Donna Carlisle
Narzeczona na jeden sezon
Tytuł oryginału: It's Only Make Believe
Pierwsze wydanie: SilhouBtte Books, 1992
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Allison zmarszczyła brwi i nawet nie oderwała wzroku od ekranu
komputera.
- Mówisz, że jak on się nazywa?
- Stone - odpowiedziała Penny. - Stone Harrison.
Zaintrygowana Allison popatrzyła uważnie na swoją wspólniczkę.
- Jesteś pewna, że dobrze usłyszałaś?
Penny rzuciła jej zniecierpliwione spojrzenie. Krążyła po małym pokoju,
zbierając skoroszyty, wydruki i różne papiery, które próbowała wepchnąć do
teczki.
- Allison, to poważna sprawa. Masz już ten wydruk?
- Co to za imię Stone? Kamień? - Allison kilka razy nacisnęła klawisz
funkcyjny, jakby w ten sposób mogła zmienić nieubłaganą wymowę cyfr na
ekranie. Nie udało się. - Posłuchaj mojej rady i idź bez tego wydruku. -
Westchnęła.
Penny przyjrzała się jej z niepokojem.
- Aż tak źle?
- Uwierz mi, naprawdę nie zechcesz tego czytać.
Penny zawahała się przez moment, a potem wzruszyła ramionami.
- Cóż, nie martw się. Harry na pewno wymyśli jakiś sprytny sposób, żeby
nas z tego wydostać. Zawsze mu się udaje.
Harry był ich księgowym i w ciągu trzech lat działalności „Party Girls"
wykazał swój spryt już nie raz. Allison miała jednak wątpliwości, czy będzie on
w stanie dokonać jeszcze jednego cudu. A tylko cud mógłby przedłużyć
egzystencję ich firmy o kolejny kwartał.
- Może pożyczy gdzieś pieniądze na zapłacenie podatków - mruknęła
ponuro. Wcisnęła klawisz „Save" i ekran poszarzał.
- I właśnie dlatego - poinformowała ją Penny, zamykając teczkę -
koniecznie musimy dostać to zlecenie od pana Harrisona.
- Ale dlaczego ja muszę to robić? - upierała się Alhson. - Wiesz, że przy
pierwszym spotkaniu zawsze sprawiam koszmarne wrażenie. To ty jesteś w tym
dobra. Ty czarujesz klientów, ja odwalam robotę - taka była umowa. Jeśli ten
facet jest naprawdę ważny, to nie możesz posyłać mnie do niego samej.
Penny, która też wyglądała na trochę zaniepokojoną, poprawiła włosy i
obrzuciła szybkim spojrzeniem swoje odbicie w lustrze. Była kiedyś modelką i
Miss Kalifornii, co znacznie ułatwiało jej jeszcze teraz kontakty z klientami.
Nadal bardzo dbała o swój wygląd.
- Wiesz dobrze, że sama bym to załatwiła, gdybym nie musiała lecieć do
dentysty zaraz po spotkaniu z Harrym. Poza tym... - zmusiła się do wesołego
uśmiechu i nadania pewności głosowi - wiem, że świetnie sobie poradzisz.
- To może ja pójdę na spotkanie z Harrym i do dentysty, a ty spotkasz się
z panem Harrisonem?
- Nie wydziwiaj. Wiesz, że obie będziemy musiały skakać wokół
klientów, żeby wyjść z tych kłopotów. Musisz nabrać wprawy.
- Kiedy się wprawiałam ostatnim razem - przypomniała ponuro Allison -
skończyło się urządzaniem ślubu wartego osiemnaście tysięcy dolarów - za
osiem tysięcy.
- Nadal nie rozumiem, jak to się stało - przyznała Penny. - W biurze jesteś
taka zorganizowana...
- A przedtem o mały włos nie wylądowałyśmy w sądzie...
- Nie możesz się tak denerwować - nalegała Penny. - Musisz sobie
powtarzać, że nasi klienci to normalni ludzie, i nie dać się zastraszać.
- Normalni ludzie - powiedziała sucho Allison, opierając podbródek na
dłoniach - nie wypełniają swoich basenów orchideami i nie urządzają kolacji
przy świecach dla dwojga na szczytach gór dostępnych tylko dla helikopterów.
Nasi klienci to rozpaskudzeni i zdziwaczali bogacze i dlatego mam absolutne
prawo być zastraszona.
- Cóż... - Penny ułożyła wreszcie włosy i wzięła teczkę. - W każdym razie
nie daj pozbawić się zarobku, dobrze? Poza tym pan Harrison jest absolutnie
normalny, słowo honoru.
- Czyżby? W takim razie dlaczego ma na imię Stone?
- To chyba nie nasza sprawa. - Penny spojrzała ostrzegawczo na Allison. -
I nie waż się go pytać.
- Z czego on żyje?
- Nie jestem pewna. Ma chyba coś wspólnego z budowaniem zamków.
Penny zatrzymała się w drodze do drzwi, jakby chciała coś wyjaśnić, ale
się rozmyśliła.
- Po prostu bądź miła... i uważaj - powiedziała wychodząc.
- Zamki - powtórzyła tępo Allison, kiedy została sama. - Czemu nie?
Siedzibą „Party Girls" był największy pokój domu Allison w Los
Angeles. Walały się tam stosy papierów z firmowym nadrukiem, stał komputer i
automatyczna sekretarka. Takie rozwiązanie oznaczało sporą oszczędność w
wydatkach na utrzymanie biura. A w ciągu ostatniego roku słowo „oszczędzać"
musiały powtarzać bardzo często.
Na pomysł zawodowego organizowania przyjęć wpadła Allison; nazwę
„Party Girls" wymyśliła Penny i wciąż jeszcze kłóciły się o to od czasu do
czasu. Wtedy wyglądało to na idealny pomysł: Allison miała głowę do
interesów, a Penny - kontakty towarzyskie. Jej ojciec był dyplomatą, a eks-mąż
producentem płyt, więc miała notes pełen nazwisk ludzi z towarzystwa. Los
Angeles i jego okolice zamieszkiwali ludzie eleganccy, ekscentryczni i bogaci.
Wydawało się, że droga do sukcesu firmy „Party Girls" stoi otworem.
I sukces był... o włos. Niestety, „o włos" i „omal" wlokło się za Allison
cale życie. Niewiele zabrakło jej, by ukończyła szkołę filmową, tak samo prawie
skończyła historię sztuki. Omal nie pojechała do Europy z impulsywnym i
niesamowicie ekscentrycznym artystą, w którym była prawie zakochana. Prawie
dostała staż w zarządzie jednej z najszybciej rozwijających się firm w Kanadzie
- po pięciu latach gwarantowana wice-prezesura - a kiedy i to wymknęło jej się z
rąk, postanowiła nie czekać, aż jakaś siła z zewnątrz zmieni jej życie i
zdecydowała się sama pokierować swoim losem. Wtedy właśnie przypomniała
sobie, ilu przyjaciół prosiło ją o pomoc przy organizowaniu ślubu, przyjęcia lub
romantycznego weekendu, i wpadła na prawie idealny pomysł założenia „Party
Girls".
A przynajmniej lubiła myśleć, że tak powstał ten pomysł. Naprawdę to
ona i Penny siedziały pewnego wieczora z butelką wina, litując się nad sobą -
Penny z powodu rozejścia się z mężem, Allison z powodu swojego prawie
ciągłego bezrobocia - i zaczęły podsumowywać fakty. Allison wynajmowała
dom, na który ledwie ją było stać, Penny żyła z alimentów. Allison miała
szerokie horyzonty i dar wyczuwania niuansów sprawiających, że impreza
towarzyska jest udana lub nie, a Penny miała notes pełen zastrzeżonych
numerów telefonicznych. Allison była doskonalą kucharką, a Penny świetnie
znała się na winach. Obie gwałtownie potrzebowały pracy i były gotowe na
wszystko.
Kilka faktów złożyło się na to, że pierwsze wejście Allison w świat
biznesu było prawie sukcesem. Dziesięć lat wcześniej powodzenie
przedsiębiorstwa w rodzaju „Party Girls" byłoby gwarantowane, ale teraz ludzie
ostrożniej wydawali pieniądze. Rozwaga, a nie spełnianie zachcianek było
hasłem tych czasów, a znalezienie ekscentrycznych milionerów okazało się
trudniejsze, niż myślały. Allison nienawidziła rozmów z klientami i miała z tym
problemy. Penny była do tego najlepsza. Ale Penny, chociaż bardzo się starała,
nie mogła ograniczyć swej wyobraźni i zaplanować zwyczajnego ślubu dla
zwyczajnych ludzi z przeciętnym dochodem. Konne powozy i białe gołębie
nieuchronnie wkraczały na scenę wraz z niebotycznymi wydatkami, co
skutecznie zmniejszało liczbę ludzi gotowych wspomóc je w ciężkich czasach.
Allison wzięła wizytówkę, którą Penny zostawiła na biurku, i zmarszczyła
brwi. Stone Harrison.
„Kamień". Co to za imię? Pewnie idealne dla kogoś, kto buduje zamki.
Nagle wyprostowała się, patrząc na drzwi, przez które jej wspólniczka
wyszła z takim pośpiechem. Penny zapomniała powiedzieć, jakiego rodzaju
imprezę zamierzał urządzić pan Harrison. Ślub, urodziny, przyjęcie powitalne,
pożegnalne, gratulacyjne, zupełnie bez powodu... Było tyle imprez, ile okazji - a
nawet więcej - jak więc mogła przedstawić mu kosztorys, jeśli nawet nie
wiedziała, czego chce?
- Świetnie - mruknęła. - Dzięki, Penny.
Miała tylko nadzieję, że pan Stone Harrison nie zamierzał wydać strasznej
sumy, bo zawsze gorzej jest tracić duże zamówienia niż małe.
Z miną męczennicy sprawdziła jeszcze raz adres na wizytówce, wzięła
ż
akiet i torebkę. Zamki, też coś.
- Carlo! - ryknął Stone rzucając słuchawkę. Wcisnął guzik interkomu i
krzyknął znowu: - Carlo!
Sekretarka pojawiła się dopiero po chwili.
- Wasza Wysokość? - Rzuciła mu lodowate spojrzenie.
Stone popatrzył na nią spode łba i obiema dłońmi ścisnął czoło.
- Aspiryny! - zażądał.
- Nadal pech, co? - W jej spojrzeniu pojawiło się coś w rodzaju
współczucia.
Stone podszedł do okna i przycisnął guzik podnoszący czarne żaluzje.
Patrzył na typowy jesienny kalifornijski dzień, który niewiele różnił się od
typowego letniego kalifornijskiego dnia.
- Mam trzydzieści dwa łata - oznajmił. - śadnych chorób zakaźnych ani
nałogów, pracuję na swoim, jestem umiarkowanie bogaty, w miarę przystojny...
- Zadbany, nieźle ubrany - dorzuciła Carla.
Skinął głową potakująco.
- To dlaczego mężczyzna z takimi przymiotami nie może w całym
mieście znaleźć kobiety, która by się z nim umówiła?
- Cóż... - zaczęła Carla, może ze zbyt wielkim entuzjazmem.
- Przecież nie zapraszam ich na przejażdżkę rakietą! Jeden mały ślub...
- Na litość boską, Stone, nie zaprasza się kobiety na oficjalny ślub, który
ma się odbyć nazajutrz. Zwłaszcza na ślub byłej żony!
- Dlaczego nie? - zapytał naiwnie. - Powiedz, co robisz jutro wieczorem?
- dodał z nadzieją.
- Myję głowę. - Zmarszczyła surowo brwi.
- Nie mogłabyś...
- Z moim mężem.
Zrezygnowany odwrócił się ponownie do okna.
- Wiesz, to wszystko przez Susan. Jaka kobieta zrywa całkiem dobrą
znajomość zupełnie bez powodu, i to na dwa dni przed ślubem, na którym
muszę być? - Odwrócił się do niej i dodał oskarżycielsko: - Jesteś kobietą.
Wyjaśnij mi to, jeśli potrafisz.
- Och, nie wiem. To z pewnością nie mogło mieć nic wspólnego z tym, że
nie przyszedłeś na większość randek, zazwyczaj nie fatygując się nawet, żeby
zadzwonić. śe zapominałeś o jej urodzinach. śe zapomniałeś o Bożym
Narodzeniu. śe kazałeś jej rodzicom stać na deszczu, chociaż obiecałeś odebrać
ich z dworca.
- To nie była moja wina - sprzeciwił się Stone, choć miał na tyle taktu,
ż
eby wyglądać na zmieszanego. - Miałaś mi przypomnieć.
- śe jesteś samolubny, nieodpowiedzialny, ale wymagający i - szczerze
mówiąc - bardzo rozpieszczony. Poza tym nie przychodzi mi do głowy żaden
powód, dla którego jakakolwiek rozsądna kobieta mogłaby choć pomyśleć, że
może żyć bez ciebie.
Stone zmarszczył czoło. Czuł się niezręcznie.
- Nie jestem rozpieszczony - mruknął. Zanurzył palce we włosach, jeszcze
bardziej zmarszczył czoło i westchnął. - To się nie mogło zdarzyć w gorszym
momencie. Susan wiedziała, jak bardzo liczyłem na jej pomoc w przyszłym
miesiącu, kiedy będą tu Japończycy.
- Przynajmniej w tym mogę ci pomóc. Jeśli chodzi o rozrywki
towarzyskie, jesteś beznadziejny, z Susan czy bez niej. Będziesz musiał wynająć
tych konsultantów...
- Wiesz, ile dla mnie znaczy ten kontrakt - ciągnął Stone, nie słuchając jej.
- I wiesz, jak bardzo nienawidzę tych wszystkich przyjęć i kolacyjek, które będę
musiał znieść, żeby go otrzymać. Po co to wszystko, możesz mi powiedzieć?
Jak się ma kobietę pod ręką, to przynajmniej jest na kogo popatrzeć między
imprezami. I właśnie dlatego, moim zdaniem, większość mężczyzn się żeni.
- Zanotuję twoją opinię na wypadek, gdyby ktoś pytał - odcięła się Carla
impertynencko. - Ale na razie zostałeś z ogromną ilością obowiązków
towarzyskich, za to bez gospodyni, co - mogę dodać - jest najmniejszym
problemem.
Ignorując drugą część jej wypowiedzi, Stone absolutnie zgodził się z
pierwszą.
- Właśnie. I mówisz, że to ja jestem nieodpowiedzialny. A co powiesz o
kobiecie, która zostawiła mnie z tym całym bałaganem?
Rozległ się dzwonek nad drzwiami do biura, oznajmiający przybycie
gościa.
- Tak - powiedziała sucho Carla. - Szkoda, że Susan wybrała taki moment
na swoje złamane serce.
Stone nie wiedział, co odpowiedzieć. Speszył się, ale tylko na chwilę.
Susan nie miała serca złamanego bardziej niż on sam. Nigdy nie zdarzył mu się
związek na tyle intensywny, żeby złamać serce którejkolwiek ze stron -
dotyczyło to również jego małżeństwa. Podejrzewał, że Susan, podobnie jak on,
poczuła ulgę, że to się wreszcie skończyło. Ale na razie miał kłopot.
- Może mama - wymamrotał. Ale jego matka już miała towarzystwo na
ten wieczór.
Stone Harrison był dobry w wielu rzeczach, ale radzenie sobie z drobnymi
ż
yciowymi komplikacjami, jak przychodzenie na umówione spotkania,
załatwianie rezerwacji i podtrzymywanie znajomości do nich nie należało. Jego
matka twierdziła, że syn tylko jedną nogą stoi w realnym świecie. Pewnie miała
rację. Ale gdyby był wobec siebie zupełnie szczery, o co się zresztą starał, kiedy
tylko nie było to zbyt nieprzyjemne, musiałby przyznać, że główną przyczyną
jego niepowodzeń w życiu osobistym był zwyczajny brak zainteresowania.
Po prostu nie był przyzwyczajony do tylu komplikacji naraz. Kontrakt z
Heroshito nie dawał mu spokoju dniami i nocami. Chyba na niczym w życiu tak
bardzo mu nie zależało. Na ewentualność pojawienia się komplikacji w życiu
osobistym po prostu nie był przygotowany. Najchętniej zupełnie by je
zignorował i zajął się pracą, ale, niestety, nie było to możliwe. Wszyscy jego
znajomi mieli być na weselu Melindy. Miała tam być nawet jego rodzona matka.
Zawsze mu się wydawało, że była żona stanowczo za bardzo interesuje się tym,
jak on sobie radzi bez niej. Jeżeli pokaże się jutro sam...
Pomasował skronie. Ból głowy, wymyślony na użytek Carli, stawał się
realny. Może rozwinie się prawdziwa migrena i nie będzie musiał iść na ten
ś
lub?
Delikatne pukanie do drzwi zaskoczyło go. Carla nigdy nie pukała, chyba
ż
e wprowadzała gościa, ale Stone nikogo się nie spodziewał. Z drugiej strony
nie przypominał sobie, żeby zaglądał dzisiaj do terminarza.
Weszła Carla, prowadząc młodą kobietę z teczką.
- Panie Harrison - powiedziała głosem idealnej sekretarki - to jest Allison
Carter z „Party Girls". - A kiedy Stone popatrzył na nią obojętnie, wsunęła mu
do ręki wizytówkę. - Rozwiązanie wszystkich pańskich problemów - zapewniła
go.
Stone potrzebował chwili, żeby zrozumieć, i kolejnej, żeby uwierzyć.
Kiedy za Carla zamknęły się drzwi, przyjrzał się najpierw wizytówce, a potem
stojącej przed nim kobiecie. „Party Girls". Czy to dowcip?
Kobieta wyciągnęła do niego rękę.
- Panie Harrison, cieszę się, że mogę pana poznać.
I wtedy zdał sobie sprawę, że to wcale nie dowcip. To rzeczywiście
mogło być rozwiązanie wszystkich jego problemów.
Jej dłoń była drobna i kobieca, ale uścisk miała mocny. Z jakiegoś
powodu zaskoczyło go to. Cóż, dobrze mu tak, nie powinien szufladkować
ludzi. Kobieta była ubrana w krótką plisowaną spódniczkę i długi czerwony
ż
akiet, czarne pończochy, niezbyt wysokie obcasy, wszystko stylowe,- ale
konserwatywne. Jej fryzura była bardzo zwyczajna, ciemnobrązowe włosy
obcięte poniżej uszu i przytrzymane szylkretową opaską, figura chyba dobra, ale
nie idealna. Była... urocza. Gdyby miał określić jej wygląd jednym słowem,
byłoby to właśnie to. Urocza.
Kogoś innego taka sytuacja pewnie wytrąciłaby z równowagi, ale nikt tak
jak Stone nie potrafił błyskawicznie przystosować się do niespodziewanych
okoliczności, wykorzystać bieżącej chwili. Tylko sekundę zajęło mu
dostrzeżenie korzystnych aspektów sytuacji, a drugą sekundę pytanie, dlaczego
sam nie wpadł na ten pomysł. Potrzebował partnerki na wesele, gospodyni dla
gości, kobiety. A doświadczona Carla znalazła jedyne rozwiązanie - wynająć
profesjonalistkę.
Zorientował się, że gapi się na nią jak zauroczony i milczenie zaczyna być
niegrzeczne.
- Dobrze, panno... - powiedział, szybko spoglądając na wizytówkę -
Carter. Może pani usiądzie?
Przez całą drogę Allison przypominała sobie powody, dla których
nienawidziła rozmów z klientami, ale dopóki nie stanęła twarzą w twarz ze
Stone'em Harrisonem, żaden z nich nie wydawał się uzasadniony. Wiedziała, że
w jej wyglądzie jest coś, co nie pozwala ludziom traktować jej poważnie. Nie
pamiętała już, ile razy nazywano ją uroczą - i to była pierwsza przeszkoda. Była
też przyzwyczajona do natarczywych, taksujących spojrzeń mężczyzn - chociaż
nie mogła sobie przypomnieć, kiedy ktoś patrzył na nią tak natarczywie i
taksująco jak teraz Stone - i nauczyła się przyjmować je jako element pracy. Nie
była natomiast przyzwyczajona, żeby mężczyźni, na dodatek klienci, peszyli ją.
Dzięki Penny i szczególnemu charakterowi ich pracy widziała już sporo
typów ludzkich: prawie znakomitości, grubych ryb, próżnych bogaczy. Było
wśród nich wielu mężczyzn. Niektórzy z nich równie - jeśli nie bardziej -
przystojni jak Stone Harrison. Oprzeć się im było niezmiernie łatwo, ale on od
razu zbił ją z tropu. Był zupełnie inny, niż się spodziewała.
Jego biuro znajdowało się na szóstym piętrze wieżowca w śródmieściu.
Poczekalnia wyglądała bardzo elegancko, gabinet pełen był chromu,
przydymionego szkła, nowoczesnych szarości i czerni. Stone panoszył się tam w
spranych dżinsach i podkoszulku. Miał zmierzwione brązowe włosy, nieco
zarośnięte policzki i najbardziej uwodzicielskie, łagodne i zmysłowe oczy, jakie
Allison kiedykolwiek widziała. Ocieniały je rzęsy tak gęste, że tworzyły niemal
czarną smugę. Może właśnie dlatego oczy wyglądały tak, jakby mogły zaglądać
do innego świata. Patrzyły na nią i Allison przez jeden bezsensowny moment
zapragnęła, żeby nigdy już się od niej nie odwracały.
Jeszcze zanim się odezwał, wiedziała, że to najbardziej interesujący
mężczyzna, jakiego kiedykolwiek poznała - a, bądź co bądź, kiedyś niemal
uciekła do Europy, żeby żyć z artystą. Właśnie to zbiło ją z tropu i właśnie
dlatego po żenująco długiej chwili patrzenia mu w oczy nie mogła sobie
przypomnieć, po co tu właściwie przyszła.
Usiadła na krześle obitym skórą i odchrząknęła, zbierając myśli. To
klient, skarciła się w myślach. Może bardziej interesujący niż inni, ale w
każdym razie klient, a ona obiecała Penny, że nic nie zepsuje. Na drzwiach
wisiała tabliczka z napisem: „Stonewall Enterprises, Gregory S. Harrison,
Pres.", więc kimkolwiek jeszcze był Stone Harrison, musiał mieć pieniądze, jeśli
stać go było na takie biuro.
- Musi mi pan wybaczyć, panie Harrison - rzuciła mu swój najbardziej
olśniewający uśmiech - ale obawiam się, że nie jestem najlepiej przygotowana.
O jaki rodzaj przyjęcia panu chodzi?
- Może powinienem zapytać - przyglądał się jej uważnie - co pani
oferuje?
Kiedy Allison otworzyła usta, żeby odpowiedzieć, machnął ręką.
- Nie - powiedział szybko. - Nieważne. Proszę posłuchać, chodzi o... -
Uśmiechnął się i rozłożył ręce. Był to najbardziej rozbrajający gest, jaki Allison
widziała. - Proszę wierzyć lub nie, ale pierwszy raz robię coś takiego. To dla
mnie trochę niezręczne.
Miał młodą twarz - nie chłopięcą, ale młodą; szczerą, ale śmiałą. Kiedy
się uśmiechał, w jego oczach pojawiały się iskierki, które powodowały, że
Allison też się uśmiechała, nie wiedząc nawet, dlaczego.
- Rozumiem - powiedziała najcieplej jak mogła, zachowując
profesjonalny ton. - Ale naprawdę nie ma się czego wstydzić. Wiele osób
potrzebuje pomocy z tego lub innego powodu i właśnie firma „Party Girls"
może jej udzielić. Specjalizujemy się właśnie w tym, czego pan potrzebuje.
Rzucił jej jeszcze jedno z tych dziwnych spojrzeń, coś pomiędzy
zakłopotaniem a szczerą ciekawością.
- Skąd pani wie, czego potrzebuję? - spytał. Ale jeszcze raz podniósł rękę,
uprzedzając jej odpowiedź. - Proszę nie mówić. Chyba nie powinniśmy
prowadzić tej rozmowy w godzinach urzędowania.
- Jeśli inny termin bardziej panu odpowiada...
Spojrzał na nią i się roześmiał. Śmiał się w sposób, który sprawia, że
każdy czuje się swobodnie. I chociaż Allison nie rozumiała przyczyn jego
rozbawienia, jej również udzielił się dobry nastrój.
- Nie - oznajmił, patrząc na nią błyszczącymi oczyma. - Nie potrafię
wymyślić lepszego terminu.
- W takim razie - położyła teczkę na kolanach - jeżeli mi pan wyjaśni, o
co dokładnie chodzi…
- Nic osobistego - wyjaśnił szybko i tak stanowczo, że popatrzyła na
niego zdumiona. - To pierwsza rzecz, jaką musimy ustalić.
Przyglądał się teczce zafascynowany, jakby nie mógł sobie wyobrazić, co
może być w środku i jakby czekał niecierpliwie, aż się tego dowie. Zgadza się,
pomyślała Allison. Ktoś, kto ma na imię Stone, musi być trochę dziwny.
Wtedy popatrzył jej w oczy.
- To nie znaczy, że pani jest... - dodał szybko. - Chcę powiedzieć, że nie
miałbym nic przeciwko...
Wykonał gest, który prawdopodobnie miał być pochlebny. Allison zdołała
się uśmiechnąć, aczkolwiek z trudem. To chyba przypadek kliniczny,
pomyślała. Powinna była to przewidzieć. Czy chociaż raz w życiu była na
rozmowie wstępnej, która przebiegałaby bez problemów? Gdyby miała choć
trochę rozsądku, zabrałaby się stąd natychmiast, zanim to ona będzie musiała
płacić za zlecenie. Ale wtedy Stone uśmiechnął się i potarł podbródek absolutnie
rozbrajającym gestem.
- Przepraszam, wiem, że pani jest do tego przyzwyczajona, ale dla mnie to
naprawdę dziwne.
- Rozumiem - powiedziała ostrożnie Allison.
- Pewnie uważa mnie pani za idiotę. Może moglibyśmy - sam nie wiem -
zrelaksować się, i zacząć od nowa?
Allison zawahała się, ale tylko przez moment.
- Wcale nie uważam pana za idiotę.
- To świetnie.
Jego uśmiech mógłby stopić górę lodową. Podszedł do biurka - szerokiej
płyty z czarnego szkła zamocowanej na wygiętej metalowej podstawie. Myślała,
ż
e usiądzie za nim, tworząc w ten sposób dystans między sobą a nią,
podkreślając swoją wyższość. Większość klientów uznałaby to za właściwe. Ale
on tylko oparł się biodrem o róg biurka, splótł ręce na piersi i spojrzał na nią tak,
jakby zachęcał do przyjacielskiej pogawędki. Allison uznała, że to onieśmiela
bardziej, niż gdyby siedział za biurkiem kilometrowej szerokości.
- Już zaczynam - powiedział. - Wiem i mam nadzieję, że pani mi
wybaczy, ale wygląda pani inaczej, niż mogłem się spodziewać. Myślę, że
często pani to słyszy. Naprawdę mi się pani podoba. Prawdziwa kobieta
interesu, ale nie zimna. Wygląda pani uroczo. Mogę tak powiedzieć?
- Szczerze mówiąc - odparła - nie znoszę, kiedy ktoś mówi, że jestem
urocza. - Ale serce zabiło jej z zaskoczenia i zadowolenia. Nie miała nic
przeciwko kierunkowi, jaki przybrała rozmowa.
- Tak, rozumiem. Ja nie znoszę, kiedy ktoś mówi, że wyglądam na
dwadzieścia pięć lat, chociaż każdy uważa to za komplement.
- Właśnie - zgodziła się Allison. - Kocięta są urocze, a
dwudziestopięciolatków zazwyczaj nie traktuje się poważnie.
- Otóż to.
Moment wzajemnego zrozumienia był jak promyk słońca w pochmurny
dzień. Wiedziałam, że go polubię, pomyślała Allison. I nagle poczuła się bardzo
zadowolona, że jednak tu przyszła.
Stone był zaskoczony tak miłym przebiegiem rozmowy. Przecież ta
kobieta mogła być ordynarna i źle ubrana. Była nie tylko atrakcyjna i dobrze się
prezentująca, ale można było z nią naprawdę porozmawiać. Miał wrażenie, że
mógłby ją nawet polubić i z trudem uświadamiał sobie, że dziewczyna tylko
wykonuje swoją pracę. A wykonywała ją bez zarzutu. Była absolutnie idealna.
Carla miała rację - jak inaczej mógł znaleźć partnerkę na ten ślub w tak krótkim
czasie? Jeśli chcesz, żeby coś było dobrze zrobione, znajdź fachowca. Sam
powinien na to wpaść.
- Wie pani, z początku nie byłem pewien, czy to się uda, ale teraz myślę,
ż
e wszystko będzie w porządku.
- Miło mi to słyszeć.
- Więc - spojrzał na wizytówkę - Allison. Sprawa jest taka. Jutro
wieczorem muszę być na ślubie byłej żony, a moja dziewczyna zostawiła mnie
w ostatniej chwili na łodzie. Naprawdę muszę tam z kimś pójść. To wszystko.
Tylko towarzyszenie mi na ślubie i weselu, cztery - pięć godzin,
Allison z pewnością słyszała już lepiej brzmiące zaproszenia, ale była tak
zaskoczona i zachwycona, że nie przyszło jej do głowy protestować.
- Chce pan, żebym poszła z panem na ten ślub? - Próbowała ukryć
rozbawienie.
- Czy to będzie do załatwienia? - Na chwilę stracił pewność siebie. - To
znaczy możesz to zrobić?
Allison nie mogła się opanować i roześmiała się. Trochę to dziwne,
pomyślała, ale na pewno warto przymknąć oczy na parę niedociągnięć.
- Tak. Chyba mogę. Chociaż czasu jest rzeczywiście mało. - Pomyślała o
brzoskwiniowej sukience, którą kupiła wiosną na wyprzedaży i nigdy nie miała
okazji włożyć. Byłaby idealna na ślub.
- Właśnie tak powiedziała moja sekretarka. To będzie wspaniały ślub,
mnóstwo dobrego jedzenia, szampan, orkiestra i... - dodał z kolejnym
ujmującym uśmiechem - jestem całkiem niezłym tancerzem. Możesz się nawet
zupełnie dobrze bawić.
- Wcale by mnie to nie zdziwiło.
- Chyba powinniśmy porozmawiać o pieniądzach, bo jeśli się uda, to
mogę cię potrzebować jeszcze do paru innych rzeczy.
- Chwileczkę, nie jestem pewna, czy...
- Liczycie sobie od godziny czy jak?
- W zasadzie liczymy za usługę. Ale są pewne dodatkowe opłaty.
- Oczywiście. - Skinął głową.
- Ale skoro nawet nie ustaliliśmy, czego pan sobie życzy...
Wyglądał na zmieszanego.
- Już mówiłem, nic osobistego. Uważam cię za atrakcyjną kobietę i
oczywiście miałbym ochotę na bliższą znajomość, ale ograniczymy się do
interesów, dobrze? Tylko ślub. Ile?
Gdzieś w głębi duszy Allison zrozumiała bolesną prawdę, chociaż nie
chciała się do tego przyznać.
- Za co? - spytała ostrożnie.
- Ślub.
- Co ze ślubem?
Teraz wyglądał na zniecierpliwionego.
- Ile sobie policzysz za pójście ze mną na ślub?
Przeszył ją ból, podejrzenie zmieniło się w pewność i poczuła się
niezwykle upokorzona. Jednak, jakby w masochistycznym odruchu, spytała
beznamiętnie:
- Chce mi pan zapłacić za pójście na ten ślub?
- Przecież nie mogę żądać, żebyś to robiła za darmo. To byłoby
niesprawiedliwe.
Już nie można było niczemu zaprzeczyć. Sama się w to wpakowała, sama
to na siebie ściągnęła. Wręcz prosiła się o to upokorzenie. Z pewnością kiedyś
będzie się z tego śmiała, ale teraz pragnęła jedynie wydostać się stąd. Naprawdę
uwierzyła, że chciał się z nią umówić!
Mocno przycisnęła swoją teczkę i wstała. Uniosła wysoko podbródek i
odwróciła się do drzwi.
- Dziękuję za propozycję, panie Harrison - powiedziała tonem, który
zachwyciłby Penny, absolwentkę szkół dla panienek z towarzystwa - ale jednak
nie mogę jej przyjąć. Może zadzwoniłby pan do agencji towarzyskiej.
Silnym pchnięciem otworzyła drzwi i gwałtownie zamknęła je za sobą.
Stone patrzył za nią zdumiony. Spojrzał na wizytówkę, potem na drzwi, którymi
wyszła.
- Myślałem, że to właśnie zrobiłem! - zawołał za nią.
Oczywiście tego już nie słyszała.
RODZIAŁ DRUGI
- Zawsze mówiłam, że to idiotyczna nazwa - wściekała się Allison. -
„Party Girls"! Zawsze mówiłam, że to głupie, zawsze!
Przez pierwsze dwie godziny jej przemowy Penny była pełna
współczucia, chociaż z trudem ukrywała rozbawienie. W drugiej godzinie jej
zapewnienia zaczęły być trochę automatyczne. Teraz ignorowała już
przyjaciółkę zupełnie. Ale brak zainteresowania ze strony wspólniczki wcale
Allison nie przeszkadzał. Kiedy tylko przypominała sobie poranne upokorzenie,
wściekłość powracała ze świeżą gwałtownością.
- Myślał, że jestem... - Ale nie mogła wymyślić żadnego określenia,
jakiego nie użyła już przynajmniej dwukrotnie w ciągu ostatnich godzin, co
jeszcze bardziej ją denerwowało. - Wiesz, za kogo mnie wziął?
Zadzwonił telefon i Penny podniosła słuchawkę.
- „Party Girls". - Nastąpiła przerwa, a ze spojrzenia, jakie rzuciła jej
przyjaciółka, Allison poznała, kto dzwoni. Penny zakryła mikrofon dłonią. - To
znowu on - szepnęła.
Allison założyła ręce na piersi i odwróciła się tyłem.
- Niezwykle mi przykro, panie Harrison... - powiedziała Penny.
Kiedy zadzwonił pierwszy raz, Allison odłożyła słuchawkę. Kolejny
telefon był od jego sekretarki, która wyjaśniła przyczynę całego zamieszania.
Allison mogłaby jej nawet żałować, gdyby wypowiadane przez nią słowa nie
brzmiały jak wyuczona lekcja. Mogła sobie wręcz wyobrazić Stone'a stojącego
obok i piszącego na karteczce słowa, które sekretarka miała powiedzieć do
słuchawki. Tak czy inaczej zadawał sobie dużo trudu, żeby przeprosić za coś, co
nie było jego winą. Gotowa była już zapomnieć o tej okropnej scenie, ale kiedy
tylko sekretarka się pożegnała, Stone zadzwonił osobiście i zapytał, o której ma
przyjechać po nią jutro wieczorem. Allison oniemiała, a on wydawał się
rozbawiony. Znowu odłożyła słuchawkę.
Teraz jej biurko ozdabiały dwa bukiety róż: żółty i czerwony. W ciągu
ostatniej godziny telefon zadzwonił osiem razy i Allison miała wrażenie, że to
się zmienia w wojnę psychologiczną. Właściwie to wszystko powinno jej
pochlebiać. Była w jakiś tajemniczy sposób i niejako wbrew swej woli
zaintrygowana. Ale była też nieufna, ostrożna i zbyt zażenowana, żeby się
cofnąć.
I to oczywiście było najważniejsze - zażenowanie. Trudno było obwiniać
Stone'a o to nieporozumienie, trudno też było uznać je za naturalne. Na pewno
nie zamierzał jej obrazić i przeprosił w sposób bardziej niż wystarczający. W
porządku, jego winą jest tylko brak dobrego smaku i zdrowego rozsądku, które
pozwoliłyby puścić całą sprawę w niepamięć. Ale właśnie ta uporczywość
stanowiła o jego uroku, a może szaleństwie, zależy jak na to spojrzeć. Bo choć
jedna część jej umysłu chciała, by dał jej spokój, druga równocześnie marzyła,
by tak się nie stało. Penny odłożyła słuchawkę i zamyśliła się.
- No tak, pierwszy raz mamy zlecenie w wyniku twojej rozmowy z
klientem, a nie pomimo niej. Ten pan musi być oczarowany.
- Jeśli to miał być dowcip... - Allison spojrzała uważnie na przyjaciółkę,
ale na twarzy Penny nie było ani cienia uśmiechu. - Jakie zlecenie? O czym ty
mówisz?
- Naprawdę nie wiem, co on w tobie widzi. Ale cóż, rzecz gustu. -
Dostrzegłszy w oczach Allison gradowe chmury, przestała się droczyć i
wzruszyła ramionami. - Okazało się, że to prawdziwe zlecenie. Musi wydać w
przyszłym miesiącu przyjęcie dla ważnych klientów i to w tej sprawie dzwoniła
jego sekretarka.
Allison poczuła ulgę, ale starała się to jakoś zamaskować.
- Jedno przyjęcie, też mi coś.
- Więcej niż jedno. Musi zabawiać gości przez cały tydzień. Dyskretnie,
taktownie, właśnie tak, jak ty lubisz. - Głos Penny brzmiał obojętnie, a Allison
starała się maskować rosnące zainteresowanie. - I to dobrze, bo mnie takie
rzeczy nudzą, a zlecenie dostaniemy pod warunkiem, że ty się nim zajmiesz.
Allison wiedziała, że teraz usłyszy coś ważnego.
- Musisz się z nim jutro spotkać.
- Dlaczego on mi to robi? - spytała głosem, w którym oburzenie mieszało
się z niechęcią.
Penny wzruszyła ramionami.
- Dlaczego sama go o to nie spytasz? W czym problem?
- Zwariowałaś?
- To on jest taki straszny? - W oczach Penny pojawiło się coś w rodzaju
sympatii.
- No nie... - mruknęła niechętnie Allison. - Wygląda nawet...
- Ale charakter ma do niczego?
- Właściwie to nie. Jest nawet miły i...
- Jasne! - Penny uniosła ręce w geście, który miał znamionować nagłe
olśnienie. - Rozumiem! Jest przystojny i miły, więc oczywiście nie możesz z
nim nigdzie iść. Jak mogłam być tak niedomyślna!
Allison odwróciła się do niej tyłem i, otworzywszy z demonstracyjną
obojętnością szufladę, udawała, że czegoś szuka.
- Na miłość boską, Allison! Osiągnęłaś w jedno popołudnie więcej niż ja
przez cały rok i chcesz to odrzucić?! To nie jest amerykańska postawa.
- Penny, to poważna sprawa! - Allison gwałtownie zamknęła szufladę.
- Oczywiście! Nie wiesz jeszcze, co powiedział Harry.
Allison wcale nie chciała wiedzieć. Nie musiała znać szczegółów,
najważniejszego się domyślała.
- To nie jest aukcja - powiedziała - a ja nie mogę dać najlepszej oferty.
Dlaczego ty z nim nie pójdziesz?
- Bo mnie nie zaprasza.
- Na pewno by zaprosił, gdyby wiedział, że masz czas. Chyba jest mu
wszystko jedno.
- Bardzo ci dziękuję.
- Och, Penny! Jemu to się podoba. Nie rozumiesz? Zawstydził mnie, a
teraz chce to powtórzyć.
- Ale dlaczego?
- Bo jest dziwakiem. Jak wszyscy nasi klienci.
- Jeśli chcesz wiedzieć, to właśnie ty jesteś dziwaczką. To przecież ślub!
Cóż może być bardziej oficjalnego?
- Ślub jego byłej żony - przypomniała Allison. - Jaki mężczyzna idzie na
ś
lub byłej żony i naraża się na tyle kłopotów, by znaleźć partnerkę?
- Taki - zasugerowała Penny, starając się zrobić jak największe wrażenie -
który gotów jest zapłacić podwójną stawkę za wieczorne przyjęcie i pięć
wieczorów rozrywek dla gości. Pięćdziesiąt procent zaliczki przy podpisaniu
umowy.
Allison spojrzała na przyjaciółkę. Poczuła, że ma sucho w gardle.
- Tak powiedział? Penny przytaknęła.
- To mogłoby...
- ...wystarczyć na kwartalne podatki.
Allison myślała o tym. Przynajmniej raz dziennie myślała też o
znalezieniu innego zajęcia. Zastanawiała się, gdzie przebiega granica między
dumą a praktycznością. Dużo też myślała o szarych oczach Stone'a Harrisona.
Czy ktoś tak przystojny może być złym człowiekiem?
- Moje kremowe buty będą doskonale pasować do twojej brzoskwiniowej
sukienki - powiedziała znacząco Penny.
- Atłasowe pantofelki z perełkami?
- I stroik z pereł na głowę. Miałam go na sobie tylko raz.
ś
adna z nich nie bywała często w miejscach, w których perłowe stroiki i
atłasowe pantofelki, nie mówiąc już o eleganckich sukniach, byłyby
odpowiednie. I kto wie, ile czasu upłynie, zanim Allison znów będzie miała
okazję pokazać się na wytwornym ślubie. Na pewno do tego czasu sukienka
wyjdzie z mody.
- A może to będzie wesele nudystów? - mruknęła. - On jest dziwakiem,
jego żona pewnie też.
- Była żona - przypomniała Penny. Podeszła do telefonu i wykręciła
numer. - Allison Carter do pana Harrisona - powiedziała.
Oszołomiona Allison gapiła się na nią bez słowa. Penny podała jej
słuchawkę.
- Spytaj, czy to wesele nudystów. A nawet gdyby, pantofelki też się
przydadzą.
Allison wpatrywała się w telefon. Wzięła słuchawkę z zamiarem
powiedzenia Stone’owi, co o nim myśli, i zademonstrowania Penny siły swego
charakteru.
- Allison. - Ciepło jego głosu przepłynęło przez telefoniczne druty i
podrażniło jej skórę... a może było to tylko uczucie ulgi. - Tak się cieszę, że
zadzwoniłaś. Czy to znaczy, że mi przebaczyłaś?
Już chciała powiedzieć, że tak, oczywiście. Instynkt zarówno kobiety, jak
i przedsiębiorcy tego właśnie się domagał. Zdrowy rozsądek podpowiadał
jednak, że to najlepsza droga do spławienia go i zamknięcia tej głupiej sytuacji.
Ale perfidniejsza część jej osobowości, ta, która nie chciała go stracić, musiała
być silniejsza, bo nagle wyrwało się jej:
- Dlaczego mi to robisz?
Przez chwilę milczał, wyraźnie zaskoczony.
- Co robię?
- Te kwiaty, telefony...
- Ach, to. - Jego ton był lekceważący, a w tle słychać było szelest
papierów. - Sekretarka mnie do tego namówiła.
- Zaczynam rozumieć.
- Mówi, że jestem samolubny i nieczuły.
Znowu usłyszała szelest. Pewnie ten biznesmen w dżinsach i czarnym
podkoszulku cały czas pracuje, tylko od niechcenia próbując ją ugłaskać.
Wiedziała, że powinna się obrazić, ale jego technika okazała się dziwnie
skuteczna. Zdołała jednak warknąć:
- Mogę to sobie wyobrazić.
- Na swoją obronę mogę jednak powiedzieć, że tylko pierwszy tuzin róż
to był pomysł mojej sekretarki. Drugi to już mój.
- Zgodnie z założeniem, że jeśli jeden bukiet róż jest dobry... - zaczęła
sucho.
- ...to dwa są jeszcze lepsze. Właśnie tak.
- Dwa to przesada. Zbyt ostentacyjne. Powinieneś był posłuchać swojej
sekretarki i przerwać póki czas.
Nastąpiła kolejna chwila milczenia.
- Och! - Allison zdawało się, że widzi to wzruszenie ramion. - Takie
rzeczy nigdy mi nie wychodzą. Chyba właśnie dlatego potrzebuję kogoś takiego
jak ty. - Z niemal komicznym wahaniem dodał: -To znaczy twojego
towarzystwa. Sekretarka wyjaśniła mi, czym się naprawdę zajmujesz -
planowaniem przyjęć, oficjalnych kolacji, bali i co tam jeszcze można
wymyślić. Choć tak naprawdę wszystko było prostsze, kiedy myślałem, że
zajmujesz się innymi usługami towarzyskimi. A tak w ogóle to jej wina, nie
moja.
- Nikt nie lubi człowieka obwiniającego innych o swoje błędy.
- To prawda, ale nie musisz mnie lubić, wystarczy, żebyś się ze mną
umówiła.
Allison zaczerpnęła powietrza.
- Panie Harrison - powiedziała najuprzejmiej jak mogła. - Jeśli zrozumiał
pan, czym się naprawdę zajmujemy, to wie pan, że nie świadczymy tego rodzaju
usług.
- Myślę, że obraziłabyś się, gdybym powiedział, że wcale nie byłoby źle,
gdybyście świadczyły.
- Tak - przerwała mu. - Obraziłabym się.
- To co mam zrobić, żebyś zapomniała o złym początku i umówiła się ze
mną na jutro wieczór?
Aż do tej chwili Allison gotowa była odpowiedzieć pewnie i bez
skrupułów: „Nie, dziękuję bardzo". Ale kiedy otworzyła usta, takie słowa nie
chciały z nich wyjść. Może dlatego, że powiedział to tak szczerze, tak otwarcie,
w sposób przypominający bardziej negocjacje handlowe niż flirt. A może
dlatego, że Penny, siedząca obok i słuchająca rozmowy z wielkim
zainteresowaniem, akurat w tym momencie rzuciła swobodnie:
- Czy mówiłam o tej torebce z paciorków, która pasuje do butów?
W końcu Allison była tylko człowiekiem i nie potrafiła odrzucić pokusy.
Już tak dawno nigdzie nie była! I to z niezłym tancerzem...
- Nawet ciebie nie znam! - wykrztusiła wreszcie.
- To świetnie. Nie możesz mieć nic przeciwko mnie.
Przenikliwe, pytające spojrzenie Penny zaczynało już działać jej na
nerwy. Odwróciła się tyłem i postawiła telefon na półce, stwarzając sobie w ten
sposób złudzenie prywatności.
- Posłuchaj - powiedziała spokojnie - nie chcesz mi chyba wmówić, że
mężczyzna taki jak ty nie ma notesu pełnego telefonów kobiet, które z rozkoszą
poszłyby z nim wszędzie.
- To prawda - przyznał. - Mam, i na ogół się zgadzają. Ale chyba jest
jakaś zasada, która mówi, że na ślub kobietę trzeba zapraszać wcześniej niż
dwadzieścia cztery godziny przed faktem. Ktoś powinien te rzeczy spisać.
Był tak szczerze niezadowolony, że Allison musiała powstrzymać
uśmiech.
- Może to będzie moje następne przedsięwzięcie. Ale na razie...
- Poczekaj, nie. Wiem, jak się zaczyna uprzejme spławianie. Słyszałem je
dzisiaj ze sto razy. Posłuchaj, byłaś gotowa pójść ze mną, zanim zrozumiałaś, że
myślę, iż robisz to zawodowo. Przeprosiłem. Przyjęłaś przeprosiny. Przysyłam
ci ostentacyjnie wielkie ilości kwiatów. Zgodziłaś się zapomnieć o naszym
nieporozumieniu, więc w czym problem? Co się zmieniło, odkąd zgodziłaś się
umówić ze mną trzy godziny temu?
Sformułował to tak, że Allison nie wiedziała, co odpowiedzieć. Z tyłu
Penny przetrząsała szafę, a kiedy Allison odwróciła się, przyjaciółka triumfalnie
zademonstrowała jej buteleczkę lakieru do paznokci - brzoskwiniowego, w
takim samym odcieniu jak sukienka.
- Rzeczywiście jesteś uparty.
- To jedna z moich największych zalet - zgodził się.
Jeszcze raz uczepiła się swego postanowienia.
- Ale chodzi o to, że nie robię tego zawodowo, jak to oryginalnie ująłeś.
- No dobrze. A z kim się normalnie umawiasz? Z ludźmi, których
spotykasz w pracy, prawda? Spotkałaś mnie w pracy. Zaprosiłem cię na randkę.
Zgodziłaś się. Co w tym złego?
Bardzo logiczne. I bardzo przekonywające.
- Potraktuj to jak służbowe spotkanie.
- Właśnie o to mi chodzi - zirytowała się. - Nie świadczymy tego rodzaju
usług.
- Nigdy nie zabierasz klientów na kolacje?
- No, oczywiście, że...
- Ja też. Tylko w tym wypadku zabieram cię na ślub. I tam mamy do
omówienia interesy.
Usiłowała znaleźć jakiś argument, ale zrozumiała, że kłóci się dla zasady.
Podejrzewała, że on też. Uśmiechnęła się ponuro.
- Zadajesz sobie bardzo dużo trudu, żeby udowodnić swoją rację.
- Jaką rację?
- śe w końcu dostaniesz to, czego chcesz, nieważne, jakim kosztem.
Zapadła cisza i Allison pomyślała, że posunęła się za daleko. Wtedy
zaśmiał się cicho.
- Wiedziałem, że cię polubię - powiedział. - Mogę po ciebie przyjechać o
wpół do siódmej?
- Wpół do siódmej - zgodziła się i automatycznie podała mu adres.
- A przy okazji - rzucił na koniec. - Mówiłem ci, że to oficjalne, prawda?
- Owszem.
- Nie wiesz przypadkiem, co powinienem włożyć?
Allison uśmiechnęła się.
- Zazwyczaj oznacza to smoking.
Milczenie świadczyło, że wolałby usłyszeć co innego.
- Świetnie - mruknął w końcu. - Teraz muszę sprawdzić, czy mam jakiś.
Usłyszała trzask i zdała sobie sprawę, że przerwał połączenie. Przez
chwilę patrzyła na słuchawkę.
- Ciekawe, czy jeśli żadnego nie znajdzie, odwoła spotkanie? -
wymamrotała w końcu.
Potem odłożyła słuchawkę i spojrzała na Penny z odważnym, chociaż
cokolwiek wymuszonym uśmiechem.
- Cóż - powiedziała. - Wyciągaj buty. Zdaje się, że jednak idę na ten ślub.
ROZDZIAŁ TRZECI
Allison zdawała sobie doskonale sprawę, że bezczelnie nią
manipulowano. Już nie po raz pierwszy, a pewnie i nie ostatni. Ale nikt nie robił
tego z takim wdziękiem, a i jej nie sprawiło to nigdy dotąd takiej przyjemności.
I chociaż następnego dnia kilkakrotnie zastanawiała się, jak mogła tak postąpić,
w głębi serca wcale nie żałowała, że powiedziała „tak".
- Nadal twierdzę, że to parszywy sposób załatwiania interesów -
mruknęła, odwracając się tyłem do Penny, która zaczęła zapinać ponad
trzydzieści niewidocznych guziczków na plecach brzoskwiniowej sukienki.
- Dlaczego musisz to koniecznie traktować jak interes? Nie możesz uznać
tego po prostu za randkę?
- Pozwól mi zatem zapytać - Allison męczyła się z dwunastoma
guziczkami przy koronkowych mankietach - dlaczego tak bardzo ci zależy,
ż
ebym poszła?
- Bo to nam pomoże w interesach. To jasne.
- Niech ci będzie.
- Zdawało mi się, że wspomniałaś, iż jest rewelacyjny. - Penny wcisnęła
jeszcze jeden guziczek w maleńką pętelkę.
- Wcale tego nie powiedziałam, chociaż rzeczywiście jest - przyznała
Allison. - Ale cóż, jeśli ktoś usiłuje wynająć kobietę, by mu towarzyszyła na
imprezie... Powiedzmy, że mężczyźnie tego rodzaju łatwo się oprzeć. - Chyba
rozumiem, o co ci chodzi. - Penny zapięła ostatni guziczek i obróciła Allison w
stronę lustra. - A skoro mowa o rewelacjach... Allison wydała okrzyk zachwytu.
Sukienka była w stylu lat dwudziestych, ale z romantycznym wdziękiem lat
dziewięćdziesiątych. Brzoskwiniowy materiał pokryty był koronką w kolorze
kości słoniowej, która przechodziła w wysoki kołnierzyk i długie, wąskie
rękawy. Z tyłu spódnica sięgała od obniżonej talii do łydek, z przodu tylko do
kolan. Do tego idealnie dobrane pończochy i eleganckie, zdobione perłami,
kremowe pantofelki Penny.
Allison bardzo długo męczyła się z lokówką, ale efekt był olśniewający -
jej włosy zamieniły się w obłok delikatnych pierścionków, spiętych z tyłu
klamerką z trzema wiszącymi sznurkami pereł. Brzoskwiniowy kolor sukni
potęgował świetlistą przezroczystość cery, a tego samego koloru pomadka na
wargach sprawiała, że oczy dziewczyny wydawały się większe i lśniły ciemnym
błękitem. Allison tylko kilka razy w życiu czuła się naprawdę piękna. Tak było
właśnie dzisiaj.
- Znakomicie - przyznała.
Obie odwróciły się w kierunku okna, kiedy usłyszały zatrzymujący się
przy krawężniku samochód.
- Przyjechał za wcześnie - zdziwiła się Allison.
- Chwileczkę, nie zapomnij tego. - Penny zgarnęła z łóżka torebkę z
paciorków i lekki wieczorowy szal. - Masz klucze?
- Mam. I pieniądze na taksówkę.
- Allison, na miłość boską!
- Kto wie? Facet może mieć pociąg do alkoholu. Moja mama zawsze
mówiła...
- Nigdy nie wychodź z domu bez pieniędzy na taksówkę - dokończyła
Penny z cichym jękiem. - Wiem, wiem. Moja zawsze mówiła: „Oczekuj
najlepszego...
- ... ale bądź przygotowana na najgorsze". - Allison z trzaskiem zamknęła
torebkę. Na dole rozległ się dzwonek do drzwi, a jej serce zabiło trochę szybciej,
jak wtedy, kiedy szła na pierwszą randkę. Ostatni raz spojrzała w lustro. -
Chodź, musisz go poznać.
- W takim stroju? - Penny ze zgrozą popatrzyła na swoje sprane dżinsy i
bawełnianą koszulkę. - Nigdy w życiu. Zerknę na niego przez poręcz.
Allison rzuciła jej przez ramię zirytowane spojrzenie. Nawet w dżinsach i
bez makijażu Penny wyglądała lepiej niż większość kobiet. Nie miała jednak
nastroju do kłótni. Dzwonek rozległ się znowu. Allison pobiegła do drzwi.
Penny została na górze schowana za poręczą.
Otworzyła drzwi trochę zadyszana i zarumieniona. Widok, jaki ujrzała
przed sobą, zaparł jej dech w piersiach. Oto w żółtym świetle lampki nad
drzwiami stał niewątpliwie najprzystojniejszy mężczyzna, jakiego kiedykolwiek
widziała poza kinem i teatrem. Miał na sobie smoking przydający mu wdzięku,
którego mógłby pozazdrościć sam James Bond.
Kiedy widziała go ostatni raz, niesforne kosmyki włosów spadały mu na
czoło. Teraz były gładko zaczesane do tyłu, ale podwijały się na kołnierzu. Były
nieco za długie, co nadawało mu zawadiacki wygląd. Spojrzał na nią i jego oczy
rozbłysły, a jej serce zaczęło bić jeszcze szybciej.
- Widzę, że jednak znalazłeś smoking - zauważyła ironicznie.
- A ty znalazłaś… wszystko. - Obejrzał ją dokładnie, począwszy od
fryzury, poprzez najmniejszy fragment ciała widoczny przez koronkę, potem
całą postać do falbanki nad kolanami i po czubki kremowych, zdobionych
perełkami pantofelków. - Wyglądasz wspaniale. Naprawdę. - W jego głosie
brzmiała niezachwiana pewność. - Powinno wypaść całkiem nieźle.
Allison wydało się, że za tę ostatnią uwagę powinna się obrazić - tak
samo mógłby skomentować nowy samochód albo mieszkanie - ale nie chciała
psuć uroku chwili. Poza tym nie była w stanie się obrazić, kiedy tak na nią
patrzył. Uśmiechnęła się więc i zaproponowała:
- Wejdziesz na chwilę?
Wyobrażała sobie, jak Penny wyłazi ze skóry, żeby mu się przyjrzeć.
- Chyba nie - odpowiedział. W jego głosie słychać było nutę żalu. - Chyba
coś pokręciłem z czasem. Zaczyna się o siódmej, nie o wpół do ósmej. Musimy
już iść. - Obrócił się w kierunku ulicy, wskazując długą szarą limuzynę. - W
ś
rodku jest barek. Możemy wypić drinka po drodze.
Tym razem Allison nie mogła się powstrzymać.
- O rany! - wydała cichy okrzyk. Szybko zamknęła drzwi. Penny będzie
musiała jakoś sobie poradzić. - Ładny samochód.
Kiedy schodzili ze schodów, lekko dotknął jej ramienia.
- Nikt nigdy nie mógł mi zarzucić braku klasy.
- Na pewno. To twój?
- Wynajęty na ten wieczór. Pomyślałem, że mogą być problemy z
parkowaniem. Poza tym chciałem zrobić na tobie wrażenie.
- Jestem pod dużym wrażeniem.
- Świetnie. Uwielbiam mieć pieniądze. Wszystko staje się znacznie
prostsze.
- W życiu bym na to nie wpadła - mruknęła, kiedy szofer otworzył przed
nią drzwi. Wdrapała się do pluszowego szaro-czarnego wnętrza i pomyślała, że
jeśli tak wygląda bogactwo, to łatwo mogłaby się przyzwyczaić.
W jednym rogu dostrzegła mały telewizor; ekran był ciemny, ale z
umieszczonych wyżej głośników cicho rozbrzmiewały radosne tony muzyki
Vivaldiego. Barek pełen był małych butelek z alkoholami i świeżymi sokami.
- Proszę. - Stone przyglądał się nalepkom na butelkach. - Na co masz
ochotę?
Allison zawahała się.
- Chyba na nic. Wszystko wylałabym na sukienkę.
- Wątpię. - Stone się uśmiechnął. - Rollsy zazwyczaj mało kołyszą. A Jeff
jest dobrym kierowcą, prawda, Jeff?
- Staram się, proszę pana.
- Może martini? - zaproponował Stone. - Jest przezroczyste. Jak rozlejesz,
i tak nikt nie zauważy.
Podnosił różne butelki, prawdopodobnie szukając dżinu. Allison uniosła
rękę na znak zgody.
- Proszę o wodę sodową. To nie plami. Z lodem.
- Białe wino - zadecydował Stone. - Wtedy oboje będziemy mogli się
napić. - Wybrał butelkę. - Wiesz cokolwiek o winach?
- Wiem wszystko. Na tym polega moja praca. Ale wolałabym wodę
sodową.
Stone wziął korkociąg i małą butelkę.
- Mam nadzieję, że nie jesteś bardzo wybredna. Mogę się założyć, że to
nie będzie twój ulubiony rocznik.
Przyglądała się, jak napełnia dwa kieliszki.
- Zawsze musisz postawić na swoim, prawda?
- Większość ludzi powiedziałaby, że jestem samolubny i nieuprzejmy.
- Nie śmiałabym sprzeciwiać się tej większości.
Znowu posłał jej swój ujmujący uśmiech i podał kieliszek.
- Proszę. Chcę wznieść toast.
W takiej sytuacji nie mogła odmówić.
- Za Allison, która uratowała mi życie.
Uśmiechnęła się i pokręciła głową.
- Jesteś niemożliwy. Czy często ci to powtarzają?
- Cały czas. - Wypił trochę wina. - Ale mówię poważnie, naprawdę jestem
ci bardzo wdzięczny.
Dziewczyna lekceważąco machnęła ręką, trochę onieśmielona jego
szczerością.
- Za darmową przejażdżkę limuzyną i tyle białego wina, ile zdołam
wypić...
- Chodzi o to, że Melinda, moja była żona, jest trochę - jakby to
powiedzieć - nadopiekuńcza. Nieustannie się o mnie zamartwia. Gdybym się
dzisiaj pokazał sam, nie dałaby mi spokoju.
Allison wpatrywała się w kieliszek, ostrożnie formułując pytanie.
- Wiem, że to nie moja sprawa, ale ciągle się zastanawiam... Trochę mnie
dziwi, że zadajesz sobie tyle trudu, aby pójść na ślub byłej żony.
Nonszalancko wzruszył ramionami, moszcząc się wygodniej w fotelu.
- Cała moja rodzina jest trochę dziwna.
Allison starała się nie okazywać zbytniej ciekawości, ale on sam wyjaśnił:
- Melinda nie jest typową eks-żoną. Wychowaliśmy się razem,
pobraliśmy się raczej dlatego, że wszyscy się tego spodziewali, niż dlatego, że
sami tego chcieliśmy. Mniej więcej po ośmiu miesiącach zrozumieliśmy, że to
był błąd, przynajmniej Melinda tak stwierdziła. Na szczęście, a może i na
nieszczęście, małżeństwo nie zniszczyło naszej przyjaźni. Ona martwi się, że
złamała mi serce. - Wypił jeszcze trochę wina. - A ja się czasem martwię, bo
tego nie zrobiła.
Zabrzmiało to dwuznacznie i Allison zaczęła zastanawiać się nad sensem
tego, co powiedział. Ale zaraz przypomniała sobie uwagę Penny, że jedną z jej
najbardziej irytujących cech była skłonność do organizowania życia innym, tak
jak organizowała przyjęcia. Powstrzymała się więc od pytań, które cisnęły się na
usta. Osobiste życie Stone'a to nie jej sprawa. Jej zadanie na ten wieczór - a
właściwie na cały czas ich znajomości - to prowadzenie uprzejmej konwersacji
tak, aby go niczym nie urazić.
- Od dawna jesteście rozwiedzeni? - zapytała ostrożnie.
- Od prawie pięciu lat. I wierz mi, nikt bardziej ode mnie nie jest
zadowolony z tego ślubu. Jako mężatka Melinda będzie miała więcej zajęć.
- Jesteś pewien, że nie będzie jej przykro, że nie przyjdziesz sam?
- śartujesz! - Stone się roześmiał. - Będzie zachwycona. Zwłaszcza tobą. -
Jeszcze raz zmierzył ją spojrzeniem i skinął głową z aprobatą. - Właśnie taką
dziewczynę by mi wybrała. Postawna, zadbana, miła.
- Mówisz o mnie jak o rasowym psie. - Allison z trudem opanowała
irytację.
Uśmiechnął się i jeszcze raz uniósł szklankę.
- Ale o psie najlepszej rasy. Wiesz, kiedy wczoraj wyszłaś, posłuchałem
twojej rady i zadzwoniłem do agencji towarzyskiej. Nawet oni nie mogli mi
nikogo zapewnić w tak krótkim czasie. W każdym razie nikogo odpowiedniego
na ślub. A więc naprawdę uratowałaś mi życie i jestem ci bardzo wdzięczny.
Allison była rada, że nie lubi białego wina. Na pewno zakrztusiłaby się w
tym momencie. Zaniemówiła z oburzenia, wpatrując się w niego z bezsilną
złością. Doskonale regularne rysy Stone’a, wyglądającego obojętnie przez okno,
wyrażały pełne samozadowolenie. Po chwili z trudem odzyskała głos.
- Uściślijmy to - powiedziała bardzo opanowanym głosem. -
Zdecydowałeś się na mnie, bo nie udało ci się załatwić prostytutki?
Przyjrzał się jej uważnie.
- Cali girl - poprawił. - I nie było wielkiego wybierania. Od początku
byłaś moją faworytką.
- Dlatego te kwiaty i telefony? - Allison wzięła głęboki oddech. - Bo
agencja towarzyska nawaliła?
- Oczywiście - przytaknął, zupełnie nie speszony. - Wtedy miałem już nóż
na gardle i muszę ci wyznać, że wcale nie ułatwiałaś mi sprawy. Ale
najważniejsze, że w końcu ustąpiłaś i naprawdę nie wiem, jak ci dziękować.
Samochód skręcił i skierował się w stronę parkingu. Allison odstawiła
kieliszek, obawiając się, że chluśnie mu winem w twarz.
- Jesteśmy na miejscu - oświadczył z czarującym uśmiechem.
Dziewczyna z trudem opanowała wściekłość. Bądź miła - wewnętrzny
głos bardzo przypominał głos Penny - to przecież klient. Starała się odezwać jak
najuprzejmiej.
- Czy ktokolwiek ci już mówił, że jesteś skończonym draniem?
Okazał tylko umiarkowane zaskoczenie.
- Czasami. Najwyraźniej nie dość często. Powiedziałem coś obraźliwego,
prawda?
Oburzenie Allison zmieniło się w niebotyczne zdumienie. Jak ktoś może
być jednocześnie tak wstrętny i tak ujmujący? Jak on sam sobie z tym radzi? I
dlaczego ona nie potrafi się na niego gniewać?
Kiedy kierowca otworzył drzwi, z trudem oderwała wzrok od twarzy
Stone'a. Odchrząknęła, ale jej głos nie nabrał przez to pewności.
- Obraźliwego? - powtórzyła. - Nie wygłupiaj się.
Już miała wysiąść z samochodu, gdy Stone niespodziewanie dotknął jej
ramienia. Jego twarz była poważna, a wargi zaciśnięte.
- To jasne - powiedział. - Obraziłem cię. Czasami zachowuję się jak
kretyn. Nie pytaj, dlaczego, sam nie wiem. Z tej samej przyczyny inni zawsze
się spóźniają albo są źle ostrzyżeni. Przepraszam. Uwierz mi, jesteś ostatnią
osobą na świecie, którą chciałbym obrazić.
Jego szczerość nie mogła być udawana. Wyraz twarzy Stone'a wywołał
uśmiech na twarzy Allison i już wiedziała, że mu przebaczy.
- Wiesz co - zaproponował - jeśli obiecasz, że nie będziesz mi miała tego
za złe, to możesz zawsze mi mówić, kiedy zachowuję się jak drań, a ja nie będę
miał tego za złe tobie. Co ty na to?
W nikłym świetle samochodowych reflektorów jego oczy błyszczały
czule, uśmiech był pieszczotliwy i uwodzicielski, a ton głosu wzbudzał
zaufanie. Allison wahała się, ale zaczynała już rozumieć to, czego - jak
podejrzewała - dziesiątki kobiet nauczyły się już wcześniej: Stone'owi
Harrisonowi nie można się oprzeć. Bez skutku próbowała stłumić śmiech.
- Wygląda na to, że zawarliśmy umowę.
- Obiecuję, że nie będziesz tego żałować - powiedział rozluźniony i
uśmiechnął się szeroko.
Na twarzy Allison uśmiech ustąpił miejsca zadumie.
- Zobaczymy - mruknęła bardziej do siebie niż do niego, wysiadając z
samochodu.
Ale nawet Stone, bezmyślny, niepoprawny, jawnie arogancki - nie mógł
zepsuć Allison przyjemności. Kochała śluby. Nieważne, jakie, gdzie i czyje,
nieważne, czy uroczyste, czy na luzie, w mieszkaniu czy w ogrodzie, w kościele
czy w urzędzie. Kochała to za słabo powiedziane - ona je uwielbiała.
Ulegała symbolice rytuału: drużbowie, wysocy i eleganccy, którzy kiedyś
nosili miecze i formowali wokół pana młodego żywą tarcze, prowadząc go na
spotkanie z panną młodą i chroniąc przed wrogami lub zirytowanymi krewnymi
jego wybranki; druhny i matrony, które kiedyś zaprezentowałyby posag panny
młodej i których obowiązkiem byłoby nie tylko zapewnić jej wszelkie wygody,
ale też chronić jej dziewictwo, dopóki nie zostanie oddana w ręce ostatecznego
opiekuna, czyli męża. To wszystko było takie staroświeckie i zachwycające,
jedno z niewielu już powiązań współczesnej cywilizacji z zamgloną i mroczną
przeszłością.
Melinda dobrze wiedziała, jak to się robi. Kościół pełen był róż i
kremowych świec. Róże, wszystkie dokładnie w tym samym łososiowym
odcieniu, witały gości już w kościelnym przedsionku, pięły się po ścianach i
dwóch łukach, pod którymi wszyscy musieli przejść. Różowe wstążki łączyły te
łuki i kościelną nawę z dwoma kandelabrami stojącymi u drzwi. Światło było
lekko przyćmione. Dekoracja, dyskretnie elegancka, stwarzała nastrój
romantyczny, ale nie ckliwy.
Omal się nie spóźnili. Tenor i sopran byli już przy ostatnich frazach
rozdzierającego serce duetu, a kiedy tylko Allison i Stone usiedli, dwóch
chłopców w żakietach zaczęło rozwijać łososiowy dywan, a dwóch innych,
zaraz za nimi - kremowy.
- Cóż - mruknął Stone z satysfakcją - wygląda na to, że znalazła bogacza.
To dobrze.
- Psst! - syknęła Allison, kiedy zaczęło się już preludium do marsza
weselnego. Orszak prowadziła mała dziewczynka w marszczonej koronkowej
sukience, sypiąc z koszyczka płatki róż. Allison oparła się wygodnie, żeby
podziwiać ceremonię.
Od chwili, w której zgodziła się przyjść na ten ślub, zastanawiała się, jaka
też może być była żona takiego mężczyzny. Zauważyła, że ludzie sukcesu,
zwłaszcza przystojni ludzie sukcesu, mieli skłonność do wybierania sobie żon i
kochanek najczęściej według prezencji, co nie dowodziło niczego, poza tym, że
byli mężczyznami. Allison namalowała już w myślach portret byłej pani
Harrisom blondynka z pełnym biustem, zadbana, eks-modelka lub prawie
modelka. Nie miała nic przeciwko temu - ten obraz Melindy Harrison pasował
równie dobrze do jej najlepszej przyjaciółki Penny. Ale, ku zaskoczeniu Allison,
panna młoda była zupełnie inna, niż podpowiadała wyobraźnia.
Przede wszystkim była ciemnowłosa i nawet przy tak uroczystej okazji
uczesana bardzo prosto - włosy związane z tyłu głowy w podwójny węzeł, z
którego opadał aż do talii delikatny welon. Miała otwartą i przyjacielską twarz -
dzisiaj oczywiście rozpromienioną - i figurę, której nie powstydziłaby się
modelka. Dziewczynie z miejsca ta kobieta przypadła do gustu.
Panna młoda miała na sobie łososiową suknię, a druhny kremowe, co
Allison uznała za wspaniałe odwrócenie tradycyjnego motywu i doskonały
pomysł do wykorzystania przy organizowaniu kolejnego ślubu. Ceremonia była
urozmaicona recytacją poezji i popisami muzycznymi.
Melinda poślubiła wytwornie wyglądającego mężczyznę o skroniach
przyprószonych siwizną, który najwyraźniej ją uwielbiał. Kiedy młoda para
wyszła triumfalnie przy dźwiękach marsza z Lohengrina, Allison poczuła, że ma
oczy zamglone ze wzruszenia. Kiedy muzyka ucichła i tłum gości wypełnił
przejście, wytarła je dyskretnie.
- To był piękny ślub - powiedziała z przejęciem. - Dziękuję, że mnie
zaprosiłeś.
- Moim zdaniem był trochę za długi. - Stone spojrzał na zegarek. - Kiedy
my braliśmy ślub, trwał tylko cztery minuty, sprawdzałem. Gdybym wiedział, że
to będzie tak długo, zjadłbym wcześniej kolację. Umieram z głodu.
Allison wpatrywała się w niego bez ruchu, nie zważając na to, że blokuje
przejście.
- Patrzyłeś na zegarek w czasie własnego ślubu?
- Wtedy wszystko odbyło się zupełnie inaczej: w pewne sobotnie
popołudnie spotkaliśmy się tylko my, świadkowie i sędzia pokoju. Sądzę, że
Melinda zawsze chciała mieć wytworny ślub. Kobiety czasem są stuknięte na
tym punkcie.
- Czyżby? - Allison potrząsnęła głową z niedowierzaniem.
Uchwycił jej pełne dezaprobaty spojrzenie.
- O co chodzi? To po prostu zdrowy rozsądek. Ślub jest tak samo ważny -
czy trwa cztery minuty, czy czterdzieści, a poezja i świece nie mają z tym nic
wspólnego.
Tak perorując przebijał się przez tłum, od czasu do czasu machając komuś
ręką lub kiwając głową na powitanie. Allison usiłowała ukryć zdenerwowanie.
W końcu było to weselne przyjęcie, a ona miała mu towarzyszyć. Jej zadaniem
było mieć miły wyraz twarzy. Nie potrafiła się jednak powstrzymać od uwagi:
- Nie o to chodzi. Liczy się symbol, rytuał. Ważne są wspomnienia.
Kobieta będzie je przechowywać całe życie. Czasami trwają dłużej niż samo
małżeństwo.
- Poddaję się.
- Na litość boską! - Nie mogła już dłużej ukrywać rozdrażnienia. - Czy ty
nie masz pojęcia o romantycznych uczuciach?
- Wiem mnóstwo o romantycznych uczuciach - upierał się. - Przecież
przysłałem róże, prawda?
Kiedy na niego spojrzała i dostrzegła iskierki w jego oczach, jeszcze raz
przypomniała sobie, jak trudno kłócić się z nim o cokolwiek.
- Jesteś piękna - powiedział - i wspaniale wyglądasz w tej sukience, ale
nie masz poczucia humoru.
- Mam mnóstwo poczucia humoru. - Uśmiechnęła się słodko. - Przecież
przyszłam tu z tobą, prawda?
Roześmiał się, a sposób, w jaki zmrużył oczy i ujął jej ramię, delikatnie i
czule, sprawił, że zapomniała o wcześniejszych postanowieniach. To
niewątpliwie najciekawszy mężczyzna, jakiego ostatnio spotkała.
Przyjęcie odbywało się w prywatnym klubie i choć Stone odjechał spod
kościoła bardzo szybko, gdy przybyli, na okrągłym podjeździe stało już sporo
samochodów. Budynek był rzęsiście oświetlony, przy stołach uwijali się
kelnerzy w czerwonych marynarkach, przez otwarte drzwi słychać było śmiechy
i muzykę. Elegancko ubrani goście tłoczyli się przed wejściem.
Stone niecierpliwie ścisnął jej ramię.
- Pewnie trzeba będzie się przywitać - mruknął.
- Na weselu to przecież normalne - odparła Allison.
- To śmieszne. Przecież wszyscy znają gospodarzy, inaczej by się tu nie
znaleźli. Z weselem jest ten sam problem co z życiem - zbyt długo trzeba czekać
na dobrą rolę.
Allison zdołała się jedynie uśmiechnąć, bo Stone już ujął jej rękę i
otworzył drzwi.
- Nie przeszkadza ci mały spacerek? Buty masz chyba wygodne, a to
niedaleko.
Szybko zorientowała się, że to nieważne, czy coś jej przeszkadza, czy nie,
bo i tak z trudem za nim nadążała. Trzymał rękę na jej ramieniu i posuwał się
wielkimi krokami, wymieniając pozdrowienia z innymi gośćmi, ale nie
zatrzymując się choćby na chwilę ani nie zwalniając tempa.
- Na miłość boską, stań wreszcie! - zdołała w końcu wykrztusić. - Nie
mogę tam wejść spocona i potargana.
- Wyglądasz wspaniale. Jak się nie pośpieszymy, będziemy stać w
strasznej kolejce. Kto by pomyślał, że Melinda zna tyle osób.
Allison przekonała się już, że powstrzymanie Stone'a, który coś sobie
postanowił, jest rzeczą niemożliwą.
Kolejka gości zaczynała się kilka metrów za szatnią i Stone musiał
wreszcie stanąć, choć widać było, że pragnie przecisnąć się do przodu i
zobaczyć, ile osób stoi przed nimi. Allison czuła, że jej fryzura się rozsypuje, a
lakier traci połysk. Próbowała dokonać dyskretnych poprawek, ale bez lustra
było to niemożliwe. Trąciła lekko Stone'a.
- Jeśli pozwolisz, pójdę do toalety i spróbuję naprawić to, co zniszczył ten
bieg.
- O, nie! - Chwycił ją za ramię, zanim zdążyła odejść. - Stracimy kolejkę i
będziemy stać całą noc. Poza tym wyglądasz znakomicie, naprawdę. Pójdziesz
za kilka minut.
- Ale przecież...
Nie zdołała dokończyć, ponieważ stojąca przed nimi para odwróciła się,
ż
eby przywitać się ze Stone'em. To pozwoliło mu zapomnieć, że kolejka jest
taka długa i poświęcić się miłej pogawędce. Allison czekała, aż przedstawi ją
swoim znajomym, którzy od czasu do czasu rzucali jej zaciekawione spojrzenia,
ale Stone zdawał się tego nie dostrzegać. Uśmiechała się więc uprzejmie i
spoglądała w dal. Miała ochotę go uszczypnąć, ale wątpiła, czy to uświadomi
mu jego obowiązki towarzyskie. Kiedyś ktoś go nauczy dobrych manier i miała
nadzieję, że będzie mogła to zobaczyć.
- Czy mnie oczy nie mylą? Czy ten przystojny młody człowiek to sławny
Gregory Harrison?
- Gregory? - mruknęła Allison unosząc brwi.
Mówiący te słowa głos należał do kobiety w średnim wieku w
jaskrawoniebieskiej sukni i pelerynce tego samego koloru. Sukienka była trochę
przyciasna, a pelerynka zbyt ekstrawagancka, ale kobieta nosiła swój strój z
takim wdziękiem, że nie raził. Przyprószone siwizną, wysoko upięte włosy
przytrzymywała diamentowa szpilka. Allison poczuła na sobie jej zaciekawione
spojrzenie i natychmiast zapragnęła schować się za Stone'a. Jego oczy rozjaśniły
się. Ucałował kobietę w policzek.
- Czyż to nie królowa balu? Cieszę się, ze zdołałaś na czas wyrwać się
temu oficerowi.
- Ach, ty niegrzeczny chłopcze! Chcesz, żeby cię ktoś usłyszał? -
Klepnęła go po ramieniu, nie przestając patrzeć na Allison. - Na miłość boską,
gdzież twoje maniery! Kim jest to urocze stworzenie?
- Stello Blake - powiedział Stone - pozwól, że przedstawię ci Allison
Carter, moją…
Ten pomysł przyszedł jej do głowy nagle. Akt sprawiedliwości, drobny
rewanż za całą listę zniewag, którą Stone rozpoczął, stawiając ją na drugim
miejscu za prostytutką, a zakończył zniszczeniem fryzury i ignorowaniem jej w
obecności swoich przyjaciół. I na dodatek powiedział, że nie ma poczucia
humoru. Zrobiła krok do przodu, wyciągając z uśmiechem rękę.
- …narzeczoną - dokończyła ciepło. - Miło mi panią poznać, pani Blake.
Jednak ta jakby nie zauważyła wyciągniętej ręki i Allison poczuła, że
niewinny żart się nie udał. Stella Blake wpatrywała się w nią, jej wargi drżały, a
oczy napełniły się łzami. I zanim Allison zdołała rzucić Stone'owi
przepraszające spojrzenie, wykrzyknęła:
- Och, moja droga! - I objęła ją czule.
Zaskoczona Allison stała się nagle ośrodkiem powszechnego
zainteresowania. Próbowała się odwrócić, żeby spojrzeć na Stone'a, ale on
niewiele jej pomógł.
- Allison - powiedział ze śmiertelną powagą - poznaj moją mamę.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Stone oczywiście wiedział, że powinien przyjść Allison z pomocą, ale
początkowo był zbyt zaskoczony, a potem zbyt rozbawiony obrotem sprawy.
Ujrzawszy ją zamkniętą w potężnym uścisku matki i tak bardzo przypominającą
małego brązowego króliczka, złapanego przez wielkiego przyjaznego
niedźwiedzia, uznał po chwili, że ma, czego chciała.
Domyślił się, dlaczego to zrobiła. Najpierw jego uwagi o długości
ceremonii, a potem ten pospieszny bieg w kierunku kolejki. Chciała zrobić mu
na złość, ale nie mógł się o to na nią gniewać. Bardzo często wywoływał u
kobiet podobne odruchy, pod wspólnym hasłem „dla twojego własnego dobra"
oraz „będziesz miał nauczkę". Nie mógł pojąć sensu tych wszystkich
demonstracji i wcale nie był pewien, czy chce go rozumieć, ale musiał przyznać,
ż
e tym razem był zbity z tropu bardziej niż kiedykolwiek. Co ona chciała
osiągnąć, mówiąc jego matce, że są zaręczeni?
- Gregory! - wykrzyknęła matka. - Ty łobuzie, ty wyrodny synu! Jak
mogłeś trzymać to w tajemnicy! Nie spałam po nocach, martwiąc się o ciebie,
zaczęłam nawet szukać mojej starej listy znajomych z niezamężnymi córkami -
a jest ona coraz krótsza, zapewniam cię - a ty cały czas byłeś potajemnie
zaręczony! Jak mogłeś?!
I wtedy Stone pomyślał, że obie mają, czego chciały.
Jego matka była wspaniałą kobietą i bardzo ją kochał, ale mniej więcej od
pięciu lat dręczyła ją obsesja na punkcie jego ustatkowania się i założenia
rodziny. Była jeszcze gorszą swatką niż Melinda, więc starał się jak najmniej
informować ją o swoim życiu towarzyskim. I tak zawsze jakoś się dowiadywała,
ż
e nie jest z nikim związany, a wtedy zaczynała się jego niedola. Prezentacje,
proszone kolacje, bilety do teatru i „córka starych przyjaciół, tylko na jeden
wieczór", nawet kazania na temat niebezpieczeństw samotnego życia w
dzisiejszym zdemoralizowanym społeczeństwie.
Nie była w tym odosobniona. Niemal każdy znał jakąś idealną
towarzyszkę życia dla Stone'a i zanosiło się na nie kończący się łańcuch randek
w ciemno, sióstr przyjaciółek i przyjaciółek sióstr, jak tylko świat dowie się o
jego zerwaniu z Susan. A na takich imprezach wiadomości rozchodzą się
błyskawicznie i pewnie spędzi wieczór tańcząc z kobietami, których nawet nie
znał i wymyślając powody, dla których nie mógł do nich zadzwonić w
poniedziałek.
Nagle ktoś poklepał go po plecach.
- Stone, ty stary draniu, to prawda?
Kobieca dłoń dotknęła jego ramienia.
- Nie mogę w to uwierzyć! Stone Harrison, niesłychane!
Tymczasem jego matka znów uściskała Allison.
- Nie mogę uwierzyć, że słowa nie pisnął własnej matce. Zresztą
nieważne, moja droga, to jedna z wielu rzeczy, których będziesz musiała
dowiedzieć się o moim synu - nie ma absolutnie żadnego poczucia
przyzwoitości. I stanowczo oświadczam, iż to nie moja wina.
Allison desperacko próbowała uwolnić się z jej objęć.
- Właściwie, pani Harrison, to znaczy Blake...
- To nazwisko drugiego męża, moja droga. Był naprawdę kochany, ale nie
przeżyliśmy nawet dziesięciu lat. Możesz do mnie mówić Stella.
- Dziękuję pani, to znaczy Stello. Ale obawiam się... to znaczy...
Przez moment Stone rozkoszował się kłopotliwą sytuacją Allison, ale nie
miał zamiaru dopuścić, by sprawy zaszły za daleko. Spokojnie przysunął się i
otoczył ją ramieniem.
- No, kochanie, widzisz, co narobiłaś? Mówiłem, że tak będzie, jeżeli się
wygadasz. Chcieliśmy ci zrobić niespodziankę - zwrócił się do matki ponad
ramieniem zaskoczonej Allison. Ścisnął ją czule i popatrzył w oczy. - Ale teraz
wszystko zepsułaś.
Stella Blake zmrużyła oczy, lecz po chwili odezwała się z ciepłym
uśmiechem:
- Nie zwracaj na niego uwagi, kochanie. Będziemy musiały gdzieś
przysiąść i pogadać.
- Ale... - zająknęła się Allison.
- Stone, Stone, kochanie! - Ku swej radości Stone zauważył, że panna
młoda wzywa ich do siebie.
- Przepraszam, mamo - powiedział i pociągnął Allison za sobą. Zanim
dotarli do państwa młodych, prawie odzyskała równowagę.
- Zwariowałeś - jęknęła. - Nie mogę uwierzyć, że pozwalasz jej sądzić,
ż
e...
- Pozwalam jej wierzyć tylko w to, co sama jej powiedziałaś - odparł
Stone niewinnie.
- Na litość boską, nie wiedziałam, że to twoja matka.
- Uwielbiam dobre kawały, a ty? - Uśmiechnął się.
Allison nie zdołałaby odpowiedzieć, nawet gdyby wiedziała, co się mówi
w takiej sytuacji, bo właśnie dotarli do państwa młodych. Postanowiła
przestrzegać nowej zasady: prości, ciężko pracujący, poważni ludzie nigdy nie
powinni robić innym dowcipów, bo narobią sobie kłopotów. Zaś ludziom takim
jak Stone najwyraźniej wszystko uchodzi na sucho.
Stone pocałował pannę młodą i uścisnął rękę pana młodego, którego
Allison uznała za jakiegoś doktora, bardzo przystojnego i najwyraźniej
zamożnego. Kiedy została przedstawiona, wymamrotała coś, co - miała nadzieję
- było stosownymi gratulacjami, jednocześnie próbując usunąć się na bok. Nie
udało się.
- Stone, tylko ty mogłeś zrobić coś takiego, i to na moim ślubie -
oznajmiła panna młoda. - Co masz na swoją obronę? Nie, nic nie mów. -
Obróciła się do Allison, jej oczy błyszczały z radości i ogromnej ciekawości. -
Czy to prawda? Stone to straszny kawalarz i nigdy nie wierzę ani jednemu jego
słowu, więc sama powiedz - czy naprawdę jesteście zaręczeni?
Allison już miała szczerze odpowiedzieć, ale ramię Stone'a znów objęło
jej plecy.
- Czy złamię ci serce, jeśli to prawda? - zapytał.
Melinda odrzuciła głowę do tyłu i roześmiała się.
- Złamiesz? Gdybym już nie była najszczęśliwszą kobietą na świecie - z
uwielbieniem wsunęła rękę pod ramię męża - to pewnie bym nią została.
- Naprawdę tak myślisz? - spytał Stone tonem na tyle dziwnym, że
Allison popatrzyła na niego z ciekawością.
- Oczywiście, że tak. - Melinda promieniała.
- To jasne, że się cieszę, bo wreszcie się ustatkujesz i będziesz tak
szczęśliwy jak ja. Chociaż... - udała rozdrażnienie - nie wiem, czy ci wybaczę,
ż
e nic mi nie powiedziałeś. Jak mogłeś!
To zaszło już za daleko i Allison otworzyła usta, żeby wszystko wyjaśnić,
ale Stone znowu interweniował.
- To twój dzień. Nie chcieliśmy rozpraszać uwagi gości i twojej. Zjedz
tort, rozpakuj prezenty i nie myśl o nas.
- śartujesz? - Znowu się roześmiała. - Już dałeś mi najwspanialszy
prezent, jaki mogłam dostać.
- śyczę ci wspaniałego wesela, dziecinko, i szczęśliwego życia. -Pochylił
się i ucałował ją w policzek.
Melinda uśmiechnęła się ciepło do Allison.
- Zostaniemy przyjaciółkami? Musimy umówić się na obiad. Mamy tyle
do obgadania!
- To wspaniały ślub - wyjąkała Allison.
Stone odciągnął ją na bok.
- To było największe okrucieństwo, z jakim kiedykolwiek się zetknęłam -
powiedziała. - Najpierw okłamujesz swoją matkę, a potem pannę młodą w dniu
jej ślubu. Przecież jesteś gościem w jej domu!
- W klubie - odpowiedział Stone obojętnie. - A poza tym jest wynajęty.
- Spokojnie ją okłamujesz, robisz z niej absolutną idiotkę, że nie
wspomnę o mnie. Zaraz jej to wszystko wyjaśnię!
Odwróciła się, ale Stone znowu złapał ją za ramię niemal tanecznym
ruchem, sprawiając, że usiadła, a w jej dłoni znalazł się kieliszek szampana.
- Poczekaj. Powinniśmy porozmawiać.
- O czym? Dobrze, przyznaję, że w robieniu ludziom kawałów jesteś
lepszy ode mnie. To właśnie chciałeś usłyszeć? Ale nie zamierzam brać w tym
udziału ani minuty dłużej.
Ławka, na której usiedli, była nieduża, wyściełana aksamitem i przybrana
kwiatami. Allison podejrzewała, że zaprojektowano ją specjalnie do zdjęć.
Miejsca starczało tylko dla jednej osoby albo dla dwóch siedzących bardzo
blisko siebie. Kiedy spróbowała wstać, Stone zagrodził przejście i było jasne, że
nie uda się stąd uciec bez jego zgody.
- Odpręż się, wypij szampana. Porozmawiajmy chwilę.
Ze swojego miejsca Allison doskonale widziała jego smukłe męskie uda i
biodra. I nic poza tym. Musiała mocno odchylić głowę, żeby spojrzeć mu w
twarz. I to ją zirytowało.
- Mów sobie co chcesz, ale jeden kieliszek szampana to za mało, żeby
przekonać mnie do udziału w tej maskaradzie.
- W takim razie dobrze, że mają więcej niż te dwa kieliszki - skwitował z
uśmiechem.
Nieoczekiwanie usiadł obok niej. Wcisnęła się w kąt, ale i tak wydawało
się, że czuje każdą część jego ciała - udo, twarde i ciepłe, biodro, ramię
ocierające się o jej bok. Próbowała się wyprostować, żeby spojrzeć mu w oczy,
ale okazało się to trudne. Jego bliskość przytłaczała, tym bardziej że zdawał się
zupełnie nie zauważać ich fizycznego kontaktu ani zakłopotania, w jakie ją
wprawia. Szare oczy były tak blisko, że mogły hipnotyzować.
- Posłuchaj - powiedział ostrożnie. - Wiem, że oddałaś mi ogromną
przysługę, przychodząc tutaj.
- Nie próbuj ze mną tej zabawy, dobrze? - Allison wypiła duży łyk
szampana, żeby się uspokoić. - Nabrałam się na to o jeden raz za dużo.
- Po prostu jestem szczery. Jeśli powiesz Melindzie prawdę teraz, będzie
wściekła na mnie i na ciebie, a to zepsuje jej wesele i będę musiał iść do domu
głodny. - Zdenerwowana Allison uniosła oczy do nieba, ale zanim zdążyła coś
powiedzieć, dodał szybko: - Za parę godzin wyjeżdża w podróż poślubną i nie
będzie jej przez miesiąc. Po co psuć jej przyjemność? Nie słyszałaś, jak
powiedziała, że to najlepszy prezent, jaki mogła dostać?
Allison zawahała się. To dawało wiele do myślenia o mężczyźnie, którego
eks-żona była szczęśliwa, że teraz ktoś inny będzie się o niego martwił. Ale fakt,
ż
e temu mężczyźnie aż tak zależało na szczęściu kobiety, której nie kochał od
pięciu lat, też dawał wiele do myślenia. Allison nie była pewna, czy rozumie
którąkolwiek z tych sytuacji, a nie rozumiejąc nie chciała krytykować.
Z przerażeniem przyglądała się swemu kieliszkowi szampana. Albo
alkohol był dużo mocniejszy, niż myślała, albo uległa szarym oczom i łagodnej
perswazji Stone'a. Czyżby rzeczywiście rozważała zgodę na tę maskaradę?
Pokręciła głową, usiłując przekonać raczej siebie niż jego.
- To szaleństwo. Nie mogę udawać twojej narzeczonej. Przecież nawet cię
nie znam. Twoja matka...
- Będę ją trzymał z dala od ciebie, obiecuję. Tu jest ponad pięćset osób,
nie będzie trudno jej unikać. Jedyne, co musisz robić, to uśmiechać się i patrzeć,
jakbyś mnie uwielbiała, a przecież i tak miałaś to robić, prawda? I oczywiście -
dodał - nie zaprzeczaj, kiedy przedstawię cię jako moją narzeczoną.
To jego oczy, zdecydowała Allison i wypiła jeszcze jeden duży łyk, z całą
pewnością oczy. Ciepłe i urzekające, spoglądające z leciutkim uśmiechem, co
sprawiało, że kobieta, do której mówił, czuła się, jakby wyjawiał jej swoje
najtajniejsze sekrety... albo najskrytsze pragnienia. Z ogromnym wysiłkiem
wyzwoliła się spod jego uroku.
- Panie Harrison - zaczęła stanowczo.
- Stone, mam na imię Stone.
Zawahała się, a potem spojrzała na niego z ciekawością.
- Czy mogę o coś zapytać?
Odprężył się odrobinę i napił się szampana. Kiedy podnosił kieliszek,
jego ramię otarło się o jej ciało, a to przypadkowe dotknięcie było jak
pieszczota.
- O co tylko chcesz.
- Skąd wzięło się to „Stone"?
Zamrugał oczami.
- Nie jestem pewien, czy znamy się aż tak dobrze.
Zmarszczyła się trochę i uniosła kieliszek, próbując wcisnąć się dalej w
kąt, kiedy opuścił rękę i znowu poczuła dotyk jego mięśni na swoim okrytym
koronką ramieniu. Pachniał czystym, drogim materiałem i leśnymi ziołami -
bogaty, upajający, zakazany zapach.
- W porządku - powiedziała z pewnym wysiłkiem. - I z pewnością nie
znamy się wystarczająco dobrze, żebyś mógł mnie prosić o taką przysługę.
- Nawet gdybym błagał?
- Na litość boską! - Jej rozdrażnienie się wzmogło i jeszcze raz
spróbowała wstać.
Powstrzymał ją znowu, tym razem delikatnie kładąc rękę na jej dłoni.
- Posłuchaj. Nie wiem, jak to powiedzieć, żeby nie wyjść na głupka, ale
czy wiesz, co to znaczy w dzisiejszych czasach być wolnym heteroseksualnym
mężczyzną w moim wieku i na dodatek płacić ogromne podatki?
Allison przyjrzała mu się sceptycznie.
- Wiem, że wczoraj byłeś gotów zapłacić za jakiekolwiek towarzystwo.
- To nie ma znaczenia. - Zrobił lekceważący gest. - Próbuję powiedzieć,
ż
e kiedy jest się kawalerem, kobiety zlatują się ze wszystkich stron z
wyszczerzonymi zębami...
Allison
stłumiła
okrzyk
oburzenia
i
spróbowała
wstać;
ze
zniecierpliwioną miną złapał ją za nadgarstek.
- Chodzi mi o to, że każdy pełen dobrych chęci krewny i znajomy w
promieniu stu kilometrów wytrwale robi co może, żeby pomóc mi znaleźć
właściwą kobietę i, szczerze mówiąc, robi się to już trochę meczące. Wszyscy
ludzie, jakich znam, są dzisiaj tutaj i jeżeli się dowiedzą, że znowu jestem
samotny... Kilka nieszkodliwych godzin udawania z twojej strony mogłoby
oszczędzić mi paru dni - a może tygodni - męki. No i co masz do powiedzenia?
Allison popatrzyła na niego spokojnie.
- Jesteś autokratycznym, nie liczącym się z nikim, szowinistycznym,
zarozumiałym typem. Nie widzę ani jednej przyczyny, dla której miałabym ci
pomagać.
Puścił pierwszą część jej przemowy mimo uszu i uczepił się drugiej.
- Oczywiście wynagrodzę ci to. Nie oczekiwałbym, żebyś...
Ręka Allison znacząco zacisnęła się na prawie pustym kieliszku.
- Jeżeli masz zamiar zaoferować mi pieniądze...
Uśmiechnął się i podniósł rękę w geście samoobrony.
- Oczywiście, że nie. Ale to naprawdę miałoby dla mnie duże znaczenie i
gdybyś się zgodziła, z przyjemnością dałbym ci...
Coś w wyrazie twarzy Allison musiało go ostrzec, bo przerwał.
- Co? - spytała lodowato. - Co chcesz mi dać?
- Może całusa? - spytał.
Serce zabiło jej odrobinę szybciej i chociaż się starała, nie mogła się
powstrzymać od spojrzenia na jego wargi. Miał cudowne usta, silne, ale nie
surowe, skore do śmiechu, ale zmysłowe, delikatne, ale zaborcze, śmiałe,
kuszące.
Przełknęła z trudem ślinę i zimno spojrzała mu w oczy, usiłując nie
dopuścić, by wyraz twarzy zdradził jej myśli.
- Uważasz zapewne, że twoje pocałunki są bardzo cenne.
- Nie mam pojęcia - przyznał skromnie. - Ale niektórzy chyba tak myślą.
A jeśli to nie wystarczy... czy nigdy nie robiłaś niczego po prostu dla zabawy?
- Odgrywanie przedstawienia na rzecz pięciuset krewnych i znajomych
uważasz za zabawę?
- Jasne, czemu nie? Co masz do stracenia?
Allison spojrzała w te głębokie, ciepłe, szare oczy i pomyślała trochę
nieprzytomnie: „Właśnie, co?"
Oczywiście później wolała myśleć, że wszystkiemu winien był szampan
albo te diabelsko uwodzicielskie oczy. Ale tak naprawdę odezwała się w niej
kobieta, która kiedyś wybrała się autostopem do Nowego Orleanu, która omal
nie wyjechała do Europy z artystą, która siedząc na podłodze i patrząc na Penny
przez pustą butelkę i stos nie zapłaconych rachunków powiedziała raz:
„Dlaczego nie?" i która od dawna już nie zrobiła niczego dla samej zabawy.
Choć przez chwilę być lekkomyślną, odważną i nieodpowiedzialną... Niech ktoś
inny martwi się o konsekwencje. W końcu co mają do stracenia? Popatrzyła na
Stone'a, wypiła resztę szampana i powiedziała:
- Dlaczego nie?
Ulga i zaskoczenie rozjaśniły jego twarz, ale tylko na moment. Zaraz
wróci: do rzeczowego tonu.
- Wspaniale. - Uścisnął jej ręce i pomógł wstać. - Skoro się dogadaliśmy,
chodźmy coś zjeść. Może udasz, że mdlejesz i wciśniemy się na początek
kolejki?
- Musiałby to być naprawdę wspaniały pocałunek.
Oczy mu błysnęły, gdy objął ją w pasie.
- Cały świat zawiruje - obiecał.
- Nie mogę się doczekać.
- To dziwne, ale ja też - mruknął jakby do siebie i uśmiechając się
wskazał jej gestem drogę.
Gdyby wiedziała, na co się naraża, nie przystałaby tak łatwo. Budynek był
ogromny, uroczystość imponująca. Stone twierdził, że są tu wszyscy jego
znajomi - ale ilu spośród nich mogłoby naprawdę interesować, czy jest
zaręczony? A spośród tych, których to obchodzi, ilu mogłaby poznać w ciągu
tych kilku godzin?
Wkrótce straciła rachubę. Zawsze sądziła, że Penny ma wielu znajomych,
ale jej popularność zbladła w zestawieniu z popularnością Stone'a Harrisona.
Ludzie, z którymi pracował; ludzie, z którymi robił interesy; ludzie, z którymi
chodził do szkoły; ludzie, którzy znali jego matkę; ludzie, z którymi kiedyś się
spotykał lub z których dziewczynami kiedyś się spotykał - wszyscy
zatrzymywali się, poklepywali ją po ramieniu, całowali w policzek,
wypowiadali dwa słowa gratulacji i rzucali jej długie spojrzenia. Stone
przyjmował to spokojnie i nic nie mogło przesłonić mu rozkoszy stołu. I kiedy
jeszcze jedna nieznajoma chwyciła ją konfidencjonalnie za rękę i oświadczyła:
- Czy wiesz, jaki skarb ci się trafia? Jak go, na miłość boską, złapałaś?
Allison uśmiechnęła się chłodno i odparła:
- Siecią.
Stone porzucił łososia w odpowiednim momencie, żeby interweniować.
- Widzisz, Carolyn, mówiłem ci, że nigdy nie poślubię kogoś, kto nie ma
poczucia humoru.
Łatwo było zauważyć, że Carolyn tego akurat nie ma i być może dlatego -
a może sprawiło to jej fałszywe spojrzenie - w Allison obudził się instynkt
obronny. A może stało się to tylko dlatego, że Carolyn nie odeszła, lecz
przysunęła się do Stone'a i objęła go.
- To jest zbyt tajemnicze - zamruczała. - Musisz mi wszystko
opowiedzieć. Jak się poznaliście?
- W pracy. - Stone bezskutecznie usiłował uwolnić ramię, próbując
jednocześnie utrzymać w jednej ręce talerz, w drugiej nóż i widelec.
- Tak naprawdę - dodała Allison - pokłóciliśmy się o miejsce na parkingu.
- Te słowa wyfrunęły same, a wyobraźnia podpowiedziała resztę. - Uznałam, że
to najbardziej arogancki...
Stone spojrzał na nią z podziwem i uzupełnił jakby nigdy nic:
- A ja pomyślałem, że wypuścili ją ze szpitala wariatów. Prowadziła jak
szaleniec. Nadal tak prowadzi, jeśli chodzi o ścisłość.
- Krótko mówiąc - dorzuciła radośnie Allison - spotkały się nasze
zderzaki.
- To była miłość od pierwszego wejrzenia - zakończył Stone i spojrzeli
sobie czule w oczy.
- Jakie to romantyczne - wyszeptała Carolyn niepewnie.
Allison postąpiła krok do przodu, chwytając talerz Stone'a, który znalazł
się niebezpiecznie blisko eleganckiej sukni Carolyn.
- Ostrożnie, kochanie, daj mi to lepiej, zanim wszystko pobrudzisz. -
Posłała Carolyn słodki uśmiech. - Czasami jest zupełnie bezradny.
ś
eby Stone mógł oddać talerz, Carolyn musiała go puścić, a na to
wyraźnie nie miała ochoty. Allison paplała dalej:
- To oczywiście moja wina. Wróciłam późno do domu i nie zdążyliśmy
nic zjeść.
- Mieszkacie razem? - Carolyn uniosła brwi.
- Och, to pewnie też miała być tajemnica? - Allison udała zasmuconą.
Stone objął ją i lekko uścisnął. Tylko ona mogła zobaczyć wybuch radości
w jego oczach.
- Kochanie, nie mamy tajemnic przed przyjaciółmi. A Carolyn - spojrzał
na kobietę z fałszywą słodyczą - to moja stara przyjaciółka.
Carolyn nie bardzo wiedziała, jak zareagować, ale Stone nie dał jej czasu
do namysłu i wykrzyknął nagle:
- Kochanie, grają naszą melodię! Tańczymy!
Allison z radością porzuciła Carolyn. Stone chyba podzielał jej uczucia.
- Jesteśmy naprawdę świetni - oświadczył. - Znajdźmy kogoś innego i
powtórzmy ten numer.
- To twoja była dziewczyna?
- Ależ skąd! Moje byłe dziewczyny są dużo milsze. - Otoczył ją
ramieniem. - Prawda, że dobrze się bawisz?
Allison wiedziała, że nie powinna. Celem tego wieczoru - przynajmniej
tak to sobie wmówiła - było umocnienie dobrych chęci Stone'a i
przedyskutowanie przyjęcia, do którego przygotowania ją wynajął. Na razie nie
wiedziała nawet, czym on się właściwie zajmuje. Jedyne, czego zdołała
dokonać, to okłamanie jego matki i byłej żony, nastawienie przeciwko sobie
Carolyn i udawanie przed całą salą, że ma wyjść za mąż za człowieka, z którym
spędziła niecałe dwie godziny. Ale bawiła się dobrze.
- Wiesz - zaczęła poważnie. - Mówiłeś, że mamy porozmawiać o
interesach.
- Naprawdę? - Kiedy prowadził ją przez tłum, jego ręka jakby bezwiednie
przesunęła się w górę i w dół jej pleców. Pewnie nie był świadom tej pieszczoty,
ale pod wpływem dotknięcia Allison przeszedł dreszcz.
- Z całą pewnością. I naprawdę myślę, że powinniśmy.
- Jedną z rzeczy, których musisz się o mnie dowiedzieć, jest to, że bardzo
często mówię coś, z czym wcale się nie zgadzam, zwłaszcza jeśli dzięki temu
łatwiej osiągam cel.
- Chcesz powiedzieć, że kłamiesz?
Udał, że się zastanawia.
- Wolę o tym myśleć jako o manipulowaniu prawdą.
Allison spojrzała na niego zimno.
- Sądzę, że w manipulowaniu jesteś bardzo dobry.
- Ćwiczę przy każdej okazji. - Uśmiechnął się skromnie.
Rozbrajające, pomyślała. Wiedziała, że powinna to potępić jako kobieta,
jako człowiek interesu, nawet jako wspólniczka jego „zbrodni", ale było to
prawie niewykonalne. Był rzeczywiście rozbrajający.
- Umiesz tańczyć tango?
- Ja? - Zdenerwowana zrobiła krok do tyłu. - Nie.
- Nauczę cię. - Złapał ją za rękę i przyciągnął do siebie szybkim ruchem. -
Moja droga - oznajmił. - Czegoś takiego jeszcze nie przeżyłaś.
Miał rację. O drugiej nad ranem Allison padła na pluszowe siedzenie
limuzyny. Kręciło się jej w głowie, cała drżała, przed oczami przesuwały się
wspomnienia tego wieczoru. Inne pary, też wracające do domu lub tylko
spragnione łyku świeżego powietrza, wołały i machały do nich, a ona
odpowiadała na pożegnania i śmiała się, dopóki szofer nie zamknął drzwi.
- Skąd znasz te wszystkie dziwne tańce? - zapytała, kładąc głowę na
oparciu. - Jestem wykończona. Myślałam, że nikt już nie chodzi na lekcje tańca.
- Owszem, chodzi, jeśli jest dzieckiem mojej matki - od dziewiątego do
dwunastego roku życia. Potem się zbuntowałem i wkroczyłem w mój słynny
okres punkowski. Oczywiście później zdałem sobie sprawę, jaką przysługę mi
oddała. Jeśli wszystko inne zawiedzie, zawsze mogę zostać fordanserem.
- Okres punkowski? Ty?
- A potem wkroczyłem w mój jeszcze słynniejszy okres motocyklowego
gangu. Miałem skórzaną kurtkę i wszystkie inne atrybuty. Przez jakieś trzy
miesiące. Szybko przechodziłem przez kolejne epoki.
Ś
wiatła mijanych samochodów i latarni ulicznych przesuwały się po
twarzy Stone'a, ujawniając drobne iskierki w głębi oczu, kiedy na nią spoglądał.
Wijące się na czole włosy były zmierzwione i wilgotne. W mrocznym wnętrzu
samochodu widziała, jak wznosi się i opada jego pierś. Ukryła twarz w bukiecie
panny młodej, by nie zdradzić, że go obserwuje.
- Będziesz musiał się tłumaczyć w poniedziałek.
- Nieważne. Było idealnie, prawda? I nie martw się, myślę, że uda mi się
wyperswadować podanie cię do sądu tym trzem grubym babom, które
przewróciłaś, usiłując złapać bukiet.
- Wcale ich nie przewróciłam!
- Idealnie - powtórzył. - Po prostu idealnie. Oczywiście wiesz, że Melinda
jest najlepszą zawodniczką w żeńskiej drużynie softballu i celowała prosto w
ciebie, kiedy rzucała ten bukiet.
- Rozumiem, że chce ożenić cię jak najszybciej. Ale mnie to nic nie
obchodzi. Złapanie bukietu to szczęśliwa wróżba, a ja potrzebuję szczęścia.
- Wszyscy potrzebują. - Ku jej zaskoczeniu chwycił jeden z jej loków i
owinął go wokół palca.
Jego dotyk podziałał jak kojący balsam, jego bliskość hipnotyzowała, a
wspomnienie pięknego wieczoru rozczulało. Allison uśmiechnęła się sennie.
- Kocham śluby - westchnęła. - Początkowo chciałam, żeby „Party Girls"
tym właśnie się zajmowały. Oczywiście, zanim Penny wymyśliła tę głupią
nazwę...
- ...która sugeruje zupełnie inny rodzaj usług.
Dłoń leżąca na jej karku promieniowała cudownym ciepłem. W jego
oczach dostrzegła blask, od którego nie potrafiła oderwać wzroku.
- A skoro już o tym mowa... - zaczęła.
Nie poruszył ręki. A może poruszył. Allison wydało się, że nacisk jego
dłoni stopniowo się zwiększa, ale może to sobie tylko wyobrażała...
- Nie mówiliśmy o interesach i nie będziemy. Jestem umówiony z tobą - a
może z twoją wspólniczką - w przyszłym tygodniu. Wtedy porozmawiamy.
Limuzyna się zatrzymała. Allison spuściła oczy.
- Naprawdę świetnie się dzisiaj bawiłam.
- Odprowadzę cię do drzwi.
Nocne powietrze chłodziło jej rozgrzaną skórę, więc mocniej owinęła się
koronkowym szalem, szukając kluczy w torebce. Zapragnęła, żeby ten wieczór
nigdy się nie skończył. Zastanawiała się, jak Stone zareagowałby na jej
zaproszenie.
- Zaprosiłabym cię, ale jest prawie trzecia rano.
- A ja potrzebuję snu, żeby zachować urodę. - Podał jej bukiet. - Czy
powiedziałem ci już, jak jestem wdzięczny, że poszłaś ze mną? Byłaś cudowna.
- Wspomniałeś o tym raz czy dwa. - Uśmiechnęła się. - Poza tym muszę
przyznać, że było zabawnie. - Spoważniała dodając: - Ale wyjaśnisz swojej
matce z samego rana? Czułabym się okropnie...
- Załatwione - zapewnił ją. - A na razie... - Położył dłoń na drzwiach,
obok jej ramienia. - Zawsze spłacam długi. - Przysunął się bliżej, jego uda
delikatnie otarły się o jej uda.
Pocałował ją.
To nie był zwyczajny pocałunek. To było powolne wtargniecie, ciepłe
pochłanianie, zręczne i skuteczne rozbudzenie wszystkich zmysłów. Nie dotknął
jej. śadna część jego ciała nie stykała się z nią, z wyjątkiem ust. Najpierw wargi
- ciepłe, miękkie, łamiące jej opór. Potem język - drażniący, zwodniczy,
rozkoszny. I wreszcie żar, pomału rozchodzący się po całym ciele, ogarniający
każdą komórkę, każdy nerw. Oddech zamarł w gardle Allison, serce zaczęło bić
w szaleńczym rytmie. Naprężyła mięśnie. Czuła, jak płonie jej skóra, a głowa
gdzieś się unosi. Wydawało się, że jego obecność wywołuje pulsowanie mózgu.
Silny głód seksualny, jaki Stone w niej rozbudził tym jednym pocałunkiem, nie
mógł równać się z niczym, co dotąd przeżyła.
Ten głód nie zniknął nawet, gdy uniósł twarz. Dopiero po chwili mogła
otworzyć oczy. Jeszcze dłuższa chwila upłynęła, zanim odzyskała oddech.
Opierała się o drzwi, nogi miała jak z waty i dziwiła się, że w ogóle może
jeszcze stać. Na twarzy Stone'a dostrzegła nikły rumieniec, a w jego oczach taki
sam ogień, jaki on rozpalił w niej. Ale uśmiech był delikatny, a ton głosu
miękki.
- No i co? - spytał. - Świat przestał wirować?
Musiała mocno oprzeć się o drzwi. Chrząknęła cicho i odparła:
- Mniej więcej.
- To dobrze. - I uśmiechnął się jeszcze szerzej. Nie ruszył się. Widziała
tylko jego twarz, jego oczy, sercem czuła jego bliskość. Dotknął czołem jej
czoła. Wstrzymała oddech.
- Stonewall - powiedział cicho. - Na cześć mojego dziadka, który walczył
z generałem Stonewallem Jacksonem. - Wyprostował się i uśmiechnął. -
Dobranoc, Allison. To był bardzo miły wieczór.
Odwrócił się, zanim Allison zdołała wyszeptać nieprzytomnie:
- Tak. Bardzo miły.
ROZDZIAŁ PIĄTY
Jej wargi miały smak wina. Stone ciągle czuł ten smak, pamiętał ten
pocałunek, chociaż była już dziesiąta rano. To wspomnienie go odurzało... jak
kac, ale bez jego nieprzyjemnych właściwości. Otumaniało go i rozpraszało, i w
ogóle było denerwujące, ale złapał się na tym, że specjalnie przywołuje
wspomnienia, żeby zatrzymać to uczucie. Był człowiekiem żyjącym
teraźniejszością, a nawet przyszłością, i zajmowanie się czymś, co zdarzyło się
prawie osiem godzin temu, nie leżało w jego naturze. Ale od kiedy poznał
Allison, nie był taki jak dawniej.
Oczarowała go. Większość kobiet go oczarowywała, a on poddawał się
temu jawnie i bez skrępowania. Było to dla niego równie naturalne jak
oddychanie. Lecz Allison była inna. Rzuciła na niego urok, a on chętnie mu się
poddał, ale z doświadczenia wiedział, że oczarowanie nie potrwa długo. A
jednak wciąż trwało - i to go dziwiło i zachwycało jednocześnie. Wciąż
przywoływał w myślach jej obraz, chociaż od dawna powinien zajmować się
innymi sprawami - wywarła na nim tak ogromne wrażenie. Chciał ją jeszcze raz
zobaczyć.
Stone potrzebował bardzo niewiele snu. Pochlebiał sobie, że właśnie tę
cechę dzielił z innymi szalonymi geniuszami i zazwyczaj był w biurze przed
szóstą rano. Te godziny przed przyjściem pozostałych pracowników były
najbardziej twórcze. Chociaż położył się dopiero o trzeciej, o zwykłej porze
siedział już za biurkiem. Ale dzisiaj nie był w stanie pracować jak zwykle.
Z zasady Carla nie przeszkadzała mu do południa. W zamian on nie
zawracał jej głowy prośbami o kawę, dobrze zatemperowane ołówki albo numer
telefonu. Właściwie w dobre dni nie musiał nikogo oglądać aż do lunchu.
Kiedy tylko zadzwonił interkom, wyrywając go z zadumy, wiedział już,
ż
e ten dzień nie będzie zbyt pomyślny. Domyślił się też, że jeśli Carla musi go
połączyć, sprawa jest poważna. Nacisnął guzik.
- Musimy porozmawiać. Ale na razie Mark Fannington jest na linii
pierwszej - powiedziała szorstko Carla, zanim zdążył sformułować powitanie
lub napomnienie.
Mark Farmington był amerykańskim przedstawicielem korporacji
Heroshito. Współpracowali ze sobą blisko przez ostatni rok i tylko dlatego Carla
połączyła go o dziesiątej rano. Stone zdziwił się jednak, bo nie widział żadnego
powodu, by Mark dzwonił. Patrzył przez chwilę na migające światełko, które
oznaczało pierwszą Unię, i podniósł słuchawkę.
- Miło, że dzwonisz, Mark - powiedział. - Ostatnio doszły mnie słuchy, że
jesteś w Londynie. Co się dzieje?
- Mógłbym zadać ci to samo pytanie - odparł ze śmiechem Mark. -
Słyszałem, że należą ci się gratulacje.
W pierwszej chwili Stone nie zrozumiał, o co chodzi. Mark mówił dalej:
- Prawdę mówiąc, oszczędziłbyś mi wielu bezsennych nocy, gdybyś
ogłosił to trochę wcześniej. To chyba nie jest ta sama dziewczyna, którą
przedstawiłeś mi ostatnio? Jak miała na imię?
- Susan - machinalnie odpowiedział Stone. - Nie, to nie ona. Ale skąd ty
w ogóle o tym wiesz? I co rozumiesz przez bezsenne noce?
- Pamiętasz Janet Wells od Logana i Price'a? Ciągle pracujemy wspólnie
nad kontraktem reklamowym dla West Coast i kiedy rozmawiałem z nią dzisiaj
rano...
- Jasne - mruknął Stone. - Jaki ten świat jest mały.
- Będę z tobą szczery - powiedział poważnie Mark. - Zdjąłeś mi kamień z
serca. O ile wiem, jesteś głównym kandydatem do tej roboty. Następny w
kolejce nawet się do ciebie nie umywa.
Stone nie bardzo pojmował, o co chodzi, i zaczął już żałować, że odebrał
telefon.
- No i... - zapytał ostrożnie.
- No i nic. Inżynierowie Heroshito byli cały czas ze mną, podobnie jak i
człowiek odpowiedzialny za ten projekt, i w ogóle cala komisja zatwierdzająca.
- Czuję, że nie będzie szczęśliwego zakończenia.
- Ależ będzie - zapewnił go szybko Mark. - Tylko że teraz... człowieku,
naprawdę nie cierpię tej części wyjaśnień.
- Co? - Teraz, kiedy niepokój został już uśmierzony, Stone pozwolił swej
ciekawości wziąć górę. - Czy powinienem zacząć się przygotowywać do
jakiegoś starożytnego wschodniego rytuału?
Mark zaśmiał się, choć niezbyt szczerze.
- Tak jakby, jeśli uważasz ceremonię małżeństwa za starożytny rytuał. A
czy jest wschodni, czy nie, to już zupełnie obojętne.
Stone zmarszczył czoło, zastanawiając się, czy aby nie zaczyna odczuwać
efektów zbyt dużej ilości szampana i zbyt małej ilości snu.
- O czym ty mówisz?
- Amerykanom ciężko to zrozumieć, to zupełnie inna kultura i myślę, że
częścią mojej pracy jest zbudowanie mostu nad tą przepaścią. Ale ktokolwiek
otrzyma ten kontrakt, będzie przez długi czas związany z Heroshito - a to
znaczy, że zostanie częścią korporacyjnej rodziny. A korporacja przywiązuje
wielką wagę do rodziny, Stone. Prawdę mówiąc, jedyną przeszkodą w
podpisaniu z tobą kontraktu, o ile wiem, był twój stan kawalerski.
Stone zaniemówił na chwilę sądząc, że się przesłyszał. Mark uznał jego
milczenie za zaskoczenie.
- Rozumiem, że zabrzmiało to dziwnie, ale firma tak ogromna jak
Heroshito ustanawia własne zasady, a jedną z nich jest ta, że wszystkie
kierownicze stanowiska zajmują ludzie żonaci. Jak się zastanowić, to jest w tym
jakaś logika...
- Hej! - Stone wreszcie odzyskał głos i na wszelki wypadek podniósł rękę
w geście protestu. - Poczekaj chwilę, zobaczymy, czy dobrze zrozumiałem.
Moja oferta jest najlepsza, tak?
- Tak.
- Ale prawdopodobnie nie dostanę kontraktu, bo nie jestem żonaty?
- No, nie. Jasne, że nie. Przyznaję, że był taki problem, kiedy zmieniałeś
kobiety jak rękawiczki, ale teraz, kiedy postanowiłeś się ustatkować i
zachowywać jak odpowiedzialny, stateczny młody członek społeczeństwa,
którym, jak wszyscy wiemy, możesz zostać…
- Przede wszystkim - przerwał Stone - nie jestem zatrudniony przez
Heroshito i nie zależy mi na tym. Chcę tylko ich pieniędzy. Nie mogą…
- Obawiam się, że mogą, przyjacielu. Wymagają, by ich współpracownicy
byli ludźmi odpowiedzialnymi, a w ich pojęciu znaczy to, że mają rodzinę.
Uważają, że mężczyzna żonaty jest bardziej godny zaufania, a mężczyźnie
mającemu rodzinę na utrzymaniu bardziej zależy na osiągnięciu sukcesu. Teraz
nie musisz się już tym przejmować. Chociaż - przyznał ze śmiechem - nie
zaszkodziłoby, gdybyś przesunął datę tak, aby było już po fakcie, zanim
zapadnie ostateczna decyzja.
- Chwileczkę... - zaczął Stone, ale nagle zamilkł. Miał zamiar wyjaśnić, że
wcale się nie żeni, lecz kiedy otworzył usta, powiedział zupełnie co innego: - W
ż
yciu nie słyszałem czegoś równie zwariowanego.
- Poczekaj - Mark znowu się zaśmiał - aż spędzisz w tym interesie trochę
czasu i wtedy pogadamy o wariactwach. Słuchaj, chcemy poznać szczęśliwą
wybrankę i wypić toast na waszą cześć. Powiem Sarah, żeby zadzwoniła do
ciebie w przyszłym tygodniu.
- Jasne - odparł machinalnie Stone.
- I słuchaj, Stone, jeśli wszystko pójdzie po mojej myśli, to za miesiąc, jak
przyjedzie tu komisja do spraw planowania, będę miał jeszcze jedną okazję,
ż
eby ci gratulować.
Stone po odłożeniu słuchawki przez minutę zastanawiał się, czy nie jest to
kawał w wersji panny Allison Carter, ale z miejsca odrzucił ten pomysł. To się
zdarzyło naprawdę. Było zbyt nieprawdopodobne, aby nie mogło być
prawdziwe. Tkwił w kłopotach po same uszy i miał tylko jedno wyjście.
Nacisnął guzik interkomu.
- Carlo - powiedział stanowczo. - Połącz mnie z matką.
- Nie Kopciuszek - stwierdziła Allison. Miała zamyślony wyraz twarzy i
tuliła do piersi filiżankę kawy. - Bardziej jak... pamiętasz tę scenę na balu z „My
Fair Lady"?
Oczy Penny rozjarzyły się i zaczęła nucić melodię z tego przedstawienia.
- Właśnie. - Allison uśmiechnęła się rozmarzona. - Po prostu romans. -
Spojrzała w popłochu na swoją wspólniczkę. - To nie znaczy, że ja i on... To
znaczy, przez romans nie... Wiesz, o co mi chodzi?
- Wiem. A ty masz fioła na tym punkcie.
Allison zmarszczyła czoło, aby odwrócić uwagę od rumieńca, który
wywołało wspomnienie pożegnania ze Stone'em. Lekceważąco machnęła ręką.
- Wcale nie.
- Czyżby? A czy ktoś nie mający fioła na punkcie romansów wpadłby na
pomysł zarabiania na życie urządzaniem ślubów? I jak myślisz, dlaczego, kiedy
już planujemy jakiś ślub, ja chcę przewieźć orszak na czarnych motocyklach, a
ty - ozdobić różami nawet szprychy kół ślubnego powozu?
Allison uśmiechnęła się i wypiła łyk kawy.
Na dziś nie miały umówionych żadnych klientów, co ostatnio zdarzało się
często. Atmosfera w salonie-biurze była swobodna. Penny, która przyszłaby do
pracy w szpilkach i kostiumie, nawet gdyby była zamiataczką ulic, zdjęła
pantofle i położyła nogi na biurku. Allison było wygodniej w dużym,
powyciąganym swetrze i szarych spodniach od dresu, z włosami związanymi na
czubku głowy. Dziś rano obudziła ją dopiero Penny, kiedy przyszła do pracy.
Teraz leżała wygodnie na sofie, pijąc kawę i oglądając poranny program
telewizyjny. Uśmiechała się na wspomnienie wydarzeń poprzedniego wieczoru.
- Biorąc pod uwagę awantury, które urządzałaś, zanim poszłaś,
poszczęściło ci się. Jedzenie było świetne, zabawa cudowna, złapałaś bukiet...
Allison poczuła się skrępowana. Powód złapania przez nią bukietu -
panna młoda po prostu w nią rzuciła - nie był najlepszym tematem do rozmowy.
- No i mógł ci się trafić dużo gorszy facet - podsumowała Penny. - W tym
garniturze był naprawdę wart grzechu! A ta limuzyna!
- Wyglądałaś przez okno?
- Jasne! W końcu to klient. Musiałam go sprawdzić.
Allison nie mogła powstrzymać uśmiechu.
- Było nieźle. Miałaś rację. Zmieńmy temat.
- W takim razie czego się dowiedziałaś o naszym zleceniu?
- Cóż... - Allison wpatrywała się w filiżankę.
- Mieliście mówić o interesach, prawda?
I wtedy zadzwonił telefon. Penny zdjęła nogi z biurka, przybierając
automatycznie profesjonalną pozę. Po chwili podała słuchawkę Allisdn.
- Czy znasz jakąś panią Blake?
- Nie. Może klientka?
- Albo agencja do zbierania długów.
Obawiając się tego ostatniego, Allison odezwała się ostrożnie:
- Mówi Allison Carter. W czym mogę pani pomóc?
- Allison! - Głos był ciepły i znajomy. - Tutaj Stella Blake, matka
Gregory'ego, chociaż on się upiera, żeby nazywać go Stone. Mam nadzieję, że
nie dzwonię za wcześnie. Wieczór był bardzo długi, prawda?
Nie mogąc wydobyć z siebie głosu ze zdziwienia i nagłego,
nieokreślonego strachu Allison z trudem wykrztusiła:
- T-tak.
- Bardzo jestem rozczarowana, że tak krótko się wczoraj widziałyśmy -
ciągnęła z zapałem Stella. - Jak to się stało, żeśmy się rozdzieliły?
Obawa zmieniła się w przerażenie. Allison nie wiedziała, co powiedzieć.
Stella Blake mówiła dalej z beztroską nieświadomością:
- Ale zamierzam to natychmiast naprawić. Jesteś z kimś umówiona na
lunch? Wiem, że dzwonię w ostatniej chwili, ale musisz wiedzieć, że jestem
okropnie niecierpliwa. Zresztą obawiam się, że tę cechę przekazałam mojemu
synowi. Mamy tyle spraw do obgadania i po prostu nie mogę się doczekać,
kiedy mi wszystko opowiesz. Może być o pierwszej? Zadzwonię albo..
- Pani Blake... - Allison poczuła się tak, jakby tonęła. Prawie zakrztusiła
się przy tych słowach.
- Proszę, Stella.
- Stello... - i Allison zdała sobie nagle sprawę z tego, że nie wie, co
powiedzieć. Popatrzyła błagalnie na Penny, ale napotkała tylko zaciekawione
spojrzenie i uświadomiła sobie, że przyjaciółka nawet nie domyśla się, o co
chodzi. Jej samej z trudnością przyszło uwierzyć, że to się dzieje rzeczywiście,
Stone nie powiedział prawdy swojej matce.
Zebrała całą odwagę, zacisnęła palce na słuchawce i wyrzuciła z siebie:
- Stello, obawiam się, że zaszło nieporozumienie.
Po tamtej stronie zapanowała uprzejma cisza.
Allison poczuła, że nie może mówić dalej. Jak mogłaby powiedzieć tej
zupełnie niewinnej kobiecie - kobiecie, która objęła ją tak ciepło, której oczy
wypełniły się łzami szczęścia na wieść, że jej syn się zaręczył - że to wszystko
było tylko głupim kawałem? I chociaż z chęcią zwaliłaby całą winę na Stone'a -
a był winny przynajmniej w połowie - to ona pierwsza skłamała. Przynajmniej
powinna spojrzeć w oczy okłamanej osobie i przeprosić. Cisza przedłużała się.
- O mój Boże, zadzwoniłam w nieodpowiedniej chwili, prawda?
- Nie - szybko zaprzeczyła Allison. - Wcale nie. To znaczy, ja... - Już nie
miała wyboru. Z rezygnacją zdecydowała się na coś, o czym była przekonana,
ż
e będzie najgorszym doświadczeniem w jej życiu. - Z przyjemnością zjem z
tobą lunch.
- Cudownie. Wiesz, gdzie jest „Stephanie"? O pierwszej, dobrze?
Zapewniła, że przyjdzie i odłożyła słuchawkę trzęsącą się ręką.
- Dobry Boże, kto to był? - spytała Penny. - Wyglądasz, jakby ktoś
zaprosił cię na egzekucję.
- Ktoś zaprosił - odpowiedziała sucho Allison. - Na moją.
Przełknęła z trudem ślinę i podniosła zrozpaczone oczy na przyjaciółkę.
- Och, Penny - szepnęła. - Mam straszny kłopot.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Przez następne dwie godziny Allison próbowała na przemian to
dodzwonić się do Stone'a, to wymyślić wiarygodny pretekst, który pozwoliłby
jej nie pójść na to spotkanie. Jeśli on bal się powiedzieć prawdę swojej matce, to
dlaczego ona ma się podjąć tego niewdzięcznego zadania? Była na niego
wściekła i gdyby tylko mogła, powiedziałaby mu szczerze, co myśli o tego
rodzaju galanterii. Ale nie było go w biurze albo nie chciał z nią rozmawiać.
W końcu pogodziła się z tym, co podświadomie wiedziała od początku.
Nie miała innego wyjścia, jak tylko zacisnąć zęby i stawić czoło losowi. Zrobiła
głupstwo i musi ponieść konsekwencje. Ale nie potrafiła powstrzymać się przed
planowaniem okrutnej zemsty na Harrisonie.
Penny wierzyła w prawdziwość sentencji, że suknia zdobi kobietę, i
nalegała, żeby Allison ubrała się w jaskrawe kolory. Uważała, że nieśmiałość
znika, jeśli ma się na sobie żółte szorty i pasujący do nich żakiet, a z ramion
opada półtorametrowy różowo-czerwony szal. Allison nie była pewna, czy
akurat taki strój doda jej odwagi, ale na pewno on właśnie uniemożliwił zmianę
decyzji w ostatniej chwili; gdy już weszła do restauracji, Stella Blake dostrzegła
ją od razu i pomachała ręką.
Wyprostowała się i podeszła do stolika. Nawet nie próbowała się
uśmiechnąć. Nie było powodu, by odwlekać niemiłe wyjaśnienia banalną
wymianą uprzejmości.
- Pani Blake - zaczęła stanowczo.
- Stello, na miłość boską. Możesz spokojnie usiąść. Obiecuję, że nie będę
gryzła.
W jej oczach rozbłysły iskierki, które niespodziewanie w nieprzyjemny
sposób przypomniały Allison Stone'a, a to wywołało niejasne podejrzenia.
Skorzystała jednak z zaproszenia i opadła na krzesło. Zanim zdążyła rozpocząć
swą starannie obmyślaną przemowę, Stella uciszyła ją gestem, oznajmiając
stanowczo:
- Mamy mnóstwo do obgadania i bardzo mało czasu. Przede wszystkim
uspokój się wreszcie. Wiem, że nie jesteś zaręczona z moim synem, nie byłaś i
prawdopodobnie nie zamierzasz nigdy być, chociaż uważam, że sprawa jest
jeszcze otwarta. Przepraszam, że tak bardzo się przeze mnie zdenerwowałaś, ale
podejrzewałam, że przyjdziesz na spotkanie tylko wtedy, gdy będziesz się czuła
zobowiązana do wyjaśnienia mi wszystkiego osobiście. A uważałam, że
koniecznie musimy się spotkać.
Allison patrzyła na nią oszołomiona.
- Ale... ale jak... Sądziłam, że Stone...
Stella machnęła lekceważąco ręką.
- Wiedziałam prawie od pierwszej chwili, kochanie. Znam tego chłopca
trzydzieści dwa lata i ani razu nie udało mu się mnie okłamać. Chociaż muszę
przyznać, że potrafiłaś oszukać mnie na parę chwil, co wcale nie jest takie
proste, naprawdę. - Podniosła szklankę i zmierzyła Allison uważnym
spojrzeniem. - Powiem szczerze, nie jesteś w typie Gregory'ego. Oczywiście,
mój syn miał tyle przyzwoitości, by zadzwonić dzisiaj rano i potwierdzić moje
podejrzenia.
Allison nie tylko nie wiedziała, co powiedzieć, ale nawet co myśleć. Była
po prostu nieprzytomna. Zdawała sobie sprawę, że manipulacje Stelli powinny
ją denerwować, ale odczuwała zbyt wielką ulgę. Wydawało jej się, że powinna
być wdzięczna Stone'owi, bo w końcu dotrzymał obietnicy. Była jednak na
niego zbyt wściekła za wszystkie kłopoty, które spowodował. Nie mogła
zrozumieć, w jakim celu Stella ją tu sprowadziła. Odchrząknęła i wzięła torebkę,
zamierzając wstać.
- Naprawdę nie wiem, jak mam przepraszać. To, co zrobiłam, było
zupełnie nie na miejscu. Normalnie tak się nie zachowuję i nie mam na swoje
usprawiedliwienie nic poza... - Spojrzała na Stellę ze szczerym żalem i
skończyła trochę niepewnie: - To był nagły impuls, a poza tym nie wiedziałam,
ż
e jesteś jego matką.
Stella wybuchnęła śmiechem. Był to śmiech radosny, niepohamowany,
wystarczająco głośny, żeby wszyscy na nią zwrócili uwagę, i tak zaraźliwy, że
obcy ludzie zaczęli bezwiednie się uśmiechać. Allison nie wiedziała, czy usiąść i
poczekać na wymówki, czy wymamrotać jeszcze jedne przeprosiny i uciec.
Stella, jakby czytając w jej myślach, pochyliła się i położyła rękę na dłoni
dziewczyny.
- No widzisz! Właśnie dlatego chciałam się z tobą spotkać. Jesteś bystra,
szczera, nie mówiąc już o uczciwości, o którą ciężko w dzisiejszych czasach.
Nadajesz się - zadecydowała. - Doskonale się nadajesz.
- Cieszę się, że się nie gniewasz, ale obawiam się, że nie bardzo
rozumiem...
- Oczywiście, że nie rozumiesz i wątpię, czy zrozumiałabyś, nawet
gdybym ci to wytłumaczyła. Ale cóż ze mnie za gospodyni! Nawet nie
pozwoliłam ci nic zamówić. - Gestem przywołała kelnera. - Polecam lekką zupę
i sałatkę, a na koniec zjemy coś zakazanego.
Chociaż Allison miała wszelkie powody, by być zakłopotana, a nawet
przestraszona, poczuła, że od razu polubiła tę kobietę.
Kiedy kelner odszedł, Stella usiadła wygodniej i zaczęła bez wstępów:
- Przede wszystkim chcę oświadczyć, że moja obecność tutaj wcale nie
oznacza aprobaty dla poczynań mego syna. To arogancki młody człowiek,
któremu, moim zdaniem, zbyt wiele uchodzi na sucho. W żadnym wypadku nie
chcę wywierać na ciebie jakiegokolwiek nacisku. Jednak...
Allison wypiła właśnie łyk wody i omal się nie zakrztusiła. Miała już
dosyć tej rozmowy.
- Przepraszam, ale co Stone zrobił?
- Nie chodzi o to, co zrobił, ale co ma zamiar zrobić.
- Chyba się zgubiłam w tym wszystkim.
- Powiem to tak - oznajmiła nagle Stella. - śałuję, że wasze zaręczyny
były tylko żartem. Udało ci się wczoraj wyciągnąć z niego to najlepsze - może
tylko na moment czy dwa, ale udało ci się, a żadna inna kobieta jak dotąd tego
nie dokonała. Za to cię podziwiam. Co więcej, nie mogę wymyślić żadnego
powodu, abyś miała pomagać mu wyplątać się z tych kłopotów, w które, o ile
wiem, się wpakował. Chociaż... - W jej oczach znów zabłysły znajome iskierki,
takie same jak u Stone'a. - Właściwie to pewnie sama uznasz, że daję ci szansę,
której po prostu nie można odrzucić.
Allison wypiła jeszcze trochę wody, próbując się uspokoić. Ale musiała
przypomnieć sobie ostatnią rzecz, jaką Stone Harrisem jej zaproponował.
- Myślę, że to mnie nie interesuje - mruknęła.
- Bzdura - powiedziała dziarsko Stella. - Każda kobieta w sekrecie marzy
o poskromieniu bestii. A chyba przyznasz mi rację, mojemu Gregory'emu trzeba
nie lada poskromicielki.
A potem, jakby chcąc uprzedzić uprzejmą odmowę, na którą Allison jakoś
wcale nie miała ochoty, Stella podniosła rękę i dodała beztrosko:
- Och, wiem, jest bardzo wytworny, wykształcony i ma trochę wdzięku,
któremu nawet ja nie umiem się oprzeć, ale jeśli chodzi o poważne stosunki
międzyludzkie, jest beznadziejny. Chciałaś mu dać nauczkę, prawda? Cóż,
trzeba więcej niż jednego wieczoru, żeby nauczyć Gregory'ego tego, co
powinien wiedzieć. I bardzo niewiele kobiet będzie miało taką szansę jak ty.
Allison była prawie przekonana, że to wszystko nie będzie jej
odpowiadało.
- Naprawdę wydaje mi się...
- Nie miałabym ci za złe, gdybyś stąd wyszła nawet się nie oglądając.
Szczerze mówiąc, jestem całkiem pewna, że właśnie to zrobiłabym na twoim
miejscu. Ale pamiętaj, że jeśli tak postąpisz, on po prostu znajdzie kogoś
innego, co tylko jeszcze bardziej udowodni, jaką ma wprawę w stawianiu na
swoim. Myślę, że co do tego nie masz wątpliwości. Więc pomyśl o tym,
kochanie, i pamiętaj, że cokolwiek zrobisz, masz moje pełne poparcie.
Allison miała ochotę powiedzieć bardzo wiele - począwszy od prostego i
stanowczego zapytania, o czym ta kobieta właściwie mówi - ale gdy otworzyła
usta, nagle zabrakło jej słów. Zabrakło jej też tchu, bo kiedy spojrzała nad
ramieniem Stelli - zamarła.
Stone szedł przez salę z niedbałym wdziękiem i naturalną pewnością
siebie, które Allison tak dobrze pamiętała z poprzedniego wieczora. Miał na
sobie perłowoszarą koszulę z podwiniętymi rękawami i rozpiętym
kołnierzykiem i krawat, zawiązany tak luźno, że wyglądał, jakby został
naciągnięty przez głowę. Nosił czarne dżinsy i tenisówki. Jego włosy były
potargane przez wiatr, twarz nieco zarośnięta, a wszystkie kobiece głowy
odwracały się za nim.
Podszedł do matki i pocałował ją w policzek. Jego oczy napotkały
spojrzenie Allison, której, wbrew postanowieniom, natychmiast przyszedł na
myśl wczorajszy pocałunek, i wspomnienie to wywołało rumieniec na jej
twarzy. Co gorsza, była pewna, że on też o tym myśli, i poczuła się skrępowana
i zdenerwowana. Mężczyźni z takimi umiejętnościami powinni mieć tyle
przyzwoitości, by nie przypominać kobietom za pomocą spojrzeń, dotknięć albo
słów, jak całkowicie ulegały ich wdziękowi.
- Przyszedłeś za wcześnie, jak zwykle - powiedziała zdenerwowana
Stella. - Skąd się u ciebie wzięło tak dziwaczne wyczucie czasu? Cóż, skoro już
tu jesteś, to możesz usiąść. Mam nadzieję, że jadłeś - dodała na widok
zbliżającego się kelnera - bo my już zamówiłyśmy. Powiedziałam ci, że twój
plan mi się nie podoba i nie możesz oczekiwać, że odwalę za ciebie brudną
robotę. Poza tym jesteś stanowczo za stary, żeby biec z każdym kłopotem do
mamusi.
- Dziękuję, mamo. - Stone uśmiechnął się ironicznie. - Właśnie tego
trzeba mężczyźnie, gdy usiłuje wzbudzić zaufanie w młodej damie. Przede
wszystkim - zwrócił się do Allison - zadzwoniłem do niej dlatego, że ci to
obiecałem.
- I żeby dowiedzieć się, co sądzę o twoim planie - rzuciła Stella.
Aliison zaczęła jeść zupę.
- W porządku, przyznaję, że chciałem poznać jej zdanie, ale kiedy
powiedziała, że chce i tak zjeść z tobą lunch...
- Powiedziałam, że możesz wpaść na deser.
- Przyszedłem wcześniej, żeby uniemożliwić ci zrobienie większej
szkody, niż to jest konieczne. Widzę jednak, że przyszedłem za późno. Aliison
nawet się do mnie nie odzywa.
- Co tylko dowodzi, że ma więcej rozumu niż przeciętna kobieta. Jak ci
smakuje zupa, kochanie?
- Zupełnie przyzwoita.
Kelner przyniósł wodę sodową dla Stone'a. Kątem j oka Aliison patrzyła,
jak jego ręka zaciska się na szklance - długie, czułe palce, silne nadgarstki
pokryte złocistobrązowymi włosami, ręce czarodzieja, który ma władzę nad
ciałem kobiety.
Próbowała skupić uwagę na zupie, która jednak straciła swój aromat.
Sięgnęła po wodę.
- Sprawa wygląda tak - rozpoczął Stone zdecydowanym tonem. -
Ubiegam się o kontrakt, najpoważniejszy w mojej karierze i niezwykle
prestiżowy. Pracuję nad tym od roku. Firma należy do Japończyków - tych,
których masz pomóc mi zabawiać w przyszłym miesiącu.
Kelner przyniósł sałatki i Aliison uśmiechnęła się do niego.
- Chodzi o to - ciągnął Stone - że oni mają dość osobliwe wymagania w
stosunku do ludzi, którzy z nimi pracują, a nawet tylko współpracują.
Wprawdzie moja oferta była najlepsza, ale nawet nie brali mnie pod uwagę, aż
do dzisiejszego ranka, kiedy rozeszła się wiadomość, że mam się ożenić z tobą.
Aliison z wielkim trudem udało się nie upuścić widelca, ale nie zdołała
powstrzymać się od spojrzenia mu w oczy.
- Wiem, że to się zaczęło jako żart, Allison, ale chyba byliśmy za dobrzy i
przekonaliśmy zbyt wiele osób. Teraz to się na nas odbija.
Właśnie to, pomyślała dziewczyna, poczucie winy. Wiedziała już, że
przepadła, że powinna unikać jego spojrzenia. Wróciła do swojej sałatki.
- Przejdźmy do sedna sprawy. Powinniśmy pociągnąć to przez jakiś
miesiąc, dopóki nie dostanę kontraktu - i to wszystko. Potem moglibyśmy się
demonstracyjnie pokłócić i zerwać. Nikt by się nie domyślił.
Aliison próbowała nabić na widelec kawałek pomidora, ale nie udało się
jej.
- No to chyba wszystko - powiedział Stone spokojnie. - I co o tym
sądzisz? Pewnie masz jakieś pytania.
Allison odłożyła ostrożnie widelec i wytarła serwetką usta.
- Tylko jedno.
Czekał.
- Kto płaci za obiad?
- Ja.
- W takim razie... myślę, że jednak zjem deser.
- Dobre posunięcie, kochanie - uśmiechnęła się Stella.
- Oczywiście - zaczął ostrożnie Stone - nie musiałabyś naprawdę nic
robić. Po prostu nie wyprowadzaj z błędu nikogo, kto uważa, że jesteśmy
zaręczeni. Graj swoją rolę przez tydzień czy miesiąc, dopóki ludzie Heroshito są
w mieście. I jeszcze na jednej czy dwóch imprezach, na które będziesz musiała
przyjść jako moja narzeczona. Ale nie zaproponuję ci za to zapłaty - zapewnił
pospiesznie. - Wiem, co myślisz o zamienianiu prywatnych przysług w interesy.
Mogła mu odpowiedzieć na wiele sposobów, począwszy od stwierdzenia,
ż
e to ona powinna decydować, za co bierze pieniądze, a za co nie, aż po
stanowcze zapytanie, jakie on ma prawo prosić ją o cokolwiek. Wiedziała
jednak, że jedno i drugie nie ma sensu.
- Przynajmniej szybko się uczysz - mruknęła.
- Ale - ciągnął dalej - rozumiem, że nie wszystko to twoja wina...
Nie mogła powstrzymać zdziwionego, niedowierzającego spojrzenia, ale
Stone nie zwrócił na nieuwagi
- ...i nie oczekuję, że zadasz sobie trud za darmo. W końcu ja dostanę
kontrakt i uważam, że ty też powinnaś mieć jakąś rekompensatę.
Stella, która dotąd w sposób godny podziwu powstrzymywała się od
udziału w rozmowie, wtrąciła sucho:
- Czy aby nie masz na myśli wynagrodzenia, kochanie?
Stone zignorował ją z taką samą nonszalancją, z jaką chwilę przedtem
zignorował zaskoczenie Allison. Sięgnął do kieszeni i wyjął złożony papier.
- Kazałem sekretarce załatwić rano parę telefonów. To są ludzie, którym
przydałyby się wasze usługi i którzy przypadkiem mają u mnie dług
wdzięczności.
- Przecież nawet nie wiesz, co to za usługi.
- Nie - przyznał - niezupełnie. Ale moja sekretarka wie i to ona zrobiła tę
listę. Zlecenia są wasze, jeśli chcecie.
Podał jej papier, a Allison zawahała się, czując się jak Persefona w
podziemnym królestwie. Kilka pestek granatu przypieczętowało los tej
nieszczęsnej dziewczyny. W wypadku Allison były to nazwiska na liście. Jeśli
na nie spojrzy, będzie zgubiona.
Wzięła listę do ręki. Zawierała może pół tuzina nazwisk. Nie było tu ani
jednego sławnego piosenkarza, jego agenta ani gwiazdy filmowej. Ale Allison
miała w głowie własną listę, więc rozpoznała parę osób należących do elity
miasta - pośrednik w handlu nieruchomościami, inwestor, geniusz
komputerowy. A obok każdego nazwiska widniała data i mały dopisek:
„Rocznica", „Szesnaste urodziny", „Emerytura", „Rozdanie nagród". To były
poważne zadania, solidne kontakty, zlecenia, jakie starała się zdobyć od
początku istnienia firmy. To była najlepsza propozycja, jaką kiedykolwiek
otrzymała.
Cisza przedłużała się. Allison patrzyła na kartkę, a Stone czekał na
odpowiedź. W końcu Stella położyła serwetkę obok talerza.
- Cóż - oznajmiła. - Jestem bardzo ciekawa, co z tego wyjdzie, ale widzę,
ż
e już wykonałam swoje zadanie. - Pochyliła się i poklepała Allison po ręce. -
Widzisz, kochanie, on jest niepoprawny. Masz przed sobą ambitne zadanie. A
co do ciebie - powiedziała do Stone'a - zrzekam się deseru na twoją korzyść i
naprawdę oczekuję rekompensaty. I nie przesadzaj z napiwkiem - dodała
odchodząc.
Allison obserwowała ją trochę oszołomiona, a potem odwróciła się do
Stone'a. Przyglądali się sobie długą chwilę.
- Zaczynam rozumieć, co miałeś na myśli.
- Gdy mówiłem o mojej rodzinie?
Skinęła głową.
- Mój ojciec był właścicielem cyrku.
W ostatniej chwili powstrzymała się od komentarza. Zamiast tego
popatrzyła na trzymaną w ręku listę. Odchrząknęła.
- Stone...
- Chcę ci powiedzieć, że nie prosiłem jej o pomoc - powiedział szybko. -
Po pierwsze, nie zrobiłaby tego, a po drugie wszystko, cokolwiek by ci o mnie
powiedziała, tylko pogorszyłoby sprawę.
- Masz ciekawe stosunki z matką - uśmiechnęła się. - Ale, Stone...
- To naprawdę dla mnie ważne, Allison - powiedział cicho.
Kiedy spojrzała w jego oczy, zrozumiała, że po raz pierwszy, odkąd go
poznała, mówi szczerą prawdę. To nie tylko było dla niego ważne, to była
najważniejsza rzecz w jego życiu. I on jej chce to powierzyć.
Nie mogła powstrzymać pełnego rezygnacji westchnienia.
- Tylko jedno pytanie.
Trochę się odprężył.
- Jakie?
- Co ty właściwie robisz?
Uśmiech zachwytu powoli pojawiał się na jego twarzy, a oczy mu
rozbłysły. Chwycił ją za rękę.
- Chodź, pokażę ci.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
- Ktoś mi obiecał deser - poskarżyła się Allison, gdy Stone ciągnął ją
przed oczyma zdziwionej sekretarki do swego gabinetu. Skarga ta nie była
jednak szczera. Czuła się jak dziecko oczekujące na przygodę - tak zaraźliwy
okazał się entuzjazm Stone'a. Dotyk jego ręki - nawet przypadkowy -
elektryzował, i nie wiedząc nawet, co zamierza jej pokazać, była dumna, że
wybrał właśnie ją. A może to tylko reakcja na jego bliskość?
- Nie prosiłam o pokaz - dodała. - Mogłeś odpowiedzieć jednym słowem.
Uwierzyłabym.
- Na pewno nie uwierzyłabyś.
Pamiętała to biuro z pierwszej wizyty. Wszystkie detale tkwiły w jej
pamięci - chrom i obsydian, czerń i szarość, światło i cień. Przy jednej ze ścian
stały szafy z przydymionego szkła. Sądziła, że kryje się za ninii coś do zabawy
lub barek. A może i jedno, i drugie. Ściana za biurkiem składała się wyłącznie z
okien. Kiedy nacisnął guzik, przesłoniły je czarne zasłony.
Stone okrążył biurko, wziął Allison za rękę i poprowadził na środek
pokoju. Położywszy ręce na ramionach dziewczyny, obrócił ją w stronę szaf z
przyciemnionego szkła.
- Stój tu i nie ruszaj się - rozkazał.
Powrócił do biurka i Allison patrzyła ze zdumieniem, jak po naciśnięciu
kolejnego guzika szkło rozsuwa się, ukazując ekran komputera. Poczuła dreszcz
oczekiwania. A może obawy? Delikatne światło rzucało cień na skoncentrowaną
twarz Stone'a. Jego palce tańczyły po klawiaturze. Nagle wydał jej się jakiś obcy
- niezwykle przystojny, daleki i tajemniczy, zaabsorbowany bez reszty
tworzonym przez siebie światem. Ale jego głos był jak zwykle miły i znajomy.
- Nie boisz się ciemności?
Nie mogła powstrzymać się przed niepewnym spojrzeniem w stronę
drzwi.
- Nie. Oczywiście, że nie. Co...
Nagle w pokoju zrobiło się zupełnie ciemno.
Allison naprawdę nie bała się ciemności. Ale istniała różnica między
zwykłą ciemnością i tą nagłą, absolutną czernią. Nie słyszała nawet uderzeń w
klawisze, nie wiedziała, gdzie jest Stone. Może zostawił ją zupełnie samą?!
Wpatrywała się w ciemność i usiłowała przemówić pewnym głosem.
- Stone...
- Patrz - powiedział łagodnie.
Nie mogła zorientować się, z której strony dobiega głos. Wyprostowała
się i spojrzała na sufit. Dach otworzył się, ukazując nocne niebo, granat
upstrzony gwiazdami tak błyszczącymi, że chciało się wziąć je do ręki. Widziała
raz takie niebo na pustyni - zaparło jej wówczas dech w piersiach. Teraz też tak
było. Jeszcze nie zdążyła oswoić się z tym cudem, gdy stało się coś jeszcze
bardziej niezwykłego. Poczuła na policzkach podmuch wiatru. Niewiarygodne,
ale gwiazdy zaczęły się przesuwać. Po chwili zrozumiała, że to nie gwiazdy
płyną, ale podłoga, na której stoi, porusza się ku niebu. Krzyknęła i wyciągnęła
ręce, żeby utrzymać równowagę. Poczuła na plecach dłonie Stone'a.
- Wszystko w porządku - powiedział. - Trzymam cię.
Objął ją mocno w pasie. Allison, już rozluźniona, objęła go ramionami i
przytuliła się, unosząc jednocześnie głowę ku gwiazdom. Wiatr wiał jej teraz
prosto w twarz, rozrzucał włosy i wywoływał gęsią skórkę. Nocne niebo
rozpościerało się wokół nich, dopóki stali - nie, raczej lecieli przez dermie
przestworza, rozjaśnione tylko światłem gwiazd. Serce Allison biło bardzo
mocno. I choć mieszanina zachwytu i strachu sprawiała, że miała ochotę
piszczeć jak dziecko w górskiej kolejce, nie mogła wydobyć głosu. Zatraciła się
bez reszty w oglądanym cudzie, pogrążyła całkowicie w niezwykłych
doznaniach, była przerażona i wzruszona, przejęta i podniecona. Trzymała się
kurczowo Stone'a i oddychała dężko.
Szybkość zmniejszyła się, a silny wiatr zmienił w delikatny podmuch.
Ś
wiatło, które wcześniej wyglądało jak gwiazdy, zaczęło z wolna nabierać
kształtów planet - niesamowitych, pełnych nieziemskich kolorów, otoczonych
mgiełką atmosfery, o dziwacznie ukształtowanej powierzchni - które przesuwały
się przed jej oczami jak chmury za oknem samolotu. Tylko że nie było okna i
nie było samolotu, to ona sama leciała bezwładnie w kosmos. Ona i Stone, tylko
we dwoje pośród wirujących światów.
Ruch w końcu zamarł i wydawało się, że stoją na powierzchni jakiejś
planety. Wokół nich kłębiło się rdzawe niebo, rozświetlone blaskiem
oddalonego czerwonego słońca. Allison czuła żar jego promieni na policzku. Na
wschodzie widać było dwa pomarańczowe księżyce, jeden nieco wyżej od
drugiego. U jej stóp kłębiła się mglista ciemność, ale kiedy spojrzała przed
siebie, zobaczyła pofałdowane, piaszczyste purpurowe wydmy i złocistą
pustynię. Powietrze było suche i gorące, pachniało jak stary pergamin, jak
rozgrzany słońcem kamień, leżący od stuleci w rozpalonej pustyni. Niemożliwie
obce. Niemożliwie realne.
- Mój Boże - szepnęła. - Jesteś czarodziejem.
- Nie. Tylko inżynierem. Witaj na Celitonie Trzy, moim domku daleko
od domu.
Teraz, kiedy wrażenie ruchu znikło, palce Allison przestały kurczowo
ś
ciskać ramiona Stone'a, ale nie mogła go też zupełnie puścić. Poczucie
dezorientacji było wciąż bardzo silne i nie była pewna, czy nie wypadłaby poza
granice świata, gdyby opuściła bezpieczny krąg jego ramion. Wiedziała, że
gorące promienie słońca na policzku, smak powietrza, wznoszące się, pulsujące,
kłębiące kolory obcego nieba w żaden sposób nie mogą być prawdziwe, ale
iluzja była tak doskonała, że jej serce biło mocno z zachwytu. W gardle zaschło
z wrażenia, a zmysły nie chciały zaakceptować tego, co mówił rozum - że to po
prostu nie może być prawda. Poza tym nie chciała wysuwać się z objęć Stone'a.
W którymś momencie podróży przylgnęła do niego całym dałem - jej
głowa leżała na jego ramieniu, a uda dotykały jego ud. Czuła bidę jego serca,
równy puls i każdy jego oddech. Pachniał ziołami i trawą, co w połączeniu z
suchym i gorącym zapachem obcej ziemi było dziwnie pociągające i erotyczne.
Nozdrzami wchłaniała ten zapach, a ciepło rozluźniało jej mięśnie, tak że coraz
mocniej wtulała się w jego ramiona. Jego bliskość była niemal tak odurzająca,
jak lot przez kosmos.
Odezwała się, próbując wrócić do rzeczywistości, zanim zniknie jej
zdrowy rozsądek.
- Wcale nie opuściliśmy biura, prawda?
- Nie powiem - szepnął jej przy uchu. Znowu mogła usłyszeć raczej niż
zobaczyć jego uśmiech. - Podstawą dobrej iluzji, moja droga, jest gwarancja, że
nie będzie widać drucików.
Powoli wciągnął powietrze. Czuła jego napinające się mięśnie, słyszała
bicie jego serca, teraz szybsze, dorównujące rytmowi jej serca. Westchnął jakby
niepewnie, gdy jej palce wędrowały wzdłuż ramienia, rozpoznając mięśnie,
kości i włosy, ciesząc się ciepłem skóry.
Powiał ciepły wiatr, przynosząc ze sobą ten dziwny zapach i susząc pot,
który - Allison dopiero teraz to sobie uświadomiła - błyszczał na jej twarzy.
Palce Stone'a rozpoczęły dziką, cudowną pieszczotę ucha i obojczyka, później
delikatnie spoczęły w zagłębieniu karku. Allison próbowała opanować
szaleńczy rytm swego oddechu, gdy Stone przesunął dłonie wokół talii, a
później na brzuch. Wolny, ale stanowczy ruch jego rąk osłabiał napięcie mięśni i
całkowicie pozbawił ją tchu.
Mimo wszystko miała wrażenie, że działał w sposób celowy i
zaplanowany. Niebo wokół pociemniało, mgła uniosła się, odsłaniając
nieziemski pejzaż. Powietrze nabrało smaku ozonu. Mięśnie Stone'a rozluźniły
się, nacisk na brzuch osłabł, szmer jego oddechu, ciepły i wilgotny, uspokoił się
i zaczął się oddalać. Z wyczuwalną w każdym ruchu niechęcią odsunął się od
niej o krok.
Gdy mgła uniosła się, Allison dostrzegła zmieniony pejzaż. Wydawało się
teraz, że przeciwległa ściana zrobiona jest z kamienia, można było nawet
dostrzec gdzieniegdzie mchy i porosty. Pośrodku, oświetlone z obu stron przez
płonące pochodnie, otwierały się wielkie drzwi. Trzy razy wyższy i dwa razy
szerszy od człowieka czarny ziejący otwór zajmował większą część tego, co
pamiętała jako pokój, i prowadził nie wiadomo gdzie, jeśli w ogóle prowadził
dokądkolwiek.
- Mój Boże! - zdołała wyszeptać i oczarowanie zrekompensowało niemal,
choć nie całkowicie, zawód, jaki odczuła, gdy Stone się odsunął. Powietrze było
teraz chłodne i czuć było wilgoć.
- Idź - przynaglił, popychając ją delikatnie.
Spojrzała w dół i dostrzegła ścieżkę oświetloną pomarańczowym
ś
wiatłem, płynącym zapewne z pochodni. Stopniowo zaczęły do niej docierać
różne dalekie odgłosy: kapanie wody, kumkanie żab. Okazało się, że stoją na
moście przerzuconym przez fosę.
- Tam nic nie ma. Wejdę na ścianę.
- Nie, nie wejdziesz - upierał się. - Zaufaj mi.
Ufanie mu, uświadomiła sobie nagle, nigdy nie było najrozsądniejsze.
Zaufała mu, gdy biorąc ją w ramiona uchronił przed upadkiem - w sensie
dosłownym, ale nie w przenośnym.
- Ty idź pierwszy.
- Nie mogę. Tam jest za mało miejsca dla nas dwojga. Wpadnę do wody.
Allison odwróciła głowę, ale twarz Stone'a była niewidoczna. W ustach
jej zaschło.
- Dobrze wiesz, że to tylko podłoga.
- Na pewno?
Ostrożnie zrobiła krok naprzód. I jeszcze jeden. Cały czas szedł za nią,
trzymając ją wpół. Drzwi były coraz bliżej, płonące pochodnie rzucały tańczące
cienie na wyciągnięte ręce dziewczyny. Nie mogła pozbyć się wrażenia, że w tej
scenerii jest coś znajomego - kamienny mur, ogromne drzwi, odgłosy kapiącej
wody, tańczące pomarańczowe cienie. Byli już przed samymi drzwiami,
dostatecznie blisko, by czuła wilgoć i chłód, dochodzące z tego miejsca.
Wyciągnęła rękę w ciemność, spodziewając się, że natrafi na szklane drzwi
szafy. Zaskoczona stwierdziła, że nie było żadnego oporu. Potknęła się i tylko
ręce Stone'a uchroniły ją przed upadkiem.
Spojrzała zdziwiona, ale jego twarz w pomarańczowym świetle pochodni
była doskonale niewinna.
- Idź dalej. To zupełnie bezpieczne.
Allison wstrzymała oddech i weszła w drzwi.
Gdy znalazła się za nimi, niewidzialny mechanizm włączył oświetlenie i
zobaczyła, że stoi w wąskim kamiennym korytarzu. Gdzieś kapała woda,
poczuła woń trupiej, piwnicznej stęchlizny. Dostrzegła strome schody, mnóstwo
pochodni, które okopciły mur. Po prawej stronie wisiał nie najlepiej
namalowany portret człowieka w stroju elżbietańskim, o bladej twarzy i
czarnych oczach. Nagle zrozumiała, dlaczego to wszystko wydawało jej się
znajome.
- Tu przecież jest zupełnie tak samo, jak w Zamku Duchów w Yesteryear
Park w Modesto! Byłam tam w zeszłym roku, kiedy przyjechał mój siostrzeniec.
Uśmiechnięty Stone wszedł w krąg światła.
- Dobrze się bawiłaś?
- Wspaniale! - wykrzyknęła z entuzjazmem. - Nie uwierzysz, co tam
pokazują. Jaka wspaniała technika! I wystawy... - Przerwała, bo nagle zaczęła
rozumieć. - No jasne - powiedziała cicho. - Ty budujesz zamki. Tu jest tak, jak
w Zamku Duchów...
- To jest Zamek Duchów z Yesteryear Park - przyznał. - Przynajmniej
najważniejsze pokoje. To prototyp naturalnych rozmiarów, który tu zbudowałem
i w którym ciągle coś poprawiam.
- Wysunął się przed nią. - Po schodach pójdę pierwszy. Są dość wąskie i
mogą być zdradliwe. Oczywiście w Modesto zrobiliśmy szersze. Trzymaj się
poręczy.
Zdążył zejść trzy stopnie w dół, zanim Allison oprzytomniała na tyle, by
móc iść za nim. Chwyciła poręcz obiema rękami i szybko ruszyła po
kamiennych stopniach.
- To tym się zajmujesz? Budujesz wesołe miasteczka?
- To są raczej specjalne ekspozycje - poprawił. - I nie buduję ich, tylko
projektuję. Zazwyczaj nie całe, tylko pewne elementy. Wymyślam zamki z
duchami, jak ten, albo podróże, jak „Podwodne przygody" w Three Islands Park
na Hawajach. Byłaś tam?
Spojrzał na nią, ale Allison potrząsnęła głową, cały czas schodząc szybko
po schodach, coraz głębiej w ciemność. Echo niosło jego słowa i odgłos ich
kroków.
- To coś wyjątkowego - mówił dalej. - Płyniesz w szklanej łodzi
podwodnej. W rzeczywistości tylko dwa metry pod wodą, ale wydaje ci się, że
znacznie głębiej. Ściga cię wielki rekin, atakuje gigantyczna ośmiornica i
spadasz na dno Rowu Kajmańskiego - trzy kilometry w dół, a od śmierci z
powodu ciśnienia w ostatniej chwili ratuje cię podwodny robot.
- Słyszałam o tym. To ty wymyśliłeś?
Dotknął ręką muru i nagle odsłoniło się okno, przez które widać było
kilkoro mężczyzn i kobiet pracujących w jednym pokoju przy deskach
kreślarskich lub długich stołach. Zupełnie nie zwracali uwagi na obserwującą
ich parę. Było to tak zaskakujące, że Allison omal nie straciła równowagi.
- George - Stone wskazał jednego z mężczyzn - pracował wcześniej w
NASA. To czarodziej elektroniki. A jeśli Meg Robins nie wie czegoś o laserach
i holografii, to na pewno nie warto o tym wiedzieć.
Okno zamknęło się i ruszyli dalej.
- Ted i Franklin to specjaliści od animacji. - Otworzył inne okno,
odsłaniając tym razem oświetloną jaszczurkę - nie, to przecież smok,
uświadomiła sobie Allison - leżącą na boku z otwartym brzuchem, w którym
widać było plątaninę drutów i kabli. Jeden człowiek leżał tam ze śrubokrętem,
drugi siedział na ramieniu smoka, naciskając jakieś guziki. Gdyby Allison nie
była już uodporniona na rzeczy niezwykłe, pewnie przewróciłaby się z
wrażenia.
- A tutaj oczywiście - trochę niżej pojawiło się kolejne okno - jest
centrum wszystkiego: badania i udoskonalania. Jeżeli musimy się dowiedzieć, z
jakiego materiału robiono damskie pantofelki w 1560 roku, ci faceci zdobędą
taką informację. Jeżeli musimy wiedzieć, jaka jest prędkość wiatru na planecie
leżącej pół tuzina lat świetlnych stąd, oni to obliczą. Cały czas sprawdzają nasze
plany i prototypy i gdy coś nie działa, znajdują sposób, by zaczęło działać.
Widzisz, to nie jest praca dla jednego człowieka,
- Nie - wymamrotała Allison, oszołomiona tym wszystkim, co widziała za
oknami. - Nawet nie wiedziałam, że jakaś firma się tym zajmuje. Tylko
tematyczne ekspozycje?
- Przeważnie. Czasami wynajmujemy się do filmu albo współpracujemy z
jakąś firmą od efektów specjalnych, ale nasze usługi są dosyć drogie.
- Efekty specjalne - powtórzyła. - Jak w filmach?
- Owszem - uśmiechnął się do niej.
Może z powodu tego uśmiechu, a może dlatego, że właśnie w tej chwili
Stone nacisnął guzik, zamykając ostatnie okno i korytarz znowu był oświetlony
tylko migotliwym światłem pochodni, Allison straciła równowagę. Z tłumionym
krzykiem spadła w ciemność.
Stone złapał ją i oparł o ścianę. Siła rozpędu popchnęła go na nią i
dziewczyna została uwięziona w pułapce. Przez chwilę patrzyli na siebie, ciężko
oddychając z powodu nagiego przerażenia i ulgi. A potem zdała sobie sprawę,
ż
e żadne z nich nie zamierza się odsunąć.
Objął dłońmi jej twarz: pocałunek był tak blisko, że prawie go czuła.
Nagle Stone się zatrzymał. Odetchnął głęboko.
- Allison, będziesz musiała dać mi odpowiedź jak najszybciej -
powiedział ochryple.
Otworzyła oczy i spojrzała na niego, usiłując ukryć rozczarowanie.
- Dlaczego?
- Bo nie wiem, jak długo potrafię powstrzymać się od pocałowania ciebie.
Jego kciuk wśliznął się między jej rozchylone wargi, a ona dotknęła jego
skóry czubkiem języka. Miała ściśnięte gardło. Dopiero po chwili zdołała
wykrztusić parę słów.
- Dlaczego nie możesz mnie pocałować, zanim odpowiem?
Uśmiechnął się delikatnie i ze skruchą. Jego ramiona opadły.
- Nie chcę, żebyś powiedziała, że używam niedozwolonych chwytów.
- Pocałunek - oparła wytrzymując jego spojrzenie - to tylko pocałunek.
Iskierka namiętności zabłysła w głębi jego oczu. Allison znowu zabrakło
tchu. Ale Stone błyskawicznie odzyskał panowanie nad sobą i uśmiechnął się
szeroko.
- Oczywiście - przytaknął i odsunął się trochę.
Wziął ją za rękę i ostrożnie sprowadził kilka stopni niżej. Zanim doszli na
dół, jej serce biło już normalnie, a oddech uspokoił się. Namiętności
towarzyszące epizodowi na schodach uleciały i głos Stone'a brzmiał zupełnie
normalnie.
- To trasa zarezerwowana dla ważnych gości, na których koniecznie chcę
zrobić wrażenie. - Wprowadził ją do sławnej sali bankietowej, gdzie -
przynajmniej w Modesto - pan zamku został zamordowany przez swą damę w
wyjątkowo okrutny sposób, a goście, jak się przypuszcza, pomogli ukryć
dowody zbrodni.
- Zazwyczaj zwiedzanie kończymy bankietem w tej sali - powiedział
wskazując ręką długi stół zastawiony srebrną zastawą. - Niestety, nie
wiedziałem, że przyjdziesz.
- Nawet nie chcę wiedzieć, co tu podają - odparła, rzucając mu
ostrzegawcze spojrzenie.
Stone zachichotał i usiadł w rogu stołu, opierając jedną nogę o drewnianą
ławę.
- Jak ci się tu podoba?
Allison rozejrzała się wokół, po surowych kamiennych ścianach,
zniszczonych gobelinach, ogromnym kominku i drewnianych kandelabrach.
- Jestem pod wrażeniem. Czuję się zaszczycona, że zaliczyłeś mnie do
elity. Ale która kobieta nie czułaby się zaszczycona?
- Prawdę mówiąc - wyznał, zmarszczywszy brwi, jakby ten fakt go
zaskoczył - nigdy jeszcze nie sprowadzałem tu na dół żadnej kobiety.
Oczywiście z wyjątkiem sytuacji czysto zawodowych.
Oboje zrozumieli, co właściwie wyraził. Jeśli nie traktował jej jak
wspólniczki w interesach, to jak kogo? Jeśli nie przyprowadził jej tutaj, aby
dobić transakcji, to dlaczego pokazał jej coś tak dla siebie ważnego, czego nie
pokazywał innym?
Stone też chyba nie znał odpowiedzi na te pytania i jego kolejne słowa
zmieszały Allison jeszcze bardziej. A sądząc po niepokojącym cieniu w oczach,
jego samego też.
- Tak naprawdę to jesteś pierwszą osobą spoza firmy, która widziała
Celiton Trzy. Robię to dla Heroshito i zamierzałem ujawnić projekt dopiero w
przyszłym miesiącu.
- To było niewiarygodne - wyznała szczerze.
Na twarzy Stone'a rozkwitł uśmiech. Wyciągnął ręce, a ona -
nieświadomie i bezwolnie - ruszyła ku niemu. Jego oczy były jak ze srebra, a
zarost na policzkach błyszczał złotem.
- Chcę, żebyś wiedziała, że nawet gdyby to się nie zdarzyło, i tak
zastanawiałem się już, jak się z tobą znowu spotkać - powiedział cicho.
Jego ręce były ciepłe, a uścisk - silny i czuły. Wierzyła mu. Wiedziała, że
postępuje głupio, ale nic nie mogła na to poradzić.
- Mam nadzieję, że nie zamierzałeś posłużyć się niegodnymi sposobami.
- Chciałem tego uniknąć.
Bez przekonania spróbowała wyrwać ręce z jego uścisku.
- Łączenie przyjemności z interesami nie zawsze wychodzi na dobre.
Zwłaszcza w interesach tego rodzaju.
- Czy to znaczy, że mi pomożesz?
Udało się jej oswobodzić ręce. Pozwolił, żeby się odsunęła. Musiała się
odwrócić, by móc trzeźwo myśleć. Splotła palce i po chwili powiedziała:
- Wyrażę się jasno. Chcesz, żebym okłamywała obcych ludzi.
- Wolę to nazwać udawaniem.
- Chcesz, żebym kłamała - powtórzyła twardo - tylko po to, byś mógł
dostać kontrakt. A jednym z warunków jego uzyskania jest właśnie to, czego ma
dotyczyć moje kłamstwo.
Przez chwilę Stone wyglądał na zmieszanego i Allison nie mogła mieć o
to pretensji. Nie była całkiem pewna, czy sama dobrze rozumie swoje słowa.
- To idiotyczne wymagania - bronił się. - Idiotyczne i dyskryminujące,
wiesz o tym równie dobrze jak ja. Gdyby chodziło o coś ważnego, sytuacja
byłaby inna. Już praktycznie wygrałem ten konkurs i to tylko dzięki talentowi i
kwalifikacjom. Na przeszkodzie stoi jeszcze ich uprzedzenie, nie mające nic
wspólnego z moimi predyspozycjami, i oni zasługują na to, żeby ich
wyprowadzić w pole.
Allison nie miała kontrargumentu.
- Posłuchaj - przekonywał dalej. - Czy nigdy nie udawałaś nikogo dla
zabawy? To przecież to samo, po prostu gra, a musisz przyznać, że byliśmy w
niej znakomici wczoraj wieczorem.
Popatrzyła na niego długo i uważnie.
- Wydaje mi się, że w twoim życiu jest za dużo udawania. - Ruchem ręki
wskazała pokój. - Jesteś dużym dzieckiem w sklepie z zabawkami. Nie masz
najmniejszego pojęcia, jaki jest prawdziwy świat.
- Tu jest wspaniałe życie - zgodził się z nią. Oczy mu błysnęły. To
wyzwanie, tak powiedziałaby jego matka, szansa, jakiej jeszcze nigdy nie miał.
- Zrobię to - rzuciła krótko. Uniosła rękę, żeby stłumić jego
entuzjastyczne reakcje. - Ale chcę, żebyś wiedział, że to tylko interes. Ja i moja
wspólniczka potrzebujemy twoich kontaktów i nie chcemy ci się narazić. Tylko
tyle.
- To wszystko? - Nadal się uśmiechał. - A nie dlatego, że mnie lubisz?
Choć trochę?
- Nie - odparła zdecydowanie.
- Kłamczucha!
- To nie ma nic do rzeczy.
Roześmiał się i zeskoczył ze stołu.
- Wspaniale się zabawimy, Allison - oświadczył, chwytając ją za ręce. -
Nigdy nie znalazłbym nikogo lepszego. Dziękuję - dodał poważnym tonem. -
Nie będziesz tego żałować.
Ale kiedy uniosła ku niemu oczy, znów poczuła to ciepło. Była bezradna.
I pewna, że popełniła największy błąd swego życia.
Przesunął wzrokiem po jej twarzy, wargach, piersiach, znowu po twarzy.
- Spróbuję nie mieszać przyjemności z interesami... ale nie mogę obiecać.
Zadowolona Allison skinęła głową.
- To powinno wystarczyć - powiedziała cicho.
- Załatwione. Przypieczętujemy to pocałunkiem?
Demonstracyjnie wyciągnęła ku niemu rękę.
- Interesy - przypomniała stanowczo.
- Ale będzie świetna zabawa - rzucił ze śmiechem.
Objął ją ramieniem i skierował ku wyjściu z pokoju.
- To kiedy możesz się wprowadzić?
ROZDZIAŁ ÓSMY
Allison nie wprowadziła się do niego, ale Stone i tak nie spodziewał się,
ż
e uzyska to bez trudu. Zgodziła się jednak na puszczenie w obieg plotki, którą
przyjaciele i współpracownicy Stone'a poznali w ciągu dwunastu godzin, i
znalazła niezłe wyjście z tej trudnej sytuacji. Pomogła mu nagrać nowy tekst na
sekretarkę automatyczną: „Dzień dobry, tu Stone i Allison - przykro nam, ale
nie możemy w tej chwili odebrać telefonu...", i przysłała pudełko przyborów
toaletowych - starą szczoteczkę do zębów, cienie do powiek, które zamierzała
już wyrzucić, i puderniczkę z resztką pudru. Stone był trochę speszony
rozkładając te rzeczy w swojej łazience, ale wkrótce odkrył, że właściwie to mu
się podoba. Zwłaszcza puder. Pewnego ranka, goląc się, niechcący przewrócił
pudełko i przez resztę dnia łazienka pachniała Allison.
Przyniosła nawet i powiesiła w szafie parę sukienek, oznajmiając, że i tak
zamierzała je oddać organizacji dobroczynnej. To również mu się podobało.
Dała mu też swoje zdjęcie, żeby mógł postawić je na biurku. Był to pomysł
Stone'a. Zauważył takie fotografie na biurkach kolegów, a szczegóły, jak
doskonale wiedział, decydują o wiarygodności.
Nigdy przedtem nie rozumiał, dlaczego oni trzymają zdjęcia żon i
kochanek na biurkach.
Rozmyślał nad tym od paru dni, odkąd Allison pojawiła się w jego życiu.
Oczywiście lubił patrzeć na fotografię. Allison miała na sobie robiony
szydełkiem sweter, jej włosy były potargane przez wiatr, policzki zaróżowione,
a oczy błyszczące. W tle widział ocean, a ona się śmiała. To było świetne
zdjęcie, mógł na nie patrzeć bez końca i za każdym razem odkrywał coś
nowego. Przyszło mu do głowy, że w całym rytuale stawiania zdjęć na biurkach
chodzi o coś więcej niż walory estetyczne. Przede wszystkim o poczucie więzi.
Przypomnienie, że poza stworzonym tu przez niego światem jest jeszcze jakiś
inny. Nigdy wcześniej o tym nie myślał. Odkąd przyprowadził Allison tutaj, nie
widywał jej dłużej niż kilka minut, ale mimo to nie opuszczała jego myśli, wciąż
była blisko. Patrzył na zdjęcie i czuł, że należy do kogoś, że jest częścią jakiegoś
związku, i choć wiedział, że to tylko gra, sprawiało mu to przyjemność.
Spoglądał właśnie na fotografię, kiedy weszła Carla. Zatrzymała się i
rozejrzała ze zdumieniem. Biurko było sprzątnięte, komputer wyłączony, deska
kreślarska i elektroniczne przyrządy zamknięte w szklanych szafkach.
- O Boże! Ta kobieta sprawia cuda. Nigdy jeszcze, odkąd u ciebie
pracuję, nie wychodziłeś tak wcześnie do domu!
Carla znała prawdę o jego zaręczynach, bo podobnie jak swojej matki, nie
potrafił jej oszukać. Tak samo jak matka z początku była temu przeciwna, ale w
ostatnim tygodniu, kiedy Allison zaczęła skutecznie organizować jego życie,
zdecydowanie zmieniła zdanie.
Postawił fotografię z powrotem na biurko i podniósł marynarkę z krzesła.
- Wydajemy swoją pierwszą proszoną kolację. - Mrugnął do Carli. - I
mam wrażenie, że jeśli się spóźnię, nawet nie zdążę się wytłumaczyć.
- śe niby pierwszy raz w życiu spóźniasz się na kolację? Jakich czarów ta
pani używa?
Stone przerzucił marynarkę przez ramię.
- Nie potrzeba żadnej magii - zapewnił z uśmiechem - jeżeli kontrakt na
miliony dolarów wisi na włosku.
- Ach, wiec tego trzeba, żeby nauczyć cię dobrych manier. A ja zawsze
myślałam, że jesteś nieprzekupny.
- Po prostu nie trafiłaś z ceną.
Ale miała rację. Kiedy Stone przygotowywał projekt, nigdy nie opuszczał
biura przed dziesiątą wieczorem, a czasem zostawał całą noc, drzemiąc na
kanapce między szalonymi przypływami energii twórczej. Nawet on zastanawiał
się, na ile jego pośpiech do domu spowodowany jest łękiem o los kontraktu, a na
ile chęcią ujrzenia Allison.
Stone miał elegancki segment w północnej dzielnicy miasta, prestiżowej i
dobrze strzeżonej. Mieszkał tam od czterech lat, a i tak nie potrafiłby
szczegółowo opisać nawet jednego ze swoich sześciu pokoi. Kolacje jadał
zazwyczaj na mieście albo u przyjaciół, w domu tylko się przebierał i czasem
sypiał. Właśnie dlatego, kiedy Sarah, żona Marka, zadzwoniła i zaprosiła go z
Allison na kolację, Stone natychmiast zaproponował kolację u siebie, co uważał
za genialne posuniecie.
Nie bardzo rozumiał, dlaczego Allison nie podzielała jego entuzjazmu, ale
przypuszczał, że ma to coś wspólnego z faktem, że powiedział jej o tym dopiero
tego rana. Wspomnienie lodowatej ciszy, jaka zapadła, gdy obwieścił swój plan
przez telefon, było tylko jednym z powodów, dla których postanowił przyjść do
domu dużo wcześniej, żeby pomóc. Kiedy przekroczył próg, nieomal nie
rozpoznał własnego mieszkania. Jasne było, że jego pomoc jest zbędna.
Wszystko lśniło i błyszczało. Bukiet świeżych kwiatów ozdabiał niski orientalny
stolik w holu. Kwiatami udekorowany był także barek i środek długiego,
lakierowanego na czarno stołu. Na kominku palił się ogień - nie przypominał
sobie, by kiedykolwiek przedtem używał kominka - a z magnetofonu płynęły
ciche dźwięki muzyki klasycznej. Czarne nakrycia leżały na żółtych obrusikach,
a żółto-czerwone serwetki stały zwinięte w szklaneczkach. Z kuchni dochodził
zapach jakichś smakołyków i przez chwilę Stone pragnął po prostu tylko stać i
wdychać ten zapach.
- Allison?! - zawołał.
Przeszedł przez pokój, zatrzymując się, by dotknąć kwiatów, obejrzeć
kieliszki, podziwiać półmisek z artystycznie ułożonymi przystawkami i ocenić
bar. Zaczął nalewać sobie drinka - przyjemność, której nigdy nie mógł
zakosztować we własnym domu, bo zawsze zapominał kupić, co trzeba - ale
rozmyślił się. Najlepsze w tym wszystkim było to, że dzisiaj nie musiał pić sam.
- Allison! - zawołał znowu. Kiedy nie otrzymał odpowiedzi, ruszył w
kierunku schodów.
Spotkał ją, gdy wychodziła z pokoju gościnnego. Miała na sobie
czerwoną sukienkę z głębokim dekoltem i długimi, wąskimi rękawami. Obcisła
góra przechodziła w sutą, marszczoną spódnicę do pół łydki. Od krągłych piersi,
przez smukłą talię do łagodnego zaokrąglenia bioder; od rozwichrzonych
włosów, przez białe ramiona i delikatne obojczyki do fascynującego dekoltu; od
głębokich, zdziwionych błękitnych oczu do czubków stóp była tak cudowna, że
zawróciłaby w głowie każdemu mężczyźnie.
W ręku trzymała szczotkę do włosów, a jeden z rękawów nie był zapięty.
Z jakiegoś nieznanego powodu zaskoczenie w jej oczach zmieniło się w
rozdrażnienie.
- Jesteś za wcześnie.
Próbował powstrzymać się od patrzenia na wspaniale podkreślony kształt
jej piersi.
- Myślałem, że mógłbym pomóc.
- Teraz to mówisz! Dziękuję, już wszystko gotowe. Skorzystałam z twojej
łazienki. Mam nadzieję, że ci to nie przeszkadza.
- Jasne, że nie. Dom wygląda świetnie. Gdybym wiedział, że tak miło się
tu wraca, robiłbym to częściej.
Uśmiechnęła się leciutko i odwróciła w stronę pokoju gościnnego.
- To przecież mój zawód. Gotuję, dekoruję, organizuję. Ale mimo
wszystko wolę... - rzuciła mu przez ramię jadowite spojrzenie - ...mieć na to
więcej czasu.
- Nie zapomnij przysłać mi rachunku. - Wszedł za nią do pokoju i oparł
się o drzwi.
- Naprawdę, Stone, powinieneś o tym pamiętać... - Przechyliła się na bok
i zaczęła energicznie szczotkować włosy. - Nic dziwnego, że żadna dziewczyna
nie może wytrzymać z tobą dłużej niż miesiąc. Czy specjalnie starasz się być
taki niefrasobliwy, czy masz to we krwi?
- Myślę, że po prostu mam szczęście.
Wyprostowała się, falujące włosy otoczyły jej twarz.
- Wiesz, jesteś niepoprawny.
Ruszył ku niej z niewinnym uśmiechem.
- Pozwól, że zapnę ci rękaw.
- Cóż - przyznała niechętnie - tym razem się nie spóźniłeś. To już jakiś
postęp.
Uniosła rękę i Stone zaczął zapinać małe guziczki. Gdy stał tak blisko,
czul zniewalający zapach jej perfum i widział, jak delikatnie unoszą się jej
piersi. Nigdy nie wyobrażał sobie, że w zapinaniu guzików może być więcej
erotyzmu niż w ich odpinaniu. Całą siłą woli powstrzymywał się od
zademonstrowania, jak bardzo podnieca go ta czynność.
Gdy ostatni guzik znalazł się w pętelce, Allison zabrała rękę i odwróciła
się do lustra.
- Masz czterdzieści pięć minut, żeby się przebrać - powiedziała.
Z małej torebki w kwiaty wyjęła klamrę i spięła włosy na czubku głowy.
Jej policzki trochę się zaróżowiły i Stone poczuł dreszcz podniecenia.
Zastanawiał się, czy to reakcja na jego obecność. Chciałby to wiedzieć, chciałby
też przysunąć się do niej, otoczyć ramionami jej talię, pocałować delikatne
zagłębienie szyi, odsłonięte przez uniesione włosy. Jednak jakiś niejasny, rzadko
odzywający się instynkt dżentelmena ostrzegł go, że to nie jest odpowiedni
moment.
Uśmiechnął się szeroko i ruszył ku drzwiom.
- Dobrze mieć kobietę w domu - powiedział.
I był o tym święcie przekonany.
Kiedy wyszedł, Allison odetchnęła głęboko i oparła się o toaletkę. Była
zdenerwowana jak młoda żona, wydająca swe pierwsze przyjęcie. Stone zjawił
się tak nieoczekiwanie, wyglądał bardzo seksownie, we własnym domu czuł się
swobodnie, a ona przywitała go jeszcze wilgotna po prysznicu, boso, nie
uczesana... I trudno było cały czas pamiętać, że to tylko praca.
To prawda, że przygotowywała już większe przyjęcia w jeszcze krótszym
czasie i popołudnie spędzone w nie znanej jej kuchni nie było niczym
przerażającym. Jadłospis znała na pamięć, kwiaciarka i sprzątaczka były
sprawne jak zwykle, a nakrycie stołu to doprawdy drobiazg. Mogłaby to robić
przez sen, gdyby nie ktoś.
A był nim Stone. W kuchni myślała, czy kiedykolwiek coś gotował.
Zapalając drewno w kominku wyobrażała go sobie siedzącego tu samotnie i
wpatrującego się w płomienie. Zastanawiała się, kto urządzał mu mieszkanie,
kupował naczynia. Co gorsza, dobierała takie potrawy, które jemu powinny
smakować, tak jakby ułożenie atrakcyjnego menu nie należało do jej
obowiązków. Również sukienkę wybrała z myślą o nim, a nie o tym, że staranny
strój to część roli, którą zgodziła się odegrać, by wywrzeć dobre wrażenie na
jego pracodawcach.
Przez ostatnie dziesięć dni starała się kontaktować z nim przez telefon,
krótkim spotkaniom nadawać służbowy charakter i w żadnym wypadku nie
dopuścić do sytuacji nieformalnej. Dlaczego? Bo dobrze wiedziała, że nie
potrafi mu się oprzeć. Jedyna nadzieja to utrzymywanie stosunków możliwie na
dystans i wyłącznie służbowych. Ale gdy tylko wszedł do mieszkania, przestała
zachowywać ten dystans. Gotowała mu kolację, nakrywała do stołu, myła się
pod jego prysznicem i to już nie była praca - stała się częścią jego życia.
Doskonale zdawała sobie sprawę, że taka postawa może być bardzo
niebezpieczna dla kobiety, która nie po to podjęła się tego zadania, by łamać
sobie serce. Ale Allison już tak dawno nie zrobiła nic niebezpiecznego...
Wszedł do kuchni, gdy wyjmowała z piecyka zapiekankę z brokułów.
- Który? - spytał.
Miał na sobie szare wełniane spodnie i pięknie skrojoną jasnoróżową
koszulę. W obu rękach trzymał krawaty - jeden był w szaro-różowe paski, drugi
w szaro-czarne. Była to tak rodzinna scena, że Allison musiała się uśmiechnąć.
- Ten - wskazała szaro-różowy. - To nie jest oficjalne przyjęcie.
- Och, nigdy nie mogę spamiętać tych zasad.
- Ale - dodała surowo - nie waż się prosić mnie, żebym ci go zawiązała.
To już byłaby przesada!
Uśmiechnął się i powiesił odrzucony krawat na krześle. Ten wybrany
wsunął pod kołnierzyk.
- Coś tu wspaniale pachnie.
- Kurczak Dijon, sałatka warzywna, zapiekanka z brokułów, ciasto
truskawkowe i kawa.
- O Boże! Prawdziwa uczta! Zawsze myślałem, że ożenię się tylko z
kobietą, która potrafi gotować. To mój pierwszy normalny posiłek od miesięcy.
Allison roześmiała się i otworzyła lodówkę.
- Mogłam przygotować stek z kartoflami, ale wydawało mi się to zbyt
banalne. Masz wspaniałe urządzoną kuchnię.
- Tak? Nigdy jej nie używam.
Zaczęła ostrożnie nakładać sałatkę na miseczki i przybierać je. Stone w
tym czasie próbował zawiązać krawat, używając tostera zamiast lustra.
- Zapomniałem już, jak przyjemnie może być w kuchni - wyznał. - Może
zacznę tu jadać.
- Nie wierzę, że nikt nigdy nie gotował ci tu kolacji.
- Tak się złożyło, że nikt. Nawet nie przyszło mi do głowy, żeby poprosić.
A żaden związek nie trwał na tyle długo, by dziewczyna mogła to zasugerować.
Allison popatrzyła na niego krzywo.
- Niewątpliwie jest coś patologicznego w mężczyźnie, który nie potrafi
utrzymać związku na tyle długo, by móc poprosić dziewczynę o zrobienie
kolacji.
- Niemożność utrzymania koncentracji - przyznał i wyprostował się,
demonstrując niemal bezbłędnie zawiązany krawat. - Góra sześć tygodni.
Została jeszcze jakaś męska robota?
- Może otworzysz wino? To dla ciebie dostatecznie męska robota?
- Wolałbym butelkę piwa.
Allison uśmiechnęła się. Obiecał jej, że będzie wesoło, i słowa
dotrzymuje.
- Musimy uzgodnić wspólną wersję - przypomniała mu, wkładając
miseczki z powrotem do lodówki. - Twoi przyjaciele będą pytać i nasze
odpowiedzi powinny się zgadzać. Po pierwsze, jak i gdzie się poznaliśmy.
Historię z parkingu opowiedzieliśmy już Carolyn i myślę, że można nad nią
trochę popracować.
- Masz coś przeciwko prawdzie?
Znieruchomiała przy drzwiczkach lodówki.
- Ciekawe, że też nie przyszło mi to do głowy.
- Mówię poważnie. - Przekręcił korkociąg. - Albo przynajmniej
trzymajmy się tak blisko prawdy, jak to jest możliwe. Łatwiej wtedy wszystko
zapamiętać.
- I to mówi specjalista od oszukiwania...
- ...bo wie, że najłatwiej jest zmylić ludzi, trzymając się tego, co oni
uważają za prawdopodobne. - Wyciągnął korek z butelki i postawił ją na
kredensie. - Przyszłaś do mojego biura, żeby omówić to przyjęcie dla ludzi z
Herosihito.
- To niemożliwe. Nikt nie uwierzy. Musiałbyś poznać mnie i oświadczyć
się tego samego dnia.
- Miłość od pierwszego wejrzenia - zasugerował.
- Nikt w to nie uwierzy.
- Na pewno uwierzą.
Stała przy kredensie, tyłem do niego. Nie widziała, jak się zbliża, ale
poczuła nagle, że obejmuje ją wpół. Owionął ją leśny zapach, czuła ciepło skóry
Stone'a. Jego uda i biodra przyciskały ją delikatnie do kredensu, a oczy,
przyćmione i zarazem zmysłowo błyszczące, zasłoniły świat.
- To stało się tak - powiedział miękko. - Przyszłaś do mojego biura. Jak
tylko cię ujrzałem, dostrzegłem w tobie coś niezwykłego. Może była to krótka
spódniczka, może czarne pończochy. - Uśmiechnął się. - Zawsze miałem
słabość do czarnych pończoch.
Allison odwzajemniła uśmiech, próbując opanować nieco bicie serca i
chcąc się odwrócić. Ale on jeszcze nie skończył. Dłońmi delikatnie masował jej
ramiona, hipnotyzował dotykiem i wzrokiem.
- A może - mówił dalej - sprawił to sposób, w jaki układasz włosy, jak
mała dziewczynka, ale wcale nie tak niewinnie. A może twój chód, sposób
mówienia, a może oczy - błyszczące, gdy jesteś wściekła... Wszystko to poraziło
mnie od razu. Byłem wstrząśnięty. Weszłaś tam, a ja musiałem cię mieć i od
razu wiedziałem, że moje życie już nigdy nie będzie takie jak dawniej.
To tylko na niby, mówiła sobie Allison. On fantazjuje, opowiada bajkę.
Ale jest w tym taki dobry! Czuła, że pogrąża się w otchłani jego oczu, że może
w nich przepaść na zawsze.
- A ty - ciągnął Stone ochrypłym głosem - spojrzałaś na mnie i
dostrzegłaś to. Też poczułaś coś niezwykłego, jakiś magnetyzm...
pocałowaliśmy się.
Powoli zbliżył wargi do jej ust i złożył na nich delikatny, czuły i
zmysłowy pocałunek. Choć krótki, spowodował w jej ciele eksplozję. Gdy
odsunął twarz, wyciągnęła ramiona, jakby chciała go z powrotem przyciągnąć,
ale całą siłą woli powstrzymała się. W jego oczach płonął ogień.
- Zabrałem cię do zamku - mówił dalej. - Kochaliśmy się w królewskiej
sypialni. - Pocałował ją w szyję i za uchem. - Rozpaliłaś moją duszę, stałaś się
początkiem i końcem wszystkiego, co wiem i znam. To były czary...
Allison traciła oddech, kręciło się jej w głowie.
- Stone... - szepnęła.
Czuła jego ręce na swojej szyi, a potem złożył kolejny pocałunek, mocny,
długi i gorący.
- Nie mogłem wyobrazić sobie przyszłości bez ciebie. Poprosiłem cię o
rękę. Powiedziałaś „tak". Nigdy tego nie żałowaliśmy, nawet przez chwilę.
Mówił niskim głosem, oddychał nierówno. Czuła, jak gorące jest jego
ciało. Gdyby pocałował ją jeszcze raz, nie byłoby już odwrotu, skończyłoby się
udawanie. I choć pragnęła przytulić go mocniej, wyprostowała ręce i odepchnęła
go delikatnie.
- Stone, proszę...
Przez chwilę wydawało się, że jej nie słyszy. Płomień jego oczu mógł
poparzyć skórę. Uniósł ręce, jakby chciał głaskać jej włosy, przyciągnąć ją ku
sobie, pić z jej ust. I choć ona też bardzo tego pragnęła, musiał dostrzec w jej
oczach jakiś rozpaczliwy sygnał, bo powstrzymał się. Opuścił ręce na jej
ramiona. Spojrzał w dół. Gdy ponownie uniósł oczy, płonący w nich ogień już
zgasł.
- Mogło tak się zdarzyć - zapewnił.
Allison dopiero po chwili odzyskała głos.
- Dwa tygodnie. Znaliśmy się dwa tygodnie.
- Jeden dzień. Inaczej nadał spotykałbym się z Susan, a wszyscy wiedzą,
ż
e jestem zdeklarowanym monogamistą.
- Nikt w to nie uwierzy.
- Może uwierzą.
Najgorsze, że sama powoli zaczynała w to wierzyć. Zadzwonił dzwonek u
drzwi i odskoczyli od siebie z pełną poczucia winy gwałtownością.
- O Boże, czy to oni? - Allison dotknęła swych gorących policzków,
potem włosów, wreszcie spódnicy. - Spójrz, jak ja wyglądam. Szminka mi się
nie rozmazała?
- Spokojnie. Wyglądasz dokładnie tak, jak powinna wyglądać narzeczona.
Nagle strzelił palcami, jakby coś sobie przypomniał.
- A właśnie, mam dla ciebie mały prezent.
Sięgnął do kieszeni i wyciągnął pierścionek z brylantem.
- Stone! On chyba nie jest prawdziwy?!
- Oczywiście, że nie. - Ujął jej dłoń. - Ale sprzedawca zaręczał, że tylko
ekspert potrafi to dostrzec. - Wsunął pierścionek na jej palec. - Jak ci się
podoba?
Allison podziwiała lśniący kamień i czuła dreszczyk tak stary, jak sama
kobiecość. Nawet ona poznała, że pierścionek jest złoty. Cyrkon był okrągły,
chyba dwukaratowy, a z obu jego stron tkwiły dwa mniejsze kamienie,
szmaragdy lub ich bardzo dobre imitacje. Stone powiedział, że to nie diament i
wierzyła mu, ale to w niczym nie umniejszało piękna pierścionka ani radości z
posiadania go.
- Skąd znałeś rozmiar? - spytała.
- Od twojej wspólniczki.
- Pamiętałeś, że zaręczyny wymagają pierścionka? Zadzwoniłeś do mojej
wspólniczki, żeby zapytać o numer? Poszedłeś sam do jubilera, żeby go kupić?
Stone... - Wzięła go pod rękę, kierując się ku drzwiom, - Może jeszcze będą z
ciebie ludzie.
Kolacja udała się znakomicie. I nie tylko kolacja - cały wieczór był
wspaniały. Mark i Sarah Farmingtonowie okazali się bardzo mili. Oczywiście
przepytywali ich, ale robili to taktownie i sympatycznie. Co dziwniejsze,
gospodarze zdali egzamin. Gdy Stone zaczął opowiadać tę absurdalną historię,
Allison uzupełniała szczegóły w sposób tak naturalny, że niczyje brwi nie
uniosły się ze zdziwienia lub niedowierzania. Od czasu do czasu czuły uścisk,
pełne miłości spojrzenie, wymiana uśmiechów na odległość - i Allison samej
łatwo było uwierzyć w łączące ich uczucie. Coraz bardziej zapominała, że to
tylko gra.
Był tylko jeden trudny moment, gdy Sarah spytała niewinnie, czy ustalili
już datę ślubu.
- Szesnastego listopada - odpowiedział bez wahania Stone i wziął Allison
za rękę.
Momentalnie uświadomiła sobie problemy, jakie może przynieść
wdawanie się w tego rodzaju szczegóły, i z niepokojem spojrzała na Stone'a. Ale
on tylko uśmiechnął się i ucałował jej dłoń. W tej sytuacji nie mogła wyrazić
sprzeciwu. Sarah od razu zauważyła, że mają bardzo mało czasu - do ślubu
pozostały niespełna dwa miesiące - i Allison musiała rozważyć z nią kwestie
ceremonii ślubnej i wesela oraz nakrycia stołu. I gdyby nie te cudownie
erotyczne, delikatne ruchy palców Stones na jej przegubie, pewnie kopnęłaby go
w kostkę.
O jedenastej siedzieli na sofie, sącząc brandy i ciesząc się blaskiem ognia
i sukcesu. Nogi trzymali oparte o stolik do kawy, Stone obejmował ramieniem
Allison, a ona przytuliła do niego głowę. Tak sugestywnie grali przez cały
wieczór swoje role, że wydawało się to zupełnie naturalne.
- Byliśmy wspaniali - stwierdził Stone z dumą.
Allison przytaknęła i uśmiechnęła się leniwie.
Zmęczenie, poczucie triumfu, zwykła radość z obecności Stone'a i może
trochę brandy sprawiły, że czuła się odprężona i senna.
- Przyznaję, że miałeś rację. Nigdy nie sądziłam, że pójdzie nam tak
dobrze. Ani cienia podejrzeń. Wyszli przekonani, że dobraliśmy się w korcu
maku.
- Przecież mówiłem, że stanowimy doskonałą parę.
- Co ci strzeliło do głowy z tą datą? To się na nas zemści, zobaczysz. Co
się stanie, gdy nadejdzie szesnasty listopada i nie będzie ślubu?
- Los kontraktu rozstrzygnie się trzydziestego października. Następnego
dnia pokłócimy się i odwołamy ślub.
- Nie zostało wiele czasu - zaniepokoiła się.
- Być może. Ale uważam, że jeśli ktoś kocha się tak bardzo jak my, nie
ma mowy o długim narzeczeństwie.
Spojrzała na niego zaskoczona i dopiero po sekundzie zrozumiała, że
mówi o rolach, które grają, nie o rzeczywistości. Rozczarowanie zamaskowała
kolejnym łykiem brandy.
- Kolacja była wspaniała - dodał po chwili Stone. Wydawało się, że on też
czuje się niezręcznie i szuka neutralnego tematu. - I w ogóle wszystko. Czy ty
naprawdę to lubisz - gotowanie, układanie kwiatów, zwijanie serwetek w
szklaneczkach? Większość moich znajomych uznałaby, że to poniżej ich
godności.
- Większość moich znajomych również - roześmiała się już rozluźniona. -
Ale ja to naprawdę lubię. Kiedyś chciałam być szefem Cordon Bleu i omal nie
zaczęłam studiów w Paryżu. Nawet jako dziecko wydawałam najlepsze
przyjęcia dla lalek w całym mieście.
- Co się zdarzyło w Paryżu? - Pociągnął łyk brandy.
- Zorientowałam się, że inne rzeczy interesują mnie bardziej. - Rzuciła mu
znaczące spojrzenie. - Niemożność utrzymania koncentracji.
Oczy mu się rozjaśniły, a dłoń spoczęła na szyi Allison w przyjacielskim
geście.
- Widzisz? Mamy ze sobą wiele wspólnego.
- Ale ja z tego wyrosłam.
- To może i ja mam jakąś szansę. Czy nadal o tym marzysz? Paryż,
Cordon Bleu?
- Na miłość boską, nie! Co ci przyszło do głowy?
- Fantazjami zajmuję się zawodowo - przypomniał jej. Mówił obojętnym
tonem, zachowywał się swobodnie. Jego dłonie masowały jej kark wolno i
rytmicznie, rozsyłając w dół pleców fale ciepła. - Każdy o czymś marzy. A ty?
Może sprawiła to brandy, może leniwy taniec płomieni, a może ruchy
jego rąk.
- O tym - mruknęła.
Musiała go zaskoczyć, bo ruch palców na chwilkę zamarł. Uśmiechnęła
się, spojrzała na niego, ale zaraz zajrzała do kieliszka.
- To znaczy... - Machnęła lewą ręką i pierścionek zalśnił blaskiem ognia. -
To wszystko. Pierścionek z brylantem, elegancka kolacja we czworo, brandy i
kominek, atłas i róże. To właśnie moje marzenie, mój sen. Chyba powinnam ci
podziękować za spełnienie go.
- Cała przyjemność po mojej stronie - odpowiedział cicho.
Jego palce głaskały ucho dziewczyny, brodę i policzek. Gdy dotknęły
warg, przeszedł ją dreszcz oczekiwania. Oczy zdradzały jego zamiary i gdyby
chciała, mogłaby go powstrzymać. Ale kiedy tylko usta Stone'a musnęły jej
wargi, przechyliła twarz, by nasycić się nim, poczuć gorąco i zawrót głowy,
chłonąć go wszystkimi porami skóry. Otoczyła ramionami jego szyję i zatopiła
pałce w jedwabistych włosach. Słyszała ostrzegawcze dzwonki, wiedziała, że to
niebezpieczne, ale fantazja kusiła tak mocno! Uległa jej powabom, wiedząc, że
może tego żałować. Kiedy ich wargi się rozstały, była obolała i odurzo¬na.
Czuła na twarzy jego przyspieszony oddech. Wyjął kieliszek z jej zdrętwiałych
palców i odstawił. Z trudem zdołała na chwilę odwrócić głowę.
- Stone - szepnęła. - Proszę...
- Co? - Słowo to wypowiedział prosto w jej usta. Jego ręka w powolnej,
zmysłowej pieszczocie przesuwała się wzdłuż jej ciała, od przechylonego
ramienia po biodro. Drugą rękę czuła na plecach.
Z najwyższym trudem zdołała opanować drżenie głosu i spojrzeć mu
prosto w oczy.
- Pamiętaj, że my tylko, udajemy. Postaraj się nie wypaść z roli.
Uśmiechnął się i uśmiech ten dokonał takiego samego podboju jej
rozsądku, jak wcześniejsze pieszczoty - jej ciała.
- Czy właśnie wypadam?
- Chyba tak. - Ale w jej głosie zabrakło pewności, bo nagle pocałunkiem
zamknął jej oczy. Stone lekkimi jak muśnięcie piórka ruchami pieścił brzuch
dziewczyny. Wystarczyło chwycić jego dłoń i przerwać pieszczoty. Ale nie
zrobiła tego.
- A ty wypadasz z roli?
Językiem, ciepłym i wilgotnym, pachnącym solą i koniakiem, badał
kształt jej ust. Chłonęła ten smak. Delektowała się nim.
- Tak... Nie. Nie wiem.
I wtedy obie jego dłonie znalazły się na jej twarzy. Cisza trwała tak długo,
ż
e musiała otworzyć oczy. Przyglądał się jej bacznie.
- Czy to ważne? - spytał cicho.
To była szansa - mogła się cofnąć, zabezpieczyć, uciec z powrotem do
rzeczywistego świata, do którego przedtem należała. Ale nie było już łatwo
rozróżnić, gdzie kończy się fantazja, a zaczyna rzeczywistość. Czy wtedy, gdy
weszła do jego biura, była to miłość od pierwszego wejrzenia, czy
nieporozumienie? A czy ta noc, gdy tańczyli aż do rana, tylko jej się śniła? A
kiedy ją całował, czy tylko udawał? Czy nie wiedziała, że wszystko, co stało się
między nimi, naprawdę lub na niby, prowadziło właśnie do tej chwili?
To powinno być ważne. I gdyby odpowiedziała: „tak", on by się wycofał.
Nakreślona zostałaby linia, której żadne z nich nie mogłoby przekroczyć.
- Nie - szepnęła i przytuliła się do niego.
Zaniósł ją na górę. W swych najbardziej romantycznych marzeniach
widziała się w ramionach mężczyzny, który niesie ją po długich schodach i
układa na łożu z baldachimem. Wprawdzie schody nie były długie, ale znalazła
się w jego ramionach. Droga z sofy na łóżko znaczona była przyspieszonymi
oddechami i gwałtownym biciem serca i gdy dotarli do celu, nie bardzo
wiedziała, na czym ją położył.
Uwalniał ją z ubrania powoli i czule, przedłużając przyjemność niemal
nie do zniesienia. Wszystkie guziki zostały już odpięte. Pieścił odkrytą skórę
językiem. Zamek z tyłu sukni rozpinał się wolno, wystawiając plecy na chłód
pokoju i ciepło jego warg. Zsunął sukienkę z jej ramion i kreślił językiem koła
na skórze, nasycając stanik ciepłem i wilgocią. Potem przesunął język na jej
brzuch. Wsunął dłoń pod rajstopy i ściągnął je razem z suknią.
Czując bolesne pragnienie myślała, że powinna się była tego
spodziewać...
Niecierpliwe dłonie dziewczyny zaczęły rozpinać guziki jego koszuli i po
chwili poczuła na piersiach gorący tors i namiętne pocałunki. Zalewały ją fale
rozkoszy. Delikatne niczym piórka dłonie sunęły po jej biodrach i udach,
pieszcząc poprzez delikatny materiał i wsuwając się z wolna do środka...
Kochanie się ze Stone'em przypominało pływanie w oceanie, poddawanie
się ruchom fal, coraz mocniejszym, coraz bardziej obezwładniającym. Jego
namiętność porywała ją; nie potrafiła i nie chciała się opierać. Nawet nie
wiedziała, kiedy znikły resztki jego ubrania i jej wędrujące dłonie poznały siłę
jego męskości. Ich ciała połączyło to samo ciepło, oddechy się zlały. Poczuła,
jak jej uda rozsuwają się pod naporem jego ud i on ją wypełnia, staje się jej
częścią. Całował jej usta, dłońmi uczyła się na pamięć jego twarzy. W jej ciele
rozwijała się spirala rozkoszy, a ona myślała, że to fantazja, magia, cud... I
wiedziała, że on jest czymś więcej niż fantazją - jest spełnieniem wszystkich
snów.
Potem leżeli czule objęci i świat z wolna wracał na swoje miejsce. Allison
uśmiechnęła się do siebie, skrycie i smutno, bo wiedziała, o czym myśli Stone.
Magia to cześć jego życia. Dziś dał ją jej i bardzo mu się to podobało, ale
przecież oboje wiedzieli od początku, że to nie będzie trwać długo. Nie mogła
oczekiwać od niego więcej, niż chciał jej dać. Nie tak się umawiali.
Leżała słuchając bicia jego serca. Rozumiała już, dlaczego kobiety go
kochały, choć wiedziały, że go nie zdobędą. Rozumiała, że brały to, co im
dawał, mając świadomość, że uczucie nie będzie trwać wiecznie. Nikt nie może
go posiadać. A już ona na pewno nie. Przecież nie obiecał nic ponadto, że będą
się dobrze bawić.
W jego dotyku była czułość, a w głosie troska, gdy się odezwał:
- Allison, nie chcę, żebyś...
Odwróciła się, opierając głowę na jego ramieniu, splatając swoje i jego
palce.
- Po prostu nigdy się nie odważyłam - powiedziała po chwili namysłu.
- Na co? - Przestał głaskać jej ramię.
- Paryż - odparła. - Jeden zwariowany artysta chciał, żebym z nim
mieszkała i żyła miłością i obietnicami. Jazda autostopem do Nowego Orleanu,
przeprowadzka do Kanady... każda przygoda - zawsze wycofywałam się w
ostatniej chwili, bo bałam się skorzystać z szansy, zrobić coś tylko dla zabawy.
Uniosła się na łokciu, wsuwając kolano miedzy jego nogi. Oczy jej
błyszczały, gdy spoglądała na niego z góry.
- Jesteś moją największą przygodą, Stone. I bawiłam się lepiej niż
kiedykolwiek w życiu.
Kiedy objął ją w namiętnym uścisku, myślała, że to wystarczy.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
- Przestaje mi się to podobać - zaniepokoiła się Penny. - Coś mi się
wydaje, że ta zabawa zaczyna cię niebezpiecznie wciągać.
- Przesadzasz! - Allison, stojąc przed lustrem, dobierała apaszkę do
jasnobrązowego kostiumu. - Przecież to tylko obiad z kilkoma przyjaciółkami
Stone'a.
- Jak mężczyzna może mieć tyle przyjaciółek? I dlaczego one zapraszają
cię na obiad?
- Nie słyszałaś nigdy o panieńskich przyjęciach?
Allison dostrzegła w lustrze oczy Penny i poczuła, że się rumieni.
Umknęła spojrzeniem w bok.
- Chciałam tylko zauważyć, że to wynika z umowy. Zgodziłam się
udawać jego narzeczoną...
- ...by pomóc mu zdobyć kontrakt - podkreśliła Penny. - Chodzenie na
obiady z jego przyjaciółkami nie ma nic wspólnego z interesami. Założę się, że
Stone nie wie o tym spotkaniu.
- Oczywiście, że wie - odparła poirytowana Allison, odkładając rdzawą
apaszkę. - Przecież będzie tam jego matka. - Przyłożyła do szyi niebieską, po
czym odrzuciła ją ze wstrętem. - Nie rozumiem, dlaczego tak się tym
przejmujesz. To przecież ty uznałaś od początku tę pracę za znakomity interes.
- Uważałam tylko, że pójście z nim na kolację to dobry pomysł -
poprawiła Pemiy. - Ale jeśli czujesz się lepiej, kiedy obwiniasz mnie za
niepowodzenie tej narzeczeńskiej afery, to proszę bardzo. Ja tylko martwię się o
ciebie, Allison. Zaczęło się jako żart, a teraz... sama zobacz. Praktycznie się do
niego wprowadziłaś. Nie masz czasu dla innych klientów, i to w takim okresie,
kiedy wreszcie mamy tyle zamówień.
Allison już otwierała usta, żeby zaprotestować, ale Penny nie pozwoliła
jej dojść do głosu.
- Nie, nie o to chodzi. - Spojrzała niemal przepraszająco. - Facet
powiedział jasno, że to tylko czasowy układ, ale ty angażujesz się coraz
bardziej. Boję się, że w końcu zapomnisz, że pierścionek na twoim palcu to
tylko cyrkon.
Allison wytrzymała tę, jej zdaniem, niesprawiedliwą, oskarżycielską
tyradę spokojnie, zawiązując starannie apaszkę. Ale w głębi ducha przyznawała
Penny rację. I to ją bolało.
Nie przyznała się, że ona i Stone zostali kochankami, ale podejrzewała, że
przyjaciółka się domyśla. Rzeczywiście, prawie się do niego przeprowadziła.
Spędzali razem każdy wieczór, jak nie w domu to w biurze, i choć tłumaczyła
sobie, że to tylko przygotowania do wielkiej kolacji dla ludzi z Heroshito, czasu
spędzonego ze Stone'em w żaden sposób nie można było uznać za pracę.
Oczywiście, uzgadniali szczegóły wieczornego przyjęcia - i było to ekscytujące
zajęcie... Ale gdy je zakończyli, to, jeśli nie siedzieli razem, rozmawiając,
ś
miejąc się i żartując, kochali się. Przychodziło to tak naturalnie jak oddychanie,
bo siła ciągnąca ich ku sobie nigdy nie słabła. Gdy była z nim, wszystko
wydawało się proste, zrozumiałe, prawdziwe. Niepokój pojawiał się, kiedy była
daleko od niego, z Penny, bo zaczynała się gubić w odróżnianiu, gdzie kończy
się rzeczywistość, a zaczyna udawanie. Zmusiła się do spojrzenia przyjaciółce w
oczy.
- Wiem, że ostatnio cię wykorzystuję - powiedziała - i przykro mi z tego
powodu. Ale już niedługo wszystko wróci do normy. Obiecuję.
Penny nie sprawiała wrażenia przekonanej, ale zmusiła się do lekkiego
uśmiechu.
- Na pewno, Allison. Tylko uważaj, dobrze?
Jednak słowa Penny nieustannie powracały w myślach Allison. Starała się
nie mieć o nie pretensji. Gdy przyjmowała zaproszenie na obiad, wydawało się
ono niewinne i matka Stone'a uznała je za świetny pomysł. Może jednak
posunęła się w tym udawaniu zbyt daleko? Może szykuje samej sobie bolesny
upadek?
Spośród sześciu kobiet, z którymi miała spotkać się w małej uroczej
restauracji, oprócz Stelli znała tylko jedną - Carolyn. Wszystkie pozostałe
zdawały się bardzo sympatyczne. Mogłaby się z nimi zaprzyjaźnić, ale
ś
wiadomość faktu, że każdą z nich łączyły kiedyś bliskie stosunki ze Stone'em,
trochę to utrudniała.
- Możemy - powiedziała z uśmiechem Julia, brunetka o dziewczęcym
wyglądzie - utworzyć klub kobiet, które kochały Stone'a Harrisona.
- Przestań! - zaprotestowała któraś z koleżanek. - Sprawiasz przykrość
Allison. To przecież wcale nie znaczy - pospieszyła z wyjaśnieniem - że
wszystkie z nim spałyśmy. To już byłaby przesada, prawda? A potem
spotykamy się, żeby wymienić wrażenia! - Zachichotała. - Znaczy to tylko tyle,
ż
e bardzo łatwo się w nim zakochać. Po prostu nie można go nie uwielbiać.
Stella, zamawiając kolejną „Krwawą Mary", zasugerowała zmianę
tematu, ale Allison do końca zastanawiała się, która z tych pięknych,
elokwentnych i atrakcyjnych kobiet była naprawdę kochanką Stone'a.
Gdy pytały, gdzie go poznała, opowiedziała swą stałą wersję o miłości od
pierwszego wejrzenia, ale nie było w niej pasji. Nikt tego jednak nie zauważył.
- Muszę przyznać - rzuciła jedna z kobiet, nakładając sobie sałatkę
owocową - że zawsze tak to sobie wyobrażałam: Stone może ulec tylko miłości
od pierwszego wejrzenia. Trudno mi jedynie uwierzyć, że nie zawiózł cię od
razu do Las Vegas na ceremonię ślubną.
- Na to jestem trochę zbyt tradycyjna. - Allison zdołała się uśmiechnąć.
- Mówisz, że ślub ma być w połowie listopada? - odezwała się Carolyn. -
I jeszcze nie rozesłaliście zaproszeń?
To był słaby punkt jej marzeń. Oczyma wyobraźni widziała siebie w
białej sukni, w karecie ciągniętej przez konie, w oświetlonej świecami katedrze i
wśród setek wytwornie ubranych gości.
- Zdecydowaliśmy się na cichą uroczystość, tylko w gronie rodziny -
zmusiła się do odpowiedzi, skromnie spuszczając oczy.
Zapanowała cisza. Zaskoczone i rozczarowane panie milczały.
- No cóż, dajcie nam przynajmniej znać, kiedy już będziecie po ślubie.
Dziwne, że nikt dotąd o to nie spytał. Przez chwilę marzyła o stołach
zastawionych srebrną zastawą, śnieżnobiałych obrusach, pościeli z inicjałami.
- Nie przesadzajcie, moje drogie - wtrąciła się Stella. - Oboje są ludźmi
nieźle sytuowanymi i niczego im nie brakuje. Chcą, by ich ślub uczcić ofiarami
na rzecz szpitala dziecięcego.
Oświadczenie Stelli przyjęto z aprobatą i Allison spojrzeniem
podziękowała jej za wybawienie z kłopotu.
- Osobiście uważam - zaczęła Eileen, słodka blondynka - że to najbardziej
romantyczna historia, jaką kiedykolwiek słyszałam. Gwałtowne uczucie,
skromny ślub i miesiąc miodowy w... - przerwała spoglądając pytająco na
Allison.
- Mamy nadzieję, że w Japonii.
- To jest dopiero romans! - wykrzyknęła któraś na tle głosów
wyrażających powszechny aplauz.
- Masz na myśli jego teatralność? - Uśmiech Carolyn ociekał słodyczą. -
To zawsze cechowało Stone'a. Urok i błyskotliwość, ale niewiele treści.
Niektóre panie były wyraźnie zaszokowane i zażenowane, ale Eileen
zaprzeczyła:
- To nic złego, a musisz przyznać, że jest w tym pewien styl. Gdyby nie to
nasze uczulenie na sześciotygodniowy... - przerwała i spojrzała na Allison. -
Może nie powinnam tego mówić. Nie przeżyliście jeszcze razem sześciu
tygodni, prawda?
Zdziwiona Allison uniosła pytająco brwi. Dianę położyła rękę na jej
ramieniu.
- Ciebie to oczywiście nie dotyczy, ale Stone zwykle przestaje
interesować się kobietą po sześciu tygodniach.
- A, tak. - Allison zmusiła się do uśmiechu. - Mówił mi o tym.
- Widzicie - zwróciła się do koleżanek Dianę. - Powiedział jej.
- To wcale nie znaczy, że on celowo zwodzi kobiety. Od początku
wiadomo, że u niego nic nie może trwać długo.
- I jest taki bezradny przy podejmowaniu praktycznych decyzji. Chciałoby
się matkować mu całe życie.
- Powiem wam, co mnie strasznie denerwowało. To spanie w nocy tylko
przez kilka godzin...
- Nie, gorsze jest to siedzenie do późna w biurze...
- ... i zatracanie się w pracy na cale dnie.
- Nawet jak byliśmy razem w pokoju, nie byłam pewna, czy on nie jest na
jakiejś innej planecie. Tego naprawdę nienawidziłam! Przy tobie też jest taki?
Minęła chwila, zanim Allison zrozumiała, że pytanie skierowane jest do
niej. Z okrutnym samodręczeniem ciągle myślała, że u niego nic nie trwa zbyt
długo. Wiedziała o tym. Lepiej niż one.
Udało jej się przywołać na twarz nikły uśmiech i powiedzieć prawdę.
- Nie. Nigdy.
- To wszystko wyjaśnia. Jesteś bratnią duszą.
- Albo przeżywa akurat taki okres.
- Naprawdę, Carolyn, gdybyśmy pomalowały cię w paski i przyprawiły
wąsy, nie musiałabyś tak bardzo zwracać na siebie uwagi.
A Allison ciągle myślała, że u niego nic nie może trwać długo...
Lunch dłużył się jej strasznie, ale w końcu doszło do pożegnalnych
uścisków, życzeń i gratulacji. Allison obiektywnie uznała panie za sympatyczne,
ale serdecznie je znienawidziła. Nie z tych oczywistych powodów, ale dlatego,
ż
e jej związek ze Stone'em w niczym nie przypominał ich związku, dlatego, że
znów udało jej się wprowadzić wszystkich w błąd.
Gdy panie już odeszły, Stella poprosiła, by odprowadziła ją do
samochodu. Allison była zbyt znękana ponurymi myślami, by protestować.
Matka Stone'a odezwała się dopiero po chwili.
- Myślisz pewnie, że jestem straszną, starą babą, bo zorganizowałam coś
takiego.
- Nie, dlaczego... -Allison była zaskoczona.
- A co gorsza pozwoliłam im tak się zachowywać. Myślę jednak, że
dobrze, iż usłyszałaś to wszystko.
Nie wiedziała, co odpowiedzieć. Nie była pewna, czy zrozumiała, o co
chodzi.
- Potraktowałaś je jak prawdziwa dama. - Stella uśmiechnęła się do siebie.
- Zastanawiasz się, dlaczego pozwoliłam Gregory'emu na ten szalony plan?
Moja droga, jesteś prawdziwym skarbem. W ciągu niespełna miesiąca zmieniłaś
mojego syna w kogoś, kogo - przyznaję z przyjemnością - ledwo poznaję.
Wyciągnęłaś go z biura na słońce. Zmieniłaś jego mieszkanie w dom. A co
najważniejsze, udało ci się sprawić, że już tak długo myśli o kimś innym niż o
sobie. I ten cud trwa już miesiąc! Ale popełniłaś jeden błąd, prawda? - Uniosła
rękę i pogłaskała Allison po policzku, patrząc na nią z sympatią. - Zakochałaś
się w nim.
To było takie proste. Allison nie wiedziała, dlaczego tak łatwo było
przyznać się przed jego matką do czegoś, do czego nie śmiała przyznać się sama
przed sobą. Nie umiała też wytłumaczyć, dlaczego czuła troska w oczach tej
kobiety działa na nią bardziej niż niepokój najbliższej przyjaciółki. Spojrzała
tylko na Stellę i bez oporu skinęła potakująco głową.
- Tak - odparła. - Chyba tak. Ale jak któraś tam wyznała - wskazała ręką
restaurację - nie można temu zapobiec.
- Chciałabym móc powiedzieć, że mi przykro - westchnęła Stella. -
Cierpię na myśl, że sprawi ci to tyle bólu. Byłaś dla niego taka dobra. Czy...?
Alliscn całą siłą woli zmusiła się do uśmiechu. Wzięła Stellę za rękę.
- Nie martw się o mnie. Zdaję sobie sprawę, że trudno w to uwierzyć, ale
doskonale wiem, co robię. Jeszcze tylko kilka tygodni, a potem...
- A potem? - W oczach Stelli widać było troskę. W tym cały problem. Nie
miała pojęcia. Udało jej się uśmiechnąć jeszcze raz i dać jedyną możliwą
odpowiedź.
- A potem - powtórzyła - nie będę tego żałowała.
Stone nie mógł się nadziwić, ile zmieniło się w jego życiu, odkąd
wkroczyła w nie Allison. Zawsze uważał się za człowieka szczęśliwego, ale
zrozumiał, że wcześniej nie miał pojęcia, czego mu brak. Podobało mu się być
częścią pary. Podobało mu się, gdy mógł powiedzieć „porozmawiam o tym z
Allison” i po prostu tak zrobić. Lubił patrzeć na jej fotografię na swoim biurku,
dzwonić do niej w środku dnia zupełnie bez powodu. Lubił, jak ktoś do niego
wieczorem przychodził. Dzielenie się z nią swymi sprawami sprawiało mu
przyjemność. Nigdy wcześniej coś takiego nie przyszło mu do głowy.
Gdy patrzył wstecz na swoje życie, uznał, że wszystkie kobiety, które się
przez nie przewinęły, były tylko przypadkowymi znajomymi, a związek z nimi
składał się z obowiązków, nie z przyjemności. Z Allison wszystko było inaczej.
Nie mógł zrozumieć, dlaczego nigdy wcześniej nie pomyślał o zaręczynach.
Mógł się z nią kochać bez końca. Coraz częściej miał uczucie, że łączy
ich coś znacznie więcej niż przyjemność. Przez całe dnie nie opuszczał go smak
jej skóry, jej zapach - i to go przerażało. Nigdy wcześniej tego nie zaznał. Nie
rozumiał tego, ale i nie wypierał się. Po prostu tak było.
Nigdy nie zaprzątał sobie głowy myślą, że to tylko umowa na określony
czas, a potem koniec.
Ogromną przyjemność sprawiało mu robienie jej drobnych niespodzianek,
jak wręczenie bukietu polnych kwiatów kupionych u ulicznego sprzedawcy,
niezwykłej bombonierki czy pamiętanie o butelce wina na obiad - uwielbiał to
nagłe rozjaśnienie się jej oczu w takich chwilach. Zaczynał rozumieć, dlaczego
kobiety przywiązują wagę do takich gestów. Przedtem uważał je za zbyteczne
zawracanie głowy. Ale reakcja Allison, jej radosny uśmiech, czuły wyraz oczu -
to nagle stało się dla niego bardzo ważne. I coraz częściej łapał się na tym, że
najszczęśliwsze chwile spędzał na przemyśliwaniu, czym jej sprawić przyjemną
niespodziankę.
Umówili się na kolację u niego w domu. Gdy tylko przyszła, zorientował
się, że coś ją gnębi.
- Nie musisz nic mówić - oznajmił całując ją w czubek głowy. - Jadłaś
lunch z moją matką.
Odwaga, którą Allison demonstrowała przed jego matką, dawno znikła.
Penny miała rację. I Stella miała rację. Była głupia, że dała się w to wciągnąć.
Oddała serce mężczyźnie, który nie potrafił tego docenić. A nawet gdyby
potrafił, nie wiedziałby, co z tym zrobić. Gra wymknęła jej się spod kontroli,
zasłużyła na karę. Głupotą będzie nie zakończyć tego natychmiast.
Ale w domu Stone'a wszystko znowu stało się proste. Nie powiedziała
mu, że wybiera się na ten lunch, oszukała Penny, jednak on i tak się domyślił.
- Byłam z twoją matką i sześcioma twoimi byłymi sympatiami.
Objął ją i poprowadził w stronę salonu.
- Tego właśnie nie rozumiem u kobiet. Po co rozmyślnie zgodziłaś się na
tę udrękę?
- Na swój sposób było to nawet interesujące. Wszystkie zresztą uważają,
ż
e jesteś czarujący.
- Oczywiście. - Oparł ręce na jej ramionach i spojrzał jej prosto w oczy.
Twarz miał poważną. - Allison, one to zupełnie co innego. Związek z każdą był
okropnie męczący, te nieustanne wymówki, że wszystko robię źle... A z tobą
jest łatwiej, inaczej. Nie wiem dlaczego, ale od pierwszych chwil wszystko nam
wychodziło, jakby to była najnaturalniejsza rzecz na świecie.
Allison uśmiechnęła się i zarzuciła mu ramiona na szyję. Wiedziała,
dlaczego go kocha - bo nie można go było nie kochać. Bo z nim wszystko było
takie proste, nawet jeśli nie rozumiała, dlaczego.
- Stone - powiedziała czule - czy ty tego nie widzisz? Uważasz nasz
związek za udany, bo ty go stworzyłeś. Grasz wymyśloną przez siebie rolę,
realizujesz swoją fantazję, a w tym jesteś najlepszy. Błysk zakłopotania w jego
oczach mógł świadczyć o chęci zaprzeczenia. Na moment w jej sercu pojawiła
się nadzieja, której do tej pory nawet sobie nie uświadamiała.
- Pewnie masz rację - przyznał z uśmiechem, całując jej włosy. Zanim
ogarnęło ją uczucie niezrozumiałego smutku, wziął ją za rękę i poprowadził na
schody. - Chodź, chcę ci coś pokazać.
Jego entuzjazm okazał się, jak zwykle, zaraźliwy i pozwoliła pociągnąć
się na górę. Zatrzymał się przed zamkniętymi drzwiami pokoju gościnnego i
rozkazał:
- Zamknij oczy!
- Och, Stone, naprawdę... - Jednak ruszyła za nim ulegle, tłumiąc uśmiech
dziecinnego oczekiwania. Słyszała, jak otwiera drzwi. Jedną ręką zakrył jej
oczy, drugą objął w pasie i przeprowadził przez próg.
Najpierw poczuła zapach - romantyczny, intensywny, zwodniczy. Chleb
domowego wypieku, czerwone wino, czosnek, mieszanina innych trudnych do
określenia zapachów. I dźwięki: deszczu, wolno płynącej wody. Z oddali
dobiegały stłumione odgłosy ruchu ulicznego i od czasu do czasu muzyka z
odległego bistro. Zanim Stone odsłonił jej oczy, wiedziała już, gdzie się
znaleźli.
Na paryskim dachu. Ściana naprzeciwko ozdobiona była plakatami
filmowymi i francuskimi napisami. Przed nimi stał stół z czerwonym obrusem,
nakryty dla dwojga osób. To z niego płynęły te wspaniałe zapachy. A z trzech
stron rozciągał się widok miasta o zmierzchu - Sekwana toczyła się leniwie, na
niebie zaczynały świecić gwiazdy, błyskały kolorowe neony i lampy uliczne, w
tle widniała znana sylwetka Łuku Triumfalnego, a jeszcze dalej wieża Eiffla.
Ciepły wietrzyk marszczył obrus, niósł zapach rzeki, ulic i zmroku, przenosząc
ją w świat, który znała, i do miejsc, o których marzyła.
- Nie mogę dać ci Paryża - powiedział Stone. - Przynajmniej nie teraz.
Pomyślałem, że może na razie zadowolisz się tym.
- Och, Stone - szepnęła. Ujęła w dłonie jego twarz i pocałowała.
Zapomnieli o czekającej na nich uczcie, gdyż zalała ich fala zapierającej
dech w piersiach namiętności. Nogi Allison ugięły się i opadła na podłogę,
pociągając za sobą Stone'a. I choć na podłodze był dywan, a nie twardy beton
paryskiego dachu, nie zwróciła na to uwagi. Odprawiali teraz swoje własne
czary.
Włożyła ręce pod jego sweter i zsunęła go przez głowę. Pieściła dłońmi
muskularny tors, smakowała wargami skórę. Uwielbiała jego przyspieszony
oddech, gwałtowne bicie serca, jego ręce na swym ciele. Delikatnie zmusiła go,
by położył się na podłodze.
Patrząc mu prosto w oczy zrzuciła żakiet, ściągnęła apaszkę i zaczęła
wolno odpinać bluzkę. Przesunęła apaszką po jego nagim torsie, szyi i twarzy.
- Jesteś czarownicą! - powiedział zsuwając apaszkę z oczu błyszczących
oczarowaniem i pożądaniem. - I taką piękną. I zbyt cudowną, by istnieć
naprawdę... - Przyciągnął jej twarz do swoich ust i zaczął żarliwie całować.
Jak zawsze, gdy się kochali, pogrążyła się w nim, zatraciła całkowicie,
utonęła. Ściągnął z niej koszulkę, rozpiął stanik i obnażył piersi. Pieścił dłońmi
jej plecy, a gdy dotknął ustami sutków, ciało jej zalały gorące fale. Sięgnęła do
jego spodni i rozpięte. suwak. Zauważyła, że przestał oddychać, gdy zaczęła
ręką pieścić jego męskość. Rozkosz promieniowała z niego i stopniowo
obejmowała ją całą.
Ustami i dłońmi badała jego muskularne ciało, które poznała równie
dobrze, jak on jej. Ale zawsze, gdy go dotykała, czuła to samo podniecenie jak
za pierwszym razem. Gdy wzięła go w siebie, poczuła się całkowicie
wypełniona. Za każdym razem pragnęła go bardziej. Jej pocałunki stawały się
coraz gwałtowniejsze, bo zostało im już niewiele czasu. Chciała, żeby ta chwila
trwała wiecznie. śeby zamieniła się w rzeczywistość.
Kiedy leżeli czule objęci i zmęczeni pod ciemniejącym niebem Paryża,
Stone obsypywał jej twarz delikatnymi pocałunkami. Nie będę tego żałowała -
powtarzała sobie. Nie będzie. Ofiarował jej Paryż. I choć była to tylko iluzja,
zawsze będzie go za to kochała.
- Chciałbym, żebyś wiedziała, jak pięknie teraz wyglądasz.
Allison dotknęła jego twarzy. Nikt nie mógł wyglądać piękniej niż on w
tej chwili. Włosy miał wilgotne, twarz błyszczącą, a w jego oczach kryły się
tajemnice wszechświata. Kochała go. I bardzo chciała mu to powiedzieć.
Zamiast tego zauważyła ze śmiechem:
- Skąd wziąłeś jedzenie?
- Zamówiłem. Wiedziałem, że nie będzie takie dobre jak kolacje, które ty
przygotowujesz, ale nie zawsze można mieć to, co najlepsze.
- Paryż pod gwiazdami - mruknęła. - Podoba mi się twój wybór.
Wiedziała oczywiście, że była to część programu przygotowanego dla
Heroshito. Wiedziała też, ile pracy i pieniędzy wymagało przeniesienie
aparatury i przebudowa pokoju. To nie mógł być impuls ani kaprys.
Zastanawiała się, czy kiedykolwiek zrobił coś takiego dla innej kobiety i miała
nadzieję, że nie. A jeżeli nawet, to i tak nigdy się o tym nie dowie.
I w jednym z tych cudownych momentów doskonałego wzajemnego
porozumienia, kiedy wydawało się, że czyta w jej myślach, Stone powiedział
cicho:
- Nigdy nie chciałem dzielić się tym z nikim.
- Paryżem?
- Paryżem, Celitonem Trzy... moimi marzeniami.
Końcem palca znaczyła kształt jego ust. Powoli zaczynała coś rozumieć.
- Nigdy nie widzisz drutów, prawda? Projektujesz cuda, znasz każdy
szczegół, ale kiedy maszyneria zaczyna działać... nie widzisz drutów. Wierzysz
w to.
- Oczywiście. A ty nie?
I w tym tkwił problem. Allison też uwierzyła. Od samego początku.
ROZDZTAŁ DZIESIĄTY
Choć Allison była świadoma, ile czasu jej pozostało, i była przygotowana
na nieuchronny koniec, to jednak zaskoczyła ją szybkość, z jaką minęły dwa
tygodnie. Pracowali ze Stone’em jak dobrze naoliwiony mechanizm,
przygotowując się do wielkiego finału. Te dni należały niewątpliwie do
najszczęśliwszych w jej życiu - wspólna praca, wspólne myśli, stanowienie -
choćby na krótko - części jego świata.
Trzej przedstawiciele Heroshito, odpowiedzialni za ostateczną decyzję w
sprawie kontraktu, przybyli wraz z żonami na tydzień spotkań i dyskusji. Dwaj
byli Japończykami, jeden Brytyjczykiem i wespół z towarzyszącym im zawsze
Markiem tworzyli barwną i zróżnicowaną grupę.
Allison starannie zaplanowała program ich pobytu, ranki przeznaczając na
spotkania i pokazy, a popołudnia na rozrywki, które często kończyły się kolacją
i jakimś spektaklem. Ponieważ życie rodzinne stanowiło dla gości wartość
szczególną, uznała, że celowe będzie zademonstrowanie podobnej postawy u
Stone'a. Starała się więc, by przynajmniej część dnia mogli spędzać wszyscy
razem. Postąpiła słusznie. Okazało się, że dla dwóch panów i wszystkich pań
jest to pierwsza wizyta w południowej Kalifornii. Allison założyła, że nie będą
mieli nic przeciwko potraktowaniu pobytu jako roboczych wakacji.
Organizowała wiec wycieczki na plażę, do popularnych miejscowości
wypoczynkowych, modnych restauracji, jednym słowem miejsc, które zawsze
chętnie odwiedza się podczas pierwszego pobytu w jakiejś miejscowości.
Starannie unikała jednak wesołych miasteczek czy imprez, mogących stanowić
konkurencję dla pokazu, który miał odbyć się na zakończenie.
Kiedy Stone prowadził rozmowy, Allison zajmowała się żonami gości,
zabierając je na zakupy, na spacery czy na basen. Japonki okazały się, jak na jej
przyzwyczajenia, poważne, ale w niczym nie próbowały jej ograniczać ani nie
dawały do zrozumienia, że mają jakiekolwiek zastrzeżenia do amerykańskiego
stylu życia. Fascynowała ją ich kultura i zwyczaje, sposób, w jaki opowiadały o
swym ojczystym kraju. Brytyjka, osoba o niezwykłym poczuciu humoru,
zaprzyjaźniła się z nią od razu i wyznała, że tęskni za Japonią, a nie za Anglią. I
Allison zapragnęła zobaczyć ten stary i piękny kraj, nie przejmując się na razie,
ż
e jest to bardzo mało prawdopodobne.
Zdawała sobie sprawę z tego, że jest równie bacznie obserwowana jak
Stone i że do jej obowiązków należy zdanie tego egzaminu. Jednak nigdy nie
myślała o tym w kategoriach pracy. Gdy panie indagowały ją w sposób
niezwykle subtelny, odpowiadała na każde pytanie szczerze. Kiedy Sarah
napomknęła, że Japonki uważają ją za piękną kobietę, Allison naprawdę się tym
przejęła.
Stone zaprojektował ekspozycję „Inne światy".
Założeniem jej było przeniesienie widza w najciekawsze miejsca na
planecie i poza nią - od tajemniczych jaskiń podwodnych przez afrykańską
dżunglę do piramid Majów, od egzotycznych stolic w różnych częściach świata
po odległe zakątki kosmosu. Połączenie obrazów, dźwięków, makiet i zapachów
czyniło dalekie miejsca bliskimi, niewyobrażalne - realnym, umożliwiało
niezwykłe podróże i niezapomniane przygody. Oczywiście prototyp miał być
zbudowany w Japonii, ale istniały już zaawansowane plany sześciu podobnych
parków. Marzenie Stone'a nabierało rzeczywistych kształtów.
Cała grupa przez tydzień przeglądała plany, oglądała kasety wideo,
dyskutowała o cyfrach, harmonogramach i szczegółach technicznych.
Japończycy oglądali oczywiście inne prace Stone'a, ale do tej pory nie widzieli
ż
adnego prototypu urządzeń do nowej ekspozycji. Allison zaplanowała na
uroczystą premierę „ruchomą ucztę", której pierwsze danie łączyłoby się z
zapierającą dech w piersiach jazdą na Celiton Trzy, sałatkę można było spożyć
w małej chatce w dżungli, a kawą i deserem delektować się w paryskiej kafejce.
Już podczas pierwszego dania odczuwalna przez cały tydzień bariera
oficjalności prysła zupełnie. Podczas deseru wszyscy gawędzili i żartowali jak
starzy przyjaciele.
Allison usłyszała, jak Mark szepnął do Stone'a:
- Genialne! Absolutnie wspaniałe! Najlepsza agencja z Madison Avenue
nie mogłaby przygotować nic lepszego. Nic dziwnego, że uważają cię za
geniusza.
Serce jej zabiło mocniej, gdy Stone odpowiedział:
- To był pomysł Allison. To jej powinieneś podziękować za ten wieczór.
Muszę przyznać, że ona mnie zainspirowała.
Spojrzał jej prosto w oczy i uśmiechnął się. Patrzyli na siebie, mając u
stóp Paryż, a między sobą płonące świece. Łączyły ich wspomnienia.
Uniósł szklankę i nie odrywając wzroku od dziewczyny powiedział
głośno:
- Panie i panowie! Toast za moją narzeczoną, podporę Stonewall
Enterprises!
Ledwie słyszała ożywione głosy i brzęk kieliszków, gdyż zatonęła w
oczach Stone'a. To była najpiękniejsza chwila całego wieczoru. Może nawet
całego jej życia.
Po chwili Mark uderzył łyżeczką w szklankę i uciszył gości.
- Za Stone'a i Allison - piękną parę, znakomity zespół i najświeższych,
choć tylko czasowych, członków rodziny Heroshito.
Zadźwięczały kieliszki. Stone siedział spokojnie. Allison też.
- Gratulacje, Stone. - Mark uśmiechnął się. - Jak ci powiedziałem, decyzja
zapadnie jutro, ale po tym, co zobaczyliśmy dziś, nie mam wątpliwości. Witamy
na pokładzie. - Zwrócił się do Allison i uniósł kieliszek. - Was oboje.
Przez całą drogę do domu z trudem zachowywali spokój. Gdy przeszli
przez próg i Stone zapalił lampę, popatrzyli na siebie i równocześnie
wybuchnęli śmiechem, Z głośnym okrzykiem Stone podbiegł do Allison, wziął
ją w ramiona, okręcił wokół radośnie i obsypał jej twarz pocałunkami.
- Udało się! O Boże, udało się! Dokonaliśmy tego! Odnieśliśmy sukces!
- To ty odniosłeś sukces! Wiedziałam, że tak będzie, nigdy nie wątpiłam.
Stone, jesteś wspaniały!
- To ty jesteś wspaniała! Oczarowałaś ich! Cudowny wieczór! Nawet ja
nie spodziewałem się, że pójdzie tak dobrze. Chyba jesteśmy zdolni, prawda?
I znowu zaczął ją całować, a ona oddawała mu pocałunki, śmiejąc się i
obejmując go.
W końcu, ciągle roześmiani, usiedli spokojnie. Świat z wolna wracał do
normy i rzeczywistość dawała o sobie znać. Ale rzeczywistość dla Allison była
zupełnie inna niż dla Stone'a.
Widziała w jego oczach dumę.
- Udało mi się - powiedział powoli. - Zdobyłem kontrakt. Nie mogę w to
uwierzyć. Tak długo tego pragnąłem... Czy wiesz, co to znaczy, Allison?
- To znaczy - odparła, czule gładząc jego kark - że jesteś wspaniałym
inżynierem i miliony ludzi poznają dzięki tobie świat swoich marzeń. Czy
można chcieć czegoś więcej?
- Nie. - Objął ją w pasie i przyciągnął do siebie. - Nie osiągnąłbym tego
bez ciebie.
Powstrzymała go delikatnie, ale stanowczo.
Zdobyła się nawet na uśmiech.
- Pamiętaj, że za to mi płacisz.
Miejsce radości w jego oczach zajęło zażenowanie.
- Allison...
- Stone, jestem z ciebie dumna - wyznała szczerze. - Z ciebie, z nas, z
tego, co zrobiliśmy razem, z tego, co jeszcze zrobisz. Jesteś najlepszy.
Zasłużyłeś na to. Ale... przyjęłam krótkoterminowe zlecenie, przecież
pamiętasz. I dobiegło ono końca.
- Nie rozumiem. - Głos miał ochrypły, wpatrywał się w nią, jakby szukał
jakiegoś znaku mogącego zaprzeczyć jej słowom. - To przecież nie była tylko
praca. Na miłość boską, co ty mówisz?!
- Wiem o tym. Była to dla mnie wielka przyjemność. Ale oboje
wiedzieliśmy, że to tylko na niby. To z założenia nie miało trwać długo.
- Tak - powiedział z trudem. Spuścił wzrok, ręce mu opadły. - Chyba tak.
Minęła chwila, zanim Allison zdołała się odezwać.
- U ciebie to zawsze trwa sześć tygodni. Termin minął wczoraj.
Odetchnął wolno i głęboko. Zanurzył palce we włosach.
- Masz rację. Nie myślałem o przyszłości. Do głowy mi nie przyszło, że to
się skończy.
- Może w tym problem.
ś
adne z nich nie wiedziało, co powiedzieć.
- Spakowałam już swoje rzeczy i odesłałam do domu - odezwała się w
końcu. Chciała się uśmiechnąć, widząc zaskoczenie w jego oczach, ale nie udało
się. Nawet tego nie zauważył. Pod pewnymi względami wcale się nie zmienił. -
Jutro lub pojutrze, po podpisaniu kontraktu, możesz im powiedzieć, że
zerwaliśmy ze sobą. I będzie po wszystkim.
- Tak - przytaknął Stone po dłuższej chwili, oszołomiony i zmieszany, jak
człowiek, który widzi wypadek, ale nie chce uwierzyć. - Tak jak planowałem.
- No właśnie.
Allison ruszyła ku drzwiom, zatrzymała się i zsuwając z palca pierścionek
podeszła do niego.
- Dziękuję, Stone. - Oddała mu pierścionek.
- To była cudowna przygoda. - I odeszła, zmuszając się do pośpiechu.
- Nie mogę uwierzyć, że to zrobiłaś - orzekła Penny. Zabrzmiało to jak
mowa pogrzebowa. - śe tak to zaplanowałaś. Zdając sobie sprawę, że musisz go
opuścić... i dopełniłaś tego.
Wygląd pokoju Allison harmonizował z tonem głosu Penny. Zasunięte
zasłony, stosy nie otwartych listów, automatyczna sekretarka włączona, mrok
rozpraszany tylko przez lampę w dalekim kącie. Allison siedziała na sofie i
trzymała w dłoni filiżankę zimnej herbaty.
- Od początku znałam cenę.
Penny usiadła obok przyjaciółki.
- A ja ci nic nie pomogłam. Och, Allison, tak mi przykro. Ty nie
udawałaś, że jesteś w nim zakochana?
Allison potrząsnęła głową i zdobyła się nawet na nikły, gorzki uśmiech.
- Chwilami wierzyłam, że on też nie udaje.
- Tego nie rozumiem. Jak mogłaś go zostawić, skoro ciągle go kochasz?
- Nie mogłabym wytrzymać czekania, aż na jego twarzy pojawi się ten
grymas - odparła Allison. - Aż któregoś ranka obudzi się i zrozumie, że gra
dobiegła końca. śe już mnie nie potrzebuje. Pewnie trudno byłoby mu
powiedzieć, że to koniec... zranić mnie. A w ten sposób przebiegło to zgodnie ze
scenariuszem. Nie wyszło poza grę.
Pociągnęła łyk herbaty, gorzkiej jak łzy.
- I wyznam ci coś jeszcze - dodała. - Cały czas miałam nadzieję, że mnie
zatrzyma. śe coś zrobi albo powie... Ale nic takiego się nie stało.
Powinny to być najszczęśliwsze dni w życiu Stone'a. Czekała go
najwspanialsza przygoda jego życia, spełnienie marzeń, zebranie owoców
wieloletnich wysiłków. Miał trzydzieści dwa lata i znalazł się u szczytu
zawodowej kariery. Dlaczego jednak prześladowało go poczucie pustki?
Oczywiście wiedział, dlaczego. Bo zawsze, kiedy przychodził mu do
głowy jakiś nowy szczegół wzbogacający jego projekt, chciał powiedzieć o tym
Allison. Bo nieustannie miał do niej jakieś pytania, pragnął się z nią podzielić
jakimiś pomysłami, ale jej nie było; bo wiele razy brał do ręki słuchawkę i
uświadamiał sobie, że nikt nie odbierze telefonu; bo wchodził do pokoju,
spodziewając się ją tam zastać, a pokój okazywał się pusty.
Podpisał kontrakt, ale kiedy Mark zaproponował wspólną kolację na
mieście, wykręcił się, że zaplanowali z Allison intymną uroczystość domową,
tylko we dwoje. Nie mogła mu przejść przez usta historyjka o zerwaniu, którą
sam przecież wymyślił. Jego matka i Carla znały oczywiście prawdę. Sekretarka
nie odzywała się do niego od sześciu dni, a matka odkładała słuchawkę, ilekroć
zadzwonił.
Miał miesiąc na załatwienie wszystkich spraw, zlikwidowanie biura,
domu i przygotowanie przeniesienia warsztatu pracy do Japonii. Allison
wiedziałaby, jak sobie z tym poradzić, co spakować, a co zostawić, jakie
dokumenty wypełnić, co oddać na przechowanie, a co sprzedać. Na początku
ogarnęła go na nią złość. Dlaczego zostawiła go akurat wtedy, kiedy najbardziej
jej potrzebował? Jak mogła tak po prostu zniknąć z jego życia?
Ale była to dla niej tylko praca, czyż nie? Tak się umówili. Dobrze im
było ze sobą, wiele osiągnęli, ale od początku wiedzieli, że to tylko gra. Nie
mógł mieć jej tego za złe.
Starał się również spojrzeć na to z innej strony. Czy dlatego, że praca się
skończyła, dalsze spotkania są zakazane? Przecież mogą pozostać przyjaciółmi.
Tak jest z większością jego byłych sympatii. Rozmawiają przez telefon,
spotykają się od czasu do czasu... ale z Allison nie mógł sobie tego wyobrazić.
Ona była inna. Z nią można wszystko albo nic.
Szóstego dnia, kiedy przyszedł do biura późno, co ostatnio stało się jego
zwyczajem, Carła powiedziała obojętnym tonem:
- Twoja matka czeka.
Zdziwił się. Przez cały tydzień Carla wypełniała swoje obowiązki nie
odzywając się do niego słowem, ale jej lodowaty spokój i tym razem nie wróżył
nic dobrego. Podobnie obecność Stelli w biurze.
Uśmiechnął się szeroko na widok matki, ale nie dała się pocałować,
odwracając się teatralnym gestem.
- Oszczędź sobie trudu. Nie przebaczyłam ci.
- O Boże wszechmocny! - jęknął Stone. Usiadł za biurkiem i skrzyżował
ręce. - W porządku. Słucham.
- Gregory Stonewall Harrison, wiele z tobą przeżyłam przez te lata. śaby
w dzbanku z herbatą, niezmywalny atrament na tapetach, połączenia elektryczne
przerwane lub przerobione w najdziwniejszy sposób, urodziny, o których nie
pamiętałeś, telefony bez odpowiedzi, nieodpowiednie prezenty pod choinkę...
Ale tym razem tego już za wiele. Twoja głupota osiągnęła szczyt. To niepojęte!
- Przestań, proszę! - krzyknął i ten wybuch zaskoczył go równie mocno
jak matkę. - Chcę, żeby ktoś mi wyjaśnił, o co chodzi. Dlaczego jestem
traktowany jak kryminalista? To był przecież jasny układ zawodowy! Od
samego początku wiedzieliśmy, że tak się stanie. A poza tym, to przecież ona
ode mnie odeszła, a nie ja od niej.
- I to jest jedyna jaśniejsza strona całej tej afery - oświadczyła Stella z
satysfakcją. - Po raz pierwszy ktoś ciebie zostawił i na to warto było czekać. Ale
to ty jesteś tym idiotą, który pozwolił jej odejść!
Stone odwrócił się powoli i spojrzał na matkę. Zanim jednak zdołał
wyrzec choć słowo, zaczęła znowu:
- Jeśli chodzi o wasz „zawodowy kontrakt", to, młody człowieku, ona
ciebie kochała. I nie musisz udawać, że nie podzielałeś tego uczucia, bo ja cię
zbyt dobrze znam. Ta dziewczyna to najlepsza rzecz, jaka ci się w życiu trafiła,
a ty igrałeś z jej uczuciami. Nabierałeś ją, kłamałeś, a potem pozwoliłeś jej
odejść! Wstydzę się za swojego syna!
Stone spojrzał na fotografię na biurku. Powinien był ją zwrócić albo
przynajmniej schować, ale nie mógł się do tego zmusić. Przełknął ślinę, a gdy
się odezwał, głos miał dosyć niepewny.
- To była tylko gra. Udawaliśmy.
- Jeśli w to wierzysz, to zasłużyłeś na to, co cię spotkało. - Matka
popatrzyła na niego z wyrzutem. - A jeśli chodzi o to, jak traktowałeś tę biedną
dziewczynę... Przyszłam powiedzieć, co myślę, i nie mam już nic do dodania.
Zostawiam cię samego. Mam tylko nadzieję, że zachowasz się jak człowiek
honoru.
Odwróciła się i wyszła.
Stone siedział za biurkiem. Allison patrzyła na niego z fotografii,
roześmiana, potargana, piękna. Wziął fotografię do ręki i długo na nią patrzył.
Potem sięgnął po telefon.
- Kłamałeś?! - Mark nie mógł uwierzyć. - Ty i Allison nie mieliście
zamiaru się pobrać?! Wymyśliłeś to, żeby zwiększyć swe szanse na kontrakt?!
- Wówczas nie wydawało mi się to oszustwem - wyznał Stone. - Ta
zasada współpracy tylko z żonatymi wydawała mi się absurdalna i nieuczciwa,
gdy ja i tak byłem najlepszym kandydatem.
- Być może - przyznał niechętnie Mark - ale...
- Teraz patrzę na to inaczej - mówił spokojnie Stone. - śonaty mężczyzna
ma więcej do stracenia, ma o co się troszczyć, ma z czego być dumny. śonaty,
jak sądzę, ma więcej wszystkiego. Postąpiłem nieuczciwie, jakkolwiek by na to
patrzeć. I chcę, żebyś to wiedział.
- Stone, bardzo mnie zmartwiłeś. Wszystkich zmartwiłeś. Staram się
zrozumieć twoje postępowanie, a poza tym kontrakt to kontrakt. Masz tę pracę.
Stone potrząsnął głową.
- Nie rozumiesz. Przyszedłem uprzedzić cię, że może powinniście
rozważyć inne oferty, bo naprawdę nie wiem, czy będę mógł się tego podjąć.
Mark nie wierzył własnym uszom. Stone wstał.
- Widzisz - wyjaśnił z uśmiechem - ja właściwie nie spytałem Allison, czy
chce mieszkać w Japonii.
Allison powtarzała sobie, że dwa tygodnie żałoby po związku, który tak
naprawdę nigdy nie istniał, to dosyć, ale w miarę zbliżania się szesnastego
listopada - dnia jej rzekomego ślubu - depresja pogłębiała się. Nie wiedziała
dlaczego, ale ciągle czekała na telefon od Stone'a. Wszyscy dzwonili - jego
matka, jego przyjaciele, jego sekretarka. Ich głosy utrwalała automatyczna
sekretarka, a ona nadal czekała na ten głos, który mógłby zmienić jej życie.
Gdy jednak zaczynała myśleć logicznie, wiedziała, że on nie zadzwoni.
Wypełniła swoją część umowy i Stone niewątpliwie był jej za to wdzięczny, ale
teraz miał dużo pracy, musiał się pakować, rozpoczynał przecież nowy rozdział
w swym życiu. Bez niej.
Byłoby jej łatwiej odzyskać równowagę, gdyby mogła pracować i
przestać o nim myśleć. Dzięki jego kontaktom przyszłość „Party Girls"
wydawała się nie zagrożona, przynajmniej przez najbliższe miesiące. Ale
jedynym zleceniem, nad którym pracowała ostatnio Penny, było wesele -
bajkowe, w białej sukni, z różami, sentymentalne i tradycyjne, jakie w
normalnych warunkach Allison uwielbiała. Teraz jednak nie mogła nawet
myśleć o czyimś weselu i spędzała większość czasu w sypialni.
Postanowiła, że gdy minie ten dzień, pozbiera się jakoś i zapomni o
Harrisonie. Piętnastego listopada popłakała przed snem ostatni raz i
przygotowywała się do stawienia czoła życiu.
Po ciężkiej, bezsennej nocy obudził ją dźwięk trąbek. Naciągnęła
poduszkę na głowę. Nic nie pomogło. Poznała melodię marsza weselnego i
pomyślała, że Penny pracuje nad nową aranżacją.
- Na miłość boską, Penny - mruknęła. Ale muzyka brzmiała coraz
głośniej, uniemożliwiając sen, i wtedy zrozumiała, że to nie adapter. Dźwięki
wyraźnie dobiegały z ulicy.
Wstała z łóżka i podeszła do okna. Odsunęła zasłony, mrużąc oczy
podrażnione jasnym światłem. Gdy już się do niego przyzwyczaiła, musiała je
przetrzeć, bo nie mogła uwierzyć w to, co widzi.
Na dole stała kareta i dwa białe, pięknie przybrane konie. Dalej widać
było rząd białych limuzyn. Do pierwszej przymocowane były głośniki, z których
dobiegał marsz weselny. Wszędzie siedzieli elegancko ubrani ludzie,
niewątpliwie goście weselni.
Poczuła się głupio stojąc w oknie w szlafroku i cofnęła się w głąb pokoju.
Czy Penny zwariowała? Co ci ludzie tu robią? Nie powinna była pozwalać jej
przygotowywać tego wesela...
Już chciała ją zawołać, gdy nagle drzwi otworzyły się i weszła Penny.
Allison nie mogła uwierzyć własnym oczom. Penny była w eleganckiej sukni i
kapeluszu, podobnych do strojów pań w samochodach. Oczy jej błyszczały,
policzki płonęły i - to już zupełnie niewiarygodne - niosła piękną, atłasową
suknię ślubną.
- Penny, co to... - wykrztusiła z trudem.
Nagle do pokoju wpadła Stella Blake w różowym kostiumie i
fantastycznym kapeluszu z piórkiem, niosąc co najmniej trzymetrowy welon.
Ułożyły przyniesione stroje na rozkopanym łóżku. Gdy Allison z trudem
odzyskała oddech, ujrzała Stone'a.
Miał garnitur i krawat w paski, w ręku trzymał kapelusz. Był tak zabójczo
przystojny, że jego widok zapierał dech w piersiach. Allison pomyślała, że
chyba jeszcze śpi i miała nadzieję, że nigdy się nie obudzi. Stella Blake
chwyciła poduszkę i rzuciła jej pod nogi.
- Pospiesz się - rozkazała. - Za dwadzieścia minut musimy być w
kościele, a przecież trzeba jeszcze pięknie ubrać pannę młodą.
- Może będzie lepiej dla mnie - powiedział Stone, rzucając matce gniewne
spojrzenie - jeśli nie będziesz jej przypominać, kto tu jest teściową.
Penny wzięła Stellę za ramię.
- Zostawmy ich samych. - Rzuciła Allison czułe spojrzenie i
wyprowadziła urażoną matkę Stone'a z pokoju.
Zostali sami i Allison wiedziała już, że to nie sen.
Przez długą chwilę tylko patrzyli na siebie. Bicie serc słychać było w
całym pokoju. Stone wyciągnął rękę w stronę okna, skąd ciągle słychać było
trąbki.
- Efekty specjalne to mój zawód - przypomniał z uśmiechem. - Myślę, że
ci to nie przeszkadza.
Nie mogła odpowiedzieć. Mogła tylko stać i napawać się jego wyglądem.
- Chciałem dać ci twoją fantazję, twoje marzenie. Białe konie, jedwab i
atłas, białe róże... może byłoby lepiej, gdybyś to sama przygotowała, ale
chciałem sprawić ci niespodziankę. Mam nadzieję... że nie przeszkadza ci moja
rola w tej fantazji.
Podszedł i ujął ją za obie ręce. Ukląkł na poduszce u jej stóp. Spojrzał w
górę i powiedział:
- To była miłość od pierwszego wejrzenia. Nigdy nie myślałem, że to
mnie spotka. Byłem porażony, jakby ktoś uderzył mnie włócznią. Podpaliłaś
moją duszę, dostałaś się pod moją skórę, stałaś się początkiem i końcem
wszystkiego. Nie widzę bez ciebie przyszłości.
Sięgnął do kieszeni i coś wyjął. Trzymając ją za lewą rękę, włożył na
palec pierścionek.
- Allison, wyjdziesz za mnie?
Poprzez łzy spojrzała na swoją rękę. Fałszywy brylant błyszczał w
ś
wietle, najpiękniejszy pod słońcem.
- Och, Stone - szepnęła - mój cyrkon.
- Tak naprawdę - odparł, a na jego twarzy pojawił się wyraz skruchy - to
szukałem cyrkonu, ale nie znalazłem żadnego godnego ciebie. Przyznaję się, że
kłamałem. - Wstał, ale ciągle trzymał ją za rękę. - On jest prawdziwy. Zawsze
był.
Roześmiała się wesoło, choć oczy nadal pełne były łez. Objęła go,
przytuliła, tonąc w jego mocnym uścisku.
- Tak. - Zamknęła oczy uszczęśliwiona. - To zawsze było prawdziwe.