Donna Carlisle
Narzeczona na jeden sezon
Tytu艂 orygina艂u: It's Only Make Believe
Pierwsze wydanie: SilhouBtte Books, 1992
ROZDZIA艁 PIERWSZY
Allison zmarszczy艂a brwi i nawet nie oderwa艂a wzroku od ekranu komputera.
- M贸wisz, 偶e jak on si臋 nazywa?
- Stone - odpowiedzia艂a Penny. - Stone Harrison.
Zaintrygowana Allison popatrzy艂a uwa偶nie na swoj膮 wsp贸lniczk臋.
- Jeste艣 pewna, 偶e dobrze us艂ysza艂a艣?
Penny rzuci艂a jej zniecierpliwione spojrzenie. Kr膮偶y艂a po ma艂ym pokoju, zbieraj膮c skoroszyty, wydruki i r贸偶ne papiery, kt贸re pr贸bowa艂a wepchn膮膰 do teczki.
- Allison, to powa偶na sprawa. Masz ju偶 ten wydruk?
- Co to za imi臋 Stone? Kamie艅? - Allison kilka razy nacisn臋艂a klawisz funkcyjny, jakby w ten spos贸b mog艂a zmieni膰 nieub艂agan膮 wymow臋 cyfr na ekranie. Nie uda艂o si臋. - Pos艂uchaj mojej rady i id藕 bez tego wydruku. - Westchn臋艂a.
Penny przyjrza艂a si臋 jej z niepokojem.
- A偶 tak 藕le?
- Uwierz mi, naprawd臋 nie zechcesz tego czyta膰.
Penny zawaha艂a si臋 przez moment, a potem wzruszy艂a ramionami.
- C贸偶, nie martw si臋. Harry na pewno wymy艣li jaki艣 sprytny spos贸b, 偶eby nas z tego wydosta膰. Zawsze mu si臋 udaje.
Harry by艂 ich ksi臋gowym i w ci膮gu trzech lat dzia艂alno艣ci „Party Girls" wykaza艂 sw贸j spryt ju偶 nie raz. Allison mia艂a jednak w膮tpliwo艣ci, czy b臋dzie on w stanie dokona膰 jeszcze jednego cudu. A tylko cud m贸g艂by przed艂u偶y膰 egzystencj臋 ich firmy o kolejny kwarta艂.
- Mo偶e po偶yczy gdzie艣 pieni膮dze na zap艂acenie podatk贸w - mrukn臋艂a ponuro. Wcisn臋艂a klawisz „Save" i ekran poszarza艂.
- I w艂a艣nie dlatego - poinformowa艂a j膮 Penny, zamykaj膮c teczk臋 - koniecznie musimy dosta膰 to zlecenie od pana Harrisona.
- Ale dlaczego ja musz臋 to robi膰? - upiera艂a si臋 Alhson. - Wiesz, 偶e przy pierwszym spotkaniu zawsze sprawiam koszmarne wra偶enie. To ty jeste艣 w tym dobra. Ty czarujesz klient贸w, ja odwalam robot臋 - taka by艂a umowa. Je艣li ten facet jest naprawd臋 wa偶ny, to nie mo偶esz posy艂a膰 mnie do niego samej.
Penny, kt贸ra te偶 wygl膮da艂a na troch臋 zaniepokojon膮, poprawi艂a w艂osy i obrzuci艂a szybkim spojrzeniem swoje odbicie w lustrze. By艂a kiedy艣 modelk膮 i Miss Kalifornii, co znacznie u艂atwia艂o jej jeszcze teraz kontakty z klientami. Nadal bardzo dba艂a o sw贸j wygl膮d.
- Wiesz dobrze, 偶e sama bym to za艂atwi艂a, gdybym nie musia艂a lecie膰 do dentysty zaraz po spotkaniu z Harrym. Poza tym... - zmusi艂a si臋 do weso艂ego u艣miechu i nadania pewno艣ci g艂osowi - wiem, 偶e 艣wietnie sobie poradzisz.
- To mo偶e ja p贸jd臋 na spotkanie z Harrym i do dentysty, a ty spotkasz si臋 z panem Harrisonem?
- Nie wydziwiaj. Wiesz, 偶e obie b臋dziemy musia艂y skaka膰 wok贸艂 klient贸w, 偶eby wyj艣膰 z tych k艂opot贸w. Musisz nabra膰 wprawy.
- Kiedy si臋 wprawia艂am ostatnim razem - przypomnia艂a ponuro Allison - sko艅czy艂o si臋 urz膮dzaniem 艣lubu wartego osiemna艣cie tysi臋cy dolar贸w - za osiem tysi臋cy.
- Nadal nie rozumiem, jak to si臋 sta艂o - przyzna艂a Penny. - W biurze jeste艣 taka zorganizowana...
- A przedtem o ma艂y w艂os nie wyl膮dowa艂y艣my w s膮dzie...
- Nie mo偶esz si臋 tak denerwowa膰 - nalega艂a Penny. - Musisz sobie powtarza膰, 偶e nasi klienci to normalni ludzie, i nie da膰 si臋 zastrasza膰.
- Normalni ludzie - powiedzia艂a sucho Allison, opieraj膮c podbr贸dek na d艂oniach - nie wype艂niaj膮 swoich basen贸w orchideami i nie urz膮dzaj膮 kolacji przy 艣wiecach dla dwojga na szczytach g贸r dost臋pnych tylko dla helikopter贸w. Nasi klienci to rozpaskudzeni i zdziwaczali bogacze i dlatego mam absolutne prawo by膰 zastraszona.
- C贸偶... - Penny u艂o偶y艂a wreszcie w艂osy i wzi臋艂a teczk臋. - W ka偶dym razie nie daj pozbawi膰 si臋 zarobku, dobrze? Poza tym pan Harrison jest absolutnie normalny, s艂owo honoru.
- Czy偶by? W takim razie dlaczego ma na imi臋 Stone?
- To chyba nie nasza sprawa. - Penny spojrza艂a ostrzegawczo na Allison. - I nie wa偶 si臋 go pyta膰.
- Z czego on 偶yje?
- Nie jestem pewna. Ma chyba co艣 wsp贸lnego z budowaniem zamk贸w.
Penny zatrzyma艂a si臋 w drodze do drzwi, jakby chcia艂a co艣 wyja艣ni膰, ale si臋 rozmy艣li艂a.
- Po prostu b膮d藕 mi艂a... i uwa偶aj - powiedzia艂a wychodz膮c.
- Zamki - powt贸rzy艂a t臋po Allison, kiedy zosta艂a sama. - Czemu nie?
Siedzib膮 „Party Girls" by艂 najwi臋kszy pok贸j domu Allison w Los Angeles. Wala艂y si臋 tam stosy papier贸w z firmowym nadrukiem, sta艂 komputer i automatyczna sekretarka. Takie rozwi膮zanie oznacza艂o spor膮 oszcz臋dno艣膰 w wydatkach na utrzymanie biura. A w ci膮gu ostatniego roku s艂owo „oszcz臋dza膰" musia艂y powtarza膰 bardzo cz臋sto.
Na pomys艂 zawodowego organizowania przyj臋膰 wpad艂a Allison; nazw臋 „Party Girls" wymy艣li艂a Penny i wci膮偶 jeszcze k艂贸ci艂y si臋 o to od czasu do czasu. Wtedy wygl膮da艂o to na idealny pomys艂: Allison mia艂a g艂ow臋 do interes贸w, a Penny - kontakty towarzyskie. Jej ojciec by艂 dyplomat膮, a eks-m膮偶 producentem p艂yt, wi臋c mia艂a notes pe艂en nazwisk ludzi z towarzystwa. Los Angeles i jego okolice zamieszkiwali ludzie eleganccy, ekscentryczni i bogaci. Wydawa艂o si臋, 偶e droga do sukcesu firmy „Party Girls" stoi otworem.
I sukces by艂... o w艂os. Niestety, „o w艂os" i „omal" wlok艂o si臋 za Allison cale 偶ycie. Niewiele zabrak艂o jej, by uko艅czy艂a szko艂臋 filmow膮, tak samo prawie sko艅czy艂a histori臋 sztuki. Omal nie pojecha艂a do Europy z impulsywnym i niesamowicie ekscentrycznym artyst膮, w kt贸rym by艂a prawie zakochana. Prawie dosta艂a sta偶 w zarz膮dzie jednej z najszybciej rozwijaj膮cych si臋 firm w Kanadzie - po pi臋ciu latach gwarantowana wice-prezesura - a kiedy i to wymkn臋艂o jej si臋 z r膮k, postanowi艂a nie czeka膰, a偶 jaka艣 si艂a z zewn膮trz zmieni jej 偶ycie i zdecydowa艂a si臋 sama pokierowa膰 swoim losem. Wtedy w艂a艣nie przypomnia艂a sobie, ilu przyjaci贸艂 prosi艂o j膮 o pomoc przy organizowaniu 艣lubu, przyj臋cia lub romantycznego weekendu, i wpad艂a na prawie idealny pomys艂 za艂o偶enia „Party Girls".
A przynajmniej lubi艂a my艣le膰, 偶e tak powsta艂 ten pomys艂. Naprawd臋 to ona i Penny siedzia艂y pewnego wieczora z butelk膮 wina, lituj膮c si臋 nad sob膮 - Penny z powodu rozej艣cia si臋 z m臋偶em, Allison z powodu swojego prawie ci膮g艂ego bezrobocia - i zacz臋艂y podsumowywa膰 fakty. Allison wynajmowa艂a dom, na kt贸ry ledwie j膮 by艂o sta膰, Penny 偶y艂a z aliment贸w. Allison mia艂a szerokie horyzonty i dar wyczuwania niuans贸w sprawiaj膮cych, 偶e impreza towarzyska jest udana lub nie, a Penny mia艂a notes pe艂en zastrze偶onych numer贸w telefonicznych. Allison by艂a doskonal膮 kuchark膮, a Penny 艣wietnie zna艂a si臋 na winach. Obie gwa艂townie potrzebowa艂y pracy i by艂y gotowe na wszystko.
Kilka fakt贸w z艂o偶y艂o si臋 na to, 偶e pierwsze wej艣cie Allison w 艣wiat biznesu by艂o prawie sukcesem. Dziesi臋膰 lat wcze艣niej powodzenie przedsi臋biorstwa w rodzaju „Party Girls" by艂oby gwarantowane, ale teraz ludzie ostro偶niej wydawali pieni膮dze. Rozwaga, a nie spe艂nianie zachcianek by艂o has艂em tych czas贸w, a znalezienie ekscentrycznych milioner贸w okaza艂o si臋 trudniejsze, ni偶 my艣la艂y. Allison nienawidzi艂a rozm贸w z klientami i mia艂a z tym problemy. Penny by艂a do tego najlepsza. Ale Penny, chocia偶 bardzo si臋 stara艂a, nie mog艂a ograniczy膰 swej wyobra藕ni i zaplanowa膰 zwyczajnego 艣lubu dla zwyczajnych ludzi z przeci臋tnym dochodem. Konne powozy i bia艂e go艂臋bie nieuchronnie wkracza艂y na scen臋 wraz z niebotycznymi wydatkami, co skutecznie zmniejsza艂o liczb臋 ludzi gotowych wspom贸c je w ci臋偶kich czasach.
Allison wzi臋艂a wizyt贸wk臋, kt贸r膮 Penny zostawi艂a na biurku, i zmarszczy艂a brwi. Stone Harrison.
„Kamie艅". Co to za imi臋? Pewnie idealne dla kogo艣, kto buduje zamki.
Nagle wyprostowa艂a si臋, patrz膮c na drzwi, przez kt贸re jej wsp贸lniczka wysz艂a z takim po艣piechem. Penny zapomnia艂a powiedzie膰, jakiego rodzaju imprez臋 zamierza艂 urz膮dzi膰 pan Harrison. 艢lub, urodziny, przyj臋cie powitalne, po偶egnalne, gratulacyjne, zupe艂nie bez powodu... By艂o tyle imprez, ile okazji - a nawet wi臋cej - jak wi臋c mog艂a przedstawi膰 mu kosztorys, je艣li nawet nie wiedzia艂a, czego chce?
- 艢wietnie - mrukn臋艂a. - Dzi臋ki, Penny.
Mia艂a tylko nadziej臋, 偶e pan Stone Harrison nie zamierza艂 wyda膰 strasznej sumy, bo zawsze gorzej jest traci膰 du偶e zam贸wienia ni偶 ma艂e.
Z min膮 m臋czennicy sprawdzi艂a jeszcze raz adres na wizyt贸wce, wzi臋艂a 偶akiet i torebk臋. Zamki, te偶 co艣.
- Carlo! - rykn膮艂 Stone rzucaj膮c s艂uchawk臋. Wcisn膮艂 guzik interkomu i krzykn膮艂 znowu: - Carlo!
Sekretarka pojawi艂a si臋 dopiero po chwili.
- Wasza Wysoko艣膰? - Rzuci艂a mu lodowate spojrzenie.
Stone popatrzy艂 na ni膮 spode 艂ba i obiema d艂o艅mi 艣cisn膮艂 czo艂o.
- Aspiryny! - za偶膮da艂.
- Nadal pech, co? - W jej spojrzeniu pojawi艂o si臋 co艣 w rodzaju wsp贸艂czucia.
Stone podszed艂 do okna i przycisn膮艂 guzik podnosz膮cy czarne 偶aluzje. Patrzy艂 na typowy jesienny kalifornijski dzie艅, kt贸ry niewiele r贸偶ni艂 si臋 od typowego letniego kalifornijskiego dnia.
- Mam trzydzie艣ci dwa 艂ata - oznajmi艂. - 呕adnych chor贸b zaka藕nych ani na艂og贸w, pracuj臋 na swoim, jestem umiarkowanie bogaty, w miar臋 przystojny...
- Zadbany, nie藕le ubrany - dorzuci艂a Carla.
Skin膮艂 g艂ow膮 potakuj膮co.
- To dlaczego m臋偶czyzna z takimi przymiotami nie mo偶e w ca艂ym mie艣cie znale藕膰 kobiety, kt贸ra by si臋 z nim um贸wi艂a?
- C贸偶... - zacz臋艂a Carla, mo偶e ze zbyt wielkim entuzjazmem.
- Przecie偶 nie zapraszam ich na przeja偶d偶k臋 rakiet膮! Jeden ma艂y 艣lub...
- Na lito艣膰 bosk膮, Stone, nie zaprasza si臋 kobiety na oficjalny 艣lub, kt贸ry ma si臋 odby膰 nazajutrz. Zw艂aszcza na 艣lub by艂ej 偶ony!
- Dlaczego nie? - zapyta艂 naiwnie. - Powiedz, co robisz jutro wieczorem? - doda艂 z nadziej膮.
- Myj臋 g艂ow臋. - Zmarszczy艂a surowo brwi.
- Nie mog艂aby艣...
- Z moim m臋偶em.
Zrezygnowany odwr贸ci艂 si臋 ponownie do okna.
- Wiesz, to wszystko przez Susan. Jaka kobieta zrywa ca艂kiem dobr膮 znajomo艣膰 zupe艂nie bez powodu, i to na dwa dni przed 艣lubem, na kt贸rym musz臋 by膰? - Odwr贸ci艂 si臋 do niej i doda艂 oskar偶ycielsko: - Jeste艣 kobiet膮. Wyja艣nij mi to, je艣li potrafisz.
- Och, nie wiem. To z pewno艣ci膮 nie mog艂o mie膰 nic wsp贸lnego z tym, 偶e nie przyszed艂e艣 na wi臋kszo艣膰 randek, zazwyczaj nie fatyguj膮c si臋 nawet, 偶eby zadzwoni膰. 呕e zapomina艂e艣 o jej urodzinach. 呕e zapomnia艂e艣 o Bo偶ym Narodzeniu. 呕e kaza艂e艣 jej rodzicom sta膰 na deszczu, chocia偶 obieca艂e艣 odebra膰 ich z dworca.
- To nie by艂a moja wina - sprzeciwi艂 si臋 Stone, cho膰 mia艂 na tyle taktu, 偶eby wygl膮da膰 na zmieszanego. - Mia艂a艣 mi przypomnie膰.
- 呕e jeste艣 samolubny, nieodpowiedzialny, ale wymagaj膮cy i - szczerze m贸wi膮c - bardzo rozpieszczony. Poza tym nie przychodzi mi do g艂owy 偶aden pow贸d, dla kt贸rego jakakolwiek rozs膮dna kobieta mog艂aby cho膰 pomy艣le膰, 偶e mo偶e 偶y膰 bez ciebie.
Stone zmarszczy艂 czo艂o. Czu艂 si臋 niezr臋cznie.
- Nie jestem rozpieszczony - mrukn膮艂. Zanurzy艂 palce we w艂osach, jeszcze bardziej zmarszczy艂 czo艂o i westchn膮艂. - To si臋 nie mog艂o zdarzy膰 w gorszym momencie. Susan wiedzia艂a, jak bardzo liczy艂em na jej pomoc w przysz艂ym miesi膮cu, kiedy b臋d膮 tu Japo艅czycy.
- Przynajmniej w tym mog臋 ci pom贸c. Je艣li chodzi o rozrywki towarzyskie, jeste艣 beznadziejny, z Susan czy bez niej. B臋dziesz musia艂 wynaj膮膰 tych konsultant贸w...
- Wiesz, ile dla mnie znaczy ten kontrakt - ci膮gn膮艂 Stone, nie s艂uchaj膮c jej. - I wiesz, jak bardzo nienawidz臋 tych wszystkich przyj臋膰 i kolacyjek, kt贸re b臋d臋 musia艂 znie艣膰, 偶eby go otrzyma膰. Po co to wszystko, mo偶esz mi powiedzie膰? Jak si臋 ma kobiet臋 pod r臋k膮, to przynajmniej jest na kogo popatrze膰 mi臋dzy imprezami. I w艂a艣nie dlatego, moim zdaniem, wi臋kszo艣膰 m臋偶czyzn si臋 偶eni.
- Zanotuj臋 twoj膮 opini臋 na wypadek, gdyby kto艣 pyta艂 - odci臋艂a si臋 Carla impertynencko. - Ale na razie zosta艂e艣 z ogromn膮 ilo艣ci膮 obowi膮zk贸w towarzyskich, za to bez gospodyni, co - mog臋 doda膰 - jest najmniejszym problemem.
Ignoruj膮c drug膮 cz臋艣膰 jej wypowiedzi, Stone absolutnie zgodzi艂 si臋 z pierwsz膮.
- W艂a艣nie. I m贸wisz, 偶e to ja jestem nieodpowiedzialny. A co powiesz o kobiecie, kt贸ra zostawi艂a mnie z tym ca艂ym ba艂aganem?
Rozleg艂 si臋 dzwonek nad drzwiami do biura, oznajmiaj膮cy przybycie go艣cia.
- Tak - powiedzia艂a sucho Carla. - Szkoda, 偶e Susan wybra艂a taki moment na swoje z艂amane serce.
Stone nie wiedzia艂, co odpowiedzie膰. Speszy艂 si臋, ale tylko na chwil臋. Susan nie mia艂a serca z艂amanego bardziej ni偶 on sam. Nigdy nie zdarzy艂 mu si臋 zwi膮zek na tyle intensywny, 偶eby z艂ama膰 serce kt贸rejkolwiek ze stron - dotyczy艂o to r贸wnie偶 jego ma艂偶e艅stwa. Podejrzewa艂, 偶e Susan, podobnie jak on, poczu艂a ulg臋, 偶e to si臋 wreszcie sko艅czy艂o. Ale na razie mia艂 k艂opot.
- Mo偶e mama - wymamrota艂. Ale jego matka ju偶 mia艂a towarzystwo na ten wiecz贸r.
Stone Harrison by艂 dobry w wielu rzeczach, ale radzenie sobie z drobnymi 偶yciowymi komplikacjami, jak przychodzenie na um贸wione spotkania, za艂atwianie rezerwacji i podtrzymywanie znajomo艣ci do nich nie nale偶a艂o. Jego matka twierdzi艂a, 偶e syn tylko jedn膮 nog膮 stoi w realnym 艣wiecie. Pewnie mia艂a racj臋. Ale gdyby by艂 wobec siebie zupe艂nie szczery, o co si臋 zreszt膮 stara艂, kiedy tylko nie by艂o to zbyt nieprzyjemne, musia艂by przyzna膰, 偶e g艂贸wn膮 przyczyn膮 jego niepowodze艅 w 偶yciu osobistym by艂 zwyczajny brak zainteresowania.
Po prostu nie by艂 przyzwyczajony do tylu komplikacji naraz. Kontrakt z Heroshito nie dawa艂 mu spokoju dniami i nocami. Chyba na niczym w 偶yciu tak bardzo mu nie zale偶a艂o. Na ewentualno艣膰 pojawienia si臋 komplikacji w 偶yciu osobistym po prostu nie by艂 przygotowany. Najch臋tniej zupe艂nie by je zignorowa艂 i zaj膮艂 si臋 prac膮, ale, niestety, nie by艂o to mo偶liwe. Wszyscy jego znajomi mieli by膰 na weselu Melindy. Mia艂a tam by膰 nawet jego rodzona matka. Zawsze mu si臋 wydawa艂o, 偶e by艂a 偶ona stanowczo za bardzo interesuje si臋 tym, jak on sobie radzi bez niej. Je偶eli poka偶e si臋 jutro sam...
Pomasowa艂 skronie. B贸l g艂owy, wymy艣lony na u偶ytek Carli, stawa艂 si臋 realny. Mo偶e rozwinie si臋 prawdziwa migrena i nie b臋dzie musia艂 i艣膰 na ten 艣lub?
Delikatne pukanie do drzwi zaskoczy艂o go. Carla nigdy nie puka艂a, chyba 偶e wprowadza艂a go艣cia, ale Stone nikogo si臋 nie spodziewa艂. Z drugiej strony nie przypomina艂 sobie, 偶eby zagl膮da艂 dzisiaj do terminarza.
Wesz艂a Carla, prowadz膮c m艂od膮 kobiet臋 z teczk膮.
- Panie Harrison - powiedzia艂a g艂osem idealnej sekretarki - to jest Allison Carter z „Party Girls". - A kiedy Stone popatrzy艂 na ni膮 oboj臋tnie, wsun臋艂a mu do r臋ki wizyt贸wk臋. - Rozwi膮zanie wszystkich pa艅skich problem贸w - zapewni艂a go.
Stone potrzebowa艂 chwili, 偶eby zrozumie膰, i kolejnej, 偶eby uwierzy膰. Kiedy za Carla zamkn臋艂y si臋 drzwi, przyjrza艂 si臋 najpierw wizyt贸wce, a potem stoj膮cej przed nim kobiecie. „Party Girls". Czy to dowcip?
Kobieta wyci膮gn臋艂a do niego r臋k臋.
- Panie Harrison, ciesz臋 si臋, 偶e mog臋 pana pozna膰.
I wtedy zda艂 sobie spraw臋, 偶e to wcale nie dowcip. To rzeczywi艣cie mog艂o by膰 rozwi膮zanie wszystkich jego problem贸w.
Jej d艂o艅 by艂a drobna i kobieca, ale u艣cisk mia艂a mocny. Z jakiego艣 powodu zaskoczy艂o go to. C贸偶, dobrze mu tak, nie powinien szufladkowa膰 ludzi. Kobieta by艂a ubrana w kr贸tk膮 plisowan膮 sp贸dniczk臋 i d艂ugi czerwony 偶akiet, czarne po艅czochy, niezbyt wysokie obcasy, wszystko stylowe,- ale konserwatywne. Jej fryzura by艂a bardzo zwyczajna, ciemnobr膮zowe w艂osy obci臋te poni偶ej uszu i przytrzymane szylkretow膮 opask膮, figura chyba dobra, ale nie idealna. By艂a... urocza. Gdyby mia艂 okre艣li膰 jej wygl膮d jednym s艂owem, by艂oby to w艂a艣nie to. Urocza.
Kogo艣 innego taka sytuacja pewnie wytr膮ci艂aby z r贸wnowagi, ale nikt tak jak Stone nie potrafi艂 b艂yskawicznie przystosowa膰 si臋 do niespodziewanych okoliczno艣ci, wykorzysta膰 bie偶膮cej chwili. Tylko sekund臋 zaj臋艂o mu dostrze偶enie korzystnych aspekt贸w sytuacji, a drug膮 sekund臋 pytanie, dlaczego sam nie wpad艂 na ten pomys艂. Potrzebowa艂 partnerki na wesele, gospodyni dla go艣ci, kobiety. A do艣wiadczona Carla znalaz艂a jedyne rozwi膮zanie - wynaj膮膰 profesjonalistk臋.
Zorientowa艂 si臋, 偶e gapi si臋 na ni膮 jak zauroczony i milczenie zaczyna by膰 niegrzeczne.
- Dobrze, panno... - powiedzia艂, szybko spogl膮daj膮c na wizyt贸wk臋 - Carter. Mo偶e pani usi膮dzie?
Przez ca艂膮 drog臋 Allison przypomina艂a sobie powody, dla kt贸rych nienawidzi艂a rozm贸w z klientami, ale dop贸ki nie stan臋艂a twarz膮 w twarz ze Stone'em Harrisonem, 偶aden z nich nie wydawa艂 si臋 uzasadniony. Wiedzia艂a, 偶e w jej wygl膮dzie jest co艣, co nie pozwala ludziom traktowa膰 jej powa偶nie. Nie pami臋ta艂a ju偶, ile razy nazywano j膮 urocz膮 - i to by艂a pierwsza przeszkoda. By艂a te偶 przyzwyczajona do natarczywych, taksuj膮cych spojrze艅 m臋偶czyzn - chocia偶 nie mog艂a sobie przypomnie膰, kiedy kto艣 patrzy艂 na ni膮 tak natarczywie i taksuj膮co jak teraz Stone - i nauczy艂a si臋 przyjmowa膰 je jako element pracy. Nie by艂a natomiast przyzwyczajona, 偶eby m臋偶czy藕ni, na dodatek klienci, peszyli j膮.
Dzi臋ki Penny i szczeg贸lnemu charakterowi ich pracy widzia艂a ju偶 sporo typ贸w ludzkich: prawie znakomito艣ci, grubych ryb, pr贸偶nych bogaczy. By艂o w艣r贸d nich wielu m臋偶czyzn. Niekt贸rzy z nich r贸wnie - je艣li nie bardziej - przystojni jak Stone Harrison. Oprze膰 si臋 im by艂o niezmiernie 艂atwo, ale on od razu zbi艂 j膮 z tropu. By艂 zupe艂nie inny, ni偶 si臋 spodziewa艂a.
Jego biuro znajdowa艂o si臋 na sz贸stym pi臋trze wie偶owca w 艣r贸dmie艣ciu. Poczekalnia wygl膮da艂a bardzo elegancko, gabinet pe艂en by艂 chromu, przydymionego szk艂a, nowoczesnych szaro艣ci i czerni. Stone panoszy艂 si臋 tam w spranych d偶insach i podkoszulku. Mia艂 zmierzwione br膮zowe w艂osy, nieco zaro艣ni臋te policzki i najbardziej uwodzicielskie, 艂agodne i zmys艂owe oczy, jakie Allison kiedykolwiek widzia艂a. Ocienia艂y je rz臋sy tak g臋ste, 偶e tworzy艂y niemal czarn膮 smug臋. Mo偶e w艂a艣nie dlatego oczy wygl膮da艂y tak, jakby mog艂y zagl膮da膰 do innego 艣wiata. Patrzy艂y na ni膮 i Allison przez jeden bezsensowny moment zapragn臋艂a, 偶eby nigdy ju偶 si臋 od niej nie odwraca艂y.
Jeszcze zanim si臋 odezwa艂, wiedzia艂a, 偶e to najbardziej interesuj膮cy m臋偶czyzna, jakiego kiedykolwiek pozna艂a - a, b膮d藕 co b膮d藕, kiedy艣 niemal uciek艂a do Europy, 偶eby 偶y膰 z artyst膮. W艂a艣nie to zbi艂o j膮 z tropu i w艂a艣nie dlatego po 偶enuj膮co d艂ugiej chwili patrzenia mu w oczy nie mog艂a sobie przypomnie膰, po co tu w艂a艣ciwie przysz艂a.
Usiad艂a na krze艣le obitym sk贸r膮 i odchrz膮kn臋艂a, zbieraj膮c my艣li. To klient, skarci艂a si臋 w my艣lach. Mo偶e bardziej interesuj膮cy ni偶 inni, ale w ka偶dym razie klient, a ona obieca艂a Penny, 偶e nic nie zepsuje. Na drzwiach wisia艂a tabliczka z napisem: „Stonewall Enterprises, Gregory S. Harrison, Pres.", wi臋c kimkolwiek jeszcze by艂 Stone Harrison, musia艂 mie膰 pieni膮dze, je艣li sta膰 go by艂o na takie biuro.
- Musi mi pan wybaczy膰, panie Harrison - rzuci艂a mu sw贸j najbardziej ol艣niewaj膮cy u艣miech - ale obawiam si臋, 偶e nie jestem najlepiej przygotowana. O jaki rodzaj przyj臋cia panu chodzi?
- Mo偶e powinienem zapyta膰 - przygl膮da艂 si臋 jej uwa偶nie - co pani oferuje?
Kiedy Allison otworzy艂a usta, 偶eby odpowiedzie膰, machn膮艂 r臋k膮.
- Nie - powiedzia艂 szybko. - Niewa偶ne. Prosz臋 pos艂ucha膰, chodzi o... - U艣miechn膮艂 si臋 i roz艂o偶y艂 r臋ce. By艂 to najbardziej rozbrajaj膮cy gest, jaki Allison widzia艂a. - Prosz臋 wierzy膰 lub nie, ale pierwszy raz robi臋 co艣 takiego. To dla mnie troch臋 niezr臋czne.
Mia艂 m艂od膮 twarz - nie ch艂opi臋c膮, ale m艂od膮; szczer膮, ale 艣mia艂膮. Kiedy si臋 u艣miecha艂, w jego oczach pojawia艂y si臋 iskierki, kt贸re powodowa艂y, 偶e Allison te偶 si臋 u艣miecha艂a, nie wiedz膮c nawet, dlaczego.
- Rozumiem - powiedzia艂a najcieplej jak mog艂a, zachowuj膮c profesjonalny ton. - Ale naprawd臋 nie ma si臋 czego wstydzi膰. Wiele os贸b potrzebuje pomocy z tego lub innego powodu i w艂a艣nie firma „Party Girls" mo偶e jej udzieli膰. Specjalizujemy si臋 w艂a艣nie w tym, czego pan potrzebuje.
Rzuci艂 jej jeszcze jedno z tych dziwnych spojrze艅, co艣 pomi臋dzy zak艂opotaniem a szczer膮 ciekawo艣ci膮.
- Sk膮d pani wie, czego potrzebuj臋? - spyta艂. Ale jeszcze raz podni贸s艂 r臋k臋, uprzedzaj膮c jej odpowied藕. - Prosz臋 nie m贸wi膰. Chyba nie powinni艣my prowadzi膰 tej rozmowy w godzinach urz臋dowania.
- Je艣li inny termin bardziej panu odpowiada...
Spojrza艂 na ni膮 i si臋 roze艣mia艂. 艢mia艂 si臋 w spos贸b, kt贸ry sprawia, 偶e ka偶dy czuje si臋 swobodnie. I chocia偶 Allison nie rozumia艂a przyczyn jego rozbawienia, jej r贸wnie偶 udzieli艂 si臋 dobry nastr贸j.
- Nie - oznajmi艂, patrz膮c na ni膮 b艂yszcz膮cymi oczyma. - Nie potrafi臋 wymy艣li膰 lepszego terminu.
- W takim razie - po艂o偶y艂a teczk臋 na kolanach - je偶eli mi pan wyja艣ni, o co dok艂adnie chodzi…
- Nic osobistego - wyja艣ni艂 szybko i tak stanowczo, 偶e popatrzy艂a na niego zdumiona. - To pierwsza rzecz, jak膮 musimy ustali膰.
Przygl膮da艂 si臋 teczce zafascynowany, jakby nie m贸g艂 sobie wyobrazi膰, co mo偶e by膰 w 艣rodku i jakby czeka艂 niecierpliwie, a偶 si臋 tego dowie. Zgadza si臋, pomy艣la艂a Allison. Kto艣, kto ma na imi臋 Stone, musi by膰 troch臋 dziwny.
Wtedy popatrzy艂 jej w oczy.
- To nie znaczy, 偶e pani jest... - doda艂 szybko. - Chc臋 powiedzie膰, 偶e nie mia艂bym nic przeciwko...
Wykona艂 gest, kt贸ry prawdopodobnie mia艂 by膰 pochlebny. Allison zdo艂a艂a si臋 u艣miechn膮膰, aczkolwiek z trudem. To chyba przypadek kliniczny, pomy艣la艂a. Powinna by艂a to przewidzie膰. Czy chocia偶 raz w 偶yciu by艂a na rozmowie wst臋pnej, kt贸ra przebiega艂aby bez problem贸w? Gdyby mia艂a cho膰 troch臋 rozs膮dku, zabra艂aby si臋 st膮d natychmiast, zanim to ona b臋dzie musia艂a p艂aci膰 za zlecenie. Ale wtedy Stone u艣miechn膮艂 si臋 i potar艂 podbr贸dek absolutnie rozbrajaj膮cym gestem.
- Przepraszam, wiem, 偶e pani jest do tego przyzwyczajona, ale dla mnie to naprawd臋 dziwne.
- Rozumiem - powiedzia艂a ostro偶nie Allison.
- Pewnie uwa偶a mnie pani za idiot臋. Mo偶e mogliby艣my - sam nie wiem - zrelaksowa膰 si臋, i zacz膮膰 od nowa?
Allison zawaha艂a si臋, ale tylko przez moment.
- Wcale nie uwa偶am pana za idiot臋.
- To 艣wietnie.
Jego u艣miech m贸g艂by stopi膰 g贸r臋 lodow膮. Podszed艂 do biurka - szerokiej p艂yty z czarnego szk艂a zamocowanej na wygi臋tej metalowej podstawie. My艣la艂a, 偶e usi膮dzie za nim, tworz膮c w ten spos贸b dystans mi臋dzy sob膮 a ni膮, podkre艣laj膮c swoj膮 wy偶szo艣膰. Wi臋kszo艣膰 klient贸w uzna艂aby to za w艂a艣ciwe. Ale on tylko opar艂 si臋 biodrem o r贸g biurka, spl贸t艂 r臋ce na piersi i spojrza艂 na ni膮 tak, jakby zach臋ca艂 do przyjacielskiej pogaw臋dki. Allison uzna艂a, 偶e to onie艣miela bardziej, ni偶 gdyby siedzia艂 za biurkiem kilometrowej szeroko艣ci.
- Ju偶 zaczynam - powiedzia艂. - Wiem i mam nadziej臋, 偶e pani mi wybaczy, ale wygl膮da pani inaczej, ni偶 mog艂em si臋 spodziewa膰. My艣l臋, 偶e cz臋sto pani to s艂yszy. Naprawd臋 mi si臋 pani podoba. Prawdziwa kobieta interesu, ale nie zimna. Wygl膮da pani uroczo. Mog臋 tak powiedzie膰?
- Szczerze m贸wi膮c - odpar艂a - nie znosz臋, kiedy kto艣 m贸wi, 偶e jestem urocza. - Ale serce zabi艂o jej z zaskoczenia i zadowolenia. Nie mia艂a nic przeciwko kierunkowi, jaki przybra艂a rozmowa.
- Tak, rozumiem. Ja nie znosz臋, kiedy kto艣 m贸wi, 偶e wygl膮dam na dwadzie艣cia pi臋膰 lat, chocia偶 ka偶dy uwa偶a to za komplement.
- W艂a艣nie - zgodzi艂a si臋 Allison. - Koci臋ta s膮 urocze, a dwudziestopi臋ciolatk贸w zazwyczaj nie traktuje si臋 powa偶nie.
- Ot贸偶 to.
Moment wzajemnego zrozumienia by艂 jak promyk s艂o艅ca w pochmurny dzie艅. Wiedzia艂am, 偶e go polubi臋, pomy艣la艂a Allison. I nagle poczu艂a si臋 bardzo zadowolona, 偶e jednak tu przysz艂a.
Stone by艂 zaskoczony tak mi艂ym przebiegiem rozmowy. Przecie偶 ta kobieta mog艂a by膰 ordynarna i 藕le ubrana. By艂a nie tylko atrakcyjna i dobrze si臋 prezentuj膮ca, ale mo偶na by艂o z ni膮 naprawd臋 porozmawia膰. Mia艂 wra偶enie, 偶e m贸g艂by j膮 nawet polubi膰 i z trudem u艣wiadamia艂 sobie, 偶e dziewczyna tylko wykonuje swoj膮 prac臋. A wykonywa艂a j膮 bez zarzutu. By艂a absolutnie idealna. Carla mia艂a racj臋 - jak inaczej m贸g艂 znale藕膰 partnerk臋 na ten 艣lub w tak kr贸tkim czasie? Je艣li chcesz, 偶eby co艣 by艂o dobrze zrobione, znajd藕 fachowca. Sam powinien na to wpa艣膰.
- Wie pani, z pocz膮tku nie by艂em pewien, czy to si臋 uda, ale teraz my艣l臋, 偶e wszystko b臋dzie w porz膮dku.
- Mi艂o mi to s艂ysze膰.
- Wi臋c - spojrza艂 na wizyt贸wk臋 - Allison. Sprawa jest taka. Jutro wieczorem musz臋 by膰 na 艣lubie by艂ej 偶ony, a moja dziewczyna zostawi艂a mnie w ostatniej chwili na 艂odzie. Naprawd臋 musz臋 tam z kim艣 p贸j艣膰. To wszystko. Tylko towarzyszenie mi na 艣lubie i weselu, cztery - pi臋膰 godzin,
Allison z pewno艣ci膮 s艂ysza艂a ju偶 lepiej brzmi膮ce zaproszenia, ale by艂a tak zaskoczona i zachwycona, 偶e nie przysz艂o jej do g艂owy protestowa膰.
- Chce pan, 偶ebym posz艂a z panem na ten 艣lub? - Pr贸bowa艂a ukry膰 rozbawienie.
- Czy to b臋dzie do za艂atwienia? - Na chwil臋 straci艂 pewno艣膰 siebie. - To znaczy mo偶esz to zrobi膰?
Allison nie mog艂a si臋 opanowa膰 i roze艣mia艂a si臋. Troch臋 to dziwne, pomy艣la艂a, ale na pewno warto przymkn膮膰 oczy na par臋 niedoci膮gni臋膰.
- Tak. Chyba mog臋. Chocia偶 czasu jest rzeczywi艣cie ma艂o. - Pomy艣la艂a o brzoskwiniowej sukience, kt贸r膮 kupi艂a wiosn膮 na wyprzeda偶y i nigdy nie mia艂a okazji w艂o偶y膰. By艂aby idealna na 艣lub.
- W艂a艣nie tak powiedzia艂a moja sekretarka. To b臋dzie wspania艂y 艣lub, mn贸stwo dobrego jedzenia, szampan, orkiestra i... - doda艂 z kolejnym ujmuj膮cym u艣miechem - jestem ca艂kiem niez艂ym tancerzem. Mo偶esz si臋 nawet zupe艂nie dobrze bawi膰.
- Wcale by mnie to nie zdziwi艂o.
- Chyba powinni艣my porozmawia膰 o pieni膮dzach, bo je艣li si臋 uda, to mog臋 ci臋 potrzebowa膰 jeszcze do paru innych rzeczy.
- Chwileczk臋, nie jestem pewna, czy...
- Liczycie sobie od godziny czy jak?
- W zasadzie liczymy za us艂ug臋. Ale s膮 pewne dodatkowe op艂aty.
- Oczywi艣cie. - Skin膮艂 g艂ow膮.
- Ale skoro nawet nie ustalili艣my, czego pan sobie 偶yczy...
Wygl膮da艂 na zmieszanego.
- Ju偶 m贸wi艂em, nic osobistego. Uwa偶am ci臋 za atrakcyjn膮 kobiet臋 i oczywi艣cie mia艂bym ochot臋 na bli偶sz膮 znajomo艣膰, ale ograniczymy si臋 do interes贸w, dobrze? Tylko 艣lub. Ile?
Gdzie艣 w g艂臋bi duszy Allison zrozumia艂a bolesn膮 prawd臋, chocia偶 nie chcia艂a si臋 do tego przyzna膰.
- Za co? - spyta艂a ostro偶nie.
- 艢lub.
- Co ze 艣lubem?
Teraz wygl膮da艂 na zniecierpliwionego.
- Ile sobie policzysz za p贸j艣cie ze mn膮 na 艣lub?
Przeszy艂 j膮 b贸l, podejrzenie zmieni艂o si臋 w pewno艣膰 i poczu艂a si臋 niezwykle upokorzona. Jednak, jakby w masochistycznym odruchu, spyta艂a beznami臋tnie:
- Chce mi pan zap艂aci膰 za p贸j艣cie na ten 艣lub?
- Przecie偶 nie mog臋 偶膮da膰, 偶eby艣 to robi艂a za darmo. To by艂oby niesprawiedliwe.
Ju偶 nie mo偶na by艂o niczemu zaprzeczy膰. Sama si臋 w to wpakowa艂a, sama to na siebie 艣ci膮gn臋艂a. Wr臋cz prosi艂a si臋 o to upokorzenie. Z pewno艣ci膮 kiedy艣 b臋dzie si臋 z tego 艣mia艂a, ale teraz pragn臋艂a jedynie wydosta膰 si臋 st膮d. Naprawd臋 uwierzy艂a, 偶e chcia艂 si臋 z ni膮 um贸wi膰!
Mocno przycisn臋艂a swoj膮 teczk臋 i wsta艂a. Unios艂a wysoko podbr贸dek i odwr贸ci艂a si臋 do drzwi.
- Dzi臋kuj臋 za propozycj臋, panie Harrison - powiedzia艂a tonem, kt贸ry zachwyci艂by Penny, absolwentk臋 szk贸艂 dla panienek z towarzystwa - ale jednak nie mog臋 jej przyj膮膰. Mo偶e zadzwoni艂by pan do agencji towarzyskiej.
Silnym pchni臋ciem otworzy艂a drzwi i gwa艂townie zamkn臋艂a je za sob膮. Stone patrzy艂 za ni膮 zdumiony. Spojrza艂 na wizyt贸wk臋, potem na drzwi, kt贸rymi wysz艂a.
- My艣la艂em, 偶e to w艂a艣nie zrobi艂em! - zawo艂a艂 za ni膮.
Oczywi艣cie tego ju偶 nie s艂ysza艂a.
RODZIA艁 DRUGI
- Zawsze m贸wi艂am, 偶e to idiotyczna nazwa - w艣cieka艂a si臋 Allison. - „Party Girls"! Zawsze m贸wi艂am, 偶e to g艂upie, zawsze!
Przez pierwsze dwie godziny jej przemowy Penny by艂a pe艂na wsp贸艂czucia, chocia偶 z trudem ukrywa艂a rozbawienie. W drugiej godzinie jej zapewnienia zacz臋艂y by膰 troch臋 automatyczne. Teraz ignorowa艂a ju偶 przyjaci贸艂k臋 zupe艂nie. Ale brak zainteresowania ze strony wsp贸lniczki wcale Allison nie przeszkadza艂. Kiedy tylko przypomina艂a sobie poranne upokorzenie, w艣ciek艂o艣膰 powraca艂a ze 艣wie偶膮 gwa艂towno艣ci膮.
- My艣la艂, 偶e jestem... - Ale nie mog艂a wymy艣li膰 偶adnego okre艣lenia, jakiego nie u偶y艂a ju偶 przynajmniej dwukrotnie w ci膮gu ostatnich godzin, co jeszcze bardziej j膮 denerwowa艂o. - Wiesz, za kogo mnie wzi膮艂?
Zadzwoni艂 telefon i Penny podnios艂a s艂uchawk臋.
- „Party Girls". - Nast膮pi艂a przerwa, a ze spojrzenia, jakie rzuci艂a jej przyjaci贸艂ka, Allison pozna艂a, kto dzwoni. Penny zakry艂a mikrofon d艂oni膮. - To znowu on - szepn臋艂a.
Allison za艂o偶y艂a r臋ce na piersi i odwr贸ci艂a si臋 ty艂em.
- Niezwykle mi przykro, panie Harrison... - powiedzia艂a Penny.
Kiedy zadzwoni艂 pierwszy raz, Allison od艂o偶y艂a s艂uchawk臋. Kolejny telefon by艂 od jego sekretarki, kt贸ra wyja艣ni艂a przyczyn臋 ca艂ego zamieszania. Allison mog艂aby jej nawet 偶a艂owa膰, gdyby wypowiadane przez ni膮 s艂owa nie brzmia艂y jak wyuczona lekcja. Mog艂a sobie wr臋cz wyobrazi膰 Stone'a stoj膮cego obok i pisz膮cego na karteczce s艂owa, kt贸re sekretarka mia艂a powiedzie膰 do s艂uchawki. Tak czy inaczej zadawa艂 sobie du偶o trudu, 偶eby przeprosi膰 za co艣, co nie by艂o jego win膮. Gotowa by艂a ju偶 zapomnie膰 o tej okropnej scenie, ale kiedy tylko sekretarka si臋 po偶egna艂a, Stone zadzwoni艂 osobi艣cie i zapyta艂, o kt贸rej ma przyjecha膰 po ni膮 jutro wieczorem. Allison oniemia艂a, a on wydawa艂 si臋 rozbawiony. Znowu od艂o偶y艂a s艂uchawk臋.
Teraz jej biurko ozdabia艂y dwa bukiety r贸偶: 偶贸艂ty i czerwony. W ci膮gu ostatniej godziny telefon zadzwoni艂 osiem razy i Allison mia艂a wra偶enie, 偶e to si臋 zmienia w wojn臋 psychologiczn膮. W艂a艣ciwie to wszystko powinno jej pochlebia膰. By艂a w jaki艣 tajemniczy spos贸b i niejako wbrew swej woli zaintrygowana. Ale by艂a te偶 nieufna, ostro偶na i zbyt za偶enowana, 偶eby si臋 cofn膮膰.
I to oczywi艣cie by艂o najwa偶niejsze - za偶enowanie. Trudno by艂o obwinia膰 Stone'a o to nieporozumienie, trudno te偶 by艂o uzna膰 je za naturalne. Na pewno nie zamierza艂 jej obrazi膰 i przeprosi艂 w spos贸b bardziej ni偶 wystarczaj膮cy. W porz膮dku, jego win膮 jest tylko brak dobrego smaku i zdrowego rozs膮dku, kt贸re pozwoli艂yby pu艣ci膰 ca艂膮 spraw臋 w niepami臋膰. Ale w艂a艣nie ta uporczywo艣膰 stanowi艂a o jego uroku, a mo偶e szale艅stwie, zale偶y jak na to spojrze膰. Bo cho膰 jedna cz臋艣膰 jej umys艂u chcia艂a, by da艂 jej spok贸j, druga r贸wnocze艣nie marzy艂a, by tak si臋 nie sta艂o. Penny od艂o偶y艂a s艂uchawk臋 i zamy艣li艂a si臋.
- No tak, pierwszy raz mamy zlecenie w wyniku twojej rozmowy z klientem, a nie pomimo niej. Ten pan musi by膰 oczarowany.
- Je艣li to mia艂 by膰 dowcip... - Allison spojrza艂a uwa偶nie na przyjaci贸艂k臋, ale na twarzy Penny nie by艂o ani cienia u艣miechu. - Jakie zlecenie? O czym ty m贸wisz?
- Naprawd臋 nie wiem, co on w tobie widzi. Ale c贸偶, rzecz gustu. - Dostrzeg艂szy w oczach Allison gradowe chmury, przesta艂a si臋 droczy膰 i wzruszy艂a ramionami. - Okaza艂o si臋, 偶e to prawdziwe zlecenie. Musi wyda膰 w przysz艂ym miesi膮cu przyj臋cie dla wa偶nych klient贸w i to w tej sprawie dzwoni艂a jego sekretarka.
Allison poczu艂a ulg臋, ale stara艂a si臋 to jako艣 zamaskowa膰.
- Jedno przyj臋cie, te偶 mi co艣.
- Wi臋cej ni偶 jedno. Musi zabawia膰 go艣ci przez ca艂y tydzie艅. Dyskretnie, taktownie, w艂a艣nie tak, jak ty lubisz. - G艂os Penny brzmia艂 oboj臋tnie, a Allison stara艂a si臋 maskowa膰 rosn膮ce zainteresowanie. - I to dobrze, bo mnie takie rzeczy nudz膮, a zlecenie dostaniemy pod warunkiem, 偶e ty si臋 nim zajmiesz.
Allison wiedzia艂a, 偶e teraz us艂yszy co艣 wa偶nego.
- Musisz si臋 z nim jutro spotka膰.
- Dlaczego on mi to robi? - spyta艂a g艂osem, w kt贸rym oburzenie miesza艂o si臋 z niech臋ci膮.
Penny wzruszy艂a ramionami.
- Dlaczego sama go o to nie spytasz? W czym problem?
- Zwariowa艂a艣?
- To on jest taki straszny? - W oczach Penny pojawi艂o si臋 co艣 w rodzaju sympatii.
- No nie... - mrukn臋艂a niech臋tnie Allison. - Wygl膮da nawet...
- Ale charakter ma do niczego?
- W艂a艣ciwie to nie. Jest nawet mi艂y i...
- Jasne! - Penny unios艂a r臋ce w ge艣cie, kt贸ry mia艂 znamionowa膰 nag艂e ol艣nienie. - Rozumiem! Jest przystojny i mi艂y, wi臋c oczywi艣cie nie mo偶esz z nim nigdzie i艣膰. Jak mog艂am by膰 tak niedomy艣lna!
Allison odwr贸ci艂a si臋 do niej ty艂em i, otworzywszy z demonstracyjn膮 oboj臋tno艣ci膮 szuflad臋, udawa艂a, 偶e czego艣 szuka.
- Na mi艂o艣膰 bosk膮, Allison! Osi膮gn臋艂a艣 w jedno popo艂udnie wi臋cej ni偶 ja przez ca艂y rok i chcesz to odrzuci膰?! To nie jest ameryka艅ska postawa.
- Penny, to powa偶na sprawa! - Allison gwa艂townie zamkn臋艂a szuflad臋.
- Oczywi艣cie! Nie wiesz jeszcze, co powiedzia艂 Harry.
Allison wcale nie chcia艂a wiedzie膰. Nie musia艂a zna膰 szczeg贸艂贸w, najwa偶niejszego si臋 domy艣la艂a.
- To nie jest aukcja - powiedzia艂a - a ja nie mog臋 da膰 najlepszej oferty. Dlaczego ty z nim nie p贸jdziesz?
- Bo mnie nie zaprasza.
- Na pewno by zaprosi艂, gdyby wiedzia艂, 偶e masz czas. Chyba jest mu wszystko jedno.
- Bardzo ci dzi臋kuj臋.
- Och, Penny! Jemu to si臋 podoba. Nie rozumiesz? Zawstydzi艂 mnie, a teraz chce to powt贸rzy膰.
- Ale dlaczego?
- Bo jest dziwakiem. Jak wszyscy nasi klienci.
- Je艣li chcesz wiedzie膰, to w艂a艣nie ty jeste艣 dziwaczk膮. To przecie偶 艣lub! C贸偶 mo偶e by膰 bardziej oficjalnego?
- 艢lub jego by艂ej 偶ony - przypomnia艂a Allison. - Jaki m臋偶czyzna idzie na 艣lub by艂ej 偶ony i nara偶a si臋 na tyle k艂opot贸w, by znale藕膰 partnerk臋?
- Taki - zasugerowa艂a Penny, staraj膮c si臋 zrobi膰 jak najwi臋ksze wra偶enie - kt贸ry got贸w jest zap艂aci膰 podw贸jn膮 stawk臋 za wieczorne przyj臋cie i pi臋膰 wieczor贸w rozrywek dla go艣ci. Pi臋膰dziesi膮t procent zaliczki przy podpisaniu umowy.
Allison spojrza艂a na przyjaci贸艂k臋. Poczu艂a, 偶e ma sucho w gardle.
- Tak powiedzia艂? Penny przytakn臋艂a.
- To mog艂oby...
- ...wystarczy膰 na kwartalne podatki.
Allison my艣la艂a o tym. Przynajmniej raz dziennie my艣la艂a te偶 o znalezieniu innego zaj臋cia. Zastanawia艂a si臋, gdzie przebiega granica mi臋dzy dum膮 a praktyczno艣ci膮. Du偶o te偶 my艣la艂a o szarych oczach Stone'a Harrisona. Czy kto艣 tak przystojny mo偶e by膰 z艂ym cz艂owiekiem?
- Moje kremowe buty b臋d膮 doskonale pasowa膰 do twojej brzoskwiniowej sukienki - powiedzia艂a znacz膮co Penny.
- At艂asowe pantofelki z pere艂kami?
- I stroik z pere艂 na g艂ow臋. Mia艂am go na sobie tylko raz.
呕adna z nich nie bywa艂a cz臋sto w miejscach, w kt贸rych per艂owe stroiki i at艂asowe pantofelki, nie m贸wi膮c ju偶 o eleganckich sukniach, by艂yby odpowiednie. I kto wie, ile czasu up艂ynie, zanim Allison zn贸w b臋dzie mia艂a okazj臋 pokaza膰 si臋 na wytwornym 艣lubie. Na pewno do tego czasu sukienka wyjdzie z mody.
- A mo偶e to b臋dzie wesele nudyst贸w? - mrukn臋艂a. - On jest dziwakiem, jego 偶ona pewnie te偶.
- By艂a 偶ona - przypomnia艂a Penny. Podesz艂a do telefonu i wykr臋ci艂a numer. - Allison Carter do pana Harrisona - powiedzia艂a.
Oszo艂omiona Allison gapi艂a si臋 na ni膮 bez s艂owa. Penny poda艂a jej s艂uchawk臋.
- Spytaj, czy to wesele nudyst贸w. A nawet gdyby, pantofelki te偶 si臋 przydadz膮.
Allison wpatrywa艂a si臋 w telefon. Wzi臋艂a s艂uchawk臋 z zamiarem powiedzenia Stone'owi, co o nim my艣li, i zademonstrowania Penny si艂y swego charakteru.
- Allison. - Ciep艂o jego g艂osu przep艂yn臋艂o przez telefoniczne druty i podra偶ni艂o jej sk贸r臋... a mo偶e by艂o to tylko uczucie ulgi. - Tak si臋 ciesz臋, 偶e zadzwoni艂a艣. Czy to znaczy, 偶e mi przebaczy艂a艣?
Ju偶 chcia艂a powiedzie膰, 偶e tak, oczywi艣cie. Instynkt zar贸wno kobiety, jak i przedsi臋biorcy tego w艂a艣nie si臋 domaga艂. Zdrowy rozs膮dek podpowiada艂 jednak, 偶e to najlepsza droga do sp艂awienia go i zamkni臋cia tej g艂upiej sytuacji. Ale perfidniejsza cz臋艣膰 jej osobowo艣ci, ta, kt贸ra nie chcia艂a go straci膰, musia艂a by膰 silniejsza, bo nagle wyrwa艂o si臋 jej:
- Dlaczego mi to robisz?
Przez chwil臋 milcza艂, wyra藕nie zaskoczony.
- Co robi臋?
- Te kwiaty, telefony...
- Ach, to. - Jego ton by艂 lekcewa偶膮cy, a w tle s艂ycha膰 by艂o szelest papier贸w. - Sekretarka mnie do tego nam贸wi艂a.
- Zaczynam rozumie膰.
- M贸wi, 偶e jestem samolubny i nieczu艂y.
Znowu us艂ysza艂a szelest. Pewnie ten biznesmen w d偶insach i czarnym podkoszulku ca艂y czas pracuje, tylko od niechcenia pr贸buj膮c j膮 ug艂aska膰. Wiedzia艂a, 偶e powinna si臋 obrazi膰, ale jego technika okaza艂a si臋 dziwnie skuteczna. Zdo艂a艂a jednak warkn膮膰:
- Mog臋 to sobie wyobrazi膰.
- Na swoj膮 obron臋 mog臋 jednak powiedzie膰, 偶e tylko pierwszy tuzin r贸偶 to by艂 pomys艂 mojej sekretarki. Drugi to ju偶 m贸j.
- Zgodnie z za艂o偶eniem, 偶e je艣li jeden bukiet r贸偶 jest dobry... - zacz臋艂a sucho.
- ...to dwa s膮 jeszcze lepsze. W艂a艣nie tak.
- Dwa to przesada. Zbyt ostentacyjne. Powiniene艣 by艂 pos艂ucha膰 swojej sekretarki i przerwa膰 p贸ki czas.
Nast膮pi艂a kolejna chwila milczenia.
- Och! - Allison zdawa艂o si臋, 偶e widzi to wzruszenie ramion. - Takie rzeczy nigdy mi nie wychodz膮. Chyba w艂a艣nie dlatego potrzebuj臋 kogo艣 takiego jak ty. - Z niemal komicznym wahaniem doda艂: -To znaczy twojego towarzystwa. Sekretarka wyja艣ni艂a mi, czym si臋 naprawd臋 zajmujesz - planowaniem przyj臋膰, oficjalnych kolacji, bali i co tam jeszcze mo偶na wymy艣li膰. Cho膰 tak naprawd臋 wszystko by艂o prostsze, kiedy my艣la艂em, 偶e zajmujesz si臋 innymi us艂ugami towarzyskimi. A tak w og贸le to jej wina, nie moja.
- Nikt nie lubi cz艂owieka obwiniaj膮cego innych o swoje b艂臋dy.
- To prawda, ale nie musisz mnie lubi膰, wystarczy, 偶eby艣 si臋 ze mn膮 um贸wi艂a.
Allison zaczerpn臋艂a powietrza.
- Panie Harrison - powiedzia艂a najuprzejmiej jak mog艂a. - Je艣li zrozumia艂 pan, czym si臋 naprawd臋 zajmujemy, to wie pan, 偶e nie 艣wiadczymy tego rodzaju us艂ug.
- My艣l臋, 偶e obrazi艂aby艣 si臋, gdybym powiedzia艂, 偶e wcale nie by艂oby 藕le, gdyby艣cie 艣wiadczy艂y.
- Tak - przerwa艂a mu. - Obrazi艂abym si臋.
- To co mam zrobi膰, 偶eby艣 zapomnia艂a o z艂ym pocz膮tku i um贸wi艂a si臋 ze mn膮 na jutro wiecz贸r?
A偶 do tej chwili Allison gotowa by艂a odpowiedzie膰 pewnie i bez skrupu艂贸w: „Nie, dzi臋kuj臋 bardzo". Ale kiedy otworzy艂a usta, takie s艂owa nie chcia艂y z nich wyj艣膰. Mo偶e dlatego, 偶e powiedzia艂 to tak szczerze, tak otwarcie, w spos贸b przypominaj膮cy bardziej negocjacje handlowe ni偶 flirt. A mo偶e dlatego, 偶e Penny, siedz膮ca obok i s艂uchaj膮ca rozmowy z wielkim zainteresowaniem, akurat w tym momencie rzuci艂a swobodnie:
- Czy m贸wi艂am o tej torebce z paciork贸w, kt贸ra pasuje do but贸w?
W ko艅cu Allison by艂a tylko cz艂owiekiem i nie potrafi艂a odrzuci膰 pokusy. Ju偶 tak dawno nigdzie nie by艂a! I to z niez艂ym tancerzem...
- Nawet ciebie nie znam! - wykrztusi艂a wreszcie.
- To 艣wietnie. Nie mo偶esz mie膰 nic przeciwko mnie.
Przenikliwe, pytaj膮ce spojrzenie Penny zaczyna艂o ju偶 dzia艂a膰 jej na nerwy. Odwr贸ci艂a si臋 ty艂em i postawi艂a telefon na p贸艂ce, stwarzaj膮c sobie w ten spos贸b z艂udzenie prywatno艣ci.
- Pos艂uchaj - powiedzia艂a spokojnie - nie chcesz mi chyba wm贸wi膰, 偶e m臋偶czyzna taki jak ty nie ma notesu pe艂nego telefon贸w kobiet, kt贸re z rozkosz膮 posz艂yby z nim wsz臋dzie.
- To prawda - przyzna艂. - Mam, i na og贸艂 si臋 zgadzaj膮. Ale chyba jest jaka艣 zasada, kt贸ra m贸wi, 偶e na 艣lub kobiet臋 trzeba zaprasza膰 wcze艣niej ni偶 dwadzie艣cia cztery godziny przed faktem. Kto艣 powinien te rzeczy spisa膰.
By艂 tak szczerze niezadowolony, 偶e Allison musia艂a powstrzyma膰 u艣miech.
- Mo偶e to b臋dzie moje nast臋pne przedsi臋wzi臋cie. Ale na razie...
- Poczekaj, nie. Wiem, jak si臋 zaczyna uprzejme sp艂awianie. S艂ysza艂em je dzisiaj ze sto razy. Pos艂uchaj, by艂a艣 gotowa p贸j艣膰 ze mn膮, zanim zrozumia艂a艣, 偶e my艣l臋, i偶 robisz to zawodowo. Przeprosi艂em. Przyj臋艂a艣 przeprosiny. Przysy艂am ci ostentacyjnie wielkie ilo艣ci kwiat贸w. Zgodzi艂a艣 si臋 zapomnie膰 o naszym nieporozumieniu, wi臋c w czym problem? Co si臋 zmieni艂o, odk膮d zgodzi艂a艣 si臋 um贸wi膰 ze mn膮 trzy godziny temu?
Sformu艂owa艂 to tak, 偶e Allison nie wiedzia艂a, co odpowiedzie膰. Z ty艂u Penny przetrz膮sa艂a szaf臋, a kiedy Allison odwr贸ci艂a si臋, przyjaci贸艂ka triumfalnie zademonstrowa艂a jej buteleczk臋 lakieru do paznokci - brzoskwiniowego, w takim samym odcieniu jak sukienka.
- Rzeczywi艣cie jeste艣 uparty.
- To jedna z moich najwi臋kszych zalet - zgodzi艂 si臋.
Jeszcze raz uczepi艂a si臋 swego postanowienia.
- Ale chodzi o to, 偶e nie robi臋 tego zawodowo, jak to oryginalnie uj膮艂e艣.
- No dobrze. A z kim si臋 normalnie umawiasz? Z lud藕mi, kt贸rych spotykasz w pracy, prawda? Spotka艂a艣 mnie w pracy. Zaprosi艂em ci臋 na randk臋. Zgodzi艂a艣 si臋. Co w tym z艂ego?
Bardzo logiczne. I bardzo przekonywaj膮ce.
- Potraktuj to jak s艂u偶bowe spotkanie.
- W艂a艣nie o to mi chodzi - zirytowa艂a si臋. - Nie 艣wiadczymy tego rodzaju us艂ug.
- Nigdy nie zabierasz klient贸w na kolacje?
- No, oczywi艣cie, 偶e...
- Ja te偶. Tylko w tym wypadku zabieram ci臋 na 艣lub. I tam mamy do om贸wienia interesy.
Usi艂owa艂a znale藕膰 jaki艣 argument, ale zrozumia艂a, 偶e k艂贸ci si臋 dla zasady. Podejrzewa艂a, 偶e on te偶. U艣miechn臋艂a si臋 ponuro.
- Zadajesz sobie bardzo du偶o trudu, 偶eby udowodni膰 swoj膮 racj臋.
- Jak膮 racj臋?
- 呕e w ko艅cu dostaniesz to, czego chcesz, niewa偶ne, jakim kosztem.
Zapad艂a cisza i Allison pomy艣la艂a, 偶e posun臋艂a si臋 za daleko. Wtedy za艣mia艂 si臋 cicho.
- Wiedzia艂em, 偶e ci臋 polubi臋 - powiedzia艂. - Mog臋 po ciebie przyjecha膰 o wp贸艂 do si贸dmej?
- Wp贸艂 do si贸dmej - zgodzi艂a si臋 i automatycznie poda艂a mu adres.
- A przy okazji - rzuci艂 na koniec. - M贸wi艂em ci, 偶e to oficjalne, prawda?
- Owszem.
- Nie wiesz przypadkiem, co powinienem w艂o偶y膰?
Allison u艣miechn臋艂a si臋.
- Zazwyczaj oznacza to smoking.
Milczenie 艣wiadczy艂o, 偶e wola艂by us艂ysze膰 co innego.
- 艢wietnie - mrukn膮艂 w ko艅cu. - Teraz musz臋 sprawdzi膰, czy mam jaki艣.
Us艂ysza艂a trzask i zda艂a sobie spraw臋, 偶e przerwa艂 po艂膮czenie. Przez chwil臋 patrzy艂a na s艂uchawk臋.
- Ciekawe, czy je艣li 偶adnego nie znajdzie, odwo艂a spotkanie? - wymamrota艂a w ko艅cu.
Potem od艂o偶y艂a s艂uchawk臋 i spojrza艂a na Penny z odwa偶nym, chocia偶 cokolwiek wymuszonym u艣miechem.
- C贸偶 - powiedzia艂a. - Wyci膮gaj buty. Zdaje si臋, 偶e jednak id臋 na ten 艣lub.
ROZDZIA艁 TRZECI
Allison zdawa艂a sobie doskonale spraw臋, 偶e bezczelnie ni膮 manipulowano. Ju偶 nie po raz pierwszy, a pewnie i nie ostatni. Ale nikt nie robi艂 tego z takim wdzi臋kiem, a i jej nie sprawi艂o to nigdy dot膮d takiej przyjemno艣ci. I chocia偶 nast臋pnego dnia kilkakrotnie zastanawia艂a si臋, jak mog艂a tak post膮pi膰, w g艂臋bi serca wcale nie 偶a艂owa艂a, 偶e powiedzia艂a „tak".
- Nadal twierdz臋, 偶e to parszywy spos贸b za艂atwiania interes贸w - mrukn臋艂a, odwracaj膮c si臋 ty艂em do Penny, kt贸ra zacz臋艂a zapina膰 ponad trzydzie艣ci niewidocznych guziczk贸w na plecach brzoskwiniowej sukienki.
- Dlaczego musisz to koniecznie traktowa膰 jak interes? Nie mo偶esz uzna膰 tego po prostu za randk臋?
- Pozw贸l mi zatem zapyta膰 - Allison m臋czy艂a si臋 z dwunastoma guziczkami przy koronkowych mankietach - dlaczego tak bardzo ci zale偶y, 偶ebym posz艂a?
- Bo to nam pomo偶e w interesach. To jasne.
- Niech ci b臋dzie.
- Zdawa艂o mi si臋, 偶e wspomnia艂a艣, i偶 jest rewelacyjny. - Penny wcisn臋艂a jeszcze jeden guziczek w male艅k膮 p臋telk臋.
- Wcale tego nie powiedzia艂am, chocia偶 rzeczywi艣cie jest - przyzna艂a Allison. - Ale c贸偶, je艣li kto艣 usi艂uje wynaj膮膰 kobiet臋, by mu towarzyszy艂a na imprezie... Powiedzmy, 偶e m臋偶czy藕nie tego rodzaju 艂atwo si臋 oprze膰. - Chyba rozumiem, o co ci chodzi. - Penny zapi臋艂a ostatni guziczek i obr贸ci艂a Allison w stron臋 lustra. - A skoro mowa o rewelacjach... Allison wyda艂a okrzyk zachwytu. Sukienka by艂a w stylu lat dwudziestych, ale z romantycznym wdzi臋kiem lat dziewi臋膰dziesi膮tych. Brzoskwiniowy materia艂 pokryty by艂 koronk膮 w kolorze ko艣ci s艂oniowej, kt贸ra przechodzi艂a w wysoki ko艂nierzyk i d艂ugie, w膮skie r臋kawy. Z ty艂u sp贸dnica si臋ga艂a od obni偶onej talii do 艂ydek, z przodu tylko do kolan. Do tego idealnie dobrane po艅czochy i eleganckie, zdobione per艂ami, kremowe pantofelki Penny.
Allison bardzo d艂ugo m臋czy艂a si臋 z lok贸wk膮, ale efekt by艂 ol艣niewaj膮cy - jej w艂osy zamieni艂y si臋 w ob艂ok delikatnych pier艣cionk贸w, spi臋tych z ty艂u klamerk膮 z trzema wisz膮cymi sznurkami pere艂. Brzoskwiniowy kolor sukni pot臋gowa艂 艣wietlist膮 przezroczysto艣膰 cery, a tego samego koloru pomadka na wargach sprawia艂a, 偶e oczy dziewczyny wydawa艂y si臋 wi臋ksze i l艣ni艂y ciemnym b艂臋kitem. Allison tylko kilka razy w 偶yciu czu艂a si臋 naprawd臋 pi臋kna. Tak by艂o w艂a艣nie dzisiaj.
- Znakomicie - przyzna艂a.
Obie odwr贸ci艂y si臋 w kierunku okna, kiedy us艂ysza艂y zatrzymuj膮cy si臋 przy kraw臋偶niku samoch贸d.
- Przyjecha艂 za wcze艣nie - zdziwi艂a si臋 Allison.
- Chwileczk臋, nie zapomnij tego. - Penny zgarn臋艂a z 艂贸偶ka torebk臋 z paciork贸w i lekki wieczorowy szal. - Masz klucze?
- Mam. I pieni膮dze na taks贸wk臋.
- Allison, na mi艂o艣膰 bosk膮!
- Kto wie? Facet mo偶e mie膰 poci膮g do alkoholu. Moja mama zawsze m贸wi艂a...
- Nigdy nie wychod藕 z domu bez pieni臋dzy na taks贸wk臋 - doko艅czy艂a Penny z cichym j臋kiem. - Wiem, wiem. Moja zawsze m贸wi艂a: „Oczekuj najlepszego...
- ... ale b膮d藕 przygotowana na najgorsze". - Allison z trzaskiem zamkn臋艂a torebk臋. Na dole rozleg艂 si臋 dzwonek do drzwi, a jej serce zabi艂o troch臋 szybciej, jak wtedy, kiedy sz艂a na pierwsz膮 randk臋. Ostatni raz spojrza艂a w lustro. - Chod藕, musisz go pozna膰.
- W takim stroju? - Penny ze zgroz膮 popatrzy艂a na swoje sprane d偶insy i bawe艂nian膮 koszulk臋. - Nigdy w 偶yciu. Zerkn臋 na niego przez por臋cz.
Allison rzuci艂a jej przez rami臋 zirytowane spojrzenie. Nawet w d偶insach i bez makija偶u Penny wygl膮da艂a lepiej ni偶 wi臋kszo艣膰 kobiet. Nie mia艂a jednak nastroju do k艂贸tni. Dzwonek rozleg艂 si臋 znowu. Allison pobieg艂a do drzwi. Penny zosta艂a na g贸rze schowana za por臋cz膮.
Otworzy艂a drzwi troch臋 zadyszana i zarumieniona. Widok, jaki ujrza艂a przed sob膮, zapar艂 jej dech w piersiach. Oto w 偶贸艂tym 艣wietle lampki nad drzwiami sta艂 niew膮tpliwie najprzystojniejszy m臋偶czyzna, jakiego kiedykolwiek widzia艂a poza kinem i teatrem. Mia艂 na sobie smoking przydaj膮cy mu wdzi臋ku, kt贸rego m贸g艂by pozazdro艣ci膰 sam James Bond.
Kiedy widzia艂a go ostatni raz, niesforne kosmyki w艂os贸w spada艂y mu na czo艂o. Teraz by艂y g艂adko zaczesane do ty艂u, ale podwija艂y si臋 na ko艂nierzu. By艂y nieco za d艂ugie, co nadawa艂o mu zawadiacki wygl膮d. Spojrza艂 na ni膮 i jego oczy rozb艂ys艂y, a jej serce zacz臋艂o bi膰 jeszcze szybciej.
- Widz臋, 偶e jednak znalaz艂e艣 smoking - zauwa偶y艂a ironicznie.
- A ty znalaz艂a艣… wszystko. - Obejrza艂 j膮 dok艂adnie, pocz膮wszy od fryzury, poprzez najmniejszy fragment cia艂a widoczny przez koronk臋, potem ca艂膮 posta膰 do falbanki nad kolanami i po czubki kremowych, zdobionych pere艂kami pantofelk贸w. - Wygl膮dasz wspaniale. Naprawd臋. - W jego g艂osie brzmia艂a niezachwiana pewno艣膰. - Powinno wypa艣膰 ca艂kiem nie藕le.
Allison wyda艂o si臋, 偶e za t臋 ostatni膮 uwag臋 powinna si臋 obrazi膰 - tak samo m贸g艂by skomentowa膰 nowy samoch贸d albo mieszkanie - ale nie chcia艂a psu膰 uroku chwili. Poza tym nie by艂a w stanie si臋 obrazi膰, kiedy tak na ni膮 patrzy艂. U艣miechn臋艂a si臋 wi臋c i zaproponowa艂a:
- Wejdziesz na chwil臋?
Wyobra偶a艂a sobie, jak Penny wy艂azi ze sk贸ry, 偶eby mu si臋 przyjrze膰.
- Chyba nie - odpowiedzia艂. W jego g艂osie s艂ycha膰 by艂o nut臋 偶alu. - Chyba co艣 pokr臋ci艂em z czasem. Zaczyna si臋 o si贸dmej, nie o wp贸艂 do 贸smej. Musimy ju偶 i艣膰. - Obr贸ci艂 si臋 w kierunku ulicy, wskazuj膮c d艂ug膮 szar膮 limuzyn臋. - W 艣rodku jest barek. Mo偶emy wypi膰 drinka po drodze.
Tym razem Allison nie mog艂a si臋 powstrzyma膰.
- O rany! - wyda艂a cichy okrzyk. Szybko zamkn臋艂a drzwi. Penny b臋dzie musia艂a jako艣 sobie poradzi膰. - 艁adny samoch贸d.
Kiedy schodzili ze schod贸w, lekko dotkn膮艂 jej ramienia.
- Nikt nigdy nie m贸g艂 mi zarzuci膰 braku klasy.
- Na pewno. To tw贸j?
- Wynaj臋ty na ten wiecz贸r. Pomy艣la艂em, 偶e mog膮 by膰 problemy z parkowaniem. Poza tym chcia艂em zrobi膰 na tobie wra偶enie.
- Jestem pod du偶ym wra偶eniem.
- 艢wietnie. Uwielbiam mie膰 pieni膮dze. Wszystko staje si臋 znacznie prostsze.
- W 偶yciu bym na to nie wpad艂a - mrukn臋艂a, kiedy szofer otworzy艂 przed ni膮 drzwi. Wdrapa艂a si臋 do pluszowego szaro-czarnego wn臋trza i pomy艣la艂a, 偶e je艣li tak wygl膮da bogactwo, to 艂atwo mog艂aby si臋 przyzwyczai膰.
W jednym rogu dostrzeg艂a ma艂y telewizor; ekran by艂 ciemny, ale z umieszczonych wy偶ej g艂o艣nik贸w cicho rozbrzmiewa艂y radosne tony muzyki Vivaldiego. Barek pe艂en by艂 ma艂ych butelek z alkoholami i 艣wie偶ymi sokami.
- Prosz臋. - Stone przygl膮da艂 si臋 nalepkom na butelkach. - Na co masz ochot臋?
Allison zawaha艂a si臋.
- Chyba na nic. Wszystko wyla艂abym na sukienk臋.
- W膮tpi臋. - Stone si臋 u艣miechn膮艂. - Rollsy zazwyczaj ma艂o ko艂ysz膮. A Jeff jest dobrym kierowc膮, prawda, Jeff?
- Staram si臋, prosz臋 pana.
- Mo偶e martini? - zaproponowa艂 Stone. - Jest przezroczyste. Jak rozlejesz, i tak nikt nie zauwa偶y.
Podnosi艂 r贸偶ne butelki, prawdopodobnie szukaj膮c d偶inu. Allison unios艂a r臋k臋 na znak zgody.
- Prosz臋 o wod臋 sodow膮. To nie plami. Z lodem.
- Bia艂e wino - zadecydowa艂 Stone. - Wtedy oboje b臋dziemy mogli si臋 napi膰. - Wybra艂 butelk臋. - Wiesz cokolwiek o winach?
- Wiem wszystko. Na tym polega moja praca. Ale wola艂abym wod臋 sodow膮.
Stone wzi膮艂 korkoci膮g i ma艂膮 butelk臋.
- Mam nadziej臋, 偶e nie jeste艣 bardzo wybredna. Mog臋 si臋 za艂o偶y膰, 偶e to nie b臋dzie tw贸j ulubiony rocznik.
Przygl膮da艂a si臋, jak nape艂nia dwa kieliszki.
- Zawsze musisz postawi膰 na swoim, prawda?
- Wi臋kszo艣膰 ludzi powiedzia艂aby, 偶e jestem samolubny i nieuprzejmy.
- Nie 艣mia艂abym sprzeciwia膰 si臋 tej wi臋kszo艣ci.
Znowu pos艂a艂 jej sw贸j ujmuj膮cy u艣miech i poda艂 kieliszek.
- Prosz臋. Chc臋 wznie艣膰 toast.
W takiej sytuacji nie mog艂a odm贸wi膰.
- Za Allison, kt贸ra uratowa艂a mi 偶ycie.
U艣miechn臋艂a si臋 i pokr臋ci艂a g艂ow膮.
- Jeste艣 niemo偶liwy. Czy cz臋sto ci to powtarzaj膮?
- Ca艂y czas. - Wypi艂 troch臋 wina. - Ale m贸wi臋 powa偶nie, naprawd臋 jestem ci bardzo wdzi臋czny.
Dziewczyna lekcewa偶膮co machn臋艂a r臋k膮, troch臋 onie艣mielona jego szczero艣ci膮.
- Za darmow膮 przeja偶d偶k臋 limuzyn膮 i tyle bia艂ego wina, ile zdo艂am wypi膰...
- Chodzi o to, 偶e Melinda, moja by艂a 偶ona, jest troch臋 - jakby to powiedzie膰 - nadopieku艅cza. Nieustannie si臋 o mnie zamartwia. Gdybym si臋 dzisiaj pokaza艂 sam, nie da艂aby mi spokoju.
Allison wpatrywa艂a si臋 w kieliszek, ostro偶nie formu艂uj膮c pytanie.
- Wiem, 偶e to nie moja sprawa, ale ci膮gle si臋 zastanawiam... Troch臋 mnie dziwi, 偶e zadajesz sobie tyle trudu, aby p贸j艣膰 na 艣lub by艂ej 偶ony.
Nonszalancko wzruszy艂 ramionami, moszcz膮c si臋 wygodniej w fotelu.
- Ca艂a moja rodzina jest troch臋 dziwna.
Allison stara艂a si臋 nie okazywa膰 zbytniej ciekawo艣ci, ale on sam wyja艣ni艂:
- Melinda nie jest typow膮 eks-偶on膮. Wychowali艣my si臋 razem, pobrali艣my si臋 raczej dlatego, 偶e wszyscy si臋 tego spodziewali, ni偶 dlatego, 偶e sami tego chcieli艣my. Mniej wi臋cej po o艣miu miesi膮cach zrozumieli艣my, 偶e to by艂 b艂膮d, przynajmniej Melinda tak stwierdzi艂a. Na szcz臋艣cie, a mo偶e i na nieszcz臋艣cie, ma艂偶e艅stwo nie zniszczy艂o naszej przyja藕ni. Ona martwi si臋, 偶e z艂ama艂a mi serce. - Wypi艂 jeszcze troch臋 wina. - A ja si臋 czasem martwi臋, bo tego nie zrobi艂a.
Zabrzmia艂o to dwuznacznie i Allison zacz臋艂a zastanawia膰 si臋 nad sensem tego, co powiedzia艂. Ale zaraz przypomnia艂a sobie uwag臋 Penny, 偶e jedn膮 z jej najbardziej irytuj膮cych cech by艂a sk艂onno艣膰 do organizowania 偶ycia innym, tak jak organizowa艂a przyj臋cia. Powstrzyma艂a si臋 wi臋c od pyta艅, kt贸re cisn臋艂y si臋 na usta. Osobiste 偶ycie Stone'a to nie jej sprawa. Jej zadanie na ten wiecz贸r - a w艂a艣ciwie na ca艂y czas ich znajomo艣ci - to prowadzenie uprzejmej konwersacji tak, aby go niczym nie urazi膰.
- Od dawna jeste艣cie rozwiedzeni? - zapyta艂a ostro偶nie.
- Od prawie pi臋ciu lat. I wierz mi, nikt bardziej ode mnie nie jest zadowolony z tego 艣lubu. Jako m臋偶atka Melinda b臋dzie mia艂a wi臋cej zaj臋膰.
- Jeste艣 pewien, 偶e nie b臋dzie jej przykro, 偶e nie przyjdziesz sam?
- 呕artujesz! - Stone si臋 roze艣mia艂. - B臋dzie zachwycona. Zw艂aszcza tob膮. - Jeszcze raz zmierzy艂 j膮 spojrzeniem i skin膮艂 g艂ow膮 z aprobat膮. - W艂a艣nie tak膮 dziewczyn臋 by mi wybra艂a. Postawna, zadbana, mi艂a.
- M贸wisz o mnie jak o rasowym psie. - Allison z trudem opanowa艂a irytacj臋.
U艣miechn膮艂 si臋 i jeszcze raz uni贸s艂 szklank臋.
- Ale o psie najlepszej rasy. Wiesz, kiedy wczoraj wysz艂a艣, pos艂ucha艂em twojej rady i zadzwoni艂em do agencji towarzyskiej. Nawet oni nie mogli mi nikogo zapewni膰 w tak kr贸tkim czasie. W ka偶dym razie nikogo odpowiedniego na 艣lub. A wi臋c naprawd臋 uratowa艂a艣 mi 偶ycie i jestem ci bardzo wdzi臋czny.
Allison by艂a rada, 偶e nie lubi bia艂ego wina. Na pewno zakrztusi艂aby si臋 w tym momencie. Zaniem贸wi艂a z oburzenia, wpatruj膮c si臋 w niego z bezsiln膮 z艂o艣ci膮. Doskonale regularne rysy Stone'a, wygl膮daj膮cego oboj臋tnie przez okno, wyra偶a艂y pe艂ne samozadowolenie. Po chwili z trudem odzyska艂a g艂os.
- U艣ci艣lijmy to - powiedzia艂a bardzo opanowanym g艂osem. - Zdecydowa艂e艣 si臋 na mnie, bo nie uda艂o ci si臋 za艂atwi膰 prostytutki?
Przyjrza艂 si臋 jej uwa偶nie.
- Cali girl - poprawi艂. - I nie by艂o wielkiego wybierania. Od pocz膮tku by艂a艣 moj膮 faworytk膮.
- Dlatego te kwiaty i telefony? - Allison wzi臋艂a g艂臋boki oddech. - Bo agencja towarzyska nawali艂a?
- Oczywi艣cie - przytakn膮艂, zupe艂nie nie speszony. - Wtedy mia艂em ju偶 n贸偶 na gardle i musz臋 ci wyzna膰, 偶e wcale nie u艂atwia艂a艣 mi sprawy. Ale najwa偶niejsze, 偶e w ko艅cu ust膮pi艂a艣 i naprawd臋 nie wiem, jak ci dzi臋kowa膰.
Samoch贸d skr臋ci艂 i skierowa艂 si臋 w stron臋 parkingu. Allison odstawi艂a kieliszek, obawiaj膮c si臋, 偶e chlu艣nie mu winem w twarz.
- Jeste艣my na miejscu - o艣wiadczy艂 z czaruj膮cym u艣miechem.
Dziewczyna z trudem opanowa艂a w艣ciek艂o艣膰. B膮d藕 mi艂a - wewn臋trzny g艂os bardzo przypomina艂 g艂os Penny - to przecie偶 klient. Stara艂a si臋 odezwa膰 jak najuprzejmiej.
- Czy ktokolwiek ci ju偶 m贸wi艂, 偶e jeste艣 sko艅czonym draniem?
Okaza艂 tylko umiarkowane zaskoczenie.
- Czasami. Najwyra藕niej nie do艣膰 cz臋sto. Powiedzia艂em co艣 obra藕liwego, prawda?
Oburzenie Allison zmieni艂o si臋 w niebotyczne zdumienie. Jak kto艣 mo偶e by膰 jednocze艣nie tak wstr臋tny i tak ujmuj膮cy? Jak on sam sobie z tym radzi? I dlaczego ona nie potrafi si臋 na niego gniewa膰?
Kiedy kierowca otworzy艂 drzwi, z trudem oderwa艂a wzrok od twarzy Stone'a. Odchrz膮kn臋艂a, ale jej g艂os nie nabra艂 przez to pewno艣ci.
- Obra藕liwego? - powt贸rzy艂a. - Nie wyg艂upiaj si臋.
Ju偶 mia艂a wysi膮艣膰 z samochodu, gdy Stone niespodziewanie dotkn膮艂 jej ramienia. Jego twarz by艂a powa偶na, a wargi zaci艣ni臋te.
- To jasne - powiedzia艂. - Obrazi艂em ci臋. Czasami zachowuj臋 si臋 jak kretyn. Nie pytaj, dlaczego, sam nie wiem. Z tej samej przyczyny inni zawsze si臋 sp贸藕niaj膮 albo s膮 藕le ostrzy偶eni. Przepraszam. Uwierz mi, jeste艣 ostatni膮 osob膮 na 艣wiecie, kt贸r膮 chcia艂bym obrazi膰.
Jego szczero艣膰 nie mog艂a by膰 udawana. Wyraz twarzy Stone'a wywo艂a艂 u艣miech na twarzy Allison i ju偶 wiedzia艂a, 偶e mu przebaczy.
- Wiesz co - zaproponowa艂 - je艣li obiecasz, 偶e nie b臋dziesz mi mia艂a tego za z艂e, to mo偶esz zawsze mi m贸wi膰, kiedy zachowuj臋 si臋 jak dra艅, a ja nie b臋d臋 mia艂 tego za z艂e tobie. Co ty na to?
W nik艂ym 艣wietle samochodowych reflektor贸w jego oczy b艂yszcza艂y czule, u艣miech by艂 pieszczotliwy i uwodzicielski, a ton g艂osu wzbudza艂 zaufanie. Allison waha艂a si臋, ale zaczyna艂a ju偶 rozumie膰 to, czego - jak podejrzewa艂a - dziesi膮tki kobiet nauczy艂y si臋 ju偶 wcze艣niej: Stone'owi Harrisonowi nie mo偶na si臋 oprze膰. Bez skutku pr贸bowa艂a st艂umi膰 艣miech.
- Wygl膮da na to, 偶e zawarli艣my umow臋.
- Obiecuj臋, 偶e nie b臋dziesz tego 偶a艂owa膰 - powiedzia艂 rozlu藕niony i u艣miechn膮艂 si臋 szeroko.
Na twarzy Allison u艣miech ust膮pi艂 miejsca zadumie.
- Zobaczymy - mrukn臋艂a bardziej do siebie ni偶 do niego, wysiadaj膮c z samochodu.
Ale nawet Stone, bezmy艣lny, niepoprawny, jawnie arogancki - nie m贸g艂 zepsu膰 Allison przyjemno艣ci. Kocha艂a 艣luby. Niewa偶ne, jakie, gdzie i czyje, niewa偶ne, czy uroczyste, czy na luzie, w mieszkaniu czy w ogrodzie, w ko艣ciele czy w urz臋dzie. Kocha艂a to za s艂abo powiedziane - ona je uwielbia艂a.
Ulega艂a symbolice rytua艂u: dru偶bowie, wysocy i eleganccy, kt贸rzy kiedy艣 nosili miecze i formowali wok贸艂 pana m艂odego 偶yw膮 tarcze, prowadz膮c go na spotkanie z pann膮 m艂od膮 i chroni膮c przed wrogami lub zirytowanymi krewnymi jego wybranki; druhny i matrony, kt贸re kiedy艣 zaprezentowa艂yby posag panny m艂odej i kt贸rych obowi膮zkiem by艂oby nie tylko zapewni膰 jej wszelkie wygody, ale te偶 chroni膰 jej dziewictwo, dop贸ki nie zostanie oddana w r臋ce ostatecznego opiekuna, czyli m臋偶a. To wszystko by艂o takie staro艣wieckie i zachwycaj膮ce, jedno z niewielu ju偶 powi膮za艅 wsp贸艂czesnej cywilizacji z zamglon膮 i mroczn膮 przesz艂o艣ci膮.
Melinda dobrze wiedzia艂a, jak to si臋 robi. Ko艣ci贸艂 pe艂en by艂 r贸偶 i kremowych 艣wiec. R贸偶e, wszystkie dok艂adnie w tym samym 艂ososiowym odcieniu, wita艂y go艣ci ju偶 w ko艣cielnym przedsionku, pi臋艂y si臋 po 艣cianach i dw贸ch 艂ukach, pod kt贸rymi wszyscy musieli przej艣膰. R贸偶owe wst膮偶ki 艂膮czy艂y te 艂uki i ko艣cieln膮 naw臋 z dwoma kandelabrami stoj膮cymi u drzwi. 艢wiat艂o by艂o lekko przy膰mione. Dekoracja, dyskretnie elegancka, stwarza艂a nastr贸j romantyczny, ale nie ckliwy.
Omal si臋 nie sp贸藕nili. Tenor i sopran byli ju偶 przy ostatnich frazach rozdzieraj膮cego serce duetu, a kiedy tylko Allison i Stone usiedli, dw贸ch ch艂opc贸w w 偶akietach zacz臋艂o rozwija膰 艂ososiowy dywan, a dw贸ch innych, zaraz za nimi - kremowy.
- C贸偶 - mrukn膮艂 Stone z satysfakcj膮 - wygl膮da na to, 偶e znalaz艂a bogacza. To dobrze.
- Psst! - sykn臋艂a Allison, kiedy zacz臋艂o si臋 ju偶 preludium do marsza weselnego. Orszak prowadzi艂a ma艂a dziewczynka w marszczonej koronkowej sukience, sypi膮c z koszyczka p艂atki r贸偶. Allison opar艂a si臋 wygodnie, 偶eby podziwia膰 ceremoni臋.
Od chwili, w kt贸rej zgodzi艂a si臋 przyj艣膰 na ten 艣lub, zastanawia艂a si臋, jaka te偶 mo偶e by膰 by艂a 偶ona takiego m臋偶czyzny. Zauwa偶y艂a, 偶e ludzie sukcesu, zw艂aszcza przystojni ludzie sukcesu, mieli sk艂onno艣膰 do wybierania sobie 偶on i kochanek najcz臋艣ciej wed艂ug prezencji, co nie dowodzi艂o niczego, poza tym, 偶e byli m臋偶czyznami. Allison namalowa艂a ju偶 w my艣lach portret by艂ej pani Harrisom blondynka z pe艂nym biustem, zadbana, eks-modelka lub prawie modelka. Nie mia艂a nic przeciwko temu - ten obraz Melindy Harrison pasowa艂 r贸wnie dobrze do jej najlepszej przyjaci贸艂ki Penny. Ale, ku zaskoczeniu Allison, panna m艂oda by艂a zupe艂nie inna, ni偶 podpowiada艂a wyobra藕nia.
Przede wszystkim by艂a ciemnow艂osa i nawet przy tak uroczystej okazji uczesana bardzo prosto - w艂osy zwi膮zane z ty艂u g艂owy w podw贸jny w臋ze艂, z kt贸rego opada艂 a偶 do talii delikatny welon. Mia艂a otwart膮 i przyjacielsk膮 twarz - dzisiaj oczywi艣cie rozpromienion膮 - i figur臋, kt贸rej nie powstydzi艂aby si臋 modelka. Dziewczynie z miejsca ta kobieta przypad艂a do gustu.
Panna m艂oda mia艂a na sobie 艂ososiow膮 sukni臋, a druhny kremowe, co Allison uzna艂a za wspania艂e odwr贸cenie tradycyjnego motywu i doskona艂y pomys艂 do wykorzystania przy organizowaniu kolejnego 艣lubu. Ceremonia by艂a urozmaicona recytacj膮 poezji i popisami muzycznymi.
Melinda po艣lubi艂a wytwornie wygl膮daj膮cego m臋偶czyzn臋 o skroniach przypr贸szonych siwizn膮, kt贸ry najwyra藕niej j膮 uwielbia艂. Kiedy m艂oda para wysz艂a triumfalnie przy d藕wi臋kach marsza z Lohengrina, Allison poczu艂a, 偶e ma oczy zamglone ze wzruszenia. Kiedy muzyka ucich艂a i t艂um go艣ci wype艂ni艂 przej艣cie, wytar艂a je dyskretnie.
- To by艂 pi臋kny 艣lub - powiedzia艂a z przej臋ciem. - Dzi臋kuj臋, 偶e mnie zaprosi艂e艣.
- Moim zdaniem by艂 troch臋 za d艂ugi. - Stone spojrza艂 na zegarek. - Kiedy my brali艣my 艣lub, trwa艂 tylko cztery minuty, sprawdza艂em. Gdybym wiedzia艂, 偶e to b臋dzie tak d艂ugo, zjad艂bym wcze艣niej kolacj臋. Umieram z g艂odu.
Allison wpatrywa艂a si臋 w niego bez ruchu, nie zwa偶aj膮c na to, 偶e blokuje przej艣cie.
- Patrzy艂e艣 na zegarek w czasie w艂asnego 艣lubu?
- Wtedy wszystko odby艂o si臋 zupe艂nie inaczej: w pewne sobotnie popo艂udnie spotkali艣my si臋 tylko my, 艣wiadkowie i s臋dzia pokoju. S膮dz臋, 偶e Melinda zawsze chcia艂a mie膰 wytworny 艣lub. Kobiety czasem s膮 stukni臋te na tym punkcie.
- Czy偶by? - Allison potrz膮sn臋艂a g艂ow膮 z niedowierzaniem.
Uchwyci艂 jej pe艂ne dezaprobaty spojrzenie.
- O co chodzi? To po prostu zdrowy rozs膮dek. 艢lub jest tak samo wa偶ny - czy trwa cztery minuty, czy czterdzie艣ci, a poezja i 艣wiece nie maj膮 z tym nic wsp贸lnego.
Tak peroruj膮c przebija艂 si臋 przez t艂um, od czasu do czasu machaj膮c komu艣 r臋k膮 lub kiwaj膮c g艂ow膮 na powitanie. Allison usi艂owa艂a ukry膰 zdenerwowanie. W ko艅cu by艂o to weselne przyj臋cie, a ona mia艂a mu towarzyszy膰. Jej zadaniem by艂o mie膰 mi艂y wyraz twarzy. Nie potrafi艂a si臋 jednak powstrzyma膰 od uwagi:
- Nie o to chodzi. Liczy si臋 symbol, rytua艂. Wa偶ne s膮 wspomnienia. Kobieta b臋dzie je przechowywa膰 ca艂e 偶ycie. Czasami trwaj膮 d艂u偶ej ni偶 samo ma艂偶e艅stwo.
- Poddaj臋 si臋.
- Na lito艣膰 bosk膮! - Nie mog艂a ju偶 d艂u偶ej ukrywa膰 rozdra偶nienia. - Czy ty nie masz poj臋cia o romantycznych uczuciach?
- Wiem mn贸stwo o romantycznych uczuciach - upiera艂 si臋. - Przecie偶 przys艂a艂em r贸偶e, prawda?
Kiedy na niego spojrza艂a i dostrzeg艂a iskierki w jego oczach, jeszcze raz przypomnia艂a sobie, jak trudno k艂贸ci膰 si臋 z nim o cokolwiek.
- Jeste艣 pi臋kna - powiedzia艂 - i wspaniale wygl膮dasz w tej sukience, ale nie masz poczucia humoru.
- Mam mn贸stwo poczucia humoru. - U艣miechn臋艂a si臋 s艂odko. - Przecie偶 przysz艂am tu z tob膮, prawda?
Roze艣mia艂 si臋, a spos贸b, w jaki zmru偶y艂 oczy i uj膮艂 jej rami臋, delikatnie i czule, sprawi艂, 偶e zapomnia艂a o wcze艣niejszych postanowieniach. To niew膮tpliwie najciekawszy m臋偶czyzna, jakiego ostatnio spotka艂a.
Przyj臋cie odbywa艂o si臋 w prywatnym klubie i cho膰 Stone odjecha艂 spod ko艣cio艂a bardzo szybko, gdy przybyli, na okr膮g艂ym podje藕dzie sta艂o ju偶 sporo samochod贸w. Budynek by艂 rz臋si艣cie o艣wietlony, przy sto艂ach uwijali si臋 kelnerzy w czerwonych marynarkach, przez otwarte drzwi s艂ycha膰 by艂o 艣miechy i muzyk臋. Elegancko ubrani go艣cie t艂oczyli si臋 przed wej艣ciem.
Stone niecierpliwie 艣cisn膮艂 jej rami臋.
- Pewnie trzeba b臋dzie si臋 przywita膰 - mrukn膮艂.
- Na weselu to przecie偶 normalne - odpar艂a Allison.
- To 艣mieszne. Przecie偶 wszyscy znaj膮 gospodarzy, inaczej by si臋 tu nie znale藕li. Z weselem jest ten sam problem co z 偶yciem - zbyt d艂ugo trzeba czeka膰 na dobr膮 rol臋.
Allison zdo艂a艂a si臋 jedynie u艣miechn膮膰, bo Stone ju偶 uj膮艂 jej r臋k臋 i otworzy艂 drzwi.
- Nie przeszkadza ci ma艂y spacerek? Buty masz chyba wygodne, a to niedaleko.
Szybko zorientowa艂a si臋, 偶e to niewa偶ne, czy co艣 jej przeszkadza, czy nie, bo i tak z trudem za nim nad膮偶a艂a. Trzyma艂 r臋k臋 na jej ramieniu i posuwa艂 si臋 wielkimi krokami, wymieniaj膮c pozdrowienia z innymi go艣膰mi, ale nie zatrzymuj膮c si臋 cho膰by na chwil臋 ani nie zwalniaj膮c tempa.
- Na mi艂o艣膰 bosk膮, sta艅 wreszcie! - zdo艂a艂a w ko艅cu wykrztusi膰. - Nie mog臋 tam wej艣膰 spocona i potargana.
- Wygl膮dasz wspaniale. Jak si臋 nie po艣pieszymy, b臋dziemy sta膰 w strasznej kolejce. Kto by pomy艣la艂, 偶e Melinda zna tyle os贸b.
Allison przekona艂a si臋 ju偶, 偶e powstrzymanie Stone'a, kt贸ry co艣 sobie postanowi艂, jest rzecz膮 niemo偶liw膮.
Kolejka go艣ci zaczyna艂a si臋 kilka metr贸w za szatni膮 i Stone musia艂 wreszcie stan膮膰, cho膰 wida膰 by艂o, 偶e pragnie przecisn膮膰 si臋 do przodu i zobaczy膰, ile os贸b stoi przed nimi. Allison czu艂a, 偶e jej fryzura si臋 rozsypuje, a lakier traci po艂ysk. Pr贸bowa艂a dokona膰 dyskretnych poprawek, ale bez lustra by艂o to niemo偶liwe. Tr膮ci艂a lekko Stone'a.
- Je艣li pozwolisz, p贸jd臋 do toalety i spr贸buj臋 naprawi膰 to, co zniszczy艂 ten bieg.
- O, nie! - Chwyci艂 j膮 za rami臋, zanim zd膮偶y艂a odej艣膰. - Stracimy kolejk臋 i b臋dziemy sta膰 ca艂膮 noc. Poza tym wygl膮dasz znakomicie, naprawd臋. P贸jdziesz za kilka minut.
- Ale przecie偶...
Nie zdo艂a艂a doko艅czy膰, poniewa偶 stoj膮ca przed nimi para odwr贸ci艂a si臋, 偶eby przywita膰 si臋 ze Stone'em. To pozwoli艂o mu zapomnie膰, 偶e kolejka jest taka d艂uga i po艣wi臋ci膰 si臋 mi艂ej pogaw臋dce. Allison czeka艂a, a偶 przedstawi j膮 swoim znajomym, kt贸rzy od czasu do czasu rzucali jej zaciekawione spojrzenia, ale Stone zdawa艂 si臋 tego nie dostrzega膰. U艣miecha艂a si臋 wi臋c uprzejmie i spogl膮da艂a w dal. Mia艂a ochot臋 go uszczypn膮膰, ale w膮tpi艂a, czy to u艣wiadomi mu jego obowi膮zki towarzyskie. Kiedy艣 kto艣 go nauczy dobrych manier i mia艂a nadziej臋, 偶e b臋dzie mog艂a to zobaczy膰.
- Czy mnie oczy nie myl膮? Czy ten przystojny m艂ody cz艂owiek to s艂awny Gregory Harrison?
- Gregory? - mrukn臋艂a Allison unosz膮c brwi.
M贸wi膮cy te s艂owa g艂os nale偶a艂 do kobiety w 艣rednim wieku w jaskrawoniebieskiej sukni i pelerynce tego samego koloru. Sukienka by艂a troch臋 przyciasna, a pelerynka zbyt ekstrawagancka, ale kobieta nosi艂a sw贸j str贸j z takim wdzi臋kiem, 偶e nie razi艂. Przypr贸szone siwizn膮, wysoko upi臋te w艂osy przytrzymywa艂a diamentowa szpilka. Allison poczu艂a na sobie jej zaciekawione spojrzenie i natychmiast zapragn臋艂a schowa膰 si臋 za Stone'a. Jego oczy rozja艣ni艂y si臋. Uca艂owa艂 kobiet臋 w policzek.
- Czy偶 to nie kr贸lowa balu? Ciesz臋 si臋, ze zdo艂a艂a艣 na czas wyrwa膰 si臋 temu oficerowi.
- Ach, ty niegrzeczny ch艂opcze! Chcesz, 偶eby ci臋 kto艣 us艂ysza艂? - Klepn臋艂a go po ramieniu, nie przestaj膮c patrze膰 na Allison. - Na mi艂o艣膰 bosk膮, gdzie偶 twoje maniery! Kim jest to urocze stworzenie?
- Stello Blake - powiedzia艂 Stone - pozw贸l, 偶e przedstawi臋 ci Allison Carter, moj膮…
Ten pomys艂 przyszed艂 jej do g艂owy nagle. Akt sprawiedliwo艣ci, drobny rewan偶 za ca艂膮 list臋 zniewag, kt贸r膮 Stone rozpocz膮艂, stawiaj膮c j膮 na drugim miejscu za prostytutk膮, a zako艅czy艂 zniszczeniem fryzury i ignorowaniem jej w obecno艣ci swoich przyjaci贸艂. I na dodatek powiedzia艂, 偶e nie ma poczucia humoru. Zrobi艂a krok do przodu, wyci膮gaj膮c z u艣miechem r臋k臋.
- …narzeczon膮 - doko艅czy艂a ciep艂o. - Mi艂o mi pani膮 pozna膰, pani Blake.
Jednak ta jakby nie zauwa偶y艂a wyci膮gni臋tej r臋ki i Allison poczu艂a, 偶e niewinny 偶art si臋 nie uda艂. Stella Blake wpatrywa艂a si臋 w ni膮, jej wargi dr偶a艂y, a oczy nape艂ni艂y si臋 艂zami. I zanim Allison zdo艂a艂a rzuci膰 Stone'owi przepraszaj膮ce spojrzenie, wykrzykn臋艂a:
- Och, moja droga! - I obj臋艂a j膮 czule.
Zaskoczona Allison sta艂a si臋 nagle o艣rodkiem powszechnego zainteresowania. Pr贸bowa艂a si臋 odwr贸ci膰, 偶eby spojrze膰 na Stone'a, ale on niewiele jej pom贸g艂.
- Allison - powiedzia艂 ze 艣mierteln膮 powag膮 - poznaj moj膮 mam臋.
ROZDZIA艁 CZWARTY
Stone oczywi艣cie wiedzia艂, 偶e powinien przyj艣膰 Allison z pomoc膮, ale pocz膮tkowo by艂 zbyt zaskoczony, a potem zbyt rozbawiony obrotem sprawy. Ujrzawszy j膮 zamkni臋t膮 w pot臋偶nym u艣cisku matki i tak bardzo przypominaj膮c膮 ma艂ego br膮zowego kr贸liczka, z艂apanego przez wielkiego przyjaznego nied藕wiedzia, uzna艂 po chwili, 偶e ma, czego chcia艂a.
Domy艣li艂 si臋, dlaczego to zrobi艂a. Najpierw jego uwagi o d艂ugo艣ci ceremonii, a potem ten pospieszny bieg w kierunku kolejki. Chcia艂a zrobi膰 mu na z艂o艣膰, ale nie m贸g艂 si臋 o to na ni膮 gniewa膰. Bardzo cz臋sto wywo艂ywa艂 u kobiet podobne odruchy, pod wsp贸lnym has艂em „dla twojego w艂asnego dobra" oraz „b臋dziesz mia艂 nauczk臋". Nie m贸g艂 poj膮膰 sensu tych wszystkich demonstracji i wcale nie by艂 pewien, czy chce go rozumie膰, ale musia艂 przyzna膰, 偶e tym razem by艂 zbity z tropu bardziej ni偶 kiedykolwiek. Co ona chcia艂a osi膮gn膮膰, m贸wi膮c jego matce, 偶e s膮 zar臋czeni?
- Gregory! - wykrzykn臋艂a matka. - Ty 艂obuzie, ty wyrodny synu! Jak mog艂e艣 trzyma膰 to w tajemnicy! Nie spa艂am po nocach, martwi膮c si臋 o ciebie, zacz臋艂am nawet szuka膰 mojej starej listy znajomych z niezam臋偶nymi c贸rkami - a jest ona coraz kr贸tsza, zapewniam ci臋 - a ty ca艂y czas by艂e艣 potajemnie zar臋czony! Jak mog艂e艣?!
I wtedy Stone pomy艣la艂, 偶e obie maj膮, czego chcia艂y.
Jego matka by艂a wspania艂膮 kobiet膮 i bardzo j膮 kocha艂, ale mniej wi臋cej od pi臋ciu lat dr臋czy艂a j膮 obsesja na punkcie jego ustatkowania si臋 i za艂o偶enia rodziny. By艂a jeszcze gorsz膮 swatk膮 ni偶 Melinda, wi臋c stara艂 si臋 jak najmniej informowa膰 j膮 o swoim 偶yciu towarzyskim. I tak zawsze jako艣 si臋 dowiadywa艂a, 偶e nie jest z nikim zwi膮zany, a wtedy zaczyna艂a si臋 jego niedola. Prezentacje, proszone kolacje, bilety do teatru i „c贸rka starych przyjaci贸艂, tylko na jeden wiecz贸r", nawet kazania na temat niebezpiecze艅stw samotnego 偶ycia w dzisiejszym zdemoralizowanym spo艂ecze艅stwie.
Nie by艂a w tym odosobniona. Niemal ka偶dy zna艂 jak膮艣 idealn膮 towarzyszk臋 偶ycia dla Stone'a i zanosi艂o si臋 na nie ko艅cz膮cy si臋 艂a艅cuch randek w ciemno, si贸str przyjaci贸艂ek i przyjaci贸艂ek si贸str, jak tylko 艣wiat dowie si臋 o jego zerwaniu z Susan. A na takich imprezach wiadomo艣ci rozchodz膮 si臋 b艂yskawicznie i pewnie sp臋dzi wiecz贸r ta艅cz膮c z kobietami, kt贸rych nawet nie zna艂 i wymy艣laj膮c powody, dla kt贸rych nie m贸g艂 do nich zadzwoni膰 w poniedzia艂ek.
Nagle kto艣 poklepa艂 go po plecach.
- Stone, ty stary draniu, to prawda?
Kobieca d艂o艅 dotkn臋艂a jego ramienia.
- Nie mog臋 w to uwierzy膰! Stone Harrison, nies艂ychane!
Tymczasem jego matka zn贸w u艣ciska艂a Allison.
- Nie mog臋 uwierzy膰, 偶e s艂owa nie pisn膮艂 w艂asnej matce. Zreszt膮 niewa偶ne, moja droga, to jedna z wielu rzeczy, kt贸rych b臋dziesz musia艂a dowiedzie膰 si臋 o moim synu - nie ma absolutnie 偶adnego poczucia przyzwoito艣ci. I stanowczo o艣wiadczam, i偶 to nie moja wina.
Allison desperacko pr贸bowa艂a uwolni膰 si臋 z jej obj臋膰.
- W艂a艣ciwie, pani Harrison, to znaczy Blake...
- To nazwisko drugiego m臋偶a, moja droga. By艂 naprawd臋 kochany, ale nie prze偶yli艣my nawet dziesi臋ciu lat. Mo偶esz do mnie m贸wi膰 Stella.
- Dzi臋kuj臋 pani, to znaczy Stello. Ale obawiam si臋... to znaczy...
Przez moment Stone rozkoszowa艂 si臋 k艂opotliw膮 sytuacj膮 Allison, ale nie mia艂 zamiaru dopu艣ci膰, by sprawy zasz艂y za daleko. Spokojnie przysun膮艂 si臋 i otoczy艂 j膮 ramieniem.
- No, kochanie, widzisz, co narobi艂a艣? M贸wi艂em, 偶e tak b臋dzie, je偶eli si臋 wygadasz. Chcieli艣my ci zrobi膰 niespodziank臋 - zwr贸ci艂 si臋 do matki ponad ramieniem zaskoczonej Allison. 艢cisn膮艂 j膮 czule i popatrzy艂 w oczy. - Ale teraz wszystko zepsu艂a艣.
Stella Blake zmru偶y艂a oczy, lecz po chwili odezwa艂a si臋 z ciep艂ym u艣miechem:
- Nie zwracaj na niego uwagi, kochanie. B臋dziemy musia艂y gdzie艣 przysi膮艣膰 i pogada膰.
- Ale... - zaj膮kn臋艂a si臋 Allison.
- Stone, Stone, kochanie! - Ku swej rado艣ci Stone zauwa偶y艂, 偶e panna m艂oda wzywa ich do siebie.
- Przepraszam, mamo - powiedzia艂 i poci膮gn膮艂 Allison za sob膮. Zanim dotarli do pa艅stwa m艂odych, prawie odzyska艂a r贸wnowag臋.
- Zwariowa艂e艣 - j臋kn臋艂a. - Nie mog臋 uwierzy膰, 偶e pozwalasz jej s膮dzi膰, 偶e...
- Pozwalam jej wierzy膰 tylko w to, co sama jej powiedzia艂a艣 - odpar艂 Stone niewinnie.
- Na lito艣膰 bosk膮, nie wiedzia艂am, 偶e to twoja matka.
- Uwielbiam dobre kawa艂y, a ty? - U艣miechn膮艂 si臋.
Allison nie zdo艂a艂aby odpowiedzie膰, nawet gdyby wiedzia艂a, co si臋 m贸wi w takiej sytuacji, bo w艂a艣nie dotarli do pa艅stwa m艂odych. Postanowi艂a przestrzega膰 nowej zasady: pro艣ci, ci臋偶ko pracuj膮cy, powa偶ni ludzie nigdy nie powinni robi膰 innym dowcip贸w, bo narobi膮 sobie k艂opot贸w. Za艣 ludziom takim jak Stone najwyra藕niej wszystko uchodzi na sucho.
Stone poca艂owa艂 pann臋 m艂od膮 i u艣cisn膮艂 r臋k臋 pana m艂odego, kt贸rego Allison uzna艂a za jakiego艣 doktora, bardzo przystojnego i najwyra藕niej zamo偶nego. Kiedy zosta艂a przedstawiona, wymamrota艂a co艣, co - mia艂a nadziej臋 - by艂o stosownymi gratulacjami, jednocze艣nie pr贸buj膮c usun膮膰 si臋 na bok. Nie uda艂o si臋.
- Stone, tylko ty mog艂e艣 zrobi膰 co艣 takiego, i to na moim 艣lubie - oznajmi艂a panna m艂oda. - Co masz na swoj膮 obron臋? Nie, nic nie m贸w. - Obr贸ci艂a si臋 do Allison, jej oczy b艂yszcza艂y z rado艣ci i ogromnej ciekawo艣ci. - Czy to prawda? Stone to straszny kawalarz i nigdy nie wierz臋 ani jednemu jego s艂owu, wi臋c sama powiedz - czy naprawd臋 jeste艣cie zar臋czeni?
Allison ju偶 mia艂a szczerze odpowiedzie膰, ale rami臋 Stone'a zn贸w obj臋艂o jej plecy.
- Czy z艂ami臋 ci serce, je艣li to prawda? - zapyta艂.
Melinda odrzuci艂a g艂ow臋 do ty艂u i roze艣mia艂a si臋.
- Z艂amiesz? Gdybym ju偶 nie by艂a najszcz臋艣liwsz膮 kobiet膮 na 艣wiecie - z uwielbieniem wsun臋艂a r臋k臋 pod rami臋 m臋偶a - to pewnie bym ni膮 zosta艂a.
- Naprawd臋 tak my艣lisz? - spyta艂 Stone tonem na tyle dziwnym, 偶e Allison popatrzy艂a na niego z ciekawo艣ci膮.
- Oczywi艣cie, 偶e tak. - Melinda promienia艂a.
- To jasne, 偶e si臋 ciesz臋, bo wreszcie si臋 ustatkujesz i b臋dziesz tak szcz臋艣liwy jak ja. Chocia偶... - uda艂a rozdra偶nienie - nie wiem, czy ci wybacz臋, 偶e nic mi nie powiedzia艂e艣. Jak mog艂e艣!
To zasz艂o ju偶 za daleko i Allison otworzy艂a usta, 偶eby wszystko wyja艣ni膰, ale Stone znowu interweniowa艂.
- To tw贸j dzie艅. Nie chcieli艣my rozprasza膰 uwagi go艣ci i twojej. Zjedz tort, rozpakuj prezenty i nie my艣l o nas.
- 呕artujesz? - Znowu si臋 roze艣mia艂a. - Ju偶 da艂e艣 mi najwspanialszy prezent, jaki mog艂am dosta膰.
- 呕ycz臋 ci wspania艂ego wesela, dziecinko, i szcz臋艣liwego 偶ycia. -Pochyli艂 si臋 i uca艂owa艂 j膮 w policzek.
Melinda u艣miechn臋艂a si臋 ciep艂o do Allison.
- Zostaniemy przyjaci贸艂kami? Musimy um贸wi膰 si臋 na obiad. Mamy tyle do obgadania!
- To wspania艂y 艣lub - wyj膮ka艂a Allison.
Stone odci膮gn膮艂 j膮 na bok.
- To by艂o najwi臋ksze okrucie艅stwo, z jakim kiedykolwiek si臋 zetkn臋艂am - powiedzia艂a. - Najpierw ok艂amujesz swoj膮 matk臋, a potem pann臋 m艂od膮 w dniu jej 艣lubu. Przecie偶 jeste艣 go艣ciem w jej domu!
- W klubie - odpowiedzia艂 Stone oboj臋tnie. - A poza tym jest wynaj臋ty.
- Spokojnie j膮 ok艂amujesz, robisz z niej absolutn膮 idiotk臋, 偶e nie wspomn臋 o mnie. Zaraz jej to wszystko wyja艣ni臋!
Odwr贸ci艂a si臋, ale Stone znowu z艂apa艂 j膮 za rami臋 niemal tanecznym ruchem, sprawiaj膮c, 偶e usiad艂a, a w jej d艂oni znalaz艂 si臋 kieliszek szampana.
- Poczekaj. Powinni艣my porozmawia膰.
- O czym? Dobrze, przyznaj臋, 偶e w robieniu ludziom kawa艂贸w jeste艣 lepszy ode mnie. To w艂a艣nie chcia艂e艣 us艂ysze膰? Ale nie zamierzam bra膰 w tym udzia艂u ani minuty d艂u偶ej.
艁awka, na kt贸rej usiedli, by艂a niedu偶a, wy艣cie艂ana aksamitem i przybrana kwiatami. Allison podejrzewa艂a, 偶e zaprojektowano j膮 specjalnie do zdj臋膰. Miejsca starcza艂o tylko dla jednej osoby albo dla dw贸ch siedz膮cych bardzo blisko siebie. Kiedy spr贸bowa艂a wsta膰, Stone zagrodzi艂 przej艣cie i by艂o jasne, 偶e nie uda si臋 st膮d uciec bez jego zgody.
- Odpr臋偶 si臋, wypij szampana. Porozmawiajmy chwil臋.
Ze swojego miejsca Allison doskonale widzia艂a jego smuk艂e m臋skie uda i biodra. I nic poza tym. Musia艂a mocno odchyli膰 g艂ow臋, 偶eby spojrze膰 mu w twarz. I to j膮 zirytowa艂o.
- M贸w sobie co chcesz, ale jeden kieliszek szampana to za ma艂o, 偶eby przekona膰 mnie do udzia艂u w tej maskaradzie.
- W takim razie dobrze, 偶e maj膮 wi臋cej ni偶 te dwa kieliszki - skwitowa艂 z u艣miechem.
Nieoczekiwanie usiad艂 obok niej. Wcisn臋艂a si臋 w k膮t, ale i tak wydawa艂o si臋, 偶e czuje ka偶d膮 cz臋艣膰 jego cia艂a - udo, twarde i ciep艂e, biodro, rami臋 ocieraj膮ce si臋 o jej bok. Pr贸bowa艂a si臋 wyprostowa膰, 偶eby spojrze膰 mu w oczy, ale okaza艂o si臋 to trudne. Jego blisko艣膰 przyt艂acza艂a, tym bardziej 偶e zdawa艂 si臋 zupe艂nie nie zauwa偶a膰 ich fizycznego kontaktu ani zak艂opotania, w jakie j膮 wprawia. Szare oczy by艂y tak blisko, 偶e mog艂y hipnotyzowa膰.
- Pos艂uchaj - powiedzia艂 ostro偶nie. - Wiem, 偶e odda艂a艣 mi ogromn膮 przys艂ug臋, przychodz膮c tutaj.
- Nie pr贸buj ze mn膮 tej zabawy, dobrze? - Allison wypi艂a du偶y 艂yk szampana, 偶eby si臋 uspokoi膰. - Nabra艂am si臋 na to o jeden raz za du偶o.
- Po prostu jestem szczery. Je艣li powiesz Melindzie prawd臋 teraz, b臋dzie w艣ciek艂a na mnie i na ciebie, a to zepsuje jej wesele i b臋d臋 musia艂 i艣膰 do domu g艂odny. - Zdenerwowana Allison unios艂a oczy do nieba, ale zanim zd膮偶y艂a co艣 powiedzie膰, doda艂 szybko: - Za par臋 godzin wyje偶d偶a w podr贸偶 po艣lubn膮 i nie b臋dzie jej przez miesi膮c. Po co psu膰 jej przyjemno艣膰? Nie s艂ysza艂a艣, jak powiedzia艂a, 偶e to najlepszy prezent, jaki mog艂a dosta膰?
Allison zawaha艂a si臋. To dawa艂o wiele do my艣lenia o m臋偶czy藕nie, kt贸rego eks-偶ona by艂a szcz臋艣liwa, 偶e teraz kto艣 inny b臋dzie si臋 o niego martwi艂. Ale fakt, 偶e temu m臋偶czy藕nie a偶 tak zale偶a艂o na szcz臋艣ciu kobiety, kt贸rej nie kocha艂 od pi臋ciu lat, te偶 dawa艂 wiele do my艣lenia. Allison nie by艂a pewna, czy rozumie kt贸r膮kolwiek z tych sytuacji, a nie rozumiej膮c nie chcia艂a krytykowa膰.
Z przera偶eniem przygl膮da艂a si臋 swemu kieliszkowi szampana. Albo alkohol by艂 du偶o mocniejszy, ni偶 my艣la艂a, albo uleg艂a szarym oczom i 艂agodnej perswazji Stone'a. Czy偶by rzeczywi艣cie rozwa偶a艂a zgod臋 na t臋 maskarad臋? Pokr臋ci艂a g艂ow膮, usi艂uj膮c przekona膰 raczej siebie ni偶 jego.
- To szale艅stwo. Nie mog臋 udawa膰 twojej narzeczonej. Przecie偶 nawet ci臋 nie znam. Twoja matka...
- B臋d臋 j膮 trzyma艂 z dala od ciebie, obiecuj臋. Tu jest ponad pi臋膰set os贸b, nie b臋dzie trudno jej unika膰. Jedyne, co musisz robi膰, to u艣miecha膰 si臋 i patrze膰, jakby艣 mnie uwielbia艂a, a przecie偶 i tak mia艂a艣 to robi膰, prawda? I oczywi艣cie - doda艂 - nie zaprzeczaj, kiedy przedstawi臋 ci臋 jako moj膮 narzeczon膮.
To jego oczy, zdecydowa艂a Allison i wypi艂a jeszcze jeden du偶y 艂yk, z ca艂膮 pewno艣ci膮 oczy. Ciep艂e i urzekaj膮ce, spogl膮daj膮ce z leciutkim u艣miechem, co sprawia艂o, 偶e kobieta, do kt贸rej m贸wi艂, czu艂a si臋, jakby wyjawia艂 jej swoje najtajniejsze sekrety... albo najskrytsze pragnienia. Z ogromnym wysi艂kiem wyzwoli艂a si臋 spod jego uroku.
- Panie Harrison - zacz臋艂a stanowczo.
- Stone, mam na imi臋 Stone.
Zawaha艂a si臋, a potem spojrza艂a na niego z ciekawo艣ci膮.
- Czy mog臋 o co艣 zapyta膰?
Odpr臋偶y艂 si臋 odrobin臋 i napi艂 si臋 szampana. Kiedy podnosi艂 kieliszek, jego rami臋 otar艂o si臋 o jej cia艂o, a to przypadkowe dotkni臋cie by艂o jak pieszczota.
- O co tylko chcesz.
- Sk膮d wzi臋艂o si臋 to „Stone"?
Zamruga艂 oczami.
- Nie jestem pewien, czy znamy si臋 a偶 tak dobrze.
Zmarszczy艂a si臋 troch臋 i unios艂a kieliszek, pr贸buj膮c wcisn膮膰 si臋 dalej w k膮t, kiedy opu艣ci艂 r臋k臋 i znowu poczu艂a dotyk jego mi臋艣ni na swoim okrytym koronk膮 ramieniu. Pachnia艂 czystym, drogim materia艂em i le艣nymi zio艂ami - bogaty, upajaj膮cy, zakazany zapach.
- W porz膮dku - powiedzia艂a z pewnym wysi艂kiem. - I z pewno艣ci膮 nie znamy si臋 wystarczaj膮co dobrze, 偶eby艣 m贸g艂 mnie prosi膰 o tak膮 przys艂ug臋.
- Nawet gdybym b艂aga艂?
- Na lito艣膰 bosk膮! - Jej rozdra偶nienie si臋 wzmog艂o i jeszcze raz spr贸bowa艂a wsta膰.
Powstrzyma艂 j膮 znowu, tym razem delikatnie k艂ad膮c r臋k臋 na jej d艂oni.
- Pos艂uchaj. Nie wiem, jak to powiedzie膰, 偶eby nie wyj艣膰 na g艂upka, ale czy wiesz, co to znaczy w dzisiejszych czasach by膰 wolnym heteroseksualnym m臋偶czyzn膮 w moim wieku i na dodatek p艂aci膰 ogromne podatki?
Allison przyjrza艂a mu si臋 sceptycznie.
- Wiem, 偶e wczoraj by艂e艣 got贸w zap艂aci膰 za jakiekolwiek towarzystwo.
- To nie ma znaczenia. - Zrobi艂 lekcewa偶膮cy gest. - Pr贸buj臋 powiedzie膰, 偶e kiedy jest si臋 kawalerem, kobiety zlatuj膮 si臋 ze wszystkich stron z wyszczerzonymi z臋bami...
Allison st艂umi艂a okrzyk oburzenia i spr贸bowa艂a wsta膰; ze zniecierpliwion膮 min膮 z艂apa艂 j膮 za nadgarstek.
- Chodzi mi o to, 偶e ka偶dy pe艂en dobrych ch臋ci krewny i znajomy w promieniu stu kilometr贸w wytrwale robi co mo偶e, 偶eby pom贸c mi znale藕膰 w艂a艣ciw膮 kobiet臋 i, szczerze m贸wi膮c, robi si臋 to ju偶 troch臋 mecz膮ce. Wszyscy ludzie, jakich znam, s膮 dzisiaj tutaj i je偶eli si臋 dowiedz膮, 偶e znowu jestem samotny... Kilka nieszkodliwych godzin udawania z twojej strony mog艂oby oszcz臋dzi膰 mi paru dni - a mo偶e tygodni - m臋ki. No i co masz do powiedzenia?
Allison popatrzy艂a na niego spokojnie.
- Jeste艣 autokratycznym, nie licz膮cym si臋 z nikim, szowinistycznym, zarozumia艂ym typem. Nie widz臋 ani jednej przyczyny, dla kt贸rej mia艂abym ci pomaga膰.
Pu艣ci艂 pierwsz膮 cz臋艣膰 jej przemowy mimo uszu i uczepi艂 si臋 drugiej.
- Oczywi艣cie wynagrodz臋 ci to. Nie oczekiwa艂bym, 偶eby艣...
R臋ka Allison znacz膮co zacisn臋艂a si臋 na prawie pustym kieliszku.
- Je偶eli masz zamiar zaoferowa膰 mi pieni膮dze...
U艣miechn膮艂 si臋 i podni贸s艂 r臋k臋 w ge艣cie samoobrony.
- Oczywi艣cie, 偶e nie. Ale to naprawd臋 mia艂oby dla mnie du偶e znaczenie i gdyby艣 si臋 zgodzi艂a, z przyjemno艣ci膮 da艂bym ci...
Co艣 w wyrazie twarzy Allison musia艂o go ostrzec, bo przerwa艂.
- Co? - spyta艂a lodowato. - Co chcesz mi da膰?
- Mo偶e ca艂usa? - spyta艂.
Serce zabi艂o jej odrobin臋 szybciej i chocia偶 si臋 stara艂a, nie mog艂a si臋 powstrzyma膰 od spojrzenia na jego wargi. Mia艂 cudowne usta, silne, ale nie surowe, skore do 艣miechu, ale zmys艂owe, delikatne, ale zaborcze, 艣mia艂e, kusz膮ce.
Prze艂kn臋艂a z trudem 艣lin臋 i zimno spojrza艂a mu w oczy, usi艂uj膮c nie dopu艣ci膰, by wyraz twarzy zdradzi艂 jej my艣li.
- Uwa偶asz zapewne, 偶e twoje poca艂unki s膮 bardzo cenne.
- Nie mam poj臋cia - przyzna艂 skromnie. - Ale niekt贸rzy chyba tak my艣l膮. A je艣li to nie wystarczy... czy nigdy nie robi艂a艣 niczego po prostu dla zabawy?
- Odgrywanie przedstawienia na rzecz pi臋ciuset krewnych i znajomych uwa偶asz za zabaw臋?
- Jasne, czemu nie? Co masz do stracenia?
Allison spojrza艂a w te g艂臋bokie, ciep艂e, szare oczy i pomy艣la艂a troch臋 nieprzytomnie: „W艂a艣nie, co?"
Oczywi艣cie p贸藕niej wola艂a my艣le膰, 偶e wszystkiemu winien by艂 szampan albo te diabelsko uwodzicielskie oczy. Ale tak naprawd臋 odezwa艂a si臋 w niej kobieta, kt贸ra kiedy艣 wybra艂a si臋 autostopem do Nowego Orleanu, kt贸ra omal nie wyjecha艂a do Europy z artyst膮, kt贸ra siedz膮c na pod艂odze i patrz膮c na Penny przez pust膮 butelk臋 i stos nie zap艂aconych rachunk贸w powiedzia艂a raz: „Dlaczego nie?" i kt贸ra od dawna ju偶 nie zrobi艂a niczego dla samej zabawy. Cho膰 przez chwil臋 by膰 lekkomy艣ln膮, odwa偶n膮 i nieodpowiedzialn膮... Niech kto艣 inny martwi si臋 o konsekwencje. W ko艅cu co maj膮 do stracenia? Popatrzy艂a na Stone'a, wypi艂a reszt臋 szampana i powiedzia艂a:
- Dlaczego nie?
Ulga i zaskoczenie rozja艣ni艂y jego twarz, ale tylko na moment. Zaraz wr贸ci: do rzeczowego tonu.
- Wspaniale. - U艣cisn膮艂 jej r臋ce i pom贸g艂 wsta膰. - Skoro si臋 dogadali艣my, chod藕my co艣 zje艣膰. Mo偶e udasz, 偶e mdlejesz i wci艣niemy si臋 na pocz膮tek kolejki?
- Musia艂by to by膰 naprawd臋 wspania艂y poca艂unek.
Oczy mu b艂ysn臋艂y, gdy obj膮艂 j膮 w pasie.
- Ca艂y 艣wiat zawiruje - obieca艂.
- Nie mog臋 si臋 doczeka膰.
- To dziwne, ale ja te偶 - mrukn膮艂 jakby do siebie i u艣miechaj膮c si臋 wskaza艂 jej gestem drog臋.
Gdyby wiedzia艂a, na co si臋 nara偶a, nie przysta艂aby tak 艂atwo. Budynek by艂 ogromny, uroczysto艣膰 imponuj膮ca. Stone twierdzi艂, 偶e s膮 tu wszyscy jego znajomi - ale ilu spo艣r贸d nich mog艂oby naprawd臋 interesowa膰, czy jest zar臋czony? A spo艣r贸d tych, kt贸rych to obchodzi, ilu mog艂aby pozna膰 w ci膮gu tych kilku godzin?
Wkr贸tce straci艂a rachub臋. Zawsze s膮dzi艂a, 偶e Penny ma wielu znajomych, ale jej popularno艣膰 zblad艂a w zestawieniu z popularno艣ci膮 Stone'a Harrisona. Ludzie, z kt贸rymi pracowa艂; ludzie, z kt贸rymi robi艂 interesy; ludzie, z kt贸rymi chodzi艂 do szko艂y; ludzie, kt贸rzy znali jego matk臋; ludzie, z kt贸rymi kiedy艣 si臋 spotyka艂 lub z kt贸rych dziewczynami kiedy艣 si臋 spotyka艂 - wszyscy zatrzymywali si臋, poklepywali j膮 po ramieniu, ca艂owali w policzek, wypowiadali dwa s艂owa gratulacji i rzucali jej d艂ugie spojrzenia. Stone przyjmowa艂 to spokojnie i nic nie mog艂o przes艂oni膰 mu rozkoszy sto艂u. I kiedy jeszcze jedna nieznajoma chwyci艂a j膮 konfidencjonalnie za r臋k臋 i o艣wiadczy艂a:
- Czy wiesz, jaki skarb ci si臋 trafia? Jak go, na mi艂o艣膰 bosk膮, z艂apa艂a艣?
Allison u艣miechn臋艂a si臋 ch艂odno i odpar艂a:
- Sieci膮.
Stone porzuci艂 艂ososia w odpowiednim momencie, 偶eby interweniowa膰.
- Widzisz, Carolyn, m贸wi艂em ci, 偶e nigdy nie po艣lubi臋 kogo艣, kto nie ma poczucia humoru.
艁atwo by艂o zauwa偶y膰, 偶e Carolyn tego akurat nie ma i by膰 mo偶e dlatego - a mo偶e sprawi艂o to jej fa艂szywe spojrzenie - w Allison obudzi艂 si臋 instynkt obronny. A mo偶e sta艂o si臋 to tylko dlatego, 偶e Carolyn nie odesz艂a, lecz przysun臋艂a si臋 do Stone'a i obj臋艂a go.
- To jest zbyt tajemnicze - zamrucza艂a. - Musisz mi wszystko opowiedzie膰. Jak si臋 poznali艣cie?
- W pracy. - Stone bezskutecznie usi艂owa艂 uwolni膰 rami臋, pr贸buj膮c jednocze艣nie utrzyma膰 w jednej r臋ce talerz, w drugiej n贸偶 i widelec.
- Tak naprawd臋 - doda艂a Allison - pok艂贸cili艣my si臋 o miejsce na parkingu. - Te s艂owa wyfrun臋艂y same, a wyobra藕nia podpowiedzia艂a reszt臋. - Uzna艂am, 偶e to najbardziej arogancki...
Stone spojrza艂 na ni膮 z podziwem i uzupe艂ni艂 jakby nigdy nic:
- A ja pomy艣la艂em, 偶e wypu艣cili j膮 ze szpitala wariat贸w. Prowadzi艂a jak szaleniec. Nadal tak prowadzi, je艣li chodzi o 艣cis艂o艣膰.
- Kr贸tko m贸wi膮c - dorzuci艂a rado艣nie Allison - spotka艂y si臋 nasze zderzaki.
- To by艂a mi艂o艣膰 od pierwszego wejrzenia - zako艅czy艂 Stone i spojrzeli sobie czule w oczy.
- Jakie to romantyczne - wyszepta艂a Carolyn niepewnie.
Allison post膮pi艂a krok do przodu, chwytaj膮c talerz Stone'a, kt贸ry znalaz艂 si臋 niebezpiecznie blisko eleganckiej sukni Carolyn.
- Ostro偶nie, kochanie, daj mi to lepiej, zanim wszystko pobrudzisz. - Pos艂a艂a Carolyn s艂odki u艣miech. - Czasami jest zupe艂nie bezradny.
呕eby Stone m贸g艂 odda膰 talerz, Carolyn musia艂a go pu艣ci膰, a na to wyra藕nie nie mia艂a ochoty. Allison papla艂a dalej:
- To oczywi艣cie moja wina. Wr贸ci艂am p贸藕no do domu i nie zd膮偶yli艣my nic zje艣膰.
- Mieszkacie razem? - Carolyn unios艂a brwi.
- Och, to pewnie te偶 mia艂a by膰 tajemnica? - Allison uda艂a zasmucon膮.
Stone obj膮艂 j膮 i lekko u艣cisn膮艂. Tylko ona mog艂a zobaczy膰 wybuch rado艣ci w jego oczach.
- Kochanie, nie mamy tajemnic przed przyjaci贸艂mi. A Carolyn - spojrza艂 na kobiet臋 z fa艂szyw膮 s艂odycz膮 - to moja stara przyjaci贸艂ka.
Carolyn nie bardzo wiedzia艂a, jak zareagowa膰, ale Stone nie da艂 jej czasu do namys艂u i wykrzykn膮艂 nagle:
- Kochanie, graj膮 nasz膮 melodi臋! Ta艅czymy!
Allison z rado艣ci膮 porzuci艂a Carolyn. Stone chyba podziela艂 jej uczucia.
- Jeste艣my naprawd臋 艣wietni - o艣wiadczy艂. - Znajd藕my kogo艣 innego i powt贸rzmy ten numer.
- To twoja by艂a dziewczyna?
- Ale偶 sk膮d! Moje by艂e dziewczyny s膮 du偶o milsze. - Otoczy艂 j膮 ramieniem. - Prawda, 偶e dobrze si臋 bawisz?
Allison wiedzia艂a, 偶e nie powinna. Celem tego wieczoru - przynajmniej tak to sobie wm贸wi艂a - by艂o umocnienie dobrych ch臋ci Stone'a i przedyskutowanie przyj臋cia, do kt贸rego przygotowania j膮 wynaj膮艂. Na razie nie wiedzia艂a nawet, czym on si臋 w艂a艣ciwie zajmuje. Jedyne, czego zdo艂a艂a dokona膰, to ok艂amanie jego matki i by艂ej 偶ony, nastawienie przeciwko sobie Carolyn i udawanie przed ca艂膮 sal膮, 偶e ma wyj艣膰 za m膮偶 za cz艂owieka, z kt贸rym sp臋dzi艂a nieca艂e dwie godziny. Ale bawi艂a si臋 dobrze.
- Wiesz - zacz臋艂a powa偶nie. - M贸wi艂e艣, 偶e mamy porozmawia膰 o interesach.
- Naprawd臋? - Kiedy prowadzi艂 j膮 przez t艂um, jego r臋ka jakby bezwiednie przesun臋艂a si臋 w g贸r臋 i w d贸艂 jej plec贸w. Pewnie nie by艂 艣wiadom tej pieszczoty, ale pod wp艂ywem dotkni臋cia Allison przeszed艂 dreszcz.
- Z ca艂膮 pewno艣ci膮. I naprawd臋 my艣l臋, 偶e powinni艣my.
- Jedn膮 z rzeczy, kt贸rych musisz si臋 o mnie dowiedzie膰, jest to, 偶e bardzo cz臋sto m贸wi臋 co艣, z czym wcale si臋 nie zgadzam, zw艂aszcza je艣li dzi臋ki temu 艂atwiej osi膮gam cel.
- Chcesz powiedzie膰, 偶e k艂amiesz?
Uda艂, 偶e si臋 zastanawia.
- Wol臋 o tym my艣le膰 jako o manipulowaniu prawd膮.
Allison spojrza艂a na niego zimno.
- S膮dz臋, 偶e w manipulowaniu jeste艣 bardzo dobry.
- 膯wicz臋 przy ka偶dej okazji. - U艣miechn膮艂 si臋 skromnie.
Rozbrajaj膮ce, pomy艣la艂a. Wiedzia艂a, 偶e powinna to pot臋pi膰 jako kobieta, jako cz艂owiek interesu, nawet jako wsp贸lniczka jego „zbrodni", ale by艂o to prawie niewykonalne. By艂 rzeczywi艣cie rozbrajaj膮cy.
- Umiesz ta艅czy膰 tango?
- Ja? - Zdenerwowana zrobi艂a krok do ty艂u. - Nie.
- Naucz臋 ci臋. - Z艂apa艂 j膮 za r臋k臋 i przyci膮gn膮艂 do siebie szybkim ruchem. - Moja droga - oznajmi艂. - Czego艣 takiego jeszcze nie prze偶y艂a艣.
Mia艂 racj臋. O drugiej nad ranem Allison pad艂a na pluszowe siedzenie limuzyny. Kr臋ci艂o si臋 jej w g艂owie, ca艂a dr偶a艂a, przed oczami przesuwa艂y si臋 wspomnienia tego wieczoru. Inne pary, te偶 wracaj膮ce do domu lub tylko spragnione 艂yku 艣wie偶ego powietrza, wo艂a艂y i macha艂y do nich, a ona odpowiada艂a na po偶egnania i 艣mia艂a si臋, dop贸ki szofer nie zamkn膮艂 drzwi.
- Sk膮d znasz te wszystkie dziwne ta艅ce? - zapyta艂a, k艂ad膮c g艂ow臋 na oparciu. - Jestem wyko艅czona. My艣la艂am, 偶e nikt ju偶 nie chodzi na lekcje ta艅ca.
- Owszem, chodzi, je艣li jest dzieckiem mojej matki - od dziewi膮tego do dwunastego roku 偶ycia. Potem si臋 zbuntowa艂em i wkroczy艂em w m贸j s艂ynny okres punkowski. Oczywi艣cie p贸藕niej zda艂em sobie spraw臋, jak膮 przys艂ug臋 mi odda艂a. Je艣li wszystko inne zawiedzie, zawsze mog臋 zosta膰 fordanserem.
- Okres punkowski? Ty?
- A potem wkroczy艂em w m贸j jeszcze s艂ynniejszy okres motocyklowego gangu. Mia艂em sk贸rzan膮 kurtk臋 i wszystkie inne atrybuty. Przez jakie艣 trzy miesi膮ce. Szybko przechodzi艂em przez kolejne epoki.
艢wiat艂a mijanych samochod贸w i latarni ulicznych przesuwa艂y si臋 po twarzy Stone'a, ujawniaj膮c drobne iskierki w g艂臋bi oczu, kiedy na ni膮 spogl膮da艂. Wij膮ce si臋 na czole w艂osy by艂y zmierzwione i wilgotne. W mrocznym wn臋trzu samochodu widzia艂a, jak wznosi si臋 i opada jego pier艣. Ukry艂a twarz w bukiecie panny m艂odej, by nie zdradzi膰, 偶e go obserwuje.
- B臋dziesz musia艂 si臋 t艂umaczy膰 w poniedzia艂ek.
- Niewa偶ne. By艂o idealnie, prawda? I nie martw si臋, my艣l臋, 偶e uda mi si臋 wyperswadowa膰 podanie ci臋 do s膮du tym trzem grubym babom, kt贸re przewr贸ci艂a艣, usi艂uj膮c z艂apa膰 bukiet.
- Wcale ich nie przewr贸ci艂am!
- Idealnie - powt贸rzy艂. - Po prostu idealnie. Oczywi艣cie wiesz, 偶e Melinda jest najlepsz膮 zawodniczk膮 w 偶e艅skiej dru偶ynie softballu i celowa艂a prosto w ciebie, kiedy rzuca艂a ten bukiet.
- Rozumiem, 偶e chce o偶eni膰 ci臋 jak najszybciej. Ale mnie to nic nie obchodzi. Z艂apanie bukietu to szcz臋艣liwa wr贸偶ba, a ja potrzebuj臋 szcz臋艣cia.
- Wszyscy potrzebuj膮. - Ku jej zaskoczeniu chwyci艂 jeden z jej lok贸w i owin膮艂 go wok贸艂 palca.
Jego dotyk podzia艂a艂 jak koj膮cy balsam, jego blisko艣膰 hipnotyzowa艂a, a wspomnienie pi臋knego wieczoru rozczula艂o. Allison u艣miechn臋艂a si臋 sennie.
- Kocham 艣luby - westchn臋艂a. - Pocz膮tkowo chcia艂am, 偶eby „Party Girls" tym w艂a艣nie si臋 zajmowa艂y. Oczywi艣cie, zanim Penny wymy艣li艂a t臋 g艂upi膮 nazw臋...
- ...kt贸ra sugeruje zupe艂nie inny rodzaj us艂ug.
D艂o艅 le偶膮ca na jej karku promieniowa艂a cudownym ciep艂em. W jego oczach dostrzeg艂a blask, od kt贸rego nie potrafi艂a oderwa膰 wzroku.
- A skoro ju偶 o tym mowa... - zacz臋艂a.
Nie poruszy艂 r臋ki. A mo偶e poruszy艂. Allison wyda艂o si臋, 偶e nacisk jego d艂oni stopniowo si臋 zwi臋ksza, ale mo偶e to sobie tylko wyobra偶a艂a...
- Nie m贸wili艣my o interesach i nie b臋dziemy. Jestem um贸wiony z tob膮 - a mo偶e z twoj膮 wsp贸lniczk膮 - w przysz艂ym tygodniu. Wtedy porozmawiamy.
Limuzyna si臋 zatrzyma艂a. Allison spu艣ci艂a oczy.
- Naprawd臋 艣wietnie si臋 dzisiaj bawi艂am.
- Odprowadz臋 ci臋 do drzwi.
Nocne powietrze ch艂odzi艂o jej rozgrzan膮 sk贸r臋, wi臋c mocniej owin臋艂a si臋 koronkowym szalem, szukaj膮c kluczy w torebce. Zapragn臋艂a, 偶eby ten wiecz贸r nigdy si臋 nie sko艅czy艂. Zastanawia艂a si臋, jak Stone zareagowa艂by na jej zaproszenie.
- Zaprosi艂abym ci臋, ale jest prawie trzecia rano.
- A ja potrzebuj臋 snu, 偶eby zachowa膰 urod臋. - Poda艂 jej bukiet. - Czy powiedzia艂em ci ju偶, jak jestem wdzi臋czny, 偶e posz艂a艣 ze mn膮? By艂a艣 cudowna.
- Wspomnia艂e艣 o tym raz czy dwa. - U艣miechn臋艂a si臋. - Poza tym musz臋 przyzna膰, 偶e by艂o zabawnie. - Spowa偶nia艂a dodaj膮c: - Ale wyja艣nisz swojej matce z samego rana? Czu艂abym si臋 okropnie...
- Za艂atwione - zapewni艂 j膮. - A na razie... - Po艂o偶y艂 d艂o艅 na drzwiach, obok jej ramienia. - Zawsze sp艂acam d艂ugi. - Przysun膮艂 si臋 bli偶ej, jego uda delikatnie otar艂y si臋 o jej uda.
Poca艂owa艂 j膮.
To nie by艂 zwyczajny poca艂unek. To by艂o powolne wtargniecie, ciep艂e poch艂anianie, zr臋czne i skuteczne rozbudzenie wszystkich zmys艂贸w. Nie dotkn膮艂 jej. 呕adna cz臋艣膰 jego cia艂a nie styka艂a si臋 z ni膮, z wyj膮tkiem ust. Najpierw wargi - ciep艂e, mi臋kkie, 艂ami膮ce jej op贸r. Potem j臋zyk - dra偶ni膮cy, zwodniczy, rozkoszny. I wreszcie 偶ar, poma艂u rozchodz膮cy si臋 po ca艂ym ciele, ogarniaj膮cy ka偶d膮 kom贸rk臋, ka偶dy nerw. Oddech zamar艂 w gardle Allison, serce zacz臋艂o bi膰 w szale艅czym rytmie. Napr臋偶y艂a mi臋艣nie. Czu艂a, jak p艂onie jej sk贸ra, a g艂owa gdzie艣 si臋 unosi. Wydawa艂o si臋, 偶e jego obecno艣膰 wywo艂uje pulsowanie m贸zgu. Silny g艂贸d seksualny, jaki Stone w niej rozbudzi艂 tym jednym poca艂unkiem, nie m贸g艂 r贸wna膰 si臋 z niczym, co dot膮d prze偶y艂a.
Ten g艂贸d nie znikn膮艂 nawet, gdy uni贸s艂 twarz. Dopiero po chwili mog艂a otworzy膰 oczy. Jeszcze d艂u偶sza chwila up艂yn臋艂a, zanim odzyska艂a oddech. Opiera艂a si臋 o drzwi, nogi mia艂a jak z waty i dziwi艂a si臋, 偶e w og贸le mo偶e jeszcze sta膰. Na twarzy Stone'a dostrzeg艂a nik艂y rumieniec, a w jego oczach taki sam ogie艅, jaki on rozpali艂 w niej. Ale u艣miech by艂 delikatny, a ton g艂osu mi臋kki.
- No i co? - spyta艂. - 艢wiat przesta艂 wirowa膰?
Musia艂a mocno oprze膰 si臋 o drzwi. Chrz膮kn臋艂a cicho i odpar艂a:
- Mniej wi臋cej.
- To dobrze. - I u艣miechn膮艂 si臋 jeszcze szerzej. Nie ruszy艂 si臋. Widzia艂a tylko jego twarz, jego oczy, sercem czu艂a jego blisko艣膰. Dotkn膮艂 czo艂em jej czo艂a. Wstrzyma艂a oddech.
- Stonewall - powiedzia艂 cicho. - Na cze艣膰 mojego dziadka, kt贸ry walczy艂 z genera艂em Stonewallem Jacksonem. - Wyprostowa艂 si臋 i u艣miechn膮艂. - Dobranoc, Allison. To by艂 bardzo mi艂y wiecz贸r.
Odwr贸ci艂 si臋, zanim Allison zdo艂a艂a wyszepta膰 nieprzytomnie:
- Tak. Bardzo mi艂y.
ROZDZIA艁 PI膭TY
Jej wargi mia艂y smak wina. Stone ci膮gle czu艂 ten smak, pami臋ta艂 ten poca艂unek, chocia偶 by艂a ju偶 dziesi膮ta rano. To wspomnienie go odurza艂o... jak kac, ale bez jego nieprzyjemnych w艂a艣ciwo艣ci. Otumania艂o go i rozprasza艂o, i w og贸le by艂o denerwuj膮ce, ale z艂apa艂 si臋 na tym, 偶e specjalnie przywo艂uje wspomnienia, 偶eby zatrzyma膰 to uczucie. By艂 cz艂owiekiem 偶yj膮cym tera藕niejszo艣ci膮, a nawet przysz艂o艣ci膮, i zajmowanie si臋 czym艣, co zdarzy艂o si臋 prawie osiem godzin temu, nie le偶a艂o w jego naturze. Ale od kiedy pozna艂 Allison, nie by艂 taki jak dawniej.
Oczarowa艂a go. Wi臋kszo艣膰 kobiet go oczarowywa艂a, a on poddawa艂 si臋 temu jawnie i bez skr臋powania. By艂o to dla niego r贸wnie naturalne jak oddychanie. Lecz Allison by艂a inna. Rzuci艂a na niego urok, a on ch臋tnie mu si臋 podda艂, ale z do艣wiadczenia wiedzia艂, 偶e oczarowanie nie potrwa d艂ugo. A jednak wci膮偶 trwa艂o - i to go dziwi艂o i zachwyca艂o jednocze艣nie. Wci膮偶 przywo艂ywa艂 w my艣lach jej obraz, chocia偶 od dawna powinien zajmowa膰 si臋 innymi sprawami - wywar艂a na nim tak ogromne wra偶enie. Chcia艂 j膮 jeszcze raz zobaczy膰.
Stone potrzebowa艂 bardzo niewiele snu. Pochlebia艂 sobie, 偶e w艂a艣nie t臋 cech臋 dzieli艂 z innymi szalonymi geniuszami i zazwyczaj by艂 w biurze przed sz贸st膮 rano. Te godziny przed przyj艣ciem pozosta艂ych pracownik贸w by艂y najbardziej tw贸rcze. Chocia偶 po艂o偶y艂 si臋 dopiero o trzeciej, o zwyk艂ej porze siedzia艂 ju偶 za biurkiem. Ale dzisiaj nie by艂 w stanie pracowa膰 jak zwykle.
Z zasady Carla nie przeszkadza艂a mu do po艂udnia. W zamian on nie zawraca艂 jej g艂owy pro艣bami o kaw臋, dobrze zatemperowane o艂贸wki albo numer telefonu. W艂a艣ciwie w dobre dni nie musia艂 nikogo ogl膮da膰 a偶 do lunchu.
Kiedy tylko zadzwoni艂 interkom, wyrywaj膮c go z zadumy, wiedzia艂 ju偶, 偶e ten dzie艅 nie b臋dzie zbyt pomy艣lny. Domy艣li艂 si臋 te偶, 偶e je艣li Carla musi go po艂膮czy膰, sprawa jest powa偶na. Nacisn膮艂 guzik.
- Musimy porozmawia膰. Ale na razie Mark Fannington jest na linii pierwszej - powiedzia艂a szorstko Carla, zanim zd膮偶y艂 sformu艂owa膰 powitanie lub napomnienie.
Mark Farmington by艂 ameryka艅skim przedstawicielem korporacji Heroshito. Wsp贸艂pracowali ze sob膮 blisko przez ostatni rok i tylko dlatego Carla po艂膮czy艂a go o dziesi膮tej rano. Stone zdziwi艂 si臋 jednak, bo nie widzia艂 偶adnego powodu, by Mark dzwoni艂. Patrzy艂 przez chwil臋 na migaj膮ce 艣wiate艂ko, kt贸re oznacza艂o pierwsz膮 Uni臋, i podni贸s艂 s艂uchawk臋.
- Mi艂o, 偶e dzwonisz, Mark - powiedzia艂. - Ostatnio dosz艂y mnie s艂uchy, 偶e jeste艣 w Londynie. Co si臋 dzieje?
- M贸g艂bym zada膰 ci to samo pytanie - odpar艂 ze 艣miechem Mark. - S艂ysza艂em, 偶e nale偶膮 ci si臋 gratulacje.
W pierwszej chwili Stone nie zrozumia艂, o co chodzi. Mark m贸wi艂 dalej:
- Prawd臋 m贸wi膮c, oszcz臋dzi艂by艣 mi wielu bezsennych nocy, gdyby艣 og艂osi艂 to troch臋 wcze艣niej. To chyba nie jest ta sama dziewczyna, kt贸r膮 przedstawi艂e艣 mi ostatnio? Jak mia艂a na imi臋?
- Susan - machinalnie odpowiedzia艂 Stone. - Nie, to nie ona. Ale sk膮d ty w og贸le o tym wiesz? I co rozumiesz przez bezsenne noce?
- Pami臋tasz Janet Wells od Logana i Price'a? Ci膮gle pracujemy wsp贸lnie nad kontraktem reklamowym dla West Coast i kiedy rozmawia艂em z ni膮 dzisiaj rano...
- Jasne - mrukn膮艂 Stone. - Jaki ten 艣wiat jest ma艂y.
- B臋d臋 z tob膮 szczery - powiedzia艂 powa偶nie Mark. - Zdj膮艂e艣 mi kamie艅 z serca. O ile wiem, jeste艣 g艂贸wnym kandydatem do tej roboty. Nast臋pny w kolejce nawet si臋 do ciebie nie umywa.
Stone nie bardzo pojmowa艂, o co chodzi, i zacz膮艂 ju偶 偶a艂owa膰, 偶e odebra艂 telefon.
- No i... - zapyta艂 ostro偶nie.
- No i nic. In偶ynierowie Heroshito byli ca艂y czas ze mn膮, podobnie jak i cz艂owiek odpowiedzialny za ten projekt, i w og贸le cala komisja zatwierdzaj膮ca.
- Czuj臋, 偶e nie b臋dzie szcz臋艣liwego zako艅czenia.
- Ale偶 b臋dzie - zapewni艂 go szybko Mark. - Tylko 偶e teraz... cz艂owieku, naprawd臋 nie cierpi臋 tej cz臋艣ci wyja艣nie艅.
- Co? - Teraz, kiedy niepok贸j zosta艂 ju偶 u艣mierzony, Stone pozwoli艂 swej ciekawo艣ci wzi膮膰 g贸r臋. - Czy powinienem zacz膮膰 si臋 przygotowywa膰 do jakiego艣 staro偶ytnego wschodniego rytua艂u?
Mark za艣mia艂 si臋, cho膰 niezbyt szczerze.
- Tak jakby, je艣li uwa偶asz ceremoni臋 ma艂偶e艅stwa za staro偶ytny rytua艂. A czy jest wschodni, czy nie, to ju偶 zupe艂nie oboj臋tne.
Stone zmarszczy艂 czo艂o, zastanawiaj膮c si臋, czy aby nie zaczyna odczuwa膰 efekt贸w zbyt du偶ej ilo艣ci szampana i zbyt ma艂ej ilo艣ci snu.
- O czym ty m贸wisz?
- Amerykanom ci臋偶ko to zrozumie膰, to zupe艂nie inna kultura i my艣l臋, 偶e cz臋艣ci膮 mojej pracy jest zbudowanie mostu nad t膮 przepa艣ci膮. Ale ktokolwiek otrzyma ten kontrakt, b臋dzie przez d艂ugi czas zwi膮zany z Heroshito - a to znaczy, 偶e zostanie cz臋艣ci膮 korporacyjnej rodziny. A korporacja przywi膮zuje wielk膮 wag臋 do rodziny, Stone. Prawd臋 m贸wi膮c, jedyn膮 przeszkod膮 w podpisaniu z tob膮 kontraktu, o ile wiem, by艂 tw贸j stan kawalerski.
Stone zaniem贸wi艂 na chwil臋 s膮dz膮c, 偶e si臋 przes艂ysza艂. Mark uzna艂 jego milczenie za zaskoczenie.
- Rozumiem, 偶e zabrzmia艂o to dziwnie, ale firma tak ogromna jak Heroshito ustanawia w艂asne zasady, a jedn膮 z nich jest ta, 偶e wszystkie kierownicze stanowiska zajmuj膮 ludzie 偶onaci. Jak si臋 zastanowi膰, to jest w tym jaka艣 logika...
- Hej! - Stone wreszcie odzyska艂 g艂os i na wszelki wypadek podni贸s艂 r臋k臋 w ge艣cie protestu. - Poczekaj chwil臋, zobaczymy, czy dobrze zrozumia艂em. Moja oferta jest najlepsza, tak?
- Tak.
- Ale prawdopodobnie nie dostan臋 kontraktu, bo nie jestem 偶onaty?
- No, nie. Jasne, 偶e nie. Przyznaj臋, 偶e by艂 taki problem, kiedy zmienia艂e艣 kobiety jak r臋kawiczki, ale teraz, kiedy postanowi艂e艣 si臋 ustatkowa膰 i zachowywa膰 jak odpowiedzialny, stateczny m艂ody cz艂onek spo艂ecze艅stwa, kt贸rym, jak wszyscy wiemy, mo偶esz zosta膰…
- Przede wszystkim - przerwa艂 Stone - nie jestem zatrudniony przez Heroshito i nie zale偶y mi na tym. Chc臋 tylko ich pieni臋dzy. Nie mog膮…
- Obawiam si臋, 偶e mog膮, przyjacielu. Wymagaj膮, by ich wsp贸艂pracownicy byli lud藕mi odpowiedzialnymi, a w ich poj臋ciu znaczy to, 偶e maj膮 rodzin臋. Uwa偶aj膮, 偶e m臋偶czyzna 偶onaty jest bardziej godny zaufania, a m臋偶czy藕nie maj膮cemu rodzin臋 na utrzymaniu bardziej zale偶y na osi膮gni臋ciu sukcesu. Teraz nie musisz si臋 ju偶 tym przejmowa膰. Chocia偶 - przyzna艂 ze 艣miechem - nie zaszkodzi艂oby, gdyby艣 przesun膮艂 dat臋 tak, aby by艂o ju偶 po fakcie, zanim zapadnie ostateczna decyzja.
- Chwileczk臋... - zacz膮艂 Stone, ale nagle zamilk艂. Mia艂 zamiar wyja艣ni膰, 偶e wcale si臋 nie 偶eni, lecz kiedy otworzy艂 usta, powiedzia艂 zupe艂nie co innego: - W 偶yciu nie s艂ysza艂em czego艣 r贸wnie zwariowanego.
- Poczekaj - Mark znowu si臋 za艣mia艂 - a偶 sp臋dzisz w tym interesie troch臋 czasu i wtedy pogadamy o wariactwach. S艂uchaj, chcemy pozna膰 szcz臋艣liw膮 wybrank臋 i wypi膰 toast na wasz膮 cze艣膰. Powiem Sarah, 偶eby zadzwoni艂a do ciebie w przysz艂ym tygodniu.
- Jasne - odpar艂 machinalnie Stone.
- I s艂uchaj, Stone, je艣li wszystko p贸jdzie po mojej my艣li, to za miesi膮c, jak przyjedzie tu komisja do spraw planowania, b臋d臋 mia艂 jeszcze jedn膮 okazj臋, 偶eby ci gratulowa膰.
Stone po od艂o偶eniu s艂uchawki przez minut臋 zastanawia艂 si臋, czy nie jest to kawa艂 w wersji panny Allison Carter, ale z miejsca odrzuci艂 ten pomys艂. To si臋 zdarzy艂o naprawd臋. By艂o zbyt nieprawdopodobne, aby nie mog艂o by膰 prawdziwe. Tkwi艂 w k艂opotach po same uszy i mia艂 tylko jedno wyj艣cie. Nacisn膮艂 guzik interkomu.
- Carlo - powiedzia艂 stanowczo. - Po艂膮cz mnie z matk膮.
- Nie Kopciuszek - stwierdzi艂a Allison. Mia艂a zamy艣lony wyraz twarzy i tuli艂a do piersi fili偶ank臋 kawy. - Bardziej jak... pami臋tasz t臋 scen臋 na balu z „My Fair Lady"?
Oczy Penny rozjarzy艂y si臋 i zacz臋艂a nuci膰 melodi臋 z tego przedstawienia.
- W艂a艣nie. - Allison u艣miechn臋艂a si臋 rozmarzona. - Po prostu romans. - Spojrza艂a w pop艂ochu na swoj膮 wsp贸lniczk臋. - To nie znaczy, 偶e ja i on... To znaczy, przez romans nie... Wiesz, o co mi chodzi?
- Wiem. A ty masz fio艂a na tym punkcie.
Allison zmarszczy艂a czo艂o, aby odwr贸ci膰 uwag臋 od rumie艅ca, kt贸ry wywo艂a艂o wspomnienie po偶egnania ze Stone'em. Lekcewa偶膮co machn臋艂a r臋k膮.
- Wcale nie.
- Czy偶by? A czy kto艣 nie maj膮cy fio艂a na punkcie romans贸w wpad艂by na pomys艂 zarabiania na 偶ycie urz膮dzaniem 艣lub贸w? I jak my艣lisz, dlaczego, kiedy ju偶 planujemy jaki艣 艣lub, ja chc臋 przewie藕膰 orszak na czarnych motocyklach, a ty - ozdobi膰 r贸偶ami nawet szprychy k贸艂 艣lubnego powozu?
Allison u艣miechn臋艂a si臋 i wypi艂a 艂yk kawy.
Na dzi艣 nie mia艂y um贸wionych 偶adnych klient贸w, co ostatnio zdarza艂o si臋 cz臋sto. Atmosfera w salonie-biurze by艂a swobodna. Penny, kt贸ra przysz艂aby do pracy w szpilkach i kostiumie, nawet gdyby by艂a zamiataczk膮 ulic, zdj臋艂a pantofle i po艂o偶y艂a nogi na biurku. Allison by艂o wygodniej w du偶ym, powyci膮ganym swetrze i szarych spodniach od dresu, z w艂osami zwi膮zanymi na czubku g艂owy. Dzi艣 rano obudzi艂a j膮 dopiero Penny, kiedy przysz艂a do pracy. Teraz le偶a艂a wygodnie na sofie, pij膮c kaw臋 i ogl膮daj膮c poranny program telewizyjny. U艣miecha艂a si臋 na wspomnienie wydarze艅 poprzedniego wieczoru.
- Bior膮c pod uwag臋 awantury, kt贸re urz膮dza艂a艣, zanim posz艂a艣, poszcz臋艣ci艂o ci si臋. Jedzenie by艂o 艣wietne, zabawa cudowna, z艂apa艂a艣 bukiet...
Allison poczu艂a si臋 skr臋powana. Pow贸d z艂apania przez ni膮 bukietu - panna m艂oda po prostu w ni膮 rzuci艂a - nie by艂 najlepszym tematem do rozmowy.
- No i m贸g艂 ci si臋 trafi膰 du偶o gorszy facet - podsumowa艂a Penny. - W tym garniturze by艂 naprawd臋 wart grzechu! A ta limuzyna!
- Wygl膮da艂a艣 przez okno?
- Jasne! W ko艅cu to klient. Musia艂am go sprawdzi膰.
Allison nie mog艂a powstrzyma膰 u艣miechu.
- By艂o nie藕le. Mia艂a艣 racj臋. Zmie艅my temat.
- W takim razie czego si臋 dowiedzia艂a艣 o naszym zleceniu?
- C贸偶... - Allison wpatrywa艂a si臋 w fili偶ank臋.
- Mieli艣cie m贸wi膰 o interesach, prawda?
I wtedy zadzwoni艂 telefon. Penny zdj臋艂a nogi z biurka, przybieraj膮c automatycznie profesjonaln膮 poz臋. Po chwili poda艂a s艂uchawk臋 Allisdn.
- Czy znasz jak膮艣 pani膮 Blake?
- Nie. Mo偶e klientka?
- Albo agencja do zbierania d艂ug贸w.
Obawiaj膮c si臋 tego ostatniego, Allison odezwa艂a si臋 ostro偶nie:
- M贸wi Allison Carter. W czym mog臋 pani pom贸c?
- Allison! - G艂os by艂 ciep艂y i znajomy. - Tutaj Stella Blake, matka Gregory'ego, chocia偶 on si臋 upiera, 偶eby nazywa膰 go Stone. Mam nadziej臋, 偶e nie dzwoni臋 za wcze艣nie. Wiecz贸r by艂 bardzo d艂ugi, prawda?
Nie mog膮c wydoby膰 z siebie g艂osu ze zdziwienia i nag艂ego, nieokre艣lonego strachu Allison z trudem wykrztusi艂a:
- T-tak.
- Bardzo jestem rozczarowana, 偶e tak kr贸tko si臋 wczoraj widzia艂y艣my - ci膮gn臋艂a z zapa艂em Stella. - Jak to si臋 sta艂o, 偶e艣my si臋 rozdzieli艂y?
Obawa zmieni艂a si臋 w przera偶enie. Allison nie wiedzia艂a, co powiedzie膰.
Stella Blake m贸wi艂a dalej z beztrosk膮 nie艣wiadomo艣ci膮:
- Ale zamierzam to natychmiast naprawi膰. Jeste艣 z kim艣 um贸wiona na lunch? Wiem, 偶e dzwoni臋 w ostatniej chwili, ale musisz wiedzie膰, 偶e jestem okropnie niecierpliwa. Zreszt膮 obawiam si臋, 偶e t臋 cech臋 przekaza艂am mojemu synowi. Mamy tyle spraw do obgadania i po prostu nie mog臋 si臋 doczeka膰, kiedy mi wszystko opowiesz. Mo偶e by膰 o pierwszej? Zadzwoni臋 albo..
- Pani Blake... - Allison poczu艂a si臋 tak, jakby ton臋艂a. Prawie zakrztusi艂a si臋 przy tych s艂owach.
- Prosz臋, Stella.
- Stello... - i Allison zda艂a sobie nagle spraw臋 z tego, 偶e nie wie, co powiedzie膰. Popatrzy艂a b艂agalnie na Penny, ale napotka艂a tylko zaciekawione spojrzenie i u艣wiadomi艂a sobie, 偶e przyjaci贸艂ka nawet nie domy艣la si臋, o co chodzi. Jej samej z trudno艣ci膮 przysz艂o uwierzy膰, 偶e to si臋 dzieje rzeczywi艣cie, Stone nie powiedzia艂 prawdy swojej matce.
Zebra艂a ca艂膮 odwag臋, zacisn臋艂a palce na s艂uchawce i wyrzuci艂a z siebie:
- Stello, obawiam si臋, 偶e zasz艂o nieporozumienie.
Po tamtej stronie zapanowa艂a uprzejma cisza.
Allison poczu艂a, 偶e nie mo偶e m贸wi膰 dalej. Jak mog艂aby powiedzie膰 tej zupe艂nie niewinnej kobiecie - kobiecie, kt贸ra obj臋艂a j膮 tak ciep艂o, kt贸rej oczy wype艂ni艂y si臋 艂zami szcz臋艣cia na wie艣膰, 偶e jej syn si臋 zar臋czy艂 - 偶e to wszystko by艂o tylko g艂upim kawa艂em? I chocia偶 z ch臋ci膮 zwali艂aby ca艂膮 win臋 na Stone'a - a by艂 winny przynajmniej w po艂owie - to ona pierwsza sk艂ama艂a. Przynajmniej powinna spojrze膰 w oczy ok艂amanej osobie i przeprosi膰. Cisza przed艂u偶a艂a si臋.
- O m贸j Bo偶e, zadzwoni艂am w nieodpowiedniej chwili, prawda?
- Nie - szybko zaprzeczy艂a Allison. - Wcale nie. To znaczy, ja... - Ju偶 nie mia艂a wyboru. Z rezygnacj膮 zdecydowa艂a si臋 na co艣, o czym by艂a przekonana, 偶e b臋dzie najgorszym do艣wiadczeniem w jej 偶yciu. - Z przyjemno艣ci膮 zjem z tob膮 lunch.
- Cudownie. Wiesz, gdzie jest „Stephanie"? O pierwszej, dobrze?
Zapewni艂a, 偶e przyjdzie i od艂o偶y艂a s艂uchawk臋 trz臋s膮c膮 si臋 r臋k膮.
- Dobry Bo偶e, kto to by艂? - spyta艂a Penny. - Wygl膮dasz, jakby kto艣 zaprosi艂 ci臋 na egzekucj臋.
- Kto艣 zaprosi艂 - odpowiedzia艂a sucho Allison. - Na moj膮.
Prze艂kn臋艂a z trudem 艣lin臋 i podnios艂a zrozpaczone oczy na przyjaci贸艂k臋.
- Och, Penny - szepn臋艂a. - Mam straszny k艂opot.
ROZDZIA艁 SZ脫STY
Przez nast臋pne dwie godziny Allison pr贸bowa艂a na przemian to dodzwoni膰 si臋 do Stone'a, to wymy艣li膰 wiarygodny pretekst, kt贸ry pozwoli艂by jej nie p贸j艣膰 na to spotkanie. Je艣li on bal si臋 powiedzie膰 prawd臋 swojej matce, to dlaczego ona ma si臋 podj膮膰 tego niewdzi臋cznego zadania? By艂a na niego w艣ciek艂a i gdyby tylko mog艂a, powiedzia艂aby mu szczerze, co my艣li o tego rodzaju galanterii. Ale nie by艂o go w biurze albo nie chcia艂 z ni膮 rozmawia膰.
W ko艅cu pogodzi艂a si臋 z tym, co pod艣wiadomie wiedzia艂a od pocz膮tku. Nie mia艂a innego wyj艣cia, jak tylko zacisn膮膰 z臋by i stawi膰 czo艂o losowi. Zrobi艂a g艂upstwo i musi ponie艣膰 konsekwencje. Ale nie potrafi艂a powstrzyma膰 si臋 przed planowaniem okrutnej zemsty na Harrisonie.
Penny wierzy艂a w prawdziwo艣膰 sentencji, 偶e suknia zdobi kobiet臋, i nalega艂a, 偶eby Allison ubra艂a si臋 w jaskrawe kolory. Uwa偶a艂a, 偶e nie艣mia艂o艣膰 znika, je艣li ma si臋 na sobie 偶贸艂te szorty i pasuj膮cy do nich 偶akiet, a z ramion opada p贸艂torametrowy r贸偶owo-czerwony szal. Allison nie by艂a pewna, czy akurat taki str贸j doda jej odwagi, ale na pewno on w艂a艣nie uniemo偶liwi艂 zmian臋 decyzji w ostatniej chwili; gdy ju偶 wesz艂a do restauracji, Stella Blake dostrzeg艂a j膮 od razu i pomacha艂a r臋k膮.
Wyprostowa艂a si臋 i podesz艂a do stolika. Nawet nie pr贸bowa艂a si臋 u艣miechn膮膰. Nie by艂o powodu, by odwleka膰 niemi艂e wyja艣nienia banaln膮 wymian膮 uprzejmo艣ci.
- Pani Blake - zacz臋艂a stanowczo.
- Stello, na mi艂o艣膰 bosk膮. Mo偶esz spokojnie usi膮艣膰. Obiecuj臋, 偶e nie b臋d臋 gryz艂a.
W jej oczach rozb艂ys艂y iskierki, kt贸re niespodziewanie w nieprzyjemny spos贸b przypomnia艂y Allison Stone'a, a to wywo艂a艂o niejasne podejrzenia. Skorzysta艂a jednak z zaproszenia i opad艂a na krzes艂o. Zanim zd膮偶y艂a rozpocz膮膰 sw膮 starannie obmy艣lan膮 przemow臋, Stella uciszy艂a j膮 gestem, oznajmiaj膮c stanowczo:
- Mamy mn贸stwo do obgadania i bardzo ma艂o czasu. Przede wszystkim uspok贸j si臋 wreszcie. Wiem, 偶e nie jeste艣 zar臋czona z moim synem, nie by艂a艣 i prawdopodobnie nie zamierzasz nigdy by膰, chocia偶 uwa偶am, 偶e sprawa jest jeszcze otwarta. Przepraszam, 偶e tak bardzo si臋 przeze mnie zdenerwowa艂a艣, ale podejrzewa艂am, 偶e przyjdziesz na spotkanie tylko wtedy, gdy b臋dziesz si臋 czu艂a zobowi膮zana do wyja艣nienia mi wszystkiego osobi艣cie. A uwa偶a艂am, 偶e koniecznie musimy si臋 spotka膰.
Allison patrzy艂a na ni膮 oszo艂omiona.
- Ale... ale jak... S膮dzi艂am, 偶e Stone...
Stella machn臋艂a lekcewa偶膮co r臋k膮.
- Wiedzia艂am prawie od pierwszej chwili, kochanie. Znam tego ch艂opca trzydzie艣ci dwa lata i ani razu nie uda艂o mu si臋 mnie ok艂ama膰. Chocia偶 musz臋 przyzna膰, 偶e potrafi艂a艣 oszuka膰 mnie na par臋 chwil, co wcale nie jest takie proste, naprawd臋. - Podnios艂a szklank臋 i zmierzy艂a Allison uwa偶nym spojrzeniem. - Powiem szczerze, nie jeste艣 w typie Gregory'ego. Oczywi艣cie, m贸j syn mia艂 tyle przyzwoito艣ci, by zadzwoni膰 dzisiaj rano i potwierdzi膰 moje podejrzenia.
Allison nie tylko nie wiedzia艂a, co powiedzie膰, ale nawet co my艣le膰. By艂a po prostu nieprzytomna. Zdawa艂a sobie spraw臋, 偶e manipulacje Stelli powinny j膮 denerwowa膰, ale odczuwa艂a zbyt wielk膮 ulg臋. Wydawa艂o jej si臋, 偶e powinna by膰 wdzi臋czna Stone'owi, bo w ko艅cu dotrzyma艂 obietnicy. By艂a jednak na niego zbyt w艣ciek艂a za wszystkie k艂opoty, kt贸re spowodowa艂. Nie mog艂a zrozumie膰, w jakim celu Stella j膮 tu sprowadzi艂a. Odchrz膮kn臋艂a i wzi臋艂a torebk臋, zamierzaj膮c wsta膰.
- Naprawd臋 nie wiem, jak mam przeprasza膰. To, co zrobi艂am, by艂o zupe艂nie nie na miejscu. Normalnie tak si臋 nie zachowuj臋 i nie mam na swoje usprawiedliwienie nic poza... - Spojrza艂a na Stell臋 ze szczerym 偶alem i sko艅czy艂a troch臋 niepewnie: - To by艂 nag艂y impuls, a poza tym nie wiedzia艂am, 偶e jeste艣 jego matk膮.
Stella wybuchn臋艂a 艣miechem. By艂 to 艣miech radosny, niepohamowany, wystarczaj膮co g艂o艣ny, 偶eby wszyscy na ni膮 zwr贸cili uwag臋, i tak zara藕liwy, 偶e obcy ludzie zacz臋li bezwiednie si臋 u艣miecha膰. Allison nie wiedzia艂a, czy usi膮艣膰 i poczeka膰 na wym贸wki, czy wymamrota膰 jeszcze jedne przeprosiny i uciec.
Stella, jakby czytaj膮c w jej my艣lach, pochyli艂a si臋 i po艂o偶y艂a r臋k臋 na d艂oni dziewczyny.
- No widzisz! W艂a艣nie dlatego chcia艂am si臋 z tob膮 spotka膰. Jeste艣 bystra, szczera, nie m贸wi膮c ju偶 o uczciwo艣ci, o kt贸r膮 ci臋偶ko w dzisiejszych czasach. Nadajesz si臋 - zadecydowa艂a. - Doskonale si臋 nadajesz.
- Ciesz臋 si臋, 偶e si臋 nie gniewasz, ale obawiam si臋, 偶e nie bardzo rozumiem...
- Oczywi艣cie, 偶e nie rozumiesz i w膮tpi臋, czy zrozumia艂aby艣, nawet gdybym ci to wyt艂umaczy艂a. Ale c贸偶 ze mnie za gospodyni! Nawet nie pozwoli艂am ci nic zam贸wi膰. - Gestem przywo艂a艂a kelnera. - Polecam lekk膮 zup臋 i sa艂atk臋, a na koniec zjemy co艣 zakazanego.
Chocia偶 Allison mia艂a wszelkie powody, by by膰 zak艂opotana, a nawet przestraszona, poczu艂a, 偶e od razu polubi艂a t臋 kobiet臋.
Kiedy kelner odszed艂, Stella usiad艂a wygodniej i zacz臋艂a bez wst臋p贸w:
- Przede wszystkim chc臋 o艣wiadczy膰, 偶e moja obecno艣膰 tutaj wcale nie oznacza aprobaty dla poczyna艅 mego syna. To arogancki m艂ody cz艂owiek, kt贸remu, moim zdaniem, zbyt wiele uchodzi na sucho. W 偶adnym wypadku nie chc臋 wywiera膰 na ciebie jakiegokolwiek nacisku. Jednak...
Allison wypi艂a w艂a艣nie 艂yk wody i omal si臋 nie zakrztusi艂a. Mia艂a ju偶 dosy膰 tej rozmowy.
- Przepraszam, ale co Stone zrobi艂?
- Nie chodzi o to, co zrobi艂, ale co ma zamiar zrobi膰.
- Chyba si臋 zgubi艂am w tym wszystkim.
- Powiem to tak - oznajmi艂a nagle Stella. - 呕a艂uj臋, 偶e wasze zar臋czyny by艂y tylko 偶artem. Uda艂o ci si臋 wczoraj wyci膮gn膮膰 z niego to najlepsze - mo偶e tylko na moment czy dwa, ale uda艂o ci si臋, a 偶adna inna kobieta jak dot膮d tego nie dokona艂a. Za to ci臋 podziwiam. Co wi臋cej, nie mog臋 wymy艣li膰 偶adnego powodu, aby艣 mia艂a pomaga膰 mu wypl膮ta膰 si臋 z tych k艂opot贸w, w kt贸re, o ile wiem, si臋 wpakowa艂. Chocia偶... - W jej oczach zn贸w zab艂ys艂y znajome iskierki, takie same jak u Stone'a. - W艂a艣ciwie to pewnie sama uznasz, 偶e daj臋 ci szans臋, kt贸rej po prostu nie mo偶na odrzuci膰.
Allison wypi艂a jeszcze troch臋 wody, pr贸buj膮c si臋 uspokoi膰. Ale musia艂a przypomnie膰 sobie ostatni膮 rzecz, jak膮 Stone Harrisem jej zaproponowa艂.
- My艣l臋, 偶e to mnie nie interesuje - mrukn臋艂a.
- Bzdura - powiedzia艂a dziarsko Stella. - Ka偶da kobieta w sekrecie marzy o poskromieniu bestii. A chyba przyznasz mi racj臋, mojemu Gregory'emu trzeba nie lada poskromicielki.
A potem, jakby chc膮c uprzedzi膰 uprzejm膮 odmow臋, na kt贸r膮 Allison jako艣 wcale nie mia艂a ochoty, Stella podnios艂a r臋k臋 i doda艂a beztrosko:
- Och, wiem, jest bardzo wytworny, wykszta艂cony i ma troch臋 wdzi臋ku, kt贸remu nawet ja nie umiem si臋 oprze膰, ale je艣li chodzi o powa偶ne stosunki mi臋dzyludzkie, jest beznadziejny. Chcia艂a艣 mu da膰 nauczk臋, prawda? C贸偶, trzeba wi臋cej ni偶 jednego wieczoru, 偶eby nauczy膰 Gregory'ego tego, co powinien wiedzie膰. I bardzo niewiele kobiet b臋dzie mia艂o tak膮 szans臋 jak ty.
Allison by艂a prawie przekonana, 偶e to wszystko nie b臋dzie jej odpowiada艂o.
- Naprawd臋 wydaje mi si臋...
- Nie mia艂abym ci za z艂e, gdyby艣 st膮d wysz艂a nawet si臋 nie ogl膮daj膮c. Szczerze m贸wi膮c, jestem ca艂kiem pewna, 偶e w艂a艣nie to zrobi艂abym na twoim miejscu. Ale pami臋taj, 偶e je艣li tak post膮pisz, on po prostu znajdzie kogo艣 innego, co tylko jeszcze bardziej udowodni, jak膮 ma wpraw臋 w stawianiu na swoim. My艣l臋, 偶e co do tego nie masz w膮tpliwo艣ci. Wi臋c pomy艣l o tym, kochanie, i pami臋taj, 偶e cokolwiek zrobisz, masz moje pe艂ne poparcie.
Allison mia艂a ochot臋 powiedzie膰 bardzo wiele - pocz膮wszy od prostego i stanowczego zapytania, o czym ta kobieta w艂a艣ciwie m贸wi - ale gdy otworzy艂a usta, nagle zabrak艂o jej s艂贸w. Zabrak艂o jej te偶 tchu, bo kiedy spojrza艂a nad ramieniem Stelli - zamar艂a.
Stone szed艂 przez sal臋 z niedba艂ym wdzi臋kiem i naturaln膮 pewno艣ci膮 siebie, kt贸re Allison tak dobrze pami臋ta艂a z poprzedniego wieczora. Mia艂 na sobie per艂owoszar膮 koszul臋 z podwini臋tymi r臋kawami i rozpi臋tym ko艂nierzykiem i krawat, zawi膮zany tak lu藕no, 偶e wygl膮da艂, jakby zosta艂 naci膮gni臋ty przez g艂ow臋. Nosi艂 czarne d偶insy i tenis贸wki. Jego w艂osy by艂y potargane przez wiatr, twarz nieco zaro艣ni臋ta, a wszystkie kobiece g艂owy odwraca艂y si臋 za nim.
Podszed艂 do matki i poca艂owa艂 j膮 w policzek. Jego oczy napotka艂y spojrzenie Allison, kt贸rej, wbrew postanowieniom, natychmiast przyszed艂 na my艣l wczorajszy poca艂unek, i wspomnienie to wywo艂a艂o rumieniec na jej twarzy. Co gorsza, by艂a pewna, 偶e on te偶 o tym my艣li, i poczu艂a si臋 skr臋powana i zdenerwowana. M臋偶czy藕ni z takimi umiej臋tno艣ciami powinni mie膰 tyle przyzwoito艣ci, by nie przypomina膰 kobietom za pomoc膮 spojrze艅, dotkni臋膰 albo s艂贸w, jak ca艂kowicie ulega艂y ich wdzi臋kowi.
- Przyszed艂e艣 za wcze艣nie, jak zwykle - powiedzia艂a zdenerwowana Stella. - Sk膮d si臋 u ciebie wzi臋艂o tak dziwaczne wyczucie czasu? C贸偶, skoro ju偶 tu jeste艣, to mo偶esz usi膮艣膰. Mam nadziej臋, 偶e jad艂e艣 - doda艂a na widok zbli偶aj膮cego si臋 kelnera - bo my ju偶 zam贸wi艂y艣my. Powiedzia艂am ci, 偶e tw贸j plan mi si臋 nie podoba i nie mo偶esz oczekiwa膰, 偶e odwal臋 za ciebie brudn膮 robot臋. Poza tym jeste艣 stanowczo za stary, 偶eby biec z ka偶dym k艂opotem do mamusi.
- Dzi臋kuj臋, mamo. - Stone u艣miechn膮艂 si臋 ironicznie. - W艂a艣nie tego trzeba m臋偶czy藕nie, gdy usi艂uje wzbudzi膰 zaufanie w m艂odej damie. Przede wszystkim - zwr贸ci艂 si臋 do Allison - zadzwoni艂em do niej dlatego, 偶e ci to obieca艂em.
- I 偶eby dowiedzie膰 si臋, co s膮dz臋 o twoim planie - rzuci艂a Stella.
Aliison zacz臋艂a je艣膰 zup臋.
- W porz膮dku, przyznaj臋, 偶e chcia艂em pozna膰 jej zdanie, ale kiedy powiedzia艂a, 偶e chce i tak zje艣膰 z tob膮 lunch...
- Powiedzia艂am, 偶e mo偶esz wpa艣膰 na deser.
- Przyszed艂em wcze艣niej, 偶eby uniemo偶liwi膰 ci zrobienie wi臋kszej szkody, ni偶 to jest konieczne. Widz臋 jednak, 偶e przyszed艂em za p贸藕no. Aliison nawet si臋 do mnie nie odzywa.
- Co tylko dowodzi, 偶e ma wi臋cej rozumu ni偶 przeci臋tna kobieta. Jak ci smakuje zupa, kochanie?
- Zupe艂nie przyzwoita.
Kelner przyni贸s艂 wod臋 sodow膮 dla Stone'a. K膮tem j oka Aliison patrzy艂a, jak jego r臋ka zaciska si臋 na szklance - d艂ugie, czu艂e palce, silne nadgarstki pokryte z艂ocistobr膮zowymi w艂osami, r臋ce czarodzieja, kt贸ry ma w艂adz臋 nad cia艂em kobiety.
Pr贸bowa艂a skupi膰 uwag臋 na zupie, kt贸ra jednak straci艂a sw贸j aromat. Si臋gn臋艂a po wod臋.
- Sprawa wygl膮da tak - rozpocz膮艂 Stone zdecydowanym tonem. - Ubiegam si臋 o kontrakt, najpowa偶niejszy w mojej karierze i niezwykle presti偶owy. Pracuj臋 nad tym od roku. Firma nale偶y do Japo艅czyk贸w - tych, kt贸rych masz pom贸c mi zabawia膰 w przysz艂ym miesi膮cu.
Kelner przyni贸s艂 sa艂atki i Aliison u艣miechn臋艂a si臋 do niego.
- Chodzi o to - ci膮gn膮艂 Stone - 偶e oni maj膮 do艣膰 osobliwe wymagania w stosunku do ludzi, kt贸rzy z nimi pracuj膮, a nawet tylko wsp贸艂pracuj膮. Wprawdzie moja oferta by艂a najlepsza, ale nawet nie brali mnie pod uwag臋, a偶 do dzisiejszego ranka, kiedy rozesz艂a si臋 wiadomo艣膰, 偶e mam si臋 o偶eni膰 z tob膮.
Aliison z wielkim trudem uda艂o si臋 nie upu艣ci膰 widelca, ale nie zdo艂a艂a powstrzyma膰 si臋 od spojrzenia mu w oczy.
- Wiem, 偶e to si臋 zacz臋艂o jako 偶art, Allison, ale chyba byli艣my za dobrzy i przekonali艣my zbyt wiele os贸b. Teraz to si臋 na nas odbija.
W艂a艣nie to, pomy艣la艂a dziewczyna, poczucie winy. Wiedzia艂a ju偶, 偶e przepad艂a, 偶e powinna unika膰 jego spojrzenia. Wr贸ci艂a do swojej sa艂atki.
- Przejd藕my do sedna sprawy. Powinni艣my poci膮gn膮膰 to przez jaki艣 miesi膮c, dop贸ki nie dostan臋 kontraktu - i to wszystko. Potem mogliby艣my si臋 demonstracyjnie pok艂贸ci膰 i zerwa膰. Nikt by si臋 nie domy艣li艂.
Aliison pr贸bowa艂a nabi膰 na widelec kawa艂ek pomidora, ale nie uda艂o si臋 jej.
- No to chyba wszystko - powiedzia艂 Stone spokojnie. - I co o tym s膮dzisz? Pewnie masz jakie艣 pytania.
Allison od艂o偶y艂a ostro偶nie widelec i wytar艂a serwetk膮 usta.
- Tylko jedno.
Czeka艂.
- Kto p艂aci za obiad?
- Ja.
- W takim razie... my艣l臋, 偶e jednak zjem deser.
- Dobre posuni臋cie, kochanie - u艣miechn臋艂a si臋 Stella.
- Oczywi艣cie - zacz膮艂 ostro偶nie Stone - nie musia艂aby艣 naprawd臋 nic robi膰. Po prostu nie wyprowadzaj z b艂臋du nikogo, kto uwa偶a, 偶e jeste艣my zar臋czeni. Graj swoj膮 rol臋 przez tydzie艅 czy miesi膮c, dop贸ki ludzie Heroshito s膮 w mie艣cie. I jeszcze na jednej czy dw贸ch imprezach, na kt贸re b臋dziesz musia艂a przyj艣膰 jako moja narzeczona. Ale nie zaproponuj臋 ci za to zap艂aty - zapewni艂 pospiesznie. - Wiem, co my艣lisz o zamienianiu prywatnych przys艂ug w interesy.
Mog艂a mu odpowiedzie膰 na wiele sposob贸w, pocz膮wszy od stwierdzenia, 偶e to ona powinna decydowa膰, za co bierze pieni膮dze, a za co nie, a偶 po stanowcze zapytanie, jakie on ma prawo prosi膰 j膮 o cokolwiek. Wiedzia艂a jednak, 偶e jedno i drugie nie ma sensu.
- Przynajmniej szybko si臋 uczysz - mrukn臋艂a.
- Ale - ci膮gn膮艂 dalej - rozumiem, 偶e nie wszystko to twoja wina...
Nie mog艂a powstrzyma膰 zdziwionego, niedowierzaj膮cego spojrzenia, ale Stone nie zwr贸ci艂 na nieuwagi
- ...i nie oczekuj臋, 偶e zadasz sobie trud za darmo. W ko艅cu ja dostan臋 kontrakt i uwa偶am, 偶e ty te偶 powinna艣 mie膰 jak膮艣 rekompensat臋.
Stella, kt贸ra dot膮d w spos贸b godny podziwu powstrzymywa艂a si臋 od udzia艂u w rozmowie, wtr膮ci艂a sucho:
- Czy aby nie masz na my艣li wynagrodzenia, kochanie?
Stone zignorowa艂 j膮 z tak膮 sam膮 nonszalancj膮, z jak膮 chwil臋 przedtem zignorowa艂 zaskoczenie Allison. Si臋gn膮艂 do kieszeni i wyj膮艂 z艂o偶ony papier.
- Kaza艂em sekretarce za艂atwi膰 rano par臋 telefon贸w. To s膮 ludzie, kt贸rym przyda艂yby si臋 wasze us艂ugi i kt贸rzy przypadkiem maj膮 u mnie d艂ug wdzi臋czno艣ci.
- Przecie偶 nawet nie wiesz, co to za us艂ugi.
- Nie - przyzna艂 - niezupe艂nie. Ale moja sekretarka wie i to ona zrobi艂a t臋 list臋. Zlecenia s膮 wasze, je艣li chcecie.
Poda艂 jej papier, a Allison zawaha艂a si臋, czuj膮c si臋 jak Persefona w podziemnym kr贸lestwie. Kilka pestek granatu przypiecz臋towa艂o los tej nieszcz臋snej dziewczyny. W wypadku Allison by艂y to nazwiska na li艣cie. Je艣li na nie spojrzy, b臋dzie zgubiona.
Wzi臋艂a list臋 do r臋ki. Zawiera艂a mo偶e p贸艂 tuzina nazwisk. Nie by艂o tu ani jednego s艂awnego piosenkarza, jego agenta ani gwiazdy filmowej. Ale Allison mia艂a w g艂owie w艂asn膮 list臋, wi臋c rozpozna艂a par臋 os贸b nale偶膮cych do elity miasta - po艣rednik w handlu nieruchomo艣ciami, inwestor, geniusz komputerowy. A obok ka偶dego nazwiska widnia艂a data i ma艂y dopisek: „Rocznica", „Szesnaste urodziny", „Emerytura", „Rozdanie nagr贸d". To by艂y powa偶ne zadania, solidne kontakty, zlecenia, jakie stara艂a si臋 zdoby膰 od pocz膮tku istnienia firmy. To by艂a najlepsza propozycja, jak膮 kiedykolwiek otrzyma艂a.
Cisza przed艂u偶a艂a si臋. Allison patrzy艂a na kartk臋, a Stone czeka艂 na odpowied藕. W ko艅cu Stella po艂o偶y艂a serwetk臋 obok talerza.
- C贸偶 - oznajmi艂a. - Jestem bardzo ciekawa, co z tego wyjdzie, ale widz臋, 偶e ju偶 wykona艂am swoje zadanie. - Pochyli艂a si臋 i poklepa艂a Allison po r臋ce. - Widzisz, kochanie, on jest niepoprawny. Masz przed sob膮 ambitne zadanie. A co do ciebie - powiedzia艂a do Stone'a - zrzekam si臋 deseru na twoj膮 korzy艣膰 i naprawd臋 oczekuj臋 rekompensaty. I nie przesadzaj z napiwkiem - doda艂a odchodz膮c.
Allison obserwowa艂a j膮 troch臋 oszo艂omiona, a potem odwr贸ci艂a si臋 do Stone'a. Przygl膮dali si臋 sobie d艂ug膮 chwil臋.
- Zaczynam rozumie膰, co mia艂e艣 na my艣li.
- Gdy m贸wi艂em o mojej rodzinie?
Skin臋艂a g艂ow膮.
- M贸j ojciec by艂 w艂a艣cicielem cyrku.
W ostatniej chwili powstrzyma艂a si臋 od komentarza. Zamiast tego popatrzy艂a na trzyman膮 w r臋ku list臋. Odchrz膮kn臋艂a.
- Stone...
- Chc臋 ci powiedzie膰, 偶e nie prosi艂em jej o pomoc - powiedzia艂 szybko. - Po pierwsze, nie zrobi艂aby tego, a po drugie wszystko, cokolwiek by ci o mnie powiedzia艂a, tylko pogorszy艂oby spraw臋.
- Masz ciekawe stosunki z matk膮 - u艣miechn臋艂a si臋. - Ale, Stone...
- To naprawd臋 dla mnie wa偶ne, Allison - powiedzia艂 cicho.
Kiedy spojrza艂a w jego oczy, zrozumia艂a, 偶e po raz pierwszy, odk膮d go pozna艂a, m贸wi szczer膮 prawd臋. To nie tylko by艂o dla niego wa偶ne, to by艂a najwa偶niejsza rzecz w jego 偶yciu. I on jej chce to powierzy膰.
Nie mog艂a powstrzyma膰 pe艂nego rezygnacji westchnienia.
- Tylko jedno pytanie.
Troch臋 si臋 odpr臋偶y艂.
- Jakie?
- Co ty w艂a艣ciwie robisz?
U艣miech zachwytu powoli pojawia艂 si臋 na jego twarzy, a oczy mu rozb艂ys艂y. Chwyci艂 j膮 za r臋k臋.
- Chod藕, poka偶臋 ci.
ROZDZIA艁 SI脫DMY
- Kto艣 mi obieca艂 deser - poskar偶y艂a si臋 Allison, gdy Stone ci膮gn膮艂 j膮 przed oczyma zdziwionej sekretarki do swego gabinetu. Skarga ta nie by艂a jednak szczera. Czu艂a si臋 jak dziecko oczekuj膮ce na przygod臋 - tak zara藕liwy okaza艂 si臋 entuzjazm Stone'a. Dotyk jego r臋ki - nawet przypadkowy - elektryzowa艂, i nie wiedz膮c nawet, co zamierza jej pokaza膰, by艂a dumna, 偶e wybra艂 w艂a艣nie j膮. A mo偶e to tylko reakcja na jego blisko艣膰?
- Nie prosi艂am o pokaz - doda艂a. - Mog艂e艣 odpowiedzie膰 jednym s艂owem. Uwierzy艂abym.
- Na pewno nie uwierzy艂aby艣.
Pami臋ta艂a to biuro z pierwszej wizyty. Wszystkie detale tkwi艂y w jej pami臋ci - chrom i obsydian, czer艅 i szaro艣膰, 艣wiat艂o i cie艅. Przy jednej ze 艣cian sta艂y szafy z przydymionego szk艂a. S膮dzi艂a, 偶e kryje si臋 za ninii co艣 do zabawy lub barek. A mo偶e i jedno, i drugie. 艢ciana za biurkiem sk艂ada艂a si臋 wy艂膮cznie z okien. Kiedy nacisn膮艂 guzik, przes艂oni艂y je czarne zas艂ony.
Stone okr膮偶y艂 biurko, wzi膮艂 Allison za r臋k臋 i poprowadzi艂 na 艣rodek pokoju. Po艂o偶ywszy r臋ce na ramionach dziewczyny, obr贸ci艂 j膮 w stron臋 szaf z przyciemnionego szk艂a.
- St贸j tu i nie ruszaj si臋 - rozkaza艂.
Powr贸ci艂 do biurka i Allison patrzy艂a ze zdumieniem, jak po naci艣ni臋ciu kolejnego guzika szk艂o rozsuwa si臋, ukazuj膮c ekran komputera. Poczu艂a dreszcz oczekiwania. A mo偶e obawy? Delikatne 艣wiat艂o rzuca艂o cie艅 na skoncentrowan膮 twarz Stone'a. Jego palce ta艅czy艂y po klawiaturze. Nagle wyda艂 jej si臋 jaki艣 obcy - niezwykle przystojny, daleki i tajemniczy, zaabsorbowany bez reszty tworzonym przez siebie 艣wiatem. Ale jego g艂os by艂 jak zwykle mi艂y i znajomy.
- Nie boisz si臋 ciemno艣ci?
Nie mog艂a powstrzyma膰 si臋 przed niepewnym spojrzeniem w stron臋 drzwi.
- Nie. Oczywi艣cie, 偶e nie. Co...
Nagle w pokoju zrobi艂o si臋 zupe艂nie ciemno.
Allison naprawd臋 nie ba艂a si臋 ciemno艣ci. Ale istnia艂a r贸偶nica mi臋dzy zwyk艂膮 ciemno艣ci膮 i t膮 nag艂膮, absolutn膮 czerni膮. Nie s艂ysza艂a nawet uderze艅 w klawisze, nie wiedzia艂a, gdzie jest Stone. Mo偶e zostawi艂 j膮 zupe艂nie sam膮?! Wpatrywa艂a si臋 w ciemno艣膰 i usi艂owa艂a przem贸wi膰 pewnym g艂osem.
- Stone...
- Patrz - powiedzia艂 艂agodnie.
Nie mog艂a zorientowa膰 si臋, z kt贸rej strony dobiega g艂os. Wyprostowa艂a si臋 i spojrza艂a na sufit. Dach otworzy艂 si臋, ukazuj膮c nocne niebo, granat upstrzony gwiazdami tak b艂yszcz膮cymi, 偶e chcia艂o si臋 wzi膮膰 je do r臋ki. Widzia艂a raz takie niebo na pustyni - zapar艂o jej w贸wczas dech w piersiach. Teraz te偶 tak by艂o. Jeszcze nie zd膮偶y艂a oswoi膰 si臋 z tym cudem, gdy sta艂o si臋 co艣 jeszcze bardziej niezwyk艂ego. Poczu艂a na policzkach podmuch wiatru. Niewiarygodne, ale gwiazdy zacz臋艂y si臋 przesuwa膰. Po chwili zrozumia艂a, 偶e to nie gwiazdy p艂yn膮, ale pod艂oga, na kt贸rej stoi, porusza si臋 ku niebu. Krzykn臋艂a i wyci膮gn臋艂a r臋ce, 偶eby utrzyma膰 r贸wnowag臋. Poczu艂a na plecach d艂onie Stone'a.
- Wszystko w porz膮dku - powiedzia艂. - Trzymam ci臋.
Obj膮艂 j膮 mocno w pasie. Allison, ju偶 rozlu藕niona, obj臋艂a go ramionami i przytuli艂a si臋, unosz膮c jednocze艣nie g艂ow臋 ku gwiazdom. Wiatr wia艂 jej teraz prosto w twarz, rozrzuca艂 w艂osy i wywo艂ywa艂 g臋si膮 sk贸rk臋. Nocne niebo rozpo艣ciera艂o si臋 wok贸艂 nich, dop贸ki stali - nie, raczej lecieli przez dermie przestworza, rozja艣nione tylko 艣wiat艂em gwiazd. Serce Allison bi艂o bardzo mocno. I cho膰 mieszanina zachwytu i strachu sprawia艂a, 偶e mia艂a ochot臋 piszcze膰 jak dziecko w g贸rskiej kolejce, nie mog艂a wydoby膰 g艂osu. Zatraci艂a si臋 bez reszty w ogl膮danym cudzie, pogr膮偶y艂a ca艂kowicie w niezwyk艂ych doznaniach, by艂a przera偶ona i wzruszona, przej臋ta i podniecona. Trzyma艂a si臋 kurczowo Stone'a i oddycha艂a d臋偶ko.
Szybko艣膰 zmniejszy艂a si臋, a silny wiatr zmieni艂 w delikatny podmuch. 艢wiat艂o, kt贸re wcze艣niej wygl膮da艂o jak gwiazdy, zacz臋艂o z wolna nabiera膰 kszta艂t贸w planet - niesamowitych, pe艂nych nieziemskich kolor贸w, otoczonych mgie艂k膮 atmosfery, o dziwacznie ukszta艂towanej powierzchni - kt贸re przesuwa艂y si臋 przed jej oczami jak chmury za oknem samolotu. Tylko 偶e nie by艂o okna i nie by艂o samolotu, to ona sama lecia艂a bezw艂adnie w kosmos. Ona i Stone, tylko we dwoje po艣r贸d wiruj膮cych 艣wiat贸w.
Ruch w ko艅cu zamar艂 i wydawa艂o si臋, 偶e stoj膮 na powierzchni jakiej艣 planety. Wok贸艂 nich k艂臋bi艂o si臋 rdzawe niebo, roz艣wietlone blaskiem oddalonego czerwonego s艂o艅ca. Allison czu艂a 偶ar jego promieni na policzku. Na wschodzie wida膰 by艂o dwa pomara艅czowe ksi臋偶yce, jeden nieco wy偶ej od drugiego. U jej st贸p k艂臋bi艂a si臋 mglista ciemno艣膰, ale kiedy spojrza艂a przed siebie, zobaczy艂a pofa艂dowane, piaszczyste purpurowe wydmy i z艂ocist膮 pustyni臋. Powietrze by艂o suche i gor膮ce, pachnia艂o jak stary pergamin, jak rozgrzany s艂o艅cem kamie艅, le偶膮cy od stuleci w rozpalonej pustyni. Niemo偶liwie obce. Niemo偶liwie realne.
- M贸j Bo偶e - szepn臋艂a. - Jeste艣 czarodziejem.
- Nie. Tylko in偶ynierem. Witaj na Celitonie Trzy, moim domku daleko od domu.
Teraz, kiedy wra偶enie ruchu znik艂o, palce Allison przesta艂y kurczowo 艣ciska膰 ramiona Stone'a, ale nie mog艂a go te偶 zupe艂nie pu艣ci膰. Poczucie dezorientacji by艂o wci膮偶 bardzo silne i nie by艂a pewna, czy nie wypad艂aby poza granice 艣wiata, gdyby opu艣ci艂a bezpieczny kr膮g jego ramion. Wiedzia艂a, 偶e gor膮ce promienie s艂o艅ca na policzku, smak powietrza, wznosz膮ce si臋, pulsuj膮ce, k艂臋bi膮ce kolory obcego nieba w 偶aden spos贸b nie mog膮 by膰 prawdziwe, ale iluzja by艂a tak doskona艂a, 偶e jej serce bi艂o mocno z zachwytu. W gardle zasch艂o z wra偶enia, a zmys艂y nie chcia艂y zaakceptowa膰 tego, co m贸wi艂 rozum - 偶e to po prostu nie mo偶e by膰 prawda. Poza tym nie chcia艂a wysuwa膰 si臋 z obj臋膰 Stone'a.
W kt贸rym艣 momencie podr贸偶y przylgn臋艂a do niego ca艂ym da艂em - jej g艂owa le偶a艂a na jego ramieniu, a uda dotyka艂y jego ud. Czu艂a bid臋 jego serca, r贸wny puls i ka偶dy jego oddech. Pachnia艂 zio艂ami i traw膮, co w po艂膮czeniu z suchym i gor膮cym zapachem obcej ziemi by艂o dziwnie poci膮gaj膮ce i erotyczne. Nozdrzami wch艂ania艂a ten zapach, a ciep艂o rozlu藕nia艂o jej mi臋艣nie, tak 偶e coraz mocniej wtula艂a si臋 w jego ramiona. Jego blisko艣膰 by艂a niemal tak odurzaj膮ca, jak lot przez kosmos.
Odezwa艂a si臋, pr贸buj膮c wr贸ci膰 do rzeczywisto艣ci, zanim zniknie jej zdrowy rozs膮dek.
- Wcale nie opu艣cili艣my biura, prawda?
- Nie powiem - szepn膮艂 jej przy uchu. Znowu mog艂a us艂ysze膰 raczej ni偶 zobaczy膰 jego u艣miech. - Podstaw膮 dobrej iluzji, moja droga, jest gwarancja, 偶e nie b臋dzie wida膰 drucik贸w.
Powoli wci膮gn膮艂 powietrze. Czu艂a jego napinaj膮ce si臋 mi臋艣nie, s艂ysza艂a bicie jego serca, teraz szybsze, dor贸wnuj膮ce rytmowi jej serca. Westchn膮艂 jakby niepewnie, gdy jej palce w臋drowa艂y wzd艂u偶 ramienia, rozpoznaj膮c mi臋艣nie, ko艣ci i w艂osy, ciesz膮c si臋 ciep艂em sk贸ry.
Powia艂 ciep艂y wiatr, przynosz膮c ze sob膮 ten dziwny zapach i susz膮c pot, kt贸ry - Allison dopiero teraz to sobie u艣wiadomi艂a - b艂yszcza艂 na jej twarzy. Palce Stone'a rozpocz臋艂y dzik膮, cudown膮 pieszczot臋 ucha i obojczyka, p贸藕niej delikatnie spocz臋艂y w zag艂臋bieniu karku. Allison pr贸bowa艂a opanowa膰 szale艅czy rytm swego oddechu, gdy Stone przesun膮艂 d艂onie wok贸艂 talii, a p贸藕niej na brzuch. Wolny, ale stanowczy ruch jego r膮k os艂abia艂 napi臋cie mi臋艣ni i ca艂kowicie pozbawi艂 j膮 tchu.
Mimo wszystko mia艂a wra偶enie, 偶e dzia艂a艂 w spos贸b celowy i zaplanowany. Niebo wok贸艂 pociemnia艂o, mg艂a unios艂a si臋, ods艂aniaj膮c nieziemski pejza偶. Powietrze nabra艂o smaku ozonu. Mi臋艣nie Stone'a rozlu藕ni艂y si臋, nacisk na brzuch os艂ab艂, szmer jego oddechu, ciep艂y i wilgotny, uspokoi艂 si臋 i zacz膮艂 si臋 oddala膰. Z wyczuwaln膮 w ka偶dym ruchu niech臋ci膮 odsun膮艂 si臋 od niej o krok.
Gdy mg艂a unios艂a si臋, Allison dostrzeg艂a zmieniony pejza偶. Wydawa艂o si臋 teraz, 偶e przeciwleg艂a 艣ciana zrobiona jest z kamienia, mo偶na by艂o nawet dostrzec gdzieniegdzie mchy i porosty. Po艣rodku, o艣wietlone z obu stron przez p艂on膮ce pochodnie, otwiera艂y si臋 wielkie drzwi. Trzy razy wy偶szy i dwa razy szerszy od cz艂owieka czarny ziej膮cy otw贸r zajmowa艂 wi臋ksz膮 cz臋艣膰 tego, co pami臋ta艂a jako pok贸j, i prowadzi艂 nie wiadomo gdzie, je艣li w og贸le prowadzi艂 dok膮dkolwiek.
- M贸j Bo偶e! - zdo艂a艂a wyszepta膰 i oczarowanie zrekompensowa艂o niemal, cho膰 nie ca艂kowicie, zaw贸d, jaki odczu艂a, gdy Stone si臋 odsun膮艂. Powietrze by艂o teraz ch艂odne i czu膰 by艂o wilgo膰.
- Id藕 - przynagli艂, popychaj膮c j膮 delikatnie.
Spojrza艂a w d贸艂 i dostrzeg艂a 艣cie偶k臋 o艣wietlon膮 pomara艅czowym 艣wiat艂em, p艂yn膮cym zapewne z pochodni. Stopniowo zacz臋艂y do niej dociera膰 r贸偶ne dalekie odg艂osy: kapanie wody, kumkanie 偶ab. Okaza艂o si臋, 偶e stoj膮 na mo艣cie przerzuconym przez fos臋.
- Tam nic nie ma. Wejd臋 na 艣cian臋.
- Nie, nie wejdziesz - upiera艂 si臋. - Zaufaj mi.
Ufanie mu, u艣wiadomi艂a sobie nagle, nigdy nie by艂o najrozs膮dniejsze. Zaufa艂a mu, gdy bior膮c j膮 w ramiona uchroni艂 przed upadkiem - w sensie dos艂ownym, ale nie w przeno艣nym.
- Ty id藕 pierwszy.
- Nie mog臋. Tam jest za ma艂o miejsca dla nas dwojga. Wpadn臋 do wody.
Allison odwr贸ci艂a g艂ow臋, ale twarz Stone'a by艂a niewidoczna. W ustach jej zasch艂o.
- Dobrze wiesz, 偶e to tylko pod艂oga.
- Na pewno?
Ostro偶nie zrobi艂a krok naprz贸d. I jeszcze jeden. Ca艂y czas szed艂 za ni膮, trzymaj膮c j膮 wp贸艂. Drzwi by艂y coraz bli偶ej, p艂on膮ce pochodnie rzuca艂y ta艅cz膮ce cienie na wyci膮gni臋te r臋ce dziewczyny. Nie mog艂a pozby膰 si臋 wra偶enia, 偶e w tej scenerii jest co艣 znajomego - kamienny mur, ogromne drzwi, odg艂osy kapi膮cej wody, ta艅cz膮ce pomara艅czowe cienie. Byli ju偶 przed samymi drzwiami, dostatecznie blisko, by czu艂a wilgo膰 i ch艂贸d, dochodz膮ce z tego miejsca. Wyci膮gn臋艂a r臋k臋 w ciemno艣膰, spodziewaj膮c si臋, 偶e natrafi na szklane drzwi szafy. Zaskoczona stwierdzi艂a, 偶e nie by艂o 偶adnego oporu. Potkn臋艂a si臋 i tylko r臋ce Stone'a uchroni艂y j膮 przed upadkiem.
Spojrza艂a zdziwiona, ale jego twarz w pomara艅czowym 艣wietle pochodni by艂a doskonale niewinna.
- Id藕 dalej. To zupe艂nie bezpieczne.
Allison wstrzyma艂a oddech i wesz艂a w drzwi.
Gdy znalaz艂a si臋 za nimi, niewidzialny mechanizm w艂膮czy艂 o艣wietlenie i zobaczy艂a, 偶e stoi w w膮skim kamiennym korytarzu. Gdzie艣 kapa艂a woda, poczu艂a wo艅 trupiej, piwnicznej st臋chlizny. Dostrzeg艂a strome schody, mn贸stwo pochodni, kt贸re okopci艂y mur. Po prawej stronie wisia艂 nie najlepiej namalowany portret cz艂owieka w stroju el偶bieta艅skim, o bladej twarzy i czarnych oczach. Nagle zrozumia艂a, dlaczego to wszystko wydawa艂o jej si臋 znajome.
- Tu przecie偶 jest zupe艂nie tak samo, jak w Zamku Duch贸w w Yesteryear Park w Modesto! By艂am tam w zesz艂ym roku, kiedy przyjecha艂 m贸j siostrzeniec.
U艣miechni臋ty Stone wszed艂 w kr膮g 艣wiat艂a.
- Dobrze si臋 bawi艂a艣?
- Wspaniale! - wykrzykn臋艂a z entuzjazmem. - Nie uwierzysz, co tam pokazuj膮. Jaka wspania艂a technika! I wystawy... - Przerwa艂a, bo nagle zacz臋艂a rozumie膰. - No jasne - powiedzia艂a cicho. - Ty budujesz zamki. Tu jest tak, jak w Zamku Duch贸w...
- To jest Zamek Duch贸w z Yesteryear Park - przyzna艂. - Przynajmniej najwa偶niejsze pokoje. To prototyp naturalnych rozmiar贸w, kt贸ry tu zbudowa艂em i w kt贸rym ci膮gle co艣 poprawiam.
- Wysun膮艂 si臋 przed ni膮. - Po schodach p贸jd臋 pierwszy. S膮 do艣膰 w膮skie i mog膮 by膰 zdradliwe. Oczywi艣cie w Modesto zrobili艣my szersze. Trzymaj si臋 por臋czy.
Zd膮偶y艂 zej艣膰 trzy stopnie w d贸艂, zanim Allison oprzytomnia艂a na tyle, by m贸c i艣膰 za nim. Chwyci艂a por臋cz obiema r臋kami i szybko ruszy艂a po kamiennych stopniach.
- To tym si臋 zajmujesz? Budujesz weso艂e miasteczka?
- To s膮 raczej specjalne ekspozycje - poprawi艂. - I nie buduj臋 ich, tylko projektuj臋. Zazwyczaj nie ca艂e, tylko pewne elementy. Wymy艣lam zamki z duchami, jak ten, albo podr贸偶e, jak „Podwodne przygody" w Three Islands Park na Hawajach. By艂a艣 tam?
Spojrza艂 na ni膮, ale Allison potrz膮sn臋艂a g艂ow膮, ca艂y czas schodz膮c szybko po schodach, coraz g艂臋biej w ciemno艣膰. Echo nios艂o jego s艂owa i odg艂os ich krok贸w.
- To co艣 wyj膮tkowego - m贸wi艂 dalej. - P艂yniesz w szklanej 艂odzi podwodnej. W rzeczywisto艣ci tylko dwa metry pod wod膮, ale wydaje ci si臋, 偶e znacznie g艂臋biej. 艢ciga ci臋 wielki rekin, atakuje gigantyczna o艣miornica i spadasz na dno Rowu Kajma艅skiego - trzy kilometry w d贸艂, a od 艣mierci z powodu ci艣nienia w ostatniej chwili ratuje ci臋 podwodny robot.
- S艂ysza艂am o tym. To ty wymy艣li艂e艣?
Dotkn膮艂 r臋k膮 muru i nagle ods艂oni艂o si臋 okno, przez kt贸re wida膰 by艂o kilkoro m臋偶czyzn i kobiet pracuj膮cych w jednym pokoju przy deskach kre艣larskich lub d艂ugich sto艂ach. Zupe艂nie nie zwracali uwagi na obserwuj膮c膮 ich par臋. By艂o to tak zaskakuj膮ce, 偶e Allison omal nie straci艂a r贸wnowagi.
- George - Stone wskaza艂 jednego z m臋偶czyzn - pracowa艂 wcze艣niej w NASA. To czarodziej elektroniki. A je艣li Meg Robins nie wie czego艣 o laserach i holografii, to na pewno nie warto o tym wiedzie膰.
Okno zamkn臋艂o si臋 i ruszyli dalej.
- Ted i Franklin to specjali艣ci od animacji. - Otworzy艂 inne okno, ods艂aniaj膮c tym razem o艣wietlon膮 jaszczurk臋 - nie, to przecie偶 smok, u艣wiadomi艂a sobie Allison - le偶膮c膮 na boku z otwartym brzuchem, w kt贸rym wida膰 by艂o pl膮tanin臋 drut贸w i kabli. Jeden cz艂owiek le偶a艂 tam ze 艣rubokr臋tem, drugi siedzia艂 na ramieniu smoka, naciskaj膮c jakie艣 guziki. Gdyby Allison nie by艂a ju偶 uodporniona na rzeczy niezwyk艂e, pewnie przewr贸ci艂aby si臋 z wra偶enia.
- A tutaj oczywi艣cie - troch臋 ni偶ej pojawi艂o si臋 kolejne okno - jest centrum wszystkiego: badania i udoskonalania. Je偶eli musimy si臋 dowiedzie膰, z jakiego materia艂u robiono damskie pantofelki w 1560 roku, ci faceci zdob臋d膮 tak膮 informacj臋. Je偶eli musimy wiedzie膰, jaka jest pr臋dko艣膰 wiatru na planecie le偶膮cej p贸艂 tuzina lat 艣wietlnych st膮d, oni to oblicz膮. Ca艂y czas sprawdzaj膮 nasze plany i prototypy i gdy co艣 nie dzia艂a, znajduj膮 spos贸b, by zacz臋艂o dzia艂a膰. Widzisz, to nie jest praca dla jednego cz艂owieka,
- Nie - wymamrota艂a Allison, oszo艂omiona tym wszystkim, co widzia艂a za oknami. - Nawet nie wiedzia艂am, 偶e jaka艣 firma si臋 tym zajmuje. Tylko tematyczne ekspozycje?
- Przewa偶nie. Czasami wynajmujemy si臋 do filmu albo wsp贸艂pracujemy z jak膮艣 firm膮 od efekt贸w specjalnych, ale nasze us艂ugi s膮 dosy膰 drogie.
- Efekty specjalne - powt贸rzy艂a. - Jak w filmach?
- Owszem - u艣miechn膮艂 si臋 do niej.
Mo偶e z powodu tego u艣miechu, a mo偶e dlatego, 偶e w艂a艣nie w tej chwili Stone nacisn膮艂 guzik, zamykaj膮c ostatnie okno i korytarz znowu by艂 o艣wietlony tylko migotliwym 艣wiat艂em pochodni, Allison straci艂a r贸wnowag臋. Z t艂umionym krzykiem spad艂a w ciemno艣膰.
Stone z艂apa艂 j膮 i opar艂 o 艣cian臋. Si艂a rozp臋du popchn臋艂a go na ni膮 i dziewczyna zosta艂a uwi臋ziona w pu艂apce. Przez chwil臋 patrzyli na siebie, ci臋偶ko oddychaj膮c z powodu nagiego przera偶enia i ulgi. A potem zda艂a sobie spraw臋, 偶e 偶adne z nich nie zamierza si臋 odsun膮膰.
Obj膮艂 d艂o艅mi jej twarz: poca艂unek by艂 tak blisko, 偶e prawie go czu艂a. Nagle Stone si臋 zatrzyma艂. Odetchn膮艂 g艂臋boko.
- Allison, b臋dziesz musia艂a da膰 mi odpowied藕 jak najszybciej - powiedzia艂 ochryple.
Otworzy艂a oczy i spojrza艂a na niego, usi艂uj膮c ukry膰 rozczarowanie.
- Dlaczego?
- Bo nie wiem, jak d艂ugo potrafi臋 powstrzyma膰 si臋 od poca艂owania ciebie.
Jego kciuk w艣lizn膮艂 si臋 mi臋dzy jej rozchylone wargi, a ona dotkn臋艂a jego sk贸ry czubkiem j臋zyka. Mia艂a 艣ci艣ni臋te gard艂o. Dopiero po chwili zdo艂a艂a wykrztusi膰 par臋 s艂贸w.
- Dlaczego nie mo偶esz mnie poca艂owa膰, zanim odpowiem?
U艣miechn膮艂 si臋 delikatnie i ze skruch膮. Jego ramiona opad艂y.
- Nie chc臋, 偶eby艣 powiedzia艂a, 偶e u偶ywam niedozwolonych chwyt贸w.
- Poca艂unek - opar艂a wytrzymuj膮c jego spojrzenie - to tylko poca艂unek.
Iskierka nami臋tno艣ci zab艂ys艂a w g艂臋bi jego oczu. Allison znowu zabrak艂o tchu. Ale Stone b艂yskawicznie odzyska艂 panowanie nad sob膮 i u艣miechn膮艂 si臋 szeroko.
- Oczywi艣cie - przytakn膮艂 i odsun膮艂 si臋 troch臋.
Wzi膮艂 j膮 za r臋k臋 i ostro偶nie sprowadzi艂 kilka stopni ni偶ej. Zanim doszli na d贸艂, jej serce bi艂o ju偶 normalnie, a oddech uspokoi艂 si臋. Nami臋tno艣ci towarzysz膮ce epizodowi na schodach ulecia艂y i g艂os Stone'a brzmia艂 zupe艂nie normalnie.
- To trasa zarezerwowana dla wa偶nych go艣ci, na kt贸rych koniecznie chc臋 zrobi膰 wra偶enie. - Wprowadzi艂 j膮 do s艂awnej sali bankietowej, gdzie - przynajmniej w Modesto - pan zamku zosta艂 zamordowany przez sw膮 dam臋 w wyj膮tkowo okrutny spos贸b, a go艣cie, jak si臋 przypuszcza, pomogli ukry膰 dowody zbrodni.
- Zazwyczaj zwiedzanie ko艅czymy bankietem w tej sali - powiedzia艂 wskazuj膮c r臋k膮 d艂ugi st贸艂 zastawiony srebrn膮 zastaw膮. - Niestety, nie wiedzia艂em, 偶e przyjdziesz.
- Nawet nie chc臋 wiedzie膰, co tu podaj膮 - odpar艂a, rzucaj膮c mu ostrzegawcze spojrzenie.
Stone zachichota艂 i usiad艂 w rogu sto艂u, opieraj膮c jedn膮 nog臋 o drewnian膮 艂aw臋.
- Jak ci si臋 tu podoba?
Allison rozejrza艂a si臋 wok贸艂, po surowych kamiennych 艣cianach, zniszczonych gobelinach, ogromnym kominku i drewnianych kandelabrach.
- Jestem pod wra偶eniem. Czuj臋 si臋 zaszczycona, 偶e zaliczy艂e艣 mnie do elity. Ale kt贸ra kobieta nie czu艂aby si臋 zaszczycona?
- Prawd臋 m贸wi膮c - wyzna艂, zmarszczywszy brwi, jakby ten fakt go zaskoczy艂 - nigdy jeszcze nie sprowadza艂em tu na d贸艂 偶adnej kobiety. Oczywi艣cie z wyj膮tkiem sytuacji czysto zawodowych.
Oboje zrozumieli, co w艂a艣ciwie wyrazi艂. Je艣li nie traktowa艂 jej jak wsp贸lniczki w interesach, to jak kogo? Je艣li nie przyprowadzi艂 jej tutaj, aby dobi膰 transakcji, to dlaczego pokaza艂 jej co艣 tak dla siebie wa偶nego, czego nie pokazywa艂 innym?
Stone te偶 chyba nie zna艂 odpowiedzi na te pytania i jego kolejne s艂owa zmiesza艂y Allison jeszcze bardziej. A s膮dz膮c po niepokoj膮cym cieniu w oczach, jego samego te偶.
- Tak naprawd臋 to jeste艣 pierwsz膮 osob膮 spoza firmy, kt贸ra widzia艂a Celiton Trzy. Robi臋 to dla Heroshito i zamierza艂em ujawni膰 projekt dopiero w przysz艂ym miesi膮cu.
- To by艂o niewiarygodne - wyzna艂a szczerze.
Na twarzy Stone'a rozkwit艂 u艣miech. Wyci膮gn膮艂 r臋ce, a ona - nie艣wiadomie i bezwolnie - ruszy艂a ku niemu. Jego oczy by艂y jak ze srebra, a zarost na policzkach b艂yszcza艂 z艂otem.
- Chc臋, 偶eby艣 wiedzia艂a, 偶e nawet gdyby to si臋 nie zdarzy艂o, i tak zastanawia艂em si臋 ju偶, jak si臋 z tob膮 znowu spotka膰 - powiedzia艂 cicho.
Jego r臋ce by艂y ciep艂e, a u艣cisk - silny i czu艂y. Wierzy艂a mu. Wiedzia艂a, 偶e post臋puje g艂upio, ale nic nie mog艂a na to poradzi膰.
- Mam nadziej臋, 偶e nie zamierza艂e艣 pos艂u偶y膰 si臋 niegodnymi sposobami.
- Chcia艂em tego unikn膮膰.
Bez przekonania spr贸bowa艂a wyrwa膰 r臋ce z jego u艣cisku.
- 艁膮czenie przyjemno艣ci z interesami nie zawsze wychodzi na dobre. Zw艂aszcza w interesach tego rodzaju.
- Czy to znaczy, 偶e mi pomo偶esz?
Uda艂o si臋 jej oswobodzi膰 r臋ce. Pozwoli艂, 偶eby si臋 odsun臋艂a. Musia艂a si臋 odwr贸ci膰, by m贸c trze藕wo my艣le膰. Splot艂a palce i po chwili powiedzia艂a:
- Wyra偶臋 si臋 jasno. Chcesz, 偶ebym ok艂amywa艂a obcych ludzi.
- Wol臋 to nazwa膰 udawaniem.
- Chcesz, 偶ebym k艂ama艂a - powt贸rzy艂a twardo - tylko po to, by艣 m贸g艂 dosta膰 kontrakt. A jednym z warunk贸w jego uzyskania jest w艂a艣nie to, czego ma dotyczy膰 moje k艂amstwo.
Przez chwil臋 Stone wygl膮da艂 na zmieszanego i Allison nie mog艂a mie膰 o to pretensji. Nie by艂a ca艂kiem pewna, czy sama dobrze rozumie swoje s艂owa.
- To idiotyczne wymagania - broni艂 si臋. - Idiotyczne i dyskryminuj膮ce, wiesz o tym r贸wnie dobrze jak ja. Gdyby chodzi艂o o co艣 wa偶nego, sytuacja by艂aby inna. Ju偶 praktycznie wygra艂em ten konkurs i to tylko dzi臋ki talentowi i kwalifikacjom. Na przeszkodzie stoi jeszcze ich uprzedzenie, nie maj膮ce nic wsp贸lnego z moimi predyspozycjami, i oni zas艂uguj膮 na to, 偶eby ich wyprowadzi膰 w pole.
Allison nie mia艂a kontrargumentu.
- Pos艂uchaj - przekonywa艂 dalej. - Czy nigdy nie udawa艂a艣 nikogo dla zabawy? To przecie偶 to samo, po prostu gra, a musisz przyzna膰, 偶e byli艣my w niej znakomici wczoraj wieczorem.
Popatrzy艂a na niego d艂ugo i uwa偶nie.
- Wydaje mi si臋, 偶e w twoim 偶yciu jest za du偶o udawania. - Ruchem r臋ki wskaza艂a pok贸j. - Jeste艣 du偶ym dzieckiem w sklepie z zabawkami. Nie masz najmniejszego poj臋cia, jaki jest prawdziwy 艣wiat.
- Tu jest wspania艂e 偶ycie - zgodzi艂 si臋 z ni膮. Oczy mu b艂ysn臋艂y. To wyzwanie, tak powiedzia艂aby jego matka, szansa, jakiej jeszcze nigdy nie mia艂.
- Zrobi臋 to - rzuci艂a kr贸tko. Unios艂a r臋k臋, 偶eby st艂umi膰 jego entuzjastyczne reakcje. - Ale chc臋, 偶eby艣 wiedzia艂, 偶e to tylko interes. Ja i moja wsp贸lniczka potrzebujemy twoich kontakt贸w i nie chcemy ci si臋 narazi膰. Tylko tyle.
- To wszystko? - Nadal si臋 u艣miecha艂. - A nie dlatego, 偶e mnie lubisz? Cho膰 troch臋?
- Nie - odpar艂a zdecydowanie.
- K艂amczucha!
- To nie ma nic do rzeczy.
Roze艣mia艂 si臋 i zeskoczy艂 ze sto艂u.
- Wspaniale si臋 zabawimy, Allison - o艣wiadczy艂, chwytaj膮c j膮 za r臋ce. - Nigdy nie znalaz艂bym nikogo lepszego. Dzi臋kuj臋 - doda艂 powa偶nym tonem. - Nie b臋dziesz tego 偶a艂owa膰.
Ale kiedy unios艂a ku niemu oczy, zn贸w poczu艂a to ciep艂o. By艂a bezradna. I pewna, 偶e pope艂ni艂a najwi臋kszy b艂膮d swego 偶ycia.
Przesun膮艂 wzrokiem po jej twarzy, wargach, piersiach, znowu po twarzy.
- Spr贸buj臋 nie miesza膰 przyjemno艣ci z interesami... ale nie mog臋 obieca膰.
Zadowolona Allison skin臋艂a g艂ow膮.
- To powinno wystarczy膰 - powiedzia艂a cicho.
- Za艂atwione. Przypiecz臋tujemy to poca艂unkiem?
Demonstracyjnie wyci膮gn臋艂a ku niemu r臋k臋.
- Interesy - przypomnia艂a stanowczo.
- Ale b臋dzie 艣wietna zabawa - rzuci艂 ze 艣miechem.
Obj膮艂 j膮 ramieniem i skierowa艂 ku wyj艣ciu z pokoju.
- To kiedy mo偶esz si臋 wprowadzi膰?
ROZDZIA艁 脫SMY
Allison nie wprowadzi艂a si臋 do niego, ale Stone i tak nie spodziewa艂 si臋, 偶e uzyska to bez trudu. Zgodzi艂a si臋 jednak na puszczenie w obieg plotki, kt贸r膮 przyjaciele i wsp贸艂pracownicy Stone'a poznali w ci膮gu dwunastu godzin, i znalaz艂a niez艂e wyj艣cie z tej trudnej sytuacji. Pomog艂a mu nagra膰 nowy tekst na sekretark臋 automatyczn膮: „Dzie艅 dobry, tu Stone i Allison - przykro nam, ale nie mo偶emy w tej chwili odebra膰 telefonu...", i przys艂a艂a pude艂ko przybor贸w toaletowych - star膮 szczoteczk臋 do z臋b贸w, cienie do powiek, kt贸re zamierza艂a ju偶 wyrzuci膰, i puderniczk臋 z resztk膮 pudru. Stone by艂 troch臋 speszony rozk艂adaj膮c te rzeczy w swojej 艂azience, ale wkr贸tce odkry艂, 偶e w艂a艣ciwie to mu si臋 podoba. Zw艂aszcza puder. Pewnego ranka, gol膮c si臋, niechc膮cy przewr贸ci艂 pude艂ko i przez reszt臋 dnia 艂azienka pachnia艂a Allison.
Przynios艂a nawet i powiesi艂a w szafie par臋 sukienek, oznajmiaj膮c, 偶e i tak zamierza艂a je odda膰 organizacji dobroczynnej. To r贸wnie偶 mu si臋 podoba艂o. Da艂a mu te偶 swoje zdj臋cie, 偶eby m贸g艂 postawi膰 je na biurku. By艂 to pomys艂 Stone'a. Zauwa偶y艂 takie fotografie na biurkach koleg贸w, a szczeg贸艂y, jak doskonale wiedzia艂, decyduj膮 o wiarygodno艣ci.
Nigdy przedtem nie rozumia艂, dlaczego oni trzymaj膮 zdj臋cia 偶on i kochanek na biurkach.
Rozmy艣la艂 nad tym od paru dni, odk膮d Allison pojawi艂a si臋 w jego 偶yciu. Oczywi艣cie lubi艂 patrze膰 na fotografi臋. Allison mia艂a na sobie robiony szyde艂kiem sweter, jej w艂osy by艂y potargane przez wiatr, policzki zar贸偶owione, a oczy b艂yszcz膮ce. W tle widzia艂 ocean, a ona si臋 艣mia艂a. To by艂o 艣wietne zdj臋cie, m贸g艂 na nie patrze膰 bez ko艅ca i za ka偶dym razem odkrywa艂 co艣 nowego. Przysz艂o mu do g艂owy, 偶e w ca艂ym rytuale stawiania zdj臋膰 na biurkach chodzi o co艣 wi臋cej ni偶 walory estetyczne. Przede wszystkim o poczucie wi臋zi. Przypomnienie, 偶e poza stworzonym tu przez niego 艣wiatem jest jeszcze jaki艣 inny. Nigdy wcze艣niej o tym nie my艣la艂. Odk膮d przyprowadzi艂 Allison tutaj, nie widywa艂 jej d艂u偶ej ni偶 kilka minut, ale mimo to nie opuszcza艂a jego my艣li, wci膮偶 by艂a blisko. Patrzy艂 na zdj臋cie i czu艂, 偶e nale偶y do kogo艣, 偶e jest cz臋艣ci膮 jakiego艣 zwi膮zku, i cho膰 wiedzia艂, 偶e to tylko gra, sprawia艂o mu to przyjemno艣膰.
Spogl膮da艂 w艂a艣nie na fotografi臋, kiedy wesz艂a Carla. Zatrzyma艂a si臋 i rozejrza艂a ze zdumieniem. Biurko by艂o sprz膮tni臋te, komputer wy艂膮czony, deska kre艣larska i elektroniczne przyrz膮dy zamkni臋te w szklanych szafkach.
- O Bo偶e! Ta kobieta sprawia cuda. Nigdy jeszcze, odk膮d u ciebie pracuj臋, nie wychodzi艂e艣 tak wcze艣nie do domu!
Carla zna艂a prawd臋 o jego zar臋czynach, bo podobnie jak swojej matki, nie potrafi艂 jej oszuka膰. Tak samo jak matka z pocz膮tku by艂a temu przeciwna, ale w ostatnim tygodniu, kiedy Allison zacz臋艂a skutecznie organizowa膰 jego 偶ycie, zdecydowanie zmieni艂a zdanie.
Postawi艂 fotografi臋 z powrotem na biurko i podni贸s艂 marynark臋 z krzes艂a.
- Wydajemy swoj膮 pierwsz膮 proszon膮 kolacj臋. - Mrugn膮艂 do Carli. - I mam wra偶enie, 偶e je艣li si臋 sp贸藕ni臋, nawet nie zd膮偶臋 si臋 wyt艂umaczy膰.
- 呕e niby pierwszy raz w 偶yciu sp贸藕niasz si臋 na kolacj臋? Jakich czar贸w ta pani u偶ywa?
Stone przerzuci艂 marynark臋 przez rami臋.
- Nie potrzeba 偶adnej magii - zapewni艂 z u艣miechem - je偶eli kontrakt na miliony dolar贸w wisi na w艂osku.
- Ach, wiec tego trzeba, 偶eby nauczy膰 ci臋 dobrych manier. A ja zawsze my艣la艂am, 偶e jeste艣 nieprzekupny.
- Po prostu nie trafi艂a艣 z cen膮.
Ale mia艂a racj臋. Kiedy Stone przygotowywa艂 projekt, nigdy nie opuszcza艂 biura przed dziesi膮t膮 wieczorem, a czasem zostawa艂 ca艂膮 noc, drzemi膮c na kanapce mi臋dzy szalonymi przyp艂ywami energii tw贸rczej. Nawet on zastanawia艂 si臋, na ile jego po艣piech do domu spowodowany jest 艂臋kiem o los kontraktu, a na ile ch臋ci膮 ujrzenia Allison.
Stone mia艂 elegancki segment w p贸艂nocnej dzielnicy miasta, presti偶owej i dobrze strze偶onej. Mieszka艂 tam od czterech lat, a i tak nie potrafi艂by szczeg贸艂owo opisa膰 nawet jednego ze swoich sze艣ciu pokoi. Kolacje jada艂 zazwyczaj na mie艣cie albo u przyjaci贸艂, w domu tylko si臋 przebiera艂 i czasem sypia艂. W艂a艣nie dlatego, kiedy Sarah, 偶ona Marka, zadzwoni艂a i zaprosi艂a go z Allison na kolacj臋, Stone natychmiast zaproponowa艂 kolacj臋 u siebie, co uwa偶a艂 za genialne posuniecie.
Nie bardzo rozumia艂, dlaczego Allison nie podziela艂a jego entuzjazmu, ale przypuszcza艂, 偶e ma to co艣 wsp贸lnego z faktem, 偶e powiedzia艂 jej o tym dopiero tego rana. Wspomnienie lodowatej ciszy, jaka zapad艂a, gdy obwie艣ci艂 sw贸j plan przez telefon, by艂o tylko jednym z powod贸w, dla kt贸rych postanowi艂 przyj艣膰 do domu du偶o wcze艣niej, 偶eby pom贸c. Kiedy przekroczy艂 pr贸g, nieomal nie rozpozna艂 w艂asnego mieszkania. Jasne by艂o, 偶e jego pomoc jest zb臋dna. Wszystko l艣ni艂o i b艂yszcza艂o. Bukiet 艣wie偶ych kwiat贸w ozdabia艂 niski orientalny stolik w holu. Kwiatami udekorowany by艂 tak偶e barek i 艣rodek d艂ugiego, lakierowanego na czarno sto艂u. Na kominku pali艂 si臋 ogie艅 - nie przypomina艂 sobie, by kiedykolwiek przedtem u偶ywa艂 kominka - a z magnetofonu p艂yn臋艂y ciche d藕wi臋ki muzyki klasycznej. Czarne nakrycia le偶a艂y na 偶贸艂tych obrusikach, a 偶贸艂to-czerwone serwetki sta艂y zwini臋te w szklaneczkach. Z kuchni dochodzi艂 zapach jakich艣 smako艂yk贸w i przez chwil臋 Stone pragn膮艂 po prostu tylko sta膰 i wdycha膰 ten zapach.
- Allison?! - zawo艂a艂.
Przeszed艂 przez pok贸j, zatrzymuj膮c si臋, by dotkn膮膰 kwiat贸w, obejrze膰 kieliszki, podziwia膰 p贸艂misek z artystycznie u艂o偶onymi przystawkami i oceni膰 bar. Zacz膮艂 nalewa膰 sobie drinka - przyjemno艣膰, kt贸rej nigdy nie m贸g艂 zakosztowa膰 we w艂asnym domu, bo zawsze zapomina艂 kupi膰, co trzeba - ale rozmy艣li艂 si臋. Najlepsze w tym wszystkim by艂o to, 偶e dzisiaj nie musia艂 pi膰 sam.
- Allison! - zawo艂a艂 znowu. Kiedy nie otrzyma艂 odpowiedzi, ruszy艂 w kierunku schod贸w.
Spotka艂 j膮, gdy wychodzi艂a z pokoju go艣cinnego. Mia艂a na sobie czerwon膮 sukienk臋 z g艂臋bokim dekoltem i d艂ugimi, w膮skimi r臋kawami. Obcis艂a g贸ra przechodzi艂a w sut膮, marszczon膮 sp贸dnic臋 do p贸艂 艂ydki. Od kr膮g艂ych piersi, przez smuk艂膮 tali臋 do 艂agodnego zaokr膮glenia bioder; od rozwichrzonych w艂os贸w, przez bia艂e ramiona i delikatne obojczyki do fascynuj膮cego dekoltu; od g艂臋bokich, zdziwionych b艂臋kitnych oczu do czubk贸w st贸p by艂a tak cudowna, 偶e zawr贸ci艂aby w g艂owie ka偶demu m臋偶czy藕nie.
W r臋ku trzyma艂a szczotk臋 do w艂os贸w, a jeden z r臋kaw贸w nie by艂 zapi臋ty. Z jakiego艣 nieznanego powodu zaskoczenie w jej oczach zmieni艂o si臋 w rozdra偶nienie.
- Jeste艣 za wcze艣nie.
Pr贸bowa艂 powstrzyma膰 si臋 od patrzenia na wspaniale podkre艣lony kszta艂t jej piersi.
- My艣la艂em, 偶e m贸g艂bym pom贸c.
- Teraz to m贸wisz! Dzi臋kuj臋, ju偶 wszystko gotowe. Skorzysta艂am z twojej 艂azienki. Mam nadziej臋, 偶e ci to nie przeszkadza.
- Jasne, 偶e nie. Dom wygl膮da 艣wietnie. Gdybym wiedzia艂, 偶e tak mi艂o si臋 tu wraca, robi艂bym to cz臋艣ciej.
U艣miechn臋艂a si臋 leciutko i odwr贸ci艂a w stron臋 pokoju go艣cinnego.
- To przecie偶 m贸j zaw贸d. Gotuj臋, dekoruj臋, organizuj臋. Ale mimo wszystko wol臋... - rzuci艂a mu przez rami臋 jadowite spojrzenie - ...mie膰 na to wi臋cej czasu.
- Nie zapomnij przys艂a膰 mi rachunku. - Wszed艂 za ni膮 do pokoju i opar艂 si臋 o drzwi.
- Naprawd臋, Stone, powiniene艣 o tym pami臋ta膰... - Przechyli艂a si臋 na bok i zacz臋艂a energicznie szczotkowa膰 w艂osy. - Nic dziwnego, 偶e 偶adna dziewczyna nie mo偶e wytrzyma膰 z tob膮 d艂u偶ej ni偶 miesi膮c. Czy specjalnie starasz si臋 by膰 taki niefrasobliwy, czy masz to we krwi?
- My艣l臋, 偶e po prostu mam szcz臋艣cie.
Wyprostowa艂a si臋, faluj膮ce w艂osy otoczy艂y jej twarz.
- Wiesz, jeste艣 niepoprawny.
Ruszy艂 ku niej z niewinnym u艣miechem.
- Pozw贸l, 偶e zapn臋 ci r臋kaw.
- C贸偶 - przyzna艂a niech臋tnie - tym razem si臋 nie sp贸藕ni艂e艣. To ju偶 jaki艣 post臋p.
Unios艂a r臋k臋 i Stone zacz膮艂 zapina膰 ma艂e guziczki. Gdy sta艂 tak blisko, czul zniewalaj膮cy zapach jej perfum i widzia艂, jak delikatnie unosz膮 si臋 jej piersi. Nigdy nie wyobra偶a艂 sobie, 偶e w zapinaniu guzik贸w mo偶e by膰 wi臋cej erotyzmu ni偶 w ich odpinaniu. Ca艂膮 si艂膮 woli powstrzymywa艂 si臋 od zademonstrowania, jak bardzo podnieca go ta czynno艣膰.
Gdy ostatni guzik znalaz艂 si臋 w p臋telce, Allison zabra艂a r臋k臋 i odwr贸ci艂a si臋 do lustra.
- Masz czterdzie艣ci pi臋膰 minut, 偶eby si臋 przebra膰 - powiedzia艂a.
Z ma艂ej torebki w kwiaty wyj臋艂a klamr臋 i spi臋艂a w艂osy na czubku g艂owy. Jej policzki troch臋 si臋 zar贸偶owi艂y i Stone poczu艂 dreszcz podniecenia. Zastanawia艂 si臋, czy to reakcja na jego obecno艣膰. Chcia艂by to wiedzie膰, chcia艂by te偶 przysun膮膰 si臋 do niej, otoczy膰 ramionami jej tali臋, poca艂owa膰 delikatne zag艂臋bienie szyi, ods艂oni臋te przez uniesione w艂osy. Jednak jaki艣 niejasny, rzadko odzywaj膮cy si臋 instynkt d偶entelmena ostrzeg艂 go, 偶e to nie jest odpowiedni moment.
U艣miechn膮艂 si臋 szeroko i ruszy艂 ku drzwiom.
- Dobrze mie膰 kobiet臋 w domu - powiedzia艂.
I by艂 o tym 艣wi臋cie przekonany.
Kiedy wyszed艂, Allison odetchn臋艂a g艂臋boko i opar艂a si臋 o toaletk臋. By艂a zdenerwowana jak m艂oda 偶ona, wydaj膮ca swe pierwsze przyj臋cie. Stone zjawi艂 si臋 tak nieoczekiwanie, wygl膮da艂 bardzo seksownie, we w艂asnym domu czu艂 si臋 swobodnie, a ona przywita艂a go jeszcze wilgotna po prysznicu, boso, nie uczesana... I trudno by艂o ca艂y czas pami臋ta膰, 偶e to tylko praca.
To prawda, 偶e przygotowywa艂a ju偶 wi臋ksze przyj臋cia w jeszcze kr贸tszym czasie i popo艂udnie sp臋dzone w nie znanej jej kuchni nie by艂o niczym przera偶aj膮cym. Jad艂ospis zna艂a na pami臋膰, kwiaciarka i sprz膮taczka by艂y sprawne jak zwykle, a nakrycie sto艂u to doprawdy drobiazg. Mog艂aby to robi膰 przez sen, gdyby nie kto艣.
A by艂 nim Stone. W kuchni my艣la艂a, czy kiedykolwiek co艣 gotowa艂. Zapalaj膮c drewno w kominku wyobra偶a艂a go sobie siedz膮cego tu samotnie i wpatruj膮cego si臋 w p艂omienie. Zastanawia艂a si臋, kto urz膮dza艂 mu mieszkanie, kupowa艂 naczynia. Co gorsza, dobiera艂a takie potrawy, kt贸re jemu powinny smakowa膰, tak jakby u艂o偶enie atrakcyjnego menu nie nale偶a艂o do jej obowi膮zk贸w. R贸wnie偶 sukienk臋 wybra艂a z my艣l膮 o nim, a nie o tym, 偶e staranny str贸j to cz臋艣膰 roli, kt贸r膮 zgodzi艂a si臋 odegra膰, by wywrze膰 dobre wra偶enie na jego pracodawcach.
Przez ostatnie dziesi臋膰 dni stara艂a si臋 kontaktowa膰 z nim przez telefon, kr贸tkim spotkaniom nadawa膰 s艂u偶bowy charakter i w 偶adnym wypadku nie dopu艣ci膰 do sytuacji nieformalnej. Dlaczego? Bo dobrze wiedzia艂a, 偶e nie potrafi mu si臋 oprze膰. Jedyna nadzieja to utrzymywanie stosunk贸w mo偶liwie na dystans i wy艂膮cznie s艂u偶bowych. Ale gdy tylko wszed艂 do mieszkania, przesta艂a zachowywa膰 ten dystans. Gotowa艂a mu kolacj臋, nakrywa艂a do sto艂u, my艂a si臋 pod jego prysznicem i to ju偶 nie by艂a praca - sta艂a si臋 cz臋艣ci膮 jego 偶ycia.
Doskonale zdawa艂a sobie spraw臋, 偶e taka postawa mo偶e by膰 bardzo niebezpieczna dla kobiety, kt贸ra nie po to podj臋艂a si臋 tego zadania, by 艂ama膰 sobie serce. Ale Allison ju偶 tak dawno nie zrobi艂a nic niebezpiecznego...
Wszed艂 do kuchni, gdy wyjmowa艂a z piecyka zapiekank臋 z broku艂贸w.
- Kt贸ry? - spyta艂.
Mia艂 na sobie szare we艂niane spodnie i pi臋knie skrojon膮 jasnor贸偶ow膮 koszul臋. W obu r臋kach trzyma艂 krawaty - jeden by艂 w szaro-r贸偶owe paski, drugi w szaro-czarne. By艂a to tak rodzinna scena, 偶e Allison musia艂a si臋 u艣miechn膮膰.
- Ten - wskaza艂a szaro-r贸偶owy. - To nie jest oficjalne przyj臋cie.
- Och, nigdy nie mog臋 spami臋ta膰 tych zasad.
- Ale - doda艂a surowo - nie wa偶 si臋 prosi膰 mnie, 偶ebym ci go zawi膮za艂a. To ju偶 by艂aby przesada!
U艣miechn膮艂 si臋 i powiesi艂 odrzucony krawat na krze艣le. Ten wybrany wsun膮艂 pod ko艂nierzyk.
- Co艣 tu wspaniale pachnie.
- Kurczak Dijon, sa艂atka warzywna, zapiekanka z broku艂贸w, ciasto truskawkowe i kawa.
- O Bo偶e! Prawdziwa uczta! Zawsze my艣la艂em, 偶e o偶eni臋 si臋 tylko z kobiet膮, kt贸ra potrafi gotowa膰. To m贸j pierwszy normalny posi艂ek od miesi臋cy.
Allison roze艣mia艂a si臋 i otworzy艂a lod贸wk臋.
- Mog艂am przygotowa膰 stek z kartoflami, ale wydawa艂o mi si臋 to zbyt banalne. Masz wspania艂e urz膮dzon膮 kuchni臋.
- Tak? Nigdy jej nie u偶ywam.
Zacz臋艂a ostro偶nie nak艂ada膰 sa艂atk臋 na miseczki i przybiera膰 je. Stone w tym czasie pr贸bowa艂 zawi膮za膰 krawat, u偶ywaj膮c tostera zamiast lustra.
- Zapomnia艂em ju偶, jak przyjemnie mo偶e by膰 w kuchni - wyzna艂. - Mo偶e zaczn臋 tu jada膰.
- Nie wierz臋, 偶e nikt nigdy nie gotowa艂 ci tu kolacji.
- Tak si臋 z艂o偶y艂o, 偶e nikt. Nawet nie przysz艂o mi do g艂owy, 偶eby poprosi膰. A 偶aden zwi膮zek nie trwa艂 na tyle d艂ugo, by dziewczyna mog艂a to zasugerowa膰.
Allison popatrzy艂a na niego krzywo.
- Niew膮tpliwie jest co艣 patologicznego w m臋偶czy藕nie, kt贸ry nie potrafi utrzyma膰 zwi膮zku na tyle d艂ugo, by m贸c poprosi膰 dziewczyn臋 o zrobienie kolacji.
- Niemo偶no艣膰 utrzymania koncentracji - przyzna艂 i wyprostowa艂 si臋, demonstruj膮c niemal bezb艂臋dnie zawi膮zany krawat. - G贸ra sze艣膰 tygodni. Zosta艂a jeszcze jaka艣 m臋ska robota?
- Mo偶e otworzysz wino? To dla ciebie dostatecznie m臋ska robota?
- Wola艂bym butelk臋 piwa.
Allison u艣miechn臋艂a si臋. Obieca艂 jej, 偶e b臋dzie weso艂o, i s艂owa dotrzymuje.
- Musimy uzgodni膰 wsp贸ln膮 wersj臋 - przypomnia艂a mu, wk艂adaj膮c miseczki z powrotem do lod贸wki. - Twoi przyjaciele b臋d膮 pyta膰 i nasze odpowiedzi powinny si臋 zgadza膰. Po pierwsze, jak i gdzie si臋 poznali艣my. Histori臋 z parkingu opowiedzieli艣my ju偶 Carolyn i my艣l臋, 偶e mo偶na nad ni膮 troch臋 popracowa膰.
- Masz co艣 przeciwko prawdzie?
Znieruchomia艂a przy drzwiczkach lod贸wki.
- Ciekawe, 偶e te偶 nie przysz艂o mi to do g艂owy.
- M贸wi臋 powa偶nie. - Przekr臋ci艂 korkoci膮g. - Albo przynajmniej trzymajmy si臋 tak blisko prawdy, jak to jest mo偶liwe. 艁atwiej wtedy wszystko zapami臋ta膰.
- I to m贸wi specjalista od oszukiwania...
- ...bo wie, 偶e naj艂atwiej jest zmyli膰 ludzi, trzymaj膮c si臋 tego, co oni uwa偶aj膮 za prawdopodobne. - Wyci膮gn膮艂 korek z butelki i postawi艂 j膮 na kredensie. - Przysz艂a艣 do mojego biura, 偶eby om贸wi膰 to przyj臋cie dla ludzi z Herosihito.
- To niemo偶liwe. Nikt nie uwierzy. Musia艂by艣 pozna膰 mnie i o艣wiadczy膰 si臋 tego samego dnia.
- Mi艂o艣膰 od pierwszego wejrzenia - zasugerowa艂.
- Nikt w to nie uwierzy.
- Na pewno uwierz膮.
Sta艂a przy kredensie, ty艂em do niego. Nie widzia艂a, jak si臋 zbli偶a, ale poczu艂a nagle, 偶e obejmuje j膮 wp贸艂. Owion膮艂 j膮 le艣ny zapach, czu艂a ciep艂o sk贸ry Stone'a. Jego uda i biodra przyciska艂y j膮 delikatnie do kredensu, a oczy, przy膰mione i zarazem zmys艂owo b艂yszcz膮ce, zas艂oni艂y 艣wiat.
- To sta艂o si臋 tak - powiedzia艂 mi臋kko. - Przysz艂a艣 do mojego biura. Jak tylko ci臋 ujrza艂em, dostrzeg艂em w tobie co艣 niezwyk艂ego. Mo偶e by艂a to kr贸tka sp贸dniczka, mo偶e czarne po艅czochy. - U艣miechn膮艂 si臋. - Zawsze mia艂em s艂abo艣膰 do czarnych po艅czoch.
Allison odwzajemni艂a u艣miech, pr贸buj膮c opanowa膰 nieco bicie serca i chc膮c si臋 odwr贸ci膰. Ale on jeszcze nie sko艅czy艂. D艂o艅mi delikatnie masowa艂 jej ramiona, hipnotyzowa艂 dotykiem i wzrokiem.
- A mo偶e - m贸wi艂 dalej - sprawi艂 to spos贸b, w jaki uk艂adasz w艂osy, jak ma艂a dziewczynka, ale wcale nie tak niewinnie. A mo偶e tw贸j ch贸d, spos贸b m贸wienia, a mo偶e oczy - b艂yszcz膮ce, gdy jeste艣 w艣ciek艂a... Wszystko to porazi艂o mnie od razu. By艂em wstrz膮艣ni臋ty. Wesz艂a艣 tam, a ja musia艂em ci臋 mie膰 i od razu wiedzia艂em, 偶e moje 偶ycie ju偶 nigdy nie b臋dzie takie jak dawniej.
To tylko na niby, m贸wi艂a sobie Allison. On fantazjuje, opowiada bajk臋. Ale jest w tym taki dobry! Czu艂a, 偶e pogr膮偶a si臋 w otch艂ani jego oczu, 偶e mo偶e w nich przepa艣膰 na zawsze.
- A ty - ci膮gn膮艂 Stone ochryp艂ym g艂osem - spojrza艂a艣 na mnie i dostrzeg艂a艣 to. Te偶 poczu艂a艣 co艣 niezwyk艂ego, jaki艣 magnetyzm... poca艂owali艣my si臋.
Powoli zbli偶y艂 wargi do jej ust i z艂o偶y艂 na nich delikatny, czu艂y i zmys艂owy poca艂unek. Cho膰 kr贸tki, spowodowa艂 w jej ciele eksplozj臋. Gdy odsun膮艂 twarz, wyci膮gn臋艂a ramiona, jakby chcia艂a go z powrotem przyci膮gn膮膰, ale ca艂膮 si艂膮 woli powstrzyma艂a si臋. W jego oczach p艂on膮艂 ogie艅.
- Zabra艂em ci臋 do zamku - m贸wi艂 dalej. - Kochali艣my si臋 w kr贸lewskiej sypialni. - Poca艂owa艂 j膮 w szyj臋 i za uchem. - Rozpali艂a艣 moj膮 dusz臋, sta艂a艣 si臋 pocz膮tkiem i ko艅cem wszystkiego, co wiem i znam. To by艂y czary...
Allison traci艂a oddech, kr臋ci艂o si臋 jej w g艂owie.
- Stone... - szepn臋艂a.
Czu艂a jego r臋ce na swojej szyi, a potem z艂o偶y艂 kolejny poca艂unek, mocny, d艂ugi i gor膮cy.
- Nie mog艂em wyobrazi膰 sobie przysz艂o艣ci bez ciebie. Poprosi艂em ci臋 o r臋k臋. Powiedzia艂a艣 „tak". Nigdy tego nie 偶a艂owali艣my, nawet przez chwil臋.
M贸wi艂 niskim g艂osem, oddycha艂 nier贸wno. Czu艂a, jak gor膮ce jest jego cia艂o. Gdyby poca艂owa艂 j膮 jeszcze raz, nie by艂oby ju偶 odwrotu, sko艅czy艂oby si臋 udawanie. I cho膰 pragn臋艂a przytuli膰 go mocniej, wyprostowa艂a r臋ce i odepchn臋艂a go delikatnie.
- Stone, prosz臋...
Przez chwil臋 wydawa艂o si臋, 偶e jej nie s艂yszy. P艂omie艅 jego oczu m贸g艂 poparzy膰 sk贸r臋. Uni贸s艂 r臋ce, jakby chcia艂 g艂aska膰 jej w艂osy, przyci膮gn膮膰 j膮 ku sobie, pi膰 z jej ust. I cho膰 ona te偶 bardzo tego pragn臋艂a, musia艂 dostrzec w jej oczach jaki艣 rozpaczliwy sygna艂, bo powstrzyma艂 si臋. Opu艣ci艂 r臋ce na jej ramiona. Spojrza艂 w d贸艂. Gdy ponownie uni贸s艂 oczy, p艂on膮cy w nich ogie艅 ju偶 zgas艂.
- Mog艂o tak si臋 zdarzy膰 - zapewni艂.
Allison dopiero po chwili odzyska艂a g艂os.
- Dwa tygodnie. Znali艣my si臋 dwa tygodnie.
- Jeden dzie艅. Inaczej nada艂 spotyka艂bym si臋 z Susan, a wszyscy wiedz膮, 偶e jestem zdeklarowanym monogamist膮.
- Nikt w to nie uwierzy.
- Mo偶e uwierz膮.
Najgorsze, 偶e sama powoli zaczyna艂a w to wierzy膰. Zadzwoni艂 dzwonek u drzwi i odskoczyli od siebie z pe艂n膮 poczucia winy gwa艂towno艣ci膮.
- O Bo偶e, czy to oni? - Allison dotkn臋艂a swych gor膮cych policzk贸w, potem w艂os贸w, wreszcie sp贸dnicy. - Sp贸jrz, jak ja wygl膮dam. Szminka mi si臋 nie rozmaza艂a?
- Spokojnie. Wygl膮dasz dok艂adnie tak, jak powinna wygl膮da膰 narzeczona.
Nagle strzeli艂 palcami, jakby co艣 sobie przypomnia艂.
- A w艂a艣nie, mam dla ciebie ma艂y prezent.
Si臋gn膮艂 do kieszeni i wyci膮gn膮艂 pier艣cionek z brylantem.
- Stone! On chyba nie jest prawdziwy?!
- Oczywi艣cie, 偶e nie. - Uj膮艂 jej d艂o艅. - Ale sprzedawca zar臋cza艂, 偶e tylko ekspert potrafi to dostrzec. - Wsun膮艂 pier艣cionek na jej palec. - Jak ci si臋 podoba?
Allison podziwia艂a l艣ni膮cy kamie艅 i czu艂a dreszczyk tak stary, jak sama kobieco艣膰. Nawet ona pozna艂a, 偶e pier艣cionek jest z艂oty. Cyrkon by艂 okr膮g艂y, chyba dwukaratowy, a z obu jego stron tkwi艂y dwa mniejsze kamienie, szmaragdy lub ich bardzo dobre imitacje. Stone powiedzia艂, 偶e to nie diament i wierzy艂a mu, ale to w niczym nie umniejsza艂o pi臋kna pier艣cionka ani rado艣ci z posiadania go.
- Sk膮d zna艂e艣 rozmiar? - spyta艂a.
- Od twojej wsp贸lniczki.
- Pami臋ta艂e艣, 偶e zar臋czyny wymagaj膮 pier艣cionka? Zadzwoni艂e艣 do mojej wsp贸lniczki, 偶eby zapyta膰 o numer? Poszed艂e艣 sam do jubilera, 偶eby go kupi膰? Stone... - Wzi臋艂a go pod r臋k臋, kieruj膮c si臋 ku drzwiom, - Mo偶e jeszcze b臋d膮 z ciebie ludzie.
Kolacja uda艂a si臋 znakomicie. I nie tylko kolacja - ca艂y wiecz贸r by艂 wspania艂y. Mark i Sarah Farmingtonowie okazali si臋 bardzo mili. Oczywi艣cie przepytywali ich, ale robili to taktownie i sympatycznie. Co dziwniejsze, gospodarze zdali egzamin. Gdy Stone zacz膮艂 opowiada膰 t臋 absurdaln膮 histori臋, Allison uzupe艂nia艂a szczeg贸艂y w spos贸b tak naturalny, 偶e niczyje brwi nie unios艂y si臋 ze zdziwienia lub niedowierzania. Od czasu do czasu czu艂y u艣cisk, pe艂ne mi艂o艣ci spojrzenie, wymiana u艣miech贸w na odleg艂o艣膰 - i Allison samej 艂atwo by艂o uwierzy膰 w 艂膮cz膮ce ich uczucie. Coraz bardziej zapomina艂a, 偶e to tylko gra.
By艂 tylko jeden trudny moment, gdy Sarah spyta艂a niewinnie, czy ustalili ju偶 dat臋 艣lubu.
- Szesnastego listopada - odpowiedzia艂 bez wahania Stone i wzi膮艂 Allison za r臋k臋.
Momentalnie u艣wiadomi艂a sobie problemy, jakie mo偶e przynie艣膰 wdawanie si臋 w tego rodzaju szczeg贸艂y, i z niepokojem spojrza艂a na Stone'a. Ale on tylko u艣miechn膮艂 si臋 i uca艂owa艂 jej d艂o艅. W tej sytuacji nie mog艂a wyrazi膰 sprzeciwu. Sarah od razu zauwa偶y艂a, 偶e maj膮 bardzo ma艂o czasu - do 艣lubu pozosta艂y niespe艂na dwa miesi膮ce - i Allison musia艂a rozwa偶y膰 z ni膮 kwestie ceremonii 艣lubnej i wesela oraz nakrycia sto艂u. I gdyby nie te cudownie erotyczne, delikatne ruchy palc贸w Stones na jej przegubie, pewnie kopn臋艂aby go w kostk臋.
O jedenastej siedzieli na sofie, s膮cz膮c brandy i ciesz膮c si臋 blaskiem ognia i sukcesu. Nogi trzymali oparte o stolik do kawy, Stone obejmowa艂 ramieniem Allison, a ona przytuli艂a do niego g艂ow臋. Tak sugestywnie grali przez ca艂y wiecz贸r swoje role, 偶e wydawa艂o si臋 to zupe艂nie naturalne.
- Byli艣my wspaniali - stwierdzi艂 Stone z dum膮.
Allison przytakn臋艂a i u艣miechn臋艂a si臋 leniwie.
Zm臋czenie, poczucie triumfu, zwyk艂a rado艣膰 z obecno艣ci Stone'a i mo偶e troch臋 brandy sprawi艂y, 偶e czu艂a si臋 odpr臋偶ona i senna.
- Przyznaj臋, 偶e mia艂e艣 racj臋. Nigdy nie s膮dzi艂am, 偶e p贸jdzie nam tak dobrze. Ani cienia podejrze艅. Wyszli przekonani, 偶e dobrali艣my si臋 w korcu maku.
- Przecie偶 m贸wi艂em, 偶e stanowimy doskona艂膮 par臋.
- Co ci strzeli艂o do g艂owy z t膮 dat膮? To si臋 na nas zem艣ci, zobaczysz. Co si臋 stanie, gdy nadejdzie szesnasty listopada i nie b臋dzie 艣lubu?
- Los kontraktu rozstrzygnie si臋 trzydziestego pa藕dziernika. Nast臋pnego dnia pok艂贸cimy si臋 i odwo艂amy 艣lub.
- Nie zosta艂o wiele czasu - zaniepokoi艂a si臋.
- By膰 mo偶e. Ale uwa偶am, 偶e je艣li kto艣 kocha si臋 tak bardzo jak my, nie ma mowy o d艂ugim narzecze艅stwie.
Spojrza艂a na niego zaskoczona i dopiero po sekundzie zrozumia艂a, 偶e m贸wi o rolach, kt贸re graj膮, nie o rzeczywisto艣ci. Rozczarowanie zamaskowa艂a kolejnym 艂ykiem brandy.
- Kolacja by艂a wspania艂a - doda艂 po chwili Stone. Wydawa艂o si臋, 偶e on te偶 czuje si臋 niezr臋cznie i szuka neutralnego tematu. - I w og贸le wszystko. Czy ty naprawd臋 to lubisz - gotowanie, uk艂adanie kwiat贸w, zwijanie serwetek w szklaneczkach? Wi臋kszo艣膰 moich znajomych uzna艂aby, 偶e to poni偶ej ich godno艣ci.
- Wi臋kszo艣膰 moich znajomych r贸wnie偶 - roze艣mia艂a si臋 ju偶 rozlu藕niona. - Ale ja to naprawd臋 lubi臋. Kiedy艣 chcia艂am by膰 szefem Cordon Bleu i omal nie zacz臋艂am studi贸w w Pary偶u. Nawet jako dziecko wydawa艂am najlepsze przyj臋cia dla lalek w ca艂ym mie艣cie.
- Co si臋 zdarzy艂o w Pary偶u? - Poci膮gn膮艂 艂yk brandy.
- Zorientowa艂am si臋, 偶e inne rzeczy interesuj膮 mnie bardziej. - Rzuci艂a mu znacz膮ce spojrzenie. - Niemo偶no艣膰 utrzymania koncentracji.
Oczy mu si臋 rozja艣ni艂y, a d艂o艅 spocz臋艂a na szyi Allison w przyjacielskim ge艣cie.
- Widzisz? Mamy ze sob膮 wiele wsp贸lnego.
- Ale ja z tego wyros艂am.
- To mo偶e i ja mam jak膮艣 szans臋. Czy nadal o tym marzysz? Pary偶, Cordon Bleu?
- Na mi艂o艣膰 bosk膮, nie! Co ci przysz艂o do g艂owy?
- Fantazjami zajmuj臋 si臋 zawodowo - przypomnia艂 jej. M贸wi艂 oboj臋tnym tonem, zachowywa艂 si臋 swobodnie. Jego d艂onie masowa艂y jej kark wolno i rytmicznie, rozsy艂aj膮c w d贸艂 plec贸w fale ciep艂a. - Ka偶dy o czym艣 marzy. A ty?
Mo偶e sprawi艂a to brandy, mo偶e leniwy taniec p艂omieni, a mo偶e ruchy jego r膮k.
- O tym - mrukn臋艂a.
Musia艂a go zaskoczy膰, bo ruch palc贸w na chwilk臋 zamar艂. U艣miechn臋艂a si臋, spojrza艂a na niego, ale zaraz zajrza艂a do kieliszka.
- To znaczy... - Machn臋艂a lew膮 r臋k膮 i pier艣cionek zal艣ni艂 blaskiem ognia. - To wszystko. Pier艣cionek z brylantem, elegancka kolacja we czworo, brandy i kominek, at艂as i r贸偶e. To w艂a艣nie moje marzenie, m贸j sen. Chyba powinnam ci podzi臋kowa膰 za spe艂nienie go.
- Ca艂a przyjemno艣膰 po mojej stronie - odpowiedzia艂 cicho.
Jego palce g艂aska艂y ucho dziewczyny, brod臋 i policzek. Gdy dotkn臋艂y warg, przeszed艂 j膮 dreszcz oczekiwania. Oczy zdradza艂y jego zamiary i gdyby chcia艂a, mog艂aby go powstrzyma膰. Ale kiedy tylko usta Stone'a musn臋艂y jej wargi, przechyli艂a twarz, by nasyci膰 si臋 nim, poczu膰 gor膮co i zawr贸t g艂owy, ch艂on膮膰 go wszystkimi porami sk贸ry. Otoczy艂a ramionami jego szyj臋 i zatopi艂a pa艂ce w jedwabistych w艂osach. S艂ysza艂a ostrzegawcze dzwonki, wiedzia艂a, 偶e to niebezpieczne, ale fantazja kusi艂a tak mocno! Uleg艂a jej powabom, wiedz膮c, 偶e mo偶e tego 偶a艂owa膰. Kiedy ich wargi si臋 rozsta艂y, by艂a obola艂a i odurzo卢na. Czu艂a na twarzy jego przyspieszony oddech. Wyj膮艂 kieliszek z jej zdr臋twia艂ych palc贸w i odstawi艂. Z trudem zdo艂a艂a na chwil臋 odwr贸ci膰 g艂ow臋.
- Stone - szepn臋艂a. - Prosz臋...
- Co? - S艂owo to wypowiedzia艂 prosto w jej usta. Jego r臋ka w powolnej, zmys艂owej pieszczocie przesuwa艂a si臋 wzd艂u偶 jej cia艂a, od przechylonego ramienia po biodro. Drug膮 r臋k臋 czu艂a na plecach.
Z najwy偶szym trudem zdo艂a艂a opanowa膰 dr偶enie g艂osu i spojrze膰 mu prosto w oczy.
- Pami臋taj, 偶e my tylko, udajemy. Postaraj si臋 nie wypa艣膰 z roli.
U艣miechn膮艂 si臋 i u艣miech ten dokona艂 takiego samego podboju jej rozs膮dku, jak wcze艣niejsze pieszczoty - jej cia艂a.
- Czy w艂a艣nie wypadam?
- Chyba tak. - Ale w jej g艂osie zabrak艂o pewno艣ci, bo nagle poca艂unkiem zamkn膮艂 jej oczy. Stone lekkimi jak mu艣ni臋cie pi贸rka ruchami pie艣ci艂 brzuch dziewczyny. Wystarczy艂o chwyci膰 jego d艂o艅 i przerwa膰 pieszczoty. Ale nie zrobi艂a tego.
- A ty wypadasz z roli?
J臋zykiem, ciep艂ym i wilgotnym, pachn膮cym sol膮 i koniakiem, bada艂 kszta艂t jej ust. Ch艂on臋艂a ten smak. Delektowa艂a si臋 nim.
- Tak... Nie. Nie wiem.
I wtedy obie jego d艂onie znalaz艂y si臋 na jej twarzy. Cisza trwa艂a tak d艂ugo, 偶e musia艂a otworzy膰 oczy. Przygl膮da艂 si臋 jej bacznie.
- Czy to wa偶ne? - spyta艂 cicho.
To by艂a szansa - mog艂a si臋 cofn膮膰, zabezpieczy膰, uciec z powrotem do rzeczywistego 艣wiata, do kt贸rego przedtem nale偶a艂a. Ale nie by艂o ju偶 艂atwo rozr贸偶ni膰, gdzie ko艅czy si臋 fantazja, a zaczyna rzeczywisto艣膰. Czy wtedy, gdy wesz艂a do jego biura, by艂a to mi艂o艣膰 od pierwszego wejrzenia, czy nieporozumienie? A czy ta noc, gdy ta艅czyli a偶 do rana, tylko jej si臋 艣ni艂a? A kiedy j膮 ca艂owa艂, czy tylko udawa艂? Czy nie wiedzia艂a, 偶e wszystko, co sta艂o si臋 mi臋dzy nimi, naprawd臋 lub na niby, prowadzi艂o w艂a艣nie do tej chwili?
To powinno by膰 wa偶ne. I gdyby odpowiedzia艂a: „tak", on by si臋 wycofa艂. Nakre艣lona zosta艂aby linia, kt贸rej 偶adne z nich nie mog艂oby przekroczy膰.
- Nie - szepn臋艂a i przytuli艂a si臋 do niego.
Zani贸s艂 j膮 na g贸r臋. W swych najbardziej romantycznych marzeniach widzia艂a si臋 w ramionach m臋偶czyzny, kt贸ry niesie j膮 po d艂ugich schodach i uk艂ada na 艂o偶u z baldachimem. Wprawdzie schody nie by艂y d艂ugie, ale znalaz艂a si臋 w jego ramionach. Droga z sofy na 艂贸偶ko znaczona by艂a przyspieszonymi oddechami i gwa艂townym biciem serca i gdy dotarli do celu, nie bardzo wiedzia艂a, na czym j膮 po艂o偶y艂.
Uwalnia艂 j膮 z ubrania powoli i czule, przed艂u偶aj膮c przyjemno艣膰 niemal nie do zniesienia. Wszystkie guziki zosta艂y ju偶 odpi臋te. Pie艣ci艂 odkryt膮 sk贸r臋 j臋zykiem. Zamek z ty艂u sukni rozpina艂 si臋 wolno, wystawiaj膮c plecy na ch艂贸d pokoju i ciep艂o jego warg. Zsun膮艂 sukienk臋 z jej ramion i kre艣li艂 j臋zykiem ko艂a na sk贸rze, nasycaj膮c stanik ciep艂em i wilgoci膮. Potem przesun膮艂 j臋zyk na jej brzuch. Wsun膮艂 d艂o艅 pod rajstopy i 艣ci膮gn膮艂 je razem z sukni膮.
Czuj膮c bolesne pragnienie my艣la艂a, 偶e powinna si臋 by艂a tego spodziewa膰...
Niecierpliwe d艂onie dziewczyny zacz臋艂y rozpina膰 guziki jego koszuli i po chwili poczu艂a na piersiach gor膮cy tors i nami臋tne poca艂unki. Zalewa艂y j膮 fale rozkoszy. Delikatne niczym pi贸rka d艂onie sun臋艂y po jej biodrach i udach, pieszcz膮c poprzez delikatny materia艂 i wsuwaj膮c si臋 z wolna do 艣rodka...
Kochanie si臋 ze Stone'em przypomina艂o p艂ywanie w oceanie, poddawanie si臋 ruchom fal, coraz mocniejszym, coraz bardziej obezw艂adniaj膮cym. Jego nami臋tno艣膰 porywa艂a j膮; nie potrafi艂a i nie chcia艂a si臋 opiera膰. Nawet nie wiedzia艂a, kiedy znik艂y resztki jego ubrania i jej w臋druj膮ce d艂onie pozna艂y si艂臋 jego m臋sko艣ci. Ich cia艂a po艂膮czy艂o to samo ciep艂o, oddechy si臋 zla艂y. Poczu艂a, jak jej uda rozsuwaj膮 si臋 pod naporem jego ud i on j膮 wype艂nia, staje si臋 jej cz臋艣ci膮. Ca艂owa艂 jej usta, d艂o艅mi uczy艂a si臋 na pami臋膰 jego twarzy. W jej ciele rozwija艂a si臋 spirala rozkoszy, a ona my艣la艂a, 偶e to fantazja, magia, cud... I wiedzia艂a, 偶e on jest czym艣 wi臋cej ni偶 fantazj膮 - jest spe艂nieniem wszystkich sn贸w.
Potem le偶eli czule obj臋ci i 艣wiat z wolna wraca艂 na swoje miejsce. Allison u艣miechn臋艂a si臋 do siebie, skrycie i smutno, bo wiedzia艂a, o czym my艣li Stone. Magia to cze艣膰 jego 偶ycia. Dzi艣 da艂 j膮 jej i bardzo mu si臋 to podoba艂o, ale przecie偶 oboje wiedzieli od pocz膮tku, 偶e to nie b臋dzie trwa膰 d艂ugo. Nie mog艂a oczekiwa膰 od niego wi臋cej, ni偶 chcia艂 jej da膰. Nie tak si臋 umawiali.
Le偶a艂a s艂uchaj膮c bicia jego serca. Rozumia艂a ju偶, dlaczego kobiety go kocha艂y, cho膰 wiedzia艂y, 偶e go nie zdob臋d膮. Rozumia艂a, 偶e bra艂y to, co im dawa艂, maj膮c 艣wiadomo艣膰, 偶e uczucie nie b臋dzie trwa膰 wiecznie. Nikt nie mo偶e go posiada膰. A ju偶 ona na pewno nie. Przecie偶 nie obieca艂 nic ponadto, 偶e b臋d膮 si臋 dobrze bawi膰.
W jego dotyku by艂a czu艂o艣膰, a w g艂osie troska, gdy si臋 odezwa艂:
- Allison, nie chc臋, 偶eby艣...
Odwr贸ci艂a si臋, opieraj膮c g艂ow臋 na jego ramieniu, splataj膮c swoje i jego palce.
- Po prostu nigdy si臋 nie odwa偶y艂am - powiedzia艂a po chwili namys艂u.
- Na co? - Przesta艂 g艂aska膰 jej rami臋.
- Pary偶 - odpar艂a. - Jeden zwariowany artysta chcia艂, 偶ebym z nim mieszka艂a i 偶y艂a mi艂o艣ci膮 i obietnicami. Jazda autostopem do Nowego Orleanu, przeprowadzka do Kanady... ka偶da przygoda - zawsze wycofywa艂am si臋 w ostatniej chwili, bo ba艂am si臋 skorzysta膰 z szansy, zrobi膰 co艣 tylko dla zabawy.
Unios艂a si臋 na 艂okciu, wsuwaj膮c kolano miedzy jego nogi. Oczy jej b艂yszcza艂y, gdy spogl膮da艂a na niego z g贸ry.
- Jeste艣 moj膮 najwi臋ksz膮 przygod膮, Stone. I bawi艂am si臋 lepiej ni偶 kiedykolwiek w 偶yciu.
Kiedy obj膮艂 j膮 w nami臋tnym u艣cisku, my艣la艂a, 偶e to wystarczy.
ROZDZIA艁 DZIEWI膭TY
- Przestaje mi si臋 to podoba膰 - zaniepokoi艂a si臋 Penny. - Co艣 mi si臋 wydaje, 偶e ta zabawa zaczyna ci臋 niebezpiecznie wci膮ga膰.
- Przesadzasz! - Allison, stoj膮c przed lustrem, dobiera艂a apaszk臋 do jasnobr膮zowego kostiumu. - Przecie偶 to tylko obiad z kilkoma przyjaci贸艂kami Stone'a.
- Jak m臋偶czyzna mo偶e mie膰 tyle przyjaci贸艂ek? I dlaczego one zapraszaj膮 ci臋 na obiad?
- Nie s艂ysza艂a艣 nigdy o panie艅skich przyj臋ciach?
Allison dostrzeg艂a w lustrze oczy Penny i poczu艂a, 偶e si臋 rumieni. Umkn臋艂a spojrzeniem w bok.
- Chcia艂am tylko zauwa偶y膰, 偶e to wynika z umowy. Zgodzi艂am si臋 udawa膰 jego narzeczon膮...
- ...by pom贸c mu zdoby膰 kontrakt - podkre艣li艂a Penny. - Chodzenie na obiady z jego przyjaci贸艂kami nie ma nic wsp贸lnego z interesami. Za艂o偶臋 si臋, 偶e Stone nie wie o tym spotkaniu.
- Oczywi艣cie, 偶e wie - odpar艂a poirytowana Allison, odk艂adaj膮c rdzaw膮 apaszk臋. - Przecie偶 b臋dzie tam jego matka. - Przy艂o偶y艂a do szyi niebiesk膮, po czym odrzuci艂a j膮 ze wstr臋tem. - Nie rozumiem, dlaczego tak si臋 tym przejmujesz. To przecie偶 ty uzna艂a艣 od pocz膮tku t臋 prac臋 za znakomity interes.
- Uwa偶a艂am tylko, 偶e p贸j艣cie z nim na kolacj臋 to dobry pomys艂 - poprawi艂a Pemiy. - Ale je艣li czujesz si臋 lepiej, kiedy obwiniasz mnie za niepowodzenie tej narzecze艅skiej afery, to prosz臋 bardzo. Ja tylko martwi臋 si臋 o ciebie, Allison. Zacz臋艂o si臋 jako 偶art, a teraz... sama zobacz. Praktycznie si臋 do niego wprowadzi艂a艣. Nie masz czasu dla innych klient贸w, i to w takim okresie, kiedy wreszcie mamy tyle zam贸wie艅.
Allison ju偶 otwiera艂a usta, 偶eby zaprotestowa膰, ale Penny nie pozwoli艂a jej doj艣膰 do g艂osu.
- Nie, nie o to chodzi. - Spojrza艂a niemal przepraszaj膮co. - Facet powiedzia艂 jasno, 偶e to tylko czasowy uk艂ad, ale ty anga偶ujesz si臋 coraz bardziej. Boj臋 si臋, 偶e w ko艅cu zapomnisz, 偶e pier艣cionek na twoim palcu to tylko cyrkon.
Allison wytrzyma艂a t臋, jej zdaniem, niesprawiedliw膮, oskar偶ycielsk膮 tyrad臋 spokojnie, zawi膮zuj膮c starannie apaszk臋. Ale w g艂臋bi ducha przyznawa艂a Penny racj臋. I to j膮 bola艂o.
Nie przyzna艂a si臋, 偶e ona i Stone zostali kochankami, ale podejrzewa艂a, 偶e przyjaci贸艂ka si臋 domy艣la. Rzeczywi艣cie, prawie si臋 do niego przeprowadzi艂a. Sp臋dzali razem ka偶dy wiecz贸r, jak nie w domu to w biurze, i cho膰 t艂umaczy艂a sobie, 偶e to tylko przygotowania do wielkiej kolacji dla ludzi z Heroshito, czasu sp臋dzonego ze Stone'em w 偶aden spos贸b nie mo偶na by艂o uzna膰 za prac臋. Oczywi艣cie, uzgadniali szczeg贸艂y wieczornego przyj臋cia - i by艂o to ekscytuj膮ce zaj臋cie... Ale gdy je zako艅czyli, to, je艣li nie siedzieli razem, rozmawiaj膮c, 艣miej膮c si臋 i 偶artuj膮c, kochali si臋. Przychodzi艂o to tak naturalnie jak oddychanie, bo si艂a ci膮gn膮ca ich ku sobie nigdy nie s艂ab艂a. Gdy by艂a z nim, wszystko wydawa艂o si臋 proste, zrozumia艂e, prawdziwe. Niepok贸j pojawia艂 si臋, kiedy by艂a daleko od niego, z Penny, bo zaczyna艂a si臋 gubi膰 w odr贸偶nianiu, gdzie ko艅czy si臋 rzeczywisto艣膰, a zaczyna udawanie. Zmusi艂a si臋 do spojrzenia przyjaci贸艂ce w oczy.
- Wiem, 偶e ostatnio ci臋 wykorzystuj臋 - powiedzia艂a - i przykro mi z tego powodu. Ale ju偶 nied艂ugo wszystko wr贸ci do normy. Obiecuj臋.
Penny nie sprawia艂a wra偶enia przekonanej, ale zmusi艂a si臋 do lekkiego u艣miechu.
- Na pewno, Allison. Tylko uwa偶aj, dobrze?
Jednak s艂owa Penny nieustannie powraca艂y w my艣lach Allison. Stara艂a si臋 nie mie膰 o nie pretensji. Gdy przyjmowa艂a zaproszenie na obiad, wydawa艂o si臋 ono niewinne i matka Stone'a uzna艂a je za 艣wietny pomys艂. Mo偶e jednak posun臋艂a si臋 w tym udawaniu zbyt daleko? Mo偶e szykuje samej sobie bolesny upadek?
Spo艣r贸d sze艣ciu kobiet, z kt贸rymi mia艂a spotka膰 si臋 w ma艂ej uroczej restauracji, opr贸cz Stelli zna艂a tylko jedn膮 - Carolyn. Wszystkie pozosta艂e zdawa艂y si臋 bardzo sympatyczne. Mog艂aby si臋 z nimi zaprzyja藕ni膰, ale 艣wiadomo艣膰 faktu, 偶e ka偶d膮 z nich 艂膮czy艂y kiedy艣 bliskie stosunki ze Stone'em, troch臋 to utrudnia艂a.
- Mo偶emy - powiedzia艂a z u艣miechem Julia, brunetka o dziewcz臋cym wygl膮dzie - utworzy膰 klub kobiet, kt贸re kocha艂y Stone'a Harrisona.
- Przesta艅! - zaprotestowa艂a kt贸ra艣 z kole偶anek. - Sprawiasz przykro艣膰 Allison. To przecie偶 wcale nie znaczy - pospieszy艂a z wyja艣nieniem - 偶e wszystkie z nim spa艂y艣my. To ju偶 by艂aby przesada, prawda? A potem spotykamy si臋, 偶eby wymieni膰 wra偶enia! - Zachichota艂a. - Znaczy to tylko tyle, 偶e bardzo 艂atwo si臋 w nim zakocha膰. Po prostu nie mo偶na go nie uwielbia膰.
Stella, zamawiaj膮c kolejn膮 „Krwaw膮 Mary", zasugerowa艂a zmian臋 tematu, ale Allison do ko艅ca zastanawia艂a si臋, kt贸ra z tych pi臋knych, elokwentnych i atrakcyjnych kobiet by艂a naprawd臋 kochank膮 Stone'a.
Gdy pyta艂y, gdzie go pozna艂a, opowiedzia艂a sw膮 sta艂膮 wersj臋 o mi艂o艣ci od pierwszego wejrzenia, ale nie by艂o w niej pasji. Nikt tego jednak nie zauwa偶y艂.
- Musz臋 przyzna膰 - rzuci艂a jedna z kobiet, nak艂adaj膮c sobie sa艂atk臋 owocow膮 - 偶e zawsze tak to sobie wyobra偶a艂am: Stone mo偶e ulec tylko mi艂o艣ci od pierwszego wejrzenia. Trudno mi jedynie uwierzy膰, 偶e nie zawi贸z艂 ci臋 od razu do Las Vegas na ceremoni臋 艣lubn膮.
- Na to jestem troch臋 zbyt tradycyjna. - Allison zdo艂a艂a si臋 u艣miechn膮膰.
- M贸wisz, 偶e 艣lub ma by膰 w po艂owie listopada? - odezwa艂a si臋 Carolyn. - I jeszcze nie rozes艂ali艣cie zaprosze艅?
To by艂 s艂aby punkt jej marze艅. Oczyma wyobra藕ni widzia艂a siebie w bia艂ej sukni, w karecie ci膮gni臋tej przez konie, w o艣wietlonej 艣wiecami katedrze i w艣r贸d setek wytwornie ubranych go艣ci.
- Zdecydowali艣my si臋 na cich膮 uroczysto艣膰, tylko w gronie rodziny - zmusi艂a si臋 do odpowiedzi, skromnie spuszczaj膮c oczy.
Zapanowa艂a cisza. Zaskoczone i rozczarowane panie milcza艂y.
- No c贸偶, dajcie nam przynajmniej zna膰, kiedy ju偶 b臋dziecie po 艣lubie.
Dziwne, 偶e nikt dot膮d o to nie spyta艂. Przez chwil臋 marzy艂a o sto艂ach zastawionych srebrn膮 zastaw膮, 艣nie偶nobia艂ych obrusach, po艣cieli z inicja艂ami.
- Nie przesadzajcie, moje drogie - wtr膮ci艂a si臋 Stella. - Oboje s膮 lud藕mi nie藕le sytuowanymi i niczego im nie brakuje. Chc膮, by ich 艣lub uczci膰 ofiarami na rzecz szpitala dzieci臋cego.
O艣wiadczenie Stelli przyj臋to z aprobat膮 i Allison spojrzeniem podzi臋kowa艂a jej za wybawienie z k艂opotu.
- Osobi艣cie uwa偶am - zacz臋艂a Eileen, s艂odka blondynka - 偶e to najbardziej romantyczna historia, jak膮 kiedykolwiek s艂ysza艂am. Gwa艂towne uczucie, skromny 艣lub i miesi膮c miodowy w... - przerwa艂a spogl膮daj膮c pytaj膮co na Allison.
- Mamy nadziej臋, 偶e w Japonii.
- To jest dopiero romans! - wykrzykn臋艂a kt贸ra艣 na tle g艂os贸w wyra偶aj膮cych powszechny aplauz.
- Masz na my艣li jego teatralno艣膰? - U艣miech Carolyn ocieka艂 s艂odycz膮. - To zawsze cechowa艂o Stone'a. Urok i b艂yskotliwo艣膰, ale niewiele tre艣ci.
Niekt贸re panie by艂y wyra藕nie zaszokowane i za偶enowane, ale Eileen zaprzeczy艂a:
- To nic z艂ego, a musisz przyzna膰, 偶e jest w tym pewien styl. Gdyby nie to nasze uczulenie na sze艣ciotygodniowy... - przerwa艂a i spojrza艂a na Allison. - Mo偶e nie powinnam tego m贸wi膰. Nie prze偶yli艣cie jeszcze razem sze艣ciu tygodni, prawda?
Zdziwiona Allison unios艂a pytaj膮co brwi. Dian臋 po艂o偶y艂a r臋k臋 na jej ramieniu.
- Ciebie to oczywi艣cie nie dotyczy, ale Stone zwykle przestaje interesowa膰 si臋 kobiet膮 po sze艣ciu tygodniach.
- A, tak. - Allison zmusi艂a si臋 do u艣miechu. - M贸wi艂 mi o tym.
- Widzicie - zwr贸ci艂a si臋 do kole偶anek Dian臋. - Powiedzia艂 jej.
- To wcale nie znaczy, 偶e on celowo zwodzi kobiety. Od pocz膮tku wiadomo, 偶e u niego nic nie mo偶e trwa膰 d艂ugo.
- I jest taki bezradny przy podejmowaniu praktycznych decyzji. Chcia艂oby si臋 matkowa膰 mu ca艂e 偶ycie.
- Powiem wam, co mnie strasznie denerwowa艂o. To spanie w nocy tylko przez kilka godzin...
- Nie, gorsze jest to siedzenie do p贸藕na w biurze...
- ... i zatracanie si臋 w pracy na cale dnie.
- Nawet jak byli艣my razem w pokoju, nie by艂am pewna, czy on nie jest na jakiej艣 innej planecie. Tego naprawd臋 nienawidzi艂am! Przy tobie te偶 jest taki?
Min臋艂a chwila, zanim Allison zrozumia艂a, 偶e pytanie skierowane jest do niej. Z okrutnym samodr臋czeniem ci膮gle my艣la艂a, 偶e u niego nic nie trwa zbyt d艂ugo. Wiedzia艂a o tym. Lepiej ni偶 one.
Uda艂o jej si臋 przywo艂a膰 na twarz nik艂y u艣miech i powiedzie膰 prawd臋.
- Nie. Nigdy.
- To wszystko wyja艣nia. Jeste艣 bratni膮 dusz膮.
- Albo prze偶ywa akurat taki okres.
- Naprawd臋, Carolyn, gdyby艣my pomalowa艂y ci臋 w paski i przyprawi艂y w膮sy, nie musia艂aby艣 tak bardzo zwraca膰 na siebie uwagi.
A Allison ci膮gle my艣la艂a, 偶e u niego nic nie mo偶e trwa膰 d艂ugo...
Lunch d艂u偶y艂 si臋 jej strasznie, ale w ko艅cu dosz艂o do po偶egnalnych u艣cisk贸w, 偶ycze艅 i gratulacji. Allison obiektywnie uzna艂a panie za sympatyczne, ale serdecznie je znienawidzi艂a. Nie z tych oczywistych powod贸w, ale dlatego, 偶e jej zwi膮zek ze Stone'em w niczym nie przypomina艂 ich zwi膮zku, dlatego, 偶e zn贸w uda艂o jej si臋 wprowadzi膰 wszystkich w b艂膮d.
Gdy panie ju偶 odesz艂y, Stella poprosi艂a, by odprowadzi艂a j膮 do samochodu. Allison by艂a zbyt zn臋kana ponurymi my艣lami, by protestowa膰. Matka Stone'a odezwa艂a si臋 dopiero po chwili.
- My艣lisz pewnie, 偶e jestem straszn膮, star膮 bab膮, bo zorganizowa艂am co艣 takiego.
- Nie, dlaczego... -Allison by艂a zaskoczona.
- A co gorsza pozwoli艂am im tak si臋 zachowywa膰. My艣l臋 jednak, 偶e dobrze, i偶 us艂ysza艂a艣 to wszystko.
Nie wiedzia艂a, co odpowiedzie膰. Nie by艂a pewna, czy zrozumia艂a, o co chodzi.
- Potraktowa艂a艣 je jak prawdziwa dama. - Stella u艣miechn臋艂a si臋 do siebie. - Zastanawiasz si臋, dlaczego pozwoli艂am Gregory'emu na ten szalony plan? Moja droga, jeste艣 prawdziwym skarbem. W ci膮gu niespe艂na miesi膮ca zmieni艂a艣 mojego syna w kogo艣, kogo - przyznaj臋 z przyjemno艣ci膮 - ledwo poznaj臋. Wyci膮gn臋艂a艣 go z biura na s艂o艅ce. Zmieni艂a艣 jego mieszkanie w dom. A co najwa偶niejsze, uda艂o ci si臋 sprawi膰, 偶e ju偶 tak d艂ugo my艣li o kim艣 innym ni偶 o sobie. I ten cud trwa ju偶 miesi膮c! Ale pope艂ni艂a艣 jeden b艂膮d, prawda? - Unios艂a r臋k臋 i pog艂aska艂a Allison po policzku, patrz膮c na ni膮 z sympati膮. - Zakocha艂a艣 si臋 w nim.
To by艂o takie proste. Allison nie wiedzia艂a, dlaczego tak 艂atwo by艂o przyzna膰 si臋 przed jego matk膮 do czego艣, do czego nie 艣mia艂a przyzna膰 si臋 sama przed sob膮. Nie umia艂a te偶 wyt艂umaczy膰, dlaczego czu艂a troska w oczach tej kobiety dzia艂a na ni膮 bardziej ni偶 niepok贸j najbli偶szej przyjaci贸艂ki. Spojrza艂a tylko na Stell臋 i bez oporu skin臋艂a potakuj膮co g艂ow膮.
- Tak - odpar艂a. - Chyba tak. Ale jak kt贸ra艣 tam wyzna艂a - wskaza艂a r臋k膮 restauracj臋 - nie mo偶na temu zapobiec.
- Chcia艂abym m贸c powiedzie膰, 偶e mi przykro - westchn臋艂a Stella. - Cierpi臋 na my艣l, 偶e sprawi ci to tyle b贸lu. By艂a艣 dla niego taka dobra. Czy...?
Alliscn ca艂膮 si艂膮 woli zmusi艂a si臋 do u艣miechu. Wzi臋艂a Stell臋 za r臋k臋.
- Nie martw si臋 o mnie. Zdaj臋 sobie spraw臋, 偶e trudno w to uwierzy膰, ale doskonale wiem, co robi臋. Jeszcze tylko kilka tygodni, a potem...
- A potem? - W oczach Stelli wida膰 by艂o trosk臋. W tym ca艂y problem. Nie mia艂a poj臋cia. Uda艂o jej si臋 u艣miechn膮膰 jeszcze raz i da膰 jedyn膮 mo偶liw膮 odpowied藕.
- A potem - powt贸rzy艂a - nie b臋d臋 tego 偶a艂owa艂a.
Stone nie m贸g艂 si臋 nadziwi膰, ile zmieni艂o si臋 w jego 偶yciu, odk膮d wkroczy艂a w nie Allison. Zawsze uwa偶a艂 si臋 za cz艂owieka szcz臋艣liwego, ale zrozumia艂, 偶e wcze艣niej nie mia艂 poj臋cia, czego mu brak. Podoba艂o mu si臋 by膰 cz臋艣ci膮 pary. Podoba艂o mu si臋, gdy m贸g艂 powiedzie膰 „porozmawiam o tym z Allison” i po prostu tak zrobi膰. Lubi艂 patrze膰 na jej fotografi臋 na swoim biurku, dzwoni膰 do niej w 艣rodku dnia zupe艂nie bez powodu. Lubi艂, jak kto艣 do niego wieczorem przychodzi艂. Dzielenie si臋 z ni膮 swymi sprawami sprawia艂o mu przyjemno艣膰. Nigdy wcze艣niej co艣 takiego nie przysz艂o mu do g艂owy.
Gdy patrzy艂 wstecz na swoje 偶ycie, uzna艂, 偶e wszystkie kobiety, kt贸re si臋 przez nie przewin臋艂y, by艂y tylko przypadkowymi znajomymi, a zwi膮zek z nimi sk艂ada艂 si臋 z obowi膮zk贸w, nie z przyjemno艣ci. Z Allison wszystko by艂o inaczej. Nie m贸g艂 zrozumie膰, dlaczego nigdy wcze艣niej nie pomy艣la艂 o zar臋czynach.
M贸g艂 si臋 z ni膮 kocha膰 bez ko艅ca. Coraz cz臋艣ciej mia艂 uczucie, 偶e 艂膮czy ich co艣 znacznie wi臋cej ni偶 przyjemno艣膰. Przez ca艂e dnie nie opuszcza艂 go smak jej sk贸ry, jej zapach - i to go przera偶a艂o. Nigdy wcze艣niej tego nie zazna艂. Nie rozumia艂 tego, ale i nie wypiera艂 si臋. Po prostu tak by艂o.
Nigdy nie zaprz膮ta艂 sobie g艂owy my艣l膮, 偶e to tylko umowa na okre艣lony czas, a potem koniec.
Ogromn膮 przyjemno艣膰 sprawia艂o mu robienie jej drobnych niespodzianek, jak wr臋czenie bukietu polnych kwiat贸w kupionych u ulicznego sprzedawcy, niezwyk艂ej bombonierki czy pami臋tanie o butelce wina na obiad - uwielbia艂 to nag艂e rozja艣nienie si臋 jej oczu w takich chwilach. Zaczyna艂 rozumie膰, dlaczego kobiety przywi膮zuj膮 wag臋 do takich gest贸w. Przedtem uwa偶a艂 je za zbyteczne zawracanie g艂owy. Ale reakcja Allison, jej radosny u艣miech, czu艂y wyraz oczu - to nagle sta艂o si臋 dla niego bardzo wa偶ne. I coraz cz臋艣ciej 艂apa艂 si臋 na tym, 偶e najszcz臋艣liwsze chwile sp臋dza艂 na przemy艣liwaniu, czym jej sprawi膰 przyjemn膮 niespodziank臋.
Um贸wili si臋 na kolacj臋 u niego w domu. Gdy tylko przysz艂a, zorientowa艂 si臋, 偶e co艣 j膮 gn臋bi.
- Nie musisz nic m贸wi膰 - oznajmi艂 ca艂uj膮c j膮 w czubek g艂owy. - Jad艂a艣 lunch z moj膮 matk膮.
Odwaga, kt贸r膮 Allison demonstrowa艂a przed jego matk膮, dawno znik艂a. Penny mia艂a racj臋. I Stella mia艂a racj臋. By艂a g艂upia, 偶e da艂a si臋 w to wci膮gn膮膰. Odda艂a serce m臋偶czy藕nie, kt贸ry nie potrafi艂 tego doceni膰. A nawet gdyby potrafi艂, nie wiedzia艂by, co z tym zrobi膰. Gra wymkn臋艂a jej si臋 spod kontroli, zas艂u偶y艂a na kar臋. G艂upot膮 b臋dzie nie zako艅czy膰 tego natychmiast.
Ale w domu Stone'a wszystko znowu sta艂o si臋 proste. Nie powiedzia艂a mu, 偶e wybiera si臋 na ten lunch, oszuka艂a Penny, jednak on i tak si臋 domy艣li艂.
- By艂am z twoj膮 matk膮 i sze艣cioma twoimi by艂ymi sympatiami.
Obj膮艂 j膮 i poprowadzi艂 w stron臋 salonu.
- Tego w艂a艣nie nie rozumiem u kobiet. Po co rozmy艣lnie zgodzi艂a艣 si臋 na t臋 udr臋k臋?
- Na sw贸j spos贸b by艂o to nawet interesuj膮ce. Wszystkie zreszt膮 uwa偶aj膮, 偶e jeste艣 czaruj膮cy.
- Oczywi艣cie. - Opar艂 r臋ce na jej ramionach i spojrza艂 jej prosto w oczy. Twarz mia艂 powa偶n膮. - Allison, one to zupe艂nie co innego. Zwi膮zek z ka偶d膮 by艂 okropnie m臋cz膮cy, te nieustanne wym贸wki, 偶e wszystko robi臋 藕le... A z tob膮 jest 艂atwiej, inaczej. Nie wiem dlaczego, ale od pierwszych chwil wszystko nam wychodzi艂o, jakby to by艂a najnaturalniejsza rzecz na 艣wiecie.
Allison u艣miechn臋艂a si臋 i zarzuci艂a mu ramiona na szyj臋. Wiedzia艂a, dlaczego go kocha - bo nie mo偶na go by艂o nie kocha膰. Bo z nim wszystko by艂o takie proste, nawet je艣li nie rozumia艂a, dlaczego.
- Stone - powiedzia艂a czule - czy ty tego nie widzisz? Uwa偶asz nasz zwi膮zek za udany, bo ty go stworzy艂e艣. Grasz wymy艣lon膮 przez siebie rol臋, realizujesz swoj膮 fantazj臋, a w tym jeste艣 najlepszy. B艂ysk zak艂opotania w jego oczach m贸g艂 艣wiadczy膰 o ch臋ci zaprzeczenia. Na moment w jej sercu pojawi艂a si臋 nadzieja, kt贸rej do tej pory nawet sobie nie u艣wiadamia艂a.
- Pewnie masz racj臋 - przyzna艂 z u艣miechem, ca艂uj膮c jej w艂osy. Zanim ogarn臋艂o j膮 uczucie niezrozumia艂ego smutku, wzi膮艂 j膮 za r臋k臋 i poprowadzi艂 na schody. - Chod藕, chc臋 ci co艣 pokaza膰.
Jego entuzjazm okaza艂 si臋, jak zwykle, zara藕liwy i pozwoli艂a poci膮gn膮膰 si臋 na g贸r臋. Zatrzyma艂 si臋 przed zamkni臋tymi drzwiami pokoju go艣cinnego i rozkaza艂:
- Zamknij oczy!
- Och, Stone, naprawd臋... - Jednak ruszy艂a za nim ulegle, t艂umi膮c u艣miech dziecinnego oczekiwania. S艂ysza艂a, jak otwiera drzwi. Jedn膮 r臋k膮 zakry艂 jej oczy, drug膮 obj膮艂 w pasie i przeprowadzi艂 przez pr贸g.
Najpierw poczu艂a zapach - romantyczny, intensywny, zwodniczy. Chleb domowego wypieku, czerwone wino, czosnek, mieszanina innych trudnych do okre艣lenia zapach贸w. I d藕wi臋ki: deszczu, wolno p艂yn膮cej wody. Z oddali dobiega艂y st艂umione odg艂osy ruchu ulicznego i od czasu do czasu muzyka z odleg艂ego bistro. Zanim Stone ods艂oni艂 jej oczy, wiedzia艂a ju偶, gdzie si臋 znale藕li.
Na paryskim dachu. 艢ciana naprzeciwko ozdobiona by艂a plakatami filmowymi i francuskimi napisami. Przed nimi sta艂 st贸艂 z czerwonym obrusem, nakryty dla dwojga os贸b. To z niego p艂yn臋艂y te wspania艂e zapachy. A z trzech stron rozci膮ga艂 si臋 widok miasta o zmierzchu - Sekwana toczy艂a si臋 leniwie, na niebie zaczyna艂y 艣wieci膰 gwiazdy, b艂yska艂y kolorowe neony i lampy uliczne, w tle widnia艂a znana sylwetka 艁uku Triumfalnego, a jeszcze dalej wie偶a Eiffla. Ciep艂y wietrzyk marszczy艂 obrus, ni贸s艂 zapach rzeki, ulic i zmroku, przenosz膮c j膮 w 艣wiat, kt贸ry zna艂a, i do miejsc, o kt贸rych marzy艂a.
- Nie mog臋 da膰 ci Pary偶a - powiedzia艂 Stone. - Przynajmniej nie teraz. Pomy艣la艂em, 偶e mo偶e na razie zadowolisz si臋 tym.
- Och, Stone - szepn臋艂a. Uj臋艂a w d艂onie jego twarz i poca艂owa艂a.
Zapomnieli o czekaj膮cej na nich uczcie, gdy偶 zala艂a ich fala zapieraj膮cej dech w piersiach nami臋tno艣ci. Nogi Allison ugi臋艂y si臋 i opad艂a na pod艂og臋, poci膮gaj膮c za sob膮 Stone'a. I cho膰 na pod艂odze by艂 dywan, a nie twardy beton paryskiego dachu, nie zwr贸ci艂a na to uwagi. Odprawiali teraz swoje w艂asne czary.
W艂o偶y艂a r臋ce pod jego sweter i zsun臋艂a go przez g艂ow臋. Pie艣ci艂a d艂o艅mi muskularny tors, smakowa艂a wargami sk贸r臋. Uwielbia艂a jego przyspieszony oddech, gwa艂towne bicie serca, jego r臋ce na swym ciele. Delikatnie zmusi艂a go, by po艂o偶y艂 si臋 na pod艂odze.
Patrz膮c mu prosto w oczy zrzuci艂a 偶akiet, 艣ci膮gn臋艂a apaszk臋 i zacz臋艂a wolno odpina膰 bluzk臋. Przesun臋艂a apaszk膮 po jego nagim torsie, szyi i twarzy.
- Jeste艣 czarownic膮! - powiedzia艂 zsuwaj膮c apaszk臋 z oczu b艂yszcz膮cych oczarowaniem i po偶膮daniem. - I tak膮 pi臋kn膮. I zbyt cudown膮, by istnie膰 naprawd臋... - Przyci膮gn膮艂 jej twarz do swoich ust i zacz膮艂 偶arliwie ca艂owa膰.
Jak zawsze, gdy si臋 kochali, pogr膮偶y艂a si臋 w nim, zatraci艂a ca艂kowicie, uton臋艂a. 艢ci膮gn膮艂 z niej koszulk臋, rozpi膮艂 stanik i obna偶y艂 piersi. Pie艣ci艂 d艂o艅mi jej plecy, a gdy dotkn膮艂 ustami sutk贸w, cia艂o jej zala艂y gor膮ce fale. Si臋gn臋艂a do jego spodni i rozpi臋te. suwak. Zauwa偶y艂a, 偶e przesta艂 oddycha膰, gdy zacz臋艂a r臋k膮 pie艣ci膰 jego m臋sko艣膰. Rozkosz promieniowa艂a z niego i stopniowo obejmowa艂a j膮 ca艂膮.
Ustami i d艂o艅mi bada艂a jego muskularne cia艂o, kt贸re pozna艂a r贸wnie dobrze, jak on jej. Ale zawsze, gdy go dotyka艂a, czu艂a to samo podniecenie jak za pierwszym razem. Gdy wzi臋艂a go w siebie, poczu艂a si臋 ca艂kowicie wype艂niona. Za ka偶dym razem pragn臋艂a go bardziej. Jej poca艂unki stawa艂y si臋 coraz gwa艂towniejsze, bo zosta艂o im ju偶 niewiele czasu. Chcia艂a, 偶eby ta chwila trwa艂a wiecznie. 呕eby zamieni艂a si臋 w rzeczywisto艣膰.
Kiedy le偶eli czule obj臋ci i zm臋czeni pod ciemniej膮cym niebem Pary偶a, Stone obsypywa艂 jej twarz delikatnymi poca艂unkami. Nie b臋d臋 tego 偶a艂owa艂a - powtarza艂a sobie. Nie b臋dzie. Ofiarowa艂 jej Pary偶. I cho膰 by艂a to tylko iluzja, zawsze b臋dzie go za to kocha艂a.
- Chcia艂bym, 偶eby艣 wiedzia艂a, jak pi臋knie teraz wygl膮dasz.
Allison dotkn臋艂a jego twarzy. Nikt nie m贸g艂 wygl膮da膰 pi臋kniej ni偶 on w tej chwili. W艂osy mia艂 wilgotne, twarz b艂yszcz膮c膮, a w jego oczach kry艂y si臋 tajemnice wszech艣wiata. Kocha艂a go. I bardzo chcia艂a mu to powiedzie膰.
Zamiast tego zauwa偶y艂a ze 艣miechem:
- Sk膮d wzi膮艂e艣 jedzenie?
- Zam贸wi艂em. Wiedzia艂em, 偶e nie b臋dzie takie dobre jak kolacje, kt贸re ty przygotowujesz, ale nie zawsze mo偶na mie膰 to, co najlepsze.
- Pary偶 pod gwiazdami - mrukn臋艂a. - Podoba mi si臋 tw贸j wyb贸r.
Wiedzia艂a oczywi艣cie, 偶e by艂a to cz臋艣膰 programu przygotowanego dla Heroshito. Wiedzia艂a te偶, ile pracy i pieni臋dzy wymaga艂o przeniesienie aparatury i przebudowa pokoju. To nie m贸g艂 by膰 impuls ani kaprys. Zastanawia艂a si臋, czy kiedykolwiek zrobi艂 co艣 takiego dla innej kobiety i mia艂a nadziej臋, 偶e nie. A je偶eli nawet, to i tak nigdy si臋 o tym nie dowie.
I w jednym z tych cudownych moment贸w doskona艂ego wzajemnego porozumienia, kiedy wydawa艂o si臋, 偶e czyta w jej my艣lach, Stone powiedzia艂 cicho:
- Nigdy nie chcia艂em dzieli膰 si臋 tym z nikim.
- Pary偶em?
- Pary偶em, Celitonem Trzy... moimi marzeniami.
Ko艅cem palca znaczy艂a kszta艂t jego ust. Powoli zaczyna艂a co艣 rozumie膰.
- Nigdy nie widzisz drut贸w, prawda? Projektujesz cuda, znasz ka偶dy szczeg贸艂, ale kiedy maszyneria zaczyna dzia艂a膰... nie widzisz drut贸w. Wierzysz w to.
- Oczywi艣cie. A ty nie?
I w tym tkwi艂 problem. Allison te偶 uwierzy艂a. Od samego pocz膮tku.
ROZDZTA艁 DZIESI膭TY
Cho膰 Allison by艂a 艣wiadoma, ile czasu jej pozosta艂o, i by艂a przygotowana na nieuchronny koniec, to jednak zaskoczy艂a j膮 szybko艣膰, z jak膮 min臋艂y dwa tygodnie. Pracowali ze Stone'em jak dobrze naoliwiony mechanizm, przygotowuj膮c si臋 do wielkiego fina艂u. Te dni nale偶a艂y niew膮tpliwie do najszcz臋艣liwszych w jej 偶yciu - wsp贸lna praca, wsp贸lne my艣li, stanowienie - cho膰by na kr贸tko - cz臋艣ci jego 艣wiata.
Trzej przedstawiciele Heroshito, odpowiedzialni za ostateczn膮 decyzj臋 w sprawie kontraktu, przybyli wraz z 偶onami na tydzie艅 spotka艅 i dyskusji. Dwaj byli Japo艅czykami, jeden Brytyjczykiem i wesp贸艂 z towarzysz膮cym im zawsze Markiem tworzyli barwn膮 i zr贸偶nicowan膮 grup臋.
Allison starannie zaplanowa艂a program ich pobytu, ranki przeznaczaj膮c na spotkania i pokazy, a popo艂udnia na rozrywki, kt贸re cz臋sto ko艅czy艂y si臋 kolacj膮 i jakim艣 spektaklem. Poniewa偶 偶ycie rodzinne stanowi艂o dla go艣ci warto艣膰 szczeg贸ln膮, uzna艂a, 偶e celowe b臋dzie zademonstrowanie podobnej postawy u Stone'a. Stara艂a si臋 wi臋c, by przynajmniej cz臋艣膰 dnia mogli sp臋dza膰 wszyscy razem. Post膮pi艂a s艂usznie. Okaza艂o si臋, 偶e dla dw贸ch pan贸w i wszystkich pa艅 jest to pierwsza wizyta w po艂udniowej Kalifornii. Allison za艂o偶y艂a, 偶e nie b臋d膮 mieli nic przeciwko potraktowaniu pobytu jako roboczych wakacji. Organizowa艂a wiec wycieczki na pla偶臋, do popularnych miejscowo艣ci wypoczynkowych, modnych restauracji, jednym s艂owem miejsc, kt贸re zawsze ch臋tnie odwiedza si臋 podczas pierwszego pobytu w jakiej艣 miejscowo艣ci. Starannie unika艂a jednak weso艂ych miasteczek czy imprez, mog膮cych stanowi膰 konkurencj臋 dla pokazu, kt贸ry mia艂 odby膰 si臋 na zako艅czenie.
Kiedy Stone prowadzi艂 rozmowy, Allison zajmowa艂a si臋 偶onami go艣ci, zabieraj膮c je na zakupy, na spacery czy na basen. Japonki okaza艂y si臋, jak na jej przyzwyczajenia, powa偶ne, ale w niczym nie pr贸bowa艂y jej ogranicza膰 ani nie dawa艂y do zrozumienia, 偶e maj膮 jakiekolwiek zastrze偶enia do ameryka艅skiego stylu 偶ycia. Fascynowa艂a j膮 ich kultura i zwyczaje, spos贸b, w jaki opowiada艂y o swym ojczystym kraju. Brytyjka, osoba o niezwyk艂ym poczuciu humoru, zaprzyja藕ni艂a si臋 z ni膮 od razu i wyzna艂a, 偶e t臋skni za Japoni膮, a nie za Angli膮. I Allison zapragn臋艂a zobaczy膰 ten stary i pi臋kny kraj, nie przejmuj膮c si臋 na razie, 偶e jest to bardzo ma艂o prawdopodobne.
Zdawa艂a sobie spraw臋 z tego, 偶e jest r贸wnie bacznie obserwowana jak Stone i 偶e do jej obowi膮zk贸w nale偶y zdanie tego egzaminu. Jednak nigdy nie my艣la艂a o tym w kategoriach pracy. Gdy panie indagowa艂y j膮 w spos贸b niezwykle subtelny, odpowiada艂a na ka偶de pytanie szczerze. Kiedy Sarah napomkn臋艂a, 偶e Japonki uwa偶aj膮 j膮 za pi臋kn膮 kobiet臋, Allison naprawd臋 si臋 tym przej臋艂a.
Stone zaprojektowa艂 ekspozycj臋 „Inne 艣wiaty".
Za艂o偶eniem jej by艂o przeniesienie widza w najciekawsze miejsca na planecie i poza ni膮 - od tajemniczych jaski艅 podwodnych przez afryka艅sk膮 d偶ungl臋 do piramid Maj贸w, od egzotycznych stolic w r贸偶nych cz臋艣ciach 艣wiata po odleg艂e zak膮tki kosmosu. Po艂膮czenie obraz贸w, d藕wi臋k贸w, makiet i zapach贸w czyni艂o dalekie miejsca bliskimi, niewyobra偶alne - realnym, umo偶liwia艂o niezwyk艂e podr贸偶e i niezapomniane przygody. Oczywi艣cie prototyp mia艂 by膰 zbudowany w Japonii, ale istnia艂y ju偶 zaawansowane plany sze艣ciu podobnych park贸w. Marzenie Stone'a nabiera艂o rzeczywistych kszta艂t贸w.
Ca艂a grupa przez tydzie艅 przegl膮da艂a plany, ogl膮da艂a kasety wideo, dyskutowa艂a o cyfrach, harmonogramach i szczeg贸艂ach technicznych. Japo艅czycy ogl膮dali oczywi艣cie inne prace Stone'a, ale do tej pory nie widzieli 偶adnego prototypu urz膮dze艅 do nowej ekspozycji. Allison zaplanowa艂a na uroczyst膮 premier臋 „ruchom膮 uczt臋", kt贸rej pierwsze danie 艂膮czy艂oby si臋 z zapieraj膮c膮 dech w piersiach jazd膮 na Celiton Trzy, sa艂atk臋 mo偶na by艂o spo偶y膰 w ma艂ej chatce w d偶ungli, a kaw膮 i deserem delektowa膰 si臋 w paryskiej kafejce. Ju偶 podczas pierwszego dania odczuwalna przez ca艂y tydzie艅 bariera oficjalno艣ci prys艂a zupe艂nie. Podczas deseru wszyscy gaw臋dzili i 偶artowali jak starzy przyjaciele.
Allison us艂ysza艂a, jak Mark szepn膮艂 do Stone'a:
- Genialne! Absolutnie wspania艂e! Najlepsza agencja z Madison Avenue nie mog艂aby przygotowa膰 nic lepszego. Nic dziwnego, 偶e uwa偶aj膮 ci臋 za geniusza.
Serce jej zabi艂o mocniej, gdy Stone odpowiedzia艂:
- To by艂 pomys艂 Allison. To jej powiniene艣 podzi臋kowa膰 za ten wiecz贸r. Musz臋 przyzna膰, 偶e ona mnie zainspirowa艂a.
Spojrza艂 jej prosto w oczy i u艣miechn膮艂 si臋. Patrzyli na siebie, maj膮c u st贸p Pary偶, a mi臋dzy sob膮 p艂on膮ce 艣wiece. 艁膮czy艂y ich wspomnienia.
Uni贸s艂 szklank臋 i nie odrywaj膮c wzroku od dziewczyny powiedzia艂 g艂o艣no:
- Panie i panowie! Toast za moj膮 narzeczon膮, podpor臋 Stonewall Enterprises!
Ledwie s艂ysza艂a o偶ywione g艂osy i brz臋k kieliszk贸w, gdy偶 zaton臋艂a w oczach Stone'a. To by艂a najpi臋kniejsza chwila ca艂ego wieczoru. Mo偶e nawet ca艂ego jej 偶ycia.
Po chwili Mark uderzy艂 艂y偶eczk膮 w szklank臋 i uciszy艂 go艣ci.
- Za Stone'a i Allison - pi臋kn膮 par臋, znakomity zesp贸艂 i naj艣wie偶szych, cho膰 tylko czasowych, cz艂onk贸w rodziny Heroshito.
Zad藕wi臋cza艂y kieliszki. Stone siedzia艂 spokojnie. Allison te偶.
- Gratulacje, Stone. - Mark u艣miechn膮艂 si臋. - Jak ci powiedzia艂em, decyzja zapadnie jutro, ale po tym, co zobaczyli艣my dzi艣, nie mam w膮tpliwo艣ci. Witamy na pok艂adzie. - Zwr贸ci艂 si臋 do Allison i uni贸s艂 kieliszek. - Was oboje.
Przez ca艂膮 drog臋 do domu z trudem zachowywali spok贸j. Gdy przeszli przez pr贸g i Stone zapali艂 lamp臋, popatrzyli na siebie i r贸wnocze艣nie wybuchn臋li 艣miechem, Z g艂o艣nym okrzykiem Stone podbieg艂 do Allison, wzi膮艂 j膮 w ramiona, okr臋ci艂 wok贸艂 rado艣nie i obsypa艂 jej twarz poca艂unkami.
- Uda艂o si臋! O Bo偶e, uda艂o si臋! Dokonali艣my tego! Odnie艣li艣my sukces!
- To ty odnios艂e艣 sukces! Wiedzia艂am, 偶e tak b臋dzie, nigdy nie w膮tpi艂am. Stone, jeste艣 wspania艂y!
- To ty jeste艣 wspania艂a! Oczarowa艂a艣 ich! Cudowny wiecz贸r! Nawet ja nie spodziewa艂em si臋, 偶e p贸jdzie tak dobrze. Chyba jeste艣my zdolni, prawda?
I znowu zacz膮艂 j膮 ca艂owa膰, a ona oddawa艂a mu poca艂unki, 艣miej膮c si臋 i obejmuj膮c go.
W ko艅cu, ci膮gle roze艣miani, usiedli spokojnie. 艢wiat z wolna wraca艂 do normy i rzeczywisto艣膰 dawa艂a o sobie zna膰. Ale rzeczywisto艣膰 dla Allison by艂a zupe艂nie inna ni偶 dla Stone'a.
Widzia艂a w jego oczach dum臋.
- Uda艂o mi si臋 - powiedzia艂 powoli. - Zdoby艂em kontrakt. Nie mog臋 w to uwierzy膰. Tak d艂ugo tego pragn膮艂em... Czy wiesz, co to znaczy, Allison?
- To znaczy - odpar艂a, czule g艂adz膮c jego kark - 偶e jeste艣 wspania艂ym in偶ynierem i miliony ludzi poznaj膮 dzi臋ki tobie 艣wiat swoich marze艅. Czy mo偶na chcie膰 czego艣 wi臋cej?
- Nie. - Obj膮艂 j膮 w pasie i przyci膮gn膮艂 do siebie. - Nie osi膮gn膮艂bym tego bez ciebie.
Powstrzyma艂a go delikatnie, ale stanowczo.
Zdoby艂a si臋 nawet na u艣miech.
- Pami臋taj, 偶e za to mi p艂acisz.
Miejsce rado艣ci w jego oczach zaj臋艂o za偶enowanie.
- Allison...
- Stone, jestem z ciebie dumna - wyzna艂a szczerze. - Z ciebie, z nas, z tego, co zrobili艣my razem, z tego, co jeszcze zrobisz. Jeste艣 najlepszy. Zas艂u偶y艂e艣 na to. Ale... przyj臋艂am kr贸tkoterminowe zlecenie, przecie偶 pami臋tasz. I dobieg艂o ono ko艅ca.
- Nie rozumiem. - G艂os mia艂 ochryp艂y, wpatrywa艂 si臋 w ni膮, jakby szuka艂 jakiego艣 znaku mog膮cego zaprzeczy膰 jej s艂owom. - To przecie偶 nie by艂a tylko praca. Na mi艂o艣膰 bosk膮, co ty m贸wisz?!
- Wiem o tym. By艂a to dla mnie wielka przyjemno艣膰. Ale oboje wiedzieli艣my, 偶e to tylko na niby. To z za艂o偶enia nie mia艂o trwa膰 d艂ugo.
- Tak - powiedzia艂 z trudem. Spu艣ci艂 wzrok, r臋ce mu opad艂y. - Chyba tak.
Min臋艂a chwila, zanim Allison zdo艂a艂a si臋 odezwa膰.
- U ciebie to zawsze trwa sze艣膰 tygodni. Termin min膮艂 wczoraj.
Odetchn膮艂 wolno i g艂臋boko. Zanurzy艂 palce we w艂osach.
- Masz racj臋. Nie my艣la艂em o przysz艂o艣ci. Do g艂owy mi nie przysz艂o, 偶e to si臋 sko艅czy.
- Mo偶e w tym problem.
呕adne z nich nie wiedzia艂o, co powiedzie膰.
- Spakowa艂am ju偶 swoje rzeczy i odes艂a艂am do domu - odezwa艂a si臋 w ko艅cu. Chcia艂a si臋 u艣miechn膮膰, widz膮c zaskoczenie w jego oczach, ale nie uda艂o si臋. Nawet tego nie zauwa偶y艂. Pod pewnymi wzgl臋dami wcale si臋 nie zmieni艂. - Jutro lub pojutrze, po podpisaniu kontraktu, mo偶esz im powiedzie膰, 偶e zerwali艣my ze sob膮. I b臋dzie po wszystkim.
- Tak - przytakn膮艂 Stone po d艂u偶szej chwili, oszo艂omiony i zmieszany, jak cz艂owiek, kt贸ry widzi wypadek, ale nie chce uwierzy膰. - Tak jak planowa艂em.
- No w艂a艣nie.
Allison ruszy艂a ku drzwiom, zatrzyma艂a si臋 i zsuwaj膮c z palca pier艣cionek podesz艂a do niego.
- Dzi臋kuj臋, Stone. - Odda艂a mu pier艣cionek.
- To by艂a cudowna przygoda. - I odesz艂a, zmuszaj膮c si臋 do po艣piechu.
- Nie mog臋 uwierzy膰, 偶e to zrobi艂a艣 - orzek艂a Penny. Zabrzmia艂o to jak mowa pogrzebowa. - 呕e tak to zaplanowa艂a艣. Zdaj膮c sobie spraw臋, 偶e musisz go opu艣ci膰... i dope艂ni艂a艣 tego.
Wygl膮d pokoju Allison harmonizowa艂 z tonem g艂osu Penny. Zasuni臋te zas艂ony, stosy nie otwartych list贸w, automatyczna sekretarka w艂膮czona, mrok rozpraszany tylko przez lamp臋 w dalekim k膮cie. Allison siedzia艂a na sofie i trzyma艂a w d艂oni fili偶ank臋 zimnej herbaty.
- Od pocz膮tku zna艂am cen臋.
Penny usiad艂a obok przyjaci贸艂ki.
- A ja ci nic nie pomog艂am. Och, Allison, tak mi przykro. Ty nie udawa艂a艣, 偶e jeste艣 w nim zakochana?
Allison potrz膮sn臋艂a g艂ow膮 i zdoby艂a si臋 nawet na nik艂y, gorzki u艣miech.
- Chwilami wierzy艂am, 偶e on te偶 nie udaje.
- Tego nie rozumiem. Jak mog艂a艣 go zostawi膰, skoro ci膮gle go kochasz?
- Nie mog艂abym wytrzyma膰 czekania, a偶 na jego twarzy pojawi si臋 ten grymas - odpar艂a Allison. - A偶 kt贸rego艣 ranka obudzi si臋 i zrozumie, 偶e gra dobieg艂a ko艅ca. 呕e ju偶 mnie nie potrzebuje. Pewnie trudno by艂oby mu powiedzie膰, 偶e to koniec... zrani膰 mnie. A w ten spos贸b przebieg艂o to zgodnie ze scenariuszem. Nie wysz艂o poza gr臋.
Poci膮gn臋艂a 艂yk herbaty, gorzkiej jak 艂zy.
- I wyznam ci co艣 jeszcze - doda艂a. - Ca艂y czas mia艂am nadziej臋, 偶e mnie zatrzyma. 呕e co艣 zrobi albo powie... Ale nic takiego si臋 nie sta艂o.
Powinny to by膰 najszcz臋艣liwsze dni w 偶yciu Stone'a. Czeka艂a go najwspanialsza przygoda jego 偶ycia, spe艂nienie marze艅, zebranie owoc贸w wieloletnich wysi艂k贸w. Mia艂 trzydzie艣ci dwa lata i znalaz艂 si臋 u szczytu zawodowej kariery. Dlaczego jednak prze艣ladowa艂o go poczucie pustki?
Oczywi艣cie wiedzia艂, dlaczego. Bo zawsze, kiedy przychodzi艂 mu do g艂owy jaki艣 nowy szczeg贸艂 wzbogacaj膮cy jego projekt, chcia艂 powiedzie膰 o tym Allison. Bo nieustannie mia艂 do niej jakie艣 pytania, pragn膮艂 si臋 z ni膮 podzieli膰 jakimi艣 pomys艂ami, ale jej nie by艂o; bo wiele razy bra艂 do r臋ki s艂uchawk臋 i u艣wiadamia艂 sobie, 偶e nikt nie odbierze telefonu; bo wchodzi艂 do pokoju, spodziewaj膮c si臋 j膮 tam zasta膰, a pok贸j okazywa艂 si臋 pusty.
Podpisa艂 kontrakt, ale kiedy Mark zaproponowa艂 wsp贸ln膮 kolacj臋 na mie艣cie, wykr臋ci艂 si臋, 偶e zaplanowali z Allison intymn膮 uroczysto艣膰 domow膮, tylko we dwoje. Nie mog艂a mu przej艣膰 przez usta historyjka o zerwaniu, kt贸r膮 sam przecie偶 wymy艣li艂. Jego matka i Carla zna艂y oczywi艣cie prawd臋. Sekretarka nie odzywa艂a si臋 do niego od sze艣ciu dni, a matka odk艂ada艂a s艂uchawk臋, ilekro膰 zadzwoni艂.
Mia艂 miesi膮c na za艂atwienie wszystkich spraw, zlikwidowanie biura, domu i przygotowanie przeniesienia warsztatu pracy do Japonii. Allison wiedzia艂aby, jak sobie z tym poradzi膰, co spakowa膰, a co zostawi膰, jakie dokumenty wype艂ni膰, co odda膰 na przechowanie, a co sprzeda膰. Na pocz膮tku ogarn臋艂a go na ni膮 z艂o艣膰. Dlaczego zostawi艂a go akurat wtedy, kiedy najbardziej jej potrzebowa艂? Jak mog艂a tak po prostu znikn膮膰 z jego 偶ycia?
Ale by艂a to dla niej tylko praca, czy偶 nie? Tak si臋 um贸wili. Dobrze im by艂o ze sob膮, wiele osi膮gn臋li, ale od pocz膮tku wiedzieli, 偶e to tylko gra. Nie m贸g艂 mie膰 jej tego za z艂e.
Stara艂 si臋 r贸wnie偶 spojrze膰 na to z innej strony. Czy dlatego, 偶e praca si臋 sko艅czy艂a, dalsze spotkania s膮 zakazane? Przecie偶 mog膮 pozosta膰 przyjaci贸艂mi. Tak jest z wi臋kszo艣ci膮 jego by艂ych sympatii. Rozmawiaj膮 przez telefon, spotykaj膮 si臋 od czasu do czasu... ale z Allison nie m贸g艂 sobie tego wyobrazi膰. Ona by艂a inna. Z ni膮 mo偶na wszystko albo nic.
Sz贸stego dnia, kiedy przyszed艂 do biura p贸藕no, co ostatnio sta艂o si臋 jego zwyczajem, Car艂a powiedzia艂a oboj臋tnym tonem:
- Twoja matka czeka.
Zdziwi艂 si臋. Przez ca艂y tydzie艅 Carla wype艂nia艂a swoje obowi膮zki nie odzywaj膮c si臋 do niego s艂owem, ale jej lodowaty spok贸j i tym razem nie wr贸偶y艂 nic dobrego. Podobnie obecno艣膰 Stelli w biurze.
U艣miechn膮艂 si臋 szeroko na widok matki, ale nie da艂a si臋 poca艂owa膰, odwracaj膮c si臋 teatralnym gestem.
- Oszcz臋d藕 sobie trudu. Nie przebaczy艂am ci.
- O Bo偶e wszechmocny! - j臋kn膮艂 Stone. Usiad艂 za biurkiem i skrzy偶owa艂 r臋ce. - W porz膮dku. S艂ucham.
- Gregory Stonewall Harrison, wiele z tob膮 prze偶y艂am przez te lata. 呕aby w dzbanku z herbat膮, niezmywalny atrament na tapetach, po艂膮czenia elektryczne przerwane lub przerobione w najdziwniejszy spos贸b, urodziny, o kt贸rych nie pami臋ta艂e艣, telefony bez odpowiedzi, nieodpowiednie prezenty pod choink臋... Ale tym razem tego ju偶 za wiele. Twoja g艂upota osi膮gn臋艂a szczyt. To niepoj臋te!
- Przesta艅, prosz臋! - krzykn膮艂 i ten wybuch zaskoczy艂 go r贸wnie mocno jak matk臋. - Chc臋, 偶eby kto艣 mi wyja艣ni艂, o co chodzi. Dlaczego jestem traktowany jak kryminalista? To by艂 przecie偶 jasny uk艂ad zawodowy! Od samego pocz膮tku wiedzieli艣my, 偶e tak si臋 stanie. A poza tym, to przecie偶 ona ode mnie odesz艂a, a nie ja od niej.
- I to jest jedyna ja艣niejsza strona ca艂ej tej afery - o艣wiadczy艂a Stella z satysfakcj膮. - Po raz pierwszy kto艣 ciebie zostawi艂 i na to warto by艂o czeka膰. Ale to ty jeste艣 tym idiot膮, kt贸ry pozwoli艂 jej odej艣膰!
Stone odwr贸ci艂 si臋 powoli i spojrza艂 na matk臋. Zanim jednak zdo艂a艂 wyrzec cho膰 s艂owo, zacz臋艂a znowu:
- Je艣li chodzi o wasz „zawodowy kontrakt", to, m艂ody cz艂owieku, ona ciebie kocha艂a. I nie musisz udawa膰, 偶e nie podziela艂e艣 tego uczucia, bo ja ci臋 zbyt dobrze znam. Ta dziewczyna to najlepsza rzecz, jaka ci si臋 w 偶yciu trafi艂a, a ty igra艂e艣 z jej uczuciami. Nabiera艂e艣 j膮, k艂ama艂e艣, a potem pozwoli艂e艣 jej odej艣膰! Wstydz臋 si臋 za swojego syna!
Stone spojrza艂 na fotografi臋 na biurku. Powinien by艂 j膮 zwr贸ci膰 albo przynajmniej schowa膰, ale nie m贸g艂 si臋 do tego zmusi膰. Prze艂kn膮艂 艣lin臋, a gdy si臋 odezwa艂, g艂os mia艂 dosy膰 niepewny.
- To by艂a tylko gra. Udawali艣my.
- Je艣li w to wierzysz, to zas艂u偶y艂e艣 na to, co ci臋 spotka艂o. - Matka popatrzy艂a na niego z wyrzutem. - A je艣li chodzi o to, jak traktowa艂e艣 t臋 biedn膮 dziewczyn臋... Przysz艂am powiedzie膰, co my艣l臋, i nie mam ju偶 nic do dodania. Zostawiam ci臋 samego. Mam tylko nadziej臋, 偶e zachowasz si臋 jak cz艂owiek honoru.
Odwr贸ci艂a si臋 i wysz艂a.
Stone siedzia艂 za biurkiem. Allison patrzy艂a na niego z fotografii, roze艣miana, potargana, pi臋kna. Wzi膮艂 fotografi臋 do r臋ki i d艂ugo na ni膮 patrzy艂. Potem si臋gn膮艂 po telefon.
- K艂ama艂e艣?! - Mark nie m贸g艂 uwierzy膰. - Ty i Allison nie mieli艣cie zamiaru si臋 pobra膰?! Wymy艣li艂e艣 to, 偶eby zwi臋kszy膰 swe szanse na kontrakt?!
- W贸wczas nie wydawa艂o mi si臋 to oszustwem - wyzna艂 Stone. - Ta zasada wsp贸艂pracy tylko z 偶onatymi wydawa艂a mi si臋 absurdalna i nieuczciwa, gdy ja i tak by艂em najlepszym kandydatem.
- By膰 mo偶e - przyzna艂 niech臋tnie Mark - ale...
- Teraz patrz臋 na to inaczej - m贸wi艂 spokojnie Stone. - 呕onaty m臋偶czyzna ma wi臋cej do stracenia, ma o co si臋 troszczy膰, ma z czego by膰 dumny. 呕onaty, jak s膮dz臋, ma wi臋cej wszystkiego. Post膮pi艂em nieuczciwie, jakkolwiek by na to patrze膰. I chc臋, 偶eby艣 to wiedzia艂.
- Stone, bardzo mnie zmartwi艂e艣. Wszystkich zmartwi艂e艣. Staram si臋 zrozumie膰 twoje post臋powanie, a poza tym kontrakt to kontrakt. Masz t臋 prac臋.
Stone potrz膮sn膮艂 g艂ow膮.
- Nie rozumiesz. Przyszed艂em uprzedzi膰 ci臋, 偶e mo偶e powinni艣cie rozwa偶y膰 inne oferty, bo naprawd臋 nie wiem, czy b臋d臋 m贸g艂 si臋 tego podj膮膰.
Mark nie wierzy艂 w艂asnym uszom. Stone wsta艂.
- Widzisz - wyja艣ni艂 z u艣miechem - ja w艂a艣ciwie nie spyta艂em Allison, czy chce mieszka膰 w Japonii.
Allison powtarza艂a sobie, 偶e dwa tygodnie 偶a艂oby po zwi膮zku, kt贸ry tak naprawd臋 nigdy nie istnia艂, to dosy膰, ale w miar臋 zbli偶ania si臋 szesnastego listopada - dnia jej rzekomego 艣lubu - depresja pog艂臋bia艂a si臋. Nie wiedzia艂a dlaczego, ale ci膮gle czeka艂a na telefon od Stone'a. Wszyscy dzwonili - jego matka, jego przyjaciele, jego sekretarka. Ich g艂osy utrwala艂a automatyczna sekretarka, a ona nadal czeka艂a na ten g艂os, kt贸ry m贸g艂by zmieni膰 jej 偶ycie.
Gdy jednak zaczyna艂a my艣le膰 logicznie, wiedzia艂a, 偶e on nie zadzwoni. Wype艂ni艂a swoj膮 cz臋艣膰 umowy i Stone niew膮tpliwie by艂 jej za to wdzi臋czny, ale teraz mia艂 du偶o pracy, musia艂 si臋 pakowa膰, rozpoczyna艂 przecie偶 nowy rozdzia艂 w swym 偶yciu. Bez niej.
By艂oby jej 艂atwiej odzyska膰 r贸wnowag臋, gdyby mog艂a pracowa膰 i przesta膰 o nim my艣le膰. Dzi臋ki jego kontaktom przysz艂o艣膰 „Party Girls" wydawa艂a si臋 nie zagro偶ona, przynajmniej przez najbli偶sze miesi膮ce. Ale jedynym zleceniem, nad kt贸rym pracowa艂a ostatnio Penny, by艂o wesele - bajkowe, w bia艂ej sukni, z r贸偶ami, sentymentalne i tradycyjne, jakie w normalnych warunkach Allison uwielbia艂a. Teraz jednak nie mog艂a nawet my艣le膰 o czyim艣 weselu i sp臋dza艂a wi臋kszo艣膰 czasu w sypialni.
Postanowi艂a, 偶e gdy minie ten dzie艅, pozbiera si臋 jako艣 i zapomni o Harrisonie. Pi臋tnastego listopada pop艂aka艂a przed snem ostatni raz i przygotowywa艂a si臋 do stawienia czo艂a 偶yciu.
Po ci臋偶kiej, bezsennej nocy obudzi艂 j膮 d藕wi臋k tr膮bek. Naci膮gn臋艂a poduszk臋 na g艂ow臋. Nic nie pomog艂o. Pozna艂a melodi臋 marsza weselnego i pomy艣la艂a, 偶e Penny pracuje nad now膮 aran偶acj膮.
- Na mi艂o艣膰 bosk膮, Penny - mrukn臋艂a. Ale muzyka brzmia艂a coraz g艂o艣niej, uniemo偶liwiaj膮c sen, i wtedy zrozumia艂a, 偶e to nie adapter. D藕wi臋ki wyra藕nie dobiega艂y z ulicy.
Wsta艂a z 艂贸偶ka i podesz艂a do okna. Odsun臋艂a zas艂ony, mru偶膮c oczy podra偶nione jasnym 艣wiat艂em. Gdy ju偶 si臋 do niego przyzwyczai艂a, musia艂a je przetrze膰, bo nie mog艂a uwierzy膰 w to, co widzi.
Na dole sta艂a kareta i dwa bia艂e, pi臋knie przybrane konie. Dalej wida膰 by艂o rz膮d bia艂ych limuzyn. Do pierwszej przymocowane by艂y g艂o艣niki, z kt贸rych dobiega艂 marsz weselny. Wsz臋dzie siedzieli elegancko ubrani ludzie, niew膮tpliwie go艣cie weselni.
Poczu艂a si臋 g艂upio stoj膮c w oknie w szlafroku i cofn臋艂a si臋 w g艂膮b pokoju. Czy Penny zwariowa艂a? Co ci ludzie tu robi膮? Nie powinna by艂a pozwala膰 jej przygotowywa膰 tego wesela...
Ju偶 chcia艂a j膮 zawo艂a膰, gdy nagle drzwi otworzy艂y si臋 i wesz艂a Penny. Allison nie mog艂a uwierzy膰 w艂asnym oczom. Penny by艂a w eleganckiej sukni i kapeluszu, podobnych do stroj贸w pa艅 w samochodach. Oczy jej b艂yszcza艂y, policzki p艂on臋艂y i - to ju偶 zupe艂nie niewiarygodne - nios艂a pi臋kn膮, at艂asow膮 sukni臋 艣lubn膮.
- Penny, co to... - wykrztusi艂a z trudem.
Nagle do pokoju wpad艂a Stella Blake w r贸偶owym kostiumie i fantastycznym kapeluszu z pi贸rkiem, nios膮c co najmniej trzymetrowy welon. U艂o偶y艂y przyniesione stroje na rozkopanym 艂贸偶ku. Gdy Allison z trudem odzyska艂a oddech, ujrza艂a Stone'a.
Mia艂 garnitur i krawat w paski, w r臋ku trzyma艂 kapelusz. By艂 tak zab贸jczo przystojny, 偶e jego widok zapiera艂 dech w piersiach. Allison pomy艣la艂a, 偶e chyba jeszcze 艣pi i mia艂a nadziej臋, 偶e nigdy si臋 nie obudzi. Stella Blake chwyci艂a poduszk臋 i rzuci艂a jej pod nogi.
- Pospiesz si臋 - rozkaza艂a. - Za dwadzie艣cia minut musimy by膰 w ko艣ciele, a przecie偶 trzeba jeszcze pi臋knie ubra膰 pann臋 m艂od膮.
- Mo偶e b臋dzie lepiej dla mnie - powiedzia艂 Stone, rzucaj膮c matce gniewne spojrzenie - je艣li nie b臋dziesz jej przypomina膰, kto tu jest te艣ciow膮.
Penny wzi臋艂a Stell臋 za rami臋.
- Zostawmy ich samych. - Rzuci艂a Allison czu艂e spojrzenie i wyprowadzi艂a ura偶on膮 matk臋 Stone'a z pokoju.
Zostali sami i Allison wiedzia艂a ju偶, 偶e to nie sen.
Przez d艂ug膮 chwil臋 tylko patrzyli na siebie. Bicie serc s艂ycha膰 by艂o w ca艂ym pokoju. Stone wyci膮gn膮艂 r臋k臋 w stron臋 okna, sk膮d ci膮gle s艂ycha膰 by艂o tr膮bki.
- Efekty specjalne to m贸j zaw贸d - przypomnia艂 z u艣miechem. - My艣l臋, 偶e ci to nie przeszkadza.
Nie mog艂a odpowiedzie膰. Mog艂a tylko sta膰 i napawa膰 si臋 jego wygl膮dem.
- Chcia艂em da膰 ci twoj膮 fantazj臋, twoje marzenie. Bia艂e konie, jedwab i at艂as, bia艂e r贸偶e... mo偶e by艂oby lepiej, gdyby艣 to sama przygotowa艂a, ale chcia艂em sprawi膰 ci niespodziank臋. Mam nadziej臋... 偶e nie przeszkadza ci moja rola w tej fantazji.
Podszed艂 i uj膮艂 j膮 za obie r臋ce. Ukl膮k艂 na poduszce u jej st贸p. Spojrza艂 w g贸r臋 i powiedzia艂:
- To by艂a mi艂o艣膰 od pierwszego wejrzenia. Nigdy nie my艣la艂em, 偶e to mnie spotka. By艂em pora偶ony, jakby kto艣 uderzy艂 mnie w艂贸czni膮. Podpali艂a艣 moj膮 dusz臋, dosta艂a艣 si臋 pod moj膮 sk贸r臋, sta艂a艣 si臋 pocz膮tkiem i ko艅cem wszystkiego. Nie widz臋 bez ciebie przysz艂o艣ci.
Si臋gn膮艂 do kieszeni i co艣 wyj膮艂. Trzymaj膮c j膮 za lew膮 r臋k臋, w艂o偶y艂 na palec pier艣cionek.
- Allison, wyjdziesz za mnie?
Poprzez 艂zy spojrza艂a na swoj膮 r臋k臋. Fa艂szywy brylant b艂yszcza艂 w 艣wietle, najpi臋kniejszy pod s艂o艅cem.
- Och, Stone - szepn臋艂a - m贸j cyrkon.
- Tak naprawd臋 - odpar艂, a na jego twarzy pojawi艂 si臋 wyraz skruchy - to szuka艂em cyrkonu, ale nie znalaz艂em 偶adnego godnego ciebie. Przyznaj臋 si臋, 偶e k艂ama艂em. - Wsta艂, ale ci膮gle trzyma艂 j膮 za r臋k臋. - On jest prawdziwy. Zawsze by艂.
Roze艣mia艂a si臋 weso艂o, cho膰 oczy nadal pe艂ne by艂y 艂ez. Obj臋艂a go, przytuli艂a, ton膮c w jego mocnym u艣cisku.
- Tak. - Zamkn臋艂a oczy uszcz臋艣liwiona. - To zawsze by艂o prawdziwe.