Kto wiedział o sowieckim ‘ciosie w plecy’
?
Popularnie uważa się, że tragiczny 17 września 1939 r. niosący ze
sobą wkroczenie do Polski Sowietów był zdradzieckim „ciosem w
plecy”. Zupełnie zaskoczony sztab generalny miał w najczarniejszych
scenariuszach nie podejrzewać naszego wschodniego sąsiada o
przekroczenie granicy. Prawda okazuje się zupełnie inna.
17 września 1939 r. jest datą równie tragiczną, co symboliczną.
Czerwona nawałnica przekroczyła wschodnią granicę II
Rzeczpospolitej i w Brześciu nad Bugiem podała rękę niemieckiej
machinie wojennej, zatwierdzając IV rozbiór Polski. Co było potem
doskonale wiemy: Sybir, Katyń, powszechna sowietyzacja, ateizacja i
inne wynalazki rewolucji. Czy dało się tego uniknąć? Odpowiedzi na
to pytanie nie poznamy nigdy, ale jedno jest pewne: wkroczenie
Sowietów dało się przewidzieć. Było to zagrożenie bardzo realne,
jednak wiele czynników sprawiło, że świadomość o nim nie przebiła
się w tamtym czasie do osób kierujących polskimi siłami zbrojnymi.
Wiedzieli, nie powiedzieli. Brytyjski alliance w praktyce
Informacje o przyjęciu na Kremlu, toaście Stalina na cześć Hitlera i, co
najważniejsze, treść Paktu Ribbentrop–Mołotow znane były
Amerykanom już 24 sierpnia 1939 r., dzień po jego podpisaniu. Drogą
dyplomatyczną natychmiast przekazali oni te informacje
Brytyjczykom, a ci z kolei Francuzom. Jak się okazało, o porozumieniu
niemiecko–sowieckim, a także o przyszłych planach podziału ziem
Rzeczpospolitej, wiedzieli wszyscy sojusznicy oprócz Polski. Alianci w
decydującym momencie postanowili, że o planach Stalina nie
powiadomią naszej dyplomacji.
Sojusznicy z pełną świadomością przyglądali się nieuchronnej klęsce
naszego kraju podczas wrześniowej wojny obronnej. A wcale nie
musiało tak być. Sojuszu brytyjsko-francusko-polskiego realnie
obawiał się nie tylko Hitler, ale także Stalin. Sowieci w pewnym
momencie dążyli nawet do porozumienia z państwami zachodnimi,
przeważyła jednak opcja niemiecka. W momencie wypowiedzenia
„dziwnej wojny” Niemcom, podczas której ostatecznie alianci
ograniczyli się tylko do zrzucania ulotek, Hitler rzeczywiście poczuł się
realnie zagrożony. Stalin natomiast czekał. Dopiero kiedy miał
pewność, że Polska nie może już liczyć na pomoc sojuszników,
postanowił wkroczyć. O tym, że Francuzi i Brytyjczycy nie zaatakują
Niemców postanowiono bowiem 12 września na tajnej naradzie w
Abbeville.
„Pan Chamberlain uważa decyzję o niepodjęciu jak dotąd operacji na
wielką skalę we Francji za mądrą. (...) Pan Daladier jest całkowicie
pewny, że operacje ofensywne na wielka skalę, podjęte na samym
początku byłyby błędem. (...) Polacy chcą, aby Francuzi czynili więcej,
lecz Francuzi zdają sobie sprawę, że robią wszystko, co w ich mocy.
Chamberlain w każdym calu zgadza się z tą polityką” – brzmiały zapisy
tajnego protokołu spisanego w tajemnicy przed polską dyplomacją.
I można by tutaj wiele napisać o możliwościach francuskiej armii, o jej
potencjale pancernym i miażdżącej przewadze liczebnej na froncie
zachodnim, można snuć hipotezy o zduszonym w zarodku konflikcie
światowym, gdyby w momencie ataku na Polskę sojusznicy
zdecydowali się uderzyć na Niemcy, ale nie o to tutaj chodzi.
Najistotniejszy w tej historii jest fakt, że o sowieckich zamiarach
wiedzieli wszyscy, oprócz rządzących Polską.
A jeszcze nieco ponad miesiąc wcześniej delegacja brytyjskich
oficerów wywiadu z zazdrością patrzyła na nasz sprzęt służący do
radiowywiadu, wychwytujący wszystkie niemieckie fale, czego
wyspiarze nie byli w stanie uczynić. Oczywiście, w ramach współpracy
przekazywaliśmy na bieżąco wszystkie istotne informacje, a wraz z
nimi – podstawy do złamania kodu Enigmy. W ramach
„podziękowania”, oraz za postawę z wrzesnia’39 do dzisiaj nie
usłyszeliśmy nawet krótkiego: apologize.
Referat „Wschód”, Korpus Ochrony Pogranicza i niewygodne
informacje wywiadu
Zaraz po klęsce należało wyznaczyć odpowiedzialnych za taki a nie
inny przebieg wrześniowej kampanii. Zaskoczenie związane z
niespodziewanym wkroczeniem Sowietów zrzucono na karb
niedostatecznego rozpoznania wywiadowczego na kierunku
wschodnim. Tylko nielicznym oficerom udało się dowieść swoich
kwalifikacji przed nową kadrą. Mieli prawo poczuć się w roli kozłów
ofiarnych, gdyż oskarżenia o niedostateczne rozpoznanie były
nieprawdą. Informacje wywiadu o sowieckim zagrożeniu docierały
do centrali na bieżąco. Burzyły one jednak założenia i plany sztabu
generalnego, przez co spotykały się z całkowitym brakiem
zainteresowania.
Co ciekawe, przez niemal dwadzieścia lat uważano, że największe
zagrożenie płynąć będzie jednak ze wschodu. To właśnie z tego
kierunku obawiano się przyszłego uderzenia i wszelkie ćwiczenia
dostosowywano do strategii obrony ze wschodu. Dopiero w okresie
poprzedzającym wybuch wojny, zarówno Główny Inspektorat Sił
Zbrojnych, Sztab Główny, jak i kadra polityczna ciężar przyszłego
konfliktu zaczęły rozpatrywać na kierunku zachodnim – dramatycznie
błędnym myśleniem okazało się więc całkowite odrzucenie
zagrożenia ze wschodu. Zarówno według polskiej jak i zagranicznej
elity politycznej porozumienie Niemiec z Rosją wydawało się po
prostu niemożliwe. Od momentu dojścia Hitlera do władzy, stosunki
Niemiec i ZSRR stopniowo uważano za coraz gorsze. Dlatego nagła
wizyta Ribbentropa w Moskwie była zaskoczeniem dla całego
Zachodu. Nasza kadra dowódcza dalej wierzyła w utrzymanie polsko–
sowieckiego paktu o nieagresji.
A nasza „dwójka” informowała. Odział II Sztabu Generalnego Wojska
Polskiego zajmujący się wywiadem i kontrwywiadem, w ocenie
dzisiejszych historyków dobrze wywiązał się ze swojego zadania.
Doskonale spisywali się w zadaniach tzw. „wywiadu płytkiego”
funkcjonariusze Korpusu Ochrony Pogranicza (KOP). Znaliśmy ruchy
wojsk w strefie przygranicznej, wiedzieliśmy o dodatkowej fali
poboru, ogromnej mobilizacji, znaliśmy uzbrojenie, liczebność i
miejsca stacjonowania. Wywiad podawał, że od 1934 r. stan liczebny
sowieckiej armii zwiększył się o 200%!!! Raporty referatu „Wschód”
niemal w 100% pokrywały się z późniejszymi przemówieniami
sowieckich oficerów. Nasi „dwójkarze” wiedzieli, że ta armia ma
charakter wybitnie ofensywny. Mimo, że nie mieliśmy wysoko
postawionych agentów w samym sztabie generalnym Armii
Czerwonej, zebraliśmy informacje, które – jeżeli nie wskazywały na
jednoznaczną chęć interwencji – to dawały przynajmniej podstawy do
rewizji dotychczasowej strategii.
Brytyjczycy – trzeba oddać – w jednym zachowali się honorowo.
Poinformowali Polaków o propozycji sowietów, którzy chcieli w
sojuszu z Anglią i Francją powstrzymać Hitlera. Wymagało to jednak
zgody na przemarsz przez terytorium Rzeczpospolitej wojsk
sowieckich. Czy ta informacja nie wzbudziła u osób decydujących
choć cienia podejrzenia co do przyszłości sowieckich zamiarów?
A może zabrakło po prostu odpowiedniej analizy tego czym w swojej
istocie był komunizm. Może zapomniano już, że komunizm by
przetrwać potrzebował ekspansji. Stalin nigdy nie zrezygnował z
marszu na Zachód. Może wśród rządzących Polską zabrakło osób
takich jak Sergiusz Piasecki, który dzięki wieloletniej działalności
wywiadowczej w sowieckiej Rosji poznał prawdziwy charakter tej
zbrodniczej ideologii.
24 VII 1939 r. francuska placówka polskiego wywiadu „Lecomte”
przesłała do Warszawy depeszę o najwyższym priorytecie. Zawierała
ona informacje o nagłym zbliżeniu niemiecko–rosyjskim, wizycie
Ribbentropa w Moskwie i zawartym porozumieniu. Nie dotarto
jednak do tajnego załącznika Paktu Ribbentrop–Mołotow,
mówiącego o przyszłym podziale ziem Rzeczypospolitej. Jak
wiadomo, już informacje o nagłych planach ataku ze strony Niemiec
odbierano w Sztabie Głównym z niedowierzaniem. Do tego doszło
zagrożenie ze strony Sowietów – tego było już za wiele. Na rewizję
dotychczasowej strategii było już za późno.
Wieczorkiewicz wskazuje na „wtykę”
Na decyzje najwyższego dowództwa mogła mieć wpływ także
działalność agenturalna obcego mocarstwa. Z taką tezą wyszedł ś.p.
prof. Paweł Wieczorkiewicz. Wskazał on, że wśród doradców
wąskiego kręgu osób decyzyjnych (sprawującego tak naprawdę pełnię
władzy w II Rzeczypospolitej) działał sowiecki agent. Z tą opinią
zgadza się już wielu historyków. Wiemy bowiem, że na biurko Stalina
trafiały meldunki agenta postawionego wśród najwyższych polskich
władz państwowych. Póki co jest to tylko hipoteza, dlatego – z czystej
przyzwoitości – nie podamy imienia i nazwiska podejrzanego. Gdyby
okazało się to prawdą, jego rola byłaby dla Stalina nie do
przecenienia.
- W jego najbliższym otoczeniu [Józefa Becka], jako dyrektor
Departamentu Wschodniego MSZ działał sowiecki agent (…) przy
okazji zaufany człowiek prezydenta Mościckiego. Miał on wgląd w
polską politykę zagraniczną, co więcej – kształtował ją. Jeżeli polski
wywiad alarmował, to (…) [on] uspokajał – podawał Wieczorkiewicz.
Były także inne przesłanki. Pod koniec sierpnia, niespodziewanie
został odwołany z Warszawy sowiecki ambasador. W
przemówieniach Stalina nie odnotowywano już ani jednego elementu
antyhitlerowskiej narracji. Jednak nawet jeżeli Sztab Główny uznałby
sowieckie zagrożenie za realne, to tak naprawdę… nie miałoby to
większego znaczenia.
Klęska była nieuchronna
17 września maski opadły. Wkraczające do Polski sowieckie wojska
pierwszego rzutu liczyły sumie ok. 620 tys. żołnierzy, 4,7 tys. czołgów
i 3,3 tys. samolotów. Siły te liczyły dwa razy więcej czołgów niż mogli
wystawić Niemcy, oraz dwa razy więcej samolotów niż Luftwaffe. Z
taką siłą po prostu nasze wojsko nie miało szans. Nieważne jakiej
nowej strategii nie obrałby Naczelny Wódz gen. Śmigły–Rydz, nie
byliśmy w stanie prowadzić walki na dwóch frontach. Najlepiej
podejście do sowieckiej agresji wyraża rozkaz Naczelnego Wodza:
„Sowiety wkroczyły. Nakazuję ogólne wycofanie na Rumunię i Węgry
najkrótszymi drogami. Z BOLSZEWIKAMI NIE WALCZYĆ, chyba w razie
natarcia z ich strony lub próby rozbrojenia oddziałów. (…) Miasta do
których podejdą bolszewicy, powinny z nimi pertraktować w sprawie
wyjścia garnizonów do Węgier lub Rumunii”.
Na skutek zerwanej łączności, rozkaz nie dotarł do wszystkich
oddziałów. Niektórzy stawiali opór bez nadziei na zwycięstwo. Co
było później, wszyscy doskonale wiemy…
Mija już kolejna rocznica tych tragicznych wydarzeń. Można zadać
pytanie, czy jako państwo odrobiliśmy tę lekcję historii? Czy
skończyliśmy zrzucać odpowiedzialność za klęskę na przebiegłość,
wyrachowanie i bezwzględność naszych sąsiadów? Czy wystarczająco
mocno uderzyliśmy się we własne piersi? Pozostaje nam jedno.
Módlmy się, aby Polska nigdy więcej nie znalazła się w tak tragicznej
sytuacji. Aby rządzący Polską nie popełnili tych samych błędów, idąc
w ślady swoich politycznych poprzedników.
Piotr Relich