Kornel Filipowicz - "NIECH NIE WIE LEWICA" (ze zbioru opowiada "Cienie", Wydawnictwo Literackie
ń
2007)
/Niezbyt szcz liwy tytu utworu sugeruje tematyk ideowo-polityczn . Tymczasem jest to znakomite
ęś
ł
ę
ą
opowiadanie z tzw. klimatem: w iat, w którym panuje lodowata zima, a w tym w iecie samotny cz owiek
ś
ś
ł
w w drówce do ciep ego, przytulnego i bezpiecznego miejsca. Zimno odczuwamy wraz z w druj cym,
ę
ł
ę
ą
a kiedy dociera on przez n iegi do go cinnego domu, je kolacj , prowadzi ostro ne rozmowy i ogrzewa
ś
ś
ę
ż
si przy piecu, odpoczywamy wraz z nim. T sugestywno
Filipowicz, mistrz budowania nastroju,
ę
ę
ść
osi ga doskona ymi opisami miejsc i postaci.
ą
ł
Zdarzenia dziej si podczas okupacji. W finale wychodzi na jaw, e nieopodal domu, w brogu s omy
ą ę
ż
ł
marznie y dowska rodzina, której mo na jedynie zanie
troch chleba, ale wpu ci pod dach ju nie.
ż
ż
ść
ę
ś ć
ż
Cz owiek, który pomaga ofiarom, wykazuje si niezwyczajn postaw heroiczn , bo dodatkowo
ł
ę
ą
ą
ą
podlega szanta owi miejscowego ch opstwa.
ż
ł
Kornel Filipowicz, jak zwykle, nie roztrz sa ani racji, ani motywacji. Pisze zwi le i pow ci gliwie, bez
ą
ęź
ś ą
l adu czu ostkowo ci./
ś
ł
ś
W grudniowy dzie 1942 roku siedzia em na pok adzie statku p yn cego w dó rzeki. Rzek sz a kra, po
ń
ł
ł
ł ą
ł
ą ł
niebie przesuwa y si od pó nocy niskie chmury, z których sypa o chwilami drobnym, suchym jak piasek
ł
ę
ł
ł
n iegiem. Z komina statku wylewa a si struga czarnego, m ierdz cego dziegciem dymu. By a godzina
ś
ł
ę
ś
ą
ł
czwarta po po udniu, zapada powoli zmierzch. To, co by o blisko: domy, nadbrze ne drzewa, kamienne
ł
ł
ł
ż
tamy, wiklin - wida jeszcze by o bardzo wyra nie. Statek op yn z daleka p ask , bia mielizn ,
ę
ć
ł
ź
ł ął
ł
ą
łą
ę
skierowa dziób w stron wysokiego, podkre lonego czarnym pasem torfu brzegu, i wy czy maszyny.
ł
ę
ś
łą
ł
W pustej ciszy, jaka na chwil zapanowa a, us yszeli my wtedy kilka bardzo g o nych strza ów
ę
ł
ł
ś
ł ś
ł
karabinowych. G os dolecia z daleka, z kraw dzi o nie onych wzgórz; towarzyszy im d wi czny
ł
ł
ę
ś
ż
ł
ź ę
gwizd, jakby kule odbija y si od c iany lodu i sz y rykoszetem w niebo. Statek sp ywa unoszony
ł
ę
ś
ł
ł
ł
pr dem, ko ysz c si lekko z burty na burt , mija miejsce, w którym powinien by dobi do brzegu. Na
ą
ł
ą
ę
ę
ł
ł
ć
dziobie statku sta nieruchomo cz owiek z bosakiem w r ku. Sternik w barankowej czapie trzyma r ce
ł
ł
ę
ł ę
na kole, ale nie patrzy w wod ani na bliski l d, tylko w gór , w puste, ubielone n iegiem wzgórza. Na
ł
ę
ą
ę
ś
polach nie wida by o ani ludzi, ani zwierz t. Brzeg by tak e pusty, odp ywa szybko wstecz, unosz c
ć ł
ą
ł
ż
ł
ł
ą
ze sob czarne, wro ni te w ziemi drzewa. Us yszeli my znów strza y, ale tym razem by a to
ą
ś ę
ę
ł
ś
ł
ł
nieg o na seria z pistoletu maszynowego, urwana nagle, jakby kto krzykn : "Do " - a o nierz
ł ś
ś
ął
ść
ż ł
pos usznie zdj palec z cyngla i opu ci bro ku ziemi. Panowa a cisza, pr d znosi statek w dó . Dym z
ł
ął
ś ł
ń
ł
ą
ł
ł
komina sp ywa w spokojnym powietrzu i rozlewa si na pok adzie jak struga smo y. Sternik krzykn
ł
ł
ł ę
ł
ł
ął
nagle: - Ca naprzód! - statek zadygota i ruszy , chlapi c ko ami, w gór rzeki. Zbli y si do
łą
ł
ł
ą
ł
ę
ż ł ę
wysokiego brzegu, cz owiek na dziobie pochyli si i przytrzyma bosakiem pie wierzby. Po desce
ł
ł ę
ł
ń
zesz o na l d dwóch pasa erów: kobieta z t umokiem na plecach - i ja. Kobieta posz a dró k , drobnym
ł
ą
ż
ł
ł
ż ą
kroczkiem. Statek oddali si szybko z pr dem, ci gn za sob czarny, rozwiany welon dymu. Kiedy
ł ę
ą
ą ą
ą
wyszed em na c ie k , kobiety ju nie by o. Znik a, jakby by a ma ym zwierz tkiem, któremu wystarczy
ł
ś
ż ę
ż
ł
ł
ł
ł
ą
dziurka pod kamieniem, aby si ukry . Zosta em sam. Nios em na grzbiecie plecak, a w nim par
ę
ć
ł
ł
ę
ksi ek i dwie zmiany bielizny. Drobny, k uj cy n ieg sypa mi wprost w twarz. Przymyka em chwilami
ąż
ł ą ś
ł
ł
oczy; by o cicho, daleko szczeka y psy.
ł
ł
Na drodze prowadz cej do Uniska by o pusto. Pierwsze, zlepione ze sob wzd u drogi domki sta y
ą
ł
ą
ł ż
ł
ciche i ciemne. Min em szary, kamienny ko ció , otoczony czarnymi, nieruchomymi drzewami,
ął
ś ł
podobny do kaplicy cmentarnej. Na plebanii nie w ieci o si jeszcze. Pomy la em, e miasto wygl da
ś
ł
ę
ś ł
ż
ą
tak, jakby je opu cili nie tylko wszyscy ludzie, ale zabra si st d tak e Bóg. Pami tam, e
ś
ł ę ą
ż
ę
ż
spostrze enie to wyda o mi si wtedy zbyt g upie, i skarci em sam siebie za to. Na zakr cie drogi
ż
ł
ę
ł
ł
ę
stan em, zawahawszy si , któr dy i . Mia em przy sobie dobre dokumenty, na podstawie których
ął
ę
ę
ść
ł
by em praktykantem rolnym w maj tku odleg ym st d o sze
kilometrów. W swoim plecaku i
ł
ą
ł
ą
ść
kieszeniach nie by o niczego, co zaprzecza oby moim dokumentom. Poszed em prosto. c iemnia o si
ł
ł
ł
Ś
ł
ę
gwa townie; kiedy wchodzi em na rynek, wielka kwadratowa przestrze pogr ona by a w mroku. Niebo
ł
ł
ń
ąż
ł
wydawa o si ja niejsze. Z góry, w nieruchomym teraz powietrzu, sypa drobny n ieg. Tak e tu by o
ł
ę ś
ł
ś
ż
ł
pusto i cicho. Szed em mijaj c okna i drzwi pozamykane na e lazne sztaby. W po owie drogi przez
ł
ą
ż
ł
rynek us ysza em pierwszy i jedyny d wi k w iadcz cy o obecno ci cz owieka: kto wbija siekier d ugi
ł
ł
ź ę ś
ą
ś
ł
ś
ł
ą ł
gwó d . D wi ki brzmia y w coraz wy szej tonacji, zako czone by y dwoma t pymi uderzeniami.
ź ź
ź ę
ł
ż
ń
ł
ę
D wi ki te niebawem powtórzy y si - potem usta y. Z uchylonej bramy wyskoczy ma y, czarny pies i
ź ę
ł
ę
ł
ł
ł
zostawiaj c po sobie wyra ne l ady w w ie ym n iegu bieg przede mn wzd u muru. Na rogu
ą
ź ś
ś
ż
ś
ł
ą
ł ż
przystan i nagle, jak uderzony kijem, zerwa si do ucieczki przelecia na ukos przez pusty rynek.
ął
ł ę
ł
Skr ci em w w sk , krótk uliczk , min em trzy stare domy siedz ce na podmurówkach, potem
ę ł
ą ą
ą
ę
ął
ą
samotnie stoj c w polach, nieotynkowan kamieniczk o drzwiach i oknach zabitych deskami, i
ą ą
ą
ę
wyszed em na otwarte pola.. Miasto ko czy o si tu nagle, otwiera a si pusta, bezdrzewna przestrze ,
ł
ń
ł
ę
ł
ę
ń
ci gn ca si st d a po wysoki horyzont.
ą ą
ę ą
ż
Szed em powoli miedz , ziemia podnosi a si agodnie w gór . Zapada a noc. Niebo przesta o ju by
ł
ą
ł
ęł
ę
ł
ł
ż
ć
r ód em w iat a; by o granatowoczarne, wydawa o si bardzo wysokie. Ja niejsz stron w iata by a
ź
ł
ś
ł
ł
ł
ę
ś
ą
ąś
ł
teraz ziemia: n ieg promieniowa delikatnym w iat em. Wiatr, który by usta , zacz si znów podrywa ;
ś
ł
ś
ł
ł
ł
ął ę
ć
zawiewa teraz ze wschodu. Bra mróz. Czu em si troch senny, by o mi zimno. Wsta em wcze nie
ł
ł
ł
ę
ę
ł
ł
ś
rano i nie jad em obiadu. Domu, co prawda, w asnego nie mia em, ale by em pewny, e tam, dok d id ,
ł
ł
ł
ł
ż
ą
ę
zastan gor ce jedzenie, e b dzie tam ciep o i jasno. Po kolacji b d móg poczyta ksi k przy
ę
ą
ż
ę
ł
ę ę
ł
ć
ąż ę
naftowej lampie otoczonej zielonym aba urem, potem po o
si do ó ka. Zna em to ó ko, by o na
ż
ł żę ę
ł ż
ł
ł ż
ł
mnie nieco za krótkie. Po ciel by a z pocz tku bardzo zimna, ale rozgrzewa a si szybko i spa o si w
ś
ł
ą
ł
ę
ł
ę
niej dobrze.
Wia coraz ostrzejszy wiatr, chwilami przestawa , potem uderza z podwójn si ; czu em jego piek ce
ł
ł
ł
ą łą
ł
ą
dotkni cia na czole i policzkach. - Byle dosta si na grzbiet wzniesienia - my la em - po drugiej stronie
ę
ć ę
ś ł
ju b dzie zaciszniej. - Ci gn si tam jary i zagajniki, jest gdzie si ukry przed wiatrem i zapali
ż ę
ą ą ę
ę
ć
ć
papierosa. Chwilami musia em przystawa , odwraca em si , próbowa em nawet i
ty em. By o mi
ł
ć
ł
ę
ł
ść ł
ł
ci ko i , droga d u y a si , wzgórze p cznia o przede mn , jakby ziemia ros a albo jakbym ja mala i
ęż
ść
ł ż ł
ę
ę
ł
ą
ł
ł
kurczy si .
ł ę
Te trzy ciemne plamy na n iegu spostrzeg em, kiedy ju by em blisko nich; zjawi y si nagle na
ś
ł
ż ł
ł
ę
ja niejszym tle, jakby spad y z szarego nieba, chocia by y one tam na pewno od d ugiego ju czasu.
ś
ł
ż ł
ł
ż
Przystan em i patrzy em, potem obszed em je powoli. Najbli ej miedzy le a a kobieta. Le a a na boku
ął
ł
ł
ż
ż ł
ż ł
z wykr conymi dziwnie i ods oni tymi powy ej kolan nogami. Jej czarny p aszcz przysypany ju by
ę
ł
ę
ż
ł
ż ł
grub warstw n iegu. Trzy lub cztery kroki dalej le a twarz w n iegu du y m czyzna. Nie widzia em
ą
ąś
ż ł
ą ś
ż
ęż
ł
jego r k, trzyma je przyci ni te do piersi. I on by te przysypany n iegiem. Najdalej le a o dziecko,
ą
ł
ś ę
ł ż
ś
ż ł
by o bardzo ma e, zwini te w k bek, spoczywa o w n iegu jak w po cieli. Sta em chwil , potem
ł
ł
ę
łę
ł
ś
ś
ł
ę
przykucn em i nas uchiwa em, bo wyda o mi si nagle, e us ysza em jakie obce d wi ki. By y one
ął
ł
ł
ł
ę
ż
ł
ł
ś
ź ę
ł
podobne do tych, jakie wydaje drewniany m ot, kiedy uderza w pal zag biaj cy si w ziemi .
ł
łę
ą
ę
ę
D wi kom tym towarzyszy inny, podobny do szumu wody pod ko em m y skim. Ale d wi ki te, chocia
ź ę
ł
ł
ł ń
ź ę
ż
zdawa y si pochodzi z daleka - by y tylko odg osami pracy mojego w asnego serca i mojej
ł
ę
ć
ł
ł
ł
przelewaj cej si w naczyniach krwi. Rozejrza em si doko a: w dole, w stronie sk d przyszed em,
ą
ę
ł
ę
ł
ą
ł
rozpo ciera a si t pa, niska noc; na jej p ytkim dnie migota y dwa nieruchome w iate ka. W stronie
ś
ł
ę ę
ł
ł
ś
ł
dok d szed em - niebo mia o bardzo silny granatowy kolor; spomi dzy rzadkich chmur wyk uwa y si
ą
ł
ł
ę
ł
ł
ę
ostre w iat a gwiazd. By o pusto, panowa a zupe na cisza; gdzie z daleka odzywa y si niekiedy psy.
ś
ł
ł
ł
ł
ś
ł
ę
Ich g osy dolatywa y z powiewem wiatru. Kiedy wiatr ustawa , nie by o ich s ycha . Wróci em na miedz ,
ł
ł
ł
ł
ł
ć
ł
ę
gdzie ziemia by a równa i twarda. Szed em nie my l c o niczym. n ieg prawie zupe nie przesta pada .
ł
ł
ś ą
Ś
ł
ł
ć
Niekiedy tylko czu em na policzkach pojedyncze, piek ce uk ucia. Jedyna my l, jaka mi przysz a po
ł
ą
ł
ś
ł
d ugiej chwili do g owy, to by o stwierdzenie, e wiatr przekr ci si z pó nocy na wschód, e wró y to
ł
ł
ł
ż
ę ł ę
ł
ż
ż
pogod i mróz. Potem nie zajmowa em si ju niczym wi cej. Doszed em nareszcie na szczyt wzgórza.
ę
ł
ę ż
ę
ł
St d mia em ju tylko po ow drogi. Przystan em, zapali em papierosa kryj c ogie pod kurtk ,
ą
ł
ż
ł
ę
ął
ł
ą
ń
ą
poprawi em baga na plecach, potem zacz em schodzi szybko w dó . By o coraz cieplej i zaciszniej.
ł
ż
ął
ć
ł
ł
Min em wie skupion wokó ko cio a; nie by o wida ko cio a ani domów, ale wiedzia em, one tam
ął
ś
ą
ł
ś ł
ł
ć
ś ł
ł
ę
s . Przeci em szos wysadzon kikutami wierzb i wyszed em na gospodarsk drog biegn c prosto
ą
ął
ę
ą
ł
ą
ę
ą ą
przez puste pola. Zacz y wy ania si zarysy przedmiotów bliskich ju miejsca, do którego szed em.
ęł
ł
ć ę
ż
ł
Naprzód my la em o nich - i zaraz potem znajdowa em je na swoich miejscach; wy ania y si z
ś ł
ł
ł
ł
ę
ciemno ci jedne po drugich. By y s abo widoczne, gdy by y uformowane z tej samej materii co
ś
ł ł
ż ł
wszystko doko a, by o tylko nieco bardziej zag szczon ciemno ci . Oto znajome drzewo, kapliczka,
ł
ł
ę
ą
ś ą
cha upa polowego Teofila, stoj ca samotnie jak na wygnaniu, i nareszcie wysoki bróg s omy. Jego
ł
ą
ł
ponury, t py masyw widoczny by dobrze na tle n iegu. Okr y em go i przez g st pl tanin ga zi
ę
ł
ś
ąż ł
ę ą ą
ę łę
zobaczy em w iat o, do którego szed em. Prze wieca o ono przez nieszczeln zas on okna.
ł
ś
ł
ł
ś
ł
ą
ł ę
Przelaz em przez niski p otek do sadu. Psy poczu y mnie, ale nie by y spuszczone, odezwa y si
ł
ł
ł
ł
ł
ę
zduszonym ujadaniem ze stajni. Przystan em ko o niskich drzwi wychodz cych na dziedziniec,
ął
ł
ą
zdj em r kawic i nacisn em klamk : sparzy a mi skór jak rozpalone e lazo. Drzwi by y zamkni te.
ął
ę
ę
ął
ę
ł
ę
ż
ł
ę
Obszed em dooko a dom. Spod uchylonej na tarasowych drzwiach zas ony bi o ostre w iat o
ł
ł
ł
ł
ś
ł
parentowej lampy; w ska smuga blasku sz a daleko w ogród, mi dzy czarne ga zie i szorstkie pnie
ą
ł
ę
łę
jode . Na schodach wida by o w ie e l ady. Schyli em si i zajrza em do wn trza jadalni. Zobaczy em
ł
ć ł ś
ż ś
ł
ę
ł
ę
ł
d ugi stó nakryty serwet , talerze, fili anki i wielki pó misek sa aty ziemniaczanej. Na czarnym
ł
ł
ą
ż
ł
ł
kredensie sta a karafka z wódk . Nikt jeszcze nie siedzia przy stole. Oparty o piec, z r kami
ł
ą
ł
ę
za o onymi do ty u, sta pan Weki i rozmawia z kim , kogo nie by o wida . W jadalni by o jasno, ciep o i
ł ż
ł
ł
ł
ś
ł
ć
ł
ł
spokojnie. Pan Weki mia min zmartwion , ale to by a tylko w a ciwo
jego rysów. Otwiera usta i
ł
ę
ą
ł
ł ś
ść
ł
zamyka , mówi beznami tnie, jakby s owa dotyczy y pantofli albo szczotki do ubrania. Zastuka em w
ł
ł
ę
ł
ł
ł
szyb . Pan Weki zmarszczy brwi i wpatrzy si w okno, cho nie móg nic zobaczy . Drzwi otworzy a mi
ę
ł
ł ę
ć
ł
ć
ł
Walerka.
- To pan? - zdziwi a si . - A konie by y na stacji, nie widzia pan?
ł
ę
ł
ł
- Przyjecha em statkiem - powiedzia em i poczu em, e usta mam jak z drewna, a skór na policzkach
ł
ł
ł
ż
ę
stwardnia i kruch .
łą
ą
- O, to dobrze pan wymarz po drodze - stwierdzi a oboj tnie Waleria. Zamyka a bardzo dok adnie
ł
ł
ę
ł
ł
drzwi, pomagaj c sobie przy tym kolanem, a potem obtykaj c szpar pod drzwiami szmat .
ą
ą
ę
ą
- Niech pan r bnie sobie jednego, to panu dobrze zrobi - pan Weki podszed do kredensu i nape ni
ą
ł
ł ł
niezgrabnie kieliszek, rozlewaj c wódk na marmurowy blat. Wypi em. Pan Weki patrzy na mnie
ą
ę
ł
ł
krzywi c si . - Mo e jeszcze jednego?
ą
ę
ż
- Dzi kuj , nie.
ę ę
- Prawda, prosz pana, e tu ciep o? - spyta a Waleria. Wróci a na swoje miejsce i opar a si o framug
ę
ż
ł
ł
ł
ł
ę
ę
drzwi wychodz cych na korytarz. Ko o niej, na c ianie, wisia a kolorowa mapa "Mitteleuropa".
ą
ł
ś
ł
- Mnie si wydaje strasznie gor co - powiedzia em.
ę
ą
ł
- A pan stoi ci gle pod piecem i mówi, e zimno jak w psiarni.
ą
ż
- Wydaje si panu, e gor co, bo pan przyszed z mrozu - powiedzia pan Weki, zatka karafk
ę
ż
ą
ł
ł
ł
ę
szklanym korkiem i wróci na swoje miejsce pod piecem. Kiedy wychodzi em z jadalni, pan Weki
ł
ł
zawo a : - Niech pan zaraz przychodzi na kolacj !
ł ł
ę
Otworzy em drzwi ma ego, naro nego pokoju. Zawiesi em koc na gwo dziach wbitych w ram okienn ,
ł
ł
ż
ł
ź
ę
ą
potem za wieci em lamp z zielonym aba urem i zaj em si wy adowaniem plecaka. Bielizn
ś
ł
ę
ż
ął
ę
ł
ę
w o y em do szafy, ksi ki umie ci em na krze le ko o ó ka. Przywioz em ze sob Ferrero "Mi dzy
ł ż ł
ąż
ś ł
ś
ł ł ż
ł
ą
ę
przesz o ci a tym, co nas czeka", Conrada "Zwyci stwo", wiersze Mickiewicza, Lieberta, Przybosia.
ł ś ą
ę
Ksi ki, które znachodzi em w tym domu, by y nie do czytania; wiersze Tuwima i Wierzy skiego
ąż
ł
ł
ń
wydawa y mi si teraz, w roku 1942, zupe nie pozbawione sensu. Co prawda, w tej chwili nie by em
ł
ę
ł
ł
pewien warto ci i tych ksi ek, które przywioz em ze sob , cho dzisiaj rano, kiedy je pakowa em,
ś
ąż
ł
ą
ć
ł
wydawa y mi si jeszcze tak cenne. Pewne by o jedno: e w pokoju jest ciep o i widno i e za chwil
ł
ę
ł
ż
ł
ż
ę
b d jad kolacj . Umy em r ce i twarz w zimnej wodzie, przyczesa em w osy i wróci em do jadalni.
ę ę
ł
ę
ł
ę
ł
ł
ł
Przy stole siedzia a ju pani Weki ze swoj sze cioletni córeczk . Pan Weki sta wci
ko o pieca.
ł
ż
ą
ś
ą
ą
ł
ąż
ł
Powiedzia em: - Dobry wieczór - i siad em przy stole. Pani Weki podnios a na mnie oczy i spyta a, jakie
ł
ł
ł
ł
wiadomo ci przywo .
ś
żę
- Rosjanie pod Stalingradem zamkn li w kotle szóst armi niemiecka.
ę
ą
ę
- To ju wiemy - powiedzia a pani Weki, pochyli a si i poprawi a ko nierzyk przy sukience córki.
ż
ł
ł
ę
ł
ł
- W powiecie zamojskim w dalszym ci gu wysiedlenia. Dzieci oddzielaj od rodziców i wywo
ą
ą
żą
towarowymi wagonami. Ch opi zabijaj byd o i uciekaj w lasy.
ł
ą
ł
ą
- Straszne - powiedzia a pani Weki.
ł
- Mówi si tak e o aresztowaniach w Warszawie.
ę
ż
- W jakim r odowisku? - zainteresowa a si pani Weki i podnios a znów na mnie oczy.
ś
ł
ę
ł
- Podobno w delegaturze rz du.
ą
Pani Weki pokiwa a g ow i spu ci a oczy. Jej m
patrzy na mnie, jakby chcia o co zapyta , ale nie
ł
ł
ą
ś ł
ąż
ł
ł
ś
ć
odezwa si . Wszed gospodarz. By w wysokich butach. W drzwiach zatrzyma si , zapi guzik u
ł ę
ł
ł
ł ę
ął
marynarki. Powiedzia : - Dobry wieczór - i siad przy stole.
ł
ł
- Czemu pa stwo nie kazali cie podawa ?
ń
ś
ć
- Czekali my na pana - powiedzia a pani Weki. Jej m
by kuzynem gospodarza, ale ona i gospodarz
ś
ł
ąż
ł
nie mówili per ty. Gospodarz zwróci si do mnie:
ł ę
- Statkiem pan przyjecha ?
ł
- Tak.
Waleria wnios a ogromny pó misek z pieczonym prosi ciem i salaterk z czerwon kapust . Prosi
ł
ł
ę
ę
ą
ą
ę
dymi o i pachnia o kolendr . Gospodarz spyta :
ł
ł
ą
ł
- Przez Unisko pan szed ?
ł
- Tak, przez Unisko.
Gospodarz patrzy na pó misek i stuka palcami w brzeg sto u. Nagle wsta i poszed do kredensu po
ł
ł
ł
ł
ł
ł
wódk i kieliszki. Wróci , siad przy stole i nalewaj c sobie powiedzia :
ę
ł
ł
ą
ł
- Nikogo nie namawiam, ale do t ustego radz wypi .
ł
ę
ć
- W a nie, strasznie to t uste, pani Walerio - pan Weki znalaz sposobno , aby wyrazi obrzydzenie do
ł ś
ł
ł
ść
ć
pieczonych prosi t. W ostatnich czasach jada o si to cz sto, na obiad i na kolacj . Gospodarz
ą
ł
ę
ę
ę
powiada , ze woli zje
sam, jak odda Niemcom. Pani Weki krzywi a si , mru y a oczy, stara a si
ł
ść
ć
ł
ę
ż ł
ł
ę
wy owi dla siebie i córki jak najchudsze plasterki mi sa. Waleria podtrzymywa a cierpliwie pó misek i
ł
ć
ę
ł
ł
mówi a przy tym g o no:
ł
ł ś
- Jakie tam t uste, prosz pani. Przecie to m odziutkie. Mi so kruche, s oninka jak pianka.
ł
ę
ż
ł
ę
ł
Gospodarz wypi drugi kieliszek wódki, patrzy chwil na pani Weki nak adaj c sobie kapust i sa at ,
ł
ł
ę
ą
ł
ą ą
ę
ł ę
potem zwróci g ow do mnie i spyta :
ł ł
ę
ł
- Nie zaczepiano pana nigdzie po drodze?
- Nie. Nie spotka em y wej duszy. W mie cie pusto jak wymiót . Jedyne istoty ludzkie, na jakie
ł
ż
ś
ł
natkn em si w drodze - ju nie y y.
ął
ę
ż
ż ł
- Jak to - trupy?
- Tak. Trzy trupy. M czyzna, kobieta i dziecko.
ęż
- Gdzie?
_ Pod Kozarami.
- To straszne - powiedzia a pani Weki. Jej córka podnios a g ow znad talerza, mia a pe no jedzenia w
ł
ł
ł
ę
ł
ł
ustach. Patrzy a czarnymi oczami na mnie. By a bardzo podobna do ojca.
ł
ł
- ydzi? - spyta a pani Weki.
Ż
ł
- Prawdopodobnie - powiedzia em i co mnie samego w tym roz mieszy o.
ł
ś
ś
ł
- Teofil mówi , e niektórzy uciekali w pola i e Niemcy strzelali do nich jak do zwierzyny - powiedzia
ł ż
ż
ł
pan Weki.
- Po co uciekali? - dziwi a si pani Weki. - Prosz je ! - skarci a ostro córk , która znów przesta a
ł
ę
ę ść
ł
ę
ł
rusza ustami i zapatrzy a si w drzwi wychodz ce na taras.
ć
ł
ę
ą
- Ka dy ucieka od swojego losu - zauwa y gospodarz. Nala sobie wódki, wypi i patrzy na pana Weki.
ż
ż ł
ł
ł
ł
- Sami sobie winni - powiedzia a pani Weki.
ł
- Kto?
- No, ydzi. Maj wstr tny charakter. Nie daj si nikomu lubi .
Ż
ą
ę
ą ę
ć
- Ja mam te , prosz pani, wstr tny charakter i s siedzi mnie nie lubi . Ale z tego nie wynika, e by
ż
ę
ę
ą
ą
ż
mnie trzeba by o zastrzeli . Prawda, Walerko? - gospodarz na o y sobie trzy plasterki t ustego mi sa.
ł
ć
ł ż ł
ł
ę
- Prosz wzi
troch kapusty, taka w ietna, duszona z mas em, na zasma ce - gdera a Walerka.
ę
ąć
ę
ś
ł
ż
ł
- Co to, Walerko, ja jestem zaj c, e bym kapust jad ? Walerka mi poda kawa ek chleba.
ą ż
ę
ł
ł
- Ale to, prosz pana, niezdrowo tak je
jak pan.
ę
ść
- ycie w ogóle nie jest zdrowe, Walerko. Niech Walerka mi da chleba.
Ż
Mówili my jeszcze chwil o ydach. Pan Weki wspó czu im. By sam z pozorów podobny do yda, ale
ś
ę Ż
ł
ł
ł
Ż
by równocze nie bardzo dobrze zabezpieczony przed pos dzeniem, aby nim by naprawd . Poczucie
ł
ś
ą
ł
ę
tego, e tak ma o dzieli go od ydów, a tak e co nie mia ego i dobrego w jego naturze, kaza o mu nie
ż
ł
Ż
ż
ś
ś
ł
ł
mówi l e o ydach. Przy ko cu kolacji przyszed polowy Teofil, powiedzia : - Dobry wieczór - i: -
ćź
Ż
ń
ł
ł
Smacznego - i stan ko o drzwi pod c ian . Gospodarz zaprosi go, e by usiad , ale Teofil, jak zwykle,
ął
ł
ś
ą
ł
ż
ł
odmówi . Ceremonia ten powtarza si co wieczór. Teofil wyg asza te zwykle jak
nie podlegaj c
ł
ł
ł ę
ł
ł ż
ąś
ą ą
w tpliwo ci prawd dotycz c pogody. Teraz powiedzia g o no:
ą
ś
ę
ą ą
ł ł ś
- Ale mróz, a trzeszczy!
ż
- Patrzy em przed chwil , by o osiemna cie stopni - powiedzia pan Weki.
ł
ą
ł
ś
ł
- W nocy si jeszcze zesili. Psy strasznie pij wod .
ę
ą
ę
- Czemu to, panie Teofilu, dzisiaj psy nie puszczone? Tak jako nieswojo - powiedzia a pani Weki.
ś
ł
- Do tego to ja ju nic nie mam, prosz pani. Widocznie z powodu Niemców - powiedzia Teofil patrz c
ż
ę
ł
ą
na kredens.
- Kaza em nie puszcza na noc, bo patrole niemieckie w ócz si po okolicy, jeszcze by ich psy opad y i
ł
ć
ł
ą ę
ł
mia bym chryj . Dzi kuj ! - gospodarz stukn pod sto em obcasami. Wsta i wyszed zabieraj c ze
ł
ę
ę ę
ął
ł
ł
ł
ą
sob Teofila.
ą
Siedzieli my jeszcze chwil przy stole rozmawiaj c z Waleri , która zbiera a talerze ze sto u, potem
ś
ę
ą
ą
ł
ł
pa stwo Weki wyszli, a ja wróci em do swojego pokoju. By o ciep o, pachnia y y wic schn ce za
ń
ł
ł
ł
ł ż
ą
ą
piecem szczypki sosnowe. Piec promieniowa ciep em. Kucn em z haczykiem w r ku i zajrza em do
ł
ł
ął
ę
ł
popielnika: panowa a tu upalna, lipcowa pogoda, jak w po udnie na piaszczystej pla y. Otworzy em
ł
ł
ż
ł
haczykiem górne drzwiczki: niebieskie j zyczki ognia pe ga y po w glu, by o jeszcze za wcze nie
ę
ł ł
ę
ł
ś
zamyka piec. Spacerowa em wi c troch po pokoju, sprawdzi em zamkni cie drugich drzwi
ć
ł
ę
ę
ł
ę
wychodz cych do przedsionka, a st d wprost na sad. Przystan em ko o okna i uchyli em koc; przez
ą
ą
ął
ł
ł
szczeliny wlewa a si z dworu lodowata struga powietrza. W otwartych drzwiach stajni migota o s abe,
ł
ę
ł
ł
ó te w iat o. Ponad d ugim, wyci tym z czarnego aksamitu dachem stodo y w ieci y na granatowym,
ż ł ś
ł
ł
ę
ł ś
ł
czystym niebie zielone gwiazdy. S ycha by o brz k wiader przy studni. Opu ci em zas on ,
ł
ć ł
ę
ś ł
ł ę
przenios em lamp ze stolika na krzes o ko o ó ka. Zdj em buty i marynark , usiad em na ó ku i
ł
ę
ł
ł ł ż
ął
ę
ł
ł ż
wzi em do r ki ksi k Ferrery "Mi dzy przesz o ci a tym, co nas czeka". Mija a godzina ósma, by
ął
ę
ąż ę
ę
ł ś ą
ł
ł
spokojny, bezpieczny, ale, jak zwykle, troch smutny wieczór w tym domu.
ę
W jakiej chwili rozleg o si pukanie do drzwi i us ysza em g os:
ś
ł
ę
ł
ł
ł
- Swój, Teofil!
Otworzy em drzwi, Teofil wszed , postawi lask w k cie, na lasce powiesi czapk .
ł
ł
ł
ę
ą
ł
ę
- Niech pan siada, panie Teofilu.
- Dzi kuj . - Teofil usiad i wyci gn pude ko z tytoniem.
ę ę
ł
ą ął
ł
- Ciep o tu u pana, napalone - powiedzia patrz c na piec.
ł
ł
ą
- W a nie, a za gor co.
ł ś
ż
ą
Nie szkodzi, do rana wystygnie. Mróz si sili.
ę
- Niech pan zdejmie kurtk .
ę
- E, nie, bo musz zaraz i . - Teofil rozpi kurtk i poda mi pude ko z tytoniem. Skr ci em. Teofil
ę
ść
ął
ę
ł
ł
ę ł
pochyli si i przypali mi zapalniczk .
ł ę
ł
ą
- Chcia em pana tylko o co prosi .
ł
ś
ć
- Prosz !
ę
- Wie pan, u mnie jest tak, e dopiero w poniedzia ek piek chleb. Chcia em, e by mi pan W adys aw
ż
ł
ę
ł
ż
ł
ł
po yczy do poniedzia ku par bochenków.
ż
ł
ł
ę
- Przecie pan co dopiero by u niego - zdziwi em si .
ż
ł
ł
ę
- Tak, ale, wie pan, mnie nie wypada prosi . Co innego panu.
ć
- Nie rozumiem.
Teofil posun si z krzes em w moj stron .
ął ę
ł
ą
ę
- Pan jak poprosi, to panu nie odmówi.
Popatrzy em na niego: w jego br zowej, posiekanej zmarszczkami twarzy nie mog em wyczyta nic
ł
ą
ł
ć
wyra nego. W o y em marynark , si gn em pod ó ko po pantofle.
ź
ł ż ł
ę ę ął
ł ż
- Aha, i jeszcze ze dwa - trzy kilo s oniny! B d bi w przysz ym tygodniu, to oddam. Ja tu na pana
ł
ę ę ł
ł
poczekam - powiedzia Teofil, kiedy wychodzi em.
ł
ł
Zajrza em po drodze do jadalni. Gospodarza mo na by o czasem tu zasta rozk adaj cego przy stole
ł
ż
ł
ć
ł
ą
pasjansa. Ale w jadalni by o pusto, lampa mia a skr cony knot, panowa pó mrok. Wyszed em do
ł
ł
ę
ł
ł
ł
przedpokoju i zastuka em do sypialni gospodarza. Sta w butach i w swetrze, z r kami za o onymi do
ł
ł
ę
ł ż
ty u, po rodku d ugiego, w skiego pokoju.
ł
ś
ł
ą
- Panie W adys awie, przed chwil przyszed do mnie Teofil z tak pro b : chcia by po yczy od pana
ł
ł
ą
ł
ą
ś ą
ł
ż
ć
kilka bochenków chleba i ze dwa - trzy kilo s oniny.
ł
Gospodarz w o y r ce w kieszenie spodni i pu ci si w marsz wyrzucaj c nogi jak na defiladzie.
ł ż ł ę
ś ł ę
ą
Doszed szy do c iany zrobi w ty zwrot, zataczaj c si lekko. Stan . Patrzy na czubki swoich butów.
ł
ś
ł
ł
ą
ę
ął
ł
Powiedzia :
ł
- W moim brogu schowa a si rodzina y dowska. Dwóch m czyzn, trzy kobiety, kilkoro dzieci. Uciekli
ł
ę
ż
ęż
tak, jak stali. S bez jedzenia.
ą
- W brogu?
Popatrzy na mnie:
ł
- W tym, co stoi za sadem.
- Jak oni tam wytrzymaj taki mróz?
ą
- No, ciep o to im nie b dzie. Ale na razie y j . To ju co dla nich znaczy.
ł
ę
ż ą
ż
ś
Zacz znowu chodzi wyrzucaj c nogi, stawa na baczno , zawraca .
ął
ć
ą
ł
ść
ł
- Kaza em zamkn
psy, boby im nie da y spokoju. Ale jak d ugo mog trzyma psy w stajni pod
ł
ąć
ł
ł
ę
ć
pretekstem, e Niemcy a
po okolicy? Oni musz st d pój . Musz schowa si u ch opów albo
ż
ł żą
ą ą
ść
ą
ć ę
ł
pój
w lasy.
ść
- Czy kto poza panem wie o nich?
ś
Gospodarz stan na ko cu pokoju, pod c ian , ty em do mnie. Na pustym murze wisia a tam jaka
ął
ń
ś
ą ł
ł
ś
fotografia rodzinna i kalendarz do zrywania kartek.
- Prosz ? Wszyscy wiedz !
ę
ą
Zawróci i szed w moim kierunku. Przystan ko o biurka i powiedzia :
ł
ł
ął
ł
ł
- Ale tak d ugo nikt nic nie wie, póki kto pierwszy nie powie, e wie, e inni wiedz ...
ł
ś
ż
ż
ą
W adys aw zdj z haczyka kluczyk i poda mi go. Na zat uszczonej ubce, przywi zanej do klucza,
ł
ł
ął
ł
ł
ł
ą
napisane by o chemicznym o ówkiem: "Spi arnia".
ł
ł
ż
- Niech nie wie lewica, co czyni prawica - doda i u miechn si .
ł
ś
ął ę