z tego – odparła z satysfakcją sekretarka. –
Telefony nie działają.
– – Skoro tak, możesz właściwie iść do domu. Nie ma
powodu, abyś tu tkwiła.
Sadie uniosła brwi.
– Nie nabierasz mnie? – Ale nie czekała na odpowiedź.
– No to lecę, cześć!
Meg weszła do kabiny radiooperatora.
– Jakie wiadomości, Joe?
Odwrócił krzesło i rzekł zadowolony z siebie:
– Temperatura spadła o dwadzieścia stopni.
– To wszystko?
– Zbliża się centrum burzy i będzie to coś w rodzaju
piekła, pani Worthington.
– Kiedy to nastąpi?
Spojrzał w notatki.
– Najsilniejszy wiatr i śnieg są jeszcze około stu
pięćdziesięciu kilometrów stąd.
Meg skinęła głową.
– W porządku, Joe, idź, zjedz lunch. I jeżeli masz jakieś
osobiste sprawy, to załatw je teraz. Będziesz nam
potrzebny dziś w nocy.
– Tak, wyobrażam sobie, ale zabrałem kanapkę...
Potrząsnęła głową.
– Nie, idź zjeść coś gorącego, napij się piwa. Kto wie,
jak długo tu zostaniemy.
– Ale co z... – Wskazał wzrokiem na urządzenia
radiowe.
– Rzucę na to okiem, idź.
Wyplątał się z licznych przewodów i wstał.
– Jeżeli pani tak mówi...
W drzwiach odwrócił się jeszcze.
– Aha, wnieśliśmy pani rzeczy. – Wskazał gestem róg
pokoju. – Nie wiedzieliśmy, gdzie je położyć.
Meg patrzyła na swój bagaż: dwie walizki, kartonowe
pudło, wszystko, co zostało z dwóch ostatnich lat jej
życia, a to pudło nawet nie należało do niej.
– Dzięki, Joe.
Włączyła radio, radar i dalekopis, które wydawały się
tak samo martwe jak telefony.
Wreszcie, wiedziona jakby magnetyczną siłą, podeszła
do swoich bagaży. Zignorowała drogie skórzane walizki,
uklękła obok kartonowego pudła i otworzyła je.
Niedługo po tym, jak Red ją opuścił, zebrała wszystkie
rzeczy, które pozostawił, i wrzuciła je do kartonowego
opakowania. Planowała wręczenie mu tego pudła w
drzwiach, gdyby kiedykolwiek jeszcze się tu pojawił. Nie
pokazał się jednak i pudło leżało w kącie jej gabinetu. Nie
myślała o nim już od miesięcy. Teraz spoglądała na nie na
wpół z lękiem, na wpół ze wzruszeniem i nie mogła
oderwać od niego oczu.
Nie było duże. Odchodząc zabrał swoje ubrania i
większość przedmiotów osobistych. Przynęta na ryby,
zmięty kapelusz, przygodowa książeczka o nazistowskich
szpiegach i zagubionym skarbie. Ich wspólne zdjęcie z
bożonarodzeniowego przyjęcia u Sadie. Spoglądał w
obiektyw z uśmiechem. Wpatrywała się w to zdjęcie tak
długo, aż rozbolały ją oczy.
Były tu i inne rzeczy. Jakaś pojedyncza skarpetka,
grzebień, piłka golfowa, śrubokręt i scyzoryk ze
złamanym ostrzem. Rupiecie należące do mężczyzny,
odpadki, które porzucił tak łatwo i niedbale. Z podobną
niedbałością odnosił się do ich małżeństwa. Symbolem
tego związku były właśnie strzępy zamknięte w pudle.
Na dnie spoczywała flanelowa koszula w czerwoną
kratę. Lubiła w niej sypiać, pachniała jego ciałem. Wolno
wyciągnęła ją na zewnątrz i przyłożyła materiał do
policzka. Był miękki i ciepły. Red sprawiał wrażenie
mocnego mężczyzny, wydawał się twardy i szorstki, ale
kiedy o nim myślała, kojarzył się jej z miękkością i
ciepłem. Przez te minione dwa lata czuła ciepło tylko
wówczas, gdy znajdowała się w jego ramionach.
Koszula pachniała ich ciałami. Nie potrafiła już
oddzielić od siebie tych dwóch zapachów.
Nie wiedziała, że jej twarz jest mokra od łez, gdy nagle
usłyszała dźwięk otwieranych drzwi. Szybko wrzuciła
koszulę do pudła.
– A więc zmusił cię do płaczu – zauważyła Dancer. –
Mężczyźni to świnie!
– Nie wygłupiaj się – powiedziała Meg, jednak
ukradkiem wytarła twarz. Wiedziała, że Dancer nie jest
skończoną idiotką. – Maudie cię szukała. Lepiej byś się
wzięła do roboty.
– Tak, już idę. Wpadłam tylko na chwilę, by zapytać,
czy nie poszłabyś ze mną na lunch.
– Już jadłam, dziękuję. – Meg ze sztucznym
zainteresowaniem szukała jakiejś stacji radiowej.
Dancer siadła na biurku machając nogami i
obserwowała Meg bez skrępowania.
– Nie pozwoliłaś mu przyjść do siebie, prawda?
– Nikt do mnie nie przychodzi.
– Tak to bywa. Jakiś facet cię porzuca i traktuje jak
śmieć, więc czujesz się jak śmieć i zaczynasz myśleć, że
jesteś rzeczywiście śmieciem. Musisz wziąć – się w garść,
zafundować sobie jakąś prawdziwą przyjemność.
– Och, na miły Bóg!
– Mówię z własnego doświadczenia, to zawsze
pozwalało mi się podnieść. – Dancer zsunęła się z biurka,
zrzucając na ziemię papiery Joego. Pospiesznie
wyładowywała zawartość swej ogromnej torby.
– Zajmij się sobą – mówiła – włosy, paznokcie,
makijaż! Spraw, by mężczyźni zwrócili na ciebie uwagę.
Zaraz poczujesz się lepiej, zobaczysz! I nigdy więcej nie
hamuj swych seksualnych potrzeb.
– Czy mogłabyś przestać? – Meg próbowała się bronić,
gdy Dancer zaczęła wyciągać spinki z jej włosów. – To
ostatnia rzecz, jakiej potrzebuję...
– Rzeczywiście, jesteś taką ładną dziewczyną. Zawsze
myślałam, że o tym wiesz, ale może nie miałam racji i
może nikt inny nie miał okazji tego zauważyć.
– Daj spokój, nie jestem w nastroju.
– Słuchaj, zawsze myślałam, że mogę być fachowcem
od kosmetyków. Nawet startowałam do szkoły o tym
profilu, ale w takim miejscu jak to niewiele osób
potrzebuje salonu piękności – opowiadała, rozluźniając
kok na głowie Meg.
– Psujesz wszystko, przestań. – Meg schwyciła się za
włosy.
– Nie, już ci się to podoba. Pewnie nie masz w tej
walizce niczego fajnego do włożenia. Musimy jednak coś
zrobić, żeby facetom gały wyszły na wierzch.
– Meg spuściła z rezygnacją głowę, gdy Dancer zaczęła
rozczesywać jej włosy.
– Nie, nie mam niczego ładnego do włożenia i nie chcę,
aby ktokolwiek gapił się na mnie.
– No dobrze, zrobię tak, że będziesz wystarczająco
ładnie wyglądać i bez wkładania na siebie czegoś
wystrzałowego.
Dancer wykonała kilka ruchów grzebieniem, a potem
odeszła, aby podziwiać swoje dzieło. Meg patrzyła na nią
cierpliwie.
– Czy już skończyłaś? Czy mogę je znowu odrzucić do
tyłu?
– Nie możesz! Wyglądasz wspaniale.
– Daj spokój, nie mam na to czasu i nie chcę, aby włosy
opadały mi na twarz, nie chcę, aby się na mnie gapiono.
– A więc ktoś jednak zamierza cię oglądać? Poczekaj,
jeszcze cienie do oczu i trochę dobrej szminki.
– Słuchaj, to jest miejsce pracy, a nie gabinet
kosmetyczny.
– Nie ruszaj ustami!
Pomimo protestów Meg, Dancer umalowała jej wargi.
W tym wszystkim było jednak coś zabawnego. Meg nigdy
nie miała przyjaciółki, która by dotykała jej włosów i z
którą mogłaby poplotkować w nocy. Zawsze była zbyt
zajęta, zbyt rozsądna i zbytnio się spieszyła.
– Wiesz – powiedziała Dancer – możesz sobie być
ważną osobistością, kierować mnóstwem ludzi, którzy są
gotowi wypełnić każdy twój rozkaz, ale założę się, że
byłabyś szczęśliwsza, gdybyś nieco mniej pracowała.
– Tak, na pewno masz rację. – Meg usiłowała
przytrzymać jej rękę, gdyż Dancer próbowała raz jeszcze
pociągnąć jej usta szminką.
– Dlaczego musisz wszystko traktować tak poważnie?
Jeśli ci się coś przydarza, po prostu zgódź się na to. –
Odłożyła szminkę i krytycznie przyglądała się zestawowi
cieni do powiek.
– Zostaw to paskudztwo, i tak wyglądam jak
czarownica!
Dancer wybrała inny zestaw.
– Dobrze – powiedziała, wyjmując mały pędzelek.
– Czy Red zostanie tutaj na noc?
– Oczywiście, a gdzie mógłby pójść?
Meg była tak zaskoczona pytaniem, że nie
protestowała, gdy Dancer zbliżyła się ze swoim
pędzelkiem.
Baza nie była duża, ale miała dostatecznie wiele pokoi i
łóżek, w których mógłby przenocować samotny
mężczyzna. Nie było powodu, by miał koczować na
betonowej podłodze.
Od pierwszego dnia gdy się spotkali, nigdy nie spali
osobno. Oczywiście, kiedy Red był tutaj. Spali zawsze
razem albo na kanapie w biurze, albo w łóżku w jego
mieszkaniu. Nawet nie pomyślała, że mogłoby być
inaczej.
To dowodziło, jak bardzo jej myśli były zmącone od
chwili pojawienia się Reda.
– Zresztą nie wiem, gdzie będzie spał, to jego sprawa –
dodała.
– Tak. – Dancer cofnęła się o krok i z pełnym zachwytu
spojrzeniem podziwiała efekt swojej pracy.
– Wiem, gdzie jest wygodne, ciepłe łóżko zupełnie w
jego guście. Wprawdzie z nim skończyłaś, ale...
Meg patrzyła na nią osłupiała i na moment straciła
mowę. Nie wiedziała nawet, co mogłaby odpowiedzieć,
ponieważ właśnie w tej chwili męski głos odezwał się za
nimi:
– Dziękuję za ofertę, Dancer, ale sądzę, że nie
skorzystam.
To był Red. Stał pochylony w drzwiach, z kubkiem
kawy w ręce i obserwował je z wyraźnym zadowoleniem.
Uśmiechnął się niewinnie i wszedł do środka.
– Nie myśl, że tego nie doceniam – powiedział, dając
Dancer delikatnego klapsa. – Jednak wiesz, jak to jest. –
Wciąż się uśmiechał i patrzył w zadumie na Meg. – Nie
lubię opuszczać mego samolotu – wyjaśnił.
Rozdział 5
Red nie zamierzał szukać Meg. Chciał po prostu
znaleźć odpowiednie miejsce, aby przeczekać burzę – być
może w wolnym pokoju Maudie albo u któregoś z
mężczyzn pracujących tej nocy. Miał wiele możliwości.
Było jasne, że Meg nie pragnie być z nim razem.
Jednak gdy wszedł do kabiny radiooperatora i zobaczył
ją z pasmami włosów rozwianymi wokół twarzy,
zabawiającą się makijażem niczym podrastająca
uczennica, stanął jak urzeczony. Nie widział Meg z
rozpuszczonymi włosami od... od ostatniego razu, kiedy
sam własnoręcznie je rozplótł.
Dancer zachowywała się być może odrobinę zbyt
wulgarnie, ale była na tyle taktowna, aby umieć się
znaleźć w trudnej sytuacji.
– Lepiej będzie, jak sobie pójdę – powiedziała.
– Spieszę się do pracy.
– Tak – zgodziła się Meg, ścierając szminkę z ust.
– Bądź ostrożna, przechodząc przez ulicę – poradził
Red.
Dancer zatrzymała się jeszcze na chwilę w drzwiach i
przesłała im na pożegnanie wymuszony uśmiech.
– Nigdy nie lubiłem cię w makijażu – skomentował,
gdy Meg wyrzucała do śmieci chusteczkę ubrudzoną
szminką.
– Nigdy nie obchodziło mnie, co lubisz –
odpowiedziała, wiążąc włosy w węzeł.
– Zauważyłem to.
Zajął miejsce za biurkiem i popijał kawę.
– Więc skończyłaś ze mną? – dopytywał się łagodnie.
Meg spojrzała na niego; twarz Reda znajdowała się nie
więcej niż kilka centymetrów od jej twarzy, oczy miał
prawie zamknięte, a koszulę rozchełstaną na piersiach. To
nie miało znaczenia, Red często chodził w rozpiętych
koszulach i kiedyś Meg uważała, że jest to seksowne.
Nadal tak uważała.
– Czego chcesz? – spytała opryskliwie.
– Gilly powiedział, że potrzebujesz kogoś do pomocy.
– Powinnam być bardziej precyzyjna, kiedy mówiłam
mu, żeby kogoś przysłał.
– Ty zawsze mówisz dokładnie to, co chcesz
powiedzieć. Musiałaś mieć jeszcze coś innego na myśli.
Rozbolały ją zaciskane z wysiłku szczęki, tak chciała
zdusić cisnące się na usta słowa. Nie miała zamiaru
wywlekać tego na nowo, nie miała zamiaru...
Zaczęła więc porządkować papiery porozrzucane przez
Dancer. Jeden z nich leżał w pobliżu Reda, schwyciła go
gwałtownie i niechcący przedarła na połowę.
– Spokojnie, spokojnie – strofował ją Red.
– Wstał, wziął oddarty kawałek i podał jej.
– Przyniosłem kilka koców – mówił – trochę konserw i
skrzynkę piwa. Jeżeli będziesz potrzebować czegoś
jeszcze, musisz pójść po to sama.
– Meg wciągnęła hałaśliwie powietrze i nic nie
odpowiedziała. To ona powinna zatroszczyć się o
jedzenie. Zapomniała o tym, a Red zjawił się, aby
naprawić jej błąd. Wyświadczał jej grzeczność, którą
doceniała, chociaż nie pragnęła żadnych względów z jego
strony.
– Dobra myśl, harcerzu. Skrzynka piwa to jest to, czego
szczególnie będziemy potrzebować tej nocy – wykrztusiła
wreszcie.
Wzruszył ramionami.
– Zdaje się, że już ci powiedziałem, że jeśli chcesz
czegoś jeszcze, to możesz sama sobie przynieść.
Podmuch wiatru targnął metalowym uchwytem
podtrzymującym
okna. Meg aż się wzdrygnęła.
Nienawidziła odgłosów wiatru; wyglądało na to, że burza
jest już blisko.
Patrzyła z niepokojem na frontowe drzwi.
– Jak też tam może być na zewnątrz?
– Taka sobie typowa, wiosenna zadymka. Zaczyna
padać śnieg – powiedział.
– Nie powinnam pozwolić chłopcom wychodzić.
Jeszcze gdzieś na dobre ugrzęzną.
– Znają się na pogodzie. Powinni zaraz tu wrócić.
Red uszczelnił okno i otworzył zamek mocujący osłonę
zewnętrznych drzwi. Spoglądał niespokojnie na hangar
będący pozostałością po wojskowej bazie, zbudowany z
arkuszy blachy.
– Ten hangar stoi tu już dwadzieścia lat – powiedziała
Meg niecierpliwie. – I nie rozleci się tylko dlatego, że
właśnie twój samolot jest w środku.
– Być może opuszcza mnie szczęście.
Uznała, że będzie lepiej, jeśli nie zareaguje na te słowa.
Usiadła przy biurku i uruchomiła mikrofon radia. Udało
jej się znaleźć jakąś stację, ale wiadomości nie były
zachęcające. Wiatr poczynił olbrzymie spustoszenia.
Wyglądało na to, że będą tkwić tu trochę dłużej niż jedną
noc.
Gdy skończyła słuchać radia, usiadła na chwilę,
popijając kawę i próbując sobie przypomnieć, czy nie
przeoczyła czegoś ważnego. Dzięki Carstone Adinorack
był daleko lepiej wyposażony w sprzęt przeciwburzowy
niż większość placówek tego typu. Nie pozostawało nic
innego, tylko czekać.
Jakże tego nienawidziła!
– To moja kawa – powiedział Red.
Jego głos przestraszył Meg. Dopiero teraz spostrzegła,
że stał tak blisko niej, że mogłaby go pieścić, nawet nie
wyciągając ręki. Odstawiła kubek z głuchym stuknięciem.
– Może byś sobie poszedł i zajął się czymś
pożytecznym?
– Myślę, że już się zająłem.
– Przeszkadzasz mi.
– Czy tak, jak u Maudie?
Meg nie mogła uwierzyć, że to właśnie powiedział.
Ostatnie słowa uderzyły w nią jak nagła salwa o burtę
statku. Nadpłynęła fala gorąca, potem zimna i dosłownie
odebrało jej mowę. To był szok.
Wstała od biurka. Wziął ją za ramiona i przyciągnął do
siebie. Nie dostrzegła jednak ciepła w jego oczach, tylko
zły, cyniczny błysk.
– Chodź, dziecinko – wyszeptał – nic tu po nas.
Znajdźmy jakieś miejsce dla siebie i spędźmy miło czas.
Oślepiona wściekłością uderzała go z całej siły rękami,
ale on znosił to z całkowitym spokojem.
– Musiałeś mi to przypomnieć, tak?! Nie mogłeś sobie
tego darować!
– Nie mogłem, do cholery! – odpowiedział, a jego głos
stwardniał od gniewu i pogardy. – Sądziłem, że to
pozwoli mi poczuć się mężczyzną. Nie wiedziałaś o tym?
Red nie rozumiał, jak to się zaczęło, ten rozszalały
płomień między nimi, gwałtowny pożar, nagły wybuch
wściekłości i pełne nienawiści słowa. Każde z nich
sięgało teraz do własnych arsenałów broni, by móc się
skutecznie ranić. Nie przyszedł tu, by walczyć, ale
wiedział, że nie ustąpi, jeśli ona rozpocznie atak.
Zmusiła się do cierpkiego uśmiechu.
– A więc to tak! Czujesz się wykorzystany i
zlekceważony. Następnym razem będę pamiętać o twoim
wrażliwym męskim ego!
– Twoje słowa są wyjątkowo plugawe!
– Z pewnością. Stały się takie dlatego, że przez dwa
lata żyłam ze szczurem, który ciągle uciekał!
– No, skocz mi do gardła, Meg – szydził. – To umiesz
najlepiej.
Patrzyła na niego przez chwilę, oddychając ciężko.
Zacisnęła dłonie w pięści i ze wszystkich sił próbowała
zachować resztkę spokoju.
– Och, rzeczywiście umiem. Nie jestem tylko pewna,
czy warto tracić na to czas.
Chciała odejść, lecz pochwycił ją w mocny uścisk.
– Co się dzieje, Meg? Czy twoje ostrze już tak stępiało?
Wyswobodziła się.
– Jedyną rzeczą, jaką utraciłam, jesteś ty i stało się to
dawno temu.
– Od godziny pozwalasz mi wałęsać się bez celu – kpił.
– Nie widziałem kobiety, której by mniej zależało na
facecie niż tobie. Do diabła, powinienem znaleźć sobie
jakąś inną dziewczynę, która zechciałaby uwolnić mnie od
tego...
– Nic nie rozumiesz. Nie potrafisz pogodzić się z
myślą, że kobieta może tak samo nonszalancko traktować
seks, jak mężczyzna. Wszystko było w porządku, kiedy to
ty nie pamiętałeś niczego po minucie. Wkładałeś spodnie i
już, czy nie tak? Wierz mi, to nie jest zabawne czuć się
odrzuconą jak wczorajsza gazeta.
Chwycił Meg za ramiona, kiedy próbowała go
wyminąć, i okręcił dookoła. Czuła krew pulsującą jej w
skroniach.
– Po jakie licho o tym mówisz? Nigdy nie traktowałem
cię w ten sposób!
– Robiłeś to za każdym razem, gdy wsiadałeś do tego
cholernego samolotu i zostawiałeś mnie samą!
– krzyknęła.
Red milczał. Nie oczekiwał takiej odpowiedzi i czuł się
naprawdę zaskoczony, a to sprawiło, że stał się jeszcze
bardziej zły.
Miała rację. Wszystko, co powiedziała, było prawdą i to
go przede wszystkim zirytowało. Oczy Meg lśniły, a jej
twarz zarumieniła się. Pragnął potrząsnąć nią mocno i
równocześnie pragnął ją całować. Całować tak długo,
dopóki nie roztopi się jak wosk w jego objęciach. Chciał
ją pieścić w ten jedyny, jemu tylko znany sposób. Kochać
się z nią na podłodze. Przypomnieć jej to wszystko, co
potrafili robić ze sobą. Pożądał jej tak mocno, jak tylko to
było możliwe i nienawidził się za to. Raptownie wypuścił
ją z uścisku.
– Dobrze – powiedział zduszonym głosem – oboje
jesteśmy chorzy.
Meg musiała oprzeć się o biurko, aby ukryć drżenie
nóg. Czuła wewnętrzną pustkę, a każdy nerw był
podrażniony. Ich pełne nienawiści słowa huczały jej w
głowie, natrętnie wracało wspomnienie jego twarzy, gdy
tak patrzył na nią, jakby nie wiedział, czy chce ją uderzyć,
czy pocałować. A ona, co by wolała? Niszczymy się
nawzajem, pomyślała trzeźwo. Zjadamy się po kawałku,
niczym szakale na biesiadzie, i nie możemy tego
zaprzestać.
Podszedł do okna i wyjrzał na zewnątrz. Zrobił to,
chociaż tak naprawdę nie było na co patrzeć.
Przedłużająca się cisza wciąż była gorąca od emocji
wypełniającej pokój.
– Zazwyczaj byliśmy w trochę lepszej formie niż teraz
– powiedział w końcu.
– Tak.
To jedno słowo wyrażające całkowitą zgodę zdawało
się zamykać w sobie cały ich smutek i całą ponurość
sytuacji, zdawało się także obnażać tę psychiczną ranę, w
której wciąż tkwił ostry nóż.
– Co się z nami stało, Red?
– Czy to jest pytanie za milion dolarów? – spytał
miękko i spróbował się uśmiechnąć. – Pobraliśmy się w
gorączce namiętności – albo w ogóle w gorączce. Nie
potrafię znieść tortur, jakie mi zadajesz, a ty nie możesz
znieść... Do licha! To chyba wszystko. Nie pasowałem do
ciebie. Chciałaś, abym się przystosował. Próbowałem
zmienić ciebie, a ty mnie... Skąd przyszło zło? Byłoby
łatwiej odpowiedzieć, skąd przyszło dobro.
– Nigdy nie chciałam cię zmienić – odpowiedziała
spokojnie.
– Trele-morele! Żadne moje zachowanie cię nie
zadowalało. Żaden facet nie miał u ciebie szans, nawet ja!
Tylko twój tatuś był dla ciebie niedościgłym wzorem. –
Przerwał nagle i z lękiem na twarzy podniósł ręce w
geście obrony. – Nie, nie powiedziałem tego. Zapomnij.
Nie chcę wszystkiego zaczynać od nowa.
– O Boże, Red, czy ty naprawdę nie możesz przestać? –
Meg odetchnęła ciężko i przycisnęła palce do skroni. –
Doprowadzasz mnie do szaleństwa. – Ściszyła głos. –
Rozwodzimy się i to powinno załatwić wszystko. Nie
możemy nawet spokojnie porozmawiać o tym, dlaczego
się rozwodzimy, aby natychmiast nie skoczyć sobie do
gardła. Red, jak długo będziemy tak postępować? Kiedy
to się skończy?
Wyraz jego twarzy był smutny i gorzki.
– To się. nigdy nie skończy – odpowiedział zwyczajnie.
– Jesteśmy tak sprasowani ze sobą, jak dwa samochody po
wypadku drogowym. – Uśmiechnął się trochę smutno. – I
jeżeli myślisz, że kawałek papieru to wszystko unieważni,
to jesteś niemądra.
Meg przymknęła oczy, próbując znów zapanować nad
sobą.
– To nie zawsze była moja wina – powiedziała. – Ja
wiem, że ty tak myślisz, ale to właśnie ty odszedłeś ode
mnie. Pamiętaj o tym.
– A co miałem zrobić? Czekać, aż któreś z nas –
weźmie do ręki śmiercionośną broń? Do diabła, życie z
tobą było niemożliwe. Wiesz o tym.
– Ty także byłeś okropny, a jednak nie odeszłam od
ciebie.
– Przestań już, dobrze? Oboje wiemy, że to nie moje
odejście tak cię zmartwiło, ale fakt, że nie umiałaś mnie
przy sobie zatrzymać! Byłem twoją własnością, zgadza
się? Ten mąż, czy inny, co to za różnica. Należy go
trzymać pod pantoflem i bez przerwy kontrolować.
Chciała krzyknąć, że to nieprawda, zaprzeczyć z całą
mocą, odrzucić idiotyczne oskarżenie, które raniło ją jak
ostrze, ale nie mogła.
Zacisnęła dłonie, tłumiąc gniew.
– Lubisz to, prawda? Myślę, że walka jest dla ciebie
najlepszym sposobem wypoczynku.
– W przeciwieństwie do ciebie, która od samego
początku byłaś małą męczennicą.
– Znowu zaczynasz. Zawsze musisz mi wbijać szpile.
Jesteś chory, jeśli nie zranisz mnie do krwi. Dlaczego to
robisz, Red?
– A ty? – Wsunął palce we włosy gestem
znamionującym frustrację i odwrócił się do niej. – Chcesz
wiedzieć, dlaczego to robię? Powiem ci, Meg. Ponieważ
jesteś jak ta zamarznięta tundra, której tak bardzo
nienawidzisz. Czasem pod tymi warstwami lodu można
odnaleźć coś wartościowego, ale mężczyzna musi się
piekielnie napracować, aby to wydobyć. – Zbliżył się o
krok, a jego twarz wyrażała tysiące sprzecznych uczuć. –
Są kobiety, które sprawiają wrażenie skutych lodem, a
jednak wewnątrz płoną mocno i sądzę, że czasem warto
nad nimi popracować.
– Jego głos i spojrzenie stały się czułe. Patrzył na nią.
– Tylko w dwóch momentach jesteś dla mnie
prawdziwą kobietą, Meg – powiedział rozplatając jej
włosy i pieszcząc je. – Kiedy się kochamy i kiedy
walczymy ze sobą. I myślę, że nawet dla tych momentów
warto było... – Opuścił ręce i spojrzał na nią zmęczonym
wzrokiem. – Tak naprawdę nigdy nie osiągnąłem celu.
Gdy myślałem, że już cię odnalazłem, gdy sądziłem, że
naprawdę staniesz się moja, nagle natrafiałem na kolejną
warstwę lodu.
Chciała krzyczeć, że to kłamstwo i omal nie
powiedziała tego na głos. Była to jedna z tych rzadkich
chwil, kiedy oboje docierali do prawdy. Patrzyli sobie w
oczy z pożądaniem, oczekiwaniem i nadzieją, chociaż
zdawało się, że wszystkie nadzieje są już stracone.
Powinna mu powiedzieć, co myśli, ale nie mogła. Nigdy
nie miała dość odwagi, aby się przed nim otworzyć.
Wymagała od niego dużo, oczekiwała, że będzie
doskonały. Zawiodła się na nim, tak jak on na niej, i teraz
było już za późno.
Zacisnęła wargi. Był obcy. Miał mocne ramiona,
szeroką klatkę piersiową, emanowało z niego ciepło i
spokój. Tym wszystkim ją wzbogacał, przenikał do jej
zamkniętego wnętrza i trzymał przy sobie. Wszystko
mogło ułożyć się inaczej. Dlatego wciąż chciała wrócić do
Reda, dlatego tylko on mógł dać jej radość, mimo iż
wcześniej ją ranił.
Wiatr wył nieustannie wokół budynku i Meg wciąż
słyszała ten nieprzyjemny i przerażający dźwięk. Skuliła
się w nagłym odczuciu chłodu.
Nie mogła dostrzec jego oczu, gdy powiedziała nieco
sztucznym głosem:
– Przepraszam za to, co było. – Wykonała jakiś
nieokreślony gest, jakby niczego już nie potrafiła
wyjaśnić. – Nie chciałam cię zranić.
– Tak – odparł głucho. – Wiem o tym.
Objął jej szyję czułym gestem i próbował złagodzić ton
głosu.
– Tak, to w końcu coś nowego, nigdy przedtem nie
staczaliśmy bojów o seks.
– Zawsze to w tobie lubiłam, Red. – Usiłowała się
uśmiechnąć.
Pieszczota jego palców stawała się powoli coraz
delikatniejsza, a w jego oczach pojawiały się na przemian
tęsknota i rezygnacja.
Chciała, by ją pocałował. Jeden pocałunek, nic więcej.
To by jej wystarczyło, ale inicjatywa powinna wyjść od
niego. Nie zrobił jednak żadnego ruchu.
Po chwili uśmiechnął się cierpko i powiedział ochryple:
– Do diabła, dziecinko, nigdy nie mieliśmy szansy.
Jego palce nadal pieściły szyję Meg. Sprawiał wrażenie,
że w ten sposób pragnie się z nią pożegnać.
Wycie wiatru zawsze przygnębiało Meg. Nagle w jego
porywach usłyszała odgłos eksplozji i była pewna, że się
nie przesłyszała.
Spojrzała na Reda, który natychmiast pobiegł włączyć
alarm i wtedy jakiś rozpaczliwy głos krzyknął:
– Pani Worthington! Red! O Boże, niech ktoś tu szybko
przyjdzie!
Rozdział 6
Oboje popędzili do wyjścia, ale Red był szybszy i już
zmagał się z frontowymi drzwiami, usiłując zamknąć je,
zanim silny wiatr i śnieg zdołają wedrzeć się do środka.
Lewis leżał na podłodze przemarznięty, z oszronionymi
rzęsami, wargi miał zsiniałe, szczękał zębami z zimna.
– Szedłem przez ulicę – wykrztusił. – Widziałem to.
Stacja pomp... Blue Jay... chciałem wrócić... na pomoc...
Red otworzył okiennice i pomimo śniegu wpatrzył się
w przestrzeń.
– Wydaje się, że to runęło wprost na dach baru –
powiedział twardo. – Jesteś ranny? – zapytał ostro Lewisa.
Lewis, trzęsąc się konwulsyjnie, zaprzeczył.
Zanim Red skończył mówić, Meg pobiegła i wyłączyła
urządzenia zasilające Blue Jay. Pomimo obfitości taniej
energii przesyłanej przez Carstone, Maudie gotowała
używając ropy i odcięcie elektryczności było
najmniejszym problemem. W drodze powrotnej zajrzała
do specjalnego pomieszczenia i wyciągnęła stamtąd
lampy, zwój sznura i osobiste pakiety bezpieczeństwa. Po
chwili wróciła do Reda, który wkładał już polarną kurtkę,
kask narciarski, okulary i zabierał się do pakowania
koców. Tymczasem Lewis usiłował wstać.
– Zostań tutaj – poleciła Meg, rzucając mu koc ze stosu
leżącego na podłodze. – Wyskakuj z tych mokrych rzeczy
i sprawdź odmrożenia. Później idź do radiostacji i zobacz,
czy nie możesz nam w czymś pomóc.
– To chyba wszystko – powiedział Red, gdy pomogła
mu umocować rynsztunek chroniący przed wiatrem. –
Jesteś gotowa? – zapytał.
Skinęła głową, zapinając szczelnie płaszcz z kapturem.
Włożyła rękawice i podała mu lampę. Bez zbędnych słów
otworzył przed nią drzwi i oboje znaleźli się nagle wśród
szalejącej wokół burzy.
Red, który szedł tylko o kilka kroków przed nią,
wydawał się jej teraz ledwo widocznym cieniem
zagubionym w tumanach śniegu. Najpierw poczuła zimno
w stopach, a później przenikliwy ból przeszył ją całą.
Czuła go nawet w płucach, gdy próbowała oddychać.
Naciągnęła więc mocniej kaptur na głowę. Wiatr wciąż
był tak porywisty i niebezpieczny jak w chwili, gdy
rozwalił stację pomp. W pewnym momencie wydało się
jej, że zabłądziła, tracąc kontakt z „liną życia”.
Zapomniała, że powinna iść za cieniem Reda, a
skoncentrowała się na posuwaniu się do przodu. Myślała
wciąż o tych ludziach schwytanych w pułapkę. Ci na
zewnątrz mieli niewielką szansę przeżycia. Mogli umrzeć,
zanim ona i Red dotrą do nich.
Pragnęła mocno zamknąć oczy, aby nie mogły jej
dosięgnąć kłujące żądła wiatru, ale nie miała odwagi; bała
się, że jeśli to zrobi, jej powieki pozostaną zamarznięte.
Pole widzenia miała tak ograniczone, że nawet nie
zauważyła, kiedy Red się zatrzymał.
Desperacko mocował się z kawałkiem metalu
blokującym drzwi. Usiłowała mu pomóc, mocno
napierając ciałem. Przez jakiś czas walczyli ze śniegiem i
wiatrem, który wprost rozrywał im płuca i paraliżował
mięśnie, ale wreszcie pokonali blokadę. Red przecisnął się
przez wąską szparę i otworzył drzwi, a Meg podążyła w
ślad za nim.
Najpierw odczuła wielką ulgę spowodowaną brakiem
wiatru, ale po chwili to, co zobaczyła, wywołało u niej
szok. Światło sączyło się z okien i z dziury ziejącej z
dachu, którą wdzierało się przeraźliwe zimno. Pokój był
gęsty od dymu, a z kuchni wydobywały się języki ognia.
Stoły, krzesła i stołki były wywrócone, dźwigary zwisały
niebezpiecznie z sufitu. Błysk latarki Reda wprawdzie
przebił mgłę, lecz i tak trudno było cokolwiek dostrzec.
Meg usłyszała jęki i nagle zrozumiała.
Dancer, Joe, Gilly, Maudie, Shark... Wszyscy tu byli i
leżąc tak w dymie i ciemności mogli wykrwawić się na
śmierć... Przez ułamek sekundy pomyślała o Redzie.
Przecież on też mógł się tu znaleźć.
– Hej! – zawołał ktoś. To chyba Gilly.
– Daj mi rękę!
Red zdjął z twarzy maskę, zrzucił plecak, a Meg
sparaliżowana strachem sięgnęła do torby.
– Biorę pierwszy pakiet. Idziemy.
Uklękła i zaczęła wyciągać zapasowe ubrania. Było ich
za mało dla wszystkich. Płaszcze, pomyślała. Nikt z nich
nie miał ze sobą płaszcza, a temperatura wciąż spadała.
Wstała
i
przeszła
do
przedsionka,
gdzie
przechowywano okrycia.
– Wszystko w porządku, Red? – zawołała.
– Tam jest Joe – krzyknął w odpowiedzi. – Jest
uwięziony pod barem, czy ktoś nie mógłby nam pomóc?
– Człowieku, w kuchni się pali! – usłyszała jakiś głos.
A później ktoś inny zawołał:
– Ratunku! Nie mogę poruszać nogami!
Na chwilę sparaliżował ją strach. Była gotowa rzucić to
wszystko i uciec. Trwało to jednak bardzo krótko.
Koncentracja myśli i wewnętrzna dyscyplina pozwoliły jej
przezwyciężyć kryzys. Uświadomiła sobie, co należy
zrobić w czasie podobnej katastrofy: udzielić pierwszej
pomocy, dostarczyć poszkodowanym schronienia i ciepła,
ocenić zniszczenia.
Stawiała stopy nawet nie czując, że idzie po podłodze,
potknęła się o coś i serce skoczyło jej do gardła, bo
zrozumiała, że to ludzkie ciało. Kolana zachwiały się pod
nią. Promień latarki oświetlał szczupły, znajomy kształt.
– Nie, mój Boże, proszę, nie...
Odłamki gruzu przygniatały dziewczęce ramiona, a
blond włosy leżącej postaci zlepione były krwią.
Wstrzymując oddech, Meg odwróciła ją ostrożnie.
– Dancer – wyszeptała łamiącym się głosem.
– A to idiotka. – Usłyszała głos Maudie i zobaczyła łzy
na jej twarzy. – Zawsze musi się w coś wpakować.
Kretynka.
Z uczuciem suchości w gardle Meg pochyliła się nad
dziewczyną.
– Dancer! – Uderzyła ją w policzek i schwyciła za puls.
Był prawidłowy. – Dancer! Otwórz oczy, popatrz na
mnie...
Dancer jęknęła i odemknęła powieki, patrząc
nieprzytomnie. Toczyła wzrokiem bez celu i wreszcie
rozpoznała Meg.
– Co to za bałagan? – spytała.
Maudie uklękła, położyła głowę Dancer na swych
kolanach i tak czekały, dopóki Meg nie wróciła, niosąc
kilka kocy i pakiet bezpieczeństwa. Ledwie obandażowała
głowę Dancer, znów ktoś wzywał pomocy. Ścisnęła dłoń
rannej.
– Muszę już iść, przepraszam...
– Idź. Czuję się dobrze. – Dancer drgnęła dotykając
czoła. – Zupełnie tak, jakbym miała potężnego kaca.
Meg spojrzała na Maudie.
– Zostań i zaopiekuj się nią.
Maudie tylko skinęła głową i Meg wiedziała, że
zostawia przyjaciółkę w dobrych rękach.
Reese, inżynier z dziennej zmiany, został przygnieciony
szafą grającą. Pobieżne oględziny wskazały, że może
mieć złamane żebra.
– Nie mogę oddychać – wyszeptał ochryple. Meg
spróbowała odsunąć szafę, ale mebel nawet nie drgnął.
– Trzymaj się – odparła, równocześnie myśląc z
roztargnieniem, że nie może sobie przypomnieć jego
imienia. Pracowała z tym mężczyzną przez dwa lata, co
tydzień podpisywała listę płac i przecież powinna
pamiętać. – Zaraz wrócę – powiedziała. – Trzymaj się,
jakoś cię z tego wyciągnę.
Rozglądała się nerwowo po rumowisku, aż wreszcie
znalazła jakąś belkę – była to jedna z nóg stołu
bilardowego. Usiłowała nią podważyć szafę, ale podniosła
ją tylko o kilkanaście centymetrów.
– Reese – zasapała – możesz mi...
I nagle ktoś znalazł się tuż obok niej i ciężar stał się
lżejszy.
– Jestem, dziecinko – powiedział Red stęknąwszy
lekko. Po chwili udało mu się podnieść szafę nieco wyżej.
– Zobacz, czy nie można go już wyciągnąć – zawołał.
Meg uklękła i pociągnęła Reese’a za ramiona. Red
uniósł szafę jeszcze odrobinę.
– Jeżeli ktoś kiedykolwiek będzie mi opowiadał
historyjki o przerażonych matkach wyciągających swe
maleństwa z pogruchotanych samochodów, to powiem
mu, że jest głupim bucem – wyszeptał klękając koło
Reese’a. – To nie ma nic wspólnego ze strachem.
– Jak się masz, przyjacielu? – spytał.
– Teraz lepiej. – Reese próbował z pomocą Meg i Reda
wygramolić się spod szafy. Jego twarz była blada i
skurczona z bólu.
– Mam tu coś, co cię postawi na nogi. – Red wyciągnął
płaską butelkę z kieszeni płaszcza i odkręcił zakrętkę. – A
oto jedna z korzyści bycia uwięzionym w barze.
– Nie musisz mi dwa razy powtarzać – powiedział
Reese, biorąc butelkę w drżące dłonie.
– To złagodzi szok – wyjaśnił spokojnie Red i dodał: –
Powinnaś bardziej uważać na ręce.
Skinęła głową i zapytała:
– Co z Joem?
– Ma paskudnie złamane nogi. Gilly stara się je
unieruchomić. Ugasiliśmy pożar w kuchni.
– Z Maudie wszystko w porządku. Dancer ma – chyba
wstrząs mózgu, ale jest przytomna – zrelacjonowała w
odpowiedzi.
Red odwrócił się do Reese’a i zabrał mu butelkę.
– Nie bądź taki chciwy, przyjacielu, mam i innych
pacjentów. – Poklepał go przyjaźnie po ramieniu.
– Trzymaj się. Niczego ci na razie już nie trzeba, a my
musimy jeszcze trochę popracować.
– Pewnie, Red. Dzięki!
Meg patrzyła na Reese’a z bezsilnością.
– Red...
– Najdroższa moja – odpowiedział spokojnie – w tym
barze jest trzydziestu pięciu ludzi i może pięciu z nich
potrafi zrobić parę kroków, większość jest ranna.
Dotychczas
użyliśmy
tylko
dwóch
pakietów
bezpieczeństwa. Róbmy dalej, co możemy, i to szybko, bo
jeżeli temperatura jeszcze trochę spadnie, to nie będziemy
mieli tu już nic więcej do roboty. Jasne?
Wiedziała, że Red ma rację, ale przygnębiało ją
myślenie o Dancer, Joem i Reesie, którzy leżąc tu mogą
się wykrwawić, a najbliższy punkt medyczny jest o
prawie dwieście kilometrów stąd! Myślała, jak też w
końcu poradzą sobie z tym wszystkim.
– Hej! – zawołał Red, ściskając jej ramię.
– To ja wysłałam ich tutaj – powiedziała cienkim,
płaczliwym głosem. – Nawet Dancer, która przecież nie
chciała iść, ale ja...
Uścisk Reda nagle stał się bolesny.
– Przestań – zawołał. – To przecież był mój pomysł,
pamiętasz?
Zaczerpnęła powietrza i z największym wysiłkiem
spróbowała się opanować. Popatrzyła na niego.
– Tak – szepnęła – już w porządku. – I ponieważ wciąż
patrzył na nią z niepokojem, zmusiła się do uśmiechu. –
Co za piekielna prywatka!
– Jesteś moim małym, dzielnym żołnierzykiem. – Red
uśmiechnął się ciepło i odszedł.
Nie wiedziała, ile czasu minęło od chwili, kiedy
przestała pracować. Teraz z nową energią rozdzielała koce
i płaszcze, pomagała rannym wydostać się z
niebezpiecznych miejsc, unieruchamiała złamania,
obdzielając porcją brandy co cięższe przypadki. Mogłaby
przestać i powiedzieć sobie – dość, a jednak w
poplamionym krwią płaszczu nadal zajmowała się tymi
silnymi mężczyznami, którzy jeszcze godzinę temu
wyśmiewali się z niej i chwilami doprowadzali do szału.
Teraz, gdy widziała ich płaczących z bólu, z pobladłymi
od szoku twarzami, nie czuła się ani odrobinę
szczęśliwsza i oni z pewnością także nie.
Przestała już liczyć rannych, przestała martwić się
kolejnymi
obrażeniami.
Bez
zmrużenia
powiek
wyciągnęła dziesięciocentymetrową drzazgę z barku
jakiegoś mężczyzny i dopiero później zaczęła drżeć. Na
szczęście nikt nie został zabity, a przecież mogło tak się
stać. Nikt nie miał przeciętych arterii ani złamanego
kręgosłupa; naprawdę mogło być gorzej.
Rozejrzała się wokół – nie było już nikogo, kto
potrzebowałby
natychmiastowej
pomocy.
Byli
zmarznięci, poranieni i oszołomieni, ale najgroźniejsze
rany zostały już opatrzone.
Red pojawił się tuż obok niej.
– Jak myślisz, jaka tu jest temperatura? – zapytał.
Podniosła dłonie do ust i chuchała, aby je rozgrzać.
– Poniżej pięciu?
– Jeszcze nie, ale blisko.
Spojrzał na sufit, skąd nie docierało już światło dnia,
tylko zimny powiew wiatru i wirujące płatki śniegu.
– Gdyby udało nam się podeprzeć ten dach i naprawić
okna, czy myślisz, że to pomieszczenie ogrzałoby się
wtedy choć trochę?
Potrząsnęła przecząco głową.
– Nie ryzykuj. Za dużo zerwanych przewodów.
Mogłabym je jakoś połączyć, ale...
– Za późno – westchnął. – Wygląda na to, że nie mamy
szansy.
Meg wiedziała dobrze, że najbardziej niebezpieczna jest
próba przeprowadzenia tych ludzi przez ulicę podczas
zamieci. Ona i Red, choć zdrowi, ledwo to przeżyli.
– Ilu z nich może iść?
– Około połowa, a tylko dwoje lub troje jest w stanie
użyć liny bezpieczeństwa.
Meg zamyśliła się.
– Ty i Gilly musicie zbudować nosze, które umieścimy
między dwoma sznurami jak hamak i za pomocą bloczka
przeciągniemy na drugą stronę. Wychodzę, aby zawiązać
drugą linę.
– Mylisz się. – Zatrzymał ją, gdy chciała odejść. – Ja
pójdę i zawiążę tę linę.
Odsunęła się niecierpliwie.
– Nawet nie wiesz, co chcę zrobić.
– Kochanie – odezwał się łagodnie Red. – Być może
jestem tylko małym chłopcem z Arkansas, ale myślę, że
lepiej dam sobie radę z mechanizmem bloczka. Oprócz
tego, ważę o dobre trzydzieści kilogramów więcej od
ciebie, więc ja pójdę. Na prawdę porwie cię wiatr, zanim
zdążysz otworzyć drzwi.
– Red, pomyśl tylko... – Chciała mu powiedzieć, że na
zewnątrz panuje zamieć, ale to zabrzmiałoby głupio. Po
prostu bała się, że Red mógłby zostać ranny, a to byłoby
straszne. Nie chciała, aby wychodził, ale nie wiedziała,
jak go zatrzymać.
– Pójdziemy razem – powiedziała nagle.
– Megan!
– Daj spokój, Red. – Włożyła rękawice. – Idziemy.
Musimy działać wspólnie. To jedyny sposób, żeby nie
zginąć w czasie takiej burzy. Zawsze to powtarzałam
moim chłopcom, więc zamknij się i chodź.
– Meg! – Objął ją.
Skrzywiła się gniewnie, ale słowa protestu uwięzły jej
w gardle. Uświadomiła sobie, jak piękna jest twarz Reda i
jak bardzo jej bliska. Chciałaby móc oglądać ją zawsze.
Znajome wargi, ogorzała od wiatru skóra, napięta silnie na
kościach policzkowych, zmierzwione brązowe loki
ocieniające czoło, orzechowe oczy – tak czułe i rozumne.
Ta twarz należała do niej, twarz jedynego mężczyzny,
jakiego kiedykolwiek kochała.
Dotknął delikatnie palcami jej policzków. Patrzył na nią
w takim skupieniu, jakby ta ich bliskość była czymś
najważniejszym w świecie. Długo upajał się tą chwilą,
zanim wreszcie pocałował Meg.
To był czuły, subtelny pocałunek. Słodki koncentrat
ciepła i rozkoszy. Zatopili się w sobie nawzajem. Ich
oddech stał się wspólny. Ten pocałunek niósł w sobie tyle
miłości i wyzwolenia, że Meg zagubiła się w nim. Czuła
się tak, jakby wystawiła twarz na ostatnie promienie
zachodzącego słońca. Objęła dłońmi jego kark i w ułamku
sekundy uświadomiła sobie, jak bardzo go kocha.
Naprawdę była teraz żoną Reda. Nikt nigdy i nigdzie nie
umiał kochać się tak wspaniale, jak ich dwoje.
Nie chcieli przerywać tego pocałunku, który wydawał
się trwać wieki. Stali razem objęci ciasno i patrzyli sobie
w oczy.
– Ten pocałunek – powiedział miękko – niech idzie na
konto naszej wspólnej pracy.
Odsunęli się od siebie gwałtownie. Potrzebowali trochę
czasu, aby znów stawić czoło burzy.
Rozdział 7
Z pomocą Lewisa udało im się zainstalować bloczek w
niecałe pół godziny. Najgorsza była walka z
obezwładniającym zimnem i śniegiem, który miejscami
sięgał im do kolan. Meg była zirytowana faktem, że
pracownicy ośrodka nie zostali wyposażeni w polarne
kombinezony. O tej porze roku wykonywano mało prac
na zewnątrz i nikt nie pomyślał, że mogą być potrzebne.
W drodze powrotnej przywiązali się do „liny życia”, tak
jak to czynią alpiniści. W ten sposób chcieli
przetransportować rannych.
Zostawili Lewisa przy korbie bloczka i wysłali
pierwszą ofiarę wypadku w bezpieczne miejsce. Tylko
pięcioro spośród ciężko poszkodowanych można było bez
ryzyka przetransportować w czasie burzy. Maudie, Meg,
Lewis, Red i Gilly pracowali kolejno przy korbie bloczka,
zmieniając się co dziesięć minut. Te zmiany były
konieczne nie tylko ze względu na bardzo niską
temperaturę, ale także dlatego, że wiatr i śnieg
spowalniały proces myślenia. Każda minuta w tym białym
i lodowatym świecie wydawała się godziną i już po
krótkim czasie ogarniało człowieka poczucie zagubienia.
Meg wciąż musiała sobie przypominać, co powinna
zrobić. Myślała też, że śmierć przez zamarznięcie musi
być najgorszym rodzajem umierania. A przecież mogła
ich spotkać w tych warunkach.
Bała się nie tyle własnej śmierci, ile drżała na myśl o
tym, że inni mogliby umrzeć. Przerażała ją chwila
wysyłania noszy w drogę. Był to jej pomysł,
wstrzymywała więc oddech za każdym razem, gdy
podnoszono je do góry i przypinano do „liny życia”. Cała
konstrukcja wydawała się tak krucha, chwiejna i
prowizoryczna. Wszystko to nie powinno sprawdzić się w
praktyce, ale jednak się sprawdziło. Liny nie pękły, wiatr
ich nie splątał, ofiary nie wypadły z noszy i jedna po
drugiej zostały uratowane.
Było już po piątej, kiedy ostatnia osoba została
bezpiecznie przetransportowana. Wokoło panowały
nieprzeniknione ciemności, a śnieg na podłodze był
prawie tak głęboki jak na zewnątrz, mimo iż Maudie
próbowała go usuwać, a drzwi otwierano tylko na kilka
sekund. Wiatr szalał bez przerwy i Meg zaczęła myśleć,
że już nigdy nie będzie jej ciepło.
Niebawem ratownicy opadli z sił i stali się równie słabi,
jak pozostający pod ich opieką ranni. Było to widoczne na
ich twarzach i w ich zesztywniałych ruchach, gdy
zdejmowali ubrania i sprawdzali odmrożenia. Meg nie
była wyjątkiem, ale stały dopływ adrenaliny utrzymywał
ją w formie. Wiedziała, że prawdziwa robota dopiero się
zacznie.
Poleciła Maudie zagrzać wodę i wysuszyć koce, a
Lewisa poprosiła, aby usiadł przy radiu. W części
budynku przeznaczonej na szpital włączyła mocne
ogrzewanie, tak jednak, by nie przekroczyć granicy
bezpieczeństwa. Nie interesowała się uszkodzeniami
systemu zasilania, ale nie miała wystarczającej liczby
ludzi zdolnych do utrzymania w porządku urządzeń
pracujących z maksymalną wydajnością dla całej osady.
Wielu rannych mogło chodzić i szukało miejsca tylko
po to, aby przez chwilę odpocząć. Poważniej
poszkodowanym Red i Gilly robili wygodne posłania na
sofach, krzesłach i kocach rozłożonych na podłodze. Meg
doglądała chorych, przemywając im rany i opatrując
odmrożenia.
– Przydałoby się więcej środków antyseptycznych –
rzuciła w przestrzeń, ale nikt jej nie usłyszał.
– I coś w rodzaju bandaży.
– Zachowujesz się jak prawdziwa pielęgniarka. Nie
wiedziałem, że masz w sobie tyle opiekuńczości –
powiedział Red.
Meg spojrzała na niego i już nie pierwszy raz tego
popołudnia pomyślała, jaką przyjemność sprawia jej
patrzenie na niego. Twarz Reda była posiekana wiatrem i
naznaczona wyczerpaniem. Czoło i ręce nosiły ślady
zadrapań i Meg uświadomiła sobie, że jest równie podatny
na fizyczne cierpienia, jak i ona. Jego obecność w samym
środku tego piekła, jakie się wokół niej dziś rozpętało,
dodawała jej sił.
– Tu gdzieś powinien być karton pełen spirytusu
salicylowego. Widziałam go w zeszłym tygodniu.
Poszukaj i zobacz, czy nadaje się do użycia. Przydałoby
się też trochę wody utlenionej – powiedziała.
– Rozkaz, szefie. – Red wstał.
– Będziemy potrzebowali środków przeciwbólowych.
W przypadku złamań ból stale narasta i jeżeli chorzy nie
otrzymają leków uśmierzających, doznają szoku – zwrócił
się Gilly wprost do Reda.
– Meg popatrzyła na niego i zauważyła z zaskoczeniem,
że zachowuje się tak, jakby jej tu nie było.
– Mam trochę morfiny w moim pakiecie ratunkowym.
Niedużo. Na pewno nie starczy dla wszystkich, ale... –
odpowiedział Red poufnym głosem.
– Przynieś ją – zgodził się ponuro Gilly. – Chodzi tu
przede wszystkim o Joego. Z nim jest najgorzej.
Meg wstała i podeszła do nich.
– O co chodzi? Co za morfina? Co chcecie zrobić?
– Umożliwić niektórym przeżycie – szepnął Red z
jakimś dziwnym uśmieszkiem.
Meg odwróciła się teraz do Gilly’ego.
– Przecież nie możesz tak sobie chodzić i rozdzielać
wszystkim wokół morfinę...
– Gilly był felczerem na statku – przerwał jej łagodnie
Red. – Nie wiedziałaś o tym? Więc radzę ci, powierz mu
reżyserię tej części widowiska.
Meg znów spojrzała na Gilly’ego. Przecież powinna to
o nim wiedzieć, mogłaby wtedy lepiej wykorzystać jego
obecność tutaj.
– Tak, dobrze. Wiem, że możecie mi wiele pomóc.
– Gdy powiedziała te słowa, odczuła wielką ulgę.
Red położył jej na ramieniu ciężką rękę.
– Pozwól mu działać swobodnie, Meg.
Mówił głosem łagodnym i wyciszonym, ale wciąż
widziała płomień w jego oczach. Speszona, spuściła
wzrok i odwróciła się do Gilly’ego.
– Mam tu jeszcze aspirynę i trochę środków do
tamowania krwotoków.
– To pewnie wszystko, co powinniśmy mieć – zgodził
się z pewną ironią.
Podniosła głos i krzyknęła na cały pokój:
– No dobra, kto ma narkotyki?
Pokasływania i szmery ucichły i ponad tuzin oczu
spojrzało na nią. Kątem oka dostrzegła Reda i Gilly’ego
uśmiechających się z niedowierzaniem.
– No prędzej, panowie – wołała niecierpliwie. – Nie
powiecie mi chyba, że w takiej dużej grupie nikt nie ma
ani odrobiny prochów. Potrzebujemy tego, więc
wywróćcie kieszenie. Może coś się znajdzie.
W dziesięć minut później Gilly trzymał już pół butelki
diazepamu i pewną ilość psychotropów, a także kilka
fiolek penicyliny. Razem z bezcenną morfiną leki te
stanowiły zabezpieczenie i mogli już w miarę spokojnie
oczekiwać nadejścia pomocy.
– Dobra robota, szefowo – rzucił w przestrzeń Gilly i
Meg z zaskakującą przyjemnością zauważyła, że po raz
pierwszy powiedział jej coś miłego.
Doglądając rannych Gilly rzeczywiście pomógł Meg,
ale niezbędna była tu interwencja lekarza. Poszkodowani
leżeli we wspólnym pokoju, na korytarzu i w biurze,
słowem wszędzie. Szczęśliwcy, którzy mieli tylko
złamane ręce lub żebra, chodzili ostrożnie i robili
wszystko, aby pomóc innym, ale wokół słychać było jęki
bólu i należało obawiać się paniki. Wciąż dął wiatr i padał
śnieg. Co będzie, jeśli pomoc nie nadejdzie w porę? A
jeżeli stan rannych się pogorszy? Takie miejsce jak
Adinorack mogło być odcięte od świata przez tygodnie.
Jak poradzą sobie bez pomocy lekarza?
Meg uklękła przy Dancer i podała jej kubek kawy.
– To od Maudie – powiedziała zmuszając się do
uśmiechu.
Dancer siedziała na podłodze, a biel bandaży na jej
czole potęgowała jeszcze bladość twarzy.
– Czuję się głupio, siedząc tutaj bezczynnie – szepnęła
biorąc kubek. – Właściwie powinnam wziąć się w garść i
pomóc wam, ale gdy próbuję się podnieść, mam wrażenie,
że dostaję świra.
– Masz wstrząs mózgu – uspokoiła ją Meg.
– Powinnaś odpoczywać. Niczego nie musisz teraz
robić.
– Taak. – Dancer rozglądała się wokół ponuro, dopóki
jej oczy nie spoczęły na Joem leżącym na sofie. Trząsł się
pod stertą koców, a jego twarz była pobladła i
konwulsyjnie skrzywiona z bólu pomimo leków, jakie dał
mu Gilly. Rzucał głową i majaczył w półprzytomnej
drzemce.
– Jest taki miły, a oberwał najgorzej ze wszystkich, nie?
– powiedziała ze spokojem Dancer.
Meg mogła tylko skinąć głową.
– Zawsze go lubiłam. Jakieś złe fatum ciąży nad twoimi
chłopcami. – Zadrżała, gdyż kolejny poryw wiatru
wstrząsnął budynkiem.
– O Boże! – zawołała. – Jak ja nienawidzę tego
miejsca.
– To nie jest pierwsze miejsce, do którego próbowałam
uciec – powiedziała Dancer.
Meg uśmiechnęła się z zainteresowaniem.
– Co cię tu sprowadziło?
– Pewien facet. – Wzruszyła ramionami. – Sądziłam, że
dzięki niemu moje marzenia się ziszczą, jednak tak się nie
stało. Porzucił mnie na tym pustkowiu, nawet bez biletu
autobusowego. Oto historia mego życia.
– Nie pomyślałaś nigdy, aby wrócić do domu?
– zapytała Meg i nagle przyszło jej do głowy, że nie
wie, gdzie jest ten dom. Przez dwa lata traktowała ją
nieomal jak przyjaciółkę, a nawet nie wiedziała, skąd
Dancer pochodzi. Tutaj nie mówiło się o przeszłości.
– Myślałam o tym czasami. Wiesz, to zabawne. Krótko
po twoim przyjeździe tutaj coś zaczęło się jakby zmieniać.
Nie dlatego, aby to miejsce zaczęło mi się wydawać
lepsze, ale jakby stało się mniej realne. Czy wiesz, co
chcę powiedzieć?
Meg rozglądała się po pokoju i wreszcie odnalazła
Reda, który rozdzielał brandy wśród grupy mężczyzn z
rękami na temblakach.
– Tak, sądzę, że wiem – mruknęła w odpowiedzi i
lekko klepnęła przyjaciółkę po kolanie.
– Siedź tutaj i odpoczywaj, ale nie próbuj zasnąć. Daj
mi znać, jak będziesz czegoś potrzebowała.
Dancer skrzywiła się drwiąco.
– Dziewczyno, tego, czego ja naprawdę potrzebuję, ty
nie możesz mi dać.
Meg roześmiała się.
Zrobiła może dwa kroki, kiedy poczuła nagły skurcz w
nodze. Był tak silny, że aż krzyknęła głośno i oparła się o
ścianę, aby nie upaść.
– Hej, Meg, co się stało? – zawołała przerażona Dancer.
– Nic, nic – odpowiedziała zduszonym głosem, masując
napięty mięsień. – To się zdarza koniom wyścigowym,
głupstwo.
– Pewnie tak. – Red objął Meg w pasie, gdy pomagał
jej usiąść.
– Powinnaś zawsze chronić nogi przed zimnem w
czasie forsownych ćwiczeń – mruknął. Usiadł –
naprzeciwko Meg i położył jej nogi na swoich kolanach.
Jego zwinne i mocne palce ugniatały skurczony mięsień.
Westchnęła z bólu i próbowała odsunąć jego ręce.
– Przestań, to jest okropne.
– Wiem.
Zacisnęła wargi, aby się nie rozpłakać. Zdjął jej buty, a
potem zaczął masować talię i biodra.
– No widzisz, to przynosi ulgę. Gdzie jest twoja ciepła
bielizna? – zapytał niespodzianie.
– W... śmietniku – szepnęła, czyniąc jeszcze jedną
bezowocną próbę pozbycia się jego rąk.
– A twoja?
– Noszę ją, nie zauważyłaś tego?
Kiedy
indziej
byłaby
zakłopotana,
ponieważ
rzeczywiście tego nie zauważyła.
– Może powinienem przynieść ci gorący ręcznik?
– zapytał.
– Nie.
Położyła nogi na jego udach, a Red nadal delikatnie
masował jej talię.
– Powinnaś się wstydzić. Jak można wyjść na zewnątrz
w takim ubraniu? Generał byłby niezadowolony z ciebie.
Skurcz powoli ustępował i Meg z ulgą przymknęła
oczy. Sprawne ręce Reda przyniosły wreszcie uczucie
ulgi.
– Generał byłby niezadowolony z wielu rzeczy –
odpowiedziała.
– A jak tam palce? – Zdjął jej skarpetkę. – Odmrożone?
Trzymał jej stopę w dłoniach i powoli rozcierał.
– Do licha! Masz najzimniejsze nogi ze wszystkich
kobiet, które znałem.
Po chwili zaczął masować również drugą stopę Meg.
Chciała zaprotestować, ale nie mogła. To było takie
niezwykłe.
Masował jej kostki, gładził palce. Nigdy przedtem nie
zaznała podobnego uczucia. Przyjemność spłynęła na nią
jak ciepła fala. Musiała walczyć ze sobą, aby
powstrzymać jęk rozkoszy.
– Czuję się winna – szepnęła po chwili. – Powinieneś
poświęcić swój czas bardziej potrzebującym.
– Dziecinko, nie chciałabyś chyba wynająć mnie, abym
masował stopy tym wszystkim facetom.
Rozśmieszył ją; nagle poczuła, że jest im dobrze razem
i wydawało się jej, że zawsze tak było.
Przymknęła oczy, myśląc, że wszystko, co było dobre
między nimi, zdarzało się w najbardziej nieoczekiwanych
momentach. Wspomnienie niemiłego poranka zatarło się
już w jej pamięci.
Szkoda byłoby zniszczyć ich związek.
Z zamyślenia wyrwał ją głos Reda.
– Ktoś musi stąd wyruszyć po zapasy. To, co mamy,
nie wystarczy na długo.
– Byle nie ty!
Niespodziewana twardość w jej głosie nie zaskoczyła
go. Patrzył cierpliwie.
– Więc kto? Kogo chcesz posłać?
– Nie wiem, kto mógłby pójść, ale... nie ty. Zrobiłeś już
wystarczająco dużo.
Ten upór był dziecinny i naiwny, nie potrafiła się
jednak pohamować.
– Nie pójdziesz stąd nigdzie – powtórzyła stanowczo.
Spuścił oczy.
– Myślę, że możemy zaczekać jeszcze trochę. Nikt nie
będzie głodny tej nocy, a rano może wiatr się uspokoi.
Ponownie spróbowała się odprężyć.
– Jakie są ostatnie wiadomości radiowe? – spytała.
Wciąż trzymał w dłoniach jej stopy. Czuła przyjemne
ciepło.
– Burza uszkodziła połączenia. Lewisowi jakiś czas
temu udało się wywołać Chicago, ale nie mógł złapać
Brownsville.
– Masz potargane włosy. Powinnaś się uczesać. –
Uśmiechnął się do niej.
– Ty też nie wyglądasz najlepiej, zuchu.
Chciałaby pozostać z nim na zawsze, szczęśliwa,
uspokojona i rozgrzana ciepłem jego ciała.
Cieszę się, że tu jesteś, Red, pomyślała. Co ja bym bez
ciebie zrobiła?
Nie mogła się zmusić, aby mu to powiedzieć.
Otworzyła oczy i delikatnie wysunęła stopy z jego rąk.
– Będzie lepiej, jeżeli zajrzę do urządzeń kontrolnych.
Temperatura jest bardzo wysoka, a nie życzylibyśmy
sobie chyba wybuchu bezpieczników.
– Zmień skarpetki – powiedział wstając.
– Tak, mamusiu.
– Meg...
Pogładził delikatnie jej brzuch. Zarumieniła się i
odwróciła twarz. Chciała odczytać w jego oczach ukrytą
intencję tego gestu.
Potrząsnął tylko głową i posłał Meg obojętny uśmiech.
– Wracaj do pracy.
Zgromadzeni we wspólnym pokoju zabrali się do
kolacji. Jedzenie skutecznie przytłumiało niepokój, a Meg
najbardziej bała się paniki. Ktoś znalazł kasetowy
magnetofon i dookoła słychać było dźwięki muzyki heavy
metal. Ten hałas drażnił jej nerwy, ale pozostałych chyba
uspokajał.
Usiadła na sofie obok Joego i próbowała go nakarmić.
Bardzo cierpiał, a na dodatek martwił się o swój nadajnik
radiowy.
– Ktoś tam jest cały czas – uspokajała go.
– Oczywiście, jesteś niezastąpiony, ale mimo to...
– Co za próżniak ze mnie – mruknął i wtulił się znów w
poduszki. – Naprawdę mi przykro, pani Worthington –
wymamrotał.
Jego skóra była zbyt chłodna, a przecież zrobili dla
niego wszystko, co było możliwe... Był taki młody.
Powinien znajdować się teraz w domu z rodziną.
Bezpieczny na swojej farmie i myślący tylko o
dziewczynach i samochodach. Co on tu robi, co my
wszyscy tu robimy?
Czuła na sobie oczy Reda. Gdy się odwróciła,
spostrzegła, że jego twarz ma dziwny wyraz.
– Wiesz, czego mi najbardziej brak? – spytał faceta
siedzącego obok. – Zapachu węgla drzewnego. Pamiętam
ten zapach, unosił się wokół grilla przy ulicy Czwartego
Lipca. Przypomniał mi się, kiedy przyniosłeś ten stek.
Tutaj stek nigdy nie pachniał jak należy.
– Do licha, zjadłbym gorącego hot-doga – powiedział
jego kumpel.
– A mnie najbardziej brakuje kąpieli w basenie – podjął
wątek ktoś inny. – W tym stanie nie ma nawet przyzwoitej
kałuży.
– Tęsknię za kuchnią mojej żony – szepnął Gilly,
patrząc niepewnie znad łyżki z potrawką. – To jest to, co
utraciłem.
Meg przyjrzała mu się uważnie.
– Jesteś żonaty?
Wyglądał na zaskoczonego nie pytaniem, lecz
dźwiękiem jej głosu.
– Pewnie. – Odsunął potrawkę.
– Gdzie ona jest? Dlaczego...
Gilly wzruszył ramionami.
– Nie mogłaby przecież tkwić tu ze mną przez całą
zimę. Potrójna zapłata to prawdziwa pokusa – dodał. –
Myślę, że w przyszłym roku będziemy już sobie mogli
pozwolić na mały dom w Fernando Valley.
– Znam ten dom i zamierzam sobie kupić podobny
obok – zażartował ktoś.
Spacerowali rozmawiając o swoich marzeniach, o tym,
co zostawili gdzieś daleko.
Meg słuchała zdumiona. Fragmenty życia tych
mężczyzn, z którymi pracowała przez dwa lata, ożywały
w jej wyobraźni, tworząc obraz ludzkiego losu. Shark
został wylany z West Point. Reese pracował przedtem w
NASA. Większość tych mężczyzn było żonatych, wielu
miało dziewczyny w rodzinnych stronach. Przyjechali tu
dla pieniędzy, to prawda, ale znaleźli coś więcej. Północ
przyciągała ludzi specjalnego pokroju, tych, którzy lubili
żyć w samotności i niewygodach, czasem na granicy
bezprawia. Czerpali z tego dziwną satysfakcję. Wszyscy
byli skłóceni z życiem, uparci i niezależni duchem, nie
było dla nich żadnych autorytetów. Ten gatunek ludzi
mógł tutaj przetrwać. Ona i Red byli właśnie tacy.
Dancer dotknęła ramienia Meg.
– Dlaczego nie pójdziesz czegoś zjeść? Ja z nim
posiedzę.
Patrzyła na Dancer i próbowała stłumić niespokojne
myśli.
– Jesteś pewna, że temu sprostasz?
– Mogę siedzieć równie dobrze tu, jak gdzie indziej –
odpowiedziała biorąc od niej talerz z potrawką. – Dam mu
jeść, jak się obudzi. Idź już!
Red zauważył wychodzącą Meg, ale nie poszedł za nią.
Nie wiedział, czy zatrzyma się w jakimś przytulnym
kąciku, w którym mogliby kontynuować rozmowę.
I ty myślisz, że znasz kobiety, wyrzucał sobie. Meg
Forrest była jedyną kobietą, jaką chciał poznać. Przez te
ostatnie dwa lata poznał ją lepiej niż kogokolwiek. Wciąż
go jednak zaskakiwała. Przypatrywał się, gdy przed
chwilą słuchała wynurzeń tych wszystkich mężczyzn i
zauważył, że po raz pierwszy zaczęła wnikać w siebie.
Nie zdziwiła go jej opiekuńczość i ten szczególny rodzaj
czułości, którą okazywała rannym. Znał tę stronę
charakteru Meg, chociaż rzadko ją objawiała. Wiedział
też, że często próbowała ukrywać swoje emocje.
Zaskoczyła go jej bezbronność. To było coś zupełnie
nowego. Obserwował pobladłą ze zmęczenia twarz i
przygarbione ramiona Meg. Wydała mu się nagle
niezwykle samotną istotą, kiedy przysłuchiwała się
dowcipom i żartom. Nigdy nie widział takiej Meg. I
obserwując ją, zapragnął znaleźć jakiś dyskretny kącik i
pochwycić ją w ramiona. Trzymać w objęciach tak długo,
aż znów stanie się silna.
Nie wytrzymał i poszedł za nią do kuchni.
Meg wiedziała, że jest znów przy niej, ale nie obejrzała
się; zmywała naczynia.
– No tak – powiedział. – Przestałaś być pielęgniarką i
stałaś się gospodynią. Jakie jeszcze talenty ukrywasz?
– Mógłbyś coś zrobić z tą muzyką? – spytała.
– Doprowadza mnie do szału.
– Nie udawaj, lubisz głośną muzykę. Podnosi ciśnienie
i powoduje gwałtowny przypływ adrenaliny.
– Myślę, że mam wystarczająco dużo adrenaliny we
krwi. Wyłącz magnetofon i połóż tych ludzi spać.
– O czym teraz myślisz? – Roześmiał się.
Odwróciła się i spojrzała na niego.
– Jak ty to robisz? – spytała poważnie. – Przeżyliśmy tę
katastrofę, wszyscy są chorzy i wycieńczeni, a ty mimo to
zmusiłeś ich do śpiewu.
Oparł biodro o ladę.
– Nie wiem – odpowiedział. – Chyba mam wrodzony
talent.
Pokręciła głową z niedowierzaniem.
– Nie znam tych chłopców. Mieszkam tu z nimi dwa
lata i nic o nich nie wiem. Ty wiesz o nich wszystko.
– Hołdujemy różnym stylom życia, to wszystko.
– Wzruszył ramionami.
– Nie, to coś więcej – szepnęła. – Ukończyłam kursy
menedżerskie, wiem, jak powinnam postępować z ludźmi,
ale nigdy nie przyszło mi do głowy, że mogę w stosunku
do nich zastosować te reguły.
– Nie przejmuj się – powiedział z uśmiechem.
– Bardzo trudno jest wniknąć do męskiego świata.
Robisz to lepiej od innych kobiet. To właśnie jest jedna
z cech, za którą cię lubię. Spróbowała odpowiedzieć mu
uśmiechem.
– Jedynie ty zawsze akceptowałeś mnie taką, jaką
jestem.
Patrzył na nią czule i wyraźnie pragnął przedłużyć ten
moment między nimi, chwilę prawdy.
– Nic się nie zmieniło.
Kuchnia była ciasna i wciąż musieli ocierać się o siebie.
Oboje czuli przypływ pożądania i oboje bali się tego
uczucia.
Meg wytarła ręce w chusteczkę.
– Lewis powinien coś zjeść, zastąpię go przy
radiotelefonie.
– Kochanie, nikogo nie wywołasz teraz przez radio. –
W jego głosie usłyszała przygnębienie. – A nawet jeśli to
zrobisz, to po co? Medevac nawet nosa nie wyściubi,
dopóki burza nie minie. Co zamierzasz osiągnąć,
dzwoniąc do piechoty morskiej? Tatuś nie przybędzie na
ratunek, uwierz mi.
Spojrzała na niego, ale była zbyt zmęczona, aby okazać
gniew.
– Tatuś jest w armii – powiedziała.
– Wiem.
– Dlaczego właściwie tak go nienawidzisz? Przecież go
nawet nie poznałeś.
– Wcale nie, nienawidzę tylko krzywdy, jaką ci
wyrządził, zmuszając do myślenia, że jesteś lepsza niż
wszyscy.
Patrzyła skonsternowana, jakby chciała coś powiedzieć,
lecz brakowało jej słów. Czuł, że za chwilę może nastąpić
przełom w ich wzajemnych stosunkach i nie był pewny,
czy naprawdę tego pragnie.
Nagle silny wiatr wtargnął przez żaluzję okienną,
zrzucając szklanki i pojemniki z przyprawami stojące na
parapecie. Nastrój prysł.
– Boże, jak ja nienawidzę wiatru – powiedziała Meg,
kierując się w stronę drzwi.
– Oczywiście, że go nienawidzisz, jest bowiem jednym
z niewielu zjawisk, nad którymi nie potrafisz zapanować.
Rzuciła mu ostre spojrzenie i spróbowała go wyminąć.
– Hej. – Wziął ją za rękę i wyjął czekoladki z kieszeni.
– Zjedz. Szykuje się długa noc, będziesz potrzebować sił.
Patrzyła na niego w milczeniu. Wzięła czekoladkę i
wyszła.
Rozdział 8
Red uklęknął obok Dancer, która trzymała na kolanach
głowę Joego i pieszczotliwie gładziła jego włosy.
– Jak on się czuje?
– Jest spokojniejszy. Gilly dał mu jakiś środek
uśmierzający.
Cisza panowała w całym budynku. Przyciemniono
światła i ci, którzy mogli usnąć, spali. Maudie drzemała za
biurkiem z głową opuszczoną na piersi. Nawet Gilly
zasnął. Red nie widział Meg od kilku godzin.
Dancer spojrzała w kierunku radiostacji i uśmiechnęła
się.
– Ta kobieta opętała cię, no nie? Popatrzył na swój
kubek z kawą.
– Nie wiem, o czym mówisz.
– Zrobiłeś poważny błąd przyjeżdżając tutaj.
– Przeciągnęła się lekko i pogładziła dłońmi biodra.
– Kiedy dziewczyna trzyma cię już w garści, to nie
należy pozwolić, aby zacisnęła pięść.
– Nie jestem pewien, czy masz rację – odpowiedział.
– Oczywiście, że mam. Co zaszło teraz między wami?
– To niepotrzebne pytanie. – Wzdrygnął się.
– Nie, sterczałeś tu półtora roku. Na pewno masz jakieś
zamiary.
– Mam.
– Więc?
Red długo patrzył na nią.
– Powiedz mi, Dancer, co każe kobietom wychodzić za
mąż, a później próbować zmienić charakter tego
mężczyzny. Czy nie mogłybyście poślubić od razu
właściwego chłopaka, tego, którego naprawdę pragniecie?
– Mogłabym o to samo zapytać mężczyzn. – Wzruszyła
ramionami. – Myślę, że nie mamy wyboru.
– I ja sądzę, że nie. – Spuścił wzrok. – Ona ma
idiotyczne pomysły. Chce, żebym został pilotem
handlowym albo nauczycielem w szkole latania, kimś...
Do diabła, gdybym chciał to robić, nie ruszałbym się z
Arkansas. Starałem się jej to wszystko wytłumaczyć,
zanim odszedłem.
– Chciała ci uwić gniazdko. Kobiety zawsze o tym
marzą.
Był zaskoczony, nigdy nie myślał o Meg jako o istocie
wijącej gniazda.
– O nie! To nie było tak – zaprzeczył bezwiednie.
– Niemądry jesteś – zawołała niecierpliwie Dancer. –
Wszyscy jesteście niemądrzy. Bóg wie, że nie jesteście
wcale tacy dobrzy, ale jeśli kobieta zamierza mieć
gniazdo, mężczyzna bierze się do jego budowy. Tak to już
jest.
Znów potrząsnął głową, rozbawiony i trochę
zirytowany.
– No dobrze, ale jeśli tak jest, to wybrała sobie
niewłaściwego ptaka. Nie chciałem jej pozwolić...
– Obciąć sobie skrzydeł?
– Właśnie tak.
– Mam dla ciebie dobrą wiadomość, słodziutki. Ona już
o tym wie. – Uśmiechnęła się.
Popatrzył na nią przeciągle i wstał.
– Na razie, Dancer.
Ponownie napełnił kubek kawą i udał się w stronę
radiostacji. Lewis spał, a i Meg pewnie się zdrzemnęła.
Nie chciał jej zakłócać snu. Położył śpiwór na podłodze i
ostrożnie otworzył drzwi pokoju radiowego.
Siedziała przy biurku, z głową podpartą rękami. Jej
włosy opadały w dół, skrywając twarz. Nie spała i
natychmiast, gdy wszedł, odrzuciła głowę do tyłu.
– Coś ci przyniosłem. – Podał jej kubek kawy.
– Dzięki. – Jej głos był aż ochrypły ze zmęczenia.
– I to. – Rzucił śpiwór. – Jeżeli chcesz odpocząć, to
posiedzę przy radiu.
Przełknęła odrobinę kawy i skrzywiła się.
– Co to jest? Smakuje jak burbon.
– Zgadłaś. Przyniosłem ci mały prezent od Maudie.
– Jesteś okropny.
– Wiem. – Usiadł na brzegu biurka. – Ale nie wiadomo,
co ci się jeszcze przydarzy tej nocy.
Przechyliła się w tył wraz z krzesłem i zaplotła ręce na
karku.
– Co słychać u poszkodowanych?
– Większość zasnęła. Jaka temperatura?
– Trzydzieści trzy poniżej zera.
– Przyszedł mi do głowy pewien pomysł.
– Jaki?
– – Mała przechadzka przy świetle księżyca, aby
odświeżyć umysł.
Jej wargi rozchylił niespodziewany uśmiech.
– Nie ma księżyca. Wstał i podszedł do okna.
– Nawiązałaś z kimś kontakt? Potwierdziła skinieniem
głowy.
– Niedawno złapałam Little Creek, ale są w takiej
samej sytuacji jak my. Niestety, nie ma nowej prognozy
pogody.
– Gdzie są ci wspaniali mężczyźni, kiedy ich
potrzebujesz – zamruczał. – Podniósł żaluzję i wpatrywał
się w ciemną przestrzeń tak uporczywie, jakby chciał ją
przewiercić wzrokiem. – Czy wiesz – rzekł w zamyśleniu
– że gdybym mógł wznieść się ponad pokrywę chmur...
– Nie – powiedziała szybko Meg.
– Teraz jeszcze nie, ale wiatr przycicha już chwilami.
– Tutaj może tak, ale kto wie, co się dzieje o parę
kilometrów stąd? Zresztą nie wiesz, jak się zachowa
metalowy sprzęt w takiej temperaturze.
– Daj spokój, Meg, ja wiem, co potrafi mój samolot.
Latałem w niższych temperaturach.
– I straciłeś maszynę.
– Przecież znów wystartowałem, prawda?
– Zapomnij o tym, Red. – Zacisnęła ręce na kubku i
całe zmęczenie nagle ją opuściło. – To nie jest wyjście,
więc nie myśl o tym.
Stał odwrócony do okna i nie odpowiadał. Meg wolno
piła kawę, licząc, że burbon pomoże jej się rozluźnić, ale
tak się nie stało. Dlaczego nie próbuje wyperswadować
Redowi jego idiotycznych pomysłów? Zawsze robił, co
chciał i nie zważał na jej argumenty. Nie mogła, nie
potrafiła go kontrolować.
Wreszcie odezwała się, próbując przybrać zasadniczy
ton.
– Czy myślisz, że był kiedyś czas, gdy nie walczyliśmy
ze sobą?
Odwrócił się.
– Nie, pamiętam jedynie, że pierwszego dnia, gdy cię tu
przywiozłem, tuż po wyjściu z samolotu usłyszałem kilka
niecenzuralnych słów.
Uśmiechnęła się na to wspomnienie.
– Byłeś maniakiem. Myślałam, że chcesz zabić nas
oboje, ten twój sposób latania...
– Wydałaś mi się tak apodyktyczną osobą, a przecież
zupełnie nie znałaś się na tych sprawach. Chciałem zrobić
na tobie wrażenie.
– I udało ci się.
O tak. Zrobił na niej wrażenie. Zaledwie w dwadzieścia
godzin od chwili, gdy jej stopa dotknęła „ziemi Carstone”,
leżała już naga w ramionach Reda i to było najlepsze ze
wszystkiego. Sześć tygodni szczęścia i niezliczone
potyczki później. Prosił, aby została jego żoną. Nie
przyszło jej na myśl, że mogłaby zrobić coś innego.
– Chociaż mówią, że walka dobrze robi. Odświeża
atmosferę – powiedział Red podchodząc do niej.
– Nie sądzę, aby nam służyła. Przecież postanowiliśmy
się rozwieść.
Podniósł kubek Meg i napił się z niego.
– Ale żadne z nas nie nabawiło się wrzodów żołądka.
– Wspaniale. – Osunęła się na krzesło. – Jeśli chcesz
zachować zdrowie, rozwiedź się.
Jego oczy patrzyły łagodnie z jakąś wewnętrzną siłą.
Nie pragnęły jej osądzać ani przekonywać o niczym,
niczego też nie oczekiwały.
Odwróciła wzrok.
– Przyzwyczaiłam się być dobra we wszystkim. Nie
lubię sprawiać zawodu – powiedziała przytłumionym
głosem.
– Ja też tego nie lubię. – Spuścił oczy.
– A małżeństwo nie spełniło mych oczekiwań.
– Czego się spodziewałaś? – Spojrzenie Reda stało się
czujne i pełne ciekawości.
Meg musiała chwilę się zastanowić i była zaskoczona
prostą odpowiedzią, która nagle nasunęła się sama.
– Nie jestem pewna, ale sądzę, że wyobrażałam sobie
ten związek jako bardziej cywilizowany. Poprzez
obserwację moich rodziców małżeństwo kojarzyło mi się
z koktajlami o szóstej i obiadami o ósmej...
– A nie z gorącym seksem na podłodze w pralni?
Meg musiała być bardziej zmęczona, niż mogła to sobie
uświadomić, gdyż roześmiała się serdecznie.
– Racja. A moja mama zawsze przestrzegała zasad
etykiety.
Wytrzeźwiała już trochę i patrząc na Reda z
zainteresowaniem, szepnęła:
– A czego ty oczekiwałeś?
– Gorącego seksu na podłodze w pralni – odpowiedział
bez wahania. Rozejrzał się po pokoju, jakby szukał
odpowiedzi. – Nigdy nie chciałem małżeństwa z byle
powodu.
– Ja także nie.
Wypił łyk kawy.
– Domyślam się, czego oczekuje większość mężczyzn.
Szukają miejsca, do którego mogliby wracać. Kogoś, kto
chciałby na nich czekać.
Zmarszczył brwi, stojąc tak z kubkiem kawy w rękach.
Myślał o tym, czego właściwie oczekiwał od Meg. Chciał
być dla niej najważniejszy na świecie, pragnął, aby trwała
obok niego i dawała mu poczucie sensu życia.
Westchnęła zmęczona.
– Nigdy nie myśleliśmy o tym, jakie powinno być nasze
małżeństwo. Gdybyśmy zastanowili się chociaż przez
minutę, wiedzielibyśmy, że to nie takie trudne. Żadne z
nas nie miało nawet nieśmiałego pomysłu na wspólne
życie.
– Być może postępowaliśmy ze sobą zbyt brutalnie –
powiedział Red wolno. – Być może – wbił wzrok w
podłogę – małżeństwo jest niczym więcej, niż piciem z
tego samego kubka. – Uśmiechnął się.
Wstał, świadomy wahania w oczach Meg i położył jej
rękę na ramieniu.
– Idź i zdrzemnij się trochę, ja cię zastąpię.
W odpowiedzi usłyszał jej opanowany głos.
– Dzięki, ale nie mogę zasnąć. Muszę jeszcze uporać
się z paroma sprawami; zaraz wrócę. Nie ma powodu,
abyśmy oboje czuwali przez całą noc.
Meg przeszła cicho przez pokój pełen śpiących ludzi,
starając się nie obudzić nikogo. Dancer spała z głową
Joego na swoich kolanach; wydawali się tak spokojni,
jakby spoczywali w najwygodniejszym łóżku. Kilka osób
pozdrowiło ją, gdy przechodziła. Niektórzy nawet się
uśmiechali. Nie ma to jak katastrofa, pomyślała, nic nie
zbliża ludzi bardziej. Zastanawiała się uporczywie nad
wszystkim, co się wydarzyło przez kilka ostatnich godzin.
Szczególnie nad tym, co zaszło między nią a Redem.
Ich małżeństwo było katastrofą, jeden kryzys za
drugim, ustawiczna burza i bunt; lepiej funkcjonowali w
stanie zagrożenia. Być może nie było w tym nic złego,
pomyślała.
Chciała być teraz sama, z pewnością dobrze zrobiłoby
jej trochę zimna, ma zbyt gorącą głowę.
Zdawała sobie sprawę, że w Redzie pociągają ją
najbardziej wady, a przynajmniej wiele kobiet nazwałoby
te cechy wadami – jego upór, dzika niezależność,
szorstkość, która niektórym mogła zdawać się
brutalnością. Zawsze wiedziała, czego może się
spodziewać i niczego nie musiała przed nim ukrywać. Czy
to wszystko było wystarczającym fundamentem
małżeństwa?
Weszła do maszynowni. Było tu ciepło, a rytmiczna
praca maszyn dawała poczucie bezpieczeństwa.
Dlaczego wciąż próbuje znaleźć odpowiedzi na te
pytania? Czy jeśli uświadomi sobie, co było złego między
nimi, to uratuje coś z ich związku? Czy nie jest na to za
późno?
Dopiero teraz uświadomiła sobie, że wiele złego jest już
poza nimi i że niektóre z tych złych rzeczy były po prostu
jej urojeniami.
Gdy analizowała tę fatalną listę błędów, doszła do
wniosku, że można by wypełnić nimi specjalny małżeński
poradnik. Nie mieli ze sobą nic wspólnego i zarazem byli
zbyt podobni do siebie. Ich cele i wartości skrajnie się
różniły. Ona nie mogła żyć w tym strasznym miejscu, a on
nie potrafił stąd odejść. Miała tyle kompleksów, o których
do tej pory nie mogła z nim nawet porozmawiać. Nigdy
nie dał jej szansy.
Co było złego w ich związku? Obopólna walka, lęk,
gdy odchodził, wściekłość zmieszana z namiętnością, gdy
był blisko. Żyła z tym wszystkim i kochała go na przekór
temu. Kochała tak bardzo. Opuścił ją, zanim była gotowa
pozwolić mu odejść. Nie mogła mu tego wybaczyć. To
właśnie dlatego miłość zamieniła się w nienawiść.
Przynajmniej tak jej się wydawało.
– Och, Red – szepnęła bezgłośnie. – Cóż za bałagan.
Rozejrzała się po pokoju i poczuła lekkie ukłucie żalu
na wspomnienie porannej rozmowy z Dancer. Ta
dziewczyna uzmysłowiła jej, jak wiele z siebie będzie
musiała tutaj zostawić. To było niewygodne, bo przecież
naprawdę chciała opuścić to miejsce. Wykonała kawał
dobrej roboty, nie tej, oczywiście, na którą podpisała
kontrakt. Przede wszystkim udoskonaliła generator; nigdy
nie miała takiego poczucia twórczej wolności w
Waszyngtonie. Uniemożliwiały jej to przymiarki u
krawców, spotkania o dziesiątej wieczorem, sterylne
laboratoria i nie kończąca się biurokracja.
O Boże, pomyślała. Chyba oszalałam jak wszyscy tutaj
i właśnie zaczynam to lubić.
W podobny sposób pomyślała o Redzie.
Jej życie było proste do dzisiejszego ranka. Wiedziała,
dlaczego stąd odchodzi i wierzyła, że jej wybór jest
słuszny, ale teraz... nawet szum maszyn, który zawsze był
przyjazny, zmienił się. To było miejsce pracy, a nie
schronienie, maszyny są tylko maszynami, niczym więcej.
Zamknęła oczy walcząc z natłokiem myśli.
– O co chodzi? – wyszeptała. – On się nigdy nie zmieni,
więc dlaczego nie pozwala mi odejść?
Ponieważ wie, że go kocha, tak ślepo i desperacko jak
wtedy, gdy spotkała go po raz pierwszy. To było proste.
Kochała mężczyznę, który zmusił ją do miłości w spiżarni
u Maudie. Kochała człowieka, który podporządkował
sobie tylu wystraszonych rannych ludzi i pozwolił im
zapomnieć na chwilę o kłopotach. Podziwiała
nieustraszonego pilota i czułego kochanka. Pragnęła go
nawet w gorączce gniewu, kiedy mówił do niej w okrutny
sposób. Kochała go dziko, – beznadziejnie i nie chciała
już dłużej panować nad tym uczuciem. Niech wypełni ją
całą i odnajdzie się w biciu jej serca.
Kiedy wróciła na górę, Lewis i Gilly nie spali.
Spojrzała przelotnie na Gilly’ego i gdy Lewis
zadeklarował chęć dyżurowania przy radiostacji,
zaprotestowała.
– Idź spać – rzekła miękko. – Ja się tym zajmę.
Weszła do kabiny radiooperatora, zamykając za sobą
drzwi.
Red rozłożył śpiwór w rogu pokoju i siedział na nim. Z
jego twarzy nie dało się odczytać żadnych uczuć.
Zobaczyła tylko, że wkładał fotografie do pudełka.
– Kontrolujesz mnie? – zapytał.
– Myślę, że to mogłoby być niegłupie. Uniósł brwi.
– Sprawdzanie tego, co robię, o to ci chodzi? Czy
myślisz, że mógłbym opuścić swój posterunek?
Nie słychać nic nowego. – Wskazał gestem radio. –
Sądzę, że wszyscy po prostu śpią.
Popatrzyli na siebie i Meg poczuła bicie własnego
serca.
– O czym myślisz? – spytała.
– Mam ci powiedzieć prawdę? Przytaknęła.
Odchylił głowę w tył i uśmiech rozjaśnił jego twarz, był
pełen współczucia i trochę zakłopotany.
– To brzmi szaleńczo, ale myślałem o twojej skórze,
jest taka gładka i elastyczna, a twój brzuch jest tak
przyjemnie zaokrąglony. Właśnie o tym myślę. –
Przymknął oczy. – Pewnie zwariowałem.
Wstał i powiesił kurtkę na haku, przysłaniając nią
zamarznięte okno. Meg odwróciła się i zamknęła drzwi na
zasuwkę.
Powoli ściągnęła sweter. Red patrzył na nią, gdy
rozpinała biustonosz. Temperatura w pokoju sprawiła, że
przeszedł ją dreszcz zimna. Podeszła do Reda i uklękła
między jego nogami. Powoli zaczął gładzić ciało Meg.
Pieścił ramiona, piersi i biodra, a jego oczy błyszczały z
podniecenia.
– Kochanie – powiedział łagodnie. – Czy nie
popełniamy znów tego samego błędu?
– Prawdopodobnie.
Wsunęła palce pod kołnierzyk jego koszuli i westchnęła
głęboko, czując ręce Reda na swych piersiach. Masował
sutki Meg, najpierw delikatnie, później coraz bardziej
niecierpliwie.
– Red – wyszeptała. – Rozbierz się.
– Mam zdjąć wszytko?
– Do najmniejszego drobiazgu.
Zupełnie nadzy patrzyli sobie bezwstydnie w oczy.
Nogi Reda oplatały biodra Meg, a dłonie niecierpliwie
obrysowywały kształt jej ciała. Ogarnęła ją słodka
gorączka. Czuła język Reda muskający jej sutki i palce
pieszczące ledwo zarysowującą się wypukłość brzucha.
Rozgrzana z podniecenia odbierała pocałunki na skórze
niczym dotknięcie rozpalonego żelaza. Jak cudownie być
małżeństwem. Jak wspaniale jest czuć, że twój kochanek
uważa cię za najwspanialszą dziewczynę na świecie! Jak
dobrze wiedzieć, że tylko on jeden zna twoją tajemnicę
rozkoszy, on jedyny daje ci szczęście. Wie, jak to zrobić i
w każdej jego pieszczocie odczuwasz zaskoczenie, jak
gdyby dotknął cię po raz pierwszy w życiu.
Zanurzyła palce w jego włosach, przesuwała je po
szorstkich policzkach Reda, wodziła językiem po jego
szyi. Bliskość ukochanego doprowadzała ją do
szaleństwa, zaciskała desperacko dłonie wokół jego
jędrnych pośladków i w tej samej chwili obojgiem targnął
spazm rozkoszy. Ich usta spotkały się teraz w namiętnym
pocałunku.
Kiedy był już w niej, zapragnęła gwałtownie wyjść mu
naprzeciw. Stał się jej tak bliski, jak nigdy przedtem.
Rozkosz narastała z porażającą siłą; wstrzymała oddech
wpijając paznokcie w jego ramiona.
– Czy tak jest dobrze? – zapytał.
W odpowiedzi mogła tylko skinąć głową.
Dotyk Reda stał się teraz pełen uwielbienia. Czuła
wewnątrz narastającą twardość. Pogrążał się w niej coraz
głębiej, brzuchem mocno uciskał jej łono. Padła bez sił w
jego objęcia, oddychając coraz słabiej.
– Meg – wyszeptał. – Meg.
Przez długi czas kołysali się wzajemnie w ramionach,
naprawdę złączeni. Wszystko, co było nim, stało się teraz
nią. Przeniknęli się wzajemnie i zdawali się myśleć, że
było tak zawsze, że nigdy nie będzie inaczej. Nic nie
mogło już teraz spotęgować łączącej ich bliskości. Nie
musieli nic robić, wystarczyło, że trzymali się razem,
połączeni przez ciała i serca. Meg wypełniła niebiańska
radość i pozwoliła jej tak trwać w oczekiwaniu na
spełnienie.
Rozplótł jej włosy i nie spiesząc się gładził je, bawił się
nimi, a ona z czułością dotykała jego twarzy.
Nagle przywarli do siebie mocniej, z jakąś gwałtowną
chciwością. Zaczął poruszać się w niej szybkimi
pchnięciami. Tulił ją w ramionach, aż ostry dreszcz
przeniknął jej ciało i przez chwilę widziała wyraz triumfu
na jego twarzy, zanim ogarnęły ją oszałamiające fale
rozkoszy.
Ułożył Meg na śpiworze, którym okrył ich oboje.
Mogła czuć bicie jego serca, ciepło jego ciała i rytm jego
oddechu.
Była bezbronna, a zarazem mocniejsza niż
kiedykolwiek przedtem. Jak mogła nawet pomyśleć, że
potrafiłaby żyć bez niego! Bez niego była nikim, cieniem
osoby, którą mogła się stać trwając przy nim, i dlatego
właśnie tak trudno było pozwolić mu odejść.
Podniosła na niego oczy z wyrazem pełnym bólu i
miłości, pragnęła go bardzo i już nie usiłowała tego ukryć.
– Red – szepnęła. – Nigdy nie byłam twarda, to tylko
strach.
Spojrzał na nią.
– Co, kochanie? – Delikatnie odsunął kosmyk włosów z
jej policzka. – Czym się martwisz?
– Tym, że kocham cię za bardzo, pożądam zbyt
gwałtownie... tym, że cię stracę.
W odpowiedzi przytulił ją jeszcze mocniej.
– Nigdy więcej nie zabieraj mnie do swego samolotu –
powiedziała nie patrząc na niego. – Kiedy byłam z tobą w
samolocie, czułam, jakby ta część twojego życia nie
należała do mnie. Byłam poza nią i to mnie przeraziło.
Słyszała jego ciężki oddech, długo milczał, a po chwili
odpowiedział ochryple:
– Ja też chyba się bałem. Zamknęła oczy, skrywając
łzy.
– Och, Red, co będzie z nami?
Całował jej palce, mocno trzymając je w swoich
dłoniach, ale nic nie odpowiedział. Meg również milczała.
Rozdział 9
Myślał, że Meg już zasnęła, więc ostrożnie wstał, aby
zgasić światło. Leżała na boku, włosy opadały jej na
twarz. Róg śpiwora zakrywał jej nogi i biodra, górna
część ciała pozostawała odsłonięta. Przez chwilę patrzył
na nią, podziwiając jej urodę. Wyraźnie zaznaczone
wcięcie w talii podkreślało smukłość ciała. Ramiona miała
umięśnione i delikatne zarazem. Przecież pracowała
fizycznie w tak ciężkich warunkach i nawet czasem
zapominała, że jest kobietą, nie przychodziło jej po prostu
do głowy, że wielu silnych mężczyzn mogłoby jej pomóc.
I kiedy Red uświadomił sobie, z kim ma do czynienia,
skonstatował z przerażeniem i podziwem równocześnie,
że spotkał na swej drodze szczególną kobietę.
Nie mógł uwierzyć, że pozwolił jej odejść. Nie
wyobrażał sobie jednak, co należałoby teraz zrobić, aby ją
zatrzymać.
Położył się w śpiworze obok Meg, delikatnie otaczając
ją ramieniem. Nie słychać już było wycia wiatru; burza
ucichła. Jeszcze kilka dni temu można było bezpiecznie
odlecieć stąd samolotem, ale teraz stało się to niemożliwe.
Myślał o wszystkim, co należałoby zmienić, ale jak
dotychczas zmienił się tylko wewnętrznie on sam. Był
bardziej pusty, bardziej obolały i przerażony. Nie będzie
umiał jej zatrzymać. Wiedział o tym od pierwszej chwili,
od kiedy ujrzał ją na pasie startowym w Juneau, rzucającą
szybkie rozkazy i zajętą urzędowymi sprawami. Już wtedy
poczuł, że nigdy naprawdę nie zdobędzie tej kobiety.
Nawet po tej ostatniej nocy, kiedy odszedł, nie myślał,
że to już koniec. Wciąż szukał pretekstu, aby wrócić,
każdego tygodnia, każdego dnia, ale walczył z tym
pragnieniem, do chwili gdy przysłała mu wiadomość, że
chce się rozwieść. Wtedy zaczął pić i pił przez długi czas.
Musiał przekonywać siebie, że tak jak jest, jest dobrze.
Czy ktokolwiek mógł wiedzieć, że nigdy tak naprawdę nie
byli mężem i żoną, że od razu wykopali topór wojenny?
Miał swoją, dobrze chronioną, intymną sferę życia bez
Meg. Uwolnił się od niej i nareszcie mógł zacząć
wszystko od nowa. Tylko że bez niej nie było sensu
zaczynać niczego.
Zdawał sobie sprawę, jakie błędy popełnili oboje. Przez
sześć miesięcy w bezsenne noce rozpamiętywał je, gryząc
się nimi, złorzecząc sobie i Meg. Oboje byli egoistami,
upartymi i myślącymi zawsze po swojemu. Byli jak
nieokiełznane konie, każde z nich ciągnęło w swoją stronę
z tą samą dziką, niepohamowaną determinacją. Nie mogli
żyć bez siebie, ale ostatnim krokiem, na jaki winni się
zdecydować, było małżeństwo.
Małżeństwo, które niczego nie zmieniło. Chciała odejść
stąd, gdy tylko otrzymała bilet powrotny. Jak mógł
wybłagać zmianę decyzji? Jej życiem był Waszyngton,
jego – Adinorack. Wciąż nie mógł jej dać tego, czego
pragnęła, a Meg nigdy nie potrafiła zrozumieć, na czym
mu naprawdę zależy.
Nie było wyjścia. Ich sprawy wydawały się teraz
jeszcze bardziej skomplikowane niż wczoraj, miesiąc
temu czy rok temu. Dlaczego właściwie miałby nie
pozwolić jej odejść?
– Red – powiedziała cicho.
Spojrzał na nią zastanawiając się, jak długo już mu się
przygląda. Pokój był lekko oświetlony zieloną poświatą
bijącą od radiostacji, jej oczy były spokojne, błyszczące, a
skóra lśniła w świetle księżyca. Pomyślał, że nigdy nie
będzie umiał wyrazić, jak bardzo podziwia jej urodę.
– Śpij – szepnął muskając jej włosy. – Jesteś
wyczerpana.
– Nie spałam. I ty też nie. Uśmiechnął się w
ciemnościach.
– Jestem mężczyzną i jakoś to wszystko zniosę.
– Bajki opowiadasz. – Próbowała wstać, ale natrafiła na
jego delikatny opór.
– Zostań przez chwilę, może ktoś tutaj cię potrzebuje.
– Brzmi to podejrzanie – zamruczała sennie. Usadowiła
się naprzeciwko niego kładąc ręce na jego biodrach i
zrobiła to w jakiś ciepły, delikatny sposób.
– Co cię rozbudziło? – zapytał.
Zawahała się. Jej głos brzmiał niepewnie i wydawało
się, że jest trochę spięta.
– Zastanawiałam się, czy nie moglibyśmy znów się
kochać.
Red odwrócił się i spojrzał jej w oczy.
– Megan – powiedział spokojnie. – Chcę cię o coś
zapytać i pragnę usłyszeć prawdę.
Była czujna, ale wytrzymała jego spojrzenie.
– Czy kiedy mnie poślubiłaś, chciałaś, abym zbudował
ci gniazdo?
– Co?
– Koktajle o szóstej, obiad o ósmej – dodał.
– Czy tego oczekiwałaś?
Potrząsnęła przecząco głową.
– To nie jest gniazdo, to klatka. Znasz mnie chyba
dobrze.
– Nie – odpowiedział wolno. – Zaczynam myśleć. że
nigdy nie wiedzieliśmy o sobie tych najważniejszych
rzeczy. Czego pragniesz, najdroższa? – nalegał.
– Powiedz mi to teraz.
Przymknęła oczy, pieszcząc jego ramiona.
– No, może nie musi to być gniazdo – odpowiedziała
miękko. – Może wystarczy żerdź. Wiesz, takie miejsce
zabezpieczone przed burzą.
– A ja wprowadzam burzę do domu.
Znów zaprzeczyła.
– Nie, Red. Naprawdę bezpiecznie czułam się jedynie z
tobą. Byłeś kimś, kogo zawsze mogłam być pewna.
Red uświadamiał sobie z wolna, że i on czuł się obok
niej bezpieczny. Aż do tej chwili, nigdy nie było to dla
niego ważne.
Dotykała jego rzęs wargami, a te muśnięcia były jak
pocałunki motyla.
– Teraz ty odpowiedz na moje pytanie.
– Jakie? – Uśmiechnął się.
– Czy kiedykolwiek jeszcze będziemy się znów
kochać?
Rozsunął jej nogi i wśliznął się w nią.
– Czasami – mruczała, obejmując go mocno – życie jest
takie proste.
Nie potrafił jej się oprzeć. Uczucie pożądania
wypełniało mu mózg, wzbierało w żyłach i napinało
mięśnie. Pragnął zatopić się cały w tym pragnieniu.
Zawsze płonął, gdy myślał o niej, zawsze był gotów.
Całował jej czoło, oczy i policzki.
– Czy kiedykolwiek mówiłem ci, jak wspaniale jest być
w tobie?
– To coś cudownego, gładkie jak atłas i gorące jak
ogień – wyszeptała.
– Zawsze myślę, że już lepiej być nie może.
Ręka Meg błądziła po jego pośladkach, piersiach,
karku. Czuła, że jej dotknięcie parzy mu skórę.
Uniósł się trochę na rękach, aby móc na nią patrzeć.
Światło w jej oczach, miękkość jej ciała działały jak
alkohol. Widział swoją rozkosz odbijającą się w
tęczówkach Meg. Chciał odczuwać to samo co ona, chciał
stawać się tym, kim była ona i pragnął, aby to trwało
wiecznie. Naturalne rytmy ich ciał zlały się w jedno. I
kiedy wreszcie potężny spazm targnął jego ciałem,
zatracił się w niej zupełnie. Wszystko, o czym myślał,
czego pragnął, wszelkie swoje słabości i tajemnice
ofiarował w tym momencie Meg.
Była niewiarygodnie gładka, gdy tak przytulał ją do
siebie.
– Kocham cię, Red – wyszeptała.
– Wiem – odpowiedział, a w jego głębokim
westchnieniu zawierała się i radość, i rozpacz. –
Próbowałem przestać cię kochać, ale Bóg mi świadkiem,
nie mogę.
Dotknęła palcem warg Reda.
– Rozumiem – szepnęła czule. Zsunęła rękę i objęła go
za szyję. Zamknęła oczy i po krótkiej chwili zapadła w
sen. Red zasnął również.
Dźwięki dobywające się z radia były jak przytłumiony
szum dalekiego oceanu. Meg pogrążyła się w marzeniach
o białej piaszczystej plaży i lazurowej wodzie. Ciepło
promieni słonecznych pieściło jej skórę i przeświecało
pomarańczowo przez zamknięte powieki. Red leżał obok
niej, czuła jego nagie uda tuż przy swoich. Słyszała jego
spokojny, równy oddech i wyobrażała sobie, że oboje są
zupełnie nadzy na tej całkiem opustoszałej plaży...
Nagle zbudziła się. Usiadła wsuwając ramiona w
rękawy koszuli Reda. Owinęła się nią i automatycznie
przeszła przez pokój, zanim na dobre zdała sobie sprawę,
że dźwięki, które ją obudziły, dochodzą z radia. Wzięła
mikrofon i włączyła przycisk.
– Tak, tu baza Adinorack. Powtórz. Odbiór.
Odległy głos zabrzmiał teraz w jej uszach jak pieśń
anielska.
– Adinorack, tu Bixby Jeden. Przyjęłaś? Odbiór.
– Tak – wrzasnęła. – Przyjęliśmy. Jaka jest wasza
sytuacja? Odbiór.
Usłyszała, że Red już wstał i zaczął się ubierać. Usiadła
wygodnie na krześle, czując wyraźną ulgę.
– Nie gorsza niż u innych – informował głos z oddali. –
Ta burza przypominała bombardowanie. Słyszeliśmy was,
ale nasz nadajnik był zepsuty. Jak pogoda? Odbiór.
– W porządku – powiedziała Meg. Jej serce – zabiło ze
wzruszenia, że oto słyszy jakiś ludzki głos dobiegający do
niej przez to pustkowie.
– Mamy rannych. Czy latają jakieś samoloty? Odbiór.
– Dziewczyno, jedyne, co mamy w tej chwili, to kupa
poskręcanego żelastwa. Pomoglibyśmy, gdyby to było
możliwe. Odbiór.
To był lodowaty prysznic, od którego skurczył się jej
żołądek. Ledwo dotarło do niej, że Red stoi tuż obok.
– Mamy kilka poważnych przypadków. Jak długo...
– Chcę ci przekazać dwie wiadomości, dobrą i złą –
przerwał inny operator. – Dobra: są z nami lekarze. Zła:
zamierzamy rozpocząć ewakuację naszej bazy. To
polecenie władz. Klinika jest pozbawiona prądu,
generatory nie pracują. – Jego głos aż drżał ze
zdenerwowania. – Może za jakiś tydzień... Czy mnie
słyszysz? Odbiór.
Meg w jednej chwili podjęła decyzję, zawsze działała
szybko pod wpływem stresu. Uczyniła to bez emocji. W
tym momencie mogła to być jedyna sensowna decyzja.
Nie miała wyboru.
– Możemy dać wam zasilanie – krzyknęła. –
Zaczekajcie na... – Spojrzała na Reda. Wiedziała już
doskonale, co trzeba zrobić.
– Sześć godzin – szepnął. – Nie wiem, w jakim stanie
jest ich pas startowy.
– Sześć godzin, najwyżej – powtórzyła do mikrofonu. –
Przygotujcie wasze lądowisko. I niech lekarz będzie
gotowy do drogi. Będziemy w kontakcie. Bez odbioru.
Meg wyłączyła aparat i opadła na krzesło.
Dopiero w tej chwili uświadomiła sobie liczne
konsekwencje swojej decyzji.
Zaledwie w kilka godzin po tym, jak zabroniła Redowi
ryzykować, zdecydowała o jego locie. A przecież ten lot
wydawał się prawie niemożliwy. To był hazard grożący
utratą życia. Nie porozumiała się z Redem, nie wiedziała
nic o warunkach atmosferycznych i gdzie akurat szaleje
burza. Zrobiła to, co było konieczne. Osobiste
bezpieczeństwo pilota w tej sytuacji nie odgrywało żadnej
roli. Gdyby nie podjęła tej decyzji, Red uczyniłby to za
nią.
Oboje popatrzyli na siebie i trwało to długą chwilę. W
jej mózgu wciąż dźwięczał spóźniony sygnał alarmowy.
Pragnęła odczytać coś z wyrazu oczu Reda, twarz jego
była jednak słabo widoczna w mroku.
– Włącz radar, zuchu – powiedziała cicho.
Odwrócił się, aby to zrobić, a ona wpatrzyła się w
ekran.
– Wygląda całkiem dobrze – skomentował. –
Oczywiście to małe urządzenie potrafi ukryć wiele
niebezpieczeństw.
– Jakich na przykład? – Przełknęła ślinę.
– Turbulencję w górnych warstwach atmosfery czy
nagłe zmiany wiatru.
– W takim razie nie można na nim polegać.
Jego głos był absurdalnie wesoły, gdy przyznawał Meg
rację.
– No tak, ale w czasie lotu tamta baza powinna
utrzymywać z nami łączność i sygnalizować wszelkie
możliwe kłopoty na trasie.
– Jeżeli sami będą o nich wiedzieć. – Meg nabrała –
powietrza w płuca. – Ostatni raz kierowałam się
impulsem, wychodząc za ciebie za mąż.
Popatrzył na nią kpiąco.
– To zły przykład, dziecino.
Przez moment odczuwała jego obecność tak
intensywnie, że aż poczuła uderzenie krwi do głowy. Stał
blisko w obcisłych dżinsach, wdychała jego zapach,
podziwiała wijące się włosy, mocny kark. Nagle
dostrzegła błysk zadowolenia w jego oczach... Owładnął
nią paniczny lęk i pomyślała: Nie!
Nie! Nie może mu na to pozwolić. Była szalona, że w
ogóle brała to pod uwagę. Powinien znaleźć się jakiś inny
sposób. Znalazłby się, gdyby chwilę pomyśleli. Trochę
czasu... to przecież nie była sprawa życia i śmierci. Nikt
nie zmuszał jej do podjęcia decyzji. A gdyby Reda nie
było tutaj? Gdyby nie posiadali przenośnego generatora,
gdyby nikt przez radio nie odpowiedział na jej wołanie o
ratunek...
Zatem ranni leżący w Carstone będą cierpieć nadal, a
ich stan bez opieki medycznej może się pogorszyć.
Centrum Medyczne Bixby przez najbliższą dobę
pozostanie bez energii i wszyscy przebywający tam
narażeni będą na niebezpieczeństwo. Powinna wreszcie
odpowiedzieć na pytanie: w którym momencie należy się
zgodzić na podjęcie ryzyka?
Byłoby łatwiej odpowiedzieć, gdyby to ona znajdowała
się w skórze Reda.
Podszedł właśnie do sterty ubrań, szukając butów i
skarpetek. Była nim zafascynowana. Czerpała z niego całą
swą siłę i energię.
– Ilu ludzi potrzeba, aby przenieść generator do
samolotu? – zapytał.
– Oboje damy sobie z tym radę. – Podeszła do niego i
zaczęła zbierać swoje ubranie.
– Dobrze. Potrzeba kogoś do obsługi pługa śnieżnego.
Cholera, musimy odkopać drogę do hangaru. Bóg wie, ile
śniegu napadało.
Trzymał w rękach jej majtki, a ją ogarnęła nagle
niewytłumaczalna irytacja.
– Cóż, spodobało ci się to wszystko, nie? Wciągał
podkoszulek przez głowę.
– Nie zaczynaj Meg, proszę. Usłyszała złośliwą nutę w
jego głosie.
– A właśnie że będę. – Czy on nie zdaje sobie sprawy z
tego, co robi? Czy o nic nie dba? Chwyciła swoje dżinsy i
rzuciła w niego. – Kochasz to, prawda? Kochasz każdą
możliwość zaryzykowania życiem...
– Na miłość boską, Meg, zastanów się. To przecież ty
zgłosiłaś mnie na ochotnika, i to jeszcze zanim zdążyłem
się ubrać.
– Nie miałam wyboru. Objął ją mocno ramieniem.
– No widzisz. – Włożył buty.
Czuła, że zaczyna opowiadać jakieś głupstwa, ale nie
potrafiła się opanować. To był wciąż ten sam strach, ta
sama niepewność, bezsilność i złość, ponieważ on niczego
nie rozumiał. Ich odwieczna walka trwała.
– W porządku – powiedziała twardo. Zbliżyła się do
drzwi. – W porządku – powtórzyła. – Być może nie
miałam wyboru, a jeśli nawet, jaka to różnica? Decyzja i
tak była twoja. Wiesz, że zrobiłbyś wszystko, aby
polecieć.
– Po cholerę znów z tym wyskakujesz! Oboje wiemy,
co należało zrobić i powinnaś być szczęśliwa, że akurat tu
jestem i mogę działać.
– Nie o to chodzi.
– A o co?
– O to, że właśnie czekasz na takie okazje, a im większe
niebezpieczeństwo, tym bardziej jesteś podekscytowany,
nigdy się nawet nie zastanowisz...
– Oczywiście, że lubię takie sytuacje, to przecież moja
praca. Myślisz, że robię to dla pieniędzy?
Meg walczyła z zapinką do włosów. Zniecierpliwiony
podszedł do niej i sam spiął jej włosy.
– Mówisz jak typowa kobieta, Meg. O Boże, jak ja tego
nienawidzę!
– Jestem kobietą! – krzyknęła i gwałtownie odsunęła
się od niego. – Kobietą, która cię kocha. Nie wiem,
dlaczego tak trudno ci to pojąć. Czy naprawdę masz taką
zakutą łepetynę? Zawsze kiedy pilotujesz samolot, jestem
przy tobie. Wszystko, co robisz ze sobą, robisz także i ze
mną. Kiedy ryzykujesz swoim życiem, wówczas
ryzykujesz także moim! I – już prawie szlochała – to, co
mnie doprowadza do szaleństwa, ciebie w ogóle nie
obchodzi!
Red wpatrywał się w nią. Stoczyli setki takich walk
przez ostatnie dwa lata. To były wciąż te same słowa, te
same bezsensowne oskarżenia. A jednak żałował, że
dotychczas nie słuchał jej uważniej. Wszystko nagle stało
się jasne.
To była ta istotna przyczyna ich rozstania. Od chwili
gdy po raz pierwszy kochał się z Meg, przestał być jedną
osobą, stał się dwiema. Była obok niego zawsze. I już nie
myślał osobno, nie czuł osobno i nie doświadczał osobno.
Była z nim na ziemi i powtarzała nieustannie, ab, y
zachował ostrożność. Siedziała obok niego przy pulpicie
sterowniczym i mówiła, by dwukrotnie sprawdzał
wszystkie urządzenia. Nienawidził tego uczucia i pragnął
się od niego uwolnić. A gdy to się nie udało, porzucił
Meg. To było proste. Przeczesał palcami włosy.
– Meg – powiedział, starając się jasno formułować
myśli. – Tak to już ze mną jest. Przez całe życie miałem
ukrytą potrzebę pokonywania przeszkód, potrzebę walki z
trudnościami, pragnienie zdobywania wciąż nowych
szczytów. To jest coś, z czym się urodziłem. Muszę to
przemyśleć. Wiem, że ryzykuję życiem, że to
niebezpieczne, ale nie potrafię żyć bez tego. Ty też nie
umiesz przestać być zasadnicza, nie potrafisz wyzbyć się
swoich cech przywódcy. Skarbie... – Zrobił krok ku niej. –
Ja naprawdę troszczę się o ciebie, ale czasami...
– Jeżeli jeszcze powiesz, że powinnością mężczyzn jest
robić to, co do nich należy, to chyba napluję ci w twarz!
Uśmiechnął się, ale po chwili ten uśmiech zniknął z
jego twarzy.
– Nie chciałem tego powiedzieć. Latanie jest moim
życiem. I tak naprawdę chodzi ci o to, że wówczas, gdy
prowadzę samolot, znajduję się poza twoją kontrolą. I
tego nienawidzisz najbardziej. Nie mojego latania, ale
tego, że nie masz wtedy nade mną żadnej władzy. A
przecież powinniśmy mieć do siebie zaufanie, więc udziel
mi małego kredytu i pozwól mi teraz odejść. Zaufaj mi.
Meg odebrało mowę. Jego słowa brzmiały szorstko,
zbyt egoistycznie i zbyt... prawdziwie. Był jej mężem,
częścią niej samej. Właściwie miała do niego zaufanie.
Posiadał coś, co nie należało do niej, jakąś własną sferę
życia i tu rzeczywiście nie potrafiła mu zaufać. Czy
istotnie była tak despotyczna i wymagająca, aby
kontrolować
każdą
sekundę
życia
ukochanego
mężczyzny?
I pojawiła się odpowiedź, doskonale prosta i zupełnie
jasna.
Podniosła sweter.
– Będę musiała ci zaufać – powiedziała. Włożyła
sweter przez głowę. – Ponieważ polecę z tobą.
Rzuciła mu koszulę i otworzyła drzwi. Przytrzymał je
ręką.
– Co powiedziałaś?
– Słyszałeś. Ktoś musi dopomóc ci w kontroli systemu.
– Nie ty, moja pani. – Postąpił krok, wciąż na nią
patrząc, jakby nie wiedział, czy lepiej będzie roześmiać
się, czy rozgniewać. – Nie ty!
– A więc kto?
– W tym budynku jest kupa facetów...
– Z których tylko dwóch może chodzić!
– Świetnie – zawołał. – Zabiorę Gilly’ego!
– A co się stanie z tymi wszystkimi ludźmi, jeśli on ich
opuści?
Nie pozwolił jej skończyć.
– Lewis. On też tu przecież jest, Lewis jest...
– Mechanikiem? Chyba oszalałeś, Red. Ja jestem
najlepszym inżynierem i konstruktorem tego projektu,
przecież wiesz o tym. Nie pozwoliłabym nikomu na
uruchomienie tego systemu.
– Oczywiście. – Klepnął się w czoło z udanym –
przerażaniem. – Jak mogłem zapomnieć? Nikt na całym
świecie oprócz ciebie nie wie, jak to zainstalować.
Zacisnęła zęby, aby nie powiedzieć czegoś
niepotrzebnego.
– To prawda. – I skręciła ostro w stronę drzwi.
Schwycił ją mocno za ramię.
– Do diabła, Meg! Nie zabiorę cię. To nie jest
przejażdżka, to jest...
– Niebezpieczne, prawda? – Patrzyła na niego zimno.
Oswobodziła ramię. – Wierzę. Nie ma o czym mówić,
Red.
Wyszła. Nie mógł jej zatrzymać.
Rozdział 10
Meg weszła do wspólnego pokoju i stwierdziła, że
większość ludzi już nie śpi. Widocznie było później, niż
sądziła. Prawie cała noc upłynęła jej w ramionach Reda.
Teraz zauważyła, że śledzą ją ciekawskie i wymowne
spojrzenia. Dawniej czułaby się tym rozdrażniona, teraz
była tylko zażenowana. No cóż, spędziła noc kochając się
z własnym mężem. Nie żałowała tego, chociaż
prawdopodobnie był to największy błąd w jej życiu.
Myślała, że zabrał jej wszystko, nawet duszę, czuła
kompletną wewnętrzną pustkę. Otworzyła się przed nim
zupełnie, ofiarowała mu siebie jak nigdy przedtem... i co?
Nic się nie zmieniło. Wciąż dzieliła ich dawna bariera.
Red nadal miał swoją wyłączną, intymną i niedostępną dla
niej sferę życia. Rana, którą jej zadał, krwawiła mocno.
I jak zawsze, ten dotkliwy ból przemienił się w gniew,
tylko w taki sposób umiała sobie poradzić z cierpieniem.
Po tym wszystkim, co przeżyli razem, Red nadal niczego
nie rozumiał. No nie, w wielu sprawach miał rację. W
ciągu ostatniej doby nauczyła się dostrzegać motywacje
jego czynów, o których dawniej nie miała pojęcia.
Dlaczego nie potrafił zrozumieć tego jednego?! Nie
chodziło tu przecież o latanie czy przedłużającą się
nieobecność męża, nie o jego beztroskę i jej lęk.
Na czym więc polegał problem? Otóż niezależnie od
rodzaju ich związku Red zawsze będzie posiadał własną,
osobną sferę życia, jakże ważną, może najważniejszą, do
której ona nigdy nie uzyska wstępu.
Dancer spojrzała na nią i powiedziała z niewinną
minką:
– Dzień dobry, Meg. Chyba dobrze spałaś?
Słowom dziewczyny zawtórował chóralny wybuch
śmiechu. Meg nie potrafiła przyjąć tych złośliwości z
wdziękiem i spytała oschle:
– Czy ktoś wie, co dzieje się na zewnątrz?
– Niektóre okiennice zupełnie zamarzły – odrzekł
Reese – ale udało się otworzyć kilka z tyłu budynku.
Największe zaspy są od południa i sięgają aż po dach.
Meg odetchnęła z ulgą. Na szczęście nie byli uwięzieni,
a tego obawiała się najbardziej. Podeszła do Gilly’ego,
który właśnie pochylał się nad Joem.
– Co z nim? – spytała.
Gilly miał zmartwioną twarz.
– Gorączka rośnie i biedak zaczyna kaszleć. Zapalenie
płuc jest w tym przypadku nieuniknione. – Zniżył głos i
powiedział: – Słuchaj, szefie, upłynęło już wiele lat od
chwili, kiedy musiałem pełnić podobną rolę. Nie wiem,
czy jeszcze potrafię być w tym dobry, poskładaliśmy im
jakoś te połamane kości, ale teraz naprawdę potrzebuję
pomocy.
Meg posłała mu uspokajający uśmiech i klepnęła go po
plecach.
– Pomoc jest w drodze.
Nie była pewna, czy Gilly był zaskoczony tym
przyjacielskim gestem, z wyrazu jego twarzy nie potrafiła
nic odczytać. Dotychczas nigdy nie chwaliła go za dobrze
wykonaną robotę. Teraz miała o to żal do siebie.
Ujęła go za ramię i dodała:
– Nigdy nie zapomnimy ci tego, co zrobiłeś dla nas
wszystkich, Gilly. Możesz się spodziewać specjalnej
premii na Boże Narodzenie, masz moje słowo!
Gilly stał jak oniemiały.
Rozejrzała się po pokoju i powiedziała głośno:
– Słuchajcie, nawiązaliśmy kontakt z Bixby. Obiecali
przysłać nam tutaj lekarza.
Podniósł się gwar.
– Niestety, musimy go tu sami przywieźć. Wkrótce już
będziemy
mogli
przetransportować
wszystkich
potrzebujących pomocy do Centrum Medycznego, ale na
razie musimy sobie radzić na miejscu. Reese, czy możesz
włączyć radiostację?
Reese, podtrzymując jedną ręką bandaże owijające mu
żebra, uśmiechnął się z wysiłkiem.
– Tak jest, szefie!
– W porządku. Oczekuję informacji dotyczących
pogody. I spróbuj wywołać kilka domów w okolicy.
Dowiedz się, czy nie potrzebują czegoś. Lewis, przygotuj
się do obsługi pługu śnieżnego. Dancer, chodź ze mną –
zawołała i w tej samej chwili poczuła na sobie
przenikliwy wzrok Reda.
Stał nieruchomo w drzwiach, a Gilly był tuż przy nim i
spoglądając na Reda spytał spokojnie:
– Czy myślisz, że dasz radę? Red wytrzymał jego
spojrzenie.
– Nie wiem – odpowiedział.
– Przygładził włosy, wyjął z kieszeni czapkę i wcisnął
ją na głowę z wyraźną złością.
– Bixby potrzebuje generatora, a tymczasem ona – tu
wskazał głową Meg – ubzdurała sobie, że jest jedyną
osobą, która potrafi go zainstalować.
– Ma rację – odpowiedział Gilly.
Red nagle poczuł się zdradzony i odwrócił wzrok.
Widząc taką reakcję, Gilly wyraźnie się zmieszał.
– Na czym polega problem? – zapytał. – To jej
urządzenie, więc dlaczego ktoś inny miałby się nim
zajmować?
Red zacisnął szczęki.
– Nie powinna wybierać się do Bixby. Nie powinna
podróżować w czasie takiej pogody. Nie chcę mieć
kobiety w samolocie podczas tego lotu.
– Jesteś przesądny? – Gilly uśmiechnął się lekko.
– Tak, jestem. – Red spojrzał na niego chmurnie.
Gilly pokręcił głową z wyrazem rozbawienia i niechęci
równocześnie.
– Wy dwoje jesteście najbardziej szaloną parą, jaką
kiedykolwiek widziałem. Nawet kiedy jesteście zgodni co
do sensu wykonywanej przez was pracy, to i tak musicie
trochę powalczyć ze sobą. – Wzruszył ramionami. –
Długo nie mogłem zdecydować się na małżeństwo i może
właśnie dlatego tak trudno mi jest dogadać się z własną
żoną, ale widzę, że i tobie niełatwo to przychodzi. Myślę
jednak, że ja prędzej uporam się z moimi kłopotami niż ty.
– Ruszał już w stronę wyjścia, nagle zatrzymał się i
powiedział: – Nie wiesz, stary, jak wielki masz wpływ na
innych ludzi. Obserwując cię, postanowiłem zmienić swój
sposób postępowania z żoną, jeśli się tu znowu pojawi.
Zabawne, co?
– Tak – odburknął Red. Patrzył na wychodzącego
kolegę, ale naprawdę nie myślał o nim. Jedyne, co
zapamiętał z całej przemowy Gilly’ego, to słowa: Myślę,
że prędzej uporam się z moimi kłopotami niż ty.
Czy rzeczywiście wszystko nadal musi kończyć się
udręką? Zaczęło się od wybuchu namiętności i gniewu i
tak już zostało. Czy doprawdy nie nauczyli się niczego
przez te dwa lata?
Być może realizowali się najpełniej, żyjąc osobno.
Akurat! Próbował przecież to sobie udowodnić przez
ostatnie sześć miesięcy i pozbawiony jej obecności wcale
nie czuł pełni życia. Przez cały ten czas po prostu czekał
na Meg.
Dlaczego nie mogła zrozumieć, jaki ma na niego
wpływ? Czy myśli, że to przez przekorę nie chce jej
zabrać? Ten lot będzie lotem o najwyższym stopniu
trudności, kto wie, co się stanie tam w górze. Kto wie, jak
wygląda teraz lądowisko w Bixby. Czy ona nie rozumie,
jak wielkie jest jego ryzyko? Czy nie zdaje sobie sprawy,
że on nie chce zgodzić się na jej udział w locie, ponieważ
ją kocha, czy nie wie, że jest jedyną osobą na świecie,
której nie może utracić?
Właściwie to już ją utracił. Nareszcie wie, co czuła, gdy
unosił się tam w górze bez niej.
Jak długo jeszcze będzie trwał między nimi ten
konflikt?
Odpowiedź była prosta i bolesna zarazem. Dopóki
jedno z nich, lub oboje, nie przerwą walki.
W hangarze było zimno. Meg włożyła ciepły płaszcz i
rękawice, aby pomóc Gilly’emu w załadowaniu
generatora do oświetlonego luku samolotu.
– Zrobione. – Zeskoczyła na ziemię i zatarła dłonie. W
hangarze było chyba zimniej niż na zewnątrz. – Po
wylądowaniu połączymy się z wami przez radio.
Pamiętaj, by sprawdzić maszyny i jeżeli...
– Wiem, co do mnie należy – przerwał jej uprzejmie.
Meg zamilkła. Oczywiście, że wie. To przecież jego
praca. Uśmiechnęła się.
– W takim razie zostawiam wszystko na twojej głowie.
Gdyby ktoś mógł obserwować ich teraz, wyczytałby
zapewne z twarzy obojga zwątpienie i nadzieję zarazem.
Meg była pewna, że nawet Lindberg przed swym lotem
przez Atlantyk nie otrzymał tylu gorących życzeń na
drogę od swych wielbicieli.
Od momentu, gdy opuścili kabinę radiooperatora, Red
nie odezwał się do Meg ani słowem. W milczeniu po raz
ostatni skontrolował maszynę. Pas startowy został już
dokładnie oczyszczony z zasp śnieżnych i gruzu, a
Centrum Bixby zawiadomiło, że jest gotowe ich przyjąć.
Wykres prognozy pogody nie wydawał się Meg zupełnie
czytelny, ale Red niewiele się tym przejmował.
– Dancer! – zawołała Meg i podeszła do dziewczyny. –
Pamiętaj...
– Rany boskie! Jesteś gorsza od mojej matki –
przerwała jej. – Co zamierzasz zrobić? Zostawisz mi listę
zadań?
Meg zmusiła się do uśmiechu. Spędziła ponad godzinę
pouczając Dancer i Maudie, w jaki sposób powinny
postępować z rannymi i próbowała przygotować je na
każdą ewentualność. Zostawiła wszystkich w dobrych
rękach. Nie pozostało już nic innego jak odlecieć. Dancer
wyglądała na zaniepokojoną.
– Powiedz, Meg, zobaczymy się znowu, prawda? –
szepnęła.
Meg poczuła zakłopotanie, więc Dancer dodała szybko:
– Wiem, że to zabrzmiało okropnie, ale nie miałam nic
złego na myśli. Chciałam cię tylko zapytać, czy planujesz
powrót tutaj.
Prawda, że to pytanie nie przyszło jej do głowy. Bixby
znajdowało się o jeden przystanek bliżej do Juneau i nie
było powodu, aby wracać do Adinorack. Burza już
przeszła i chociaż od wczoraj wiele wydarzyło się w jej
życiu, nie była pewna, czy pragnie tu zostać.
– Nie potrafię odpowiedzieć, Dancer – przyznała
szczerze. – Skontaktuję się z wami, kiedy będę w Bixby...
Myślę, że zawsze możecie przesłać mi moje rzeczy.
Wargi Dancer zadrżały.
– Bądź dzielna – powiedziała szorstko. – Wracaj do nas
i nie pozwól mu uciec.
– Uciec? Co przez to rozumiesz? – Meg odczuła
zmieszanie.
– Uciec ze zwycięstwem! Panie Boże, dziewczyno, czy
ja ci muszę wszystko mówić! Jeżeli pozwolisz mu teraz
odejść, to będzie to cios wymierzony w dumę wszystkich
kobiet. Powinnaś zostać i walczyć. Uporać się z tym, tak
czy inaczej.
– Myślę, że mam to za sobą – odparła potrząsając
głową. Poczuła się zmęczona.
– Dancer spoglądała na nią z sympatią i odrobiną
zniecierpliwienia.
– Wiem, że postanowiłaś wrócić. Powinnaś poznać
życie i wyszumieć się, zanim podejmiesz decyzję, aby na
dobre związać się z innym mężczyzną. Mam zamiar
nauczyć cię wielu nowych rzeczy.
Meg o mało nie wybuchnęła śmiechem. Nigdy nie
odczuwała potrzeby „wyszumienia się”. W tym momencie
do wnętrza hangaru wtargnął powiew zimnego wiatru i
obie dziewczyny zadrżały. Cofnęła się i po raz pierwszy
od dwudziestu czterech godzin zobaczyła, jak wygląda
otoczenie budynku.
Powietrze było mgliste i wszystko wokół było pokryte
kryształkami lodu skąpanymi w delikatnej poświacie,
która zdawała się lśnić różowym i złotym odblaskiem.
Słoneczne promienie przebijały przez chmury. Pas
startowy na całej długości był pokryty ubitym śniegiem,
na którym światło zapalało tysiące migocących
diamentów. Tylko tutaj blask słońca dawał tak wspaniałe
efekty. Meg przez dłuższą chwilę obserwowała ten widok,
starając się zapamiętać go i przechować w pamięci na
inne, gorsze czasy.
– Wiesz – powiedziała miękko. – Czasem zapominam,
jak pięknie może być tutaj.
Dancer schwyciła ją za rękę.
– Wrócisz tu – powtórzyła.
W tej chwili Red stanął obok niej i Meg poczuła, jak
wszystkie jej mięśnie napinają się. W mgnieniu oka była
gotowa do walki.
– Nie chcę, abyś ze mną leciała – powiedział na pozór
beznamiętnie.
Nie mógłby jej zranić bardziej, nawet gdyby użył noża,
i, niczym w ostatniej sekundzie życia, doznała nagłej
wizji. Przed oczyma Meg przesuwały się teraz obrazy
przeszłości – minione szepty i dotknięcia, postać Reda w
najrozmaitszych sytuacjach, krańcowo różne uczucia do
niego. A przez tę mieszaninę doznań przebijały sztywne,
suche słowa: Nie chcę, abyś ze mną leciała.
– Wiem – odrzekła szorstkim tonem i ruszyła
gwałtownie w stronę samolotu.
Uchwycił mocno jej ramię i tak posuwali się oboje.
Próbowała wyrwać się z uścisku, ale był zbyt silny.
– Przestań! – zawołała z furią. – Już jutro nie będziesz
musiał się o mnie martwić, ale teraz po raz ostatni pozwól
mi zrobić to, co chcę. Nie możesz mnie zatrzymać!
– Myślisz, że o tym nie wiem?
– Więc pozwól mi iść swobodnie. Ludzie gapią się na
nas.
Uścisk Reda stał się jeszcze mocniejszy.
– Nie, dopóki mnie nie wysłuchasz. – Oczy mu
pociemniały, a twarz miała zacięty wyraz. Było jednak w
jego zachowaniu coś, czego nigdy wcześniej nie
zauważyła. Jakiś rodzaj desperacji, jakaś szczelina w
dawnej niezłomności, miękkość; czuła, że łatwo go zranić.
To sprawiło, że postanowiła słuchać.
– W porządku, miałaś rację – powiedział zdyszanym
głosem. – Nigdy nie chciałem wpuścić cię do kabiny
pilota, ponieważ bałem się, że przejmiesz stery.
Pragnąłem ocalić malutką cząstkę swej osobowości przed
tobą, na wypadek gdybym musiał jej potrzebować, to
znaczy, jeśli musiałbym żyć bez – ciebie. Oboje już w
chwili poznania pragnęliśmy uciec na koniec świata,
ponieważ najstraszniejsze dla nas obojga było to
całkowite zatracenie się w drugim człowieku. A
najbardziej przerażało nas to, że zatraciliśmy się
wzajemnie. – Puścił jej rękę. – Chcę ci teraz powiedzieć,
że jednak nie udało mi się ocalić niczego przed tobą.
Byłaś zawsze przy mnie. Podobnie część mojej
osobowości zawsze pozostawała z tobą na ziemi. Nie chcę
cię stracić, Meg.
Nagle poczuła, że traci całą energię. Wszystko dookoła
– zimowy pejzaż, otaczający ich ludzie, pastelowy w
swym pięknie dzień – odpłynęło od niej i nie było już nic i
nikogo oprócz Reda i jego wpatrzonych w nią oczu. To
nie mogło być aż tak proste. Nie powinna ulegać
chwilowym impulsom ani czarowi pospiesznie rzucanych
słów. Wytrzymując długo jego wzrok, powiedziała:
– Ja także nie chcę cię stracić, Red.
A może to właśnie miało być tak proste? Patrzyli na
siebie i nie było już nic do ukrycia. Nie potrafiliby mieć
teraz przed sobą żadnych tajemnic, nie było między nimi
miejsca na gniew czy strach.
Położył delikatnie rękę na jej ramieniu.
– No więc chodź, mamy jeszcze sporo pracy.
Życzenia szczęśliwej podróży żegnały Meg, gdy
zajmowała miejsce w kabinie pilota, swoje miejsce obok
Reda. Po dłuższej chwili doszła do siebie na tyle, aby móc
pomachać wszystkim ręką.
Red patrzył na nią, uśmiechając się nieznacznie i
włączył urządzenia kontrolne.
Obserwowała, jak z mężczyzny, który był jej mężem,
stawał się pilotem. Jego oczy wpatrywały się w deskę
rozdzielczą, ręce trzymały stery. Czuła, że zamyka się w
sobie, cały koncentrując się na pracy. Była tym
zafascynowana. Samolot powoli ruszył po zaśnieżonym
lądowisku.
– Trzymaj się, dziecinko – zamruczał. – Osiemdziesiąt
procent wszystkich wypadków lotniczych zdarza się
podczas lądowania i startu.
Silniki zawyły i zaspy śnieżne zaczęły uciekać do tyłu.
Meg starała się trzymać fason. To wszystko, co mogła
zrobić.
Gwałtownie nabierali prędkości w śnieżnym tunelu. Nie
mogła dostrzec końca pasa startowego, wokół widziała
tylko migotliwe plamy bieli. Pas był tak krótki, że aż
krzyknęła, gdy uświadomiła sobie, że odrywają się od
ziemi. Jakaś siła wgniotła ją w fotel. Red zaklął, gdy
samolot zatrząsł się tak mocno, jakby miał za chwilę
wywinąć kozła. Zamknęła oczy myśląc: To jest to, to
jest...
Nie zdążyła dokończyć tej myśli, a już byli w
powietrzu. Czuła, jak przeciążenie ustępuje, i gdy
otworzyła oczy, nie widziała nic oprócz mgły za oknem.
– Czy możesz zdjąć ręce z moich kolan? Wpiłaś mi w
ciało paznokcie aż do krwi – oznajmił Red.
Spojrzała w dół. Rzeczywiście, jej palce były kurczowo
wczepione w spodnie Reda. Z wysiłkiem rozluźniła
uchwyt. Przełknęła ślinę i próbowała powiedzieć
opanowanym głosem:
– Co... to było?
– Myślę, że rozbiliśmy śnieżny bank. Czy nie mogłabyś
wyjrzeć przez okno i zobaczyć, czy skrzydło jest nie
uszkodzone?
– Właśnie odwróciła się, aby to sprawdzić, gdy
dostrzegła jego kpiarski uśmieszek.
– Bardzo zabawne, królu niebios – powiedziała.
Obserwowała go, jak nabierając wysokości powoli brał
zakręt pod kątem prostym, a gdy odwróciła się, mogła
zobaczyć dachy budynków i korony drzew w śnieżnej
mgle.
– Czy nie lecimy trochę za nisko?
Przesunął drążek steru do środka.
– Dlaczego musisz mi przypominać, że nie lubię kobiet
w kabinie?
Zdjęła płaszcz i spróbowała się odprężyć w ciepłym
wnętrzu samolotu.
– Tak, oczywiście czujesz się silniejszy, kiedy myślisz,
że robisz coś lepiej ode mnie.
– Wiele rzeczy robię lepiej niż ty. Jasne, że są sprawy, z
którymi ty radzisz sobie doskonale i sądzę, że to się jakoś
wyrównuje.
Pochylił się do przodu i dotknął wskaźnika, a w oczach
Meg zapaliło się światełko alarmowe.
– Czy dzieje się coś złego? – spytała.
Wyprostował się powoli i rzekł, nie patrząc jej w oczy:
– Wiesz, zmieniłaś się od czasu, gdy jesteś tutaj.
Meg spojrzała po raz drugi na wskaźnik, ale nie
zauważyła nic niepokojącego. Poprawiła się w fotelu,
myśląc o tych wszystkich zmianach, jakie w niej zaszły w
ciągu ostatnich dwudziestu czterech godzin. Tak, chyba
się zmieniłam, powiedziała do siebie w duchu.
– Jak ty możesz widzieć coś w tej mgle? – spytała. –
Czy wiesz chociaż, dokąd lecimy?
– To nie jest mgła, kochanie, to jest śnieg. I co –
najmniej jeszcze przez pół godziny będzie tak zła
widoczność.
Coś gwałtownie poderwało samolot do góry, a po
chwili rzuciło nim w dół. Meg przez chwilę sądziła, że
jest to jakaś sztuczka Reda, aby raz na zawsze odechciało
się jej krytykować pilota. Gdy jednak zobaczyła, jak
szybko stara się naprowadzić maszynę na właściwy kurs,
zrozumiała, że podejrzewała go o nadmierne poczucie
humoru.
– Jeszcze maleńka turbulencja, panie i panowie –
zamruczał, spoglądając na wskaźnik. – Nic takiego, czym
należałoby się martwić.
Siedziała odchylona w fotelu i Red patrzył na nią.
– Nie bój się, kochanie. To rani moją ambicję, a
przecież nie powinnaś wpędzać pilota w depresję.
– Należało zaczekać – odpowiedziała. – Przynajmniej
do czasu otrzymania bardziej precyzyjnych informacji o
pogodzie. O Boże, Red, dlaczego mnie nie zatrzymałeś?
Uśmiechnął się i pogładził jej kolano.
– Nie mogłem, pamiętasz?
Odpowiedziała mu uśmiechem.
– Tak naprawdę, to się nie martwię. Wiem, że jesteś
najlepszym pilotem w tym kraju.
Spoglądali na siebie i znów wszystko było proste. Meg
wydawało się nawet, że nigdy przedtem nie czuła się tak
dobrze. Spuściła oczy.
– Czy mogę cię o coś zapytać?
– O wszystko, z wyjątkiem tajemnic pilotażu.
– Zawsze uważałam cię za bohatera, Red –
powiedziała. – Nigdy nie myślałam, że te twoje
zawodowe umiejętności są sposobem, w jaki odgradzasz
się od świata. Sądzę, że właśnie o to ci – chodzi. Chcesz
być w tym najlepszy i nikomu nie pozwolisz się
wyprzedzić. Przepraszam, że tak długo nie potrafiłam ci
tego powiedzieć.
Milczał przez chwilę, widziała jego profil, gdy
uporczywie wpatrywał się w przednią szybę, jakby chciał
wzrokiem przeniknąć szalejącą zamieć. I nagle wyszeptał
cicho:
– Zabawne, a ja zawsze chciałem ci się z tego zwierzyć.
Bicie serca ustąpiło. Pozostał tylko warkot silnika i
szum powietrza na skrzydłach.
– Coś dziwnego dzieje się z ludźmi, którzy tu
przyjeżdżają – powiedział Red rzeczowo. – Być może
zauważyłaś, że wszyscy stają się nieustępliwi, niezależni i
samotni. Coś ich ciągnie na to pustkowie, tylko tutaj
potrafią żyć. Ja też jestem takim człowiekiem, Meg. I ty
również. – Popatrzył na nią. – Byłabyś biedna w
Waszyngtonie, dziecinko – stwierdził po prostu. – Już nie
należysz do tamtego świata, jeśli kiedykolwiek doń
należałaś.
Serce Meg zatrzymało się na moment, a gdy spojrzała
w jego oczy, zobaczyła w nich pytanie. Chciała, aby je
wypowiedział. Nie wiedziała jeszcze, jaka będzie
odpowiedź, ale pragnęła tego pytania.
Maszynę znów podrzuciło do góry i Meg zdawało się,
że słyszy jęk silnika. Red skoncentrował się na
urządzeniach kontrolnych, bo wydawało się, że za
moment samolot rozleci się w drobne kawałki. Nabrał
jednak właściwej wysokości, zanim sercu Meg mógł
zagrozić atak. Uspokoiła się.
– No więc – powiedział Red – sprawa wydaje się chyba
załatwiona. Mam kolegę, który chciałby założyć ze mną
szkołę pilotażu. To nie znaczy, że zrezygnuję ze swojej
pracy, czasem odpoczniesz ode mnie, ale większość nocy
chcę spędzać w domu. Wiesz, że właściwie nie
ukończyłaś tutaj swojego zadania i nikt nie zaoferuje ci
lepszej posady, kiedy wrócisz do Waszyngtonu, sama mi
to kiedyś powiedziałaś. Moja propozycja jest taka:
spędźmy dwutygodniowy urlop na Hawajach, a przedtem
ofiaruj swemu szefowi przedwczesny urodzinowy prezent
i powiedz mu, że zostajesz.
Meg była oszołomiona. Uczepiła się kurczowo tej
propozycji. Trzeba było jeszcze wiele rozważyć, ale...
– Mam zostać tutaj? – powtórzyła z niedowierzaniem. –
Ależ ja nienawidzę tego miejsca.
– Sama nie wiesz, co lubisz, a czego nienawidzisz.
Myślałaś, że to mnie nienawidzisz. Byłaś o tym
przekonana przez całe sześć miesięcy. Oboje zarabiamy
bardzo dużo i nie ma powodu, abyśmy musieli spędzać
całą zimę na tej skutej lodem ziemi. Wybierz jakiekolwiek
miejsce, a ja zbuduję ci tam dom.
Wciąż czuła się jak pijana.
– Nie wiem, czy w Carstone potraktują mnie poważnie,
gdy im zaproponuję pozostanie, ale będę musiała
porozmawiać z nimi. Zawsze sądziłam, że chcą ode mnie
tylko wdrożenia eksperymentalnego programu. Zresztą
nawet jeśli powiedzą: nie, jestem wystarczająco dobra, by
pracować, dla kogo tylko zechcę. Mogę być niezależna i
sprzedawać się za najwyższe stawki...
– Zdecyduj się, dziecino, mamy jeszcze tylko
trzydzieści minut lotu... a może nawet mniej.
– Nagle przerwał, wziął ją za rękę i zmusił, aby wstała.
– Chwileczkę, wyświadcz mi przysługę.
Zanim zdążyła odetchnąć, posadził ją na miejscu pilota
i położył jej ręce na drążkach sterowniczych.
– Pilnuj małego samolotu – powiedział.
– Red, to chyba jakiś głupi żart! – krzyknęła. – Czy
dzieje się coś złego?
– Albo to uderzenie o ziemię spowodowało
przedziurawienie zbiornika z paliwem, albo nie działa
wskaźnik. Jeżeli to wskaźnik, to muszę sprawdzić go
natychmiast.
Słyszała, jak szuka narzędzi. Z desperacją rzuciła się
znów do pulpitu i w końcu znalazła na ekranie sztuczny
horyzont z maleńkim samolotem, markującym każde
aktualne położenie maszyny w stosunku do ziemi. Wpadła
w panikę.
– Red, przecież ja nie wiem jak...
– Przyciągnij drążki do siebie, jeśli chcesz wznieść się
wyżej, od siebie, jeśli chcesz zniżyć lot. Teraz wyrównaj
poziom i prowadź spokojnie.
Meg przełknęła ślinę, a jej oczy skupiły się na
sztucznym horyzoncie. Red położył się na podłodze
poniżej pulpitu.
Nagle samolot zachwiał się i sztuczny horyzont
podskoczył gwałtownie do góry. Nerwowo zachłysnęła
się powietrzem i przesunęła drążki. Horyzont stopniowo
się obniżył.
– Co byś ty zrobiła beze mnie? – zapytał miękko Red.
Czuła kropelki potu wokół ust.
– Myślę, że to, co każesz mi teraz robić, jest jakąś
formą kary.
– Nie sądzę, aby mi się to udało.
Horyzont zaczął się znów pochylać, ale teraz była już
na to przygotowana. W skupieniu przyciągnęła do siebie
drążki steru.
– Będzie to nasze wspólne lądowanie... jeśli
wylądujemy – powiedziała.
– Pragnę tego, kochanie – odparł spokojnie.
Meg zacisnęła wargi i postanowiła dorównać mu
opanowaniem.
– A szkoła pilotażu? – spytała. – Zawsze nienawidziłeś
tego pomysłu. – Wreszcie odważyła się oderwać oczy od
pulpitu. – Nie musisz tego robić ze względu na mnie.
Red powoli odkręcał śrubki pod pulpitem. Widziała
jego twarz i ramiona.
– Nienawidziłem tego projektu stabilizacji, ponieważ
był twój, a także dlatego, że myśląc o nim czułem się
stary i, niestety, naprawdę się starzeję. Rzeczywiście
powinienem zastanowić się nad przyszłością. Być może
będziemy mieli dzieci. Chciałbym spędzać czas z nimi i
przestać nieustannie się sprawdzać. Ciekawe, czy takie
myślenie jest oznaką starzenia się, może to raczej znamię
dorastania. Ty też powinnaś przestać się sprawdzać, Meg.
Linia horyzontu pochyliła się niebezpiecznie.
– Co się dzieje, Red?! – krzyknęła.
– Trzymaj się mocno. – Głos Reda był niski i
uspokajający, ale mogła odczuć w nim nutkę niepokoju.
– Co się stało, co znalazłeś? Na miłość boską, powiedz
mi!
– Nie mogę ci nic powiedzieć, dopóki nie zapanujesz
nad tym cholernym samolotem!
i Z trudem udało się jej przywrócić linii horyzontu
właściwe położenie.
– Dobrze, dobrze. Mam go! Red, czy to zbiornik
paliwa?
– Ubijamy interes, czy nie? – spytał po chwili.
– Interes? – powtórzyła bezwolnie. – O jakim interesie
mówisz, Red? – Ogarniała ją panika.
– Czy zostajesz?
A jeżeli to nie jest zbiornik paliwa? Jeżeli nie, to
znaczy, że zmierzają wprost w ramiona śmierci,
pomyślała.
Odetchnęła głęboko i zacisnęła palce na drążkach
sterowniczych.
– Miesiąc urlopu na Hawajach i ubijamy interes –
odpowiedziała.
– Załatwione.
Usiadł, trzymając żółte i niebieskie przewody w rękach.
– Przerwane połączenie – rzekł spokojnie.
Otworzyła usta i nie wiedziała, czy ma się śmiać, czy
płakać. Wtedy wstał, objął ją i pocałował mocno w usta.
– Witaj w moim świecie, dziecino – szepnął, odsuwając
lok z jej czoła. Uśmiechnął się. – I natychmiast zabieraj
się z mojego fotela!
Red stał obok hangaru na lądowisku w Bixby,
zziębnięte ręce trzymał w kieszeniach i patrzył na Meg,
która pilnowała wyładunku generatora.
– Uważaj, gapo! – krzyczała na jednego z dwóch
mężczyzn próbujących wyciągnąć urządzenie. – To nie
jest zabawka, chyba nie jesteś ślepy?! Czy mam wam
napisać gdzie góra, a gdzie dół? Chodźcie za mną!
Szła przodem, kierując ludźmi i Red pomyślał, że jest
piękna. Cudowna, opanowana Meg, Meg wydająca
polecenia, Meg wciskająca się tam, gdzie nie powinna –
to było wspaniałe. Był wdzięczny losowi, że ta kobieta
należy do niego.
– Uważaj, na miłość boską! Do góry, przecież
powiedziałam. Wyżej!
Postawiła ostrożnie urządzenie na ziemi i powierzyła je
opiece asystentów.
– Czy w tej żałosnej grupie znajdę kogoś, kto potrafi
nastawić złamania? Gdzie jest lekarz, który ma lecieć z
nami? Powiedzcie mu, aby zabrał narzędzia i był gotowy
za dwie godziny!
Mężczyzna stojący obok Reda patrzył na Meg
zdumiony.
– Kim jest ta kobieta? – zapytał.
– To moja żona. – Red uśmiechnął się dumnie.
– Twarda sztuka, nie?
Red nie odpowiedział, zbliżył się do Meg i objął ją
ramieniem. Razem szli przez hangar.