36 Cartland Barbara Ucieczka od miłości

background image

Barbara Cartland

Ucieczka od miłości

A fugitive from love

background image

Od autorki
Na początku wieku Tanger w niczym nie przypominał

uroczego miejsca, jakim jest teraz. Ulice były brudne,
zatłoczone, pełno było na nich wielbłądów, osłów, żebraków i
trędowatych.

W przepełnionych więzieniach brakowało żywności.

Odbywający karę mordercy, rozbójnicy i pospolici przestępcy
mogli liczyć jedynie na wsparcie przyjaciół, dlatego tez
większość cierpiała głód.

Muzułmańskie dziewczęta wychodziły za mąż pomiędzy

dziesiątym a dwunastym rokiem życia. Polityka rządu opierała
się na ucisku, przekupstwie, niesprawiedliwości i grabieży.

A mimo to coraz więcej Anglików i Amerykanów,

skuszonych wspaniałym, zdrowym klimatem, budowało wille
w pobliżu Tangeru.

background image

R

OZDZIAŁ

1

Rok 1903
Pociąg zatrzymał się na stacji w Monte Carlo. Idąc

peronem Salena rozglądała się ze zdumieniem: otoczenie
wyglądało całkiem zwyczajnie. Nie było ani egzotyczne, ani
tak groźne, jak się spodziewała.

Matka przełożona nie kryla swej dezaprobaty, gdy się

dowiedziała, iż Salena jedzie do swego ojca do Monte Carlo.
Nie pochwalała tego projektu. Dziewczynę dziwił sprzeciw
matki przełożonej, która znana była z liberalnych poglądów i
tolerancji.

Przez ostatnie dwa lata Salena uczyła się w szkole

klasztornej. Przyjmowano do niej dziewczęta różnych
wyznań, nie tylko katoliczki. Mimo to Salena wiedziała, że
fakt uzyskania miejsca zawdzięcza wpływom przyrodniej
babki.

- Klasztor St. Marie to bardzo ekskluzywna szkoła, która

może przyjąć ograniczoną liczbę uczennic - wyjaśniła Salenie
lady Cardenham - ale odpowiednie wykształcenie uważam za
niezbędne. Przede wszystkim powinnaś znać języki obce. -
Przerwała i po chwili dorzuciła: - W dzisiejszych czasach
dobrze wychowana panna powinna płynnie mówić po
francusku i, jeśli to możliwe, znać również włoski i niemiecki.

Salenie wydawało się, że istniał jeszcze jeden powód, dla

którego babka wybrała szkołę klasztorną. Zachowanie ojca po
śmierci matki dziewczyny budziło zastrzeżenia starszej pani.
Lady Cardenham nie była w najlepszych stosunkach ze swym
przyrodnim synem i było to tajemnicą poliszynela. Biorąc na
siebie odpowiedzialność za wykształcenie Saleny, starsza pani
kierowała się poczuciem obowiązku, a nie uczuciem.

- To jedyna rzecz, za jaką płaci - powiedział gorzko ojciec

- więc nie miej skrupułów w sprawie drogich książek i
dodatkowych zajęć, o ile istnieją tam takie możliwości.

background image

Dodatkowych zajęć było mnóstwo. Salena czuła

zakłopotanie na myśl, że pod koniec semestru jej babka
otrzyma bardzo wysoki rachunek. Inna sprawa, że z łatwością
mogła go zapłacić. Lady Cardenham była majętna; tym
większym ciosem była dla Saleny jej śmierć na pół roku przed
jej pierwszym balem.

Dziewczęta w szkole ciągle rozmawiały o tym, co zrobią,

gdy dorosną; o balach, jakie będą dla nich wydawane, i o
spotkaniach towarzyskich, w jakich wezmą udział.

W rezultacie Salena nie mogła doczekać się dnia, w

którym zostanie przedstawiona w Pałacu Buckingham i
zadebiutuje na „wspaniałej, londyńskiej scenie".

I tak miała szczęście, gdyż lady Cardenham opłaciła

czesne za rok z góry. Jednak Salena z lękiem myślała o końcu
semestru i o tym, że nikt nie zatroszczył się o to, jak spędzi
wakacje.

Po śmierci matki ani razu nie opuściła Francji, aby

odwiedzić Anglię.

Kilka uczennic, których rodzice przebywali za granicą,

wybierało się pod opieką dwóch zakonnic na wieś, na farmę.
Matka przełożona zaproponowała Salenie przyłączenie się do
nich i spędzenie kilku tygodni w spokojnym, choć nieco
prymitywnym otoczeniu.

Pobyt na wsi okazał się przyjemny, lecz po powrocie do

szkoły Salena z żalem myślała, że nie ma o czym opowiadać
koleżankom. Mimo wszystko była szczęśliwa, więc ostatnie
wydarzenia spadły na nią jak grom z jasnego nieba. Najpierw
dowiedziała się o śmierci babki, a zaraz potem dostała list od
ojca. Prosił ją o przyjazd nie do Londynu, jak się spodziewała,
lecz do Monte Carlo.

Monte Carlo!
Sama nazwa kojarzyła się ze wszystkim co niegodziwe i

występne, chociaż w gazetach podawano, iż koronowane

background image

głowy Europy często przebywały w tym mieście. Na liście
gości nie zabrakło nawet króla Edwarda i jego pięknej,
duńskiej żony - królowej Aleksandry.

Zakonnice uważały to miejsce za piekło na ziemi. Salena

nie zdziwiłaby się, gdyby bagażowi wyglądali jak diabły lub
gdyby parowóz zmienił się nagle w smoka ziejącego ogniem.

Tymczasem lokaj, który zbliżył się do niej, grzecznie zdjął

wysoki kapelusz ozdobiony kokardą.

- M'mselle Cardenham?
- Oui, je suis mademoiselle Cardenham (Oui, je... (fr.) -

Tak, jestem panną Cardenham. (przyp tł.)) - odpowiedziała
Salena.

- Monsieur czeka na panią w powozie.
Salenę ogarnęło uczucie radości. Z entuzjazmem

skierowała się w stronę wyjścia, podczas gdy lokaj czekał na
bagaże.

Na zewnątrz w otwartym powozie czekał ojciec. Siedząc

wygodnie, palił cygaro.

- Tatuś! - krzyknęła radośnie Salena. Podbiegła do

powozu, wsiadła i uniosła twarz ku mężczyźnie.

Zauważyła, że zanim ją pocałował, przyjrzał się jej

badawczo. Później swym zwykłym, dobrodusznym tonem
powiedział:

- Jak się masz, maleństwo? Miałem zamiar powiedzieć ci

na powitanie, że urosłaś, ale nadal jesteś takim samym
karzełkiem jak dawniej.

- Prawdę mówiąc, od chwili gdy widziałeś mnie ostatnio,

urosłam ponad dziesięć centymetrów - odpowiedziała Salena.

Lord Cardenham wyrzucił cygaro i położywszy ręce na

ramionach córki, odsunął ją nieco od siebie.

- Pozwól, że ci się przyjrzę - powiedział. - Tak, miałem

rację!

- Co masz na myśli, tatusiu?

background image

- Założyłem się sam z sobą, że wyrośniesz na piękność.
Na policzkach Saleny ukazał się rumieniec.
- Miałam nadzieję, tatusiu... że uznasz mnie... za ładną.
- Jesteś więcej niż ładna - stwierdził lord Cardenham. -

Prawdę mówiąc, jesteś tak piękna jak twoja matka, ale w inny
sposób.

- Bardzo chciałabym być podobna do mamy.
- A ja lubię myśleć, że masz także coś ze mnie -

oświadczył szczerze lord Cardenham. - Co z bagażem?

Pytanie skierowane było do lokaja, który stał przy

powozie.

- Bagażowy już go niesie, monsieur.
- Czy jest tego dużo?
- Nie, monsieur.
- W takim razie weźmiemy go ze sobą - zdecydował lord

Cardenham.

- Tak, monsieur.
Pojawił się bagażowy z kufrem Saleny i walizką,

zawierającą głównie książki.

- To wszystko, co masz? - zapytał lord Cardenham.
- Obawiam się, tatusiu, że mam niewiele ubrań.

Wyrosłam z sukienek, które nosiłam przed żałobą po babci.
Kupowanie nowych wydawało mi się bez sensu. Przecież po
opuszczeniu szkoły i tak bym ich nie nosiła.

- Oczywiście, masz rację - przyznał ojciec.
Wyciągnął z kieszeni kosztowną, skórzaną papierośnicę

nabijaną złotem i powoli ją otworzył. Salena pomyślała, że
ojciec w ten sposób próbuje zyskać na czasie. Nie dbał o
wybór cygara; raczej zastanawiał się, co ma powiedzieć.

W tym czasie bagaż został umieszczony w schowku, lokaj

zajął swe miejsce i powóz ruszył.

- Myślę, tatusiu, że chcesz mi powiedzieć coś ważnego -

zauważyła spokojnie Salena.

background image

- Kochanie, chcę ci powiedzieć wiele rzeczy -

odpowiedział ojciec - ale pozwól, że najpierw wyjaśnię, gdzie
się zatrzymamy.

- Czyżbyśmy mieli się zatrzymać u twoich przyjaciół? -

zapytała Salena z nutką rozczarowania w głosie. - Liczyłam na
to, że będę z tobą.

- Pragnę tego równie gorąco - odrzekł - ale, mówiąc

szczerze, muszę teraz polegać na hojności moich przyjaciół.

- Czy to znaczy, tatusiu, że masz kłopoty finansowe?
- To nie kłopoty, Saleno. Jestem bankrutem. Nie mam ani

grosza!

- Och, nie!
Był to okrzyk rozpaczy. Salena wiedziała, że ojciec

zawsze

miał problemy finansowe. Pamiętała, jak musiały z

matką oszczędzać, żeby związać koniec z końcem.

- Przypuszczam - rzuciła pytająco - że babcia nie zapisała

ci nic w testamencie?

- Czy coś mi zapisała? - wybuchnął lord Cardenham -

Wolałaby zostawić majątek samemu diabłu! Dziwi

mnie tylko

fakt, że wśród swych spadkobierców nie uwzględniła ciebie.

Salena milczała, więc ciągnął:
- Znam powód: nienawidziła mnie i myślała, że gdybyś

otrzymała jakieś pieniądze, ja bym je wydał. Dokładnie w ten
sam sposób zachował się ojciec twej matki, niech go piekło
pochłonie! - Przerwał i zaciągnąwszy się głęboko cygarem,
dorzucił: - To znaczy, maleństwo, że nie mamy środków do
życia. Musimy coś wymyślić, i to szybko.

Salena bezradnie rozłożyła ręce.
- Co możemy zrobić, tatusiu?
- Myślałem o różnych rozwiązaniach - rzekł wymijająco

lord Cardenham - ale o tym pomówimy później. Na razie
postaraj się być miła dla naszego gospodarza.

- Nie powiedziałeś mi jeszcze, kto to jest.

background image

- To książę Sergiusz Pietrowski.
- Rosjanin! - wykrzyknęła Salena.
- Tak, Rosjanin, i w dodatku bardzo majętny. Pełno ich w

Monte Carlo, każdy bogaty jak Krezus i mogę z
przyjemnością stwierdzić, że są naprawdę hojni.

- Ale książę jest twoim przyjacielem - zauważyła Salena.

- Mam nadzieję, że nie ma nic przeciwko temu, aby mnie
gościć.

- Wyjaśniłem mu szczerze, że nie mam cię dokąd zabrać -

odpowiedział lord Cardenham. - Natychmiast zaproponował,
abym przywiózł cię do jego willi. Liczyłem na to, ale
potrzebujemy od niego o wiele więcej.

Salena obróciła się i spojrzała na ojca ze zdumieniem.
- Tatusiu... więcej?
- Nawet najpiękniejsza kobieta potrzebuje oprawy.
- Tatusiu, chyba nie sugerujesz...?
- Nic nie sugeruję, po prostu mówię ci - stwierdził ojciec

stanowczo - że jeśli książę nie zaopatrzy cię w kilka nowych
sukien, będziesz nosić to, co masz, lub chodzić nago!

- Ależ... tatusiu!
W głosie Saleny zabrzmiało przerażenie. Lord Cardenham

poczuł się zakłopotany.

- Posłuchaj mnie teraz uważnie, Saleno - powiedział

szorstko. - Naprawdę jestem bankrutem, mam też długi. A
więc, mówiąc prosto z mostu, musimy teraz polegać na
naszym własnym sprycie.

- Tatusiu, jesteś taki mądry i dowcipny, że z pewnością

ludzie chętnie cię goszczą, ale ja to co innego. Przeraża mnie
sama myśl o tym, iż książę miałby płacić za moje stroje.

- Nie mamy innego wyjścia - rzucił lord Cardenham z

ciężkim westchnieniem.

- Tatusiu, jesteś pewny?

background image

- Daję ci słowo, rozważyłem wszystkie możliwości. Ale

widzisz, nawet mieszkanie u przyjaciół w ten czy inny sposób
bywa kosztowne. Choćby niedawno: zabrakło mi szczęścia
przy grze i musiałem pożyczać pieniądze na napiwki dla
służby.

Salena zrozumiała, iż ten stan rzeczy sprawia ojcu

przykrość. Pomyślała, że uprawianie hazardu w takiej sytuacji
jest zbyt ryzykowne, lecz powstrzymała się od uwag i
rozejrzała się po otoczeniu.

Znajdowali się już poza granicami miasta. Po jednej

stronie drogi widać było morze, po drugiej - wysokie, skaliste
góry. Egzotyczne pnącza pokryte purpurowymi Kwiatami
pokrywały nagie zbocza. Wokół rosło mnóstwo różowego
geranium i złotawych mimoz, które zdawały się przyciągać
światło słoneczne.

- To jest cudowne! Och, tatusiu, co za cudowny widok! -

Spojrzała na morze i wykrzyknęła: - Co za wspaniały jacht!
Tatusiu, spójrz!

Na tle błękitnego nieba rysowała się sylwetka białej łodzi.

Rozcinała dziobem lazurowe fale, pozostawiając z tyłu
srebrzystą pianę. Widok ten przywodził na myśl obrazek z
bajki. Nie wiadomo czemu lord Cardenham nachmurzył się,
odpowiadając:

- To „Afrodyta". Należy do księcia Templecombe, a żeby

go szlag!

- Dlaczego go przeklinasz, tatusiu?
- Z czystej zazdrości, maleństwo. Templecombe jest jedną

z najważniejszych osobistości Anglii, oczywiście, jeśli nie
liczyć rodziny królewskiej. Ma domy, konie i najlepsze tereny
łowieckie - wszystko to, czego pragnę i nie mogę mieć!

- Biedny tatuś!
- Niezupełnie - odrzekł lord Cardenham. - Mam coś czego

on nie posiada.

background image

- Co takiego? - zapytała Salena.
- Kochaną, słodką córkę!
Salena zaśmiała się radośnie i przytuliła do ramienia ojca.
- Tak się cieszę, że jestem z tobą - wyznała cicho.
- Spodoba ci się willa księcia - powiedział ojciec. - Jest

wspaniała, choć nie on ją budował. Kupił ją od jakiegoś
nieszczęśnika, który stracił wszystko w kasynie i wolał się
zastrzelić, niż żyć w nędzy.

Salena zadrżała. Właśnie takie historie słyszała o Monte

Carlo. Przez głowę przemknęła jej myśl, że nie mogłaby żyć
w domu, którego poprzedni właściciel odebrał sobie życie.

- Ja też rozważałem takie wyjście - stwierdził ojciec,

wzdychając ciężko.

- Och, nie, tatusiu! Nie wolno mówić takich rzeczy! To

jest złe, niegodziwe! - krzyknęła Salena. - Życie jest bardzo
cenne, to dar Boga.

- Szkoda, że Bóg nie jest tak hojny w innych sprawach -

rzucił z przekąsem lord Cardenham. Później spojrzał na córkę
i dodał: - Myślę jednak, że czasem bywa. Z pewnością
obdarzył mnie przepiękną córką.

Salena przysunęła się do ojca i ujęła jego dłoń.
- To cudownie, tatusiu, że tak mówisz. Inne dziewczynki

w szkole śmiały się ze mnie; mówiły, że wyglądam dziecinnie
i nikt nie uwierzy, że jestem dorosła.

- Wyglądasz bardzo młodo, to fakt - potwierdził lord

Cardenham.

Raz jeszcze przyjrzał się córce i z poetyckim natchnieniem

pomyślał, że przypomina kwiat.

W drobnej twarzy o ostrym podbródku dominowały

olbrzymie oczy. Gdyby były niebieskie, podkreślałyby jasność
włosów; ale miały kolor szary, przybierający chwilami zielony
odcień. Szeroko rozstawione nadawały Silenie wygląd
niewinnego dziecka, które nie zna świata. Lord Cardenham

background image

już dawno zadecydował, że Salena tu przyjedzie. Teraz jednak
po raz pierwszy zaczął się zastanawiać, czy przywożenie do
Monte Carlo kogoś aż tak niedoświadczonego nie jest
przeciwne naturze.

Po chwili zastanowienia doszedł jednak do wniosku, że

innej możliwości nie było. Miał nadzieję, że niewinność
uchroni córkę przed zrozumieniem wielu rzeczy. Głośno
zauważył:

- Razem z nami w willi mieszkają różni ludzie, ale łączy

ich jedno: żyją tylko dla hazardu.

- Tu jest tak pięknie - stwierdziła Salena, patrząc na

morze. - Z pewnością można robić coś innego.

- Wkrótce przekonasz się, że nic nie jest ważne poza

hazardem - odpowiedział sucho.

- Dla mnie będzie - powiedziała - ponieważ jednego

jestem pewna: nie mogę ryzykować straty choćby grosza.

- Oczywiście, to nie podlega dyskusji - uśmiechnął się

lord Cardenham.

Konie skręciły w boczną uliczkę.
- Jesteśmy na miejscu - oznajmił. - Myślę, że to jedna z

najpiękniejszych willi na całym Lazurowym Wybrzeżu.

Jechali wolno krętym podjazdem, wśród sosen. Po obu

stronach znajdował się mur porośnięty pnącym geranium. W
dole widać było willę, zbudowaną na małym przylądku,
wysuniętym w morze. Oświetlona promieniami słońca robiła
imponujące wrażenie.

Gdy weszli do chłodnego holu, Salena poczuła się jak w

bajce. Było tu zupełnie inaczej niż w wysokim, wąskim domu
przy Eaton Square. Mieszkali tam za życia matki i zawsze
odczuwali ciasnotę.

Tu była przestrzeń i luksus. Lustra wiszące na ścianach

odbijały promienie słońca i wszystko zdawało się lśnić.

background image

Ojciec powiódł Salenę przez duży, elegancko umeblowany

salon na taras. Błękitne markizy chroniły obecnych tam ludzi
przed słońcem.

W niskich, wygodnych fotelach siedziały dwie osoby.

Salena natychmiast zwróciła uwagę na wyjątkową urodę
kobiety. Towarzyszył jej mężczyzna, który na widok
przybyłych wstał z miejsca.

- A więc nareszcie jesteś, Bernie - zwrócił się do lorda

Cardenhama. - Pomyślałem, że pociąg się spóźnił.

- Tak właśnie było - odpowiedział lord Cardenham. -

Wasza Wysokość, chciałbym przedstawić moją córkę, Salenę.

Salena dygnęła i z ciekawością spojrzała na księcia.
Miał około czterdziestu lat i kiedyś zapewne był

przystojny. Wpatrywał się w Salenę piwnymi, nieco
wyłupiastymi oczami. Dziewczyna czuła się zakłopotana.

Siwiejące na skroniach włosy, zaczesane do tyłu,

odsłaniały kwadratowe czoło. Mężczyzna wyglądał na
człowieka, który zawsze żył w zbytku.

- Witam, Saleno - odezwał się po angielsku, z silnym,

obcym akcentem. - Jak się spodziewam, twój ojciec
powiedział ci, z jaką radością będę cię gościł,

- To bardzo miłe, Wasza Wysokość - szepnęła Salena.
Ojciec ucałował dłoń damy, siedzącej w fotelu pod

markizą.

- Madame Versonne, pragnę przedstawić pani moją małą

Salenę - powiedział.

- Ależ naturalnie, jestem zachwycona! - odpowiedziała

Francuzka.

Nie wyglądała jednak na zachwyconą. Salena miała

wrażenie, że nieznajoma mierzy ją niechętnym spojrzeniem.
Kłaniając się marzyła o tym, aby ktoś powiedział jej, jak się
ma zachować w tej sytuacji.

Madame Versonne wstała z fotela.

background image

- Teraz, kiedy przyjechałeś - zwróciła się do lorda

Cardenhama - mogę iść do siebie i odpocząć. Na tarasie jest za
gorąco, ale dotrzymywałam towarzystwa Sergiuszowi i
bawiłam go, przynajmniej mam taką nadzieję.

Rzuciła księciu prowokacyjne spojrzenie. Odpowiedział

komplementem, którego z całą pewnością oczekiwała.

Madame Versonne opuściła taras i szeleszcząc jedwabną

spódnicą przeszła do salonu. W powietrzu unosiła się woń jej
egzotycznych perfum.

- Usiądźcie, proszę - zaproponował książę. - Bernie, na

pewno masz ochotę na drinka. Tyle czasu spędziłeś w upale,
czekając na przyjazd córki. Nie sądziłem, że w kwietniu może
być aż tak gorąco.

Salena miała zamiar powiedzieć, że uważa, iż pogoda jest

cudowna. Tymczasem rozglądała się wokół dyskretnie, by nie
sprawiać wrażenia osoby zbyt ciekawskiej.

Białe, marmurowe schody wiodły z tarasu do ogrodu,

położonego niżej. Salena zauważyła, że willa jest zbudowana
na trzech poziomach. Ogród na skalistym cyplu znajdował się
niemal na poziomie morza. Pośrodku stała kamienna fontanna.
Wielkie drzewa rzucały cień na trawniki. Salena nie znała
nazw wielu egzotycznych roślin zdobiących rabaty.

Pomiędzy drzewami widać było fragment wybrzeża.

Ciągnęło się od Monte Carlo do, o ile dobrze pamiętała, Alp
Nadmorskich.

Cudownie, że tu jestem, pomyślała, wszystko jest znacznie

piękniejsze, niż się spodziewałam.

Nieskazitelnie błękitne morze dopiero tuż przy linii

horyzontu zmieniało odcień na szmaragdowozielony.

Koleżanki Saleny często opowiadały o Lazurowym

Wybrzeżu, ale zwykle miały na myśli Niceę lub Cannes, gdzie
odwiedzały przyjaciół. Nieraz z zapartym tchem wspominały

background image

o Monte Carlo, lecz żadna z nich nie była nigdy w Księstwie
Monako.

A ja tu jestem, powiedziała do siebie Salena.
Przez chwilę żałowała, że w następnym semestrze nie

wróci do szkoły. Nareszcie miałaby co opowiadać
koleżankom!

- O czym myślisz?
Usłyszawszy niski głos odwróciła się i zobaczyła księcia.
- To jest przepiękne! - powiedziała. - Czytałam wiele o

pejzażach południowej Francji i nawet uczyłam się historii
tego regionu, ale nie sądziłam, że wygląda tak czarująco!

Książę uśmiechnął się.
- Przeżywałem to samo, gdy przyjechałem tu pierwszy raz

- odrzekł. - Mój kraj również jest piękny.

- Tak też słyszałam - zgodziła się Salena. Słyszała

również o okrucieństwie i ucisku panującym w Rosji, lecz
uznała, że taka uwaga nie byłaby odpowiednia. Postanowiła
natomiast poprosić księcia, aby opowiedział o dworze
rosyjskim i wspaniałych pałacach Sankt Petersburga. Zanim
ułożyła w myśli pierwsze pytanie, niespodziewanie odezwał
się ojciec, siedzący obok księcia.

- Saleno, zdejmij ten brzydki kapelusz. Chcę, żeby książę

zobaczył twoje włosy.

Spojrzała na ojca ze zdziwieniem. Bez protestów zdjęła

kapelusz, gdyż przywykła do natychmiastowego wypełniania
poleceń opiekunów. Trochę niepokoiła się tylko o wygląd
swej fryzury. Rano zaczesała włosy do tyłu i upięła w gładki
kok. Po zdjęciu kapelusza nad jej owalnym czołem uniosła się
łagodna, naturalna fala, lśniąca w promieniach słońca.

- Sergiuszu, w sprawach płci pięknej nikt nie ma więcej

doświadczenia niż ty - powiedział lord Cardenham. - Jak,
twoim zdaniem, powinna się ubierać Salena i jakie kolory są
dla niej odpowiednie?

background image

- Tylko jedna osoba w Monte Carlo mogłaby doradzić

twojej córce - odpowiedział książę. - To Yvette. Na swój
sposób jest artystką i w przeciwieństwie do innych krawców
nie popełnia podstawowego błędu: nie niszczy osobowości
kobiet zbyt wymyślnymi strojami.

- Mów dalej, Sergiuszu, słucham cię - naciskał lord. -

Podejrzewam, że ty również w pewnym sensie jesteś artystą.
A może raczej to sprawa rosyjskiego temperamentu?

- Strój zawsze powinien być częścią pięknej kobiety i jej

osobowości - stwierdził książę. - I zapamiętaj to sobie, Bernie:
kobieta nigdy nie powinna wyglądać jak wieszak na ubrania.

- Zapamiętam to - oświadczył lord Cardenham - ale jeśli o

mnie chodzi, nie mógłbym zapłacić Yvette. Jej usługi są dla
mnie za drogie. Równie dobrze mógłbym próbować
spacerować po morzu.

Salena poczuła, że rumieniec wypływa na jej policzki.

Doskonale wiedziała, czemu ojciec skierował rozmowę na ten
temat. Miała ochotę uciec i ukryć się gdzieś. Wolałaby nie
słyszeć, jak lord Cardenham bez skrupułów zmierza do celu.
Uświadomiła sobie, że książę także zna intencje lorda. Gdy się
odezwał, w jego głosie zabrzmiała ledwie słyszalna nutka
cynizmu:

- Moim zdaniem, Bernie, dla kogoś tak uroczego jak

twoja córka tylko najlepsze jest wystarczająco dobre.

- Naprawdę tak uważasz? - zapytał lord Cardenham

szczerze.

- Oczywiście - odpowiedział książę, - Poślę kamerdynera

do Monte Carlo. Niech poprosi Yvette, żeby przyszła
niezwłocznie. Myślę, że drogę do naszego domu zna na
pamięć.

- Jestem ci bardzo wdzięczny - rzekł lord Cardenham - i

wiem, że Salena czuje to samo. Kochanie, musisz
podziękować księciu za tak hojny dar.

background image

- Dziękuję, bardzo dziękuję - powiedziała Salena

posłusznie.

Czuła się zażenowana. Rumieniec palił jej policzki, nie

śmiała spojrzeć księciu w oczy.

To poniżające, myślała, żeby ojciec musiał otwarcie kogoś

prosić, aby zapłacił za moje stroje.

Oczywiście, księcia było na to stać. Salena była pewna, że

jej matka i matka przełożona byłyby zaszokowane.

Niezręczną

sytuację rozładowało

pojawienie się

służącego. Przyniósł butelkę szampana w srebrnym kubełku
wypełnionym lodem. Rozstawił na stole kieliszki i napełnił
dwa, lecz gdy chciał napełnić trzeci, Salena uniosła dłoń.

- Nie, dziękuję.
- Czyżbyś nie lubiła szampana? - spytał książę.
- Pijałam go rzadko - odparła Salena. - Tylko na Boże

Narodzenie i na urodziny tatusia.

- Może wolałabyś lemoniadę?
- Tak, proszę.
Książę wydał polecenie służbie, a potem odezwał się,

jakby przerywając zadumę:

- Można ci pozazdrościć, Saleno. Dopiero wchodzisz w

życie, więc wszystko jest dla ciebie nowe i interesujące.
Zastanawiam się, Bernie, jak my byśmy się czuli, gdybyśmy
jeszcze raz mieli po osiemnaście lat?

- To było tak dawno - odpowiedział lord Cardenham. -

Pamiętam tylko szalone podniecenie, kiedy wygrałem na
wyścigach konnych.

- A ja z tamtych czasów najlepiej pamiętam pewien

romans - rzucił książę rozmarzonym tonem. - Bynajmniej nie
pierwszy, ale zakochałem się do szaleństwa. Noc w noc
oglądałem ten sam balet i niezmiennie byłem zachwycony.

background image

Mężczyźni się roześmiali. Salena pomyślała, że na zawsze

zapamięta pierwszy widok, jaki zobaczyła, przyjechawszy na
południe Francji: biały jacht płynący po błękitnym morzu.

Kiedy wypiła lemoniadę, książę zaproponował, aby

obejrzała swoją sypialnię.

- Niedługo przyjdzie Yvette - powiedział. - Wybierzemy

suknię dla ciebie na dzisiejszy wieczór i kilka innych, które
będziesz mogła nosić, dopóki Yvette nie dostarczy
wszystkiego, co potrzebne.

- Jestem pewna, że nie będę potrzebowała wiele -

odpowiedziała szybko Salena, walcząc z nieśmiałością.

W tej samej chwili zauważyła na twarzy ojca grymas i

zrozumiała, że zamierza on wyciągnąć od księcia tyle, ile
będzie możliwe.

Zalała ją fala wstydu. Poszła do sypialni. Bagaż był już

rozpakowany. Na komódce stał portret matki. Patrząc nań,
Salena zastanawiała się, co matka myślałaby o tej sytuacji.

Portret był raczej amatorskim szkicem, lady Cardenham

nigdy bowiem nie miała okazji pozować znanemu artyście.
Mimo to podobieństwo zostało uchwycone. Salenie wydawało
się, że matka patrzy na nią z wyrazem potępienia w oczach.

- Co mogę na to poradzić? - zapytała. - Tatuś postępuje

źle, ale jeśli mam z nim mieszkać w tej eleganckiej willi,
muszę ubierać się odpowiednio.

Salena położyła się na łóżku. Krajobraz, który widziała

przez okno, pobudzał wyobraźnię. Dziewczyna pogrążyła się
w marzeniach i nie zauważyła upływu czasu. Kiedy usłyszała
pukanie do drzwi, drgnęła, wracając do rzeczywistości.

Yvette przybyła z wieloma pakunkami i z asystentką do

pomocy. Była śniadą, energiczną Francuzką, brzydką, lecz
zadziwiająco pociągającą.

Słowo „odpowiednie" z całą pewnością nie byłoby

najtrafniejszym określeniem sukien, które przyniosła Yvette.

background image

- Widziałam ojca panienki i Jego Wysokość -

poinformowała Salenę, - Powiedzieli, że mam panienkę ubrać,
a potem wysłać na dół, do salonu, gdzie wszyscy czekają, aby
panienkę obejrzeć.

- Będę się wstydzić - odpowiedziała Salena.
- Kiedy skończę pannę ubierać, nie będzie powodów do

wstydu - rzuciła madame Yvette. - Ale żadna elegancka dama
nie pozwoliłaby się ubrać w taki strój, jaki panienka ma na
sobie!

Salena wyjaśniła, że niedawno opuściła szkołę. Madame

zaakceptowała usprawiedliwienie, ale z obrzydzeniem rzuciła
na podłogę prostą, źle skrojoną suknię podróżną.

Mając na sobie wieczorową kreację, Salena zerknęła w

lustro i wydało się jej, że widzi kogoś obcego.

Prawdę mówiąc, madame zaczęła ubieranie od podstaw.

Wyjęła z pudła gorset i zasznurowała go ciasno, aby
uwydatniał szczupłą talię Saleny.

- To za ciasne, madame! - krzyknęła dziewczyna, ale

Francuzka nie zwracała uwagi na jej protesty.

- Panienka ma wyjątkową figurę. Grzechem byłoby to

ukrywać.

- Ależ ja nie mogę oddychać!
- To dlatego, że pozwoliła panienka swemu ciału na

rozluźnienie. To źle, bardzo źle. Ciało zawsze musi być
sprężyste.

Suknia z białego tiulu uwydatniała nie tylko szczupłą talię,

ale również krągłe piersi i biel skóry. Wydawała się dosyć
śmiała w kroju, a zarazem było w niej coś eterycznego, co
podkreślało młodość Saleny i jej podobną do kwiatu twarz.

Madame Yvette obrzuciła ją krytycznym spojrzeniem.
- Dobrze - powiedziała. - Może przydałoby się trochę

biżuterii, ale...

background image

- Nie, nie! Proszę nawet o tym nie wspominać - przerwała

jej Salena.

Wiedziała, że ojciec domagałby się klejnotów od księcia,

podobnie jak wszystkiego, co uważał za niezbędne.

- Proszę iść do salonu - poleciła madame Yvette. - Suknię

na jutro przymierzymy później.

Salena zrobiła, jak jej kazano. Wchodząc do salonu

poczuła, że jej policzki pokryły się rumieńcem wstydu.

Ojciec i książę siedzieli na sofie, paląc cygara i pijąc wino.

Story zaciemniały pokój i chroniły przed upałem. Mimo
panującego półmroku Salena była zażenowana. Stojąc w
drzwiach, miała wrażenie, że jest doskonale widoczna.

- Pozwól, że ci się przyjrzę - rzucił książę.
- Masz rację, Sergiuszu! - krzyknął lord Cardenham. - Ta

kobieta to geniusz! Nie mogę wyobrazić sobie stroju, który
byłby bardziej odpowiedni dla młodej damy.

Salena zbliżyła się wolno.
Wiedziała, że to głupie, ale wolałaby mniej dopasowaną i

znacznie skromniejszą kreację.

Czuła się tak, jakby książę patrzył na jej nagie ciało.

Zatęskniła do swej źle skrojonej, brzydkiej sukni, w której
przyjechała.

- Wyglądasz przepięknie - zauważył książę. - Bez

wątpienia przed końcem wieczoru powie ci to wielu
mężczyzn.

- Mam nadzieję, że nie - odparła szybko Salena. Książę

uniósł brwi, zdziwiony taką reakcją, więc z wahaniem
spróbowała mu to wyjaśnić:

- Wstydzę się, kiedy ludzie zwracają na mnie uwagę... ale

może pan stara się po prostu być miły.

- Oczywiście, że staram się być miły - odpowiedział

książę. - W dodatku jestem gotów być jeszcze milszy.

background image

- Tak, wiem... i jestem... bardzo wdzięczna - wyjąkała

Salena. Miała wrażenie, że nie wyraża się jasno.

Zapragnęła wrócić do szkoły. Tam nie groziło jej

mówienie niewłaściwych rzeczy i nikt nie patrzył na nią w
sposób, który ją peszył. Nie mogła już tego znieść. Odwróciła
się do drzwi.

- Madame przygotowała jeszcze jedną suknię, którą mam

wam pokazać - powiedziała i wybiegła z salonu.

Kilka godzin później nakładała białą, wieczorową kreację.

Fryzjer z Monte Carlo kunsztownie ułożył jej włosy. Cały
czas powtarzała sobie, że teraz musi się zachowywać jak
dorosła osoba, a nie jak przerażona pensjonarka.

Czterokrotnie schodziła do salonu w sukniach

przygotowanych przez madame Yvette; ogarniało ją coraz
większe zażenowanie. Książę patrzył na nią w dziwny sposób
i prawił wyszukane komplementy. W jego słowach kryło się
sporo dwuznaczności. Ojciec Saleny śmiał się, lecz ona nie
dostrzegała w tym nic zabawnego.

- Nie mogę zachowywać się jak głuptas i przynosić wstyd

tatusiowi - szepnęła Salena, patrząc w lustro.

Służąca, pomagająca jej w ubieraniu, wyrażała szczery

zachwyt nad urodę dziewczyny.

- Mademoiselle wygląda wspaniale, zupełnie jak jedna z

lilii, które hodujemy na targi w Nicei.

- Targi kwiatów? - zapytała Salena. - Słyszałam, ze

można tam ujrzeć mnóstwo pięknych roślin.

- Goździki sprowadzamy z wybrzeża - odpowiedziała

służąca. - Lilie też, głównie dla kościołów. - Uśmiechnęła się i
wykonała ręką charakterystyczny, bardzo francuski gest. -
Panienka jest piękna i niewinna jak anioł, nie powinna
panienka bywać w salonach gry Monte Carlo

- Czy dziś wieczorem jedziemy do Monte Carlo? -

zapytała Salena

background image

- Mais out m'mselle (Ależ tak, panienko (przyp. tł.)) -

odrzekła służąca - Wszyscy co wieczór chodzą do kasyna
Każdego popołudnia, czasem nawet od rana jest tam mnóstwo
ludzi Ja uważam to tylko za stratę pieniędzy

- Ja również - zgodziła się Salena. Jednocześnie z trudem

kryła podniecenie na myśl o wizycie w Monte Carlo. Nie
zamierzała grać, to prawda; tyle jednak słyszała o
najsłynniejszej świątyni hazardu!

Usłyszała pukanie do drzwi. Domyśliła się natychmiast, że

to ojciec, który przyszedł, aby sprowadzić ją na dół, tak jak
obiecał wcześniej.

Lord Cardenham wyglądał elegancko i dostatnio. Białą

koszulę ozdabiała spinka z perłą, w butonierce pysznił się
czerwony goździk.

Zawsze był przystojny Mówił wprawdzie, ze nie ma

złamanego grosza, lecz jego prezencja zadawała kłam temu
twierdzeniu. Salena wiedziała, iż patrząc na ojca nikt nie
mógłby domyślić się prawdy.

- Gotowa jesteś, kochanie?
- Tatusiu, ładnie wyglądam?
- Książę bez przerwy prawił ci komplementy, chyba nie

muszę już nic dodawać...

Salena wyczuła w jego głosie nutę satysfakcji.
- W jaki sposób możemy wyrazić księciu swą

wdzięczność? - zapytała

Chciała porozmawiać o tym już wcześniej, lecz czekała,

aż służąca opuści pokój i zostaną z ojcem sami.

- Powierzam to tobie - odpowiedział.
- Tatusiu, mnie? Ależ ja nie wiem, co mam jeszcze

powiedzieć.

- A więc postaraj się być miła - doradził. - Nie wszyscy

bogaci mężczyźni byliby tak hojni w stosunku do kogoś, kogo
widzą po raz pierwszy w życiu i o kim nic nie wiedzą.

background image

- Podejrzewam, tatusiu, że opowiadałeś mu o mnie.
- Naturalnie, opisałem mu twoje położenie - przyznał

ojciec. - Rosjanie są bardzo sentymentalni, a ty, jako dziecko
pozbawione opieki matczynej i mające ojca nędzarza, jesteś
godna co najmniej współczucia.

Salena cicho westchnęła.
- Książę był bardzo miły, ale wolałabym, żebyś nie

musiał go o nic prosić.

- Sam to zaproponował - bronił się lord Cardenham.

Salena miała zamiar powiedzieć, że w takiej sytuacji trudno
mu było zrobić coś innego, ale wiedziała, że jej protesty na nic
się nie zdadzą.

Ojciec zawsze umiał wykorzystać okazję. Czyż miała go

winić teraz, gdy znajdowali się na granicy nędzy?

- Jedno jest pewne - ciągnął lord Cardenham. - Płacisz,

nosząc te stroje, zwłaszcza gdy suknia może zaprocentować,
że tak powiem.

Objął Salenę, przytulił i musnął wargami jej policzek.
- Teraz po prostu podziękuj księciu - powiedział. - I. na

litość boską, nie zapominaj języka w buzi. Właśnie na tym
polega kłopot z Angielkami: nie są nawet w połowie tak
swobodne, jak kobiety innych narodowości.

- Spróbuję powiedzieć to, co należy - szepnęła.
- Bądź grzeczną dziewczynką - napomniał ją ojciec. - A

teraz chodźmy na dół. Chcę widzieć, jaką minę zrobi madame
Versonne, gdy cię zobaczy. Uważaj na nią; to prawdziwa
tygrysica.

- Co to znaczy? - zaniepokoiła się Salena. - Nie

rozumiem.

Zdawało się, że lord Cardenham gotów jest wyjaśnić to

określenie, ale po chwili zmienił zdanie.

- Niedługo sama zrozumiesz - rzucił. - Po prostu bądź

sobą i trzymaj kciuki.

background image

- Na szczęście, tatusiu? - zapytała.
- Na szczęście - odrzekł z powagą. - Kiedy zobaczyłem

cię na stacji, moje maleństwo, pomyślałem, że ty mi je
przyniesiesz.

Zaprowadził Salenę do salonu. Znajdowało się tam

mnóstwo ludzi. Słychać było głośne rozmowy, przerywane
wybuchami śmiechu. Salena dostrzegła księcia, on również
ich zauważył. Przeprosił towarzystwo i podszedł do
Cardenhamów.

Wśród rozmówców księcia znajdowała się madame

Versonne. Przedtem, na tarasie, wydała się Salenie piękna,
teraz w wieczorowej sukni prezentowała się wręcz
olśniewająco. Wyglądała tak, jakby wyłaniała się z morskich
fal: zielony kolor sukni i strusie pióra, kołyszące się nad
ramieniem, potęgowały jeszcze to wrażenie. Naszyjnik ze
szmaragdów harmonizował barwą z resztą stroju. W ciemnych
włosach madame Versonne, kunsztownie upiętych na czubku
głowy, pyszniła się broszka wysadzana brylantami i
szmaragdami; przytrzymywała pióro egzotycznego ptaka.

Salena wpatrywała się w kobietę z takim podziwem, że

prawie nie zauważyła księcia, stojącego obok. Ukłoniła się
pospiesznie.

- Wyglądasz dokładnie tak, jak się tego spodziewałem -

powiedział.

- Dziękuję - odrzekła. - Nie wiem, jak mam okazać

Waszej Wysokości swą wdzięczność.

- Może odłożymy to na później, do chwili, gdy będziemy

sami - rzekł książę.

- Tak, oczywiście - zgodziła się Salena. Odniosła

wrażenie, że książę nie chce, aby inni ludzie dowiedzieli się o
jego hojności.

- Chcę cię przedstawić moim przyjaciołom - rzucił

Pietrowski, biorąc ją pod rękę.

background image

Gdy skończyli obchód salonu, Salena wiedziała o gościach

nie więcej niż na początku. Zobaczyła zbyt wiele nowych
twarzy, usłyszała za dużo trudnych do wymówienia nazwisk i
tytułów.

Książę musiał odejść, gdyż zaanonsowano przybycie

kolejnego gościa. Salena z ulgą wróciła do ojca. Akurat
rozmawiał z madame Versonne. Spojrzenie kobiety od razu
stwardniało.

- Twoja córka, milordzie - zwróciła się do lorda

Cardenhama - powinna zadebiutować raczej na balu dla
młodych panienek, niż przy zielonym stoliku.

- Salena nie będzie grać - odrzekł. - Poza tym uważam, że

w Monte Carlo niewiele jest debiutantek.

Madame Versonne zaśmiała się nieprzyjemnie.
- One w żadnym klimacie nie żyją zbyt długo -

zareplikowała. - Najkrócej zaś tam, gdzie polują na nie orły
imperium.

Zdawało się, że jej słowa mają podwójne znaczenie.

Salena nie zrozumiała aluzji. Gdy madame Versonne oddaliła
się szukając księcia, lord Cardenham powiedział:

- Ostrzegałem cię przed nią. Trzymaj się z daleka od jej

pazurów!

- Mam wrażenie, że ona mnie nie lubi - zauważyła Salena.

- Nie mam pojęcia dlaczego. Przecież dziś zobaczyła mnie po
raz pierwszy.

Lord Cardenham uśmiechnął się.
- Powodu nie trzeba szukać daleko.
- Wyjaśnij mi... - zaczęła Salena.
Nie doczekała się odpowiedzi. Ktoś podszedł do ojca i

zaczął z nim rozmawiać.

Przy obiedzie jej sąsiadami przy stole byli starszy

Rosjanin i Francuz. Rosjanin mówił wyłącznie o systemach,
które wypróbowywał w kasynie. Francuz natomiast prawił jej

background image

tak wyszukane komplementy, że aż ją śmieszył. Jedzenie było
znakomite. Stół udekorowano złotymi świecznikami i
mnóstwem orchidei.

Salena patrzyła na nie, oszołomiona zbytkiem. Wiedziała,

że są to najdroższe kwiaty. Sprowadzenie ich w takiej ilości
wyłącznie dla dekoracji stołu wydało jej się czymś
niesłychanym.

Z drugiej strony wszystko w otoczeniu księcia było zbyt

ozdobne i wręcz ekstrawaganckie: jedzenie, wino, biżuteria
kobiet i rzucająca się w oczy elegancja mężczyzn.

Właśnie w takim świecie obracał się jej ojciec. Jednak ona

nie widziała przedtem niczego podobnego. Nawet cygara
mężczyzn wydawały się dłuższe i grubsze niż zwykle.

Nie mogła oprzeć się wrażeniu, że ona i jej ojciec nie

pasują do tego miejsca. Byli przecież biedni i nie wiedzieli,
skąd wziąć pieniądze na życie.

Przypuszczalnie tatuś mógłby znaleźć jakąś pracę i

zarabiać, myślała, ale co ze mną?

Wiedziała, że jej umiejętności są niedostateczne, by mogła

je praktycznie wykorzystać. Potrafiła rysować i malować, ale
po amatorsku. Umiała grać na fortepianie, lecz nie
dorównywała wirtuozom. Zresztą jedyną pracą, dostępną dla
kobiet, była posada guwernantki lub damy do towarzystwa.
Salena doskonale o tym wiedziała. Westchnęła cicho.

- Nie cierpiałabym takiej pracy - powiedziała do siebie.
Zastanawiała się z niepokojem, co przyniesie przyszłość.
Nie mogła oprzeć się wrażeniu, że gdy opuszczą willę, nie

będą mieli dokąd pójść.

Dla jej ojca nie stanowiłoby to problemu. Ciągle

znajdowali się ludzie gotowi zaprosić go do siebie i
zaoferować tak zwane „łóżko do spania i dach nad głową".
Był przecież czarującym mężczyzną i doskonałym kompanem
do zabawy.

background image

Kiedyś otrzymywał mnóstwo zaproszeń, w których

pomijano jego żonę. Salena przypomniała sobie, co mówiła
wówczas matka.

- Widzisz, skarbie, wszyscy wolą wolnych mężczyzn,

zwłaszcza takich, jak twój ojciec. Para sprawia więcej
kłopotów, szczególnie gdy nie może zaoferować nic w
zamian.

- A co należałoby dać im w zamian? - spytała z

ciekawością Salena.

- Gościnność - odparła matka. - Gdybyśmy mieli dom na

wsi lub mogli zorganizować bal w Londynie czy duże
przyjęcie, byłoby to coś, co twój ojciec nazywa "rewanżem".
Niestety, żadna z tych rzeczy nie jest dla nas osiągalna.

Salena była wówczas mała, ale w miarę, gdy dorastała,

zauważała, że podobne sytuacje powtarzały się coraz częściej.
Zdarzało się, że nawet bliscy przyjaciele nie zapraszali jej
rodziców na przyjęcia. Matka traktowała to spokojnie, zaś
ojciec klął. Bardzo przeżywał fakt, iż jest pomijany.

Chodziło wyłącznie o „rewanż", myślała teraz Salena. W

jaki sposób ja mogę „zrewanżować się" komuś, kto coś dla
mnie zrobi?

Spojrzała na przeciwległy kraniec stołu, gdzie siedział

książę. Rozmawiał z madame Versonne i drugą, równie
piękną kobietą.

Coś w ich zachowaniu, gestach i sposobie, w jaki patrzyły

na księcia, uświadomiło Salenie, że obie kobiety wyrażają mu
swą wdzięczność i może nawet uczucia.

- A więc... na to liczy - domyśliła się.
Podejrzenie, że mógłby oczekiwać od niej podobnego

zachowania, wzbudziło w Salenie dreszcz niepokoju.

background image

R

OZDZIAŁ

2

- Nie , tatusiu... Nie mogę tego zrobić, nie mogę!
Znajdowali się w pokoju Saleny. Lord Cardenham

podszedł do okna i w milczeniu spoglądał na morze. Po chwili
Salena dorzuciła nerwowo:

- Chciałabym móc cię zadowolić, ale... nienawidzę

księcia. Nie umiem tego wyjaśnić... On mnie przeraża. W jego
spojrzeniu kryje się coś takiego...

Zastrzeżenia Saleny budził nie tylko sposób, w jaki książę

na nią patrzył. Ilekroć jej dotykał, czuła przeszywający
dreszcz obrzydzenia, zupełnie jakby jej skóry dotykał wąż.

Książę zawsze starał się być w pobliżu Saleny. Ciągle

muskał jej ręce lub ocierał się o nią ramieniem.

Przez ostatni tydzień czuła się tak, jakby ją osaczył i

zaciskał pętlę. W nocy budziła się przerażona, gdyż pojawiał
się w jej snach.

Zauważała przesycone nienawiścią spojrzenia madame

Versonne. Również ton, jakim zwracała się do niej ta kobieta,
stawał się coraz bardziej napastliwy, tak że Salena kurczyła
się w sobie i miała ochotę stać się niewidoczna.

A teraz ojciec powiedział coś niewiarygodnego: książę

chciał pojąć ją za żonę.

- Tatusiu, on jest stary - zaprotestowała żałośnie. Milczał,

więc dodała:

- Naturalnie, pragnę wyjść za mąż... w przyszłości, ale

chciałabym się zakochać... i żeby mój wybrany był młody.

- Młodzi nie mają pieniędzy! - rzucił ostro lord

Cardenham.

Kiedy się odwrócił, zauważyła w jego spojrzeniu coś

nowego, czego nigdy przedtem nie widziała.

- Przemyślałem to, wierz mi - dodał. - Spędziłem wiele

bezsennych nocy, szukając innego wyjścia i mówiąc szczerze,
kochanie, nic innego nam nie zostaje.

background image

Salena zbladła, jej oczy pociemniały, malowało się w nich

przerażenie.

- Czy to znaczy, tatusiu, że muszę poślubić księcia, gdyż

jest bogaty?

- Już dziś przeznaczył dla ciebie dwa tysiące funtów

rocznie - odpowiedział lord Cardenham. - Masz chyba tyle
rozumu, aby wiedzieć, co to dla nas znaczy.

Jęknęła, lecz nic nie powiedziała, więc ojciec

kontynuował:

- Dwa tysiące funtów rocznie to sporo pieniędzy, a poza

tym...

Przerwał, jakby zakłopotany. Salena dorzuciła cicho:
- Tobie również coś daje.
- Wystarczająco dużo, abym mógł spłacić długi i nie

musiał rozpaczliwie zastanawiać się nad przyszłością.

Na chwilę zapadła cisza. Potem lord Cardenham dodał:
- Widzisz, Saleno, naprawdę mogę albo prosić cię o

spełnienie mej woli, albo zastrzelić się i skończyć ze
wszystkim.

- Co to znaczy, tatusiu?
- Jeśli nie spłacę długów, wierzyciele zaczną wytaczać mi

procesy. W takich sprawach rozgłos jest nieunikniony, to zaś
zmusiłoby mnie do rezygnacji z członkostwa w klubach.

Salena dobrze wiedziała, co oznaczałaby taka kara. Jej

ojciec należał do dwóch elitarnych londyńskich klubów. Nie
licząc przyjaciół, były najważniejszą rzeczą w jego życiu.

- Tatusiu, czyżbyś zrobił coś złego?
- Niewątpliwie ty i twoja matka uznałybyście to za złe -

rzucił ostro. - Dość powiedzieć, że kiedyś zaryzykowałem i
wygrana była w zasięgu ręki, lecz wszystko straciłem!

- Jesteś pewny, że jeśli... nie poślubię księcia, znajdziemy

się w trudnej sytuacji?

background image

- W bardzo trudnej - odpowiedział lord Cardenham

grobowym głosem.

Westchnęła ciężko, z głębi serca.
Kiedy ojciec powiadomił ją, że książę chce się z nią

ożenić, powinna była zgadnąć, iż nie ma ucieczki. Przerażało
ją to. Wolała nie myśleć, co przyniesie jutro. Podbiegła do
ojca jak małe, wystraszone dziecko.

Objął ją, przytulił i zdławionym głosem powiedział:
- Maleństwo, wiem, że nie byłem dobrym ojcem, ale w

ten sposób przynajmniej twoja przyszłość będzie bezpieczna.

Pod wpływem impulsu chciała odpowiedzieć, że bycie

żoną księcia jest wystarczająco straszne. Nic gorszego i
bardziej przerażającego nie mogło jej spotkać. Wiedziała
jednak, że ojciec cierpi, a ponieważ go kochała, postanowiła
być dzielna.

- Tatusiu, spróbuję zrobić to, czego pragniesz. Ujął ją pod

brodę i nakłonił do podniesienia głowy.

Długo przyglądał się córce, a potem cicho, jakby do

siebie, powiedział:

- Gdyby tylko było więcej czasu, gdybyśmy mogli

zaczekać. Może trafiłby się ktoś inny...

Milczała wiedząc, że ojciec nie oczekuje odpowiedzi.

Mimo woli przypomniała sobie różnych mężczyzn, którzy
prawili jej komplementy od chwili, gdy zjawiła się w Monte
Carlo.

Chodzili do kasyna co wieczór, Salena trzymała się blisko

ojca i razem przyglądali się graczom. Wielu mężczyzn,
znajomych

lorda

Cardenhama,

podchodziło

doń w

oczywistym celu: pragnęli, aby przedstawił ich swej córce.
Onieśmielali ją i nie zawsze wiedziała, jak ma odpowiadać.
Mimo to ich komplementy nie napełniały jej obrzydzeniem i
nie budziły niesmaku. Te uczucia pojawiały się tylko wtedy,
gdy słyszała kwieciste tyrady, spływające z warg księcia.

background image

Lubiła odwiedzać kasyno. Powodem tego był między

innymi fakt, że natychmiast po ich przybyciu madame
Versorme zaciągała księcia do stolika z bakaratem. Siadała
przy nim i grała za jego pieniądze, on zaś, tak jak inni
bogacze, próbował rozbić bank.

Lord Cardenham opowiedział Salenie o wielu graczach i

wyjaśnił, kim są. Zapytała naiwnie, dlaczego tak majętni
ludzie nie szukają lepszych rozrywek, tylko marzą o wygraniu
fortuny. Odpowiedział:

- Uprawianie hazardu nie ma sensu, lecz tym, którzy

pławią się w luksusie, dostarcza cudownego dreszczyku
emocji.

Zrozumiała, że on także pragnie grać, ale nie może sobie

na to pozwolić. Czasem stawiał kilka franków na wybrane
numery w ruletce lub próbował szczęścia w trente - et -
quarante. Przerażała ją myśl o stracie, więc z niepokojem
obserwowała każdą odwróconą kartę czy też ruch małej, białej
kulki na kole ruletki.

W końcu nieuchronnie przychodził moment, gdy dołączał

do nich książę. Patrząc Salenie w oczy wyciągał rękę, aby jej
dotknąć. Wówczas miała ochotę uciec i schować się gdzieś.
Natychmiast przypominała sobie jednak, że książę zapłacił za
jej suknie. Musiała być dla niego miła, wyrażając w ten
sposób wdzięczność.

Ponieważ mieszkańcy willi byli cudzoziemcami, Salena

zatęskniła za rodakami. Marzyła o zobaczeniu angielskich
twarzy i o rozmowie w ojczystym języku.

Któregoś dnia w kasynie mężczyzna, z całą pewnością

anglik, ukłonił się jej ojcu. Był wysoki i miał szerokie
ramiona. Jego ciemnobrązowe włosy kontrastowały z jasną
cerą. Miał na sobie eleganckie ubranie, podobnie jak wszyscy
obecni, lecz nosił je z wyjątkowym, naturalnym wdziękiem.
Odnosiło się wrażenie, że strój jest częścią jego osoby.

background image

- Dobry wieczór, Cardenham - powiedział Anglik.
- Mam nadzieję, że będzie dobry - zażartował ojciec - ale

jeszcze za wcześnie, aby o tym mówić.

Anglik zaśmiał się wiedząc, że lord myślał o hazardzie.
- Kto to był? - zapytała Salena. Obserwowała wysokiego

mężczyznę, gdy mijał wystrojonych ludzi. Przy nim wyglądali
tak, jakby ich stroje wieczorowe były trochę źle skrojone.

- Książę Templecombe - odpowiedział lord Cardenham.
- A więc jacht, który widzieliśmy w dniu mojego

przyjazdu, należy do niego - upewniła się lekko drżącym
głosem.

- Tak, „Afrodyta" jest jego własnością - potwierdził

ojciec. - Gdyby nadarzyła się okazja, chętnie zwiedziłbym ten
statek. Słyszałem, że to najnowocześniejszy model w całej
Europie.

- Ja też chciałabym go obejrzeć - powiedziała Salena.
Nie zobaczyła już księcia, choć rozglądała się za nim.

Liczyła na to, że nieznajomy zacznie rozmowę z jej ojcem.
Niestety, ani następnego wieczora, ani później nie zjawił się w
kasynie.

- Muszę ci coś powiedzieć - zaczął ojciec. Dostrzegła jego

zakłopotanie. Świadczyło o tym nienaturalnie sztywne
zachowanie i dziwny ton głosu.

- Co takiego, tatusiu?
- Książę chce poślubić cię natychmiast!
- Natychmiast? Och, nie, tatusiu! To niemożliwe!
- On nalega - stwierdził lord Cardenham. - Szczerze

mówiąc, potrzebuję tych pieniędzy, które mi obiecał.

- Czy to możliwe? Dlaczego mielibyśmy pobrać się... tak

szybko? - Pytanie zabrzmiało żałośnie, więc dodała: - Co
powie madame Versonne?

background image

Wszyscy widzieli, że madame Versonne traktuje księcia

jak swą prywatną własność. Nawet dla kogoś tak
niedoświadczonego jak Salena było to oczywiste.

W willi pełniła rolę gospodyni. Zawsze starała się być

przy księciu i zachowywała się tak, jakby miała do jego osoby
szczególne prawa. Salena uznała, że widocznie planują
małżeństwo. Nawet spojrzenia, jakimi książę obrzucał Salenę,
nie zachwiały tym przekonaniem. Co prawda nie słyszała, aby
ktoś wspominał o podobnym projekcie. Z drugiej strony wielu
gości rozmawiało między sobą po rosyjsku, a tego języka nie
znała. W każdym razie nigdy nie przyszło jej do głowy, że
książę jest kawalerem do wzięcia.

Przez chwilę stała, oszołomiona myślą o ślubie z

gospodarzem willi. Jeszcze bardziej niewiarygodny wydawał
się

takt, iż miało to nastąpić wkrótce.

- Ale... czy to możliwe? - spytała ponownie.
- Książę o wszystkim pomyślał - odpowiedział lord

Cardenham. - W tej chwili informuje gości, mieszkających w
jego willi, o chorobie swego osobistego służącego. Chłopak
zaraził się szkarlatyną. - Przerwał i dodał: - W związku z tym
książę poleca wszystkim przeprowadzkę do hotelu „Paryż".
Zarezerwował tam dwa piętra. Ja mam pełnić rolę gospodarza
do chwili, gdy zawrzecie małżeństwo i wyjedziecie spędzać
miodowy miesiąc.

- Ależ, tatusiu... - zaczęła Salena z wyrzutem.
Umilkła jednak, zrozumiawszy, że nic więcej nie może

powiedzieć.

- Książę był w stałym kontakcie z chorym służącym; to

znaczy tak utrzymuje. Ma zamiar odbyć kwarantannę,
spędzając kilka tygodni w izolacji. - Westchnął głęboko i
ciągnął dalej: - Willę, oczywiście, należy zdezynfekować.
Goście wrócą do niej za jakiś czas, ale was już tam nie będzie.

background image

Podszedł do okna i dorzucił: - Bóg jeden wie, jak mam

powiedzieć madame Versonne o wyjeździe księcia. Na pewno
wpadnie w furię! Bez wątpienia jednak Sergiusz uśmierzy jej
gniew nad wyraz hojną darowizną.

- Ale co ja mam robić? I dokąd... zabierze mnie książę? -

zapytała Salena.

- Ślub odbędzie się w willi dziś wieczorem. To tajemnica,

nikt nie będzie o tym wiedział - odrzekł lord Cardenham. -
Musisz to zrozumieć, Saleno. Książę powinien mieć
pozwolenie cara, lecz twierdzi, że podróż do Rosji i z
powrotem zajęłaby mnóstwo czasu.

- Z pewnością lepiej byłoby dla niego, gdyby to zrobił -

rzuciła szybko Salena.

- Rozumiesz konieczność zachowania sekretu, prawda? -

spytał ojciec. - Poza tym znalazłabyś się w niezręcznej
sytuacji, stając twarzą w twarz z madame Versonne i
wysłuchując komentarzy innych przyjaciół księcia.

- Tak... oczywiście... wolałabym ich nie słyszeć.
Stwierdziła, że madame Versonne naprawdę ją przeraża.

Wszystko kurczyło się w niej na myśl o ujrzeniu gniewu i
zazdrości w oczach tej kobiety.

Damy, przebywające w willi, należały do szczególnego

rodzaju. Salena pomyślała, że w stosunku do nich jej matka
zachowywałaby się bardzo chłodno. Z pewnością w ich
towarzystwie byłaby sztywna i małomówna.

Matka nigdy nie krytykowała przyjaciół ojca. Czasem

jednak w trakcie ich odwiedzin wyczuwało się w domu
specyficzną, wrogą atmosferę. Wtedy właśnie matka z uroczej
i uśmiechniętej kobiety zmieniała się w osobę milczącą i
sztywną.

Gdy Salena porównywała z nią inne, wydawały się jej w

pewnym sensie wulgarne. Określenie „łatwe" byłoby może
najbardziej odpowiednie.

background image

Przypomniała sobie, co powiedziała kiedyś matka o

damie, której zachowanie potępiała:

- Może podobać się mężczyznom, ale jest łatwa. Jeśli

chodzi o mnie, to mam nadzieję, że więcej jej nie zobaczę.

Salena była pewna, iż matka tak samo określiłaby jej

nowych znajomych z Monte Carlo, szczególnie madame
Versonne. Mimo to powstrzymała się od krytyki. Wiedziała,
że zmartwiłaby ojca, a poza tym nie było innego rozwiązania.

Teraz jednak przyszła jej do głowy nowa myśl. Po ślubie z

księciem resztę życia będzie musiała spędzić w towarzystwie
podobnych kobiet. Uznała tę perspektywę za niezbyt miłą. Nie
wszystkie były tak pełne jadu i pogardy jak madame
Versonne, to prawda. Za to wyczuwało się w nich brak
szczerości, a w ich zachowaniu było coś sztucznego.
Nadskakiwały księciu i innym mężczyznom, w tym ojcu
Saleny. Zdawało się, że odgrywają jakieś role, lecz pod
udawaniem kryło się coś więcej. Salena odnosiła wrażenie, iż
każda z nich stara się osiągnąć swój cel i zdobyć tyle, ile się
da. Podejrzewała je o brak prawdziwych uczuć dla
kogokolwiek.

- Nie, tatusiu - powiedziała głośno. - Wolałabym, żeby

nikt nie wiedział o moim... ślubie. - Po chwili dorzuciła: - Czy
naprawdę musi to być tak szybko, dziś wieczorem?

- A czy jest sens odkładać? - zapytał ojciec. - Książę

zorganizował wszystko tak, aby ludzie nie mieli czasu
komentować przedwcześnie jego decyzji.

- Ale ty zostaniesz ze mną?
- Obawiam się, że to niemożliwe - odpowiedział. -

Według księcia ci, którzy nie stykali się bezpośrednio z jego
służącym, są bezpieczni. Muszą wszakże opuścić willę, aby
uniknąć zarażenia.

- Ależ, tatusiu! Nie możesz mnie zostawić!

background image

- Będę z tobą tak długo, jak to możliwe - odrzekł. -

Naturalnie przeprowadzka gości zmusza nas do wynajęcia
kilku pojazdów. Obiecuję, że wyjadę ostatnim.

- Z pewnością wszyscy będą oczekiwać, że pojadę z tobą.
- Książę zadbał i o to - zapewnił ją lord Cardenham. -

Twoje przyjaciółki ze szkoły zaprosiły cię do swej willi, a ja
uznałem, że towarzystwo młodzieży sprawi ci przyjemność.

Salena naprawdę tego pragnęła. Wołałaby znaleźć się

wśród przyjaciół niż w towarzystwie obrzydliwego, starszego
mężczyzny, który miał być jej mężem.

- Przepraszam, kochanie - rzucił ojciec. - Przykro mi z

powodu tego szoku. Uwierz mi: gdyby książę nie poprosił o
twoją rękę, nie miałbym pojęcia, co zrobić, żeby uchronić nas
od spania w rynsztoku.

Zerknął na szafę. Była otwarta i mógł widzieć dziesiątki

sukien, przyniesionych Salenie przez madame Yvette.
Codziennie przybywały nowe, a wraz z nimi koszule nocne
obszyte koronką, szlafroczki, jedwabne pończochy, pantofelki
dopasowane kolorem do sukni i lamowane futrem narzutki.

Na początku Salena usiłowała protestować. Mówiła, że to

za dużo i że nie potrzebuje tylu rzeczy. Jednak ojciec
rozgniewał się, więc starała się przyjmować to, co jej dawano,
z wdzięcznością. Słowa podzięki z trudem przechodziły
Salenie przez gardło.

Jakby czytając w myślach córki, lord Cardenham sięgnął

do kieszeni i wyciągnął z niej szkatułkę.

- Jego Wysokość prosił, abym ci to dał - powiedział. -

Uznał, że złagodzi to szok i spodoba ci się. Wiem, ile
przeżyłaś. Ostatecznie wszystko stało się tak nagle.

Podał kasetkę Salenie. Wzięła ją z przymusem. Odgadła,

co jest w środku, i pomyślała, że to rodzaj łańcucha,
przykuwającego ją do znienawidzonego mężczyzny.

background image

Powoli, drżącymi palcami otworzyła szkatułkę. W środku

znajdował się olbrzymi pierścień z rubinem otoczonym
brylantami. Sprawiał wrażenie bardzo starego. Ojciec
wyjaśnił:

- Myślę, że to pierścień rodowy. Coś ci powiem, Saleno:

książę obsypie cię klejnotami, gdyż zakochał się w tobie do
szaleństwa.

Nie odpowiedziała. Patrzyła na rubin. Czerwony blask

skojarzył jej się z ogniem piekielnym. Pierścień budził w
Salenie uczucie wstrętu.

- Prawdę mówiąc, książę coś mi wyznał - ciągnął lord

Cardenham. - Jeszcze żadna kobieta nie zrobiła na nim takiego
wrażenia. - Mówiąc jakby do siebie, dodał: - Myślę, że
zapłaciłby za ciebie każdą cenę.

Salena popatrzyła na niego i powiedziała cicho:
- On mnie kupuje, tatusiu, i wstyd mi, gdyż tyle już za

mnie... zapłacił.

- Nie ma powodu do wstydu - odpowiedział ze złością

ojciec. - Jesteś piękna, Saleno; piękna, młoda i niewinna.
Każdy mężczyzna byłby dumny, mogąc cię pojąć za żonę. -
Spojrzał na nią i westchnął: - Gdybyśmy tylko mieli więcej
czasu!

Salena włożyła pierścień do szkatułki i odstawiła ją na

komodę.

- Kiedy mam być gotowa? - zapytała.
- Najpierw książę musi upewnić się, że wszyscy opuścili

willę. Twój... ślub... odbędzie się po obiedzie. Kobiety
potrzebują czasu na spakowanie rzeczy, a książę ma do
załatwienia jeszcze parę innych spraw.

- Jakich? - spytała nerwowo.
- Jutro zabierze cię chyba na swój jacht - odpowiedział

lord Cardenham. - Zasugerowałem mu podróż do Grecji.

background image

Pomyślałem, że chciałabyś ją zobaczyć. O tej porze roku jest
tam naprawdę pięknie.

Salena na moment zamknęła oczy. Zawsze marzyła o

Grecji. Wkrótce jednak przypomniała sobie, kto z nią będzie, i
urocza wizja zbladła.

- Resztę wyjaśni ci książę - powiedział ojciec. - Uważam,

że najrozsądniej byłoby, gdybyś do obiadu została w swoim
pokoju. Do tej pory wszyscy powinni wyjechać.

- Tatusiu, nie jedź, dopóki nie będziesz musiał! Proszę! -

błagała Salena.

- Naturalnie - odrzekł. - Mam ochotę na drinka. Może

usiądziemy na balkonie sąsiedniego pokoju? Wiem, że nikt
tam nie mieszka.

Otworzył drzwi i rozejrzał się ukradkiem, a potem skinął

na córkę. Weszli do pokoju, z którego roztaczał się widok na
ogród i morze.

Pomieszczenie to było większe niż sypialnia Saleny i

miało wyjście na balkon. Opuszczone story chroniły przed
upałem.

Lord Cardenham zadzwonił na służącego i poprosił o

szampana. Potem wyszedł na balkon, a Salena podążyła za
nim.

- Alkohol dobrze ci zrobi - powiedział ojciec. - Wiem, to

był szok. Tylko szampan pozwoli ci zrozumieć, że sytuacja
nie jest taka zła, jak się wydaje.

Salena nie odpowiedziała. Walczyła ze sobą, chciała

jeszcze raz błagać ojca, żeby ją ocalił lub pozwolił uciec i
gdzieś się ukryć. Czuła jednak, że nie wolno jej kierować się
egoizmem i doprowadzić ojca do ruiny. Matka często jej
powtarzała:

- Mężczyźni są jak dzieci, Saleno. Musimy opiekować się

nimi, choćby sądzili, że to oni opiekują się nami.

background image

- Naprawdę opiekujesz się tatusiem? - zapytała wówczas

z ciekawością.

- Na tysiąc różnych sposobów, o których on nie ma

pojęcia - odpowiedziała matka. - Prawdę mówiąc, kochanie,
gdyby nie ja wpakowałby się w poważne kłopoty.

I to właśnie teraz nastąpiło, pomyślała Salena. Matka nie

żyła, a ojciec nie umiał sobie bez niej radzić.

- Muszę go ocalić. - wyszeptała - choćby miało to być

trudne. Muszę go ocalić ze względu na mamę.

Rozumiała jego trudne położenie i poczuła litość. Ujęła

dłoń ojca.

- Tatusiu, na pewno wszystko będzie dobrze -

powiedziała tak, jakby chciała go pocieszyć.

- Modlę się, aby to było dobre dla ciebie - odparł. -

Pamiętaj, najdroższa, będziesz miała własne pieniądze i
klejnoty. To jest coś, o czym marzą wszystkie kobiety, i co
każda powinna mieć,

- Gdzie zamieszkamy? - spytała.
Książę mógł wywieźć ją do Rosji i ta myśl ją przeraziła.

Gdyby tak zrobił, nigdy więcej nie ujrzałaby ojca.

- Nie znam dokładnie jego planów - odpowiedział lord

Cardenham. - Myślę jednak, że po miodowym miesiącu
wyjedziecie do Paryża, do świetnej rezydencji książęcej.
Zresztą na pewno chętnie zabierze cię, dokąd zechcesz.

- Chcę być... przy tobie.
- Prawdopodobnie będzie można to załatwić - odrzekł. -

Zawsze byłem w dobrych stosunkach z Sergiuszem i, prawdę
mówiąc, zalicza mnie do swych najbliższych przyjaciół.

- A więc zapytaj go, czy możesz do nas dołączyć jak

najszybciej?

- Wymaga to sporo taktu - odpowiedział. - Czuję, że

książę zechce nacieszyć się tobą w samotności.

Zadrżała, lecz głośno powiedziała:

background image

- Tatusiu, jak długo zwykłe trwa... miodowy miesiąc?
- To zależy - odparł Cardenham wymijająco.
Pomyślała, że będzie zależało głównie od tego, czy książę

uzna ją za interesującą. Jeśli wyda mu się nudna, szybko
zapragnie wrócić do wesołego towarzystwa, do którego
przywykł.

- Może potrwa tydzień lub nieco dłużej i znów się

zobaczymy - powiedziała.

- Taką mam nadzieję - odrzekł. - Naturalnie twój powrót

tutaj jest wykluczony.

Salena znała powód: madame Versonne nadal będzie

gościć w willi. Dziwił ją nieco fakt, że ta kobieta pragnie
zostać u księcia mimo jego ożenku. Wolała jednak o nic nie
pytać. Ojciec i tak był zakłopotany.

- Tatusiu, spędziliśmy razem tak mało czasu -

powiedziała. - Liczyłam, że zamieszkam z tobą i będę o ciebie
dbać, tak jak mama.

- Również tego chciałem - odrzekł. - I gdybym nie był

takim przeklętym głupcem, udałoby się to, choćby na jakiś
czas. Ale życie bez pieniędzy to piekło! Nie ma co udawać,
Saleno, że można poradzić sobie bez nich. Nie można!

- Masz rację, tatusiu.
- Dlatego właśnie książę jest rozwiązaniem naszych

problemów. Musimy zadbać o przyszłość, choć spodziewałem
się czegoś innego - dorzucił szybko. - Będziesz miała
poczucie bezpieczeństwa, a jak ci już wyjaśniałem, tylko to się
liczy.

Nie mogła oprzeć się wrażeniu, że przy księciu nie będzie

się czuć bezpiecznie, niezależnie od swej pozycji finansowej.
Wiedziała jednak, że protesty na nic by się nie zdały.

Wszystko już zaplanowano, a ponieważ kochała ojca, nic

nie mogła zmienić.

background image

Musiała ulec, choć czuła się prawie chora ze strachu. Już

za kilka godzin miała zostać żoną księcia. Zaś po ślubie on
będzie mógł ją całować!

Spojrzała na błękitne Morze Śródziemne. Pragnęła

odpłynąć w stronę zamglonego horyzontu. Czuła się tak, jakby
jej ideały i wyobrażenia na temat miłości i małżeństwa znikały
tam, gdzie morze łączy się z niebem.

Kiedyś marzyła, że pewnego dnia spotka mężczyznę tak

przystojnego, jak jej ojciec w młodości. Zakochaliby się w
sobie i wszystko ułożyłoby się cudownie. Potem żyliby długo
i szczęśliwie jak w bajce.

Zamiast tego...
Jej serce przeszył ból. Po raz pierwszy poczuła to ukłucie

w chwili, gdy ojciec powiedział jej o zaplanowanym
małżeństwie. W miarę upływu czasu jej rozpacz stawała się
coraz bardziej dojmująca.

Służący przyniósł szampana. Ojciec nakłonił Salenę do

wypicia kilku łyków, lecz to nie pomogło. Alkohol raczej
spotęgował jej strach. Wydawało się jej, że gdziekolwiek
spojrzy, widzi oczy księcia. Przerażał ją ich wyraz.

Odchodząc lord Cardenham zachowywał się prawie

beztrosko. Salena rozumiała to: bał się, że córka zrobi mu
scenę, a poza tym jemu również przykro było żegnać się z nią.

- Trzymaj się, maleństwo - powiedział niemal radośnie. -

Pamiętaj, życie bez pieniędzy jest niewygodne i poniżające, a
eleganckie suknie i lśniące klejnoty mogą wynagrodzić brak
wielu innych rzeczy.

Zrozumiała, że mówi o jej uczuciach w stosunku do

księcia.

Wyszedł zamykając za sobą drzwi. Salena zagryzła wargi,

aby nie krzyczeć. Chciała wybiec z pokoju i zawołać, że mimo
wszystko to niemożliwe. Może zrobić wszystko, cokolwiek
ojciec każe, pójdzie dokądkolwiek on zechce, lecz nie może i

background image

nie chce zostać żoną księcia. Opanowała się jednak, choć
wymagało to niezwykłej siły woli. Padła na łóżko, kryjąc
twarz w poduszkach. Mimo łez, cisnących się do oczu,
nadludzkim wysiłkiem powstrzymała się od płaczu. Leżąc
słyszała, jak odjeżdża ostatni powóz, uwożący jej ojca.

Przypuszczała, że jadąc do Monte Carlo ojciec powtarza

sobie, że Uczy się tylko jej dożywotnia renta w wysokości
dwóch tysięcy funtów rocznie. Dziwił ją trochę nacisk, z
jakim lord Cardenham mówił o pieniądzach. Jej wydawało się
to naturalne; książę był przecież bogaty, a ona miała zostać
jego żoną. Uznała, że ojciec próbuje ją zabezpieczyć. Wszak
małżonek szybko mógł się nią znudzić i ograniczyć swą
hojność. Troska lorda Cardenhama była więc zrozumiała.

Żywiła cichą nadzieję, iż dzień, w którym znudzi się

księciu, nadejdzie wkrótce. Modliła się o to. Od dziecka lubiła
wymyślać różne historie, pełne dziwnych, ekscytujących
przygód. W krytycznej chwili zawsze pojawiała się dobra
wróżka, rycerz lub królewicz, aby obronić ją przed gnomami,
smokiem czy niegodziwym olbrzymem.

Tym razem nie było ratunku, a książę w niczym nie

przypominał mężczyzny z jej snów.

Weszła pokojówka. Oświadczyła, że obiad zostanie

podany o godzinie dziewiątej i zaczęła przygotowywać kąpiel.
W tym czasie nadeszła kolejna przesyłka od madame Yvette.
Zgodnie z przewidywaniami Saleny, pakunek zawierał suknię
ślubną. Była ona o wiele piękniejsza niż stroje, otrzymane
dotychczas, lecz jej przypominała całun. Razem z suknią
dostarczono koronkowy welon i wianek ze sztucznych
kwiatów pomarańczy. W marzeniach Salena zawsze brała ślub
w wianku z prawdziwych kwiatów.

Ale miał to być ślub z miłości, pomyślała, ten nie jest

prawdziwy!

background image

Ślub był równie nieprawdziwy, jak pąki kwiatów

pomarańczy w wianku. Salenie wydawały się zbyt jaskrawe,
szczególnie gdy porównywała je z roślinami w ogrodzie.

Nie odezwała się jednak. W milczeniu pozwoliła służącej,

aby ją ubrała. Zachowywała się jak manekin pozbawiony
uczuć.

- Czy welon mam nałożyć już teraz? - spytała Salena.

Nawet jej własny głos zabrzmiał jakoś obco.

- Zapewne Jego Wysokość życzy sobie tego, panienko -

odpowiedziała służąca.

Była podekscytowana myślą o ubieraniu panny młodej.

Rozgadała się, lecz do Saleny jej słowa docierały jakby z
oddali.

- Zanim Jego Wysokość przyjął mnie do pracy -

opowiadała służąca - moja siostra wyszła za mąż.

Ceremonia nie była zbyt uroczysta, ale za to jaka radosna!

Wszyscy sąsiedzi przyszli do kościoła. Nie mogliśmy urządzić
dużego przyjęcia, więc każdy przyniósł, co mógł. Śmieliśmy
się, tańczyliśmy, śpiewaliśmy. To był najszczęśliwszy dzień,
jaki przeżyłam.

A ten jest moim najtragiczniejszym - chciała wyznać

Salena.

Przemilczała to jednak, patrząc na swoje odbicie w lustrze.

Obserwowała, jak służąca układa welon na jej jasnych
włosach i przypina wianek.

- M'mselle est tres bien! (M'mselle est... (fr.) - Panienka

jest taka piękna! (przyp. tł)) - wykrzyknęła służąca. Salena
wstała.

- Chyba zbliża się dziewiąta. Pójdę już na dół.

Wychodziła z pokoju, gdy służąca zawołała:

-

Chwileczkę,

panienko!

Zapomniała

panienka

pierścionka

zaręczynowego!

Jego

Wysokość

byłby

rozczarowany, gdyby nie włożyła go panienka do obiadu.

background image

- Tak, oczywiście - przytaknęła tępo Salena.
Podała służącej lewą dłoń i pozwoliła wsunąć pierścionek

na serdeczny palec. Na tle białej sukni rubin wyglądał jak
kropla krwi. Pospiesznie zeszła na dół.

W salonie czekał na nią książę. Zauważyła, że wszędzie

stoją wazony z białymi kwiatami.

Książę był w smokingu. Na gorsie koszuli lśniły dwie

olbrzymie, brylantowe spinki.

Ogarnął jej postać dziwnym spojrzeniem. Salena spuściła

oczy. Książę podszedł i wziął ją za rękę.

- Nie mogłem doczekać się tej chwili - powiedział.
Złożył pocałunek na ręce Saleny, potem musnął ustami

wnętrze jej dłoni. W dotyku warg księcia było coś twardego i
chciwego. Salena miała ochotę wyrwać rękę.

Muszę zachowywać się właściwie. Muszę zachowywać się

tak, jak życzyłby sobie tatuś, skarciła się w duchu.

Drżała i książę z pewnością widział jej lęk. Trzymając ją

za rękę, poprowadził Salenę do sąsiedniego pokoju.

Domyśliła się, że tego dnia obiad nie zostanie podany w

jadalni, jak zwykle, lecz w apartamencie. Czasem jadano w
nim śniadania. W tej chwili przypominał altanę z białych
kwiatów. Na stole w wazonach stały orchidee, a unoszący się
w powietrzu zapach lilii był przytłaczający.

- Nasz pierwszy wspólny posiłek - rzekł książę, gdy

usiedli. - Nie masz pojęcia, moja śliczna, mała Saleno, jak
bardzo nudzili mnie ludzie, którzy nas rozdzielali.

Jeśli faktycznie był znudzony, z całą pewnością nie

okazywał tego. W ostatnim tygodniu wokół niego ciągle
rozbrzmiewał śmiech.

- Poprosiłem twego ojca o zorganizowanie wszystkiego

tak, aby nasze małżeństwo stanowiło ścisłą tajemnicę -
ciągnął. - Wydaje mi się, że nie zależy nam na słuchaniu
wylewnych gratulacji; wolimy przecież być sam na sam. -

background image

Przerwał, po czym dodał z naciskiem: - Tak bardzo chciałem z
tobą porozmawiać.

- O czym? - zapytała Salena wiedząc, że książę spodziewa

się pytania.

- Może być tylko jeden temat - odrzekł książę z

uśmiechem. - Oczywiście: miłość.

Powiedział to w taki sposób, że Salena musiała szybko

wypić nieco szampana. Liczyła na jego dobroczynną moc.

Książę mówił po angielsku, a ponieważ służący byli

Francuzami, miała nadzieję, iż nie rozumieją. Z drugiej strony
trudno było nie zauważyć wyrazistych spojrzeń księcia i
namiętności brzmiącej w jego głosie.

- Zakochałem się w tobie od pierwszego wejrzenia -

stwierdził. - I powiedziałem sobie, że będziesz moja. -
Wpatrując się w Salenę, mówił niskim głosem: - Jesteś taka
młoda, pociągająca i niewinna. Przysięgłem sobie, że nikt i nic
nas nie rozdzieli. A wiedz, że zawsze zdobywam to, czego
pragnę.

Jego oczy zabłysły. Salenie głos księcia przypominał

warczenie zwierzęcia.

- Nigdy przedtem nie znałam żadnego Rosjanina -

powiedziała szybko. - Mam nadzieję, że opowiesz mi o Rosji i
o swoim domu.

- Rosja jest daleko - odrzekł książę - a ty blisko. W tej

chwili ma to największe znaczenie.

- Naturalnie interesuje mnie twój kraj... i oczywiście

ludzie. - Zawahała się i po chwili dodała: - Słyszałam, że w
Rosji panuje bieda i cierpienie.

- Takie właśnie dziwaczne historie rozpowszechniają

ludzie, którzy nie znają naszego wielkiego kraju -
odpowiedział książę ze złością. - Może pewnego dnia
zobaczysz go na własne oczy. Na razie mamy do omówienia
ważniejsze sprawy.

background image

Usłyszawszy słowo „może", Salena odetchnęła z ulgą.

Widocznie książę nie zamierzał wyjechać z nią do Rosji, a
przynajmniej nie od razu. Groźba utraty kontaktu z ojcem
znikła. Świadomość, że lord Cardenham jest tylko o kilka mil
stąd, była pocieszająca.

Odwiedzając kasyno, Salena zwróciła uwagę na hotel

„Paryż". Wiedziała, że ojciec z radością pełni tam rolę
gospodarza. Przecież nie on miał płacić rachunek.

- O czym myślisz? - zapytał książę.
- O tatusiu.
- Nie musisz się o niego martwić. Chyba ci powiedział, że

zająłem się nim.

- Jesteś... bardzo miły.
- Naprawdę tak uważasz? Czy dla ciebie również jestem

miły?

- O, tak... I jestem ci bardzo wdzięczna - odpowiedziała. -

Nie podziękowałam jeszcze za pierścionek.

Mówiąc to, wyciągnęła dłoń. Rubin zalśnił. Salenie

przyszła do głowy bezsensowna myśl. W blasku świec kamień
wyglądał jak „złe oko", o którym tyle czytała w książkach.

- Mam dla ciebie inne klejnoty - powiedział książę. -

Założę naszyjniki na twą szyję, przypnę broszki między twymi
miękkimi piersiami...

Dreszcz grozy przebiegł Salenie po plecach.
- Jesteś bardzo miły - wyszeptała.
- W stosunku do ciebie nie mógłbym być inny - odparł. -

Ale ty również musisz być dla mnie miła.

- Tak, oczywiście...
- Uczenie cię miłości będzie podniecające - stwierdził

książę. - Od dawna nie robiłem czegoś równie
podniecającego.

background image

Salena miała wrażenie, że obiad ciągnie się w

nieskończoność, lecz wreszcie minął. Książę ostrym tonem
spytał o coś służącego.

- Czeka, Wasza Wysokość - brzmiała odpowiedź. Książę

zwrócił się do Saleny i podał jej ramię. Przyjęła je, czując się
tak, jakby Pietrowski prowadził ją na szafot. Uświadomiła
sobie, że arystokraci, straceni na Placu Rewolucji, musieli
przeżywać to samo. Dla nich również droga ucieczki nie
istniała. Skoro nie mogli uniknąć śmierci, umierali z
godnością.

Salena wyprostowała się i dumnie uniosła głowę. Książę

poprowadził ją przez hol, a następnie przejściem wiodącym do
prywatnych apartamentów. W odróżnieniu od pokoi
gościnnych, jego sypialnia znajdowała się na tym samym
piętrze co salon. Ojciec Saleny wspomniał kiedyś, że pokoje
księcia mają wyjście na taras.

Służący otworzył drzwi, znajdujące się na końcu przejścia.

Minęli jeszcze jedne i znaleźli się w pokoju urządzonym jak
kaplica. Salena dostrzegła siedem srebrnych lamp. Wiedziała,
że jest to zgodne z ortodoksyjnym, prawosławnym
obrządkiem. Przed ołtarzem czekał pop w czarnych szatach.
Miał długą brodę, a na piersiach zawieszony olbrzymi krzyż.

Kaplicę oświetlały płonące świece. W powietrzu unosił się

duszący zapach kadzidła. Pomieszczenie dosłownie tonęło w
powodzi białych kwiatów.

Na podłodze leżały dwie białe, atłasowe poduszki. Salena

i książę uklękli na nich.

Pop zaintonował coś, co brzmiało jak długa modlitwa.

Salena jednak nie była tego pewna, gdyż mówił po rosyjsku.
Gdy skończył, książę wziął jej dłoń, zdjął pierścionek z
rubinem i wsunął na palec złotą obrączkę. Pop nakrył ich ręce
swoją dłonią i udzielił błogosławieństwa. Książę wstał.

background image

- Teraz jesteśmy małżeństwem - powiedział do Saleny i

okazując niecierpliwość, wyprowadził ją z kaplicy.

Otworzył jedne z drzwi w korytarzyku i wprowadził ją do

pięknego, dużego pokoju gościnnego.

- Jesteś moją żoną - powiedział - i nareszcie mogę

udowodnić ci swą miłość bez obawy, że ktoś nam
przeszkodzi.

- Czy mogłabym najpierw obejrzeć twój pokój? -

zapytała. - Nigdy przedtem tu nie byłam.

Jakby wiedząc, że to unik, książę rzucił z uśmiechem:
- Pozwól mi pokazać ci twą sypialnię. W tej chwili jest to

dla nas ważniejszy pokój niż jakikolwiek inny.

Salena nie umiała na to odpowiedzieć, więc ruszyła za

księciem. Za kolejnymi drzwiami był duży pokój z oszklonym
wyjściem na taras. Poniżej, w ogrodzie, widać było fontannę
lśniącą kolorami tęczy. Reflektory, ukryte wśród kwiatów,
podświetlały spływające kaskady wody.

Na ciemnym niebie lśniły gwiazdy. Jednak rzeczą

najbardziej przyciągającą uwagę było duże łóżko, znajdujące
się w tym pomieszczeniu. Salenie wydawało się, że zajmuje
ono cały pokój. Ozdobione jedwabnymi zasłonami,
pościelone, sugerowało coś, o czym bała się myśleć.

Usłyszała pytanie księcia:
- Dlaczego czekamy? Zadzwonię na twoją służącą, Kiedy

będziesz już w łóżku, wrócę i nareszcie zostaniemy sami.

Mówiąc to, sięgnął po dzwonek. Służąca zjawiła się

natychmiast, jakby czekała na wezwanie. To właśnie ona
zajmowała się Saleną od pierwszego dnia.

Książę pocałował Salenę w rękę i powiedział:
- Nie każ mi czekać długo, moja piękna.
Wyszedł do pokoju gościnnego. Jego brylantowe spinki

zalśniły złowrogo.

background image

- Jego Wysokość jest niecierpliwym nowożeńcem -

zauważyła służąca, napawając się dramatyzmem sytuacji.

Zdjęła pannie młodej wianek i welon, a potem rozpięła z

tyłu suknię.

Salena poruszała się jak we śnie i prawie nie zwracała

uwagi na to, co się dzieje. Oprzytomniała dopiero wówczas,
gdy już miała na sobie koszulę nocną tak strojną, że mogłaby
zastąpić kreację balową. Uszyta była z najcieńszego batystu,
ze wstawkami z prawdziwej, walenckiej koronki. Taka sama
koronka ozdabiała dół i rękawy.

-

Wasza

Wysokość,

proszę

o

pozwolenie

wyszczotkowania pani włosów - powiedziała służąca.

Salena posłusznie obróciła się w stronę toaletki.

Wykonywała to, czego od niej oczekiwano, niemal
automatycznie. Zdawało się, że nie myśli.

Gdy usiadła, zobaczyła list, oparty o pudełko ze

szczotkami. Poznała charakter pisma ojca. Rozerwała kopertę.
Ze środka wypadła kartka.

Najdroższa!
Piszę tych kilka słów, aby Ci powiedzieć, jak bardzo Cię

kocham i jak mocno pragnę Twego szczęścia. Daj mi znać,
gdy będziesz mogła donieść, że mi przebaczyłaś i że Twoje
myśli nadal są przy Twoim kochającym, skruszonym ojcu.

Cardenham
Salena poczuła falę ciepła. Przeczytała list jeszcze raz.
Wydawało jej się, że rozumie, co próbuje wyrazić ojciec.

Nakłonił ją do poślubienia księcia wbrew jej woli, lecz
chodziło mu wyłącznie o uratowanie siebie i córki. Teraz
naprawdę się martwił.

Wstała.
- Zaczekaj chwilę - powiedziała do służącej. - Napiszę

tylko do ojca. Może, jeśli nie jest za późno, ktoś mógłby
zawieźć list do Monte Carlo.

background image

- Oczywiście, Wasza Wysokość - odpowiedziała służąca.

- Któryś z lokajów zajmie się tym.

W rogu pokoju stał ładny, inkrustowany sekretarzyk.

Niestety, był zamknięty. Salena próbowała go otworzyć.

- Zamknięty - powiedziała do służącej, - Potrzebuję

papieru listowego.

- Klucz powinien być w szufladzie, Wasza Wysokość -

odrzekła służąca. - Jeśli nie ma, pójdę i spytam zarządcę.

- Najpierw sprawdzę - zdecydowała Salena.
Otworzyła szufladkę i na dnie zobaczyła klucz.

Wyciągnąwszy dwie drewniane podpórki, wysunęła blat i, tak
się spodziewała, znalazła bibułę, papier listowy i koperty.

Położyła bibułę na stoliku i w tej samej chwili dostrzegła

dwie oprawione fotografie, oparte o kałamarz. Wzięła do ręki
jedną z nich. Przedstawiała ładną kobietę w wieczorowej
sukni. Dopełnieniem stroju były wspaniałe klejnoty.

Salena zastanawiała się mgliście, kim mogłaby być

nieznajoma. Potem zauważyła dedykację, napisaną pod
zdjęciem po francusku: „Sergiuszowi od kochającej żony
Olgi".

Wpatrywała się w napis ze zdumieniem. Nikt jej nie

mówił, że książę jest wdowcem; ojciec również o tym nie
wspominał. Zdumiało ją to.

Bezmyślnie wzięła do ręki drugą fotografię. Zobaczyła te

samą kobietę, otoczoną czwórką dzieci. Najstarsze mogło
mieć szesnaście lat. Dedykację niewątpliwie pisała ta sama
ręka: „Drogiemu Sergiuszowi od Olgi i kochającej rodziny.
Boże Narodzenie, 1902 rok".

Salena patrzyła na zdjęcie i długo nie rozumiała, co to

znaczy. Miała wrażenie, że przedziera się przez gęstą mgłę.
Wreszcie zrozumiała, jak gdyby jakiś głos z oddali wyjawił
prawdę.

background image

Tajemnica wokół ślubu; ojciec upierający się przy tym, że

cokolwiek się zdarzy w przyszłości, ona będzie bezpieczna;
uniemożliwianie jej rozmów z każdym, kto mógłby coś
zdradzić.

Mgliście przypomniała sobie dawno słyszane historie o

rosyjskich arystokratach. Podobno zostawiali żony w domu i
przyjeżdżali do Monte Carlo, aby zabawić się jak w
kawalerskich czasach. Następnie uświadomiła sobie, że
podczas zawierania małżeństwa w obrządku prawosławnym
państwo młodzi powinni mieć korony trzymane nad głowami.
Na jej ślubie zabrakło tego. Podejrzewała, że nawet pop nie
był prawdziwy, a odprawiona przez niego ceremonia nie miała
nic wspólnego z udzielaniem ślubu.

Nie mogła się ruszyć. Wpatrywała się w zdjęcie

przedstawiające dzieci i ładną kobietę.

Służąca odezwała się przerażonym głosem.
- Co się stało, Wasza Wysokość? Czy coś panią martwi?
- Wszystko w porządku - odpowiedziała po chwili Salena.

- Zostaw mnie.

- Ależ Wasza Wysokość, pani włosy!
- Zostaw mnie, proszę!
- Będę czekać na wezwanie.
Salena nie odpowiedziała. Usłyszała stuk zamykanych

drzwi, wstała i nadal przyglądała się zdjęciu.

Była tak oszołomiona, że nie wiedziała, czy upłynęła

godzina, czy kilka sekund. Nagle otworzyły się drzwi i wszedł
książę. Nie miał na sobie smokingu, lecz cienki, bawełniany
szlafrok o orientalnym kroju. W czasie upałów był to
najmodniejszy strój na południu Francji.

Ponieważ nie osłonił szyi, wyglądał inaczej i nieco starzej.

Już nie wydawał się elegancki. Był po prostu dość otyłym,
starszym mężczyzną. Tylko jego oczy miały ten sam wyraz co

background image

poprzednio. Gdy zobaczył ciało Saleny, okryte cienką,
przezroczystą koszulą, zapłonęła w nich namiętność.

- Czekasz na mnie, moja śliczna żoneczko?
- Tak, czekam... na ciebie - odpowiedziała Salena. - Czy

mógłbyś mi to wyjaśnić?

Wyciągnęła do niego rękę z fotografią. Speszył się, lecz

po chwili zaskoczenie ustąpiło miejsca gniewowi.

- Skąd to masz? Kto ci to dał?
- Nikt - odpowiedziała. - Znalazłam w sekretarzyku.
- Głupcy! Kretyni! - krzyknął ze złością. Wyrwał jej

fotografię i z całej siły cisnął w kąt pokoju.

- To nas nie dotyczy!
- Mnie dotyczy - zauważyła Salena. - Nie jestem twoją

żoną. Wiesz o tym.

- Jakie to ma znaczenie? - spytał książę. - Kocham cię i

sprawię, że i ty mnie pokochasz.

- Naprawdę uważasz, że pozwoliłabym się dotknąć teraz,

kiedy wiem, że ślub był fikcją?

- Powiedziałem już: to nie ma nic do rzeczy. Zajmę się

tobą. Dostaniesz tyle pieniędzy, ile zechcesz; więcej
klejnotów, niż możesz...

- Nie! - przerwała mu Salena. - Masz żonę i dzieci. To

niegodziwe i podłe mówić takie rzeczy... skoro należysz do
nich.

- Należę do ciebie, a ty do mnie - stwierdził książę. Gdy

podszedł do niej, Salena krzyknęła:

- Nie masz prawa mnie dotykać! Odchodzę! Mam zamiar

odnaleźć tatusia!

- Myślisz, że ojciec cię potrzebuje? - zapytał. -

Usatysfakcjonowała go cena, jaką za ciebie zapłaciłem, i ty też
wkrótce będziesz zadowolona, moja śliczna gołąbeczko.

- Nie! Nie!

background image

Próbowała wybiec z pokoju, lecz książę chwycił ją w

ramiona i przyciągnął do siebie. Zaczęła się bronić
desperacko. Była niewysoka i wiotka, ale walczyła z taką
zaciekłością, że nie mógł jej pokonać. Rozluźnił uścisk, gdy
zadała mu bolesny cios.

- Widzę, że należy cię traktować jak rosyjską wieśniaczkę

- powiedział. - Dopiero wtedy nauczysz się, kto tu jest panem.

Mówiąc to odwrócił się i wyszedł do pokoju gościnnego.
Przez chwilę Salena nie mogła złapać oddechu. Była

przygotowana na desperacką walkę o swą wolność. Nie
zauważyła nawet, że książę wyszedł,

Z niedowierzaniem rozejrzała się po pokoju. Gdy jednak

po chwili spojrzała w stronę drzwi, książę właśnie wchodził.
Na jego ustach igrał okrutny uśmiech, a w spojrzeniu czaiła
się groźba. Przerażona Salena zamarła w bezruchu.

Po chwili zauważyła w ręku księcia długą, cienką

szpicrutę. W milczeniu śledziła ruchy zbliżającego się
mężczyzny i dopiero gdy wyciągnął rękę, krzyknęła i
usiłowała uciec.

Niestety, było już za późno!
Rzucił ją na łóżko i prawie natychmiast poczuła uderzenie

w plecy. Jęknęła. Po trzecim smagnięciu udało się jej powstać
i uniknąć kolejnych razów.

Książę chwycił za rąbek koszuli nocnej Saleny,

rozdzierając cienki materiał. Salena rzuciła się do drzwi.
Potknęła się jednak i omal nie upadła. W ostatniej chwili
oparła się o sekretarzyk i pod palcami prawej ręki wyczuła
jakiś twardy przedmiot. Pomyślała, że mogłaby go użyć jako
broni przeciwko swemu prześladowcy. Zanim jednak
sprawdziła, co to jest, książę złapał ją i rzucił na łóżko. Z
twarzą ukrytą w prześcieradłach Salena z trudem usiłowała
złapać oddech. Raz po raz na jej plecy spadały uderzenia.

background image

Mężczyzna smagał bez litości, nie zważając na jej krzyki.

Ciosy, spadające na nagie ciało, paliły żywym ogniem.

Salenie wydawało się, że wszystko spowija mgła. Do jej

uszu docierał czyjś krzyk, lecz nie mogła rozpoznać własnego
głosu. Wreszcie umilkła. Książę, dysząc ciężko, obrócił ją na
plecy i wydał pomruk satysfakcji. Salena była całkowicie
bezradna, zdana na jego łaskę. Leżała z zamkniętymi oczami,
prawie nieprzytomna.

W prawej ręce, ukrytej w fałdach koszuli nocnej, miała

nóż do papieru. Wzięła go odruchowo z sekretarzyka i teraz
trzymała mocno, zaciskając dłoń aż do bólu. Gdy książę
obrócił ją na plecy, ostrze noża skierowane było ku górze.

Mężczyzna nie zauważył tego. Runął na Salenę z

triumfalnym okrzykiem. Podobne do sztyletu ostrze wbiło mu
się w żołądek.

Wydał ochrypły, urywany okrzyk. Stoczył się na bok,

zaciskając dłonie na nożu.

- Zabiłaś mnie! Umieram! Wezwij lekarza! Ratunku! O

Boże, ratunku!

Salena usiadła i spojrzała na leżącego księcia. Był półnagi.

Zaciskał palce na wysadzanej klejnotami rękojeści noża. Krew
tryskała z rany, plamiąc białe prześcieradła.

- Zabiłaś mnie! Zabiłaś mnie! - rzucił oskarżycielsko po

francusku. - Pomocy, pomocy!

Ostatni dźwięk zamarł mu w gardle i przerażona Salena

pomyślała, że książę naprawdę umiera.

Powoli, jakby nie wierząc swemu szczęściu, zeszła z łóżka

na podłogę.

- Umieram - wykrztusił książę i zamknął oczy. Miał palce

poplamione krwią. Obok jego ciała, na białej pościeli
powiększała się czerwona kałuża.

Salena z okrzykiem zgrozy wybiegła na taras.

background image

Ujrzała lśniącą fontannę i prawie nieświadoma tego, co

robi, podbiegła boso do schodów wiodących do ogrodu.
Poruszała się niemal bezgłośnie. Zeszła po białych,
marmurowych stopniach. Kiedy minęła trawnik z fontanną,
puściła się pędem i biegnąc między drzewami dotarła nad
brzeg morza.

Zawahała się przez chwilę patrząc na fale, rozbijające się

o szare skały. Potem rzuciła się przed siebie. Zimna woda
prysnęła jej w oczy.

Zaczęła płynąć jak szalona, kierując się w stronę

otwartego morza...

background image

R

OZDZIAŁ

3

Książę Templecombe wygrywał. Po każdym rozdaniu rósł

przed nim stos złotych ludwików.

Wiele kobiet, przyglądających się dotychczas innym

graczom, zbliżyło się do jego stolika; każdą kolejną wygraną
witały okrzykami radości...

Na zaproszenie Wielkiego Księcia Borysa przybyło

niemal pięćdziesiąt osób. W salonie z wyjściem do ogrodu
rozstawiono cztery stoliki do gry.

Willa zbudowana była na wzniesieniu, z jej okien można

było ogarnąć spojrzeniem całe miasto. Morze, przystań i skała,
na której stał pałac, stanowiły malowniczy widok.

Jednak wszystkich obecnych interesowały wyłącznie

karty. Gdy Templecombe znów wygrał, wśród zebranych
rozległ się szmer podniecenia. Nawet przeciwnicy, grający
przy tym samym stoliku, nie kryli zachwytu.

Mężczyzna, siedzący obok księcia, wciąż przegrywał.

Teraz odchylił się do tyłu z rozpaczliwym westchnieniem i
powiedział cicho:

- Kto nie ma szczęścia w kartach, ma szczęście w miłości!
Słysząc to, książę przypomniał sobie o Imogenie. Obejrzał

się, chcąc sprawdzić, czy stoi za nim jak zwykle.

Nie było jej. Przypomniał sobie, że jakiś czas temu wyszła

do ogrodu. Zauważył to niemal podświadomie. Wydawało mu
się, choć nie miał co do tego pewności, iż towarzyszył jej
Wielki Książę. Czekając na kolejne rozdanie, zmarszczył
brwi.

Wielki Książę Borys cieszył się wielkim powodzeniem u

kobiet. Był nie tylko niezmiernie bogaty i hojny, ale również
przystojny. Swym wdziękiem zniewalał większość dam.

Templecombe przypomniał sobie, co mówiła Imogena,

gdy jechali do willi. Wprost nie mogła się doczekać spotkania
z gospodarzem, którego uważała za wspaniałego człowieka.

background image

Był tym urażony. Wolałby, żeby Imogena Moreton nie

myślała o innych mężczyznach, szczególnie tego wieczoru.

Płynąc jachtem z Marsylii do Monte Carlo zdecydował, że

czas skończyć z kawalerskim stanem. Chciał poślubić lady
Moreton, tak jak się tego wszyscy spodziewali.

Jej mąż, kolonista południowoafrykański, zginął na

wojnie, lecz ponieważ wyszła za mąż bardzo wcześnie, miała
dopiero dwadzieścia pięć lat, a jej uroda była w pełni
rozkwitu.

Krewni wywierali nacisk na księcia, aby zdecydował się

na małżeństwo. Właściwie to cud, że dożył dwudziestego
siódmego roku życia i nie dał się zaciągnąć przed ołtarz
żadnej ze snujących intrygi matek.

Unikał zastawianych sieci i sztuczek, które mogłyby

zwabić go w pułapkę. Dość wcześnie postanowił, że nikt nie
zmusi go podstępem do zawarcia małżeństwa. Chciał sam tym
pokierować.

Mając dwadzieścia jeden lat odziedziczył tytuł i majątek.

Zdawał sobie sprawę z ważności swej roli. Był przecież
jednym z najbardziej wpływowych książąt Wielkiej Brytanii.

Kobiety nadskakiwały mu, a ponieważ pochodził ze starej,

szanowanej rodziny, był popularny nie tylko w kręgu swych
rówieśników. Był także mile widziany przez ludzi starszych i
wybitnych, jak mężowie stanu czy politycy.

Książę Walii jeszcze przed koronacją zaliczał go do swych

przyjaciół. Również teraz często zapraszał go do Buckingham
Palace.

Imogena była kochanką księcia od ponad roku.

Zastanawiał się przez dłuższy czas, czy takiej właśnie pragnie
zony.

Podziwiał jej urodę, mieli podobne zainteresowania i

bywali w tych samych kręgach towarzyskich. Książę

background image

powtarzał sobie, że zgadzanie się ze sobą w codziennych
sprawach jest bardzo ważne. Poza tym pożądał Imogeny.

W czasie rejsu z Londynu do Monte Carlo na pokładzie

„Afrodyty" gościło wielu ich wspólnych przyjaciół. Opuścili
jacht rano, a następnego dnia miała przybyć inna grupa.

Znaczyło to, że tę noc spędzą tylko we dwoje. Książę

postanowił wykorzystać nadarzającą się okazję i poprosić
Imogenę o rękę. Wiedział, że ona pragnie tego nade wszystko,
i nawet przez chwilę nie wątpił, iż go kocha. A jednak czasem
przychodziła mu do głowy cyniczna myśl: czy Imogena
dążyłaby tak do małżeństwa z nim, gdyby jego pozycja
społeczna była niższa?

Z drugiej strony zadawał sobie pytanie, czy można oceniać

kogokolwiek w oderwaniu od jego pochodzenia i środowiska.

Nie mógłby jednak spytać Imogeny: „Czy kochałabyś

mnie, gdybym nie był księciem?"; tak samo ona nie
zapytałaby nigdy: „Czy kochałbyś mnie, gdybym nie była
piękna?"

Liczyło się to, że oboje byli dobrze urodzeni i pochodzili z

rodzin, o których wzmianki znajdowały się w książkach
historycznych.

Bajka o Kopciuszku nadawała się wyłącznie dla służących

i pensjonarek, które czytały ckliwe powieści i wyobrażały
sobie, że któregoś dnia niespodziewanie pojawi się książę i
zawiedzie je prosto przed ołtarz.

Będzie nam ze sobą dobrze, myślał książę. Moja matka i

wszyscy krewni bardzo się ucieszą.

Zdecydował, że król będzie jedną z pierwszych osób,

które zawiadomi o swej decyzji po powrocie do domu.

Jego Królewska Mość lubił Imogenę, gdyż była piękna.

Uważał, że byłaby świetną żoną, i ze dwa czy trzy razy nawet
sugerował to księciu.

background image

Porozmawiam z nią dziś wieczorem, obiecywał sobie

Templecombe, gdy jechali do rezydencji Wielkiego Księcia.

Lecz teraz Imogena zniknęła. Fakt, że jeszcze nie wróciła

z ogrodu, był co najmniej dziwny. Książę ze
zniecierpliwieniem wstał od stołu.

- Chyba nie rezygnujesz? - spytał zdziwiony sąsiad. - W

samym środku dobrej passy?

Książę nie odpowiedział. Zostawił pieniądze na stole i

wyszedł do ogrodu. Nie obchodziło go to, że jego zachowanie
może zostać ocenione jako dziwaczne i skłonić ludzi do snucia
domysłów. I tak zawsze komentowali to, co robił. Zresztą jeśli
chciał przerwać grę, była to wyłącznie jego sprawa -

Ogród Wielkiego Księcia należał do najpiękniejszych na

całym Lazurowym Wybrzeżu. Rosły w nim wspaniałe kwiaty.
Nie było to zasługą ani Wielkiego Księcia, ani lego pieniędzy.
Cały urok ogród zawdzięczał trosce i miłości, z jaką tworzyła
go pewna starsza dama w ostatnim roku swego życia.

W powietrzu unosił się cudowny zapach. Słychać było

cichy szmer fontanny. Na aksamitną trawę opadały płatki z
kwitnących drzew. Książę nie zwracał uwagi na otoczenie,
rozglądał się za szkarłatną suknią, jaką tego dnia miała na
sobie Imogena. Dziś włożyła także naszyjnik z rubinów i
brylantów. Otrzymała go od księcia w przeddzień wyjazdu z
Anglii.

W mroku trudno było cokolwiek dojrzeć. W ogrodzie

znajdowało się mnóstwo altan, krętych ścieżek, kwitnących
krzewów i wygodnych ławek, na których można było siedzieć
i podziwiać zapierający dech w piersiach widok.

Templecombe ruszył przed siebie. Wydawało się, że w

ogrodzie nikogo nie ma, jednak po chwili ujrzał Imogenę.
Poznał jej suknię. Kobieta stała przy filarze małej, greckiej
świątyni w pozie doskonale znanej księciu,

zwracającej uwagę

na jej figurę i piękno długiej, łabędziej szyi.

background image

Przystanął i w tej samej chwili zauważył Wielkiego

Księcia: obejmował Imogenę w talii i przyciągał do siebie.
Nie opierała się, a wręcz przeciwnie - uniosła ku niemu twarz,
podając usta do pocałunku i przytulając się mocniej.

Była to klasyczna scenka przedstawiająca zakochanych.

Templecombe zmarszczył brwi. Przez chwilę obserwował
namiętny pocałunek, a potem odszedł.

Nie wrócił do willi. Znalazł boczną bramę i wyszedł na

drogę. Stało tam wiele powozów. Po chwili odszukał własny.
Służący zdziwili się, widząc go o tak wczesnej porze. Byli
przygotowani na to, że być może będą musieli czekać długo,
może nawet do świtu. Lokaj otworzył drzwiczki i książę
wsiadł do powozu.

- Na jacht! - rozkazał.
Konie ruszyły stromą drogą, wiodącą do przystani.
Na twarzy Templecombe'a malował się straszliwy gniew.
W Izbie Lordów ci, którzy słyszeli jego przemowy,

wiedzieli, że jest nie tylko inteligentny. Gdy zdenerwował się,
potrafił być agresywny i zdeterminowany. Prawdę mówiąc,
dzięki niemu przeszło wiele projektów ustaw, choć lordowie
chcieli je odrzucić. Nawet premier dziękował mu za pomoc.

Poddani księcia uważali go za pana sprawiedliwego i

hojnego. Jednak gdy stwierdził, że ktoś go oszukuje,
zaniedbuje swe obowiązki lub jest nielojalny, stawał się
bezlitosny.

Gdy powóz dojechał do nabrzeża, przy którym cumowały

jachty, książę wysiadł.

- Dziś już nie będę cię potrzebował - oświadczył

lokajowi.

Na pokładzie stał młodszy oficer, który również się

zdumiał, widząc księcia o tak wczesnej porze. - Dobry
wieczór, Wasza Wy... - zaczął.

background image

- Powiedz kapitanowi Barnettowi, że natychmiast

odpływamy! - przerwał mu szorstko książę.

- Natychmiast, Wasza Wysokość?
- Tak właśnie powiedziałem!
- Poinformuję kapitana.
Książę skierował się na dziób i marszcząc brwi, przyglądał

się obojętnie marynarzom, wychodzącym pospiesznie na
pokład. Widać było, że niektórych obudzono przed chwilą. Na
szczęścia załoga była przyzwyczajona do nagłych zmian kursu
i niespodziewanych powrotów Templecombe'a na jacht.
Zawsze podkreślał, że stale muszą być gotowi do odpłynięcia,
niezależnie od aktualnych rozkazów. Poznał dobrze Barnetta;
wiedział, iż kapitan nie okaże zdziwienia, będzie tylko czekał
na podanie nazwy portu docelowego. Nie spodziewał się
żadnych pytań, a mimo to usłyszał je. Zadał je Dalton. Był to
osobisty służący, zatrudniony jeszcze przez ojca księcia. Cała
rodzina ceniła jego rozsądek i darzyła ogromnym zaufaniem.

- Przepraszam, Wasza Wysokość - powiedział Dalton. -

Zastanawiam się, czy książę wie, że jaśnie pani jeszcze nie
przybyła?

- Jestem tego świadomy!
Odpowiedź zabrzmiała jasno, lecz służący upierał się:
- Ale rzeczy jaśnie pani tu są.
- Tego również jestem świadomy.
Służący ukłonił się i odszedł. Książę zacisnął wargi i

spojrzał w stronę rezydencji Wielkiego Księcia.

Był pewny, że Imogena przeżyje szok, gdy dowie się o

jego odjeździe. Opuścił towarzystwo, nie informując jej o
swych planach. Jeszcze większym szokiem będzie wiadomość
o odpłynięciu jachtu. Zostały tu przecież nie tylko ubrania, ale
i klejnoty, do których przywiązywała taką wagę.

Wielki Książę może obdarować ją innymi, pomyślał z

dziką zawziętością.

background image

A potem doszedł do wniosku, że miał szczęście. Ponoć

Imogena kochała go „jak żadnego mężczyznę przedtem"!
Zdrada ze znanym donżuanem, jakim był niewątpliwie Wielki
Książę, była dotkliwym ciosem. Gorzej, gdyby stało się to już
po ślubie.

Był głupcem. Jak mógł przypuszczać, że uwielbiana przez

wszystkich, zawsze otoczona kręgiem wielbicieli Imogena
zechce kiedyś ustatkować się i pozostać wierną jednemu?

Zraniło to jego dumę i zachwiało poczuciem własnej

wartości. Przywykł już do tego, że może zdobyć wszystkie
kobiety: i te, które pociągały go choćby trochę, i wiele innych,
nie budzących specjalnego zainteresowania. Każda z radością
rzucała mu się w ramiona.

Dopiero teraz w pełni zrozumiał ulubione twierdzenie

swej niani: nie był więc „jedynym ziarnkiem piasku na plaży".
Ta świadomość nie należała do zbyt miłych.

Uśmiechnął się cynicznie, widząc, jak wypływają z

przystani na otwarte morze. Lekka bryza przyjemnie chłodziła
jego twarz. Zastanawiając się nad wyborem portu docelowego,
książę nagle odkrył, że samotność jest czymś wspaniałym.
Przez dłuższy czas ciągle otaczali go rozgadani, śmiejący się
ludzie. W zamku Templecombe w Londynie mieszkali nie
tylko przyjaciele, ale i liczni krewni. Przyjeżdżali z prowincji i
uważali, że mają prawo zatrzymywać się w rezydencji.

Z kolei Combew Buckinghamshire wydawało się zbyt

duże. Należało zapełniać gośćmi ogromną liczbę sypialni i
urządzać wielkie przyjęcia. Ilekroć książę przebywał w
zamku, sąsiedzi liczyli na jego zaproszenia.

Teraz nareszcie był sam. Uznał ten stan za tak przyjemny,

że postanowił nacieszyć się nim do woli. Miał na jachcie wiele
książek, poza tym wreszcie mógł się zastanowić nad sobą i
swoją przyszłością.

background image

Jacht oddalił się od Monte Carlo i książę nie widział już

świateł kasyna. Żałował tego, gdyż reflektory oświetlały
wzgórza za miastem i widok był przepiękny. Mimo to wielu
gości Jego Książęcej Mości rzadko unosiło oczy znad stolika.
Wiedział, że niektórzy wstają z łóżka dopiero po zachodzie
słońca, aby spędzić kolejną noc w jaskini gry. To fałszywa
pokusa; tak fałszywa jak Imogena, pomyślał książę.

Wspomniawszy Imogenę powiedział sobie, że im szybciej

wymaże ją z pamięci, tym lepiej. Nie chciał odczuwać złości i
niechęci; pragnął jedynie zapomnieć.

Od dziecka nie godził się z porażkami i zmuszał się do

puszczania w niepamięć wszelkich upokorzeń, jakie
przeżywał w szkole. W dużym stopniu było to spowodowane
dumą, odziedziczoną po przodkach. Nauczono go, aby nie dał
się zranić, chyba że miałoby to wpływ na jego szczęście.
Ważną rolę odegrał tu jego ojciec. Kiedyś opowiedział mu
historię pana Gladstone'a, który sporządził listę swych
wrogów i zamknął ją w szufladzie na klucz. Gdy wyjął ją po
latach, odkrył, że prawie nie pamięta, co dana osoba
powiedziała, czy zrobiła, ani też dlaczego uznał ją za wroga.
Ta opowieść zrobiła ogromne wrażenie na księciu i całe życie
starał się naśladować pana Gladstone'a.

Jego dewiza brzmiała: „Nie myśl o swych wrogach - nie

są tego warci". Doszedł do wniosku, że najlepiej będzie, jeśli
postara się nie myśleć o Imogenie.

Tak, rozkaże Daltonowi, by spakował jej ubrania i

klejnoty; w Londynie sekretarz dopilnuje, aby przewieziono je
do mieszkania Imogeny, i to będzie koniec.

Pomyślał, że ich związek był szczęśliwy. Nie zaprzeczał

temu. Właściwie zaczynał już wierzyć, że Imogena różni się
od reszty kobiet. Miłość była w jej życiu czymś ważnym, jak
sądził; nie stosowała wobec niego tanich pochlebstw, co było
w zwyczaju w kręgach towarzyskich, związanych z dworem.

background image

Kiedy Edward był księciem Walii, o ślicznotkach, które

mu się podobały, plotkowano w całej Anglii. Wszyscy słyszeli
o jego romansach z Lily Langtry, hrabiną Warwick i tuzinem
innych kobiet.

Książę zawsze podziwiał nienaganne zachowanie

urodzonej w Danii królowej Aleksandry. Jej lojalność i
oddanie mężowi były niezmienne. Niewierność króla mogła
wywołać niechęć czy zazdrość, lecz królowa nie okazywała
tego publicznie.

W pewnym sensie książę oczekiwał od swej przyszłej

żony podobnego zachowania. Teraz jednak zrozumiał, że
Imogena nie mogłaby się dostosować. Była zbyt pewna
własnej urody, zbyt łasa na pochlebstwa i zbyt chwiejna w
uczuciach, aby móc zignorować podziw innego mężczyzny,
choćby cieszył się tak złą reputacją jak Wielki Książę.

Przed oczyma księcia pojawiła się wizja: u progu starości

zastanawia się, czy żona była mu wierna. Stale dręczyłyby go
podejrzenia i nigdy nie umiałby jej zaufać.

- Jeśli tak ma być - powiedział sobie - to do diabła z

kobietami! Nigdy się nie ożenię!

Przepełniało go uczucie goryczy. Postanowił zejść do baru

na drinka. Wiedział, że czeka na niego butelka szampana i
sandwicze. Zawsze je przygotowywano na wypadek, gdyby po
powrocie na jacht miał ochotę coś przekąsić.

W tym momencie usłyszał głos dochodzący z mostku.

Zdenerwowany ton sugerował, że dzieje się coś niezwykłego.
Książę zainteresował się tym i błyskawicznie znalazł się przy
kapitanie. Oficer wypatrywał czegoś przez teleskop.

- Co to jest? - spytał książę.
- Nie jestem pewien, milordzie. Wartownik zauważył coś

białego, przypominającego ludzkie ciało.

- Pozwól mi spojrzeć.

background image

Kapitan podał księciu teleskop. Bez wątpienia w wodzie

znajdowało się coś białego. Po chwili dało się odróżnić twarz.

- Spuśćcie łódź i zobaczcie, czy ten człowiek jeszcze żyje

- powiedział książę.

Pomyślał, że najprawdopodobniej jest to samobójca, który

przegrał w kasynie wszystkie pieniądze. Słyszał mnóstwo
takich historii o Monte Carlo, choć wiele z nich było
zmyślonych.

Jacht zmniejszył szybkość i marynarze spuścili łódź. W

ostatniej chwili książę zdecydował się dołączyć do ekipy
ratunkowej. Uznał, że jego obecność będzie pożądana. Jeżeli
ciało znajduje się w wodzie od dawna, wciąganie go na pokład
byłoby nie tylko niepotrzebne, ale również nad wyraz
nieprzyjemne. Widział już w życiu kilku topielców; widok
spuchniętych twarzy i rozkładających się ciał wywoływał
mdłości nawet u najstarszych i najtwardszych wilków
morskich.

Łódź zbliżyła się na odległość około stu metrów od

unoszącego się na wodzie ciała. Marynarze wiosłowali, a
książę pochylił się w przód i starał się przeniknąć wzrokiem
otaczające ciemności.

Nie było widać księżyca, lecz gwiazdy świeciły jasno.

Mimo to trudno było cokolwiek dostrzec, dopóki nie dopłynęli
na miejsce.

Ku swemu zdumieniu książę zobaczył ciało dziecka lub

raczej młodej kobiety, ubranej w białą koszulę nocną.
Ramiona miała wyciągnięte w bok, głowę odrzuconą w tył,
włosy unosiły się na wodzie. Książę zauważył, że nie tylko
jest żywa, lecz także umie doskonale pływać; inaczej nie
spoczywałaby na wodzie bez wysiłku.

Łódź podpłynęła jeszcze bliżej. Marynarze odłożyli wiosła

i spojrzeli na księcia, czekając na dalsze instrukcje.

background image

- Złapcie ją za ręce - powiedział do marynarza siedzącego

na dziobie.

Słysząc głos Templecombe'a, dziewczyna otworzyła oczy

i krzyknęła. Zobaczywszy łódź pełną mężczyzn, próbowała
odpłynąć. Spóźniła się jednak, gdyż na rozkaz księcia
marynarz chwycił jej rękę.

- Puść mnie! Puść mnie! Chcę umrzeć!
Walczyła desperacko, czym tak zaskoczyła marynarza, że

ją puścił. Na skutek szamotaniny, a może z powodu
osłabienia, zanurzyła się głębiej i przez chwilę książę myślał,
że utonęła. Wypłynęła jednak ponownie. Tym razem łódź
wykonała zwrot i najbliżej znalazł się książę. Wychylił się
przez burtę i złapał dziewczynę za ramię.

Szarpnęła się i chciała protestować, lecz nagle zemdlała.

Tylko siła ramion księcia sprawiła, że nie poszła na dno.

Jej ciało było lekkie, lecz całkiem bezwładne. Z trudem

wciągnął ją do łodzi. Zauważył wówczas, że dziewczyna jest
bosa i ubrana tylko w koszulę nocną. Mokra tkanina
przylgnęła do drobnej, szczupłej postaci. Z bliska widać było,
że dziewczyna, choć bardzo młoda, nie jest już dzieckiem.

Dopłynęli do jachtu. Spuszczono trap i książę bez wysiłku

wniósł „topielicę" na pokład, gdzie czekała cała załoga. Nie
tracąc chwili, książę zszedł na dół. Służący pospieszył za nim.

Dziewczyna była nieprzytomna i przez moment książę nie

miał pewności, czy żyje. Zaniósł ją do jednej z pustych kabin.
Dalton błyskawicznie rozpostarł na podłodze grubą warstwę
tureckich ręczników. Książę złożył na nich bezwładne ciało.
Zauważył, że jego spodnie i koszula są mokre.

- Poradzę sobie, milordzie - powiedział Dalton.
- Przynieś trochę brandy! - rozkazał książę. - I więcej

ręczników!

- Rozkaz, milordzie.

background image

Książę spojrzał na kobietę. Była ubrana w nocną koszulę.

Była to jednak kosztowna, strojna koszula, ozdobiona
prawdziwą koronką. Na palcu kobiety lśniła obrączka.

Templecombe zastanawiał się, czy przypadkiem mąż o

morderczych skłonnościach nie zepchnął jej z pokładu. Uznał
jednak, że bardziej prawdopodobna jest próba samobójstwa.
Kobieta mówiła przecież, że chce umrzeć.

Niepojęty wydawał się fakt, że odpłynęła tak daleko od

wybrzeża. Kobiety z otoczenia księcia na ogół nie umiały
pływać.

Kimkolwiek była nieznajoma, stanowiła zagadkę. Jej

młodość i uroda robiły wrażenie, nie szpeciły jej nawet mokre
włosy, przylegające do policzków.

Książę zdjął frak i wziął ręcznik. Po chwili zdecydował, że

najpierw musi rozebrać niedoszłą topielicę z przemoczonej
koszuli. Rozpiął kilkanaście perłowych guziczków i
nakrywszy kobietę ręcznikiem, podciągnął materiał do góry.

Pomyślał, że naprawdę jest piękna. Jej kształtne ciało

przywodziło na myśl Afrodytę, wyłaniającą się z morskich fal.

- Wpadam w poetycki nastrój - mruknął ze złością

Templecombe.

Jeszcze przed chwilą pałał nienawiścią do wszystkich

kobiet. Teraz nieznajoma, która pojawiła się w jego życiu tak
nieoczekiwanie, obudziła ciekawość.

Zdejmując z niej mokrą koszulę dostrzegł rozdarcie przy

karczku, a potem zobaczył plecy dziewczyny. Patrzył
zaskoczony, nie wierząc własnym oczom. To, co zobaczył,
mogło wyjaśniać powód jej desperackiego skoku za burtę.

Szpicruta zostawiła na ciele Saleny wyraźne znaki. Całe

plecy pokryte były krwawiącymi pręgami. Książę odrzucił
mokrą koszulę. Słysząc kroki Daltona, położył Salenę i nakrył
ją drugim ręcznikiem.

background image

- Brandy, milordzie - powiedział Dalton, podając mu

kieliszek. - Przyniosłem też dwa ręczniki. Zaraz pójdę po
więcej.

- Zrób to.
Książę delikatnie osuszył ręcznikiem włosy Saleny.

Znalazł w nich spinki. Wyglądało na to, że przed skokiem do
wody kobieta nie rozpuściła włosów. To stanowiło kolejną
zagadkę. W miarę schnięcia włosy dziewczyny przybierały
coraz jaśniejszy odcień i książę zastanawiał się, jaki kolor
mogą mieć jej oczy.

- Myślę, że niebieskie - powiedział do siebie.
Kobieta nie odzyskiwała przytomności. Gdy wrócił

Dalton, książę powiedział:

- Dobrze byłoby położyć ją do łóżka, zanim zaczniemy

cucić.

- Świetny pomysł, milordzie.
- Rozłóż na łóżku duży, kąpielowy ręcznik i przynieś

termofory z gorącą wodą. Ta kobieta jest całkiem
przemarznięta.

- Tak jest, milordzie.
Służący pościelił łóżko, rozłożył jeden ręcznik na

prześcieradle, a drugi, mniejszy, na poduszce.

- Tu jest jeszcze jeden, milordzie, żeby ją nakryć. Zaraz

przyniosę termofory.

Pospiesznie opuścił kabinę. W chwilę potem książę wziął

Salenę na ręce. Nie chciał, by ktoś prócz niego widział ją
nagą,

- Jaki mężczyzna mógł uderzyć istotę tak delikatną? -

zadał sobie w myślach pytanie.

Przyszło mu na myśl, że widać mąż przyłapał ją na

zdradzie. Nawet gdyby tak było, nie powinien jej karać równie
brutalnie. Templecombe położył Salenę na łóżku, nakrył
ręcznikiem i kilkoma kocami.

background image

Jej policzki były białe jak płótno. Książę już chciał odejść,

jednak stwierdził, że byłby to błąd. Omdlenie z łatwością
mogło przejść w śpiączkę.

Wsunąwszy rękę pod głowę Saleny, uniósł ją nieco i

powiedział stanowczym tonem:

- Obudź się! Obudź się i wypij to!
Miał wrażenie, choć nie był pewny, że kobieta nawet nie

usiłuje odzyskać przytomności. Drgnienie jej powiek
potwierdziło to przypuszczenie. Gdy kieliszek dotknął jej
warg, próbowała odwrócić głowę.

- Wypij! - rozkazał książę.
Była zbyt słaba, żeby protestować. Przełknęła parę kropel.

Po chwili wstrzymała oddech i książę wiedział, że się broni.
Zmusił ją do wypicia jeszcze odrobiny. Usiłowała zasłonić się
ręką.

- Leż spokojnie i pij! - nakazał książę.
- N...nie! - wykrztusiła z trudem.
Templecombe nie ustępował i przysuwał kieliszek do jej

warg. Nie kryjąc obrzydzenia, przełknęła kilka łyków brandy i
wreszcie otworzyła oczy.

Spojrzała na księcia, w jej oczach widać było lęk.

Ponieważ trzymał ją w ramionach, wyczuł, jak jej ciało
sztywnieje. Wiedział, że to ze strachu.

- Wszystko w porządku - rzucił kojąco. - Jesteś

bezpieczna.

- Nie - udało jej się powiedzieć. - Nie... Pozwól mi

umrzeć!

- Za późno - odrzekł cicho. Delikatnie ułożył jej głowę na

poduszce.

Gdy patrzyła na księcia, w jej oczach malowało się

przerażenie. Templecombe nie był pewny, czy widzi jego, czy
może coś, co sprawiło, że skoczyła do wody.

background image

- Jesteś zupełnie bezpieczna - rzekł. - Teraz musisz mi

powiedzieć, skąd pochodzisz i dokąd mam cię zawieźć.

Odniósł wrażenie, że go nie zrozumiała. Milczała, więc

zapytał:

- Powiedz, kim jesteś? Jak się nazywasz?
- Sa - le - na - powiedziała wolno, robiąc przerwę po

każdej sylabie.

- A nazwisko?
Z jej krtani wydobył się jęk, tak słaby i cichy, że

przypominał raczej pisk małego kociaka.

Leżała z zamkniętymi oczami, prawie nie oddychając,

jakby za chwilę miała ponownie stracić przytomność. Książę
widział, jak drży. Zastanawiał się, co powinien zrobić. Nigdy
nie widział kobiety w takim stanie.

Wyobrażał sobie, co musiała przejść. A może przeraziło ją

nie tylko bicie? Jeśli nie miała skłonności do przesady, to
musiało się wydarzyć coś jeszcze gorszego.

Milczał, stojąc bez ruchu przy łóżku. Salena otworzyła

oczy, jakby chcąc sprawdzić, czy jeszcze nie wyszedł.

Ujrzawszy go, znów się skurczyła i wtuliła w pościel,

jakby pragnęła zniknąć.

- Nikt cię nie skrzywdzi - powiedział cicho książę. - Nie

masz się czego obawiać.

Nie był pewny, czy go rozumie. W jej twarzy widać było

przerażenie, źrenice rozszerzyły się tak, że oczy wydawały się
prawie czarne.

Pojawił się Dalton z dwoma termoforami.
- Położę jeden w nogach - powiedział, podając drugi

księciu.

Książę delikatnie odchylił nakrycie i położył termofor na

ręczniku, tuż obok Saleny.

- To cię rozgrzeje - stwierdził. - Musiałaś przemarznąć w

wodzie.

background image

Drgnęła i odsunęła się nieco.
Stało się coś takiego, pomyślał, co sprawiło, że boi się

mężczyzn.

Przypuszczenie to wydało mu się intrygujące. Spojrzał

badawczo na dziewczynę. Widział dziecinną twarz, piękną jak
kwiat; olbrzymie, szeroko rozstawione oczy i delikatny
rysunek drżących ust.

Kimkolwiek jest mężczyzna, który ją pobił, myślał książę,

jest łajdakiem. Z przyjemnością zaaplikowałbym mu to samo
lekarstwo!

Dalton zebrał z podłogi mokre ręczniki i koszulę nocną.

Przy drzwiach zatrzymał się i zapytał:

- Jak pan sądzi, milordzie, czy mógłbym przynieść tej

młodej damie jedną z koszul jaśnie pani? Będzie za duża, ale
na pewno wygodna.

- Dobry pomysł, Daltonie - odpowiedział książę - ale w

tej chwili nie będziemy jej ubierać. Zostawisz koszulę na
łóżku. Przynieś także szlafrok i ranne pantofle.

Nie miał skrupułów, rozporządzając garderobą Imogeny.

Może było to cyniczne, lecz przecież za większość sam
zapłacił.

Salena miała przymknięte oczy, ale wiedział, że go

uważnie obserwuje. Wyglądało, jakby uważała go za dzikie
zwierzą, gotowe w każdej chwili do ataku. Ponieważ atak
mógł zastąpić znienacka, wolała nie spuszczać z oczu
potencjalnego napastnika.

Książę stanął w przeciwległym rogu kabiny i przemówił

cicho:

- Musisz mi powiedzieć, co mam zrobić. Zboczyliśmy z

kursu, aby cię uratować, lecz teraz muszę poinstruować
kapitana, w jakim kierunku mamy płynąć.

Mówił wolno, jak do dziecka. Patrzyła na niego i wiedział,

że dokładnie rozumie jego słowa.

background image

Po chwili zapytał:
- Chcesz wracać do Monte Carlo?
- Nie! Nie!
W jej głosie brzmiało prawdziwe przerażenie.
- A więc dokąd mamy płynąć?
- Daleko stąd - wyszeptała.
Z trudem zrozumiał odpowiedź.
- Bardzo dobrze - powiedział - Odpłynęliśmy już od

Monte Carlo, a ponieważ nie wyrażasz żadnego życzenia,
zabiorę cię do mojej willi, do Tangeru. Podróż zajmie kilka
dni. Może potem będziesz mogła opowiedzieć mi coś więcej o
sobie.

Nie odpowiedziała. Ruszył do drzwi. W milczeniu

patrzyła, jak Templecombe gasi światło i wychodzi.

Otworzył drzwi sąsiedniej kabiny. Już chciał zdjąć

wilgotne ubranie, kiedy nagle przyszła mu do głowy potworna
myśl.

Dziewczyna nie chciała żyć. Teraz, gdy odzyskała

przytomność, mogła znów próbować się utopić. Nie byłoby to
trudne, zważywszy jej osłabienie.

Książę wrócił i cicho zamknął zasuwkę. Podobne

znajdowały się na wszystkich drzwiach. Stanowiły
zabezpieczenie przed złodziejami; aby je otworzyć, trzeba
było wiedzieć, jak funkcjonuje specjalny mechanizm. Gdy
jacht stał w przystani, zawsze pilnowali go wartownicy.
Książę jednak wiedział, że doświadczony złodziej bez trudu
może wspiąć się na pokład i zabrać, co się da. Zasuwki, które
wymyślił osobiście, w znacznym stopniu to uniemożliwiały.

Jacht, zbudowany na specjalne zamówienie, wyposażony

był w najnowocześniejsze urządzenia. Książę był z niego
dumny i cieszył się z pochwał przyjaciół, którzy po raz
pierwszy oglądali „Afrodytę" w Marsylii.

background image

Przypomniał sobie, że nazajutrz na jego zaproszenie grono

znajomych miało przyjechać z Londynu do Monte Carlo. Na
pewno się zdziwią, gdy nie wyjdzie im na spotkanie.

Zdecydował się na jedyne możliwe wyjście z sytuacji.

Rano wyśle telegram, wyjaśni swą nieobecność sprawami nie
cierpiącymi zwłoki i zaproponuje gościom pobyt w hotelu
„Paryż" na jego koszt.

Jego przyjaciele byli ludźmi światowymi. Wiedział że już

wkrótce odkryją powód jego wyjazdu bez Imogeny.

- A niech plotkują! - rzucił dziko.
Nagle pomyślał, że gdyby wiedzieli, co dzieje się teraz na

„Afrodycie", uznaliby to za jeszcze większy skandal.
Uratowanie półnagiej, brutalnie pobitej kobiety z morskich
odmętów stanowiło doskonałą pożywkę dla wyobraźni. Bez
wątpienia ludzie snuliby domysły odnośnie tożsamości
nieoczekiwanej pasażerki. Na pewno nie spotkałem jej
wcześniej, pomyślał książę. Gdyby ujrzał dziewczynę tak
młodą i tak uroczą, na pewno by ją zapamiętał.

Później, leżąc w łóżku, książę ciągle powracał myślą do

tych kilku wskazówek, których udzieliła mu śpiąca w
sąsiedniej kabinie kobieta.

Z pewnością nie była uboga; świadczyła o tym jej

wytworna nocna koszula. Nosiła obrączkę, ale młody wiek
wskazywał, że od niedawna jest mężatką.

Była piękna, a mimo to, lub może właśnie dlatego, jakiś

mężczyzna wzbudził w niej taki lęk, że teraz przerażenie
ogarniało ją na widok przedstawiciela odmiennej płci.

- Jest między nami pewne podobieństwo - powiedział do

siebie książę. - Ja nienawidzę kobiet, a ona mężczyzn. O ile
uda mi się skłonić ją do rozmowy, może dowiem się czegoś
więcej...

Następnego dnia pierwszą osobą, która poinformowała

księcia, że pasażerka się obudziła, był Dalton.

background image

- Milordzie, zaniosłem młodej damie filiżankę herbaty -

powiedział. - Zapytałem też, co mam podać na śniadanie.
Niestety, jest jeszcze oszołomiona po przeżyciach poprzedniej
nocy.

- Czy mówiła coś? - spytał książę.
Siedział w jadalni przy stole, jedząc śniadanie. Po

dramatycznych przeżyciach miał wilczy apetyt.

- Powiedziała: „Wszystko jedno". Mówiąc to, zadrżała.

Chyba jest jeszcze w szoku.

- Tak. Sądzę, że tak - rzucił książę obojętnie. - Daltonie,

zanieś pani śniadanie i wróć tu. Chcę z tobą pomówić.

- Dobrze, milordzie.
Gdy Dalton wrócił, książę pił drugą filiżankę kawy.
- Musimy się zastanowić, skąd wziąć ubranie dla młodej

damy.

- Myślałem już o tym.
- Naprawdę?
- Ta dama jest wyjątkowo szczupła. Nie mogłaby nosić

strojów jaśnie pani, trzeba by było je przedtem zwęzić.

- Otóż to! - zgodził się książę. - Sam już o tym myślałem.
- Przypomniałem sobie - ciągnął Dalton - że kapitan ma

czternastoletnią córkę. W Marsylii kupił dla niej dwie
wyjątkowo ładne sukienki. Pomyślałem, że będą w sam raz
dla młodej damy.

- Bardzo mi pomogłeś, Daltonie - pochwalił go książę. -

Powiedz jej, żeby przymierzyła suknie, kiedy poczuje się
lepiej. Resztę potrzebnych rzeczy możesz jej przynieść z
kabiny lady Moreton.

- Dziękuję, milordzie.
- Powiedz kapitanowi, że wynagrodzę go za to. Z

pewnością będzie mógł znaleźć dla córki coś odpowiedniego
w Tangerze lub po powrocie, w Marsylii.

- Powtórzę mu to, milordzie.

background image

Książę poszedł na mostek i osobiście podziękował

kapitanowi za pomoc.

- To wyjątkowo szczęśliwy przypadek - powiedział

kapitan Barnett - że w ogóle zauważyliśmy tę damę.
Oddalaliśmy się od wybrzeża, jeszcze sekunda czy dwie i już
byśmy jej nie dostrzegli.

- A więc śmierć nie była jej pisana - zauważył książę.
- Dziwne, że chciała umrzeć - dorzucił kapitan.
Książę przypomniał sobie pręgi na plecach Saleny. On

znał przynajmniej jeden powód, dla którego chciała odebrać
sobie życie. Nie chciał jednak w to wtajemniczać ani kapitana,
ani kogokolwiek innego.

Przed obiadem wszedł do salonu i zdumiał go widok

czekającej tam Saleny. Spostrzegł, że na jego widok drgnęła i
uczyniła taki ruch, jakby miała zamiar uciec. Ponieważ jednak
stał w drzwiach, blokując wyjście, skuliła się. Wydawała się
wyjątkowo krucha i wiotka. Usiadła w rogu sofy.

- Dzień dobry, Saleno - przywitał ją książę. - Mam

nadzieję, że czujesz się lepiej. Bardzo ci do twarzy w tej
sukni.

Był to wyjątkowo ładny strój, odpowiedni dla młodej

panienki. Prosta, niedroga suknia, ozdobiona skromnym,
białym haftem. Miała elegancki krój.

- Dziękuję panu za wszystko - cicho odrzekła Salena. -

Chciałam umrzeć, i to było tylko...

Przerwała, lecz książę zapytał łagodnie:
- Tylko co?
- Umiem pływać, więc trudno było utonąć. Salena

nauczyła się pływać w rzymskich łaźniach, w Bath. Pojechała
tam zimą z matką, gdy lady Cardenham chorowała na
zapalenie płuc.

Była wtedy mała i ojciec śmiał się widząc, jak bardzo lubi

się kąpać.

background image

- Zupełnie jakbyś była kijanką! - mówił.
Później, gdy odwiedzała dziadka na wsi, zawsze kąpała się

razem z kuzynami. Ojciec matki mieszkał w ogromnym domu,
otoczonym parkiem, w którym był staw. Dziadek miał jeszcze
kilkoro wnucząt; byli to sami chłopcy. Latem ścigali się
przepływając staw, dla zabawy przewracali kajaki i bawili się
w rozbitków.

Salena uwielbiała te zabawy. Przez ostatnie dwa lata, gdy

była na pensji, nie miała okazji pływać. Podczas wakacji
zawsze udawała się z kuzynami nad wodę, choć matka
potępiała „koedukacyjną kąpiel". Uciekając od księcia zeszłej
nocy, rzuciła się w morze i zamierzała płynąć do utraty sił.
Liczyła na to, że pójdzie na dno jak kamień. To miał być
koniec. Nikt by jej nie znalazł, więc nie mogłaby być
oskarżona o popełnienie zbrodni, nie musiałaby stawać przed
sądem i nie zostałaby skazana na więzienie lub śmierć.

Próbowała nie myśleć o księciu Pietrowskim, leżącym w

kałuży krwi. Nie chciała tego pamiętać. Czuła tylko, że jej
ciało sztywnieje ze strachu.

Widok Templecombe'a przeraził ją. To był przecież także

mężczyzna.

Książę usiadł na krześle w stosownej odległości od

Saleny.

- Zeszłej nocy - powiedział - wyjawiłaś mi tylko swe

imię. Myślę, że teraz powinienem się pani przedstawić. Książę
Templecombe.

W oczach Saleny pojawił się błysk.
- Słyszałaś o mnie? - zapytał.
- A więc to... „Afrodyta"?
- Tak istotnie nazywa się mój jacht.
- Jest piękny.
Przypomniała sobie, jak uroczo wyglądał, kołysząc się na

falach, gdy oboje z ojcem jechali nadmorskim bulwarem.

background image

Wtedy nie wiedziała, co ją czeka. Zadrżała na wspomnienie
rosyjskiego arystokraty.

Książę widział uczucia, malujące się na twarzy Saleny.

Nie znał dotąd kobiety o tak wyrazistych oczach, tak
filigranowej. Budziła w nim współczucie.

Zauważył, że walczy z myślami. Chciał zdobyć jej

zaufanie, musiał więc uważać, aby nie urazić jej jakimś
niezręcznym słowem.

- Mam nadzieję, że spodoba ci się podróż moim jachtem -

powiedział lekkim tonem. - To nowy model. Sam go
projektowałem i jestem z niego dumny. Posiada wiele różnych
udogodnień, jakich nie ma na łodziach tego typu. Pokażę ci je,
kiedy poczujesz się lepiej.

Wyraz lęku zniknął z oczu Saleny. Po chwili zapytała:
- Czy wracamy do Monte Carlo?
- Twierdziłaś, że tego nie chcesz - odpowiedział książę. -

Zabieram cię więc do Tangeru. Mówiłem o tym zeszłej nocy,
ale chyba byłaś zbyt przerażona, aby mnie dobrze pojąć.

- Zdawało mi się, że to powiedziałeś, ale bałam się... że

źle cię zrozumiałam.

- Płyniemy do Tangeru - potwierdził książę. - Mam tam

willę, której nie odwiedzałem od dłuższego czasu. Liczę na to,
że spodoba ci się, tak jak „Afrodyta".

- Ale ja nie mam pieniędzy - wyszeptała Salena.
- Jesteś moim gościem, więc to nie ma znaczenia -

odrzekł. - Jeżeli w Tangerze stwierdzisz, że chcesz pojechać
gdzie indziej, pożyczę ci, ile będzie trzeba. - Przerwał i cicho
dodał: - Może chciałabyś przesłać wiadomość komuś z
rodziny?

- Nie! Nie!
Wiedziała, że ojciec nigdy nie wybaczyłby jej tego, co

zrobiła. Wolała więc, aby uznał ją za zmarłą. Miała tylko
nadzieję, że będzie mógł zatrzymać pieniądze otrzymane od

background image

księcia Pietrowskiego. Po chwili uświadomiła sobie jednak, że
i ten problem zniknął. Przecież Sergiusz Pietrowski nie żyje,
więc nie upomni się o zwrot.

Tatuś sobie jakoś poradzi, pomyślała, nie może tylko się

dowiedzieć, że żyję.

Nagle uderzyła ją pewna myśl. Jak ona będzie teraz żyć

bez pieniędzy i bez domu?

Spojrzała żałośnie na księcia i załamała ręce, jak dziecko

błagające o pomoc.

- Widzę, że jesteś niespokojna - powiedział. - O nic już

nie zapytam. Spróbuj miło spędzić czas. Ostatecznie dzień jest
piękny, jesteśmy sami i nikt o nas nie wie. - Zobaczywszy
blask w jej oczach ciągnął: - Sam miałem zamiar zniknąć i
rozpocząć nowe życie. To coś takiego jak w książce
rozpoczęcie nowego rozdziału. - Wyczuł, że jest na właściwej
drodze. - Jeśli ktoś widział, że wpadłaś do morza i teraz cię
szuka, to czeka go rozczarowanie. Powiem ci coś jeszcze: w
Monte Carlo nikt nie wie, dokąd popłynąłem, więc też nikt się
nie domyśli, że jesteśmy razem. - Uśmiechnął się i dodał: -
Jesteś wolna od wszelkich niepokojów. Nikt nie wie, gdzie
jesteś ani co zrobiłaś.

- Czy to... możliwe? - spytała.
- Jestem tego pewny - odparł.
- Ale Bóg wie.
Jej szept był cichy, lecz książę dosłyszał te słowa.
- Tak, Bóg wie - odpowiedział. - Jednak zawsze mówiono

mi, że On jest miłosierny, że wszystko rozumie i wybacza.
Zapewniam cię, nie musisz się Go bać.

Mówiąc to czuł, że te słowa dziwnie brzmią w jego ustach.

Zobaczył, że Salena uspokoiła się; widocznie powiedział to,
co należało.

- Ciekawe, co to dziecko mogło zrobić - zastanawiał się w

myślach - że boi się i kary boskiej, i mężczyzn?

background image

R

OZDZIAŁ

4

Do salonu wszedł steward i oznajmił, że podano do stołu.

Na ten widok Salena drgnęła i spojrzała na niego nieufnie i z
obawą.

Książę udał, że tego nie zauważył. Wstał i powiedział:
- Chodźmy na pokład. Dzień jest taki ciepły.
Stały tam dwa duże, plecione fotele, wyłożone miękkimi

poduszkami. Książę zauważył grymas na twarzy dziewczyny i
pomyślał, że dokuczają jej blizny na plecach, każdy ruch
musiał sprawiać nieopisany ból.

Salena usiadła i popatrzyła na niego niepewnie, jakby

lękając się tego, co może nastąpić. Templecombe okrył ją
ciepłym kocem. Stewart przymocował do poręczy fotela
przenośny stolik na żelaznych nóżkach. Zerknęła z
niepokojem. Książę zajął miejsce obok i powiedział:

- To mój wynalazek. Pomyślałem, że będzie praktyczny,

gdy każę podać posiłek dla jednej lub dwóch osób. -
Uśmiechnął się i dodał: - Prawdę mówiąc, jesteś matką
chrzestną mego wynalazku. Nigdy dotąd nie był używany.

- To bardzo pomysłowe - odpowiedziała Salena. Steward

najpierw przyniósł nakrycia, potem pojawił się z tacą,
zastawioną wspaniałymi potrawami. Salena pomyślała, że taki
sposób podania posiłku jest nie tylko oryginalny, lecz również
wygodny.

Nad ich głowami rozpięto płócienną markizę. Morze lśniło

- lazurowe i spokojne. Słychać było jedynie cichy szmer
silnika i krzyk mew.

Zupełnie inaczej, myślała Salena, niż podczas gwarnych

przyjęć w willi księcia Pietrowskiego, gdzie goście
rozmawiali wyłącznie po francusku lub po rosyjsku, a ich
głosy stawały się coraz donośniejsze, w miarę jak opróżniali
kolejne kieliszki wina.

background image

- Mam zamiar namówić cię na odrobinę szampana - rzekł

Templecombe. - Gdy wypijesz, rumieniec powróci na twe
policzki i z pewnością poczujesz się lepiej.

Salena wolałaby odmówić, ale nie chciała urazić księcia.

Gdy nalano jej szampana, wypiła mały łyk. Książę patrzył na
morze.

- Mam wrażenie, że to orki - powiedział. - Może podpłyną

bliżej. Zawsze lubiłem obserwować ich igraszki.

- Orki? - wykrztusiła Salena. - Słyszałam o nich, ale nigdy

ich nie widziałam.

- Na Morzu Śródziemnym spotyka się je często - wyjaśnił

książę.

- Jedna z zakonnic w klasztorze mówiła - zaczęła Salena

nieśmiało i jakby z pewnym wahaniem - że tam, skąd ona
pochodzi, wśród wieśniaków na południu Włoch, wierzy się,
że dusza żeglarza, który utonął w morzu, zmienia się w orkę...

Umilkła. Książę zrozumiał jej myśl: zastanawiała się

pewnie, co stałoby się z jej duszą, gdyby jej ciało pochłonęło
morze.

Głośno powiedział:
-

Wiele prymitywnych ludów, zamieszkujących

wybrzeża, żywi ten przesąd. Na przykład mieszkańcy
Orkadów i Wysp Szetlandzkich wierzą, że dusze rybaków
zmieniają się w foki; dlatego nie zabijają tych zwierząt.

Dostrzegł kolejny trop: Salena była kiedyś w klasztorze.

Czuł się jak archeolog odkrywający ślady dawnych cywilizacji
lub jak ornitolog badający nieznany gatunek ptaka. Po raz
pierwszy znalazł się w towarzystwie kobiety, której nie
interesował jako mężczyzna i która drżała i usuwała się, gdy
do niej podchodził. Było to nowe, interesujące doświadczenie.
Salena zaciekawiała go coraz bardziej. Obiecał sobie, że
prędzej czy później odkryje, co się stało i kim jest ta
dziewczyna.

background image

Na razie opowiadał cichym, łagodnym głosem o innych

rzeczach, nie poruszając tematów, które mogłyby ją
zaniepokoić. Kiedy skończył deser i zwrócił się do Saleny,
aby rzec coś jeszcze, zauważył, że zasnęła. Musiała być
wyczerpana. Książę zdawał sobie sprawę, że przejścia ubiegłej
nocy nadszarpnęłyby nawet siły zdrowego mężczyzny, nie
mówiąc już o słabej kobiecie.

Pojawił się steward. Książę położył palec na ustach,

nakazując ciszę. Służący zebrał nakrycia ze stolika i oddalił
się bezszelestnie. Drugi steward zaproponował księciu brandy.
Templecombe odmówił. Nie chciał, żeby ktokolwiek czy
cokolwiek zakłócało sen Saleny. Twarz miała zwróconą ku
niemu. Wtuliła policzek w błękitną poduszkę, której kolor
podkreślał jeszcze je} delikatną cerę i odcień jasnych włosów.

Z zamkniętymi oczami wyglądała na bardzo młodą i

wrażliwą. Gdy się poruszyła, książę ujrzał jej dłoń. Brak było
obrączki, a przecież zeszłej nocy widział ją z pewnością.

Pomyślał, że albo po gorzkich przeżyciach zerwała ją z

palca i wyrzuciła przez bulaj, albo chciała udawać
niezamężną. Doszedł jednak do wniosku, że ta dziewczyna
nikogo nie mogłaby oszukać. Dostrzegał w niej czystość i
prostolinijność, co utwierdzało go w mniemaniu o jej
niewinności.

Zresztą nie miał ani prawa, ani podstaw, by ją osądzać.

Niejednokrotnie w życiu spotykał oszustki. Salena wyglądała
niewinnie, lecz najprawdopodobniej pobił ją ten sam
mężczyzna, który zapłacił za jej drogą koszulę nocną. Co za
niezwykła zagadka, pomyślał. Musiał teraz się zastanowić, w
jaki sposób przełamać opory Saleny i co zrobić z nią dalej.
Zachowywała się jak dzikie zwierzątko, które było więzione i
dręczone tak długo, że straciło zdolność odróżniania
przyjaciół od wrogów.

background image

Wiedział, że nie będzie mógł jej pomóc, dopóki nie

zdobędzie jej zaufania. Na szczęście teraz spała głęboko i
spokojnie, nie pamiętając o swych lękach.

Uśmiechnął się na myśl o tym, że żaden plotkarz z Monte

Carlo nawet się nie domyśla, co teraz robi.

Gdyby na miejscu Saleny znalazła się Imogena albo inna

kobieta, próbowałaby z nim flirtować, zwracać na siebie
uwagę i zachowywać się prowokująco. Książę miał pewność,
że najmniejszy objaw zainteresowania z jego strony
przeraziłby Salenę jeszcze bardziej.

- Może - powiedział do siebie kpiąco - przeceniałem

swoje możliwości i to ma być dla mnie pouczającą lekcją?

Godzinę później Salena obudziła się. Spojrzała na księcia i

westchnęła.

- Przepraszam, zasnęłam - powiedziała. - To nieuprzejme

z mojej strony.

- Masz prawo czuć się zmęczona - odpowiedział. -

Spodziewałem się, że zostaniesz dziś w łóżku.

- Twój służący proponował mi to - odrzekła - ale

chciałam wstać.

Książę zgadł, że bała się zostać sama ze swymi myślami.
- Na „Afrodycie" możesz robić to, na co masz ochotę.
Nie odpowiedziała. Patrzyła na lśniącą powierzchnię

morza. Książę pomyślał, że najbardziej niezwykłą cechą
dziewczyny jest jej naturalność. Inna kobieta, zasnąwszy w
jego obecności, poprawiałaby teraz włosy i suknię, a nawet
makijaż.

Salena po prostu spoczywała w fotelu z rękoma na

kolanach. Po chwili książę powiedział łagodnie:

- Znam tylko twoje imię. Służba nie wie, jak się ma do

ciebie zwracać: panienko, pani?

Zauważył drżenie jej palców.
- Nie jestem zamężna - rzekła. Książę uniósł brwi.

background image

A więc dlatego wyrzuciła obrączkę. Więc czemu w ogóle

ją nakładała? Z pewnością nie udawała mężatki, by spędzić
wakacje z cudzym mężem. To do niej nie pasowało. Książę
rzucił obojętnym tonem:

- W takim razie powiem służbie, aby zwracała się do

ciebie: „panno Saleno", chyba że podasz mi swe nazwisko...

- Zapomniałam...
Mówiąc to, przymknęła powieki. Książę wiedział, że

skłamała. Dostrzegł, że przyszło jej to z trudem.
Prawdopodobnie uważała kłamstwo za coś niewłaściwego,
może nawet za grzech. Z całą pewnością był to wpływ
klasztornego wychowania.

- Byłaś kiedyś w Tangerze? - zapytał.
- Nie, nigdy.
- Jest to naprawdę urocze miasto, a o tej porze roku ma

doskonały klimat.

Po chwili Salena spytała z przerażeniem w głosie:
- Czy Tanger należy do Francji?
Bała się, więc książę pospiesznie ją uspokoił:
- Nie, w tej chwili nie, choć Francuzi marzą o zajęciu

pewnych obszarów Maroka.

- Ale nie Tangeru?
- Nie. Mało prawdopodobne, aby Niemcy lub Anglicy

pozwolili im posunąć się w głąb Afryki Północnej.

Myślał, jak rozwiać jej obawy. Jednocześnie zastanawiał

się, czemu przeraża ją samo wspomnienie Francji. Doszedł do
wniosku, że albo mężczyzna, który ją pobił, był Francuzem,
albo popełniła przestępstwo i boi się policji. Aż trudno było
uwierzyć, że takie dziecko mogło popełnić zbrodnię, lecz
przecież jej przerażenie nie było udane.

Po chwili dodał:

background image

- Nie chcę się przechwalać, ale mam pewne wpływy nie

tylko w moim kraju, lecz również za granicą. Zapewniam cię,
że dopóki jesteś ze mną, nikt i nic ci nie grozi.

Wydawało mu się, że w jej oczach dostrzegł błysk.

Potrząsnęła głową.

- Nie powinieneś się w to angażować. To może

zaszkodzić twojej reputacji.

Książę spojrzał na nią ze zdumieniem.
- Mojej reputacji? - powtórzył.
- Tak.
Zamilkła nagle, i sądząc, że Templecombe nie zorientował

się, ciągnęła:

- Ktoś mi powiedział, jaką jesteś ważną osobistością.
A więc ma ojca, pomyślał książę. Zastanawiał się, czy

może właśnie ojciec ją pobił. Skąd w takim razie wzięła się
obrączka? Poza tym co za człowiek wrzuciłby do morza
własne dziecko, wpierw je zmaltretowawszy?

- Skoro uważasz, że odgrywam tak znaczną rolę -

powiedział głośno - to powinienem pomagać ludziom, którzy
mają kłopoty. A więc przede wszystkim tobie.

- Doceniam twą szlachetność, ale byłoby lepiej, gdybyś

pozwolił mi umrzeć.

- Lepiej dla ciebie czy dla mnie? - zapytał książę

żartobliwym tonem.

- Myślę, że dla nas obojga - odpowiedziała z powagą.
- Jeśli o mnie chodzi, to bardzo się cieszę, że miałem

okazję cię uratować - stwierdził. - Myślę, że to zrządzenie
losu. „Afrodyta" przybyła w odpowiedniej chwili.

Słuchała uważnie, więc ciągnął:
- Kapitan mówił, że wystarczyłoby kilka sekund zwłoki, a

stracilibyśmy cię z oczu. Widzisz więc, Saleno, że to było
zrządzenie losu, albo - jeśli wolisz - palec boży.

background image

- Wiem, że samobójstwo jest grzechem - powiedziała

Salena z wahaniem - ale sądziłam, że nie ma dla mnie innego
wyjścia.

- Widocznie jednak twój anioł stróż miał inne plany -

odrzekł.

Salena westchnęła cicho.
- Powinnam być ci wdzięczna. Nie wiem, jak mam się

teraz zachować - odpowiedziała szybko. - Wstyd mi, że
narzuciłam ci swoją obecność.

- Odnoszę wrażenie, że to raczej ja nakłoniłem cię, abyś

skorzystała z gościny na pokładzie mojego jachtu - stwierdził.
- Prawdę mówiąc, miałaś opory przyjmując zaproszenie.
Okazywałaś wyjątkowy, zdecydowany opór.

Zauważył, że przy tych słowach Salena uśmiechnęła się,

więc dodał:

- Byłem zarozumiały, myśląc, że ludzie chętnie przyjmują

moje zaproszenia. Okazuje się, że jest inaczej: musiałem
wręcz cię porwać, aby móc cieszyć się twoim towarzystwem.

- Jesteś wyjątkowo uprzejmy - powiedziała Salena. -

Wiem, że powinnam się starać, by czymś cię zająć,
opowiedzieć jakąś zabawną historię, ale nigdy już nie będę
tego umiała.

W jej głosie zabrzmiała gorycz. Przypomniała sobie słowa

ojca, który przykazał jej być miłą dla księcia. Próbowała być
posłuszną, lecz Pietrowski rozumiał to zupełnie inaczej. Na
myśl o tym czuła się chora.

Wszystkie te uczucia odbijały się na jej twarzy jak w

lustrze. Książę wstał z fotela i podszedł do burty.

- Patrzę, czy są orki - powiedział. - Nie wstawaj. Powiem

ci, kiedy podpłyną.

Jest dla mnie taki uprzejmy, myślała Salena. Na pewno go

nudzę.

background image

Przypomniała sobie zazdrość, brzmiącą w głosie ojca, gdy

w kasynie opowiadał jej o księciu Templecombe. Był wtedy
sam, lecz na pewno zawsze otaczał go rój eleganckich kobiet.

Przed chwilą Dalton przyniósł jej koronkową bieliznę,

podobną do tej, jaką kupowała madame Yvette. Salena
przyjrzała się jej ze zdziwieniem.

- Książę mówi, że może panienka używać wszystkiego,

co znajduje się w garderobie. Tamta dama została w Monte
Carlo - wyjaśnił pospiesznie.

- Czy ona nie miałaby nic przeciwko temu? - zapytała

Salena, czując ulgę na myśl o tym, że nie musi już chodzić
półnaga.

Jednocześnie

noszenie

pięknych

strojów,

stanowiących własność innej kobiety, było dla niej krępujące.

- Przecież jaśnie pani nie dowie się o tym, a gdyby nawet,

to z pewnością nie sprawi jej to przykrości - odparł Dalton.

Wiedział, że lady Moreton musiała doprowadzić księcia

do wyjątkowej irytacji, skoro odpłynął bez niej. Oczywiście
od dawna cała załoga snuła różne domysły. Niektórzy nawet
zakładali się między sobą, czy książę wkrótce ogłosi
zaręczyny. Dalton wyrażał się o tym dość sceptycznie. Takich
narzeczonych Templecombe'a widział już wiele. Co prawda z
lady Moreton książę wytrwał najdłużej, ale było w niej coś
takiego, że Dalton czuł, iż to niewłaściwa kandydatka na
towarzyszkę życia jego pana. On tylko wiedział, iż książę
nigdy nie był naprawdę, głęboko zakochany. Oczywiście
podobały mu się różne kobiety. Niektóre starały się go
zdobyć, tak jak Indianie zdobywają kolejne skalpy. Mimo to
dotychczas książę zawsze umykał z pułapki w ostatniej chwili,
nawet gdy myśliwy był już pewny zdobyczy. Z pewnością
przywiązał się do lady Moreton. Dalton czasem myślał, że być
może zamieszkają kiedyś razem. A jednak zauważył pewne
drobne szczegóły w zachowaniu i słowach tej kobiety,
świadczące o zainteresowaniu sobą. Czuło się, że nie kocha

background image

księcia całym sercem, choć fascynował on wszystkie
przedstawicielki płci pięknej.

Mimo to, zanim dopłynęli do Monte Carlo, lady Moreton

wiedziała już, jak skończy się związek.

Kiedyś, mówiąc o zamku Combe, zapomniała się i rzuciła

przy Daltonie:

- W przyszłości wszystko tam zmienię!
Miała na myśli chwilę, gdy zostanie księżną. Dalton z

trudem powstrzymał się, żeby jej nie powiedzieć: „Milady, nie
należy liczyć kurcząt przed wykluciem".

- Przeczuwałem, że tak się w końcu stanie - powiedział do

siebie Dalton, gdy książę zeszłej nocy wrócił na jacht z
marsem na czole i „Afrodyta" odpłynęła bez lady Imogeny.

Z natury był wszystkiego ciekaw i dręczyła go myśl, że

nigdy się nie dowie, co naprawdę między nimi zaszło. Jedno
było pewne: lady Moreton nie zostanie księżną Templecombe.
Cieszyło go to. Z satysfakcją przynosił Salenie najbardziej
wymyślne, najdroższe stroje Imogeny. Żałował tylko, że
szczupła dziewczyna nie może nosić eleganckich, balowych
sukien. Nawet pantofle były na nią za duże. Aby móc chodzić,
musiała wsuwać w noski kłębki waty. Suknia przeznaczona
dla córki kapitana również okazała się nieco za długa. Dalton
postanowił zapytać księcia, czy nie należałoby w najbliższym
porcie kupić Salenie odzież w odpowiednim rozmiarze.

Interesowały go przeżycia dziewczyny, ciekaw był, czemu

znalazła się tak daleko od brzegu. Oczywiście cała załoga
wiedziała, że nieznajoma chciała się utopić.

Jest za młoda, aby tak cierpieć, myślał Dalton.
Usiłował okazać swe współczucie, dostarczając Salenie

wszystko, czego sobie życzyła.

Orki nie przypłynęły. Zerwał się wiatr i książę powiedział:
- Powinniśmy zejść na dół. Po tym, co przeszłaś, łatwo o

zaziębienie. Dalton na pewno z radością pielęgnowałby cię,

background image

ale ja nie chciałbym być pozbawiony towarzystwa podczas
posiłków.

- Przecież chciałeś być sam - odpowiedziała Salena.
- Chciałem się uwolnić od hałaśliwego i plotkującego

tłumu - odparł. - Nie należysz do żadnej z tych dwóch
kategorii, więc twoja obecność sprawia mi prawdziwą radość.

Zabrzmiało to jak komplement. Salena mogła się

wystraszyć, lecz wydawało się, że nie słucha. Znów
przypomniała sobie willę i dziwne, niezrozumiałe rozmowy.
Książę Pietrowski musiał być pewny, iż o jego [rybie życia
nikt nie powiadomi żony, w przeciwnym wypadku madame
Versonne nie traktowałaby go jak swą własność. Dopiero teraz
dotarło do jej świadomości, że madame Versonne była
kochanką księcia. Francuzka stawała się zazdrosna, gdy
rozmawiał z kimś innym, a szczególnie z Salena. Mimo to
nawet wówczas dziewczyna uważała ją za zwykłego gościa.

Kochanka!
Wydawało się to przerażające. Książę miał kochankę w

Monte Carlo i żonę w Rosji, lecz zapragnął także Saleny i
nawet zapłacił jej ojcu. Takie myśli sprawiały dojmujący ból.
Salena chciała krzyczeć. Zawsze kochała ojca. To
upokarzające, że postanowił ją sprzedać. Teraz rozumiała,
dlaczego powtarzał: „Gdybyśmy mieli więcej czasu..."
Potrzebował czasu, aby znaleźć dla niej prawdziwego męża, a
nie człowieka, który tylko odegra komedię.

Strzępki rozmów - ojciec nazywający siebie złym

człowiekiem; szybkość, z jaką wszystko się stało pod osłoną
tajemnicy - odsłoniły prawdę. Ojciec spiskował z księciem
przeciwko niej, gdyż nie miał odwagi się przyznać.

Templecombe obrócił się do Saleny i oparł plecami o

burtę. Zastanawiał się, dlaczego nie odpowiedziała na pytanie.
Zobaczył wyraz jej twarzy. Malowało się na niej cierpienie.

background image

Książę odgadł, że to, co spotkało dziewczynę, musiało być
niegodziwe i upokarzające.

Jeśli powiem cokolwiek na ten temat, tylko pogorszę

sytuację, pomyślał.

Czuł jednak, że ogarnia go ciekawość. Z trudem się

hamował, by nie zadawać pytań. Miał ochotę błagać
dziewczynę, aby mu zaufała. Była jednak tak blada, że
zamiast tego zaproponował jej, by położyła się do łóżka.

Spodziewał się protestów, lecz Salena się zgodziła.

Wezwał Daltona i polecił mu przygotowanie gorących
termoforów.

Gdy został sam, wziął do ręki książkę. Już dawno zaczął ją

czytać, lecz teraz nie mógł się skupić. Ciągle widział przed
sobą twarz subtelną jak kwiat i ogromne oczy, w których
malowało się cierpienie.

- Co, u diabła, mogło się wydarzyć? - pytał sam siebie.
Pomyślał, że sprawa Saleny jest bardziej fascynująca i

zawiła niż intrygi opisane w książce. Wiedział, że nie
spocznie, dopóki nie rozwiąże tej zagadki.

Salena nie pojawiła się przed kolacją, choć książę miał

nadzieję, że będzie mógł z nią porozmawiać. Przebrał się w
smoking, jak zawsze robił, niezależnie od tego, czy jadł sam,
czy miał gości. Ogarnęło go uczucie rozczarowania, gdy
wszedł Dalton i powiedział:

- Młoda dama śpi, milordzie. Nie chciałem jej budzić.
- To dobrze. Potrzebuje dużo snu.
- Właśnie. Żaden lekarz nie przepisałby jej lepszego

lekarstwa.

- W jej kabinie panuje cisza?
- Nawet się nie poruszyła, milordzie. Zajrzałem tam przed

chwilką. Spała jak dziecko. Nie chciałem przeszkadzać, więc
tylko cicho zmieniłem termofor.

background image

- To dobrze, Daltonie. Gdy ktoś wymaga opieki, można

na tobie polegać.

- Łatwiej leczyć ciało, niż duszę - odrzekł Dalton. Miał

rację.

Książę położył się do łóżka. Miał zwyczaj czytać przed

snem, lecz tym razem szybko odłożył książkę, zgasił światło i
leżąc myślał o Salenie. W końcu zasnął. Po godzinie coś go
obudziło. Natychmiast oprzytomniał, ale nic nie było słychać.
Po chwili odgłos powtórzył się. Był to krzyk Saleny.

Włączył lampkę nocną, wyskoczył z łóżka i pobiegł do

sąsiedniej kabiny. Otworzywszy drzwi zauważył, że Dalton,
niewiele myśląc, wychodząc zgasił światło w jej kabinie.
Salena rzuciła się ku niemu.

Miała na sobie jedną z koszul nocnych Imogeny. Zaplątała

się w obfite fałdy i byłaby upadła, gdyby książę nie chwycił
jej w ramiona.

- Ścigają mnie! Ratuj mnie! Ratuj... - Przylgnęła do niego,

zaciskając w dłoniach brzeg koszuli nocnej.

- Uspokój się - powiedział książę łagodnie. - To sen. Nikt

cię nie ściga. Jesteś bezpieczna.

- Są tu! Widziałam ich! - Wydała rozpaczliwy krzyk i

drżąc ukryła twarz na ramieniu księcia.

- Saleno, jesteś bezpieczna na „Afrodycie".
Dostrzegł, że nazwa jachtu dotarła do niej. Potem się

rozpłakała. Łkanie wstrząsało całym jej ciałem. Widać
zapomniała, gdzie jest i co się z nią stało. Książę wziął ją na
ręce.

Chciał położyć Salenę do łóżka, lecz zauważył, że trzyma

go kurczowo, ze wszystkich sił, jakby był liną ratunkową.
Skierował się do swojej kabiny.

Było to duże pomieszczenie w rufie jachtu, z bulajami po

obu stronach. Pośrodku znajdowało się szerokie łoże i pokryta
aksamitem sofa.

background image

Książę usiadł, trzymając Salenę na kolanach, jakby była

dzieckiem.

Z jej oczu wciąż płynęły łzy, czuł, że moczą jego piżamę.

Salena była tak drobna i lekka, że wydała mu się dzieckiem
potrzebującym opieki. Powiedział łagodnym tonem:

- Nie płacz, nie trzeba. Zaufaj mi: dopóki jesteś ze mną,

nikt cię nie skrzywdzi.

- Zgilotynują mnie - szepnęła łkając. Wydawało się to tak

nieprawdopodobne, że był pewny, iż źle zrozumiał.

- Zabiłam go - szeptała Salena. - Nie chciałam...

Trzymałam w ręku nóż do papieru... Próbowałam się wyrwać i
wtedy on upadł... Krew zalała całe łóżko, a on powiedział, że
go zabiłam... i umarł.

Ostatnie słowo zabrzmiało prawie niezrozumiale. Salena

łkała rozpaczliwie.

Książę pogładził ją po włosach. Zauważył, że jej koszula

nocna ma bardzo śmiały krój: odsłaniała ramiona i zaledwie
przykrywała piersi.

- Posłuchaj, Saleno - zaczął. - Wiem, że to był wypadek.

Nikt cię nie znajdzie, a jeśli nawet, choć to mało
prawdopodobne, obiecuję, iż nie pójdziesz na gilotynę.

- Ale... zabiłam... go.
- Jeśli masz na myśli człowieka, który cię pobił, to

zasłużył sobie na to.

Stwierdzenie księcia uspokoiło ją. Po chwili odezwała się:
- Pobił mnie... bo próbowałam uciec.
- Dlaczego?
Bał się pytać o cokolwiek, ale pragnął ją uspokoić. Chciał

się dowiedzieć, co zaszło, musiał jednak być ostrożny, gdyż
łatwo mógł ją zniechęcić do dalszych zwierzeń.

Po krótkim namyśle rzekła:
- Miał żonę i dzieci.
- A ty go kochałaś?

background image

Uniosła głowę i spojrzała na niego ze zdumieniem. Łzy na

policzkach i w kącikach oczu zabłysły w świetle lampy.
Wyglądała uroczo, a zarazem budziła współczucie.
Przywodziła na myśl opuszczone dziecko, na wpół oszalałe ze
strachu.

- Był niegodziwy, zły, stary, okropny! - powiedziała. -

Ale zapłacił tatusiowi za mnie... i nic nie mogłam zrobić.

Z jej oczu znów popłynęły łzy, lecz teraz dziewczyna była

spokojniejsza. Księciu zdawało się, że płacz zmywa z niej
strach. Zaczynał rozumieć sytuację. Miał jeszcze setki pytań,
ale wiedział, że teraz nie wolno mu jej męczyć.

Przytulił ją. Uświadomił sobie coś dziwnego: po raz

pierwszy trzymał w ramionach kobietę, która traktowała go
nie jak mężczyznę, lecz jak bezosobowe schronienie przed
strachem.

- Tyle przeszłaś - powiedział cicho, gdy Salena przestała

płakać. - Najlepiej teraz idź do łóżka i spróbuj zasnąć.

Salena lekko zadrżała.
- Przyśni mi się... że mnie gonią... Będą mnie szukać,

wiem o tym.

- To raczej mało prawdopodobne - odpowiedział książę. -

Jeśli nawet zaczną poszukiwania, to i tak cię nie znajdą. Któż
może się domyślić, gdzie jesteś? Przecież szansa odnalezienia
cię na morzu była jedna na milion!

- Pomyślą, że utonęłam? - zapytała Salena, jakby dopiero

teraz to sobie uświadomiła.

- Z pewnością - odrzekł książę.
- A ty nie powiesz nikomu, że jestem z tobą?
- Nikt się o tym nie dowie.
Po chwili dodał z powagą w głosie:
- Jeśli opowiesz mi wszystko, będę mógł dyskretnie

przeprowadzić śledztwo. Prawdę mówiąc, jesteś taka

background image

filigranowa, że trudno byłoby ci zabić człowieka. Może on
żyje...

- Powiedział: „Zabiłaś mnie, umieram". Zamknął oczy -

wyrwało się Salenie.

- To musiało być przerażające - odezwał się

Templecombe. - Wierz mi: pewnego dnia odkryję prawdę.
Myślę, że mi ufasz.

- Nie powinieneś... wplątywać się w to - szepnęła.
- Nie będę - obiecał wierząc, że podjął słuszną decyzję.
Płacz wyczerpał Salenę. Zdawała się być bliska omdlenia.
- Zaniosę cię do łóżka - oświadczył książę. - Może

powiem Daltonowi, aby przyniósł ci coś gorącego do picia?

- Nie! - szepnęła Salena, przytulając się do niego. - Nie

chcę, żeby mnie widział. Chcę być z tobą. - Przylgnęła do
księcia nieświadoma, jak mógł zrozumieć jej słowa.

Wstał, nie wypuszczając jej z objęć.
- Położę cię do łóżka - powiedział - i zostawię włączoną

lampkę. Jeśli się obudzisz, nie będzie tak strasznie ciemno.
Śpię w sąsiedniej kabinie, więc usłyszę, jeśli zawołasz.

Otworzyła usta i przez chwilę sądził, że zaprotestuje.

Spodziewał się, że wyzna, iż boi się zostać sama. Tymczasem
zapytała dziecinnym głosem:

- Zostawisz otwarte drzwi?
- Tak, w obu kabinach: twojej i mojej - odrzekł. - Śpię

bardzo czujnie. Jeśli szepniesz słowo, usłyszę.

Zaniósł ją do kabiny i położył na łóżku. Czuł, jak drży w

ciemnościach, więc szybko włączył światło.

Salena rozejrzała się niespokojnie. Zauważył to i

powiedział:

- Widzisz, że nikogo tu nie ma i nikt nie mógł się

schować. Jesteś bezpieczna. Powtarzaj to sobie i pamiętaj:
znajduję się za ścianą.

background image

Położyła się. Nakrył ją kocami. Gdy spojrzała na niego,

miał ochotę nachylić się i pocałować ją. Wiedział jednak, że
nie tylko przeraziłby dziewczynę, lecz także zburzyłby
kiełkujące uczucie ufności.

Uśmiechnął się.
- Śpij, Saleno. Pamiętaj, jeśli szepniesz słowo, przyjdę do

ciebie.

- Jesteś pewny? - mówiąc to ujęła jego dłoń. -
- Nie odejdziesz? - spytała cicho.
- Jesteśmy na środku Morza Śródziemnego - odparł. -

Hiszpański brzeg jest zbyt odległy, bym mógł dotrzeć do
niego wpław. Zobaczysz, że rano też tu będę - dodał z
uśmiechem.

Zacisnęła palce na jego dłoni, a potem, jakby wyczerpana,

rozluźniła uścisk i zamknęła oczy. Patrzył na nią przez chwilę,
potem odwrócił się i cicho wyszedł, zostawiając otwarte
drzwi.

Leżąc w łóżku pomyślał sobie, że nigdy nie przeżył

czegoś równie dziwnego. Usiłował przypomnieć sobie, czego
dowiedział się od Saleny, próbował połączyć w całość
fragmenty łamigłówki.

Teraz dopiero uświadomił sobie, iż dziewczyna musiała

przepłynąć ogromny dystans. Nie skoczyła do morza ze
statku; wiedział to na pewno. Musiała mieszkać w jednej z
willi na wybrzeżu.

„Afrodyta" minęła wielką skałę, na której stał pałac

księcia Karola. Rezydencje znajdowały się przy drodze
wiodącej do Nicei. Książę przypomniał sobie, że odnalazł
Salenę gdzieś na wysokości pomiędzy Monte Carlo a Alpami
Nadmorskimi. Zastanawiał się, czy zna nazwiska właścicieli
tych willi.

background image

W Monte Carlo bywał od kilku łat, ale przeważnie sypiał

na jachcie. Często jeździł drogą, lecz nie znał obecnych
właścicieli domów.

Markiz Salisbury posiadał ogromną rezydencję w

sąsiedztwie, jednak, o ile pamięć nie myliła księcia, nie
znajdowała się ona na poziomie morza. Raczej niemożliwe
było, aby Salena, jedynie w koszuli nocnej, wspinała się na
drogę, przekraczała ją i ponownie schodziła nad brzeg morza.

Tak więc rezydencja, z której wyszła dziewczyna, musiała

znajdować się nad samym brzegiem. W znacznym stopniu
zawężało to obszar poszukiwań, a jednak książę wiedział nie
więcej, niż na początku.

- Zaczyna mi ufać - powiedział do siebie. - Prędzej czy

później opowie mi wszystko i zdradzi swe nazwisko.

To było niezwykłe: widział ją nagą, trzymał w ramionach i

przytulał, wciąż nie wiedząc, kim jest. Niewątpliwie była
damą. W jej drobnych, regularnych rysach twarzy dostrzegało
się coś arystokratycznego, miała wyjątkowo piękną figurę.

- Jest wyjątkowa. Gdybym nie był realistą, uwierzyłbym,

że to Afrodyta wróciła na ziemię, a wraz z nią wszystkie
zawiłe intrygi, miłość i zdrada - tak jak w greckiej mitologii.

Próbował zasnąć, ale nie mógł. Przewracał się z boku na

bok, nasłuchując, czy przypadkiem nie woła go Salena.

Piękna kobieta prosiła, aby z nią został, a on zaniósł ją do

łóżka i zostawił. Nikt by w to nie uwierzył, a szczególnie
Imogena Moreton.

- Salena jest zbyt niewinna, aby rozumieć, o co prosiła -

szepnął do siebie.

Przypomniał sobie natychmiast, jak bardzo chciał ją

pocałować. Wyobraził sobie namiętny pocałunek Saleny i
mężczyzny, który ją pobił i zdradził. Rozwścieczyła go ta
myśl. Jeśli naprawdę zabiła tego człowieka, to zasłużył sobie
na to.

background image

- Przeklęty łajdak! - mruknął. - Gdyby przypadkiem nie

był martwy, zabiłbym go osobiście!

background image

R

OZDZIAŁ

5

- Szach i mat!
Był to okrzyk triumfu. Salena klasnęła w dłonie i

zawołała:

- Wygrałam! Pierwszy raz wygrałam!
Książę ze zdumieniem wpatrywał się w szachownicę.
- Musiałem chyba się zdrzemnąć albo się zamyśliłem -

stwierdził - skoro udało ci się mnie zaskoczyć.

- Naprawdę wygrałam? - zapytała. - To nie była z twojej

strony uprzejmość?

- Oczywiście, że nie - odrzekł. - Lubię okazywać swą

wyższość, lubię więc wygrywać.

- Ale tym razem ci się nie udało!
- Niestety, wygrałaś całkowicie i bezapelacyjnie - zgodził

się Templecombe.

Zaśmiała się radośnie, wstała z krzesła i podeszła do okna,

by spojrzeć na ogród. Książę zauważył w jej wyglądzie i
zachowaniu niezwykłą zmianę.

Myślała chyba o tym samym, gdyż powiedziała:
- Jak tu cudownie. Kiedy patrzę na kwiaty i błękitne

morze, wprost nie wierzę we własne szczęście.

Zanim Templecombe zdążył odpowiedzieć, dodała innym

tonem:

- Wiesz, że jesteśmy tu już prawie trzy tygodnie? Trudno

było w to uwierzyć, jeszcze tak niedawno patrzyli z pokładu
„Afrodyty" na mijające ich łodzie arabskich rybaków, płynące
wolno, tak samo jak dwa tysiące lat temu. Salena patrzyła na
opromienione słońcem góry i na minarety, wyłaniające się zza
pałacu sułtana. Książę wskazał miejsce oddalone od miasta,
wśród gajów pomarańczowych i drzew oliwnych.

- Moja willa stoi właśnie tam - powiedział. - Myślę, że

uznasz ją za znacznie piękniejszą i wygodniejszą od pałacu
sułtana.

background image

Spodziewała się czegoś wyjątkowego, podobnego do

książęcej willi w Monte Carlo. Tymczasem rezydencja
przypominała pałac. Zbudowana w stylu mauretańskim,
posiadała patia obrośnięte pnączami i wiele pokojów. Otaczał
ją niezwykle piękny ogród.

Książę wyjaśnił, że jego ojciec spędził ostatnie lata życia

w Tangerze. Kupił tę willę, przebudował ją i powiększył.
Choć ogród już wtedy był piękny, poświęcił mu mnóstwo
czasu i w rezultacie stworzył zeń najcudowniejsze miejsce w
całym Maroku.

Templecombe nie przyjeżdżał tu przez ostatnie dwa lata,

lecz wiedział, że willa znajduje się pod dobrą opieką. Wkrótce
po tym, jak odziedziczył tytuł, stary kustosz jego zamku
Combe zaniemógł i musiał udać się do lekarza: dowiedział się,
że jeśli chce jeszcze trochę pożyć, musi koniecznie zmienić
klimat na cieplejszy. Książę wysłał więc pana Warrena wraz z
żoną do Tangeru. Ich obowiązkiem było utrzymywanie willi i
ogrodu w odpowiednim stanie, i dbanie, aby w każdej chwili
była gotowa na przyjęcie gości. Gdyby nie towarzyszyła mu
Salena, książę, jak to miał w zwyczaju, zrobiłby Warrenom
niespodziankę. Tym razem jednak nie życzył sobie
improwizacji i ewentualnych niewygód, więc zatelegrafował
do nich, gdy tylko osiągnęli Gibraltar.

Jeden rzut oka na dom wystarczył. Książę już wiedział, że

nie musiał oznajmiać swego przybycia.

Ściany odświeżono, pokoje sprzątnięto i wywietrzono, w

ogrodzie kwitły kwiaty.

Już po kilku dniach obawy Saleny rozproszyły się.

Stawała się coraz bardziej podobna do promiennej, uroczej,
młodej dziewczyny, jaką zapewne musiała być przed ponurym
incydentem, który wydarzył się w Monte Carlo.

Po nocy, którą przepłakała na jego ramieniu, z łatwością

wyciągnął z niej całą historię. To, czego nie dopowiedziała,

background image

wydawało się księciu oczywiste. Rozumiał zdumienie i
przerażenie dziewczyny. Nie znała przecież bywalców Monte
Carlo. Wywarło to na niej tym większe wrażenie, ponieważ
przedtem przebywała w szkole klasztornej. Z drugiej strony
każda osiemnastoletnia dziewczyna, nawet bardziej obyta,
byłaby wstrząśnięta podobnym traktowaniem.

Książę rozumiał, dlaczego Salena mogła przepłynąć tak

wielki dystans. Znajdowała się w szoku, wywołanym silnymi
emocjami. To samo zdarzało się mężczyznom: w
wyjątkowych sytuacjach byli w stanie dokonywać
niezwykłych czynów.

Naturalnie, potem musiało nastąpić załamanie psychiczne

i fizyczne.

Książę rozumiał, że trzeba dużo czasu, aby Salena wróciła

do zdrowia i zapomniała o koszmarze. Obecna sytuacja była
wręcz wymarzona: willa, on jako jedyny towarzysz i cicho
stąpająca, marokańska służba, która pod rządami pani Warren
umiała stać się prawie niewidzialna.

Przypomina to zaczarowaną wyspę, pomyślał książę. To,

co romantyczne w teorii, w praktyce często bywa nudne.
Jednakże w towarzystwie Saleny nie można było się nudzić. Z
każdym dniem interesowała księcia coraz bardziej.
Opowiedziała już wszystko, co zdarzyło się po jej przyjeździe
do Monte Carlo, i o ostrzeżeniach zakonnic. Wspomniała
nawet, że myślała, iż stacja będzie wyglądała groźnie i
dziwacznie.

Nie wyjawiła jedynie dwóch rzeczy: tożsamości swojej i

mężczyzny, który wziął z nią fikcyjny ślub.

To i tak było dużo. Gdyby wyjawiła udział ojca w tej

sprawie i opowiedziała, jak haniebnie ją sprzedał rosyjskiemu
arystokracie, okazałaby brak lojalności.

background image

Wszak książę i lord Cardenham znali się, może nawet

łączyła ich pewna zażyłość. Templecombe, gdyby tylko
zechciał, mógł skompromitować jej ojca w towarzystwie.

- Nigdy nie może się dowiedzieć, kim jestem - powtarzała

sobie Salena.

Wyjawienie imienia mężczyzny, który pobił ją tak

brutalnie, też mogłoby zdradzić tożsamość ojca.

Mama prosiła, abym opiekowała się ojcem, pomyślała. On

nie może się dowiedzieć, że żyję i że... zaprzyjaźniłam się z
księciem Templecombe.

Nie myślała, co będzie, gdy księciu znudzi się jej

towarzystwo. Stawał się dla niej coraz ważniejszy i nie umiała
wyobrazić sobie przyszłości bez niego. Wciąż jednak bała się
mężczyzn. Chciała zapomnieć o przeszłości i cieszyć się
pobytem w tym uroczym miejscu. Co noc modląc się
dziękowała Bogu za zesłanie „Afrodyty" i za ratunek. Jednak
strach przed mężczyznami pozostał. Wolała nie spacerować
po Medynie, gdzie w kramach marokańscy kupcy sprzedawali
różne wyroby.

Chciała oglądać rzeczy, ale nie ludzi. Bała się wszystkich

poza księciem.

Rozumiał to i cieszył się, że nie musi chodzić z nią

wąskimi, zatłoczonymi ulicami. Nie cierpiał kupowania taniej
biżuterii, garnków, przypraw i dywanów, których nie
potrzebował, Ostatnio zaprosił do willi pewną ślicznotkę,
poprzedniczkę Imogeny. Tamta chciała mieć wszystko, co
tylko zobaczyła. Było to nawet dość zabawne, lecz książę nie
miał ochoty przeżywać tego jeszcze raz.

Odbywał z Saleną długie wycieczki za miasto, pokazywał

jej żyzne równiny, zamieszkałe przez mauretańskie plemiona.

Z podziwem spoglądała na drzewka granatu, palmy

daktylowe, orzechy włoskie, figi, oliwki i Judzi innej rasy,
którzy mijali ich na drodze. Książę pokazał jej sprzedawców

background image

wody, ubranych w jaskrawoczerwone szaty i noszących na
plecach worki z koziej skóry.

Kobiety miały zawoalowane twarze, mężczyźni nosili

czerwone fezy, szerokie, zielone szarawary i żółte buty.
Salenie wydawało się, że są postaciami z bajki.

Książę opowiedział jej o Berberach: wspaniałej,

starożytnej rasie, żyjącej od wieków w górach północnej
Afryki. Salena słuchała uważnie jego wyjaśnień: Berberowie
byli wysocy, odważni, z łatwością przyswajali sobie języki
obce i znali się na uprawie roli.

- Może zainteresuje cię fakt - zakończył Templecombe z

uśmiechem - że święty Augustyn był Berberem.

Taka rozmowa z kobietą stanowiła dla księcia nowe

doświadczenie. Niezwykłe, że mógł dzielić się z nią wiedzą, a
nie flirtować. To było fascynujące. Salena patrzyła mu w
oczy, słuchała i wszystko zapamiętywała. Czasem dzień lub
dwa później sprawdzał, czy rzeczywiście go zrozumiała.
Odkrywał wtedy, że nie tylko wszystko zapamiętała, lecz
również myślała o tym. Mogli potem dyskutować na temat
tego, czego się nauczyła.

- Jesteśmy tu już trzy tygodnie - powtórzył cicho książę.
Usiadł wygodnie w fotelu i patrzył na Salenę.
Gdyby kilka miesięcy temu ktoś mu powiedział, że spędzi

z obcą kobietą trzy tygodnie i wydadzą mu się one zaledwie
trzema dniami, nie uwierzyłby. Dotychczas, nawet
przeżywając najgorętszy romans, miał wrażenie, że czas się
dłuży i często wręcz marzył o innym zajęciu. Teraz każda
chwila wydawała się cudowna i niezwykła. Całymi dniami
przebywał z Salena, nie zostawiał jej nawet, aby wybrać się na
przejażdżkę konną, choć zrobiłby to z pewnością, gdyby na jej
miejscu była inna kobieta. Wmawiał sobie, że ona bałaby się
zostać sama.

background image

Widział zachodzące w niej zmiany. Postanowił nie

dopuścić, aby wróciła do stanu, w jakim się znajdowała, kiedy
ją uratował. Musiał jednak przyznać, że to nie wszystko.
Obchodziło go nie tylko zdrowie Saleny i jej nastawienie do
życia, ale także jego uczucia do niej. Nie miał odwagi
powiedzieć sobie wprost, że się zakochał.

Miał ochotę ją pocałować, kiedy była w opłakanym stanie.

Już tamtej nocy pragnął wziąć ją w ramiona. Pożądanie
ogarniało go z coraz większą siłą.

Kobiety rozpieściły go. Przyzwyczaił się do roli

zwierzyny, a nie myśliwego. Nigdy nie musiał hamować
namiętności.

Z Saleną było inaczej. Jedno nieostrożne słowo, jeden

nieopatrzny gest mogły zburzyć jej ufność i wzbudzić strach.

Książę narzucił sobie surową dyscyplinę. Było to coś tak

nowego i dziwnego, że czasem śmiał się, kpiąc z własnych
wysiłków. Miał jednak świadomość, iż po okropnych
przeżyciach, do których przyczynił się ojciec i nieznany
mężczyzna, który ją oszukał, dziewczyna cierpi. Gdyby zranił
uczucia Saleny, nigdy by sobie tego nie wybaczył.

Kocham ją! - pomyślał, kocham ją tak, jak żadnej

przedtem.

Zdumiewała go intensywność i głębia własnych uczuć.

Mógł powiedzieć to samo, co powtarzali wszyscy zakochani
od początku świata: ,,To coś zupełnie innego. Nie wiedziałem,
że miłość może być taka".

I było to coś zupełnie innego!
Nigdy przedtem książę nie czuł potrzeby otaczania kobiety

opieką; interesowały go tylko własne uczucia. Dotychczas
znał tylko miłość fizyczną. Teraz uczucie zawładnęło jego
duszą, a namiętność płonęła w nim jak ogień.

Salena stała wyglądając przez okno. Po chwili zbliżyła się

do księcia.

background image

Siedzieli w przestronnym, ozdobionym mozaikami,

chłodnym salonie. Podłoga wysłana była wspaniałymi
dywanami. Pod ścianami stały niskie, wygodne sofy,
zarzucone kolorowymi poduszkami.

Był to pokój przeznaczony do odpoczynku. Znajdowało

się tu wiele cennych bibelotów. Salena patrzyła na nie z
nieśmiałym zachwytem.

- Czy moglibyśmy zejść na plażę, kiedy upał zelżeje? -

spytała księcia. - Nad morzem jest uroczo.

Ścieżka wiodąca na wybrzeże była kręta i raczej

niebezpieczna. Przejście nią, a potem spacer po plaży
stanowiłyby doskonałe ćwiczenie fizyczne.

- Wydaje mi się, że wiem, dlaczego chcesz iść na plażę -

odpowiedział książę. - Marzysz o pływaniu.

- Cudownie byłoby popływać z tobą.
- Myślałem już o wybudowaniu kąpieliska - oświadczył

książę. - Nawet rozmawiałem o tym z Warrenem.

- Czy to ma być basen z morską wodą? - wykrzyknęła

Salena. - To cudownie! Ostatni raz pływałam w Bath. Tam są
ciepłe źródła.

- Tu woda nagrzewa się od słońca - odrzekł książę. -

Prawdę mówiąc, trudno byłoby obniżyć temperaturę.

- Kiedy wszystko będzie gotowe? - spytała. Roześmiał

się.

- To wymaga czasu. W krajach arabskich nic nie dzieje

się szybko.

Zobaczył, że z jej twarzy znika podniecenie. Sądziła, że

już może nie będzie mogła skorzystać z kąpieli... Książę
milczał. Po chwili Salena odezwała się:

- Wczoraj w nocy myślałam, że pewnie masz zamiar

wkrótce wyjechać.

- Dlaczego? - spytał książę, zaintrygowany.

background image

- Dalton twierdzi, że nigdy nie zostajesz długo w jednym

miejscu. To nie znaczy wcale, że się skarży, po prostu tu mu
się podoba.

- To doskonale - odrzekł. - A jakie jest twoje zdanie?
- Wiesz, że pokochałam to miejsce. Nie wyobrażałam

sobie, że może istnieć coś równie pięknego. - Spojrzała na
księcia, a potem za okno. - Ale wszędzie byłabym
szczęśliwa... z tobą.

W jej słowach zabrzmiała dziecięca spontaniczność.

Książę nie mógł dociec, czy Salena widzi w nim mężczyznę.
Brakowało jej kokieterii, zapewne z powodu dwóch lat
spędzonych w klasztorze. Nie miała żadnego doświadczenia z
odmienną płcią. Nie myślała, że mogłaby wzbudzić
zainteresowanie. Gdy opuściła mury pensji, napadł na nią
dyszący żądzą brutal. To zrozumiałe, że uciekała od
wszystkiego, co przypominało o jej kobiecości.

- Czy mnie kocha? - Templecombe zastanawiał się nad

tym od wielu dni.

Radość, jaką okazywała na jego widok, z pewnością nie

była udawana. Książę zauważył, że dziewczyna nie potrafi
kryć swych uczuć. Ilekroć wchodził do pokoju, jej twarz się
rozjaśniała. Podbiegała do niego i spontanicznie chwytała za
ręce. Rozmawiała z nim bez śladu nieśmiałości. Przychodził
do jej sypialni, aby życzyć dobrej nocy, a ona nigdy nie
widziała

w

tym

czegoś

nagannego

czy

choćby

niekonwencjonalnego.

Książę był przekonany, że dzieje się tak dlatego, gdyż

udzielił jej pomocy. Stał się dla niej symbolem
bezpieczeństwa. Nigdy zapewne nie myślała o nim jak o
potencjalnym kochanku.

Teraz podeszła bliżej i swoim zwyczajem siadła na ziemi

u jego stóp.

background image

- Jest tyle rzeczy, które chciałabym z tobą robić -

powiedziała, jakby myśląc głośno. - Mówiłeś, że najpierw
muszę poczuć się lepiej. Teraz naprawdę czuję się dobrze.

- A więc co chcesz robić? - zapytał. Uniosła ku niemu

twarz.

Z każdym dniem robi się piękniejsza, pomyślał.
Było w niej coś eterycznego. Dziwne, że Salena nie miała

świadomości swego uroku.

W pewnym sensie książę rozumiał mężczyznę, który

zapłacił jej ojcu. Musiał pożądać jej tak bardzo, że przestał
panować nad sobą.

Dziewczyna siedziała blisko. Książę czuł bicie swego

serca i pulsowanie w skroniach. Chciał objąć i przytulić
Salenę, tak jak zrobił, gdy płakała rozpaczliwie w nocy.
Powstrzymał się z trudem. Obawiał się, że zobaczy w jej
oczach przerażenie. Mogłaby znów rzucić się do morza.

- Co chcesz robić? - powtórzył, starając się zapanować

nad swoim głosem.

Podniosła lewą dłoń i zaczęła odliczać na palcach:
- Po pierwsze - popływać z tobą. Po drugie - wybrać się

na przejażdżkę konną, tak jak obiecałeś. Po trzecie - pójść w
góry. Mówiłeś, że aby dotrzeć do nich, trzeba przebyć
równinę i że stamtąd widać prawdziwe Maroko, jakiego
turyści nie znają.

- Niezły program - stwierdził rozbawiony książę. - Coś

jeszcze?

Salena szeroko rozłożyła ręce.
- Tysiące rzeczy - odpowiedziała. - Jeśli chcesz, mogę je

spisać. Świat jest wielki, a ty możesz mi tyle opowiedzieć i
tyle mnie nauczyć.

- Wygląda na to, że masz ochotę wybrać się na przystań.

„Afrodyta" czeka, aby powieźć nas do innych krajów.

Salena wstrzymała oddech.

background image

- Wiem, że to tylko marzenia - powiedziała - ale czasem

przed snem wyobrażam sobie, jak płyniemy do nieznanego,
starożytnego kraju... którego nikt jeszcze nie odkrył.

- Takich krajów jest mnóstwo - zauważył książę. - Ten, w

którym jesteśmy, może być mniej znany niż inne.

- Dlaczego?
- Ponieważ pustynię zamieszkują okrutne plemiona,

mordercy, bandyci i rabusie - odrzekł.

- W takim razie nie pójdziemy tam - rzuciła szybko. -

Mogliby nas uwięzić lub zamordować. To straszne!

Jej głos załamał się. Poruszyło to księcia.
- Zastanawiam się, czy miałabyś coś przeciwko temu,

żeby... - zaczął.

Nie zdążył skończyć, bowiem odchyliła się zasłona i

miejscowy służący wprowadził gościa.

Przez chwilę książę patrzył przed siebie w osłupieniu.

Zbyt późno uświadomił sobie, że powinien zapowiedzieć
służbie, iż nie chce przyjmować gości i dla obcych nie ma go
w domu. Nie przyszło mu do głowy, że ktokolwiek z jego
przyjaciół może odgadnąć, gdzie przebywa. Teraz było już za
późno.

Z uśmiechem na pięknej twarzy szła ku niemu Imogena.

W sukni od paryskiego krawca wyglądała niezwykle
elegancko, a jej nieprawdopodobny, ekstrawagancki kapelusz
z pewnością zdumiał Marokańczyków, którzy widzieli ją w
drodze do wilii.

- Dziwi cię moja obecność, Hugo? - spytała.
W głosie Imogeny zabrzmiała szczególna nuta. Ton

sugerował, że książę powinien być nie zdziwiony, lecz wręcz
uszczęśliwiony. Templecombe powoli wstał. Salena zrobiła to
samo.

Przez chwilę spoglądała na wytworną kobietę, a potem

odwróciła się i szybko wybiegła z pokoju.

background image

Imogena obrzuciła ją pytającym spojrzeniem.
- Kto to był?
Książę usłyszał ostry ton w jej głosie.
- Dlaczego przyjechałaś? - odparował.
- Odgadłam, że tu jesteś.
Stanęła przy nim i odrzuciwszy głowę do tyłu, popatrzyła

mu w oczy.

- Jak mogłeś być tak okrutny? Dlaczego mnie zostawiłeś?

- spytała cicho. - To niepodobne do ciebie, Hugo. Musiałam
przyjechać, aby ci to powiedzieć.

- Kto cię przywiózł? - zapytał książę. Zaśmiała się

gardłowo.

- Nie musisz być zazdrosny, najdroższy. To nie był

Wielki Książę. - Rzuciła mu spojrzenie spod rzęs i dodała: -
Powiedziano mi, że wyszedłeś do ogrodu, aby mnie poszukać.
Z łatwością zgadłam, co się stało. - Wykonała lekceważący
gest ręką. - Od dawna znaczymy dla siebie tak wiele, wiesz o
tym. Z pewnością nie mogłeś obrazić się z powodu czegoś tak
trywialnego i bez znaczenia jak pocałunek.

Książę nie odpowiedział. Zastanawiał się, dlaczego kiedyś

uroda Imogeny robiła na nim takie wrażenie. Teraz dostrzegał
w niej coś sztucznego i nieszczerego.

Dziwne, że nie zauważył tego wcześniej.
Głośno powiedział:
- Przykro mi. Przyjechałaś z tak daleka, aby wyjaśnić coś,

co w ogóle nie wymaga wyjaśnień.

- Co przez to rozumiesz?
- Jesteśmy ludźmi światowymi - powiedział wolno książę.

- Dziękuję ci za szczęście, jakie mi dałaś i za wspólnie
spędzony czas. To już koniec.

Na jej twarzy odmalował się wyraz zdumienia. Widocznie

zupełnie się nie spodziewała, że ich związek może się rozpaść.

background image

Była zbyt próżna, aby przypuszczać iż jakiś mężczyzna znudzi
się nią, nim ona go porzuci.

Książę miał pewność co do jednego: Imogena musiała

żywić przekonanie, że odjechał powodowany zazdrością.
Swym pojawieniem chciała mu uświadomić, iż nie mógłby
żyć bez niej.

- Nie wolno ci tak mówić, Hugo! - stwierdziła

zaszokowana.

- Lepiej bądźmy szczerzy - odrzekł książę.
Imogena

z

trudem

nadała swemu głosowi ton

uwodzicielski.

- Ciągle jesteś na mnie zły, a to nierozsądne. Wiesz, że cię

kocham i w moim życiu nie ma innego mężczyzny. - Nie
przekonała go, wiedziała o tym. Dorzuciła więc szybko: -
Wielkiego Księcia nie należy traktować poważnie. Jak możesz
pozwolić, aby taki drobiazg zniszczył nasze szczęście?

Książę milczał. Po dłuższej chwili Imogena znów zaczęła

mówić:

- Jeśli flirtowała trochę z Borysem, to dlatego, że nie

chciałeś mnie na zawsze. Nie poprosiłeś, najdroższy, abym
została twoją żoną.

Podeszła bliżej. Spodziewała się, że książę obejmie ją i

pocałuje.

Tymczasem on odsunął się gwałtownie i podszedł do

biurka.

- Wypiszę ci czek, aby wynagrodzić straty, jakie mogłaś

ponieść w związku z moim wyjazdem. Na „Afrodycie"
znajdziesz swoje stroje i klejnoty. Bez wątpienia zauważyłaś
jacht w przystani.

- Nie tylko go widziałam, byłam też na pokładzie -

odrzekła. - Nie wierzyłam, że mógłbyś pozbawić mnie
klejnotów, które mi dałeś i które cenię, gdyż są wyrazem twej
miłości.

background image

Książę usiadł i otworzył książeczkę czekową. Widząc, że

łagodny ton i pochlebstwa nie przynoszą efektu, Imogena
spróbowała innego sposobu.

- Nie chcę twoich pieniędzy, Hugo. Chcę ciebie! Przestań

udawać! Możesz posłać po mój bagaż i znów będziemy
razem, szczęśliwi jak kiedyś.

- Nie udaję - powiedział ostro. - Poza tym nie

zapraszałem cię tutaj.

- Hugo!
Słowo odbiło się echem.
- Przykro mi, jeśli cię uraziłem - stwierdził książę,

odwracając się do niej plecami, - Wydaje mi się, że już
powiedziałem: to, co czuliśmy do siebie kiedyś, minęło.

- Nie wierzę ci! - krzyknęła Imogena. - Zachowujesz się

tak po prostu dlatego, że chcesz mnie zmusić, abym uklękła i
błagała cię o przebaczenie za ten pocałunek z Borysem.
Przecież wiesz, że to nie miało najmniejszego znaczenia.
Borys to Borys, a zresztą ty byłeś tak bardzo zajęty grą.
Dlaczego ja nie miałam prawa zabawić się trochę?

- Nie robię ci wyrzutów - powiedział książę ze znużeniem

w głosie.

Trzymając wypisany czek w ręku, zrobił krok w stronę

Imogeny.

- Weź, Imogeno - zwrócił się do niej. - Pozwól, że jeszcze

raz podziękuję ci za przeszłość. Życzę ci, abyś szybko o mnie
zapomniała.

- Zapomnieć?! - wykrzyknęła.
W tej samej chwili chwyciła czek. Zamierzała go podrzeć,

lecz rozmyśliła się, gdy zobaczyła wypisaną okrągłą sumę.

- Naprawdę myślisz, że możesz żyć beze mnie? - spytała

innym tonem.

- Jestem pewny. Tak samo jak tego, że ty możesz żyć

beze mnie - odrzekł.

background image

Imogena uniosła głowę i spojrzała na niego.
- Zawsze myślałam, Hugo, że w końcu się pobierzemy.

Pasujemy do siebie pod każdym względem.

- Nie byłbym odpowiednim mężem dla ciebie -

powiedział książę stanowczym tonem.

Imogena westchnęła.
- Przypuszczam, że nigdy się nie ożenisz, choć w twoim

życiu zawsze będą kobiety. Kim jest dla ciebie ta dziewczyna?

- To wyłącznie moja sprawa.
- Gdzieś już ją widziałam - stwierdziła Imogena,

marszcząc brwi.

- Naprawdę? - zainteresował się książę.
Chciał zapytać, gdzie widziała Salenę i czy zna jej

nazwisko. Pomyślał jednak, że nie wolno mu szpiegować
kogoś, kogo kocha. Jak mógłby sekret dziewczyny powierzyć
komuś takiemu jak Imogena?

- Z pewnością czeka na ciebie powóz - zwrócił się do

kobiety. - A może odesłać cię moim?

- Naprawdę porzucasz mnie, Hugo? To niemożliwe! - W

jej głosie brzmiało niedowierzanie, książę zauważył jednak, że
mówiąc te słowa chowała czek do małego, jedwabnego
woreczka.

- Myślę, że nie ma sensu rozpamiętywać przeszłości, to

może tylko zniszczyć miłe wspomnienia - stwierdził książę. -
Z pewnością kiedyś oboje nabierzemy do tego dystansu i
będziemy mogli zostać przyjaciółmi.

- Nie chcę twojej przyjaźni, Hugo - odrzekła Imogena. -

Kocham cię i ty też mi to przecież wyznałeś.

Książę nie odpowiedział. Jakby zdając sobie sprawę z

beznadziejności sytuacji, kobieta oświadczyła:

- Bardzo dobrze. Tylko mam wrażenie, że pożałujesz

swego kroku. Niepotrzebnie mnie porzucasz. Jesteś po prostu
zazdrosny, bezsensownie zazdrosny! - Przerwała, a gdy nie

background image

zaprzeczył, dorzuciła: - Wolisz skreślić mnie ze swojego
życia, niż przyznać, że pozostawienie mnie w Monte Carlo
było czymś niegodziwym.

Książę wiedział, że powiedziała to specjalnie po to, aby

móc za wszystko obwinić jego. Nie poczuwała się do winy.

- Może to dla ciebie zaskakujące - powiedział - ale to

prawda. Zawsze umiałaś przyjmować

wszystko

z

podniesionym czołem.

To było zamierzone pochlebstwo. Książę chciał połechtać

dumę Imogeny, aby osłodzić rozstanie.

- Skoro mnie nie chcesz, Hugo - oświadczyła,

przechylając głowę - znajdą się inni, którzy mnie docenią. -
Idąc w stronę drzwi, dodała: - Może pocałujesz mnie na
pożegnanie, jak za starych, dobrych czasów?

Książę wiedział, że to ostatnia próba. Chciała go podniecić

i jeszcze raz omotać, nawet wbrew jego życzeniom. Zawsze
umiała to zrobić.

- Naturalniej będzie, jeśli odprowadzę cię do powozu;

jestem pewien, że rozejdziemy się po przyjacielsku -
odpowiedział z rozbawieniem.

Obrażona Imogena wyszła z pokoju i nie odezwała się ani

razu, gdy szli do drzwi frontowych.

Zanim wsiadła do powozu z białym daszkiem, chroniącym

przed słońcem, królewskim gestem wyciągnęła dłoń.

- Żegnaj, Hugo - powiedziała. - Jeśli zmienisz decyzję,

zanim opuszczę przystań, będzie to tylko „do zobaczenia".

Książę złożył na jej dłoni szarmancki pocałunek, lecz nie

odpowiedział. Rozumiał, że była to prośba o jeszcze jedną
szansę. Gdy Imogena odjechała, pomyślał, iż nie chce jej
więcej widzieć.

Dzięki Salenie zobaczył fałsz i sztuczność swej

narzeczonej. Uczucia, które do niej żywił, nie były warte
słowa „miłość".

background image

Wracał do salonu zmyślony. Na pewno odmienił życie

Saleny, ona także zmieniła jego sposób widzenia.

Teraz widział, że uznawane przez niego wartości były

fałszywe. Salena nauczyła go, że można inaczej patrzeć na
świat. Jej czystość, niewinność i głęboka, niewzruszona wiara
w Boga przywróciły mu ideały, które wyznawał w czasach
pierwszej młodości.

Studiując w Oxfordzie myślał, że po odziedziczeniu tytułu

wykorzysta swą pozycję, by przeprowadzić niezbędne reformy
w imperium brytyjskim. Miał kilku przyjaciół, z którymi
siedział po nocach, opracowując plan poprawienia świata.
Dyskutowali o niesprawiedliwości, zaniedbaniu i głodzie.
Wszystko to istniało jeszcze w Wielkiej Brytanii, mimo że
była najbogatszym krajem w Europie.

Byli jak uczestnicy wypraw krzyżowych, chcieli walczyć

nie z niewiernymi, tylko ze wszystkim, co wymagało zmian.
Gotowi byli umrzeć w obronie prawa i rzucić wyzwanie złu.

Patrząc wstecz książę pomyślał, że zbyt łatwo

zrezygnował z tych szczytnych ideałów. Wkrótce po tym, jak
odziedziczył tytuł, pojawiło się wokół niego spore grono osób,
które chętnie pokazywały mu, na czym polega dobra zabawa i
pomagały wydawać olbrzymie sumy.

Przez dłuższy czas pasjonował się wyłącznie wyścigami

konnymi, polowaniem i rozrywkami, które w Londynie
wydawały się prawie obowiązkowe. Na wsi musiał radzić
sobie z niezliczonymi problemami, związanymi z jego
posiadłościami.

Stopniowo tracił kontakt z przyjaciółmi z Oxfordu.

Zresztą większość z nich, podobnie jak jego, uniosła fala
życia, więc popłynęli z nią, a nie pod prąd.

Książę pomyślał, że Salena pokazała mu właściwą drogę.

Zastanawiał się, co myślała o Imogenie. Obawiał się, że

background image

nieoczekiwane pojawienie się obcej kobiety mogło wzbudzić
w niej niepokój.

Nie znalazł jej w salonie. Postanowił ją odszukać.

Spodziewał się, że poszła do sypialni. Ponieważ dziewczynę
ciągle jeszcze dręczyły senne koszmary, polecił urządzić jej
sypialnię obok swojej.

Siedziała przy oknie. Gdy książę wszedł, odwróciła się ku

niemu. Miał rację: Imogena zdenerwowała ją.

- Odeszła - powiedział, odpowiadając na nie zadane

pytanie. - I już nie wróci.

Usiadł obok niej, spojrzał jej w oczy i zapytał:
- Co cię martwi?
- Nie sądziłam, że w twoim życiu są takie kobiety.
Takiej odpowiedzi nie oczekiwał. Musiał zastanowić się,

co powiedzieć, więc zrobił unik:

- Chyba nie rozumiem, co masz na myśli.
- Kiedy zobaczyłam cię pierwszy raz... w kasynie...
- Widziałaś mnie w kasynie? - przerwał jej książę. -

Nigdy tego nie mówiłaś.

- Widziałam, jak sam szedłeś przez tłum - dorzuciła

szybko. - Przypuszczałam jednak, że chętnie przebywasz w
otoczeniu pięknych kobiet, noszących cenne klejnoty, zawsze
ożywionych i roześmianych.

- Dlaczego tak myślałaś?
- Nie wiem... Po prostu tak mi się wydawało. Później,

kiedy byliśmy sami na jachcie i byłeś dla mnie taki miły,
wyobraziłam sobie, że różnisz się od mężczyzn, których
poznałam... i którzy tylko bawią się, piją i plotkują.

- Jestem inny! - stwierdził książę. - Lady Moreton, bo tak

nazywa się ta kobieta, nic nie znaczy w moim życiu.

- Jest piękna...

background image

Najwyraźniej Salena porównywała siebie z Imogeną.

Pierwszy raz czuła się onieśmielona. Zapewne tamta uznała ją
za rywalkę.

Księciu przyszło do głowy dziwne skojarzenie. Wydawało

się, że wraz z Imogeną na ich zaczarowaną wyspę wdarł się
jakiś zatruty powiew. Zaczął robić sobie gorzkie wymówki za
to, że nie zabezpieczył się dostatecznie przed niepożądanymi
gośćmi.

Kochał Salenę. Przestraszył się, widząc jej spojrzenie.
- Jestem mężczyzną, Saleno. Gdybym twierdził, że w

moim życiu nie istniały kobiety, byłoby to obrazą dla twej
inteligencji.

Zapadła cisza. Książę nie chciał widzieć, jak Salena

przyjęła jego słowa. Wreszcie odezwała się cicho:

- Powinnam to wiedzieć! Tacy właśnie są mężczyźni,

nawet... - Przerwała. Chciała powiedzieć: „Nawet tatuś", lecz
zamiast tego dodała: - To dlatego, że wydawałeś mi się inny.
Nie myślałam o tobie w ten sposób. To głupie.

- Nieprawda - odrzekł. - W ciągu tych kilku tygodni oboje

odkryliśmy mnóstwo rzeczy o sobie. - Starannie dobierając
słowa, ciągnął: - Nawet gdybym po dzisiejszym dniu miał cię
już nigdy nie zobaczyć, to, co dla mnie znaczysz, pozostanie i
zmieni moje życie. - Uśmiechnął się. - W pewnym sensie,
dopóki cię nie spotkałem, miotałem się bez sensu, nie
wiedząc, czego chcę. Nie umiałem podjąć decyzji.

- Masz na myśli styl życia? - zapytała.
- Właśnie tak! - zgodził się. - Rozmawialiśmy o wielu

poważnych sprawach. Teraz, po tych naszych dyskusjach,
chcę zacząć inne życie.

Sam się zdziwił własną decyzją. Wiedział, że chce sporo

zmienić i że pragnie Saleny, ale dopiero teraz to sformułował.

background image

W Anglii jest wiele do zrobienia - powiedział. - Już dawno

należało się tym zająć. Po powrocie w większym stopniu niż
dotychczas zajmę się polityką.

- Jestem pewna, że to słuszna decyzja - odezwała się

Salena. - Masz wysoką pozycję, jesteś inteligentny i masz
lotny umysł.

Książę się uśmiechnął.
- Chciałbym, abyś miała rację. Nie każdy wierzy we mnie

do tego stopnia.

- Uwierzą - stwierdziła. - Jestem tego pewna.
Chciał jej powiedzieć, że potrzebuje jej pomocy, lecz miał

wrażenie, że stoi między nimi cień Imogeny. Po chwili
oświadczył:

- Może porozmawiamy dziś wieczorem o tym, co należy

zmienić i zrobimy listę tych ważnych spraw?

- Myślisz o czymś takim jak ustawa o zatrudnianiu

dzieci? - zapytała Salena.

- Tak!
- W klasztorze słyszałam o wyjątkowo niskich płacach

francuskich szwaczek - powiedziała z namysłem Salena. -
Matka przełożona opowiadała nam o tym. Wspominała też, że
w Anglii kobiety musiały przyszywać guziki do tysięcy koszul
tygodniowo, aby zarobić kilka pensów i nie umrzeć z głodu.

- Musimy zbadać te sprawy i zastanowić się, co można

zrobić - zdecydował książę. Wyjrzał przez okno. - Ochłodziło
się. Może wyjdziemy do ogrodu?

Wstał i podał ramię Salenie. Zawahała się, choć jeszcze

godzinę temu przyjęłaby je bez wahania.

Kochał ją i zauważał nawet najdrobniejsze zmiany w jej

zachowaniu. Wiedział, że od chwili przybycia Imogeny ich
wzajemne stosunki nabrały innego znaczenia.

Salena po raz pierwszy myślała o nim jako o mężczyźnie,

któremu nie są obce namiętność i pożądanie.

background image

R

OZDZIAŁ

6

Salena spacerowała po salonie, biorąc do rąk kolejno

różne bibeloty. Książę przyglądał się jej badawczo. Wiedział,
że jeszcze dwa dni temu siedziałaby u jego stóp, opowiadając
coś z ożywieniem. Niestety, po wizycie Imogeny dziewczyna
zachowywała większą rezerwę.

Nadal słuchała go uważnie, w jej oczach pojawiał się

błysk, gdy wchodził do pokoju. Jednak była dziwnie napięta,
czego przedtem nie zauważał.

- Jesteś bardzo niespokojna - powiedział. - Może

powinniśmy wyjechać z Tangeru na poszukiwanie „nowych
pastwisk"?

Pragnął zwrócić na siebie jej uwagę i osiągnął zamierzony

cel. Rzuciła mu pytające spojrzenie i podeszła bliżej.

- Chcesz wyjechać? - zapytała.
- Myślałem o tobie - odrzekł. - Wyglądasz na znudzoną.

Przedtem nie byłaś taka.

- Ależ nie nudzę się! - stwierdziła porywczo. - Jak

mogłabym nudzić się z tobą? Po prostu...

Umilkła. Po chwili książę zapytał:
- Po prostu co?
Salena usiadła na podłodze. Nie patrzyła na niego, lecz

przed siebie. Starannie dobierając słowa, odezwała się cicho:

- Po prostu nic nie mogę na to poradzić... czuję, że

chciałbyś przebywać ze swymi przyjaciółmi... i zostajesz tu
tylko po to, aby okazać mi uprzejmość.

- Kiedyś oskarżano mnie o egoizm i o to, że dbam

wyłącznie o swoje interesy - odrzekł z uśmiechem. - Może
uspokoi cię stwierdzenie, że jestem tu szczęśliwy. Kiedy
zechcę wyjechać, powiem to bez zahamowań, albo jak wolisz:
nie dbając o ciebie ani kogokolwiek innego.

Salena uniosła głowę i spojrzała na niego.
- Czy to prawda? - spytała.

background image

- Zapewniam cię: zawsze, jeśli to tylko możliwe, mówię

prawdę - rzucił wyniośle. - Kłamstwa sprawiają mnóstwo
niepotrzebnych kłopotów.

- Masz rację - zgodziła się Salena. - Jestem tutaj bardzo

szczęśliwa. Ale przecież nadejdzie czas, gdy zechcesz...
wrócić.

Wiedział, że zastanawia się, co stanie się wówczas z nią.

Odpowiedział:

- Nie myślmy o tym. O tej porze roku Maroko jest

najpiękniejsze.

Uspokoiła się. Cień smutku zniknął z jej oczu.
- Jeśli zostajemy, czy mogłabym wybrać się z tobą na

przejażdżkę konną dziś po południu lub jutro rano?

Książę chciał odpowiedzieć, lecz w tej samej chwili

wszedł służący i ukłonił się.

- O co chodzi? - spytał książę niecierpliwie.
- Przyszła do pana jakaś dama. Mówi, że to bardzo

ważne.

- Dama? - zdziwił się książę.
- Ta sama, co wczoraj. Jest bardzo niespokojna.
Książę zmarszczył brwi. Polecił służbie nie wpuszczać

nikogo i pod żadnym pozorem nie wprowadzać gości do
salonu bez zapowiedzi. Mimo to wiedział, że jeśli Imogena
zechce się z nim zobaczyć, uprze się i służba nie będzie mogła
nic zrobić. Uświadomił sobie, iż lady Moreton nie wyjdzie,
skoro postanowiła z nim porozmawiać.

- To nie potrwa długo - powiedział. - Każę przygotować

konie i wyruszymy natychmiast po zachodzie słońca.

- Cudownie! - wykrzyknęła Salena.
Zauważył cień w jej oczach. Gdy wyszedł, dziewczyna

wstała. Czuła niepokój i dziwny ból w piersiach.

background image

Dlaczego piękna lady Moreton odwiedziła księcia wczoraj

i dziś wróciła? Czego od niego chce? I dlaczego, jeśli pragnie
go widzieć, nie poprosi, aby to on ją odwiedził?

Nie znała odpowiedzi na te pytania. Przeszła na werandę.

W blasku słońca ogród wyglądał cudownie, lecz Salena nie
zwracała na to uwagi. Mogła myśleć tylko o pięknej twarzy,
zwróconej ku księciu. W porównaniu z tą obcą kobietą czuła
się niezręczna i niezbyt elegancka.

Nie mogła usiedzieć na miejscu. Podeszła do balustrady i

spojrzała na błękitno - purpurowe góry. Był to majestatyczny
widok, ale w tej chwili Salena była nieczuła na piękno. Z
każdą chwilą narastał niepokój.

Nagle usłyszała jakiś odgłos. Przypominało to jęk rannego

zwierzęcia.

Słuchała, zastanawiając się, co to może być. Odgłos się

powtórzył.

Dochodził spoza kwitnących krzewów, rosnących w

pobliżu werandy.

Pewnie jakieś zwierzę wpadło w pułapkę, pomyślała.
Rozejrzała się, szukając wzrokiem ogrodnika. Chciała go

prosić o pomoc. Ponieważ nikogo nie było w pobliżu, zbiegła
po schodkach i ruszyła przez trawnik.

Skowyt nie milkł. Rozchyliła gałęzie i nagle z jej ust

wydarł się krzyk przerażenia. Na jej głowę spadła czarna
zasłona. Jakieś silne ręce uniosły Salenę w górę. Oszołomiona,
nie mogła wydać głosu. Ciężka materia utrudniała oddech.
Pochwyciwszy ofiarę, napastnicy zaczęli się oddalać.

Salena próbowała walczyć, lecz czuła się tak, jakby była

skrępowana żelaznymi łańcuchami. Dopiero po chwili
zrozumiała, że to ramiona trzymających ją mężczyzn.
Usiłowała krzyczeć, ale okazało się to niemożliwe.

Bała się, że zaraz zemdleje. Nie mogła oddychać, a silny

uścisk rąk niosących ją mężczyzn sprawiał jej ból.

background image

Po chwili położono ją na ziemi. Usłyszała rozmowę w

języku arabskim. Jeden z ludzi przywiązywał liną jej ręce do
boków, inny krępował nogi.

Znów uniesiono ją do góry. Tym razem posadzono ją na

czymś w rodzaju krzesła i przywiązano linami. Ktoś wydał
rozkaz. Krzesło drgnęło i zakołysało się. Salena uświadomiła
sobie, że znajduje się na grzbiecie wielbłąda. Nie mogła się
mylić.

Dziwny

kąt

nachylenia

palankinu

był

charakterystyczny

dla

powstającego

zwierzęcia.

Niejednokrotnie widziała palankin - rodzaj wiklinowej lektyki
z daszkiem.

Wielbłąd ruszył. Z początku szedł wolno, potem zaczął

biec kłusem. Usłyszała kroki innych zwierząt.

Nie mogła uwierzyć, że jeszcze niedawno była szczęśliwa

i bezpieczna. Porwano ją i książę nigdy się nie dowie, dokąd
ją zabrano.

Ogarnęła ją panika. Usiłowała krzyknąć, lecz gruby

materiał tłumił wszelkie dźwięki. Nie widziała, dokąd jedzie.
Słyszała jedynie stukot wielbłądzich kopyt na skalistym
gruncie.

- Porwali mnie! Ratuj! - krzyczała w duchu. Niestety,

książę nie mógł tego słyszeć.

Przyszła jej do głowy myśl, że może porwano ją dla

okupu.

Templecombe

opowiadał

jej

niedawno

o

Europejczykach, posiadających wspaniałe rezydencje w
górach.

- Rok temu, może trochę więcej, jednego z nich,

niezwykle bogatego, porwali mauretańscy Berberowie.

- To potworne!. - wykrzyknęła Salena. - Czy udało mu się

uciec?

- Uwolnili go dopiero wówczas, kiedy mauretański rząd

zapłacił pewną sumę.

- Nie skrzywdzili go?

background image

- Nie. Traktowali go dosyć przyzwoicie. Osiągnęli jednak

swój cel, więc wiele osób zaczęło poważnie obawiać się o
swoje bezpieczeństwo.

- A ty jesteś bezpieczny? - zapytała Salena bez tchu.

Książę uśmiechnął się. Salena była o niego niespokojna. Inna
kobieta troszczyłaby się raczej o siebie.

- Zapewniam cię - odrzekł - że pan Warren starannie

dobrał służących. Poza tym na jachcie w przystani jest cała
załoga.

Wiedziała, że to prawda.
Obsługiwał ich służący księcia. Podawał francuskie dania

- specjalność szefa kuchni.

Podnosząc do ust kieliszek wina, książę zauważył

niepewność w oczach Saleny.

- Nie bój się i nie martw się o nic - oświadczył. - Gdybym

wiedział, że tak cię to zaniepokoi, nie opowiadałbym tej
historii.

- Nie boję się o siebie - odpowiedziała Salena. - Nikt nie

porwie mnie dla okupu. Ale z tobą... jest inaczej.

A teraz porwano właśnie ją. Nie chciała myśleć o sumie,

jaką książę będzie musiał za nią zapłacić.

- Dlaczego zdarzają mi się takie okropne rzeczy? -

zapytała siebie.

Zastanawiała się, kiedy jej nieobecność zostanie odkryta.

Później porywacze zażądają okupu.

Księcia ogarnie gniew, wiedziała o tym. Wysokość okupu

nie grała roli, najgorszy był fakt, że spełnienie żądań
porywaczy zachęcało ich do szukania dalszych ofiar. Ogarnęła
ją nagła panika. Książę mógł przecież odmówić zapłacenia
okupu, aby dać nauczkę porywaczom. Szarpnęła się
rozpaczliwie. Była jednak za słaba, a liny zbyt grube. Po
bezowocnej walce poczuła się bezradna i wyczerpana.

background image

Wielbłąd szedł wolniej. Widocznie zaczął wspinać się pod

górę.

Musieli znajdować się już poza miastem. Salena zdawała

sobie sprawę, że jeśli ukryją się pomiędzy gęstymi drzewami
u podnóża gór, książę nigdy jej nie odnajdzie. Mogła jedynie
się modlić do Boga i równocześnie wzywać księcia.

- Ratuj mnie! Ratuj!
Powtarzała te słowa bez przerwy, pragnąc, by w jakiś

sposób książę usłyszał jej wołanie. Tak bardzo go
potrzebowała. To było szczęście.

- A jeśli to już... nie wróci?
Zrozumiała, że go kocha. Teraz dopiero ogarnęła ją

rozpacz. Może już nigdy więcej go nie zobaczy? Miłość nie
przypominała żadnego dotychczas znanego uczucia. Oddała
księciu nie tylko swe serce, lecz całą siebie.

- Jaka byłam głupia!
Powinna była zrozumieć wcześniej. Tylko z nim czuła się

szczęśliwa. Co wieczór niejasny smutek ogarniał ją, kiedy
kładła się do snu, bowiem oznaczało to rozstanie na wiele
godzin. Rano budziła się z uczuciem radości, że znów
wydarzy się coś wspaniałego.

Nigdy jednak nie zastanawiała się, dlaczego obecność

księcia tak na nią wpływa.

- Kocham go! - powtórzyła.
Teraz zrozumiała, czym był ból po wizycie lady Moreton:

zazdrością. Bała się, że utraci księcia. Imogena przewyższała
ją urodą i elegancją.

- Och, Boże, spraw, żeby mnie kochał... choć trochę -

modliła się. - Choćby przez chwilę.

Gdyby musiała go opuścić, wolałaby umrzeć. Pomyślała,

że straciła tyle czasu, nie wiedząc o swej miłości. Nie dała mu
do zrozumienia, jak bardzo jej na nim zależy i ile dla niej
znaczy. Chociaż nie miało to chyba znaczenia. Książę starał

background image

się być po prostu uprzejmy dla niej, jak dla kogoś, kto znalazł
się w kłopotach. Z pewnością nic więcej do niej nie czuł.
Pierwszy raz zaczęła rozważać rozmaite sprawy, związane z
pobytem w willi księcia. Do tej pory nie widziała w tym nic
złego. Teraz pojęła, jak mógłby to zrozumieć ktoś z zewnątrz.

Lady Moreton widziała ją w salonie. Mogła opowiedzieć

to przyjaciołom w Anglii i Monte Carlo.

- Pomyślą, że jestem jego kochanką - stwierdziła Salena.
Dziwne, ale tym razem nie przeraziła jej ta myśl.
Mieszkać razem z księciem i być przez niego kochaną - to

najcudowniejsza rzecz, jaka mogła ją spotkać. Cóż ją mogła
obchodzić opinia reszty świata?!

Gdyby jej pragnął, choć przez krótką chwilę, umarłaby

szczęśliwa, wiedząc, że poznała smak raju.

- Kochaj mnie... choć trochę - szepnęła w myślach do

księcia. Pragnęła wyznać mu, ile dla niej znaczy. Gotowa była
zrobić dla niego wszystko, czego by sobie życzył. - Tego
właśnie chcę - powiedziała.

Znów usiłowała krzyczeć.
Wielbłąd przyspieszył. Palankin zakołysał się i Salena

poczuła, że ogarniają ją mdłości. Materiał, w który była
owinięta, nie przepuszczał powietrza i Salena była bliska
uduszenia. Zwierzęta musiały stąpać po piasku, gdyż nie
słyszała żadnych odgłosów. Myśl o tym, że znalazła się na
pustyni, przeraziła Salenę. Właśnie tam mieszkali okrutni
Berberowie.

Przypomniała sobie, jak pewnego dnia książę ze

śmiechem zacytował fragment wiersza:

Jasny, wypalony grobowiec, pełen kości zmarłych.
Salena zadrżała. Mogło ją to spotkać. Jej kości leżące

wśród piasków wypaliłoby słońce i nikt nie umiałby
powiedzieć, do kogo kiedyś należały.

background image

Jechali już ponad godzinę. Nagle palankin zakołysał się,

ktoś wydal rozkaz i wielbłąd się zatrzymał. Opadł na kolana,
mrucząc i postękując.

Ktoś odwiązał Salenę od krzesła. Dwóch mężczyzn

pochwyciło ją i uniosło. Teraz wiedziała na pewno, że są na
pustyni: nie słyszała kroków, a ludzie szli, zapadając się w
miękkie podłoże.

Zatrzymali się, słysząc polecenie wydane przez

mężczyznę. Salena miała wrażenie, że weszli do jakiegoś
pomieszczenia, gdyż czuła, jak pochylili głowy. Postawili ją
na ziemi i rozwiązali. Wstrzymała oddech. Wiedziała, że za
chwilę zobaczy okrutne, groźne twarze porywaczy. Bała się.
Ci mężczyźni dla pieniędzy byli gotowi na każde ryzyko.

Gdy więzy puściły, Salena upadła na ziemię. Wreszcie

zdjęto czarny materiał z jej twarzy. Przez chwilę nic nie
widziała. Oślepił ją blask słońca. Potem zauważyła, że
znajduje się w dużym namiocie ozdobionym draperiami. Na
podłodze, zgodnie ze wschodnim zwyczajem, leżały miękkie
poduszki.

Stała pośrodku namiotu. Włosy opadły, zasłaniając jej

twarz, więc odrzuciła je do tyłu. Dopiero wówczas spostrzegła
księcia Pietrowskiego leżącego na sofie w przeciwległym
kącie namiotu. Wydało się jej, że śni. Mężczyzna powoli
usiadł. Patrzyła na niego ze zdumieniem. Nie mogła
wykrztusić ani słowa. Książę uśmiechnął się, lecz nie był to
miły uśmiech.

- Żyjesz! - wyrwało się Salenie.
- Tak, żyję - odpowiedział. - Mógłbym powiedzieć to

samo do ciebie. Co prawda o tym fakcie dowiedziałem się
dwa dni temu, jak również o twojej przyjaźni z angielskim
arystokratą.

background image

W jego głosie brzmiała wściekłość. Salena myślała

wyłącznie o tym, że książę tu jest i że go nie zabiła. Ponownie
znalazła się w jego rękach.

Rozejrzała się, szukając mężczyzn, którzy ją przynieśli.

Niestety, zniknęli. Byli z księciem sam na sam.

Jakby wiedząc, co pomyślała, odezwał się:
- Tym razem postarałem się, by w zasięgu ręki nie było

żadnej broni i żeby ucieczka była niemożliwa.

- Nie chciałam cię zabić - powiedziała cicho Salena - ale

kiedy sądziłam, że to zrobiłam, próbowałam się utopić.

- Tak przypuszczałem - odrzekł. - Służący widział, jak

biegłaś przez ogród. Kiedy nie wróciłaś, pomyślał, że
utonęłaś.

- Uratował mnie jacht.
- Właśnie o tym usłyszałem. Dziwnym zbiegiem

okoliczności był to luksusowy jacht, a twoim wybawcą został
przystojny książę Templecombe!

- Skąd o tym wiesz? - spytała zdziwiona.
- Poinformowała mnie pewna piękna kobieta, narzeczona

księcia.

Teraz Salena zrozumiała.
Lady Moreton przybyła do Tangeru na jachcie

Pietrowskiego. Odwiedziła Templecombe'a, ujrzała Salenę
powiedziała o tym swemu towarzyszowi. Nietrudno było
zgadnąć, co się stało.

- Lady Moreton opisała cię bardzo dokładnie - powiedział

książę. - Uznałem, że mam prawo upomnieć się o to, za co
zapłaciłem i co należy do mnie.

W jego głosie brzmiała nie skrywana groźba. Salena

rozejrzała się, szukając drogi ucieczki.

- Zanim spróbujesz wyjść - oświadczył książę - pozwól,

że coś ci powiem. Wydałem służbie rozkaz zatrzymania cię i

background image

natychmiastowego doprowadzenia, gdyby udało ci się uciec
na pustynię.

- Nie zostanę z tobą! - krzyknęła Salena.
- Nie masz wyboru - odparł. - Poza tym obiecuję, że

będzie ci tu wygodnie. Sułtan pożyczył, a raczej wynajął mi
ten luksusowy namiot i służbę jako obstawę. Mam nawet
kobietę, która się tobą zaopiekuje.

- Nie zostanę! - powtórzyła Salena. - Oszukałeś mnie w

sprawie ślubu i nic ci nie jestem winna... nawet wdzięczności!

- Zapłaciłem za ciebie - odrzekł. - Nie dam się oszukać,

zwłaszcza tak pięknej kobiecie jak ty.

Utkwił w niej spojrzenie. Miała wrażenie, że rozbiera ją

wzrokiem.

Książę mówił prawdę, ucieczka była niemożliwa. W

odruchu rozpaczy Salena podeszła bliżej i padła na kolana.

- Proszę, wypuść mnie - błagała. - Wiesz, że cię

nienawidzę i nie chce być twoją... kochanką. Na pewno wiele
kobiet z wdzięcznością przyjęłoby to, co chciałbyś im dać... i
kochałyby cię za to.

Książę znów się uśmiechnął. Jego twarz przybrała wyraz

okrucieństwa.

- Chciałem cię ujrzeć na klęczkach, Saleno - powiedział. -

Tak właśnie powinnaś zachowywać się po tym, jak mnie
potraktowałaś. Nie zapytałaś nawet o moje zdrowie.

- Mówiłam ci już, że nie chciałam cię zranić... a już na

pewno zabić. Po prostu tak się stało, to... przypadek.

- Co za pech - odrzekł. - Na szczęście w Monte Carlo są

dobrzy lekarze. Założyli mi szwy, więc nadal mogę cię
posiąść. I zrobię to.

- Nie! Salena wstała.
W głosie księcia brzmiała groźba. W myślach Saleny

powstał nieopisany zamęt. Rzuciła się w stronę wyjścia.
Szarpnęła zasłonę.

background image

Na zewnątrz stało dwóch służących w turbanach, białych

szarawarach i czerwonych kamizelkach. Byli to wysocy,
ciemnoskórzy mężczyźni o ostrych rysach twarzy. Spojrzeli
na nią groźnie. Pomyślała, że na pewno są Berberami.

Jęknęła i pozwoliła zasłonie opaść. Książę zaśmiał się

szyderczo.

- Widzisz, moja gołąbeczko: nie możesz uciec -

powiedział. - A więc nacieszmy się sobą. Cóż może być
piękniejszego nad romans na pustyni z człowiekiem, który
nauczy cię miłości?

- To, co mi oferujesz, nie jest miłością - rzuciła Salena z

pasją. - To złe i niegodziwe. Pozwól mi odejść. Przyrzekam,
że zwrócę pieniądze, które dałeś memu ojcu. - Widząc, że jej
słowa rozbawiły księcia, dodała: - Jeśli zatrzymasz mnie siłą,
to przysięgam, że cię zabiję!

- Czym? - zainteresował się książę.
Zatoczył ręką łuk: w pomieszczeniu znajdowały się

wyłącznie miękkie poduszki, niski, mosiężny stolik i piękne
dywany na podłodze.

Salena zacisnęła pięści. Wiedziała, że książę z niej drwi.

Cieszył go jej strach i bezowocne próby ucieczki.

- Widzisz, gołąbeczko - dorzucił łagodnym tonem,

którego nie cierpiała - klatka jest dobrze strzeżona. Teraz
jesteś pewnie zmęczona długą podróżą i umierasz z gorąca.
Pozwolę ci wykąpać się i przebrać, rozmowę odłożymy na
później. Mam ci wiele do powiedzenia.

Klasnął w dłonie. Z tyłu namiotu uniosła się zasłona i

weszła Arabka. Salena poczuła ulgę. Marzyła o tym, by
spędzić chociaż kilka chwil bez Pietrowskiego. Zanim kobieta
podeszła bliżej, książę powiedział z rozbawieniem:

- Na wypadek gdybyś chciała ją przekupić: jest

głuchoniema. Sułtan zapewnił mnie, że w pewnych
okolicznościach to bezcenny skarb.

background image

- Głuchoniema! - powtórzyła Salena.
Uświadomiła sobie, że jest więźniem okrutnego

człowieka.

Kobieta wskazała drogę i Salena posłusznie wyszła.

Znalazła się w małym namiocie, przylegającym do
książęcego. Sułtan i co ważniejsi arabscy dostojnicy używali
takich, podróżując z karawaną. Przytraczano je do grzbietów
wielbłądów i mogły być rozstawiane w oazach. Im ważniejsza
osoba, tym większy i bardziej luksusowy był namiot.

Namiot Saleny był wysłany dywanami. Z boku stała

kanapa, zarzucona jedwabnymi poduszkami. Pośrodku
znajdowała się cynkowa wanna. Salena ucieszyła się na myśl
o kąpieli w wodzie pachnącej jaśminem.

Była spocona po długiej, męczącej podróży na grzbiecie

wielbłąda. Bez słowa zaakceptowała pomoc głuchoniemej
kobiety w rozbieraniu. Służąca miała doświadczenie.

Zanurzywszy się w chłodnej wodzie, Salena zaczęła

obmyślać sposób ucieczki.

Książę na pewno miał wielu służących, własnych lub

pożyczonych od sułtana. Na pewno nie kłamał twierdząc, że
wydał im rozkaz, aby nie pozwolili Salenie uciec.

Salena nie widziała drogi, którą jechali, i nie wiedziała,

gdzie znajduje się Tanger. Gdyby nawet udało się jej uciec z
namiotu, wątpiła, aby mogła gdzieś się ukryć.

- Muszę ułożyć plan! Muszę znaleźć jakieś wyjście! -

myślała.

Raz jeszcze wspomniała księcia Templecombe, modląc

się, aby po nią przybył. Nie sądziła jednak, by to było
możliwe.

Służąca przyniosła ręcznik. Salena rozejrzała się, lecz

nigdzie nie zobaczyła swych ubrań. Wytłumaczyła kobiecie na
migi, czego potrzebuje. Służąca w odpowiedzi wzięła z
kanapy coś, co wyglądało jak naręcze przejrzystych,

background image

gazowych szali. Przyjrzawszy się im, dziewczyna zrozumiała
z przerażeniem, że to strój arabskich kobiet. Czyżby
zaplanował to książę Pietrowski?

Doszła do wniosku, że to do niego podobne. Zaopatrzył ją

w coś egzotycznego i zmysłowego, pozbawiając normalnego
ubrania.

Próbowała wyjaśnić kobiecie sytuację, domagając się

własnej sukni. Jednak służąca z uporem wskazywała strój
leżący na kanapie. Salena zrozumiała, że nie ma wyjścia.
Mogła iść do księcia albo w ręczniku, albo w dostarczonym
ubiorze. Zagryzła wargi i pozwoliła służącej, aby owinęła ją w
przezroczyste draperie. Taki strój nosiły muzułmańskie
kobiety w haremach. Zakrywały swe ciała, ale jasne kolory
prześwitującej materii dawały niesamowity efekt. Salena
zrozumiała, co zamierza książę, i zadrżała.

Dostarczono jej haftowane miękkie bambosze, a także

dwa kunsztowne naszyjniki, kolczyki, bransoletki i diadem
ozdobiony wiszącymi perłami.

Służąca przyniosła lustro, aby dziewczyna mogła się

przejrzeć. Salena widziała jednak tylko swe oczy pociemniałe
ze strachu i drżące usta.

- Co mogę zrobić? - zapytała swego odbicia. - Co mogę

zrobić?

Odpowiedzi nie było.
Udając odwagę, wkroczyła do namiotu księcia.
Mężczyzna leżał na sofie, ubrany w marokańskie, luźne

spodnie zebrane w kostce. Miał na sobie koszulę rozpiętą pod
szyją. Wyglądał staro, był otyły, podobnie jak w Monte Carlo.
Przed nim stał niski stolik ze słodyczami. Marokańczycy mieli
zwyczaj jeść je i przed, i po posiłkach. Książę popijał wino.
Salena wiedziała, że jest to przeciwne zasadom religii
muzułmańskiej. Pomyślała z pogardą, iż widać książę ustala

background image

własne zasady i nie obchodzą go przekonania jego przyjaciela,
sułtana.

- Podejdź, śliczna gołąbeczko - odezwał się. - Czekałem

na ciebie z wielką niecierpliwością. Pokaż mi, jak wyglądasz
w tym uroczym stroju, jaki dla ciebie wybrałem.

Wykonał gest ręką. Służący nalał trunek do kieliszka.

Salena usiadła na poduszce naprzeciwko księcia.

- Teraz mogę cię podziwiać - stwierdził książę. - Wciąż

jesteś najpiękniejsza i najbardziej godna pożądania. Czy
przypuszczałaś, że cię zapomnę?

Salena milczała. Czuła się słaba i zmęczona. Wypiła łyk

wina.

- Dokładnie wszystko zaplanowałem i czekałem na tę

chwilę - oświadczył książę.

- Czy sądzisz, że książę Templecombe nie zainteresuje się

moim nagłym zniknięciem? - spytała.

Wino dodało jej odwagi. Mówiła głośno i pewnie, gdyż

denerwował ją cichy, pieszczotliwy głos księcia.

- Nie miałeś prawa zabierać mojej sukni! - oświadczyła

Salena.

Własny głos wydał jej się słaby i bezradny. Miała

wrażenie, że zmienia się w potulną kobietę, jaką chciał
uczynić z niej książę.

- Może kieliszek wina? - zaproponował. - Chyba

przeceniasz swój wdzięk. Mówiłem ci już: Templecombe
należy do Imogeny Moreton. W jej ramionach szybko
zapomni o rozbitku wyłowionym z morza.

Nic nie mogłoby bardziej zranić Saleny. Wiedziała, że

lady Moreton chętnie zabawi księcia, gdy jej zabraknie w
willi. Na pewno wyjawi mu nie tylko nazwisko ojca Saleny,
lecz również namiętność rosyjskiego arystokraty. Wówczas
książę przestanie uważać ratowanie Saleny za swój
obowiązek. Przez chwilę bolesna myśl o związku księcia i

background image

Imogeny przesłoniła Salenie własne troski. Wkrótce jednak
dziewczyna przypomniała sobie, jak Templecombe mówił o
swej nienawiści do mężczyzny, który zmusił ją do zawarcia
fałszywego małżeństwa. Wiedział też, jak bardzo przeraził
Salenę ten człowiek.

- Uwierzył mi - powiedziała do siebie. - Rozumie, co

teraz czuję.

Rozpaczliwie błagała w myślach o pomoc. Książę

Pietrowski chyba wyczytał to z jej twarzy, gdyż powiedział:

- Nie pozwolę ci zdradzać mnie nawet w myślach.

Należysz do mnie, Saleno, i im szybciej to zaakceptujesz, tym
lepiej! Jesteś moja i po dzisiejszej nocy już nie uciekniesz.
Wątpię, aby książę interesował się tobą po tym, jak twoje
ciało stanie się moją własnością,

- Wolę umrzeć! - oświadczyła.
- Czy mam biciem wymusić twe posłuszeństwo, tak jak

ostatnio? - spytał książę.

Na jego twarzy malowało się okrucieństwo. Salena się

odsunęła. Jej przerażenie sprawiało mu wyraźną satysfakcję.

- Musisz robić to, co każę, mój wystraszony ptaszku -

stwierdził. - Naucz się być uległą, tak jak Bóg przykazał
kobiecie.

Słowa te paliły żywym ogniem, choć książę nie trzymał

jeszcze bata w ręku. Nie było sensu dyskutować z nim, czy się
przeciwstawiać. Jedyne, co mogła zrobić, to obmyśleć
samobójstwo. Musiała umrzeć, zanim książę zrobi to, co
zaplanował. Inaczej nie da się go powstrzymać.

Służący przyniósł jedzenie. Podano harerę, czyli zupę z

baraniny z wątróbkami drobiowymi, grochem i innymi
składnikami. Uważano powszechnie, że dodaje sił. Salena ze
strachem pomyślała, dlaczego książę wybrał to danie.

background image

Później zaserwowano bstilę - klejnot marokańskiej kuchni.

Zawierała ona mięso gołębi, jaja, cynamon, przyprawy i sto
cztery warstwy ciasta.

Służba przynosiła nowe dania. Książę i Salena jedli je

palcami, na wschodni sposób. Dziewczyna wiedziała, czemu
zaaranżowano wszystko w ten sposób.

Posiłek ciągnął się w nieskończoność. Salena pomyślała,

że zraniła księcia nożem, lecz nie wpłynęło to na jego apetyt.
W czasie obiadu dużo pił i w jego oczach płonęła coraz
większa namiętność. Sprawiał wrażenie dzikiego zwierzęcia,
gotowego rzucić się na nią i posiąść.

Salena jadła niewiele. Zmuszała się, aby móc bronić się

przed księciem, choć nie miała pojęcia, jak to zrobić.

Wreszcie obiad dobiegł końca. Służący zabrali talerze,

kieliszki oraz stolik.

Teraz Salenę i księcia dzielił tylko dywan.
- Podejdź do mnie!
To był rozkaz. Salena wiedziała, że nie będzie w stanie

walczyć. Musi odebrać sobie życie. Nie miała pojęcia, jak to
zrobić. Umiała pływać, więc nie udało się jej utopić.
Wstrzymanie oddechu byłoby trudne, jeśli w ogóle możliwe.

Pułapka zamykała się. Dziewczynie wydawało się, że

ściany namiotu osaczają ją, a oczy księcia robią się coraz
większe.

Hipnotyzuje mnie, pomyślała. Z wysiłkiem odwróciła

spojrzenie.

Chciała coś powiedzieć, jeszcze raz błagać o zmiłowanie,

lecz wyschły jej wargi i nie mogła wykrztusić słowa.

- Wydałem ci rozkaz - powiedział cicho książę. - Chodź

tu, Saleno!

Nie mogła się ruszyć, zupełnie jakby przyrosła do

poduszki. Książę wstał.

background image

- Mam cię zmusić do posłuszeństwa? - zapytał.

Najwyraźniej jej opór go podniecał.

Wstała i zauważyła w jego ręku bat. Krzyknęła

przeraźliwie...

Templecombe szedł korytarzykiem wiodącym do salonu

przy frontowych drzwiach. Polecił służbie, aby kierowano tam
wszystkich gości.

W środku czekała Imogena, tak jak się spodziewał.

Wyglądała naprawdę pięknie i uwodzicielsko w sukni, którą
starannie wybrała, chcąc wywrzeć na nim szczególne
wrażenie.

- Chciałaś mnie widzieć? - spytał szorstkim tonem.
- Tak, Hugo. Musiałam cię zobaczyć. To naprawdę

ważne.

- O co chodzi?
- Kiedy zabierałam biżuterię z „Afrodyty", zauważyłam,

że czegoś brakuje.

- To niemożliwe! - zaprotestował. - Klejnotami opiekował

się Dalton. Wiesz, że nie tylko sam niczego by nie wziął, ale
również powstrzymałby każdego, kto by się o to pokusił.

- Mimo to, najdroższy, nie mogę znaleźć pierścienia ze

szmaragdem, który dostałam od ciebie. Wiesz, jak go ceniłam.

- Więc poszukaj jeszcze raz.
- Dałeś mi go - ciągnęła Imogena rozmarzonym tonem -

tej nocy, gdy kochaliśmy się pierwszy raz. Ukochany, to było
cudowne i byliśmy tacy szczęśliwi!

- Podziękowałem ci już za szczęście, jakie mi dałaś -

stwierdził zimno. - Naprawdę uważam, że intymne
wspomnienia z przeszłości są krępujące i niepotrzebne.

- Ależ ja tego chcę - odrzekła. - Chcę pamiętać wszystko,

co robiliśmy i o czym mówiliśmy. - Westchnęła ciężko. -
Nauczyłeś mnie kochać i w moim życiu nigdy, ale to nigdy
nie będzie innego mężczyzny.

background image

Książę uśmiechnął się cynicznie.
- Trudno w to uwierzyć, Imogeno. Nie pytałem cię o nic,

lecz nie sądzę, abyś przybyła do Tangeru sama, płynąc
parowcem wraz z setką turystów na pokładzie.

- Nie. Przyjechałam z księciem Sergiuszem Pietrowskim -

odpowiedziała.

Zerknęła na twarz Templecombe'a i szybko dodała:
- Oczywiście, nic między nami nie zaszło. On był chory.

Jakaś kobieta zraniła go nożem. Nawet gdyby chciał zostać
moim kochankiem, byłoby to niemożliwe.

Książę zamarł.
- Powiedziałaś, że zraniła go jakaś kobieta?
- Dziewczyna, w której się zakochał - powiedziała

Imogena szybko, jakby obawiała się, że wyjawiła za dużo. -
Ale przybyłam po to, aby rozmawiać o nas, a nie o nim.

- Mimo wszystko interesuje mnie to - oświadczył książę. -

Co to za dziewczyna i jak się nazywa?

- Nie pamiętam - wycofała się Imogena. - Hugo, chce z

tobą porozmawiać o moim szmaragdowym pierścionku.
proszę, musisz mi pomóc. Chodźmy na jacht i poszukajmy go
razem.

- Gdyby tam był, znalazłby go Dalton - odrzekł książę. -

Mam wrażenie, Imogeno, że jeśli nawet coś zginęło, nie jest to
powodem twojej wizyty.

Imogena otworzyła szeroko błękitne oczy.
- Dlaczego miałbyś... - zaczęła, po chwili jednak zmieniła

zdanie. - Oczywiście pragnęłam cię zobaczyć - ciągnęła. -
Każdy pretekst byłby dobry, aby powróciło szczęście, jakie
dzieliliśmy zanim wyjechałeś z Monte Carlo.

Książę milczał, więc dodała:
- Z pewnością nie jesteś już na mnie zły za ten pocałunek

z Borysem? Och najdroższy, bądź rozsądny i postaraj się mnie
zrozumieć. wszak oboje jesteśmy ludźmi światowymi.

background image

- Nie chcę o tym mówić, Imogeno - oświadczył książę ze

znudzeniem w głosie. - Wracaj do swego arystokraty i
powiedz mu...

Nagle otworzyły się drzwi i do pokoju wszedł Warren.
- Proszę o wybaczenie, milordzie, ale zdarzył się nagły

wypadek.

Książę spojrzał na Imogenę, lecz ona nie ruszyła się z

miejsca.

- Zaczekam - powiedział słodkim głosem. - Nie spieszę

się.

Książę zawahał się, wykonał taki gest, jakby chciał ją

wyprosić z pokoju, potem opanował się i wyszedł, a za nim
Warren.

- O co chodzi? - zapytał.
- O pannę Salenę, milordzie.
- Co się stało?
- Obawiam się, milordzie, że ją porwano! Książę spojrzał

na zarządcę z niedowierzaniem.

- Jeden z ogrodników widział, jak niosło ją czterech

mężczyzn. Zarzucili jej na głowę jakąś płachtę i wynieśli z
ogrodu. On był zbyt przerażony, żeby ich powstrzymać, lecz
natychmiast odszukał mnie.

- Kiedy to się stało? - spytał ostro książę.
- Dziesięć, może piętnaście minut temu, milordzie. Byłem

w stajni, więc ogrodnik długo mnie szukał.

Książę milczał, więc po chwili Warren dodał:
- Obawiam się, milordzie, że chodzi o okup.
- Chyba nie, Warrenie. - Zastanowił się i dodał: - Wyślij

powóz na przystań i zażądaj natychmiastowego przybycia
kapitana i załogi. Niech wezmą broń.

Na twarzy zarządcy odmalował się wyraz zdumienia, lecz

nie miał zwyczaju zadawania pytań.

- Osiodłaj wszystkie konie - ciągnął książę.

background image

Nie czekając na odpowiedź, odwrócił się i ruszył do

pokoju, gdzie zostawił Imogenę. Na jego widok uśmiechnęła
się i zapytała:

- Co się stało? Czemu tak dziwnie wyglądasz?
- Chcę znać prawdę i to natychmiast! - rzucił. -

Powiedziałaś Pietrowskiemu o dziewczynie, która tu była.

- A jeśli tak, to co? - odparła. - Nie ma w tym nic złego.
- Wyznał ci więc, że ona go zraniła i że sądził, iż utonęła.
Przez chwilę spodziewał się zaprzeczenia. Imogena

wzruszyła ramionami i powiedziała:

- A jeśli nawet? Twoje flirty nie obchodzą mnie bardziej

niż ciebie moje.

- Dokąd zabrał ją Pietrowski?
Pytanie to zabrzmiało jak wystrzał z karabinu.
- Nie mam pojęcia, o czym mówisz - odpowiedziała.
Ruch jej powiek zdradził, że kłamie.

background image

R

OZDZIAŁ

7

Pietrowski z wolna podchodził coraz bliżej. Salena czuła

się jak osaczone zwierzę. Znieruchomiała z przerażenia, w
głowie czuła pustkę.

Chciała umrzeć, stracić przytomność, by nie czuć tego, co

było nieuniknione.

Książę wyciągnął rękę. Na jego twarzy malował się triumf

i podniecenie. Krzyknęła. Był to słaby krzyk; krzyk istoty
niezdolnej do walki i całkowicie pokonanej.

Nagle za ścianą namiotu rozległy się jakieś głosy. Książę

zdumiony odwrócił głowę.

Odsunęła się zasłona i do namiotu wkroczył

Templecombe, a za nim kapitan Barnett i angielscy marynarze
uzbrojeni w karabiny.

Przez chwilę Salena i jej napastnik trwali w bezruchu.

Pietrowski zastygł z podniesionym ramieniem. W końcu
Salena zrozumiała, że Templecombe naprawdę tu jest.
Krzyknęła z radości i podbiegła do niego. Zarzuciła mu ręce
na szyję i zaczęła całować. Objął ją i powiedział cichym
głosem:

- Już dobrze, kochanie. Jesteś bezpieczna.
Nie patrząc na Pietrowskiego, wziął ją na ręce i wyniósł z

namiotu. Mijając Barnetta, rzucił:

- Kapitanie, ten dżentelmen należy do pana.
Na zewnątrz dwóch marynarzy trzymało na muszce

dwóch służących w turbanach. Salena ukryła twarz na
ramieniu księcia. Przy nim była bezpieczna. Niósł ją przez
piasek, wiatr chłodził jej policzki. Dopiero gdy się zatrzymał,
otworzyła oczy.

Spojrzała na niego. Nad ich głowami kołysały się na

wietrze palmowe liście.

- Jesteś bezpieczna, kochanie - powtórzył. - Czy cię

zranił?

background image

Salena z trudem wykrztusiła:
- Modliłam się, żebyś przyszedł i żebyś mnie uratował.
- Tak myślałem - stwierdził głucho książę.
Postawił ją na ziemi i objął ramieniem. Gdy uniosła twarz,

pochylił się ku niej. Czując jego wargi na swoich pomyślała,
że za tym tęskniła i o to się modliła. Ogarnęło ją uczucie
szczęścia nie do opisania.

Przytuliła się mocniej, chcąc stać się częścią księcia.

Wówczas zawsze już byłaby bezpieczna.

Jego pocałunki wyzwalały w niej coś wspaniałego i

doskonałego. Czuła to w całym ciele. Miała wrażenie, że
znalazła się w niebie.

Z początku jej wargi były miękkie, słodkie i niewinne.

Potem zaczęła reagować na pieszczoty. Zapomniała o
wszystkich lękach. Książę obdarował ją tym, co najpiękniejsze
i najdoskonalsze.

Wydawało się, że słyszy muzykę i czuje otaczający ich

zapach kwiatów. Nie byli już ludźmi, lecz cząstką boskości.
Wreszcie książę uniósł głowę i spojrzał w oczy Saleny.
Pomyślał, że nigdy przedtem nie widział tak szczęśliwej
kobiety.

- Kocham cię! - szepnęła.
- Już dawno pragnąłem, abyś to powiedziała - odrzekł. -

Tak się bałem, najdroższa, że przybędę za późno i nie zdołam
cię wyrwać z rąk tego łajdaka.

- Chciał mnie uderzyć... - szepnęła Salena. Mówiąc to

spostrzegła, że niepokój się ulotnił.

- Chodźmy do domu, skarbie - powiedział. Pocałował ją

jeszcze raz. Salenę przeszył dreszcz, lecz nie był to dreszcz
lęku.

Wziął ją za rękę. Zauważyła, że znajdują się w oazie, pod

palmą. Nie opodal, w cieniu, leżały wielbłądy.

background image

Obejrzała się i zobaczyła wielki, czarny namiot. Obok

marynarze w białych mundurach przytrzymywali konie.

Spojrzała na księcia. Mogła myśleć tylko o nim. Z ulgą

zauważył, że w jej oczach nie maluje się groza, tak jak się
tego obawiał. Jej oczy były czyste, jakby odbijało się w nich
światło słoneczne. Książę niespokojnie spoglądał na zachód.

- Musimy się pospieszyć - stwierdził. - Możesz jechać

konno? Tak byłoby szybciej. - Uśmiechnął się i zanim zdążyła
odpowiedzieć, dodał: - Obiecałem ci, że wieczorem
wybierzemy się na przejażdżkę.

Roześmiała się i przytuliła twarz do jego ramienia. Wziął

ją na ręce i ruszył przez piasek.

Gdy podeszli do koni, zauważyła, że jeden z nich ma

damskie siodło. Czekała, aż książę posadzi ją na wierzchowcu,
lecz on zwlekał. Spojrzała na niego pytająco i zobaczyła, że
nie może oderwać wzroku od przezroczystej sukni, która
ledwie zakrywała jej piersi. Po raz pierwszy Salena pomyślała
o swym stroju i ogarnął ją wstyd.

Książę wydał rozkaz jednemu z marynarzy i ten zawrócił

do namiotu.

- Wyglądasz uroczo - powiedział miękko - ale nie chcę,

aby ktoś poza mną widział twoją urodę.

Zaczerwieniła się. Wrócił marynarz, niosąc coś w rękach.
- Czy to wystarczy, milordzie?
Książę przyjął zwój materii i Salena zobaczyła haftowaną

narzutę, czy raczej rodzaj makaty. Otulił ją i związał końce w
talii.

- Teraz wyglądasz przyzwoicie - stwierdził z uśmiechem.
Uniósł ją i posadził na koniu. Pomyślała, że musi

wyglądać dziwnie w tym stroju, z perłową przepaską na
włosach i lśniącymi bransoletami na przegubach. Jednak
liczyła się tylko obecność księcia i fakt, że ją pocałował.

background image

Nadszedł kapitan Barnett z marynarzami. Książę spojrzał

na nich pytająco. Kapitan powiedział:

- Milordzie, Jego Wysokość książę Pietrowski zapewne

przez kilka dni nie będzie mógł usiąść!

Salena nie chciała ani słyszeć, ani rozumieć, o co chodzi.

Patrzyła tylko na księcia, myśląc o tym, jaki jest przystojny i
jak bardzo go kocha.

Przybył, kiedy go wzywałam, myślała. Ocalił mnie. Kocha

mnie, a o to się przecież modliłam.

Książę wskoczył na siodło i ruszyli. Na początku jechali

wolno. Dopiero gdy się przekonał, że Salena jest
doświadczonym jeźdźcem, przyspieszył.

Książę Pietrowski rozbił obóz na skraju pustyni. Szybko

więc przebyli piaski. Droga prowadziła przez dolinę. Wreszcie
na horyzoncie ukazało się morze. By znaleźć się w willi
Templecombe'a, musieli pokonać zbocze.

Zanim dotarli do rogatek Tangeru, słońce zaszło i zaczęło

się ściemniać.

Jesteśmy w domu! - pomyślała Salena.
Ku jej zdumieniu książę nie skierował koni w stronę willi,

lecz do miasta.

Jechali tak szybko, że nie mogła zapytać o przyczynę.

Mijali wąskie, brudne, zatłoczone uliczki. Przedzierali się
przez tłum żebraków, wymijali wielbłądy i osły. Kierowali się
w stronę przystani. Dopiero wtedy Salena zrozumiała, że ich
celem jest „Afrodyta".

Na myśl o tym jej serce zabiło radośnie. Ani książę

Pietrowski, ani lady Moreton nie będę już ich niepokoić.
Zostaną sami. Nade wszystko pragnęła znaleźć się w
ramionach Templecombe'a i całować go.

Mogli zamieszkać w willi, lecz perspektywa znalezienia

się we dwoje na jachcie była najcudowniejsza.

background image

Stukot końskich kopyt oznajmił, że wjechali na kamienne

nabrzeże. Przy trapie oświetlonego jachtu czekał Warren.

Templecombe zeskoczył z konia i pomógł zsiąść Salenie.

Zadrżała, czując jego dotyk. Spojrzał jej w oczy i niechętnie
postawił na ziemi. Podeszli do trapu.

- Wszystko załadowane, milordzie - oświadczył Warren.
- Dziękuje, Warrenie - odrzekł książę. Wyciągając rękę,

dodał: - Zaopiekuj się domem do naszego powrotu.

- Z pewnością to uczynię, milordzie.
Książę wprowadził Salenę na pokład, po czym przeszli do

salonu i Templecombe zamknął drzwi. Dziewczyna marzyła
tylko o tym, aby paść mu w ramiona i podać usta do
pocałunku.

Przyjrzał się jej i powiedział:
- Muszę cię o coś spytać, najdroższa.
Tak bardzo pragnęła pocałunku, że z trudem zmusiła się,

by go wysłuchać.

- Jesteś bezpieczna i nie musisz już obawiać się księcia

Pietrowskiego. Gdy będziesz należeć do mnie, nic i nikt nie
będzie ci zagrażać.

Spojrzała na niego pytająco. Uśmiechnął się, widząc, że

nie rozumie, i wyjaśnił:

- Proszę cię o rękę, kochanie, tu i teraz!
Jej oczy rozświetliły się jak niebo przed wschodem słońca.

Ukryła twarz na jego ramieniu.

- Pragnę tego bardziej niż czegokolwiek - szepnęła. - Ale

nie jestem wystarczająco dobra dla ciebie... i boję się, że cię
znudzę.

Książę przytulił ją i złożył pocałunek na jej włosach.
- Dla mnie jesteś najważniejsza na świecie. Kocham cię,

moja śliczna, jak nikogo przedtem.

Uniosła głowę.

background image

- To prawda i dowiodę tego, gdy zostaniesz moją żoną -

dodał.

- Czy jesteś... zupełnie pewny?
- Całkowicie! - oświadczył książę. - A teraz, kochanie,

zaczekaj kilka minut, a ja wszystkim się zajmę.

Pocałował ją delikatnie i zanim zdążyła cokolwiek

powiedzieć, wyszedł i zamknął za sobą drzwi. Wówczas
dopiero Salena uświadomiła sobie, jak wygląda, i zastanowiła
się, czy rzeczywiście książę może uważać ją za piękną. Na
ścianie wisiało lustro. Podeszła bliżej i zerknęła na swe
odbicie. Jej oczy lśniły ze szczęścia, a wargi były czerwone od
pocałunków. Na szczęście włosy, przytrzymywane diademem,
wyglądały nieźle. Wolała jednak zdjąć przepaskę, gdyż
przypominała jej księcia Pietrowskiego. Poprawiła fryzurę,
myśląc, że choć jedwabny szal, udrapowany na jej ramionach,
pochodzi z tamtego miejsca, mimo wszystko wygląda uroczo.

Naszyjniki lśniły. Zdjęła je. Były wprawdzie kosztowne,

ale księciu nie podobałyby się, ponieważ dostała je od innego
mężczyzny. Zrzuciła bransoletki. Usłyszała szum silnika i
zrozumiała, że wypłynęli z przystani.

Templecombe ocalił ją w ostatniej chwili i powiedział, że

ją kocha! Cała reszta przestała się liczyć.

Kochał ją!
Nie wierzyła, że to możliwe, a jednak jej marzenie się

spełniło. W drzwiach stanął książę, a za nim kapitan.
Templecombe podszedł do Saleny i ujął jej rękę.

- To jest legalne, kochanie - powiedział. - Kapitan statku

ma prawo udzielić ślubu pasażerom.

Uśmiechnęła się do niego radośnie. Wiedziała, dlaczego to

powiedział. Nie chciał, aby uważała tę ceremonię za kolejny
fałszywy ślub.

Nie mogła mówić. Zacisnęła palce na dłoni księcia. Przez

chwilę patrzyli sobie w oczy. Salena miała wrażenie, że stała

background image

się częścią księcia i już nigdy nie będzie się czuła samotna i
przerażona.

Jacht spokojnie kołysał się na falach. Książę uprzedził

Salenę, że w nocy nie będą wykonywać gwałtownych
manewrów. Obróciła się i czując pod głową ramię mężczyzny
zrozumiała, że i on nie śpi.

- Spałam... - wyszeptała.
- Musiałaś być wyczerpana, najdroższa. Tyle wczoraj

przeszłaś, a ja egoistycznie zmusiłem cię do robienia innych
rzeczy.

- To było cudowne! - szepnęła. - Nie wiedziałam, że

miłość może być tak wspaniała... taka boska!

- Jesteś szczęśliwa? - zapytał.
- Nie umiem tego wyrazić - odparła. - Kocham cię i chcę

ci to stale wyznawać.

W jej głosie zabrzmiała namiętność. Książę odezwał się

cicho:

- Modliłem się o to, ukochana.
- Ja też modliłam się, abyś mnie kochał choć trochę -

odrzekła. - Ale ty jesteś tak wspaniały... mądry, odważny.
Nigdy nie myślałam, że moje prośby będą wysłuchane.

- Nie kocham cię „trochę" - zaprotestował. - Moja miłość

jest bez granic, tak jak morze i niebo.

Salena wstrzymała oddech.
- Nauczysz mnie, jak zatrzymać twą miłość?
- Nie bój się, że ją stracisz, Saleno. To coś wyjątkowego.

Kiedy cię pokochałem, a stało się to natychmiast po twym
przybyciu na „Afrodytę", obawiałem się, że na zawsze
zostanie w tobie strach przed mężczyznami i miłością.

- Byłam głupia nie dostrzegając, że jesteś inny i nie

widząc, że mój podziw dla ciebie to miłość. - Przerwała i
dodała z wahaniem: - Dopiero kiedy... lady...

Książę położył palce na jej ustach.

background image

- Zapomnij o tym - oświadczył. - Zapomnij o tym, co

było. Tamci ludzie nic dla nas nie znaczą. Ważna jest tylko
nasza przyszłość.

Salena westchnęła, przytuliła się jeszcze mocniej i

powiedziała:

- Masz rację, nie będziemy mówić o nich, ale... jest coś,

co muszę wiedzieć... bo jestem ciekawa...

- Co takiego?
- Skąd wiedziałeś, gdzie mnie szukać, skoro odjechałam

na wielbłądzie? Bałam się, że zabiorą mnie w góry i nie
będziesz wiedział, gdzie jestem.

- Mogło tak się stać - przyznał - gdybym nie wydobył

informacji od kogoś, kto wiedział, dokąd cię zabrano.

Jego głos brzmiał surowo. Przypomniał sobie, że omal nie

udusił Imogeny, wypytując ją o księcia Pietrowskiego. Miał
szczęście, gdyż jeden z jego ludzi służył kiedyś pod rozkazami
sułtana. Niesprawiedliwość pana tłumaczyła brak lojalności,
więc ten człowiek zgodził się zaprowadzić księcia na miejsce
pierwszego postoju karawan, opuszczających Tanger. Bez tej
pomocy odnalezienie Saleny wśród oaz i palm daktylowych
byłoby trudne, o ile w ogóle możliwe. Jednak szczęście
zastąpiło grozę; postanowił więc uznać przeszłość za
zamkniętą i żyć wyłącznie przyszłością.

- Warren zapakował nasze ubrania i dostarczył je tutaj.

Będziemy zatrzymywać się w różnych portach, kochana, i
nabędziemy wszystko, co chcę ci dać, a czego dotąd nie
chciałaś przyjąć.

- Nie chciałam, żebyś wydawał na mnie pieniądze,

których nigdy nie mogłabym ci zwrócić.

Książę zaśmiał się. Przypomniał sobie, jak protestowała,

gdy chciał kupić jej coś więcej ponad to, co niezbędne.

W Tangerze upierała się, aby kupować wyłącznie

najtańsze materiały i powierzać je marokańskim krawcom.

background image

Rozumiał, że to z powodu Pietrowskiego. Tamten nauczył ją,
czym jest dług wdzięczności. On zaś pragnął jedynie oprawić
jej urodę tak, jak na to zasługiwała.

- Teraz mogę dać ci w prezencie nie tylko piękne stroje -

powiedział głośno - ale także klejnoty. W Konstantynopolu na
pewno kupimy wspaniałe perły i inną biżuterię.

- Czy tam właśnie płyniemy? - spytała.
- Nazywają to miasto „Perłą Wschodu" - odrzekł. - A ja

chcę pokazać tam „Perłę Zachodu", najcenniejszą i
najpiękniejszą, taką, której nie potrzeba żadnych ozdób poza
moimi pocałunkami.

Ucałował czoło i brwi Saleny. Poczuła się tak, jakby jej

ciało przeszył promień słońca. Całował jej oczy i czubek nosa.
Podała mu usta, lecz on najpierw musnął wargami jej
podbródek, policzki i kąciki ust. Narastało w niej palące
pragnienie. Musiała odwzajemnić pocałunek i zrobiła to tak
namiętnie, jak tego oczekiwał.

- Pragnę cię - szepnął książę. - Pragnę cię, moja piękna;

tak bardzo uciekałaś od miłości.

Jego głos docierał do Saleny jakby z daleka. Wydawało jej

się, że wszystko zalane jest niebiańskim światłem. Kochała i
było to wspanialsze uczucie, niż mogłaby kiedykolwiek
przypuszczać.

- Ja... też cię pragnę - chciała wyszeptać. - Pragnę cię i

potrzebuję. Jestem twoja... cała i na zawsze.

Słowa nie wydobyły się z jej ust, gdyż książę całował ją i

pieścił. Wreszcie wszystko zniknęło. W całym wszechświecie
były tylko jego usta, dłonie, bicie jego serca i on.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Cartland Barbara Nie zapomnisz o miłości
Cartland Barbara Najważniejsza jest miłość
Cartland Barbara Nie zapomnisz o miłości
Cartland Barbara Nie zapomnisz o miłości
13 Cartland Barbara Kłamstwa dla miłości
Cartland Barbara Nie zapomnisz o miłości
139 Cartland Barbara Ucieczka
138 Cartland Barbara Drogowskaz ku miłości
71 Cartland Barbara Jej jedyna miłość(1)
Cartland Barbara Nie zapomnisz o miłości
Cartland Barbara Nie zapomnisz o miłości
148 Cartland Barbara Ucieczka do raju(1)
82 Cartland Barbara Miłość od pierwszego wejrzenia
107 Cartland Barbara Wyjątkowa miłość
Cartland Barbara Znak miłości
Cartland Barbara Maska miłości
Cartland Barbara Najpiękniejsze miłości 66 Powrót syna marnotrawnego
Cartland Barbara Chwile miłości

więcej podobnych podstron