1
Tekst publikowany w książce "O czasach chytrych i
Tekst publikowany w książce "O czasach chytrych i
Tekst publikowany w książce "O czasach chytrych i
Tekst publikowany w książce "O czasach chytrych i
prawdach pozornych" (Kraków 1999 r.
prawdach pozornych" (Kraków 1999 r.
prawdach pozornych" (Kraków 1999 r.
prawdach pozornych" (Kraków 1999 r.))))
Niezwykle wysoka pozycja Izajasza Berlina w
anglosaskim środowisku filozoficznym była czymś
zagadkowym. Od wielu lat środowisko to jest
zdominowane przez filozofię analityczną; wszystko,
co nie mieści się w jej obrębie bywa traktowane z
mało skrywaną pogardą i zaliczane do gatunku, ze
szkolarskiego punktu widzenia, podrzędniejszego -
do historii idei, eseistyki, czy publicystyki. Oceniany
wedle takiego kryterium Berlin w żadnym razie się
nie może być nazywany filozofem, ani nawet
szkolarzem. W swoim długim życiu napisał
właściwie tylko jedną książkę - jest to opublikowana
po raz pierwszy w roku 1939 intelektualna biografia
2
Karola Marksa; reszta publikacji to eseje -
pičces de
circonstances
, jak je określał sam autor. Wśród nich
tylko kilka - i to mniej znanych - stanowi teksty
ściśle filozoficzne; zostały one wydane w tomie
Concepts and Categories
, opatrzone przedmową
Bernarda Williamsa, jednego z wybitnych
przedstawicieli anglosaskiej myśli filozoficznej. Do
prac filozoficznych należy też zaliczyć antologię
tekstów myślicieli oświeceniowych opatrzoną
komentarzami. Nie tym jednak tekstom zawdzięczał
Berlin swoją sławę, lecz właśnie owym mało
naukowym esejom, które podejmowały wprawdzie
problematykę filozoficzną, ale także zawierały inne
wątki.
Na pytanie o przyczyny wysokiej pozycji Berlina -
bo taką miał nawet wśród konsekwentnych
analityków - nie potrafię udzielić zadowalającej
3
odpowiedzi. Jest ich chyba kilka. Berlin, chociaż
uosabiał wszystko, co jego koledzy filozofowie
traktowali z lekceważeniem, imponować im musiał
błyskotliwością, erudycją, rozległością
zainteresowań, kunsztem prowadzenia rozmowy i
urodą stylu pisarskiego. Stanowił typ nie tyle
uczonego profesora, ile raczej wielce udane
połączenie rosyjskiego inteligenta, w jego
najlepszym wydaniu, z angielskim uniwersyteckim
dżentelmenem, o jakim przed laty pisał kardynał
Newman. Z tym pierwszym dzielił miłość do idei i
przekonanie, że kształtują one rzeczywistość, a z
tym drugim sympatię dla tradycji empirystycznej
oraz poczucie dystansu wobec wielkich systemów i
rygorystycznych programów. Być może to właśnie
owe cechy, wzmocnione siłą osobowości samego
autora, sprawiły, iż nawet środowisko analityków
4
promujące umysłową ascezę i ahistoryczność, a
przez to narażone na popadnięcie w intelektualną
sterylność, uznało rangę Berlina i wszystkiego, co
on reprezentował. Był dla nich, a także dla
wszystkich, którzy stykali się z jego pisarstwem,
człowiekiem kulturalnym w najbardziej
autentycznym, głębokim i urzekającym sensie tego
słowa.
Kariera Berlina ma też oczywiście związek z
funkcjonowaniem owego specyficznego świata,
jakim jest Oxford, z regułami nim rządzącymi,
szczególną obyczajowością, wewnętrzną polityką i
grą interesów. Jest to świat zbyt mało czytelny dla
zewnętrznego obserwatora, a więc nie należy
wdawać się w ryzykowne hipotezy. Odnotować
trzeba wszakże - a opinia taka wielokrotnie była
wypowiadana - iż Berlin dobrze mieścił się w
5
lewicowym establishmencie Oxfordu i choć nie
zawsze utożsamiał się z jego poglądami, to udzielał
mu politycznego wsparcia, uzyskując wzajemność.
Czasami alians ten interpretowano w kategoriach
intelektualnych (wspólna niechęć do koncepcji
konserwatywnych i prawicowych), czasami widziano
w tym przejaw środowiskowego oportunizmu oraz
siły układów. W każdym razie niektóre posunięcia
Berlina mogły się wydać trudne do pogodzenia z
jego humanistycznym liberalizmem i duchem
nonkonformizmu, natomiast dobrze wpisywały się w
wewnętrzny układ sił i przysparzały mu nie tyle
filozoficznych sympatyków, ile rozszerzały polityczną
bazę. By dać przykład: Berlin wsławił się tym, iż
dzięki jego poparciu jedno z najbardziej
prestiżowych stanowisk w Oxfordzie (Chichele Chair
of Social and Political Theory) objął G.A. Cohen,
6
popularny wśród lewicowych intelektualistów
uczony pochodzenia kanadyjskiego, który uważał
się za marksistę aż do roku 1989 (kiedy to zaczął
nazywać siebie "egalitarnym liberałem"). Cohen do
czasu objęcia stanowiska opublikował tylko jedną
książkę, będącą obroną koncepcji historii Karola
Marksa.
Czytelników Berlina, zwłaszcza spoza Anglii,
mniej jednak dzisiaj interesuje wewnątrzoxfordzka
polityka, a bardziej wartość intelektualna dorobku
autora, i to oceniana nie tylko z pozycji analitycznej
ortodoksji. Ujmując rzecz prosto: Sir Isaiah Berlin
był niezwykłą osobowością, natomiast jako
myśliciel kwalifikuje się do klasy przeciętnej.
Powyższe stwierdzenie wydać się może brutalne
zważywszy na okoliczności - niedawna śmierć autora
skłaniająca do pisania apologii oraz legenda, jaka
7
go otaczała od wielu lat; nie jest ono jednak
szczególnie kontrowersyjne jeżeli przyjrzymy się nie
uprzedzonym okiem jego pisarstwu.
Zacznijmy od pochwał. Eseje Berlina posiadają
cechy unikalne, które czynią je niemożliwymi do
podrobienia: od szczególnego stylu - owych długich
zdań, przerywanych wtrąceniami i obfitującymi w
przymiotniki i w inne formy kwalifikacji, a jednak
niezwykle klarownymi - do samej koncepcji
prezentacji, gdzie argumentacja filozoficzna miesza
się z wątkami biograficznymi, fakty historyczne z
odniesieniami do literatury pięknej, muzyki czy
malarstwa. Każdy z esejów stanowi swoiste dzieło
sztuki; jest intelektualnym opowiadaniem, albo,
lepiej, intelektualnym dramatem zawierającym
jakąś wyraźną i frapującą intrygę. Niektóre z tych
fabuł stały się sławne: na przykład, Giambattista
8
Vico przedstawiony jest jako ktoś, kto antycypował
organicystyczną i antyracjonalistyczną filozofię
romantyzmu; Lew Tołstoj jako lis, a nie jeż (ten
pierwszy posiadający zróżnicowany obraz
rzeczywistości, ten drugi ujmujący świat poprzez
jakąś jedną organizującą zasadę); Verdi jako twórca
naiwny, a nie sentymentalny (rozróżnienie Schillera
opisujące kontrast między twórczością wynikającą z
naturalnej i spontanicznej ekspresji a twórczością
świadomą, akceptującą rozdźwięk między
rzeczywistością a ideałem); Joseph de Maistre jako
prekursor faszyzmu i nazizmu.
Owe historie opowiedziane przez Berlina mają
wszystkie cechy dobrej literatury: są przekonujące,
sugestywne, oddane w kunsztownej narracji,
zapadają w pamięć i poruszają wyobraźnię.
Stanowią jednak przy tym całość zamkniętą, w
9
której nie da się zrekonstruować wywodu, poddać
szczegółowej weryfikacji i rozłożyć na poszczególne
argumenty; zabieg taki równałby się destrukcji
podobnej tej, jaką byśmy czynili sprowadzając do
logicznej struktury, powiedzmy, dramat sceniczny.
Nie znaczy to wcale, iż eseje Berlina zawierają
interpretacje fałszywe czy arbitralne. Być może,
istotnie, Verdi był ostatnim "naiwnym" twórcą
muzycznym, a w Tołstoju jest więcej "lisa" niż
"jeża". Z drugiej strony na pewno uderzająco
jednostronne odczytanie zawiera szkic o myśli de
Maistre'a. Tak czy inaczej, rzecz w tym, iż polemika
z esejami Berlina wydaje się czymś nieadekwatnym
czy niestosownym. Kiedy przed kilku laty Mark Lilla,
autor znakomitej książki o Vico, próbował wykazać,
że wiele z tego, co Berlin przypisał włoskiemu
autorowi jaskrawo rozmija się ze stanem
10
faktycznym, został właściwie zignorowany. Nie
chodziło tylko o to, iż Berlin był otoczony taką
rewerencją, że niechętnie tolerowano polemiki z
nim, zwłaszcza tak zasadnicze i dotyczące faktów,
ale że forma, poprzez którą on się wypowiadał nie
sprzyjała wymianie zdań; stosowniejszą reakcją na
nią może być albo estetyczny podziw dla
intelektualnej wizji autora, albo jej odrzucenie w
całości.
Eseje Berlina są piękne pięknem dzieła
architektonicznego, gdzie całość poddana jest w
każdym z nich naczelnej idei organizującej, która
pozwala ułożyć w harmonijną konstrukcję elementy
filozofii, historii społecznej, sztuki, literatury i innych
dyscyplin humanistyki. Powiedziałbym, że każdy z
tych esejów ilustruje raczej umysłowość "jeża" niż
"lisa" - gdyby chcieć stosować do nich dystynkcję
11
używaną przez samego Berlina. Z drugiej strony, jest
to umysłowość raczej "naiwna" niż
"sentymentalna". Tej jednoczącej idei
organizującej nie da się oderwać od przedmiotu i
rozważać niezależnie od niego; nie stoi za nią żadna
oderwana od badanego przedmiotu konstrukcja
teoretyczna, żadna ideologia, żadne poczucie
kontrastu między interpretowanym dziełem sztuki
czy myśli a filozoficzną normą. Podobnie jak Verdi
we wzmiankowanym eseju nie przejmował się
"sentymentalnymi" krytykami, tak Berlin wydawał
się odporny na filozoficznych skrupulantów. Jego
eseje są dziełem nie tyle zdyscyplinowanego i
systematycznego umysłu, który kategoryzuje,
wykrywa sprzeczności i formułuje kolejne hipotezy,
ile raczej tworem temperamentu, czy ducha (w
sensie romantycznym, tak często przywoływanym
12
przez samego Berlina), który stanowi syntezę, a
właściwie najsubtelniejszą formę poznania,
ogarniającą rozum i serce, zmysł estetyczny i zmysł
moralny, zdrowy rozsądek i wyrafinowany smak, i
chwytającą w tajemniczym akcie intuicji całość
sensu badanego przedmiotu.
Wszystkie te cechy, sprawdzające się w
eseistyce traktującej o twórcach koncepcji i dzieł
artystycznych, stają się jednak dużo bardziej
wątpliwe w eseistyce na temat idei. O ile ta pierwsza
imponuje bogactwem i oryginalnością, o tyle ta
druga wydaje się schematyczna i wtórna. Weźmy
jako przykład bodaj najbardziej znany i najbardziej
wpływowy tekst Berlina - "Dwa pojęcia wolności".
Przede wszystkim wypada zauważyć, iż nie ma w nim
niczego oryginalnego, i właściwie nigdy nie było,
nawet w momencie, kiedy został opublikowany.
13
Znaczenie jego tkwiło w kontekście politycznym i
kulturowym, w jakim ów szkic się pojawił oraz w tym,
że starą dychotomię przedstawił Berlin z właściwą
sobie mocą i klarownością. Owym kontekstem -
przypomnę, że szkic powstał w roku 1958 - były
czasy Zimnej Wojny. Apologeci socjalizmu i
komunizmu, nie tylko propagandziści, ale i subtelni
intelektualiści świata zachodniego, argumentowali
wówczas, że ustroje te nie odbierają wcale wolności
człowiekowi, lecz dają mu wolność prawdziwszą,
głębszą i bardziej fundamentalną. Przeciw temu
argumentowi wystąpił Berlin pokazując logikę, która
do niego prowadzi oraz oszustwo, jakie często może
ona rodzić. Sama idea wolności pozytywnej - gdzie
wolność oznacza władzę (
self-mastery
) - nie
wynikała według Berlina z politycznej manipulacji,
lecz miała za sobą bogatą tradycję filozoficzną. Tym
14
niemniej dawała się przekształcić w sankcję dla
zniewolenia.
W tamtych czasach obrona wolności negatywnej
jako klasycznej kategorii liberalizmu brzmiała
otrzeźwiająco. Ten sam esej jednak, odczytywany
poza kontekstem historycznym, a szczególnie w
czasach mocnej pozycji wolności negatywnej, traci
swoje znaczenie, a nawet razi uproszczeniami
niegodnymi autora, który zdobył sławę jako obrońca
pluralizmu. Podobnie jest w przypadku szkicu o
konieczności dziejowej, które to pojęcie, także na
fali popularności marksizmu i komunizmu,
stosowano w tamtych czasach nagminnie i
bezkrytycznie; socjalizm, jak wiadomo, miał być
produktem - czy tego chcieliśmy czy nie -
mechanizmów dziejowych. Obecnie jednak, kiedy
wiara w marksistowską konieczność upadła, tekst
15
wydaje się jałowy. Nie znajdziemy w nim żadnego
argumentu, który, przetworzony i zmodyfikowany,
pozwoliłby nam zmierzyć się z nowszymi, także
dzisiejszymi koncepcjami nieuchronności zmian: na
przykład z nieuchronnością zmian wynikającą z
procesów modernizacji, z nieuchronnością
odczarowania świata, z nieuchronnością
ponowoczesności, itd.
Teksty teoretyczne Berlina nie tylko są mało
odkrywcze, ale także wydają się ilustrować dość
typowe uprzedzania liberalne, które znajdujemy u
mniej subtelnych autorów, wcześniejszych i
późniejszych. W krytyce pojęcia wolności pozytywnej
uderza przede wszystkim polityzacja myślenia, która
bierze się z nagminnego stosowania tzw. argumentu
równi pochyłej. Jeśli uda się znaleźć w jakimś
schemacie myślowym potencjalnie niebezpieczną
16
konsekwencję praktyczną, choćby odległą, to ów
schemat zostaje tym samym skompromitowany;
uważa się bowiem, iż myśl ma swoją konieczną
wewnętrzną dynamiką, i jak po równi pochyłej
mknie ona ku swoim najgorszym konsekwencjom.
Gdy więc Berlin pisze o podziale na "wyższą" i
"niższą" naturę człowieka, na to co jest
prawdziwym Ja i to co jest Ja powierzchownym, to
natychmiast pokazuje, jak z tego rozróżnienia bierze
się polityczny układ, który w imię tego, co wyższe i
prawdziwe w człowieku zniewala to, co niższe i
powierzchowne; gdy pisze o koncepcji świadomości
jako wewnętrznej cytadeli, w której chronimy się
przed światem zewnętrznym, to stwierdza, że
odsłania to możliwości dla funkcjonowania
nieograniczonej władzy politycznej; gdy pisze o
świątyni Sarastra (z "Czarodziejskiego fletu"
17
Mozarta) oraz o Sokratesie, będących symbolami
dążenia do ideału mądrości i doskonałości, to
opatruje to komentarzem o despotyzmie, w który
podobne dążenia muszą się przekształcić, itd., itd.
W efekcie wydaje się, że cały ogromny obszar
refleksji, który objęty został wspólną i niezmiernie
szeroką kategorią wolności pozytywnej - od
Sokratesa, Platona i Arystotelesa, przez
scholastyków, po Kartezjusza, Kanta i Hegla -
stanowi właściwie teren niebezpieczny, którego
winniśmy w miarę możliwości unikać.
W ten sposób w myśli liberalnej tworzy się
podejrzanie łatwo, i zawsze tworzyła, niezwykle silna
demonologia (wraz z towarzyszącym mu systemem
tabu), strasząca nas zniewoleniem i
powstrzymująca od zastanawiania się nad ważnymi
problemami. Nie chcę powiedzieć, iż Berlin z taką
18
demonologią bez reszty się utożsamiał. Miał on
jednak do niej niejaką skłonność, co widać między
innymi w jego karykaturalnym użyciu pojęcia
monizmu ("wszystkie wartości mogą być ocenione
według jednej skali"), któremu przeciwstawiał
pluralistyczną i humanistyczną cywilizację liberalną.
Przed popadnięciem w schematyzm, jakiemu ulega
większość liberałów chroniła Berlina umysłowa
subtelność oraz filozoficzna kultura, dzięki którym
owe uproszczenia brzmią nieco inaczej, łagodniej i
bardziej elegancko, niż u innych liberałów. Chroniła
go też jego "naiwność"; to ona sprawiała, że
argumenty, tak irytujące u liberałów
"sentymentalnych", jawiły się czytelnikowi Berlina
raczej jako zapis doświadczenia intelektualnego,
jako refleksja zrodzona przez brytyjską tradycję
niechętną racjonalizmowi, a nie jako gotowa
19
formuła, która powinna służyć do walki z
filozoficznymi wrogami wolności. Tym niemniej
należy wyrazić żal, iż siłę swojego umysłu oraz
wiedzę Berlin użył, tak jak inni liberałowie, do
straszenia nas koncepcjami filozoficznymi, a nie
wykorzystał ich dla rozjaśnienia tego, co rodziło
pytanie o wolność pozytywną, na przykład dla
rozjaśnienie kwestii wyższej i niższej części natury
ludzkiej, albo roli świadomości jako twierdzy
wewnętrznej dla życia człowieka, albo znaczenia
mądrości i doskonałości we współczesnym
społeczeństwie, i to bez względu na to, czy wszystkie
owe problemy uruchamiają mechanizm równi
pochyłej, u której kresu czyhałaby na nas jakaś
forma zniewolenia, czy też go nie uruchamiają.
W jednym ze swoich szkiców Berlin napisał -
słusznie i przenikliwie - że dwudziesty wiek
20
wytworzył szczególny sposób radzenia sobie z
trudnymi pytaniami: zamiast na nie odpowiadać,
unieważniamy je. W tej niedobrej praktyce mają
również pewien udział liberałowie, w tym - co
stwierdzam bez przyjemności - sam Izajasz Berlin.
Nie ma wszak dzisiaj lepszego sposobu
zdyskwalifikowania pytania, niż wskazanie, że samo
jego postawienie może w bliżej nie sprecyzowanym
czasie i w bliżej nie określonych okolicznościach
doprowadzić do zniewolenia kogoś przez kogoś
innego.