PATRICIA CABOT
SPADEK
PROLOG
Londyn, maj 1832
Hrabia się spóźniał.
To zupełnie nie było w jego stylu. Hrabia Denham słynął przecież z
punktualności. Swój kupiony w Zurychu, dokładny co do sekundy złoty zegarek
kieszonkowy, który jak sądziła Emma musiał kosztować majątek, nastawiał według
niezawodnego zegara na opactwie Westminster.
Poza tym James Marbury po podwieczorku zawsze wstępował do biblioteki,
aby przejrzeć korespondencję.
Gdzie więc się podziewał?
Jego spóźnienie mogło oznaczać tylko jedno ktoś zakłócił mu ustalony
porządek dnia. Emma dobrze wiedziała, kto to mógł być tym razem. Penelope, która
narzucała hrabiemu swoje towarzystwo tak często, jak tylko mogła, zwierzyła się
Emmie przy śniadaniu, że przedstawi mu całą sprawę bez ogródek.
- Jeśli on nie myśli jeszcze o małżeństwie, to postaram się, żeby już dziś się
nad tym zastanowił stwierdziła, nie zwracając uwagi na rodziców zajętych jedzeniem
jajek na szynce i cierpiących na migrenę po wypiciu zbyt dużej ilości szampana na
balu u lady Ashforth.
Emma nie miała wątpliwości, że Penelope potrafi skłonić do małżeństwa
każdego mężczyznę. Kuzynka była piękną dziewczyną miała kruczoczarne, proste jak
u Indianki włosy i ciemne oczy. Emma zaś, uważana tylko za ładną, obdarzona była
pospolitymi, niebieskimi oczami i kręconymi, jasnymi puklami. Poza tym Penelope
była wysoka miała ponad metr sześćdziesiąt wzrostu, a Emma była niższa od niej aż o
dziesięć centymetrów. Filigranowa Emma, ze swoimi loczkami i błękitnymi oczami,
wyglądała jak laleczka. Nic więc dziwnego, że traktowano ją jak dziecko.
Ale teraz wszystko powinno się zmienić. Musi tylko przeprowadzić rozmowę
z Jamesem.
Nie potępiała kuzynki Penelope za narzucanie się hrabiemu. Doskonale ją
rozumiała. James Marbury był najlepszą partią w Londynie bardzo przystojny,
niesłychanie bogaty i, na razie przynajmniej, unikający małżeńskich więzów.
Ale to akurat nie potrwa już długo, pomyślała Emma. Jej kuzynka postanowiła
zostać lady Denham, a żaden mężczyzna, nawet tak zatwardziały kawaler jak James,
nie potrafi się oprzeć wdziękom Penelope van Court.
Emma wolałaby jednak, aby wdzięki panny van Court przyniosły szybszy
efekt. Obie zbyt pospiesznie opuściły bawialnię, a w dodatku tuż po wyjściu z niej
hrabiego. Lady Denham i Stuart mogli uznać to za nietakt, ale Emma była pewna, że
Stuart jej wybaczy, gdy się dowie, dlaczego tak postąpiła... i co osiągnęła. Wierzyła,
że wszystko się uda.
Usłyszała, jak otwierają się drzwi biblioteki. Zerwała się z kanapy,
wygładzając niebieską spódnicę. Dziwne, że nie była zdenerwowana czekającą ją
rozmową. Zresztą, nie miała się czego obawiać. Tyle tylko że zdradzając Jamesowi
plany, działała wbrew intencjom Stuarta.
Emma uważała, że Stuart nie potrafi być obiektywny, jeśli chodzi o hrabiego.
Twierdził on, że James, którego zresztą kochał, jest cynicznym utracjuszem. Hrabia
Denham rzeczywiście wydawał ogromne kwoty na zakup koni czy na wytworne
drobiazgi, na przykład szwajcarskie zegarki kieszonkowe.
Niemniej jednak Emma sądziła, że James ma prawo wydawać swoje
pieniądze, jak mu się podoba. Nie był przecież obojętny na potrzeby innych. Kiedy
tylko poprosiła go o wsparcie organizacji charytatywnych, chętnie to czynił. Co
prawda, zawsze trochę ponarzekał, ale robił to żartobliwie. Emma nigdy nic
wychodziła z jego gabinetu z pustymi rękami.
Nie można też powiedzieć, że nie był hojny dla krewnych. Matka Jamesa
mieszkała w luksusowych warunkach w jego domu w Mayfair ekskluzywnej
dzielnicy Londynu. Kiedy zaś Stuart został sierotą, hrabia zajął się nim jak własnym
brałem, mimo że byli tylko kuzynami. Również dzięki Jamesowi Stuart mógł
ukończyć wymarzone seminarium duchowne.
Biorąc to wszystko pod uwagę, Emma była zdania, iż to, co chciał zrobić
Stuart, nie było stosowne. Okropnie zabolałoby Jamesa, nie mówiąc już o jego matce.
A jak poczuliby się Penelope i jej rodzice, którzy byli stryjostwem Emmy? Przecież
Emma tak wiele im zawdzięczała... O wiele lepszym rozwiązaniem jest otwarte
postępowanie i nieukrywanie niczego przed rodziną.
Emma wyjawi Jamesowi tajemnicę i udowodni Stuartowi, że szczerość
popłaca. Gdy Stuart się dowie, z jaką radością hrabia przyjął nowinę, a co do tego nie
miała najmniejszych wątpliwości, zrozumie wreszcie, że było to słuszne
postępowanie.
Kiedy jednak usłyszała ton głosu hrabiego, rozmawiającego z kimś w holu,
nie była już tak bardzo pewna, czy wybrała dobry moment.
- To jest bardzo interesujące, panno van Court mówił James, nie ukrywając
zniecierpliwienia. Jednak teraz mam ważne sprawy do załatwienia, więc będzie mi
pani musiała wybaczyć...
- Ale Emma usłyszała głos Penelope muszę koniecznie teraz z panem
porozmawiać, milordzie. Gdybym tylko mogła...
- Może innym razem, panno van Court powiedział hrabia.
Po chwili wszedł do biblioteki z wyrazem ulgi na przystojnej twarzy.
Kiedy jednak zobaczył w swoim gabinecie Emmę, nie mógł ukryć zdziwienia.
- Och, lord Denham... zdenerwowana Emma zaciskała dłonie. Bardzo
przepraszam. Chciałam zamienić z panem kilka słów, ale nie jest to chyba
odpowiedni moment...
Bo też istotnie wszystko na to wskazywało. Emma była pewna, że biedna
Penelope, której zaloty zostały tak stanowczo odrzucone, wypłakuje teraz oczy w
schowku na bieliznę, gdzie obie, gdy były dziećmi, często się chowały, gdy bawiły z
wizytą u lady Denham. Czy kuzynka zdoła dojść do siebie przed dzisiejszym balem u
lorda i lady Chittenhouse?
Tymczasem mogło się wydawać, że niespodziewana obecność Emmy w
gabinecie nie sprawiła hrabiemu przykrości. Wykonał gest, jakby chciał strząsnąć z
siebie jakieś niemiłe wspomnienie, i zwrócił się do niej z uśmiechem:
- Na twoją wizytę, Emmo, zawsze jest odpowiedni moment. Czemu tym razem
zawdzięczam tę przyjemność? Czy to ma być pomoc dla więźniarek w Newgate, czy
znowu chodzi o bractwo misyjne?
James usiadł za swym mahoniowym biurkiem i sięgał już po pióro, żeby
polecić sekretarzowi wystawienie czeku, kiedy Emma zaprotestowała.
- Tym razem nie o to chodzi.
- Nie o to? Chyba nie wstąpiłaś do jakiegoś nowego stowarzyszenia, Emmo?
Nie powinnaś pozwalać ludziom, aby wykorzystywali twoje dobre serce aż do tego
stopnia. W końcu doprowadzą cię do ruiny.
- Nie przyszłam prosić o datki na dobroczynność, milordzie powiedziała
Emma.
Nie było to takie łatwe, jak myślała. Coś ją ściskało za gardło. Z trudem
przełknęła ślinę. Układając plany, nie pamiętała o oczach hrabiego, które zmieniały
kolor: to były piwne, to złote, to ciemnozielone. Jednak bez względu na odcień, jego
spojrzenie zawsze było bardzo przenikliwe. Emma straciła nagle całą pewność siebie.
Stała przed nim z pochyloną głową i opuszczonymi rękami.
Hrabia odłożył pióro i odchylił się w fotelu.
- No dobrze, Emmo, co tym razem przeskrobałaś?
- Ja? pisnęła.
To było okropne, że reagowała, jakby była małym dzieckiem. On nawet nie
był jej prawnym opiekunem. To, że Regina van Court, która wychowywała Emmę, i
lady Denham, matka Jamesa, były przyjaciółkami, wcale nie oznaczało, że stanowią
rodzinę. Nie byli spokrewnieni, a przynajmniej jeszcze nie teraz. Emma była
przekonana, że marzeniem obu dam było połączenie rodzin przez małżeństwo. Nie
wiedziały nawet, że to wkrótce nastąpi. Tak się jednak złożyło, iż przed ołtarzem miał
stanąć nie ten, o którym myślały.
- Ja niczego nie zrobiłam powiedziała szybko Emma. Chciałam...
porozmawiać o Stuarcie.
- O Stuarcie? James uniósł brwi.
Los kuzyna nie był mu, oczywiście, obojętny. Dowiódł tego, opłacając mu
studia i nie szczędząc pieniędzy na jego liczne akcje charytatywne. Nie musiało to
jednak oznaczać, że powinien aprobować wszystkie jego poczynania. W gruncie
rzeczy Stuart często doprowadzał go do rozpaczy. James nie był w stanie zrozumieć
jego filozofii życiowej. Dobrze jest pomagać ubogim, tłumaczył mu, ale czy nie
byłoby lepiej nauczyć ich, w jaki sposób sami mogą sobie pomóc?
Stuart upierał się, że właśnie to czyni, wprowadzając ich na boże ścieżki.
Hrabia był jednak przekonany, czego nie omieszkał podkreślać w rozmowach z
kuzynem, że nauczenie ubogich higieny i zyskownego rzemiosła odniosłoby dużo
lepszy skutek.
Trudno przemawiać do duszy ludziom, którzy mają pusty żołądek.
- Jeśli ci chodzi o jego szalony pomysł zaczął surowo James żeby objąć
stanowisko wikarego na tych dzikich wyspach, to możesz być pewna, Emmo, że
nawet pod wpływem twoich próśb nie zmienię zdania. Nie po to wydałem masę
pieniędzy na jego edukację w Oksfordzie, żeby marnował swoje zdolności na
Szetlandach, wśród bezzębnych Szkotów. Zostanie wikarym w Londynie albo nawet
pastorem w opactwie Denham, jeśli tylko wykaże się zdrowym rozsądkiem. A jeśli
nie, no cóż, nie jestem w stanie go powstrzymać. Nie potrafiłbym go również
wstrzymać, gdyby nawet chciał opuścić Kościół anglikański dla Kościoła
prezbiteriańskiego. Jednak bardzo łatwo mogę mu to wszystko utrudnić, odmawiając
finansowania jego poczynań. Zobaczymy, jak się poczuje, gdy będzie musiał
utrzymać się z pensji wikarego. Zapewniam cię, że za kilka miesięcy będzie tu z
powrotem.
Emma była oburzona jego wypowiedzią, jednak nie pozwoliła sobie na żadną
ripostę. To nie był dobry moment, żeby wdawać się w sprzeczkę z dobroczyńcą jej
przyszłego męża.
- Nie o to chodzi odezwała się. Chciałam tylko powiedzieć, że...
Urwała, zastanawiając się, czy Stuart nie miał racji, ostrzegając ją przed
rozmową z hrabią. James nie był zachwycony projektem wyjazdu na Szetlandy.
Trudno było się spodziewać, żeby mile przyjął wiadomość, którą miała mu przekazać.
Jednak z drugiej strony, hrabia Denham zawsze był dla niej dobry, począwszy
od czasu, kiedy jako czteroletnia dziewczynka zamieszkała z rodziną van Courtów po
śmierci swoich rodziców. Wydawało się jej także, że jest bardzo mądry i dorosły,
kiedy juko czternastolatek tłumaczył jej, że nie należy głaskać pszczół. Odnosiła
nawet wrażenie, że jest wyniosły, ale to akurat dodawało mu romantyzmu.
Właściwie to nie był aż tak wyniosły, jak myślała, a ostatnio był dla niej
niesłychanie serdeczny. Na jej pierwszym balu, podczas którego zabłysła wśród
innych debiutantek, James uznał ją za dorosłą osobę, mimo że cała rodzina nadal
traktowała ją jak uczennicę. Potem na każdym balu była zapraszana przez niego do
tańca.
Kiedy Emma zaczęła już otwarcie okazywać uwielbienie dla starszego od niej
o sześć lat Stuarta, hrabia nigdy się z niej nie wyśmiewał, chociaż nie był tą sytuacją
zachwycony. Nie zabronił im widywać się ze sobą, a nawet mogło się wydawać, że
bawi go fakt bałwochwalczego stosunku Emmy do jego kuzyna.
Nie sądziła jednak, aby mógł przewidzieć, do czego ta tolerancja może
doprowadzić.
Mimo wszystko miała nadzieję, że James będzie zadowolony. Nawet była tego
pewna. Stuart źle oceniał swojego kuzyna. Hrabia miał wielkie serce, tylko nie
zawsze było to widoczne, jak na przykład teraz z biedną Penelope.
- Stuart i ja... Emma z trudem przełknęła ślinę. Już prawie powiedziała, o co
chodzi, ale okazało się to o wiele trudniejsze, niż przewidywała. Zawsze uważała, że
z hrabią łatwo się rozmawia, że nie był takim potworem, jakiego robił z niego Stuart.
Gdyby taki był, czy płaciłby za studia kuzyna w seminarium duchownym, mimo że
całą naukę Kościoła uważał za jedną wielką bzdurę? Mógłby przecież nalegać, żeby
Stuart wybrał prawo. Ale tego nie zrobił.
Nie, Stuart na pewno nie miał racji. James był gwałtowny w słowach, a
umiarkowany w czynach. Ucieszy się z wiadomości, którą ona mu przekaże,
ponieważ ich dwie rodziny zostaną wreszcie połączone. Lady Denham także będzie
szczęśliwa, a przecież on zrobiłby wszystko dla matki.
Poza jednym wyjątkiem jeszcze się nie ożenił. Widocznie uważał, że ma na to
czas. Jeśli będzie dłużej się zastanawiał, to może doczekać do czterdziestki, trzymając
w dręczącej niepewności matki córek na wydaniu.
- Stuart i ty co? zapytał hrabia. Emma zauważyła, że jego oczy nabrały
czujnego wyrazu.
- Stuart i ja powiedziała pospiesznie, chcąc to jak najszybciej z siebie
wyrzucić mamy zamiar wziąć ślub. Musi pan z nim porozmawiać, milordzie, bo jemu
się wydaje, że pan się na to nie zgodzi i będziemy musieli po prostu uciec. Mówiłam
mu, że na pewno nie będzie miał pan nic przeciwko temu, ale sam pan wie, jaki on
jest uparty. Mam nadzieję, że zechce pan z nim porozmawiać. Tak bardzo zależy mi
na tym, aby mieć prawdziwy ślub, na którym będzie pan i Penny, i stryjenka Regina, i
pana matka... Czy mógłby pan przemówić Stuartowi do rozsądku, milordzie?
Byłabym panu niesłychanie wdzięczna.
Nareszcie. Udało się jej to wypowiedzieć i teraz już będzie; dobrze. James
zajmie się tym, on zawsze umiał rozwiązywać problemy. Nie było takiej sprawy, z
którą nie potrafiłby sobie poradzić. Kłopoty w szkole? Obecność Jamesa Marbury'ego
likwidowała je natychmiast. Emma chciała wynająć salę na bal charytatywny, a
właściciel piętrzył przeszkody wystarczył jeden krótki list od hrabiego, sprawa była
załatwiona.
Zawsze można było na nim polegać. Na pewno trochę ponarzeka, ale w końcu
sam się tym zajmie. Emma była tego pewna. Tak przecież było za każdym razem.
Poczuła się o wiele lepiej.
Dopóki nie przyjrzała się twarzy hrabiego.
- Ślub?! krzyknął James. Emma stwierdziła z przykrością, że jego głos nie
brzmiał radośnie. To nonsens. Chcecie wziąć ślub? Chyba nie mówisz poważnie,
Emmo?
- Przykro mi, milordzie powiedziała lekko oburzona. ale mówię najzupełniej
poważnie.
- Ale... jesteś na to zbyt młoda oświadczył hrabia. Jesteś jeszcze dzieckiem!
- Nie jestem dzieckiem, milordzie! Właśnie skończyłam osiemnaście lat.
Miesiąc temu był pan przecież na moim przyjęciu urodzinowym.
- Osiemnaście? powtórzył. To dziwne, pomyślała. Nigdy nic miał kłopotów z
doborem odpowiednich słów. Osiemnaście lat to o wiele za mało na małżeństwo.
Chcesz wyjść za Stuarta? Teraz? Czy twoi stryjostwo o tym wiedzą?
Emma uniosła oczy w niebo.
- Oczywiście, że nie. Nikt o tym nie wie. Powiedziałam tylko panu. Stuart
chce zachować to w tajemnicy. Chce, żebyśmy uciekli. Chce też, żebym pojechała z
nim do Szko...
Głos zamarł jej w gardle, kiedy James zerwał się na równe nogi.
Był tak wysoki, że Emma musiała zadzierać głowę, kiedy chciała spojrzeć mu
w twarz. Teraz omal się go nie przestraszyła. Już przedtem widywała hrabiego
zagniewanego. Zawsze się wściekał na powolną obsługę w restauracjach i na złe
traktowanie koni, które uwielbiał. Tak wzburzonego Jamesa Emma jednak jeszcze nie
widziała.
Wyglądał... mogła to określić tylko w jeden sposób: miał mord w oczach.
- Czy chcesz mi powiedzieć powiedział sztucznie spokojnym głosem, nie
mogąc jednak opanować drgania mięśnia w policzku że mój kuzyn chce cię zabrać na
Szetlandy?
Emma już wiedziała, jak źle oceniła sytuację. Stuart miał całkowitą rację
sądząc po reakcji Jamesa na tę wiadomość kiedy mówił, że ich ślub powinien odbyć
się w tajemnicy.
- Nie będzie nam tam źle zapewniała hrabiego. Jestem przekonana, że Stuart
szybko znajdzie posadę pastora. Nie będzie długo wikarym...
- Mówiłem mu krzyknął James tak głośno, że aż się wzdrygnęła że w ogóle
nie powinien tracić czasu, pracując jako wikary! Tym cholernym wikarym mógł
zostać w opactwie Denham. Powtarzałem mu to tysiąc razy.
- No tak wyjąkała Emma. Zaręczam, że jest wdzięczny za tę propozycję.
Jednak on bardzo chce jechać tam, i ja się zupełnie z nim zgadzam, gdzie naprawdę
będzie mógł pomagać; ludziom potrzebującym duchowego wsparcia. Obawiam się, że
opactwo Denham nie spełnia tych warunków...
- A więc on chce przyjąć stanowisko setki mil stąd, na wyspie pośrodku
Morza Północnego? Stanowisko, które nie przyniesie mu żadnych dochodów, a
najprawdopodobniej go zabije? Na pewno umrze tam z głodu albo od chorób. I
jeszcze zamierza ciebie tam zabrać?
Jego piwne oczy pociemniały. Emma bała się spojrzeć mu w twarz. Co ja
narobiłam, pomyślała. Nie trzeba było o tym' mówić. Niestety, zbyt późno się o tym
przekonała.
Strach przed tym, co hrabia może zrobić, dodał jej sił. Już kiedyś widziała
bójkę kuzynów poszło o konia, którego Stuart, według Jamesa, zanadto zmęczył. To
nie był ładny widok. Trzeba uniknąć podobnej sytuacji za wszelką cenę.
Chciała zademonstrować mu oburzenie, ale w jej głosie zabrzmiała nuta
rozpaczy.
- Nie powinien pan na mnie krzyczeć, milordzie. Jesteśmy oboje dorosłymi
ludźmi i odpowiadamy za swoje decyzje. Zwróciłam się do pana, mając nadzieję, że
właśnie pan potrafi nas zrozumieć. Niestety, widzę teraz, że się omyliłam.
- Nawet nie wiesz, jak bardzo się omyliłaś zaśmiał się nieprzyjemnie James.
Jeśli myślisz, że pozwolę wam przeprowadzić ten idiotyczny plan...
Emma wiedziała, że nie powinna się teraz odzywać, była jednak zbyt
wzburzona.
- Bardzo bym chciała zobaczyć, w jaki sposób nas pan powstrzyma
powiedziała wyniosłym tonem, potrząsając złotymi lokami. Stuart i ja, w
przeciwieństwie do pana, milordzie, nie potrafimy siedzieć bezczynnie, kiedy inni
cierpią. Oboje chcemy nieść pomoc tym, którzy są w o wiele gorszej sytuacji niż my.
Dlatego też zamierzamy pojechać na Szetlandy, aby wspierać naprawdę
potrzebujących...
- Jedyną osobą, która naprawdę czegoś potrzebuje powiedział złowrogo hrabia
jest mój kuzyn Stuart. Przydałoby mu wic porządne lanie.
Emma gwałtownie złapała oddech.
- Niech tylko pan się ośmieli go tknąć! wykrzyknęła. Jeśli pan to zrobi... jeśli
pan to zrobi, to już nigdy w życiu się do pana nie odezwę!
- To, Emmo skwitował hrabia nie będzie szczególnie dotkliwe.
James ominął biurko, podszedł do drzwi i otworzył je gwałtownym ruchem. W
holu głośno zawołał Stuarta. Emma pobiegła za hrabią.
- Nie, milordzie zawołała. Proszę, nie...
Ale było już za późno. Usłyszała tylko jakiś łomot i krzyk lady Denham.
- Dobry Boże! zapłakana Penelope wyszła ze schowka na bieliznę. Czy to był
lord Denham? Co ty mu powiedziałaś, Emmo?
- Powiedziałam mu o wiele za dużo poinformowała kuzynkę Emma. Pobiegła,
aby ocalić, o ile się jej to uda, życie swojemu narzeczonemu.
1
Szetlandy, maj 1833
Emma van Court Chesterton miała zły dzień.
Co prawda, nie był on gorszy niż którykolwiek inny, i to już prawie od roku.
Zdarzały się, owszem, lepsze dni, ale niestety niezmiernie rzadko.
Sama nie wiedziała, co takiego kiedyś w życiu zrobiła, by sprowadzić na
siebie tak feralne pasmo wydarzeń. Zbierała przecież wszystkie półpensówki, które
leżały na drodze, i nigdy nie przechodziła pod drabinami.
Oczywiście, nie wierzyła w tak zwane szczęście. Nie była przesądna.
Jednak dla pewności przybiła domowe pantofle Stuarta do Drzewa Życzeń.
Niestety, Emma nie mogła wykorzystać swoich butów nie miała zapasowych, ale
Stuart niczego przecież już nie potrzebował.
Jednak kiedy się obudziła następnego dnia, zorientowała się, że Drzewo... nie
przyniosło jej szczęścia.
Wyjrzała przez okno. Przebłyski światła na ołowianym niebie oznaczały, że
minęła już przynajmniej godzina od świtu.
Nie obudziło jej pianie koguta, który pewnie po raz kolejny uciekł. To była zła
wróżba.
Znowu się spóźni.
Nie miała ochoty witać nowego dnia. Leżała jeszcze chwilę zastanawiając się,
czy w ogóle warto wstawać. Dopiero popiskiwanie jej małej kundelki, którą przed
tygodniem uratowali od śmierci, zmusiło ją do opuszczenia łóżka. Trzeba byłe
wypuścić ją na dwór.
Szybko włożyła szlafrok i ranne pantofle, a suczka, która niewątpliwie była
szczenna i bliska rozwiązania, skakała dokoła niej, radośnie machając ogonem.
Kiedy Emma otworzyła drzwi chaty, zobaczyła, że wszystko przedstawia się
jeszcze gorzej, niż sobie wyobrażała. Pada gęsty deszcz, wiał wiatr od morza, a
podwórko tonęło w błocie.
Po jesiennych i zimowych śnieżycach wiosenny deszcz sprawił jej
przyjemność. Szybko sobie jednak przypomniała, że będzie musiała brnąć w strugach
wody i przez kałuże aż do wioski, gdzie czekali na nią jej mali uczniowie.
Ulewa zaskoczyła również małą współlokatorkę Emmy. Suczka dotknęła
łapką błota, patrząc niepewnie na swoją nową panią, jakby pytając, czy rzeczywiście
musi wychodzić na dwór. Emma, usłyszawszy ostrzegawcze warknięcie, zorientowała
się, że to nie była tylko sprawa deszczu. Piesek czujni wypatrzył jakąś skuloną
postać, stojącą bez ruchu pod okapem słomianego dachu.
- Dobry Boże szepnęła Emma, przyciskając dłoń do piersi. Serce biło jej
mocno.
Tego już za wiele, pomyślała. Nie mogła nawet wyjść wczesnym rankiem
przed własną chatę w nocnej koszuli. I nie zdarzyło się to po raz pierwszy. Tak być
nie może.
Przymknęła oczy, odmawiając w duchu dziękczynną modlitwę, że
przynajmniej zna tego intruza.
- Ależ, panie MacEwan powiedziała jeszcze z lekka ochrypłym głosem. Co
pan robi w takim deszczu przed moją chatą? Śmiertelnie mnie pan przestraszył!
Skarcony przez nią olbrzym pochylił nisko głowę, a z ronda jego kapelusza
zaczęły spływać strugi wody. MacEwan mieszkał na sąsiedniej farmie ze swoją
matką, miał prawie metr dziewięćdziesiąt wzrostu i rzeczywiście był ogromny.
- Dzień dobry, pani Chesterton powiedział. Był wyraźnie speszony. Nie
chciałem pani przestraszyć. Ja... przyniosłem tylko koguta.
Dopiero teraz Emma zauważyła, że Cletus MacEwan trzyma pod pachą
chudego, przemokniętego ptaka.
- Och! Czy on znowu dobrał się do pana kur, panie MacEwan? Tak mi
przykro...
- Chyba zapomniał, że już tam nie mieszka. Cletus postawił koguta na ziemi.
Ale pewnie więcej nie przyjdzie. Nasz Charlie nieźle go podziobał. Dziwne, że nie
słyszała pani odgłosów tej walki.
- Niczego nie słyszałam i dlatego jestem już spóźniona odrzekła Emma.
Jestem panu ogromnie wdzięczna, panie MacEwan, że mi go pan odniósł.
- Teraz już na pewno będzie się trzymał domu. Nasz kogut nieźle go pogonił.
Byłbym zapomniał. Cletus wyciągnął nieśmiało zza pleców rękę z koszykiem,
przykrytym ściereczką w biało - niebieską kratkę. Moja mama właśnie je upiekła.
Świeże bułeczki. Prosto z pieca.
Emma wyjęła koszyk z jego spracowanych i zaczerwienionych z zimna rąk nie
włożył nawet rękawiczek. Cletus MacEwan zapomniał, że pogoda na Szetlandach ma
niewiele wspólnego z normalnymi porami roku. W środku zimy było czasem tak
ciepło jak w lecie, a w środku maja zimno jak w lutym. Właśnie tak było dzisiaj.
- Och, panie MacEwan! Emma starała się przekrzyczeć szum deszczu. Bardzo
dziękuję. Ale naprawdę nie powinien pan...
To nie był zwrot grzecznościowy. Naprawdę wolałaby nie; otrzymywać tych
podarunków. Lepsze jednak były bułeczki pani MacEwan od prezentu, który
otrzymała od nich w zeszłymi tygodniu zarżniętego świniaka. Ale i tak było już tego
za wiele. Cletus MacEwan był najbardziej oddanym i najczęściej narzucającym swoją
obecność wielbicielem Emmy. Miał również najmniej zdrowego rozsądku.
- Zaniedbuje pan swoją pracę, przynosząc mi codziennie śniadanie skarciła go
delikatnie.
Cletus uśmiechnął się do niej ufnym uśmiechem dziecka Był rzeczywiście
bardzo młodym chłopcem. O rok młodszy od Emmy, miał dopiero osiemnaście lat.
- Moja mama mówi, że musimy dopilnować, żeby pani jadła jak trzeba
stwierdził. Mówi, że okropnie pani schudła i niedługo całkiem zmarnieje...
- Tak, tak przerwała mu Emma.
Już dość się nasłuchała ponurych przepowiedni pani MacEwan. Emma nie
miała żadnych kłopotów ze zdrowiem, natomiast matka Cletusa bardzo lubiła
opowiadać swoim przyjaciółkom, jak się stara, żeby odżywić tę „biedną wdowę
Chesterton”. Nie ulegało jednak wątpliwości, że nie robiła tego wyłącznie z
sąsiedzkiej sympatii. Jeszcze inny powód skłania ją do tego działania. Stał on właśnie
przed Emmą, trzęsąc się z zimna.
Przeważnie Emma nie była zbyt wyrozumiała dla swoich licznych wielbicieli.
Jednak tego dnia postanowiła zachować się inaczej. Może skłonił ją do tego widok
spierzchniętych rąk Cletusa MacEwana. A może wspaniały zapach bułeczek jego
matki. Tak czy inaczej, postanowiła zaprosić go do środka.
- Może pan wejdzie, panie MacEwan zaproponowała uprzejmie, odsuwając się
od drzwi.
Nie musiała go dłużej namawiać. Przecisnął się szybko przez niskie wejście
do chaty. Jego potężna postać zdominowała niewielkie pomieszczenie.
- Bardzo dziękuję za zaproszenie powiedział, wzmacniając ulowa
energicznym skinięciem głowy i tym samym rozpryskując wodę na czystą podłogę z
desek. Jeśli można, to chętnie napiłbym się z panią herbaty.
Na twarzy Emmy ukazał się uśmiech, kiedy zobaczyła, że już się zabiera do
rozpalania ognia w piecyku. Cletus MacEwan nie był zbyt bystry, za to szalenie
użyteczny, szczególnie wtedy, kiedy trzeba było uczynić coś praktycznego, na
przykład zabić kurczaka, czego Emma nie zrobiłaby za nic na świecie.
Jednak nawet taka umiejętność nie skłoniłaby Emmy do wyjścia za niego za
mąż. Nie miała zresztą ochoty nikogo poślubiać.
Właśnie to było przyczyną prawie wszystkich kłopotów, w które ostatnio
popadała.
Brązowa suczka, którą Emma poprzedniego wieczoru nazwała Uną, ponieważ
takie imię nosiła bohaterka czytanej przez nią powieści, wróciła już do chaty,
otrząsając się z deszczu.
Emma poszła do sypialni, żeby uczesać swoje gęste, jasne loki, co wcale nie
było łatwym zadaniem. Kiedy zwijała włosy w węzeł, przypadkiem wyjrzała przez
okno. To, co zobaczyła, było naprawdę niezwykłe: karawan na grządkach jarzyn. Na
ten widok omal nie połknęła trzymanych w ustach szpilek.
W jej ogródku stał sfatygowany karawan jedyny pojazd w tej wyspiarskiej
wiosce, który miał dach ciągnięty przez dwa wynędzniałe konie, które zaczęły już
wykazywać zainteresowanie młodymi sadzonkami kapusty.
Emma osłupiała. Co robi wiejski karawan w jej ogródku?
Nie słyszała, żeby ktoś umarł w okolicy. Jej chata stał samotnie nad urwistym
brzegiem morza, a najbliżsi sąsiedzi; Cletus MacEwan i jego matka, mieszkali w
odległości półtora kilometra w dół zbocza. Właściciel karawanu, pan Murphy musiał
więc przejeżdżać koło domu MacEwanów i dobrze wie| że nikt tam nie umarł. Ona z
pewnością też nie była martwa.
Od czasu śmierci jej męża, Stuarta, zdążyło upłynąć całe sześć miesięcy.
Chociaż pan Murphy lubił sobie wypić, nie mógłby chyba zapomnieć, że już raz
odbył ten kurs.
Chyba że na tę myśl przeniknął ją zimny dreszcz Samuel Murphy przybył tu z
innego powodu. Nie po to, żeby zabrać czyjeś ciało, tylko po to, żeby dołączyć do
grona starających się o jej rękę mężczyzn takich jak Cletus MacEwan, który wytrwale
jej asystuje, od kiedy rozniosła się po wyspie sensacyjna wiadomość o otrzymanym
przez nią spadku.
- Och, nie powiedziała głośno Emma. Una pomachała ogonem, myśląc, że jej
nowa pani mówi do niej. Tylko nie on Nie pan Murphy.
Nie dość, że Cletus MacEwan każdego ranka stał przed je domem, to jeszcze
za każdym razem, kiedy schodziła do wsi oblegał ją tłum zalotników, wszelkiego
wieku i autoramentu. Wielu z nich było rybakami, którzy zabiegali o jej względy
demonstrując udany połów.
To wszystko jednak byłoby niczym w porównaniu z sytuacją, gdyby
codziennie miał jeździć za nią czarny karawan.
Nie mogła do tego dopuścić. Narzuciła na siebie gruby, wełniany szal, szybko
wyszła z sypialni, kierując się wproś do wyjścia, nie spojrzawszy nawet na skulonego
przy wesoło trzaskającym ogniu wielkoluda.
Drzwi wejściowe jej chaty były podzielone w holenderskie stylu na cztery
skrzydła. Można było otwierać tylko górne żeby móc korzystać z ożywczego
powietrza morskiego, a dolne trzymać zamknięte przed zwierzętami, które czasem
odwiedzały ci podwórko, mimo sporej odległości domu Emmy od innych farm.
Otworzyła teraz górne skrzydła drzwi za ścianą deszczu majaczył czarny karawan i
siedzący na koźle mężczyzna, któremu widocznie nie przeszkadzała ulewa.
Emma wzięła głęboki oddech.
- Samuelu Murphy! zawołała, usiłując przekrzyczeć szum deszczu. Co pan
wyprawia? Nie daruję panu, jeśli zniszczy pan moje warzywa!
Usłyszała, że Cletus MacEwan nagle się poruszył.
- Murphy! wybuchnął. A co on tu robi?
Chociaż pan Murphy mógł nie dosłyszeć tego pytania, uchylił uprzejmie
mokrego kapelusza.
- Przywiozłem pani gościa, pani Chesterton! zawołał.
Dopiero teraz Emma zauważyła, że ktoś siedział we wnętrzu karawanu.
Zrozumiałe, że ten widok ją zaskoczył. Nikt na Pares nie jeździł tym wehikułem z
własnej woli, chyba że złożono go do trumny, ale wtedy nie miał już nic do
powiedzenia na ten temat. Jednak z drugiej strony, gdyby ktoś chciał ją odwiedzić w
taką ulewę i nie przemoknąć przy tym do suchej nitki, musiałby skorzystać z
jedynego krytego pojazdu, jaki był we wsi.
Tym pojazdem był właśnie karawan Samuela Murphy'ego.
- To MacCreigh. Emma usłyszała, jak MacEwan zrywa się na nogi.
Nisko zawieszone belki sufitu w chacie Emmy zmuszały olbrzyma do stałego
pochylania głowy. W obawie o swoją porcelanę, którą trzymała w narożnym
kredensie, a która zawsze niepokojąco brzęczała, kiedy Cletus poruszał się po kuchni,
Emma wyciągnęła do niego obie ręce.
- Panie MacEwan uspokajała go. Proszę usiąść. Nie ma powodu, żeby
myśleć...
Nie zdziwił jej chmurny wyraz twarzy Cletusa, a nawet to, że przerwał jej w
pół zdania. Wiedziała, że nie żywi on w stosunku do MacCreigha przyjaznych uczuć.
Lord MacCreigh odwiedził ją już kiedyś, może nawet dwa razy, nigdy jednak tak
wczesnym rankiem.
- To MacCreigh, mówię pani! upierał się Cletus. Zastosował się jednak do jej
prośby i nie ruszał z miejsca. Jestem tego pewny. Za wielki elegant, żeby jak zwykły
człowiek wsiąść na konia, kiedy pada deszcz. Musiał sobie wynająć karawan...
Emma postanowiła uprzedzić bieg wypadków w nadziei, że zdoła uchronić
swoją porcelanę. Przy pechu, jaki ją prześladował, nie mogła liczyć na żaden
szczęśliwy przypadek. Wychyliła głowę na zewnątrz, tym razem kierując swoje
okrzyki do siedzącego w karawanie pasażera.
- Lordzie MacCreigh, dziwię się pana wizycie. Chyba wyraźnie dałam panu
do zrozumienia, że moja odpowiedź...
Nie zdążyła dokończyć zdania, bo drzwi pojazdu się otworzyły i wysiadł z
niego wysoki mężczyzna, w obramowanej futrem pelerynie. Poruszał się dość
sztywno, co nie dziwiło, zważywszy na to, że wnętrze pojazdu Samuela Murphy'ego
nie było zaprojektowane z myślą o wygodzie żyjących, tylko o bezpiecznym
transporcie zmarłych.
Emma zobaczyła, że jej gościem nie jest lord MacCreigh.
Pomijając już fakt, że wbrew temu, co mówił Cletus, lord MacCreigh wcale
nie był takim dandysem, żeby z powodu deszczu posuwać się do wynajmowania
karawanu, gdyż był dobrym jeźdźcem i nigdy nie zwracał uwagi na kaprysy pogody
to ten mężczyzna zupełnie nie był podobny do jej najbardziej nieustępliwego
wielbiciela. Miał ciemne włosy, a Geoffrey Bain, baron MacCreigh rude; był gładko
ogolony, a Geoffrey Bain nosił wąsy. Mężczyzna ten miał na sobie beżowe bryczesy i
zieloną jedwabną kamizelkę, a Geoffrey Bain już od kilku miesięcy, czyli od czasu,
kiedy opuściła go narzeczona, ubierał się wyłącznie na czarno. Ci dwaj mężczyźni
byli jedynie podobnego wzrostu powyżej metra osiemdziesięciu, i w podobnym
wieku około trzydziestki. Poza tym całkowicie się różnili.
To był jakiś obcy mężczyzna, co było tym dziwniejsze, że obcy nigdy się nie
pojawiali na Faires.
A już na pewno nie przychodzili do niej z wizytą.
To musi być jakaś pomyłka, pomyślała Emma. Tak, to na pewno pomyłka.
Jeśli wiadomość o otrzymanym przez nią spadku nie przedostała się poza wyspę
modliła się żarliwie, by do tego nie doszło nie było najmniejszego powodu, żeby miał
ją odwiedzać jakiś obcy mężczyzna.
Przybysz był już blisko chaty i mogła mu się lepiej przyjrzeć. Serce jej
zamarło. Już wiedziała, że ten dzień może być najgorszym dniem jej życia.
To nie był obcy mężczyzna.
2
- Och, Boże szepnęła Emma, zaciskając kurczowo dłonie na dolnym skrzydle
swoich drzwi.
Gdy nieznajomy podszedł bliżej, natychmiast go poznała. Był niezwykle
podobny do jej niedawno zmarłego męża błyszczące piwne oczy, ciemne włosy,
trochę dłuższe, niż to było modne, przynajmniej wtedy, kiedy Emma była po raz
ostatni w Londynie, wysokie czoło, dołek w brodzie, zdecydowany zarys szczęki to
wszystko, co według obiegowej opinii charakteryzowało bardzo przystojnego
mężczyznę.
Różnili się tylko tym, że James był o głowę wyższy o Stuarta i miał o wiele
szersze ramiona, ale za to Stuart by obdarzony większą siłą ducha. Przynajmniej
Emma zawsze ta uważała.
- Och, mój Boże powtórzyła, czując, że ma sucho w ustach.
Emma usłyszała brzęk porcelany, co świadczyło o tym, że Cletus ruszył w
kierunku drzwi.
- Już po nim stwierdził. Czy to baron, czy nie baron.
Emma zorientowała się poniewczasie, że odezwała się zbyt głośno. Co
prawda, nie miałaby nic przeciwko temu, żeby młody sąsiad sprawił Jamesowi
Marbury'emu porządne lanie.
Jednak trudno by jej było wytłumaczyć lokalnym władzom sprawę zabójstwa
lorda w jej własnej chacie. Nie chciała przecież, żeby nękała ją później myśl o jeszcze
jednym martwym k«..
Szybko się odwróciła, wyciągając ręce przed siebie, żeby powstrzymać
Cletusa, który już zmierzał do drzwi, ale miała w tej sytuacji takie same szanse jak
przy poskramianiu szalejącego byka. Mimo wszystko Emma zmobilizowała
wszystkie siły.
- Nie, nie, panie MacEwan powiedziała szybko, nie ruszając się z miejsca. To
nie jest lord MacCreigh. To wcale nie on.
- Nie on? Cletus ściągnął brwi. Był przekonany, że ona chce go zmylić. Jeśli
to nie MacCreigh, to w takim razie kto?
- Nikt powiedziała. Dla pana jest on nikim.
Dobry Boże, jaki on był silny! Omal jej nie przewrócił. Cleus MacEwan był
dżentelmenem i nie ośmieliłby się jej dotknąć bez przyzwolenia, jednak teraz, widząc
w nadchodzącym mężczyźnie swojego rywala, chwycił ją za ramiona, usiłując usunąć
z drogi. Emma zaparła się jeszcze bardziej, Cletus nie mógł użyć całej swojej siły,
żeby nie zrobić jej krzywdy.
- Ależ, panie MacEwan protestowała Emma. Ręce jej drżały z wysiłku,
musiała jednak zrobić wszystko, żeby go powstrzymać; mógł przecież zabić hrabiego,
kiedy ten tylko przekroczy próg. Czy nie powinien pan już iść do domu? Matka na
pewno potrzebuje pana pomocy...
Nagle usłyszała głęboki męski głos, niższy, niż zapamiętała. Basowy głos,
którego rozkazów nie można było nie usłuchać. Wprawiał w równie silne drganie
deski podłogi jak wielkie stopy Cletusa MacEwana.
- Co to ma znaczyć? zagrzmiał James Marbury.
Emma podniosła głowę. Przez spadające jej na oczy loki dojrzała hrabiego
Denham, który stał za jej drzwiami, z wyrazem zdumienia na twarzy. Cicho jęknęła i
znowu pochyliła głowę starając się ze wszystkich sił zatrzymać Cletusa w miejscu.
Una zajadle szczekała na obu mężczyzn.
Zanim Emma zdołała się zorientować, co się dzieje, została uwolniona z
uchwytu Cletusa MacEwana i posadzona n drewnianej ławie.
Jeszcze przed chwilą usiłowała powstrzymać olbrzyma przed zabójstwem
krewnego jej męża. A Cletus MacEwan, czterokrotny mistrz Faires w rzucie polanem,
najsilniejszy mężczyzn na wyspie, po otrzymaniu ciosu w twarz chwiał się na nogach
i coraz bardziej przechylał...
Na kredens Emmy.
- Nie! Emma zerwała się na równe nogi i rzuciła do przodu w momencie,
kiedy hrabia Denham szykował się do zadania kolejnego ciosu. Zatrzymał rękę, żeby
przesłać jej czarujący uśmiech i obdarzyć ją ciepłym spojrzeniem swoich piwnych
oczu.
- Bądź spokojna, Emmo powiedział uprzejmie. Postaram się nauczyć tego
nachalnego młodego człowieka, żeby trzymał ręce przy sobie.
- Ale...
Było już za późno. Oszołomiony pierwszym uderzenie Cletus nie zauważył, że
zbliża się kolejny cios. Emma patrzy ze zgrozą, jak pod ciężarem jego ciała rozpada
się jej kredens. Porcelanowe naczynia przesunęły się na półce, zachwiały i powoli a
przynajmniej tak się wydawało Emmie zaczęły spadać na nieszczęsnego farmera.
Najpierw pospadały talerze do zupy, po nich pojemniki i soli i pieprzu, potem
płaskie talerze, a wreszcie posypały i filiżanki i spodeczki.
Emma mogłaby przysiąc, że dewastacja jej kredensu trwała długie godziny,
ale to były przecież sekundy. W innym wypadku hrabiemu udałoby się ocalić coś
więcej niż tylko jedną filiżankę, chwytając ją, zanim sięgnęła podłogi, na której
wśród potłuczonych skorup serwisu Emmy leżał nieruchomo Cletus MacEwan.
Kiedy roztrzaskała się obok niego ostatnia sztuka, oszołomiony Cletus uniósł
się na łokciach.
- Co się stało? spytał, strzepując z koszuli szczątki porcelany.
Emma patrzyła na pobojowisko. Na podłodze leżała w kawałkach zastawa na
osiem osób z cienkiej, białej porcelany, zdobionej na krawędziach girlandami ręcznie
malowanych różyczek. Poza trzymaną przez hrabiego filiżanką nic z niej nie zostało.
Una usiadła u stóp Emmy, spoglądając z niechęcią na obu mężczyzn.
Hrabia Denham przerwał milczenie. Obrócił filiżankę i uniósł ze zdziwienia
brwi, kiedy zobaczył nazwę firmy.
- Limoges przeczytał głośno. Ładna robota.
To wystarczyło. Jedna zwykła uwaga. I wtedy Emma straciła panowanie nad
sobą. To było dokładnie w jego stylu. Typowe w wstępowanie Jamesa Marbury'ego,
dziewiątego hrabiego Denham zniszczyć jedyną rzecz, jaka przedstawiała dla niej
wartość, jak to już zrobił rok temu.
Podeszła do niego i wyrwała mu filiżankę z ręki.
- Tak! wrzasnęła. To była ładna robota, prawda? Wydzierała się, ile sił w
płucach. Dopóki pan tu nie wtargnął i nie roztrzaskał wszystkiego na kawałki!
Hrabia gwałtownie zamrugał. Emma miała wrażenie, że był zdumiony jej
wybuchem gniewu, ale była tak wściekła, że nic jej nie obchodziło.
- Wtargnąłem tu? powtórzył urażony. Przepraszam cię, Emmo, ale kiedy
podszedłem do twoich drzwi, wydawało mi się, że padłaś ofiarą napaści. Musisz mi
wybaczyć, że zachowałem się jak dżentelmen i usiłowałem cię chronić!
- To ja usiłowałam pana chronić, tępy dżentelmenie! Emma obrzuciła
hrabiego wzburzonym spojrzeniem. On chciał napaść na pana, a nie na mnie.
- Na mnie? James uniósł brwi i rzucił okiem na Cletusa, który metodycznie
usuwał odłamki porcelany z rękawa swoje kurtki, krzywiąc się, kiedy wbijały się w
jego popękane dłonie. Dlaczego chciałeś mnie zaatakować? zagrzmiał hrabia. Ja cię
nawet nie znam.
Zdumiony Cletus podniósł wzrok.
- Ccco? - wyjąkał. Nie przyszedł jeszcze do siebie po otrzymanych ciosach,
potrząsał głową, jakby chciał wytrzepać wodę z uszu. Ja... ja nie wiedziałem, że to
pan. Myślałeś że to lord MacCreigh.
- Lord MacCreigh? James zwrócił się teraz do wdowy p swoim kuzynie. Co to
za MacCreigh?
Emma potrząsnęła tylko głową, wpatrując się ponurym wzrokiem w rozsypane
po podłodze skorupy.
- Ten serwis był naszym prezentem ślubnym wyznała ze smutkiem. Jedynym
prezentem ślubnym, jaki otrzymaliśmy ze Stuartem, chciałabym dodać. A teraz jest
rozbity, przez pana tępotę...
- Tępotę! przerwał jej hrabia. Posłuchaj, Emmo...
Chociaż Emma nie należna do osób, które płaczą po utracie porcelany, jednak
tym razem zaszkliły się jej oczy, kiedy spojrzała na trzymaną w ręku filiżankę.
Wyraźnie pamiętała dzień, kiedy przywieziono ten serwis w drewnianej skrzyw z
napisem: Limoges, France i swoją radość przy odpakowywaniu każdej delikatnej,
pięknej sztuki.
Oczywiście, Stuart złajał ją za to. Nigdy nie przywiązywał wagi do rzeczy. To
również był powód, dla którego Emma się w nim zakochała, jedna z cech, która
stawiała go ponad wszystkimi mężczyznami, jakich znała. Stuart żył tylko duchem.
Emma nie spotkała nikogo, kto tak by się troszczył o biednych i postępował według
nakazów Boga, jak Stuart. Starała się go naśladować, przedkładać sprawy ducha nad
materialne...
Jednak jej usiłowania nie zostały uwieńczone sukcesem, zawiodła również w
wielu innych sprawach, kiedy chodziło o Stuarta.
Serwis z Limoges był tego najlepszym przykładem. Emma uwielbiała
podnosić swoje nowe talerze ku niebu, żeby mogło przeświecać przez nie słońce. To
było, według niej, magiczne zjawisko. Kiedy Stuart zaczynał jej tłumaczyć, w jaki
sposób uzyskuje się przezroczystość porcelany, zatykała uszy naturalnie, kiedy tego
nie widział i wolała wierzyć w magiczne zjawiska.
Tyle że teraz James Marbury pozbawił ją nawet i tej magii.
- Powiedz mi, Emmo, jaką nazwę nosi ten wzór odezwał się hrabia Denham a
ja dopilnuję, żebyś dostała taki sam serwis.
Emma była zła na siebie za to, że tak bardzo przejęła się utratą jakichś głupich
talerzy, a jeszcze bardziej za to, że ujawniła tę słabość przed Jamesem, człowiekiem,
do którego, jak sobie dopiero teraz przypomniała, przysięgła nie odzywać się do
końca życia. Otarła kąciki oczu koronką przy rękawie.
- Proszę się tym nie martwić powiedziała. To nie ma znaczenia.
- To ma znaczenie upierał się James. Gdybyś tylko...
- Nie, nie ma o czym mówić. Emma podniosła na niego oczy, w których nie
było już śladu łez. Co pan tu robi? Myślałam...
Przerwał jej jęk Cletusa, który już zdołał oczyścić swoje ubranie ze szczątków
porcelany i usiłował wstać. Emma postawiła ocalałą filiżankę na gzymsie kominka i
podeszła, żeby mu pomóc.
- Nic się panu nie stało, panie MacEwan? spytała. Nie zrobił panu krzywdy?
- Nie, nie odrzekł Cletus, którego duma najbardziej w tym wszystkim
ucierpiała. Odwrócił się, patrząc zdziwiony na rumowisko, gdzie stał przedtem
kredens Emmy. Pani Chesterton! wykrzyknął. Czy ja to zrobiłem?
- Wcale nie. On to zrobił. Emma rzuciła Jamesowi jadowite spojrzenie, które
uszło uwagi Cletusa, wpatrzonego w pobojowisko.
- A niech to szepnął. Zrobię pani nowy kredens, pani Chesterton, obiecuję.
Lepszy niż ten stary, przysięgam.
- Dziękuję panu, panie MacEwan. Emma podniosła jego kapelusz z podłogi,
otrzepała go z kurzu i dała mu do ręki. A teraz powinien już pan pójść.
Cletus wziął kapelusz, ale jej nie podziękował. Wpatrywał się złowrogim
wzrokiem w hrabiego.
- A co z nim? zapytał obcesowo.
- Co z nim, panie MacEwan? powtórzyła Emma, krzyżują ręce na piersi.
- No dobra. Cletus MacEwan zaszurał swoimi ogromnymi stopami. To w
takim razie kim on jest?
- On jest kuzynem mojego zmarłego męża wyjaśnij Emma. Hrabia Denham.
- A niech to! Olbrzym był oszołomiony. Grubymi paluchami tłamsił rondo
kapelusza. Chciałem uderzyć hrabiego.
- Tak. Emma popchnęła go w stronę drzwi. Niech pan teraz idzie do domu,
panie MacEwan, i opowie o tym wszystkie swojej mamie.
Żeby zaraz pognała do wsi i poinformowała o tym każdego, kogo tylko spotka,
dodała w duchu. Emma wiedziała, że w takiej małej wiosce niczego nie uda się
utrzymać w tajemnicy, lepiej było natychmiast wszystkich zawiadomić, a matka
Cletusa, jak się Emma zdołała przekonać, najlepiej się do tego nadawała.
- Hrabia mruczał jeszcze Cletus, kiedy Emma wypychała go za drzwi.
- Hrabia mruczał jeszcze Cletus, kiedy Emma wypychała go za drzwi.
W trakcie rozmowy nie odrywał wzroku od Jamesa, a teraz zapomniał nawet
włożyć kapelusza. Otrząsnął się dopiero, kiedy Emma zamknęła za nim drzwi.
Zobaczyła przez okno, że Cletus człapie powoli w kierunku karawanu. Zauważyła
też, że pan Murphy wszedł do środka wehikułu, gdzie niewątpliwie raczył się whisky
z podręcznej flaszki, umilając sobie w ten sposób oczekiwanie na bogatego klienta.
Obaj wyspiarze, pan Murphy i pan MacEwan, będą niewątpliwie przez wiele
miesięcy wymieniać się opowieściami o tym niezwykłym gościu.
Natomiast Emma chętnie oddałaby ostatnią ocalałą sztukę porcelany z
Limoges, żeby się tego gościa natychmiast pozbyć z domu. Tymczasem zerknęła na
Jamesa wyglądało na to, że nigdzie się nie wybierał. Ściągał właśnie rękawiczki z
koźlej skórki, jak zauważyła, i ciekawie rozglądał się dokoła. Była pewna, że przede
wszystkim zwrócił uwagę na niewielkie rozmiary chaty. Mając pensję wikarego,
Stuart na nic innego nie mógł sobie pozwolić. Chata była rzeczywiście bardzo mała,
ale Emma była dumna z tego, że jest utrzymana w niezwykłej czystości i ma swoisty
urok. Domek rzeczywiście był pełen wdzięku ze swoim słomianym dachem,
zielonymi drzwiami i takimi samymi okiennicami. W zimie było tu dość chłodno, ale
za to wyglądał niesłychanie malowniczo. Jeśli na jego lordowskiej mości nie robił
równie miłego wrażenia, to nie jej problem.
Widocznie jej stół zwykły drewniany blat z przymocowanymi do niego
nogami spełnił wysokie wymagania lorda gdyż położył na nim swój cylinder, do
którego wrzucił rękawiczki.
Jeszcze chwila, pomyślała Emma, a zdejmie buty i zacznie ogrzewać sobie
nogi przy ogniu. Ale ona na to nie pozwoli. Nie będzie odgrywać roli uprzejmej
gospodyń w stosunku do człowieka, który tak okropnie potraktował Stuarta.
- Jeśli przyjechał pan po rzeczy Stuarta zauważyła chłodnym tonem to
niepotrzebnie odbył pan taką podróż. Wzięła szczotkę i zaczęła zamiatać resztki
serwisu. Wszystkie jego ubrania i inne rzeczy oddałam do kościoła.
Nie odzywał się przez chwilę, jakby jej nie rozumiał.
- Do kościoła? powtórzył wreszcie. Mówiłaś, że oddałaś rzeczy Stuarta do
kościoła?
- Tak odrzekła Emma, zbierając na śmietniczkę kawałki porcelany. Tak
właśnie zrobiłam.
- Czy chcesz przez to powiedzieć spytał, jakby ważąc słowa że jakiś kacyk w
Czarnej Afryce paraduje w spodniach mojego kuzyna?
- Ależ nie. Zdobyła się na skąpy uśmiech. Tutaj, na Faires, jest wielu
biednych, którzy potrzebują ubrań.
James zerknął w kierunku okna. Poznał więc kamizelkę w kratkę, którą miał
na sobie Samuel Murphy, pomyślała z zadowoleniem Emma.
- Rozumiem powiedział James. Wydawało się, że jest z lekka zażenowany.
Może, pomyślała z nadzieją Emma, rozzłości się na mnie i zaraz sobie pójdzie!
Jednak nic na to nie wskazywało. Cokolwiek skłoniło go do przyjazdu
dlaczego on w ogóle musiał tu przyjechać? To widać było, że nie odjedzie, dopóki nie
osiągnie celu.
- Zostaw sprzątanie, Emmo. James obrócił jedno z czterech przystawionych do
stołu drewnianych krzeseł. Mamy wiele spraw do omówienia. Przecież nie
widzieliśmy się od roku.
Emma wpatrywała się w niego bez słowa.
Teraz, kiedy przyglądała mu się z bliska, przekonała się, że podobieństwo
pomiędzy jej mężem a jego kuzynem było tylko pozorne. Lord Denham był o wiele
przystojniejszy. Miał ciemniejsze włosy, jaśniejsze oczy, wyraźniej zarysowaną
szczękę. Emmie wydawało się teraz, że Stuart, chociaż młodszy od swojego kuzyna,
był jego wstępnym zarysem... jakby jej mąż miał tylko posłużyć Panu Bogu za szkic
do stworzenia hrabiego.
Wydawało się, że James sam uważa się za Boga. Kto inny pojawiłby się bez
uprzedzenia, oczekując, że ona rzuci wszystko, żeby się nim zająć?
- Przykro mi, ale teraz nie mam czasu na rozmowę, lordzie Denham
powiedziała Emma.
Starała się mówić lekkim tonem, mając nadzieję, że on nie słyszy łomotania
serca, które aż dudniło jej w uszach od chwili, kiedy zobaczyła go na swoich
grządkach.
- Już i tak jestem spóźniona dodała. Jeśli nie przyjechał pan po rzeczy Stuarta,
to jaki jest cel pana wizyty?
Wyglądał na zdziwionego, co zresztą było zrozumiałe. Chyba rzadko się
zdarzało, żeby jakaś kobieta odrzuciła zaproszenie do rozmowy z hrabią.
Jednak większość kobiet, stwierdziła Emma w duchu, nie zna go tak dobrze
jak ja.
- Przykro mi, Emmo powiedział James. Jego głęboki głos miał zwodniczo
neutralne brzmienie. Nie miałem pojęcia, że szykujesz się do wyjścia. Kiedy tu
wszedłem, wydawało mi się, że przyjmujesz gościa.
Emma zarumieniła się. Wiedziała, co się kryło za tymi słowami. Zdradzał to
ton jego głosu i wyraz twarzy. Wrzuciła zawartość śmietniczki do jednej z
nielicznych szuflad, które ocalały po katastrofie.
- To był mój sąsiad, pan MacEwan powiedziała z naciskiem. Przyszedł, żeby
odnieść mojego koguta.
- Twojego koguta powtórzył hrabia obojętnym tonem.
- Tak stwierdziła Emma. On mi uciekł.
- Twój kogut uciekł?
- Tak. On mi nie wierzy, pomyślała. Często ucieka. Dostałam go w prezencie,
chyba tęskni za swoim starym, kurnikiem, bo stale do niego wraca.
- Prezent od pana MacEwana? spytał ciekawie hrabia.
- Oczywiście, że nie. Dostałam tego koguta od matki pana MacEwana. Widząc
jego uniesione brwi, wskazała obronnym gestem stojący na stole koszyk. Dzisiaj
upiekła dla mnie; bułeczki. Może pan spróbować, jeśli ma pan ochotę. Powinny być
jeszcze ciepłe.
Lord Denham zignorował koszyk z bułkami. Nie odrywał od niej wzroku, co
wyprowadzało ją z równowagi. Emma pamiętała, że jego oczy zawsze miały dziwny
kolor, nie były ani zielone, ani też brązowe. Były jakby złote, koloru jej obrączki,
którą już dawno zdjęła z palca i dała komuś nawet zapomniała już komu, po prostu
komuś, kto był w większej potrzebie niż ona. Tylko tyle pamiętała.
- Masz bardzo... troskliwych sąsiadów powiedział James.
W jego głosie było coś, czego Emma nie potrafiła nawet określić, coś
takiego... Pewnie nic pochlebnego, stwierdziła. Nie mogła się tego spodziewać po
hrabim.
- Tak przyznała. Pan MacEwan i jego matka serdecznie się mną opiekują od
czasu śmierci Stuarta.
Odebrał tę wypowiedź jak skierowaną do siebie krytykę hrabia i jego matka
nic dla niej nie zrobili po śmierci męża chociaż Emma nie miała tego na myśli. Biorąc
pod uwagę okoliczności, podkreślanie tego faktu nie było właściwe. Jednak hrabia
Denham natychmiast na to zareagował.
- Musisz wziąć pod uwagę, że twój pan MacEwan i jego matka dowiedzieli się
o śmierci twojego męża o wiele wcześniej niż moja matka i ja. Ja posiadam tę wiedzę
dopiero od tygodnia. Nie mogłaś nas wcześniej zawiadomić, Emmo?
- Nie mogłam. Przecież pan wie, że cały nasz okręg był objęty kwarantanną.
Zniesiono ją dopiero miesiąc temu. To tłumaczenie brzmiało rozsądnie, chociaż ona
sama niezbyt pewnie się czuła.
- Mimo to mogłaś przesłać jakąś wiadomość.
- A wtedy pan by tu przyjechał powiedziała. I miałabym pana śmierć na
sumieniu. Omal nie dodała: pana i Stuarta. Odwróciła się od niego i zdjęła z wieszaka
swój kapelusz. Skoro mnie już pan widział, może pan powiedzieć znajomym, że
wszystko u mnie w porządku. A teraz, proszę mi wybaczyć, milordzie, ale już
naprawdę muszę iść.
- Iść? zdumiał się. To było zresztą do niego podobne. On dopiero co
przyjechał. A przyjazd hrabiego, gdziekolwiek by to było, zwykle wywoływał duże
wrażenie. To był taki typ człowieka. Iść? Dokąd?
- Do szkoły powiedziała Emma zaczepnym tonem. Wiedziała już, czego się
ma spodziewać, kiedy on się dowie prawdy. W najlepszym wypadku ją wyśmieje.
- Do szkoły? powtórzył. Po co? Chyba nie na spotkanie towarzystwa
misyjnego o tak wczesnej porze?
Mimo zdenerwowania, Emma nie mogła powstrzymać uśmiechu.
- Nie. Mogę pana zapewnić, że miejscowe towarzystwo misyjne jest bardzo
oddane swojej sprawie, jednak nie aż do tego stopnia. Muszę iść do szkoły, ponieważ
jestem nauczycielką.
- Nauczycielką? James wpatrywał się w nią, zdumiony. Ty uczysz, Emmo?
Czego uczysz? Kogo?
Przynajmniej nie zaczął się z niej wyśmiewać.
- Uczę dzieci powiedziała. Proszę mi wybaczyć, ale jestem już bardzo
spóźniona. Naturalnie, może pan tu zostać, jeśli pan chce chociaż nie bardzo sobie
wyobrażam, dlaczego miałby pan na to ochotę ale ja muszę iść. Pan to rozumie,
prawda?
Nie wydawało się jej, że lord Denham cokolwiek z tego rozumiał. Od chwili
kiedy przestąpił próg jej chaty, nie potrafił ochłonąć z oszołomienia. Mimo to szybko
znalazł wyjście z sytuacji.
- W takim razie zawiozę cię do miasteczka, Emmo powiedział, biorąc swój
kapelusz.
- Och, to nie jest... Patrzyła na niego rozszerzonymi oczami. Chcę tylko
powiedzieć, że to wcale nie jest konieczne.
James uniósł brwi, naciągając jednocześnie rękawiczki.
- Czy mam przez to rozumieć, że wolałabyś pójść piechotą? Przeszło trzy
kilometry? W takim deszczu?
Emma wyjrzała na dwór. Nadal lało jak z cebra. Una, której Emma nie
zostawiała samej z powodu zaawansowanej ciąży, popiskiwała z cicha, nie mając
ochoty wychodzić na deszcz, tak samo jak jej pani.
Hrabia proponował jej podwiezienie do miasteczka. A tam, jeśli szczęście jej
dopisze, to zdoła go namówić, żeby wsiadł w południe na prom i wrócił do domu, nie
poznawszy całej prawdy o sytuacji Emmy.
Czemu nie spróbować? Przecież pech nie będzie jej stale prześladował. Coś
się musi zmienić. Dlaczego właśnie nie teraz?
3
James myślał początkowo, że to złudzenie trudno mu było cokolwiek dojrzeć
przez ścianę deszczu.
To było prawdziwe oberwanie chmury, nieporównywalne do londyńskiej
mżawki i przelotnych opadów w jego rodzinnym hrabstwie Devon. Zrobił się taki
potop, że zamienił to coś, co najwidoczniej spełniało w tych stronach funkcję drogi, w
błotnistą rzekę, głęboką na kilkanaście centymetrów. James był przekonany, że
mogliby pokonać tę odległość w o wiele krótszym czasie, gdyby jechali po bruku.
Jednak, jak się wydawało, na Szetlandach nie słyszano jeszcze o utwardzonych
drogach, tak samo jak o kanalizacji czy o dobrej kawie.
Kiedy dojeżdżali do celu, ulewa trochę zelżała, więc James mógł się wreszcie
przyjrzeć stojącej w drzwiach chaty kobiecie. To nie było przywidzenie. Patrzył na
nią w osłupieniu.
Nie przewidywał takiej sytuacji. Nie spodziewał się, że zastanie Emmę na
wyspie. Dopiero teraz zrozumiał, że był głupcem, sądząc, że ona wróciła do Anglii.
Jednak z drugiej strony, czego innego mógł się spodziewać? Stuart nie żył już
od prawie sześciu miesięcy... a przynajmniej taką wiadomość zawierał krótki list,
który ktoś przyniósł w zeszłym tygodniu do jego domu w Londynie. Emma
tłumaczyła w nim, dlaczego tak późno zawiadamia ich o śmierci męża; po epidemii
tyfusu Faires zostało objęte kwarantanną, a ona, Emma, nie chciała, żeby rodzina
ryzykowała życie, przyjeżdżając na pogrzeb...
Chociaż lady Denham była bardzo dotknięta opieszałością Emmy w
przekazywaniu złych nowin, ta zwłoka była korzystna dla Jamesa. Gdyby Emma
wysłała swój list jesienią, zamiast przed miesiącem, James pojechałby na Faires bez
względu na ryzyko przede wszystkim dlatego, że żona Stuarta nadal tam przebywała.
Nie wyobrażał sobie, że mógłby nie pomóc samotnej kobiecie, która znalazła się w
tak trudnych warunkach, do tego w czasie epidemii. Nie mógłby się uważać za
człowieka honoru, gdyby nic w tej sytuacji nie uczynił.
A do tego to nie była tylko samotna kobieta. To była Emma. Niemożliwe,
żeby pozwolił jej tam zostać. Pojechałby natychmiast na Faires i starał się ją
przekonać, żeby wróciła z nim do Anglii...
Zrobiłby to, na co, jak się dopiero teraz zorientował, nie było stać jej własnej
rodziny.
Co prawda, nie powinien się zbytnio temu dziwić. Rodzina van Courtów,
podobnie jak jego własna, nie była zachwycona faktem, że Stuart i Emma postanowili
się pobrać. Stryjostwo Emmy podjęli nawet dość drastyczne kroki, żeby rozdzielić
młodych kochanków. Kiedy się dowiedzieli od Jamesa o planowanej ucieczce,
zamknęli Emmę w pokoju. On sam, gdy tylko zdradziła mu tę nowinę, spróbował
tylko przekonać Stuarta o głupocie jego planu i powiadomił jej opiekunów. To był
jego obowiązek.
Niestety, van Courtowie nie potrafili dopilnować Emmy, która uciekła po
kilku dniach. Ona i jego kuzyn przekroczyli w nocy granicę i pobrali się jeszcze przed
upływem doby.
Wtedy van Courtowie przestali się interesować dziewczyną, którą przedtem
tak uwielbiali, a teraz uznali za niewdzięcznicę. Ucierpiała na tym również przyjaźń
pomiędzy Reginą van Court a matką Jamesa. Domyślał się, że jego matka
dopatrywała się w tej ucieczce pewnego romantyzmu, podczas gdy Regina van Court
całkiem słusznie według Jamesa czuła się głęboko urażona zachowaniem młodych
kochanków.
Z listu Emmy nie wynikało, że ona nadal mieszka na Faires. Ponieważ
wiadomość od niej została doręczona przez posłańca, James miał prawo sądzić, że
nadawca przebywa w Londynie. Miał ochotę odwiedzić Emmę w domu jej stryjostwa,
zakładając, że nawet van Courtowie, chociaż głęboko urażeni postępowaniem
bratanicy, nie zamknęliby drzwi przed wdową, która nie ma ani grosza... Stuart nie
dysponował przecież żadnymi własnymi pieniędzmi, poza skromnym zarobkiem,
więc niewątpliwie zostawił ją w stanie ubóstwa. James dobrze wiedział, że pensja
wikarego była zwykłą jałmużną w porównaniu z pieniędzmi, których nie szczędził w
Londynie swojemu upartemu kuzynowi.
Odłożył jednak odwiedziny u Emmy na później, ponieważ matka delikatnie
mu przypomniała, że rozstał się ze Stuartem i jego narzeczoną w niezbyt przyjacielski
sposób i że jego widok może sprawić wdowie dodatkowy ból. Postanowiono, że lady
Denham złoży jej kondolencyjną wizytę, a James pojedzie do Szkocji, żeby odnaleźć
grób Stuarta i załatwić natychmiastowe przewiezienie zwłok do Anglii. Było nie do
pomyślenia, żeby ktoś, w czyich żyłach płynęła krew rodu Marburych, mógł być
złożony na wieczny odpoczynek gdziekolwiek indziej niż w rodzinnym grobowcu
przy opactwie Denham.
James odczuł nawet ulgę, że sprawy przybrały taki obrót.
Wolał swoje, chociaż niezbyt miłe, zadanie od roli, jaka przypadła w udziale
jego matce. Nie był pewny, czy potrafiłby zachować właściwy dystans, gdyby
zobaczył Emmę, która niewątpliwie nadal opłakuje swojego męża. Jej niebieskie
oczy, których James nie potrafił zapomnieć, miały nad nim dziwną władzę,
szczególnie wtedy kiedy błyszczały w nich łzy...
Jak się okazało, jego komfort psychiczny nie trwał zbyt długo. Wizyta lady
Denham u krewnych Emmy była bezcelowa wdowa nie szukała pociechy na łonie
niezbyt kochającej rodziny. Została na Faires, a list wysłała przez jakiegoś jadącego
do Londynu Szkota, który wyruszył do wielkiego miasta w poszukiwaniu pracy.
Teraz James będzie musiał przejść przez tę próbę. Stanąć przed nią i spojrzeć
w jej błękitne oczy. Wytrzymać jej wzrok i znosić niechęć, jaką niewątpliwie jeszcze
do niego czuje.
Usiłował sobie jednak tłumaczyć, że ona nie mogłaby tak długo chować do
niego urazy. Emma van Court zawsze była serdeczną, otwartą, pozbawioną obłudy
dziewczyną. Na pewno nie była już na niego zła za to, co się zdarzyło dwanaście
miesięcy temu.
A może jednak? Mimo całej swojej serdeczności i prostodusznego charakteru
Emma potrafiła być niesłychanie uparta. James uważał, że to właśnie jej upór był
źródłem wszystkich późniejszych kłopotów.
Patrzył teraz na nią, kiedy siedziała naprzeciwko niego w tym okropnym
pojeździe, i nie potrafił odgadnąć, jaka była jej prawdziwa reakcja na jego widok. To
oczywiste, że to wszystko, co wydarzyło się w chacie, nie mogło sprawić jej
przyjemności. Trudno ją o to winić. Od chwili kiedy James przekroczył próg tej
śmiesznie małej chatynki, w której jego kuzyn zamieszkał z Emmą, wszystko stanęło
na głowie i uległo rozsypce nie tylko jej serwis z Limoges. Najpierw wydawało mu
się, że jakiś ogromny wieśniak napastuje piękną kobietę, więc zachował się jak
dżentelmen, ponieważ zawsze uczono go, że należy osłaniać słabą płeć. Okazało się
jednak, że Emma nie tylko nie potrzebuje jego pomocy, ale nie jest mu za nią ani
odrobinę wdzięczna.
Nie usłyszał słowa podziękowania, zostały mu tylko na pamiątkę otarte
nadgarstki.
Zresztą i ten fakt nie powinien go dziwić. Emma zawsze mówiła, co myśli, a
to go irytowało. Musiał jednak przyznać, że również ta cecha charakteru miała dla
niego duży urok Emma różniła się pod tym względem od panienek z towarzystwa,
podsuwanych mu bezustannie przez ich zdesperowane mamusie.
Zadziwiający był jednak fakt, że po tak wielkiej stracie James nie miał na
myśli serwisu z Limoges potrafiła zachować spokój, a nawet robić mu cierpkie uwagi.
Prędzej spodziewałby się łez.
Ale czy kiedykolwiek Emma van Court Chesterton, poprawił się w myślach
zrobiła to, czego się po niej spodziewano?
Nie nosiła nawet żałoby. Szara sukienka, którą miała pod peleryną, była już
bardzo znoszona, koronki przy rękawach wystrzępione, a bufiaste rękawy były
niemodne od roku. Jednak bez względu na to, co Emma Chesterton by na siebie
włożyła, nic nie mogło przyćmić jej urody. Nawet habit zakonnicy.
James westchnął i zaczął oglądać krajobraz przez popękane szybki pojazdu.
Nie rozumiał, jak można było zamieszkać tak blisko morza. Urwisty brzeg, na którym
stała chata Stuarta, na pewno tonął we mgle każdego ranka, a przez resztę dnia był
palony słońcem, zalewany deszczem lub zasypywany śniegiem. Wokół nie było
nawet drzew. Nieosłonięte, trudno dostępne miejsce niczego gorszego nie mógł sobie
nawet wyobrazić.
Nie było tam również żadnego nagrobka. James nie znalazł grobu kuzyna na
cmentarzu za miasteczkiem, więc sądził, że znajduje się on gdzieś na urwisku.
Przełożony Stuarta, wielebny Peck, nie miał pojęcia, gdzie pochowano ziemskie
szczątki jego własnego wikarego. Twierdził, że podczas epidemii tyfusu, czyli w tym
samym czasie, kiedy umarł Stuart, była tak wielka śmiertelność, że nikt nie był w
stanie spamiętać miejsc pochówku. Kiedy w wiosce umierało codziennie po kilka
osób, zaczęto kopać zbiorowe mogiły. James był jednak pewny, że Emma nie
złożyłaby ciała swojego męża do takiego grobu. Ten fakt był jednym z niewielu, za
które mógł być wdzięczny losowi od czasu, kiedy wyruszył w tę niezwykłą podróż.
Teraz musiał sobie odpowiedzieć na pytanie co robić? Wszystko potoczyło się
zupełnie innym trybem, niż to sobie zaprojektował, zresztą nie miał czasu na
układanie nowych planów: zobaczył Emmę przez szybkę karawanu i już po chwili
przestępował próg jej chaty. Zdołał się jedynie zorientować, że odnalezienie grobu
Stuarta nie będzie łatwym zadaniem i że sam nie zdoła wypełnić swojej misji.
Teraz zauważył, że ma o wiele ważniejsze i pilniejsze zadanie do spełnienia
niż to, które przywiodło go na wyspę. James postanowił, że przynajmniej to wypełni
do końca.
Siedząca naprzeciwko hrabiego Emma nie miała takich problemów. Wręcz
przeciwnie, wydawało się jej, że wreszcie szczęście zaczyna się do niej uśmiechać.
Dzięki Bogu, hrabia nie zadawał jej żadnych pytań na temat śmierci Stuarta, nawet
odstąpił jej miejsce w kierunku jazdy, a sam usiadł tyłem do koni co było o tyle
istotne, że Emma nie znosiła jazdy do tyłu.
Wkrótce jednak okazało się, że ta szczęśliwa passa nie trwała zbyt długo.
Najpierw koła karawanu ugrzęzły w głębokiej koleinie, więc hrabia Denham został
prawie wyrzucony z siedzenia i omal nie upadł na Emmę. Ta możliwość całkowicie
wyprowadziła ją z równowagi, chociaż nie potrafiłaby powiedzieć dlaczego. Może się
obawiała, że zrobiłby jej krzywdę, gdyby upadł na nią całym ciężarem.
Na szczęście złapał równowagę i przechylił się bardziej do tyłu na swojej
twardej ławce, żeby zapobiec następnej katastrofie.
- Przepraszam cię, Emmo powiedział.
Obserwowała go spod opuszczonych powiek, żeby nie mógł się zorientować,
że na niego patrzy. W towarzystwie hrabiego usiłowała zachować chłodny dystans,
chociaż prawda była taka, że kiedy tylko na niego spojrzała, krew zaczynała jej
żywiej pulsować. Oczywiście tylko dlatego, że doprowadzał ją do wściekłości. A
przynajmniej tak to sobie tłumaczyła.
- Nic nie szkodzi odparła, siląc się na niedbały ton. Będzie pan musiał znosić
moje towarzystwo tylko do czasu, kiedy dojedziemy do szkoły, potem pan Murphy
zawiezie pana do przystani.
Obdarzyła go przy tym niesłychanie słodkim uśmiechem.
Było oczywiste, że chce się go pozbyć, nie będąc jednocześnie niegrzeczną.
James zdawał sobie sprawę, że miała do tego wystarczający powód. Ich ostatnie
spotkanie nie należało do przyjemnych. Kiedy go wtedy widziała, uderzył jej
narzeczonego w twarz.
Mimo to ona się go tak łatwo nie pozbędzie. Lepiej, żeby się od razu o tym
dowiedziała.
- Muszę przyznać, Emmo, że ogromnie się zdziwiłem, że zastałem cię jeszcze
na Faires powiedział. Kiedy moja matka i ja dostaliśmy twój list, zakładaliśmy, że
mieszkasz już w Londynie.
Emma miała na końcu języka pytanie, gdzie według niego miałaby mieszkać,
jeśli rodzina zerwała z nią stosunki, pozostawiając ją bez grosza, o czym doskonale
wiedział. Opanowała się jednak i odpowiedziała mu z niesłychanym, jak uważała,
spokojem.
- Tak?
- Spodziewałem się powiedział że przyjedziesz do domu stryjostwa.
Oczy się jej zwęziły, ale on, niestety, nie zauważył tego, ponieważ cały czas
wyglądał przez okno. Mógł jednak wyczuć gniew w jej głosie.
- Kto jak kto, ale pan powinien wiedzieć, że nie ma już dla mnie miejsca w
domu stryjostwa.
Spojrzał na nią, ściągając brwi.
- Emmo powiedział surowym tonem nie możesz wciąż mieć do mnie pretensji
o to, że powiedziałem im o wszystkim. Chyba zdajesz sobie teraz sprawę, że byłaś
zbyt młoda...
Emma patrzyła na niego rozszerzonymi oczami.
- Nie byłam zbyt młoda i nie mogę uwierzyć, że pan się nadal upiera...
Podniósł dłoń, przerywając potok jej słów.
- Ja natomiast nie mogę uwierzyć powiedział łagodnie karcącym tonem że
nadal żywisz urazę do swojej rodziny za to, że nie aprobowali Stuarta. Przyznasz
chyba, że to było szaleństwo z jego strony, że się z tobą ożenił, nie mając
ustabilizowanej przyszłości. Nie miał ani grosza. Nic dziwnego, że twoja rodzina nie
mogła tego zaakceptować. Emmo, jak możesz myśleć, że nie przyjęliby cię z
otwartymi ramionami? Jestem przekonany, że szaleją z niepokoju, nie wiedząc, co się
z tobą dzieje.
Emma zamrugała. Szaleją z niepokoju? To było mało prawdopodobne.
Wiedziała już, że uczucie jej krewnych miało swoją cenę, a było nią oczekiwanie, że
Emma poślubi bogatego, lub przynajmniej utytułowanego, człowieka, co doda
prestiżu szacownej rodzinie van Courtów. Ponieważ tego nie zrobiła, natychmiast
zapomniano o jej istnieniu.
- Jeżeli mówił dalej James nie masz ochoty zamieszkać ze swoją rodziną,
może... Przerwał, żeby odchrząknąć. Może mogłabyś... zechciałabyś... przyjąć
zaproszenie, aby zamieszkać w Londynie z moją matką.
Emmie wydawało się, że się przesłyszała. Mówił cicho i tak od razu przeszedł
do rzeczy, że na pewno źle go zrozumiała. Jednak wyraz jego twarzy świadczył o
tym, że się nie myliła.
- Słucham? Nie mogła się powstrzymać od tego niemądrego pytania.
- Mam nadzieję, że wyrazisz zgodę powiedział James swobodnym tonem, na
który zdobył się z wyraźnym trudem.
Zdumienie widoczne na twarzy Emmy niesłychanie go zabolało. Wyraźnie
widział, że nigdy jej nawet nie przyszło do głowy, że rodzina Stuarta mogłaby
zaoferować jej jakąkolwiek pomoc. Czy ona zawsze uważała go za jakiegoś potwora?
Zdawał sobie sprawę z faktu, że w ocenie zakochanej osiemnastolatki popełnił
najgorszą zbrodnię usiłował rozdzielić ją z ukochanym.
Również jego późniejsze zachowanie kiedy odmówił posyłania Stuartowi
jakichkolwiek pieniędzy, mając nadzieję, że utrzymywanie się z nędznej pensji
wikarego ostudzi słomiany zapał młodej pary do życia na odludziu nie mogło
zapewnić mu ich sympatii.
- Moja matka byłaby szczęśliwa, gdybyś z nią zamieszkała przekonywał ją
James.
Nie było to prawdą, ale nie było też kłamstwem. Owdowiała lady Denham
szalenie lubiła Emmę i niewątpliwie entuzjastycznie przyjęłaby wiadomość, że
dziewczyna przeprowadzi się do niej. Lady Denham mieszkała razem z Jamesem w
jego londyńskim domu, ponieważ syn, ze względu na jej słabe zdrowie, nie chciał,
żeby była sama.
- Powinnaś była od razu do nas napisać, Emmo skarcił ją hrabia. Ta sytuacja
jest nie do przyjęcia. Chyba zdajesz sobie z tego sprawę.
Emma nie miała pojęcia, o czym on mówi. Ogarnęła ją panika, że James
dowiedział się już o panu O'Malleyu i jego okropnym testamencie.
- Jaka sytuacja? spytała.
- Cała sytuacja. Hrabia Denham był szczerze zdumiony. To wszystko. Ta
chata, w której mieszkasz całkiem sama, tak daleko od miasteczka! Potrząsnął głową.
A do tego ta szkoła. Chyba nie zamierzasz spędzić tu całego życia?
Emma otworzyła usta, żeby mu odpowiedzieć, ale zamiast tego zdążyła tylko
krzyknąć:
- Uwaga!
James został wyrzucony z siedzenia i zanim zdołał złapać równowagę, znalazł
się w szalenie żenującej, a jednocześnie godnej pozazdroszczenia sytuacji z głową
między nogami Emmy van Court Chesterton.
4
Oczywiście, były całe warstwy materiału wełniana spódnica, bawełniane i
koronkowe halki pomiędzy jego twarzą a wewnętrzną stroną jej ud, co ratowało
sytuację. A gdyby doliczyć do tego poczucie zażenowania, to Emmę chroniłaby
zbroja.
Mimo to hrabia był, po raz pierwszy w życiu, potwornie zmieszany. Na
domiar wszystkiego Emma wcale nie poczuła się skrępowana, ten incydent
niesłychanie ją rozbawił.
- Och! Zaśmiewała się, opierając mu dłonie na ramionach. Młode wdowy
chyba nie powinny ulegać napadom aż takiej wesołości, pomyślał James, który,
szukając jakiegoś oparcia, uchwycił się jej talii. Klęczał teraz na podłodze, między jej
nogami, z twarzą na wysokości jej pasa, ponieważ natychmiast po upadku podniósł
głowę z jej spódnicy. Och, coś takiego!
Karawan gwałtownie się zatrzymał. Słychać było tylko śmiech Emmy i
uderzenia deszczu o dach pojazdu. James był w rozterce. Chociaż była to niesłychanie
krępująca sytuacja, fascynował go unoszący się ze spódnic Emmy zapach lawendy.
Nie miał również ochoty odrywać rąk od jej ciepłego ciała.
Było mu zimno, mimo peleryny podbitej futrem bobra. Zdał sobie z tego
sprawę, dotykając jej rozgrzanego ciała, i pragnął trochę dłużej przytrzymać przy nim
ręce, mimo że była wdową po jego kuzynie.
Podniósł wzrok uśmiechnięta twarz Emmy była bardzo blisko. Popatrzył na jej
pełne, wilgotne wargi. Z łatwością mógłby ująć jej roześmianą twarzyczkę w dłonie i
przycisnąć usta do jej warg...
Usłyszał jakieś skrzypienie. To pan Murphy odkrywał klapę w dachu
karawanu. Służyło mu to do kontaktu z pasażerami.
- Chciałem przeprosić! zawołał. Zapomniałem pana uprzedzić. Jesteśmy, rzecz
jasna, przy Drzewie Życzeń.
Czar prysł. James oderwał wzrok od kuszących warg Emmy Chesterton.
- Emmo spytał, usiłując wstać i wyzwolić się z tych wszystkich spódnic i
halek. Nic ci nie jest?
Było oczywiste, że nic się jej nie stało, przecież zanosiła się od śmiechu.
James uznał jednak, że powinien zadać to pytanie.
- Och! zawołała, ocierając łzy. Przykro mi, że się śmiałam, ale miał pan taką
zdziwioną minę...
James usiadł na wyściełanym siedzeniu obok Emmy. Nie chciał ryzykować i
wracać na drewnianą ławeczkę po przeciwnej stronie.
- Hm mruknął. Pewnie dlatego, że to się stało nagle, bez żadnego ostrzeżenia.
- Każdy wie o głębokich koleinach koło Drzewa Życzeń odezwał się
sarkastycznie pan Murphy.
- Ale nie ja odrzekł James. Ta uwaga rozgniewała go, ale nawet był z tego
zadowolony, bo gniew przytłumił w nim inne emocje silny pociąg, który, jak się
okazało, nadal odczuwał do Emmy. Na przykład ja nic nie wiedziałem o koleinach
przy Drzewie Życzeń. Z niezadowoleniem zauważył, że Emma nadal usiłuje
powstrzymać śmiech. Wybacz mi moją ignorancję zwrócił się do niej ale chciałbym
spytać, co to jest Drzewo Życzeń?
- Nie widział pan nigdy Drzewa Życzeń? Samuel Murphy potrząsnął głową.
Niech pan wyjrzy przez okno. Gdyby to był rekin, to już zdążyłby pana pogryźć.
Ta uwaga wywołała kolejny atak nerwowego śmiechu Emmy, która pochyliła
się, kryjąc twarz w dłoniach. James nie wiedział, co ją tak rozbawiło. Spojrzał przez
popękaną szybę karawanu i jego oczom ukazał się niezwykły widok. Przy drodze,
która w tym miejscu miała głębokie wyżłobienie, stał samotny jawor, na jego
powyginanych gałęziach widać było pierwsze listki. James widział już takie drzewa
na lej wyspie, ale żadne na miało na pniu tego, co to całe tuziny butów.
Nie dowierzał własnym oczom. Ludzie przybijali buty do drzewa! Ciężkie
buty wieśniaków, sznurowane buciki kobiece, drewniane saboty, dziecinne
pantofelki, sandałki, nawet malutkie damskie pantofelki wszystkie przytwierdzone do
drzewa. Wiele butów było już sfatygowanych, poszarzałych musiały tam wisieć od
dawna niektóre jednak były zupełnie nowe. Uwagę Jamesa zwróciła para męskich
rannych pantofli. Podobną parę ofiarował kiedyś na gwiazdkę swojemu kuzynowi.
Szkoci to dziwny naród, pomyślał.
- To szalenie interesujące mruknął.
Emma odjęła dłonie od twarzy, ale wciąż nie potrafiła powstrzymać śmiechu.
- Och! zawołała. Przepraszam. Tylko... tylko pana twarz, kiedy pan Murphy
powiedział o tym rekinie...
James również zaczynał dostrzegać śmieszną stronę tej sytuacji, nie był jednak
tak rozbawiony jak Emma. Czuł tylko gwałtowne uderzenia serca, kiedy wdowa po
jego kuzynie znalazła się w jego ramionach. Zdobył się na lekki uśmiech, żeby
pokazać, że też się zna na żartach.
- Tak powiedział. Rzeczywiście.
- To przynosi szczęście. Podpity stangret wciąż zaglądał do środka pojazdu.
Szczególnie nowożeńcom.
- Tak wtrąciła Emma. Opanowała już swoje wybuchy wesołości. Ja i Stuart też
przybiliśmy tu swoje buty, zaraz po przyjeździe na wyspę. To bardzo piękny zwyczaj.
Może to piękny zwyczaj, jednak Emmie van Court szczęścia nie przyniósł,
zauważył w duchu James. Jej mąż umarł i została sama, odcięta od całej rodziny.
Może powinna zdjąć te buty z Drzewa Życzeń, które, jak do tej pory, obdarzyło ją
czymś zupełnie przeciwnym niż dobry los.
Po chwili pojazd szarpnął, chociaż nie tak gwałtownie jak przedtem, i ruszyli
dalej. Zjechali już z tej fatalnej drogi, która łączyła chatę Emmy z Drzewem Życzeń, i
karawan potoczył się po dość równej nawierzchni. James zauważył, że wjeżdżają do
tak zwanego miasta Faires; tak zwanego, ponieważ według niego status miasta nie
zależał od pubu, karczmy, sklepu, kuźni i kościoła, stojących zresztą wzdłuż jednej
jedynej ulicy.
Jednak na Szetlandach zgromadzenie tylu instytucji wystarczało, żeby to
miejsce stanowiło tętniącą życiem metropolię, szczególnie, że było tu molo, na
którym rybacy składali swój dzienny połów. Żony i dzieci rybaków mieszkały w jego
sąsiedztwie i, jak przypuszczał James, właśnie te dzieci były uczniami Emmy
Chesterton. Co prawda, nie zauważył w miasteczku żadnej szkoły, ale nie było w tym
nic dziwnego. Kiedy Murphy przeprowadził swój pojazd przez wąską ulicę i
zatrzymał się przy wrzynającym się w morze długim paśmie skał, James zorientował
się wreszcie, że szkoła mieściła się na dolnym poziomie jedynej na tym wybrzeżu
latarni morskiej.
James nie potrafiłby w to uwierzyć, gdyby nie zobaczył tego na własne oczy.
Kilkanaścioro obdartych dzieci biegało po wysuniętej w morze skale, na której stała
latarnia. Mimo paskudnej pogody zajęte były grą, do której służyła im szmaciana
piłka. O ile mógł się zorientować, chodziło o to, żeby piłka nie ześlizgnęła się do
morza, co wcale nie było łatwym zadaniem skała miała najwyżej kilka metrów
szerokości. Podczas sztormu na pewno była pod wodą.
- Jesteśmy na miejscu powiedziała Emma, kiedy Murphy zatrzymał swój
pojazd, nie szczędząc im ostrego szarpnięcia.
James oderwał wreszcie wzrok od tego przedziwnego boiska. Emma też
patrzyła przez okienko, chyba liczyła dzieci. Nie dziwił się jej. Przecież tak łatwo
któreś z nich mogło wpaść do morza.
- Rzeczywiście przyznał James.
Teraz musiał działać rozważnie. Emma, co było widoczne, chciała się go jak
najszybciej pozbyć, ale on nie mógł wyjechać nie wyjedzie bez niej.
Nie wyjedzie również bez Stuarta, przypomniał sobie nagle. Przyjechał
przecież po Stuarta, nie po Emmę.
Teraz, kiedy już wiedział, że ona tu jest, nie mógł zostawić żadnego z nich na
tej odludnej wyspie.
Zdawał sobie jednak sprawę, że szalenie trudno będzie mu namówić Emmę do
wyjazdu.
- To bardzo miło z pana strony, że odbył pan tak daleką podróż, żeby mnie
zobaczyć odezwała się Emma.
Zastanawiała się przez całą drogę, co powinna mu powiedzieć na pożegnanie.
Była zadowolona, że udało się jej znaleźć uprzejmą formułkę.
- Żegnam pana, lordzie Denham. Wyciągnęła do niego rękę. Mam nadzieję, że
mimo dawnych nieporozumień rozstajemy się jak przyjaciele.
James ujął jej dłoń, zanim zorientował się, że ona już się żegna. Nie miał
zamiaru wyjeżdżać, więc się wahał, co powiedzieć. A kiedy się odezwał, stwierdził ze
zdumieniem, że prosi ją o przebaczenie.
- Emmo usłyszał swój głos. Przepraszam cię. Za Stuarta. Za to, co mu
zrobiłem, kiedy ty... kiedy powiedziałaś mi o waszych planach. Nie mówię, że Stuart
postąpił właściwie, ponieważ nadal tak nie uważam. Chcę jednak, żebyś wiedziała, że
naprawdę jest mi przykro. Przepraszam cię za wszystko.
Emma patrzyła na niego rozszerzonymi ze zdumienia oczami. Mogła
oczekiwać różnych odpowiedzi na swoją pożegnalną formułkę, ale nigdy przeprosin.
Przeprosiny? Ze strony hrabiego? Czy taka rzecz jest w ogóle możliwa? James
Marbury nigdy nikogo nie przepraszał.
Chyba nie mówił poważnie... Ale jego twarz wzbudzała zaufanie.
Tak, ale ona już raz dała się na to nabrać. Tamtego popołudnia w bibliotece
miał również wygląd osoby godnej zaufania, kiedy mówiła mu o sobie i Stuarcie. A
co on zrobił? Uderzył Stuarta w twarz. Może tak nie było?
Nie, ona nie może wierzyć szczerym oczom lorda, chociaż musiała przyznać,
że on sam był również bardzo poważny. To bardzo przystojny mężczyzna. Postara się
nie być dla niego zbyt niemiła.
- Przebaczam panu usłyszała swoje słowa.
Miała ochotę odgryźć sobie język. Przebaczyć mu? Przebaczyć hrabiemu?
Nigdy!
Nie chciała jednak cofnąć tych słów, przede wszystkim dlatego, żeby nie
przedłużać rozmowy.
- Proszę pozdrowić matkę powiedziała tylko i podziękować jej za zaproszenie.
Obawiam się jednak, że nigdy nie będę mogła wyjechać z Faires. Jestem tu potrzebna.
Wyciągnęła rękę, żeby otworzyć drzwi. Do widzenia.
James chciał przytrzymać jej dłoń, ale ona już otwierała drzwi pojazdu.
Słyszał teraz wyraźnie szum fal, które rozbijały się o skały, i przekrzykujące ten
odgłos dzieci, uradowane widokiem swojej nauczycielki. Głosy dzieci zlewały się z
piskiem krążących wokół latarni mew.
Emma zamknęła drzwi, do wnętrza karawanu dochodził już tylko szum morza.
James poczuł się nagle samotny. Przesunął się na siedzeniu, żeby móc jeszcze na nią
popatrzeć przez szybkę. Mniejsze dzieci natychmiast porzuciły grę i podbiegły do
niej. Każde chciało chwycić ją za rękę, a te, którym się nie udało, trzymały się jej
spódnicy. Starsze wodziły tylko za nią wzrokiem, podobnie jak James, kiedy szła do
drzwi latarni, nad którymi zawieszony był miedziany dzwonek. Emma chwyciła za
zwisający z niego sznur i silnie pociągnęła. Starsze dzieci ruszyły z miejsca na ten
sygnał, któreś z nich złapało piłkę i kolejno wchodziły do środka. Emma
przytrzymywała dla nich drzwi, pomalowane na taki sam żywy zielony kolor jak te w
jej chacie.
Dopiero kiedy drzwi zamknęły się za Emmą i jej podopiecznymi, James
zorientował się, że przez cały czas wstrzymywał oddech. Zaczął głęboko oddychać,
nie rozumiejąc swojej reakcji. To na skutek szoku, tłumaczył sobie. Była dopiero
dziewiąta rano, a on czuł się tak zmęczony, jakby to była już dziewiąta wieczór, jakby
spędził cały dzień przy swoim biurku, załatwiając pilną korespondencję. To musiał
być efekt niespodziewanego spotkania z dawno utraconą powinowatą. Szczególnie
jeśli tą powinowatą była Emma van Court.
Usłyszał, że klapa w dachu znowu się otwiera. Pan Murphy patrzył na niego
ciekawie z wysokości swojego kozła.
- A więc, milordzie odezwał się przyjaznym tonem czy mam zawieźć pana do
gospody, żeby mógł pan zabrać swoje rzeczy i chycić w południe prom?
James podniósł wzrok.
- Oczywiście, może mnie pan zawieźć do gospody odrzekł. Nie mam jednak
zamiaru „chytać” dzisiaj żadnego promu.
- Co? Oczy stangreta rozszerzyły się ze zdumienia. Przecież pani Chesterton
mówiła...
- Dobrze wiem, co mówiła pani Chesterton, dobry człowieku. Ja jednak sam
podejmuję decyzje, nie stosując się do wskazówek waszej pani Chesterton. James
rozparł się na niewygodnej ławce.
Kawa. To mu teraz przyszło na myśl. Potrzebował filiżanki mocnej kawy. W
porze lunchu zamówi zimne mięso z musztardą. Zanim Emma skończy lekcje, on już
obmyśli, jak się zachować w tej niezręcznej sytuacji.
- No, nie wiem mruczał do siebie pan Murphy. To się nie spodoba pani
Chesterton. Na pewno się nie spodoba.
- Tak odrzekł z uśmiechem James. Jestem przekonany, że to się jej nie
spodoba.
5
Emma patrzyła przez grubą szybę okna latarni na odjeżdżający karawan.
Ledwie w to mogła uwierzyć. Okazało się jednak, że jej starania zostały uwieńczone
powodzeniem. Ten koszmarny pojazd wreszcie odjechał.
To znaczy, że James opuszcza wyspę.
Nie mogła uwierzyć w swoje szczęście. Zły los prześladował ją przez cały rok,
teraz karty się odwróciły. James odjeżdżał i nigdy się już nie dowie o testamencie
pana O'Malleya. To było zbyt piękne, aby mogło być prawdziwe...
Nie, nie powinna tak myśleć, skarciła się w duchu. Już najwyższy czas, żeby
szczęście wreszcie się do niej uśmiechnęło. Jeśli teraz nie zacznie iść ku lepszemu, to
już nie ma się czego spodziewać. James odjeżdżał i tylko to było ważne. Jeśli los
będzie nadal dla niej łaskawy, to już hrabiego nigdy więcej nie zobaczy.
I bardzo dobrze.
Tylko że... tylko że wcale tak nie było. Emma nie potrafiła żywić nienawiści
do Jamesa Marbury'ego, chociaż bardzo się starała wzbudzić w sobie to uczucie
tamtego pamiętnego dnia w jego bibliotece. Nie mogła jednak nienawidzić człowieka,
który był dla niej tak dobry, kiedy była dzieckiem. James zawsze zdejmował jej
latawce, kiedy zawisły na drzewie, przynosił jej po kryjomu słodycze, kiedy stryjenka
pozbawiała ją za karę deseru. Emma zawsze biegła do niego ze stłuczonym kolanem
czy innymi kłopotami. Hrabia zawsze miał dla niej czas, a Stuart ciągle był
pogrążony w książkach.
I właśnie dlatego Emma była zafascynowana niedostępnym młodzieńcem.
Cicha woda brzegi rwie, jak to się mówi, a Emma, od czasu kiedy skończyła
czternaście lat, zastanawiała się usilnie, jak zwrócić na siebie uwagę Stuarta
Chestertona. Okazało się, że wystarczy okazać zainteresowanie tym, co interesowało
jego pomocą dla biednych. Od tej chwili Stuart zawsze porzucał czytaną przez siebie
książkę, kiedy tylko Emma weszła do pokoju.
Penelope nie potrafiła zrozumieć, dlaczego Emmę fascynowała osoba Stuarta.
Twierdziła, że James jest od niego dużo przystojniejszy. O wiele lepiej prezentował
się na sali balowej i był obiektem westchnień młodych dam, łącznie z Penelope.
Kuzynkę Emmy nie tylko pociągał jego wygląd, nie wspominając już o
majątku. James był również wykształcony, interesował się tym, co się dzieje w
świecie, czytał nawet powieści, co było niezwykłe u londyńskiego dżentelmena.
Potrafił rozmawiać na wszystkie tematy, a także był dowcipny, natomiast jego kuzyn
bardzo rzadko przejawiał poczucie humoru.
Jest zbyt wiele cierpienia na świecie, powiedział kiedyś Stuart Emmie, żeby
pozwalać sobie na żarty, jak to zwykle robił hrabia. To smutne, mówił, że można
posiadać bogactwo i władzę i wykorzystywać je tylko dla zaspokojenia własnych
kaprysów.
Emma, która przedtem nie zauważała tej wady, teraz, kiedy Stuart jej to
uświadomił, szybko doszła do wniosku, że James ma niewłaściwy system wartości.
Mimo swojego ogromnego majątku należał przecież do najbogatszych ludzi w Anglii
gdyby nie prośby Emmy, James Marbury nie ofiarowałby nawet miedziaka na
najbardziej szczytny cel. Twierdził, że wiele zdobył swoją ciężką pracą, więc nie
widzi powodu, żeby cokolwiek komuś rozdawać. Jeśli biednym są tak bardzo
potrzebne pieniądze, to czemu nie znajdą jakiegoś zatrudnienia i ich nie zarobią, tak
jak on to zrobił? A przecież on nawet nie musiał pracować. Miał już wystarczająco
dużo. Powiedział jednak Emmie, że mężczyzna, który nie pracuje, nie jest w ogóle
mężczyzną.
Emma upierała się, że w Londynie nie ma tylu miejsc pracy, żeby zatrudnić
wszystkich biedaków o czym poinformował ją Stuart a dostępna im praca jest tak źle
płatna, że nie są w stanie wyżywić z niej swoich rodzin. Zawsze wtedy słyszała od
hrabiego, że jeśli biedacy nie potrafią wyżywić swoich najbliższych, to przede
wszystkim nie powinni mieć tylu dzieci.
W ten sposób Emma zmieniła swoją opinię o Jamesie z pozytywnej na
krytyczną. Jej punktem honoru było przekonanie hrabiego, że jego poglądy są
niesłuszne. Gdyby tylko zechciał jej wysłuchać, zamiast się z niej wyśmiewać! Tak
bardzo chciała sprowadzić go na dobrą drogę, ale James okazał się niereformowalny.
Stuart twierdził, że Emma marnuje tylko czas, i pewnie miał rację lepiej niż ona znał
swojego kuzyna. Było jednak dziwne a przynajmniej wydawało się dziwne Emmie że
uczucie Stuarta do Jamesa nigdy nie zostało zachwiane. Nawet kiedy James próbował
go zamordować no, może nie zamordować, ale przecież tak silnie go uderzył tamtego
okropnego dnia Stuart nie zdobył się na najmniejszą nawet krytykę swojego kuzyna;
mówił tylko, że James nie ma natury filantropa.
Stuart, stwierdziła Emma zresztą nie pierwszy raz, trochę zbyt dosłownie
traktował swoje religijne posłannictwo.
Ale to wszystko nie miało już żadnego znaczenia. Ku jej radości, James
opuszczał wyspę. Pozbyła się go bez kłopotu. A potrafił, kiedy zechciał, sprawiać
kłopoty... Dobrze o tym wiedziała. Emma była pewna, kiedy tak pospiesznie się z nim
żegnała, że on nie wypuści jej z pojazdu, że zmusi ją, żeby pojechała razem z nim do
Londynu, ponieważ właśnie tego by chciał.
A lord Denham zawsze dostawał to, czego chciał.
Mimo to pozwolił jej odejść. Zaproszenie do zamieszkania w Londynie z lady
Denham było prawdopodobnie tylko grzecznościowym gestem ze strony jego matki.
Jamesowi na pewno na tym nie zależało. Jaki mężczyzna chciałby przyjąć do swojego
domu biedną wdowę po świątobliwym kuzynie? Szczególnie jeśli Penelope skłoniła
go wreszcie do małżeństwa. Emma zapomniała go spytać, czy już się ożenił. To jej
zresztą zbytnio nie obchodziło. Pomyślała tylko, że żona a tym bardziej żona typu
Penelope mogłaby patrzeć niechętnym okiem na ubogą krewną w swoim domu.
James, żonaty czy też kawaler, odczuł niewątpliwie ogromną j ulgę, kiedy
Emma nie przyjęła zaproszenia jego matki.
To było jedyne rozsądne wytłumaczenie. Gdyby było inaczej, starałby się
przeforsować ten projekt. Był przecież najbardziej stanowczym mężczyzną, jakiego
znała. Gdyby koniecznie chciał ją zabrać do Londynu, to Emma musiałaby stoczyć
ciężką walkę, żeby móc stać teraz w swojej klasie i słuchać skrzypienia rysików na
tabliczkach. Mogłaby równie dobrzej być już w drodze do Londynu.
Następnym szczęśliwym zbiegiem okoliczności było to, iż Jamesowi na
pewno nie zależało na tym, żeby zabrać ją ze sobą. Emma była wszak zdecydowana
podjąć z nim walkę, bez względu na jego argumenty i wyniosły sposób bycia, gotowa
użyć wszelkich środków, nie zważając na to, czy przystają one damie. Nie potrafiłaby
opuścić swoich dzieci. Wiele z nich, tak naprawdę, nie miało poza nią nikogo...
Również ona nie miała nikogo poza nimi. Opuścić ich? Tak samo nie zostawiłaby
Uny samej w domu, zamiast pod opieką pani MacEwan, jak to zrobiła dzisiejszego
ranka, zmuszając pana Murphy'ego, żeby zajechał na farmę jej sąsiadów.
Nie, Emma zostaje, James odjeżdża. Co za radość jego wizyta nie pozostawiła
żadnych śladów.
Prawie żadnych, dodała w duchu. Nie mogła jeszcze zapomnieć tej chwili,
kiedy upadł na nią w pojeździe i uchwycił się jej talii. To było raczej żenujące
wspomnienie, ale doświadczyła wtedy tak niespodziewanych emocji, że musiała
pokryć je śmiechem. James wydawał się zirytowany jej rozbawieniem, co pobudziło
ją do jeszcze większego śmiechu.
Cóż innego mogła zrobić? Już od wielu miesięcy nie zaznała dotyku męskich
ramion, nie poczuła męskiej bliskości. Co prawda, to był tylko James, ale właśnie ten
fakt był najbardziej zadziwiający! Wiedziała, że to on, mężczyzna, którego nie
cierpiała, a mimo to odczuła tę nagłą tęsknotę...
Jak to się mogło stać? Uścisk ramion Jamesa był zupełnie inny niż uścisk
Stuarta. Kiedy hrabia został wyrzucony ze swojego siedzenia, złapał się jej tak silnie,
że prawie pozbawił ją tchu. Chyba sam się tego domyślił, bo zaraz rozluźnił chwyt...
a jednak nie cofnął rąk z jej talii. Czyżby był tak jak ona zdziwiony emocjami, które
wyzwoliło to zdarzenie?
Pachniał również inaczej niż Stuart. Jej mąż zawsze roztaczał woń cedru; był
to zapach szafy, w której Emma trzymała jego kamizelki. James pachniał zupełnie
inaczej mydłem do golenia i... domem.
Sama nie wiedziała, skąd jej to przyszło do głowy, ale tak właśnie było. James
Marbury pachniał Londynem dobrym mydłem, pomarańczami i markowym tytoniem.
Emma rzadko stykała się z takimi produktami na Faires, a wspomnienia o nich już się
prawie zatarły.
To dobrze, pomyślała, kiedy hrabia wyzwolił ją ze swojego uścisku, że on
wraca już do Anglii. Nawet bardzo dobrze. Żaden mężczyzna a szczególnie tak
zdradliwy typ jak lord Denham nie powinien tak ładnie pachnieć. Taki zapach
pasowałby do jakiejś dziewczyny. A nawet wdowy.
- Pani Chesterton? odezwał się jakiś cichy głosik. Ten głos i szarpnięcie za
spódnicę przywróciło Emmę do rzeczywistości. Stała przed nią mała Flora Mackay,
ściskając w rączce swoją tabliczkę.
- Dlaczego wstałaś ze swojego miejsca, Floro? spytała Emma. Myślałam, że
pracujesz nad arytmetyką.
- Właśnie to robiłam odrzekła Flora, zniżając głos do szeptu. Chciałam tylko
powiedzieć, że odpowiedź, którą pani napisała, dziewięćset sześćdziesiąt siedem
podzielone przez dwadzieścia cztery, jest zła.
Emma wzdrygnęła się i popatrzyła na dużą tablicę, którą Samuel Murphy,
złota rączka wioski, powiesił na świeżo pobielonej ścianie. Wpatrywała się w
wypisane Przez siebie wyniki działań. Hrabia Denham wytrącił ją z równowagi i nie
była dość uważna przy tak skomplikowanym dzieleniu.
- Och szepnęła Emma. Mogłabyś to poprawić, Floro?
Mała dziewczynka skinęła tylko głową, wzięła kredę i podeszła do tablicy.
Emmę, nie po raz pierwszy, ogarnęło poczucie winy. Wiedziała, że nie jest dobrą
nauczycielką. Może po prostu nie nadawała się do tego zawodu?
Ale co mogła zrobić? Często zadawała sobie to pytanie. Dzieci z Faires miały
do wyboru szkołę Emmy albo brak szkoły. Nikt nie chciał tu uczyć, a jedyny
nauczyciel na Faires padł ofiarą tyfusu.
Musiała jednak przyznać, że dzieciom, szczególnie tym bardziej zdolnym,
przydałby się ktoś lepszy niż ona. Ich lekcje powinien prowadzić prawdziwy
nauczyciel, a nie biedna wdowa po miejscowym wikarym. Powinny uczyć się
francuskiego, nauk ścisłych, historii i geografii oraz siedzieć przy pulpitach, a nie na
długich drewnianych ławach, skulone nad swoimi tabliczkami. Powinny mieć też
prawdziwą szkołę, a nie uczyć się w przeraźliwie zimnej, wilgotnej latarni morskiej,
wyposażonej w piecyk na drewno, który stale gasł. Emma zauważyła, że teraz też się
już nie palił.
Niech licho porwie piecyk, pomyślała. I tak nie potrafił ogrzać tego
pomieszczenia, tylko stale dymił. Powinna była poprosić hrabiego o pieniądze na
kupno nowego pieca...
Było jednak bardzo wątpliwe, czy James chciałby nadal wspierać jej
dobroczynne cele. Po tym, co zaszło między nimi, nie mogłaby nawet mieć do niego
pretensji.
Musiała jednak przyznać, że ładnie się teraz zachował, przyjeżdżając aż z
Londynu tylko po to, żeby zaproponować jej, by zamieszkała u jego matki. Mógł nim
kierować również ukryty motyw Emma była przekonana, że zrobił to, żeby pozbyć
się poczucia winy po tej strasznej awanturze ze Stuartem ale bez względu na
wszystko, to było bardzo miłe z jego strony.
Nawet gdyby Emma nie miała szkoły, jak mogłaby przyjąć propozycję lady
Denham? To było niemożliwe. Na przeszkodzie stał testament pana O'Malleya.
Gdyby pojechała do Londynu, a to wszystko się wydało? Stałaby się pośmiewiskiem
całego Mayfair.
- John powiedziała Emma, po raz ostatni spojrzawszy w okno, żeby się
upewnić, że James naprawdę odjechał pomóż mi przy rozpalaniu piecyka, dobrze?
Znowu wygasł.
- Tak, pani Chesterton. Chłopiec odłożył tabliczkę i podszedł do kapryśnego
pieca.
To hańba, pomyślała Emma, patrząc na Johna, że nie ma pieniędzy na to, żeby
posłać go do normalnej szkoły. Chłopak był wyjątkowo zdolny, za parę miesięcy ona
już nie będzie w stanie niczego go nauczyć.
Powinnam była, wyrzucała sobie Emma, zapytać hrabiego, czy nie zechciałby
utworzyć funduszu stypendialnego imienia Stuarta, żeby umożliwić najzdolniejszym
chłopcom naukę w college'u. Wiedziała, że nie dałby się łatwo przekonać. „Niech
pracują i płacą za swoją naukę”, jakby słyszała jego słowa. „Jeśli tak bardzo pragną
się uczyć, to znajdą sposób, żeby na to zarobić”.
Istniała jednak szansa, że on się zmienił. Przyjechał przecież z Londynu, żeby
się osobiście przekonać, jak jej się powodzi, a Emma dobrze wiedziała, że nie cierpiał
Szkocji. Może teraz byłby bardziej otwarty na jej sugestie niż niegdyś. Śmierć Stuarta
mogła hrabiego złagodzić; Emma też się zmieniła, zahartowała. A przy okazji odkryła
w sobie cechy, o których przedtem nie miała pojęcia. To było bolesne doświadczenie.
Mogłaby napisać do Jamesa. Tak, to świetny pomysł. Zwykły, miły list...
No tak, ale list, który wysłała do jego matki, też był „zwykłym” listem, a
jakiego narobił zamieszania.
- A niech to szepnęła, ale zaraz jedno z dzieci podniosło rękę, żeby spytać,
dlaczego napisała, że trzydzieści podzielone przez pięć jest siedem, kiedy powinno
być sześć, więc Emma od razu zapomniała o lordzie Jamesie Marburym.
6
Ale lord Denham nie zapomniał o Emmie. Jak mógłby o niej zapomnieć?
O ich porannym spotkaniu przypomina mu boląca ręka, którą mu wreszcie
obandażował pozostawiony w gospodzie lokaj.
Hrabia siedział przy najlepszym stoliku w gospodzie, tak przynajmniej
twierdziła usługująca. Mary, młoda kobieta o wydatnym biuście, przetarła również
szmatą krzesło, na którym miał usiąść. Ten „najlepszy” stolik stał blisko drzwi do
kuchni, ale nie miał ochoty się z nią sprzeczać. Przynajmniej znajdował się blisko
kominka.
Nie otrzymał karty dań. Mary poinformowała go, że dzisiejszy lunch farmera
jest doskonały, i spytała, czy podać mu piwo czy jabłecznik. James postanowił
zaryzykować i poprosił o whisky. Mary uśmiechnęła się szeroko, chociaż z powodu
braków w uzębieniu wcale nie było jej z tym do twarzy, i zaczęła wymieniać długą
listę trunków. James zdał się na przypadek i bez namysłu wybrał jeden z nich, chcąc
się jak najszybciej pozbyć bezzębnej dziewczyny. Po chwili przyniosła mu małą
szklaneczkę trunku...
Było południe, dzień pracy, więc James był jedynym klientem w gospodzie
„Pod Krową Morską”. Siedział zamyślony, patrząc w ogień. Był w rozterce. Nie
wiedział, co powinien teraz zrobić. Miał równie małe szanse zarówno na wywiezienie
stąd wdowy po swoim kuzynie, jak i na znalezienie miejsca jego wiecznego
spoczynku.
To był kolejny problem. Co mógł jeszcze zrobić w sprawie Stuarta? Gdzie
Emma mogła go pogrzebać, jeśli jego grobu nie było na miejscowym cmentarzu?
Dlaczego ludzie, których pytał, gdzie został pochowany wikary, tak dziwnie na niego
patrzyli? Powinien był zapytać o to Emmę wprost, ale, do licha, takich pytań nie
powinno się zadawać zrozpaczonej wdowie. Szczególnie że nie pytał o to, by położyć
na grobie wiązankę kwiatów, ale dlatego że chciał ekshumować ciało kuzyna. Był
przekonany, że Emma miałaby własne zdanie na ten temat.
Słowa pastora, kiedy pytał go o miejsce wiecznego spoczynku Stuarta,
również nie podniosły go na duchu.
- Ciężko mi było powiedział mu wielebny Peck odmówić pani Chesterton,
żonie mojego własnego wikarego, miejsca na grób dla męża, ale cóż mogłem zrobić?
Na cmentarzu nie było żadnych wolnych miejsc. Obawiam się też zwierzał się
Jamesowi że pan Chesterton nie został pochowany w poświęconej ziemi. Pani
Chesterton, jak zauważyłem, ma dziwne poglądy. Twierdzi między innymi, że każda
ziemia jest ziemią Boga. Nie możemy przecież na to pozwolić, prawda? Ludzie
zaczęliby wtedy chować bliskich w swoich ogródkach...
Pozostała mu tylko jedna możliwość spytać żonę zmarłego, gdzie pochowała
swojego męża, ale on tego nie zrobił. Od samego początku zachowywał się jak
głupiec najpierw z powodu tego ogromnego wieśniaka, a potem z powodu Emmy.
Kto mógłby pomyśleć, że stanie się taka... inna? Przed rokiem, kiedy ją ostatni raz
widział, nigdy by nie przypuszczał, że zmieni się w... sam nie mógł określić, w co się
zmieniła. Co się stało z tą słodką, pełną wzniosłych ideałów dziewczyną, która tak
nieustępliwie domagała się od niego pieniędzy na swoje charytatywne cele i z którą
tańczył na tak wielu balach tamtej zimy, w trzydziestym drugim roku? Dziewczyną,
która zauroczyła wszystkich wdziękiem porcelanowej laleczki i roześmianymi
niebieskimi oczami? Jeśli miał być szczery, to widywał w jej oczach częściej ogień
świętego oburzenia. Stale prawiła mu kazania na temat jego egoizmu i niewłaściwego
postępowania, a on jej na to pozwalał, chociaż nie zniósłby takiego zachowania ze
strony kogoś innego.
Podobało mu się nawet, że Emma tak usilnie stara się go nawrócić. To było o
wiele zabawniejsze niż obłuda większości znajomych kobiet.
Może, pomyślał James, wpatrując się w ogień, może nic się nie stało z Emmą.
Może tylko... dorosła.
Stała się kobietą.
Podniósł szklaneczkę whisky do ust, wypił jej zawartość jednym haustem i
postawił ją na stoliku...
Zatrzęsło nim.
Dobry Boże! Czy ktoś chciał go zabić?
Ze łzami w oczach i płonącym gardłem James rozglądał się rozpaczliwie
dokoła, przekonany, że umiera. Ktoś go otruł, ktoś, kto wiedział, że on przyjedzie na
Faires, i nie chciał do tego dopuścić. Kiedy odwrócił głowę w stronę szynkwasu,
zobaczył stojącego za ladą wysokiego mężczyznę, który krztusił się ze śmiechu.
Śmiał się z niego.
- Czy mogę spytać wychrypiał James co tak pana rozbawiło?
- Pan. Mężczyzna śmiał się głośno. Odkręcił kurek i napełnił kufel jakimś
płynem, wyszedł zza baru i postawił pokryty pianą napój przed Jamesem. Niech pan
to wypije. To pomoże.
James, którego palił piekielny ogień, posłuchał szynkarza. Drożdżowy napój
natychmiast ugasił płomień. Hrabia odzyskał również głos.
- Co to było? spytał.
- To, co pan zamówił odparł szynkarz, podnosząc szklaneczkę z resztką
zabójczego płynu do światła. Pochodzi z miejscowej destylarni. Trochę ostra, co?
- Ostra? James potrząsnął głową. Musiał jednak przyznać, że płyn podziałał
znieczulająco, nawet stłuczona ręka już go teraz mniej bolała.
- Jeszcze jedną?
- Nie, dziękuję odrzekł James i znowu zapatrzył się w ogień. O czym on
myślał? Ach tak, o Emmie. Co zrobić z Emmą?
Ta sprawa nie powinna być aż tak trudna i na pewno by nie była, gdyby w grę
wchodziła inna kobieta. James potrafił być czarujący, kiedy tylko zechciał. Co
prawda, wszystkie jego osiągnięcia w romantycznych podbojach były zupełnie
zwyczajne. Jak w biznesie, tyle że o wiele mniej skomplikowane, po prostu rozsądne
załatwienie sprawy. O wiele bardziej rozsądne niż to, co ludzie nazywają miłością.
Naturalnie, przychodziło mu już do głowy, że na dalszą metę ożenek byłby
bardziej opłacalny. Gdyby wybrał sobie odpowiednią narzeczoną, mógłby odnieść
zysk z tego kontraktu. Było wiele niezamężnych młodych dam, które chętnie
przybrałyby tytuł lady Denham, wnosząc mu jednocześnie duży posag. W ciągu
ostatnich lat matka próbowała niestrudzenie zainteresować go którąś z tych dam
Penelope van Court była na początku listy.
Ten plan miał jednak swoje złe strony. Kiedy ma się dość żony, nie można
ofiarować jej bransoletki z brylantami i uprzejmie się z nią rozstać. James nie spotkał
jeszcze kobiety z wyjątkiem jednej która po pewnym czasie nie znudziłaby go.
Penelope van Court była piękna i miała dziesięć tysięcy funtów rocznego dochodu,
jednak według niego była dziewczyną bez wyrazu. Najstarsza córka hrabiego Derby
miała pięćdziesiąt tysięcy funtów i majątek w Shropshire, ale James szybko
zrezygnował z jej towarzystwa, ponieważ nie potrafiła mówić o niczym innym tylko o
psach myśliwskich. Miałby tego wysłuchiwać do końca życia? Za żadne pieniądze!
- Proszę. To jest „lunch farmera”, jedzenie godne samego króla.
James spojrzał na talerz, który postawiła przed nim Mary. Kawał sera, kromka
chleba, kwaszony ogórek, coś trudnego do zidentyfikowania i cebula. To
niewątpliwie stanowiło główne pożywienie farmerów.
Widząc niepewny wzrok Jamesa, Mary zrobiła wojowniczą minę.
- To przecież jest haggis powiedziała, wskazując na parującą brązową potrawę
na talerzu hrabiego. Szkocki pudding z podrobów baranich.
- Dziękuję powiedział James, zmuszając się do uśmiechu.
I to był błąd. Mary też się do niego uśmiechnęła, znów odsłaniając bezzębne
dziąsła. Na szczęście, podeszła do następnego gościa, który właśnie wszedł do
gospody.
MacTavish, bo takie było nazwisko szynkarza, obserwował z rozbawieniem,
jak James ostrożnie zabiera się do jedzenia.
- Przyjechał pan tutaj w interesach? spytał przyjacielskim tonem.
- Mniej więcej odrzekł James, trzymając na widelcu kawałek rozgotowanej
kapusty.
- Tak myślałem. Nie wziąłem pana za jednego z przyjaciół MacCreigha, mimo
eleganckiego ubrania. Oni nie przyjeżdżają tutaj, tylko siedzą w zamku. Nie zadają
się z takimi jak my.
James podniósł wzrok. Szybko przełknął kawałek sera, który był zresztą
całkiem dobry. Miał teraz okazję czegoś się dowiedzieć.
- A co to za jeden, ten lord MacCreigh? spytał.
- Nie słyszał pan o zamku MacCreigh? James potrząsnął głową. Stoi na końcu
drogi. Można go zobaczyć z King's Crag. Zbudowany w siedemnastym wieku i tak
też wygląda. Należy do ósmego barona MacCreigh, Geoffreya Baina. Baron nie ma
ani grosza, ale ma zamek. Często przyjmuje gości, on i jego siostra, panna Bain. Moja
mama dla nich gotuje. Nie za bardzo chcę, żeby sama tam chodziła, więc robi to tylko
od czasu do czasu.
- Dlaczego nie chce pan, żeby pana matka chodziła do zamku MacCreigh?
- To nic takiego. MacTavish był zażenowany. Pewnie tylko takie gadanie. O
złośliwych duchach i takich innych, które tam mieszkają. Po tym, jak zniknęła
narzeczona lorda...
- Zniknęła? powtórzył James. Rozmowa stawała się coraz bardziej
interesująca.
- Uciekła, jak mówi MacCreigh. W zeszłym roku. Z jego lokajem. Może to
prawda, a może i nie. Nikt tego nie wie, tylko sam MacCreigh. Więc ludzie gadają.
Mówią, że wcale A nie uciekła, tylko że złapał ją na gorącym uczynku z innym
mężczyzną i zabił oboje. Sam MacCreigh niewiele robi, żeby uciąć te plotki, rozumie
pan, co mam na myśli. Zaczął jeździć na koniu, który jest czarny jak smoła, w równie
czarnej pelerynie. Ostatnio częściej przyjeżdża do Faires, od czasu kiedy dowiedział
się o testamencie O'Malleya.
James położył kawałek sera na chleb i popił piwem. Było to nadspodziewanie
smaczne.
- Testament O'Malleya?
- Jeszcze pan o tym nie słyszał? MacTavish wziął kufel z lady i zaczął go
wycierać. Facet, który nazywał się O'Malley, zabił człowieka jakieś sześć miesięcy
temu. Oczywiście, nie miał takiego zamiaru. O'Malley był wielkim chłopem, wie pan,
to był wielorybnik. Wybuchowy, nie znał własnej siły. No i ten facet, któremu
przywalił, zaraz wyzionął ducha. Za to go powiesili, to znaczy O'Malleya. Bardzo
żałował tego, co się stało. Tak żałował, że prosił sędziego, który tu przyjechał, żeby
go osądzić, by pomógł mu napisać testament, w którym zostawił wszystko, co miał,
wdowie po zabitym.
MacTavish odstawił kufel i sięgnął po następny.
- Nikt nie wiedział, że O'Malley miał tyle pieniędzy. Wszystkiego razem było
dziesięć tysięcy funtów. Szynkarz roześmiał się głośno. Nic dziwnego, że kiedy lord
MacCreigh się o tym dowiedział, zaczął częściej przyjeżdżać do miasteczka. Mrugnął
porozumiewawczo do Jamesa. Wdowa po wikarym, on był wikarym, mówiłem to
panu? Ten mężczyzna, który umarł. No więc ta wdowa... jest na co popatrzeć, a do
tego jest bogata, jeśli pan wie, co mam na myśli?
7
James nie miał pojęcia, co MacTavish miał na myśli. Wiedział tylko, że
kawałek chleba z serem utknął mu nagle w przełyku. Sięgnął po kufel. Piwo
przepchnęło chleb, nie zniosło jednak uczucia grozy.
Odstawił pusty kufel i spojrzał na szynkarza.
- Czy chce mi pan powiedzieć spytał zduszonym głosem że wikary, Stuart
Chesterton, został zamordowany?
- Tak. MacTavish obrzucił go ciekawym spojrzeniem.
- Przecież... przecież to niemożliwe powiedział James. On umarł podczas
epidemii tyfusu, sześć miesięcy temu.
- Tak było przyznał szynkarz. Ale nie tyfus go zabił, tylko ten facet, O'Malley.
James gwałtownie zamrugał. Próbował sobie przypomnieć, jak Emma
sformułowała zawiadomienie o śmierci męża. Nie podała dokładnej przyczyny, pisała
tylko, że Stuart umarł, a z powodu kwarantanny nie mogła ich wcześniej zawiadomić.
James i jego matka pomyśleli więc, że Stuart umarł na tyfus.
Ale morderstwo? Dlaczego ktoś miałby odczuć absurdalną chęć zabicia
Stuarta? Poza Jamesem, oczywiście, który miał ochotę zamordować swojego
kuzyna... ale tylko ten jeden jedyny raz.
- Ten O'Malley powiedział James dlaczego on to zrobił? To znaczy zabił pana
Chestertona?
- Nikt tego nie wie na pewno. MacTavish wzruszył ramionami. Miał całkiem
źle w głowie, znaczy ten O'Malley. Wiem tylko tyle, że wikary poszedł do jego żony
z ostatnim namaszczeniem i zaraz potem były trzy trupy: wikary, żona O'Malleya i on
sam, kiedy go za to powiesili...
Oszołomiony tymi nowinami James nie zauważył nawet, że MacTavish
ponownie napełnił jego kufel. Wypił kilka łyków, zanim zadał mu następne pytanie.
- Mówi pan, że żona wikarego, pani Chesterton, odziedziczyła dziesięć tysięcy
funtów po mordercy jej męża?
- To znaczy ona je dostanie powiedział MacTavish kiedy ponownie wyjdzie za
mąż.
- Kiedy ponownie wyjdzie za mąż? James wpatrywał się w niego w
osłupieniu. O czym pan mówi? Czy Emma Chesterton ma dziesięć tysięcy funtów,
czy ich nie ma?
- Nie ma ich rozległ się z lekka zniecierpliwiony głos za ich plecami. James
odwrócił się i zobaczył mężczyznę w średnim wieku, tego samego, który niedawno
wszedł do gospody. Siedział teraz przy stoliku obok okna, odłożył serwetkę,
obrzucając rozmawiających niechętnym spojrzeniem.
- Dziękuję ci, Sean, że poruszyłeś ten temat, kiedy miałem ochotę zjeść w
spokoju lunch. Dobrze wiesz, że to mnie zaraz odrzuca od puddingu twojej matki.
- Przepraszam Waszą Ekscelencję. Szynkarz z trudem powstrzymał uśmiech.
- Lord MacCreigh? spytał James, przyglądając się nieznajomemu. Według
tego, co mówił szynkarz, MacCreigh nie powinien być tym zażywnym typem, który
tak bardzo lubił haggis.
- Nie MacCreigh burknął obcy dżentelmen; ten mężczyzna niewątpliwie był
dżentelmenem, jedynym, jakiego James spotkał na Szetlandach. Tylko
przewodniczący Ławy Królewskiej Sądu Najwyższego i prezes Sądu Apelacyjnego,
Wydział Kryminalny. Moje nazwisko Reardon. Jestem tym sędzią, który pół roku
temu, podczas ostatniej bytności na wyspie, skazał O'Malleya na śmierć. Pociągnął
duży łyk ze swojego kufla, odbeknął i westchnął z zadowoleniem.
James przeniósł wzrok z sędziego na szynkarza, zastanowił się chwilę,
odsunął krzesło i podszedł do stolika sędziego. Reardon obrzucił go podejrzliwym
spojrzeniem.
- Przepraszam, Wasza Ekscelencjo powiedział czy mógłbym zamienić z
panem kilka słów? Ja również jestem zamieszany w tę sprawę...
- Sprawę? Reardon spojrzał na niego nieprzychylnie. Był postawnym
mężczyzną, ze skłonnościami do tycia, ale widać było również, że nie jest
pozbawiony poczucia humoru. Jaka sprawa? Nie ma żadnej sprawy. Ona jest już
zamknięta. O'Malley zabił Chestertona, wdowa po Chestertonie dostanie pieniądze
O'Malleya, kiedy tylko wyjdzie powtórnie za mąż. Jeśli myśli pan o tym, żeby ją
poślubić, to niech pan ustawi się w kolejce. Przed panem jest już ze dwudziestu
facetów, młody człowieku.
James, nie czekając zaproszenia, żeby usiadł podejrzewał, że może ono nie
nastąpić szybko zajął krzesło naprzeciwko sędziego.
- Proszę mi wybaczyć, sir. Nazywam się Denham, a mówiąc dokładnie James
Marbury, dziewiąty hrabia Denham. Stuart Chesterton był moim ciotecznym bratem.
Reardon uniósł brwi tak wysoko, że omal nie zniknęły pod jego staroświecką,
pokrytą pudrem peruką.
- Hrabia Denham? powtórzył. Rozumiem... Wiedziałem, że Chesteron jest
spokrewniony z jakimś ważniakiem, ale wszyscy mówili, że to książę.
James zachował milczenie. Nie okazał urazy za to, że został nazwany
ważniakiem. Nareszcie spotkał kogoś, kto potrafi mu wyjaśnić okoliczności śmierci i
pochówku kuzyna oraz dziwną niechęć Emmy do wyjazdu. Patrzył na sędziego
spokojnie, chociaż z trudem panował nad sobą.
- No tak zaczął Reardon zaczynam rozumieć, że ta sprawa może pana
interesować. Odsunął krzesło, żeby zrobić miejsce dla swojego brzucha, opiętego
kamizelką w złoto - zielone paski. Sean, jeszcze jedno piwo! zawołał do szynkarza.
Niech się zastanowię. Cioteczny brat wikarego, hę? Teraz widzę podobieństwo coś
takiego w oczach. Pan jest wyższy i silniejszy niż on. O'Malley by pana nie zabił.
- Chyba nie zgodził się James. Jeśli mogę spytać, sir, skąd się wziął ten
warunek?
- Jaki warunek? Reardon podniósł widelec, wracając do swojego puddingu.
- No... ten dziwny warunek, o którym pan wspominał, że Emma... to znaczy
pani Chesterton... musi ponownie wyjść za mąż, żeby otrzymać dziesięć tysięcy
funtów O'Malleya.
- Aha. Sędzia popił haggis piwem. O to chodzi. Niech się pan nad tym
zastanowi przez chwilę. Przecież ją pan zna. W końcu wyszła za mąż za pańskiego
kuzyna.
- Tak przytaknął poważnie James. Znam ją.
- Czy powierzyłby pan tej kobiecie dziesięć tysięcy funtów? James otworzył
usta, żeby odpowiedzieć, ale sędzia mówił dalej. Oczywiście, że nie. Wzięłaby te
dziesięć tysięcy i podarowała je zaraz towarzystwu misyjnemu albo wydała na to
beznadziejne przedsięwzięcie, które nazywa szkołą. Nikt nie wie, co by z tymi
pieniędzmi zrobiła. Na pewno nic rozsądnego. Tego jestem pewny.
James też napił się piwa. Chyba tego bardzo potrzebował.
- Więc tak powiedział. Postawił pan warunek, że ona nie dostanie ani grosza z
fortuny O'Malleya, dopóki nie wyjdzie za mąż, co ma być gwarancją, że te pieniądze
zostaną wydane... hm... mądrze.
- Właśnie tak. Reardon uderzył dłonią w stół tak głośno, aż James podskoczył
na krześle. Dokładnie tak. Dla jej własnego dobra, rozumie pan. Nie ma nic gorszego
jak dama o czułym sercu i do tego z workiem pieniędzy. Chociaż z punktu widzenia
naciągacza to nie ma nic lepszego. Przypuszczam, że gdybym dał jej te dziesięć
tysięcy w grudniu zeszłego roku, dzisiaj nie miałaby już ani szylinga. A tak te
pieniądze są bezpieczne i przynoszą niezłe odsetki z konta, które dla niej założyłem.
Kiedy pani Chesterton zdecyduje się wyjść za mąż, przekażę to konto jej mężowi,
który może, według swojego uznania, pozwalać jej z niego korzystać. Nie wierzę
jednak, żeby to miało szybko nastąpić. Wdowa Chesterton nie spieszy się ani do
małżeństwa, ani, jak widać, do pieniędzy.
Podszedł do nich MacTavish z dwoma pełnymi kuflami.
- Sam jej to proponowałem powiedział ze śmiechem. W zeszłym miesiącu
zaczepiłem ją przed kościołem. Podziękowała mi, ale powiedziała, że nie wybiera się
jeszcze za mąż, ponieważ jest w żałobie po Stuarcie Chestertonie.
Reardon podniósł swój kufel, jakby chciał wypić toast za młodego szynkarza.
James zauważył teraz, że ten był wysokim, pięknie zbudowanym mężczyzną,
człowiekiem, który zaskarbia sobie natychmiastową sympatię... chociaż to, co
powiedział, wzbudziło nagłą antypatię Jamesa.
- Jestem po twojej stronie, młody człowieku powiedział sędzia do
MacTavisha. Jeśli ktoś jest godny naszej pani Chesterton, to właśnie ty, Sean.
- Zbyt często widywała mnie z Myrą MacAllister. Szynkarz potrząsnął głową.
Powiedziała, że jestem głupi, chcąc się żenić dla pieniędzy, a nie z miłości, i
poradziła, żebym trzymał się Myry. Zmarszczył gniewnie brwi, kiedy sędzia
serdecznie się roześmiał. Strasznie śmieszne mruknął. Myra też mnie nie zechce,
dopóki nie będę miał swojego domu. Nie chce zamieszkać z moją mamą.
- Widzi pan? Reardon zwrócił się do Jamesa. Tak to wygląda na Faires.
Przyjeżdżam tu tylko dwa razy do roku, na wyjazdowe sesje sądu, ale dobrze znam
tych ludzi. Znam ich od podszewki.
- To niedorzeczne powiedział z irytacją James. Sam nie wiedział, czy bardziej
go rozzłościła pompatyczna przemowa sędziego, czy też stwierdzenie szynkarza, że
oświadczył się Emmie. Mówimy przecież o wdowie, biednej wdowie, którą pan...
- Opiekuję się zakończył spokojnie Reardon.
- Pozwoli pan, że się z nim nie zgodzę, sir. James potrząsnął głową. Jestem
przekonany, że nigdzie w Anglii nie istnieje taki precedens w orzecznictwie
sądowym. Gdyby pani Chesterton zechciała, mogłaby wystąpić przeciwko tej
śmiesznej, ustanowionej przez pana klauzuli, i w każdym sądzie z łatwością
wygrałaby sprawę.
Reardon obserwował go uważnie, nie był już rozbawiony.
- Mogłaby, ale tego nie zrobi. Zapomina pan, milordzie, że ja sprawuję opiekę
nad panią Chesterton. Ona nie ma ojca, brata ani męża, nie ma nikogo. Jest sama na
świecie, więc ja postanowiłem dopilnować, żeby nikt jej nie oszukał, wykorzystując
jej naiwność. To dobra kobieta, której jedyną wadą jest to, że zbyt szybko otwiera
swoje serce... i swoją sakiewkę. Reardon odstawił kufel i zmierzył Jamesa stalowym
spojrzeniem. Nie wiem, kim pan dla niej jest, milordzie, wiem tylko, że widzę pana
po raz pierwszy. Jeśli tak panu zależy na tej dziewczynie i tak się pan troszczy o jej
dobro, to gdzie pan był przez tyle miesięcy, które upłynęły od śmierci jej męża?
Właśnie tego chciałbym się dowiedzieć.
James popatrzył na niego ze zdumieniem.
- Nie wiem, co pan sugeruje, chcę tylko pana poinformować, że wiadomość o
śmierci kuzyna dostałem dopiero przed tygodniem. Przyjechałem tu tak szybko, jak
mogłem. Proponowałem już pani Chesterton, żeby zamieszkała z moją matką, ale
odrzuciła tę ofertę...
- To zrozumiałe przerwał mu sędzia. Ona nie opuści tych dzieci, które uczy
albo uważa, że uczy. To jest przedmiot do dyskusji. Te dzieciaki wydają mi się tak
samo niedouczone, jak były, tylko trochę bardziej obeznane z twórczością Waltera
Scotta. Trzeba jednak zrozumieć przywiązanie pani Chesterton do swoich uczniów,
biorąc pod uwagę, że ona i jej mąż nie doczekali się własnego potomstwa.
James poruszył się na krześle. Własne potomstwo! To było dziwne, ale nigdy
mu nie przyszło do głowy, że jego kuzyn i Emma mogliby pragnąć dzieci, nie
mówiąc już o tym, że mogliby czynić wysiłki w celu ich posiadania.
Przecież jest to naturalna konsekwencja małżeństwa. James nie miał pojęcia,
dlaczego myśl o dzieciach Emmy i Stuarta wyprowadziła go z równowagi. Tylko że
on nigdy co było jawną głupotą z jego strony nie brał pod uwagę faktu, że Stuart,
który przede wszystkim skłaniał się ku sprawom ducha, mógłby rzeczywiście... I to z
Emmą, ze wszystkich kobiet świata!
Dobry Boże! Ta myśl go przygnębiła do reszty. Czuł, jak krew odpływa mu z
twarzy, Wiedział, że zachowuje się śmiesznie. Przecież oni byli mężem i żoną. Jak
mógł przypuszczać, że się pobrali i nie...
Nie chciał nawet o tym myśleć. Nie mógł o tym myśleć.
Sędzia Reardon przyglądał się Jamesowi i stopniowo odzyskiwał humor.
Rozbawiła go reakcja hrabiego na wzmiankę o łożu małżeńskim jego kuzyna.
- Kim pan mówił, że pan jest, sir? zapytał wesoło sędzia. Kuzynem jej męża?
- Tak powiedział James. Wie pan, pomiędzy mną a Stuartem wynikło pewne
nieporozumienie, na krótko przed jego ślubem z Emmą. Od tego czasu nie
rozmawialiśmy ze sobą. Przyjechałem zaraz po otrzymaniu wiadomości o jego
śmierci...
- Żeby złożyć uszanowanie wdowie? spytał podstępnie Reardon.
- Hm, tak odrzekł James. Nie widział potrzeby zdradzania prawdziwego
powodu swojej podróży na Faires. Sędzia Reardon nie wydawał się człowiekiem,
który przykłada wagę do rodzinnych grobowców. Tak, oczywiście dodał. Chciałem ją
też prosić, żeby zamieszkała ze mną, to znaczy z moją matką.
Reardon uśmiechnął się. To był dziwny uśmiech. Niezbyt podobał się
Jamesowi.
- Rozumiem powiedział tylko. A ona odrzuciła pana propozycję.
- Tak.
- Wraca więc pan na stały ląd? Sędzia rzucił okiem na wiszący nad
szynkwasem zegar. Wie pan, że dzisiaj uciekł już panu jedyny prom.
- Nie, nie wracam. Sądziłem, że...
Nagle wszystko się stało dla niego jasne. Jeszcze przed chwilą siedział
załamany, nie mając pojęcia, jaki będzie jego następny krok, a teraz już wiedział, co
ma zrobić.
- Zostaję tu powiedział stanowczo. Zostanę i ponownie jej to zaproponuję,
kiedy będzie miała trochę więcej czasu do namysłu.
- Niesłychanie szarmanckie zachowanie zauważył sędzia. I nawet nie wiedział
pan o dziesięciu tysiącach funtów...
- Oczywiście, że nie. James obrzucił go oburzonym spojrzeniem. Nie
potrzebuję dziesięciu tysięcy funtów, które kiedyś należały do mordercy mojego
kuzyna. Widząc, że sędzia patrzy na niego z powątpiewaniem, James poczuł się
urażony. Uważałem, że przyjazd na Faires jest moim obowiązkiem. Chciałem
zaoferować pani Chesterton swoją opiekę ...
- Którą ona odrzuciła.
- Tak. Na razie. James zacisnął wargi. Irytował go zwyczaj sędziego stawiania
kropki nad i.
- Interesujące. Sędzia obserwował teraz Jamesa z ciekawością. Bardzo
interesujące. Mówił pan, że mieliście małe nieporozumienie z kuzynem. Mam
nadzieję, że nie chodziło o panią Chesterton?
James czuł, że nadszedł czas, żeby zakończyć tę rozmowę.
- Myślę, że już zbyt długo się panu naprzykrzam powiedział, odsuwając
krzesło. Wrócę do swojego stolika.
Reardon skrzyżował ręce na swoim wydatnym brzuchu; i popatrzył na Jamesa
nieodgadnionym wzrokiem.
- Denham powiedział zamyślony. Powinien pan być w herbarzu.
Ten stary nudziarz chce sprawdzić jego nazwisko w herbarzu! Niech mu
będzie. Znajdzie tam tylko informację, że rodzina Marburych należy do najstarszych i
najbardziej szacownych angielskich rodzin.
- Niewątpliwie, sir powiedział James, obciągając kamizelkę.
- Dziękuję. Reardon pochylił głowę z uśmiechem zadowolenia. Bardzo mi
było miło.
James wrócił do swojego stolika i do swojego szkockiego puddingu. Nigdy się
jeszcze nie spotkał z tak niedorzeczną, wręcz absurdalną sytuacją, jak postanowienie
sędziego w sprawie testamentu O'Malleya. To było postępowanie wręcz
barbarzyńskie. Jak mógł zamrozić majątek Emmy tylko dlatego, że ta była z natury
zbyt hojna? To było groteskowe. To było uwłaczające. To było... to było...
W gruncie rzeczy to było uczciwe załatwienie sprawy. Reardon miał świętą
rację. Emma nie potrafiła zarządzać pieniędzmi. Niby skąd miała się na tym znać?
Nigdy nie posiadała własnych funduszy. Została wychowana wśród bogactwa, ale w
wieku osiemnastu lat wyszła za mąż za człowieka, który nie miał grosza przy duszy.
Od tamtej pory była biedna jak mysz kościelna.
James musiał przyznać sędziemu, że doskonale rozwiązał ten problem, poza
tym że...
Emma nie chwyciła przynęty. Tak samo jak James, nie miała ochoty
wstępować w związek małżeński.
Jedyna różnica między nimi polegała na tym, że nie tak dawno temu był ktoś,
kogo James chętnie by poślubił.
Ale ubiegł go kuzyn.
8
Emma Chesterton podniosła pierwszą tabliczkę i zaczęła czytać: „Kiedy
dorosnę, chcę być rybakiem jak mój tata i pływać po możu. Zobaczę inne światy i
będę chytać dużo ryb. Potem wrócę do domu i ożenię się z panią, pani Chesterton”.
Emma poprawiła błędy ortograficzne, napisała na marginesie „Dziękuję ci,
Robbie” i odłożyła tabliczkę. Dobry Boże, pomyślała, już dziewięcioletni chłopcy
składają mi propozycje małżeńskie. Musiała jednak przyznać, że oświadczyny
Robbiego były najszczersze ze wszystkich, z którymi się do tej pory spotkała.
Na następnej tabliczce Bridget Donahue napisała dużymi literami, „Kiedy
dorosnę, chcę mieć kręcone włosy, takie jak pani, pani Chesterton”. Emma
machinalnie dotknęła włosów. Jej gęste loki wysunęły się już z podtrzymujących je
szpilek i swobodnie opadały na ramiona. Dlaczego została pokarana tymi niesfornymi
kręconymi włosami? Wiele by dała za to, żeby mieć proste włosy, jak Bridget, z
którymi łatwo było dać sobie radę.
Właśnie pisała to na tabliczce, kiedy usłyszała, że ktoś gwałtownie otwiera
drzwi latarni. Spojrzała na przywieszony do paska zegarek, nie podnosząc głowy.
- Znowu się spóźniłeś, Fergus. Jeśli musisz codziennie wracać po lekcjach do
domu, żeby nakarmić kota, to przynajmniej nie powinieneś się przy tym guzdrać. Ja
też, po naszej lekcji, muszę szybko wracać do domu, żeby nakarmić swoje zwierzęta.
- Bardzo panią przepraszam, pani Chesterton. Usłyszała jakiś głęboki głos. Ja
na pewno nie będę się guzdrać.
Zaskoczona Emma podskoczyła na krześle, omal nie zrzucając na podłogę
uczniowskich tabliczek.
- Och! wykrzyknęła. Baron MacCreigh. To pan!
Lord MacCreigh uśmiechał się szeroko, idąc do niej pomiędzy dwoma
rzędami ławek. Emma szybko wstała od stolika, przytrzymując ręką chwiejące się
tabliczki.
- Nie chciałem pani przestraszyć, Emmo powiedział baron, zbliżając się do
niej szybkim krokiem, omiatając po drodze ławki swoją długą, czarną peleryną.
Wstąpiłem tylko, bo byłem ciekaw, czy słyszała już pani tę nowinę.
Emma zaczęła się cofać i teraz stała tak blisko piecyka, że żar przenikał przez
jej wełnianą spódnicę i liczne halki.
- Nowinę, milordzie? spytała słabym głosem.
Miała nadzieję, że to nie ma nic wspólnego z poranną wizytą hrabiego. Nie
życzyła sobie dalszych komplikacji; jej stosunki z lordem MacCreighem przysparzały
jej i tak dużo kłopotów. Wiedziała, że dąży on do tego, żeby ją poślubić.
- Tak powiedział.
Lord MacCreigh ubrany był w czarny kostium jeździecki, równie czarny jak
maść jego konia, który był pewnie przywiązany na zewnątrz. Zbyt sobie wziął do
serca fakt, że został porzucony przez narzeczoną, Clare McLellen, i przyjął wręcz
teatralny sposób ubierania się, który pasował do roli opuszczonego kochanka.
Postawił nogę na ławce i oparł na niej łokieć. Emma chwyciła tabliczki swoich
uczniów, chroniąc je przed upadkiem.
- Sędzia Reardon przyjechał na sesję wyjazdową powiedział od niechcenia.
Kiedy jechałem do miasteczka, zauważyłem, że zamienił kuźnię na salę sądową. Wie
pani, co to oznacza, prawda, Emmo?
Emma zaczęła układać tabliczki, przekonana, że prędzej czy później lord
MacCreigh zrzuciłby je ze stołu.
- Nie odrzekła, starając się nie patrzeć mu w twarz.
Usiłowania barona, żeby wyglądać na mężczyznę, którego spotkała okropna
tragedia czarny strój i ponury wyraz twarzy nie szły w parze z jego płomiennorudymi
włosami, skręconymi w drobne loczki, prawie jak włosy Emmy. Nie dość tego,
zamiast szlachetnej, pobrużdżonej troskami twarzy romantycznego bohatera,
fizjonomia barona przypominała raczej obsypaną piegami dziecinną buzię.
Ratowały go jasnoniebieskie oczy, ale i one, ku zgryzocie barona, nie miały
niepokojącego wyrazu; przypominały raczej blady błękit nieba podczas upalnych dni
lata.
- Hm. mruknęła Emma. Dzieliła teraz tabliczki na trzy kupki, na jednym
miejscu kładła te, które już poprawiła, a niepoprawione ułożyła w dwa równe stosiki.
- Nie, nie wiem, co to może oznaczać, milordzie powiedziała wreszcie.
Lord MacCreigh wykonał niecierpliwy gest ręką.
- Ależ Emmo! Przecież teraz nadarza się doskonała okazja, żeby ogłosić
publicznie tę intencję.
Emma spojrzała na drzwi. Niestety, były zamknięte. Wszystkie dzieci poszły
już do domu i żadne nie miało tu wrócić, z wyjątkiem Fergusa, któremu Emma
dawała dodatkowe lekcje trzy razy w tygodniu. Chłopiec miał słaby wzrok i w
związku z tym trudności z czytaniem.
- Intencję? powtórzyła Emma, udając, że nie rozumie.
Może, pomyślała, jeśli uda mi się przeciągnąć tę rozmowę, to doczekam się
Fergusa. Lord MacCreigh nie ośmieli się niczego zrobić, jeśli będzie tu chłopiec.
- Emmo powiedział z uśmiechem lord. Na szczęście jego łokieć nadal
spoczywał na kolanie i nic nie wskazywało na to, że ma zamiar wyciągnąć rękę, żeby
chwycić Emmę, chociaż stała bardzo blisko. Doskonale pani wie, co chcę przez to
powiedzieć. Uważam, że powinniśmy zawiadomić sędziego, iż mamy zamiar się
pobrać, żeby mógł już poczynić odpowiednie kroki w sprawie pani spadku.
Emma potrząsnęła głową.
- To tylko pana zamiar, lordzie MacCreigh powiedziała. Ale nie mój. Dobrze
pan wie, że nie mam zamiaru powtórnie wychodzić za mąż.
- Niech pani nie będzie śmieszna, Emmo odrzekł baron. To oczywiste, że
znowu wyjdzie pani za mąż. Nic innego pani nie pozostało. Czy chciałaby pani uczyć
w tej nędznej imitacji szkoły do późnej starości?
- Zrobię to, jeśli będę chciała odrzekła spokojnie Emma.
Lord MacCreigh nadąsał się jak mały chłopiec. Emma miała dla niego więcej
pobłażania niż dla innych swoich adoratorów, może tylko z wyjątkiem Cletusa.
Tajemnicze zniknięcie narzeczonej barona wywołało wiele plotek. Ludzie nie chcieli
wierzyć, że ona uciekła, jak twierdził lord MacCreigh, z jego lokajem. A może nakrył
ich na gorącym uczynku, zabił i wrzucił ciała do zamkowych lochów?
Chociaż Emma niezbyt lubiła barona, była jedyną osobą na wyspie, która
wiedziała, że on nie jest mordercą. Gdyby zachowywał się z większym umiarem,
mogłaby mu nawet współczuć; mieszkał w rozpadającym się zamku, nawiedzanym
podobno przez złe duchy, a jego jedynym towarzystwem była okropna siostra.
To jednak nie oznaczało, że Emma miałaby ochotę wyjść za niego za mąż.
Nawet gdyby nie wiedziała, że baron chce się z nią ożenić tylko po to, żeby móc
przeznaczyć dziesięć tysięcy funtów O'Malleya na remont zamku, nie mogłaby
poślubić mężczyzny, który rozsiewał wokół siebie tak silny zapach stajni.
Baron zdjął nogę z ławki i przeczesał dłonią swoje rude loki.
- Po co ta niemądra sprzeczka? Jesteśmy sobie przeznaczeni, Emmo, a ja nie
mam ochoty czekać na te pieniądze do kolejnej sesji sądu, skoro równie dobrze
możesz je otrzymać jutro. Chwycił ją za ramię. Idziemy.
Tym razem głos barona zabrzmiał stanowczo i Emma wiedziała, że jest
zdecydowany przeprowadzić swoją wolę. Starała się jeszcze obrócić wszystko w żart,
chociaż nie widziała nic zabawnego w tej sytuacji. Sędzia Reardon myślał pewnie, że
odda jej przysługę, kiedy obwarował testament O'Maleya dziwną klauzulą, ale te
pieniądze stały się przekleństwem Emmy.
- Doprawdy, milordzie roześmiała się, próbując odsunąć się od niego. Pana
zapał pozbawia mnie tchu.
Lord MacCreigh nie puścił jej ramienia, chociaż usiłowała mu się wyrwać.
Miał zacięty wyraz twarzy i Emma nawet trochę się przestraszyła. Oczywiście, nie
miała się czego bać, wystarczy, że powie „nie”, kiedy staną przed sędzią.
Bała się jednak tego, co nastąpi po jej „nie”, chociaż dobrze wiedziała, że
Geoffrey Bain nie zamordował swojej narzeczonej...
Co wcale nie musiało oznaczać, że nie byłby do tego zdolny.
- Doprawdy, lordzie MacCreigh powiedziała Emma zbyt nerwowo. Próbowała
zapanować nad głosem. Ja... ja czekam na Fergusa MacPhersona.
- Na tego małego ślepca? Lord MacCreigh podniósł oczy do góry. Emmo, pani
zbyt poważnie traktuje swoje obowiązki.
- Powinien już tu być powiedziała, niespokojnie zerkając w stronę drzwi. Nie
chciałabym sprawić mu zawodu. I tak ma wystarczająco ciężkie życie...
Lord mruknął coś pod nosem i popchnął ją w stronę ściany, gdzie na wbitym
w ścianę haczyku wisiała jej peleryna i kapelusz.
- Chodźmy powiedział. Ten chłopak może odbyć swoją lekcję innego dnia.
Reardon będzie tu tylko do jutra albo do pojutrza. Nie mamy czasu do stracenia.
Emma wytężała wzrok, żeby przez grube szyby okna latarni zobaczyć, czy
Fergus nie nadchodzi. Co prawda, nie miała pojęcia, jak mógłby jedenastoletni, na
wpół ślepy chłopak obronić swoją nauczycielkę przed wysokim, dorosłym
mężczyzną.
Jej modlitwy zostały jednak wysłuchane, chociaż odbyło się to inaczej, niż
przewidywała. Fergus MacPherson, którego wzrok nigdy nie był dobry, a jeszcze
stale się pogarszał, zauważył jednak, że ogier lorda jest przywiązany przed latarnią.
Dostrzegł też bardzo wysokiego mężczyznę w cylindrze, który nadchodził od strony
miasteczka, wywijając laską. Mimo złego wzroku Fergus spostrzegł również, że ten
mężczyzna zaskoczony był widokiem konia. Przestał wymachiwać laską i szybko
podszedł do Fergusa.
- Wiesz, czyj to koń?
Chłopiec przechylił głowę, żeby się przyjrzeć nieznajomemu. Robił tak, żeby
móc lepiej widzieć, ale ludzie często się wtedy peszyli. Wysoki dżentelmen wydawał
się niczego nie zauważać. Wpatrywał się w blask ognia, widoczny za oknem, co, jak
wiedział Fergus, dowodziło, że pani Chesterton jeszcze tam była... tak samo jak koń
wskazywał na to, że nie była tam sama.
- Wydaje mi się powiedział wolno Fergus że to koń lorda MacCreigh.
- Lorda MacCreigh? Wysoki dżentelmen nie był zachwycony tą informacją. Z
zamku MacCreigh?
Fergus ściągnął brwi.
- Tak, sir. Tylko jeden lord MacCreigh mieszka na Faires. On jest...
Nieznajomy ruszył zdecydowanym krokiem do latarni. Mignął tylko
Fergusowi przed oczami.
- Panie! Niech pan zaczeka! Panie! krzyczał chłopak.
Morze głośno szumiało, więc obcy mężczyzna pewnie go nie dosłyszał.
Fergus pobiegł za nim. Pani Chesterton zawsze mówiła, że ich obowiązkiem jest
opiekowanie się ludźmi, którzy są chorzy albo mają źle w głowie. Ten dżentelmen
musiał mieć źle w głowie, jeśli uważał, że nic się nie stanie, gdy przeszkodzi
baronowi, kiedy ten się ponownie oświadcza pani Chesterton. Wszyscy przecież
wiedzieli, że lord MacCreigh zamordował swoją narzeczoną.
Fergus uznał, że powinien zawiadomić o tym tego obcego mężczyznę, więc
biegł co sił w nogach, przytrzymując czapkę, żeby wiatr jej nie zerwał.
- Panie! krzyczał. Panie, na pana miejscu nie wchodziłbym tam.
Obcy dżentelmen, który miał bardzo długie nogi, nie zwolnił kroku.
- Idź do domu, chłopcze powiedział tylko.
- Naprawdę, proszę pana dyszał zmęczony Fergus, biegnąc obok niego.
Mówię poważnie. Pan nie zna lorda MacCreigh. To morderca. Mówią, że zabił
własną narzeczoną, kiedy przyłapał ją z innym mężczyzną. On jest niebezpieczny.
- W takim razie powinieneś stąd odejść, młodzieńcze powiedział nieznajomy,
stojąc już przy drzwiach latarni. Zaczął zdejmować skórzane rękawiczki, jakby
szykując się do walki. Zostaw lorda mnie.
Fergus nachmurzył się. Jeśli ten wariat szuka śmierci, to już jego sprawa.
Trzeba mu jednak coś poradzić.
- Jeśli chce go pan uderzyć powiedział swobodnym tonem to niech pan bije
nisko. Poniżej pasa. Tylko wtedy może go pan zwalić z nóg.
- Na pewno nie uderzę lorda poniżej pasa powiedział nieznajomy, rozluźniając
węzeł krawata. Dziwię się, że możesz sugerować taką rzecz. Dżentelmeni nie biją
poniżej pasa.
- Nie powinni też zabijać swoich narzeczonych stwierdził Fergus, trzymając
cylinder i ozdobioną srebrną gałką laskę, które wcisnął mu do rąk nieznajomy. Ale to
wcale nie powstrzymało lorda MacCreigh.
Obcy mężczyzna wrzucił rękawiczki do cylindra i położył dłoń na ryglu.
- Zobaczymy. A ty tu czekaj polecił. Jeśli usłyszysz strzały, pobiegnij po
sędziego pokoju.
- Sędzia pokoju? Na Faires? prychnął Fergus.
9
James nie był pewny, kto z nich miał bardziej zdumioną minę, kiedy otworzył
drzwi latarni: Emma czy ten mężczyzna, który ściskał ją za ramię i dosłownie wlókł
po podłodze, trzymając w drugiej ręce jej pelerynę i kapelusz.
- Halo powiedział James dość spokojnym tonem. Oczywiście, bynajmniej nie
był spokojny. Na widok poniewieranej w ten sposób Emmy ogarnęła go mordercza
furia.
To uczucie pewnie odbiło się na jego twarzy, ponieważ baron natychmiast
puścił ramię Emmy, która zachwiała się na nogach. Po chwili, ku zdumieniu Jamesa i,
jak musiał przyznać, ku jego wielkiej radości Emma podbiegła do niego, uchwyciła
się dwiema rękami jego ramienia i trzymała z całej siły.
- James! wykrzyknęła radosnym głosem. James, jaka miła niespodzianka!
Teraz dopiero zorientował się, jak bardzo Emma musiała być zaniepokojona:
nigdy w życiu nie zwracała się do niego po imieniu. Mówiła zawsze „lordzie
Denham” albo „milordzie”, ale nigdy, przenigdy „James”. Nigdy go tak nie nazwała.
Przez te wszystkie lata.
Nigdy też jego widok tak jej nie uradował.
- Myślałam, że odpłynąłeś już promem powiedziała. Czuł, jak mocno bije jej
serce, kiedy przytulała się do jego ramienia. Była trochę zdyszana, mówiła zbyt
szybko i zbyt wiele. Co się stało? Chyba się nie spóźniłeś? Ale to nic nie szkodzi. Na
pewno znajdzie się jakiś pokój w gospodzie. A jeśli pani MacTavish ma komplet, to
jest przecież rozkładana ława w mojej chacie. Może niezbyt wygodna, ale nie miałbyś
chyba nic przeciwko temu, prawda, James? Przecież jesteśmy rodziną!
James poczuł, że Emma drży, objął ją więc ramieniem. Kiedy nie
zaprotestowała, tylko przylgnęła do niego i oparła policzek na jego piersi, już
wszystko wiedział.
MacCreigh będzie musiał umrzeć. To postanowione.
Baron zorientował się chyba, że jego życie jest w niebezpieczeństwie, bo
ostrożnie odłożył pelerynę i kapelusz Emmy na ławkę, i stanął tak, jakby nie śmiał się
wyprostować.
Zadrgał mu mięsień w policzku, co nie uszło uwagi Jamesa. MacCreigh
domyślił się, że tamten wszystko widział, ale żaden z nich się nie odezwał. W gruncie
rzeczy nie było po co.
Za to Emma miała wiele do powiedzenia. Zresztą zawsze tak było.
- Lordzie MacCreigh, nie zna pan jeszcze kuzyna Stuarta, a dokładnie jego
ciotecznego brata, Jamesa Marbury, hrabiego Denham. Lordzie Denham, to jest
Geoffrey Bain, baron MacCreigh. Na pewno widziałeś zamek MacCreigh z promu,
James. Nie mogłeś go nie zauważyć. Wznosi się nad King's Crag, zasłania prawie
cały horyzont...
Emma mówiła bardzo szybko, co świadczyło o tym, że jest wyprowadzona z
równowagi. James wiedział, że paplała w ten sposób tylko wtedy, kiedy była bardzo
szczęśliwa albo bardzo zdenerwowana. Fakt, nie była milczkiem, ale nigdy nie
mówiła lak jak teraz, bez ładu i składu.
- Wyobraź sobie, James, że zamek MacCreigh został zbudowany w tysiąc
sześćset osiemdziesiątym czwartym roku. Jest niesłychanie starożytny. Ma
podziemne lochy, wieże, po prostu ma wszystko, prawda, lordzie MacCreigh?
Baron uśmiechnął się. Robił wrażenie pewnego siebie, o wiele bardziej
pewnego, jak przypuszczał James, niż się rzeczywiście czuł. A przynajmniej
powinien się czuć, gdyby lepiej znał Jamesa.
- Prawie wszystko przyznał. Powinna pani przyprowadzić swojego kuzyna,
żeby mógł obejrzeć zamek, pani Chesterton. Obawiam się jednak, że to się nie uda.
Chyba pani kuzyn nie zostanie tu dłużej. Baron uniósł swoje gęste rude brwi, ale jego
niebieskie oczy nie wyrażały pytania, tylko wrogość. Nieprawdaż, sir?
- Właśnie postanowiłem przedłużyć swój pobyt na jakiś czas poinformował go
chłodno James. Bardzo chciałbym zobaczyć zamek, sir. Szczególnie o świcie.
Uśmiechnął się uprzejmie do barona. Może jutro rano?
MacCreigh dobrze wiedział, o co hrabiemu chodzi. James był przekonany, że
jego słowa zostały dobrze zrozumiane.
Jednak MacCreigh, zamiast zachować się jak dżentelmen, któremu rzucono
wyzwanie, usiłował obrócić wszystko w żart.
- O świcie? Chyba pan żartuje. To dla mnie o wiele za wcześnie. Powiedzmy
w południe. Może pan przyjść na lunch, pozna pan moją siostrę, Fionę.
- Niestety, nie odrzekł James. Nie miał zwyczaju siadania do posiłków z
mężczyznami, których chciał zabić, a tym bardziej z ich siostrami.
- Zatem w południe powiedział baron, jakby nie słyszał słów Jamesa. A więc,
pani Chesterton zwrócił się do Emmy wydaje mi się, że w związku z przybyciem pani
kuzyna będziemy musieli odłożyć naszą wizytę u sędziego Reardona.
- Och szepnęła Emma. James zauważył, że gwałtownie się zaczerwieniła. Och
tak, obawiam się, że tak. Przykro mi, lordzie MacCreigh.
Baron usiłował się prześlizgnąć koło nich, ale zimny głos Jamesa zatrzymał go
w miejscu.
- Jutro w południe powiedział swobodnym tonem, ze względu na Emmę.
Zauważył z zadowoleniem, że szerokie ramiona barona zadrgały.
- Oczywiście powiedział Bain z szerokim uśmiechem. Będę pana oczekiwał,
sir.
Do fatami wdarł się nagle podmuch wiatru, MacCreigh wyszedł.
James czuł, że Emma osuwa się w jego ramionach, jakby tylko siłą woli
utrzymywała się na nogach, nie chcąc okazać słabości przy Bainie. Teraz, kiedy go
już nie było, uginały się pod nią kolana.
- No dobrze, Emmo powiedział James, przytrzymując ją silniej, żeby nie
upadła. Popatrzył na jej spłonioną twarz i nienaturalnie błyszczące oczy. Czy powiesz
mi, co tu się działo?
Emma, chociaż wyraźnie wstrząśnięta tym, co się wydarzyło, zaczęła
wymyślać niestworzone historie. Gdyby miał wolne ręce, nagrodziłby to
przedstawienie oklaskami. Musiał ją jednak podtrzymywać.
- O czym pan mówi? zdziwiła się niewinnym tonem, patrząc na niego szeroko
otwartymi oczami. Naprawdę, milordzie, czasem trudno pana zrozumieć.
Rozmawialiśmy z baronem, to wszystko. Czasem wstępuje do latarni, kiedy kończę
lekcje, i rozmawiamy o... literaturze i różnych innych rzeczach...
- Rozumiem. James skinął głową. I to właśnie podczas jednej z tych
literackich dyskusji wpadło mu nagle do głowy, żeby zaciągnąć cię do miasteczka, na
spotkanie z sędzią Reardonem?
W niebieskich oczach pojawił się wyraz niepokoju, policzki jeszcze mocniej
poczerwieniały i Emma opuściła wzrok.
- Ja... ja nie wiem, o czym pan mówi wyjąkała.
- Nie odrzekł James. Jestem pewny, że wiesz. Westchnął, ale nadal ją
podtrzymywał. Emmo, uważam, że już najwyższy czas, żebyśmy przeprowadzili
rozmowę, ty i ja. I to nie będzie dyskusja o literaturze.
Zerknęła na niego, jakby chciała sprawdzić, czy mówi poważnie. Zobaczyła,
że hrabia ma zdecydowany wyraz twarzy, więc szybko opuściła wzrok, nie przestając
bawić się złotymi guzikami jego kamizelki, z czego nawet nie zdawała sobie sprawy.
- Czy to jest konieczne, James? spytała cichym głosem. - Wolałabym nie.
- Zdaję sobie sprawę, że wolałabyś nie powiedział. Nie chciał przyznać, jak
wielką przyjemność sprawia mu słyszeć swoje imię z jej ust. Przytrzymał ją mocniej,
zdecydowany przeprowadzić swój zamiar. Emmo, czy ci się wydaje, że mogłabyś
długo utrzymać to wszystko przede mną w tajemnicy?
Podniosła na niego pełen urażonej niewinności wzrok.
- Co trzymać przed tobą w tajemnicy, James?
- Nie próbuj tego ze mną powiedział surowo. Takim tonem mówiłaś zawsze
do ciotki, kiedy przyłapywała cię na wyjadaniu budyniu, gdy wszyscy myśleli, że już
od dawna leżysz w łóżku. Dobrze wiesz, o czym mówię. Mówię o Stuarcie. Czy
myślisz, że udałoby ci się utrzymać to w sekrecie? Jak długo?
Wyraz twarzy Emmy wskazywał na poczucie winy, ale w tonie jej głosu
zupełnie się tego nie słyszało.
- Gdybyś odpłynął promem w południe tak, jak miałaś zamiar, musiałabym to
na zawsze utrzymać przed tobą w tajemnicy, prawda?
- A gdybym odpłynął tym promem powiedział James co by wynikło z tej
sytuacji z lordem, jeśli w porę bym tu nie wszedł?
- Nic odparła bez przekonania.
- Nic? Nie sądzę, Emmo. Myślę...
Nie dane mu było jednak powiedzieć, co myślał przynajmniej nie wtedy
ponieważ drzwi latarni znowu się otworzyły. Tym razem nie był to lord MacCreigh,
tylko chłopak, któremu James powierzył swój kapelusz i laskę.
- Pani Chesterton?! zawołał, rozglądając się po klasie. Zauważył Emmę i
przekrzywił głowę. Aha, tu pani jest. Chyba wszystko w porządku?
Z ust Emmy wydobyło się głębokie westchnienie i, ku rozczarowaniu Jamesa,
wydostała się z jego objęcia.
- Och, Fergus powiedziała, siadając na ławce naprzeciwko miejsca, gdzie stał
chłopiec. Oczywiście, że wszystko jest w porządku. Co ty trzymasz w ręku?
Fergus podniósł do góry laskę i kapelusz Jamesa.
- To są rzeczy tego dżentelmena. Skinął głową w kierunku hrabiego. Kazał mi
je potrzymać, zanim tu wszedł, żeby dać lordowi MacCreigh...
- Tak, tak przerwał mu James. Przeszedł przez salę, wziął swoje rzeczy z rąk
chłopaka, które, jak zauważył z pewną odrazą, były bardzo brudne. Dziękuję ci, synu.
Masz tu suwerena za fatygę.
I trzymaj buzię na kłódkę, dodał w duchu. Nie musiał tego głośno powtarzać,
ponieważ chłopak, oszołomiony, bez słowa wpatrywał się w trzymaną w ręku
monetę.
- Niech mnie wyjąkał wreszcie, podnosząc suwerena do światła. Czy to jest to,
co mi się wydaje, pani Chesterton?
- Tak, Fergus powiedziała Emma. To jest funt. Schowaj go dobrze, żeby ci go
nie zabrali duzi chłopcy. Pamiętasz, cośmy ostatnio czytali? Czy doszliśmy już do
tego miejsca, kiedy Rip Van Winkle się budzi?
James patrzył na nią z rozbawieniem.
- Chociaż rozumiem twój zapał, Emmo, w kwestii douczania tego, hm,
obiecującego młodzieńca, obawiam się, że mamy teraz pilniejsze sprawy do
załatwienia. Nie uważasz?
Emma spojrzała na niego. Miała niefrasobliwy wyraz twarzy.
- To na pewno może poczekać, lordzie Denham. Fergus musi mieć lekcję
czytania...
Znowu był lordem. Nie będzie się tym przejmował. Zawsze był dla niej
lordem, to się zmieniło tylko na kilka minut. Więc znowu może nim być. Tymczasem.
- Twoja ofiarność mnie wzrusza, Emmo powiedział sucho James jednak
wydaje mi się, że panicz Fergus powinien już iść do domu. Pani MacTavish
przygotowała mi koszyk z jedzeniem, odwiozę cię teraz do twojej chaty, gdzie
będziemy mogli spokojnie porozmawiać przy obiedzie. Może uda się nam wyjaśnić te
drobne kłopoty, w które się wpakowałaś. Dobrze? Włożył cylinder i rękawiczki, zdjął
z haczyka pelerynę Emmy i przytrzymał ją dla niej. Idziemy, pani Chesterton. Proszę
się nie ociągać. Płacę Murphy'emu za godziny, a nie za kurs. On czeka na nas przed
gospodą.
Twarz Emmy straciła swój niefrasobliwy wyraz; teraz była zakłopotana.
- Pani MacTavish przygotowała koszyk z jedzeniem? spytała cichym głosem.
- Tak, włożyła tam mnóstwo pysznych rzeczy.
James potrząsnął trzymaną w ręku peleryną, Emma wstała z ławki i podeszła
do niego wolnym krokiem. Odwróciła się, żeby mógł zarzucić jej na plecy bardzo już
znoszone okrycie.
- W koszyku jest śledź w śmietanie mówił James, obracając ją, żeby zawiązać
tasiemki peleryny. Jest tam też placek z mięsem, z jagnięcina, jeśli się nie mylę.
Duszone ostrygi. Świeżo upieczony chleb i butelka wina. Zdjął kapelusz ze ściany i
zgrabnie włożył na jej gęste loki. Mam nadzieję, że nie weźmiesz mi tego za złe,
pomyślałem jednak, że po całym dniu uczenia możesz nie mieć ochoty, żeby sobie
coś ugotować. Zawiązał jej kapelusz na kokardkę pod brodą. A na deser są bezy.
Chociaż pani MacTavish twierdziła, że powietrze jest zbyt wilgotne i bezy się nie
udadzą, potrafiłem ją jednak przekonać.
James obrzucił Emmę, która nie odrywała od niego zdumionego wzroku,
uważnym spojrzeniem.
- Więc jesteśmy gotowi. Masz rękawiczki? Sięgnął do kieszeni jej peleryny i
wyjął stamtąd grube skórzane rękawiczki. No to świetnie powiedział, podając jej
ramię. Pani Chesterton, proszę mi pozwolić, żebym odprowadził panią do powozu
pana Murphy'ego...
Emma ujęła go pod ramię, poruszając się jak we śnie. Oprzytomniała dopiero,
kiedy znaleźli się w drzwiach.
- Fergus! zawołała, szybko się odwracając. Zgaś lampę, dobrze? Wiesz, że pan
McGillicutty bardzo się złości, kiedy zostawiamy ją zapaloną.
- Zrobię to zapewnił ją Fergus.
- Pamiętaj też o piecyku, sprawdź, czy ogień wygasł.
- Zrobię to. James zauważył, że Fergus wznosi oczy do góry.
- I ławki! wołała Emma, przytrzymując targany wiatrem kapelusz. Kiedy
przyjdzie pan McGillicutty, poproś, żeby ci pomógł odsunąć ławki od pieca. Czasami,
przy silnym wietrze, zaczynają łatać iskry, nawet po wygaszeniu pieca, i ławki mogą
się zapalić.
- Dosyć tego, pani Chesterton przerwał jej James, wyprowadzając ją na
zewnątrz. Zwlekałaś, jak tylko mogłaś. Nie przypuszczam, żebyś potrafiła cokolwiek
jeszcze wymyślić, żeby opóźnić wyjście.
Emma zarumieniła się.
- Nie wiem, o czym pan mówi, lordzie Denham powiedziała z udawanym
oburzeniem.
- Za to ja dobrze wiem. Pożegnaj się z chłopcem.
Emma pomachała mu ręką zza drzwi.
- Do widzenia Fergus. Jutro będziemy mieli lekcję. Obiecuję...
- Do widzenia pani! zawołał wesoło chłopak.
Jeśli nawet zaniepokoił go fakt, że jego nauczycielka tak niechętnie
opuszczała szkołę w towarzystwie tego wysokiego dżentelmena, to ten niepokój nie
trwał długo. Lord Denham, jak stwierdził Fergus, był porządnym facetem.
Najlepszym dowodem był ten funt w dłoni. Jeszcze nigdy w życiu nie był taki bogaty,
był nawet bogatszy niż jego własny ojciec, ponieważ każda moneta, która trafiała do
rąk pana MacPhersona, natychmiast znajdowała się na ladzie gospody „Pod Morską
Krową”.
Fergus nie wiedział jeszcze, na co wyda swój ogromny majątek, wiedział
natomiast jedno: to źródło dochodów jeszcze dla niego nie wyschło. Będzie miał na
oku lorda, przyjaciela pani Chesterton. O tak, nie będzie go spuszczać z oka.
10
Emma siedziała sztywno wyprostowana na swojej rozkładanej, wyściełanej
ławie. Nie mogła i nie chciała się odprężyć. Kiedy były małe, ciotka pouczała ją i
Penelope, że damom nie wypada rozpierać się na krzesłach. Kręgosłup, tłumaczyła im
Regina van Court, nie może dotykać oparcia.
Emma już dawno doszła do wniosku, że większość tego, co mówiła ciotka,
była nieprawdziwa lub po prostu śmieszna. Dama, jak się przekonała Emma, może
spoczywać, jak się jej tylko podoba, i nadal pozostać damą. Sposób siedzenia nie był
miernikiem dobrego wychowania. Tu chodziło o coś zupełnie innego, o umiejętność
nieokazywania słabości, o hart ducha. Pod tym względem Emma niewątpliwie była
damą.
Tkwiła sztywno na lawie nie dlatego, żeby udowodnić Jamesowi, że jest
prawdziwą damą. Ani to jej było w głowie. Nie mogła się odprężyć, ponieważ
wiedziała, że James w każdej chwili może spytać o Stuarta, o to, jak umarł, co z kolei
sprowadzi rozmowę na pana O'Malleya i jego okropny testament.
Sama nie wiedziała, który temat budził w niej większą odrazę zamordowanie
jej męża czy majątek, który zostawił jej morderca. Oba były równie odpychające. Czy
James tego nie rozumie? Czy chociaż raz nie może się zdobyć na odrobinę litości i
zostawić ją w spokoju? Nie, Emma nie może sobie pozwolić na chwilę odprężenia.
Nie da się zwieść fałszywemu poczuciu bezpieczeństwa, chociaż grzeje się przy
ogniu na swojej wygodnej ławie, a przed sobą ma pyszne jedzenie. Musi być czujna,
bo w każdej chwili James może zaskoczyć ją jakimś pytaniem.
Mimo wszystko odczuwała wobec niego trochę wdzięczności. Uratował ją
przed baronem MacCreigh. Kiedy pytał ją wtedy w latarni, co mogłoby się zdarzyć,
gdyby się w samą porę nie zjawił, Emma powiedziała, że nic. Oczywiście, skłamała.
Wcale nie była przekonana, że nic by się nie wydarzyło.
Dobrze wiedziała, że pogłoski, jakoby lord MacCreigh zabił swoją
narzeczoną, są nieprawdziwe wiedziała o tym lepiej niż ktokolwiek na całej wyspie z
wyjątkiem samego lorda MacCreigh.
Wiedziała jednak, że lord miał bardzo wybuchowy temperament. Jego
narzeczona, Clara, opowiadała kiedyś Emmie, jak podczas rodzinnej kolacji rzucił o
ścianę talerzem pełnym węgorzy, ponieważ nie były umarynowane tak, jak on lubił.
Poza tym baron desperacko potrzebował pieniędzy. Zamek pokryty był
drewnianym dachem, który już zaczął przeciekać. MacCreigh musiał albo całkowicie
wymienić dach, co wiązało się z położeniem nowej dachówki, albo stracić cenne
pamiątki rodowe, między innymi piękne, choć trochę uszkodzone przez mole,
czternastowieczne gobeliny...
Emma wiedziała, że baron jej nie zabije, nie była jednak pewna, czy nie
zechce zastosować wobec niej przymusu. Nie miał jednak ku temu okazji, bo wszedł
James i położył kres całej sprawie.
Emma była mu szczerze wdzięczna i to nie tylko za to, że powstrzymał lorda
MacCreigh. Zadał sobie również dużo trudu, nie mówiąc już o wydatkach, żeby
zaaranżować tę kolację, która rzeczywiście była pyszna. Pani MacTavish była
najlepszą kucharką na wyspie, a Emma rzadko miała sposobność, żeby móc to
stwierdzić. Co prawda, przez kilka dni po śmierci Stuarta właścicielka gospody
częstowała Emmę gorącymi posiłkami, ale nie mogła przecież robić tego bez końca.
- Jeszcze trochę wina, Emmo? spytał James.
Nie czekając na odpowiedź, dolał do jej kieliszka, chociaż Emma niewiele
piła. Jeszcze by tego brakowało, żeby teraz miało zacząć się jej kręcić w głowie.
James nie miał takich obaw. Sam wypił trzecią część butelki. Emma nigdy
jeszcze nie widziała go w tak dobrym humorze, co było o tyle dziwne, że już
wczesnym rankiem zdołał sobie uszkodzić nadgarstki na szczęce farmera. Wydawał
się o tym nie pamiętać, pochłaniając z glinianej miski duszone ostrygi. Emma nie
miała innych naczyń, po tym kiedy hrabia stłukł jej serwis z Limoges. Tę miskę
trzymał zresztą na kolanach, porzuciwszy stół dla bliskości ognia.
Bez względu na to, czego już mógł się dowiedzieć o okolicznościach zgonu
swojego kuzyna, James był w świetnym humorze od chwili, kiedy wsiedli do pojazdu
pana Murphy'ego. Tym razem posłuchał rady Emmy i usiadł obok niej, twarzą do
kierunku jazdy. Nie narzekał, kiedy karawan chwiał się na koleinach, bo chociaż
deszcz już nie padał, droga była jeszcze bardziej śliska i błotnista niż przedtem.
James nie robił jednak na ten temat żadnych uwag. Wypytywał Emmę z
zainteresowaniem o szkołę i ona, która początkowo zachowywała rezerwę, zaczęła
opowiadać mu z zapałem o Johnie McAdamsie, Florze i Fergusie, i o swoich
kłopotach z piecykiem, o braku ławek i książek, papieru i atramentu. James słuchał
uważnie i nie zganił jej, jakby to zrobił przed rokiem, za to, że marnuje czas na
doskonalenie umysłów „niewartych uwagi”. Emma pamiętała, że tak zwykle mówił o
dzieciach ludzi z niższych klas.
Raz tylko przybrał surowy wyraz twarzy, kiedy na jego uprzejme pytanie
Emma wyjawiła mu niewielką sumę, jaką płaciło jej miasteczko za pracę w szkole.
Jednak kiedy zaczęła mu szybko tłumaczyć, że po epidemii tyfusu zostało niewiele
pieniędzy w miejskiej kasie, skinął głową, jakby to rozumiał. Emma nie wspominała
o lordzie MacCreigh, ale ku jej niezadowoleniu, kiedy przejeżdżali koło Drzewa
Życzeń, James spytał ją zdawkowym tonem, czy po raz pierwszy baron złożył jej
wizytę, kiedy była sama w latarni. Wyraźnie był niezadowolony, kiedy mu
powiedziała, że baron odwiedzał ją tam dwa lub trzy razy w miesiącu, nigdy więcej, i
że dzisiaj po raz pierwszy „stracił głowę”, jak to dyplomatycznie w swoim
przekonaniu określiła.
Potem omal wszystkiego nie zepsuła, dodając lekkim tonem:
- Ale to się zdarzyło tylko dlatego, że sędzia Reardon przyjechał do
miasteczka.
A przecież poprzysięgła sobie, że nie będzie poruszać tego tematu. Było
całkiem możliwe, że James, chociaż mógł się już dowiedzieć prawdy na temat śmierci
swojego kuzyna, nie słyszał jeszcze o testamencie pana O'Malleya.
Stwierdziła z ulgą, że nic o tym nie wiedział. Przynajmniej robił takie
wrażenie. Nie poruszył tego tematu podczas jazdy. Przez cały czas był dla niej
niezwykle uprzejmy.
Zatrzymali się tylko przed farmą gadatliwej pani MacEwan, żeby zabrać od
niej Unę. Matka Cletusa na widok lorda Denhama natychmiast przerwała swój potok
mowy. Emma była pewna, że wkrótce całe Faires będzie wiedziało, że jadła? kolację
w towarzystwie mężczyzny nieważne, że ten mężczyzna był jej krewnym, co prawda
tylko przez małżeństwo, ale jednak...
Kiedy pan Murphy zatrzymał się wreszcie przed jej chatą, James pierwszy
wyskoczył z pojazdu i podał Emmie rękę tak eleganckim gestem, jakby przybyli do
St. James Palące, a nie do skromnej chaty. Wykazał też ogromną cierpliwość, kiedy
Emma zajmowała się gospodarstwem, rozniecała ogień, zapalała lampy i karmiła
zwierzęta psa, kotkę z małymi, kury i kozę. Trudno było uwierzyć, że ten James,
który jest w jej chacie, i ten, którego przedtem znała, to jedna i ta sama osoba.
Teraz częstował ją bezami i opowiadał o wspólnych znajomych, o ludziach
poznanych zimą ubiegłego roku. James potrafił być niesłychanie czarujący, jeśli tylko
chciał. Emma czuła się przy nim zupełnie swobodnie, kiedy siedzieli razem na
szerokiej, przysuniętej blisko ognia ławie. Wysokie oparcie chroniło ich przed
wiatrem, który czasem przenikał do chaty przez niezbyt szczelne drzwi, i dawało
poczucie bezpieczeństwa. Emma obawiała się, że w tej przyjemnej atmosferze może
stracić czujność. Łatwo mogłaby zapomnieć, że znajdują się w stojącej na urwistym
wybrzeżu chacie, o której szyby bije wiatr od wzburzonego morza. Równie dobrze
mogliby być w Londynie, na późnej kolacji w domu Jamesa, jak to wielokrotnie robili
poprzedniego roku, po powrocie z tańców.
Była tylko jedna zasadnicza różnica: teraz zabrakło Stuarta.
Słuchając opowieści Jamesa o nowej sukni, którą Penelope miała ostatnio na
sobie w operze jak się okazało, hrabia nie ożenił się z nią, nie byli nawet zaręczeni
Emma zastanawiała się, czy James, podobnie jak ona, odczuwa brak Stuarta. Czy,
zadała sobie w duchu pytanie, brakuje mu kuzyna? Co prawda, od czasu wyjazdu
Stuarta na Szetlandy nie zamienili ze sobą ani słowa, ale mimo dzielących ich różnic
byli sobie bliscy jak bracia.
Dopóki Emma w to nie wkroczyła, tamtego pamiętnego dnia w bibliotece
Jamesa.
Tak bardzo chciałaby się trochę odprężyć! Może zachowuje się głupio. Hrabia
nic przecież nie wie o panu O'Malleyu. Skąd miałby o tym wiedzieć? To śmieszne z
jej strony, że...
- A więc Emmo odezwał się James swobodnym tonem, biorąc bezę z
koszyczka.
Powiedział to jakby od niechcenia, zachowywał się tak naturalnie, że Emma
była przekonana, że zrobi jakąś uwagę o pogodzie, a w najgorszym wypadku o złym
stanie zdrowia króla.
Była zupełnie nieprzygotowana na to, co usłyszała.
- Co się naprawdę stało Stuartowi?
Och, tylko nie to...
11
James wcale nie myślał o Stuarcie, kiedy Emma zastanawiała się, czy hrabia
nie przeżywa śmierci kuzyna.
Może powinien odczuwać tę stratę. To byłaby zupełnie naturalna reakcja.
Siedział przecież na ławie Stuarta w chacie, w której on mieszkał w ostatnich
miesiącach swojego krótkiego życia. Na gzymsie kominka leżała fajka kuzyna, na
półkach stały jego książki, w sąsiednim pokoju zaś była jego sypialnia. W powietrzu,
którym oddychał James, unosiły się wspomnienia po Stuarcie Chestertonie...
Ponadto siedziała przy Jamesie, wyglądając niezwykle powabnie ze swoimi
jasnymi włosami, niebieskimi oczami i zaróżowionymi policzkami, wdowa po
Stuarcie Chestertonie.
Mimo to, w tym szczególnym momencie, hrabia zupełnie nie pamiętał o
kuzynie. Może dlatego, że w tej właśnie chwili mógł myśleć wyłącznie o Emmie, a ta
Emma, która siedziała obok niego, była całkowicie odmienna od tamtej, zauroczonej
Stuartem dziewczyny. Tamta Emma, podobnie jak Stuart, usiłowałaby uzmysłowić
Jamesowi, jak bardzo niewłaściwe jest jego rozrzutne wydawanie pieniędzy. Tamta
starałaby się dać mu do zrozumienia, że potępia jego niemoralny tryb życia, chociaż
robiłaby to w czarujący sposób. Tamtą Emmę pokochał Stuart i z tamtą się ożenił.
Ale to nie była ta dziewczyna, obok której siedział teraz James. Tamta Emma
nie otworzyłaby swojej własnej szkoły, chociaż mogłaby wpaść na taki pomysł, nie
potrafiłaby wcielić go w życie, a tym bardziej tak długo w nim wytrwać. Tamta
bałaby się pozostać w tej maleńkiej chatce, na odludnej wyspie, z dala od rodziny i
przyjaciół, a ta Emma zbudowała tu swoje własne, niezależne od nikogo życie,
wydawała się z niego zadowolona i nie zamierzała rezygnować, pomimo tylu
piętrzących się przed nią trudności.
Kobieta, która obok niego siedziała, była zupełnie inna od tamtej sprzed
roku... a zarazem dziwnie do niej podobna. Chociaż teraz wydawała się silniejsza i
bardziej pewna siebie, nadal była krucha i delikatna czy mógłby zapomnieć, jak
kurczowo się go trzymała w latarni morskiej? miała również ten sam urok, była ciepła
i bardzo kobieca.
Ciekaw był, czy Emma zmieniła się jeszcze przed śmiercią Stuarta, czy też
później. A jeśli ta metamorfoza nastąpiła wcześniej, to jak się na to zapatrywał
Stuart? Czy ich małżeństwo było szczęśliwe? James nie był tego pewien. Czy Emma
odczuwała brak męża? Na pewno tak. Kobieta, która była gotowa poświęcić tyle dla
mężczyzny, musiała to zrobić z wielkiej miłości.
Ale kiedy już wywalczyła Stuarta dla siebie, czy on potrafił ją uszczęśliwić?
James był ciekaw, czy się tego kiedykolwiek dowie. Nie mógł jej zadawać takich
pytań. Nie wprost, tak jak spytał o okoliczności śmierci jej męża.
Hrabia robił wszystko, żeby Emma poczuła się swobodnie.
Widział przecież, że jest niesłychanie spięta wiedziała zapewne, że jej
tajemnice, które tak gorliwie przed nim ukrywała, muszą teraz zostać ujawnione. Nie
miał pojęcia, dlaczego chciała to wszystko utrzymać w sekrecie. Przecież to nie jej
wina, że Stuart został zamordowany, tak samo jak nie z jej winy sędzia Reardon
postawił ten śmieszny warunek, że musi wyjść za mąż, by otrzymać należny jej
spadek.
Jednak teraz, kiedy podjął ten temat, przekonał się, że rozmowa będzie o wiele
trudniejsza, niż mógł się spodziewać. Emma miała już dość czasu, żeby opłakać
śmierć męża zresztą James nie zauważył, żeby nadal boleśnie odczuwała jego brak.
To znaczy, aż do tej chwili. Teraz, kiedy zadał pytanie o okoliczności śmierci Stuarta,
Emmę ogarnął ponury nastrój. Opuściła głowę, a jej włosy, z których już dawno
powypadały szpilki, połyskiwały złociście w blasku ognia.
- Och, James szepnęła. Nie chcę o tym mówić. Nie zmuszaj mnie do tego,
proszę.
- Emmo, ja muszę wiedzieć powiedział stanowczo. I na pewno zdajesz sobie z
tego sprawę. Jeśli nie chcesz, to nikomu w Londynie o tym nie powiem, ale muszę
znać prawdę. Chyba to rozumiesz?
Zakryła oczy dłonią, więc nie widział jej reakcji.
- Chyba rozumiem powiedziała wreszcie.
- Więc nalegał łagodnie James jak umarł Stuart?
Emma westchnęła i opuściła głowę jeszcze niżej, wbijając wzrok w ogień.
- Został zabity. Rybak, O'Malley... oni się posprzeczali, on i Stuart. Wtedy
O'Malley uderzył go. Wcale nie chciał go zabić. Tylko Stuart... nie spodziewał się
ciosu, upadł, uderzył głową o kamień przy palenisku i...
- I umarł dokończył cicho James.
- Tak. Emma podniosła głowę, na jej długich, ciemnych rzęsach lśniły łzy.
Przykro mi, James.
- To nie była twoja wina powiedział. Czy mi powiesz, czy możesz mi
powiedzieć, o co się posprzeczali?
Emma potrząsnęła głową. Jej oczy miały nieobecny wyraz.
- Nie jestem tego pewna. To się stało tak szybko dodała po chwili. James,
jestem pewna, że on nie cierpiał. Nie tak... nie tak jak pan O'Malley później.
- Emmo powiedział tylko.
Zapragnął otoczyć ją ramieniem, pocieszyć, jak to robił, kiedy była dzieckiem.
Ale teraz nie ośmielił się tak postąpić. I to nie dlatego, że była wdową po jego
kuzynie... Nie ośmielił się, ponieważ byli tylko we dwoje, w samotnej chacie, i cóż by
go powstrzymało, gdyby nie wystarczył mu fakt, że mógł otoczyć ją ramieniem...
Gdyby zapragnął, a dobrze wiedział, że tak by się stało, przywrzeć wargami do jej
gładkiego czoła albo jeszcze niżej, do jej słodkich ust...
Nie. Nie wolno mu poddawać się takim myślom. Musi wykonać swoje
zadanie. Musi się wreszcie otrząsnąć, chociaż ona zawsze tak bardzo go pociągała...
- A co z pieniędzmi, Emmo? spytał. Z testamentem?
Podniosła głowę, patrząc na niego szeroko otwartymi oczami. Było jasne, że
ze wszystkich pytań, jakie mógł jej zadać, to i było najmniej pożądane.
- Jak się o tym dowiedziałeś? Emma była wstrząśnięta.
- Zadziwiasz mnie powiedział James, obrzucając ją surowym spojrzeniem.
Przecież Faires jest małą mieściną. Dziwię się tylko, że nikt nie zdążył mnie
wcześniej o tym poinformować. Uśmiechnął się do niej. Teraz pozostaje tylko
pytanie, co masz zamiar z tym zrobić?
Emma potrząsnęła głową, jej długie loki opadły na ramiona.
- Zrobić? powtórzyła słabym głosem.
- Tak. Ta klauzula, że musisz wyjść za mąż, żeby otrzymać ten... ten spadek,
jest po prostu śmieszna. Jeśli pozwolisz, przekonsultuję to z moim przyjacielem,
który zajmuje się tego typu sprawami w sądzie Izby Skarbowej. Wierzę, że istnieje
duża szansa, żeby wygrać apelację od tej groteskowej decyzji sędziego Reardona.
- Nie chcę tego powiedziała stanowczo Emma, kręcąc głową.
- To mi nie sprawi najmniejszego kłopotu zapewnił ją z uśmiechem. Prawie
żadnego kłopotu. Mój adwokat złoży apelację, a ty będziesz musiała stawić się
przed... Emma tak gwałtownie poruszyła się na ławie, nie przestając potrząsać głową,
że poczuł zapach lawendy. Był zdumiony jej reakcją. Emmo, dlaczego ten pomysł
budzi w tobie opór? Nie chcesz tych pieniędzy?
- Oczywiście, że chcę! Patrzyła teraz na niego takim wzrokiem, jakby był z
lekka niedorozwinięty. Ale ja nie mogę opuścić Faires, żeby się stawić przed jakimś
sądem.
- Nie możesz opuścić... James nie wierzył własnym uszom. Ależ Emmo...
Poczuła nagle, że już dłużej tego nie zniesie. Siedziała na tej ławie przez dwie
godziny, czekając na to, co właśnie nastąpiło. Teraz nie potrafiła usiedzieć ani minuty
dłużej. Wstała, odeszła od ognia i zaczęła przemierzać swoją izbę, która służyła jej za
salon i jadalnię, szybkimi krokami.
Dobry Boże, co ona teraz zrobi? Jej modlitwy nie zostały wysłuchane to, co
się nie miało zdarzyć, właśnie się zdarzyło. James dowiedział się o pieniądzach,
poznał prawdę o śmierci Stuarta przynajmniej większą część prawdy czy zła passa już
nigdy nie minie?
- Emmo. James również wstał z ławy i patrzył na nią, jak się miota po izbie.
Emmo, powinnaś zachować się rozsądnie. Rozumiem, że ta rozmowa nie jest dla
ciebie przyjemna, ale tu chodzi o dziesięć tysięcy funtów. Ta suma wystarczyłaby ci
na całe życie, które mogłabyś spędzać wygodnie i beztrosko.
- Wiem o tym powiedziała, idąc w stronę umywalki, ale zaraz się odwróciła,
żeby ruszyć w przeciwnym kierunku. Myślisz, że o tym nie wiem?
- Więc dlaczego nie chcesz złożyć apelacji od decyzji Reardona? James
potrząsnął głową. Chyba nie uważasz, że to jest w porządku, że musisz najpierw
wyjść za mąż, żeby dostać te pieniądze?
- Nie odrzekła Emma. Wcale tak nie uważam.
Nie przestawała krążyć po kuchni, ze skrzyżowanymi na piersi rękami, jakby
zrobiło się jej nagle chłodno.
- Bądź rozsądna, Emmo nalegał. To jest o wiele więcej pieniędzy, niż uda ci
się zgromadzić przez całe życie. Nie wyobrażam sobie, żeby Stuart mógł ci
cokolwiek zostawić...
- Zostawił. Zatrzymała się na środku izby, patrząc na niego płonącym z
oburzenia wzrokiem. Stoisz w tym, co mi zostawił.
- Więc dobrze. Ale ta chata to wszystko, co ci zostawił, Emmo. Stuart umarł
bez grosza przy duszy, a więc w takiej samej sytuacji, w jakiej był, kiedy się z tobą
żenił. A przecież twoja rodzina nie pomoże...
- Oczywiście, że nie. Emma zaczęła znowu krążyć po kuchni, kiedy
zawracała, jej długa spódnica omiatała podłogę. Pan najlepiej powinien o tym
wiedzieć, milordzie.
James postanowił zignorować tę uwagę.
- Nie masz pieniędzy, Emmo powiedział, siląc się na spokojny i serdeczny ton
głosu. Nie przyjęłaś mojego zaproszenia, żeby zamieszkać w Londynie z moją matką.
Pensja, którą dostajesz za uczenie w szkole, nie wystarcza, żeby...
- Dam sobie radę stwierdziła, nie patrząc na niego.
- Dasz sobie radę? Jak to sobie wyobrażasz?
Irytowało go, że Emma tak się miota, więc zastąpił jej drogę, gdy obok niego
przechodziła, kierując się znów w stronę umywalki.
- Czy coś jeszcze ukrywasz przede mną, Emmo? Spojrzał jej w twarz była
zmieszana. Może jest ktoś...
Jej niebieskie oczy były szeroko otwarte i miały równie szczery wyraz jak
przed rokiem, kiedy informowała go, że jego kuzyn i ona chcą się pobrać.
- Ktoś? powtórzyła.
- Tak. James odchrząknął. Ktoś, za kogo może chcesz wyjść za mąż, żeby móc
dostać pieniądze? Może to ten farmer, Cletus?
Emma wzniosła tylko oczy do nieba, żeby wyrazić swoją niechęć do tego
projektu. Chciała wyminąć hrabiego, ale chwycił ją za ramię.
- No więc? spytał. Jeśli nie on, to może jest ktoś inny, Emmo? Czy jest ktoś
taki?
- Oczywiście, że nie! Emma wyrwała się z jego uścisku. Stanęła z dala od
niego, wygładzając zgnieciony jego palcami bufiasty rękaw sukni i usiłując, bez
widocznych rezultatów, upiąć w węzeł swoje niesforne loki. Ależ lordzie Denham,
nie minęło jeszcze sześć miesięcy od śmierci mojego męża. Za kogo mnie pan
uważa?
James odetchnął głęboko. Miał uczucie, jakby jakiś ogromny ciężar spadł mu
z piersi. Nie zdawał sobie nawet sprawy, z jaką niecierpliwością oczekiwał jej
odpowiedzi. Udało mu się na szczęście nie okazać tych emocji.
- Przebacz mi, Emmo powiedział. Musisz jednak przyznać, że moja ciekawość
była usprawiedliwiona. Z jakiego innego powodu mogłabyś nie chcieć składać
apelacji od decyzji sędziego Reardona?
- Już ci mówiłam. Takie apelacje mogą trwać całymi latami. Ja nie mogę
opuścić Faires na tak długi czas.
- Na litość boską, Emmo, dlaczego nie? James ściągnął brwi.
Popatrzyła na niego, jakby był niespełna rozumu.
- Dzieci powiedziała tylko.
- Dzieci? powtórzył. Po chwili przypomniał sobie rozmowę, jaką
przeprowadził z sędzią Reardonem. Aha, chodzi o twoich uczniów.
- Tak, o moich uczniów. Emma przeszła obok niego, aby wziąć szal wiszący
na kołku obok kominka. Zarzuciła go sobie na ramiona i popatrzyła na Jamesa
wyzywającym wzrokiem. Nie mogę ich opuścić.
- Dlaczego nie? dopytywał się James. Prowadzisz szkołę czy sierociniec? Czy
one nie mają rodziców?
- Nie wszystkie. Wiele z nich straciło rodziny podczas epidemii tyfusu. Szkoła
moja szkoła jest dla nich jedynym miejscem na wyspie, gdzie czują, że są coś warte,
gdzie mogą poczuć się bezpieczne. Nie mogę jeździć do Londynu i tracić czasu na
sądy, żądając pieniędzy, które mi się nie należą, kiedy jestem potrzebna i to bardzo
gdzie indziej.
- To prawda, ale, Emmo... James nie rozumiał, dlaczego mówiła teraz zupełnie
innym tonem. Przecież to nie jest twój obowiązek. Dlaczego właśnie ty miałabyś się
starać, żeby dzieci z Faires nauczyły się czytać?
- Och, to nie mój obowiązek? Szczelniej okryła się szalem. A więc czyj?
- Nie wiem przyznał James. Chyba pastora. Niech on je uczy. James zdążył
już poznać pastora i niezbyt wierzył, żeby ten duchowny zechciał wykazać
jakiekolwiek zainteresowanie swoimi ubogimi braćmi. To należałoby raczej do
obowiązków wikarego... gdyby on nadal miał wikarego. Wielebny Peck napotkał
zapewne trudności ze sprowadzeniem nowego pomocnika, wieści o losie jego
ostatniego wikarego dotarły już niewątpliwie do wszystkich seminariów duchownych
w Szkocji.
- To nie twoja sprawa, Emmo stwierdził James. Nie powinnaś się w to
mieszać.
- To typowe dla pana, lordzie Denham powiedziała z goryczą. Żadna sprawa
nigdy nie była pana sprawą. Nigdy nie pomyślał pan o ludziach, którzy mieli tak
niefortunny pomysł, żeby się urodzić w biedzie? Chociaż mając tyle pieniędzy, że
nawet ich drobnej części pan nie potrzebuje, właśnie pan mógłby zrobić dla nich tak
wiele.
James westchnął z rezygnacją. Nie tak to sobie wyobrażał. 1'rzewidywał co
prawda, że Emma nie będzie miała ochoty rozmawiać o sytuacji, w jakiej się znalazła,
nie przypuszczał jednak, że ożyje dawno zapomniany temat ich stałych dyskusji.
Patrzył teraz na nią i trudno mu było uwierzyć, że istota o tak anielskim
wyglądzie może być zdolna do równie irytującego zachowania. Pomimo ciężkich
przejść i znojnej pracy Emma van Court nadal była piękną kobietą. Każda dama w
Londynie mogłaby jej pozazdrościć wspaniałych włosów i pięknych oczu, ale przede
wszystkim Emma wzbudzała podziw czymś trudno uchwytnym w swoim wyglądzie.
Czyżby to była kwestia, zastanawiał się w duchu James, zdumiony własnym
sentymentalizmem, wewnętrznego ognia, nieugiętego ducha?
Dobry Boże, pomyślał, muszę jak najszybciej wyjechać ze Szkocji. Staję się
obrzydliwie romantyczny.
- Zgoda, Emmo powiedział, krzyżując ramiona na piersi i ostrożnie dobierając
słowa. Wiedział, że czujnie go obserwuje. Rozumiem, że w tej kwestii nie zmienisz
zdania.
Nie był tego pewien, ale wydawało mu się, że na jej twarzy pojawił się wyraz
ulgi.
- Nie zmienię, milordzie odrzekła poważnie.
A zatem utknęli na martwym punkcie. Przynajmniej w tej kwestii. Ale była
jeszcze inna sprawa. James wzdragał się przed tym, ale musiał to zrobić. Nie miał
wyboru.
- Emmo powiedział. Chodzi o Stuarta.
- Tak? Zerknęła na niego z ciekawością. Co ze Stuartem? Po chwili przybrała
chłodny wyraz twarzy. Powiedziałam panu, milordzie, tyle, ile...
- Nie. James podniósł rękę, żeby ją powstrzymać. Nie chodzi mi o
okoliczności jego śmierci. Chcę cię spytać... o jego pochówek.
- Jego pochówek? Emma szeroko otworzyła oczy.
- Tak. Jego grób. Rozmawiałem z pastorem i on nie potrafił mi powiedzieć,
gdzie Stuart został pochowany. Byłem ciekaw...
- Wielebny Peck tego nie wie powiedziała szybko Emma. Zbyt szybko. W tym
czasie, kiedy umarł Stuart, umarło mnóstwo innych ludzi. Pastor nie mógł nawet
odprawić modłów na jego pogrzebie. Nie mogłam nawet...
- Pochować go na cmentarzu przy kościele dokończył James. Wiem o tym,
Emmo. I jestem ci za to wdzięczny, że nie zgodziłaś się na wspólną mogiłę. Wcale
nie jestem na ciebie zły za to, że pochowałaś go, jak przypuszczam, w nie
poświęconej ziemi. To nie ma najmniejszego znaczenia, bo uważam i jestem pewny,
że podzielasz moje zdanie że on będzie szczęśliwszy, kiedy powróci do opactwa
Denham.
- Powróci do opactwa Denham? nachmurzyła się Emma. Nie wiem, o czym
pan mówi.
- Mówię o tym powiedział powoli że chciałbym zabrać stąd Stuarta.
Emma ściągnęła brwi.
- Zabrać Stuarta? Co pan przez to rozumie?
- Chcę go ekshumować wytłumaczył jej James. Żeby pochować jego zwłoki w
rodzinnym grobowcu w opactwie Denham. Musisz zrozumieć, Emmo, że to jedyne
właściwe dla niego miejsce. Miejsce jego wiecznego spoczynku powinno się
znajdować tam, gdzie są pochowani jego rodzice. Oni na pewno by chcieli...
- Nie!
Ten dźwięk był raczej westchnieniem niż słowem, ale James łatwo go
zrozumiał. Zauważył również, że jej twarz pokryła się śmiertelną bladością.
- Emmo spytał, zaszokowany jej wyglądem. Czy źle się czujesz? Może ci coś
podać? Napij się wina...
Emma, która tak silnie uchwyciła oparcie krzesła, że zbielały jej nadgarstki,
chyba nie słyszała tego, co mówił.
- Nie możesz powiedziała, potrząsając gwałtownie głową. Nie możesz tego
zrobić. Nie. Nie.
- Emmo...
- Ja na to nie pozwolę dodała z pewnością siebie, nieco sztuczną, jak zauważył
James. Trudno być pewnym siebie, pomyślał, kiedy jest się bliskim zemdlenia.
Obawiał się, że właśnie tak było z Emmą. Słyszysz, ja na to nie pozwolę!
- Emmo powiedział. Jesteś bardzo zdenerwowana. Proszę cię, usiądź. Naleję
ci wina...
- Nie chcę siadać. James stwierdził z ulgą, że rumieńce powoli wracają na jej
policzki. Nie chcę wina. Nie będziesz go wykopywał, James. Rozumiesz? On zostanie
tam, gdzie jest.
- Emmo...
- On jest moim mężem powiedziała drżącym głosem.
- Wcale tego nie kwestionuję. Chcę tylko powiedzieć, że w rodzinnym
grobowcu czeka na niego miejsce, tam gdzie spoczywa reszta jego rodziny, gdzie
grób będzie otoczony opieką...
- On zostanie tutaj stwierdziła Emma. Razem ze mną, tutaj, na Faires.
Rozumiesz? Nie wolno ci go tykać!
12
Emma wstrząsnęła powygniataną poduszkę i przewróciła się na drugi bok. Nie
mogła spać. Nic zresztą dziwnego.
Powinna się była tego spodziewać. Była naiwna, że wcześniej o tym nie
pomyślała. Przecież to zrozumiałe, że hrabia chciał pochować swojego kuzyna w
rodzinnym grobowcu. Chociaż Stuart zawiódł oczekiwania rodziny, nie oznaczało to
jednak, że przestał do niej należeć. Pragną, żeby spoczął obok swoich rodziców i
prawdopodobnie, pomyślała ponuro Emma, kiedy na nią przyjdzie czas, będą chcieli
położyć ją obok Stuarta.
Jednak nie dojdzie do tego. Nie dojdzie, jeśli ona temu zapobiegnie.
A to akurat może zrobić; po prostu nie powie hrabiemu, gdzie jest pochowany
jego kuzyn.
Była przekonana, że James uznał ją za okropnie sentymentalną osobę, a może
nawet przesądną, ponieważ nie chciała zdradzić miejsca wiecznego spoczynku
Stuarta. Ale to nie interesowało jej. To, co mógł pomyśleć hrabia, zupełnie jej nie
obchodziło. On na pewno nie przejmował się tym, o czym ona myślała. Gdyby miał
jakiś wzgląd na jej uczucia, czy spałby teraz na rozkładanej ławie w jej własnej
chacie, zamiast w gospodzie „Pod Krową Morską”, gdzie sobie wynajął pokój? To
prawda, że zaoferowała mu nocleg, kiedy byli w latarni, nie przypuszczała jednak, że
on potraktuje poważnie jej propozycję. Powiedziała to zresztą, mając na uwadze
przede wszystkim lorda MacCreigh.
Jeszcze nie zdołała dojść do siebie po szoku, jakiego doznała, gdy nagle
zobaczyła go stojącego na grządkach warzyw, kiedy się dowiedziała, że on jest
dokładnie poinformowany o testamencie O'Malleya. Chwilę potem oddał do niej
następny strzał z biodra w sprawie Stuarta... i zaraz wynikła kwestia nocowania w jej
chacie. Jak kobieta mogła dać sobie z tym wszystkim radę? Tego było za wiele. Tego
już naprawdę było za wiele.
- Uważam, że powinniśmy udać się na spoczynek stwierdził. Z pewnością
jesteś bardzo zmęczona, ja zresztą też. Jeśli mi pokażesz, gdzie trzymasz zapasową
pościel, nie będę ci sprawiał więcej kłopotu.
Emma oniemiała. On chciał tu spać?! W jej chacie? Chyba oszalał!
- Może nie zauważyłaś powiedział ale pan Murphy już dawno odjechał. Nie
mam żadnej możliwości powrotu do miasteczka.
- Och! Westchnęła głęboko. Och, przecież możesz śmiało iść pieszo. Pójdę z
tobą, żeby ci pokazać drogę. Tam jest stromo...
James uniósł czarną brew.
- Emmo, zachowujesz się jak stara panna. Ja już na dzisiaj mam dosyć, to
pewnie wpływ morskiego powietrza. Spędzę noc na ławie.
- Ale co na to powie pani MacTavish?! wykrzyknęła Emma. Zauważy, że nie
spałeś w gospodzie. Będzie ciekawa, gdzie spędziłeś tę noc...
- Pani MacTavish w ogóle nie zwróci na to uwagi, Emmo. James wykonał
lekceważący gest.
Emma usiłowała go przekonać, jak bardzo się mylił. Kiedy mówiła, że jutro
dowie się o tym cała wyspa, James spojrzał na nią karcącym wzrokiem.
- Ależ Emmo, przecież nie jesteśmy sobie obcy. Jesteśmy rodziną.
Rodziną! Też pomysł! Przewracała się niespokojnie na łóżku, a Una patrzyła
na nią, jakby się zastanawiała, kiedy jej pani wreszcie się uspokoi i da jej spać.
Są rodziną! Co za bezczelność! Po tym, co zrobił...
Prawda, że to wszystko miało miejsce przed rokiem, tego okropnego dnia w
jego bibliotece. No i co z tego?! Rodzina! Co to za rodzina, kiedy jeden rzuca się z
pięściami na drugiego, tylko dlatego że ten drugi chce się ożenić?
Cóż jednak mogła zrobić? Nie wypadało przecież wyrzucić go z domu. A
może powinna powiedzieć mu, żeby poszedł spać do stodoły, razem z Tressidą, jej
kozą?
Tego jednak Emma nie zrobiła. Podeszła bez słowa do kufra i wyjęła z niego
pościel. Zdziwiła się, kiedy James chwycił za róg kołdry, żeby pomóc jej ją
rozprostować, i sam ułożył ją na wyściełanej ławie. Zgłosił również chęć pomocy w
sprzątaniu po kolacji i, ku zdumieniu Emmy, przyjął na siebie niezbyt miłe
zmywanie, jej zostawiając wycieranie naczyń. Widok Jamesa zanurzającego dłonie w
lodowatej wodzie wyzwolił w niej nawet wiele przychylnych uczuć. Nie wyobrażała
sobie, żeby hrabia Denham chciał komukolwiek myć naczynia.
Szybko jednak przywołała się do porządku. Przy tym mężczyźnie należało
stale zachowywać czujność. Nie powinna zapominać o tym, co się wydarzyło, kiedy
mu po raz ostatni zaufała... Omal nie zabił Stuarta!
A teraz chciał zrobić coś, co nie tylko będzie przykre, ale doprowadzi do
skandalu...
Nie. Nie pozwoli sobie na żadne ciepłe uczucia w stosunku do hrabiego.
Gdyby tak się stało, o wiele trudniej przyszłaby jej odmowa, kiedy znowu ją poprosi a
była przekonana, że tak się stanie o pozwolenie ekshumacji Stuarta. A na to nie mogła
pozwolić.
Problem polegał na tym, że Emma nie była zdolna do nienawiści. Poza tym
nie miała w tym żadnej wprawy. Hrabia Denham był jedyną osobą, której nie
cierpiała, ale to uczucie nie trwało nigdy dłużej niż kilka minut i wybuchało raz na
kilka tygodni, a nawet miesięcy. Trudno jej było naprawdę kogoś nienawidzić. Będzie
musiała się bardzo starać, żeby w tym wytrwać, dopóki on nie opuści wyspy...
kiedykolwiek to nastąpi.
A co się stanie, pomyślała, jeśli on nadal będzie dla niej dobry, tak jak był do
tej pory, broniąc jej przed lordem MacCreigh, przynosząc jedzenie z gospody,
zmywając naczynia? Jak będzie mogła go nienawidzić?
Jednak bez względu na wszystko, nie wolno jej wyzbyć się wrogich uczuć.
Emma leżała w łóżku, nadsłuchując, czy James już zasnął. A może, tak samo
jak ona, leży, patrząc w sufit? Z pierwszej izby nie dochodził żaden dźwięk. Słyszała
oddech Uny, która leżała obok niej na łóżku, i za oknami szum wiatru, który
przedostawał się do środka i wyziębiał sypialnię.
Chata Emmy miała zasadniczą wadę był tam tylko jeden kominek, i to w
pierwszej izbie, zamiast w sypialni, gdzie by się bardzo przydał w nocy. Kiedy żył
Stuart, nie odczuwała tego zbyt dotkliwie. Teraz, kiedy go zabrakło, a do tego drzwi I
były zamknięte musiała je zamknąć, żeby James nie zobaczył jej w nocnej koszuli w
sypialni Emmy było zimno jak w grobowcu.
Myślała jeszcze przez chwilę o swojej wychłodzonej izbie, potem o tym, co
ma powiedzieć pani MacEwan następnego ranka, kiedy ją spyta a na pewno to zrobi,
na Faires niczego nie dało się utrzymać w tajemnicy o Jamesa, który spędził noc w jej
chacie, kiedy usłyszała jakiś dziwny dźwięk. To nie był wiatr ani też Una. Ktoś
szarpał frontowymi drzwiami.
Emma nie wiedziała, która mogła być godzina. Wydawało się jej, że leżała w
łóżku już od wielu godzin, rozmyślając o Jamesie i jego nieoczekiwanej wizycie.
Równie dobrze mogła to być północ, jak i świt niebo i tak było pokryte ciemnymi
chmurami. Nie mogła też liczyć na swojego koguta, czasem zapominał budzić ją
pianiem o świcie.
Uznała jednak, że jest bliżej północy niż świtu. Kto mógłby plątać się koło jej
domku tak późno? Za życia Stuarta często była wyrywana ze snu w środku nocy.
Podczas epidemii tyfusu musiała czasem wstawać dwa, a nawet trzy razy, budzona
przez parafian, którzy chcieli, żeby wikary odczytał modlitwy przy łożu umierających
bliskich.
Ale Stuarta już nie było. Ktokolwiek to był, musiał mieć ważny powód, żeby
niepokoić ją o takiej godzinie.
Ważny albo bandycki powód...
Niewiele myśląc, Emma wyskoczyła z łóżka, otworzyła drzwi sypialni i
podbiegła do kominka. Słabo już żarzące się polana promieniowały na pokój dziwną
poświatą. Nie miała czasu tego podziwiać. Podwinęła rąbek koszuli, wspięła się na
kamień kominka i zdjęła strzelbę myśliwską ze ściany. Emma niezbyt dobrze umiała
obchodzić się z bronią i nie miałaby serca zastrzelić jakiegoś zwierzęcia. Gdyby nie
hojność pani MacEwan, żywiłaby się wyłącznie jarzynami i chlebem.
Jednak, chociaż Stuart byłby przerażony, gdyby o tym wiedział, Emma nie
miała specjalnych oporów w strzelaniu do ludzi, gdyby wynikła taka konieczność.
Wzięła strzelbę pod pachę i podeszła do drzwi. Wieczorem dobrze je
zamknęła nie tyle z obawy przed złodziejami, ale dlatego, że silny wiatr od morza
często je otwierał. Kiedy drzwi były zaryglowane, do chaty można było wejść jedynie
sposobem. Należało odsunąć zasuwkę, wkładając rękę przez jedno z wielu okienek, w
których łatwo wypchnąć szybę. Wszystkie okienka otwierały się na zewnątrz,
przytrzymywane metalowymi haczykami.
Emma nie zauważyła żadnej ręki na szybie, drzwi nadal były zamknięte.
Ktokolwiek to był, nie udało mu się sforsować wejścia. Usłyszała jakiś hałas za
plecami, odwróciła się szybko, przykładając strzelbę do ramienia. Serce podeszło jej
do gardła...
Nagle ktoś wytrącił jej broń z ręki.
- Na litość boską, Emmo! krzyknął zduszonym szeptem lord Denham.
Z gardła Emmy wydobył się tylko niewyraźny dźwięk.
Przerażona, że ktoś się stara dostać do jej domu, zupełnie zapomniała o
obecności Jamesa. Na widok ogromnego mężczyzny, w samej tylko koszuli,
całkowicie straciła panowanie nad sobą i zaczęła przeraźliwie piszczeć. James szybko
położył dłoń na jej ustach. Zorientowała się dopiero po chwili, że on ją trzyma przy
sobie, że wyczuwa jego muskuły przez cienki materiał swej koszuli pod którą niczego
nie miała i nie wiedząc, co robić, ugryzła go w palec.
- Och! James odsunął dłoń od jej ust. Co ty wyprawiasz?
- Puść mnie zażądała Emma, ale hrabia syknął tylko, żeby była cicho. On też
usłyszał ten łomot. Stał nieruchomo, nadsłuchując.
Emma była pewna, że właśnie na tej czynności skupia on całą swoją uwagę.
Przecież nie przyciskał jej tak mocno do siebie dlatego, że sprawiał mu przyjemność
dotyk jej prawie nagiego ciała. W żadnym wypadku! Nie zauważył pewnie nawet, że
jego udo znalazło się w jakiś dziwny sposób pomiędzy jej nogami. Oczywiście, że
nie! Przecież nie tylko obejmował ją w pasie, ale trzymał też strzelbę w ręku.
Mężczyzna, który trzyma strzelbę, nie mógłby myśleć o niczym innym, jak tylko tym,
co będzie jego celem.
Ale Emma nie trzymała strzelby. Emma nie miała na czym skupić uwagi,
czuła tylko dotyk jego ciała, muskularne udo pomiędzy nogami i jego palce, które
wpijały się w jej biodro. Co więcej, czuła również jego zapach. Ten sam męski
zapach, który tego ranka wypełniał pojazd pana Murphy'ego, mydło i woń Londynu.
A do tego był równie gorący jak Una, która z nią spała w łóżku, tylko o wiele
przyjemniej pachniał.
- Ja już niczego nie słyszę szepnął. A ty?
Emma nie odpowiedziała, myślała tylko o tym, żeby zapomnieć o jego
zapachu, zapomnieć o udzie między jej nogami.
Dopiero po chwili zaczęła nadsłuchiwać, ale wszędzie panowała cisza. I
znowu ktoś zaczął szarpać drzwiami...
James też to usłyszał. Wypuścił Emmę z objęć, położył dłoń na jej ramieniu i
popchnął ją na ławę.
- Zostań tu polecił, nie patrząc na nią, i szybko okrył ją kołdrą. Zobaczę, kto
tam jest.
Emma, która znalazła się w pościeli nagrzanej ciepłem jego ciała,
zaprotestowała.
- Ja powinnam pójść. To może być któreś z dzieci.
- Dzieci? James obrzucił ją zdumionym spojrzeniem.
- Albo ktoś z rodziców powiedziała Emma. Czasem przychodzą do mnie, żeby
im coś przeczytać...
- O pierwszej w nocy?!
- Obiecaj mi tylko, że ich nie zastrzelisz.
- Dlaczego miałbym to zrobić? James usiadł obok niej na ławie, żeby
wciągnąć buty. To ty miałaś ten zamiar.
- Ale najpierw chciałam zapytać, kto tam jest, i strzelać tylko gdyby to był...
- Gdyby to był kto?
- Nikt. Emma spuściła wzrok.
- Hm. Tak podejrzewałem.
James podniósł się z ławy, złamał strzelbę i zajrzał do lufy.
- Emmo rzucił gniewnym głosem. Ta strzelba nawet nie jest nabita.
Emma podciągnęła kołdrę pod brodę. Powłoczka pachniała Jamesem.
- To byłoby głupie, żeby zawiesić nabitą strzelbę nad kominkiem, prawda?
odpowiedziała szeptem.
James westchnął teatralnie.
- Gdzie Stuart trzymał naboje?
- W kredensie przy umywalce. To znaczy, w tym, co jeszcze zostało z
kredensu. Odrzuciła kołdrę. Pokażę ci...
- Nie ruszaj się z ławy, sam je znajdę.
- Ale...
- Na litość boską, Emmo. Zostań tam albo... Nie mogąc widocznie znaleźć
odpowiedniej groźby, dodał tylko: Albo się rozgniewam.
Emma, otulona w ciepłą pościel, zastanawiała się, kto mógłby składać jej
wizytę o północy. Niewykluczone, że był to ktoś zupełnie niegroźny. Emma miewała
już takie wizyty... chociaż dość dawno. Możliwe jednak, że za drzwiami stał ktoś, kto
miał rzeczywisty powód, żeby się tu zjawić.
A gdyby to był lord MacCreigh i James by go zastrzelił! Och, Boże,
westchnęła.
Ta sama myśl przyszła hrabiemu do głowy w chwili, kiedy usłyszał ruch przy
drzwiach. Przecież tylko dlatego postanowił spędzić tę noc w domku Emmy, z czego
ona, naturalnie, me zdawała sobie sprawy. Bóg jeden wie, o co go mogła
podejrzewać, kiedy się upierał, że zostanie u niej na noc.
Chociaż James przypuszczał, że po baronie można się spodziewać prawie
wszystkiego, nie wierzył jednak, że MacCreigh mógłby być aż tak głupi albo tak
podły. Hrabia nie wyobrażał sobie, żeby jakikolwiek mężczyzna mógł w ten sposób
terroryzować kobietę. Jaki łajdak ośmieliłby się nachodzić niewinną wdowę w środku
nocy?
Był jednak świadomy, że czasem trudno zrozumieć pokrętne zamysły
niektórych osób. Wiedział też, z czego Emma zupełnie nie zdawała sobie sprawy, że
na świecie było więcej zła niż dobra. Teraz miał tego najlepszy przykład. Mimo
wszystko nie uważał barona MacCreigh za wariata.
A to, co się działo, niewątpliwie było aktem szaleństwa.
Nie zapalał świecy, szukał naboi po omacku. Jeśli MacCreigh nie usłyszał
pisku Emmy a mógł go nie usłyszeć z powodu wycia wiatru to na pewno zobaczyłby
światło i domyślił się,, że jego obecność została zauważona. Należało go zaskoczyć.
MacCreigh nie powinien podejrzewać, że Emma nie jest sama. Miał myśleć, że nikt
go nie usłyszał. Jamesowi zależało tylko na jednym: żeby oddać celny strzał.
Wzrok hrabiego już się przyzwyczaił do ciemności panującej w chacie.
Ciemność i chłód. Przedtem jakoś tego nie zauważył, ale w tym domku było
przeraźliwie zimno.
Znalazł naboje, nabił strzelbę, nie spuszczając z oczu okienek,
rozmieszczonych po bokach drzwi.
Najpierw widział tylko smugi deszczu. Znowu się rozpadało, i to na dobre. Po
chwili jakiś cień przesunął się obok jednego okienka. Za chwilę MacCreigh znowu
zacznie szarpać drzwiami.
Teraz albo nigdy, pomyślał James.
Szybko podszedł do drzwi. Odsunął drewniany skobel, podnosząc
jednocześnie strzelbę do ramienia. Podmuch wiatru otworzył drzwi na oścież.
Za drzwiami stała, patrząc smutnym wzrokiem w lufę wymierzonej w nią
strzelby, bardzo mokra i bardzo nieszczęśliwa krowa.
13
- Och usłyszał za plecami okrzyk Emmy. To Louise!
James wolno opuścił strzelbę. Nie dowierzał własnym oczom. To nie był
Geoffrey Bain, to była krowa. Biało - czarna krowa. Wpatrywał się w nią, a ona
podniosła łeb i zaryczała żałośnie.
Emma odepchnęła go i podeszła do bydlęcia.
- Biedna Louise zaszczebiotała. Przytuliła policzek do krowiego pyska,
przykrywając go swoimi złotymi lokami. Znowu uciekłaś? Pani MacEwan na pewno
się martwi o ciebie. Dobrze zrobiłaś, że do mnie przyszłaś.
Po chwili, ku zdumieniu Jamesa, Emma podniosła głowę, chwyciła krowę za
sznur na szyi i zaczęła ciągnąć ją do środka.
Wciągała ją do chaty.
- Emmo odezwał się James. Nie był pewny, czy jego głos przebije się przez
szum deszczu, ale się nie poddawał. Emmo, co ty robisz?
- Hm mruknęła Emma.
Zwierzę początkowo się opierało, ale teraz już wchodziło do chaty, racice
dudniły po drewnianej podłodze.
- Nie możemy zostawić Louise na dworze. Leje jak z cebra. Przetrzymamy ją
przez noc, a pan MacEwan rano ją zabierze.
James patrzył z niedowierzaniem na przechodzącą obok niego krowę.
- Emmo powiedział, kiedy zwierzę uderzyło go ogonem w nogę. Czyś ty
zwariowała?
Ale Emma nie zwracała na niego uwagi. Odsunęła ławę i zaczęła rozniecać
ogień na kominku, wydając jednocześnie jakieś uspokajające, skierowane do krowy,
pomruki.
- Emmo! James nie mógł już tego znieść. Ruszył do przodu, żeby złapać ją za
ramiona i mocno potrząsnąć. Niestety, na jego drodze stała krowa, zza której Emma
patrzyła na niego zdumionym wzrokiem.
- O co chodzi, milordzie? spytała niewinnym tonem.
- Emmo. James odłożył strzelbę. Był tak wściekły, że mógł jej użyć przeciwko
Emmie... albo krowie. Emmo powtórzył z wyduszonym spokojem. Nie możesz
trzymać krowy w izbie.
Emma szturchała właśnie pogrzebaczem polano, które położyła na palenisku.
- Nie rozumiem dlaczego nie powiedziała w głąb kominka.
- Dlatego, że ona może... ona może... James nie potrafił dokończyć tego
zdania.
- To ja wtedy posprzątam. Potrząsnęła głową. Doprawdy, lordzie Denham, ma
pan o wiele więcej wspólnych cech ze Stuartem, niż przypuszczałam. On też był
niedobry dla biednej Louise, kiedy się zgubiła, tak jak dzisiaj.
Słysząc to, James zmienił stosunek do nocnego gościa. Nie można było
przecież zostawić tego biednego zwierzęcia na dworze, w takim deszczu.
- Hm jeśli topiko na jedną noc... powiedział z wahaniem, nie chcąc, by
wyglądało na to, że zbyt szybko się poddaje.
Dopiero teraz spostrzegł, że ciało stojącej przy kominku Emmy prześwituje w
blasku ognia przez jej cienką nocną koszulę. Widział wyraźnie każdą wypukłość,
każde wgłębienie, widział... wszystko. Zauważył, jak naprężone z zimna brodawki jej
piersi unoszą materiał koszuli.
James wiedział, że nie powinien na to wszystko patrzeć. Wiedział, że
obowiązkiem dżentelmena było odwrócić natychmiast wzrok. To żona jego kuzyna,
która teraz jest pozbawioną opieki wdową.
Nie potrafił jednak oderwać od niej oczu. Kiedy odwróciła się tyłem,
prezentując mu równie uroczy, mniej jednak urozmaicony widok, z trudem złapał
oddech.
Tego już było za wiele. Został wyrwany z głębokiego snu, myśląc, że ktoś
usiłuje się dostać do domu. Okazało się, że ma spędzić resztę nocy w jednym
pomieszczeniu z krową.
Jakby jeszcze tego było mało, musiał zobaczyć piersi swojej gospodyni. Nie
prosił się o to. Nie miał takiego zamiaru, kiedy się upierał, że spędzi noc w jej chacie.
Zresztą widział sutki Emmy nie po raz pierwszy. Widywał je już przedtem, i
to o wiele wyraźniej niż teraz. Poprzedniego roku Emma nosiła niesłychanie głęboko
wycięte suknie balowe i dzięki swojemu wzrostowi, przy wykonywaniu figur kadryla,
James mógł oglądać jej piersi do woli.
- Daj mi to powiedział ze złością i wyrwał jej pogrzebacz z ręki. Emma
spojrzała na niego ze zdumieniem, a James uczynił wysiłek, żeby na nią nie patrzeć,
gdyż z bliska jej nocna koszula była jeszcze bardziej przezroczysta, i zabrał się do
rozniecania ognia. Wracaj do łóżka, jeśli nie chcesz się przeziębić.
- Och! wykrzyknęła wesoło. Wcale nie muszę. Jeszcze nigdy nie byłam chora.
Jestem naprawdę bardzo wytrzymała.
- Emmo powiedział, patrząc na nią surowym wzrokiem. Zrób, jak ci mówiłem.
Mówił tak stanowczym tonem, że Emma pisnęła tylko:
- Tak, milordzie. Odeszła od kominka i zniknęła w sypialni.
James, kiedy wreszcie został sam, popatrzył na stojące przy nim zwierzę. Nie
miał żadnego doświadczenia w tym względzie, uznał jednak, że Louise była dość
przyjemną krową. Musiała chyba się trochę rozgrzać, bo przestała się już trząść.
Patrzyła na niego swoimi wielkimi brązowymi oczami, poruszając jednocześnie
pyskiem.
- Nie wejdzie ci to w zwyczaj, prawda, Louise? odezwał się łagodnie James.
- Słucham? Z sypialni wyszła Emma, usiłując wyciągnąć koronkowy
mankiecik swojej koszuli ze zbyt szerokiego rękawa bordowego szlafroka. Mówił pan
do mnie, milordzie?
- Nie odrzekł James, przypatrując się uważnie jej szlafrokowi. Słuchaj Emmo,
czy to nie szlafrok Stuarta?
- Oczywiście przyznała, wiążąc bordowy pasek na kokardkę.
- Wydawało mi się, że oddałaś wszystkie jego rzeczy. James zmrużył oczy.
- No, niezupełnie wszystkie. Słaby rumieniec wystąpił jej na twarz.
- Jak widać. Widok Emmy w szlafroku kuzyna zrobił mu przykrość. I to nie
taką przykrość, jaką miałby prawo odczuwać. Sama rozumiesz, że tak dalej być nie
może dodał niespodziewanie.
- Co być nie może? Emma zamrugała oczami.
- To, żebyś dalej mieszkała tu sama. Przypuśćmy, że pod drzwiami nie stałaby
Louise. Przypuśćmy, że byłby to MacCreigh.
- Och, on nigdy by... Emma zaśmiała się sztucznie.
- Czyżby? James potrząsnął głową. Słyszałem, co mówią we wsi. Mówią, że
on zabił swoją narzeczoną...
- Przecież on tego nie zrobił zaprotestowała Emma... i natychmiast zamilkła.
James spojrzał na nią z ciekawością.
- Jesteś tego bardzo pewna zauważył James. Słyszałem, że ta kobieta zniknęła
bez śladu. Skąd wiesz, że MacCreigh nie miał w tym żadnego udziału?
- Och! wykrzyknęła Emma. Była znów zdenerwowana. Ponieważ ja... po
prostu znam lorda MacCreigh. On by nigdy...
- Nigdy co? spytał James. Nie próbował wziąć kobiety siłą? Czy nie to
właśnie robił, kiedy zastałem was we dwoje w latarni morskiej?
- Ach, o to chodzi powiedziała Emma. On tylko chciał, żebym z nim poszła do
sędziego Reardona. To wcale nie znaczy, że chciał mnie zabić.
- Tak czy owak, zniknęła kobieta stwierdził James. Mówi się, że zabił ją
MacCreigh...
- Doprawdy, lordzie Denham oburzyła się Emma. Baron nie miał nic
wspólnego ze zniknięciem Clary. Ona uciekła z lokajem lorda.
- Skąd o tym wiesz? zdziwił się James. Wszyscy mówią, że on ją zabił.
- Wiem, że tak mówią. Emma nie patrzyła na niego, tylko na swoje stopy. Nic
na to nie poradzę. Wiem jednak, że Clara uciekła, żeby wyjść za mąż za człowieka,
którego kochała. Jej ojciec nigdy by się nie zgodził na to małżeństwo, więc nie miała
innego wyjścia...
- Podobnie jak ktoś, kogo znam powiedział sucho James, kładąc pogrzebacz
przy palenisku.
- Tak. Emma zarumieniła się. Tylko że ja nie byłam zaręczona z innym
mężczyzną jak Clara.
- Nie. Nie byłaś. Zrobiłem tylko to, co uznałem za najlepsze dla was dwojga
wyznał James. Dobrze wiesz, że Stuart nie był przygotowany do założenia rodziny.
Nie zaczął jeszcze pracować. Nie miał pieniędzy.
Emma patrzyła na niego równie tępym wzrokiem jak krowa. Tyle że krowa się
nie rumieniła.
- Mówił, że nie potrzebujemy pieniędzy powiedziała zdławionym głosem. Że
nie potrzebujemy niczego poza miłością.
- To bardzo do niego podobne zauważył James. To musiało się wydawać
bardzo romantyczne... jego pierwszą praca i tak dalej. Co z tego, że musieliście
zamieszkać w dzikiej północnej Szkocji i znosić warunki, do jakich nie byłaś
przyzwyczajona? Mieliście przecież siebie nawzajem.
- Przyjechaliśmy tutaj powiedziała Emma, oburzona jego sarkastycznym
tonem żeby pomagać tym, którym było o wiele gorzej niż nam. Ale pan nie może
mieć o tym pojęcia.
- To możliwe przyznał James. Jednak, jak widać, jeden z tych
pokrzywdzonych biedaków nie okazał zbyt wiele wdzięczności za tę pomoc. Biorąc
pod uwagę fakt, jak potraktował Stuarta...
- To nie była wina pana O'Malleya przerwała Emma. Tak samo jak nie było
winą lorda MacCreigh, że Clara... Emma zamilkła nagle, jakby jakaś niewidzialna
ręka zakryła jej usta. Zapanowała długa cisza, słychać było tylko wycie wiatru.
- Nie było winą lorda MacCreigh, że Clara co? spytał łagodnie James.
Wydawało mu się, że to, co Emma miała powiedzieć, było czymś niezwykle
ważnym. Świadczył o tym wyraz jej twarzy.
- Emmo, co się stało z narzeczoną lorda MacCreigh? nalegał. Powiedziałaś, że
uciekła z jego lokajem. Czy to wszystko? Czy jest coś jeszcze?
Niewątpliwie było coś jeszcze. Widział, jak krew odpływa z jej twarzy. Emma
doskonale wiedziała, że to nie była tylko sprawa zwykłej ucieczki. Nie chciała jednak
podzielić się z nim tą wiedzą. Przynajmniej nie teraz. Emma już się nie rumieniła,
była śmiertelnie blada. Spojrzała na niego wyzywającym wzrokiem.
- Nie mam zamiaru teraz o tym mówić. Jestem zmęczona, pan pewnie też.
Powinniśmy wrócić do łóżek.
Zobaczyła, że uniósł brwi, jakby zdziwiony jej ripostą. Hrabia Denham nie
był, oczywiście, przyzwyczajony do tego, że ktoś go zbywa. Tym razem przyjął to ze
zrozumieniem.
- Chyba masz rację, Emmo. Noc nie jest dobrą porą na zwierzenia. Może
doprowadzić do... Emma zauważyła, że wbija wzrok w wycięcie jej koszuli, gdyż
poły szlafroka Stuarta rozsunęły się różnych komplikacji.
- Tutaj nie musi się pan obawiać żadnych komplikacji, lordzie Denham
odparła sucho, zbierając szlafrok na piersi. Dobranoc panu.
- Emmo? James patrzył zdumiony na zamknięte drzwi sypialni. Co on takiego
zrobił? Czym ją rozgniewał? Dobry Hoże, ta kobieta miała równie wybuchowy
temperament jak on sam. Emmo?
Nie było odpowiedzi. Emma słyszała jego nawoływania, ale postanowiła je
zignorować. Komplikacje, prychnęła, wchodząc do swojego zimnego łóżka, nie
zdejmując nawet szlafroka Stuarta. Komplikacje, też coś! Jakby był przekonany, że
ona... przecież nie mógł myśleć, żeby ona...
Nie przypuszczała, żeby Jamesa Marbury'ego kiedykolwiek spotkały jakieś
komplikacje w związku z kobietą. Czy jest taka, która mogłaby być jego warta? Tak
doskonała istota chyba nie istnieje.
Emma mogła mieć tylko nadzieję, że James Marbury szybko opuści Faires.
Zły los prześladował ją przez cały rok. Chyba może liczyć, że jej nadzieje się spełnią.
To przecież tylko jedna drobna rzecz.
Emma nie tylko dlatego chciała się pozbyć Jamesa Marbury'ego, że irytowało
ją jego apodyktyczne zachowanie. Przede wszystkim chciała zapomnieć o tym, jak się
czuła, kiedy trzymał ją tak blisko siebie, kiedy nie mogła złapać tchu, jakby
przebiegła całą milę i drżała jak w gorączce. To okropne, że mężczyzna może być tak
irytujący i jednocześnie tak bardzo atrakcyjny!
Modlitwy Emmy nie miały zostać jednak wysłuchane. James nie miał
najmniejszego zamiaru wyjeżdżać z Faires. Przynajmniej do czasu, aż się upewni, że
wdowa po jego kuzynie znalazła się w odpowiednich warunkach.
To ciężka sprawa, pomyślał, kiedy człowiek chce się zaopiekować kimś, kto
stanowczo twierdzi, że tego nie potrzebuje. James westchnął i sprawdził, czy nie
powinien dołożyć do kominka. Nie chciał, żeby Louise zmarzła. Już i tak nie będzie
mógł przez to zwierzę dobrze się wyspać. A czeka go długi dzień.
Musi przecież jutro zabić barona.
14
Przy ładnej pogodzie zamek MacCreigh wyraźnie było widać z miasteczka.
Nastał piękny, ciepły poranek, tak bardzo różny od ponurego wczorajszego dnia.
Zamek górował nad okolicą, a jego wieże rysowały się ostro na tle błękitnego nieba.
W słoneczny dzień Faires było zupełnie inną wyspą. James, wyglądając przez okno
chaty Emmy, patrzył ze zdumieniem na pozieleniałą po deszczu bujną trawę, na
której pasły się siada białych owiec.
Mogło się wydawać, że znalazł się nagle w jakiejś krainie baśni. Jedynie
strome podejście do zamku MacCreigh wcale nie wyglądało malowniczo.
Dzień dobrze się rozpoczął. Jamesa obudziły jasne promienie słońca i głos
Emmy, która nuciła cicho w swoim pokoju. Pomyślał, że to jest jeden z najmilszych
poranków w jego życiu.
Hrabia czuł się wspaniale, dopóki coś nie zaczęło łaskotać mu stóp. Uniósł się
na ławie i zobaczył, że krowa obwąchuje mu nogi.
Chyba jednak nie w ten sposób powinien zaczynać dzień. Kiedy otworzył
drzwi, żeby wyprowadzić Louise na podwórze, i zobaczył Cletusa MacEwana, który z
jakiegoś powodu trzymał pod pachą koguta, wiedział już, że ten dzień nie będzie
należał do najlepszych. Jednak z nich dwóch farmer doznał o wiele większego szoku.
Na widok Jamesa na jego twarzy pojawił się trudny do opisania wyraz.
MacEwan nawet nie spojrzał na swoją krowę. Widocznie fakt, że jego zwierzę
spędziło noc w izbie Emmy, nic dla niego nie znaczył. Ważne natomiast było to, że
również James spędził tam noc. Cletus wpatrywał się tylko w hrabiego. Nawet kiedy
wybiegła Emma i zaczęła mu pospiesznie tłumaczyć, że hrabia musiał spędzić noc na
ławie, bo zrobiło się zbyt późno, żeby mógł wrócić do miasteczka, MacEwan nie
spuścił z niego wzroku. Nadal ściskał koguta pod pachą, a drugą rękę trzymał na
grzbiecie Louise. Jamesowi zrobiło się go nawet żal... chociaż nie za bardzo. Zbyt
dobrze pamiętał strwożoną twarz Emmy, gdy nagle wybiegła z sypialni, chwytając
ciężką strzelbę i z przerażenia zapominając nawet o jego obecności w chacie. Dobrze
wiedział, chociaż usiłowała temu zaprzeczyć, że była równie przekonana jak on sam,
że to baron usiłuje się wedrzeć do jej domku. Złościło go, że MacEwan, który
najwyraźniej rościł sobie pewne prawa do pani Chesterton, nie podjął żadnych
kroków, żeby zapewnić jej bezpieczeństwo.
Kiedy Emma poszła po kapelusz i pelerynę, James zapomniał o irytacji i
spytał MacEwana cichym głosem, czy nie zgodziłby się zostać jego sekundantem.
- Pana czym? usłyszał w odpowiedzi.
James westchnął ciężko. Dokładnie przemyślał całą sprawę i postanowił, że
przy pojedynku z baronem MacCreigh jego lokaj będzie musiał wystąpić w roli
chirurga, ponieważ w okolicy nie było lekarza. Roberts był już świadkiem wielu
pojedynków swojego pana i dobrze umiał tamować krew i bandażować rany.
Oznaczało to jednak, że Jamesowi potrzebny będzie jeszcze ktoś, kto będzie
pełnił rolę sekundanta. Ten farmer, podobnie jak James, miał niechętny stosunek do
barona, a James zawsze uważał, że nieprzyjaciele jego nieprzyjaciół są jego
przyjaciółmi.
- Nic ważnego odpowiedział tylko na pytanie MacEwana. Przyjdź do gospody
o wpół do dwunastej, potem pójdziesz ze mną do zamku MacCreigh i dostaniesz za to
gwineę.
Tym razem MacEwan dobrze go zrozumiał, bo na jego i warzy pojawił się
szeroki uśmiech pierwsza oznaka zadowolenia od chwili, kiedy zobaczył swoją
drogocenną panią Chesterton w towarzystwie mężczyzny, który go poprzedniego dnia
uderzył.
- Dobrze, milordzie powiedział stanowczym tonem.
Natomiast Emma, od kiedy James się obudził, była speszona i zażenowana.
Wiedział, że ona czuje do niego urazę, która się jeszcze zwiększyła, kiedy wyjawił jej
prawdziwy powód swojej podróży na Faires.
Potrafił to zrozumieć. Dla młodej wdowy miejsce wiecznego spoczynku męża
mogło być bardzo ważną sprawą. Emma kochała Stuarta i chciała być blisko jego
grobu.
A jednak...
James nie do końca wierzył, że tylko z tego powodu nie chciała mu pozwolić
na przewiezienie zwłok Stuarta do opactwa Denham. Emma była przywiązana do
Faires, to było oczywiste. Wydawało mu się jednak, że to przywiązanie odnosiło się
do żyjących mieszkańców wyspy, do jej małych uczniów, a nie dotyczyło pamięci
zmarłego męża. Nie potrafił powiedzieć, dlaczego tak myślał. To była tylko hipoteza,
a jednak...
Ta myśl nie opuszczała go w drodze do miasteczka. James umówił się z
panem Murphym, że ten przyjedzie po niego o ósmej rano, i karawan stawił się
punktualnie. Emma przyjęła zaproszenie hrabiego i pozwoliła się odwieźć do szkoły,
ale przez całą drogę była milcząca i zamyślona. James nie był pewien, czy drażniła ją
jego bezustanna obecność, czy też rozgniewało ją to, że przyjechał na Faires po ciało
Stuarta. Wreszcie pan Murphy podjechał pod latarnię morską, gdzie już po raz drugi
w ciągu dwóch dni przywoził Emmę, co nie uszło uwagi jej uczniów, którzy znacząco
trącali się łokciami, kiedy James pomagał jej wysiąść z pojazdu.
- Czy dzisiaj wraca pan do Anglii, lordzie Denham? usłyszał i miał już gotową
odpowiedź na swoje pytania.
James patrzył na jej zaróżowione od morskiego wiatru policzki wczorajsza
wichura ustąpiła łagodnym powiewom od morza i dał jej grzeczną, wymijającą
odpowiedź.
- Jeszcze nie wiem. Zobaczę, co przyniesie dzień powiedział i natychmiast
ujrzał wyraz niezadowolenia na jej twarzy.
- Och westchnęła tylko Emma, ale zaraz przywołała na usta z lekka drżący
uśmiech. Wie pan, gdzie można mnie znaleźć. Do widzenia dodała.
Skierowała się do latarni morskiej, a jej złote loki wymknęły się spod
kapelusza i powiewały na wietrze.
James postanowił zjeść śniadanie w gospodzie. To była rozsądna decyzja,
ponieważ nawet jego kucharz w Londynie nie potrafiłby zrobić takich kiełbas, jakie
robiła pani MacTavish. Jak słusznie przewidziała Emma, pani MacTavish nie
omieszkała powiedzieć, że wieczorem, kiedy wstąpiła do jego pokoju z butelką
gorącej wody, żeby ogrzać mu łóżko, nikogo tam nie zastała.
Właścicielka gospody była jednak świadoma jego pozycji i nie ośmieliła się
zadać pytania, gdzie był. James odparł tylko, że to był miły gest i przyjemnie jest
mieć ogrzane łóżko podczas deszczowej nocy. Poszedł zaraz do swojego pokoju,
gdzie Roberts przygotował gorącą kąpiel, spodziewając się nadejścia jego
lordowskiej mości. Lokaj Jamesa wiadomość o mającym nastąpić pojedynku przyjął
ze stoickim spokojem.
- Szable czy pistolety, milordzie? spytał tylko.
James rozwiązał zbyt silnie ściągnięty krawat w chacie Emmy nie miał do
pomocy lokaja. Mruknął, że baron nie wybrał jeszcze rodzaju broni i najlepiej będzie
na wszelki wypadek zabrać wszystko. Roberts zapakował więc pistolety do
skórzanych futerałów i włożył do pochwy świeżo naoliwioną, błyszczącą szablę.
O wpół do dwunastej James opuścił gospodę, przed którą czekał już Cletus
MacEwan. Kiedy hrabia poinformował go, że nie pójdą pieszo do zamku, tylko
pojadą karawanem pana Murphy'ego, MacEwan był tym pomysłem bardzo ubawiony.
James zrozumiał go dopiero, kiedy karawan z trudem się wspinał na strome
wzniesienie. Droga do zamku MacCreigh była chyba w gorszym stanie niż ta, która
prowadziła do chaty Emmy. W kilku miejscach musieli wysiadać z pojazdu, żeby
odciążyć konie. MacEwan pokonywał stromiznę bez najmniejszego wysiłku i
zręcznie jak kozica, a James i jego lokaj wlekli się z tyłu, nieprzyzwyczajeni do takiej
wspinaczki.
Dotarli wreszcie do rozwalającej się bramy wejściowej. Zamek MacCreigh
okazał się prawdziwą twierdzą, z wieżami, murami obronnymi i, jak domyślał się
James, musiał również mieć lochy. Zbudowany z kamienia przez przodka obecnego
barona miał wygląd ponurej, brzydkiej warowni. Hrabia wyobrażał sobie, że jego
mieszkańcy muszą znosić wiele niewygód. Nic dziwnego, że baron robił wszystko,
żeby się ożenić z Emmą, za jej pieniądze bowiem mógłby odnowić zamek.
Wprowadziwszy pojazd w głęboki cień, Murphy otworzył klapę w dachu i
zerknął z góry na Jamesa.
- Chyba ktoś powinien zastukać powiedział.
- Ja pójdę, milordzie odezwał się Roberts, wstając i usiłując przecisnąć się
koło olbrzymich stóp MacEwana, co nie było zadaniem łatwym.
- Zostań. Sam to zrobię odrzekł James.
Wysiadł z pojazdu i zbliżył się do wrót zamku, zrobionych'} z grubego
ciemnego drewna i nabijanych metalowymi ćwiekami. Zaczął się rozglądać za
sznurem od dzwonka, ale niczego takiego nie było. Podnosił już rękę, żeby uderzyć w
odrzwia, gdy te właśnie się otworzyły.
- Lord Denham? usłyszał melodyjny kobiecy głos.
James zmrużył oczy. Trudno mu było cokolwiek zobaczyć w ciemnym
przedsionku, oświetlonym jedynie świecą, którą nieznajoma trzymała w ręku. Nie
potrafił powiedzieć, czy kobieta była młoda czy stara, gruba czy chuda, służąca czy
też dama. Było na to zbyt ciemno.
- Nie wejdzie pan? odezwał się znowu ten sam głos. Rozległ się cichy śmiech
i James wiedział już, że głos należał do młodej, atrakcyjnej kobiety.
- Hm mruknął. Nie spodziewał się, że pierwszą osobą, jaką spotka w zamku,
będzie młoda kobieta. Nie jestem sam...
- Och usłyszał. Czyżby towarzyszyła panu pani Chesterton? Głos nagle
przestał być melodyjny.
- Nie odrzekł zdumiony James. Tylko mój lokaj, Roberts, który ma pewne
doświadczenie w opatrywaniu ran, i mój sekundant, Cletus MacEwan. Roberts!
MacEwan! zawołał James i obaj mężczyźni wysiedli z pojazdu, który przechylił się
znacznie, kiedy opuszczał go olbrzym.
Kobieta roześmiała się znowu, tym razem z wyraźną ulgą.
- Och, pan MacEwan, jak mi miło! wykrzyknęła. Proszę, wchodźcie panowie.
Pan też, panie Murphy. Niech pan wejdzie, żeby się rozgrzać. Maura właśnie szykuje
herbatę w kuchni.
Oszołomiony James szedł za migotliwym płomykiem świecy przez labirynt
ciemnych korytarzy i nagle znalazł się w ogromnej, jasnej sali. Promienie słońca
wpadały przez wysokie, łukowato zwieńczone okna, które na każdej ze ścian sięgały
aż do sklepionego sufitu. Z belek zwieszały się podniszczone proporce z herbem
rodziny MacCreigh, złotą kozą na zielonym tle. Nieliczne meble były zupełnie
przypadkowo poustawiane. Długi stół nakryty do lunchu znajdował się tak blisko
ogromnego kominka, jak tylko było możliwe bez obawy, że się zapali.
Dopiero teraz James mógł się przyjrzeć kobiecie, która go tu przyprowadziła.
Stwierdził z zadowoleniem, że jego przypuszczenie było słuszne. Rzeczywiście była
młoda i atrakcyjna. Miała rude włosy, nie tak delikatną budowę ciała jak Emma, ale
jej obfitsze kobiece kształty były równie miłe dla oka. Była mniej więcej w wieku
Emmy, mogła mieć osiemnaście albo dziewiętnaście lat.
Zdmuchnęła płomień świecy, stawiając lichtarz na antycznym kredensie.
- Tak jest o wiele lepiej. Teraz wreszcie pana widzę.
Przesunęła po nim wzrokiem, a w jej niebieskich oczach, których kolor
przypominał barwę nieba za oknami, ukazał się wyraz aprobaty. Potrząsnęła długimi
miedzianymi włosami.
- Jest pan podobny do pana Chestertona, milordzie. Ale nie za bardzo. Jest pan
od niego wyższy, lepiej zbudowany i, oczywiście, o wiele przystojniejszy.
- Dziękuję odparł sucho James. To pochlebstwo nie zrobiło na nim żadnego
wrażenia. Jestem wdzięczny zarówno za komplement, jak i za gościnność. Czy mogę
wiedzieć, komu je zawdzięczam?
Dziewczyna, ubrana w białą muślinową sukienkę, która była zbyt dziecinnym
strojem, jak na jej wiek, i zbyt cienka, jak na tę porę roku, złożyła mu piękny ukłon.
- Szlachetnie urodzona panna Fiona Bain, milordzie. Jestem zaszczycona, że
zechciał pan złożyć wizytę w naszym odludnym zamku.
James zacisnął zęby. Niech to diabli! To siostra barona MacCreigh. Powinien
był się tego domyślić. Nie wolno mu bratać się z nieprzyjacielem i jego rodziną.
Czyżby brat nie powiedział jej, że James przychodzi tu tylko po to, żeby go zabić? A
może zrobił to i dlatego ta dziewczyna obsypywała go pochlebstwami? Tak czy
inaczej, ta sytuacja mu się nie podobała.
Jego towarzysze mieli na ten temat zupełnie odmienne zdanie. Murphy i
MacEwan stali z szeroko otwartymi ustami, trzymając kapelusze w rękach. Tam,
gdzie James widział jedynie minioną świetność i niedostatek, oni zobaczyli przepych,
z jakim się jeszcze nigdy w swoim życiu nie zetknęli.
- Niech mnie westchnął MacEwan, patrząc na wystrzępione proporce, które
się wolno kołysały w pełnej przeciągów sali. To jest nawet większe niż kościół.
- A to jest tylko jeden pokój szepnął nabożnie Murphy. Obaj mężczyźni nie
mogli wyjść z podziwu.
Widząc, że jego sekundant zaczyna przechodzić na stronę nieprzyjaciela,
James postanowił przerwać tę scenę.
- Gdzie mogę znaleźć pani brata, madame? zwrócił się do Fiony Bain.
Jesteśmy umówieni i nie chciałbym sprawić mu zawodu...
- Ach, Denham, jak miło...
Ten głos, który rozlegał się wyraźnie w ogromnej sali, dochodził gdzieś z
okolic kominka. James zobaczył tam Geoffreya Baina, który właśnie podnosił się z
krzesła z wysokim oparciem. Był, jak zwykle, ubrany na czarno, trzymał w ręku
szklankę z jakimś płynem koloru bursztynu, którą wzniósł w kierunku Jamesa.
- Proszę tutaj, proszę tutaj, milordzie wołał, wykonując zapraszające gesty.
Niech pan nie stoi w przeciągu. Po wczorajszym deszczu jest tu okropnie wilgotno i
zimno, właśnie dlatego kazałem przysunąć stół do ognia. Nie bawmy się w
ceremonie, proszę, proszę.
James był wściekły. Zerknął na siostrę barona, która obdarzyła go słodkim
uśmiechem. Albo nie wiedziała, po co tu przyszedł, albo dobrze udawała. James
skłaniał się raczej ku tej drugiej możliwości. Była pewnie równie przebiegła jak jej
brat. Utwierdził się jeszcze w tym przekonaniu, kiedy podeszła do niego, wzięła go
pod ramię i zaczęła prowadzić w stronę kominka, przytulając bez żenady swoją
jędrną pierś do jego muskularnej ręki.
- Chodźmy, lordzie Denham zaszczebiotała. Ostatnio tak rzadko miewamy
gości. Często bywał u nas pana kuzyn ze swoją żoną, kiedy... kiedy narzeczona
mojego brata była jeszcze z nami, no i oczywiście przed tragiczną śmiercią pana
Chestertona. Teraz prawie nikogo nie widujemy. Bardzo jestem ciekawa, jak będzie
panu smakować zupa grzybowa, którą Maura zaczęła gotować już wczoraj
wieczorem, kiedy Geoffrey powiedział nam, że zaprosił pana na lunch. Ta zupa to
specjalność jej rodziny. Maura tak bardzo się cieszy, że gość będzie mógł ocenić jej
smak. Przykro mi, że nie mogła również przyjść pani Chesterton. Ta uwaga w uszach
hrabiego zabrzmiała fałszywie. Ale ona zajmuje się przecież tą swoją szkółką,
prawda?
Zanim dotarli do kominka, wściekłość Jamesa zamieniła się w prawdziwą
furię. Dorosły mężczyzna chował się za spódnicą młodej dziewczyny! W gruncie
rzeczy nie ma się czemu dziwić. Ktoś, kto posuwa się do zastraszania kobiety, nie
będzie się wahał szukać opieki u innej przedstawicielki słabszej płci.
MacCreigh, jak zauważył James, pił whisky. Hrabia był przekonany, że
pędzono ją w zamku.
- Ach, Denham. Tak się cieszę, że udało się panu do nas dotrzeć. Na twarzy
barona pojawił się szeroki uśmiech. Chyba droga nie była zbyt straszna? Czasami, po
takim deszczu jak wczoraj, jest tak błotnista, że przez całe tygodnie nikt się tu nie
pokazuje, prawda, Fiono? Poznał pan już moją siostrę Fionę, Denham? Co panu
podać? Whisky? A może porto?
James mógł zignorować poufałość barona. Mógł sobie nawet darować to, że
MacCreigh zwracał się do niego jak do przyjaciela, chociaż James na pewno nim nie
był. Nie mógł jednak zaakceptować faktu, że Geoffrey Bain zupełnie nie był
przygotowany do walki. Nie było przy nim pudła z pistoletami, szabli ani sekundanta,
chyba że tę funkcję miałaby pełnić jego siostra!
- Byliśmy umówieni na dwunastą, sir warknął z wściekłością.
- Tak, tak. MacCreigh machnął ręką. Lunch zostanie podany w południe. Ja
zawsze przed posiłkiem lubię się napić whisky. Proszę się do mnie przyłączyć.
- Nie byliśmy umówieni na lunch powiedział James cichym głosem, żeby nie
mogła go dosłyszeć siostra barona. Dobrze pan o tym wie, MacCreigh. Niech pan
będzie mężczyzną i wyjmie szablę. Mam zamiar pana zabić i zaraz stąd wyjść. Lunch
czeka na mnie w gospodzie.
- Aha, lunch pani MacTavish. MacCreigh skinął głową z uznaniem.
Doskonale pana rozumiem. Ona świetnie gotuje. Ale nasza Maura też się stara jak
może. A co pan mówił o zabijaniu mnie? Baron nie zniżał głosu. Mówił bardzo
głośno, z wyraźną brawurą. Nie mam pojęcia, o co panu chodzi.
- Dobrze pan wie, o co mi chodzi wycedził James lodowatym tonem. Wczoraj
wieczorem wyzwałem pana na pojedynek, kiedy zobaczyłem, że chce pan
skompromitować wdowę po moim kuzynie.
- Skompromitować ją? roześmiał się MacCreigh. Niech pan da spokój.
Chciałem jej tylko coś wyperswadować, nie miałem zamiaru jej kompromitować.
- Odniosłem zupełnie inne wrażenie. Wyglądało, jakby pan używał wobec niej
siły. Niech pan weźmie szablę i zacznie się zachowywać jak mężczyzna albo ja...
- Pan co? spytał MacCreigh. Przecież to czysta głupota, Denham. Możemy
załatwić tę sprawę, nie narażając się na rany lub utratę życia.
- Jest tylko jeden sposób zapewnił go James. Musi mi pan dać słowo honoru,
że już nigdy nie zbliży się pan do pani Chesterton. Hrabia nie wierzył zresztą, że
MacCreigh potrafiłby dotrzymać takiej obietnicy.
- Dobrze pan wie, Denham skrzywił się Geoffrey Bain że nie mogę tego
zrobić. Mówimy przecież o dziesięciu tysiącach funtów.
- Mówimy krzyknął James, nie panując już nad sobą o żonie mojego kuzyna!
- O wdowie po pana kuzynie poprawił baron, dopijając whisky i odstawiając
szklankę. Dopóki jest osobą samotną, każdy mężczyzna ma prawo na nią polować,
Denham. Musi się pan z tym pogodzić. Może pan temu zapobiec tylko w jeden
sposób: żeniąc się z nią samemu. MacCreigh wzruszył ramionami. Gdyby ona w
ogóle pana zechciała!
James nie mógł oczywiście wiedzieć, co Stuart mówił baronowi na temat
relacji pomiędzy nim a Emmą. Jeśli było prawdą, że kuzyn i jego żona często bywali
w zamku, jak twierdziła Fiona Bain, to oznaczałoby to, że ci dwaj mężczyźni byli w
przyjaźni.
Może baron chciał tylko powiedzieć, że znana ze swoich idealistycznych
poglądów Emma mogłaby mieć opory przed związaniem się z mężczyzną, który
hołdował bardziej praktycznym celom.
To, co MacCreigh chciał wyrazić, wcale nie było istotne. Ważny był ton, w
jakim to zostało wypowiedziane, i drwiący wyraz jego twarzy. To tylko
sprowokowało Jamesa do wymierzenia silnego ciosu pięścią prosto w twarz barona.
MacCreigh, który się tego nie spodziewał, upadł plecami na stół, przewracając
krzesła i zrzucając talerze. James, widząc, że nie stracił on jeszcze przytomności,
podszedł bliżej, żeby wymierzyć następny cios.
- James, przestań, James! usłyszał znajomy głos.
Dopiero wtedy zauważył, że siostra barona nie była jedyną kobietą w tym
pomieszczeniu.
15
Emma nie wierzyła własnym oczom.
Bardzo sceptycznie potraktowała przyniesioną przez panią MacTavish nowinę
właścicielka gospody przerwała Emmie lekcję historii że hrabia Denham udał się do
zamku MacCreigh, żeby zabić Geoffreya Baina. Z jakiego powodu, spytała, miałby
lord Denham coś takiego robić? Przecież to absurd. Wiedziała, że on nie lubi barona,
ale żeby go zaraz zabijać? Po co? To po prostu śmieszne.
Kiedy jednak pani MacTavish odciągnęła ją na bok i zaznajomiła ze
szczegółami tej sprawy że lokaj, którego hrabia zabrał ze sobą, miał szablę i pudło z
pistoletami, że hrabia zamówił lunch na pierwszą, a więc nie został zaproszony do
zamku na posiłek, oraz że był również z nimi Cletus MacEwan - Emma musiała
przyznać, że to wyglądało podejrzanie.
Nie była jednak w pełni przekonana. Nie wierzyła, że istnieje prawdziwy
powód do zmartwienia, dopóki nie poszła z panią MacTavish, chociaż zrobiła to
niezbyt chętnie, żeby zasięgnąć porady sędziego Reardona. Sędzia, który korzystał
właśnie z przerwy w osądzaniu sporu o prawo własności, wysłuchał wszystkiego z
poważną miną, odsunął z westchnieniem talerz haggis i sięgnął po kapelusz. Dopiero
wtedy Emma rzeczywiści się przestraszyła. Sędzia Reardon nigdy by nie odszedł od
stół podczas posiłku...
Gdyby czyjeś życie nie było w niebezpieczeństwie.
Teraz, stojąc w drzwiach wielkiej sali zamku, Emma wie działa już, że obawy
pani MacTavish wcale nie były bezpodstawne. Życie barona było w
niebezpieczeństwie. James uderzy go jeszcze mocniej niż Cletusa MacEwana
poprzedniego ranka mocniej niż Stuarta tamtego dnia w salonie lady Denham!
A hrabia stał, jakby nic się nie wydarzyło, z uniesiony rękami, próbując
rozruszać swoje nadwerężone nadgarstki.
- O, Emma powiedział, kiedy zobaczył ją w progu razem z sędzią Reardonem,
panią MacTavish i jej synem Seanemi który ich tu wszystkich przywiózł. Jak się
masz, Emmo?
Podniosła dłoń do ust. Osłupiała. Jeszcze nigdy James Marbury tak
dziwacznie się nie zachowywał. Przestał być sobą od chwili, kiedy wylądował na
Faires zapraszał wdowy do swego londyńskiego domu, mył naczynia, rzucał monety
mały chłopcom...
A teraz broni jej honoru, już po raz drugi w ciągu dwóch dni! Ten sam lord
Denham, który zawsze traktował Emmę ja małą dziewczynkę, zachowuje się teraz
tak, jakby dostrzegł, że ona jest już kobietą.
Trudno było w to wszystko uwierzyć.
- Najwyraźniej pani obawy były uzasadnione, pani MacTavish powiedział
sędzia Reardon beznamiętnym tonem. Tu się szykuje pojedynek, chociaż
pojedynkowanie się jest prawnie zabronione. Prychnął z dezaprobatą. - I to pomiędzy
prawdziwymi dżentelmenami! Jestem zdumiony. Naprawdę jestem zdumiony. Co ma
pan do powiedzenia na ten temat, lordzie Denham?
- Tylko to, że gdyby nie pana przedziwna decyzja, że pani Chesterton nie
może podjąć należnych jej pieniędzy, dopóki nie wyjdzie za mąż, do tego
wszystkiego by nie doszło. Baines obrzucił sędziego chłodnym spojrzeniem.
- Ho, ho powiedział tylko Reardon, na którym to oskarżenie nie zrobiło
żadnego wrażenia. Więc o to idzie. Podszedł do stołu, podniósł jedno z
przewróconych krzeseł i usiadł na nim. Nie przeszkadzajcie sobie. Niech zwycięży
najlepszy i tak dalej.
- Co?! wykrzyknęła Emma.
- Przepraszam, pani Chesterton. Sędzia Reardon odwrócił się, żeby spojrzeć
na Emmę, i szybko wstał z krzesła. Powinienem to krzesło zaproponować pani.
Proszę usiąść. Powinna pani usiąść.
Emmie wydawało się, że znalazła się w domu wariatów.
- Nie potrząsnęła gwałtownie głową. Wasza Ekscelencjo, pan nie może na to
pozwolić. Oni się pozabijają!
- To się może zdarzyć przyznał sędzia Reardon, siadając z powrotem na
krześle. To rzeczywiście może się zdarzyć.
- Ale nie może pan im na to pozwolić! Emma wysunęła się do przodu i stanęła
pomiędzy dwoma przeciwnikami, którzy patrzyli na nią z zainteresowaniem. James z
miejsca, w którym siał, i Geoffrey Bain z miejsca, na którym leżał, czyli ze stołu. To
absurdalne! Nie może pan na to pozwolić. Ktoś musi ich powstrzymać!
Przewodniczący Ławy Królewskiej wyjął z kieszeni kapciuch z tytoniem i
zaczął powoli nabijać fajkę.
- Można by to zrobić, moja droga powiedział ale ja nie będę nawet próbować.
Wiem z doświadczenia, że nie ma sensu powstrzymywać mężczyzny, który chce
kogoś zabić. Jeśli ktoś naprawdę chce to zrobić, to nic i nikt nie jest w stanie mu w
tym przeszkodzić.
Emma patrzyła na sędziego niepewna, czy go dobrze zrozumiała. Dopiero
kiedy zobaczyła, jak spokojnie zapala fajkę przeraziła się nie na żarty.
- To dlaczego zgodził się pan, żeby tu ze mną przyjść, jeśli nie po to, żeby ich
powstrzymać?
- Po to, żeby popatrzeć na walkę. Sędzia Reardon spojrzał na nią ze
zdumieniem. Ja stawiam na hrabiego. A ty, MacTavish?
Sean MacTavish, który nadal stał w drzwiach wielkiej sali, zamyślony,
pocierał brodę.
- Stawiam na barona powiedział wreszcie. Jest mniejszy, ale żeby to nadrobić,
nie będzie walczył czysto.
Emma potrząsnęła głową. Tego było już stanowczo za wiele.
- Doprawdy, James, dosyć tego! Co chcesz przez to osiągnąć?
- Co ja chcę przez to osiągnąć? powtórzył ze zdziwieniem hrabia. Emmo, ten
człowiek obrażał cię i zastraszał. Mam zamiar dać mu za to porządną nauczkę. Bądź
grzeczna i wracaj do miasteczka. Rzucił niechętne spojrzenie sędziemu i mruknął:
Nie rozumiem, dlaczego komuś przyszło do głowy, żeby cię tu przyprowadzić.
Gdyby mnie ktoś spytał, to na tej wyspie mieszkają sami wariaci. Widząc, że Emma
nie rusza się z miejsca, James podniósł głos. Odejdź, Emmo! Nie mam czasu na takie
głupstwa. Odwlekasz tylko to, co jest nieuniknione.
- Nieuniknione? Zobaczymy. Baron uniósł się na łokciu wśród potłuczonych
talerzy, patrząc ze złością na Jamesa. Dość już mam tych przewidywań, że zostanę
pokonany w tej walce. A tak przy okazji, nigdy pana kuzynki nie obraziłem. Mogłem
ją zastraszać, to prawda, ale nigdy jej nie obraziłem.
- Wystarczy, że taki typ jak pan z nią rozmawia. Dla mnie to jest obraza.
James popatrzył obojętnym wzrokiem na leżącego na stole mężczyznę.
- Taki typ jak ja? powtórzył baron. Co pan przez to rozumie?
- Sam pan powinien wiedzieć. Wszyscy w okolicy mówią o pana narzeczonej.
- Clara? O nią chodzi? Geoffrey Bain szeroko otworzył oczy.
- Ma pan inną narzeczoną? spytał uprzejmie James.
- Do diabła! Baron szybko podniósł się ze stołu. Ile razy mam to powtarzać?
Ja nie zabiłem Clary!
James chwycił Emmę za ramiona i odsunął ją na bok, szykując się do starcia z
baronem.
Jednak tym razem lord MacCreigh był przygotowany na atak hrabiego. Gdy
tylko pięść Jamesa wylądowała na żebrach barona, ten chwycił go w pasie i
przewrócił na podłogę.
Fiona Bain zapiszczała przeraźliwie i dopiero teraz podbiegła do stołu, żeby
się przekonać o rozmiarach wyrządzonych szkód.
- Moja zastawa! wykrzyknęła. Podgrzewacz do potraw mojej matki! Jeśli
któryś z was go stłukł, to was zabiję!
Emma wydała zduszony okrzyk, kiedy obaj mężczyźni, którzy na nowo
podjęli walkę, uderzyli o antyczny kredens.
- Jest pan chyba szalony, że nie chce ich pan powstrzymać! krzyknęła, patrząc
błagalnym wzrokiem na sędziego.
- Szalony? Sędzia spokojnie pykał fajkę. Nie przypuszczam. Kiedy zobaczył,
że hrabia traci przewagę, a baron trzyma go za gardło, wyjął fajkę z ust i wychylił się
do przodu. Denham! huknął. Mówię do pana, Denham. Niech pan teraz użyje pięści.
Dobrze! Oparł się znowu wygodnie i popatrzył na Emmę. Przepraszam cię, moja
droga. Co mówiłaś?
- Jeśli pan nie przerwie tej walki, sama będę musiała to zrobić. Emma
popatrzyła na sędziego z rozpaczą.
I po chwili, jak to często robiła w swojej szkole, weszła pomiędzy
walczących, by ich rozdzielić.
Zapomniała tylko, że tym razem nie ma do czynienia z małymi chłopcami.
Kiedy zauważyła skierowaną na siebie pięść, nie było już czasu na to, żeby się
odsunąć czy też uchylić. A baron, do którego należała ta pięść, włożył w swój cios
zbyt wiele siły, żeby móc zatrzymać rękę w powietrzu.
Na szczęście hrabia Denham miał niezwykle szybki refleks. Kiedy Emma
zamknęła oczy, oczekując uderzenia, ręka Jamesa wystrzeliła nagle w powietrze.
Chwycił barona tak, że jego pięść zatrzymała się tuż przy twarzy dziewczyny. Emma
czuł teraz zapach obu mężczyzn woń drogiego mydła James i duszący zapach stajni,
którym przesiąknięty był baron.
Kiedy ośmieliła się otworzyć oczy, zobaczyła hrabiego i barona, którzy stali
jak wryci. Z nieruchomymi, wzniesionym nad nią rękami, wyglądali jak zastygli w
jakiejś figurze kadryla. Tylko ich piersi wznosiły się ciężkim oddechem. Emma od
mówiła w duchu modlitwę po raz pierwszy była wdzięczna losowi za to, że był na
świecie James Marbury.
- Dość już tego powiedziała. Nie wstyd wam? To wszystko jest zabawne,
dopóki komuś nie stanie się krzywda. Wtedy śmiech zamienia się w łzy.
Taką przemowę wygłaszała zawsze do małych łobuziaków w swojej szkole.
Tak samo przemawiała jej stryjenka do niej i do Penelope, kiedy ich zabawy stawały
się zbyt gwałtowne. Wydawało się, że na dorosłych mężczyznach te słowa wywierają
podobne wrażenie jak na małych chłopcach i dziewczynkach. W każdym razie obaj
opuścili ręce.
- Teraz powiedziała surowo Emma podajcie sobie ręce i powiedzcie
„przepraszam”.
Widząc upór na twarzy obu mężczyzn, ujęła ich prawe dłonie.
- Nie słyszeliście, co mówiłam? Podajcie sobie ręce i powiedzcie
„przepraszam”.
James wiedział, że Emma nie ustąpi, nie zważając więc na niebezpieczeństwo,
chwycił dłoń Geoffreya Baina i ścisnął ją.
- Przykro mi powiedział bez cienia skruchy. Nie chciałem stłuc naczynia pana
matki do podgrzewania potraw.
- A ja stwierdził równie nieszczerze MacCreigh nie chciałem pana udusić.
- No właśnie podsumowała z zadowoleniem Emma.
Spojrzała na sędziego, który, wygodnie rozparty na krześle, sprawiał wrażenie
niezwykle z siebie zadowolonego.
- Widzi pan? spytała z lekka ironicznym tonem. Takie sprawy można
rozwiązać bez...
W tej samej chwili MacCreigh chwycił hrabiego za szyję obiema rękami,
unieruchamiając go w tym uścisku.
- Ja się z nią ożenię! krzyknął baron do ucha Jamesa. I nikt mnie przed tym nie
powstrzyma.
Emma odwróciła się szybko w stronę sędziego.
- Musi pan położyć temu kres! zażądała. Na Faires i tak jest za dużo przemocy
i rozlewu krwi. Jeśli pan temu nie przeszkodzi, to oni się pozabijają, tak samo jak
O'Malley zabił mojego męża!
- Jeśli ja temu nie przeszkodzę? Sędzia wyjął fajkę z ust i popatrzył na Emmę
ze zdziwieniem. Wydaje mi się, że jedyną osobą, która może temu przeszkodzić,
jesteś ty, moja droga.
- Ja? Emma była oszołomiona. Jak ja mogę temu przeszkodzić?
- Poślubiając jednego z nich powiedział spokojnie sędzia.
16
Mężczyźni natychmiast przerwali walkę. Dwie głowy jedna ciemna, a druga
koloru świeżo wypolerowanej miedzi obróciły się w kierunku Emmy.
Wpatrywali się w nią tak uporczywie, że zażenowana Emma cofnęła się o parę
kroków.
- Och, nie powiedziała stanowczym tonem. Nie.
- Bardzo słusznie. Cletus wysunął się do przodu, z dumnie wypiętą piersią.
Pani Chesterton wyjdzie za mnie, a nie za żadnego z tych dwóch.
Sędzia Reardon obserwował tę scenę z zainteresowaniem.
- Widzisz zwrócił się do Emmy, wyciągając fajkę w stronę Cłetusa to się
nigdy nie skończy, dopóki nie dokonasz wyboru.
- Wyboru! wykrzyknęła Emma, nie wierząc już nie tylko własnym uszom, ale
i własnym oczom. Hrabia i baron stali teraz sztywno wyprostowani, doprowadzając
ubrania do porządku. Jaki ja mam wybór? Muszę wyjść za mąż, żeby nie dopuścić do
morderstwa? To jest całkowicie...
- Wyjdź za Geoffa. Fiona Bain podeszła do Emmy. On się dobrze tobą
zaopiekuje dodała chytrze. Już ja tego dopilnuję.
- Za lorda MacCreigh! prychnęła pogardliwie pani MacTavish, która nie
należała do wielbicielek barona. Człowieka, który zamordował własną narzeczoną?
- Po raz ostatni powtarzam odezwał się baron ze znużeniem że nie
zamordowałem Clary. Uciekła z moim lokajem i ślad po niej zaginął.
- To pan tak mówi, milordzie. Pani MacTavish nie wyglądała na przekonaną. I
niech się pan tego trzyma. A pani, Emmo, jeśli ma pani poślubić kogokolwiek poza
moim Seanem, to powinien to być lord Denham. Właścicielka gospody zmrużyła
znacząco oczy. Czy on nie spędził wczorajszej nocy w pani chacie?
Słysząc to, baron aż podskoczył.
- Emmo! To nie może być prawda! wykrzyknął.
- Oczywiście, że to prawda stwierdziła z zadowoleniem pani MacTavish. A
kiedy pastor się o tym dowie, też będzie miał coś do powiedzenia. Zapamiętajcie
moje słowa.
- Chyba pani oszalała mruknęła Emma.
Potem zerknęła na Jamesa i na lorda MacCreigh. Zobaczyła, że wpatrują się w
nią dwie pary oczu, jedne koloru bursztynu, a drugie letniego nieba.
- Wszyscy oszaleli! zawołała. A jeśli myślicie, że pozwolę się wmanewrować
w małżeństwo z którymś z was, to jesteście w błędzie.
Szybko się odwróciła, żeby uciec z tej okropnej sali. Serce jej waliło jak
oszalałe. Nie wiedziała, gdzie iść, chciała tylko ukryć się przed tymi spojrzeniami...
Szczególnie jedno z nich wyprowadzało ją z równowagi, chociaż nie potrafiłaby
powiedzieć dlaczego. Było to spojrzenie lorda Jamesa, którego kiedyś lak bardzo
nienawidziła. Teraz to uczucie już w niej osłabło.
Jak mogłaby go nienawidzić, pamiętając jednocześnie o tym jak trzymał ją w
objęciach, a jej zdradliwe ciało tak chętnie przyjmowało jego dotyk. Mimo to był on
człowiekiem, który zrobił wszystko, żeby rozdzielić ją z kimś, kogo kochała... albo
też wydawało się jej, że kocha.
Miała właśnie wyślizgnąć się z sali, kiedy poczuła czyjąś rękę na ramieniu.
- Emmo, zaczekaj!
Zanim zdołała zaprotestować, hrabia ciągnął ją już za sobą, ale nie z
powrotem do sali, z której uciekła, tylko do drzwi, w stronę których się kierowała.
- Milordzie powiedziała, próbując się wyzwolić z jego rąk.
Ale on objął ją w pasie i dosłownie przeniósł przez drzwi, zamykając je za
sobą kopnięciem. Postawił ją pod ścianą, o którą oparł ręce, uniemożliwiając jej w ten
sposób ucieczkę.
- Nie mam zamiaru rozmawiać... Emma usiłowała zachować pozory godności.
- Zamilknij, Emmo rzucił krótko James. Słuchaj, co ci powiem.
Zamilkła, ale nie dlatego, że on tego żądał. Zamilkła, ponieważ osłupiała,
słysząc te słowa. Co się stało, pomyślała, z uprzejmym, sarkastycznym hrabią?
Jeszcze nigdy tak do niej nie mówił. Zawsze był spokojny i opanowany, gotów służyć
jej pomocą i ocierać łzy. Teraz był nawet bardziej wzburzony niż ona. To było
szokujące!
- Reardon ma rację usłyszała jego głęboki, ciepły głos.
Widziała teraz wyraźnie, co baron zrobił z jego twarzą: jedna z jego ciemnych
brwi była lekko skaleczona, na szczęce wystąpiła czerwona plama. Czy to możliwe,
zastanawiała się Emma, że ten sam mężczyzna uchodził w Londynie za wzór
dżentelmena?
- To jest nieznośna sytuacja, Emmo powiedział. Można ją jednak łatwo
zmienić, co powinno mi było od razu przyjść do głowy, jeśli się zgodzisz, to takie
rozwiązanie wszystkich zadowoli.
Emma otworzyła usta, żeby mu powiedzieć, że jej na pewno nie zadowoli.
Oczywiście, nie miała zamiaru mu mówić, że miał rację, kiedy usiłował przeszkodzić
jej małżeństwu ze Stuartem, że ten związek okazał się katastrofą właściwie od
samego początku. Chciała mu tylko dać do zrozumienia, że już raz spróbowała
małżeństwa i ten raz zupełnie jej wystarczy.
Nie mogła jednak tego zakomunikować, ponieważ James szybko mówił dalej.
- Pomyśl tylko, Emmo przekonywał ją. Dostaniesz swoje pieniądze i będziesz
mogła zrobić z nimi, co tylko zechcesz. Oddać je sierotom i bractwom misyjnym,
jeśli będziesz miała na to ochotę. Jedyna rzecz, o którą cię poproszę, to żebyś
zachowała pewną sumę dla siebie. Jeśli będziesz chciała, to zainwestuję ją, żebyś
mogła żyć z procentów. W ten sposób twoje pieniądze nie zostaną wydane na nowy
dach w czyimś rodzinnym zamku...
Jakby na zawołanie, usłyszeli szczęk zasuwy i głos lorda MacCreigh.
- Emmo? Czy pani jest...
James błyskawicznie zasunął rygiel.
- Co u... dotarło do nich przez grube, drewniane drzwi. Kto to zamknął?!
krzyczał lord MacCreigh. Denham? Czy to pan? Niech pan natychmiast otwiera!
- Widzisz, Emmo? W złocistych oczach Jamesa Emma dojrzała niemą prośbę.
Te pieniądze zapewnią ci dostatnie życie na wiele, wiele lat, nawet jeśli rozdasz
połowę, a jestem pewny, że tak zrobisz. A jeśli poślubisz jednego z nich... James
zerknął na drzwi, do których dobijał się baron, niewątpliwie z pomocą Cletusa... to
oni użyją twoich pieniędzy do własnych celów. Nie będziesz miała tego problemu ze
mną, ponieważ ja nie potrzebuję twoich dziesięciu tysięcy.
Teraz dopiero Emma w pełni zrozumiała jego słowa. Nie mogła jednak w nie
uwierzyć. Hrabia Denham kuzyn Stuarta prosi, żeby wyszła za niego za mąż?!
Jej zdumienie musiało być widoczne, ponieważ hrabia szybko dodał:
- Oczywiście możemy rozwiązać nasze małżeństwo, kiedy już dostaniesz
pieniądze, jeśli będziesz tego chciała. Nie powinno być z tym żadnego problemu.
Teraz Emma od razu zrozumiała, co mówił.
- Rozwód?! wybuchnęła.
Nie wiedziała już, co ją bardziej zaszokowało, czy fakt, że hrabia Denham
chce ją poślubić, czy też, że jednocześnie proponuje jej rozwód.
- Nie rozwód, Emmo tłumaczył James tylko unieważnienie małżeństwa. To
znaczy stwierdzenie, że małżeństwo w ogóle nie zaistniało. Oczywiście, nie będziemy
o to występować, dopóki nie dostaniesz swoich pieniędzy.
To z kolei jeszcze bardziej zdumiało Emmę. I to nie tylko dlatego, że hrabia
był gotów naznaczyć swoje nazwisko, z którego miał prawo być dumny, i swoją
dobrą reputację piętnem nieudanego małżeństwa. Zdumiała ją nonszalancja, z jaką to
wszystko traktował, zupełnie jakby mówił o jakiejś nieważnej transakcji w
interesach!
Nie miał zresztą powodu, żeby inaczej o tym myśleć, tłumaczyła sobie w duchu
Emma. Nie przyszłoby jej nawet do głowy, że hrabia Denham mógłby być w niej
zakochany. James nigdy by nie zapałał miłością do takiej dziewczynie jak ona sieroty
bez grosza przy duszy, której ocierał łzy, kiedy była małą dziewczynką; kimś, kto
nawet nie miał tytułu i przez całe życie był zależny od bogatych krewnych. Hrabia
Denham przebywał tylko w towarzystwie najpiękniejszych i najbogatszych dziewcząt
w Londynie i one wszystkie, jak zauważyła Emma podczas sezonu towarzyskiego w
minionym roku miały proste, błyszczące włosy, a nie ciasno skręcone loczki jak
Emma.
James nigdy by się też nie wdawał w jakieś romantyczne historie z ubogą
wdową po swoim kuzynie. To wykluczone!
Ale jeśli nie był w niej zakochany, to...
- Dlaczego? spytała. Była jeszcze zbyt oszołomiona, żeby sensownie
sformułować pytanie.
- Dlaczego co? zainteresował się James.
- Dlaczego... Zdała sobie nagle sprawę z jego bliskości. Był o wiele wyższy od
Stuarta i bardziej muskularny. Czuła się przy nim bardzo mała.
- Dlaczego chcesz to zrobić? spytała wreszcie.
„Dla mnie” chciała dodać, ale na te słowa już zabrakło jej odwagi. Jego
bliskość, podobnie jak poprzedniej nocy w chacie, działała na nią dziwnie
oszałamiająco. Zaczęło się jej kręcić w głowie. To tylko dlatego, tłumaczyła sobie w
duchu, że już dawno nie stała tak blisko mężczyzny to znaczy mężczyzny, który się
regularnie kąpał. Hrabia Denham, chociaż był bardzo przystojny, nie mógł pociągać
Emmy. Zbyt wiele rzeczy musiała przed nim zataić, żeby sobie pozwolić na jakieś
żywsze uczucia.
- Jak to, Emmo? James spojrzał na nią ze zdziwieniem. Dlaczego miałbym
tego nie zrobić? Należysz przecież do rodziny. Opieka nad tobą jest moim
obowiązkiem.
- Obowiązkiem? wykrztusiła.
Łzy nabiegły jej do oczu, sama nie wiedziała dlaczego. Może to przez te
słowa, te same słowa, które wypowiedział poprzedniego wieczoru, że ona należy do
rodziny. Do rodziny! Nie słyszała zbyt często tego słowa. Do rodziny? Ona teraz już
nie miała rodziny.
- Wydaje mi się, że poślubienie mnie daleko wykracza poza pana powinność,
milordzie. Nadszarpywanie swojej doskonałej reputacji przez unieważnienie
małżeństwa na pewno może źle wpłynąć na pana późniejsze plany matrymonialne.
- Specjalnie mnie to nie martwi odparł z uśmiechem James. Ty też nie
powinnaś się tym przejmować.
Emma potrząsnęła tylko głową. Wciąż nie mogła go zrozumieć. Chciał ją
poślubić, nie oczekując żadnego udziału w jej spadku, potem narażać się na kłopoty i
koszty związane z unieważnieniem małżeństwa, nie mając z tego żadnego pożytku to
wszystko było bezsensowne, zwłaszcza że James miał świetną głowę do interesów.
Dlaczego on chce to zrobić?
- Emmo powiedział, jakby czytając w jej myślach. Bardzo cię kiedyś
skrzywdziłem. Pozwól mi teraz to naprawić.
Mówiąc to, ujął jej dłoń. Tylko tyle. Ujął jej dłoń i przytrzymał w swojej.
Poczuł niewątpliwie, że nie jest to już ta sama ręka, której rok wcześniej dotykał w
kadrylu. Teraz pokryta była odciskami, stwardniała od prania w lodowato zimnej
wodzie z ługiem. Poza tym Emma już od wielu miesięcy nie tańczyła kadryla.
Jeśli jednak James zauważył tę różnicę, nie dał tego po sobie poznać, stał,
trzymając jej dłoń i patrząc na Emmę nieprzeniknionymi, niepokojąco złotymi
oczami, nie zwracając uwagi na głośne okrzyki i walenie w drzwi.
Nagle Emmie przestało się kręcić w głowie. Minął sta oszołomienia, w jakim
się znajdowała. Doskonale teraz rozumiała, co robi hrabia. Było to zadziwiające tak
zadziwiające, że trudno jej było w to uwierzyć. A jednak było prawdą.
Hrabia Denham prosił o wybaczenie.
Nie były to zdawkowe przeprosiny, jakimi ją zbył poprzedniego dnia przed
szkołą. Tym razem naprawdę prosił, żeby wybaczyła mu to, co przez rokiem uczynił
jej... i Stuartowi.
To nie do wiary!
Był to również dowód wbrew temu, co zawsze twierdził James, kiedy Emma
przekonywała go, że złodziei i pijaków można sprowadzić na prostą drogę że ludzie
naprawdę potrafią się zmienić.
Zaskoczona tak niezwykłym odkryciem, nie słyszała już, jak baron i Cletus
walą do drzwi, nie czuła wilgoci, którą przesiąknięte były ściany zamku MacCreigh.
Była tylko świadoma bliskości Jamesa, zapachu jego czystej koszuli, dotyku jego
palców i emanującego z jego ciała ciepła, tak jak poprzedniej nocy.
Nagle, na ułamek sekundy, ogarnęła ją trwoga, choć nie mogła zrozumieć,
czego się bała. To prawda, że hrabia był silnym mężczyzną. Ale dlaczego to miałoby
ją napawać lękiem?
Tego nie wiedziała. Ten niespodziewany napad strachu był śmieszny. James
wreszcie próbował naprawić to, co kiedyś zepsuł. Czyż Stuart jej nie pouczał, że
należy wybaczać tym, którzy uczynili nam krzywdę? Że błądzić jest rzeczą ludzką, a
wybaczać rzeczą boską? Że należy nadstawić drugi policzek?
Stuart na pewno chciałby, żeby tak postąpiła. Była to winna jego pamięci.
Emma nie potrafiła powiedzieć, w jakim stopniu na jej decyzję wpłynęła myśl
o Stuarcie, a w jakim wspomnienie muskularnego uda, które poprzedniej nocy
znalazło się pomiędzy jej nogami. Ale to na pewno był ten pierwszy powód,
wmawiała sobie. Oczywiście, że tak. Z trudem uświadomiła sobie, że w ogóle
pomyślała o innej przyczynie.
Zdusiła wspomnienie tego dotyku i zacisnęła palce na dłoni Jamesa.
- Dobrze, James. Wyjdę za ciebie za mąż powiedziała.
17
James, który stał teraz przed sędzią Reardonem, nie mógł jeszcze uwierzyć, że
to wszystko dzieje się naprawdę... również to, co się wydarzyło w ciągu ostatniej pół
godziny, wydawało mu się mało rzeczywiste. Przecież zaproponował Emmie, żeby
wyszła za niego za mąż tak właśnie było.
A co jeszcze bardziej zdumiewające, ona wyraziła zgodę.
Najlepszym potwierdzeniem tego stanu rzeczy był fakt, że Emma stała teraz
obok niego w swojej szarej sukience z koronkowymi mankiecikami, wpatrując się w
sędziego Reardona, który odczytywał formułę przysięgi małżeńskiej.
W przeciwieństwie do Jamesa, wydawała się nie zauważać lorda MacCreigh i
jego siostry, którzy stali przy ogromnym, buchającym żarem kominku, wyraźnie
zdegustowani. Nie widziała też chyba pani MacTavish, znajdującej się po przeciwnej
stronie kominka, która zalewała się rzewnymi łzami, słuchając suchego tekstu
cywilnej ceremonii. Sean, który został wyznaczony na świadka, był wyraźnie
znudzony. Pan Murphy również nie wykazywał zbytniego zainteresowania tym
wydarzeniem.
Natomiast Cletus MacEwan robił wrażenie, jakby za chwilę miał się
rozpłakać. James jeszcze nigdy nie widział tak żałosnej miny.
Rozumiał go. James nie wątpił, że Cletus szczerze uwielbiał Emmę i byłby dla
niej może niezbyt odpowiednim, ale za to bardzo oddanym mężem.
Obok Cletusa stał lokaj Jamesa, Roberts, z niewzruszonym wyrazem twarzy.
Służył Jamesowi wiernie, nigdy niczemu się nie dziwić. Równie spokojnie mógł
odgrywać rolę chirurga podczas pojedynku, jak i świadka na ślubie swojego pana.
James zazdrościł mu tego spokoju, którego sam zupełnie nie odczuwał. Jak mógł być
teraz opanowany? Brał ślub z Emmą van Court, najbardziej atrakcyjną debiutantką
zeszłorocznego sezonu towarzyskiego, z kobietą, którą wbrew wszelkim
przewidywaniom poślubił jego kuzyn Stuart.
Teraz Emma należała do niego.
Przynajmniej na jakiś czas. Był zły na siebie, że wspomniał o unieważnieniu
małżeństwa. Jednak widząc wtedy wyraz jej twarzy był przekonany, że w innym
wypadku nie zaakceptowałaby jego planu. Jego propozycja musiała się wydawać
Emmie niesłychanie osobliwa. Hrabia sam się sobie dziwił.
Kiedy sędzia Reardon zrobił tę niekonwencjonalną uwagę, James wiedział już,
że wreszcie okoliczności zaczęły mu sprzyjać. Zrozumiał, jak ma postąpić, gdy tylko
usłyszał słowa sędziego „Poślubiając jednego z nich”. Może wiedział o tym już
przedtem. Może dlatego chciał spędzić ostatnią noc w chacie Emmy.
Wreszcie miał okazję, żeby udowodnić Emmie, że nie jest już takim
zatwardziałym egoistą jak niegdyś. Jego życie zmieniło się tego dnia, kiedy ona
uciekła ze Stuartem. Emma nauczyła Jamesa, że za żadne pieniądze nie kupi tego,
czego naprawdę pragnie, i nie powstrzyma tego, przed czym się wzdraga. Nastąpił
sprzyjający moment, żeby naprawić to, co jej uczynił chociaż nadal uważał, że
poślubienie jego kuzyna nie było dobrym pomysłem.
Żałował tylko, że wtedy dał jej to zbyt wyraźnie do zrozumienia, bo u takiej
dziewczyny jak Emma jego słowa musiały jedynie wzbudzić współczucie dla Stuarta.
Biedny Stuart. Nawet własna rodzina nie chce, żeby był szczęśliwy! tak sobie mogła
pomyśleć. Ale to przyszło mu do głowy zbyt późno.
Teraz jednak był szczęśliwy, że Emma nie posłuchała jego rady. Gdyby rok
temu zaproponował jej małżeństwo, w żadnym wypadku nie zgodziłaby się zostać
jego żoną. Dopiero teraz widział, że nie potrafił zrozumieć nie tylko cudzych uczuć,
ale nawet własnych. Dla tak idealistycznie nastawionej dziewczyny, jaką była Emma,
on był ucieleśnieniem wszystkiego, czym ona w głębi duszy pogardzała: bogatym
człowiekiem interesów, który dbał jedynie o powiększanie swojego majątku i
hołdował wyłącznie własnym przyjemnościom.
Stał się innym człowiekiem. Dwanaście miesięcy to wystarczająco długi
okres, żeby się pozbyć dawnych fałszywych poglądów i przeobrazić w kogoś, kim był
teraz mężczyzną, który chciał naprawić swoje błędy i udowodnić stojącej obok niego
kobiecie, że całkowicie się zmienił.
Nie znaczyło to, że zapomniał o złożonej jej obietnicy unieważnienia
małżeństwa. Jeśli tylko Emma będzie chciała, on na pewno tę sprawę przeprowadzi.
Na szczęście, to nie było takie proste. Proces unieważnienia małżeństwa był
niezwykle żmudny, a dodatkowo mogły się pojawić różne niespodziewane
komplikacje.
Na przykład żona mogła się zakochać w swoim mężu.
Jednak widząc błękitne, świetliste oczy Emmy, ocienionej długimi rzęsami,
czuł, że warto podjąć to ryzyko. Nawet bardzo. Nagle usłyszał głos sędziego
Reardona.
- Proszę się zdecydować, milordzie. Rozumiem, że to się stało zbyt
pospiesznie i mężczyzna mógłby chcieć mieć więcej czasu do namysłu, ale ja
zostawiłem w gospodzie pyszny lunch i chciałbym do niego powrócić jeszcze w tym
tygodniu. Proszę powiedzieć „tak” albo „nie”.
Dopiero teraz James zdał sobie sprawę, że zostało mu zadane to najważniejsze
pytanie.
- Tak powiedział szybko i zerknął na Emmę, która patrzyła na niego lekko
zdziwiona.
Po ledwo dosłyszalnej odpowiedzi Emmy sędzia ogłosił ich z mocy swojego
urzędu, mężem i żoną. James był zdumiony faktem, jak szybko może nastąpić
odmiana ludzkiego losu jeszcze wczoraj nie pozwoliłby sobie na tak fantastyczną
myśl, że mógłby ożenić się z Emmą, a dzisiaj był już jej prawowitym mężem.
- Denham usłyszał znowu głos sędziego. Długo jeszcze będzie pan tak stał?
Nie pocałuje pan panny młodej?
Zaskoczony James odwrócił się do Emmy, która się zaraz cofnęła.
- To nie jest konieczne powiedziała.
Jednak pani MacTavish, pozbawiona nadziei na ślub swojego syna z wdową
po wikarym, chciała być chociaż świadkiem pierwszego pocałunku państwa młodych
nie zdając sobie pewnie sprawy, że to będzie ich pierwszy i prawdopodobnie ostatni
pocałunek. Chwyciła Emmę za ramiona i pchnęła ją w kierunku hrabiego.
- Musicie przypieczętować ten układ powiedziała.
Zaskoczona Emma upadłaby na podłogę, gdyby James nie chwycił jej w
ramiona.
Nowo poślubiona żona patrzyła teraz na niego szeroko otwartymi oczami.
Hrabia widział, że jest zażenowana. Z jakiegoś powodu Emma czuła się
onieśmielona.
Z jego powodu.
- Milordzie, niechże pan pocałuje pannę młodą nalegała pani MacTavish.
James nie wahał się ani chwili. Cóż miał robić? Nie mógł jej nie pocałować…
kiedy Geoffrey Bain patrzył na nich z taką nienawiścią w oczach. Baron mógłby
pomyśleć, że dla niego jeszcze nie wszystko stracone.
Pochylił głowę z zamiarem jedynie dotknięcia wargami jej ust. Sądząc po
wyrazie jej oczu i czując, jak sztywnieje w jego ramionach, uznał, że to będzie
wystarczający wyraz małżeńskich uczuć.
Kiedy jednak jego wargi dotknęły jej ust, stało się coś zupełnie
nieoczekiwanego… coś, co niewątpliwie jeszcze bardziej wstrząsnęło Emmą niż nim.
On, ze swojej strony, zawsze podejrzewał, że pocałunek złożony na ustach Emmy
mógłby okazać się zupełnie niezwykłym doświadczeniem.
Był pewien, że Emma nigdy nawet nie pomyślała, by się z nim całować.
Dlaczego miałaby o tym myśleć? Przecież to on sprawił, że rodzina się od niej
odwróciła, i on uderzył jej narzeczonego. Mało prawdopodobne, żeby Emma
kiedykolwiek zastanawiała się nad tym, jak mogą smakować pocałunki Jamesa.
Lord Denham był jednak przekonany, że kiedy ich usta się zetknęły, nie tylko
on doznał trudnych do wytłumaczenia uczuć. James mógł się zresztą tego spodziewać
tak często myślał o ustach Emmy, że musiał coś odczuć, kiedy te marzenia stały się
rzeczywistością. To przeżycie było jednak o wiele silniejsze, niż mógł przewidzieć.
Natomiast dla Emmy, nie wyobrażającej sobie nigdy przedtem, że hrabia
Denham mógłby ją całować, iskra, która przebiegła pomiędzy nimi, była jak grom z
jasnego nieba. Odczucie okazało się aż tak nieoczekiwane, że kiedy hrabia uniósł
głowę, kończąc ten delikatny, stosowny do sytuacji pocałunek, Emma, której wargi
jeszcze drżały, zarzuciła mu ręce na szyję i przyciągnęła go do siebie... zupełnie
nieświadoma wpatrujących się w nich zdumionych zebranych.
Czy można się jej dziwić? Jeszcze nigdy w życiu Emma nie doznała takich
emocji jak teraz. Chociaż sześć miesięcy wdowieństwa mogło przytępić jej zmysły,
była jednak przekonana, że gdyby Stuart kiedykolwiek pocałował ją tak, jak przed
chwilą zrobił to jego kuzyn, długo by o tym pamiętała.
Uzyskała całkowitą pewność, kiedy wargi Jamesa znalazły się ponownie na jej
ustach. Żaden mężczyzna jeszcze jej tak nie całował. Nie znaczyło to, oczywiście, że
Emma miała duże doświadczenie w tej dziedzinie. Mogła jedynie porównywać z
pocałunkami swego męża. Jednak do całowania jak również do wielu innych tego
typu spraw Stuart nigdy nie przykładał wagi. Często mówił, że żonie wikarego nie
wypada w ten sposób uzewnętrzniać uczuć, do czego Emma miała skłonności. Starała
się więc zwracać swoje myśli ku wyższym rzeczom.
Teraz, w ramionach hrabiego, Emma odkryła, że niełatwo jest myśleć o
wyższych sprawach, kiedy jest się tak cudownie całowanym przez Jamesa
Marbury'ego, prawdziwego mistrza w tej dziedzinie. Co do tego nie można było mieć
żadnych wątpliwości. Jego wargi przesuwały się po jej ustach z nadspodziewaną
zachłannością były zadziwiająco zaborcze, jeśli wziąć pod uwagę, że byli
małżeństwem od jakichś trzydziestu sekund.
Pocałunki Stuarta nie były ani zaborcze, ani zachłanne. Ile razy Stuart całował
Emmę, miała wrażenie, że on jednocześnie myśli o czymś innym o kazaniu, które ma
wygłosić, o błędnym wywodzie Williama Paleysa na temat bożej łaski, o tym, jak
skłonić O'Malleyów, którzy starym szkockim zwyczajem sami przed sobą składali
małżeńską przysięgę, żeby wzięli ślub w kościele.
Zupełnie inaczej było z kuzynem Stuarta. James całował Emmę, jakby myślał
tylko... o Emmie.
To było wspaniałe. Szczególnie biorąc pod uwagę fakt, że przez ostatnie kilka
miesięcy nieliczne osoby myślały wyłącznie o niej. Poświęcano natomiast
niesłychanie wiele uwagi dziesięciu tysiącom funtów, które miała odziedziczyć w
dniu swojego ślubu. Natomiast James skupiał swoje zainteresowanie tylko na niej
samej. Do tego stopnia, że prawie mogłaby przysiąc, że coś do niej czuł...
Było to coś więcej niż zwykła chęć naprawienia krzywdy, jaką jej wyrządził.
Czyż nie objął jej mocno i nie przyciągnął do siebie, kiedy tylko zarzuciła mu ręce na
szyję? Czyż nie czuła, jak szybko bije mu serce? A ten zaborczy pocałunek, jak
gdyby uważał, że ona jest jego własnością. To było szalenie ekscytujące, jakby James
był zwycięskim wodzem, a ona jego branką...
Nie znaczyło to, że Emma dawała się ponosić wyobraźni i że miała skłonności
do fantazjowania. Tylko... tylko że wszystko mogłoby być inaczej, gdyby Stuart
chociaż raz tak ją pocałował!
Czar prysł, kiedy usłyszała głośne chrząknięcie i została nagle przywrócona
do rzeczywistości. Dobry Boże, była w zamku lorda MacCreigha i tyle osób na nią
patrzyło! Jak łatwo się zatracić w ramionach Jamesa! Jakie to cudowne uczucie, kiedy
się jest w silnych ramionach mężczyzny, czuje się bijące od niego ciepło i wdycha
zapach świeżo wypranej koszuli!
Emma oderwała wargi od ust Jamesa i zerknęła, zażenowana, na sędziego
Reardona. Na szczęście on nie patrzył na nią z wściekłością jak stojący obok lord
MacCreigh. Wydawało się, że sędzia Reardon świetnie się bawił.
- Załatwione powiedział z zadowoleniem, zamykając zbiór tekstów
używanych przy cywilnych ceremoniach zaślubin. Wszystko dobre, co się dobrze
kończy. Doskonale dobrana para. On jej zapewni stabilizację, której ona potrzebuje, a
jemu przydałoby się trochę ciepła, którego ona, jak wierzę, mu nie poskąpi. A teraz,
jeśli nie macie nic przeciwko temu, wrócę, żeby dokończyć swój pudding.
James, ku wielkiemu niezadowoleniu Emmy, wyprostował się i wypuścił ją z
objęć. Ale ten nieoczekiwanie namiętny pocałunek dosłownie zwalił ją z nóg. Jeszcze
nigdy w życiu nie najadła się takiego wstydu. Kiedy się zachwiała, hrabia czule objął
ją w pasie.
- Tak powiedział całkowicie spokojnym, jak zauważyła Emma, głosem
nadużywamy gościnności lorda MacCreigha.
- Nonsens! zawołała Fiona Bain.
W jej słodkim głosiku zabrzmiała ledwie wyczuwalna ostra nuta, natomiast
pogrążony w smutku baron usiadł znowu przy kominku.
- Musicie zostać na lunch. Ślubny lunch.
Pani MacTavish i jej syn znacznie się ożywili. Nawet Cletus trochę się
rozchmurzył. Ślubny lunch? Taka okazja nie trafiała się często, a do tego na stole
pojawią się jeszcze wina z piwnic lorda.
Emma nie miała najmniejszej ochoty zostawać na takim poczęstunku, nawet
jeśli miało być podane wino. Przecież to nie był prawdziwy ślub... ale o tym
wiedziała tylko ona i lord Denham. Odczuła ulgę, kiedy usłyszała głos Jamesa.
- Bardzo dziękujemy, panno Bain, ale musimy to przełożyć na jakąś inną
okazję. Roberts, podaj mi pelerynę.
Zanim Emma zdążyła się zorientować, już siedziała w karawanie pana
Murphy'ego, pomiędzy swoim mężem jej mężem! a jego lokajem, odjeżdżając z
zamku MacCreigh.
Teraz jednak było zupełnie inaczej niż wtedy, kiedy przed niecałą godziną
jechała przerażona, spodziewając się, że zastanie tam scenę mordu. Opuszczała teraz
siedzibę Geoffreya Baina z zupełnie innym rodzajem niepokoju. Tym razem nie
obawiała się morderstwa, ale czegoś mniej przewidywalnego.
Jej niepokój stał się większy, kiedy dojechali do wioski.
- Do chaty lady Denham, proszę! zawołał James do pana Murphy'ego.
Lady Denham? Czyżby ona tutaj się zjawiła? Emma nie wyobrażała sobie, co
matka Jamesa mogłaby robić na Faires. Elegancka lady Denham zaszczycała swoją
obecnością jedynie wytworne, modne miejscowości i była ostatnią osobą, którą
Emma spodziewałaby się tutaj ujrzeć.
Dopiero kiedy pan Murphy skręcił na drogę prowadzącą do jej własnej chaty,
Emma zdała sobie nagle sprawę, że James mówił nie o swojej matce, tylko o niej.
Ona była lady Denham... nową lady Denham.
Nie ślubna ceremonia, nie zwalający z nóg pocałunek, tylko te słowa dopiero
jej uświadomiły, co zrobiła.
Wyszła za mąż za hrabiego Denhama! Ona wyszła za mąż za hrabiego
Denhama! To nieważne, że ich ślub był tylko formalnością. To nieważne, że on się z
nią ożenił tylko dlatego, że chciał odkupić swoje winy wobec niej i Stuarta. Wyszła
za mąż za hrabiego Denhama, mężczyznę, całkowicie pozbawionego, jak była
niegdyś przekonana, miłosierdzia i sumienia.
Dobry Boże! Co ona zrobiła? Serce podeszło jej do gardła, wychyliła się do
przodu.
- Panie Murphy! zawołała. Panie Murphy! Proszę się tu zatrzymać.
James popatrzył na nią jak na szaloną. Faktycznie, nie mogła być przy
zdrowych zmysłach, kiedy pomyślała, że małżeństwo z Jamesem jest niezłym
pomysłem.
- Emmo powiedział, gdy starała się przecisnąć koło Robertsa, żeby wyjść, bo
James zajmował zbyt dużo miejsca w karawanie. Nic ci nie jest?
- Dobrze się czuję, milordzie odparła sucho. Ale już zbyt długo dzieci są same.
Muszę do nich wrócić.
Przecisnęła się wreszcie koło zdumionego lokaja, otworzyła drzwi pojazdu,
zeskoczyła ze stopnia i wreszcie znalazła się na powietrzu i w słońcu.
Z daleka od złotych oczu Jamesa Marbury'ego.
Emma spojrzała na siedzących w karawanie mężczyzn.
- Bardzo panu dziękuję za to, że mnie pan poślubił, milordzie powiedziała,
uznając, że powinna to powiedzieć.
Po chwili, może dlatego, że James patrzył na nią oniemiały, szybko się
odwróciła i pobiegła w kierunku latarni morskiej.
Patrząc, jak biegnie, a słońce ozłaca jej jasne włosy, James zastanawiał się, za
jakie grzechy, które popełnił w swoim poprzednim wcieleniu, ma teraz ponosić karę.
To nie było w porządku, żeby natychmiast po ślubie małżonka dziewiątego hrabiego
Denhama udała się do szkoły. Mogła przynajmniej wypić z nim kieliszek szampana.
Jak się okazało, James nie był jedyną osobą, oczywiście poza Robertsem i
panem Murphym, która była świadkiem dziwacznego zachowania Emmy. W pobliżu
pojazdu stał młody Fergus, przechylając pod dziwnym kątem głowę, kiedy patrzył na
Emmę biegnącą do szkoły, z której on, co było oczywiste, zwagarował.
Chłopak skierował spojrzenie na Jamesa.
- Czy dobrze usłyszałem, że pani Chesterton dziękowała za to, że się pan z nią
ożenił? spytał z niedowierzaniem w głosie.
James był zanadto zmęczony, a właściwie zbyt upokorzony, żeby zaprzeczać.
- Dobrze słyszałeś.
Chłopak przeciągle zagwizdał.
- To jest dobra metoda na lorda MacCreigh, żeby się jej nie narzucał
powiedział swobodnym tonem. To znaczy, jeśli uda się panu to zlepić.
James usiłował przybrać pogodniejszy wyraz twarzy, ale nie bardzo
pojmował, o czym chłopak mówi.
- Zlepić?
- Tak odrzekł Fergus. To znaczy tę całą sprawę małżeńską.
- Oczywiście, że mi się uda odparł z oburzeniem James.
- W takim razie życzę panu powodzenia powiedział Fergus ze zbyt
znaczącym, jak na takiego dzieciaka, uśmiechem.
Włożył ręce do kieszeni spodni i skierował się do latarni.
- Zaczekaj! zawołał za nim James. Co przez to rozumiesz?
Młody MacPherson spojrzał na niego ze zdumieniem. W każdym razie
Jamesowi wydawało się, że chłopak na niego patrzy, gdyż trudno było zgadnąć, w
którym kierunku biegnie wzrok Fergusa.
- To, co zawsze mówi moja mama. Wzruszył ramionami. Jeśli naprawdę chce
ją pan zdobyć, a myślę, że tak, to musi się pan starać o jej względy.
Odszedł nadspodziewanie szybkim krokiem jak na kogoś, kto niewiele widzi,
zostawiając zdumionego Jamesa, który nadał siedział w karawanie. Jakie to dziwne,
pomyślał, że trzeba było odbyć podróż na te dzikie wyspy, żeby usłyszeć jedyną
dobrą radę, jaką kiedykolwiek otrzymał w życiu.
18
Wystarczyło kilka minut, by wiadomość o ślubie Emmy obiegła całe
miasteczko. Pani MacTavish już się o to postarała, kiedy tylko zdążyła wrócić z
zamku. Natychmiast zaczęła się dzielić tym, co widziała, nie pomijając niesłychanie
czułego pocałunku, z ludźmi spotkanymi po drodze. Po krótkim czasie wszyscy
wiedzieli, że wdowa Chesterton wyszła wreszcie za mąż i że dziesięć tysięcy funtów,
które miała z tej okazji otrzymać, nie znajdzie się w kieszeni żadnego miejscowego
mężczyzny, jak przewidywano, tylko weźmie je ktoś obcy.
Czy rzeczywiście obcy? Niewątpliwie lord Denham był kimś; obcym na
Faires, ale czy był obcy dla Emmy? Mówiono, że jest krewnym zmarłego wikarego,
męża pani Chesterton. Chociaż widać było pewne rodzinne podobieństwo, byli
całkowicie różnymi ludźmi. Stuart Chesterton znany był ze swojej pobożności i
ubóstwa. Lord Denham zdążył już zaszokować całe miasteczko, wynajmując karawan
pana Murphy'ego za oszałamiającą cenę dwóch suwerenów dziennie i wyzywając
barona MacCreigha na pojedynek.
Jakby tego było jeszcze mało, pani MacTavish przekazywała przyciszonym
głosem, zerkając na boki, czy ktoś jej nie podsłuchuje, jeszcze jedną niesłychaną
wiadomość... Do wieczora wszyscy na Faires już wiedzieli, że lord Denham nie spał
ostatniej nocy w wynajętym pokoju w gospodzie. Tamtego wieczoru Murphy zawiózł
hrabiego do chaty wdowy Chesterton I przyjechał po niego następnego ranka, jak mu
polecono.
Innymi słowy, hrabia Denham i wdowa Chesterton spędzili razem noc.
Jeszcze przed ślubem.
Mieszkanki Faires znalazły na to wytłumaczenie hrabia Denham i Emma byli
przez długi czas kochankami, nim ona poślubiła jego kuzyna i przyjechała na wyspę.
Wszystko się zgadzało. Czyż Emma, jako żona wikarego, nie sprawiła im
zawodu? Naturalnie, wypełniała wszystkie związane z tą rolą obowiązki odwiedzała
starców i chorych, piekła placki na kościelne kiermasze, pomagała żonie pastora
dekorować kościół na różne uroczystości.
Ale jak często słuchała kazań swojego męża? Tylko raz w ciągu dnia. Jej mąż
przywiązywał wielką wagę do rytuału, u ona wręcz przeciwnie, choć nazywała siebie
osobą praktykującą.
Jednak największe zdumienie wywołał pomysł Emmy, żeby uczyć dzieci w
szkole po śmierci ich nauczyciela. Kobieta będzie uczyć? To byłoby zrozumiałe po
śmierci męża bezdzietna wdowa rzuca się w wir pracy, żeby zapomnieć o swojej
stracie. Ale Emma zaczęła snuć plany założenia szkoły na długo przed jego
śmiercią... a jak mówili niektórzy, te projekty spotykały się ze zdecydowanym
sprzeciwem wikarego. Poza tym w szkole Emmy chłopcy i dziewczynki siedzieli
razem, nawet nie po przeciwnych stronach klasy, tylko w grupach łączonych według
wieku i umiejętności pan Chesterton nigdy by się na to nie zgodził.
Kiedy się o tym dowiedziano, większość mieszkańców Faires, a wśród nich,
jak mówiono, nawet pastorowa Peck, zaczęła odnosić się chłodno do Emmy. Pani
Peck opiekowała się teraz własnym maleństwem i nie miała czasu na spory z młodą
żoną wikarego. Mimo to nikt nie zabrał swojego dziecka ze szkoły pani Chesterton, a
niektórzy głośno się nawet chwalili szkolnymi postępami swoich pociech.
Wdowa Chesterton była ośrodkiem zainteresowania przed przyjazdem
przystojnego i niesłychanie bogatego hrabiego Denhama, który znał Emmę jeszcze z
Londynu i miał czelność sprzątnąć ją i jej dziesięć tysięcy funtów sprzed nosa
uczciwych, poważnych szkockich mężczyzn, którzy się o nie starali.
Ten fakt można było tłumaczyć tylko jednym Emma i lord Denham byli
kiedyś kochankami, których rozdzielił zły los, a zrozpaczona Emma musiała poślubić
biednego i bardzo pobożnego kuzyna hrabiego. Natomiast sam hrabia - jak twierdziła
Mary, pomocnica kuchenna w gospodzie, gorąca wielbicielka romantycznych
opowieści szukał ukojenia w ramionach paryskiej modelki. Teraz, kiedy hrabia się
dowiedział, że Emma jest wolna informowała podekscytowana Mary przyjechał na
Faires, żeby zabrać ją do domu. Losy paryskiej tancerki pozostały nieznane.
Zanim upłynął wieczór, wszyscy mieszkańcy Faires uznali rewelacje Mary za
doskonałe wytłumaczenie dziwnych wydarzeń dnia. Wszyscy, z wyjątkiem dwóch
osób. Pierwszą z nich był baron, który ani przez chwilę nie wierzył, że Emma
mogłaby pokochać kogoś innego niż on. A drugą jego siostra, która nie wierzyła, że
James mógłby pokochać kogoś innego niż ona.
Fakt, że znajomość panny Bain z hrabią była bardzo krótka, nie stanowił
żadnej przeszkody. Wystarczyło, że Fiona uważała się za królową piękności na
Faires. Jej jedynymi rywalkami do tego tytułu były: narzeczona brata, która na
szczęście zniknęła z horyzontu (i bardzo dobrze, że już nie ma tej ladacznicy), oraz
Emma, która, jak każdy widzi, jest zasuszoną starą wdową. Zatem teraz Fiona była
najpiękniejsza na Faires.
Byłoby więc naturalne, żeby tak bogaty i przystojny mężczyzna, jakim był
lord Denham, zakochał się właśnie w niej.
Fiona słuchała z niesmakiem opowieści Mary o rozdzielonych kochankach.
Nie uwierzyła ani jednemu słowu. Przecież była na tym ślubie i widziała na własne
oczy, że wdowa Chesterton niechętnie przystała na ten związek. Zresztą Fiona zawsze
uważała Emmę za idiotkę. Fiona przez całe życie czekała na takiego mężczyznę,
jakim był James Marbury, wyobrażając sobie, że któregoś dnia on przekroczy jej
próg. A kiedy to się siało, właśnie tego ranka, serce podskoczyło jej z radości. Minęło
tylko kilka chwil od momentu, kiedy lord Denham wszedł do jej domu, a ona już
zdążyła ułożyć plany ich wspólnego szczęścia, z dala od tej nędznej wyspy, na której
się urodziła i której nie cierpiała.
Po wysłuchaniu od Mary krążących po miasteczku plotek Fionę ogarnęła
wściekłość. Emma Chesterton teraz lady Denham zawsze wydawała się jej dziwną
osobą. Czyż pani Chesterton, po swoim przyjeździe na Faires, nie wybrała Clary
McLellen, zamiast Fiony, na swoją najbliższą przyjaciółkę? Co prawda, to raczej
Clara wybrała Emmę, ale ona wcale nie próbowała unikać z nią kontaktu, jak to
zawsze robiła panna Bain. Co z tego, że Clara była narzeczoną jej brata, kiedy w jej
żyłach nie płynęła ani kropla szlachetnej krwi, a Fiona mogłaby przecież poszczycić
się przodkami, począwszy od piętnastego wieku.
Ale czy to skłoniło Emmę Chesterton, żeby się choć trochę nią
zainteresowała? Jak często widywała w różnych miejscach zamku Clarę i Emmę,
które konspiracyjnym szeptem wymieniały zwierzenia? Ile razy, kiedy spacerowała
samotnie, spotykała je, jak szły obok siebie, prowadząc ożywioną rozmowę? Bóg
jeden wie, co Clara mogła naopowiadać żonie wikarego. Prawdopodobnie mówiła, że
nie jest dobrze traktowana w zamku MacCreigh i że nie cierpi Fiony.
No cóż, panna Bain była świadoma swojej pozycji w świecie, chociaż jej brat
wydawał się o tym zapominać. Przecież ojciec Clary zajmował się tylko handlem.
Fiona mogłaby się założyć, że Emma doskonale wiedziała, co się działo tej
nocy, kiedy zniknęła Clara. Było również bardzo prawdopodobne, że żona wikarego
wiedziała, gdzie ona uciekła. Można było także przypuszczać, że sama zachęcała tę
ladacznicę do ucieczki ze Stevensem, lokajem Geoffreya. A Stevens mógł się
podobać, nawet Fiona była pod jego urokiem. To prawda, że pochodził z gminu, ale
te uwodzicielskie błyski w jego czarnych oczach! Fiona nie dziwiła się, że Clara
straciła dla niego głowę, chociaż jej zdrada tak bardzo dotknęła Geoffreya.
Oczywiście, Fiona nie byłaby aż tak głupia, żeby poświęcić wszystko dla
zwykłego lokaja. O tym nie było nawet mowy. Ona czekała na kogoś takiego jak lord
Denham.
A teraz jej jedyna szansa na dobre małżeństwo legła w gruzach... Tak samo
Emma zniszczyła jej jedyną szansę na prawdziwą przyjaźń, kiedy wybrała
towarzystwo Clary, nie Fiony. Od czasu swojego przyjazdu na Faires Emma nie
robiła niczego innego poza przysparzaniem kłopotów Fionie.
Oczywiście, było trochę głupich kobiet, jak pani MacTavish, a nawet pani
Peck, które usiłowały powiedzieć o niej coś dobrego: że pani Chesterton podczas
epidemii tyfusu z niesłychanym poświęceniem opiekowała się chorymi, nawet m
stracie własnego męża; że była bardzo dobra dla dzieci, zawsze chętnie wysłuchiwała
cudzych kłopotów. I tak dalej, i tak dalej.
Fiona nigdy nie miała okazji, żeby móc się zwierzyć ze swoich zmartwień
pani Chesterton. Co prawda, nigdy o to nie prosiła, ale jako jedyna arystokratka na
wyspie mogła się spodziewać, że Emma uczyni przynajmniej jakiś wysiłek, żeby
mogły się lepiej poznać. Clara uważała, że to ona ma wyniosły sposób bycia, ale to
nieprawda. Ona była tylko nieśmiała. Mężczyźni lubią, kiedy damy są nieśmiałe.
Ale tym razem, sprzątając Fionie hrabiego sprzed nosa, Emma posunęła się
już za daleko. Ta kropla przepełniła czarę i siostra barona postanowiła dłużej tego nie
ukrywać. Jeśli chodzi o Jamesa Marbury'ego, to Fiona nie miała już żadnego pola
manewru. Na zawsze go utraciła, ale za to potrafi strącić Emmę z piedestału. Na
pewno to zrobi.
Panna Bain nie przejęła się faktem, że był już wieczór, kiedy ruszyła w stronę
latarni morskiej. Jej brat będzie musiał zaczekać z kolacją albo zjeść ją samotnie. Na
pewno nie będzie tym zachwycony, ale od chwili zniknięcia Clary i tak stale chodził
zły. A teraz jej brat był w tak strasznym humorze, w jakim go jeszcze nigdy nie
widziała. Ogarnęła go wściekłość, bo stracił coś, co od kilku miesięcy stanowiło jego
ostatnią nadzieję, czyli wdowę Chesterton i jej dziesięć tysięcy funtów.
Fiona dobrze rozumiała brata. Bądźmy sprawiedliwi, te pieniądze i wdowa
Chesterton należały się jemu. Tak samo jak przystojny, elegancki lord Denham
należał się jej.
Zamierzała to wszystko powiedzieć Emmie, nie przebierając w słowach.
Jeśli jednak, przekraczając próg latarni morskiej, panna Bain spodziewała się
zastać niedawną pannę młodą w doskonałym nastroju, który by z przyjemnością
zepsuła, spotkał ją srogi zawód. Emma siedziała nad stosem uczniowskim tabliczek z
twarzą zwróconą do okna, chociaż zdawała się nie zauważać zaglądających tam
złotych promieni zachodzącego słońca. Na jej ślicznej twarzy chociaż Fiona zawsze
odmawiała Emmie prawa do wyjątkowej urody malowała się rozpacz. Zobaczywszy
to, panna Bain odczuła nagłą satysfakcję.
- Pani Chesterton odezwała się donośnym głosem, nic przytrzymując za sobą
drzwi, które zamknęły się z hukiem a może powinnam powiedzieć lady Denham, całe
miasteczko mówi o pani. Nie przypuszczam, żeby się pani chciała dowiedzieć tego,
co mówią?
Emma odwróciła głowę. Jej niebieskie, zwykle radosne oczy były pełne
niepokoju.
- Nie odrzekła. Sądzę jednak, że i tak dowiem się tego od pani.
- Racja roześmiała się Fiona. Ma pani rację. Na pani miejscu pożegnałabym
się już z tą szkółką. Nie wydaje mi się, żeby dłużej pozwolono pani tu zostać po tym
skandalu, jaki pani wywołała.
Emma, ku wielkiemu niezadowoleniu Fiony, nawet nie drgnęła. Rozejrzała się
tylko dokoła, popatrzyła na ławki i stos leżących przed nią tabliczek.
- Myślę, że tak się stanie przyznała.
Fiona, która nigdy nie lubiła Emmy i uważała, że kobieta, która z własnej woli
wychodzi za mąż za kogoś, kto chce zamieszkać w takim miejscu jak Faires i na
dodatek jest wikarym, nie może mieć dobrze w głowie, już zupełnie nic mogła
niczego zrozumieć. Emma powinna teraz triumfować i zachowywać się wyniośle. To
przecież ona zwyciężył wyjedzie z tego okropnego miejsca, a Fionie nie wiadomo
kiedy się to uda.
A ona była taka... smutna. Niespokojna i smutna.
Fiona przeraziła się nagle, że mogłoby ją ogarnąć współczucie i to dla kogo?
dla zaprzysięgłego wroga.
- O co chodzi? Proszę mi tylko nie wmawiać, że obchodzą panią plotki, jakie
rozsiewa pani MacTavish i reszta tych starych wiedźm z miasteczka.
Emma opuściła nisko głowę. Dopiero po chwili panna Bain usłyszała jej
cichy, pełen rozpaczy głos.
- Co ja takiego zrobiłam?
To spotkanie nie przebiegało tak, jak sobie Fiona wyobrażała. Jakim
sposobem mogłaby zepsuć Emmie dobre samopoczucie, kiedy ta już była w
rozpaczy? O co mogło jej chodzić? Poślubiła przecież najprzystojniejszego nie
mówiąc już o tym, te również najbogatszego mężczyznę, jakiego Fiona kiedykolwiek
spotkała.
Emma nie miała zamiaru nikogo informować o tym, że rzeczywiście poślubiła
niezwykle przystojnego i bogatego mężczyznę, ale to było tylko formalne
małżeństwo. Wdowa Chesterton dzięki temu będzie mogła otrzymać swoje dziesięć
tysięcy funtów, a James Marbury pozbyć się poczucia winy w stosunku do swojego
nieżyjącego kuzyna.
Nie mogła tego powiedzieć Fionie, która natychmiast podzieliłaby się
wiadomością o planowanym unieważnieniu małżeństwa z sędzią Reardonem... co
wcale by mu się nie spodobało i nie wiadomo jak w świetle tych faktów
potraktowałby sprawę udostępnienia Emmie należnych jej pieniędzy.
A Emma bardzo ich potrzebowała. Teraz, kiedy były już w zasięgu jej ręki,
wiedziała, jak wspaniale mogłaby je wykorzystać. Posłać Johna MacAddamsa do
college'u. Zbudować prawdziwą szkołę i wynająć prawdziwego nauczyciela dla dzieci
z Faires. Był jeszcze Fergus, którego oczu, o ile Emma się orientowała, nigdy żaden
lekarz nie badał. Może udałoby się je wyleczyć?
Dobrze zdawała sobie sprawę z tego, że była teraz na językach całego
miasteczka wątpliwe więc, czy zezwolą jej na dalsze nauczanie. Poza tym palił ją
jeszcze wstyd n wspomnienie swojego zachowania, kiedy lord Denham j pocałował.
Czy jakaś kobieta zareagowałaby na pocałunek w bardziej wyuzdany sposób? Emma
nie mogła sobie tego wyobrazić. Zachowała się jak ladacznica, prawdziwa Maria
Magdalena. Co sobie o niej pomyślał James? Była przecie wdową po jego kuzynie...
na dodatek wikarym... który umarł przed niespełna sześcioma miesiącami!
Panna Fiona Bain nie miała, oczywiście, pojęcia o ty co dręczyło Emmę.
Wiedziała tylko, że dziesięć tysięcy funtów Emmy Chesterton, zamiast dostać się jej
bratu, który mógłby użyczyć jej cząstkę tej sumy na nowy kapelusz, a może nawet na
dwa, dostaje się człowiekowi, który tych pieniędzy nie potrzebuje i który będzie stale
kupował Emmie nowe kapelusze, nie mówiąc już o wachlarzach. A Fiona od lat nie
miała nawet nowej wstążki do włosów.
Siostra barona już otwierała usta, żeby powiedzieć Emmie coś szczególnie
zjadliwego, na przykład: „Mogła pani chociaż poczekać, aż ciało ostygnie”, czy coś w
tym rodzaju, kiedy otworzyły się drzwi i do latarni wdarło się słone morskie
powietrze.
Te okrutne słowa zamarły Fionie na ustach, kiedy się odwróciła. W drzwiach
stał hrabia we własnej osobie, równie przystojny jak wtedy, kiedy go widziała na
zamku. Jego wysoka sylwetka i szerokie ramiona rysowały się wyraźnie na tle
promieni zachodzącego słońca.
- Panno Bain powiedział dość suchym tonem i skinął jej głową.
Jego wzrok prześlizgnął się po niej obojętnie, zupełnie jakby nie była
najładniejszą dziewczyną w tym pomieszczeniu, i zatrzymał na Emmie.
- Emmo, przyjechałem, żeby cię zabrać do domu. Chyba już skończyłaś?
Jak wspaniale zabrzmiały te słowa w uszach Fiony! Tak bardzo pragnęła, żeby
jakiś wysoki, przystojny hrabia wszedł do jej pokoju i powiedział, że przyjechał, by
zabrać ją do domu. Fiona na pewno nie odpowiedziałaby mu tak jak Emma.
- Jeszcze nie skończyłam poprawiać wypracowań powiedziała uprzejmym
tonem świeżo poślubiona żona hrabiego.
W jej głosie nie było już ani śladu niedawnej rozpaczy.
Lord Denham, zamiast rozbić kopniakiem kilka ławek, jakby to uczynił w tej
sytuacji każdy miejscowy mężczyzna, zamknął tylko drzwi i oparł się o nie, krzyżując
ręce na piersi.
- W takim razie zaczekam odparł lekko rozbawiony dopóki nie skończysz.
Emma, zamiast zostawić te przeklęte wypracowania i rzucić mu się w
ramiona, jakby to zrobiła Fiona, podniosła kolejną tabliczkę i zaczęła ją poprawiać.
Panna Fiona Bain nie potrafiła już dłużej tego znieść. Przecież i tak uznała
Emmę za głupią przede wszystkim dlatego, że wyszła za mąż za Stuarta Chestertona.
Stuart, choć niewątpliwie był przystojnym mężczyzną, zbyt wiele, według Fiony,
mówił o religii, poza tym był tylko wikarym. Jaka kobieta przy zdrowych zmysłach
wyszłaby za mąż za wikarego? Nawet wielebny Peck poślubił panią Peck dopiero
wtedy, kiedy miał własną parafię.
Teraz jednak szczęście uśmiechnęło się do Emmy. Wyszła za mąż za
człowieka, który był nie tylko arystokratą i pięknym mężczyzną, ale do tego nie
wykazywał zainteresowania religią. Ta kobieta już nigdy nie będzie musiała niczego
haftować na kościelne kiermasze, jeśli nie będzie miała na to ochoty.
A jak się ona zachowuje? Jakby jej mąż był jakimś potworem! To wyglądało
prawie tak, jakby... jakby coś z tej całej gadaniny Mary mogło być bliskie prawdy.
Jakby ci dwoje znali się jeszcze w swoich poprzednich wcieleniach. Ale nie byli
wtedy kochankami, byli...
Nieprzyjaciółmi.
Fiona wiedziała jednak, że takie myśli były po prostu śmieszne. Przecież
żadna kobieta nie mogłaby czuć do hrabiego niczego innego poza uwielbieniem. Ten
mężczyzna nosił piękne kremowe bryczesy, wysokie kołnierzyki i nie akcentował tak
silnie „r”, jak to robili Szkoci, tylko mówił z pięknym angielskie akcentem. Niestety,
Fiona miała akcent szkocki, którego nie cierpiała i którego starała się bezskutecznie
pozbyć.
Panna Bain nie była już w stanie dłużej patrzeć na taką niesprawiedliwość
losu. Serce pękało jej z bólu. Emmie nie, powinno to wszystko ujść na sucho. Fiona
nie potrafiła zapomnieć, że pani Chesterton wolała spacerować z tą wredną Clarą
McLellen niż z nią. Jeśli na świecie istnieje sprawiedliwość to Emma na pewno za to
wszystko musi odpokutować.
- Powiem już dobranoc, lordzie i lady Denham pożegnał się Fiona, zawiązując
pelerynę. Trzeba przyznać, że ostatni dwa słowa wypowiedziała z pewną
złośliwością.
Lord Denham otworzył i przytrzymał dla niej drzwi. Fion przeszła obok niego
i doznała nowej przykrości. Poczuła bowiem słaby, ale wyraźny zapach mydła.
On nawet się kąpie, pomyślała.
Emma van Court Chesterton Marbury wzbudzała w niej teraz jeszcze większą
zawiść.
19
Szczęśliwie się złożyło, że panna Fiona Bain nie była świadkiem sceny w
chacie Emmy, zaledwie pół godziny po jej wyjściu z latarni. Gdyby zobaczyła to, co
ujrzała Emma, kiedy James otworzył drzwi, by przepuścić ją przed sobą, niechybnie
zzieleniałaby z zazdrości.
Chata Emmy uległa przeobrażeniu, brakowało jedynie serwisu z Limoges. Ale
nawet James Marbury, którego rozkazy zawsze były wykonywane, nie mógł nakazać
porcelanie, żeby się sama posklejała.
Ale stół nakryty był tak śnieżnobiałym obrusem, że Emma natychmiast się
domyśliła, że nigdy przedtem nie był on używany, i zastawiony lśniącą porcelaną z
insygniami hrabiego. Talerze, filiżanki i spodki, półmiski i dzbanki do herbaty, cała
zastawa z kremowej porcelany oznaczona była czerwono - złotym herbem lorda
Denhama. Kryształowe kieliszki migotały w blasku ognia, przy dwóch nakryciach
lśniły srebrne sztućce. W ozdobnej karafce czekało ciemnoczerwone wino, na małym
półmisku stały wiórki świeżego masła, a przyrumienione na złoty kolor bułeczki były
jeszcze gorące.
Ale to nie wszystko. Zawieszone na belce u sufitu miedziane garnki były tak
błyszczące i wypolerowane, że Emma nic wiedziała nawet, że mogą tak wyglądać,
kiedy kupowała je od pani Peck. Były wtedy okropnie brudne. Ogień wesoło trzaskał
na palenisku i nie było nawet śladu dymu. Emma domyśliły się, że ktoś na pewno nie
sam lord Denham poradził sobie z jej nieszczęsnym przewodem kominowym. Nad
ogniem wisiał kociołek, w którym coś się gotowało, i cała chata Emmy przesycona
była wspaniałym zapachem.
Lokaj lorda Denhama, który uważnie mieszał zawartość kociołka, na widok
Emmy odłożył drewnianą łyżkę.
- Dobry wieczór, lady Denham powiedział. Czy mogę wziąć pani pelerynę?
Emma stała w drzwiach, nie wierząc własnym oczom. Właściwie nie powinna
się temu dziwić. Lord Denham był amatorem dobrego jedzenia i dobrego wina. W
końcu to przecież ich kolacja ślubna. Tego wieczoru nie mogli jeść osobno, jeśli
chcieli, żeby sędzia Reardon i mieszkańcy wyspy uwierzyli, że ich małżeństwo
będzie trwało dużo dłużej niż czas, jaki będzie potrzebny Emmie na odebranie swoich
dziesięciu tysięcy funtów.
Ale błyszczące garnki? Odetkany przewód kominowy? Ta piękna porcelana,
która niewątpliwie stanowiła część składową podróżnego bagażu lorda, ale żeby zadał
sobie trud przewiezienia jej tutaj po wyboistej drodze?
Tego nie mogła się spodziewać.
- Ccco? wyjąkała, nie wiedząc, jak powinna zareagować. Był tu Roberts, który
gotował coś na jej własnym palenisku, i był James, zamykający teraz za nią drzwi.
Hrabia, który był na dobre albo na złe na dobre i na złe, jak powiedział sędzia
Reardon jej mężem.
- Głowa do góry, Emmo odezwał się James. Rozwiązał wstążki jej kapelusza,
zdjął go jej z głowy i podał Robertsowi razem z peleryną. Musisz być bardzo
zmęczona. Usiądź i napij się trochę wina.
Zaprowadził ją do stołu i podał kryształowy kieliszek z winem. Emma
podniosła go do ust i piła, nie czując nawet smaku. Znała hrabiego na tyle dobrze,
żeby wiedzieć, że jest to niewątpliwe jakieś rzadkie i nieprzyzwoicie drogie wino. Jej
myśli zaprzątnięte były innymi sprawami. Miedziane garnki! Przewód kominowy! Ile
czasu to im musiało zabrać! James niewątpliwie też przyłożył do tego rękę, Roberts
nie mógłby wszystkiego zrobić sam.
- Teraz, Emmo powiedział James, kiedy lokaj nakładał Emmie na talerz
zapiekane z serem kartofle, które były specjalnością pani MacTavish musimy znowu
odbyć poważną rozmowę.
Emma patrzyła na górę kartofli na swoim talerzu. Wspaniale pachniały.
- Nie będzie ci się podobało to, co zaraz usłyszysz mówił dalej James - jednak
muszę ci to powiedzieć. Wiem, że jesteś bardzo przywiązana do swoich... dzieci.
Wydaje mi się jednak, że przydałby ci się mały urlop od nauczycielskich
obowiązków. Proszę, żebyś mnie wysłuchała, zanim zaczniesz mówić.
Emma miała zamiar powiedzieć tylko „dziękuję”, bo Roberts kładł właśnie na
jej talerzu pięknie upieczonego gołąbka, Emmie nigdy jeszcze się nie udało
przygotować tak smakowitego posiłku.
- Jeśli chcemy otrzymać unieważnienie ciągnął James będziemy musieli
zrobić to w Londynie. Mój prawnik będzie wiedział, jak tę sprawę załatwić. Będziesz
musiała podpisywać rożne dokumenty i zajmie to o wiele mniej czasu, jeśli będziesz
tam osobiście, niż gdyby musiał wysyłać je do ciebie pocztą, jeszcze mogłyby
zaginąć po drodze. Nie mam zbyt wielkiego zaufania do działania poczty pomiędzy
wyspami a Anglia, Rozumiem, że przy złej pogodzie prom nie kursuje przez długie
tygodnie.
Emma skinęła głową, ale ledwo go słuchała. Działo się z nią coś dziwnego.
Zamiast skupić się na słowach Jamesa, myślała o tym, że kiedy razem ze Stuartem
przyjechali na Faires, pani Peck zaproponowała im usługi swojej sprzątaczki „do
ciężkich robót”, jak to określiła. Jednak Emma nie mogła skorzystać z tej oferty po
prostu nie miała pieniędzy na opłacenie pomocy domowej. Poza tym, jak mówił
Stuart, dobrze było wyciągać samemu wodę ze studni i rąbać drewno. Praca dawała
bliższy kontakt z Bogiem.
Emma nie miała na ten temat własnego zdania. Wiedziała tylko, że przez tę
pracę na jej dłoniach pojawiły się odciski i pęcherze.
Dzisiaj po raz pierwszy od czasu, kiedy się tu wprowadziła jej chata została
dokładnie wysprzątana przez inne ręce niż jej.
- Proponuję kontynuował James żebyśmy natychmiast wyjechali do Londynu.
To znaczy jutro. Zaplanowałbym przynajmniej trzymiesięczny pobyt. Tyle czasu
zajmie sprawa odzyskania twoich funduszy i rozpoczęcie procedury unieważnienia
małżeństwa. Nie musisz martwić się o dzieci. Łatwo znajdziemy nauczyciela, który...
Emmo?
Emma oderwała wzrok od talerza i spojrzała na Jamesa.
- Milordzie?
- Dobrze się czujesz?
Otrząsnęła się z zamyślenia, ale nadal wpatrywała się w Jamesa... swojego
męża. On teraz był jej mężem.
Ale nie tak naprawdę.
Jednak trudno było o tym pamiętać, kiedy patrzyła na jego twarz i widziała te
same wargi, które tak zaborczo ją całowały.
Kto by pomyślał, że James Marbury potrafi tak wspaniale całować?
Oczywiście, nigdy nie narzekał na brak kobiecego towarzystwa, ale Emma zawsze
przypisywała ten fakt jego wspaniałej prezencji i jeszcze wspanialszemu kontu w
banku. Skąd mogła wiedzieć, że pod tą pozornie chłodną powłoką kryje się namiętny
kochanek?
Może dlatego to odczuła, że sama, jak to jej często wytykał Stuart, była
skłonna do uzewnętrzniania swoich emocji.
Wreszcie słowa, wypowiadane przez usta, których dotyk wywołał w Emmie
tak szokujący odzew, zaczęły powoli do niej docierać. Wyjechać do Londynu. On
chce, żeby wyjechała do Londynu.
Z nim.
Jutro.
- Nie ma mowy wybuchnęła, zanim zdążyła się powstrzymać. Pochylony nad
kociołkiem Roberts, który właśnie chciał coś tam zamieszać, zatrzymał rękę z łyżką
w połowie gestu, James uniósł tylko brew.
- Posłuchaj, Emmo powiedział spokojnym tonem. Jeśli się nad tym chwilę
zastanowisz, zobaczysz, że jest to jedyne rozsądne wyjście...
- A kto będzie w tym czasie uczył dzieci? spytała.
Sama nie wiedziała, czy wino rozjaśniło jej umysł, czy też otrząsnęła się już z
wrażenia, jakie wywarł na niej widok wysprzątanej chaty, w każdym razie odzyskała
rozsądek. Nie wiedziała tylko, jakie są prawdziwe zamiary Jamesa.
- Wiem, jak bardzo się troszczysz o... swoje dzieci, jak je nazywasz tłumaczył
cierpliwie. Proponuję, żeby wynająć nauczyciela, wykwalifikowanego nauczyciela,
który się nimi zajmie podczas twojej nieobecności.
- To może trwać miesiącami odrzekła Emma. Nie jesteśmy w takiej sytuacji,
żeby nauczyciele zasypywali nas podaniami o pracę. Faires nie przyciąga ludzi z
kwalifikacjami. A ja nie mogę wyjechać, dopóki nie znajdzie się odpowiednie
zastępstwo.
Ogarnęło ją dziwne uczucie. Czy to był strach? Czego miałaby się bać? Na
pewno nie obawiała się hrabiego i nie obawiała się Londynu.
Nie, to nie był strach. To była tylko troska o dzieci, one jej potrzebowały.
Oprócz niej nikogo nie miały.
- Nie rozumiesz tego powiedziała z rozpacza w głosie. Dzieci potrzebują tej
szkoły. Dla wielu z nich jest to jedyne miejsce, gdzie czują, że ktoś się nimi naprawdę
interesuje…
- Zdaję sobie z tego sprawę. Właśnie dlatego Roberts zaoferował swoje usługi,
do czasu znalezienia zastępstwa.
Lokaj upuścił łyżkę. Jeśli słowa jego pana zaskoczyły go, to poza tym
incydentem nie dał tego po sobie poznać.
- Zrobię to z przyjemnością, milady powiedział i poszedł po drugą łyżkę.
Emma była oszołomiona. Teraz już nie musiała niczego udawać. Faktem było,
że się bała i wcale nie chodziło jej w tym wypadku o dzieci. Czy James zdawał sobie
sprawę, czego od niej żąda? Ona ma wrócić do Londynu? Nie wiedział nawet, co się
z tym dla niej wiąże.
A może jednak wiedział? Może wskutek zmiany, jaka w nim nastąpiła, ten
nowy James chciał oddać jej przysługę. Na pewno tak było.
Ale jeśli tą przysługą miało być pogodzenie jej z rodziną, to mógł o tym od
razu zapomnieć. Emma nie mogłaby do tego dopuścić. Kiedy przed rokiem
wyjeżdżali ze Stuartem z Londynu, wiedzieli, że raczej tam nie powrócą. Przecież
wyrzekły się ich obie rodziny. Emma przysięgła sobie, że wróci tylko wtedy, kiedy
potrafi udowodnić rodzinie, że ich ponure przepowiednie na temat losów jej
małżeństwa były całkowicie bezpodstawne. Obiecała sobie, że może wrócić tylko
jako szczęśliwa żona pastora... z całą gromadką dzieci, na dowód jej udanego pożycia
ze Stuartem.
Teraz wracałaby jako wdowa po wikarym co gorsza, bezdzietna wdowa. A
nawet jeszcze gorzej bezdzietna wdowa, która poślubiła kuzyna swojego męża... jego
bardzo bogatego i cieszącego się wysoką pozycją towarzyską kuzyna, człowieka,
jakiego jej rodzina zawsze pragnęła dla niej na męża. Emma nawet sobie nie
wyobrażała, że mogłaby poślubić mężczyznę tego typu, ponieważ upierała się, że
wyjdzie za mąż jedynie z miłości i tylko za kogoś podzielającego jej żarliwą chęć
niesienia pomocy tym, dla których los nie był zbyt łaskawy. Nie potrafiłaby więc
wytłumaczyć bliskim, dlaczego wyszła za mąż za Jamesa. Gdyby powiedziała, że
zrobiła to w celu odzyskania należnych jej pieniędzy które miała zamiar przeznaczyć
na cele dobroczynne chcieliby się dowiedzieć o pochodzenie tych funduszy. Później
zapytaliby ją, dlaczego zabójca jej męża czuł się zobowiązany pozostawić jej spadek,
i zaraz padłoby pytanie o przyczynę śmierci Stuarta.
A Emma nie miała zamiaru z nikim na ten temat rozmawiać.
- Och! zawołała. Och, James. Nie mogę wrócić do Londynu. To byłoby
straszne.
Hrabia Denham nie okazał zdziwienia, niewątpliwie spodziewając się oporu.
- Emmo, ja w żadnym wypadku nie mogę tu zostać. Mam w Londynie pilne
interesy do załatwienia.
Emma zmrużyła oczy. Ma pilne interesy, więc musi wrócić do Londynu,
pomyślała. Przecież przyjechał na Faires tylko po to, żeby ekshumować zwłoki
swojego kuzyna. Ona uniemożliwiła mu ten zamiar, więc nie miał powodu, żeby
przedłużać pobyt.
- Naturalnie odrzekła, opanowując niezrozumiałą przykrość. To oczywiste, że
musisz jechać.
To było absurdalne, ale odczuła ogromne rozczarowanie. To dobrze, że jedzie!
Nie będzie już musiała dłużej się martwiej że on odkryje całą prawdę, dowie się o
wydarzeniach tej okropnej nocy, kiedy umarł Stuart...
Poza tym, kiedy odjedzie, ona nie będzie już widzieć jego ust i przypominać
sobie, jak ją całował w zamku MacCreigh. Przestanie się zastanawiać, czy
wyzwoliłby w niej tę samą reakcję, gdyby ją znowu pocałował...
Tak było o wiele lepiej. On powinien wrócić do Londynu, a ona do swego
samotnego trybu życia.
Ale to było lepsze, niż gdyby on miał dowiedzieć się wszystkiego, co
niewątpliwie nastąpiłoby, gdyby został tu dłużej.
- Nie musisz się o mnie troszczyć powiedziała z udawaną brawurą, ponieważ
James zwlekał z odpowiedzią Dam sobie radę.
- Nie bądź śmieszna odezwał się wreszcie, zdumiony, że Emma tak bardzo
chce się go pozbyć. Moja żona, bez względu na charakter tego związku, nie będzie
mieszkać sama. Jedziesz ze mną do Londynu i koniec dyskusji.
Emmę znowu ogarnął strach. Jechać z nim do Londynu?! Będą przez długie
godziny sami w powozie, a co gorsza, będą spędzać noce w przytulnych gospodach
po drodze. Jak długo potrafi poskromić swoją ciekawość, żeby nie powtórzyć
eksperymentu z pocałunkiem?
- Ale...
- Poza tym mówił dalej James, nie pozwalając sobie przerwać gdybyś tu
została, to sędzia Reardon dowie się, że my... nie żyjemy jak prawdziwe małżeństwo.
To mu się nie będzie podobało. On może nawet...
- Nie wydać mi pieniędzy dokończyła Emma. James miał rację. Sędzia
Reardon na pewno by tak zrobił. Ale, James, gdzie miałabym się zatrzymać w
Londynie? Moja rodzina... obawiam się, że moja rodzina... Rozstaliśmy się...
- Rozumiem, że twoje stosunki ze stryjostwem są obecnie napięte przyznał
James, nie wspominając taktownie, jak zauważyła Emma, swojego w tym udziału.
Przemyślałem tę sprawę i doszedłem do wniosku, że powinniśmy zamieszkać w
moim domu na Park Lane...
- Z lady Denham? wybuchnęła Emma. Och, nie! Ja bym tego nie zniosła!
Hrabia okazał zdziwienie. Emma stwierdziła, że było mu z tym do twarzy.
- Czy moja matka była niedobra dla ciebie? spytał zdumiony. Wydawało mi
się, że się raczej lubiłyście.
- No właśnie przyznała Emma. Lady Denham zawsze była dla mnie taka
dobra. Nawet zbyt dobra, pomyślała. Przecież Emma właściwie nie zrobiła nic, żeby
powstrzymać bratanka hrabiny przed pomysłem zamieszkania na dzikich Szetlandach.
Nie potrafiłabym jej oszukiwać co do... hm... rodzaju naszego...
- Związku dokończył James. Rozumiem cię. Jej radość na wieść, że się
wreszcie ożeniłem, może być nieco kłopotliwa. Poza tym ona zawsze bardzo cię
lubiła...
Łzy napłynęły jej do oczu. Zbierało się jej na płacz, chociaż nie wiedziała
dlaczego. Była zawsze bardzo przywiązana do matki Jamesa, a ciotki Stuarta. Lady
Denham, którą Emma znała prawie od urodzenia, miała wielkie serce i była taka
wielkoduszna...
Czy byłaby jednak na tyle wielkoduszna, żeby wybaczyć synowej zbrodnię,
którą ta popełniła przed sześcioma miesiącami?
- Może zaczęła, szybko ocierając łzy i mając nadzieję, że James nie zauważył
tej oznaki słabości. Może gdybyśmy nie powiedzieli jej o... małżeństwie. Nie
chciałabym jej oszukiwać, ale nie chciałabym też, żeby twoja matka źle mnie oceniła.
Już i tak ma prawo źle o mnie myśleć, dodała w duchu.
- Oczywiście powiedział James. Emma nie wysuwała już dalszych przeszkód,
więc tylko skinął energicznie głową. A więc wszystko ustalone. Wyruszamy jutro
rano.
Sięgnął po karafkę, żeby dolać jej wina. Zachowywał się tak, jakby właśnie
ustalili, że zjedzą na śniadanie jajka n bekonie zamiast jajek na szynce.
Oszołomiona Emma zerknęła na Robertsa. Lokaj stał przy kredensie,
usuwając resztki jedzenia z talerzy. Robił wrażenie, jakby nic nadzwyczajnego się
tego dnia nie wydarzyło... jakby poślubianie ubogich wdów było stałym zwyczajem
jego pana.
Jakżeż Emma zazdrościła mu zimnej krwi! Gdyby ona potrafiła zdobyć się na
taki chłodny dystans! To było jednak niemożliwe. Jeszcze wczoraj jej największą
troską było to, jak oduczyć koguta od stałych ucieczek. Teraz jej zła passa przybrała
takie rozmiary i namnożyło się tyle problemów, że sama nie wiedziała, od czego
zacząć. Fakt, że następnego ranka miała wyjechać do Londynu, był jeszcze
najmniejszym kłopotem.
Teraz ważna była inna sprawa jak przebrnąć przez noc poślubną.
Zrobiło się już bardzo późno, a James nie wybierał się do gospody pani
MacTavish. Emma nie pamiętała też, czy zatrzymał pana Murphy'ego. Gdyby czekał
na dworze, to powinni byli poczęstować go filiżanką herbaty. Jak można było o tym
zapomnieć?
A jeśli nie czekał na dworze, to co to miałoby oznaczać?
- Czy nie powinniśmy spytała Emma sztucznie swobodnym tonem zaprosić
pana Murphy'ego, żeby napił się herbaty, zanim odwiezie obu panów do gospody?
Pogratulowała sobie w duchu tego zdania. Było uprzejme, a zarazem
znaczące.
Jednak odpowiedź, którą otrzymała, spowodowała gwałtowne przyspieszenie
rytmu jej serca.
- Posłałem pana Murphy'ego na kolację do pani MacEwan powiedział lord
Denham, wyjmując fajkę z kieszonki kamizelki i napełniając ją tytoniem z małego
kapciucha. Kiedy Roberts upora się z pracą, obaj wrócą do miasteczka.
- Ale... Emma spojrzała na niego przerażonym wzrokiem. Chyba nie
zamierzasz zostać tu na noc, prawda, James?
Odchylił się na krześle i spokojnie zapalił fajkę. Było oczywiste, że właśnie
ma taki zamiar.
- Chyba nie myślisz, że mógłbym wrócić do gospody, Emmo powiedział
rozbawiony. Sędzia Reardon ma tam pokój. Nie sądzisz, że mógłby się zdziwić, że
państwo młodzi oddzielnie spędzają noc poślubną? Nie przeszkadza ci, że palę?
W odpowiedzi na ostatnie pytanie Emma potrząsnęła szybko głową, skupiona
na czymś innym. James zamierza znów nocować w jej chacie? Chyba nie myśli... nie
sądzi, że...
Zerknęła na jego muskularną postać, rozciągniętą niezbyt wygodnie był o
wiele masywniejszy od swojego kuzyna w fotelu Stuarta, i stwierdziła, że jej obawy
są śmieszne. Na pewno James postanowił spać na rozkładanej ławie. Nic innego nie
przyszłoby mu nawet do głowy. Ich związek jest tylko zwykłą formalnością. Przecież
sam zaproponował unieważnienie małżeństwa, prawie jednocześnie ze złożeniem jej
propozycji zaślubin.
Na pewno ma zamiar spać na ławie. Oczywiście, że tak.
Kiedy Emma już się całkowicie co do tego upewniła, przyszedł jej znowu na
myśl ten nieszczęsny pocałunek. Przypuśćmy, że on pocałuje ją na dobranoc?
Przypuśćmy, że z jakiegoś powodu pocałuje ją znowu w usta, nie w policzek? To jest
możliwe. Przypuśćmy, że to, co się zdarzyło w zamku, powtórzy się w jej chacie? Że
ona się całkowicie zatraci w jego ramionach? Że jego pocałunek wyzwoli w niej
nagłe, nieodparte pragnienie, żeby... żeby...
Emma nie była pewna, jakie pragnienia wyzwolił w niej pocałunek Jamesa, a
jeśli nawet wiedziała, to wstydziła się do tego przyznać. Stuart miał rację, mówiąc, że
jest rozwiązła. Powinna zacząć myśleć o wyższych sprawach zamiast o
przyjemnościach fizycznych.
To było przerażające, że na pocałunek mężczyzny a tym bardziej takiego
mężczyzny jak James Marbury tak gorąco odpowiedziała.
Przyszło jej do głowy, że najlepiej będzie, jeśli od razu uda się na spoczynek,
dopóki jest jeszcze Roberts. Przy lokaju nie mogło być mowy o niczym innym, jak
tylko o zdawkowym pocałunku na dobranoc. Emma nie pozwoli już sobie na to, żeby
się zachować jak w zamku MacCreigh... tego byłoby za wiele!
Wstała tak szybko, że omal nie przewróciła swojego kieliszku z winem, ale na
szczęście Roberts był obok i nie dopuścił do rozlania trunku.
- Ponieważ jutrzejszy dzień na pewno będzie męczący, chciałabym się już
położyć. Dobranoc, milordzie.
Wyciągnęła dłoń do hrabiego, który szybko zerwał się na nogi.
- Jest jeszcze dość wcześnie powiedział.
- Tak, ale na wsi wstajemy razem z kurami odrzekła. O ile kogut nie ucieknie,
dodała w duchu. Dobranoc, milordzie. Dziękuję za wspaniałą kolację i za to... że się
pan ze mną ożenił.
Te słowa dziwnie brzmiały w jej uszach, chociaż wypowiedziała je z pełnym
przekonaniem. To był naprawdę piękny gest ze strony lorda Denhama, że zdecydował
się z nią ożenić.
Narażał się przecież na utratę dobrego imienia przy unieważnianiu tego
małżeństwa, więc powinien wiedzieć, że ona to docenia... a jednocześnie pragnie
utrzymać pewien dystans. Musi go utrzymać, bo później trudno się jej będzie
wyzwolić spod uroku, który już zaczyna na nią działać. Dlaczego nie potrafi zwrócić
myśli ku wyższym sprawom, co z taką łatwością przychodziło Stuartowi?
James popatrzył ze zdziwieniem na wyciągniętą dłoń. Przytrzymał ją, ale
zamiast potrząsnąć, podniósł jej palce do ust. To dziwnie romantyczny gest,
pomyślała Emma, u człowieka, który zawsze kierował się rozumem, nigdy sercem.
Tylko jej serce biło przyspieszonym rytmem, kiedy poczuła dotyk jego ciepłych warg
na swojej skórze.
- Dobranoc, Emmo powiedział.
W świetle płomieni tańczących w palenisku kominka twarz Jamesa była
jeszcze bardziej urodziwa niż kiedykolwiek. Wydawało się, że coś złagodziło jego
rysy, nadało miękkie kontury jego zaciętym, twardym ustom i wyraz czułości
surowemu przedtem spojrzeniu.
Teraz twarz hrabiego wyrażała tylko jedno szczerą troskę, Emma nie potrafiła
inaczej tego określić o nią.
- Śpij dobrze powiedział, owiewając jej palce swoim ciepłym oddechem.
W tym świetle jego oczy miały kolor bursztynu jak oczy kota. A raczej...
tygrysa. Emma widziała kiedyś tygrysa w prywatnym zoo, do którego zabrał ją
James. Była wtedy zafascynowana, dziwnie zafascynowana jak teraz, kiedy dotykał
jej dłoni.
- Przepraszam wyjąkała, wyrywając mu rękę. Szybko wybiegła z izby, w
której zrobiło się nagle zbyt gorąco.
Jeśli jednak spodziewała się, że w swojej sypialni zazna rozkoszy samotności i
spokoju, to bardzo się myliła. Był tam spokój, ale nie można było mówić o
samotności.
Na środku łóżka leżała Una, machając radośnie ogonem. Chciała pokazać
Emmie ośmioro świeżo narodzonych szczeniąt poruszających się niezdarnie po
przemoczonej doszczętnie pościeli Emmy.
Jednak Emma nie podzielała radości Uny. Z dłonią przyłożoną do ust patrzyła
na swoje zrujnowane łóżko, zastanawiając się gdzie będzie teraz spała.
20
James nie przypuszczał nawet, że sprawy przybiorą tak korzystny obrót.
Nie mógł oczywiście przewidzieć, że suczka oszczeni się akurat tej nocy, i do
tego na łóżku Emmy. To było zrządzenie losu.
Natomiast cała reszta była wyłącznie jego zasługą.
Kiedy Emma niespodziewanie pobiegła do szkoły, James usiadł w swoim
pokoju w gospodzie „Pod Krową Morską”, rozmyślając nad słowami Fergusa: „Jeśli
chce pan ją zdobyć, to musi się pan starać o jej względy”. To niebywałe
trzydziestoletni hrabia słucha rad chłopca, który jest od niego więcej niż o połowę
młodszy. Niewątpliwie jednak w tych słowach roś się kryło.
A rok temu, kiedy kierował się tylko własnym sądem, czy dobrze postąpił?
Nie, skończyło się to katastrofą. Wszystkie jego wysiłki, żeby wykazać Emmie, jak
niemądre są jej pomysły na zbawianie świata, utwierdziły ją tylko w tym zamiarze.
Można było nawet powiedzieć, że on sam w jakiś sposób popchnął Emmę do
małżeństwa ze swoim kuzynem. Jego gwałtowny sprzeciw odniósł tylko taki skutek,
że szybciej padli sobie w ramiona.
Teraz nie popełni żadnego błędu. Tym razem będzie postępował właściwie.
Patrzył na jej delikatny profil w migotliwym blasku świecy, kiedy stała w jego
pokoju w gospodzie, przysięgając sobie, że już nie będzie powtarzał starych błędów.
Emma van Court Chesterton była zupełnie niepodobna do innych znanych mu kobiet.
Jak, na przykład, zareagowała na fakt, że jej łóżko nie nadaje się do użytku, i
to nie tylko na tę noc, ale na wszystkie, ponieważ materac jest całkowicie
zniszczony?
- Nic wielkiego się nie stało powiedziała. Ty i pan Roberts możecie wrócić do
gospody, a ja się prześpię na ławie.
Upierała się, ale James stanowczo się na to nie zgodził, Kiedy jej
przypomniał, że sędzia Reardon będzie zdumiony, że spędzają oddzielnie swoją noc
poślubną, między brwiami Emmy ukazała się zmarszczka, która teraz też się tam
pojawiła. Miała nowy powód do zmartwienia. Patrzyła na białe łóżko, ze świeżą
pościelą, według pani MacTavish lepszego posłania nie było w całej gospodzie, i jak
się wydawało, tylko jedno z nich miało z niego skorzystać.
- Ja się prześpię na ławie postanowiła Emma, trzymając się kurczowo oparcia
małej ławy w rogu pokoju. Zupełnie mi to nie przeszkadza.
- Nie, Emmo zaprotestował James już chyba setny raz, jak mu się wydawało.
Oboje jesteśmy dorosłymi ludźmi, Uważam, że możemy spać na jednym łóżku bez
żadnych dodatkowych konsekwencji.
Emma, która zaraz po przybyciu do gospody (James wysłał Robertsa, żeby
sprowadził pana Murphy'ego od pani MacEwan) zniknęła w przebieralni hrabiego,
skąd wyszła w nocnej koszuli i tak grubym szlafroku, że mógłby stanowić zbroję,
prychnęła tylko w odpowiedzi.
- Doskonale o tym wiem oznajmiła po chwili. Czy nie myślisz jednak, że
byłoby lepiej...
- Nie, nie myślę przerwał jej James, udając, że jest niecierpliwiony i bardzo
zmęczony.
Co prawda, zniecierpliwienie nie było udawane, za to wcale nie był zmęczony.
- Twoja dziewicza skromność robi się męcząca dodał Szczególnie jeśli się
weźmie pod uwagę fakt, że jesteś wdową i powinnaś być przyzwyczajona do sypiania
z mężczyzną w jednym łóżku. A może się mylę?
- Co chcesz przez to powiedzieć? spytała.
- Domniemywam tylko, że spaliście ze Stuartem razem.
- Tak przyznała Emma, patrząc na niego szeroko otwartymi oczami. Ale on
był moim mężem.
- Tak samo jak ja zauważył James.
- Tak, ale... Emma była speszona. Wiesz, o co mi chodzi. Nie jesteś przecież...
- Ale nie chcemy też, żeby się o tym dowiedział sędzia Reardon, prawda?
Emma nie odzywała się, nie odrywając wzroku od wysoko ułożonych
puchowych poduszek.
- Myślałem, że zawarliśmy partnerską umowę dodał James.
- Tak. Emma była niemile zaskoczona. Nie przyszło mi jednak do głowy, że to
będzie oznaczać spanie w jednym łóżku.
- Jak widać, teraz oznacza. Mamy jeszcze inne wyjście. Możemy zejść na dół,
zastukać do drzwi sędziego Reardona i powiedzieć mu, że nasze małżeństwo było
pomyłką. Wtedy ja sam pojadę rano do Londynu, a ty możesz wrócić do swojej
szkoły pod warunkiem, że te kobiety z miasteczka pozwolą ci nadal tam uczyć. One
już wiedzą, że nocowałem w twojej chacie, kiedy nie byliśmy jeszcze mężem i żoną.
Będziesz mogła odrzucać zaloty lorda MacCreigha i innych gorących wielbicieli. To
wszystko zależy tylko od ciebie.
Emma zadrżała, mimo że w pokoju nie było bardzo zimno... Chociaż nie
ulegało wątpliwości, że byłoby jej o wiele cieplej w łóżku. Wydawało się jednak, że
drżała nie z zimna, tylko z powodu jego słów.
- Nie powiedziała słabym głosem. Wolałabym nie.
- Tak też myślałem skwitował James.
Uznając, że był już najwyższy czas, żeby wykonać jakiś ruch, podszedł do
łóżka, odsunął kołdrę i położył się, zawiązując mocno pasek szlafroka. Miał złe
przeczucie, iż pozostanie on związany.
Emma nadal stała, patrząc na niego szeroko otwartymi oczami. Wyglądała jak
jakaś istota ze świata baśni, filigranowa z rozpuszczonymi złotymi lokami. Na ten
widok James poczuł dziwny ucisk w piersiach...
Dobrze znał to uczucie. Bez względu na to, czy tak jak teraz, stała obok łóżka
w zniszczonym szlafroku, czy kiedy schodziła ze schodów w swojej pierwszej sukni
balowej (stryjenka ubierała ją w muślinowe sukienki i zabawne pantalety ozdobione
falbankami nogawki, które wystawały spod krótkiej spódniczki aż do szesnastego
roku życia), odczucie było podobne. Nigdy nie zapomni szoku, jakiego doznał na
widok schodzącej ze schodów Emmy, w sukni z dekoltem, wysoko upiętymi włosami
i z zadowolonym z wywołanego przez nią wrażenia uśmiechem.
Ale to nie jego reakcja sprawiła jej przyjemność. Zależało jej, by wywrzeć
wrażenie na Stuarcie, który na jej widok omal nie wypuścił z ręki szklanki ponczu.
Stuart rzeczywiście ją podziwiał, chociaż James później słyszał, jak jego
kuzyn przestrzegał Emmę przed niebezpieczeństwem przywiązywania się do rzeczy
materialnych, takich jak głęboko wycięte suknie i koronkowe wachlarze. James
zastanawiał się, dlaczego Emma znosiła tak cierpliwie bezustanne kazania Stuarta.
Tłumaczył to sobie tym, że wpatrzona w niego od dzieciństwa, pewnie nic złego w
tym nie widziała. A jeśli nawet zauważała, to fakt, że on w ogóle zwraca na nią
uwagę, musiał sprawiać jej ogromną przyjemność. Była przecież w nim bardzo
zakochana.
Patrząc teraz na nią w świetle świecy, James stwierdził, że nie ma żadnej
różnicy pomiędzy Emmą w sukni balowej a Emmą w szlafroku. W barchanach czy w
jedwabiach była najpiękniejszą kobietą, jaką kiedykolwiek spotkał.
Nadal stała przy łóżku, zmarszczka między jej brwiami była dobrze widoczna
nawet w słabym świetle.
- To tylko kwestia jednej nocy, Emmo. W domu mojej matki będziemy mieli
oddzielne pokoje. Kładź się już do łóżka. Czeka nas długa, kilkudniowa podróż.
Przesunął się na bok i zdusił palcami jedyną palącą się w pokoju świecę.
Emma poruszyła się dopiero wtedy, kiedy było już całkowicie ciemno.
Zbliżając się do łóżka pod osłoną ciemności, nie zdjęła szlafroka, tylko wślizgnęła się
pod kołdrę. Materac nawet się pod nią nie ugiął, a kiedy złożyła głowę na poduszce,
James poczuł słaby zapach lawendy.
I to wszystko, nawet jej oddech był ledwie dosłyszalny, James czuł tylko
ciepło bijące od jej ciała, które było tak blisko niego.
Emma leżała sztywno, nie bardzo jeszcze rozumiejąc, jak to się wszystko
stało. Dlaczego dzieli teraz łóżko z Jamesem Marburym? Nie mogła tego pojąć.
Jednak tak się stało i nie było na to żadnej rady. Emma nie miała zamiaru
urządzać histerycznych scen. Musi traktować tę sytuację, ich partnerski układ tak
samo, jak to robił James, Nie chciała też, żeby pomyślał, że jest jakąś pruderyjną
bigotką. Należy się więc zachowywać jak odpowiedzialna dorosła osoba.
Był tylko pewien kłopot. On niesłychanie atrakcyjnie wyglądał w jedwabnym
szlafroku! Emma poczuła ulgę, kiedy wreszcie zgasił świecę i nie musiała już dłużej
patrzeć na jego urodziwą twarz. Dlaczego hrabia nie mógł być przeciętnej urody albo
nawet tak przystojny jak Stuart? Dlaczego James musiał być najbardziej
pociągającym mężczyzną, jakiego kiedykolwiek widziała? Dlaczego nie mogła
oderwać wzroku od wycięcia jego szlafroka, który odsłaniał kawałek pokrytej
ciemnymi włosami piersi? Dlaczego była ciekawa, czy on ma pod szlafrokiem nocną
koszulę?
Jednak najważniejsze było inne pytanie. Skąd ta nagła fascynacja Jamesem
Marburym? Czyżby z powodu pamiętnego pocałunku? Emma nigdy nie myślała o
Jamesie w ten sposób do czasu oszałamiającego pocałunku po ich ceremonii ślubnej.
Przedtem był dla niej po prostu... Jamesem, starszym kuzynem Stuarta, który co
prawda prowadził naganny tryb życia, ale dla niej zawsze miał czas i mogła mi niego
liczyć.
Teraz jednak James stał się dla niej kimś o wiele ważniejszym, Przyjechał na
Faires, żeby odnaleźć grób kuzyna, a znalazł jedynie ubogą wdowę po nim.
Czy odwrócił się wtedy na pięcie i pojechał z powrotem do Londynu? Nie,
wręcz przeciwnie. Nie tylko wyratował ją z opresji, kiedy zaczął ją napastować lord
MacCreigh, ale również robił dla niej rzeczy, o których nigdy by nie pomyślał nie
mający praktycznego zmysłu Stuart. Emma nie potrzebowała pomocy Jamesa ani w
ogóle pomocy mężczyzny... Może tylko wtedy, kiedy chodziło o lorda MacCreigha, a
jednak James postanowił się nią zaopiekować, nie zważając na to, że przydarza sobie
kłopotów. I była mu za to niesłychanie wdzięczna. Dlaczego jednak nie potrafiła
zastanawiać się nad tym wszystkim, co zrobił dla niej James, a myślała tylko o dotyku
jego warg na swoich ustach? Dlaczego nie wspominała niezwykłej kolacji, jaką dla
niej urządził, tylko to, jak wspaniale wyglądał w szlafroku? Może Stuart miał rację?
Może rzeczywiście była rozwiązła?
Gdyby tak nie było, to nie musiałaby zaciskać rąk pod kołdrą, żeby się
powstrzymywać od wsunięcia dłoni pod szlafrok Jamesa. Nie byłaby tak boleśnie
świadoma ciepła promieniującego z jego ciała. Dobry Boże! Co się z nią dzieje?
Ale czy to nie jest lepsze, perswadowała sobie w duchu, niż te samotne noce,
kiedy leżała w łóżku, słuchając wycia wiatru i ryku fal, kiedy czuła się tak bardzo
opuszczona i przez wszystkich zapomniana? Tak, to jest tysiąc razy lepsze.
Ogarnęło ją nagle przemożne uczucie wdzięczności dla leżącego obok niej
mężczyzny.
- James? szepnęła. Nie odezwał się, pewnie już spał. Jak to dobrze, pomyślała,
móc tak zasnąć, a nie leżeć w ciemnościach, jak to się jej zwykle zdarzało,
rozmyślając o swoim braku szczęścia i uciekającym stale kogucie. Była zaskoczona,
słysząc jego głęboki głos. Jednak nie spał.
- Tak, Emmo?
Natychmiast pożałowała tego, że w ogóle otworzyła usta. Chciała mu
powiedzieć, jak bardzo jest wdzięczna za to wszystko, co dla niej zrobił, ale noc nie
była odpowiednią porą na zwierzenia. Pod osłoną ciemności wszystko się może
zdarzyć Co jej przyszło do głowy?
Ale już było za późno. Musiała jakoś z tego wybrnąć. Powinna mu coś
powiedzieć.
- Dobranoc szepnęła i lekko pocałowała go w policzek.
A on szybko obrócił głowę i przylgnął wargami do jej ust.
21
Emma zesztywniała nagle, kiedy poczuła usta Jamesa na swoich wargach.
Odsunęłaby się od niego, gdyby nie to, że...
Po pierwsze, otoczył ją ramieniem i jego uścisk był tak silny, że pewnie by jej
nie wypuścił. A po drugie...
Nie chciała tego zrobić.
To było szokujące, lecz prawdziwe. Doskonale zdawała sobie sprawę z
konsekwencji swojego postępowania. Znajdowała się w łóżku ze zdrowym, silnym
mężczyzną, który w przeciwieństwie do Stuarta, me miał żadnych zastrzeżeń
moralnych co do fizycznego aspektu wyrażania uczuć. Dobrze wiedziała do czego to
wszystko może doprowadzić.
I zupełnie o to nie dbała...
Nie mogła go odepchnąć, bo jego pocałunki dostarczały jej niebiańskiej
rozkoszy. Nie potrafiłaby inaczej tego określić. Dotyk jego warg był równie cudowny
jak w zamku MacCreigh.
Kto by przypuszczał, że James Marbury potrafi tak całować? Gdyby Emma o
tym wiedziała, to sprawy mogłyby się potoczyć inaczej podczas tamtego sezonu
towarzyskiego. Bez względu na to, co mówił Stuart, fizyczne przejawy uczuć
odgrywały bardzo ważną rolę. Nie wyobrażała sobie, że James mógłby być w niej
zakochany, wiedziała jednak, że ją lubi. Lubi ją na tyle, że nawet ją poślubił, aby
mogła dostać swoje pieniądze Na tyle, żeby całować tak namiętnie, że dreszcz
przenika jej ciało...
Może jednak Stuart miał trochę racji, kiedy mówił o fizycznych przejawach
uczuć, ponieważ Emma czuła coś grzesznego w tym, że James tak silnie przytula ją
do siebie, iż węzeł paska jego szlafroka uciska jej brzuch.
I jak zwykle to, co najbardziej grzeszne, było również najbardziej pożądane.
Kiedy więc po chwili James otoczył ją drugim ramieniem, odwrócił na plecy i
przygniótł swoim torsem, Emma wcale nie protestowała. Jego pocałunki pozbawiły ją
zdolności myślenia.
Całował jej szyję, jego usta przesuwały się po jej skórze, jakby nie mógł się
nią nasycić, a co najdziwniejsze, jakby całował ją nie pierwszy, a tysięczny raz.
Emma nie wiedziała, skąd taka myśl przyszła jej do głowy, ale tak właśnie było.
Czyżby całował ją tak kiedyś we śnie? Czy to był jego sen? A może jej?
A jeszcze dziwniejsze było to, że reagowała na jego pocałunki tak, jakby
dobrze je znała, a przecież James Marbury i jeśli chodzi o ścisłość, żaden inny
mężczyzna nigdy nie przesuwał wargami po jej obojczyku ani nie całował jej za
uchem. Przecież pocałowali się po raz pierwszy dopiero tego popołudnia!
Ale jej ciało, wyginając się bezwstydnie ku niemu, nic nie chciało o tym
wiedzieć. Nawet dłonie Emmy, bez udziału jej woli, jakby kierowała nimi jakaś obca
siła, wykonywały różne szokujące gesty... Rozwiązując pasek jego szlafroka i gładząc
nagie ciało.
Nieprzyzwoite zachowanie! Mimo to wszystko wydawało się właściwe,
słuszne i stosowne... Jak dotyk jego warg na szyi. A jeśli nawet niezbyt stosowne, to
na pewno właściwe. Jego ręce, które przesuwały się wzdłuż jej ciała, również były na
właściwym miejscu... Nawet wtedy, kiedy zniknął gdzieś jej szlafrok i nocna koszula
i poczuła jego nagie ciało na swoim.
To na pewno było słuszne, bo sprowokowało ich do tak głębokich
pocałunków, że nie byli w stanie się od siebie oderwać. Kiedy jego dłoń dotknęła jej
obnażonej piersi, wiedziała, że to również był właściwy gest. Więcej niż właściwy, to
było boskie uczucie...
Nieporównywalne jednak z tym, kiedy usta Jamesa dotknęły jej wrażliwego
sutka. Emma zanurzyła dłonie w jego gęstych, czarnych włosach i wydawało się jej
przez chwilę, że znalazła się w niebie...
Dopóki silna dłoń Jamesa nie dotknęła jeszcze bardziej wrażliwego miejsca na
jej ciele. Emma otworzyła nagle oczy i patrząc w ciemność pomyślała, że to jest
grzeszne zachowanie.
Cudownie grzeszne.
Jedna dłoń Emmy przesuwała się po jego karku, a druga drżała na jego
ramieniu, jakby chciała przyciągać go do siebie i zarazem odpychać. Nie mogła go
widzieć, ale czuła dotyk jego twardego, muskularnego ciała, piersi pokrytej czarnymi
włosami. Był potężny, o wiele większy niż Stuart... Pod każdym względem.
Ale to nie była jedyna różnica. James był o wiele odważniejszym kochankiem
od swego kuzyna. Może miał więcej doświadczenia z kobietami albo myślał również
o tym, żeby dawać rozkosz, a nie tylko ją otrzymywać. Zanim się zorientowała, do
czego on zmierza, poczuła jego palec w sobie i ogarnęła ją fala upojenia, jakiego
istnienia nawet nie przeczuwała. Z trudem łapała oddech, a kiedy James wsunął drugi
palec w wąską szczelinę pomiędzy jej udami, myślała, że serce wyskoczy jej z
piersi... Szczególnie wtedy, kiedy zamiast palców poczuła dotyk tego, czego
najbardziej pragnęła i trochę się obawiała. Jego męskość była gładka jak aksamit i
twarda jak głaz. Emma wczepiła dłonie w jego silne ramiona i nie mając
najmniejszych wątpliwości, że jest wyuzdaną istotą, zaczęła ocierać się o jego
napierającą męskość i powoli przyjmować go w siebie.
Kiedy zaczął w nią wchodzić, bardzo ostrożnie i powoli pierwszą reakcją
Emmy było odsunąć się od niego, ponieważ coś wydawało się jej nie w porządku...
Wiedziała jednak, że wszystko jest w porządku. Ze Stuartem wyglądało to zupełnie
inaczej. Stuart nigdy nie wypełniał jej tak szczelnie, nie poruszał się tak pewnie i z
taką finezją jak James. Wydawać się mogło, że hrabia już tysiąc razy wyobrażał sobie
tę scenę. Emma była o tym przekonana.
A przecież to niemożliwe. James nie mógł sobie wyobrażać, że oni kiedyś...
Nigdy nie dał jej do zrozumienia, że...
James poruszył się w niej, a ją znowu ogarnęła panika. Usiłowała się spod
niego wydostać, był przerażająco duży ciężki, pachniał inaczej...
Wystarczyła jednak chwila, żeby już nie chciała się od niego uwolnić. James
wchodził w nią i z wolna się wycofywał, a jej ciało wibrowało z trudną do opisania
rozkoszą. Poddawała mu się teraz tak skwapliwie, że pogrążał się w niej coraz
głębiej.
Emma wygięła biodra i zadrżała konwulsyjnie. Oboje dążyli do spełnienia.
James szeptał coś do niej, ale ona niczego już nie rozumiała i chociaż nie stawiała
żadnego oporu, chwycił jej ręce i przytrzymał nad jej głową, jakby się bał, że mu się
wymknie.
Emma wcale nie myślała o ucieczce. Skoncentrowana była wyłącznie na
Jamesie, na dotyku jego szorstkiej szczęki na swoim policzku, a przede wszystkim na
jego twardym członku.
Jego ruchy były tak namiętne, że zaczęła się bać o całość łóżka. Przy jej pechu
mogłoby się nagle rozlecieć i cała gospoda dowiedziałaby się o ich nocnych
wyczynach.
Kiedy osiągnęła orgazm, było to uczucie, jakiego jeszcze nigdy nie zaznała.
Wydawało się jej, że została wyzwolona z własnego ciała, otoczona morzem
ognistych barw, które napawały ją niesłychaną radością. Nie wiedząc nawet o tym,
wydała głośny jęk, a wtedy James już całkowicie się zatracił.
Nawet w najśmielszych snach, kiedy po tysiąc razy wyobrażał sobie, jak się
kochają, nie przypuszczał, że to mogłoby być aż tak doskonałe, tak naturalne...
Wbił się w nią tak głęboko, jak tylko zdołał, nie myśląc już o tym, że mógłby
ją przestraszyć, pragnąc tylko osiągnąć w niej spełnienie.
Wstrząsnął nim spazm rozkoszy tak silny, że nie mógł powstrzymać głośnego
okrzyku, który, jak się obawiała Emma, mógł postawić na nogi całą gospodę.
Kiedy opadł na nią, Emma czuła tylko przyspieszony rytm jego serca, jego
ciężar na swoim ciele i powiew z nieszczelnego okna, który chłodził jej
rozgorączkowaną skórę. Dopiero po kilku minutach dotarło do niej znaczenie tego, co
się stało.
Zrozumiała wtedy, że buty, które przybiła do Drzewa Życzeń, nie przyniosły
jej ani trochę szczęścia. Nie przełamały złej passy.
Jak będą mogli teraz wystąpić o unieważnienie małżeństwa?
22
- Emmo! Lady Denham rozłożyła ramiona. Moja kochana!
Emma znalazła się w silnym uścisku starszej damy. Matka Jamesa lubiła
wylewne powitania.
Ta korpulentna, nie wyróżniająca się urodą kobieta była zupełnie niepodobna
do swojego syna. Potrafiła jednak świetnie się ubierać, miała zmysł piękna, a jej
przyjęcia należały do najpopularniejszych w Londynie, nie tylko ze względu na
doskonałe jedzenie, lecz również na jej wspaniałe poczucie humoru.
Wypuściła wreszcie Emmę z uścisku i zlustrowała ją uważnym spojrzeniem.
- Jest za chuda stwierdziła, obrzucając krytycznym wzrokiem drobną postać
Emmy w prostej sukience w kratkę i takim samym kapelusiku; taki strój już w
zeszłym sezonie wyszedł z mody. James, nie uważasz, że ona jest za szczupła? Czym
cię tam karmiono, Emmo? Chyba samym powietrzem. Jesteś chuda jak patyk. Ale to
nic. Mój kucharz postara się, żeby przytyła. Pysznie gotuje. Na litość, a kto to jest?
Lad Denham dopiero teraz zauważyła stojącego za Emmą chłopca.
Fergus zerkał nieśmiało na matkę Jamesa, trzymając czapkę w ręku.
- Fergus MacPherson, proszę pani.
Lady Denham nie wydawała się zdziwiona, że jej syn przywiózł ze Szkocji nie
tylko wdowę po swoim kuzynie, ale i na wpół ślepego małego obdartusa. Wyciągnęła
do chłopca pulchną dłoń.
- Miło mi pana poznać, panie MacPherson.
Zadowolony z tak sympatycznego powitania chłopiec znowu stanął za Emmą.
Nie wynikało to z nieśmiałości. Emma Wiedziała, że o Fergusie można wszystko
powiedzieć, tylko nie to, że jest nieśmiały. Był oszołomiony wspaniałością rezydencji
na Park Lane wysokimi sufitami, lokajami w liberii, błyszczącymi podłogami z
marmuru i obrazami w kunsztownych ramach. W porównaniu z krytą słomą chatynką,
w której Fergus mieszkał na Faires, dom Jamesa i jego matki był królewskim
pałacem. Nawet Emma, która przecież dobrze tę rezydencję znała, była pod
wrażeniem. Od dawna już nie mieszkała w takim domu, gdzie nie ma przeciągów, a
są czyste szyby, przez które wszystko było wyraźnie widać.
Emma nie dziwiła się Fergusowi. Sama chętnie by się za kogoś schowała...
Chociaż niekoniecznie z tego samego powodu. Od chwili, kiedy się przebudziła w
gospodzie pani MacTavish i przypomniała sobie, co się działo w nocy, miała ochotę
naciągnąć kołdrę na głowę i tak już pozostać.
Spała ze swoim mężem. Gdyby jakiś kronikarz obyczajów zajął się wyspą
Faires, to pewnie nie uznałby tego faktu za szczególny występek, jednak Emma
uważała to za niesłychanie gorszący czyn. Przecież James tak naprawdę nie był jej
mężem. Mógł być jej mężem w świetle prawa, ale oni, w myśl umowy pomiędzy
sobą, zawarli tylko formalny związek. Co się więc wydarzyło tamtej nocy w
gospodzie? Nie potrafiła sobie te wytłumaczyć.
Nie miała również okazji, żeby porozmawiać o tym z Jamesem. Ani przez
chwilę nie byli później sami. Następnego ranka, po tej namiętnej nocy, Jamesa nie
było już w pokoju, gdy się obudziła. Kiedy zeszła do jadalni, znalazła tam swojego
męża! siedzącego przy stole w towarzystwie Fergusa MacPhersona, który, jak
poinformował ją z uśmiechem James nie czyniąc żadnych aluzji do ich nocnych
szaleństw, jedzie z nimi do Londynu, żeby wybitny okulista, znajomy Jamesa obejrzał
jego oczy.
Emmę to oczywiście zdumiało, ale już nie tak bardzo, jak mogło zaskoczyć ją
niegdyś. To już nie był ten sam James Marbury, który w salonie swojej matki
wymierzył kuzynowi zwalający z nóg cios. To był zupełnie inny James Marbury
pragnął nieść pomoc innym, nie robiąc dokoła tego faktu niepotrzebnej wrzawy. Ta
zmiana nastąpiła w nim podczas ostatniego roku i była coraz bardziej widoczna.
Emma nie mogła tego zrozumieć. Tacy mężczyźni jak hrabia Denham
niełatwo się zmieniali. Z Jamesem stało się dziwnego, co spowodowało, że chciał
poślubiać ubogie wdowy i pomagać małym chłopcom, którzy mieli kłopoty z oczami.
Emma nie miała pojęcia, co to mogło być.
Podróż do Londynu odbyli we trójkę Emma, James i Fergus, Emma nie miała
okazji, żeby zadać Jamesowi choć jedno pytanie, to najważniejsze: Co my teraz
zrobimy?
Chyba nie wyobrażał sobie, że mogliby udawać, że nic się nie stało? Coś się
wydarzyło, i to, według Emmy, coś wielkiej wagi.
Może jednak dla światowca, jakim był James, ten fakt miał żadnego
znaczenia. Zachowywał się tak, jakby to była błahostka.
Nie zdawał sobie nawet sprawy z tego, że to, co dla niego mogło być zwykłą,
nic nie znaczącą przygodą, dla Emmy było niesłychanie ważnym wydarzeniem.
Typowo męskie zachowanie.
Zaczynała podejrzewać, że coś musi być nie w porządku z Jamesem
Marburym. To prawda, że przez cały rok go nie widziała, ale przez ten czas stał się
zupełnie inną osobą...
Ta osoba podnosiła właśnie Fergusa, żeby mógł obejrzeć szable, wiszące nad
kominkiem we wschodnim salonie, szable, które należały do dziadka Jamesa.
Co się z nim stało? pomyślała znowu Emma. To nie był ten James, który
uderzył jej narzeczonego i poszedł do stryjostwa Emmy, żeby ich ostrzec przed
planowaną ucieczką młodej pary.
Będzie musiała spytać o to lady Denham. Kiedy będą same, natychmiast ją
spyta, co się przydarzyło jej synowi w ostatnim roku. Może doznał jakiegoś urazu
głowy? A może spotkał go poważny wypadek? Coś się musiało wydarzyć. Coś, co
tłumaczyłoby jego niezwykłe zachowanie.
Kiedy już się dowie, wtedy jak miała nadzieję zrozumie, co się wydarzyło
pomiędzy nimi tamtej nocy. Czasem się jej wydawało, że to wszystko było snem,
dziwnym, cudownym snem. Od tamtego czasu James nie dotknął jej ani razu podawał
jej tylko ramię, kiedy wysiadała z powozu, albo wyciągał pomocną dłoń. Może tego
miłosnego szaleństwa w ogóle nie było. Może oni się nie kochali tak długo w noc, tak
namiętnie, jakby byli stęsknieni za sobą po zbyt długim rozstaniu...
Oczywiście! A jutro świnie będą miały skrzydła!
Ale Emma nawet temu by się nie dziwiła. Już nic nie było stanie jej zadziwić.
Była teraz w Londynie, a przysięgła sobie przecież, że jej noga nigdy tam nie
postanie. Zatrzymała się w rezydencji hrabiego Denhama, tuż obok domu, w którym
się wychowywała obok rodziny, która wyrzekła się jej za to, że poślubiła człowieka
uznanego za nieodpowiedniego męża dla panny van Court. A do tego wyszła za mąż
po rum drugi... Za człowieka, którego niegdyś najbardziej nie cierpiała.
Pocieszał ją jedynie fakt, że to małżeństwo zostało zawarte w tajemnicy.
Jak się jednak wkrótce okazało, ta nadzieja także była złudna.
- Emmo. Matka Jamesa serdecznie uścisnęła jej dłoń.
Stały przed ogromnym lustrem w złoconych ramach, w pokoju, który Emma
miała zajmować podczas swojego pobytu w Londynie. Tak się cieszę.
Emma, poprawiając swoje niesforne loki, które się rozsypały, kiedy
zdejmowała kapelusz, uśmiechnęła się do lady Denha,. Była przekonana, że matka
Jamesa chce powiedzieć, że cieszy się ze spotkania po tak długiej nieobecności
Emmy w Londynie.
- Ja też się cieszę, że panią widzę, milady powiedziała. Mówiła to zupełnie
szczerze. Zawsze bardzo lubiła ciotkę Stuarta. Nie widziałyśmy się bardzo długo.
Lady Denham usiadła w jednym z głębokich, wybitych adamaszkiem foteli,
które stały przy ogromnym, marmurowym kominku w elegancko urządzonej sypialni.
James poszedł do biblioteki, żeby przejrzeć nagromadzoną w czasie jego
nieobecności pocztę, a Fergus został zaprowadzony do dziecinnego pokoju. Chłopca
oszołomiły znajdujące się tam zabawki, które dawniej należały do Jamesa.
- To dla moich wnuków wyjaśniła lady Denham, rzucając Emmie znaczące
spojrzenie.
Teraz, kiedy znalazły się same, Emma miała doskonałą okazję, żeby
dowiedzieć się od matki Jamesa, czy on ostatnimi czasy zachowywał się jak zwykle,
czy przypadkiem nie spadł z konia...
Odwróciła się do lady Denham i stwierdziła ze zdziwieniem, że starsza dama
trzyma koronkową chusteczkę przy oczach. Matka Jamesa płakała.
- Lady Denham! zawołała Emma, klękając przy fotelu. Co się stało? Źle się
pani czuje? Czy mam zawołać pokojówkę?
- Och, nie uśmiechnęła się starsza pani, chociaż łzy nadal pływały jej po
policzkach. Nie jestem chora, moje dziecko, tylko... Tylko taka jestem szczęśliwa, że
znowu cię widzę. Wiem, że w zeszłym roku nie rozstałyśmy w zbyt serdecznej
atmosferze, Musisz zrozumieć, moja droga, że tak się stało tylko dlatego, że...
Przecież ty byłaś taka młoda! Nie mogłam nieść myśli, że będziecie mieszkać gdzieś
daleko, na tych dalekich wyspach.
- Rozumiem to pocieszała ją Emma. Lady Denham, proszę, niech się pani nie
denerwuje.
- Honoria. Lady Denham pogładziła dłoń Emmy. Musisz teraz mówić do mnie
Honoria, moja droga. Nie wolno ci też myśleć, że mogłabym cię winić za to, co
spotkało Stuarta. Kiedy on coś sobie postanowił, nikt nie był w stanie go od tego
odwieść. I umarł... Ale umarł szczęśliwy, prawda, Emmo? Byliście ze sobą szczęśliwi
na Faires, jak myślę?
Emma przygryzła wargę, ale zaraz pospieszyła z odpowiedzią.
- Tak, oczywiście, byliśmy szczęśliwi.
- Byłam o tym przekonana. Jasnoniebieskie oczy lady Denham, tak
niepodobne do zmieniających kolor oczu jej syna, wyrażały czułość. Jak mogłoby być
inaczej? Muszę jednak przyznać, że bardzo się cieszę, iż jesteś już w domu.
- Ja też się cieszę. Emma była wzruszona. Nie przypuszczałam, że tak będzie,
ale ja również jestem szczęśliwa, że wróciłam. Proszę mi powiedzieć, lady Denham...
Widząc karcące spojrzenie matki Jamesa, szybko się poprawiła: Powiedz mi,
Honorio, czy masz jakieś wiadomości o mojej rodzinie? Czy Penelope wyszła już za
mąż? A moi stryjostwo? Czy są zdrowi?
- Świetnie się czują. Lady Denham ocierała jeszcze łzy. Chociaż mam
wrażenie, że spodziewali się, że nasza długoletnia zażyłość doprowadzi do
skojarzenia zupełnie innej pary, to teraz są niesłychanie szczęśliwi. Przychodzą dziś
wieczór na kolację. Kiedy usłyszeli tę nowinę, nic ich nie mogło po wstrzymać.
- To znaczy... Powiedziałaś im, że tu jestem? Emma nie bardzo rozumiała, o
czym mówiła starsza pani.
- Ja? O nie, moja droga. Nie ja...
Ktoś zastukał do drzwi. Emma wstała z klęczek.
- Proszę wejść! zawołała. Pojawiło się dwóch służących oraz Burroughs,
kamerdyner lady Denham. Lokaje taszczyli ogromny kufer. Emma natychmiast
rozpoznała monogram, którym był oznaczony.
- To jest powiedziała ze zdziwieniem kufer lorda Denhama.
- Naturalnie, milady odrzekł Burroughs.
Emma, zbita z tropu, słysząc „milady”, szybko sobie wytłumaczyła, że
Burroughs, który służył jeszcze u dziadku Jamesa, robi się trochę nieprzytomny z
wiekiem, więc po stanowiła zaprotestować.
- Czy w takim razie nie powinien znaleźć się w pokoju lorda? spytała.
- Och, naprawdę. Matka Jamesa wstała z fotela i zerknęła na kamerdynera z
widocznym zażenowaniem. Widzę, że oni to naprawdę chcieli utrzymać w tajemnicy,
Burroughs.
- Na to wygląda, madame odparł kamerdyner z ledwie powstrzymywanym
uśmiechem.
Emma patrzyła na nich zdezorientowana i czuła, że narasta w niej podejrzenie.
- Co utrzymać w tajemnicy? spytała, zanim usłyszała odpowiedź, w holu
rozległy się szybkie kroki i w drzwiach pojawił się James.
- Tu jesteś zwrócił się do matki. Potrząsnął dużą, białą kopertą. Przed chwilą
otrzymałem tę przedziwną przesyłkę. Mam nadzieję, że potrafisz mi to wytłumaczyć.
- Może to zaproszenie od lorda i lady Cartwright na bal, który wydają
specjalnie dla ciebie? - spytała lady Denham, promieniejąc z radości.
- Tak. James zerknął na kartonik. Ale nie tylko dla mnie.
- Nie przyznała lady Denham. Nie mogąc się opanować, wykrzyknęła: Nie, to
jest bal na twoją cześć... I twojej żony! Obrzuciła Emmę i swojego syna promiennym
spojrzeniem. Moi drodzy! My już wszystko wiemy! Znamy waszą tajemnicę! Sędzia
Reardon powiadomił nas o wszystkim. Najlepsze życzenia, moje dzieci. Wszyscy
jesteśmy tacy szczęśliwi!
23
Emma czuła, że ziemia usuwa się jej spod stóp. Była o tym przekonana.
Musiało tak być, przecież kolana nie odmówiłby jej tak nagle posłuszeństwa.
Opadła na fotel, zwolniony przez lady Denham. Nie potrafiła utrzymać się na
nogach.
- Sędzia Reardon napisał do ciebie? James był rów zaszokowany jak Emma.
Kiedy?
- Otrzymaliśmy jego list przed kilkoma dniami. Uśmiech lady Denham już
nieco przygasł. Nie powinieneś się złościć, James. Sędzia pisał, że chcecie, żeby to
była niespodzianka. Rozumiem, że w tych okolicznościach należy zachować pewną
dyskrecję. Przecież nie będziemy tego rozgłaszać. Może damy tylko kilka wierszy do
kroniki towarzyskiej. Na przykład: W ostatnich dniach dziewiąty hrabia Denham i
pani Stuartowa Chesterton... Coś w tym rodzaju. Prawie nikt nie będzie się
orientował, mój drogi. Stuart nie był... Lady Denham zerknęła na Emmę. Chciałam
powiedzieć, że znało go niewiele osób z naszego towarzystwa. Cały czas siedział w
książkach.
Wydawało się, że James nie słyszał tego, co mówiła matka, wpatrywał się
niezbyt przytomnym wzrokiem w trzymane ręku zaproszenie.
- To stary wścibski... powiedział tylko. Było oczywiste, przynajmniej dla
Emmy, że te słowa odnoszą się do sędziego Reardona, ale lady Denham inaczej je
zrozumiała.
- Nie wolno ci oskarżać Cartwrighta, mój kochany. To jest mój stary
przyjaciel. Wszyscy tak bardzo się cieszą. Trzeba było słyszeć van Courtów, kiedy tu
byli któregoś wieczoru. Przybiegli natychmiast po otrzymaniu listu...
- Moi stryjostwo? On też do nich napisał?! wykrzyknęła Huna, zaciskając
dłonie na poręczach fotela.
- Oczywiście odpowiedziała speszona lady Denham, zerkając na Emmę, żeby
po chwili przenieść wzrok na syna. Nie jesteście chyba o to źli? Ja uważam, że to
było niezwykle miłe z jego strony. To znaczy sędziego Reardona. Wydaje mi się, że
jest on bardzo sumiennym i serdecznym człowiekiem.
W odpowiedzi na to stwierdzenie James roześmiał się tylko. Emma również
pragnęłaby dojrzeć coś śmiesznego w tej sytuacji. Teraz jednak jej piękne marzenie
senne co z tego, że było tylko snem, jeśli w tym śnie, chociaż przez jedną noc Emma
czuła, po raz pierwszy w życiu, że jest kochana i pożądana zamieniło się w
przerażający koszmar.
A poranek po nocy poślubnej, czy również nie był koszmarem? Mężczyzna,
który w nocy tak namiętnie ją kochał, ledwie zauważał jej istnienie w świetle dnia.
- To nieładnie z waszej strony mówiła dalej lady Denham nawet bardzo
nieładnie utrzymywać taką rzecz w tajemnicy. Potajemne małżeństwo! Rozumiem, że
nie chcecie, żeby wszyscy się dowiedzieli, że pobraliście się tak szybko po śmierci
biednego Stuarta, ale żeby nawet mnie nie powiedzieć słowa! Wiedzieliście przecież,
że ja bym was zrozumiała.
- Mamo... zaczął James, ale lady Denham mówiła dalej, z wielkim
ożywieniem.
- Przecież każdy, kto widział, jak skakaliście sobie do oczu podczas
zeszłorocznego sezonu towarzyskiego, mógł przewidzieć, że pewnego dnia staniecie
przed ołtarzem...
- Mamo! Emma zauważyła, że twarz Jamesa pokrywa ciemny rumieniec.
Zresztą to się jej mogło tylko wydawać, to był pewnie tylko odblask wiosennego
słońca. Dlaczego miałby się czerwienić?
- No i co? Niezadowolenie syna nie zrobiło na lady Denham najmniejszego
wrażenia. Widziałam, jak rzucaliście sobie wymowne spojrzenia na sali balowej...
Emma zapragnęła nagle zapaść się pod ziemię. To prawdo, że często jej
sprzeczki z Jamesem odbywały się publicznie, nie zdawała sobie jednak sprawy, żeby
ktokolwiek, poza Stuartem nie mówiąc już o jej nowej teściowej zwracał mi to
uwagę. A już na pewno nie oznaczały niczego innego, jak to sobie wyobrażała lady
Denham, poza ostrą wymianą poglądów pomiędzy dwiema tak bardzo odmiennymi
osobami Nie było również żadnej wymiany tęsknych spojrzeń na salach balowych...
Przynajmniej z jej strony.
Również James nie wykazywał żadnych oznak, że żywi dla niej jakieś inne
uczucia poza braterskim pobłażaniem...
... To znaczy do niedawna.
Emma była przekonana, że to, co się pomiędzy nimi wydarzyło, wynikło
wyłącznie z jej winy. To ona dała wszystkiemu początek tym swoim pocałunkiem na
dobranoc. Zwykłym pocałunkiem. Widocznie była zbyt zmysłową istotą, żeby oprzeć
się swoim prymitywnym popędom, a tamtej nocy tak bardzo chciała zobaczyć, co się
kryje pod jedwabnym szlafrokiem Jamesa Marbury'ego.
No i zobaczyła nic dziwnego, że teraz on na nią prawie nie patrzy. Co też musi
o niej myśleć!
- Mamy zostawić tu kufer, milordzie? To było pytanie, ale w tonie głosu
kamerdynera brzmiała pewność, że otrzyma twierdzącą odpowiedź. I rzeczywiście tak
się stało ku zdziwieniu Emmy.
- Oczywiście powiedział James i dodał, nie patrząc nawet na Emmę: Muszę
teraz napisać list, by załatwić chłopcu wizytę u doktora Stonelettera... Odwrócił się i
wyszedł i pokoju, nie mówiąc już ani słowa.
Emma nie mogła tak tego zostawić. Bez względu na to, czy James był
zaszokowany jej rozwiązłością, czy też nie, musi nią porozmawiać. Zerwała się z
fotela.
- Przepraszam na chwilę, milady powiedziała i pobiegła za Jamesem. A
służących, którzy patrzyli na nią ze zdumieniem, niech diabli porwą!
Słysząc stukot jej obcasów na parkiecie, James zatrzymał się na szczycie
schodów i przybrał surową minę.
- Posłuchaj, Emmo zaczął, zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć. Ale Emma
nie miała zamiaru słuchać. Chwyciła go za ramię wepchnęła do najbliższego pokoju
który okazał się salonikiem lady Denham, ale to nie miało żadnego znaczenia. Można
było tu zamknąć za sobą drzwi, co Emma natychmiast zrobiła.
- Nie, to ty posłuchaj, James powiedziała, z trudem panując nad głosem. Nie
możemy przejść nad tym do porządku. Musimy porozmawiać. Wiem, że masz mi
wiele do zarzucenia. Jeden Bóg wie, że ja też dużo sobie wyrzucam, ale nie wyjdziesz
z tego pokoju, dopóki nie postanowimy, co mamy teraz robić.
James skrzyżował ręce na piersi, na twarzy miał wyraz lekkiego rozbawienia.
Emma starała się nie patrzeć na naprężone muskuły jego ramion, które uwydatnił ten
gest, chociaż był to bardzo pociągający widok. Jednak wdowa po wikarym nie
powinna na takie rzeczy zwracać uwagi, nawet jeśli to muskuły należały do
mężczyzny, który przypadkiem był jej mężem.
- A cóż takiego zrobiłaś, Emmo spytał James swoim niemiłym, ironicznym
tonem żeby myśleć, że mam ci coś do zarzucenia?
- Chcesz mnie zmusić, żebym to powiedziała? zarumieniła się ze wstydu. Sam
dobrze o tym wiesz. Przyznaję, że to była moja wina. Nie powinnam była cię
pocałować. Ale ty nie możesz winić tylko mnie.
- Emmo, ja cię o nic nie obwiniam powiedział James tym samym suchym
tonem. Wręcz przeciwnie.
Była tak zażenowana, że nie rozumiała, co chciał przez tu powiedzieć.
Potrząsnęła tylko głową.
- Co my teraz zrobimy? spytała.
- Nie mam pojęcia. James uniósł brew. A co ty proponujesz, Emmo?
- Co ja proponuję? To był wyłącznie twój pomysł. A więc jaka jest twoja
propozycja?
- Ja myślę James zerknął na zegarek, który wyjął z kieszonki kamizelki że
możemy teraz zjeść podwieczorek Jestem bardzo głodny. Po podwieczorku
powinniśmy trochę odpocząć. Rozumiem, że cała twoja rodzina przychodzi dzisiaj na
kolację z okazji naszych zaślubin.
Emma tupnęła nogą tak energicznie, że zabrzęczały stojące na półkach szklane
bibeloty.
- Jak możesz z tego żartować?! wykrzyknęła. Nie rozumiesz, że sędzia
Reardon wszystko zepsuł? To małżeństwo miało być utrzymane przed nimi w
tajemnicy, a oni wszystko już wiedzą!
- Tak przyznał James, chowając zegarek i pocierając w zamyśleniu brodę.
Rzeczywiście, wiedzą.
Nie wykazywał jednak wściekłości, jaką według Emmy powinny wywołać
zdradzieckie działania sędziego.
- Jak my teraz dostaniemy unieważnienie małżeństwa? Twoja matka
wszystkim rozpowiada, że się pobraliśmy! Jest niezwykle podekscytowana. Prosiła,
żebym nazywała ją Honorią! Wspominała nawet o wnukach!
James odjął dłoń od twarzy. Wydawał się zdziwiony, ale, jak się okazało, nie z
powodu nadziei jego matki na posiadanie wnuków.
- Och powiedział. Ty nadal chcesz występować o unieważnienie małżeństwa?
Miał opuszczone oczy, więc Emma nic nie mogła z nich wyczytać. Oniemiała.
- James, czyś ty oszalał? Oczywiście, że chcę! Zerknęła na niego spod oka. A
ty nie? Taki był nasz plan, prawda?
- Musisz mi wybaczyć, ale wydawało mi się, że ten plan uległ zmianie. James
mówił takim tonem, jakby się zastanawiał, jakim powozem pojechać na spacer.
Wydawało mi się tamtej nocy, że... podobało ci się, że jestem twoim mężem.
Emma czuła, że znów oblewa się rumieńcem. Jak on może mówić o tym, co
się między nimi wydarzyło, tak nonszalanckim tonem... Nic dziwnego, że ma już
trzydzieści lat i jeszcze się nie ożenił!
Tyle że, oczywiście, był już żonaty. I na tym polegał cały problem.
- To, co się wydarzyło tamtej nocy wykrztusiła Emma, która była tak
zażenowana, że zaczynało brakować jej tchu było pomyłką. Już ci to tłumaczyłam.
Nie miałam zamiaru... Nie myślałam, że...
James nie robił wrażenia, że jest zakłopotany. Jak zwykle, zachowywał
chłodny dystans, który opuszczał go tylko wtedy, o czym Emma miała okazję się
przekonać, kiedy ogarniało go pożądanie.
- Przykro mi, że tak uważasz. Wydawało mi się... Widzę jednak, że musiałem
się mylić.
Emma poczuła, że jej serce zabiło szybszym rytmem (zupełnie nie wiedziała,
dlaczego się tak dzieje).
- Co ci się wydawało? spytała.
Ale James nie odpowiedział na to pytanie w każdym razie nie na temat swoich
osobistych odczuć.
- List sędziego Reardona powiedział rzeczywiście wprowadził pewne
zamieszanie, ale to jeszcze nie powód, żeby wpadać w panikę, Emmo. Nie wiem,
dlaczego nie mielibyśmy przeprowadzić naszego planu, jeśli tak sobie życzysz. Moja
matka będzie, oczywiście, bardzo rozczarowana, ale w końcu się z tym pogodzi, tak
samo jak twoja rodzina. Jeśli jesteś przekonana, że nasz związek nie przyniesie...
hm... żadnych nieoczekiwanych owoców...
Emma gwałtownie nabrała powietrza. Chociaż nie przypuszczała, żeby to było
możliwe, ale poczuła się jeszcze bardziej zażenowana.
- Rozumiem. James obserwował ją z uniesionymi brwiami, ale nie okazując
żadnych szczególnych emocji. Może poczekamy z decyzją do czasu, kiedy ta kwestia
zostanie rozwiązana.
- Ja... Emma nie wiedziała, co powiedzieć, chociaż uważała, że powinna to
zrobić. Nie chcę, żebyś czuł, że powinieneś...
Dopiero teraz James stracił zimną krew. Popatrzył na nią z dezaprobatą.
- Emmo powiedział surowym tonem. Czy ty naprawdę myślisz, że gdybyś
nosiła moje dziecko w łonie, to ja bym nie...
- Nie chciałabym, żebyś czuł się zobowiązany przerwała mu. Ja...
- Nie musisz się o to troszczyć przerwał jej. Zawsze pociągała mnie myśl,
żeby zostać ojcem. Jeśli okaże się jednak, że tak się nie stanie, będziesz miała
unieważnienie małżeństwa, o ile nie przeraża cię myśl, że obarczysz
krzywoprzysięstwem swoją nieśmiertelną duszę.
To było typowe dla Jamesa lekkim tonem podkreślał, że to, co miało miejsce
w gospodzie pani MacTavish, czyni przysięgę o nieskonsumowanym małżeństwie
wierutnym kłamstwem.
- Ja, osobiście ciągnął James nigdy się specjalnie nie martwiłem, dokąd trafi
moja nieśmiertelna dusza. Czy to już wszystko, Emmo? Muszę jeszcze dokończyć list
w sprawie młodego Fergusa, trzeba się też porozumieć z twoim bankiem, by sędzia
Reardon mógł przekazać ci pieniądze...
Emma stała na dywanie w kwiaty w saloniku lady Denham, czując
rozczarowanie. Dlaczego tak było, otrzymała przecież wszystko, czego tylko chciała?
Nie mogła tego zrozumieć.
Przecież nie oburzał jej fakt, że James nie sprzeciwiał się unieważnieniu
małżeństwa.
Jednak... Jednak on był teraz zupełnie innym człowiekiem. Tak bardzo się
zmienił od tego fatalnego dnia, kiedy mu powiedziała, że ona i Stuart planują
ucieczkę...
Emma otrząsnęła się z tych myśli. Co ona sobie wyobraża? Całkowicie
zmienia swoją opinię o mężczyźnie tylko dlatego, że załatwił wizytę u lekarza dla
jednego z jej uczniów? A może jej stosunek do niego uległ tak gwałtownej zmianie,
ponieważ wykazał się sprawnością w innej dziedzinie?
Tak dalej być nie może. Tego była pewna. Powiedział jej żeby się
zachowywała jak dorosła osoba. Będzie więc dorosła, będzie równie chłodna i
wyrachowana jak on.
- To wszystko, lordzie Denham. Dziękuję powiedziała prostując ramiona.
Kiedy James skinął jej uprzejmie głową i wyszedł z pokoju, mimo wszystko
Emma musiała usiąść, żeby się opanować. Powtarzała sobie, że to wszystko nie
będzie trwało dług zakładając, czego dowiodło jej poprzednie małżeństwo, że na nie
zachodzi w ciążę. Wkrótce będzie mogła powrócić do swojego spokojnego życia na
Faires i nigdy, jeśli nie będzie miała na to ochoty, nie zobaczy już Jamesa
Marbury'ego.
Przynajmniej tak sobie powtarzała.
I przez chwilę udało się jej nawet w to uwierzyć.
24
James doszedł do wniosku, że wszystko jest na dobrej drodze.
Sędzia Reardon, prawdopodobnie nic o tym nie wiedząc, okazał się szalenie
pomocny. Im więcej osób będzie wiedziało o ich małżeństwie, tym trudniej będzie je
rozwiązać.
A ostatnią rzeczą, jakiej by sobie życzył James, było... rozwiązanie jego
małżeństwa z Emmą van Court.
Nawet teraz, siedząc w salonie matki i obserwując swoją świeżo poślubioną
małżonkę, która witała się z rodziną, jakby nic się nie wydarzyło, jakby nie wyszła za
mąż wbrew ich woli nie mógł do końca uwierzyć swojemu szczęściu. Pojechał do
Szkocji w poszukiwaniu zwłok, a przywiózł do domu młodą żonę.
Tą żoną była kobieta, która przez długie miesiące nawiedzała go w snach i do
której wyrywało się jego serce. Sam nie wiedział, czym sobie zasłużył na tak
wspaniałą nagrodę. Wiedział tylko, że ją zdobył i musi utrzymać.
Nawet wbrew Emmie, która, jak podejrzewał, nie znała tak dobrze własnego
serca, jak się jej wydawało.
Emma rozmawiała właśnie z Penelope. Jakaś jej uwagi i wywołała wybuch
śmiechu kuzynki. James widział wyraźnie, że Penelope robi wszystko, żeby nikt nie
zauważył, jak przygnębia ją fakt, że jej młodsza kuzynka już dwukrotnie wyszła za
mąż, a ona nie znalazła jeszcze męża. Zastanawiał się też, zresztą nie pierwszy raz,
jak to było możliwe, że van Courtowie, którzy należeli do kulturalnej elity Londynu i
byli bardzo bogatymi ludźmi, chociaż nie mieli skłonności do filantropii, mogli
wychować taką dziewczynę, jaką była Emma. Emma i Penelope były tak różne, jak
dzień różni się od nocy.
Nie tylko dlatego, że zwykłą, szarą sukienkę Emmy jutro James sprowadzi
krawcową matki i zamówi wyprawę dla żony, chociaż i w tej starej sukience była
najpiękniejszą kobiet w salonie przyćmiewał blask złocistych jedwabi i biżuterii
Penelope.
Nie o to chodziło. Emma zawsze była inna niż reszta jej rodziny. Może
dlatego, że wcześnie straciła rodziców, a może po prostu taka była okazywała
wyjątkową wrażliwość na cudze troski i kłopoty począwszy od piskląt, które wypadły
z gniazda (zawsze błagała Jamesa, żeby je tam włożył), a skończywszy na
głodujących tubylcach w Papui - Nowej Gwinei, dla których również wypraszała u
Jamesa pieniądze. Nic więc dziwnego, że uwielbiała Stuarta. Emmie nie tylko
podobała się jego blada, melancholijna twarz James wiedział, że taki wygląd
przyciąga młodziutkie dziewczyny. Stuart, podobnie jak Emma, pragnął pomagać
wszystkim, dla których los nie był zbyt łaskawy.
Jednak James, podobnie jak jej stryjostwo, nie traktował poważnie zadurzenia
Emmy w swoim kuzynie. Sądził, że ta fascynacja umrze śmiercią naturalną, kiedy
dziewczyna odkryje, że Stuarta bardziej interesują duchowe niż cielesne związki.
Niestety, jak się wydaje, to odkrycie nigdy nie nastąpiło.
Dokładnie w tym samym czasie, kiedy James spodziewał się, że będzie zajęty
ocieraniem łez Emmy, którą Stuart porzuci dla kościoła i zostawi ze złamanym
sercem, został poinformowany o planach ucieczki kochanków.
Jak on mógł sobie wyobrażać, że Emma w pewnym momencie dojdzie do
wniosku, że jest on bardziej odpowiednim kandydatem na męża niż Stuart? Kiedy
przekonywał ją, że ubodzy powinni sami o siebie zadbać, jego kuzyn zdobywał jej
serce niewzruszoną wiarą w Boga i działalnością charytatywną. Nic więc dziwnego,
że wybrała Stuarta. Dla takiej dziewczyny jak Emma o wiele bardziej pociągające
było życie w niedostatku na Szetlandach niż wygodna egzystencja hrabiowskiej żony!
Jednak hrabiowie, co postanowił udowodnić jej James, mają o wiele większe
możliwości, żeby nieść pomoc ubogim, niż niewiele zarabiający wikarzy.
Osiągnął już pierwszy sukces a przynajmniej taką miał nadzieję udowadniając
jej, że hrabiowie są lepszymi kochankami. Chociaż nie wiedział, co o tej sprawie
myślała Emma, nie sądził, żeby w tej dziedzinie miała powody do narzekań pomimo
jej stałych nalegań na unieważnienie małżeństwa. James żałował teraz, że podsunął
jej taką możliwość.
Ale jak inaczej miał ją przekonać, żeby za niego wyszła? Obawiał się, że
Emma jeszcze mu nie przebaczyła tego, co zrobił jej narzeczonemu. Nie miała
również pojęcia, że darzył ją potajemną miłością. Ona wzdychała do jego kuzyna, a
James skrycie wzdychał do niej...
Ale Stuarta już nie było, a Emma potrzebowała miłości, do której miała
prawo. Jak się przekonał, całując ją w zamku MacCreigh zresztą zawsze to
przeczuwał była niezwykle namiętną dziewczyną, która uwielbiała pocałunki i... inne
zabawy. Lubiła je tak bardzo, że bez trudu można ją było nakłonić do tego, żeby
zapomniała o wszystkim innym, tak bardzo pragnęła być... zabawiana. Ta cecha, jak
wynikało z doświadczenia Jamesa, była niezwykle rzadka u eleganckich dam, chociaż
tak bardzo pożądana. Fakt, że Emma była obdarzona tą zaletą, wcale go nie zdziwił,
spowodował tylko, że miał do siebie jeszcze większą pretensję o to, jak się kiedyś w
stosunku do niej zachowywał. Niewybaczalne, że pozwolił takiej kobiecie zniknąć ze
swojego życia. Ale to się już nie powtórzy.
James wiedział, że droga do szczęścia małżeńskiego z Emmą van Court
Chesterton nie będzie łatwa. Przekonał się o tym ponownie po uroczystej kolacji z
rodziną van Courtów, chociaż dla nich nie było to zbyt radosne spotkanie. Stryjostwo
Emmy chętnie przyjęli zaproszenie matki Jamesa, jednak nadal wydawali się
zaskoczeni faktem, że to Emma została lady Denham, a nie Penelope, którą podsuwali
Jamesowi od chwili, kiedy ta opuściła mury szkoły. Kiedy młodzi małżonkowie
wreszcie znaleźli się sami, Emma wyszła z garderoby w swoim grubym szlafroku i
wskazała hrabiemu stojące przy kominku fotele.
- Ty je zajmiesz czy ja?
James rzucił tęskne spojrzenie w kierunku łóżka, co Emma zauważyła.
- James, co ci przychodzi do głowy?! zawołała. Nie możemy razem spać w
tym łóżku. Wiesz, co się zdarzyło ostatnim razem. Jeśli mamy dostać unieważnienie
małżeństwa, to nie możemy... nie możemy tego dalej ciągnąć.
James, który również miał na sobie szlafrok teraz sam musiał zajmować się
swoją garderobą, ponieważ Roberts był na Faires, sprawując opiekę nad szkołą Emmy
i potomstwem jej suczki usiadł na brzegu łóżka, zdejmując ranne pantofle.
- Nie widzę powodu, dla którego miałbym się nabawić bólu karku, śpiąc na
fotelach powiedział kiedy obok stoi wygodne łóżko.
Wiedział, że prowadząc taką grę, podejmuje ryzyko, ale mężczyzna powinien
walczyć o to, co chce zdobyć.
- Poza tym co to za różnica? Już raz popełniliśmy ten grzech. Kilka
następnych razy nie wtrąci nas do bardziej gorącego piekła.
Emma nie roześmiała się. Wyglądała na zmęczoną. Na pewno wyczerpało ją
przybieranie radosnej miny szczęśliwej mężatki i beztroska rozmowa o wspólnych
znajomych, która zaczęła się już przy zupie i trwała aż do podania serów.
James nie wątpił, że Emma czuła się zobowiązana do zademonstrowania
stryjostwu radosnej miny. Po raz ostatni widziała Arthura i Reginę van Court w ich
bibliotece, gdzie wuj ostrzegał ją przed nieodpowiednim małżeństwem, a stryjenka
zamartwiała się tym, co hrabia Denham o niej pomyślał, kiedy powiedziała mu o
swoich szalonych zamiarach. Jeśli któreś z nich dostrzegło ironię faktu, że po upływie
roku ich marnotrawna bratanica została żoną tego samego hrabiego, to nie
wspomnieli o tym ani słowa. Byli niesłychanie serdeczni. i chociaż James nie dał się
na to nabrać i wiedział, że Emma również nie. Gdyby zjawiła się w Londynie jako
wdowa po Stuarcie, a nie żona hrabiego Denhama, rodzina nie okazałaby radości z jej
powrotu.
Wylewne powitanie, jakie jej zgotowali, trochę nadszarpnęło siły Emmy,
nadwątlone długą podróżą ze Szkocji. James zauważył cienie pod jej błękitnymi
oczami. Miała bardzo ciężki dzień.
Mimo to nie wycofywała się z pola walki.
- To nie jest w porządku. Sam o tym wiesz. Ale jeśli tak się na to zapatrujesz,
to ja będę spać na fotelach.
Podeszła do łóżka i chwyciła jedwabną kołdrę. James patrzył, jak usiłowała z
dwóch foteli zrobić posłanie.
- Twoje zachowanie jest śmieszne, Emmo powiedział. Jesteśmy dorosłymi
ludźmi i chyba potrafimy spać w jednym łóżku... bez żadnych nieprzewidzianych
zdarzeń.
- Gdzie ja to już słyszałam? mruknęła.
- Wtedy ty sama zaczęłaś przypomniał jej James.
Zauważył z satysfakcją, że oblała się nagłym rumieńcem.
- Teraz nie musisz się martwić, że to się znowu zdarzy powiedziała sucho,
kładąc się na swoim małym, wyraźnie niewygodnym łóżku. Dzisiaj będę się od ciebie
trzymać z daleka.
- Doceniam twoją troskę o los mojej nieśmiertelnej duszy zauważył James.
Myślę jednak, że jest już na to za późno, Emmo. Ryzyko zostało podjęte. Wszystko
więc jedno, jeśli i tak mamy się smażyć w piekle, czy zgrzeszymy raz, czy też tysiąc
razy.
Od strony foteli nie dobiegał żaden dźwięk. Emma naciągnęła kołdrę na głowę
niewątpliwie w celu zakończenia tej rozmowy. James wzruszył ramionami i położył
się na łóżku.
- Może masz rację przyznał.
Znowu brak odpowiedzi. Hrabia podłożył ręce pod głowę i patrzył na
kobaltowy błękit baldachimu.
- Rzeczywiście powiedział istnieją szanse, że im dłużej będziemy... jak to
określiłaś? Aha, dalej to ciągnąć... tym większe jest prawdopodobieństwo, że
wreszcie zostaniemy złapani. Potomstwo byłoby niepodważalnym dowodem naszego
grzechu.
Tym razem spod kołdry wydobył się nikły pomruk. James patrzył na to
prowizoryczne łóżko, nie mając pewności, gdzie jest jej głowa.
- Co mówiłaś, kochanie?
Emma odrzuciła kołdrę. W świetle padającym z kominku jej blond włosy
tworzyły prawdziwą aureolę.
- To nie ma nic do rzeczy oświadczyła surowym tonem.
- Jesteś tego pewna? spytał, unosząc brwi.
- Absolutnie pewna odrzekła.
James bawił się tą sytuacją, chociaż wiedział, że nie powinien. Ale jej
oburzenie a Emma bardzo często się im niego gniewała ogromnie go bawiło. Było tak
różne od pochlebstw, jakimi obsypywały go różne Fiony i Penelopy.
- Rozumiem twoje święte oburzenie powiedział istnieje jednak możliwość, że
szkoda już została wyrządzona. Jestem zmuszony ci uświadomić, że spanie na
fotelach wcale nie jest dobre dla niego.
- Dobre dla kogo? Emma ściągnęła brwi.
- Mojego syna i następcy stwierdził James. Wiesz o tym, Emmo, że możesz
już nosić w łonie dziecko.
Zarumieniła się, ale wyraz jej twarzy świadczący o tym, że zbyt wysoko
Jamesa nie ceni pozostał bez zmian.
- Twoja troska zasługuje na uwagę odrzekła. Ale gdybym była zdolna do
posiadania dzieci, to nie uważasz, że dałabym już tego dowody? Nie zapominaj, że
jestem wdową.
- Ale byłaś ze Stuartem tylko przez krótki czas zauważył.
Jakaś nuta w tonie jej głosu ostrzegła go, że na tym terytorium należy
poruszać się bardzo ostrożnie. James dostrzegł też reakcję Emmy na uwagę Penelope
van Court, kiedy ta zobaczyła w jadalni Fergusa.
- On nie może być twój, prawda, Emmo? roześmiała się. Jest na to o wiele za
duży.
Emma, która podczas kolacji często się śmiała chociaż niezbyt szczerze tym
razem miała poważną minę. Hrabia wyczuł, że jest to temat, na który żona nie potrafi
żartować.
- Ty i Stuart mieliście dla siebie niecałe pół roku dodał. Oczywiście, będąc od
niedawna żonaty, nie jestem biegły w takich sprawach, wiem jednak, że czasem to
zajmuje niektórym kobietom cały rok, a nawet jeszcze dłużej. To nie są rzadkie
przypadki.
- Tym bardziej odparła Emma powinnam zostać na fotelach i trzymać się od
ciebie z daleka.
James zorientował się poniewczasie, że zamiast zabliźniać jej ranę, której
istnienia dopiero zaczął się domyślać, sprawił jej jeszcze większy ból. Leżał w
półmroku, słuchając trzaskania ognia na kominku, a jego myśli skierowały się na
niebezpieczna, ścieżkę, której unikał przez ostatnie dwanaście miesięcy. Zaczął się
zastanawiać nad tym, co się działo w sypialni pomiędzy Stuartem a Emmą.
Emma nie była, o czym już dobrze wiedział, bierną kochanka. Miała, jak mu
się wydawało, naturalny, zrozumiały pociąg do grzechu.
A Stuart? James nie posądzał o to swojego kuzyna. Nie potrafił nawet
wyobrazić ich sobie w łóżku i to nie tylko dlatego, że nie miał na to chęci, co było
oczywiste, ale Stuart i Emma... Wiedząc, że Emma wykazuje ogromne
zainteresowanie tą dziedziną i znając również Stuarta, James nie przypuszczał, żeby
ich związek mógł być szczęśliwy i udany.
Nie dziwił się jednak Emmie, że była zafascynowana jego kuzynem. Nie
mogła przecież wiedzieć, co ją czekało pod tym względem. Ledwie wtedy wyszła ze
szkoły, w stanie błogosławionej nieświadomości na temat małżeńskiego łoża, jak
większość dziewcząt w jej wieku. Obowiązkiem stryjostwa było uchronić ją przed
niefortunnym związkiem. A oni, mimo wysiłków Jamesa, nie stanęli na wysokości
zadania.
Położenie, w jakim się teraz znalazła ich bratanica, było wyłącznie ich winą.
Jednak ta sytuacja, w odczuciu Jamesa, nie była tak ponura, jak się mogło
wydawać Emmie. Ona pewnie uważała, że jej położenie jest żałosne musiała
pozostawać w formalnym związku z mężczyzną, który niegdyś zawiódł jej zaufanie,
żeby otrzymać spadek po mordercy swojego męża jednak James miał inną opinię na
ten temat. Emma nie zdawała sobie nawet sprawy z tego, jak bardzo jest kochana.
Niedługo James uświadomi jej to, ponieważ, jak się wydaje, jego czyny jej u tym nie
przekonały.
Ale jeszcze nie teraz. Wiedział już, że ona nosi w sercu otwartą ranę, którą do
tej pory skrzętnie skrywała. Musi jeszcze upłynąć trochę czasu, zanim będzie mogła
spojrzeć na świat radosnym wzrokiem. Ostatni rok nie przyniósł jej niczego oprócz
bólu. James był pewien, że Emma nie chciałaby słyszeć żadnych miłosnych deklaracji
ani od niego, ani od nikogo innego, dopóki nie nabierze wiary w siebie. Do tej pory
nosiła tylko maskę na użytek swojej rodziny i tych wszystkich, od których mogłaby
usłyszeć te okropne słowa: A nie mówiłem!
James zaczeka... tym razem. Co prawda, rok wcześniej też postanowił
zaczekać, i oto do czego to doprowadziło: wielka miłość jego życia poślubiła innego
mężczyznę.
Sytuacja nie była jednak tak ponura. Po dwunastu miesiącach Emma wyszła
za mąż za niego.
James może sobie pozwolić na przeczekanie. Jego cierpliwość na pewno
zostanie wynagrodzona. Nie minie wiele czasu, a ona zrozumie, że się diametralnie
zmienił.
Wtedy, miał nadzieję, połączy ich coś więcej niż przyjaźń, już teraz łączyła
ich przyjaźń i wzajemny pociąg. James wiedział, chociaż Emma usiłowała temu
zaprzeczać, że ona go pragnie. Jej wargi mogły kłamać, ale ciało mówiło prawdę. Nie
minie wiele czasu, a ona wszystko zrozumie.
Tymczasem znajdowała się kilka metrów od niego, a nie na drugim końcu
kraju.
Jednak ten fakt, wraz z upływem czasu, coraz bardziej gnębił Jamesa. To było
zupełnie bez sensu, że ona spała na tych fotelach. On nie położyłby się tam za żadne
skarby, ale co mógł zrobić poza przeniesieniem się do innego pokoju, co w ogóle nie
wchodziło w grę? Co by na to powiedziała jego matka?
Dochodziła już północ, kiedy wstał z łóżka i podszedł do stojących przed
kominkiem foteli.
Emma spała, hrabia nie miał pojęcia, jak się jej udało zasnąć na tym
niewygodnym posłaniu. Pewnie była bardzo wyczerpana. Jej głowa była
przekrzywiona pod tak dziwnym kątem, że gdyby pozostała dłużej w tej pozycji,
bolałby ją rano kark.
James pochylił się i wziął ją na ręce, razem z jedwabną kołdrą.
Emma natychmiast się obudziła.
- Połóż mnie zażądała z lekka ochrypłym głosem.
- Położę cię powiedział ale do łóżka, gdzie jest twoje miejsce.
- James... zaczęła, ale on ją uciszył.
- Bądź cicho przerwał jej bo obudzisz moją matkę, która zaraz tu wpadnie z
całą czeredą służby. Odkryją całą prawdę, poinformują o tym sędziego Reardona i już
nigdy nie zobaczysz ani swoich dziesięciu tysięcy funtów, ani tej pięknej szkoły,
którą masz zamiar zbudować.
To ją otrzeźwiło.
- Skąd wiesz o szkole? spytała.
- Mówisz przez sen.
- To nieprawda!
- Prawda powiedział. Ale mimo to nadal chcę dzielić z tobą moje łóżko.
Emma obdarzyła go nieufnym spojrzeniem.
- Dobrze powiedziała wreszcie. Ale bez całowania...
To była myśl nie do pogardzenia i już po chwili James całował ją tak
zapamiętale, jak tylko potrafił a zważywszy na jego długie i różnorodne
doświadczenie w tej dziedzinie jego pocałunki nie mogły być bardziej żarliwe. Emma
zareagowała tak, jak mógł się tego spodziewać. Początkowo zesztywniała w jego
ramionach, ale po chwili zarzuciła mu ręce na szyję i rozchyliła wargi. Wtedy łatwo
już było położyć ją na łóżku, odrzucić kołdrę i przykryć ją własnym ciałem.
Trochę oprzytomniała, kiedy poczuła na sobie jego ciężar i zaczęła coś
szeptać. Ale wtedy jego dłoń znalazła się pod jej koszulą, palce odnalazły jej gładką,
pełną pierś i cokolwiek Emma miała do powiedzenia rozpłynęło się w cichym
westchnieniu rozkoszy. A kiedy kolanem rozchylił jej nogi i jego twarde udo
dotknęło wilgotnego zagłębienia jej łona, Emmą zawładnęła fala pożądania i nie
zdołała powstrzymać jęku.
Już się nie broniła. Wydawało się jej, że James ma jakiś magiczny dotyk,
który czyni ją powolną wszystkim jego zachciankom. Było jej wszystko jedno, czy
pozostaną małżeństwem, czy też nie, dopóki jej dotykał, a jej ciało przenikały
rozkoszne dreszcze.
James czuł, że mu się całkowicie poddała, i w pełni to wykorzystał. Może to
nie było w porządku, robić użytek z władzy, jaką nad nią posiadał, ale nie miał
żadnego poczucia winy... kiedy była tam, gdzie pragnął ją mieć. Uniósł jej koszulę,
pieszcząc teraz ręką to miejsce, którego przedtem dotykał udem. Emma jęczała z
rozkoszy, chociaż przeszło jej przez myśl, że nie powinna się kochać z innym
mężczyzną w domu, który niegdyś był domem jej męża. Przypomniała sobie jednak,
że teraz jej mężem jest James. Poza tym było jej wszystko jedno, gdzie byli, dopóki
James jej pragnął. A hrabia zawsze potrafił sprawić, żeby również ona go pragnęła.
James zdążył już zrzucić szlafrok i poczuła nagle, że jej uda dotyka już inna
część jego ciała ta, która początkowo przerażała ją swoim rozmiarem, a później
zdobyła jej ogromne uznanie. Ze śmiałością, o którą się nawet nie podejrzewała, ujęła
w dłoń jego męskość i wprowadziła ją w siebie, gwałtownie łapiąc oddech.
Ich intymny kontakt odznaczał się niezwykłą harmonia z czego Emma, nie
mając takiego doświadczenia jak James, nie zdawała sobie w pełni sprawy. On
wiedział, że to jest niezwykle rzadkie zjawisko.
Emma z kolei w pełni doceniała rozkosz, jaką sobie wzajemnie dawali.
Oddawała mu się z pełnym zapamiętaniem, dopóki nie doprowadził jej tam, gdzie
mogła się znaleźć tylko z nim.
James również doznał zaspokojenia i opadł na nią, ciężko oddychając. Ogień
już wygasł na kominku, prawie się nie widzieli, słyszeli tylko swoje urywane
oddechy. Ześlizgnął się z niej wreszcie i udało mu się dostrzec jej rozpaloną twarz.
- Czy teraz będziesz już grzeczna i zostaniesz w łóżku? spytał.
W odpowiedzi Emma ukryła twarz na jego ramieniu.
To go całkowicie zadowoliło.
25
- W niebieskim jest ci do twarzy stwierdziła Regina van Court. To był zawsze
odpowiedni kolor dla Emmy, prawda, Penny?
Penelope van Court zerknęła na stos sukienek, które leżały mi sofie, i
zacisnęła usta. Emma, która stała na niskim stołeczku pośrodku pokoju, wiedziała, że
jej nowe suknie nie mogą sprawiać kuzynce żadnej przyjemności. Penelope zawsze
interesowała się modą i chociaż rodzice niczego jej nie odmawiali, nie mogli dać jej
tego, czego najbardziej pragnęła.
To znaczy męża. Penelope marzyła tylko o jednym żeby już nie musiała
występować na balach w białych i jasnoróżowych muślinowych sukienkach,
obowiązkowym stroju młodych, niezamężnych kobiet. Widok o dwa lata młodszej
Emmy, która mierzyła szafirową suknię wieczorową, nie poprawiał nastroju panny
van Court.
- Chyba tak mruknęła Penelope, wstając z krzesła.
Podeszła do okna, odwracając się plecami od rozrzuconych po całym pokoju
czerwonych, szafirowych i złocistych strojów.
Emma rzuciła kuzynce zatroskane spojrzenie. Nie mogła przecież powiedzieć
Penelope, która tak wiele uwagi poświęcała ubraniu i podobnym błahostkom, że to
jest tylko gra pozorów. Że jej małżeństwo jest fikcją, że jest nierzeczywiste
pozorowane.
Chociaż czy rzeczywiście tak? Wszystko zaczęło się przecież dobrze układać i
jej stosunki z Jamesem nabierały cech normalnego małżeństwa przynajmniej
wydawało się jej, że na tym polega normalne małżeństwo, gdyż jej pierwszy związek
był całkowicie odmienny.
Emma nie przypuszczała jednak, że udałoby się jej po prawić humor
Penelope. Zbyt trudno byłoby zmienić jej ponury nastrój, zresztą nie można się temu
dziwić. Emma nigdy nie widziała tylu sukien, kapeluszy, gorsetów, halek i
pantofelków, które krawcowa lady Denham nagromadziła w tym pokoju. Wyglądało
to tak, jakby hrabia wykupił cały sklep.
Pewnie zresztą tak było. Kiedy Emma weszła rano do pokoju, spodziewając
się zastać tam jedynie swoją stryjenkę i kuzynkę, które obiecały ją odwiedzić, oraz
matkę Jamesa, stanęła w progu, osłupiała.
- No, nie powiedział James, kładąc jej dłoń na ramieniu i popychając
delikatnie do środka. Jesteś moją żoną, Emmo, i nie mogę na to pozwolić, żebyś
nosiła sukienki z zeszłego sezonu, mimo że wyglądasz w nich czarująco. Wszyscy
uznaliby mnie za skąpca.
Emma, doskonale wiedząc, ile kosztuje rozłożona w pokoju garderoba, nie
potrafiła powstrzymać się od uwagi.
- Gdybyś pieniądze, które wydałeś na te stroje, przekazał biednym, nikt nie
mógłby nazwać cię skąpcem.
- Gdybyś tylko przez jeden poranek zachowywała się jak żona hrabiego,
mógłbym ci to wynagrodzić, wystawiając czek na rzecz Stowarzyszenia dla
Polepszenia Jakości Życia Tubylców na Hawajach czy też na inne organizacje, które
popierasz.
Emma spojrzała na niego zdumiona.
- Nie mam nic przeciwko temu, żeby pomagać biednym dodał. Zresztą sama o
tym wiesz. Wolałbym tylko dopomóc im, żeby potem sami sobie radzili. Daj ludziom
palec... na pewno znasz to powiedzenie.
Pocałował ją w czoło, zostawiając w towarzystwie madame Delanges i swojej
matki, ponieważ sam miał zaprowadzić młodego Fergusa na pierwszą wizytę do
słynnego doktora Stonelettera.
Biorąc pod uwagę tę wymianę informacji oraz tamtą, o wiele gorętszą (i
bardziej cielesną) z ostatniej nocy Emma stwierdziła, że James zachowuje się w
zdumiewający sposób... jakby był zakochany. Trudno to było inaczej określić.
Ale taka myśl była absurdalna. James Marbury nie był w niej zakochany.
Okazywał jej, przez cały czas, kiedy się znali, jedynie dezaprobatę. Co prawda, nie
potrafiła sobie wytłumaczyć tego, co się działo, kiedy się całowali. Ale to na pewno
nie była miłość. To musiała być namiętność, ale namiętność nie ma nic wspólnego z
miłością.
Nie potrafiła jednak zrozumieć, dlaczego był taki dobry dla niej, jak również
dla Fergusa. Nie mogła już dłużej zaprzeczać faktom. James Marbury, którego
niegdyś uważała za człowieka o wyjątkowo nieczułym sercu, bardzo się zmienił w
ciągu ostatniego roku.
Jak to się stało i dlaczego, pozostawało dla niej tajemnicą. Ona na pewno się
do tego nie przyczyniła. Od momentu, kiedy wyjrzała przez okno i zobaczyła go na
swojej warzywnej grządce, ciągle mu się przeciwstawiała. Nie robiła tego tylko
wtedy, kiedy byli razem w łóżku. Ale, jak się szybko przekonała, trudno jej było
oponować, kiedy James był tylko w szlafroku... albo i bez szlafroka.
- Och! wykrzyknęła lady Denham, klaszcząc w dłonie i odrywając Emmę od
jej myśli. Właśnie ta! Musisz ją dziś włożyć na bal u Cartwrightów!
- Tak, ta suknia pięknie podkreśla kolor jej oczu przyznała stryjenka Emmy.
Czy zdąży pani ją wykończyć do ósmej? zwróciła się do madame Delanges.
- Naturalnie powiedziała pulchna Francuzka. Agnes, Mary. Allez, allez.
Do Emmy podbiegły dwie szwaczki, żeby wyswobodzić ją z sukni, która była
ledwie sfastrygowana.
- Znowu coś przywieźli, lady Denham wykrzyknęła nagle stojąca przy oknie
Penelope.
- Coś takiego roześmiała się matka Jamesa. Nie wiedziałam, że mój syn jest aż
tak popularny. Nie daliśmy jeszcze żadnego oficjalnego zawiadomienia, a już
napływają prezenty ślubne. Wręcz nie wiem, gdzie je ustawiać.
Emma, która dostała tylko jeden prezent na swój pierwszy ślub serwis z
Limoges, doszczętnie rozbity przez Jamesa nie mogła powstrzymać odruchu radości.
Jednak czy będzie musiała zwrócić wszystkie prezenty ofiarodawcom, kiedy uzyska
unieważnienie małżeństwa? Pewnie tak.
Przypomniała sobie nagle zdziwienie Jamesa, kiedy podjęła ten temat
poprzedniego dnia. „Nadal chcesz się starać o unieważnienie małżeństwa?” spytał.
Emma zastanawiała się, dlaczego w ogóle o tym wspominała. Nie chciała
unieważniać ich małżeństwa. Teraz była już tego pewna.
Co nie oznaczało, że nie musiała tego zrobić. Gdyby wyszła na jaw cała
prawda o Stuarcie... Gdyby James się tego dowiedział, na pewno nie chciałby nadal
być jej mężem. To było zbyt okropne.
Poza tym hrabiowie potrzebowali potomstwa. A w tej dziedzinie Emma
zawiodła na całej linii to znaczy w sprowadzaniu na świat potomków. James starał się
ją pocieszać, ale ona wiedziała swoje. Trzeba będzie przeprowadzić unieważnienie
małżeństwa. Nie byłoby w porządku wobec Jamesa, gdyby go nie zrobiła.
- Chwileczkę zawołała Penelope. To nie posłaniec. To... sama nie wiem, co to
jest.
- Odejdź od okna, kochanie powiedziała stryjenka Emmy. Stoisz w przeciągu.
Chyba nie chcesz się znowu nabawić bólu gardła i nie móc pójść na bal.
- Emmo zawołała Penelope, nie zważając na słowa maki. To chyba do ciebie.
Ty zawsze miałaś przedziwnych znajomych. Idzie tu jakiś wysoki rudzielec w
szkockiej spódniczce i czarnej pelerynie.
Emma, która wkładała swoją starą szarą sukienkę, zatrzymała się w pół gestu,
nie włożywszy jeszcze ręki do rękawa.
- Co?
- Znasz kogoś takiego? Właśnie wysiedli z powozu, on i ruda kobieta. Jest też
z nimi jakiś niechlujnie wyglądający chłopak. Zaraz będą dzwonić.
Rzeczywiście, po chwili rozległ się przytłumiony dźwięk dzwonka.
- Na litość! Emmo, czy to twoi przyjaciele? wykrzyknęła lady Denham. Czy
mamy ich przyjąć?
- Nie możecie ich trzymać na progu zawołała Penelope, która odzyskała już
trochę dawnego humoru. Była tak ożywiona po raz pierwszy od czasu, kiedy Emma
popełniła ten niewybaczalny grzech, wychodząc za mąż, zanim ona zdążyła to zrobić.
Nigdy nie widziałam mężczyzny, który potrafi nosić szkocką spódniczkę, a ten na
takiego wygląda. Można było łatwo się domyślić, że spódniczka Geoffreya Baina nie
była głównym punktem jej zainteresowania. Chodziło raczej o to, że był wysoki i
muskularny. Penelope wiedziała, że w poważnym wieku dwudziestu jeden lat nie
może być wybredna, kiedy w grę wchodzą potencjalni mężowie. Niech pani pozwoli
go wpuścić, lady Denham. To będzie niesłychanie zabawne.
Emma wcale tak nie uważała. Wręcz przeciwnie. Skąd lord MacCreigh wziął
się nagle w Londynie? Jego przyjazd mógł oznaczać jedynie dalsze kłopoty. A tego
Emma wcale nie potrzebowała.
Lady Denham, zauważywszy, że na twarzy Emmy pojawił się wyraz
przykrości i zakłopotania, przyłożyła dłoń do policzka.
- Naprawdę, nie wydaje mi się...
Jednak kiedy Burroughs otworzył drzwi i zaanonsował przybycie barona
MacCreigha i jego siostry, panny Fiony Bain, Penelope natychmiast powiedziała, że z
przyjemnością spotkają się z baronem i jego siostrą i poleciła kamerdynerowi, żeby
wprowadził gości do salonu, gdzie wszystkie przyjdą, jak tylko Emma się przebierze.
I już nic nie można było zrobić. Emma nie mogła odmówić spotkania, kiedy
rodzeństwo Bain wiedziało, że ona jest w domu.
Miała dziwne uczucie, widząc tu swoich starych znajomy z Faires czy
odważyłaby się nazwać ich przyjaciółmi? a zdumiała się jeszcze bardziej, kiedy
zauważyła stojącego w kącie salonu Johna McAddamsa. Chłopiec, który należał do
jej najlepszych uczniów i którego pragnęła posłać do college'u, miął nerwowo
trzymaną w ręku czapkę.
Kiedy wymieniono wymuszone słowa powitania, Emma dowiedziała się
wreszcie, dlaczego John znalazł się niespodzianie w salonie hrabiego.
- Przyjechałem na polecenie lorda Denham, proszę pani odezwał się nieśmiało
chłopiec. To znaczy, chciałem powiedzieć, milady. Przysłał wiadomość, że załatwił
dla mnie egzamin w Oksfordzie i zapłacił za przejazd.
Emma nie zdążyła jeszcze ochłonąć z wrażenia, kiedy usłyszała aksamitny
głos Fiony.
- A my nie mogliśmy przecież pozwolić na to, żeby samotnie wyruszył w
podróż, więc postanowiliśmy mu towarzyszyć. Już od bardzo dawna nie byliśmy w
Londynie.
Niebieskie oczy Fiony przesuwały się po pokrytych jedwabiem ścianach i
aksamitnych zasłonach. Emma nie miała najmniejszych wątpliwości, że ten salon był
najwspanialszym pokojem, jaki kiedykolwiek widziała Fiona Bain chociaż nigdy by
się do tego nie przyznała, tak samo jak do prawdziwego celu ich wizyty. Emma
dobrze wiedziała, że Fiona przyjechała do Londynu wyłącznie dla Jamesa, tak jak
baron MacCreigh przyjechał tu dla niej.
Jacy oni byli męczący! Emma była ciekawa, co baron zaniósł do lombardu,
żeby zapłacić za przejazd. Niewątpliwie jedną z rodzinnych pamiątek. Zrobił to
wszystko w nadziei, że jej małżeństwo okaże się nieudane i że będą mogli coś na tym
skorzystać.
- Przyjechaliśmy zrobić zakupy powiedziała Fiona zdawkowym tonem.
Emma nie uwierzyła, nie czuła jednak dawnej niechęci do siostry barona.
Myślała tylko o Johnie McAddamsie, który tak nieoczekiwanie pojawił się na Park
Lane. To zasługa Jamesa. On to wszystko zaaranżował. A przecież Emma nigdy nie
wspominała mu o tym chłopcu. Skąd on wiedział?
A co ważniejsze, dlaczego to zrobił? Emma czuła, że ogarnia ją dziwnie ciepłe
uczucie do męża człowieka, którego kiedyś podejrzewała, że tam, gdzie powinien
mieć serce, znajdują się tylko liczydła.
Zastanawiała się też w głębi duszy, czy to było możliwe czy istniało jakieś
małe prawdopodobieństwo że on zrobił to dla niej. Fiona szybko wytrąciła ją z
zamyślenia.
- Przyjechaliśmy również, żeby zobaczyć powiedziała jak życie małżeńskie
służy nowej lady Denham.
- Trudno mi powiedzieć, wyszłam za mąż dopiero niedawno odrzekła
wymijająco Emma.
- Ja wam powiem odezwała się lady Denham ze swoim zwykłym
entuzjazmem. Młodzi małżonkowie są w sobie nieprzytomnie zakochani. Jeszcze
nigdy czegoś podobnego nie widziałam. Lordzie MacCreigh, czy mogę
zaproponować panu kieliszek sherry?
Geoffrey Bain, który prawdopodobnie nigdy jeszcze nie pił sherry, był
oszołomiony, chociaż z zupełnie innego powodu niż Emma. Oni są nieprzytomnie w
sobie zakochani?! Lady Denham widziała tylko to, co pragnęła zobaczyć... albo też
chciała, żeby goście Emmy poczuli się swobodnie. To byłoby zrozumiałe, ponieważ
zarówno lord MacCreigh, jak i jego siostra nie mówiąc już o biednym Johnie
McAddamsie wydawali się okropnie skrępowani.
James jest w niej zakochany? Oczywiście, że nie. Na pewno nie.
Ale w takim razie, jak wytłumaczyć sprawę Fergusa? A teraz Johna? Nie
mówiąc już o ich małżeństwie, które niczego, oprócz problemów, Jamesowi nie
przysporzyło.
„Nadal chcesz się starać o unieważnienie małżeństwa?” Emma była tak
pogrążona w swoich myślach, że z trudem podtrzymywała rozmowę, w czym
Penelope chętnie ją wyręczała. Jej zainteresowanie Geoffreyem Bainem wyraźnie
wzrosło, kiedy mu się bliżej przyjrzała. Uznała go za o wiele bardziej interesującego
mężczyznę, jak przypuszczała Emma, od cherlawych, anemicznych wielbicieli,
którzy ją otaczali. Penelope zainteresowała się ciężkim nożem w bogato zdobionej
pochwie, który wisiał u pasa barona, i zaczęła zadawać mu tyle pytań, że się trochę
rozchmurzył. Lord MacCreigh popadł w widoczne przygnębienie, kiedy dowiedział
się od lady Denham, że małżeństwo Emmy nie okazało się totalną katastrofą, z której
mógłby ją wyratować, na co zresztą liczył.
Emma, ze swojej strony, podziwiała nawet to rodzeństwo. Niełatwo
rezygnowali z raz powziętego zamiaru. Chociaż była żoną innego, istniała jeszcze
szansa, żeby się przekonała do barona. Dlaczego nie mieliby próbować? Dziesięć
tysięcy funtów, z czego Emma doskonale zdawała sobie sprawę, pozostawało sumą
nie do pogardzenia.
Jej mężowi, czemu się wcale nie dziwiła, nagłe przybycie barona i jego siostry
do Londynu nie sprawiło żadnej przyjemności. Kiedy wrócił do domu i zobaczył tych
szacownych gości w swoim salonie, jego twarz przybrała ponury wyraz. Miło powitał
młodego McAddamsa, ale nie odnosił się przyjacielsko do panny Fiony Bain, która
tak mu się narzucała, aż Emma poczuła się zakłopotana.
Brat panny Bain nie usłyszał od Jamesa ani jednego względnie uprzejmego
słowa. Kiedy nadarzyła się okazja, że zostali przez chwilę sami, James natychmiast
zwrócił się do Emmy ściszonym głosem:
- Co oni tu robią? Chyba ty ich nie zaprosiłaś?
Emma, zaszokowana sugestią, że mogłaby podsycać nadzieje lorda
MacCreigha, natychmiast zapewniła Jamesa, że nie tylko ich nie zapraszała, ale
również się nie spodziewała, że on weźmie Johna McAddamsa pod swoją opiekę. Ale
to nie ułagodziło męża. Nie odniosły także skutku podziękowania Emmy za to, że
zechciał zająć się chłopcem. Jej serce przepełniała głęboka wdzięczność i pragnęła ją
wyrazić. Jego gniew wzrósł jeszcze, kiedy Penelope, pod wrażeniem męskiej
powierzchowności barona, który nie recytował Byrona, jak to robili jej znajomi, a
także nie wyglądał na mężczyznę cytującego poetów, zwróciła się do niego z
propozycją.
- A jakie plany na wieczór ma pan i panna Bain, mi lordzie? spytała
niewinnym głosem. Proszę tylko nie mówić, że jest pan gdzieś już umówiony.
Ponieważ idziemy dziś wszyscy na bal, wydawany na cześć młodej pary, myślę, że
byłoby wspaniale, gdyby państwo mogli nam towarzyszyć.
Zarówno Regina van Court, jak i lady Denham były przerażone, ale kiedy
padły te słowa, już nic nie mogły zrobić, poza wysłaniem bileciku do Cartwrightów z
przeprosinami za zwiększoną liczbę gości. Natomiast James wpadł w taką furię, że
musiał wyjść z salonu. Emma, nie mogąc patrzeć na chełpliwy uśmieszek barona,
chętnie poszłaby w ślady męża, choćby tylko po to, żeby go powstrzymać, gdyby
chciał wyładować złość na przedmiotach, ale wtedy do salonu wpadł Fergus
MacPherson w swoich nowych okularach, z których był niesłychanie dumny. Doktor
Stoneletter, poinformował chłopi zebranych, nie miał wielkiej nadziei, że Fergusowi
uda się w pełni odzyskać dobry wzrok, ale obecny stan da się utrzymać jeśli będzie
wykonywał
„ćwiczenia” i nosił stale okulary.
To była dobra wiadomość, którą należało uczcić. Pojawiły się grubo
lukrowane ciasteczka jak widać Fergus zaprzyjaźnił się na dobre z kucharzem lady
Denham. James wrócił do salonu i był pozornie spokojny, chociaż Emma nie mogła
się powstrzymać, żeby nie zerkać na niego z niepokojem, zastanawiając się
jednocześnie, czy nie ma przy sobie pistoletów. Przecież już raz wyzwał lorda
MacCreigha na pojedynek. Co mogłoby go powstrzymać przed powtórzeniem tej
propozycji?
Szczęśliwie wizyta przybyszy z Faires dobiegła końca bez rozlewu krwi. Lord
MacCreigh i jego siostra zorientowali się wreszcie, że powinni wrócić do hotelu i
przebrać się na bal. John McAddams nie miał zamiaru skorzystać z zaproszenia
Cartwrightów, uznając bibliotekę hrabiego za bardziej interesujące miejsce niż sala
balowa.
Jeśli lord MacCreigh miał nadzieję, że uda mu się przy pożegnaniu
przytrzymać dłoń Emmy o ułamek sekundy dłużej czy też podać jej liścik miłosny
chociaż to było mało prawdopodobne, ponieważ baron miał wstręt do pisania, to
James, który stał przy Emmie, obejmując ją ramieniem i zachowując się jak typowo
zaborczy mąż, rozwiał te nadzieje. Gdyby nie to, że ostatnie wypadki całkowicie
wytrąciły ją z równowagi, Emma zażartowałaby, że stał się nagle szalenie zazdrosny.
Ale to nie był czas na żarty. Miała zbyt wiele rzeczy do przemyślenia. Chętnie
poszłaby na spacer, szybki spacer morskim brzegiem, jak to robiła na Faires.
Ale nie była na tej małej wyspie. W Londynie nie było morskiego brzegu. A
żony hrabiów nie spacerowały samotnie.
Została więc w domu i stanęła przy oknie na pustej klatce schodowej z tyłu
domu, żeby się spokojnie nad wszystkim zastanowić.
Wiele czasu minęło, od kiedy ostatnio stała przy oknie i wyglądała na Park
Lane, ulicę, na której się wychowała. Prawie nic się tu nie zmieniło. Tak samo jak
wtedy, z eleganckich powozów wysiadali równie eleganccy ludzie. Konie, które je
ciągnęły, były lepiej odżywione i pewnie lepiej traktowane niż większość jej uczniów
na Faires. Niegdyś taka myśl przepełniłaby ją rozpaczą. Teraz zastanawiała się tylko,
dlaczego mieszkańcy Faires nie starają się poprawić swojego losu. Ignorancja była
prawdopodobnie główną przyczyną ich ciężkiego losu. Na przykład tak wiele osób
sprzeciwiało się jej szkole tylko dlatego, że była koedukacyjna. Upierali się też, że
Biblia jest jedyną książką wartą czytania, więc jeśli idą w niedzielę do kościoła, gdzie
mogą wysłuchać ewangelii, to po co sami mają uczyć się czytać? Nie mówiąc już o
ich przekonaniu, że whisky to lekarstwo na wszystko. Dobry Boże, Emma bywała
przy porodach, gdzie matka piła więcej niż ojciec dziecka!
Czy udało się jej, zastanawiała się Emma, choć trochę zmienić życie tych
ludzi, o co tak usilnie walczyli ze Stuartem? Niewątpliwie John McAddams miał
zapewniony lepszy start ale to było zasługa Jamesa. A Fergus? Podobnie.
Nie, jedynym wynikiem ich decyzji wyjazdu na Faires była śmierć Stuarta. To
smutne, ale taka jest prawda. Jako misjonarka Emma zawiodła całkowicie.
Nawet gdyby podjęła dziesięć tysięcy funtów i utopiła je w budowie szkoły, a
może nawet i szpitala na Faires, czy to przyniosłoby jakiś efekt? Czy wieśniacy
mogliby się wtedy zmienić? Nie wierzyła już w to. Na pewno nie ci starsi. Ale
młodzi... dla młodych mogła jeszcze być nadzieja.
Jakby czytając jej myśli, pojawił się obok niej jeden z tych młodych.
- Pani Chesterton? Co pani robi?
Emma zobaczyła Fergusa, który spoglądał na nią pytającym wzrokiem przez
swoje nowe okulary.
- Rozmyślam powiedziała.
- O lordzie Denham? spytał chłopak.
Emma roześmiała się nerwowo. Ostatnio James ciągle zaprzątał jej myśli. To
dziwne, że Fergus o nim wspomniał.
- Nie, nie o lordzie Denham. Emma starała się mówić wesołym tonem. Czy
powinnam myśleć o lordzie Denham?
- Jestem pewny, że on ma taką nadzieję poinformował ją chłopak obojętnym
tonem. Po tym, jak starał się o pani względy.
- Starał się o moje względy? Emma popatrzyła na niego ze zdumieniem. O
czym ty mówisz?
- Powiedziałem mu, że jeśli chce panią zdobyć, to musi się starać o pani
względy. Fergus nie odrywał wzroku od stopni schodów. Tak długo nie potrafił
niczego wyraźnie zobaczyć, że teraz nawet klatka schodowa miała dla niego urok.
Zeskoczył na niższy stopień na jednej nodze. Jeśli chce tę całą sprawę małżeńską
zlepić.
- Ty i lord Denham rozmawialiście na mój temat?
- Naturalnie. Fergus wzruszył ramionami. Powiedziałem mu: jeśli naprawdę
chce ją pan zdobyć, to musi się pan starać o jej względy.
Emma czuła, że ciarki przechodzą jej po skórze.
- A czy on chce? Czy chce to zlepić? spytała ochrypłym głosem.
Fergus tylko westchnął wymownie.
- Pani Chesterton, chyba pani potrzebuje okularów. Pożyczyłbym pani swoich,
ale doktor Stoneletter nie pozwolił mi ich zdejmować. Mogę je zdjąć dopiero wtedy,
kiedy kładę się spać.
Emma patrzyła na niego, nie mogąc wymówić słowa.
- Myślę, że starał się jak mógł. Fergus stwierdził, że ta sprawa wymaga
wyjaśnienia. To znaczy sprowadził tu Johna, załatwił mi okulary i tak dalej. Znowu
zeskoczył o jeden stopień. Wiem, że pani kochała pana Chestertona. - Kolejny skok.
Ale on zawsze na nas wrzeszczał, że gramy w piłkę za blisko kościoła. Skok. Nie
myślę, żeby on panią naprawdę kochał, tak jak trzeba. A na pewno nie tak, jak jego
lordowska mość. Ostatni skok i Fergus, który wydawał się teraz bardzo mały, a
jednocześnie dziwnie dojrzały, odwrócił się jeszcze do Emmy.
- Nigdy jeszcze nie widziałam tak zakochanego mężczyzny, powiedziała moja
mama dodał. A ona się na tym zna. Miała trzech mężów. Idę do kucharza po ciastka.
Do widzenia.
I już go nie było.
A co miała zrobić Emma po tej niezwykłej rozmowie?
Usiadła i wypłakiwała sobie oczy przez całe pół godziny.
26
To nieprawda. To nie mogła być prawda. James Marbury jest w niej
zakochany?
Nie. To niemożliwe. Fergus źle go zrozumiał.
A jednak...
A jednak tyle zrobił dla Fergusa. Dla Johna. Zmusił własnego lokaja, żeby
zajął się jej szkołą oraz Uną. A nawet... Emma zarumieniła się na to wspomnienie.
James zniósł nawet towarzystwo tej nieszczęsnej krowy!
Robił to wszystko, a ona nawet przez chwilę nie pomyślała dlaczego.
Przyjmowała to, jakby się jej wszystko należało. Przecież ją skrzywdził. Powinien jej
to wynagrodzić.
Ale co właściwie miał jej wynagrodzić? Jaką krzywdę jej wyrządził?
Zawiadomił jej rodzinę, kiedy miała podjąć decyzję, która okazała się w efekcie
pochopna i nieprzemyślana. Stuart umarł na Faires.
James, co teraz już wiedziała, miał prawo iść do jej stryja. Miał prawo ją
powstrzymać. Gdyby została w Londynie gdyby zaczekała może Stuart by jeszcze
żył.
A już na pewno nie znalazłaby się w takiej sytuacji jak teraz nie byłaby jedyną
spadkobierczynią mordercy jej męża.
Ale czy James robił to wszystko dlatego, że ją kochał? Nie. James nigdy nie
zdradzał innych uczuć dla niej poza żartobliwą tolerancją. Nigdy nie usłyszała od
niego żadnego czułego słowa. Wręcz przeciwnie. Zawsze się z nią sprzeczał, a nawet
często ją krytykował.
Z wyjątkiem łóżka. Ta myśl zadźwięczała jak dzwonek alarmowy. Z
wyjątkiem łóżka.
Dlaczego, kiedy ją całował, potrafił natychmiast pozbawić ją oddechu i
zdolności myślenia? Dlaczego, kiedy się do niej zbliżał, jej serce zamierało w piersi?
Czy chciał wyrazić jej miłość, posługując się swym ciałem, bo nie mógł z jakiegoś
powodu zdobyć się na to, żeby wyrazić ją słowami?
A może był tak zręcznym i doświadczonym kochankiem, że potrafił to
wszystko w niej wzbudzić, sam niczego nie odczuwając? Emma nie uważała się za
kobietę światową dawne kochanki Jamesa na pewno były o wiele bardziej biegłe w
sztuce miłosnej niż ona ale nawet niewinna kobieta zobaczy różnicę pomiędzy
kochaniem... a udawaniem.
A w tym, co się między nimi działo w sypialni, nie było nic udawanego.
Czy ona rzeczywiście była tak głupia takim zakutym łbem, jak jej to często
powtarzała stryjenka Regina że dopiero dziecko musiało jej wytłumaczyć, dlaczego
się tak działo?
Niestety, odpowiedź na to pytanie brzmiała: tak, była aż tak głupia.
Co ma teraz zrobić? Nie była zdolna do żadnych odczuć poza ogromnym
zdziwieniem wywołanym nie tylko rewelacjami Fergusa, ale jej własną reakcją.
James Marbury, dziewiąty hrabia Denham kocha ją... kochał ją zapewne już od
dłuższego czasu. Niczym innym nie można wytłumaczyć, co dopiero teraz
spostrzegła, jego zachowania.
Ale dlaczego nic nie mówił?
Pewnie dlatego, że myślał, że ona go nie cierpi.
To wszystko było niesłychane. Mogło doprowadzić do szaleństwa. Nie będzie
już o tym myśleć. Fergus sam nie wiedział, co mówi.
Tyle tylko że Emma już dawno się przekonała, że Fergus zawsze doskonale
wiedział, co mówi był jedną z niewielu znanych jej osób, o których można to było
powiedzieć, drugi był...
James.
„Nadal chcesz się starać o unieważnienie małżeństwa?” Te słowa znowu
zadźwięczały jej w uszach. Może to pytanie nie odnosiło się do tego, co zrobili, ale
do jego uczuć?
Emma siedziała zamyślona przy toaletce. Pokojówka lady Denham układała
jej włosy, kiedy otworzyły się drzwi i wszedł James.
Miał na sobie czarny frak, jego włosy były wilgotne po kąpieli. Był zabójczo
przystojny.
Nie mogła już dłużej się okłamywać.
Kochała go.
On z niej żartował, często ją irytował, a nawet czasami doprowadzał do
wściekłości. Ale zawsze mogła na niego liczyć. Nigdy się jeszcze nie zdarzyło poza
tym jednym wypadkiem, kiedy oświadczyła mu, że chce poślubić innego żeby James
nie zrobił wszystkiego, co było w jego mocy, żeby ją uszczęśliwić.
- Już kończę, milordzie. Pamela, pokojówka lady Denham, wsuwała ostatnie
szpilki w bujne włosy Emmy. Popatrzyła w ogromne lustro w złotych ramach i
uśmiechnęła się z zadowoleniem. Pięknie pani wygląda, milady. Po chwili na jej
twarzy pojawił się wyraz troski. Ale jest pani bardzo blada. Może się pani zaziębiła?
To pytanie nie było pozbawione podstaw. Madame Delanges dołożyła starań,
żeby odsłonić ramiona i biust Emmy na tyle, na ile pozwalał dobry smak. Dekolt był
tak śmiały, że trudno było uwierzyć, że niebieska suknia Emmy może się utrzymać na
ramionach.
Jednak głęboko wycięta suknia nie miała nic wspólnego z faktem, że Emma
nagle zbladła. Spowodował to widok jej męża, mężczyzny, w którym, jak sobie
wreszcie uświadomiła, była beznadziejnie zakochana.
- Przyniosę pani szal powiedziała pokojówka. Po chwili dodała
konspiracyjnym szeptem: Jej lordowska mość ma słoik różu, on przywróci kolor pani
policzkom.
Ale James miał tak dobry słuch, że potrafił usłyszeć nawet najcichszy szept.
- To nie będzie potrzebne powiedział sucho. Moja żona nie będzie się
malować.
- Oczywiście, milordzie. Pamela dygnęła, zerknęła na Emmę i wyszła z
pokoju. Widać była, że miała wielką ochotę się roześmiać.
Natomiast Emmie daleko było do śmiechu. Jeszcze nigdy w życiu nie była tak
śmiertelnie poważna.
- Miejmy nadzieję, że to przywróci rumieniec na twoje policzki powiedział
James równie neutralnym tonem, jakim zwracał się do służby. Podszedł do toaletki i
położył na kolanach Emmy długie, czarne puzderko.
Była tak zaabsorbowana swoimi myślami, że nie zauważyła nawet, że na jej
kolanach leży kasetka z biżuterią. Patrzyła na Jamesa uważnym wzrokiem, szukając
na jego twarzy dowodu na to, że słowa Fergusa były prawdziwe.
- Nie jesteś zaziębiona, Emmo? James uniósł brew, zdumiony jej badawczym
wzrokiem. Wyglądasz nieswojo.
Co mogła zrobić? Co powiedzieć? Przecież nie mogła zapytać go wprost:
„James, czy to prawda, że mnie kochasz?”
Byłaby zdruzgotana, gdyby roześmiał się w odpowiedzi lub kategorycznie
zaprzeczył.
Otrząsnęła się i spojrzała na puzderko.
- Nie. Czuję się dobrze powiedziała, nie podnosząc wzroku.
Dopiero teraz otworzyła kasetkę.
Zobaczyła lśniące szafiry, które były równie intensywnie niebieskie, jak jej
suknia i, chociaż o tym nie wiedziała, odzwierciedlały kolor jej oczu. Ta kolia i
należące do kompletu kolczyki były najpiękniejszą rzeczą, jaką kiedykolwiek
widziała.
- Zanim zaczniesz mnie pouczać powiedział James, wyjmując naszyjnik z
puzderka i wkładając go jej na szyję że te pieniądze można byłoby o wiele lepiej
wykorzystać, posyłając je jakiemuś biednemu misjonarzowi z afrykańskiej wioski,
pozwól zauważyć, że te klejnoty należały do mojej rodziny już wtedy, kiedy ani mnie,
ani ciebie nie było na świecie. Nie miałem więc nic wspólnego z ich zakupem. Muszę
jednak przyznać dodał, patrząc na odbicie Emmy w lustrze że ja, ze swojej strony,
popieram ten wydatek.
Emma nie rozumiała, jak on mógł się tak beztrosko zachowywać, jeśli czuł to
samo co ona. Jeśli to, co mówił Fergus było prawdą, to James już od dawna,
świadomy swoich uczuć, nauczył się je ukrywać.
Zarumieniona ponownie Emma opuściła wzrok, dotykając końcami palców
gładkich, chłodnym kamieni kolii.
- Dziękuję ci, James. To było wszystko, co zdołała z siebie wydobyć.
- Ślicznie wyglądasz zapewnił ją mąż, sięgając po jej nowe wieczorowe
okrycie, białą pelerynkę, lamowaną gronostajami. Podobnie jak ty, nie mam ochoty
uczestniczyć w tym upiornym balu, ale poza udawaniem choroby, nie widzę innego
wyjścia, by się z tego wyplątać. Tylko się tam pokażemy i jak najszybciej wrócimy
do domu.
Emma wstała od toaletki, a on narzucił jej pelerynkę na ramiona, muskając
końcami palców jej nagą skórę. Czy to jest miłość? pomyślała. To, czego teraz
doświadczała, było dla niej zupełnie nowe, niepodobne do tego, co czuła do Stuarta.
Były nawet takie okresy, że unikała pocałunków Stuarta, którymi i tak bardzo rzadko
ją obdarowywał. A teraz była pewna, że przeszłaby boso przez ogień, żeby poczuć
usta Jamesa na swoich wargach.
- Cudownie wyglądasz! Okrzyk lady Denham wytrącił Emmę z zamyślenia.
James sprowadził ją już ze schodów, a w holu czekała na nich jego matka. Moja
droga, jesteś niezwykle urodziwą kobietą. James, w całym Londynie nie mógłbyś
znaleźć piękniejszej żony.
- To prawda odrzekł James suchym tonem. Musiałem pojechać aż na
Szetlandy, żeby ją znaleźć.
Lady Denham serdecznie się roześmiała. Była we wspaniałym humorze.
Bawiło ją nawet to, że lokaj, który pomagał jej wsiąść do powozu, omal nie wepchnął
jej w kałużę. Śmiała się z pokojówki Cartwrightów, która nastąpiła na brzeg jej sukni,
kiedy pomagała jej zdjąć pelerynkę. Śmiała się też z Emmy, której policzki były tak
czerwone, że nie musiała stać w damskiej garderobie i szczypaniem przywracać im
rumieńce, jak to właśnie robiły Penelope van Court i Fiona Bain. Lady Denham
żartowała nawet z własnego syna, który nie mógł służyć ramieniem czterem damom
naraz, kiedy wszystkie wyszły z garderoby.
Na szczęście panna Bain, ubrana w prostą białą suknię, która, chociaż już od
dawna niemodna, podkreślała jej zgrabną figurę i płomiennorude włosy, została
natychmiast porwana do tańca, i to przez syna i dziedzica księcia Rutherforda. Fiona,
co jej zapewne wyszło na dobre, nie miała pojęcia, że jej partner pochodzi z tak
wielkiego rodu. Chociaż rozczarowana, że tak szybko pozbawiono ją towarzystwa
Jamesa, zachwycała się salą balową, z której sufitu nie kapała woda jak w jej
rodzinnym zamku.
Z kolei Penelope van Court, kiedy się tylko pojawiła na sali balowej, dostała
się zaraz pod opiekę Geoffreya Baina, który nie spuszczał co prawda wzroku z
Emmy, nie był jednak na tyle głupi, żeby tracić czas dla kobiety, której ręka nie
mówiąc już o pieniądzach należała do innego.
Emma patrzyła na tańczące pary nieobecnym wzrokiem. Nie potrafiła jeszcze
ogarnąć umysłem tych wszystkich przemian, które dokonały się w niej w ciągu
ostatnich godzin. Podawała dłoń i uśmiechała się automatycznie, słysząc, jak życzono
jej szczęścia. Ale jej uwaga skupiona była wyłącznie na stojącym obok mężczyźnie,
który również stale ściskał dłonie. Co on teraz myśli? zastanawiała się w duchu. Jeśli
to, co mówił Fergus, było prawdą, to musiał wysłuchiwać tych gratulacji z goryczą w
sercu, wiedząc, że unieważnienie małżeństwa szybko położy kres rzekomemu
szczęściu.
A co gorsza, jeśli jej nie kochał, to te życzenia mogły w nim budzić tylko
śmiech!
Chociaż Emma nie potrafiła wzbudzić w sobie wesołości i nie przypuszczała,
żeby James czuł się tak swobodnie, jak udawał, nie ulegało wątpliwości, że lady
Denham była w swoim żywiole. Jeszcze nigdy Emma nie widziała matki Jamesa w
tak radosnym nastroju. Podając dłoń gościom Cartwrightów, którzy kolejno do nich
podchodzili, matka Jamesa udzielała im coraz bardziej wylewnych odpowiedzi. „Nie
mógłby być bardziej szczęśliwy”, tym zwrotem lady Denham opisywała stan ducha
swojego syna. Nie mógłby być bardziej szczęśliwy, bo wreszcie poślubił kobietę,
którą kochał? zastanawia się Emma. Czy też nie mógłby być bardziej szczęśliwy, bo
chciał, żeby tak myślała jego matka? James świetnie odgrywał rolę dumnego męża,
otaczał ramieniem kibić Emmy i uśmiechał się tak radośnie jak nigdy.
Tylko raz, jak zauważyła Emma, ten uśmiech z lekka przygasł. Było to wtedy,
gdy usłyszał odpowiedź matki na czyjeś pytanie, w jaki sposób ta szczęśliwa para
została parą.
- To niesłychana historia! wykrzyknęła lady Denham. James pojechał do
Szkocji, żeby przywieźć zwłoki Stuarta, ale zamiast tego wrócił z żoną. To była
niewesoła podróż, ale miała szczęśliwe zakończenie. Nieoczekiwanie matka Jamesa
odwróciła się do młodej pary. Moi drodzy, kiedy mamy się spodziewać sprowadzenia
Stuarta? Czy Roberts się tym zajmuje?
Emma poczuła, że serce podchodzi jej do gardła. Była znowu bardzo blada.
Nie mogąc wykrztusić ani słowa, patrzyła tylko na matkę Jamesa przerażonym
wzrokiem.
- Mamo usłyszała szept Jamesa. Nie teraz!
Ale lady Denham była tak ożywiona, że nie zdawała sobie sprawy, że ten
temat może być niemiły dla jej syna i nowej synowej.
- Kazałam Billingsowi zrobić napis ciągnęła. Niewielki, ale bardzo znaczący.
Wydawało się Emmie, że cała sala balowa dziwnie się przechyliła jak pokład
statku. Zastanawiało ją tylko, że wszyscy utrzymują równowagę, którą ona coraz
bardziej traciła.
- Mamo powiedział James, tym razem nie był to szept. Dosyć tego!
Lady Denham, która była niesłychanie poczciwą istotą i nie zamierzała
nikomu sprawiać bólu, przeniosła wzrok z syna na synową i uśmiech zniknął z jej
twarzy.
- Och, tak mi przykro. To rzeczywiście nie jest odpowiedni temat do rozmowy
na sali balowej. Ja się tylko martwię, że Stuart jest tak daleko. Wiem, że byłby bardzo
usatysfakcjonowany, że wy dwoje którzy byliście mu tak drodzy, jesteście ze sobą
szczęśliwi. Czy nie sądzicie, że chciałby być blisko was?
Jeśli lady Denham zamierzała pocieszyć Emmę, to jej wysiłki odniosły
odwrotny skutek. Sala balowa nadal się kołysała, a teraz jeszcze Emma nie mogła
złapać oddechu. Łzy błyszczały w jej oczach, chociaż starała się je powstrzymać.
James zauważył to. Już prawie wszyscy zdążyli złożyć im gratulacje, tańczyli
albo gromadzili się przy stołach z przekąskami. Widział jej bladą twarz i, jak
przypuszczała Emma, nieładnie zaczerwienione oczy.
- Emmo powiedział tylko, mocniej podtrzymując ją ramieniem.
On nie mógł tego zrozumieć. Emma wiedziała, co myślał... że ona płacze z
powodu Stuarta, że nadal go kocha i dlatego każda wzmianka o nim albo o jego
grobie doprowadzają do łez.
Gdyby znał prawdę! Prawdę, której nigdy nie ośmieliła się mu wyjawić...
- Muszę odezwała się Emma, siląc się na beztroski ton i mając nadzieję, że za
chwilę nie rozpłacze się w głos iść na chwilę do garderoby. Rozwiązały mi się
tasiemki przy pantofelku.
Szczęśliwie udało się jej wymknąć. Było to możliwe, ponieważ właśnie jakiś
spóźniony gość, który okazał się partnerem Jamesa w interesach, podszedł do niego z
gratulacjami. Emma wyślizgnęła się z objęć hrabiego i wybiegła z sali balowej do
holu, w którym nie było nikogo.
Usiadła na najbliżej stojącej kanapce i ukryła twarz w dłoniach, modląc się,
żeby podłoga przestała się kołysać i, kiedy odejmie ręce od twarzy, mogła zobaczyć,
że jest z powrotem na Faires... gdzie co prawda była najbardziej nieszczęśliwą istotą
na ziemi, ale przynajmniej tam nie musiałaby wyznać człowiekowi, którego kocha,
tego, co teraz będzie musiała wyznać Jamesowi.
27
Kiedy Emma powtarzała to sobie w duchu, usłyszała jakiś okrzyk i uniósłszy
głowę zobaczyła ciemnowłosą dziewczynę w pięknej aksamitnej sukni, która
przebiegła obok niej i zniknęła w głębi korytarza. Po chwili rozległy się szybkie kroki
i oczom zaszokowanej Emmy ukazał się baron MacCreigh, który biegł za
dziewczyną.
Na widok Emmy zatrzymał się gwałtownie. Na jego twarzy malował się
niepokój; ustąpił z niej wyraz wyższości, którą Geoffrey Bain bezustannie
demonstrował.
- To była Clara powiedział nieswoim głosem.
Zdumiona Emma zapomniała tymczasem o własnych kłopotach i spojrzała w
kierunku, w którym uciekła dziewczyna. Ale tamta zdążyła już się ukryć w damskiej
garderobie.
- Milordzie powiedziało cicho Emma, żeby go uspokoić.
Szczęśliwie podłoga się już wyprostowała i nie wydawało się jej, że stoi na
pokładzie miotanego wichrem statku. Teraz, z kolei, odczuła nagły ucisk w żołądku.
- Proszę mi tylko nie mówić, że to nie ona powiedział gwałtownie lord
MacCreigh. Wiem, że to ona! Wszędzie rozpoznałbym jej włosy.
- Widział pan jej włosy, ale czy widział pan twarz, milordzie? spytała Emma.
- Nie muszę oglądać jej twarzy. To figura Clary, jej chód, jej włosy... Niech
pan tam idzie, Emmo. Wyprowadzi ją z garderoby. Ona panią lubiła. Posłucha pani.
Niech jej pani powie, że nie powinna się mnie obawiać. Proszę jej powiedzieć, że
chcę się tylko upewnić, że żyje i dobrze się czuje...
- Milordzie powiedziała Emma cichym głosem, nie ruszając się z miejsca. To
nie była Clara.
- Oczywiście, że tak upierał się lord MacCreigh. Gdyby to nie była ona, to
dlaczego by przede mną uciekała?
Emma już mu chciała powiedzieć, że nie powinien się dziwić, że dziewczyna
przed nim uciekła. Na pewno przeraziła się rudego mężczyzny, który biegł do niej,
wykrzykując nieznane jej imię. Emma lepiej niż ktokolwiek inny wiedziała że Clary
już nikt nie zobaczy.
- Traci pani czas, Emmo powiedział baron, podchodząc do kanapki, na której
siedziała. To była ona, mówię pani. Zawsze wiedziałem, że ona i ten łajdak Stevens
pojechali do Londynu. W tak dużym mieście łatwo jest zniknąć bez śladu. Niech pani
idzie i spyta, dlaczego ona nie chce ze mną rozmawiać. Ona pani powie. Zawsze pani
wszystko mówiła...
- Lordzie MacCreigh powiedziała Emma, nadal nie ruszając się z miejsca. Nie
wydaje mi się...
- To ona! Baron zaczął krążyć nerwowo po holu,, nie odrywając wzroku od
drzwi damskiej garderoby. Emmo dlaczego pani mi nie wierzy? To była Clara,
przysięgam.
- Nie stwierdziła Emma ze smutkiem w głosie. Przykro mi, milordzie, ale to
nie ona.
Lord MacCreigh westchnął tylko i odwrócił się, żeby udać się do sali balowej.
- Dobrze powiedział. Jeśli pani nie chce jej stamtąd wyprowadzić, zrobi to
Fiona. Proszę tylko zostać na miejscu i patrzeć, czy nie wyjdzie stamtąd, zanim
wrócę...
- Lordzie MacCreigh zawołała Emma. Geoffreyu dodała po chwili.
To go powstrzymało. Odwrócił się do niej nie tyle zaciekawiony, co
zdumiony, że po raz pierwszy usłyszał swoje imię z jej ust.
- Proszę koło mnie usiąść powiedziała. Muszę panu coś powiedzieć.
Powinnam była już to zrobić dawno temu, ale... musiałam przyrzec, że tego nie
wyjawię. Lepiej jednak będzie... uważam, że powinien pan poznać prawdę.
Baron, którego piegowata twarz była i tak dość blada, teraz zbladł jeszcze
bardziej.
- Zaskoczyła mnie pani, Emmo powiedział niespokojnym głosem, siadając
obok niej. Wygląda pani... niezbyt dobrze pani wygląda.
Pan też nie, przemknęło jej przez głowę. A kiedy już mu wszystko powie,
baron MacCreigh będzie wyglądał jeszcze gorzej. Ale nic na to nie mogła poradzić.
- Lordzie MacCreigh powiedziała poważnym tonem. Nie mógł pan widzieć
Clary, ponieważ ona nie żyje.
Baron wydawał się zaszokowany, ale natychmiast spochmurniał.
- Emmo! wykrzyknął. Nie wyobrażałem sobie, że pani da posłuch wiejskim
plotkom! Proszę mi nie mówić, że pani' wierzy w to, że ich oboje zabiłem i wrzuciłem
ciała...
- Nie zapewniła go Emma. Nie wierzę w to, milordzie, i nigdy nie wierzyłam,
ponieważ znam prawdę. A prawdą jest, że biedna Clara naprawdę umarła...
- Emmo! Lord MacCreigh potrząsnął tylko głową. To zupełnie do pani
niepodobne! Wiem, że chce mnie pani powstrzymać przed wywołaniem skandalu na
przyjęciu, które zostało wydane na pani cześć, ale żeby posuwać się do opowiadania
takich historyjek...
- To nie jest historyjka przerwała mu Emma. Mówiła do niego tak samo
łagodnym głosem, jakim przemawiała do swoich uczniów, kiedy miała im przekazać
złe nowiny. Clara, milordzie, zmarła sześć miesięcy temu, podczas epidemii tyfusu.
Przykro mi, ale prosiła, żeby pana o tym nie zawiadamiać. Nie chciała, żeby pan...
Lord MacCreigh zerwał się na nogi, omal nie przewracając sofy, na której
siedzieli. Stanął przed Emmą, szary na twarzy.
- Pani kłamie powiedział.
Miał taki wyraz twarzy, że nadchodząca para natychmiast zawróciła na jego
widok. Baron nawet ich nie zauważył.
- Nie mogła jej pani widzieć przed sześcioma miesiącami powiedział. Ona
uciekła o wiele wcześniej...
- Wiem przyznała Emma. Ale potem wróciła.
- To niemożliwe! krzyknął baron. Gdyby wróciła, ja bym o tym wiedział!
- Miała powód, żeby swój powrót utrzymać w tajemnicy. W oczach Emmy
zaszkliły się łzy. Och, Geoffreyu, tak mi przykro. Ale ona nie chciała, żeby pan się
dowiedział...
Kiedy zamilkła, lord MacCreigh obrzucił ją smutnym spojrzeniem.
- Czego?
- Nie mogę panu powiedzieć. Emma potrząsnęła głową. Przysięgłam jej, że
nie powiem... ona tak bardzo chciała utrzymać to przed panem w tajemnicy.
Lord MacCreigh przeczesał drżącymi palcami swoje rude włosy.
- Czy chce mi pani powiedzieć... Nie zdawał sobie chyba nawet sprawy, że jak
szaleniec krąży wokół Emmy. Emmo, czy chce mi pani powiedzieć, że przez cały
czas przez tyle miesięcy wiedziała pani, że Clara nie żyje, że nie zginęła z mojej ręki,
jak wszyscy mówili... i zachowała pani tę wiadomość dla siebie?
Mogła tylko skinąć potakująco głową. To, co mówił, było prawdą.
- Mogła pani powiedział baron, zatrzymując się przed nią jednym słowem
oczyścić mnie z zarzutów i wybrała pani milczenie?
- Nie wybrałam powiedziała szybko. Mówiłam panu, że kazała mi przysiąc...
- Wiedziała pani i niczego nie powiedziała? krzyknął głośno baron.
Nieszczęśliwym trafem lord Denham, który wyruszył na poszukiwanie żony,
wyszedł w tym momencie zza rogu. Akurat wtedy, kiedy baron pochylał się w
groźnej pozie nad jego żoną, a przed chwilą krzyczał wręcz na nią w sposób niegodny
dżentelmena.
Na widok hrabiego Geoffrey Bain szybko odsunął się od Emmy.
- To nie to, co pan sobie wyobraża wymamrotał.
Emma zerwała się z sofy.
- Och, James, nie! krzyknęła. Ale już było za późno.
28
- Nie powinieneś był tak mocno go uderzyć powiedziała Emma, siadając przy
toaletce.
- On ci groził upierał się James. Wyglądało na to, że chciał cię zaatakować.
- Lord MacCreigh? Emma potrząsnęła głową. Na balu u Cartwrightów?
- Nadal uważam, że to było możliwe. Mówiono już o nim o wiele gorsze
rzeczy.
- On był tylko wytrącony z równowagi. Emma zaczęła wyjmować szpilki z
włosów. Właśnie dowiedział się o czymś strasznym.
- Skąd miałem o tym wiedzieć? Widziałem tylko, że Geoffrey Bain,
mężczyzna, który kiedyś chciał cię poślubić, wyraźnie ci groził. James oparł się
łokciem o gzyms kominka, starając się nie zwracać uwagi na ból prawej ręki i nie
odrywając wzroku od żony. A co to były za złe nowiny?
Emma zerknęła na jego odbicie w lustrze i szybko odwróciła wzrok.
- Wydawało mu się, że widział Clarę powiedziała. Wzięła szczotkę do
włosów, mocno zaciskając na niej palce.
- Clarę? James ściągnął brwi. Swoją narzeczoną?
- Tak przyznała Emma, nie odrywając wzroku od trzymanej w ręku szczotki.
- Jak to możliwe? Przecież ona uciekła z jego lokajem, a on ją potem
zamordował. Czy tak nie było? James zaczął okazywać zniecierpliwienie.
- Nie odrzekła Emma. Nie zamordował jej. To fałszywa, od początku do końca
zmyślona plotka. To znaczy, ta część, która dotyczy morderstwa.
- Rzeczywiście? James uniósł brwi.
Niezbyt interesowała go rozmowa o miłosnych perypetiach Geoffreya Baina.
Wolałby mówić o własnych. Nie sądził jednak, żeby Emma zechciała teraz na ten
temat dyskutować.
Nie dziwił się temu. Widział wyraz jej twarzy, kiedy jego matka wspomniała o
sprowadzeniu ciała Stuarta. Żałował, że nie uprzedził matki, żeby nie poruszała tego
tematu. Ale od ich przyjazdu do Londynu tyle rzeczy się wydarzyło, że wszyscy
chwilowo zapomnieli o jego prawdziwej przyczynie wyjazdu na Faires.
Fatalna pomyłka! Było oczywiste, że temat śmierci Stuarta nadal sprawiał
Emmie ból...
Siedziała teraz z opuszczoną głową, trzymając w ręce oprawną w srebro
szczotkę. Zegar wybił godzinę. Było jeszcze wcześnie. Wyszli od Cartwrightów
natychmiast po awanturze Jamesa z baronem, nie żegnając się z nikim. Nawet matka
Jamesa, nieświadoma tego, co wydarzyło się w holu, była jeszcze na balu. Baron
znalazł pociechę w ramionach Penelope, która była przypadkowym świadkiem tej
sceny. Kuzynka była przerażona i pełna współczucia dla, jak uważał James,
niewłaściwej osoby.
Dla lorda Denham tego już było trochę za wiele. Musiał walczyć o uczucie
Emmy nie tylko z duchem jej pierwszego męża, ale jak się okazało, również z jakimiś
rudym baronem.
- Czy to w końcu była Clara spytał ta osoba, którą zobaczył MacCreigh?
- Nie powiedziała cicho Emma, nadal nie patrząc mu w oczy. Clara nie żyje.
- Wydawało mi się, że mówiłaś... James był zdumiony.
- Nie zabił jej lord MacCreigh powiedziała Emma. Zabił ją tyfus.
- Tak? To dlaczego wszyscy...
- Bo ja nikomu tego nie powiedziałam. Emma nie odrywała wzroku od
szczotki. Tego, co się stało z Clarą. Prosiła mnie o to. Zmusiła mnie, żebym
przysięgła, że tego nie zrobię. Ale teraz... Teraz muszę to powiedzieć, ponieważ...
Och, James. Spojrzała na niego błyszczącymi od łez oczami. Muszę ci powiedzieć o
Stuarcie i Clarze.
James osłupiał. Ostatnią rzeczą, jakiej mógł się spodziewać, była wiadomość o
powiązaniach jego kuzyna z narzeczoną lorda. Był tak zaskoczony, że zaczął
podejrzewać, że się przesłyszał.
- Co mówiłaś?
- Musimy porozmawiać o Stuarcie stwierdziła Emma, odkładając szczotkę. To
ładnie z twojej strony, że mnie o to nie pytałeś, ale uważam że... że teraz należy o tym
mówić.
- Wydawało mi się powiedział James, który nagle zapragnął wziąć ją w
ramiona i scałować wyraz troski z jej twarzy że nie chciałaś rozmawiać o Stuarcie.
- To prawda. Ale teraz chcę.
James zdjął łokieć z gzymsu. Chętnie zadzwoniłby teraz po kamerdynera.
Przydałaby mu się szklaneczka whisky. Nie miał odwagi wysłuchać na trzeźwo tego,
co zaraz usłyszy. Narzeczona MacCreigha i jego kuzyn Stuart? To niemożliwe.
Absolutnie niemożliwe. Ale z drugiej strony, to mogłoby... wyjaśnić kilka spraw.
- Słucham cię, Emmo.
Siedziała na stołeczku przed toaletką z nisko opuszczoną głową. Jej
ciemnoniebieskie oczy, koloru kolii, którą miała na szyi, były wpatrzone w
niewidzialne dla Jamesa obrazy.
- Został zabity powiedziała.
Jej matowy głos, tak różny od piskliwych głosików innych kobiet, z lekka
drżał. James wiedział, że cokolwiek Emma miała do powiedzenia, będzie ją to wiele
kosztować. O wiele więcej niż dziesięć tysięcy funtów.
- Wiem o tym powiedział łagodnie. Przez tego faceta, O'Malleya.
- Wiesz jak zginął, ale nie wiesz dlaczego. To się zdarzyło podczas szczytu
epidemii tyfusu. Emma nie odrywała wzroku od swoich rąk. Pani O'Malley bo tak o
niej mówiliśmy, oni nie mieli prawdziwego ślubu była umierająca. Tom O'Malley
przyszedł do nas, ponieważ wielebny Peck był wtedy w innym domu nie pamiętam
już gdzie bo czuł, że już nadszedł czas na ostatnie namaszczenie. Pan O'Malley był
wprost nieprzytomny z rozpaczy. Chociaż on i Ginnie, tak miała na imię, nie wzięli
nigdy ślubu, jednak przez wiele lat byli ze sobą i on ją szczerze kochał, na swój
sposób. Ale Ginnie... ona zawsze była dziwna. Rzadko chodziła do kościoła. Stuart
prosił ją, żeby robiła to częściej albo przynajmniej zgodziła się, żeby wielebny Peck
udzielił jej i Tomowi ślubu. Ale ona tylko się śmiała. Po prostu była dziwna. Bardzo
kochała przyrodę. Zawsze pytała Stuarta, dlaczego Bóg nie mógłby usłyszeć jej
modlitwy, kiedy ona jest z owcami na łące, równie wyraźnie, jakby była w kościele.
Przecież sam stworzył ziemię i to wszystko, co na niej jest.
Emma zamilkła i odwróciła głowę w kierunku Jamesa.
- Kiedy dotarliśmy do domu O'Malleyów ja też poszłam, żeby w czymś
pomóc, jeśli będzie potrzeba Ginnie była całkowicie przytomna. Ledwie ją poznałam,
taka była szara i wychudzona, ale jej umysł był równie bystry jak zawsze. Stuart
zaczął mówić o żalu za grzechy, ale ona powiedziała, że nie odczuwa żadnego żalu,
ponieważ nie przypomina sobie, żeby kiedykolwiek grzeszyła. Kiedy powiedział, że
jej życie z panem O'Malleyem było grzechem, roześmiała się tylko...
Łzy spływały Emmie po policzkach, ale wydawało się, że nawet o tym nie
wie.
- Stuart powiedział wtedy, że jeśli ona nie będzie prosić Boga o wybaczenie,
to on nie może dać jej rozgrzeszenia. Zaczął... zaczął pakować swoje rzeczy. Był
bardzo zmęczony. Wszyscy mieli umierających w rodzinie. To było... to było
okropne. Ale mimo to... Mimo to powinien był starać się zrozumieć panią O'Malley.
Powinien był... ale tego nie zrobił. Kiedy pan 0'Malley zobaczył, że Stuart naprawdę
zamierza wyjść, on... on...
Emma urwała. James zrobił krok do przodu, chcąc powstrzymać, jeśli mu się
uda, płynące jej z oczu łzy.
- Emmo powiedział, wyciągając do niej ręce.
- Nie powstrzymała go gestem. Nie. Muszę to powiedzieć. Jej głos był
nabrzmiały łzami. Pan O'Malley uderzył go. Tylko raz. Ale Stuart walnął głową o
palenisko i... stracił życie. A najgorsze jest to, James, że kiedy pan O'Malley to zrobił,
ja byłam zadowolona. Emma roześmiała się przez łzy. Byłam naprawdę zadowolona.
Lubiłam Ginnie i chętnie bym Stuarta sama uderzyła za to, że był taki
świętoszkowaty.
Emma już nie płakała. Łzy błyszczały jej jeszcze na policzkach, ale jej oczy
były już jasne, a głos czysty.
- Nigdy nie chciałam, żeby umarł. To było... straszne. Pan O'Malley od razu
oddał się w ręce sprawiedliwości. To on sprowadził pomoc. Kiedy już zabrakło
Ginnie umarła kilka minut po Stuarcie on sam też już nie chciał dłużej żyć,
Mieszkańcy Faires, pani MacTavish z synem i MacEwanowie, zaraz się zjawili i
zabrali mnie oraz Stuarta do naszej chaty. Następnego dnia... następnego dnia
dowiedziałam się, że były kłopoty ze znalezieniem miejsca na grób Stuarta. Pan Pect
powiedział, że na parafialnym cmentarzu zostało tylko miejsc i na groby zbiorowe,
tak wiele osób umarło na tyfus. Ja... ja nie wiedziałam, co robić. Byłam zresztą na
wpół przytomna, Wiedziałam, że Stuart chciałby być pochowany w poświęconej
ziemi, ale...
- Emmo powiedział James, ale znowu powstrzymała go gestem.
- Ona wróciła tej samej nocy, kiedy zginął Stuart. Wzrok Emmy skierowany
był w przestrzeń, James wiedział, że ona ma przed oczami obrazy z przeszłości. To
znaczy Clara. Zniknęła kilka miesięcy wcześniej, wiedziałam, gdzie pojechała,
ponieważ mi się zwierzyła. Byłyśmy przyjaciółkami. Ona... ona była moją jedyną
przyjaciółką na wyspie. Sprawy ze Stuartem... nie były łatwe, jak możesz sobie
wyobrazić. Nie mieliśmy niczego poza tym, co dostaliśmy od państwa Peck. Ja... nie
byłam dobrze przygotowana do życia małżeńskiego. Nie, nic nie mów. James
zamknął usta. To było... to nie było to, czego oczekiwałam. To znaczy, małżeństwo
ze Stuartem. Przerwała na chwilę. Ale miałam chociaż Clarę. Zawsze mogłam na nią
liczyć. To od niej dostaliśmy serwis z Limoges. Clara nie miała kłopotów z
pieniędzmi, ale jej ojciec na nic jej nie pozwalał. Kiedy lord MacCreigh zaczął się o
nią starać, to było wielkie wydarzenie jej życia. Oczywiście, że zgodziła się zostać
jego żoną. Zrobiłaby wszystko, żeby się wydostać spod kurateli ojca. Ale w zamku
MacCreigh spotkała Seana Stevensa, lokaja barona. Był bardzo przystojny i
czarujący. Przypuszczam, że podobnie jak lord MacCreigh, zapragnął bogatej żony.
Chciałabym wierzyć, że Stevens choć trochę lubił Clarę... Ona na pewno go kochała.
Kiedy poprosił ją, żeby z nim uciekła, zgodziła się. Powiedziała mi, gdzie jadą, ale
musiałam jej przysiąc, że nikomu tego nie zdradzę, nawet Stuartowi. Nie mogli dłużej
czekać, bo ona spodziewała się dziecka. Kiedy się pobiorą, mówiła Clara, wrócą do
domu jej ojca jak przykładna para małżeńska...
James wiedział już, co dalej nastąpi. Była to banalna historia...
- Później nie miałam już od niej żadnych wiadomości. ciągnęła Emma. Tej
nocy, kiedy zginął Stuart, siedziałam w mojej chacie... przy jego trumnie. Był
sztorm... padał ulewny deszcz. Następnego dnia miałam go pochować w oddzielnym
grobie, za zgodą pastora Pecka lub bez jego zgody. Omówiłam już wszystko z panem
MacEwanem i panem Murphym, którzy obiecali mi pomoc.
Emma głęboko zaczerpnęła powietrza.
- Usłyszałam stukanie do drzwi i pomyślałam, że to pewnie przyszedł pan
MacEwan albo jego matka, żeby dotrzymać mi towarzystwa. Byłam zaszokowana,
kiedy zobaczyłam kompletnie przemoczoną Clarę, bladą jak śmierć i z wielkim
brzuchem. Była chora. Nie dlatego, że dziecko się miało urodzić, ale dlatego, że miała
tyfus. Wiedziałam to od razu.
- Emmo powiedział przerażony James ty nie...
- Co mogłam zrobić? spytała, patrząc na niego załzawionymi oczami. Ona
była moją przyjaciółką. Moją jedyną przyjaciółką. Oczywiście, że wzięłam ją do
chaty. Stevens, ten niegodziwiec, porzucił ją. Clara się wstydziła wrócić do domu. Jak
żyła, tego mi nie powiedziała, ale mogłam łatwo zgadnąć, że wiodło się jej bardzo
źle. Położyłam ją do swojego łóżka, do naszego małżeńskiego łóżka. Urodziła tam
dziecko... dziewczynkę, z takimi samymi czarnymi włosami, jakie miała Clara.
Dziecko było zdrowe, ale ona... Oczy jej pociemniały. Ona wiedziała, że umrze.
Walczyła z chorobą, żeby doczekać chwili, kiedy będzie mogła urodzić dziecko. Nic
miała już siły na dalszą walkę. Była zbyt wyczerpana. Prosiła mnie tylko o to, żebym
znalazła dobry dom dla jej dziecka i utrzymała w tajemnicy to, co się stało. Sądziła,
że gdyby jej ojciec poznał prawdę, sprawiłoby mu to jak również lordowi MacCreigh
zbyt wielki ból. Nie mogła przewidzieć, że ludzie będą myśleli, że baron ją
zamordował.
James usiadł na skraju łóżka. Nie był w stanie utrzymać się na nogach po tej
przerażającej opowieści Emmy. Huczało mu w głowie.
- A co z dzieckiem? spytał.
- Och powiedziała Emma z ożywieniem. Zawinęłam je w koc i zaniosłam do
państwa Peck. Położyłam maleństwo na progu, mocno zastukałam do drzwi i
uciekłam. Schowałam się w stodole, żeby zobaczyć, co się stanie. Wielebny Peck
otworzył drzwi i znalazł zawiniątko. Pani Peck wzięła niemowlę pod opiekę. Marzyła
o własnym dziecku. Wszyscy uwierzyli, że Olivia oni nazwali ją Olivią jest ich
dzieckiem. Emma uśmiechnęła się smutno. Tylko ja znam prawdę. Oczywiście,
państwo Peck nic o tym nie wiedzą nie zdają sobie również sprawy, kim była matka
Olivii.
James z trudem przełknął ślinę. Nie miał ochoty zadawać tego pytania, ale
musiał to zrobić. Powiązanie jego kuzyna z Clarą McLellen zaczęło się powoli
wyjaśniać.
- A co z jej ciałem, Emmo? spytał łagodnym tonem. Co zrobiłaś z jej ciałem?
Emma spojrzała na niego z niepokojem.
- Co mogłam zrobić? Była zima. Ziemia była całkowicie zamarznięta. Sama
nie mogłabym jej pochować. Emma była tak przygnębiona, że jej widok wzbudzał
litość. Ona nie żądała zbyt wiele. Chciała mieć tylko moje słowo honoru, że nie
zdradzę jej tajemnicy, dom dla swojej córeczki... i przyzwoity grób.
James starał się powstrzymać uśmiech, jednak kąciki jego ust zadrgały.
Zrozpaczona Emma obrzuciła go szybkim spojrzeniem.
- Och, James, jak możesz powiedziała. Przecież ja zrobiłam okropną rzecz.
Ale co innego mogłam zrobić? Pomyślałam, że dla Stuarta to już nie ma żadnego
znaczenia...
- Że musi zrobić miejsce w swojej trumnie dla niezamężnej matki? James już
nie krył uśmiechu. Też powiedziałbym, że nie. Czy Murphy albo MacEwan coś
podejrzewali?
W przeciwieństwie do Jamesa, Emma nie widziała w tym nic zabawnego.
- Nie. Nie wyglądało na to, żeby poczuli dodatkowy ciężar.
- Emmo powiedział tylko James.
Po wysłuchaniu takiej historii jego serca nie powinno przepełniać uczucie
radości. Jednak tak było. Odczuł ogromną ulgę, kiedy poznał prawdziwy powód
oporu Emmy przed ekshumacją zwłok jej męża. Wyobrażał sobie przecież, że Emma
tak bardzo kochała Stuarta, że nie mogła znieść myśli o zakłóceniu jego wiecznego
odpoczynku.
Miał ochotę śpiewać na całe gardło, co w tej sytuacji byłoby wysoce
niestosownym zachowaniem.
- To prawda powiedział że przedsiębiorca pogrzebowy mógłby doznać szoku
na widok dwóch ciał w jednej trumnie. Ale, na litość boską, Emmo, dlaczego mi po
prostu nie powiedziałaś?
- Obiecałam, że tego nie zrobię. To znaczy obiecałam Clarze. Poza tym... nie
potraktowałam Stuarta z należnym szacunkiem. Myślałam... naprawdę myślałam, że
będziesz bardzo zły. Tak, jak tamtego dnia, kiedy ci powiedział...
- Aha mruknął James, kiedy Emma nie dokończyła zdania. - Tamtego dnia. To
chyba nie był mój najlepszy dzień.
- To nie tak było. Emma popatrzyła na niego ze zdziwieniem. Nie, to ty miałeś
rację. Tylko nie powinien uderzyć Stuarta. To nie było potrzebne. Ale słusznie
chciałeś powstrzymać nas przed ucieczką. Potem cię za to nienawidziłam. Teraz
widzę, że miałeś całkowitą rację. Gdybyśmy cię posłuchali, Stuart mógłby nadał żyć.
- Myślisz, że ja to zrobiłem dla Stuarta? James popatrzył na nią z
niedowierzaniem.
Te słowa znalazły natychmiastowy oddźwięk. Emma spojrzała na niego,
mrugając powiekami jak zbudzona ze snu.
- Nnnie dla niego? wyjąkała. To znaczy...
- Kochałem Stuarta przyznał James. Kochałem jak brata, ale widziałem jego
wady. Miał szczęście, że udało mu się przeżyć ten wieczór, kiedy powiedziałaś mi, że
planujecie ucieczkę. Ale to nie jego bałem się utracić. Nie jego.
Niebieskie jak niezapominajki, rozszerzone ze zdumienia oczy Emmy
uporczywie się w niego wpatrywały.
- To dlaczego... Nie rozumiem. W takim razie dlaczego...
James podszedł do niej i ukląkł przy jej taboreciku. Ujął jej lewą dłoń, na
której nosiła jego sygnet, nie mając jeszcze obrączki.
- Czy tak trudno jest ci w to uwierzyć? spytał, usiłując mówić lekkim tonem,
chociaż serce waliło mu jak oszalałe. Teraz nie mógł się cofnąć. Musi zachować się
jak mężczyzna.
- Bałem się stracić ciebie, Emmo powiedział, zaciskając rękę na jej dłoni,
jakby jeszcze teraz mogła mu się wyślizgnąć. Dlatego to zrobiłem.
- To niemożliwe! Emma wyszarpnęła rękę, zerwała się z taborecika i
popatrzyła na niego z oburzeniem. Teraz ty jesteś... sama nie wiem co. Ale ty mnie
nie kochałeś, James, ja to wiem.
- Nic nie wiesz powiedział. Nie był zły ani rozgoryczony, tylko bardzo
zmęczony. Myślał, że odczuje ulgę, wyjawiając jej najgłębszą tajemnicę swojego
serca. Ale teraz odczuwał tylko znużenie.
- Kochałem cię od chwili, kiedy skończyłaś szkołę. Ale Stuart był pierwszy.
- To jest... to jest... Sama nie wiem, co to jest stwierdziła Emma. Ale ty nie
mogłeś mnie kochać, James. Gdyby tak było, to przyjechałbyś po mnie, a nie po
Stuarta, kiedy dostałeś już wiadomość o jego śmierci.
James wstał z klęczek i podszedł do niej.
- Jak mógłbym po tym wszystkim spojrzeć ci w oczy? Myślałem, że jesteś w
Londynie. Nigdy nie przyszło mi do głowy, że mogłabyś jeszcze być na Faires.
Chciałem spokojnie zastanowić się nad tym, w jaki sposób mam się do ciebie zbliżyć.
- Więc było ci tak bardzo trudno przyznać, że masz dla mnie trochę uczucia?
spytała Emma łamiącym się głosem.
- Przyznać, że jestem zakochany w żonie mężczyzny, którego traktowałem jak
własnego brata? Poza tym, Emmo James mówił łagodnym tonem, chociaż coś go
ściskało za gardło nigdy nie dałaś mi choćby cienia nadziei. Nie ukrywałaś, jakie
budzę w tobie uczucia.
- Ty też odparowała Emma.
- Naprawdę? Na twarzy Jamesa pojawił się smutny uśmiech. Kiedy
mężczyzna, który przez całe życie miał wszystko, co tylko zechciał, dowiaduje się, że
nie może mieć tego, czego najbardziej pragnie, powie wszystko, żeby tylko przekonać
siebie samego, iż wcale mu na tym nie zależy, Uwierz mi jednak, że zawsze
pragnąłem, abyś była moją żoną.
Emma uniosła rękę, żeby zetrzeć łzy, które znowu zabłysły na jej długich
rzęsach.
- To niemożliwe powiedziała, wcale nie łzawym, a raczej wzgardliwym
tonem. Gdyby to była prawda, to dlaczego mówiłeś o unieważnieniu małżeństwa na
zamku MacCreigh?
- Czy wyszłabyś za mnie, Emmo, gdybym tego nie zrobił?
Zmrużyła oczy. Robiła wrażenie zamyślonej.
Po chwili spojrzała na niego, jednak z jej oczu nie można było niczego
wyczytać. Ale jej twarz miała zdecydowany wyraz.
- A co teraz? spytała. Czy chcesz dostać to unieważnienie?
- Nigdy tego nie chciałem powiedział James, zbliżaj, się do niej, ale
powstrzymała go gestem. Nadal miała zdecydowany wyraz twarzy, ale jej oczy
wyrażały ból.
- Chcesz nadal być moim mężem spytała łamiącym się głosem po tym
wszystkim, co ci powiedziałam? Sprofanowałam trumnę twojego kuzyna. Nie
powstrzymałam człowieku, który go zabił. Stuart zginął z mojej winy.
- Stuart zginął oświadczył zdecydowanie James bo nie miał za grosz rozumu.
Przestań płakać i chodź tu do mnie.
- Ja będę okropną żoną zapewniła go Emma, cofając się na widok jego
wyciągniętej dłoni. Nie umiem być prawdziwą żoną. Nawet nie jestem w stanie
wydać na świat dzieci. Nie będziesz miał dziedzica.
- Zawsze można ustanowić innego sukcesora. A teraz chodź.
Chwycił ją za rękę i z wolna przyciągał ją do siebie.
- James powiedziała ostrzegawczo Emma.
Przed czym go ostrzegam? pomyślała. Wiedział już o niej wszystko, co
najgorsze, i nadal jej pragnął. A ona też go pożądała. Fergus miał rację James, jak się
okazało, zawsze ją kochał i kocha ją nadal ta świadomość sprawiła, że serce
trzepotało jej w piersiach i nie mogła złapać tchu. I to na pewno nie była wina zbyt
ciasno zasznurowanego gorsetu.
Kiedy James, nie odrywając od niej wzroku, poniósł jej dłoń do ust, jej
kłopoty z oddychaniem jeszcze bardziej się nasiliły.
- James wyszeptała.
Jego wargi przesunęły się teraz w wygięcie jej łokcia. Emma patrzyła na jego
pochyloną głowę, na rozwichrzone czarne włosy, czując, jak jego rozpalona twarz
przesuwa się coraz wyżej, a kiedy była już przekonana, że za chwilę serce wyskoczy
jej z piersi, ich usta połączyły się w pocałunku.
Całowali się w blasku padającym z kominka. Język Jamesa błądził we wnętrzu
jej ust. Ich wargi nie odrywały się od siebie. Wreszcie Emma odsunęła się trochę i
ujęła jego twarz w dłonie.
- Czy to nie sen? spytała, znając doskonale odpowiedź. Czuła przecież pod
palcami zarys jego policzków i ślad zarostu.
- Właśnie o to samo chciałem cię spytać powiedział James. Musimy to
dokładnie zbadać, żeby się upewnić, że to nie jest sen.
Już po chwili niebieska balowa suknia i elegancki frak Jamesa leżały na
podłodze. Emma napawała się widokiem jego muskularnego torsu, szerokich ramion i
płaskiego brzucha. On ma ciało anioła, stwierdziła w duchu.
Po chwili poczuła to ciało przy swoim ciele, czuła, jak jego palce szarpały
sznurówki jej gorsetu.
Ciało anioła, a umysł diabła, dodała w duchu.
- Jak to się zdejmuje? spytał James, walcząc ze stawiającą opór sznurówką.
Zanim Emma zdążyła odpowiedzieć, zerwał ją i odsłonił jej piersi. Pochylił głowę,
drażniąc jej sutki językiem, dopóki nie stały się napięte i stwardniałe, popychając ją
jednocześnie w stronę łóżka.
Emma z westchnieniem opadła na miękką kołdrę. To na tym polega
małżeństwo, pomyślała. James był zbyt delikatny, żeby ją o to pytać, ale na pewno się
domyślał, że jej związek ze Stuartem wyglądał zupełnie inaczej. Stuart nigdy, jak to
teraz robił James jego zarost drażnił jej delikatną skórę nie przesuwał wargami po jej
brzuchu. Emma nie wiedziała, do czego on zmierza, dopóki nie poczuła, że jego język
dotyka intymnego wgłębienia między jej nogami. Jej ciało wygięło się tak
gwałtownie, że omal nie spadła z łóżka.
- Co ty robisz? wyjąkała.
Odpowiedziało jej milczenie. To, co robił, było oczywiste. Sposób, w jaki ją
pieścił, na pewno nie uzyskałby aprobaty kościoła. Emma była o tym przekonana.
Kiedy wydawało się jej, że już dłużej nie zniesie tej rozkosznej męki, James
uniósł głowę.
Po chwili był już w niej, szczelnie ją wypełniając. Chociaż nie zdawała sobie z
tego sprawy, tak żarliwie się do niego tuliła, że James zapragnął natychmiast się w
niej zatracić. Opanował się jednak i dopiero kiedy Emma ze zduszonym okrzykiem
uniosła biodra i poczuł, jak pulsuje wokół jego męskości, on też osiągnął
zaspokojenie.
Ostatnią myślą Emmy, zanim porwała ją ta wszechogarniająca fala, było, że
powinna zakryć Jamesowi dłonią usta, żeby zdusić jego głośny okrzyk rozkoszy. Nie
wiedziała nawet, czy to się jej udało, tak się zatraciła we własnej ekstazie.
Upłynęło kilka minut i usłyszeli stukanie do drzwi.
- James? Emmo? rozległ się głos lady Denham. Jesteście tam? Słyszałam jakiś
głos. Czy to nie był cudowny bal? Emma wiedziała już, że próba uciszenia Jamesa się
nie powiodła.
James, który jeszcze na tyle nie doszedł do siebie, żeby móc odpowiedzieć
matce normalnym głosem, rzucił Emmie błagalne spojrzenie.
- Tak, lady Denham zawołała Emma, z trudem powstrzymując się od śmiechu.
To było naprawdę cudowne.
29
- Witam was wszystkich zaczął przewodniczący Ławy Królewskiej Sądu
Najwyższego, Reardon, który przy tej okazji wystąpił w okazałej peruce w szkole
imienia Stuarta Chestertona. Z wielką radością ogłaszam, że szkoła jest już oficjalnie
otwarta.
Sędzia uderzył butelką szampana o ceglaną ścianę. Grube, zielone szkło
rozprysło się natychmiast na kawałki i biała piana zaczęła spływać po budynku.
James nie był jedyną osobą wśród zgromadzonych, która uznała ten gest za
marnotrawienie dobrego trunku. Jednak klaskał razem ze wszystkimi to znaczy zaczął
klaskać, kiedy trąciła go żona.
Natychmiast otoczyli ich mieszkańcy wioski, którzy chcieli im podziękować
za tak hojny dar (ta szkoła będzie dostępna dla każdego dziecka na wyspie), życzyć
im szczęścia albo tylko na nich popatrzeć. Mieszkańcy Faires nieczęsto mieli okazję
zobaczyć prawdziwego hrabiego i jego żonę. Za to bardzo często widywali baronów z
żonami. Lord i lady MacCreigh spędzali teraz sporo czasu w wiosce trwały właśnie
prace na zamkowym dachu, a lady MacCreigh dawna Penelope van Court nie mogła
znieść tego hałasu.
Widywano również często pannę Fionę Bain obecnie lady Harold, żonę
dziedzica księcia Rutheforda ponieważ największą przyjemność sprawiało jej
paradowanie po uliczkach miasteczka w nowych strojach z Londynu.
Jednak lord i lady Denham rzadko tu bywali, chociaż stale przysyłali
pieniądze. Szkoła była dopiero pierwszą placówką imienia Stuarta Chestertona. Miał
powstać jeszcze szpital, w którym znajdzie pracę jedyny absolwent Oxfordu z wyspy
Faires, John McAddams, jak również izba położnicza, której otwarcie dziwnym
zbiegiem okoliczności miało nastąpić w tym samym okresie, kiedy lady Denham
sama spodziewała się rozwiązania.
Jednak nie wszyscy byli zadowoleni z ulepszeń, które lord i lady Denham
zaprowadzali na tej ubogiej wyspie rybackiej. Pan Murphy był poważnie
zaniepokojony, ponieważ w związku z prowadzonymi pracami pojawiło się wiele
nowych pojazdów i jego karawan stał się bezużyteczny służył teraz tylko swojemu
pierwotnemu przeznaczeniu. Ponieważ w okolicy nie wybuchła żadna nowa
epidemia, jego interesy stały źle. Nic się nie działo od czasu, kiedy lord i lady
Denham poprosili go o wydobycie trumny młodego pana Chestertona, którą on i
Cletus MacEwan zakopali przed wieloma miesiącami pod Drzewem Życzeń, gdy
zabrakło miejsca na cmentarzu.
Lord i lady Denham hojnie go wtedy wynagrodzili za wydobycie trumny i za
przewiezienie jej do przedsiębiorcy pogrzebowego. Jednak do dzisiaj nie mógł
zrozumieć, dlaczego, kiedy zgłosił się po pewnym czasie do tego przedsiębiorcy,
żeby się zorientować, czy nie ma jakiegoś ciała do przewiezienia, zobaczył aż dwie
nowe trumny bardziej odpowiednie dla księcia niż dla wikarego a powinna być tylko
jedna.
Obie trumny zostały załadowane na prom i, jak przypuszczał Murphy, dotarły
szczęśliwie do opactwa Denham. Wydawało mu się to niesłychanym trwonieniem
pieniędzy, zamawianie dwóch trumien, kiedy wystarczyłaby jedna, ale w końcu to nie
było jego sprawa. Bogacze byli zupełnie innym gatunkiem ludzi i nie próbował nawet
ich zrozumieć.
Pan Murphy nie był tego dnia jedynym mieszkańcem Faires, którego dziwiły
ekstrawagancje hrabiego Denham. Młody Fergus MacPherson uważał, że budowanie
nowej szkoły było skandaliczną rozrzutnością. Teraz, kiedy miał okulary i widział
wszystko, czego przedtem nie dostrzegał, nikt by go nie zwabił do żadnej szkolnej
klasy, choćby nowej i pięknej. Miał zbyt wiele rzeczy do zbadania na okolicznych
pagórkach, po których stale wędrował z brązowym kundelkiem, szczeniakiem Uny,
którego nazwał Roberts Drugi, na cześć lokaja, który przejął po Emmie
nauczycielskie obowiązki. Roberts z ogromną ulgą przyjął wiadomość, że lord
Denham zatrudnił stałego nauczyciela, i z radością wrócił do Londynu.
Podczas jednej z takich wędrówek z Robertsem Drugim, Fergus zobaczył
lorda i lady Denham, którzy stali pod Drzewem Życzeń i wieszali na nim swoje buty.
Zachowywali się tak, jakby nie byli członkami angielskiej arystokracji, ale zwykłą
młodą parą, która ma zacząć nowe życie i chciałaby zaznać trochę szczęścia. To
wszystko, jak uznał Fergus, było tylko marnowaniem dobrego obuwia, ponieważ
sądząc po tym, jak hrabia całował swoją żonę, myśląc, że nikt tego nie widzi, los już
wystarczająco hojnie obdarzył tę parę.