Cartland Barbara
Ucieczka do raju
Zarina wyciągnęła ręce, a on przytulił ją do siebie.
Pocałował ją delikatnie, jakby bał się zrobić jej krzywdę, a jej
wydało się nagle, że poniósł ją prosto ku słońcu, gdzie skąpali
się w złocistym blasku.
Ten pierwszy pocałunek był uniesieniem i ekstazą.
Rozdział 1
ROK 1887
Wysiadłszy z powozu, którym przyjechała na wieś z Londynu,
Zarina Bryden wbiegła, podekscytowana, na schody wiodące do drzwi
frontowych. Stary lokaj, którego znała od dzieciństwa, czekał na nią w
hallu.
— Dzień dobry, panno Zarino — powiedział — serce się raduje
na widok panienki.
— Tak się cieszę z powrotu do domu Duncan! — odparła.
Po krótkiej pogawędce Zarina przeszła do salonu. Rozejrzała się,
witając wszystkie znajome rzeczy, których nie widziała od ponad
roku.
Po katastrofie kolejowej, w której straciła oboje rodziców,
zmuszona była opuścić dom rodzinny i przenieść się do Londynu.
Zamieszkała u stryjostwa; była to rozsądna decyzja, ponieważ
uczęszczała wówczas do Seminarium dla Panienek w Kinghtsbridge,
szkoły dla córek arystokracji. Zawarła tam wiele nowych przyjaźni.
Po ukończeniu szkoły, jako debiutantka, była zapraszana na
najelegantsze przyjęcia i najwytworniejsze bale. Powodzenie, którym
się cieszyła, wydawało się czymś oczywistym: Zarina była nie tylko
piękna, ale również bardzo bogata, odziedziczyła bowiem cały
pokaźny majątek pułkownika Harolda Brydena, którego była jedyną
córką.
Dostała także olbrzymi spadek po swojej amerykańskiej matce
chrzestnej, przyjaciółce matki, która z okazji chrzcin przyjechała do
Anglii. Pani Vanderstein, szczycąca się domieszką krwi rosyjskiej,
przekazanej jej przez któregoś z przodków, nalegała, by córka
chrzestna nosiła jej imię. Wyszedłszy dwukrotnie za mąż, nie miała
własnych dzieci, toteż umierając zapisała cały swój majątek Zarinie.
Wyższe sfery towarzyskie Londynu były żywo zainteresowane
amerykańskimi dziedziczkami. Nic więc dziwnego, że Zarina,
posiadająca ogromne konto w banku, przyciągała powszechną uwagę.
Jednakże młodzi ludzie, którzy proponowali jej małżeństwo, nie
kierowali się wyłącznie myślą o stosach dolarów; ich właścicielka
była niewątpliwie pięknością.
Obecnie sezon towarzyski dobiegł końca i Zarina postanowiła
wrócić do siebie na wieś. Był tam jej dom rodzinny — jedyny
prawdziwy dom. Chciała do niego powrócić już wcześniej, ale
stryjostwo obawiali się, by nie odżyła w niej rozpacz, w której
pogrążona była po stracie rodziców.
Rozglądając się po salonie, Zarina myślała, jak wiele znaczy dla
niej Bryden Hall. Tak dobrze pamiętała matkę, siedzącą w fotelu przy
oknie. Tam właśnie siadywała, czytając córce baśnie, które Zarina
uwielbiała w dzieciństwie. Ojciec z kolei przekazał jej miłość do
książek, które wypełniały bibliotekę. Opowiadał też córce o
fascynujących podróżach do różnych krajów, które zwiedził.
— Kiedy tylko dorośniesz, dziecinko — obiecywał— zabiorę cię
do Egiptu, by pokazać ci piramidy, a następnie popłyniemy otwartym
zaledwie przed osiemnastu laty Kanałem Sueskim na Morze
Czerwone.
— Pojedźmy teraz, papo — prosiła Zarina.
Ale ojciec potrząsnął głową.
— Musisz jeszcze nauczyć się wiele tu, na miejscu, nim zaczniesz
zwiedzać świat. Mówiłem ci wielokrotnie, że lubię mieć do czynienia
z kobietami światłymi, jak twoja matka, a nie z pustymi i próżnymi
paniami, których pełno w salonach.
Zarina pamiętała świetnie pogardę, z jaką ojciec wyrażał się o
wielu pięknościach święcących triumfy w salonach Londynu.
Znalazłszy się w eleganckim towarzystwie, Zarina zorientowała się,
że panie te cieszą się szczególnym zainteresowaniem księcia Walii.
Oczywiście ona sama również widziała jego książęcą mość,
eleganckiego, pełnego werwy i fantazji kawalera. Rówieśniczki
poinformowały ją dość prędko, że książę nie zwraca uwagi na młode
dziewczęta i że Zarina nie zostanie z pewnością zaproszona do
Marlborough House, na czym jej, prawdę powiedziawszy, zupełnie
nie zależało.
Zdawała sobie jednak sprawę, że jej stryjenka Edith radowałaby
się każdą chwilą spędzoną w obecności następcy tronu. Lady Bryden
znała zresztą wiele spośród grona najbardziej dystyngowanych pań.
Stryj Zariny, generał sir Aleksander Bryden, był komendantem
kawalerii królewskiej i, z tej racji, persona grata w wyższych kręgach
towarzyskich.
Dla bratanicy był on postacią budzącą onieśmielenie, nawet lęk.
Zarina zrozumiała prędko, że chcąc zrealizować swoje zamierzenia,
musi zdobyć wcześniej aprobatę swego opiekuna. Niełatwo przyszło
jej przekonać stryja, że z końcem sezonu towarzyskiego powinna
wrócić do domu.
— Twoja stryjenka ma bardzo wiele różnych zajęć i obowiązków
w Londynie — stwierdził.
— Wobec tego, stryju Aleksandrze, mam taki pomysł —
oznajmiła Zarina pojedźmy na kilka dni do Bryden Hall we dwoje.
Muszę przekonać się osobiście, jak się sprawy mają na miejscu. Poza
tym teraz, kiedy papa nie żyje, ludzie w miasteczku i ci, którzy
pracują w majątku, są moimi ludźmi.
Przedstawiła to w taki sposób, jakby dopatrzenie zarządzania
majątkiem było jej obowiązkiem, wiedząc, że tego rodzaju argument
trafi do przekonania stryjowi. Skapitulował istotnie, mówiąc:
— Dobrze, Zarino, pojedziemy na wieś w czwartek i zostaniemy
tam około tygodnia. Postaram się namówić twoją stryjenkę, żeby do
nas przyjechała, choć wiem, że musi być na zebraniach kilku różnych
komitetów.
Lady Bryden z wielkim zapałem zajmowała się działalnością
charytatywną, zwłaszcza że ułatwiało jej to bliższe kontakty ze
znakomitym towarzystwem dystyngowanych arystokratek, a nawet
osób z rodziny królewskiej.
Rozglądając się po salonie, Zarina czuła obecność matki tak
wyraźnie, jakby za chwilę miała z nią porozmawiać. Spodziewała się,
że widok domu rodzinnego wzbudzi w niej takie uczucia, jednakże nie
pragnęła od nich uciec.
Drgnęła gwałtownie, usłyszawszy nagle głos Duncana.
— Panno Zarino, pewnie będzie panienka chciała, żeby podać
herbatę w bibliotece, jak bywało dawniej.
— Oczywiście, Duncanie — odparła Zarina. — Miło, że o tym
pomyślałeś.
Zdjęła kapelusz i płaszcz, w którym podróżowała, podając je
lokajowi.
— Moja pokojówka przyjedzie brekiem, razem z lokajem pana
generała. Mam nadzieję, że pani Merryweather zaznajomi ją z
domem.
— Na pewno zrobi to z przyjemnością, panno Zarino — zapewnił
Duncan — a tymczasem pragnęłaby zobaczyć się z panienką sama; i
ona, i kucharka, oraz oczywiście Jenkins, który jest w stajni.
Zarina uśmiechnęła się.
— Chcę zobaczyć wszystkich i wszystko. Ach, Duncanie,
cudownie jest znaleźć się znów w domu! Tęskniłam za każdym z was,
tak jak tęsknię za papą... i mamą...
Na myśl o rodzicach łzy zakręciły jej się w oczach. Duncan
poklepał ją po ramieniu, jak zwykł to robić w czasach, kiedy była
dzieckiem, mówiąc:
— Proszę się nie smucić, panno Zarino. Pan z pewnością
życzyłby sobie, żeby panienka była dzielna, a przy tym teraz, po
powrocie, czeka na panienkę tyle rzeczy do zrobienia.
Zarina otarła łzy, idąc wraz z lokajem korytarzem prowadzącym
do biblioteki. Był to piękny pokój z biegnącą wzdłuż jednej ze ścian
mosiężną galeryjką, na którą wchodziło się po kręconych
drewnianych schodkach. Zarina uwielbiała się na nie wspinać w
dzieciństwie. Pomyślała, że kiedy znajdzie się sama, wejdzie na nie,
jak niegdyś.
Herbata czekała przed kominkiem. Teraz, w lecie, nie palił się w
nim ogień, natomiast wypełniały go kwiaty.
— Jak panienka myśli, kiedy powinien zjawić się pan generał? —
spytał Duncan. — Jeśli spodziewany jest lada chwila, to przyniosę
drugą filiżankę.
— Stryj podróżuje pociągiem, więc powinien przybyć wpół do
siódmej, akurat na kolację — odparła Zarina. — Powiedz Jenkinsowi,
żeby wyjechał po niego na stację.
— Dobrze, panno Zarino. Czy jej lordowska mość będzie mu
towarzyszyła?
— Nie, moja stryjenka musiała zostać w Londynie — wyjaśniła
Zarina i, uśmiechając się do starego lokaja, dodała: — Właściwie
najlepiej byłoby mi tutaj samej. Pewna jestem, że w oczekiwaniu na
mój przyjazd Jenkins trzyma konie w gotowości.
— To się rozumie, panno Zarino! Pucował je tak, że sierść im lśni
jak atłas.
Zarina roześmiała się. Wiedziała, że wszyscy starali się, by jej
powrót do domu był radosny. Mieszkając w Londynie, utrzymywała
cały czas kontakt z panem Bennettem, któremu została powierzona
piecza nad domem i majątkiem. Ojciec darzył go zaufaniem, więc
Zarina wiedziała, że ona również może mu zaufać.
Pan Bennett pisał do niej co tydzień, donosząc o wydarzeniach w
miasteczku i o tym, co dotyczyło ludzi zatrudnionych w posiadłości.
Zarina wysyłała listy z powinszowaniami do par obchodzących złote
wesele oraz prezenty dla młodych ludzi wstępujących w związki
małżeńskie, a także życzenia z okazji narodzin dzieci. Poinstruowała
też pana Bennetta, by podwyższył zarobki tym, którzy dla niej
pracowali. Mogła sobie na to pozwolić, a pragnęła, by jej majątek był
co najmniej w równie kwitnącym stanie, jak za czasów ojca.
Zasiadłszy do herbaty, Zarina zaczęła wypytywać Duncana o
wszystkie znajome osoby. Pastor, który przygotowywał ją do
konfirmacji, należał do najmilszych przyjaciół.
— Wielebny nic się nie zmienił — powiedział Duncan. — Trochę
się tylko postarzał i włosy mu siwieją, ale jest zawsze tak samo dobry.
Zamilkł na chwilę, po czym dorzucił:
— No i ma trochę kłopotów z synem, pan Bennett pewnie
panience o tym wspominał.
— Wiem, że pan Walter zmieniał trzykrotnie pracę w ubiegłym
roku — odparła Zarina. — Ale w końcu chyba się już ustatkował?
Duncan potrząsnął głową przecząco.
— Z panem Walterem to nigdy nic nie wiadomo.
Przez chwilę rozmawiali jeszcze o rodzinie pastora, potem Zarina
spytała o doktora i jego dzieci, a następnie o właścicieli sklepu.
Dowiedziała się z przyjemnością, że wszyscy nadal zajmują się tym,
czym się zawsze zajmowali i że zmian jest niewiele.
Skończywszy
pić
herbatę,
zostawiła
Duncana
zajętego
sprzątaniem nakrycia i poszła na górę. Dobiegły do niej głosy
pokojówki i pani Merryweather, rozmawiających w sypialni.
Minąwszy uchylone drzwi szła dalej, w kierunku głównej sypialni,
którą zajmowali w przeszłości jej rodzice.
Po wejściu do środka owionął ją natychmiast zapach suszonych
kwiatów potpourri i lawendy; znów ogarnęło ją uczucie, że rodzice są
w pobliżu i czekają na nią. Podeszła do okien, odsłaniając zasłony i
wpuszczając do pokoju słońce. Popatrzyła na ogromne łoże z
baldachimem. Jakże często w dzieciństwie wspinała się na nie, kładąc
się koło matki i prosząc o opowiedzenie bajki. I jak tragiczny był
powrót do domu, w którym zabrakło rodziców.
Wiedziała jednak, że musi do niego wrócić. Miała uczucie, że
stanowczo zbyt długo zaniedbuje ludzi, którzy dla niej pracują i
którzy ją kochają, ponieważ jest córką swego ojca.
„Cokolwiek powiedzą stryj Aleksander i stryjenka Edith",
pomyślała sobie, „zamierzam zostać tu przynajmniej przez jesień".
Przyznawała, że pobyt w Londynie był ekscytujący. Powodzenie,
którym się cieszyła, również sprawiało jej radość. Była jednak w pełni
świadoma, że na jej widok obecne w sali balowej starsze damy
szeptały do siebie:
— To jest ta dziedziczka.
Podobnie bywało, gdy pojawiała się na przyjęciach, obiadach,
zabawach. Zrazu czuła się z tego powodu nieswojo; usiłowała
ignorować sytuację, choć zdawała sobie sprawę, że jej fortuna jest
rodzajem etykietki. Nie sposób było przed tym uciec. Będąc jednak
osobą inteligentną, powiedziała sobie, że nie powinno to stanowić
bariery pomiędzy nią a innymi ludźmi.
Niemniej miała się zawsze na baczności, gdy któryś z młodych
kawalerów prowadził ją do ogrodu, gdzie oświadczał bez wstępów:
— Zarino, kocham panią i pragnę nade wszystko, by została pani
moją żoną.
Wszyscy ci młodzi ludzie wydawali się zupełnie szczerzy. I
wszyscy wyglądali na bardzo zakochanych. Jednakże Zarina została
uprzedzona, że każdy jest potężnie zadłużony. Część z nich stanowili
młodsi synowie dystyngowanych arystokratów, bez nadziei na
majątek, który miał przypaść najstarszemu bratu.
Ponadto, choć usiłowała z tym walczyć, budziły w niej
odruchową nieufność każde oświadczyny, które następowały po zbyt
krótkiej, w jej pojęciu, znajomości. Bo jakiż mógł być powód
podobnego pośpiechu poza tym, że młody człowiek gwałtownie
potrzebował pieniędzy? Dlaczego nie mógł poczekać, nie próbował jej
lepiej poznać? Miałby wówczas szansę przekonać się, czy
rzeczywiście są w sobie zakochani.
Na wszystkie te pytania nasuwała jej się jednakowa odpowiedź:
nadgorliwy adorator obawiał się, by go ktoś nie ubiegł. Ubiegnięcie
konkurentów oznaczało zapanowanie nad jej fortuną.
„A gdybym nie miała ani pensa?", pomyślała któregoś wieczora.
„Zastanawiam się, co by się wówczas działo".
Wróciła właśnie z balu, podczas którego oświadczyło jej się
trzech kawalerów. Wiedząc, jak wygląda prawda, czuła się bardzo
upokorzona.
Teraz, otwierając okno w sypialni rodziców, powiedziała sobie, że
jest w domu, gdzie kochano ją, nim stała się bogata. Ludzie
obdarzający ją miłością nie będą kochali jej bardziej dlatego, że ma
obecnie takie mnóstwo amerykańskich dolarów w banku. Wyjrzała na
ogród, patrząc na gładkie, zielone trawniki i mieniące się kolorami
klomby kwiatowe. Poza nimi widniały drzewa, na które wspinała się,
kiedy tylko dostatecznie podrosła.
„Kocham to wszystko! Kocham każde źdźbło trawy, każdego
ptaka na gałązce drzewa i każdą pszczołę brzęczącą wśród kwiatów",
myślała. „Jestem w domu. W domu! Tej radości nikt mi nie zabierze!"
Zarina pozostała przez długi czas w sypialni rodziców. Potem
przeszła do przyległego buduaru, gdzie było tak wiele ukochanych
przedmiotów matki. Stały tam porcelanowe cacka, o których
opowiadała córce przeróżne historie; na ścianach wisiały obrazy, które
ofiarował jej mąż, ponieważ kochała malarstwo francuskie.
Znajdowały się tam również wybrane książki, do których matka
powracała wielokrotnie, twierdząc, że są dla niej pociechą i
inspiracją.„Ja także będę je czytała od nowa", obiecała sobie Zarina,
„tak, jak to robiłam niegdyś".
W jakiś czas później przed domem zatrzymał się powóz i Zarina
zorientowała się, że przywiózł on stryja. Nie pragnęła jego przybycia,
znacznie lepiej czułaby się sama. Kiedy jednak napomknęła, że nie ma
powodu, by wyrywać generała z Londynu, stryjenka przeraziła się nie
na żarty.
— W żadnym razie nie możesz być beż opieki!
— Przecież jadę do mojego własnego domu — zauważyła Zarina.
— Nie jesteś dzieckiem, które można powierzyć niani — odparła
ostro stryjenka Edith. — Jesteś młodą kobietą. W przypadku wizyty
jakiegokolwiek dżentelmena nawet zwykła rozmowa bez opiekuna
czy przyzwoitki byłaby czymś wysoce niestosownym.
Zarina zrozumiała, że nie ma sensu oponować i zaakceptowała
nieuchronny dozór. A teraz stryj był na miejscu. Przyszło jej na myśl,
że jego obecność zepsuje atmosferę panującą w domu i jej radość z
powrotu.
Idąc korytarzem w stronę swojej sypialni, Zarina słyszała gromki i
władczy głos stryja, dochodzący z hallu. Wszedłszy do pokoju, zastała
w nim panią Merryweather i ucałowała ją ciepło.
— Panno Zarino, z wielką radością widzimy panienkę w domu!
— wykrzyknęła gospodyni.
— Cudownie być znów u siebie — odrzekła Zarina. — A dom
wygląda równie wspaniale, jak zawsze. Jestem wam za to ogromnie
wdzięczna.
— Staraliśmy się, żeby wszystko było jak najlepiej —
powiedziała pani Merryweather z usprawiedliwioną satysfakcją. — A
teraz panienka jest znowu z nami, zupełnie jak za dawnych czasów.
Zarina wzięła kąpiel w wannie, którą pokojówki ustawiły przed
kominkiem. Dwaj lokaje przynieśli w lśniących mosiężnych konwiach
gorącą wodę do jej napełnienia. Zarina przeniosła się na chwilę w
odległe czasy dzieciństwa, udając, że jest znów małą dziewczynką.
Spodziewała się niemal usłyszeć ponaglający głos niani:
— Dalejże, panno opieszalska, pora spać!
Teraz jednak musiała włożyć na siebie jedną z wytwornych,
kosztownych sukien, wybranych dla niej przez stryjenkę Edith, a
następnie zejść na dół.
Po kilku minutach do salonu wszedł stryj. Prezentował się w
stroju wieczorowym bardzo elegancko. Jego siwe, nieco przerzedzone
włosy zaczesane były starannie do tyłu. Cała postać generała, wedle
określenia jego własnego lokaja, wyglądała, jak z żurnala". Zarina
świadoma była, że podobnej schludności wymagał stryj od żołnierzy,
którymi dowodził.
— Jestem, Zarino — powiedział, podchodząc do niej. — Pociąg
miał opóźnienie, jak można się było spodziewać.
— Miło mi stryja powitać — odparła Zarina, całując go w
policzek. — Duncan otworzył butelkę szampana, żeby uczcić mój
powrót do domu.
— Szampana, powiadasz! — zakrzyknął generał. — Nie odmówię
go z pewnością po całej tej męczącej podróży. Ludzie zachwycają się
wygodą kolei żelaznej, ale ja nadal wolę moje konie.
— Podzielam opinię stryja — odpowiedziała Zarina z uśmiechem.
— Nasza podróż trwała niewiele ponad trzy godziny i rozkosznie
jechało się wśród pól i łąk.
Podczas obiadu rozmowa zeszła na temat majątku i generał
oznajmił:
— Jutro odwiedzimy farmy, zobaczymy też, jak postępuje wyrąb
tych drzew, które zostały powalone w lasach przez wichury zimowe.
— Jestem pewna, że zastaniemy wszystko w najlepszym
porządku — zapewniła Zarina. — Pan Bennett jest bardzo
kompetentnym zarządcą.
— Nie należy jednak zaniedbywać osobistego doglądania
najmniejszego źdźbła we własnej posiadłości — oświadczył generał.
— Zamierzam tego dopatrzyć nim wrócimy do Londynu, moja droga.
Po krótkiej chwili milczenia Zarina powiedziała:
— Myślałam właśnie, stryju Aleksandrze, że chciałabym zostać
tutaj przynajmniej do zimy. Jest to w końcu mój własny dom; a jeżeli
stryj i stryjenka Edith będą nalegali na towarzystwo opiekunki, mogę
zawsze poprosić jedną z moich byłych guwernantek, żeby ze mną
zamieszkała.
Generał wypił w milczeniu parę łyków czerwonego wina z
kieliszka napełnionego przez Duncana, odzywając się dopiero po
chwili.
— O tym, moja droga, pragnę z tobą pomówić po obiedzie.
Ze sposobu, w jaki wypowiedział to zdanie, Zarina odgadła, że
cokolwiek stryj ma na myśli, nie chce tego poruszać przy służbie.
Zastanawiała się, o co też może mu chodzić.
Rozmawiając ze stryjem na różne tematy, myślała jednak uparcie,
że nie da się odwieść od swoich planów: zamierzała pozostać w domu
rodzinnym. Dzieliły ją przynajmniej dwa miesiące od pory, którą
nazywano sezonem zimowym, czyli od czasu, kiedy królowa powróci
z Balmoral. W tym samym okresie zjedzie do Londynu większość
towarzystwa, które wyprawiło się na polowania do Szkocji.
„Znacznie bardziej wolę jeździć konno po moim własnym
majątku, niż przemierzać truchtem Rotten Row!", powiedziała sobie
Zarina.
Przeczuwała, że stryj będzie przeciwny wszelkim wysuniętym
przez nią propozycjom. I naturalnie będzie się spodziewał po niej
posłuszeństwa. „Nie mam zamiaru mu ulegać", myślała z oburzeniem.
„Prawda, że jest moim prawnym opiekunem, ale wydaję własne
pieniądze i mogę podejmować własne decyzje". Mimo wszystko była
jednak pełna obaw.
Wypili kawę. Skończywszy niewielki kieliszek portwajna, generał
opuścił jadalnię w towarzystwie bratanicy. Uprzedził ją wcześniej, że
nie pragnie, by, utartym zwyczajem, zostawiała go samego przy
winie. Zarina zastanawiała się, czy stryj nie podejrzewa jej o próbę
uniknięcia rozmowy pod pretekstem wcześniejszego pójścia do łóżka.
„Właściwie jestem dość zmęczona", myślała przechodząc do salonu.
„Ponadto nie chciałabym żadnych nieporozumień ze stryjem
Aleksandrem pierwszego wieczoru w moim domu".
Duncan zapalił kryształowy żyrandol, którego światło wydobyło
cały urok pokoju. Przez głowę Zariny przemknęła myśl, że gdyby
tylko czekali tu na nią rodzice, wszyscy troje byliby szczęśliwi.
Przypomniała sobie śmiech, którym ojciec kwitował różne jej
dowcipne wypowiedzi i czułość w obróconych na nią oczach matki;
wiedziała dobrze, jak bardzo była im droga.
Generał podszedł do kominka. Z wyrazu, malującego się na jego
twarzy, Zarina wywnioskowała, że czeka ją kazanie. Zastanawiała się,
czy nie popełniła czegoś niewłaściwego, ale nic nie przyszło jej do
głowy. Usiadła więc na kanapce nie opodal, czego stryj zdawał się
oczekiwać i złożyła skromnie ręce na kolanach.
— Jednym z powodów, dla których nie towarzyszyłem ci w
drodze do domu, Zarino — zaczął generał — była ważna rozmowa
dotycząca twojej osoby i twojej przyszłości.
— Mojej osoby, stryju Aleksandrze? — zdumiała się Zarina.
Mignęła jej myśl, że stryj musiał się widzieć z jednym z młodych
ludzi, którzy poprosili ją o rękę poprzedniego wieczoru, podczas balu
wydanego przez księżnę Devonshire. Bal ten należał do największych
i najbardziej prestiżowych okazji towarzyskich. Stryjenka Edith była
zachwycona, dostawszy na niego zaproszenie.
Devonshire House, znajdujący się przy Picadilly, zaliczany był do
najwykwintniejszych rezydencji w Londynie. Okalający go ogród,
schodzący ku Berkeley Square, otoczony był ogrodzeniem o
pozłacanych szpicach. Właściciele domu należeli do jednego z
najświetniejszych
rodów.
Księżna,
uprzednio
żona
księcia
Manchester, była wielką pięknością. Obecnie podejmowała gości jako
księżna Devonshire i nikt nie ośmieliłby się nie przyjąć jej
zaproszenia.
— Będziesz się radowała każdą minutą tego balu — oznajmiła
Zarinie podnieconym tonem lady Bryden, przeczytawszy zaproszenie.
— Oczywiście trzeba ci będzie sprawić nową suknię, mimo że masz w
szafie dwie, których jeszcze nigdy nie włożyłaś.
Zarina uważała, że jest to zupełnie zbędny wydatek.
Choć pieniądze nie stanowiły problemu, żal jej było czasu
traconego na kolejne przymiarki, gdy w tej samej porze mogła jeździć
konno lub wybrać się na spacer powozem po parku. Jednakże, nie
chcąc robić przykrości stryjence, udała się do nadzwyczaj
ekskluzywnego sklepu przy Bond Street. Suknia okazała się zresztą jej
najpiękniejszą kreacją, białą, rzecz jasna, ponieważ żadna de'butante
nie ośmieliłaby się pokazać w toalecie kolorowej.
Suknia wyszywana była perłami i diamantem, podkreślała
wyjątkową szczupłość talii jej właścicielki. Stanowiła także idealne
tło dla białej karnacji Zariny i jej jasnych, połyskujących złociście
włosów. Nic dziwnego, że przybywszy na bal, całe skrzące się od
diamentów, obie panie zrobiły furorę, choć sala pełna była osób
zajmujących znacznie wyższe miejsca w hierarchii towarzyskiej.
Zarina była oblegana przez partnerów. Nim nad ranem opuściła
bal, oświadczyło jej się dwóch młodych ludzi. Odmówienie im było
sprawą kłopotliwą, a jeszcze trudniej przyszło jej uciec przed ich
natarczywością. Nauczyła się jednak odsyłać swoich adoratorów „na
rozmowę" do stryja. Metoda okazała się wielce skuteczna; generał był
postacią onieśmielającą i przytłaczającą. Toteż kolejni konkurenci
opuszczali dom przy Belgrave Square „z podwiniętym pod siebie
ogonem", wedle określenia stryja.
— Znam dokładnie sytuację tego młodego chłystka, który złożył
mi wizytę dziś przed południem — powiadał generał. — Tkwi w
długach po uszy, a historia jego rodziny jest taka, że najgorszemu
wrogowi nie życzyłbym, aby wszedł z nimi w koligację.
— Stryju Aleksandrze, dziękuję, że zechciał się stryj z nim
rozprawić — odpowiadała Zarina. — Mam zawsze trudności z
przekonaniem tych młodych ludzi, że nie pragnę wychodzić za mąż.
— Postąpiłaś dokładnie, jak należy, odsyłając go do mnie —
wyrażał swą aprobatę generał.
Stryj był więc istotnie, w pojęciu bratanicy, znakomitym
cerberem, choć wątpliwe, czy usłyszawszy określenie Zariny,
poczytałby je za komplement. W tym wypadku, ponieważ żaden z
dwóch młodych adoratorów nie był pożądanym konkurentem, Zarina
nie miała najmniejszej ochoty widzieć się z nimi ponownie.
— Być może zdziwisz się — zaczął generał — gdy usłyszysz, że
jakieś pół godziny po twoim wyjeździe złożył mi wizytę książę
Malnesbury.
Zarina zastanawiała się, w jaki sposób ta wiadomość może jej
dotyczyć.
— Znam go od bardzo wielu lat — ciągnął generał. — Trzeba ci
wiedzieć, że nim odziedziczył tytuł i majątek, służyliśmy w tym
samym pułku. Jednakże, powiadomiony o jego wizycie, nie od razu
zorientowałem się w jej celu.
Słuchająca w milczeniu Zarina pomyślała, że stryj zdaje się
krążyć wokół tematu.
— Otóż Malnesbury — podjął generał wolno, jakby rozważając
każde kolejne słowo — przyszedł poprosić mnie, co jest niewątpliwie
stosowne i powinno posłużyć za przykład niejednemu młokosowi, o
pozwolenie ubiegania się o twoje względy.
Zarina spojrzała na stryja rozszerzonymi ze zdziwienia oczami.
— O moje... względy? — powtórzyła. — Co to właściwie
znaczy?
— To znaczy, moja droga, czego powinnaś się sama domyślić, że
spotkał cię niemały zaszczyt: jego książęca mość pragnie pojąć cię za
żonę.
W pierwszej chwili Zarina oniemiała. Dopiero po paru minutach
zdołała wydobyć z siebie głos:
— Za żonę? Ależ... on jest bardzo stary!
— Malnesbury musi mieć nieco ponad pięćdziesiąt pięć lat —
odrzekł generał. — Ale cieszy się dobrym zdrowiem, jako że uprawia
różne sporty i spędza większość czasu u siebie na wsi.
— Przypominam sobie, że rozmawiałam z nim na przyjęciu u
lady Coventry w ubiegłą środę — powiedziała Zarina. — I zdaje mi
się, że tańczyłam z nim na tym bardzo nudnym balu na Grosvenor
Square. Ale poza tymi dwiema okazjami nie zamieniłam z nim więcej
ani słowa.
Roześmiała się.
— Stryj przekonał go, mam nadzieję, że jego zamysły są zupełnie
nierealne.
— Nierealne? — wykrzyknął generał. — Czy zdajesz sobie
sprawę, co powiedziałaś?
— Oczywiście — odparła Zarina. — Mówiąc między nami,
stryju, dziwi mnie, że człowiek, który mógłby być niemal moim
dziadkiem, wysunął równie śmieszną propozycję.
— Chyba doprawdy nie wiesz, co mówisz — oświadczył generał
ostro. — Nie twierdzę, że można zaliczyć Malnesbury'ego do
młodzików. Jednakże od pięciu lat jest wdowcem i nie ma dziedzica.
— Przerwał, patrząc na nią gniewnie spod zmarszczonych brwi. —
Tak, o ile sobie dobrze przypominam, ma pięć czy sześć córek, ale
żadnego syna.
— Nie interesują mnie zupełnie jego dzieci — oznajmiła Zarina.
— I byłoby wielkim błędem, stryju Aleksandrze, robić mu
najmniejsze nadzieje. Nie wyszłabym za mąż za księcia nawet wtedy,
gdyby był jedynym mężczyzną na Ziemi.
— Na miły Bóg! Moja panno, czyś ty rozum postradała? — spytał
generał rozsierdzony. — Większość młodych kobiet czułaby się
uszczęśliwiona, gdyby książę Malnesbury rzucił im choć jedno
spojrzenie.
Zająknąwszy się niemal z oburzenia generał kontynuował:
— Książę pragnie pojąć cię za żonę! Za żonę, ty nierozumna
dziewczyno! Oznacza to, że zostaniesz księżną i będziesz piastowała
tradycyjną godność damy przy dworu królowej.
Zarina zacisnęła dłonie.
— Stryju Aleksandrze, mogę tylko powtórzyć, co powiedziałam:
popełni stryj wielki błąd, utwierdzając księcia w przekonaniu, że
mogę przyjąć jego oświadczyny. Wspomniałam już, że nie
poślubiłabym go nawet wówczas, gdyby był jedynym mężczyzną na
świecie.
— Otóż mylisz się; mylisz się ogromnie — oświadczył generał
powoli. — Odpowiedziałem księciu, że traktuję przychylnie jego
propozycję i że nie tylko może zalecać się do ciebie, ale że ja sam
akceptuję go z całego serca, jako twojego przyszłego męża.
Zarina zaczerpnęła gwałtownie powietrza. Z tonu i słów stryja
nietrudno jej było pojąć, że próbuje narzucić jej swoją wolę.
Wiedziała, że będzie musiała podjąć walkę, żeby ocalić swoją
wolność.
— Może stryj tego nie rozumie — powiedziała — ale ja naprawdę
nie pragnę zostać księżną, ani wyjść za kogokolwiek, kogo nie
kocham... A jak mogłabym pokochać kogoś takiego, jak książę, który
jest dość stary, by być moim dziadkiem?
— Ta uwaga jest niedorzeczna i niezgodna z prawdą... — zaczął
generał.
— Może być niedorzeczna —przerwała Zarina — ale nie poślubię
księcia i jeśli stryj zaaprobował go jako mojego konkurenta, będzie
stryj musiał poinformować go teraz, że zaszła pomyłka.
Przez chwilę panowała napięta cisza, po czym generał przemówił
tonem, którego mógłby użyć w stosunku do krnąbrnego rekruta:
— Posłuchasz mnie, ponieważ nie masz żadnego wyboru!
— Co stryj chce przez to powiedzieć? — spytała Zarina.
— To mianowicie, że jestem twoim prawowitym opiekunem i do
czasu ukończenia dwudziestu jeden lat jesteś mi winna posłuszeństwo,
wedle prawa panującego w tym kraju.
— Nie może mnie stryj zmusić do poślubienia kogoś, za kogo nie
chcę wyjść!
— Poślubisz go — oświadczył generał — nawet gdybym był
zmuszony zaprowadzić cię siłą do ołtarza! — Zmieniając ton, dorzucił
ze złością: — Kimże ty jesteś, do pioruna, żeby móc sobie pozwolić
na odrzucenie takiej osobistości, jak książę? Owszem, posiadasz
fortunę i nie powiem, żeby ta okoliczność nie była dla księcia
dogodna. Ale niezależnie od tego, on jest w tobie zakochany po uszy,
ty pozbawiona rozsądku dziewczyno!
Obrzuciwszy
ją
rozgniewanym
spojrzeniem,
generał
kontynuował:
— Książę zachwycał się twoją urodą i wdziękiem. Słuchając go
myślałem, że w całym kraju nie ma chyba panny, którą spotkałby
równie szczęśliwy los.
— Szczęśliwy los! — zawołała Zarina. — Być żoną starca,
którego nie kocham, kiedy mam do wyboru tylu młodych, czarujących
i przemiłych kawalerów?
— I kimże się oni okazali, przynajmniej do tej pory? — zapytał
generał. — Bandą nicponiów, którzy poza bogatą kolekcją długów nie
mieli ci nic do zaofiarowania.
— Chyba stryj przesadza — powiedziała Zarina. — Poślubię
jedynie Człowieka, którego będę kochała i który mnie pokocha
wyłącznie dla mnie samej.
Generał roześmiał się szyderczo.
— Przypuszczasz, że z twoją fortuną znajdziesz mężczyznę, który
zapragnie cię jedynie dla ciebie samej? Jeśli tak sądzisz, to żyjesz w
świecie iluzji. Większość mężczyzn kieruje się względami
praktycznymi. Żenią się dla błękitnej krwi, posiadłości albo dla
pieniędzy. — Urwał, a następnie podjął: — Ty masz pieniądze; ale
choć pochodzisz z dobrej, przyzwoitej rodziny ziemiańskiej, nie
możesz się nawet porównywać z księciem Malnesbury. — Nabrawszy
tchu, generał mówił dalej: — Powinnaś na kolanach dziękować Bogu,
że człowiek tak dystyngowany, posiadający taką rangę społeczną, jak
książę, pragnie cię pojąć za żonę.
— Nie poślubię go, cokolwiek stryj powie — protestowała nadal
Zarina.
Była bardzo blada i drżały jej ręce, ponieważ przestraszyła się
stryja nie na żarty. Mimo wszystko jednak zdecydowana była
obstawać przy swoim.
— Może stryj przytaczać następne argumenty, ale ja się nie dam
przekonać — oświadczyła. — Powtarzam ostatni raz, że nie wyjdę za
mąż za księcia.
— Mylisz się wielce sądząc, że możesz mi stawiać opór — odparł
generał gniewnie. — Za bardzo ci pobłażano w dzieciństwie, jako
jedynaczce i nadszedł czas, żeby ukrócić twoją samowolę, choćby za
pomocą rózgi. — Z wyrazem wściekłości na twarzy dodał: — Nie
rzucam słów na wiatr zapowiadając, że tak właśnie postąpię, jeśli
ośmielisz się okazać mi nieposłuszeństwo. Nim nadejdzie czas
powrotu do Londynu zrozumiesz, że robię to, co uważam za najlepsze
dla ciebie i całej rodziny. Nie dopuszczam żadnego sprzeciwu.
Poślubisz Malnesbury'ego.
— Nie poślubię! Nie poślubię! — zawołała Zarina w odpowiedzi,
zrywając się z kanapki.
Podbiegła do drzwi. Stryj wyglądał tak groźnie, że bała się, by jej
nie uderzył. Nacisnęła klamkę i obejrzała się, przerażona, że może
ruszył za nią.
— Nienawidzę stryja! — krzyknęła. — Gdyby żył papa, nie
dopuściłby nigdy, żeby mnie stryj do czegoś przymuszał!
Z tymi słowy wybiegła z pokoju i zatrzasnęła drzwi za sobą,
kierując się w stronę schodów i swojej sypialni, jedynego
sanktuarium, w którym mogła czuć się bezpieczna.
Rozdział 2
Zarina kręciła się i przewracała z boku na bok przez całą noc,
szukając nadaremnie wytchnienia we śnie. Jej udręczone myśli
krążyły uparcie wokół grożącego jej małżeństwa z księciem —
starym, siwym, powolnym i nudnym, a dla niej po prostu
odrażającym. Z nadejściem ranka znajdowała się na granicy histerii.
Jedynym ukojeniem wydawała jej się perspektywa jazdy konnej.
Wstała więc, nim zjawiła się pokojówka, by ją obudzić i ubrać.
Następnie zeszła bocznymi schodami, unikając służących, którzy
kręcili się w hallu. Była już niemal na dole, gdy ujrzała pana Bennetta,
który wszedł właśnie bocznymi drzwiami i skierował się w stronę
swego gabinetu.
Zarina uprzednio oczekiwała z przyjemnością spotkania z nim, ale
w tej chwili nie pragnęła z nikim rozmawiać. Nie chciała też
wysłuchiwać entuzjastycznych relacji na temat kwitnącego stanu
majątku. Gdyby miało się stać wedle woli stryja, zostałaby wkrótce
wywieziona, by zamieszkać w zamku księcia w Lincolnshire.
Usłyszawszy, że pan Bennett zamyka za sobą drzwi do gabinetu,
prześlizgnęła się przez boczne drzwi, którymi wszedł zarządca. Do
stajni nie było daleko. Zgodnie z przewidywaniami znalazła w niej
Jenkinsa, który miał w swej pieczy konie jej ojca, odkąd mogła
sięgnąć pamięcią. Spostrzegłszy ją, Jenkins wyciągnął rękę, mówiąc
na powitanie:
— Panna Zarina! Jakże się panienka miewa? Oj, dawno już
panienka naszymi konikami nie jeździła.
— To prawda, Jenkins. Tęskniłam do nich i tak się cieszę na
myśl, że znów dosiądę konia. Czy wszystkie są w dobrej formie?
— Proszę tylko pójść i spojrzeć na nie, panienko — powiedział
Jenkihs z dumą.
Zarina weszła do stajni, przechodząc od konia do konia.
Wszystkie były niewątpliwie w kwitnącym stanie; nie znalazłoby się
chyba lepszego stajennego od Jenkinsa.
— Osiodłaj mi Kingfishera — poprosiła po zakończeniu
inspekcji. — Chcę odwiedzić wszystkie ulubione zakątki.
— Myślałem sobie, że tak właśnie panienka powie — odparł
Jenkins uradowanym tonem.
Zdjął uzdę oraz siodło i podchodząc do konia zauważył:
— Panno Zarino, proszę nie przejeżdżać dzisiaj w pobliżu Priory.
Tylko się panienka zmartwi.
— Doprawdy? — zdziwiła się Zarina. — Dlaczegóż to?
Jenkins założył uzdę i zabierając się do zapinania popręgu
poinformował:
— A bo tam dzisiaj ma być ta licytacja.
— Licytacja? — powtórzyła Zarina. — Jaka licytacja? O czym ty
mówisz?
Jenkins spojrzał na nią ze zdziwieniem.
— To panienka nie wie, co się stało?
— Nie słyszałam o niczym, a pan Bennett nie wspominał w
listach o Priory.
Mówiąc to uświadomiła sobie, że listy Bennetta dotyczyły ściśle
jej własnej posiadłości, domu i miasteczka. Priory, należąca do
hrabiego Linwood, znajdowała się w odległości około dwóch mil w
linii prostej. Majątek hrabiego przylegał do posiadłości jej ojca.
— To jest całkiem niewesoła sprawa, panienko — mówił dalej
Jenkins. — Gdyby tak jego lordowska mość wiedział, co się stanie,
toby się chyba w grobie przewrócił!
— Ale co się stało? — zapytała znów Zarina.
— Ano, bo jego lordowska mość był już nie najzdrowszy —
zaczął Jenkins — a tu panicz Darcy, bo tak go zawsze nazywaliśmy,
napytał sobie biedy w Londynie.
Zarina pamiętała oczywiście wicehrabiego Lin. Kiedy była małą
dziewczynką, starsi ludzie w majątku nazywali go zawsze paniczem
Darcy, podobnie jak nazywali jego brata paniczem Rolfe. Obaj
chłopcy byli od niej starsi o kilka lat. Stykała się z nimi dość często,
ponieważ jej rodzice byli zaprzyjaźnieni z hrabią.
— Ale co takiego zrobił panicz Darcy? — spytała.
— Wiadomo, że ciągle w coś tam się plątał — odparł Jenkins — a
kiedy przyjeżdżał do domu, to Jego Lordowska Mość nieraz się z nim
o to ostro przemówił.
Zarina zrozumiała, o co chodzi. Darcy był wybitnie przystojnym
młodym człowiekiem. Już jako podlotek, niejednokrotnie słyszała
nianię
i
guwernantki
rozprawiające
o
jego
kolejnych
ekstrawagancjach i podbojach miłosnych.
— No i wreszcie ze dwa miesiące temu doszło do nieszczęścia —
kontynuował Jenkins. — Nikt tam dobrze nie wie, jak było, ale
mówili, że paniczowi Darcy grozi więzienie.
— Niemożliwe! — wykrzyknęła Zarina. — Ale przecież z
pewnością do tego nie doszło?
— Ja tak myślę, że by doszło — powiedział Jenkins — tylko że
się zdarzył ten wypadek, jak to gazety pisały. Z bronią.
Zarina wlepiła w niego oczy. Dopiero po chwili spytała szeptem:
— Chcesz powiedzieć, że panicz Darcy się zastrzelił?
Jenkins kiwnął głową twierdząco.
— Tak wszyscy myśleli i to zabiło jego lordowską mość. Jak
usłyszał, co się stało, to miał atak serca i już z niego nie wstał. Nawet
doktorzy nic na to nie mogli poradzić.
— To straszne! — wykrzyknęła Zarina. — Nie miałam o tym
wszystkim pojęcia!
— Pisali o tej sprawie w gazetach— powtórzył Jenkins.
Zarinę ogarnęły wyrzuty sumienia. Wśród rozlicznych rozrywek
zabrakło jej czasu na dokładną lekturę „The Times" czy „Morning
Post", które leżały zawsze w gabinecie stryja. Pomyślała, że generał
musiał wiedzieć o tragicznych zdarzeniach; zachował jednak przed nią
milczenie, spodziewając się może, że bratanica weźmie sobie do serca
wiadomość o śmierci jednego z najdawniejszych przyjaciół ojca.
— Mówiłeś przed chwilą, że ma się odbyć licytacja —
powiedziała z namysłem.
— Bo teraz panicz Rolfe wrócił z tego wschodniego kraju, gdzie
był, kiedy jego lordowska mość umarł. I zdaje się, że będzie
sprzedawał wszystko, i Priory też, żeby spłacić długi panicza Darcy.
— Trudno mi w to uwierzyć! — wykrzyknęła Zarina. — Jakże
mógłby sprzedać Priory? Przecież dom należy do Linwoodów od
stuleci.
— Ma panienka rację — przytaknął Jenkins. — My się tu
wszyscy zastanawiamy, kto kupi Priory i co się stanie z ludźmi, którzy
pracują w domu i w majątku, i czy wszystkich zwolnią.
Zarina wiedziała, że równałoby się to katastrofie. Większość ludzi
zatrudnionych w posiadłości Linwood, podobnie do jej własnych
ludzi, wykonywała swoją pracę z dziada pradziada. Sama Priory była
jednym z najpiękniejszych domów, jakie zdarzyło jej się widzieć.
Przeszła ona w posiadanie pierwszego hrabiego Linwood po
ogłoszeniu edyktu o rozwiązaniu klasztorów; hrabia ten dostał ją od
Henryka VIII za waleczne czyny dokonane w służbie króla.
„Jak Rolfe może myśleć spokojnie o rozstaniu się na zawsze z
domem
rodzinnym
w
takich
okropnych
okolicznościach?",
zastanawiała się Zarina.
— Wiedziałem, że się panienka zdenerwuje — powiedział
Jenkins. — I nie chciałem, żeby się panienka martwiła pierwszego
dnia po powrocie do domu. — Zamilkł na chwilę, po czym dodał: —
Ale, widzi panienka, musiałem uprzedzić, bo licytacja zacznie się o
drugiej i tłumy ściągną, żeby zobaczyć, kto kupi meble i obrazy.
Chociaż najbardziej to ich obchodzi, kto kupi Priory.
Zarina nie odpowiedziała. Myślała, że wszystko to jest tragiczne i
że jej rodzice byliby niesłychanie przybici podobnym obrotem spraw.
Gdyby żyli, staraliby się pomóc hrabiemu rozwiązać problemy, jakie
miał z Darcym. Była też zupełnie pewna, że pomogliby Rolfe'owi,
któremu przyszło teraz rozstać się z własnym domem i wszystkim, co
było mu drogie od najwcześniejszych lat.
Zarina pamiętała pierwszą zabawę dziecinną, na jaką została
zabrana do Priory. Była wówczas tak mała, że niania nosiła ją na
rękach. Obaj chłopcy bawili się z rówieśnikami w różne gry dziecięce.
Później, kiedy podrosła, nieraz się z nią przekomarzali. W czasie
świąt Bożego Narodzenia brali ją na ręce, żeby mogła dosięgnąć
najpiękniejszych podarków umieszczonych na choince.
Priory zawsze ją fascynowała. Była tam ogromna sala jadalna, w
której mnisi siadywali niegdyś przy długich stołach. Była też rzadkiej
urody kaplica. Pokoje, urządzone przez hrabinę, wydawały jej się
wówczas czarodziejsko piękne.
— Mówiłem wczoraj do żony — powiedział Jenkins, kończąc
siodłanie Kingfishera — że pan pułkownik bardzo by się trapił, jakby
wiedział, co się dzieje.
— Pewna jestem, że papa starałby się pomóc Rolfe'owi —
mruknęła Zarina w odpowiedzi.
I nagle pomyślała, że teraz ona musi się tym zająć. Naturalnie,
powinna pospieszyć z pomocą — któż mógłby sobie na to pozwolić
równie łatwo, jak ona? Ten pomysł zrodził się w jej głowie jak nagłe
olśnienie.
Jenkins skończył właśnie siodłać Kingfishera i gotował się
wyprowadzić go ze stajni, gdy Zarina powstrzymała go, mówiąc:
— Zaczekaj chwilę! Osiodłaj też konia dla pana Bennetta.
Wracam na moment do domu, bo muszę z nim zamienić parę słów.
Nie
czekając
na
odpowiedź
Jenkinsa,
pobiegła
przez
wybrukowany kamieniami dziedziniec do bocznego wejścia, którego
użyła przedtem. Otworzywszy drzwi do gabinetu pana Bennetta,
zastała go, zgodnie z przewidywaniami, za biurkiem. Na jej widok
podniósł się szybko, z uśmiechem wyciągając rękę.
— Witam panią w domu, panno Zarino — powiedział. —
Stanowczo za długo tu pani nie było.
— Mam dokładnie to samo wrażenie — odparła Zarina. — Ale
teraz, nim zaczniemy rozmawiać, chciałabym, żeby towarzyszył mi
pan do Priory.
— Priory! — wykrzyknął pan Bennett. — Smuci mnie, że
usłyszała pani o tym tak prędko po powrocie.
— Jenkins powiadomił mnie, co się wydarzyło — wyjaśniła
Zarina, oglądając się ukradkiem za siebie i dodając półgłosem: —
Chciałabym, żeby pojechał pan ze mną niezwłocznie. Proszę też
wziąć ze sobą książeczkę czekową.
— Ale, panno Zarino... — zaczął pan Bennett.
Zarina podniosłą rękę do góry.
— Musi pan pójść natychmiast — poleciła. — Porozmawiamy po
drodze.
Czuła, że konieczne jest, by ruszyli bez ociągania. Jeśli stryj,
który zawsze wstawał wcześnie, pojawiłby się na dole, spytałby
pewnie, dokąd bratanica się wybiera. Zarina była przekonana, że
próbowałby udaremnić jej wizytę w Priory. Rozmyślając o całej
sprawie nabrała pewności, że stryj wiedział dobrze, co spotkało
hrabiego i Darcy'ego, ale zataił to przed nią rozmyślnie.
Nie chciał, by martwiła się złymi wieściami ze stron rodzinnych
w czasie, gdy odnosiła tyle sukcesów w Londynie. „Źle zrobił,
ukrywając to przede mną", pomyślała, zdecydowana nie dopuścić, by
wmieszał się do czegokolwiek teraz.
— Niech pan się pospieszy! — ponagliła Bennetta. — I proszę nie
zapomnieć o książeczce czekowej.
Jeszcze przed swoim wyjazdem do Londynu, idąc za radą
generała, Zarina udzieliła panu Bennettowi pełnomocnictwa w
sprawach dotyczących domu i posiadłości: mimo że nie była
pełnoletnia, zarządzała i dysponowała bez ograniczeń swoją fortuną.
— Pragnę, żebyś bawiła się beztrosko, moja droga — oznajmił
generał Zarinie. — Nieustanne podpisywanie czeków na opłaty
podatkowe albo podejmowanie decyzji w kwestii kosztów takiej czy
innej naprawy byłoby dla ciebie ogromnie kłopotliwe. Możesz
spokojnie powierzyć to Bennettowi.
— Wiem o tym — odpowiedziała Zarina. — Papa miał o nim
bardzo wysokie mniemanie i ufał mu pod każdym względem.
Zarina postąpiła więc wedle rady stryja, pisząc do Coutfs Bank z
poleceniem, by honorowano wszelkie czeki opatrzone podpisem
Williama Bennetta. Dokonawszy tej formalności, nie wracała do tych
spraw nawet w myślach.
Pan Bennett był bardzo zdziwiony tym, o co go poprosiła,
usłuchał jednak bez wahania. Widząc, że sięga do szuflady po
książeczkę czekową, Zarina opuściła pokój. Wróciła do stajni, gdzie
czekały już oba konie, osiodłane przez Jenkinsa. Pan Bennett
przyjechał do pracy konno z własnego domu, który znajdował się u
wylotu alei wjazdowej, miał więc na sobie buty do konnej jazdy.
Wkrótce też przyszedł do stajni ze szpicrutą w ręku.
Dosiadłszy Kingfishera, Zarina skierowała się w milczeniu na
odległy kraniec dziedzińca; dalej rozpościerały się płaskie tereny,
gdzie często galopowała w towarzystwie ojca. Pan Bennett zrównał
się z nią właśnie w tym miejscu.
Zarina pomyślała z zadowoleniem, że udało jej się, przynajmniej
chwilowo, wymknąć generałowi. Jechała nadal szybko, chcąc znaleźć
się w możliwie jak największej odległości od stryja. Dojechawszy do
jednego z zagajników, rosnących na granicy obu majątków, skręciła w
biegnącą jego środkiem szeroką drogę. Gdy konie zwolniły nieco
biegu, zwróciła się do pana Bennetta.
— Obmyśliłam już, co zrobię, gdy dojadę do Priory, ale nie chcę
z panem o tym rozmawiać, póki nie omówię sytuacji z paniczem
Rolfe. Chyba powinnam była powiedzieć: z jego lordowską mością.
— Rozumiem — odparł pan Bennett. — Proszę mi wybaczyć, ale
sądzę, że nim podejmie pani jakiekolwiek pospieszne decyzje,
powinna pani skonsultować się z generałem.
— Nie, tego właśnie nie zrobię — oświadczyła Zarina stanowczo.
— Jestem dorosła i pragnę podejmować decyzje samodzielnie,
zwłaszcza te, które dotyczą moich własnych losów.
Pan Bennett obrzucił ją szybkim spojrzeniem. Zarina wiedziała,
że obudziła jego ciekawość, nie miała jednak zamiaru udzielać
jakichkolwiek wyjaśnień. Ponagliła tylko konia do szybkiego biegu.
Dojechanie do Priory zajęło im niewiele ponad pół godziny.
Mnisi, którzy wznieśli klasztor, wybrali pod budowę idealne miejsce.
Wyniosły teren porośnięty był z tyłu lasem, który chronił dom przed
zimowymi wichrami. Była to tradycyjna, podłużna budowla z
kamienia, pobłyskująca bielą na tle ciemnej zieleni lasu. Nie opodal
domu płynęła rzeczka, w której zakonnicy łowili niegdyś ryby. W
tejże rzeczce Darcy i Rolfe kąpali się w lecie oraz wiosłowali po niej
łódką.
W miarę jak się zbliżali, Priory wydawała się Zarinie coraz
piękniejsza. „Jakże on może znieść rozstanie się z czymś tak
doskonałym?", zastanawiała się w skrytości ducha.
Podjechawszy bliżej, zobaczyli szereg powozów stojących na
dziedzińcu i przed głównym wejściem. Zbliżywszy się jeszcze
bardziej, ujrzeli tłum ludzi podążających pieszo długą aleją wjazdową.
Zarina podjechała do samych drzwi frontowych i zsiadłszy z konia
zwróciła się do pana Bennetta:
— Czy mógłby pan zaprowadzić konie do stajni, a następnie
przyjść do głównego hallu?
— Oczywiście, panno Zarino — odparł zarządca.
Z jego miny i tonu nietrudno było odgadnąć, że żywił pewne
obawy co do jej zamysłów. Zastanawiał się, czy postąpiwszy zgodnie
z jej wolą, nie ściągnie gromów na własną głowę. Jednakże Zarina nie
interesowała się w tej chwili obawami pana Bennetta. Myślała o sobie
i mękach, które cierpiała przez całą noc.
Wstąpiła na schody i wszedłszy do środka znalazła się w
głównym hallu, gdzie mnisi witali niegdyś serdecznie podróżnych, nie
odmawiając nikomu gościny. Obecnie hall pełen był ludzi noszących
obrazy i meble i gromadzących je wokół podwyższenia, na którym
urządzono stanowisko licytatora. Tuż za nim znajdował się stół oraz
krzesło. Zarina domyśliła się, że zasiądzie tam pomocnik, który będzie
notował kolejne oferty w trakcie licytacji i nazwiska kupujących.
Nikt nie zwrócił na nią uwagi, gdy skierowała się w stronę drzwi
wiodących do paradnych sal rezydencji. Doszedłszy do nich,
zauważyła znajomą postać służącego, który przez długie lata pełnił
funkcję głównego lokaja w Priory.
— Dzień dobry, Yates — powiedziała.
Lokaj drgnął na dźwięk jej głosu i twarz rozjaśniła mu się
uśmiechem.
— Panno Zarino, nie wiedziałem, że wróciła panienka do domu.
— Przyjechałam z Londynu dopiero wczoraj wieczorem —
odpowiedziała Zarina. — Gdzie jest Jego Lordowska Mość?
— Chyba musi być w bibliotece, panienko — objaśnił Yates. —
Smutny dzień nastał, smutny dzień dla nas wszystkich!
— Muszę porozmawiać z jego lordowską mością — powiedziała
Zarina, odwracając się i spiesząc w głąb korytarza.
Yates, załamany i nieszczęśliwy, nie próbował jej nawet
towarzyszyć. Ale Zarina nie potrzebowała przewodnika. Doszedłszy
do biblioteki, ujrzała przez otwarte drzwi Rolfe'a, wpatrzonego w
książki. Wszystkie ściany tego pokoju bez okien zastawione były
półkami, a książki wypełniały każdą wolną przestrzeń.
Dwóch obecnych w pokoju ludzi przyglądało im się uważnie.
Zarina odgadła, że wypatrują pierwszych wydań i starych rękopisów,
stanowiących część historii rodzinnej. Dostrzegła też, że Rolfe,
obecnie dziesiąty hrabia Linwood, patrzy na nich z wyrazem
bezsilności i rozpaczy. Podeszła do niego, a Rolfe odwrócił się na
dźwięk jej kroków, wykrzykując ze zdumieniem:
— Zarina! Myślałem, że jesteś w Londynie!
— Wróciłam do domu wczoraj — odparła. — Chciałabym
porozmawiać z tobą na osobności.
Przez moment sprawiał wrażenie, jakby zamierzał odmówić.
— Właściwie nie ma o czym rozmawiać — stwierdził po chwili
— ale chodźmy do gabinetu. Wydaje mi się, że tam już skończyli.
Gabinet był pokojem przylegającym do biblioteki i Zarina poszła
przodem. Gdy Rolfe otworzył drzwi, zrozumiała, co miał na myśli
mówiąc, że tam już skończyli. Wszystkie obrazy, wyjątkowo piękne
przykłady sztuki Średniowiecza, zostały zdjęte ze ścian. Z półki nad
kominkiem zniknęły ozdobne przedmioty.
Brakło także wspaniałego stołu z czasów Regencji, za którym
siadywał zmarły hrabia. Zostały jedynie obite skórą krzesła i kanapki,
do których przyczepiono karteczki z numerami. One również zostały
przeznaczone na licytację, choć nie przeniesiono ich do głównego
hallu.
Rolfe zamknął drzwi za sobą, mówiąc:
— Miło cię widzieć, Zarino, ale nie chcę od ciebie litości ani
współczucia. Nie mogę nic poradzić w obecnej sytuacji.
Ton był szorstki, ale Zarina dostrzegła w oczach Rolfe'a
cierpienie.
— Nie przyszłam, żeby ofiarować ci jedno czy drugie —
odpowiedziała. — Chcę natomiast zaproponować ci coś, co, jak sądzę,
może pomóc i tobie i...
— Nim zdążyła powiedzieć „mnie samej", Rolfe przerwał jej,
oświadczając gniewnie:
— Nie chcę słuchać żadnych twoich propozycji. Nie pragnę
jałmużny ani od ciebie, ani od kogokolwiek innego.
— Gdybyś pozwolił mi dokończyć — odparła Zarina —
przekonałbyś się, że nie mam zamiaru ofiarować ci jałmużny. Za to
chciałabym cię namówić, żebyś wyraził zgodę na nasze zaręczyny.
Rolfe przerwał jej ponownie.
— Nie rozumiem, o co ci chodzi, ale moja odpowiedź brzmi
„nie"! Nie upadłem jeszcze tak nisko, żeby przyjmować pieniądze od
kobiety!
Zarina zbliżyła się do niego, mówiąc:
— Jeśli przestaniesz na mnie krzyczeć, to może zrozumiesz, że...
błagam cię o pomoc.
— O pomoc? — spytał Rolfe. — W jaki sposób ja mógłbym ci
pomóc?
— Zgadzając się, żebyśmy byli zaręczeni, jak ci to przed chwilą
wyjaśniłam.
— Chyba jesteś szalona — zawyrokował Rolfe.
— Powiedziałam „zaręczeni" — powtórzyła Zarina — bo też nie
chodzi mi o nic więcej. A ja w zamian zapłacę wszystkie długi
Darcy'ego. Stając się moim narzeczonym, ustrzeżesz mnie przed
przymusowym, zaplanowanym przez stryja małżeństwem z
człowiekiem, do którego czuję odrazę i z którym będę całkowicie i
beznadziejnie nieszczęśliwa.
Rolfe patrzył na nią przez chwilę ze zdumieniem.
— Zaraz, co to za przedziwna historia? Może nie myślę
najbystrzej, ale nie mogę się dopatrzeć żadnego sensu w tym, co
mówisz.
— Wobec tego musisz być rzeczywiście w najwyższym stopniu
głupi — stwierdziła Zarina. — Sprawa jest zupełnie prosta: mój stryj,
a wiesz przecież, jaki on jest, życzy sobie, żebym poślubiła księcia
Malnesbury.
— Co jest, skądinąd, bardzo rozsądnym pomysłem — odparł
Rolfe. — Książę, to książę i większość kobiet oddałaby pół życia, by
zostać księżną.
— Ale ja należę do wyjątków! — powiedziała gwałtownie Zarina,
po czym, zmieniając ton, dorzuciła cicho: — Powinieneś to
zrozumieć, Rolfe. Wiesz sam, jak bardzo kochali się moi rodzice i
jacy byli szczęśliwi. Czy naprawdę sądzisz, że zadowolę się innego
rodzaju małżeństwem? Poślubię tylko człowieka, którego będę
kochała i który mnie będzie kochał.
— Oczekiwanie, które niewątpliwie kiedyś się spełni —
odpowiedział Rolfe.
— Stryj Aleksander obwieścił wczoraj wieczorem, że jeśli nie
zgodzę się wyjść za księcia, zaciągnie mnie siłą do ołtarza albo zmusi
do posłuszeństwa przy pomocy rózgi...
— Doprawdy sądzisz, że użyłby tak drastycznej metody? —
spytał Rolfe z niedowierzaniem.
— Jestem tego pewna. Uważa, że byłoby to wybitnie korzystne
nie tylko dla mnie samej, ale również dla reszty rodziny. Jeśli
przypominasz sobie, jakiego pokroju osobą jest stryjenka Edith,
zrozumiesz bez trudności, że dla niej moja przyszła rola damy dworu
oznacza osiągnięcie pełni szczęścia.
Rolfe roześmiał się mimo woli, poważniejąc jednak szybko.
— To niewesoła sytuacja, Zarino — przyznał — ale tak czy owak
nie chcę się w nią mieszać.
— Czy nie rozumiesz, że gdyby papa żył, to bezwątpienia starałby
ci się pomóc? Ponadto nie dopuściłby nigdy, by stryj Aleksander
zmuszał mnie do czegokolwiek w tak poniżający sposób. Do kogo
mam się zwrócić w potrzebie?
— Ja w każdym razie nie jestem właściwą osobą — stwierdził
Rolfe.
— Jak możesz być taki nieczuły, a nawet okrutny, zważywszy, że
znamy się od wczesnego dzieciństwa, a Priory była dla mnie zawsze
czymś ważnym i drogim?
Poruszony widać jej słowami i błagalnym tonem, Rolfe podszedł
do okna i stanął, patrząc na zalany słońcem świat.
— Czy jest coś złego — mówiła dalej Zarina — w tym, że
zwracam się do ciebie z prośbą o pomoc, znalazłszy się w sytuacji
rozpaczliwej, bez wyjścia? A ja z kolei mogę ci pomóc spłacając długi
Darcy'ego i odsyłając wszystkich tych ludzi, którzy przyszli tu, by
zdobyć za nędzne pieniądze rzeczy należące do Priory od stuleci.
— Czy masz jakiekolwiek pojęcie — spytał Rolfe — jakich sum
sięgają długi Darcy'ego?
— To nie ma znaczenia — odparła Zarina. — Wiesz przecież, że
odziedziczyłam pieniądze po matce chrzestnej; mam ich tyle, że nie
zdołałabym ich wydać nawet, gdybym żyła sto pięćdziesiąt lat!
— A więc wieści, które doszły moich uszu, są prawdziwe! —
stwierdził Rolfe. — Jeszcze zanim opuściłem Anglię, mówiono, że
stałaś się niebywale bogatą dziedziczką, a w drodze powrotnej do
kraju ludzie na statku również plotkowali o twoim majątku.
— Tak, to całkowita prawda — przyznała Zarina. — Ale jeśli
mam dzielić to bogactwo z księciem, który jest wiekowy, że mógłby
być moim dziadkiem, sporządzę testament, zapisując wszystko
schronisku dla bezdomnych kotów, a potem rzucę się do rzeki!
— Mówisz, jak bohaterka melodramatu — powiedział Rolfe. —
Wiesz dobrze, że niczego podobnego nie zrobisz. Natomiast pewnie z
przyjemnością wystroisz się w najwspanialszy i najbardziej lśniący
diadem, żeby jako księżna godnie prezentować się na otwarciu
Parlamentu.
— Powiedziałam ci przecież, że nie poślubię go za nic! —
zawołała Zarina. — Ach, proszę cię, Rolfe, pomóż mi! Boję się stryja
Aleksandra, nic na to nie poradzę! Wiem, że w taki czy inny sposób
zmusi mnie do stanięcia przed ołtarzem, a wówczas pozostanie mi
tylko... modlić się o rychłą śmierć!
Rolfe zacisnął usta.
— Może pomówię z generałem? — zaproponował. —
Niewykluczone, że byłby wziął pod uwagę argumenty mojego papy,
choć nie wydaje się to prawdopodobne.
— Myślę, że nie zmieniłby zdania nawet gdyby archanioł zstąpił z
niebios i próbował go przekonać. Jest zupełnie pewien, że wie
najlepiej, co mnie uszczęśliwi i zdecydował, że muszę wyjść za
księcia.
Zarina rozłożyła ręce bezradnym gestem.
— Ale czy naprawdę sądzisz — spytał Rolfe — że generał
przejmie się wiadomością o twoich zaręczynach z hrabią, który ma
puste kieszenie? — Obrzucił ją poważnym spojrzeniem, dodając: — I
który, począwszy od dzisiejszego wieczora, nie będzie miał nawet
dachu nad głową?
— Będziesz miał Priory ze wszystkim, co zawiera — odparła
Zarina cicho — a ja zyskam czas, by znaleźć jakieś wyjście z tej
sytuacji.
Rolfe nie odezwał się, więc podjęła po chwili:
— Nie spałam całą noc, próbując wymyślić, dokąd mogę uciec i
jak tego dokonać, ale zdecydowałam, że postąpiłabym niewłaściwie,
uciekając samotnie.
— To nie ulega kwestii! Nie dałabyś sobie rady sama, a poza tym
gdyby wyszło na jaw, kim jesteś, wszyscy poszukiwacze fortun
rzuciliby się na ciebie, usiłując coś uzyskać.
— Zdaję sobie z tego sprawę — zgodziła się Zarina — toteż
muszę uciec z kimś takim jak ty i poczekać w ukryciu, aż stryj
Aleksander skapituluje przyznając, że nie jego sprawą jest wybierać
mi męża.
— Ale ja wyjeżdżam jutro do Indii — oznajmił Rolfe. — Nie
zamierzam zostawać tutaj, gdy mój dom będzie ogołocony i
sprzedany.
— Więc pojadę z tobą!
Rolfe odszedł od okna, zbliżając się do niej.
— Bądź rozsądna, Zarino — powiedział. — Jakże możesz
podróżować ze mną bez przyzwoitki? Wiesz sama, że twoja reputacja
byłaby w strzępach.
— W takim razie zamiast udawać, że jestem twoją narzeczoną,
będę udawała, że jestem twoją żoną — oznajmiła Zarina. — Nikt nie
zakwestionuje naszego związku, póki będziemy w podróży; a stryj
Aleksander musiałby być jasnowidzem, żeby domyślić się, gdzie
jesteśmy.
Zamilkła na chwilę, układając cały plan w myślach.
— Powiem mu, że pojechałam z tobą do Francji, by złożyć wizytę
twoim krewnym, którzy pragną mnie poznać.
Rolfe chwycił się za głowę.
— Posłuchaj mnie, Zarino — powiedział — nie mogę się na to
zgodzić; zrozum, że nie mogę. Nie usiłuj mnie nawet namawiać na
popełnienie podobnego szaleństwa.
— Ale inaczej nie będziesz mógł mi pomóc — odparła Zarina. —
Znamy się od tak dawna... Chyba możesz mi zaufać, kiedy daję ci
słowo, że nie chcę wyjść za ciebie za mąż, tak samo zresztą, jak ty nie
pragniesz się ze mną ożenić.
Przerwała na moment, posyłając mu błagalne spojrzenie.
— To, co ci proponuję, leży ściśle w sferze interesów. Spłacę za
ciebie długi, jeśli wywieziesz mnie i ukryjesz na kilka miesięcy, do
chwili, kiedy stryj Aleksander nie zrezygnuje z pościgu.
— Skąd pewność, że w ogóle zrezygnuje? Tego nie możesz
przewidzieć — zauważył Rolfe.
— Ale spróbujemy przynajmniej uświadomić mu, że za nic nie
poślubię księcia — odrzekła na to Zarina. — Zresztą dowiedziawszy
się, że jestem zaręczona z tobą, książę porzuci myśl o małżeństwie ze
mną.
— Chyba że mu na tobie bardzo zależy.
— Wszystko jedno, on mnie nie obchodzi w najmniejszym
stopniu! — wykrzyknęła porywczo Zarina. — Interesują mnie
wyłącznie własne losy. Pomóż mi, tak bardzo cię proszę! Gdybym
tonęła, z pewnością próbowałbyś mnie ratować. A ta sytuacja jest
znacznie gorsza.
Rolfe przespacerował się po gabinecie.
— Szczerze mówiąc, w najśmielszych marzeniach nie
wyobrażałem sobie twojej niespodziewanej wizyty i podobnej
propozycji.
— Ale jako człowiek mądry rozumiesz z pewnością, że taka
szansa jest darem niebios — stwierdziła Zarina. — Przywiozłam ze
sobą Bennetta, który ma moją książeczkę czekową.
Rolfe wybuchnął niespodziewanie śmiechem; tym razem
wydawał się po prostu szczerze rozbawiony.
— Zarino, jesteś niepoprawna! — zawołał. — Skąd przyszedł ci
do głowy ten niesłychany pomysł? Przyznaję jednak, że znalazłaś się
niejako w sytuacji bez wyjścia, jeżeli, jak powiadasz, generał
postanowił za wszelką cenę zrobić z ciebie księżnę.
— Tak to właśnie wygląda — zgodziła się Zarina. — I choć stryj
twierdzi, że książę jest we mnie zakochany, bardzo wątpię, czy
zniżyłby się do mieszania swojej błękitnej krwi z moją, gdyby nie
wszystkie te amerykańskie dolary w banku.
— Młoda kobieta w twoim wieku nie powinna być cyniczna.
Przeciwnie, powinna patrzeć na świat przez różowe okulary.
— Nie mam zamiaru patrzeć na księcia przez cokolwiek —
oznajmiła Zarina ze złością.
Rolfe milczał, więc po chwili spytała:
— O której wyruszasz jutro i skąd odpływamy?
— Nie powiedziałem jeszcze, że zabiorę cię ze sobą.
— Ale zrobisz to — stwierdziła Zarina. — Nie możesz mnie
pozostawić własnemu losowi, a poza tym twój ojciec przewróciłby się
w grobie, jak słusznie zauważył Jenkins dzisiejszego ranka, gdyby
wiedział, że chcesz sprzedać Priory.
— Cóż innego mi pozostało? — spytał Rolfe, jakby chcąc się
usprawiedliwić. — Nie mogę sobie wyobrazić, jak Darcy zdołał
zaciągnąć tyle długów u tak ogromnej liczby osób, nie mając na ich
spłatę najmniejszego pokrycia.
— Co on takiego kupował? — zainteresowała się Zarina.
— Nie chodziło o kupno czegokolwiek — odparł Rolfe. — Wydał
fortunę na kobiety, o których nie powinnaś nic wiedzieć.
Obdarowywał je biżuterią, końmi, powozami, futrami i mnóstwem
innych rzeczy. — Przerwał na chwilę, po czym ciągnął dalej: —
Wieczór w wieczór, tydzień po tygodniu, wydawał przyjęcia kończące
się awanturami, ekscesami i rozbijaniem wszystkiego wokół.
— Musiało go to bawić — zawyrokowała Zarina.
— Miejmy nadzieję. Tylko że mnie przypadło w udziale
zlikwidowanie tego rozgardiaszu, który zostawił. I zapewniam cię, że
to nie należy do przyjemności.
— Rozumiem doskonale, co czujesz — zapewniła Zarina. — Ale
Opatrzność, a może twój anioł stróż znalazł wyjście z tych tarapatów,
zsyłając ci... mnie.
Rolfe wziął głęboki oddech, po czym zaproponował:
— Może zrobiłbym przynajmniej próbę przemówienia do
rozsądku twojemu stryjowi?
— Musisz mieć wysokie mniemanie o sobie, jeśli sądzisz, że stryj
Aleksander zwróci najmniejszą uwagę na twoje słowa. Zawsze był
sztywny, zarozumiały i przekonany, że nikt poza nim nie ma racji. —
Zarina westchnęła. — Od chwili, kiedy z nim zamieszkałam, żal mi
było serdecznie żołnierzy, którymi dowodzi, a także siebie samej.
Zamilkła, siadając i zaciskając dłonie.
— Muszę uciec... więc nie dyskutujmy o tym dłużej. Przyjedziesz
po mnie jutro rano, prawda? O której wyruszasz do Tilbury?
— Bardzo wcześnie — odparł Rolfe.
— Będę gotowa; stryj Aleksander z pewnością wpadnie w szał,
dowiedziawszy się, że zapłaciłam długi Darcy'ego, co powinno
odwrócić skutecznie jego myśli od naszej ucieczki.
— Myślałem, że mamy udawać przed nim parę narzeczonych —
zauważył Rolfe.
— Owszem i zostawię mu list, w którym napiszę, że jesteśmy
ogromnie szczęśliwi — poinformowała go Zarina.
— Naprawdę sądzisz, że twój plan ma szanse powodzenia?
— Kiedy prosiłam cię, żebyśmy udawali, że jesteśmy zaręczeni,
nie wiedziałam nic o twoim jutrzejszym wyjeździe do Indii. Ale jest to
idealne wyjście z trudnej sytuacji. Znajdę się całkowicie poza
zasięgiem stryja Aleksandra, zwłaszcza że jeśli będzie mnie szukał, to
we Francji. Zarina uśmiechnęła się, dodając:
— Upłynie pewnie sporo czasu, zanim stryj dowie się, że
wybraliśmy się do Indii.
— Siedemnaście dni, a właściwie dziewiętnaście, ponieważ jadę
do Kalkuty — wyjaśnił Rolfe.
— Spodziewam się, że tam jest gorąco — powiedziała Zarina w
zadumie. — Muszę wziąć ze sobą letnie suknie.
Zapadła chwila ciszy. Po paru minutach Rolfe odezwał się,
mówiąc szorstko:
— Chcę cię uprzedzić, żeby nie było później żadnych
nieporozumień: jeśli ze mną pojedziesz, to wiedz, że nie zamierzam
wydawać twoich pieniędzy na własne potrzeby. — Spojrzał na nią
ostro. — Podróżuję statkiem handlowym, który jest pozbawiony
jakichkolwiek wygód i brudny. Jeśli będziesz mi towarzyszyła jako
moja żona, masz się zachowywać również jak żona, wydając moje
pieniądze, a nie swoje własne!
Umilkł na chwilę, po czym dorzucił:
— Możesz pozostać ze mną do czasu znalezienia stosowniejszego
miejsca pobytu, gdzie niewątpliwie będzie ci o wiele wygodniej.
— Jadę z tobą — oświadczyła Zarina. — Jeśli chcesz być tak
niemiły, gdy mowa o korzystaniu z moich pieniędzy, to twoja sprawa.
Choć według mnie jest to arcyniemądre, a nawet w złym guście.
— Zostało mi jeszcze trochę godności! — obstawał przy swoim
Rolfe. — Wolałbym rzucić się do morza, niż być na utrzymaniu
kobiety!
— I kto teraz mówi jak bohater melodramatu?
Rolfe miał nieco zażenowaną minę.
— Święta racja — przyznał. — Ale czy zdajesz sobie sprawę, że
będę uchodził za największego łowcę posagów, jaki kiedykolwiek
chodził po tej ziemi — i to nie tylko w opinii twojego stryja, ale także
moich przyjaciół... oraz wrogów?
— Zmienią zdanie — oznajmiła Zarina beztrosko — kiedy
zerwiemy zaręczyny i zamieścimy w „The Times" ogłoszenie, że ślub
zostaje odwołany. — Podniosła się z sofy, na której siedziała. — A
teraz powinieneś porozmawiać z Bennettem i zdecydować, jak
odesłać wszystkich tych ludzi; no i oczywiście spłacić im należności.
Mówiąc to, obróciła na niego wzrok i przez chwilę patrzyli sobie
prosto w oczy, po czym Rolfe przemówił cicho:
— Zarino, przysięgam, że jakimś sposobem, choć Bóg raczy
wiedzieć jak, spłacę ci ten dług — każdego pensa, którego wydasz
dziś na mnie i na Priory. Dokonam tego — dodał, unosząc dłoń —
choćby mi to miało zająć tysiąc lat.
— Doskonale — odpowiedziała Zarina — a ja z kolei będę ci
dozgonnie wdzięczna za uratowanie mnie od małżeństwa z księciem.
Wyobraź sobie, że jesteś błędnym rycerzem, który zabija straszliwego
smoka; wiesz chyba, że błędni rycerze podejmowali się zawsze
niewykonalnych zadań.
— Mówiłem poważnie — stwierdził Rolfe, a kiedy Zarina
uśmiechnęła się w odpowiedzi, zauważył dwa małe dołeczki po obu
stronach jej ust.
— Wiem o tym — odparła. — Ale ludzie poważni są na ogół
śmiertelnie nudni; mam nadzieję, że okażesz się bardziej zajmujący w
czasie podróży po Morzu Czerwonym.
Mówiąc to, podeszła do drzwi. Idąc za nią, Rolfe zauważył:
— Trzeba przyznać, że generał nie jest całkowicie pozbawiony
zdrowego rozsądku, Zarino; dowiódł tego oświadczając, że powinnaś
zostać zmuszona do posłuszeństwa przy pomocy rózgi. Jest zupełnie
oczywiste, że udało ci się uniknąć tego jakoś w dzieciństwie!
Rozdział 3
Chociaż licytacja została wyznaczona na godzinę drugą, główny
hall zapełniał się już publicznością, o czym Rolfe i Zarina przekonali
się po opuszczeniu gabinetu. Nieznani im osobnicy przyglądali się
uważnie obrazom wyjmowanym z opartego o ścianę stosu, gdzie
zostały złożone. Słychać było debaty na temat czasu powstania tego
czy owego mebla, spory dotyczące niewłaściwej pozycji pewnych
przedmiotów w katalogu.
Dojrzawszy w końcu hallu postać zarządcy, Zarina skierowała się
ku niemu, mówiąc do Rolfe'a:
— Chodź ze mną do pana Bennetta, który zapłaci rachunki i
zajmie się wszystkim.
Dotarłszy do zarządcy, Rolfe wyciągnął do niego rękę.
— Dzień dobry, Bennett, jak się pan miewa? — zagadnął. —
Dużo czasu minęło, od kiedy widziałem pana ostatni raz.
— Witam z radością waszą lordowską mość — odparł pan
Bennett.
— Mam nadzieję, że pobyt za granicą był udany.
— Owszem, podróż była bardzo interesująca — zgodził się Rolfe.
— Może przeszlibyśmy do sali opata? — zaproponowała Zarina.
Rolfe nie zaprotestował, poszła więc przodem w kierunku
pomieszczenia, zwanego przez mnichów, dawnych mieszkańców
Priory, salą opata, a usytuowanego za głównym hallem. Był to duży,
foremny pokój, wyłożony pięknie rzeźbioną dębową boazerią, z
oknami wychodzącymi na dziedziniec.
Nie był jednym z pokoi frontowych, ale znajdował się w
środkowej części budynku. Zerknąwszy przez okno Zarina zobaczyła,
że dziedziniec porosły jest chwastami, a stojąca w jego centrum
statua, datująca się z czasów, gdy Priory była jeszcze klasztorem,
wymaga oczyszczenia. Gdy Rolfe zamknął drzwi, Zarina zwróciła się
do pana Bennetta:
— Proszę usiąść, a ja powiem panu, co należy teraz zrobić.
Zarządca rzucił jej nie pozbawione obawy spojrzenie, ale
zastosował się do jej życzenia. Zarina zajęła jedno z krzeseł, które nie
zostały wyniesione do głównego hallu, a następnie zabrała głos,
mówiąc spokojnie:
— Uzgodniłam z jego lordowską mością, że zapłacę wszystkie
długi, zaciągnięte przez pana Darcy. Zostanie ogłoszone, że licytacja
jest odwołana i wszyscy ludzie, którzy ściągnęli tu z nadzieją na
korzystne kupno, będą musieli wrócić do domu z niczym. — Zarina
zamilkła na chwilę. — Sama Priory także nie jest na sprzedaż. Pana
sprawą będzie dopatrzenie, by wszystko znalazło się na powrót na
swoim miejscu; obarczę pana również wypłaceniem pensji należnych
służbie i pracownikom majątku.
Mówiąc to, Zarina rzuciła szybkie spojrzenie na Rolfe'a. Jego usta
były zaciśnięte w wąską linię, a mięśnie szczęki mocno napięte; czuła,
że wypowiedziane przez nią słowa do-prowadziły go do wrzenia, ale
wiedziała zarazem, że Rolfe nie ma innego wyjścia i musi jej ulec.
— Pragnę zwierzyć się panu z czegoś w zaufaniu —
kontynuowała — ale musi mi pan dać słowo honoru, że nie dojdzie to
do nikogo, a już zwłaszcza do uszu mojego stryja.
— Chciałbym jednak zauważyć, panno Zarino —wtrącił pan
Bennett — że generał będzie mocno niezadowolony z tego, co pani
robi.
— Wiem o tym bardzo dobrze — odparła Zarina — ale generał
poczynił w związku z moją osobą plany, na które odmówiłam zgody,
o czym go zresztą powiadomiłam.
Zawahała się, zastanawiając przez chwilę, czy nie powinna
wyznać panu Bennettowi całej prawdy, zdecydowała jednak
ostatecznie, że lepiej tego nie robić.
— Wracając do poufnej wiadomości — zaczęła znowu — pragnę
panu powiedzieć, że jego lordowską mość i ja jesteśmy zaręczeni.
Pan Bennett, zaskoczony w pierwszej chwili, opanował się zaraz,
mówiąc ciepło:
— W takim razie proszę przyjąć życzenia szczęścia, panno
Zarino. Gratulacje, wasza lordowską mość. Ta nowina, panno Zarino,
uradowałaby z pewnością pani rodziców.
— Ja też tak sądzę. Ale wiem również, że generał będzie bardzo
niezadowolony, toteż jego lordowską mość i ja postanowiliśmy
wyjechać.
— Postanowili państwo wyjechać? — powtórzył pan Bennett. —
Ale kiedy?
— Jutro — obwieściła zdecydowanie Zarina. — Obawiam się, że
narażę pana przez to na gniew stryja. Będzie pan musiał przekonać go,
że nie wie pan o niczym i nie może objaśnić, dokąd się wybraliśmy.
— Panno Zarino, czy zamierza pani poinformować generała o
planowanym wyjeździe?
— Napiszę do niego list, który przeczyta, kiedy mnie już nie
będzie — wyjaśniła Zarina. — Inaczej mogłoby dojść do sceny, w
trakcie której stryj powstrzymałby mnie siłą od opuszczenia kraju.
Pan Bennett przeciągnął ręką po czole.
— Stawia mnie pani w bardzo trudnym położeniu, panno Zarino
— poskarżył się.
— Nie, dlaczego? — odparła Zarina. — W gruncie rzeczy to ja
pana zatrudniam i płacę panu pensję, a pan zarządza moim domem
oraz majątkiem i postępuje zgodnie z moimi instrukcjami.
— To szczera prawda — zgodził się pan Bennett.
— W tej sytuacji mój stryj nie ma nad panem żadnej władzy, nie
ma też prawa zarzucić panu czegokolwiek, ponieważ spełnia pan moje
polecenia.
Zapadła chwila ciszy. Zarina zerknęła na Rolfe'a, po czym zabrała
ponownie głos:
— Chcę pana prosić, żeby zaraz po naszym wyjeździe przejął pan
zarząd nad majątkiem jego lordowskiej mości, podobnie jak pan to
robi z moją posiadłością. — Mimo zaskoczenia, malującego się na
twarzy pana Bennetta, Zarina ciągnęła dalej: — Mamy do pana pełne
zaufanie i aprobujemy z góry wszelkie zmiany, które uzna pan za
stosowne. Naturalnie rozumie się, że będzie pan utrzymywał Priory w
równie kwitnącym stanie, jak mój własny dom.
Zarina uśmiechnęła się, dorzucając:
— Chciałabym, żeby przybrała znów wygląd, który pamiętam z
dzieciństwa, kiedy uważałam Priory za najpiękniejszy dom na
świecie.
Wypowiadając ostatnie zdania Zarina miała wrażenie, że Rolfe
chce jej przerwać. Oświadczyłby zapewne, że nie zgodzi się, by jego
dom był utrzymywany z jej pieniędzy. Nie dopuszczając go do słowa,
odezwała się znowu, z oczami zwróconymi nadal na pana Bennetta.
— Jego lordowską mość, a także ja sama, zdajemy sobie sprawę,
że cała służba, pracująca w Priory od lat, patrzy w przyszłość z lękiem
i niepewnością. Obawiają się, że zostaną zwolnieni bez żadnych
świadczeń na stare lata i nie wiedzą co począć. — Zrobiła przerwę, by
uśmiechnąć się do zarządcy. — Przed wyjazdem jego lordowską mość
udzieli im oczywiście wyjaśnień na ten temat. Ale pana sprawą będzie
zadbanie, by zostali sowicie zaopatrzeni. Należy też zatrudnić
dostateczną liczbę pomocniczej służby, koniecznej do utrzymania
Priory w stanie doskonałości, w jakiej pragnęłabym ją widzieć.
— Zrobię, co w mojej mocy, panno Zarino — obiecał pan Bennett
— ale rozumie pani, że mogę mieć niejakie trudności.
— Tylko ze strony mojego stryja. Ale jestem obecnie narzeczoną
jego lordowskiej mości i stryj nie ma nade mną żadnej władzy.
Widząc sceptyczny wyraz twarzy pana Bennetta, Zarina uzupełniła:
— Zresztą nie mam zamiaru dostarczać mu naszego adresu, toteż nie
będzie mógł mieszać się w nasze narzeczeństwo.
— Jednakże, jeśli wolno mi zauważyć, panno Zarino, powinna
pani zostawić swój adres mnie, ponieważ może się zdarzyć, że nie
będę w stanie podjąć jakiejś decyzji bez konsultacji z panią.
Zarina spojrzała na Rolfe'a.
— Myślę, że to rozsądna uwaga — odezwał się Rolfe po raz
pierwszy. — Rzecz w tym, że nie jestem pewien, gdzie się
zatrzymamy po przyjeździe do Indii.
— Indie! — wykrzyknął pan Bennett. — Jeśli wybierają się
państwo tak daleko, tym ważniejsze jest, milordzie, żebym w razie
konieczności mógł się z państwem skomunikować.
— Słusznie — odparł Rolfe. — Ale ponieważ naprawdę nie wiem
dokładnie, gdzie będziemy przebywali, proszę pisać do nas pod
adresem
rezydencji
wicekróla
w
Kalkucie.
Uprzedzę,
by
przekazywano nam wszelką korespondencję.
— Dziękuję bardzo, milordzie — powiedział pan Bennett. —
Dołożę starań, by państwu nie przeszkadzać.
— Skoro wszystko zostało ustalone — stwierdziła Zarina z
ożywieniem — proponuję, żebyśmy wszyscy coś zjedli. Wyjechałam
z domu przed śniadaniem i jestem bardzo głodna.
— Pójdę się tym zająć — oświadczył pan Bennett. — Może lepiej
będzie, jeśli zjedzą państwo to, co jest do dyspozycji tutaj, na miejscu.
— Tak naturalnie — zgodziła się Zarina.
Po wyjściu pana Bennetta Rolfe zauważył:
— Trzeba przyznać, że wzięłaś sprawy w swoje ręce z
rozmachem.
— Wiedziałam, że nie będziesz tym zachwycony — odparła
Zarina. — Ale naprawdę grzechem byłoby dopuścić, by dom i
majątek popadły w ruinę. Sam widzisz, jak dziedziniec zarósł
chwastami, a statua, zawsze nienagannie utrzymywana, ma na sobie
warstwę brudu.
— Zdaje się, że część młodszej służby odeszła przed moim
powrotem. Po śmierci ojca nie było pieniędzy na wypłacanie im
poborów. A choć ruszyłem w drogę do domu, kiedy tylko doszła mnie
wiadomość o śmierci brata, dotarcie na południe Indii zabrało mi
trochę czasu, ponieważ przebywałem wówczas na północy tego kraju.
— Czy tam właśnie jedziemy? — zapytała Zarina.
— Tam się wybierałem, usłyszawszy, że w Nepalu znajdują się
niezwykle ciekawe manuskrypty, przechowywane w klasztorze
niedostępnym dla większości ludzi, interesujących się podobnymi
sprawami.
— Stare rękopisy! — wykrzyknęła Zarina. — Nie miałam
pojęcia, że wiesz cokolwiek na ten temat.
— Innymi słowy — podchwycił Rolfe — sądziłaś, że jestem
ignorantem, czy też pustym światowcem, jak Darcy?
— Wcale tak nie uważałam. Wyobrażałam sobie po prostu, że
podróżujesz dla przyjemności, w poszukiwaniu przygód.
— Taki też jest w istocie cel moich podróży. Chciałbym zobaczyć
i odkryć tak wiele nowych rzeczy. Zamierzałem przywieźć te rękopisy
tutaj, do naszej biblioteki.
— Chwała Bogu, że nie trzeba jej sprzedawać! — westchnęła
Zarina. — Pamiętam, jak twój ojciec pokazywał mi różne stare
pierwodruki, opatrzone cudownymi ilustracjami; macie też jedno z
pierwszych wydań Chaucera, które przy sprzedaży uzyskałoby z
pewnością niezwykle wysoką cenę.
— A teraz wszystko to jest twoje — powiedział Rolfe szorstko.
— Przeciwnie, jest to cena, którą zapłaciłam ci za uwolnienie
mnie od księcia.
— Wobec tego powiem ci otwarcie, że zrobiłaś bardzo zły interes.
— Jedyną rzeczą, której niepodobna oszacować w walucie, jest
moja własna osoba — odparowała Zarina. — A ponieważ cenię się
niezmiernie wysoko, uważam, że zapłaciłam za siebie wyjątkowo
tanio.
Rolfe nie zdołał powstrzymać śmiechu. Zanim jednak zdążył się
odezwać, do pokoju wszedł stary lokaj, Yates, z obrusem w ręku.
— Słyszałem, że wasza lordowską mość życzy sobie coś do
zjedzenia — powiedział.
— Pani Blossom robi, co może, ale uprzedza, że w spiżarni
prawie nic nie ma.
— Będziemy jej wdzięczni za cokolwiek — odparł Rolfe. —
Panna Bryden wyznała, że jest głodna.
— Postaramy się coś przygotować, wasza lordowską mość —
obiecał Yates.
Przyniósł stojący pod ścianą stolik, który wymagał naprawy.
Zarina pomyślała, że zapewne dlatego nie zabrano go wraz z innymi
meblami do głównego hallu. Gdy Yates opuścił pokój, zwróciła się do
Rolfe'a:
— Kiedy zamierzasz powiedzieć licytatorom, że sprzedaż się nie
odbędzie?
— Wtedy, kiedy zbiorą się już wszyscy zainteresowani — odparł.
— Nie ma wielkiego sensu powtarzanie tego samego dwukrotnie.
— Wyobrażam sobie, że będą rozczarowani.
— Mam nadzieję. Licytatorzy nie znoszą ludzi, którzy, tak jak w
tym przypadku, czyhają na okazję zrobienia dobrego interesu jak
najmniejszym kosztem.
Z tonu Rolfe'a przebijała gorycz. Zarina zdawała sobie sprawę, że
czuje się upokorzony zaistniałą sytuacją. Wróciła myślami do czasów,
gdy była małą dziewczynką. Uważała wówczas, formułując swoją
opinię w dziecinny sposób, że dwaj chłopcy z Priory „zadzierają
nosa". Właściwie nie było w tym nic dziwnego zważywszy, że
posiadali jeden z najpiękniejszych domów, najlepsze konie w okolicy
i, co tu dużo ukrywać, najwspanialszą posiadłość w całym hrabstwie.
Obaj, ukończywszy szkołę w Eton, wstąpili do Oxfordu. Obaj byli
oblegani, nie tylko przez najładniejsze dziewczęta, ale także przez ich
ambitne matki. Darcy pojechał do Londynu, gdzie wkrótce zdobył
sobie opinię rozpustnika. Rolfe natomiast przebywał najczęściej za
granicą.
Myśląc o tamtych czasach, Zarina przypomniała sobie, jak hrabia
użalał się przed jej ojcem, że bardzo rzadko widuje synów. Musiał
czuć się samotny, toteż przyjaźń ze strony jej ojca i matki była dla
niego bardzo cenna.
Idąc za tokiem swoich myśli, Zarina spytała Rolfe'a
niespodziewanie:
— Czy naprawdę zależy ci tak dalece na domu rodzinnym? Po
skończeniu Oxfordu spędzałeś większość czasu z dala od niego.
— Priory była mi zawsze niezwykle droga — odpowiedział Rolfe.
— Ale wiedziałem niemal od kołyski, że z czasem przypadnie ona
Darcy'emu i że sam będę musiał założyć dom gdzie indziej,
dysponując bardzo niewielką ilością pieniędzy.
Nie było potrzeby wyjaśniać Zarinie, że w rodzinach
arystokratycznych najstarszy syn dziedziczył praktycznie wszystko.
Jego młodsi bracia dostawali tylko tyle, ile udało się dla nich uzyskać
bez naruszania majątku, co niekiedy okazywało się sumą znikomą.
System ten zapewniał jednak przetrwanie wielkim majątkom. Głowa
rodu była nie tylko ważną osobistością, ale sprawowała także władzę i
kontrolę nad dobrami rodzinnymi.
Teraz dla Zariny stało się jasne, dlaczego Rolfe usiłował szukać
swoich pasji życiowych z dala od Anglii, gdzie zajmował pozycję
podrzędną względem własnego brata. Jakby czytając w jej myślach,
Rolfe wyznał:
— Nie wyobrażałem sobie ani przez chwilę, nie śniłem nawet, że
wszystko to może stać się kiedyś moje. A kiedy do tego doszło,
tragedią była dla mnie świadomość, że nie będę w stanie tego
utrzymać.
— Rozumiem to doskonale — potwierdziła Zarina szybko. —
Teraz musimy doprowadzić twój dom na powrót do stanu świetności.
— Będę do tego dążył, kiedy tylko spłacę ci dług — zapewnił
Rolfe.
— Uważam, że jest spłacony, albo raczej zacznę tak sądzić z
chwilą znalezienia się poza zasięgiem mojego stryja. Ale jeśli upierasz
się, by robić z tego poważną aferę, to naturalnie twoja wola.
W tonie Zariny zabrzmiała nuta uszczypliwości i Rolfe pospieszył
ją zapewnić:
— Jestem ci wdzięczny; wybacz, jeśli zabrzmiało to inaczej.
Naprawdę jestem wdzięczny. Tylko przyjmowanie jałmużny od
kogokolwiek, a już zwłaszcza od kobiety, zadaje gwałt wszystkim
moim instynktom.
I jakby nie chcąc mówić o tym dłużej, wyszedł z pokoju, nie
zamykając za sobą drzwi. Zarina domyśliła się, że chce zobaczyć, co
się dzieje w głównym hallu. Ale w tym momencie ona sama skupiona
była na czym innym. Rozważała, jak wymknąć się następnego ranka,
by stryj nie nabrał podejrzeń i nie zorientował się w jej zamysłach.
Rolfe powrócił w chwili, gdy Yates przyniósł do pokoju posiłek.
Składały się na niego dwa talerze gorącego rosołu z mięsa króliczego,
skromna porcja zimnej szynki i kawałek sera Stilton. Lokaj wyraził
ubolewanie, że nie będąc uprzedzony zawczasu, nie może im podać
nic więcej. Jednakże zarówno Zarina, jak też Rolfe, zainteresowani
byli przede wszystkim zaspokojeniem głodu, nie zważając na dobór
potraw.
Zarina zdążyła właśnie zasiąść za stołem, gdy Rolfe wydał okrzyk
i wyszedł z pokoju. Powrócił po kilku minutach, z butelką
czerwonego wina w ręku.
— Właśnie sobie o nim przypomniałem — wyjaśnił. —
Wszystko, co znajdowało się w piwnicach, zostało przeznaczone na
sprzedaż, ale zachowałem dla siebie to znakomite wino mojego ojca.
Postanowiłem wypić je dziś wieczorem do kolacji.
— Zasadniczo nie pijam alkoholu — oświadczyła Zarina — ale
myślę, że powinniśmy wypić za naszą przyszłość; oby szczęście nam
sprzyjało we wszystkim, co nas spotka, gdy stąd wyjedziemy.
— Za to wypiję z pewnością — zgodził się Rolfe.
Nalał wina i oboje, podniósłszy kieliszki, wypili uroczyście toast.
Następnie Zarina zabrała się do rosołu, zjadła też pokaźną porcję
wędzonej szynki.
Gdy Yates opuścił pokój, udając się po kawę na zakończenie
posiłku, Zarina spytała:
— O której przyjedziesz po mnie jutro rano?
— Bardzo wcześnie. Zamierzam złapać pierwszy poranny pociąg
do Londynu, który zatrzymuje się na tutejszej stacji o piątej
trzydzieści i dojeżdża do Tilbury przed południem.
— Jeśli będę gotowa o czwartej czterdzieści pięć — wyliczyła
Zarina — na pewno zdążę przed porannym wymarszem generała z
sypialni.
— Gdzie mam na ciebie czekać? Nie powinienem podjeżdżać
przed główne wejście.
— W żadnym razie — odparła Zarina. — Zatrzymaj się za
budynkami stajni, tam, gdzie zaczynają się tereny jeździeckie. Wątpię,
by chłopcy stajenni kręcili się o tak wczesnej porze, ale nawet jeśli
nas zobaczą, nie będzie to miało większego znaczenia.
— Masz rację — zgodził się Rolfe. — A kiedy dowiedzą się o
naszej ucieczce, będą uważali, że to bardzo romantyczne i pomyślą, że
sami chętnie postąpiliby podobnie.
— Chodzi o to, że nie wolno nam popełnić żadnego błędu —
powiedziała Zarina poważnie.
Wyobrażała
sobie,
jak
rozwścieczony
będzie
stryj,
zorientowawszy się, że uciekła. Była przekonana, że gdyby wiedział
dokąd pojechała, dołożyłby wszelkich starań, by ją złapać. Pomyślała
jednak, że jest mało prawdopodobne, by generał szukał jej w Tilbury,
jeśli napisze mu w liście, że wybiera się do Francji. Stryj wyprawi się
przypuszczalnie do Dover; ale w tym czasie oni będą już na pełnym
morzu, w drodze do Indu.
Wypili kawę i Rolfe nalał sobie drugi kieliszek wina;
wysączywszy je, wyjął zegarek z kieszeni kamizelki.
— Jest za parę minut druga — stwierdził. — Hall powinien być
już pełen.
Z tymi słowy podniósł się zza stołu.
— Powodzenia! — powiedziała Zarina.
Uśmiechnął się do niej i wyszedł. Zarina zatrzymała się, by
podziękować Yatesowi, zapowiadając jednocześnie odwiedziny u pani
Blossom, po czym skręciła w korytarz wiodący do tylnych drzwi
głównego hallu, które okazały się otwarte. Stanąwszy w nich, ujrzała
tłum ludzi tłoczących się wokół stanowiska licytatora.
Rolfe rozmawiał ze stojącym na podeście człowiekiem, który
musiał być właśnie licytatorem. Dostrzegła także znajdującego się tuż
za nim pana Bennetta. Pomocnik licytatora siedział w pełnej
gotowości za stołem.
Po chwili licytator, z wyrazem zdziwienia na twarzy, odsunął się i
jego miejsce zajął Rolfe. Wyprostowany, wydał się Zarinie bardzo
wysoki i, na swój sposób, nie mniej przystojny, niż zmarły brat.
Nagle w wielkiej sali zapadła cisza. Musiało się w niej znajdować
ponad sto osób i cały ten tłum patrzył teraz na Rolfe'a. Na samym
przodzie stało kilku mężczyzn, którzy, zdaniem Zariny, przybyli z
pewnością z Londynu. Ci zamierzali zgarnąć zyski ze sprzedaży
natychmiast po jej zakończeniu; w ich chytrym spojrzeniu i zaciętych
ustach było coś odstręczającego. Tacy ludzie, pomyślała Zarina, nie
zawahaliby się posłać Darcy 'ego do więzienia, czy to dla własnych
korzyści, czy też po prostu z zemsty.
— Panowie — zaczął Rolfe, a jego głos zabrzmiał donośnie,
odbijając się od ścian głównego hallu — jestem hrabią Linwood;
wolałbym powitać was tu dzisiaj w przyjemniejszych okolicznościach.
Rolfe przerwał, rozglądając się po twarzach przybyłych, po czym
podjął:
— Niektórzy z was przyjechali z odległych okolic, żeby nabyć
różne przedmioty, znajdujące się w Priory lub nawet sam dom.
Wypada mi więc przeprosić was za daremną podróż, której
oszczędziłbym wam chętnie, gdyby to było możliwe.
Przez hall przeszedł szmer zdziwienia; w chwilę później Rolfe
zabrał ponownie głos:
— Pragnę jednak poinformować was, że długi zaciągnięte przez
mojego brata zostaną teraz spłacone w całości. Jeśli zechcecie,
panowie, przedstawić swoje rachunki panu Bennettowi, który siedzi
za stołem tu, koło mnie, wypisze on stosowne czeki; zostaną one
zrealizowane, za co ręczę osobiście, natychmiast po przedstawieniu
ich w Coutfs Bank w Haymarket.
Szmer zdziwienia przerodził się w pomruk, gdy nagle jeden ze
stojących na przodzie mężczyzn zawołał:
— Dlaczego nie powiedziano nam o tym wcześniej? I skąd mamy
wiedzieć, że to wszystko nie są jakieś sztuczki?
— Jest tu mnóstwo ludzi, którzy mogą poświadczyć, że jestem
hrabią Linwood — odparł Rolfe — i macie moje słowo, że czeki
wypisane na należne wam sumy zostaną zrealizowane w banku bez
najmniejszych trudności.
— Wolałbym być tego pewny! — krzyknął znów człowiek, który
odezwał się uprzednio. — Skąd wiemy, że to nie podstęp, żeby nas
wysłać do domów, a wtedy sprzedacie wszystko komuś innemu i nam
się nic nie dostanie!
— To całkiem możliwe — poparł go mężczyzna stojący obok.
Inni również dołączyli swoje głosy i zgiełk zaczął rosnąć. Dla
Zariny ich zachowanie miało w sobie coś groźnego. Rolfe nie
wiedział dobrze, jak zareagować; musiał przekonać jakoś wierzycieli,
że pieniądze, których wczoraj brakowało, dziś są na miejscu.
Oczywiste było, że wierzyciele ci musieli pożyczyć ogromne sumy
jego bratu, a także zapewne ojcu, nim ośmielili się grozić Darcy'emu
więzieniem.
Pan Bennett, który zajął miejsce pomocnika licytatora, wyglądał
na zatroskanego. W ręku trzymał książeczkę czekową, której widok
nie wystarczył jednak, by upewnić wierzycieli, że z chwilą okazania
czeku zostaną im wypłacone należne pieniądze.
— Chcemy, żeby licytacja odbyła się, jak zapowiedziano! —
krzyknął znów mężczyzna, który od początku był najbardziej
agresywny. — Nie odejdziemy z pustymi rękami!
— Dobrze mówi! — zawołał zaraz drugi.
Dołączyły się do nich aprobujące głosy innych mężczyzn i Zarina
zrozumiała, że musi wkroczyć do akcji. Utorowała sobie drogę wśród
tłumu do stanowiska licytatora, które znajdowało się na podwyższeniu
liczącym około trzech stóp wysokości; prowadzące doń dwa stopnie
nadawały mu niemal wygląd ambony. Zarina weszła na schodki i
stanęła przy Rolfe'ie, który ujrzawszy ją obok siebie, szepnął:
— Nie mieszaj się do tego.
— Nie uwierzą ci, dopóki im nie powiem, kim jestem —
odpowiedziała. — Przedstaw mnie, proszę.
Rolfe zawahał się przez chwilę. W tymże momencie mężczyźni,
którzy wywołali zamieszanie, zaczęli wykrzykiwać ponownie,
domagając się powrotu licytatora; podejrzewali nadal, że chodzi o
oszustwo, czy też wykręty. Zmuszony w ten sposób do podjęcia
jedynego możliwego w tej sytuacji działania, Rolfe podniósł z
ociąganiem dłoń, nakazując ciszę.
— Ponieważ wątpicie w moje słowa, pragnę przedstawić wam
pannę Zarinę Bryden, która zaszczyciła mnie, zgadzając się zostać
moją żoną.
Obecnie, zaskoczeni nowiną, zachowali przez chwilę milczenie,
następnie zaś rozległy się okrzyki zdziwienia. Jednocześnie do uszu
Zariny doszły wyraźnie powtarzane z ust do ust słowa:
— Dziedziczka! Ta wielka dziedziczka!
To właśnie określenie przewijało się tak często w salach
balowych Londynu. Teraz powtarzali je kolejno stojący przed nimi
ludzie. Przez moment jeszcze trwały odbywane półgłosem narady, a
potem mężczyzna, który rozpętał całe zamieszanie, oznajmił:
— Jeśli panna Bryden stoi za tym wszystkim, no to w porządku.
— Naturalnie, że stoję — potwierdziła Zarina. — Mam też
nadzieję, że wszyscy życzycie nam szczęścia na przyszłość.
Dalsze słowa były niepotrzebne. Mężczyźni, którzy wywołali
niepokój, skierowali się ku panu Bennettowi, trzymając rachunki w
wyciągniętych dłoniach, by mógł zobaczyć, ile im się należy.
Zarina zeszła z podwyższenia, a Rolfe podążył jej śladem. Kiedy
usiłowali przejść dalej, obecne w hallu kobiety pospieszyły, by
uścisnąć im ręce i życzyć szczęścia. Za nimi podeszli mężczyźni
zatrudnieni w majątku. Było tam też kilku starych, pensjonowanych
już ludzi, którzy zadali sobie trud przybycia z miasteczka. Wszyscy
oni czuli się ludźmi Rolfe'a i mieli mu wiele do powiedzenia.
Po kilku minutach Zarina odeszła na bok; uważała, że nie
powinna się zbytnio narzucać Rolfe'owi, który był dostatecznie
pognębiony koniecznością przyjęcia od niej pieniędzy.
Doszła do przekonania, że jest to dogodny moment, by rozejrzeć
się po Priory. Choć pokoje zostały ogołocone z tak wielu
przedmiotów, które pamiętała, niewątpliwą pociechą dla Rolfe'a w
czasie jego pobytu w Indiach będzie myśl, że wszystko powróci na
miejsce i Priory odzyska swój dawny wygląd.
Z powodu tłumu ludzi zgromadzonego w hallu, Zarina nie mogła
wyjść drzwiami prowadzącymi do biblioteki, gdzie była rano, wobec
czego poszła w innym kierunku. Minęła salę opata, dochodząc do
kaplicy. Przestąpiwszy jej próg przekonała się, że piękne wnętrze jest
dokładnie takie, jakie zachowała we wspomnieniach. Ludzie, którzy
zorganizowali licytację, nie ruszyli złotego krzyża zdobiącego szczyt
ołtarza. Nie zabrali również starych, cennych lichtarzy.
Zarina domyślała się, dlaczego tak się stało: większość ludzi była
zbyt przesądna, żeby zabrać czy choćby poruszyć przedmioty z
kaplicy, która została poświęcona. Pomyślała, że licytator zamierzał
prawdopodobnie pozostawić całe wyposażenie kaplicy do dyspozycji
tych, którzy kupią Priory. Jeśli przyszli właściciele zdecydowaliby się
usunąć z niej cokolwiek, narażenie się na ewentualne konsekwencje
tknięcia świętości będzie ich sprawą.
Bogato rzeźbiony klęcznik znajdował się nadal przed stopniami
prowadzącymi do ołtarza. Zarina uklękła na nim. Dziękowała Bogu za
wskazanie jej drogi ucieczki od księcia, prosząc zarazem, by wziął
pod opiekę Rolfe'a i ją samą w czasie podróży do Indii. Nie była
pewna, co się stanie później; nie wiedziała, czy odważy się opuścić
Rolfe'a i czy przyjdzie jej wówczas żyć w stanie nieustannego lęku, że
książę zdoła ją jakoś odnaleźć.
— Błagam Cię, pomóż mi, Boże — modliła się. — Bez Twojej
opieki i bez ochrony Rolfe'a będę zagubiona i pełna trwogi...
Otworzywszy oczy, ujrzała promień słońca prześwietlający
witrażowe okno ponad ołtarzem. Świetliste pasmo dotykało złotego
krzyża i miała wrażenie, że muska też jej głowę. Wydało jej się, że to
znak i że Bóg wysłuchał jej modlitwy; nabrała nadziei, że będzie
bezpieczna, cokolwiek przyniesie jej przyszłość.
Rozdział 4
Zarina pozostała w kaplicy przez dłuższą chwilę. Opuszczając ją
pomyślała, że zgodnie z obietnicą pójdzie odwiedzić panią Blossom.
Upłynie z pewnością sporo czasu, zanim wszyscy ludzie zebrani w
hallu okażą swoje kwity i odbiorą wystawione czeki.
Nie odeszła jeszcze daleko, gdy ujrzała dwóch mężczyzn
zdążających w jej kierunku. Jednego z nich rozpoznała od razu: to on
wzniecił niepokój w hallu. Widocznie dostał czek, jako jeden z
pierwszych, sprawiał zresztą wrażenie osobnika umiejącego się
przepychać. Wyglądał na nieokrzesanego, ubrany był wyzywająco i
pretensjonalnie. Jego twarz, przebiegła i fałszywa, nie budziła
zaufania.
Miała właśnie minąć obu mężczyzn, kiedy oni zastąpili jej drogę.
— Panno Bryden, akurat pani szukaliśmy — powiedział ten
wyzywający.
Zarina uniosła brwi.
— Doprawdy? — spytała.
— A tak. Chcemy pani coś pokazać.
Zarina zastanawiała się, o co może chodzić. Miała ochotę im
odmówić, ponieważ jednak szli koło niej, pomyślała, że byłoby to z
jej strony niegrzeczne.
Idąc korytarzem, dotarli prawie do kuchni i wówczas wyzywający
mężczyzna otworzył drzwi do pokoju, w którym Zarina nigdy
przedtem nie była. Przypuszczała, że za czasów poprzedniego
hrabiego musiał się tu mieścić gabinet jego sekretarza. Pośrodku
pokoju stał stół, na ścianach wisiały mapy, a w rogu piętrzyły się
blaszane,
pomalowane
na
czarno
pudełka,
zawierające
prawdopodobnie
dokumentację
dotyczącą
poszczególnych
gospodarstw oraz całej posiadłości.
W pokoju nie było nikogo. Zarina miała właśnie spytać, w jakim
celu ją tu przyprowadzono, gdy wyzywający mężczyzna zamknął
drzwi zdecydowanym, niemal ostentacyjnym ruchem.
— O co chodzi? — spytała ostro. — Co chcieli mi panowie
pokazać?
— Bo widzi pani, panno Bryden — wyjaśnił mężczyzna —
sprawa jest taka; kiedy regulowali moją należność w hallu, to mi się
przypomniało, że trzymam pieniądze w Coutfs Bank, tym samym, co
pani.
Zarina zesztywniała. Nie podobał jej się poufały ton, którym
mężczyzna zwracał się do niej.
— No więc pomyślałem sobie, że taka bogata panna na pewno nie
poczuje, jeśli wyda ciut więcej.
— Nie rozumiem, o co panu chodzi — powiedziała Zarina. —
Chciałabym stąd wyjść.
Odwróciła się i stwierdziła, że drugi mężczyzna, który dotychczas
nie brał udziału w rozmowie, stoi przed drzwiami. Z jego postawy
wywnioskowała natychmiast, że nie pozwoli jej przejść. Zawahała się
i w tejże chwili wyzywający mężczyzna oznajmił:
— To całkiem prosta sprawa, panno Bryden. Pani tylko podpisze
ten tutaj czek, mój własny, i jestem pewien, że bank go uzna. No bo
dlaczego mieliby robić trudności, kiedy mają stosy pani pieniążków
do dyspozycji?
Mężczyzna przemawiał kpiącym tonem i Zarina odparła,
rozgniewana:
— Nie mam zamiaru kontynuować tej rozmowy. Pragnę znaleźć
jego lordowską mość.
— To pani zajmie najwyżej kilka sekund — powiedział
mężczyzna. — Musi pani tylko złożyć, o, tutaj, swój podpis.
Mówiąc to, położył na stole czek.
Zarina machinalnie przeczytała wypisaną na nim sumę; czek
został wystawiony na dwadzieścia tysięcy funtów.
— Myli się pan głęboko, sądząc, że skłoni mnie pan do
podpisania tego — oświadczyła. — Jestem zresztą zupełnie pewna, że
przedstawiając czek opiewający na tak ogromną sumę, wzbudziłby
pan podejrzenia w banku.
— To raczej mało możliwe, bo i długi jego dostojności są wcale,
wcale — odpowiedział mężczyzna. — Jeśli pani spłaca wszystkich za
jego lordowską mość, a coś mi się tak wydaje, to będzie panią
kosztowało sporo grosiwa i dwadzieścia tysiączków w tę czy we wtę
nie zrobi pani żadnej różnicy.
— Owszem, jest pewna różnica — zaoponowała Zarina. — Pana
propozycja jest nie tylko oszustwem, ale wręcz przestępstwem!
— No, jeśli to jest pani ostatnie słowo — stwierdził mężczyzna
wolno — to nie ma innej rady, jak kapinkę panią przekonać do
zmiany zdania.
Mówiąc te słowa, owinął błyskawicznie chustkę wokół głowy
Zariny, kneblując ją, choć zaczęła się szamotać. Wówczas drugi
mężczyzna, stojący dotychczas przed drzwiami, podszedł i
unieruchomił jej ramiona, obezwładniając ją całkowicie.
Następnie główny napastnik wyjął z kieszeni długi metalowy
łańcuch, z rodzaju tych, których używano nie tylko do przytrzymania
kufrów w czasie jazdy powozem, ale również do przypięcia ich za
pomocą kłódki tak, by nie można ich było ukraść. Mężczyzna owinął
go wokół jej talii i ramion, spinając luźne końce w sposób
uniemożliwiający Zarinie oswobodzenie się z więzów.
— Otwórz no drzwi, Bill — polecił — i sprawdź, czy droga
wolna.
Bill wykonał polecenie, lustrując oba końce korytarza. Wówczas
mężczyzna pociągnął Zarinę ze sobą i obaj zaczęli ją popychać
zmuszając, by szła wraz z nimi. Przez moment rozważała, czy nie
rzucić się na ziemię, ale wiedziała, że w takim wypadku powloką ją
siłą. Bez trudu przyszłoby im również nieść ją we dwóch.
Mogła się tylko modlić, by ktoś nadszedł. Zdawała sobie jednak
sprawę, że w tej części Priory, w której usytuowana była kuchnia,
znajduje się wyłącznie pani Blossom, zajęta gotowaniem. Reszta
służby, z której pozostali już tylko starsi ludzie, przebywała bez
wątpienia we frontowej części domu, gdzie zgromadził się tłum
przybyły na licytację.
Wkrótce prowadzący ją pomiędzy sobą mężczyźni skręcili za róg
korytarza. Zarina uświadomiła sobie z przestrachem, że kierują się w
stronę piwnic. Zajrzała tam zaledwie parę razy w dzieciństwie,
sprowadzona przez synów pana domu. Wiedziała jednak, że piwnice
są ogromne i schodzą głęboko pod Priory. Doszedłszy do otwartych
drzwi, ujrzała za nimi butelki wina, oznakowane podobnie jak meble,
przeznaczone do sprzedaży; nie było ich wiele.
Druga piwnica, do której przeszli następnie, była prawie pusta.
Panowała w niej ciemność, póki Bill nie przyniósł latarni, którą
widocznie uprzednio zapalił i ukrył w kącie. Zarina zrozumiała, że
dwaj mężczyźni musieli być tu wcześniej, decydując, że jeśli ona nie
podpisze czeku, przyprowadzą ją w to właśnie miejsce.
Obecnie Bill poszedł przodem przez ciągnącą się daleko drugą
piwnicę, aż do następnej, nisko sklepionej i zupełnie pustej. Zarina
poczuła, że ogarnia ją przerażenie. Jeżeli mężczyźni zamierzali
pozostawić ją w tej piwnicy, wątpliwe było, by ktokolwiek ją
odnalazł. Kto schodziłby do pustych piwnic, z których jedynie
pierwsza była w użyciu?
Trzecia piwnica kończyła się po prostu ścianą z cegieł, tak jej się
przynajmniej zdawało. Jednakże były w niej małe, wąskie drzwi, które
zaskrzypiały, gdy Bill je otwierał. Prowadziły, one do czwartej
piwnicy, o wiele mniejszej od poprzednich i, jak się wydawało
Zarinie, dość wilgotnej. Nie było w niej śladu antałka czy butelki. Ale
przy jednej ze ścian znajdował się rodzaj otwartej krypty, zrobionej z
ciemnego kamienia.
Prowadzące do niej drzwi były ciężkie i masywne; doszedłszy do
nich Zarina zrozumiała, czemu ją tu przyprowadzono. Mężczyźni
popchnęli ją bliżej odwinąwszy łańcuch otaczający jej talię przewlekli
przez szczelinę w drzwiach, po czym ten pretensjonalnie ubrany
założył ponownie kłódkę, zamykając ją i chowając klucz do kieszeni.
— Bill i ja wyskoczymy coś zjeść — powiedział. — Wrócimy za
dwie — trzy godziny. Przez ten czas powinna się pani namyślić na
podpisanie czeku. A jeśli nie, to może pani tego bardzo pożałować.
Zarina milczała. Mężczyzna stał chwilę, patrząc na nią w świetle
latarni, po czym dorzucił:
— Niebrzydka z pani kobitka i tak sobie myślę, że może dałoby
się panią łatwiej przekonać w inny sposób!
Słysząc ton jego głosu i dostrzegając pożądliwe spojrzenie, Zarina
zadrżała.
— Słuchaj no, Alf — odezwał się Bill — zostaw ją, niech sobie to
przemyśli.
— Idę, idę — odparł Alf z pewnym ociąganiem. — Na razie,
ślicznotko, polecam się łaskawej pamięci do powrotu.
Roześmiał się nieprzyjemnie i obaj mężczyźni wyszli z krypty,
zamykając drzwi za sobą. Zarina słyszała, jak wchodzą na stopnie i
oddalają się, a potem wokół zaległa niezmącona cisza. Ciemność, woń
wilgoci i ta przejmująca cisza wywołały w niej uczucie paniki.
Wyrzucała sobie naiwność i głupotę, jaką okazała, zgadzając się na
towarzyszenie mężczyznom.
Niestety, były to próżne żale. Zarina myślała z przerażeniem o
powrocie napastników. Podejrzewała, że nawet jeśli podpisze czek,
oni gotowi są zostawić ją w piwnicy własnemu losowi. „Cóż znaczy
dwadzieścia tysięcy funtów, kiedy chodzi o życie?", powiedziała
sobie. „Umrę... umrę tutaj!", myślała gorączkowo, z rozpaczą, „i nikt
się nigdy nie dowie, co się ze mną stało."
Próbowała się wykręcić i obrócić, ale obejmujący ją łańcuch
trzymał mocno; wiedziała, że nie zerwie go żadną szarpaniną.
Usiłowała oswobodzić przynajmniej ręce, ale to również okazało się
niemożliwe; próby nie przyniosły jej nic poza bólem.
Wówczas przyszło jej na myśl, że może potrzeć tyłem głowy o
drzwi krypty, do których była przypięta. Tarła więc, poruszając głową
w górę i w dół, usiłując rozluźnić krępujący ją knebel. W końcu, kiedy
była już właściwie przekonana o bezcelowości swoich wysiłków,
zdołała uwolnić usta, a następnie brodę.
Pozbywszy się knebla, poczuła się trochę lepiej; była jednak dość
rozsądna, by wiedzieć, że nawet gdyby wołała i krzyczała z całej
mocy, nikt jej nie usłyszy. Pamiętała, jak jej własny ojciec mówił, że
Priory
jest
niezwykle
solidnie
zbudowana.
Stała
przecież
nieporuszona od trzystu lat i będzie zapewne stała tak samo przez
następne trzysta.
„Cóż teraz pocznę? Co mam dalej robić?", zastanawiała się
Zarina. Pomyślała o promieniu słońca, który przedostał się przez
witraż do kaplicy. Wydało jej się wtedy, że jest to omen, znak z nieba.
A więc teraz mogła jej pomóc jedynie modlitwa. „Pomóż mi, ocal
mnie, Boże", modliła się żarliwie. Błagała też o pomoc swego ojca.
Wiedziała, że wpadłby w furię, gdyby ujrzał ją w tej pułapce.
Zarina usiłowała odgadnąć, ile czasu upłynie, zanim Rolfe
zorientuje się, że jej nie ma. Ale jeśli asystował panu Bennettowi przy
spłacie długów w głównym hallu, będzie prawdopodobnie zajęty dość
długo. Następnie poleci ludziom licytatora oraz własnej służbie, by
umieścili obrazy i meble w miejscach, z których je zabrali. Ale wino
nie zostało przeniesione. Nie było nadziei, że ktokolwiek zejdzie, by
szukać jej w piwnicach.
„Rolfe założy, że wróciłam do domu", pomyślała. Jednak zaraz
przypomniało jej się, że przyjechała z panem Bennettem, który będzie
się spodziewał, że wrócą również razem; a w każdym razie,
poszedłszy po własnego wierzchowca, zobaczy w stajni Kingfishera.
„Ocal mnie, Boże, uratuj mnie", modliła się Zarina. Czuła, że jest
jej coraz zimniej i że dławiące przerażenie ogarnia ją z coraz większą
siłą. Musiała upłynąć godzina, a może nawet dłużej, Zarina bowiem
zatraciła całkowicie poczucie czasu, gdy nagle do jej uszu dobiegł
słaby odgłos. Był bardzo nikły i odległy. Nasłuchiwała przez chwilę,
bojąc się, że nie został wydany przez człowieka. Może to jakiś szczur?
Była pewna, że głęboko w podziemiach są szczury.
Po jakimś czasie odgłos powtórzył się i nagle przyszło jej do
głowy, że może ktoś otwiera drzwi do innych piwnic. „Ktoś"! Słowo
odbiło się krzykiem w jej myślach, nasyłając obraz Alfa i jego
kamrata Billa.
Zażądają teraz, żeby podpisała czek. Ale czy uwolnią ją, jeśli to
zrobi? Była dość inteligentna, by żywić na ten temat poważne
wątpliwości. Pozostawią ją tu raczej, a sami wyprawią się do
Londynu. Mając pieniądze w ręku, z pewnością nie będą się
przejmowali
jej
losem.
Istniało
też
całkiem
spore
prawdopodobieństwo, że zabiją ją przed odejściem, żeby nie mogła
przeciw nim świadczyć. Chustka, przy pomocy której Alf ją
zakneblował, zawiązana była nadal wokół jej szyi. A jeśli zaciśnie ją
trochę mocniej? Zarina z trudem powstrzymała okrzyk grozy.
W tejże chwili posłyszała kroki za drzwiami piwnicy. Za moment
ukażą się Alf i Bill. Ale kroki niespodziewanie zatrzymały się i Zarina
uświadomiła sobie, że słyszała jedną osobę, a nie dwie. I nagle, jak
olśnienie, przyszła myśl: może to wcale nie oni, ale ktoś, kto jej
szuka? Rolfe! Czy możliwe, żeby to był Rolfe?
Przez chwilę nie mogła się nawet odezwać; wreszcie zawołała
zupełnie nieswoim głosem:
— Ratunku!... Ratunku! Pomocy!
Okrzyk zawibrował w krypcie, odbijając się echem od jej ścian.
A potem odezwał się głos:
— Zarino! Jesteś tam? Gdzie właściwie jesteś?
Głos należał do Rolfe'a!
Niezmierna ulga obezwładniła ją na moment tak, że nie od razu
zdołała odpowiedzieć:
— Jestem tutaj!... Tutaj!
Usłyszała, jak Rolfe zbliża się do wąskich, małych drzwi.
Otworzył je i schylając głowę wszedł do środka, a potem podniósł do
góry latarnię, którą trzymał w ręku. Zarina miała niemal wrażenie, że
stoi przed nią rycerz w lśniącej zbroi z aureolą wokół głowy.
— Rolfe! Ach, Rolfe!... — wykrztusiła łamiącym się głosem i łzy
popłynęły jej po policzkach.
Rolfe postawił latarnię na podłodze i dwoma krokami przebył
dzielącą ich odległość.
— Co to ma znaczyć, na miłość boską? — zapytał.
Zarina wyszeptała bezładnie:
— Zjawiłeś się... jesteś tutaj... myślałam, że przyjdzie mi
umrzeć!... Zostawili mnie i poszli... ale mają wrócić...
— Kto taki?
— Dwaj mężczyźni, którzy chcieli, żebym podpisała czek na
dwadzieścia tysięcy funtów... — wyjąkała Zarina z trudem.
Rolfe mocował się z łańcuchem owiniętym wokół jej talii, ale
kłódka okazała się solidna.
— Sam sobie z tym nie poradzę — zdecydował. — Będę musiał
pójść po pomoc.
— Nie! Proszę! — zawołała Zarina. — Nie mogę znieść myśli, że
ktoś zobaczy, co tu się wydarzyło...
Czułaby się głęboko upokorzona. Gdyby służba, czy ktokolwiek
inny dowiedział się, że szantażowano ją i spętano łańcuchem, historia
rozeszłaby się po całym hrabstwie dostarczając powodu do śmiechu;
ludzie uważaliby, że słusznie dostało jej się za swoje, ponieważ ma
tak dużo pieniędzy.
Rolfe, który zdawał się rozumieć jej obawy, powiedział:
— Poczekaj chwilę. Idąc tutaj, widziałem coś przydatnego. —
Chwycił latarnię i wyszedł z piwnicy, dodając: — wrócę za minutę,
najwyżej za dwie.
Słyszała, jak oddala się pospiesznie drogą, którą przyszedł.
Musiał dojść do drugiej piwnicy, nim posłyszała ponownie odgłos
jego kroków. Nasłuchiwała ich, powstrzymując oddech, truchlejąc na
myśl, że mogłaby znów zostać sama; policzki miała nadal mokre od
łez. Rolfe powrócił, trzymając w ręku masywną siekierę, używaną do
otwierania beczek. Postawiwszy latarnię, powiedział:
— Musisz się pochylić do przodu, ile zdołasz, inaczej uderzenie
szarpnie cię mocno.
— To nieważne, jeśli tylko mnie oswobodzisz — odpowiedziała
Zarina, postępując wedle jego instrukcji.
Zobaczyła, jak Rolfe unosi siekierę wysoko do góry i opuszcza,
uderzając z całej siły w łańcuch. Cios skruszył metalowe ogniwa,
odłamując zarazem fragment drzwi do krypty, który zwalił się z
hukiem na ziemię.
Zarina była wolna! Strząsnęła z siebie resztki łańcucha, pocierając
ramiona w miejscach, gdzie zbyt mocno uciskające ogniwa wpiły się
w ciało i nagle poczuła się bliska omdlenia. Musiała się zachwiać,
ponieważ Rolfe otoczył ją ramieniem.
— Wszystko będzie dobrze — powiedział. — Już po strachu.
Zabiję tych mężczyzn, jeśli tylko ich znajdę.
Zarina nie odpowiedziała. Zamknęła oczy, opierając mu głowę na
ramieniu.
— Chodźmy z tego ponurego miejsca. Możesz iść sama, czy
chcesz, żebym cię zaniósł?
— Już... dobrze się czuję — odparła Zarina z wysiłkiem.
Rolfe rzucił siekierę na ziemię i nadal ją obejmując wziął latarnię
w drugą rękę, po czym wyszli wolno z piwnicy. Przechodząc przez
kolejne pomieszczenia znaleźli się u wejścia do piwnic. Widniejący za
nim korytarz zalany był słońcem, wpadającym przez jedno z okien.
Zarina otarła ślady łez z policzków.
— Powinnaś się czegoś napić — stwierdził Rolfe, spoglądając na
skrzynki z winem.
— Obiecałam odwiedzić panią Blossom... i właściwie wolałabym
napić się herbaty — odparła Zarina.
— Jak sobie życzysz. Rozumiem, że nie chcesz, by ktokolwiek
dowiedział się co zaszło.
— Naturalnie, że nie; ale ci mężczyźni wrócą... i mogą ci coś
zrobić...
— Już ja przypilnuję, żeby nigdy więcej nie przestąpili progów
Priory — zapewnił Rolfe. — A teraz chodź do kuchni. Muszę jeszcze
wydać pewne dyspozycje, zanim odwiozę cię do domu.
— Czy pan Bennett już odjechał?
— Tak, opuścił Priory, kiedy skończył z płaceniem rachunków —
potwierdził Rolfe. — Zakładał, że zostaniesz ze mną trochę dłużej.
Powiedziałem mu, że odprowadzę cię do domu. Dopiero po jego
odjeździe zorientowałem się, że cię nie ma i nie mogłem cię znaleźć.
— Myślałam, że nie zejdziesz wcale do piwnic...
— Nie zrobiłbym tego przypuszczalnie, gdyby Yates nie
powiedział mi, że zauważył dwóch mężczyzn, którzy stamtąd
wychodzili. Podejrzewał, że kradną wino, ale kiedy poszedłem
sprawdzić, niczego nie brakowało. Traf chciał — dokończył,
uśmiechając się do niej — że postanowiłem zobaczyć, co znajduje się
w innych piwnicach.
— To chyba mój anioł stróż podszepnął ci, co masz zrobić... —
odparła Zarina.
W głębi duszy sądziła, że krokami Rolfe'a kierował sam Bóg, a
także jej ojciec. Nie miała jednak dość śmiałości, by wypowiedzieć
swoją myśl na głos.
W kuchni, do której doszli po chwili, czekała pani Blossom.
— A już myślałam, że zapomniała panienka o nas wszystkich,
panno Zarino — powiedziała. — Ale pan Yates zapowiadał, że
panienka przyjdzie, więc czekałam.
— Chyba wie pani, że nie odjechałabym bez przywitania się z
panią — odpowiedziała Zarina z uśmiechem.
— Panna Zarina bardzo potrzebuje filiżanki dobrze osłodzonej
herbaty — wtrącił Rolfe. — Zmęczyła się ogromnie, zwiedzając
wszystkie zakątki Priory, a pani sama zawsze utrzymuje, że nic się nie
równa z filiżanką dobrej herbaty.
— Bo też to szczera prawda — zapewniła go pani Blossom. — I
jeśli tego panience potrzeba, to zaraz ją panienka dostanie, bo akurat
zaparzyłam herbatę dla siebie.
Imbryk stał na kuchni. Po wyjściu Rolfe'a pani Blossom napełniła
dwie duże filiżanki mocną herbatą cejlońską.
— Wygląda panienka trochę blado — zauważyła, nie przerywając
krzątaniny — więc dam panience przyzwoitą łyżkę miodu zamiast
cukru do herbaty. Nic tak nie przywraca sił, jak odrobina miodu.
— Właśnie tego mi było trzeba — zgodziła się Zarina.
Istotnie, po wypiciu herbaty poczuła się znacznie lepiej. Siedziała,
gawędząc z panią Blossom i słuchając wszystkich miejscowych
nowinek aż do powrotu Rolfe'a. Na jego widok gospodyni spytała:
— Wasza lordowska mość, czy to prawda, co mówił pan Yates, że
wasza lordowska mość i panna Zarina są zaręczeni?
— Tak, to prawda — potwierdził Rolfe. — Zabieram jutro pannę
Zarinę do Francji, żeby przedstawić ją moim krewnym. Byłoby im
przykro, gdyby nie poznali jej przed ukazaniem się wiadomości o
zaręczynach w prasie.
— A to się szczęśliwie ułożyło i wizyta będzie na pewno
przyjemna — stwierdziła pani Blossom. — Dołożymy starań, żeby po
powrocie Priory wyglądała tak, jak za życia jej lordowskiej mości.
— Nie wątpię, że zadbacie o nią wspaniale — powiedział ciepło
Rolfe.
Wyszedłszy z kuchni, opuścili dom bocznym wejściem, kierując
się do stajni. Rolfe wydał widocznie polecenie chłopcom stajennym,
bo Kingfisher oraz jeden z jego własnych koni czekały osiodłane.
Ruszyli więc w drogę, jadąc przez park. Zarina rozglądała się
nerwowo, jakby spodziewała się ujrzeć znienacka Alfa i Billa, którzy
zamierzali przecież powrócić, wziąć czek i udać się możliwie szybko
do Londynu, by go zrealizować.
— Jak zdołasz przeszkodzić tym ludziom w ponownym
wtargnięciu do domu? — spytała Rolfe'a.
— Uprzedziłem Yatesa, że spodziewam się najścia łotrzyków,
którym Darcy był winien pieniądze i którzy niewątpliwie będą
próbowali ukraść to, czego nie udało im się tanio kupić. Yates z resztą
służby dopatrzą, aby wszystkie okiennice były zamknięte, a drzwi
zaryglowane. — Widząc, że Zarina słucha w napięciu, Rolfe mówił
dalej: — Dwaj chłopcy stajenni zgłosili się, by pełnić straż na
ochotnika; obiecałem wynagrodzić ich dodatkowo, co przyjęli z
radością.
— To wszystko bardzo rozsądne z twojej strony — odrzekła
Zarina — ale proszę... uważaj na siebie. I nie zapomnij przyjechać po
mnie jutro o świcie.
— Pamiętam o tym.
Jechali przez chwilę pod drzewami pogrążeni we własnych
myślach.
— Wiesz, nie mam paszportu — wyznała w jakimś momencie
Zarina.
— Dopiszę cię do mojego — oświadczył Rolfe krótko.
Gnębiło go wyraźnie, że zmuszona będzie udawać jego żonę, co
Zarina doskonale rozumiała; powiedziała więc prędko:
— Jestem podekscytowana na samą myśl o podróży do Indii.
Zawsze pragnęłam zwiedzić ten kraj.
— Sądzę, że kiedy tam dotrzemy, będziesz myślała z ulgą o
powrocie do Anglii i o wygodach, do których przywykłaś —
stwierdził Rolfe dość chłodno.
Zarina wiedziała, że nadal nie może pogodzić się z myślą o
korzystaniu z jej pieniędzy. Był absolutnie zdecydowany nie wydać
ani jednego jej pensa na własne potrzeby. Rozumiejąc, że
dyskutowanie z nim na ten temat pogorszyłoby tylko sytuację, Zarina
zagadnęła:
— Za kilka minut dojedziemy do płaskich terenów i zamierzam
trochę pogalopować. Czy jesteś gotów ścigać się ze mną?
— Z pewnością spróbuję cię przegonić — obiecał Rolfe.
— Będę bardzo zła, jeśli ci się to uda! — odparowała Zarina.
Ścigali się niemal przez milę. Wierzchowiec Rolfe'a pobił
Kingfishera o głowę; Zarina była świadoma, że Rolfe zawdzięcza
zwycięstwo nie tyle swojemu koniowi, ile wysokim umiejętnościom
jeździeckim. Gdy konie zwolniły biegu, oznajmiła:
— Teraz czuję się znacznie lepiej.
— Proponuję, żebyś zaraz po powrocie do domu poszła spać —
powiedział Rolfe. — Masz za sobą bardzo nieprzyjemne przejście, a
nie chciałbym, żebyś jutro zasłabła.
— O tym nie ma mowy; bądź też pewien, że nie zaśpię — odparła
Zarina. — Nie chciałabym tylko, żeby doszło do zatargu ze stryjem.
— Tego powinnaś unikać za wszelką cenę — przytaknął Rolfe.
— Sądzę, że stryj będzie się spodziewał po mnie bierności i
uległości — stwierdziła Zarina z namysłem.
— Wobec tego tak właśnie powinnaś się zachować —
odpowiedział Rolfe i ku jej zdziwieniu osadził nagle konia w miejscu,
pytając: — Czy jesteś zupełnie pewna, że podjęłaś właściwą decyzję?
Może gdybyś przemówiła rozsądnie, wyjaśniając, jak bardzo nie
lubisz księcia, twój stryj zgodziłby się porzucić swoje projekty i
pozwolił ci wybrać kogoś stosowniejszego?
— Nikt nie wyda się stryjowi Aleksandrowi stosowniejszy od
księcia Malnesbury — powiedziała z przekonaniem Zarina — i jeśli
nie zabierzesz mnie ze sobą, Rolfe, on takim czy innym sposobem
zmusi mnie do tego ślubu, a wtedy wszystko będzie stracone na
zawsze.
W jej głosie zabrzmiała nuta niekłamanej trwogi, którą Rolfe
wychwycił bez trudu.
— Więc dobrze — powiedział. — Będę czekał na ciebie za
kwadrans piąta tam, gdzie zaproponowałaś. Nie spóźnij się tylko, bo
jeżeli nie zdążymy na pociąg, to statek odpłynie bez nas.
— Będę na pewno na czas — przyrzekła Zarina — i bardzo ci
dziękuję.
Po chwili milczenia odezwała się ponownie:
— Chyba lepiej będzie, żebyś nie pokazywał się teraz stryjowi
Aleksandrowi. Modlę się tylko, żeby nikt mu nie doniósł, że
ogłosiłam nasze zaręczyny na licytacji.
— Nie przypuszczam, żeby wiadomość dotarła do niego
wcześniej niż jutro rano, kiedy to służba na pewno zacznie o tym
mówić.
— Mam nadzieję. Do widzenia, Rolfe, i jeszcze raz ci dziękuję.
— To ja jestem ci winien ogromną wdzięczność, o czym
chciałbym powiedzieć — zauważył Rolfe.
— Porozmawiamy o tym w podróży — zaproponowała Zarina,
kierując się w stronę domu.
Kiedy dojechała do stajni, na dziedziniec wyszedł Jenkins.
— O, wróciła panienka! — zawołał z widoczną ulgą. — Już
zacząłem się bać, że się panienka zgubiła.
— Wyprawiłam się bardzo daleko — wyjaśniła Zarina.
— Tak sobie myślałem, że to właśnie panienka zrobi pierwszego
dnia po powrocie — przytaknął Jenkins. — I co panienka powie o
majątku?
— Jest w kwitnącym stanie! — uśmiechnęła się Zarina. — Tak,
jak to sobie wyobrażałam. A Kingfisher spisał się po prostu
wspaniale. Utrzymujesz go w doskonałej kondycji, Jenkins.
— Miałem nadzieję, że usłyszę to od panienki. Czy jutro również
będzie panienka jeździła?
— Dam ci jeszcze znać — odparła Zarina wymijająco. —
Dziękuję, Jenkins. Dobranoc.
— Dobranoc, panno Zarino. Z panienki powrotem odżyły dawne
czasy.
Jenkins zaprowadził Kingfishera do stajni, a Zarina skręciła w
stronę domu. Poczuła nagle, że nie ma siły na znoszenie obecności
stryja przy kolacji, do której zostało pół godziny. Doszedłszy
korytarzem do hallu, zastała w nim, zgodnie z przewidywaniem,
Duncana.
— Jeździłam dzisiaj konno przez większość dnia, Duncanie —
powiedziała — i czuję się bardzo zmęczona. Czy mógłbyś przekazać
generałowi, że poszłam się położyć? Chciałabym dostać coś do
zjedzenia w sypialni.
— Dobrze, panno Zarino — odparł Duncan. — A pan generał nie
będzie sam przy kolacji.
— Ach tak? — zdziwiła się Zarina.
— Tak, panienko. Zaprosił na wieczór pastora z żoną.
— Prawdziwe przyjęcie! — wykrzyknęła Zarina. — Wobec tego
przeproś ich w moim imieniu. Ale mam za sobą ogromnie męczący
dzień.
— Jestem pewien, że wszyscy to zrozumieją, panienko.
Zarina poszła spiesznie na górę, nie chcąc spotkać stryja w drodze
do swojego pokoju. Wiedziała doskonale, czemu pastor został
zaproszony na kolację. Stryj pragnął z nim omówić przygotowania do
ślubu.
Ponieważ był to jej dom i jej posiadłość, wszyscy zatrudnieni
przez nią ludzie będą naturalnie oczekiwali rozstawienia obszernego
namiotu, pod którym zasiądą, by wypić jej zdrowie piwem czy
jabłecznikiem. Będą się też zapewne spodziewali pokazu ogni
sztucznych wieczorem, po odjeździe nowożeńców, udających się w
podróż poślubną.
Projekty te wymagały starannego opracowania; Zarina wiedziała,
że generał zajmie się tym z ochotą. Pewna była, że zaczął już układać
listę gości, których liczba dojdzie niewątpliwie do pięciuset lub więcej
osób. Taki obraz uroczystości weselnych stawał jej samej przed
oczami przy kolejnych oświadczynach tłumu konkurentów.
Ale żeby pan młody, choćby z tytułem książęcym, okazał się
niemal starcem — myśl była nie tylko przerażająca, ale nienawistna.
Znów ogarnęły ją dreszcze. Bała się, że mimo wszystkich planów,
które poczyniła z Rolfe'em, stryj zdoła w jakiś sposób udaremnić jej
ucieczkę.
Po pełnych grozy przejściach w piwnicy Zarina czuła rzeczywistą
potrzebę wypoczynku. Wiedziała jednak, że musi się całkowicie
spakować. Rozebrawszy się z pomocą swojej osobistej pokojówki,
Zarina udała się do łóżka. Zjadła doskonałą kolację, którą
przyniesiono jej na tacy, po czym oznajmiła, że ma zamiar zasnąć.
Odczekała jakiś czas, by zyskać pewność, że nie natknie się na
nikogo za drzwiami, a następnie poszła cicho na strych, gdzie
przechowywane były kufry i walizy. Szukała czegoś lekkiego,
wiedząc, że nazajutrz rano będzie sobie musiała poradzić sama; ciężki
kufer wymagałby pomocy lokaja.
Na strychu znajdowała się wielka liczba kufrów, waliz i toreb,
nagromadzonych przez lata. Po dłuższych poszukiwaniach Zarina
znalazła dwie lekkie walizki, które musiały kiedyś należeć do kogoś
ze służby: nie można ich było nawet porównać do wytwornych
skórzanych walizek używanych w przeszłości przez matkę, ani do
tych, które kupowała sama w Londynie.
Po zniesieniu obu walizek do sypialni, Zarina zamknęła drzwi na
klucz i zabrała się do pakowania. Pomyślała, że jeśli istotnie, zgodnie
z zapowiedzią Rolfe'a, mają podróżować statkiem handlowym,
potrzebne jej będą najprostsze i najskromniejsze stroje. Niestety,
wszystkie suknie, które stryjenka Edith pomogła jej wybrać w
Londynie, były niezwykle szykowne i ozdobne. Ostatecznie wybrała
najskromniejszą suknię na podróż, zdjęła także wszystkie ozdoby z
kapelusza, który zamierzała do niej włożyć; miała nadzieję, że w ten
sposób będzie się możliwie mało rzucała w oczy.
Ukończywszy pakowanie, Zarina napisała do stryja, informując
go, że wyjeżdża do Francji. I dopiero wówczas uświadomiła sobie, że
będą jej potrzebne pieniądze. Rolfe twierdził co prawda, że nie
pozwoli jej za nic płacić; Zarina obawiała się jednak, że po
przyjeździe do Indii on gotów się z nią rozstać.
Nie będzie żadnego powodu, by nie miała wracać do Anglii
najbardziej komfortowym statkiem pasażerskim. Będą jej też
potrzebne eleganckie stroje podobne do tych, które zmuszona była
zostawić teraz w domu.
„Stanowczo potrzeba mi pieniędzy", pomyślała zastanawiając się,
skąd je wziąć. Miała pewną ilość biżuterii, którą mogła ze sobą
zabrać. Miała także własną książeczkę czekową, na której posiadanie
nalegała. Doszło z tej przyczyny do starcia ze stryjem, który
oświadczył, że rachunki londyńskie będą regulowane przez jego
sekretarza, a pan Bennett został wyposażony w pełnomocnictwo.
Jednakże Zarina pragnęła być niezależna. Cieszyła się teraz, że swego
czasu wyszła zwycięsko z długiej scysji ze stryjem.
„Muszę mieć jakieś pieniądze", powtórzyła w myślach i w tejże
chwili przypomniała sobie, że pan Bennett trzymał zawsze sporą ilość
gotówki w schowku domowym, by móc wypłacać w każdy piątek
pobory tygodniowe. Tego dnia przypadał akurat czwartek, czyli
pieniądze musiały leżeć w równych stosach, przygotowane na jutro.
W szlafroku i miękkich pantoflach Zarina zeszła ze schodów,
mając nadzieję, że nikt jej nie zauważy. Na szczęście stryj był jeszcze
w jadalni, roztaczając tym barwniejszą wizję uroczystości weselnych,
że żona pastora zostawiła panów przy portwajnie, przechodząc do
salonu. Wiedząc o tym, Zarina nie poszła głównymi schodami. Bez
kłopotu wślizgnęła się do gabinetu pana Bennetta, nie zauważona
przez nikogo.
Już w wieku kilkunastu lat wiedziała, gdzie znajduje się klucz od
schowka. Matka niejednokrotnie powierzała jej odniesienie do skrytki
biżuterii po proszonej kolacji. Było to dodatkowe zabezpieczenie na
wypadek, gdyby jakiś rabuś próbował splądrować dom w czasie, gdy
jego właściciele jeździli konno, a pan Bennett zajęty był w odległych
krańcach posiadłości; w takich dniach wracał do swojego gabinetu
dopiero wieczorem, lub wręcz nazajutrz rano.
Znalezienie klucza w miejscu, gdzie pan Bennett zawsze go
przechowywał i otworzenie schowka było dziełem paru chwil. Zarina
nie myliła się: spoczywały w nim stosy monet oraz banknoty. Wzięła
dwieście funtów, pozostawiając na ich miejscu informację, ile
pieniędzy zabiera. Następnie zamknęła schowek, wkładając klucz na
powrót do szuflady.
Nie dostrzeżona przez nikogo wróciła do swojego pokoju i
położyła się do łóżka z poczuciem, że postąpiła praktycznie i
rozsądnie. Ojciec z pewnością pochwaliłby ją za samodzielność
myślenia; każde niedopatrzenie mogłoby się okazać fatalne w
skutkach.
„Tak bym chciała, żebyś mi towarzyszył, papo", pomyślała
odmówiwszy pacierz. „Tylekroć obiecywałeś, że weźmiesz mnie za
granicę." Uśmiechnęła się do siebie. „A teraz muszę wyjechać z
Rolfe'em, który wcale tego nie pragnie i z pewnością znajdzie jakąś
wymówkę, żeby nie pokazać mi Indii, kiedy będziemy na miejscu."
Następnie jednak Zarina pomyślała, że nic nie jest ważne w
porównaniu z uwolnieniem się od stryja i księcia.
Przed ułożeniem się do snu Zarina nastawiła dzwonek w swoim
budziku. Był to nowy rodzaj zegara, który kupiła sobie na Bond
Street. Lubiła wstawać bardzo wcześnie i odbywać konne przejażdżki,
a jej pokojówka spóźniała się niekiedy. Teraz zadowolona była, że
sprawiła sobie budzik. Nastawiła go na kwadrans po czwartej, a
czując się wyczerpana, zdmuchnęła świece i ułożyła się z zamiarem
natychmiastowego zapadnięcia w sen.
Jej ostatnią myślą było, że gdyby nie Rolfe, mogłaby nadal tkwić
przykuta w piwnicach Priory lub nawet zostać brutalnie zabita. „Ale
przecież żyję! Żyję!", powiedziała sobie i zabrzmiało to jak okrzyk
radości. „I musiałabym mieć wyjątkowego pecha, żeby stryj
Aleksander mnie złapał!"
Rozdział 5
Ubrawszy się, Zarina otworzyła ostrożnie drzwi sypialni.
Pogrążony we śnie dom był cichy i nieruchomy; wschodzące słońce
zaczynało właśnie zaglądać do okien.
Upewniwszy się, że wokół nie ma nikogo, Zarina położyła list,
który napisała do stryja, na stoliku znajdującym się za drzwiami.
Następnie wzięła obie walizki i skierowała się na palcach w stronę
bocznych schodów. Nikt nie widział ani nie słyszał, jak wymknęła się
przez drzwi prowadzące do stajni. Zgodnie z jej przypuszczeniem,
było jeszcze za wcześnie, by którykolwiek z młodych chłopców
stajennych krzątał się w pobliżu. Spodziewała się też, że minie
przynajmniej godzina, zanim Jenkins nadejdzie ze swego własnego
domu.
Zarina zaczęła przemierzać brukowany dziedziniec z walizkami,
które z każdym krokiem ciążyły jej coraz bardziej. Z ulgą zobaczyła
idącego naprzeciw Rolfe'a, który wziął od niej bagaż. Nie zamienili
ani słowa; Zarina wiedziała dobrze, jak daleko niesie się głos o świcie,
podobnie zresztą jak w nocy.
Zmierzali oboje szybkim krokiem do miejsca, gdzie czekał na
nich zaprzężony w dwa konie powóz, ukryty tak, by był niewidoczny
z dziedzińca. Dopiero gdy minęli boczną bramę, prowadzącą na drogę
wśród łąk, Zarina obwieściła z triumfem:
— Udało nam się! Naprawdę się udało!
— Spodziewałem się, że zaśpisz — zauważył Rolfe.
Zarina spojrzała na niego z oburzeniem i zorientowała się, że
Rolfe mówi żartobliwie.
— Miałam tak dużo do zrobienia, że zostało mi zaledwie około
dwóch godzin snu — powiedziała. — Strach mnie ogarniał na myśl,
że nie obudzę się na czas i pojedziesz beze mnie.
— Zastanawiałem się, co zrobię, jeśli się nie pokażesz.
— Jestem pewna, że w takim wypadku pozostawiłbyś mnie
własnemu losowi!
— Może tak, a może nie — odpowiedział zagadkowo Rolfe.
Myśli Zariny pobiegły tymczasem ku Priory.
— Czy wieczorem wydarzyło się cokolwiek?
— Nie, nic godnego uwagi — stwierdził Rolfe. — Wydałem
Yatesowi mnóstwo poleceń, które, mam nadzieję, będzie dziś
pamiętał, a potem poszedłem spać.
Droga do stacji opatrzonej wyraźnym napisem „Linwood Priory"
nie była długa. W braku tragarza, Rolfe zaniósł na peron walizki
Zariny, a następnie swoje własne.
Poranny pociąg nadszedł o czasie. Zarina nigdy jeszcze nie
podróżowała w takich warunkach. Pociąg różnił się zasadniczo od
tych, do których przywykła: dotychczas jeździła w rezerwowanych
wagonach pierwszej klasy, najpierw w towarzystwie ojca i matki, a po
ich śmierci ze stryjem.
Ławki w pociągu, którym obecnie podróżowali, zrobione były z
twardego drzewa i nie wyściełane. Nie było też żaluzji ani zasłon w
oknach. Konduktor czekał, aż własnoręcznie umieszczą walizki w
wagonie bagażowym. Ale dla Zariny ważny był jedynie fakt, że
odjeżdża coraz dalej od stryja; udało jej się uciec bez konieczności
udzielania mu jakichkolwiek wyjaśnień.
Gdy wysiedli w Londynie, Rolfe wynajął dorożkę, która zawiozła
ich do Tilbury. Dojechawszy do nabrzeża, Zarina pomyślała, że ten
przejazd musiał Rolfe'a sporo kosztować; ale bojąc się narazić na jego
gniew, nie próbowała nawet zaproponować, że zapłaci swoją część.
W porcie musieli jeszcze iść jakiś czas, niosąc własne bagaże;
wreszcie znaleźli się przy statku handlowym, którym mieli płynąć.
Obdrapany i niechlujny, statek istotnie nie przedstawiał się
imponująco. Zarina miała nadzieję, że w środku nie okaże się równie
brudny, jak na zewnątrz. Weszli na pokład po trapie.
Na statek ładowano właśnie rozmaite towary. Wśród dziwnej
zbieraniny zauważyli elegancki ekwipaż, przewożony do Indii, jak
przypuszczała Zarina, na życzenie któregoś z przebywających tam
oficerów brytyjskich. Powóz zrobi niewątpliwie wielkie wrażenie na
okolicznej ludności.
Znalazłszy się na pokładzie, Rolfe rozejrzał się za kapitanem.
Wokół nie było nikogo. Podeszli do oszklonego okienka, za którym
musiało mieścić się biuro.
— Czy jest tu ktoś? — spytał Rolfe.
Odpowiedziała im cisza, ale w chwilę potem do okienka zbliżył
się wysoki mężczyzna z przerzedzonymi rudymi włosami, ubrany w
samą koszulę, bez marynarki.
— Jestem Rolfe Wood — oznajmił Rolfe. — Zamówiłem kabinę
na swoje nazwisko. Czy jest pan kapitanem statku?
— Tak jest — potwierdził mężczyzna. — A kabina czeka na
pana.
Mówił z wyraźnym szkockim akcentem. Skończywszy, spojrzał
pytająco na Zarinę.
— Niespodziewanie okazało się, że będzie mi towarzyszyła żona
— wyjaśnił Rolfe. — Prosilibyśmy więc, jeśli to możliwe, o dwie
kabiny.
— Żona? — powtórzył kapitan. — Powiedział pan: żona?
— Tak, to moja żona, pani Wood — odparł Rolfe.
Kapitan zlustrował Zarinę od stóp do głów w sposób, który uznała
za impertynencki, po czym zagadnął dość grubiańskim tonem:
— Jeśli jesteście małżeństwem, to zastanawiam się, po co wam
dwie kabiny.
— Mój mąż chrapie — powiedziała szybko Zarina — i nie mogę
przez to spać.
Kapitan przyjrzał im się podejrzliwie. Następnie odwrócił się,
znikając w kabinie, znajdującej się za drewnianym przepierzeniem.
Zarina zerknęła na Rolfe'a z pewną obawą.
— Co on robi? — spytała szeptem.
— Poszedł sprawdzić, czy znajdzie się dla ciebie wolna kabina.
Zarinie nie przeszło nawet przez myśl, że może nie być
dodatkowej kabiny. Czekała z niepokojem na powrót kapitana. Była
tak zdenerwowana, że zdjęła rękawiczki, czując przypływ gorąca,
choć był jeszcze dość wczesny ranek.
W tej chwili kapitan ukazał się ponownie.
— Mam dwie sąsiadujące kabiny — powiedział — co pewnie
wam odpowiada.
— Jak najbardziej — przytaknął Rolfe. — Dziękujemy panu
bardzo.
— Ale ciągle... — kapitan urwał nagle. — Zaraz, a gdzie jest pani
obrączka? — spytał zupełnie innym tonem, patrząc na lewą rękę
Zariny.
Zarina przez chwilę bała się niemal odetchnąć, ale ponieważ
Rolfe milczał, pospieszyła z wyjaśnieniem:
— Musieliśmy ją zastawić... żeby zapłacić za podróż.
— To mi się wydaje trochę dziwne — zauważył kapitan — bo
suknię to ma pani tak wytworną, że nadałaby się do pałacu
królewskiego.
Zarina włożyła z rozmysłem najskromniejszą suknię, ale zdawała
sobie sprawę, że nadal wygląda zupełnie nie na miejscu na pokładzie
obskurnego statku.
Pragnąc uśpić podejrzenia kapitana, odpowiedziała bez namysłu:
— Dostałam tę suknię w prezencie...
— Tak sobie właśnie myślałem — odparł kapitan kpiącym tonem.
Zarina nie zrozumiała, o co mu chodzi, natomiast Rolfe
zareagował natychmiast:
— Będzie pan łaskaw, kapitanie, nie robić uwag obrażających
moją żonę.
Przez parę chwil obaj mężczyźni patrzyli sobie w oczy w
milczeniu. Następnie kapitan przemówił wolno:
— Jestem bogobojnym człowiekiem i nie toleruję żadnych
sztuczek na moim statku. Jeśli pan jest żonaty, jak pan twierdzi, panie
Wood, to proszę mi pokazać świadectwo ślubu albo płynąć do Indii
innym statkiem.
Zarina rzuciła Rolfe'owi gorączkowe spojrzenie. Jeśli ich wyjazd
zbytnio się opóźni, stryj gotów odkryć, gdzie ona jest i uniemożliwić
jej opuszczenie Anglii.
— Uważam, że jest pan zbyt podejrzliwy, kapitanie — powiedział
Rolfe spokojnie i z godnością. — Pozwoli pan przedstawić sobie mój
paszport, w którym widnieje również imię i nazwisko mojej żony.
Mówiąc to, wydobył z wewnętrznej kieszeni marynarki paszport,
który został wystawiony na kraje kolonialne przez sekretarza stanu i
nosił
podpis
hrabiego
Kimberley.
Dokument,
sporządzony
nadzwyczaj eleganckim pismem, stwierdzał, że Rolfe Wood jest
poddanym brytyjskim. Gdy Rolfe wręczył paszport kapitanowi,
Zarina zauważyła, że poniżej podpisu hrabiego widnieje adnotacja:
„oraz jego żona, Zarina Wood".
Kapitan wziął paszport do ręki, studiując go uważnie i czytając
każdą linijkę po kolei. Doszedłszy do imienia Zariny, powiedział
oskarżycielskim tonem:
— To zostało dopisane!
— Oczywiście — zgodził się Rolfe. — Miałem ten paszport już
wcześniej, a po ślubie poprosiłem o umieszczenie w nim mojej żony,
żeby mogła podróżować wraz ze mną.
— A ja chciałbym jednak zobaczyć wasze świadectwo ślubu —
powtórzył uparcie kapitan.
Zarina zaczęła się gorączkowo zastanawiać, co teraz począć. I
wówczas, jakby natchniona przez swego ojca, powiedziała:
— Niestety, nie zabrałam go ze sobą, po prostu dlatego, że bałam
się je zgubić. Ale jeżeli chce pan zyskać pewność, że jesteśmy
legalnie mężem i żoną, może pan nam osobiście udzielić ślubu, kiedy
tylko wypłyniemy na morze.
Przeczytała w jakiejś książce, że kapitan ma prawo udzielić ślubu
pasażerom na statku, jeśli zajdzie taka potrzeba.
Kapitan wyglądał na zdziwionego, ale potwierdził:
— Ma pani całkowitą słuszność. No więc niech będzie. Daję wam
te dwie kabiny, ale ponieważ nie chcę, żeby inni pasażerowie
wyciągali błędne wnioski, uważam, że powinna pani nosić obrączkę.
Żadne z nich nie odpowiedziało; ulga na myśl o niespodziewanym
zwycięstwie odniesionym w sporze z kapitanem odebrała im mowę.
Kapitan podał im przez okienko kartkę, na której wypisane były
numery ich kabin, spodziewając się wyraźnie, że odszukają je
samodzielnie. Tak więc Zarina oraz Rolfe, obarczony jej bagażem,
zeszli po schodach prowadzących do części pasażerskiej i zagłębili się
w wąski korytarz, odczytując numery na drzwiach kolejnych kabin.
Wreszcie znaleźli dwie, które zostały im przydzielone, i weszli do
środka.
Oba pomieszczenia były ciasne i wąskie. W każdym z nich
znajdowały się dwie koje, umieszczone jedna nad drugą; poza tym
miejsca było tak mało, że zaledwie można się było obrócić. Zarina
była zadowolona, że nie musi dzielić swojej kabiny z kimkolwiek, a
już zwłaszcza z mężczyzną tak dużym jak Rolfe. Żadna z kabin nie
wydawała się szczególnie wygodna.
Decydowali właśnie, w której zamieszka Zarina, kiedy ukazał się
steward. Miał on równie nieokrzesany wygląd, jak kapitan.
Poinformował ich, że jeśli życzą sobie prześcieradeł i koców, będą
musieli za nie zapłacić dodatkowo. Zarinie wydało się to dziwne,
jednak Rolfe, który widać zetknął się już z podobnym procederem
wcześniej, zaakceptował dodatkową opłatę bez sprzeciwu.
Kiedy pościel została dostarczona, Zarina przekonała się z ulgą,
że wszystko jest przynajmniej czyste, choć koce były mocno
zniszczone. Zorientowawszy się, że Zarina patrzy na nie bez
entuzjazmu, Rolfe pocieszył ją:
— Nie będziesz ich potrzebowała długo. Kiedy znajdziemy się na
Morzu Śródziemnym, zrobi się gorąco, a po wpłynięciu na Morze
Czerwone wręcz upalnie.
— Nie mam żadnych powodów do narzekań — odparła Zarina.
— Próbuję tylko zrozumieć, jak to jest na statku handlowym.
Starała się mówić możliwie taktownie, ale Rolfe oświadczył
ostro:
— Nie stać mnie na nic lepszego, a jeśli będziesz cierpiała
niewygody, możesz winić jedynie samą siebie.
Co powiedziawszy, wyszedł z kabiny, którą Zarina przeznaczyła
dla siebie, przechodząc do drugiej i zatrzaskując za sobą drzwi z
rozmachem.
Zarina westchnęła. Wiedziała dobrze, że Rolfe jest niechętny jej
obecności na statku. Do tego podkreślał uparcie, by nie miała żadnych
wątpliwości, że płaci nie tylko za siebie, ale również za nią, choć
doprawdy nie było go na to stać.
„Tego rodzaju duma jest niedorzecznością", myślała Zarina.
Zastanawiała się, jak uniknąć nieprzyjemnych komentarzy na temat
jej pieniędzy, które gotów był wypowiadać przez całą drogę do Indii.
Obawiała się przy tym, że prócz kosztu wykupienia dla niej osobnej
kabiny, Rolfe zmuszony będzie wnieść dodatkową opłatę, ponieważ
każda z tych kabin przeznaczona była dla dwóch osób.
Następną jej myślą było, że przejmowanie się kwestią pieniędzy
nie ma obecnie najmniejszego sensu. Naprawdę istotny był jedynie
fakt, że stryj przeczyta jej list; będzie więc sądził, że bratanica
pojechała do Francji. I nawet jeśli wpadnie w szalony gniew, nie
będzie mógł nic na to poradzić. Upłyną przynajmniej dwa miesiące,
zanim ona Zarina, znajdzie się z powrotem w Anglii i będzie
zmuszona wyznać stryjowi, że jej narzeczeństwo zostało zerwane.
Czy jednak dwa miesiące wystarczą? Co zrobić, jeśli jej powrót
okaże się przedwczesny? Co będzie, jeśli książę nie zrezygnuje ze
swoich zamiarów i Zarina wpadnie w jego sidła? Była pewna, że
Rolfe nie będzie chciał jej mieć przy sobie w Indiach przez dłuższy
czas.
Zarina podeszła do okna i spojrzała na migocącą w blasku słońca
rzekę. „Czemu zamartwiam się o przyszłość?", zastanowiła się.
„Powinnam raczej myśleć, co zrobić, żeby po dopłynięciu do Indii
pozwolił mi pozostać ze sobą możliwie długo."
Zarina zabrała się do rozpakowywania bagażu. Wyjmując suknie
z walizek utwierdziła się w przekonaniu, że kapitan odniesie się do
nich krytycznie. Krzątając się, słyszała odgłosy świadczące o tym, że
inni pasażerowie wchodzą również na pokład.
Po wypłynięciu z portu powiadomiono ich, że na chętnych czeka
o jedenastej talerz zupy. Przy tej okazji Zarina zetknęła się po raz
pierwszy z resztą podróżnych. Zupa, wodnista i niezbyt apetyczna,
została szybko pochłonięta przez grupę Azjatów. Było tam też kilku
Anglików, wyglądających na podróżnych kupców. Poza Zariną na
pokładzie znajdowała się tylko jedna kobieta, Hinduska, trzymająca
maleńkie dziecko w ramionach.
Na widok Zariny i Rolfe'a zebrani pasażerowie wytrzeszczyli
oczy, co było bardzo krępujące. Dwaj Anglicy trącili się łokciami, a
jeden z nich szepnął drugiemu coś na temat Zariny, po czym obaj
zaczęli się śmiać. Zarina i Rolfe zjedli po niewielkiej porcji zupy,
ponieważ wyjechali przed śniadaniem i głód doskwierał im już nie na
żarty.
— Wybacz mi, Zarino — powiedział Rolfe, gdy znaleźli się z
powrotem w jego kabinie. — Gdybym miał choć krztynę rozsądku,
poprosiłbym panią Blossom, żeby zrobiła nam na drogę sandwicze. —
Z nieco zażenowaną miną dorzucił: — Jedyne, co mogę powiedzieć
na swoje usprawiedliwienie, to że nie przywykłem do podróżowania
w towarzystwie pięknych dam.
— Ja także mogłam o tym pomyśleć — przyznała Zarina. —
Sądzę jednak, że służba byłaby podejrzliwa, gdybym wyraziła chęć
wybrania się na piknik o tak niezwykle wczesnej porze.
— No trudno, sami jesteśmy sobie winni — podsumował Rolfe.
— Miejmy nadzieję, że to, co podadzą nam na lunch, okaże się
bardziej strawne.
Zarina pomyślała mimo woli, że pora lunchu, który serwowano w
południe, jest jeszcze bardzo odległa. Czuła się jednak tak szczęśliwa,
opuszczając Anglię, że gotowa była przystać na wszelkie
niedogodności. Najważniejsze, że uwolniła się od księcia.
Statek znajdował się teraz na wodach morskich; od lunchu
dzieliło ich nadal pół godziny. Przebywali oboje w kabinie Rolfe'a;
Zarina siedziała na dolnym łóżku, a Rolfe zajmował jedyne krzesło.
Rozmawiali o Indiach. Rolfe opowiadał o klasztorach, które zwiedził
na północy w czasie swojej ostatniej podróży. Zarina słuchała go
zafascynowana. Zadała mu właśnie pytanie na temat życia mnichów,
gdy nagle rozległo się pukanie.
— Proszę! — zawołał Rolfe.
Drzwi otworzyły się i stanął w nich kapitan. Wyglądał teraz
znacznie schludniej, niż kiedy go zobaczyli po raz pierwszy; miał na
sobie brakującą uprzednio marynarkę od munduru oraz kapitańską
czapkę z daszkiem i złotym otokiem. Wszedł do kabiny,
obwieszczając bez wstępów:
— Przyszedłem udzielić wam ślubu.
— Czy to doprawdy konieczne? — wykrzyknął Rolfe. —
Zapewniam pana, że jesteśmy małżeństwem. Jedyny problem w tym,
że nie zabraliśmy ze sobą świadectwa ślubu.
— Przecież sama pani Wood zaproponowała, żebym dał wam
ponownie ślub; a wśród pasażerów i załogi już krążą uwagi na temat
pani wyglądu i strojów.
Rolfe był wyraźnie zły. Zarina obawiała się, żeby nie powiedział
czegoś, co wprawi w gniew kapitana; ojczyste wybrzeża nie zniknęły
jeszcze z horyzontu i Zarinie mignęła myśl, że ponieważ płynęli
kanałem La Manche, kapitan może zawinąć pod byle pretekstem do
najbliższego portu i wysadzić ich na brzeg.
— Jeżeli istotnie życzy pan sobie tego, kapitanie, jestem gotowa
poślubić mojego męża po raz drugi, choćby po to, żeby się upewnić,
że mnie nie porzuci.
Powiedziała to z uśmiechem i w oczach kapitana pojawił się
porozumiewawczy błysk.
— Trzeba przyznać, że charakteru to pani nie brak — oświadczył.
Zamknął drzwi i wtedy zobaczyli, że trzyma w ręku modlitewnik.
— To teraz stańcie oboje przede mną — powiedział. —
Przypominam, że ten ślub jest prawomocny; tak samo prawomocny i
wiążący, jak gdybyście go brali w kościele.
Zarina spojrzała na Rolfe'a, który miał taką minę, jakby zamierzał
wycofać się ze wszystkiego w ostatniej chwili. A ponieważ lękała się
konsekwencji takiej postawy, wsunęła swoją rękę w jego dłoń. Rolfe
trwał przez chwilę nieruchomo, ale potem jego palce zacisnęły się
wokół jej palców, a on sam podniósł się z pewnym wysiłkiem.
Kapitan odczytał formułę obrzędu zawarcia małżeństwa szybko i
biegle. Wyraźny szkocki akcent, z którym mówił, zdawał się
przydawać ceremonii uroczystego charakteru i mocy w znacznie
większym stopniu, niż gdyby wiązał ich pastor anglikański.
Powtórzyli za nim słowa przysięgi małżeńskiej. Zarina była
pewna, że kapitan musiał udzielać ślubu wielokrotnie, ponieważ nie
zawahał się ani przez chwilę. Zawiesił głos dopiero doszedłszy do
zdania o wymianie obrączek.
Rolfe zdjął wówczas z małego palca lewej ręki swój sygnet, na
który Zarina nie zwróciła wcześniej uwagi. Obawiała się, by kapitan
nie uznał za dziwne, że zastawili jej obrączkę, gdy tymczasem Rolfe
był w posiadaniu sygnetu. Jednakże na widok pierścionka kapitan
podjął przerwaną ceremonię, dochodząc w końcu do słów:
— Na mocy prawa nadanego mi przez panującą nam królową
Wiktorię oraz jako kapitan tego statku ogłaszam, że jesteście mężem i
żoną. Niech Bóg pobłogosławi wasz związek!
Zaległa chwila milczenia, a następnie Rolfe powiedział:
— Dziękujemy, kapitanie.
— Jesteśmy panu bardzo wdzięczni — dodała szybko Zarina.
— Mam nadzieję, że będziecie tego samego zdania przez następne
lata — odparł kapitan, po czym odwrócił się i opuścił kabinę.
Rolfe odczekał chwilę, by upewnić się, że kapitan znajduje się
poza zasięgiem ich głosu, po czym zauważył:
— No, teraz dopiero wszystko się zagmatwało na amen. Co ci
przyszło do głowy z tą propozycją, żeby udzielił nam ślubu?
— Bałam się, że inaczej mógłby nas wyprosić ze statku —
odpowiedziała Zarina.
Rolfe wydał nieartykułowany okrzyk i, zdesperowany, podszedł
do okna, odwracając się do niej plecami.
— Tak czy owak, nikt prócz nas nie będzie o tym wiedział —
stwierdziła Zarina.
— Co chcesz przez to powiedzieć?
— Kapitan zna nas, jako pana i panią Wood. Nie myślę, by
ktokolwiek skojarzył parę podróżującą statkiem handlowym z hrabią i
hrabiną Linwood.
Rolfe odwrócił się od okna.
— Wyjaśnij to dokładniej — zażądał.
— Proponuję po prostu, by opuściwszy ten statek zapomnieć, że
podobna ceremonia miała kiedykolwiek miejsce.
— Mówisz poważnie? — spytał Rolfe.
— Jak najbardziej — odparła Zarina. — Nie mam wcale ochoty
być mężatką, tak jak ty nie pragniesz być żonaty. Więc udajmy, że nie
było żadnego ślubu. Nie ma powodu, żeby ktoś się domyślił prawdy.
Ponieważ Rolfe nie odezwał się, mówiła dalej:
— Kiedy dopłyniemy do Indii i znajdziesz się w klasztorach
Nepalu, nikt nie będzie się tobą bliżej interesował. A co do mnie, gdy
będę mogła już bezpiecznie powrócić do domu, nie przestanę być
Zariną Bryden.
— Nie sądzę, żeby to okazało się takie proste — zaoponował
Rolfe. — Jak stwierdził kapitan, ślub jest prawomocny i wiążący.
— W takim razie możemy go anulować, jeśli zechcesz wystąpić
w tej sprawie do sądu — odpowiedziała Zarina — chociaż ja nadal
uważam, że najlepiej będzie o nim zapomnieć i udawać, że wcale się
nie odbył.
— To tylko brzmi prosto — powtórzył Rolfe — ale w moim
przekonaniu będzie nam bardzo trudno kłamać wszystkim wokół, nie
wyłączając osób, które przyjdzie nam poznać w przyszłości.
— Chyba nie warto martwić się tym na zapas — powiedziała
Zarina. — Ja w każdym razie, nie zamierzam wychodzić za mąż
jeszcze przez długie lata!
Rolfe nie odpowiedział, więc odezwała się ponownie:
— Co do ciebie, to nie sądzę, żebyś spotkał swoją przyszłą żonę
w klasztorach, więc prawdopodobnie przez długi czas dla ciebie
również nasz ślub nie będzie miał żadnego znaczenia. A kiedy
sytuacja się zmieni, będziesz musiał po prostu o mnie zapomnieć.
Rolfe milczał nadal. Odwrócił się raz jeszcze, spoglądając przez
okno. Zarina miała wrażenie, że stara się zapanować nad sobą, by nie
powiedzieć, że jest wściekły i że ceremonia ślubu była jedną wielką
farsą. Czując się tak, jakby ją głośno oskarżał, dodała bardzo
niepewnym tonem:
— Wybacz mi, jeśli źle postąpiłam... ale ogarnęło mnie
przerażenie na myśl o powrocie do stryja Aleksandra... i prawdę
mówiąc, nic spojrzałam na to wszystko od twojej strony...
Rolfe milczał zawzięcie, więc po chwili ponowiła próbę:
— Proszę cię, spróbuj o tym zapomnieć! Kiedy już uwolnisz się
od mojej obecności, łatwiej ci będzie przyjąć, że nic się nigdy nie
wydarzyło...
— Obyś miała rację — powiedział Rolfe. — Co nie zmienia
faktu, że za wikłaliśmy się znacznie poważniej, niż zakładaliśmy.
Muszę wyjść na powietrze! Nie mogę myśleć w tej ciasnocie.
Wyszedł z kabiny, zamykając za sobą drzwi z impetem.
Zarina ukryła twarz w dłoniach. Rolfe musiał czuć się tak, jakby
znalazł się w potrzasku: rozumiała to doskonale. „Ale czy mogłam
postąpić inaczej?", pomyślała. Widać było, że kapitan jest bardzo
uparty. Gdyby obstawali, że nie życzą sobie, by udzielił im ślubu, nie
pozwoliłby im kontynuować podróży na swoim statku, wysadzając ich
na ląd.
Niemniej Rolfe był rozgniewany i Zarina czuła się bliska łez.
Niełatwo było namówić go, żeby zgodził się na zaręczyny. Nie
przyszło mu nawet do głowy i ona sama również nigdy nie założyła,
że mogą stanąć wobec konieczności wzięcia ślubu.
„W każdy razie uratowałam dla niego Priory", pomyślała; „poza
tym powiodła mi się ucieczka od stryja Aleksandra, tak że ostatecznie
ślub nie wydaje się za to wszystko wygórowaną ceną". Zdawała sobie
jednak sprawę, że Rolfe patrzy na całą kwestię z zupełnie odmiennego
punktu widzenia.
Rolfe powrócił do kabiny po pół godzinie, gdy odezwał się
dzwon, obwieszczający pasażerom, że nadeszła pora lunchu. Milcząc,
z ponurym wyrazem twarzy, towarzyszył Zarinie do środkowej części
statku. Poza kabinami, jadalnia była jedynym pomieszczeniem do
dyspozycji podróżnych. Okrągły pokój, pozbawiony dziennego
światła z powodu braku okien, mieścił w sobie dwa długie stoły, za
którymi zasiadali pasażerowie. Na szczycie jednego z nich
znajdowało się miejsce kapitana, drugiemu przewodził pierwszy
oficer.
Lunch został podany przez młodych chłopców o ciemnej cerze.
Zarina dowiedziała się później, że wszyscy oni pochodzą z krajów
Wschodu; było pomiędzy nimi nawet paru Chińczyków. Przynieśli i
postawili na stole talerze napełnione potrawami.
Jedzenia było do woli, choć nie wyglądało bardzo apetycznie.
Zarina nie była pewna, z czego się składa; był to rodzaj duszonej
potrawy z mięsem. Podano je z dwiema jarzynami; jedną z nich były
ziemniaki, duże i dość twarde. Na stole leżały też bochenki chleba, po
który mogli sięgać. Masło okazało się lekko zjełczałe, natomiast ser
nadawał się do spożycia.
Chleb był przynajmniej świeży, ponieważ dostarczono go
niedawno na pokład. W miarę upływu czasu miał się jednak stać
bardziej czerstwy i mniej strawny. Z napojów podano przede
wszystkim piwo oraz kilka butelek czegoś, co określano mianem
lemoniady. Zarina nie sądziła, by miała ona cokolwiek wspólnego z
prawdziwymi cytrynami.
Rolfe uprzedził ją, że picie wody jest niebezpieczne.
— Możesz nabawić się kłopotów trawiennych — wyjaśnił —
głównie dlatego, że wodę do picia przechowuje się w beczkach, które
są rzadko myte, nawet podczas postoju statku w porcie.
Wiadomość była przygnębiająca, ale Zarinę pocieszyło wkrótce
odkrycie, że przy każdym posiłku można było dostać herbatę lub
kawę, podawaną w sporych filiżankach. Kawa nie była
najprzedniejszej jakości, ale Zarina wolała ją zdecydowanie od
podejrzanej lemoniady.
Już przy pierwszym posiłku stało się jasne, że inni pasażerowie
patrzą na nich z nieskrywaną ciekawością. Rolfe gawędził z kilkoma
Anglikami, którzy w trakcie rozmowy przyglądali się Zarinie, co ją
krępowało i onieśmielało.
Zarina zaczesała gładko włosy, upinając je w kok z tyłu głowy.
Nie mogła jednak ukryć ani ich koloru, ani świetlistości karnacji. Nie
mogła także udawać, że nie jest świadoma elegancji swoich sukien,
pochodzących z wytwornych sklepów przy Bond Street. Jedynie
kobieta z dzieckiem zdawała się nie wykazywać przesadnego
zainteresowania jej osobą.
Wychodząc z sali jadalnej po skończonym posiłku, Zarina
zatrzymała się przy młodej mamie.
— Cóż za prześliczne maleństwo! — powiedziała. — Czy to jest
chłopiec, czy dziewczynka?
Mówiła oczywiście po angielsku i zorientowała się zaraz, że
Hinduska jej nie rozumie. Ale siedzący obok mąż kobiety odezwał
się:
— Dziewczynka, mem sahib. Ma dopiero dwa tygodnie.
— Czy to wasze pierwsze dziecko? — spytała Zarina.
— O tak, mem sahib. Następnym razem — syn.
Zarina roześmiała się.
— Wszyscy mężczyźni myślą podobnie.
— Mem sahib rozumie — stwierdził Hindus z uśmiechem. — Ale
moja żona szczęśliwa z dziewczynki.
— Jakże by mogło być inaczej? — powiedziała Zarina,
odwzajemniając uśmiech. — Życzę powodzenia.
Hindus skłonił się i Zarina odeszła, zbliżając się do Rolfe'a, który
czekał nie opodal. Obawiała się, że może ma jej za złe pogawędkę z
pasażerami, ale Rolfe oznajmił:
— Jeśli chcesz rozmawiać z Hindusami, będę musiał dać ci kilka
lekcji urdu, choć przyznać trzeba, że wielu z nich mówi po angielsku i
to zupełnie dobrze.
— Z wielką przyjemnością będę się uczyła urdu — odparła Zarina
— tylko nie wiem, czy pozwolisz mi zostać w Indiach dostatecznie
długo, żebym miała z tego jakiś pożytek.
— To również należy do spraw, którymi nie należy się martwić na
zapas — zauważył Rolfe.
Jego odpowiedź zabrzmiała wymijająco, chociaż ton był łagodny i
uprzejmy.
— Zabierzesz mnie na pokład? — spytała. — Chciałabym
spojrzeć jeszcze na Anglię, zanim zniknie nam z oczu.
— Z chęcią — zgodził się Rolfe.
Statek kołysał się lekko, więc wsunęła mu rękę pod ramię.
— Mimo wszystko — powiedziała cicho — cokolwiek nas
jeszcze czeka, przeżywamy prawdziwą przygodę, o której nigdy nie
zapomnimy.
— Przygodę! — powtórzył Rolfe. — Tak, Zarino, nie da się temu
zaprzeczyć. Mam tylko nadzieję, że nie przyjdzie nam jej żałować.
Rozdział 6
W Zatoce Biskajskiej morze było niespokojne. Chociaż Zarina nie
cierpiała na chorobę morską, wolała przebywać w kabinie, niż
spacerować po pokładzie. Nie wyobrażała sobie czegoś gorszego od
złamania ręki lub nogi, gdy na statku nie było nikogo, kto mógłby ją
pielęgnować.
Rolfe natomiast przebywał często na pokładzie i, co dziwniejsze,
zaprzyjaźnił się z kapitanem. Opowiadał o nim Zarinie utrzymując, że
jest to interesujący człowiek; choć trudno uwierzyć, kapitan był
ogromnie dumny ze swego statku.
— Przypuszczam, że jest to jedyna rzecz, jaką posiada —
powiedziała Zarina.
— Z pewnością — zgodził się Rolfe. — A ponieważ zaczynał
jako chłopiec okrętowy, jego ambicją życiową stało się posiadanie
własnego statku.
Kiedy wpłynęli na Morze Śródziemne, słońce świeciło jasno, a
woda była lazurowa. Dla Zariny, która spędziła wiele lat u kuzynki
Mildred we Włoszech, widok był swojski i pokrzepiający. Zaczęła
wychodzić na pokład, zażywając tyle ruchu, ile mogła, na powierzchni
ograniczonej z konieczności dużą ilością wiezionych towarów.
Ku jej wielkiej radości, Rolfe zaczął z nią lekcje urdu. Zdziwiony
był łatwością, z jaką się uczyła i Zarina wyjaśniła mu, czemu
zawdzięcza szybkość przyswajania sobie nowego języka.
— Kuzynka Mildred posłała mnie do szkoły, do której
uczęszczały panienki z wielu arystokratycznych rodzin, nie tylko z
Włoch, ale także z innych krajów. Zaczęła liczyć na palcach: — Były
tam dziewczęta z Francji, Niemiec, Szwajcarii, Portugalii i Hiszpanii.
Sprawiało mi przyjemność przyjaźnić się z nimi i przy okazji uczyć
się ich języków, a one z kolei próbowały nauczyć się angielskiego.
Rolfe roześmiał się.
— Więc jesteś poliglotką.
— Będę zachwycona, mogąc dopisać urdu do mojej listy —
odrzekła Zarina.
— Szkoda, że nie wziąłem ze sobą żadnych książek. Trudno,
będziesz zmuszona zadowolić się rozmowami ze mną.
— Wystarczy mi to w zupełności, zwłaszcza jeśli będziesz mi
opowiadał o miejscach, w których byłeś i rzeczach, które
kolekcjonowałeś, poza starymi rękopisami.
— Skąd wiesz, że kolekcjonowałem coś więcej? — zaciekawił się
Rolfe.
— Po prostu czuję, że nie zadowoliłbyś się jedną dziedziną.
Rolfe nie był pewien, czy ma to uważać za komplement;
opowiedział jej jednak, jak asystował przy wydobywaniu drogich
kamieni z kopalni znajdujących się w Turcji i na południu Rosji.
Opisał też pracę archeologów w Egipcie, badających grobowce
zmarłych przed wiekami faraonów. Dodał wreszcie, że choć miał
bardzo niewiele pieniędzy, zdołał zgromadzić także własną kolekcję,
którą zawsze zamierzał zabrać do Priory.
— Gdzie te wszystkie rzeczy są teraz? — zapytała Zarina.
— W Indiach — odparł. — Zostawiłem je u pewnego maharadży,
z którym się zaprzyjaźniłem i który obiecał przechować je do chwili,
kiedy będę mógł przewieźć je do kraju.
Rolfe zamilkł. Po jakimś czasie odezwał się ponownie:
— Nie miałem pojęcia, że będę musiał wrócić do Anglii w
związku ze śmiercią brata; a że byłem wówczas w Kalkucie, wsiadłem
po prostu na pierwszy dogodny statek.
— Możemy zabrać twoje skarby tym razem — oznajmiła Zarina.
Wypowiedziawszy swoją uwagę zastanowiła się, czy Rolfe
zauważył owo „możemy". Niewykluczone, że rozmyślał już jak
pozbyć się jej możliwie szybko po przybyciu do Indii.
Rolfe przemówił dopiero po chwili:
— Rozumiesz chyba, że po przyjeździe na miejsce niełatwo
będzie wyjaśnić, dlaczego podróżowałaś bez przyzwoitki czy
opiekunki.
— Widzę, że nie umiesz korzystać z własnej wyobraźni —
odparła Zarina karcąco. — Na statku, którym płynęliśmy do Kalkuty,
znajdował się naturalnie pastor z żoną; oboje byli tak uprzejmi, że
zgodzili się występować w roli moich opiekunów.
Rolfe nie potrafił powstrzymać się od śmiechu.
— Masz odpowiedź na wszystko! —powiedział. — Świetnie,
będziemy udawali, że Hinduska z dzieckiem jest żoną pastora;
możemy nawet awansować go na biskupa, co zrobi znacznie większe
wrażenie.
Gdy Rolfe wyszedł, by przespacerować się po pokładzie, Zarina
pomyślała, że przynajmniej zdołała go rozśmieszyć. Wyglądało na to,
że jej towarzystwo stało się dla niego zdecydowanie mniej uciążliwe,
niż było na początku podróży. Oboje nauczyli się mówić z humorem o
jedzeniu, które stawało się z dnia na dzień gorsze, oraz o dziwactwach
współpasażerów.
Dla ludzi nie liczących się z pieniędzmi dostępne były na statku
wszelkie rodzaje alkoholu. Anglicy mogli sobie widocznie pozwolić
na płacenie mocno wygórowanej, zdaniem Rolfe'a, ceny za whisky,
gin i brandy. Ci właśnie pasażerowie stawali się bardzo hałaśliwi co
wieczór w porze kolacji.
Zarina starała się trzymać od nich jak najdalej, siadając zawsze
przy innym stole. Nie podobał jej się sposób, w jaki na nią patrzyli;
nie miała wątpliwości, że pozwalają sobie na dowcipy jej kosztem.
Dopłynąwszy do Aleksandrii, zawinęli do portu, by odnowić
zapasy oraz zaopatrzyć się w węgiel. Zarina wpadła w zachwyt,
obejrzawszy sklepy w pobliżu portu; skorzystała też z okazji, kupując
sobie kilka lekkich sukien, które, jak sądziła, okażą się ogromnie
przydatne z chwilą wpłynięcia do Kanału Sueskiego. Już w Egipcie
było bardzo gorąco.
Dzięki wyjątkowo szczupłej i niewysokiej sylwetce, Zarina
znalazła trzy atrakcyjne suknie na swoją miarę, dwie muślinowe i
jedną bawełnianą. Rolfe sprawił jej niespodziankę, nalegając, by
przyjęła od niego pięknie haftowany wschodni kaftan, pochodzący
przypuszczalnie z Maroka. Trapiła ją myśl, że Rolfe nie może sobie
właściwie pozwolić na podobny zbytek, ale nie chciała o tym
wspominać, bojąc się go urazić. Ograniczyła się więc do gorących
podziękowań.
Włożywszy kaftan musiała przyznać, że jest on niezwykle
twarzowy; błękitny materiał, dobrany odcieniem do jej oczu,
podkreślał białość jej karnacji i płomienną złocistość włosów. Zarina
wiedziała, że nieostrożnością byłoby pokazywać się w nim na statku;
czuła jednak, że sprawiłaby przykrość Rolfe'owi nie wkładając go
wcale, toteż nosiła go, gdy przebywali w jednej z własnych kabin.
Podczas postoju w Aleksandrii kupili też pewną ilość jedzenia,
uzupełniając wikt okrętowy, za co również uparł się zapłacić Rolfe.
Wrócili na pokład zaopatrzeni w owoce, ciastka, biskwity i rodzaj
wyśmienitych wschodnich cukierków nadziewanych miodem i
migdałami.
Wraz z wpłynięciem do Kanału Sueskiego podróżujący na statku
Anglicy skupili się na spożywaniu zwiększonych porcji wszelkiego
dostępnego alkoholu, zachowując się jeszcze hałaśliwiej niż zwykle.
Chociaż Rolfe i Zarina ograniczali się dotychczas do wymiany
zdawkowych „dzień dobry" i „dobranoc", Anglicy zdawali się obecnie
szukać z nimi bliższych kontaktów.
Zarina miała wrażenie, że pragną przede wszystkim jej
towarzystwa, co bynajmniej jej nie cieszyło. Nie wtrącała się więc do
ich rozmów z Rolfe’em, ograniczając się do słuchania.
Tak dopłynęli do Morza Czerwonego.
Pewnego wieczoru, wróciwszy z pokładu, po którym się
przechadzali, Rolfe i Zarina zastali Anglików czyniących jeszcze
większy zamęt niż zazwyczaj i śpiewających pijanymi głosami.
Pragnąc ich uniknąć, Zarina zbiegła po schodach, spiesząc do swojej
kabiny. Znalazłszy się w niej, rozebrała się i położyła do łóżka. Było
tak gorąco, że nie potrzebowała do przykrycia nawet prześcieradeł,
leżąc w swej przejrzystej koszuli nocnej, zdobionej koronkami.
Zapadła właśnie w sen, gdy doszedł ją odgłos kroków, a następnie
pukanie do drzwi. Sądząc, że to Rolfe i zastanawiając się, o co mu
chodzi, usiadła w pościeli. Wówczas jej uszu dobiegł bełkotliwy głos,
przemawiający głośnym szeptem:
— Wpuść mnie! Wpuść-mnie-ty-mała-ślicz-notko!
Słowa zlewały się ze sobą; ktokolwiek je wypowiedział, musiał
być już dobrze pijany.
Zarina położyła się na powrót pamiętając, że zamknęła wcześniej
drzwi na zamek, jak to robiła co wieczór. Wówczas mężczyzna na
korytarzu spróbował przekręcić klamkę. Zrozumiawszy, że drzwi się
nie otworzą, zaczął je pchać z całej mocy.
Zarina przestraszyła się. Wiedziała dobrze, że statek jest stary i
zbudowany niezbyt solidnie. Obawiała się, że zasuwka może puścić,
co umożliwi mężczyźnie wejście do kabiny; napierał na drzwi coraz
mocniej, nie zdołał jednak ich otworzyć. Zarinie wydało się, że
mruknął coś o pójściu po śrubokręt.
Teraz przeraziła się nie na żarty. Wstała z łóżka, narzucając na
siebie zabrany z domu cienki szlafroczek i wsuwając stopy w miękkie
pantofle. Mrok panujący w kabinie rozjaśniała jedynie wpadająca
przez okno blada poświata gwiazd. Stanąwszy przy drzwiach Zarina
przekonała się, że zamek jest istotnie wyrwany z drewnianej futryny.
Jeżeli pijany mężczyzna powróci uzbrojony w śrubokręt, to kosztem
niewielkiego dodatkowego wysiłku dostanie się niechybnie do kabiny.
Zarina trwała przez chwilę nieruchomo, by upewnić się, że na
zewnątrz nie ma nikogo, po czym spiesznie otworzyła drzwi. Podeszła
szybko do kabiny Rolfe'a i przekręciwszy okrągłą klamkę przekonała
się z ulgą, że drzwi nie są zamknięte na zamek.
Rolfe leżał na swej koi, czytając gazetę w świetle zawieszonej u
sufitu lampy. Ujrzawszy ją, zdumiał się bardzo.
— Zarino! — wykrzyknął. — O co chodzi? Co się stało?
— Jakiś człowiek usiłował włamać się do mojej kabiny... —
wyjąkała.
— Przypuszczam, że to jeden z tych pijanych Anglików —
powiedział Rolfe.
— Boję się, że zamek w drzwiach może puścić... i on wejdzie do
środka...
Zarina miała w oczach panikę, a głos jej się łamał; nietrudno było
odgadnąć, jak bardzo jest przerażona.
— Odwróć się — polecił Rolfe. — Wstanę i rozprawię się z nim.
Zarinę na chwilę ogarnęło zdziwienie; dopiero w sekundę później
pojęła, że Rolfe nie ma nic na sobie pod sięgającym mu do pasa
prześcieradłem. Z rumieńcem na policzkach usłuchała go natychmiast.
Stała i patrzyła przez okno na gwiazdy, słysząc, jak Rolfe podnosi się
z łóżka i ubiera. Po chwili odezwała się:
— Powinniśmy unikać wszelkich spięć i nieprzyjemności...
Mamy przed sobą jeszcze długą drogę, zanim dopłyniemy do Indii.
Rolfe znieruchomiał.
— Masz słuszność — stwierdził. — Mówisz bardzo rozsądnie.
Możesz się już odwrócić.
Zarina zastosowała się do polecenia. Rolfe miał na sobie spodnie i
koszulę. Teraz on z kolei popatrzył na nią; włosy Zariny opadały
luźną falą na ramiona, a cienki negliż nie przesłaniał całkowicie jej
kształtów.
— Tego rodzaju kłopoty są nieuchronne, kiedy w grę wchodzi
ładna kobieta.
Zarinie wydało się, że jego uwaga jest sarkastyczna, więc
pospieszyła się usprawiedliwić:
— Wybacz mi... nie przyszłabym szukać u ciebie pomocy,
gdybym się tak bardzo nie przestraszyła...
— Nic dziwnego, że się przestraszyłaś — odparł Rolfe. — Taka
kobieta, jak ty, nie powinna w ogóle podróżować podobnym statkiem.
Zarina wyczuła, że rozgniewała go na nowo myśl o jej
pieniądzach i tym razem nie znalazła nic na swoje usprawiedliwienie.
Spojrzała tylko na niego żałośnie.
— Nie przejmuj się dłużej tym pijanym intruzem — powiedział
Rolfe po chwili. — Nie dołożę mu, choć mam na to wielką ochotę.
Ulokuj się u mnie, a ja będę spał na górnym łóżku.
— Nie możemy tego zrobić! — wykrzyknęła Zarina.
— Dlaczego?
— Bo... byłoby ci ogromnie niewygodnie.
Rolfe miał wrażenie, że chciała powiedzieć coś zupełnie innego,
uśmiechnął się tylko.
— W przeszłości zdarzało mi się sypiać w różnych dziwnych i
niewygodnych miejscach — zauważył. — Między innymi w
jaskiniach dzikich zwierząt. A pewnego razu, kiedy nie miałem
innego wyjścia, spałem w rowie.
Jak się spodziewał, Zarina zareagowała śmiechem, dodając:
— W takim razie dziś powinno ci być jednak wygodniej.
— Za to ty możesz się znaleźć w niebezpieczeństwie — odparł
Rolf — bo jeśli koje są równie lichej konstrukcji, co reszta statku,
najprawdopodobniej spadnę ci na głowę.
— Więc może ja zajmę górne łóżko, a ty będziesz spał na dolnym
— zaproponowała Zarina.
— Nie dopuszczę do niczego podobnego. Połóż się na dole i
zamknij oczy, żebym mógł się rozebrać i wejść na górę.
— Przykro mi, że masz ze mną tyle kłopotu...
— Z kobietami zawsze jest kłopot — stwierdził Rolfe z
przesadnym ubolewaniem.
Wbrew przewidywaniom, Zarina przespała spokojnie resztę nocy.
Gdy obudziła się rano, Rolfe był ubrany.
— O, jesteś już na nogach! — zdziwiła się.
— Poszedłem popatrzeć na stan drzwi obok — oznajmił Rolfe. —
Twój zagorzały wielbiciel zdołał się wedrzeć do środka i musiał
doznać bolesnego rozczarowania, zastawszy kabinę pustą.
— Wyłamał zamek?
Rolfe skinął głową twierdząco.
— Wobec tego trzeba postarać się, żeby został naprawiony do
wieczora.
Mówiąc to, Zarina pomyślała jednocześnie, że nawet jeśli zamek
zostanie naprawiony, będzie się bała zostać sama. Kimkolwiek był
natręt, nie mogła wykluczyć, że przy następnej próbie zdoła się do
niej dostać.
Jakby zgadując jej myśli, Rolfe powiedział:
— Myślę, że rozsądniej będzie, jeśli zostaniesz tutaj. Jak już
mówiłem, nie powinnaś się była w ogóle znaleźć na statku, na którym
zmuszona jesteś znosić towarzystwo szumowin londyńskich; tacy
zawsze wywołują awantury na pokładzie.
W tonie Rolfe'a kryła się pogarda. Jednakże Zarina uważała nadal,
że nie należy dopuścić do zatargu z Anglikami. Chodziło przecież o
to, by nie ściągali na siebie uwagi współpasażerów, którzy powinni o
nich zapomnieć z końcem podróży.
Zwróciła się pośpiesznie do Rolfe'a, przyznając:
— Masz całkowitą rację; jeżeli moja obecność nie przeszkadza ci
zbytnio, będę się czuła zupełnie bezpieczna, śpiąc w twojej kabinie.
Zresztą fakt, że mieszkamy razem, spotka się bez wątpienia z aprobatą
kapitana.
Rolfe wybuchnął śmiechem.
— Co jest, rzecz jasna, niezmiernie ważnym względem!
Statek płynął nadal po Morzu Czerwonym; Zarina ograniczyła
teraz swoje przechadzki po pokładzie do wczesnego ranka i późnego
wieczora. Pozostałe godziny wolała spędzać w jednej z kabin.
Rolfe udzielał jej w dalszym ciągu lekcji urdu oraz ulegając jej
prośbom, opowiadał o swoich przygodach.
— Powinieneś napisać książkę — zasugerowała któregoś dnia. —
Twoje opowieści są fascynujące. Jestem pewna, że tysiące ludzi
czytałoby je z zapartym tchem.
— To jest zupełnie niezły pomysł — odparł Rolfe wolno. —
Zastanawiam się tylko, ilu Anglików zainteresowałoby się czymś, co
dzieje się na drugim końcu świata.
— Nawet ci, którzy nie zdobyliby się na porzucenie swoich
komfortowych rezydencji, czują głód podróżowania w snach i
marzeniach; a to właśnie możesz im ofiarować.
— Pomyślę o tym — obiecał Rolfe. — Ale tymczasem czekają na
mnie nowe przygody, które zresztą będę mógł dołożyć z czasem do
mojego zbioru przeżyć.
Zarinie zrobiło się nagle ciężko na sercu. Wynikało z tego, że
Rolfe nie przestał myśleć o odwiedzeniu Nepalu, a może również, o
czym wspominał wcześniej, Tybetu; innymi słowy, będzie chciał się
jej pozbyć. Przy tym z pewnością nie stać go będzie na dalsze
ponoszenie kosztów jej utrzymania.
„Co mam zrobić?" pytała się w duchu. „Jak sprawić, żebym stała
się dla niego nieodzowna?"
W tym momencie Zarina zdała sobie sprawę, że pragnie być z
Rolfe'em bez względu na to, czy jest dla niej miły, czy też nie. Będąc
przy nim miała poczucie bezpieczeństwa. Ponadto w rozmowach z
Rolfe'em, czy choćby słuchaniu jego opowieści, było coś niezwykle
ekscytującego; nie umiałaby jednak wytłumaczyć, dlaczego tak się
dzieje. To uczucie było całkowicie odmienne od wszystkiego, czego
doświadczyła w Londynie, w towarzystwie zabawiających ją i
oświadczających jej się mężczyzn.
— Chcę z nim być — powtarzała w myślach. — Chcę z nim
pozostać i kontynuować nasze rozmowy.
Kładąc się do łóżka, uświadamiała sobie z radością, że Rolfe jest
w pobliżu. Jeśli poczułaby się przestraszona, wystarczyło się
odezwać, by Rolfe jej odpowiedział.
W czasie dnia mówili wiele o planowanej książce. W miarę
zbliżania się do Indii, Rolfe wydawał się coraz bardziej przekonany,
że powinien się do tego zabrać.
Mijały kolejne dni; Zarina zaczęła marzyć, żeby statek płynął
wolniej i żeby nigdy nie dotarli do Kalkuty. Rolfe nadal nie był
pewien, co zrobi, kiedy znajdą się na miejscu. Zarina obawiała się, że
zaraz po przyjeździe znajdzie kogoś, kto wraca do Anglii i oddają pod
opiekę takiej osoby nalegając, by nie odkładała powrotu do kraju.
„Ale stryj Aleksander na pewno nie zdążył się jeszcze pogodzić z
myślą, że nie wyjdę za księcia. Jeśli wrócę bez Rolfe'a, gotów sam
nabrać pewności, że nasze zaręczyny zostały zerwane", myślała.
Nie ośmieliła się szukać u Rolfe'a zapewnienia, że jej obawy są
płonne; mógł przecież oznajmić, że jego zamiarem jest odesłać ją
bezzwłocznie do kraju. Nie miała też żadnej możliwości zatrzymać
go, jeśli będzie chciał ją zostawić samą. Nie pozostało jej nic prócz
modlitwy. Błagała więc Boga żarliwie, by Rolfe jej nie opuścił.
Słońce chyliło się ku zachodowi; Rolfe poszedł na pokład, by
zażyć trochę ruchu. W ciągu dnia panował nieznośny upał i Zarina
czuła się zbyt wyczerpana, żeby mu towarzyszyć.
— Zostanę tutaj — powiedziała, gdy podniósł się z zamiarem
wyjścia. — Ale nie bądź za długo...
— Jeśli czujesz się niepewnie, zamknij drzwi na klucz.
Zarina zaśmiała się.
— Jestem pewna, że Anglicy nie zdążyli się jeszcze upić —
odparła w odpowiedzi na jego radę.
Prawie
każdego
wieczora
Anglicy
zachowywali
się
nieprzyzwoicie głośno przy kolacji; Zarina sądziła jednak, choć
pewności mieć nie mogła, że nie ponowią prób wdarcia się do jej
kabiny. Rolfe poszedł więc na pokład, gdzie przez jakiś czas chodził
tam i z powrotem, a następnie odbył krótką rozmowę z kapitanem.
— Powietrze jest zupełnie nieruchome — zauważył, choć było to
oczywiste.
— To prawda — odrzekł kapitan. — Mamy szczęście, że żaden z
pasażerów ani członków załogi nie zapadł na chorobę, która, według
moich obserwacji, często daje o sobie znać, kiedy nie ma wiatru, a
temperatura utrzymuje się na bardzo wysokim poziomie. Wie pan
przecież, że nie mamy na pokładzie lekarza.
Rolfe odbywał podróże tą trasą dostatecznie często, żeby
przyznać, że kapitan ma rację. Niezwykłe upały na Morzu
Czerwonym niejednokrotnie przynosiły ze sobą różne odmiany
chorób wschodnich, które bywały groźne.
Rolfe nie pozostał długo na pokładzie wiedząc, że Zarina na niego
czeka. Wrócił do kabiny, gdzie, ku swemu zdumieniu, zastał ją
siedzącą na krześle z niemowlęciem w ramionach.
— Cieszę się, że już jesteś — powiedziała. — Potrzebuję twojej
pomocy.
— Skąd się tu wzięło to dziecko? — spytał Rolfe, rozpoznając w
nim maleńką dziewczynkę, córeczkę pary Hindusów.
— Jej matka zachorowała, więc ojciec przyniósł ją do mnie,
ponieważ poza mną nie ma innej kobiety na pokładzie.
— I czegóż on od ciebie oczekuje? — zainteresował się Rolfe.
Zarina uśmiechnęła się do niego.
— Muszę znaleźć jakiś sposób, żeby ją nakarmić —
odpowiedziała. — Jej matka jest na to zbyt chora, a na statku nie ma
oczywiście takiej rzeczy, jak butelka dla niemowlęcia.
— Więc co zamierzasz zrobić? — spytał znów Rolfe.
— Poprosiłam stewarda o trochę mleka w proszku, choć nie
wygląda ono zbyt apetycznie. Chciałabym, żebyś nalał je do
rękawiczki, która leży tam, na stoliku.
— Do rękawiczki? — zdumiał się Rolfe.
— Zrobiłam dziurkę w jednym z palców. Oby tylko malutka
zrozumiała, że powinna go ssać.
— To niezwykle pomysłowe! — powiedział z uznaniem Rolfe.
— Przypomniałam sobie, co mi kiedyś opowiadała moja mama;
zdarzyło jej się podczas podróży z papą zrobić podobną rzecz dla
maleńkiego arabskiego dziecka — wyjaśniła Zarina.
Stosując się do instrukcji, Rolfe nalał ostrożnie niewielką ilość
mleka do palca rękawiczki. Zrazu wydawało się, że maleństwo nie
zrozumie, o co chodzi; kiedy jednak kilka kropli mleka wyciekło ze
zrobionej przez Zarinę dziurki, zaczęło słabo ssać; w ten sposób
zostało nakarmione. Trwało to jakiś czas, a gdy Zarina uznała, że ma
dosyć, dała mu odrobinę miodu, który dziecko wyssało znacznie
chętniej.
Wziąwszy maleństwo na ręce, położyła je następnie delikatnie na
łóżku.
— Zdaje się, że zrobiło nam się tu trochę tłoczno — powiedział
Rolfe. — Zastanawiam się, gdzie będziesz sama spała.
— Ta kruszyna może spać ze mną. Jest taka malutka, że nie
zajmie wiele miejsca.
— Co się stało jej matce? — zainteresował się Rolfe.
— Mąż sądzi, że to wschodnia gorączka; jest zbyt osłabiona, by
wstawać.
— Mam nadzieję, że się myli — powiedział Rolfe z zatroskanym
wyrazem twarzy. — Kapitan winszował sobie właśnie, że pomimo
upałów na pokładzie nie zdarzył się żaden przypadek choroby.
— W takim razie nie wspominaj mu o tym — poprosiła Zarina.
Hindus nie chciałby z pewnością, by ktoś się dowiedział, że jego
żona zachorowała.
Już wcześniej, poznawszy trochę urdu, Zarina próbowała
rozmawiać z Hinduską i jej mężem, gdy spotykano się na posiłki w
jadalni. Kobieta zdawała się rozumieć, co Zarina do niej mówi; był to
niewątpliwie powód do radości. Jeszcze większą przyjemność
sprawiło Zarinie odkrycie, że potrafi przełożyć odpowiedzi Hinduski
na angielski.
— Radzę sobie coraz lepiej z urdu — pochwaliła się Rolfe'owi
dwa dni wcześniej.
Ale zaraz zaczęła się zastanawiać, czy po przyjeździe do Indii
znajdzie okazję do mówienia w tym języku. Jeśli Rolfe odeśle ją do
Anglii, cały wysiłek nauczania się urdu w możliwie szybkim tempie
pójdzie na marne. Obawiając się odpowiedzi, Zarina przestała pytać
Rolfe'a, jakie są jego zamiary.
Tej nocy maleństwo spało spokojnie koło niej na posłaniu.
Następnego ranka hinduski ojciec wyraził swoją wdzięczność,
dziękując jej wylewnie.
— Mem sahib bardzo dobra — powiedział.
— Jak się ma pana żona? — spytała Zarina.
Hindus pokręcił głową.
— Niedobrze, bardzo niedobrze. Ale lepiej nie mówić do
kapitana, on zły, jeśli ktoś chory,
Po odejściu Hindusa Zarina zwróciła się do Rolfe'a:
— Czy nie uważasz, że powinnam pójść do mamy maleństwa?
Może zdołałabym jakoś jej pomóc.
— Nie waż się tego robić! — odparł Rolfe natychmiast. —
Musisz mi obiecać, Zarino, że nie będziesz próbowała jej odwiedzić.
Uprzedzam cię, że rozgniewam się poważnie, jeśli mnie nie
posłuchasz.
— Czuję jednak, że jako jedyna poza nią kobieta na statku,
powinnam coś zrobić, by jej ulżyć — zaprotestowała Zarina.
— Jeśli, jak podejrzewam, zachorowała rzeczywiście na rodzaj
gorączki wschodniej — odrzekł Rolfe — nie możemy nic dla niej
zrobić przed dopłynięciem do Kalkuty. Pomagasz jej ogromnie,
opiekując się dzieckiem.
Maleńka dziewczynka zaczęła płakać i nie dawała się uspokoić.
Później, opierając się wszelkim zabiegom Zariny, odmówiła wyssania
nawet kropli mleka. Uspokajała się tylko wtedy, gdy Zarina brała ją
na ręce i przytulała do siebie, nosząc tam i z powrotem po kabinie,
gdzie przestrzeń była doprawdy bardzo ograniczona. Zarina nie
ośmieliła się jednak wziąć jej gdzie indziej z obawy przed spotkaniem
kapitana, który zdziwiłby się zapewne, widząc ją z hinduskim
maleństwem i zainteresował, co się dzieje z matką dziecka.
Odwiedziwszy ich ponownie następnego dnia wczesnym rankiem,
Hindus powtórzył, że nie chce, by kapitan dowiedział się o chorobie
jego żony.
— Jutro dopływamy do Kalkuty — powiedział Rolfe
pokrzepiającym tonem. — Wtedy będzie pan mógł wziąć żonę do
doktora.
Hindus kiwnął głową, ale Zarina czuła, że nie zamierza wcale
tego zrobić po przybyciu do Indii.
Ponieważ Zarina nadal spacerowała z dzieckiem po kabinie, Rolfe
udał się na pokład, a następnie na mostek kapitański. Wrócił później
niż zwykle, wiedząc, że Zarina będzie usypiała dziewczynkę na koi,
nim pójdzie z nim na kolację do jadalni.
Otworzywszy drzwi, pomyślał w pierwszej chwili, że kabina jest
pusta. Zaraz jednak dostrzegł Zarinę, leżącą na łóżku i tulącą
maleństwo do siebie. Podszedł bliżej i nagle zrozumiał, że dziecko nie
żyje. Przez jedną przerażającą chwilę myślał, że Zarina, która leżała z
zamkniętymi oczami, jest również martwa.
Rozdział 7
Zarina otworzyła oczy i myśląc, że śni, zamknęła je ponownie.
Uniósłszy powieki w chwilę później, zobaczyła, że znajduje się w
obszernym, niezwykle wytwornie urządzonym pokoju; pod sufitem
poruszały się punkahs — ogromne wachlarze z liści palmowych;
przez duże okno widać było drzewa.
Zarina leżała, usiłując odgadnąć, gdzie się znajduje. W następnym
momencie zorientowała się, że przy łóżku stoi Hinduska. Kobieta
uniosła jej lekko głowę, podsuwając picie. Zarina była bardzo
spragniona, a napój, przyrządzony z owoców mango i cytryn, okazał
się wyśmienity.
Hinduska ostrożnie ułożyła ją niżej na poduszkach i Zarina
spytała z wysiłkiem:
— Gdzie... gdzie ja jestem?
— Jeśli mem-sahib mówi, to ma się lepiej, wkrótce dobrze —
odparła Hinduska, opuszczając pospiesznie pokój.
Zarina pomyślała, że poszła pewnie kogoś przywołać. „Gdzie ja
jestem? I co się stało?"; próbowała sobie cokolwiek przypomnieć, ale
wszystkie jej myśli skupiały się na Rolfe'ie. Gdzie on był? Dokąd
poszedł i dlaczego zostawił ją samą?
Hinduska wróciła, a wraz z nią wszedł do pokoju starszy
mężczyzna. Zbliżył się do łóżka, biorąc Zarinę za przegub, by zbadać
puls, więc domyśliła się, że musi być doktorem.
— Jak się pani czuje? — spytał.
— Od... od jak dawna jestem chora...? — odpowiedziała pytaniem
Zarina.
— Zachorowała pani na tak zwaną pięciodniową gorączkę.
— ...gorączkę? — powtórzyła szeptem Zarina.
— Miała pani bardzo wysoką temperaturę, leżąc właściwie cały
czas bez przytomności — wyjaśnił doktor. — Ale teraz choroba
minęła i wszystko zmierzą ku dobremu.
— A... gdzie ja jestem? — spytała niepewnie Zarina.
— Znajduje się pani w rezydencji wicekróla, a ja miałem zaszczyt
zajmować się panią. Pozwolę sobie dodać, że jestem dumny z
pacjentki, która po wszystkich swoich przejściach potrafi tak pięknie
wyglądać.
Doktor był taki szarmancki, że Zarina zrobiła wysiłek, by
obdarzyć go uśmiechem. Gdy zaś zwrócił się do Hinduski,
przemawiając do niej w języku urdu, Zarina zrozumiała, o co mu
chodzi. Powiedział kobiecie, że pacjentce należy zapewnić spokój
oraz dostarczyć tyle pokarmu, ile zdoła przełknąć i jak najwięcej
płynów. Na zakończenie dorzucił:
— Jeszcze jednak doba odpoczynku i pacjentka powinna stanąć
na nogi. Ta choroba nie należy do przewlekłych.
Hinduska słuchała, kiwając głową i przytakując posłusznie
wszystkiemu, co mówił:
— Tak, sahib! Dobrze, sahib!
Następnie doktor zwrócił się znów do Zariny.
— Proszę jeść i pić do woli — polecił — a ja zajrzę do pani
jeszcze raz po południu.
Podszedł do drzwi, przystając i obracając się ku niej z uśmiechem.
— Niebawem będzie pani mogła zejść na dół i dotrzymać
towarzystwa mężowi.
Opuścił pokój, zanim Zarina zdążyła spytać, kiedy Rolfe do niej
przyjdzie. Hinduska wyszła również, zostawiając ją samą.
Zarina czuła się tak, jakby jej głowę wypełniała wata, toteż trudno
jej było jasno myśleć. Pamiętała statek oraz dziecko, które usiłowała
nakarmić, i Rolfe'a.
— ...Chcę, żeby przyszedł... — szepnęła.
Była taka słaba; Rolfe wiedziałby, co zrobić, żeby poczuła się
silniejsza.
Hinduska wróciła po pewnym czasie, przynosząc wypełnioną
potrawami tacę, którą postawiła na łóżku. Zarina nie sądziła, że jest
głodna, ale kiedy spróbowała przyniesionych dań, nabrała apetytu.
Wszystko smakowało wybornie i było łatwe do zjedzenia przy po-
mocy łyżki. Skończywszy, Zarina poczuła, że wracają jej siły. Chciała
prosić, by przekazano Rolfe'owi, że na niego czeka, powstrzymała się
jednak. Jeśli Rolfe obwieścił, że są narzeczeństwem, jak to
zaplanowali wyjeżdżając z Anglii, nie wypadało, żeby odwiedzał ją w
sypialni.
„Tylko, że ja muszę się z nim zobaczyć", pomyślała z desperacją.
„Po prostu muszę!" W następnej chwili uprzytomniła sobie, że doktor
użył słów „pani mąż", na co w pierwszej chwili nie zwróciła uwagi.
Czyżby Rolfe istotnie wyjawił, że są małżeństwem?
Powoli wróciła pamięcią do dnia ich ślubu na statku. Powiedziała
wówczas Rolfe'owi, że po przyjeździe do Indii powinien o tym
zapomnieć. Rozmyślając obecnie o całej sprawie zdecydowała, że z
racji jej choroby Rolfe zmuszony był zatrzymać się w siedzibie
wicekróla; pamiętała, że miał zamiar wstąpić tam tylko po
korespondencję, ale okoliczności sprawiły, że musiał wyznać prawdę
o małżeństwie.
„To go z pewnością wprawi w gniew... i złość...", pomyślała
czując, że ogarnia ją drżenie. Była pewna, że dziwny ślub, który odbył
się jedynie ze względu na skrupuły kapitana, mieniącego się
„bogobojnym człowiekiem", można będzie łatwo puścić w niepamięć.
Ale Rolfe oznajmił, że Zarina jest jego żoną i na dodatek znajdowali
się nie gdzie indziej, tylko w siedzibie wicekróla!
— Nic nie rozumiem... — szepnęła znów Zarina.
Irytujące, żeby z powodu choroby wszystkie ich plany uległy
zniweczeniu. Teraz niełatwo przyjdzie Rolfe'owi odzyskać wolność.
Poza tym będzie na nią bez wątpienia bardzo zły; to przez Zarinę
znalazł się pułapce.
Hinduska, która wyszła odnieść tacę, powróciła, by opuścić
żaluzje, po czym zaproponowała:
— Mem-sahib wziąć kąpiel, czuć lepiej.
— O tak, z przyjemnością — zgodziła się Zarina.
Kilka służących przyniosło wannę, ustawiając ją na podłodze i
napełniając wodą. Zarina czuła się w niej równie komfortowo, jak
biorąc kąpiel we własnym domu; następnie owinięto ją dużym
tureckim ręcznikiem, który pochodził niewątpliwie z Anglii. Woda w
wannie była uperfumowana olejkiem z kwiatów migdałowych, a po
kąpieli dwie Hinduski pomogły jej osuszyć ciało.
Przyniosły także jedną z jej własnych koszul nocnych.
Włożywszy ją, Zarina wróciła do łóżka. W czasie, gdy brała kąpiel,
zmieniono jej prześcieradła i poduszki. Kąpiel sprawiła jej wielką
przyjemność, ale czuła się po niej zmęczona; toteż po powrocie do
łóżka zamknęła zaraz oczy. I choć nie miała zamiaru zapadać w sen,
musiała przespać kilka godzin.
Obudziwszy się poczuła, że mimo punkahs w pokoju jest o wiele
goręcej. Widząc, że Zarina nie śpi, Hinduska pospieszyła po nową
porcję jedzenia; musiała być pora lunchu. Próbując wyszukanych dań,
które jej przyniesiono, Zarina myślała mimo woli, jak bardzo różnią
się one od posiłków, które jadła na pokładzie statku.
Rolfe nie pokazywał się nadal, ale bała się o niego pytać,
zatrwożona, że jakoś popsuje mu szyki.
Hinduska zabrała tacę, a następnie opuściła jeszcze niżej żaluzje.
— Mem-sahib spać — powiedziała. — Teraz wszyscy
odpoczywać.
Zarina zrozumiała, że nastał czas sjesty. Rolfe mówił jej, a i sama
wiedziała o tym już wcześniej, że w Indiach po lunchu życie zamiera.
Znużeni spiekotą wczesnych godzin popołudniowych nawet Hindusi
udawali się na odpoczynek. Ale Zarina, która obudziła się właśnie ze
snu, nie czuła się wcale zmęczona. Po wyjściu hinduskiej służącej
leżała, rozglądając się po swojej luksusowej sypialni, która różniła się
drastycznie od ciasnych kabin i prymitywnych koi.
Łóżko, w którym spoczywała, było bardzo szerokie; ponad nim
znajdował się rodzaj złoconej korony, umocowanej u sufitu, z której
opadały białe, marszczone firanki z muślinu, udrapowane i
przytrzymane po obu stronach łóżka przez złote amorki. „Symbol
miłości", pomyślała Zarina.
Drzwi sypialni otworzyły się. Zarina zastanawiała się właśnie, w
jakim celu wraca tym razem hinduska służąca, gdy nagle serce
skoczyło jej w piersi na widok Rolfe'a. Wydała okrzyk radości,
podnosząc się wyżej na poduszkach.
— Rolfe! — zawołała. — Tak ogromnie pragnęłam cię zobaczyć!
Słowa zostały wypowiedziane, zanim zdążyła pomyśleć.
Rolfe podszedł bliżej. Zarina zauważyła, że przebrał się również
na sjestę: miał na sobie biały szlafrok z cienkiego płótna. Wydał jej
się w tym stroju niezwykle przystojny, jeszcze przystojniejszy niż
zwykle. Stanąwszy przy łóżku, przyjrzał jej się, mówiąc:
— Słyszałem, że masz się lepiej. Doktor zapewnił, że niebawem
odzyskasz pełnię sił.
— Jak mogłam zachorować i zepsuć wszystko? — powiedziała
Zarina przepraszająco. — Przykro mi, że narobiłam ci tyle kłopotów...
— Zaraziłaś się od hinduskiej dziewczynki — wyjaśnił Rolfe — a
ściśle mówiąc, od jej matki.
— Maleństwo! — wykrzyknęła Zarina. — Czy ona jest zdrowa?
Rolfe wyciągnął dłoń, biorąc w nią obie jej ręce.
— Dziewczynka umarła — powiedział cicho.
— Och, nie! — zawołała Zarina. — Biedna maleńka! Tak bardzo
się starałam, żeby ją utrzymać przy życiu...!
— Zrobiłaś wszystko, co było można — zapewnił Rolfe ze
współczuciem, a widząc łzy, płynące po policzkach Zariny, dodał
szybko: — Na Boga, nie płacz, moja najmilsza. Obiecuję ci własne
maleństwo.
Zarina zaniemówiła, a jej oczy zolbrzymiały, zdając się zajmować
pół twarzy. Odzyskawszy głos, spytała tak cicho, że ledwie mógł ją
dosłyszeć:
— Co... powiedziałeś?
— Mam ci tak wiele do powiedzenia — odrzekł Rolfe. — Ale
przede wszystkim, najdroższa, muszę cię poprosić o wybaczenie.
Zarina poczuła, że ściany pokoju zaczynają się chwiać, a jej
własne serce zachowuje się również w zupełnie nieodpowiedzialny
sposób.
— Nie rozumiem... — szepnęła.
— Zadręczałem się myślą, że mogłem być taki okrutny, tak
zupełnie i kompletnie nieczuły, by wziąć cię na pokład tego statku.
— ...Ale co w tym było złego?
— Wszystko. Postąpiłem po prostu karygodnie, wyobrażając
sobie choć przez chwilę, że wolno mi narazić cię — z twoją klasą i
urodą — na takie straszne przeżycia.
— Ależ... będąc z tobą czułam się całkowicie bezpieczna...
Rolfe uśmiechnął się.
— Wszystko, co zrobiłem, jest godne potępienia. A gdybyś tylko
wiedziała, na jakie męki mnie naraziłaś, zrozumiałabyś, że
„bezpieczna" jest zupełnie niewłaściwym słowem. — Widząc
oszołomienie, malujące się na twarzy Zariny, Rolfe mówił dalej: —
Nigdy więcej, moja najmilsza, nie chciałbym znosić takich tortur, jak
wtedy, gdy przyszłaś do mojej kabiny i spałaś na łóżku pode mną, a
potem wzięłaś jeszcze dziecko.
— Bałam się, że obecność dziecka wytrąci cię z równowagi... —
wyznała Zarina.
— To nie dziecko wytrąciło mnie z równowagi, ale ty sama! —
powiedział Rolfe.
Patrzyła na niego nadal ze zdumieniem w oczach, nie pojmując, o
co mu chodzi, więc wyjaśnił:
— Zakochałem się w tobie, mój skarbie, jeszcze zanim
wypłynęliśmy z Anglii, ale byłem zdecydowany nigdy ci tego nie
wyznać. Postanowiłem, że kiedy stryj i książę przestaną ci zagrażać,
odejdę i spróbuję o tobie zapomnieć.
— Tak się bałam, że to zrobisz... — szepnęła Zarina.
— I pewnie byłbym zrobił, gdyby się nie okazało, że ty mnie
również kochasz — powiedział Rolfe.
Zarina podniosła na niego oczy i zarumieniła się, napotykając
jego wzrok. Pod wpływem jego słów pojęła nagle, że wszystko to, co
do niego czuje, to nic innego, jak miłość. Potrzebowała go, chciała
być zawsze razem z nim, była przerażona, że ją opuści; tak,
naturalnie, przecież to była miłość! Tylko ona tego wcześniej nie
wiedziała, nie rozumiała; zamartwiała się na samą myśl, że Rolfe
może się na nią złościć czy gniewać.
— Ale... jak się dowiedziałeś, że... że cię kocham? — spytała
bardzo nieśmiało.
— Kiedy okazało się, że zapadłaś na chorobę tak częstą w tych
rejonach świata — powiedział Rolfe — wiedziałem, że niewiele mogę
dla ciebie zrobić poza próbą obniżenia wysokiej temperatury.
Ochładzałem cię więc za pomocą zimnych okładów na czoło i
poprosiłem kapitana, żeby skontaktował się z wicekrólem.
— Musiał być zdziwiony dowiedziawszy się, że jesteś ważną
osobistością — uśmiechnęła się Zarina.
— Tak, kiedy dowiedział się, kim jestem, zrobiło to na nim spore
wrażenie — odparł Rolfe. — Ale dla mnie ważne było jedynie, żebyś
jak najszybciej znalazła się w miejscu, gdzie można by cię otoczyć
właściwą opieką.
— Więc przywiozłeś mnie tutaj — dopowiedziała półgłosem
Zarina. —Ale... ale jak się dowiedziałeś, że cię kocham...?
— Gdy statek zawinął do portu i przenieśliśmy cię z koi w mojej
kabinie na nosze, powtarzałaś nieustannie te same zdania: „Boże,
spraw, by mnie nie odesłał... Boże, pozwól mi z nim pozostać...
Kocham go... kocham".
Rolfe powtórzył jej słowa niskim, wzruszonym głosem. Rzęsy
Zariny zatrzepotały, a policzki stanęły znów w rumieńcach.
— Musiałeś czuć się zakłopotany — szepnęła cicho.
— Przeciwnie, czułem się tak, jakby wyrosły mi skrzydła —
odparł Rolfe. — Powiedziałaś mi kiedyś, że wcale nie chcesz
wychodzić za mnie za mąż, ale ja cię pragnąłem i pragnę nadal tak
bardzo, jak nigdy przedtem żadnej kobiety.
— Ach, Rolfe... naprawdę tak czujesz?
Zarina wyciągnęła ręce, a on przytulił ją do siebie. Pocałował ją
delikatnie, jakby bał się zrobić jej krzywdę, a jej wydało się nagle, że
poniósł ją prosto ku słońcu, gdzie skąpali się w złocistym blasku. Ten
pierwszy pocałunek był uniesieniem i ekstazą; do tej pory nie dotknął
jej żaden inny mężczyzna.
Pocałunki Rolfe'a były spełnieniem marzeń; wyobrażała sobie
zawsze, że tak właśnie odczuje dotyk ust mężczyzny, którego
pokocha. Rolfe całował ją lekko i delikatnie, ale gdy jej wargi drgnęły
pod wpływem jego pieszczoty, pocałunki stawały się bardziej
namiętne, bardziej zachłanne. Wreszcie, uniósłszy głowę, powiedział
zmienionym głosem:
— Kochanie moje, jest pora sjesty i chcę odpocząć razem z tobą.
Przecież jesteśmy naprawdę małżeństwem!
Odpowiedź Zariny nie była potrzebna. Wyczytał ją z blasku, który
opromieniał jej twarz, gdy patrzyła na niego oczami jak gwiazdy.
Rolfe zdjął szlafrok i wyciągnął się koło niej, biorąc ją w ramiona.
— Kocham cię, mój skarbie bezcenny — powiedział. — Kocham
cię tak, że nie potrafię myśleć o niczym innym.
— A ja myślałam, że jesteś na mnie zły... ponieważ zmusiłam cię
do zrobienia użytku z moich pieniędzy. Czy teraz to już nie jest
ważne?
Zadanie tego pytania kosztowało ją wiele wysiłku, ale odpowiedź
wydawała jej się istotna. A ponieważ Rolfe nie odezwał się
natychmiast, dodała szybko:
— Możesz je oddać... pozbyć się ich... zrobić z nimi, co zechcesz,
bylebyś tylko kochał mnie nadal...
Rolfe roześmiał się, szczęśliwy i radosny.
— Jakież to do ciebie podobne! Ale jedyne, co się liczy i co do
nas niewątpliwie należy, kochanie, to nasza miłość. Pocałował ją
znowu; całował ją aż zaczęło jej się wydawać, że przeżywszy
podobną ekstazę, przyjdzie jej chyba umrzeć z rozkoszy.
A potem, niespodziewanie, Rolfe rozluźnił uścisk ramion,
odsuwając się od niej nieco.
— Byłaś chora, moja najmilsza — powiedział — i myślę, że
powinnaś teraz odpocząć.
Wypowiedział to dziwnym tonem i Zarina wydała cichy okrzyk.
— Nie... nie chcę odpoczywać! — zawołała. — Chcę być z
tobą!... I chcę, żebyś mnie całował... Ach, Rolfe, nie przestań mnie
kochać!
— To ci nie grozi — odparł — ale boję się, żeby nie zrobić ci
krzywdy. Pragnę cię, moja najpiękniejsza, pragnę cię nieprzytomnie,
do szaleństwa, ale staram się myśleć o tobie.
— Ja... również cię pragnę — wyszeptała Zarina. — Proszę cię,
Rolfe, kochaj mnie jeszcze... jest mi tak cudownie, że... czuję, jakbym
znalazła się w raju.
Wówczas Rolfe zaczął ją znów całować, całować, aż poszybowała
z nim wysoko, do ich własnego raju; pokój wypełnił się blaskiem
miłości, która zdawała się przenikać ich oboje, aż stali się więcej niż
ludźmi — zrównali się z bogami.
W długi czas później Zarina, przytulona do ramienia Rolfe'a,
poruszyła się lekko.
— Moja najdroższa, moja ukochana, czy nie sprawiłem ci bólu?
— Nie wiedziałam... nie przypuszczałam, że miłość może być
taka cudowna! — wyszeptała Zarina. — Och, Rolfe, jak mogłam
kiedykolwiek myśleć o poślubieniu kogoś innego?
— A ja postanowiłem nie ożenić się nigdy — odpowiedział. —
Ale wówczas nie miałem pojęcia, że istnieje kobieta tak doskonała jak
ty.
— To chyba sam Bóg... a może i mój ojciec sprawił, że
odnaleźliśmy się i rozstrzygnął wszystkie nasze problemy — wyraziła
swoje przekonanie Zarina.
Przypomniała sobie, jak przyjechała z Londynu na wieś i
dowiedziała się, że Priory ma zostać sprzedana następnego dnia.
A przecież równie dobrze mogła tam przybyć o jeden dzień
później. W takim wypadku nie zobaczyłaby się wcale z Rolfe'em,
który byłby już wtedy w drodze do Indii. Zadrżała na samą myśl, że
tak łatwo mogłaby nie zaznać tego niebywałego szczęścia, które stało
się jej udziałem.
Położyła rękę na ramieniu Rolfe'a, jakby chciała przyciągnąć go
bliżej, mówiąc:
— Kocham cię... tak cię kocham! I gdyby nam przyszło żyć
razem nawet w jaskini, byłabym równie szczęśliwa, jak teraz.
— Mylisz się, sądząc, że kiedykolwiek jeszcze podejmę
najmniejsze ryzyko, gdy w grę będzie wchodziła twoja osoba! Byłaś
taka chora i to wyłącznie z powodu mojego ślepego uporu; bałem się,
że cię stracę! — powiedział Rolfe poważnie, dodając niższym głosem:
—Zrozumiałem wówczas, że gdybyś umarła, nie miałbym po co żyć.
Zarina przytuliła się do niego mocniej.
— Marzyłam, żeby ktoś właśnie tak mnie pokochał — wyznała.
— Żeby mnie pokochał wyłącznie dla mnie samej.
— Jak można nie kochać cię dla ciebie samej? — odparł Rolfe. —
Nie ma drugiej równie dzielnej i równie mądrej kobiety. Zdałem sobie
sprawę na tym prymitywnym statku, jak bardzo jesteś wyjątkowa. —
Pocałował ją we włosy, dorzucając: — Nie wypowiedziałaś słowa
skargi, mimo odstręczającego pożywienia, wszystkich niewygód oraz
tych nieokrzesanych i awanturujących się pasażerów.
— Tak bardzo pragnęłam uratować maleństwo... — powiedziała
Zarina. — Starałam się ogromnie.
— Nikt nie mógłby zrobić dla niego więcej — pocieszał ją Rolfe.
— Kiedy zobaczyłem cię z tą dzieciną w ramionach, miałem ochotę
wielbić cię na klęczkach.
Zarina zaśmiała się cicho.
— Wobec tego świetnie ukrywałeś swoje uczucia. Byłam
przerażona, że jesteś na mnie rozgniewany... i że opuścisz mnie, kiedy
tylko dopłyniemy do Indii.
— Za to teraz możesz być pewna, że nie wymkniesz mi się nigdy
— oznajmił Rolfe. — Notabene, zapewniłem resztę świata, że jesteś
moja, wysyłając zawiadomienie o naszym ślubie do „The Times" i do
„Morning Post". — Uśmiechnął się do niej, kontynuując: — Kiedy
generał je przeczyta, będzie wiedział, że przestał być twoim
opiekunem i nie ma nad tobą żadnej władzy w świetle prawa.
— A ja zamiast niego mam ciebie — dokończyła Zarina miękko i
odwracając głowę, przycisnęła wargi do ramienia Rolfe'a.
Z ogniem w oczach przytulił ją mocno do siebie, mówiąc z
pewnym wysiłkiem:
— Jestem pewien, najmilsza, że powinienem dać ci odpocząć.
— Myślałam, że... właśnie to robimy — odparła Zarina.
Rolfe wybuchnął śmiechem.
— Niektórzy mogliby nazwać to inaczej — powiedział — ale
skoro takie jest twoje pojęcie wypoczynku, moja najdroższa, będę
bardzo szczęśliwy, mogąc kontynuować ten rodzaj sjesty.
Co powiedziawszy, Rolfe zaczął ją całować i Zarina miała znów
wrażenie, że wznoszą się ku słońcu.
Upał zelżał już nieco, kiedy Rolfe przemówił:
— Chyba powinienem zejść na dół i poinformować wicekróla, że
masz się lepiej. Oczywiście dzisiaj nie będziesz mi towarzyszyła, by
go poznać wobec czego zjem kolację razem z tobą tutaj w sypialni.
— Naprawdę możesz to zrobić? — spytała Zarina gorliwie.
— Tak, mam taki zamiar.
Pocałował ją czule, a potem wstał z łóżka i włożył szlafrok.
— Czy potrzeba ci czegokolwiek, kochanie moje? — spytał.
— Tylko ciebie — odparła Zarina. — Ach, Rolfe, czy to możliwe,
by osiągnąć podobne szczęście na Ziemi?
— Zrobię wszystko, żebyś była zawsze szczęśliwa — powiedział
Rolfe. — Będziemy o tym rozmawiali później, kiedy wyjaśnię
wicekrólowi, że czujesz się o wiele lepiej i podziękuję mu za
otoczenie cię wszelkimi wygodami.
— Naturalnie, należy to zrobić — zgodziła się Zarina. — Przy
okazji, kim on jest?
Rolfe uśmiechnął się.
— Myślałem, że wiesz; choć w czasie podróży do Indii nie
mogłaś się, naturalnie, spodziewać, że zatrzymamy się w rezydencji
wicekróla.
— Sądząc ze statku, na jaki padł twój wybór — zauważyła Zarina
— spodziewałam się rudery na przedmieściu, jeśli nie szałasu z
bambusa.
Przekomarzała się z nim i Rolfe odpowiedział śmiechem.
— Myślałem o czymś podobnym — oświadczył. — Ale na
szczęście hrabia Dufferin jest moim dalekim krewnym; przyjął nas
więc bez wahania w charakterze swoich gości.
— To rzeczywiście bardzo uprościło sprawy — przyznała Zarina.
Myślała przy tym, że w ten sposób unikną wydatków na
mieszkanie i, co za tym idzie, kwestia pieniędzy nie będzie w ogóle
poruszana. Rolfe podszedł do drzwi.
— Nie pozostanę tam długo — obiecał. — Wiesz dobrze,
najmilsza, że chcę być z tobą i nie zamierzam kryć się z tym przed
naszym gospodarzem.
Przesławszy jej uśmiech, otworzył drzwi. Gdy je za sobą zamknął,
Zarina opadła na poduszki myśląc, że to, co się zdarzyło, jest
właściwie niewiarygodne.
Jak to się stało, że Rolfe ją pokochał? Jak to możliwe, że
przeżywszy rozterkę, przerażenie, rozpacz na myśl o samotnym
powrocie do Anglii, znalazła się w raju? Byli teraz małżeństwem, byli
mężem i żoną i nie musieli udawać, że jest inaczej.
— Dzięki Ci, Boże! Korne dzięki! — powiedziała Zarina,
posyłając modlitwę dziękczynną z głębi swego serca. Czuła też, że jej
krokami kierował w jakiś sposób ojciec, chroniąc ją i czuwając, by nie
stało jej się nic złego. Tylko jemu zawdzięczała Rolfe'a, tylko on mógł
sprawić, że znalazła tego jedynego mężczyznę na świecie, którego
kochała i który ją kochał.
Przyszłość nie oszczędzi im zapewne konfliktów, zwłaszcza w
kwestii jej pieniędzy. Ale w obliczu wielkiej miłości, która ich
połączyła, wszystkie inne sprawy staną się problemami małej wagi.
— Kocham go! Tak go kocham... — szepnęła jeszcze, nim
zapadła w sen.
Powietrze ochłodziło się znacznie.
Zarina wzięła ponownie kąpiel, a łóżko zostało znów przesłane.
Teraz czekała z niecierpliwością na Rolfe'a, ubrana w jedną ze swoich
uroczych koszulek nocnych, ze świeżo ułożonymi włosami. Zdawało
jej się, że obecnie wygląda o wiele powabniej niż wtedy, gdy Rolfe
zobaczył ją po lunchu.
Rolfe nie wrócił do niej tak prędko, jak się spodziewała; zamiast
tego przesłał wiadomość, że wicekról pragnie omówić z nim różne
sprawy, obiecując pojawić się, kiedy tylko będzie wolny. Nim
nadeszła wiadomość, Zarina przespała wiele godzin. Teraz słońce
zaczynało chylić się ku zachodowi. Zarina pomyślała, że zapalone
świece przydadzą pokojowi zdecydowanie romantycznego nastroju.
Sądziła, że Rolfe pojawi się lada chwila; miał dość czasu, by omówić
z wicekrólem wszelkie możliwe sprawy.
Nie myliła się. Niebawem drzwi otworzyły się i ukazał się w nich
Rolfe, niezwykle wytworny w białym ubraniu, w którym go jeszcze
nie widziała; w ręku trzymał wiązankę kwiatów. Gdy położył ją na
łóżku, Zarina zauważyła, że wszystkie znajdujące się w niej kwiaty są
białe. Były tam róże, lilie, orchidee i inne egzotyczne kwiaty, ułożone
razem na kształt bukietu ślubnego panny młodej.
— Czy to dla mnie? Są przepiękne! — powiedziała.
— Dla mojej żony — odparł Rolfe. — To pierwszy prezent, jaki
jej przynoszę.
— Dziękuję... dziękuję ci ogromnie — uśmiechnęła się do niego.
— Mam dla ciebie jeszcze inny prezent, a właściwie dwa —
oznajmił Rolfe, kładąc przed nią dwa niewielkie pudełeczka.
Zarina przyglądała im się przez chwilę, a potem otworzyła jedno,
znajdując wewnątrz obrączkę.
— Ach, Rolfe, mój najmilszy! — wykrzyknęła. — Nie mogłeś mi
sprawić większej przyjemności!
Rolfe wyjął obrączkę z pudełeczka; ucałował rękę Zariny, po
czym wsunął jej obrączkę na czwarty palec.
— Teraz jesteś ze mną związana na wieczność i nie ma od tego
ucieczki — oświadczył.
— Nie pragnę niczego więcej — zapewniła go Zarina.
— Został jeszcze jeden prezent.
Zarina otworzyła drugie pudełeczko i wydała lekki okrzyk.
Wewnątrz znajdował się pierścionek, z dużym diamentem w kształcie
serca, otoczonym mniejszymi diamencikami.
— Ach, Rolfe! — powiedziała prawie bez tchu — jest piękny...
doskonale piękny. Ale jakim cudem...
Urwała; czuła, że to, co chciała powiedzieć, mogłoby zabrzmieć
nietaktownie. Jednakże Rolfe dokończył zdanie za nią:
— ...Jakim cudem mogłem sobie na niego pozwolić? — spytał. —
To jest coś, o czym chcę z tobą porozmawiać.
Zarina spojrzała na niego z niepokojem. Błysnęła jej myśl, że
mógł postąpić pochopnie. Choć znajdował się obecnie w Indiach,
musiał sprzedać coś z Priory, żeby kupić jej pierścionek, który był bez
wątpienia bardzo kosztowny.
Rolfe usiadł na brzegu łóżka i wyjął z kieszeni list.
— Dostałem go właśnie od Bennetta — wyjaśnił.
— Napisał do ciebie? — zdziwiła się Zarina. — Ale dlaczego? Co
się stało?
Przypuszczała, że musi chodzić o coś nadzwyczajnego, inaczej
pan Bennett napisałby do niej; choć skupiony obecnie na sprawach
Priory, był jednakże jej pracownikiem.
— Przeczytam ci ten list — powiedział Rolfe — a potem będziesz
mogła pocałować mnie za prezenty.
Zarina nie wzięła diamentowego pierścionka z pudełeczka,
ograniczając się do patrzenia na niego i podziwiania jego urody.
Zarazem była jednak zatroskana.
Rolfe wyjął list z koperty, rozkładając go, po czym wolno, jakby
celebrując każde słowo, zaczął czytać:
Milordzie,
Mam nadzieję, że ten list dotrze do pańskich rąk możliwie szybko
po przybyciu państwa do Indii, na wypadek, gdybym zrobił coś
niezupełnie po myśli Waszej Lordowskiej Mości.
Zarina wydała cichy okrzyk, wyciągając rękę w kierunku Rolfe'a,
a ponieważ trzymał list, oparła mu dłoń na kolanie, szukając pociechy
w bliskim kontakcie.
Rolfe czytał dalej:
Po wyjeździe Waszej Lordowskiej Mości i panny Zariny,
dokonałem niezwłocznie szczegółowych oględzin Priory, by upewnić
się, ze wszystko wróciło na swoje miejsce. Znalazłem kilka rzeczy
wymagających naprawy, ale niczego, co wymagałoby poważniejszych
reperacji.
Następnie udałem się do piwnic, sądząc, że powinienem zapewne
uzupełnić zapas win przed powrotem Waszej Lordowskiej Mości...
Rolfe przerwał i odetchnął kilkakrotnie głęboko, spoglądając
przez chwilę na Zarinę, która patrzyła na niego ze skupieniem.
Wyglądała przy tym tak uroczo, że nie mógł się powstrzymać, by nie
pochylić się i nie dotknąć ustami jej ust w krótkim pocałunku. Po
czym, zanim zdążyła przemówić, wrócił do listu:
Przeglądając puste piwnice, odkryłem w samej głębi bardzo starą
kryptę, która została uszkodzona; prowadzące do niej drzwi były
złamane i tkwił w nich tandetny łańcuch z rodzaju tych, jakie używane
są zwykle do przypinania bagażu w powozach...
Rolfe zerknął na Zarinę, przypominając sobie, jak znalazł ją
przypiętą owym łańcuchem i jak uwolnił ją za pomocą siekiery, po
czym wrócił do lektury listu.
Kiedy poleciłem zatrudnionemu w majątku majstrowi z Linwood
naprawienie szkody, odkrył on ku mojemu i własnemu zdumieniu, że
złamane drzwi zrobione są ze złota!
Zarina wydała okrzyk.
— Powiedziałeś... ze złota?
— Tak —potwierdził Rolfe. — Słuchaj, co Bennett pisze dalej:
Okazało się, że cały front krypty, który wydawał się pusty w
środku, zrobiony jest z litego złota. Mam nadzieję, że Wasza
Lordowska Mość zaaprobuje to, co następnie uczyniłem.
Zdając sobie sprawę, że złoto zostało najpewniej ukryte w czasach
rozwiązania klasztorów, wezwałem ekspertów z British Museum, by
przeprowadzili drobiazgowe oględziny krypty. Odkryli oni, że w
bocznych, otwartych ścianach, które zdawały się również puste w
środku, zamurowany został skarb mnichów.
Składają się na niego dwa kielichy, odlane ze złota i wysadzane
drogimi kamieniami, a także krzyż, oraz puchary i misy, które należały
przypuszczalnie do zastawy opata. Są tam również inne rzeczy, takie
jak zakładki do ksiąg i świeczniki, niezwykle cenne nie tylko ze
względu na wielką wartość historyczną, ale i z racji wyjątkowej urody
kamieni szlachetnych.
Skarb zostanie obecnie przewieziony do British Museum w
oczekiwaniu na instrukcje Waszej Lordowskiej Mości; natomiast złoto,
w pokaźnej ilości, zostało oddane na przechowanie do banku.
British Museum ocenia wartość skarbu na sumę rzędu miliona
funtów szterlingów, choć może okazać się ona jeszcze wyższa po
zgromadzeniu i oszacowaniu wszystkich przedmiotów. Mam nadzieję,
Milordzie, że poczyniłem właściwe kroki, by zapewnić przechowanie
skarbu w bezpieczeństwie do powrotu Waszej Lordowskiej Mości...
Rolfe skończył czytać list i spojrzał na Zarinę.
— Nie wierzę w to! Po prostu nie mogę w to uwierzyć! —
zawołała.
— Za to ja wierzę w zupełności — odparł Rolfe. — Jestem teraz
bogaty, ale moja najmilsza, wszystkie bogactwa świata nic nie znaczą
wobec faktu, że mam ciebie.
Pochylił się, biorąc ją w ramiona.
— Kocham cię! — powiedział. — I gdyby odkryto, że cała Priory
zrobiona jest z diamentów, a zboże na polach zamieniło się w złoto, to
również byłoby zupełnie nieważne w porównaniu z tym, że mnie
kochasz.
— Kocham cię tak bardzo, Rolfe! — odrzekła Zarina. — I mogę
w końcu przestać się martwić moją fortuną.
— Możemy o niej zapomnieć — oświadczył Rolfe. — Teraz
jestem w stanie dać ci wszystko, czego zapragnę i zapłacić za to
sam— dorzucił podekscytowany jak mały chłopiec.
— Dałeś mi już słońce, księżyc i gwiazdy! A obrączka i
pierścionek, które od ciebie dostałam, są cudowne. Rolfe, jestem
szczęśliwa, że masz taki wspaniały skarb. Ale nic nie może się równać
z twoimi pocałunkami i tym, co czuję, kiedy... należę do ciebie...!
Ostatnie słowa wypowiedziała szeptem, a ponieważ była
nieśmiała, rumieniec okrył przy tym jej policzki. Rolfe patrzył na nią
przez długą chwilę.
— Ubóstwiam cię — powiedział w końcu — i wielbię całym
sercem. I masz rację, moja ukochana. Mamy to, co najważniejsze.
Jestem zadowolony, że Bennett odkrył skarb, ale tylko dlatego, że
mogę go dzielić z tobą, a po śmierci przekazać go naszym dzieciom.
Zarina poruszyła się, kryjąc mu twarz na ramieniu.
— Pragniesz własnego maleństwa — ciągnął Rolfe. — A pomyśl,
najmilsza, gdzie będzie lepiej naszym synom i córkom niż w Priory i
w twoim majątku, które możemy teraz połączyć. — Przytulając ją
mocniej, dodał: — Uważam, że powinniśmy wrócić do kraju i
uporządkować sprawy w naszym domu. Co o tym myślisz?
— Ach, Rolfe, naprawdę moglibyśmy tak zrobić? Ale co z
klasztorami, które chciałeś odwiedzić?
— Wrócimy do nich kiedyś — powiedział Rolfe. — Ale teraz
chcę cię zabrać do domu. Masz przed sobą zadanie doprowadzenia
Priory do stanu takiej świetności, w jakim była za życia mojego
dziadka, a jeszcze wcześniej w czasach, gdy znajdowała się w rękach
mnichów.
— Dokonamy tego! — zawołała Zarina. — Dokonamy z
pewnością! I będziemy dbali, żeby wszyscy, którzy dla nas pracują, a
także ludzie z miasteczka i farmerzy, byli również szczęśliwi, jak my
sami!
Zarina zarzuciła Rolfe'owi ręce na szyję, przyciągając jego głowę
ku swojej. Obsypywał ją burzliwymi pieszczotami, całując namiętnie i
zachłannie, wiedząc z niezachwianą pewnością i czując całym sobą,
że istotnie nic nie jest ważne wobec łączącej ich miłości. Spłynęła na
nich, jak niespodziewany dar od Boga i sprawiła, że stali się
jednością.
Rolfe rozumiał teraz jaśniej niż kiedykolwiek, że od wiek wieków
ludzie szukali i dążyli do zdobycia tego największego skarbu, jakim
była, jest i zawsze będzie miłość.