Anne Rampling
Ucieczka do Edenu
Exit To Eden
T艂umaczy艂a Ewa Wojtczak
Dla Stana
LISA
Mam na imi臋 Lisa.
Mierz臋 metr siedemdziesi膮t pi臋膰. Moje w艂osy s膮 d艂ugie, koloru kasztanowego. Ubieram si臋 g艂贸wnie w sk贸r臋: zawsze nosz臋 wysokie buty, czasami mi臋kkie kamizelki, a od czasu do czasu nawet sk贸rzane sp贸dniczki. Nak艂adam te偶 koronki, szczeg贸lnie gdy znajd臋 takie, jakie lubi臋: wyszukane, bardzo staromodne, w bia艂ym odcieniu 艣niegu. Mam jasn膮 cer臋, kt贸ra 艂atwo si臋 opala, du偶e piersi i d艂ugie nogi. I chocia偶 nie czuj臋 i nigdy nie czu艂am si臋 urodziwa 鈥 wiem, 偶e jestem pi臋kna. Gdybym by艂a brzydka, nie pracowa艂abym w Klubie jako trenerka.
Kszta艂tne ko艣ci twarzy i du偶e oczy: oto prawdziwe podstawy dla urody, tak mi si臋 zdaje. Poza tym g臋ste, 艂adne w艂osy i co艣, co dodaje wyrazu mojej twarzy, co艣, dzi臋ki czemu wygl膮dam zazwyczaj s艂odko, a nawet mi艂o, cho膰 r贸wnocze艣nie 鈥 gdy zaczn臋 m贸wi膰 鈥 z 艂atwo艣ci膮 wzbudzam strach w niewolniku lub niewolnicy.
W Klubie nazywaj膮 mnie Perfekcjonistk膮 i nie jest to byle jaki komplement w takim miejscu jak Eden, gdzie ka偶dy jest doskona艂y w jakiej艣 dziedzinie i gdzie ka偶dy si臋 stara, a samo staranie jest ju偶 cz臋艣ci膮 przyjemno艣ci.
Pracuj臋 w Klubie od dnia jego otwarcia. Pomaga艂am w jego tworzeniu, w ustalaniu zasad jego dzia艂ania, zatwierdza艂am jego najwcze艣niejszych cz艂onk贸w i pierwszych niewolnik贸w. Okre艣la艂am regu艂y i ograniczenia. Wyobrazi艂am sobie tak偶e i zam贸wi艂am wi臋kszo艣膰 wyposa偶enia, kt贸rego u偶ywamy po dzie艅 dzisiejszy. Zaprojektowa艂am nawet niekt贸re bungalowy i ogrody, poranne baseny i fontanny. Sama ozdobi艂am ponad dwadzie艣cia apartament贸w. Liczni na艣ladowcy naszego Klubu wywo艂uj膮 na mojej twarzy jedynie drwi膮cy u艣miech. Bo z Klubem 偶aden przybytek nie mo偶e si臋 r贸wna膰.
Eden jest wspania艂y, poniewa偶 w niego wierzymy. Z tej wiary wynika jego splendor i panuj膮ca tu atmosfera strachu.
Opowiem teraz o pewnym zdarzeniu, do kt贸rego dosz艂o w Klubie.
Wi臋ksza cz臋艣膰 tej historii zdarzy艂a si臋 nie na naszej wyspie, lecz w Nowym Orleanie i na nizinach wok贸艂 miasta, a tak偶e w Dallas. Jednak te wypadki w艂a艣ciwie si臋 nie licz膮.
Wa偶ne, 偶e wszystko rozpocz臋艂o si臋 w Klubie. I niezale偶nie od tego, co si臋 dzia艂o dalej, najwa偶niejszy jest Klub.
Witajcie w Klubie.
LISA
NOWY SEZON
Czekali艣my na pozwolenie l膮dowania. Ogromny odrzutowiec powoli kr膮偶y艂 nad wysp膮 jak w trakcie turystycznej wycieczki. Przez okno widzia艂am ca艂膮 wysp臋 鈥 bia艂e jak cukier pla偶e, zatoczki i rozleg艂e tereny samego Klubu: wysokie, kamienne 艣ciany i zacienione drzewami ogrody, olbrzymi kompleks pokrytych dach贸wk膮 budynk贸w na wp贸艂 zas艂oni臋tych przez mimoz臋 i drzewka czerwonego pieprzu. Dostrzega艂am te偶 zagajniki bia艂ych i r贸偶owych rododendron贸w, gaje pomara艅czowe, pola pe艂ne mak贸w i wysokiej zielonej trawy.
Przy wej艣ciu do Klubu znajduje si臋 przysta艅, a za jego terenami ruchliwe lotnisko i l膮dowisko dla helikopter贸w.
Wsz臋dzie mo偶na by艂o zauwa偶y膰 oznaki nowego sezonu.
W porcie sta艂o oko艂o dwudziestki migocz膮cych w s艂o艅cu srebrem kad艂ub贸w prywatnych samolot贸w oraz p贸艂 tuzina 艣nie偶nobia艂ych jacht贸w zacumowanych na po艂yskliwej, niebiesko 鈥 zielonej wodzie przy brzegu.
鈥Elizjum鈥 sta艂 ju偶 na przystani. Wygl膮da艂 jak dzieci臋ca zabawka, zakrzep艂a w morzu 艣wiate艂. Kt贸偶 m贸g艂by przypu艣ci膰, 偶e wewn膮trz przebywa艂o ponad trzydzie艣cioro niewolnik贸w, kt贸rzy bez tchu czekali, a偶 pop臋dzimy ich nagich przez pok艂ad, po trapie i na brzeg?
Z oczywistych powod贸w niewolnicy wyprawili si臋 w rejs do Klubu w pe艂ni ubrani. Jednak zanim otrzymaj膮 pozwolenie obejrzenia wyspy, zanim cho膰by postawi膮 na jej powierzchni stop臋 鈥 musz膮 si臋 rozebra膰.
Wolno im wej艣膰 tylko nago i w pokorze, a ca艂y ich spakowany dobytek trafia do jednego z numerowanych pomieszcze艅 ogromnej piwnicy, gdzie le偶y a偶 do dnia ich odjazdu.
Obecnie niewolnika identyfikuje bardzo cienka z艂ota bransoletka na prawym przegubie z 艂adnie wygrawerowanymi imieniem i numerem. W pocz膮tkowym okresie istnienia Klubu wypisywali艣my dane mazakiem na go艂ych cia艂ach oszo艂omionych przybysz贸w.
Samolot opad艂 nieznacznie. Unosi艂 si臋 teraz nad dokiem. Cieszy艂am si臋, 偶e ma艂y spektakl jeszcze si臋 nie zacz膮艂.
Przed inspekcj膮 b臋d臋 mia艂a niewiele czasu dla siebie 鈥 zaledwie godzink臋 czy dwie, by w ciszy swojego pokoju posiedzie膰 ze szklaneczk膮 d偶inu marki 鈥濨ombay鈥 z lodem.
Rozsiad艂am si臋 w samolocie wygodnie, czuj膮c, 偶e ca艂e moje cia艂o powoli si臋 rozgrzewa i przenika mnie podniecenie, wyp艂ywaj膮ce z wn臋trza na powierzchni臋 sk贸ry. W tych pierwszych chwilach niewolnicy zawsze byli tak rozkosznie zaniepokojeni. Bezcenne uczucie. A by艂 to wszak偶e dopiero pocz膮tek emocji, kt贸re mia艂 im zaoferowa膰 Klub.
A偶 si臋 pali艂am do powrotu.
Z jakiego艣 powodu ka偶de kolejne wakacje wydawa艂y mi si臋 coraz trudniejsze, a dni sp臋dzane w zewn臋trznym 艣wiecie stawa艂y coraz bardziej nierealne.
Wizyta u mojej rodziny w Berkeley by艂a za艣 dla mnie wr臋cz niezno艣na, poniewa偶 musia艂am zbywa膰 stale te same, w k贸艂ko zadawane przez nich pytania: Co robi臋 i gdzie mieszkam przez wi臋ksza cz臋艣膰 roku.
鈥 Dlaczego to taki sekret, na lito艣膰 bosk膮? Dok膮d jedziesz?
By艂y momenty przy stole, gdy zupe艂nie nie dociera艂o do mnie, co m贸wi ojciec, widzia艂am jedynie jego poruszaj膮ce si臋 wargi. A gdy mi zada艂 pytanie, t艂umaczy艂am si臋 b贸lem g艂owy i z艂ym samopoczuciem, gdy偶 znowu zgubi艂am w膮tek.
Najlepszymi chwilami, dziwnie wystarczaj膮cymi, by艂y te, kt贸rych nienawidzi艂am jako ma艂a dziewczynka: gdy we dwoje wczesnym wieczorem szli艣my wznosz膮cymi si臋 i opadaj膮cymi ulicami. Ojciec odmawia艂 r贸偶aniec, otacza艂y nas wczesnonocne odg艂osy dochodz膮ce ze wzg贸rz Berkeley i nie m贸wili艣my do siebie ani s艂owa. Podczas tych spacer贸w nie czu艂am si臋 a偶 tak nieszcz臋艣liwa jak w dzieci艅stwie, lecz spokojna jak ojciec, cho膰 niewyt艂umaczalnie smutna.
Pewnego wieczoru pojecha艂am z siostr膮 do San Francisco. Zjad艂y艣my kolacj臋 w l艣ni膮cym ma艂ym lokaliku przy North Beach o nazwie 鈥濻aint Pierre鈥. Przy barze sta艂 kto艣, kto ci膮gle na mnie patrzy艂 鈥 klasycznej urody m艂ody m臋偶czyzna o wygl膮dzie prawnika. Nosi艂 bia艂y dziergany sweter, szar膮 marynark臋 w kurz膮 stopk臋, mia艂 usta gotowe do u艣miechu i w艂osy u艂o偶one w niedba艂膮, jakby potargan膮 przez wiatr fryzur臋. W艂a艣nie tego typu facet贸w zawsze unika艂am w przesz艂o艣ci, staraj膮c si臋 pozostawa膰 oboj臋tna na ich pi臋kne usta i pi臋kne twarze.
鈥 Nie ogl膮daj si臋 teraz 鈥 ostrzeg艂a mnie siostra 鈥 ale ten m臋偶czyzna zjada ci臋 偶ywcem.
A ja mia艂am straszliw膮 ochot臋 wsta膰, podej艣膰 do baru i zacz膮膰 z nim rozmow臋, a potem wr臋czy膰 mojej siostrze kluczyki do samochodu i powiedzie膰 jej, 偶e spotkamy si臋 nazajutrz. 鈥濪laczego nie mog臋 tego zrobi膰?鈥, zada艂am sobie pytanie. Tylko z nim porozmawia膰? By艂 przecie偶 mn膮 zainteresowany i wyra藕nie by艂 bez pary.
Jak by to by艂o, uprawia膰 tak zwany seks po bo偶emu w jakim艣 pokoiku ma艂ego hotelu wychodz膮cego na Pacyfik z tym cudownym panem Przystojnym, kt贸ry wygl膮da jak uosobienie zdrowia, kt贸ry nigdy nie marzy艂 o upojnej nocy z pann膮 鈥濻k贸ra i Koronki鈥 z najwi臋kszego klubu egzotycznego seksu na 艣wiecie? Mo偶e nawet zabierze mnie do siebie, do jakiego艣 przyjemnego mieszkanka obitego boazeri膮, pe艂nego luster i z widokiem na zatok臋. M臋偶czyzna w艂膮czy Milesa Davisa i wsp贸lnie przyrz膮dzimy kolacj臋 w chi艅skim woku.
Co艣 nie tak z twoj膮 g艂ow膮, Liso? Zarabiasz na fantazjach, lecz nie fantazjach tego rodzaju鈥
Musia艂am natychmiast opu艣ci膰 Kaliforni臋!
P贸藕niej jednak nie cieszy艂y mnie ju偶 zwyczajne coroczne rozrywki, chocia偶 ruszy艂am na Rodeo Drive po now膮 garderob臋, sp臋dzi艂am szalone zakupowe popo艂udnie u Sakowitza w Dallas, pojecha艂am do Nowego Jorku obejrze膰 Cats i My One and Only oraz kilka off鈥揵roadwayowskich przedstawie艅, kt贸re okaza艂y si臋 艣wietne. Odwiedzi艂am muzea, by艂am dwukrotnie w Metropolitan Opera, ogl膮da艂am dos艂ownie wszystkie przedstawienia baletowe i kupowa艂am ksi膮偶ki, mn贸stwo ksi膮偶ek oraz film贸w wideo, aby mi wystarczy艂y na nast臋pne dwana艣cie miesi臋cy.
Powinnam si臋 dobrze bawi膰. Do dwudziestego si贸dmego roku 偶ycia zarobi艂am przecie偶 wi臋cej pieni臋dzy, ni偶 kiedykolwiek marzy艂am, 偶e zarobi臋 przez ca艂e 偶ycie. Co jaki艣 czas usi艂owa艂am sobie przypomnie膰, jak pragn臋艂am wszystkich tych pomadek w z艂otych puzderkach z 鈥濨ill鈥檚 Drugstore鈥 przy Shattuck Avenue, a mia艂am tylko 膰wier膰dolar贸wk臋 na paczk臋 gumy do 偶ucia. Jednak wydawanie pieni臋dzy nie znaczy艂o dla mnie zbyt wiele. Szybko mnie zm臋czy艂o, wr臋cz wyczerpa艂o.
Jedyn膮 przyjemno艣膰 sprawi艂y mi te nieliczne s艂odkie, cho膰 zabarwione gorycz膮 momenty, kiedy w Nowym Jorku zapatrzy艂am si臋 w taniec i zas艂ucha艂am w muzyk臋鈥 tyle 偶e wewn臋trzny g艂os stale mi powtarza艂: 鈥濿r贸膰 do domu, wr贸膰 do Klubu. Bo je偶eli nie odwr贸cisz si臋 na pi臋cie i nie wr贸cisz do Edenu, mo偶e Klub zniknie. Wszak wszystko, co widzisz przed sob膮, jest nierealne鈥.
Dziwne uczucie. Kompletny 鈥瀉bsurd鈥, tak jak postrzegali ten termin francuscy filozofowie. Czu艂am si臋 straszliwie nieswojo i odnosi艂am wra偶enie, 偶e nie potrafi臋 znale藕膰 dla siebie miejsca, gdzie mog艂abym wzi膮膰 g艂臋boki oddech.
W pierwszych latach pracy wci膮偶 potrzebowa艂am wakacji, wci膮偶 pragn臋艂am chodzi膰 normalnymi ulicami. Sk膮d zatem tym razem wzi膮艂 si臋 niepok贸j, sk膮d niecierpliwo艣膰, sk膮d my艣l, 偶e zagro偶ony jest spok贸j ludzi, kt贸rych kocham?
Ko艅c贸wk臋 urlopu sp臋dzi艂am w swoim pokoju w hotelu Adolphus w Dallas. Ogl膮da艂am na wideo ci膮gle to samo, niskobud偶etowy filmik nakr臋cony przez aktora Roberta Duvalla. Nosi艂 tytu艂 Angelo, moja mi艂o艣膰 i opowiada艂 o nowojorskich Cyganach.
Tytu艂owy bohater by艂 bystrym, ciemnookim dzieciakiem, mniej wi臋cej o艣mioletnim, naprawd臋 cwanym, m膮drym i 艂adnym, a film m贸wi艂 o nim, a 艣ci艣le rzecz ujmuj膮c, o nim i o jego rodzinie. Duvall pozwoli艂 wymy艣li膰 swoim Cyganom sporo w艂asnych dialog贸w i mo偶e tak偶e dlatego ich 偶ycie w cyga艅skiej spo艂eczno艣ci wydawa艂o si臋 bardziej prawdziwe ni偶 jakiekolwiek inne. Byli outsiderami w samym 艣rodku Nowego Jorku.
Wiedzia艂am, 偶e to szale艅stwo siedzie膰 w ciemnawym hotelu w Dallas i ogl膮da膰 ten film siedem razy pod rz膮d, patrze膰 na ten egzotyczny 艣wiat, przygl膮da膰 si臋, jak bystry, ma艂y, czarnow艂osy ch艂opiec bajeruje swoj膮 r贸wie艣niczk臋 albo wchodzi do garderoby dzieci臋cej gwiazdki country鈥揳nd鈥搘estern i z ni膮 flirtuje. Ten dzielny, dobroduszny malec by艂 g艂臋boko zanurzony w 偶yciu 鈥 a偶 po czubek noska.
鈥Co to wszystko w艂a艣ciwie znaczy?鈥, zapytywa艂am si臋 w k贸艂ko jak nastolatka. Dlaczego kiedy patrz臋 na ekran, chce mi si臋 p艂aka膰?
Mo偶e czu艂am, 偶e wszyscy jeste艣my outsiderami, 偶e wszyscy tworzymy drog臋 naszego niezwyk艂ego losu poprzez dzicz normalno艣ci, kt贸ra jest tylko z艂udzeniem.
By膰 mo偶e nawet pan Przystojny w barze 鈥濻aint Pierre鈥 w San Francisco to swego rodzaju outsider 鈥 na przyk艂ad m艂ody prawnik, kt贸ry pisze wiersze. I mo偶e nie zaskoczy艂abym go, gdybym nast臋pnego ranka spyta艂a nad kaw膮 i croissantami: 鈥濪omy艣lasz si臋, jak zarabiam na 偶ycie? Nie, w艂a艣ciwie to jest powo艂anie, to bardzo powa偶ne, to鈥 moje 偶ycie鈥.
Wariactwo. Pij臋 bia艂e wino i ogl膮dam film o Cyganach albo wy艂膮czam 艣wiat艂a i spogl膮dam na nocne Dallas, na wszystkie te b艂yszcz膮ce wie偶owce niczym drabiny wznosz膮ce si臋 ku chmurom.
呕yj臋 w niebie dla outsider贸w, nieprawda偶? W krainie, gdzie mo偶na zaspokoi膰 wszystkie swoje najtajniejsze pragnienia, gdzie nigdy nie bywasz sam i gdzie zawsze jeste艣 bezpieczny. W艂a艣nie w Klubie sp臋dzi艂am ca艂e swoje doros艂e 偶ycie.
Musz臋 tam wr贸ci膰 i tyle.
A zatem kr膮偶ymy nad Edenem. Ju偶 prawie nadesz艂a pora, by bardzo dok艂adnie obejrze膰 艣wie偶ych niewolnik贸w wysiadaj膮cych na brzeg.
Chcia艂am im si臋 przyjrze膰, sprawdzi膰, czy mo偶e tym razem dojrz臋 kogo艣 nowego i absolutnie nadzwyczajnego鈥 Ach, ten stary romantyzm!
Jednak co roku niewolnicy nieco si臋 zmieniaj膮, s膮 troch臋 bystrzejsi, jeszcze bardziej interesuj膮cy, bardziej skomplikowani. Z ka偶dym rokiem Klub staje si臋 wszak s艂awniejszy, wsz臋dzie na 艣wiecie otwiera si臋 coraz wi臋cej nowych, podobnych do naszego przybytk贸w i przybywaj膮 do nas niewolnicy o coraz rozmaitszej przesz艂o艣ci. Nigdy nie wiadomo, czego si臋 spodziewa膰 i jak膮 form臋 tym razem przybior膮 cia艂a i tajemnice.
Zaledwie kilka dni temu odby艂a si臋 ogromnie wa偶na aukcja, jedna z trzech mi臋dzynarodowych aukcji, w kt贸rych warto wzi膮膰 udzia艂, i wiedzia艂am, 偶e Klubowi uda艂o si臋 naby膰 co najmniej trzydzie艣ci os贸b 鈥 m臋偶czyzn i kobiet 鈥 na pe艂ne dwa lata. Wszyscy oni musz膮 wygl膮da膰 zachwycaj膮co, mie膰 doskona艂e papiery z najlepszych dom贸w w Ameryce czy za granic膮.
Na aukcjach nie prezentuje si臋 偶adnego niewolnika, chyba 偶e uko艅czy艂 wcze艣niej pe艂ne szkolenie i zda艂 wszystkie testy. Od czasu do czasu dostajemy (ze 藕r贸de艂 innych ni偶 aukcje) niewolnik贸w niech臋tnych lub niezr贸wnowa偶onych, m艂odych m臋偶czyzn b膮d藕 kobiety, kt贸rzy ju偶 flirtuj膮c ze sk贸rzanymi pagaja 鈥 mi i rzemieniami, mniej czy bardziej przypadkowo daj膮 si臋 ogarn膮膰 emocjom. Takich niewolnik贸w bardzo szybko uwalniamy i sp艂acamy. Nie lubimy strat. Zreszt膮 tacy niewolnicy zwykle nie ponosz膮 winy za w艂asne zachowanie.
Tym niemniej zdumiewaj膮ce, jak wielu z nich pojawia si臋 rok p贸藕niej na najlepszych aukcjach. A je艣li znowu do nas trafi膮 (wybieramy ich czasem, je艣li s膮 wystarczaj膮co pi臋kni i silni), m贸wi膮 nam, 偶e od chwili uwolnienia marz膮 wy艂膮cznie o Klubie.
Takie 鈥瀙omy艂ki鈥 na du偶ych aukcjach zdarzaj膮 si臋 jednak rzadko.
Na dwa dni przed sprzeda偶膮 niewolnicy staj膮 przed rad膮 egzaminator贸w. Musz膮 okaza膰 idealne pos艂usze艅stwo, zwinno艣膰 i gibko艣膰. Sprawdza si臋 te偶 starannie ich papiery. Nast臋pnie niewolnicy s膮 oceniani pod k膮tem wytrwa艂o艣ci i temperamentu; w ko艅cu klasyfikuje si臋 ich wed艂ug serii standard贸w fizycznych. Do obszernych katalog贸w trafiaj膮 ich zdj臋cia i dok艂adne opisy. Kupiec mo偶e wybra膰 satysfakcjonuj膮cego go niewolnika z katalogu i go naby膰.
Oczywi艣cie p贸藕niej, gdy ju偶 do nas trafi膮, oceniamy ich ponownie dla w艂asnych cel贸w i wedle naszych standard贸w. Najpierw jednak ich kupujemy 鈥 najcz臋艣ciej w艂a艣nie na tych wielkich aukcjach.
Do pokoju pokaz贸w na aukcjach docieraj膮 jedynie najwspanialsze okazy, niewolnicy, kt贸rzy potrafi膮 z du偶膮 wpraw膮 chodzi膰 po o艣wietlonym wybiegu, gdzie badaj膮 ich tysi膮ce oczu i r膮k.
Pocz膮tkowo w wa偶nych aukcjach bra艂am udzia艂 osobi艣cie.
Chodzi艂o nie tylko o przyjemno艣膰 wybierania najodpowiedniejszego narybku 鈥 kandydat贸w nazywamy narybkiem niezale偶nie od jako艣ci ich wyszkolenia i do czasu, a偶 sami ich wyszkolimy 鈥 ekscytowa艂y mnie te偶 same aukcje.
Mimo wszystko, oboj臋tnie, jak dobrze niewolnik jest przygotowana aukcja stanowi silne prze偶ycie, czasem nawet jest to swoista tragedia. Dr偶膮, p艂acz膮 i czuj膮 przera偶aj膮c膮 samotno艣膰, gdy stoj膮 nadzy na starannie o艣wietlonym piedestale, gdzie prezentuj膮 si臋 jak dzie艂a sztuki uosabiaj膮ce rozkoszne napi臋cie i cierpienie. Ogl膮danie ich stanowi r贸wnie dobr膮 rozrywk臋 jak wszystkie inne, kt贸re przygotowywa艂am w Klubie.
Kupcy godzinami dryfuj膮 po ogromnym, wy艂o偶onym dywanami pokoju pokaz贸w i tylko si臋 rozgl膮daj膮. 艢ciany zawsze s膮 tam pomalowane na koj膮ce kolory: cynobrowy albo b艂臋kit jak jajko rudzika. O艣wietlenie jest idealne, szampan przepyszny. Nie s艂ycha膰 偶adnej rozpraszaj膮cej muzyki. Wszelki rytm powstaje dzi臋ki uderzeniom naszych serc.
Kandydat贸w podczas badania mo偶na dotyka膰 i co jaki艣 czas zadawa膰 pytania tym, kt贸rym z tej racji zdejmuje si臋 knebel. (Nazywamy to szkoleniem g艂osu, co oznacza, 偶e kandydat odzywa si臋 jedynie w贸wczas, gdy mu si臋 ka偶e, i nigdy w swojej wypowiedzi nie wyra偶a najdrobniejszej nawet preferencji czy pragnienia). Nieraz inni trenerzy przyci膮gaj膮 nasz膮 uwag臋 do jakiego艣 pi臋knego okazu, na kt贸ry sami najwyra藕niej nie mog膮 sobie pozwoli膰. Od czasu do czasu kupuj膮cy zbieraj膮 si臋 wok贸艂 osobnika o nadzwyczajnej urodzie, kt贸remu poleca si臋 przybra膰 oko艂o tuzina ukazuj膮cych wszelkie wdzi臋ki pozycji i wykona膰 tuzin rozkaz贸w.
Nigdy nie poklepywa艂am ani nie bi艂am niewolnik贸w w pokoju pokaz贸w przed aukcj膮, je艣li jednak poczeka si臋 cierpliwie, mo偶na popatrze膰, jak robi膮 to inni. Czasem kilka klaps贸w ju偶 na wybiegu w chwili licytacji powie ci wszystko, co musisz wiedzie膰 o reakcjach niewolnika.
Na aukcjach 艂atwo si臋 zyskuje nieocenion膮 wiedz臋. Na przyk艂ad, na sk贸rze niekt贸rych niewolnik贸w d艂ugo pozostaj膮 znaki po uderzeniach, co oznacza sk贸r臋 mi臋ciutk膮 jak u kociaka, a je艣li znaki szybko znikaj膮 鈥 sk贸ra jest elastyczna. Albo odkrywasz, 偶e najlepsze s膮 ma艂e piersi.
Tak, cz艂owiek wiele si臋 tam mo偶e nauczy膰, o ile b臋dzie si臋 na aukcjach trzyma艂 z dala od szampana. Jednak najlepsi trenerzy nie ujawniaj膮 ani swojej wiedzy, ani jako艣ci biednych, dr偶膮cych ofiar, kt贸re oceniaj膮. Naprawd臋 dobry trener mo偶e si臋 dowiedzie膰 wszystkiego, czego pragnie, jedynie dzi臋ki szybkiemu podej艣ciu do niewolnika i niespodziewanemu zaci艣ni臋ciu d艂oni na jego karku.
Niema艂a cz臋艣膰 zabawy to ogl膮danie przy pracy innych trener贸w, kt贸rzy przybywaj膮 z ca艂ego 艣wiata. Wygl膮daj膮 jak bogowie i boginie, gdy wysiadaj膮 z czarnych limuzyn podje偶d偶aj膮cych przed drzwi鈥 I wsz臋dzie ta marka wykwintnego krawiectwa, kt贸ra wydaje si臋 luksusowo krucha: wytarte d偶insy i rozpinana koszula w najcie艅szej bawe艂ny lub jedwabna bluzka z odkrytymi ramionami, tak delikatna, jakby za chwil臋 mia艂a si臋 rozpa艣膰. Cieniowane w艂osy i paznokcie jak szpony. Albo ch艂odniejsi arystokraci w trzycz臋艣ciowych czarnych garniturach, prostok膮tnych okularach o srebrnych oprawkach i modnych kr贸tkich fryzurach. Wieloj臋zyczny be艂kot (chocia偶 za mi臋dzynarodowy j臋zyk niewolnik贸w oficjalnie uznano angielski), tuzin r贸偶nych narodowo艣ci oraz atmosfera komend i nakaz贸w. Nawet ci o najs艂odszych twarzach, o pozornie niewinnym wygl膮dzie maj膮 autorytet, skoro s膮 trenerami.
Potrafi臋 rozpozna膰 trener贸w, nawet kiedy widuj臋 ich w innych miejscach. Dostrzegam ich zreszt膮 wsz臋dzie 鈥 od brudnego luxorskiego ma艂ego pawilonu w Dolinie Kr贸l贸w po werand臋 Grand Hotel Olaffson w Port au Prince.
Najbardziej zdradzaj膮 ich szerokie paski do zegarka z czarnej sk贸ry i buty na wysokim obcasie, kt贸rych nie spos贸b znale藕膰 w zwyk艂ym sklepie. No i spos贸b, w jaki rozbieraj膮 oczyma ka偶dego przystojnego m臋偶czyzn臋 lub kobiet臋 w pomieszczeniu.
Kiedy pracujesz jako trener, ka偶dy cz艂owiek staje si臋 dla ciebie potencjalnym nagim niewolnikiem. Otacza ci臋 te偶 aura nadmiernej zmys艂owo艣ci, z kt贸rej prawie nie spos贸b si臋 otrz膮sn膮膰. Nagie zag艂臋bienia z ty艂u kobiecych kolan, ma艂a zmarszczka w miejscu, gdzie rami臋 艂膮czy si臋 z tu艂owiem, koszula opi臋ta na piersi, kiedy m臋偶czyzna wk艂ada r臋ce do kieszeni, ruch bioder kelnera, kt贸ry pochyla si臋, by podnie艣膰 z pod艂ogi serwetk臋 鈥 widzisz to wszystko, gdziekolwiek p贸jdziesz, i czujesz wieczn膮 ekscytacj臋. Dla trenera ca艂y 艣wiat zmienia si臋 w klub rozkoszy.
Na aukcjach do艣wiadczamy te偶 dodatkowych przyjemno艣ci 鈥 na przyk艂ad gdy spotykamy bardzo maj臋tne osoby, kt贸re utrzymuj膮 trener贸w w swoich domach albo wiejskich rezydencjach i wolno im kupowa膰 na aukcjach niewolnik贸w na w艂asny u偶ytek. Ci prywatni w艂a艣ciciele bywaj膮 cz臋sto wspania艂ymi i niezwykle interesuj膮cymi lud藕mi.
Pami臋tam, 偶e kt贸rego艣 roku przyby艂 na aukcj臋 przystojny osiemnastolatek w towarzystwie dw贸ch ochroniarzy. Z wielk膮 powag膮 m艂odzieniec 贸w przegl膮da艂 katalog i przez fio艂kowe okulary przeciws艂oneczne ocenia艂 z oddali ka偶d膮 ofiar臋, do kt贸rej p贸藕niej podchodzi艂 i ca艂kiem rozmy艣lnie j膮 szczypa艂. M臋偶czyzna nosi艂 si臋 na czarno z wyj膮tkiem pary r臋kawiczek w odcieniu go艂臋biej szaro艣ci, kt贸rych ani na chwil臋 nie zdj膮艂. Ilekro膰 szczypa艂 kt贸rego艣 z niewolnik贸w, prawie czu艂am dotyk tych r臋kawiczek na w艂asnym ciele. Ochroniarze nie odst臋powali go na krok, a stary trener 鈥 dodam, 偶e jeden z najlepszych, jacy istniej膮 鈥 sta艂 przy jego prawym ramieniu. Ojciec m艂odzie艅ca od lat mia艂 u siebie trenera i dwoje niewolnik贸w, a teraz nadszed艂 czas, by jego syn nauczy艂 si臋 cieszy膰 tym 鈥瀞portem鈥.
Przystojniak wybra艂 bardzo krzepkiego ch艂opca i dziewczyn臋.
Na pewno rozumiecie, 偶e kiedy m贸wi臋 鈥瀋h艂opiec鈥 czy 鈥瀌ziewczyna鈥, nie mam na my艣li dzieci. Klub i szanuj膮ce si臋 domy aukcyjne z oczywistych powod贸w nie interesuj膮 si臋 dzie膰mi, a prywatni trenerzy s膮 na tyle m膮drzy, 偶e r贸wnie偶 nam ich nie podsy艂aj膮. Gdy nastolatki pojawi膮 si臋 czasami same 鈥 dzi臋ki oszustwu lub fa艂szywym papierom 鈥 natychmiast je odsy艂amy.
Przez 鈥瀋h艂opca鈥 albo 鈥瀌ziewczyn臋鈥 rozumiem pewien rodzaj niewolnika, kt贸ry bez wzgl臋du na sw贸j prawdziwy wiek wygl膮da i zachowuje si臋 jak osoba bardzo m艂oda. Bywaj膮 trzydziestoletni niewolnicy i niewolnice, kt贸rych nazywa si臋 ch艂opcami b膮d藕 dziewcz臋tami. A s膮 niewolnicy dziewi臋tnaste 鈥 czy dwudziestoletni, kt贸rzy w stanie niewoli i upokorzenia emanuj膮 powag膮 i zranion膮 godno艣ci膮, dzi臋ki czemu my艣lisz o nich jako o kobietach czy m臋偶czyznach.
Tak czy owak, osiemnastoletni pan naby艂 par臋 bardzo m艂odzie艅czych i doskonale umi臋艣nionych niewolnik贸w, a zapami臋ta艂am to zdarzenie, poniewa偶 o dziewczyn臋 m艂odzieniec licytowa艂 si臋 z naszym Klubem. Nale偶a艂a ona do tych opalonych na br膮z blondw艂osych istot, kt贸re nigdy nie uroni膮 nawet 艂zy niezale偶nie od srogo艣ci kar i gniewu pana. Ogromnie chcia艂am j膮 kupi膰 i 藕le si臋 czu艂am, gdy p贸藕niej obserwowa艂am, jak zostaje zwi膮zana i zabrana. M艂ody pan dostrzeg艂 moje spojrzenie i u艣miechn膮艂 si臋 pierwszy i jedyny raz.
Jednak zawsze si臋 o nich martwi臋, to znaczy o niewolnik贸w, kt贸rzy trafiaj膮 do prywatnych w艂a艣cicieli. Nie dlatego, 偶e nie uwa偶am ich za godnych zaufania. Aby kupowa膰 od szanowanego niewolniczego domu aukcyjnego albo od szanowanego prywatnego trenera, trzeba by膰 nieskaziteln膮 osob膮, kt贸rej sztab zosta艂 poddany testom i zatwierdzony, a dom uznano za bezpieczny. Tym niemniej jak偶e samotnie i niesamowicie musz膮 si臋 czu膰 niewolnicy, kiedy jest ich tylko dwoje lub troje na wielkiej posiad艂o艣ci.
Wiem, jak to jest, poniewa偶 tak w艂a艣nie zaczyna艂am jako osiemnastolatka. Nawet je偶eli pan by艂 przystojny, a pani pi臋kna, nawet je艣li w posiad艂o艣ci wiecznie odbywa艂y si臋 przyj臋cia i inne zabawy, trenerzy byli energiczni i dobrzy, wielokrotnie pozostawa艂am wtedy sama ze swoimi my艣lami.
Klub natomiast w pierwszej chwili przera偶a niewolnik贸w; wida膰 po nich strach. Wkr贸tce jednak odkrywaj膮, 偶e trafili do wielkiego, ciep艂ego 艂ona. Klub to ogromna spo艂eczno艣膰, kt贸ra nigdy nikogo nie pozostawia samemu sobie i gdzie nigdy nie gasn膮 艣wiat艂a. Nikt tu te偶 nie do艣wiadcza prawdziwego b贸lu czy krzywdy. W Klubie nigdy nie zdarzaj膮 si臋 wypadki.
Tyle 偶e 鈥 jak wcze艣niej wspomnia艂am 鈥 nie chodz臋 ju偶 na aukcje i to od do艣膰 dawna.
Po prostu zbyt du偶o czasu zajmuj膮 mi ostatnio inne obowi膮zki: wydawanie naszego ma艂ego periodyku zatytu艂owanego 鈥濭azeta Klubowa鈥 i praca zwi膮zana z nienasyconym popytem na pami膮tki i inne nowinki sprzedawane w klubowym sklepiku.
Bia艂e, obci膮gni臋te sk贸r膮 pagaje do klaps贸w, rzemienie, wysokie buty, przepaski na oczy, nawet kubki do kawy z monogramem Klubu 鈥 nigdy nie jeste艣my w stanie zaprojektowa膰 czy dostarczy膰 ich w wystarczaj膮cej ilo艣ci. A przedmioty te trafiaj膮 do sypialni nie tylko w Stanach. W San Francisco i Nowym Jorku sprzedawane s膮 (wraz z numerami 鈥濭azety鈥) po cenie cztery razy wy偶szej ni偶 w Edenie. W ten spos贸b towary te reprezentuj膮 nas i reklamuj膮. Z tego te偶 wzgl臋du s膮 dla nas wa偶ne.
Mam r贸wnie偶 do czynienia z nowymi cz艂onkami, kt贸rych nale偶y pokierowa膰 podczas pierwszej wizyty i przedstawi膰 im nagich niewolnik贸w.
Nader wa偶na jest tak偶e indoktrynacja, szkolenie i doskonalenie samych niewolnik贸w, czyli moja prawdziwa praca.
Dobry niewolnik jest nie tylko istot膮 z gruntu promieniuj膮c膮 erotyzmem, lecz tak偶e osobnikiem gotowym spe艂ni膰 ka偶dy 艂贸偶kowy kaprys swojego pana. Dobry niewolnik umie swego pana wyk膮pa膰, wy masowa膰, porozmawia膰 z nim 鈥 je艣li kto艣 tego w艂a艣nie pragnie 鈥 pop艂ywa膰 z nim, zata艅czy膰, przyrz膮dzi膰 mu drinka i nakarmi膰 go rano 艂y偶eczk膮. Wystarczy zadzwoni膰 z pokoju i mo偶na mie膰 specjalnie wyszkolonego niewolnika, kt贸ry z wpraw膮 ci臋 zabawi, spe艂niaj膮c ka偶dego twoje marzenie.
Nie, nie mam ju偶 czasu bra膰 udzia艂u w aukcjach.
A poza tym odkry艂am, 偶e bardzo interesuj膮ce jest czekanie na now膮 dostaw臋 niewolnik贸w i wyb贸r spo艣r贸d nich tego, kt贸rego osobi艣cie pragn臋 szkoli膰.
Kupujemy sporo niewolnik贸w, co najmniej trzydzie艣cioro za jednym razem, je艣li aukcje s膮 odpowiednio du偶e. Nigdy nie bywam rozczarowana. A na nast臋pne dwa lata otrzyma艂am prawo pierwszego wyboru, co oznacza, 偶e wybieram sobie niewolnika pierwsza 鈥 przed wszystkimi innymi trenerami.
Wydawa艂o mi si臋, 偶e samolot kr膮偶y ju偶 od godziny.
M贸j niepok贸j r贸s艂. Przysz艂o mi do g艂owy, 偶e uczestnicz臋 w jakiej艣 zabawie dla egzystencjalist贸w. Pode mn膮 znajdowa艂 si臋 m贸j 艣wiat, lecz nie wolno mi by艂o do niego wej艣膰. Mo偶e go sobie tylko wyobrazi艂am?! Dlaczego, do diab艂a, nie l膮dujemy?
Nie chcia艂am ju偶 my艣le膰 o rozmarzonym panu Przystojnym z San Francisco ani o tuzinie innych starannie ogolonych m臋skich twarzy, kt贸re mign臋艂y mi w Dallas lub w Nowym Jorku.
(Czy chcia艂 akurat podej艣膰 do naszego stolika w 鈥濻aint Pierre鈥, kiedy wychodzi艂y艣my tak nagle? A mo偶e moja siostra to sobie wymy艣li艂a?)
Nie mia艂am te偶 ochoty rozmy艣la膰 o 鈥瀗ormalnym 偶yciu鈥 ani o wszystkich tych ma艂ych sprawach, kt贸re rozdra偶ni艂y mnie podczas kilkutygodniowych wakacji.
Jednak p贸ki latali艣my nad wysp膮, by艂am uwi臋ziona. Nie mog艂am si臋 otrz膮sn膮膰 z atmosfery wielkomiejskiego ruchu, nie ko艅cz膮cych si臋 rozm贸w o drobiazgach ani tych godzin w Kalifornii, gdy wys艂uchiwa艂am od moich si贸str skarg na temat kariery, kochank贸w, drogich psychiatr贸w, 鈥瀏rup podnoszenia 艣wiadomo艣ci鈥. Ca艂ego tego banalnego 偶argonu zwi膮zanego z 鈥瀙oziomami 艣wiadomo艣ci鈥 i uwolnieniem ducha.
I moja matka, kt贸ra z dezaprobat膮 w g艂osie wypomina艂a mi nieobecno艣膰 na porannej mszy ze 艣wi臋t膮 komuni膮 i konieczno艣膰 spowiedzi. Jej zdaniem psychiatrzy nie byli potrzebni, wystarczy艂 mocny, staro艣wiecki katolicyzm. Ach, ten zm臋czony wyraz na jej twarzy i ta niepohamowana niewinno艣膰 w ma艂ych czarnych oczach.
Nigdy nie znalaz艂am si臋 tak niebezpiecznie blisko powiedzenia im wszystkim, 偶e 鈥瀠zdrowisko鈥, w kt贸rym pracuj臋, to stale wymieniany w plotkarskich kolumnach skandaliczny Klub, o kt贸rym czytali na lamach 鈥濫squire鈥 i 鈥濸layboya鈥.
鈥Jak s膮dzicie, kto go stworzy艂? 鈥 zapragn臋艂am spyta膰. 鈥 Domy艣lacie si臋, jak w Klubie traktujemy 禄poziomy 艣wiadomo艣ci芦?鈥
Och, smutno mi. Istniej膮 bariery, kt贸rych nigdy nie zdo艂am rozbi膰.
Tylko ranisz ludzi, kiedy m贸wisz im prawd臋 o rzeczach, kt贸rych nie potrafi膮 uszanowa膰 albo zrozumie膰. Wyobra藕cie sobie twarz mojego ojca. (Pewnie nic by nie powiedzia艂). I wyobra藕cie sobie podenerwowanego pana Przystojnego, kt贸ry po艣piesznie p艂aci za kaw臋 i croissanty w restauracji hotelu Pacific Coast. 鈥濰mm 鈥 powiedzia艂by 鈥 chyba lepiej odwioz臋 ci臋 teraz z powrotem do San Francisco鈥. Nie, nie wyobra偶am sobie tego.
Lepiej k艂ama膰 i to k艂ama膰 dobrze, jak powiedzia艂 Hemingway. Wyjawienie prawdy by艂oby w moim przypadku r贸wnie g艂upie jak odwr贸cenie si臋 w zat艂oczonej windzie i o艣wiadczenie towarzyszom: 鈥瀂obaczcie, wszyscy jeste艣my 艣miertelnikami. Wszyscy umrzemy, zakopi膮 nas w ziemi, zgnijemy. Wi臋c kiedy wysi膮dziemy z tej windy鈥︹ Kto by o to dba艂?
Jestem prawie w domu, jest prawie dobrze.
Nadal latali艣my nad wysp膮. S艂o艅ce eksplodowa艂o na powierzchni p贸艂 tuzina p艂ywackich basen贸w, jego promienie odbijaj膮 si臋 od stu mansardowych okien g艂贸wnego budynku.
I wsz臋dzie w zielonym raju pod nami dostrzega艂am ruch: t艂umy na polach do krokieta i na obiadowym tarasie, ma艂e figurki biegaj膮ce 艣cie偶kami je藕dzieckimi obok swoich dosiadaj膮cych koni pan贸w lub pa艅.
W ko艅cu pilot og艂osi艂, 偶e za chwil臋 wyl膮dujemy, i przypomnia艂 delikatnie o zapi臋ciu pas贸w.
鈥 Podchodzimy do l膮dowania, Liso.
W powietrzu wype艂niaj膮cym ma艂膮 kabin臋 poczu艂am subteln膮 zmian臋. Zamkn臋艂am oczy i przez moment wyobra偶a艂am sobie trzydziestk臋 tak 鈥瀌oskona艂ych鈥 niewolnik贸w, 偶e zbyt trudne wyda艂o mi si臋 dokonanie jednoznacznego wyboru.
鈥Dajcie mi naprawd臋 niezwyk艂ego niewolnika 鈥 pomy艣la艂am 鈥 postawcie przede mn膮 prawdziwe wyzwanie, dajcie kogo艣 naprawd臋 interesuj膮cego鈥︹
Odkry艂am nagle, 偶e 鈥 z niewiadomego powodu 鈥 zaraz si臋 rozp艂acz臋. I co艣 si臋 sta艂o w mojej g艂owie, dosz艂o do jakiej艣 nieznacznej, bardzo powolnej eksplozji. A potem pojawi艂y si臋 fragmenty my艣li czy fantazji 鈥 niczym sny zapominane zaraz po przebudzeniu. Czego jednak dotyczy艂y te my艣li? Nie wiem, znikn臋艂y niemal natychmiast i nie zd膮偶y艂am przemy艣le膰 ich zawarto艣ci.
Jaki艣 obraz ludzkiej istoty 鈥 rozdzieranej, poddawanej penetracji, cho膰 nie w sensie dos艂ownym. Raczej rozbieranej i uk艂adanej do delikatnego sadomasochistycznego rytua艂u鈥 I nagle wyci膮gasz r臋ce i dotykasz bij膮cego serca tej osoby, i to jest cud, poniewa偶 tak naprawd臋 nigdy nie widzia艂e艣 niczyjego bij膮cego serca i a偶 do tej chwili s膮dzi艂e艣, 偶e nie jest to mo偶liwe鈥
Chyba mam k艂opoty z g艂ow膮. Ta my艣l nie by艂a zbyt przyjemna.
Teraz s艂ysz臋 bicie mojego w艂asnego serca. S艂ysz臋 i czuj臋 bicie setek innych serc. Oboj臋tnie, jak dobrzy s膮 ci niewolnicy, oboj臋tnie, jak s膮 rozkoszni, za kilka godzin moje 偶ycie b臋dzie znowu takie samo jak zawsze.
I w艂a艣nie dlatego pragn臋 tu wr贸ci膰, prawda?
W艂a艣nie tego powinnam chcie膰.
ELLIOTT
Powiedzieli mi, 偶e gdy nadejdzie pora wyjazdu, mam wzi膮膰 wszystkie ubrania, na kt贸re mam ochot臋. Sk膮d mia艂em wiedzie膰, czego zechc臋, kiedy nadejdzie pora wyjazdu? Podpisa艂em dwuletni kontrakt z Klubem i w og贸le nie my艣la艂em o chwili wyjazdu. Zastanawia艂em si臋 jedynie, jak b臋dzie na miejscu.
Nape艂ni艂em wi臋c do艣膰 szybko kilka walizek, a 鈥瀦b臋dne ubranie鈥 na艂o偶y艂em na czas podr贸偶y. Mia艂em te偶 torb臋 z rzeczami, kt贸rych m贸g艂bym potrzebowa膰 na pok艂adzie.
Jednak w ostatnim momencie dorzuci艂em do walizki smoking, bo nagle przemkn臋艂o mi przez g艂ow臋, 偶e mo偶e od razu po wype艂nieniu kontraktu polec臋, cholera, na przyk艂ad do Monte Carlo i postawi臋 wszystkie pieni膮dze, kt贸re zap艂ac膮 mi za dwa lata pracy. Takie przeznaczenie dla stu tysi臋cy dolar贸w wydawa艂o mi si臋 najsensowniejsze. 艢mieszy艂o mnie, 偶e w og贸le mi p艂ac膮. Mo偶e to ja powinienem zap艂aci膰 im?
Zabra艂em te偶 moj膮 now膮 ksi膮偶k臋, chocia偶 nie by艂em pewien po co. Mo偶e nadal znajd臋 j膮 w kilku ksi臋garniach, gdy wr贸c臋, o ile na Bliskim Wschodzie wci膮偶 b臋dzie trwa膰 wojna. Moda na albumy fotograficzne przychodzi i odchodzi.
Chyba po prostu s膮dzi艂em, 偶e powinienem j膮 przejrze膰, gdy ju偶 opuszcz臋 Klub, mo偶e nawet przekartkowa膰 od razu, w samolocie. Mo偶e wa偶ne b臋dzie przypomnienie sobie, kim by艂em, zanim utkn膮艂em w Edenie. Ale czy nadal b臋d臋 si臋 wtedy uwa偶a艂 za niez艂ego fotografa? Mo偶e za dwa lata ten album b臋dzie dla mnie wygl膮da艂 jak 艣mie膰.
Co do Salwadoru, nie doko艅czy艂em ksi膮偶ki o nim, zostawi艂em j膮 w po艂owie鈥 C贸偶, teraz na jej doko艅czenie by艂o ju偶 za p贸藕no.
Pami臋ta艂em, 偶e m贸g艂bym ju偶 nie 偶y膰鈥 gdyby tylko ten dupek sobie tego 偶yczy艂鈥 Jednym s艂owem, uwa偶a艂em za cud, 偶e wr贸ci艂em z Salwadoru, 偶e 偶yj臋, oddycham i chodz臋.
Dziwnie si臋 czu艂em tego ostatniego wieczoru. By艂em chory i zm臋czony oczekiwaniem. Odk膮d podpisa艂em kontrakt, wiecznie tylko czeka艂em, odrzucaj膮c kolejne przydzia艂y od 鈥濼ime鈥檃鈥 (kt贸re wcze艣niej przyj膮艂bym z wielk膮 ch臋ci膮) oraz odsuwaj膮c si臋 powoli od wszystkich znajomych. A potem wreszcie zadzwonili z Klubu.
Ten sam weso艂y, grzeczny g艂os ameryka艅skiego d偶entelmena czy te偶 Amerykanina, kt贸ry zachowuje si臋 jak brytyjski d偶entelmen, cho膰 m贸wi艂 bez brytyjskiego akcentu.
Zamkn膮艂em dom w Berkeley i pojecha艂em do San Francisco wypi膰 drinka u Maxa na Opera Pla偶a. Przyjemnie by艂o rozgl膮da膰 si臋 po t艂umie, podziwia膰 mosi臋偶no 鈥 szklane budowle i 艣wiat艂a neon贸w. Sporo pi臋knych kobiet z San Francisco przechodzi Opera Pla偶a. Widzisz je we w艂oskiej restauracji 鈥濵odesto Lanzone鈥 albo w艂a艣nie u Maxa. Staranny makija偶 pa艅, profesjonalnie wykonane fryzury i ubi贸r zgodny z najnowszymi trendami haute couture. Cudownie si臋 na nie patrzy.
Na Opera Pla偶a mie艣ci si臋 te偶 du偶a ksi臋garnia, kt贸rej czyste, doskonale o艣wietlone wn臋trze pasuje do jej nazwy 鈥濧 Ciean Well Lighted Place鈥. Wybra艂em sobie na podr贸偶 p贸艂 tuzina krymina艂贸w Simenona, co艣 Rossa MacDonalda i le Carre鈥檃 oraz nieco eskapistycznych dzie艂 na wysokim poziomie, z serii tych, kt贸re czytywa艂em w pokoju hotelowym o trzeciej nad ranem, gdy bomby spada艂y na Damaszek.
O ma艂o nie zadzwoni艂em do domu, aby si臋 ponownie po偶egna膰. Jednak uzna艂em, 偶e nie, wzi膮艂em taks贸wk臋 i poda艂em kierowcy adres na nabrze偶u.
Sta艂 tam tylko opuszczony magazyn. Dopiero po odje藕dzie taks贸wki pojawi艂 si臋 dobrze ubrany m臋偶czyzna 鈥 jeden z tych nieokre艣lonych facet贸w, kt贸rych widujesz oko艂o po艂udnia w bankowych dzielnicach wielkich miast. Szary garnitur, ciep艂y u艣cisk d艂oni.
鈥 Jeste艣 zapewne Elliott Slater. Zaprowadzi艂 mnie na przysta艅.
Kotwiczy艂 tam spory bia艂y jacht rozja艣niony rz臋dem odbijaj膮cych si臋 w ciemnej wodzie 艣wiate艂. Jacht otacza艂a martwa cisza, tote偶 skojarzy艂 mi si臋 ze statkiem widmem. Wszed艂em sam po trapie.
Naprzeciw wyszed艂 mi kolejny m臋偶czyzna, znacznie bardziej interesuj膮cy, m艂ody lub najwy偶ej w moim wieku. Mia艂 艂adn膮 rozczochran膮 blond fryzurk臋, bardzo opalon膮 sk贸r臋 i r臋kawy bia艂ej koszuli zawini臋te a偶 do 艂okci. U艣miechn膮艂 si臋 do mnie, b艂yskaj膮c przepi臋knymi z臋bami.
Wzi膮艂 moje walizki i ruszy艂 do przydzielonej mi kabiny.
鈥 Elliotcie, nie zobaczysz tego przez nast臋pne dwa lata 鈥 o艣wiadczy艂 przyjaznym tonem. 鈥 Mo偶e wi臋c potrzebujesz czego艣 szczeg贸lnego na podr贸偶? Ca艂y pozosta艂y tw贸j baga偶 zostanie zmagazynowany do czasu wype艂nienia kontraktu: tw贸j portfel, paszport, zegarek, wszystko, z czego zrezygnujesz. 鈥 By艂em nieco zaskoczony. Stali艣my bardzo blisko siebie w przej艣ciu i zrozumia艂em, 偶e m臋偶czyzna wie, dok膮d mnie zabieraj膮. Nie by艂 jedynie zwyk艂ym marynarzem na jachcie, 鈥 Niczym si臋 nie martw 鈥 doda艂. Sta艂 w 艣wietle i dostrzeg艂em troch臋 pieg贸w na jego nosie, a we w艂osach pasma rozja艣nione od s艂o艅ca. Wyj膮艂 z kieszeni jaki艣 ma艂y przedmiot, kt贸ry rozpozna艂em jako z艂oty 艂a艅cuszek, na kt贸rym wisia艂a tabliczka z nazwiskiem. 鈥 Podaj nadgarstek 鈥 poleci艂. Gdy nak艂ada艂 bransoletk臋 i zaciska艂 zatrzask, pod wp艂ywem dotyku jego palc贸w stan臋艂y mi w艂oski na karku. 鈥 Posi艂ki b臋dziemy ci wsuwa膰 przez otw贸r w drzwiach. Podczas podr贸偶y nikogo nie zobaczysz i z nikim nie b臋dziesz rozmawia艂. Za chwil臋 po raz ostatni przyjdzie ci臋 obejrze膰 lekarz. Do tej pory nie b臋dziesz zamkni臋ty na klucz.
Otworzy艂 drzwi kabiny. Wewn膮trz p艂on臋艂o 艂agodne bursztynowe 艣wiat艂o. Ciemna boazeria, pokryta po艂yskuj膮cym lakierem. Jego s艂owa za艂omota艂y w mojej g艂owie. 鈥濪o tej pory nie b臋dziesz zamkni臋ty na klucz鈥. A ma艂a bransoletka mnie irytowa艂a niczym lepka paj臋czyna, kt贸ra do mnie przylgn臋艂a. Na tabliczce przeczyta艂em swoje imi臋 i co艣 w rodzaju kodu z艂o偶onego z cyfr i liter. Czu艂em, 偶e na karku znowu staj膮 mi w艂oski.
Kabina mi si臋 podoba艂a. Kosztowne fotele obite br膮zow膮 sk贸r膮, mn贸stwo luster, wielka koja ze zbyt du偶膮 ilo艣ci膮 poduszek, wbudowany w 艣cian臋 monitor wideo, pod nim szereg film贸w i sporo ksi膮偶ek. Sherlock Holmes i klasyki erotyczne: Historia O, Justyna, Przebudzenie 艢pi膮cej Kr贸lewny, Kara dla 艢pi膮cej Kr贸lewny, Romans r贸偶d偶ki.
W pokoju znalaz艂em ekspres do kawy, kaw臋 w szklanym pojemniku, lod贸wk臋 pe艂n膮 francuskiej wody mineralnej i ameryka艅skich napoj贸w gazowanych, magnetofon, tali臋 pi臋knie zdobionych kart. Wzi膮艂em jedn膮 z ksi膮偶ek o Sherlocku Holmesie.
Nagle bez ostrze偶enia otworzy艂y si臋 drzwi. A偶 podskoczy艂em.
Wszed艂 lekarz w wykrochmalonym bia艂ym kitlu. Rzuciwszy mi beztroskie, uprzejme spojrzenie, postawi艂 typow膮 czarn膮 torb臋. Gdyby nie mia艂 kitla i torby, nie domy艣li艂bym si臋, 偶e jest lekarzem. Cherlawy m艂odzieniec, nawet jeszcze nieco pryszczaty, a jego br膮zowe w艂osy by艂y tak niechlujne jak tylko mo偶e by膰 kr贸tka fryzurka. Mo偶e mia艂 za sob膮 dwudziestoczterogodzinny dy偶ur? Tak czy owak, rzuci艂 mi grzeczne, cho膰 czym艣 zaabsorbowane spojrzenie, a nast臋pnie wyj膮艂 stetoskop i poprosi艂 mnie o zdj臋cie koszuli. P贸藕niej wyci膮gn膮艂 z torby szar膮 teczk臋 i otworzy艂 j膮 na 艂贸偶ku.
鈥 Pan Elliott Slater 鈥 mrukn膮艂, drapi膮c si臋 po potylicy i usi艂uj膮c por贸wna膰 mnie ze zdj臋ciem. Po chwili zacz膮艂 opukiwa膰 moj膮 klatk臋 piersiow膮. 鈥 Dwadzie艣cia dziewi臋膰 lat. W dobrym zdrowiu? 呕adnych wi臋kszych problem贸w zdrowotnych? Ma pan lekarza domowego? 鈥 Odwr贸ci艂 si臋 i znowu zajrza艂 do papier贸w, przesuwaj膮c wzrokiem po podpisanym przez mojego lekarza sprawozdaniu z badania. 鈥 Wszystko sprawdzone 鈥 mrukn膮艂 pod nosem 鈥 lubimy jednak si臋 spotka膰 z wami twarz膮 w twarz. 鈥 Pokiwa艂em g艂ow膮. 鈥 Dba pan o siebie, prawda? Nie pali pan. To dobrze. 鈥 Oczywi艣cie m贸j prywatny lekarz nie wiedzia艂, do czego ma s艂u偶y膰 badanie, gdy pisa艂 raport. 鈥濵o偶e uczestniczy膰 w d艂ugookresowym forsownym programie sportowym鈥 napisa艂 pospiesznie na pustej cz臋艣ci u do艂u swoim niemal niemo偶liwym do odcyfrowania pismem. 鈥 Wszystko wydaje si臋 w porz膮dku, panie Slater 鈥 podsumowa艂 lekarz, wk艂adaj膮c teczk臋 do torby. 鈥 Prosz臋 si臋 dobrze od偶ywia膰, du偶o spa膰 i cieszy膰 podr贸偶膮. Nie zobaczy pan zbyt wiele przez te okna. Zosta艂y pokryte cienk膮 pow艂ok膮, kt贸ra nieco zamazuje widok. Mam tylko jedno zalecenie dla pana. Prosz臋 si臋 podczas podr贸偶y powstrzyma膰 od wszelkiej potajemnej stymulacji seksualnej. 鈥 Spojrza艂 mi prosto w oczy. 鈥 Wie pan, co mam na my艣li鈥 鈥 Zaskoczy艂 mnie, lecz stara艂em si臋 nie okaza膰 zdziwienia. Wi臋c lekarz rozumia艂 wszystko. Nie odpowiedzia艂em. 鈥 Kiedy kto艣 przyje偶d偶a do Klubu, powinien by膰 w stanie seksualnego napi臋cia 鈥 dorzuci艂, ruszaj膮c do drzwi. R贸wnie dobrze m贸g艂by mi kaza膰 wzi膮膰 aspiryn臋 i zadzwoni膰 w przysz艂ym tygodniu. 鈥 Sprawi si臋 pan znacznie lepiej, je艣li pan wytrzyma. Teraz zamkn臋 drzwi na klucz, panie Slater. Otwieraj膮 si臋 automatycznie w przypadku jakiego艣 nag艂ego wypadku na statku. Mamy te偶 na pok艂adzie mn贸stwo odpowiedniego wyposa偶enia pozwalaj膮cego prze偶y膰 ka偶d膮 katastrof臋. Je艣li jednak nic si臋 nie zdarzy, pozostan膮 zamkni臋te. Mo偶e chcia艂by pan zada膰 mi ostatnie pytanie?
鈥 Hmm鈥 鈥 odpar艂em. 鈥 Ostatnie pytanie! 鈥 Nie mog艂em si臋 powstrzyma膰 i cicho si臋 roze艣mia艂em. Niestety, nie potrafi艂em wymy艣li膰 偶adnego pytania. Serce bi艂o mi troch臋 zbyt szybko. Przez chwil臋 przypatrywa艂em si臋 m臋偶czy藕nie. W ko艅cu odpar艂em: 鈥 Nie, dzi臋kuj臋, doktorze. My艣l臋, 偶e wszystko za艂atwili艣my. Trudno jest nie wali膰 w takich warunkach konia, ale nigdy nie chcia艂em, by uros艂y mi na d艂oniach g臋ste w艂osy.
Lekarz za艣mia艂 si臋 tak niespodziewanie, 偶e wyda艂 mi si臋 naraz kim艣 innym.
鈥 Niech si臋 pan zatem dobrze bawi, panie Slater 鈥 o艣wiadczy艂, walcz膮c z u艣miechem.
Gdy za lekarzem zamkn臋艂y si臋 drzwi, us艂ysza艂em d藕wi臋k klucza obracaj膮cego si臋 w zamku.
Przez d艂ugi moment siedzia艂em na koi i gapi艂em si臋 na drzwi. U艣wiadomi艂em sobie, 偶e za chwil臋 mi stanie, postanowi艂em jednak spr贸bowa膰 zagra膰 uczciwie. Poczu艂em si臋 jak dwunastolatek, kt贸ry ma wyrzuty sumienia z powodu onanizmu. Poza tym wiedzia艂em, 偶e lekarz ma racj臋. Lepiej wyl膮dowa膰 w Klubie na pe艂nych obrotach i w gotowo艣ci do dzia艂ania, nie za艣 w postaci pustej, wyczerpanej wydmuszki.
W dodatku podejrzewa艂em, 偶e podpatruj膮 mnie przez lustra. Teraz nale偶a艂em do nich. Cud, 偶e nie napisano na bransoletce 鈥瀗iewolnik鈥. Ale w ko艅cu鈥 dobrowolnie podpisa艂em wszystkie dokumenty.
Wzi膮艂em z p贸艂ki jedn膮 z ksi膮偶ek鈥 o tematyce nieerotycznej. U艂o偶y艂em si臋 na stosach poduszek i zacz膮艂em czyta膰. James M. Cain. Niez艂a powie艣膰, lecz okaza艂o si臋, 偶e ju偶 j膮 kiedy艣 czyta艂em. Si臋gn膮艂em z kolei po Sherlocka Holmesa. Wspania艂y przedruk z kwartalnika 鈥濻trand Magazine鈥, zamieszczaj膮cego opowiadania wraz z ma艂ymi rysunkami pi贸rkiem. Od lat czego艣 takiego nie widzia艂em. Mi艂o by艂o zn贸w 艣ledzi膰 poczynania Holmesa. Pami臋ta艂em zarysy opowiada艅 na tyle, by nadal mnie interesowa艂y, lecz nie tak dobrze, 偶eby mnie znudzi艂y. Czytanie tych tekst贸w wyda艂o mi si臋 synonimem 鈥瀌obrej, czystej zabawy鈥. Po pewnym czasie od艂o偶y艂em ksi膮偶k臋 i sprawdzi艂em, czy na p贸艂ce stoj膮 filmy z sir Richardem Burtonem albo ksi膮偶ka Stanleya opowiadaj膮ca o znalezieniu Livingstone鈥檃. Nie by艂o ich. Mia艂em film z Burtonem w swojej walizce, gdzie go spakowa艂em wiele dni temu i o czym p贸藕niej zapomnia艂em. Zat臋skni艂em za nimi i po raz pierwszy do艣wiadczy艂em uczucia uwi臋zienia. Usi艂owa艂em otworzy膰 drzwi, by艂y jednak zamkni臋te na klucz. Co, u diab艂a, mia艂em robi膰? Pozostawa艂o si臋 chyba tylko przespa膰.
Czasami uczciwa gra jest trudna.
Cz臋sto bra艂em prysznic, moczy艂em si臋 w wannie, robi艂em pompki. Przeczyta艂em te偶 ponownie wszystkie powie艣ci Jamesa M. Caina (Listonosz zawsze dzwoni dwa razy, Podw贸jne ubezpieczenie i Serenad臋) oraz obejrza艂em wszystkie filmy wideo.
Jeden z tych film贸w naprawd臋 do mnie przem贸wi艂. By艂 zupe艂nie nowy, nadal w br膮zowej papierowej obwolucie. Otworzy艂em go jako ostatni. Opowiada艂 o nowojorskich Cyganach i nazywa艂 si臋 Angelo, moja mi艂o艣膰. Chcia艂bym, by nakr臋cono dalsze cz臋艣ci, opowiadaj膮ce o tych samych Cyganach, a zw艂aszcza o tym ch艂opcu imieniem Angelo.
Poza tym film nie bardzo pasowa艂 do reszty kolekcji z艂o偶onej z klasycznych czarnych krymina艂贸w z Bogartem i takich ci臋偶kich i pretensjonalnych 艣mieci, jak Flashdance. Wyj膮艂em opakowanie z kosza na odpadki. Kaset臋 wys艂ano ekspresem ze sklepu wideo w Dallas par臋 dni przed nasz膮 podr贸偶膮. Niesamowite. Mo偶e kto艣 go obejrza艂, polubi艂 i pod wp艂ywem impulsu zam贸wi艂 do kabin na jachcie. Zastanowi艂em si臋, czy jeszcze kto艣 na pok艂adzie go ogl膮da艂. 呕aden obcy d藕wi臋k nigdy nie dotar艂 do mojej kajuty.
Du偶o spa艂em. W艂a艣ciwie mog臋 powiedzie膰, 偶e spa艂em przez wi臋kszo艣膰 czasu. Zada艂em sobie pytanie, czy nie podawano mi lek贸w nasennych we wsuwanym przez drzwi jedzeniu. My艣l臋, 偶e nie, poniewa偶 po przebudzeniu zawsze czu艂em si臋 bardzo rze艣ki.
Niekiedy budzi艂em si臋 w 艣rodku nocy i u艣wiadamia艂em sobie, gdzie jestem.
P艂yn膮艂em do Klubu, tego dziwnego miejsca, na ca艂e dwa lata. Nawet gdybym prosi艂 czy b艂aga艂, przez dwa lata nie wolno mi b臋dzie stamt膮d odej艣膰. Fakt ten wydawa艂 mi si臋 wszak偶e najmniej wa偶ny. Bardziej si臋 przejmowa艂em tym, co mo偶e mi si臋 przydarzy膰 w Klubie. Pami臋ta艂em s艂owa mojego pana i trenera, mojego sekretnego erotycznego mentora, Martina Halifaxa, kt贸ry stale mi powtarza艂, 偶e dwa lata to bardzo d艂ugo.
鈥 Sze艣膰 miesi臋cy, Elliotcie, cho膰by i rok. Nie mo偶esz sobie w gruncie rzeczy wyobrazi膰, czym jest Klub. Nigdy ci臋 nie uwi臋ziono na okres d艂u偶szy ni偶 kilka tygodni. W dodatku przebywa艂e艣 wtedy w ma艂ych pomieszczeniach. Klub za艣 jest ogromny. I m贸wimy o okresie dw贸ch lat.
Nie chcia艂em si臋 z nim wi臋cej sprzecza膰. Powt贸rzy艂em tysi膮c razy, 偶e pragn臋 si臋 tam zagubi膰, 偶e nie interesuj膮 mnie d艂u偶ej dwutygodniowe podr贸偶e i egzotyczne weekendy. Chcia艂em uton膮膰 w Klubie, wej艣膰 we艅 tak g艂臋boko, by straci膰 poczucie czasu i nie czeka膰 na dzie艅 uwolnienia.
鈥 Daj spok贸j, Martinie, sam im przes艂a艂e艣 moje papiery 鈥 odpowiedzia艂em. 鈥 A ja zosta艂em poddany egzaminowi i przyj臋ty. Gdybym nie by艂 got贸w, nie wzi臋liby mnie, prawda?
鈥 Jeste艣 do tego przygotowany 鈥 przyzna艂 ze smutkiem. 鈥 Poradzisz sobie ze wszystkim, co ci si臋 tam przydarzy. Jednak鈥 Czy w艂a艣nie tego chcesz?!
鈥 Chc臋 do艣wiadczy膰 czego艣 niezwyk艂ego, Martinie. W艂a艣nie to w k贸艂ko ci m贸wi臋.
W艂a艣ciwie zna艂em na pami臋膰 regu艂y i przepisy. Za moje us艂ugi otrzymam sto tysi臋cy dolar贸w. Na dwa lata stan臋 si臋 ich w艂asno艣ci膮, a oni b臋d膮 mogli robi膰 ze mn膮, co im si臋 spodoba. Zastanowi艂em si臋, ile p艂ac膮 ich 鈥瀏o艣cie鈥, czyli ludzie korzystaj膮cy z naszych us艂ug, skoro nam p艂acono tak szczodrze.
Tak czy owak w chwili obecnej znajdowa艂em si臋 na pok艂adzie jachtu i nie mia艂em ju偶 odwrotu. Dociera艂 do mnie szum morza, chocia偶 nie widzia艂em wody ani nie czu艂em jej zapachu.
Odwr贸ci艂em si臋 na drugi bok, by znowu zasn膮膰.
Prawda by艂a taka, 偶e nie mog艂em si臋 doczeka膰 dop艂yni臋cia na wysp臋. Chcia艂em ju偶 tam by膰. Wsta艂em raz w nocy i ponownie spr贸bowa艂em otworzy膰 drzwi. Upewni艂em si臋, 偶e s膮 zamkni臋te, i fakt ten zwi臋kszy艂 moje podniecenie do poziomu niemo偶liwego do opanowania, co zaowocowa艂o m臋tlikiem bolesnych i rozkosznych sn贸w.
P贸藕niej by艂em skruszony, cho膰 pope艂ni艂em przecie偶 tylko jeden jedyny b艂膮d 鈥 mia艂em erotyczny sen niczym katolicki ch艂opiec.
Sporo czasu po艣wi臋ca艂em na my艣lenie o Martinie i o pocz膮tkach tego, co on i ja sam nazywali艣my 鈥瀖oim sekretnym 偶yciem鈥.
Widzia艂em mn贸stwo wzmianek o 鈥濪omu鈥 Martina, zanim ostatecznie dowiedzia艂em si臋 od kogo艣 szczeg贸艂贸w. Trudno by艂o mi si臋 dodzwoni膰 pierwszy raz pod jego numer, ale bardzo 艂atwe okaza艂o si臋 wyl膮dowanie przed ogromn膮 wiktoria艅sk膮 rezydencj膮 o dwudziestej pierwszej w letni wiecz贸r. Samochody p臋dzi艂y obok mnie na wzg贸rze, a ja skr臋ci艂em i przeszed艂em pod wysokimi, prostymi drzewami eukaliptusowymi, docieraj膮c w ko艅cu do bramy z kutego 偶elaza. (鈥濸odejd藕 do drzwi sutereny鈥).
Zapomnie膰 tandetne dziwki w czarnych gorsetach i szpilkach (鈥濨y艂e艣 z艂ym ch艂opcem? Potrzebujesz ch艂osty?鈥) oraz niebezpiecznych ma艂ych ulicznik贸w o dzieci臋cych twarzach i niskich, m臋skich g艂osach. B臋d臋 mia艂 ekstraluksusow膮 wycieczk臋 po sadomasochizmie wraz z przewodnikiem.
A najpierw odbyli艣my kulturaln膮 rozmow臋.
Ma艂e lampy w wielkim pokoju obitym ciemn膮 boazeri膮 dawa艂y niewiele wi臋cej 艣wiat艂a od 艣wiec, poniewa偶 o艣wietla艂y g艂贸wnie obrazy. Na jednej 艣cianie wisia艂 gobelin. Orientalne parawany, intensywnie czerwone i z艂ote rolety okienne w tu 鈥 reckie wzory. Ciemne, lakierowane oszklone drzwi, lustra wzd艂u偶 tylnej 艣ciany. Du偶y wygodny sk贸rzany fotel. Ja w nim, ze stop膮 na otomanie i zacieniona m臋ska posta膰 za biurkiem.
Martin, wkr贸tce m贸j kochanek, m贸j mentor, terapeuta i niezmordowany partner w wewn臋trznym sanktuarium. Wysoki, czarnow艂osy, o m艂odzie艅czym g艂osie, siwiej膮cy na skroniach pi臋膰dziesi臋ciokilkuletni profesor college鈥檜, kt贸ry w domu nak艂ada艂 br膮zowy sweter z wyci臋ciem w serek, a pod niego koszul臋 z rozpi臋tym ko艂nierzykiem. Mia艂 niewielkie, ale niezwykle interesuj膮ce oczy. Oczy, kt贸re wygl膮da艂y, jakby zawsze patrzy艂y na co艣 cudownego. Blask staro艣wieckiego z艂otego zegarka na tle ciemnych w艂os贸w porastaj膮cych jego r臋ce.
鈥 Przeszkadza ci zapach fajki?
鈥 Uwielbiam go.
Ba艂ka艅ski tyto艅 鈥濻obranie鈥, bardzo mi艂y.
By艂em zdenerwowany, ale siedzia艂em spokojnie w fotelu, przesuwaj膮c wzrokiem po 艣cianach, po starych landszaftach pod czerwonym lakierem, po ma艂ych emaliowanych figurkach na mahoniowej skrzyni. Inny, bajkowy 艣wiat. Masa purpurowych kwiat贸w w cynowym wazonie obok marmurowego zegara. Dywan, kt贸rego g艂adki 艣liwkowy aksamit widuje si臋 obecnie jedynie na marmurowych schodach w bardzo starych hotelach. Skrzypienie desek, przyt艂umione echo muzyki.
鈥 Teraz chcia艂bym, 偶eby艣 ze mn膮 porozmawia艂, Elliotcie 鈥 o艣wiadczy艂 ze swobodn膮 powag膮, sugeruj膮c膮, 偶e ca艂a ta sytuacja nie by艂a powtarzana, 偶e nie zdarzy艂a si臋 nigdy przedtem. 鈥 Prosz臋, odpr臋偶 si臋 i opowiedz mi o fantazjach, kt贸rym si臋 oddawa艂e艣 przez ostatnie lata. Nie musisz by膰 drastyczny w opisach. My tu wiemy, co to znaczy 鈥瀌rastyczny鈥. Jeste艣my geniuszami tego typu opowie艣ci. 鈥 Martin rozsiad艂 si臋, przesun膮艂 wzrokiem po suficie, dotkn膮艂 swoich siwiej膮cych brwi. G臋sty dym z fajki wzni贸s艂 si臋, po czym rozwia艂. 鈥 Je艣li ci trudno opowiada膰 o w艂asnych fantazjach, mo偶esz je dla mnie opisa膰. Mog臋 ci臋 zostawi膰 w spokoju na chwil臋鈥 z papierem, o艂贸wkiem, mo偶e nawet maszyn膮 do pisania鈥
鈥 Ale s膮dzi艂em, 偶e to dzi臋ki tobie dojdzie do pewnych zdarze艅, 偶e chodzi o 艣rodowisko, 偶e tak powiem, o 艣wiat鈥
鈥 Och, o to si臋 nie martw, Elliotcie. W odpowiednim momencie przejmiemy kontrol臋. Kompletn膮 kontrol臋. Kiedy przejdziesz przez te drzwi. Mamy tysi膮ce pomys艂贸w, tysi膮ce sprawdzonych sposob贸w. Wa偶na jest jednak wst臋pna rozmowa. O tobie, o twojej wyobra藕ni. To dobry pocz膮tek. Chcesz papierosa, Elliotcie?
Jak偶e wytr膮ci艂a mnie z r贸wnowagi wiadomo艣膰, 偶e sam musz臋 zacz膮膰, 偶e to ja musz臋 zainicjowa膰 bieg zdarze艅. Zobaczy艂em siebie, jak si臋 poddaj臋 i ruszam do drzwi, m贸wi膮c: 鈥濼ak, jestem winien. Ukarz mnie鈥. Jak偶e zdenerwowa艂o mnie, kiedy stwierdzi艂em, 偶e o艣wiadczam:
鈥 Chc臋 przej艣膰 przez te drzwi teraz.
鈥 Wkr贸tce przez nie przejdziesz 鈥 odpar艂 z nieznacznym u艣mieszkiem Martin. Jego oczy z艂agodnia艂y i otworzy艂y si臋 szerzej, gdy mnie obserwowa艂. Mia艂 w sobie spok贸j cz艂owieka, kt贸ry zna ci臋 przez ca艂e 偶ycie. Taki cz艂owiek jak on nigdy nie m贸g艂by nikogo zrani膰. Jego twarz przywodzi艂a na my艣l dobrego lekarza rodzinnego albo profesora college鈥檜, kt贸ry rozumie i szanuje twoj膮 mani臋 na punkcie jakiego艣 tematu, albo doskona艂ego ojca鈥
鈥 Wiesz 鈥 odezwa艂em si臋 niepewnie 鈥 nie jestem typem, jakiego si臋 tu spodziewacie. 鈥 Bo偶e, odkry艂em, 偶e Martin jest strasznie przystojny. Cechowa艂a go jaka艣 niesamowita elegancja, jakiej nigdy nie maj膮 m艂odzi ludzie, niezale偶nie od tego, jak bardzo s膮 atrakcyjni. 鈥 Jako ucze艅 by艂em prawdziwym utrapieniem 鈥 doda艂em. 鈥 W mojej rodzinie uwa偶a si臋 mnie za osob臋 irytuj膮c膮. Nie wykonuj臋 pos艂usznie polece艅. Jestem prawie maniakiem m臋skich popis贸w. Jednak鈥 Rozumiesz, nie che艂pi臋 si臋 nimi. 鈥 Przesun膮艂em si臋 w fotelu troch臋 skr臋powany w艂asnymi zwierzeniami. 鈥 Naprawd臋 uwa偶am za 艣mieszne ryzykowanie 偶ycia: czy to p臋dz膮c dwie艣cie czterdzie艣ci kilometr贸w na godzin臋 po torze Laguna Seca, czy to zje偶d偶aj膮c na nartach z najbardziej zdradzieckich stok贸w, czy to prowadz膮c cholerny ultralekki samolot jak najwy偶ej i jak najszybciej, lec膮c na benzynie, kt贸ra mie艣ci si臋 w fili偶ance do herbaty. 鈥 M贸j towarzysz kiwn膮艂 g艂ow膮, zach臋caj膮c mnie do kontynuacji opowie艣ci. 鈥 Wiem, 偶e jest w takim ryzyku co艣 niepoprawnego i g艂upiego. Od dw贸ch lat pracuj臋 jako fotoreporter. W pewnym sensie stale mam do czynienia z t膮 sam膮 procedur膮. Coraz wi臋ksze niebezpiecze艅stwo. Tarapaty, w kt贸re si臋 wpakowa艂em, s膮 nieprzyzwoite. Ostatnim razem w Salwadorze wyszed艂em, ignoruj膮c godzin臋 policyjn膮, i o ma艂o nie zgin膮艂em鈥 jak jaki艣 durny bogaty dzieciak na wakacjach鈥
Naprawd臋 nie chcia艂em o tym opowiada膰. O tych strasznych, nie ko艅cz膮cych si臋 sekundach, kiedy po raz pierwszy w 偶yciu naprawd臋 s艂ysza艂em bicie w艂asnego serca. Nie mog艂em przesta膰 ucieka膰 przed tym, co prawie si臋 zdarzy艂o: 鈥瀂NANY FOTOGRAF ROZSTRZELANY PRZEZ SZWADRON 艢MIERCI W SALWADORZE鈥. Koniec Elliotta Slatera, kt贸ry 鈥 zamiast bezsensownie gin膮膰 鈥 m贸g艂 przecie偶 napisa膰 w Berkeley wielk膮 ameryka艅sk膮 powie艣膰 lub je藕dzi膰 na nartach w Gstaad.
Przez dwie noce nie przygotowa艂em wiadomo艣ci dla sieci.
鈥 Ale偶 cz臋sto w艂a艣nie tego typu m臋偶czy藕ni tu przychodz膮, Elliotcie 鈥 zapewni艂 mnie cicho Martin. 鈥 M臋偶czy藕ni, kt贸rzy nie poddaj膮 si臋 nikomu i niczemu w鈥 hmm鈥 prawdziwym 艣wiecie. S膮 na przyk艂ad przyzwyczajeni do sprawowania w艂adzy i karmi膮 si臋 onie艣mielaniem innych. Tacy m臋偶czy藕ni przychodz膮 do nas, aby艣my zmienili ich wn臋trza.
Chyba wtedy si臋 u艣miechn膮艂em. 鈥瀂miana wn臋trza!鈥
鈥 Nie redaguj fantazji, Elliotcie. Po prostu ze mn膮 rozmawiaj. Jeste艣 bardzo elokwentny. Wi臋kszo艣膰 przychodz膮cych do nas m臋偶czyzn jest taka. Cechuje ich b艂yskotliwa, wyszukana wyobra藕nia i snuj膮 wspania艂e, cudownie rozwini臋te fantazje. Nie s艂ucham tych fantazji jako lekarz, lecz鈥 s艂ucham ich. Jako historii. S艂ucham ich jak literat, je艣li wolisz. Mo偶e drink pom贸g艂by ci m贸wi膰 dalej? Szkocka? Kieliszek wina?
鈥 Szkocka 鈥 odrzek艂em bezwiednie. Nie mia艂em ochoty si臋 upija膰. 鈥 Nawiedza艂a mnie pewna szczeg贸lna fantazja 鈥 powiedzia艂em, kiedy Martin wsta艂 i podszed艂 do barku. 鈥 Nawiedza艂a mnie, gdy by艂em ch艂opcem.
鈥 Opowiedz mi j膮.
鈥 Bo偶e, nie wiesz, jakim mi si臋 wydawa艂a przest臋pstwem. Mie膰 takie fantazje, uwa偶a膰 si臋 za ob艂膮kanego, podczas gdy wszyscy koledzy najnormalniej w 艣wiecie ogl膮dali rozk艂ad贸wki w 鈥濸layboyu鈥 albo gapili si臋 na cheerleaderki na boisku futbolowym,
鈥Johnny Walker鈥 z czarn膮 etykietk膮. Powodzenia. Tylko ma艂y kawa艂ek lodu. Nawet zapach i grube kryszta艂owe szk艂o szklaneczki w mojej r臋ce zadzia艂a艂y odpowiednio.
鈥 Kiedy ludzie dyskutuj膮 o swoich fantazjach, cz臋sto m贸wi膮 jedynie o tych mile widzianych 鈥 wyja艣ni艂 Martin, kiedy znowu usadowi艂 si臋 za biurkiem i wygodnie rozpar艂 w fotelu. Nie pi艂, ledwie pyka艂 fajk臋. 鈥 Opowiadaj膮 banalne szczeg贸艂y, nie za艣 swoje prawdziwe wyobra偶enia. Ilu twoich koleg贸w z klasy oddawa艂o si臋 identycznym fantazjom, jak ci si臋 zdaje?
鈥 Hmm鈥 ja sobie w ka偶dym razie cz臋sto wyobra偶a艂em co艣 na kszta艂t greckiego mitu 鈥 odpar艂em. 鈥 Byli艣my m艂odzie艅cami w wielkim greckim mie艣cie i co kilka lat siedmiu z nas鈥 wiesz, tak jak w micie o Tezeuszu鈥 wybierano i wysy艂ano do innego miasta, gdzie s艂u偶yli jako erotyczni niewolnicy. 鈥 Wypi艂em ma艂y 艂yk szkockiej. 鈥 To by艂 stary, nienaruszalny porz膮dek 鈥 ci膮gn膮艂em 鈥 a dla wybra艅ca wielki honor. Tym niemniej si臋 bali艣my. Zabierano nas do 艣wi膮tyni, gdzie kap艂ani kazali nam zachowa膰 w tajemnicy wszystko, co si臋 zdarzy w obcym mie艣cie. Potem b艂ogos艂awili nasze genitalia. Rytua艂 powtarza艂 si臋 dla niezliczonych pokole艅 m艂odzie艅c贸w, jednak starsi ch艂opcy, kt贸rzy go przeszli, nigdy nie opowiadali, co im si臋 przydarzy艂o.
鈥 Przyjemne 鈥 powiedzia艂 spokojnie. 鈥 A potem鈥
鈥 Skoro tylko przybyli艣my do tego drugiego miasta, zabrano nam ubrania i wystawiono na aukcj臋. Mieli艣my trafi膰 do cz艂owieka, kt贸ry zaoferuje najwy偶sz膮 cen臋, i s艂u偶y膰 mu przez kilka lat. Wydawa艂o nam si臋, 偶e przynosimy szcz臋艣cie bogaczom, kt贸rzy nas kupili, 偶e jeste艣my symbolami urodzajno艣ci i m臋skiej w艂adzy: jak Priap w rzymskim ogrodzie, Her 鈥 mes u greckich drzwi. 鈥 Dziwnie si臋 czu艂em, opowiadaj膮c to wszystko komu艣 obcemu, nawet osobie, kt贸ra wygl膮da艂a na idealnego s艂uchacza. Nie widzia艂em u Martina najl偶ejszego znaku, 偶e moja opowie艣膰 nim wstrz膮sn臋艂a. 鈥 Nasi panowie dobrze nas traktowali. Tyle 偶e nie uwa偶ali nas za ludzi. Byli艣my ogromnie po偶yteczni i s艂u偶yli艣my do rozrywki. 鈥 Wzi膮艂em kolejny 艂yk. R贸wnie dobrze mog艂em si臋 troch臋 napi膰. 鈥 Co oznacza艂o czasem bicie 鈥 dorzuci艂em 鈥 a tak偶e seksualne tortury i g艂贸d. P臋dzono nas na przyk艂ad przez miasto dla rozrywki naszego pana albo kazano sta膰 godzinami przed bram膮 w stanie erotycznego napi臋cia, podczas gdy przechodnie nam si臋 przypatrywali. I tak dalej. Dr臋czenie nas stanowi艂o cz臋艣膰 religijnego rytua艂u, my za艣 nie ujawniali艣my na zewn膮trz naszego strachu i wewn臋trznego upokorzenia.
Czy naprawd臋 powiedzia艂em to wszystko?
鈥 Pora偶aj膮ca fantazja 鈥 oceni艂 Martin z wielk膮 szczero艣ci膮, unosz膮c lekko brwi. Odnios艂em wra偶enie, 偶e przez moment rozmy艣la. 鈥 Same najlepsze sk艂adniki. Nie tylko potrafisz si臋 cieszy膰 poni偶eniem, ale nazywasz go rytua艂em religijnym. Dobre.
鈥 S艂uchaj, m贸j umys艂 to istny cyrk. 鈥 Za艣mia艂em si臋, potrz膮saj膮c g艂ow膮.
鈥 Tak to jest z nami, sadomasochistami 鈥 odpar艂. 鈥 Nie mog膮 si臋 z nami r贸wna膰 偶adne cyrkowe zwierz臋ta.
鈥 Trzeba mie膰 jak膮艣 teoretyczn膮 podbudow臋 鈥 oznajmi艂em. 鈥 Logiczn膮 i zgrabn膮. Nie dajemy si臋 ot, tak torturowa膰. Przymus musi by膰 uzasadniony. 鈥 Odstawi艂em szklank臋 na biurko, a Martin natychmiast mi dola艂. 鈥 Chc臋 powiedzie膰, 偶e dobra fantazja wymaga i zgody, i przymusu 鈥 podj膮艂em, przygl膮daj膮c si臋 mojemu rozm贸wcy. 鈥 Potrzebne jest upokorzenie, walka wewn臋trzna mi臋dzy t膮 cz臋艣ci膮 ciebie, kt贸ra pragnie prze偶y膰 fantazj臋 i t膮 cz臋艣ci膮, kt贸ra jej nie pragnie. Ostateczne upodlenie tkwi w fakcie, 偶e si臋 na wszystko zgadzasz i zaczynasz to lubi膰.
鈥 W艂a艣nie.
鈥 W mojej m艂odzie艅czej fantazji byli艣my obiektami powszechnego lekcewa偶enia, a r贸wnocze艣nie obiektami czci. Ka偶dy z nas stanowi艂 dla tamtych tajemnic臋. Nie pozwolono nam rozmawia膰.
鈥 Po prostu bezcenne 鈥 mrukn膮艂.
Co Martin naprawd臋 us艂ysza艂 ode mnie podczas godzin, kt贸re sp臋dzili艣my na pogaw臋dce? Co艣 zupe艂nie innego, nowego czy unikalnego? Mo偶e dowiedzia艂 si臋 jedynie, 偶e jestem taki sam jak tysi膮ce podobnych do mnie m臋偶czyzn, kt贸rzy przeszli przez jego drzwi.
鈥 A tw贸j pan鈥 cz艂owiek, kt贸ry ci臋 kupi艂 w tym drugim greckim mie艣cie鈥 鈥 spyta艂. 鈥 Jak wygl膮da艂? Co o nim s膮dzisz?
鈥 U艣miejesz si臋, gdy ci o tym opowiem. 脫w cz艂owiek zakocha艂 si臋 we mnie. I ja zakocha艂em si臋 w nim. Romans w 艂a艅cuchach. Na ko艅cu triumfuje mi艂o艣膰.
Martin wcale si臋 nie roze艣mia艂, ledwie u艣miechn膮艂 si臋 do mnie uprzejmie i znowu pykn膮艂 z fajki.
鈥 Mimo to nie przesta艂 ci臋 kara膰 ani wykorzystywa膰鈥 to znaczy, mimo 偶e ci臋 pokocha艂鈥
鈥 Nie, nie przesta艂, by艂 zbyt dobrym obywatelem na tego rodzaju bunt. Jest jednak co艣 jeszcze. 鈥 Czu艂em, 偶e puls mi przyspiesza. Po co, do cholery, o tym wspomina艂em?
鈥 Co takiego?
Tym razem ogarn膮艂 mnie prawdziwy niepok贸j i zak艂opotanie. 鈥濸o co w艂a艣ciwie tu przyszed艂em?鈥, zastanowi艂em si臋.
鈥 No c贸偶, w tej fantazji wyst臋puje te偶 kobieta鈥
鈥 Hmm鈥
鈥 Wydaje mi si臋, 偶e jest 偶on膮 mojego pana. Tak, to chyba jego 偶ona. Ta pozycja dzia艂a czasami na jej niekorzy艣膰.
鈥 W jakim sensie?
鈥 Nie wiem. Nie mia艂em i nie mam ochoty na kontakty z kobietami 鈥 przyzna艂em.
鈥 Rozumiem.
鈥 Istniej膮 tysi膮ce powod贸w, dla kt贸rych wybierasz na mi艂osnego partnera m臋偶czyzn臋 lub kobiet臋, nieprawda偶? Szczeg贸lnie je艣li wcze艣niej do艣wiadczy艂e艣 zar贸wno mi艂o艣ci hetero鈥, jak i homoseksualnej.
鈥 Zgadza si臋 鈥 przyzna艂, cho膰 przed nast臋pn膮 kwesti膮 przez sekund臋 nad czym艣 rozmy艣la艂. 鈥 A zatem mia艂e艣 w swoim 偶yciu zwi膮zki i z kobietami, i z m臋偶czyznami?
Pokiwa艂em g艂ow膮.
鈥 Zbyt du偶o jednych i drugich.
鈥 I pewna kobieta pojawia艂a si臋 w twojej m艂odzie艅czej fantazji.
鈥 Tak. Niech j膮 szlag. Nie wiem, dlaczego j膮 stworzy艂em w swojej wyobra藕ni. Zdaje mi si臋, 偶e szuka艂em u niej lito艣ci czy czu艂o艣ci, a ona coraz mocniej si臋 mn膮 interesowa艂a鈥 niewolnikiem swojego m臋偶a鈥 potem jednak sta艂a si臋 gorsza.
鈥 W czym si臋 to przejawia艂o?
鈥 By艂a dla mnie delikatna i czu艂a, a jednocze艣nie bywa艂a szorstka, ostra i okrutna. Upokorzenie jest jak gwa艂towne po偶膮danie鈥 Wiesz, co mam na my艣li? Dziwne uczucie.
鈥 Wiem鈥
鈥 Ona nie zawsze si臋 pojawia艂a w moich fantazjach. Chocia偶 pr臋dzej czy p贸藕niej powraca艂a.
鈥 Rozumiem.
鈥 Ale w艂a艣ciwie odbiegam do tematu.
鈥 Czy偶by?
鈥 No tak, chc臋 ci臋 zapewni膰, 偶e zdecydowanie pragn臋 m臋skich kochank贸w, dominuj膮cych m臋偶czyzn, je艣li wolisz. Jestem co do tego przekonany. W艂a艣nie po to tu przyszed艂em鈥 dla kontakt贸w z m臋偶czyznami. S艂ysza艂em, 偶e macie pi臋knych m臋偶czyzn, najlepszych鈥
鈥 Tak 鈥 przyzna艂. 鈥 S膮dz臋, 偶e spodobaj膮 ci si臋 bohaterowie naszego albumu, gdy otrzymasz mo偶liwo艣膰 wyboru.
鈥 B臋d臋 m贸g艂 sobie wybra膰 dominuj膮cych m臋偶czyzn?
鈥 Oczywi艣cie. Je偶eli chcesz. Zawsze mo偶esz te偶 pozostawi膰 wyb贸r nam.
鈥 Dobrze, ale to musz膮 by膰 m臋偶czy藕ni 鈥 zaakcentowa艂em. 鈥 Egzotyczni, gor膮cy m臋偶czy藕ni. Interesuje mnie seks jako baraszkowanie i jako ostre przygody鈥 鈥 Martin pokiwa艂 g艂ow膮 i u艣miechn膮艂 si臋. 鈥 Niczego nie da si臋 por贸wna膰 z tym uczuciem, z blisko艣ci膮 osoby r贸wnie twardej jak ja sam. Kiedy pojawiaj膮 si臋 kobiety, zwi膮zek staje si臋 sentymentalny, kruchy, romantyczny鈥
鈥 Powiedz mi, kogo kocha艂e艣 w przesz艂o艣ci鈥 ale tak naprawd臋 kocha艂e艣鈥 m臋偶czyzn czy kobiety? 鈥 spyta艂.
Milcza艂em.
鈥 Dlaczego to takie wa偶ne?
鈥 Och, wiesz, dlaczego jest wa偶ne 鈥 odpar艂 bardzo cicho.
鈥 Pewnego m臋偶czyzn臋. I pewn膮 kobiet臋. W r贸偶nych okresach. Prosz臋, zmie艅my temat.
鈥 Kocha艂e艣 ich jednakowo.
鈥 W r贸偶nych okresach鈥
Nast臋pnym razem rozmawiali艣my w tym samym pokoju dopiero trzy miesi膮ce p贸藕niej, chocia偶 po tym wszystkim, co tymczasem zasz艂o mi臋dzy nami na g贸rze, nie podejrzewa艂em, 偶e jeszcze kiedykolwiek usi膮d臋 naprzeciwko niego w pe艂ni ubrany i 偶e znowu b臋dziemy gaw臋dzi膰.
鈥 Nie musisz mi nic wi臋cej p艂aci膰, Elliotcie 鈥 m贸wi艂 鈥 to ci chc臋 powiedzie膰. Mog臋 za艂atwi膰, 偶e trzech czy czterech 鈥瀙an贸w鈥 pokryje wszystkie wydatki. Przyjdziesz tu tak jak przedtem, lecz tym razem na ich koszt. Przebywaj膮c tu, b臋dziesz nale偶a艂 wy艂膮cznie do nich.
鈥 Nie. Pieni膮dze nic dla mnie nie znacz膮, z drugiej strony za艣 nie czuj臋 si臋 przygotowany na鈥 鈥 鈥濶a czyj膮艣 kompletn膮 dominacj臋 鈥 doda艂em w my艣lach 鈥 na 艣wiat, w kt贸rym czyja艣 fantazja zast臋puje moj膮. Nie, jeszcze nie鈥. Stara艂em si臋 zachowa膰 ostro偶no艣膰. Czu艂em, 偶e posun膮艂em si臋 wystarczaj膮co daleko. Widzia艂em jednak, 偶e znalaz艂em si臋 na symbolicznych schodach, po kt贸rych szybko si臋 wspinam z sutereny ku samemu szczytowi. 鈥 Chc臋 teraz kobiety 鈥 odezwa艂em si臋 nieoczekiwanie. Czy ja to powiedzia艂em?! 鈥 To znaczy鈥 hmm鈥 Tak, kobiety 鈥 powt贸rzy艂em. 鈥 Uwa偶am鈥 偶e nadszed艂 czas na kobiet臋, naprawd臋 atrakcyjn膮, kobiet臋, kt贸ra wie, co robi. Nie potrzebuj臋 nic o niej wiedzie膰 i wola艂bym nie wybiera膰 jej z albumu. Ty j膮 dla mnie wybierz. Dopilnuj, by by艂a dobra i absolutnie wspania艂a. Niech pokieruje wszystkim. Nadszed艂 czas鈥 na dominuj膮c膮 kobiet臋, nie s膮dzisz?
Martin uprzejmie si臋 u艣miechn膮艂.
鈥 Jak m贸wi d偶in wychodz膮cy z lampy: 鈥濼ak, panie鈥. B臋dzie zatem kobieta.
鈥 Byle by艂a atrakcyjna. Nie musi by膰 pi臋kna, rozumiesz鈥 I 偶eby wiedzia艂a, co robi膰鈥
鈥 Oczywi艣cie. 鈥 Cierpliwie kiwa艂 g艂ow膮. 鈥 Powiedz mi jednak鈥 鈥 Pykn膮艂 z fajki i powoli wypu艣ci艂 dym. 鈥 S膮dzisz, 偶e chcia艂by艣 si臋 spotka膰 z prawdziw膮 dam膮 w sypialni wiktoria艅skiej? Wiesz, staromodne wyposa偶enie. Mam namy艣li bardzo wytworny kobiecy pok贸j: koronkowe zas艂ony, 艂贸偶ko z baldachimem, tego rodzaju szczeg贸艂y鈥
鈥 O Bo偶e! Czy to naprawd臋 przydarza si臋 mnie?
Wspina艂em si臋 po symbolicznych schodach, coraz wy偶ej i wy偶ej, pokonuj膮c rozkoszne warstwy snu jedn膮 po drugiej. A teraz, p贸艂 roku p贸藕niej, dok膮d si臋 kieruj臋? Do Klubu!
鈥 W艂a艣nie tego pragn臋 鈥 powiedzia艂em Martinowi.
Pojecha艂em do niego natychmiast po przeczytaniu zestawu regu艂 i przepis贸w. Przeczeka艂em kilka godzin w ma艂ej poczekalni, raz za razem spogl膮daj膮c na zegarek. 鈥 Dlaczego nie powiedzia艂e艣 mi wcze艣niej o Edenie, Martinie?
鈥 Do Klubu musisz si臋 przygotowa膰, Elliotcie.
鈥 C贸偶, jestem ju偶 do niego przygotowany. Pe艂en dwuletni kontrakt, oto czego pragn臋. 鈥 Niecierpliwie chodzi艂em po pokoju. 鈥 鈥 Ile czasu zabierze mi dotarcie na wysp臋? M贸g艂bym pojecha膰 pojutrze. Albo nawet dzi艣 po po艂udniu.
鈥 Dwuletni kontrakt? 鈥 spyta艂, wa偶膮c ka偶de s艂owo. 鈥 Poczekaj, usi膮d藕, napij si臋. S膮dz臋, Elliotcie, 偶e powinni艣my dok艂adniej om贸wi膰 wszystko, co ci si臋 przydarzy艂o w Salwadorze. Szwadron 艣mierci i tego typu kwestie.
鈥 Martinie, nie rozumiesz mnie! Nie uciekam od 偶adnych zdarze艅, do kt贸rych dosz艂o w Salwadorze. Dowiedzia艂em si臋 tam paru rzeczy na temat przemocy, ale nie traktuj臋 ich dos艂ownie. 鈥 S艂ucha艂 mnie bardzo uwa偶nie. 鈥 Kiedy cz艂owiek poszukuje przemocy 鈥 鈥 kontynuowa艂em 鈥 czy to jest wojna, sport czy przygoda, ta przemoc wydaje mu si臋 symboliczna i naprawd臋 za tak膮 j膮 uwa偶a. A p贸藕niej przychodzi taki moment, gdy kto艣 dos艂ownie przyk艂ada mu pistolet do g艂owy. I cz艂owiek dos艂ownie鈥 prawie umiera. Wtedy u艣wiadamia sobie, 偶e przez ca艂y czas miesza艂 dos艂owne z symbolicznym. Tego w艂a艣nie si臋 nauczy艂em w Salwadorze, Martinie. Nie uciekam od tego. Jest to po prostu pow贸d, dla kt贸rego si臋 tu znalaz艂em. Interesuje mnie przemoc鈥 taka jak dot膮d. Poczucie niebezpiecze艅stwa, Martinie, kocham je. My艣l臋, 偶e nawet pragn臋 unicestwienia鈥 tak, czasem go pragn臋. Cho膰 w gruncie rzeczy nie mam ochoty zosta膰 zraniony, a ju偶 na pewno nie chc臋 umrze膰.
鈥 Rozumiem ci臋 鈥 odrzek艂. 鈥 Uwa偶am, 偶e bardzo jasno mi to wyja艣ni艂e艣. Jednak dla niekt贸rych z nas, Elliotcie, sadomasochizm bywa jedynie faz膮, etapem w poszukiwaniu czego艣 wi臋cej鈥
鈥 Wi臋c niech to b臋dzie dwuletnia faza鈥 dla mnie, Martinie. Klub wydaje mi si臋 najlepszym miejscem na dalsze poszukiwania.
鈥 Nie jestem tego taki pewny, Elliotcie.
鈥 Przecie偶 Klub ogromnie przypomina t臋 moj膮 ch艂opi臋c膮 fantazj臋, nie widzisz tego? Kupi艂 mnie grecki pan na kilka lat. Zbyt idealne por贸wnanie, aby鈥
鈥 Czas niewiele oznacza w fantazjach鈥 鈥 sprzeciwi艂 si臋.
鈥 Martinie, w momencie, kiedy mi opowiedzia艂e艣 o Klubie, podj膮艂em decyzj臋. Ko艣ci zosta艂y rzucone. Je偶eli nie podpiszesz moich papier贸w, znajd臋 inny spos贸b, aby tam dotrze膰鈥
鈥 Nie z艂o艣膰 si臋. 鈥 Ostudzi艂 mnie natychmiast charakterystycznym dla siebie swobodnym u艣miechem. 鈥 Podpisz臋 je. I je艣li tego w艂a艣nie pragniesz, sp臋dzisz w Klubie ca艂e dwa lata. Pozw贸l tylko, 偶e ci przypomn臋, jak wiele r贸偶nych element贸w towarzyszy艂o tej twojej ch艂opi臋cej fantazji, kt贸r膮 mi opowiedzia艂e艣.
鈥 Zbyt idealne por贸wnanie! 鈥 powt贸rzy艂em.
鈥 Mo偶e szukasz osoby, nie uk艂adu 鈥 ci膮gn膮艂. 鈥 Kiedy za艣 trafisz do Klubu, Elliotcie鈥 z ca艂ym jego nadzwyczajnym przepychem鈥 znajdziesz si臋 w swego rodzaju uk艂adzie!
鈥 Chc臋 tego 鈥 nalega艂em. 鈥 Nie potrafi臋 zrezygnowa膰 z tej okazji! Je艣li Klub jest cho膰 w po艂owie tak wspania艂y, jak mi opisa艂e艣, za niczym na 艣wiecie bardziej nie t臋skni臋.
Efektem tej rozmowy by艂 dwuletni kontrakt z Klubem. Wiedzia艂em o wszystkim: o niewolnikach i niewolnicach, o go艣ciach obu p艂ci i treserach, o trenerach i trenerkach, o reszcie personelu. No i dobrze.
W porz膮dku. W艂a艣nie tego pragn臋. Chocia偶 nie s膮dz臋, bym to wszystko zni贸s艂. Czy kto艣 umia艂by znie艣膰 tyle element贸w naraz? Jednak w艂a艣nie tego chc臋.
Nie powinienem my艣le膰 o takich sprawach teraz, gdy tak bardzo musz臋 nad sob膮 panowa膰.
Po sze艣ciu dniach na morzu czu艂em si臋 jak pies 鈥 samiec wiecznie dr臋czony przez suk臋 w rui. Wreszcie us艂ysza艂em odg艂os przekr臋canego w zamku klucza.
By艂o popo艂udnie, akurat wyszed艂em z 艂azienki, od艣wie偶ony prysznicem i ogolony po naprawd臋 d艂ugim 艣nie. Mo偶e tamci o tym wiedzieli. Oszcz臋dzi艂em im pracy.
Do pokoju wszed艂 ten sam m艂ody blondyn opalony na br膮zowo. Bia艂e r臋kawy koszuli zn贸w mia艂 zawini臋te do 艂okci.
I znowu si臋 u艣miecha艂.
鈥 No dobrze, Elliotcie 鈥 powiedzia艂. 鈥 Za osiemna艣cie godzin wp艂yniemy do portu. Nie wolno ci rozmawia膰, p贸ki kto艣 ci nie ka偶e. Tylko wykonuj polecenia.
Blondynowi towarzyszyli dwaj m臋偶czy藕ni, lecz w艂a艣ciwie nie zd膮偶y艂em im si臋 przyjrze膰, gdy偶 natychmiast obr贸cili mnie ty艂em i przytrzymali moje r臋ce za plecami. Mign臋艂a mi bia艂a przepaska, kt贸r膮 przewi膮zano mi oczy. W duszy poczu艂em l臋k. Gdyby tylko nie zakryli mi oczu! Zaraz po tym zdj臋li mi spodnie i buty.
Czyli 偶e naprawd臋 si臋 zaczyna艂o. Cz艂onek natychmiast mi stwardnia艂. Jednak nic nie widzia艂em i przez to czu艂em si臋 jak w piekle.
Czeka艂em, a偶 mnie zaknebluj膮, lecz tego nie zrobili. Kiedy mnie obna偶yli, spi臋li moje przeguby sk贸rzanymi kajdankami, a r臋ce podnie艣li nad g艂ow臋. Nie ba艂em si臋. Nie zacisn臋li kajdanek zbyt mocno.
Wyprowadzili mnie na korytarz i mimo ca艂ego szkolenia, kt贸re przeszed艂em, poczu艂em si臋 tu osobliwie og艂uszony.
R贸wnocze艣nie zaskoczenie okaza艂o si臋 silnym afrodyzjakiem. Gdy m臋偶czy藕ni powiesili mnie za przeguby na haku, po偶a艂owa艂em, 偶e post臋powa艂em zgodnie z regu艂ami przez wszystkie te noce, kt贸re sp臋dzi艂em samotnie w kabinie.
Nie wiedzia艂em, dok膮d mnie zabieraj膮, cho膰 z jakiego艣 powodu wydawa艂o mi si臋, 偶e pomieszczenie jest du偶e. Chyba wyczuwa艂em obecno艣膰 innych os贸b. S艂ysza艂em, 偶e wydaj膮 ciche d藕wi臋ki. Najprawdopodobniej co艣 w rodzaju pisk贸w; mo偶e jeden z niewolnik贸w w pobli偶u p艂aka艂. Z odg艂os贸w wywnioskowa艂em, 偶e mam do czynienia z kobiet膮.
Zatem naprawd臋 nas pomieszali, m臋偶czyzn i kobiety, tak jak mnie wcze艣niej zapewniono. Nie potrafi艂em sobie tego wyobrazi膰. A d藕wi臋ki wydawane przez niewolnic臋 skonfundowa艂y mnie. Mo偶e odczuwa艂em szczeg贸ln膮 bezsilno艣膰, gdy偶 nie by艂em w stanie jej pom贸c czy j膮 ochroni膰. A mo偶e dr臋czy艂 mnie fakt, 偶e cierpi臋 identycznie jak ona. Naprawd臋 nie wiem.
Znienawidzi艂em przepask臋 na oczy. Nie mog艂em zwalczy膰 w sobie tej negatywnej emocji. Otar艂em twarz o rami臋, usi艂uj膮c zsun膮膰 przepask臋, niestety bez rezultatu. Wi臋c si臋 podda艂em.
Przysz艂o mi do g艂owy 鈥 tak jak ju偶 sto razy przedtem 鈥 偶e mo偶e Martin mia艂 racj臋, 偶e rzeczywi艣cie pope艂ni艂em straszliwy b艂膮d. Czym by艂o w por贸wnaniu z obecn膮 sytuacj膮 szkolenie w Domu Martina w San Francisco? A te kr贸tkie pobyty w wiejskiej rezydencji, chocia偶 przera偶aj膮ce, czym by艂y w por贸wnaniu z aktualnymi do艣wiadczeniami? Paradoksalnie ulg臋 鈥 mocn膮, s艂odk膮 ulg臋 鈥 przynios艂a mi my艣l: Za p贸藕no na narzekanie, Elliotcie. Nie mo偶esz teraz powiedzie膰: 鈥濽wa偶ajmy t臋 zabaw臋 za zako艅czon膮, wysi膮d藕my i chod藕my na dobry stek z paroma piwami鈥. Chc臋 powiedzie膰, 偶e poniewa偶 wszystko si臋 zacz臋艂o, w pewnym sensie przesta艂em si臋 przejmowa膰. Na tym polega艂o pi臋kno tej sytuacji. Wszystko dzia艂o si臋 naprawd臋, tak jak obieca艂 mi Martin.
Po raz pierwszy przemkn臋艂o mi przez g艂ow臋, 偶e dostrzegam cudowny sens uczestnictwa w tej grze. Uczyni艂em przemoc 鈥瀗ieodwracaln膮鈥 cz臋艣ci膮 swojego 偶ycia i ta my艣l okaza艂a si臋 dla mnie o偶ywcza. Za nic w 艣wiecie ju偶 bym si臋 nie wycofa艂.
Coraz liczniejsze odg艂osy znaczy艂y bez w膮tpienia, 偶e do sali dociera coraz wi臋cej niewolnik贸w. Ws艂ucha艂em si臋 w tupot ich go艂ych st贸p i stukanie obcas贸w treser贸w. Do moich uszu dociera艂y z r贸偶nych stron ludzkie j臋ki, pobrz臋kiwanie 艂a艅cucha lub szcz臋k metalowej sprz膮czki przesuwaj膮cej si臋 przez hak. Sk贸rzane kajdanki mocno trzyma艂y moje przeguby.
S艂ysza艂em g艂贸wnie ciche westchnienia i st臋kni臋cia. Wydawali je i m臋偶czy藕ni, i kobiety. Odnosi艂em wra偶enie, 偶e niekt贸re d藕wi臋ki t艂umi艂y kneble.
By艂em pewien, 偶e niedaleko mnie kto艣, prawdopodobnie m臋偶czyzna, walczy. Inna osoba natychmiast potwierdzi艂a moje podejrzenia, rugaj膮c nieszcz臋艣nika 鈥 treser wymieni艂 jego nazwisko i doda艂: 鈥瀂achowuj si臋鈥; nie krzycza艂, przypomina艂 tylko buntownikowi o zasadach. Nagle rozleg艂 si臋 ostry trzask rzemienia, po nim g艂o艣ny j臋k. P贸藕niej us艂ysza艂em odg艂osy prawdziwych ci臋g贸w, a d藕wi臋ki by艂y tak przenikliwe, 偶e poczu艂em na w艂asnej sk贸rze b贸l.
Dr偶a艂em. By艂oby strasznie zosta膰 ukaranym w ten spos贸b za nieodpowiednie zachowanie. Czym艣 innym wszak jest upokorzenie dla czyjej艣 przyjemno艣ci, bycie egzotycznym mistrzem b贸lu鈥 Nie, nie, nie chcia艂bym si臋 okaza膰 tu, w 艂adowni statku, z艂ym niewolnikiem.
Bicie wydawa艂o si臋 trwa膰 bez ko艅ca. Potem dotar艂y do mnie przypadkowe, lecz coraz bli偶sze trzaski pasa, a nast臋pnie chrz膮kni臋cia i st臋kni臋cia. Wyczuwa艂em doko艂a siebie ruch. W ko艅cu pas trzepn膮艂 mnie po udach i po po艣ladkach, mimo to sta艂em zupe艂nie nieruchomo i nie wyda艂em najmniejszego nawet d藕wi臋ku.
Mija艂y godziny.
Bola艂y mnie r臋ce i nogi. Zdrzemn膮艂em si臋 przez chwil臋 i obudzi艂em. Czu艂em si臋 ca艂kowicie nagi, a 偶膮dza ci膮偶y艂a mi jak kamie艅.
Kiedy si臋 znowu przebudzi艂em, odkry艂em, 偶e si臋 wij臋, jakbym usi艂owa艂 dotkn膮膰 innego cia艂a. Po偶膮danie by艂o okrutne, a po chwili kto艣 mnie uderzy艂 grubym pasem.
鈥 St贸j prosto, Elliotcie 鈥 zbeszta艂 mnie czyj艣 g艂os. Zak艂opotany uprzytomni艂em sobie, 偶e przemawia do mnie znajomy m艂ody blondyn o 艂adnych z臋bach. P贸藕niej dotkn膮艂 ch艂odn膮 d艂oni膮 mojego cia艂a, kt贸re w艂a艣nie uderzy艂. 艢cisn膮艂 mnie mocno. 鈥 Jeszcze tylko sze艣膰 godzin i dotrzemy na miejsce. Chcemy, 偶eby艣 by艂 w jak najlepszej formie. 鈥 Po czym po艂o偶y艂 mi kciuk na wargach, ka偶膮c zachowa膰 milczenie. Na wypadek gdybym jednak o艣mieli艂 si臋 odezwa膰.
Cia艂o zrosi艂 mi pot. Nie wiedzia艂em, czy blondyn si臋 oddali艂, czy te偶 nadal stoi obok mnie. Okropnie by艂o mi wstyd, 偶e nie jestem doskona艂y, mimo to pozosta艂em cudownie pobudzony. W pachwinach odczuwa艂em mieszanin臋 przyjemno艣ci i b贸lu.
Po ponownym przebudzeniu wiedzia艂em, 偶e jest ciemna noc.
Powiedzia艂 mi o tym jaki艣 wewn臋trzny zegar oraz martwa cisza panuj膮ca na statku, chocia偶 wcze艣niej z pok艂adu r贸wnie偶 nie dociera艂y do mnie 偶adne d藕wi臋ki.
Teraz wszak偶e by艂o spokojniej, to wszystko.
Ogarn臋艂o mnie niepo偶膮dane wspomnienie domu, ostatniego weekendu, kt贸ry sp臋dzi艂em z ojcem w Sonomie. Blask ognia z kominka w pokoju rekreacyjnym. Ojciec stoi naprzeciwko mnie, dzieli nas st贸艂 bilardowy pokryty zielonym filcem, ojciec przygotowuje si臋 do swojej kolejki. Ostatni deszcz w tym sezonie sp艂ywa po oknach wychodz膮cych na oliwkowozielone wzg贸rza, a we mnie ca艂kiem nieoczekiwanie rodzi si臋 granicz膮cy ze smutn膮 z艂o艣liwo艣ci膮 bunt.
鈥Zdaje ci si臋, 偶e jeste艣 taki strasznie nowoczesny, s膮dzisz, 偶e zawsze wszystko przewidujesz, 偶e znasz ka偶de najmniejsze zawirowanie 鈥 my艣la艂em. 鈥 Analizujesz, oceniasz i przewidujesz ostateczny wz贸r ka偶dej 禄fazy芦, zanim si臋 ona w og贸le rozpocznie. I dlatego wr臋czy艂e艣 mi rozprawy na temat masturbacji, a tak偶e 禄Penthouse鈥檃芦 i 禄Playboya芦, gdy mia艂em zaledwie czterna艣cie lat, a na szesnaste urodziny podarowa艂e艣 mi w Las Vegas dwie call girl po dwie艣cie dolar贸w ka偶da鈥 Nie jedn膮, ale dwie, cholera jasna, dwie call girl鈥 A potem ten burdel, pe艂en ciemnookich u艣miechni臋tych ma艂ych ch艂opc贸w cudowny burdel w Tangerze. Ca艂e to wyrafinowane gl臋dzenie o zdrowej rozrywce, szkodliwo艣膰 pomys艂贸w matki, konieczno艣膰 ponownego sprawienia, by 禄s艂owo cia艂em si臋 sta艂o芦, poezja 禄rozszerzonej wizji芦, no c贸偶, musz臋 ci jeszcze powiedzie膰, tato, 偶e odpad艂yby ci jaja, gdyby艣 wiedzia艂, czego tw贸j syn naprawd臋 pragnie!鈥
鈥 Nie m贸wisz powa偶nie, synu. Nie pojedziesz do takiego miejsca na dwa lata! 鈥 W trakcie naszej ostatniej rozmowy telefonicznej powt贸rzy艂: 鈥 Nie zrobisz tego. Masz mi po 鈥 wiedzie膰, kim s膮 ci ludzie. Przyje偶d偶am dzi艣 wieczorem do Berkeley.
鈥 Tato, poddaj si臋, dobrze? Napisz do mnie na nowojorski adres, kt贸ry ci wys艂a艂em. Listy b臋d膮 otwierane, lecz na pewno do mnie dotr膮. I nie pr贸buj 偶adnych dramatycznych posuni臋膰, tato. Nie zatrudniaj 偶adnego Philipa Marlowe鈥檃 ani Lwa Archera, by mnie wy艣ledzili, okej?
鈥 Elliotcie, nie rozumiesz, 偶e m贸g艂bym ci臋 za to zamkn膮膰? Na przyk艂ad w stanowym szpitalu psychiatrycznym w Napie. Dlaczego to robisz, Elliotcie?
鈥 Przesta艅, tato. Robi臋 to dla przyjemno艣ci, s艂owo honoru (鈥瀌ok艂adnie tak jak call girl i ci arabscy ch艂opcy鈥), dla przyjemno艣ci, czystej i prostej, dla niebia艅skiej przyjemno艣ci. 鈥 鈥濩hodzi o co艣 jeszcze 鈥 doda艂em w my艣lach 鈥 co艣, czego nawet nie potrafi臋 poj膮膰, jakie艣 udr臋czenie duszy, jak膮艣 eksploracj臋, jak膮艣 odmow臋 偶ycia na kraw臋dzi mrocznego i ciep艂ego wewn臋trznego 艣wiata, istniej膮cego poza cywilizowanym obliczem, kt贸re widz臋 w lustrze. To wszystko ma zwi膮zek z bardzo odleg艂膮 przesz艂o艣ci膮鈥.
鈥 Cholernie mnie przera偶asz. S艂yszysz, co do ciebie m贸wi臋? Te pierdo艂y zwi膮zane ze 艢rodkowym Wschodem m贸g艂bym znie艣膰. Z Salwadoru wyci膮gn膮艂em ci臋 w nieca艂e dwie godziny po twoim telefonie. Jednak ten przybytek, Elliotcie, ten seksklub, to miejsce鈥
鈥 Tato, tam jest bezpieczniej ni偶 w cholernym Salwadorze. W Klubie nie maj膮 pistolet贸w ani bomb. Przemoc jest pozorowana. S膮dzi艂em, 偶e cz艂owiek o twoim stopniu wyrobienia by艂by ostatnim, kt贸ry鈥
鈥 Posun膮艂e艣 si臋 zbyt daleko. 鈥瀂byt daleko?鈥
鈥Tato, w艂a艣nie opu艣cili艣my ziemsk膮 atmosfer臋. Nied艂ugo l膮dujemy na ksi臋偶ycu鈥.
Wiedzia艂em, 偶e nadszed艂 ranek, poniewa偶 dotar艂y do mnie odg艂osy kr臋c膮cych si臋 wok贸艂 ludzi. A godzin臋 p贸藕niej jacht dos艂ownie o偶y艂. Otworzy艂y si臋 drzwi, rozleg艂o tupanie st贸p, kto艣 odpi膮艂 z haka moje przeguby, po czym zdj臋to sk贸rzane kajdanki. Otrzyma艂em polecenie za艂o偶enia r膮k na kark.
鈥Zdejmijcie mi z oczu t臋 przekl臋t膮 przepask臋!鈥, pomy艣la艂em rozpaczliwie. Kto艣 mnie pchn膮艂 i nagle dotkn膮艂em czyjego艣 nagiego cia艂a przed sob膮 i nieco po prawej stronie. Jakie艣 r臋ce pomog艂y mi odzyska膰 r贸wnowag臋 i cofn膮艂em si臋 o krok.
Bzikowa艂em. Ledwie udawa艂o mi si臋 zwalczy膰 pragnienie zerwania przepaski z oczu. Na szcz臋艣cie moment szale艅stwa min膮艂, a wraz z nim gniew. Serce bi艂o mi w szybkim staccato. Odkry艂em, 偶e mam w g艂owie kompletn膮 pustk臋.
Nagle czyje艣 r臋ce znowu mnie dotkn臋艂y. Penis mi stan膮艂, gdy kto艣 dopasowywa艂 u jego podstawy sk贸rzany rzemie艅. J膮dra mi podniesiono i poci膮gni臋to do przodu, a na cz艂onku i fragmencie lu藕nej sk贸ry 艣ci艣le zamocowano cienki rzemyk.
Pomy艣la艂em, 偶e zaraz od tej ca艂ej zabawy zwariuj臋, kiedy wreszcie ods艂oni臋te mi oczy.
Na sekund臋 zacisn膮艂em powieki przed 艣wiat艂em. Potem k膮tem oka dostrzeg艂em nad g艂ow膮 i ramionami w膮ski korytarz oraz metalow膮 drabin臋, prowadz膮c膮 ku pok艂adowi zalanemu niemal o艣lepiaj膮cym s艂o艅cem.
Z pok艂adu dociera艂 do mnie okropny ha艂as. Krzyki, rozmowy, nawet 艣miechy. Widzia艂em, jak na drabin臋 wepchni臋to niewolnic臋, stoj膮cy obok treser pop臋dza艂 dziewczyn臋 w艂asnym paskiem. Kobieta mia艂a pi臋kne, g臋ste rude w艂osy, kt贸re niczym chmura unosi艂y si臋 nad jej ramionami, a widok jej nagiego cia艂a absolutnie mnie sparali偶owa艂. W ko艅cu wspi臋艂a si臋 szybko po drabinie i znikn臋艂a mi gdzie艣 w jaskrawym s艂o艅cu. Nigdy nie potrafi艂em zdecydowa膰, przedstawiciel jakiej p艂ci 鈥 obna偶ony 鈥 wygl膮da dla mnie na bardziej 鈥瀗agiego鈥. Patrz膮c jednak teraz na pe艂ne kobiece biodra niewolnicy i jej w膮sk膮 tali臋, naprawd臋 o ma艂o nie oszala艂em.
Po chwili wszystkich nas pop臋dzono naprz贸d.
Zosta艂em pchni臋ty, potem uderzony. Zauwa偶y艂em przystojnego blondyna, zanim poleci艂 mi wej艣膰 na drabin臋.
鈥 Na pok艂ad, Elliotcie 鈥 o艣wiadczy艂 z t膮 sam膮 weso艂膮 min膮, po czym smagn膮艂 mnie paskiem. 鈥 I nie zdejmuj r膮k z karku.
Kiedy dotar艂em na szczyt drabiny, us艂ysza艂em rozkazy: 鈥濻pu艣膰 wzrok鈥 i 鈥濶aprz贸d鈥, k膮tem oka jednak dostrzeg艂em niebiesk膮 wod臋 i bia艂膮 pla偶臋.
Widzia艂em wysp臋!
Bujne niskie drzewka, r贸偶e na kracie przy pobielonych stiukowych 艣cianach i tarasy umieszczone jeden nad drugim, niczym wisz膮ce ogrody Babilonu, ca艂e poro艣ni臋te wielobarwnymi kwiatami bugenwilli; wsz臋dzie widzia艂em intensywn膮, tropikaln膮 ziele艅. Przy sto艂ach na tarasach siedzieli ludzie, setki ludzi, mo偶e nawet tysi膮ce. Naprawd臋, nie 偶artuj臋! Bry艂a w moim gardle stwardnia艂a niczym g艂az.
Przypomnia艂y mi si臋 liczne ostrze偶enia Martina 鈥 zw艂aszcza stwierdzenie, 偶e w gruncie rzeczy nie spos贸b cz艂owieka przygotowa膰 na zetkni臋cie z takim uk艂adem jak Klub. Mo偶na ci opowiedzie膰 o wszystkim, a jednak kiedy zobaczysz Eden i odkryjesz wielki rozmiar tego uk艂adu, zawsze czeka ci臋 niemo偶liwy do przewidzenia szok.
Polecenia wydawano ostro i szybko. Niewolnicy przede mn膮 przemierzyli pok艂ad i zbiegli po szerokim trapie. Idealne cia艂a, mi臋艣nie marszcz膮ce si臋 z wysi艂ku, fruwaj膮ce w艂osy. Skoczne, brykaj膮ce kobiety kontrastowa艂y z m臋偶czyznami, kt贸rzy stawiali szybkie, pot臋偶ne kroki.
Nie umia艂em ani przyj膮膰 tego, co si臋 wok贸艂 dzia艂o, ani si臋 przeciwko temu zbuntowa膰. I co dziwne, na jedn膮 osobliw膮 chwil臋 zw膮tpi艂em nie w rzeczywisto艣膰 rozgrywaj膮cych si臋 dooko艂a mnie zdarze艅, ale w realno艣膰 wszystkiego, co przydarzy艂o mi si臋 wcze艣niej.
Gdy schodzi艂em wraz z innymi po trapie, ogarn臋艂o mnie przyjemne wra偶enie, 偶e ca艂e moje wcze艣niejsze wygodne 偶ycie stanowi艂o iluzj臋, ja za艣 zawsze nale偶a艂em do tego w艂a艣nie 艣wiata, do Edenu. Nie potrafi臋 wyja艣ni膰, jak niewyt艂umaczalnie rzeczywiste by艂o to odczucie. Zawsze nale偶a艂em tutaj!
Musia艂em nad膮偶y膰 za innymi i uwa偶nie wype艂nia膰 rozkazy. M艂ody blondyn ponownie si臋 zjawi艂 w pobli偶u niczym jaki艣 demon (o ma艂o mu nie powiedzia艂em: 鈥濼o znowu ty, ma艂y draniu鈥), podni贸s艂 opalon膮 r臋k臋 i prawie z czu艂o艣ci膮 uderzy艂 mnie paskiem.
鈥 Do zobaczenia, Elliotcie 鈥 rzuci艂 przyjaznym tonem. 鈥 Baw si臋 dobrze w Klubie.
Pos艂a艂em mu sw贸j najjadowitszy u艣miech, tym niemniej pozosta艂em dziwnie zdezorientowany. Opuszczaj膮c trap, zapatrzy艂em si臋 na poro艣ni臋te winoro艣l膮 艣ciany, na niesko艅czony uk艂ad taras贸w oraz na jasnob艂臋kitn膮 kopu艂臋 niemal bezchmurnego nieba.
Kolejny silny m艂ody m臋偶czyzna nak艂ania艂 niewolnik贸w do wspi臋cia si臋 zygzakowat膮 艣cie偶k膮. Nie mia艂em wyj艣cia, podda艂em si臋 wi臋c i przyjmuj膮c li藕ni臋cia bata, bieg艂em wraz z reszt膮.
Treser krzycza艂 na nas niecierpliwie, poganiaj膮c do szybkiego truchtu. Zastanowi艂em si臋, dlaczego s艂uchamy tego m臋偶czyzny i dlaczego pos艂uszne wype艂nianie jego rozkaz贸w wydaje nam si臋 takie wa偶ne. Wiedzia艂em, 偶e przybyli艣my tutaj dla przyjemno艣ci tysi臋cy os贸b zgromadzonych na tarasach. Ale鈥 czy tamci nie do艣wiadczyliby r贸wnie wielkiej rozkoszy patrz膮c, jak kto艣 z nas si臋 potyka, a p贸藕niej zostaje zabrany z grupy i potraktowany batem?
Postanowi艂em, 偶e je艣li kto艣 si臋 potknie, na pewno nie b臋d臋 to ja. I u艣wiadomi艂em sobie, 偶e na tym w艂a艣nie polega genialno艣膰 tej sytuacji. Pragn膮艂em im si臋 przypodoba膰.
Nie tylko zatem zachowywali艣my si臋 jak niewolnicy, ale ju偶 my艣leli艣my jak oni.
LISA
By艂o odurzaj膮co gor膮co, a na terenach Klubu panowa艂 tak wielki t艂ok, 偶e s艂ysza艂am g艂o艣ny, r贸wnomierny szum rozm贸w nawet w pustym korytarzu, kt贸rym 艣pieszy艂am do swojego pokoju.
Teraz nie by艂o ju偶 czasu na spokojnego drinka, na spacer po ogrodzie czy na obejrzenie sp臋dzanych z jachtu niewolnik贸w.
Za godzin臋 wszyscy oni zgromadz膮 si臋 w sali powitalnej, a ja nawet jeszcze nie przejrza艂am ich akt.
Otrzymujemy dok艂adne opisy wygl膮du i charakteru ka偶dego niewolnika wraz z jego przesz艂o艣ci膮, trenerskim komentarzem i szczeg贸艂owymi fotografiami. Nauczy艂am si臋 zwraca膰 r贸wnie du偶膮 uwag臋 na te akta, co na samego niewolnika.
Gdy otworzy艂am drzwi, dostrzeg艂am czekaj膮c膮 na mnie Diane 鈥 by艂a naga, z lu藕no rozczesanymi w艂osami, czyli taka, jak膮 lubi臋 najlepiej. Niekt贸rzy trenerzy uwa偶aj膮, 偶e dzi臋ki r贸偶nym subtelnym ozdobom niewolnik mo偶e si臋 wydawa膰 鈥瀊ardziej鈥 nagi. Nie zgadzam si臋 z tym.
W naszych pokojach 鈥 wype艂nionych grubymi we艂nianymi dywanami, zabytkowymi aksamitnymi draperiami i licznymi ma艂ymi atrybutami cywilizacji 鈥 rozebrany niewolnik p艂onie niczym prawdziwy p艂omie艅.
W艣r贸d ciemnych 艂agodnych barw, ekran贸w i monitor贸w oraz niskich rze藕bionych mebli, Diana promieniowa艂a czyst膮 zwierz臋co艣ci膮 i niesko艅czon膮 tajemniczo艣ci膮; tylko ludzkie zwierz臋 mo偶e si臋 tak cudownie prezentowa膰.
A w pomieszczeniach tak intensywnie ozdobionych jak moje 鈥 w艣r贸d haita艅skich obraz贸w, paprotek w donicach i prymitywnych kamiennych rze藕b 鈥 dziewczyna stawa艂a si臋 偶ywym uosobieniem bujno艣ci i dojrza艂o艣ci. Niemal mo偶na by艂o wyczu膰 kadzid艂o, cho膰 go nie u偶ywam. To cia艂o Diany pachnie dymem i sol膮.
Wielokrotnie widywa艂am j膮 w korytarzach i ogrodach, a jednak najwi臋ksz膮 rozkosz odczuwa艂am, przygl膮daj膮c jej si臋 tutaj, gdy czeka艂a na moje rozkazy, patrz膮c na jej ci臋偶kie rozko艂ysane piersi i wilgotny tr贸jk膮t w艂os贸w 艂onowych.
Ta kszta艂tna i zwinna dziewczyna zawsze kojarzy艂a mi si臋 z delikatn膮 tancerk膮, kt贸rej 艣nie偶nobia艂e w艂osy opadaj膮 wprost na wdzi臋czne ramiona i plecy. Z kolei twarz Diany stanowi zaprzeczenie subtelno艣ci: du偶e, prawie wyd臋te wargi oraz najbardziej okr膮g艂e oraz najruchliwsze oczy, jakie kiedykolwiek widzia艂em. Chocia偶 najmocniej przemawia do mnie jej francuski akcent. Usi艂owa艂am go zanalizowa膰 i r贸wnocze艣nie si臋 do niego przyzwyczai膰. Ostatecznie jednak uzna艂am go za jeden z jej nie daj膮cych si臋 do ko艅ca okre艣li膰 atut贸w i da艂am sobie spok贸j.
Nie mog艂am jej po prostu wzi膮膰 w ramiona i ca艂owa膰. Nie by艂o na to do艣膰 czasu. Zauwa偶y艂am ogromny stos szarych teczek pod bia艂ym ekranem komputerowym stoj膮cym na moim biurku. Wszystkie dane by艂y w komputerze, ja jednak nadal lubi艂am bra膰 do r臋ki zdj臋cia i kartki z tekstem, stale wi臋c posy艂a艂am po papierowe teczki z aktami, mimo ich prymitywnego wygl膮du.
鈥 Otw贸rz okna, moja droga 鈥 poleci艂am.
鈥 Tak, Liso.
D偶in 鈥濨ombay鈥 ju偶 czeka艂 w szklaneczce z lodem, limetki dopiero co zosta艂y pokrojone. 鈥濨ombay鈥 to jedyny d偶in, kt贸ry mog臋 pi膰 czysty i nigdy nie pijam go z tonikiem.
K膮cikiem oka patrzy艂am na Diane poruszaj膮c膮 si臋 z typow膮 dla siebie koci膮 szybko艣ci膮 i zr臋czno艣ci膮. Jej d艂ugie r臋ce wyci膮ga艂y si臋 powoli, jakby uprawia艂y mi艂o艣膰 nawet ze sznurem, kt贸ry rozsuwa艂 ci臋偶kie purpurowe zas艂ony.
Przez trzy lata Diana mieszka艂a tutaj, stanowi膮c niemal fragment wyposa偶enia. Raz na rok znika艂a na sze艣ciotygodniowe wakacje. I musz臋 przyzna膰, 偶e zastanawia艂am si臋, dok膮d w tym czasie je藕dzi, co robi, jak si臋 zachowuje鈥 M贸wiono mi, 偶e cz艂onkowie Klubu proponowali jej kontrakty filmowe, ma艂偶e艅stwo, luksusowe prywatne mieszkania w egzotycznych miejscach. Nie jest to jednak nic nadzwyczajnego dla tutejszych niewolnik贸w. W艂a艣nie z tego powodu podsuwamy im do podpisania dwuletnie umowy i tak dobrze im p艂acimy.
Widzia艂am j膮 raz w ubraniu, gdy jecha艂a na wakacje. Pod r臋k臋 z inn膮 niewolnic膮 sz艂a ku czekaj膮cemu samolotowi. Kto艣 mi m贸wi艂, 偶e w pi臋膰 wynaj臋艂y zamek w szwajcarskich Alpach. Diana wystroi艂a si臋 odpowiednio na czekaj膮c膮 j膮 艣nie偶n膮 pogod臋, tote偶 by艂a w p艂aszczu z bia艂ym, futrzanym ko艂nierzem i bia艂ej futrzanej czapce. Wygl膮da艂a jak Rosjanka, a r贸wnocze艣nie jak przero艣ni臋ta baletnica, kiedy 鈥 przy膰miewaj膮c drug膮 dziewczyn臋 鈥 wielkimi, swobodnymi krokami przecina艂a p艂yt臋 l膮dowiska. Podbr贸dek uniesiony, usta naturalnie wyd臋te, niemal zawsze gotowe do poca艂unku.
Takiej Diany jednak w艂a艣ciwie nie zna艂am. Znam tylko nag膮 u偶yteczn膮 niewolnic臋, kt贸ra us艂uguje mi dniem i noc膮. Jest czyst膮 doskona艂o艣ci膮, o ile taka istnieje. Powtarzam jej to cz臋sto w niczym nie zak艂贸conej nocnej ciszy.
艢wiat艂o s艂oneczne wpad艂o przez szklane drzwi. Wielkie, g臋sto ulistnione konary kalifornijskich drzewek czerwonego pieprzu wygl膮da艂y jak welon przes艂aniaj膮cy b艂臋kit letniego nieba.
Niebo wyda艂o mi si臋 nagle zbyt klarowne. Z ogrodu dobiega艂y s艂abe d藕wi臋ki wiatrowych dzwoneczk贸w. Na po艂udniu znikn臋艂a szybko samotna chmura.
Diana kucn臋艂a blisko mnie. Opu艣ci艂am r臋k臋 i przesun臋艂am palcami po jej piersiach 鈥 idealnych, nie za du偶ych piersiach 鈥 i wyczu艂am, 偶e dziewczyna milcz膮co mi si臋 poddaje. Kl臋kn臋艂a, po czym usiad艂a po艣ladkami na pi臋tach 鈥 tak jak lubi臋. Oczy jej zwilgotnia艂y, opu艣ci艂a wzrok.
鈥 Nalej 鈥 powiedzia艂am i zabra艂am si臋 do akt. 鈥 Dobrze si臋 sprawowa艂a艣 podczas mojej nieobecno艣ci?
鈥 Tak, Liso 鈥 odpar艂a. 鈥 Stara艂am si臋 przypodoba膰 wszystkim 鈥 doda艂a.
Wzi臋艂am szklank臋 z jej r臋ki, odczeka艂am kilka bolesnych sekund, a偶 d偶in si臋 och艂odzi, wreszcie wypi艂am du偶y orze藕wiaj膮cy 艂yk. Natychmiastowe ciep艂o rozla艂o mi si臋 w piersi.
Diana pozosta艂a w bezruchu niczym poluj膮cy kot, gotowa si臋 w ka偶dej chwili zerwa膰 i otoczy膰 ramionami moj膮 szyj臋. W innej sytuacji pewnie nie potrafi艂abym si臋 jej oprze膰, dzi艣 jednak jeszcze si臋 nie otrz膮sn臋艂am z wakacyjnego szoku. Odnosi艂am wra偶enie, 偶e nadal kr膮偶臋 nad wysp膮.
Przysun臋艂am si臋 i zrobi艂am lekki znany jej gest, dzi臋ki kt贸remu wiedzia艂a, 偶e wszystko w porz膮dku. Podnios艂a si臋 w kl臋ku i przylgn臋艂a do mnie. By艂a uciele艣nieniem mi臋kko艣ci. Obr贸ci艂am si臋 i poca艂owa艂em jej du偶e, wyd臋te wargi. Obserwowa艂am, jak przenika j膮 uczucie, jak p艂ynie w g贸r臋 jej r膮k. Naga, oferowa艂a mi ca艂膮 siebie. Czy偶by wyczuwa艂a we mnie sztywno艣膰? Gdy pozwoli艂am jej si臋 odsun膮膰, zmarszczy艂a brwi i szerzej otworzy艂a usta.
鈥 Nie mam teraz czasu 鈥 szepn臋艂am. Naprawd臋 nie musia艂am jej tego m贸wi膰. By艂a r贸wnie dobrze wyszkolona jak wszyscy moi niewolnicy. Jednak 艂膮czy艂a nas wzajemna s艂abo艣膰, kt贸ra zawsze j膮 podnieca艂a, podczas gdy dziel膮ca odleg艂o艣膰 za ka偶dym razem przyprawia艂a o 艂zy.
W艂膮czy艂am wideo, szybko przewin臋艂am wst臋pny raport, wystukuj膮c odpowiednie bia艂e plastikowe przyciski. Od razu ci膮g l艣ni膮cych zielonych liter rozpocz膮艂 marsz po ekranie. Pi臋膰dziesi臋cioro nowych niewolnik贸w! Zdumia艂a mnie ta liczba.
Trzydzie艣cioro, kt贸rych zna艂am z aukcji, oraz dwudziestka zakupiona niezale偶nie. Same dwuletnie kontrakty! Czyli 偶e nasze nowe regu艂y i przepisy funkcjonowa艂y. Nie spodziewa艂em si臋, 偶e tak wcze艣nie zaczn膮 si臋 sprawdza膰, by艂am pewna, 偶e do 鈥 staniemy znowu wielu sze艣ciomiesi臋cznych lub co najwy偶ej rocznych, kt贸rzy odejd膮 dok艂adnie wtedy, kiedy zaczn膮 si臋 sprawdza膰. Naprawd臋 bowiem potrzebowali艣my dw贸ch lat na wyszkolenie niewolnika i zwrot zainwestowanych w niego pieni臋dzy; w kr贸tszym okresie rzadko si臋 nam to udawa艂o.
Pora przejrze膰 akta.
Na wewn臋trznej ok艂adce ka偶dej teczki znajdowa艂o si臋 du偶e zdj臋cie danego niewolnika. Przejrza艂am je szybko. Natychmiast odrzuci艂am na bok sze艣膰, siedem, potem dziesi臋膰.
Wszyscy pi臋kni, wi臋c kto艣 na pewno b臋dzie ich kocha艂 i dr臋czy艂. Ale nie ja.
Niespodziewanie natkn臋艂am si臋 na cudown膮 kobiet臋 o g臋stych naturalnie kr臋conych br膮zowych w艂osach i owalnej typowej dla Amerykanek twarzy.
Oderwa艂am si臋 powoli od zn贸w przyklejonej do mnie Diany i tak j膮 przesun臋艂am, 偶e otoczy艂a mi ramionami tali臋. Czu艂am przy sobie jej rozkoszny ci臋偶ar. Czo艂em musn臋艂a m贸j brzuch, a ja praw膮 r臋k膮 pog艂adzi艂am j膮 po w艂osach. Zadr偶a艂a. Zawsze by艂a zazdrosna o nowych niewolnik贸w. Jej piersi wyda艂y mi si臋 bardzo gor膮ce. Niemal s艂ysza艂am, jak g艂o艣no bije jej serce.
鈥 T臋skni艂a艣 za mn膮? 鈥 spyta艂am.
鈥 Rozpaczliwie, Liso 鈥 odpar艂a.
Kitty Kantwell. Nauczy艂am si臋 na pami臋膰 nazwiska niewolnicy z teczki. Mia艂a wzrost nieco powy偶ej 艣redniej (metr sze艣膰dziesi膮t osiem), wi臋c zabawnie by艂oby j膮 uczy膰, mia艂a tak偶e bardzo wysoki wsp贸艂czynnik inteligencji. Uko艅czy艂a dziennikarstwo, du偶o podr贸偶owa艂a, by艂a prezenterk膮 pogody w kalifornijskiej stacji telewizyjnej w Los Angeles, przez pewien okres prowadzi艂a w艂asny talk 鈥 show w San Francisco. Szkoli艂a j膮 w prywatnym klubie w Bel Air pary偶anka nazwiskiem Elena Gifner. Nie zna艂am tej trenerki, cho膰 kupili艣my od niej wcze艣niej kilka dobrych nabytk贸w. Wr贸ci艂am do zdj臋cia.
鈥 I du偶o pracowa艂a艣? 鈥 spyta艂am. Umy艣lnie pozwoli艂am Dianie na prac臋 podczas moich wakacji. Potrzebowa艂a pracy. Ka偶dy niewolnik musi pracowa膰.
鈥 Tak, Liso 鈥 odrzek艂a. M贸wi艂a urywanym g艂osem. Podnios艂am jej w艂osy z szyi. By艂a ca艂a rozpalona. Wiedzia艂am, 偶e jej w艂osy 艂onowe s膮 mokre.
Brunetka ze zdj臋cia bez w膮tpienia by艂a ameryka艅sk膮 pi臋kno艣ci膮 鈥 w typie dziewcz膮t z rozk艂ad贸wek 鈥濸layboya鈥 lub telewizyjnych prezenterek pogody. Wyobrazi艂am j膮 sobie w wieczornych wiadomo艣ciach. Mia艂a du偶e, okr膮g艂e oczy 鈥 jak u Diany 鈥 ale r贸wnocze艣nie, mimo 艣licznych rys贸w, dostrzeg艂am w niej co艣 doczesnego. Z jej twarzy bi艂a te偶 spora inteligencja i dociekliwo艣膰. Zdrowa ameryka艅ska dziewczyna o piersiach cheerleaderki.
Na pewno musz臋 jej si臋 bli偶ej przyjrze膰.
Napi艂am si臋 d偶inu i przyspieszy艂am, przegl膮daj膮c kolejne teczki. Diana ca艂owa艂a mnie.
鈥 Czekaj!
Zagapi艂am si臋 na fotografi臋 m臋偶czyzny.
Blondyn, metr osiemdziesi膮t osiem. Jednak przerwa艂am czytanie opisu i zn贸w wr贸ci艂am do fotografii, niezdolna przez chwil臋 zrozumie膰 w艂asnej reakcji, a szczeg贸lnie jej intensywno艣ci. No chyba 偶e chodzi艂o o min臋 m臋偶czyzny.
Niewolnicy rzadko u艣miechaj膮 si臋 do zdj臋cia. Patrz膮 wprost przed siebie, jakby fotografowano ich na posterunku, do akt policyjnych. Czasami zdj臋cie ujawnia ca艂膮 ich wra偶liwo艣膰 i ca艂y strach. W ko艅cu trafiaj膮 do niewoli, nie wiedz膮, co si臋 zdarzy, i nie s膮 pewni, czy nie pope艂nili pomy艂ki. Ten za艣 si臋 u艣miecha艂, a przynajmniej dostrzega艂am u niego jakie艣 rozbawienie i spryt.
G臋ste blond w艂osy, nieco faluj膮ce, cz臋艣ciowo opadaj膮ce na czo艂o, 艂adnie przyci臋te przy uszach i szyi. Oczy szare lub mo偶e niebieskie 鈥 za jasnymi dymnymi szk艂ami wielkich okular贸w, ciemniejszymi u g贸ry, ja艣niejszymi poni偶ej, na policzkach. I ten jego u艣mieszek! Na zdj臋ciu m臋偶czyzna mia艂 czarny golf, r臋ce u艂o偶y艂 po bokach. Wygl膮da艂 na zdumiewaj膮co odpr臋偶onego.
Sprawdzi艂am wn臋trze tylnej ok艂adki, gdzie znajdowa艂 si臋 jego akt. Rozsiad艂am si臋 wygodnie i wpatrzy艂am w fotografi臋, powoli popijaj膮c d偶in.
鈥 Popatrz na t臋 park臋 鈥 poleci艂am. Diana podnios艂a g艂ow臋, a ja pokaza艂am jej dwie fotografie. 鈥 Pi臋kny 鈥 szepn臋艂am, stukaj膮c w zdj臋cie Slatera. Da艂am znak, 偶e chc臋 wi臋cej d偶inu z lodem.
鈥 Tak, Liso 鈥 odpar艂a maksymalnie zranionym g艂osem, na jaki mog艂a sobie pozwoli膰 zgodnie z regulaminem, i nape艂ni艂a moj膮 szklank臋 powolnymi, niezwykle znacz膮cymi ruchami. Znowu j膮 poca艂owa艂am.
Na nagim zdj臋ciu m臋偶czyzna sta艂 z r臋koma po bokach, lecz w jego twarzy dostrzeg艂am to samo lekkie rozbawienie, cho膰 stara艂 si臋 je ukry膰. Mo偶e podczas pozowania kto艣 zakaza艂 mu si臋 u艣miecha膰. Z fotki emanowa艂a te偶 zaskakuj膮ca znajomo艣膰 w艂asnej osoby. Niewolnik nie kry艂 swej osobowo艣ci za przybran膮 poz膮 ani za jakim艣 wyobra偶onym obrazem samego siebie. Cia艂o mia艂 idealne, bez najmniejszej skazy, prawdziwie kalifornijskie, o pi臋knych, wy膰wiczonych (lecz nie nadmiernie) mi臋艣niach i pot臋偶nych 艂ydkach. I ta naturalna pla偶owa opalenizna.
Elliott Slater. Berkeley, Kalifornia. Wiek dwadzie艣cia dziewi臋膰 lat. Szkoli艂 si臋 w San Francisco u Martina Halifaxa.
C贸偶, te dane wr臋cz mnie zaintrygowa艂y. Slater mieszka艂 w moim rodzinnym mie艣cie, Martin Halifax za艣 by艂 nie tylko najlepszym na 艣wiecie przedstawicielem swojego fachu, ale tak偶e najbli偶szym przyjacielem, jakiego kiedykolwiek mia艂am. Cz艂owiek mo偶e troch臋 stukni臋ty, jednak nie bardziej ni偶 my wszyscy.
Jako dwudziestolatka pracowa艂am w wiktoria艅skim domu Martina Halifaxa w San Francisco. Zaledwie pi臋tna艣cie mrocznie o艣wietlonych i elegancko umeblowanych pokoj贸w, kt贸re mnie wydawa艂y si臋 ca艂ym wszech艣wiatem, r贸wnie ogromnym i tajemniczym jak Klub. W艂a艣nie Martin udoskonali艂 solarium dla niewolnik贸w, wprowadzi艂 te偶 ma艂膮 ruchom膮 bie偶ni臋 i stacjonarny rower, na kt贸rym musieli peda艂owa膰 za kar臋. Gdy trzeba wymy艣li膰 鈥瀦drow膮 kar臋鈥, najlepsi s膮 Kalifornijczycy, nawet tak bladzi jak Martin Halifax.
Jednak Martin i jego Dom 艂膮cz膮 si臋 dla mnie z epok膮 przed Klubem, chocia偶 w pewnym sensie Martin jest odpowiedzialny za powstanie Klubu 鈥 tak jak ja czy te偶 cz艂owiek, kt贸ry sfinansowa艂 budow臋. Tyle 偶e Martin nie chcia艂 przylecie膰 z nami na wysp臋. Nie potrafi艂 opu艣ci膰 San Francisco i Domu.
Przesz艂am do napisanego r臋cznie raportu Martina po艣wi臋conego Slaterowi. Halifax uwielbia艂 pisa膰.
Oto m臋偶czyzna niezwykle wyszukany, niezale偶ny finansowo, prawdopodobnie bogaty i 鈥 mimo licznych zainteresowa艅 鈥 op臋tany pragnieniem zostania niewolnikiem.
Liczne zainteresowania. Doktorat z literatury angielskiej, zdobyty na Uniwersytecie Kalifornijskim w Berkeley. Na mojej starej Alma Mater! Za sw贸j doktorat powinien dosta膰 order Purpurowego Serca. Wsp贸艂czynnik inteligencji Slater mia艂 ni偶szy ni偶 Kitty Kantwell, lecz i tak niezmiernie wysoki. Uprawia艂 wolny zaw贸d, by艂 fotografem, robi艂 zdj臋cia zar贸wno zwyk艂ym ludziom, jak i tym z pierwszych stron gazet. Cz臋sto przyjmowa艂 wojenne zlecenia od nale偶膮cego do 鈥濼ime鈥檃鈥 鈥濴ife鈥檃鈥. Wyda艂 dwa albumy z fotografiami: Bejrut: Dwadzie艣cia cztery godziny oraz San Francisco: Slumsy i biedota. Posiada艂 galeri臋 sztuki w Castro District i ksi臋garni臋 w Berkeley. (Kt贸r膮 ksi臋garni臋? Zna艂am je wszystkie. Martin nie napisa艂, o kt贸r膮 chodzi). Slater lubi艂 tak偶e niebezpieczne sytuacje i ekstremalne, indywidualne dyscypliny sportu.
Mia艂 charakter tak samo niezwyk艂y jak twarz.
Zerkn臋艂am na zegarek. Niewolnicy nie zjawi膮 si臋 w sali jeszcze przez najbli偶sze czterdzie艣ci pi臋膰 minut, a ja ju偶 mia艂am dwa swoje typy, tego by艂am pewna. Albo Kitty Kantwell, albo Elliott Slater. Ledwie spojrza艂am na zdj臋cie Elliotta Slatera, wiedzia艂am, 偶e oszala艂abym, gdybym nie mog艂a go wybra膰.
Na szcz臋艣cie mog艂am, poniewa偶 wybiera艂am pierwsza.
Sk膮d zatem ta fala niepokoju we mnie? Sk膮d to nag艂e wra偶enie, 偶e co艣 okropnie wa偶nego pozostaje poza moim zasi臋giem? Psiakrew, wysiad艂am ju偶 z samolotu. Wakacje si臋 sko艅czy艂y. Wr贸ci艂am do domu.
Odsun臋艂am inne teczki i czyta艂am dalej o Slaterze:
Niewolnik zjawi艂 si臋 na szkolenie 7 sierpnia ubieg艂ego roku. (鈥濩zyli dziewi臋膰 miesi臋cy temu! Absolutny fenomen na nasze warunki. Ale przecie偶 Martin wiedzia艂, co robi鈥). Zdecydowany podda膰 si臋 najintensywniejszym oferowanym przez nas programom, r贸wnocze艣nie odrzuca艂 wszelkie okazje na sojusz z panami poza Domem, chocia偶 wielu z nich ochoczo oferowa艂o mu przyja藕艅 niemal po ka偶dym grupowym spotkaniu, w kt贸rym uczestniczy艂.
Osobnik o niezwykle spr臋偶ystym i silnym ciele. Wra偶enie robi膮 na nim tylko najci臋偶sze kary, cho膰 zaskakuj膮co 艂atwo go upokorzy膰, doprowadzi膰 do paniki 鈥 w rozmaitych okoliczno艣ciach鈥 Zdarza mu si臋 subtelny up贸r, kt贸ry na poz贸r trudno dostrzec, chyba 偶e鈥
Przerwa艂am. Tego typu problemy odkrywa艂am osobi艣cie i na sw贸j w艂asny spos贸b, kt贸ry sprawia艂 mi sporo przyjemno艣ci. Przerzuci艂am kilka stron, znaj膮c sk艂onno艣膰 Martina do dok艂adnych opis贸w.
Niewolnik przebywa艂 przez kr贸tki czas uwi臋ziony w wiejskiej posiad艂o艣ci w hrabstwie Marin i jawnie uzna艂 ca艂otygodniowy program za bardzo forsowny, a jednak niemal natychmiast poprosi艂 o ponowne odbycie go. Po wszystkich sesjach bardzo dobrze sypia. Podczas przerw na odpoczynek stale co艣 czyta: mn贸stwo klasyki, lecz tak偶e zwyk艂e szmiry, czasami poezj臋. Wr臋cz uzale偶niony od krymina艂贸w i opowie艣ci o Jamesie Bondzie, przeczyta艂 te偶 wszystkie wielkie dzie艂a literatury rosyjskiej. (鈥濱nteresuj膮ce 鈥 pomy艣la艂am. 鈥 Kt贸偶 poza Martinem zauwa偶y艂by co艣 takiego?鈥) Jest romantykiem. Tym niemniej do tej pory nie przywi膮za艂 si臋 do 偶adnego pana, pyta tylko, co mu zalec臋 w przysz艂o艣ci, m贸wi膮c, 偶e 鈥瀋hce tego, czego si臋 najbardziej boi鈥.
Znowu zerkn臋艂am na zdj臋cie. Nieco kanciasta twarz, z wyj膮tkiem do艣膰 pe艂nych ust. I u艣miech, kt贸ry mo偶na by uzna膰 za nieco drwi膮cy czy wr臋cz szyderczy. Chocia偶 chyba 鈥瀞zyderstwo鈥 to s艂owo zbyt mocne. Slater mia艂 鈥瀖i艂膮鈥 twarz, do kt贸rej zupe艂nie nie pasowa艂o s艂owo 鈥瀞zyderstwo鈥.
Bo偶e, mo偶e dwa tygodnie temu mija艂am go na ulicy w Berkeley, mo偶e widzia艂am go kiedy艣 w barze鈥
鈥Spokojnie, Liso鈥, powiedzia艂am sobie.
Przeczyta艂am ju偶 tysi膮ce akt niewolnik贸w z San Francisco i okolic. Poza tym nie istnieje 偶ycie poza t膮 wysp膮, prawda? Informacje zawarte w teczkach 鈥 jak stale powtarza艂am nowym trenerom 鈥 maj膮 pom贸c nam tutaj, nie tam.
Znalaz艂am opis historii szkolenia.
Zaskoczy艂o mnie 鈥 pisa艂 Martin 鈥 偶e niewolnik wr贸ci艂 natychmiast po dwutygodniowej sesji na wsi, podczas kt贸rej prawie bez przerwy pracowa艂 z grup膮 zamiejskich go艣ci. Zakocha艂a si臋 w nim pewna starsza hrabina o pochodzeniu rosyjsko鈥損ruskim (patrz: dalsze notatki). Niewolnik grozi, 偶e je艣li odm贸wi臋 mu dalszego uwi臋zienia, odejdzie. Pieni膮dze nie graj膮 dla niego roli.
Slater wspomnia艂 kilka razy, 偶e przerazili go m艂odsi panowie, mimo to w 偶aden spos贸b nie stara艂 si臋 ich unika膰. Twierdzi, 偶e szczeg贸lnie przera偶a go poni偶anie przez kogo艣 od niego s艂abszego.
Przesz艂am do ko艅cowych notatek.
Wysy艂any z najwy偶szymi rekomendacjami (idealny dla Klubu!), cho膰 musz臋 podkre艣li膰, 偶e pozostaje nowicjuszem. I trzeba na niego uwa偶a膰! Mimo i偶 mog臋 zapewni膰 o jego gotowo艣ci i umys艂owym zr贸wnowa偶eniu, musz臋 doda膰, 偶e przeszed艂 bardzo kr贸tkie szkolenie! I chocia偶 zda艂 testy tak偶e u kobiecych treserek, kontakt z p艂ci膮 przeciwn膮 niezwykle go stresuje. Kobiet wyra藕nie boi si臋 bardziej ni偶 m臋偶czyzn. Odmawia jednak偶e wszelkich rozm贸w na ten temat, nie przestaj膮c przy tym podkre艣la膰, 偶e zrobi wszystko, co w jego mocy, by przyj臋to go do Klubu. Powtarzam, 偶e trzeba na niego uwa偶a膰! Dobrze reaguje na kobiety i na pewno go podniecaj膮, lecz w kontaktach z nimi bardzo si臋 denerwuje.
Zacz臋艂am mie膰 co do Slatera podejrzenia. Przejrza艂am akta, szukaj膮c dodatkowych ma艂ych fotografii. Tak, mia艂am racj臋. W uj臋ciach z profilu, gdy nie patrzy艂 na fotografa, wygl膮da艂 na osobnika twardego, niemal zimnego. By艂o co艣 naprawd臋 strasznego w jego zaabsorbowanym obliczu. Wr贸ci艂am do zdj臋cia, na kt贸rym si臋 u艣miecha艂. Uroczo si臋 u艣miecha艂鈥
Zamkn臋艂am teczk臋 bez czytania 鈥濶otatek na temat faworyzuj膮cych niewolnika pan贸w i pa艅鈥. B贸g jeden wie, co Martin tam powypisywa艂. M贸j przyjaciel Halifax powinien zosta膰 powie艣ciopisarzem. A mo偶e powinien pozosta膰 dok艂adnie tym, kim by艂鈥
Usiad艂am i przez chwil臋 wpatrywa艂am si臋 w szar膮 teczk臋. W ko艅cu znowu j膮 otworzy艂am i ponownie si臋 przyjrza艂am fotografii Elliotta Slatera.
Diana zbli偶y艂a si臋 do mnie. Czu艂am jej ciep艂o i jej po偶膮danie. Zauwa偶y艂am u niej co艣 jeszcze, mo偶e niepok贸j z powodu napi臋cia, kt贸re we mnie ros艂o.
鈥 Nie wr贸c臋 na kolacj臋 鈥 powiedzia艂am. 鈥 Teraz we藕 szczotk臋 do w艂os贸w, szybko mnie uczesz, a potem chc臋 sobie och艂odzi膰 twarz wod膮 Chanel.
Gdy Diana sz艂a do toaletki, wcisn臋艂am guzik na biurku.
Moja niewolnica trzyma艂a dla mnie wod臋 toaletow膮 Chanel w ma艂ej lod贸wce w garderobie. Przynios艂a j膮 teraz wraz z czyst膮 flanelow膮 szmatk膮.
Oklepa艂am sobie policzki szmatk膮, a Diana szczotkowa艂a mi w艂osy. Nikt nie potrafi艂 mnie czesa膰 tak dobrze jak ona. 艢wietnie si臋 na tym zna艂a.
Zanim sko艅czy艂a, otworzy艂y si臋 drzwi i wszed艂 Daniel, m贸j ulubiony s艂u偶膮cy.
鈥 Ciesz臋 si臋, 偶e ci臋 widz臋 z powrotem, Liso, t臋sknili艣my za tob膮 鈥 zagai艂, po czym zerkn膮艂 na Diane. 鈥 Richard m贸wi, 偶e niewolnicy b臋d膮 w sali za czterdzie艣ci pi臋膰 minut. I 偶e ci臋 potrzebuje. Ma jak膮艣 szczeg贸ln膮 spraw臋.
Pech.
鈥 W porz膮dku, Danielu. 鈥 Poleci艂am Dianie gestem, by przerwa艂a szczotkowanie, po czym si臋 do niej odwr贸ci艂am i przyjrza艂am. Sk艂oni艂a g艂ow臋, bia艂e w艂osy opad艂y wok贸艂 twarzy. 鈥 B臋d臋 bardzo zaj臋ta 鈥 o艣wiadczy艂am. 鈥 Chcia艂abym, 偶eby Diana pracowa艂a.
Wiedzia艂am, 偶e do艣wiadczy艂a lekkiego zawodu. Najgor臋tsze momenty zdarza艂y nam si臋 zaraz po powrocie kt贸rej艣 z nas, a p贸藕niej, po po艂udniu powinny艣my mie膰 sporo czasu na mi艂o艣膰, prawda? Z czego moja niewolnica doskonale zdawa艂a sobie spraw臋.
鈥 Jest tutaj hrabia Solosky, Liso. Ju偶 pyta艂 o Diane, ale mu odm贸wili艣my.
鈥 Och, dobry stary hrabia Solosky, kt贸ry chce zrobi膰 z Diany mi臋dzynarodow膮 gwiazd臋鈥 Zgadza si臋?
鈥 Tak, w艂a艣nie 鈥 odpar艂 Daniel.
鈥 Podaruj mu j膮. Prze wi膮偶 j膮 艂adnie wst膮偶k膮, co艣 w tym rodzaju鈥 鈥 Diana pos艂a艂a mi oszo艂omione spojrzenie, pi臋knie przy tym wydymaj膮c wargi. 鈥 Je艣li hrabia nie znajdzie w tej chwili dla niej 偶adnego zadania, niech Diana pracuje do p贸藕na w barze.
鈥 Chyba ci臋 nie zdenerwowa艂a, Liso.
鈥 Oczywi艣cie, 偶e nie. Jestem po prostu zm臋czona podr贸偶膮. Kr膮偶yli艣my przez dwie godziny nad wysp膮.
Zadzwoni艂 telefon.
鈥 Liso, potrzebujemy ci臋 w biurze. 鈥 To by艂 Richard.
鈥 Ju偶 wychodz臋, Richardzie. Daj mi dwadzie艣cia minut. 鈥 Od艂o偶y艂am s艂uchawk臋.
Diana i Daniel znikn臋li. B艂ogos艂awiony spok贸j.
Upi艂am kolejny d艂ugi zimny 艂yk d偶inu i ponownie otworzy艂am teczk臋.
鈥Elliott Slater. Berkeley, Kalifornia鈥 Szkoli艂 si臋 w San Francisco u Martina Halifaxa鈥.
Skojarzy艂 mi si臋 dom, te wszystkie miejsca: Berkeley, San Francisco, dok膮d je藕dzi艂am na szczeg贸ln膮 pokut臋 zwan膮 wakacjami. Nie, nie o to chodzi艂o. To by艂y tylko punkty orientacyjne w d艂ugiej podr贸偶y, kt贸ra przywiod艂a mnie na t臋 wysp臋 i do tego pokoju.
Na wp贸艂 odurzona, zacz臋艂am przypomina膰 sobie r贸偶ne detale zwi膮zane z pierwszym etapem mojej drogi. Jak si臋 to wszystko zacz臋艂o? Przed oczyma mign臋艂y mi obrazy. Przypomnia艂y mi si臋 moje najwcze艣niejsze kroki na tej drodze, gdy jeszcze nie by艂o w moim 偶yciu kogo艣 takiego jak Martin Halifax.
Oczyma wyobra藕ni zobaczy艂am pierwszy pok贸j hotelowy, w jakim uprawia艂am mi艂o艣膰, o ile tak mo偶na nazwa膰 moje do艣wiadczenia. Ekscytuj膮ce, zakazane spotkanie, zapach czarnej sk贸ry, cudowne uczucie utraty wszelkiej kontroli.
Czy mo偶na powt贸rzy膰 gor膮czk臋 odczuwan膮 podczas pierwszego razu? Jakie偶 to by艂o dziwne: te d艂ugie, poprzedzaj膮ce spotkanie godziny marze艅 o tym鈥 o bezlitosnym panu, okrutnym mistrzu鈥 dramat kary i uleg艂o艣ci bez prawdziwego b贸lu. Nie o艣mieli艂abym si臋 nikomu opowiedzie膰 swojej historii. Wtedy w艂a艣nie pozna艂am Barry鈥檈go, przystojnego niczym m艂odzie艅cy z romantycznego komiksu, a spotka艂am go w najosobliwszym z miejsc 鈥 w bibliotece uniwersyteckiej w Berkeley, kilka przecznic od mojego domu. Zagadn膮艂 mnie o ksi膮偶k臋, kt贸r膮 czyta艂am, tekst po艣wi臋cony pos臋pnym wyobra偶eniom masochist贸w spisany przez ich psychiatr贸w, kt贸ry udowodni艂 mi鈥 Co? 呕e istniej膮 inne osoby, podobne do mnie, ludzie, kt贸rzy tak偶e lubi膮 by膰 w imi臋 mi艂o艣ci kr臋powani, biczowani, dr臋czeni.
Barry natychmiast szepn膮艂 mi w ucho propozycj臋 randki, m贸wi膮c, 偶e te偶 tego chce, 偶e wie, jak si臋 to robi, i 偶e zrobi to dobrze. Pracowa艂 w weekendy jako goniec w ma艂ym, ale eleganckim hoteliku w San Francisco i powiedzia艂, 偶e mogli艣my tam teraz p贸j艣膰.
鈥 Je艣li tylko chcesz 鈥 doda艂. Od jego lekkich poca艂unk贸w krew zadudni艂a mi w uszach.
By艂am okropnie przera偶ona, wspinaj膮c si臋 po marmurowych stopniach. Nie mogli艣my skorzysta膰 z windy w g艂贸wnym holu鈥 niczym para przest臋pc贸w. W ko艅cu m贸j towarzysz otworzy艂 ciemny ma艂y apartament.
A jednak dok艂adnie tego pragn臋艂am, w艂a艣nie tego i w艂a艣nie tak. Obcego otoczenia. I stanowczo艣膰 Barry鈥檈go, jego polece艅, jego nieomylnego wyczucia chwili, znajomo艣ci moich ogranicze艅 i umiej臋tno艣ci delikatnego, minimalnego odsuwania granic.
Najbardziej podnieca艂 mnie fakt, 偶e ledwie go zna艂am.
Teraz ju偶 nawet nie pami臋tam jego twarzy. Wiem jedynie, 偶e by艂 przystojny, m艂ody, wygl膮da艂 zdrowo 鈥 jak ka偶dy inny ch艂opak z Berkeley. Wiem tylko, w kt贸rym domu mieszka艂 i na kt贸rej ulicy.
Wtedy o dreszcz przyprawia艂a mnie ta 鈥瀙rawie鈥 anonimowo艣膰 鈥 fakt, 偶e byli艣my 鈥瀙ar膮 zwierzak贸w鈥, 偶e byli艣my szaleni, 偶e tak naprawd臋 zupe艂nie nic o sobie nie wiedzieli艣my鈥 Spokojna uczennica szko艂y 艣redniej, zbyt powa偶na na swoje szesna艣cie lat, i ucze艅 z college鈥檜 ledwie dwa lata od niej starszy, kt贸ry przeczyta艂 Baudelaire鈥檃, rzuca艂 zagadkowe zdania dotycz膮ce zmys艂owo艣ci, pali艂 fantazyjne pastelowej barwy papierosy marki 鈥濻herman鈥, kt贸re zamawia艂 wprost od producenta. Barry chcia艂 tego, czego ja chcia艂am, i mia艂 pomieszczenie, gdzie mogli艣my oddawa膰 si臋 swoim fantazjom, mia艂 te偶鈥 doskona艂膮 technik臋.
Mo偶na by rzec, 偶e tworzyli艣my dysharmonijn膮, lecz pi臋kn膮 muzyk臋. A niebezpiecze艅stwo? Czy nas porywa艂o? Nie, stanowi艂o raczej brzydki podtekst, kt贸ry znika艂 dopiero wraz z ko艅cem nocy, gdy wyczerpana i milcz膮ca wychodzi艂am za Barrym z hotelu, prze艣lizguj膮c si臋 przez boczne drzwi, czuj膮c ulg臋, 偶e nic 鈥瀞trasznego鈥 si臋 nie zdarzy艂o i m贸j towarzysz nie okaza艂 si臋 szale艅cem. Niebezpiecze艅stwo nie by艂o wtedy dla mnie przypraw膮, tylko cen膮, kt贸r膮 musia艂am zap艂aci膰.
Na 艂onie Klubu nikt nigdy nie p艂aci艂 takiej ceny鈥 na tym polega艂a genialno艣膰 Edenu, jego m膮dro艣膰, jego raison d鈥檈tre*. Nikogo nigdy tu nie skrzywdzili艣my.
Z Barrym spotka艂am si臋 trzy razy, po czym zaproponowa艂 popo艂udniow膮 randk臋 we troje, z jego przyjacielem, Davidem. Czy wtedy sytuacja przesta艂a mi si臋 wydawa膰 intymna? Czy nagle odkry艂am, 偶e nie jeste艣my 鈥瀝贸wnymi鈥 uczestnikami gry? Kiedy si臋 przestraszy艂am? Powiedzia艂am sobie 鈥瀞top鈥, gdy Barry zadzwoni艂 z kolejn膮 propozycj膮 randki z nast臋pnym przyjacielem. Tak, w贸wczas poczu艂am si臋 zdradzona.
P贸藕niej sp臋dza艂am d艂ugie, bolesne wieczory na w臋dr贸wkach do centrum San Francisco, gdzie popatrywa艂am na twarze mijaj膮cych mnie m臋偶czyzn, zagl膮da艂am do holi wielkich hoteli i my艣la艂am: 鈥濼ak, tak, na pewno gdzie艣 jest ten m臋偶czyzna, elegancki i do艣wiadczony, nowy, niesko艅czenie bardziej inteligentny, bardziej imponuj膮cy, dyskretniejszy.
Siadywa艂am w domu przy telefonie z gazet膮 otwart膮 na stronie z og艂oszeniami. Szuka艂am tajnego kodu? Czy wystarczy艂o si臋 o艣mieli膰 i wybra膰 numer? Mia艂am w tym czasie 鈥瀗ormalne鈥 do艣wiadczenia 鈥 zabawy klasowe, randki w kinie. M贸wi艂am czasem k艂amstwa, by usprawiedliwi膰 apati臋, niepok贸j鈥 I stale towarzyszy艂o mi to przera偶aj膮ce uczucie, 偶e jestem wybrykiem natury, wariatk膮, przest臋pczyni膮.
Przechodzi艂am obok lad, na kt贸rych w gablotce za szk艂em le偶a艂y d艂ugie r臋kawice, wygl膮daj膮ce nieco z艂owieszczo w p艂ytkim pude艂ku wy艂o偶onym bia艂膮 bibu艂k膮.
Chcia艂am takie mie膰, takie d艂ugie, obcis艂e czarne r臋kawiczki鈥 I szeroki sk贸rzany pas, kt贸ry przepasa艂by moj膮 tali臋 niczym egzotyczna obr臋cz. I czarne jedwabne po艅czochy, i wysokie obcis艂e kozaki. Zamierza艂am to wszystko kupi膰, gdy tylko b臋dzie mnie sta膰. Odkry艂am te偶 wspania艂膮 ksi臋garni臋 w pobli偶u miasteczka uniwersyteckiego w Berkeley i w milczeniu, z niedowierzaniem, rumieni膮c si臋 z ekscytacji, przegl膮da艂am ten wstrz膮saj膮cy francuski klasyk, kt贸ry inni znali zapewne od lat. Jak偶e niewinnie w 艣liskiej bia艂ej ok艂adce prezentowa艂a si臋 Historia O.
Nie, nie by艂am osamotniona w swoich zainteresowaniach.
Kiedy p艂aci艂am za ksi膮偶k臋, wydawa艂o mi si臋, 偶e wszyscy w sklepie na mnie patrz膮. Zaczerwieniona i ze szklistymi oczyma usiad艂am w 鈥濩afe Mediterranee鈥, czytaj膮c, przewracaj膮c stronic臋 za stronic膮. Nie pozwala艂am nikomu zajrze膰 do ksi膮偶ki, skomentowa膰 mojego wyboru, podej艣膰. Zamkn臋艂am powie艣膰 dopiero, gdy sko艅czy艂am czyta膰, po czym zagapi艂am si臋 w otwarte drzwi, patrz膮c na student贸w p臋dz膮cych w deszczu Telegraph Avenue i my艣l膮c, 偶e nie zamierzam prze偶y膰 swojego 偶ycia bez urzeczywistnienia swoich fantazji, nawet gdybym musia艂a鈥
Mimo to nigdy wi臋cej nie zadzwoni艂am do Barry鈥檈go. Wyzwolenie zawdzi臋czam pewnemu og艂oszeniu, cho膰 wcale niejednemu z tych tajemniczych, zaszyfrowanych czy krzykliwych, za pomoc膮 kt贸rych komunikuj膮 si臋 ze sob膮 sady艣ci i masochi艣ci. Nie, nie by艂o to og艂oszenie z serii tych, kt贸re szokuj膮 przypadkowych czytelnik贸w 鈥瀙odziemnych鈥 periodyk贸w, lecz zupe艂nie niewinna notatka zamieszczona w codziennej gazecie z San Francisco:
Anons specjalny! Akademia Roissy nadal przyjmuje zg艂oszenia. Ze wzgl臋du na ograniczon膮 liczb臋 miejsc interesuj膮 nas przede wszystkim podania od os贸b obeznanych z programem szkolenia.
鈥Roissy鈥 by艂o nazw膮 ba艣niowej posiad艂o艣ci, do kt贸rej we francuskiej powie艣ci zabrano O. Ka偶dy czytelnik Historii O wiedzia艂, czego dotyczy og艂oszenie.
鈥 Ale nie b臋dziecie u偶ywa膰 pejcza 鈥 zastrzeg艂am si臋. 鈥 Ani niczego, co mo偶e mnie naprawd臋 zrani膰, co mo偶e mi sprawi膰 z艂y b贸l鈥 鈥 szepta艂am do telefonu ju偶 po uzgodnieniu wszystkich warunk贸w, wyznaczeniu terminu spotkania w jakiej艣 restauracji w San Francisco, ustaleniu, w jaki spos贸b si臋 rozpoznamy.
鈥 Na pewno nie, moja droga 鈥 odpar艂 Jean Paul. 鈥 Nikt tego nie robi, chyba 偶e w ksi膮偶kach.
Och, straszliwa udr臋ka tych dawno zapomnianych chwil, tajemnych nadziei i marze艅鈥
Jean Paul wygl膮da艂 tak europejsko, gdy wstawa艂 od sto艂u u Enrica. Aksamitna marynarka, w膮skie klapy. Przypomina艂 mi pewnego pi臋knego ciemnookiego francuskiego aktora, kt贸rego zapami臋ta艂am z kt贸rego艣 filmu Viscontiego.
鈥 Prawdziwie zmys艂owa ameryka艅ska kobieta, c贸偶 za skarb 鈥 oznajmi艂 cicho, kiedy sko艅czy艂em kaw臋. 鈥 Po co jednak tracimy czas w tym lokalu? Chod藕 ze mn膮, moja droga.
Tak, udr臋ka to w艂a艣ciwe s艂owo. By艂am strasznie m艂oda, czu艂am si臋 zniewolona, przestraszona鈥 Jaki艣 poga艅ski anio艂 pilnowa艂 mnie w tamtych czasach, na pewno, bez dw贸ch zda艅.
W tym momencie jednak bezg艂o艣nie zabrz臋cza艂 m贸j wewn臋trzny budzik. Richard czeka艂, bo teraz鈥 to my byli艣my poga艅skimi anio艂ami. I zosta艂o nam nieca艂e p贸艂 godziny do spotkania z nowymi niewolnikami w sali powitalnej.
ELLIOTT
Chyba sobie wyobrazi艂em, 偶e te tarasy wychodz膮ce na morze to ca艂y Klub, gdy偶 w ogrodzie od oczu adorator贸w os艂oni艂y nas roz艂o偶yste ga艂臋zie drzew.
Tyle 偶e鈥 Nie ma tak dobrze, niestety.
A偶 pochyli艂em g艂ow臋, staraj膮c si臋 z艂apa膰 oddech. Jedynie w po艂owie wierzy艂em w to, co widz臋. Ogr贸d ci膮gn膮艂 si臋 bez ko艅ca, wsz臋dzie sta艂y przykryte lnianymi obrusami sto艂y, a przy nich siedzia艂o mn贸stwo elegancko ubranych m臋偶czyzn i kobiet, kt贸rych z du偶膮 swobod膮 obs艂ugiwa艂y setki nagich niewolnik贸w, nosz膮cych tace pe艂ne jedzenia i wina.
Dziesi膮tki go艣ci kr臋ci艂y si臋 wok贸艂 szwedzkich sto艂贸w, ustawionych pod koronkowymi li艣膰mi kalifornijskich drzewek pieprzowych. Wielu 艣mia艂o si臋 i gaw臋dzi艂o w ma艂ych grupkach. Oczywi艣cie r贸wnie偶 na tarasach g艂贸wnego budynku gapi艂 si臋 na nas prawdziwy t艂um.
Wstrz膮sn膮艂 mn膮 jednak nie rozmiar ogrod贸w czy liczba os贸b.
Raczej dziwi艂o mnie zachowanie tych ludzi, fakt, 偶e tutejsi 鈥瀢idzowie鈥 tak bardzo przypominali inne masy ludzkie, tyle 偶e鈥 ogl膮dali wspania艂y spektakl w wykonaniu nagich niewolnik贸w.
Na opalonych r臋kach i szyjach b艂yska艂a z艂ota bi偶uteria, s艂o艅ce co rusz eksplodowa艂o w lustrzanych szk艂ach okular贸w, srebra brz臋cza艂y w zetkni臋ciu z porcelan膮, a mocno opaleni, eleganccy jak z Beverly Hills m臋偶czy藕ni i kobiety jedli lunch, niemal nie zwracaj膮c uwagi na obs艂uguj膮ce ich hordy pi臋knych golas贸w. My tak偶e stanowili艣my dla nich normalny widok 鈥 mniej wi臋cej pi臋膰dziesi膮tka dr偶膮cych ze strachu przybysz贸w, stoj膮cych w wej艣ciu z dusz膮 na ramieniu.
Okropnie si臋 czu艂em, widz膮c niekt贸rych z ich odwr贸conych plecami i pogr膮偶onych w powa偶nych rozmowach. Z drugiej strony nie podoba艂o mi si臋 te偶, gdy si臋 gapili i u艣miechali.
Po raz kolejny jednak偶e sytuacja zmieni艂a si臋 bardzo szybko.
Wszyscy 艣wie偶o przybyli niewolnicy st艂oczyli si臋 w grupie, do kt贸rej podesz艂a ekipa treser贸w. Nasi nowi 鈥瀗auczyciele鈥 odczekali, a偶 z艂apiemy oddech, po czym kazali nam ruszy膰 biegiem jedn膮 z ogrodowych 艣cie偶ek.
Silny, rudow艂osy niewolnik obj膮艂 na rozkaz prowadzenie, za nim pod膮偶y艂 nast臋pny, smagany przez treser贸w, kt贸rzy wydawali si臋 nieco bardziej wyrafinowani od naszych pan贸w na jachcie.
Treserzy byli r贸wnie pot臋偶nie zbudowani jak m贸j blond 偶eglarz, lecz wszyscy nosili stroje z bia艂ej sk贸ry, na kt贸re sk艂ada艂y si臋 obcis艂e spodnie i kamizelki. W r臋kach trzymali rzemienie, s艂u偶膮ce do poganiania nas.
By膰 mo偶e jasne ubrania mia艂y pasowa膰 do pastelowych obrus贸w, ogromnych, zdobionych kwiatami kapeluszy na g艂owach kobiet, spodni w kolorze bia艂ym lub khaki i pasiastych marynarek, kt贸re nosili m臋scy go艣cie.
Rozejrza艂em si臋 szukaj膮c wzrokiem treserek, ale 偶adnej nie dostrzeg艂em, chocia偶 wsz臋dzie w ogrodzie widzia艂em sporo fantastycznych kobiet. Rzuca艂y mi si臋 w oczy ich kr贸tkie sp贸dniczki, idealnie zgrabne nogi i jasne sanda艂ki na wysokim obcasie.
Trawa, cho膰 mi臋kka, drapa艂a mnie w stopy. Osza艂amia艂a mnie wsz臋dobylska bujna ro艣linno艣膰, intensywne zapachy licznych ja艣min贸w i r贸偶, a tak偶e migaj膮ce mi tu i 贸wdzie ptaki w z艂otych klatkach, olbrzymie b艂臋kitne i zielone ary, r贸偶owe i bia艂e papugi kakadu. W jednej ogromnej zdobnej klatce siedzia艂y tuziny paplaj膮cych kapucynek. A dodatkowego smaczku dodawa艂y swobodnie chodz膮ce w艣r贸d kwiat贸w i traw pawie.
Przede mn膮 ci膮gn膮艂 si臋 zatem raj, a my byli艣my niewolnikami sprowadzonymi dla przyjemno艣ci naszych pan贸w. Widok skojarzy艂 mi si臋 z malowid艂em na egipskim grobowcu, gdzie wszyscy niewolnicy byli nadzy, a ich panowie i panie wybornie ubrani. Przybyli艣my tu dla ich uciechy niczym dania, kt贸re spo偶ywali, i wino, kt贸re pili. Trafili艣my do ogrodu dekadenckich rozkoszy.
Czu艂em, 偶e trac臋 oddech, cho膰 nie od biegu, lecz raczej z powodu zalewu emocji i stale rosn膮cego po偶膮dania.
Niewolnicy obs艂uguj膮cy sto艂y wygl膮dali na niewiarygodnie zr贸wnowa偶onych. Popatrywa艂em na l艣ni膮ce od oliwki cia艂a ozdobione jedynie srebrn膮 bi偶uteri膮 lub ko艂nierzykiem z bia艂ej sk贸ry. Gdziekolwiek spojrza艂em, widzia艂em ich w艂osy 艂onowe lub sutki. 鈥濲estem jedn膮 z takich postaci 鈥 pomy艣la艂em. 鈥 Tak膮 mam zagra膰 rol臋 i nie pora odbiega膰 od scenariusza鈥.
Treserzy zmuszali nas do zwi臋kszenia tempa, smagaj膮c do艣膰 mocno rzemieniami. Ich uderzenia zaczyna艂y bole膰.
Na ciele czu艂em ciep艂o, kt贸re jednocze艣nie podnieca艂o mnie i os艂abia艂o. Podczas gdy inni niewolnicy starali si臋 biec jak najbli偶ej 艣rodka 艣cie偶ki, by unikn膮膰 smagni臋膰, ja o to nie dba艂em. Zawzi膮艂em si臋 i nie my艣la艂em o b贸lu.
艢cie偶ka tysi膮ce razy wi艂a si臋 b膮d藕 skr臋ca艂a. Zrozumia艂em, 偶e okr膮偶amy ogr贸d. Najwyra藕niej prezentowali艣my nasze wdzi臋ki. Przez g艂ow臋 przemkn臋艂a mi nag艂a my艣l. St膮d nie by艂o ucieczki! Nie istnia艂o 偶adne tajne has艂o, kt贸re pozwoli艂oby mi st膮d odej艣膰 鈥 odmeldowa膰 si臋 i uda膰 na k膮piel z masa偶em.
Sytuacja wymkn臋艂a mi si臋 spod kontroli. By膰 mo偶e pierwszy raz w 偶yciu.
Przebiegli艣my bardzo blisko kamiennego tarasu ze sto艂ami. G艂owy siedz膮cych przy sto艂ach os贸b obr贸ci艂y si臋 i cz艂onkowie Klubu czy te偶 jego go艣cie 鈥 kimkolwiek byli 鈥 wskazywali na nas i komentowali. Jeden m艂ody ciemnow艂osy treser zacz膮艂 nas w tym momencie mocniej ok艂ada膰 rzemieniem.
Rozum mi m贸wi艂: 鈥濼o praca tego m臋偶czyzny, ma z nas wybi膰 g艂upie my艣li, wi臋c po co stawia膰 mu op贸r? Maj膮 nas tutaj zredukowa膰 do zera i pozbawi膰 woli鈥. Nie potrafi艂em jednak tak my艣le膰. Traci艂em powoli 偶yciowe perspektywy, 鈥瀏ubi艂em si臋鈥濃 Tak jak tego chcia艂em (o czym zapewnia艂em Martina).
Otoczenie zacz臋艂o wygl膮da膰 znajomo. Ponownie mijali艣my baseny p艂ywackie i wysok膮 siatk臋 otaczaj膮c膮 korty tenisowe.
W pewnym momencie dotarli艣my niemal do miejsca, z kt贸rego wystartowali艣my, a wtedy skierowano nas do 艣rodka ogrodu, gdzie sto艂y rozchodzi艂y si臋 promieni艣cie od du偶ej bia艂ej sceny. Takie sceny bywaj膮 w ma艂ych miejskich parkach, gdzie w niedziele graj膮 lokalne zespo艂y, tyle 偶e od tej tutaj odchodzi艂 pomost w typie u偶ywanych na pokazach mody.
Patrz膮c na ten wybieg, by艂em r贸wnocze艣nie rozgrzany i przestraszony.
W przeci膮gu kilku sekund zebrano nas w grup臋 i ustawiono w cieniu, kt贸ry rzuca艂y drzewa mimozy za scen膮. Treserzy zepchn臋li nas razem, potem zabronili dotyka膰 towarzyszy w grupie, z g艂o艣nik贸w za艣 pop艂yn膮艂 r贸wny, p艂ynny radiowy g艂os spikera: 鈥濸anie i panowie, za moment b臋dzie mo偶na ogl膮da膰 kandydat贸w na wybiegu鈥.
Na sekund臋 serce zabi艂o mi tak g艂o艣no, 偶e ten odg艂os zag艂uszy艂 wszystkie inne d藕wi臋ki. P贸藕niej us艂ysza艂em ha艂a艣liwe oklaski docieraj膮ce od sto艂贸w. Odnosi艂em wra偶enie, 偶e poklask odbija si臋 echem od rz臋d贸w taras贸w, po czym znika w bezchmurnym, b艂臋kitnym niebie.
Wyczuwa艂em wok贸艂 siebie identyczne dr偶enie i niepok贸j 鈥 jakby艣my wszyscy byli przy艂膮czeni do tego samego przewodu pod napi臋ciem.
Stoj膮ca obok mnie wysoka niewolnica o g臋stych l艣ni膮cych z艂otych w艂osach wyprostowa艂a si臋, mimowolnie muskaj膮c mnie pi臋knymi piersiami.
鈥 Chyba nie ka偶膮 nam chodzi膰 po tym pode艣cie, jedno po drugim, co? 鈥 spyta艂a szeptem.
鈥 Ale偶 tak, droga pani, s膮dz臋, 偶e nam ka偶膮 鈥 odpar艂em r贸wnie cicho. Zarumieniony, zda艂em sobie spraw臋, 偶e jeste艣my par膮 rozmawiaj膮cych ze sob膮 niewolnik贸w. Cholernie przerazi艂a mnie my艣l, 偶e treserzy nas us艂ysz膮.
鈥 A to dopiero pocz膮tek 鈥 doda艂 rudy niewolnik po mojej prawej stronie.
鈥 Dlaczego, do diab艂a, nie mo偶emy po prostu poda膰 drink贸w albo czego艣? 鈥 spyta艂a blondynka, niemal nie poruszaj膮c wargami. 鈥 Jeden z treser贸w odwr贸ci艂 si臋 i smagn膮艂 j膮 rzemieniem. 鈥 Bestia! 鈥 sykn臋艂a.
Wepchn膮艂em si臋 mi臋dzy ni膮 i tresera, korzystaj膮c z faktu, 偶e spojrza艂 w inn膮 stron臋. Gdy odwr贸ci艂 si臋 do nas ponownie, wyra藕nie niczego nie zauwa偶y艂 i niedbale uderzy艂 kogo艣 innego.
Blondynka lekko si臋 do mnie przytuli艂a i po raz pierwszy pomy艣la艂em, 偶e kobiety s膮 w 艂atwiejszej sytuacji, poniewa偶 nikt nie wie, co czuj膮. Natomiast wszyscy m臋偶czy藕ni w moim otoczeniu, podobnie jak ja sam, do艣wiadczali pe艂nej, poni偶aj膮cej erekcji.
Cokolwiek si臋 zdarzy, na pewno b臋dzie to dla nas piek艂o. Da膰 si臋 zwi膮za膰 to jedna rzecz, biec w grupie 鈥 zupe艂nie inna, gorsza. Lecz zej艣膰 samotnie po wybiegu? Tyle 偶e鈥 鈥濭dybym nie by艂 got贸w, nie wybraliby mnie, prawda, Martinie?鈥
T艂um g臋stnia艂, jakby ludzie rozmna偶ali si臋 przez podzia艂 kom贸rkowy. Wszyscy podchodzili do sceny z pomostem. Wiele pustych sto艂贸w w pobli偶u szybko si臋 zape艂ni艂o.
Mia艂em ochot臋 uciec. Co nie znaczy, 偶e bra艂em pod uwag臋 mo偶liwo艣膰 ucieczki. Nie zdo艂a艂bym odej艣膰 nawet o metr, lecz naprawd臋 spanikowa艂em, 偶e je艣li ka偶膮 mi stan膮膰 samotnie na scenie, wycofam si臋 albo rzuc臋 do biegu. Pier艣 mi zafalowa艂a, a jednocze艣nie czu艂em si臋 jak po wstrzykni臋ciu jakiego艣 艣rodka wzmagaj膮cego pop臋d p艂ciowy. A blondynka przyciska艂a si臋 do mnie s艂odkimi, jedwabi艣cie mi臋kkimi ramionami i udami. 鈥濶ie mog臋 oszale膰 鈥 powiedzia艂 sobie 鈥 nie mog臋 obla膰 tego pierwszego testu鈥.
Bia艂ow艂osy m艂odzieniec o bladoniebieskich oczach chodzi艂 wzd艂u偶 sceny z mikrofonem w r臋ku i opowiada艂 widowni, 偶e nowi kandydaci stanowi膮 osza艂amiaj膮cy zbiorek. M臋偶czyzna nosi艂 r贸wnie偶 spodnie z bia艂ej sk贸ry i kamizelk臋, ale jego stroju dope艂nia艂a rozpi臋ta pod szyj膮 koszula i 艂adnie skrojona bawe艂niana marynarka, dzi臋ki kt贸rej prezentowa艂 si臋 nieco bardziej 鈥瀟ropikalnie鈥.
Wielu cz艂onk贸w Klubu podesz艂o do wybiegu i usiad艂o po obu jego stronach na trawie. Niekt贸rzy 鈥 w grupkach 鈥 pozostali pod drzewami.
Pierwsz膮 ofiar臋 鈥 rozkoszn膮 ciemnosk贸r膮 niewolnic臋 鈥 pchni臋to na 艣rodek sceny; treser trzyma艂 oba jej nadgarstki nad g艂ow膮. Widok by艂 lepszy ni偶 niegdy艣 na aukcjach niewolnik贸w 鈥 potencjalny nagi nabytek wi艂 si臋 w u艣cisku tresera.
鈥 Alicia z Zachodnich Niemiec 鈥 obwie艣ci艂 prezenter do mikrofonu. Zebrani zareagowali entuzjastycznie. Treser obr贸ci艂 niewolnic臋 w k贸艂eczko, po czym pchn膮艂 j膮 naprz贸d, ku d艂ugiemu pomostowi.
鈥Nie鈥, pomy艣la艂em, a mo偶e nawet wysapa艂em to s艂owo. Na pewno nie by艂em przygotowany na to, czego ode mnie wymagano. A przecie偶 powinienem jej wsp贸艂czu膰, psiakrew, zamiast gapi膰 si臋 na jej pulchn膮 ma艂膮 pup臋 i rumieniec na twarzy. Czeka艂a mnie wszak ta sama przeprawa co j膮.
Wygl膮da艂a rozkosznie, gdy odwr贸ci艂a si臋 na ko艅cu pomostu i ruszy艂a pospiesznie z powrotem do mistrza ceremonii, wyra藕nie staraj膮c si臋 powstrzyma膰 przed biegiem.
Aplauz t艂umu by艂 coraz g艂o艣niejszy. Niekt贸re kobiety usadowi艂y si臋 wygodnie na trawie.
鈥Nie, nie, to niemo偶liwe. Mog膮 mnie sk艂oni膰 do wielu rzeczy wymagaj膮cych pasywno艣ci, lecz nigdy do czego艣 takiego鈥︹ Tym niemniej鈥 Ile偶 razy j臋cza艂em tak samo przed Martinem, a p贸藕niej zawsze udawa艂o mi si臋 wykona膰 ka偶de jego polecenie? Prawda?
鈥 To s膮 ma艂e pomieszczenia, Elliotcie. A Klub jest ogromny鈥 鈥 m贸wi艂 mi.
鈥Tak, ale jestem na to got贸w, Martinie. Powiniene艣 to wiedzie膰鈥, pomy艣la艂em.
Nast臋pny przeszed艂 po wybiegu m艂ody m臋偶czyzna imieniem Marco. Mia艂 twarde, spr臋偶yste po艣ladki i niezwykle pi臋kne oblicze. P艂oni艂 si臋 niemal tak mocno jak Alicia, a cz艂onek stercza艂 mu jak taran. Marco pokona艂 pomost troch臋 niezgrabnie, ale nie s膮dz臋, by komu艣 przeszkadza艂a jego lekka niezdarno艣膰. T艂um zachowywa艂 si臋 chyba teraz bardziej ordynarnie 鈥 jakby niewolnik wyzwoli艂 w widzach co艣, czego dziewczyna wyzwoli膰 nie potrafi艂a.
Kiedy poczu艂em, 偶e treser 艂apie mnie za rami臋, nie mog艂em si臋 ruszy膰. My艣la艂em: 鈥濵贸j Bo偶e, jest tu pi臋膰dziesi臋cioro innych niewolnik贸w, dajcie mi 艣wi臋ty spok贸j鈥.
鈥 Musisz to zrobi膰! 鈥 szepn臋艂a ma艂a blondynka.
鈥 Chyba 偶artujesz! 鈥 odburkn膮艂em szeptem.
鈥 Cisza. A ty, Elliott, ruszaj si臋! 鈥 Treser podszed艂 i mnie szturchn膮艂, lecz bardzo si臋 zdumia艂, gdy偶 trwa艂em nieruchomo jak g艂az. Po prostu nie by艂em w stanie zrobi膰 kroku. Konferansjer odwr贸ci艂 si臋, by ustali膰 pow贸d zw艂oki. W tym momencie drugi treser chwyci艂 mnie za przeguby, trzeci natomiast pchn膮艂 mnie do przodu.
Cz臋sto s艂ysza艂em wyra偶enie 鈥瀦aprze膰 si臋鈥. Nigdy wcze艣niej si臋 tak nie zachowywa艂em 鈥 a偶 do tej chwili. Wiedzia艂em, 偶e straci艂em nad sob膮 kontrol臋.
Wci膮gn臋li mnie na scen臋 si艂膮. Czu艂em si臋 jak na rzymskim targowisku. Kolejne dwa przystojne typki o silnych ramionach pomog艂y pierwszej tr贸jce, wi臋c nie mia艂em 偶adnych szans.
鈥 Nie mog臋 tego zrobi膰! 鈥 krzycza艂em, walcz膮c zawzi臋cie.
鈥 Ale偶 tak, mo偶esz 鈥 mrukn膮艂 ironicznie jeden z moich prze艣ladowc贸w 鈥 i natychmiast to zrobisz. 鈥 Nagle pu艣cili mnie i pchn臋li ku mistrzowi ceremonii. Pewnie wiedzieli, 偶e b臋d臋 si臋 za bardzo wstydzi艂, aby si臋 obr贸ci膰 i uciec.
Rozleg艂y si臋 gromkie owacje. Reagowali na mnie jak na zrzuconego je藕d藕ca, kt贸ry podczas konkursu ponownie dosiada krn膮brnego konia. Przez sekund臋 widzia艂em przed sob膮 wy艂膮cznie 艣wiat艂a. Nie rusza艂em si臋, tylko sta艂em bezradnie na scenie, jak wszyscy moi poprzednicy. Dobrze chocia偶, 偶e si臋 spodoba艂em.
鈥 Dalej, E艂liott, przejd藕 si臋 鈥 ponagli艂 mnie konferansjer s艂odko, wr臋cz pieszczotliwie, r贸wnocze艣nie zakrywaj膮c r臋k膮 mikrofon. Z pierwszego rz臋du siedz膮cych na trawie widz贸w da艂 si臋 s艂ysze膰 ch贸r gwizd贸w i zach臋caj膮cych okrzyk贸w. Wydawa艂o mi si臋, 偶e spr贸buj臋 si臋 cofn膮膰 i umkn膮膰 ze sceny jak najszybciej, a jednak postawi艂em jedn膮 stop臋 przed drug膮 i zacz膮艂em i艣膰 po wybiegu.
Przesta艂em my艣le膰 o tym, co robi臋, gdy偶 by艂em zbyt upokorzony. Spacer po tym cholernym pomo艣cie by艂 dla mnie niczym droga na 艣ci臋cie. Ca艂y by艂em mokry od potu, a jednak penis stercza艂 mi jak nigdy przedtem.
Powoli odzyska艂em jasno艣膰 widzenia, tote偶 dostrzega艂em 艣ledz膮ce mnie oczy. Zacz膮艂em te偶 s艂ysze膰 oklaski i kr贸tkie komentarze 鈥 cho膰 bardziej ton wypowiedzi ni偶 s艂owa. 鈥濽k艂ad 鈥 przypomnia艂em sobie 鈥 w ca艂ym swoim nadzwyczajnym przepychu鈥. Rozmy艣lnie zwolni艂em tempo przechadzki. Tak, przynale偶a艂em do tych ludzi i ta 艣wiadomo艣膰 przyprawi艂a mnie niemal o orgazm. Wzi膮艂em g艂臋boki wdech.
Wiedzia艂em, 偶e odwr贸cenie si臋 i powr贸t b臋d膮 nieco 艂atwiejsze, po co zatem, do diab艂a, ci膮gle si臋 zmusza艂em do patrzenia wprost na osoby, kt贸re mnie ogl膮da艂y? Po co zagl膮da艂em im w oczy? U艣mieszki, kiwni臋cia g艂ow膮, kr贸tkie aprobuj膮ce gwizdy. 鈥濼y draniu, ty鈥.
鈥Nie popisuj si臋, Elliotcie. Nie r贸b tego鈥, powtarza艂em sobie. A jednak czu艂em, 偶e na twarzy rozkwita mi wielki u艣miech. Mimowolnie si臋 zatrzyma艂em, za艂o偶y艂em ramiona na piersi i niespiesznie mrugn膮艂em do u艣miechni臋tej 艣licznej ciemnosk贸rej damy w bia艂ym kapeluszu. W pierwszych rz臋dach podni贸s艂 si臋 ryk. Wszyscy szale艅czo klaskali. Cholera, wiedzia艂em, 偶e nie powinienem si臋 u艣miecha膰 i popatrywa膰 k膮tem oka na zebranych. A ja鈥 W dodatku pos艂a艂em ma艂ego ca艂usa niedu偶ej brunetce w bia艂ych sp贸dnico 鈥 spodniach. W艂a艣ciwie鈥 Dlaczego nie u艣miecha膰 si臋 do wszystkich 艂adnych dziewcz膮t, nie mruga膰 do nich i nie posy艂a膰 im poca艂unk贸w?
Ze wszystkich stron dociera艂y do mnie g艂o艣ne 艣miechy i wiwaty. Zyska艂em ju偶 spor膮 grupk臋 prawdziwych fanek 鈥 dostrzega艂em zainteresowanie nawet u os贸b stoj膮cych pod drzewami. Wiele kobiet cmoka艂o do mnie, a i m臋偶czy藕ni pokazywali gesty aprobaty. Postanowi艂em si臋 odpowiednio zaprezentowa膰, niczym prawdziwy model na pokazie, 偶adnej przesady, sami rozumiecie鈥 po prostu si臋 przejd臋, popatrz臋 na nich, zawr贸c臋鈥
Nagle zerkn膮艂em za pomost na grupk臋 najbardziej rozz艂oszczonych facet贸w, jakich kiedykolwiek widzia艂em i jakich na pewno nie chcia艂bym spotka膰 w ciemnej uliczce. Patrzyli na mnie gro藕nie, podczas gdy zaskoczony konferansjer milcz膮co zastyg艂 z mikrofonem w d艂oni.
鈥 Koniec pokazu, Elliotcie! 鈥 sykn膮艂 mi jeden z treser贸w teatralnym szeptem przez zaci艣ni臋te z臋by. 鈥 No dalej, schod藕!
Znieruchomia艂em. Nic jednak wi臋cej nie mog艂em zrobi膰, jak tylko pomacha膰 na po偶egnanie moim fankom i odej艣膰. Nie zamierza艂em pozwoli膰, by kto艣 si艂膮 艣ci膮ga艂 mnie ze sceny.
Pochyli艂em g艂ow臋 i ruszy艂em ku czekaj膮cym prze艣ladowcom, nawet na nich nie patrz膮c. Zn贸w by艂em grzecznym ch艂opcem. Kilka sekund p贸藕niej treserzy chwycili mnie za ramiona i zepchn臋li ze schod贸w. R臋koma i kolanami wpad艂em w traw臋.
鈥 No dobra, panie charakterny 鈥 rzuci艂 mi jeden g艂osem wibruj膮cym od gniewu. Drugi naciska艂 mnie kolanem.
Przed sob膮 widzia艂em jedynie par臋 bia艂ych wysokich but贸w, kt贸rych prawie dotyka艂em wargami 鈥 czy mi si臋 to podoba艂o, czy nie.
Potem poczu艂em na swoich w艂osach czyj膮艣 r臋k臋 i kto艣 szarpn膮艂 mi g艂ow臋 w ty艂. Teraz spogl膮da艂em prosto w par臋 ciemnobr膮zowych oczu jakiego艣 m臋偶czyzny, kt贸ry wgapia艂 si臋 we mnie z t膮 sam膮 w艣ciek艂o艣ci膮 co pozostali. By艂 przystojny i s膮dzi艂em, 偶e czeka mnie z jego strony s艂odka tortura, kt贸ra 鈥 mo偶e wbrew woli 鈥 podgrzeje mi krew. Jednak偶e na d藕wi臋k jego g艂osu zamar艂em.
鈥 Ej, widz臋, 偶e naprawd臋 jeste艣 sprytny, co, Elliott? 鈥 warkn膮艂 m臋偶czyzna oburzonym tonem, kt贸ry zmrozi艂 mi krew w 偶y艂ach. 鈥 Trzymasz w r臋kawie sporo sztuczek, co?
Pomy艣la艂em z艂o艣liwie, 偶e w og贸le nie mam r臋kaw贸w, lecz zachowa艂em t臋 odpowied藕 dla siebie. Wystarczaj膮co ju偶 na 鈥 miesza艂em. Moi prze艣ladowcy zacz臋li mnie naprawd臋 przera偶a膰. A偶 nie mog艂em uwierzy膰, 偶e tak bardzo ich rozz艂o艣ci艂em.
Inni treserzy zbli偶ali si臋 do mnie z kilku stron niczym do niebezpiecznego zwierz臋cia. S艂ysza艂em ze sceny, 偶e niewolnicy nadal prezentuj膮 swe wdzi臋ki, a widownia wiwatuje r贸wnie g艂o艣no jak przedtem.
Z trudem potrafi艂em analizowa膰 w艂asne poczucie wstydu i kl臋ski. Pope艂ni艂em b艂膮d i zachowa艂em si臋 g艂upio, niech to szlag, spanikowa艂em na scenie i zawiod艂em!
Pr贸bowa艂em przybra膰 pokorn膮 min臋, widz膮c w milcz膮cej uleg艂o艣ci jedyny spos贸b obrony.
鈥 Pierwszorz臋dny numer, Elliotcie 鈥 zadrwi艂 br膮zowooki. 鈥 Niez艂y mia艂e艣 pomys艂 鈥 doda艂. 鈥 Naprawd臋 si臋 ws艂awi艂e艣. 鈥 Mia艂 bardzo mi艂膮 twarz i zupe艂nie do niej nie pasuj膮cy, niepokoj膮co dono艣ny g艂os. Muskularna pier艣 niemal rozrywa艂a mu szwy obcis艂ej koszuli. 鈥 Jak ci si臋 zdaje, Elliotcie 鈥 spyta艂 鈥 co z tob膮 zrobi Pan Kandydat贸w, gdy si臋 dowie o twoim ma艂ym wyczynie?
Trzyma艂 co艣 przed moimi oczyma i odkry艂em, 偶e jest to du偶y mazak.
Najwyra藕niej w tym momencie wyrwa艂o mi si臋 jakie艣 鈥瀋holera鈥 albo 鈥瀌o diab艂a鈥, gdy偶 treser warkn膮艂:
鈥 Zamknij si臋. Chyba 偶e mamy ci臋 dodatkowo zakneblowa膰. 鈥 Poczu艂em nacisk mazaka na plecach. M臋偶czyzna pisa艂, r贸wnocze艣nie sylabizuj膮c s艂owa: 鈥 Dum鈥搉y nie鈥搘ol鈥搉ik. 鈥 Podci膮gni臋to mnie do pozycji pionowej. Stoj膮c, czu艂em si臋 osobliwie gorzej. W sekund臋 p贸藕niej treser smagn膮艂 mnie pr贸bnie rzemieniem, po czym na moje plecy spad艂 grad kolejnych uderze艅, od kt贸rych a偶 si臋 skrzywi艂em. 鈥 Nie podno艣 oczu, Elliotcie 鈥 poleci艂 m贸j prze艣ladowca. 鈥 A d艂onie trzymaj na karku.
Dotkn膮艂 mazakiem mojej piersi. Stara艂em si臋 nie zgrzyta膰 z臋bami, gdy wypisywa艂 po raz drugi te same s艂owa, ponownie je sylabizuj膮c. Zastanowi艂em si臋, dlaczego ta drobna kara wydaje mi si臋 tak 偶enuj膮ca, i 偶al, kt贸ry odczuwa艂em, zmieni艂 si臋 znowu w paniczny strach.
鈥 Czy nie powinien trafi膰 pod pr臋gierz? 鈥 spyta艂 inny treser. 鈥 Ma艂a publiczna ch艂osta na pewno go uspokoi i do sali powita艅 dotrze 艂agodny jak baranek.
鈥O rany, panowie 鈥 pomy艣la艂em 鈥 przecie偶 po prostu jestem tu nowy鈥.
鈥 Nie, nie, zostawimy go Panu Kandydat贸w w stanie nienaruszonym 鈥 odpar艂 pierwszy. 鈥 Niech sam zdecyduje, co z nim zrobi膰. 鈥 Podni贸s艂 mi podbr贸dek ko艅c贸wk膮 mazaka. 鈥 Nie pr贸buj niczego wi臋cej, niebieskooki 鈥 uprzedzi艂 mnie. 鈥 Nie masz poj臋cia, w jakie k艂opoty si臋 ju偶 wpakowa艂e艣.
Zerkn膮艂em na innych niewolnik贸w, kt贸rzy grzecznie stali w grupie. Mnie treserzy kazali si臋 trzyma膰 z dala od reszty i czeka膰 w milczeniu.
Rudy niewolnik w艂a艣nie szed艂 po wybiegu, prezentuj膮c stosownie pokorn膮 postaw臋. Publiczno艣膰 zareagowa艂a na niego gwizdami. A ma艂a blondynka gapi艂a si臋 na mnie jak na jakiego艣 bohatera. Niech to diabli!
Co艣 by艂o ze mn膮 nie tak. Co mi si臋 sta艂o, 偶e zacz膮艂em tak b艂aznowa膰? Dobrze si臋 zachowywa艂em, p贸ki nie spojrza艂em na widz贸w i nie zacz膮艂em si臋 do nich u艣miecha膰.
Wy艂ama艂em si臋 z uk艂adu, kt贸rego cz臋艣ci膮 tak strasznie pragn膮艂em si臋 sta膰. Walczy艂em z nim, zamiast mu ulec, buntuj膮c si臋 przeciwko niemu dok艂adnie tak samo jak wcze艣niej przeciwko 鈥瀦ewn臋trznemu鈥 艣wiatu.
鈥Jeste艣 na to got贸w, Elliotcie 鈥 przypomnia艂em sobie. 鈥 Potrafisz znie艣膰 wszystko, co ci臋 tam czeka. Ale czy w艂a艣nie tego pragniesz?鈥
鈥Tak, Martinie, do jasnej cholery, w艂a艣nie tego鈥.
U艣wiadomi艂em sobie, 偶e dzi臋ki temu ma艂emu buntowi kara i upokorzenie wygl膮daj膮 dla mnie jeszcze bardziej realnie ni偶 wcze艣niej.
LISA
Gdy wesz艂am, Richard sta艂 przy oknie swojego biura. Okulary przeciws艂oneczne wetkn膮艂 na g臋ste rudawoblond w艂osy i 鈥 oczywi艣cie 鈥 przygl膮da艂 si臋 nowym, chodz膮cym po ogrodzie pod nami niewolnikom.
Na m贸j widok o偶ywi艂 si臋 i u艣miechn膮艂, po czym ruszy艂 ku mnie typowym dla siebie powolnym, pe艂nym gracji krokiem, zatkn膮wszy kciuki o tylne kieszenie spodni. Richard mia艂 g艂臋boko osadzone oczy, troch臋 zbyt krzaczaste brwi i g艂臋bokie zmarszczki na opalonej twarzy, kt贸re Teksa艅czycy nabywaj膮 w do艣膰 m艂odym wieku z powodu suchego, gor膮cego powietrza panuj膮cego w ich stanie. Nigdy nie patrzy艂am mu w oczy ani nie zastanawia艂am nad jego klubowym przezwiskiem, kt贸re brzmia艂o 鈥濿ilk鈥.
鈥 Liso, kochana 鈥 zagai艂. 鈥 T臋sknili艣my tu za tob膮. Nie pytaj, jak bardzo, bo odpowied藕 tylko by ci臋 zmartwi艂a. Daj ca艂usa, moja droga.
Jako dwudziestoczterolatek Richard by艂 najm艂odszym g艂贸wnym administratorem i Panem Kandydat贸w, jakiego kiedykolwiek mieli艣my, a poza tym nale偶a艂 do najro艣lejszych trener贸w w Klubie.
Chcia艂abym wierzy膰, 偶e wzrost nie ma znaczenia, 偶e najwa偶niejsze s膮 maniery, jednak przy manierach Richarda wzrost stawa艂 si臋 dodatkowym atutem.
Zawsze doskonale sobie radzi艂 z niewolnikami, bez najmniejszego wysi艂ku ch艂oszcz膮c ich czy smagaj膮c, a porusza艂 si臋 przy tym tak powoli i oci臋偶ale, 偶e jego si艂a nieodmiennie ich zdumiewa艂a. Poza tym 鈥 mimo g艂臋boko osadzonych, niekiedy patrz膮cych z ukosa oczu 鈥 przybiera艂 cz臋sto szczeg贸lnie rozbrajaj膮c膮 min臋, sugeruj膮c膮 otwarto艣膰, zaciekawienie i natychmiastow膮 sympati臋 wobec ka偶dego niewolnika, na kt贸rego patrzy艂.
By艂 idealnym Panem Kandydat贸w, gdy偶 potrafi艂 doskonale wszystko wyja艣nia膰. Wydawa艂 si臋 te偶 najlepszym mo偶liwym administratorem. Wr臋cz si臋 upaja艂 ka偶dym czekaj膮cym go zadaniem, bez reszty zaabsorbowany dzia艂alno艣ci膮 Klubu. Niemal bole艣nie brata艂 si臋 z bezpo艣rednio mu podlegaj膮cymi niewolnikami. 鈥濿ierzy艂鈥 w Klub, co by艂o oczywiste cho膰by teraz, gdy zaskoczy艂 mnie radosnym powitaniem. Czu艂am si臋 nieswojo, otaczaj膮c go ramieniem i przyciskaj膮c wargi do jego policzka.
鈥 Ja r贸wnie偶 za wami t臋skni艂am 鈥 odparowa艂am. W艂asne stwierdzenie rozbawi艂o mnie. Chyba jeszcze nie odzyska艂am formy sprzed urlopu.
鈥 Ma艂e problemy, pi臋kna 鈥 odpar艂.
鈥 Teraz, gdy s膮 ju偶 prawie gotowi? 鈥 spyta艂am, maj膮c na my艣li kandydat贸w. 鈥 Ta sprawa nie mo偶e poczeka膰?
鈥 My艣l臋, 偶e poradzisz sobie z ni膮 szybko, jednak potrzebna jest twoja decyzja. 鈥 Wsun膮艂 si臋 za biurko i pchn膮艂 ku mnie akta. 鈥 Nowy cz艂onek. Jerry McAllister. Pe艂na obs艂uga przez rok. Sponsoruje go p贸艂 tuzina innych cz艂onk贸w i wszyscy oni s膮 tutaj. Rozmawiaj膮 z nim i m贸wi膮 mu, co ma robi膰, ale Jerry nie wie, od czego zacz膮膰.
鈥Pe艂na obs艂uga鈥 oznacza艂a, 偶e dany osobnik zap艂aci艂 najwy偶sz膮 op艂at臋 cz艂onkowsk膮, czyli dwie艣cie pi臋膰dziesi膮t tysi臋cy za rok, i dzi臋ki temu w ci膮gu dwunastu miesi臋cy m贸g艂 do nas przyje偶d偶a膰 i wyje偶d偶a膰 st膮d, kiedy tylko mia艂 ochot臋. M贸g艂by te偶 mieszka膰 na wyspie przez okr膮g艂y rok, gdyby zechcia艂. Jednak jego poprzednicy nigdy nie chcieli.
Klub dzia艂a troch臋 jak bank, wychodz膮c z za艂o偶enia, 偶e jednego dnia wszyscy jednocze艣nie nie zjawi膮 si臋 z 偶膮daniem odebrania wp艂aconych oszcz臋dno艣ci.
Usiad艂am przy biurku i przejrza艂am teczk臋 McAllistera. Mia艂 po czterdziestce, zarobi艂 miliony na produkcji domowych komputer贸w w kalifornijskiej Dolinie Krzemowej, posiada艂 ogromn膮 posiad艂o艣膰 w hrabstwie San Mateo i prywatny odrzutowiec Lear.
鈥 Wypi艂 z przyjaci贸艂mi na tarasie kilka drink贸w 鈥 wyja艣ni艂 Richard 鈥 i teraz siedzi w pokoju, czekaj膮c na porad臋. Chce m艂od膮 niewolnic臋, ciemnosk贸r膮 brunetk臋. Pos艂a艂em mu Cynthi臋, ale j膮 odes艂a艂. Twierdzi, 偶e trzeba nim pokierowa膰, 偶e potrzebuje 鈥瀙raktycznego pokazu鈥, u偶ywaj膮c 偶argonu komputerowc贸w. Pomy艣la艂em, 偶e mog艂aby艣 p贸j艣膰 do niego, pogaw臋dzi膰 z nim i obieca膰, 偶e wr贸cisz po po艂udniu.
鈥 My艣l臋, 偶e mog臋 mu pom贸c 鈥 odpar艂am i podnios艂am s艂uchawk臋 telefonu. 鈥 Dajcie mi Monik臋. Szybko. 鈥 Monika by艂a jedyn膮 trenerk膮, kt贸rej mog艂am zaufa膰 w takiej sprawie. Je艣li si臋 z ni膮 nie skontaktuj臋, b臋d臋 musia艂a p贸j艣膰 sama. Na szcz臋艣cie, by艂a obecna.
鈥 Cze艣膰, Liso, w艂a艣nie wychodzi艂am.
鈥 Objazd? 鈥 spyta艂am. Poda艂am jej szczeg贸艂y dotycz膮ce Jerry鈥檈go McAllistera: heteroseksualista, troch臋 popala, troch臋 popija, prawdopodobnie czasem bierze kokain臋, pracoholik鈥 Nam贸w go na Deborah. Powiedz mu, 偶e wr贸cicie do niego obie zaraz po indoktrynacji. Deborah powinna sobie z nim poradzi膰. Ta dziewczyna bez jednego s艂owa potrafi zmieni膰 Piotrusia Pana w Markiza de Sade.
鈥 Jasne, Liso, zostaw t臋 spraw臋 mnie.
鈥 Dzi臋ki, Moniko. Po艣wi臋膰 mu kwadrans. Nie zapomnij o indoktrynacji. Obiecaj, 偶e wr贸cicie do niego po po艂udniu.
Od艂o偶y艂am s艂uchawk臋 i spojrza艂am na Richarda.
鈥 W porz膮dku?
鈥 Pewnie. Po prostu s膮dzi艂em, 偶e zechcesz to za艂atwi膰 sama. Mo偶emy przesun膮膰 zebranie o kilka minut鈥
Pos艂a艂 mi identyczne spojrzenie jak wcze艣niej Diana i Daniel.
鈥 Jestem troch臋 zm臋czona po wakacjach 鈥 oznajmi艂am, zanim zd膮偶y艂 zada膰 nieuchronne pytanie. 鈥 Samolot si臋 sp贸藕ni艂.
Zerkn臋艂am na inne papiery le偶膮ce przede mn膮. Do Klubu przyby艂 szwajcarski trener kuc贸w, kt贸ry chcia艂 nam sprzeda膰 niewolnik贸w przyzwyczajonych do uprz臋偶y, w臋dzide艂 i cugli. Potrafili obs艂ugiwa膰 riksze, ci膮gn膮膰 w贸zki. Hmm鈥 艢licznie. Dlaczego jednak my艣l o nich przyprawi艂a mnie o natychmiastowy b贸l g艂owy?
鈥 Niewa偶ne 鈥 mrukn膮艂 Richard. 鈥 Obejrzymy sobie jutro 艂adn膮 ma艂膮 stajni臋. 鈥 Usadowi艂 si臋 na krze艣le po drugiej biurka.
鈥 A co to鈥 鈥 Podnios艂am nabazgran膮 wiadomo艣膰 telefoniczn膮. 鈥 Jaki艣 dzieciak twierdzi, 偶e zosta艂 zniewolony?
鈥 Czysty nonsens. Przystojny m艂ody faun, idealnie w typie ma艂ego Persa powiedzia艂 ubieg艂ej nocy ch艂opakom na jachcie, 偶e jest je艅cem porwanym w Stambule鈥 ni mniej, ni wi臋cej. Oczywi艣cie k艂amie. Pochodzi z Nowego Orleanu i najnormalniej w 艣wiecie stch贸rzy艂.
鈥 Jeste艣 pewien?
鈥 Sprowadzili艣my go wcze艣nie rano. Teraz pracuje z nim Lawrence. Pewnie do tej pory ma艂y ju偶 si臋 przyzna艂, 偶e po prostu si臋 wystraszy艂. Mo偶e zosta艂 porwany w swoich snach 鈥 przed pa艂acem Dariusza, zanim najecha艂 na nich Aleksander.
Ponownie si臋gn臋艂am po telefon.
呕adne z nas nie lubi przeszkadza膰 panu podczas spotkania z niewolnikiem w prywatnym gabinecie, musia艂am jednak za艂atwi膰 ten problem jak najszybciej.
Telefony dzwoni膮 u nas bardzo cicho. Interesuj膮ce jest, jak r贸偶ni niewolnicy reaguj膮 na ich d藕wi臋k. Niekt贸rym niewolnikom i ich panom dzwoni膮cy telefon ca艂kowicie niszczy atmosfer臋, innym za艣 przypomina o panuj膮cej zale偶no艣ci. Pan przerywa pogaw臋dk臋 i odbiera telefon, niewolnik tymczasem czeka w udr臋ce na dalszy ci膮g przes艂uchania czy testu.
Lawrence odezwa艂 si臋 charakterystycznym ostro偶nym szeptem:
鈥 Tak?
鈥 Jak ci idzie? 鈥 spyta艂am. Otwarcie si臋 roze艣mia艂.
鈥 Wyzna艂 wszystko. Przez ca艂y czas k艂ama艂. Po prostu wpad艂 w panik臋. Powinna艣 jednak pos艂ucha膰 historyjki, kt贸r膮 zmy艣li艂. Dam ci kasety. 鈥 Odwr贸ci艂 si臋 od s艂uchawki i wyda艂 rozkaz niewolnikowi, kt贸ry przebywa艂 wraz z nim w pokoju. 鈥 W najlepszej cz臋艣ci opowiada, jak zaaplikowali mu narkotyki 鈥 o艣wiadczy艂 weso艂o 鈥 zdarli z niego ubranie i wys艂ali na p贸艂noc Orient Expressem. S艂yszysz?! Orient Expressem! Zastanawiam si臋 powa偶nie nad kar膮 dla niego. Wys艂a膰 go pod schody na trzy dni czy osobi艣cie nad nim popracowa膰?
鈥 Lepiej po艣wi臋膰 mu troch臋 swojego czasu. Je艣li jest tak przera偶ony, jak twierdzisz, powiniene艣 mu pom贸c. Ukarz go za k艂amstwo, jednak nie zmuszaj do ci臋偶kiej pracy. M贸g艂by si臋 za艂ama膰.
鈥 My艣l臋 dok艂adnie tak samo, ale tak czy owak musi ponie艣膰 kar臋.
鈥 Koniecznie daj mi kaset臋 z przes艂uchania. Chcia艂abym us艂ysze膰 t臋 opowie艣膰.
Od艂o偶y艂am s艂uchawk臋.
Przyszed艂 mi do g艂owy 艣wietny scenariusz, kt贸ry rozwija艂 si臋 szybko jak przeja偶d偶ka w weso艂ym miasteczku. Opiera艂 si臋 na za艂o偶eniu, 偶e powinni艣my mie膰 na naszym terenie poci膮g z du偶膮 staromodn膮 lokomotyw膮 parow膮 i ozdobnymi staro艣wieckimi wagonami pasa偶erskimi. Mo偶na by tym poci膮giem dowozi膰 niewolnik贸w do r贸偶nych cz臋艣ci posiad艂o艣ci, prezentowa膰 ich zebranym na peronach cz艂onkom Klubu, w wagonach sypialnych za艣 odbywa艂yby si臋 kr贸tkie sesje鈥
Nie Orient Express, lecz Eden Express. Spodoba艂y mi si臋 zar贸wno w艂asny pomys艂, jak i nazwa. Ju偶 widzia艂am z艂ote litery tworz膮ce napis 鈥濫den Express鈥. Tak, wyposa偶enie w stylu edwardia艅skim. Z czasem mo偶e Klub rozro艣nie si臋 jeszcze bardziej i pokryje ca艂膮 wysp臋, a wtedy naprawd臋 b臋dziemy potrzebowa膰 艣rodk贸w transportu. Mogliby艣my po艂o偶y膰 kilometry tor贸w鈥
Oczyma wyobra藕ni zobaczy艂am niesko艅czon膮 tras臋, jakby ziemia i morze przesta艂y by膰 namacalne, a Eden Express jecha艂 i jecha艂, jego cyklopie oko wwierca艂o si臋 w ciemn膮 noc, gdy opu艣ciwszy nasz ma艂y Klub, trafia艂 w nieznane fragmenty wyspy鈥
鈥 Bo偶e, ale偶 si臋 robisz mi臋kka 鈥 przerwa艂 mi niespodziewanie Richard. Najwyra藕niej by艂o to do mnie. A w艂a艣nie wyobra偶a艂am sobie siebie jad膮c膮 w bia艂ej sukience Eden Expressem. 鈥 W ubieg艂ym roku pos艂a艂aby艣 tego ch艂opca na dwa tygodnie ci臋偶kich rob贸t.
鈥 Naprawd臋? 鈥 Mia艂am na g艂owie bia艂y kapelusik, w r臋ku bia艂膮 torebeczk臋 i by艂am ubrana jak dziewczyna, kt贸r膮 przypomina sobie starzec w filmie Obywatel Kane, dziewczyna, kt贸r膮 widzia艂 wiele lat wcze艣niej na promie i kt贸rej nigdy nie zapomnia艂. 鈥濨ia艂a sukienka, kt贸r膮 nosi艂a鈥︹ Czy tak powiedzia艂? U艣miechn臋艂am si臋 w g艂臋bi duszy na my艣l, 偶e kto艣 m贸g艂by mnie tak膮 zapami臋ta膰. A jednak gdzie艣 w walizce mia艂am now膮 bia艂膮 sukienk臋 i bia艂y s艂omiany kapelusz z d艂ugimi bia艂ymi wst膮偶kami鈥 Hmm鈥 czy b臋d膮 pasowa膰 do mojego czarnego sk贸rzanego paska od zegarka i wysokich kozak贸w? 鈥 Oczywi艣cie uwa偶am, 偶e podj臋艂a艣 w艂a艣ciw膮 decyzj臋 鈥 doda艂 Richard. Popatrzy艂am na niego, usi艂uj膮c si臋 skoncentrowa膰 na jego s艂owach. 鈥 Tw贸j spos贸b te偶 si臋 sprawdzi 鈥 ci膮gn膮艂. 鈥 A to jest najwa偶niejsze. Wszystko si臋 udaje, je艣li dzia艂amy stanowczo i wyznaczamy sobie w艂a艣ciwy cel.
鈥 Dzieciak by艂 przera偶ony 鈥 t艂umaczy艂am si臋. Bo Richard nadal m贸wi艂 zapewne o tym samym dzieciaku, nieprawda偶? 鈥 Kt贸ra godzina? 鈥 spyta艂am.
鈥 Za pi臋tna艣cie minut nowi zaczn膮 si臋 zjawia膰 w sali. Nie m贸w mi, kt贸rego masz na oku. Sam zgadn臋.
鈥 Nie chc臋 tego s艂ysze膰 鈥 b膮kn臋艂am, sil膮c si臋 na lekki u艣mieszek.
Richard zawsze mia艂 racj臋. Bez wahania potrafi艂 wskaza膰, kt贸rego niewolnika wybierze kt贸ry trener, i nigdy si臋 nie myli艂. Oczywi艣cie wi臋kszo艣膰 trener贸w musia艂a walczy膰 mi臋dzy sob膮 o niewolnik贸w, wr臋cz ich sobie wyrywa膰. A ja mia艂am pierwsze艅stwo wyboru.
鈥 Blondw艂osy d偶entelmen nazwiskiem Elliott Slater 鈥 powiedzia艂 偶artobliwym tonem.
鈥 Jak ty to robisz? 鈥 Poczu艂am gor膮co na policzkach. Chyba si臋 zarumieni艂am. 艢mieszne, przecie偶 powtarzali艣my t臋 gr臋 pewnie po raz tysi臋czny.
鈥 Elliott Slater to twardziel 鈥 odpar艂. 鈥 Facet naprawd臋 do ciebie pasuje. No a poza tym jest pi臋kny.
鈥 Wszyscy s膮 pi臋kni 鈥 odpar艂am, nie chc膮c si臋 przyzna膰 do dokonanego wyboru. 鈥 A co z dziewczyn膮 z Los Angeles? Kitty Kantwell?
鈥 Och, w Kitty zakocha艂 ju偶 si臋 Scott. Za艂o偶臋 si臋, 偶e ty wybierzesz Elliotta Slatera.
Scott by艂 Trenerem Trener贸w. Wraz z nimi dwoma tworzy艂am ekip臋, kt贸r膮 pozostali pracownicy Klubu nazywali 鈥炁歸i臋t膮 Tr贸jc膮鈥. W艂a艣ciwie we troje rz膮dzili艣my Klubem.
鈥 Sugerujesz, 偶e mam si臋 po艣wi臋ci膰 dla Scotta 鈥 zauwa偶y艂am. Scott jako trener by艂 artyst膮. A niewolnik, kt贸rego wybiera艂, po艂ow臋 swego czasu pracy sp臋dza艂 jako model na kursie dla trener贸w. C贸偶 za wspania艂e do艣wiadczenie dla niewolnika!
鈥 Nonsens. 鈥 Richard roze艣mia艂 si臋. 鈥 Po prostu Slater nie pasuje do Scotta, natomiast dla ciebie wydaje si臋 wr臋cz stworzony. Poza tym przychodzi od twojego mentora, Marti 鈥 na Halifaxa z San Francisco. Halifax przysy艂a nam geniuszy, filozof贸w albo prawdziwych wariat贸w. Jak to napisa艂 o Slaterze? 鈥濸rzeczyta艂 te偶 wszystkie wielkie dzie艂a literatury rosyjskiej鈥?
鈥 Przesta艅, Richardzie! 鈥 Stara艂am si臋 m贸wi膰 lekkim, swobodnym tonem. 鈥 Martin to romantyk. Ale dostajemy od niego ludzi z krwi i ko艣ci.
Ta rozmowa zaczyna艂a mnie niepokoi膰. Zn贸w ogarn臋艂o mnie to desperackie wra偶enie, 偶e omija mnie co艣 strasznie wa偶nego. I zaczyna艂a mnie bole膰 g艂owa. Nie powinnam pi膰 tyle d偶inu.
鈥 Lisa kocha Elliotta! Lisa kocha Elliotta! 鈥 za艣piewa艂 cicho Richard.
鈥 Daj spok贸j 鈥 poleci艂am mu ze z艂o艣ci膮, kt贸ra zadziwi艂a nas oboje. 鈥 Och, wiesz, zobaczymy, co z tego wyjdzie 鈥 b膮kn臋艂am nieudolnie. Ci faceci robi膮 si臋 dla mnie zbyt sprytni.
鈥 No dobrze, chod藕my wreszcie do sali powita艅 鈥 powiedzia艂. 鈥 Za chwil臋 zaczn膮 po nas dzwoni膰.
鈥 Dobry pomys艂.
Niewolnicy prawdopodobnie ju偶 si臋 zbierali.
鈥 Za艂o偶臋 si臋, 偶e wybierzesz Slatera. Je艣li tego nie zrobisz, b臋d臋 ci d艂u偶ny sto dolar贸w.
鈥 Post臋pujesz nie fair, m贸wi膮c mi o tym, wiesz? 鈥 Zmusi艂am si臋 do u艣miechu.
Scott czeka艂 na nas w korytarzu. Nosi艂 spodnie ze 艣liskiej czarnej sk贸ry i kamizelk臋 tak 艣ci艣le dopasowan膮, 偶e wygl膮da艂a jak druga sk贸ra.
Cmokn膮艂 mnie jak zwykle ciep艂o na powitanie i otoczy艂 ramieniem moj膮 tali臋. Trenerzy nadali mu przezwisko Pantera i zas艂u偶y艂 sobie na nie, dok艂adnie tak jak Richard na przydomek Wilka. By艂 m臋偶czyzn膮 o intryguj膮cej fizjonomii, a poniewa偶 nigdy nie poszli艣my do 艂贸偶ka, 艂膮czy艂o nas przyjemne erotyczne napi臋cie, kt贸re odczuwali艣my, ilekro膰 si臋 dotkn臋li艣my. W powietrzu stale wisia艂 potencjalny flirt. Z samego patrzenia na przechodz膮cego przez pok贸j Scotta wiele mo偶na si臋 by艂o nauczy膰 na temat zmys艂owo艣ci.
Przytuli艂am si臋 do niego na sekund臋. By艂 taki umi臋艣niony鈥 i taki gor膮cy.
鈥 Chodzi o pewnego niewolnika nazwiskiem Elliott Slater 鈥 powiedzia艂am. 鈥 Nie pr贸bujcie mnie bra膰 pod w艂os. To nie艂adnie.
鈥 Cokolwiek Lisa chce, Lisa to dostaje 鈥 odpar艂, ponownie mnie ca艂uj膮c. 鈥 Ale mo偶e nie tak szybko, jak s膮dzi.
鈥 Co to znaczy?
鈥 Tw贸j wybranek jest bardzo 偶wawy, kochana. W艂a艣nie zosta艂 ukarany za ma艂y popis podczas prezentacji na wybiegu.
鈥 Co dok艂adnie zrobi艂?
鈥 Zagra艂 nam na nosie, parodiuj膮c ca艂膮 imprez臋. 鈥 Scott si臋 roze艣mia艂. 鈥 Ledwo go 艣ci膮gn臋li.
鈥 Richardzie? 鈥 Obr贸ci艂am si臋 do niego natychmiast.
鈥 Moja droga, nie oczekuj po mnie takiej 艂agodno艣ci, jak膮 dopiero co sama okaza艂a艣 鈥 odpar艂. 鈥 Ja nie mi臋kn臋.
ELLIOTT
Serce zacz臋艂o mi bi膰 mocniej, gdy zrozumia艂em, 偶e pokaz na scenie dobieg艂 ko艅ca. Pozostali nowi niewolnicy zostali zebrani w grup臋 i wyprowadzeni parami jak nadzy uczniowie.
Jeden z treser贸w wreszcie podszed艂 do mnie i poleci艂 mi ruszy膰 naprz贸d ze spuszczonymi oczyma.
Z ust go艣ci przy stolikach pada艂y docinki pod moim adresem i komentarze dotycz膮ce napisu 鈥濪umny niewolnik鈥, kt贸ry mia艂em na swoim ciele i kt贸ry migota艂 mi w g艂owie niczym neon.
Par臋 razy treser kaza艂 mi si臋 zatrzyma膰 i sta膰 nieruchomo podczas kontroli. Jakim艣 sposobem uda艂o mi si臋 wytrzyma膰 w bezruchu, ze spuszczonymi oczyma. Ignorowa艂em rozmowy, kt贸re toczyli st艂umionymi g艂osami ludzie obok mnie 鈥 czasem po angielsku, czasem po francusku.
鈥Dobrzy niewolnicy鈥 znale藕li si臋 poza zasi臋giem mojego wzroku.
Wkr贸tce dotarli艣my do niskiego zadaszonego budynku, na wp贸艂 ukrytego pod drzewami bananowymi i li艣ciastymi, po czym weszli艣my do wy艂o偶onego dywanami korytarza, kt贸ry prowadzi艂 do wielkiej, dobrze o艣wietlonej sali.
Inni niewolnicy byli ju偶 obecni. S艂uchali jakiego艣 wyk艂adu.
Twarz mi poczerwienia艂a, kiedy zosta艂em do艣膰 demonstracyjnie poprowadzony wzd艂u偶 stoj膮cej grupy a偶 na prz贸d sali.
Indoktrynacj臋 prowadzi艂 wysoki, m艂ody m臋偶czyzna o poci膮g艂ej twarzy i rudawych w艂osach. Na nasz widok przerwa艂 i spyta艂:
鈥 O co chodzi?
Czu艂em si臋 gorzej ni偶 na scenie. By艂em okropnie spi臋ty i usi艂owa艂em wygl膮da膰 na prawdziwie skruszonego.
鈥 Dumny niewolnik, prosz臋 pana 鈥 odpar艂 treser z zaskakuj膮c膮 uraz膮 w g艂osie. 鈥 Trzeba by艂o nas trzech, 偶eby go wypchn膮膰 na scen臋 w ogrodzie鈥
鈥 Ach, tak 鈥 przerwa艂 mu wysoki rudzielec. Odnios艂em wra偶enie, 偶e te dwa s艂owa rozbrzmiewaj膮 przez chwil臋 w sali. Wszyscy potulni na pewno si臋 na mnie gapili. Ponownie spr贸bowa艂em dokona膰 analizy odczuwanego wstydu, niestety, nie doszed艂em do 偶adnych wniosk贸w.
鈥 Nie za wcze艣nie na dum臋, panie Slater? 鈥 spyta艂 rudy. A偶 si臋 wzdrygn膮艂em, gdy wypowiedzia艂 moje nazwisko. Przecie偶 nawet nie obejrza艂 tej ma艂ej misternej z艂otej bransoletki z tabliczk膮. Po prostu 艣wietnie. Nie o艣mieli艂em si臋 podnie艣膰 oczu, lecz k膮tem oka zauwa偶y艂em, 偶e m臋偶czyzna jest nie tylko wysoki, ale tak偶e zgrabnie muskularny i naturalnie opalony, jakby sp臋dza艂 ca艂e dnie, p艂ywaj膮c jachtem po morzu.
Widzia艂em szklane 艣ciany po obu stronach, za 艣cianami za艣 tkwili m臋偶czy藕ni i kobiety. Pewna liczba os贸b zebra艂a si臋 tak偶e za rudzielcem.
Wszyscy przygl膮dali si臋 mojej kl臋sce. Wiedzia艂em, 偶e ten niesamowity t艂umek to trenerzy, prawdziwe szychy Klubu, u 鈥 brani niemal wy艂膮cznie na czarno.
Nosili wysokie buty z czarnej sk贸ry, czarne sp贸dnice lub spodnie oraz bia艂e bluzki b膮d藕 koszule. Do haczyk贸w przy paskach mieli przypi臋te czarne rzemienie. Martin powiedzia艂 mi, 偶e w Edenie tylko najwa偶niejsze osoby ubieraj膮 si臋 w czarn膮 sk贸r臋. Przyznam, 偶e trenerzy robili na mnie wra偶enie.
M臋偶czyzna zacz膮艂 kroczy膰 przede mn膮 i jawnie mnie sobie ogl膮da艂. Z ca艂ej jego postawy i sposobu poruszania si臋 emanowa艂a w艂adza.
W lekkim szoku zauwa偶y艂em czworo stoj膮cych w rz臋dzie na prawo od niego wyra藕nie zaniepokojonych niewolnik贸w. Wszyscy patrzyli na zgromadzenie, niekt贸rzy mieli spocone twarze, inni byli zarumienieni. Ka偶de z czw贸rki mia艂o na piersiach albo brzuchach napisy wykonane mazakiem i 艣lady po rzemieniu. 鈥濵贸j gang 鈥 pomy艣la艂em pos臋pnie 鈥 tutejsi przest臋pcy鈥. Niezbyt dobrze zaczyna艂em.
Czu艂em si臋 jak w starodawnej szkole, do jakiej nigdy nie chodzi艂em鈥 Za chwil臋 nauczycielka w d艂ugiej sukni zaci膮gnie mnie pod tablic臋 i wych艂oszcze na oczach pozosta艂ych uczni贸w鈥
鈥 S艂ysza艂em o pa艅skim ma艂ym wyst臋pie w ogrodzie, panie Slater 鈥 o艣wiadczy艂 rudy trener. 鈥 O kr贸tkim pokazie, w kt贸rym zaprezentowa艂 si臋 pan nam na wybiegu. 鈥 鈥濿ybieraj膮 tych facet贸w ze wzgl臋du na g艂os鈥, oceni艂em w my艣lach. Facet by艂 gorszy ni偶 nauczycielka z powie艣ci Dickensa. Przepraszam, ale poprosz臋 zamiast tego tekstu Robinsona Crusoe鈥 鈥 Otrzyma艂by艣, m贸j drogi, tegoroczn膮 nagrod臋 za przedsi臋biorczo艣膰, gdyby艣my takie wr臋czali 鈥 ci膮gn膮艂 rudy. Lekko potrz膮sn膮艂em g艂ow膮, sugeruj膮c, i偶 wiem, 偶e zachowa艂em si臋 okropnie. Bo naprawd臋 si臋 zachowa艂em okropnie! 鈥 Tyle 偶e my tu nie potrzebujemy przedsi臋biorczo艣ci, Elliotcie 鈥 o艣wiadczy艂, podchodz膮c tak blisko, 偶e jego wzrost wyda艂 mi si臋 r贸wnie gro藕ny jak jego g艂os. Pomy艣la艂em z艂o艣liwie, 偶e tak wysokim m臋偶czyznom powinno si臋 w znieczuleniu wycina膰 po dziesi臋膰 centymetr贸w z ka偶dej nogi. 鈥 Jeste艣 niewolnikiem i najprawdopodobniej masz trudno艣ci z zapami臋taniem tego drobnego faktu. 鈥 Zamilk艂 na moment dla lepszego efektu. 鈥 Naszym zadaniem natomiast jest pom贸c ci w prze艂amaniu tej trudno艣ci, wykorzenieniu jej wraz z鈥 偶e tak powiem鈥 twoj膮 dum膮.
Ju偶 nie musia艂em si臋 stara膰 wygl膮da膰 na nieszcz臋艣liwego. By艂em nieszcz臋艣liwy. Ten cz艂owiek zdziera艂 ze mnie nag膮 sk贸r臋 centymetr po centymetrze. Cisza panuj膮ca w tej przekl臋tej sali szarpa艂a mi nerwy. Zn贸w do艣wiadczy艂em tego samego uczucia co na jachcie 鈥 wra偶enia, 偶e nie istnieje 偶adna rzeczywisto艣膰 poza t膮, kt贸ra mnie otacza. Zawsze by艂em z艂ym, ma艂ym ch艂opcem, kt贸rego trzeba jak najostrzej skarci膰鈥 I prawdziwy 艣wiat kszta艂towa艂 si臋 obecnie wok贸艂 tych prostych uczu膰.
Co gorsza, jedna z trenerek wyra藕nie si臋 we mnie zapatrzy艂a. No c贸偶, wiedzia艂em, 偶e dojdzie do tego pr臋dzej czy p贸藕niej. Musia艂em si臋 trzyma膰. Jednak s艂owo 鈥瀊ezbronny鈥 nabiera艂o w mojej g艂owie nowych znacze艅. Widzia艂em jej cie艅, czu艂em jej perfumy.
Zapachy i seks tworz膮 swego rodzaju beczk臋 prochu.
Widzia艂em jej wysokie buty, obcis艂e, pi臋knie dopasowane do kszta艂tu n贸g. S艂ysza艂em w艂asny oddech, uderzenia w艂asnego serca. (鈥濼rzymaj si臋, Elliotcie 鈥 powtarza艂em sobie. 鈥 Nie panikuj鈥). Trenerka by艂a wysoka, cho膰 nie tak du偶a jak g贸ruj膮cy nade mn膮 rudzielec, delikatna jak jej perfumy, o twarzy przyozdobionej welonem d艂ugich, ciemnobr膮zowych w艂os贸w.
Nieoczekiwanie rudy trener po艂o偶y艂 mi r臋k臋 na ramieniu i odwr贸ci艂 mnie ku sobie. Ju偶 nie widzia艂em pozosta艂ych niewolnik贸w, lecz na my艣l, 偶e stoj臋 ty艂em do nich, zamar艂o we mnie serce.
Patrz膮c na pod艂og臋, us艂ysza艂em subtelne klikanie i wiedzia艂em, 偶e trener odpina od pasa rzemie艅. No to teraz sobie popatrzycie, moja klaso!
Poczu艂em mi艂e, mocne smagni臋cia na udach i 艂ydkach. Sztuczka polega艂a na tym, by si臋 nie wzdrygn膮膰 ani nie wyda膰 偶adnego d藕wi臋ku. Potem trener szarpn膮艂 mn膮, obr贸ci艂 mnie i pchn膮艂 na kolana. Kl臋kaj膮c przed nim, wyci膮gn膮艂em r臋ce, ba艂em si臋 bowiem, 偶e upadn臋 na twarz.
Tym razem otrzyma艂em smagni臋cie w kark, czego zupe艂nie si臋 nie spodziewa艂em. Trener zaci膮艂 mnie tak mocno, 偶e musia艂em si臋 ugry藕膰 w j臋zyk, by nie krzykn膮膰. Dociera艂 do mnie zapach sk贸ry jego but贸w i spodni鈥 i nagle poca艂owa艂em jego buty, co mnie zdziwi艂o, szczeg贸lnie 偶e nikt mi tego nie poleci艂. W g艂owie mia艂em pustk臋.
鈥 No, du偶o lepiej 鈥 oceni艂 trener. 鈥 Wreszcie wydajesz si臋 obiecuj膮cy, mo偶e nawet masz styl. 鈥 By艂em w stanie 艂agodnego szoku. 鈥 Wsta艅, po艂贸偶 r臋ce na karku, tam, gdzie ich miejsce, i do艂膮cz do grupy innych ukaranych niewolnik贸w.
Dwa szybkie smagni臋cia i czeka艂o mnie nowe upokorzenie, gdy偶 do艂膮czy艂em do 鈥瀊andy dzikich鈥 i stoj膮c bez ruchu, patrzy艂em na 鈥瀔las臋鈥.
Przed sob膮 mia艂em rz臋dy 艣licznych cia艂, nagich ud, r贸偶owych cz艂onk贸w ukrytych w bujnej pl膮tanie 艂onowych w艂os贸w. I po raz pierwszy zobaczy艂em wszystkie szklane 艣ciany pokoj贸w obserwacyjnych, zar贸wno na naszym pi臋trze, jak i wy偶ej. Wsz臋dzie widzia艂em pe艂no skupionych twarzy przedstawicieli obu p艂ci.
Piekielna widownia. W dodatku ch艂osta jeszcze si臋 nie sko艅czy艂a. Nast膮pi艂a nowa seria smagni臋膰 rzemieniem trenera. I zn贸w usi艂owa艂em si臋 nie wycofa膰 ani nie narobi膰 ha艂asu.
Pr贸bowa艂em nad sob膮 zapanowa膰, odzyska膰 wewn臋trzny spok贸j, zwalczy膰 poczucie w艂asnej kompletnej znikomo艣ci i r贸wnocze艣nie jako艣 si臋 wszystkiemu podda膰. B贸l przyprawia艂 mnie o mrowienie i rozgrzewa艂.
W pewnym momencie zobaczy艂em po prawej stronie 鈥瀖oj膮鈥 wysok膮 trenerk臋, 艣wiat艂o i cie艅 na jej nieco kanciastej twarzy, niezmiernie du偶e br膮zowe oczy. Cudowna, absolutnie cudowna!
Serce wyrywa艂o mi si臋 z piersi. I co z tego? Innych m臋skich niewolnik贸w te偶 z艂amali, prawda?
鈥 Jak si臋 miewa twoja duma, Elliotcie? 鈥 spyta艂 rudy trener, podchodz膮c i staj膮c przede mn膮. Podni贸s艂 rzemie艅, roz艂o偶y艂 go na ca艂膮 d艂ugo艣膰, napr臋偶y艂 i przy艂o偶y艂 do moich ust.
Poca艂owa艂em rzemie艅, tak jak katolicy ca艂uj膮 krucyfiks wyk艂adany w ko艣ciele w Wielki Pi膮tek. Dotkn膮wszy sk贸ry, poczu艂em ciep艂o na wargach.
Dost膮pi艂em osobliwej chwili ca艂kowitego wyzwolenia, ale nie odsuwa艂em jeszcze warg od rzemienia. W g艂owie mi si臋 kr臋ci艂o. Ca艂y op贸r rozp艂yn膮艂 si臋 w cieple.
Nawet nie spojrza艂em na rudow艂osego, lecz chyba zawa偶y艂, 偶e prze偶y艂em co艣 wa偶nego. Gdy trener zabra艂 rzemie艅 i odsun膮艂 si臋 na lewo ode mnie, odnios艂em wra偶enie, 偶e odzyskuj臋 przytomno艣膰.
Wtedy wpad艂em na kolejny z lekkomy艣lnych 鈥瀙rzymusowych鈥 pomys艂贸w, podobnych decyzji, kt贸r膮 podj膮艂em na pomo艣cie, patrz膮c na t艂um. Tym razem spojrza艂em na trenerk臋, w dodatku tylko na sekund臋; nie s膮dz臋, by rudzielec w og贸le to zauwa偶y艂.
Dla takiej twarzy jak jej m贸g艂bym umrze膰. Spu艣ci艂em wzrok bez poruszania g艂ow膮. Przed oczyma nieco mi si臋 za膰mi艂o.
鈥 Odb臋dziemy teraz ma艂膮 lekcj臋 unoszenia tego podbr贸dka i otwartego spogl膮dania na swoich pos艂usznych towarzyszy 鈥 mrukn膮艂 rudy trener. Uzna艂em, 偶e to nic trudnego, i popatrzy艂em na reszt臋 niewolnik贸w dok艂adnie tak, jak sobie za偶yczy艂. 鈥 Ca艂a klasa patrzy na ukaranych kandydat贸w 鈥 podj膮艂 i wszystkie oczy wpi艂y si臋 w 鈥瀏ang pi臋ciorga鈥. 鈥 Wr贸cimy teraz do tematu naszych zaj臋膰, jakby nic nam ich nie przerwa艂o
鈥 kontynuowa艂 rudow艂osy. 鈥 A je偶eli kto艣 z tej grupki odwa偶y si臋 cho膰by poruszy膰 mi臋艣niem albo wyda膰 d藕wi臋k skargi czy cierpienia, zn贸w b臋dziemy zmuszeni przerwa膰.
Wielkimi krokami odszed艂 ode mnie i ruszy艂 ku pierwszemu rz臋dowi pos艂usznych niewolnik贸w. Po raz pierwszy zobaczy艂em go w ca艂ej okaza艂o艣ci. Tak, by艂 m臋偶czyzn膮 wyj膮tkowo wysokim, mia艂 bardzo szerokie bary przy stosunkowo w膮skiej klatce piersiowej i szop臋 rudych w艂os贸w. Bia艂a jedwabna koszula o bufiastych r臋kawach i koronce zdobi膮cej mankiety przywodzi艂a na my艣l pirack膮 bluz臋.
Dra艅 by艂 te偶 naturalnie niesamowicie przystojny, jedynie jego oczy niemal ca艂kowicie nikn臋艂y pod krzaczastymi brwiami, b艂yskaj膮c 鈥 jak pisz膮 w romansach 鈥 鈥瀗iczym 偶arz膮ce si臋 w臋gle鈥.
鈥 Jak wspomnia艂em przed nasz膮 nieszcz臋sn膮 przerw膮 鈥 zacz膮艂 bardzo, bardzo powoli 鈥 stanowicie obecnie w艂asno艣膰 Klubu. Istniejecie dla jego cz艂onk贸w, dla przyjemno艣ci, kt贸r膮 odczuwaj膮, patrz膮c na was, dotykaj膮c was, ch艂oszcz膮c lub upokarzaj膮c. B臋d膮 robi膰 z wami, co im si臋 偶ywnie spodoba. Nie macie tu 偶adnej to偶samo艣ci poza statusem niewolnika. Ka偶de z was otrzyma indywidualnego trenera, kt贸ry b臋dzie go karmi艂, 膰wiczy艂 i o niego dba艂.
M贸wi艂 teraz nie tylko cicho, ale prawie przyja藕nie.
Widzia艂em jednak, 偶e niewolnicy kr臋c膮 si臋 niespokojnie na swoich miejscach. Gdy na nich patrzy艂, posy艂ali mu ukradkowe spojrzenia. Mo偶e niekt贸rych z nich sytuacja zaczyna艂a przerasta膰, poniewa偶 dawno nie uprawiali seksu. Pewnie mo偶na wytrzyma膰 ca艂e dwa lata bez seksu i na koniec umrze膰 po za艂amaniu nerwowym. Jaki scenariusz m贸g艂 by膰 gorszy od tego? Nale偶e膰 do grupy buntownik贸w? Bardzo 艣mieszne.
鈥 B臋dziecie tu r贸wnie偶 uczeni 鈥 podj膮艂. 鈥 Uczeni i kszta艂ceni. Trenerzy, kt贸rych wok贸艂 siebie widzicie鈥 z wasz膮 艣wiadom膮 wsp贸艂prac膮 lub bez niej鈥 odkryj膮 to, czego si臋 wstydzicie, co was podnieca, co was os艂abia b膮d藕 wzmacnia, wszystkie wasze zalety i wady. Odkrywaj膮c siebie, zaczniecie sprawia膰 wi臋ksz膮 przyjemno艣膰 swoim panom, czyli cz艂onkom Klubu. Wiemy, 偶e potrzebujecie kar, 偶e za nimi t臋sknicie, 偶e musicie zosta膰 ukarani. Mo偶e w obecnej chwili jeste艣cie przestraszeni i macie wyrzuty sumienia, lecz przecie偶 dobrowolnie przyj臋li艣cie status niewolnika i zaoferowali艣cie si臋 nam na eleganckiej aukcji sami lub poprzez najlepszych na rynku po艣rednik贸w鈥 Weszli艣cie w jeden z bardziej interesuj膮cych i zachwycaj膮cych uk艂ad贸w, jakich mo偶e dostarczy膰 sama natura. B臋dziecie tu pracowa膰 niezmordowanie i dzi臋ki temu otrzymacie to, czego zawsze pragn臋li艣cie 鈥 w formach, kt贸rych nigdy sobie nawet nie wyobra偶ali艣cie. Wszystkie wasze najdziksze marzenia zostan膮 poddane oczyszczaj膮cym pr贸bom. Pami臋tajcie, 偶e zawsze najwa偶niejsza jest przyjemno艣膰 waszych pan贸w i waszego trenera, kt贸ry tych pan贸w reprezentuje i kt贸ry dok艂adnie wie, czego oni pragn膮. Celem waszego szkolenia w Klubie jest doskonalenie was dla dobra waszych pan贸w. Nigdy nie zapominajcie, 偶e Klub istnieje po to, by zaspokaja膰 ich pragnienia, pragnienia pan贸w i pa艅, czyli go艣ci Klubu. 鈥 Przerwa艂 i przez pewien czas kroczy艂 tylko powoli przed rz臋dem kandydat贸w, odwr贸cony do mnie szczup艂ymi plecami, za艂o偶ywszy ramiona na piersi. Rzemie艅 zwisa艂 mu z paska. Widzia艂em, 偶e niekt贸rzy niewolnicy dr偶膮, a jeden z m臋偶czyzn blisko mnie zacz膮艂 cicho poj臋kiwa膰. 鈥 Na pewno was ucieszy, cho膰 pewnie i wprawi w zak艂opotanie fakt 鈥 podj膮艂 trener 鈥 偶e staniecie si臋 obiektem nieprzerwanej uwagi, 偶e b臋dziecie pracowa膰 ci膮gle i niezmordowanie. W nowym sezonie go艣cimy u siebie oko艂o trzech tysi臋cy cz艂onk贸w. Obecnie nasze apartamenty i sypialnie wype艂nione s膮 w trzech czwartych. Pi臋kno, r贸偶norodno艣膰, intensywno艣膰 dozna艅鈥 tych trzech rzeczy oczekuj膮 nasi go艣cie, a ich apetyt jest nienasycony. Nigdy nie poczujecie si臋 zaniedbani przez go艣ci Klubu. 鈥 Spr贸bowa艂em sobie wyobrazi膰, 偶e stoj臋 w grupie i s艂ucham tych s艂贸w wraz z innymi, a nie z boku, 偶e nie zbzikowa艂em w ogrodzie, 偶e osi膮gam niesamowite post臋py w szkoleniu鈥 鈥 Oczywi艣cie, zadbamy o wasze zdrowie 鈥 kontynuowa艂 rudzielec. 鈥 Posi艂ki b臋dziecie otrzymywa膰 trzy razy dziennie, czasami w obecno艣ci waszych pan贸w i pa艅, innymi razy prywatnie. Czekaj膮 was masa偶e, k膮piele, 膰wiczenia. B臋dziecie si臋 opala膰 i smarowa膰. 呕adna kara nie spowoduje fizycznych obra偶e艅. Waszej sk贸ry nikt nie naruszy, nie przypali ani nie zniszczy. Prawie w ka偶dej sytuacji pozostaniecie pod nadzorem, wasi trenerzy b臋d膮 zawsze pod r臋k膮. Jak dot膮d w Edenie nie dosz艂o do 偶adnego wypadku i ze wszystkich si艂 postaramy si臋, by nigdy 偶aden si臋 tu nie przydarzy艂. Z drugiej strony jednak nie zapominajcie, 偶e waszym wy艂膮cznym zadaniem jest dawanie innym przyjemno艣ci i z tego wzgl臋du mo偶ecie niejednokrotnie zosta膰 wych艂ostani, upokorzeni i bezlito艣nie pobudzani seksualnie. Powtarzam, jeste艣cie wy艂膮cznie przedmiotem rozrywki鈥 takiej, jakiej pragn膮 wasi panowie i panie.
Zatrzyma艂 si臋 przede mn膮, nadal odwr贸cony do mnie plecami. Zobaczy艂em, 偶e wyci膮ga r臋k臋 i dotyka piersi niskiej niewolnicy, kt贸ra wygl膮da艂a na strasznie zdenerwowan膮.
Dziewczyna p艂aka艂a, po subtelnej buzi sp艂ywa艂y 艂zy, a jej ca艂e cia艂o wydawa艂o si臋 wygina膰 ku trenerowi, kt贸ry przesuwa艂 palcem w d贸艂, po jej ma艂ym brzuchu.
鈥 Tak, zostali艣cie ju偶 wszyscy zaprezentowani cz艂onkom Klubu 鈥 podj膮艂, cofaj膮c si臋 o krok. 鈥 Dzi艣 wieczorem jednak偶e poka偶ecie si臋 im dok艂adniej, w spos贸b bardziej imponuj膮cy, w wyj膮tkowych przedstawieniach, w kt贸rych zagracie g艂贸wne role.
Czy to dotyczy艂o nas wszystkich?! Co, do diab艂a, si臋 z nami stanie?!
鈥 Aby was do tego wyst臋pu przygotowa膰, aby was przygotowa膰 do ca艂ego waszego szkolenia, wybior膮 was teraz trenerzy, kt贸rzy starannie przestudiowali wasze cechy i charaktery. Od momentu wyboru traficie do stajni regularnych niewolnik贸w danego trenera czy trenerki. Indywidualny trener pozna was lepiej ni偶 wy sami, b臋dzie nadzorowa艂 wasze zachowanie, wasz膮 kondycj臋 fizyczn膮, b臋dzie dogl膮da膰 waszych 膰wicze艅 i specjalnego szkolenia, prowadzi膰 rozmowy z go艣膰mi, kt贸rzy poprosz膮 o spotkanie z kt贸rym艣 z was i o wasze us艂ugi. Trener nauczy was dyscypliny, zajmie si臋 waszym rozwojem i doskonaleniem, a偶 staniecie si臋 pe艂noprawnymi niewolnikami Klubu. W tym momencie musz臋 was ostrzec, 偶e je艣li uwa偶ali艣cie si臋 za dobrze wyszkolonych, je艣li s膮dzili艣cie, 偶e sk贸rzany pagaj i rzemie艅, trener, pan czy pani niczym nie zdo艂aj膮 was zaskoczy膰鈥 w takim wypadku鈥 czeka was naprawd臋 sporo nauki w Klubie. Podczas najbli偶szych kilku miesi臋cy szkolenia mo偶ecie si臋 spodziewa膰 serii wstrz膮s贸w. A zatem: oczekujcie niespodziewanego i pog贸d藕cie si臋 z faktem, 偶e od tej pory wasz umys艂 i cia艂o ca艂kowicie nale偶膮 do innych. Je偶eli oka偶ecie si臋 sk艂onni do wsp贸艂pracy, czyli poddacie si臋 swojemu trenerowi we wszystkich mo偶liwych sferach 偶ycia, wtedy tutejsza egzystencja stanie si臋 dla was znacznie 艂atwiejsza, lecz鈥 w gruncie rzeczy wasza wsp贸艂praca nie jest nam potrzebna, poniewa偶 wszystko, co ma si臋 zdarzy膰, i tak si臋 wydarzy.
鈥 Obowi膮zkowa od tej chwili 鈥 kontynuowa艂, podnosz膮c w tym momencie g艂os i patrz膮c na nas, ukaranych 鈥 jest absolutna cisza z waszej strony i ca艂kowite pos艂usze艅stwo, wasza kompletna uleg艂o艣膰 wobec wszystkich decyzji waszego trenera i waszych pan贸w, czyli waszych zwierzchnik贸w. Stanowicie na tej wyspie najni偶sz膮 kast臋, wi臋c b臋dziecie s艂u偶y膰 tak偶e w kuchni lub pracowa膰 w ogrodzie. Jeste艣cie prawdziwymi niewolnikami, nasz膮 w艂asno艣ci膮 i nie wolno wam przez ca艂y okres pobytu wykona膰 najdrobniejszego nawet ruchu, gestu czy wypowiedzie膰 s艂贸w鈥 albo ich odm贸wi膰, gdy zostaniecie o nie poproszeni鈥 kt贸re kto艣 m贸g艂by zinterpretowa膰 jako objaw niepos艂usze艅stwa czy dumy. Jednak najgorsza z waszej strony 鈥 doda艂, obracaj膮c si臋 do reszty niewolnik贸w 鈥 b臋dzie cho膰by najmniejsza sugestia, 偶e nie wspomn臋 o pr贸bie, ucieczki. Wszystkie b艂agania o uwolnienie b臋d膮 karane z r贸wn膮 surowo艣ci膮 jak pr贸ba ucieczki. Czy potrzebuj臋 dodawa膰, 偶e st膮d i tak nie spos贸b si臋 wydosta膰? Co do samej kary, jej okres nie zalicza si臋 do czasu z waszego kontraktu, wi臋c cz臋sto karani zostan膮 u nas d艂u偶ej ni偶 na okres zakontraktowany, czyli d艂u偶ej ni偶 na przyk艂ad pierwotnie planowane dwa lata.
Zatrzyma艂 si臋 i znowu odwr贸ci艂 do naszej pi臋cioosobowej grupki. Czu艂em na sobie jego wzrok, chocia偶 ci膮gle spogl膮da艂em gdzie艣 obok niego, przed siebie, podobnie jak 艣liczna zap艂akana czarnow艂osa niewolnica.
Nie mog艂em te偶 dojrze膰 wysokiej ciemnow艂osej trenerki. Dok膮d posz艂a? Prawdopodobnie mia艂a prawo porusza膰 si臋 po sali jak wolny cz艂owiek, podczas gdy ja sta艂em si臋 tutaj je艅cem. My艣l o tej r贸偶nicy mi臋dzy nami nieco mnie przerazi艂a.
Rudy trener zbli偶y艂 si臋 do mnie.
Widzia艂em mi臋kki, l艣ni膮cy jedwab jego koszuli, ma艂y pasek koronki na mankiecie otaczaj膮cym jego du偶y przegub. Od stania bola艂y mnie nogi. Usi艂owa艂em utrzyma膰 r贸wnowag臋, tym 鈥 czasem rudzielec przechadza艂 si臋 przed nami w t臋 i z powrotem. Ponownie us艂ysza艂em czyje艣 ciche j臋ki.
鈥 Przyznam jednak, 偶e rzadko miewamy takie problemy 鈥 podj膮艂 trener. 鈥 Cz臋stsza, jak sami zauwa偶yli艣cie na podstawie naszego ma艂ego pokazu, jest duma. Zdarza si臋 te偶 up贸r czy odruchowy bunt, tak jak dzisiaj. Ta pi膮tka niepos艂usznych niewolnik贸w straszliwie si臋 zha艅bi艂a, zanim jeszcze zacz臋li w艂a艣ciw膮 s艂u偶b臋 w Edenie.
Przerwa艂 ponownie, stan膮艂 przed nasz膮 grupk膮 i ogl膮da艂 nas jednego po drugim. W tym momencie wtoczono du偶y metalowy przedmiot. Paskudnie wygl膮da艂. Bia艂y podest na ci臋偶kich ko艂ach, od kt贸rego odchodzi艂y grube stalowe pr臋ty stanowi膮ce wsparcie dla wysokiej i d艂ugiej od ko艅ca do ko艅ca poprzeczki. Ca艂o艣膰 przypomina艂a nieco sklepowy stojak z wieszakami na odzie偶. Tyle 偶e przedmiot z pewno艣ci膮 nie zosta艂 przeznaczony dla ubra艅. Pr臋ty by艂y zbyt strzeliste i zbyt grube, z poprzeczki za艣 zwisa艂y ogromne haki.
Rudy zerkn膮艂 na przedmiot i ruszy艂 do pierwszej osoby z grupy ukaranych niewolnik贸w po mojej prawej stronie.
鈥 Jessica 鈥 powiedzia艂, po czym szybko wyrecytowa艂: 鈥 Niepos艂usze艅stwo, przera偶enie, kulenie si臋 ze strachu, ucieczka na czworakach przed badaj膮cymi! 鈥 Jego ton 艣wiadczy艂 o pogardzie. Znowu us艂ysza艂em j臋ki. 鈥 Pi臋膰 dni w kuchni. B臋dziesz na kolanach czy艣ci膰 naczynia i patelnie, staniesz si臋 zabawk膮 dla pracownik贸w kuchni. Ten czas powinien wystarczy膰 na zrozumienie prawdziwego celu.
Strzeli艂 palcami i do niewolnicy natychmiast podesz艂o kilku treser贸w. Jessica zacz臋艂a g艂o艣no lamentowa膰.
M臋偶czy藕ni natychmiast obr贸cili niewolnic臋 g艂ow膮 do do艂u i przytrzymali j膮 za nogi. Jej w艂osy szura艂y po ziemi. Na kostkach n贸g za艂o偶ono jej kajdanki z bia艂ej sk贸ry po艂膮czone paskiem i za ten pasek powieszono dziewczyn臋 na haku.
鈥To mi si臋 nie mo偶e przydarzy膰 鈥 pomy艣la艂em od razu. 鈥 Nie mog臋 tak zawisn膮膰 do g贸ry nogami!鈥
Oczywi艣cie nikt nie zamierza艂 da膰 mi wyboru. By艂em w grupie skazanych. Pozosta艂o mi tylko sta膰 nieruchomo i czeka膰. Jessice jeden z treser贸w kwiecistym pismem wypisa艂 na plecach s艂owo 鈥瀔uchnia鈥.
Rudow艂osy trener gani艂 ju偶 kolejnego niewolnika.
鈥 Eric 鈥 powiedzia艂 鈥 za up贸r, niech臋膰 do wype艂niania najprostszych nawet rozkaz贸w tresera otrzymujesz kar臋 pi臋ciu dni w stajniach, gdzie b臋dziesz oporz膮dza艂 konie i staniesz si臋 wierzchowcem dla innych stajennych. Taka kara powinna wystarczy膰.
Gdy rudzielec sko艅czy艂 m贸wi膰, dostrzeg艂em k膮tem oka, jak owego Erica 鈥 pot臋偶nego m臋偶czyzn臋 鈥 treserzy podnie艣li r贸wnie 艂atwo jak jego poprzedniczk臋 i ju偶 po chwili r贸wnie偶 wisia艂 za kostki na haku.
Serce bi艂o mi szybciej na my艣l o czekaj膮cej mnie nied艂ugo k艂opotliwej przysz艂o艣ci. Tak, za chwil臋 powiesz膮 mnie za nogi i co wtedy? Pi臋膰 dni poza nawiasem! Och, nie, czas zadzwoni膰 do domu. Nast膮pi艂o przeci膮偶enie obwod贸w! Wadliwe wyposa偶enie! Przepali艂y si臋 bezpieczniki!
鈥 Eleanor. Samowola, niezale偶no艣膰, wielka duma, okropny, gburowaty stosunek do go艣ci. 鈥 Treserzy podeszli do blondynki, ju偶 wcze艣niej zakneblowanej paskiem czarnej sk贸ry, szybko j膮 podnie艣li i powiesili. 鈥 Pi臋膰 dni w pralni. Przyda ci si臋 nauka prania i prasowania 鈥 podsumowa艂 trener, pisz膮c s艂owo 鈥瀙ralnia鈥 na 艂adnych plecach niewolnicy.
Zakr臋ci艂o mi si臋 w g艂owie. Obok mnie pozosta艂 jeszcze tylko jeden krn膮brny niewolnik. A potem? Kuchnia, stajnie鈥 ach, nie. Nie, niech mi si臋 to nie przydarzy! Poprosz臋 o zmian臋 w scenariuszu.
Po swojej lewej stronie zobaczy艂em znowu wysok膮 trenerk臋. Poczu艂em jej perfumy. Us艂ysza艂em stukanie ma艂ych, delikatnych n贸偶ek na obcasach.
鈥 Gregory 鈥 mrukn膮艂 rudzielec. 鈥 Bardzo m艂ody, bardzo g艂upi i ogromnie lekkomy艣lny. Jest raczej niezdarny i nerwowy ni偶 rozmy艣lnie niech臋tny鈥
Niewolnik lamentowa艂 g艂o艣no i bez skr臋powania.
鈥 Pi臋膰 dni s艂u偶by wraz z pokoj贸wkami powinno ci pom贸c i wyleczy膰 ci臋 z nerwowo艣ci. Szkolenie ze szmat膮 i miot艂膮 na pewno ci nie zaszkodzi.
Sta艂em teraz samotnie, przygl膮daj膮c si臋 wieszaniu Gregory鈥檈go 鈥 m艂odziutkiego Mulata z czarnymi kr贸tkimi loczkami.
Niewolnicy wisieli spokojnie, ze z艂o偶onymi r臋koma. Jedynie zakneblowana Eleanor wierci艂a si臋 szale艅czo mimo powtarzanych co jaki艣 czas uderze艅 paskiem.
鈥 Elliott 鈥 powiedzia艂 w ko艅cu trener, unosz膮c m贸j podbr贸dek. 鈥 Dumny, samowolny, zbyt du偶a indywidualno艣膰 jak na gusta tutejszych pa艅 i pan贸w.
To by艂o niezno艣ne. Podejrzewa艂em, 偶e sukinsyn zaraz si臋 roze艣mieje.
Wcze艣niej jednak us艂ysza艂em kobiecy g艂os.
鈥 Richardzie, chc臋 go dla siebie 鈥 szepn臋艂a wysoka trenerka.
Tryb awaryjny dla wszystkich uk艂ad贸w! Przepalenie izolacji obwod贸w! Za chwil臋 wszystko stanie w ogniu.
Trenerka podesz艂a bli偶ej. Poczu艂em s艂odkie kwiatowe perfumy, k膮tem oka dostrzeg艂em jej ciemny kszta艂t, ostre kr膮g艂o艣ci w膮skich bioder, spiczaste piersi.
鈥 Wiem, 偶e go chcesz 鈥 odpar艂 cicho rudy dra艅 鈥 ale kara鈥
鈥 Daj mi go 鈥 upiera艂a si臋. Jej g艂os pie艣ci艂 moj膮 szyj臋 jak aksamitna r臋kawiczka. 鈥 Przed chwil膮 w biurze zrobi艂am dla jednego niewolnika wyj膮tek, poniewa偶 wiedzia艂am, 偶e to najdoskonalsze wyj艣cie. Wiesz, 偶e najlepiej sobie z nim poradz臋.
Zje偶y艂y mi si臋 wszystkie w艂oski na ciele. Rozr贸偶ni艂em zapach. By艂a to woda Chanel, kt贸ra dociera艂a do mnie kr贸tkimi falami, jakby wraz z pulsem kobiety.
鈥 Liso, tamten wyj膮tek by艂 twoim przywilejem鈥 Ja jednak jestem Panem Kandydat贸w, a ten przypadek jest rutynowy. 鈥 Wi臋c mia艂a na imi臋 Lisa. A偶 si臋 skr臋ca艂em w 艣rodku, jednak nie poruszy艂em si臋 nawet o milimetr. M臋偶czyzna ponownie dotkn膮艂 d艂oni膮 mojego podbr贸dka i uni贸s艂 go. 鈥 Elliotcie 鈥 podj膮艂.
鈥 Mam prawo pierwszego wyboru, Richardzie 鈥 naciska艂a trenerka nieco bardziej szorstko. 鈥 I chcia艂abym go dokona膰 w艂a艣nie teraz. 鈥 Podesz艂a bli偶ej, jej koronkowa bluzka niemal dotyka艂a mojego ramienia. Poczu艂em, 偶e za chwil臋 wybuchn臋. Patrzy艂em na jej obcis艂膮 kr贸tk膮 sp贸dniczk臋 z czarnej sk贸ry i na d艂ugie smuk艂e r臋ce. Wspania艂e r臋ce 鈥 jak r臋ce 艣wi臋tych w ko艣cio艂ach.
鈥 Oczywi艣cie, 偶e tak 鈥 odpar艂 rudy. 鈥 Mo偶esz go ju偶 wybra膰鈥 tak, naturalnie, lecz i tak zostanie ukarany przed rozpocz臋ciem szkolenia. 鈥 Ci膮gle trzyma艂 m贸j podbr贸dek, studiuj膮c moj膮 twarz. Przesun膮艂 mi kciukiem po policzku. W g艂owie wci膮偶 mia艂em pustk臋. 鈥 Elliotcie, popatrz na mnie 鈥 poleci艂.
鈥Spokojnie鈥, powiedzia艂em sobie w my艣lach. Trzeba spojrze膰 na tego mi艂ego cz艂owieka. G艂臋boko osadzone szare oczy, energia, swoboda, humor.
鈥 Pos艂uchajmy g艂osu naszego dumnego kandydata 鈥 stwierdzi艂, ledwie poruszaj膮c wargami, niemal telepatycznie. Sta艂 tak blisko mnie, 偶e z 艂atwo艣ci膮 m贸g艂by mnie poca艂owa膰. 鈥 Patrz膮c mi w oczy, powiedz bardzo szczerze, 偶e 偶a艂ujesz ha艅by, kt贸r膮 na siebie sprowadzi艂e艣. 鈥 By艂em kompletnie zagubiony. 鈥 No wi臋c?
鈥 Przepraszam, panie 鈥 us艂ysza艂em swoj膮 cich膮 wypowied藕. Nie藕le jak na kogo艣, kto umar艂 pi臋膰 minut temu. Jednak ten dra艅 na pewno wiedzia艂, jak strasznie si臋 czu艂em zmuszony patrze膰 mu prosto w twarz i wymawia膰 te s艂owa, a r贸wnocze艣nie k膮tem oka dostrzega膰 jej cie艅 i wci膮ga膰 nosem jej perfumy.
Zauwa偶y艂em b艂ysk w jego oczach, na moment zadr偶a艂y mu powieki.
鈥 Poradz臋 sobie z nim, Richardzie鈥 鈥 o艣wiadczy艂a Lisa jeszcze ostrzej.
Na sekund臋 zamkn膮艂em oczy. Czy chcia艂em, by ta kobieta zwyci臋偶y艂a w tej bitwie? Czego w艂a艣ciwie pragn膮艂em? I co oznacza艂y moje pragnienia?
鈥 Zawrzyjmy uk艂ad 鈥 zaproponowa艂 rudzielec, nadal mocno przyciskaj膮c swoj膮 d艂o艅 do mojej twarzy. Bada艂 mnie wzrokiem niczym naukowy okaz. 鈥 Ukarzemy ci臋, m艂ody cz艂owieku, tylko trzydniow膮 prac膮 przy czyszczeniu toalet, a potem trafisz do Lisy Perfekcjonistki, tak jak sobie twoja nowa trenerka 偶yczy.
鈥 Richardzie! 鈥 szepn臋艂a kobieta. Jawnie t艂umi艂a w sobie gniew.
Moja nowa osobista trenerka! Ta zagadkowa dama by艂a moj膮 przysz艂o艣ci膮, o kt贸rej mog臋 rozmy艣la膰 przez trzy dni w toaletach, o ile b臋d臋 jeszcze w stanie o czym艣 my艣le膰.
鈥 Jeste艣 bardzo szcz臋艣liwym m艂odzie艅cem, Elliotcie 鈥 oznajmi艂 trener Richard. Wyra藕nie dr偶a艂em. Po co ci膮gle mia艂em to ukrywa膰? 鈥 Panna Perfekcjonistka pierwsza wybiera niewolnika spo艣r贸d nowo przyby艂ych. Jej wybra艅cy nale偶膮 do najwspanialszych artyst贸w Klubu. Je艣li jednak uzna, 偶e si臋 co do ciebie pomyli艂a, b臋dziesz si臋 modli艂 o wi臋cej kar w toaletach.
Lisa stan臋艂a przede mn膮, lecz nadal nie mia艂em 艣mia艂o艣ci oderwa膰 oczu od twarzy Richarda. Tym niemniej k膮tem oka widzia艂em, 偶e jest delikatn膮 kobiet膮, a jej ciemne faliste w艂osy skojarzy艂y mi si臋 teraz bardziej z p艂aszczem ni偶 z woalem. Du偶e ciemne oczy wwierca艂y si臋 we mnie.
By艂o w niej co艣 jeszcze, co艣, czego nie potrafi艂em zdefiniowa膰. Nigdy nie wierzy艂em, 偶e ludzie maj膮 aury, 偶e wysy艂aj膮 wibracje. A jednak od Lisy emanowa艂a jaka艣 pierwotna si艂a. Czu艂em j膮. Czu艂em wszystko. Jakby wydawa艂a d藕wi臋ki, kt贸rych ludzkie ucho nie jest w stanie 艣wiadomie us艂ysze膰.
Kiedy rudy trener rozkaza艂 g艂o艣niej: 鈥濼rzy dni czyszczenia toalet鈥, kobieta wyci膮gn臋艂a obie r臋ce i po艂o偶y艂a je na bokach mojej g艂owy. Jej dotyk wyda艂 mi si臋 niesamowity i natychmiast na ni膮 popatrzy艂em. Dozna艂em szoku.
By艂a naprawd臋 艣liczna. Twarz o pi臋knych rysach i wspania艂ej cerze, lekko wyd臋te czerwone usta, oczy wyra偶aj膮ce absolutn膮 niewinno艣膰.
Znowu zakr臋ci艂o mi si臋 w g艂owie. Nie znios臋 tortury z jej r臋ki, nie mog臋 do niej nale偶e膰! Jej krucho艣膰 przyprawia艂a mnie o skrajn膮 bezsilno艣膰. Jednocze艣nie ledwo ju偶 panowa艂em nad swoim cz艂onkiem. Nigdy chyba nie mia艂em tak pot臋偶nego wzwodu. Lisa na pewno o tym wiedzia艂a. Taka kobieta nie potrafi艂aby przeoczy膰 mojej reakcji.
Nagle zdj臋艂a r臋ce z mojej twarzy.
Dostrzeg艂em zbli偶aj膮cych si臋 do mnie treser贸w w bia艂ych sk贸rach, lecz nie potrafi艂em skoncentrowa膰 si臋 nawet na strachu. Podnie艣li mnie i odwr贸cili do g贸ry nogami.
By艂em zdziwiony, po prostu zdziwiony, 偶e to jednak zrobili, psiakrew, ale niemal nic nie widzia艂em, nie mog艂em si臋 skupi膰鈥 G艂adkie sk贸rzane kajdanki zacisn臋艂y si臋 na moich kostkach i zawis艂em na haku.
Mazak przesun膮艂 si臋 po moich plecach. Szybko straci艂em rachub臋 stawianych liter, kt贸re i tak nie mia艂y dla mnie 偶adnego sensu. Rozpaczliwie usi艂owa艂em powstrzyma膰 ko艂ysanie cia艂a. Krew nap艂yn臋艂a mi do g艂owy.
Wtedy wpad艂em w panik臋. Zacz膮艂em wariowa膰. Jednak m贸j strach niczego nie zmienia艂, gdy偶 by艂em zupe艂nie bezsilny i nie mog艂em nic na to poradzi膰. Metalowy wieszak z hakami zaskrzypia艂 i ruszy艂. Wywo偶ono nas. Moja sytuacja by艂a prosta, cho膰 straszliwie niezno艣na.
G艂os trenera zad藕wi臋cza艂 na po偶egnanie. Rudzielec wyja艣ni艂, 偶e ukarani kandydaci b臋d膮 pracowa膰 i spa膰 w warunkach najbardziej niewygodnych z mo偶liwych, 偶e ich kara jest sroga, zadania oka偶膮 si臋 nu偶膮ce i nikomu nie sprawi膮 przyjemno艣ci. W ci膮gu najbli偶szych dni ca艂a grupa 鈥瀙otulnych鈥 odwiedzi ka偶de z pi臋ciorga i przypatrzy si臋 ich pracowitemu 偶yciu, dzi臋ki czemu zobaczycie, jakie s膮 skutki niepos艂usze艅stwa.
Wieziono nas ku otwartym drzwiom. Czu艂em, 偶e ca艂e cia艂o mam spuchni臋te. Klub po艂yka艂 nas jak olbrzymie usta. Wisz膮c g艂ow膮 w d贸艂, odnosi艂em wra偶enie, 偶e wkraczamy do innego wymiaru. Pr贸bowa艂em nie patrze膰 na odwr贸con膮 sal臋 z odwr贸conymi uczestnikami zebrania.
鈥 Teraz 鈥 us艂ysza艂em 鈥 trenerzy mog膮 sobie wybra膰 niewolnik贸w.
LISA
Musieli go oczywi艣cie wys艂a膰 pod schody, prawda? Kto w og贸le powymy艣la艂 te wszystkie regu艂y i srogie kary?! Richard mia艂 racj臋, sytuacja by艂a rutynowa, nawet je艣li nie zdarzy艂a si臋 wcze艣niej.
Zrobi艂a si臋 dwudziesta pierwsza, gdy w ko艅cu zamkn臋艂am za sob膮 drzwi sypialni.
Zmierzcha艂o, zas艂onami targa艂 przyjemny nocny wietrzyk, kt贸ry zawsze ch艂odzi艂 nasz膮 wysp臋. Dlaczego dzi艣 nie ch艂odzi艂 rozpalaj膮cego mnie od wewn膮trz gor膮ca?
Przy k膮pieli mia艂o mi us艂ugiwa膰 dwoje moich ulubionych niewolnik贸w, Lorna i Michael, oboje jasnow艂osi, niewysocy i absolutnie cudowni. Ju偶 zd膮偶yli pozapala膰 lampy.
Nalali te偶 wod臋, tak膮 jak lubi臋, przygotowali mi nocny str贸j, zrobili 艂贸偶ko. Gdy delikatnie myli mnie szamponem i myd艂em, zrobi艂am si臋 senna. Po k膮pieli Michael 艂agodnie natar艂 mnie olejkiem, wysuszy艂 mi w艂osy i wyszczotkowa艂.
鈥 T臋sknili艣my za tob膮, Liso 鈥 szepn膮艂, ca艂uj膮c mnie w rami臋.
Czekaj膮c, a偶 Lorna odejdzie, wykonywa艂 tuzin niepotrzebnych zada艅. Mia艂 wspania艂e cia艂o i by艂 obficie wyposa偶ony przez los. Czemu si臋 z nim nie zabawi膰? Tyle 偶e nie dzi艣 wieczorem.
鈥 To wszystko, Mik臋 鈥 powiedzia艂am.
Przeszed艂 powoli przez pok贸j i znowu poca艂owa艂 mnie w policzek. Obj臋艂am go na moment, po czym wspar艂am si臋 na jego ramieniu.
鈥 Zbyt ci臋偶ko pracujesz, szefowo 鈥 zauwa偶y艂. Usta mia艂 gotowe do poca艂unku.
Opu艣ci艂am powieki i oczyma wyobra藕ni zobaczy艂am si臋 w kr膮偶膮cym nad wysp膮 samolocie. A p贸藕niej moja siostra popatrzy艂a na mnie przez st贸艂 w 鈥濻aint Pierre鈥 i spyta艂a: 鈥濪laczego nigdy nam si臋 nie zwierzasz ze spraw zwi膮zanych z twoj膮 prac膮?鈥
鈥 Ach! 鈥 westchn臋艂am. Otworzy艂am oczy, zadr偶a艂am. O ma艂o nie zapad艂am w sen. 鈥 Musz臋 si臋 troch臋 przespa膰 鈥 rzuci艂am.
鈥 We dwoje lepiej si臋 艣pi ni偶 samotnie.
鈥 Michaelu, jeste艣 skarbem. Ale to nie jest dobry pomys艂 na dzisiejsz膮 noc.
Le偶a艂am nieruchoma i cicha pod mi臋kk膮, grub膮, bia艂膮 kap膮 i gapi艂am si臋 na cienk膮 bawe艂nian膮 koronk臋 na baldachimie mojego 艂贸偶ka.
No c贸偶, musieli go ukara膰. W porz膮dku.
Nie potrafi艂am go zapomnie膰 z sali powita艅. W rzeczywisto艣ci wygl膮da艂 dziesi臋膰 razy lepiej ni偶 na zdj臋ciach, nie, sto razy lepiej. Te niebieskie oczy, tak, przepi臋kne niebieskie oczy i cia艂o Mister of America. Najbardziej jednak utkwi艂a mi w pami臋ci niewzruszona godno艣膰, z kt贸r膮 Elliott przyjmowa艂 wszystko, co si臋 wok贸艂 niego dzia艂o. Niczym Alkibiades w 艂a艅cuchach.
鈥Do diabla, Liso 鈥 powiedzia艂am sobie 鈥 spr贸buj zasn膮膰鈥.
Zreszt膮鈥 Mo偶e on zas艂u偶y艂 na t臋 kar臋, na te trzy dni pracy w toaletach. Ale czyja zas艂u偶y艂am sobie na trzydniowe czekanie na niego?!
Od tamtej chwili nie sp臋dzi艂am nawet pi臋ciu minut sam na sam z Richardem, wi臋c nie mog艂am mu powiedzie膰, co o nim my艣l臋. Za to co pi臋膰 minut my艣l臋 o Elliotcie Slaterze czyszcz膮cym na czworakach pod艂ogi.
Tu偶 po zako艅czeniu wyboru niewolnik贸w w sali powita艅 zamkn臋艂am si臋 w swoim biurze i zabra艂am do zaleg艂ej korespondencji, kt贸ra le偶a艂a u mnie od ubieg艂ego roku. Polecenia zakupu, formularze medyczne, rachunki, projekty nowego wyposa偶enia, zatwierdzone, wype艂nione, wys艂ane itp鈥 Obieca艂am pom贸wi膰 jutro z trenerem kuc贸w. Potem zwyk艂y obiad z nowymi cz艂onkami Klubu, odpowiedzi na ich pytania, oprowadzenie ich po terenach. Jerry McAllister by艂 bardzo szcz臋艣liwy. Wszyscy byli bardzo szcz臋艣liwi. Mo偶e nawet Elliott Slater by艂 szcz臋艣liwy. Kto wie?
W艂a艣ciwie Pierwsza Noc przebiega艂a jak zawsze wspaniale i nikogo nie obchodzi艂o moje znikni臋cie.
Ale co teraz?
Gapi臋 si臋 na baldachim nade mn膮 i ju偶 nie wierz臋, 偶e przed chwil膮 o ma艂o nie zasn臋艂am w ramionach Mike鈥檃. Znowu ogarn臋艂y mnie wspomnienia. Fragmenty przesz艂o艣ci unosz膮 si臋 wok贸艂, twarze nabieraj膮 kszta艂tu, g艂osy zaczynaj膮 przemawia膰 coraz bardziej zrozumiale.
S艂ucham wietrzyku wpadaj膮cego przez otwarte oszklone drzwi, s艂ucham szelestu li艣ci.
鈥Nie my艣l o nim 鈥 powtarzam sobie. 鈥 Przecie偶 nie sprzedali go za granic臋鈥.
Musz臋 te偶 da膰 sobie spok贸j ze wspomnieniami. Jak jednak powstrzyma膰 ich nap艂yw? Kiedy cz艂owiek wspomina przesz艂o艣膰, zdaje mu si臋, 偶e potrafi j膮 zmieni膰, naprawi膰, a przynajmniej zrozumie膰 鈥 mo偶e pierwszy raz. Tak naprawd臋 wspomnienia towarzyszy艂y mi przez ca艂y dzie艅, czai艂y si臋 gdzie艣 w cieniu mojej psychiki 鈥 niczym nieprzyjacielska armia ka偶dej chwili gotowa mnie otoczy膰.
Przypomnia艂am sobie autostrad臋 biegn膮c膮 na po艂udnie od San Francisco, potem g臋sty las cyprys贸w wielkoszyszkowych, wysokie domy o spiczastych dachach i poro艣ni臋tych mchem ceglastych 艣cianach, w膮sk膮 偶wirow膮, prywatn膮 drog臋, kt贸r膮 ruszyli艣my, kiedy zamkn臋艂a si臋 za nami brama. Tkwi艂am sztywno obok Jeana Paula na granatowym siedzeniu limuzyny, r臋ce po艂o偶y艂am na kolanach. Raz nawet spr贸bowa艂am obci膮gn膮膰 sp贸dniczk臋, by zakry膰 kolana. Ale偶 absurd! Jean Paul przemawia艂 opanowanym g艂osem:
鈥 Pierwsze par臋 dni mo偶e ci si臋 wyda膰 strasznie trudne. Przyjdzie moment, gdy zrozumiesz, 偶e nie mo偶esz uciec, i wpadniesz w panik臋. Jednak niech ci臋 pocieszy fakt, 偶e zupe艂nie nic nie mo偶esz na to poradzi膰. 鈥 Zrobi艂 pauz臋, przypatruj膮c mi si臋 z uwag膮. 鈥 Jak si臋 teraz czujesz?
鈥 Przestraszona 鈥 szepn臋艂am 鈥 ale i podekscytowana. 鈥 Potem zasch艂o mi w gardle. A przecie偶 chcia艂am mu powiedzie膰, 偶e oboj臋tnie, co czuj臋, za nic nie zawr贸c臋. Widzia艂am drewniane wrota i str贸偶贸wk臋. Limuzyna sun臋艂a ku d艂ugiemu ceglanemu gara偶owi o spiczastym dachu, reprezentuj膮cemu ten sam architektoniczny styl Tudor, co rezydencja, kt贸r膮 w艂a艣nie zobaczy艂am za drzewami.
Kiedy wje偶d偶ali艣my do gara偶u, ciemno艣膰 zamyka艂a si臋 wok贸艂 auta, a ja w nag艂ej chwili panicznego strachu wyci膮gn臋艂am r臋k臋 i dotkn臋艂am d艂oni Jeana Paula.
鈥 W ka偶dym momencie b臋dziesz wiedzia艂, jak mi idzie, prawda?
鈥 Oczywi艣cie. A teraz pomy艣l. Czy chcia艂aby艣 jeszcze co艣 mi powiedzie膰 albo czego艣 si臋 dowiedzie膰? Poniewa偶 za chwil臋 ci臋 rozbior臋. Na teren posiad艂o艣ci mo偶esz wej艣膰 jedynie naga. Musz臋 zabra膰 ze sob膮 twoje ubranie. Nigdy ci nie wolno podj膮膰 pr贸by rozmowy ani z panem, ani ze stajennym. Za to mo偶e ci臋 spotka膰 jedynie kara.
鈥 Przyjedziesz mnie zabra膰鈥
鈥 Naturalnie, za trzy miesi膮ce, na tyle si臋 zgodzi艂a艣. (Za trzy miesi膮ce musia艂am podj膮膰 nauk臋 w Berkeley, naprawd臋 musia艂am!)
鈥 Pami臋tasz wszystko, czego ci臋 nauczy艂em? B臋dziesz przechodzi膰 kolejne fazy. W razie straszliwego przera偶enia, przypomnij sobie, jak bardzo ekscytuj膮ce jest twoje 偶ycie. B膮d藕 w tym wzgl臋dzie uczciwa wobec siebie鈥 i nie zapominaj, 偶e st膮d nie ma ucieczki. Nie musisz pr贸bowa膰 w 偶aden spos贸b si臋 ocali膰, zostajesz po prostu zwolniona z odpowiedzialno艣ci za sw贸j los.
(Ocali膰 siebie. Ocali膰 swoj膮 dusz臋. M贸j ojciec popatrzy艂 na ksi膮偶ki na 艂贸偶ku, na nowe powie艣ci i popularne wydania dzie艂 filozoficznych. 鈥濴iso 鈥 powiedzia艂 鈥 nigdy nie mia艂a艣 za grosz gustu, 偶adnych pogl膮d贸w, zawsze znajdowa艂a艣 upodobanie wy艂膮cznie w najgorszych 艣mieciach, jakie le偶a艂y w ksi臋garni, ale po raz pierwszy boj臋 si臋 o twoj膮 nie艣mierteln膮 dusz臋鈥).
Czu艂am, jak sutki p艂on膮 mi pod bluzk膮, a cienkie koronkowe majtki wilgotniej膮 mi臋dzy nogami. Jean Paul pochyli艂 si臋 i poca艂owa艂 mnie w policzek, odrzucaj膮c moje w艂osy na ramiona. W艂osy mia艂am wtedy znacznie d艂u偶sze ni偶 teraz. Wydawa艂y si臋 bardzo grube i ci臋偶kie.
Jean Paul chwyci艂 mnie za nadgarstki, kt贸re z艂膮czy艂 mi za plecami, po czym przeci膮艂 no偶ycami moj膮 bluzk臋; postrz臋pione p艂aty materia艂u spad艂y na granatowy dywanik auta.
Nag膮 wyci膮gn膮艂 mnie z limuzyny.
鈥 Pochyl g艂ow臋 鈥 poleci艂 鈥 i b膮d藕 cicho.
Betonowa pod艂oga by艂a ch艂odna pod moimi stopami, o艣lepia艂o mnie 艣wiat艂o padaj膮ce z otwartych drzwi. Jean Paul znowu mnie poca艂owa艂. A kiedy us艂ysza艂am warkot silnika w gara偶u, zrozumia艂am, 偶e odje偶d偶a.
W tym momencie podszed艂 do mnie m艂ody s艂u偶膮cy w szarym mundurze, chwyci艂 mnie za przeguby i pchn膮艂 do drzwi. W艂osy muska艂y mi nagie ramiona niczym mi艂osierne okrycie. Moje sutki pulsowa艂y i zastanowi艂am si臋, czy ten obcy, ten wsp贸艂konspirator w 艣wiecie sekretnego seksu widzi wilgo膰 mi臋dzy moimi udami.
鈥 W zimie u偶ywamy zadaszonego przej艣cia 鈥 poinformowa艂 mnie. Mia艂 g艂os starszego m臋偶czyzny. Kulturalny. Neutralny. 鈥 Przejdziesz wi臋ksz膮 cz臋艣膰 drogi normalnie. W pobli偶u domu kl臋kniesz i pozostaniesz na kolanach. Na terenie domu zawsze b臋dziesz kl臋cze膰.
Szli艣my pasa偶em. M臋偶czyzna mocno 艣ciska艂 mi przeguby r臋koma w r臋kawiczkach, rzadkie, cho膰 jaskrawe 艣wiat艂o wpada艂o przez grube oszronione szk艂o pozbawionych ram okien. Przede mn膮 znajdowa艂a si臋 jedynie naga 艣ciana. Ziele艅 cisn臋艂a si臋 do szyb. W nag艂ej panice pomy艣la艂am, 偶e limuzyna dotar艂a ju偶 zapewne do autostrady i 偶e mnie nie zakneblowano. Mog艂abym krzykn膮膰, b艂agaj膮c o wypuszczenie.
Wtedy jednak m贸j prze艣ladowca na pewno by mnie zakneblowa艂. By艂am co do tego przekonana. Tak mi zreszt膮 powiedzia艂 Jean Paul.
鈥 Nie daj si臋 zwie艣膰 偶yczliwo艣ci膮 okazywan膮 ci przez s艂u偶b臋 鈥 o艣wiadczy艂 mi s艂u偶膮cy prosto w ucho. 鈥 Je艣li ci臋 przy艂api膮 w innej pozycji ni偶 kl臋k, je艣li do艣wiadcz膮 cho膰by najdrobniejszej bezczelno艣ci z twojej strony, z ca艂膮 pewno艣ci膮 donios膮 o tym twojemu panu. A pow贸d takiego zachowania jest bardzo prosty: ilekro膰 przyuwa偶膮 u ciebie jaki艣 b艂膮d, tw贸j pan odda im ciebie i oni ci臋 ukarz膮. Ci ludzie tylko na to czekaj膮. Znajduj膮 w tym przyjemno艣膰. Szczeg贸lnie spodoba im si臋 艣wie偶a m艂oda dziewczyna o tak wra偶liwej sk贸rze. Ma艂a nowicjuszka. Wi臋c powtarzam ci, niech ci臋 nie zwiedzie ich troska.
Skr臋cili艣my. Teraz szli艣my po dywanie. Ja ju偶 na kolanach. Na ko艅cu d艂ugiego korytarza przed sob膮 zobaczy艂am wej艣cie. Serce zacz臋艂o mi bi膰 szybciej.
鈥 Musisz okazywa膰 absolutn膮 podleg艂o艣膰 wszystkim osobom w domu. Nigdy nie pope艂nij pomy艂ki i nie zachowaj si臋 inaczej. Teraz po艂贸偶 d艂onie na pod艂odze, dalej p贸jdziesz na czworakach.
Co by艂o p贸藕niej? Co zapami臋ta艂am?
Drzwi otworzy艂y si臋 szeroko. Weszli艣my do du偶ej urz膮dzonej luksusowo i nowocze艣nie kuchni. Dostrzeg艂am masywne drzwi lod贸wki, l艣ni膮ce zlewy ze stali nierdzewnej i kuchark臋 w bia艂ym fartuchu z wykrochmalonego lnu, zawi膮zanym wok贸艂 jej szerokiej talii. Kobieta obr贸ci艂a si臋 i spojrza艂a na mnie z drewnianego sto艂ka.
鈥 Och, ta ma艂a jest cudowna. 鈥 U艣miech rozci膮gn膮艂 jej okr膮g艂膮 twarz.
Zaszokowa艂 mnie widok d艂ugiego wypolerowanego korytarza ze sto艂ami o marmurowym blacie, zwierciad艂ami i prywatnymi salonikami, roz艣wietlonymi przez s艂o艅ce wpadaj膮ce przez koronkowe firanki okolone z bok贸w ci臋偶kimi draperiami. Przesz艂am naga przez to prawdziwe kr贸lestwo do gabinetu pana, kt贸ry siedzia艂 przy biurku z telefonem przy uchu i o艂贸wkiem w r臋ku.
Spojrza艂 na mnie przelotnie. Nie d艂u偶ej ni偶 przez sekund臋, po czym podni贸s艂 g艂ow臋, a ja przepe艂z艂am na 艣rodek granatowego perskiego dywanu.
Zegary wydzwania艂y kuranty. Rozleg艂o si臋 艣wiergotanie kanarka i cichy d藕wi臋k jego skrzyde艂 uderzaj膮cych o kraty klatki.
鈥 Ach, tak, no dobrze, mam drug膮 rozmow臋. Wr贸c臋 do pana鈥 鈥 Rzeczowy brytyjski akcent. Arystokratyczny i pe艂en ekspresji. Trzask odk艂adanej s艂uchawki. 鈥 Tak, jest 艣liczna, absolutnie 艣liczna. Podnie艣 si臋 do kl臋ku, kochanie. Tak, podoba mi si臋. B臋dzie wspania艂a. Chod藕 tu, pi臋kna kr贸lewno. 鈥 Obesz艂am na kolanach biurko, tak jak mn膮 pokierowa艂, a偶 zobaczy艂am jego buty, po艂y jego szlafroka z ciemnoczerwonego at艂asu obok nogawek ciemniejszych spodni, r臋k臋 si臋gaj膮c膮 ku mnie i dotykaj膮c膮 mojej twarzy, mojej piersi. 鈥 Hmm鈥 鈥 doda艂 鈥 ca艂kiem mi艂a. 鈥 Ka偶de s艂owo wymawia艂 tak odmiennie, tak szybko. 鈥 Milsza, ni偶 o艣miela艂em si臋 mie膰 nadziej臋.
鈥 Tak, prosz臋 pana 鈥 powiedzia艂 s艂u偶膮cy. 鈥 I bardzo rozgarni臋ta.
鈥 Popatrz na mnie, Liso. 鈥 Strzeli艂 palcami.
Szczup艂a twarz, wydatne ko艣ci, czarne oczy niemal nienaturalnie 偶ywe. G臋ste, siwe w艂osy sczesane z czo艂a i skroni. Przystojny, tak, w艂a艣ciwie nadzwyczajny. Podobnie jak barwa g艂osu, jego oczy wydawa艂y si臋 wiecznie m艂ode albo naprawd臋 psotne i prawie m艂ode.
鈥 Zostaw j膮 ze mn膮. Po艣l臋 po ciebie. 鈥 Wydawanie rozkaz贸w przychodzi艂o mu bez wysi艂ku. 鈥 W gruncie rzeczy nie mam na to czasu鈥 鈥 Zastanowi艂 si臋. 鈥 鈥le go znajd臋. Chod藕 za mn膮, m艂oda damo.
Otworzy艂 drzwi do niezwyk艂ego pokoju, w膮skiego, kiepsko o艣wietlonego przez s艂o艅ce wpadaj膮ce przez witra偶owe okna. D艂ugi wypolerowany st贸艂 ze sk贸rzanymi kajdankami i obr膮czkami na nogi, wisz膮cymi na sk贸rzanych 艂a艅cuchach z brzeg贸w. 艢cienna p贸艂ka z pagajami, pasami, kajdankami, uprz臋偶ami. Pomieszczenie ogromnie przypomina艂o gabinet Jeana Paula, w kt贸rym uczy艂 鈥瀌yscypliny鈥 osoby odpowiadaj膮ce na jego dyskretne og艂oszenia w najbardziej nieprawdopodobnych gazetach. Mnie wyuczy艂 doskonale.
Sko艅czy艂am nauk臋 i obecnie musia艂am przej艣膰 co艣 w rodzaju rozmowy w sprawie pierwszej pracy. P贸藕niej mo偶e czeka mnie kariera鈥
Cicho przemie艣ci艂am si臋 na czworakach przez mrok i po lakierowanym na r贸偶owo parkiecie dotar艂am na kolejny mi臋kki prostok膮tny perski dywan, tym razem czerwony. Serce 艂omota艂o mi w piersi. S艂ysza艂am odg艂osy but贸w mojego nowego pana.
鈥 Na stopy, moja droga, o tak. 鈥 Owin膮艂 moj膮 g艂ow臋 cienkimi sk贸rzanymi rzemieniami. Poczu艂am panik臋. 鈥 Cicho, cicho. Jeste艣my a偶 tak przera偶eni? 鈥 Praw膮 r臋k膮 otoczy艂 moj膮 lew膮 pier艣, jego 艣liska satynowa szata dotkn臋艂a moich plec贸w. 鈥 Tak, mocno, zepnij r臋ce przy podstawie kr臋gos艂upa. Chcesz wygl膮da膰 艂adnie dla swojego pana, nieprawda偶? 鈥 Dotkn膮艂 wargami mojej twarzy. Rozp艂ywa艂am si臋 z czu艂o艣ci. 鈥濿szystko dla ciebie, panie鈥, pomy艣la艂am.
Odnosi艂am wra偶enie, 偶e moja p艂e膰 staje si臋 niemo偶liwie gor膮ca, pe艂na. Czu艂am dotyk cienkich rzemyk贸w otaczaj膮cych moje czo艂o i policzki, opadaj膮cych na skrzyde艂ka nosowe. Wyci膮gn臋艂am j臋zyk i dotkn臋艂am warg.
鈥 Koci j臋zyczek! 鈥 szepn膮艂 mi do ucha, szczypi膮c mnie pod po艣ladkiem. Uderzy艂y mnie zapach wody kolo艅skiej i niski, bezbarwny 艣miech. M臋偶czyzna zebra艂 moje w艂osy w d艂o艅 i zwin膮艂 je w kok, kt贸ry 艣ci艣le umocowa艂 szpilkami. He艂m z rzemieni, zak艂adany kr贸tkimi szarpanymi ruchami, 艣ciska艂 mi mocno g艂ow臋. Wok贸艂 talii m贸j pan na艂o偶y艂 mi gorset, wsuwaj膮c g贸rne cz臋艣ci pod pachy. Stara艂am si臋 nie wyda膰 偶adnego d藕wi臋ku. Gwa艂townie dr偶a艂am. 鈥 Cii, najdro偶sza. Jeste艣 tylko dzieckiem, 艣licznym ma艂ym dzieckiem, prawda? 鈥 spyta艂.
Stan膮艂 przede mn膮, sznuruj膮c gorset od do艂u nad kr膮g艂o艣ci膮 mojego brzucha, potem 艣ci膮gaj膮c go niemo偶liwie mocno, wraz z ka偶dym kolejnym haczykiem zbli偶aj膮c si臋 do moich piersi. Sk贸rzany pancerz zacisn膮艂 si臋 wok贸艂 mojego tu艂owia, unosz膮c w g贸r臋 piersi, u艂o偶one na p贸艂miseczkach, kt贸re nawet nie przykrywa艂y sutk贸w.
鈥 Wspaniale 鈥 powiedzia艂, nagle ca艂uj膮c moje wargi przez cienk膮 mask臋 z rzemieni. Czu艂am niezno艣ne napi臋cie. Teraz gorset by艂 ca艂kowicie zasznurowany. Wydawa艂 si臋 unosi膰 mnie w g贸r臋, jakbym nic nie wa偶y艂a i nie mia艂a w艂asnego ko艣膰ca. 鈥 Cudnie 鈥 doda艂, unosz膮c moje piersi, tul膮c je ostro偶nie nad sk贸r膮 gorsetu, ci膮gn膮c za sutki, staraj膮c si臋 je lekko wyd艂u偶y膰 i zahartowa膰. Jak偶e obyty by艂, jaki fachowy i szybki. 鈥 A teraz te 艣liczne ramionka鈥 Co zrobimy z tymi 艣licznymi ramionkami? 鈥 鈥濿szystko, czego pragniesz, panie鈥. Wyci膮gn臋艂am szyj臋, zadr偶a艂am, usi艂uj膮c okaza膰 poprzez ten ruch swoj膮 uleg艂o艣膰. Ka偶dy oddech niemal odczuwalnie uderza艂 w p艂on膮cy futera艂 gorsetu. Poczu艂am mi臋dzy nogami skurcze po偶膮dania.
M臋偶czyzna znikn膮艂 mi z pola widzenia, wracaj膮c prawie natychmiast z interesuj膮c膮 par膮 d艂ugich sk贸rzanych r臋kawiczek ze sznurkami. Wiedzia艂am natychmiast, jak mo偶na je powi膮za膰. Obr贸ci艂 mnie i szybko wsun膮艂 w jedn膮 moje palce, d艂o艅 i przedrami臋 鈥 najpierw lew膮 r臋k臋, potem praw膮. P贸藕niej wyg艂adzi艂 r臋kawiczki, kt贸re si臋ga艂y mi dobrze ponad 艂okcie. Na koniec szarpn膮艂 sznurkami, zwi膮zuj膮c jedno moje rami臋 z drugim, 艣ci膮gaj膮c je tak mocno, 偶e jeszcze bardziej musia艂am wypi膮膰 pier艣. Twarz p艂on臋艂a mi pod rzemieniami, w oczach stan臋艂y 艂zy. Nie wiedzia艂am, czy m贸j p艂acz mu si臋 spodoba, czy te偶 go rozgniewa. By艂am teraz zwi膮zana, ca艂kowicie bezradna, pier艣 falowa艂a mi coraz szybciej i coraz gwa艂towniej. Uwi臋ziona鈥
鈥 O tak, tak 鈥 powiedzia艂 zn贸w z t膮 obc膮, brytyjsk膮 intonacj膮, kt贸ra zmienia艂a najprostsze sylaby w egzotyczny j臋zyk.
Widzia艂am d艂ugie, s臋kate r臋ce m臋偶czyzny, palce poro艣ni臋te cienkimi czarnymi w艂oskami. Nagle wyj膮艂 sk膮d艣 kozaki na niebotycznych obcasach. Pomy艣la艂am, 偶e niemo偶liwo艣ci膮 jest chodzenie w tak wysokich butach, niemniej jednak m贸j pan postawi艂 je na pod艂odze z rozpi臋tymi d艂ugimi bocznymi zamkami, a gdy w艂o偶y艂am w nie nogi, natychmiast zasun膮艂 zamek a偶 po kolana. Niezno艣nie s艂odki wyda艂 mi si臋 mocny u艣cisk r臋ki m臋偶czyzny, wyg艂adzaj膮cego obcis艂膮 sk贸r臋. Czu艂am si臋 prawie jakbym sta艂a na palcach, tyle 偶e moje podbicie by艂o straszliwie wygi臋te w ty艂. 鈥 Dobrze, doskonale. Wiesz? Jean Paul przys艂a艂 wszystkie rzeczy w twoim rozmiarze, a on jest ogromnie dok艂adny. Nigdy si臋 nie myli. 鈥 Po艂o偶y艂 d艂onie na bokach mojej twarzy i znowu poca艂owa艂 mnie przez rzemienie. 呕膮dza zap艂on臋艂a we mnie bole艣nie. Odnios艂am wra偶enie, 偶e zaraz zemdlej臋. 鈥 Mam tu jeszcze wspanialsze ozd贸bki dla mojej zabaweczki 鈥 o艣wiadczy艂, unosz膮c mi podbr贸dek. Zna艂am te ozdoby: okr膮g艂e czarne odwa偶niki, kt贸re przymocowa艂 mi do sutk贸w, d艂ugie kolczyki, kt贸re zawiesi艂 mi na uszach, wciskaj膮c male艅kie z膮bki w wewn臋trzn膮 cz臋艣膰 p艂atka, co przyprawi艂o mnie o dreszcz i zacz臋艂am si臋 lekko wi膰. 鈥 No, teraz jeste艣 kompletnie ubrana, moja zachwycaj膮ca ma艂a dziewczynko 鈥 stwierdzi艂. 鈥 Zobaczymy, co mo偶emy osi膮gn膮膰 dzi臋ki temu strojowi. Sta艅 przede mn膮, z wdzi臋kiem, popatrz ostro.
Strzeli艂 palcami.
Wysokie obcasy stuka艂y g艂o艣no na parkiecie, p贸ki ponownie nie wesz艂am na dywan. Ca艂e moje cia艂o szala艂o z po偶膮dania, ca艂e p艂on臋艂o gor膮czk膮.
M贸j pan podprowadzi艂 mnie do dw贸ch mi臋kkich aksamitnych sof, ustawionych naprzeciwko siebie a bokami do kominka. Ciep艂o p艂omienia rozgrza艂o moj膮 sk贸r臋 jeszcze bardziej. Ach, to s艂odkie ciep艂o.
鈥 Kl臋knij, kochana 鈥 powiedzia艂. 鈥 I rozsu艅 nogi. 鈥 Stara艂am si臋 wykona膰 jego polecenie, lecz z powodu tak wysokich i sztywnych but贸w porusza艂am si臋 nieco niezgrabnie. M臋偶czyzna usiad艂 na kanapie przede mn膮. 鈥 Wysu艅 biodra w moj膮 stron臋, male艅ka 鈥 doda艂. 鈥 Boska jeste艣. Tw贸j pan ci m贸wi, 偶e jeste艣 naprawd臋 pi臋kna. 鈥 Kiedy zamilk艂, przy艂apa艂am si臋 na cichym szlochu. 艁zy sp艂yn臋艂y mi po policzkach. R臋kawiczki, gorset i buty opina艂y moje cia艂o tak 艣ci艣le, 偶e odnios艂am wra偶enie, i偶 unosz臋 si臋 w 艣wiecie, gdzie ci臋偶ar i grawitacja nic nie znacz膮. M臋偶czyzna pochyli艂 si臋 i ca艂owa艂 moje piersi, szczypi膮c je wargami i dotykaj膮c j臋zykiem przy sutkach z zawieszonymi odwa偶nikami. Wysun臋艂am mimowolnie biodra jeszcze bardziej do przodu. Mia艂am ochot臋 ca艂a wpa艣膰 w jego r臋ce. 鈥 Tak, najdro偶sza 鈥 szepn膮艂 mi do ucha. Poca艂owa艂 mnie w usta. Jego gor膮ce, mocne palce podnios艂y moje piersi ponad gorset. 鈥 Teraz wsta艅 鈥 rzuci艂, pomagaj膮c mi. 鈥 Obr贸膰 si臋 dla mnie. W艂a艣nie tak. Z艂膮cz obcasy. Tak, takie cudowne 艂zy. 鈥 Pok贸j by艂 przy膰mion膮 krain膮 kszta艂t贸w i 艣wiat艂a: blasku ognia w mosi臋偶nym kominku, obraz贸w na 艣cianach, szczup艂ej figury czarnow艂osego m臋偶czyzny, kt贸ry te偶 si臋 podni贸s艂, stan膮艂 w pewnej odleg艂o艣ci ode mnie i z za艂o偶onymi ramionach obserwowa艂 mnie, wydaj膮c mi ciche polecenia: 鈥 Tak, zn贸w si臋 obr贸膰, bardzo dobrze, obcasy razem, stale razem, podbr贸dek wysoko.
A偶 w ko艅cu mnie obj膮艂. Nie potrafi艂am si臋 powstrzyma膰 od p艂aczu, szlochaj膮c w jego silnych ramionach, wpatrzona w jego 艂opatki, dotykaj膮c jego piersi. Przytuli艂 mnie, przyci膮gn膮艂 mocniej do g艂adkiego szlafroka. Poczu艂am b贸l piersi, gdy jego wargi ponownie dotkn臋艂y moich ust przez rzemienie. Przepe艂nia艂a mnie straszliwa 偶膮dza, nad kt贸r膮 nie potrafi艂am zapanowa膰.
Co czu艂am tej pierwszej nocy, gdy by艂o ju偶 po wszystkim i le偶a艂am obok niego, a moje cia艂o nadal dr偶a艂o od dotyku jego cia艂a?
Jak podsumowa膰 nast臋pne trzy miesi膮ce? Niezliczone wieczorne przyj臋cia i gwa艂towna za偶y艂o艣膰 z bezimiennymi obcymi go艣膰mi, nie ko艅cz膮ce si臋 w臋dr贸wki z aroganck膮, surow膮 ma艂膮 pokoj贸wk膮, wymachuj膮c膮 sk贸rzanym pagajem, wraz z nadej艣ciem wiosny poranne przebie偶ki po ogrodzie, obok mojego pana dosiadaj膮cego ulubionego wa艂acha; 艣wiat zewn臋trzny r贸wnie odleg艂y i nieprzekonuj膮cy jak ba艣艅.
I nieuniknione upokorzenie z powodu kar zadawanych przez s艂u偶膮cych, kiedy nie by艂am w stanie si臋 komu艣 spodoba膰, komu艣 podda膰, na co艣 odpowiedzie膰 lub wykaza膰 si臋 absolutn膮 gotowo艣ci膮.
Czy ogarnia艂 mnie prawdziwy strach? Mo偶e pierwszego ranka, gdy zobaczy艂am 艣cie偶k臋 konn膮 i zrozumia艂am, 偶e b臋d臋 musia艂a ni膮 biega膰 z r臋koma zawi膮zanymi na plecach. Albo kiedy pierwszy raz wi艂am si臋 i p艂aka艂am nad niesprawiedliwo艣ci膮 kary. A mo偶e wcale nie.
Panika na pewno mnie dopad艂a pod koniec sierpnia, gdy Jean Paul chodzi艂 w t臋 i z powrotem po pobielonym pokoju za kuchni膮, gdzie sypia艂am, i powtarza艂 w k贸艂ko:
鈥 Zastan贸w si臋, zanim mi odpowiesz. Wiesz, co to znaczy, 偶e on pragnie ci臋 mie膰 przez kolejne sze艣膰 miesi臋cy? Nie pojmujesz, co odrzucisz, je艣li mu odm贸wisz? Popatrz na mnie, Liso. Rozumiesz? 鈥 Pochyli艂 si臋 i spojrza艂 mi w oczy. 鈥 Wiesz, jakie to wspania艂e miejsce. S膮dzisz, 偶e 艂atwo mi by艂o znale藕膰 dla ciebie co艣 takiego?! Potrzebujesz tego, wiesz, 偶e tego potrzebujesz. 艢ni艂a艣 o tym. Chcesz si臋 z tego obudzi膰? Nie wiem, czy potrafi臋 dla ciebie zdoby膰 kolejn膮 tak膮 ofert臋, je艣li si臋 wreszcie opami臋tasz. Nie wiem, czy istnieje drugie takie cudowne wi臋zienie.
鈥Do艣膰 tej poezji!鈥, pomy艣la艂am z gniewem.
鈥 Oszalej臋, je艣li st膮d nie wyjad臋. Nie chc臋 tu zosta膰. M贸wi艂am ci na samym pocz膮tku, 偶e musz臋 wr贸ci膰 do szko艂y na nowy semestr鈥
鈥 Mo偶esz zrobi膰 sobie przerw臋 i podj膮膰 nauk臋 w nast臋pnym semestrze. Nie podejrzewasz nawet, jak wiele os贸b pragnie zaj膮膰 twoje miejsce鈥
鈥 Musz臋 st膮d natychmiast wyjecha膰, nie rozumiesz?! To nie jest moje 偶ycie, to nie jest moje ca艂e 偶ycie!
W przeci膮gu godziny ruszyli艣my do San Francisco. Jak偶e dziwnie si臋 czu艂am znowu ubrana, siedz膮c prosto i patrz膮c przez przedni膮 szyb臋 limuzyny.
Jak wygl膮da艂o dla mnie wielkie miasto po tych trzech miesi膮cach? Jak si臋 czu艂am, le偶膮c w pokoju hotelu i gapi膮c si臋 na telefon? Do rozpocz臋cia semestru pozosta艂y dwa tygodnie. Moje cia艂o wygina艂o si臋 w 艂uk i sztywnia艂o od wewn臋trznej gor膮czki. Orgazm. B贸l.
Tej pierwszej nocy wsiad艂am w samolot i za zarobione pieni膮dze polecia艂am do Pary偶a. Nawet nie zadzwoni艂am do domu.
Ca艂e dnie oszo艂omiona chodzi艂am po kawiarniach Lewego Brzegu. Odg艂osy ruchu ulicznego i t艂ok panuj膮cy na chodnikach szokowa艂y mnie i sprawia艂y mi fizyczny b贸l 鈥 jakby dopiero co wypuszczono mnie z wyg艂uszonej kom贸rki. Cia艂o bola艂o od uderze艅 sk贸rzanym pagajem, rzemieniem, od penetracji i ci膮g艂ej, przyt艂aczaj膮cej, dr臋cz膮cej uwagi innych! Orgazm. B贸l.
Dwie nieudane randki ze studentem Sorbony, kolacja i k艂贸tnia ze starym przyjacielem ze Stan贸w, nudny wiecz贸r zimnego seksu z jakim艣 ameryka艅skim biznesmenem poderwanym zuchwale w hotelowym holu zupe艂nie bez powodu.
A potem d艂ugi lot do domu, t艂umy w miasteczku uniwersyteckim, m艂odzi ludzie patrz膮cy szklistym wzrokiem, og艂uszeni przez narkotyki i idee, m艂odzie艅cy, kt贸rzy wydawali si臋 w og贸le nie widzie膰 opalonych na br膮zowo dziewcz膮t w podkoszulkach, bez stanik贸w. Rozmowy o trawce, seksie, rewolucji i prawach kobiet w najwi臋kszym spo艂ecznym laboratorium 艣wiata.
Sama w pokoju hotelu Saint Francis. Po kilku godzinach gapienia si臋 na telefon w ko艅cu odby艂am t臋 nieuniknion膮 rozmow臋.
鈥 Tak 鈥 odpar艂 Jean Paul z natychmiastowym entuzjazmem. 鈥 Mam co艣 akurat dla ciebie. Ten m臋偶czyzna nie jest a偶 tak bogaty jak tw贸j poprzedni przyjaciel, lecz posiada pi臋knie urz膮dzony wiktoria艅ski dom w Pacific Heights. Twoje do艣wiadczenie wywrze na nim prawdziwe wra偶enie. A jest bardzo wymagaj膮cy. Jak d艂ugo trwaj膮 ferie noworoczne? Kiedy mo偶esz by膰 gotowa do wyjazdu?
Czy to by艂o uzale偶nienie? 鈥濼o nie jest moje 偶ycie!鈥 Jestem studentk膮, m艂od膮 kobiet膮. Mam do za艂atwienia tyle spraw鈥
Wi臋c by艂 ten cz艂owiek w Pacific Heights, a p贸藕niej para, m艂ody m臋偶czyzna i kobieta, oboje bardzo zr臋czni, kt贸rzy mieli mieszkanie na Russian Hill tylko dla swoich niewolnik贸w. I kolejne dwa tygodnie (鈥濶ie d艂u偶ej, Jean Paul!鈥) znowu z moim pierwszym panem w tej cudownej posiad艂o艣ci w Hillsborough, kt贸ry usiad艂 obok mnie na wysokim 艂o偶u z baldachimem i 艣ciskaj膮c moj膮 r臋k臋, m贸wi艂:
鈥 Wiesz, g艂upia jeste艣, 偶e mnie tak zostawi艂a艣. Jean Paul twierdzi, 偶e nie mog臋 ci臋 dr臋czy膰 ani na ciebie naciska膰. Ale czy nie widzisz, co odrzucasz? Pozwoli艂bym ci wychodzi膰 rano na zaj臋cia, gdyby艣 chcia艂a. O ile by艂aby艣 pos艂uszna. Da艂bym ci wszystko, czego pragniesz, gdyby艣 pozosta艂a oddana鈥 tak jak by艂a艣. 鈥 Szlocha艂am, a on m贸wi艂 i m贸wi艂. 鈥 Potrzebuj臋 ci臋 鈥 o艣wiadczy艂. 鈥 Musz臋 ci臋 posiada膰, posiada膰 ci臋 ca艂kowicie. Tylko wtedy mo偶esz czu膰 to, co lubisz. Och, gdybym by艂 bardziej wyzuty z sumienia i mia艂 w sobie nieco mniej delikatno艣ci, nigdy nie pozwoli艂bym ci odej艣膰. Mo偶e by艂oby ekscytuj膮ce tak przychodzi膰 i wraca膰. Wystroi艂bym ci臋, poszed艂 z tob膮 do opery, usiad艂 z tob膮 w lo偶y, zakaza艂 ci si臋 odzywa膰 i porusza膰 r臋koma, a potem przywi贸z艂 tu z powrotem, obna偶y艂 ci臋 i posiad艂. A ka偶dego dnia po twoim powrocie ze szko艂y kaza艂bym ci biega膰 nago po ogrodzie鈥 鈥 鈥濳aza艂bym, zrobi艂bym, ja, ja, ja鈥︹, powtarza艂am w my艣lach. 鈥 Ach, wiesz, 偶e tego chcesz, 偶e chcesz nale偶e膰 do mnie, 偶e do mnie nale偶ysz鈥
Tej nocy sta艂am samotnie przy autostradzie, a偶 z艂apa艂am okazj臋 do San Francisco. Kierowca powtarza艂 mi w k贸艂ko: 鈥濵艂ode uczennice takie jak ty nie powinny ot tak, po prostu wsiada膰 do samochod贸w obcych facet贸w鈥.
P贸藕niej przez kilka miesi臋cy odrzuca艂am wszystkie propozycje, m贸wi艂am: 鈥濶ie, nie mog臋, nie zrobi臋 tego, ju偶 nigdy wi臋cej tego nie zrobi臋鈥. Postanowi艂am studiowa膰 w Europie i 偶y膰 w spos贸b, kt贸ry 艣wiat uwa偶a za normalny. Zakocham si臋, wyjd臋 za m膮偶, urodz臋 dzieci. Zrobi臋, b臋d臋鈥 Ca艂a p艂on臋艂am. By艂am w piekle.
Jean Paul zareagowa艂 gniewem i oburzeniem.
鈥 Jeste艣 moj膮 najlepsz膮 uczennic膮, moim dzie艂em sztuki.
鈥 Nie rozumiesz. Ten tryb 偶ycia mnie wci膮ga艂. Je艣li powt贸rz臋 to jeszcze raz, nigdy ju偶 od tego nie uciekn臋. Nie widzisz? Ten 艣wiat mnie po偶era艂. Zacz臋艂am traci膰 zmys艂y.
鈥 Ale偶 ty tego w艂a艣nie pragniesz! 鈥 W艣ciek艂y szept. 鈥 Nie zdo艂asz mnie oszuka膰. Jeste艣 stworzona do takiego 偶ycia, jeste艣 urodzon膮 niewolnic膮 i bez swego pana zawsze b臋dziesz si臋 czu艂a niekompletna.
鈥 Nie dzwo艅 do mnie wi臋cej.
Stukanie do drzwi? Do drzwi ze snu?
Unios艂am si臋 na 艂贸偶ku. Przyt艂umione odg艂osy rozm贸w z ogrodu; go艣cie chodz膮cy 艣cie偶kami Edenu. Ciemno艣膰 rozja艣ni艂a si臋 nieznacznie, gdy si臋 w ni膮 wpatrzy艂am. Zauwa偶y艂am zarysy odleg艂ych drzew za szyb膮.
Stukanie, tak ciche, 偶e wydawa艂o si臋 z艂udzeniem. I to dziwne uczucie we mnie, 偶e za drzwiami b臋dzie sta艂 Elliott Slater. Niemo偶liwe! Przecie偶 go ukarali, kazali spa膰 pod schodami, prawdopodobnie skuli. Poza tym dlaczego, do diab艂a, my艣l臋, 偶e gdyby m贸g艂, przyszed艂by akurat do mojego pokoju?
Wcisn臋艂am ma艂y brz臋czyk na stole i drzwi si臋 otworzy艂y. Pasek 偶贸艂tego 艣wiat艂a z korytarza i posta膰, naga, o idealnym kszta艂cie, jak oni wszyscy. Jednak osobnik by艂 znacznie ni偶szy od Elliotta Slatera. Wr贸ci艂 Michael. Niewiele widzia艂, zagl膮daj膮c do ciemnego pokoju.
鈥 Lisa?
鈥 O co chodzi, Mike? 鈥 Nie by艂abym bardziej oszo艂omiona, nawet gdybym naprawd臋 spa艂a, gdybym naprawd臋 艣ni艂a. Przesz艂o艣膰 jest swoim w艂asnym narkotykiem, tak mi si臋 zdaje.
鈥 Potrzebuj膮 ci臋 w biurze, Liso. Twierdz膮, 偶e wy艂膮czy艂a艣 telefon.
Niemo偶liwe. Nigdy nie wy艂膮czam telefonu, a to by艂a Pierwsza Noc鈥 Mimo to k膮tem oka dostrzeg艂am na odbiorniku male艅kie pulsuj膮ce 艣wiate艂ko. A dzwonek? Co si臋 do cholery sta艂o z dzwonkiem? I przypomnia艂am sobie, 偶e gdy wesz艂am, sama specjalnie go wy艂膮czy艂am.
鈥 Richard m贸wi, 偶e maj膮 na dole dziewczyn臋 z fa艂szywymi dokumentami 鈥 wyja艣ni艂 Mik臋. 鈥 Chyba nie jest pe艂noletnia.
鈥 Po jak膮 choler臋 takie tu przyje偶d偶aj膮? 鈥 spyta艂am.
鈥 Liso, gdybym si臋 dowiedzia艂 o Edenie jako siedemnastolatek, skoczy艂bym tu na spadochronie. 鈥 Ju偶 stan膮艂 przed otwart膮 szaf膮, got贸w pom贸c mi si臋 ubra膰.
Siedzia艂am przez chwil臋, nienawidz膮c faktu, 偶e moi wsp贸艂pracownicy mnie potrzebuj膮. Jednak praca by艂a lepsza ni偶 te sny, kt贸re w gruncie rzeczy nie by艂y przecie偶 snami.
鈥 Michaelu, zobacz, czy mam w barku troch臋 dobrego czerwonego wina 鈥 poleci艂am. 鈥 Mog臋 si臋 ubra膰 sama.
ELL1OTT
By艂o ciemno.
Sta艂em znowu na palcach z opuszczon膮 g艂ow膮 i przegubami przymocowanymi do haka 鈥 tak samo jak kilka dni temu na jachcie. Sta艂em tak drug膮 noc z kolei. Przyjemne sny. Blisko mnie znajdowali si臋 inni niewolnicy, a co jaki艣 czas drzwi si臋 otwiera艂y, wzd艂u偶 naszego rz臋du przechodzi艂 s艂u偶膮cy i smarowa艂 olejkiem nasze obola艂e po艣ladki i nogi. Wspania艂e doznanie. Rzadziej oferowa艂 nam wod臋, kt贸r膮 i tak mogli艣my jedynie liza膰.
Ca艂e popo艂udnie i wiecz贸r czy艣cili艣my toalety 鈥 nie prywatne 艂azienki bungalow贸w i apartament贸w 鈥 lecz publiczne toalety na wszystkich pi臋trach budynk贸w Klubu, pomieszczenia przyleg艂e do licznych salon贸w i basen贸w p艂ywackich. Pe艂noprawni niewolnicy z mopami i szczotkami do szorowania wi臋kszo艣膰 pracy wykonywali na r臋kach i kolanach. Muskularni s艂u偶膮cy, kt贸rym podlegali艣my, weso艂a gromadka prawdziwych bystrzak贸w lubi艂a sobie na nas pou偶ywa膰, kopi膮c nas czubkami but贸w i traktuj膮c wsz臋dobylskimi sk贸rzanymi rzemieniami.
Szybko odkry艂em, 偶e Klub to miejsce najwy偶szego wtajemniczenia dla os贸b lubuj膮cych si臋 w poni偶aniu innych i wydawaniu rozkaz贸w. Nie spos贸b chyba wymy艣li膰 niczego bardziej boskiego i upokarzaj膮cego od mojej kary. O艣miogodzinne dra偶nienie doprowadzi艂oby mnie na pewno do najwspanialszego orgazmu, jakiego kiedykolwiek do艣wiadczy艂em鈥 tyle 偶e moi prze艣ladowcy odsuwali moment przyjemno艣ci w niesko艅czono艣膰.
Wchodzi艂em do tysi膮ca salon贸w i bar贸w 鈥 wsz臋dzie widzia艂em pi臋knych i uprzywilejowanych ludzi, kt贸rzy nawet na mnie nie patrzyli. Stanowili swego rodzaju dodatek do tej wspania艂ej tortury. A s艂u偶膮cy, ilekro膰 mieli okazj臋, wykorzystywali nas do podniecaj膮cych zabaw i gier, ot, tak, by po raz tysi臋czny zasugerowa膰 nam, niewolnikom, jak m贸g艂by wygl膮da膰 nasz orgazm.
Jednak genialno艣膰 tej tortury, jej prawdziwy cel, polega艂 na 鈥瀘dzieraniu鈥 niewolnika. Pozbawiano nas tu nerwowo艣ci, zahamowa艅 i przykrego uczucia, 偶e za ka偶dym rogiem czai si臋 niemo偶liwy do zdania test.
Czu艂em, 偶e prze艂amuj臋 w sobie kolejne umys艂owe bariery.
Stawa艂em si臋 cz臋艣ci膮 tutejszego uk艂adu. Wi臋c kara dzia艂a艂a. By艂em wdzi臋czny za noce niewygodnego odpoczynku i bez opor贸w akceptowa艂em fakt, 偶e za nieca艂e sze艣膰 godzin znowu b臋d臋 sprz膮ta艂 i szorowa艂 w blasku 艣wiate艂 oraz na oczach przechodz膮cych modnie ubranych cz艂onk贸w Klubu. Trzy dni takiej pracy! A prawdziwe szkolenie nawet si臋 jeszcze nie zacz臋艂o.
Prawdziwe szkolenie 艂膮czy艂o si臋 z ciemnow艂os膮, ciemnook膮 pann膮 o pi臋knych d艂oniach i imieniu Lisa. 鈥濫lliotcie, wygra艂e艣 los na loterii鈥.
Jednak na razie stara艂em si臋 o niej nie my艣le膰. Szczeg贸lnie 偶e ilekro膰 usi艂owa艂em j膮 sobie wyobrazi膰 lub przypomnie膰 sobie ton jej g艂osu, kr臋ci艂o mi si臋 w g艂owie.
Lepiej my艣le膰 o czym艣 innym. Lepiej mie膰 nadziej臋, 偶e po trzech dniach czy艣膰ca, po trzech dniach wycierania i szorowania b臋d臋 tak zahartowany, 偶e wytrzymam piek艂o.
A mo偶e czeka艂o mnie niebo?
Je偶eli dobrze ju偶 pozna艂em zasady dzia艂ania Klubu, zapewne czeka艂o mnie jednocze艣nie i piek艂o, i niebo.
Zdaje mi si臋, 偶e na wp贸艂 spa艂em, gdy us艂ysza艂em osobliwy d藕wi臋k w cieniu. Najpierw dotar艂o do mnie stukanie but贸w na marmurowej pod艂odze, prawdopodobnie tu偶 przede mn膮, tu偶 przed w膮skim paskiem cienkiego dywanika, na kt贸rym sta艂em na obola艂ych nogach. Ale ten osobliwy odg艂os? Zapalniczka, tak, kr贸tki trzask zapalniczki.
Otworzy艂em oczy.
Po mojej prawej stronie sta艂a w ciemno艣ci jaka艣 posta膰. Wysoka, lecz nie tak wysoka jak tutejsi m臋偶czy藕ni. Po chwili za艣 owion膮艂 mnie s艂odki, upajaj膮cy zapach Chanel.
Nie mia艂em co do tego w膮tpliwo艣ci. By艂a tu Lisa. W moje 偶ycie wesz艂a kobieta.
Dostrzeg艂em 艣wietlne refleksy na jej d艂ugich l艣ni膮cych w艂osach. I iskierki w jej oczach.
Jeszcze blask pier艣cionka na palcu. Poza tym sylwetka by艂a ca艂kowicie ciemna. Nagle zauwa偶y艂em b艂ysk 艣wiat艂a na jej bucie przy podbiciu stopy, co艣 zal艣ni艂o te偶 w jej r臋ku. Gdy kobieta podesz艂a bli偶ej, w mroku zamigota艂a jej 艣nie偶nobia艂a bluzka z ma艂ymi l艣ni膮cymi per艂owymi guzikami. Twarz Lisy ja艣nia艂a, jakby rozpraszaj膮c ciemno艣膰.
W dzie艅 na pewno spu艣ci艂bym wzrok, tak jak nas tu uczono. By艂a jednak noc, wi臋c patrzy艂em.
Lisa zbli偶y艂a si臋 jeszcze bardziej. Poczu艂em na swoim policzku jej gor膮c膮 ma艂膮 d艂o艅, a moich warg dotkn臋艂o co艣 zimnego.
Wci膮gn膮艂em bogaty, owocowy aromat wina i otworzy艂em usta. Przepyszne czerwone bordeaux o odpowiedniej temperaturze. Wypi艂em du偶y 艂yk, a gdy kobieta odsun臋艂a kieliszek, obliza艂em j臋zykiem wargi.
Oczy Lisy by艂y ogromne, ciemne, przenikliwe.
鈥 Cieszysz si臋 swoj膮 kar膮 w艣r贸d szczotek i wiader? 鈥 spyta艂a szeptem, bez najmniejszego cienia ironii.
Us艂ysza艂em, 偶e odpowiadam cichym 艣miechem.
Niezbyt inteligentnie. Spi膮艂em si臋, lecz dostrzeg艂em, 偶e Lisa r贸wnie偶 si臋 u艣miecha.
Otar艂a si臋 nagim przedramieniem o moje biodro i pog艂adzi艂a d艂oni膮 moje po艣ladki.
鈥 Och! 鈥 Drgn膮艂em zbyt szybko, zesztywnia艂em zbyt gwa艂townie: zesztywnia艂y mi nie tylko mi臋艣nie n贸g, lecz tak偶e cz艂onek.
鈥 Brzydki ch艂opiec 鈥 powiedzia艂a moja pani. Uszczypn臋艂a mnie, a jej palce przyprawi艂y mnie o dreszcz, tak samo jak wcze艣niej w sali powita艅.
M贸j puls szala艂. Czu艂em go w swoich skroniach. Piersi Lisy niemal dotkn臋艂y mojej klatki piersiowej, po czym kobieta szybko si臋 cofn臋艂a.
鈥 Czego si臋 tutaj nauczy艂e艣? 鈥 spyta艂a.
Znowu o ma艂o si臋 nie roze艣mia艂em. By艂em pewien, 偶e wiedzia艂a o tym.
鈥 Ca艂kowitego pos艂usze艅stwa, pani 鈥 odpar艂em. Mimo mojego weso艂ego tonu stwierdzenie by艂o absolutnie prawdziwe.
Jednak to, co Lisa robi艂a ze mn膮 teraz, wydawa艂o mi si臋 gorsze od miote艂 i szmat. W Klubie ka偶da seksualna podnieta by艂a straszna, gdy偶 stale oddala艂 si臋 ode mnie moment spe艂nienia. Powoli spe艂nienie stawa艂o si臋 dla mnie czym艣 mitycznym i niemo偶liwym do osi膮gni臋cia. Pobudzano mnie przez ca艂y czas, raz mocniej, raz s艂abiej. G贸ra, d贸艂, g贸ra, d贸艂. A Lisa kojarzy艂a si臋 z pobudzeniem maksymalnym, z Mount Everestem podniecenia.
鈥 Podaj mi jaki艣 konkretny szczeg贸艂 鈥 poleci艂a jak najpowa偶niej. 鈥 Opowiedz o czym艣 ca艂kowicie dla ciebie nowym, czego si臋 tutaj nauczy艂e艣. O ile co艣 takiego istnieje. 鈥 W jej g艂osie nie s艂ysza艂em 艣ladu sztucznego dramatyzmu. Jej tor by艂 serdeczny, a jednocze艣nie ostry. Owiewa艂 mnie lekki zapach Chanel. Widzia艂em zarysy jej twarzy.
Usi艂owa艂em wymy艣li膰 jak膮艣 sensown膮 odpowied藕. Jednak wszystkie moje my艣li obraca艂y si臋 wok贸艂 moich genitali贸w i Lisy 鈥 jej wygl膮du, zapachu, dotyku jej palc贸w.
Znowu podnios艂a kieliszek z winem. Wypi艂em powoli, po czym zrobi艂em g艂臋boki wdech. Nic nie pomaga艂o.
鈥 Wi臋c czego si臋 nauczy艂e艣? 鈥 zapyta艂a ponownie, tym razem ostrzejszym g艂osem. Skojarzy艂a mi si臋 z nauczycielk膮, kt贸ra na pewno uderzy mnie linijk膮, je艣li za chwil臋 nie wyrecytuj臋 ca艂ej tabliczki mno偶enia.
鈥 呕e si臋 boj臋 鈥 odpar艂em, sam si臋 sobie dziwi膮c.
鈥 Boisz si臋? 鈥 powt贸rzy艂a. 鈥 Ludzi, kt贸rzy ci臋 wykorzystuj膮? 鈥 spyta艂a. 鈥 Czy te偶 mnie?
鈥 I ich, i ciebie, pani 鈥 odrzek艂em. 鈥 Sam nie wiem, kogo bardziej.
Natychmiast po偶a艂owa艂em swoich s艂贸w i zapragn膮艂em je cofn膮膰. Nie wiedzia艂em, sk膮d mi si臋 wzi臋艂y.
By艂em 鈥 jak to nazywa艂 Martin i wszyscy jego klienci 鈥 szkolony w g艂osie. Co oznacza艂o, i偶 znam wszystkie rytualne odpowiedzi, czyli takie, kt贸re nie tylko ukrywaj膮 prawd臋 pod pozorem rytua艂u, lecz tak偶e podniecaj膮.
鈥 Czy ludzie z brygady mopa i szczotki鈥 czy ci臋 dr臋cz膮? 鈥 spyta艂a.
鈥 Oczywi艣cie. Ilekro膰 maj膮 okazj臋 鈥 odrzek艂em. Moje policzki zala艂 gor膮cy rumieniec. 鈥 Na razie g艂贸wnie zarzucaj膮 mnie robot膮 i obrzucaj膮 wyzwiskami. Jak dot膮d nie by艂o czasu na co艣 innego.
Ja to m贸wi艂em? Do niej?
鈥 Jeste艣 twardym facetem, nieprawda偶? 鈥 zapyta艂a tonem ponownie wolnym od ironii. Wr臋cz przeciwnie, wydawa艂o mi si臋, 偶e s艂ysz臋 w jej g艂osie trosk臋.
鈥 Tylko je艣li sobie tego 偶yczysz, pani. 鈥 By艂a to oczywi艣cie jedna z rytualnych odpowiedzi. Tyle 偶e zabrzmia艂a cholernie sarkastycznie.
Serce mi bi艂o zbyt g艂o艣no i zbyt szybko. Mimo to Lisa znowu si臋 u艣miechn臋艂a, chocia偶 nie by艂 to u艣miech ani szeroki, ani swobodny.
鈥 Dlaczego ci臋 przera偶am? 鈥 spyta艂a. 鈥 Nigdy ci臋 nie kara艂a 偶adna kobieta?
鈥 Rzadko, pani. 鈥 Poczu艂em lekki ucisk w gardle. Przypomnia艂em sobie te 艣liczne istoty w domu Martina, nagie w wy 鈥 szukanych wiktoria艅skich sypialniach. Ich widok doprowadza艂 mnie do szale艅stwa. I ta rosyjska hrabina w wiejskiej willi, kobieta, kt贸ra tylko na mnie patrzy艂a. Tak, mia艂em podobne do艣wiadczenia, cho膰 nie przygotowa艂y mnie na to, co si臋 dzia艂o teraz.
鈥 Jeste艣 zbyt dumny, by da膰 si臋 ukara膰 kobiecie, Elliotcie? 鈥 szepn臋艂a. Typowo rytualne pytanie.
鈥 Nie, je艣li kobieta jest dobra 鈥 odpar艂em. 鈥濶iech to szlag, musz臋 to przerwa膰鈥, powiedzia艂em sobie.
Lisa jednak zn贸w si臋 roze艣mia艂a. Usi艂owa艂a to ukry膰, obracaj膮c si臋 troch臋 w bok, a jednak us艂ysza艂em cichy 艣miech.
Wyobrazi艂em sobie nagle, 偶e j膮 ca艂uj臋, ujarzmiam poca艂unkami, rozpinam per艂owe guziki jej bluzki. Nie potrafi艂em my艣le膰 o niej w inny spos贸b, stale widzia艂em j膮 w swoich ramionach, stale j膮 w my艣lach ca艂owa艂em, nami臋tnie, szale艅czo. Po prostu 艣wietnie. Zupe艂nie nad sob膮 nie panowa艂em.
Dlaczego dzia艂o si臋 ze mn膮 co艣 tak dziwnego? Najpierw durny, szalony popis na scenie, potem osobliwe emocje w sali powita艅 i teraz tu.
鈥 Naprawd臋 si臋 mnie boisz, E艂liotcie? 鈥 spyta艂a. Zarumieni艂em si臋 jeszcze bardziej. Na szcz臋艣cie kobieta tego nie widzia艂a, by艂o zbyt ciemno. 鈥 W twoim g艂osie nie s艂ysz臋 strachu.
Widzia艂em bia艂膮 koronk臋 jej bluzki. I blad膮 sk贸r臋 d艂ugiej szyi. Jej g艂os dotyka艂 miejsc gdzie艣 g艂臋boko w moim wn臋trzu, miejsc niezwykle wra偶liwych i niezbadanych.
鈥 Boj臋 si臋 鈥 szepn膮艂em. Milcza艂a.
鈥 Mo偶e rzeczywi艣cie powiniene艣 si臋 mnie obawia膰 鈥 powiedzia艂a tonem, z jakim powierza si臋 wa偶ne sekrety. 鈥 Wstyd mi za ciebie, 偶e si臋 wpakowa艂e艣 w takie k艂opoty. Sprawi臋, 偶e po偶a艂ujesz swoich wyskok贸w.
Prze艂kn膮艂em 艣lin臋, staraj膮c si臋 powstrzyma膰 zar贸wno lekki grymas, jak i ironiczny u艣mieszek.
Wspi臋艂a si臋 na palce, jej w艂osy musn臋艂y moje nagie ramio 鈥 na, zapach perfum owion膮艂 mnie. Usta Lisy znalaz艂y si臋 przy moich, koronka bluzki przylgn臋艂a do mojej piersi. Wysokie napi臋cie, szok, utrata oddechu. Jej wilgotne wargi rozchyli艂y si臋. Dotkn膮艂em penisem 艣liskiej sk贸ry jej sp贸dniczki, a p贸藕niej wpi艂em si臋 w usta mojej pani i ssa艂em mocno, rozsuwaj膮c jej wargi szerzej, wpychaj膮c w jej usta j臋zyk, naciskaj膮c na jej cia艂o cz艂onkiem. Pu艣ci艂a mnie nagle i zrobi艂a krok w ty艂.
Wyci膮gn膮艂em si臋 naprz贸d 鈥 tak daleko jak mog艂em na sk贸rzanych wi臋zach 鈥 i poca艂owa艂em Lis臋 mocno w szyj臋, zanim odskoczy艂a.
鈥 Przesta艅 鈥 poleci艂a, odsuwaj膮c si臋 ode mnie jeszcze o krok.
鈥 Jestem twoim niewolnikiem 鈥 odpar艂em szeptem. Tym razem m贸wi艂em serio. A jednak nie mog艂em si臋 oprze膰, wi臋c doda艂em: 鈥 Poza tym nie potrafi臋 si臋 urwa膰 z tego przekl臋tego haka.
Przez sekund臋 wydawa艂a si臋 zbyt zaskoczona i oszo艂omiona, by cokolwiek powiedzie膰, wi臋c tylko utkwi艂a we mnie wzrok i pociera艂a miejsce, w kt贸re j膮 poca艂owa艂em, jakbym jej odgryz艂 kawa艂ek cia艂a.
鈥 Jeste艣 okropnie niepoprawny! 鈥 odburkn臋艂a wreszcie w艣ciek艂ym g艂osem, chocia偶 chyba dostrzeg艂em w jej twarzy r贸wnie偶 dziwn膮 niepewno艣膰 i brak zrozumienia.
鈥 Nie zamierza艂em 鈥 odrzek艂em z wielk膮 skruch膮. Naprawd臋 pakowa艂em si臋 w k艂opoty. 鈥 Wierz mi, pani, nie chcia艂em, szczerze. Przyp艂ywaj膮c tu, planowa艂em przestrzega膰 wszystkich regu艂. Nie chc臋 sprawia膰 takich problem贸w.
鈥 Zamknij si臋.
Chwila napi臋cia. Krew t臋tni艂a mi w g艂owie i w miejscach intymnych. Zastanowi艂em si臋, czy na wyspie znajduje si臋 wi臋zienie dla najgorszych typk贸w. Mo偶e najkrn膮brniejsi niewolnicy kopali rowy po艂膮czeni jednym 艂a艅cuchem. Czy b臋d臋 mia艂 uczciwy proces? Czy Lisa zostanie 艣wiadkiem oskar偶enia? Czy Martin wy艣le telegram z pro艣b膮 o 艂ask臋 dla mnie? Prawdopodobnie nie.
Kobieta podesz艂a ostro偶nie, niczym do dzikiej bestii. Nie patrzy艂em na ni膮.
鈥 Postanowi艂am poca艂owa膰 ci臋 jeszcze raz 鈥 szepn臋艂a. 鈥 Lecz tym razem pozostaniesz nieruchomy.
鈥 Tak, pani.
Stan臋艂a przy moim prawym boku, staraj膮c si臋 mnie nie dotkn膮膰, a p贸藕niej鈥 ponownie do艣wiadczy艂em trzystuwoltowego wstrz膮su, jednak tym razem wiedzia艂em, 偶e i ona p艂onie. Nasze poca艂unki podnieca艂y nas oboje. Lisa przylgn臋艂a do mojego boku i otoczy艂a mnie ramieniem. Kiedy nagle zn贸w mnie pu艣ci艂a, odwr贸ci艂em g艂ow臋. Tak, g贸ra, d贸艂, g贸ra, d贸艂. Prawdziwy Mount Everest podniecenia.
鈥 B臋d臋 na ciebie czeka艂a, Elliotcie 鈥 powiedzia艂a.
鈥 Tak, pani 鈥 odparowa艂em, ci膮gle niezdolny na ni膮 popatrze膰. Odg艂os jej oddalaj膮cych si臋 st贸p by艂 dla mnie straszliw膮 tortur膮.
LISA
Sz艂am do budynku administracji szybkim krokiem 艣ciganego zwierz臋cia.
Czu艂am, 偶e mam lekk膮 gor膮czk臋. Stale dotyka艂am swoich ust, poniewa偶 wci膮偶 dr偶a艂y. Odnios艂am wra偶enie, 偶e Elliott 鈥 ca艂uj膮c mnie w ten spos贸b 鈥 pozostawi艂 na nich sw贸j 艣lad, niczym bohater romans贸w. Stale pami臋ta艂am jego zapach, nieco s艂ony zapach jego sk贸ry.
Tak, by艂 sto razy pi臋kniejszy ni偶 na zdj臋ciach.
Jednak maniery mia艂 okropne i wcale tego nie ukrywa艂. Jego paskudny charakterek ujawnia艂 si臋 w ka偶dym u艣miechu i wypowiedzi.
鈥Daj sobie z nim spok贸j, Liso!鈥
Mia艂am do czynienia ze zdrowym, pe艂nokrwistym Amerykaninem, kt贸ry przyby艂 tu odgrywa膰 przez dwa lata rol臋 niewolnika. I okaza艂o si臋, 偶e kto艣 taki potrafi zauroczy膰 kobiet臋 i wie, jak u偶ywa膰 do tego celu oczu i g艂osu.
Wpad艂am w jego sid艂a. Nie trzeba by艂o sprawdza膰 go tak wcze艣nie, nie trzeba by艂o odk艂ada膰 s艂uchawki鈥 Poza tym czekano na mnie w biurze, a ja tymczasem zesz艂am na d贸艂 spotka膰 si臋 z Elliottem!
W ci膮gu najbli偶szych kilkudziesi臋ciu godzin nie wolno mi zej艣膰 do niego i kra艣膰 mu ca艂usa, jakby艣my byli ma艂olatami na tylnym siedzeniu chevroleta. Musz臋 si臋 powstrzyma膰. Ca艂a kara trwa艂a wszak tylko trzy dni.
G艂os mia艂 taki sam jak spojrzenie. Prawdziwie obecny, 偶ywy. Ale w艂a艣nie tego od nich wymagamy, czy偶 nie? Maj膮 powstrzymywa膰 swoje fantazje, a r贸wnocze艣nie stawa膰 si臋 obiektem fantazji. Co zatem tak mnie przera偶a w Elliotcie?
Mimo p贸藕nej godziny w Klubie trwa艂a zabawa. Od jednego ko艅ca wyspy do drugiego 艣wiat艂a pulsowa艂y za zas艂onami setek okien. Niebo by艂o niezg艂臋bionym granatem roz艣wietlonym w jednym punkcie przez ksi臋偶yc w pe艂ni.
Przesz艂am szybko przez drzwi wy艂o偶onego ciemnymi dywanami kasyna, nie chcia艂am bowiem, aby kto艣 mnie tu zobaczy艂 lub si臋 do mnie odezwa艂. Zerka艂am tylko czasem na nagich niewolnik贸w kr臋c膮cych si臋 zr臋cznie w艣r贸d niesko艅czonego morza stolik贸w. Trzymaj膮c wysoko tace, 艣pieszyli przyj膮膰 zam贸wienia, poda膰 wino, mocniejsze trunki lub egzotycznie kolorowe i udekorowane koktajle.
Za grubymi, mrocznie o艣wietlonymi szklanymi 艣cianami prezentowali swe wdzi臋ki niewolnicy zwijaj膮cy si臋 lub wyt臋偶aj膮cy si艂y w wi臋zach; ko艅czyny mieli pokryte z艂otym lub srebrnym proszkiem, we w艂osy 艂onowe wpleciono im klejnociki. Na scenie w drugim ko艅cu odgrywano kr贸tk膮 sztuk臋: rzymscy panowie surowo karali dwie greckie niewolnice w kajdanach po艂膮czonych cienkimi 艂a艅cuchami.
W prywatnych salonikach rozgrywa艂y si臋 bardziej intymne dramaty. Cz艂onkowie Klubu przywo艂ywali swoich niewolnik贸w. Ponad ciemnymi, l艣ni膮cymi butelkami w barku pr臋偶y艂 si臋 rz膮d m艂odych m臋偶czyzn z r臋koma zwi膮zanymi wysoko nad pochylonymi g艂owami. Wygl膮dali jak seria pos膮g贸w Micha艂a Anio艂a ustawionych na karuzeli.
Dostrzeg艂am Scotta zwanego Panter膮, naszego mrocznego przystojniaka, genialnego Trenera Trener贸w, pogr膮偶onego w 偶ywio艂owej rozmowie ze starym angielskim lordem, nowym cz艂onkiem Klubu, kt贸ry kr臋ci艂 si臋 po wyspie od miesi臋cy. Na widok Kitty Kantwell ogarn臋艂o mnie podniecenie. Dziewczyna przy 鈥 kucn臋艂a u st贸p Scotta, na dywanie, i w milczeniu czeka艂a na rozkaz swego nowego pana.
Zatem Scott wybra艂 Kitty. Nie藕le dziewczyna trafi艂a. Prawdopodobnie zabra艂 j膮 od razu do klasy nowych trener贸w i u偶y艂 podczas demonstracji. Powinnam by艂a p贸j艣膰 na te zaj臋cia, mo偶e bym si臋 czego艣 nauczy艂a. Wreszcie my艣la艂am jak dawna Lisa, interesowa艂am si臋 dawnymi sprawami, przybiera艂am stare miny.
Pobo偶ne 偶yczenia, moja droga. Tak naprawd臋 my艣la艂am wy艂膮cznie o jego trzech dniach na dole. C贸偶. Musia艂am przyzna膰, 偶e odk膮d ponownie znalaz艂am si臋 na wyspie, niewiele czu艂am. W艂a艣ciwie przesta艂am cokolwiek czu膰 jeszcze przed odlotem na wakacje.
Nie liczy艂o si臋 nic z wyj膮tkiem dzisiejszego poca艂unku z Elliottem Slaterem.
Gdy wesz艂am, Richard zwany Wilkiem wsta艂 z krzes艂a przy biurku.
鈥 Przepraszam, 偶e ci臋 obudzi艂em, Liso 鈥 zagai艂. 鈥 Usi艂owa艂em si臋 z tob膮 skontaktowa膰 wcze艣niej, ale鈥
鈥 Masz prawo mnie budzi膰, ilekro膰 zajdzie potrzeba. Po to tu jestem. Co si臋 dzieje? 鈥 spyta艂am.
Richardowi towarzyszyli dwaj treserzy, kt贸rzy wygl膮dali na nieco bladych i mocno zm臋czonych d艂ugim dniem. Teraz stali nieruchomo, z za艂o偶onymi r臋koma, wr臋cz pr贸buj膮c si臋 wtopi膰 w bia艂e 艣ciany.
Przed biurkiem natomiast siedzia艂a i szlocha艂a teatralnie dziewczyna w kr贸tkim, przewi膮zanym paskiem szlafroczku z bia艂ej frotki. Co jaki艣 czas uderza艂a pi臋艣ci膮 w kolano.
鈥 Ameryka艅ska Miss Nastolatek 鈥 mrukn膮艂 Richard. 鈥 Lekarze twierdz膮, 偶e nie ma nawet siedemnastu lat.
Gdyby nie sprzeczka o Elliotta, pewnie zapami臋ta艂bym t臋 dziewczyn臋 z sali powita艅. Pon臋tne, widoczne pod odgi臋t膮 klap膮 szlafroka piersi i d艂ugie, pi臋knie ukszta艂towane nogi. Nastolatka gniewnie odrzuci艂a czarne loki, wyd臋艂a ku mnie doln膮 warg臋 i przymkn臋艂a oczy, 艂kaj膮c przera藕liwie. Richard wskaza艂 mi swoje krzes艂o.
鈥 Nie mo偶ecie mi tego zrobi膰! Musicie mnie przyj膮膰! 鈥 o艣wiadczy艂a dziewczyna jazgotliwie, krzywi膮c usta i marszcz膮c zap艂akan膮 twarz. Potrz膮sn臋艂a g艂ow膮, po czym znowu uderzy艂a pi臋艣ci膮 w kolano. Na pierwszy rzut oka nie wygl膮da艂a na niepe艂noletni膮, lecz wystarczy艂o, 偶e si臋 odezwa艂a, i sytuacja stawa艂a si臋 jasna.
Richard poda艂 mi raport medyczny. Pan Kandydat贸w wygl膮da艂 na zaspanego, jego g艂臋boko osadzone oczy by艂y nieco zaczerwienione, lecz mimo to wydawa艂 si臋 rozbawiony ca艂ym zdarzeniem. Nie u艣miecha艂am si臋. Dla mnie sprawa by艂a po prostu niezno艣na, a rozmowa z nastolatk膮 stanowi艂a w tym momencie najgorszy z obowi膮zk贸w.
鈥 S艂uchaj 鈥 zacz臋艂am. 鈥 Jeste艣 za m艂oda na kontrakt z Edenem, a twoje dokumenty s膮 fa艂szywe.
鈥 Nieprawda, cholera! 鈥 wrzasn臋艂a. 鈥 Mam dwadzie艣cia jeden lat. Szkoli艂 mnie Ari Hassler i mog臋鈥
鈥 Rozmawia艂e艣 z Hasslerem? 鈥 spyta艂am Richarda.
鈥 Zaprzecza wszystkiemu, twierdzi, 偶e ta ma艂a zupe艂nie go og艂upi艂a 鈥 odpar艂 znu偶onym g艂osem. 鈥 Dziewczyna ma fa艂szyw膮 metryk臋 i prawo jazdy鈥
鈥 Nie jest fa艂szywe. Mam do艣膰 lat, by tu by膰, niczego mi nie wm贸wicie!
鈥 Jeste艣 ma艂oletnia i nie ma dla ciebie miejsca na wyspie 鈥 odpar艂am. 鈥 Odlatujesz dzisiaj wieczorem.
Popatrzy艂am na Richarda.
鈥 Nie mog臋 jej zmusi膰 do przyznania si臋. Ma przygotowane odpowiedzi na ka偶de pytanie. 鈥 Obni偶y艂 g艂os. 鈥 Za艂o偶臋 si臋, 偶e nie ona jedna nas oszuka艂a.
鈥 No c贸偶, w takim razie znajd藕my innych! 鈥 oznajmi艂am ze z艂o艣ci膮. 鈥 Poddaj ca艂膮 grup臋 badaniu. Je艣li s膮 w艣r贸d nich nieletni, opuszcz膮 wysp臋.
鈥 Prosz臋鈥 鈥 Nastolatka pochyli艂a si臋 do przodu, skromnie zaciskaj膮c po艂y szlafroka. 鈥 Pozw贸lcie mi pozosta膰, prze 鈥 ci臋偶 zgodnie z moimi dokumentami mam dwadzie艣cia jeden lat, wi臋c czego si臋 boicie? Nie wierz臋, 偶e mnie nie chcecie. Popatrzcie na mnie. Widzia艂am innych. Jestem r贸wnie dobra jak鈥
鈥 Wybierz sobie miasto 鈥 przerwa艂am jej zimno. 鈥 Przyjemny prywatny lot do Miami, a stamt膮d pierwsz膮 klas膮 do wybranego portu lotniczego. Pakuj si臋, zaraz lecisz.
鈥 Chc臋 zosta膰 tutaj! Je艣li nie rozumiecie, co to dla mnie znaczy, porozmawiajcie z moim trenerem, on wam powie, 偶e by艂am idealna. Sp贸jrzcie na mnie, m贸wi臋 wam, szkolili mnie najlepsi.
鈥 No dobrze, odstawcie j膮 do Los Angeles.
鈥 Nie! 鈥 krzykn臋艂a. Zagryz艂a warg臋, oczy nieco jej si臋 zamgli艂y, prawdopodobnie si臋 zastanawia艂a. 鈥 Niech b臋dzie Nowy Jork 鈥 wymamrota艂a w ko艅cu.
鈥 W porz膮dku, Nowy Jork. Dwie noce w Pla偶a i dajcie jej tysi膮c dolar贸w. 鈥 Przyjrza艂am si臋 nastolatce. 鈥 U偶yj ich m膮drze, jak m贸wi stare przys艂owie.
鈥 Suka!
鈥 Och, ch臋tnie bym ci臋 nauczy艂a manier, zanim st膮d znikniesz 鈥 odwarkn臋艂am szeptem. Obserwowa艂a mnie, rozpaczliwie usi艂uj膮c co艣 wymy艣li膰. 鈥 Zabierzcie j膮 st膮d 鈥 poleci艂am treserom.
鈥 Podaj mi cho膰 jeden dobry pow贸d, dla kt贸rego mi to robisz 鈥 poprosi艂a. 艁zy sp艂yn臋艂y po jej puco艂owatych policzkach, ale oczy pozosta艂y zimne jak dwa kamienie. 鈥 Dobrze wiesz, 偶e cz艂onkowie Klubu mnie pokochaj膮. Przyznaj to. Czemu, do diab艂a, wolisz kogo艣 sze艣膰 lat starszego ode mnie, na lito艣膰 bosk膮?
鈥 Kochanie, to okrutny 艣wiat. S艂ysza艂a艣 kiedy艣 taki termin 鈥瀘soba doros艂a 艣wiadoma swoich czyn贸w鈥? Nie pracujemy ze 艣wirami, z ma艂oletnimi ani z lud藕mi zmuszanymi do niewolnictwa. Wr贸膰 zapi臋膰 lat i by膰 mo偶e鈥 tylko by膰 mo偶e鈥 wtedy z tob膮 porozmawiamy. I nie pr贸buj nas oszuka膰 pod innym nazwiskiem. No dobrze, zabierzcie j膮. Jak najszybciej odstawcie t臋 pann臋 do Miami.
鈥 Nienawidz臋 ci臋, ty suko! 鈥 wrzasn臋艂a. Jeden z treser贸w usi艂owa艂 pom贸c jej wsta膰, a ona wbi艂a mu 艂okie膰 w brzuch. 鈥 Nie mo偶esz mi tego robi膰, moje papiery s膮 w porz膮dku. Zadzwo艅cie do Ariego! 鈥 Inny treser otoczy艂 ramieniem jej tali臋. 鈥 Wszystko powiem pieprzonemu 鈥濶ew York Timesowi鈥!
鈥 Nie trud藕 si臋 鈥 odpar艂am. Stara艂a si臋 oderwa膰 r臋k臋 tresera od swojego pasa. 鈥 Ale je艣li m贸wisz powa偶nie, w Bungalowie H jest dw贸ch reporter贸w z 鈥濶ew York Timesa鈥. A w g艂贸wnym budynku na pi膮tym pi臋trze znajdziesz te偶 faceta z NBC.
鈥 Zdaje wam si臋, 偶e jeste艣cie strasznie sprytni. Rozpieprz臋 t臋 wysp臋 w choler臋!
鈥 Kochana, wszyscy o nas pisz膮. Id藕 do biblioteki i poszperaj. Kiedy niewolnik 鈥瀦dradza wszystkie szczeg贸艂y鈥, trafia na ostatni膮 stron臋 brukowca i jego historia pojawia si臋 obok dramatycznych i ckliwych opowie艣ci eks鈥損anienek na telefon i porno gwiazdki, kt贸ra odnalaz艂a Chrystusa. Co do 鈥濶ew York Timesa鈥, szczerze ci radz臋, zapomnij o tej gazecie. S艂ysza艂a艣 kiedy艣 fraz臋 鈥瀢iadomo艣膰, kt贸ra nadaje si臋 do druku鈥?
Treserzy podnie艣li dziewczyn臋 z pod艂ogi. Gdy wynosili j膮 z pokoju, wierzga艂a w艣ciekle nogami.
Drzwi zamkn臋艂y si臋 za nimi cicho, a ja i Richard popatrzyli艣my po sobie.
鈥 Ari na pierwszej linii. Podnios艂am s艂uchawk臋.
鈥 Na Boga, Liso, nic nie rozumiem. Ta panienka na pewno dawno temu uko艅czy艂a szesna艣cie lat. Je艣li jest inaczej, trac臋 rozum.
鈥 Ari, dopiero co j膮 widzia艂am. Ameryka艅ska Miss Nastolatek. Nie wciskaj mi bzdur.
鈥 M贸wi臋 ci prawd臋, Liso, nie wiem, o co tu chodzi. Mia艂a ca艂y szereg dokument贸w. Podda艂a艣 j膮 testom, Liso? Dwa lata przepracowa艂a jako kelnerka w Village, gdzie podawa艂a drinki. Poza tym to dynamit nie dziewczyna. M贸wi臋 tobie, na pewno ma wi臋cej ni偶 szesna艣cie lat. Nawet mnie nauczy艂a paru sztuczek.
鈥 Nie kupimy ju偶 nikogo od ciebie, Ari 鈥 o艣wiadczy艂am.
鈥 Nigdy i nikogo.
鈥 Liso, nie mo偶esz mi tego zrobi膰. Nie pojmujesz鈥
鈥 Ko艅cz臋 z tob膮 wsp贸艂prac臋, Ari. Nawet je艣li masz kobiet臋 z cia艂em Ra膮uel Welch i twarz膮 Grety Garbo.
鈥 Liso, ta ma艂a mog艂aby oszuka膰 samego pana Boga. Sprzedawa艂em ci zawsze najlepszy towar po tej stronie G贸r Skalistych, nie dostaniesz niewolnik贸w ze wschodnich stan贸w od nikogo innego鈥
鈥 S艂ysza艂e艣 kiedy艣 o Gregorym Sanchezie z Nowego Orleanu? Albo o Peterze Slesingerze z Dallas? Sprzeda艂e艣 nam ma艂olat臋, Ari, szesnastoletni膮 dziewczynk臋. Nie mo偶emy ci ju偶 ufa膰, Ari. Do widzenia.
Od艂o偶y艂am s艂uchawk臋.
Opar艂am g艂ow臋 o wysokie oparcie krzes艂a i zagapi艂am si臋 w sufit.
鈥 Wyci膮gn膮艂em teczki dw贸ch innych os贸b, kt贸re nam sprzeda艂 鈥 powiedzia艂 Richard, podchodz膮c do biurka z r臋koma w kieszeniach. 鈥 Najmniejszych problem贸w. M臋偶czyzna ma co najmniej dwadzie艣cia trzy lata, a prawdopodobnie nawet nieco wi臋cej, kobieta za艣 uko艅czy艂a dwadzie艣cia dziewi臋膰 lat.
鈥 Przypatrzy艂 mi si臋 z uwag膮. 鈥 Najlepsze towary 鈥 doda艂, lekko przechylaj膮c g艂ow臋.
Kiwn臋艂am g艂ow膮.
鈥 Co z pieni臋dzmi?
鈥 Odpu艣膰my sobie 鈥 odrzek艂am. 鈥 Jak znam Ariego, dziewczyna nigdy nie zobaczy ani centa. Ale nie chc臋 ju偶 rozmawia膰 z Arim. Mam do艣膰 pe艂nienia roli policjantki wobec dzieci i k艂amczuch贸w.
鈥 Tyle 偶e鈥 鈥 powiedzia艂 ch艂odno Richard 鈥 ta m艂oda istota w艂a艣ciwie nie by艂a dzieckiem. 鈥 Popatrzy艂 z ukosa, jak zawsze, gdy m贸wi艂 powa偶nie. Jego zmru偶one oczy b艂yszcza艂y.
鈥 Pierwsz膮 miesi膮czk臋 dosta艂a prawdopodobnie jako jedenastolatka, dwa lata p贸藕niej straci艂a dziewictwo鈥 o ile nadal u偶ywa si臋 tego barbarzy艅skiego okre艣lenia. Nie k艂ama艂a, m贸wi膮c, 偶e jest do艣wiadczona. Zapewne przepracowa艂a w prywatnych pokojach Ariego dobre sze艣膰 miesi臋cy. Prawie dosta艂a orgazmu, gdy j膮 dotkn膮艂em. Uderz j膮 pagajem, a sk贸ra zaczyna jej promienie膰. 鈥 Kiwn臋艂am g艂ow膮. 鈥 Znam te wszystkie stare argumenty 鈥 ci膮gn膮艂. 鈥 Od Katmandu po Kansas nasza marka oznacza: 鈥炁糰dnych nieletnich, 偶adnych szale艅c贸w, 偶adnych je艅c贸w, 偶adnych narkotyk贸w. Tylko osoby doros艂e 艣wiadome swoich czyn贸w!鈥
Zapatrzy艂 si臋 w dal troch臋 t臋sknie, oczy zamgli艂y mu si臋 i zw臋zi艂y w szparki, wszystkie zmarszczki na jego twarzy podkre艣la艂y odczuwane emocje.
Przeczesa艂 palcami w艂osy.
鈥 Nie dokuczaj mi 鈥 szepn膮艂. 鈥 Sam j膮 wybra艂em. I sam j膮 wyda艂em.
鈥 Nie lubi臋 chwali膰 ludzi tylko dlatego, 偶e zrobili najmniej z tego, czego si臋 po nich spodziewali艣my. Mam zrobi膰 wyj膮tek i pochwali膰 ciebie?
鈥 Ale czy to jest fair, ta zasada? Widzisz鈥 Po wszystkim, co ta ma艂a robi艂a i czego si臋 nauczy艂a?
鈥 Chcesz mnie zmieni膰 w belferk臋 albo socjologa? 鈥 spyta艂am. By艂am na niego z艂a. 鈥 Przypomn臋 ci tylko o pewnej sprawie鈥 na wypadek gdyby艣 zapomnia艂, gdzie si臋 znajdujemy. Nie mamy tu 艂a艅cucha mrocznie o艣wietlonych pokoj贸w, do kt贸rych wpada si臋 w sobotni膮 noc, by urzeczywistni膰 fantazje, kt贸re 艣ni艂e艣 przez ca艂y tydzie艅. Klub jest miejscem totalnym, jest 艣rodowiskiem, kt贸re poch艂ania i wymazuje wszelk膮 鈥瀒nn膮鈥, znan膮 danej osobie rzeczywisto艣膰. Tu fantazje staj膮 si臋 prawd膮! 鈥 Przerwa艂am. By艂am po prostu w艣ciek艂a. Stara艂am si臋 zapanowa膰 nad g艂osem. 鈥 No i we藕 pod uwag臋, jaki to okres jej 偶ycia 鈥 dorzuci艂am. 鈥 Chodzi mi o czas mi臋dzy szesnastym a dwudziestym pierwszym rokiem 偶ycia鈥 wiesz, jakie to lata鈥
鈥 Obecnie dziewcz臋ta w tym wieku nie s膮 ju偶 czyste i pos艂uszne 鈥 wtr膮ci艂.
鈥 Ale to nie jest zwyk艂y czas w ich 偶yciu! To m艂odo艣膰, kt贸rej ta dziewczyna nie powinna zmarnowa膰 u nas, szczeg贸lnie 偶e my nie potrzebujemy tak cennej ofiary ani od niej, ani od nikogo innego. Wystarcz膮 nam zwyczajni, starsi kandydaci. Nie obchodzi mnie, jak bardzo jest uleg艂a, pi臋kna, przygotowana! Jaka b臋dzie twoim zdaniem鈥 za dwa lata?
鈥 Rozumiem 鈥 przerwa艂 mi.
Nie by艂am pewna, czy ja sama rozumia艂am w艂asne s艂owa. S艂ysza艂am w moim g艂osie nutk臋 histerii. Stale nawiedza艂o mnie wspomnienie posiad艂o艣ci w Hillsborough, mojego pierwszego pana, autostrady, po kt贸rej p臋dzili艣my limuzyn膮. K艂贸tnie z Jeanem Paulem. Och, gdybym wtedy zna艂a Martina Hali 鈥 faxa鈥
Nagle poczu艂am si臋 przygnieciona wielko艣ci膮 i pot臋g膮 Klubu. Ile rzeczy si臋 jeszcze zdarzy, zanim ten nowy sezon zacznie si臋 na dobre?
鈥 Nie wiem, co si臋 ze mn膮 dzieje 鈥 mrukn臋艂am. 鈥 Chyba od czasu do czasu Eden dzia艂a mi na nerwy.
鈥 No c贸偶, s膮dz臋, 偶e ka偶de z nas dojrzewa艂o w do艣膰 osobliwych warunkach. Mo偶e wszyscy 偶a艂ujemy utraconej m艂odo艣ci鈥
鈥 Nie mam czego 偶a艂owa膰 鈥 odpar艂am. 鈥 Ale nie mieszka艂am w Klubie ani jako szesnastolatka, ani jako osiemnasto 鈥 latka, ani nawet gdy mia艂am dwadzie艣cia lat. W tym tkwi sedno. Mog艂am wtedy wchodzi膰 i wychodzi膰, by艂am wolna. Nie pcha艂am si臋 w sytuacje, z kt贸rych nie by艂o wyj艣cia. 鈥 Richard ze zrozumieniem pokiwa艂 g艂ow膮. 鈥 Zreszt膮 nie chodzi tylko o osoby nieletnie 鈥 doda艂am. 鈥 Z ka偶dym dniem coraz wi臋cej si臋 o nas pisze. W pewnych kr臋gach stali艣my si臋 powszechnie znani. By艂abym sk艂onna si臋 za艂o偶y膰, 偶e ka偶dy鈥 naprawd臋 ka偶dy, kto postanowi si臋 z nami skontaktowa膰, w ko艅cu tu trafi. I nie trzeba wymy艣la膰 historyjek o nieletnich, wariatach czy je艅cach trzymanych tu wbrew ich woli.
W艂a艣ciwie鈥 zadziwiaj膮ce, 偶e nikt wcze艣niej nie wymy艣li艂 takich opowie艣ci. Szczeg贸lnie 偶e wszystkie artyku艂y pisano 鈥瀘 nas bez nas鈥, to znaczy bez naszego potwierdzenia, zgody czy autoryzacji. W artyku艂ach nie podawano 偶adnych fakt贸w, a zdj臋cia by艂y ma艂o wyra藕ne, pstrykane z samolot贸w, wi臋c nie ukazywa艂y bli偶szych szczeg贸艂贸w. 呕aden reporter, kt贸ry chcia艂 o nas napisa膰, nigdy nie zdo艂a艂 si臋 dosta膰 do Edenu.
Z wielu powod贸w. Bardzo dok艂adnie sprawdzali艣my wszystkich cz艂onk贸w Klubu i je艣li kt贸ry艣 wydawa艂 nam si臋 podejrzany, natychmiast usuwali艣my go z wyspy, a wniesiona przez niego ogromna op艂ata przepada艂a. Jak dot膮d nie dotar艂 tu 偶aden reporter 鈥 szpieg.
Na wyspie nie wolno by艂o u偶ywa膰 aparat贸w fotograficznych. Sami stosowali艣my monitoring, lecz nie rejestrowali艣my niczego na ta艣mach, wi臋c nie mo偶na by艂o ukra艣膰 nagra艅. A elektroniczne urz膮dzenia zamontowane w drzwiach rozmagnesowywa艂y przemycone filmy czy kasety magnetofonowe. Tak wi臋c nie istnia艂y 偶adne dowody.
Co do niewolnik贸w, treser贸w, kierowc贸w i wszystkich innych pracownik贸w, ich lojalno艣膰 wi膮za艂a si臋 z finansami. Otrzymywali bajeczne pensje plus dodatkowe 艣wiadczenia, cho膰 to lekkie niedopowiedzenie.
Alkoholu i jedzenia 鈥 do woli, a tak偶e s艂u偶bowy basen, pla偶a. Nikt nie by艂by w stanie zap艂aci膰 im do艣膰 za demaskatorski wywiad, poza tym gdyby 鈥瀦dradzili鈥, nie przyj膮艂by ich do pracy nikt inny w 偶adnym klubie na 艣wiecie. Par臋 niezadowolonych os贸b, kt贸re z jakich艣 powod贸w zwolnili艣my, prze艂ama艂o milczenie, lecz ich 鈥瀗iepotwierdzone relacje鈥 spisano nieodpowiednio, stronniczo i na zbyt niskim poziomie nawet jak na brukowce, w kt贸rych ukaza艂y si臋 artyku艂y. Dok艂adnie tak, jak powiedzia艂am przed chwil膮 usuni臋tej z Klubu nastolatce.
Kiedy ludzie pisz膮 o kim艣 bez autoryzacji, mog膮 napisa膰 wszystko. A jednak 鈥 cho膰 pojawi艂o si臋 kilka ogl臋dnych opowie艣ci w 鈥濫s膮uire鈥 i 鈥濸layboyu鈥 oraz w brukowcach 鈥 artyku艂y nie wypacza艂y idei Klubu i nie znalaz艂am w nich k艂amstw.
鈥 Nie chodzi o to, czy ta dziewczyna jest gotowa 鈥 wyja艣ni艂am. 鈥 Po prostu musimy by膰 ostro偶ni i pozosta膰 bez skazy.
鈥 Zgadzam si臋 z tob膮 鈥 odpar艂. 鈥 Zbyt du偶o zainwestowali艣my, by ryzykowa膰, a i nasi go艣cie maj膮 sporo do stracenia. Twierdz臋 tylko, 偶e wielu nieletnich to w gruncie rzeczy osoby r贸wnie dojrzale jak ja.
鈥 Nie oszukuj si臋. Nie ka偶dy tutaj boi si臋 o swoje pieni膮dze 鈥 zadrwi艂am. Czu艂am, 偶e posuwam si臋 za daleko, i mia艂am do艣膰 tej rozmowy. 鈥 S艂uchaj, Richardzie, przepraszam 鈥 rzuci艂am. 鈥 Nie jestem dzi艣 wieczorem sob膮. Mia艂am zbyt d艂ugie wakacje. Nienawidz臋 odwiedza膰 rodziny. Zewn臋trzny 艣wiat nadszarpn膮艂 mi nerwy.
鈥 Oczywi艣cie 鈥 przyzna艂 cicho.
Znowu ogarn臋艂o mnie osobliwe uczucie. Widzia艂am przed sob膮 twarz Elliotta Slatera, czu艂am dotyk jego ust. I nie mog艂am zapomnie膰 m臋偶czyzny z baru w San Francisco, m臋偶czyzny, kt贸rego nazywa艂am panem Przystojnym. Trzy dni na dole鈥 Bo偶e, jaka偶 by艂am zm臋czona. Mo偶e teraz zdo艂am zasn膮膰. Mo偶e wszystkie wspomnienia do jutra znikn膮.
鈥 No c贸偶, na dzi艣 wype艂ni艂a艣 ju偶 swoje obowi膮zki wobec niewolnik贸w i ich pan贸w 鈥 o艣wiadczy艂 Richard. 鈥 Mo偶e pokr臋cisz si臋 po Edenie i zabawisz.
Dostrzeg艂am subteln膮 zmian臋 w jego twarzy.
I zrozumia艂am, 偶e jest to wy艂膮cznie reakcja na moj膮 dziwn膮 min臋. U艣wiadomi艂am sobie, 偶e pogr膮偶ona w my艣lach i wspomnieniach bezwiednie na niego spojrza艂am. Och, naprawd臋 nie by艂am sob膮.
鈥 Zabawi膰 si臋? 鈥 spyta艂am.
Studiowa艂 mnie z uwag膮. Skin膮艂 g艂ow膮. Wygl膮da艂 na zmartwionego.
鈥 Tak powiedzia艂e艣? 呕e mam si臋 zabawi膰? 鈥 upewnia艂am si臋. Milcza艂. 鈥 Chcia艂abym zrobi膰 wyj膮tek, Richardzie 鈥 ci膮gn臋艂am. 鈥 Chodzi o Elliotta Slatera. Prosz臋, skr贸膰my mu kar臋. Niech jutro po po艂udniu zjawi si臋 w moich pokojach.
鈥 Hmm鈥 rzeczywi艣cie nie jeste艣 sob膮. Dostaniesz tego m艂odego cz艂owieka za trzy dni.
鈥 Nie 鈥 upiera艂am si臋. 鈥 Pokaza艂e艣 ju偶 wszystkim, 偶e mamy surowe zasady, kt贸rych przestrzegamy. A teraz prosz臋 ci臋 prywatnie, zr贸b dla mnie wyj膮tek. Chc臋 mie膰 Slatera jutro po po艂udniu. Nikt go jutro nie tknie. Rano si臋 wyk膮pie, przygotuje i wypocznie, a o trzynastej zjawi si臋 u mnie. Wydaj polecenia. Nikt si臋 nie zorientuje. Inny kandydaci s膮 zbyt zaj臋ci, a trenerzy wr臋cz zawaleni robot膮. Zreszt膮 inni nic mnie nie obchodz膮.
Przez d艂ug膮 chwil臋 Richard si臋 nie odzywa艂. Potem mrukn膮艂:
鈥 Jeste艣 szefow膮.
鈥 Tak, szefow膮 i inicjatork膮鈥 鈥 odrzek艂am.
鈥 Okej zatem 鈥 podsumowa艂 cicho. 鈥 Skoro tak bardzo ci na nim zale偶y. Zatem jutro po lunchu.
Wsta艂am i ruszy艂am do drzwi.
鈥 Dzieje si臋 co艣 paskudnego, tak? 鈥 spyta艂.
鈥 O czym m贸wisz?
鈥 Co艣, co nie zacz臋艂o si臋 wcale podczas twoich wakacji
鈥 kontynuowa艂 spokojnie. 鈥 Sytuacja dojrzewa艂a ju偶 wcze艣niej.
鈥 Nie 鈥 zaprzeczy艂am, zdecydowanie potrz膮saj膮c g艂ow膮.
鈥 Jestem tylko zm臋czona. Dopilnuj, aby przys艂ali mi Slatera o trzynastej. Dopilnujesz?
鈥 Jasne, moja droga. Mam nadziej臋, 偶e to za艂atwi spraw臋.
LISA
Co艣 z艂ego, co dojrzewa艂o przez d艂ugi czas? 呕al po zmarnowanej m艂odo艣ci? Musia艂 istnie膰 pow贸d dla tego nat艂oku wspomnie艅, prawda?
鈥Mam nadziej臋, 偶e to za艂atwi spraw臋鈥, powiedzia艂 Richard.
Sta艂am w ogrodzie przed budynkiem administracyjnym i patrzy艂am w gwiazdy, zawsze tak wspaniale jasne, gdy na niebie nie by艂o chmur. Mia艂am wra偶enie, 偶e niebo ze艣lizguje si臋 do morza. Japo艅skie latarnie s艂abo migota艂y w kwietnikach. Lilie pod ciemnaw膮 koronk膮 zimozielonego mirtu l艣ni艂y biel膮 jak ksi臋偶yc.
Na ustach poczu艂am mrowienie, jakbym zn贸w ca艂owa艂a si臋 ze Slaterem. Elliott Slater by艂 tak blisko mnie鈥
Czy wiesz, Elliotcie, 偶e go艣cimy tu dzisiaj trzy tysi膮ce cz艂onk贸w? Tak, odnie艣li艣my wielki sukces.
Us艂ysza艂am st艂umiony odg艂os samolotu startuj膮cego po drugiej stronie wyspy. Ameryka艅ska Miss Nastolatek odlatywa艂a, wracaj膮c do 艣wiata hipokryzji i absurd贸w zwi膮zanych z wiekiem dojrzewania. Przepraszam, ma艂a, i powodzenia.
Jednak ja naprawd臋 niczego nie 偶a艂owa艂am, naprawd臋. Nie o to chodzi艂o. Richard si臋 myli艂, przynajmniej w tej jednej kwestii. Strasznie sk艂ama艂abym, gdybym powiedzia艂a, 偶e z pierwszymi moimi kochankami nie robi艂am tego, co chcia艂am. A kiedy nie chcia艂am posun膮膰 si臋 dalej, walczy艂am z Jeanem Paulem鈥
Co艣 jednak rzeczywi艣cie we mnie dojrzewa艂o, co艣, czego nie rozumia艂am, cho膰 zawsze sama dokonywa艂am wszystkich wybor贸w.
Na pewno sama zdecydowa艂am, gdy po raz pierwszy zadzwoni艂 do mnie Martin Halifax.
Oczywi艣cie s艂ysza艂am o nim, o tym tajemniczym w艂a艣cicielu rezydencji, kt贸r膮 nazywano Domem. W pierwszej chwili ogarn臋艂y mnie mieszane uczucia i o ma艂o nie od艂o偶y艂am s艂uchawki.
鈥 Nie, Liso, mam dla ciebie propozycj臋 innego rodzaju 鈥 powiedzia艂. 鈥 Spraw臋, kt贸ra mo偶e ci si臋 w tej chwili wyda膰 艂atwiejsza. Mog艂aby艣, 偶e tak to ujm臋, spr贸bowa膰 stan膮膰 po drugiej stronie鈥
Ameryka艅ski akcent. Podobnie przemawiali starsi duchowni w moim dzieci艅stwie, ci, kt贸rzy nie brzmieli jak protestanccy pastorzy, lecz nale偶eli do starej gwardii irlandzkich ksi臋偶y katolickich.
鈥 Po drugiej stronie?
鈥 Najlepsi panowie i panie wywodz膮 si臋 z grona najdoskonalszych niewolnik贸w 鈥 wyja艣ni艂. 鈥 Bardzo chcia艂bym o tym z tob膮 porozmawia膰, Liso. Pragn臋 mie膰 ci臋 u siebie, sta艅 si臋 cz臋艣ci膮 Domu. Je艣li z jakiego艣 powodu obawiasz si臋 tu przyjecha膰, spotkam si臋 z tob膮 w innym, dowolnie przez ciebie wybranym miejscu.
Domem nazywano wiktoria艅sk膮 kamienic臋. Martin przyj膮艂 mnie w pomieszczeniach na parterze, kt贸re wygl膮da艂y dziwnie, niemal zabawnie i przypomina艂y mi bibliotek臋 mojego ojca, tyle 偶e dostrzeg艂am tu wi臋cej drogocennych przedmiot贸w, a 艣ciany i okna zosta艂y tak wyg艂uszone, 偶e nie dociera艂y tu 偶adne odg艂osy z zewn膮trz. Na p贸艂kach nie by艂o te偶 katolickich ksi膮偶ek. No i nie by艂o kurzu.
A sam Martin? Opr贸cz tego cudownego g艂osu mia艂 tak偶e najbardziej przyjazn膮 twarz, jak膮 kiedykolwiek widzia艂am. Prosty, naturalny, zdumiewaj膮co bezpo艣redni.
鈥 Wszystko zacz臋艂o si臋 od wiary i od przypuszcze艅 鈥 zagai艂. Na moment z艂o偶y艂 d艂onie, stykaj膮c palce jedynie opuszkami, po czym po艂o偶y艂 r臋ce na biurku. 鈥 鈥 od podejrze艅, 偶e na 艣wiecie jest mn贸stwo os贸b, setki, mo偶e tysi膮ce os贸b, kt贸re鈥 tak jak ja鈥 偶yj膮 schwytane w sie膰 nowoczesno艣ci, a wieczorami w臋druj膮 po ulicach, zagl膮daj膮c do bar贸w i mimo niebezpiecze艅stw, mimo nara偶ania si臋 na chorob臋, 艣mieszno艣膰 i B贸g wie na co jeszcze鈥 szukaj膮 miejsca, gdzie mogliby odegra膰 w艂asne ma艂e dramaty, wspania艂e, a r贸wnocze艣nie przera偶aj膮ce sztuki dramatyczne, kt贸re wcze艣niej setki razy urzeczywistniali鈥 urzeczywistniali艣my w naszych g艂owach.
鈥 W艂a艣nie. 鈥 Chyba si臋 wtedy u艣miechn臋艂am.
鈥 Nie uwa偶am ich za niew艂a艣ciwe, na pewno wiesz. Nigdy ich za takie nie uwa偶a艂em. Nigdy! Ka偶de z nas ma w swojej duszy mroczn膮 komnat臋, w kt贸rej rozkwitaj膮 nasze prawdziwe pragnienia. Cz臋sto nie m贸wimy o swoich fantazjach nikomu, gdy偶 nikt by nas nie zrozumia艂. Bywamy z tego powodu samotni.
鈥 Dok艂adnie. 鈥 Pochyli艂am si臋 na krze艣le, nieoczekiwanie rozbrojona i ogromnie zainteresowana.
鈥 Postanowi艂em stworzy膰 bardzo szczeg贸lne miejsce 鈥 ci膮gn膮艂 鈥 tak szczeg贸lne jak te mroczne komnaty, kt贸re nosimy w swoich sercach. Miejsce, w kt贸rym mogliby艣my spe艂ni膰 nasze pragnienia. Dom, czysty, ciep艂y, bezpieczny dom. 鈥 鈥濩zy my, masochi艣ci, wszyscy jeste艣my poetami? 鈥 zastanowi艂am si臋. 鈥 Czy w g艂臋bi serca wszyscy jeste艣my marzycielami, dramaturgami鈥?鈥 W twarzy Martina dostrzeg艂am jak膮艣 niewinno艣膰, a jednocze艣nie rzeczowo艣膰. Nie by艂 ordynarny, pokr臋tny ani kpi膮cy i na pewno niczego si臋 nie wstydzi艂. 鈥 鈥rzez rok .odkry艂em, 偶e jest tych ludzi wi臋cej, ni偶 kiedykolwiek zdo艂am u siebie przyj膮膰 czy zaspokoi膰, a rozpi臋to艣膰 ich pragnie艅 jest znacznie bardziej zawi艂a, ni偶 podejrzewa艂em鈥 鈥 Przerwa艂 i u艣miechn膮艂 si臋 do mnie. 鈥 Potrzebuj臋 u siebie kobiety, Liso, m艂odej kobiety, jednak nie zwyczajnej najemniczki. W Domu nie zatrudniam zwyk艂ych pracownik贸w鈥
Potrzebna mi jest kobieta, kt贸ra rozumie, co czujemy, jedynie taka mo偶e z nami pracowa膰. Rozumiesz przecie偶, Liso, 偶e Dom nie jest burdelem, ale symbolem elegancji i pi臋kna. Kto艣 mo偶e mnie uzna膰 za szale艅ca, lecz nazywam go tak偶e miejscem mi艂o艣ci.
鈥 Zgadzam si臋.
鈥 Cech膮 mi艂o艣ci jest empatia i szacunek dla najg艂臋bszych sekret贸w drugiej osoby. A tak偶e zrozumienie dla samego po偶膮dania.
鈥 Rozumiem. Wiem.
鈥 Wejd藕 ze mn膮 na pi臋tro. Pozw贸l, 偶e ci poka偶臋 tutejsze pokoje. Nie jeste艣my terapeutami. Ani lekarzami. Nie zadajemy pyta艅 typu 鈥瀌laczego鈥 ani 鈥瀦 jakiego powodu鈥. Jeste艣my jedynie grupk膮 os贸b o podobnych zainteresowaniach, os贸b, kt贸re znalaz艂y schronienie w tej ma艂ej cytadeli, gdy偶 wcze艣niej musia艂y ukrywa膰 swoje preferencje seksualne鈥 kt贸re si臋 tu艂a艂y. Dom powsta艂 dla tych, kt贸rzy chc膮 tego, co im oferujemy.
Staromodne pokoje, wysokie sufity, przy膰mione 艣wiat艂o lamp na pokrytych tapet膮 艣cianach. Solarium, sala szkolna, sypialnia pana oraz czekaj膮cy na mnie buduar, a w nim at艂asowe pantofle, pejcz, pagaj, rzemie艅, uprz膮偶鈥 iluzja idealna a偶 po dagerotypy stoj膮ce na toaletce w ma艂ych z艂oconych owalnych ramkach, szczotk臋 do w艂os贸w ze srebrn膮 r膮czk膮, po艂yskuj膮ce w s艂o艅cu kryszta艂owe buteleczki z perfumami i r贸偶e 鈥 艣wie偶e, wilgotne, pochylaj膮ce g艂贸wki w艣r贸d ga艂膮zek paproci w srebrnej wazie.
鈥 Dla w艂a艣ciwej osoby zap艂ata jest doskona艂a, 偶e tak powiem, ale powinna艣 raczej pomy艣le膰 o tej pracy jak o przy艂膮czeniu si臋 do swego rodzaju klubu鈥
鈥 Albo zakonu religijnego. Cichy, pe艂en szacunku 艣miech.
鈥 Tak.
W ka偶dy weekend jecha艂am przez most ku tym tajemniczym pokojom, ku skazanym na wieczne po偶膮danie, kruchym obcym ludziom, ku atmosferze pi臋kna i zmys艂owo艣ci, ku miejscu, kt贸re nazywali艣my Domem. Kt贸re ja nazywa艂am Moim Domem.
Tak, wiedzia艂am doskonale, co czuj膮, wiedzia艂am te偶, co im m贸wi膰 i 偶e s艂owa s膮 czasami najwa偶niejsze. Wiedzia艂am nawet, kiedy stosowa膰 nacisk, a kiedy czule poca艂owa膰.
Mo偶e w艂a艣nie wtedy zacz臋艂am panowa膰 nad wszystkim 鈥 tak jak zawsze tego pragn臋艂am. Nareszcie.
A p贸藕niej, dwa lata p贸藕niej ten tajemniczy nocny lot do Rzymu. Martin i ja w pierwszej klasie, przyjemnie si臋 upili艣my. Po wyl膮dowaniu jechali艣my d艂ug膮 limuzyn膮 do Sieny przez pag贸rkowaty, zielony w艂oski krajobraz.
Weekendowa konferencja z innymi s艂awami tajnego 艣wiata egzotycznego seksu: Alexem z paryskiego Domu i dawn膮 uczennic膮 Martina, Christine z Berlina. Wi臋kszo艣ci tych ludzi nie pami臋tam, tyle 偶e wszyscy byli wytworni, inteligentni. Wino la艂o si臋 w tej willi nad miastem strumieniami, na kolacje jadali艣my doskona艂膮 ciel臋cin臋, a m艂odzi ciemnoocy w艂oscy ch艂opcy przesuwali si臋 po sali jak cienie.
Niejaki Cross przylecia艂 w艂asnym samolotem z pi臋cioma ochroniarzami. Do niego nale偶a艂y tak偶e trzy limuzyny marki Mercedes, kt贸re przejecha艂y wzg贸rza i zatrzyma艂y si臋 pod sam膮 will膮.
鈥 Kiedy kto艣 mi powie, o co w tym wszystkim chodzi?
鈥 Chyba s艂ysza艂a艣 o Crossie 鈥 odpar艂 Martin. Sie膰 hoteli i imperium czasopism erotycznych, mi臋dzy innymi 鈥濪ream鈥揵aby鈥, 鈥瀀anadu鈥濃 i 偶ona z Missisipi, kt贸ra niczego nie rozumia艂a i chcia艂a jada膰 pizz臋. 鈥 Nieprawdopodobne pieni膮dze 鈥 westchn膮艂, lekko unosz膮c brwi. 鈥 I jest najlepszy z najlepszych.
Czy to mo偶liwe? Zebrali艣my si臋 przy szesnastowiecznym stole, by przedyskutowa膰 pomys艂.
Elegancki klub, umiejscowiony gdzie艣 w 艣wiecie, gdzie nie przeszkadza艂oby nam prawo. A w tym偶e klubie? Wszystkie rozkosze, kt贸re Martin Halifax i jemu podobni wymy艣lili w swej m膮dro艣ci. 鈥濸omy艣lcie o tym鈥︹
鈥 No c贸偶, wiecie, prawdziwe miejsce na ziemi 鈥 m贸wi艂 Alex. 鈥 Luksusowe kwatery, jedzenie, baseny, korty tenisowe i wszystko, czego zapragniemy. No i seks. Wszelkie odmiany seksu. Co艣 w rodzaju terapeutycznego sanatorium, do kt贸rego lekarze b臋d膮 nam przysy艂a膰 pacjent贸w.
Przy s艂owie 鈥瀟erapeutyczny鈥 lekko si臋 skrzywi艂am. Pami臋ta艂am, 偶e Martin nienawidzi takiego podej艣cia.
I nagle da艂 si臋 s艂ysze膰 spokojny g艂os pana Crossa, cz艂owieka na ko艅cu sto艂u, naszego sponsora:
鈥 Jest taka mo偶liwo艣膰, karaibska wysepka. Byliby艣my tam autonomicznym pa艅stewkiem, rz膮dz膮cym si臋 w艂asnymi prawami. A z drugiej strony chroni艂by nas rz膮d, dzi臋ki czemu nie trzeba by si臋 obawia膰 zbrojnej interwencji z 偶adnej strony ani nap艂ywu przedstawicieli podziemia. Chodzi mi o to, 偶e w takim miejscu nasza dzia艂alno艣膰 by艂aby ca艂kowicie legalna. Mieliby艣my w艂asn膮 klinik臋, przyzwoit膮 policj臋 w razie potrzeby鈥 Takie przedsi臋wzi臋cie wymaga艂oby r贸wnie偶 osza艂amiaj膮cej kwoty鈥 鈥 Wszyscy milczeli. 鈥 Widzicie 鈥 podj膮艂 Cross 鈥 z naszych bada艅 wynika, 偶e tysi膮ce, a mo偶e nawet miliony os贸b na ca艂ym 艣wiecie sporo zap艂ac膮 za erotyczne wakacje ze swoich sn贸w. Sadomasochizm, inne perwersje, biczowanie, kr臋powanie鈥 cokolwiek sobie wyobrazicie, czegokolwiek zechc膮 nasi klienci, szczeg贸lnie je艣li im si臋 zagwarantuje bezpiecze艅stwo i idealn膮 obs艂ug臋.
鈥 A zaoferujemy im sprawdzony, 艣wietnie prowadzony klub, w kt贸rym mog膮 si臋 spodziewa膰 wy艂膮cznie luksus贸w 鈥 doda艂 Alex. 鈥 I prze偶ycia, kt贸rych nie do艣wiadcz膮 nigdzie indziej, niezale偶nie od wydanej sumy.
鈥 M贸wimy o atmosferze zmys艂owo艣ci 鈥 ci膮gn膮艂 Cross. 鈥 Atmosferze, w kt贸rej modne jest robienie tego, na co si臋 ma ochot臋.
Martin wygl膮da艂 na nie przekonanego.
鈥 Hmm鈥 czego艣 jednak chyba nie rozumiecie. Wi臋kszo艣膰 os贸b, kt贸re pragn膮 wymienionych przez was przyjemno艣ci, to masochi艣ci. S膮 bierni. Do swoich pragnie艅 nie przyznaj膮 si臋 nawet partnerom 偶yciowym.
鈥 Ale nam b臋d膮 si臋 mogli do nich przyzna膰 鈥 zapewni艂 go Cross.
鈥 Nie 鈥 odpar艂 Martin. 鈥 M贸wimy o ludziach bogatych i posiadaj膮cych pewn膮 pozycj臋, gdy偶 nikt inny nie b臋dzie m贸g艂 sobie pozwoli膰 na tego typu wakacje. S膮dzisz, 偶e przylec膮 do takiego ogromnego uzdrowiska, gdzie mog膮 spotka膰 ludzi ze swojego 艣rodowiska? W Domu naszym najwi臋kszym problemem jest dyskrecja, ochrona danego go艣cia przed spotkaniem z innymi. Ludzie strasznie si臋 wstydz膮 swojego masochizmu.
鈥 Istniej膮 wszak偶e sposoby odpowiedniego rozreklamowania takiego klubu. Mo偶emy sprawi膰, 偶e masochizm stanie si臋 modny 鈥 wtr膮ci艂am. Przez moment panowa艂a cisza. Pomys艂 za艂o偶enia sadomasochistycznego przybytku naprawd臋 mnie zaciekawi艂. I wyda艂 mi si臋 艣wietny.
鈥 Tak, ale jak? Jak sprawi膰, by sta艂 si臋 modny? 鈥 Alex przyjrza艂 mi si臋. 鈥 Jak go zaplanowa膰, wprowadzi膰 w 偶ycie i鈥 偶e tak to nazw臋鈥 zaoferowa膰 publice?
鈥 No c贸偶 鈥 odpar艂am. 鈥 Potrzebujemy ludzi s艂awnych i bogatych, a tacy nie mog膮 si臋 sta膰 celem 偶art贸w na temat w艂asnych masochistycznych zwyczaj贸w, czyli tego, 偶e na przyk艂ad lubi膮 by膰 ch艂ostani czy kr臋powani. Czego zatem szukamy? Przykrywki. Trzeba stworzy膰 zamkni臋ty 艣wiat, zamkni臋ty klub, kt贸rego cz艂onkami b臋d膮 bogacze. Otrzymaj膮 status 鈥瀙an贸w鈥 i 鈥瀙a艅鈥. Us艂ugiwa膰 im b臋d膮 doskonale przygotowani niewolnicy obu p艂ci. Cz艂onkowie klubu, powiedzmy go艣cie klubu Kub艂a Khan w Xanadu, mog膮 si臋 zabawia膰 publicznie z dogadzaj膮cymi im niewolnikami lub鈥 si臋 oddali膰 do prywatnych, d藕wi臋koszczelnych sypialni, zabieraj膮c ze sob膮 wybranego, utalentowanego niewolnika.
Cross u艣miechn膮艂 si臋.
鈥 Inaczej m贸wi膮c, z pozoru cz艂onkowie b臋d膮 si臋 wydawa膰 dominantami.
鈥 Wszyscy m臋偶czy藕ni b臋d膮 macho 鈥 doda艂 Alex, unosz膮c brwi, po czym wyda艂 zimny, szyderczy 艣miech.
鈥 Dok艂adnie 鈥 przyzna艂am. 鈥 W taki spos贸b b臋dziemy reklamowa膰 nasz膮 wysp臋 na ca艂ym 艣wiecie. Przyjed藕 do klubu i 偶yj jak su艂tan, b膮d藕 panem wszystkiego, na co spojrzysz. Gdy kto艣 spotka ci臋 na wyspie, wcale nie musi wiedzie膰, co robisz we w艂asnej sypialni. Mo偶e tylko ogl膮dasz ta艅cz膮ce dziewcz臋ta i ch艂opc贸w, wystawiane sztuki, mo偶e tylko p艂ywasz, opalasz si臋 i cieszysz doskona艂膮 obs艂ug膮.
鈥 To mog艂oby si臋 uda膰 鈥 zgodzi艂 si臋 Martin. 鈥 Tak, ca艂kiem dobrze mog艂oby dzia艂a膰.
鈥 A sk膮d wzi膮膰 samych niewolnik贸w? 鈥 spyta艂 Cross. 鈥 Personel, o kt贸rym wspomnia艂a艣.
鈥 呕aden problem 鈥 odpar艂 za mnie Alex. 鈥 Teraz m贸wimy o innej klasie spo艂ecznej. O m艂odych ludziach ze wszystkich 艣rodowisk, samotnikach, jacy 偶yj膮 w ka偶dym du偶ym mie艣cie, m艂odych kobietach, kt贸re uwielbiaj膮 seks dla sportu, i m艂odych m臋偶czyznach, szczeg贸lnie gejach i biseksualistach.
鈥 W艂a艣nie 鈥 doda艂 Martin. 鈥 Przystojne dzieciaki, niespe艂nione gwiazdki, pierwszorz臋dne prostytutki obu p艂ci, tancerki i tancerze z Las Vegas czy Broadwayu. Zaoferuj im darmowe mieszkanie i wy偶ywienie w raju, a tak偶e niez艂膮 pensyjk臋 i mo偶liwo艣膰 urzeczywistnienia w艂asnych najdzikszych fantazji鈥 Wierzcie mi, ustawi si臋 kolejka.
鈥 S膮dz臋, 偶e powinni艣my zacz膮膰 subtelnie, aby wszystko si臋 uda艂o 鈥 zauwa偶y艂am. 鈥 Trzeba starannie stworzy膰 podwaliny klubu. I zasady dzia艂ania, dzi臋ki kt贸rym stanie si臋 on absolutnie bezpieczny. Nie mo偶emy niczego zaniedba膰, o niczym zapomnie膰. Masochizm 艂膮czy si臋 z rytua艂ami, regu艂ami i ograniczeniami.
鈥 Oczywi艣cie, w艂a艣nie dlatego jeste艣 nam potrzebna 鈥 powiedzia艂 Cross. 鈥 No dobrze, pomy艣lmy o tym ma艂ym klubie na ciep艂ej wyspie鈥
Od tej pory min臋艂o pi臋膰 lat. Dzisiejszej nocy jest na wyspie trzy tysi膮ce go艣ci鈥
I mamy na艣ladowc贸w: 鈥瀖iejscowo艣ci wypoczynkowe鈥 w Meksyku i we W艂oszech, eleganckie du偶e miejskie kluby w Amsterdamie i Kopenhadze, klub w Berlinie, gdzie wszyscy cz艂onkowie s膮 niewolnikami, a personel panami, oraz naszego najgro藕niejszego konkurenta 鈥 ogromny kurort w po艂udniowej Kalifornii. W przeci膮gu tych lat powsta艂y te偶 oczywi艣cie domy aukcyjne i zrodzili si臋 prywatni trenerzy. No i ten tajemniczy legion, kt贸ry istnia艂 zawsze, czyli prywatni w艂a艣ciciele.
Czy ten przemys艂 musia艂 powsta膰? Czy trafili艣my po prostu we w艂a艣ciwy moment? Czy kto艣 inny zorganizowa艂by taki klub, dyskretnie go zareklamowa艂, inicjuj膮c wielki biznes? Jak wygl膮da艂aby sytuacja, gdyby艣my nie byli pierwsi?
Kto by o to dba艂? Kiedy艣 istnia艂y s膮czki na m臋skie genitalia, 艣piewacy kastraci, bia艂e peruki w o艣wieceniowej Francji, wi膮zanie st贸p w cesarskich Chinach, procesy czarownic, krucjaty, inkwizycje鈥 艢wiat stale si臋 zmienia. Rozwija si臋. 呕yje.
Tak czy owak rozp臋tali艣my co艣. Stworzyli艣my mod臋. I ob艂臋d.
Zacz臋艂o si臋 od spotka艅, szkic贸w, rysunk贸w, dyskusji, inspekcji budynk贸w, wyboru tkanin, koloru farby, kszta艂t贸w basen贸w. Wynajmowali艣my lekarzy i piel臋gniarki, szkolili艣my najlepszych niewolnik贸w na dominant贸w, aby 鈥瀦aj臋li si臋鈥 cz艂onkami Klubu, kt贸rzy nawet nie znali swoich masochistycznych pragnie艅. Zarz膮dzanie, poprawianie, powi臋kszanie. Pierwsze dwa budynki, potem trzeci, w ko艅cu osiedle. Motywy, pomys艂y, op艂aty, kontrakty, umowy.
I ta sama stara ekscytuj膮ca gratyfikacja 鈥 obserwowanie, jak w艂asne fantazje, w艂asne sekretne sny nabieraj膮 przyprawiaj膮cego o zawr贸t g艂owy kszta艂tu. Tyle 偶e pierwotny pomys艂 rozr贸s艂 si臋 do zupe艂nie nieprzewidywalnych rozmiar贸w.
Zawsze potrafi艂am wymy艣li膰 ciekawsze 鈥瀏ry i zabawy鈥 ni偶 te, kt贸rych nauczyli mnie moi mistrzowie. Zabawy bardziej z艂o偶one. 殴r贸d艂o rozkoszy i metod ich wywo艂ywania jest w艂a艣ciwie niesko艅czone. Ca艂e 偶ycie mo偶na uzna膰 za wariacj臋 na pewne tematy. Teraz patrzy艂am na innych ludzi ogarni臋tych przyjemno艣ci膮,, oszo艂omionych, zadziwionych. Co艣 dodawali, co艣 zmieniali. A p艂omie艅 p艂on膮艂 coraz ja艣niejszy.
Czym by艂a dla mnie nami臋tno艣膰?
C贸偶 to s艂owo dla mnie znaczy艂o?
Oczywi艣cie ju偶 nie mia艂am nad sob膮 pan贸w. W tym czy innym momencie kompletnie przepad艂 gdzie艣 ten rodzaj za偶y艂o艣ci. Czasami zastanawiam si臋 dlaczego. Prawdopodobnie naprawd臋 polubi艂am pozycj臋 鈥瀙ani鈥, kt贸ra daje mi nie tylko podniecenie, lecz tak偶e t臋 niemal bosk膮 znajomo艣膰 dozna艅, do艣wiadczanych przez moich niewolnik贸w, moich kochank贸w. Naprawd臋 wiem, co czuj膮. Wykorzystuj膮c w艂asn膮 wiedz臋 i zrozumienie, wr臋cz ich przenikam. Nale偶膮 do mnie zar贸wno zewn臋trznie, jak i wewn臋trznie.
Co do mi艂o艣ci, c贸偶, chyba nigdy mi si臋 nie przydarzy艂a. W ka偶dym razie, nie do艣wiadczy艂am mi艂o艣ci konwencjonalnej. Lecz czym偶e jest mi艂o艣膰, je艣li nie emocj膮, kt贸r膮 czuj臋 do ka偶dego z moich partner贸w w tych najwa偶niejszych chwilach?
A w moim 艂o偶u w Edenie, w mojej tajemnej alkowie go艣ci艂am najlepszych niewolnik贸w, m臋skie cia艂a niewyobra偶alnej urody.
Bo w Klubie chcie膰 oznacza mie膰.
Bij臋 ich dla pos艂usze艅stwa, ka偶臋 im si臋 pieprzy膰, zdumiewam si臋 ich gor膮cem, ich si艂膮, si艂膮, nad kt贸r膮 panuj臋, bo panuj臋 nad tymi nadzwyczajnymi m臋skimi cia艂ami. Nale偶膮 od mnie.
P贸藕niej notuj臋 ich reakcje w komputerze. Ucz臋 si臋 w ten spos贸b, jak nast臋pnym razem jeszcze lepiej nimi manipulowa膰.
S膮 jeszcze niewolnice o jedwabistych palcach i d艂ugich, ruchliwych j臋zykach. Leslie, Cocoa, 艣liczna i obecnie nieco zaniedbywana Diana, moja kochana, kt贸ry tuli si臋 do mnie w ciemno艣ci, tej samej ciemno艣ci, kt贸ra rozci膮ga si臋 od jednego ko艅ca 艣wiata do drugiego. Rozkoszne, mi臋kkie cia艂o.
P贸艂noc w Edenie. Ale czy to naprawd臋 jest Eden? Gdzie艣 staro艣wiecki kurant wydzwania godziny.
Zosta艂o mi dwana艣cie godzin do przyj艣cia Elliotta Slatera. C贸偶 jest tak szczeg贸lnego w tym niebieskookim blondynie? Czy nie oka偶e si臋 taki jak reszta?
ELLIOTT
Korytarze tworzy艂y labirynt. Mija艂em r贸偶ne cz臋艣ci Klubu, kt贸re nie robi艂y na mnie specjalnego wra偶enia. Wiedzia艂em jedynie, 偶e na ko艅cu drogi czeka na mnie ona. Prowadzili mnie do niej 鈥 do tej, kt贸ra wyci膮gn臋艂a mnie z samego dna.
Obudzi艂em si臋 ze snu o niej, jednak nadal o niej marzy艂em i jej pragn膮艂em. Nie by艂o sensu udawa膰, 偶e jest inaczej. Przez ca艂y ranek miga艂a mi przed oczyma jej twarz, fragmenty snu pojawia艂y si臋 i znika艂y. Na piersi czu艂em dotyk koronki jej bluzki, na wargach niemal elektryczne drgania od dotyku jej ust.
Kim, do diab艂a, by艂a ta kobieta, tak naprawd臋? I co tu robi艂a?
I wtedy sta艂o si臋 co艣 niezwyk艂ego. O 艣wicie zacz臋li艣my sprz膮ta膰 na czworakach, ale s艂u偶膮cy traktowali mnie wyj膮tkowo ulgowo. 呕adnych z艂o艣liwo艣ci, 偶adnych rzemieni.
Zapewne te偶 jej robota, c贸偶 jednak ten fakt oznacza艂? Szorowa艂em, nie przestaj膮c o tym my艣le膰. O tym i o niej.
Kiedy otrzymali艣my nasz po艂udniowy posi艂ek 鈥 oczywi艣cie r贸wnie偶 na czworakach 鈥 鈥 w pustawej ma艂ej jadalni, przysz艂o mi do g艂owy, 偶e w Edenie wszystko wygl膮da inaczej, ni偶 s膮dzi艂em.
Niezale偶nie od tego, co powiedzia艂 mi Martin, spodziewa艂em si臋 d艂ugich okres贸w nudy i nieudolnego za艂atwiania wszelkich spraw, kt贸re os艂abi rang臋 ca艂ego przedsi臋wzi臋cia.
Hmm鈥 z pewno艣ci膮 nuda mi tu nie grozi艂a. A przecie偶 nie uczestniczy艂em wraz z innymi we wszystkich przewidzianych zaj臋ciach. Na dodatek prze艣ladowa艂o mnie nieszcz臋sne pragnienie ujrzenia mojej pani i niemo偶liwa do przewidzenia reakcja na jej zapach, spojrzenie czy dotyk.
Przynajmniej nad t膮 ostatni膮 cz臋艣ci膮 postanowi艂em zapanowa膰. Przecie偶 ta kobieta z pewno艣ci膮 鈥 w taki spos贸b jak mnie 鈥 szkoli艂a tysi膮c innych niewolnik贸w przede mn膮 i prawdopodobnie wcale jej nie obchodzili, nie bardziej w ka偶dym razie, ni偶 mnie obchodzili 鈥瀙anowie i panie鈥, kt贸rych obs艂ugiwa艂em pod czujnym okiem Martina w Domu.
Je艣li si臋 dobrze zastanowi膰, chyba nawet Martin by艂 mi oboj臋tny. Ma si臋 rozumie膰, 偶e go lubi艂em, a mo偶e i kocha艂em. Czasami o nim my艣la艂em. Kiedy jednak dochodzi艂o do seksu, do tego ca艂ego nienaturalnego masochistycznego rytua艂u, w gruncie rzeczy nie dba艂em o to, kto jest moim partnerem.
Teraz natomiast m贸j umys艂 kr臋ci艂 si臋 wy艂膮cznie wok贸艂 Lisy! Ta kobieta ca艂kowicie przejmowa艂a kontrol臋. Materializowa艂a si臋 z cienia. I w og贸le mi to nie odpowiada艂o.
Niemniej jednak podniecenie nie mija艂o, wr臋cz przeciwnie. Spraw臋 pogarsza艂 fakt, 偶e czu艂em si臋 prawdziwym niewolnikiem, kt贸remu rzeczywi艣cie zagra偶a jego okrutna pani. A d艂onie i kolana bola艂y coraz bardziej.
Gdy zabrali mnie na k膮piel, wiedzia艂em, 偶e trafi臋 dzi艣 do niej. Rozkoszny gor膮cy prysznic, fachowy masa偶 鈥 tak 偶yj膮 mili, dobrzy faceci.
Mn贸stwo innych l艣ni膮cych cia艂 le偶a艂o na sto艂ach do masa偶u, a niewolnicy us艂uguj膮cy podczas k膮pieli wygl膮dali jak nimfy i fauny w艣r贸d donic z fuksjami i paprotkami, spokojnie trajkocz膮c (鈥濵o偶esz teraz rozmawia膰, Elliotcie, je艣li chcesz鈥) i b艂yskaj膮c u艣miechami niczym z reklam pasty do z臋b贸w.
Dlaczego ba艂em si臋 spyta膰, co si臋 dzieje? Dlaczego czeka艂em, a偶 przystojny ma艂y Ganymede, kt贸ry si臋 mn膮 zajmowa艂, powie mi, kiwaj膮c bia艂ym od talku palcem: 鈥濱dziesz do szefowej, Elliotcie, wi臋c lepiej si臋 troch臋 prze艣pij鈥.
Je艣li drzema艂em wcze艣niej, to stwierdzenie zupe艂nie mnie rozbudzi艂o.
鈥 Szefowej? 鈥 spyta艂em.
鈥 W艂a艣nie 鈥 odpar艂. 鈥 Ta kobieta rz膮dzi Klubem i w艂a艣ciwie go stworzy艂a. A teraz jest twoj膮 trenerk膮. Powodzenia.
鈥 Najwa偶niejsza pani 鈥 mrukn膮艂em. Ca艂y stos petard wybuch艂 mi w g艂owie.
鈥 Zamknij oczy 鈥 powiedzia艂. 鈥 Wierz mi, b臋dziesz potrzebowa艂 wypoczynku.
I zasn膮艂em. Chyba tak. Zapewne zm臋czenie okaza艂o si臋 silniejsze ode mnie, gdy偶 nagle podnios艂em wzrok i wpatrzy艂em si臋 w si臋gaj膮ce do sufitu witra偶owe okno. Nade mn膮 za艣 sta艂 treser.
鈥 Wsta艅, Elliotcie 鈥 powiedzia艂 鈥 nie ka偶 czeka膰 Perfekcjonistce.
Oczywi艣cie, 偶e nie ka偶臋 jej czeka膰. I tak ruszy艂em labiryntem, w kt贸rym sp臋dza艂em moje ostatnie chwile 鈥炁紋cia przed Lisa鈥.
Zatrzymali艣my si臋. Bia艂y korytarz, para bogato rze藕bionych dwuskrzyd艂owych drzwi. Cisza. W porz膮dku. Jestem bardzo zr贸wnowa偶ony i nie grozi mi za艂amanie nerwowe.
Treser strzeli艂 palcami.
鈥 Wejd藕 do 艣rodka, Elliotcie 鈥 powiedzia艂 鈥 kl臋knij i czekaj w milczeniu.
Drzwi zamkn臋艂y si臋 za mn膮. Treser znikn膮艂, a mn膮 zaw艂adn臋艂a gwa艂towna 鈥 jak nigdy dot膮d 鈥 panika.
Patrzy艂em na du偶y pok贸j pomalowany na kolor niebieski, kt贸ry w miejscach o艣wietlonych zmienia艂 si臋 w fioletowy. W pomieszczeniu nie by艂o 偶adnych elektrycznych lamp, jedynie promienie s艂o艅ca przenika艂y cienkie b艂臋kitno 鈥 fioletowe zwieszone zas艂ony na oszklonych drzwiach.
Metry intensywnie cynobrowego dywanu, a na 艣cianach olbrzymie dzie艂a Renoira i Seurata zmieszane z pi臋knymi krajobrazami haita艅skimi, na kt贸rych mieszka艅cy Haiti prezentowali si臋 na tle b艂臋kitnego nieba i zielonych wzg贸rz 鈥 w pracy, w zabawie, w ta艅cu.
Dostrzeg艂em d艂ugie, szczup艂e afryka艅skie maski oraz maski india艅skie polakierowane na jaskraw膮 ziele艅 i czerwie艅. Wdzi臋czne, w臋偶owate, drewniane i kamienne afryka艅skie rze藕by wystawa艂y z ziemi doniczek z palmami i paprotkami. A po mojej lewej stronie, z podg艂贸wkiem przy 艣cianie, sta艂o wielkie mosi臋偶ne 艂贸偶ko z baldachimem.
艁贸偶ko skojarzy艂o mi si臋 z gigantyczn膮 z艂ot膮 klatk膮. Wyposa偶one by艂o w pr臋ty, udekorowane 艣limacznic膮 i obwieszone bia艂膮 bawe艂nian膮 koronk膮 鈥 a偶 do samego baldachimu 鈥 tote偶 wydawa艂o si臋 unosi膰 w przezroczystej chmurze. Stosy ozdobionych koronk膮 poduszek le偶a艂y na zmierzwionej bawe艂nianej po艣cieli. Znalaz艂em si臋 zatem w alkierzu 鈥 miejscu, kt贸re uwielbia wielu romantycznych m臋偶czyzn, lecz nie wypada im si臋 do tego przyznawa膰, wi臋c pozostawiaj膮 je swoim kobietom.
Zobaczy艂em si臋 w my艣lach w innej sytuacji. Wk艂adam czarny smoking i z bukietem kwiat贸w w d艂oni (zwyczajnych stokrotek) podchodz臋 do 艂贸偶ka. Pochylam si臋 i ca艂uj臋 艣pi膮c膮 na poduszkach dziewczyn臋.
Takie my艣li budzi艂o we mnie tego rodzaju 艂o偶e. Jednak w tym stoj膮cym przede mn膮 nie by艂o 偶adnej 鈥瀌ziewczyny鈥. Kl臋cza艂em tu zupe艂nie sam.
Mia艂em zatem czas cieszy膰 si臋 pi臋knem i moc膮 przemawiaj膮c膮 z tego pokoju, jego wyj膮tkowo艣ci膮 i atmosfer膮 czego艣 zakazanego, jeszcze bardziej zakazanego ni偶 reszta Klubu. Zielone ga艂臋zie za kwiecist膮 mgie艂k膮 okiennych zas艂on porusza艂y si臋 lekko i wdzi臋cznie 鈥 prawie ta艅czy艂y.
Nagle poczu艂em si臋 zupe艂nie zdezorientowany i krew uderzy艂a mi do g艂owy. Jakby otworzy艂y si臋 pode mn膮 drzwi zapadkowe, a ja nagle wpad艂em do jakiej艣 sekretnej komnaty. Po 鈥 mieszczenie niespodziewanie i bez 偶adnego powodu przygn臋bi艂o mnie. Ca艂a ta masa srebrnych przedmiot贸w przed okr膮g艂ym lustrem na toaletce, wszystkie te pude艂eczka, buteleczki z perfumami, szczotki. Przy krze艣le le偶a艂 kozak z czarnej satyny na bardzo wysokiej szpilce. No i te metry 艣nie偶nobia艂ej koronki.
Usiad艂em na pi臋tach i rozgl膮da艂em si臋 wok贸艂. Denerwowa艂o mnie gor膮co buchaj膮ce od mojej twarzy i reszty mojego cia艂a. By艂em kiedy艣 w dusznym kobiecym wiktoria艅skim buduarze w domu Martina, sypialnia Lisy jednak偶e by艂a nieco inna: znacznie bardziej naturalna, nawet nieco szalona w swej wymowie. Tamta przypomina艂a raczej scenografi臋 sceniczn膮, tutaj znalaz艂em si臋 w 鈥瀙rawdziwym鈥 miejscu.
Zauwa偶y艂em sporo ksi膮偶ek. Ca艂膮 przeciwleg艂膮 艣cian臋 wype艂nia艂y pe艂ne p贸艂ki, a stoj膮ce na nich dzie艂a nie by艂y w stanie idealnym, wi臋c na pewno kto艣 je wszystkie przeczyta艂. Popularne wydania miesza艂y si臋 z ksi膮偶kami w twardej oprawie, a tak偶e kasetami wideo.
Zagapi艂em si臋 przed siebie: na bia艂y sk贸rzany pleciony sznur wisz膮cy z sufitu wraz z par膮 sk贸rzanych kajdanek, na le偶膮cy czarny d艂ugi but z satyny.
I wtedy otworzy艂y si臋 gdzie艣 niewidoczne dla mnie drzwi 鈥 cicho, z ledwie s艂yszalnym odg艂osem, od kt贸rego zje偶y艂y mi si臋 w艂oski na karku.
Lisa wysz艂a prawdopodobnie z wanny, gdy偶 czu艂em zapach perfumowanego p艂ynu do k膮pieli, jednego z tych przenikliwych s艂odkich i bardzo mi艂ych kwiatowych aromat贸w, a tak偶e inny zapach zmieszany z tamtym 鈥 czyst膮 i ciep艂膮 wo艅 kobiecego cia艂a.
Niemal bezg艂o艣nie przesz艂a pok贸j i znalaz艂a si臋 przede mn膮. Mia艂a na nogach pantofle z bia艂ego at艂asu, o r贸wnie wysokim obcasie jak czarny kozak upuszczony obok krzes艂a. Poza tym ubrana by艂a jedynie w kr贸tk膮, wyko艅czon膮 wszechobecn膮 koronk膮 halk臋 si臋gaj膮c膮 do po艂owy uda. Halka r贸wnie偶 niestety by艂a bawe艂niana.
Niestety, gdy偶 cia艂o okryte nylonem nie wywo艂uje u mnie 偶adnych emocji, jednak czysta bawe艂na doprowadza mnie wr臋cz do szale艅stwa.
Piersi Lisy by艂y nagie pod halk膮, w艂osy zwisa艂y jej swobodnie na ramionach. Skojarzy艂aby mi si臋 z Matk膮 Bosk膮, gdyby nie dobrze widoczny ciemny tr贸jk膮t mi臋dzy jej nogami.
Zn贸w zaw艂adn臋艂a mn膮 emanuj膮ca z tej kobiety si艂a. Samo pi臋kno nie wyja艣nia艂o tego efektu 鈥 nawet w tym zwariowanym buduarze 鈥 chocia偶 bez w膮tpienia Lisa by艂a pi臋kna.
Nie powinienem by艂 siada膰 na po艣ladkach bez jej pozwolenia. Wiedzia艂em te偶, 偶e patrz膮c wprost na ni膮, 艂ami臋 regu艂y gry, a jednak nie potrafi艂em odwr贸ci膰 wzroku.
Nie podnosz膮c wy偶ej g艂owy, przesun膮艂em spojrzeniem w g贸r臋 鈥 na twarz mojej pani: twarz ma艂膮 i nieco kanciast膮, o wielkich br膮zowych, prawie zamy艣lonych oczach. Patrzyli艣my na siebie bez s艂owa, cho膰 czu艂em, 偶e moc Lisy jeszcze bardziej ro艣nie.
Usta mia艂a nieopisanie pon臋tne. Poci膮gn臋艂a je szmink膮 bez po艂ysku, dzi臋ki czemu intensywna czerwie艅 wygl膮da艂a naturalnie. Wpija艂em wzrok w delikatn膮 pochy艂o艣膰 jej ramion, kt贸re z jakiego艣 tajemniczego wzgl臋du podnieca艂y mnie r贸wnie mocno jak pe艂ne piersi mojej nowej pani.
W tej chwili jednak zachwyca艂em si臋 sum膮 tych wszystkich wspania艂ych fizycznych szczeg贸艂贸w. Albo raczej unosi艂em si臋 w mgie艂ce wydzielanego przez Lis臋 niewidocznego ciep艂a. Niemal p艂on臋艂a w tej sk膮pej halce i na kruchych satynowych pantoflach. Oczywi艣cie nie wida膰 by艂o ognia, lecz czu艂em, 偶e niemal bucha z jej cia艂a. Mia艂a w sobie co艣 prawie nieludzkiego. Przywodzi艂a na my艣l przestarza艂e s艂owo 鈥瀋hu膰鈥.
Rozmy艣lnie spu艣ci艂em wzrok i ruszy艂em ku niej na czworakach, zatrzymuj膮c si臋, gdy dotar艂em do jej st贸p. Tak, emanowa艂a z niej si艂a i gor膮co. Przycisn膮艂em wargi do jej nagich palc贸w, do podbicia stopy nad paskiem at艂asu i ponownie moje usta zadr偶a艂y pod dziwnym, zaskakuj膮cym mrowieniem.
鈥 Wsta艅 鈥 poleci艂a cicho. 鈥 Z艂贸偶 r臋ce za plecami i tak je trzymaj.
Podnios艂em si臋 najwolniej jak potrafi艂em, a kiedy si臋 wyprostowa艂em, wiedzia艂em, 偶e twarz mam czerwon膮. M贸j rumieniec zapewne nie pasowa艂 do rytua艂u. Nieco nad ni膮 g贸rowa艂em i cho膰 nie patrzy艂em wprost na ni膮, k膮tem oka widzia艂em jej cia艂o 鈥 zarys piersi i ciemnor贸偶owych sutk贸w pod bia艂膮 halk膮.
Podnios艂a r臋k臋, a ja o ma艂o si臋 przed ni膮 nie cofn膮艂em. Wsun臋艂a mi palce we w艂osy, przy艂o偶y艂a d艂onie do mojej g艂owy i przez chwil臋 j膮 masowa艂a, przyprawiaj膮c mnie o dreszcze. P贸藕niej przesun臋艂a palcami po mojej twarzy, jak robi膮 osoby niewidome, w ko艅cu musn臋艂a moje uchylone wargi i przesun臋艂a opuszkami palc贸w po z臋bach.
Dotyk jej rozpalonych palc贸w 艣wiadczy艂 o wewn臋trznej gor膮czce, podobnie jak jej niski g艂os, kt贸ry skojarzy艂 mi si臋 z kocim mruczeniem.
鈥 Nale偶ysz do mnie 鈥 powiedzia艂a niezwyk艂ym szeptem.
鈥 Tak, pani 鈥 odpar艂em. Patrzy艂em bezradnie, jak jej palce opuszczaj膮 si臋 na moj膮 pier艣, szczypi膮c sutki i lekko je ci膮gn膮c. Bezwiednie napi膮艂em mi臋艣nie, a cz艂onek zacz膮艂 mi sztywnie膰.
鈥 M贸j 鈥 o艣wiadczy艂a.
Mia艂em ogromn膮 ochot臋 jej odpowiedzie膰, a jednak nie odezwa艂em si臋, otworzy艂em jedynie usta i po chwili je zamkn膮艂em. Bez s艂owa gapi艂em si臋 na jej piersi. Jej s艂odki, czysty, ciep艂y zapach znowu do mnie dotar艂 i po prostu mnie zala艂.
Pomy艣la艂em, 偶e d艂u偶ej nie znios臋 tego napi臋cia. Musia艂em j膮 mie膰. Ta kobieta pr贸bowa艂a na mnie jak膮艣 zupe艂nie now膮 bro艅. Nie mog艂em jej pozwoli膰, by mnie zadr臋czy艂a w tej wyciszonej sypialni. Nie dam si臋 jej!
鈥 Cofnij si臋 i sta艅 tam, na 艣rodku pokoju 鈥 rozkaza艂a niskim jednostajnym g艂osem, napieraj膮c na mnie, nadal naciskaj膮c i ci膮gn膮c moje sutki. Nagle uszczypn臋艂a je tak mocno, 偶e a偶 zacisn膮艂em z臋by. 鈥 Och, widz臋, 偶e jeste艣my wra偶liwi, co? 鈥 spyta艂a i nasze oczy znowu si臋 spotka艂y; jej jawnie p艂on臋艂y. Rozsun臋艂a wargi, b艂yskaj膮c bia艂ymi z臋bami.
Prawie j膮 b艂aga艂em, prawie powiedzia艂em 鈥瀙rosz臋鈥. Serce 艂omota艂o mi w piersi, jak po d艂ugim biegu. By艂em o krok od ucieczki, lecz tylko powoli cofa艂em si臋 przed ni膮, cho膰 nie wiedzia艂em, przed czym dok艂adnie. Chcia艂em jako艣 zniweczy膰 jej w艂adz臋. Niestety, nie mia艂em na to najmniejszej nawet mo偶liwo艣ci.
Lisa unios艂a si臋 przede mn膮 na palcach. Widzia艂em, 偶e trzyma co艣 nad moj膮 g艂ow膮. Podnios艂em oczy i zobaczy艂em par臋 kajdanek z bia艂ej sk贸ry ze sprz膮czkami i po艂膮czonych bia艂ym plecionym sznurem.
Zapominaj膮c o tych zabawkach, pope艂ni艂em straszliwy b艂膮d. Ale czy to w艂a艣ciwie mia艂o jakie艣 znaczenie?
鈥 Podnie艣 r臋ce 鈥 poleci艂a. 鈥 Nie, nie za wysoko, m贸j pi臋kny du偶y m臋偶czyzno. Tylko nad g艂ow臋, tak 偶ebym mog艂a do nich dosi臋gn膮膰. 艢wietnie.
Dygota艂em niemal g艂o艣no. Ma艂a symfonia odg艂os贸w sugeruj膮cych stres. Chyba potrz膮sa艂em te偶 g艂ow膮.
Lisa najpierw uwi臋zi艂a m贸j lewy przegub, zapinaj膮c go bardzo 艣ci艣le, potem to samo zrobi艂a z prawym. Nast臋pnie skrzy偶owa艂a mi nadgarstki i skr臋powa艂a. A gdy sta艂em tak bezradnie, jakby trzyma艂o mnie sze艣ciu silnych facet贸w, podesz艂a do przeciwleg艂ej 艣ciany i nacisn臋艂a guzik, co spowodowa艂o, 偶e sk贸rzany sznur nade mn膮 si臋 napr臋偶y艂, poci膮gaj膮c moje r臋ce w kajdankach w g贸r臋, wysoko nad g艂ow臋.
鈥 Bardzo wytrzyma艂e urz膮dzenie 鈥 odezwa艂a si臋 moja pani, zn贸w podchodz膮c do mnie krokiem modelki na wysokich obcasach. 鈥 Chcia艂by艣 spr贸bowa膰 si臋 wyrwa膰? 鈥 Kr贸tka halka 艣lizga艂a si臋 po jej udach, w艂osy 艂onowe przebija艂y si臋 przez bia艂膮 bawe艂n臋. 鈥 Potrz膮sn膮艂em g艂ow膮. Wiedzia艂em, 偶e Lisa znowu b臋dzie mnie dotyka艂a. Ledwo mog艂em znie艣膰 napi臋cie. 鈥 Jeste艣 ma艂ym zuchwalcem, Elliotcie 鈥 o艣wiadczy艂a, prawie muskaj膮c mnie piersiami. Po艂o偶y艂a d艂onie p艂asko na mojej klatce piersiowej. 鈥 Gdy si臋 do mnie zwracasz, dodawaj 鈥瀟ak, pani鈥 albo 鈥瀗ie, pani鈥.
鈥 Tak, pani 鈥 odpar艂em.
Pot zalewa艂 moje cia艂o. Przesun臋艂a palcami przez m贸j brzuch, prawy palec wskazuj膮cy wcisn臋艂a mi w p臋pek. Nie potrafi艂em sta膰 spokojnie. Szybko opu艣ci艂a r臋k臋 i dotkn臋艂a mojego penisa.
Cofn膮艂em si臋 biodrami jak najdalej od niej. Lisa lew膮 r臋k膮 opasa艂a m贸j kark, przysun臋艂a si臋 do mojego boku i palcami prawej d艂oni zacz臋艂a bardzo mocno szczypa膰 lu藕n膮 sk贸r臋 mojej moszny, niemal wbijaj膮c si臋 w ni膮 paznokciami. Usi艂owa艂em si臋 nie krzywi膰.
鈥 Poca艂uj mnie, Elliotcie 鈥 rozkaza艂a.
Odwr贸ci艂em g艂ow臋 ku jej. Musn臋艂a mi usta swoimi, rozsuwaj膮c moje wargi, a wtedy po raz kolejny poczu艂em prawdziwy elektryczny wstrz膮s. Wpi艂em si臋 w jej usta i ca艂owa艂em j膮 tak gwa艂townie, jakbym chcia艂 po艂kn膮膰. I jakbym to ja by艂 jej panem. Pragn膮艂em jej tak bardzo, 偶e nie umia艂em si臋 od niej oderwa膰. Czu艂em, 偶e sam膮 moc膮 tego pragnienia m贸g艂bym j膮 unie艣膰 i鈥 pozbawi膰 osobowo艣ci. Przylgn臋艂a do mnie ca艂ym cia艂em i pomy艣la艂em, 偶e uda艂o mi si臋 j膮 pokona膰, 偶e z ni膮 wygra艂em i jest moja. Nasze poca艂unki by艂y mokre, s艂odkie i nami臋tne. Lisa jeszcze mocniej szczypa艂a palcami moj膮 moszn臋, b贸l zmiesza艂 si臋 z rozkosz膮. Sta艂a na palcach, przywieraj膮c do mnie ca艂ym ci臋偶arem, lew膮 r臋k膮 obejmuj膮c moj膮 szyj臋, a ja ca艂owa艂em j膮, penetruj膮c jej usta j臋zykiem i pr贸buj膮c si臋 zerwa膰 ze sk贸rzanych kajdank贸w.
Gdy si臋 odsun臋艂a, zamkn膮艂em oczy.
鈥 Bo偶e 鈥 szepn膮艂em.
Przytkn臋艂a usta do mojej pachy i zacz臋艂a ssa膰, a p贸藕niej tak mocno poci膮gn臋艂a mnie za w艂oski, 偶e a偶 si臋 skrzywi艂em. J臋cza艂em g艂o艣no. Chwyci艂a moje j膮dra w praw膮 r臋k臋 i zacz臋艂a je masowa膰 鈥 艂agodnie, delikatnie 鈥 r贸wnocze艣nie ss膮c moj膮 pach臋. Z rozkoszy o ma艂o nie oszala艂em. Ca艂a moja sk贸ra dr偶a艂a bole艣nie. Lisa wgryz艂a si臋 lekko w cia艂o i liza艂a je.
Mi臋艣nie mia艂em napi臋te, z臋by zaci艣ni臋te. Pu艣ci艂a moje j膮dra, zacisn臋艂a palce na moim cz艂onku tu偶 przy mosznie i g艂adzi艂a go, przesuwaj膮c palcami ku czubkowi.
鈥 Nie mog臋鈥 Nie mog臋鈥 鈥 sykn膮艂em przez zaci艣ni臋te z臋by. Odsuwa艂em si臋, walcz膮c z nadci膮gaj膮cym orgazmem, a wtedy Lisa opu艣ci艂a praw膮 r臋k臋, lew膮 przyci膮gaj膮c moj膮 g艂ow臋 i znowu mnie ca艂uj膮c, wsuwaj膮c j臋zyk g艂臋boko w moje usta.
鈥 To gorsze ni偶 ch艂osta, nie s膮dzisz? 鈥 mrucza艂a mi臋dzy poca艂unkami. 鈥 Tortura przyjemno艣ci膮. 鈥 Tym razem si臋 od niej oderwa艂em, a gdy si臋 uwolni艂em, zacz膮艂em j膮 ca艂owa膰 po ca艂ej twarzy, ssa膰 jej policzki i powieki. Obr贸ci艂em si臋 ku niej i przycisn膮艂em do jej cienkiej halki cz艂onkiem. Dotyk jej 艂ona przez bawe艂n臋 by艂 cudowny. 鈥 Nie, nie uda ci si臋! 鈥 Cofn臋艂a si臋 z niskim, gro藕nym 艣miechem i klepn臋艂a m贸j stercz膮cy penis roz艂o偶on膮 p艂asko praw膮 d艂oni膮. 鈥 Nigdy tego nie zrobisz, chyba 偶e ci pozwol臋. 鈥 Raz za razem uderza艂a mnie lekko r臋k膮 po cz艂onku.
鈥 Bo偶e, przesta艅 鈥 szepn膮艂em. Penis podnosi艂 si臋 i sztywnia艂 coraz mocniej z ka偶dym klapsem.
鈥 Mam ci臋 zakneblowa膰?
鈥 Tak, zaknebluj. Ale tylko swoimi piersiami lub j臋zykiem! 鈥 j臋kn膮艂em. Trz膮s艂em si臋 ca艂y i mimowolnie szarpa艂em na sk贸rzanych kajdankach, cho膰 przecie偶 nie wierzy艂em, 偶e zdo艂am si臋 zerwa膰.
Wybuchn臋艂a niskim, wibruj膮cym 艣miechem.
鈥 Niedobry ch艂opiec 鈥 powiedzia艂a, po czym wr贸ci艂a do tych kpi膮cych, karz膮cych klaps贸w. Przesun臋艂a lekko paznokciem przez 偶o艂膮d藕 i naci膮gn臋艂a napletek. 鈥濼ak 鈥 chcia艂em jej odpowiedzie膰 鈥 jestem niedobrym, zepsutym ch艂opcem鈥, lecz zrezygnowa艂em. Zatopi艂em czo艂o w zgi臋ciu 艂okcia i umy艣lnie odwr贸ci艂em si臋 od Lisy. Ona jednak chwyci艂a moj膮 twarz w obie d艂onie i przyci膮gn臋艂a. 鈥 Pragniesz mnie, prawda?
鈥 M贸g艂bym si臋 z tob膮 pieprzy膰 do utraty tchu 鈥 szepn膮艂em, a nast臋pnie zrobi艂em szybki wypad i znowu wpi艂em si臋 w jej usta, i wessa艂em, zanim zd膮偶y艂a odskoczy膰. Znowu do niej przylgn膮艂em. Wyrwa艂a si臋 i cofn臋艂a, znowu uderzaj膮c mnie po genitaliach rozczapierzon膮 d艂oni膮.
Odesz艂a kilka krok贸w, st膮paj膮c cicho po dywanie. Stan臋艂a dwa metry ode mnie i patrzy艂a na mnie bez s艂owa, jedn膮 r臋k膮 opieraj膮c si臋 o toaletk臋. W艂osy rozsypa艂y jej si臋 wok贸艂 twarzy, cz臋艣ciowo przykrywaj膮c piersi. Wygl膮da艂a na pobudzon膮 i kruch膮, na policzkach wykwit艂 jej g艂臋boki rumieniec, zaczerwienion膮 mia艂a r贸wnie偶 sk贸r臋 na piersiach i na szyi. Nie mog艂em z艂apa膰 oddechu. Je艣li kiedykolwiek wcze艣niej mia艂em taki pot臋偶ny wzw贸d, nie pami臋tam tego. Je偶eli kto艣 kiedy艣 tak bardzo mnie podnieci艂, wymaza艂em to z pami臋ci.
Chyba jej wtedy nienawidzi艂em. A jednak k膮tem oka po偶era艂em j膮, jej r贸偶owe uda, stopy wygi臋te 艂ukowato w bia艂ych at艂asowych pantofelkach na szpilce, obrzmia艂e piersi pod bawe艂nian膮 koronk膮. Widzia艂em nawet, jak wytar艂a usta grzbietem d艂oni.
Podnios艂a co艣 z toaletki. Na pierwszy rzut oka przedmiot wygl膮da艂 jak para rog贸w obci膮gni臋tych sk贸r膮 w kolorze ludzkiego cia艂a. Otworzy艂em szerzej oczy, by przyjrze膰 si臋 dok艂adniej. Rekwizyt mia艂 kszta艂t dw贸ch penis贸w po艂膮czonych przy podstawie pojedyncz膮 moszn膮 i wydawa艂 si臋 tak naturalny, 偶e gdy Lisa 鈥 niczym dziecko dusz膮ce gumow膮 zabawk臋 鈥 艣cisn臋艂a mi臋kk膮 ci臋偶k膮 moszn臋, oba penisy poruszy艂y si臋, jakby z w艂asnej woli.
Podesz艂a do mnie z tym przedmiotem, trzymaj膮c go w obu r臋kach jak eksponat na sprzeda偶. By艂 fenomenalnie wyko艅czony, oba cz艂onki wydawa艂y si臋 nat艂uszczone i b艂yszcz膮ce, ka偶dy mia艂 starannie wyprofilowany koniuszek. Z tego, co wiedzia艂em, w du偶ym worku mosznowym znajdowa艂 si臋 jaki艣 p艂yn, kt贸ry po naci艣ni臋ciu odpowiedniego miejsca wydostawa艂 si臋 przez ma艂e otwory w obu cz艂onkach.
鈥 Pieprzy艂a ci臋 kiedy艣 kobieta, Elliotcie? 鈥 szepn臋艂a Lisa, odrzucaj膮c w艂osy przez rami臋 na plecy. Twarz mia艂a wilgotn膮, oczy rozszerzone i nieco zamglone.
Wyda艂em jaki艣 s艂aby odg艂os protestu, nad kt贸rym nie potrafi艂em zapanowa膰.
鈥 Nie r贸b mi tego鈥 鈥 poprosi艂em.
Za艣mia艂a si臋 nisko, ciep艂o. Wr贸ci艂a po ma艂y wy艣cielany taboret, kt贸ry sta艂 obok kredensu, przynios艂a go i postawi艂a mi za plecami.
Obr贸ci艂em si臋, by zobaczy膰, co robi, i patrzy艂em na osobliw膮 zabawk臋 niczym na gro藕ny n贸偶.
鈥 Nie ponaglaj mnie 鈥 odpar艂a okrutnie, mru偶膮c oczy. Podnios艂a d艂o艅 i uderzy艂a mnie w twarz. Odwr贸ci艂em si臋 lekko, przeczekuj膮c b贸l spowodowany policzkiem. 鈥 Wiesz, lepiej si臋 pochyl 鈥 szepn臋艂a.
鈥 Nie b臋d臋 si臋 przed tob膮 kuli艂, 艣licznotko 鈥 odparowa艂em. Znowu mnie spoliczkowa艂a, tym razem zdumiewaj膮co mocno.
鈥 Zatem najpierw ci臋 wych艂oszcz臋, naprawd臋 tego chcesz? Nie odpowiedzia艂em jej, lecz nie mog艂em zapanowa膰 nad g艂o艣nym sapaniem i nad dr偶eniem.
P贸藕niej poczu艂em jej wargi na swoim policzku, w tym samym miejscu, w kt贸re mnie uderzy艂a. Jej palce g艂adzi艂y mnie po szyi i ca艂e moje cia艂o zesztywnia艂o od rozkoszy. Mi臋kki, jedwabisty poca艂unek. By艂em o krok od wybuchu. I od popadni臋cia w szale艅stwo.
鈥 Kochasz mnie, Elliotcie? 鈥 Odnios艂em wra偶enie, 偶e co艣 we mnie p臋k艂o. Ju偶 nie panowa艂em nad emocjami. W oczach stan臋艂y mi 艂zy. 鈥 Otw贸rz oczy i popatrz na mnie 鈥 poleci艂a.
Podesz艂a bli偶ej do sto艂ka, dzieli艂y j膮 ode mnie zaledwie centymetry. W lewym r臋ku trzyma艂a podw贸jnego fallusa, praw膮 unios艂a brzeg koronki halki.
Widzia艂em jej ciemne kr臋cone w艂osy 艂onowe, kr贸tkie loczki przy r贸偶owej sk贸rze i delikatne, wra偶liwe wargi sromowe, prawie ca艂kowicie skromnie skryte we w艂osach. Opu艣ci艂a sztuczne cz艂onki i wsun臋艂a w siebie jeden koniec. Jej cia艂o wygi臋艂o si臋 wdzi臋cznie na przyj臋cie pr膮cia. Drugi koniec stercza艂 jej z pochwy, wi臋c wygl膮da艂a jak kobieta z penisem w stanie erekcji.
Widok by艂 osza艂amiaj膮cy: subtelna istota z b艂yszcz膮cym fallusem wychodz膮cym idealnie z jej 艂onowych w艂os贸w. Jej twarz wydawa艂a si臋 teraz jeszcze 艂agodniejsza, usta nabra艂y intensywnego r贸偶owoczerwonego odcienia. Zapatrzony na ni膮, niemal nie zauwa偶y艂em, 偶e podnios艂a r臋ce i zacisn臋艂a d艂onie wysoko na moich ramionach; jej kciuki wbi艂y mi si臋 w pachy, twarz przybli偶y艂a si臋 do mojej.
鈥 Odwr贸膰 si臋 鈥 poleci艂a.
Wyda艂em cichy odg艂os, kt贸ry 艣wiadczy艂 r贸wnocze艣nie o gniewie i bezradno艣ci. Nie mog艂em si臋 ruszy膰. A jednak zrobi艂em dok艂adnie to, co kaza艂a.
Zacz臋艂a mi wciska膰 sztuczny cz艂onek w odbyt. Zesztywnia艂em, odsun膮艂em si臋.
鈥 St贸j spokojnie, ma艂y 鈥 szepn臋艂a. 鈥 Niech to nie b臋dzie gwa艂t.
Odpr臋偶y艂em si臋 i fallus zacz膮艂 si臋 wsuwa膰. W chwil臋 p贸藕niej odnalaz艂em przyjemno艣膰 w tej penetracji, w otwieraniu si臋 na to cudowne doznanie, na ten wspania艂y gwa艂t.
Z wielk膮 doz膮 b艂ogiej delikatno艣ci Lisa wsun臋艂a mi sztuczny penis a偶 po r臋koje艣膰 i zacz臋艂a nim ko艂ysa膰. Odczuwa艂em rozkosz, dr偶a艂y mi r臋ce i nogi. Bo偶e, gdyby mnie naprawd臋 zgwa艂ci艂a, gdyby by艂a okrutna, agresywna. Ale nie, ona mnie nie gwa艂ci艂a, raczej pieprzy艂a mnie, a mo偶e po prostu kocha艂a si臋 ze mn膮 jak m臋偶czyzna. Porusza艂a si臋 wraz z tym przedmiotem, jakby stanowi艂 cz臋艣膰 jej cia艂a, jakby wyrasta艂 spod jej gor膮cego nagiego brzucha i z jej gor膮cych szczup艂ych ud.
Rozstawi艂em nogi. Ogarn臋艂o mnie obezw艂adniaj膮ce wra偶enie doskona艂ej pe艂ni, idealnego zaspokojenia. I to cudowne, powolne, 艂agodne tarcie. Nienawidzi艂em jej! A jednocze艣nie kocha艂em za to, co robi艂a. Porusza艂em si臋 lekko i nie potrafi艂em przesta膰.
Otoczy艂a mnie ramionami, przycisn臋艂a piersi do moich plec贸w. Gdy jej palce ponownie znalaz艂y moje sutki, mocno je 艣cisn臋艂a.
鈥 Brzydz臋 si臋 tob膮 鈥 o艣wiadczy艂em szeptem 鈥 ty ma艂a suko.
鈥 Jasne, 偶e tak, Elliotcie 鈥 odszepn臋艂a.
Wiedzia艂a, co robi, wiedzia艂a, do czego doprowadza. Zaczyna艂em dochodzi膰, wierc膮c si臋 i przesuwaj膮c. Bluzga艂em pod nosem wszystkie znane mi przekle艅stwa. Lisa porusza艂a si臋 coraz szybciej, naciskaj膮c na mnie coraz mocniej, wchodz膮c we mnie g艂臋biej, uderzaj膮c mnie w膮skimi biodrami. Jej palce ci膮gn臋艂y moje sutki, jej wargi wpija艂y si臋 i ssa艂y m贸j kark.
Kochali艣my si臋 i kochali艣my, a偶 zacz膮艂em wydawa膰 ciche, regularne d藕wi臋ki. Pomy艣la艂em, 偶e Lisa nie dojdzie w taki spos贸b, wbrew mnie, 偶e nie dojdzie, je艣li ja nie dojd臋, gdy nagle zacz臋艂a si臋 porusza膰 jeszcze szybciej, o ma艂o nie pozbawiaj膮c mnie r贸wnowagi, po czym zesztywnia艂a i zako艅czy艂a typowo kobiecym okrzykiem obwieszczaj膮cym orgazm. Gor膮co jej piersi uderza艂o we mnie, jej w艂osy opad艂y na moje ramiona, jej r臋ce trzyma艂y mnie kurczowo, jakby si臋 ba艂a, 偶e je艣li mnie pu艣ci, spadnie.
Sta艂em sparali偶owany od po偶膮dania i w艣ciek艂o艣ci. Pozbawi艂a mnie siebie, podczas gdy sama w jakim艣 sensie tkwi艂a we mnie. W chwil臋 p贸藕niej rozgrzany sztuczny cz艂onek wysun膮艂 si臋 z mojego odbytu, a mi臋kkie, ciep艂e cia艂o Lisy odsun臋艂o si臋 od mojego.
Nadal jednak pozosta艂a bardzo blisko mnie. Zauwa偶y艂em nagle, 偶e podnios艂a r臋ce do kajdank贸w, odpi臋艂a je i uwolni艂a moje nadgarstki. R臋ce opad艂y mi na boki.
Zerkn膮艂em przez rami臋. Odsun臋艂a si臋 ju偶 ode mnie. Odwr贸ci艂em si臋 i zobaczy艂em, 偶e stoi u st贸p 艂贸偶ka. Nie mia艂a ju偶 w r臋kach sztucznego fallusa. Ubrana by艂a nadal jedynie w halk臋 ledwie przykrywaj膮c膮 jej seks. Twarz mia艂a zar贸偶owion膮, jej oczy l艣ni艂y intensywnie na tle ca艂ej tej bieli. W艂osy zmierzwi艂y jej si臋 w artystyczny nie艂ad.
Mia艂em ochot臋 zedrze膰 z niej t臋 kr贸tk膮 halk臋, lew膮 r臋k膮 szarpn膮膰 j膮 za w艂osy w ty艂鈥
Odwr贸ci艂a si臋 do mnie, zsun臋艂a jedno rami膮czko halki na rami臋, po czym rozdzieli艂a bawe艂niane zas艂onki i wesz艂a na 艂贸偶ko. Widzia艂em jej nagie po艣ladki i ma艂e r贸偶owe wargi sromowe. Obr贸ci艂a si臋 do mnie, podci膮gn臋艂a kolana na bok prawie skromnie, skry艂a twarz we w艂osach i poleci艂a:
鈥 Chod藕 tutaj.
Znalaz艂em si臋 na niej, zanim zd膮偶y艂em cho膰by pomy艣le膰 nad jej poleceniem.
Zagarn膮艂em j膮 praw膮 r臋k膮 i przesun膮艂em na stos poduszek. Natychmiast w ni膮 wszed艂em, nadziewaj膮c j膮 i posuwaj膮c, tak jak ona przed chwil膮 mnie.
Krwistoczerwony rumieniec zala艂 jej twarz i szyj臋, jej oblicze przybra艂o wyraz udawanej tragedii i b贸lu. Rozrzuci艂a ramiona i podskoczy艂a na zmierzwionej koronce jak szmaciana lalka.
By艂a tak napi臋ta, mokra i gor膮ca, 偶e a偶 mnie zdumia艂a. Zaciska艂a mi臋艣nie, wi臋c czu艂em si臋 niemal jak z dziewic膮, co przyprawia艂o mnie o szale艅cz膮 rozkosz. Rozdar艂em jej halk臋, zerwa艂em przez g艂ow臋 i rzuci艂em za 艂贸偶ko. W jednym szalonym momencie pomy艣la艂em, 偶e Lisa znowu ma nade mn膮 przewag臋, 偶e znowu mnie wi臋zi w swojej napi臋tej w膮skiej pochwie. Jej nagi brzuch i piersi przyklei艂y si臋 do mojego cia艂a i by艂em jej wi臋藕niem, jej niewolnikiem. Postanowi艂em, 偶e nie dojd臋, p贸ki ona nie dojdzie. Nie osi膮gn臋 orgazmu, nie wy艂aduj臋 si臋, p贸ki nie zobacz臋 jej dr偶膮cej i bezradnej, wi臋c powstrzyma艂em si臋, podnios艂em jej po艣ladki lew膮 r臋k膮, po czym wszed艂em w ni膮 g艂臋biej i przycisn膮艂em jej cia艂o ca艂ym swoim ci臋偶arem. Znalaz艂em jej usta i zacz膮艂em ca艂owa膰, przygwa偶d偶aj膮c jej twarz swoj膮. Pokonana, uwi臋ziona i ca艂owana, nie wytrzyma艂a i eksplodowa艂a szale艅czym orgazmem. Krwistoczerwony rumieniec jeszcze bardziej pociemnia艂, serce Lisy chyba na moment przesta艂o bi膰, po czym si臋 rozszala艂o, a ona zacz臋艂a krzycze膰 i j臋cze膰 鈥 g艂o艣no i gwa艂townie niczym zwierz臋. Ja jednak nadal j膮 posuwa艂em, osi膮gaj膮c wreszcie w艂asny orgazm, pieprz膮c j膮 mocniej, ni偶 pieprzy艂em kiedykolwiek kogokolwiek 鈥 m臋偶czyzn臋 czy kobiet臋, dziwk臋 czy geja, pani膮 czy pana鈥 w wyobra藕ni czy w 偶yciu.
ELLIOTT
Stara艂em si臋 nie zasn膮膰, lecz nie wytrzyma艂em. Co jaki艣 czas zasypia艂em i si臋 budzi艂em. Odczuwa艂em dziwny niepok贸j, gdy spogl膮da艂em wprost na subtelny profil 艣pi膮cej Lisy na tle faluj膮cych zas艂on. 艢liczna kobieta, o twarzy i ciele pozbawionym najmniejszej skazy. Dziwne, ale we 艣nie wydawa艂a mi si臋 r贸wnie gro藕na jak wcze艣niej na jawie.
Jak mog艂a po czym艣 takim spa膰? Jak mog艂a by膰 tak pewna, 偶e nie zerw臋 si臋 na r贸wne nogi, nie chwyc臋 jej za w艂osy i nie b臋d臋 jej ci膮ga艂 po ca艂ym pokoju? Ogarn臋艂o mnie prawie nieprzeparte pragnienie 鈥 chcia艂em zacz膮膰 zn贸w j膮 ca艂owa膰 i pieprzy膰, a jednocze艣nie mia艂em ochot臋 ucieka膰 w choler臋 z tego pokoju. Przytuli艂em si臋 do mojej pani, poddaj膮c si臋 nieuchronnemu zm臋czeniu i bardzo delikatnie pie艣ci艂em jej piersi i mokry seks, mimo to jednak zacz膮艂em zasypia膰, dos艂ownie traci膰 przytomno艣膰, niczym po ciosie w g艂ow臋.
Kiedy si臋 obudzi艂em, w pokoju panowa艂y ciemno艣ci, a Lisa m贸wi艂a moje imi臋. Poczu艂em zbli偶aj膮cy si臋 atak paniki. Je艣li ta kobieta znowu mnie teraz ode艣le, po prostu, do diab艂a, zwariuj臋.
Pali艂a si臋 tylko jedna lampka, daleko od nas, na toaletce, rzucaj膮c 偶贸艂te 艣wiat艂o na twarde, kanciaste rysy rze藕b i masek; 艣wiat艂o odbija艂o si臋 te偶 od mosi臋偶nych element贸w 艂贸偶ka. Le偶a艂em p艂asko na brzuchu na g艂adkim bawe艂nianym prze艣cieradle, po艣ciel i poduszki znikn臋艂y, a zas艂ony zosta艂y zwi膮zane na ko艅cach. Na lewym przegubie poczu艂em znajomy dotyk sk贸ry kajdank贸w. Lisa uwi臋zi艂a mi ju偶 lewy nadgarstek i teraz 鈥 pochyliwszy si臋 nade mn膮, opieraj膮c si臋 o mnie kolanami 鈥 zapina艂a prawy.
鈥B臋dzie mnie ch艂osta艂a鈥, pomy艣la艂em. Nie sko艅czy艂a ze mn膮. Poczu艂em szybki nap艂yw podniecenia. Sam j膮 przecie偶 o to prosi艂em, gdy m贸wi艂em r贸偶ne rzeczy podczas naszego aktu mi艂osnego. Zreszt膮, i tak by to zrobi艂a, nawet gdybym jej nie poprosi艂. My艣la艂em, 偶e pieprzeniem j膮 przed czym艣 powstrzymam?
Ba艂em si臋. I denerwowa艂em.
Szarpn膮艂em rzemienie, sprawdzaj膮c ich si艂臋 i zrozumia艂em, 偶e nie zdo艂am si臋 uwolni膰. W chwil臋 p贸藕niej moja lewa stopa zosta艂a przykuta do s艂upka 艂贸偶ka. Potem prawa. Czyli 偶e czeka艂y mnie gorsze prze偶ycia ni偶 wszystkie, kt贸re zdarzy艂y si臋 tu wcze艣niej. Ch艂osta by艂a kar膮 najwygodniejsz膮 i najbardziej typow膮. Sk膮d zatem ta panika we mnie? Poniewa偶 mia艂em do czynienia z Lisa? Poniewa偶 przed ni膮 nikt nigdy nie dr臋czy艂 mnie tak straszliwie? Ale by艂a taka pi臋kna! Przychodzi艂y mi do g艂owy tylko fragmenty marnych historycznych film贸w o chrze艣cijanach i Rzymianach, film贸w, w kt贸rych niewolnik m贸wi艂 do swojego pana dekadenckiego patrycjusza: 鈥濿ych艂ostaj mnie, tylko mnie nie odsy艂aj鈥.
Wi艂em si臋, ci膮gn膮c rzemienie, a偶 m贸j cz艂onek ociera艂 si臋 o prze艣cierad艂o, jednak ci臋偶ka mosi臋偶na rama nawet si臋 nie ruszy艂a.
Lisa za艣 przygl膮da艂a mi si臋, stoj膮c na prawo ode mnie.
Sta艂a plecami do lampy. W cieniu jej sk贸ra wydawa艂a si臋 niemal 偶arzy膰, jakby wewn臋trzne gor膮co w alchemiczny spos贸b przetwarza艂o si臋 w 艣wiat艂o.
Przypomnia艂em sobie j膮 le偶膮c膮 pode mn膮, tward膮 i mi臋kk膮 r贸wnocze艣nie, a p贸藕niej znowu pomy艣la艂em, 偶e b臋dzie mnie ch艂osta艂a, i ogarn臋艂o mnie podniecenie. Nagle chcia艂em co艣 do niej powiedzie膰, jako艣 prze艂ama膰 napi臋cie. Nie mia艂em jednak 艣mia艂o艣ci. Zreszt膮, nie wiedzia艂em w艂a艣ciwie, co pragn臋 jej powiedzie膰. Lisa trzyma艂a w tej chwili w r臋ku czarny sk贸rzany rzemie艅 i nie wygl膮da艂a zbyt zach臋caj膮co. Dlaczego w og贸le mia艂oby j膮 obchodzi膰, czy si臋 do niej odezw臋? No i co jej chcia艂em powiedzie膰?!
By艂a teraz ubrana ca艂a na czarno, w str贸j typowy dla trener贸w, z wyj膮tkiem bia艂ej koronkowej bluzki. Prezentowa艂a si臋 pikantnie i elegancko w obcis艂ej sk贸rzanej kamizelce, sp贸dniczce, kt贸ra opina艂a jej biodra i sznurowanych a偶 do kolan kozaczkach na wysokiej szpilce. Gdybym zobaczy艂 j膮 siedz膮c膮 w tej kreacji w ogr贸dku jakiej艣 kawiarni, natychmiast by mi stan膮艂.
Teraz dzia艂o si臋 zreszt膮 podobnie, do pot臋偶nej erekcji wystarcza艂 sam jej widok i dotyk bawe艂nianego prze艣cierad艂a.
Lisa podesz艂a do mnie z rzemieniem przy prawym boku.
Teraz zap艂ac臋 za wszystko 鈥 nie tylko za dowcipne uwagi, lecz tak偶e za nasz膮 wsp贸ln膮 noc. Nale偶a艂o mi si臋, prawda? Na t臋 my艣l niemal skuli艂em si臋 ze strachu. W sumie, nigdy nie czu艂em si臋 dobrze po ch艂o艣cie. Niezale偶nie od tego, jak wielk膮 masz na ni膮 ochot臋 i jak ogromnie j膮 uwielbiasz, ch艂osta sprawia najnormalniejszy w 艣wiecie b贸l. A Lisa na pewno wie, jak odpowiednio bi膰; by艂a tu przecie偶 szefow膮.
Zbli偶y艂a si臋 jeszcze bardziej. Pochyli艂a si臋, falbanki jej bluzki po艂askota艂y moje rami臋, po czym poca艂owa艂a mnie w policzek. Perfumy i jedwabiste w艂osy. Przesun膮艂em si臋 na prze艣cieradle, zastanawiaj膮c si臋 szale艅czo, dlaczego do seksualnej satysfakcji nie wystarczaj膮 mi ju偶 鈥 jak dzieciakowi ze szko艂y 鈥 same poca艂unki.
鈥 Jeste艣 ma艂ym m膮dral膮, prawda? 鈥 spyta艂a niskim, prawie czu艂ym g艂osem. 鈥 Jeste艣 naprawd臋 mocny w g臋bie. I nie chcesz podlega膰 ani mnie, ani nawet sobie samemu.
Prawie jej odpowiedzia艂em: 鈥濼ak, taki jestem, masz racj臋, w艂a艣nie taki. B臋d臋 ca艂owa艂 twoje stopy, je艣li mnie pu艣cisz鈥. Lecz znowu nic nie powiedzia艂em.
Po raz kolejny mnie poca艂owa艂a, a poniewa偶 zrobi艂a to tym razem z niezwyk艂膮 delikatno艣ci膮, zn贸w zje偶y艂y mi si臋 wszystkie w艂oski na ciele. Ach, smak jej ust. I powiew jej perfum.
鈥 Teraz nauczymy si臋 kilku rzeczy 鈥 powiedzia艂a. 鈥 Na przyk艂ad tego, jak niewolnik odzywa si臋 i odpowiada w Klubie.
鈥 Ucz臋 si臋 naprawd臋 szybko 鈥 o艣wiadczy艂em. Odwr贸ci艂em od niej g艂ow臋. Co, do cholery, pr贸bowa艂em zrobi膰? I tak 藕le si臋 zachowywa艂em. Jednak鈥 nie mog艂em znie艣膰 tego wszystkiego, jej widoku, jej obcis艂ej kamizelki i bluzki z dekoltem.
鈥 Mam nadziej臋, 偶e tak. 鈥 Roze艣mia艂a si臋 cicho. 鈥 Je艣li nie, zamierzam wyt艂uc z ciebie niepos艂usze艅stwo. 鈥 Dotkn臋艂a wargami mojej szyi. 鈥 No i jak? Ju偶 ca艂y podniecony? Podniecasz si臋 sam na 艂贸偶ku, podnieca ci臋 biczowanie鈥 Jak s膮dzisz, co ci zrobi臋? Zgadnij. 鈥 Nie odwa偶y艂em si臋 cokolwiek odrzec. 鈥 Teraz, gdy ci臋 karz臋 鈥 podj臋艂a, nadal cierpliwie i 艂agodnie, odgarniaj膮c w艂osy z mojego czo艂a 鈥 b臋dziesz mi odpowiada艂 w艂a艣ciwie i ulegle, ilekro膰 si臋 do ciebie zwr贸c臋. I zapanujesz nad swoimi gwa艂townymi objawami dumy, oboj臋tnie, jak bardzo b臋d臋 ci臋 prowokowa膰, rozumiesz?
鈥 Tak, pani 鈥 odpar艂em. Odwr贸ci艂em si臋 ku niej, wyci膮gn膮艂em maksymalnie do przodu i uda艂o mi si臋 j膮 poca艂owa膰, zanim zd膮偶y艂a si臋 usun膮膰. Wr贸ci艂a, popatrzy艂a 艂agodnie, kl臋kn臋艂a obok mnie i mnie poca艂owa艂a. Kt贸ry艣 z kolei pal膮cy poca艂unek wywo艂a艂 u mnie setny ju偶 chyba dreszcz i jeszcze bardziej wzm贸g艂 podniecenie.
鈥 Liso 鈥 szepn膮艂em, zupe艂nie nie wiedz膮c po co. Pozosta艂a przy mnie bardzo blisko, patrz膮c na mnie. Nagle zrozumia艂em, dlaczego ludzie, kt贸rzy w mojej wyobra藕ni biczowali mnie lub zniewalali, zawsze nosili maski, zar贸wno m臋偶czy藕ni, jak i kobiety. Nie by艂o wa偶ne, kim, do diab艂a, byli naprawd臋 鈥 byli dobrzy, p贸ki m贸wili w艂a艣ciwe rzeczy. Moja aktualna pani natomiast nie nosi艂a maski. Nie skrywa艂a jej fantazja. 鈥 Okrutnie si臋 ciebie boj臋 鈥 szepn膮艂em. Us艂ysza艂em we w艂asnym g艂osie zdumienie. Przemawia艂em tak cicho, 偶e nie wie 鈥 dzia艂em, czy Lisa w og贸le rozumie moje s艂owa. 鈥 To znaczy鈥 to bardzo trudne, to鈥
Dostrzeg艂em w jej twarzy jak膮艣 subteln膮 zmian臋, jaki艣 inn膮 min臋. Bo偶e, jaka偶 by艂a pi臋kna! Odnios艂em wra偶enie, 偶e jej twarz si臋 dla mnie otwiera, 偶e zaczyna uosabia膰 wn臋trze Lisy, a nie te emocje, kt贸re demonstrowa艂a zewn臋trznemu 艣wiatu.
鈥 To dobrze 鈥 oznajmi艂a. U艂o偶y艂a wargi do poca艂unku, ale zrezygnowa艂a z niego i powoli si臋 cofn臋艂a. 鈥 Jeste艣 got贸w na ch艂ost臋? 鈥 Nieznacznie westchn膮艂em i kiwn膮艂em g艂ow膮. 鈥 Musisz odpowiada膰 konkretniej.
鈥 Tak, pani.
Potrz膮sn臋艂a g艂ow膮. Bacznie mnie obserwowa艂a. Obliza艂em sobie usta, patrz膮c na jej wargi. Zmarszczy艂a lekko brwi, opu艣ci艂a d艂ugie, ciemne rz臋sy. Przez moment patrzy艂a w d贸艂, po czym zerkn臋艂a ponownie na mnie. 鈥 Podoba mi si臋 tw贸j ton, gdy m贸wisz do mnie po imieniu 鈥 powiedzia艂a w zamy艣leniu. Mo偶e si臋 nad czym艣 zastanawia艂a? 鈥 Zmie艅my twoj膮 odpowied藕 na 鈥瀟ak, Liso鈥.
鈥 Tak, Liso. 鈥 Dr偶a艂em. W podobny spos贸b zawsze si臋 zwraca艂em do Martina. 鈥濼ak, Martinie鈥. 鈥濶ie, Martinie鈥.
鈥 Dobry ch艂opiec 鈥 oceni艂a.
Znikn臋艂a za 艂贸偶kiem i zamachn臋艂a si臋 rzemieniem tak mocno jak treserzy. Szybko odkry艂em, 偶e potrafi uderza膰 skutecznie i ka偶de smagni臋cie mia艂o znaczenie.
Przez jaki艣 czas mnie biczowa艂a. B贸l r贸s艂 powoli, cudownie, wraz z kolejnymi ciosami, dok艂adnie tak samo jak rozkosz, gdy kilka godzin temu Lisa traktowa艂a mnie sztucznym fallusem. Osobliwie si臋 uspokaja艂em, a p贸藕niej zacz膮艂em si臋 z wolna o偶ywia膰, czu膰, 偶e przyjemno艣膰 przewy偶sza b贸l. Opad艂y wszystkie wewn臋trzne bariery, kt贸re mimowolnie skonstruowa艂em przeciwko mojej pani, na wypadek gdyby zaatakowa艂a mnie brutalnie, szybko, ha艂a艣liwie.
Wtedy zacz臋艂o si臋 bicie na serio. Napi膮艂em mi臋艣nie, zrywaj膮c si臋 z prze艣cierad艂a. Nie umia艂em ju偶 trwa膰 nieruchomo.
Usi艂owa艂em nad sob膮 zapanowa膰, tak jak zawsze, bo przecie偶 w gruncie rzeczy nie chcia艂em, by przesta艂a. Niestety ju偶 mi nie wychodzi艂o. Krew si臋 we mnie gotowa艂a i nie potrafi艂em znie艣膰 tego o艣lepiaj膮cego 偶膮dlenia rzemienia, kt贸ry odnajdywa艂 wszystkie wra偶liwe miejsca, o kt贸rych wcze艣niej w og贸le nie wiedzia艂em. Podniecenie ros艂o, nawet gdy walczy艂em, rzemie艅 dra偶ni艂 si臋 ze mn膮, trafiaj膮c w poprzednie 艣lady. W ko艅cu nadesz艂a ta bezcenna chwila 鈥 chwila, kt贸ra nie zawsze przychodzi 鈥 kiedy wiedzia艂em, 偶e straci艂em kontrol臋 nad zdarzeniami i czu艂em wszystko鈥 wszystko r贸wnocze艣nie.
鈥 Wiesz, 偶e do mnie nale偶ysz 鈥 o艣wiadczy艂a.
鈥 Tak, Liso 鈥 odpowiedzia艂em naturalnie, spontanicznie.
鈥 I jeste艣 tutaj, by mnie zadowala膰.
鈥 Tak, Liso.
鈥 Koniec z impertynencj膮.
鈥 Tak, Liso.
鈥 I nie powt贸rz膮 si臋 bezczelne teksty, kt贸re s艂ysza艂am z twoich ust po po艂udniu.
鈥 Tak, Liso.
W ko艅cu j臋cza艂em otwarcie, musia艂em si臋 do tego przyzna膰. Mia艂em zaci艣ni臋te z臋by, nawet gdy odpowiada艂em mojej pani. My艣la艂em znowu o jej seksie, o jej roz艂o偶onych nogach i jej gor膮cej, w膮skiej szczelince, w kt贸rej uton膮艂em. Chcia艂em patrze膰 na nag膮 Lis臋, chcia艂em do niej przemawia膰, lecz nie mog艂em znale藕膰 odpowiednich s艂贸w. O艣miela艂em si臋 udziela膰 jedynie w艂a艣ciwych odpowiedzi, s艂uchaj膮c uwa偶nie ka偶dego pytania zadawanego w艣r贸d deszczu smagni臋膰. By艂em przygotowany na wszystkie pytania.
W ko艅cu przerwa艂a biczowanie.
Moja sk贸ra niemal skwiercza艂a, 艣lady po uderzeniach parowa艂y, kiedy Lisa odpina艂a kajdanki swoimi niezno艣nymi, delikatnym i szybkimi ma艂ymi palcami. W ko艅cu kaza艂a mi wsta膰.
Zerwa艂em si臋 z 艂贸偶ka jak pijany i pad艂em przed ni膮 na kolana, wyczerpany jak po przebiegni臋ciu wielu kilometr贸w. Mi臋艣nie bola艂y mnie od zaciskania i rozwierania przez ca艂膮 ch艂ost臋. Bardzo pragn膮艂em wzi膮膰 Lis臋 w ramiona, lecz zamiast tego przycisn膮艂em g艂ow臋 do pod艂ogi. Uczucie dla mojej pani os艂abia艂o mnie i zatruwa艂o.
Pochyli艂em si臋 i poca艂owa艂em g艂adk膮 sk贸r臋 jej kozaczk贸w. Otoczy艂em d艂oni膮 jej lew膮 kostk臋 i otar艂em si臋 o ni膮 twarz膮. Nic na 艣wiecie ju偶 mnie nie obchodzi艂o, nic poza t膮 kobiet膮, naprawd臋. 艁膮czy艂o si臋 z ni膮 tak wiele rozmaitych emocji: posiad艂em j膮, ba艂em si臋 jej, by艂em przez ni膮 ch艂ostany, a teraz lgn膮艂em do niej.
鈥 Nie 鈥 powiedzia艂a i cofn膮艂em r臋k臋, nadal ca艂uj膮c jej stopy. B贸l i po偶膮danie nap艂ywa艂y falami. 鈥 Niez艂a ch艂osta, prawda? 鈥 spyta艂a.
鈥 Tak, Liso 鈥 skin膮艂em g艂ow膮 i wbrew sobie cicho si臋 za艣mia艂em. Gdyby tylko wiedzia艂a鈥 鈥 Bardzo dobra ch艂osta. 鈥 Gdyby tylko wiedzia艂a, 偶e mam ochot臋 j膮 po偶re膰. 呕e pragn臋鈥 Czego pragn膮艂em?
鈥 By艂o ci kiedy艣 lepiej? 鈥 spyta艂a. Dotkn臋艂a rzemieniem mojego policzka, dzi臋ki czemu podnios艂em na ni膮 wzrok. 鈥 Przez chwil臋 nie widzia艂em jej wyra藕nie. Jakby rozmazywa艂a si臋 na brzegach. Potem jej twarz osobliwie zap艂on臋艂a przede mn膮. By艂a nieco spocona od wysi艂ku, umalowane usta b艂yszcza艂y lekko, oczy wydawa艂a si臋 przepe艂nia膰 niewinno艣膰 i nieokre艣lona ciekawo艣膰. W艂a艣ciwie mina Lisy przywiod艂a mi na mysi Martina, jego nieustanne zadziwienie, ci膮g艂e sondowanie i odkrywanie. 鈥 Zada艂am ci pytanie. By艂o ci kiedy艣 lepiej? 鈥 powt贸rzy艂a uprzejmie, cho膰 tonem nieco zniecierpliwionym. 鈥 Chcia艂abym wiedzie膰.
鈥 Bywa艂o d艂u偶ej i ha艂a艣liwiej 鈥 mrukn膮艂em. Zdawa艂em sobie spraw臋, 偶e u艣miecham si臋 do niej prawie ironicznie. 鈥 I mocniej鈥 Lecz nigdy nie by艂o lepiej, Liso 鈥 odpar艂em.
Schyli艂a si臋 i mnie poca艂owa艂a. Pomy艣la艂em, 偶e teraz na pewno wybuchn臋, nie potrafi艂em ju偶 bowiem nad sob膮 panowa膰. Wilgotny dotyk jej ust鈥 Jej poca艂unki by艂y inne od wszystkich, jakich do艣wiadczy艂em kiedykolwiek w ca艂ym swoim 偶yciu.
Zacz膮艂em wstawa膰. Pragn膮艂em chwyci膰 j膮 w ramiona, przy 鈥 cisn膮膰 jej cia艂o do swojego. Jednak szybko si臋 oddali艂a, pozostawiaj膮c mnie samego. Dr偶a艂y mi kolana, po r臋kach i nogach przelatywa艂y gor膮ce ciarki, wargi mia艂em osobliwie zdr臋twia艂e.
鈥 Mog艂abym obedrze膰 ci臋 偶ywcem 鈥 oznajmi艂a. 鈥 Ale chcia艂am ci臋 tylko lekko rozgrza膰. Zrobisz dla mnie dzi艣 wieczorem kilka rzeczy.
Spojrza艂em na ni膮 i w tej samej chwili przestraszy艂em si臋, 偶e ka偶e mi spu艣ci膰 oczy.
鈥 Czy ty鈥? 鈥 spyta艂em szeptem. 鈥 Czy mog艂aby艣鈥? Czy tw贸j niewolnik m贸g艂by mie膰 do ciebie ma艂膮 pro艣b臋?
Przypatrywa艂a mi si臋 przez chwil臋 niemal lodowato.,
鈥 M贸w.
鈥 Pozw贸l mi si臋 poca艂owa膰, Liso, tylko raz.
Gapi艂a si臋 na mnie. P贸藕niej jednak pochyli艂a si臋, udzielaj膮c mi zgody. Wyci膮gn膮艂em r臋ce, obj膮艂em j膮 delikatnie i moim cia艂em zaw艂adn臋艂o jej ciep艂o, to po艂膮czenie brutalno艣ci i liryki. By艂em tylko zwierz臋ciem, kt贸re jej pragn臋艂o, niczym innym.
鈥 Pu艣膰 mnie, EUiotcie 鈥 poleci艂a ostro tonem dezaprobaty, cho膰 jej palce jeszcze mnie trzyma艂y. P贸藕niej opu艣ci艂a je, jakby ten rozkaz wyda艂a samej sobie.
Spu艣ci艂em g艂ow臋.
鈥 Czas na prawdziw膮 lekcj臋 pos艂usze艅stwa i manier 鈥 stwierdzi艂a, lecz g艂osem niepewnym, niemal zak艂opotanym. Jak偶e mi艂y by艂 to dla mnie d藕wi臋k! 鈥 Wyprostuj si臋!
鈥 Tak, Liso.
鈥 R臋ce za plecy. Sple膰 palce na wysoko艣ci talii. Pos艂ucha艂em i znowu ogarn臋艂y mnie dawne l臋ki. 鈥瀂darzy si臋 co艣 okropnego 鈥 my艣la艂em. 鈥 Mo偶e powinienem uciec鈥. Odnios艂em wra偶enie, 偶e s艂ysz臋, jak rozdzwania si臋 cichy, przejmuj膮cy alarm. 鈥濧le przecie偶 nale偶ysz do niej 鈥 powiedzia艂em sobie. 鈥 Nie my艣l o niczym innym. Naprawd臋 do niej nale偶ysz鈥. Jakie艣 strz臋py wspomnie艅 przelatywa艂y mi przez g艂ow臋, co艣 o nas, masochistach, pragn膮cych ostatecznej udr臋ki, niemo偶liwego do zniesienia b贸lu, a r贸wnocze艣nie t臋skni艂em za blisko艣ci膮 Lisy, umiera艂em dla niej, gdy mnie kara艂a. To by艂a nie tylko kara, ale tak偶e skupienie i po偶膮danie. A mo偶e jeszcze co艣 innego.
Moja pani obesz艂a mnie, robi膮c ma艂e k贸艂ko, a ja mia艂em nerwy jak postronki. By艂em czujny. Wygl膮da艂a wspaniale w tych wysokich butach, 艂ydki mia艂a pi臋knie wypr臋偶one pod g艂adk膮 sk贸r膮, ma艂a zamszowa sp贸dniczka cudownie opina艂a zgrabne po艣ladki i biodra.
Uszczypn臋艂a mnie lekko w twarz.
鈥 艁adnie si臋 rumienisz 鈥 zauwa偶y艂a bardzo szczerze. 鈥 I pasuj膮 ci te 艣lady po biczowaniu. Nie zniekszta艂caj膮 twojego cia艂a. Teraz prezentujesz si臋 tak, jak powiniene艣.
Czu艂em niewyra藕n膮 faluj膮c膮 emocj臋, kt贸r膮 Francuzi nazywaj膮 frisson, co oznacza mniej wi臋cej 鈥瀌reszcz鈥. Spojrza艂em jej w oczy. Jednak nie odwa偶y艂em si臋 ponownie poprosi膰 o pozwolenie na poca艂unek. Z pewno艣ci膮 by mi odm贸wi艂a.
鈥 Opu艣膰 wzrok, niebieskooki 鈥 poleci艂a, cho膰 w jej tonie nie by艂o przygany. 鈥 Nie zaknebluj臋 ci臋, masz zbyt pon臋tne usta. Wystarczy wszak偶e jeden wyskok dawnego Elliotta, kt贸rego pozna艂am, a zostaniesz zwi膮zany i ukarany, rozumiesz? No i b臋d臋 si臋 na ciebie gniewa膰. Rozumiesz mnie?
鈥 Tak, pani! 鈥 Rzuci艂em jej kolejne spojrzenie. Czu艂em w sobie s艂odycz z domieszk膮 goryczy.
Roze艣mia艂a si臋 w ten sam spos贸b co wcze艣niej, nisko i przyjemnie, po czym zn贸w mnie poca艂owa艂a w policzek, a ja znowu na ni膮 popatrzy艂em z cieniem czego艣 znacznie subtelniejszego ni偶 u艣miech. Jakbym z ni膮 flirtowa艂 w jaki艣 przebieg艂y spos贸b. 鈥濸oca艂uj mnie zn贸w, prosz臋鈥, b艂aga艂em w my艣lach. Nie zrobi艂a tego.
鈥 Teraz p贸jdziesz przede mn膮 鈥 o艣wiadczy艂a. 鈥 Przede mn膮 i nieznacznie po prawej. Pami臋taj, rzucisz jedn膮 g艂upio鈥搈膮dr膮 uwag臋, a dalej b臋dziesz szed艂 zakneblowany i na czworakach! Rozumiesz?
鈥 Tak, pani.
ELLIOTI
Cholernie by艂em zdenerwowany po wyj艣ciu z jej bezpiecznej sypialni. Znowu znalaz艂em si臋 w Klubie. Migocz膮ce lampy sztormowe i ha艂as sp臋dzaj膮cych wiecz贸r w ogrodzie t艂um贸w przyprawi艂y mnie o atak g艂臋bokiego, niemal pierwotnego strachu.
Nagle otoczy艂o nas jeszcze wi臋cej go艣ci ni偶 pierwszego dnia. Trzyma艂em wzrok spuszczony i czu艂em si臋 bardzo dziwnie, id膮c w ten spos贸b, powoli i z rozmys艂em, obserwowany przez tyle ciekawych oczu.
Szed艂em 艣cie偶k膮, Lisa co jaki艣 czas szturcha艂a mnie 艂okciem, sugeruj膮c skr臋t, z p贸藕niej jeszcze dodatkowo wyci膮ga艂a r臋k臋.
Min臋li艣my zastawione sto艂y i baseny, po czym w膮sk膮 艣cie偶k膮 opu艣cili艣my g艂贸wny ogr贸d i ruszyli艣my ku niskiemu budynkowi. Jego 艣ciany porasta艂a winoro艣l, oszklony dach za艣 jarzy艂 si臋 w 艣wietle niczym wielka 偶ar贸wka. Z budynku dotar艂y do mnie st艂umione odg艂osy 鈥 krzyki i 艣miechy.
鈥 To jest pasa偶, Elliotcie 鈥 wyja艣ni艂a moja pani. 鈥 Wiesz, co to znaczy?
鈥 Nie, Liso 鈥 odpar艂em zdumiewaj膮co opanowanym g艂osem. 鈥濧le brzmi strasznie鈥, doda艂em w my艣lach. Ju偶 si臋 spoci艂em. 艢lady po rzemieniu sw臋dzia艂y.
鈥 Jeste艣 sportowcem, prawda? 鈥 spyta艂a. Pop臋dzi艂a mnie do szybszego kroku 艣cie偶k膮, a m艂ody treser z do艣膰 d艂ugimi rudymi w艂osami i raczej przyjemnym u艣miechem otworzy艂 przed nami drzwi dziwnego gmachu. Panuj膮cy w 艣rodku ha艂as prawie mnie og艂uszy艂.
鈥 Dobry wiecz贸r, Liso 鈥 zagai艂 rudy. 鈥 Pe艂no ich dzi艣 wieczorem. Ch臋tnie obejrz膮 tak偶e tego tu.
Kiedy weszli艣my, 艣wiat艂o wyda艂o mi si臋 bardziej przy膰mione, mo偶e z powodu g臋stego t艂umu i dymu. W powietrzu unosi艂 si臋 zapach tytoniu zmieszany z intensywnym s艂odowym aromatem piwa.
Kobiet by艂o tu bardzo niewiele, o ile dobrze widzia艂em, chocia偶 pomieszczenie okaza艂o si臋 ogromne. Wygl膮da艂o jak zadaszony ogr贸d z d艂ugim barem biegn膮cym wzd艂u偶 wszystkich 艣cian. Obok nas przepychali si臋 trenerzy prowadz膮cy nagich niewolnik贸w p艂ci m臋skiej, z kt贸rych jedni byli zwi膮zani, drudzy 鈥 tak jak ja 鈥 chodzili swobodnie, a jeszcze inni wydawali si臋 zm臋czeni, spoceni i brudni.
Wok贸艂 nas ludzie przemawiali tuzinem r贸偶nych j臋zyk贸w. Co rusz kto艣 omiata艂 mnie t臋sknym spojrzeniem i s艂ysza艂em wyra藕nie s艂owa francuskie i niemieckie, a tak偶e strz臋py arabskiego i greki. Go艣cie naturalnie wygl膮dali na bogatych, nosili kosztowne stroje sportowe i inne 鈥瀉trybuty鈥 wielkich pieni臋dzy i w艂adzy.
Najbardziej jednak przerazi艂y mnie wrzaski dochodz膮ce gdzie艣 z przodu 鈥 znajome, niskie d藕wi臋ki, charakterystyczne dla m臋偶czyzn kibicuj膮cych rywalizuj膮cym zawodnikom. Czasem s艂ycha膰 by艂o rechot, innym razem przekle艅stwa. Mia艂em ochot臋 st膮d prysn膮膰.
Lisa przepchn臋艂a si臋 przez mur kibic贸w i zobaczy艂em przed sob膮 obsadzon膮 drzewami alejk臋 czystego, mi臋kkiego jasnego piasku, kt贸ra mniej wi臋cej sto metr贸w dalej ponownie znika艂a w艣r贸d t艂umu. W pewnej odleg艂o艣ci po obu stronach dostrzeg艂em du偶e fontanny, sporo ustawionych tu i 贸wdzie parkowych 艂awek oraz nagie niewolnice (wszystkie niezmiernie 艂adne, ciche i zapracowane), kt贸re grabi艂y piasek, opr贸偶nia艂y stoj膮ce popielniczki lub zbiera艂y puste szklanki i puszki po piwie.
Aleja stanowi艂a najwyra藕niej ruchliwy deptak, zabudowany z obu stron 艣wie偶o pobielonymi budowlami, po艂膮czonymi sznurami 艣wiate艂ek. Mi臋dzy budynkami zauwa偶y艂em ogrodzone obszary oraz grupki m臋偶czyzn opartych o drewniane sztachety; zas艂aniali mi widok tego, co dzia艂o si臋 w 艣rodku. Go艣cie wchodzili i wychodzili z budynk贸w, setkami spacerowali po jasnym piasku. W koszulach rozpi臋tych a偶 do pasa, z drinkami w r臋ku, zagl膮dali co jaki艣 czas w otwarte wej艣cia.
Odruchowo cofn膮艂em si臋 o krok, jakby udaj膮c, 偶e musz臋 ust膮pi膰 miejsca dw贸m m臋偶czyznom w k膮piel贸wkach, lecz natychmiast palce Lisy wbi艂y si臋 w moje rami臋. Otworzy艂em usta z nie do ko艅ca przemy艣lanym t艂umaczeniem w stylu 鈥瀗ie jestem na to przygotowany鈥, jednak nic nie powiedzia艂em.
T艂um wok贸艂 nas zg臋stnia艂. Stale muska艂y moje cia艂o czyje艣 nogawki, buty czy kurtki i ba艂em si臋, 偶e za chwil臋 dostan臋 ataku klaustrofobii. Lisa trzyma艂a mnie mocno za rami臋 i popycha艂a ku pierwszej z d艂ugich bia艂ych kabin.
W 艣rodku by艂o ciemnawo i przez chwil臋 nie wiedzia艂em, gdzie jestem. Lustrzane 艣ciany i sufit, po艂yskuj膮ca drewniana pod艂oga i cienkie bia艂e linie dekoracyjnych neon贸w zdobi膮cych sufit. I scena! Zrozumia艂em w ko艅cu, 偶e mam przed sob膮 typow膮 dla weso艂ych miasteczek gr臋. P艂acisz za kilka czarnych gumowych obr臋czy i rzucasz je, pr贸buj膮c powiesi膰 na ko艂ku. Tyle 偶e tutaj 鈥 zamiast ko艂k贸w 鈥 celem by艂y pochylone g艂owy m臋skich niewolnik贸w, kt贸rzy kl臋czeli na ruchomej ta艣mie szybko przesuwaj膮cej si臋 przez scen臋.
Go艣ci wyra藕nie bawi艂a ta prostacka, rubaszna rozrywka i ch臋tnie zarzucali obr臋cze na szyje niewolnik贸w, zanim ci znikn臋li im z pola widzenia. Poza prostot膮 w tej igraszce by艂o co艣 przera偶aj膮cego: uleg艂o艣膰 kl臋cz膮cych ofiar i fakt, 偶e ich natarte olejkiem cia艂a stawa艂y si臋 zwyk艂ymi przeje偶d偶aj膮cymi przed t艂umem przedmiotami.
Gapi艂em si臋 przez moment na ma艂膮 scen臋, na pochylone g艂owy i obr臋cze zwisaj膮ce ze zgi臋tych szyj. Nie chcia艂em tu zosta膰. Nie m贸g艂bym. Musia艂 istnie膰 spos贸b powiedzenia o tym Lisie. Zanim sobie to dobrze przemy艣la艂em, cofn膮艂em si臋, a偶 si臋 znalaz艂em za moj膮 pani膮, a wtedy poca艂owa艂em j膮 w czubek g艂owy.
鈥 Wychod藕 鈥 poleci艂a. 鈥 I nie marnuj swoich pr贸艣b. Gdybym chcia艂a ci臋 tam zostawi膰, to bym ci臋 zostawi艂a. Widocznie nie chcia艂am.
Pchn臋艂a mnie do drzwi.
艢wiat艂a alei migota艂y, przez chwil臋 atakuj膮c moje oczy przez zaci艣ni臋te powieki, potem ruszy艂em naprz贸d, stale popychany ku kolejnej kabinie, tym razem po prawej stronie.
Pomieszczenie by艂o wi臋ksze, lecz wyposa偶one w podobne po艂yskuj膮ce cuda techniki, a tak偶e w barek i mosi臋偶n膮 balustrad臋 wzd艂u偶 艣ciany, w odleg艂o艣ci oko艂o dziewi臋ciu metr贸w. Tym razem go艣cie nie rzucali obr臋czami, lecz plastikowymi pi艂kami (wielko艣ci tenisowych) w jaskrawych kolorach do ruchomych tarcz grubo pomalowanych odblaskowymi barwami i umieszczonych na po艣ladkach m臋skich ofiar, kt贸re 鈥 z r臋koma zwi膮zanymi nad g艂ow膮 鈥 pr贸bowa艂y rozpaczliwie odskakiwa膰, co by艂o trudne, poniewa偶 sta艂y ty艂em. Gdy pi艂ki trafi艂y w tarcz臋, przylepia艂y si臋 do niej, a niewolnicy wykr臋cali si臋 szale艅czo, usi艂uj膮c je strz膮sn膮膰. Zabawa by艂a rozkosznie upokarzaj膮ca i nikomu nie sprawia艂a najdrobniejszego nawet b贸lu. Nie musia艂em widzie膰 twarzy niewolnik贸w, by wiedzie膰, 偶e kr臋c膮c si臋 i obracaj膮c, przede wszystkim si臋 popisuj膮. Prezentowali wszystkie swoje mi臋艣nie.
Czu艂em, 偶e pot sp艂ywa mi po twarzy. Lekko potrz膮sn膮艂em g艂ow膮. Niemo偶liwe, po prostu niemo偶liwe! Nie zgadzam si臋. K膮tem oka dostrzeg艂em spojrzenie Lisy i przybra艂em oboj臋tny wyraz twarzy.
W nast臋pnych dw贸ch kabinach odbywa艂y si臋 podobne gry, tyle 偶e niewolnicy musieli biega膰 po kr臋tych szlakach, uciekaj膮c przed pi艂kami i obr臋czami, w pi膮tej za艣 zwisali g艂ow膮 w d贸艂 na karuzelach, wi臋c sami nie musieli si臋 skr臋ca膰 i obraca膰.
Zastanowi艂em si臋, czy go艣cie wieszali ich, gdy ju偶 si臋 zm臋czyli innymi rozrywkami. Umieszczali ich wtedy na karuzeli, gdzie wisieli bezradnie? Idealni cierpi臋tnicy. Zada艂em sobie pytanie, czy jest to regularna s艂u偶ba w Klubie czy te偶 kara 鈥 tak jak wysy艂anie pod schody.
Wszelkie wspomnienia zwi膮zane z normalnym 艣wiatem, w kt贸rym takie rzeczy si臋 nie zdarza艂y, wydawa艂y mi si臋 鈥 w najlepszym wypadku 鈥 nierzeczywiste. Wkroczyli艣my w krain臋 malarstwa Hieronima Boscha 鈥 w 艣wiat trupich sreber i czerwieni, sk膮d wyj艣膰 mog艂em tylko z moj膮 pani膮, kt贸ra mnie tu wprowadzi艂a.
Ale czy chcia艂em wyj艣膰? Oczywi艣cie, 偶e nie chcia艂em. Mo偶e powiem raczej, 偶e w tej chwili nie chcia艂em st膮d wychodzi膰. W 偶adnej z moich seksualnych fantazji nigdy nie wymy艣li艂em takich miejsc. By艂em 艣miertelnie przestraszony, a jednocze艣nie 鈥 w duszy 鈥 oczarowany. Przypomnia艂a mi si臋 Purpurowa krowa, stary wierszyk Gelletta Burgessa: 鈥濿ol臋 ogl膮da膰, ni偶 bra膰 udzia艂鈥.
W odr臋twieniu ruszy艂em przez o艣lepiaj膮ce 艣wiat艂a. Emocje zalewa艂y mi zmys艂y. Nawet ha艂as wydawa艂 si臋 mnie przenika膰, s艂odkawy dym nieznacznie mnie osza艂amia艂, a r臋ce, kt贸re co jaki艣 czas mnie dotyka艂y lub bada艂y, wyzwala艂y we mnie mieszanin臋 strachu i po偶膮dania, kt贸rej nie potrafi艂em ukry膰.
Nagie niewolnice pojawia艂y si臋 i znika艂y niczym migocz膮ce r贸偶owe p艂omienie w ruchliwym t艂umie m臋偶czyzn. Dziewczyny oferowa艂y koktajle, szampan, bia艂e wino.
鈥 Czy偶 nie jeste艣my geniuszami egzotycznego seksu? 鈥 szepn臋艂a nagle Lisa. Fakt, 偶e si臋 odezwa艂a, zadziwi艂 mnie, jeszcze bardziej jednak zaskoczy艂a mnie jej mina. Najwyra藕niej reagowa艂a na t艂um z takim samym oszo艂omieniem jak ja 鈥 jakby艣my godzinami kr臋cili si臋 po wiejskim jarmarku.
鈥 Tak, my艣l臋, 偶e tak 鈥 odpar艂em. M贸j g艂os brzmia艂 r贸wnie osobliwie jak jej. By艂em podniecony.
鈥 Podoba ci si臋 tutaj? 鈥 spyta艂a bez 艣ladu ironii. Mia艂em wra偶enie, 偶e zapomnia艂a, kim dla siebie jeste艣my.
鈥 Tak, podoba mi si臋 鈥 odrzek艂em. Czerpa艂em pot臋偶n膮, tajn膮 satysfakcj臋 z niewinno艣ci na jej twarzy i w g艂osie. Przypatrzy艂a mi si臋, a ja do niej mrugn膮艂em. M贸g艂bym prawie przysi膮c, 偶e si臋 zarumieni艂a, gdy odwraca艂a wzrok.
Przysz艂o mi do g艂owy, 偶e mo偶e by tak chwyci膰 j膮 za r臋k臋, otoczy膰 ramieniem i zacz膮膰 szale艅czo ca艂owa膰 jak Rudolf Valentino w Szejku. Po prostu鈥 w 艣rodku ca艂ego tego 鈥瀍gzotycznego seksu鈥 by艂by to zgrzyt, przynajmniej dla mnie. Oczywi艣cie nie mia艂em na co艣 takiego odwagi.
Pomy艣la艂em, 偶e umr臋, je艣li mnie st膮d zabierze. Je偶eli jednak chcia艂em tu zosta膰, musia艂em wzi膮膰 udzia艂 w jednej z tych kusz膮cych zabaw, kt贸r膮 Lisa dla mnie wybierze, prawda?
Kiedy ponownie ruszyli艣my, obserwowa艂em j膮 k膮tem oka 鈥 jej stercz膮ce piersi pod eleganck膮 warstw膮 koronki i kamizelk膮, kt贸ra nadawa艂a jej cia艂u kszta艂t ma艂ej klepsydry. Niebo i piek艂o.
Poniewa偶 skierowa艂a mnie na jedn膮 z niewielkich polan, zrozumia艂em, 偶e zamierza mi pokaza膰 wszystkie rozrywki, zanim wybierze t臋, kt贸ra zrobi na mnie najwi臋ksze wra偶enie.
Gdy jednak zobaczy艂em, w co graj膮 na polanie, zupe艂nie nie umia艂em ukry膰 swoich uczu膰.
Odbywa艂 si臋 tu wy艣cig, kt贸ry obserwowali m臋偶czy藕ni siedz膮cy wsz臋dzie wok贸艂 ze stopami na barierkach, jakby ogl膮dali rodeo. Kibicowali nagim niewolnikom, 艣cigaj膮cym si臋 na czworakach po torach.
Jednak niewolnicy nie biegli ot tak, po prostu, na dystans. Aportowali te偶 w z臋bach czarne gumowe pi艂ki, kt贸re cz艂onkowie Klubu rzucali zza barierek na tory. Nikt nie rzuca艂 drugiej pi艂ki, p贸ki niewolnik nie odni贸s艂 mu pierwszej. Wszyscy widzowie poganiali niewolnik贸w sk贸rzanymi rzemieniami.
Najwyra藕niej nale偶a艂o przynie艣膰 pi臋膰 pi艂ek, by uko艅czy膰 wy艣cig, poniewa偶 zwyci臋zca podni贸s艂 obie r臋ce natychmiast po po艂o偶eniu pi膮tej pi艂ki w st贸p swojego pana. Niewolnik mia艂 twarz czerwon膮, ocieka艂 potem, lecz by艂 oklaskiwany, poklepywany i pieszczony. Szybko zabrano go za polan臋, owini臋to bia艂ym r臋cznikiem, natomiast pozosta艂ych uczestnik贸w 鈥 mimo i偶 sapali i dr偶eli 鈥 pogoniono z powrotem na start. Mieli wzi膮膰 udzia艂 w nast臋pnym wy艣cigu.
Zrozumia艂em t臋 kar臋. Biegasz, a偶 wygrasz.
Mog艂em sobie tylko wyobra偶a膰, jak bardzo zwyci臋zcy che艂pili si臋 pokonaniem innych. A wszyscy oni naprawd臋 ze sob膮 walczyli. Kl臋czeli w idealnej pozycji startowej, rozpaczliwie gotowi ponownie wyruszy膰 i popatrywali po sobie, zaciskaj膮c szcz臋ki.
Zn贸w si臋 wycofa艂em, staraj膮c si臋 zachowywa膰 swobodnie. Dawa艂em Lisie do zrozumienia, 偶e powinni艣my p贸j艣膰 dalej, na nast臋pn膮 polan臋 lub do nast臋pnej kabiny. Sugerowa艂em, 偶e wiele zosta艂o nam do zobaczenia. A tak naprawd臋 mia艂em ochot臋 wr贸ci膰 do domu i poczyta膰 鈥濶ew York Timesa鈥. Panuj膮cy wok贸艂 ha艂as przyprawia艂 mnie o b贸l g艂owy.
鈥 Naprawd臋 jest ci trudno, prawda? 鈥 spyta艂a, wpatruj膮c si臋 we mnie br膮zowymi oczyma. Od tego spojrzenia taja艂o we mnie wszystko, oczywi艣cie z wyj膮tkiem tego, co nigdy si臋 nie topi. Przemkn臋艂o mi przez my艣l mn贸stwo paskudnych s艂贸w, kt贸re m贸g艂bym jej powiedzie膰, lecz zmilcza艂em. Czu艂em si臋 od niej s艂odko zale偶ny.
I wyzywaj膮co poca艂owa艂em j膮 w policzek. Zrobi艂a krok w ty艂, strzeli艂a palcami, po czym kr贸tkim gestem kaza艂a mi pod膮偶y膰 za sob膮.
鈥 Nie r贸b tego wi臋cej 鈥 rzuci艂a. Wygl膮da艂a na mocno podniecon膮. Twarz mia艂a zar贸偶owion膮.
Zaprowadzi艂a mnie w zat艂oczon膮 alejk臋. Sz艂a, nie ogl膮daj膮c si臋 za siebie. Powiedzia艂em sobie, 偶e nie chc臋 ju偶 patrze膰 na polany po艂o偶one po obu stronach, jednak nie mog艂em si臋 powstrzyma膰. Wsz臋dzie odbywa艂y si臋 wy艣cigi. R贸偶ne dystanse, r贸偶ne wariacje. Niemniej jednak przyjemnie mi si臋 ogl膮da艂o jej pi臋kny szczup艂y ty艂eczek poruszaj膮cy si臋 pod sp贸dniczk膮, d艂ugie niemal do po艣ladk贸w faliste w艂osy, delikatne cia艂ko z ty艂u nagich kolan.
Zbli偶yli艣my si臋 do g臋stego t艂umu stoj膮cego przed nisk膮, o艣wietlon膮 scen膮; tu aleja rozchodzi艂a si臋 w dwie odnogi 鈥 lew膮 i praw膮. Przed nami, na scenie znajdowa艂o si臋 o艣miu czy dziesi臋ciu niewolnik贸w, nagich poza bia艂ym r臋cznikiem, kt贸ry ka偶dy mia艂 przewieszony przez rami臋.
Rozczochrane w艂osy, l艣ni膮ce mi臋艣nie i u艣miechy鈥 zdumiewaj膮co prowokuj膮ce u艣miechy; niewolnicy jawnie szydzili z t艂umu, machaj膮c r臋koma i zach臋caj膮c go艣ci do wej艣cia na scen臋.
Wkr贸tce widzia艂em, co si臋 dzieje. Treserzy sprzedawali niewolnik贸w jako uczestnik贸w wy艣cig贸w lub gier, a niewolnicy zabiegali o wzgl臋dy kupuj膮cych i rywalizowali mi臋dzy sob膮. Patrzy艂em, jak dw贸ch niewolnik贸w sprzedano w wyniku kr贸tkiej nieformalnej licytacji trzech oferent贸w. Natychmiast wprowadzono po schodach kolejn膮 dw贸jk臋 nagich m臋偶czyzn, kt贸rzy od razu zacz臋li podobnie kokietowa膰 t艂um i pokazywa膰 偶artobliwe drwi膮ce gesty. Cz艂onkowie Klubu pohukiwali, wydawali okrzyki i sporadyczne gro藕by w typie: 鈥瀂etr臋 ci ten u艣mieszek z twarzy鈥 lub 鈥濵y艣lisz, 偶e zechcesz dla mnie biega膰?鈥, kt贸re wzmaga艂y towarzyskie napi臋cie.
Lisa otoczy艂a mnie ramieniem i przyci膮gn臋艂a do siebie blisko. Pod wp艂ywem dotyku jej cudownych palc贸w odnios艂em wra偶enie, 偶e za chwil臋 oszalej臋. Uda艂o mi si臋 kilkakrotnie zerkn膮膰 na jej piersi pod rozpi臋t膮 bluzk膮. Prawie widzia艂em sutki.
鈥 Kt贸ry jest najatrakcyjniejszy i najbardziej zmys艂owy? 鈥 spyta艂a, przechylaj膮c g艂ow臋, jakby艣my uczestniczyli w wystawie ps贸w rasowych. Ros艂o we mnie uczucie ca艂kowitej przynale偶no艣ci do niej. 鈥 Zastan贸w si臋 nad odpowiedzi膮 i odpowiedz mi uczciwie 鈥 poleci艂a. 鈥 Dzi臋ki temu dowiem si臋 czego艣 o tobie.
鈥 Nie wiem 鈥 odpar艂em do艣膰 cierpkim szeptem. My艣l, 偶e Lisa mog艂aby kupi膰 jednego z tych prymityw贸w i zacz膮膰 zwraca膰 na niego uwag臋, rozw艣cieczy艂a mnie.
鈥 Wi臋c skup si臋 na tym, co ka偶臋 ci zrobi膰 鈥 o艣wiadczy艂a zimno. Podnios艂a r臋k臋 i odgarn臋艂a mi w艂osy z czo艂a, ale jej oblicze pozosta艂o kamienne, a mina gro藕na. 鈥 Wybierz tego, kt贸rego uwa偶asz za naprawd臋 najprzystojniejszego, tego, kt贸rego chcia艂by艣 pieprzy膰, gdybym ci pozwoli艂a. I nie ok艂amuj mnie. Nawet nie bierz tego pod uwag臋. 鈥 Czu艂em si臋 nieco nieszcz臋艣liwy. I by艂em zazdrosny. Mimo to popatrzy艂em na m臋偶czyzn. Mia艂em mieszane uczucia. Zmys艂y przej臋艂y nade mn膮 w艂adz臋 i by艂o to dla mnie ca艂kowicie nowe doznanie. Wszyscy ci niewolnicy byli bardzo m艂odzi, dobrze zbudowani i z r贸wn膮 dum膮 prezentowali swoje pr臋gi i smugi po rzemieniach, r贸偶owe rumie艅ce na po艣ladkach, genitalia i mi臋艣nie ko艅czyn. 鈥 Ten blondyn na ko艅cu jest 艣wietny 鈥 rzuci艂a.
鈥 Nie. 鈥 Potrz膮sn膮艂em g艂ow臋, daj膮c jej do zrozumienia, 偶e o jej kandydacie nawet nie warto dyskutowa膰. 鈥 Nie ma na scenie 偶adnego, kt贸ry m贸g艂by si臋 r贸wna膰 z facetem za zagrod膮, z tym ciemnym. 鈥 M艂odzieniec wyra藕nie rzuca艂 si臋 w oczy, nawet w miejscu pe艂nym tak szczeg贸lnych m臋偶czyzn. Brunet by艂 m艂odym faunem o g艂adkiej piersi, a jednak bardzo m臋skim. Skojarzy艂 mi si臋 z le艣nym elfem, brakowa艂o mu tylko spiczastych uszu. Mia艂 艂adnie przyci臋te, faluj膮ce w艂osy, d艂u偶sze z ty艂u i kr贸tkie baczki. Jego szyja i ramiona wyda艂y mi si臋 szczeg贸lnie pi臋knie ukszta艂towane i do艣膰 pot臋偶ne. Jego penis niemal w stanie erekcji by艂 chyba r贸wnie d艂ugi jak butelka piwa. Niewolnik wygl膮da艂 nieco demonicznie, szczeg贸lnie gdy patrzy艂 wprost na mnie, wydymaj膮c lekko wargi i 艣ci膮gaj膮c b艂yszcz膮ce, ciemne brwi w figlarnym marsie.
鈥 Jego by艣 wybra艂, gdyby艣 m贸g艂 wybiera膰? 鈥 spyta艂a, oceniaj膮c m艂odzie艅ca, kt贸ry w艂a艣nie wyszed艂 z zagrody i stan膮艂 na scenie. R臋ce trzyma艂 na karku i wpatrywa艂 si臋 w nas, a jego cz艂onek twardnia艂.
Wyobrazi艂em sobie, jak pieprz臋 m艂okosa na jej oczach i鈥 poczu艂em si臋 rozdarty. U Martina zawsze by艂o mi trudno, gdy musia艂em pieprzy膰 kogo艣 w obecno艣ci innych os贸b. Ju偶 wola艂em zamiast tego publicznego stosunku by膰 wych艂ostany czy upokarzany na tuzin sposob贸w. A jednak teraz my艣l o m艂odzie艅cu i Lisie nie by艂a mi a偶 tak obca. Demoniczny brunet rozgrzewa艂 moj膮 krew.
Moja pani da艂a treserowi jaki艣 znak, subteln膮 ofert臋, jakie widywa艂em na aukcjach dzie艂 sztuki. Treser od razu pomacha艂 do niewolnika, kt贸ry przeszed艂 scen臋 i zszed艂 do nas po schodach, przeciskaj膮c si臋 przez t艂um.
Przy bli偶szym ogl膮dzie m艂odzieniec okaza艂 si臋 naprawd臋 obezw艂adniaj膮cy. Jego oliwkow膮 sk贸r臋 przyciemni艂a opalenizna, ca艂e cia艂o mia艂 spr臋偶yste. Gdy podszed艂, spu艣ci艂 wzrok z idealn膮 kurtuazj膮 i 鈥 trzymaj膮c r臋ce nadal na karku 鈥 kl臋kn膮艂 na kolano i poca艂owa艂 but Lisy z nieco zaskakuj膮cym wdzi臋kiem. Nawet kark mia艂 powabny. Szybko zmierzy艂 mnie spojrzeniem z g贸ry na d贸艂. Popatrzy艂em na moj膮 pani膮, na wp贸艂 pragn膮c bruneta, na wp贸艂 go nienawidz膮c, lecz nie potrafi艂em odgadn膮膰, co Lisa naprawd臋 o nim my艣li.
Kiedy niewolnik si臋 podnosi艂, zdj臋艂a mu r臋cznik z ramienia i rzuci艂a treserowi. Potem gestem poleci艂a nam p贸j艣膰 za sob膮.
Ruszyli艣my prosto ku wyj膮tkowo ha艂a艣liwej polanie, wielkiemu otwartemu ringowi, gdzie sta艂y trzy rz臋dy m臋偶czyzn na odkrytej p贸艂kolistej trybunie.
Lisa przepchn臋艂a si臋 do przodu, kiwaj膮c na nas obu. Gdy znale藕li艣my si臋 przy barierce, t艂um ponownie zamkn膮艂 si臋 wok贸艂 nas.
Dw贸ch wyra藕nie nowych, seksualnie pobudzonych niewolnik贸w w艂a艣nie wchodzi艂o na ring na czworakach. Widzowie zacz臋li odlicza膰 rytmicznie: 鈥瀝az, dwa, trzy, cztery, pi臋膰鈥︹ Niewolnicy stan臋li naprzeciwko siebie, gotowi do walki, popatruj膮c na siebie przez potargane w艂osy. Ich cia艂a b艂yszcza艂y dzi臋ki grubej warstwie olejku. Jeden by艂 ciemnosk贸ry, br膮zowow艂osy, drugi mia艂 w艂osy w kolorze srebrzystego blondu, d艂uga grzywa przes艂ania艂a mu twarz.
Na czym mia艂a polega膰 ta gra? Na pokonaniu drugiego faceta, znokautowaniu go lub zgwa艂ceniu?
Murzyn skoczy艂 nagle z sykiem na blondyna, pr贸buj膮c go dosi膮艣膰. Tak, chyba chodzi艂o o gwa艂t. T艂uste od olejku cia艂o blondyna z 艂atwo艣ci膮 si臋 wywin臋艂o, po czym niewolnik obr贸ci艂 si臋 i skoczy艂 na ciemniejszego, lecz z tego samego powodu nie zdo艂a膰 go chwyci膰. Rozpocz臋艂y si臋 prawdziwe zapasy, z t艂ustych r膮k wy艣lizgiwa艂y si臋 t艂uste nogi. Skanduj膮cy t艂um doprowadzi艂 ju偶 odliczanie do setki, a wtedy walka nabra艂a tempa. W ko艅cu Murzyn dosiad艂 blondyna od ty艂u i zacisn膮艂 mu rami臋 na szyi. Tyle 偶e by艂 od niego ni偶szy i nie by艂 w stanie go zniewoli膰. Blondyn odwr贸ci艂 si臋 pod nim i uwolni艂, gdy odliczanie dosz艂o do stu dwudziestu.
Nie by艂o zwyci臋zcy. T艂um wygwizda艂 obu.
Lisa zwr贸ci艂a si臋 do mnie:
鈥 Czy musz臋 ci m贸wi膰, co masz zrobi膰? 鈥 spyta艂a, po czym da艂a znak treserowi. Oliwkowy faun pos艂a艂 mi u艣mieszek, ja natomiast obrzuci艂em moj膮 pani膮 piorunuj膮cym spojrzeniem.
鈥 Do艣膰, cholera, staro艣wiecka zabawa, je艣li chcesz zna膰 moje zdanie 鈥 odpar艂em. Czu艂em si臋 okropnie.
鈥 Nikt ci臋 nie pyta艂 o zdanie 鈥 odci臋艂a si臋. 鈥 A tak przy okazji, wybra艂e艣 sobie mistrza za przeciwnika. Lepiej si臋 postaraj.
T艂um ha艂asowa艂, gdy treser zabra艂 nas na bok, na smarowanie. Z艂y ma艂y faun przypatrywa艂 mi si臋 z uwag膮, oceniaj膮c mnie z wyd臋tymi wargami w ten sam denerwuj膮cy spos贸b. By艂 gotowy do walki. S艂ysza艂em, 偶e widzowie stawiaj膮 zak艂ady, widzia艂em, jak si臋 k艂贸c膮 i dyskutuj膮 na zat艂oczonej trybunie.
M贸j gniew zast膮pi艂a inna, dziksza emocja. Wiedzia艂em, 偶e musz臋 dopa艣膰 swojego przeciwnika. Pieprzy膰 go, drania! R贸wnie偶 by艂em got贸w.
Lisa nazwa艂a go czempionem. Prawdopodobnie bra艂 udzia艂 w tych szczeg贸lnych zapasach setki razy. Chrzaniony gladiator! A ja by艂em nowicjuszem. No i dobrze. Ros艂o moje o偶ywienie i w艣ciek艂o艣膰. Sport by艂 艣rednio brutalny i fakt ten wr臋cz mnie elektryzowa艂. Czu艂em si臋, jakbym otwiera艂 kolejne drzwi, kt贸re zawsze by艂y dla mnie zamkni臋te.
鈥 Pami臋taj 鈥 powiedzia艂 treser, pchaj膮c mnie na ring. 鈥 Nie wolno wstawa膰 z czworak贸w i nie wolno bi膰. I nie marnuj czasu na obron臋. Dopadnij go. Zaczynaj. 鈥 Przepchn膮艂 mnie pod barierk膮.
T艂um zacz膮艂 g艂o艣no odlicza膰.
Widzia艂em, 偶e m贸j rywal podchodzi, gro藕nie patrz膮c na mnie spod ciemnych brwi. Krople olejku b艂yszcza艂y mu na r臋kach i policzkach. By艂 bardziej kr臋py ode mnie i mocniej umi臋艣niony, co w tej grze raczej przeszkadza艂o. Widzowie doliczyli ju偶 do trzydziestu, trzydziestu jeden鈥
Niespodziewanie blondyn mnie zaatakowa艂 i odnios艂em wra偶enie, 偶e zamierza przeskoczy膰 mi nad g艂ow膮. Zrobi艂em ostry unik w prawo i przeciwnik wyl膮dowa艂 niezdarnie na ziemi. Musia艂em go teraz przygwo藕dzi膰, tote偶 bez wahania wskoczy艂em na niego, zanim zd膮偶y艂 si臋 podnie艣膰 i sytuacja odwr贸ci艂a si臋 na moj膮 korzy艣膰. Teraz ja by艂em g贸r膮, otoczy艂em jego szyj臋 lewym ramieniem i pomagaj膮c sobie prawym, trzyma艂em go w klamrze. W艣ciekle pr贸bowa艂 si臋 uwolni膰, wy艣lizguj膮c si臋 spode mnie, brykaj膮c w furii, t艂ustymi palcami bezskutecznie usi艂uj膮c uchwyci膰 moje d艂onie. Z jego ust wydobywa艂o si臋 co艣 na kszta艂t warkotu.
Nie zdo艂a艂 mi si臋 jednak wyrwa膰. To by艂a brzydka walka, w jakiej nigdy wcze艣niej nie bra艂em udzia艂u, parkowy gwa艂t, jakich si臋 nigdy nie dopuszcza艂em, jakich nawet sobie nigdy nie wyobra偶a艂em. A jednak musia艂em to zrobi膰 sukinsynowi, w przeciwnym razie bowiem on zrobi艂by to mnie. I czu艂em si臋 bosko. Pochyli艂em go i chwyci艂em jego cia艂o jak w kleszcze. Uda艂o mi si臋. W 偶adnym razie nie by艂 w stanie mnie zrzuci膰. Powoli s艂ab艂. Jego palce 艣lizga艂y si臋 po moich ramionach i d艂oniach. T艂um rycza艂. M贸j przeciwnik dosta艂 to, na co sobie zas艂u偶y艂. Potrz膮sa艂 dziko g艂ow膮 i usi艂owa艂 mi si臋 wyrwa膰, ale by艂em zbyt silny, zbyt ci臋偶ki, zbyt w艣ciek艂y i za bardzo zdeterminowany. Wszed艂em w niego 艂atwo. Posiad艂em go, trzymaj膮c go mocno za szyj臋. Nie mia艂 偶adnych szans.
Widownia odlicza艂a: 鈥瀞to dziesi臋膰鈥 sto jedena艣cie鈥︹, wrzeszcz膮c i bij膮c brawo. M贸j kochanek stara艂 si臋 uwolni膰, wywo艂uj膮c swymi ruchami tarcie, kt贸re sprawia艂o mi rozkoszn膮 przyjemno艣膰. Doszed艂em i eksplodowa艂em w niego, przesuwaj膮c jego g艂ow膮 po ziemi.
Po prysznicu pozwolono mi na kilkuminutowy odpoczynek. Usiad艂em na ma艂ym mi臋kkim trawniku, z艂o偶y艂em 艂okcie na kolanach i zatopi艂em twarz w d艂oniach. W艂a艣ciwie nie by艂em wyczerpany, nie by艂em nawet zm臋czony.
Rozmy艣la艂em. Dlaczego wybra艂a dla mnie t臋 szczeg贸ln膮 dyscyplin臋? Pojedynek nie upokorzy艂 mnie, wr臋cz przeciwnie, zwyci臋stwo okaza艂o si臋 niezwykle przyjemne. Unikalna lekcja. Gwa艂t bez winy. Mo偶e ka偶dy powinien tego do艣wiadczy膰 cho膰 raz w 偶yciu, cho膰 raz otrzyma膰 mo偶liwo艣膰 wykorzystania drugiej osoby, nie czyni膮c jej w zasadzie 偶adnej prawdziwej moralnej czy fizycznej szkody?
M贸g艂bym si臋 uzale偶ni膰 od tej zabawy. Tyle 偶e ju偶 wcze艣niej uzale偶ni艂em si臋 od Lisy. Dr臋czy艂o mnie pytanie, dlaczego moja pani sk艂oni艂a mnie do tej rywalizacji. Podst臋pny pomys艂: da膰 mi okazj臋 ujarzmienia drugiego m臋偶czyzny. Czy wywy偶sza艂a mnie, by za chwil臋 znowu straszliwie poni偶y膰?
Gdy w ko艅cu rozejrza艂em si臋 wok贸艂 siebie, dostrzeg艂em j膮. Opiera艂a si臋 o jedno z drzewek figowych i przypatrywa艂a mi si臋 z uwag膮, przekrzywiwszy g艂ow臋 i zaczepiwszy kciuki o boczne kieszenie zamszowej sp贸dniczki. Mia艂a niezwykle dziwn膮 min臋, oczy szeroko otwarte, doln膮 warg臋 pon臋tnie wyd臋t膮, w twarzy co艣 dziewcz臋cego i mi臋kkiego.
Zaw艂adn臋艂o mn膮 osobliwe pragnienie odbycia z ni膮 rozmowy, wyja艣nienia jej czego艣. To samo pragnienie ogarn臋艂o mnie ju偶 przedtem, w jej sypialni i 鈥 tak jak wtedy 鈥 zn贸w pojawi艂a si臋 udr臋ka: czy ja j膮 w og贸le, do diab艂a, obchodz臋? Mo偶e wcale nie chcia艂a mnie pozna膰. Pragn臋艂a mnie tylko wykorzysta膰 i z tego powodu tu by艂em.
A jednak przypatrywali艣my si臋 sobie przez d艂ugo艣膰 basenu, zapominaj膮c o ha艂asie dochodz膮cym z ringu, gdzie rozgrywa艂 si臋 podobny do mojego pojedynek, i zn贸w si臋 jej wystraszy艂em, zn贸w przestraszy艂em si臋 czekaj膮cych mnie godzin, czekaj膮cych mnie zdarze艅.
Kiedy na mnie kiwn臋艂a, poczu艂em w l臋d藕wiach gwa艂towne, niemal s艂yszalne dr偶enie. Do艣wiadczy艂em prawdziwego przeczucia, 偶e chwilowo nie czeka mnie wi臋cej m臋skich figli.
Podnios艂em si臋 i podszed艂em do niej. M贸j niepok贸j r贸s艂.
鈥 Jeste艣 niez艂ym zapa艣nikiem 鈥 o艣wiadczy艂a spokojnie. 鈥 Potrafisz wiele rzeczy, kt贸rych nie umie wi臋kszo艣膰 nowych niewolnik贸w. Chyba jednak nadszed艂 czas na kolejn膮 ch艂ost臋, nie s膮dzisz? 鈥 Gapi艂em si臋 na jej buty, opi臋te na kostkach. 鈥濸rosz臋, wr贸膰my do pokoju鈥, modli艂em si臋. Mo偶e co艣 wymy艣l臋, je艣li znowu zostaniemy sami. Wiedzia艂em, jak brzmi prawid艂owa odpowied藕, jednak w艂a艣ciwe s艂owa nie chcia艂y mi przej艣膰 przez gard艂o. 鈥 Jasnow艂osi niewolnicy ujawniaj膮 na twarzach wszystkie swoje emocje 鈥 stwierdzi艂a, g艂adz膮c mi zgi臋tym palcem policzek. 鈥 Ch艂osta艂 ci臋 kto艣 kiedy艣 pod prawdziwym pr臋gierzem? 鈥 spyta艂a. 鈥 W obliczu mi艂ego, du偶ego, zachwyconego t艂umu? 鈥 Czyli to mnie czeka艂o. 鈥 A wi臋c?
鈥 Nie, pani 鈥 odpar艂em sucho z ma艂ym zimnym u艣mieszkiem. Nigdy nie by艂em ch艂ostany na oczach t艂umu. I Bo偶e, nie chcia艂em tego, nie wobec tego t艂umu, nie w tym miejscu! Musia艂em wymy艣li膰 co艣, jaki艣 spos贸b przekonania jej, lecz nie b艂aganiem. Tak czy owak, ponownie nie wyda艂em z siebie 偶adnego d藕wi臋ku.
Za Lisa pojawi艂 si臋 treser. Ow艂osiona d艂o艅. De rigueur* rzemie艅.
鈥 We藕 go pod pr臋gierz 鈥 poleci艂a Lisa. 鈥 Niech idzie z r臋koma opuszczonymi po bokach. Podoba mi si臋, jak si臋 wtedy prezentuje, bardziej ni偶 w innych pozach. Skujcie go w pe艂ni na ch艂ost臋. Do roboty.
Chyba przesta艂 mi bi膰 puls. Lodowato uprzytomni艂em sobie, 偶e je艣li nie wyra偶臋 zgody, je艣li odm贸wi臋, ten sukinsyn zawo艂a pomocnik贸w i prawdopodobnie zaci膮gn膮 mnie pod pr臋gierz si艂膮.
No c贸偶, to si臋 nie zdarzy.
鈥 Liso鈥 鈥 szepn膮艂em, jedynie lekko potrz膮saj膮c g艂ow膮.
Podnios艂a d艂o艅 i znowu poczu艂em jej perfumy. Przypomnia艂em sobie zdarzenia z sypialni, po艣ciel, jej nagie cia艂o pod moim鈥 Jej r臋ka podnios艂a si臋 wy偶ej i obj臋艂a moj膮 szyj臋.
鈥 Ciii. Id藕, Elliotcie 鈥 poleci艂a, masuj膮c palcami mi臋艣nie mojego karku. 鈥 Potrafisz znie艣膰 t臋 kar臋. Przyjmij j膮 dla mnie.
鈥 Bezlitosna 鈥 szepn膮艂em, zaciskaj膮c z臋by i odwracaj膮c si臋 od niej.
鈥 Tak, dok艂adnie 鈥 przyzna艂a.
LISA
Po raz pierwszy wygl膮da艂 teraz na nieco przestraszonego. Wreszcie z jego twarzy znikn臋艂a dowcipna minka. Opu艣ci艂 go r贸wnie偶 gniew, kt贸ry widzia艂am u niego przed meczem zapa艣niczym. Tak, naprawd臋 uda艂o mi si臋 pokona膰 Elliotta. Wyra藕nie nie podoba艂 mu si臋 pomys艂 skucia i wych艂ostania na oczach widz贸w. Wreszcie poruszy艂am w nim odpowiedni czu艂y nerw.
Ale偶 by si臋 ze mnie 艣mia艂, gdyby wiedzia艂, jak bardzo si臋 ba艂am, 偶e go rozczaruj臋, jak cholernie panikowa艂am, 偶e najnormalniej w 艣wiecie oka偶臋 si臋 niewarta jego pieni臋dzy.
Mam na my艣li wszystkie te bzdury o niewolnikach 鈥瀒stniej膮cych鈥 wy艂膮cznie dla przypodobania si臋 swoim panom i paniom. A przecie偶 to tylko bzdury. Musimy da膰 ka偶demu przyby艂emu na wysp臋 wszystko, czego pragn膮艂, i doskonale o tym wiedzieli艣my. System zale偶a艂 ca艂kowicie od powszechnej satysfakcji. Co si臋, do diab艂a, ze mn膮 sta艂o, 偶e ju偶 nie potrafi艂am po prostu dr臋czy膰 niewolnika i dawa膰 mu tego, co chcia艂 tu otrzyma膰?
Teraz jednak, t膮 ch艂ost膮, co艣 w ko艅cu osi膮gn臋li艣my. No i dobrze.
Kaza艂am treserowi prowadzi膰 Elliotta przede mn膮, poniewa偶 nie chcia艂am widzie膰 jego twarzy 鈥 nawet na minut臋 czy dwie. Musia艂am si臋 od niego wyzwoli膰. Musia艂am znowu zacz膮膰 si臋 kontrolowa膰.
Kiedy szkolisz niewolnik贸w, uczysz si臋 zauwa偶a膰 wszelkie, nawet najdrobniejsze zmiany w wyrazie twarzy albo szybko艣ci oddechu, ka偶dy objaw strapienia, kt贸re kolosalnie si臋 zmieniaj膮 od kary do kary, od motywu do motywu. W sytuacji idealnej te偶 si臋 anga偶ujesz. Zapalasz si臋. Jednak uczysz si臋 doskonale nad sob膮 panowa膰. A czasem po偶膮danie jest tak silne i tak nieprzerwane, 偶e cz艂owiek nie jest 艣wiadom jego mocy, p贸ki nie zacznie ko艅czy膰 zwi膮zku.
Jednak tutaj dzia艂o si臋 jeszcze co艣 innego. Nie mog艂am patrze膰 na Elliotta, a strasznie mnie do niego ci膮gn臋艂o. Wype艂nia艂 mnie wr臋cz fizyczny b贸l, je艣li nie spogl膮da艂am na niego przez kilka minut, gdy nie dotyka艂am jego sk贸ry, jego w艂os贸w. Chcia艂am sprowokowa膰 go znowu do buntu, do tej jego absolutnie zadziwiaj膮cej bezczelno艣ci. By艂 taki energiczny i doskonale wiedzia艂, czego chce.
Nie mog艂am znie艣膰, 偶e nie umiem go ca艂kowicie zdoby膰, a przecie偶 mia艂 wszelkie prawo oczekiwa膰 po mnie, 偶e absolutnie go zniewol臋.
Sz艂am kilka metr贸w za nimi, troch臋 zaskoczona, 偶e tak niepewnie rozgl膮da si臋 na boki. Treser raz czy dwa szarpn膮艂 go za r臋k臋, ale bez skutku. Patrz膮c na postaw臋 Elliotta i na sztywno艣膰 jego ramion, u艣wiadomi艂am sobie, 偶e jest napi臋ty jak struna.
Jakim艣 racjonalnym fragmentem siebie, jak膮艣 鈥瀙rofesjonaln膮鈥 cz膮stk膮 umys艂u stale usi艂owa艂am zrozumie膰, co si臋 naprawd臋 dzieje ze mn膮 i z nim, dlaczego przestaj臋 panowa膰 nad sytuacj膮.
W porz膮dku. Jest tysi膮c razy przystojniejszy ni偶 na zdj臋ciach z teczki. Wszystkie szczeg贸艂y wygl膮daj膮 lepiej. W艂osy ma g臋stsze, wr臋cz bujne, wi臋c 艂agodz膮 kszta艂t jego g艂owy. Kiedy si臋 nie u艣miecha, na jego twarzy pojawia si臋 na chwil臋 wyraz okrucie艅stwa, jaka艣 twardo艣膰, kt贸r膮 wcale si臋 nie szczyci, przeciwnie, pr贸buje j膮 ukry膰. Nie lubi by膰 uwa偶any za mocnego faceta. Niemal si臋 wstydzi swej m臋sko艣ci. No i dobrze. Dzi臋ki temu bywa mi艂y.
A te jego niebieskie oczy, tak, nieprawdopodobne i niesko艅czenie pi臋kne w promieniach s艂o艅ca, 艣wietle pochodni, 艣wietle 偶ar贸wek鈥 czy to w u艣miechu, czy w powadze, czy w zadumie鈥 I cia艂o ma idealne. Nie powiem nic wi臋cej.
Hmm鈥 jeszcze d艂ugie palce, w膮skie d艂onie, zadbane paznokcie (jakich niemal si臋 nie spotyka u niewolnik贸w), spos贸b bycia, g艂臋boki modulowany g艂os i uleg艂o艣膰, z jak膮 wykonuje prawie ka偶de moje polecenie. Wszystkie te detale sk艂adaj膮 si臋 na idealnego pana Macho, emanuj膮cego niepoprawn膮 elegancj膮, faceta o kwadratowej szcz臋ce, kt贸ry na s艂ynnej reklamie Marlboro przy ogniu, w le艣nicz贸wce, zaci膮ga艂 si臋 papierosem, jakby powoli 艂adowa艂 akumulatory鈥 Przemkn臋艂o mi przez my艣l, 偶e taki facet powinien lubi膰 zar贸wno Mozarta, jak i Billie Holiday; pewnie nie藕le zna si臋 te偶 na francuskich winach.
Tak, przemy艣la艂am sobie swoje emocje. I przyznaj臋 si臋, 偶e nigdy wcze艣niej nie postrzega艂am w taki spos贸b 偶adnego niewolnika. Elliott by艂 jak facet z marze艅, tyle 偶e ja nigdy o nikim takim nie marzy艂am. 鈥濸rzeczyta艂 te偶 wszystkie wielkie dzie艂a literatury rosyjskiej鈥.
Ale co z reszt膮, z tym drwi膮cym spojrzeniem w oku, z jego dziwnym, intymnym u艣mieszkiem, co z tonem, kt贸rym m贸wi, 偶e si臋 mnie boi, no i z tymi przekl臋tymi bezczelnymi od偶ywkami 鈥 jakich nikt nigdy nie rzuca艂 pod moim adresem 鈥 i t膮 szczeg贸ln膮 energi膮, kt贸ra si臋 wyzwala, ilekro膰 si臋 dotykamy?
Przez ca艂膮 szko艂臋 艣redni膮 ani razu si臋 nie zakocha艂am, nigdy nie wierzy艂am, 偶e istniej膮 faceci 鈥瀋a艂uj膮cy鈥 lepiej ni偶 inni. Ale, niech mnie diabli, jak Elliott ca艂uje! Wydaje mi si臋, 偶e ca艂uje tak, jak ca艂uj膮 si臋 ze sob膮 m臋偶czy藕ni 鈥 szorstko, ale i bardzo s艂odko. Ca艂uje te偶 nami臋tnie, w spos贸b, w jaki wymieniaj膮 poca艂unki osoby r贸wne sobie, ca艂kowicie sobie r贸wne i w podnieceniu, i w spe艂nieniu. Mog艂abym z kim艣 takim wpe艂zn膮膰 na tylne siedzenie chevroleta i ca艂owa膰 si臋 przez godzin臋. Tylko 偶e faceci nie ca艂uj膮 si臋 ze sob膮 na tylnych siedzeniach samochod贸w, prawda?
Co si臋 ze mn膮, do diab艂a, dzieje?
Dotarli艣my pod potr贸jny pr臋gierz. 艢wietnie. Elliott wygl膮da艂 na naprawd臋 spi臋tego.
Pow贸d藕 bia艂ego 艣wiat艂a zalewa艂a trzy okr膮g艂e betonowe sceny. Na ka偶dej sta艂 niewolnik z p臋tl膮 na szyi, przytulony do pr臋gierza, si臋gaj膮cego mu do podbr贸dka. Obok rz膮d skutych niewolnik贸w czeka艂 na swoj膮 kolej; tylko dw贸ch z nich mia艂o przewi膮zane oczy, a jeden by艂 zakneblowany.
T艂um by艂 rozbawiony jak zwykle o godzinie dwudziestej pierwszej. Ludzie zd膮偶yli ju偶 wypi膰 po pi臋膰 czy sze艣膰 drink贸w i czuli si臋 tu znacznie swobodniejsi ni偶 na przyk艂ad w swoim mie艣cie. Nikt nie musia艂 ich odwozi膰 do dom贸w, bo znajdowali si臋 w艂a艣nie w domu. Go艣cie przy sto艂ach na wysokich tarasach czekali na ch艂ost臋 鈥 czyst膮 i prost膮 rozrywk臋. Nie interesowa艂y ich gry i wy艣cigi. Celowali w najbardziej podstawowe przyjemno艣ci. I nie obchodzi艂o ich, 偶e biczowanie to w pi臋膰dziesi臋ciu procentach widowisko i ha艂as.
Ponad setka cz艂onk贸w Klubu z drinkami w r臋kach kr臋ci艂a si臋 te偶 przed samymi scenami.
Treser, obcesowy, szorstki m艂ody cz艂owiek, kt贸rego nie zna艂am, zaprowadzi艂 Elliotta na bok, ale m贸j niewolnik odwr贸ci艂 g艂ow臋 i patrzy艂 na ch艂ostanych, wi臋c treser za kar臋 trzasn膮艂 go rzemieniem.
Przysun臋艂am si臋 nieco bli偶ej. Niemal chcia艂am sama zaku膰 Elliotta, wiedzia艂am jednak, 偶e treserzy robi膮 to lepiej i szybciej. Maj膮 po prostu wi臋cej praktyki. Zatrzyma艂am si臋 wi臋c w takiej odleg艂o艣ci, aby nie przeszkadza膰.
Elliott przygl膮da艂 mi si臋 przez sekund臋. Ma艂y mi臋sie艅 zadrga艂 mu w policzku, po czym m臋偶czyzna mocno si臋 zaczerwieni艂.
Treser obwi膮za艂 mu gruby bia艂y sk贸rzany rzemie艅 wok贸艂 piersi, potem zwi膮za艂 mu przeguby za plecami. M贸j niewolnik wyra藕nie si臋 denerwowa艂. Spojrza艂 po t艂umie i widzia艂am, 偶e oczy mu si臋 zamgli艂y.
Wyci膮gn臋艂am r臋k臋, dotkn臋艂am go i przez chwil臋 zaciska艂am d艂o艅, czekaj膮c, a偶 zauwa偶y m贸j gest. Potem wsun臋艂am mu palce we w艂osy. Patrzy艂 bez przerwy na pr臋gierz, ignoruj膮c mnie, a jego usta wykrzywi艂y si臋 nieco, dodaj膮c mu srogo艣ci.
Kiedy treser na艂o偶y艂 mu bia艂y sk贸rzany ko艂nierz na szyj臋, s膮dzi艂am, 偶e Elliott zacznie z nim walczy膰. Na szcz臋艣cie nad sob膮 zapanowa艂.
鈥 Uspok贸j si臋 鈥 powiedzia艂am. Ko艂nierz by艂 艣liczny, obszyty mi臋kkim futerkiem i wdzi臋cznie unosi艂 Elliottowi podbr贸dek, wiedzia艂am jednak, 偶e cz艂owiek czuje si臋 w nim pi臋膰dziesi膮t razy bardziej bezradny, tote偶 nie zdziwi艂o mnie, 偶e Elliott mocno zacisn膮艂 z臋by. 鈥 Przechodzi艂e艣 wcze艣niej przez to wszystko 鈥 zauwa偶y艂am, g艂adz膮c go po plecach. W艂a艣ciwie ta ch艂osta wcale mi si臋 nie podoba艂a. Widzia艂am te偶, 偶e Elliotta dodatkowo dra偶ni fakt, 偶e w ko艂nierzu nie mo偶e opu艣ci膰 g艂owy i popatrze膰 na mnie, nie m贸g艂 ju偶 nawet bardziej si臋 odwr贸ci膰. 鈥 Zawi膮偶 mu oczy 鈥 poleci艂am.
Z pewno艣ci膮 tego si臋 nie spodziewa艂 i po prostu si臋 przerazi艂. Treser szarpn膮艂 mu lekko g艂ow臋, gdy go obwi膮zywa艂. Elliott zesztywnia艂. Dostrzeg艂am grube podk艂adki pod bia艂膮 sk贸r膮 opaski, kt贸re przyciska si臋 do powiek. Treser zacisn膮艂 przepask臋 mocno. I jak to zawsze bywa w takich sytuacjach, dolna cz臋艣膰 twarzy Elliotta wygl膮da艂a wspaniale; jego wargi porusza艂y si臋 nerwowo, rozci膮ga艂y, zaciska艂y, opada艂y.
M贸j niewolnik dr偶a艂 straszliwie, prze艂yka艂 艣lin臋, przest臋powa艂 z nogi na nog臋.
Wspi臋艂am si臋 na palce i poca艂owa艂am go w policzek. Zrobi艂 krok w bok. Z ka偶d膮 sekund膮 zachowywa艂 si臋 gorzej. Jego d艂onie wydawa艂y si臋 puchn膮膰 pod kajdankami, przeguby wykr臋ca艂y si臋, wargi rozsuwa艂y w gorzkim u艣miechu. Prawdziwy k艂臋bek nerw贸w. By艂o mu trudno i nie potrafi艂 tego ukry膰, wi臋c reagowa艂 na mnie gniewem.
Znowu go cmokn臋艂am i ponownie prze偶y艂am szok. Stan臋艂am na palcach i poca艂owa艂am go w usta. Zacz膮艂 si臋 cofa膰, w艣ciek艂y i sfrustrowany, nie zd膮偶y艂 jednak, nie m贸g艂 zd膮偶y膰 uciec wystarczaj膮co szybko i zn贸w do艣wiadczy艂am tej energii, tej wibracji od dotyku jego ust.
Zatrzyma艂 si臋 i po raz kolejny obr贸ci艂. Zupe艂nie przesta艂 si臋 kontrolowa膰. Potrz膮sn膮艂 gwa艂townie g艂ow膮, jakby przepaska doprowadza艂a go do sza艂u. Na jego oczach przypomina艂a bia艂y banda偶. Przez ni膮 i przez te blond w艂osy wydawa艂 si臋 ch艂opi臋cy i wra偶liwy, bardzo mocno zraniony i opatrzony.
鈥 Liso! 鈥 szepn膮艂, ledwie otwieraj膮c wargi. 鈥 Zdejmij mi opask臋. I ko艂nierz. Reszt臋 znios臋. 鈥 Zacz膮艂 szarpa膰 kajdany, od wysi艂ku jego twarz sp艂yn臋艂a szkar艂atem. Treser szarpn膮艂 go ostro i kopn膮艂 w nog臋.
鈥 Ciii. 鈥 Zn贸w poca艂owa艂am Elliotta, tul膮c si臋 do niego.
鈥 Mia艂e艣 ju偶 wcze艣niej zawi膮zane oczy. Potrafisz to wytrzyma膰.
鈥 Nie tym razem. Nie tutaj 鈥 odpar艂 tym samym szeptem.
鈥 Liso, zdejmij j膮. To zbyt wiele.
Potem znieruchomia艂, jakby dla uspokojenia liczy艂 do dziesi臋ciu. Pot kapa艂 mu z czo艂a.
鈥 Zabieram ci臋 na pocz膮tek kolejki 鈥 o艣wiadczy艂am. 鈥 Zostaniesz wych艂ostany jako nast臋pny. Nie b臋d膮 ci臋 bi膰 mocniej ni偶 ja w sypialni.
鈥 Tyle 偶e zobaczy mnie dwustu ludzi 鈥 mrukn膮艂 przez zaci艣ni臋te z臋by 鈥 a ja nie b臋d臋 ich m贸g艂 widzie膰.
鈥 Zaknebluj臋 ci臋, je艣li si臋 nie zamkniesz. Podzia艂a艂o. Elliott nie chcia艂 zosta膰 zakneblowany. Milcza艂, lecz coraz bardziej si臋 za艂amywa艂. Otoczy艂am go ramieniem i tym razem si臋 nie odsun膮艂. Mia艂 do艣膰. Odwr贸ci艂 si臋 do mnie, a gdy stan臋艂am na palcach, poca艂owa艂 moje w艂osy.
Tak strasznie go po偶膮da艂am, 偶e prawie nie mog艂am znie艣膰 napi臋cia. Da艂am r臋k膮 znak treserowi, aby wszed艂 na scen臋 i przygotowa艂 Elliotta do ch艂osty. R贸wnocze艣nie stara艂am si臋 ukry膰 twarz przed t艂umem. Nie chcia艂am robi膰 tego wszystkiego, ale przecie偶 po to Elliott tu przyp艂yn膮艂, cholera jasna, przecie偶 tego naprawd臋 pragn膮艂 i nie odwa偶y艂abym si臋 mu tego odm贸wi膰. Do diab艂a, nie wiedzia艂am, co b臋dzie dalej!
Nagle zacz臋艂am si臋 brzydzi膰 ca艂ym przedsi臋wzi臋ciem, jego podst臋pno艣ci膮, r贸wnocze艣nie jednak czu艂am podniecenie, smak zakazanego owocu, czyst膮 偶膮dz臋. Do艣wiadcza艂am jej, pomagaj膮c bezradnemu Elliottowi鈥 Ach, te wszystkie emocje鈥 I on je czu艂, czu艂 je wszystkie, by艂am tego pewna. Tyle 偶e on by艂 o krok od wybuchu.
Tak, tak, Elliotcie, trafi艂o ci si臋 pierwszorz臋dne prze偶ycie klubowe. A o nie tu chodzi!
鈥 Chcesz mnie przecie偶 zadowoli膰 鈥 szepn臋艂am mu do ucha. Oto, jak pani powinna m贸wi膰 do swojego niewolnika. Dostan臋 za to Nagrod臋 Akademii. 鈥 Powiedz mi. Chc臋 to us艂ysze膰.
Tyle 偶e w tym momencie wr贸ci艂 po Elliotta treser. Nadesz艂a pora. Dw贸ch innych nowych niewolnik贸w przywi膮zywano w艂a艣nie do pr臋gierzy. Elliott mia艂 stan膮膰 po prawej stronie.
Pozostawi艂am go treserowi i posz艂am na najwy偶sze pi臋tro trybuny, by popatrze膰.
Stamt膮d widzia艂am du偶膮 cz臋艣膰 pasa偶u, alejki, fontanny, kabiny i t艂umy przemierzaj膮ce przej艣cia lub rozchodz膮ce si臋 za podniesion膮 betonow膮 scen膮, na kt贸rej sta艂y pr臋gierze.
Elliotta poci膮gni臋to za metalowy pier艣cie艅 z przodu bia艂ego ko艂nierza. Nast臋pnie ten pier艣cie艅 przymocowano do pr臋gierza. Szybko przywi膮zano rzemieniami kostki mojego niewolnika. Teraz m贸g艂 jedynie sta膰 prosto, z r臋koma przyci艣ni臋tymi mocno do plec贸w, i przyjmowa膰 ciosy. Elliott prezentowa艂 si臋 niemal szlachetnie. Jak Errol Flynn w Kapitanie Bloodzie, kiedy schwyta艂 go wr贸g: idealny bohater sobotnich seans贸w popo艂udniowych w 艂a艅cuchach. Tyle 偶e Elliott wygl膮da艂 w dodatku jak symbol po偶膮dania i seksu.
Mistrzowie ch艂osty natychmiast pr贸bnie zamachn臋li si臋 rzemieniami.
Pozostali dwaj niewolnicy przyj臋li te odg艂osy spokojnie, jako mi艂e preludium do dramatu, lecz m贸j niewolnik si臋 spina艂, dr偶a艂 i mimowolnie usi艂owa艂 si臋 wyrwa膰.
Mniej wi臋cej tuzin go艣ci zbli偶y艂o si臋 do niego, nieomylnie wyczuwaj膮c ponadprzeci臋tny spektakl. Zacz臋li z niego szydzi膰. Zastanowi艂am si臋 jednak, ilu z nich cho膰by podejrzewa, 偶e Elliott jest naprawd臋 zdruzgotany.
Ha艂as i rytm poruszaj膮cych si臋 rzemieni hipnotyzowa艂y. Im d艂u偶ej trwa艂a ch艂osta, tym gorzej znosi艂 j膮 Elliott. Odnosi艂am wra偶enie, 偶e nawet je艣li uderzenia go podnieca艂y, r贸wnocze艣nie co艣 w nim niszczy艂y. Nie potrafi艂 si臋 podda膰 przyjemno艣ci.
Po zako艅czonej ch艂o艣cie kaza艂am go przyprowadzi膰 przed trybuny; nadal w kajdanach i przepasce na oczach.
By艂 tak rozgrzany, jakby w艂a艣nie wyszed艂 z 艂a藕ni parowej, w艂osy mia艂 wilgotne, pier艣 mu falowa艂a, oddycha艂 p艂ytkimi sapni臋ciami. Odwr贸ci艂am go ku sobie i nie wyczu艂am w nim ju偶 ani odrobiny oporu.
Wydawa艂 mi si臋 r贸wnie pon臋tny jak zawsze, cho膰 tym razem milcza艂, oblizuj膮c usta. Jedynie rumie艅ce i drgaj膮ce mi臋艣nie twarzy ujawnia艂y jego marne samopoczucie.
Pop臋dza艂em go ostro偶nie, przepychaj膮c si臋 przez ludzkie masy. Nadal dr偶a艂 jak oszala艂y, poniewa偶 nie zdj臋艂am mu przepaski i nic nie widzia艂. Dotkni臋ty, za ka偶dym razem podskakiwa艂. Mimo to przesta艂 mnie b艂aga膰 o ods艂oni臋cie oczu. W og贸le nie wydawa艂 偶adnych d藕wi臋k贸w. Poprowadzi艂am go spokojnie ku przednim pi臋trom pasa偶u i zabra艂am z ogrodu, w cisz臋.
LISA
Elliott nie by艂 ani troch臋 spokojniejszy, kiedy dotarli艣my do mojego pokoju, nie powiedzia艂 jednak nawet s艂owa. 艢wieci艂y si臋 tylko najni偶sze lampy, po艣ciel zmieniono, ko艂dr臋 i poduszki starannie przygotowano na noc.
Zaprowadzi艂am mojego niewolnika na 艣rodek pokoju, gdzie kaza艂am mu sta膰 nieruchomo. Odsun臋艂am si臋 i patrzy艂am na niego, obserwuj膮c go w milczeniu. P艂aka艂 pod przepask膮. W typowo m臋ski spos贸b pr贸bowa艂 powstrzyma膰 szloch, wi臋c wydawa艂 tylko ciche, 艂agodne d藕wi臋ki, dzi臋ki kt贸rym 鈥 co ciekawe 鈥 sprawia艂 wra偶enie silniejszego. Cz艂onek ci膮gle mia艂 w stanie wspania艂ej erekcji.
Wysz艂am przez dwuskrzyd艂owe drzwi, zastanawiaj膮c si臋, co teraz my艣li, i zerkaj膮c przez rami臋 na jego profil. Wygl膮da艂 naprawd臋 wspaniale, stoj膮c w kajdanach na tle nowoczesnego wyposa偶enia pokoju. Dzi臋ki bia艂ej przepasce jego cia艂o wydawa艂o si臋 bardziej r贸偶owe, a w艂osy g臋stsze.
Usiad艂am cicho przy biurku. Moj膮 g艂ow臋 wype艂nia艂 b贸l, kt贸ry w艂a艣ciwie nie by艂 b贸lem, lecz wielkim, strasznym ha艂asem. Moje cia艂o t臋skni艂o za Elliottem, a jednak czu艂am si臋 sparali偶owana i odr臋twia艂a. Z trudem wyci膮gn臋艂am r臋k臋, wzi臋艂am jego teczk臋, otworzy艂am j膮 i wpatrzy艂am si臋 w jego du偶e, po艂yskuj膮ce czarno 鈥 bia艂e zdj臋cie, na kt贸rym by艂 w golfie i ciemnych okularach; u艣miecha艂 si臋 do kamery. Zamkn臋艂am teczk臋 i od艂o偶y艂am.
Po艂o偶y艂am 艂okie膰 na ko艅cu biurka, zacisn臋艂am z臋by na k艂ykciach i gryz艂am tak d艂ugo, a偶 zda艂am sobie spraw臋 z tego, co robi臋, i przesta艂am. Potem wsta艂am i zdj臋艂am ubranie 鈥 szybko i niecierpliwie, niemal zrywaj膮c z siebie kolejne cz臋艣ci stroju i rzucaj膮c je na pod艂og臋.
Naga wr贸ci艂am do sypialni. Stan臋艂am przed nim i znowu patrzy艂am na jego twarz, przesuwa艂am po niej palcami, podnosi艂am j膮 nad bia艂y ko艂nierz i przechyla艂am, by lepiej jej si臋 przyjrze膰 w tym 艣wietle. Przejecha艂am kciukami po jego dolnej wardze i pog艂adzi艂am jego policzki.
Mia艂 jedwabist膮 sk贸r臋, tak膮, jak膮 maj膮 jedynie m臋偶czy藕ni 鈥 nie mi臋kk膮 jak sk贸ra kobiety, a jednak jedwabist膮. Opanowa艂a mnie nag艂a my艣l, 偶e go posiadam, 偶e mog臋 z nim zrobi膰 wszystko, tyle 偶e鈥 to uczucie nie wyda艂o mi si臋 wcale przyjemne! Nie tak mia艂o by膰, nie tak鈥 Czu艂am si臋 od Elliotta jako艣 odgrodzona, chocia偶 wiedzia艂am, 偶e zabrania艂 mi si臋 do siebie zbli偶y膰. Wszystko sprzysi臋g艂o si臋 przeciwko mnie! Mog艂am go ch艂osta膰 bez ko艅ca, mog艂am kaza膰 mu pe艂za膰. Wiedzia艂am, 偶e wykona moje polecenia. Tyle 偶e te rozkazy nagle straci艂y dla mnie sens!
Elliott nadal wydawa艂 si臋 wstrz膮艣ni臋ty, niemal szalony. M贸j dotyk pogarsza艂 jego emocje. Si臋gn臋艂am za jego plecy i rozwi膮za艂am sznur, kt贸ry p臋ta艂 mu ramiona i r臋ce. Po czym, zanim zd膮偶y si臋 sam uwolni膰, rozpi臋艂am r贸wnie偶 ko艂nierz, zdj臋艂am go i odrzuci艂am.
Gdy rzemienie opad艂y na pod艂og臋, Elliott wyra藕nie si臋 odpr臋偶y艂. Napi臋ty pozosta艂 tylko jego penis.
Po chwili m贸j niewolnik podni贸s艂 d艂onie. S膮dzi艂am, 偶e zechce sobie rozetrze膰 przeguby, on wszak偶e si臋gn膮艂 do przepaski. Przez moment jego palce porusza艂y si臋 przed ni膮, nie dotykaj膮c jej, po czym Elliott niespodziewanie wyci膮gn膮艂 r臋ce ku mnie.
Podskoczy艂am. Z艂apa艂 mnie za ramiona, otoczy艂 je wszystkimi palcami i przyci膮gn膮艂 mnie do siebie. Wtedy zrozumia艂, 偶e jestem naga, i zacz膮艂 dotyka膰 moich bok贸w i piersi, wydaj膮c ciche odg艂osy zaskoczenia. Zanim zdo艂a艂am go powstrzyma膰, przyci膮gn膮艂 mnie do siebie i przycisn膮艂 do piersi. Jego cz艂onek uderza艂 g艂ucho o moje 艂ono, a m贸j niewolnik ca艂owa艂 mnie w ten typowy dla siebie szokuj膮cy spos贸b, a偶 nieoczekiwanie u艣wiadomi艂am sobie, 偶e podni贸s艂 mnie z ziemi.
Si臋gn臋艂am ku przepasce i zdj臋艂am j膮, patrz膮c w jego oczy, kt贸re naraz sta艂y si臋 jakby nieziemsk膮 cz臋艣ci膮 jego cia艂a, spektaklem 艣wiat艂a i niebieskiego koloru, czym艣 zupe艂nie nie pasuj膮cym do reszty jego cia艂a, dwoma 偶ywymi odbiciami cia艂 niebieskich. 鈥瀂wariuj臋鈥, pomy艣la艂am. Z moj膮 g艂ow膮 naprawd臋 by艂o co艣 nie w porz膮dku.
Nic wi臋cej jednak nie widzia艂am. Elliott zn贸w mnie ca艂owa艂, opadli艣my na kolana, m贸j niewolnik poci膮gn膮艂 mnie w d贸艂. Ze straszliwego podniecenia zacz臋艂o mi si臋 zdawa膰, 偶e trac臋 艣wiadomo艣膰, 艣wiat艂a gas艂y wok贸艂 mnie, 艣ciany si臋 rozpuszcza艂y. Elliott roz艂o偶y艂 mnie na dywanie i wszed艂 we mnie szybkim, mocnym posuwistym ruchem. Nie mog艂am go zatrzyma膰 i nie mog艂am si臋 wycofa膰. Od razu szczytowa艂am.
J臋kn臋艂am mu w usta i przesta艂am oddycha膰. Le偶a艂am ze 鈥 sztywnia艂a, rozkosz wybucha艂a falami, fala za fal膮, a偶 prawie wrzasn臋艂am, pewna, 偶e je艣li ten stosunek potrwa jeszcze chwil臋, naprawd臋 umr臋. Elliott porusza艂 ca艂膮 mn膮, porusza艂 moim jestestwem鈥 niemal widzia艂am, jak jego 偶o艂膮d藕 rozprasza pustk臋 panuj膮c膮 w mojej g艂owie. W 艣rodku by艂am mokra, niewiarygodnie mokra i coraz bardziej, wr臋cz niemo偶liwie otwiera艂am si臋 dla niego. Doznanie ros艂o i ros艂o, a偶 Elliott tak偶e osi膮gn膮艂 orgazm. Krzykn膮艂, lecz jeszcze przez chwil臋 rusza艂 si臋 we mnie, pchaj膮c i naciskaj膮c, a偶 zacz臋艂am wrzeszcze膰: 鈥濶ie鈥, 鈥濶ie鈥, 鈥濶ie鈥 i 鈥濨o偶e鈥, i 鈥濩holera鈥, i 鈥濳urwa鈥, i 鈥濶ie鈥, i 鈥濸rzesta艅鈥, i 鈥濪o艣膰鈥. W ko艅cu si臋 podda艂am, jakby co艣 we mnie rozbi艂, roztrzaska艂 na kawa艂ki, niezdolna by艂am wyda膰 g艂os czy zrobi膰 ruch.
Po d艂ugiej chwili d藕gn臋艂am go lekko w rami臋 i w pier艣. Uwielbia艂am le偶e膰 przygnieciona jego cia艂em, czu膰 jego g艂ow臋 na swoim ramieniu i wci膮ga膰 ciep艂y s艂oneczny zapach jego w艂os贸w. D藕gn臋艂am go lekko, zadowolona z faktu, 偶e nie jestem w stanie go ruszy膰. A potem leg艂am nieruchomo.
Kiedy otworzy艂am oczy, zobaczy艂am prawie bezkszta艂tne migotanie 艣wiat艂a. A p贸藕niej 鈥 stopniowo 鈥 艂贸偶ko, lampy, moje maski przy 艣cianach, prawdziwe twarze mnie samej.
I jego.
Siedzia艂 wyprostowany obok mnie, z kolanem zgi臋tym przy moim udzie.
Tylko siedzia艂. W艂osy zmierzwione, twarz ci膮gle wilgotna i rumiana, usta zaci艣ni臋te. Oczy otworzy艂 szeroko, zdawa艂y si臋 wielkie i rozmarzone, jakby wype艂nione wewn臋trznymi obrazami. Patrzy艂 na mnie. Mia艂am wra偶enie, 偶e zbudzi艂am si臋 na brzegu strumienia, w miejscu zawsze do tej pory odludnym i nagle zobaczy艂am tam tego nadzwyczajnego osobnika p艂ci m臋skiej, to pi臋kne stworzenie, kt贸re siedzia艂o obok mnie i przygl膮da艂o mi si臋 zdziwionym wzrokiem istoty, kt贸ra nigdy wcze艣niej nie widzia艂a kobiety.
Nie wygl膮da艂 ju偶 na oszala艂ego, niebezpiecznego czy niepos艂usznego. Wci膮偶 jednak uwa偶a艂am go za tak samo nieprzewidywalnego.
Usiad艂am bardzo powoli, potem wsta艂am. Obserwowa艂 mnie, lecz si臋 nawet nie poruszy艂.
Podesz艂am do toaletki i zdj臋艂am z krzes艂a peniuar. Nak艂adaj膮c go, my艣la艂am o niesamowitym dotyku bawe艂ny i koronki, kt贸re mia艂y mnie przypuszczalnie chroni膰 przed Elliottem. Nacisn臋艂am guzik wzywaj膮cy tresera i wyraz twarzy mojego niewolnika natychmiast si臋 zmieni艂.
Dostrzeg艂am jawne migotanie strachu, p贸藕niej jawn膮 desperacj臋. Bez s艂owa wpatrzy艂 si臋 we mnie, a w oczach gromadzi艂y mu si臋 艂zy. Poczu艂am d艂awienie w gardle. Pomy艣la艂am, 偶e wszystko si臋 ko艅czy. Co to niby mia艂o znaczy膰? Po co wypowiadam w my艣lach zdania, kt贸rych znaczenia sama nie rozumiem? Elliott czeka艂 niecierpliwie, na lewo ode mnie. Prawdo 鈥 podobnie jakie艣 my艣li t艂uk艂y mu si臋 po g艂owie, ale nie potrafi艂 podj膮膰 koniecznej decyzji.
Daniel wszed艂 prawie natychmiast. Daniel, kt贸ry dba o m贸j pok贸j.
Patrzy艂 w szoku na niewolnika, kt贸ry siedzia艂 swobodnie, bez kajdanek, w jakiej艣 skandalicznie zrelaksowanej pozie i zupe艂nie si臋 nami nie przejmowa艂.
Elliott z wolna si臋 podni贸s艂. Ci膮gle na mnie patrzy艂, ci膮gle chyba nad czym艣 rozmy艣la艂, ledwie przyjmuj膮c do wiadomo艣ci fakt, 偶e znajdujemy si臋 wszyscy w mojej sypialni.
Daniel odetchn膮艂 z ulg膮, cho膰 min臋 nadal mia艂 niepewn膮.
鈥 Okej 鈥 odezwa艂am si臋 w ko艅cu. 鈥 Zabierz go na noc. K膮piel, pe艂ny masa偶, lecznicze na艣wietlania. 鈥 Przerwa艂am, drapi膮c si臋 po potylicy. Plan dla niego. Procedura. Musz臋 si臋 go pozby膰, w przeciwnym razie oszalej臋. I musz臋 da膰 mu to, po co tu przyp艂yn膮艂. 鈥 Co do jutra鈥 Rano lekcje z innymi kandydatami. O 贸smej 膰wiczenia z Dian膮, o dziewi膮tej nauka serwowania posi艂k贸w i drink贸w u Emmetta. Zadzwoni臋 do Scotta i spytam, czy mo偶e go zabra膰 na pokaz w swojej klasie o dziesi膮tej. 鈥 鈥濶ie, nie, tylko nie Scott 鈥 hucza艂o mi w g艂owie. 鈥 Elliott od razu si臋 w nim zakocha鈥. Musia艂am jednak co艣 z nim zrobi膰, musia艂am wyrzuci膰 na jaki艣 czas z mojego 偶ycia鈥 Wi臋c nale偶y si臋 trzyma膰 Scotta. Niech Scott zaprezentuje Elliotta na swoich zaj臋ciach, niech zdejmie ze mnie urok, niech co艣 zrobi鈥 Scott na pewno nie zawiedzie mojego niewolnika.
鈥 Po dwunastej odpoczynek, p贸藕niej ca艂e popo艂udnie niech obs艂uguje stoliki albo stoi za barem. Go艣cie mog膮 na niego patrze膰, lecz nie wolno im go dotyka膰. 鈥 鈥濩o jeszcze?鈥, rozmy艣la艂am rozpaczliwie. Ale nic nie mog艂am wymy艣li膰. Ca艂y czas dr臋czy艂o mnie przekonanie, 偶e Elliott zakocha si臋 w Scotcie.
鈥 Za ka偶dy przejaw niesubordynacji 鈥 ch艂osta. Niech jednak nikt, absolutnie nikt, nawet Scott nie mo偶e go tkn膮膰, rozumiesz鈥 鈥 Ton臋艂am. 鈥 Mi臋dzy szesnast膮 a osiemnast膮 ma wypoczywa膰, punktualnie o osiemnastej przyprowadzisz go z powrotem tutaj.
鈥 Tak, pani 鈥 odpar艂 Daniel. Za偶enowany. Zmartwiony.
鈥 Co si臋 z tob膮 dzieje, do cholery?! 鈥 krzykn臋艂am. 鈥 Czy wszyscy tu poszaleli?!
鈥 Przepraszam! 鈥 odburkn膮艂. Wzi膮艂 Elliotta za rami臋.
鈥 Zabieraj go st膮d! 鈥 poleci艂am.
M贸j niewolnik patrzy艂 na mnie. 鈥濼rzeba to przerwa膰鈥, my艣la艂am. Ogarn臋艂o mnie straszliwe, przera偶aj膮ce uczucie, 偶e go zawiod艂am, 偶e po raz pierwszy w ca艂ym moim 鈥瀞ekretnym 偶yciu鈥 nie dostarczy艂am komu艣 tego, czego pragn膮艂. Bole艣nie zak艂u艂o mnie w skroniach, jakby kto艣 traktowa艂 mnie pr膮dem. Odwr贸ci艂am si臋 do obu m臋偶czyzn plecami.
LISA
Siedzia艂am nieruchomo i gapi艂am si臋 na jego baga偶e jak na 偶ywe istoty. Dwie du偶e, zakurzone walizy z grubego p艂贸tna z kluczykami w zamkach oraz zakazana ma艂a akt贸wka. Na moment zaw艂adn膮艂 mn膮 impuls, by schowa膰 to wszystko do szafy albo wsun膮膰 pod koronkow膮 kap臋 艂贸偶ka.
By艂o po艂udnie. 艢niadanie na tacy sta艂o zimne, nietkni臋te. A ja ci膮gle siedzia艂am na poduszkach, w koszuli nocnej i pi艂am drugi dzbanek kawy. Ubieg艂ej nocy nie spa艂am wi臋cej ni偶 cztery godziny. Pr贸bowa艂am si臋 przespa膰 mi臋dzy dziesi膮t膮 a jedenast膮 rano, kiedy Elliott powinien przebywa膰 na zaj臋ciach z wysokim, mrocznym, przystojnym Scottem, poniewa偶 nie mog艂am znie艣膰 my艣li o ich wzajemnych kontaktach. Jednak zazdro艣膰 nie pomaga w za艣ni臋ciu. Wr臋cz przeciwnie 鈥 sprawia, 偶e le偶ysz z otwartymi oczyma i gapisz si臋 w jeden punkt.
A jednak teraz nie czu艂am si臋 藕le. Zacz臋艂am chyba powoli rozumie膰, co si臋 ze mn膮 dzieje.
W艂a艣ciwie nie czu艂am si臋 tak 艣wietnie od lat. Nie potrafi艂am sobie przypomnie膰 od kiedy鈥 A mo偶e potrafi艂am? Uderzy艂a mnie konstatacja, 偶e j臋zyk angielski nie ma do艣膰 s艂贸w na opisanie podniecenia. Potrzebowali艣my co najmniej dwudziestu s艂贸w na ukazanie niuans贸w odczu膰 zwi膮zanych z seksem oraz tej specyficznej ekscytacji, emocjonalnego 鈥瀘garni臋cia鈥, stopniowego popadania w obsesj臋 oraz wybuchowej mieszanki zachwytu i poczucia winy. Tak, obsesja wydawa艂a si臋 terminem najw艂a艣ciwszym.
A teraz gapi艂am si臋 na walizki, kt贸re nie艂atwo by艂o zdoby膰.
Nie wystarczy艂o powiedzie膰: 鈥濵贸wi Lisa. Chc臋 zobaczy膰 ca艂y osobisty dobytek Elliotta Slatera. Przynie艣cie jego rzeczy do mojego pokoju鈥. Do tej pory nie wnosili艣my do cz臋艣ci mieszkalnej ubra艅 niewolnik贸w ani nale偶膮cych do nich przedmiot贸w. Po prostu nie posy艂a艂o si臋 po ich walizki, kt贸re kry艂y absolutnie poufne, absolutnie prywatne rzeczy osoby, jak膮 niewolnik stanie si臋 w dniu wyjazdu.
Ale, ale鈥 kto ustanowi艂 wszystkie te regu艂y? Sami si臋 domy艣lcie.
Tak czy owak zdoby艂am walizki Elliotta, wykorzystuj膮c mieszanin臋 k艂amstw i logiki. Ostatecznie, mog臋 mie膰 swoje powody i nie musz臋 si臋 nikomu z niczego t艂umaczy膰. Zreszt膮 walizy zosta艂y ju偶 wcze艣niej rozpakowane, prawda? Wszystkie ubrania wyj臋to i powieszono w szafie w plastikowych workach z kuleczkami naftalinowymi, zgadza si臋? Wi臋c co to za sekret? Mam bardzo osobiste i pilne powody prosi膰 o wszystkie osobiste przedmioty pana Elliotta Slatera. Podpisz臋 wymagane papiery wraz ze spisem jego dokument贸w i got贸wki. 鈥濻pakujcie walizki i przynie艣cie je do mnie鈥.
Znowu poczu艂am nap艂ywaj膮c膮 fal臋 po偶膮dania, kolejn膮, jedn膮 z wielu, podobn膮 do upalnego wiatru. Ogromnie, wr臋cz bole艣nie pragn臋艂am Elliotta. Otoczy艂am si臋 ramionami w pasie, zgi臋艂am si臋 w p贸艂, napi臋艂am mi臋艣nie i czeka艂am, a偶 fala 偶膮dzy minie. I przypomnia艂am sobie 鈥 ca艂kiem nagle 鈥 podobne po偶膮danie, te same dr臋cz膮ce fale seksualnego g艂odu. By艂o to na pocz膮tku szko艂y 艣redniej, a po偶膮danie wydawa艂o mi si臋 wtedy czysto fizyczne i niemo偶liwe do zaspokojenia. Nie istnia艂a 偶adna obietnica spe艂nienia, 偶adna obietnica mi艂o艣ci. G艂ow臋 wype艂ni艂y mi teraz paskudne wspomnienia 鈥 czu艂am si臋 wtedy taka dziwna i nosi艂am w sobie sekret, kt贸ry czyni艂 mnie wyrzutkiem.
Tym niemniej obecnie by艂o mi przyjemnie, gdy偶 wraz z tym wspomnieniem wr贸ci艂a m艂odo艣膰. Wspaniale by艂o si臋 czu膰 tak m艂od膮, tak zwariowan膮. Wspaniale, a r贸wnocze艣nie strasznie! Tak naprawd臋 by艂am przera偶ona. Szczeg贸lnie 偶e tym razem ten wybuch gor膮ca, to fizyczne opanowanie mojego cia艂a i umys艂u 艂膮czy艂o si臋 z drug膮 osob膮, z m臋偶czyzn膮 nazwiskiem Elliott Slater.
Wiedzia艂am te偶, 偶e je艣li b臋d臋 si臋 na tym fakcie za bardzo skupia膰, je艣li b臋d臋 o tym naprawd臋 my艣le膰, mog臋 popa艣膰 w jak膮艣 z艂膮 emocj臋, na przyk艂ad w rozpacz鈥
Wsta艂am z 艂贸偶ka, przesz艂am cicho przez pok贸j i podesz艂am do walizek. By艂y brudne, sk贸rzane naro偶niki mia艂y podrapane, miejscami pozdzierane. Obie walizki by艂y okropnie ci臋偶kie. Przekr臋ci艂am kluczyk w tej z lewej i odpi臋艂am paski.
Zawarto艣膰 okaza艂a si臋 niezwyk艂a i obca. Od ka偶dej starannie z艂o偶onej cz臋艣ci garderoby bi艂a s艂aba wo艅 m臋skich perfum. 艁adna marynarka z br膮zowego aksamitu ze sk贸rzanymi 艂atami na 艂okciach. Tweedowa marynarka marki 鈥濶orfolk鈥. Dwa wspania艂e trzycz臋艣ciowe garnitury od Braci Brooks. B艂臋kitne d偶insowe koszule, sztywne od krochmalu, wyprasowane i w艂o偶one do plastikowego worka. Golfy z demobilu, dwie mocno zu偶yte kurtki khaki; w ich kieszeniach znalaz艂am stare, pomi臋te bilety lotnicze i odcinki bilet贸w parkingowych. Oksfordy od Churcha, mokasyny od Bally鈥檈go, drogie spodnie d偶insowe. Pan Slater lata艂 pierwsz膮 klas膮.
Usiad艂am po turecku na dywanie. Przesuwa艂am palcami po aksamitnej marynarce, wdycha艂am perfumy w tweedzie. Wod臋 kolo艅sk膮 w golfach. Wiele szaro艣ci, br膮z贸w, srebrzysto艣ci. 呕adnych intensywniejszych kolor贸w opr贸cz b艂臋kitnego d偶insu. I wszystko w stanie idealnym, z wyj膮tkiem cz臋sto u偶ywanych kurtek safari. Ma艂e plastikowe pude艂ko z fantastycznym rolexem. Powinien by膰 raczej w akt贸wce. Notes z adresami w jednej kieszeni i prosty niebieski ko艂onotatnik wsuni臋ty w bielizn臋鈥 Ko艂onotatnik, kt贸ry by艂鈥 tak, pami臋tnikiem. Nie, niedok艂adnie, ale zapiski wygl膮da艂y na do艣膰 intymne. Nie umkn臋艂o mojej uwadze, 偶e Elliott pisa艂 bardzo starannie. Czarnym atramentem. Nie d艂ugopisem, lecz pi贸rem. Pi贸rem nape艂nionym czarnym atramentem.
Cofn臋艂am r臋k臋, jakbym dotkn臋艂a czego艣 gor膮cego. Na widok jego odr臋cznego pisma poczu艂am osobliwy niepok贸j. Wzi臋艂am akt贸wk臋. Przekr臋ci艂am kluczyk.
Wydany przed rokiem paszport, 艂adne zdj臋cie. U艣miechni臋ty pan Slater. Hmm鈥 a niby dlaczego nie? By艂 w Iranie, Libanie, Maroku, przejecha艂 po艂ow臋 Europy, odwiedzi艂 Egipt, RPA, Salwador, Nikaragu臋 i Brazyli臋 鈥 wszystko to w przeci膮gu dwunastu miesi臋cy.
Dziesi臋膰 kart kredytowych, kt贸re wygasn膮, zanim st膮d wyjedzie; wyj膮tkiem by艂a z艂ota karta American Express. I pi臋膰 tysi臋cy dolar贸w, pi臋膰 tysi臋cy w got贸wce! Przeliczy艂am dwukrotnie.
Kalifornijskie prawo jazdy; zn贸w ta przystojna twarz z niepohamowanym u艣miechem. Patrzy艂am na laminowany kartonik. By艂 cholernie blisko najpi臋kniejszego prawa jazdy, jakie widzia艂am w 偶yciu! Ksi膮偶eczka czekowa w sk贸rzanej obwolucie. Adres na wzg贸rzach Berkeley, w p贸艂nocnej cz臋艣ci miasteczka uniwersyteckiego. Jakie艣 pi臋膰 przecznic od domu, w kt贸rym dorasta艂am i w kt贸rym nadal mieszka艂 m贸j ojciec.
Zna艂am te ulice na wzg贸rzach. Nie sta艂y tam 偶adne studenckie mieszkania, lecz nowoczesne budynki z bejcowanej sekwoi lub stare domy o kamiennych 艣cianach, spiczastych dachach i oknach w kszta艂cie romb贸w. Tu i 贸wdzie mo偶na by艂o dostrzec rezydencj臋, kt贸ra wygl膮da艂a jak olbrzymia ska艂a odstaj膮ca od klifu. A wszystko na wp贸艂 skryte w g臋stym lesie, kt贸ry poch艂ania艂 kr臋te chodniki i krzywe ulice. Wi臋c tam mieszka艂 Elliott.
Podci膮gn臋艂am kolana i nerwowo przeczesa艂am palcami w艂osy. Czu艂am si臋 winna. Zupe艂nie nieoczekiwanie wystraszy艂am si臋, 偶e Elliott stanie nagle w drzwiach i powie: 鈥瀂ostaw te rzeczy. Moje cia艂o nale偶y do ciebie, ale nie m贸j dobytek鈥. Chocia偶 nie widzia艂am tu 偶adnych osobistych przedmiot贸w opr贸cz pami臋tnik贸w. Po co jednak wozi艂 ze sob膮 egzemplarze w艂asnych ksi膮偶ek? Hmm鈥 Mo偶e dzi臋ki nim wychodz膮c st膮d, przypomni sobie, kim by艂 dwa lata wcze艣niej? A mo偶e zawsze je ze sob膮 wozi艂.
Po艂o偶y艂am drug膮 walizk臋, przekr臋ci艂am kluczyk, odpi臋艂am paski.
Modna m臋ska galanteria. Elegancki czarny smoking w plastikowym worku, pi臋膰 koszul do fraka. Kowbojki Primo, prawdopodobnie z w臋偶owej sk贸ry, pewnie wykonane na zam贸wienie. P艂aszcz przeciwdeszczowy od Burberry鈥檈go, kaszmirowe swetry, mi臋kkie kraciaste szaliki, wszystkie bardzo angielskie, wyko艅czone futrem sk贸rzane r臋kawiczki. I sportowa marynarka z prawdziwej wielb艂膮dziej we艂ny, niezwykle mi艂a w dotyku.
A teraz prawdziwe ciekawostki. Dwa podarte, zmi臋toszone rachunki za us艂ugi w warsztacie samochodowym wci艣ni臋te mi臋dzy kartki przewodnika po kurortach narciarskich 艣wiata. Odkry艂am, 偶e pan Slater je藕dzi albo je藕dzi艂 pi臋tnastoletnim porsche鈥檈m. Czyli staro艣wieckim porszakiem w kszta艂cie odwr贸conej wanny, jakiego jego w艂a艣ciciele za nic nie zamieniliby na inny pojazd. Poza tym dostrzeg艂am dwa pogryzione przez psa tomy doverskiego broszurowego wydania arabskich podr贸偶y sir Richarda Burtona z wieloma prywatnymi notatkami Elliotta na wewn臋trznej stronie ok艂adki i tak, w ko艅cu, 艣wie偶utki egzemplarz jego w艂asnego dzie艂a: Bejrut: Dwadzie艣cia cztery godziny nadal zaplombowany przez wydawc臋 w plastiku z nalepk膮 na przedzie obwieszczaj膮c膮, 偶e ksi膮偶ka zdoby艂a jak膮艣 nagrod臋. Bo偶e, gdyby plastik nie broni艂 do niej dost臋pu鈥
Obejrza艂am tyln膮 ok艂adk臋. Znowu niepowtarzalny Elliott; z rozwianym w艂osem, w golfie i kurtce safari, powa偶ny, smutny鈥 Panie i panowie, ten oto cz艂owiek widzia艂 katastrofy, a dla tych zdj臋膰 ryzykowa艂 偶ycie鈥 Nieunikniony melancholijny u艣miech, m膮dro艣膰 w spojrzeniu. Znowu poczu艂am ten sam niepok贸j鈥 jakby w progu stan臋艂a moja licealna mi艂o艣膰.
Hmm鈥 posun臋艂am si臋 ju偶 tak daleko, wi臋c co mi tam plastik? Nie chcia艂am oczywi艣cie uszkodzi膰 ksi膮偶ki. Czuj膮c si臋 jak z艂odziejka, rozdar艂am obwolut臋, po czym wsta艂am i wr贸ci艂am z ni膮 do kawy i do 艂贸偶ka.
Bejrut 鈥 miasto od lat rozdarte wojn膮 domow膮. Album wygl膮da艂 na 鈥瀖ocn膮 rzecz鈥. Nale偶a艂 do najszczerszego rodzaju fotoreporterki, w kt贸rej widzowi nie oszcz臋dza si臋 偶adnego widoku, a r贸wnocze艣nie kompozycja ka偶dego zdj臋cia 鈥 zestawienie elementu staro偶ytnego i nowoczesnego, 艣mierci i technologii, chaosu i rozwagi 鈥 jest tak pi臋kna, 偶e ogl膮daj膮c jedno po drugim, odczuwasz nieprawdopodobn膮 przyjemno艣膰, jak膮 mo偶e da膰 jedynie sztuka.
Elliott mia艂 bez w膮tpienia niezawodne oko. Doskonale potrafi艂 pokaza膰 zar贸wno wyraz twarzy, jak i ca艂膮 posta膰 w ruchu. 艢wiat艂ocienia u偶ywa艂 jako barwy. Fotografie by艂y niezwykle wyra藕ne, prawdopodobnie wywo艂ywa艂 je sam, we w艂asnej ciemni. Odkry艂am, 偶e lubi zdj臋cia czarno 鈥 bia艂e. Chocia偶 kolorowe te偶 by艂y 艣wietne, wspaniale ukazywa艂y brud i krew, a fotografowane obiekty przypomina艂y nowoczesne rze藕by, kt贸rych tematem jest wojna.
Zacz臋艂am czyta膰 komentarz 鈥 napisa艂 go r贸wnie偶 Elliott 鈥 i okaza艂o si臋, 偶e mam do czynienia z czym艣 znacznie powa偶niejszym ni偶 tylko zbiorem podpis贸w pod fotkami. Ma艂ymi, lecz wyra藕nymi literkami spisano niemal r贸wnoleg艂膮 histori臋, w kt贸rej element osobisty zosta艂 podporz膮dkowany sile tego, czego fotograf by艂 艣wiadkiem i co zarejestrowa艂.
Od艂o偶y艂am ksi膮偶k臋. Wi臋cej kawy! Czyli 偶e Elliott by艂 dobrym fotografem i w dodatku umia艂 nie藕le pisa膰.
Co jednak my艣la艂 o sobie? Dlaczego przyp艂yn膮艂 na nasz膮 wysp臋 i da艂 si臋 uwi臋zi膰 na pe艂ne dwa lata? Co go sk艂oni艂o do takiej decyzji?
I czemu偶 ja przeszukuj臋 jego rzeczy? Dlaczego to sobie robi臋?
Wypi艂am wielki 艂yk kawy, wsta艂am z 艂贸偶ka i zacz臋艂am chodzi膰 po pokoju.
Zamiast przyjemnego podekscytowania ogarn膮艂 mnie teraz niewygodny niepok贸j. Przypomnia艂am sobie ze dwa razy, 偶e mog臋 po niego pos艂a膰, kiedy zechc臋, jednak nie by艂oby to dobre czy w艂a艣ciwe 鈥 ani dla niego, ani dla mnie samej. Tyle 偶e鈥 ledwie mog艂am wytrzyma膰.
Podesz艂am do szafki przy 艂贸偶ku i podnios艂am s艂uchawk臋 telefonu.
鈥 Daj mi Scotta, je艣li jest wolny. Poczekam 鈥 powiedzia艂am.
Dwunasta czterdzie艣ci pi臋膰. Scott zapewne pi艂 teraz swoj膮 jedyn膮 codzienn膮 poobiedni膮 szkock膮.
鈥 Liso, mia艂em do ciebie dzwoni膰.
鈥 Po co?
鈥 Aby ci podzi臋kowa膰 za ten dzisiejszy ma艂y prezencik. Cieszy艂a mnie ka偶da minuta tego spotkania. Chocia偶 nie spodziewa艂em si臋, 偶e dostan臋 go w swoje 艂apy tak szybko. Co w ciebie wst膮pi艂o, 偶e tak pr臋dko mi go odda艂a艣? Powiedz, 偶e ci臋 rozczarowa艂, a nie uwierz臋. Dobrze si臋 czujesz?
鈥 Scott, jak mam ci odpowiedzie膰 na tyle pyta艅 jednocze艣nie? Zreszt膮 pozw贸l, 偶e najpierw ja ci臋 o co艣 spytam. Jak posz艂o?
鈥 No c贸偶, pokaza艂em go na zaj臋ciach dla trener贸w, akurat omawiali艣my interpretacj臋 odpowiedzi niewolnika i znajdowanie jego s艂abych punkt贸w. Elliott zacz膮艂 wariowa膰. My艣la艂em, 偶e dostanie prawdziwego sza艂u, gdy klasa zacz臋艂a go dotyka膰, jednak jako艣 nad sob膮 zapanowa艂. W skali od jeden do dziesi臋膰, da艂bym mu mocne pi臋tna艣cie, cha, cha, cha. Dlaczego podes艂a艂a艣 mi go tak szybko?
鈥 Nauczy艂e艣 go czego艣 nowego?
鈥 Hmm鈥 Na przyk艂ad, 偶e mo偶na znie艣膰 wi臋cej, ni偶 si臋 cz艂owiekowi wydaje. Wiesz, badanie ze strony trener贸w z r贸wnoczesnym przys艂uchiwaniem si臋 dyskusji i byciem okazem. By艂 rozkosznie nieprzygotowany na to wszystko.
鈥 A czy ty dowiedzia艂e艣 si臋 czego艣 o nim, czego艣 szczeg贸lnego?
鈥 Tak. 呕e facet nie 偶yje w krainie fantazji, lecz st膮pa twardo po ziemi. 鈥 Milcza艂am przez chwil臋. 鈥 Wiesz, o czym m贸wi臋 鈥 ci膮gn膮艂 Scott. 鈥 Jest zbyt dobrze wykszta艂cony, by sobie wyobra偶a膰, 偶e 鈥瀦as艂uguje鈥 na takie traktowanie, 偶e 鈥瀠rodzi艂 si臋, by zosta膰 niewolnikiem鈥 albo 偶e zagubi艂 si臋 w jakim艣 艣wiecie 鈥瀞zlachetniejszym i bardziej etycznym鈥 ni偶 nasza rzeczywisto艣膰鈥 jak twierdz膮 czasem ci 艣liczni niewolnicy z romans贸w. A Elliott doskonale wie, gdzie si臋 znalaz艂 i na co si臋 narazi艂. Nale偶y do typu niewolnik贸w, kt贸rych w swoim mniemaniu 艂amiesz, lecz nigdy nie opanujesz ich do ko艅ca鈥 Powiedz, dlaczego mi go odda艂a艣? Mo偶e porozmawiasz ze mn膮 powa偶nie.
鈥 Aha. Dobrze, dobrze 鈥 powiedzia艂am. 鈥 Wszystko 艣wietnie.
I od艂o偶y艂am s艂uchawk臋.
Zagapi艂am si臋 na rozgrzebane walizki. I na le偶膮cy na 艂贸偶ku egzemplarz albumu Bejrut: Dwadzie艣cia cztery godziny. 鈥濬acet nie 偶yje w krainie fantazji, lecz st膮pa twardo po ziemi鈥. Ty to powiedzia艂e艣, Scott.
Wr贸ci艂am do walizek i wzi臋艂am zniszczone, brudne dwutomowe wydanie broszurowe ksi膮偶ki Burtona, Osobista opowie艣膰 o pielgrzymce do Medyny i Mekki. Przeczyta艂am j膮 wiele lat temu w college鈥檜 w Berkeley. Burton w臋drowiec. Przebiera艂 si臋 za Araba, by wej艣膰 do zakazanej dla 鈥瀗iewiernych鈥 Mekki. Burton 鈥 pionier erotyki. Op臋tany seksualnymi praktykami tamtego ludu, tak dramatycznie odmiennymi od praktyk angielskiej klasy, z kt贸rej Burton pochodzi艂. Co chodzi艂o po g艂owie Elliottowi? Nie chcia艂am czyta膰 jego notatek. By艂oby to jak czytanie pami臋tnik贸w.
Widzia艂am jednak, 偶e te tomy go zafascynowa艂y. Wiele fragment贸w podkre艣li艂, zakre艣li艂, oznaczy艂 podw贸jnie: na czerwono i na czarno, strony przedtytu艂owe za艣 pokry艂 licznymi znakami. Ostro偶nie od艂o偶y艂am oba woluminy oraz Bejrut: Dwadzie艣cia cztery godziny.
Musia艂am po niego pos艂a膰. A jednak co艣 mnie powstrzymywa艂o. Stara艂am si臋 utrzyma膰 po偶膮danie w szachu.
Znowu spacerowa艂am przez chwil臋 po pokoju, pr贸buj膮c poczu膰 co艣 innego ni偶 tylko 偶膮dz臋 i ma艂e spazmy zazdro艣ci wyzwolonej przez rewelacje Scotta鈥 pr贸buj膮c poczu膰 co艣 nieco l偶ejszego od tej obsesji.
Jeszcze raz: po co cz艂owiek, kt贸ry umia艂 stworzy膰 tak wspania艂e dzie艂o jak Bejrut: Dwadzie艣cia cztery godziny, przybywa艂 jako niewolnik do Klubu? Czy pragn膮艂 uciec przed brzydot膮 miejsc podobnych ogarni臋temu wojn膮 Bejrutowi?
Niewolnicy przyp艂ywaj膮 do nas oczywi艣cie z tysi膮ca r贸偶nych powod贸w. Na pocz膮tku istnienia Klubu by艂y to g艂贸wnie osoby z marginesu, ludzie niedouczeni, pseudoarty艣ci, obdarzone wielk膮 fantazj膮 istoty, kt贸rych nadmiaru energii i potrzeby seksualnej egzotyki w 偶aden spos贸b nie zaspokaja艂a praca. Sadomasochizm by艂 dla nich r贸wnoznaczny ze 艣wiatem kultury, zupe艂nie odmiennym od ich nudnej pracy i kojarzy艂 si臋 z krain膮 muzyki czy teatru, z profesjami artystycznymi.
Teraz przybywali ludzie 鈥 og贸lnie rzecz bior膮c 鈥 lepiej wykszta艂ceni i mimo uko艅czenia dwudziestu pi臋ciu lat zwykle ciesz膮cy si臋 wolno艣ci膮 przed艂u偶onego okresu dojrzewania. Byli gotowi oraz ch臋tni sprawdzi膰 i zbada膰 w Klubie swoje pragnienia. Traktowali pobyt na wyspie jak dwuletnie studia na Sorbonie, freudowsk膮 psychoanaliz臋, mieszkanie w Kalifornii czy 偶ycie w buddyjskim klasztorze.
Jednak zazwyczaj by艂y to osoby zagubione, kt贸re jeszcze nie wiedz膮, kim chc膮 by膰 i co pragn膮 osi膮gn膮膰. Elliott Slater natomiast wydawa艂 si臋 cz艂owiekiem zdecydowanym i spe艂nionym.
Dlaczego tu przyp艂yn膮艂? Skusi艂y go sadomasochistyczne rozkosze, nasze gry i zabawy, od kt贸rych powoli si臋 uzale偶nia艂, trac膮c kontrol臋 nad 艣wiatem zewn臋trznym wraz ze wszystkim, co go w nim czeka艂o, z ksi膮偶kami, kt贸re m贸g艂by napisa膰, ze zdj臋ciami, kt贸re m贸g艂by zrobi膰, ze zleceniami, kt贸re m贸g艂by przyj膮膰 w jakim艣 dowolnym kraju na ziemi?
Starcie mi臋dzy naszym ma艂ym wszech艣wiatem i surow膮 rzeczywisto艣ci膮 Bejrutu dra偶ni艂o mnie. Ale i wyzwala艂o dreszcze.
W dodatku ksi膮偶ka nie by艂a surowa, wr臋cz przeciwnie, stanowi艂a dzie艂o sztuki. Nasz Klub r贸wnie偶 by艂 dzie艂em sztuki. Uderzy艂a mnie my艣l, 偶e powody, dla kt贸rych Elliott przyby艂 do nas, nie mia艂y nic wsp贸lnego z ucieczk膮 czy te偶 rezygnacj膮 z tego, kim by艂. Powody mog艂y si臋 raczej wi膮za膰 z pielgrzymk膮 Burtona, obsesjami i poszukiwaniami tego podr贸偶nika鈥
Je艣li wyl膮dujesz w Bejrucie w samym 艣rodku wojny, gdzie mo偶esz zgin膮膰 od kulki lub bomby pod艂o偶onej przez terroryst臋, masz pewnie ochot臋 uciec w takie miejsce jak tutaj, w kt贸rym na pewno nikt ci臋 nie zrani 鈥 przeciwnie, nakarmi膮 ci臋, b臋d膮 si臋 tob膮 opiekowa膰 i ci臋 pie艣ci膰鈥 a jednak przydarzy ci si臋 wiele nieprzyjemno艣ci, surowych upokorze艅 i wielokrotnie narazisz si臋 na ocen臋 ze strony innych, co wi臋kszo艣膰 ludzi znosi prawdopodobnie z trudem.
Jak Martin napisa艂 w aktach? 鈥濶iewolnik twierdzi, 偶e chce zbada膰 to, czego boi si臋 najbardziej鈥?
Tak, jako艣 tak. Dla Elliotta przybycie tutaj r贸wna艂o si臋 chyba jakiej艣 seksualnej odysei. W Edenie umy艣lnie 艣ci膮ga艂 na siebie przemoc i zanurza艂 si臋 w 艣wiat w艂asnych l臋k贸w, wiedz膮c, 偶e wszystkie zagro偶enia s膮 tu pozorowane, 偶e na naszej wyspie nikt go nie zrani.
Nagle przysz艂a mi do g艂owy niesamowita my艣l 鈥 偶e Elliott tylko 鈥瀙rzebra艂 si臋鈥 za niewolnika, tak jak Burton przebra艂 si臋 za Araba, gdy postanowi艂 zwiedzi膰 zakazane miasto. Przebraniem Elliotta by艂a nago艣膰. A ja odkry艂am jego prawdziw膮 to偶samo艣膰 w posiadanych przez niego przedmiotach i ubraniach.
My艣l wydawa艂a si臋 naprawd臋 niesamowita, gdy偶 鈥 z tego, co widzia艂am 鈥 Elliott by艂 niewolnikiem doskona艂ym. Idealnie pasowa艂 do nas wszystkich i do Klubu. To ja szala艂am i ja mia艂am w膮tpliwo艣ci. Ech, na pewno wymy艣li艂am sobie to jego 鈥瀙rzebranie鈥! Powinnam zostawi膰 go w spokoju!
Nala艂am sobie 艣wie偶y kubek kawy i podj臋艂am powoln膮 przechadzk臋 po pokoju.
Dlaczego nie wydawali艣my mu si臋 nieprzyzwoici w por贸wnaniu z cierpieniem mieszka艅c贸w Bejrutu? Dlaczego nasz seksualny raj Elliott nie uwa偶a艂 za najgorszy z mo偶liwych wynalazk贸w dekadencji? Jak m贸g艂by nas potraktowa膰 powa偶nie, skoro mia艂 tak dobre oko i robi艂 tak 艣wietne zdj臋cia?
Odstawi艂am kubek z kaw膮 i przy艂o偶y艂am d艂onie do skroni. Mia艂am wra偶enie, 偶e my艣li rani膮 mi g艂ow臋.
Zn贸w przysz艂o mi do g艂owy, tak jak na wakacjach w Kalifornii i w samolocie podczas lotu tutaj, 偶e przydarza mi si臋 co艣 z艂ego, 偶e co艣 z艂ego dzieje si臋 ze mn膮, 偶e nabieram p臋du, kt贸rego nie rozumiem i nad kt贸rym nie chc臋 straci膰 kontroli.
鈥Klub: Dwadzie艣cia cztery godziny鈥. Czy Elliott zamy艣la艂 kolejny album? Aby opowiedzie膰 o Klubie nie wystarczy艂yby jednak zdj臋cia.
Chyba pierwszy raz od lat, kt贸re up艂yn臋艂y od za艂o偶enia Klubu, nienawidzi艂am tego miejsca, przynajmniej przez chwil臋. Nienawidzi艂am Klubu. Poczu艂am irracjonalne pragnienie rozepchni臋cia otaczaj膮cych mnie 艣cian, rozerwania sufitu i wyj艣cia st膮d. 鈥濻ytuacja dojrzewa艂a ju偶 wcze艣niej鈥, jak powiedzia艂 Richard.
Zadzwoni艂 telefon. Przez d艂ug膮 chwil臋 patrzy艂am bez ruchu w 艣cian臋, my艣l膮c, 偶e kto艣 powinien podnie艣膰 s艂uchawk臋. W ko艅cu zrozumia艂am, 偶e tym kim艣 jestem ja.
Ogarn膮艂 mnie niespodziewany strach, 偶e rozmowa b臋dzie dotyczy艂a Elliotta, 偶e dowiem si臋, i偶 Elliott 鈥瀦bzikowa艂鈥.
Bardzo niech臋tnie odebra艂am telefon.
G艂os Richarda:
鈥 Liso, zapomnia艂a艣 o naszym spotkaniu?
鈥 O jakim?
鈥 Ze szwajcarskim trenerem kucyk贸w, Liso. Wiesz, naszym przyjaciela ze stajni膮 eleganckich ludzi?
鈥 O cholera.
鈥 Liso, ten cz艂owiek ma naprawd臋 co艣 ciekawego do zaoferowania, co艣 naprawd臋 cudnego, wi臋c gdyby艣 mog艂a鈥
鈥 Sam si臋 tym zajmij, Richardzie 鈥 warkn臋艂am i zacz臋艂am odk艂ada膰 s艂uchawk臋.
鈥 Liso, rozmawia艂em z panem Crossem. Wyja艣ni艂em mu, 偶e nie czujesz si臋 zbyt dobrze i potrzebujesz odpoczynku. Pan Cross nalega jednak na twoj膮 obecno艣膰, twierdzi, 偶e musi mie膰 twoj膮 aprobat臋. Powinna艣 obejrze膰 tych niewolnik贸w, oceni膰 ca艂o艣膰鈥
鈥 Richardzie, powiedz panu Crossowi, 偶e mam pi臋膰dziesi膮t stopni gor膮czki. Sam si臋 zabaw z kucykami. Ja uwa偶am pomys艂 za 艣wietny.
Od艂o偶y艂am s艂uchawk臋, wy艂膮czy艂am dzwonek i poci膮gn臋艂am za kabel. Potem kl臋kn臋艂am, wsun臋艂am r臋k臋 pod 艂贸偶ko i wyj臋艂am wtyczk臋 ze 艣ciany.
Wr贸ci艂am do walizek. Wzi臋艂am srebrzysty golf, kt贸ry ju偶 wcze艣niej rozwin臋艂am i przycisn臋艂am sobie do twarzy, wdychaj膮c intensywn膮 wod臋 kolo艅sk膮. Zdj臋艂am peniuar i koszul臋 nocn膮, po czym wci膮gn臋艂am golf przez g艂ow臋. Poczu艂am si臋, jakbym mia艂a na sobie sk贸r臋 Elliotta. Zapach jego wody kolo艅skiej owion膮艂 moje ramiona i piersi.
ELLIOTT
Po kilku wizytach w Niebia艅skiej 艁a藕ni i kontaktach z ch贸rem ma艂ych k膮pielowych anio艂k贸w wiedzia艂em, 偶e nikt nie powie mi zbyt wiele o Lisie i nie dowiem si臋, jaka naprawd臋 jest.
Wyci膮gn膮艂em jedynie od pana masa偶ysty 呕elazne Paluchy informacj臋 o pi臋knej niewolnicy imieniem Diana, kt贸ra pop艂akiwa艂a, gdy偶 szefowa 鈥 Perfekcjonistka nie pos艂a艂a po ni膮 od ca艂ych dw贸ch dni.
鈥 Ale sk膮d pochodzi szefowa, z jakiego typu 偶art贸w si臋 艣mieje? Musisz wiedzie膰 o niej co艣 prywatnego, opowiedz mi. 鈥 Przypomnia艂em sobie nale偶膮ce do Lisy przedmioty: mi臋dzy innymi rze藕by i ksi膮偶ki. 鈥 Te obrazy, maski, sk膮d je ma?
鈥 Elliotcie, takie dane s膮 jak tajne akta 鈥 odpar艂, mi臋tosz膮c moje cia艂o niczym glin臋. 鈥 Wyrzu膰 z my艣li t臋 kobiet臋. Lisa nie zaprzyja藕nia si臋 z niewolnikami p艂ci m臋skiej. Pomy艣l raczej o wszystkich tych pi臋knych paniach i panach, dla kt贸rych ci臋 tutaj szkoli.
鈥 Chcesz powiedzie膰, 偶e Lisa nie lubi m臋偶czyzn, 偶e ona i ta niewolnica Diana鈥
鈥 Cz艂owieku, ranisz si臋 bez potrzeby. Szefowa nikogo nie lubi. Po prostu lepiej ni偶 inni umie manipulowa膰 lud藕mi, rozumiesz?
Wszyscy te偶 zgodnie potwierdzali, 偶e w艂a艣nie Lisa jest prawdziw膮 za艂o偶ycielk膮 Klubu.
Bra艂a r贸wnie偶 udzia艂 w tworzeniu prawie wszystkich gier i zabaw. Pasa偶 sportowy wymy艣li艂a ca艂kowicie sama. I stale przygotowywa艂a co艣 nowego.
Ci膮gle my艣la艂em o tym, jak wygl膮da艂a ubieg艂ego wieczoru, gdy stan臋艂a w 艣rodku pasa偶u i spyta艂a dziwnym, ironicznym tonem: 鈥濩zy偶 nie jeste艣my geniuszami egzotycznego seksu?鈥 Zgoda, by艂a swego rodzaju geniuszem. Jednak mia艂em co do niej podejrzenia. Jaki mia艂a obecnie stosunek do swoich dokona艅? Czy by艂a cho膰 w jednej dziesi膮tej tak nimi zafascynowana jak ja? Uwa偶a艂em, 偶e nie. 呕a艂owa艂em, 偶e w odpowiednim momencie nie chwyci艂em jej i nie poca艂owa艂em w stylu Rudolfa Valentino w Szejku.
Czu艂em, 偶e to kompletne wariactwo. Chodzi mi o to, 偶e marzy艂em o niej, 偶e wyobra偶a艂em sobie, i偶 potrafi kocha膰, czu膰, 偶e mo偶e jako艣 na ni膮 podzia艂a艂em. Hmm鈥 jak w tej cholernej piosence鈥 prawie si臋 zakocha艂em.
Co, do diab艂a, Martin kiedy艣 powiedzia艂? 呕e sadomasochizm jest by膰 mo偶e poszukiwaniem czego艣 innego. 鈥濵o偶e szukasz osoby, nie uk艂adu. Kiedy za艣 trafisz do Klubu, Elliotcie, znajdziesz si臋 w swego rodzaju uk艂adzie鈥.
I bez Martina wiedzia艂em, 偶e powinienem si臋 pcha膰 g艂臋biej w t臋 pu艂apk臋.
Nale偶a艂o pos艂ucha膰 porad pana 呕elazne Paluchy. Mam tu pragn膮膰 uk艂adu, nie Lisy. Mam udowodni膰, 偶e Martin si臋 co do mnie pomyli艂.
A jednak przez ca艂y dzie艅 nie potrafi艂em przesta膰 na ni膮 czeka膰. Czeka艂em na ni膮 na zaj臋ciach Scotta. Nie przysz艂a i poczu艂em cz臋艣ciow膮 ulg臋, 偶e nie uczestniczy艂a w koszmarze, kt贸ry prze偶ywa艂em, i w torturach. Z drugiej strony by艂em rozczarowany, 偶e si臋 nie pojawi艂a.
Ujrza艂em j膮 w t艂umie p贸藕niej, kiedy miesza艂em drinki, roznosi艂em je i rozstawia艂em, pr贸buj膮c r贸wnocze艣nie rozkoszowa膰 si臋 uszczypni臋ciami, komplementami i u艣miechami go艣ci.
Przypomnia艂y mi si臋 wtedy ko艅cowe, dezorientuj膮ce chwile z ubieg艂ej nocy, gdy Lisa sta艂a naga w rozpi臋tym peniuarze, ca艂a wilgotna, s艂odka i r贸偶owa, a tamten treser gapi艂 si臋 na ni膮, j膮ka艂 si臋 i popatrywa艂 na boki, jakby wok贸艂 si臋 pali艂o. Niech j膮 szlag. Chcia艂em j膮 porwa膰 i tylko trzyma膰 w ramionach. Chcia艂em j膮 poprosi膰, aby mi pozwoli艂a zosta膰 w jej pokoju i tylko z ni膮 porozmawia膰, tylko tyle鈥
呕a艂owa艂em, 偶e nie mog臋 pom贸wi膰 z Martinem. 呕e nie mog臋 go spyta膰, co mam zrobi膰 z Lisa. Nag艂y wypadek! Pomocy! Co艣 strasznego dzia艂o si臋 z moj膮 g艂ow膮, kt贸r膮 wype艂nia艂a my艣l, 偶e chcia艂bym Lis臋 w sobie rozkocha膰, naprawd臋 j膮 w sobie rozkocha膰. Ach, ta moja duma przed odrzuceniem, duma, jak膮 wszyscy znamy鈥
Czasem te偶 nachodzi艂a mnie inna my艣l. Schrzani膰 wszystko, wzbudzi膰 w niej odraz臋 i uciec od niej w kar臋, trafi膰 pod schody!
Tyle 偶e鈥 by艂o ju偶 na co艣 takiego za p贸藕no.
Podczas zaj臋膰 dla trener贸w, kiedy o ma艂o nie wyrwa艂em si臋 z r膮k badaj膮cych mnie m臋偶czyzn i kobiet, przerazi艂a mnie my艣l o karze, gdy偶 wys艂anie na d贸艂 oznacza艂o rozdzielenie z Lisa. A w pewnej chwili do艣wiadczy艂em szoku, poniewa偶 Scott, ten mroczny, koci trener, szepn膮艂 mi w ucho: 鈥濵y艣lisz o niej, Elliotcie? 艢nisz o niej? Co Lisa zrobi, Elliotcie, je艣li napisz臋 z艂y raport w twojej sprawie?鈥
Martinie, mam k艂opoty. A najgorsze, 偶e jest ju偶 za p贸藕no, za p贸藕no.
ELLIOTT
Min臋艂a godzina osiemnasta i na ca艂ej wyspie nigdzie nie zad藕wi臋cza艂 kurant. S艂ysza艂em jedynie g艂uchy stukot we w艂asnej piersi. Treser zerkn膮艂 na zegarek, po czym kaza艂 mi wej艣膰 i zaczeka膰 tu偶 przy drzwiach.
Niczego nie pragn膮艂em bardziej, ni偶 delektowa膰 si臋 widokiem Lisy, a obecn膮 chwil臋 chcia艂em przeci膮gn膮膰 w niesko艅czono艣膰, ws艂uchuj膮c si臋 i wpatruj膮c we w艂asne my艣li.
Mam tak膮 teori臋, 偶e po okresie rozstania z kim艣 w pierwszym przelotnym spojrzeniu odkrywasz, co naprawd臋 o tej osobie my艣lisz. Dowiadujesz si臋 wtedy cz臋sto o sprawach, o kt贸rych wcze艣niej nie mia艂e艣 poj臋cia.
Mo偶e gdy teraz spojrz臋 na Lis臋, moje szale艅stwo minie. Mo偶e uznam j膮 za kobiet臋 mniej niebezpieczn膮 lub mniej 艂adn膮. Mo偶e zaczn臋 wi臋cej my艣le膰 o innych mieszka艅cach wyspy. Albo 鈥 kto wie 鈥 mo偶e skupi臋 swoje my艣li na Scotcie.
Drzwi zamkn臋艂y si臋 za mn膮. Treser znikn膮艂. Pok贸j wygl膮da艂 ciep艂o w 艂agodnym elektrycznym 艣wietle, niebo za koronkowymi zas艂onami po艂yskiwa艂o stalowo. Miejsce wygl膮da艂o jak ze snu. Lub jak komora ludzkiego serca.
Us艂ysza艂em jaki艣 d藕wi臋k 鈥 tak dyskretny, 偶e nie mia艂em pewno艣ci, czy przypadkiem nie zwiod艂y mnie w艂asne zmys艂y. Odwr贸ci艂em g艂ow臋 w stron臋 otwartych drzwi do salonu.
Rzeczywi艣cie sta艂a w nich Lisa. I bez w膮tpienia by艂em w niej zakochany. Wystarczy艂o mi jedno przelotne spojrzenie. Przemkn臋艂o mi te偶 przez g艂ow臋, 偶e moja pani czuje to samo do mnie, lecz walczy z tym uczuciem.
Mia艂a na sobie garnitur, dobrze dopasowane i trzycz臋艣ciowe m臋skie ubranie, tyle 偶e uszyte z ciemnoliliowego aksamitu, tak intensywnego, i偶 w fa艂dach wydawa艂 si臋 popielatoszary. Spod marynarki wystawa艂a bia艂a koszula, przewi膮zana przy ko艂nierzu blador贸偶owym jedwabnym fularem. W艂osy Lisa zaczesa艂a w g贸r臋 i skr臋ci艂a w jeden pukiel, kt贸ry skry艂a pod fedor膮 w tym samym przydymionym odcieniu lila z ciemnografitow膮 jedwabn膮 obw贸dk膮. Skojarzy艂a mi si臋 z bohaterk膮 film贸w gangsterskich z lat czterdziestych, szczeg贸lnie ze wzgl臋du na kszta艂t kapelusza i fakt, 偶e cwaniacko przekrzywiony nachodzi艂 jej na jedno oko, tote偶 pod rondem wida膰 by艂o g艂贸wnie jej wydatne ko艣ci policzkowe i wyd臋te usta, poci膮gni臋te po艂yskuj膮c膮 czerwon膮 pomadk膮.
Po偶膮danie, kt贸re poczu艂em dla niej, wyda艂o mi si臋 tak totalne, 偶e ledwie mog艂em usta膰 w miejscu. Chcia艂em natychmiast u艂o偶y膰 g艂ow臋 na jej 艂onie i opu艣ci膰 usta ku jej kobiecym s艂odko艣ciom. Tak, by艂em w niej zakochany, kocha艂em j膮. I mi艂o艣膰 splot艂a si臋 z 偶膮dz膮.
Widzia艂em teraz jej oczy, bardzo wyra藕nie, czu艂em emanuj膮c膮 z niej si艂臋, lecz zapatrzy艂em si臋 na jej w艂osy 鈥 uniesione znad nagiej szyi, znad nagiego ucha. W garniturze wydawa艂a mi si臋 taka delikatna i tak straszliwie krucha.
鈥 Chod藕 bli偶ej 鈥 poleci艂a. 鈥 I powoli si臋 odwr贸膰. Chc臋 na ciebie popatrze膰. Nie spiesz si臋.
Spodnie 艂adnie na niej le偶a艂y, pewnie by艂y na ni膮 szyte, a jej piersi wypycha艂y ukryte guziki kamizelki.
Pos艂usznie podszed艂em. Zastanowi艂em si臋, czy zna szczeg贸艂y mojego pokazu na zaj臋ciach dla trener贸w, tej osobliwej ma艂ej przygody, kt贸r膮 dzi艣 prze偶y艂em.
Czu艂em, 偶e Lisa rwie si臋 do mnie. I wyczuwa艂em j膮 wszystkimi zmys艂ami. Jakby zmienia艂a powietrze wok贸艂 siebie. Wdycha艂em jej perfumy, jeszcze zanim na dobre zaatakowa艂y m贸j nos, a emanuj膮ca z niej si艂a zaw艂adn臋艂a mn膮, gdy k膮tem oka dostrzeg艂em kanciasty zarys jej twarzy.
Rozmy艣lnie przechyli艂em g艂ow臋 na bok i zerkn膮艂em na moj膮 pani膮, niemal wsysaj膮c na sekund臋 jej obraz, po czym popatrzy艂em oboj臋tnie przed siebie. K膮tem oka widzia艂em l艣ni膮ce ma艂e zgrabne palce widoczne w sanda艂kach na wysokim obcasie pod nogawkami spodni, spodni na tyle obcis艂ych w kroku, 偶e mi臋dzy nogami Lisa z pewno艣ci膮 czu艂a dotyk szwu.
Widzia艂em, jak jej r臋ka si臋 porusza i pomy艣la艂em, 偶e nie zdo艂am tego znie艣膰. Ta kobieta natychmiast musi mnie dotkn膮膰! Ja musz臋 jej dotkn膮膰. Rudolf Valentino, szejk, zamierza j膮 porwa膰 i zabra膰 do swojego namiotu na pustyni.
Jednak 偶adne z nas si臋 nie ruszy艂o.
鈥 Chod藕 za mn膮 鈥 poleci艂a nagle moja pani, strzelaj膮c leniwie palcami. Przez moment mign臋艂o 艣wiat艂o na jej paznokciach, po czym Lisa si臋 obr贸ci艂a i wysz艂a przez dwuskrzyd艂owe drzwi.
Za nimi mie艣ci艂 si臋 salon, kt贸ry widzia艂em w przelocie ubieg艂ej nocy. Obserwowa艂em, jak Lisa lekko porusza szczup艂ymi biodrami. Zapragn膮艂em dotkn膮膰 jej obna偶onego karku. Wygl膮da艂a jak ma艂y manekin ubrany w garnitur: ni to m臋偶czyzna, ni to dziecko, nadprzyrodzone stworzenie, jeszcze nie kobieta, cho膰 ju偶 os贸bka r贸wnie ma艂a, mi艂a i mi臋kka.
Wielkie biurko, masywna afryka艅ska rze藕ba w jednym k膮cie i naprawd臋 wspania艂y haita艅ski obraz w sze艣ciu scenach ukazuj膮cych francuski okres kolonialny, dzie艂o, kt贸remu ch臋tnie przyjrz臋 si臋 p贸藕niej, kiedy Lisa przestanie mnie ju偶 鈥瀘艣lepia膰鈥 鈥 za ka偶dym z tysi臋cy razy, gdy znajd臋 si臋 w tych pokojach i b臋d臋 ca艂owa艂 nagie podbicie stopy mojej pani, jej nagie 艂ydki i nagie 艂ono, kt贸re nale偶a艂oby uwolni膰 z tych w膮skich opi臋tych spodni i pozwoli膰 mu odetchn膮膰 przy moich ustach. W tym pomieszczeniu nie by艂o niczego naprawd臋 kobiecego鈥 to znaczy pr贸cz Lisy spowitej w ciemnoliliowy aksamit, od 鈥 wracaj膮cej si臋 do mnie ty艂em, a potem zupe艂nie umy艣lnie spogl膮daj膮cej w lewo.
Zerkn膮艂em w tym samym kierunku i pocz膮tkowo nie poj膮艂em tego, co widz臋.
鈥 To moje walizki 鈥 b膮kn膮艂em w ko艅cu.
Martin twierdzi艂, 偶e moje ubrania zostan膮 gdzie艣 zamkni臋te. 呕e chodzi艂o o zachowanie jak naj艣ci艣lejszego bezpiecze艅stwa, je艣li bowiem nie posiadasz ubrania i dokument贸w, prawdopodobnie nie zdo艂asz uciec z Klubu. Zgodnie ze s艂owami Martina nasze baga偶e mia艂y by膰 przechowywane gdzie艣 poza wysp膮, sk艂adowane w jakim艣 specjalnym miejscu. Pami臋tam, 偶e wyobrazi艂em sobie wtedy bankowe skarbce.
A jednak tu sta艂y moje walizki, w dodatku obie zosta艂y otwarte. Dostrzeg艂em te偶 na stosie ubra艅 m贸j paszport i portfel. Niemal za偶enowa艂 mnie widok tych osobistych przedmiot贸w uosabiaj膮cych inny 艣wiat.
鈥 Chc臋 zobaczy膰, jak wygl膮dasz w ubraniu 鈥 powiedzia艂a Lisa. Spojrza艂em na ni膮, pr贸buj膮c co艣 z tego zrozumie膰. I nagle przelecia艂a mi przez g艂ow臋 zadziwiaj膮ca my艣l: 偶e staj膮c przed ni膮 w ubraniu, poczuj臋 si臋 upokorzony. By艂o to jednak perwersyjne, bosko perwersyjne. Wyda艂o mi si臋, 偶e moja pani dr偶y, cho膰 wcale tego nie widzia艂em. 鈥 Chc臋 zobaczy膰 ci臋 w tym 鈥 doda艂a. Pochyli艂a si臋 nad walizk膮 i wyj臋艂a z niej szar膮 bluz臋 z golfowym ko艂nierzem. 鈥 Lubisz szaro艣ci, prawda? Nie nosisz zdecydowanych barw. Gdyby艣 nale偶a艂 do mnie w zewn臋trznym 艣wiecie, gdyby艣 by艂 naprawd臋 i ca艂kowicie moim niewolnikiem, wybiera艂abym dla ciebie zdecydowane kolory. Teraz jednak za艂贸偶 dla mnie swoje rzeczy.
Bior膮c z jej r膮k bluz臋, czu艂em si臋 strasznie nieswojo. W艂o偶y艂em bluz臋 przez g艂ow臋 tak niezdarnie, jakbym si臋 nigdy wcze艣niej nie ubiera艂. Dotyk materia艂u na sk贸rze niewiarygodnie mnie o偶ywi艂, a dolna po艂owa mojego cia艂a wyda艂a mi si臋 teraz niedorzecznie bardziej naga. Cz艂onek wygl膮da艂 tu wr臋cz nielegalnie. Czu艂em si臋 niczym centaur na pornograficznym szkicu.
Jednak Lisa natychmiast wr臋czy艂a mi par臋 br膮zowych spodni. Za艂o偶y艂em je. Szorstki materia艂 drapa艂 moje po艣ladki, nieprzyjemnie oblepia艂 mi j膮dra i penisa. Nie s膮dzi艂em, 偶e zdo艂am zasun膮膰 zamek b艂yskawiczny. Po艂o偶y艂em d艂o艅 na genitaliach, usi艂uj膮c u艂o偶y膰 wygodnie cz艂onek w stanie erekcji. Pos艂a艂em wpatrzonej we mnie kobiecie niepewny u艣miech.
鈥 Zasu艅 鈥 poleci艂a. 鈥 I uspok贸j si臋.
鈥 Tak, pani 鈥 odpar艂em. 鈥 Po prostu si臋 zastanawiam, czy Adam i Ewa w艂a艣nie tak czuli si臋 w raju, gdy po raz pierwszy si臋 ubrali.
Wzi膮艂em od niej pasek i lekko zakr臋ci艂o mi si臋 w g艂owie na my艣l, 偶e tym razem ja trzymam w r臋kach tward膮 sk贸r臋. Wsun膮艂em pasek w szlufki. Nie powinienem w ten spos贸b rozmawia膰 z Lisa. Jednak ubranie wszystko zmienia艂o. Sytuacja wydawa艂a mi si臋 teraz nawet bardziej szalona ni偶 w pasa偶u sportowym, nawet bardziej ni偶 przy tym przekl臋tym pr臋gierzu.
鈥 Znowu si臋 rumienisz 鈥 zauwa偶y艂a. 鈥 Gdy si臋 rumienisz, pi臋knie wygl膮daj膮 twoje jasne w艂osy, naprawd臋 cudownie.
Popatrzy艂em na ni膮 z udawan膮 skromno艣ci膮, po prostu nie mog艂em si臋 powstrzyma膰.
Lisa poda艂a mi par臋 skarpet i br膮zowe mokasyny od Bally鈥檈go, za kt贸rymi nie przepada艂em. Musia艂em przesta膰 si臋 na ni膮 gapi膰 i je w艂o偶y膰.
Do艣wiadcza艂em naprawd臋 niesamowitych emocji, cho膰by z powodu dziel膮cej nas r贸偶nicy wzrostu, lecz tak偶e dzi臋ki dotykowi sk贸ry but贸w, g艂adko艣ci podeszwy. Czu艂em si臋, jakbym gra艂 w sztuce, jakby to nie by艂o naturalne 鈥 ca艂a ta odzie偶 鈥 jakby ubranie stanowi艂o jedynie inn膮 form臋 zniewolenia, inn膮 odmian臋 kajdan i sk贸rzanej uprz臋偶y.
Moja pani wyci膮gn臋艂a marynark臋 z br膮zowej we艂ny.
鈥 Nie, nie t臋鈥 鈥 Potrz膮sn膮艂em g艂ow膮. 鈥 Zawaha艂a si臋. Nagle wygl膮da艂a na zagubion膮. 鈥 Chodzi mi o to, 偶e ta by艂a zbyt droga鈥 marynarka鈥 Nie pasuje do tych spodni i but贸w. Nie 艂膮czy艂bym ich ze sob膮.
鈥 Kt贸r膮 zatem?
鈥 Daj mi t臋 tweedow膮. Marki 鈥濶orfolk鈥. O ile鈥 wiesz, o ile nie masz nic przeciwko temu.
鈥 Ale偶 nie 鈥 odpar艂a. Przepraszaj膮cym tonem! Powiesi艂a br膮zow膮 marynark臋 na wieszaku i wyj臋艂a tweedow膮. Uwielbiam marynarki z paskiem. W艂a艣ciwie chcia艂em poprosi膰 o kt贸r膮艣 z moich brudnych starych kurtek safari, pomy艣la艂em jednak, 偶e Lisa si臋 na 偶adn膮 nie zgodzi.
鈥 Szcz臋艣liwy? 鈥 spyta艂a zn贸w ostrym, nieznacznie sarkastycznym tonem.
鈥 Nie b臋d臋, p贸ki si臋 nie uczesz臋. Ilekro膰 na艂o偶臋 marynark臋, odczuwam przymus uczesania w艂os贸w. 鈥 Po艣ladki p艂on臋艂y mi pod spodniami, a stercz膮cy penis nieprzyjemnie si臋 ociera艂 o materia艂. Zacz膮艂em si臋 obawia膰, 偶e zaraz eksploduj臋. By艂em dos艂ownie o krok. Lisa si臋gn臋艂a do tylnej kieszeni spodni 鈥 tak jak to robi膮 m臋偶czy藕ni 鈥 i wyj臋艂a czarny plastikowy grzebie艅. Wygina艂a si臋 przy tym z kocim wdzi臋kiem i na widok jej cudownych kr膮g艂o艣ci musia艂em przest膮pi膰 z nogi na nog臋, aby nie wybuchn膮膰. 鈥 Dzi臋ki.
鈥 Tam jest lustro 鈥 powiedzia艂a, wskazuj膮c mi ma艂e w膮skie zwierciad艂o mi臋dzy dwoma parami drzwi, prowadz膮cych do korytarza.
Popatrzy艂em na swoje odbicie 鈥 Elliott Slater czesz膮cy w艂osy i wygl膮daj膮cy jak dwa miliony lat temu w San Francisco, gdy jako wolny cz艂owiek wybiera艂 si臋 na nocny seans do kina.
Kiedy sko艅czy艂em, wr贸ci艂em do Lisy i odda艂em jej grzebie艅. Na moment nasze palce si臋 dotkn臋艂y, a ja si臋 na ni膮 zapatrzy艂em. Moja pani cofn臋艂a si臋, niemal odskoczy艂a. Jednak gdy u艣wiadomi艂a sobie swoj膮 reakcj臋, zesztywnia艂a. Uwa偶a艂a najwyra藕niej, 偶e musi ponownie przej膮膰 dowodzenie i nie zamierza艂a si臋 przyzna膰 do chwili strachu.
鈥 O co chodzi? 鈥 spyta艂em.
鈥 Ciii. Przejd藕 si臋 w t臋 i z powrotem, 偶ebym ci si臋 mog艂a przyjrze膰 鈥 poleci艂a.
Odszed艂em od niej bardzo powoli. Materia艂 przesuwa艂 si臋 po moim ciele, tar艂 je, rozgrzewa艂 i uciska艂. I znowu wr贸ci艂em do Lisy, zbli偶aj膮c si臋 do niej coraz bardziej, a偶 nagle podnios艂a r臋k臋 i powiedzia艂a:
鈥 St贸j!
鈥 Chc臋 ci臋 poca艂owa膰 鈥 odpar艂em szeptem, jakby pok贸j byli pe艂en ludzi.
鈥 Zamknij si臋 鈥 odburkn臋艂a i powt贸rnie zrobi艂a dwa niespokojne kroki w ty艂.
鈥 Boisz si臋 mnie tylko dlatego, 偶e si臋 ubra艂em? 鈥 zapyta艂em.
鈥 Tw贸j g艂os si臋 zmieni艂. M贸wisz du偶o i zachowujesz si臋 inaczej! 鈥 warkn臋艂a.
鈥 Czego oczekiwa艂a艣?
鈥 Musisz bardziej nad sob膮 panowa膰 鈥 wyja艣ni艂a, podnosz膮c palec i gro藕nie nim kiwaj膮c. 鈥 Masz si臋 dobrze zachowywa膰, ubrany czy go艂y. Zrobisz jeden impertynencki ruch, a wdusz臋 kt贸ry艣 z dziesi臋ciu przycisk贸w w tym pokoju i na ca艂膮 noc trafisz do pasa偶u sportowego, gdzie b臋dziesz bra艂 udzia艂 w wy艣cigach.
鈥 Tak, pani! 鈥 odpar艂em, zn贸w nie mog膮c si臋 powstrzyma膰 przed ironicznym u艣mieszkiem. Wzruszy艂em ramionami, po czym ponownie spu艣ci艂em oczy, usi艂uj膮c pokaza膰 Lisie, 偶e pragn臋 jej si臋 przypodoba膰. Zreszt膮, gdyby rzeczywi艣cie wcisn臋艂a guzik, no c贸偶鈥
Odwr贸ci艂a si臋 do mnie plecami niczym m艂ody, niedo艣wiadczony matador w starciu ze swym pierwszym bykiem.
Obesz艂a mnie, a kiedy tym razem na mnie spojrza艂a, sztywno podnios艂em praw膮 r臋k臋 do ust i dmuchn膮艂em ku niej wyimaginowany poca艂unek. Sta艂a bez ruchu i tylko patrzy艂a.
鈥 Co艣 zrobi艂am 鈥 o艣wiadczy艂a niespodziewanie. Po艂o偶y艂a lew膮 d艂o艅 na biodrze i zerkn臋艂a na mnie nerwowo. 鈥 Znalaz艂am t臋 ksi膮偶k臋 w twojej walizce i wyj臋艂am j膮 z plastiku, bo chcia艂am przejrze膰.
鈥 To 艣wietnie 鈥 odpar艂em. Pomy艣la艂em, 偶e nie b臋d臋 pr贸bowa艂 zrozumie膰 jej czynu. Nie wierzy艂em, 偶e album m贸g艂 j膮 naprawd臋 zainteresowa膰. 鈥 Ch臋tnie ci j膮 podaruj臋, je艣li chcesz.
Nie odpowiedzia艂a. Przez moment tylko mi si臋 przygl膮da艂a. Na jej twarzy zagra艂y emocje. Podesz艂a do sto艂u i wzi臋艂a ksi膮偶k臋.
Patrz膮c na ok艂adk臋 鈥 Elliotta fotografa, Elliotta korespondenta 鈥 prze偶y艂em lekki szok, cho膰 nie tak wielki, jak m贸g艂bym si臋 spodziewa膰. W drugiej r臋ce Lisa trzyma艂a pi贸ro wieczne.
鈥 Podpiszesz? 鈥 spyta艂a.
Wzi膮艂em od niej pi贸ro i ksi膮偶k臋, pr贸buj膮c bardzo dyskretnie dotkn膮膰 jej d艂oni, a gdy mi si臋 nie uda艂o, odszed艂em ku tapczanowi i usiad艂em. Nie potrafi臋 podpisywa膰 ksi膮偶ek na stoj膮co.
Odnios艂em nagle wra偶enie, 偶e ca艂kowicie si臋 prze艂膮czy艂em na jakiego艣 automatycznego pilota. Niemal nie wiedzia艂em, jaka dedykacja si臋 pojawi na kartce. Pi贸ro porusza艂o si臋 samo.
Dla Lisy.
S膮dz臋, 偶e jestem w tobie zakochany.
Elliott
Zagapi艂em si臋 na napis, po czym odda艂em Lisie ksi膮偶k臋. Mia艂em odczucie, 偶e w艂a艣nie zrobi艂em co艣 naprawd臋 g艂upiego, czego b臋d臋 偶a艂owa艂 a偶 do dziewi臋膰dziesi膮tki.
Kobieta otworzy艂a ksi膮偶k臋, a kiedy przeczyta艂a dedykacj臋, wygl膮da艂a na oszo艂omion膮. I pi臋kn膮, bez dw贸ch zda艅, pi臋knie oszo艂omion膮!
Ci膮gle siedzia艂em na tapczanie. Po艂o偶y艂em lewe rami臋 na podg艂贸wku i stara艂em si臋 prezentowa膰 bardzo swobodnie, cho膰 m贸j cz艂onek szala艂 w spodniach, wyra藕nie usi艂uj膮c si臋 z nich wyrwa膰.
W mojej g艂owie natomiast szala艂y emocje 鈥 ob艂膮kane po偶膮danie, mi艂o艣膰 do Lisy i niesamowita rado艣膰, 偶e wybranka mojego serca czyta m贸j napis, 偶e si臋 rumieni i boi.
Zdawa艂o mi si臋, 偶e nawet gdyby w pokoju zacz臋艂a nagle gra膰 orkiestra d臋ta, nie us艂ysza艂bym jej. S艂ysza艂em jedynie pulsowanie we w艂asnej g艂owie.
Lisa zamkn臋艂a ksi膮偶k臋. Oczy mia艂a zamglone, jak ludzie w transie. Przez sekund臋 jej nie poznawa艂em. By艂a to jedna z tych 鈥瀉bsurdalnych鈥 chwil, gdy znane nam osoby wygl膮daj膮 nie tylko jak obcy, ale te偶 jak przedstawiciele obcego gatunku. Dostrzega艂em u Lisy rozmaite osobliwe szczeg贸艂y i nie wiedzia艂em, z kim lub czym mam w艂a艣ciwie do czynienia.
Pragn膮艂em otrz膮sn膮膰 si臋 z tego wra偶enia i otrz膮sn膮艂em si臋 natychmiast, gdy z przera偶eniem odkry艂em, 偶e Lisa chyba zaraz si臋 rozp艂acze. Chcia艂em wsta膰 i przytuli膰 j膮 do piersi, powiedzie膰 co艣, zrobi膰鈥 niestety, jako艣 nie mog艂em si臋 ruszy膰. Zreszt膮 czar szybko prysn膮艂. Lisa na powr贸t 鈥瀞ta艂a si臋鈥 kobiet膮, kt贸ra wygl膮da艂a niesamowicie delikatnie w m臋skich spodniach i marynarce. Wiedzia艂a o mnie rzeczy, kt贸rych nie wiedzia艂 o mnie nikt inny, 偶adna inna kobieta. Uprzytomni艂em sobie, 偶e si臋 przed ni膮 otworzy艂em, i pomy艣la艂em, 偶e mo偶e w艂a艣nie ja 鈥 siedz膮cy na tapczanie z wymuszon膮 min膮 luzaka 鈥 za moment si臋 rozp艂acz臋.
Czu艂em, 偶e zrozumiem, naprawd臋 zrozumiem, co si臋 ze mn膮 dzieje 鈥 je艣li tylko si臋 postaram. Tyle 偶e wtedy na pewno si臋 rozp艂acz臋.
Lisa powoli obliza艂a wargi, raz i drugi. Zamy艣lona, chyba niewiele widzia艂a wok贸艂 siebie. P贸藕niej przyciskaj膮c do cia艂a ksi膮偶k臋, spyta艂a:
鈥 Dlaczego tak si臋 przestraszy艂e艣? Wiesz, ubieg艂ej nocy w pasa偶u, gdy kaza艂am ci zawi膮za膰 oczy?
Szokuj膮ce, naprawd臋 wstrz膮saj膮ce pytanie. Poczu艂em si臋, jakby oblano mnie wiadrem zimnej wody, a po chwili w dodatku zrobi艂em si臋 jaki艣 taki bezw艂adny. Lecz nie to pytanie mnie sparali偶owa艂o. A w ka偶dym razie nie tylko ono. Po prostu czu艂em si臋 osobliwie nagi w tym cholernym stroju. Niczym niebezpieczny gwa艂ciciel.
鈥 Nie podoba艂o mi si臋 鈥 wyduka艂em 艣miesznym, monotonnym g艂osem. A przecie偶 nie gaw臋dzili艣my sobie w restauracji przy obiedzie, na lito艣膰 bosk膮. Chocia偶 byli艣my ubrani jak na lunch w 鈥濵a Maison鈥. Jak to b臋dzie, zdj膮膰 wreszcie to przekl臋te ubranie? 鈥 Chcia艂em widzie膰, co si臋 stanie 鈥 doda艂em. Wzruszy艂em ramionami. 鈥 Zachowa艂em si臋 nietypowo?
鈥A kiedy ja, do diab艂a, chcia艂em si臋 zachowywa膰 typowo?鈥, spyta艂em si臋 w my艣lach.
鈥 Po prostu czeka si臋 na swoj膮 kolej 鈥 odpar艂a, lecz g艂osem osobliwie odleg艂ym, cho膰 nie apatycznym. Jak gdyby m贸wi艂a przez sen. Jej oczy by艂y naprawd臋 okr膮g艂e. Wi臋kszo艣膰 pi臋knych kobiet ma oczy w kszta艂cie migda艂贸w, jej wszak偶e by艂y okr膮g艂e. Wyd臋ta warga dodawa艂a jej dzikiego, niemal barbarzy艅skiego wygl膮du, mimo i偶 Lisa by艂a przecie偶 smuk艂a, nieco ko艣cista i bardzo elegancka. 鈥 Przepaska鈥 pomaga znie艣膰 oczekiwanie. Skryty pod ni膮 mo偶esz si臋 ca艂kowicie podda膰 鈥 wyja艣ni艂a.
鈥 Jestem ca艂y tw贸j 鈥 wypali艂em. 鈥 Sta艂o si臋.
鈥Ty mi to zrobi艂a艣, a ja ci na to pozwoli艂em 鈥 doda艂em w my艣lach. 鈥 I s膮dz臋, 偶e ci臋 kocham鈥.
Zrobi艂a krok w ty艂, zatrzyma艂a si臋. Przyciska艂a ksi膮偶k臋 do piersi jeszcze mocniej 鈥 jakby trzyma艂a dziecko. Nagle podesz艂a do biurka i podnios艂a s艂uchawk臋.
Zacz膮艂em wstawa膰. To by艂o czyste szale艅stwo! Nie mo偶e mnie tak odes艂a膰. Roztrzaskam ten pieprzony telefon! Jednak nim zd膮偶y艂em podej艣膰, powiedzia艂a do s艂uchawki co艣, czego za bardzo nie zrozumia艂em.
鈥 B膮d藕 got贸w do startu za pi臋膰 minut. Powiedz im, 偶e reszta baga偶u czeka na zabranie. 鈥 Od艂o偶y艂a s艂uchawk臋, popatrzy艂a na mnie i poruszy艂a ustami, lecz nic nie powiedzia艂a. Zastanawia艂a si臋 moment, po czym si臋 odezwa艂a: 鈥 W艂贸偶 portfel i paszport do kieszeni. I wyjmij z walizek wszystko, co chcesz mie膰 przy sobie.
鈥 呕artujesz 鈥 odparowa艂em. Czu艂em si臋 jednak cudownie i mia艂em wra偶enie, 偶e kto艣 mi m贸wi: 鈥濼eraz polecimy na ksi臋偶yc鈥.
Drzwi si臋 otworzy艂y i wesz艂o dw贸ch m艂odych s艂u偶膮cych w strojach bia艂ych, cho膰 nie ze sk贸ry. Zacz臋li pakowa膰 walizki i torby Lisy.
Za艂o偶y艂em na przegub zegarek, wsun膮艂em portfel do kieszeni spodni, a paszport do kieszeni marynarki. Zobaczy艂em swoje pami臋tniki na dnie walizki i zerkaj膮c na Lis臋, wzi膮艂em je. Potrzebowa艂em mojej torby na rami臋, p艂贸ciennego worka, kt贸ry przywioz艂em tu ze sob膮. Znalaz艂em go, wyj膮艂em, w艂o偶y艂em pami臋tniki i zarzuci艂em sobie worek na rami臋.
鈥 Co si臋 dzieje? 鈥 spyta艂em.
鈥 Pospiesz si臋 鈥 odpali艂a.
Dw贸ch s艂u偶膮cych nios艂o nasze walizki.
Lisa ruszy艂a za nimi. Ci膮gle trzyma艂a w lewej r臋ce ksi膮偶k臋.
Pewnym krokiem kroczy艂a korytarzem. Dogoni艂em j膮.
鈥 Dok膮d lecimy? 鈥 spyta艂em. 鈥 Nie rozumiem.
鈥 B膮d藕 cicho 鈥 szepn臋艂a 鈥 p贸ki si臋 nie wydostaniemy.
Przeci臋艂a trawnik po prawej stronie i kwietniki. Wyprostowana, sz艂a 偶wawo, niemal butnie. S艂u偶膮cy za艂adowywali baga偶e do ma艂ego elektrycznego pojazdu stoj膮cego na 艣cie偶ce. Obaj zaj臋li przednie siedzenia. Lisa wsiad艂a na tylne i gestem kaza艂a mi usi膮艣膰 obok siebie.
鈥 Powiesz mi wreszcie, co robimy? 鈥 zapyta艂em, wsiadaj膮c do auta. Nog膮 dotyka艂em jej nogi. Gdy pojazd ruszy艂 zbyt szybko i Lisa wpad艂a na mnie, k艂ad膮c mi r臋k臋 na udzie, u艣wiadomi艂em sobie, 偶e jest znacznie ode mnie mniejsza. Nie wiedzia艂em, co my艣li, gdy偶 nie widzia艂em jej twarzy pod rondem kapelusza. 鈥 Liso, odpowiedz mi wreszcie! Co si臋 dzieje?
鈥 No dobrze, pos艂uchaj mnie鈥 鈥 zacz臋艂a, ale przerwa艂a. Rumieni艂a si臋 i wyda艂o mi si臋, 偶e przyciska do piersi ksi膮偶k臋 niemal z gniewem. Samoch贸d jecha艂 teraz ponad trzydzie艣ci kilometr贸w na godzin臋, obje偶d偶aj膮c zat艂oczone ogrody rozkoszy i basen. 鈥 Nie musisz lecie膰, je艣li nie chcesz 鈥 oznajmi艂a mi w ko艅cu. G艂os mia艂a niepewny. 鈥 To ci臋偶ki obowi膮zek, wchodzi膰 i wychodzi膰, raz si臋 rozbiera膰, raz ubiera膰. Zrozumiem, je偶eli powiesz, 偶e nie jeste艣 na to przygotowany. Wi臋c tylko powiedz, a wr贸cimy do mojego pokoju i zrzucisz ubranie.
Wcisn臋 guzik, przywo艂am tresera, kt贸ry natychmiast ci臋 zabierze do Scotta, Deeny czy kogo艣 innego. Mog臋 zadzwoni膰 nawet przy wyj艣ciu. Chcesz Scotta, to go dostaniesz. Scott jest najlepszy i chcia艂by ci臋 mie膰 u siebie. Zrobi艂e艣 na nim wra偶enie. Wskaza艂by ciebie na samym pocz膮tku, lecz to ja wybiera艂am pierwsza. Je偶eli jednak masz ochot臋, le膰 ze mn膮. Za p贸艂torej godziny znajdziemy si臋 w Nowym Orleanie. 呕adna tajemnica. Po prostu robimy to, na co mam ochot臋. Kiedy postanowi臋 wraca膰, wr贸cimy.
鈥 Hmm鈥 Krewetki po kreolsku i kawa z cykori膮 鈥 powiedzia艂em szeptem. Lot na Ksi臋偶yc i dalej, na Wenus i na Marsa.
鈥 M膮drala 鈥 mrukn臋艂a. 鈥 A mo偶e etouffe茅* langusta i piwo Dixie?
Roze艣mia艂em si臋. Nic nie mog艂em na to poradzi膰. Im bardziej Lisa powa偶nia艂a, tym g艂o艣niej ja si臋 艣mia艂em.
鈥 No dalej, podejmij cholern膮 decyzj臋 鈥 naciska艂a. Pojazd zatrzyma艂 si臋 przy bramie obok o艣wietlonej szklanej kabiny. Znale藕li艣my si臋 mi臋dzy dwoma rz臋dami elektronicznych skaner贸w. Dalej znajdowa艂o si臋 wysokie ogrodzenie.
鈥 Nie mam za bardzo czasu na zastanowienie i podj臋cie tak trudnej decyzji 鈥 o艣wiadczy艂em, nadal weso艂o rechocz膮c.
鈥 Mo偶esz wr贸ci膰 na piechot臋 鈥 odci臋艂a si臋. Naprawd臋 dr偶a艂a. Oczy l艣ni艂y jej pod rondem kapelusza. 鈥 Nikt nie u 鈥 zna, 偶e pr贸bowa艂e艣 uciec czy ukrad艂e艣 ubranie. Zadzwoni臋 z tej kabiny.
鈥 Zwariowa艂a艣? Oczywi艣cie, 偶e lec臋 z tob膮 鈥 powiedzia艂em i zacz膮艂em j膮 ca艂owa膰.
鈥 Jed藕 鈥 poleci艂a Lisa kierowcy, d藕gaj膮c mnie mocno w pier艣.
Samolot okaza艂 si臋 ogromnym turboodrzutowcem. Gdy podje偶d偶ali艣my, s艂ysza艂em ryk jego silnik贸w. Lisa wyskoczy艂a z auta, jeszcze zanim si臋 zatrzyma艂o, i pop臋dzi艂a po metalowych schodkach w g贸r臋. Musia艂em biec, by j膮 dogoni膰, my艣l膮c, 偶e porusza si臋 chyba szybciej ni偶 wszystkie kobiety, jakie kiedykolwiek widzia艂em. S艂u偶膮cy z walizkami kroczyli za nami.
Wn臋trze by艂o wy艂o偶one br膮zowym i z艂otym pluszem. Wygl膮da艂o luksusowo i wyposa偶ono je w co najmniej osiem wygodnych foteli klubowych ustawionych w p贸艂okr膮g w saloniku. By艂a tu te偶 sypialnia, z kt贸rej prowadzi艂y drzwi na ty艂y, do naturalnej wielko艣ci sali bilardowej z telewizorem.
Dwaj starsi m臋偶czy藕ni, obaj ubrani w stosowne brzydkie ciemne garnitury, rozmawiali ze sob膮 po hiszpa艅sku 艣ciszonymi g艂osami. W r臋kach trzymali drinki. Na nasz widok zacz臋li si臋 podnosi膰, lecz Lisa da艂a im znak, aby nie wstawali.
Zanim zdo艂a艂em co艣 powiedzie膰 lub zrobi膰, moja pani zaj臋艂a pojedyncze siedzenie mi臋dzy m臋偶czyznami a oknem. Nie pozostawi艂a mi wyboru 鈥 mia艂em usi膮艣膰 naprzeciwko o ponad ca艂y paskudny metr od niej.
Z g艂o艣nika da艂 si臋 s艂ysze膰 skrzypi膮cy g艂os:
鈥 Przygotowa膰 si臋 do startu. Telefon do Lisy na linii numer jeden.
Widzia艂em obok Lisy mrugaj膮ce bezg艂o艣nie, lecz o艣lepiaj膮co 艣wiate艂ko i ma艂y interkom, kt贸ry uruchomi艂a.
鈥 Startuj, jeste艣my gotowi 鈥 poleci艂a. 鈥 Niech pan zapnie pasy, panie Slater. 鈥 Odwr贸ci艂a si臋 do szyby z grubego, ciemnego szk艂a.
Przez j臋k silnik贸w znowu przebi艂 si臋 g艂os z g艂o艣nika.
鈥 M贸wi膮, 偶e to pilne, Liso. Mo偶esz odebra膰 rozmow臋 na pierwszej linii?
鈥 Mog臋 poda膰 drinka, prosz臋 pana? 鈥 spyta艂 steward, nachylaj膮c si臋 nad moim uchem.
Dwaj obywatele Ameryki 艁aci艅skiej (tego by艂em pewien) pochylili si臋 bardziej ku sobie i zacz臋li rozmawia膰 tak g艂o艣no, 偶e zag艂uszyli wszystkie inne d藕wi臋ki.
鈥 Tak 鈥 odpar艂em szybko, obrzucaj膮c w艣ciek艂ym spojrzeniem dw贸ch krzykaczy i siedz膮c膮 obok nich Lis臋. 鈥 Poprosz臋 szkock膮, je艣li macie markow膮. Na dwa palce z odrobin膮 lodu.
鈥 Zadzwoni臋 do nich p贸藕niej 鈥 rzuci艂a Lisa w interkom. 鈥 Le膰. 鈥 Odwr贸ci艂a g艂ow臋 do okna i zsun臋艂a kapelusz na oczy.
ELLIOTT
Do czasu a偶 wyl膮dowali艣my, by艂em got贸w kogo艣 zamordowa膰. Czu艂em si臋 te偶 nieco pijany. Lisa nie zmieni艂a miejsca pod oknem obok dw贸ch argenty艅skich (jak s膮dz臋) nudziarzy, a ja prawie rozdar艂em filc na stole bilardowym, graj膮c w osiem kul sam, podczas gdy steward, kt贸ry ze swoim przyjemnym wygl膮dem nadawa艂 si臋 na obiekt gwa艂tu, stale nape艂nia艂 moj膮 szklank臋.
Film Lalka*, surrealistyczna francuska groteska, kt贸r膮 kiedy艣 uwielbia艂em, z nie偶yj膮cym ju偶 polskim aktorem, kt贸rego kocha艂em jeszcze bardziej, przesuwa艂a si臋 na olbrzymim ekranie, ignorowana przez wszystkich.
Ale skoro tylko postawili艣my stop臋 na nowoorlea艅skim lotnisku (naturalnie pada艂o, w Nowym Orleanie zawsze pada), dwaj Argenty艅czycy znikn臋li, a my wsun臋li艣my si臋 sami (wreszcie!) na tylne siedzenie niedorzecznie d艂ugiej srebrnej limuzyny.
Lisa usiad艂a na samym 艣rodku szarego aksamitnego siedzenia i zapatrzy艂a si臋 w pusty ekran stoj膮cego przed ni膮 ma艂ego telewizora. Kolana 艣cisn臋艂a razem i tuli艂a w ramionach moj膮 ksi膮偶k臋 niczym pluszowego misia. Obj膮艂em j膮 i str膮ci艂em jej kapelusz.
鈥 Przesta艅, za dwadzie艣cia minut b臋dziemy w hotelu 鈥 zgani艂a mnie. Wygl膮da艂a strasznie i pi臋knie, troch臋 jak uczestnik pogrzebu.
鈥 Nie chc臋 przesta膰 鈥 odpar艂em i zacz膮艂em j膮 ca艂owa膰, otwiera膰 jej usta j臋zykiem, przesuwa膰 d艂o艅mi po jej ciele, kt贸re wyczuwa艂em przez aksamit, przez grube szwy spodni i ci臋偶kie r臋kawy marynarki, a potem w艂o偶y艂em r臋k臋 pod marynark臋 i szarpa艂em guziki kamizelki.
Odwr贸ci艂a si臋 w moj膮 stron臋, przycisn臋艂a do mnie piersi膮, a wtedy ogarn臋艂o mnie zn贸w to zgubne napi臋cie i to unicestwiaj膮ce gor膮co. Podnosi艂em si臋, wci膮ga艂em j膮 na siebie, a偶 w ko艅cu legli艣my na d艂ugim siedzeniu. Szarpa艂em jej ubranie, a mo偶e tylko ci膮gn膮艂em je i spycha艂em, staraj膮c si臋 niczego nie uszkodzi膰, lecz porozpina膰 i dotkn膮膰 jej cia艂a. Odkrywa艂em, jak trudno zdj膮膰 z kobiety m臋ski str贸j albo naprawd臋 鈥瀙oczu膰鈥 kobiece cia艂o przez m臋sk膮 koszul臋.
鈥 Przesta艅 鈥 powt贸rzy艂a. Oderwa艂a swoje usta od moich i odwr贸ci艂a si臋 na bok. Zamkn臋艂a oczy i oddycha艂a jak po d艂ugim biegu. Stara艂em si臋 nieco unie艣膰, aby nie przygniata膰 jej swoim ci臋偶arem, i ca艂owa艂em jej ko艣ci policzkowe, w艂osy, oczy.
鈥 Poca艂uj mnie. Odwr贸膰 si臋 i mnie poca艂uj 鈥 poprosi艂em, po czym si艂膮 odwr贸ci艂em jej g艂ow臋 i znowu przebieg艂 mnie dreszcz. Niewiarygodne, ale moje podniecenie nadal ros艂o.
Usiad艂em prosto, nieco przesun膮艂em Lis臋, kt贸ra cofn臋艂a si臋 w naro偶nik. Jej w艂osy wysypa艂y si臋 z koka.
鈥 Zobacz, co narobi艂e艣 鈥 mrukn臋艂a pod nosem, lecz bez cienia z艂o艣ci.
鈥 Cholera, zabawiamy si臋 jak pieprzeni liceali艣ci 鈥 zauwa偶y艂em.
Wyjrza艂em przez okno na wy偶ynny, zm臋czony krajobraz Luizjany, na winoro艣le oplataj膮ce druty telefoniczne, na wal膮ce si臋 motele ton膮ce w wysokiej trawie, na zardzewia艂e budki z fast foodem. Ka偶dy symbol nowoczesnej Ameryki prezentowa艂 si臋 tu jak misjonarska plac贸wka, jak rupiecie pozosta艂e po pr贸bie kolonizacji, kt贸ra nieustannie si臋 nie udawa艂a.
Na szcz臋艣cie wje偶d偶ali艣my ju偶 do miasta 鈥 do miasta, kt贸re kocham. Lisa wyj臋艂a szczotk臋 z torby podr贸偶nej. Gdy czesa艂a si臋 gwa艂townymi posuwistymi ruchami, jej twarz si臋 zarumieni艂a, reszta szpilek wypad艂a z koka. Strasznie mi si臋 podoba艂 widok jej w艂os贸w opadaj膮cych niczym otulaj膮cy j膮 cie艅.
Chwyci艂em j膮 i zn贸w zacz膮艂em ca艂owa膰. Tym razem si臋 cofn臋艂a, poci膮gaj膮c mnie za sob膮, i przez kilka minut dos艂ownie szaleli艣my. Ca艂owa艂em j膮 i ca艂owa艂em, niemal wysysa艂em z niej wszystkie soki i po偶era艂em ca艂膮.
Lisa ca艂owa艂a lepiej ni偶 jakakolwiek kobieta, kt贸r膮 zna艂em. Nie mia艂em poj臋cia, w czym tkwi艂a r贸偶nica. Lisa ca艂owa艂a si臋, jakby dopiero co odkry艂a poca艂unki, jakby spad艂a z innej planety, gdzie nie istnia艂y, a kiedy zamkn臋艂a oczy i pozwoli艂a mi si臋 ca艂owa膰 po szyi, ponownie musia艂em przerwa膰 i odsun膮膰 si臋 do niej.
鈥 Jeszcze troch臋 i rozerw臋 ci臋 na kawa艂ki 鈥 st臋kn膮艂em, zaciskaj膮c z臋by. 鈥 Naprawd臋 mam ochot臋 porozrywa膰 ci臋 na kawa艂ki i dosta膰 si臋 do 艣rodka.
鈥 Tak, tak 鈥 szepn臋艂a, r贸wnocze艣nie usi艂uj膮c zapi膮膰 koszul臋 i kamizelk臋.
Posuwali艣my si臋 Tulane Avenue w ten cichy, nierealny spos贸b, w jaki je偶d偶膮 limuzyny zamkni臋te przed zewn臋trznym 艣wiatem. A przy Jeff Davis skr臋cili艣my w lewo, zmierzaj膮c najprawdopodobniej do Dzielnicy Francuskiej, i znowu przyci膮gn膮艂em Lis臋, i znowu skrad艂em jej co najmniej tuzin kolejnych rozkosznych poca艂unk贸w. Gdy tym razem si臋 ode mnie oderwa艂a, znajdowali艣my si臋 ju偶 w w膮skich, klaustrofobicznie ma艂ych uliczkach zabudowanych szeregowymi domami. Zd膮偶ali艣my do serca starego miasta.
ELLIOTT
Kiedy weszli艣my do hotelowego holu, Lisa wygl膮da艂a 艣licznie z w艂osami lu藕no rozpuszczonymi na plecy, przekrzywionym kapeluszem i rozpi臋tym ko艂nierzykiem koszuli, mimo to dr偶a艂a tak bardzo, 偶e ledwie mog艂a utrzyma膰 pi贸ro.
Pospiesznie nabazgra艂a 鈥濴isa Kelly鈥, litery wysz艂y chwiejne jak spod r臋ki staruszki, a kiedy spierali艣my si臋, kt贸re z nas ma zap艂aci膰 swoj膮 American Express, by艂a podniecona i osobliwie zaci臋ta, tote偶 odnosi艂em wra偶enie, 偶e jeszcze nie do ko艅ca wierzy, gdzie jeste艣my. Wygra艂em sprzeczk臋 i recepcja przyj臋艂a moj膮 kart臋.
Hotel wybrany przez moj膮 pani膮 by艂 doskona艂y: odnowiona hiszpa艅ska kamienica mniej wi臋cej dwa kwarta艂y za Jackson S膮uare. Otrzymali艣my zamieszkany niegdy艣 przez czarn膮 s艂u偶b臋 apartament w przybud贸wce na ty艂ach. Przeszli艣my kolorowe kocie 艂by 鈥 nier贸wne, jak na wszystkich starych nowo 鈥 orlea艅skich dziedzi艅cach 鈥 oraz ogr贸d poro艣ni臋ty zaro艣lami gigantycznych, wilgotnych, l艣ni膮cych zielonych drzew bananowych, a tak偶e r贸偶owymi oleandrami i ja艣minami pn膮cymi si臋 po ceglanych 艣cianach w艣r贸d nielicznych elektrycznych lamp, kt贸re tu i tam b艂yszcza艂y niczym latarnie.
Nimf臋 zdobi膮c膮 fontann臋 porasta艂 zielony mech, wod臋 dusi艂y irysy, lecz ca艂o艣膰 strasznie mi si臋 podoba艂a. Z kt贸rego艣 po 鈥 bliskiego domu dotar艂y do nas z szafy graj膮cej 偶ywe d藕wi臋ki piosenki Beat It Michaela Jacksona, kt贸re bardziej ni偶 cokolwiek innego u艣wiadomi艂y mi, 偶e wr贸ci艂em do 鈥瀙rawdziwego 偶ycia鈥, tego, kt贸re porzuci艂em, odp艂ywaj膮c z Kalifornii do Edenu. Dociera艂 do mnie te偶 swojski restauracyjny ha艂as i zapach kawy.
Gdy dotarli艣my do przybud贸wki, Lisa trz臋s艂a si臋 jeszcze mocniej. Przed drzwiami przytrzyma艂em j膮 na chwil臋, zrosi艂 nas lekki kapu艣niaczek, og艂uszy艂a symfonia kropel uderzaj膮cych w dach, a tak偶e w li艣cie bananowc贸w i innych ro艣lin. Chyba nigdy nie widzia艂em pi臋kniejszych dzieci od dwojga ma艂ych Mulat贸w, kt贸rzy wnie艣li do apartamentu nasze walizki i torby.
Nie mia艂em poj臋cia, jakiej p艂ci by艂y te dzieci, i nadal tego nie wiem. Nosi艂y szorty khaki i bia艂e podkoszulki z kr贸tkim r臋kawem, mia艂y jedwabist膮, po艂yskuj膮c膮 sk贸r臋 oraz ciemne p艂ynne oczy hinduskich ksi臋偶niczek z indyjskich obraz贸w. Wsuwa艂y si臋 prawie sennie do du偶ego pobielonego pokoju, wnosz膮c po dwie torby z u艂o偶onej przed wej艣ciem sterty.
Baga偶 Lisy pasowa艂 do podr贸偶y prywatnymi samolotami 鈥 wszystkie torby i walizki by艂y z identycznej karmelowej sk贸ry, zdobionej z艂otymi inicja艂ami. Moja pani mia艂a tych toreb tyle, co ludzie zwiedzaj膮cy ca艂膮 Europ臋 w roku 1888.
Da艂em dzieciom pi臋膰 dolar贸w, a one odpowiedzia艂y co艣 g艂osami, kt贸re mo偶na us艂ysze膰 jedynie w tym mie艣cie, prawdziwie mi臋kkimi, francuskimi, lirycznymi, niemal narkotycznymi, po czym odesz艂y ci臋偶kim krokiem starc贸w, rzucaj膮c mi przez rami臋 u艣miechy.
Lisa niepewnie zagl膮da艂a do pokoju jak do jaskini pe艂nej nietoperzy.
鈥 Chcesz, abym ci臋 przeni贸s艂 przez pr贸g? 鈥 spyta艂em.
Spojrza艂a zaskoczona. I co艣 przemkn臋艂o przez jej twarz, jaki艣 dziwny objaw dziko艣ci, kt贸rego nie potrafi艂em zinterpretowa膰. Zn贸w poczu艂em 偶膮dz臋. Nie czeka艂em na odpowied藕. Z艂apa艂em moj膮 pani膮 i wnios艂em do 艣rodka.
Pi臋knie si臋 rumieni艂a i zacz臋艂a si臋 艣mia膰. Pr贸bowa艂a ukry膰 rado艣膰 niczym kto艣, komu zakazano szcz臋艣cia i nie powinien go do艣wiadcza膰.
鈥 艢miej si臋, 艣miej 鈥 poprosi艂em, stawiaj膮c j膮 na pod艂odze. Wyszczerzy艂em do Lisy z臋by i mrugn膮艂em do niej: tak jak do tych wszystkich kobiet siedz膮cych wok贸艂 ogrodowego wybiegu w Edenie. Tyle 偶e teraz moje zachowanie p艂yn臋艂o wprost z serca.
P贸藕niej stan膮艂em i patrzy艂em, jak Lisa rozgl膮da si臋 po pomieszczeniu.
Nawet w tych dawnych kwaterach s艂u偶by sufity si臋ga艂y czterech metr贸w. Ogromne mahoniowe 艂贸偶ko z baldachimem uszytym ze 艣lubnego bia艂ego jedwabiu, przyozdobione by艂o cherubinkami, stulistnymi r贸偶ami i oszpecone starymi plamami, kt贸re wygl膮da艂y jak od deszczu. W niewielu domach, w kt贸rych 偶y艂em i pracowa艂em, sta艂o takie 艂贸偶ko.
M贸j wzrok przyci膮gn臋艂o te偶 lustro, wznosz膮ce si臋 znad marmurowego obramowania kominka a偶 do sufitu, oraz kilka bujanych foteli z drewna orzechowego 鈥 mia艂y wysokie oparcia i sta艂y na kraw臋dziach podniszczonego perskiego dywanu. Ca艂o艣ci sypialni dope艂nia艂y du偶e, szerokie, nier贸wne deski cyprysowe, pod艂oga barwna jak kocie 艂by na zewn膮trz i na ca艂ej jednej 艣cianie przeszklone drzwi, kt贸re przypomnia艂y mi pok贸j Lisy w Klubie.
艁azienka i ma艂a kuchnia nieco zak艂贸ca艂y czar apartamentu. Te same bia艂e kafle, chromowana armatura, kuchenka mikrofalowa, elektryczny ekspres do kawy, typowy dla najbardziej luksusowych moteli.
Zamkn膮艂em drzwi.
Dzi臋ki w艂膮czonej klimatyzacji nie by艂o gor膮co, a w powietrzu unosi艂 si臋 subtelny zapach deszczu, wi臋c wy艂膮czy艂em urz膮dzenie, po czym wyszed艂em na zewn膮trz i pozamyka艂em wszystkie du偶e zielone okiennice na szklanych drzwiach, aby potencjalni ciekawscy gapie nie mogli zajrze膰 do 艣rodka. Wr贸ci艂em do sypialni i otworzy艂em wszystkie szklane drzwi, kt贸 鈥 rych si臋 nie otwiera, odk膮d istnieje klimatyzacja, zabezpieczy艂em od 艣rodka okiennice i rozsun膮艂em listewki. Pok贸j natychmiast zrobi艂 si臋 cieplejszy, bardziej zaparowany, przytulny. Deszcz uderza艂 g艂o艣no o okiennice. Frontowe drzwi zamkn膮艂em na klucz.
Lisa nadal sta艂a ty艂em do lampy i patrzy艂a na mnie bez ruchu.
By艂a zroszona potem i potargana. Pomadka nieco jej si臋 rozmaza艂a, koszuli nie zapi臋艂a a偶 do dekoltu kamizelki. Nie mia艂a na nogach but贸w i wygl膮da艂a bardzo krucho.
Podszed艂em do niej, obj膮艂em jeden ze s艂upk贸w 艂贸偶ka i te偶 przypatrywa艂em si臋 jej bez s艂owa. Moje po偶膮danie ros艂o, podwaja艂o si臋 i potraja艂o, a偶 zn贸w osi膮gn臋艂o temperatur臋 stopionej lawy.
Tak wi臋c znale藕li艣my si臋 na wolno艣ci, gdzie nie by艂o trener贸w, treser贸w ani 偶adnych guzik贸w, dzi臋ki kt贸rym Lisa mog艂aby wezwa膰 pomoc, gdzie byli艣my tylko we dwoje w zamkni臋tym pokoju. Wiedzia艂em, 偶e moja pani te偶 zdaje sobie spraw臋 z tych fakt贸w.
Ale czego chcia艂a? I czego ja chcia艂em? Zerwa膰 z niej ubranie? Gwa艂ci膰 j膮? Odegra膰 jak膮艣 kr贸tk膮 dramatyczn膮 scenk臋 zemsty za to, co mi zrobi艂a na wyspie? M贸wi si臋, 偶e naprawd臋 seksualnie pobudzony m臋偶czyzna nie 鈥瀖y艣li鈥. C贸偶, ja my艣la艂em, my艣la艂em o ka偶dym momencie sp臋dzonym dot膮d z Lisa, o sportowym pasa偶u, o rozkazach, ucisku przepaski na oczach, rzemieniach i jej nagich piersiach, o ich gor膮cu i frazie, kt贸r膮 wypowiedzia艂em w limuzynie 鈥 偶e chcia艂bym j膮 rozerwa膰 na kawa艂ki i dosta膰 si臋 do jej wn臋trza. Tyle 偶e gdy to m贸wi艂em, wcale nie mia艂em na my艣li gwa艂tu. Czy j膮 teraz zawiod臋?
Chcia艂em co艣 powiedzie膰, lecz nie znalaz艂em odpowiednich s艂贸w. Czu艂em znowu to zdumiewaj膮ce pragnienie, kt贸re prze偶y艂em ju偶 w sypialni Lisy w Klubie. Chyba chcia艂em j膮 zniewoli膰, ale nie okrutnie, nie szorstko, nie gwa艂townie, nie si艂膮, lecz w inny spos贸b, bardziej istotny, bardziej znacz膮cy i bardziej osobisty.
Zrobi艂a lekki niezdecydowany ruch ku 艂贸偶ku. Po raz nie wiem kt贸ry poczu艂em bij膮ce od niej ciep艂o, zobaczy艂em, jak gor膮czka ta艅czy jej pod sk贸r膮. Gdy na mnie patrzy艂a, jej 藕renice r贸wnie偶 osobliwie ta艅czy艂y.
Zbli偶y艂em si臋 do niej i obj膮艂em jej g艂ow臋 obiema d艂o艅mi. Poca艂owa艂em moj膮 pani膮, znowu j臋zykiem otwieraj膮c jej usta, powolnym, wilgotnym poca艂unkiem, kt贸ry mo偶e trwa膰 i trwa膰, a偶 pod wtulon膮 we mnie kobiet膮 ugi臋艂y si臋 nogi i zacz臋艂a g艂o艣no j臋cze膰. Wiedzia艂em, 偶e b臋dzie nam tu idealnie.
Zdj膮艂em jej marynark臋, rozpi膮艂em kamizelk臋 i zabra艂em si臋 do zdejmowania m臋skiej koszuli. Lisa odpina艂a pasek, a wtedy w艂osy opad艂y jej na nagie piersi i jaki艣 jej ruch, pochylenie g艂owy, r臋ce rozlu藕niaj膮ce 艣ciskaj膮cy j膮 pas, rozpinaj膮ce spodnie鈥 co艣 g艂臋boko do mnie przem贸wi艂o. Opu艣ci艂em jej spodnie a偶 do kostek i dos艂ownie wyj膮艂em j膮 z nogawek, po czym zgniot艂em palcami jej nagie po艣ladki.
Pad艂em na kolana przed ni膮, zag艂臋biaj膮c g艂ow臋, a p贸藕niej twarz w jej p艂ci, li偶膮c j膮 i ca艂uj膮c.
鈥 Nie mog臋, nie mog臋 tego znie艣膰 鈥 szepn臋艂a. Chwyci艂a moj膮 g艂ow臋, przyciskaj膮c mnie do siebie, a p贸藕niej mnie odepchn臋艂a. 鈥 Przesta艅, jest zbyt zmys艂owo, zbyt intensywnie. Po prostu wejd藕 we mnie 鈥 doda艂a. 鈥 Tak jest zbyt, zbyt鈥 鈥 W sekund臋 zrzuci艂em w艂asn膮 odzie偶, wzi膮艂em Lis臋 na r臋ce i posadzi艂em j膮 na samym kra艅cu 艂贸偶ka, a wtedy rozsun膮艂em jej nogi i patrzy艂em na jej nagi seks, na to, jak si臋 porusza艂, oddycha艂, na po艂yskuj膮ce w艂osy 艂onowe, na r贸偶owe wargi sromowe, na sekret鈥 I dr偶a艂em. 鈥 Chc臋 ci臋 we mnie 鈥 powiedzia艂a. Podnios艂em wzrok na jej twarz, kt贸ra przez sekund臋 wyda艂a mi si臋 za bardzo delikatna na ludzk膮, dok艂adnie tak jak jej seks wydawa艂 mi si臋 zbyt dziki, zbyt zwierz臋cy, zbyt sekretnie odmienny od reszty istoty Lisy. Padli艣my razem na 艂贸偶ko i zacz臋li艣my si臋 tarza膰, ca艂owa膰 i ociera膰 nagimi cia艂ami.
Zag艂臋bi艂em usta w jej pochwie, szeroko rozsun膮wszy jej nogi, i tym razem Lisa si臋 nie opiera艂a.
Cho膰 nie pozosta艂a r贸wnie偶 spokojna. Zacz臋艂a si臋 pode mn膮 rzuca膰. Liza艂em j膮, ca艂owa艂em, wsuwa艂em g艂臋boko j臋zyk, zroszony jej czystym, s艂onym aromatem w臋gla drzewnego. A gdy liza艂em jej jedwabiste w艂osy, zupe艂nie si臋 rozszala艂a. Chwyci艂a mnie i kaza艂a mi natychmiast w siebie wej艣膰, lecz ja nie mog艂em si臋 oderwa膰 od jej 艂ona, wi臋c ca艂owa艂em j膮 mocniej, mocniej j膮 smakowa艂em, mocniej si臋 w ni膮 wgryza艂em.
Szybko zmieni艂em pozycj臋 na klasyczne 鈥瀞ze艣膰 na dziewi臋膰鈥. Lisa natychmiast wzi臋艂a w usta m贸j cz艂onek i po chwili ssa艂a go i liza艂a. Robi艂a to doskonale, ss膮c silnie i z pasj膮 jak m臋偶czyzna鈥 i jakby to uwielbia艂a. Pracowa艂a coraz silniej, jej d艂o艅 obejmowa艂a mojego penisa tu偶 przy j膮drach, jej usta by艂y cudownie mokre i twarde, a ja zanurza艂em si臋 w jej pochwie, zag艂臋biaj膮c si臋 w ni膮 ca艂ym j臋zykiem. Twarz mia艂em naprawd臋 mokr膮 od jej p艂yn贸w, nasycon膮 ni膮, podczas gdy jej palce szczypa艂y 艣lady rzemienia na moich po艣ladkach, g艂adzi艂y je i drapa艂y. Wycofa艂em si臋, by da膰 jej znak, 偶e dochodz臋, lecz Lisa chwyci艂a m贸j cz艂onek jeszcze mocniej i wsun臋艂a sobie g艂臋biej w gard艂o, a gdy wr贸ci艂em do niej, odkry艂em, 偶e jej ma艂a rozkoszna cipka kurczy si臋, biodra wysuwaj膮 ku mnie, wargi sromowe dr偶膮 pod moimi ustami, a ca艂e cia艂o Lisy p艂onie. Kontynuowali艣my, s艂ysza艂em jej j臋ki i zd艂awione krzyki. Jej orgazm skojarzy艂 mi si臋 z szeregiem nast臋puj膮cych po sobie eksplozji. Wytrysn膮艂em, zanim nad sob膮 zapanowa艂em.
Le偶a艂em na plecach i my艣la艂em, 偶e nigdy nie kocha艂em si臋 w tej pozycji z 偶adn膮 kobiet膮. Pami臋tam przynajmniej pi臋ciuset sze艣膰dziesi臋ciu o艣miu facet贸w, chyba tylu鈥 lecz 偶adnej kobiety. A przecie偶 鈥 co sobie u艣wiadomi艂em w艂a艣nie teraz 鈥 zawsze chcia艂em to zrobi膰. Poza tym g艂贸wnie my艣la艂em o tym, 偶e j膮 kocham, naprawd臋 kocham!
Drugi nasz stosunek by艂 znacznie spokojniejszy. I nie zacz臋li艣my si臋 kocha膰 od razu.
Zdaje mi si臋, 偶e spa艂em mo偶e z p贸艂 godziny, nie wiem, jak d艂ugo, pod ko艂dr膮, z w艂膮czon膮 przy膰mion膮 lamp膮. Deszcz pada艂 nieco wolniej, lecz stale s艂ycha膰 by艂o t臋 sam膮 symfoni臋 kropel uderzaj膮cych w setki powierzchni i odg艂os wody p艂yn膮cej w rurach 艣ciekowych i rynnach.
W ko艅cu wsta艂em i wy艂膮czy艂em lamp臋. Przytulili艣my si臋 do siebie, czu艂em si臋 w pe艂ni rozbudzony. Krople deszczu wygl膮da艂y jak male艅kie srebrne 艣wiat艂a przylegaj膮ce do listewek zielonych drewnianych okiennic. S艂ysza艂em te偶 mieszanin臋 wszystkich innych ostrych d藕wi臋k贸w typowych dla Dzielnicy Francuskiej: przyt艂umione odg艂osy dochodz膮ce z klub贸w na Bourbon Street, oddalonej od nas zaledwie o przecznic臋, g艂o艣ny ryk aut przemykaj膮cych w膮skimi uliczkami, szaf臋 graj膮c膮 wyrzucaj膮c膮 z siebie starsze, chrypliwe rytm鈥揳nd鈥揵luesy, kt贸re sk膮d艣 pami臋ta艂em. Zapach Nowego Orleanu. Zapach ziemi i kwiat贸w.
Za trzecim razem kochali艣my si臋 bardzo czule. I ci膮gle si臋 ca艂owali艣my. Ca艂owali艣my sobie pachy, sutki i brzuchy. A potem wn臋trza ud i zag艂臋bienia pod kolanami.
Wszed艂em w ni膮, gdy le偶a艂a na brzuchu, a ona unios艂a tu艂贸w i szarpn臋艂a g艂ow臋 mocno w ty艂. Kiedy w niej szczytowa艂em, krzycza艂a jak nigdy dot膮d: 鈥濷 Bo偶e! O Bo偶e! O Bo偶e!鈥
Sko艅czyli艣my i wiedzia艂em, 偶e teraz b臋d臋 zasypia艂 przez milion lat, wi臋c unios艂em si臋 na 艂okciu i patrzy艂em z g贸ry na ni膮, wtulon膮 w moje ramiona.
鈥 Kocham ci臋 鈥 powiedzia艂em.
Jej oczy pozosta艂y zamkni臋te, cho膰 na moment zmarszczy艂a brwi, a p贸藕niej wyci膮gn臋艂a do mnie r臋ce i poci膮gn臋艂a mnie w d贸艂, ku sobie.
鈥 Elliott 鈥 mrukn臋艂a ze strachem, prawdziwym strachem, a potem ju偶 tylko le偶a艂a pode mn膮, trzymaj膮c mnie kurczowo.
Chwil臋 p贸藕niej przysz艂a mi do g艂owy my艣l, by powiedzie膰 Lisie, 偶e nigdy nikomu nie wyznawa艂em mi艂o艣ci. Milcza艂em jednak, gdy偶 takie o艣wiadczenie wyda艂o mi si臋 zbyt aroganckie. Pomy艣la艂em: 鈥濩o w tym takiego szczeg贸lnego?鈥 I przemkn臋艂o mi przez g艂ow臋, 偶e Lisa uzna mnie za 艣wira. Zreszt膮鈥 By艂em senny i dobrze mi si臋 obok niej le偶a艂o, wi臋c po co si臋 odzywa膰. Poza tym nie odwzajemni艂a wyznania, ale czy musia艂a? A mo偶e je odwzajemni艂a. Jako艣 tak po swojemu. Tak, chyba tak powinienem j膮 odbiera膰.
By艂a teraz delikatna jak p艂atek kwiatu i r贸wnie s艂odka, a jej perfumy i wydzielane przez jej cia艂o soki miesza艂y si臋 w obezw艂adniaj膮cym aromacie, kt贸ry nadp艂ywa艂 do mnie falami, przynosz膮c mi rozkosz.
ELLIOTT
Obudzi艂em si臋 zupe艂nie nieoczekiwanie dwie godziny p贸藕niej. Nie chcia艂em d艂u偶ej spa膰, nawet je艣li by艂em zm臋czony.
Wsta艂em, otworzy艂em swoje walizki i zacz膮艂em wyjmowa膰 ubrania. Oczy przyzwyczai艂y si臋 do mroku, a dzi臋ki 艣wiat艂u wpadaj膮cemu przez listewki okiennic widzia艂em ile trzeba. W tym momencie jednak u艣wiadomi艂em sobie, 偶e nie wiem, jak d艂ugo tu zostaniemy. Obecnie nie mog艂em nawet my艣le膰 o powrocie do Klubu. Tak jak powiedzia艂a Lisa, wchodzenie i wychodzenie to 鈥瀋i臋偶ki obowi膮zek鈥.
Moja pani si臋 podnios艂a, usiad艂a i otoczywszy r臋koma kolana, przygl膮da艂a mi si臋.
Na艂o偶y艂em bia艂膮 bluz臋 z golfowym ko艂nierzem, spodnie khaki i jedyn膮 czyst膮 kurtk臋 safari, jak膮 mia艂em w walizce. By艂o to moje ulubione okrycie, wojskowa kurtka khaki zakupiona w sklepie z artyku艂ami z demobilu i niezbyt mocno pognieciona. Kocha艂em j膮. Stara艂em si臋 nie przypomina膰 sobie jednak niekt贸rych miejsc 艣wiata, kt贸re w niej odwiedzi艂em, na przyk艂ad Salwadoru. O takich nie powinienem my艣le膰. Ale o Kairze mog艂em, i o Haiti, no i oczywi艣cie o Bejrucie, Teheranie, Stambule鈥 Mog艂em snu膰 r贸wnie偶 tuziny innych dziwnych wspomnie艅.
Lisa wsta艂a z 艂贸偶ka. Poczu艂em ulg臋, widz膮c, 偶e r贸wnie偶 zacz臋艂a si臋 rozpakowywa膰. Zero sk贸rzanych sp贸dniczek czy kozak贸w. W szafie na wieszakach powiesi艂a cudowne ma艂e aksamitne kostiumy, sk膮pe suknie, a pod艂og臋 szafy zastawi艂a tuzinami sanda艂k贸w, przewa偶nie na wysokim obcasie.
Nast臋pnie w艂o偶y艂a kr贸tk膮 granatow膮 jedwabn膮 sukienk臋 w grochy, kt贸ra mi臋kko i pi臋knie przylgn臋艂a do jej zag艂臋bie艅 i kr膮g艂o艣ci. D艂ugie mankiety wyd艂u偶y艂y optycznie jej d艂onie. R臋kawy by艂y pe艂ne i lekko plisowane w ramionach. Wok贸艂 talii Lisa przewi膮za艂a pasek z materia艂u, dzi臋ki czemu brzeg sukienki uni贸s艂 si臋 艂adnie nad kolana, a piersi zmieni艂 w dwa ciemne punkty pod jedwabiem. Dzi臋ki Bogu nie na艂o偶y艂a rajstop, lecz tylko par臋 granatowych but贸w ze sk贸ry na obcasach o wygl膮dzie sopli.
鈥 Nie, nie r贸b tego 鈥 powiedzia艂em. 鈥 Po tym mie艣cie nale偶y spacerowa膰. Id藕my gdzie艣 po kolacji. Mo偶emy p贸j艣膰 wsz臋dzie. W艂贸偶 na spacer p艂askie buty.
Zgodzi艂a si臋. Na艂o偶y艂a sanda艂y w naturalnym kolorze sk贸ry na niewysokim koturnie. Rozczesa艂a w艂osy, na czubek g艂owy wcisn臋艂a okulary przeciws艂oneczne, by kosmyki nie spada艂y jej na twarz, prze艂o偶y艂a wszystkie osobiste przedmioty z czarnej sk贸rzanej torby do br膮zowej sk贸rzanej torebki i byli艣my gotowi.
鈥 Dok膮d idziemy? 鈥 zapyta艂a.
Pytanie mnie zaskoczy艂o. Wi臋c Lisa nie powie mi, dok膮d mamy i艣膰?
鈥 Hmm鈥 do 鈥濵anale鈥 przy ulicy Napoleona 鈥 odpar艂em. 鈥 Jest dwudziesta pierwsza, wi臋c mo偶e b臋dziemy musieli poczeka膰 na stolik. Je艣li tak, zjemy najpierw przy barze porcj臋 ostryg.
Lekko skin臋艂a g艂ow膮 na znak aprobaty i pos艂a艂a mi pi臋kny, bardzo niepewny u艣miech.
鈥 Nie zatrzyma艂a艣 pewnie limuzyny? 鈥 spyta艂em, ruszaj膮c do telefonu. 鈥 Zadzwoni臋 po taks贸wk臋.
ELLIOTT
W taks贸wce nie odzywali艣my si臋 do siebie. Nie mia艂em poj臋cia, o czym z ni膮 rozmawia膰. Czu艂em si臋 podekscytowany samym jej towarzystwem i przyjemno艣ci膮 ponownego pobytu w Nowym Orleanie, jazd膮 w g贸r臋 alei 艢wi臋tego Karola, pod d臋bowymi drzewami, ku ulicy Napoleona, i rozmy艣la艂em o wszystkich rzeczach, kt贸re mogli艣my tu zrobi膰, je艣li Lisa zdecyduje, 偶e sp臋dzimy w tym mie艣cie troch臋 czasu. Je艣li pozwoli nam zosta膰! O ma艂o jej nie spyta艂em, czy cz臋sto wyje偶d偶a z niewolnikami, ale nie chcia艂em jeszcze zna膰 prawdy. Jeszcze, a mo偶e nigdy鈥
Przed laty, gdy odkry艂em 鈥濵anale鈥, nikt nie musia艂 tam czeka膰 na stolik, teraz jednak o lokaliku wie ca艂y 艣wiat. W barze ostrygowym panowa艂 taki t艂ok i ha艂as, 偶e ledwie si臋 s艂yszeli艣my, mimo to zam贸wili艣my dwa tuziny surowych ostryg i dwa piwa.
鈥 Jak po raz pierwszy trafi艂e艣 do Nowego Orleanu? 鈥 zapyta艂a Lisa, pij膮c piwo r贸wnie szybko jak ja i poch艂aniaj膮c ostryg臋 za ostryg膮. M贸wi艂a naturalnym g艂osem i poczu艂em si臋 jak zwyczajny m臋偶czyzna na randce ze zwyczajn膮 kobiet膮. 鈥 Ja odkry艂am to miasto podczas mojego pierwszego urlopu w trakcie pracy w Klubie 鈥 doda艂a. 鈥 Zakocha艂am si臋 w nim i p贸藕niej ilekro膰 opuszcza艂am Klub, zawsze przyje偶d偶a艂am tutaj.
鈥 Ja przyjecha艂em jako dzieciak z rodzicami 鈥 odpar艂em. 鈥 Przede wszystkim na Mardi Gras*. 鈥 Piwo i ostrygi by艂y zbyt dobrym jedzeniem dla zwyk艂ych ludzi. 鈥 Rodzice zabierali mnie ze szko艂y i co roku sp臋dzali艣my tu tydzie艅.
Opowiedzia艂em jej o ma艂ym pa艂acowym hoteliku przy alei 艢wi臋tego Karola, w kt贸rym si臋 zatrzymywali艣my (Lisa zna艂a ten hotel i przyzna艂a, 偶e te偶 uwa偶a go za 艣wietny), a potem robili艣my sobie 艣wi臋to, zajadaj膮c si臋 ostrygami i ketmiami w kraju Cajun贸w*.
鈥 Tak, te偶 tak chc臋 鈥 wtr膮ci艂a. 鈥 Wej艣膰 do krainy Cajun贸w. O ma艂o tu nie utkn臋艂am szereg razy. Ale naprawd臋 kocham to miasto鈥
鈥 Tak, wiem, o czym m贸wisz 鈥 przerwa艂em i poca艂owa艂em j膮 w policzek. 鈥 Cz臋sto robi臋 fotoreporta偶e z Nowego Orleanu. Tylko po to, by tu przyjecha膰 鈥 doda艂em. Poca艂unek j膮 zaskoczy艂. Moje poca艂unki stale j膮 zaskakiwa艂y. 鈥 P艂acami za nie marnie 鈥 ci膮gn膮艂em. 鈥 Zwykle wi臋cej tu wydaj臋, ni偶 zarabiam. Jednak nie potrafi臋 sobie odm贸wi膰. W ci膮gu ostatnich pi臋ciu lat napisa艂em o Nowym Orleanie dziesi臋膰 artyku艂贸w.
鈥 Wi臋c si臋 cieszysz鈥 偶e jeste艣my鈥 tu, gdzie jeste艣my?
鈥 呕artujesz? 鈥 Zn贸w pr贸bowa艂em j膮 poca艂owa膰, lecz si臋 odwr贸ci艂a, cho膰 nadal mnie widzia艂a. Wypi艂a du偶y 艂yk piwa.
Zwierzy艂a mi si臋, 偶e sp臋dzi艂a kiedy艣 zupe艂nie sama sze艣膰 tygodni w apartamencie w Garden District niedaleko alei Waszyngtona. Nic nie robi艂a, tylko czyta艂a, a popo艂udniami spacerowa艂a. Tak, spacer po tym mie艣cie dawa艂 niepowtarzalne prze偶ycia. Mia艂em racj臋, gdy jej o tym m贸wi艂em.
艁agodnia艂a, jej zachowanie si臋 zmienia艂o. Coraz cz臋艣ciej si臋 u艣miecha艂a. Policzki mia艂a lekko zarumienione.
My艣l臋, 偶e w Klubie zawsze czu艂a si臋 obserwowana, prawdopodobnie jeszcze bardziej ni偶 niewolnicy. Teraz si臋 zapomnia艂a, pogr膮偶y艂a w swojej opowie艣ci, konsumpcji ostryg i piwa, tak jak przewidzia艂em. Wszystkimi zmys艂ami cieszy艂a si臋 ka偶dym kawa艂kiem, ka偶d膮 kropl膮.
Do dwudziestej drugiej by艂em w doskona艂ym nastroju, jaki zyskuje si臋 tylko wy艂膮cznie dzi臋ki s膮czonemu piwu.
Tkwili艣my w zat艂oczonej, o艣lepiaj膮co o艣wietlonej restauracji, w kt贸rej wszyscy m贸wili naraz i bardzo g艂o艣no. Lisa smarowa艂a chleb mas艂em i opowiada艂a szybko i lekko o swojej wielkiej wycieczce, o wiejskim domu na plantacji, do kt贸rego wesz艂a sama, oraz o wynaj臋ciu samochodu i samotnej je藕dzie do parafii 艢wi臋tego Jacka; nie wiedzia艂a, czy zdo艂a to zrobi膰.
Chcia艂a tylko obejrze膰 stary, zrujnowany dom, a poniewa偶 nie mia艂a z kim jecha膰, wi臋c pojecha艂a sama. M贸wi艂a o poczuciu bezsilno艣ci, kt贸re zawsze jej towarzyszy艂o, nawet w Kalifornii, gdzie dorasta艂a鈥 po prostu nie potrafi艂a zrobi膰 niczego bez obecno艣ci innych. No a w Nowym Orleanie, w tym jednym jedynym mie艣cie jako艣 tego problemu nie mia艂a. Tu wreszcie nauczy艂a si臋 samodzielno艣ci.
Zastanowi艂em si臋, czy przypadkiem ha艂as panuj膮cy w restauracji nie pomaga nam obojgu. Lisa by艂a o偶ywiona, jej szyja i r臋ce prezentowa艂y si臋 nadzwyczaj wdzi臋cznie, sukienka za艣 w blasku 艣wiate艂 wspaniale si臋 mieni艂a w jednych miejscach, inne natomiast kry艂y si臋 w cieniu.
P贸藕niej przyniesiono nam krewetki z rusztu, kt贸re okaza艂y si臋 absolutnie fantastyczne i Lisa natychmiast si臋 do nich zabra艂a.
Nie s膮dz臋, 偶ebym potrafi艂 pokocha膰 kobiet臋, kt贸ra nie lubi krewetek z rusztu. Przede wszystkim wbrew nazwie dania wcale nie przyrz膮dza si臋 na ruszcie 鈥 stos krewetek wraz z g艂owami zwyczajnie piecze si臋 w piekarniku razem z marynat膮 w g艂臋bokim p贸艂misku. Kelner przynosi je na st贸艂 i go艣膰 palcami odrywa g艂owy, obiera krewetki i zjada. Ta potrawa przekszta艂ca ka偶dego w smakosza, nawet w 艂akomczucha i barbarzy艅c臋. Do krewetek pasuje bia艂e lub czerwone wino, szczeg贸lnie 偶e potrawa jest bardzo ostra, ale najlepiej smakuj膮 z piwem. W tej kwestii Lisa zgodzi艂a si臋 ze mn膮, wi臋c wypili艣my jeszcze po trzy ma艂e heinekeny. Zanurzali艣my pieczywo francuskie w marynacie i jedli艣my tak d艂ugo, a偶 wszystkie krewetki znikn臋艂y z p贸艂miska. Mia艂em ochot臋 na kolejn膮 porcj臋.
鈥 Jestem naprawd臋 g艂odny 鈥 j臋kn膮艂em. 鈥 Od dnia uwi臋zienia nie dosta艂em niczego poza pomyjami. Widzia艂em, co jadaj膮 cz艂onkowie Klubu. Dlaczego niewolnik贸w nakarmicie odpadkami?
G艂o艣no si臋 roze艣mia艂a.
鈥 Aby wasz umys艂 pozosta艂 skupiony na seksie 鈥 odpar艂a. 鈥 Seks ma by膰 wasz膮 jedyn膮 przyjemno艣ci膮. Nie chcemy, aby艣cie oczekiwali na obiad, skoro macie si臋 kocha膰 z nowym cz艂onkiem Klubu w Bungalowie Numer Jeden. I nie nazywaj Edenu wi臋zieniem. To przecie偶 mia艂o by膰 niebo.
鈥 Albo piek艂o 鈥 odpar艂em ze 艣miechem. 鈥 Zawsze si臋 zastanawia艂em, jak my, wys艂ani do nieba masochi艣ci wyja艣nimy anio艂om, 偶e od subtelnych spotka艅 z nimi wolimy raczej dr臋czenie ze strony parki diab艂贸w鈥 wiesz, chodzi mi o to, 偶e niebo bez diab艂贸w jest dla nas w艂a艣ciwie piek艂em.
Ta teoria naprawd臋 j膮 rozbawi艂a. Kolejna 艣wietna rzecz po seksie i jedzeniu to doprowadzenie kobiety do 艣miechu.
Zam贸wi艂em kolejny talerz krewetek. Jedli艣my oboje. Do tej pory w restauracji si臋 przerzedzi艂o. Do zamkni臋cia 鈥濵anale鈥 zosta艂o niewiele czasu. Opowiada艂em o fotografowaniu Nowego Orleanu, o szczeg贸艂ach techniki i w艂a艣ciwych sposobach uwieczniania na zdj臋ciach takiego miasta, potem Lisa spyta艂a mnie, jak zosta艂em fotoreporterem, skoro mia艂em doktorat z filologii angielskiej, i co anglistyka ma wsp贸lnego z fotografi膮.
鈥 Nic 鈥 odrzek艂em. 鈥 Po prostu uczy艂em si臋 tak d艂ugo, jak mog艂em, zdobywa艂em wykszta艂cenie d偶entelmena, przeczyta艂em po trzy razy wszystkie najwi臋ksze dzie艂a literackie. A zdj臋cia zawsze lubi艂em robi膰 i by艂em w tym dobry.
Przed wyj艣ciem zam贸wili艣my po fili偶ance kawy, po czym znale藕li艣my si臋 przed lokalem i ruszyli艣my alej膮 Napoleona do 艢wi臋tego Karola. By艂a niemal idealna nowoorlea艅ska noc, niezbyt gor膮ca, bezwietrzna; powietrze prawie zaprasza艂o do oddychania.
Powt贸rzy艂em, 偶e nie ma lepszego miasta na spacer. Kiedy pr贸bujesz chodzi膰 po Port au Prince, wpadasz w b艂oto, chodniki s膮 tam beznadziejne, dzieciaki ci臋 dr臋cz膮, musisz zap艂aci膰 jednemu z nich, by pozosta艂e da艂y ci spok贸j. W Kairze masz piasek we w艂osach i w oczach. W Nowym Jorku jest zwykle zbyt gor膮co lub zbyt zimno, a poza mo偶esz sta膰 si臋 ofiar膮 napadu. W Rzymie na ka偶dym skrzy偶owaniu o ma艂o nie wpadasz pod ko艂a. San Francisco jest zbyt pag贸rkowate do chodzenia 鈥 wsz臋dzie poza Market Street. P艂aska cz臋艣膰 Berkeley jest zbyt brzydka, Londyn za zimny, a Pary偶 zawsze uwa偶a艂em (wbrew opinii wszystkich) za miejsce niego艣cinne, szare, betonowe i przeludnione. Ale Nowy Orlean, o tak. Chodniki s膮 tu ciep艂e, powietrze wr臋cz jedwabiste, wsz臋dzie wok贸艂 du偶e, senne drzewa o ga艂臋ziach zwisaj膮cych z tak idealnej wysoko艣ci, 偶e mo偶na pod nimi przechodzi膰 i cz艂owiek czuje si臋 niemal oczekiwany przez nie.
W dodatku na alei 艢wi臋tego Karola stoj膮 same pi臋kne domy.
鈥 A co z Wenecj膮? 鈥 spyta艂a Lisa. 鈥 Czym mo偶na przebi膰 spacery po Wenecji? 鈥 Obj臋艂a mnie ramieniem i przytuli艂a si臋 do mnie. Obr贸ci艂em si臋 i j膮 poca艂owa艂em j膮, a ona mi szepn臋艂a, 偶e by膰 mo偶e za kilka dni polecimy do Wenecji, nie warto jednak my艣le膰 o tym teraz, gdy jeste艣my w Nowym Orleanie.
鈥 M贸wisz powa偶nie? 鈥 zapyta艂em. 鈥 Mo偶emy tu zosta膰 tak d艂ugo? 鈥 Zn贸w j膮 poca艂owa艂em i r贸wnie偶 obj膮艂em.
鈥 Wr贸cimy, kiedy powiem, 偶e wracamy, chyba 偶e ty wolisz podj膮膰 t臋 decyzj臋.
Przycisn膮艂em d艂onie do jej policzk贸w i poca艂owa艂em j膮 po raz kolejny. Uwa偶a艂em, 偶e taki gest wystarczy za odpowied藕, i podnieci艂a mnie sama my艣l o tym, kim jeste艣my i sk膮d przybyli艣my. Nie chcia艂em by膰 w 偶adnym miejscu na ziemi, je艣li mia艂o przy mnie nie by膰 Lisy. Je艣li jednak mog艂em wybiera膰, najbardziej pragn膮艂em by膰 z ni膮 tutaj.
Ci膮gle szli艣my, Lisa mnie ci膮gn臋艂a, praw膮 r臋k臋 po艂o偶y艂a mi na piersi, nieznacznie opar艂a si臋 o mnie ca艂ym cia艂em. Byli艣my ju偶 na alei 艢wi臋tego Karola, w艂a艣nie min膮艂 nas tramwaj z roz艣wietlonym ci膮giem pustych okien. Wypuk艂y dach tramwaju by艂 mokry i przypomnia艂em sobie, 偶e pada艂o. W centrum prawdopodobnie nadal pada艂o. No i co z tego? Deszcz stanowi艂 integraln膮 cz臋艣膰 tego miasta i nie przeszkadza艂 w spacerach.
鈥 No dobrze, wi臋c zacz膮艂e艣 fotografowa膰 ludzi, twarze w San Francisco 鈥 stwierdzi艂a 鈥 ale jak zacz膮艂e艣 wsp贸艂pracowa膰 z 鈥濼ime鈥揕ife鈥檈m鈥?
Odpar艂em, 偶e nie by艂o to takie trudne, jak sobie wyobra偶a艂a, 偶e je艣li masz dobre oko, mo偶esz si臋 nauczy膰 fotografiki bardzo szybko, a ja mia艂em dodatkowy atut, poniewa偶 nie potrzebowa艂em pieni臋dzy. Przez dwa lata zajmowa艂em si臋 sprawami lokalnymi, pstryka艂em koncerty rockowe, nawet niekt贸re gwiazdy filmowe i pisarzy dla 鈥濸eople鈥, naprawd臋 nudne zaj臋cie, lecz uczy艂em si臋 rzemios艂a, zaznajamia艂em z markami aparat贸w i mn贸stwo czasu sp臋dza艂em na wywo艂ywaniu w艂asnych zdj臋膰 w ciemni. Gdy si臋 pracuje dla du偶ych czasopism, nie wywo艂uje si臋 samemu zdj臋膰, lecz wysy艂a film. Ogl膮daj膮, wybieraj膮 niekt贸re fotki, reszt臋 mo偶esz sprzeda膰 komu艣 innemu. Taki uk艂ad mniej mnie interesowa艂.
Jeszcze zanim dotarli艣my do Louisiana Avenue, sk艂oni艂em Lis臋 do podj臋cia jej opowie艣ci, i zacz臋艂a mi m贸wi膰 rzeczy dziwne i do艣膰 niepokoj膮ce. Twierdzi艂a, 偶e w艂a艣ciwie nie mia艂a 偶ycia poza Klubem, 偶e wcze艣niej cztery lata studiowa艂a w Berkeley. Czas ten sp臋dzi艂a jak we 艣nie, gdy偶 g艂贸wnie 鈥 po kryjomu 鈥 pracowa艂a w San Francisco w klubie Martina dla sadomasochist贸w.
Uniwersytet traktowa艂a podobnie jak ja. Oboje szukali艣my tam przede wszystkim odosobnionych miejsc do czytania ksi膮偶ek.
Roz艣mieszy艂 mnie i zak艂opota艂 fakt, 偶e Lisa zna艂a Dom w San Francisco, gdzie pozna艂em w praktyce sadomasochizm, i 偶e dobrze zna艂a Martina. Nie tylko go zna艂a, lecz z nim pracowa艂a i przyja藕ni艂a si臋. Widzia艂a pokoje w Domu i przez chwil臋 o nich rozmawiali艣my, ale ci膮gle zadawa艂em jej pytania osobiste: gdzie mieszka艂a w Berkeley i jak jej rodzina tam trafi艂a. O Martinie Lisa m贸wi艂a z szacunkiem.
鈥 Nie by艂am dobra w normalnym 偶yciu 鈥 b膮kn臋艂a. 鈥 A jako dziecko by艂am naprawd臋 beznadziejna.
鈥 Nigdy nie s艂ysza艂em, 偶eby kto艣 co艣 takiego powiedzia艂. 鈥 艢mia艂em si臋, 艣ciskaj膮c j膮 i ca艂uj膮c.
鈥 Nie mog艂am zrozumie膰, czym ma by膰 dzieci艅stwo. Ju偶 jako bardzo ma艂a dziewczynka mia艂am mroczne, niesamowite seksualne odczucia. Chcia艂am by膰 dotykana i wymy艣la艂am rozmaite fantazje. Prawd臋 m贸wi膮c, uwa偶a艂am, 偶e dzieci艅stwo to jakie艣 g艂upie bzdury.
鈥 Nawet w Berkeley z ca艂ym jego liberalizmem, wolno艣ci膮 s艂owa i przesadnym intelektualizowaniem wszystkiego?
鈥 Nie postrzega艂am tak uniwersytetu 鈥 odpar艂a. 鈥 Dopiero w Domu Martina poczu艂am si臋 intelektualnie wolna. 鈥 Sz艂a obok mnie, swobodnie i z gracj膮 stawiaj膮c kroki. By艂o nam dobrze i weso艂o, gdy schodzili艣my alej膮 pod koronkowymi cieniami li艣ci o艣wietlonych ulicznymi lampami, obok du偶ych bia艂ych frontowych gank贸w, ma艂ych 偶elaznych ogrodze艅, ogrodowych furtek.
Ojciec Lisy by艂 irlandzkim katolikiem starego typu. Uko艅czy艂 szko艂臋 w St. Louis i naucza艂 w jezuickim college鈥檜 w San Francisco. Jej matka z kolei nale偶a艂a do kobiet staro艣wieckich, tote偶 zajmowa艂a si臋 domem do czasu, a偶 ca艂a czw贸rka jej dzieci doro艣nie, a p贸藕niej zacz臋艂a pracowa膰 w bibliotece publicznej w centrum. Przeprowadzili si臋 na wzg贸rza Berkeley, kiedy Lisa by艂a ma艂膮 dziewczynk膮, poniewa偶 lubili gor膮co panuj膮ce przy wschodniej zatoce, wzg贸rza za艣 uwa偶ali za pi臋kne. Chocia偶 nienawidzili pozosta艂ej cz臋艣ci Berkeley.
Zna艂em jej ulic臋, a nawet jej dom: du偶y rozpadaj膮cy si臋 br膮zowy budynek kryty gontem na Mariposa Avenue; gdy przeje偶d偶a艂em, wielokrotnie widywa艂em 艣wiat艂a w bibliotece umieszczonej w gara偶u.
W艂a艣nie w niej ojciec Lisy zawsze czyta艂 dzie艂a Teilharda de Chardin, Maritaina, G.K. Chestertona i wszystkich innych filozof贸w katolickich. Wola艂 czyta膰, ni偶 rozmawia膰 z lud藕mi, a o jego nieuprzejmo艣ci i ch艂odzie kr膮偶y艂y w rodzinie legendy. Je艣li chodzi o seks, wyznawa艂 鈥 jak Lisa to uj臋艂a 鈥 zasady 艣wi臋tego Augustyna i 艣wi臋tego Paw艂a. Za idea艂 uwa偶a艂 niewinno艣膰. Nie m贸g艂 jej jednak praktykowa膰 鈥 musia艂by zosta膰 ksi臋dzem. Gdy obedrze si臋 seks z ca艂ego pi臋kna, pozostaje spro艣no艣膰. Jego zdaniem homoseksuali艣ci powinni zachowywa膰 wstrzemi臋藕liwo艣膰, a ich poca艂unki nazywa艂 艣miertelnym grzechem.
Matka Lisy nigdy nie sprzeciwia艂a si臋 m臋偶owi. Dzia艂a艂a we wszystkich mo偶liwych organizacjach ko艣cielnych, zajmowa艂a si臋 kwest膮, gotowa艂a wielkie obiady co niedziela, niezale偶nie od tego, czy dzieci by艂y w domu. M艂odsza siostra Lisy o ma艂o nie zosta艂a dziewczyn膮 miesi膮ca w 鈥濸layboyu鈥 i to by艂a rodzinna tragedia. Ojciec Lisy o艣wiadczy艂, 偶e je艣li kt贸ra艣 z jego c贸rek podda si臋 aborcji lub w jakim艣 czasopi艣mie pojawi si臋 jej nagie zdj臋cie, nigdy si臋 ju偶 do niej nie odezwie.
Ojciec nie mia艂 poj臋cia o Klubie. My艣la艂, 偶e Lisa pracuje w prywatnym uzdrowisku dla bogaczy gdzie艣 na Karaibach, gdzie leczono liczne choroby. Oboje 艣miali艣my si臋 z tego. Ojciec chcia艂, aby Lisa zrezygnowa艂a z pracy i wr贸ci艂a do domu. Jej starsza siostra po艣lubi艂a nudnego milionera, szych臋 handlu nieruchomo艣ci. Jej rodze艅stwo chodzi艂o do katolickich szk贸艂 鈥 z wyj膮tkiem Lisy, kt贸ra postawi艂a ultimatum: albo p贸jdzie na Uniwersytetu Kalifornijski, albo w og贸le nie sko艅czy college鈥檜. Ojciec wyszydza艂 ksi膮偶ki, kt贸re czyta艂a, i teksty, kt贸re pisa艂a. Sadomasochizm pozna艂a jako szesnastolatka 鈥 dzi臋ki studentowi z Berkeley. Pierwszy orgazm mia艂a w wieku o艣miu lat i uwa偶a艂a si臋 za dziwol膮ga.
鈥 Przypominali艣my katolik贸w z dziewi臋tnastowiecznej Francji 鈥 zauwa偶y艂a. 鈥 Byli艣my 鈥瀢ewn臋trznymi imigrantami鈥. Je艣li my艣lisz o pobo偶nych katolikach jako o ludziach prostych i g艂upich, wiesz, ch艂opach stoj膮cych z ty艂u w ogromnych miejskich katedrach, odmawiaj膮cych r贸偶a艅ce przed pos膮gami, w takim razie zupe艂nie nie znasz mojego taty. Wszystko, co m贸wi, ma w sobie budz膮cy groz臋 intelektualny ci臋偶ar, wrodzony purytanizm, t臋sknot臋 za 艣mierci膮. 鈥 Ale by艂 te偶 wspania艂ym cz艂owiekiem, kocha艂 sztuk臋 i stara艂 si臋 uczy膰 c贸rki rozumienia malarstwa i muzyki. Mieli w salonie fortepian, a na 艣cianach oryginalne obrazy, szkice Picassa i Chagalla. Wiele lat temu ojciec Lisy kupi艂 obrazy Mirandiego i Mira. Je藕dzili ka偶dego lata do Europy, odk膮d m艂odsza siostra Lisy sko艅czy艂a sze艣膰 lat. Przez rok mieszkali w Rzymie. Ojciec tak dobrze zna艂 艂acin臋, 偶e pisa艂 w tym j臋zyku pami臋tniki. Gdyby dowiedzia艂 si臋 o Klubie lub sekretnym 偶yciu Lisy, wiadomo艣膰 ta by go zabi艂a. Lisa nawet nie chcia艂a bra膰 pod uwag臋, 偶e m贸g艂by si臋 dowiedzie膰. 鈥 Jedn膮 rzecz mog臋 powiedzie膰 w jego obronie. Mo偶e to zrozumiesz, je艣li kto艣 w og贸le jest to w stanie zrozumie膰. M贸j ojciec jest cz艂owiekiem natchnionym, naprawd臋 natchnionym. Nie spotka艂am zbyt wiele os贸b, kt贸re 偶yj膮 zgodnie ze swoimi przekonaniami. Najzabawniejsze jest, 偶e mam to po nim, 偶e r贸wnie偶 偶yj臋 zgodnie z w艂asnymi przekonaniami, wed艂ug tego, w co ca艂kowicie wierz臋. Klub stanowi czyst膮 ekspresj臋 moich przekona艅. Mam swoj膮鈥 hmm鈥 filozofi臋 seksu. Czasami 偶a艂uj臋, 偶e nie mog臋 jej z ojcem om贸wi膰. Niekt贸re ciotki i siostry ojca s膮 zakonnicami. Mamy w rodzinie trapistk臋 i karmelitank臋, obie mieszkaj膮 w klasztorach. Chcia艂abym ojcu powiedzie膰, 偶e w pewnym sensie r贸wnie偶 jestem zakonnic膮, poniewa偶 przepe艂nia mnie swego rodzaju wiara. Na pewno pojmujesz, o czym m贸wi臋. Kto艣 mo偶e si臋 艣mia膰, lecz s膮dz臋, 偶e gdy Hamlet powiedzia艂 Ofelii: 鈥濱d藕 do klasztoru鈥, w gruncie rzeczy mia艂 na my艣li burdel, nie klasztor.
Kiwn膮艂em g艂ow膮, cho膰 nieco mnie zaskoczy艂a.
Jednak r贸wnocze艣nie jej historia mnie przestraszy艂a i musia艂em natychmiast Lis臋 mocno przytuli膰. Wygl膮da艂a 艣licznie, taka o偶ywiona i skupiona, porusza艂a mnie te偶 naturalno艣膰 i uczciwo艣膰, kt贸re bi艂y z jej twarzy. Podoba艂y mi si臋 szczeg贸艂y, kt贸re mi opisywa艂a, jej Pierwsza Komunia, s艂uchanie oper wraz z ojcem w ich bibliotece, a tak偶e potajemne wyjazdy do Martina, do San Francisco, bo tylko tam czu艂a, 偶e naprawd臋 偶yje.
Mogliby艣my tak gaw臋dzi膰 bez ko艅ca. Lisa w po艣piechu wzmiankowa艂a przynajmniej szesna艣cie fakt贸w, o kt贸rych chcia艂bym us艂ysze膰 co艣 wi臋cej. Potrzebowali艣my roku, by si臋 pozna膰. Dopiero przebijali艣my si臋 przez pierwsz膮 warstw臋.
Teraz przysz艂a kolej na opowie艣膰 o moim ojcu, kt贸ry by艂 ateist膮 i wyznawa艂 totaln膮 wolno艣膰 seksualn膮. By艂em jeszcze nastolatkiem, kiedy zabra艂 mnie do Las Vegas na inicjacj臋, a moj膮 matk臋 doprowadza艂 do sza艂u, gdy偶 ci膮ga艂 j膮 ze sob膮 na pla偶e nudyst贸w, i ostatecznie wyst膮pi艂a o rozw贸d, powoduj膮c ma艂膮 katastrof臋 rodzinn膮, z kt贸rej 偶adne z nas do dzi艣 si臋 nie otrz膮sn臋艂o. Matka uczy艂a gry na pianinie w Los Angeles i pracowa艂a jako akompaniatorka nauczyciela 艣piewu. Co miesi膮c walczy艂a z ojcem o marne pi臋膰set dolar贸w nale偶nych jej aliment贸w, poniewa偶 ma艂o zarabia艂a. A m贸j ojciec by艂 bogaty. Nam, swoim dzieciom, dawa艂 sporo pieni臋dzy, wi臋c r贸wnie偶 jeste艣my maj臋tni. Natomiast moja matka nie mia艂a nic.
W艣cieka艂em si臋, opowiadaj膮c o nim Lisie, i musia艂em przerwa膰. Da艂em matce czek na sto tysi臋cy, zanim odp艂yn膮艂em do Klubu. Kupi艂em jej te偶 dom w Kalifornii. Matka przyja藕ni艂a si臋 z homoseksualistami 鈥 m臋偶czyznami, kt贸rych nie mog艂em znie艣膰. Z typkami przywodz膮cymi na my艣l fryzjer贸w. By艂a nadal ca艂kiem 艂adn膮 kobiet膮 o eterycznej urodzie, lecz nie wierzy艂a w siebie.
Ojciec znienawidzi艂 matk臋 za jej odej艣cie i chcia艂 j膮 ukara膰. Nie zwr贸ci艂 jej niczego, co zostawi艂a w domu. By艂 znanym w p贸艂nocnej Kalifornii ekologiem i dzia艂a艂 w ruchu ochrony przyrody. Kiedy艣 przywi膮za艂 si臋 do pnia jednej ze skazanych na wyci臋cie sekwoi. Posiada艂 restauracj臋 w Sausalito, kilka hoteli w Mendocino i miasteczku Elk, wiele akr贸w ziemi w hrabstwie Marin. Przez ca艂e 偶ycie walczy艂 o rozbrojenie atomowe, posiada艂 chyba najwi臋ksze na 艣wiecie zbiory pornograficzne, A jednak sadomasochizm uwa偶a艂 za chorob臋.
Zn贸w zacz臋li艣my si臋 艣mia膰.
W jego mniemaniu by艂a to wstr臋tna, wypaczona, dziecinna i niszcz膮ca dewiacja, wi臋c wyg艂asza艂 mowy o powi膮zaniu Erosa z Tanatosem, o prze艣laduj膮cym jakoby masochist贸w pragnieniu 艣mierci, a kiedy wspomnia艂em mu o Klubie 鈥 cho膰 powiedzia艂em, 偶e znajduje si臋 na 艢rodkowym Wschodzie (Lisa d艂ugo si臋 z tego 艣mia艂a) 鈥 odgra偶a艂 si臋, 偶e zamknie mnie w szpitalu psychiatrycznym w Napie. Na szcz臋艣cie nie zd膮偶y艂.
Tu偶 przed moim rejsem do Klubu ojciec o偶eni艂 si臋 z dwudziestojednolatka; by艂a kompletn膮 idiotk膮.
鈥 Po co mu w og贸le m贸wi艂e艣 o Klubie?! 鈥 Lisa nie mog艂a si臋 powstrzyma膰 od 艣miechu. 鈥 Zdradzi艂e艣 mu szczeg贸艂y? Opowiedzia艂e艣, co robi艂e艣?
鈥 A dlaczego nie? To przecie偶 on sta艂 pod drzwiami pokoju hotelowego w Las Vegas, gdy traci艂em dziewictwo z dziwk膮. Je艣li chcesz wiedzie膰, m贸wi臋 mu wszystko.
Nadal si臋 艣mia艂a.
鈥 Zastanawiam si臋, jacy byliby艣my鈥 ty i ja 鈥 o艣wiadczy艂a w ko艅cu powa偶niejszym tonem 鈥 gdyby nasi ojcowie opu艣cili nas w dzieci艅stwie.
Dotarli艣my do alei Waszyngtona, przeci臋li艣my Pyrthania Street, by sprawdzi膰, czy bar w Commander鈥檚 Pa艂ace jest otwarty. By艂 otwarty, tote偶 wypili艣my jeszcze po piwie, stale rozmawiaj膮c o naszych rodzicach i o tym, co m贸wili nam o seksie i o dziesi膮tkach innych rzeczy, kt贸re z erotyk膮 nie mia艂y nic wsp贸lnego. Mieli艣my tych samych nauczycieli w Berkeley, przeczytali艣my te same ksi膮偶ki, widzieli艣my te same filmy.
Lisa nie mia艂a poj臋cia, co mog艂aby robi膰, gdyby nie pracowa艂a w Klubie. Kwestia ta nieco j膮 zaniepokoi艂a. Mo偶e zosta艂aby pisark膮, cho膰 by艂o to tylko marzenie. Szczeg贸lnie 偶e nigdy nie stworzy艂a niczego poza scenariuszami do sadomasochistycznych zabaw.
Rozbawi艂a mnie, m贸wi膮c o swoich ulubionych dzie艂ach literackich. Musia艂em j膮 lubi膰 i kocha膰 za te ksi膮偶ki. Z jednej strony lubi艂a opowie艣ci o mocnych facetach w typie Hemingwayowskiego S艂o艅ce te偶 wschodzi, Przekl臋ty Brooklyn Huberta Selby鈥檈go czy Nocne miasto Johna Rechy鈥檈go. Z drugiej strony jednak偶e uwielbia艂a Serce to samotny my艣liwy Carson McCullers i Tramwaj zwany po偶膮daniem Tenessee Williamsa.
鈥 Innymi s艂owy 鈥 podsumowa艂em 鈥 powie艣ci i dramaty o seksualnych banitach, ludziach zagubionych鈥
Skin臋艂a g艂ow膮, doda艂a wszak偶e, 偶e chodzi艂o jej o co艣 wi臋cej 鈥 o moc i styl. Gdy czu艂a si臋 藕le, bra艂a do r臋ki Przekl臋ty Brooklyn i czyta艂a szeptem histori臋 TraLaLi albo rozdzia艂 鈥濳r贸lowa nie 偶yje鈥. Niekt贸re ust臋py utworu zna艂a niemal na pami臋膰. Nazywa艂a je poezj膮 ciemno艣ci i po prostu je kocha艂a.
鈥 Powiem ci 鈥 ci膮gn臋艂a 鈥 dlaczego czu艂am si臋 jak dziwol膮g przez wi臋ksz膮 cz臋艣膰 mojego 偶ycia, i nie chodzi o orgazm, kt贸rego do艣wiadczy艂am jako o艣miolatka, ani o fakt, 偶e ukradkiem i pe艂na wstydu pods艂uchiwa艂am opowie艣ci innych dzieci o spuszczanym im laniu. Nawet nie dlatego, 偶e wyprawia艂am si臋 do San Francisco, by da膰 si臋 biczowa膰 w o艣wietlonym 艣wiecami pokoju. Po prostu nikt nigdy nie by艂 mnie w stanie przekona膰, 偶e w seksie cokolwiek jest niew艂a艣ciwe, o ile wszystkie zainteresowane osoby si臋 na to zgadzaj膮. Nie trafiaj膮 do mnie 偶adne argumenty zaprzeczaj膮ce tej kwestii. Dos艂ownie nic mnie nie brzydzi. Wszystko wydaje mi si臋 czyste i pi臋kne, szczeg贸lnie gdy daje g艂臋bokie doznania, tote偶 kiedy ludzie twierdz膮, 偶e co艣 ich mierzi czy obra偶a, naprawd臋 nie rozumiem, o co im chodzi. Nie wiem i ju偶!
By艂em ni膮 oczarowany. W 艣wiat艂ach baru wygl膮da艂a egzotycznie, gdy偶 cz臋艣膰 twarzy mia艂a osobliwie zacienion膮. M贸wi艂a g艂osem cichym i naturalnym, s艂ucha艂o mi si臋 jej tak lekko, jakbym pi艂 藕r贸dlan膮 wod臋.
Powiedzia艂a, 偶e zanim opu艣cimy Nowy Orlean, musimy p贸j艣膰 obejrze膰 wyst臋py transseksualist贸w w spelunkach na Bourbon Street, naprawd臋 fajnych facet贸w, przyjmuj膮cych zastrzyki hormonalne, dzi臋ki kt贸rym stan膮 si臋 kobietami. Uwielbia艂a takie pokazy.
鈥 Chyba 偶artujesz 鈥 odpar艂em. 鈥 Nie zamierzam uczestniczy膰 w takim cyrku.
鈥 O czym ty m贸wisz? 鈥 spyta艂a. Widzia艂em, 偶e si臋 w艣cieka. 鈥 Ci ludzie ukazuj膮 swoj膮 seksualn膮 inno艣膰 i odgrywaj膮 w艂asne fantazje. Zgadzaj膮 si臋 pozosta膰 dziwol膮gami.
鈥 Moim zdaniem tylko si臋 popisuj膮 przed turystami. Jak daleko potrafisz odej艣膰 od elegancji Klubu?
鈥 Bez r贸偶nicy 鈥 odpar艂a. 鈥 Elegancja jest tylko form膮 kontroli. Lubi臋 te spelunki. Czuj臋 si臋 tam czasem jak m臋偶czyzna udaj膮cy kobiet臋. No i lubi臋 ich ogl膮da膰. 鈥 Jej spos贸b zachowania zmieni艂 si臋, gdy to powiedzia艂a, i znowu zacz臋艂a troch臋 dr偶e膰, wi臋c o艣wiadczy艂em:
鈥 Dobrze, oczywi艣cie, skoro chcesz to obejrze膰. Jestem zmieszany 鈥 doda艂em po chwili. Chyba zaczyna艂em ju偶 nieco be艂kota膰. W barze wypi艂em kolejne dwa heinekeny. 鈥 To ty piszesz scenariusz. Nie mo偶esz mi jednak wprost powiedzie膰, dok膮d idziemy?
鈥 W艂a艣nie to zrobi艂am, a ty powiedzia艂e艣, 偶e 偶artuj臋. Poza tym nie mam ochoty niczego ci narzuca膰 i nie pisz臋 偶adnego scenariusza!
鈥 Wyjd藕my st膮d 鈥 zaproponowa艂em.
Wyszli艣my, lecz przez dwadzie艣cia minut stali艣my przy bramie cmentarza Lafayette po drugiej stronie ulicy i spierali艣my si臋, czy powinni艣my wspi膮膰 si臋 na mur, przeskoczy膰 go i pokr臋ci膰 si臋 mi臋dzy grobami. Bardzo mi si臋 podobaj膮 grobowce z greckimi frontonami, kolumienkami, uszkodzonymi drzwiami i zaniedbanym wn臋trzem. Mia艂em ochot臋 wspi膮膰 si臋 na bram臋 frontow膮 i zeskoczy膰. Tu jednak m贸g艂by nas zobaczy膰 policjant i aresztowa膰.
W ko艅cu zdecydowali艣my, 偶e 鈥 zamiast tego 鈥 lepiej pochodzimy po Garden District.
Kr臋cili艣my si臋 zatem po uliczkach 鈥 od alei 艢wi臋tego Karola do Magazine Street. Tu i tam przygl膮dali艣my si臋 jakiemu艣 szczeg贸lnemu przedwojennemu budynkowi, bia艂ym kolumnom po艂yskuj膮cym w 艣wietle ksi臋偶yca, ogrodzeniom z kutego 偶elaza, starym d臋bom o pniach tak grubych, 偶e nie m贸g艂bym ich obj膮膰.
Nie ma chyba na ca艂ym 艣wiecie dzielnicy podobnej do tej, takich ulic z gigantycznymi sennymi domami, tymi reliktami przesz艂o艣ci, wymuskanymi i prezentuj膮cymi si臋 pogodnie w nieskazitelnych ogrodach. Gdzieniegdzie s艂ysza艂em brz臋czenie automatycznego spryskiwacza i dostrzega艂em w艣r贸d g臋stej, li艣ciastej ciemno艣ci s艂abe migotanie rozpylonej cieczy. Nawet chodniki s膮 tu pi臋kne: d艂ugie odcinki u艂o偶onych w jode艂k臋 cegie艂 i sinej p艂yty chodnikowej, miejscami nieco wybrzuszone przez korzenie olbrzymich drzew.
Lisa mia艂a tu swoje ulubione domy, domy, na kt贸re przychodzi艂a popatrze膰, gdy mieszka艂a w nowoorlea艅skim apartamencie i nic nie robi艂a, tylko czyta艂a i spacerowa艂a. Poszli艣my je teraz zobaczy膰. Dwa z tych dom贸w mia艂y na furtkach napis 鈥濶a sprzeda偶鈥, a jeden z tych dw贸ch wyj膮tkowo nas oczarowa艂 鈥 wysoki, w膮ski, klasycystyczny w stylu, z drzwiami po lewej stronie i par膮 oszklonych drzwi wychodz膮cych na przedni ganek. Dom otynkowano na intensywny r贸偶owy kolor z bia艂ym szlaczkiem, ale teraz farba 艂uszczy艂a si臋 lekko 鈥 wsz臋dzie z wyj膮tkiem miejsc poro艣ni臋tych winoro艣l膮. Dom zdobi艂y korynckie kolumny, d艂ugie frontowe schody i sznur starych drzewek magnolii posadzonych wzd艂u偶 ogrodzenia. Z boku, za ceglan膮 艣cian膮 ci膮gn膮艂 si臋 ogr贸d.
D艂ugo stali艣my oparci o bram臋. Ca艂owali艣my si臋. Milczeli艣my do momentu, a偶 oznajmi艂em, 偶e powinni艣my kupi膰 ten dom. 呕yliby艣my w nim szcz臋艣liwie, od czasu do czasu podr贸偶uj膮c po ca艂ym 艣wiecie, lecz zawsze do niego wracaj膮c. Dom by艂 spory, wi臋c mo偶na by w nim organizowa膰 dzikie przyj臋cia, zaprasza膰 go艣ci, urz膮dzi膰 ciemni臋 i serwowa膰 przy stole obiad dla wszystkich cz艂onk贸w obu naszych kalifornijskich rodzin.
鈥 I kiedy si臋 znudzimy Nowym Orleanem 鈥 m贸wi艂em 鈥 polecimy na kilka tygodni do Nowego Jorku albo do Klubu. 鈥 Popatrzy艂a na mnie zniewalaj膮co w p贸艂mroku, pos艂a艂a mi u艣miech i otoczy艂a ramionami moj膮 szyj臋. 鈥 Pami臋taj, 偶e to jest nasz dom 鈥 doda艂em. 鈥 Oczywi艣cie nie mo偶emy w nim zamieszka膰 jeszcze przez dwa lata, czyli do ko艅ca mojego kontraktu w Klubie. Jednak ju偶 teraz mo偶emy wp艂aci膰 zaliczk臋.
鈥 Nie przypominasz nikogo z ludzi, jakich kiedykolwiek zna艂am 鈥 zauwa偶y艂a.
Znowu ruszyli艣my. Co kilka krok贸w opierali艣my si臋 o drzewo i ca艂owali艣my bez po艣piechu w delikatny, rozmarzony, pijacki spos贸b. Beznadziejnie rozczochra艂em jej w艂osy i zliza艂em ju偶 ca艂膮 szmink臋 z ust. Nagle, zanim Lisa zd膮偶y艂a mnie zatrzyma膰, w艂o偶y艂em jej r臋k臋 pod sukienk臋 i przesun膮艂em palcami po bawe艂nianych majtkach, mokrych i gor膮cych. Zapragn膮艂em si臋 z ni膮 kocha膰 tam, gdzie stali艣my.
Ostatecznie zdo艂ali艣my przej艣膰 Jackson Avenue i zaw臋drowali艣my do hotelu Pontchartrain, gdzie nadal czynny by艂 bar. Zam贸wili艣my drinki, a kiedy wyszli艣my, otoczenie wyda艂o nam si臋 brzydkie i obskurne, wi臋c wzi臋li艣my taks贸wk臋 i wr贸cili艣my do centrum. By艂em rozgor膮czkowany, ca艂a noc wydawa艂a mi si臋 niezwykle donios艂a, a ilekro膰 przemyka艂a mi przez g艂ow臋 ta my艣l, bra艂em Lis臋 w ramiona i zn贸w j膮 ca艂owa艂em.
Te straszne speluny na Bourbon Street by艂y ju偶 zamkni臋te. I dzi臋ki Bogu.
Zrobi艂a si臋 trzecia rano i weszli艣my do jakiego艣 przyjemnego lokaliku, o艣wietlonego kilkoma lampami gazowymi i zastawionego kwadratowymi, drewnianymi sto艂ami. Tu dosz艂o do naszej pierwszej k艂贸tni. Czu艂em, 偶e jestem pijany, i powinienem by艂 siedzie膰 cicho. Rozmawiali艣my o filmie Louisa Malle鈥檃 zatytu艂owanym 艢licznotka, opowie艣ci o starej nowoorlea艅skiej dzielnicy dom贸w publicznych, Storyville. Nienawidzi艂em tego filmu, Lisa za艣 uwa偶a艂a go za arcydzie艂o. Grali w nim Brooke Shields jako ma艂oletnia prostytutka, Susan Sarandon jako jej matka i Keith Carradine jako fotograf Belloc. Okre艣li艂em film mianem szmiry.
鈥 Nie nazywaj mnie idiotk膮, tylko dlatego, 偶e podoba mi si臋 film, kt贸rego nie rozumiesz 鈥 wybuchn臋艂a Lisa, a ja duka艂em, 偶e wcale nie uwa偶am jej za idiotk臋. Przypomnia艂a mi, 偶e stwierdzi艂em, i偶 ka偶dy, kto lubi kicz, jest idiot膮. Czy偶bym rzeczywi艣cie kiedy艣 tak powiedzia艂?
Zam贸wi艂em szkock膮 z wod膮 i wyda艂o mi si臋, 偶e wyg艂aszam wspania艂y wyk艂ad. W moim mniemaniu by艂 to film wydumany i nie zawiera艂 w sobie do艣膰 tre艣ci, lecz Lisa mi przerwa艂a, twierdz膮c, 偶e dzie艂o Malle鈥檃 opowiada o seksualnych wygna艅cach, czyli o prostytutkach, o ich 偶yciu, mi艂o艣ci i codziennych prze偶yciach.
Powiedzia艂a, 偶e 艢licznotka to dzie艂o o kwiatach kwitn膮cych w szczelinach i o ch臋ci 偶ycia, kt贸rej nikt nie mo偶e cz艂owieka pozbawi膰. Zacz膮艂em rozumie膰, 偶e odbiera艂a film bardzo emocjonalnie. Wiedzia艂a, co czu艂 fotograf Belloc zakochany w kilkunastoletniej prostytutce (czyli posta膰 grana przez Keitha Carradine鈥檃 w postaci granej przez Brooke Shields) i na ko艅cu, opuszczony przez wszystkich. Opisa艂a mi te偶 najlepsz膮 jej zdaniem scen臋: gdy dziwka grana przez Susan Sarandon opiekuje si臋 dzieckiem w kuchni domu publicznego.
T艂umaczy艂a, 偶e nie mo偶na si臋 cz艂owiekowi kaza膰 zamkn膮膰 i umrze膰 tylko dlatego, 偶e ma on inne zainteresowania seksualne, tylko dlatego, 偶e jest seksualnym banit膮. W tym momencie zacz臋艂a m贸wi膰 o Edenie, do kt贸rego przyje偶d偶aj膮 osoby 鈥瀒nne鈥, lecz musz膮 by膰 bogate, by trafi膰 do Klubu i m贸c urzeczywistnia膰 swoje fantazje. Tworz膮c Eden, pragn臋艂a, aby cho膰 niekt贸rzy ludzie mogli przyje偶d偶a膰 na wysp臋 i czu膰 si臋 szcz臋艣liwi.
Niewolnicy nie musieli by膰 maj臋tni, lecz 鈥 bez w膮tpienia 鈥 pi臋kni, a je艣li nie byli do艣膰 atrakcyjni, mogli si臋 naj膮膰 jako treserzy lub trenerzy. Wystarczy艂o snu膰 fantazje i wierzy膰 w idee, na kt贸rych opiera艂 si臋 Klub. Doda艂a, 偶e w Edenie dzia艂o si臋 znacznie wi臋cej, ni偶 s膮dzili ci, kt贸rzy widzieli tylko bogatych, weso艂ych letnik贸w siedz膮cych przy stolikach lub k膮pi膮cych si臋 w basenie. Poniewa偶 wielu cz艂onk贸w w prywatno艣ci swoich pokoj贸w przyznawa艂o si臋 do swojego masochizmu 鈥 pragn臋li dominacji niewolnik贸w i kar z ich r臋ki. Dlatego te偶 niewolnik贸w szkolono, jak 鈥 na 偶膮danie pana czy pani 鈥 zagra膰 rol臋 鈥瀌ominanta鈥. Najwa偶niejsza by艂a wolno艣膰 i swoboda. Gdy Lisa m贸wi艂a, jej oczy pociemnia艂y, twarz spowa偶nia艂a. Przemawia艂a szybko, niemal trajkota艂a, ale zacz臋艂a krzycze膰, kiedy powiedzia艂em:
鈥 Dobrze, cholera, bo to w艂a艣nie robi臋 w Klubie, odkrywam moje fantazje i czuj臋 si臋 doskonale. Co jednak Klub ma wsp贸lnego z dziwkami ze 艢licznotki. One tam odgrywa艂y nie swoje fantazje, ale cudze.
鈥 Ale to by艂o ich 偶ycie. Film ukazywa艂 ich codzienno艣膰, a one stale mia艂y nadziej臋 i marzy艂y. Fotograf Belloc uwa偶a艂 je za istoty wolne i dlatego go do nich ci膮gn臋艂o.
鈥 Je艣li tak s膮dzi艂, by艂 g艂upcem. Posta膰 grana przez Susan Sarandon chcia艂a normalnie wyj艣膰 za m膮偶 i wyrwa膰 si臋 z burdelu, a 艢licznotka by艂a tylko dzieckiem鈥
鈥 Nie m贸w mi, 偶e jestem g艂upia. Dlaczego, do cholery, faceci dyskutuj膮cy z kobietami ci膮gle wyzywaj膮 je od g艂upich?
鈥 Nie powiedzia艂em, 偶e ty jeste艣 g艂upia, lecz fotograf Beloc.
Niespodziewanie pochyli艂 si臋 ku mnie barman i o艣wiadczy艂 mi, 偶e powinni艣my ju偶 i艣膰. Wprawdzie bar dzia艂a艂 ca艂膮 dob臋, jednak zwykle mi臋dzy czwart膮 i pi膮t膮 sprz膮tali. Mo偶e przeszli 鈥 by艣my za r贸g, do Michaela?
U Michaela by艂o paskudnie. Brzydka pod艂oga, zero obraz贸w czy lamp gazowych. Zwyczajna prostok膮tna sala zastawiona drewnianymi stolikami. No i nie mieli tam johnny鈥檈go walkera z czarn膮 etykietk膮. Lisa w艂a艣ciwie nie krzycza艂a, po prostu powiedzia艂a g艂o艣no:
鈥 Mylisz si臋!
U Michaela zdarzy艂o si臋 co艣 interesuj膮cego. Ludzie, kt贸rzy wchodzili, wygl膮dali na dopiero co obudzonych. Chyba nie hulali przez ca艂膮 noc, tak jak my. Ale jacy ludzie wstaj膮 o pi膮tej rano i w kompletnych ciemno艣ciach id膮 do obskurnego baru na drinka? Dw贸ch nieprawdopodobnie wysokich transwestyt贸w w damskich perukach i z mocnym makija偶em gaw臋dzi艂o ze szczup艂ym m艂odzie艅cem, kt贸ry prawdopodobnie wypali艂 w dotychczasowym 偶yciu tyle papieros贸w i wypi艂 tyle alkoholu, 偶e wygl膮da艂 jak stulatek. Twarz wymizerowana, policzki zapadni臋te, oczy straszliwie nabieg艂e krwi膮. 呕a艂owa艂em, 偶e nie mam przy sobie aparatu. Je艣li polecimy do Wenecji, na pewno kupi臋.
Ka偶dy wchodz膮cy zna艂 wszystkich pozosta艂ych. Nikomu jednak nie przeszkadzali艣my.
鈥 Co mia艂a艣 na my艣li, m贸wi膮c, 偶e nie piszesz 偶adnego scenariusza?! 鈥 warkn膮艂em nagle. 鈥 Kiedy zamierzasz mi powiedzie膰, co dalej robimy? Chcesz mi wm贸wi膰, 偶e ka偶dy mo偶e sobie odlecie膰 z Klubu, a potem wr贸ci膰? Wiem, 偶e niewolnik to tylko niewolnik, ale mo偶ecie sobie tak ich gdzie艣 zabiera膰, a potem odstawia膰? Jak wygl膮daj膮 regu艂y? Mo偶e sobie st膮d prysn臋鈥 Co ty na to? Mam tu wszystkie swoje baga偶e鈥
鈥 Chcesz to zrobi膰? 鈥 Potar艂a grzbiety d艂oni. Wygl膮da艂a przepi臋knie, troch臋 jak W艂oszka: niesamowicie zmierzwione ciemne w艂osy, wielkie, wi臋ksze ni偶 kiedykolwiek oczy, mowa zaledwie troszeczk臋 be艂kotliwa.
鈥 Nie, nie chc臋.
鈥 Wi臋c dlaczego to powiedzia艂e艣?
Zn贸w byli艣my na zewn膮trz. Deszcz usta艂, a ja nie mog艂em sobie przypomnie膰, kiedy zacz膮艂 pada膰. Weszli艣my do 鈥濩afe Du Monde鈥 nad rzek膮, naprzeciwko Jackson S膮uare, i usiedli艣my w jaskrawym bia艂ym 艣wietle. Z Rue Decateur dobiega艂y do nas ha艂a艣liwe odg艂osy dostawczych ci臋偶ar贸wek.
Caf茅 au lait* by艂a wyborna 鈥 gor膮ca, s艂odka, wprost doskona艂a. Zjad艂em te偶 mn贸stwo gor膮cych, ma艂ych, posypanych cukrem beignet贸w* i opowiedzia艂em Lisie chyba wszystko, co wiedzia艂em o aparatach fotograficznych, uwiecznianiu ludzkich twarzy i sk艂anianiu ludzi do wsp贸艂pracy.
鈥 Wiesz, m贸g艂bym tu zosta膰 na zawsze 鈥 doda艂em. 鈥 Nowy Orlean nie jest mo偶e idealny, lecz jest prawdziwy. A Kalifornia jest taka sztuczna. Uwa偶a艂a艣 kiedykolwiek, 偶e Kalifornia jest prawdziwa?
鈥 Nie 鈥 odpar艂a.
Mia艂em ochot臋 napi膰 si臋 jeszcze szkockiej albo wypi膰 par臋 puszek piwa. Wsta艂em, usiad艂em po drugiej stronie sto艂u, obok Lisy, przysun膮艂em krzes艂o, po czym obj膮艂em j膮 i poca艂owa艂em. W nast臋pnej chwili podnios艂em j膮 wraz z krzes艂em i wynios艂em na ulic臋. Znale藕li艣my si臋 na naro偶niku i u艣wiadomili艣my sobie, 偶e 偶adne z nas nie wie, gdzie znajduje si臋 nasz hotel.
Kiedy dotarli艣my do pokoju, odkryli艣my, 偶e dzwoni telefon. Lisa odebra艂a i natychmiast si臋 w艣ciek艂a.
鈥 Obdzwoni艂e艣 wszystkie pieprzone hotele w cholernym Nowym Orleanie, 偶eby mnie znale藕膰? 鈥 dar艂a si臋 w s艂uchawk臋. 鈥 I dzwonisz do mnie o przekl臋tej sz贸stej rano! 鈥 Chodzi艂a boso po pokoju w telefonem w r臋kach. 鈥 Co zamierzacie zrobi膰, aresztowa膰 mnie?! 鈥 Rzuci艂a s艂uchawk臋 na wide艂ki, potem zdar艂a z drzwi pokoju spisane i przypi臋te tam przez recepcjonist臋 wiadomo艣ci telefoniczne i wszystkie zniszczy艂a.
鈥 To oni, prawda? 鈥 spyta艂em j膮. Podnios艂a d艂onie, potar艂a sobie skronie i j臋kn臋艂a. Obawia艂em si臋, 偶e si臋 rozp艂acze. 鈥 O co si臋 tak denerwuj膮? 鈥 zapyta艂em.
Opar艂a si臋 o moje rami臋 i zacz臋艂a 艣piewa膰 bardzo cicho I Can 鈥榯 Give You Anything But Love Baby. Przez d艂ugi czas tulili艣my si臋 do siebie i w miejscu kiwali艣my w takt piosenki.
Zacz臋艂o 艣wita膰, a ja wyg艂osi艂em mow臋.
Ogr贸d by艂 mokry bujny i pachn膮cy. Otworzyli艣my wszystkie okna naszego ma艂ego domku, Lisa usiad艂a na wysokim 艂贸偶ku z baldachimem w swojej halce z bia艂ej bawe艂ny. Czu艂em silny, niezwyk艂y zapach kwiat贸w. W Kalifornii kwiaty nigdy nie pachn膮 tak jak w Luizjanie. Odurza艂y mnie r贸偶owe oleandry, ja艣miny i opadaj膮ce p艂atki dzikich r贸偶. Nazywa艂em Lis臋 鈥炁沴icznotk膮鈥, m贸wi艂em jej, 偶e j膮 kocham, i omawia艂em w d艂ugich, zawi艂ych punktach, czym dla mnie jest mi艂o艣膰 i w czym to uczucie r贸偶ni si臋 od wszystkich, kt贸re mi si臋 przytrafi艂y do tej pory. Wspomnia艂em o Klubie i doda艂em, 偶e Lisa wie o mnie i o moich tajnych pragnieniach tyle, ile nigdy nie wiedzia艂a o mnie 偶adna kobieta. Powtarza艂em w k贸艂ko, 偶e j膮 kocham. I kocha艂em j膮.
Kocha艂em j膮 tak膮, jaka by艂a, t臋 szczup艂膮, ciemnow艂os膮, ciemnook膮, uczuciow膮 os贸bk臋, kt贸ra z tak膮 pasj膮 wierzy艂a w to, co robi, i nie stanowi艂a dla mnie tajemnicy鈥 nie tak jak inne kobiety. Wiedzia艂em o niej mn贸stwo, nawet rzeczy, o kt贸rych mi nie powiedzia艂a. Jak ka偶dy cz艂owiek, mia艂a swoje najg艂臋bsze sekrety, do kt贸rych nikt nie mia艂 dost臋pu, lecz ja si臋 do nich dobra艂em. Mo偶e i dobrze, 偶e podoba艂a jej si臋 艢licznotka Malle鈥檃, gdy偶 zapewne wra偶liwo艣ci na sztuk臋 zawdzi臋cza艂a cechuj膮c膮 j膮 swego rodzaju niewinno艣膰 i przekor臋.
By艂a strasznie wytr膮cona z r贸wnowagi. Ale nic mi nie mog艂o przeszkodzi膰. R贸wnie dobrze mog艂a tkwi膰 za szk艂em. By艂em zbyt pijany, by jej odpu艣ci膰.
Zdj臋艂a mi ubranie, po czym po艂o偶yli艣my si臋 na 艂贸偶ku. Telefon zn贸w si臋 rozdzwoni艂. Wyci膮gn膮艂em r臋k臋 (o ma艂o przy tym nie wypad艂em z 艂贸偶ka) i wyci膮gn膮艂em wtyczk臋 telefoniczn膮 ze 艣ciany. Pie艣cili艣my si臋 zn贸w i powiedzia艂em Lisie, 偶e mo偶e mnie zrani膰, naprawd臋 zrani膰, 偶e si臋 na to zgadzam, wr臋cz tego oczekuj臋. 呕e warto tak kogo艣 kocha膰.
鈥 Jestem naprawd臋 pijany 鈥 wyja艣ni艂em. 鈥 I tak niczego nie b臋d臋 pami臋ta艂.
ELLIOTT
A jednak zapami臋ta艂em. Ka偶de s艂owo.
O dziesi膮tej wyszed艂em na 艣niadanie 鈥 sam, gdy偶 nie mog艂em sk艂oni膰 Lisy do wstania, w hotelu nie by艂o restauracji, ja za艣 by艂em okropnie g艂odny.
Poca艂owa艂a mnie. Powiedzia艂em jej, 偶e kawa parzy si臋 w ekspresie przy 艂贸偶ku, 偶e id臋 do 鈥濩ourt of Two Sisters鈥. Je艣li si臋 rozbudzi, mo偶e tam do mnie przyj艣膰, w przeciwnym razie zjem co艣 i wr贸c臋.
Poszed艂em najpierw do kiosku po gazety i czasopisma, p贸藕niej do sklepu fotograficznego po aparat. Kupi艂em Canon AEl 鈥 prosty, solidny i nieszczeg贸lnie drogi, taki, kt贸ry przed powrotem na wysp臋 bez 偶alu m贸g艂bym podarowa膰 jakiemu艣 dziecku. Nie spos贸b wej艣膰 do Klubu z aparatem, w przeciwnym razie mia艂bym ich w walizce kilka.
Zanim dotar艂em do restauracji 鈥濩ourt of Two Sisters鈥 na Royal Street, wypstryka艂em pe艂n膮 rolk臋 filmu i czu艂em b艂ogiego, psychodelicznego kaca. Nie bola艂a mnie g艂owa, tylko by艂em osobliwie zamroczony, szcz臋艣liwy i wszystko wok贸艂 wygl膮da艂o dla mnie wspaniale.
Mia艂em ochot臋 si臋 znowu upi膰, lecz tego nie zrobi艂em. Chwile z Lisa by艂y zbyt nadzwyczajne. Dzisiejszy dzie艅 r贸wnie偶 chcia艂em z ni膮 sp臋dzi膰, o ile podczas mojej nieobecno艣ci nie zacz臋艂a si臋 pakowa膰鈥
Powiedzia艂em kelnerowi, 偶e by膰 mo偶e do艂膮czy do mnie kobieta, wi臋c ma jej wskaza膰 m贸j stolik, je艣li wejdzie. P贸藕niej po偶ar艂em dwa jajka sadzone na grzance z szynk膮, dwa dodatkowe plastry pieczonej s艂odkiej szynki, wypi艂em trzy ma艂e butelki piwa Miller, kt贸rych kac nieodwo艂alnie i wyra藕nie za偶膮da艂 i kt贸re przynios艂y mi ulg臋. W ko艅cu rozsiad艂em si臋 z dzbankiem kawy i przegl膮da艂em najnowsze pisma: 鈥濫squire鈥檃鈥, 鈥濸layboya鈥, 鈥濾anity Fair鈥, 鈥濼ime鈥檃鈥 i 鈥濶ewsweeka鈥.
艢wiat trwa艂 naturalnie w tym samym ba艂aganie co przed moim wyjazdem, wszak nie min膮艂 jeszcze nawet tydzie艅, wi臋c niewiele zd膮偶y艂o si臋 zmieni膰.
Pojawi艂y si臋 co najmniej dwa nowe filmy, kt贸re chcia艂bym zobaczy膰 i 偶a艂owa艂em, 偶e nie mog臋 si臋 na nie wybra膰. 鈥濼ime鈥 wykorzysta艂 trzy zrobione przeze mnie zdj臋cia w artykule na temat pisarzy gejowskich z San Francisco. Okej. Szwadrony 艣mierci nadal dzia艂a艂y w Salwadorze, nie sko艅czy艂a si臋 wojna w Nikaragui, nasi komandosi ci膮gle przebywali w Bejrucie i tak dalej鈥
Odsun膮艂em czasopisma i tylko popija艂em kaw臋. W otwartym ogrodzie lokalu 鈥濩ourt of Two Sisters鈥 panowa艂 wzgl臋dny spok贸j i stara艂em si臋 pomy艣le膰 racjonalnie o ubieg艂ej nocy i wszystkim, co si臋 zdarzy艂o. Nie mog艂em. Potrafi艂em jedynie czu膰 czysto irracjonaln膮 mi艂o艣膰 i szcz臋艣cie. Trwa艂em w doskona艂ym samopoczuciu. Przysz艂o mi do g艂owy, 偶e powinienem podnie艣膰 s艂uchawk臋, wykr臋ci膰 numer mojego ojca w Sonomie i powiedzie膰: 鈥濪omy艣l si臋, tato, co si臋 sta艂o. Znalaz艂em dziewczyn臋 moich sn贸w. Na pewno nie zgadniesz gdzie!鈥 Ojciec nigdy si臋 nie dowie, jakie to zabawne, jaki to doskona艂y dowcip.
Otrz膮sn膮艂em si臋 i wr贸ci艂em do rzeczywisto艣ci.
Hmm鈥 co nasz wyjazd znaczy艂 dla Lisy? Czy po powrocie do Klubu wci艣nie guzik na toaletce i powie do Daniela, kt贸ry zjawi si臋 natychmiast: 鈥瀂abierz go. Ja z nim sko艅czy艂am. Daj go kt贸remu艣 z pozosta艂ych trener贸w鈥. Albo: 鈥濸o艣l臋 po niego za kilka tygodni鈥. Na pewno mog艂aby to zrobi膰, gdyby chcia艂a, i mo偶e tak w艂a艣nie post臋powa艂a z ka偶dym niewolnikiem, kt贸rego zabiera艂a na wycieczk臋.
Mo偶e wypo偶ycza艂a nas niczym ksi膮偶ki z biblioteki, kt贸re zwraca si臋 po przeczytaniu.
Nie, nie wolno my艣le膰, 偶e Lisa mo偶e tak post膮pi膰. I po co my艣le膰 o tym teraz, gdy byli艣my tutaj i Lisa by艂a moja? Przypomnia艂em sobie jej pytanie: 鈥濸o co my艣le膰 o Wenecji, skoro jeste艣 w Nowym Orleanie?鈥 A jednak nie mog艂em si臋 op臋dzi膰 od tych w膮tpliwo艣ci i przypomnia艂em sobie ostatnie chwile przed za艣ni臋ciem, gdy powiedzia艂em jej, 偶e mo偶e mnie zrani膰. Poczu艂em wtedy o偶ywienie, rado艣膰 oczekiwania鈥 I by艂em w 艣wietnym nastroju.
Chcia艂em wr贸ci膰 do Lisy.
Co艣 jeszcze mi jednak偶e przeszkadza艂o 鈥 mianowicie rozmowa telefoniczna, kt贸r膮 odby艂a, i ton, jakim spyta艂a: 鈥濩o zamierzacie zrobi膰, aresztowa膰 mnie?!鈥 By艂em stuprocentowo pewien, 偶e takich w艂a艣nie s艂贸w u偶y艂a. I c贸偶 one niby mia艂y znaczy膰? Powtarza艂em sobie, 偶e by艂a po prostu pijana i rozgniewana. A jednak鈥 C贸偶 znaczy艂y te s艂owa?!
Istnia艂a inna mo偶liwo艣膰, niesamowita mo偶liwo艣膰, 偶e zabieraj膮c mnie z Klubu, Lisa post膮pi艂a wbrew regu艂om i teraz tamci nas szukali.
Ale mo偶e wysuwa艂em zbyt daleko id膮ce wnioski. Taka mo偶liwo艣膰 by艂a zbyt naci膮gana, zbyt czysta i cudownie romantyczna. Poniewa偶, je艣li Lisa tak post膮pi艂a, hmm鈥 nie. Absurd. Przecie偶 by艂a szefow膮. 鈥濼o ci臋偶ki obowi膮zek, wchodzi膰 i wychodzi膰鈥 Zrozumiem, je偶eli powiesz, 偶e nie jeste艣 na to przygotowany鈥. I dlaczego mia艂aby nagle straci膰 g艂ow臋? Ona, seksuolog鈥損raktyk, niemal naukowiec w tej dziedzinie. Przecie偶 Klub stanowi艂 ca艂e jej 偶ycie鈥
Nie, Lisa, tak jak ka偶dy dobry naukowiec, mia艂a te偶 w sobie co艣 z poety, a jednak przede wszystkim by艂a specjalistk膮 od seksu i doskonale si臋 zna艂a na swojej pracy. Tylko pewnie zapomnia艂a uprzedzi膰, 偶e wyje偶d偶a, zapomnia艂a o swoich obowi膮zkach administracyjnych. 鈥瀂 tego powodu zadzwonili do niej o sz贸stej rano?!鈥
Ten ci膮g wyp艂ywaj膮cych z siebie my艣li straszliwie mnie os艂abi艂. Nala艂em kolejny kubek kawy, da艂em kelnerowi pi臋ciodolarowy banknot i poprosi艂em o paczk臋 papieros贸w marki Parliament. Zaduma艂em si臋 nad ubieg艂膮 noc膮, gdy przechodzili艣my Garden District. Obejmowa艂em Lis臋 i nie by艂o 偶adnego Klubu, tylko my dwoje.
Kelner wr贸ci艂 z parliamentami, gdy co艣 mnie zaskoczy艂o. Na samym ko艅cu dziedzi艅ca, tu偶 przy bramie prowadz膮cej na Bourbon Street, sta艂 kto艣, kogo sk膮d艣 zna艂em, i mi si臋 przygl膮da艂. Patrzy艂 wprost na mnie i nie odwr贸ci艂 wzroku ani na sekund臋, mimo i偶 na niego spogl膮da艂em. Bardzo szybko zauwa偶y艂em, 偶e m臋偶czyzna ma na sobie bia艂e sk贸rzane spodnie i wysokie bia艂e sk贸rzane buty. W gruncie rzeczy nosi艂 si臋 jak treserzy z Klubu. Prawd臋 m贸wi膮c, nie m贸g艂 by膰 nikim innym. Zreszt膮 zna艂em go. Zapami臋ta艂em go. By艂 tym przystojnym m艂odym blondasem z morsk膮 opalenizn膮, kt贸ry powita艂 mnie w San Francisco i powiedzia艂: 鈥濪o zobaczenia, Elliotcie鈥 pierwszego dnia na pok艂adzie jachtu.
Teraz wszak偶e nie u艣miecha艂 si臋 tak jak wtedy. Patrzy艂 po prostu na mnie, opieraj膮c si臋 o 艣cian臋, i by艂o co艣 niemal gro藕nego w jego spokoju, badawczym wzroku i obecno艣ci w tym szczeg贸lnym miejscu.
Czu艂em dreszcz przebiegaj膮cy mi po plecach, a p贸藕niej powoli gotuj膮c膮 si臋 we mnie w艣ciek艂o艣膰. Tak trzyma膰. Istnia艂y dwie mo偶liwo艣ci, prawda? By艂 to zwyk艂y nadz贸r zabranego z Klubu niewolnika. Albo鈥 Lisa rzeczywi艣cie zrobi艂a co艣 niezgodnego z zasadami Edenu. 鈥濱 przylecieli nas szuka膰?!鈥
Czu艂em, 偶e mru偶臋 oczy. Moja podejrzliwo艣膰 ros艂a. 鈥濩o zamierzacie zrobi膰, aresztowa膰 mnie?!鈥 Zgniot艂em papierosa w popielniczce, powoli si臋 podnios艂em i ruszy艂em ku blondynowi. Widzia艂em, 偶e mina mu rzednie. Cofn膮艂 si臋 jeszcze bardziej do 艣ciany, po czym przybra艂 oboj臋tny wyraz twarzy. W ko艅cu odwr贸ci艂 si臋 i odszed艂.
Kiedy wyszed艂em na ulic臋, oczywi艣cie nigdzie go nie dostrzeg艂em. Sta艂em w miejscu dobre kilka minut. Potem wr贸ci艂em do restauracji i wszed艂em do m臋skiej toalety, tu偶 przy wej艣ciu. Nie by艂o go. Po prostu znikn膮艂.
Spojrza艂em na dziedziniec.
Sz艂a Lisa. Kelner skierowa艂 j膮 do mojego stolika. Stan臋艂a przy krze艣le, nieco zaniepokojona, wyra藕nie na mnie czekaj膮c.
Wygl膮da艂a wystarczaj膮co 艣licznie, abym o wszystkim zapomnia艂. Mia艂a na sobie bia艂膮 bawe艂nian膮 sukienk臋, rozkloszowan膮 w kszta艂cie litery 鈥濧鈥, z wysokim zdobionym falbank膮 ko艂nierzem i tr贸jk膮tnymi r臋kawami; na nogach bia艂e sanda艂ki. Ca艂o艣ci stroju dope艂nia艂 bia艂y s艂omkowy kapelusz, kt贸rego d艂ugie wst膮偶ki Lisa przewi膮za艂a sobie pod szyj膮. Na m贸j widok jej twarz cudownie si臋 rozja艣ni艂a i Lisa wygl膮da艂a nagle jak m艂oda dziewczyna.
Wysz艂a mi naprzeciw, po czym 鈥 nie bacz膮c na innych go艣ci lokalu 鈥 obj臋艂a mnie i poca艂owa艂a.
Jej w艂osy by艂y nadal lekko wilgotne od prysznica i pachnia艂y perfumami. W bia艂ej sukience wydawa艂a si臋 uosobieniem 艣wie偶o艣ci i interesuj膮cej niewinno艣ci. Z przyjemno艣ci膮 przez chwil臋 tylko j膮 tuli艂em, 艣wiadom, 偶e nie ukrywam zbyt dobrze miliona my艣li, kt贸re kr膮偶y艂y mi po g艂owie.
Otacza艂a mnie ramieniem, kiedy wracali艣my do stolika.
鈥 Wi臋c co nowego w 艣wiecie? 鈥 spyta艂a, odsuwaj膮c na bok czasopisma i zerkaj膮c na aparat fotograficzny.
鈥 Wiem, 偶e nie mog臋 ich ju偶 zwr贸ci膰 鈥 odpar艂em. 鈥 Zatem wr臋cz臋 je komu艣 na ulicy albo jakiemu艣 ciekawemu studentowi na lotnisku po drodze.
Odpowiedzia艂a u艣miechem. Zam贸wi艂a u kelnera grejpfruta i kaw臋.
鈥 Co si臋 sta艂o? 鈥 zapyta艂a nagle. 鈥 Wygl膮dasz na wyra藕nie zdenerwowanego.
鈥 Nic si臋 nie sta艂o. Zdenerwowa艂 mnie tylko ten facet, kt贸rego za mn膮 wys艂a艂a艣. Treser. Zaskoczy艂 mnie. Pewnie s膮dzi艂em, 偶e nie ujawni膮 swojej obecno艣ci i nie b臋d膮 si臋 tak nachalnie gapi膰. 鈥 M贸wi膮c to, uwa偶nie j膮 obserwowa艂em.
鈥 Jaki facet? 鈥 Popatrywa艂a na boki. Jej oczy zw臋zi艂y si臋 dok艂adnie tak jak moje nieca艂e pi臋膰 minut temu. 鈥 Je艣li to 偶art, nie bawi mnie. O czym ty m贸wisz?!
鈥 Jeden z klubowych treser贸w. Sta艂 tam. Odszed艂, gdy ku niemu ruszy艂em, aby spyta膰, co tu robi. Wtedy ty si臋 zjawi艂a艣.
鈥 Sk膮d wiesz, 偶e to treser? 鈥 spyta艂a, zni偶aj膮c g艂os do szeptu. Twarz jej si臋 nieznacznie zaczerwieni艂a. Widzia艂em rosn膮ce zdenerwowanie.
鈥 Str贸j z bia艂ej sk贸ry, pe艂en zestaw. Poza tym go rozpozna艂em.
鈥 Jasne, na pewno.
鈥 Liso, by艂 ubrany jak treserzy 鈥 upiera艂em si臋. 鈥 Jaki facet chodzi po Nowym Orleanie w bia艂ych sk贸rzanych botkach i spodniach? No chyba 偶e w艂o偶y do nich 艣mieszn膮 kowbojsk膮 koszul臋 z cekinami. Wierz mi, zapami臋ta艂em go z jachtu. To na pewno by艂 ten sam m臋偶czyzna. 鈥 Kelner przyni贸s艂 dwie po艂贸wki grejpfruta w dw贸ch srebrnych miseczkach wype艂nionych lodem. Lisa przez moment gapi艂a si臋 na nie bez s艂owa. P贸藕niej spojrza艂a na mnie. 鈥 Sta艂 nieruchomo, przygl膮daj膮c mi si臋. Chcia艂, abym wiedzia艂, 偶e na mnie patrzy. Ale oczywi艣cie鈥
鈥 Przekl臋te dranie 鈥 szepn臋艂a. Wsta艂a i przywo艂a艂a kelnera. 鈥 Gdzie jest telefon? 鈥 Wyszed艂em za ni膮 do pomieszczenia obok. Lisa wrzuci艂a kilka 膰wier膰dolar贸wek w szczelin臋 automatu. 鈥 Wracaj do sto艂u 鈥 poleci艂a, zerkaj膮c na mnie spode 艂ba. Nie ruszy艂em si臋. 鈥 Prosz臋 鈥 doda艂a 艂agodniej. 鈥 Zajmie mi to minutk臋.
Wycofa艂em si臋 na s艂o艅ce, nie spuszczaj膮c z niej oka. Rozmawia艂a z kim艣, otaczaj膮c d艂oni膮 doln膮 cz臋艣膰 s艂uchawki. Dociera艂 do mnie jej podniesiony, poirytowany g艂os. Po chwili zamilk艂a. Wreszcie od艂o偶y艂a s艂uchawk臋 i ruszy艂a do mnie biegiem. Torebka o ma艂o nie spad艂a jej z ramienia.
鈥 Zap艂a膰 rachunek, dobrze? 鈥 poprosi艂a. 鈥 Musimy zmieni膰 hotel. 鈥 Ju偶 maszerowa艂a przez dziedziniec, nie czekaj膮c na mnie.
Dopad艂em j膮, z艂apa艂em za przegub i bardzo delikatnie przyci膮gn膮艂em ku sobie.
鈥 Dlaczego zmieniamy hotel? 鈥 spyta艂em. By艂em osobliwie zamroczony, lecz nie z powodu kaca. Poca艂owa艂em Lis臋 w policzek i w czo艂o. Czu艂em, 偶e powoli i niech臋tnie si臋 odpr臋偶a i uspokaja.
鈥 Poniewa偶 nie chc臋 ich pieprzonego nadzoru! 鈥 odpar艂a i cofn臋艂a si臋, usi艂uj膮c si臋 uwolni膰 z mojego u艣cisku. Najwidoczniej by艂a jeszcze bardziej zdenerwowana, ni偶 s膮dzi艂em. Wr臋cz promieniowa艂 od niej gniew.
鈥 Jaka to r贸偶nica? 鈥 rzuci艂em cicho. Otoczy艂em j膮 ramieniem, 艣cisn膮艂em palcami jej r臋k臋 i pchn膮艂em Lis臋 do stolika. 鈥 Chod藕, zjedz ze mn膮 艣niadanie. Nie mam ochoty ucieka膰 przed tymi lud藕mi. Hmm鈥 co oni zamierzaj膮 nam zrobi膰? Jak s膮dzisz? 鈥 Studiowa艂em j膮 z uwag膮. 鈥 Zastan贸w si臋. Nie chc臋 opuszcza膰 naszej przybud贸wki. To nasz pokoik, nasze miejsce.
Popatrzy艂a na mnie i odnios艂em nagle wra偶enie, 偶e ca艂a historia dzieje si臋 wed艂ug scenariusza z mojego snu. Jednak sen by艂 tak skomplikowany, 偶e jeszcze nie zacz膮艂em go rozumie膰. Zn贸w poca艂owa艂em Lis臋, niejasno 艣wiadom, 偶e coraz wi臋cej go艣ci siada przy stolikach na dziedzi艅cu i niekt贸rzy nam si臋 przygl膮daj膮. Zada艂em sobie pytanie, czy sprawia im przyjemno艣膰 widok m艂odej kobiety, tak 艣wie偶ej i zachwycaj膮cej, ca艂owanej przez m臋偶czyzn臋, kt贸ry nie widzi poza ni膮 艣wiata.
Lisa usiad艂a, pochyli艂a g艂ow臋 i opar艂a j膮 na 艂okciach. Zapali艂em papierosa i przypatrywa艂em jej si臋 przez minut臋, a p贸藕niej przesun膮艂em wzrokiem po dziedzi艅cu, sprawdzaj膮c, czy nie wr贸ci艂 treser lub inny, wyznaczony szpieg. Nie zauwa偶y艂em nikogo podejrzanego.
鈥 Czy to jest zwyczajne post臋powanie鈥 podczas takich wyjazd贸w? 鈥 odezwa艂em si臋 w ko艅cu. 鈥 Chodz膮 za mn膮 i sprawdzaj膮, czy nie uciekam? 鈥 Prawie fatalistycznie czu艂em, 偶e znam odpowied藕. 呕e nowych niewolnik贸w nigdzie si臋 nie zabiera. Mo偶e wolno wyjecha膰 tym, kt贸rzy sp臋dz膮 na wyspie wiele miesi臋cy i poznaj膮 ju偶 wszystkie regu艂y zwi膮zane z zachowaniem. Lisa zabra艂a mnie z Edenu wcze艣niej, to wszystko.
Jednak gdy moja pani podnios艂a twarz, mia艂a osobliwie ironiczn膮 min臋. Jej opuszczone powieki unosi艂y si臋 ospale, a偶 oczy pod nimi okaza艂y si臋 niemal czarne.
鈥 Nie jest zwyczajne 鈥 odrzek艂a g艂osem tak cichym, 偶e ledwie j膮 s艂ysza艂em.
鈥 Wi臋c dlaczego to robi膮?
鈥 Poniewa偶 ja r贸wnie偶 post膮pi艂am niezwyczajnie. W艂a艣ciwie鈥 nikt przede mn膮 nigdy tego nie zrobi艂.
Siedzia艂em w milczeniu, wa偶膮c jej s艂owa. Serce bi艂o mi coraz szybciej. Powoli, cho膰 nerwowo zaci膮gn膮艂em si臋 papierosem.
鈥 Hmm鈥
鈥 Nikt nigdy nie zabra艂 偶adnego niewolnika z Klubu 鈥 doda艂a.
Nie odezwa艂em si臋.
Siedzia艂a cicho, przesuwaj膮c niespiesznie d艂o艅mi po przedramionach, jakby by艂o jej zimno.
Nie patrzy艂a wprost na mnie. Zatopiona w my艣lach, nie patrzy艂a na nic konkretnego.
鈥 Je艣li chcesz wiedzie膰, nie s膮dz臋, 偶eby kto艣 inny m贸g艂 cho膰by rozwa偶a膰 taki pomys艂 鈥 oznajmi艂a. Jej ton by艂 cierpki, usta wykrzywione w rozgoryczony u艣miech. 鈥 Przypuszczam, 偶e jako jedyna potrafi臋 co艣 takiego zorganizowa膰. 鈥 Skoncentrowa艂a na mnie spojrzenie, coraz szerzej otwieraj膮c oczy. 鈥 Zam贸wi膰 samolot, kaza膰 ludziom za艂adowa膰 twoje rzeczy, wsi膮艣膰 z tob膮 do samolotu.
Strz膮sn膮艂em popi贸艂 z papierosa.
鈥 Nie wiedzieli, 偶e znikn膮艂e艣, a偶 do trzeciej nad ranem. Mia艂e艣 by膰 u mnie, a gdy weszli, nie znale藕li ci臋. Nigdzie ci臋 nie znale藕li. Wiedzieli, 偶e odlecia艂am samolotem w m臋skim towarzystwie. Zastanowili si臋, kim by艂 ten m臋偶czyzna. Wiedzieli, 偶e pos艂a艂am po tw贸j baga偶. My艣leli kilka godzin, lecz w ko艅cu wszystko poj臋li. Wtedy zacz臋li obdzwania膰 nowoorlea艅skie hotele. No i namierzyli nas przed sz贸st膮. Nie jestem pewna, czy pami臋tasz moj膮 rozmow臋鈥
鈥 Pami臋tam 鈥 odpar艂em. Pami臋ta艂em te偶 wszystkie inne wczorajsze zdarzenia, tak偶e moje liczne wyznania mi艂o艣ci.
Przyjrza艂em si臋 Lisie. Najwyra藕niej st膮pa艂a po cienkim lodzie. Jednak nie dygota艂a, zauwa偶y艂bym. Gapi艂a si臋 jedynie na grejpfruta z niejakim przera偶eniem. Tak samo jednak偶e patrzy艂a na st贸艂 i na winoro艣le wij膮ce si臋 wok贸艂 filar贸w z kutego 偶elaza, kt贸re podtrzymywa艂y sufit ganku nad nami.
鈥 Dlaczego to zrobi艂a艣? 鈥 spyta艂em.
Nie odpowiedzia艂a. Spi臋艂a si臋 i patrzy艂a gdzie艣 na prawo ode mnie. Nie wykona艂a najdrobniejszego nawet ruchu, nie wyda艂a 偶adnego d藕wi臋ku, lecz sekund臋 p贸藕niej jej oczy powilgotnia艂y i si臋 zamgli艂y.
鈥 Chcia艂am 鈥 odpar艂a. Dolna warga zacz臋艂a jej si臋 trz膮艣膰. Lisa wzi臋艂a ze sto艂u serwetk臋, z艂o偶y艂a j膮 i przytkn臋艂a do nosa. P艂aka艂a. 鈥 Po prostu chcia艂am 鈥 powt贸rzy艂a.
Czu艂em si臋 jak po ciosie w 偶o艂膮dek. Nie mog艂em znie艣膰 jej smutku i p艂aczu. Widok by艂 straszny. A poza tym wszystko dzia艂o si臋 tak cholernie pr臋dko. W jednej chwili jej rysy stwardnia艂y, w nast臋pnej 艂zy pociek艂y po policzkach, wargi zadr偶a艂y, twarz si臋 zmarszczy艂a.
鈥 Chod藕 鈥 poprosi艂em. 鈥 Wr贸膰my do hotelu, gdzie b臋dziemy sami. 鈥 Da艂em znak kelnerowi, 偶e pragn臋 zap艂aci膰.
鈥 Nie, nie. Czekaj minutk臋 鈥 powiedzia艂a. Zdecydowanym ruchem wytar艂a nos i po艂o偶y艂a sobie serwetk臋 na podo艂ku. Czeka艂em. Wiedzia艂em, 偶e powinienem jej dotkn膮膰, otoczy膰 ramieniem lub przytuli膰, a jednak nic nie zrobi艂em, poniewa偶 tkwili艣my w tym przekl臋tym publicznym miejscu. Czu艂em si臋 naprawd臋 g艂upio. 鈥 Musisz zrozumie膰 par臋 kwestii 鈥 doda艂a.
鈥 Nie mam ochoty 鈥 odburkn膮艂em. 鈥 Nic mnie nie obchodzi.
Nie by艂a to jednak ca艂kowita prawda. Nie chcia艂em po prostu, by Lisa dalej p艂aka艂a. Wygl膮da艂a teraz na za艂aman膮. Milcza艂a. Wydawa艂a si臋 zraniona, straszliwie zraniona.
Pragn膮艂em wzi膮膰 j膮 w ramiona. Prawdopodobnie wszyscy ludzie, kt贸rzy na nas patrzyli, zadawali sobie pytanie: 鈥濩o ten dra艅 zrobi艂, 偶e dziewczyna p艂acze?鈥
Lisa wydmucha艂a nos i ponownie go wytar艂a. Potem przez chwil臋 siedzia艂a nieruchomo. Chyba by艂o jej ci臋偶ko. W ko艅cu si臋 odezwa艂a:
鈥 Ty nie b臋dziesz mia艂 偶adnych k艂opot贸w. Wiedz膮, 偶e ten wyjazd to moja sprawka. Ja ci臋 nam贸wi艂am, a ty s膮dzi艂e艣, 偶e wizyta w Nowym Orleanie jest cz臋艣ci膮 gry. Tak im powiedzia艂am przez telefon. I na pewno im to powt贸rz臋 podczas nast臋pnej rozmowy. S膮 do艣膰, kurcz臋, natr臋tni. Pewnie dzwoni膮 w tej chwili do hotelu. Najwa偶niejsze, 偶e wiedz膮, i偶 ci臋 wywioz艂am, oszuka艂am w jakim艣 sensie鈥 By艂e艣 ofiar膮 mojego pomys艂u. W gruncie rzeczy ci臋 porwa艂am.
Nie mog艂em si臋 powstrzyma膰 przed u艣miechem.
鈥 A czego teraz od ciebie chc膮? Co masz zrobi膰? 鈥 spyta艂em. 鈥 Jakie b臋d膮 konsekwencje naszej wycieczki?
鈥 No c贸偶, naturalnie chc膮, 偶ebym ci臋 bezzw艂ocznie odwioz艂a. Z艂ama艂am regu艂y i naruszy艂am warunki twojego kontraktu. 鈥 艁zy znowu trysn臋艂y z jej oczu, jednak nad sob膮 zapanowa艂a. Przez chwil臋 patrzy艂a w bok, uspokajaj膮c si臋. 鈥 Chodzi mi o to, 偶e zrobi艂am co艣 strasznego, rozumiesz. 鈥 Zerkn臋艂a na mnie, a nast臋pnie znowu zagapi艂a si臋 w dal, mo偶e z l臋ku, 偶e rzuc臋 pod jej adresem jakie艣 przera偶aj膮ce oskar偶enie. Nie mia艂em takiego zamiaru. Szczerze m贸wi膮c, sama my艣l wyda艂a mi si臋 艣mieszna. 鈥 Ka偶膮 mi wr贸ci膰 do pracy 鈥 podj臋艂a. 鈥 Wyp艂yn臋艂o kilka powa偶nych problem贸w. Dwa dni temu wyrzucili艣my z wyspy pewn膮 nastolatk臋, podejrzewaj膮c, 偶e omami艂a trenera, kt贸ry j膮 przys艂a艂. Dziewucha skontaktowa艂a si臋 ze starsz膮 siostr膮, kt贸ra wysz艂a za m膮偶 za jakiego艣 faceta z CBS. Prawdopodobnie obie panie zaaran偶owa艂y ca艂膮 rzecz. Teraz CBS chce nagra膰 z nami wywiad. Nigdy nie udzielali艣my prawdziwych, oficjalnych wywiad贸w. Poza tym wszyscy s膮 po prostu na mnie wkurzeni za to, co zrobi艂am鈥 鈥 Przerwa艂a i mia艂em wra偶enie, 偶e dopiero teraz poj臋艂a, i偶 nie powinna mi tego wszystkiego m贸wi膰. Spojrza艂a mi w oczy, po czym zn贸w odwr贸ci艂a wzrok. 鈥 Nie wiem, co si臋 ze mn膮 dzieje! 鈥 szepn臋艂a. 鈥 Jak mog艂am ci臋 zabra膰 z wyspy?!
Pochyli艂em si臋 nad sto艂em i chwyci艂em w r臋ce obie jej d艂onie. Cho膰 si臋 troch臋 opiera艂a, 艣cisn膮艂em je, podnios艂em do ust i poca艂owa艂em jej palce.
鈥 Dlaczego to zrobi艂a艣? 鈥 powt贸rzy艂em pytanie. 鈥 Dlaczego tego chcia艂a艣, jak wspomnia艂a艣鈥?
鈥 Nie wiem! 鈥 odpar艂a, potrz膮saj膮c g艂ow膮. Znowu zaczyna艂a p艂aka膰.
鈥 Liso, na pewno wiesz 鈥 naciska艂em. 鈥 Odpowiedz mi, prosz臋. Czemu to zrobi艂a艣? Co to znaczy?
鈥 Nie wiem 鈥 upiera艂a si臋. P艂aka艂a, wi臋c nie mog艂a mi odpowiedzie膰. 鈥 Nie wiem! 鈥 wybuchn臋艂a sekund臋 p贸藕niej. Kompletnie si臋 za艂ama艂a.
Po艂o偶y艂em na stole dwie dwudziestodolar贸wki i zabra艂em Lis臋 z 鈥濩ourt of Two Sisters鈥.
ELLIOTT
Po powrocie zauwa偶yli艣my przypi臋te na drzwiach informacje na temat wiadomo艣ci telefonicznych.
Lisa nieco si臋 uspokoi艂a i tym razem nie wyprosi艂a mnie z pokoju, gdy dzwoni艂a.
By艂a jednak偶e smutna, nawet nieszcz臋艣liwa i cho膰 wygl膮da艂a ca艂kiem 艂adnie, patrz膮c na ni膮, marnie si臋 czu艂em.
W艂a艣ciwie kompletnie si臋 rozklei艂em.
Przez kilka minut rozmawia艂a z Richardem, Panem Kandydat贸w, kt贸remu wyra藕nie nie chcia艂a poda膰 dok艂adnego czasu naszego zjawienia si臋 w Klubie.
鈥 Nie, nie wysy艂aj jeszcze samolotu! 鈥 powt贸rzy艂a co najmniej dwukrotnie.
Upiera艂a si臋 te偶 w ka偶dej odpowiedzi na pytanie wsp贸艂pracownika, 偶e nic z艂ego si臋 nie dzieje, 偶e jestem obok niej i miewam si臋 dobrze. Powiedzia艂a, 偶e zadzwoni znowu wieczorem i powie, jak d艂ugo zostaniemy w Nowym Orleanie.
鈥 Tak, naprawd臋 鈥 m贸wi艂a. 鈥 Zadzwoni臋. Zostan臋 w tym samym hotelu. B臋dziesz wiedzia艂, co robi臋. Prosz臋 ci臋 tylko o troch臋 czasu.
Zn贸w pociek艂y jej 艂zy, lecz Richard zapewne o tym nie wiedzia艂. Prze艂kn臋艂a 艣lin臋 i podj臋艂a rozmow臋 mocnym, zimnym g艂osem. Teraz omawiali spraw臋 odes艂ania nastolatki i kwesti臋 wywiadu dla CBS. Poczu艂em, 偶e Lisa wola艂aby, abym wyszed艂, wi臋c wyszed艂em.
Us艂ysza艂em jeszcze, jak powiedzia艂a:
鈥 Teraz nie mog臋 ci udzieli膰 takiej odpowiedzi. Prosisz mnie w sumie o stworzenie swego rodzaju filozofii na u偶ytek publiczny, o napisanie publicznego o艣wiadczenia! To mi zajmie nieco czasu. Musz臋 sobie wszystko przemy艣le膰.
Zrobi艂em kilka zdj臋膰 dziedzi艅ca i ma艂ej przybud贸wki, w kt贸rej mieszkali艣my.
Kiedy Lisa wysz艂a na dziedziniec, opu艣ci艂em aparat i natychmiast zaproponowa艂em:
鈥 Wybierzmy si臋 na prawdziwe zwiedzanie dzielnicy. Mam na my艣li zagl膮danie do wszystkich muze贸w, ogl膮danie starych dom贸w, szalone zakupy w sklepach. 鈥 By艂a zaskoczona. Mia艂a zagubiony, ch艂odny wyraz twarzy, lecz teraz nieco si臋 o偶ywi艂a. Zaciska艂a za艂o偶one na piersi ramiona i obserwowa艂a mnie z tak膮 uwag膮, 偶e nie wiedzia艂em, czy w og贸le rozumie, co m贸wi臋. 鈥 A p贸藕niej 鈥 ci膮gn膮艂em 鈥 wybierzmy si臋 w rejs parostatkiem. O czternastej trzydzie艣ci. Wiem, 偶e to nudne, ale, do diab艂a, tu p艂ynie Missisipi! Zreszt膮, mo偶emy zabra膰 na pok艂ad jakie艣 trunki. Mam te偶 pomys艂 na sp臋dzenie dzisiejszego wieczoru.
鈥 Co takiego?
鈥 Dancing. P贸jdziemy na zwyczajny, konwencjonalny, staro艣wiecki dancing. Przywioz艂a艣 takie pi臋kne sukienki. A ja nigdy w 偶yciu nie by艂em na pota艅c贸wce z kobiet膮. Zajdziemy do 鈥濺iver Queen Lounge鈥 na szczycie Marriotta i b臋dziemy ta艅czy膰, a偶 zesp贸艂 przestanie gra膰. Tylko ta艅czy膰 i ta艅czy膰.
Gapi艂a si臋 na mnie jak na wariata. Wytrzyma艂em jej spojrzenie.
鈥 M贸wisz powa偶nie? 鈥 spyta艂a w ko艅cu.
鈥 Oczywi艣cie, 偶e tak. Poca艂uj mnie.
鈥 Brzmi wspaniale 鈥 oceni艂a.
鈥 No to si臋 u艣miechnij 鈥 poprosi艂em. 鈥 I przybierz 艂adn膮 poz臋, to zrobi臋 ci zdj臋cie.
Ku mojemu absolutnemu zdumieniu pozwoli艂a mi si臋 sfotografowa膰. Stan臋艂a w drzwiach z r臋k膮 na futrynie i pi臋knie si臋 u艣miechn臋艂a. Wygl膮da艂a wprost cudnie w bia艂ej sukience i z kapeluszem przewieszonym za wst膮偶ki na ramieniu.
Zacz臋li艣my od muzeum w Cabildo, a p贸藕niej obejrzeli艣my wszystkie odremontowane stare domy, kt贸re otwarto dla zwiedzaj膮cych: Gallier House, Herman Grima House, Madame John鈥 s Legacy i Casa Hove. Wst膮pili艣my niemal do wszystkich napotkanych po drodze antykwariat贸w i galerii.
Otoczy艂em Lis臋 ramieniem, co j膮 uspokoi艂o i rozweseli艂o. Jej rysy si臋 rozpogodzi艂y, oblicze wyg艂adzi艂o si臋 jak u m艂odej dziewczyny. Pomy艣la艂em, 偶e do bia艂ej sukienki pasowa艂aby wst膮偶ka we w艂osach.
Przysz艂o mi do g艂owy, 偶e nawet je艣li nie b臋d臋 kocha艂 Lisy wiecznie, nawet je艣li mi艂o艣膰 do niej zako艅czy si臋 jak膮艣 paskudn膮, durn膮 katastrof膮, jednego mog艂em by膰 pewien: p贸藕niej ju偶 nigdy nie spojrz臋 na 偶adn膮 kobiet臋 w bia艂ej sukience.
Do trzynastej, gdy jedli艣my lunch w 鈥濪esire Oyster Bar鈥, zn贸w gaw臋dzili艣my swobodnie 鈥 tak jak ubieg艂ej nocy. Nie pami臋tali艣my ani o obecno艣ci tresera w 鈥濩ourt of Two Sisters鈥, ani o rozmowach Lisy z Edenem.
Moja pani opowiedzia艂a mi histori臋 utworzenia i budowy Klubu. Zacz臋艂o si臋 od dw贸ch sponsor贸w, kt贸rym koszty zwr贸ci艂y si臋 ju偶 pod koniec pierwszego roku. P贸藕niej Eden szybko si臋 rozwija艂, poniewa偶 gwa艂townie ros艂a liczba cz艂onk贸w. Pr臋dko doczeka艂 si臋 鈥瀗ast臋pc贸w鈥, mi臋dzy innymi klub贸w w du偶ym budynku w Holandii oraz w Kalifornii i Kopenhadze.
Lisa stale otrzymywa艂a oferty od konkurencji, oczywi艣cie z wy偶sz膮 pensj膮, ale i tak zarabia艂a mn贸stwo (obecnie p贸艂 miliona rocznie), a nie wydawa艂a nawet centa, chyba 偶e podczas urlopu. Jej oszcz臋dno艣ci ros艂y.
Ja z kolei opowiedzia艂em o moich sportowych obsesjach, o tym, jak prawie roztrzaska艂em samolot nad Teksasem, i o dw贸ch zimach, w trakcie kt贸rych zje偶d偶a艂em na nartach z najniebezpieczniejszych g贸r 艣wiata.
Nienawidzi艂em tego aspektu swojej osobowo艣ci, zawsze go nienawidzi艂em i brzydzi艂em si臋 lud藕mi, kt贸rych poznawa艂em podczas tych wypraw, poniewa偶 czu艂em si臋 przy nich jak aktor graj膮cy jak膮艣 rol臋. O wiele 艂atwiej by艂o fotografowa膰 facet贸w skacz膮cych z meksyka艅skich klif贸w do oceanu, ni偶 skaka膰 samemu. W fotografii widzia艂em drog臋 wyj艣cia i mo偶e dlatego si臋 ni膮 zaj膮艂em.
Niestety m贸j plan spali艂 na panewce.
Przyjmowa艂em od 鈥濼ime鈥揕ive鈥檃鈥 ka偶de zadanie zwi膮zane z wojn膮. Wykonywa艂em te偶 zlecenia dla dw贸ch kalifornijskich dziennik贸w. Ksi膮偶ka o Bejrucie zaj臋艂a mi dziewi臋膰 miesi臋cy pracy dniem i noc膮 Qu偶 po wykonaniu zdj臋膰). W Bejrucie zreszt膮 nie narazi艂em si臋 na 偶adne niebezpiecze艅stwo, cho膰 znalaz艂em si臋 o krok od 艣mierci p贸藕niej, w Nikaragui i Salwadorze. W Salwadorze naprawd臋 zajrza艂em jej w oczy. Po tym zdarzeniu zwolni艂em tempo i zacz膮艂em si臋 nad sob膮 zastanawia膰.
Nieco mnie zdziwi艂o, 偶e podczas naszej rozmowy okaza艂o si臋, 偶e Lisa wie, co si臋 dzia艂o w tych miejscach 艣wiata. Nie tylko s艂ysza艂a o konfliktach czy zamieszkach, ale zna艂a te偶 na przyk艂ad histori臋 liba艅skich nieporozumie艅 na tle religijnym i interwencjach pa艅stw s膮siaduj膮cych. Chc臋 powiedzie膰, 偶e Klub czy nie Klub, Lisa czyta艂a wi臋cej ni偶 wi臋kszo艣膰 ludzi, gdy偶 tak dok艂adnych informacji nie spos贸b znale藕膰 w pierwszej lepszej gazecie.
By艂a godzina czternasta i musieli艣my si臋 po艣pieszy膰, je艣li chcieli艣my zd膮偶y膰 na rejs statkiem parowym po rzece. Dzie艅 na tak膮 podr贸偶 nie m贸g艂 by膰 wspanialszy: b艂臋kitne niebo, 艣liczne ob艂oki, jakich nie widzia艂em nigdzie poza Luizjan膮 i z kt贸rych od czasu do czasu si膮pi艂a subtelna letnia m偶awka. No i niewielu pasa偶er贸w, jako 偶e by艂 艣rodek tygodnia.
Razem oparli艣my si臋 o por臋cz balustrady g贸rnego pok艂adu i patrzyli艣my na miasto, a偶 przep艂yn臋li艣my kilka kilometr贸w i widok zmieni艂 si臋 na przemys艂owy i do艣膰 monotonny. W贸wczas rozsiedli艣my si臋 na le偶akach, zam贸wili艣my drinki i poddali艣my ruchowi parostatku i rzecznemu wietrzykowi.
Przyzna艂em si臋 Lisie 鈥 troch臋 ze wstydem 鈥 偶e naprawd臋 kocham rejsy parowcem, cho膰 mog膮 si臋 wydawa膰 komercyjne i nudne. Uwielbia艂em p艂yn膮膰 Missisipi i 偶adna inna rzeka nie wzbudza艂a we mnie takiego szacunku, opr贸cz Nilu.
Lisa odwiedzi艂a Egipt dwa lata temu w okresie Bo偶ego Narodzenia. By艂 to jeden z dw贸ch okres贸w, gdy nie mog艂a znie艣膰 obecno艣ci rodziny, wi臋c wyjecha艂a sama do Afryki. Zatrzyma艂a si臋 w luxorskim Winter Pa艂ace na dwa tygodnie. Wiedzia艂a, co mia艂em na my艣li, m贸wi膮c o tych dw贸ch rzekach, poniewa偶 ilekro膰 przep艂ywa艂a Missisipi, my艣la艂a: 鈥濲estem na Nilu鈥.
Zreszt膮 zawsze, gdy przekracza艂a jak膮艣 rzek臋, czu艂a si臋 szczeg贸lnie podekscytowana 鈥 czy to by艂o Arno, Tamiza czy Ty 鈥 ber; jakby dotyka艂a historii.
鈥 Chc臋, aby艣 mi opowiedzia艂 鈥 wtr膮ci艂a niespodziewanie 鈥 jak o ma艂o nie zgin膮艂e艣 w Salwadorze. Co si臋 tam sta艂o, 偶e nagle si臋 nad sob膮 zastanowi艂e艣?
Przybra艂a t臋 sam膮 uczuciow膮 i niemal niewinn膮 mink臋, kt贸r膮 dostrzeg艂em u niej podczas naszej ubieg艂onocnej rozmowy. Dzi艣 jednak popijali艣my drinki znacznie wolniej. S艂uchaj膮c Lisy, my艣la艂em, 偶e zupe艂nie nie pasuje do mojego wyobra偶enia kobiety. Najwyra藕niej dot膮d niewiele wiedzia艂em o kobietach. Nie chc臋 powiedzie膰, 偶e wydawa艂a mi si臋 jako艣 bezp艂ciowa czy pozbawiona kokieterii. By艂a jednak zmienna jak kameleon, co wydawa艂o mi si臋 niesamowicie uwodzicielskie.
鈥 Nie zdarzy艂o si臋 nic takiego, o czym mo偶na przeczyta膰 w gazetach 鈥 odpar艂em. 鈥 W og贸le nic takiego. Zupe艂nie nic.
鈥 Nie mia艂em ochoty opisywa膰 tej historii minuta po minucie, nie chcia艂em budowa膰 napi臋cia a偶 do punktu kulminacyjnego, nie chcia艂em prze偶ywa膰 ponownie ka偶dej sekundy. 鈥 By艂em wraz z drugim reporterem w stolicy kraju, San Salwador, i zna 鈥 le藕li艣my si臋 poza domem po godzinie policyjnej. Zatrzymali nas, o ma艂o nie zastrzelili. I tyle. 鈥 Ogarn臋艂o mnie znowu to samo paskudne, absolutnie potworne uczucie, kt贸re towarzyszy艂o mi jeszcze przez sze艣膰 tygodni po opuszczeniu Salwadoru, poczucie daremno艣ci wszystkiego, chwilowa rozpacz, kt贸ra mo偶e zaw艂adn膮膰 cz艂owiekiem w ka偶dym momencie 偶ycia i kt贸rej po prostu przez wi臋kszo艣膰 czasu do siebie nie dopuszczamy. 鈥 Nie wiem, co sobie my艣leli艣my鈥 呕e gdzie jeste艣my? W jakiej艣 kawiarence na Telegraph Avenue w Berke艂ey? Dw贸ch bia艂ych libera艂贸w z klasy 艣redniej dyskutuje o marksizmie, rz膮dzie鈥 Chodzi mi o to, 偶e czuli艣my si臋 bezpieczni i wydawa艂o nam si臋, 偶e nikt nas nie skrzywdzi w tym obcym kraju, bo to nie jest nasza wojna. A tu nagle, w drodze powrotnej do hotelu, w ciemno艣ciach zatrzymuje nas dw贸ch facet贸w鈥 Nawet nie wiem, kim byli: gwardia narodowa, zbiry ze szwadron贸w 艣mierci, nie wiem. Szli艣my z pewnym Salwadorczykiem, z kt贸rym wcze艣niej przegadali艣my p贸艂 nocy. Nasz towarzysz cholernie si臋 przerazi艂, my za艣 pokazali艣my identyfikatory i r贸偶ne inne papiery, mimo to tamci nas nie pu艣cili. Umundurowany ch艂opaczek z karabinem M鈥16 cofn膮艂 si臋 o krok, wycelowa艂 w nas i tylko si臋 na nas gapi艂. Nie mia艂em najmniejszych w膮tpliwo艣ci, 偶e dzieciakowi marzy si臋 wystrzelanie ca艂ej naszej tr贸jki.
Nie mia艂em ochoty ponownie prze偶ywa膰 napi臋cia, kt贸re czu艂em w tamtym straszliwym momencie, 艣wiadomo艣ci prawdziwego niebezpiecze艅stwa, absolutnej bezradno艣ci i smutnej niewiedzy: co robi膰, czy si臋 rusza膰, co m贸wi膰, czy trwa膰 nieruchomo, skoro najdrobniejsza zmiana wyrazu twarzy mo偶e grozi膰 艣mierci膮.
A p贸藕niej do bezradno艣ci do艂膮czy艂a w艣ciek艂o艣膰, czysta w艣ciek艂o艣膰.
鈥 No wi臋c, tak czy owak鈥 鈥 ci膮gn膮艂em. Wyj膮艂em papierosa i ubi艂em go lekko na kolanie. 鈥 M艂okos zacz膮艂 si臋 k艂贸ci膰 ze swoim towarzyszem, nie przestaj膮c w nas celowa膰. Wtedy co艣 si臋 zdarzy艂o, chyba nadjecha艂a ci臋偶ar贸wka. Obaj do nas podeszli, zapatrzyli si臋 na nas, a my si臋 nie ruszali艣my i nie odzywali艣my. Byli艣my jak zmro偶eni. 鈥 Zapali艂em papierosa. 鈥 Stali艣my tak dobr膮 chwil臋 i wiedzieli艣my, co tamci sobie my艣l膮. Byli艣my pewni, 偶e si臋 dogadali i postanowili nas pozabija膰. Do dzi艣 nie wiem, dlaczego tego nie zrobili. Zabrali naszego przyjaciela Salwadorczyka, wsiedli z nim do ci臋偶ar贸wki, my za艣 sterczeli艣my nieruchomo i nic dla niego nie zrobili艣my. A przecie偶, do ci臋偶kiej cholery, p贸艂 nocy przesiedzieli艣my w domu jego matki, gl臋dz膮c o polityce. I teraz mu nie pomogli艣my.
Lisa g艂o艣no oddycha艂a.
鈥 Chryste 鈥 szepn臋艂a. 鈥 Zabili go?
鈥 Tak, zabili. Chocia偶 dowiedzieli艣my si臋 o tym dopiero po powrocie do Kalifornii. 鈥 Wymamrota艂a co艣 pod nosem: mo偶e modlitw臋, mo偶e przekle艅stwo, nie wiem. 鈥 Dok艂adnie tak 鈥 doda艂em. 鈥 A my, rozumiesz, nawet z nimi nie dyskutowali艣my 鈥 j臋kn膮艂em. Dlatego od pewnego momentu nie chcia艂em ju偶 o tym opowiada膰, absolutnie nikomu i nigdy.
鈥 Chyba nie s膮dzisz, 偶e powiniene艣 z nimi dyskutowa膰 鈥 zauwa偶y艂a Lisa.
Potrz膮sn膮艂em g艂ow膮.
鈥 Nie mam poj臋cia, powinienem czy nie powinienem. Ale wiesz, gdybym te偶 mia艂 M鈥16, by艂oby inaczej. 鈥 Zaci膮gn膮艂em si臋 papierosem. Dym rozproszy艂 si臋 w rzecznej bryzie, a papieros z jakiego艣 powodu wyda艂 mi si臋 pozbawiony smaku. 鈥 Natychmiast zwia艂em z pieprzonego Salwadoru.
Pokiwa艂a g艂ow膮.
鈥 I wtedy zacz膮艂e艣 nad sob膮 rozmy艣la膰.
鈥 Tak, przez mniej wi臋cej tydzie艅 w k贸艂ko opowiada艂em wszystkim t臋 histori臋. Ci膮gle si臋 nad ni膮 zastanawia艂em i zadawa艂em sobie pytania w stylu: 鈥濩o by by艂o, gdyby鈥︹ Wyobra偶a艂em sobie, 偶e ten facet z M鈥16 jednak nas zastrzeli艂 i jeste艣my tylko kolejn膮 dw贸jk膮 zabitych ameryka艅skich reporter贸w. Po艣wi臋caj膮 nam notk臋 w 鈥濶ew York Timesie鈥 albo innej gazecie i koniec. Stale mnie ta przekl臋ta historyjka prze艣ladowa艂a.
Mia艂em we 艂bie pieprzon膮 kaset臋 wideo, kt贸ra ci膮gle si臋 cofa艂a i odtwarza艂a. Nie mog艂em si臋 pozby膰 tych my艣li.
鈥 To naturalne 鈥 stwierdzi艂a Lisa.
鈥 Sta艂o si臋 dla mnie jasne, naprawd臋 jasne, 偶e wcze艣niej wiecznie si臋 pakowa艂em w niebezpiecze艅stwo. Przemierza艂em te kraje, jakbym zwiedza艂 Disneyland, sam si臋 pcha艂em w najwi臋kszy ba艂agan, bra艂em najgorsze przydzia艂y, a w sumie鈥 nie mia艂em bladego poj臋cia, co robi臋. W pewnym sensie wykorzystywa艂em tych ludzi, wykorzystywa艂em ich wojny, wykorzystywa艂em wszystkie zdarzenia鈥
鈥 Co przez to rozumiesz? W jakim sensie ich wykorzystywa艂e艣?
鈥 Kochanie, nie mia艂em o tym wszystkim poj臋cia. Zachowywa艂em si臋 jak uczestnik politycznej dyskusji. Jak libera艂 z Berkeley. Albo jak widz w cyrku z kilkoma arenami.
鈥 Nie obchodzili ci臋?鈥 Ci ludzie z Bejrut: Dwadzie艣cia cztery godziny?
鈥 Och, no obchodzili 鈥 odparowa艂em. 鈥 Bardzo na mnie wp艂yn臋li. To znaczy鈥 W ko艅cu nie by艂em jakim艣 g艂upim amatorem, kt贸ry tylko pstryka fotki, a podmiot zdj臋cia nic dla niego nie znaczy. Trudno jest na fotografii uwieczni膰 b贸l czy 艣mier膰, gdy偶 na fotografii wszystko wygl膮da ch艂odniej i bardziej abstrakcyjnie. Trudno co艣 uchwyci膰 aparatem czy kamer膮 wideo. Trzeba wi臋c fotkom da膰 nieco w艂asnej duszy. Jednak tak naprawd臋 zachowywa艂em dystans. I nie mia艂em zamiaru pakowa膰 si臋 w 偶adne tarapaty! Je藕dzi艂em z miejsca na miejsce i tyle. Tak jak zje偶d偶a艂em na nartach. W g艂臋bi serca zapewne bawi艂a mnie wojna, przemoc, ludzkie cierpienie, o kt贸re mog艂em si臋 ociera膰. Taka jest prawda! 鈥 Gapi艂a si臋 na mnie przez d艂ugi moment. Potem powoli pokiwa艂a g艂ow膮. 鈥 Widzisz, rozumiesz 鈥 zauwa偶y艂em. 鈥 Wyobra藕 sobie, 偶e stoisz przy torze w Laguna Seca i my艣lisz: 鈥濰mm, je艣li zdarzy si臋 wypadek samochodowy, mam nadziej臋, 偶e zdarzy si臋 blisko i sobie go obejrz臋鈥.
鈥 Tak 鈥 odpar艂a. 鈥 Wiem.
鈥 C贸偶, nawet to mi nie wystarczy艂o 鈥 ci膮gn膮艂em. 鈥 O ma艂o si臋 nie przy艂膮czy艂em do walcz膮cych. Nie dlatego, 偶e wszystko przemy艣la艂em i przysz艂o mi do g艂owy, 偶e m贸g艂bym co艣 zmieni膰 na 艣wiecie, lecz dlatego, 偶e zyska艂bym idealn膮 przepustk臋, dzi臋ki kt贸rej robi艂bym rzeczy, kt贸re bez tego pozostawa艂y dla mnie niedozwolone.
鈥 Zabija膰 ludzi.
鈥 Tak, by膰 mo偶e 鈥 odrzek艂em. 鈥 Takie my艣li przemyka艂y mi przez g艂ow臋. Pojmowa艂em wojn臋 jako sport. Niewa偶ne przyczyny, racje, to znaczy鈥 Wiesz, po jednej stronie powinni bra膰 w niej udzia艂 tak zwani dobrzy faceci, jednak w gruncie rzeczy nie o nich chodzi艂o. Mo偶na by艂o walczy膰 o spraw臋 Izra 鈥 elczyk贸w albo Salwadorczyk贸w, bez r贸偶nicy. 鈥 Wzruszy艂em ramionami. 鈥 Wybieraj do woli. 鈥 Lisa znowu pokiwa艂a g艂ow膮, w ten sam powolny spos贸b. Mo偶e duma艂a nad tym, co m贸wi艂em. 鈥 No i nagle po tylu prze偶yciach kto艣 musi mi nagle wycelowa膰 M鈥16 w twarz, 偶ebym zrozumia艂, co naprawd臋 znaczy 艣mier膰. Pojecha艂em do domu i my艣la艂em: jestem jednostk膮 nastawion膮 do 艣wiata do艣膰 realistycznie i dos艂owno艣膰 interesuje mnie do takiego stopnia, 偶e mog臋 stanowi膰 dla kogo艣 zagro偶enie. 鈥 Zaintrygowa艂o j膮 moje ostatnie stwierdzenie. 鈥 C贸偶, w ka偶dym razie mia艂em nad czym my艣le膰. Dlaczego poszukiwa艂em autentycznej, dos艂ownej 艣mierci, prawdziwej wojny, takiego偶 cierpienia i g艂odu, a p贸藕niej traktowa艂em je w spos贸b symboliczny czy przeno艣ny, tak jak ludzie traktuj膮 ogl膮dany film?
鈥 Ale przecie偶 praca reportera, tworzenie opowie艣ci o鈥
鈥 Ech 鈥 zamacha艂em r臋k膮. 鈥 Jestem pocz膮tkuj膮cy. Jest przecie偶 wielu innych.
鈥 I do jakich doszed艂e艣 wniosk贸w?
鈥 呕e mam sk艂onno艣ci do destrukcji. 呕e jestem cz艂owiekiem przekl臋tym. 鈥 Wypi艂em 艂yk drinka. 鈥 I 偶e by艂em cholernym g艂upcem 鈥 doda艂em. 鈥 Do takich w艂a艣nie wniosk贸w doszed艂em.
鈥 Co powiesz o ludziach, kt贸rzy walcz膮 w tych wojnach? Nie mam na my艣li najemnik贸w czy 偶o艂nierzy do wynaj臋cia, lecz osoby, kt贸re po prostu wierz膮 w sens wojny. Czy s膮 cholernymi g艂upcami? 鈥 spyta艂a bardzo uprzejmie. Wydawa艂a si臋 szczerze zaciekawiona.
鈥 Nie wiem. W pewnym sensie dla mojego reporta偶u nie ma znaczenia, czy s膮 g艂upcami, czy te偶 nimi nie s膮. Dla mnie by艂o raczej wa偶ne, 偶e moja 艣mier膰 niczego dla nich nie zmieni. By艂aby niepotrzebna, zupe艂nie osobista. Koszt sportu, 偶e tak powiem.
Lisa skin臋艂a powoli g艂ow膮, po czym przesun臋艂a spojrzenie obok mnie, nad pok艂adem, ku odleg艂ym brzegom rzeki, a raczej niskiemu, oliwkowoburemu bagnisku, kt贸re opada艂o do br膮zowawej wody, p艂yn膮cej pod panoram膮 p臋dz膮cych chmur.
鈥 Sta艂o si臋 to po przygotowaniu albumu Bejrut: Dwadzie艣cia cztery godziny? 鈥 spyta艂a.
鈥 Tak. I nie uko艅czy艂em Dwudziestu czterech godzin w Salwadorze.
Gdy Lisa odwr贸ci艂a si臋 do mnie ponownie, by艂a powa偶na jak nigdy przedtem, skoncentrowana i ca艂kowicie poch艂oni臋ta nasz膮 rozmow膮.
鈥 Jednak po tym, co widzia艂e艣 鈥 podj臋艂a. 鈥 Po prawdziwych cierpieniach, prawdziwej przemocy鈥 je艣li one cokolwiek dla ciebie znaczy艂y鈥 Jak po tym wszystkim mog艂e艣 znie艣膰 scenariusze u Martina? 鈥 Zawaha艂a si臋. 鈥 Jak mog艂e艣 znie艣膰 rytua艂y Klubu? To znaczy鈥 W jaki spos贸b odkry艂e艣 w sobie potrzeb臋 takiego 偶ycia?
鈥 呕artujesz sobie ze mnie? 鈥 spyta艂em. Wzi膮艂em kolejny 艂yk szkockiej. 鈥 Ty mnie o to pytasz?
Moje pytanie wyra藕nie j膮 zmiesza艂o.
鈥 Widzia艂e艣 przecie偶 ludzi naprawd臋 torturowanych 鈥 ci膮gn臋艂a, starannie dobieraj膮c s艂owa. 鈥 Ludzi, kt贸rzy, jak wspomnia艂e艣, tkwili zanurzeni w 艣wiecie autentycznej przemocy. Jak mo偶na po takich do艣wiadczeniach usprawiedliwi膰 nasze 鈥瀦abawy鈥? Dlaczego nie wydali艣my ci si臋 nieprzyzwoici, dekadenccy, dlaczego nie stanowimy 偶ywej obrazy twoich do艣wiadcze艅? Na twoich oczach zbiry zabra艂y do ci臋偶ar贸wki faceta i鈥
鈥 Zrozumia艂em, o co pytasz 鈥 przerwa艂em jej. 鈥 Niemniej jednak mnie zdumia艂a艣. 鈥 Kolejny 艂yk pom贸g艂 mi w u艂o偶eniu w艂a艣ciwej odpowiedzi. Powinienem wy艂o偶y膰 jej swoje racje powoli czy wprost? 鈥 Uwa偶amy ludzi walcz膮cych w prawdziwych wojnach za lepszych od nas? 鈥 spyta艂em w ko艅cu.
鈥 Nie wiem, co masz na my艣li.
鈥 Uwa偶asz osoby, kt贸re bior膮 udzia艂 w przemocy dos艂ownej鈥 czy to biernie, czy czynnie鈥 za lepszych od nas, kt贸rzy robimy to samo w spos贸b symboliczny?
鈥 Nie, ale, Bo偶e, istniej膮 ludzie, kt贸rzy nie s膮 w stanie unikn膮膰 cierpienia鈥
鈥 Wiem, wiem, tacy, kt贸rzy wpakowali si臋 w co艣 r贸wnie okropnego i niszcz膮cego jak ludzie dwa tysi膮ce lat temu, gdy walczy艂o si臋 przy u偶yciu mieczy i w艂贸czni. Albo pi臋膰 tysi臋cy lat wcze艣niej, kiedy wrogowie stawali przeciwko sobie z kamieniami i kijami. Powiedz mi, dlaczego w 艣wietle czego艣 tak pierwotnego, tak brzydkiego i okropnego 鈥瀦aj臋cia鈥 w Klubie mia艂yby wygl膮da膰 nieprzyzwoicie? 鈥 Poj臋艂a m贸j punkt widzenia, wiedzia艂em o tym, mimo to nadal nie przyznawa艂a mi racji. 鈥 Wydaje mi si臋, 偶e to jest po prostu inny spos贸b 鈥 kontynuowa艂em. 鈥 By艂em tam i zapewniam ci臋, 偶e to tylko inny spos贸b. Nie widz臋 niczego nieprzyzwoitego w sytuacji, w kt贸rej dwie osoby w sypialni pr贸buj膮 za pomoc膮 sadomasochistycznego seksu znale藕膰 symboliczne uj艣cie dla swojej seksualnej agresji. Nieprzyzwoici s膮 raczej ci, kt贸rzy dos艂ownie gwa艂c膮, dos艂ownie zabijaj膮, dos艂ownie ostrzeliwuj膮 wsie, wysadzaj膮 w powietrze autobusy pe艂ne niewinnych ludzi, niszcz膮 w spos贸b dos艂owny i niemi艂osierny.
Obserwuj膮c jej twarz, niemal widzia艂em przetaczaj膮ce si臋 jej przez g艂ow臋 my艣li.
W艂osy opad艂y mojej pani na ramiona i na bia艂膮 sukienk臋. Przypomnia艂 mi si臋 jej 偶arcik o klasztorze, gdy偶 w艂osy skojarzy艂y mi si臋 z woalk膮 zakonnicy.
鈥 Znasz r贸偶nic臋 mi臋dzy symbolicznym i dos艂ownym 鈥 ci膮gn膮艂em. 鈥 Wiesz te偶, 偶e w Klubie odbywa si臋 wy艂膮cznie gra, nic innego. I wiesz, 偶e gra ta wyp艂ywa z g艂臋bi naszych wn臋trz, z mieszaniny element贸w fizycznych i duchowych, opieraj膮cych si臋 miarodajnej analizie. 鈥 Lisa kiwn臋艂a g艂ow膮. 鈥 No c贸偶, je艣li si臋 nie myl臋, ludzki p臋d do wojowania p艂ynie z tego samego 藕r贸d艂a. Je艣li si臋 zag艂臋bisz w samo sedno bie偶膮cej polityki, odzieraj膮c ka偶dy ma艂y czy wielki kryzys z otoczki w stylu 鈥瀔to zrobi艂 co komu pierwszy鈥, otrzymasz t臋 sam膮 tajemnic臋, t臋 sam膮 piln膮 potrzeb臋, t臋 sam膮 z艂o偶ono艣膰, kt贸ra le偶y u podstaw seksualnej agresji. Wojny maj膮 tyle samo wsp贸lnego z seksualnym pragnieniem dominacji i (albo) uleg艂o艣ci co rytua艂y, kt贸re odgrywamy w Klubie. Z tego, co wiem, chodzi o seksualn膮 agresj臋鈥 鈥 Zn贸w mi nie odpowiedzia艂a. By艂em jednak przekonany, 偶e s艂ucha mnie z wielk膮 uwag膮. 鈥 Nie, Klub nie jest nieprzyzwoity w por贸wnaniu z tym, co widzia艂em 鈥 podsumowa艂em. 鈥 I s膮dzi艂em, 偶e ty lepiej ni偶 ktokolwiek inny to rozumiesz.
Zapatrzy艂a si臋 na rzek臋.
鈥 W艂a艣nie w to wierz臋 鈥 przyzna艂a w ko艅cu. 鈥 Nie mia艂am jednak pewno艣ci, czy cz艂owiek, kt贸ry by艂 w Bejrucie i Salwadorze, zgodzi si臋 ze mn膮.
鈥 By膰 mo偶e kto艣, komu wojna wyrz膮dzi艂a prawdziw膮 krzywd臋, kogo t艂amsi艂a ca艂e lata, mo偶e taki kto艣 nie dostrze偶e sensu w naszych rytua艂ach. Tacy ludzie 偶yj膮 innym 偶yciem, ni偶 ty czy ja sobie wyobra偶amy. Nie uwa偶am jednak, 偶e przydarzy艂o im si臋 co艣 wspania艂ego, ani na pocz膮tku, ani na ko艅cu. Je艣li kontakt z przemoc膮 czyni z nich 艣wi臋tych, to wspaniale. Jak cz臋sto wszak偶e okropno艣ci wojny u艣wi臋caj膮? Nie s膮dz臋, by ktokolwiek na tej planecie naprawd臋 wierzy艂, 偶e wojna nobilituje albo 偶e ma jak膮kolwiek warto艣膰.
鈥 A czy Klub nobilituje?
鈥 Nie wiem. Chocia偶 dla stanu moich finans贸w na pewno ma jak膮艣 warto艣膰.
Jej oczy chyba zamigota艂y po tym ma艂ym 偶arcie, lecz twarz nie ujawni艂a 偶adnych emocji. Wszystkie uczucia pozosta艂y g艂臋boko w jej wn臋trzu.
鈥 Wi臋c pojecha艂e艣 na nasz膮 wysp臋 sprawdzi膰 swoj膮 teori臋 w spos贸b symboliczny 鈥 oceni艂a.
鈥 Oczywi艣cie. Zbada膰 w艂asne pragnienia, rozpracowa膰 potrzeby, nie gin膮c przy tym i nikogo nie zabijaj膮c. Na pewno mnie rozumiesz. Musisz mnie rozumie膰. W przeciwnym razie.. . w jaki spos贸b stworzy艂aby艣 ten niezwyk艂y raj na wyspie?
鈥 Ju偶 ci m贸wi艂am. Wierz臋, 偶e Klub jest potrzebny, tyle 偶e鈥 moje 偶ycie nigdy nie wygl膮da艂o inaczej 鈥 wyja艣ni艂a. 鈥 W du偶ym stopniu sama sobie wykreowa艂am swoje 偶ycie. Czasami my艣l臋, 偶e zrobi艂am wszystko w imi臋 przekory.
鈥 Co innego m贸wi艂a艣 poprzedniej nocy. Pami臋tasz, co powiedzia艂a艣? 呕e nic w seksie nie jest dla ciebie niew艂a艣ciwe, o ile wszystkie zainteresowane osoby si臋 na to zgadzaj膮. U偶y艂a艣 nawet s艂owa 鈥瀗iewinny鈥. R贸wnie dobrze jak ja wiesz, 偶e je艣li uwalniamy nasze gwa艂towne emocje w czterech 艣cianach sypialni, gdzie nikt nikogo nie rani, nie straszy i nie zmusza鈥 wtedy mimo wszystko mo偶e jeste艣my w stanie ocali膰 艣wiat.
鈥 Ocali膰 艣wiat! To zbyt wyg贸rowane 偶膮danie 鈥 o艣wiadczy艂a.
鈥 No dobrze, to chocia偶 ocalmy nasze w艂asne dusze. Cho膰 twierdz臋, 偶e nie ma innego sposobu uratowania 艣wiata opr贸cz tworzenia aren, na kt贸rych mo偶na symbolicznie 鈥瀝ozpracowa膰鈥 pop臋dy pojmowane w przesz艂o艣ci dos艂ownie. Seks nie zniknie, ot, tak, ani nie znikn膮 zwi膮zane z nim destrukcyjne pop臋dy. Wi臋c gdyby miejsce takie jak Klub znajdowa艂o si臋 na ka偶dym rogu ulicy, gdyby istnia艂 milion bezpiecznych przybytk贸w, w kt贸rych ludzie mogliby urzeczywistnia膰 swoje fantazje, niewa偶ne, jak prymitywne czy odra偶aj膮ce dla innych, kto wie, jak wygl膮da艂by wtedy nasz 艣wiat? Mo偶e dla wszystkich wulgarn膮, nieprzyzwoita i spro艣na sta艂aby si臋 w贸wczas w艂a艣nie prawdziwa przemoc?
鈥 Tak, taki by艂 rzeczywi艣cie zamys艂, idea. 鈥 Lisa zmarszczy艂a brwi, przez moment wygl膮da艂a na zagubion膮 i osobliwie poruszon膮. Mia艂em ochot臋 j膮 poca艂owa膰.
鈥 Kt贸ry nadal mo偶na wprowadzi膰 w 偶ycie 鈥 rozmarzy艂em si臋. 鈥 Niekt贸rzy twierdz膮, 偶e sadomasochizm wyp艂ywa z do艣wiadcze艅 dzieci艅stwa, z bitew o dominacj臋 i uleg艂o艣膰, kt贸re toczyli艣my jako dzieci i kt贸re jeste艣my zmuszeni stale odgrywa膰. Nie uwa偶am, by wyt艂umaczenie by艂o takie proste. Nigdy tak nie uwa偶a艂em. Jedna z kwestii, kt贸ra mnie zawsze fascynowa艂a w zwi膮zku z fantazjami sadomasochistycznymi鈥 na d艂ugo zanim w og贸le marzy艂em o ich urzeczywistnianiu鈥 by艂 fakt, 偶e w owych fantazjach pojawiaj膮 si臋 akcesoria, kt贸rych 偶adne z nas nigdy nie widzia艂o w dzieci艅stwie. 鈥 Wzi膮艂em 艂yk, niemal dopijaj膮c szkock膮. 鈥 Wiesz 鈥 podj膮艂em 鈥 narz臋dzia tortur, pejcze, uprz臋偶e, 艂a艅cuchy. A tak偶e r臋kawiczki i gorsety. Grozi艂 ci kto艣 w dzieci艅stwie 艂amaniem ko艂em? Zak艂ada艂 ci wtedy kajdanki? Mnie nigdy nikt nawet nie bi艂. Akcesoria nie wywodz膮 si臋 z dzieci艅stwa, lecz z naszej historycznej przesz艂o艣ci. Z naszej przesz艂o艣ci rasowej. Albo gatunkowej. Maj膮 krwawy rodow贸d, kt贸ry obejmuje przemoc od czas贸w najdawniejszych. S膮 w艣r贸d nich uwodzicielskie, a jednocze艣nie przera偶aj膮ce symbolami okrucie艅stw, stosowanych rutynowo w osiemnastym wieku.
Lisa kiwn臋艂a g艂ow膮. Wyda艂o mi si臋, 偶e co艣 sobie nagle przypomina艂a. Lekko dotkn臋艂a si臋 r臋k膮 w talii i g艂adzi艂a palcami materia艂 sukienki.
鈥 Gdy pierwszy raz 鈥 odezwa艂a si臋 鈥 na艂o偶y艂am jeden z tych czarnych sk贸rzanych gorset贸w, no wiesz鈥
鈥 Tak鈥
鈥 鈥pomy艣la艂am wtedy o czasach, gdy wszystkie kobiety nosi艂y gorsety, wiesz, ka偶dego dnia鈥
鈥 Oczywi艣cie, 偶e tak. Kiedy stosowano je na co dzie艅. Wszystkie nasze akcesoria to szcz膮tki przesz艂o艣ci. A gdzie s膮 one stosowane, 偶e tak powiem, na porz膮dku dziennym? Wcale nie za dnia, lecz w nocy, w naszych snach. W naszych powie艣ciach erotycznych. W naszych domach publicznych. Nie, nie, rytua艂y sadomasochistyczne zawsze 艂膮cz膮 si臋 z czym艣 znacznie bardziej ulotnym ni偶 bijatyki z dzieci艅stwa. Wykorzystujemy w nich nasze najbardziej pierwotne pragnienia osi膮gni臋cia za偶y艂o艣ci poprzez gwa艂t, wykorzystujemy nasze najg艂臋bsze ch臋ci zadawania b贸lu i odczuwania cierpienia, posiadania innych鈥
鈥 Tak, posiadania鈥
鈥 A gdyby艣my wszyscy umieli raz na zawsze ograniczy膰 u偶ycie narz臋dzi tortur, pejcz贸w i uprz臋偶y do scenariuszy sadomasochistycznych, gdyby艣my potrafili ograniczy膰 gwa艂t i przemoc鈥 we wszystkich ich formach鈥 do tych scenariuszy, wtedy mo偶e mogliby艣my uratowa膰 艣wiat.
Lisa przez d艂ugi czas patrzy艂a na mnie bez s艂owa. Raz tylko kiwn臋艂a g艂ow膮, jakby na koniec, jakby nic, co powiedzia艂em, nie wstrz膮sn臋艂o ni膮 i jej nie zaskoczy艂o.
鈥 Mo偶e inaczej patrz膮 na t臋 spraw臋 m臋偶czy藕ni 鈥 doda艂em. 鈥 Zadzwo艅 kt贸rej艣 nocy na posterunek policji w San Francisco i spytaj, kto dokonuje najwi臋cej w艂ama艅 i napa艣ci. To my, osobnicy z testosteronem we krwi. 鈥 Moja pani zareagowa艂a uprzejmym u艣mieszkiem, ale sekund臋 p贸藕niej ponownie spowa偶nia艂a. 鈥 Klub to fala przysz艂o艣ci, dziecinko 鈥 powiedzia艂em. 鈥 Powinna艣 by膰 z niego bardziej dumna. Nikt nie mo偶e nas pozbawi膰 naszej seksualno艣ci ani nam jej zakaza膰. Trzeba sobie swoj膮 seksualno艣膰 przemy艣le膰, a p贸藕niej nad ni膮 panowa膰 i dawa膰 jej upust w spos贸b cywilizowany.
Lisa wyda艂a kr贸tki, przejmuj膮cy okrzyk, potem zacisn臋艂a wargi, lekko zmru偶y艂a oczy, w ko艅cu jej twarz znowu si臋 rozja艣ni艂a.
Sko艅czy艂em drinka i milcza艂em, obserwuj膮c p臋dz膮ce po niebie ob艂oki.
W ca艂ym ciele czu艂em wibracj臋 statku parowego, warkotu jego silnika, a nawet wspania艂e milcz膮ce falowanie rzeki. Wiatr si臋 wzm贸g艂, cho膰 tylko nieznacznie.
鈥 Naprawd臋 nie jeste艣 dumna 偶e swojego dokonania, prawda? 鈥 spyta艂em. 鈥 Mimo tego, co powiedzia艂a艣 ubieg艂ej nocy鈥 Zgadza si臋?
Wydawa艂a si臋 ponura i zmartwiona, a jednak nieopisanie 艣liczna, gdy tak siedzia艂a obok mnie, z brzegiem sukienki podci膮gni臋tej nad nagie kolana. Studiowa艂em przez chwil臋 d艂ugie, szczup艂e, pi臋knie ukszta艂towane 艂ydki, a nast臋pnie jej nieruchom膮 twarz.
Wiedzia艂em, 偶e jest zamy艣lona i o偶ywiona, i pragn膮艂em, aby ze mn膮 o tym porozmawia艂a, aby mi si臋 zwierzy艂a ze swoich my艣li.
鈥 Ale偶 ty jeste艣 wspania艂a 鈥 szepn膮艂em. 鈥 Kocham ci臋. Tak jak ci m贸wi艂em ubieg艂ej nocy.
Nie odpowiedzia艂a. Wpatrywa艂a si臋 w niebieskie niebo nad brzegiem. Odnios艂em wra偶enie, 偶e w艂asne my艣li z艂apa艂y j膮 w sie膰.
Hmm鈥 no i co dalej?
Odwr贸ci艂a si臋 do mnie.
鈥 A zatem 鈥 stwierdzi艂a 鈥 zawsze by艂e艣 ca艂kowicie 艣wiadom, czego pragniesz od Klubu. Zawsze mia艂 dla ciebie warto艣膰 terapeutyczn膮.
鈥 Terapeutyczn膮, psiakrew 鈥 przyzna艂em. 鈥 Jestem tylko cz艂owiekiem, kt贸ry sk艂ada si臋 z cia艂a i krwi. Mocno si臋 ws艂uchuj臋 w swoje cia艂o, mo偶e nieco uwa偶niej ni偶 wi臋kszo艣膰 ludzi. 鈥 Bardzo lekko dotkn膮艂em palcami jej policzka. 鈥 Przez wi臋ksz膮 cz臋艣膰 mojego 偶ycia mia艂em wra偶enie, 偶e fizycznie jako艣 si臋 r贸偶ni臋 od przeci臋tnych ludzi.
鈥 Tak jak ja 鈥 powiedzia艂a.
鈥 Ho, ho, ho, ale偶 jeste艣my gor膮cy. 鈥 M贸wi艂em jak najpowa偶niej, wcale nie 偶artowa艂em.
鈥 Tak 鈥 stwierdzi艂a. 鈥 Czasem mi si臋 wydawa艂o, 偶e eksploduj臋, je艣li moje po偶膮danie nie znajdzie uj艣cia. 呕e moje cia艂o ju偶 we wczesnym dzieci艅stwie zrobi艂o ze mnie przest臋pczyni臋.
鈥 No w艂a艣nie. A dlaczego musimy by膰 przest臋pcami? 鈥 Wsta艂em, odgarn膮艂em jej w艂osy z twarzy i delikatnie musn膮艂em wargami jej policzek. 鈥 Powiedzmy po prostu, 偶e po tym prze偶yciu w Salwadorze 鈥 oznajmi艂em 鈥 kurczowo si臋 chwyci艂em przemocy symbolicznej. Wymiar terapeutyczny? Kto wie. Op臋ta艂y mnie okrutne thrillery i programy telewizyjne, na kt贸re kiedy艣 nawet bym nie spojrza艂, w my艣lach natomiast stale rozgrywa艂em w艂asne okrutne fantazje. Wi臋c kiedy po raz chyba trzydziesty us艂ysza艂em od kogo艣 o Domu Martina, zrobi艂em co艣, o co nigdy bym siebie nie podejrzewa艂 鈥 poprosi艂em rozm贸wc臋: 鈥濷powiedz mi o nim. Gdzie si臋 znajduje? Jak zdoby膰 numer telefonu jego w艂a艣ciciela?鈥
鈥 Gdy po raz pierwszy s艂yszysz o przybytkach takich jak Dom, nie wierzysz, 偶e naprawd臋 istniej膮 鈥 zauwa偶y艂a Lisa. 鈥 Ani 偶e bywa w nich tyle os贸b.
鈥 Zgadza si臋. Jednak w gruncie rzeczy pobyt w Domu w艂a艣ciwie nie stanowi艂 dla mnie terapii. To jest najlepsza cz臋艣膰. W jednej z naszych pierwszych kr贸tkich rozm贸w Martin powiedzia艂 mi, 偶e nigdy nie stara si臋 zanalizowa膰 niczyich sadomasochistycznych pragnie艅. Zupe艂nie go nie obchodzi, dlaczego jedna osoba snuje fantazje z pejczami i 艂a艅cuchami, a drugiej przez ca艂e 偶ycie nic podobnego nie przyjdzie do g艂owy. 鈥濸opracujemy nad tob膮 takim, jaki jeste艣 teraz鈥, oznajmi艂. S膮dz臋, 偶e z czasem zacz膮艂em odkrywa膰 w sobie poszczeg贸lne warstwy! Wkracza艂em pod nie, coraz g艂臋biej, z coraz wi臋kszym przera偶eniem. Bo to by艂o przera偶aj膮ce, a jednocze艣nie diabelnie rozkoszne. W Domu do艣wiadczy艂em najcudowniejszych i najbardziej interesuj膮cych prze偶y膰, jakie do tej pory mia艂em.
鈥 Jest to swego rodzaju odyseja 鈥 przyzna艂a Lisa. Otoczy艂a r臋k膮 m贸j kark. W por贸wnaniu z ch艂odnym rzecznym wietrzykiem jej palce by艂y niesamowicie ciep艂e.
鈥 Tak, w pewnym sensie 鈥 zgodzi艂em si臋. 鈥 A kiedy us艂ysza艂em o Klubie, rety, w og贸le nie mog艂em uwierzy膰, 偶e kto艣 mia艂 odwag臋 zorganizowa膰 co艣 takiego na tak wielk膮 skal臋. Ol艣ni艂o mnie. I dosta艂em obsesji na punkcie Edenu. Wiedzia艂em, 偶e musz臋 si臋 tam dosta膰, oboj臋tnie, co b臋d臋 musia艂 w tym celu zrobi膰. 鈥 Poca艂owa艂em j膮, przymykaj膮c na mo 鈥 ment oczy. Otoczy艂em j膮 ramieniem, przyci膮gn膮艂em do siebie i znowu poca艂owa艂em. 鈥 B膮d藕 z niego dumna 鈥 szepn膮艂em.
鈥 Z czego?
鈥 Z Klubu, ma艂a, z Klubu. Miej do艣膰 odwagi, by odczuwa膰 dum臋 鈥 wyja艣ni艂em.
Popatrzy艂a niepewnie. By艂a zaskoczona, troch臋 zraniona i chyba rozrzewni艂y j膮 moje poca艂unki.
鈥 Nie mog臋 teraz my艣le膰 o Klubie 鈥 odburkn臋艂a. 鈥 Nie mog臋 si臋 nad nim zastanawia膰.
Czu艂em, 偶e si臋 podnieca, widzia艂em, 偶e wydyma pon臋tnie wargi.
鈥 Rozumiem. Lecz b膮d藕 z niego dumna 鈥 powt贸rzy艂em, ca艂uj膮c j膮 nieco mocniej, wgryzaj膮c si臋 w jej usta.
鈥 Nie m贸wmy o tym wi臋cej 鈥 poprosi艂a, przysuwaj膮c si臋 do mnie, obejmuj膮c d艂oni膮 moj膮 tali臋.
Rozgrzewali艣my si臋 coraz bardziej, pewnie bucha艂o od nas gor膮co, kt贸re mog艂oby spali膰 ka偶dego przypadkowego go艣cia przemierzaj膮cego pok艂ad.
鈥 Jak d艂ugo jeszcze musimy zosta膰 na tej 艂ajbie? 鈥 szepn膮艂em Lisie do ucha.
鈥 Nie wiem 鈥 odpar艂a. Jej oczy pozosta艂y zamkni臋te, kiedy ca艂owa艂a m贸j policzek.
鈥 Chc臋 by膰 z tob膮 sam 鈥 szepta艂em. 鈥 Chc臋 by膰 sam z tob膮 w hotelu.
鈥 Jeszcze mnie poca艂uj 鈥 poleci艂a.
鈥 Tak, pani.
ELLIOTT
W drodze powrotnej zatrzymali艣my si臋 po wino i troch臋 smako艂yk贸w 鈥 kawior, krakersy, jab艂ka, bit膮 艣mietan臋, w臋dzone ostrygi. Kupi艂em cynamon, mas艂o, chleb, du偶o francuskiego jogurtu, butelk臋 zimnego szampana marki 鈥濪om Perignon鈥 (najlepszego, jaki mieli; za pi臋膰dziesi膮t dolar贸w) i komplet kieliszk贸w.
Kiedy dotarli艣my do pokoju, zam贸wi艂em wiaderko z lodem, zn贸w wy艂膮czy艂em klimatyzacj臋 i zamkn膮艂em na zasuw臋 okiennice 鈥 identycznie jak pierwszego dnia.
Powoli nadchodzi艂 zmierzch, jaskrawy, s艂odki nowoorlea艅ski zmierzch. Niebo by艂o krwistoczerwone, r贸偶owy oleander p艂on膮艂 w艣r贸d ogrodowej ro艣linno艣ci. Gor膮co wisia艂o w powietrzu, jak to si臋 nigdy nie zdarza na wybrze偶u. Ogarn臋艂o mnie aksamitne ciep艂o. Pok贸j wype艂nia艂 si臋 mrocznawymi cieniami.
Lisa zmi臋艂a wszystkie informacje o telefonach i wyrzuci艂a. Usiad艂a na 艂贸偶ku, bia艂a sukienka si臋ga艂a jej zaledwie do p贸艂 uda, buty le偶a艂y ju偶 przewr贸cone w k膮cie. Wzi臋艂a du偶膮 kryszta艂ow膮 butelk臋 i perfumowa艂a sobie cia艂o. Wmasowa艂a zapach w szyj臋 i w 艂ydki, potem wtar艂a go mi臋dzy palce u n贸g.
Wraz z lodem ma艂y 艣liczny Mulat przyni贸s艂 kolejne karteczki z wiadomo艣ciami.
鈥 Wyrzucisz je? 鈥 spyta艂a Lisa, nawet na nie nie spojrzawszy.
Otworzy艂em szampana i nala艂em niemal tyle samo do dw贸ch kieliszk贸w.
Usiad艂em obok Lisy, obj膮艂em j膮, si臋gaj膮c do guzik贸w sukienki na plecach. Tym razem poczu艂em nie Chanel, lecz Chalandre. Aromat by艂 b艂ogi i obezw艂adniaj膮cy. Wzi膮艂em od Lisy butelk臋, odstawi艂em na st贸艂, a mojej pani wr臋czy艂em szampana.
Perfumy zmiesza艂y si臋 ze s艂onecznym zapachem jej w艂os贸w i sk贸ry. Umoczy艂a wargi w kieliszku.
鈥 T臋sknisz za Klubem? 鈥 spyta艂a.
鈥 Nie 鈥 odpar艂em.
鈥 Wiesz, za pagajami, rzemieniami i tym wszystkim鈥 Nie t臋sknisz?
鈥 Nie 鈥 powt贸rzy艂em, ca艂uj膮c j膮. 鈥 Chyba 偶e zaw艂adn臋艂o tob膮 przemo偶ne pragnienie st艂uczenia mnie na kwa艣ne jab艂ko. W takim razie zdam si臋 na twoj膮 艂ask臋 i nie艂ask臋, pani, tak jak uczyni艂by ka偶dy d偶entelmen. Jednak chodzi mi po g艂owie co艣, co zawsze chcia艂em zrobi膰.
鈥 Wi臋c to zr贸b 鈥 powiedzia艂a.
Zdj臋艂a sukienk臋. Jej opalona sk贸ra wydawa艂a si臋 bardzo ciemna na tle bieli, a 艣wiat艂o wystarcza艂o, abym zobaczy艂 truskawkowy r贸偶 jej sutk贸w. Wsun膮艂em d艂o艅 mi臋dzy jej nogi, obejmuj膮c 艂ono i dotykaj膮c mi臋kkich w艂os贸w 艂onowych, po czym wsta艂em i poszed艂em do ciemnej ma艂ej kuchni.
Wr贸ci艂em z mas艂em i ma艂ym pude艂kiem mielonego cynamonu.
Rozebra艂em si臋. Lisa odchyli艂a si臋 w ty艂. Patrzy艂em na stercz膮ce piersi i na d艂ug膮, delikatn膮 kr膮g艂o艣膰 jej p艂askiego brzucha opadaj膮cego a偶 do k臋pki ciemnych w艂os贸w.
Zarumieni艂a si臋 wstydliwie.
鈥 Co b臋dziesz robi艂? 鈥 spyta艂a, niemal l臋kliwie patrz膮c na mas艂o i cynamon.
鈥 Tylko taki drobiazg, kt贸ry zawsze chcia艂em zrobi膰 鈥 odpar艂em, k艂ad膮c si臋 obok niej, rozci膮gaj膮c jej cia艂o, wsuwaj膮c d艂o艅 pod jej kark i ca艂uj膮c moj膮 pani膮. Na koniuszki palc贸w prawej r臋ki nabra艂em troch臋 mas艂a. By艂o mi艂e w dotyku, mi臋kkie od gor膮ca. Wtar艂em je w r贸偶owe sutki Lisy, pieszcz膮c je i lekko ci膮gn膮c. Kobieta oddycha艂a g艂臋boko, ciep艂o bucha艂o od niej r贸wnie niewidoczne jak perfumy. Podnios艂em do ust pude艂eczko z cynamonem. Wci膮gn膮艂em nosem ten cudowny zapach Wschodu, zapach zakazany, najdzikszy afrodyzjak, jaki kiedykolwiek wdycha艂em opr贸cz czystego aromatu m臋skiego lub kobiecego cia艂a. Roztar艂em cynamon na sutkach Lisy.
Po艂o偶y艂em si臋 na niej, przycisn膮wszy twardy cz艂onek do jej uda, po czym zacz膮艂em ssa膰 i liza膰 jej piersi.
Gor膮co jej podbrzusza niewiarygodnie grza艂o moje cia艂o. Lisa j臋kn臋艂a, podnios艂a r臋ce i w spazmie rozkoszy 艣cisn臋艂a moj膮 g艂ow臋. By艂a dziko podniecona, r贸wnocze艣nie jednak wydawa艂a mi si臋 przera偶ona. Opiera艂a si臋.
鈥 Nie, nie, to za du偶o 鈥 szepn臋艂a. 鈥 Nie znios臋 tego, nie znios臋. 鈥 Przerwa艂em, odgarn膮艂em jej w艂osy z twarzy. Czu艂em si臋 teraz jak zwierz臋, pragn膮艂em jedynie j膮 mie膰, nic wi臋cej. Przypomnia艂o mi si臋, co m贸wi艂a wcze艣niej o przepasce na oczy, kt贸ra wiele u艂atwia. Si臋gn膮艂em na d贸艂 i podnios艂em kr贸tk膮 bia艂膮 bawe艂nian膮 halk臋, kt贸r膮 Lisa nosi艂a pod sukienk膮. Z艂o偶y艂em halk臋 w szeroki pasek, zas艂oni艂em mojej pani oczy i zawi膮za艂em przepask臋 z ty艂u. Rozprasowa艂em supe艂, a偶 si臋 zupe艂nie sp艂aszczy艂, potem po艂o偶y艂em g艂ow臋 Lisy na poduszce.
Zrobi艂a d艂ugi, leniwy, g艂臋boki wdech. Jej wargi rozchyli艂y si臋, wyd臋艂y, sta艂y si臋 mi臋kkie, s艂odkie, rozkoszne. Czu艂em, 偶e ca艂e jej cia艂o odpr臋偶a si臋 pod moim, jeszcze bardziej rozgrzewa i otwiera si臋 dla mnie. Lisa obj臋艂a moj膮 szyj臋 i wysun臋艂a ku mnie biodra.
Powiedzia艂a co艣 cicho, szepn臋艂a albo zamrucza艂a. Tym razem, gdy liza艂em jej pier艣, zamyka艂em na niej usta, ssa艂em, leciutko przygryza艂em z臋bami sutek i g艂adzi艂em j膮, j臋cza艂a i przyciska艂a swoje cia艂o do mojego. Moje podniecenie si臋ga艂o zenitu, tote偶 musia艂em si臋 troch臋 unie艣膰, odsun膮膰 penis od jej uda, od jej wilgotnego gor膮ca, w przeciwnym razie orgazm przyszed艂by zbyt szybko. Lisa wydawa艂a ochryp艂e okrzyki; gdyby us艂ysza艂o je dziecko lub zakonnica, pomy艣leliby, 偶e moja kochanka cierpi. Uwalnia艂a si臋 w niej jaka艣 nowa emocja.
Zn贸w wzi膮艂em w palce nieco mi臋kkiego mas艂a i wsun膮艂em je w jej pochw臋, potem roztar艂em je na jej 艂onowych w艂osach i wargach sromowych. Nast臋pnie wciera艂em cynamon w jej 艂echtaczk臋. Lisa szeroko roz艂o偶y艂a nogi i pozwala艂a mi na wszystko.
鈥 Zr贸b to, zr贸b to鈥 鈥 szepta艂a, tak przynajmniej mi si臋 wydawa艂o.
By艂em straszliwie rozpalony i s膮dzi艂em, 偶e d艂u偶ej nie wytrzymam. Przysun膮艂em twarz mi臋dzy jej nogi, otaczaj膮c si臋 jej zapachem, jej czystym, cudownym zapachem zmieszanym z aromatem mas艂a i cynamonu.
Zacz膮艂em zlizywa膰 cynamon pod 艂echtaczk膮, otwieraj膮c j膮 j臋zykiem, przesuwaj膮c j臋zyk w g贸r臋, a potem zamykaj膮c na niej usta, zamykaj膮c usta na jej wargach i w ko艅cu ss膮c.
Lisa porusza艂a si臋, jakby ze mn膮 walczy艂a, jakby usi艂owa艂a zacisn膮膰 nogi. By艂a teraz ca艂kowicie moja. Wi艂a si臋, unosi艂a biodra, lecz w gruncie rzeczy nie opiera艂a mi si臋. Nale偶a艂a do mnie. Zjad艂em mas艂o, zjad艂em cynamon i dotar艂em do osza艂amiaj膮cego, podniecaj膮cego smaku kobiety, do jej p艂yn贸w i jej gor膮ca. Lisa niemal 艂ka艂a z rozkoszy. Szepn臋艂a, 偶e b臋dzie szczytowa膰.
Po艂o偶y艂em si臋 na niej, wsun膮艂em cz艂onek w jej napi臋t膮 cipk臋 i natychmiast w niej eksplodowa艂em. Orgazm prze偶yli艣my w tej samej chwili. Policzki Lisy by艂y szkar艂atne, bia艂a bawe艂niana przepaska po艂yskiwa艂a w mroku, wargi mojej pani dr偶a艂y. Co艣 wypowiedzia艂a 鈥 przekle艅stwo lub fragment modlitwy; do mnie dotar艂o tylko s艂owo 鈥濨贸g鈥.
鈥 Wym贸w moje imi臋, Liso 鈥 poprosi艂em.
鈥 Elliott 鈥 powiedzia艂a raz i drugi. Jej pochwa wi臋zi艂a mnie, dr偶膮c tak samo jak jej usta. Le偶a艂em w niej nieruchomo.
Po kr贸tkiej chwili wsta艂em i poszed艂em pod prysznic. Przyjemny, dobry strumie艅 ciep艂ej wody. Ma艂a, bia艂a 艂azienka natychmiast zaparowa艂a. Namydli艂em si臋 powoli, rozmy艣laj膮c o wszystkim, pr贸buj膮c si臋 otrz膮sn膮膰 z pomi艂osnego, ot臋piaj膮cego zamroczenia.
Lisa zaskoczy艂a mnie, pojawiaj膮c si臋 niespodziewanie za szklanymi drzwiami. Rozsun膮艂em je dla niej.
Wesz艂a. R贸wnie偶 wygl膮da艂a na senn膮. W艂osy mia艂a rozczochrane i popl膮tane, wi臋c wci膮gn膮艂em j膮 pod prysznic, mocz膮c je. Wtar艂em myd艂o w g膮bk臋 i zacz膮艂em my膰 Lis臋, tr膮c g膮bk膮 jej ramiona i piersi, delikatnie, lecz starannie zmywaj膮c ca艂e mas艂o, i widzia艂em, jak Lisa si臋 budzi, o偶ywia, a r贸wnocze艣nie traci kontrol臋.
Teraz ona ca艂owa艂a moje sutki, po czym zacz臋艂a je g艂adzi膰 d艂o艅mi. Obj臋艂a mnie i si臋 do mnie przytuli艂a. Ca艂owa艂em j膮 po szyi, woda sp艂ywa艂a po naszych cia艂ach. Pie艣ci艂em jej seks namydlon膮 g膮bk膮, myj膮c Lis臋 powolnymi, szorstkimi posuni臋ciami.
鈥 Chod藕 鈥 szepn膮艂em 鈥 chod藕 w moje ramiona. Chc臋 widzie膰, jak dochodzisz. 鈥 Nie s膮dzi艂em, 偶e tak szybko zechc臋 si臋 zn贸w zacz膮膰 kocha膰. Nie wiedzia艂em, 偶e jestem w tak doskona艂ej kondycji i mog臋 uprawia膰 mi艂o艣膰 trzy, cztery razy dziennie. Tak by艂o w Klubie i tak by艂o tutaj. Czu艂em si臋 szcz臋艣liwy. Uwielbia艂em mie膰 Lis臋 przy sobie, jej nagie, 艣liskie, dr偶膮ce cia艂o, jej ociekaj膮ce wod膮 w艂osy. Wspi臋艂a si臋 na palce i jej p艂e膰 otworzy艂a si臋 dla mnie. Lisa wyci膮gn臋艂a r臋k臋 ku moim po艣ladkom, przez chwil臋 masowa艂a okolice odbytu, otwieraj膮c r贸wnie偶 mnie dla siebie, po czym bardzo delikatnie wsun臋艂a dwa palce do 艣rodka.
Ogarn臋艂a mnie surowa, niewypowiedziana przyjemno艣膰. Lisa wsuwa艂a palce coraz g艂臋biej i g艂臋biej, tak jak sztucznego fallusa podczas naszego pierwszego stosunku w Klubie, dotykaj膮c w艂a艣ciwych miejsc i naciskaj膮c w艂a艣ciwe punkty.
Odrzuci艂em g膮bk臋 i wszed艂em w Lis臋. Szczytowa艂a, gwa艂townie dygocz膮c. Jej otwarte usta dotyka艂y mojego policzka. Szlocha艂a. Posuwa艂em j膮 opart膮 o bia艂e kafle, a jej palce pozosta艂y w moim odbycie. Kolejny jej orgazm zacz膮艂 si臋 przed ko艅cem poprzedniego. Piersi mia艂a r贸wnie zaczerwienione jak twarz, policzki upstrzone kropelkami wody, w艂osy 艣ci艣le oblepia艂y jej ramiona i plecy.
鈥 To w艂a艣nie mia艂em na my艣li, gdy m贸wi艂em, 偶e ci臋 kocham 鈥 wyja艣ni艂em.
Nie odpowiedzia艂a. Gor膮ca woda zalewa艂a nas i nasze w艂asne ciep艂o. Twarz Lisy, jej usta ca艂uj膮ce moje, jej g艂owa na moim ramieniu. 鈥濿ystarczy鈥, pomy艣la艂em. 鈥濶a wi臋cej mog臋 poczeka膰鈥.
Lokal 鈥濺iver Queen Lounge鈥 by艂 przyjemnie zat艂oczony, a jednak Lisa okaza艂a si臋 najbardziej zachwycaj膮c膮 kobiet膮 w ca艂ej sali.
Mia艂a na sobie ma艂膮 czarn膮 sukienk臋 od Saint Laurenta i sanda艂ki z cieniutkimi paskami. Jej w艂osy pozosta艂y potargane i w artystycznym nie艂adzie. Dzi臋ki diamentom jej szyja wygl膮da艂a na d艂u偶sz膮; wydawa艂a mi si臋 nieco egzotyczna i mia艂em ochot臋 j膮 gry藕膰. Sam te偶 prezentowa艂em si臋 nie藕le w czarnym smokingu. Jednak zapewne nie dlatego wszyscy na nas patrzyli.
Zachowywali艣my si臋 jak m艂oda para, zacz臋li艣my si臋 migdali膰, gdy tylko zam贸wili艣my drinki, a ta艅cz膮c na parkiecie, lepili艣my si臋 do siebie, kr臋c膮c si臋 powoli w艣r贸d m臋偶czyzn i kobiet w poliestrowych strojach.
鈥Lounge鈥 by艂 lekko przy膰miony, pe艂en pastelowych 艣wiate艂, za oknami b艂yszcza艂 Nowy Orlean niczym po艂yskliwy ocean. Przygrywa艂 nam zesp贸艂 latynoameryka艅ski, snuj膮c rytmiczn膮, zmys艂ow膮 muzyk臋, najlepsz膮 muzyk臋 do ta艅ca.
Szampan szumia艂 nam w g艂owach. Dwukrotnie zach臋ca艂em zesp贸艂 do grania studolarowym banknotem, a muzycy odwdzi臋czali si臋 rumb膮, cza鈥揷z膮 i wieloma innymi gatunkami, do kt贸rych nigdy przedtem nie ta艅czy艂em. Biodra Lisy pi臋knie si臋 ko艂ysa艂y pod czarn膮 sukienk膮, piersi dr偶a艂y w jedwabiu, stopy 艣miga艂y na wysokich szpilkach.
Co jaki艣 czas dopada艂y nas prawdziwe ataki 艣miechu.
Po kolejnej cza 鈥 czy wr贸cili艣my do sto艂u zgi臋ci w p贸艂 od 艣miechu.
Pili艣my r贸偶ne lepkie, wstr臋tne, 艣mieszne koktajle dla turyst贸w. Drinki z ananasem, ma艂ymi papierowymi kapelusikami, kolorowymi s艂omkami, sol膮, cukrem, wi艣niami albo takie o dziwacznych nazwach, jak Sunrise, Voodoo czy Sazarac, co tylko chcieli艣my. Zamawiali艣my jeden po drugim. Jednak najmilej nam si臋 zrobi艂o, kiedy siedzieli艣my przy stoliku, a zesp贸艂 zacz膮艂 gra膰 bossa nov臋. 艢piewak nie藕le podrabia艂 Gilberta, szepcz膮c uspokajaj膮ce portugalskie s艂owa, idealnie pasuj膮ce do narkotycznego rytmu, a my oboje a偶 si臋 pop艂akali艣my, dryfuj膮c wraz z muzyk膮, po czym si臋 zerwali艣my, wzi臋li艣my po 艂yku i ruszyli艣my na parkiet.
Oko艂o dwudziestej trzeciej zapragn臋li艣my mocniejszych wra偶e艅 i opu艣cili艣my lokal.
Wnios艂em Lis臋 do windy. Chichota艂a mi w pier艣.
Doszli艣my do Rue Decateur, gdzie znale藕li艣my jedn膮 z nowych dyskotek, miejsce, kt贸rego nigdy bym nie po艂膮czy艂 z Nowym Orleanem. Dyskoteka przypomina艂a tysi膮c innych na ca艂ym 艣wiecie. Duszno, t艂umy i roziskrzone kolorowe 艣wiat艂a. Parkiet by艂 zat艂oczony, ludzie m艂odzi, muzyka og艂uszaj膮ca. Na gigantycznym telebimie migota艂 Michael Jackson, wrzeszcz膮c: Wanna Be Startin鈥 Something. Bez wahania wcisn臋li艣my si臋 na parkiet, skacz膮c i podryguj膮c, kr臋c膮c si臋 w morzu cia艂 i pieszcz膮c si臋 z now膮 energi膮. Nikt, absolutnie nikt nie by艂 tutaj ubrany tak jak my. Wszyscy si臋 na nas gapili, a my si臋 po prostu bawili艣my. Czysta przyjemno艣膰.
Zam贸wili艣my drinki, lecz powolniejsze d藕wi臋ki Electric Avenue Eddiego Granta poci膮gn臋艂y nas zn贸w na parkiet. Ruszyli艣my w tan, nie zwa偶aj膮c na otoczenie. P贸藕niej by艂a grupa Police z Every Breath You Take i King of Pain, po czym ekran pociemnia艂 i wype艂ni艂 si臋 L.A. Woman The Doors. To nie by艂 taniec, lecz czysta w艣ciek艂o艣膰, konwulsje, ch艂ostanie i wirowanie. Unosi艂em Lis臋 znad ziemi, mokre w艂osy lepi艂y si臋 mojej pani do policzk贸w.
Nie ta艅czy艂em tak od czasu, gdy jako student chadza艂em na koncerty rockowe w San Francisco.
Pili艣my kolejne drinki, migaj膮ce barwne 艣wiat艂a to roz艣wietla艂y sal臋, to j膮 zaciemnia艂y; tak z przerwami czasem widzi swoje otoczenie pijak, kt贸ry w艂a艣nie si臋 zsuwa z barowego sto艂ka. Starali艣my si臋 ci膮gle ta艅czy膰. Wirowali艣my do Davida Bowiego, Joan Jett, Steviego Smitha, muzyki zespo艂u Manhattan Transfer i znowu do Michaela Jacksona 艣piewaj膮cego jedn膮 z tych s艂odkich, melodyjnych przytulanek. Lepili艣my si臋 do siebie, gdy 艣piewa艂 Lady in My Life. 鈥濼ak, dama w moim 偶yciu鈥, pomy艣la艂em.
Za艣piewa艂em te s艂owa Lisie w ucho. Nie interesowa艂a mnie ju偶 reszta rodzaju ludzkiego. Mia艂em wszystko, czego pragn膮艂em. Obejmowali艣my si臋, stanowi膮c jedno cia艂o, jedno ciep艂e cia艂o, satelit臋, wyrwanego na zawsze ze swej orbity, wys艂anego w wieczn膮 podr贸偶 w艂asn膮 niebia艅sk膮 艣cie偶k膮.
鈥 Szkoda mi reszty ludzi 鈥 powiedzia艂em. 鈥 Nie wiedz膮, czym jest niebo. Nie wiedz膮, jak do niego wej艣膰.
O pierwszej wyszli艣my obj臋ci i podryfowali艣my w膮skimi uliczkami, obok samochod贸w migaj膮cych reflektorami na kocich 艂bach, obok lamp gazowych, starych hiszpa艅skich galerii i zielonych okiennic.
Byli艣my zm臋czeni, wr臋cz wyczerpani i kiedy dotarli艣my do jednej z tych ulicznych latarni, kt贸re mia艂y wygl膮da膰 jak stare lampy gazowe (szczerze uwielbiam te latarnie), otoczy艂em Lis臋 ramionami i poca艂owa艂em j膮 niczym marynarz poderwan膮 w艂a艣nie dziewczyn臋. To by艂y ostre, mokre poca艂unki, wpycha艂em jej j臋zyk do ust, dotyka艂em przez czarny jedwab jej sutk贸w.
鈥 Nie chc臋 wraca膰 do hotelu 鈥 szepn臋艂a, potargana i 艣liczna. 鈥 Wejd藕my gdzie艣 indziej. Nigdzie nie dojd臋. Jestem zbyt pijana. Zajd藕my do Monteleone.
鈥 Dlaczego nie chcesz wraca膰? 鈥 spyta艂em. Przypomnia艂o mi si臋, 偶e mia艂a zatelefonowa膰 do Klubu. Wiedzia艂em, 偶e nie dzwoni艂a. Nie spu艣ci艂em jej z oczu, chyba 偶e sz艂a do toalety.
鈥 Nie chc臋 s艂ysze膰 dzwonka telefonu 鈥 wyja艣ni艂a. 鈥 Chod藕my gdziekolwiek, na przyk艂ad do Monteleone, do jakiego艣 pokoju hotelowego. Wiesz, jakby艣my dopiero co si臋 poznali. 鈥 By艂a bardzo niespokojna. 鈥 Prosz臋 鈥 nalega艂a 鈥 prosz臋, Elliotcie.
鈥 W porz膮dku, kochana 鈥 odpar艂em. Zawr贸cili艣my i poszli艣my do Monteleone. Dali nam pok贸j na pi臋tnastym pi臋trze. 艢ciany obite per艂owoszarym aksamitem, dywan od 艣ciany do 艣ciany, ma艂e podw贸jne 艂贸偶ko 鈥 jak w milionie starych i staromodnych ameryka艅skich pokoj贸w hotelowych. Wy艂膮czy艂em 艣wiat艂a, rozsun膮艂em zas艂ony i wyjrza艂em na niskie dachy Dzielnicy Francuskiej. Pili艣my szkock膮 z butelki, kt贸r膮 kupili艣my po drodze, a potem w ubraniu po艂o偶yli艣my si臋 na po艣cieli.
鈥 Jedn膮 rzecz chcia艂bym wiedzie膰 鈥 szepn膮艂em jej w ucho. Przesun膮艂em palcem po brze偶ku jej ma艂偶owiny. Lisa le偶a艂a obok mnie bezw艂adna jak torebka ze s艂odyczami i gor膮ca.
鈥 Co? 鈥 spyta艂a. Prawie zasypia艂a.
鈥 Gdyby艣 by艂a we mnie zakochana, gdyby艣 przywioz艂a mnie tu, poniewa偶 si臋 we mnie zakocha艂a艣, tak jak ja w tobie鈥 Wi臋c gdyby powodem by艂a mi艂o艣膰, a nie szale艅stwo, chwilowa fascynacja鈥 niezrozumia艂a kr贸tka fascynacja czy te偶 za艂amanie nerwowe albo inna fiksacja鈥 powiedzia艂aby艣 mi? 鈥 Nie odezwa艂a si臋. Le偶a艂a nieruchomo, chyba ju偶 spa艂a. Jej ciemne rz臋sy rzuca艂y cienie na policzki, ma艂a czarna sukienka od Saint Laurenta wygl膮da艂a jak wygodna koszula nocna. Lisa oddycha艂a g艂臋boko. Praw膮 r臋k膮 otacza艂a mnie, zaciskaj膮c palce na mojej koszuli, przez sen usi艂uj膮c przyci膮gn膮膰 mnie bli偶ej. 鈥 Do licha z tob膮, Liso 鈥 warkn膮艂em.
Reflektory jad膮cego ulic膮 samochodu przesun臋艂y si臋 po wytapetowanym suficie i zsun臋艂y po 艣cianie.
鈥 Taaak 鈥 odpar艂a g艂osem ze snu. Na pewno nie wiedzia艂a, co m贸wi.
ELLIOTT
Nazajutrz byli艣my jedynymi osobami, kt贸re obje偶d偶a艂y plantacje w wieczorowych strojach. Ma艂o tego, byli艣my te偶 jedynymi osobami, kt贸re w wieczorowych strojach jad艂y 艣niadanie w staro艣wieckiej kafejce.
Prywatna limuzyna zawioz艂a nas do Destrahan Manor, a potem do San Francisco Plantation i w ko艅cu do plantacji Oak Alley w Saint Jacques.
Tulili艣my si臋 do siebie na du偶ym szarym aksamitnym siedzeniu i zn贸w wymieniali艣my opowie艣ci 鈥 o dzieci艅stwie, rozczarowaniach i snach. Czu艂em si臋 nadnaturalnie, p臋dz膮c sto kilometr贸w na godzin臋 przez nizinny krajobraz Luizjany, wzd艂u偶 wa艂u przeciwpowodziowego stale skrywaj膮cego Missisipi, pod niebem niemal niewidocznym w艣r贸d zieleni.
Klimatyzacja pracowa艂a bezg艂o艣nie, a jednak rozkosznie ch艂odzi艂a, my za艣 przesuwali艣my si臋 w czasie tak nieodwo艂alnie, jak przemieszczali艣my si臋 w przestrzeni 鈥 przez bujn膮 podzwrotnikow膮 krain臋.
W lod贸wce mieli艣my sporo trunk贸w. By艂o te偶 zimne piwo, kawior i krakersy. W艂膮czyli艣my ma艂y kolorowy telewizor i ogl膮dali艣my teleturnieje i mydlane opery.
I potem uprawiali艣my mi艂o艣膰, naprawd臋 cudown膮 mi艂o艣膰 na kacu, bez przepasek na oczach i innych udziwnie艅, po prostu le偶膮c na szerokim mi臋kkim siedzeniu.
Przy Oak Alley ogarn膮艂 mnie wszak偶e jaki艣 nastr贸j 鈥 mo偶e dlatego, 偶e jest to jedna z najwspanialszych plantacji Luizjany, jak膮 kiedykolwiek widzia艂em. A mo偶e po prostu nareszcie mia艂em czas pomy艣le膰.
Oak Alley mia艂a prawdziw膮 alejk臋 obsadzon膮 d臋bami a偶 do frontowych drzwi jednego z tych dom贸w o doskona艂ych proporcjach, z centralnym korytarzem i schodkami. Kiedy spacerujesz po takim idealnym domu, wszystkie inne wydaj膮 ci si臋 chaotyczne. W przypadku Oak Alley chodzi nie tylko o okaza艂o艣膰. Tak偶e o kolor 艣wiat艂a przenikaj膮cego przez ga艂臋zie d臋b贸w, o wysok膮 traw臋, w kt贸rej niemal toniesz, gdy obchodzisz dom, o byd艂o rasy czarny angus milcz膮co prze偶uwaj膮ce w oddali traw臋 i gapi膮ce si臋 na cz艂owieka jak duchy z egzotycznej przesz艂o艣ci, o pi臋kne rzeczy, okr膮g艂e kolumny, wysokie ganki i cisz臋 panuj膮c膮 wsz臋dzie, dzi臋ki kt贸rej doznajesz uczucia, 偶e odszed艂e艣 jeszcze krok dalej od nieziemskiego Nowego Orleanu i trafi艂e艣 do kolejnego czarownego miejsca.
Podczas zwiedzania plantacji milcza艂em uparcie, poniewa偶 musia艂em sobie przemy艣le膰 w艂asne doznania.
By艂em w Lisie zakochany. Wyzna艂em jej mi艂o艣膰 przynajmniej trzy razy. Lisa mia艂a wszelkie cechy, kt贸rych zawsze pragn膮艂em u kobiety, przede wszystkim by艂a zmys艂owa, powa偶na, inteligentna, szczera i bole艣nie uczciwa na sw贸j w艂asny spos贸b; i mo偶e dlatego r贸wnie偶 teraz milcza艂a. Na dodatek by艂a pi臋kna, niemi艂osiernie pi臋kna. Okaza艂a si臋 pierwsz膮 kobiet膮, kt贸r膮 鈥 czy opowiada艂a o swoim ojcu, o filmach, kt贸re kocha艂a, czy w og贸le nic nie m贸wi艂a, czy ta艅czy艂a, 艣mia艂a si臋, czy te偶 wygl膮da艂a przez okno 鈥 uwa偶a艂em za r贸wnie interesuj膮c膮 jak m臋偶czyzn.
Mo偶e gdyby Martin tu by艂, powiedzia艂by: 鈥濽przedza艂em ci臋, Elliotcie. Przez ca艂y czas szuka艂e艣 w艂a艣nie jej鈥.
By膰 mo偶e, Martinie, by膰 mo偶e. Ale jak ty lub ktokolwiek inny m贸g艂by to przewidzie膰?!
No dobrze, po prostu cudnie. Lisa wyrwa艂a nas oboje z Klubu w spos贸b gwa艂towny, spontaniczny i romantyczny 鈥 dok艂adnie tak, jak mia艂em nadziej臋 pierwszej nocy. By艂o dla mnie jasne, 偶e mog艂y istnie膰 jedynie trzy powody takiego post臋powania, w艂a艣nie te, kt贸re zasugerowa艂em wczoraj w Monteleone, gdy pr贸bowa艂em z ni膮 porozmawia膰, lecz ona ju偶 spa艂a. Albo odwzajemnia艂a moje uczucie, albo prze偶ywa艂a z艂amanie nerwowe, albo po prostu si臋 mn膮 zauroczy艂a. W ko艅cu przepracowa艂a sze艣膰 lat w Klubie, gdzie mo偶na urzeczywistni膰 wi臋kszo艣膰 swoich fantazji, prawda?
Wiedzia艂em, 偶e nie poda mi swoich powod贸w, oboj臋tnie, jakie by艂y.
Kiedy wyzna艂em jej mi艂o艣膰, popatrzy艂a na mnie z czu艂o艣ci膮 i zrozumieniem. Pragn膮艂em takiej reakcji. A jednak mi nie odpowiedzia艂a. Z niczego si臋 nie zwierzy艂a. Niczego nie wyja艣ni艂a. Nie potrafi艂a zanalizowa膰 w艂asnych emocji b膮d藕 te偶 nie chcia艂a mi o nich powiedzie膰.
Okej. Wi臋c co zrobi臋? Zabawne, poniewa偶 nawet tak uparty, cichy i zamy艣lony, by艂em na艂adowany mi艂o艣ci膮 do niej i szale艅stwem naszych wcze艣niejszych rozm贸w i poca艂unk贸w. Nic nie zblad艂o, nic nie wygl膮da艂o gorzej. Tylko鈥 co mam robi膰?
Kiedy opu艣cili艣my Oak Alley i limuzyna, ko艂ysz膮c si臋, wyjecha艂a z drogi dojazdowej na nadrzeczn膮, wydawa艂o mi si臋, 偶e powinienem si臋 cieszy膰 z takiego uk艂adu; wielu m臋偶czyzn by si臋 cieszy艂o. Seks i zabawa bez zobowi膮za艅, niczym nie skr臋powany romans. Jednak w naszej sytuacji i w tej kwestii to Lisa zachowywa艂a si臋 jak m臋偶czyzna. Ja za艣, cholera, zachowywa艂em si臋 jak kobieta i chcia艂em, aby Lisa mi powiedzia艂a, na czym stoj臋.
By艂em niemal ca艂kowicie przekonany, 偶e je艣li j膮 przycisn臋, je艣li chwyc臋 j膮 za ramiona i krzykn臋: 鈥濻艂uchaj, musisz mi powiedzie膰. Nie mo偶emy zrobi膰 nast臋pnego kroku, je艣li nie powiesz mi, na czym stoimy鈥濃 C贸偶, s膮dz臋, 偶e istnia艂o pi臋膰 鈥 dziesi臋cioprocentowe prawdopodobie艅stwo, 偶e takim 偶膮daniem wszystko zniszcz臋. P贸艂 na p贸艂. Mog艂aby mi powiedzie膰 co艣 tak rozczarowuj膮cego i zwyczajnego, 偶e po prostu bym si臋 za艂ama艂.
No c贸偶, wiedza nie by艂a warta utraty Lisy, nie dla mnie. Przynajmniej nie, p贸ki trwa艂a przytulona do mnie, a ja mog艂em j膮 ca艂owa膰, pieprzy膰, kocha膰 i rozmawia膰 z ni膮. I 偶ywi膰 w my艣lach cich膮 nadziej臋, 偶e ta kobieta mo偶e akurat zmienia ca艂e moje 偶ycie.
Postanowi艂em wi臋c, 偶e b臋d臋 dalej j膮 kocha艂 i przestan臋 si臋 dopytywa膰. Tak zdecydowa艂em. Czu艂em si臋 podobnie jak tego pierwszego pijackiego ranka, gdy powiedzia艂em, 偶e Lisa mo偶e mnie zrani膰. Podobnie. Tyle 偶e obecnie by艂em za bardzo podekscytowany i zbyt wiele rzeczy przychodzi艂o mi do g艂owy, wi臋c nie my艣la艂em ju偶 tak sentymentalnie.
Zacz膮艂em planowa膰 najbli偶sze posuni臋cia. Powinienem zadzwoni膰 do agenta nieruchomo艣ci w sprawie kupna domu w Garden District. Musia艂em te偶 zatelefonowa膰 do ojca i sprawdzi膰, czy 偶yje i czy na przyk艂ad nie zabi艂 mojej matki. Nale偶a艂o te偶 kupi膰 inny aparat fotograficzny.
Czy to by艂o wszystko?
Nawet nie spyta艂em jej, dlaczego nie wracamy do hotelu, czego tak naprawd臋 unikamy i co Klub chce nam zrobi膰.
Jednak po wyje藕dzie z Oak Alley Lisa poleci艂a kierowcy zajecha膰 do krainy zalewisk, czyli do Saint Martinsville, i ju偶 wiedzia艂em, 偶e rozpocz臋li艣my ucieczk臋.
Zatrzymali艣my si臋 przy jednym z tych du偶ych, typowo ameryka艅skich przydro偶nych sklep贸w dyskontowych i kupili艣my kosmetyki, szczoteczki do z臋b贸w i najprawdopodobniej najta艅sze ubrania, jakie mo偶na znale藕膰 w Stanach.
W motelu w Saint Martinsville na艂o偶yli艣my szorty khaki i bia艂e koszule, po czym poszli艣my 鈥 pod r臋k臋 jak prawdziwi kochankowie 鈥 w wilgotne zielone g艂臋bie spokojnego, niesko艅czonego Evangeline State Park.
By艂o to kolejne nawiedzone miejsce 鈥 kraina poro艣ni臋ta wspania艂ymi, ogromnymi i pi臋knymi trzystu 鈥 i czterystuletnimi d臋bami, kt贸re uwa偶a si臋 za 贸smy cud 艣wiata. Trawa ma tu mi臋kko艣膰 aksamitu, niebo prze艣wituje przez ga艂臋zie jak fragmenty wypolerowanej porcelany, migocze w艣r贸d li艣ci i k臋p mchu niczym si臋gaj膮ce a偶 do ziemi w艂osy starych kobiet. Podobnie jak w Oak Alley, ca艂y 艣wiat wydaje si臋 tu mroczny, cichy i zielony.
Nie u偶ywali艣my ani cynamonu, ani mas艂a, gdy 鈥 tak jak w limuzynie 鈥 kochali艣my si臋 w male艅kim wytapetowanym motelowym domku. Mieli艣my zimne piwo (trzymali艣my je w lodzie w 艂azienkowej umywalce), kr贸tkie pogniecione firanki porusza艂y si臋 w wilgotnym strumieniu grzechocz膮cego klimatyzatora, a my niemal si臋gn臋li艣my ksi臋偶yca i gwiazd.
Wolniej, bardziej s艂odko i bardziej dziko kochali艣my si臋 ca艂e p贸藕ne popo艂udnie. Poca艂unki, westchnienia i ciche s艂owa wypowiadane w艣r贸d poobijanych mebli przywodz膮cych na my艣l domek dla lalek, a 艣wiat艂o wpadaj膮ce przez brudne, kruche, stare, 偶贸艂te okiennice i pogniecione firany stawa艂o si臋 coraz bardziej z艂ote, a偶 zapad艂 zmrok.
Rozmawiali艣my o typie kobiety, z kt贸r膮, jak s膮dzi艂em, wezm臋 艣lub: prymitywna, bardzo egzotyczna, jak ta, z kt贸r膮 偶y艂em kr贸tko w S膮jgonie. Obs艂ugiwa艂a mnie na czworakach i nigdy nie zadawa艂a 偶adnych pyta艅. Kwiaciarka Goethego, Tahitanki Gauguina. Ach, smutek, wrogo艣膰, niech臋膰, rozpacz. Bezsensowne pomys艂y. Nigdy nie by艂em na tyle g艂upi, by nazwa膰 te rojenia snem.
Lisa nie skomentowa艂a mojego s艂owotoku. Wygl膮da艂a cudownie w szortach khaki, koszuli i sanda艂ach z rzemyk贸w, kt贸re kupili艣my w dyskontowym markecie. Uperfumowa艂a si臋 Chantilly, taniutkimi i s艂odkimi, nabytymi w tym samym sklepie. Chcia艂em sfotografowa膰 jej twarz w cieniu 鈥 wydatne ko艣ci policzkowe, wkl臋艣ni臋cia pod policzkami, 艣licznie wyd臋te czerwone wargi.
W ko艅cu mi odpowiedzia艂a:
鈥 Nigdy w艂a艣ciwie nie my艣la艂am, 偶e wyjd臋 za m膮偶. Nigdy nie przysz艂o mi do g艂owy, 偶e kogo艣 pokocham. Nigdy nie s膮dzi艂am鈥
Usiad艂a nieruchomo, wygl膮da艂a na przera偶on膮, a ja uparcie na ni膮 patrzy艂em, powtarzaj膮c sobie w my艣lach: 鈥濶ie, do cholery, nie spytam, nie b臋d臋 si臋 powtarza艂鈥.
By艂em g艂odny. Mia艂em ochot臋 na posi艂ek C膮jun贸w, prawdziwe jedzenie Cajun贸w, d偶ambalaj臋, krewetki i czerwon膮 fasol臋. I pos艂ucha膰 ich g艂upkowatej, ostrej muzyki, nosowego, wysokiego 艣piewu, mo偶e nawet wyszuka膰 jaki艣 ma艂y bar, w kt贸rym mogliby艣my pota艅czy膰.
鈥 Zamierzam kupi膰 ten dom w Garden District 鈥 powiedzia艂em.
Lisa zbudzi艂a si臋, jakby kto艣 poci膮gn膮艂 za sznurek, usiad艂a i zapatrzy艂a si臋 w dal.
鈥 B臋dzie kosztowa艂 z milion dolar贸w 鈥 zauwa偶y艂a. Oczy mia艂a szkliste i dziwne.
鈥 No i co z tego? 鈥 spyta艂em.
Wzi臋li艣my razem prysznic i na艂o偶yli艣my kolejne szorty, koszule i sanda艂y ze sklepu dyskontowego. Po chwili byli艣my gotowi do wyj艣cia.
Wtedy zdarzy艂o si臋 co艣 g艂upiego, no, przynajmniej dziwacznego.
W pokoju pojawi艂 si臋 nagle jeden z tych wielkich, br膮zowych, okropnych, typowych dla Luizjany karaluch贸w. Lisa podskoczy艂a na 艂贸偶ku i zacz臋艂a wrzeszcze膰, po prostu wrzeszcze膰, owad za艣 spokojnie przemierza艂 pok贸j, cz艂api膮c po nier贸wnym dywanie z poliestru.
Podobno te insekty to w艂a艣ciwie prusaki, tak mi w ka偶dym razie powiedziano. Jednak偶e wszyscy znani mi mieszka艅cy Luizjany zawsze nazywali je karaluchami i wszyscy 鈥 z tego co wiem 鈥 mimo i偶 od urodzenia je widuj膮, krzycz膮 jak szaleni na ich widok.
Osobi艣cie zupe艂nie si臋 nie boj臋 karaluch贸w, tote偶 gdy Lisa wrzeszcza艂a, b臋d膮c o krok od autentycznej histerii, dr膮c si臋:
鈥Zabij go, Elliotcie, zabij! Zabij go! Zabij!鈥, z wielk膮 przyjemno艣ci膮 podszed艂em do robala, podnios艂em go z dywanu i by艂em got贸w wyrzuci膰 na dw贸r. Taki pomys艂 uwa偶a艂em za znacznie lepszy ni偶 zabijanie stworzenia, szczeg贸lnie 偶e po uderzeniu w niego rozlega si臋 obrzydliwy 鈥瀞trzelaj膮cy鈥 odg艂os, zgniatanie natomiast jest jeszcze gorsze. Nie lubi臋 zabija膰 owad贸w, ale nie mam nic przeciwko podnoszeniu ich i wyrzucaniu.
Tyle 偶e ten czyn podnoszenia karalucha niczym 膰my i wynoszenia go wprawi艂 Lis臋 w katatoniczny stan milczenia. Przez d艂ug膮 chwil臋 siedzia艂a z r臋kami na ustach i patrzy艂a na mnie, nie mog膮c uwierzy膰 w to, co robi臋. A ja z kolei wpatrywa艂em si臋 w ni膮. Niespodziewanie opu艣ci艂a r臋ce i 鈥 blada, spocona i roztrz臋siona 鈥 powiedzia艂a:
鈥 Nie藕le, kurde, pieprzony samuraj, pan Wielki Macho podnosi cholernego karalucha go艂ym 艂apskiem!
Nie wiem, co dok艂adnie czu艂a. Mo偶e widok karalucha w moim r臋ku po prostu ni膮 wstrz膮sn膮艂, przestraszy艂 j膮 i zdenerwowa艂. Nie wiem.
Jednak偶e jej w艣ciek艂y, pogardliwy i ironiczny ton sprawi艂, 偶e bezwiednie 鈥 prawdopodobnie poirytowany jej wcze艣niejszym osobliwym wrzaskiem 鈥 zaproponowa艂em:
鈥 Wiesz co, Liso? Chyba wrzuc臋 ci tego karalucha za koszul臋.
Wtedy kompletnie oszala艂a.
Wrzeszcz膮c w ten sam spos贸b, co wcze艣niej, naprawd臋 wrzeszcz膮c, pop臋dzi艂a do n臋dznej, ma艂ej 艂azienki, zatrzasn臋艂a za sob膮 drzwi i zasun臋艂a zasuwk臋. A zza drzwi dotar艂y do mnie histeryczne obelgi, b艂agania i najbardziej nieszcz臋艣liwe i spazmatyczne szlochy, jakie w 偶yciu s艂ysza艂em.
No c贸偶, wiedzia艂em, 偶e sytuacja bynajmniej Lisy nie bawi, 偶e moja pani jest wy艂膮cznie przestraszona. A ja zadrwi艂em z niej jak kanalia.
P贸藕niej przez ca艂膮 godzin臋 nie mog艂em jej nam贸wi膰, by wysz艂a. Wyrzuci艂em karalucha na zewn膮trz, a p贸藕niej zabi艂em drania. By艂 martwy! Ju偶 nigdy nie przerazi 偶adnej wspania艂ej panienki z pozbawionego karaluch贸w Berkeley w stanie Kalifornia. Nie zosta艂o go nawet do艣膰 na karaluchowy pogrzeb. Insekt nie 偶y艂. Przeprosi艂em Lis臋 i zapewni艂em j膮, 偶e na pewno nie zrobi艂bym czego艣 takiego, naprawd臋, 偶e moje stwierdzenie by艂o okrutne i nikczemne.
A kiedy si臋 wreszcie troch臋 uspokoi艂a i zacz臋艂a wierzy膰 w moje s艂owa, w moje zapewnienia, 偶e rozumiem, jak okropnie si臋 zachowa艂em, nie mog艂em, po prostu nie mog艂em odm贸wi膰 sobie rzucenia jakiej艣 kr贸tkiej szyderczej uwagi w stylu: 鈥濷czywi艣cie, 偶e nigdy nie wrzuci艂bym ci za koszul臋 wielkiego, lepkiego, brzydkiego, wielono偶nego, wij膮cego si臋 br膮zowego karalucha!鈥
Wiedzia艂em, 偶e nie powinienem jej tego robi膰, 偶e post臋puj臋 sadystycznie, jednak jej l臋k wydawa艂 mi si臋 tak cholernie zabawny i po prostu nie potrafi艂em si臋 powstrzyma膰 przed uprzedzeniem jej (chocia偶, ma si臋 rozumie膰, 偶artowa艂em), 偶e: 鈥濷czywi艣cie, 偶e wcale nie chcia艂em ci go wrzuci膰, Liso, chyba nie s膮dzisz, 偶e zamierza艂em popracowa膰 nad twoim strachem poprzez jaki艣 sadomasochistyczny scenariusz, w kt贸rym wrzuca艂bym ci karalucha za koszul臋. Nie zem艣ci艂bym si臋 w taki spos贸b tylko za to, 偶e wbrew moim b艂aganiom zawi膮za艂a艣 mi oczy przy pr臋gierzu w pasa偶u sportowym, na pewno nie, moja droga!鈥
W ko艅cu wszak偶e poprosi艂em j膮, by wysz艂a:
鈥 Liso, opu艣膰 wreszcie 艂azienk臋. Przyrzekam, 偶e nigdy bym nikomu niczego takiego nie zrobi艂. Nigdy nie zrobi艂em i nigdy nie zrobi臋! M贸wi臋 powa偶nie. Wierz mi. 鈥 Teraz ju偶 nie 偶artowa艂em. Jednak Lisa ci膮gle nie otwiera艂a drzwi. 鈥 Pos艂uchaj, kochana. Jeste艣my przecie偶 w Luizjanie. Jak si臋 zachowasz, gdy nast臋pnym razem zobaczysz to stworzenie? 鈥 P艂acz. 鈥 A co zrobi艂a艣 poprzednim razem w takiej sytuacji, gdy nie by艂o mnie przy tobie? 鈥 G艂o艣niejszy p艂acz. 鈥 Na razie jestem z tob膮 i b臋d臋 wyrzuca艂 wszystkie karaluchy, kt贸re tu wejd膮, dobrze? Lepiej pog贸d藕 si臋 ze mn膮 natychmiast, w przeciwnym razie mo偶e nie zechc臋 zabija膰 dla ciebie insekt贸w. 鈥 Straszliwy p艂acz. 鈥 A je艣li jest jaki艣 w 艂azience, je艣li w艂a艣nie wychodzi spod linoleum albo ze szczeliny w 艣cianie? 鈥 Przera藕liwy, smutny, straszny p艂acz.
鈥 Nienawidz臋 ci臋, Elliotcie 鈥 o艣wiadczy艂a niskim, dono艣nym, rozemocjonowanym g艂osem. 鈥 Nie rozumiesz tego. Nie wiesz, jak to jest. Nie mo偶esz sobie wyobrazi膰, co czuj臋. Przysi臋gam na Boga, 偶e ci臋 teraz nienawidz臋. Autentycznie ci臋 nienawidz臋. Tak!
鈥 Liso, przepraszam! Dochodzi dziewi臋tnasta. Zapada zmrok. Tkwimy zagrzebani na tych pieprzonych zalewiskach. Jestem g艂odny. Wyjd藕! W porz膮dku, Liso, je艣li nie wyjdziesz, pan Wielki Macho roztrzaska zaraz te pieprzone drzwi.
Nie wysz艂a.
Tak jak obieca艂em, roztrzaska艂em drzwi.
Co zreszt膮 okaza艂o si臋 dziecinnie proste. Zawiasy by艂y skorodowane i s艂abe, wi臋c kiedy uderzy艂em w drzwi drewnianym krzes艂em, zawiasy po prostu si臋 oderwa艂y od futryny. Drzwi le偶a艂y przed Lisa w艣r贸d fragment贸w z艂uszczonej farby, a moja pani sta艂a z za艂o偶onymi r臋koma na zamkni臋tym sedesie i bez s艂owa si臋 na mnie gapi艂a. Futryna by艂a w strasznym stanie.
鈥 Zobacz, kochana 鈥 stwierdzi艂em, pokazuj膮c otwarte d艂onie. 鈥 呕adnych karaluch贸w. Przysi臋gam. 鈥 Sta艂em bez ruchu, u艣miecha艂em si臋 do niej i cicho j膮 b艂aga艂em. Wykona艂em kilka gest贸w, sugeruj膮c, by Lisa zesz艂a z sedesu i podesz艂a do mnie, a偶 w ko艅cu zeskoczy艂a i z p艂aczem wpad艂a w moje ramiona.
鈥 Chc臋 wyjecha膰 z tego ohydnego motelu 鈥 j臋kn臋艂a, a ja trzyma艂em j膮 przy piersi, ca艂owa艂em i odgarnia艂em jej w艂osy z czo艂a, po czym zn贸w j膮 przeprosi艂em. 艁agodnie, gor膮co, bezradnie zacz臋艂a na nowo p艂aka膰.
W tym nadzwyczajnym, rozkosznym momencie znowu poczu艂em si臋 jak kanalia.
Kierownik motelu wali艂 w drzwi, a jego 偶ona krzycza艂a.
Zebrali艣my rzeczy. Kierowca ju偶 czeka艂 przed wej艣ciem. Da艂em kierownikowi studolarowy banknot na pokrycie kosz 鈥 t贸w i o艣wiadczy艂em drwi膮cym, w艂adczym tonem: 鈥濵o偶e lepiej niech pan zacznie wynajmowa膰 pokoje gwiazdom rocka鈥. W samochodzie p臋kali艣my ze 艣miechu.
鈥 Pieprzeni hipisi! 鈥 warkn膮艂 kierownik. Od 艣miechu o ma艂o nie dostali艣my histerii. Trzydzie艣ci kilometr贸w za miastem znale藕li艣my 艣wietn膮 przydro偶n膮 restauracj臋 z cudownie ch艂odz膮c膮 klimatyzacj膮 i pe艂nym tutejszym menu. By艂a tu przyrz膮dzona na sze艣膰 r贸偶nych sposob贸w langusta, d偶ambalaja i zimne piwo, a tak偶e szafa graj膮ca z kakofoniczn膮 c膮ju艅sk膮 muzyk膮, kt贸rej chcia艂em pos艂ucha膰. Napycha艂em si臋 jak 艣winia.
Godzinami jechali艣my na p贸艂noc.
Pieszcz膮c si臋, czasem rozmawiaj膮c. Noc zapad艂a, a nas nie obchodzi艂 cel podr贸偶y. Limuzyna ko艂ysa艂a nas jak statek.
Gdy zn贸w poczuli艣my lekki g艂贸d (raczej ja ni偶 Lisa; Lis臋 stale zdumiewa艂o, 偶e jestem tak cz臋sto g艂odny), zajechali艣my do samochodowego kina, dzi臋ki czemu kierowca m贸g艂 si臋 przespa膰 na ty艂ach, my za艣 zam贸wili艣my hot dogi oraz pra偶on膮 kukurydz臋 i ogl膮dali艣my cz臋艣膰 drug膮 Mad Maxa z podtytu艂em The Road Warrior, australijski film w re偶yserii George鈥檃 Millera z Melem Gibsonem w roli g艂贸wnej. Wbrew ironicznym, sarkastycznym, antym臋skim dowcipom mojej towarzyszki dzie艂o uzna艂em za wspania艂e.
Wypi艂em chyba ca艂y sze艣ciopak piwa. Pod koniec drugiego filmu przysypia艂em. Lisa uruchomi艂a samoch贸d.
鈥 Dok膮d jedziemy? 鈥 spyta艂em sennie. Ledwie widzia艂em, co si臋 dzieje.
鈥 Prze艣pij si臋 鈥 odpar艂a. 鈥 Kierujemy si臋 ku nieznanym cz臋艣ciom kraju.
鈥 Cz臋艣ci nieznane 鈥 mrukn膮艂em. Strasznie mi si臋 to podoba艂o.
By艂o mi dobrze. Owiewa艂o mnie ch艂odne powietrze z otwor贸w klimatyzacyjnych. Przytuli艂em si臋 do Lisy, maksymalnie wyci膮gn膮艂em nogi. Noc by艂a mira偶em.
ELLIOTT
Przebudziwszy si臋, zauwa偶y艂em, 偶e s艂o艅ce 艣wieci przez przedni膮 szyb臋, a auto p臋dzi co najmniej sto sze艣膰dziesi膮t kilometr贸w na godzin臋. Szofer nadal spa艂 na tylnym siedzeniu.
Rzuci艂em jedno spojrzenie na otaczaj膮c膮 nas okolic臋 i wiedzia艂em, 偶e nie jeste艣my ju偶 w Luizjanie. A gdy powt贸rnie zerkn膮艂em przed siebie, mia艂em pewno艣膰, 偶e widniej膮ce na horyzoncie wie偶owce mog膮 znajdowa膰 si臋 tylko w jednym jedynym mie艣cie na 艣wiecie. Doje偶d偶ali艣my do Dallas w stanie Teksas. Niemal dostrzega艂em unosz膮ce si臋 nad asfaltem gor膮co.
Nie patrz膮c na mnie i nie zdejmuj膮c z gazu d艂ugiej, go艂ej, delikatnej, opalonej na br膮zowo nogi w kr贸tkich szortach khaki, Lisa podnios艂a zza siedzenia srebrny termos i rzuci艂a mi go.
鈥 Kawa, niebieskooki 鈥 powiedzia艂a.
Wypi艂em du偶y 艂yk gor膮cej kawy i wpatrzy艂em si臋 w przednie okno, z respektem dla tego niesamowitego teksa艅skiego nieba wype艂nionego ogromnymi, si臋gaj膮cymi stratosfery iryzuj膮cymi chmurami, z kt贸rych przebija艂y promienie s艂o艅ca, zabarwiaj膮c jasny falisty teren na odcienie r贸偶u, 偶贸艂ci i z艂ota.
鈥 I co dok艂adnie tu robimy, moja pi臋kna? 鈥 Pochyli艂em si臋 i poca艂owa艂em jej g艂adki, mi臋kki, 艣liczny policzek.
Ju偶 wje偶d偶ali艣my w pl膮tanin臋 wspania艂ych autostrad, z kt贸rych s艂yn臋艂o Dallas, ju偶 przesuwali艣my si臋 w艣r贸d rz臋d贸w gigantycznych budynk贸w ze szk艂a i stali. Wsz臋dzie wok贸艂 widzia艂em futurystyczne budynki, wszystkie idealnie czyste i solidne, a od setek ich pozbawionych najmniejszej skazy 艣cian odbija艂y si臋 sun膮ce ob艂oki.
Lisa radzi艂a sobie w ruchu ulicznym jak wy艣cigowy kierowca.
鈥 S艂ysza艂e艣 kiedy艣 o lokalu zwanym 鈥濨illy Bob鈥檚 Texas鈥? 鈥 spyta艂a. 鈥 W Forth Worth? Chcesz p贸j艣膰 tam pota艅czy膰 dzi艣 wieczorem?
鈥 Do diab艂a, czytasz w moich my艣lach, dziewczyno 鈥 odpar艂em. Wzi膮艂em kolejny 艂yk kawy. 鈥 Niestety zostawi艂em moje buty z w臋偶owej sk贸ry w Nowym Orleanie.
鈥 Kupi臋 ci nowe buty z w臋偶owej sk贸ry 鈥 zadeklarowa艂a si臋.
鈥 A co ze 艣niadaniem? 鈥 Zn贸w j膮 poca艂owa艂em. 鈥 Taki facet jak ja musi mie膰 rano p艂atki, jajka na szynce i nale艣niki. Pe艂en zestaw.
鈥 Rany, Slater, ty my艣lisz wy艂膮cznie o 偶arciu.
鈥 Nie b膮d藕 zazdrosna, Liso Kelly 鈥 odci膮艂em si臋. 鈥 Przecie偶 ciebie kocham bardziej od jedzenia. Tylko ciebie.
Zatrzymali艣my si臋 w du偶ym, krzykliwym, srebrnym hotelu Hyatt Regency na tyle d艂ugo, by zd膮偶y膰 si臋 pokocha膰 pod prysznicem. Posadzili艣my kierowc臋 przed kolorowym telewizorem w wynaj臋tym dla faceta pokoju, a sami pop臋dzili艣my na zakupy do Neimana, Sakowitza i eleganckich centr贸w handlowych, charakteryzuj膮cych si臋 szklanymi sufitami, fontannami, drzewkami figowymi, srebrnymi ruchomymi schodami i kompletnym asortymentem 鈥 od diament贸w po tanie, niezdrowe jedzenie.
Utkn膮艂em w ksi臋garni 鈥濨. Dalton鈥, szukaj膮c jakich艣 dobrych ksi膮偶ek, najch臋tniej ulubionej, starej beletrystyki, kt贸r膮 m贸g艂bym poczyta膰 Lisie, gdyby mi pozwoli艂a. A Lisa ci膮gle wybiera艂a dla mnie niebieskie, lawendowe i liliowe ubrania: golfy, aksamitne kurtki, koszule do fraka, a nawet garnitury. Kaza艂em jej kupi膰 udziwnione sanda艂y na wysokim obcasie, zapi膮艂em jej je sam w sklepie i sk艂oni艂em przynajmniej do przymierzenia ka偶dej 艂adnej bia艂ej sukienki, jak膮 dostrzeg艂em.
P贸藕nym popo艂udniem znale藕li艣my w 鈥濩utter Bill鈥檚鈥 cz臋艣ci garderoby, kt贸rych szukali艣my: kowbojskie koszule z per艂owymi guzikami, ozdobne paski, obcis艂e jak druga sk贸ra Wranglery i buty marki Mercedes Rio de Janeiro.
By艂o ju偶 ciemno, gdy stan臋li艣my przed 鈥濨illy Bob鈥檚 Texas鈥. W 艣rodku panowa艂 艣cisk. Mieli艣my na sobie identyczne a偶 po kapelusze stroje i przechadzali艣my si臋 niczym para tubylc贸w; tak w ka偶dym razie s膮dzili艣my. Kto wie, jak naprawd臋 wygl膮dali艣my? Jak dwoje wariacko w sobie zakochanych ludzi?
D艂uga chwila min臋艂a, zanim poj膮艂em, 偶e znale藕li艣my si臋 w 鈥瀙omieszczeniu鈥 wielko艣ci miejskiego kwarta艂u. By艂y tu sklepy z pami膮tkami, sto艂y bilardowe, restauracje i bary, a nawet zadaszona arena rodeo鈥 oraz tysi膮ce ludzi jedz膮cych, pij膮cych i t艂ocz膮cych si臋 na parkiecie w ta艅cu do nieprzerwanej muzyki granej na 偶ywo przez zesp贸艂 country and western. Rytmy by艂y g艂o艣ne i natychmiast zacz臋艂o mnie ci膮gn膮膰 do ta艅ca.
W ci膮gu pierwszej godziny przeta艅czyli艣my wszystkie numery 鈥 szybkie, wolne, po艣rednie 鈥 popijaj膮c piwo wprost z butelki i na艣laduj膮c ludzi obok nas. W ko艅cu ta poprawno艣膰 nam si臋 znudzi艂a i zacz臋li艣my pl膮sa膰 po parkiecie, otaczaj膮c jedno drugie za szyj臋, wiruj膮c w walcu, ko艂ysz膮c si臋, snuj膮c si臋 policzek przy policzku, lepi膮c si臋 przy najwolniejszych kawa艂kach. Wydawa艂o mi si臋 nagle nienormalne, 偶e kobiety zazwyczaj nosz膮 sukienki, 偶e kochankowie nie wygl膮daj膮 dok艂adnie tak samo 鈥 jak w tej chwili my. Ledwie mog艂em utrzyma膰 r臋ce z dala od cudownych ma艂ych po艣ladk贸w Lisy w opi臋tych d偶insach i od jej piersi wydymaj膮cych si臋 pod obcis艂膮 koszul膮. W艂osy mojej pani pozosta艂y t膮 pi臋kn膮 kobiec膮 grzyw膮, t膮 jedwabist膮 ciemn膮 woalk膮 sp艂ywaj膮c膮 na ramiona. Gdy Lisa nasun臋艂a kapelusz na oczy i opar艂a si臋 o drewnian膮 por臋cz, ze skrzy偶owanymi kostkami i kciukami zaczepionymi o kieszenie, mia艂em ochot臋 natychmiast i znowu si臋 z ni膮 kocha膰. Wi臋c pozosta艂 mi tylko taniec.
Arena rodeo prezentowa艂a si臋 autentycznie i ca艂kiem nie藕le. Uwielbia艂em zapach takich miejsc i d藕wi臋k ci臋偶ko st膮paj膮cych zwierz膮t. Lisa kilka razy zakrywa艂a twarz, kiedy je藕d藕c贸w o ma艂o nie podepta艂y konie.
P贸藕niej poszli艣my do cz臋艣ci restauracyjnej na du偶e, soczyste hamburgery z frytkami, a oko艂o dwudziestej trzeciej odkry艂em, 偶e moja pani potrafi gra膰 w pool bilard.
鈥 Dlaczego mi, do diab艂a, nie powiedzia艂a艣? 鈥 spyta艂em. Nadszed艂 czas na powa偶ny hazard.
Do p贸艂nocy Lisa wygra艂a ode mnie trzy miliardy dolar贸w! Ze 艣miechem wypisa艂em jej czek.
Bola艂y mnie stopy, a jednak dalej si臋 kr臋ci艂em w przy膰mionych 偶贸艂tych 艣wiat艂ach, podryguj膮c do nie ko艅cz膮cego si臋 艂omotu muzyki i g艂臋bokiego, s艂odkiego, sentymentalnego niskiego g艂osu Lindy Ronstadt 艣piewaj膮cej stary przeb贸j Faithless Love. Jeszcze jeden taniec.
鈥 Sadomasochistyczne buciory 鈥 mrukn膮艂em w ko艅cu. 鈥 Mo偶e schwytasz mnie na lasso i zaci膮gniesz do auta, 偶ebym nie musia艂 i艣膰?
鈥 Nie 偶artuj 鈥 oceni艂a. 鈥 Sama wyjd臋 st膮d chyba w skarpetkach. Chod藕, kowboju. Czas pofiglowa膰.
Nieco po 贸smej, gdy p艂ywa艂em w basenie, pod艣piewuj膮c pod nosem Faithless Love, przysz艂a Lisa ubrana znowu w d偶insy i wysokie buty. O艣wiadczy艂a, 偶e pora jecha膰 do Cantonu. Nie chodzi艂o jej oczywi艣cie o chi艅ski Kanton, lecz o miasto w Teksasie.
鈥 Cokolwiek tam jest, nie zamierzam si臋 spieszy膰 鈥 o艣wiadczy艂em, wy艂aniaj膮c si臋 z wody. 鈥 Nale偶y mi si臋 najpierw szybka porcja jajek sadzonych na grzance z szynk膮 i ma艂y miller. Dobrze?
Mia艂em te偶 ochot臋 przed wyjazdem poprzecina膰 jej te wranglery no偶yczkami i kocha膰 si臋 z ni膮.
Osi膮gn臋li艣my kompromis.
(Nie mieli艣my no偶yczek).
Canton le偶y o godzin臋 na po艂udnie od Dallas. Od stu lat w ka偶dy pierwszy poniedzia艂ek miesi膮ca jest tam organizowany ogromny pchli targ, kt贸ry przyci膮ga ludzi z ca艂ych Stan贸w. Przed dziesi膮t膮 p臋dzili艣my ju偶 limuzyn膮 na po艂udnie; kierowca zn贸w z ty艂u, Lisa za kierownic膮.
鈥 Szukam pikowanych narzut 鈥 wyja艣ni艂a. 鈥 Ostatnich autentycznych pikowanych narzut, zszywanych z kawa艂k贸w w latach trzydziestych i czterdziestych przez kobiety w Kansas, Teksasie i Oklahomie.
Gdy wysiedli艣my z auta, na dworze by艂o trzydzie艣ci sze艣膰 stopni Celsjusza.
Niemniej od jedenastej do trzynastej kr臋cili艣my si臋 po brudnych 艣cie偶kach ci膮gn膮cego si臋 w niesko艅czono艣膰 rynku, przechodzili艣my obok tysi臋cy stolik贸w i stragan贸w pe艂nych poobijanych mebli, antyk贸w z okresu pionier贸w, lalek, obraz贸w, dywan贸w, 艣mieci. Narzut by艂o na kilogramy. Wiem, bo sam je targa艂em na ramieniu w zielonym plastikowym worku.
鈥 Co by艣 beze mnie zrobi艂a? 鈥 spyta艂em.
鈥 Och, Elliotcie, naprawd臋 nie wiem 鈥 odpar艂a. 鈥 Zatrzymaj si臋, kochany, i pozw贸l, 偶e wytr臋 ci pot z czo艂a.
Jednak prawda by艂a taka, 偶e do tej pory zd膮偶y艂em si臋 ju偶 r贸wnie偶 zakocha膰 w tych klasycznych pikowanych narzutach i nauczy艂em si臋 rozpoznawa膰 r贸偶ne stare wzory: drezde艅skie k贸艂ka, obr膮czka 艣lubna, kosz kwiat贸w, samotna gwiazda i znaczek pocztowy. Strasznie mi si臋 podoba艂y ich kolory, 艣ciegi, dotyk tych narzut, ich czysty bawe艂niany zapach, a tak偶e鈥 subtelne negocjacje sprzedawc贸w z Lisa, kt贸ra ostatecznie naby艂a wszystkie narzuty za tak膮 cen臋, jak膮 sobie uprzednio wymy艣li艂a.
Zjedli艣my hot dogi zakupione w budce, a potem troch臋 drzemali艣my pod drzewem w cieniu. Byli艣my straszliwie zakurzeni i lepili艣my si臋 od potu, wi臋c tylko w milczeniu przypatrywali艣my si臋 przechodz膮cym rodzinom: m臋偶czyznom o wydatnych torsach pod koszulkami z kr贸tkim r臋kawem, kobietom w szortach i bezr臋kawnikach oraz ma艂ym dzieciom.
鈥 Podoba ci si臋 tutaj? 鈥 spyta艂a.
鈥 Bardzo 鈥 odrzek艂em. 鈥 Tu jest jak w innym kraju. Nikt nigdy nie zdo艂a nas w nim znale藕膰.
鈥 Tak. Bonnie i Clyde 鈥 o艣wiadczy艂a. 鈥 Gdyby ci ludzie wiedzieli, kim naprawd臋 jeste艣my, pozabijaliby nas.
鈥 Nie jestem tego pewien 鈥 stwierdzi艂em. 鈥 Gdyby nas zaatakowali, poradzi艂bym sobie z nimi. 鈥 Wsta艂em, kupi艂em jeszcze dwie puszki piwa, wr贸ci艂em, usiad艂em obok Lisy. 鈥 Co zrobisz z tymi wszystkimi ko艂drami? 鈥 zainteresowa艂em si臋.
Popatrzy艂a na mnie przez chwil臋 dziwacznie, na przyk艂ad jakby zobaczy艂a ducha. Potem odrzek艂a:
鈥 Spr贸buj臋 zachowa膰 ciep艂o.
鈥 To nie jest zbyt mi艂e stwierdzenie, Bonnie. A co ze starym Clyde鈥檈m? Dlaczego facet ci臋 nie rozgrzeje? 鈥 Pos艂a艂a mi jeden ze swoich rzadkich, cudownych u艣miech贸w. 鈥 Trzymaj si臋 mnie, Bonnie 鈥 powiedzia艂em 鈥 a przysi臋gam, 偶e nigdy wi臋cej nie poczujesz zimna.
W drodze powrotnej do Dallas kochali艣my si臋 na wszystkich tych pikowanych narzutach przykrywaj膮cych tylne siedzenie limuzyny.
W Hyatt po艂o偶yli艣my je na 艂贸偶ku. Pok贸j wygl膮da艂 dzi臋ki nim znacznie wytworniej. P贸藕niej p艂ywali艣my, a po kolacji, kt贸r膮 zjedli艣my w pokoju, czyta艂em g艂o艣no Lisie le偶膮cej przy mnie na 艂贸偶ku.
Przeczyta艂em kilka opowiada艅, kt贸re uwielbia艂em, zabawny fragment z opowie艣ci o Jamesie Bondzie oraz m贸j ulubiony ust臋p z jakiej艣 francuskiej klasyki, tego typu teksty. Lisa okaza艂a si臋 wspania艂膮 s艂uchaczk膮. Zawsze pragn膮艂em mie膰 dziewczyn臋, kt贸rej m贸g艂bym czyta膰. Zreszt膮 powiedzia艂em o tym Lisie.
Zrobi艂a si臋 p贸艂noc. Ubrali艣my si臋 elegancko, wsiedli艣my do windy i pojechali艣my do 鈥濼op of the Dome鈥, gdzie ta艅czyli艣my, p贸ki gra艂 zesp贸艂.
鈥 Co powiesz na przeja偶d偶k臋? 鈥 zaproponowa艂a Lisa. 鈥 Obejrzyjmy w 艣wietle ksi臋偶yca rezydencje Turtle Creek i High 鈥 land Park, wiesz鈥
鈥 Pewnie, o ile dobudzimy naszego Ripa van Winkle鈥檃* i ka偶emy mu si臋 zawie藕膰, 偶ebym m贸g艂 ci臋 przytuli膰 na tylnym siedzeniu.
Mia艂em wra偶enie, 偶e jeste艣my razem od wielu lat. Nie mog艂em chyba prowadzi膰 przyjemniejszego 偶ycia, dzie艅 po dniu, minuta po minucie. Zostali艣my w Dallas jeszcze cztery dni.
Kupili艣my kurczaka na wynos i zjedli艣my go, ogl膮daj膮c w telewizji mecz koszyk贸wki, potem czytali艣my na g艂os opowiadania z 鈥濶ew Yorkera鈥 i rozdzia艂y z ksi膮偶ek. Znowu p艂ywali艣my w basenie.
Nocami chodzili艣my do du偶ych, l艣ni膮cych restauracji Dallas, dyskotek i nocnych lokali, a czasami je藕dzili艣my na d艂ugie przeja偶d偶ki po 艂adnej okolicy i ogl膮dali艣my stare, bia艂e domy na farmach albo stare, zaro艣ni臋te cmentarze z grobami ameryka艅skich konfederat贸w.
Spacerowali艣my staro艣wieckimi uliczkami ma艂ych miast o zachodzie s艂o艅ca, kiedy 艣wierszcze gra艂y w艣r贸d drzew, siadali艣my na 艂awkach w pobli偶u rynku i patrzyli艣my spokojnie, w zadumie, jak na niebie ga艣nie kolor i znika 艣wiat艂o.
Ogl膮dali艣my stare filmy w kabl贸wce o drugiej w nocy, tul膮c si臋 do siebie pod narzutami, i przez ca艂y czas uprawiali艣my mi艂o艣膰.
W nowoczesnym niczym statek kosmiczny American Hyatt Regency, gdzie ca艂e wyposa偶enie jest 艣wie偶utkie i nic nie jest trwa艂e, gdzie okna s膮 imitacjami okien, a 艣ciany 鈥 imitacjami 艣cian, seks jest r贸wnie prawdziwy jak burza z piorunami: czy to w nieskazitelnym 艂贸偶ku, czy to pod nieskazitelnym prysznicem, czy to na nieskazitelnej, wy艂o偶onej grubym dywanem pod艂odze.
Rozmawiali艣my, milczeli艣my, rozmawiali艣my. M贸wili艣my o absolutnie najgorszych rzeczach, jakie nam si臋 zdarzy艂y, o sprawach zwi膮zanych ze szko艂膮 i rodzicami, a tak偶e o dzie艂ach sztuki, kt贸re uwa偶ali艣my za najpi臋kniejsze: o obrazach, rze藕bach, muzyce.
Stopniowo jednak nasza rozmowa zacz臋艂a odbiega膰 od kwestii prywatnych. Poruszali艣my inne tematy. Mo偶e Lisa si臋 ba艂a. Mo偶e ja nie chcia艂em ju偶 wi臋cej o sobie m贸wi膰, p贸ki ona nie powie czego艣 naprawd臋 szczeg贸lnego, czego艣, co chcia艂em us艂ysze膰. Czy by艂em a偶 tak uparty? Nie wiem. Nadal mn贸stwo rozmawiali艣my, lecz na tematy bardziej og贸lne.
Stawiali艣my Mozarta przeciwko Bachowi, To艂stoja przeciw Dostojewskiemu, Hemingwaya przeciw Faulknerowi, k艂贸cili艣my si臋 o to, czy fotografia jest dziedzin膮 sztuki 鈥 Lisa twierdzi艂a, 偶e tak, ja si臋 z ni膮 spiera艂em. Gaw臋dzili艣my jak para doskonale si臋 znaj膮cych os贸b. Stoczyli艣my prawdziw膮 s艂own膮 bitw臋 o Diane Arbus i o Wagnera. Oboje uznawali艣my za geniuszy Carson McCullers, Felliniego, Antonioniego, Tennessee Williamsa i Jeana Renoira.
Towarzyszy艂o nam wspania艂e, magiczne napi臋cie. A mnie dodatkowe przeczucie, 偶e w ka偶dej chwili co艣 si臋 mo偶e zdarzy膰. Co艣 bardzo wa偶nego 鈥 dobrego lub z艂ego. Kt贸re z nas przechyli szal臋? Je艣li zaczniemy zn贸w m贸wi膰 o swoich prywatnych sprawach, trzeba b臋dzie si臋 posun膮膰 o krok dalej, a my nie potrafili艣my zrobi膰 tego kroku. Jednak ka偶da godzina by艂a nadzwyczaj doskona艂a, nadzwyczaj cudna, niemal idealna.
Z wyj膮tkiem momentu, gdy Warriors przegrali z Celtics prawdziwie decyduj膮cy mecz w rundzie play鈥搊ff, a my nie mieli艣my piwa, gdy偶 s艂u偶ba hotelowa si臋 oci膮ga艂a鈥 tak, wtedy by艂em wkurzony, naprawd臋 wkurzony. Lisa podnios艂a wzrok znad gazety i oznajmi艂a, 偶e nigdy nie us艂ysza艂a, 偶eby m臋偶czyzna tak krzycza艂 po meczu, ja za艣 jej odpar艂em, 偶e ma do czy 鈥 nienia z symboliczn膮 przemoc膮 w ca艂ej okaza艂o艣ci i niech si臋 uciszy.
鈥 Troch臋 zbyt symboliczna, nie s膮dzisz? 鈥 Zamkn臋艂a si臋 przede mn膮 w 艂azience i wzi臋艂a najd艂u偶szy prysznic w historii 艣wiata. Nie doczeka艂em zreszt膮 jej wyj艣cia, bo zasn膮艂em.
W 艣rodku trzeciej nocy obudzi艂em si臋 i odkry艂em, 偶e le偶臋 w 艂贸偶ku samotnie.
Lisa sta艂a przy oknie. Odsun臋艂a zas艂on臋 i patrzy艂a na wielkie stalowe wie偶owce Dallas, miasta, w kt贸rym 艣wiat艂a nigdy nie gasn膮.
Niebo nad ni膮 wydawa艂o si臋 ogromn膮, intensywnie granatow膮 panoram膮 male艅kich gwiazd. Na tle okna Lisa r贸wnie偶 wygl膮da艂a na male艅k膮. Pochyli艂a g艂ow臋 i nuci艂a co艣 pod nosem. Tak cicho, 偶e nie mog艂em by膰 tego pewien. 艢piew by艂 r贸wnie nik艂y jak zapach jej perfum.
Gdy wsta艂em, obr贸ci艂a si臋 cicho i ruszy艂a ku mnie. Spotkali艣my si臋 po艣rodku, obj臋li艣my si臋 i tkwili艣my przytuleni.
鈥 Elliott 鈥 szepn臋艂a tonem osoby, kt贸ra zamierza wyzna膰 jaki艣 straszny sekret, lecz nie powiedzia艂a nic wi臋cej, tylko po艂o偶y艂a mi g艂ow臋 na ramieniu, a ja trzyma艂em j膮 w ramionach, g艂adz膮c jej w艂osy.
W 艂贸偶ku, pod ko艂dr膮 dr偶a艂a i ulega艂a mi jak na wp贸艂 przestraszona dziewczynka.
Kiedy p贸藕niej si臋 obudzi艂em, siedzia艂a w k膮cie pokoju i ogl膮da艂a telewizj臋 z wy艂膮czonym g艂osem, obr贸ciwszy ku sobie odbiornik; pewnie nie chcia艂a, by razi艂o mnie 艣wiat艂o. Na jej twarzy migota艂a niebieska po艣wiata. Pi艂a d偶in 鈥濨ombay鈥 wprost z butelki i pali艂a moje parliamenty.
Nast臋pnego popo艂udnia kierowca o艣wiadczy艂 nam, 偶e musi wr贸ci膰 do domu. Odpowiada艂 mu zarobek, podoba艂y mu si臋 podr贸偶e, jedzenie by艂o 艣wietne, jednak jego brat 偶eni艂 si臋 w nowo 鈥 orlea艅skim ko艣ciele redemptoryst贸w i kierowca pragn膮艂 wzi膮膰 udzia艂 w 艣lubie.
Wiedzieli艣my, 偶e mo偶emy odes艂a膰 limuzyn臋 i wynaj膮膰 samoch贸d鈥
Wi臋c nie z tego powodu wracali艣my.
Przy kolacji Lisa nic nie m贸wi艂a, min臋 mia艂a smutn膮, niemal tragiczn膮, z czym by艂o jej do twarzy, z czym wygl膮da艂a pi臋knie, wybornie, pora偶aj膮co i czym mnie przera偶a艂a, sprawia艂a mi b贸l i rozdziera艂a serce. Popatrzy艂em na ni膮 i spyta艂em:
鈥 Wracamy, nieprawda偶?
Skin臋艂a g艂ow膮. R臋ka jej si臋 trz臋s艂a. Znale藕li艣my ma艂y bar przy Cedar Springs, gdzie sta艂a szafa graj膮ca i mogli艣my ta艅czy膰 zupe艂nie sami. Jednak Lisa by艂a zbyt spi臋ta, zbyt nieszcz臋艣liwa. Wr贸cili艣my jeszcze przed dwudziest膮 drug膮.
Oboje byli艣my ca艂kowicie rozbudzeni o czwartej nad ranem, kiedy 艣wiat艂o s艂oneczne roz艣wietli艂o szklane miasto. Zn贸w ubrali艣my si臋 w stroje wieczorowe i wymeldowali艣my z hotelu. Lisa kaza艂a kierowcy usi膮艣膰 na tylnym siedzeniu, poniewa偶 pragn臋艂a prowadzi膰.
鈥 Mo偶esz mi poczyta膰, je艣li chcesz 鈥 powiedzia艂a do mnie.
Uzna艂em ten pomys艂 za wspania艂y, gdy偶 nawet nie zd膮偶yli艣my rozpakowa膰 W drodze Kerouaca, mojej najukocha艅szej ze wszystkich powie艣ci, kt贸rej 鈥 ku mojemu zdumienia 鈥 Lisa nigdy nie czyta艂a.
Prezentowa艂a si臋 cudownie, gdy kierowa艂a. Czarna sukienka si臋ga艂a jej przed kolana, a nogi Lisa mia艂a 艣liczne. Z wpraw膮 naciska艂a peda艂y stopami w sanda艂ach na d艂ugich cieniutkich obcasach i prowadzi艂a du偶膮 limuzyn臋 jak dziewczyna z przedmie艣cia, kt贸ra ju偶 jako nastolatka nauczy艂a si臋 je藕dzi膰 autem, czyli z wi臋kszym entuzjazmem i spokojem, ni偶 to robi wi臋kszo艣膰 m臋偶czyzn. Ilekro膰 zasz艂a potrzeba, w trzy sekundy parkowa艂a mi臋dzy dwoma pojazdami, nie piszcza艂a, kierowa艂a tylko jedn膮 r臋k膮, nigdy nie waha艂a si臋 wyprzedza膰 i przeje偶d偶a艂a na 偶贸艂tym 艣wietle zawsze, gdy mia艂a okazj臋. Rzadko pozwala艂a si臋 komu艣 wyprzedzi膰, lecz przed czerwonym 艣wiat艂em zawsze hamowa艂a w odpowiednim momencie.
Szczerze m贸wi膮c, manewrowa艂a wielkim samochodem tak 艂atwo i ra藕nie, 偶e a偶 mnie czasem denerwowa艂a, tote偶 niejednokrotnie musia艂a mi powtarza膰, abym si臋 zamkn膮艂. W gruncie rzeczy chyba bardzo chcia艂a dojecha膰 do Nowego Orleanu szybciej, ni偶 zrobi艂by to kierowca limuzyny, wi臋c p臋dzili艣my ponad sto czterdzie艣ci kilometr贸w na godzin臋, je艣li nie by艂o ruchu, i dobre sto dziesi臋膰, je艣li by艂. Raz przyspieszy艂a prawie do stu osiemdziesi臋ciu, ale kaza艂em jej zwolni膰, gro偶膮c, 偶e w przeciwnym razie natychmiast wysiadam.
Powiedzia艂em, 偶e to cholernie dobra pora na czytanie powie艣ci W drodze. Lisa nie mia艂a nawet si艂y si臋 u艣miechn膮膰, cho膰 pr贸bowa艂a. Ca艂a dr偶a艂a. Kiedy zapewnia艂em j膮, 偶e ksi膮偶ka jest wspania艂a i bardzo poetycka, Lisa tylko kiwa艂a g艂ow膮.
Czyta艂em jej kolejne z moich ulubionych fragment贸w, naprawd臋 osza艂amiaj膮ce i oryginalne ust臋py, tote偶 do艣膰 pr臋dko si臋 wci膮gn臋艂a, polubi艂a powie艣膰, zacz臋艂a przytakiwa膰, u艣miecha膰 si臋, a potem 艣mia膰 i zadawa膰 mi kr贸tkie pytania o Neala Cassady鈥檈go, Allena Ginsberga, Gregory鈥檈go Corso i inne osoby, kt贸re zainspirowa艂y autora do napisania tej ksi膮偶ki. M贸wili艣my o beatnikach, poetach i pisarzach tworz膮cych w latach pi臋膰dziesi膮tych w San Francisco, kt贸rych na dobr膮 spraw臋 鈥 zanim si臋 zestarzeli 鈥 usun臋艂y z poetyckiej sceny 鈥瀌zieci kwiaty鈥 lat sze艣膰dziesi膮tych. Podczas naszej nauki szkolnej tamci tw贸rcy ju偶 nale偶eli do historii literatury, wi臋c w艂a艣ciwie nie zaskoczy艂a mnie konstatacja, i偶 Lisa tak niewiele o nich wie i 偶e bardzo j膮 porusza opowiadaj膮ca o nich proza Kerouaca.
W ko艅cu przeczyta艂em jej weso艂膮 cz臋艣膰 powie艣ci, w kt贸rej Sal i Dean znajduj膮 si臋 w Denver i Dean kradnie kolejne samochody 鈥 tak szybko, 偶e policja nie wie, co si臋 dzieje, po czym fragment, w kt贸rym jechali limuzyn膮 do Nowego Jorku i Dean kaza艂 Salowi wyobrazi膰 sobie, 偶e posiadaj膮 na w艂asno艣膰 to d艂ugie auto i mog膮 przejecha膰 nim Meksyk i Panam臋, a mo偶e nawet ca艂膮 Ameryk臋 Po艂udniow膮.
Przerwa艂em.
W艂a艣nie min臋li艣my Shreveport w Luizjanie i skierowali艣my si臋 prosto na po艂udnie.
Lisa wpatrywa艂a si臋 przed siebie szeroko otwartymi oczyma, mrugaj膮c nagle, jakby usi艂owa艂a co艣 dojrze膰 przez mg艂臋.
Zerkn臋艂a na mnie na u艂amek sekundy i znowu zagapi艂a si臋 na drog臋.
鈥 Ta trasa nadal istnieje, musi istnie膰 鈥 zauwa偶y艂em. 鈥 Przez Meksyk, Ameryk臋 艢rodkow膮, w d贸艂, do Rio de Janeiro鈥 I mogliby艣my wynaj膮膰 lepszy samoch贸d ni偶 ten. Psiakrew, mogliby艣my wynaj膮膰 samolot, mogli艣my zrobi膰 wszystko鈥
Odpowiedzia艂a mi cisza.
Wbrew postanowieniom m贸j g艂os zabrzmia艂 zbyt gniewnie. Gniew nigdy nie pomaga.
Wskaz贸wka szybko艣ciomierza ponownie ociera艂a si臋 o sto sze艣膰dziesi膮t. Lisa przetar艂a oczy. W k膮cikach zakr臋ci艂y jej si臋 艂zy. W tym momencie jednak zerkn臋艂a na szybko艣ciomierz i zwolni艂a.
Zn贸w zacisn臋艂a z臋by, twarz jej pobiela艂a, wargi dr偶a艂y. Mia艂em wra偶enie, 偶e zaraz zacznie wrzeszcze膰. Jednak uspokoi艂a si臋, jej oczy zlodowacia艂y i skupi艂a si臋 na je藕dzie.
Od艂o偶y艂em ksi膮偶k臋 i otworzy艂em p艂ask膮 butelk臋 johnniego walkera, kt贸r膮 kupi艂em gdzie艣 w Teksasie. Wypi艂em ma艂y 艂yk. Nie mog艂em ju偶 czyta膰.
Tu偶 za Baton Rouge, spyta艂a:
鈥 Gdzie jest tw贸j paszport? Masz go ze sob膮?
鈥 Nie, zosta艂 w pokoju w Nowym Orleanie 鈥 odpar艂em.
鈥 Cholera 鈥 rzuci艂a.
鈥 A tw贸j?
鈥 Mam go przy sobie.
鈥 No to, do diab艂a, mogliby艣my wydosta膰 m贸j 鈥 zauwa偶y艂em. 鈥 Mogliby艣my si臋 wymeldowa膰, a p贸藕niej pojecha膰 na lotnisko, wsi膮艣膰 w pierwszy lepszy samolot i polecie膰 gdziekolwiek.
Patrzy艂a na mnie du偶ymi br膮zowymi oczyma tak d艂ugo, 偶e musia艂em wyci膮gn膮膰 r臋k臋 i lekko przytrzyma膰 kierownic臋.
W艂a艣nie zapad艂 zmrok, gdy bardzo szybko przeje偶d偶ali艣my w膮skie uliczki Dzielnicy Francuskiej, a Lisa przez zestaw g艂o艣no m贸wi膮cy budzi艂a kierowc臋.
Wysiedli艣my z auta, potargani, g艂odni, z gar艣ci膮 lepkich papierowych toreb pe艂nych 艣mieci i weszli艣my na kocie 艂by przed naszym ma艂ym hotelem.
Lisa odwr贸ci艂a si臋, zanim dotarli艣my do recepcji.
鈥 Chcesz to zrobi膰? 鈥 spyta艂a.
鈥 Jasne, 偶e chc臋! 鈥 odrzek艂em.
Przygl膮da艂em jej si臋 przez chwil臋, oceniaj膮c jej blad膮 twarz i czysty strach w oczach. Chcia艂em zapyta膰, od czego uciekamy? Dlaczego tak to musi wygl膮da膰? 鈥濸owiedz mi, 偶e mnie kochasz, cholera, Liso, powiedz to! Otrz膮艣nijmy si臋 z tego marazmu!鈥
鈥 By艂o mn贸stwo telefon贸w do was obojga 鈥 oznajmi艂a recepcjonistka.
Chcia艂em Lisie tak wiele powiedzie膰, lecz si臋 nie odezwa艂em. Wiedzia艂em, 偶e przystan臋 na wyznaczone przez ni膮 warunki.
鈥 Wejd藕 do pokoju i we藕 sw贸j paszport 鈥 szepn臋艂a. Jej palce wbija艂y si臋 w moje rami臋. 鈥 Poczekam na ciebie w limuzynie. Przyjd藕 jak najszybciej.
鈥 No i macie pa艅stwo go艣ci 鈥 doda艂a niestety recepcjonistka. Wyci膮gn臋艂a szyj臋 i zerkn臋艂a przez szklane drzwi na dziedziniec. 鈥 Ci dwaj panowie ci膮gle na was czekaj膮. Czekaj膮 ca艂y dzie艅.
Lisa odwr贸ci艂a g艂ow臋 i przeszy艂a nienawistnym spojrzeniem szklane drzwi.
Richard, wysoki Pan Kandydat贸w, sta艂 w ma艂ym ogrodzie oparty plecami o drzwi przybud贸wki i obserwowa艂 nas z uwag膮. Towarzyszy艂 mu Scott, niezapomniany Trener Trener贸w, kt贸ry w艂a艣nie wyprostowa艂 si臋 i zgni贸t艂 niedopa艂ek papierosa.
ELLIOTT
Obaj nosili ciemne garnitury, eleganckie, lecz ponure. Powitali nas bardzo grzecznie, a mo偶e nawet weso艂o, kiedy wraz z Lisa przeci臋li艣my dziedziniec, weszli艣my do przybud贸wki i w艂膮czyli艣my 艣wiat艂o.
Panowa艂 tam porz膮dek i ch艂贸d, sytuacja by艂aby zupe艂nie normalna, gdyby nie obecno艣膰 tych dw贸ch m臋偶czyzn w naszym ma艂ym domku. W pomieszczeniach wisia艂 te偶 papierosowy dym. Nagle obaj trenerzy wydali mi si臋 gro藕ni, ich wizyta za艣 niebezpieczna.
Mimo u艣miechu na twarzy wy偶szy ode mnie o dobre pi臋膰 centymetr贸w Richard wygl膮da艂 z艂owr贸偶bnie z powodu krzaczastych brwi. Od Scotta, ni偶szego i pe艂nego gracji w ubraniu z Madison Avenue niemal bi艂a si艂a fizyczna.
Zrozumia艂em, 偶e szacuj臋 ich jako potencjalnych przeciwnik贸w w b贸jce.
Lisa straszliwie si臋 trz臋s艂a. W pewnym momencie przesz艂a sypialni臋 i stan臋艂a pod 艣cian膮. Wydawa艂o mi si臋, 偶e jej zachowanie jest efektem histerii. Poj膮艂em, 偶e jestem naprawd臋 w艣ciek艂y, gdy kiwn膮艂em obu facetom g艂ow膮, po czym podnios艂em worek ze 艣mieciami, kt贸ry zabrali艣my z motelu.
Poszed艂em sprawdzi膰, czy w 艂azience albo w kuchni nie kryje si臋 kto艣 trzeci. Nie by艂o nikogo wi臋cej.
Scott, przystojny w dopasowanym czarnym garniturze, przyszed艂 za mn膮 powoli do kuchni 鈥 wszystkie ruchy i gesty ich obu by艂y wywa偶one i prawdopodobnie mia艂y dzia艂a膰 uspokajaj膮co 鈥 i o艣wiadczy艂, 偶e chcieliby pom贸wi膰 z Lisa sam na sam. Jego mina 艣wiadczy艂a o oczywistej udr臋ce. Przygl膮da艂 mi si臋 z uwag膮, a ja usi艂owa艂em zgadn膮膰, czy my艣li o tym samym co ja: 偶e ostatni raz widzia艂 mnie, gdy na oczach widowni, czyli dwudziestu nowych trener贸w, w jego klasie grali艣my pana i niewolnika.
W艂a艣ciwie nie chcia艂em sobie tego przypomina膰 w tej chwili. A jednak czu艂em si臋 tak, jakby kto艣 w艂a艣nie otworzy艂 drzwiczki nagrzanego do maksimum piekarnika. Scott nale偶a艂 do m臋偶czyzn, kt贸rzy nawet ubrani w garnitur emanuj膮 czym艣 zwierz臋cym.
鈥 Musimy z ni膮 po prostu kilka minut porozmawia膰 鈥 wyja艣ni艂 niskim, tubalnym g艂osem, kt贸ry przypomina艂 mruczenie.
鈥 Tak, jasne, pewnie 鈥 b膮kn膮艂em.
Po艂o偶y艂 lew膮 d艂o艅 na mojej szyi, lekko 艣cisn膮艂, po czym si臋 u艣miechn膮艂, b艂yskaj膮c przyja藕nie ciemnymi oczyma i bia艂ymi z臋bami, w ko艅cu wr贸ci艂 do pokoju.
Wyszed艂em z kuchni na dziedziniec i usiad艂em na 艂awce z kutego 偶elaza, kt贸ra sta艂a najdalej od przybud贸wki.
Wybra艂em miejsce, w kt贸rym Lisa mo偶e mnie widzie膰. 艢wiat艂o rozprasza艂o si臋 po ma艂ym ogrodzie, powoli nadchodzi艂 wiecz贸r, a ja usiad艂em w punkcie najlepiej o艣wietlonym. Postawi艂em jedn膮 stop臋 na 艂awce i zapali艂em papierosa. 呕a艂owa艂em, 偶e nie mam przy sobie butelki szkockiej.
Z drugiej strony, lepiej by艂o teraz nie pi膰. Dostrzega艂em ca艂膮 tr贸jk臋 za o艣wietlonymi oszklonymi drzwiami, na tle r贸偶owawych 艣cian, ogromnego 艂贸偶ka z baldachimem i zabytkowych mahoniowych krzese艂. Dwaj m臋偶czy藕ni w czarnych garniturach rozmawiali z Lisa, chodz膮c w t臋 i z powrotem po sypialni, gestykuluj膮c, a ona siedzia艂a z za艂o偶onymi r臋koma w bujanym fotelu. Wszyscy troje byli ciemni na tle pasteli, 艣wiat艂o lampy pada艂o na br膮zowoczarne w艂osy mojej pani.
Nic nie s艂ysza艂em z powodu pieprzonego klimatyzatora, zauwa偶y艂em jednak, 偶e zdenerwowanie Lisy ro艣nie. W pewnym momencie wsta艂a i wskaza艂a palcem Richarda, kt贸ry podni贸s艂 r臋ce, jakby wycelowa艂a w niego za艂adowany pistolet. Wieczny u艣mieszek opu艣ci艂 jego usta, lecz oczy nadal pozosta艂y zmarszczone jak przy u艣miechu. Jednak g艂臋boko osadzone oczy pod krzaczastymi brwiami cz臋sto robi膮 takie wra偶enie.
Wtedy Lisa zacz臋艂a krzycze膰 i 艂zy sp艂yn臋艂y jej po policzkach. Dostrzeg艂em wydatne 偶y艂y na jej szyi, twarz wykrzywion膮 w grymasie, 艂ydki na wysokich szpilkach napi臋te i dr偶膮ce. Wygl膮da艂a na w艣ciek艂膮.
Nie mog艂em tego d艂u偶ej znie艣膰.
Zgniot艂em papierosa i wsta艂em, patrz膮c na drzwi. Lisa kroczy艂a teraz po pokoju. Odrzuciwszy d艂ugie w艂osy na plecy, naprawd臋 wrzeszcza艂a. Nadal nie dociera艂y do mnie 偶adne s艂owa, ale zda艂o mi si臋, 偶e Scott uciszy艂 Richarda i przej膮艂 spraw臋. Lisa chyba si臋 uspokaja艂a. Scott porusza艂 si臋 z koci膮 p艂ynno艣ci膮, gestykuluj膮c d艂o艅mi. Lisa s艂ucha艂a go, kiwaj膮c g艂ow膮 i patrz膮c na szklane drzwi. Gapili艣my si臋 na siebie przez szk艂o.
Scott obr贸ci艂 si臋 i spojrza艂 na mnie. Sta艂em nieruchomo i czeka艂em, gdy偶 nie mia艂em ochoty odwr贸ci膰 si臋 i odej艣膰.
Podszed艂 do szklanych drzwi, nakaza艂 mi gestem cierpliwo艣膰, po czym zacz膮艂 zaci膮ga膰 zas艂on臋.
Podszed艂em do drzwi i otworzy艂em je.
鈥 Nie, stary, przykro mi 鈥 oznajmi艂em, potrz膮saj膮c g艂ow膮. 鈥 Nie mo偶esz ich zas艂oni膰.
鈥 Tylko gaw臋dzimy, Elliotcie 鈥 odparowa艂 Scott. 鈥 Znajd藕 sobie jakie艣 zaj臋cie. Nasza rozmowa jest bardzo wa偶na.
Lisa, znowu siedz膮ca w bujanym fotelu ze zsuni臋tymi kolanami, wytar艂a nos w lnian膮 chusteczk臋, podnios艂a wzrok i powiedzia艂a cicho:
鈥 W porz膮dku, Elliotcie. Wierz mi, wszystko jest w porz膮dku. Id藕 do baru, napij si臋. Wszystko jest okej.
鈥 Zanim p贸jd臋, ustalmy pewne sprawy 鈥 odrzek艂em. 鈥 Nie wiem, co si臋 dzieje, ale nikt tu nie b臋dzie nikogo zmusza艂鈥
鈥 Elliotcie, nigdy nie robimy takich rzeczy 鈥 odci膮艂 si臋 Scott. 鈥 Nie zmuszamy nikogo do niczego. Wiesz przecie偶, kim jeste艣my. 鈥 Wygl膮da艂 na nieco zranionego i wydawa艂 si臋 bole艣nie szczery. Jego czarne oczy b艂yska艂y wyrazi艣cie, usta u艂o偶y艂y si臋 w swobodny, nieco smutny u艣miech. 鈥 Istnieje jednak pewna wa偶na dla nas sprawa i musimy j膮 z Lisa om贸wi膰.
鈥 W porz膮dku, Elliott, naprawd臋 jest w porz膮dku 鈥 zapewni艂a mnie Lisa. 鈥 Zadzwoni臋 do ciebie do baru. Chc臋, 偶eby艣 tam poszed艂. Zrobisz, o co prosz臋?
Sp臋dzi艂em najd艂u偶sze trzy kwadranse w 偶yciu. Co trzydzie艣ci sekund powtarza艂em sobie, 偶e nie mog臋 si臋 upi膰, w przeciwnym razie wypi艂bym mn贸stwo przekl臋tej szkockiej. Zdarzenia ostatnich minut strzela艂y jak petardy w moim m贸zgu. Przez otwarte drzwi dostrzega艂em fragment typowej dla Dzielnicy Francuskiej ulicy, d艂ug膮 ozdobion膮 rozetkami balustrad臋 z kutego 偶elaza na balkonie nad w膮skim chodnikiem, pary przechodz膮ce pod r臋k臋 obok o艣wietlonych gazowymi latarniami drzwi restauracji. Ci膮gle patrzy艂em na 艣wiat艂o migocz膮ce nad tymi ciemnozielonymi drzwiami.
W ko艅cu zjawi艂 si臋 Scott, sun膮c niczym pantera. L艣ni膮ce, lekko faluj膮ce czarne w艂osy, oczy szybko skanuj膮ce bar.
鈥 Teraz my porozmawiamy, Elliotcie 鈥 zagai艂, k艂ad膮c mi d艂o艅 na karku. Poczu艂em jego gor膮ce, jedwabiste palce. 鈥濿szyscy w Klubie maj膮 gor膮ce, jedwabiste palce鈥, pomy艣la艂em.
W pokoju siedzia艂 Richard. Wyja艣ni艂, 偶e Lisa posz艂a do kuchni. Jej szpilki, sanda艂ki na wysokich kryszta艂owych obcasach, le偶a艂y na dywanie. Tak jak pantofel na pod艂odze jej sypialni tego pierwszego dnia w Klubie. Wspomnienie uderzy艂o mnie mocno, wr臋cz og艂uszy艂o.
Usiad艂em w fotelu, Scott 鈥 na krze艣le z wysokim oparciem obok sekretarzyka. Richard z r臋kami w kieszeniach opiera艂 si臋 o s艂upek 艂贸偶ka.
鈥 Elliotcie, chc臋 ci zada膰 kilka pyta艅 鈥 o艣wiadczy艂 Richard. Twarz mi艂a, maniery uprzejme jak u Martina, rado艣膰 w g艂臋boko osadzonych oczach, nieco nerwowy u艣miech. Scott wydawa艂 si臋 zatopiony w my艣lach.
鈥 By艂e艣 szcz臋艣liwy w Edenie, zanim wyjechali艣cie? To znaczy鈥 czy wszystko ci odpowiada艂o, czy wszyscy dobrze si臋 sprawowali鈥?
鈥 Nie chc臋 na ten temat rozmawia膰 bez Lisy 鈥 odpar艂em. Potrz膮sn膮艂 g艂ow膮, lekko zniecierpliwiony.
鈥 Nie zdo艂amy rozwi膮za膰 tego problemu, Elliotcie, dop贸ki nie porozmawiasz z nami szczerze. Musimy wiedzie膰, co si臋 dzieje. Z naszych raport贸w wynika鈥 a wierz mi, 偶e jeste艣my diabelnie dobrymi s臋dziami w takich sytuacjach鈥 偶e 艣wietnie si臋 sprawowa艂e艣 w Klubie. Wiedzieli艣my obaj, 偶e dobrze zainwestowali艣my. 鈥 Zmru偶y艂 oczy. Przerwa艂, a ja mia艂em wra偶enie, 偶e sugeruje mi: 鈥濶o zaprzecz, je艣li potrafisz鈥. 鈥 Kiedy niewolnik trafia do Edenu, Elliotcie鈥 gdy wyl膮duje na wyspie, ma ju偶 za sob膮 mn贸stwo do艣wiadcze艅 zwi膮zanych z sadomasochizmem. Zna doskonale swoj膮 seksualno艣膰 i swoje potrzeby. Chc臋 powiedzie膰, 偶e nie trafia si臋 do Klubu po jednym niesamowitym weekendzie sp臋dzonym z perwersyjnym przyjacielem w Castro District w San Francisco. 鈥 Kiwn膮艂em g艂ow膮. 鈥 Taki niewolnik jest zatem nie tylko zainteresowany urzeczywistnieniem swoich fantazji, lecz intensywnie realizowa艂 je wcze艣niej przez d艂ugi czas.
Zn贸w kiwn膮艂em g艂ow膮. Gdzie Lisa? Czy by艂a w innym pomieszczeniu? Z kuchni nie dochodzi艂y do mnie 偶adne d藕wi臋ki. Poruszy艂em si臋 niespokojnie w fotelu, po czym bardzo grzecznie spyta艂em:
鈥 M贸g艂by艣 przej艣膰 do sedna?
鈥 Przechodz臋 鈥 zapewni艂 mnie. 鈥 Staram si臋 po prostu powiedzie膰, 偶e do艣wiadczane w Klubie prze偶ycia zwykle znacz膮 dla niewolnika bardzo wiele, w przeciwnym razie on czy ona w og贸le by tam nie przybyli. Eden nie jest jakim艣 przeci臋tnym burdelem w鈥
鈥 Uwierz 鈥 wtr膮ci艂em ostro 鈥 偶e ca艂kowicie si臋 z tob膮 zgadzam. Nie ma potrzeby kontynuowa膰 tego w膮tku.
鈥 No dobrze. W takim razie powiem ci co艣, co mo偶e zabrzmie膰 szorstko, musisz wszak偶e zrozumie膰 powody, dla kt贸rych to m贸wi臋. Prosz臋, aby艣 mi nie przerywa艂, p贸ki nie sko艅cz臋. Je艣li nie odejdziesz od Lisy i nie wr贸cisz z nami dzi艣 z w艂asnej woli鈥 a zapewniam ci臋, 偶e nikt nie b臋dzie pr贸bowa艂 ci臋 do niczego zmusi膰鈥 zostaniesz wykluczony z Klubu zupe艂nie, ca艂kowicie i na zawsze. Nigdy ju偶 nie zobaczysz Edenu 鈥 ani jako niewolnik, ani jako go艣膰, ani jako pracownik na najni偶szym nawet stanowisku. 鈥 Przerwa艂. Oddycha艂 spokojnie. Podj膮艂 nieco ciszej, nieco wolniej: 鈥 Nie b臋dziesz te偶 mia艂 wst臋pu do 偶adnego podobnego do Edenu miejsca, z kt贸rym utrzymujemy jakiekolwiek kontakty. Nigdzie na 艣wiecie. Ani do siedzib trener贸w, z kt贸rymi handlujemy, 艂膮cznie z Domem Martina Halifaxa. Martin nigdy ci臋 do siebie nie wpu艣ci, bo je艣li to zrobi, nigdy wi臋cej nikogo od niego nie przyjmiemy. Rozumiesz zatem, Elliotcie, 偶e przez reszt臋 偶ycia b臋dziesz rozpami臋tywa艂 te nadzwyczaj intensywne do艣wiadczenia, ale nigdy nie b臋dzie ci dane ich powt贸rzy膰. Poniewa偶 Klub stale si臋 powi臋ksza, ma coraz wi臋cej filii, wi膮偶e si臋 z coraz to innymi podobnymi sobie przybytkami, o kt贸rych b臋dziesz czyta艂, lecz do kt贸rych nigdy nie b臋dzie ci wolno wej艣膰. Prosz臋, przemy艣l swoj膮 decyzj臋.
Nie skin膮艂em g艂ow膮 i nic nie powiedzia艂em. Richard podj膮艂:
鈥 Prosz臋 ci臋 tylko, 偶eby艣 si臋 nad ni膮 zastanowi艂. Przypomnij sobie histori臋 swojej seksualno艣ci, przesz艂o艣膰, z jak膮 do nas przyszed艂e艣. Pomy艣l o wszystkich przygotowaniach, kt贸re poczyni艂e艣, by dotrze膰 do Klubu. Zastan贸w si臋, czego oczekiwa艂e艣, czego mia艂e艣 prawo oczekiwa膰, zanim Lisa ci臋 porwa艂a. Nie musisz mi odpowiada膰 w tej chwili. Po prostu wszystko sobie przemy艣l.
鈥 S膮dz臋, 偶e jednej rzeczy nie rozumiesz 鈥 zacz膮艂em. 鈥 I gdyby艣 mi pozwoli艂 porozmawia膰 z Lisa鈥
鈥 B臋dziesz musia艂 zapomnie膰 na moment o Lisie, Elliotcie 鈥 przerwa艂 mi Richard. 鈥 Rozmawiamy w cztery oczy. Ja i Scott dajemy ci wyb贸r鈥
鈥 Ale偶 w艂a艣nie tego nie rozumiem. 鈥 Wsta艂em. 鈥 Pr贸bujesz mi powiedzie膰, 偶e Lisa nie jest ju偶 w Klubie, 偶e j膮 wyrzucili艣cie?! 鈥 M贸wi艂em rozgniewanym, zbuntowanym g艂osem. Zamilk艂em, usi艂uj膮c nad sob膮 zapanowa膰.
鈥 Nie, nikt Lisy nie wyrzuca艂 鈥 odpar艂. 鈥 Lisa jest nieusuwalna. Ma艂o tego, potraktujemy j膮 jak najbardziej ulgowo.
鈥 Dobra, wi臋c o co zatem chodzi? 鈥 Moja z艂o艣膰 ros艂a, a ca艂kiem nagle zdenerwowa艂em si臋 tak偶e na Lis臋. Co ona im nagada艂a? Pr贸bowa艂em j膮 chroni膰, a nawet nie wiedzia艂em, co im powiedzia艂a. 鈥 S膮dzi艂em 鈥 ci膮gn膮艂em 鈥 偶e Lisa wam wyja艣ni艂a okoliczno艣ci, w kt贸rych opu艣ci艂em Klub. Rozmawiacie ze mn膮 jak z uciekinierem. I nie pozwalacie mi pom贸wi膰 z ni膮, wi臋c nie wiem, co wam powiedzia艂a. Nie rozumiem, o co tu chodzi鈥
鈥 Lisa nie mo偶e ci teraz pom贸c, Elliotcie 鈥 wtr膮ci艂 g艂o艣no Scott.
鈥 Co to znaczy 鈥瀙om贸c鈥?
鈥 Elliotcie 鈥 podj膮艂 Scott powa偶nym tonem, wstaj膮c i robi膮c kilka krok贸w w moim kierunku. 鈥 Lisa si臋 za艂ama艂a. 鈥 S艂owo przez moment dra偶ni膮co wibrowa艂o mi w g艂owie. 鈥 Mamy w Klubie 鈥 doda艂 鈥 w艂asne znaczenie dla terminu 鈥瀦a艂amanie鈥. 鈥 Zerkn膮艂 na Richarda, kt贸ry obserwowa艂 go z uwag膮. 鈥 Nie oznacza, 偶e kto艣 oszala艂 鈥 kontynuowa艂 Scott 鈥 odebra艂o mu rozum czy co艣 w tym rodzaju, lecz 偶e nie mo偶e d艂u偶ej dzia艂a膰 w naszym 艣rodowisku. Powiem szczerze, 偶e szefostwo bardzo rzadko si臋 za艂amuje. Taki stan przydarza si臋 raczej niewolnikom. Nie m贸wi臋 o stawianiu oporu, l臋ku czy zwyczajnym tch贸rzostwie. Takie symptomy znamy i widujemy w najrozmaitszych odmianach鈥 niemniej jednak niewolnik czasem naprawd臋 si臋 za艂amuje. Po prostu wstaje i m贸wi w艂asnymi s艂owami: 鈥濿iecie, co si臋 sta艂o, ludzie? Nie mog臋 ju偶 tego d艂u偶ej znie艣膰鈥. Potrafimy rozpozna膰 za艂amanie i bezcelowe jest鈥
Nagle Richard podni贸s艂 r臋k臋 i zrobi艂 jeden jedyny doskonale wymowny ruch, sugeruj膮cy, 偶e nie ma sensu mi tego wszystkiego m贸wi膰.
鈥 Rozumiem 鈥 powiedzia艂em. 鈥 Nie rozmawia si臋 o tych sprawach z niewolnikami, chyba 偶e sytuacja przybierze z艂y obr贸t鈥
鈥 W艂a艣nie 鈥 zgodzi艂 si臋 Scott. 鈥 I ta kwestia bardzo zdecydowanie wi膮偶e si臋 z naszym ma艂ym problemem. Gdy przybywasz do Klubu, dowiadujesz si臋, 偶e nie spos贸b uciec z wyspy, wi臋c nie warto b艂aga膰, bo nikt ci臋 stamt膮d nie wypu艣ci, po prostu nie ma tam miejsca na tch贸rzostwo. Jest to cz臋艣膰 kontraktu, a podpisujesz go jako osoba, kt贸ra b臋dzie przez wyznaczony okres 艣wiadczy膰 nam bardzo szczeg贸lne us艂ugi. My ze swej strony r贸wnie偶 ci co艣 gwarantujemy: 偶e nie pozwolimy ci na snucie zb臋dnych my艣li, na przyk艂ad o wolno艣ci, kt贸rej nie mo偶esz w tym czasie odzyska膰. Mamy swoje oczywiste powody, by tak post臋powa膰, Elliotcie. P贸ki nie uznasz swego wi臋zienia za absolutne, nie b臋dziesz m贸g艂 si臋 odpr臋偶y膰 i cieszy膰 ka偶dym dniem. Zacz膮艂by艣 si臋 zastanawia膰, my艣le膰: 鈥濷ch, to, co robi臋 wydaje si臋 艣wietne, ale czuj臋 si臋 wtedy tak g艂upio! Co by powiedzia艂a ciocia Margaret, gdyby mnie zobaczy艂a w tych uprz臋偶ach i 艂a艅cuchach? Nie, tu jest fantastycznie, jednak wola艂bym st膮d wyjecha膰. Nie mam odwagi zosta膰 w Edenie鈥. Czu艂by艣 si臋 winny i onie艣mielony, do艣wiadcza艂by艣 uczu膰 ambiwalentnych, do kt贸rych wszyscy mamy sk艂onno艣膰. Natomiast kiedy zostajesz uwi臋ziony i nie masz przed sob膮 偶adnej alternatywy, wtedy mo偶esz do艣wiadczy膰 wspania艂ych dozna艅 zwi膮zanych z dominacj膮 i uleg艂o艣ci膮, dozna艅, z kt贸rych s艂ynie nasz Klub. Zatem najzupe艂niej konieczny jest uk艂ad, w kt贸rym nie ma mowy o rzeczywistej ucieczce, wi臋c nie warto nawet jej planowa膰鈥 I dlatego musisz z nami wr贸ci膰 do Edenu.
Przerwa艂, zerkaj膮c na Richarda.
鈥 Elliotcie, wszyscy trenerzy i treserzy na wyspie wiedz膮 o tobie i o Lisie 鈥 odezwa艂 si臋 Richard, g艂osem nieco bardziej znu偶onym ni偶 Scotta. 鈥 Wcze艣niej ni偶 my wiedzieli, 偶e Lisie nie uda艂o si臋 ciebie usidli膰. Podejrzewam, 偶e wielu niewolnik贸w tak偶e o was wie. C贸偶, nie mo偶emy pozwoli膰, aby sprawa waszego romansu nabra艂a rozg艂osu, Elliotcie, i chyba ju偶 ci wyja艣nili艣my powody. Nie mo偶emy doprowadzi膰 do rozprz臋偶enia na wyspie. Ludzie mog膮 zacz膮膰 ucieka膰, zrywa膰 kontrakty, rozbija膰 na kawa艂eczki najbardziej podstawowe i najwa偶niejsze zasady istnienia Klubu. A Klub dzia艂a jak szwajcarski zegarek, Elliotcie. Panuje w nim porz膮dek, hierarchia, precyzja.
Przyjrza艂em si臋 im obu. Rozumia艂em, o czym m贸wi膮. Nie by艂o o co si臋 spiera膰, o co pyta膰. Zna艂em te wszystkie szczeg贸艂y, jeszcze zanim wsiad艂em na jacht.
鈥 Twierdzicie jednak 鈥 zagai艂em, patrz膮c najpierw na jednego, potem na drugiego 鈥 偶e Lisa nie wraca do Klubu.
鈥 Tak, odm贸wi艂a 鈥 przyzna艂 Scott. Gapi艂em si臋 na niego przez d艂ug膮 chwil臋.
鈥 Musz臋 z ni膮 rozmawia膰 鈥 powt贸rzy艂em. Ruszy艂em ku drzwiom prowadz膮cym do kuchni.
Scott podszed艂 spokojnie i zatrzyma艂 mnie, k艂ad膮c mi r臋k臋 na ramieniu.
鈥 Chc臋, 偶eby艣 sobie wszystko przemy艣la艂 鈥 powiedzia艂 ponownie. 鈥 Prosz臋, nie spiesz si臋.
鈥 Jasne 鈥 odburkn膮艂em i spr贸bowa艂em si臋 od niego uwolni膰.
鈥 Zaczekaj.
Przez kilka sekund mierzyli艣my si臋 wzrokiem.
鈥 Nie jest zabawne zosta膰 wy艂膮czonym przez jak膮艣 grup臋 os贸b, Elliotcie 鈥 szepn膮艂. 鈥 Nie zapominaj, kim jeste艣my i kim ty jeste艣. Nie k艂ami臋, gdy ci m贸wi臋, 偶e nigdzie nie do艣wiadczysz tego, co pozna艂e艣 dzi臋ki nam. I wierz mi, potrafimy ci臋 wykluczy膰 z ca艂ego 艣rodowiska.
鈥 Istniej膮 rzeczy, dla kt贸rych mo偶na wiele po艣wi臋ci膰 鈥 odrzek艂em.
Richard stan膮艂 mi臋dzy mn膮 i drzwiami do kuchni.
鈥 Elliotcie, b臋d臋 bezwzgl臋dny. Kto艣 ci臋 nam贸wi艂 do z艂ego i nie jeste艣 w tej chwili sob膮. Musimy popracowa膰 nad tob膮 i naprawi膰 to, co zniszczono.
鈥 M贸g艂by艣 mi zej艣膰 z drogi?
鈥 Jest jeszcze jedna kwestia 鈥 powiedzia艂 Scott, daj膮c Richardowi znak r臋k膮, aby si臋 usun膮艂. 鈥 Do艣膰 wa偶na kwestia. S膮dz臋, 偶e powinni艣my j膮 teraz wyja艣ni膰.
Otoczy艂 lew膮 r臋k膮 moje plecy, wywieraj膮c presj臋 w ten sam, typowy dla niego subtelny spos贸b. Popatrzy艂em w jego czarne oczy i dostrzeg艂em w nich spok贸j, gdy kontynuowa艂 przemow臋 cichym, pieszczotliwym tonem, jakiego u偶ywa艂 na zaj臋ciach dla nowych trener贸w.
鈥 Nikt nie b臋dzie stosowa艂 przeciwko tobie przemocy, Elliotcie 鈥 o艣wiadczy艂. W tonie jego g艂osu nie znalaz艂em drwiny czy ironii. 鈥 Nikt nie b臋dzie ci臋 zmusza艂 do ponownej indoktrynacji, kt贸r膮 b臋dziemy dawkowa膰 tak powoli, jak b臋dzie tego wymaga艂a sytuacja. Przez tydzie艅 mo偶esz odpoczywa膰, 偶y膰 na wyspie w spos贸b, w jaki 偶yj膮 go艣cie Klubu, ze wszystkimi przywilejami, chocia偶 bez rzucania si臋 w oczy. P贸藕niej rozpoczniemy reedukacj臋 w odpowiednim dla ciebie tempie. 鈥 By艂 bardzo blisko mnie i stale si臋 zbli偶a艂, a偶 nasze cia艂a si臋 dotkn臋艂y. Jego r臋ka pozosta艂a na moich plecach. 鈥 Wiesz, co my艣l臋? 呕e kiedy w ko艅cu zobaczysz pod sob膮 pas l膮dowiska na wyspie, poczujesz ogromn膮 ulg臋. A potem do艣wiadczysz czego艣 jeszcze, czego艣 naprawd臋 mi艂ego. Je艣li jednak tego nie poczujesz, b臋dziemy si臋 posuwa膰 bardzo, bardzo powoli. Jeste艣my w tych sprawach ekspertami, wierz mi, Elliotcie. Wszystko si臋 dobrze sko艅czy, obiecuj臋 ci. Dopilnuj臋 tego osobi艣cie.
Czu艂em promieniuj膮c膮 od niego swoist膮 鈥瀍lektryczno艣膰鈥, energi臋, kt贸ra le偶a艂a u pod艂o偶a jego zachowania, a w jego oczach widzia艂em szczero艣膰. My艣l臋, 偶e wymienili艣my jakie艣 nieme potwierdzenie, co艣 znacznie mroczniejszego i prostszego ni偶 u艣miech. Po艂膮czy艂a nas niespieszna milcz膮ca, pozbawiona ironii czy humoru, jednomy艣lno艣膰, 偶e to stwierdzenie ma sw贸j urok. Czu艂em bij膮c膮 od niego w艂adz臋 i jego wiar臋 we w艂asn膮 moc. Umia艂 te偶 przemawia膰 z pot臋偶n膮, kusz膮c膮 poufa艂o艣ci膮 i takim w艂a艣nie g艂osem ponownie si臋 do mnie odezwa艂:
鈥 Uwa偶amy, 偶e jeste艣 tego wart, Elliotcie, i 偶e mo偶emy ci po艣wi臋ci膰 tyle czasu i wysi艂ku, ile trzeba. Nie ok艂amuj臋 ci臋! Omawiam z tob膮 interes, prosty, zwyczajny biznes, a wiesz chyba, co le偶y w naszym najlepszym interesie.
鈥 Wa偶ne 鈥 podsumowa艂 Richard 鈥 aby艣 wr贸ci艂 z nami samolotem.
鈥 S艂ysza艂em, co m贸wili艣cie, i doskonale was zrozumia艂em 鈥 warkn膮艂em. 鈥 Teraz, prosz臋, zejd藕cie mi z drogi.
Jednak zanim kt贸ry艣 z nas zd膮偶y艂 si臋 ruszy膰, drzwi do kuchni si臋 otworzy艂y i stan臋艂a w nich Lisa o艣wietlona padaj膮cym z sypialni 艣wiat艂em na tle ciemnej kuchni. R臋k臋 trzyma艂a na klamce. Jedno rami膮czko jej sukienki zsun臋艂o jej si臋 na rami臋. W艂osy mia艂a spl膮tane i zmatowia艂e, jakby ich kondycja zale偶a艂a od stanu jej duszy. By艂a boso, w pi臋knej kr贸tkiej czarnej sukience wygl膮da艂a na rozbit膮 i zm臋czon膮. Twarz mia艂a czerwon膮, makija偶 rozmyty od p艂aczu, tusz rozmazany. Teraz jednak nie p艂aka艂a.
鈥 Chc臋, 偶eby艣 z nimi wr贸ci艂, Elliotcie 鈥 powiedzia艂a. 鈥 Maj膮 racj臋 we wszystkim, co m贸wi膮. Najwa偶niejsze, aby艣 z nimi teraz wr贸ci艂.
Przygl膮da艂em jej si臋 przez d艂u偶sz膮 chwil臋, po czym si臋 obr贸ci艂em i zerkn膮艂em na obu m臋偶czyzn. W gardle czu艂em grud臋.
鈥 Wyjd藕cie na zewn膮trz 鈥 poleci艂em.
Przez moment si臋 decydowali, po czym Scott da艂 znak Richardowi i wyszli na dziedziniec.
Gniewnie, szybko zaci膮gn膮艂em zas艂ony na oknach i szklanych drzwiach. Odwr贸ci艂em si臋 do Lisy, kt贸ra nadal sta艂a w wej艣ciu do kuchni.
Sta艂em i gapi艂em si臋 na ni膮 przez pok贸j. Plecami opiera艂em si臋 o drzwi na dziedziniec, blokuj膮c wszystkim dost臋p.
Przez chwil臋 by艂em zbyt wytr膮cony z r贸wnowagi 鈥 nazwijcie to gniewem, b贸lem lub zmieszaniem 鈥 by rozmawia膰. Ostatecznie wszak偶e wyduka艂em:
鈥 Ka偶esz mi wraca膰?
Lisa wygl膮da艂a teraz na zdumiewaj膮co opanowan膮, jakby m贸j gniew j膮 uspokaja艂. Na moment jednak przygryz艂a g贸rnymi z臋bami doln膮 warg臋 i wiedzia艂em, 偶e lada chwila mo偶e si臋 znowu rozp艂aka膰.
鈥 Porozmawiaj ze mn膮, Liso! 鈥 poprosi艂em. 鈥 Twierdzisz, 偶e pragniesz, abym tam wr贸ci艂?!
M贸wi艂em niewiarygodnie g艂o艣no.
Nie ruszy艂a si臋, lecz jako艣 skurczy艂a w sobie, mimo i偶 nadal trwa艂a nieruchomo w drzwiach. W ko艅cu zrobi艂a krok naprz贸d, mrugaj膮c, jakby m贸j ha艂a艣liwy ton j膮 rani艂.
Pr贸bowa艂em zapanowa膰 nad gniewem.
鈥 Czy to w艂a艣nie mi m贸wisz?! 鈥 Nie mog艂em si臋 powstrzyma膰 od krzyku. 鈥 呕e mam tam wr贸ci膰?
鈥 Tak 鈥 odpar艂a z grymasem. 鈥 My艣l臋, 偶e musisz wr贸ci膰. 鈥 Nagle wpatrzy艂a si臋 we mnie twardo. 鈥 Z艂ama艂am kontrakt, kt贸ry z tob膮 zawarli艣my, Elliotcie 鈥 wyja艣ni艂a odwa偶niejszym g艂osem. 鈥 Spieprzy艂am co艣 bardzo dla ciebie wa偶nego. Teraz chc臋, 偶eby艣 wr贸ci艂 do Klubu, daj膮c Scottowi i Richardowi szans臋 naprawienia szk贸d, kt贸re wyrz膮dzi艂am.
鈥 Nie wierz臋 ci! 鈥 szepn膮艂em. 鈥 Wa偶ne, cholera?! 鈥 Podszed艂em bli偶ej, lecz nie o艣mieli艂em si臋 jej dotkn膮膰. 鈥 Chyba nie tylko tego pragniesz, nie tylko to czujesz?! Nie r贸b mi tego, Liso! Nie r贸b mi tego! 鈥 Zn贸w wrzeszcza艂em.
鈥 Dok艂adnie tego chc臋 i dok艂adnie to czuj臋 鈥 zapewni艂a mnie dr偶膮cymi wargami. Ba艂em si臋, 偶e za chwil臋 si臋 za艂amie.
鈥 Nie p艂acz 鈥 poprosi艂em. 鈥 Nie p艂acz, b艂agam! Nie p艂acz, Liso 鈥 powtarza艂em. W艂a艣ciwie nie wymawia艂em s艂贸w, aleje z siebie wypluwa艂em. Nie wiedzia艂em, co robi膰, czu艂em jedynie w艣ciek艂o艣膰. Zaraz w co艣 uderz臋, co艣 st艂uk臋. Stan膮艂em przed Lisa, zaledwie o krok od niej. Usi艂owa艂em si臋 uspokoi膰, pochylaj膮c si臋 nad ni膮, a偶 b臋d臋 m贸g艂 jej spojrze膰 w zn贸w spuszczone oczy. Musia艂em powiedzie膰 co艣, czego nie m贸g艂 us艂ysze膰 nikt poza ni膮. Obni偶y艂em g艂os i spyta艂em: 鈥 Liso, ile razy ci wyja艣ni艂em, co do ciebie czuj臋? Przeanalizowa艂em w艂asne emocje tu偶 po naszym poznaniu i znam je. Kocham ci臋, Liso, s艂yszysz! Nigdy wcze艣niej nie m贸wi艂em tych s艂贸w 偶adnej kobiecie ani 偶adnemu m臋偶czy藕nie. Sp贸jrz na mnie i porozmawiaj ze mn膮! I nie wmawiaj mi, 偶e chcesz, abym wr贸ci艂 do pieprzonego Klubu! Pieprzy膰 g艂upi Klub!
Odnios艂em wra偶enie, 偶e patrz臋 na osob臋, kt贸ra zabawia si臋 w jak膮艣 dzieci臋c膮 gr臋 i absolutnie nie wolno jej si臋 ruszy膰.
Lisa wygl膮da艂a jak kupka nieszcz臋艣cia 鈥 smutna, bosa, zap艂akana, z rozmazanym czarnym tuszem pod doln膮 powiek膮, z rozchylonymi wargami.
鈥 Co oznacza dla ciebie moje wyznanie, Liso? 鈥 spyta艂em. Zaciska艂em z臋by mocno, a偶 do b贸lu. S艂ysza艂em w swoim g艂osie rozpacz. I b艂aganie. 鈥 Liso, b膮d藕 ze mn膮 szczera, ca艂kowicie szczera! Powiedz mi, 偶e po prostu mia艂a艣 do艣膰 Klubu, 偶e po prostu zdenerwowa艂a ci臋 twoja praca i postanowi艂a艣 mnie wykorzysta膰 jako pretekst do ucieczki. Je艣li tak by艂o, powiedz mi to! 鈥 Nie mog艂em si臋 posun膮膰 dalej. Nie mog艂em ju偶 m贸wi膰 i po raz kolejny wr贸ci艂o do mnie to straszne uczucie, kt贸rego do艣wiadczy艂em podczas naszej d艂ugiej pijackiej nocy, gdy o艣wiadczy艂em Lisie, 偶e mo偶e mnie zrani膰. Teraz mnie rani艂a, teraz naprawd臋 dzia艂o si臋 to, co przewidywa艂em鈥 鈥 Jezu Chryste, Bo偶e! 鈥 mamrota艂em cicho. Przez moment chodzi艂em przed ni膮 w t臋 i z powrotem, a p贸藕niej znowu si臋 do niej zbli偶y艂em, z艂apa艂em j膮, gdy cofa艂a si臋 do ciemnej kuchni, i mocno przytrzyma艂em za ramiona. 鈥 Liso, powiedz mi, 偶e mnie nie kochasz! 鈥 Dar艂em si臋 na ni膮. 鈥 Je艣li nie potrafisz mi wyzna膰 mi艂o艣ci, w takim razie powiedz, 偶e mnie nie kochasz. Chc臋 to od ciebie us艂ysze膰, powiedz mi to! Powiedz mi, 偶e mnie nie kochasz, powiedz! 鈥 krzycza艂em.
Przyci膮gn膮艂em j膮 do siebie, a ona z ca艂ych si艂 pr贸bowa艂a si臋 odsun膮膰. Zamkn臋艂a oczy, w艂osy lepi艂y jej si臋 do mokrych powiek, gwa艂townie chwyta艂a oddech, d艂awi膮c si臋, jakbym otacza艂 d艂oni膮 jej szyj臋. Nie dotyka艂em jej szyi. Trzyma艂em j膮 tylko za ramiona.
鈥 Scott! 鈥 wrzasn臋艂a nagle. 鈥 Scotty! 鈥 Wyszarpn臋艂a mi si臋, kiedy lekko poluzowa艂em u艣cisk. 鈥 Scotty! 鈥 krzycza艂a.
Opad艂a na jeden z kuchennych sto艂k贸w. Pier艣 jej falowa艂a, a spod przes艂aniaj膮cych twarz w艂os贸w dociera艂 do mnie jej suchy szloch.
Scott i Richard wpadli do pokoju. Richard min膮艂 mnie wielkimi krokami, podszed艂 do Lisy i bardzo cicho spyta艂 j膮, czy nic jej nie jest.
Sam widok pochylaj膮cego si臋 nad ni膮 m臋偶czyzny i jego zatroskany g艂os przyprawia艂y mnie o szale艅stwo.
Nic nie zrobi艂em. Po prostu si臋 odwr贸ci艂em i wyszed艂em z pokoju. Targa艂a mn膮 艣lepa furia. Przesta艂o mnie cokolwiek obchodzi膰. By艂em tak w艣ciek艂y, 偶e potrafi艂bym jednym uderzeniem roztrzaska膰 ceglany mur. Jak ona mog艂a to zrobi膰?! Jak mog艂a zawo艂a膰 na pomoc tego faceta?! Jakbym to ja j膮 rani艂!!!
Usiad艂em na dziedzi艅cu, na 艂aweczce z kutego 偶elaza, dr偶膮cymi r臋koma zapali艂em papierosa i zagapi艂em si臋 w mroczn膮, l艣ni膮c膮 pl膮tanin臋 przero艣ni臋tej ro艣linno艣ci. Od mojej rozgniewanej twarzy niemal bucha艂o gor膮co. Nie s艂ysza艂em wok贸艂 siebie 偶adnych odg艂os贸w. Studiowa艂em fontann臋, z uwag膮 wpatrywa艂em si臋 w poobijanego ma艂ego cherubina, w muszl臋 i w zamulon膮 wod臋. Dostrzeg艂em nawet paj臋czyn臋 w oku cherubina. Nie wiem, czy kto艣 do mnie co艣 m贸wi艂.
Uspokaja艂em si臋 d艂ugo, mo偶e ze dwadzie艣cia minut. W ko艅cu serce zacz臋艂o mi zn贸w bi膰 spokojnie i regularnie. Czu艂em si臋 nieszcz臋艣liwy, ma艂o tego, m贸j stan pogarsza艂 si臋 z ka偶d膮 minut膮. Ba艂em si臋, 偶e te偶 si臋 za艂ami臋. 呕e rozpadn臋 si臋 na kawa艂ki 鈥 dos艂ownie i w przeno艣ni.
鈥Tak jakbym potrafi艂 kogo艣 zrani膰鈥, pomy艣la艂em z ironi膮. 鈥濲ak ci geniusze b贸lu, bystrzy, wyrafinowani panowie z Klubu鈥.
鈥Dranie!鈥, powtarza艂em sobie w my艣lach. 鈥濸ieprzone dranie!鈥 Raz za razem z trudem prze艂yka艂em 艣lin臋. Nagle moje uszy zaatakowa艂 odg艂os czyich艣 krok贸w. Kto艣 wychodzi艂 z naszej przybud贸wki. Podnios艂em g艂ow臋 i zobaczy艂em Scotta, mojego anio艂a str贸偶a.
鈥 Chod藕 do 艣rodka 鈥 powiedzia艂. S艂ysz膮c jego ton, mo偶na by pomy艣le膰, 偶e kto艣 w艂a艣nie umar艂, ja jestem g艂贸wnym 偶a艂obnikiem, on za艣 w艂a艣cicielem zak艂adu pogrzebowego. Ja ze swej strony by艂em got贸w tu i teraz kogo艣 zamordowa膰. 鈥 Lisa chce z tob膮 pom贸wi膰. Pragnie ci臋 o czym艣 poinformowa膰.
Lisa zn贸w siedzia艂a w bujanym fotelu. W d艂oni 艣ciska艂a lnian膮 chusteczk臋. Z nie znanych mi powod贸w na艂o偶y艂a buty. Richard sta艂 za ni膮 jak kolejny anio艂 str贸偶, a Scott kr臋ci艂 si臋 po pokoju, wyra藕nie si臋 obawiaj膮c, 偶e nagle si臋 na kogo艣 rzuc臋. I mia艂 racj臋 鈥 m贸g艂bym si臋 rzuci膰.
鈥 Nie wini臋 ci臋 za tw贸j gniew, Elliotcie 鈥 obwie艣ci艂a Lisa.
鈥 Daruj sobie te patetyczne teksty, pani 鈥 odwarkn膮艂em.
鈥 Nie m贸w mi takich bzdur.
Skrzywi艂a si臋, jakbym uderzy艂 j膮 pi臋艣ci膮 mi臋dzy oczy. Nie mog艂em na ni膮 patrze膰, gdy tak siedzia艂a z pochylon膮 g艂ow膮. Na szcz臋艣cie, szybko j膮 podnios艂a i popatrzy艂a na mnie przez 艣wie偶e 艂zy.
鈥 B艂agam ci臋, Elliotcie, wr贸ci膰 z nimi 鈥 powiedzia艂a. 鈥 B艂agam. Wr贸膰 do Klubu przez wzgl膮d na mnie i tam poczekaj.
鈥 艁zy sp艂yn臋艂y jej po twarzy, g艂os dr偶a艂. 鈥 B艂agam ci臋, wr贸膰
鈥 powt贸rzy艂a 鈥 i zaczekaj tam na mnie. Tylko dwa dni鈥 a偶 przyjad臋. 鈥 Tego si臋 nie spodziewa艂em. Zerkn膮艂em na Richarda. By艂 uosobieniem szczero艣ci i wsp贸艂czucia. A Scott, kt贸ry mnie pilnowa艂 spod 艣ciany, patrzy艂 na Lis臋 z przekrzywion膮 g艂ow膮 i smutkiem w oczach. 鈥 Oni nic ci nie zrobi膮, Elliotcie, wierz mi. Nic ci鈥 no wiesz鈥 nic ci nie zrobi膮.
鈥 Zgadza si臋 鈥 przytakn膮艂 Scott szeptem.
鈥 Po prostu poka偶emy wszystkim, 偶e wr贸ci艂e艣 鈥 doda艂 Richard. 鈥 呕e wysiadasz z samolotu. I 偶e mo偶esz dalej robi膰, co zechcesz.
鈥 Elliotcie 鈥 nalega艂a Lisa. 鈥 Obiecuj臋 ci, 偶e przylec臋.
鈥 Usta znowu jej dr偶a艂y, wi臋c przygryz艂a doln膮 warg臋 z臋bami.
鈥 Potrzebuj臋 tylko tych paru dni. Musz臋 poby膰 sama, aby zrozumie膰 przyczyny mojego za艂amania, poj膮膰, dlaczego do niego dosz艂o. Ale obiecuj臋 ci, 偶e wr贸c臋. Cokolwiek o tym my艣lisz, wr贸c臋 i wtedy porozmawiamy. Wtedy powiesz mi wszystko, co zechcesz, wszystko, na co twoim zdaniem zas艂uguj臋. Je艣li nadal b臋dziesz pragn膮艂 opu艣ci膰 Klub, za艂atwimy to odpowiednio oficjalnie.
Spojrza艂em na Richarda, kt贸ry pokiwa艂 g艂ow膮.
鈥 Tylko troch臋 z nami wsp贸艂pracuj 鈥 rzuci艂 Scott.
鈥 B艂agam ci臋 鈥 doda艂a Lisa. 鈥 Zrobisz to dla mnie? Przez minut臋 nie odpowiada艂em. Odczekanie tej d艂ugiej chwili wydawa艂o mi si臋 wa偶ne. Bez s艂owa patrzy艂em na mokr膮, smutn膮 twarz mojej pani, cz臋艣ciowo przykryt膮 opadaj膮cymi w艂osami, na jej stopy 鈥 jedn膮 bez buta, jedn膮 w sanda艂ku na kryszta艂owym obcasie. Lisa skulona na kraw臋dzi fotela, kolana nagie, sukienka pognieciona.
鈥 Jeste艣 zupe艂nie pewna 鈥 spyta艂em jak najciszej 鈥 偶e mam ci臋 tutaj zostawi膰? Chcesz tego?
鈥 Wierz mi, Elliotcie 鈥 odpar艂a tym samym dr偶膮cym g艂osem 鈥 to jedyna rzecz, jakiej w tej chwili chc臋.
Przez sekund臋 nie mog艂em oddycha膰.
Zosta艂em tak strasznie zraniony i tak okropnie cierpia艂em, 偶e chyba poblad艂em. Cierpienie uwiera艂o mnie jak maska, na艂o偶ona na twarz i coraz mocniej do niej przylegaj膮ca. Nie patrzy艂em na 偶adnego z m臋偶czyzn, lecz wiedzia艂em, 偶e Richard mi si臋 przygl膮da, a Scott z szacunkiem pochyli艂 g艂ow臋 i zbli偶y艂 si臋 do drzwi.
W twarzy Lisy dostrzeg艂em zadziwiaj膮c膮 niewinno艣膰. Jej du偶e oczy spogl膮da艂y na mnie tak zachwycaj膮co mimo zm臋czenia i mimo smug tuszu do rz臋s.
Maska b贸lu zaciska艂a si臋 coraz bardziej. Czu艂em, 偶e rwie ka偶d膮 tkank臋 i 偶e d艂awi mi gard艂o. Potem zacz臋艂a p臋ka膰 i topi膰 si臋. By艂o mi lepiej, wygodniej, przyjemniej.
鈥 Wszystko, co robisz i m贸wisz 鈥 zauwa偶y艂em 鈥 jest takie wieloznaczne. Teraz tak偶e mo偶esz mie膰 na my艣li co najmniej dwie r贸偶ne rzeczy!
Popatrzyli艣my na siebie i m贸g艂bym przysi膮c, 偶e co艣 mi臋dzy nami zaiskrzy艂o, 偶e osi膮gn臋li艣my jakie艣 bardzo prywatne porozumienie. Mo偶e jej oczy z艂agodnia艂y, zaledwie na moment, by nikt poza mn膮 tego nie zauwa偶y艂, a mo偶e zaskoczy艂em j膮 jakim艣 pomys艂em, kt贸rego nie oczekiwa艂a.
Kiedy zn贸w si臋 odezwa艂a, m贸wi艂a powoli; w oczach sta艂y jej 艂zy.
鈥 Moje 偶ycie rozpada si臋 na kawa艂ki, Elliotcie 鈥 powiedzia艂a cicho, niemal szeptem. 鈥 Rozpada si臋 wok贸艂 mnie niczym mury Jerycha. Musisz wr贸ci膰 na wysp臋 i tam na mnie poczeka膰.
Richard i Scott uznali t臋 kwesti臋 za zako艅czenie naszej rozmowy. Richard pochyli艂 si臋 i poca艂owa艂 Lis臋 w policzek, Scott natomiast delikatnie pchn膮艂 mnie ku drzwiom.
Wyszed艂em do ogrodu, nieco zdumiony, 偶e to robi臋. Na chwil臋 znieruchomia艂em, niczego nie widz膮c i o niczym nie my艣l膮c, a偶 us艂ysza艂em, 偶e stoj膮cy obok Richard stwierdza pow艣ci膮gliwie zimnym g艂osem:
鈥 Czy masz pewno艣膰鈥
鈥 Nic mi nie b臋dzie 鈥 odpar艂a Lisa znu偶onym, niemal 艣piewnym tonem. 鈥 Tylko ju偶 id藕cie. Obiecuj臋, nie opuszcz臋 tego hotelu. W艂膮cz臋 telefon. B臋d臋 tu. Postaw jednego ze swoich zbir贸w, lecz niech pozostaje dla mnie niewidoczny. Potrzebuj臋 tylko kilku dni samotno艣ci, nic wi臋cej.
鈥 No dobrze, moja droga. Mo偶esz do nas dzwoni膰 o ka偶dej porze dnia czy nocy.
Gapi艂em si臋 na odleg艂e szklane drzwi prowadz膮ce do frontowego holu hotelu. Subtelne gor膮co nocy pulsowa艂o do muzyki granej przez 艣wierszcze. Na niebie, w prostok膮cie pomi臋dzy dwiema 艣cianami, jarzy艂o si臋 fioletowe 艣wiat艂o.
鈥 Zobaczysz, uda si臋 鈥 oznajmi艂 Scott. Wygl膮da艂 na nieszcz臋艣liwego.
鈥 Zostawimy j膮 tutaj? 鈥 spyta艂em.
鈥 B臋dzie jej pilnowa艂 nasz cz艂owiek. Siedzi teraz w barze. Lisie nic nie grozi.
鈥 Jeste艣 tego pewien? 鈥 spyta艂em.
鈥 S艂uchaj, facet, ta kobieta tego w艂a艣nie pragnie 鈥 odburkn膮艂 Scott. 鈥 Nic jej nie b臋dzie, znam j膮.
鈥On j膮 zna!鈥
Odszed艂em od niego kilka krok贸w po kocich 艂bach. Zapali艂em nast臋pnego papierosa. Prywatny gest, pochylenie g艂owy, otoczenie d艂o艅mi p艂omienia. Sekunda prywatno艣ci.
Richard wyszed艂 i zbli偶y艂 si臋 do mnie, po czym, ukradkiem zerkaj膮c za siebie, na Lis臋, szepn膮艂:
鈥 Wybra艂e艣 naprawd臋 najw艂a艣ciwsze rozwi膮zanie.
鈥 Odczep si臋, dupku 鈥 odwarkn膮艂em.
鈥 Kochasz t臋 kobiet臋? 鈥 spyta艂 lodowatym g艂osem, mru偶膮c g艂臋boko osadzone oczy. 鈥 Chcesz wszystko dla niej zrujnowa膰? Lisa nie wr贸ci do Klubu, chyba 偶e b臋dziesz tam na ni膮 czeka艂.
鈥 Wsp贸艂pracuj z nami, Elliotcie 鈥 doda艂 Scott 鈥 dla jej dobra.
鈥 Dla was wszystko jest jasne, co?
Odwr贸ci艂em si臋 i popatrzy艂em na moj膮 pani膮. Zd膮偶y艂a ju偶 wsta膰 z fotela i podej艣膰 do oszklonych drzwi. Jej nogi chwia艂y si臋 niepewnie na niebezpiecznie wysokich obcasach. R臋ce za艂o偶y艂a na piersi i wygl膮da艂a na wstrz膮艣ni臋t膮, wr臋cz zdruzgotan膮.
Zdepta艂em papierosa na kamieniach i wskaza艂em palcem na Lis臋.
鈥 Dwa dni 鈥 zawo艂a艂em.
Pokiwa艂a g艂ow膮.
鈥 Nie z艂ami臋 danego s艂owa 鈥 zapewni艂a mnie. Chcia艂em powiedzie膰 jej zimno i spokojnie, 偶e nie obchodzi mnie, czy w og贸le przyleci na wysp臋. Chcia艂em obrzuci膰 j膮 wszystkimi znanymi mi paskudnymi epitetami, jakimi mo偶na nazwa膰 kobiet臋, ka偶dym kiedykolwiek zas艂yszanym straszliwym przekle艅stwem w najrozmaitszych j臋zykach. Ale nie pasowa艂y mi do niej. Lisa by艂a dla mnie po prostu Lisa. I tym jednym k艂amstwem, kt贸re mi powiedzia艂a, do kt贸rego przyzna艂a si臋 tego pierwszego ranka w 鈥濩ourt of Two Sisters鈥. P贸藕niej nie wypowiedzia艂a 偶adnego k艂amstwa, nie da艂a 偶adnej obietnicy, 偶adnego o艣wiadczenia.
A jednak mia艂em uczucie, 偶e co艣 niezwykle istotnego i cennego zosta艂o zniszczone, co艣 absolutnie nadzwyczajnego i prze艂omowego. I nie mog艂em ju偶 patrze膰 na twarz Lisy, na twarz osoby, kt贸ra to wszystko zrujnowa艂a. Odnios艂em wra偶enie, 偶e otwarto drzwi, za kt贸rymi czai艂a si臋 jaka艣 okropno艣膰 鈥 co艣 strasznego, czego obawia艂em si臋 przez ca艂e 偶ycie.
LISA
鈥Prosimy ci臋 tylko, aby艣 nam wyja艣ni艂a鈥 aby艣 pozwoli艂a nam zrozumie膰 twoje pobudki. Jak mog艂a艣 to zrobi膰, Liso?鈥
To by艂a nora, dziura, spelunka鈥 i jak tam jeszcze mo偶na nazwa膰 obskurn膮 pu艂apk臋 na turyst贸w, w膮sk膮 d艂ug膮 knajpk臋, z jedn膮 艂aw膮 pod 艣cian膮 dla klient贸w i pasem jaskrawych 艣wiate艂 za barem naprzeciwko.
Gigantyczny m臋偶czyzna przebrany za kobiet臋 ta艅czy艂 鈥 je艣li tak to mo偶na nazwa膰, gdy偶 w gruncie rzeczy szura艂 nogami to w jedn膮, to w drug膮 stron臋 w at艂asowych klapkach. 艢wiat艂o migota艂o na bia艂ej satynowej sukni, grubej warstwie pudru na jego policzkach, prz臋dzy szklanej bia艂ej peruki, pustych, nie skupionych oczu. Osobnik obserwowa艂 swoje cia艂o w lustrze, ta艅czy艂 sam ze sob膮,, bezg艂o艣nie wymawia艂 s艂owa piosenki, hucz膮cej z g艂o艣nik贸w, ponurej, monotonnej, rytmicznej. Srebrne boa dr偶膮ce na g艂adkich i pot臋偶nych ramionach, sylwetka dziwaczna, niezaprzeczalnie zmys艂owa, pi臋kna w swej upiorno艣ci.
Dla mnie w ka偶dym razie. Wszyscy jeste艣cie anio艂ami. Czysty teatr, wspanialszy ni偶 wszystko. Modl臋 si臋.
鈥Chc臋 powiedzie膰, 偶e jeste艣 szefow膮, mentork膮, anio艂em str贸偶em ca艂ego uk艂adu鈥 i ty mi m贸wisz, 偶ebym ci臋 o nic nie wypytywa艂?!鈥
Siedzia艂am bez ruchu przy 艣cianie, ogl膮daj膮c j膮 鈥 jego, ci臋偶kie, prawie niezdarne kroki stawiane przez wielkie stopy, mocno pomalowane tani膮 r贸偶ow膮 szmink膮 usta, t臋pe, wpatrzone przed siebie oczy skryte pod firank膮 sztucznych rz臋s. Fetor uryny dochodz膮cy z ma艂ej toalety tu偶 za brudn膮 czerwon膮 aksamitn膮 zas艂on膮. Smr贸d brudnego dywanu, wilgotnego, sple艣nia艂ego, le偶膮cego na w膮skiej pod艂odze. S艂aby s艂odki od贸r kosmetyk贸w do makija偶u i brudnego stroju. Transwestyta przypomina艂 mi olbrzymie marmurowe anio艂y w ko艣ciele, kt贸re oferuj膮 nam muszle z wod膮 艣wi臋con膮 do zanurzenia palc贸w. Wi臋ksze i g艂adsze ni偶 rzeczywisto艣膰, stworzenia bezsprzecznie doskona艂e.
Przesiedzia艂am tu dobre kilka godzin.
鈥Jak mog艂a艣 mu to zrobi膰, jemu鈥 niezale偶nie od powod贸w? Jak mog艂a艣 si臋 z nim tak zabawia膰? Kim twoim zdaniem jest ten facet, 偶e mo偶esz nim tak manipulowa膰, tak go wykorzystywa膰? W艂a艣nie ty zawsze nas uczy艂a艣, 偶e nigdy, ale to nigdy nie wolno bagatelizowa膰 tego psychologicznego dynamitu, z kt贸rym mamy do czynienia鈥.
Dwa studolarowe banknoty, aby lokal pozosta艂 otwarty. Dziesi臋膰, jedena艣cie, dwana艣cie drogich dwustumililitrowych typowych dla nocnych knajpek butelek piwa. Za oknem prawie pusta Bourbon Street i tylko jedna (opr贸cz mnie) osoba w klubie, a raczej w norze, na pewno nie w Klubie, w dziurze, spelunce, kaplicy perwersji, katakumbach 鈥 wychudzony facet zgarbiony nad drinkiem na ko艅cu baru, w marynarce w kratk臋.
鈥Jak mog艂a艣?鈥
Co jaki艣 czas wchodzili naganiacze. Nikt mi si臋 nie naprzykrza艂.
M臋偶czyzna przebrany za kobiet臋 przesuwa艂 si臋 w t臋 i z powrotem po jaskrawym pasie wzd艂u偶 rz臋d贸w ciemno o艣wietlonych butelek. Nagie ramiona, g艂adkie r贸偶owe r臋ce, 艣lad dekoltu pod brudnym pasem satyny obszywanej cekinami, klapki na p艂askim obcasie, wysoki po艂ysk sztucznego estrogenu 鈥 wsz臋dzie.
鈥Co ten facet ma teraz twoim zdaniem robi膰? Jak ma si臋 przygotowa膰 do zmys艂owych do艣wiadcze艅 ca艂ego 偶ycia, skoro tak go porwa艂a艣? Sama decydujesz, 偶e unosisz zas艂on臋? Chc臋 ci臋 zrozumie膰, lecz czy ty by艣 mnie zrozumia艂a, gdybym zrobi艂 co艣 takiego, gdybym zabra艂 z Edenu Diane, Kitty Kantwell lub kogo艣 innego? S膮dzisz, 偶e przelecia艂aby艣 dwa tysi膮ce kilometr贸w, by to ze mn膮 om贸wi膰, panno Perfekcjonistko?鈥
Ju偶 nie by艂am wcale pewna, czy potrafi臋 wr贸ci膰. Musia艂am si臋 zatrzyma膰 w miejscu i zastanowi膰, przypomnie膰 sobie, gdzie jest hotel, znale藕膰 go na mapie, kt贸r膮 mia艂am w g艂owie. Dwie przecznice w t臋, dwa kwarta艂y w tamt膮. A co ze zbirem, kt贸remu kazali si臋 gdzie艣 tam ukry膰? Czy pojawi si臋, gdy padn臋 twarz膮 na ulic臋? 鈥濶ie chodzi o pieni膮dze ani o rozmowy na wyspie. Pomy艣l o tym m臋偶czy藕nie, pomy艣l, co mu zrobi艂a艣. Co, do diab艂a, powiemy Martinowi? Przecie偶 Martin nam go przys艂a艂鈥.
Wsta艂am, aby sprawdzi膰, czy w og贸le jestem w stanie i艣膰, a w chwil臋 p贸藕niej ju偶 sz艂am chodnikiem. Spyta艂am naganiacza, gdzie mog臋 znale藕膰 telefon. Spojrza艂am w d贸艂 i dostrzeg艂am bardzo osobliw膮 rzecz 鈥 odkry艂am, 偶e nosz臋 te brzydkie, lepkie sanda艂y z rzemieni, kt贸re kupili艣my w sklepie dyskontowym. Elliott wspaniale wygl膮da艂 w szortach safari, bia艂ej koszuli i bia艂ych tenis贸wkach鈥
鈥Pytamy ci臋 tylko o powody. Dlaczego to zrobi艂a艣? I prosimy ci臋 jedynie, 偶eby艣 wr贸ci艂a. Je艣li wsi膮dziesz z nami do samolotu, pomo偶emy ci go odzyska膰, usi膮艣膰 i om贸wi膰 ca艂膮 spraw臋鈥︹
Sz艂am ulic膮 w tych strasznych sanda艂ach i w jakim艣 p艂aszczu przeciwdeszczowym w kolorze burgunda, w typie poncho; niejasno pami臋ta艂am, 偶e kupi艂am go w San Francisco na Castro Street w sklepie o nazwie 鈥濧li American Boy鈥, a moja siostra m贸wi艂a: 鈥濶iby mi nie przeszkadzaj膮, chocia偶 ich towarzystwo mnie denerwuje鈥. Mia艂a na my艣li homoseksualist贸w. Powinna zobaczy膰 te anio艂y, moje anio艂y. M贸j p艂aszcz przeciwdeszczowy by艂 zbyt ci臋偶ki na Nowy Orlean, nawet tej wiosennej nocy 鈥 jak wzniosie powiedzia艂 Elliott 鈥 wcale nie gor膮cej鈥 Te 鈥 raz jednak sobie przypomnia艂am, dlaczego go nosz臋. Bo pod nim nie mia艂am prawie nic.
Gdy zacz臋艂am wymiotowa膰, podar艂am t臋 艣liczn膮 sukienk臋, moj膮 ulubion膮, moj膮 najbardziej ulubion膮 sukienk臋. Zniszczy艂am j膮, a wcze艣niej w艂o偶y艂am j膮, gdy szli艣my na ta艅ce, kiedy si臋 kochali艣my na tylnym siedzeniu limuzyny, kiedy spali艣my na kopie narzut w Monteleone i kiedy jechali艣my.
Tej sukienki ju偶 nie ma, podarta i zniszczona zosta艂a na pod艂odze 艂azienki. Kiedy wsta艂am z 艂贸偶ka, pomy艣la艂em, 偶e za艂o偶臋 to poncho. Jest pi臋kne. W艂o偶y艂am pod nie tylko bawe艂nian膮 halk臋.
呕adnej bielizny. Ach, to sekretne uczucie nago艣ci. Kt贸re zreszt膮 nie mia艂o w tej chwili znaczenia. Wszystko otwarte przez mi艂o艣膰, cudowne uczucie braku materia艂u mi臋dzy nogami.
鈥Jeste艣 mu to winna, jeste艣. Wsi膮d藕 z nim teraz do samolotu. Bo偶e, to jest najmniej, co mo偶esz zrobi膰! Le膰 z nami鈥.
Wi臋c sta艂am na Bourbon Street, pijana, w tym burgundowym przeciwdeszczowym poncho z halk膮 pod spodem. W kieszeniach mia艂am pieni膮dze, zbyt wiele pieni臋dzy. Studolarowe banknoty i mn贸stwo monet. Rozdawa艂am banknoty, tak jak robi艂 to Elliott, sk艂adaj膮c ka偶dy na p贸艂 i wsuwaj膮c go danej osobie, nie robi膮c z tego 偶adnej du偶ej sprawy, tylko si臋 u艣miechaj膮c. A jedna z tych m臋偶czyzn 鈥 dziewczyn, du偶a pi臋kna brunetka z g艂osem wysokim, brzmi膮cym troch臋 jak dzieci臋ce organki, usiad艂a obok mnie i rozmawia艂a ze mn膮, zwracaj膮c si臋 do mnie per 鈥瀔ochanie鈥. R贸偶owa i g艂adka, jak anio艂 albo olbrzymia foka, zale偶nie od鈥
鈥炩Czy to nic dla ciebie nie znaczy, Liso? Wiesz, na co si臋 nara偶asz, je艣li z nami nie wr贸cisz?鈥
One wszystkie przechodzi艂y operacje, te dziewczyny. Te anio艂y. 鈥濸rzerabia艂y si臋鈥 po kawa艂ku. Moja rozm贸wczyni nadal mia艂a jeszcze m臋skie genitalia, a penisa jako艣 sobie przywi膮zywa艂a, dzi臋ki czemu nie wystawa艂, gdy rozbiera艂a si臋 do samych string贸w. Ale mia艂a ju偶 piersi i przyjmowa艂a estrogen w zastrzykach.
Wiedzia艂a, 偶e jest pi臋kna, 偶e wygl膮da jak 艣liczna Meksykanka, kt贸ra wie, 偶e jest 艂adniejsza i inteligentniejsza od wszystkich swoich si贸str i braci, tote偶 w艂a艣nie ona dostanie prac臋 hostessy w przydro偶nej restauracji; b臋dzie nosi艂a kr贸tk膮 czarn膮 sukienk臋 z du偶ym dekoltem i rozdawa艂a menu, podczas gdy reszta rodziny zostanie kucharzami i pomocnikami kelner贸w. Tego rodzaju uroda, Miss Universe gar贸w i patelni.
鈥S艂uchaj, pr贸bujemy ci臋 zrozumie膰, naprawd臋 pr贸bujemy鈥.
Kastracja dla czego艣 takiego?!
鈥 Chyba im nie pozwolisz鈥 to znaczy, chyba ci nie ode 鈥 tn膮 j膮der, prawda?
鈥 Kochanie, nie uwa偶amy j膮der za organy kobiece! Jest telefon!
鈥 Co m贸wisz?
鈥 Telefon, kochanie. Telefon鈥 鈥 poufny ton, jakby艣my si臋 w sobie zakochali, cholera 鈥 鈥zy kto艣 mo偶e tu przyj艣膰 i si臋 z tob膮 spotka膰?
鈥No dobrze, wi臋c jak to nazwiesz w takim razie, je艣li nie przyspieszonym prze艣ladowaniem? Wykorzysta艂a艣 swoj膮 pozycj臋 i w艂adz臋. Chcesz us艂ysze膰 prawd臋? Zachowa艂a艣 si臋 jak pieprzona stereotypowa, samolubna i przesadnie emocjonalna baba鈥.
鈥 Kt贸ra godzina?
鈥 Druga. 鈥 On 鈥 ona patrzy na sw贸j tani zegarek. Druga rano. Elliott odlecia艂 dok艂adnie siedem godzin temu. Pewnie dotarli ju偶 do Meksyku i kieruj膮 si臋 do Panamy. Omijaj膮c Salwador.
鈥Co w twoim mniemaniu facet teraz sobie my艣li? Postanowi艂 na dwa lata porzuci膰 wszystkie sprawy, karier臋, ca艂e swoje 偶ycie, a tu szefowa zabiera go na pieprzone pi臋ciodniowe uciechy w Nowym Orleanie?鈥
鈥 Kochanie, zamykamy ju偶.
Jasne, zamykajcie sobie 鈥濪reamgirls Club鈥. I tak mam to w nosie. Pierwszorz臋dna muzyczka graj膮ca dla pustej sceny za butelkami. Teraz im wszystkim wyrosn膮 bia艂e satynowe skrzyd艂a pokryte cekinami i wszystkie anio艂y wylec膮 tylnymi drzwiami, po czym wznios膮 si臋 w ciemne, wilgotne niebiosa nad dachy Nowego Orleanu i na zawsze poza plugastwo kaplicy. (Chocia偶 w oddali i pod okryciem nocy b臋d膮 艣miertelnikom nadzwyczaj przypomina膰 gigantyczne lataj膮ce karaluchy.) Lustra odbijaj膮ce puste rz臋dy 艂awek i sto艂贸w, gdzie w艂a艣nie siedzia艂am na samym ko艅cu, nie niepokojona, samotna. Ulica pe艂na 艣mieci, ogromnych, b艂yszcz膮cych 艣mieci w zielonych plastikowych workach. Karaluchy! Nie my艣le膰 o karaluchach.
Smr贸d chi艅skiego 偶arcia z budki. Spaceruj膮ca para: dziewczyna w bia艂ych szortach, bluzce trykotowej z odkrytymi plecami i m臋偶czyzna w koszuli z kr贸tkim r臋kawem; pili piwo z du偶ych papierowych karton贸w, w jakich zwykle sprzedaje si臋 mleko. Du偶o piwa. Kupi膰 piwo, ot, tak, aby si臋 napi膰. Piwo ma cudowny smak. Piwo marki 鈥濵iller鈥. Elliott twierdzi, 偶e to najlepsze ameryka艅skie piwo. Najlepszym europejskim jest wed艂ug niego heineken, a na ca艂ym 艣wiecie najsmaczniejsze jest haita艅skie. Obud藕 si臋, Elliotcie, b臋dziemy jecha膰 ca艂膮 noc i rano znajdziemy si臋 w Meksyku. Gdyby tylko wzi膮艂 ze sob膮 paszport鈥 Mogliby艣my by膰 do tej pory w Nowym Jorku i czeka膰 na lot do Rzymu. Nigdy by nas nie z艂apali.
鈥To jest bezmy艣lno艣膰, kt贸rej nie pojmuj臋. I zdrada zaufania, absolutne lekcewa偶enie delikatnego mechanizmu, stopnia wra偶liwo艣ci鈥︹ Nie, trzeba przesta膰!
Potem z Rzymu do Wenecji. W 偶adnym mie艣cie nie spaceruje si臋 przyjemniej ni偶 w Wenecji. I jest tam stosunkowo ma艂o karaluch贸w.
鈥 Gdzie telefon? Mo偶esz mi powiedzie膰, gdzie znajd臋 telefon?
Otwarty naro偶ny bar. Nie, to nie jest ten sam bar. Ale偶 tak, to ten sam! Ten sam bar, w kt贸rym stoczyli艣my sp贸r o 艢licznotk臋. Ten sam, w kt贸rym pili艣my szkock膮 i d偶in, zanim poszli艣my do Michaela, a Elliott powiedzia艂鈥 wszystko to Elliott powiedzia艂.
Smak Elliotta, dotyk jego golfa, 艣ci艣le przylegaj膮cego do piersi. Usta Elliotta, u艣miech Elliotta, jego niebieskie oczy, w艂osy mokre od deszczu. U艣miech Elliotta. Poca艂unek Elliotta.
鈥 O tam, kochanie. (鈥濶aprawd臋 jest pijana鈥.
鈥Nic jej nie jest. Nic jej nie jest鈥.)
鈥Nie, nic mi nie jest!鈥
Wrzuci艂am 膰wier膰dolar贸wki do aparatu, jedn膮 po drugiej, jedn膮 po drugiej. Nie uwa偶am w艂a艣ciwie za konieczne wk艂adania na pocz膮tku a偶 tylu 膰wiartek. Chwilowa luka w pami臋ci. Koncentracja. Prawdopodobnie wrzuci艂am jedn膮 膰wier膰dolar贸wk臋 i czekam na operatora. Prawda jest taka, 偶e nie dzwoni艂am z automatu od鈥 trzech dni?! Je艣li przez siedem lat jego numer si臋 nie zmieni艂鈥 ale dlaczego mia艂by si臋 zmieni膰, nic si臋 wszak nie zmieni艂o, zupe艂nie nic. Telefon dzwoni艂 w San Francisco. Tam jest dwie godziny wcze艣niej, wi臋c b臋dzie dopiero p贸艂noc. A o p贸艂nocy Martin Halifax nigdy nie 艣pi.
Z baru wyszed艂 m臋偶czyzna w naprawd臋 okropnym poliestrowym garniturze. S艂omkowy kapelusz, g艂adka bia艂a koszula, spod kt贸rej wystawa艂 podkoszulek. Facet z Atlanty, przyby艂y na jaki艣 zjazd. Och, wymy艣lamy takie rzeczy o ludziach, kt贸rych stroje nam si臋 nie podobaj膮. Ten jednak wygl膮da nieco zbyt schludnie jak na tubylca.
O, tam stoi oparty o uliczn膮 latarni臋 zbir z Klubu. Sk膮d wiem? Bo to jedyny facet na Bourbon Street o drugiej rano z cudown膮 opalenizn膮, pi臋knymi bia艂ymi z臋bami, d偶insami od znanego projektanta i w r贸偶owych tenis贸wkach! Nie zatrudniamy prostak贸w, zgadza si臋? (A w San Francisco telefon dzwoni.) Na pewno nie zatrudniamy ludzi, kt贸ry chodz膮 w poncho, sanda艂ach z rzemyk贸w i bez bielizny.
鈥 S艂ucham.
鈥 Martin!
鈥 Tak, Martin. Kto m贸wi?
鈥 Mo偶esz mnie najpierw wys艂ucha膰? Martinie, musisz mi pom贸c. Martinie, potrzebuj臋 ci臋. (鈥濵artin b臋dzie musia艂 si臋 o tym dowiedzie膰. To on go tu przys艂a艂. Co, do diab艂a, powie 鈥 my Martinowi? 呕e Lisa po prostu porwa艂a Elliotta Slatera?!鈥) Martinie, potrzebuj臋 ci臋, jak nigdy wcze艣niej ci臋 nie potrzebowa艂am. Musz臋 z tob膮 porozmawia膰.
鈥 Liso, czy to ty? Liso, gdzie jeste艣?
鈥 W Nowym Orleanie, Martinie. Na Bourbon Street. Mam na sobie przeciwdeszczowe poncho i sanda艂y. Tu jest druga w nocy. Martinie, prosz臋 ci臋, pom贸偶 mi. Prosz臋, przyjed藕. Zap艂ac臋 za wszystko, zap艂ac臋 ka偶dego dolara, koszty nie graj膮 roli. M贸g艂by艣 przylecie膰 nast臋pnym samolotem i spotka膰 si臋 ze mn膮? Martinie, wiem, o co prosz臋. Wiem. Prosz臋, aby艣 wszystko rzuci艂 i przylecia艂 trzy tysi膮ce kilometr贸w, 偶eby mi pom贸c. Nie poradz臋 sobie sama, Martinie. Przylecisz?
鈥 Masz pok贸j w Nowym Orleanie, Liso? Mo偶esz mi powiedzie膰 dok艂adnie, gdzie si臋 znajduje?
鈥 Dziedziniec Marie Laveau, Rue Saint Ann臋, taks贸wkarz b臋dzie wiedzia艂, gdzie to jest. Mieszkam w dawnej przybud贸wce s艂u偶by pod nazwiskiem Elliottowa Slater. Przylecisz?
鈥 Elliottowa Slater?!
鈥 Zrobi艂am straszn膮 rzecz, Martinie, zrobi艂am to Elliottowi Slaterowi. Zdradzi艂am wszystko, Martinie, wszystko, w co wierzymy. Tak bardzo ci臋 potrzebuj臋. Prosz臋, pom贸偶 mi.
鈥 Liso, przylec臋 najszybciej jak mog臋. Zaraz zadzwoni臋 na lotnisko. Chc臋, 偶eby艣 posz艂a prosto do swojego hotelu. My艣lisz, 偶e znajdziesz tam taks贸wk臋? Mog臋 wys艂a膰 ludzi tam, gdzie jeste艣鈥
鈥 Wr贸c臋 do hotelu, poradz臋 sobie, Martinie. Zasz艂am ju偶 tak daleko tydzie艅 temu. Umiem znowu wr贸ci膰.
No i ten zbir stoi tam, bystry, l艣ni膮cy mi臋艣niak o bia艂ych z臋bach, rozpi臋tej koszuli, obcis艂ych d偶insach biodr贸wkach; cz艂onek sterczy mu pod d偶insami i wygl膮da, jakby by艂 we wzwodzie, a nie jest鈥 W艂a艣nie straci艂am ca艂膮 zawarto艣膰 mojej portmonetki. Nie, nie straci艂am. Nie mam portmonetki. Zostawi艂am tylko kilka 膰wier膰dolar贸wek. Facet podnosi je. Co za mi艂y m艂odzieniec!
鈥 Liso, wr贸膰 do hotelu i prze艣pij si臋. Przylec臋, gdy tylko b臋d臋 m贸g艂, obiecuj臋. Zjawi臋 si臋, zanim si臋 obudzisz, je艣li tylko zdo艂am to zorganizowa膰.
鈥 Zrobi艂am straszn膮 rzecz, Martinie. Zrobi艂am to Elliottowi Slaterowi. Nie wiem, dlaczego to zrobi艂am.
鈥 Jestem w drodze, Liso.
M臋偶czyzna w poliestrowym garniturze sta艂 tu偶 przy szybie kabiny telefonicznej. Zbir w pobli偶u liczy艂 膰wier膰dolar贸wki. Facet musi by膰 z Klubu. Jaki inny tak doskona艂y obcy m臋偶czyzna w d偶insach od projektanta krad艂by kobiecie dwudziestopi臋ciocent贸wki?
鈥 Jeste艣 naprawd臋 艂adn膮 dziewczyn膮, wiesz? Chyba naj艂adniejsz膮, jak膮 widzia艂em w mie艣cie przez ca艂膮 noc. 鈥 Mi艂y facet. W stylu tych, co sprzedaj膮 rodzicom odkurzacz albo polis臋 ubezpieczeniow膮.
Stolik w barze, mo偶na si膮艣膰. Nie. Nie wolno i艣膰 do baru. Trzeba wr贸ci膰 wprost do hotelu. Skr臋ci膰 za r贸g. Piwo w lod贸wce. Nie, nie ma tam piwa. Ubrania Elliotta. Nie, zabrali je.
鈥 Chcia艂aby艣 si臋 ze mn膮 napi膰, 艂adna dziewczyno? Zbir podchodzi ukradkiem. Mruga okiem.
鈥 Dobry wiecz贸r, Liso 鈥 zagaja. Jasne.
鈥 Taka 艂adna dziewczyna, a spaceruje sama. Mo偶e si臋 ze mn膮 napijesz?
鈥 Dzi臋kuj臋. Jeste艣 bardzo uprzejmy. 鈥 Zbir podchodzi. 鈥 Niestety, nale偶臋 do zakonu o bardzo 艣cis艂ej regule i dlatego dniem i noc膮 chroni膮 nas m艂odzi m臋偶czy藕ni. Widzisz, m贸j stra偶nik jest w pobli偶u. A nam nie wolno rozmawia膰 z obcymi facetami.
鈥 Chcesz, 偶ebym ci臋 odprowadzi艂 do hotelu, Liso?
鈥 Je艣li nie zdob臋dziesz dla mnie sze艣ciopaku miller贸w gdzie艣 w tym mie艣cie, zanim dotrzemy do hotelu, mo偶esz o tym zapomnie膰.
鈥 Dobranoc, kochanie.
鈥 Chod藕, Liso. Dobranoc, anio艂owie.
LISA
鈥 Mo偶e zaczniesz od pocz膮tku?
Siedzieli艣my w rogu ma艂ej w艂oskiej restauracji. Martin wydawa艂 mi si臋 taki spokojny i dzia艂a艂 na mnie niesko艅czenie uspokajaj膮co. By艂 bardziej siwy na skroniach ni偶 przed laty, dostrzeg艂am te偶 siwe w艂oski w jego brwiach, kt贸re dodawa艂y jego spojrzeniu dociekliwo艣ci i otwarto艣ci. Opr贸cz tych szczeg贸艂贸w wygl膮da艂 jednak偶e jak ten sam znajomy, stary, dobry Martin. Trzyma艂 moj膮 d艂o艅 w swojej bardzo mocno i najprawdopodobniej nie zamierza艂 jej pu艣ci膰, p贸ki si臋 nie zrelaksuj臋.
鈥 Dzwonili do ciebie, nieprawda偶? 鈥 spyta艂am. 鈥 Kiedy nas szukali.
鈥 Nie, nie dzwonili 鈥 odpar艂 natychmiast.
鈥 C贸偶, to 艣wiadczy o powadze sytuacji. Nie chcieli, 偶eby艣 si臋 dowiedzia艂, co zrobi艂am. Szkoli艂e艣 Elliotta i przys艂a艂e艣 go nam. Zapewne woleli, aby nikt si臋 nie dowiedzia艂. To by艂a szalona my艣l z mojej strony, s膮dzi膰, 偶e do ciebie zadzwonili.
Popija艂am bia艂e wino, staraj膮c si臋 nie my艣le膰 o kacu po ubieg艂onocnym pija艅stwie i d艂ugiej je藕dzie na lotnisko (pojecha艂am po potwierdzeniu, 偶e Martin leci tym rejsem), pr贸buj膮c cieszy膰 si臋 jedzeniem i winem. Nie odkryli艣my z Elliottem tego lokalu, chocia偶 znajdowa艂 si臋 tu偶 za rogiem i podawano tu naprawd臋 pyszn膮 ciel臋cin臋; Elliottowi ogromnie by smakowa艂a.
Martin pi艂 kaw臋 i usi艂owa艂 si臋 nie krzywi膰.
鈥 Ach, Nowy Orlean. 鈥 Potrz膮sn膮艂 g艂ow膮 i u艣miechn膮艂 si臋 lekko, cudownie. 鈥 Kawa i cykoria. 鈥 Uda艂, 偶e si臋 z艂o艣ci.
鈥 Powiem, 偶eby ci przynie艣li lepsz膮 kaw臋 鈥 zadeklarowa艂am si臋.
鈥 Daj spok贸j. My, masochi艣ci uwielbiamy paskudn膮 kaw臋. 鈥 Jego lewa r臋ka lekko zacisn臋艂a si臋 na mojej. 鈥 Opowiedz mi o Elliotcie. Powiedz mi wszystko.
鈥 Nie wiem, co si臋 popsu艂o. Nie wiem, jak ta sprawa mog艂a zaj艣膰 tak daleko. Co艣 si臋 ze mn膮 sta艂o i straci艂am nad sob膮 panowanie, wszelk膮 kontrol臋. Zdradzi艂am wszystkie idea艂y, w kt贸re wierzy艂am, wszystko, w co dzi臋ki moim naukom wierzyli inni.
鈥 Liso, porozmawiaj z mn膮. M贸w sensownie.
鈥 Porwa艂am go, Martinie. Kaza艂am sobie przynie艣膰 jego ubrania z magazynu. Nam贸wi艂am go, aby si臋 ubra艂, i wsiad艂am z nim do samolotu. Pocz膮tkowo s膮dzi艂, 偶e to normalna wycieczka, 偶e tak si臋 鈥瀙ost臋puje鈥 w Klubie, 偶e trener na prawo zabra膰 dok膮d艣 niewolnika, a potem odstawi膰 go z powrotem. Przylecieli艣my tu, do Nowego Orleanu, i przez pi臋膰 dni鈥 nie wiem鈥 mo偶e d艂u偶ej鈥 byli艣my sami i robili艣my r贸偶ne rzeczy. Chodzili艣my na ta艅ce, poznawali艣my si臋, pojechali艣my nawet do Dallas鈥 Bo偶e, by艂o tyle spraw, kt贸rych nie powinni艣my robi膰鈥 鈥 Przerwa艂am. Znowu zaw艂adn臋艂y mn膮 emocje. Ogarni臋ta uczuciami zgubi艂am przekl臋ty w膮tek. 鈥 Zrobi艂am co艣 strasznego 鈥 powt贸rzy艂am. 鈥 Naruszy艂am jego kontrakt. Zdradzi艂am go, Martinie, zdradzi艂am Klub i zdradzi艂am ciebie.
Zmru偶y艂 oczy, co uzna艂am za gest uprzejmo艣ci. Martin dawa艂 mi do zrozumienia, 偶e s艂ucha mnie z uwag膮, chocia偶 jego twarz pozosta艂a r贸wnie spokojna i pe艂na akceptacji jak zawsze.
鈥 Gdzie jest teraz Elliott? 鈥 spyta艂.
鈥 W Klubie. Przyjechali tu, wzi臋li go i odlecieli z nim. To by艂o niewiarygodne. Zachowywali si臋 jak para policjant贸w, Richard i Scott. Jakby pracowali dla pieprzonego FBI. Zarz膮d si臋 w艣cieka. Oczywi艣cie zapewnili mnie, 偶e nikt nie wyrzuci mnie z pracy. Cross powiedzia艂, 偶e je艣li musi wskaza膰 najbardziej niezb臋dn膮 osob臋 na wyspie, wskazuje mnie. Chc膮 tylko, 偶ebym wr贸ci艂a. Zabrali Elliotta i B贸g jeden wie, co si臋 teraz dzieje w jego g艂owie.
Nie mog艂am d艂u偶ej m贸wi膰. Straci艂am g艂os, mia艂am nagle kompletnie zaci艣ni臋te gard艂o. Nie patrzy艂am na Martina, lecz na talerz o srebrnym brzegu. Chcia艂am si臋gn膮膰 po wino, ale jako艣 nie potrafi艂am. 呕aden ruch nie wydawa艂 mi si臋 w tej chwili mo偶liwy.
鈥 Dlaczego przerwa艂a艣? 鈥 zapyta艂. Ciep艂e, suche palce. Opu艣ci艂 nieznacznie g艂ow臋 i spojrza艂 mi w oczy.
鈥 Pom贸偶 mi, Martinie 鈥 szepn臋艂am.
鈥 Nie jestem lekarzem, Liso, wiesz o tym. Jestem jednak dobrym s艂uchaczem, wi臋c opowiedz mi ca艂膮 histori臋, a偶 po najdrobniejsze szczeg贸艂y.
Skin臋艂am g艂ow膮. Niemal zbyt bolesna by艂a wszak偶e my艣l, 偶e musz臋 komu艣 stre艣ci膰 te pi臋膰 dni i to w taki spos贸b, by s艂uchacz mnie zrozumia艂. Zn贸w p艂aka艂am. W tym miejscu. P艂aka艂am w 鈥濩ourt of Two Sisters鈥, w motelu, hotelu i tutaj. Nie p艂aka艂am tyle przez ostatnie dziesi臋膰 lat!
鈥 Martinie, powiedz mi co艣 najpierw, prosz臋. 鈥 Wyj臋艂am swoj膮 d艂o艅 z jego r膮k. 鈥 Musz臋 to wiedzie膰.
Widzia艂am na jego twarzy zmartwienie, jednak Martin nie wydawa艂 tak przestraszony jak Elliott, gdy si臋 pop艂aka艂am w 鈥濩ourt of Two Sisters鈥. Elliott wygl膮da艂 wtedy, jakby mia艂 za minut臋 zemdle膰.
鈥 Czy to, co robimy, jest w艂a艣ciwe, Martinie? A mo偶e jest z艂e? Czy post臋pujemy dobrze i normalnie, 偶yj膮c na sw贸j spos贸b i namawiaj膮c do takiego 偶ycia innych? A mo偶e jeste艣my 藕li, zboczeni i stukni臋ci? Czy jeste艣my 藕li?
Przygl膮da艂 mi si臋 przez d艂ugi moment, wyra藕nie kryj膮c zaskoczenie wywo艂ane moim pytaniem. Je艣li go urazi艂am, r贸wnie偶 to zatai艂.
鈥 Liso, ty mnie o to pytasz? 鈥 odpar艂 powoli. 鈥 Tej nocy, gdy po raz pierwszy przysz艂a艣 do mojego Domu w San Francisco, powiedzia艂em ci o wszystkich swoich uczuciach.
鈥 Musz臋 o nich zn贸w us艂ysze膰, Martinie. Prosz臋. Zapomnia艂am, 偶e je kiedy艣 rozumia艂am.
鈥 Liso, w mojej opinii Dom potwierdza, 偶e nie jestem z艂ym cz艂owiekiem鈥 Wr臋cz przeciwnie, w mojej dzia艂alno艣ci nie dostrzegam niczego nieodpowiedniego i niczego si臋 nie wstydz臋. Po prostu preferuj臋 pewien rodzaj stosunk贸w seksualnych. Przecie偶 o tym wiesz.
鈥 Ale to, co robimy鈥 jest z艂e czy dobre? 鈥 naciska艂am.
鈥 Liso, zabrali艣my egzotyczny seks z bar贸w, ulic i brudnych, obskurnych pokoj贸w hotelowych鈥 Nie musimy ju偶 korzysta膰 z us艂ug twardych, cynicznych prostytutek, niemi艂ych ma艂ych gej贸w i wszystkich ludzi, kt贸rzy w przesz艂o艣ci czynili z nas przest臋pc贸w i 偶ebrak贸w. Nasze posuni臋cie nie mo偶e by膰 zatem z艂e, nie s膮dzisz? Zrozumia艂a艣 to, gdy pierwszy raz we 鈥 sz艂a艣 do Domu, a od tego czasu nic si臋 wszak nie zmieni艂o. Klub za艣 jest dzie艂em sztuki skonstruowanym wed艂ug tych samych zasad co Dom, wspaniale kierowan膮 instytucj膮, kt贸ra nigdy nie zawiod艂a nikogo, kto przeszed艂 jej bramy.
鈥 No c贸偶, zawi贸d艂 Elliotta Slatera 鈥 j臋kn臋艂am.
鈥 Hmm鈥 Dziwi臋 si臋. Powiedz, co si臋 sta艂o, 偶e przesta艂a艣 wierzy膰 w to, co robimy?
鈥 Sta艂o si臋 i ju偶. Nie wiem jak! Nie starczy mi 偶ycia, by to poj膮膰. Wszystko po prostu rozpad艂o si臋 na kawa艂ki. W jednej chwili wiedzia艂am, kim jestem i gdzie przynale偶臋, a w nast臋pnej przesta艂am zna膰 siebie i rozumie膰, co robi臋.
Przypatrywa艂 mi si臋 bez s艂owa. Czeka艂. Ja jednak wiedzia艂am, 偶e nie mog臋 mu powiedzie膰 niczego nowego, tylko w k贸艂ko to samo. Kaza艂 mi zacz膮膰 od pocz膮tku. Ale jak zacz膮膰?
鈥 Liso 鈥 ci膮gn膮艂 cierpliwie 鈥 min臋艂o kilka lat od naszych szczerych rozm贸w, szczeg贸lnie od tej pierwszej, kt贸r膮 odbyli艣my w gabinecie w suterenie, a ja ci wyja艣ni艂em wszelkie sprawy zwi膮zane z dzia艂alno艣ci膮 Domu. Pami臋tam doskonale, jaka wtedy by艂a艣. By艂a艣 艣liczn膮 m艂od膮 dziewczyn膮, cho膰 nie tak pi臋kn膮 jak teraz. Mia艂a艣 w twarzy jak膮艣 m膮dro艣膰 i co艣 niemal seraficznego, tote偶 rozmawia艂o mi si臋 z tob膮 tamtej nocy tak jak z ma艂o kim w 偶yciu.
鈥 Pami臋tam t臋 noc 鈥 stwierdzi艂am.
Chcia艂am, by Martin przywr贸ci艂 teraz nastr贸j tamtej nocy, jej cud, towarzysz膮ce mi w贸wczas uczucie odkrywania tajemnic, wielk膮 uspokajaj膮c膮 iluzj臋 Domu, czego艣 ju偶 zrozumianego, ustalonego, pewnego.
鈥 Opowiada艂em ci wtedy o mi艂o艣ci i o idea艂ach 鈥 podj膮艂. 鈥 I o moim przekonaniu, 偶e kt贸rego艣 dnia 鈥瀠rozmaicony鈥 seks przestanie si臋 ludziom kojarzy膰 ze zboczeniami. 鈥 Kiwn臋艂am g艂ow膮. 鈥 Pami臋tam, 偶e ci臋 spyta艂em, czy b臋dziesz umia艂a kocha膰 odwiedzaj膮cych m贸j Dom go艣ci 鈥 doda艂. 鈥 Pami臋tasz swoj膮 odpowied藕? Odpar艂a艣 mi, 偶e w bardzo prawdziwy spos贸b kochasz wszystkich poszukiwaczy seksualnych przyg贸d, kt贸rzy nie rani膮 drugiego cz艂owieka, 偶e nie potrafisz czu膰 do nich niczego innego. 呕e czujesz mi艂o艣膰 i lito艣膰 dla starego ekshibicjonisty rozchylaj膮cego p艂aszcz w parku i do faceta w autobusie, kt贸ry ociera si臋 o cia艂o 艂adnej dziewczyny, cho膰 nigdy nie o艣mieli si臋 do niej odezwa膰. Kocha艂a艣 m臋偶czyzn przebieraj膮cych si臋 za kobiety, transwestyt贸w i transseksualist贸w. Twierdzi艂a艣, 偶e w jakim艣 sensie jeste艣 nimi wszystkimi, a oni s膮 tob膮. I 偶e takie emocje ogarniaj膮 ci臋 od zawsze, odk膮d pami臋tasz.
Odsun膮艂 na bok fili偶ank臋 z kaw膮 i pochyli艂 si臋 nad stolikiem.
鈥 Wiesz, kiedy mi si臋 z tego zwierzy艂a艣 鈥 podj膮艂 鈥 pomy艣la艂em, 偶e oto mam przed sob膮 dziewczyn臋 r贸wnie romantyczn膮 jak ja, a w dodatku pi臋膰dziesi膮t razy bardziej niewinn膮, ni偶 ja by艂em kiedykolwiek鈥 I prawdopodobnie troch臋 zwariowan膮. Dostrzega艂em w tobie pot臋偶n膮 zmys艂owo艣膰, kt贸ra ci臋 ukszta艂towa艂a, r贸wnocze艣nie by膰 mo偶e wyzwalaj膮c w tobie lekkie rozgoryczenie. Zdo艂a艂a艣 jednak偶e nasyci膰 swoj膮 seksualno艣膰 niemal nie znan膮 mi duchowo艣ci膮. Mimo to tamtej nocy nie potrafi艂em ci do ko艅ca uwierzy膰.
Cudowne s艂owa. Dla mnie jednak ca艂a ta sprawa wygl膮da艂a ju偶 nieco inaczej 鈥 tak jak to opisa艂am Elliottowi, jakbym nigdy nie czu艂a tego, co mi przypomina艂 Martin.
Zacz臋艂am podejrzewa膰, 偶e zanim pozna艂am Elliotta, post臋powa艂am 藕le, 偶e uprawia艂am 鈥瀗iew艂a艣ciwy seks鈥.
鈥 Uwierzy艂em ci jednak dwa lata p贸藕niej 鈥 kontynuowa艂 Martin 鈥 kiedy pracowa艂a艣 w Domu w ka偶dy weekend, a moich 鈥瀏o艣ci鈥 zna艂a艣 r贸wnie dobrze jak ja. Wtedy wiedzia艂em, 偶e m贸wi艂a艣 prawd臋. Nie chodzi tylko o to, 偶e potrafi艂a艣 bez cienia w膮tpliwo艣ci tworzy膰 i odgrywa膰 scenariusze obracaj膮ce si臋 wok贸艂 dominacji i uleg艂o艣ci. Chodzi bardziej o t臋 mi艂o艣膰. Naprawd臋 kocha艂a艣, czu艂em to. Nie brzydzi艂a艣 si臋 niczym, co mia艂o zwi膮zek z seksem, nic ci臋 nie wprawia艂o w zak艂opotanie, przed niczym si臋 nie cofa艂a艣. Sprzeciwia艂a艣 si臋 jedynie tym samym aspektom, kt贸re i mnie by艂y obce 鈥 prawdziwej przemocy, fizycznemu ranieniu drugiej osoby, uszkodzeniu cia艂a. Z tym walczyli艣my: i ja, i ty. Okaza艂a艣 si臋 dok艂adnie taka, jak mi obieca艂a艣. Wiedzia艂em wtedy, a ju偶 na pewno podejrzewa艂em, 偶e taka mi艂o艣膰 nie mo偶e trwa膰 wiecznie, po prostu nie mo偶e!
鈥 Ale偶 nie, nie o to chodzi 鈥 wtr膮ci艂am. 鈥 Nic si臋 w艂a艣ciwie nie zmieni艂o. Ja tak偶e si臋 nie zmieni艂am. Raczej przydarzy艂o mi si臋 co艣 zupe艂nie niewyt艂umaczalnego.
Martin napi艂 si臋 wina, kt贸rego nie tkn膮艂 przez ca艂y posi艂ek, potem podni贸s艂 butelk臋 i dola艂 sobie.
鈥 To dobrze 鈥 stwierdzi艂. 鈥 Wi臋c zacznij opowie艣膰 od pierwszej chwili, w kt贸rej zauwa偶y艂a艣, 偶e sytuacja si臋 zmienia na gorsze, 偶e 藕le si臋 wok贸艂 ciebie dzieje. Opowiadaj, a ja b臋d臋 s艂ucha艂.
Opar艂am g艂ow臋 na d艂oniach i pochyli艂am si臋 nad sto艂em. Zamkn臋艂am oczy.
鈥 Wydaje mi si臋, 偶e moje problemy zacz臋艂y si臋 podczas mojego urlopu 鈥 wyja艣ni艂am. 鈥 Pod koniec wakacji utkn臋艂am sama w luksusowym hotelu w Dallas. Ogl膮da艂am wtedy na wideo film o nowojorskich Cyganach pod tytu艂em Angelo moja mi艂o艣膰. Cyganie w tym filmie byli tacy 偶ywi鈥 i niezaprzeczalnie normalni, oboj臋tnie, co robili. Wiesz, kradli, bajerowali, k艂amali, a jednak 偶yli w swojej niewiarygodnie sensualnej, zamkni臋tej spo艂eczno艣ci, z kt贸r膮 byli ogromnie zwi膮zani. Nie bywali samotni, gdy偶 stanowili cz臋艣膰 grupy.
鈥 Tak jak wy w Klubie.
鈥 C贸偶, wcze艣niej na pewno bym tak nie pomy艣la艂a鈥 呕e ich 艣wiat przypomina mi m贸j. Teraz jednak m贸j spos贸b postrzegania si臋 zmieni艂. Odnosi艂am wra偶enie, 偶e oni maj膮 co艣, czego ja jestem pozbawiona. Przypomnia艂a mi si臋 pewna emocja sprzed lat. Gdy by艂am ma艂膮 dziewczynk膮 i pragn臋艂am naszego鈥 no wiesz, naszego sekretnego 偶ycia, naszego aktualnego 偶ycia鈥 zawsze my艣la艂am: 鈥濨o偶e, mo偶e nigdy co艣 takiego nie b臋dzie mi dane. Mo偶e zawsze to pragnienie pozostanie jedynie fantazj膮 w mojej g艂owie鈥. Wiesz, takie desperackie uczucie.
鈥 Oczywi艣cie, rozumiem.
鈥 Hmm鈥 tak czy owak tkwi艂am w hotelu i strasznie chcia艂am wr贸ci膰 ju偶 do Klubu. Musia艂am wr贸ci膰. No wi臋c wr贸ci艂am. I niemal natychmiast po powrocie zobaczy艂am zdj臋cie Elliotta, zdj臋cie w jego teczce鈥 Och, z pozoru jego fotografia nie mia艂a zupe艂nie nic wsp贸lnego z filmem, lecz kiedy na ni膮 patrzy艂am, co艣 si臋 dzia艂o鈥 w mojej g艂owie.
鈥 M贸w dalej.
鈥 Wiesz, Martinie, zawsze zgadza艂am si臋 z teori膮, 偶e kobiety nie s膮 wzrokowcami, 偶e wygl膮d m臋偶czyzny nie stymuluje ich w taki spos贸b, w jaki m臋偶czyzn podnieca ogl膮danie akt贸w kobiecych czy m臋skich albo film贸w erotycznych. Zawsze tak uwa偶a艂am鈥 A jednak to zdj臋cie鈥 jego zdj臋cie鈥
LISA
Zapada艂 zmierzch. Nadal rozmawiali艣my.
Zmieniali艣my lokale 鈥 drink tutaj, fili偶anka kawy tam.
Teraz wracali艣my ulicami do hotelu. Ca艂e miasto jarzy艂o si臋 w zachodz膮cym s艂o艅cu. Tak mo偶e wygl膮da膰 wieczorem tylko Nowy Orlean. Mo偶e we W艂oszech 艣wiat艂o ma podobny odcie艅, cho膰 w tej chwili nie mia艂am co do tego pewno艣ci. 鈥濸o co my艣le膰 o Wenecji, skoro jeste艣 w Nowym Orleanie?鈥 A w Nowym Orleanie by艂o teraz naprawd臋 pi臋knie: r贸偶nobarwne, pastelowe 艣ciany starych budynk贸w, du偶e jasnozielone okiennice, kolorowe kocie 艂by poprzerastane k臋pkami soczystozielonego mchu.
Nadal opowiada艂am Martinowi nasz膮 histori臋 鈥 zdarzenia, s艂owa Elliotta, najg艂upsze nawet szczeg贸艂y. O ta艅cach i o naszych wielogodzinnych pogaw臋dkach. O seksie. O domu, tu, w tym mie艣cie, kt贸ry Elliott chcia艂 dla nas kupi膰, o programach, kt贸re ogl膮dali艣my w telewizji, i o wylewanych przeze mnie 艂zach.
Martin otacza艂 mnie jednym ramieniem, przez drugie za艣 przewiesi艂 sobie p艂aszcz przeciwdeszczowy, marynark臋 i sweter. W balsamicznym gor膮cu Nowego Orleanu zdejmowa艂 z siebie kolejne ciemne, przywiezione z San Francisco warstwy, niemniej jednak nie narzeka艂 na upa艂.
S艂ucha艂 mnie i s艂ucha艂, przerywaj膮c od czasu do czasu najdziwniejszymi z pyta艅.
Na przyk艂ad: 鈥濲akie piosenki grali w Marriotcie?鈥 Albo: 鈥濷 kt贸rym meczu Warriors m贸wisz?鈥 Jak gdybym wiedzia艂a, kt贸ry mecz wtedy ogl膮dali艣my! Albo: 鈥濲aki fragment ksi膮偶ki czyta艂 ci przy basenie?鈥 Albo: 鈥濲ak si臋 czu艂a艣, gdy Elliott u艣miecha艂 si臋 w ten spos贸b?鈥
Ilekro膰 si臋 denerwowa艂am, przeczekiwa艂 m贸j atak gniewu, a p贸藕niej 艂agodnie namawia艂 mnie do kontynuacji opowie艣ci.
W ko艅cu wszak偶e dobieg艂am do ko艅ca. Wyczerpa艂o mnie i przerazi艂o prze偶ycie wszystkich tych godzin na nowo.
Dotarli艣my do hotelu i weszli艣my do d艂ugiego mrocznawe 鈥 go baru na parterze. Zam贸wili艣my drinki, on jak zwykle bia艂e wino, ja jak zwykle d偶in 鈥濨ombay鈥 z lodem, po czym wyszli艣my na niewielki dziedziniec i usiedli艣my przy jednym z ma艂ych sto艂贸w z kutego 偶elaza. Byli艣my na dziedzi艅cu tylko we dwoje.
鈥 Po prostu nie wiem, jak mog艂am to zrobi膰 鈥 powt贸rzy艂am. 鈥 Znam powody naszych zasad lepiej ni偶 ktokolwiek. Sama je stworzy艂am. Wszystko sama wymy艣li艂am, wszystko. Chocia偶 nie o nie chodzi. Najgorsze, 偶e je艣li wr贸c臋 do Edenu i zobacz臋, 偶e Elliott czuje si臋 dobrze 鈥 to znaczy, je艣li b臋dzie zadowolony z pobytu w Klubie, ponownie przystosowany do tamtejszych regu艂, je艣li b臋dzie taki, jak przed nasz膮 ucieczk膮 鈥 chyba na jego widok oszalej臋. Nie znios臋 tego d艂u偶ej, nie znios臋 samotno艣ci鈥 bez niego. Dlaczego? W艂a艣nie tych swoich odczu膰 nie mog臋 zrozumie膰. Z ich powodu nie mog臋 tam wr贸ci膰, nie potrafi臋 naprawi膰 wszystkiego, 偶y膰 tak, jak mi kazali Richard i Scott, pracowa膰 jak przedtem. Na widok Elliotta zwariuj臋. I na widok wyspy. Kompletnie oszalej臋 i si臋 w艣ciekn臋. Nie mam co do tego najmniejszych w膮tpliwo艣ci.
Patrzy艂am na Martina, kt贸ry siedzia艂, podtrzymuj膮c praw膮 r臋k膮 podbr贸dek i mru偶膮c oczy. Od samego pocz膮tku ca艂ym sob膮 s艂ucha艂 i akceptowa艂 kolejne cz臋艣ci mojej opowie艣ci. Wy 鈥 dawa艂 si臋 kompletnie zrelaksowany, usadowiwszy wygodnie d艂ugie, szczup艂e cia艂o na ogrodowym krze艣le z kutego 偶elaza.
Wyra藕nie czu艂 si臋 jak u siebie w domu i pewnie m贸g艂 mnie tak s艂ucha膰 do ko艅ca 艣wiata.
鈥 Wiesz, najgorsze, 偶e nie mog臋 zapomnie膰 pewnych jego zachowa艅, gest贸w鈥 鈥 j臋kn臋艂am. 鈥 Niezale偶nych zapewne od niego samego. By艂 tak cholernie zmys艂owy. Podniecaj膮cy. Sensualny. Strasznie na przyk艂ad podoba艂 mi si臋 spos贸b, w jaki jad艂. Nie tylko jad艂, lecz wch艂ania艂 jedzenie jak podczas aktu mi艂osnego. W ten sam spos贸b ze mn膮 ta艅czy艂. Och, brakuje s艂贸w, aby ci wyja艣ni膰鈥 Ludzie cofali si臋 i patrzyli na nas. Nie wiedzia艂am, co robimy. I nic mnie to nie obchodzi艂o. Nigdy tak nie ta艅czy艂am. A seks?! Odnosi艂am wra偶enie, 偶e Elliott zdolny jest do wszystkiego, 偶e osi膮gnie wszystko, co sobie zamy艣li. Wszystko przychodzi艂o mu tak naturalnie 鈥 czy to ostry sadomasochizm, czy to delikatno艣膰. Ba艂am si臋, 偶e za chwil臋 porazi mnie pr膮d, a r贸wnocze艣nie nasza mi艂o艣膰 by艂a taka, taka鈥
鈥 Jaka? 鈥 naciska艂 Martin.
鈥 Taka cholernie czu艂a! Czasami tulili艣my si臋 do siebie w ciemno艣ciach, na wp贸艂 艣pi膮cy, trzymaj膮c si臋 jak鈥 No nie wiem鈥 Nic ju偶 nie wiem鈥
鈥 I jaki ci si臋 wydawa艂, gdy by艂 naturalny? 鈥 spyta艂 szeptem. 鈥 To znaczy bez rytua艂贸w鈥 鈥 m贸wi艂 powoli 鈥 鈥ez rytua艂贸w i przybor贸w.
Milcza艂am, poniewa偶 mo偶e od samego pocz膮tku rozmowy obawia艂am si臋, 偶e zmierzamy w艂a艣nie do tej kwestii. Zadr偶a艂am nagle 鈥 tak jak dr偶a艂am przez ca艂y ubieg艂y tydzie艅, ilekro膰 sama zadawa艂am sobie to pytanie.
鈥 Chcesz us艂ysze膰 co艣 okropnie szalonego? 鈥 spyta艂am. 鈥 Szalonego jak ca艂a reszta mojej historii? Pierwszy raz co艣 takiego prze偶ywa艂am. 鈥 Patrzy艂am na Martina i zastanawia艂am si臋, czy cho膰by podejrzewa, jak ogromnie nadzwyczajne wydaj膮 mi si臋 w艂asne s艂owa, w艂asne wyznania. 鈥 Nie twierdz臋, 偶e nigdy nie do艣wiadczy艂am takich fantazji, 偶e r贸偶ne my艣li nie przelatywa艂y mi przez g艂ow臋. My艣l臋, 偶e zawsze b臋dzie istnie膰 jakie艣 niewzruszone powi膮zanie mi臋dzy przyjemno艣ci膮 i b贸lem, kt贸rego nie spos贸b zerwa膰. By艂y jednak takie chwile, takie przeb艂yski, a nawet d艂ugie, powolne okresy, kiedy le偶eli艣my w 艂贸偶ku i czu艂am co艣 niesamowitego, co nie zdarzy艂o mi si臋 nigdy przedtem. Nigdy.
Odwr贸ci艂am si臋 od niego. Mia艂am wra偶enie, 偶e cisza wok贸艂 nas ro艣nie i ro艣nie. Wypi艂am 艂yk lodowatego d偶inu, kt贸ry rozla艂 si臋 gor膮co w moim gardle i od kt贸rego oczy mi si臋 za 鈥 艂zawi艂y. 鈥濵usz臋 przesta膰 my艣le膰 o Elliotcie, o jego obecno艣ci鈥, postanowi艂am. Niestety nie potrafi艂am o nim zapomnie膰.
Martin milcza艂. Przesta艂 mnie ju偶 namawia膰 do dalszego snucia opowie艣ci.
Nadal przebywali艣my sami w ma艂ym ogrodzie, dociera艂 do nas s艂abiutki ha艂as z baru, noc zapada艂a powoli, ukradkiem, w spos贸b typowy dla Po艂udnia, bez post臋puj膮cego ch艂odu. Tylko cyka艂o coraz wi臋cej cykad i pog艂臋bia艂a si臋 ciemna czerwie艅 ceglanych 艣cian. Upstrzone tu i 贸wdzie nadp艂ywaj膮cymi od rzeki chmurami niebo przybra艂o barwy czerwieni i z艂ota.
Wkr贸tce przyjdzie moment pierwszej ciemno艣ci, gdy li艣cie na drzewach osobliwie si臋 wyostrz膮 i skurcz膮, 艣wiat艂o za nimi stanie si臋 bia艂e i na kilka sekund wszystko przybierze odleg艂e, niewyra藕ne formy. P贸藕niej ciemne bry艂y i inne kszta艂ty zg臋stniej膮 i zlej膮 si臋 ze sob膮. Nie mog艂am ju偶 patrze膰 na swoje otoczenie, nie potrafi艂am znie艣膰 ca艂ego tego pi臋kna. Ba艂am si臋, 偶e zn贸w si臋 rozp艂acz臋. Smutek sta艂 si臋 moim zbyt bliskim towarzyszem.
Martin wypi艂 kolejny 艂yk wina, ponownie rozsiad艂 si臋 wygodnie, wyci膮gaj膮c d艂ugie nogi i krzy偶uj膮c kostki, po czym odezwa艂 si臋 p贸艂g艂osem, jakby panuj膮ca cisza i zmierzch wymaga艂y p贸艂tonu:
鈥 Naprawd臋 mo偶liwe, 偶e nie wiesz, co ci si臋 przydarzy艂o? 鈥 spyta艂.
鈥 Bo偶e, powtarzam ci to w k贸艂ko 鈥 odpar艂am. 鈥 Nie rozumiem, nic nie rozumiem. O ma艂o si臋 nie za艂ama艂am. Odnosz臋 wra偶enie, 偶e wcze艣niej nie 偶y艂am, 偶e by艂am nikim i w艂a艣nie to odkry艂am. 艢ciany wydawa艂y si臋 przes艂onami, a 艣wiat by艂 oszustwem od pocz膮tku do ko艅ca. Wsiad艂am do samolotu z Elliottem niczym kto艣, kto skacze z klifu. R贸wnocze艣nie wszak偶e czuj臋 si臋 t膮 sam膮 osob膮, jak膮 by艂am. Bo偶e, przecie偶 w moim 偶yciu odnios艂am pewne nadzwyczajne zwyci臋stwa.
Martin obserwowa艂 mnie bacznie, wreszcie skin膮艂 g艂ow膮.
Odsun膮艂 si臋 troch臋 i zaton膮艂 w my艣lach. S膮dzi艂am, 偶e co艣 powie, lecz milcza艂 przez d艂ugi moment, popijaj膮c wino, smakuj膮c je. Gdy odstawi艂 kieliszek, odwr贸ci艂 si臋 do mnie i lekko musn膮艂 palcami grzbiet mojej r臋ki.
鈥 W porz膮dku 鈥 odezwa艂 si臋, a mnie si臋 wyda艂o, 偶e spokojnie podejmuje jak膮艣 decyzj臋. 鈥 Powinna艣 teraz uzbroi膰 si臋 w cierpliwo艣膰 i mnie wys艂ucha膰. Przez ca艂e popo艂udnie, kiedy s艂ucha艂em twojej historii, przypomina艂em sobie raz za razem inn膮 opowie艣膰, a dok艂adnie m贸wi膮c, opowiadanie, kt贸re czyta艂em przed laty. Napisa艂a je prawdziwie genialna autorka nazwiskiem Eudora Welty. Nie potrafi臋 zapewne odda膰 w s艂owach uroku jej prozy, jednak pragn臋 ci stre艣ci膰 opowiadanie najlepiej jak potrafi臋.
鈥 Wi臋c m贸w 鈥 rzuci艂am, nieco zbyt szybko.
鈥 W porz膮dku 鈥 zn贸w powt贸rzy艂, po czym po raz kolejny zamilk艂, jakby zbiera艂 my艣li. 鈥 Nazywa艂o si臋 艢mier膰 komiwoja偶era. Nie wiem, czy dok艂adnie je pami臋tam. Zdaje mi si臋, 偶e komiwoja偶er wyruszy艂 w drog臋 po d艂ugiej, os艂abiaj膮cej chorobie, podczas kt贸rej opiekowali si臋 nim w hotelowym pokoju obcy ludzie. Tak czy owak ponownie przemierza艂 gor膮cy kraj i chyba si臋 zgubi艂. Jego samoch贸d utkn膮艂 na klifie, tote偶 bohater musia艂 szuka膰 pomocy w stoj膮cym na odludziu domu. Drzwi otworzy艂a mu kobieta, p贸藕niej do艂膮czy艂 do niej m臋偶czyzna. Chocia偶 m臋偶czyzna zdo艂a艂 uwolni膰 samoch贸d obwo藕nemu sprzedawcy, niemniej jednak sprzedawca chcia艂 przed艂u偶y膰 sw贸j pobyt w tym ma艂ym wiejskim domu i zje艣膰 z par膮 kolacj臋. Jednak niemal od samego pocz膮tku komiwoja偶era dziwi艂y rozmaite zdarzenia, tajemnicze zdarzenia (takie przynajmniej mu si臋 zdawa艂y), kt贸rych nie potrafi艂 do ko艅ca zg艂臋bi膰. Ka偶dy szczeg贸艂 domu wydawa艂 si臋 g艂臋boko na niego oddzia艂ywa膰, by艂 prawie fantasmagoryczny. Najprostsze s艂owa m臋偶czyzny i kobiety zaczyna艂y mie膰 dla niego ogromne znaczenie. W pewnym momencie wyczu艂 nawet zagro偶enie. Jednak jeszcze przed ko艅cem nocy zrozumia艂, co tak 鈥 z pozoru 鈥 tajemniczego dzieje si臋 w domu. Para by艂a ma艂偶e艅stwem i spodziewa艂a si臋 dziecka. Go艣膰 obserwowa艂 zatem zwyczajn膮 mi艂o艣膰 mi臋dzy dwojgiem ludzi, lecz jemu ich zwi膮zek wydawa艂 si臋 niezwyk艂y, niemal przera偶aj膮cy i wr臋cz magiczny. Podr贸偶owa艂 ju偶 tak d艂ugo i tak bardzo si臋 oddali艂 od prostej intymno艣ci, 偶e b臋d膮c jej 艣wiadkiem, ledwie m贸g艂 j膮 rozpozna膰.
鈥 Widzisz 鈥 ci膮gn膮艂 鈥 podejrzewam, 偶e co艣 w tym rodzaju zdarzy艂o si臋 tobie z Elliottem Slaterem. Liso, po prostu si臋 w nim zakocha艂a艣. Z powod贸w skomplikowanych, osobistych czy podstawowych, zakocha艂a艣 si臋. Dostrzeg艂a艣 w Elliot 鈥 cie cechy godne mi艂o艣ci. A gdy ci臋 ta mi艂o艣膰 ogarn臋艂a, zareagowa艂a艣 instynktownie, dok艂adnie tak, jak uwa偶a艂a艣, 偶e powinna艣. Ku twojemu zdziwieniu mi艂o艣膰 nie umar艂a, lecz rozkwit艂a. Rozros艂a si臋, rozszala艂a i ju偶 nie by艂o od niej ucieczki. W tej chwili zapewne ci臋 przyt艂acza. Mi艂o艣膰 to 偶ywio艂, kt贸ry zmienia cz艂owiekowi 偶ycie i 艂amie serce. S膮 ludzie, kt贸rzy przez ca艂e 偶ycie nie zaznaj膮 jej ani razu. Trudno mi wszak偶e uwierzy膰, 偶e ty, kt贸ra po艣wi臋ci艂a艣 si臋 do badaniu mi艂o艣ci we wszystkich jej odmianach, nie potrafi艂a艣 rozpozna膰 tej najzwyklejszej, najnormalniejszej鈥 Na pewno wiesz. Na pewno wiedzia艂a艣 od pocz膮tku.
Chyba tak bardzo skupi艂am si臋 na jego s艂owach, 偶e pocz膮tkowo umkn膮艂 mi sens jego wypowiedzi, w sekund臋 p贸藕niej jednak zala艂a m贸j umys艂 prawdziwa pow贸d藕 obraz贸w zwi膮zanych z Elliottem. Elliott m贸wi 鈥瀔ocham ci臋鈥 pierwszej pijackiej nocy, a ja siedz臋 w milczeniu na 艂贸偶ku i nie mog臋 poruszy膰 ustami jak po narkotyku, kt贸ry zmienia cz艂owieka w pos膮g.
Pomy艣la艂am, 偶e za chwil臋 co艣 we mnie wybuchnie. I znowu nie potrafi艂am wydoby膰 z siebie g艂osu, zn贸w moje wargi wydawa艂y si臋 zapiecz臋towane. Nie by艂am w stanie m贸wi膰. Chcia艂am, lecz nie mog艂am. Kiedy w ko艅cu us艂ysza艂am w艂asny g艂os, zabrzmia艂 zgrzytliwie i 艂ama艂 si臋.
鈥 Martinie 鈥 szepn臋艂am, usi艂uj膮c zachowa膰 spok贸j i staraj膮c si臋 nie wybuchn膮膰. 鈥 Martinie, nie mog臋 si臋 ot, tak zakocha膰, nie mog臋. Mam wra偶enie, 偶e si臋 rozpuszczam. Rozpadam si臋, rozsypuj臋 niczym mechanizm zale偶ny od tysi膮ca ma艂ych k贸艂ek i spr臋偶ynek, kt贸ry nagle si臋 zepsu艂 i teraz ka偶da cz臋艣膰 zaczyna si臋 porusza膰 we w艂asnym tempie, w niekontrolowany spos贸b. Nie umiem kocha膰 jak normalna osoba.
鈥 Ale偶 umiesz i kochasz 鈥 odrzek艂. 鈥 Przez te wszystkie godziny opisujesz mi w艂a艣nie normaln膮 mi艂o艣膰, nic innego. Pasuj膮 do niej wszystkie elementy. I wiesz, 偶e mam racj臋.
Stara艂am si臋 zaprzeczy膰. Zaprzeczenie wydawa艂o mi si臋 wa偶ne. Wyja艣nienie Martina by艂o za proste, szuka艂am wi臋c ulotnych i strasznie z艂o偶onych powod贸w moich osobliwych uczu膰 wobec Elliotta.
M贸j rozm贸wca przysun膮艂 si臋 bli偶ej. Jego twarz by艂a cz臋艣ciowo zacieniona w p贸艂艣wietle padaj膮cym z odleg艂ych szklanych drzwi. Palce Martina zacisn臋艂y si臋 na mojej d艂oni. Cudowne, uspokajaj膮ce dotkni臋cie.
鈥 Nie potrzebowa艂a艣 mnie, aby si臋 tego dowiedzie膰. Dobrze o tym wiesz. Jednak co艣 innego wydaje si臋 tu niew艂a艣ciwe.
鈥 Tak鈥?
鈥 Wydaje ci si臋, 偶e ta mi艂o艣膰 pozostaje w sprzeczno艣ci w twoim sekretnym 偶yciem, z 偶yciem w Klubie, 偶e nie mo偶na pogodzi膰 tych dw贸ch spraw. Uwa偶asz, 偶e je艣li ciebie i Elliotta rzeczywi艣cie 艂膮czy mi艂o艣膰, w takim razie wszystkie twoje wcze艣niejsze uczynki s膮 z艂e. A twoje 偶ycie to nie jakie艣 proste r贸wnanie, Liso. Nie mo偶esz tak surowo siebie ocenia膰! 鈥 Zakry艂am r臋k膮 oczy i odwr贸ci艂am si臋 od Martina. Najwyra藕niej doszli艣my w naszej rozmowie do najgorszego miejsca, do prawdziwej przepa艣ci. Nie podejrzewa艂am, 偶e ca艂a ta pogaw臋dka zmierza w艂a艣nie do takiego wniosku鈥 鈥 Liso, nie uciekaj od tych my艣li 鈥 podj膮艂. 鈥 Nie kwestionuj swojej przesz艂o艣ci i nie uciekaj od niej. Wr贸膰 do Klubu i powiedz Elliottowi wszystko to, co powiedzia艂a艣 mnie, wszystko, co chcia艂 od ciebie us艂ysze膰, gdy ci wyznawa艂 mi艂o艣膰.
鈥 Martinie, to niemo偶liwe. 鈥 Potrz膮sn臋艂am g艂ow膮. Najwa偶niejsza, najbardziej podstawowa wyda艂a mi si臋 konieczno艣膰 powstrzymania wewn臋trznej dezintegracji, do艣wiadczanego straszliwego uczucia rozpadu mojej osobowo艣ci.
Przysz艂a mi jednak偶e do g艂owy niezwyk艂a i dziwna my艣l: Je艣li naprawd臋 mi si臋 co艣 takiego przydarzy艂o, co wtedy? Je艣li Martin mia艂 racj臋 i rzeczywi艣cie mnie i Elliotta 艂膮czy艂a mi艂o艣膰? Gdyby by艂o mi z nim cho膰 w po艂owie tak dobrze przez rok albo cho膰by w jednej czwartej tak dobrze鈥 przez dekad臋鈥 Chryste, dla takiej mi艂o艣ci mog艂abym przekre艣li膰 ca艂e swoje dotychczasowe 偶ycie, zniszczy膰 siebie tak膮, jak膮 kiedy艣 by艂am, nieprawda偶? Niestety, w tym tkwi艂 te偶 problem.
鈥 Wiesz przecie偶 o mnie wszystko 鈥 szepn臋艂am. B艂aga艂am Martina o zrozumienie. 鈥 Znasz 艣cie偶ki, kt贸re przesz艂am.
鈥 Ale偶, Liso, skup si臋 i pomy艣l 鈥 odpar艂. 鈥 Nie tylko ty, tak偶e Elliott ma za sob膮 r贸偶ne do艣wiadczenia. Pami臋taj, Liso, 偶e wasza mi艂o艣膰 zrodzi艂a si臋 w Klubie. Zrodzi艂a si臋 w samym 艣rodku waszego sekretnego 偶ycia. S膮dzisz, 偶e mog艂a ci si臋 przydarzy膰 w jakim艣 innym miejscu? A co z Elliottem? My艣lisz, 偶e prze偶y艂 co艣 takiego wcze艣niej?
鈥 Nie wiem.
鈥 No c贸偶, ja wiem. Elliott kocha ci臋, mimo i偶 wie o tobie wszystko. I ty kochasz Elliotta, wiedz膮c, jakim by艂 i jest cz艂owiekiem. Nie mamy tu do czynienia z uk艂adem mi艂o艣膰 normalna kontra mi艂o艣膰 egzotyczna. Trafi艂 ci si臋 wymarzony partner, taki, jakiego pragnie ka偶dy cz艂owiek na 艣wiecie 鈥 kochanek, przed kt贸rym nie musisz niczego ukrywa膰. Podobnie Elliottowi.
Podnios艂am r臋ce, prosz膮c, aby przesta艂. Ta rozmowa toczy艂a si臋 dla mnie zbyt szybko, zbyt pr臋dko po sobie nast臋powa艂y kolejne niesamowite dla mnie wnioski. Nie mog艂am nad膮偶y膰 za Martinem.
鈥 W takim razie dlaczego nie jestem w stanie tam wr贸ci膰?! 鈥 zawo艂a艂am. 鈥 Dlaczego, do diab艂a, przera偶a mnie sama my艣l o Klubie?
鈥 A dlaczego postanowi艂a艣 wsi膮艣膰 z Elliottem do samolotu i uciec z Edenu?
鈥 Poniewa偶 jako trenerka nie mog艂abym go pozna膰 tak dog艂臋bnie, jak pozna艂am go poza wysp膮! Nie potrafi艂am zmiesza膰 elementu prywatnego z zawodowym, swojej roli trenerki ze zwyczajn膮 dziewczyn膮. B贸g wie, 偶e inni umiej膮. Na przyk艂ad Scott. I Richard. I ty to potrafisz, Martinie. Potrafisz sypia膰 ze swoimi kochankami, normalnie z nimi rozmawia膰 i nie przeszkadza ci鈥
鈥 A ciebie zawsze chroni艂y przed tym rytua艂y.
鈥 Tak! 鈥 Gapili艣my si臋 na siebie przez kilka minut, ja z d艂oni膮 podniesion膮 do ust. Zdumia艂a mnie ta ostatnia my艣l. I przyt艂oczy艂o mnie uczucie niesprawiedliwo艣ci, bo przecie偶 naprawd臋 spodziewa艂am si臋 skomplikowanego wyja艣nienia, a rozwi膮zanie mojej zagadki okaza艂o si臋 najprostsze z mo偶liwych. 鈥 Nie mog臋 si臋 skupi膰 鈥 j臋kn臋艂am. G艂os mi si臋 艂ama艂, co mnie rozw艣cieczy艂o i zn贸w zbiera艂o mi si臋 na p艂acz. P艂acz, nie ko艅cz膮cy si臋 p艂acz鈥 鈥 Nie dam si臋 przekona膰, bo nie potrafi臋 uwierzy膰, 偶e kto艣, kto robi艂 w 偶yciu takie rzeczy jak ja, m贸g艂by si臋 zakocha膰!
Martin odpowiedzia艂 mi nie s艂owami, lecz cichym zaszokowanym pomrukiem.
Przez chwil臋 usi艂owa艂am wyci膮gn膮膰 z torebki chusteczk臋, po czym skry艂am w ni膮 twarz. Po raz pierwszy tego dnia zapragn臋艂am by膰 sama.
鈥 Wiesz, odnosz臋 wra偶enie, 偶e wcze艣niej dokona艂am tego wyboru, 偶e鈥
鈥 Ale偶 nie musia艂a艣 dokonywa膰 偶adnych wybor贸w! 鈥 Chcia艂 doda膰 co艣 jeszcze, lecz si臋 powstrzyma艂. Odczeka艂 moment, po czym o艣wiadczy艂 cicho: 鈥 Nigdy nawet nie podejrzewa艂em, 偶e czujesz si臋 tak bardzo winna z powodu swojej seksualnej aktywno艣ci. Nie mia艂em poj臋cia, 偶e czu艂a艣 si臋 tak 藕le.
鈥 Bo nigdy nie czu艂am si臋 藕le 鈥 odpar艂am. 鈥 Z ch臋ci膮 robi艂am w Klubie wszystko, co by艂o trzeba. Nie czu艂am si臋 tam 藕le. Wierzy艂am w to, co robi臋. Klub stanowi prawdziwe uzewn臋trznienie moich przekona艅. Klub to moje powo艂anie!
Zn贸w wstrz膮sn臋艂y mn膮 w艂asne s艂owa. W艂a艣nie takimi stwierdzeniami wielokrotnie przekonywa艂am innych i sam膮 siebie. Klub by艂 moim klasztorem.
鈥A ciebie zawsze chroni艂y przed tym rytua艂y鈥, powt贸rzy艂am w my艣lach podsumowanie Martina.
Wpatrywa艂am si臋 w ciemno艣膰 przed sob膮, po czym si臋 odwr贸ci艂am i popatrzy艂am na mojego rozm贸wc臋. Troch臋 mnie zdziwi艂a jego czujna, ale i spokojna mina. I absolutny optymizm, kt贸rym promieniowa艂a jego twarz.
鈥 To powo艂anie wymaga strasznego opanowania i po艣wi臋cenia, nieprawda偶? 鈥 spyta艂 Martin.
鈥 Nigdy tak nie uwa偶a艂am 鈥 zaprzeczy艂am gwa艂townie. Tym niemniej poczu艂am si臋 jako艣 osobliwie st艂amszona, zmia偶d偶ona, a jednocze艣nie dziwnie podekscytowana.
鈥 Mo偶e chodzi tu po prostu o problem etyczny 鈥 zauwa偶y艂. Pokiwa艂am g艂ow膮. 鈥 Chocia偶 nigdy tak nie my艣la艂a艣, prawda? Wszystko, co robi艂a艣, robi艂a艣 w imi臋 wolno艣ci i 鈥 co powtarzali艣my tysi膮ce razy 鈥 w imi臋 mi艂o艣ci.
Tym razem potrz膮sn臋艂am g艂ow膮 i zamacha艂am r臋k膮, prosz膮c Martina o milczenie.
鈥 Ta rozmowa rozwija si臋 zbyt szybko 鈥 wyja艣ni艂am. 鈥 Potrzebuj臋 czasu na przemy艣lenie tych szczeg贸艂贸w. 鈥 By艂o to jednak k艂amstwo. W samotno艣ci w og贸le nie potrafi艂am my艣le膰 i z tego w艂a艣nie wzgl臋du zadzwoni艂am do Martina, dlatego przecie偶 b艂aga艂am go o przyjazd. Wyci膮gn臋艂am r臋k臋 i chwyci艂am jego d艂o艅. Trzyma艂am go tak mocno, 偶e prawdopodobnie sprawia艂am mu b贸l, lecz m贸j towarzysz nie cofn膮艂 r臋ki.
鈥 Wiesz, Liso, bardzo niewielu z nas prze偶ywa 偶ycie bez cho膰by jednej dramatycznej pr贸by uzyskania wolno艣ci. Dramatyczne pragnienie wolno艣ci jest oznak膮 naszych czas贸w. Niestety, wi臋kszo艣膰 z nas nigdy nie osi膮ga tego celu. Utykamy gdzie艣 w po艂owie drogi mi臋dzy pl膮tanin膮 mit贸w i moralno艣ci, kt贸re porzucili艣my oraz utopi膮, kt贸r膮 sycili艣my nasz wzrok. Tu w艂a艣nie tkwisz 鈥 w samym 艣rodku pomi臋dzy krain膮 ponurej, pe艂nej represji katolickiej moralno艣ci, z kt贸rej si臋 wywodzisz, i wizj膮 艣wiata, w kt贸rym 偶adna forma mi艂o艣ci nie jest grzechem. Odnios艂a艣 pewne prywatne zwyci臋stwa, zwyci臋stwa ca艂kiem spektakularne, lecz 鈥 je艣li uwa偶asz, 偶e z ich powodu nie mo偶esz kocha膰 Elliotta 鈥 zap艂aci艂a艣 te偶 straszliw膮 cen臋.
Nie odezwa艂am si臋. Ale dotar艂a do mnie ka偶da wypowiedziana przez Martina sylaba.
Przez d艂ugi czas siedzia艂am nieruchomo, nawet nie pr贸buj膮c my艣le膰 艣wiadomie o s艂owach, kt贸re pad艂y. Czu艂am jedynie smutek, smutek i 偶al. Pod艣wiadomie usi艂owa艂am si臋 od tych emocji uwolni膰.
Czas up艂ywa艂 nam w milczeniu.
Zapad艂a s艂odka podzwrotnikowa noc, roz艣wietlona nielicznymi 艣wiat艂ami widocznymi pod dr偶膮cymi ga艂膮zkami paproci i sennych li艣膰mi bananowc贸w. Niebo nad nami by艂o kompletnie czarne, zupe艂nie pozbawione gwiazd.
Martin trzyma艂 mnie za r臋k臋. Delikatnie, uprzejmie j膮 艣cisn膮艂 i powiedzia艂:
鈥 Zr贸b co艣 dla mnie, prosz臋.
鈥 Co takiego?!
鈥 Kiedy do mnie zatelefonowa艂a艣, natychmiast przylecia艂em. Teraz ty zr贸b co艣 dla mnie.
鈥 Przera偶asz mnie 鈥 j臋kn臋艂am.
鈥 Wr贸膰 do Klubu, prosz臋. Id藕 teraz do telefonu, zadzwo艅 do Richarda, powiedz mu, 偶e wracasz. Niech przy艣le po ciebie samolot. A kiedy znajdziesz si臋 na wyspie, zr贸b dwie rzeczy. Poza艂atwiaj zaleg艂e sprawy, aby zadowoli膰 pana Crossa i pozosta膰 w dobrych stosunkach z Klubem. Potem znajd藕 Elliotta i powiedz mu to samo, co powiedzia艂a艣 dzi艣 mnie. Wyja艣nij, co ci臋 zatrzyma艂o, dlaczego nie umia艂a艣 si臋 od razu zaanga偶owa膰 w t臋 mi艂o艣膰 i dlaczego wasz zwi膮zek zacz膮艂 si臋 rozpada膰.
鈥 By艂oby strasznie przyjemnie鈥 wyt艂umaczy膰 mu. Wyja艣ni膰鈥 鈥 Znowu poczu艂am w oczach 艂zy. Ten ci膮g艂y p艂acz by艂 taki egzaltowany, taki przera偶aj膮cy. Wi臋c tylko pokiwa艂am g艂ow膮 i zakry艂am d艂oni膮 twarz. 鈥 Chcia艂abym, 偶eby tu teraz by艂鈥
鈥 Elliott nie jest wcale tak daleko. Wierz臋, 偶e pojmie twoj膮 sytuacj臋, mo偶e nawet lepiej ni偶 ty sama. 鈥 Wzmocni艂 u艣cisk. 鈥 Nie musisz dokonywa膰 偶adnych wybor贸w. 呕yjemy w najlepszym z mo偶liwych 艣wiat贸w. Jak zauwa偶y艂a艣, tw贸j m臋偶czyzna i tak ju偶 podj膮艂 decyzj臋. A je艣li ty nie czujesz si臋 gotowa podj膮膰 w艂asnej, powiedz mu o tym. Gdy mu powiesz, na pewno ci臋 zrozumie. Pragnie ci臋 przecie偶 tak膮, jaka jeste艣.
鈥 To sprawa kluczowa 鈥 szepn臋艂am. Ledwie sama siebie s艂ysza艂am. 鈥 Niestety ta rozmowa wydaje mi si臋 gorsza ni偶 sze艣膰dziesi膮t innych spraw i dlatego stale jej unikam. A je偶eli Elliott postanowi pozosta膰 w Klubie鈥 Co wtedy, Martinie? Mo偶e wszystko zepsu艂am?
鈥 C贸偶, w贸wczas na pewno ci o tym powie. A ty si臋 pi臋knie uk艂onisz i pozwolisz im si臋 ponownie zindoktrynowa膰. Nie s膮dz臋 jednak, by Elliott chcia艂 zosta膰 w Klubie. Moim zdaniem nigdy tam nie pasowa艂. Gdyby chodzi艂o mu tylko o doznania zwi膮zane z Edenem, wiedzia艂aby艣 o tym. Wys艂a艂by ci tysi膮ce sygna艂贸w. W贸wczas nie prze偶yliby艣cie tego gor膮cego romansu. Nie zaszliby艣cie razem tak daleko.
鈥 Wierzysz w to?
鈥 Dobrze si臋 zastan贸w, Liso. Przemy艣l sobie histori臋, kt贸r膮 mi w艂a艣nie opowiedzia艂a艣. Przeanalizuj ka偶dy krok, kt贸ry zrobili艣cie we dwoje. Z tego, co opowiadasz, Elliott na pewno by艂 zadowolony, szcz臋艣liwy鈥
鈥 Bo偶e鈥 鈥 szepn臋艂am. 鈥 Gdyby偶 to tylko by艂a prawda.
鈥 Teraz ja 艣cisn臋艂am mocniej jego r臋k臋.
鈥 Ale kilka kwestii musisz z nim ustali膰. 鈥 Nie odpowiedzia艂am. 鈥 Liso, utkn臋艂a艣 w martwym punkcie i nic si臋 nie zdarzy, p贸ki nie wr贸cisz do Edenu i nie pom贸wisz z Elliottem.
鈥 Odczeka艂 kilka minut, po czym doda艂: 鈥 Daj spok贸j. Elliott wie o tobie wi臋cej, ni偶 kiedykolwiek wiedzia艂 o tobie drugi cz艂owiek. Sama mi tak powiedzia艂a艣.
鈥 Nie mog臋 temu oczywi艣cie zaprzeczy膰 鈥 odrzek艂am zm臋czonym i okropnie przestraszonym g艂osem. 鈥 Lecz鈥 co, je艣li鈥 je艣li jest ju偶 za p贸藕no?
Przerazi艂a mnie ta my艣l. Wspomnia艂am wszystkie przegapione okazje, ostatnie chwile, nie wypowiedziane s艂owa.
鈥 Z pewno艣ci膮 nie jest za p贸藕no 鈥 odpar艂 spokojnie 鈥 Elliott to鈥 a wiem, 偶e strasznie by si臋 ucieszy艂, s艂ysz膮c moj膮 opini臋鈥 Elliott to ogromnie twardy m艂odzieniec. My艣l臋, 偶e przez ca艂y czas tam na ciebie czeka. Prawdopodobnie czuje si臋 zraniony. I w艣ciek艂y jak cholera! Ale na pewno na ciebie czeka. Ostatecznie鈥 obieca艂a艣, 偶e wr贸cisz. Wi臋c id藕 do automatu i zam贸w samolot.
鈥 Daj mi minut臋.
鈥 Mia艂a艣 ju偶 swoj膮 minut臋.
鈥 Mo偶e pope艂ni臋 straszliw膮 pomy艂k臋!
鈥 Mo偶liwe. Musisz jednak spr贸bowa膰, musisz porozmawia膰 z Elliottem. Znasz wszystkie detale. Nic nowego si臋 nie dzieje.
鈥 Nie naciskaj na mnie! 鈥 zawo艂a艂am.
鈥 Nie naciskam. Robi臋 tylko to, co potrafi臋 najlepiej: pomagam ci zrozumie膰 twoje fantazje. Opowiadasz mi swoje fantazje od popo艂udnia. Teraz pragn臋 ci pom贸c je zi艣ci膰. 鈥 Wbrew sobie u艣miechn臋艂am si臋. 鈥 W艂a艣nie po to do mnie zatelefonowa艂a艣, nieprawda偶? 鈥 spyta艂. 鈥 Id藕 do pokoju i zadzwo艅. Polec臋 z tob膮, je艣li chcesz. Pomog臋 ci. W艂a艣ciwie nie potrzebuj臋 wakacji na Karaibach z dwoma tuzinami nagich m艂okos贸w z ca艂ych si艂 usi艂uj膮cych mnie zadowoli膰, ale po艣wi臋c臋 si臋 dla ciebie i potowarzysz臋 ci do Edenu.
Pochyli艂 si臋 i poca艂owa艂 mnie w policzek.
鈥 Id藕, Liso, id藕.
W艂膮czy艂am 艣wiat艂o, usiad艂am na 艂贸偶ku i wpatrzy艂am si臋 w telefon stoj膮cy na szafce. Na moim zegarku i na budziku na toaletce by艂a osiemnasta. Podnios艂am s艂uchawk臋 i wykr臋ci艂am numer.
Na nieuchronne po艂膮czenie oczekiwa艂am trzy minuty i czterdzie艣ci sze艣膰 sekund.
W ko艅cu us艂ysza艂am g艂os Richarda.
鈥 M贸wi Lisa 鈥 odezwa艂am si臋. 鈥 Jestem gotowa do powrotu. Przy艣lesz samolot tutaj czy mam jecha膰 do Miami?
鈥 Wy艣lemy natychmiast. Do Nowego Orleanu.
鈥 Pragn臋 si臋 spotka膰 z zarz膮dem i z Crossem. Chc臋 uporz膮dkowa膰 zaleg艂e sprawy i porozmawia膰 o urlopie. Ma si臋 rozumie膰, o ile naprawd臋 nie chcesz mnie zwolni膰鈥
鈥 Tak, Liso, musimy od siebie odpocz膮膰. Zrobimy, co zechcesz. Urlop wydaje mi si臋 dobrym pomys艂em. Pan Cross na pewno poczeka na tw贸j powr贸t.
鈥 Co u Elliotta?
鈥 Wydajesz mi si臋 weselsza. Bardziej przypominasz dawn膮 siebie鈥
鈥 Jak si臋 miewa Elliott? 鈥 przerwa艂am ostro.
鈥 Tak, wraca twoja dawna niecierpliwo艣膰 i rozkazuj膮cy ton鈥
鈥 Daruj sobie, Richardzie, i odpowiedz mi na pytanie. Jak si臋 miewa Elliott?! Poprosz臋 o pe艂ne sprawozdanie.
鈥 C贸偶 za s艂odka dziewczyna鈥 鈥 Westchn膮艂. 鈥 Elliott jest w najlepszym zdrowiu, zapewniam ci臋, chocia偶 jego szkolenie utkn臋艂o chwilowo na samym pocz膮tku鈥 Je艣li chcesz zna膰 szczeg贸艂y, Elliott przebywa obecnie na jednym z jacht贸w dalekomorskich, wcze艣niej gra艂 w tenisa tak wojowniczo, 偶e o ma艂o nie zabi艂 swego rywala pi艂eczk膮. A je艣li nie p艂ywa i nie grywa w tenisa, p艂ywa bez ko艅ca w basenie. Albo chodzi na parkiet i ta艅czy z dwiema czy trzema niewolnicami r贸wnocze艣nie. Nie pija 鈥濩hivas Rega艂鈥, musi mie膰 szkock膮 marki 鈥濲ohn 鈥 ny Walker鈥. Da艂 nam spis ze dwudziestu film贸w, kt贸re chce mie膰 na kasetach wideo, i nie smakuj膮 mu steki. Wskaza艂 nam jakiej艣 kalifornijskie ranczo, z kt贸rego mamy dla niego zamawia膰 wo艂owin臋. Nie podoba mu si臋 nasza biblioteka, uwa偶a, 偶e powinni艣my zrobi膰 w niej generalny remanent. M贸wi, 偶e ludzie nie chc膮 si臋 w Edenie tylko pieprzy膰, p艂ywa膰 i je艣膰, lecz pragn膮 tak偶e czyta膰 dobre powie艣ci, wi臋c mamy zam贸wi膰 lepsze ksi膮偶ki. Wymarzy艂 sobie r贸wnie偶 jaki艣 wspania艂y dodatek do sportowego pasa偶u. Nazwa艂 dyscyplin臋 鈥濸olowanie w labiryncie鈥. Scott w艂a艣nie urzeczywistnia jego pomys艂. Elliott i Scott zostali鈥 hmm鈥 kumplami, zdaje mi si臋.
鈥 Chcesz mi powiedzie膰, 偶e Elliott dupczy Scotta?
鈥 Moja droga, kumple si臋 nie dupcz膮 鈥 obruszy艂 si臋 Richard. 鈥 Kumple graj膮 w pokera, popijaj膮 piwsko i gaw臋dz膮, nie przerywaj膮c jedzenia. A co ja chc臋 ci powiedzie膰? Nie rozumiesz? M贸wi臋, 偶e pan Slater umie nas trzyma膰 za jaja. A jego 鈥瀔umpel鈥, Scotty zaproponowa艂, aby pan Slater zamieni艂 sw贸j status niewolnika na status cz艂onka bez 偶adnych op艂at.
Przykry艂am d艂oni膮 s艂uchawk臋. Nie wiedzia艂em, czy si臋 艣mia膰, czy p艂aka膰.
鈥 Czyli 偶e ma si臋 dobrze.
鈥 Dobrze?! To ma艂o powiedziane. Co do plotek kr膮偶膮cych po wyspie鈥
鈥 Tak鈥?
鈥 Zosta艂y skutecznie uciszone przez pog艂osk臋, jakoby pan Slater zawsze by艂 cz艂onkiem personelu, tylko przez jaki艣 czas po kryjomu testowa艂 panuj膮ce w Klubie zasady.
鈥 艢wietne!
鈥 Tak, sam to zasugerowa艂. Dodam, 偶e nam r贸wnie偶 ta plotka wyda艂a si臋 wysoce prawdopodobna! Tw贸j Elliott doskonale pasuje na cz艂onka naszej ekipy. Ma absolutnie nadzwyczajny talent do dyrygowania lud藕mi. A propos, prosi艂, 偶ebym ci przekaza艂 wiadomo艣膰. Wr臋cz kaza艂 mi przysi膮c, 偶e to zrobi臋, natychmiast, gdy zadzwonisz.
鈥 Wi臋c dlaczego, do cholery, jej nie przekazujesz? 鈥 Zdenerwowa艂am si臋. 鈥 Co to za wiadomo艣膰?
鈥 Twierdzi艂, 偶e zrozumiesz, o co mu chodzi.
鈥 No to m贸w wreszcie!
鈥 Powiedzia艂, 偶e powinien ci wrzuci膰 tego karalucha za koszul臋. 鈥 Milcza艂am. 鈥 Rozumiesz, co to znaczy? Najwyra藕niej dla Slatera jest to bardzo wa偶ne.
鈥 Tak, rozumiem 鈥 odpar艂am. Znaczy艂o to, 偶e Elliott nadal mnie kocha. 鈥 Chc臋 teraz wr贸ci膰.
LISA
Samolot przylecia艂 do Nowego Orleanu dopiero o trzeciej nad ranem. W Klubie wyl膮dowali艣my o 贸smej. Natychmiast zabra艂am si臋 do pracy.
Gdy wesz艂am do swojego biura, zasta艂am tam pana Crossa, Richarda i Scotta. Nad 艣niadaniem w postaci 鈥濳rwawej Mary鈥 zacz臋li艣my porz膮dkowanie spraw.
Tak, we藕miemy na pr贸b臋 pi臋tna艣cioro 鈥瀕udzkich kucyk贸w鈥 ze stajni w Szwajcarii. B臋dziemy ich u偶ywa膰 wy艂膮cznie jako zwierz膮t poci膮gowych. Przygotujemy dla nich odpowiednie pomieszczenia, zapewnimy im pokarm i kary zgodnie z zaleceniami. Akceptujemy wszystkie warunki. Scott i Deena dopracuj膮 szczeg贸艂y zwi膮zane z wykorzystaniem kuc贸w.
Tak, wznowimy interesy z Arim Hasslerem z Nowego Jorku, poniewa偶 udowodniono bez najmniejszych w膮tpliwo艣ci, 偶e odes艂ana przez nas nastolatka jest m艂odsz膮 siostr膮 niewolnicy, kt贸r膮 Ari wy膰wiczy艂 i zarekomendowa艂 nam w dobrej wierze. Zalecam dok艂adniejsze sprawdzanie wsiadaj膮cych na pok艂ad jachtu kandydat贸w na niewolnik贸w i por贸wnywania tych os贸b z ich zdj臋ciami. Na razie rezygnujemy ze zdejmowania odcisk贸w palc贸w. Niewolnicy niech臋tnie pozwalaj膮 sobie pobra膰 odciski palc贸w i kt贸偶 ich mo偶e za to wini膰?
Tak na nowy s艂onowodny basen i na apartamenty z widokiem na wybrze偶e na po艂udniowej stronie wyspy.
Grzeczne, lecz zdecydowane 鈥瀗ie鈥 na pro艣b臋 o oficjalny wywiad dla CBS. Nale偶y te偶 odm贸wi膰 CBS pozwolenia na wprowadzenie ich 艂odzi na nasze wody.
Zarz膮d Klubu jest wszak偶e jednomy艣lny, 偶e pr贸艣b o oficjalne wywiady nie da si臋 unika膰 bez ko艅ca. Nale偶y wyst膮pi膰 do spo艂ecze艅stwa z dobrze przygotowanym o艣wiadczeniem, bardzo prawdopodobne, 偶e z pe艂n膮 broszur膮. Dzi臋ki niej mo偶e uda nam si臋 zaspokoi膰 ciekawo艣膰 reporter贸w, stale usi艂uj膮cych wtargn膮膰 na teren wyspy. Trzeba zacz膮膰 przygotowania do takiego publicznego o艣wiadczenia. (Narad藕cie si臋 albo wynajmijcie Martina Halifaxa. Kt贸ry zreszt膮 przypadkiem tu jest.)
Zgoda na pro艣by niewolnic, pragn膮cych uczestniczy膰 w grach pasa偶u sportowego. Niech jednak trafi膮 tam jedynie te, kt贸re rzeczywi艣cie o to poprosz膮. Dobiera膰 starannie! Wcze艣niej wszystkie kobiety powinny przepracowa膰 w pasa偶u jaki艣 czas jako kelnerki i podawa膰 drinki, dzi臋ki czemu zaznajomi膮 si臋 z tym szczeg贸lnym m臋skim otoczeniem. Gdy kobiety zostan膮 dopuszczone w pe艂ni, przez jaki艣 czas nale偶y bada膰 reakcj臋 m臋偶czyzn. Wskazane porady. Zgoda na nowe zabawy na rolkach oraz projekt i budow臋 s膮siaduj膮cego z pasa偶em le艣nego labiryntu, kt贸ry zostanie wykorzystany do polowa艅 na niewolnik贸w.
Zgoda na nieograniczony urlop dla Lisy Kelly z pe艂n膮 pensj膮, o kt贸r膮 zreszt膮 nie prosi. Tak, niezale偶nie od miejsca pobytu Lisa b臋dzie dla Klubu dost臋pna pod telefonem przez dwadzie艣cia cztery godziny na dob臋. (Prywatny dopisek pana Crossa: 鈥濻tara膰 si臋 nie niepokoi膰 Lisy Kelly podczas urlopu, chyba 偶e zajdzie konieczno艣膰鈥.)
Zgoda na u偶yczenie samolotu, kt贸ry zabierze Lis臋 Kelly (sam膮 b膮d藕 w towarzystwie 鈥 bezpo艣rednio do Wenecji, natychmiast po udzieleniu zezwolenia na lot. Konieczna rezerwacja apartamentu z widokiem na lagun臋 w Royal Danieli Excelsior.
(Tak, przed opuszczeniem wyspy porozmawiam z Dian膮, niewolnic膮, kt贸ra s艂u偶y艂a mi przez cztery lata, i wszystko jej wyja艣ni臋. W moim pokoju, za godzin臋.)
Zgoda na pe艂ne cz艂onkostwo w Klubie dla pana Elliotta Slatera. Proces kwalifikacyjny zako艅czony, opinia bardziej ni偶 pozytywna. Wszystkie op艂aty za pierwszy rok anulowane. El 鈥 liott Slater jako niewolnik przechodzi na emerytur臋.
Rozwa偶y膰 wysokie stanowisko w艣r贸d personelu Edenu dla Elliotta Slatera, niepe艂ny wymiar godzin, dzia艂alno艣膰 doradcz膮 itp. Pomys艂 le艣nego labiryntu i pierwsze szkice przedstawione zarz膮dowi powsta艂y podczas rozm贸w Elliotta Slatera i Scotta.
Obecne miejsce pobytu Slatera?
Nieznane.
鈥 Nieznane?!
LISA
鈥 Odlecia艂 godzin臋 przed twoim przybyciem.
鈥 M贸wili艣cie mu, 偶e przylec臋?
鈥 Tak. 鈥 Scott zerkn膮艂 na Richarda. Mia艂am ochot臋 pobi膰 ich obu.
鈥 Niech was szlag. I nie poinformowali艣cie mnie o tym, pozwalaj膮c mi wierzy膰, 偶e Elliott jest tutaj!
鈥 Ale偶, Liso, co chcia艂a艣 zrobi膰, 艣ciga膰 go a偶 do Port au Prince? Posz艂a艣 przecie偶 wprost do sali posiedze艅. Nawet nie da艂a艣 mi szansy cokolwiek powiedzie膰. Tak cholernie si臋 pali艂 do odlotu z wyspy, 偶e nawet nie poczeka艂 na cessn臋. Wsiad艂 w helikopter, polecia艂 na Haiti, stamt膮d do Miami i na Zachodnie Wybrze偶e.
鈥 Ale dlaczego odlecia艂? Czy zostawi艂 dla mnie jak膮艣 wiadomo艣膰?
Dwaj m臋偶czy藕ni wymienili spojrzenia.
鈥 Liso, nie zrobili艣my mu nic z艂ego 鈥 rzuci艂 Scott. 鈥 Przysi臋gam ci na Boga. Wszed艂em do jego pokoju dzi艣 rano i powiedzia艂em, 偶e opu艣ci艂a艣 Nowy Orlean. Ca艂膮 wczorajsz膮 noc pi艂. By艂 naprawd臋 w pod艂ym nastroju. Akurat ogl膮da艂 film Mad Max 2: The Road Warrior. Mia艂 fio艂a na jego punkcie. Wy艂膮czy艂 tylko telewizor i zacz膮艂 chodzi膰 po pokoju. A potem powiedzia艂: 鈥濵usz臋 si臋 st膮d wynie艣膰. Chc臋 tego鈥. Pr贸bowa艂em mu wyperswadowa膰 t臋 decyzj臋, sk艂oni膰 go, 偶eby pokr臋ci艂 si臋 po wyspie cho膰 godzin臋, na lito艣膰 bosk膮. Nie uda艂o mi si臋 go zatrzyma膰. Zadzwoni艂 do biura 鈥濼ime鈥揕ife鈥檃鈥, a oni dali mu jaki艣 przydzia艂 w Hongkongu. Powiedzia艂, 偶e b臋dzie tam pojutrze, bo musi wst膮pi膰 do domu po sprz臋t. Zadzwoni艂 do jakiego艣 faceta, kt贸remu kaza艂 podstawi膰 samoch贸d na lotnisko w San Francisco i otworzy膰 dom.
鈥 Dom w Berkeley. 鈥 Wcisn臋艂am interkom. 鈥 Przy艣lij natychmiast do mojego pokoju Diane. Zmie艅 te偶 port docelowy dla samolotu na San Francisco. I przynie艣 mi akta Elliotta Slatera. Potrzebuj臋 adres jego domu w Berkeley.
鈥 Adres mam tutaj 鈥 powiedzia艂 Scott. 鈥 Elliott mi go zostawi艂. Na wypadek, gdyby kto艣 go szuka艂. Tak powiedzia艂鈥
鈥 No wi臋c dlaczego, do ci臋偶kiej cholery, nie m贸wisz od razu? 鈥 Wyrwa艂am mu kartk臋 z r臋ki.
鈥 Liso, przepraszam鈥
鈥 Akurat, kurcz臋 鈥 odburkn臋艂am, zmierzaj膮c do drzwi. 鈥 Do diab艂a z tob膮. I do diab艂a z Klubem.
鈥 Liso鈥
鈥 Co?
鈥 Powodzenia.
W kwadrans po wyl膮dowaniu limuzyna by艂a ju偶 na Bayshore Freeway i p臋dzi艂a na p贸艂noc przez lekk膮 wieczorn膮 mg艂臋, do San Francisco i dalej ku Bay Bridge.
Szale艅stwo mojej gonitwy uderzy艂o mnie jednak偶e dopiero, gdy zobaczy艂am brzydk膮 miejsk膮 n臋dz臋 University Avenue; wr贸ci艂am do mojego miasta rodzinnego. Ta kr贸tka pogo艅, kt贸ra zacz臋艂a si臋 w innej galaktyce, zaprowadzi艂a mnie z powrotem na wzg贸rza Berkeley, gdzie dorasta艂am.
Niez艂e tempo, Elliotcie. Wy艂膮cznie dla ciebie.
Limuzyna ko艂ysa艂a si臋 niezgrabnie na stromych, kr臋tych uliczkach. Widok by艂 bardziej ni偶 znajomy. Zaro艣ni臋te ogrody, domy skulone w艣r贸d spl膮tanych ga艂臋zi d臋b贸w i cyprys贸w wielkoszyszkowych, na kt贸re patrzy艂am, zmrozi艂y mi serce w piersi. Nie, nawet nie chodzi艂o o dom, o miejsce 鈥 raczej o krajobraz to偶samo艣ci, o okres 偶ycia, kt贸ry kojarzy艂 mi si臋 jedynie ze sta艂ym b贸lem.
Nieoczekiwanie przerazi艂am si臋, 偶e kto艣 mnie zobaczy mimo zaciemnionych szyb i b臋dzie wiedzia艂, kim naprawd臋 jestem. Tym razem nie przyjecha艂am tu na czyj艣 艣lub czy pogrzeb ani na tygodniowy urlop. By艂am sir Richardem Burto 鈥 nem w艣lizguj膮cym si臋 do zakazanej dla 鈥瀗iewiernych鈥 Mekki. Je偶eli mnie z艂api膮, zabij膮 mnie.
Spojrza艂am na zegarek. Elliott mia艂 nade mn膮 dwie godziny przewagi. Mo偶e ju偶 go tu nie by艂o.
A ja w chwili czystej przekory poleci艂am kierowcy skr臋ci膰 i zawie藕膰 mnie na moj膮 w艂asn膮 ulic臋. Nie rozumia艂am swoich pobudek, po prostu czu艂am, 偶e musz臋 cho膰 na moment zatrzyma膰 si臋 przed w艂asnym domem. Sun臋li艣my powoli wzd艂u偶 chodnika, a偶 dostrzeg艂am 艣wiat艂a w bibliotece mojego ojca. Kaza艂am kierowcy stan膮膰.
Pod czarn膮 akacj膮 panowa艂 spok贸j. Nie dociera艂y do mnie 偶adne d藕wi臋ki, cho膰 widzia艂am, 偶e spryskiwacz nawadnia trawniki 鈥 w ciemno艣ciach po艂yskiwa艂y wyrzucane w powietrze krople wody i po艂yskiwa艂a wilgotna trawa. Na pi臋trze w sypialni mojego m艂odszego brata niebiesko 鈥 bia艂o migota艂 ekran telewizora. Jaki艣 cie艅 zbli偶y艂 si臋 do rolet w bibliotece.
Moja panika zmieni艂a si臋 w melancholi臋, w ten straszny smutek, kt贸ry ogarnia艂 mnie zawsze, gdy widzia艂am ten zaro艣ni臋ty zak膮tek 艣wiata, te stare 艂uszcz膮ce si臋 gonty i przy膰mione lampy, kt贸re oznacza艂y dom.
Nikt mnie nie zobaczy. Nikt nie b臋dzie wiedzia艂, 偶e tu by艂am. Wszystkie s艂owa, kt贸re powiedzia艂 Martin, wirowa艂y mi w g艂owie. Nie jeste艣 z艂膮 osoba, Liso, zwyczajnie jeste艣 inna鈥 I mo偶e pewnego dnia ta osoba鈥 ja鈥 znajd臋 w sobie odwag臋 (kt贸r膮 cechuje mojego ojca), by nie tylko 偶y膰 wedle swoich przekona艅, ale tak偶e m贸wi膰 o nich, przyzna膰 si臋 do nich, pokaza膰 je 艣wiatu. Mo偶e wtedy b贸l zniknie 鈥 z powod贸w, kt贸re nigdy nie stan膮 si臋 jasne.
I nagle鈥 strach zacz膮艂 nikn膮膰, smutek topi艂 si臋. Ma艂e prywatne po偶egnanie.
Wszak Elliott znajdowa艂 si臋 prawdopodobnie zaledwie o pi臋膰 minut ode mnie.
To by艂 dok艂adnie tego rodzaju dom, jaki sobie wyobra偶a艂am. Jeden z tych ma艂ych kamiennych domk贸w z zaokr膮glonymi drzwiami i wie偶yczk膮, kt贸ra nadawa艂a ca艂o艣ci wygl膮d miniaturowego zamku, kurczowo trzymaj膮cego si臋 kraw臋dzi klifu. Ogr贸d by艂 zaniedbany: drzewo mydle艅cowe niemal blokowa艂o dost臋p do frontowych drzwi, a p艂atki bia艂ych stokrotek spada艂y na 艣cie偶k臋 z kocich 艂b贸w.
Dalej widzia艂am atramentowoczarn膮 wod臋 zatoki i odleg艂e wysoko艣ciowce San Francisco wyrastaj膮ce z warstwy r贸偶owawej mg艂y. Dwa mosty wygina艂y si臋 nad mrokiem, a w oddali po prawej czai艂y niewyra藕ne zarysy wzg贸rz Marin.
Same swojskie szczeg贸艂y, a ca艂o艣膰 taka obca. Prawdziwa ja w prawdziwym miejscu. I prawdziwy on tam, w domu, poniewa偶 porszak w kszta艂cie odwr贸conej wanny sta艂 zaparkowany na niemo偶liwie w膮skim podje藕dzie, a w ca艂ym niewielkim domu Elliotta pali艂y si臋 艣wiat艂a.
Przekr臋ci艂am ga艂k臋 i drzwi nieco si臋 uchyli艂y.
Kamienne pod艂ogi, w k膮cie du偶y otw贸r z kominkiem, w kt贸rym p艂on膮艂 ogie艅, kilka przy膰mionych lamp rozstawionych w r贸偶nych punktach pod niskimi sufitami z belek. I witra偶owe okna ukazuj膮ce spektakularny widok miasta, wody i nocnego nieba.
Mi艂y dom. I pi臋kny. Zapach pal膮cego si臋 drewna. Mn贸stwo ksi膮偶ek na 艣ciennych p贸艂kach.
Elliott siedzia艂 przy stole w ma艂ej jadalni i z papierosem w ustach rozmawia艂 przez telefon.
Pchn臋艂am drzwi nieco szerzej.
M贸wi艂 co艣 o Katmandu. 呕e prawdopodobnie opu艣ci Hongkong przed ko艅cem tygodnia i chcia艂by sp臋dzi膰 pe艂ne trzy dni w Katmandu.
鈥 Potem mo偶e Tokio, nie wiem. 鈥 Mia艂 na sobie kurtk臋 safari i bia艂y golf. By艂 opalony na br膮z, w艂osy zdobi艂y mu naturalne bia艂e pasemka i pomy艣la艂am, 偶e chyba przez ca艂y okres naszej roz艂膮ki opala艂 si臋 i p艂ywa艂. Praktycznie niemal bucha艂o od niego s艂oneczne 艣wiat艂o, tote偶 niezbyt pasowa艂 do tych mrocznych, zimowych pomieszcze艅. 鈥 Dajesz mi ten przydzia艂, dobrze 鈥 m贸wi艂. 鈥 Je艣li nie, i tak lec臋. Zadzwo艅 do mnie. Wiesz, gdzie b臋d臋.
Jednocze艣nie zak艂ada艂 film do aparatu fotograficznego i w pewnej chwili musia艂 poprawi膰 s艂uchawk臋 przy uchu, gdy偶 o ma艂o mu si臋 wy艣lizn臋艂a. Przesun膮艂 film o kilka kadr贸w.
Wtedy dostrzeg艂 mnie. Nie mia艂 czasu na ukrycie zaskoczenia.
Zacisn臋艂am u艣cisk na ga艂ce, poniewa偶 dr偶a艂a mi ca艂a r臋ka.
鈥 Tak, oddzwo艅 do mnie 鈥 zako艅czy艂 rozmow臋 i roz艂膮czy艂 si臋. Wsta艂 i powiedzia艂 bardzo cicho: 鈥 Przysz艂a艣.
Strasznie si臋 trz臋s艂am. Dygota艂y mi kolana. A powietrze z dworu wyda艂o mi si臋 nagle okropnie zimne.
鈥 Mog臋 wej艣膰? 鈥 spyta艂am.
鈥 Jasne 鈥 odpar艂. Nadal si臋 dziwi艂. Nawet nie pr贸bowa艂 by膰 twardy czy niemi艂y. A przecie偶 w艂a艣nie przelecia艂am za nim trzy tysi膮ce kilometr贸w. 鈥濪laczego mia艂by by膰 niemi艂y?鈥, zastanowi艂am si臋. Tkwi艂 tylko w miejscu, z aparatem zawieszonym na szyi i patrzy艂 na mnie, kiedy zamyka艂am drzwi.
鈥 Dom jest zat臋ch艂y 鈥 o艣wiadczy艂. 鈥 Sta艂 zamkni臋ty przez dwa tygodnie. Ogrzewanie nie dzia艂a. To jest rodzaj鈥
鈥 Dlaczego nie poczeka艂e艣 na mnie w Klubie? 鈥 spyta艂am.
鈥 A dlaczego ty nie porozmawia艂a艣 ze mn膮, gdy dzwoni艂a艣? 鈥 Nag艂y b艂ysk gniewu. 鈥 Dlaczego rozmawia艂a艣 z Richardem zamiast ze mn膮? I potem przyszed艂 Scott i powiedzia艂, 偶e poprzedniego wieczoru telefonowa艂a艣, a teraz jeste艣 w drodze. 鈥 Twarz mia艂 czerwon膮 a偶 po cebulki w艂os贸w. 鈥 Czekaj膮c tam, czu艂em si臋 jak pieprzony eunuch. I nie wiedzia艂em, na co czekam. 鈥 Czerwie艅 zacz臋艂a bledn膮c. 鈥 Poza tym sko艅czy艂em z Klubem 鈥 doda艂. Milczenie. 鈥 Nie usi膮dziesz? 鈥 rzuci艂 w ko艅cu.
鈥 Wol臋 sta膰 鈥 odburkn臋艂am.
鈥 Ale chod藕.
Powoli wesz艂am do jego pokoju. Du偶e kr臋te 偶elazne schody daleko po prawej stronie, nad g艂ow膮 pok贸j w wie偶yczce. Aromat kadzid艂a miesza艂 si臋 z woni膮 p艂on膮cego drewna. Zapach ksi膮偶ek.
Odleg艂e 艣wiat艂a San Francisco wydawa艂y si臋 pulsowa膰 silniej za witra偶owymi szybami.
鈥 Mam ci co艣 do powiedzenia 鈥 oznajmi艂am.
Wyj膮艂 z kieszeni kolejnego papierosa i przez moment m臋czy艂 si臋 z zapalniczk膮. Wreszcie zapali艂, po czym pos艂a艂 mi spojrzenie, z jakim ludzie zadaj膮 cios pi臋艣ci膮. Na tle ciemniejszej opalenizny twarzy jego oczy wydawa艂y si臋 jeszcze bardziej niebieskie. Elliott nale偶a艂 do najprzystojniejszych m臋偶czyzn, jakich kiedykolwiek widzia艂am. Nawet kiedy si臋 krzywi艂.
Wzi臋艂am g艂臋boki wdech.
鈥 No wchod藕 鈥 ponagli艂 mnie. Patrzy艂 teraz wprost na mnie, wytrzymuj膮c m贸j wzrok.
Ch艂贸d w jego g艂osie.
鈥 Ja鈥 eee鈥 przysz艂am tu鈥 鈥 Przerwa艂am. Zaczerpn臋艂am tchu. 鈥 鈥rzysz艂am tu, 偶eby ci powiedzie膰鈥
Odpowiedzia艂o mi milczenie, po czym Elliott rzuci艂:
鈥 No s艂ucham.
鈥 鈥呕e ci臋 kocham. 鈥 Nie zauwa偶y艂am najmniejszej zmiany na jego obliczu. Po chwili bardzo powoli podni贸s艂 papierosa do ust. 鈥 Kocham ci臋 鈥 b膮kn臋艂am zn贸w. 鈥 I鈥 ja鈥 eee鈥 kocha艂am ci臋 ju偶, gdy wyzwa艂e艣 mi mi艂o艣膰. Tylko nie potrafi艂am ci tego powiedzie膰. Ba艂am si臋. 鈥 Cisza. 鈥 Zakocha艂am si臋 w tobie i straci艂am g艂ow臋. Uciek艂am z tob膮, a p贸藕niej spieprzy艂am wszystko, poniewa偶 nie wiedzia艂am, jak sobie poradzi膰 z tym uczuciem, nie wiedzia艂am, co robi膰.
Milczenie.
Jego twarz nieznacznie si臋 zmieni艂a. Rysy z艂agodnia艂y鈥 cho膰 to mog艂o by膰 z艂udzenie. Elliott leciutko przekrzywi艂 g艂ow臋. Gniew i ch艂贸d topi艂y si臋 tak powoli, 偶e naprawd臋 nie mia艂am pewno艣ci, czy si臋 nie myl臋.
Nagle od ognia nap艂yn臋艂y mi 艂zy do oczu, jakby w domu by艂o zbyt wiele dymu. Ale, do diab艂a, co za r贸偶nica, skoro Elliott by艂 nadal w艣ciek艂y?!
Postanowi艂am mu wszystko powiedzie膰, niezale偶nie od jego reakcji. Oboj臋tnie, co mi odpowie. Wiedzia艂am, 偶e s艂owa s膮 w艂a艣ciwe, 偶e w艂a艣ciwa by艂a decyzja przyj艣cia tutaj i powiedzenia mu wszystkiego, a w samym 艣rodku mojego wyznania, w samym 艣rodku b贸lu, poczu艂am dziwne uniesienie i ulg臋.
Przesta艂am na niego patrze膰. Spogl膮da艂am tu偶 obok niego, na b艂yszcz膮cy zarys Golden Gate, na 艣wiat艂a wielkiego miasta.
鈥 Kocham ci臋 鈥 powt贸rzy艂am ponownie. 鈥 Kocham ci臋 tak bardzo, 偶e mog艂am zrobi膰 z siebie idiotk臋 i tu za tob膮 przylecie膰. Nie chc臋 ju偶 nigdy si臋 z tob膮 rozstawa膰. Polecia艂abym za tob膮 do Hongkongu czy Katmandu, aby ci to powiedzie膰.
Cisza.
艢wiat艂a wzd艂u偶 krzywizny mostu wydawa艂y si臋 偶ywe, tak samo 偶ywe by艂y w wysoko艣ciowcach, kt贸re pi臋艂y si臋 niczym drabiny do gwiazd.
鈥 Ja鈥 och鈥 jestem ci winna przeprosiny 鈥 powiedzia艂am 鈥 za wszystko, co zrobi艂am, za zniszczenie dla ciebie Klubu鈥
鈥 Do diab艂a z Klubem 鈥 przerwa艂 mi.
Powoli, ostro偶nie przenios艂am na niego wzrok, my艣l膮c, 偶e je艣li zobacz臋 naprawd臋 paskudn膮 min臋, mog臋 szybko odwr贸ci膰 od niego wzrok. Tyle 偶e niewiele widzia艂am poza migocz膮cym ogniem i cieniem.
Pewna by艂am jedynie, 偶e mam przed sob膮 Elliotta, kt贸ry sta艂 teraz nieco bli偶ej mnie ni偶 kilka minut temu. Jednak偶e w oczach sta艂y mi teraz wielkie 艂zy i wiedzia艂am, 偶e po raz kt贸ry艣 z rz臋du musz臋 wyj膮膰 cholern膮 chusteczk臋.
鈥 My艣l臋, 偶e kto艣 inny poradzi艂by sobie z t膮 mi艂o艣ci膮 lepiej 鈥 podj臋艂am. 鈥 Kto艣 inny wiedzia艂by, co m贸wi膰 i co zrobi膰. Ja wiedzia艂am tylko, 偶e nie mog臋 z tob膮 pozosta膰 w Klubie i tam si臋 z tob膮 kocha膰. Nie potrafi艂am r贸wnocze艣nie ci臋 kocha膰 i by膰 t膮 osob膮, kt贸r膮 by艂am w Edenie. Rozumiem, 偶e powinnam ci to wyja艣ni膰 w Nowym Orleanie, lecz tak bardzo si臋 ba艂am, 偶e zechcesz wr贸ci膰 do Klubu. Czu艂am, 偶e nie jestem w stanie robi膰 tego d艂u偶ej, gra膰 roli i tak dalej. My艣la艂am, 偶e ci臋鈥 rozczaruj臋, kompletnie rozczaruj臋. 呕e pogorsz臋 sytuacj臋. Naprawd臋 ci臋 zawiod艂am. 鈥 Milczenie. 鈥 C贸偶, faktem jest, 偶e nie mog臋 tak d艂u偶ej 偶y膰. Nawet teraz. W mojej g艂owie wyros艂a jaka艣 blokada, kt贸ra uniemo偶liwia mi dalsz膮鈥 prac臋. Nie potrafi臋鈥 robi膰 ju偶 tego z tob膮. I nie wiem, czy zdo艂am zrobi膰 to z kimkolwiek. Wszystko wydaje mi si臋 sztuczne. I kojarzy si臋 z pu艂apk膮.
Zamkn臋艂am oczy na par臋 sekund.
Gdy je zn贸w otworzy艂am, Elliott gapi艂 si臋 na mnie bez s艂owa.
鈥 Ale nigdy nie wykorzysta艂am ciebie jako pretekstu do ucieczki z Klubu. To przez ciebie鈥 znielubi艂am Klub鈥 鈥 Ci膮gle si臋 we mnie wpatrywa艂, lecz jego oblicze wyra藕nie ju偶 z艂agodnia艂o, powoli ujawniaj膮c liczne emocje, cho膰 Elliott bardzo stara艂 si臋 je ukry膰. 鈥 Je艣li mnie nie chcesz 鈥 ci膮gn臋艂am 鈥 je艣li nie chcesz, 偶eby by艂o mi臋dzy nami tak jak przez te kilka dni, zrozumiem. Mo偶e nie tego szuka艂e艣, prawda? Zrozumiem, je艣li mi nic nie odpowiesz. Zrozumiem, je艣li obrzucisz mnie wyzwiskami. Jednak鈥 sta艂o si臋. Zakocha艂am si臋 w tobie. Kocham ci臋, a nigdy nikomu tego nie m贸wi艂am.
Wytar艂am nos i oczy.
Sta艂am nieruchomo, wpatruj膮c si臋 w pod艂og臋 i my艣l膮c: 鈥濶o, mam to za sob膮. Cokolwiek si臋 teraz stanie, najgorsze mam za sob膮鈥. Cieszy艂am si臋, 偶e si臋 odwa偶y艂am. Da艂am losowi szans臋, a reszta zale偶y ju偶 tylko od Elliotta. Niech b臋dzie, co ma by膰. Ja ju偶 nie stawiam przeszk贸d, z mojej strony nie ma oporu.
Teraz jego ruch.
Odpowiedzia艂a mi cisza.
鈥 No c贸偶, musia艂am ci to powiedzie膰 鈥 doda艂am. 鈥 呕e ci臋 kocham i 偶e ci臋 przepraszam za wszystko, co zrobi艂am. 鈥 Zn贸w w oczach stan臋艂y mi 艂zy. 鈥 Co艣 dziwnego si臋 ze mn膮 dzieje 鈥 za偶artowa艂am 鈥 p艂acz臋 w regularnych czterogodzinnych odst臋pach. Zaczynam si臋 z tym czu膰 prawie naturalnie, a te naprzemienne fale gor膮ca i ch艂odu s膮 jak nowy rodzaj sadomasochizmu.
W pokoju zrobi艂o si臋 ciemniej, jakby kto艣 przygasza艂 艣wiat艂o. A p贸藕niej znowu ja艣niej 鈥 stopniowo. To Elliott podchodzi艂 do mnie, nieco przys艂aniaj膮c lub ods艂aniaj膮c blask ognia. Zrobi艂 kolejny krok i dostrzeg艂am 艣wiat艂o nad jego ramieniem. Poczu艂am zapach wody kolo艅skiej mojego m臋偶czyzny oraz aromat morskiej soli bij膮cy od jego w艂os贸w i sk贸ry.
Odnosi艂am wra偶enie, 偶e ca艂a si臋 rozpadam. By艂o ze mn膮 dok艂adnie tak 藕le, jak opowiada艂am Martinowi. Chcia艂am wyci膮gn膮膰 r臋ce do Elliotta i chwyci膰 go. A jednak tylko trwali艣my nieruchomo naprzeciwko siebie. Nie mog艂abym, nie mia艂am 艣mia艂o艣ci dotkn膮膰 go pierwsza.
鈥 Wiesz鈥 鈥 kontynuowa艂am 鈥 ja鈥 eee鈥 zarezerwowa艂am samolot do Wenecji. Przysz艂o mi do g艂owy, 偶e mogliby艣my zacz膮膰 od nowa. 呕e tym razem by艂oby inaczej. W Wenecji by艣my chodzili i rozmawiali. Mo偶emy spr贸bowa膰 wszystko naprawi膰, je艣li ty鈥 To znaczy, je艣li nie spieprzy艂am czego艣 dokumentnie. 鈥 Elliott milcza艂. 鈥 Pami臋tasz? Powiedzia艂e艣, 偶e na ca艂ym 艣wiecie tak wspaniale jak po Nowym Orleanie spaceruje si臋 jedynie w Wenecji.
Cisza.
鈥 Ty to powiedzia艂a艣 鈥 o艣wiadczy艂 w ko艅cu.
鈥 Ja? No mo偶e ja. Wiesz? W Wenecji jest te偶 艣wietne jedzenie, makarony, wino i tak dalej. 鈥 Wzruszy艂am ramionami. 鈥 Pomy艣la艂am, 偶e mo偶e warto spr贸bowa膰. 鈥 Spojrza艂am mu w oczy. 鈥 Pomy艣la艂am, 偶e zrobi臋 wszystko鈥 naprawd臋 wszystko鈥 aby ci臋 odzyska膰.
鈥 Wszystko? 鈥 spyta艂.
鈥 Tak, wszystko鈥 Opr贸cz. 鈥 鈥濨膮d藕 Perfekcjonistk膮鈥, przemkn臋艂o mi przez my艣l. 鈥 Nie poprosi艂by艣 mnie chyba o鈥
鈥 O r臋k臋? Zostaniesz moj膮 偶on膮?
鈥 呕on膮?!
鈥 To w艂a艣nie zaproponowa艂em.
Przez sekund臋 by艂am tak og艂uszona, 偶e nic mu nie potrafi艂am odpowiedzie膰. Elliott patrzy艂 na mnie z absolutn膮 powag膮 i ta mina dodawa艂a mu jeszcze atrakcyjno艣ci, tote偶 ledwie wytrzymywa艂am jego wzrok.
鈥 Mam za ciebie wyj艣膰?! 鈥 spyta艂am.
鈥 Tak, Liso, m贸wimy o ma艂偶e艅stwie 鈥 stwierdzi艂 z leciutkim u艣mieszkiem. 鈥 Wiesz, zejdziemy ze wzg贸rza, przedstawisz mnie swojemu ojcu. A p贸藕niej pojedziemy na p贸艂noc, do Sonomy, i spotykamy si臋 z moim. We藕miemy cichy 艣lub w krainie wina鈥 tylko moja rodzina i twoja鈥
鈥 Czekaj! 鈥 przerwa艂am.
鈥 S膮dzi艂em, 偶e wyzna艂a艣 mi mi艂o艣膰. 呕e chcesz sp臋dzi膰 ze mn膮 偶ycie鈥 呕e zrobisz wszystko, aby mnie odzyska膰. No c贸偶, ja ciebie te偶 kocham, wiesz o tym i masz pewnie ju偶 do艣膰 s艂uchania tego w k贸艂ko鈥 Ale kocham ci臋 i pragn臋 si臋 z tob膮 o偶eni膰, Liso. Mi艂o艣膰 oznacza dla mnie 艣lub! Zawsze to dla mnie oznacza艂a. 鈥 Elliott m贸wi艂 coraz g艂o艣niejszym, coraz pewniejszym g艂osem. 鈥 Nie chc臋 d艂u偶ej 偶y膰 sam, chc臋 by膰 z tob膮 i to w pe艂ni. Obr膮czki, 艣lub i ca艂a reszta.
鈥 Krzyczysz na mnie, Elliotcie 鈥 zauwa偶y艂am, cofaj膮c si臋 o krok. Czu艂am si臋 jak po mocnym ciosie w g艂ow臋. Zej艣膰 ze wzg贸rza i przedstawi膰 go mojemu ojcu?! Pobra膰 si臋?! Na rany Chrystusa!
鈥 Nie krzycz臋 鈥 odpar艂. 鈥 Zaci膮gn膮艂 si臋 papierosem, po czym podszed艂 do sto艂u i zgasi艂 niedopa艂ek w popielniczce. Jego gesty by艂y gwa艂towne, jakby przygotowywa艂 si臋 do b贸jki w barze. 鈥 A mo偶e i krzycz臋! Musz臋 krzycze膰, skoro tak g艂upio si臋 zachowujesz 鈥 mrukn膮艂. 鈥 Poniewa偶 nie wiesz, kim naprawd臋 jeste艣. I poniewa偶 ja zachowa艂em si臋 jak idiota i nie powiedzia艂em ci czego艣 w Nowym Orleanie鈥 nie powiedzia艂em, 偶e nie chc臋, aby kt贸re艣 z nas wraca艂o do Klubu, do tamtejszych gier i zabaw. Ci durni specjali艣ci od bzykania wm贸wili mi, 偶e mog臋 ci臋 zostawi膰 w pokoju hotelowym. Da艂em im si臋 przekona膰. Nie wiem, jak mog艂em im na to pozwoli膰, nie wiem. Nie chc臋 si臋 wi臋cej za siebie wstydzi膰. Chc臋 si臋 z tob膮 o偶eni膰. W艂a艣nie tego chc臋.
鈥 S艂uchaj, Elliotcie. Tak bardzo ci臋 kocham, 偶e zatracam w艂asn膮 osobowo艣膰 鈥 j臋kn臋艂am. 鈥 Zmieniam ca艂e swoje 偶ycie, porzucam wszystko, co robi艂am, odk膮d uko艅czy艂am osiemna艣cie lat. 呕ycie, karier臋, wszystkie osi膮gni臋cia, cho膰 mo偶esz ich nie ceni膰. Dla ciebie ze wszystkiego rezygnuj臋! Ale ma艂偶e艅stwo?! Zwyczajne, staromodne ma艂偶e艅stwo? 艢lub, wesele, obr膮czki, przysi臋gi鈥?
鈥 Mylisz si臋. Kompletnie si臋 mylisz 鈥 stwierdzi艂. 鈥 Nie zwyczajne, staromodne ma艂偶e艅stwo, lecz鈥 nasze. 鈥 Wyj膮艂 kolejnego papierosa i zn贸w przez moment zmaga艂 si臋 z zapalniczk膮. 鈥 A kto ci臋 prosi艂, 偶eby艣 poniecha艂a dla mnie kariery?
鈥 Co pr贸bujesz mi powiedzie膰?
鈥 呕e chc臋 ci臋 po艣lubi膰. Ciebie, tak膮, jaka jeste艣! Interesujesz mnie ca艂a, a zatem jeste艣 dla mnie i szefow膮 Klubu, i moj膮 nowoorlea艅sk膮 mi艂o艣ci膮, i kobiet膮, kt贸ra stoi teraz przede mn膮. To ty najwyra藕niej wstydzisz si臋 swojej dzia艂alno艣ci, ba, tego, co robi艂a艣 od lat. Ja nigdy ci臋 nie prosi艂em, 偶eby艣 z tego rezygnowa艂a. I teraz ci臋 nie prosz臋.
鈥 Mam wyj艣膰 za ciebie za m膮偶 i dalej pracowa膰 w Klubie? To by艂oby wariactwo.
鈥 Nie, to by艂oby 偶ycie. Liso, w tej chwili Eden nie obchodzi ani mnie, ani ciebie. Mamy to, czego pragniemy, i jeste艣my w tym zgodni. Jednak przyjdzie zapewne moment, gdy zechcesz wr贸ci膰 na wysp臋.
鈥 Nie.
鈥 Tak 鈥 upiera艂 si臋. 鈥 Stworzy艂a艣 co艣 niezwykle wyszukanego, niezwykle popularnego鈥 nie mo偶esz nie by膰 dumna z Edenu, nie by膰 nadal we艅 zaanga偶owana鈥
鈥 A co z tob膮? 鈥 odci臋艂am si臋. 鈥 Przyjdzie czas, 偶e i ty zapragniesz znowu edenowych zabaw i gier? Mo偶e ju偶 teraz za nimi t臋sknisz?
鈥 Nie 鈥 odpar艂 spokojnie. 鈥 Ale powiem szczerze, 偶e nie wiem, co si臋 zdarzy w przysz艂o艣ci. Obecnie wydaje mi si臋 niemo偶liwy powr贸t na t臋 drog臋. Obecnie pragn臋 tylko ciebie. Jednak cokolwiek si臋 stanie, chc臋 si臋 z tob膮 po艂膮czy膰, podpisa膰 kontrakt, stworzy膰 ma艂y dwuosobowy klub. Wsp贸lnymi si艂ami ze wszystkim sobie poradzimy. M贸wi臋 o wierno艣ci, ale i o uczciwo艣ci.
鈥 Elliotcie, po prostu st膮d wyjed藕my. Odle膰my st膮d i鈥
鈥 Nie ma mowy, Liso.
Sta艂am bez ruchu, utkwiwszy wzrok w ogniu, lecz k膮tem oka 艂ypa艂am ku Elliottowi.
鈥 Poznali艣my zbyt wiele perwersyjnych dr贸g, ty i ja. Romans mi臋dzy nami nie mia艂by szans. Obudzisz si臋 pewnego ranka, zaczniesz my艣le膰 o Klubie i nasza sytuacja si臋 zmieni. Nigdy nie b臋d臋 mia艂 pewno艣ci, czy ci臋 za moment nie strac臋. Nie chc臋 ryzykowa膰. Ma艂偶e艅stwo wszak偶e jest czym艣 innym. Przejdziemy odpowiednie rytua艂y, zawrzemy kontrakt i b臋dziemy 偶y膰 jak prawdziwa para. Jedynie w takim uk艂adzie mamy szans臋.
Odwr贸ci艂am si臋 do niego i popatrzy艂am mu w oczy. Chyba nie dostrzega艂am w tym momencie wszystkich cudownych szczeg贸艂贸w 鈥 b艂臋kitnych oczu czy 艂agodnej linii ust. Nie ba艂am si臋, 偶e Elliott mnie dotknie, poca艂uje, zmiesza. Widzia艂am tylko kogo艣, kogo naprawd臋 dobrze znam, do kogo zbli偶y艂am si臋 bardziej ni偶 do kiedykolwiek do kogokolwiek. Pomimo panuj膮cego mi臋dzy nami napi臋cia czu艂am si臋 niemal bezpieczna.
鈥 I wierzysz, 偶e mo偶e nam si臋 uda膰? 鈥 spyta艂am.
鈥 Oczywi艣cie, 偶e wierz臋 鈥 odrzek艂. 鈥 Je艣li potrafi艂a艣 stworzy膰 co艣 takiego jak Klub, jeste艣 zdolna do wszystkiego.
鈥 Ech, kpisz sobie ze mnie.
鈥 Nie, wcale nie. Po prostu doceniam tw贸j wk艂ad pracy. 鈥 Pos艂a艂 mi wyzywaj膮ce spojrzenie. Patrzy艂 na mnie przez chwil臋 tym wzrokiem. 鈥 Pozw贸l mi siebie kocha膰 鈥 powie 鈥 dzia艂. 鈥 Tyle ryzyka podj臋艂a艣, a nie mo偶esz mi po prostu zaufa膰? 鈥 Podszed艂 i wyci膮gn膮艂 do mnie r臋ce, lecz odwr贸ci艂am oczy i zrobi艂am krok w ty艂. 鈥 W porz膮dku! 鈥 o艣wiadczy艂 gniewnie. Podni贸s艂 r臋ce i si臋 wycofa艂. 鈥 Przemy艣l to sobie. Zosta艅 tutaj i przemy艣l to. W zamra偶alniku le偶y stos stek贸w. Jest drewno do kominka. Masz ca艂y dom do swojej dyspozycji! Ja lec臋 do Hongkongu. Zadzwo艅, gdy zechcesz za mnie wyj艣膰. Gdy zechcesz powiedzie膰 鈥瀟ak鈥. Wtedy si臋 pobierzemy. Wr贸c臋 natychmiast i staniemy na 艣lubnym kobiercu.
Pomaszerowa艂 do sto艂u, zgasi艂 papierosa w popielniczce z tak膮 moc膮, jakby go mordowa艂, po czym podni贸s艂 s艂uchawk臋. Jego twarz zn贸w przybiera艂a gor膮cy czerwony odcie艅.
鈥 Zaczekaj chwileczk臋 鈥 poprosi艂am.
鈥 Nie, musz臋 lecie膰 do Hongkongu 鈥 odpar艂. 鈥 Nie mog臋 d艂u偶ej czeka膰, a偶 szefowa Edenu zastanowi si臋, czy moja propozycja pasuje jej do scenariusza.
Zacz膮艂 wystukiwa膰 numer.
鈥 To nie fair 鈥 j臋kn臋艂am.
鈥 No to nie, do diab艂a.
鈥 Chcesz polecie膰 do Hongkongu鈥 wygodnym prywatnym odrzutowcem? 鈥 Zastyg艂 z r臋k膮 na guziczkach telefonu.
鈥 A p贸藕niej mi艂y lot do Katmandu? I mo偶e do Tokio? 鈥 Odwr贸ci艂 si臋 do mnie i zapatrzy艂 na mnie. 鈥 Ukradniemy samolot
鈥 doda艂am. 鈥 Polecimy te偶 do Wenecji i鈥 Hej, wiem, co zrobimy. Pojedziemy na festiwal filmowy do Cannes!
鈥 Nie dostaniesz teraz miejsc w Carltonie. Wszystkie pokoje s膮 zarezerwowane. Le膰my do Hongkongu.
鈥 Do cholery z Carltonem. Klub ma tam w艂asn膮 艂贸d藕 mieszkaln膮. Polecimy najpierw do Cannes, a potem zmusimy pilota, aby nas zabra艂 do Hongkongu. B臋d膮 w艣ciekli, 偶e ukradli艣my samolot.
鈥 I we藕miemy 艣lub w Cannes. Mo偶e w jakim艣 ma艂ym francuskim ko艣ci贸艂ku.
鈥 Jezu Chryste! W ko艣ciele?!
鈥 Daj spok贸j, Liso!
Z ca艂ych si艂 rzuci艂 s艂uchawk臋, o ma艂o jej nie roztrzaskuj膮c.
鈥 Martin mia艂 racj臋 co do ciebie 鈥 szepn臋艂am. 鈥 Jeste艣 romantykiem. I szale艅cem.
鈥 Niew艂a艣ciwie interpretujesz jego s艂owa 鈥 stwierdzi艂. 鈥 Po prostu lubi臋 troch臋 ryzykowa膰. Lubi臋 nieco niebezpiecze艅stwa. Wiesz, o czym m贸wi臋?
Przez chwil臋 艂ypa艂 na mnie spode 艂ba, ze zmarszczonymi brwiami i lekko zaci艣ni臋tymi ustami.
P贸藕niej powr贸ci艂 mu przepi臋kny u艣miech.
鈥 Na przyk艂ad skaka膰 z klifu na spadochronie 鈥 zauwa偶y艂am.
鈥 Na przyk艂ad鈥
鈥 Albo prowadzi膰 ultralekki samolot najwy偶ej jak si臋 da鈥
鈥 Na przyk艂ad鈥
鈥 Albo kr臋ci膰 si臋 po Salwadorze czy Bejrucie podczas wojny鈥
鈥 Mo偶e troch臋鈥
鈥 Albo podpisa膰 dwuletni kontrakt i zosta膰 niewolnikiem w takim miejscu na Eden.
鈥 W艂a艣nie. 鈥 Roze艣mia艂 si臋, lecz bardzo cicho. A przecie偶 nie by艂 to sekret ani 偶art, kt贸ry tylko on potrafi艂 naprawd臋 doceni膰. W sekund臋 p贸藕niej by艂 znowu przy mnie. Obj膮艂 mnie mocno i tym razem nie da艂 mi okazji do ucieczki.
鈥 Nie r贸b tego 鈥 wymrucza艂am. 鈥 Staram si臋 przemy艣le膰鈥
Te cudowne poca艂unki, zapach Elliotta, jego smak, usta Elliotta, sk贸ra Elliotta鈥
鈥 Teraz wiesz, 偶e b臋dzie warto 鈥 szepn膮艂.
鈥 Przesta艅 鈥 poprosi艂am cicho. Zn贸w nie widzia艂am niczego poza nim. Jego poca艂unki kompletnie mnie sparali偶owa艂y. 鈥 Zastanawiam si臋, do diab艂a, dlaczego staram si臋 z tob膮 walczy膰.
鈥 Hmm鈥 Zastanawiam si臋 dok艂adnie nad tym samym 鈥 odparowa艂. 鈥 Bo偶e, jak ja za tob膮 t臋skni艂em. I za艂o偶y艂a艣 t臋 przekl臋t膮 bia艂膮 sukienk臋, aby mnie pozbawi膰 zmys艂贸w, nie 鈥 prawda偶? T臋 przekl臋t膮 bia艂膮 sukienk臋 i ten cholerny bia艂y kapelusz.
Nie przestawa艂 mnie ca艂owa膰. Ju偶 odpina艂 mi guziki przy szyi.
鈥 Przesta艅. Poczekaj, a偶 si臋 znajdziemy w samolocie.
鈥 W jakim samolocie? 鈥 odci膮艂 si臋, si臋gaj膮c mi pod halk臋, zdejmuj膮c majtki, zsuwaj膮c zamek b艂yskawiczny z ty艂u mojej sukienki.
鈥 Przesta艅, prosz臋, podrzesz mi sukienk臋. Niech to szlag, w porz膮dku, zrobi臋 to. Ale przesta艅. Zaczekaj, a偶 wsi膮dziemy do samolotu.
鈥 Co zrobisz? 鈥 spyta艂 weso艂o. G艂adzi艂 moje w艂osy, r贸wnocze艣nie zdejmuj膮c mi kapelusz.
鈥 Wezm臋 z tob膮 艣lub, psiakrew! 鈥 zawo艂a艂am. 鈥 W艂a艣nie tak! 鈥 Usi艂owa艂am go lekko uderzy膰, ale si臋 uchyli艂.
鈥 Zrobisz to. Po艣lubisz mnie!
鈥 Tak, w艂a艣nie to usi艂owa艂am ci powiedzie膰, podczas gdy ty dar艂e艣 na mnie ubranie. Na lito艣膰 bosk膮!
鈥 O m贸j Bo偶e, m贸wisz powa偶nie. Wiem, 偶e m贸wisz powa偶nie! Cholera, Liso, jestem 艣miertelnie przestraszony.
鈥 Niech ci臋 diabli, Elliotcie. 鈥 Zamachn臋艂am si臋 w niego torebk膮 i trafi艂am go, gdy podni贸s艂, r臋ce. 艢mia艂 si臋 g艂o艣no.
鈥 No dobrze, jed藕my zatem wreszcie 鈥 powiedzia艂, uchylaj膮c si臋 przed kolejnym ciosem i 艂api膮c mnie w pasie. 鈥 Wyno艣my si臋 st膮d. Le膰my do Cannes, male艅ka. I do Hongkongu, i do Wenecji鈥 W og贸le mnie nie obchodzi, dok膮d polecimy!
Poci膮gn膮艂 mnie do drzwi.
鈥 Z艂amiesz mi nadgarstek! 鈥 j臋kn臋艂am.
Kiedy kierowca wraz z Elliottem pakowali jego torby do baga偶nika limuzyny, pr贸bowa艂am naprawi膰 zamek sukienki. W chwil臋 p贸藕niej Elliott wr贸ci艂, aby zamkn膮膰 dom.
Zapad艂a ju偶 noc i San Francisco p艂on臋艂o 艣wiat艂ami nad kraw臋dzi膮 ogrodu. Dom Elliotta pociemnia艂.
Serce straszliwie mi wali艂o. Pierwszy raz mi tak bi艂o wiele lat temu, gdy przekracza艂am most i wchodzi艂am do miasta wraz z Barrym, kt贸rego nigdy do ko艅ca nie pozna艂am. P贸藕niej podobnego dr偶enia dozna艂am, id膮c na spotkanie z Jeanem Paulem, jad膮c do posiad艂o艣ci mojego pierwszego pana w Hillsborough lub sk艂adaj膮c wizyt臋 Martinowi w Domu.
Tym razem wszak偶e ostre, stare podniecenie miesza艂o si臋 z now膮 emocj膮 鈥 tak pe艂n膮 i rozkoszn膮, 偶e mog艂a to by膰 jedynie czysta mi艂o艣膰.
Elliott by艂 ju偶 dwa kroki ode mnie. Kierowca w艂膮czy艂 silnik. Przytrzymuj膮c kapelusz, patrzy艂am w g贸r臋 na konstelacje gwiazd, patrzy艂am, stoj膮c na tej g贸rze tak samo jak tysi膮ce razy wcze艣niej 鈥 odk膮d by艂am ma艂膮 dziewczynk膮.
鈥 Jed藕my, pani Slater 鈥 powiedzia艂 Elliott. Podni贸s艂 mnie w ten sam spos贸b jak w Nowym Orleanie i umie艣ci艂 w aucie na siedzeniu.
Gdy limuzyna ci臋偶ko i niezdarnie zawraca艂a na w膮skim stoku, opad艂am na Elliotta i przylgn臋艂am do niego.
鈥 Powiedz mi zn贸w, 偶e mnie kochasz 鈥 poprosi艂.
鈥 Kocham ci臋 鈥 zapewni艂am go.
* Raison d鈥檈rre (fr.) 鈥 racja bytu. (Wszystkie przypisy pochodz膮 od t艂umaczki).
* De rigueur (fr.) 鈥 obowi膮zkowy, wymagany.
* Etouffe茅 (fr.) 鈥 duszona.
* Lalka, La Poupee 鈥 film Jacquesa Baratiera (1962 r.) ze Zbigniewem Cybulskim w roli g艂贸wnej.
* Mardi Gras (fr. dos艂ownie: 鈥瀟艂usty wtorek鈥) 鈥 ostatki, ostatni wtorek przed Popielcem, czyli ostatni dzie艅 karnawa艂u, szczeg贸lnie entuzjastycznie 艣wi臋towany w Nowym Orleanie.
* Cajun (fr.) 鈥 potomek osadnik贸w francuskich z Kanady, zamieszkuj膮cy po艂udniowo鈥搝achodni rejon Luizjany.
* Caf茅 au lait (fr.) 鈥 kawa z mlekiem.
* Beignet (fr.) 鈥 ma艂y, kwadratowy p膮czek.
* Rip van Winkle 鈥 cz艂owiek nie zorientowany w aktualnych stosunkach, popularnie: 鈥瀏o艣膰 z ksi臋偶yca鈥; od bohatera opowiadania Washingtona Irvinga.