Vina Jackson
Osiemdziesiąt dni niebieskich
1
Ostrygi
Pocałował mnie na środku stacji Grand Central.
To był pocałunek kochanka — krótki, delikatny i namiętny. Przywołał
wspomnienia cudownego dnia, ale zarazem przypominał mi, że nadchodząca noc
będzie naszą ostatnią wspólną nocą w Nowym Jorku. Nie rozmawialiśmy jeszcze
o przyszłości... ani o przeszłości. Nie odważyliśmy się na to. Ostatnich kilka dni i
nocy było niczym okno pomiędzy tymi dwoma zbliżającymi się widmami —
najlepiej o nich zapomnieć, zanim nieunikniony upływ czasu zmusi nas, abyśmy
stawili im czoło.
Przez najbliższe dwadzieścia cztery godziny będziemy kochankami — zwykłą
parą jak setki innych.
Jeszcze jedna noc i jeden dzień w Nowym Jorku.
Grand Central, jedno z moich ulubionych miejsc w tym mieście, idealnie
nadawało się na spędzenie kilku ostatnich wspólnych chwil.
Na stacji przeszłość spotyka się z przyszłością, a różnorodne elementy
Nowego Jorku mieszają ze sobą — bogaci i biedni, punki i pracownicy Wall Street,
turyści i mieszkańcy... wszyscy mijają się anonimowo podczas wspólnej pogoni do
pociągu.
Staliśmy w głównej hali obok słynnego zegara. Po pocałunku podniosłam
głowę i rozejrzałam się dookoła — zawsze tak robiłam, gdy tam byłam. Lubiłam
wpatrywać się w marmurowe kolumny i sklepione łuki, które podtrzymują
odwrócone do góry nogami śródziemnomorskie niebo. Według dawnych kartografów
anioły i mieszkańcy kosmosu mogli widzieć znaki zodiaku, spoglądając z niebios na
ziemię.
Budynek przypominał mi kościół. Jednak jako osoba sceptyczna wobec religii
miałam więcej szacunku dla potęgi kolei — dowodu nieustannego ludzkiego
pragnienia, aby udać się dalej. Chris, mój przyjaciel z Londynu, zawsze mówił, że
miasto możesz tak naprawdę poznać dopiero wtedy, gdy przejedziesz się miejskim
transportem. Jeśli sprawdzało się to w każdym miejscu, z Nowym Jorkiem musiało
być tak samo. Stacja Grand Central uosabia wszystko, co lubię w Manhattanie: jest
pełen obietnic i tętni energią ludzi pędzących w różnych kierunkach. Istny wrzący
kocioł! Bogactwo i wspaniałość złotych żyrandoli zwisających z sufitu stanowi
obietnicę, że na każdego, kto tędy przechodzi zaledwie z centem w kieszeni, czekają
możliwości do wykorzystania.
W Nowym Jorku dzieją się wspaniałe rzeczy — to przesłanie Grand Central.
Jeśli pracujesz wystarczająco ciężko, jeśli spełniasz marzenia, pewnego dnia będziesz
miał szczęście i miasto da ci szansę.
Dominik złapał mnie za rękę i pociągnął w kierunku zejścia do Galerii
Szeptów. W Londynie też nie udało mi się zajść do Galerii Szeptów w katedrze
Świętego Pawła — obie te rzeczy znajdowały się na mojej niekończącej się liście
miejsc, które chciałam odwiedzić.
Ustawił mnie w rogu twarzą do jednej z kolumn, które łączyły niskie łuki, i po
chwili pobiegł na drugą stronę.
— Summer — powiedział. Jego cichy głos wyraźnie dochodził z kolumny.
Czułam się, jakby mówiła do mnie ściana. Wiem, że to było złudzenie akustyczne
spowodowane konstrukcją architektoniczną: fale dźwiękowe przenosiły się z jednej
kolumny do przeciwległej przez sklepiony sufit. Choć to tylko mała część
akustycznej magii, czułam się dziwnie. Stał kilka metrów ode mnie, ale odnosiłam
wrażenie, jakby szeptał mi wprost do ucha.
— Tak? — zapytałam cicho ścianę.
— Niedługo będę znów się z tobą kochał.
Roześmiałam się i spojrzałam na niego. Uśmiechnął się do mnie szelmowsko.
Wrócił i złapał mnie za rękę, przyciągnął do siebie i znów objął. Tors miał
przyjemnie twardy. Był ode mnie wyższy prawie trzydzieści centymetrów, więc
stojąc na obcasach, mogłam oprzeć głowę na jego ramieniu. Dominik nie był
napakowany — nie ćwiczył w siłowni, a przynajmniej nic o tym nie wspominał —
ale miał szczupłą, wysportowaną sylwetkę i płynne, swobodne ruchy kogoś, kto
akceptuje swoje ciało.
Lato w Nowym Jorku dobiegało końca. Słońce dzisiaj tak paliło, że na
chodniku można było usmażyć jajko.
Nadal było parno i chociaż oboje wzięliśmy prysznic, zanim wyszliśmy z
hotelu, przez koszulę czułam żar skóry Dominika. Gdy się do niego przytuliłam, było
tak, jakby otoczyła mnie ciepła chmura.
— Ale teraz — szepnął, tym razem naprawdę wprost do mojego ucha —
chodźmy coś zjeść.
Staliśmy przed Oyster Bar. Nie przypominałam sobie, żebym wspominała
Dominikowi o tym, że uwielbiam surowe owoce morza — to kolejne moje
dziwactwo, którego się domyślił. Miałam ochotę mu powiedzieć, że ostrygi
przyprawiają mnie o mdłości, i pokazać, że nie zawsze może mieć rację, ale odkąd
przyjechałam do Nowego Jorku, chciałam pójść do Oyster Bar, więc teraz nie
zamierzałam odrzucić tej szansy. Poza tym nie ufam ludziom, którzy nie lubią ostryg,
a on może myśleć tak samo. Bałam się, że kłamstwo się na mnie zemści.
Bar cieszy się dużą popularnością, więc zdziwiłam się, że Dominikowi udało
się zrobić rezerwację na ostatnią chwilę. Chociaż znając go, byłam pewna, że
zarezerwował stolik z wyprzedzeniem, ale nic mi o tym nie wspominał. Musieliśmy
czekać dwadzieścia minut, żeby usiąść, ale kelner natychmiast przyniósł menu i
poczekał, aż zamówimy coś do picia.
— Szampan? — spytał Dominik; dla siebie zamówił pepsi.
— Poproszę butelkę asahi — powiedziałam do kelnera, obserwując delikatny
uśmiech na twarzy Dominika, gdy zignorowałam jego propozycję.
— Menu jest dosyć przytłaczająco rozbudowane — zauważył. — Zaczniemy
od ostryg?
— Próbujesz nafaszerować mnie afrodyzjakami?
— Summer, jeśli istnieje kobieta, która nie potrzebuje afrodyzjaków, to
właśnie ty.
— Uznam to za komplement.
— Dobrze. To miał być komplement. Masz jakąś ulubioną odmianę ostryg?
Kelner przyniósł nasze napoje. Machnięciem ręki kazałam mu zabrać
szklankę: piwo powinno pić się z butelki. Wypiłam zimny łyk i spojrzałam na menu.
Mieli tu nawet ostrygi z Nowej Zelandii hodowane w zatoce Hauraki, miejsca
niedaleko mojego rodzinnego miasta. Poczułam ukłucie bólu, chwilową tęsknotę za
domem — przekleństwo zmęczonego podróżnika. Nieważne, jak bardzo podoba mi
się miasto, w którym przebywam, nadal od czasu do czasu prześladują mnie
wspomnienia Nowej Zelandii. Owoce morza przypominały mi dom, ciepłe dni i
chłodne wieczory nad morzem, wbijanie pięt w miękki mokry piasek i czekanie na
napływającą falę, żeby złapać tuatua i pipi, skorupiaki, które żyją w płytkich wodach
na piaszczystych plażach, oraz piątkowe noce w lokalnej knajpce, gdy zamawiałam
smażone, solone ostrygi podawane z dużym kawałkiem cytryny.
Poprosiłam jakieś lokalne specjały. Dominik zamówił to samo. Bez względu
na to, czy tęskniłam za domem, czy nie, nie przyjechałam do Nowego Jorku jeść
owoców morza z zatoki Hauraki.
Gdy kelner zniknął w kuchni, Dominik wyciągnął rękę i położył dłoń na mojej
dłoni. Jego palce były zimne, dziwne — resztę ciała miał taką ciepła. Mimowolnie
zadrżałam. Zdałam sobie sprawę, że wcześniej trzymał w ręce szklankę, która
musiała być zimna, chociaż nigdy nie zamawiał pepsi z dużą ilością lodu.
— Tęsknisz? Za Nową Zelandią?
— Tak. Nie przez cały czas, ale czasami coś przypomina mi o domu: słowo,
zapach czy widok, i wtedy zaczynam tęsknić. Za przyjaciółmi albo rodziną nie tak
bardzo, bo z nimi rozmawiam przez telefon i piszemy do siebie e-maile, ale tęsknię
za ziemią i oceanem. Życie w Londynie było ciężkie, bo miasto jest bardzo płaskie.
Nie tak płaskie jak niektóre rejony Australii, gdzie mieszkałam, ale mimo to płaskie.
W Nowej Zelandii jest dużo wzgórz.
— Kiedy obserwuje się twoją twarz, to tak jakby czytało się książkę. Mówisz
więcej, niż ci się zdaje. W muzyce nie wyrażasz wszystkiego.
Był zawiedziony, że zostawiłam swoje skrzypce w mieszkaniu, zanim
wróciłam do jego hotelu oddalonego kilka ulic ode mnie. Obiecałam, że przed jego
wyjazdem przyniosę je i zagram mu jeszcze raz. Zarezerwował nocny lot i jutro
około szesnastej miał jechać taksówką na lotnisko. Wróci do Londynu, do swoich
obowiązków na uniwersytecie i wypełnionego książkami domu przy Hampstead
Heath. Mój szczęśliwy tydzień dobiegał końca, a w poniedziałek będę ćwiczyła z
orkiestrą nowy repertuar.
Nie rozmawialiśmy, co będzie później. W Londynie, na krótko przed moim
wyjazdem do Nowego Jorku, mieliśmy dosyć luźną znajomość — taki nieformalny
związek. Powiedział, że mogę spotykać się z innymi, ale pod warunkiem, że zdam
mu później relację. Podobał mi się ten wymóg. Uwielbiałam mówić mu, co
zamierzam, a czasami robiłam coś lub unikałam tego tylko z powodu późniejszej
spowiedzi. Ale o tym mu nie wspominałam. Był niczym ksiądz, którego nie miałam.
Czasami był rozbawiony, a czasami podniecony moimi przygodami do czasu, gdy
zobaczył mnie z Jasperem. Wtedy wszystko zaczęło się psuć.
O Victorze, mężczyźnie, w którym się zakochałam w Nowym Jorku, też mu
nie powiedziałam.
Nie byłam pewna, jak zacząć o tym rozmowę. Zabawy, w które bawiliśmy się
z Victorem, były znacznie bardziej perwersyjne niż upodobania Dominika. Victor
któregoś razu sprzedał mnie swoim znajomym, którzy mogli ze mną zrobić, co
chcieli. Zgodziłam się na to, a większość rzeczy mi się podobała. Czy powiem o tym
Dominikowi? Nie byłam pewna. Minęło zaledwie czterdzieści osiem godzin, odkąd
zostawiłam Victora, ponieważ chciał oznaczyć mnie jako swoją niewolnicę, swoją
własność, a ja się nie zgodziłam. Sugestia permanentnego znaku to było za wiele.
Mimo to czułam się, jakby minęły wieki. Towarzystwo Dominika zmyło ślad
Victora. Przynajmniej na chwilę. Byłam pewna, że Dominik poznał Victora w
Londynie, co zwiększało niezręczność sytuacji.
— Co słychać w Londynie? — spytałam, zmieniając temat.
Dania szybko pojawiły się na stole, mimo że recenzje, które przeczytałam,
sugerowały wolną obsługę. Tuzin ostryg leżał na dużym, białym talerzu niczym
klejnoty. W środku nich znajdowała się przekrojona na pół cytryna. Każda połówka
była pokryta białym muślinem i dokładnie ułożona, aby zapobiec ucieczce nasion —
jakby łobuzerska pestka, która opuści owoc, mogła zrujnować całe danie.
Dominik wzruszył ramionami.
— Nie straciłaś za dużo. Pracowałem, wykładałem, w wolnym czasie zająłem
się papierkową robotą, trochę pisałem. — Podniósł głowę i spojrzał na mnie. Przez
chwilę zawahał się, ale mówił dalej: — Stęskniłem się za tobą. Zdarzyło się kilka
rzeczy, o których powinniśmy porozmawiać, ale teraz korzystajmy z wieczoru. Zjedz
swoje ostrygi.
Dominik wziął ostrygę do ust. Na jednej dłoni położył skorupę i
przyniesionym przez kelnera delikatnym srebrnym widelcem nakładał mięso do ust.
W sposobie, w jaki wycisnął sok z cytryny, było coś dzikiego. Można było
powiedzieć, że nie ścisnął jej, lecz raczej zmiażdżył. Następnie, niemal jak w często
praktykowanym rytuale, wziął młynek do pieprzu i dwoma zdecydowanymi ruchami
posypał danie. Zręcznie nadział jedzenie, nie pozwalając, aby jakikolwiek kawałek
lub kropla soku uniknęły jego języka.
Wolałam nie używać widelca, więc po prostu wyssałam ostrygę wprost ze
skorupy, rozkoszując się śliskim i mokrym mięsem. Ponieważ nie używałam
sztućców, słony sok pozostał na moich ustach.
Zauważyłam, że Dominik mnie obserwuje.
— Jesz jak dzikuska.
— Nie tylko to robię jak dzikuska — odpowiedziałam z przebiegłym
uśmiechem.
— Nie da się zaprzeczyć. To jedna z rzeczy, które w tobie lubię. Oddajesz się
swoim pragnieniom, bez względu na ich rodzaj.
— W Nowej Zelandii uszłoby to za wyrafinowany sposób jedzenia owoców
morza. Widziałam tam ludzi odgryzających język pipi, skorupiaka, którego można
znaleźć w płytkich wodach przy wybrzeżu. Wysuwają języki ze skorup, gdy wyjmuje
się je z wody, a prawdziwi miłośnicy odgryzają je od razu... jedzą je na surowo.
Dominik się uśmiechnął.
— Ty też jadłaś żyjące morskie istoty?
— Nie, nigdy nie miałam do tego serca. To okrutne!
— Ale założę się, że podziwiałaś to w innych ludziach?
— Tak.
Sądzę, że to część naturalnego sprzeciwu i pewnego rodzaju buntu. Im
bardziej jakieś jedzenie dzieli ludzi na jego miłośników i przeciwników, tym większe
prawdopodobieństwo, że będzie mi smakować, a przynajmniej będę podziwiać ludzi,
którzy je jedzą.
— Masz ochotę na spacer? — spytał Dominik. Gdy wychodziliśmy,
podziękował obsłudze.
Pożegnali nas ciepło. Dominik dawał duże napiwki. Gdzieś czytałam, że
zawsze powinno się zwracać uwagę na to, jak mężczyzna traktuje zwierzęta, swoją
matkę i kelnerów, więc zapisałam to na jego korzyść. Spojrzałam na swoje buty.
Czarne lakierowane szpilki. Ponieważ wzięłam ze sobą najmniejszą, najbardziej
elegancką torebkę, nie miałam miejsca na zapasowe płaskie buty.
— Możemy zamówić taksówkę, jeśli bolą cię stopy — zaproponował.
— Tak, te obcasy nie nadają się na spacer.
Myślałam, że podejdzie do jezdni, żeby zawołać taksówkę, ale zamiast tego
chwycił mój nadgarstek i zdecydowanie odciągnął mnie na bok. Przycisnął mnie do
ściany obok restauracji, przy schodach prowadzących do wyjścia na Czterdziestą
Trzecią ulicę, przebiegł dłońmi po moim ciele i złapał mnie za pośladki. Na udzie
poczułam wybrzuszenie w jego spodniach. Przypuszczałam, że robi się twardy, ale
nie byłam pewna, więc przesunęłam dłoń, żeby to sprawdzić. Odepchnął moje
badające palce. Niech go szlag trafi. Jak zwykle rozpalał mnie, a potem kazał czekać.
Doprowadzał mnie tym do szału. Im szybciej znajdziemy się w domu, tym lepiej.
— Niedługo je zdejmiesz — powiedział, gdy mnie puścił. Nie silił się na
szept.
Kobieta w średnim wieku — ubrana w kremowe spodnie, buty z materiału
imitującego wężową skórę i, mimo upału, różowy sweter — która stała w długiej
kolejce do Oyster Bar, cmoknęła na nas z niezadowoleniem.
Dominik wziął mnie pod ramię i poszliśmy Czterdziestą Drugą do Avenue
Park. Otaczał nas tłum bawiący się w sobotnią noc — liczni imprezowicze, turyści,
tancerki i widzowie, którzy podekscytowani szukali dobrej rozrywki. Dla większości
weekend dopiero się zaczynał. Ich energia przybierała niemal szaleńcze rozmiary,
żywiąc się jaskrawymi światłami, świecącymi billboardami i mknącymi
samochodami. Wieżowiec Times Square Tower górował nad nami — niczym
potężny środkowy palec pokazywał, co myśli o innych, szanownych częściach
miasta.
— Nadal masz ochotę obejrzeć przedstawienie? — spytałam, licząc, że
zaprzeczy. Wcześniej rozmawialiśmy, że zachowamy się jak typowi turyści i
pójdziemy na jakąś sztukę na Broadwayu. Co prawda spędziliśmy większość dnia w
łóżku, ale nie byłam zmęczona i nie chciałam marnować naszej ostatniej nocy.
— Wolałbym obejrzeć ciebie — odpowiedział z błyszczącymi oczami.
Serce zaczęło mi szybciej bić, kiedy przypomniałam sobie, jak bardzo
Dominik lubił mnie oglądać... jak niesamowicie był podniecony po każdym
prywatnym koncercie, który grałam dla niego na skrzypcach bardziej lub mniej
ubrana. Pomyślałam o cennym baillym, którego mi kupił, gdy mój instrument został
zniszczony. Obiecał dać mi skrzypce pod warunkiem, że zagram dla niego
Vivaldiego... nago. Przypomniałam sobie pierwszy solowy koncert w krypcie w
Londynie — jak zerżnął mnie przy ścianie, zanim pojechaliśmy do jego domu w
Hampstead, gdzie poprosił, żebym doprowadziła się do orgazmu, gdy on jedynie
siedział i obserwował.
Staliśmy na skrzyżowaniu, a reszta świata mijała nas w pośpiechu.
Wyobraziłam sobie, że gdyby ten moment zatrzymać w jakiejś stop-klatce, scena
przedstawiałby jedynie mnie i Dominika, nasze ciała wyraźnie zarysowane na tle
wirujących kolorów, jakbyśmy tylko my byli na ulicach Nowego Jorku. Reszta osób
— rozmazane kontury — tworzyłaby niewyraźną plamę.
Przeszliśmy się Broadwayem, minęliśmy Union Square, a następnie
skręciliśmy w kierunku University Place, unikając przygasłego blichtru i przepychu
Piątej Alei. Zanim doszliśmy do mnie, miałam obolałe stopy, chociaż piwo, które
wypiłam przy kolacji, i radość ze spaceru z Dominikiem złagodziły ból. Miałam
wrażenie, że wszystkie problemy zniknęły, przynajmniej na tę jedną noc i jeden
dzień.
Dominik nie wiedział, że mieszkam w tym bloku i dzielę pomieszczenia z
chorwacką parą. Marija i Baldo grali w sekcji dętej orkiestry i spędzali większość
wieczorów poza domem. Kiedy byli w mieszkaniu, wypełniali je odgłosami seksu,
ciężkimi oddechami i uderzeniami o wezgłowie łóżka. Marija tak głośno wyrażała
spełnienie, że zazdrościłam jej, chociaż oczywiście mogła udawać. Nie wiedziałam,
czy są małżeństwem, żyją w konkubinacie, a może w grzechu, uciekając od swoich
partnerów, co by tłumaczyło niegasnący płomień pożądania.
— Moje skrzypce są na górze — powiedziałam. — Obiecałam, że zagram dla
ciebie ostatni raz.
Podszedł do mnie blisko. Czułam, jak jego naprężone ciało mnie przyciska. Po
chwili łagodnie pogłaskał mnie po wewnętrznej części uda.
— Oczywiście. Zaczekam na ciebie, jeśli chcesz — szepnął mi delikatnie do
ucha.
Mówił zwykłym, nieco rozbawionym głosem. Podobał mu się efekt, jaki
wywołuje we mnie jego obecność — gorączkowo szukałam kluczy, żeby otworzyć
wejście do bloku. Palce drżały mi, jakbym próbowała na czas ułożyć kostkę Rubika.
— Wejdź do środka. Jest sobotni wieczór, moi współlokatorzy są pewnie na
mieście, a jeśli nie, przedstawię was sobie nawzajem. To bardzo towarzyscy ludzie,
więc gość nie będzie im przeszkadzał.
Nie mogłam sobie przypomnieć, kiedy ostatnio zaprosiłam faceta do domu.
Ani Dominik, ani Darren, z którym chodziłam przez sześć miesięcy w Londynie,
zanim spotkałam Dominika, nigdy nie odwiedzali mnie w moim mieszkaniu. Gdy
byłam singielką, miewałam jednonocne przygody, ale nawet wtedy zawsze
nalegałam, żebyśmy szli do jego mieszkania.
Nie istnieje żadne racjonalne wytłumaczenie mojego zachowania, po prostu
chronię swoją osobistą przestrzeń. Jestem też bałaganiarą i nienawidzę dojeżdżać do
pracy, więc zazwyczaj wynajmuję tanie, małe pokoje w droższych częściach miasta,
zamiast apartamenty na tańszych przedmieściach. Dzięki temu nie muszę codziennie
jeździć metrem. Mój pokój w East Village był malutki; jeśli chciałabym jakieś
większe lokum, musiałbym się przeprowadzić na Brooklyn. Marija i Baldo
zajmowali większość mieszkania i płacili dwie trzecie czynszu. W moim pokoiku
stało zaledwie kilka rzeczy: jednoosobowe łóżko, wieszak z ubraniami, szafka na
buty. Miałam też kilka zdjęć z domu i parę rozrzuconych książek. Biurka nie było.
Odkąd wyjechałam z Nowej Zelandii, postanowiłam, że będę podróżowała z
niedużym bagażem, więc za każdym razem mogłam się szybko spakować.
Zaczynałam się czuć nieswojo, gdy posiadałam więcej, niż mieściło się w jednej
walizce.
Otworzyłam drzwi do mieszkania i zaczęłam szukać na ścianie włącznika
światła. Torebkę rzuciłam na blat kuchenny.
— Jest ktoś? — zawołałam, łapiąc Dominika za rękę i prowadząc do środka.
Stał w kuchni i rozglądał się, a ja w tym czasie lekko zapukałam w drzwi do
sypialni Chorwatów. Żadnej odpowiedzi.
— Nie ma ich.
— To dobrze. — Podszedł do mnie, złapał pukiel moich włosów i pociągnął je
delikatnie.
Obrócił mnie tak, że stałam na wprost okna wykuszowego w salonie, które
wychodziło na mały dziedziniec. Na zewnątrz był ciemno, a ponieważ mieliśmy
zapalone światła i podniesione rolety, każdy, kto wyszedł na papierosa do malutkiego
ogródka lub patrzył z własnego mieszkania na nasze, mógł nas zobaczyć... a
przynajmniej nasze sylwetki: mnie w krótkiej czarnej sukience i Dominika w koszuli
i krawacie. Oboje ubraliśmy się elegancko, na wypadek gdybyśmy wpadli do jednego
z bardziej szykownych barów w Nowym Jorku. Dobrze wyglądał w garniturze:
swobodniej niż ktoś, kto idzie do pracy, ale nie jak osoba, która ma ten sam elegancki
zestaw ciuchów od dziesięciu lat i wygrzebuje go z szafy raz czy dwa razy do roku na
śluby albo pogrzeby. Dominik zawsze emanował poczuciem swobody, taką
pewnością siebie kogoś, kto dobrze się czuje w swoim ciele, więc bez względu na to,
co miał na sobie, wyglądał dobrze. Ubierał się na luzie.
Jednak pod tą niezmiennie grzeczną fasadą czaił się nieprzyzwoity umysł.
Właśnie ten mroczny element kryjący się pod konwenansami nie pozwolił mi się
nudzić i szukać przygód, jak to zazwyczaj się działo po kilku miesiącach chodzenia z
innymi mężczyznami.
Patrząc na miniaturowy ogród, zastanawiałam się, co Dominik zamierza
zrobić. Obserwowałam migoczące świąteczne lampki, które sąsiad zamontował, żeby
ożywić to miejsce. Przyciśnie mnie do okna? Każe mi podnieść sukienkę do pasa,
stanie z tyłu i będzie wpatrywał się w moje pośladki? Będzie się ze mną kochał na
widoku sąsiadów? Dotychczas nie włożył mi ręki pod sukienkę, więc jeśli nie wyczuł
majtek, kiedy się namiętnie całowaliśmy, nie jest świadomy, że postanowiłam
zostawić bieliznę w domu, żeby podmuchy zimnego powietrza muskały moje uda.
— Zdejmij pończochy, ale nie przykucaj — rozkazał. — I nie patrz na mnie.
W jego głosie usłyszałam uśmiech; podobało mu się wymyślanie nowej
zabawy, która — jak dobrze wiedział — podnieci mnie. To właśnie nagłe zwroty
akcji i niespodzianki tak mnie kręciły. Dopóki nie wiedziałam, co się stanie, byłam
podekscytowana. Całą sobą koncentrowałam się na kolejnym poleceniu. Dzięki temu
nie myślałam o praniu, które musiałam zrobić, próbach orkiestry w przyszłym
tygodniu, wypłacie i rachunkach.
Głos Dominika wymywał każdą myśl z mojej głowy, a wtedy skupiałam się
na odczuciach. Wszystkie zmysły były w stanie gotowości, tak więc nawet
najdelikatniejszy dotyk, najlżejszy oddech na skórze doprowadzał mnie do
szaleństwa z pożądania.
Zdjęcie pończoch bez zginania kolan było trudniejsze, niż się wydawało.
Podniosłam sukienkę, dzięki czemu Dominik mógł zobaczyć moje nagie ciało.
Wsunęłam kciuk pod lepką, górną część pończoch wykończoną koronką i
zrolowałam ją na dół, szeroko rozstawiając nogi, żebym mogła się schylić i dotknąć
palców. Po chwili przeniosłam ciężar ciała na drugą stopę i delikatnie zdjęłam but.
Ale tylko na chwilę, tak żebym mogła zsunąć pończochę. To samo zrobiłam z drugą
pończochą.
— Daj mi je.
Wyciągnęłam do tyłu ręce, patrząc przez szybę. Nie miałam pojęcia, co chce
zrobić.
— Podaj mi dłonie.
Wykonałam polecenie. Dominik zawsze mówił to, co mam zrobić, więc jeśli
chciałby, żebym się odwróciła, powiedziałby mi to lub sam by mnie obrócił. Zatem
stałam z rozszerzonymi nogami, wpatrując się przed siebie. Ramiona miałam
wykręcone do tyłu, pierś wypiętą do przodu, a ręce wyprostowane. Dłonie ułożyłam
jak do modlitwy, kciukami dotykałam pośladków.
Pończochy, choć z rozciągliwego cienkiego materiału, okazały się
zaskakująco dobrymi kajdankami. Użył obu sztuk, żeby związać mi nadgarstki
skomplikowaną pętlą. Założył je tak, żeby krew swobodnie krążyła, ale mimo to nie
mogłam się ich pozbyć. Sądzę, że gdybym naprawdę chciała, jakoś bym się z nich
uwolniła, ale nie o to mi chodziło. Podobało mi się, że jestem zależna od Dominika
— jestem więźniem z wyboru — i że robię, co mi każe.
Położył ręce na moich ramionach i obrócił mnie do siebie. Ból stóp, który
odczuwałam po długim spacerze na szpilkach, narastał. Był ostrym, rozkosznym
przypomnieniem, że oddałam swoje ciało Dominikowi, więc w rzeczywistości
odczuwałam to, co chciał.
Już wcześniej zdałam sobie sprawę, że przy takim moim nastawieniu do
różnych aspektów życia wszystko się może zdarzyć. Na początku czułam się jak
pociąg na torach. Kierowałam się wprost na to, co na mnie czekało, nie zważając na
niewygody podróży. Jednak nie zawsze i nie wszędzie mogłam być uległa.
Potrzebowałam motywacji. Kiedy dorastałam, mój nauczyciel gry na skrzypcach, pan
van der Vliet, nigdy nie dotknął mnie inaczej, niż jak nauczyciel dotyka ucznia, ale z
jakichś niewyjaśnionych powodów chciałam go zadowolić, więc ćwiczyłam znacznie
więcej niż przedtem. Teraz Dominik wzbudzał we mnie tę samą moc, bo
przekazałam mu nad sobą władzę.
Ukląkł, wpatrując się we mnie. Ręką przebiegł po mojej nagiej nodze, jednej,
potem drugiej — od kostki po udo. Zatrzymywał dłoń przed miejscem, gdzie byłyby
majtki, jeśli miałabym je na sobie. Jego oczy przypominały granit; miał twarde,
mroczne spojrzenie, gdy wkraczał w świat pragnień... w miejsce poza świadomym
myśleniem, gdzie ciało decyduje, jeśli mu na to pozwolisz.
Zaczęłam nierówno oddychać. Uwielbiałam, gdy Dominik tak się ze mną
drażnił. Naprawdę. Ale na Boga, za każdym razem gdy się zbliżał, chciałam, żeby
włożył we mnie palec. Cierpliwość nigdy nie była moją mocną stroną.
Wstał i obszedł mnie dookoła. Złapał za pończochę przy nadgarstku jak za
wygodny uchwyt. Gdy z trudem szłam tyłem za nim, moje obcasy stukały po
wypolerowanej drewnianej podłodze.
Rzucił mnie przodem na łóżko. Ręce nadal miałam związane za plecami.
Obróciłam twarz na bok, żebym mogła oddychać, i obserwowałam go kątem oka.
Przykucnął przy mojej poduszce i zaczął szperać pod łóżkiem. Uśmiechnął się z
satysfakcją, gdy znalazł butelkę środka nawilżającego i opakowanie prezerwatyw,
które tam trzymałam. Dosyć oczywista kryjówka, pomyślałam. Może nie różniłam
się od innych kobiet. A może zawsze umawiał się z tym samym typem.
Podwinął moją sukienkę tak, że zmarszczyła się wokół pasa. Teraz miał widok
na moje gołe pośladki. Głęboko odetchnął, zdając sobie sprawę, że spędziłam z nim
cały wieczór w krótkiej czarnej sukience bez bielizny.
Zadrżałam, gdy usłyszałam odgłos rozpinanego paska. Czy mnie nim
wysmaga, czy po prostu zdejmie spodnie i mnie zerżnie? Pierwsza opcja też by mi się
podobała pod warunkiem, że ostatecznie nie zrezygnowałby też z tej drugiej.
Nieruchomo czekałam na jego kolejne posunięcie. Miałam nadzieję, że nastąpi ono
szybko, bo w przeciwnym razie mogłabym eksplodować.
Nie chciałam mu dać satysfakcji i błagać go, ale tak bardzo pragnęłam, żeby
był we mnie, że odnosiłam wrażenie, jakby czas zaczął wolniej płynąć. Każda
sekunda, kiedy Dominik stał przy mnie, nie dotykając mnie, wydawała się godziną.
Czułam się jak na krawędzi — nieustannie uwięziona w wąskim miejscu
pomiędzy pragnieniem a spełnieniem. Uwielbiałam to i jednocześnie nienawidziłam
tego. Za każdym razem, kiedy się oddalał, moje pożądanie przybierało na sile, ale
każdy dotyk przybliżał mnie do satysfakcji i końca tego, co się działo.
Był tego świadom. Mimo że moja duma kazała mi ograniczyć reakcje, z
pewnością zwrócił na nie uwagę podczas naszych spotkań i wiedział, jak na mnie
grać — jakbym była instrumentem. Nie posiadł mnie całej i nigdy nie posiądzie, ale
w łóżku miał moje ciało, czy tego chciałam czy nie.
Leżałam całkowicie zdana na łaskę Dominika.
Podskoczyłam, gdy usłyszałam odgłos rozrywanego opakowania i otwieranej
butelki nawilżacza.
Po chwili poczułam w sobie jego badający palec. Najpierw tylko jeden, potem
drugi i kolejny, aż miałam pewność, że nie zmieści więcej. Próbowałam odwrócić się
do niego, zgiąć kolana, żebym mogła sama cofać się w kierunku jego dłoni, ale ze
związanymi nadgarstkami mogłam jedynie wić się jak gąsienica na stole entomologa
lub szarpać się jak motyl przypięty szpilką.
Zaskoczyło mnie, że spokojnie stał za mną. Prawdopodobnie obserwowanie,
jak usiłuję się uwolnić, sprawiało mu przyjemność. Czułam się bardziej odsłonięta,
będąc półnaga, niż gdybym była całkowicie rozebrana. Taka scena — zakryta góra
ciała i nagi dół — miała w sobie coś pornograficznego. Jakby nagie pośladki i
najintymniejsze części ciała były bardziej szokujące bez równoważących je gołych
piersi. Półnagość należała do zboczeńców: starszych facetów, którzy stali na
przystankach autobusowych z opuszczonymi spodniami i w rozpostartych
płaszczach. Poza tym półnagość miała w sobie coś z poniżenia, związanego z
posiadaniem.
— Rozłóż nogi — powiedział.
Zrobiłam, co kazał.
— Szerzej.
Ścięgna ud zaczynały mnie boleć, gdy zrobiłam niemal szpagat. Kolana i pierś
miałam nadal przyciśnięte do łóżka, a ręce trzymałam za plecami — pozycja trudna
do utrzymania. Kucnął, a po chwili poczułam jego delikatny język. Lizał mnie od
kolana wzdłuż uda najpierw po jednej stronie, potem po drugiej. Zatrzymał się przed
moją cipką, ale usta miał blisko mojej skóry, więc czułam jego oddech.
Odchyliłam się lekko, mając nadzieję, że dotknę jego języka.
— O, nie. Nie ruszaj się.
Mimo wysiłków, żeby rozegrać to spokojnie, zaczęłam jęczeć i kołysać się w
przód i tył.
— Pragniesz mnie, prawda? — droczył się ironicznym tonem.
W każdej innej chwili miałabym ochotę uderzyć go, ale teraz czułam, jakby
moje ciało się paliło, i zrobiłabym wszystko, żeby mnie dotknął, nawet jeśli
oznaczałoby to pełzanie po podłodze i błaganie.
— Tak.
— Tak? To nie zabrzmiało przekonująco. Może wyjdę z pokoju i poczekam,
aż będziesz miała pewność.
Wstał i odszedł kilka kroków.
— Nie, proszę. Proszę, nie idź. Niczego bardziej nie pragnę niż ciebie.
— Niczego bardziej nie pragniesz... Teraz lepiej. A jeśli dam ci to, czego
pragniesz, co dla mnie zrobisz?
— Wszystko, co zechcesz. Zrobię cokolwiek, co zechcesz. Tylko proszę,
zerżnij mnie. Nie wytrzymam dłużej.
— Wszystko, co zechcę, tak? Powinnaś ostrożniej składać obietnice. Mogę to
wykorzystać.
— No i co z tego? Proszę, dotknij mnie — szepnęłam. Moja duma zniknęła
pod siłą pożądania.
Zbliżył się i wszedł we mnie, ale tylko na kilka centymetrów. Potem zaczekał.
Sfrustrowana ścisnęłam pościel.
— Błagaj — wyszeptał. — Powiedz mi, czego pragniesz.
— Proszę, zerżnij mnie. Na miłość boską, zerżnij mnie.
Wreszcie wszedł we mnie do końca. Jego ciepło wewnątrz mnie od razu
doprowadziło mnie do ekstazy.
Mocno trzymał moje nadgarstki, poruszając się we mnie.
Wypełniał mnie, aż poczułam ból, a on był wyczerpany.
Oboje przestaliśmy, dysząc. Łagodnie rozwiązał pończochy. Ostrożnie
opuściłam ręce wzdłuż boków. Krew zaczęła normalnie krążyć.
— Zostań — powiedział, jakbym mogła dokądkolwiek pójść, gdy jeszcze ze
mnie nie wyszedł.
Położył się obok mnie. Jedną ręką bawił się moimi włosami, a drugą gładził
nogi, aż doszedł do najczulszego miejsca, a ja znów zaczęłam jęczeć. Nie sądziłam,
żebym w tej pozycji — leżąc na brzuchu — osiągnęła orgazm, ale chciałam dać
Dominikowi spróbować.
— Obróć się — szepnął.
Może zauważył niepewność na mojej twarzy. Przetoczyłam się na plecy.
Obserwowałam go, jak spogląda to na mnie, to na swój palec, którym drażnił
moją cipkę. Spojrzał na mnie i się uśmiechnął. Byliśmy jak jeden podglądacz
rozpoznający drugiego. Potem drugą ręką przebiegł między moimi piersiami i
zarysował palcem linię wokół każdego sutka. Delikatnie położył rękę na moim
gardle.
— Zamknij oczy.
Dominik szybko się uczył — gdy miałam zamknięte oczy, nic mnie nie
rozpraszało. Drugą ręką zaspokajał mnie i szybko doprowadził do orgazmu: niemal
bolesna fala przyjemności, która powstała w waginie, dotarła do mózgu. Kilka
sekund później zniknęła w nicości.
Nie dostaję łatwo orgazmu. Poza Dominikiem miałam tylko jednego czy
dwóch kochanków, którzy potrafili mnie zaspokoić bez mojej pomocy.
— Dobra dziewczynka — powiedział. Od tych oklepanych słów zawsze się
czerwieniałam.
Resztę nocy zdecydowaliśmy się spędzić w pokoju Dominika. Podwójne
łóżko w hotelu było zdecydowanie wygodniejsze niż pojedyncze u mnie. Poza tym
pokój miał widok na Washington Square Park.
Rano znowu się kochaliśmy na wpół zaspani. Wtuliłam się w niego i
pośladkami poczułam, że ma erekcję. Po chwili był we mnie. Leżeliśmy obok siebie.
Jego ramię otaczało mnie troskliwie, a dłoń leżała na mojej jednej piersi. W naszym
seksie było coś łagodnego i nostalgicznego. Smutna rzeczywistość nadchodzącego
rozstania zgasiła płomienie poprzedniej nocy i pozostawiła jedynie pożądanie i
tęsknotę.
Stałam naga przy oknie i po raz ostatni dla niego grałam. Message to My Girl,
to mój ulubiony utwór wykonany przez Split Enz z Nowozelandzką Orkiestrą
Symfoniczną, chociaż teraz oczywiście przedstawiałam własną wersję — bez
orkiestry, fletu, fortepianu i głosu Neila Finna. Po raz pierwszy grałam dla niego coś
innego niż klasykę.
Nie znał słów, nie czuł tęsknoty za domem jak ja, gdy grałam tę piosenkę, i
nie miał przed oczami widoku Aotearoy. Mimo to wierzyłam, że ze strun dochodzi
chociaż trochę magii i tęsknoty.
Odłożyłam bailly’ego i usiadłam na łóżku obok Dominika.
— Zjemy śniadanie? — spytałam.
Była pora drugiego śniadania. Zabrałam Dominika kilka przecznic od hotelu
do Caffe Vivaldi przy Jones Street. Między innymi dlatego przeprowadziłam się do
Village. Zawsze byłam nieco sentymentalna, a nazwę kawiarni uznałam za dobry
znak. Potem jeszcze usłyszałam, że organizują występy, w których każdy może wziąć
udział, i są otwarci na różnych muzyków. Nie rozmawiałam z właścicielami o graniu,
ale lubiłam przesiadywać i chłonąć tamtejszą atmosferę. Dzielnica była inna, niż o
niej mówiono — artyści wyprowadzili się w tańsze rejony, a w ich miejsce zjawili się
bogatsi przedstawiciele klasy średniej, którzy lubili poczucie wspólnoty, eleganckie
bary kawowe i pobliskie parki. To wyjaśniało, dlaczego mój czynsz był wysoki,
mimo że wynajmowałam tylko mały pokój. Jednak trochę magii pozostało i nie
mogłam przestać myśleć, że mogę wchłonąć część energii, zostawionej przez
muzyków siedzących wcześniej na kawiarnianych krzesłach.
Podawano tam również doskonałe jedzenie i idealnie doprawioną krwawą
mary. Zamówiłam jeden drink, przyzwyczajona, że tylko ja piję alkohol. Dominik
zawsze sączył pepsi lub espresso.
Może to wódka mnie ośmielała. Zazwyczaj nie pokazuję uczuć, zwłaszcza
kochankom, ale każda upływająca minuta, która zbliżała nas do wyjazdu Dominika, i
szybkość, z jaką poruszały się wskazówki zegara na pobliskiej ścianie, sprawiły, że
zapomniałam o rozsądku.
— Będę za tobą tęskniła.
Odłożył widelec i spojrzał na mnie.
— Ja za tobą też.
Zamilkłam, zbierając myśli.
— Dziękuję, że przyjechałeś. Twoja obecność, nawet na krótką chwilę,
naprawdę dużo dla mnie znaczyła. Jestem pewna, że moje sprawy się ułożą, ale nie
mogę wyjechać z Nowego Jorku. Moja muzyka... Miałam trochę problemów, żeby
się zadomowić, ale dobrze mi idzie z orkiestrą.
— Cieszę się. Nie powinnaś wyjeżdżać. Zostań i wykorzystaj wszystkie
okazje. Ja z kolei nie mogę wyjechać z Londynu. Pracuję nad kilkoma niezależnymi
projektami i przynajmniej do końca semestru mam kontrakt na uniwersytecie.
Skinęłam głową.
— To wcale nie jest tak daleko — stwierdził zamyślony. — W najgorszym
razie siedem godzin lotu. Są weekendy, niedługo będę miał przerwę
międzysemestralną, ale szczerze mówiąc...
— Nie wiadomo, czy coś by z tego wyszło — skończyłam.
— Tak. O wielu sprawach jeszcze nie rozmawialiśmy. Wiem, że nie spędziłaś
wszystkich nocy w Nowym Jorku samotnie, tak samo jak ja w Londynie. Nie sądzę,
żeby teraz było inaczej. Nie...
— To nie chodzimy ze sobą?
Roześmiał się.
— Nie, nie mówię o chodzeniu.
— Ale z nikim innym się tak nie czuję jak z tobą. Jakbym oddawała siebie.
Jeszcze nie opowiedziałam Dominikowi o Victorze. Chociaż to było coś
innego. Pozwoliłam, żeby Victor robił ze mną to, co robił, ale nie chciałam tego tak
jak w przypadku Dominika.
Niedawno sądziłam, że spojrzenie Dominika jest nieprzeniknione, ale teraz
znałam go lepiej i mogłam je odczytać. Pożądanie. Żar. Zgoda.
— To dobrze — powiedział. — Ja czuję to samo. Nie z każdym robię takie
rzeczy.
Teraz ja się roześmiałam. Tak mogłaby powiedzieć w sitcomie kobieta po
jednonocnej przygodzie.
— Chodzi mi o to, że... — Złapał moją dłoń przez stół. — Nie rozumiem tego,
ale znam to uczucie. Sprawiasz, że chcę... robić pewne rzeczy.
— Sprawiasz, że chcę, żebyś mi je robił.
— No cóż... — Uśmiechnął się. — Przynajmniej zgadzamy się co do tego.
— Więc ustalone?
— Ustalone, że nic nie jest ustalone?
— Tak.
— Przyjadę i znów cię odwiedzę, posłucham orkiestry i wykorzystam pobyt w
Nowym Jorku. To znaczy wykorzystam go tak, jak będziesz chciała. Ale nadal
musisz mnie informować na bieżąco, co robisz.
Zamówił kolejne espresso, a ja krwawą mary. Nie planowałam się upijać przy
Dominiku, ale wódka z przyprawami oddalała poczucie nieszczęścia, które
zwiększało się z każdą minutą przybliżającą nas do rozstania.
Resztę popołudnia spędziliśmy w Caffe Vivaldi, pijąc kawę, rozmawiając i
śmiejąc się, podczas gdy pianista grał Billy’ego Joela. Dominik wcześniej
wymeldował się z hotelu. Przy sobie miał jedynie niewielką torbę, bo lubił
podróżować z małym bagażem.
Kiedy nadszedł na niego czas, odprowadziłam go do schodów hotelu przy
Waverly Place. Limuzyna, która miała go zawieść na lotnisko, już czekała.
Jego pożegnalny pocałunek był krótki, delikatny i namiętny.
Pocałunek kochanka.
2
Jesień
Taksówka zatrzymała się przy ganku londyńskiego domu. Dominik nie mógł
spać w czasie nocnego lotu z Nowego Jorku: zbyt dużo myśli krążyło w umyśle;
wspomnienia wirowały niczym tsunami emocji.
Był wczesny ranek. Lekko mżyło, a wiatr kołysał drzewa na pobliskim
wrzosowisku.
Dominik otworzył drzwi, wszedł do przedpokoju i wciskając klawisze,
wyłączył system alarmowy.
Na podłodze położył torbę podróżną i laptop. Gdy zdjął buty, przytłoczyła go
otaczająca cisza. Zamknięte drzwi nie wpuszczały odgłosów z zewnątrz — krzyków
ptaków, szelestu liści, szumu deszczu, warkotu przejeżdżających przez wzgórze
samochodów ani innych dźwięków codziennego życia.
Czuł, jakby na ramiona spadł mu ogromy ciężar.
Przytłoczyła go okropna pustka. Był sam we własnym domu otoczony
książkami i znajomymi widokami. Czuł się osamotniony. Od rozstania na
Manhattanie, kiedy limuzyna odjechała z nim na lotnisko, przez całą drogę i
pośpieszną odprawę obecność innych osób nie pozwala mu myśleć o tym, że zostawił
Summer samą. W obcym mieście. Nie była bezradna, ale porzucona. Sama ze swoimi
demonami i sprzecznościami. Niezwykłymi żądzami, których zarówno pragnął, jak i
się obawiał.
Czy pociągałaby go, czy czułby romantyczny dreszcz, gdyby nie była tak
inna, niedoskonała i niebezpieczna?
Czy zakochałby się w niej, gdyby była potulna i odpowiedzialna, jak wiele
innych kobiet, z którymi się wiązał?
Nie, jeśli ją kochał, to bezwarunkowo. Musiał akceptować jej krnąbrność. W
zasadzie chciał, żeby była wolnym duchem, żeby poszukiwała seksualnych przygód.
Po raz pierwszy od pięciu dni Dominik miał czas na refleksje.
Nie poprawiło to jego samopoczucia w związku z ostatnimi wydarzeniami i
ich paradoksami.
Sprawdził kalendarz. Jutro następny wykład. Pośpiesznie wyjeżdżając do
Nowego Jorku, opuścił tylko kilka zajęć. Wiedział, że łatwo odrobi je przed sesją
egzaminacyjną.
Musiał wziąć prysznic. Wszedł po schodach, a potem w kierunku łazienki na
końcu korytarza. Zdejmując ubrania, próbował poukładać myśli.
Stał nieruchomo pod strumieniami wody. Odsunął od siebie myśli o dominacji
i nieznanych grzechach. Starał się zapomnieć o otaczającym go świecie. Skupił się na
wspomnieniu różowego śladu na jasnej skórze Summer, kiedy w końcu uwolnił jej
nadgarstki trzydzieści sześć godzin temu w Nowym Jorku. Gdy szli z Grand Central,
myślał, żeby ją związać, ale widok jasnobeżowych pończoch wspaniale
kontrastujących z mlecznym krajobrazem jej ud i odkrycie faktu, że nie ma bielizny,
zachwyciły go i nieco zaskoczyły.
Próbował przypomnieć sobie, jak czasami wstrzymywała oddech, kiedy się
kochali, jakby próbowała dostosować rytm, w jakim się w niej poruszał, do wzrostu
własnego pożądania. Zauważył ten odruch już podczas pierwszych spotkań w
Londynie, ale dopiero teraz zdał sobie sprawę, że to jej integralna część,
nieświadomy wewnętrzny mechanizm, który pomaga jej dopasować się do partnera.
Z pewnością robiła to wielokrotnie z innymi mężczyznami.
Spojrzał na swoje ciało obmywane ciepłą wodą z prysznica. Miał erekcję —
hołd dla Summer i słodkich wspomnień, które wywoływała. Pierścieniowate
przewężenie pod żołędzią było bardziej czerwone niż zazwyczaj — świadectwo
gorączki ich niedawnych namiętności.
Nie kłamał, gdy mówił, że sprawiała, że chciał robić jej różne rzeczy. Rzeczy
złe i słodkie, szokujące i mroczne, odkrywcze i łagodne... rzeczy, na które większość
kobiet by się nie zgodziła. Ale Summer nie była jak większość kobiet. Wzwód
przełamał kierunek płynącej wody.
Gdy przedwczoraj spacerowali ramię w ramię po Czterdziestej Drugiej, idąc
na południe, minęli sex shop na Broadwayu. Jeden z nielicznych, który pozostał w
mieście po ostatnich czystkach. Summer go nie zauważyła, ale Dominik przez krótką
chwilę miał ochotę wejść i kupić coś, czego mógłby użyć — kajdanki, które by ją
ograniczyły. Ale w brudnych witrynach sklepu i wątpliwej jakości towarze było coś
nieprzyjemnego, a skucie kobiety kajdankami miałoby proletariacki charakter. Oparł
się impulsowi i powstrzymał od wejścia do środka, ale pomysł związania Summer
zakiełkował w jego umyśle, a pończochy wydawały się idealne: jakby czytała w jego
myślach i ofiarowała się w pełnej gotowości na cokolwiek, co wymyśli jego
niebezpieczna wyobraźnia.
Podobnie czuł się wiele lat temu z Kathryn, młodą mężatką, która podczas ich
przelotnego romansu pomogła Dominikowi zrozumieć jego chęć dominacji.
Summer, tak jak Kathryn, umiała przywołać jego sekretne demony, wyciągnąć
je na powierzchnię, szeptać nieczyste słowa i zapewnić go, że nie ma nic przeciwko.
Że nie będzie zszokowana ani zniesmaczona. Pobudzała dominującą część jego
osobowości, wyzwalając to, co w nim najgorsze, i zapewniając, że to zniesie.
Ciekawe, kto tak naprawdę miał władzę.
Zagłębił się w te rozważania i masa myśli wypłynęła na powierzchnię.
Zdecydowanie chciał czegoś więcej niż chodzenia ze sobą — co za
interesujący eufemizm — czy pieprzenia Summer. Chciał ją mieć całą, jej ciało i
umysł, ale nie w zaborczy sposób, mimo zaskakujących ukłuć seksualnej zazdrości,
które czuł, gdy widział ją z Jasperem czy wyobrażał sobie z innymi. Nie chodziło o
posiadanie jej. Miał potężne wewnętrzne pragnienie, żeby zobaczyć, jak daleko może
się z nią posunąć, bez względu na ból i mieszane uczucia, jakie by to wywołało. A
ona pragnęła jego dominacji; to oczywiste.
Zatem będzie dalej tak z nią postępował. Będzie ją kontrolował i kierował nią
w tej podróży. A dlaczego to miałoby wykluczać uczucia?
Tak, wiedział już, że ją kocha, ale to była wszechogarniająca, beznadziejna
miłość. Coś mu mówiło, że pewnego dnia może mieć ochotę zobaczyć ją ponownie z
innym mężczyzną, ale teraz to on będzie to kontrolował, a nie zachcianka lub
przypadek.
Ta myśl sprawiła, że poczuł się nieswojo.
Nagle miał ochotę wyskoczyć spod prysznica i chwycić telefon, żeby
zadzwonić do Summer. Chciał krzyczeć, powiedzieć o tych wszystkich rzeczach,
które pragnął z nią robić, i poczuć spokój, gdy ona się zgodzi. Na Manhattanie był
środek nocy, więc pewnie błogo śpi zmęczona po kilku ostatnich dniach spędzonych
razem. Poza tym Dominik nigdy nie przepadał za seksem przez telefon. Dla osoby,
która zarabia na życie słowami, to nie miało żadnego emocjonalnego ładunku; po
prostu było za łatwe!
Sięgnął po mydło i zaczął się myć.
Dni szybko mi ały.
Jak automat prowadził wykłady, konsultacje, oceniał, robił badania naukowe,
przygotowywał wykłady i odwalał papierkową robotę. Gdy zajmował się
przyziemnymi sprawami, nie zauważał upływu czasu.
Nieczęsto kontaktował się z Summer. Ona też nie lubiła długich rozmów
telefonicznych, więc ograniczali się do e-maili i SMS-ów. Bezosobowych, niemal
urzędowych.
To była okrutna gra. Kiedy chciała, żeby był delikatny, stawał się niedostępny
lub wymagający. Kiedy błagała o wskazówki, wyrażał się niejasno. Chciał trzymać ją
w niepewności. Chciał zawsze mieć władzę. Dominować. Zaczynał się
przyzwyczajać do tej roli.
Kilka dni później, gdy szedł z uniwersytetu do metra zatopiony w marzeniach
pełnych niespójnych dygresji, usłyszał, jak ktoś go woła.
— Dominik?
To była Lauralynn, blond wiolonczelistka, która kilka miesięcy występowała z
Summer w krypcie. Całkowicie o niej zapomniał, odkąd krótka rozmowa
telefoniczna wezwała go do Nowego Jorku.
Wydawało mu się, że czekała, aż skończy wykład. Stała na ulicy przy
budynku z szarej cegły ubrana w czarną ołówkową spódnicę, która podkreślała jej
krągłości, bluzkę i czerwony stanik — niemal agresywnie prześwitywał przez
materiał. Na nogach miała szpilki. Obmyślany portret grzechu, jeśli kiedykolwiek
taki istniał. Jej jasne loki opadały do ramion, delikatnie przesłaniając owalną twarz w
stylu Veroniki Lake.
Dominik był zirytowany, że ktoś przerwał jego codzienny rytm. Pochłaniał go
artykuł, który musiał przygotować, jak tylko wróci do domu.
— Widzę, że wróciłeś z Nowego Jorku — zagadnęła Lauralynn.
— Tak. — Nie mógł sobie przypomnieć, czy powiedział jej, że jedzie do
Ameryki, ale to nie miało znaczenia.
— Ostatnim razem się rozłączyłeś. To nie było miłe.
Spojrzał jej w oczy i zauważył intensywne drapieżne błyski. Zdecydował się
improwizować i sprawdzić, dokąd to go doprowadzi.
— Widziałeś się z nią, prawda?
— Z kim?
— Z naszą skrzypaczką, oczywiście. Nadal jest twoją zabaweczką?
— Nie ująłbym tego w ten sposób — odparł lekko zaskoczony.
— Z przyjemnością posłucham, jak byś to ujął — skomentowała.
Dominik miał ochotę odejść. Irytowało go, że dziewczyna zna fakty z jego
życia i wysnuwa nieprawdziwe wnioski. Skąd wie o tym, co zaszło między nim a
Summer? Po chwili przypomniał sobie o jej znajomości z Victorem i niezwykle
ochoczym udziale w scenie, którą reżyserował w krypcie. Zdał sobie sprawę, że
dziewczyna pojawiła się za sprawą Victora. Był też pewien, że Summer nie mówiła
mu wszystkiego, chociaż nie rozmawiał z nią o tym na Manhattanie. Pobyt Victora w
Nowym Jorku nie mógł być przypadkowy. Ten facet to dwulicowy oszust. Pewnie
Summer by mu nie uległa.
Z trudem stłumił zniecierpliwienie.
— Chcesz czegoś? — spytał.
— Tylko porozmawiać, nic więcej. — Uśmiechnęła się psotnie. — Nie martw
się, faceci mnie nie kręcą.
Poszli do pobliskiej winiarni. Mimo pory dnia w sali na piętrze można było
spokojnie porozmawiać bez obecności podsłuchujących dookoła uszu.
— Więc o co chodzi, Lauralynn?
— Spodobał mi się twój styl w krypcie.
— Wszystko widziałaś?
— Nie do końca. Ale opaska na oczach była wystarczająco luźna.
— Rozumiem.
— Znam Victora. Miał dobre przeczucia co do twoich planów wobec Summer
i zorganizował to tak, że z dwoma pozostałymi osobami z kwartetu mogłam się
zjawić w krypcie.
— Więc wszyscy wiedzieli?
— Nie. Tylko ja i Victor... Musiałam mu zdać relację — oświadczyła z
dziwnym uśmiechem.
— Drań — wycedził Dominik.
— Bez przesady. Jest tylko graczem. Tak jak ty. Tak jak ja.
— Schlebiasz mi, włączając mnie do swojego grona.
Lauralynn wzięła łyk beaujolais. Czerwone wino lśniło na jej wydatnych
ustach.
— Ależ Dominiku, jesteś jednym z nas. Bardziej niż ci się zdaje. Niektórzy
wiedzą o tym instynktownie, a inni dowiadują się przypadkowo. Po prostu czasami
na początku nie zdajesz sobie z tego sprawy. Dominacja i uległość pojawia się
stopniowo niemal bez twojej wiedzy. Aż nadchodzi dzień, w którym całkowicie to
przyjmujesz, akceptujesz i odrzucasz wątpliwości. To kwestia genów, Dominiku, a
nie wychowania.
— Ciekawa koncepcja — przyznał Dominik. — Czy przypadkiem Victor nie
ma czegoś wspólnego z tym, że się ze mną skontaktowałaś?
— Nie, ani trochę — odpowiedziała. — Po prostu badam grunt. W zasadzie
dawno się nie widzieliśmy ani nie słyszeliśmy. Można powiedzieć, że jestem na
samotnej misji.
— Mów dalej — zachęcił Dominik zaintrygowany.
Lauralynn rozsiadła się w brązowym skórzanym fotelu, posyłając mu
flirtujące spojrzenie. Podkreśliła swoją atrakcyjność, władczo odrzucając kosmyk
jasnych włosów znad oczu.
— Nie, ty mów, Dominiku. Jak się czujesz, gdy rozkazujesz kobiecie? Gdy
każesz jej robić rzeczy, których nie akceptują przeciętni ludzie? Czy to cię podnieca i
dostarcza ci przyjemności? A może czujesz się, jakbyś był jedynie widzem? Bardzo
bym chciała odkryć, kim jesteś. Lub kim mógłbyś być.
— Muszę przemyśleć wiele rzeczy — odparł, schodząc do baru po kolejnego
drinka.
— Lubię wykorzystywać ludzi — wyznała Lauralynn, gdy kontynuowali
rozmowę podczas posiłku w Chinatown. — To dodaje mi energii.
Nie próbowała się tłumaczyć. Po prostu stwierdziła fakt bez zbędnej dumy czy
emocji. Zwykłe wyjaśnienie.
Dominik w pierwszej chwili chciał zaprzeczyć. Z pewnością jego to nie
pociągało. Kochał kobiety. Nie był wobec nich okrutny, prawda? W uwodzeniu nie
chodzi tylko o seksualne zadowolenie i czystą przyjemność; to również pragnienie
bliskości i jedności. To determinacja, żeby zrozumieć, co podnieca konkretną
kobietę. Chciał zrozumieć, jak się czują.
Nocą przewracał się w łóżku podniecony i jednocześnie zafascynowany
puszką Pandory otworzoną przez Lauralynn. Nie mógł powstrzymać wspomnień o
Kathryn i pragnieniach, które w nim wzbudziła.
Które sama w sobie odkryła. Była tym tak zszokowana, że po ich rozstaniu nie
tylko została przy mężu, ale zdecydowała się rozpocząć zupełnie nowe życie:
wyjechała, a kilka lat później po zabiegu in vitro urodziła bliźniaki. Ta, co zawsze w
jego obecności wyrażała się z pogardą o posiadaniu potomstwa. Czy fakt, że odkryła
w sobie skłonność do uległości i stała się inną kobietą, spowodował, że zobaczyła
niebezpieczeństwo i uciekła od niego? Od jego szponów?
Może, pomyślał i westchnął.
Jednak na pewno nie mogła to być jego wina. Ziarna dominacji i uległości
były w nich głęboko ukryte, zanim się spotkali. Niczym rozżarzone węgielki
czekające na łagodny powiew, które je ożywi i ponownie rozpali.
Gdyby się nie spotkali, zapewne nadal wiedliby życie beztroskie... i nudne.
Jednak gdy prawda wyszła na jaw, Dominik zrozumiał, że nie ma powrotu. A
przynajmniej w jego przypadku. Nie wiedział, ile samodyscypliny wymagało od
Kathryn odrzucenie wewnętrznego głosu. Nie wiedział też o jej złamanym sercu, gdy
go zostawiła i wróciła do normalnego życia. O wyrzeczeniu.
Nie mógł zasnąć. Zabłąkane odgłosy ptaków dobiegały z ogrodu spotęgowane
przez ciszę. Z upływem czasu zaczął podziwiać decyzję Kathryn i to, w jaki sposób
poświęciła siebie. Niestety Dominik wiedział, że on tak silnej woli nie ma. Został
ugryziony, na zawsze zarażony swoistą seksualną formą wampiryzmu. Z własnej
woli porzucił dawnego siebie i bez namysłu oddał się pożądaniu. Ponownie odnalazł
to, gdy po raz pierwszy spotkał Summer.
Tym razem był zdecydowany, żeby wszystko zrobić jak należy. Jeśli Summer
naprawdę pragnie mu ulec, właśnie to jej umożliwi.
Nauczy się sztuki dominacji i zabierze ją w podróż, którą oboje zakończą jako
nowi ludzie. Twardsi, ale delikatniejsi. Balansujący na cienkiej linie, ale pełni życia.
Myślami wrócił do lat pomiędzy Kathryn a Summer — czasu pełnego
przyjemności i okrucieństwa. Poczuł ucisk w żołądku, gdy przypominał sobie o tym
szaleństwie.
Przeszukując mroczne zakątki Internetu, trafiał na czaty i fora, na których
spotykał kobiety pragnące tego samego co on. Nauczył się nowego słownictwa i
zasmakował potajemnych spotkań, które składały się na etykietę alternatywnej
seksualności. Niektóre spotkania okazywały się swobodne, inne krępujące i mniej
udane, a niektóre dzięki dużemu poczuciu ironii uważał za komiczne.
Dużo czytał, więc był obeznany z praktykami BDSM, ale zaskoczyło go, że
ich popularność skrywa się za maską przyzwoitości. Wydawało się, że zna je cały
świat. Całkowicie równoległy świat, o którym on dotychczas nie miał pojęcia. Jednak
prawdziwe życie to coś zupełnie innego niż książki i, jak się okazało, pełne
niezliczonych niespodzianek. Szalone lata. Dominik zamknął oczy.
Mężczyzna, którego spotkał w klubie Grucho, był kolegą kolegi kolegi. Za
Dominika w jakiś sposób poręczono.
— I tak musimy cię sprawdzić — wycedził inny facet.
— Doskonale to rozumiem — odparł Dominik.
Nieznajomy wykonał telefon i godzinę później dołączyły do nich dwie kolejne
osoby. Dobrze ubrani biznesmeni w garniturach i pod krawatem. Po kilku drinkach
został oficjalnie zatwierdzony.
— Jak je znajdujesz? — zapytał Dominik.
— Czaty, ogłoszenia, osobiste polecenia...
— Polecenia?
— Zdziwiłbyś się.
— Jezu...
— Każda z nich to zwyczajna kobieta. Nie ma mowy o żadnej wymianie
pieniędzy.
Przywódca grupy miał około pięćdziesiątki. Wcześniej w rozmowie
wspomniał, że wrócił z kilkutygodniowych wakacji, które spędził, żeglując przy
wybrzeżach Turcji. Kolejny był chirurgiem — niezwykle postawnym mężczyzną z
Ghany, a trzeci zajmował jakieś wysokie stanowisko w City.
Dominik został zaproszony na następną sesję.
Spotkali się w piwnicznym barze w anonimowym hotelu przy Victoria
Station. Gdy Dominik przyszedł, na miejscu zastał już dwóch mężczyzn. Pili piwo.
Nie przedstawili się.
Kilka minut później do baru weszła dziewczyna w towarzystwie przywódcy
grupy. Wyglądała niemal na nastolatkę, chociaż jak się jej lepiej przyjrzało w lekko
zaciemnionym barze, można było dostrzec ciemne podkówki pod oczami i delikatne
zmarszczki na szyi. Sprawiała wrażenie niezdecydowanej, a nawet nieśmiałej, ale po
kilku drinkach się rozluźniła. Powiedziała, że studiuje pielęgniarstwo. W innym
spotkaniu brała udział znacznie starsza asystentka kierownika banku, która
przyjechała z południowego wybrzeża; potem samotna matka, która chciała zostać
pisarką, więc kiedy odkryła, że Dominik ma na swoim koncie kilka nieakademickich
publikacji, przesłała mu swoje opowiadania. Były zaskakująco dobre. Czasami grupa
rezerwowała hotel przy Victorii, a czasami korzystali z hotelu przy Old Street, lub —
jeden raz — spotkali się w piwnicy pustego sklepu na Old Compton Street, bo jeden
z mężczyzn miał do niego dostęp. Hotele wybierano przede wszystkim dlatego, że
były zatłoczone, dzięki czemu kilku facetów chodzących z jedną kobietą nie
przyciągało uwagi.
— To twój pierwszy raz? — spytał studentkę pielęgniarstwa podczas swojej
pierwszej nocy. Nadal znajdowali się przy barze. Dwóch mężczyzn podeszło do lady
i zamówiło kolejne drinki.
— Tak — odpowiedziała.
— Mój też. — Wysilił się na uśmiech.
— To ciekawe.
— Dlaczego to robisz? — Nie o to chciał zapytać, ale nie mógł wypowiedzieć
właściwych słów. Wyglądała bardzo młodo, chociaż sprawiała wrażenie zmęczonej.
— Wiesz, taka fantazja. Chyba wszystkie kobiety je miewają. Chciałam
dowiedzieć się, jak to jest to poczuć. Głupie, prawda?
— Nie, ani trochę.
Powrót reszty towarzystwa przerwał ich rozmowę. Gdy wszyscy znaleźli się w
pokoju hotelowym, studentka została natychmiast rozebrana. Miała wspaniałe
okrągłe piersi. Sterczące i jędrne. Kazano jej się ogolić, co skrupulatnie wykonała.
Nie miała na sobie bielizny, jedynie czarne pończochy.
Przywódca grupy rozpiął swoje spodnie i wyjął penisa. Dziewczyna uklękła i
wzięła go do ust. To był sygnał dla pozostałych, żeby zdjęli ubrania. Dominik
rozejrzał się po otaczającym go oceanie męskich ciał. Każdy z nich był inny, a
Dominik cieszył się, że nie jest ani najmniejszy, ani najgrubszy. Niektóre rzeczy
nigdy się nie zmienią w towarzystwie innych, mimo że zazwyczaj czuł się pewnie w
swoim ciele.
Gdy przyszła pielęgniarka pożądliwie ssała przywódcę, pozostali zaczęli jej
dotykać. Zachłannie poznawali jej ciało, jakby była wyśmienitym kawałkiem mięsa.
Podniecenie dawało się zauważyć gołym okiem. Rozejrzał się po pokoju — miejscu
zbrodni. Okno wychodziło na nudną panoramę miejskich dachów. Na małym stoliku
leżała sterta prezerwatyw, obok stały różne tubki z kremami i nawilżaczami. Na
stoliku przy lodówce ktoś postawił dwie butelki czerwonego wina, trzy kieliszki i
kubek. W pokoju rozrzucono kilka sex zabawek, w tym olbrzymiego podwójnego
sztucznego penisa. Z pewnością nie zmieściłby się w żadną kobietę bez rozerwania
jej, pomyślał Dominik. Jednak okazało się, że się zmieścił. Mniej więcej godzinę
później, gdy kobieta została wykorzystana przez każdego w pokoju — czasami
pojedynczo, czasami wspólnie — dwóch mężczyzn zaczęło wkładać dwufunkcyjnego
sztucznego penisa głęboko do jej waginy i siłą wpychać drugi koniec, centymetr po
centymetrze, do jej odbytu. Młoda pielęgniarka ciężko sapała podczas tej operacji,
zwłaszcza że rudowłosy facet włożył jej swojego twardego fiuta do ust.
— Dobra dziewczynka — powiedział ktoś.
Dominik był wyczerpany. Zerżnął ją na każdy sposób, jaki chciał. Raz nawet
poczuł, że zakrztusiła się jego nabrzmiałym kutasem, gdy czarnoskóry lekarz wszedł
w nią od tyłu i niechcący popchnął zbyt mocno.
Pozostali też mieli zajęcie. Pomiędzy kolejnymi aktami podawali dziewczynie
wino, a później wodę, o którą poprosiła. Niektórzy delikatnie ocierali jej brwi, gdy
pot zaczął kapać z rozpalonego czoła. Nie narzekała ani nie poprosiła o przerwę.
Patrzył na to wszystko, starając się wejść w skórę obojętnego obserwatora. Jedna z jej
pończoch była rozerwana, druga zrolowana wokół kostki. Dziewczyna była
wyczerpana, ale nadal promieniała pięknem, gdy grupa mężczyzn zbliżyła się do
łóżka, żeby się z nią po kolei zabawić.
Spojrzał, jak otaczają swoją zdobycz. Zastanawiał się, jakie to uczucie mieć
członka w ustach, czuć go, być nim wypełnionym. Jak to jest być kobietą. Urzekło go
piękno uległości, sugerujące, że kobieta decyduje o swoim ciele i duszy.
Podczas swojego pierwszego gang bangu Dominik przez chwilę zrozumiał
uległość i wiedział, że gdyby był kobietą, również oddawałby się nieznajomym
mężczyznom.
Był pod wrażeniem, że uległa kobieta, poprzez siłę swojej seksualności,
niemal kontroluje tę szaloną sytuację.
Młoda pielęgniarka krzyknęła głośno. Ktoś posunął się za daleko.
— Dość — zaprotestowała.
Mimo to jej zarumieniona twarz promieniała... szczęściem.
Mężczyźni bez słowa sprzeciwu odsunęli się od niej. Ześlizgnęła się z łóżka,
opuszczając plątaninę ciał.
Zużyte prezerwatywy leżały rozrzucone na hotelowym dywanie.
— Muszę się wykąpać — powiedziała. Rozejrzała się po mężczyznach
stojących wokół łóżka. — Niezła impreza. — Roześmiała się, wchodząc do łazienki.
Wszyscy się ubrali i jeden po drugim opuścili hotel — dziewczynę zostawili
jedynie z przywódcą grupy. To on pierwszy nawiązał z nią kontakt i to on ją tu
przeprowadził.
Dominik uczestniczył jeszcze w pięciu gang bangach organizowanych przez
grupę. Mężczyźni nie znali swoich imion. Szybko zrozumiał, że to taka niepisana
zasada. Lubieżna gra za obopólną zgodą. Grupa miała zapotrzebowania, a niektóre
kobiety pojawiały się nawet kilka razy.
Za każdym razem powtarzał sobie, że nie będzie brał udziału w następnym
spotkaniu. Czuł się zażenowany i winny, złościł się na swój wewnętrzny przymus.
Ale każdy facet myśli jajami i nawet jeśli zgłasza się na ostatnią chwilę, pojawi się w
barze czy pubie, gdzie pozna kolejną dziewczynę.
Podczas ostatniego gang bangu, w którym uczestniczył — po hotelu przy Old
Street i piwnicy przy Old Compton Street — przyszła kolej na hotel przy Victoria
Station — Dominik był zaskoczony, że pozwolił, aby jego mroczna część
osobowości przejęła kontrolę.
Tym razem przyprowadzono bibliotekarkę z High Wycombe. Gdy mężczyźni
czerpali z niej przyjemność, jeden z członków grupy zszedł do hotelowego baru po
dodatkowe drinki i wrócił z kolejną panną. Jakimś sposobem uwiódł ją w
rekordowym tempie, a przynajmniej przekonał, żeby dołączyła do nich w pokoju. Nie
była zaskoczona widokiem sześciu nagich facetów z penisami gotowymi do akcji i
potarganymi włosami, wijących się lubieżnie wokół bladego ciała młodszej kobiety.
Powiedziała, że woli obserwować niż uczestniczyć.
Po chwili ta, która była główną atrakcją wieczoru, została zmuszona, żeby
uklęknąć przy skraju łóżka. Dominik siedział z szeroko rozłożonymi udami, a ona go
ssała. Był zmęczony i tracił twardość. Kobieta z baru obserwowała ich, trzymając
szklankę ginu. Oczy miała przepełnione żądzą, usta wilgotne. Unikał jej spojrzenia.
Złapał bibliotekarkę za włosy, odsunął ją i wstał.
— Wyliż mnie — rozkazał młodej partnerce tonem, który go zaskoczył.
Złapał z łóżka pasek i owinął go wokół jej szyi jak obrożę.
Podporządkowała mu się. Na chwilę opuścił swoje ciało i stał się
obserwatorem sceny; jakby z oddali spoglądał na to, co się dzieje.
To był czysty seks.
Żadnych lateksów, zabawek, zbędnych słów czy nazywania go „panem”.
Czuł się rewelacyjnie.
Kobieta pomiędzy jego nogami. Znowu stał się obserwatorem.
Dziesięć minut później — już ubrany — pędził przez hotelowe lobby i
wzywał taksówkę.
— Proszę zawieźć mnie do Hampstead — rzucił kierowcy.
— Gdzie w Hampstead? — spytał taksówkarz. — To duży teren.
— Powiem, jak dojedziemy.
Ruch nocą nie był gęsty i wkrótce minęli Marylebone Road, przejechali
Regent’s Park i dotarli do Camden Town, a po chwili do Belsize Park.
— Proszę skręcić w prawo za Royal Free.
— Ty tu rządzisz, szefie.
Kazał się zatrzymać, gdy dojechali do stawu przy Jack Straw’s Castle.
Dominik miał mętlik w głowie.
Z jednej strony czuł się zszokowany swoimi czynami: beznamiętnym
rżnięciem, obojętnością i pustką. Widokiem kobiet, mężczyzn, penisów, odgłosami
zwierzęcego bezdusznego seksu. Z drugiej strony dominacja wzbudzała w nim
podniecenie, które działało na niego jak narkotyk na ćpuna.
Przez chwilę miał ochotę wejść do lasu przy parkingu obok Jack Straw’s
Castle — znanego miejsca wśród gejów. Odczuwał nieracjonalne pragnienie, żeby
odkryć, co znaczy być penetrowanym i wykorzystywanym. Jakby to miało pomóc mu
lepiej zrozumieć kobiety, które pieprzył. Szaleństwo! Wybrał jedną drogę, potem
drugą, zawahał się i ostatecznie wolno ruszył w kierunku domu.
Po północy wszedł na kamienne schody prowadzące do drzwi. Mógł wziąć
taksówkę, ale spacer ukoił jego nerwy.
Po tygodniu zaczął się spotykać z jedną z byłych studentek, Claudią, i zerwał
wszelkie kontakty z tamtą grupą. A może było na odwrót i to oni już go nie zapraszali
na swoje oryginalne spotkania.
Seks z Claudią był dobry, nieskomplikowany, zdrowy i pełen wigoru.
Akceptowała jego potrzeby — kontrolę, której poszukiwał — lubiła odmianę i nigdy
nie kwestionowała perwersji. Przez pewien czas sądził, że zwalczył swoją mroczną
stronę... pohamował irracjonalne pragnienia. Jednak wiedział, że czegoś mu brakuje...
Aż spotkał Summer, która w metrze grała na zniszczonych skrzypcach. Płomień
został ponownie rozpalony.
— Więc jak dobrze znasz Summer? I Victora? — spytał Dominik, gdy
Lauralynn usiadła na kocu, który przyniosła ze sobą i rozłożyła na trawie w Regent’s
Park.
Zaproponowała piknik, ponieważ weekend według prognoz zapowiadał się
ciepły. To miały być ostatnie słoneczne dni przed nadejściem jesieni. Pory roku
szybko się zmieniają, pomyślał, przypominając sobie utwór Vivaldiego. Minął
niemal rok od pamiętnego popołudnia, gdy na stacji metra Tottenham Court Road
usłyszał odurzającą muzykę, która dochodziła z długiego korytarza, i po kilku
sekundach uległ czarowi Summer, jej skrzypcom i temu, jak wyglądała, grając.
— Victor od lat jest znajomym... pewnego rodzaju wspólnikiem w
przestępstwie. Spotkaliśmy się na imprezie i zaoferował mi pomoc w zorganizowaniu
kilku scen. Sądzę, że rozpoznał we mnie element agresji. Wiesz, to niebezpieczny
człowiek. Wykorzystuje ludzi. Jest w nim coś mściwego... Ale ma dobre znajomości.
No i jest doświadczony.
— A Summer?
— Widziałyśmy się tylko jeden raz po wyjątkowym koncercie, kiedy kazałeś
jej grać nago w krypcie. Uważam, że jest... jak by to ująć? Interesująca.
— Ty i ona? — spytał Dominik. — Doszło do czegoś między wami?
— Niestety nie — wyznała Lauralynn. — Nie sądzę, żeby była
zainteresowana. Może jakaś niezobowiązująca zabawa, ale nic poważnego. Znam ten
typ. Leci do ognia jak ćma. To niebezpieczne. Sądzi, że ma kontrolę, ale czasem się
myli. Szczegóły przesłaniają jej cały obraz i nie zdaje sobie sprawy, co ją motywuje.
Jeszcze w pełni nie pogodziła się z własnymi pragnieniami. Sądzi, że jest
nowoczesna i asertywna, ale łatwo siebie okłamywać. Prawda, Dominiku?
W jej oczach znów dostrzegł złe zamiary.
Wzięła dwa plastikowe kubki i ostrożnie nalała kawę z termosu, który
przyniosła do parku w wiklinowym koszyku. Dominik przyszedł z kanapkami.
Niedaleko miejsca, gdzie siedzieli, na drodze przecinającej park tłoczyły się dzieci,
żeby zobaczyć pobliskie zoo.
— Co się wtedy wydarzyło? Kiedy spotkała się z tobą?
— Zabawiłyśmy się. Wezwałam jedną z moich zabaweczek... uległego faceta.
Sądzę, że Summer to się podobało. Otworzyło jej oczy na nowe możliwości.
— Rozumiem.
— Ale tak jak mówiłam, znam takie jak ona. Spotkałam je wcześniej. Są
swoim najgorszym wrogiem. Zostawione same, padają ofiarą własnych pokus. Dają
się wodzić za nos swojej dumie.
— Czyżby? — spytał Dominik trochę zirytowany tym, jak Lauralynn wyraża
się o uczuciach Summer i jej charakterze.
Ugryzła kanapkę z jajkiem i rzeżuchą.
— Jeśli jesteś do niej tak przywiązany, to radziłabym ci nie zostawiać jej
zagubionej w Nowym Jorku... W sumie to lepiej, żebyś nigdzie jej nie zostawiał.
Stracisz ją.
— Przez Victora?
— Może. Ale to niejedyna ryba w morzu. Summer jest uległa w taki sposób,
że niektórzy z nas od razu by ją polubili... chcieliby ją złamać.
— Złamać?
— Jej duszę. Przyznaję, że to silna dziewczyna, ale nikt nie jest odporny na
wszystko. Mam wrażenie, że Summer swobodnie używa lub pozwala używać
swojego ciała, więc ludzie lubiący dominację od razu będą próbowali przeniknąć do
jej umysłu. Będą chcieli, żeby poddała się ich woli, a kiedy coś zostaje zniszczone,
już nigdy nie da się poskładać. Sądzę, że Summer nie zdaje sobie sprawy, że po
przekroczeniu pewnej granicy nie ma powrotu.
— Jakie to melodramatyczne, Lauralynn.
— Może... ale dominacja ma różne odcienie, Dominiku. Dla niektórych to
korzystanie z władzy. Dla innych zwykła zabawa...
Przerwał jej, żeby przedstawić swój punkt widzenia.
— Nie interesuje mnie władza i sądzę, że z Summer to coś więcej niż tylko
zabawa. Pragnę, żeby była silna. Nie zamierzam jej złamać, jak to ujęłaś. Chcę
zobaczyć, jak się rozwija, jak akceptuje swoją naturę. Właśnie to daje mi
przyjemność, a nie kontrola. Akceptacja jej uczuć..
— Stąpasz po cienkim lodzie, Dominiku. Niektórzy określiliby to dosadniej
słowem zaczynającym się na „pie”.
— A ty? — spytał. — Gdy się bawisz albo kontrolujesz, czego wtedy
szukasz?
— To pojedynek umysłów. Czasami to okrutna gra, ale tak czy inaczej gra.
Myślałam, że stoimy po tej samej stronie, ale jest w tobie słabość. Teraz to widzę.
Godne podziwu. Myślisz nie tylko fiutem.
— Mam taką nadzieję. Chociaż nie chciałbym go nazbyt zaniedbywać —
odparł z uśmiechem.
— Cokolwiek się stanie, bądźmy przyjaciółmi, dobrze?
— Byłoby miło.
— Victorowi zawsze chodzi o następny cel. Nie może się pohamować. Na
początku bawiło mnie to, ale jest w nim coś złego: głęboko zakorzenione pragnienie,
żeby złamać uległe mu osoby... niewolników swojej woli. Uważaj na niego.
— Oczywiście.
Od kilku dni Dominik próbował skontaktować się z Summer, ale za każdym
razem, bez względu na porę dnia czy nocy, w jej telefonie włączała się poczta
głosowa, co zaczynało go lekko martwić. Obiecała mu informować go na bieżąco o
swoich przygodach, ale dotychczasowe wiadomości były prozaiczne, banalne.
Niekompletne?
— Jutro organizuję małą imprezę z kilkoma moimi zabaweczkami, ale
myślałam, żeby zaprosić inne osoby. Chciałbyś uczestniczyć? Może oglądać? —
spytała Lauralynn.
— Czy twoi... niewolnicy nie mają nic przeciwko obecności obcych?
— Ani trochę. Wiedzą, jak służyć, i robią, co się im każe. Chociaż sądzę, że
nie pociągają cię faceci, co? To byłby krok za daleko?
— Masz rację — potwierdził, ukrywając przed Lauralynn fakt, że rozważał
zamianę miejsc, żeby lepiej zrozumieć, jak to jest być uległym. Jednak wtedy
kierował się chęcią zrozumienia, a nie preferencjami. Według teorii BDSM wiele
dominujących osób próbowało uległości. To pomagało im lepiej zrozumieć
współzależność. Problem leżał w tym, że nie interesowali go mężczyźni. Był
zafascynowany ich penisami, ale nie twarzami czy osobowościami. Oglądanie
mogłoby być interesujące, a nawet miałoby walory edukacyjne, ale wiedział, że nie
jest w pełni gotowy.
— Może innym razem — odpowiedział, świadomie nie odrzucając
możliwości przyszłego spotkania. Teraz myślał o Summer i wyuzdanych
pragnieniach, jakie w nim wzbudzała.
— Szkoda — odpowiedziała Lauralynn. — Przydałoby się nowe towarzystwo.
Mogłabym cię wiele nauczyć — kontynuowała.
— Nie wątpię.
— Ale coś czuję, że nie jesteś facetem, który lubi zabawki.
— Instynkt dobrze ci podpowiada — przyznał Dominik.
— Victor je lubi — stwierdziła Lauralynn. — I to jeszcze jak. Uwielbia
rozpórki. Uważa, że dobrze się sprawdzają w przypadku dziewczyn, ale faceci
zawsze mają zahamowania. To znaczy większość facetów. Niektórzy jednak,
zwłaszcza geje, zgodzą się na wszystko i jeszcze więcej. Jednak rzadko ich
spotykam. Trzymają się razem i pewnie mają własne rytuały — dodała po namyśle, a
Dominik dostrzegł nutę żalu w jej głosie.
Słońce świeciło nad nimi, a lekki wiatr delikatnie ożywiał zieleń otaczających
drzew. Lauralynn otarła kącik ust z okruszków chleba.
— Pięknie tu, prawda? — zauważyła, wpatrując się w słońce. Dominik zdjął
lnianą marynarkę. — Pewnie to ostatni ciepły dzień w tym roku. Ach, ten Londyn.
Uwielbiam słońce.
Uśmiechnął się do niej. Jasne włosy opadały Lauralynn na ramiona.
Wyprostowała się i jednym szybkim ruchem ściągnęła obcisłą bluzkę. Nie miała na
sobie stanika. Spojrzał na delikatne kolczyki w niezwykle różowych sutkach, a potem
na chiński tatuaż na ramieniu. Położyła się na brzuchu, zdjęła sprane dżinsowe
spodenki i opalała się w samych stringach. Jej pośladki przypominały geometryczną
symfonię o idealnej krzywiźnie nakreślonej z matematyczną precyzją. Równomierna
opalenizna sugerowała, że dziewczyna często opala się nago.
Przechadzający się obok nich mężczyźni zaczęli zwalniać, aby dłużej się jej
przyjrzeć, natomiast rodziny siedzące w parku spoglądały ze złością. Była niezwykle
prowokująca, leżąc z nagimi pośladkami na słońcu. Bezwstydna. I dobrze o tym
wiedziała.
Opalając się z przesadnie rozsuniętymi nogami, z pewnej odległości musiała
wyglądać na całkowicie rozebraną.
Zanim obróciła się na brzuch, Dominik zauważył, że napięty cienki materiał
stringów mocno wyeksponował głęboką szczelinę w waginie.
Lubił Lauralynn i sądził, że w sprzyjających warunkach mogliby zostać
dobrymi przyjaciółmi.
Zdjął koszulę. Nadeszła jego kolej, żeby złapać trochę ostatniego słońca w
tym roku.
Po chwili oboje rozkoszowali się jesiennym ciepłem. Jednak Dominik marzył
o Summer, a nie o Lauralynn.
3
Liny
Mały ogródek za oknem mieszkania w East Village zaczął zapełniać się
cieniami. Ostatnie promienie słońca oświetlały moje ciało. Wyglądałam niczym
mumia lub osobliwość z wiktoriańskiego kabaretu.
Gorset wpijał się w skórę, obejmując mnie stalowym uściskiem.
Poluzowałam tylne sznurówki i pochyliłam się do przodu. Ostrożnie
odczepiłam metalowe zapinki przy ćwiekach, które przytrzymywały konstrukcję.
Szwy pozostawiły interesujące ślady na ciele — symetryczne pręgi w stylu art déco,
które przebiegały równolegle od pasa do piersi. Ich intensywnie czerwony kolor
kontrastował z bladą skórą.
Moi współlokatorzy właśnie wrócili z darmowych występów na Union
Square. Były one częścią miesięcznego cyklu nieoficjalnych wydarzeń, które miały
na celu uczcić amerykańskich kompozytorów przed nadchodzącym Świętem
Dziękczynienia. Zbliżał się listopad i słońce zaczęło szybciej znikać z nieba. Szybko
zapadająca ciemność zwiastowała nadejście jesiennych chłodów. Niedługo mieliśmy
pójść do jednego z barów na dachach Midtown, żeby wykorzystać wieczorne
powietrze, zanim zima spowije miasto zimnym oddechem i wygoni do środka
wszystkich poza najbardziej zdeterminowanymi palaczami.
Grałam, mając na sobie ciasny czarny gorset — prezent od Dominika, który
kazał mi go włożyć na jedno z przyjęć Charlotte w Londynie. Gorset podtrzymywał
moje piersi i dawał trochę ciepła pod cienką wełnianą sukienką.
Wydawało mi się, że od mojego pierwszego perwersyjnego eksperymentu
upłynęły wieki: byłam ubrana jak pokojówka, próbując odkryć, jakie to uczucie być
uległą i słuchać rozkazów innych mężczyzn, a nie tylko Dominika.
Po tym wydarzeniu nie umiałam przeanalizować swojego zachowania; w
stroju pokojówki reagowałam na dźwięki dzwonka, którym goście mnie
przywoływali, gdy mieli ochotę na kolejną porcję deseru lub alkoholu.
Wykonywałam ich rozkazy.
Bardzo tęskniłam za Dominikiem. Bardziej niż się spodziewałam i bardziej
niż chciałabym się przyznać. Odkąd wyjechał, nasze rozmowy były krótkie i
sporadyczne. Jego głos napełniał mnie tak ogromną tęsknotą, że przez większość
czasu miałam włączoną pocztę głosową, żebym nie musiała z nim rozmawiać.
Dominik nie kazał mi włożyć gorsetu pod ubranie na dzisiejszy występ.
Wybrałam ten strój z własnej woli, usiłując odtworzyć uczucie dominacji, za którym
tak bardzo tęskniłam.
Próbowałam wykorzystać emocje, spotęgowane nieobecnością Dominika,
wkładając więcej energii w muzykę. Kierowałam smutek i frustrację w skrzypce
niczym w piorunochron. Jednak nieuchronnie część samotności pozostała, a moje
myśli wypełniły się wspomnieniami scen, które Dominik tworzył w Londynie, oraz
perwersyjnymi fantazjami z jego udziałem. Stałam się drażliwa i wycofana. Irytowała
mnie intensywność własnych uczuć.
Napisałam e-mail do Charlotte, żeby się poradzić, ale albo tajemniczo
zniknęła, albo mnie ignorowała. Chris skończył krótkie tournée z zespołem po
Ameryce i wrócił do Londynu. Nie miał zamiaru przyjeżdżać w najbliższym czasie
do Nowego Jorku, a poza tym nie lubił Dominika, więc mu się nie zwierzałam. Na
Skypie rozmawiałam ze starymi znajomymi z Nowej Zelandii, ale oni się
ustatkowali: pracowali w biurach i mieli stałych partnerów. Moje życie było tak inne
— orkiestra, Nowy Jork, Dominik — że nie czułam się z nimi dobrze.
Nie mogłam znaleźć towarzystwa, ale przynajmniej moje muzyczne wysiłki
zostały zauważone.
Simón, wenezuelski dyrygent, który gościnnie pracował w ostatnim sezonie,
został na stałe przyjęty do orkiestry. Wydawało mi się, że mnie polubił. Subtelnie
chwalił moje wykonanie mrugnięciem oka lub dłuższym spojrzeniem z podium.
Zauważyłam jego zainteresowanie dopiero, gdy zaczęliśmy ćwiczyć przed cyklem
koncertów z okazji Święta Dziękczynienia. Może czułam sympatię do
amerykańskiego stylu pełnego dźwięków odległych miejsc, podkreślonych przez
nieskończoną różnorodność kulturowych korzeni kompozytorów, którzy
wyemigrowali do Ameryki w poszukiwaniu nowego życia. Ich muzyka była
wypełniona optymizmem i rytmami miast odwiedzanych w drodze. Jazz i folk
mieszały się ze starymi europejskimi tradycjami.
Nie tęskniłam za poprzednim dyrygentem. Miał akademickie podejście,
według mnie pozbawione niuansów. Gdy dyrygował, sekcja smyczkowa brzmiała
trochę drętwo. Simón był młodszy i miał zdecydowane inne metody niż te, do
których przywykliśmy. Orkiestra o niczym innym nie mówiła.
Miał w sobie coś z bohemy. Na próby ubierał się w dżinsy i luźne koszulki;
można by go wziąć za gitarzystę w zespole rockowym. Rozpierała go energia — od
czubków butów — czasami to były wygodne trampki, a czasami błyszczące skórzane
botki — po gęste, ciemne i kręcone włosy, falujące przy szaleńczych gestach.
Prowadził orkiestrę, jakby był opętany przez muzykę — wybrał takt rękoma, które
przypominały kłapiące szczęki krokodyla. Każdy podświadomy ruch mięśni na
twarzy odpowiadał jakiejś wskazówce: uniesienie brwi lub wydęcie ust
sygnalizowało minimalną zmianę nastroju lub tempa.
Miałam nadzieję, że pod jego kierunkiem sekcja smyczkowa będzie mogła
wyrażać więcej pasji. Biorąc pod uwagę ostatnie koncerty, właśnie takiej osoby
potrzebowaliśmy.
Baldo i Mari a, moi chorwaccy współlokatorzy z sekcji dętej, mieli mieszane
uczucia co do zmiany. Niedawno się zaręczyli, a szczęście, które w sobie odnaleźli,
było widoczne w każdym aspekcie ich życia, więc jedynie nagła katastrofa mogłoby
ostudzić ich radość.
Mari a zainspirowana sukcesem swojego romansu skupiła się na swataniu
mnie i nieustannie wypytywała o status związku z Dominikiem z przebiegłością
godną prywatnego detektywa.
Dzisiejszego ranka opowiedziałam jej wszystko o nas jedynie po to, aby
wytłumaczyć moje ostatnie rozdrażnienie.
— Wiesz, najlepiej zapomnieć o kimś, poznając nową osobę — wyjaśniła
prozaicznie, gdy spotkałyśmy się w kuchni przy późnym śniadaniu przed wyjściem
na koncert. Zmarszczki na czole podkreślały moc jej słów.
— Ale ja nie muszę o nim zapominać. Nadal się widujemy.
— Naprawdę? Ty jesteś tutaj, a on na drugim końcu świata.
— Nie jesteśmy w związku. Jesteśmy przyjaciółmi. Z dodatkowymi
korzyściami.
— Ale teraz nie masz żadnych korzyści!
Zachowałam dla siebie szczegóły naszych wyczynów seksualnych, ale
powiedziałam Mari i, że biorąc pod uwagę naszą naturę i dzielącą nas odległość,
uzgodniliśmy, że możemy spotkać się z innymi.
— Jasne — odpowiedziała. — Jeśli musi być gdzieś indziej, to jego problem.
Dziewczyna ma potrzeby.
Zaprosiła mnie, żebym poszła z nią i Baldem na drinka do 230 Fifth,
popularnego klubu, który w weekendy wypełniał się młodymi mieszkańcami
Manhattanu szukającymi nowych znajomości. Nie miałam na to ochoty, ale się
zgodziłam. Nie mogłam spędzać wszystkich wieczorów zamknięta w sypialni i
ubrana w gorset od Dominika, nawet jeśli towarzystwo dwóch zakochanych
gołąbeczków znosiłam jedynie w małych porcjach, a pretensjonalnych miejsc takich
jak nowojorskie bary unikałam ze wszystkich sił.
Kiedy przyszliśmy, zauważyłam, że zaprosili swojego kolegę, puzonistę
Aleksa. Alex dołączył do Gramercy Symphonia rok po tym, jak rzucił pracę jako
prawnik rozwodowy w Wisconsin i przeprowadził się do Nowego Jorku, żeby spełnić
swoje marzenia i zostać muzykiem. Marija umówiła mnie na randkę, ale mnie to nie
kręciło.
Alex był miły, ale nudny. Poza tym miał na sobie fioletową koszulę, która
może pasowałaby wyższemu i szczuplejszemu mężczyźnie, nie jemu. Oparty o jedną
z liliowych zamszowych sof przy barze przypominał ciasto z borówkami.
Zostawiłam ich na sofach: Marija owinęła Balda swoimi długimi nogami
niczym bluszcz, a Alex tęsknie spoglądał w moim kierunku. Wzięłam drinka i
poszłam do baru na dachu.
Koktajl był przeciętny, a muzyka nie w moim stylu, jednak widok Midtown
zachwycił mnie. Empire State Building wyłaniał się tak blisko, że miałam wrażenie,
jakbym mogła go dotknąć, skoczyć na niego i wdrapać się na górę jak King Kong lub
współczesny Jaś na magicznej fasoli.
— Piękny widok, prawda? — zapytał głos z południowym akcentem.
Głos należał do blondyna w granatowym prążkowanym garniturze i cienkim
krawacie. W jednej ręce facet trzymał kieliszek, a w drugiej grube cygaro.
Przyciągnął jeden ze stołów i stanął na nim, opierając się o barierkę. Spoglądał w noc
z pewnością osoby, która wierzy, że jest odporna na nietypowe wypadki, w których
ludzie spadają z wysokości i giną. A może sądził, że grawitacja na niego nie działa?
— Owszem — odpowiedziałam, wdychając delikatny zapach cygara.
Zeskoczył ze swojego punktu obserwacyjnego z zadziwiającą gracją i stanął
przy mnie.
— Skąd jesteś? — spytał.
— Z Nowej Zelandii, ale przyjechałam z Londynu. Trochę podróżowałam po
Australii.
— Poznajesz miasto, hm?
— Można tak powiedzieć.
Zauważyłam błysk w jego oczach, więc pochyliłam się bliżej, na wypadek
gdyby flirtujący ton nie był wystarczającym sygnałem.
— Mogę postawić ci drinka?
Spojrzałam na resztki nie najlepszego mojito.
— Nie tutaj. Gdzie indziej?
Nie musiałam pytać dwa razy. Czterdzieści pięć minut później byliśmy w jego
mieszkaniu na Upper East Side. Szykowne i minimalistycznie umeblowane miejsce.
Zanim zobaczyłam dom Dominika, myślałam, że bogactwo równa się finezji, ale
może wnętrza pełne mebli i książek po prostu mu się podobały. Zresztą do dzisiaj nie
miałam pewności, czy Dominik jest bogaty, czy nie. Może wydał oszczędności życia,
żeby kupić mi skrzypce Bailly’ego, a sam żyje z przeciętnej pensji uniwersyteckiego
profesora?
Mężczyzna, którego poznałam, przedstawił się jako Derek. Pochodził z
Nowego Jorku i pracował w branży ubezpieczeniowej. Powiedziałam mu, że
nazywam się Helen i jestem sekretarką w kancelarii prawniczej. Doświadczenie
nauczyło mnie, że większość facetów pozytywnie reaguje na sekretarki i pielęgniarki,
a ja nie musiałam się martwić, że ktoś zacznie rozpytywać o mnie wśród muzyków i
zjawi się na koncercie.
Derek naprawdę nazywał się Derek, co zauważyłam, spoglądając na stertę
listów leżących na blacie.
Mieszkanie emanowało bogactwem, ale pachniało niedawno smażonym
łososiem i nikotyną. Większość okien się nie otwierała. Pewnie palił w środku, żeby
nie trudzić się wychodzeniem na balkon.
— Co lubisz? — spytał.
Na początku przypuszczałam, że mówi o czymś do picia, ale nie podszedł do
czajnika ani nie wyjął butelek z lodówki, więc domyśliłam się, że pytał, jaki lubię
seks. Zaskoczyła mnie obcesowość jego pytania.
— Yy...
Podszedł bliżej i przełamał lody pocałunkiem. Nie najgorzej całował, ale nie
mogłam przestać myśleć o zapachu niedawno smażonej ryby.
Zastanawiałam się, czy nie dać sobie spokoju, ale jako optymistka miałam
nadzieję, że będzie przyjemnie, gdy dojdziemy do sedna sprawy. Poza tym starałam
się ograniczyć jazdę taksówkami, żeby zaoszczędzić trochę pieniędzy na późniejsze
podróże. Jeśli zostanę u niego do rana, wrócę do domu metrem albo pójdę pieszo.
Z trudem opanowałam wstręt, gdy język Dereka zaczął badać mnie niezwykle
energicznie — takie ruchy lepiej sprawdziłyby się w pieszczotach dolnych części
ciała.
Przypomniał mi się Dominik, który miał do tego niezwykły talent.
Zastanawiałam się, czy ta umiejętność pozostawała w stanie uśpienia, odkąd
wyjechał z Nowego Jorku, czy spotyka się z kimś w Londynie. Wizja Dominika z
inną kobietą zmobilizowała mnie do działania. Wypchnęłam Dereka z kuchni do
salonu, gdzie powietrze było świeższe.
— Oo! — powiedział. — Kobieta, która chce przejąć władzę. Podoba mi się
to.
Nie było mowy o odwrocie. Właśnie na to liczyłam.
Derek ostrożnie zsunął mi z ramion cienkie ramiączka sukienki i palcami
przebiegł po skórze, jakby głaskał kota. Każdy jego dotyk był łagodny i delikatny.
Prawdopodobnie naczytał się niezliczonych książek o tym, że kobiety lubią długą grę
wstępną przed seksem, wypełnioną czekoladą i ciepłą kąpielą — bzdury utrwalane
przez media, podobnie jak założenie, że wszyscy faceci pragną obciągania, filmów
porno i gorącego obiadu.
Liczyłam, że Derek zedrze ze mnie sukienkę, popchnie w kierunku szyby i
weźmie od tyłu, jak w filmach robią to milionerzy, ale rzeczywistość okazała się
znacznie mniej ekscytująca. Po krótkiej szamotaninie zdołałam odpiąć jego pasek i
spodnie nieelegancko opadły mu do kostek. Najpierw powinnam zdjąć mu buty.
Teraz miał spętane nogi i był praktycznie unieruchomiony.
Szurając, przeszliśmy do jego sypialni, gdzie łagodnie położył mnie na łóżko i
delikatnie całował od szyi po pępek. Spojrzał na mnie, uśmiechnął się, a potem
zniknął między moimi nogami. Seks oralny był pewnie jego popisowym numerem,
sztuczką, którą zachowywał dla kobiet, którym chciał zaimponować. Był spragniony,
ale łagodny. Próbowałam wyobrazić sobie, że jestem z Dominikiem. Do języka
Dereka dołączyły cztery palce — badały mnie niedbale, a od czasu do czasu
kierowały się ku zwieraczowi, obiecując w ugrzecznionym tonie, że niedługo poczuję
tam jego fiuta. Dominik i ja nigdy nie uprawialiśmy seksu analnego. Zastanawiałam
się, dlaczego jeszcze tego nie zrobił, chociaż nie miałam nic przeciwko oczekiwaniu.
Chyba sądził, że to jeden z najbardziej perwersyjnych elementów w sypialnianym
menu, natomiast dla mnie był czymś na drugą randkę. Jego pogląd na ten temat
wydawał się uroczo staroświecki i czekałam, aż uzna, że nadszedł odpowiedni
moment.
Moje myśli wróciły do Dereka i z grzeczności usilnie skupiłam się na nim.
Skończył swoją oralną posługę, więc podniosłam się, chcąc odwdzięczyć mu się tym
samym, ale zatrzymał mnie i popchnął z powrotem na łóżko.
— Nie, kochanie, dzisiaj ty jesteś najważniejsza.
Westchnęłam, co wziął za wyraz przyjemności.
Przynajmniej jego kutas był duży i twardy, a tors przyjemnie napięty, chociaż
wolałabym, żeby zamiast niekończących się delikatnych pieszczot zaczął szczypać
mi sutki albo mnie podduszać. Może potrzebował podpowiedzi, która popchnęłaby
go we właściwym kierunku?
Złapałam jego dłoń i przesunęłam w kierunku swojego gardła.
— Hej! Chyba nie jesteś jedną z tych dziewczyn? Nie kręcą mnie perwersyjne
głupoty.
Poczułam, że jego laska mięknie w środku mnie.
Przyciągnęłam go do siebie i pocałowałam — taki seksualny odpowiednik
zmiany tematu rozmowy — ale chwila minęła. Wyszedł ze mnie i zniknął w łazience.
Usłyszałam odgłos prysznica. Po chwili wrócił z dwoma kubkami gorącej czekolady.
— Jest późno — powiedział, podając parujący kubek. — Możesz zostać na
noc.
Zachowywał się miło i przynajmniej znał zasady przygodnego seksu, chociaż
nie był w moim typie.
Zakłopotana położyłam się obok niego. Gdy tylko nastał ranek, wyszłam.
Wątpiłam, czy Derek poprosiłby mnie o numer telefonu.
Sprzedawcy uliczni wypełnili okolice Central Parku, zakrzykując turystów,
którzy o milisekundę za długo zastanawiali się, czy wybrać keczup, czy sos
pomidorowy. Na rogu Siedemdziesiątej Ósmej i Piątej kupiłam bajgla i kawę.
Wykorzystując wolny ranek, na chwilę weszłam do pobliskiego muzeum Met.
Natłok myśli uniemożliwił mi podziwianie sztuki, więc darowałam sobie
rozważania, którą z wielu wystaw odwiedzić, i spędziłam godzinę w sekcji
azjatyckiej, wpatrując się w głowę Buddy z V wieku. Miałam nadzieję, że wchłonę
chociaż część spokoju malującego się na kamiennej twarzy o długich uszach i
szeroko rozstawionych sennych oczach. Spodobały mi się symetryczne brwi
połączone z kanciastym nosem, pod którym znajdowały się zmysłowe miękkie usta,
nadające boskiej istocie ludzki wymiar.
Myślałam o nocy spędzonej z Derekiem, ostatnim weekendzie z Dominikiem,
wcześniejszych tygodniach z Victorem i samotnej wizycie w klubie dla fetyszystów
w Londynie, gdzie zostałam wychłostana przez nieznajomego. Rozmyślałam nad
tym, jak te rzeczy, które przynajmniej połowa świata uznałaby za nienormalne,
niezwykle mnie podniecały, natomiast noc z kimś takim jak Derek — miłym facetem
i niezłą partią — nie działała na mnie.
Czy tak musiało być? Czy ktoś musiał mnie krępować, zaskakiwać albo mną
rządzić, żebym mogła czerpać przyjemność z seksu? Czy pragnęłam Dominika ze
względu na to, jakim jest człowiekiem, czy dlatego, że podobało mi się, jak się z nim
czuję w łóżku?
Wybrałam długi spacer do domu zamiast wilgotnego brudu metra. Widoki i
odgłosy miasta, które zaledwie wczoraj wydawały się wspaniałe i ekscytujące, dzisiaj
przypominały mi, że jestem odizolowana... osaczona... uwięziona pośród
uporządkowanych prostych alei i kwadratowych budynków. Otaczały mnie
monolityczne szklano-betonowe konstrukcje, które wznosiły się nade mną niczym
groźni strażnicy, przepuszczając jedynie kawałek błękitnego nieba. Miałam wrażenie,
że wisi nade mną ostrze gilotyny.
Tęskniłam za Londynem i podziemnymi kryjówkami. Za wąskimi i krętymi
ulicami oraz ciemnymi alejkami. Za brukowanymi uliczkami o staroświeckich
nazwach, jak Cock czy Clitterhouse, które dobitnie przypominały o czasach, kiedy
ulice były świadkiem sprośności na każdym rogu. Domy publiczne pękały w szwach
od kurtyzan w halkach, nieobyczajnych ladacznic i perwersyjnych polityków: panów
i pań nocy rozentuzjazmowanych poszukiwaniami, które miały zaspokoić ich żądze.
Z nastaniem bardziej purytańskich czasów zmieniono nazwy niektórych
nieprzyzwoitych miejsc, aby ukazać społeczne obyczaje współczesnego świata.
Jednak do dziś Londyn pozostał miejscem, gdzie każda ulica jest przesiąknięta
pragnieniami. Miałam wrażenie, że jeśli kamienie mogłyby mówić, cieszyłyby się na
widok niemoralności. Londyn był po mojej stronie. Natomiast Nowy Jork
przypominał towarzystwo dezaprobującej siostry.
Spóźniłam się kilka minut na wieczorną próbę i Simón spojrzał na mnie
badawczo, gdy wślizgnęłam się na swoje miejsce. Grałam automatycznie bez
typowych popisów, licząc, że moje rozkojarzenie i toporność smyczka nie są zbyt
widoczne. W nocy nie mogłam spać. Obudziłam się o trzeciej — o tej porze nocy
zwykle nadchodzą problemy — i wysłałam SMS do Dominika:
„Tęsknię za tobą”.
Zasnęłam z poczuciem winy, bo nie byłam pewna, czy naprawdę za nim
tęsknię.
Następnego dnia postanowiłam wziąć sprawy w swoje ręce i poszukać
perwersyjnych miejsc w Nowym Jorku. W każdym mieście coś takiego musi się
znaleźć. Bez względu na wczorajszą przejściową depresję wiedziałam z moich
londyńskich doświadczeń, że są na świecie ludzie, którzy myślą i zachowują się jak
ja. Po prostu trzeba ich tylko znaleźć.
Google nie przydały się na wiele. Może świat tutejszych fetyszystów był nieco
bardziej skomplikowany. Słyszałam, że w niektórych miejscach policja nie akceptuje
publicznej nagości i przemocy za obopólną zgodą. A może nowojorczycy mają taki
styl? Może zachowują większą dyskrecję i należało znać odpowiednich ludzi, żeby
odnaleźć pewne miejsca? Spojrzałam na kilka ogłoszeń, ale żadne nie przyciągnęło
mojej uwagi: kilka kabaretów, impreza dla fetyszystów stóp i spotkanie mężczyzn
lubiących klapsy.
W końcu znalazłam warsztaty krępowania dla początkujących, które miały się
odbyć w następną sobotę. Nie miałam dużego doświadczenia z używaniem lin, ale
zdjęcia zdecydowanie do mnie przemawiały. Poza tym biorąc pod uwagę to, jak
reagowałam na ściskanie gorsetem i związywanie pończochami, to coś dla mnie.
Uczestnictwo w zajęciach dla początkujących praktycznie eliminowało ryzyko, że
wpadnę na Victora lub któregoś z jego znajomych, co było prawdopodobne w
nocnym klubie.
Adresu nie podano, aby zachować prywatność. Wysłałam e-mail na podany na
stronie adres z informacją, że jestem nowa w mieście i byłabym zainteresowana
zajęciami.
Niemal natychmiast dostałam odpowiedź od Cherry Bangs. Bez wątpienia
podpisała się pseudonimem. Napisała, że pomoże mi na zajęciach i że mogę
uczestniczyć w nich jako osoba wiązana przez adeptów sztuki shibari. Nie będę
musiała nikogo wiązać, jeśli nie będę chciała. Ponieważ byłam nowa na nowojorskiej
scenie, najpierw zaproponowała spotkanie przy kawie. Umówiłyśmy się na sobotni
poranek na kilka godzin przed rozpoczęciem warsztatów.
Myśląc o tym, że wkrótce dam upust swojej perwersji, żwawym krokiem z
radością poszłam na próbę. Mój dobry nastrój było słychać w muzyce i pod koniec
sesji czułam przypływ energii. Nadal tęskniłam za Dominikiem, ale uczyłam się
radzić sobie bez niego. Wszystko zaczynało się układać.
— Dobrze dzisiaj grałaś — rzucił Simón, raczej stwierdzając niż
komplementując, ale i tak się zarumieniłam z dumy. Jego brązowe oczy lśniły w
świetle. Nadal przepełniała go adrenalina wieczornego koncertu.
— Dziękuję — powiedziałam. — Ty też byłeś wspaniały.
— Miło to słyszeć. Zawsze mam problem z przejmowaniem stanowiska,
zwłaszcza po kimś bardziej doświadczonym. Nigdy nie wiem, czy powinienem być
łagodny, czy zdecydowany. Zastanawiam się, jak zdobyć szacunek, nie będąc
draniem.
— Cieszę się, że jesteś z nami. — Może to podekscytowanie płynące z
dzisiejszej muzyki sprawiło, że stałam się gadatliwa. — Masz ochotę na drinka?
Wpatrywał się we mnie, zastanawiając nad odpowiedzią. Nigdy wcześniej nie
myślałam, żeby umawiać się z dyrygentami (zresztą zwykle dużo starszymi ode
mnie). To wydawało mi się nieetyczne. Ale tym razem to nie byłaby randka. Po
prostu dwoje podróżników poszłoby razem na drinka. Domyślałam się, że on też jest
nowy w mieście.
— Czemu nie? — odpowiedział z uśmiechem.
Wylądowaliśmy we włoskiej kawiarni przy Lexington. Zamówiłam affogato:
lody waniliowe z kawą i odrobiną cointreau. Kelner w intensywnie niebieskim
fartuchu, Amerykanin włoskiego pochodzenia o tubalnym głosie, podał tacę z lodami
w szklance do martini. Na białym spodku obok lodów leżały czerwona serwetka i
łyżeczka z długą rączką. Kieliszki z parującym espresso i likierem ustawiono za
lodami. Kelner z rozmachem polał lody napojami i po chwili wrócił z dwoma
cantucci na talerzu.
Simón spojrzał na mój wyszukany deser, a po chwili na swój zwykły kieliszek
czerwonego wina.
— Jestem trochę zazdrosny — zażartował.
Podałam mu łyżeczkę.
— Śmiało, spróbuj.
Zawahał się, zanim zaakceptował ten intymny gest i wziął łyżeczkę.
— Mm, dobre.
Wzięłam od niego łyżeczkę — rączka była ciągle ciepła od jego dotyku.
— W Wenezueli na deser jadamy kokosy z karmelem — powiedział.
Każde słowo wypowiadał w sposób sugerujący, że myśli o czymś innym,
znacznie gorętszym niż kokosy z karmelem, ale spojrzenie miał spokojne i miłe. Nie
byłam pewna, czy flirtuje. Doskonałe połączenie.
— Od jak dawna mieszkasz w Nowym Jorku?
— Urodziłem się tutaj. Moja mama pracowała na Wall Street, a na wakacjach
spotkała swojego przyszłego męża. Grał w zespole. Wyemigrował, żeby być z nią,
ale nigdy nie zdołał się zadomowić, więc wrócił do Ameryki Południowej, kiedy
byłem dzieckiem. Nadal tam mieszka. Przez większość dzieciństwa podróżowałem
między dwoma miastami. Studiowałem w Caracas. Zacząłem się uczyć gry na
skrzypcach...
— Oo? Dlaczego przestałeś?
— Nie byłem w tym zbyt dobry. Kiedy grałem, zawsze rozpraszały mnie
dźwięki orkiestry. Chciałem wszystko kontrolować.
Roześmiałam się.
— W takim razie jesteś urodzonym dyrygentem.
— Tak sądzę. Wiesz, bardzo dobrze grasz. Jak Latynoska. Z pasją.
— Dziękuję — powiedziałam z wahaniem.
— To nie puste komplementy. Ale orkiestra cię ogranicza. Lepiej brzmiałabyś
solo.
— To miło z twojej strony, ale nie wiem, czybym potrafiła. Bałabym się stać
sama na scenie.
— Przywykłabyś. Myślę, że by ci się spodobało.
Wyciągnął rękę i przez chwilę myślałam, że ujmie moją dłoń, ale zamiast tego
wziął łyżeczkę i nabrał kolejną porcję lodów.
Zastanawiałam się, czy mówił serio. Moja skromność miała swoje granice.
Chciałabym występować solo przed widownią, chociaż ta perspektywa przerażała
mnie tak samo, jak ekscytowała.
Przez kilka krępujących chwil siedzieliśmy w milczeniu. Zaczęłam wygarniać
resztki deseru palcem, żeby jakoś pokryć nagłe zakłopotanie. W końcu przerwałam
ciszę.
— Podobały mi się ostatnie tygodnie. Lubię amerykańskich kompozytorów, a
zwłaszcza Philipa Glassa.
— To dobrze. — Roześmiał się. — Chociaż nie sądzę, żeby wszyscy
podzielali twoją opinię. Niektórzy uważają, że jest monotonny.
— Czy twoja rodzina obchodzi Święto Dziękczynienia?
— Niezupełnie. Moja mama kiedyś świętowała, ale teraz żyje po
wenezuelsku. W czwartek organizuję małe spotkanie. Kilkoro „sierot” z miasta, które
nie mają dokąd pójść na świąteczny obiad. Byłoby miło, gdybyś przyszła.
Przedstawię cię komuś.
— Zapowiada się wspaniale — odparłam, ignorując uporczywy niepokojący
głos w swojej głowie, który mówił mi, że zachęcanie Simóna nie jest fair ani w
stosunku do niego, ani do Dominika.
Kilka dni później siedziałam w tej samej kawiarni z kobietą, która
odpowiadała na moje pytania o warsztaty krępowania.
Cherry wyglądała tak, jak sugerowało jej imię. Włosy miała ufarbowane na
intensywny róż i krótko, równo ścięte. Była niska, piersiasta i cała ubrana na różowo,
poza czarną skórzaną kurtką — bez tego ostrzejszego akcentu wydawałaby się
dziewczęca. Obfite usta grubo pomalowała błyszczykiem, a palce udekorowała
różnymi dużymi pierścionkami, które lśniły w świetle, gdy gestykulowała. Cherry
mówiła rękami niemal tak dużo jak Simón.
— Więc jesteś nowa w mieście? — spytała. Sądząc po akcencie, mogła
pochodzić z północy. Powiedziała, że jest z Alberty, gdzieś niedaleko Calgary. To
pewnie wyjaśniało, dlaczego chętnie pomaga nowicjuszce.
— Niezupełnie — odpowiedziałam. — Mieszkam tu od kilku miesięcy.
Jestem nowa... w tych kręgach.
— Nie martw się. Jesteśmy przyjaźnie nastawieni. Byłaś wcześniej wiązana?
— Liną? Nigdy.
— W takim razie lepiej, żebyś nauczyła się tego na warsztatach, niż wpadła na
imprezie na kogoś, kto nie wie, jak to robić, albo zwiąże cię i zostawi. Będę cię
pilnowała.
Obserwowałam, jak jej dłonie delikatnie pieszczą duży kubek mrożonej kawy
z dodatkami. Jeden z pierścionków wyglądał jak duży pająk — długi czarny kamień
stanowił korpus, a osiem srebrnych nóg otaczało palec niczym klatka. Na kolejnym
pierścionku widniała czaszka z błyszczącymi oczami z kamieni imitujących diament.
Wątpiłam, czy będzie delikatna, ale czasami trudno to stwierdzić. Jeśli zachowanie
wśród ludzi oddawało to, co się dzieje w sypialni, zdecydowanie miałabym więcej
szczęścia podczas randek.
Warsztaty odbywały się w lofcie między Midtown a Meatpacking District.
Pokój był częścią czyjegoś mieszkania, ale korytarz prowadzący do sypialni
oddzielono parawanem, salon natomiast zmieniono w przestrzeń ćwiczeniową. Był
jasny i przestronny. Bardziej przypominał salę do jogi niż lochy. Po podłodze
rozrzucono poduszki, na których siedzieli kursanci — kobiety i mężczyźni w różnym
wieku.
Młoda para przytuliła się do siebie na dużej pufie ze sztucznej skóry.
Sprawiali wrażenie zdenerwowanych nowicjuszy. Pozostali, wyluzowani, radośnie
rozmawiali ze sobą. Odgłos gotującej się wody w czajniku tworzył domową
atmosferę, a w kuchni sporo ludzi czekało, żeby nalać sobie wrzątek do kubków z
herbatą czy kawą. Na jednym ze stolików leżały różne herbaty ziołowe, stał półmisek
z owocami i czekoladkami. Niedaleko samotny mężczyzna z długimi włosami, w
podniszczonej skórzanej kurtce pochłaniał miskę chipsów ziemniaczanych.
Cherry przedstawiła mnie kilku osobom. Po chwili zajęłam miejsce obok niej i
Tabithy, która prowadziła warsztaty. Tabitha przypominała pogańską boginię: długie
ciemne włosy opadały jej na ramiona niczym rzeka, jej sylwetkę spowijała sięgająca
podłogi czerwona suknia z jaskrawymi niebieskimi kwiatkami. Nie włożyła butów.
Była niska, ale zawładnęła pokojem w taki sposób, że wydawała się wyższa.
Zaczęła od przedstawienia kwestii bezpieczeństwa związanych z
krępowaniem linami. Mówiła, jak unikać uszkodzeń ciała i uduszenia: nigdy nie
zakładaj uprzęży na szyję.
W rękach trzymała parę tępych nożyc do lin.
— Zawsze miejcie je pod ręką — doradziła — przydadzą się, jeśli będziecie
musieli uwolnić partnera szybko, na przykład w przypadku pożaru, urazu lub
nieoczekiwanej wizyty teściowej.
W pokoju rozległ się chichot.
Pokazała kilka podstawowych wiązań, rozkładając linę na podłodze i powoli
wiążąc supły.
Naśladowałam jej ruchy, zaskoczona uczuciem satysfakcji, kiedy udało mi się
poprawnie wykonać pierwsze wiązania na nadgarstku Cherry.
Uśmiechnęła się.
— Widzisz, to świetna zabawa, prawda?
Druga połowa sesji była na bardziej zaawansowanym poziomie. Właśnie na tę
część czekałam.
Tabitha poprosiła mnie, żebym dała się związać. Chciała pokazać wiązanie
ramion box tie, które stanowi podstawę dla większości uprzęży ciała.
— Wyciągnij ramiona do tyłu.
Jej cichy, ale zdecydowany głos sprawiał, że miałam miękkie kolana.
Ustawiła moje ramiona we właściwej pozycji. Nie była to pozycja do
modlitwy, tak jak wtedy, gdy Dominik związał mi nadgarstki pończochami —
przedramiona miałam złączone, a palcami dotykałam łokcia drugiej ręki.
Zaczęła wiązać mi ramiona, robiąc pętlę pomiędzy nadgarstkami a łokciami.
Po chwili związała górną, potem dolną część mojego tułowia, otaczając liną piersi i
unieruchamiając ręce przy bokach ciała. Fachowo przebiegła palcami po moich
ramionach, zanim zaciągnęła więzy — sprawdzała, czy lina jest we właściwym
miejscu i niczego nie uszkodzi.
Wszyscy uczestnicy w milczeniu uważnie słuchali poleceń Tabithy. Przestała
mi mówić, jak mam się poruszać, i zamiast tego zaczęła kierować mną, jakbym była
lalką, istotą, która może jedynie odpowiadać na pytania dotyczące napięcia węzłów.
Zaczęłam odprężać ciało pod wpływem jej dotyku. Rozluźniając mięśnie,
pozwoliłam, żeby krępowała mnie zgodnie ze swoją wolą. Zamknęłam oczy
świadoma obserwującej mnie widowni.
Tabitha skończyła robić uprząż i zostawiła mnie na środku pokoju. Podeszła
do grupy, żeby sprawdzić rezultaty pracy uczestników, którzy mocowali na swoich
partnerach podobne więzy. Systematycznie do mnie wracała, ściskała mi dłonie i
sprawdzała tętno. Chciała być pewna, że wszystko w porządku. Zaczęłam się lekko
chwiać, jakbym nagle wstała po masażu.
Gdy Tabitha skończyła instruować grupę i zaczęła mnie rozwiązywać, byłam
otumaniona. Lina łagodnie muskała moją skórę. Rozwiązywanie było niemal tak
przyjemne jak związywanie. Rozprostowałam ręce i rozmasowałam palce,
pobudzając krążenie krwi.
Zauważyłam, że lina zostawiła wzór na skórze: delikatne, białe wgłębienia,
które powstały w odpowiedzi na napięcie więzów, gdzie nie dopływała krew, oraz
otaczające je czerwone ślady. Wzór przywodził na myśl tradycyjny obrus we
włoskiej restauracji.
Cherry zapewniła, że ślady znikną w ciągu kilku godzin, co było dobrą
wiadomością, bo wieczorem miałam próbę. Rozstaliśmy się, obiecując sobie, że się
niedługo skontaktujemy i będziemy dalej poznawać nowojorską scenę fetyszystów.
Tamtego dnia grałam bardzo dobrze. Byłam zadowolona, że poznałam nowe
osoby.
Ślady na ręce zniknęły tak szybko, że chciałam, żeby wróciły. Przypominały
mi przyjemne popołudnie. Niestety zostały mi jedynie wspomnienia. W trakcie
wiązania byłam ubrana — taki był wymóg warsztatów. Kursanci mieli się
koncertować na lekcji, a nie rozpraszać nagimi ciałami.
Następnym razem, pomyślałam, chciałabym spróbować nago, żebym mogła
poczuć linę na całym ciele, a nie tylko na ramionach.
— Dobra robota — zawołał Simón, kiedy pakowałam bailly’ego do futerału, i
wrócił do rozmowy z Aleksem, puzonistą.
Po raz drugi poszliśmy do kawiarni i rozpoczęliśmy niezobowiązującą bliższą
znajomość. Im lepiej go poznawałam, tym lepiej grałam. Zaczęłam podążać za jego
tak subtelnymi ruchami, że pewnie sam nie był świadomy, że je wykonuje.
Interpretowałam muzykę niemal dokładnie tak jak on i upajałam się ciepłem jego
pochwał, gdy mówił mi, że się rozwijam.
— Do zobaczenia w czwartek — odpowiedziałam, wychodząc.
Nie czułam się w pełni komfortowo w związku z tą sytuacją. Nastał czas, aby
w rozmowie przypadkowo rzucić imię Dominika, tak żeby Simón wiedział, że nie
jestem całkiem wolna, nawet jeśli mojego partnera nie ma w Nowym Jorku. Simón
nie próbował się do mnie zbliżyć, ale nie mogłam pozbyć się poczucia winy, że
zachęcałam go do tego.
Za późno na to — właśnie zadzwoniłam do jego mieszkania w kamienicy na
West Side, nieopodal Lincoln Center. Stałam na schodach z gorącym ciastem
dyniowym w rękach. Marija upiekła je dla mnie, mimo moich protestów, jak tylko
dowiedziała się, że idę na randkę z dyrygentem.
Simón otworzył drzwi i wziął ode mnie ciasto. Miał na sobie złotą kamizelkę,
w mankietach złote spinki, na nogach szpiczaste wężowe botki. Przypominał
gangstera z filmów z lat trzydziestych. Strój pasował do niego, ponieważ czasami
Simón trzymał batutę jak broń maszynową. Byłam na siebie zła, że się nie
wystroiłam. Zastanawiałam się, co włożyć i postawiłam na swobodę: wygodne
czarne legginsy, długi sweter od J. Crew, para sandałów na niskich obcasach, żeby
nie myślał, że idziemy na randkę. Przy pierwszej okazji zniknęłam w łazience i
nałożyłam perłowe kolczyki i naszyjnik — biżuterię wrzuciłam do torebki na
wypadek, gdyby wieczór okazał się bardziej oficjalny, niż oczekiwałam.
Pozostali goście stanowili różnorodną grupę. Większość Amerykanów była w
domu z rodzinami, więc Simón zgromadził tych, którzy nie mieli dokąd pójść: Al,
architekt w delegacji z firmy z Bliskiego Wschodu, pracujący nad luksusowym
nowym kompleksem hotelowym przy Madison Avenue; Steve, poeta z Anglii, który
występował przed naszym koncertem na Union Square; Alice i Diane, para, która
prowadziła centrum artystyczne w Nolicie, oraz Susan, kobieta o bystrym spojrzeniu
i dużym poczuciu humoru, którą Simón posadził obok mnie podczas obiadu. Okazało
się, że jest agentką reprezentującą wielu solowych muzyków.
Simón spędził większość wieczoru ze Steve’em, poetą, dzięki czemu mogłam
porozmawiać z Susan.
Pod koniec spotkania wręczyła mi swoją wizytówkę.
— Będziemy w kontakcie — zapewniła. — Simón cię chwali, a ma doskonały
smak.
Wychodziłam jako ostatnia. Simón odprowadził mnie do drzwi, zachowując
przyjacielski, ale zawodowy dystans pomiędzy nami.
— Dziękuję raz jeszcze za zaproszenie — powiedziałam grzecznie.
— Nie ma za co. — Lekko schylił głowę. — Cieszę się, że miałaś okazję
porozmawiać z Susan.
Miał uważne, nieruchome spojrzenie.
— Wydaje się miła.
— I właśnie taka jest. I jest dobra w tym, co robi.
Gdy wróciłam do domu, Baldo i Marija nie spali; leżeli przytuleni do siebie na
kanapie w salonie. Byli zachwyceni, świętując tylko we dwoje.
— I jak? — zapytała Marija. — Opowiadaj.
— Ciasto zrobiło furorę.
— Mam nadzieję, że nie było jedyną rzeczą, która zrobiła furorę —
zachichotała.
— To nie tak. Pracujemy razem.
— Aha. Gadka szmatka.
Wpatrywałam się w nią, otwierając drzwi do swojej sypialni. Pewnie ma rację,
pomyślałam, wzdychając, i położyłam się na łóżku.
Mój gorset wisiał na wieszaku. Jego srebrne zapięcia lśniły w świetle lampki
niczym rząd małych księżyców.
4
Bourbon Street
Gdy Dominik zobaczył wydanie magazynu „Book Forum” wiedział, że to nie
to być przypadek: recenzja książki z między innymi jego esejami pojawiła się obok
ogłoszenia oferującego kilkanaście stypendiów naukowo-badawczych w
nowojorskiej bibliotece publicznej. Oferta była skierowana do naukowców i pisarzy.
Stypendia finansował rodzinny fundusz, o którym nigdy wcześniej nie słyszał.
Dominik spełniał wszystkie kryteria związane z publikacjami i referencjami, które
zostały wyszczególnione w internetowym formularzu aplikacyjnym.
Przez pewien czas rozważał, czyby napisać książkę, która wymagała
spędzenia wielu godzin w bibliotekach, ale pojawienie się Summer rozproszyło jego
uwagę. Natychmiast pomyślał, że własny gabinet w bibliotece byłby idealnym
miejscem... idealną wymówką na spędzenie dziewięciu miesięcy na Manhattanie w
pobliżu Summer. Stypendyści musieli tylko przeprowadzić zaledwie kilka wykładów.
Oferowana pensja była wysoka, chociaż pieniądze nie odgrywały większej roli,
nawet biorąc pod uwagę koszty wynajmu mieszkania w Nowym Jorku.
Po zgłoszeniu się otrzymał e-mail z informacją, że przeszedł do kolejnego
etapu rekrutacji. Rozmowy kwalifikacyjne miały odbyć się tydzień przed świętami
Bożego Narodzenia. Wszystko zaczynało się idealnie układać.
Summer poinformowała go wcześniej o niedawnej jednonocnej przygodzie,
jaką przeżyła w Nowym Jorku. Nie był zazdrosny. Czytając między wierszami,
dostrzegł zabawne wyznanie skupiające się na meblach i kolorze mieszkania kolesia.
Zaczęła chichotać, kiedy odkryła, że nie ma tam ani jednej książki. Nie było to nic
poważnego, jedynie zaspokojenie chwilowej potrzeby. Nie mógł oczekiwać, że w
Nowym Jorku będzie żyła w czystości jak zakonnica. W zasadzie cieszył się, że czuje
się na tyle bezpieczna, żeby informować go o swoich drugorzędnych przygodach
seksualnych.
Powiedziała mu także, że planuje za tydzień pójść na zajęcia krępowania
linami — to ją ekscytowało. Czekał na jej relację z warsztatów i zachęcił ją, żeby
wzięła w nich udział.
Jednocześnie wiedział, że nie może pozwolić jej za długo żyć samej w
Ameryce.
Odnowili swoją więź, ale ta relacja nadal była wątła i zależna od dystansu i
zbiegów okoliczności. Chciał znów zobaczyć Summer i spędzić razem czas. Zdawał
sobie sprawę, że ona czuje tak samo, a stosunkowo niewinne spotkanie z
nieznajomym, którego imienia nawet nie pamiętała, było najwyraźniej wypełnieniem
tymczasowej luki. Jeśli będą chcieli, żeby ich związek dalej funkcjonował, muszą
pójść na wzajemne ustępstwa.
Zadzwonił do niej i wreszcie udało mu się połączyć bez konieczności
zostawiania wiadomości czy ustalania, kiedy może zadzwonić, żeby porozmawiać.
— To ja.
— Cześć. — W jej głosie usłyszał prawdziwą przyjemność. — Miałam
przeczucie, że zadzwonisz.
— Czyżby?
— Tak. Czułam to w kościach.
— Tylko w kościach?
— No może też w innych miejscach — dodała flirtująco.
— Słuchaj, za trzy tygodnie przyjeżdżam do Nowego Jorku.
— Wspaniale.
— Będę miał rozmowę w sprawie stypendium naukowo-badawczego w
Nowym Jorku. Jest szansa, że przeprowadzę się tam na całe dziewięć miesięcy. Co ty
na to?
Przez moment zawahała się, bez wątpienia zdała sobie sprawę, że to byłby
poważny krok w ich związku.
— Hm... wspaniale.
— Opowiem ci więcej, jak przyjadę, ale zapowiada się ekscytująco.
— Tak — odparła z nutą niepewności.
Dominik zamierzał zasugerować, że jeśli dostanie stypendium, zamieszkają
razem, a on będzie pracował i zbierał materiały do książki. Gdy usłyszał w jej głosie
wahanie, zrezygnował. Tak, to byłby duży krok. Dla nich obojga. Eksperyment... na
który żadne z nich nie było jeszcze gotowe.
— I...
— I...?
— To tylko pomysł. Nie muszę śpieszyć się z powrotem do Londynu po
rozmowie. Wykłady zacznę dopiero po Nowym Roku. Mógłbym zostać i
pojechalibyśmy gdzieś na święta. Zawsze mówiłaś, że marzysz o podróżach i w
Stanach jest wiele miejsc, które chciałabyś odwiedzić.
— Na Wigilię mamy zaplanowany koncert.
— W porządku. Wylecimy następnego dnia. Może w jakieś cieplejsze
miejsce?
Tak jak przewidywał, nie odpowiedziała.
— Orkiestry są zawsze zawalone koncertami w święta — dodała. —
Nienawidzę tego drugorzędnego repertuaru, którego oczekuje publiczność. Na
domiar złego z Wiednia przyjeżdża dyrygent na gościnne występy. Walce Straussa i
takie tam. Simón cieszy się, że nie musi brać w tym udziału.
— Kto to Simón? — zapytał Dominik.
— Nasz dyrygent. Ten stały.
— Aha. Nie wiedziałem, że to z nim grasz. Czytałem o nim artykuł. Pochodzi
z Ameryki Południowej, prawda?
— Tak. Świetnie mu idzie. Bardzo żywiołowo kieruje muzyką.
— Tak jak ty?
— Tak sądzę. Pewnie dlatego lubię z nim pracować.
— To dobrze.
Nastąpiła chwila milczenia. Dominik czuł rosnącą niecierpliwość Summer.
Nienawidziła długich rozmów telefonicznych.
— Ile masz wolnego po Wigilii? — spytał.
Słyszał, jak przeszła wąską sypialnię, żeby sprawdzić w kalendarzu.
— Następne próby zaczną się dopiero czwartego stycznia — odpowiedziała.
— Idealnie. Nic nie planuj. — Usłyszał jej westchnienie. — Wszystko
zorganizuję — zarządził stanowczo, wiedząc, że Summer lubi zdecydowany ton.
Musiał wrócić do dawnego siebie i właśnie taki miał zamiar.
Całe dni spędzali w pokoju hotelowym w Nowym Jorku z przerwami na kilka
czterogodzinnych prób przed świątecznym koncertem zamykającym sezon. Summer
trochę obawiała się, że tak jak w przypadku londyńskich występów muzycy będą
musieli włożyć świąteczne czapki, brody Świętego Mikołaja czy inne upokarzające
dodatki, aby uczcić ten dzień. Jednak ich zarząd się tym nie przejmował i jedynie
zasugerował na tablicy ogłoszeń, że chętni mogą przypiąć łodyżkę ostrokrzewu do
klapy marynarki czy ramiączka sukienki, choć i to nieobowiązkowo. Niestety
repertuar nie był ambitny — papka dla drobnomieszczańskich słuchaczy, którzy
przychodzą jedynie wtedy, gdy zaświecą zimowe lampki. Mieszkańcy Long Island i
New Jersey przyjeżdżają do miasta, aby spędzić miły wieczór po szaleńczych
zakupach w centrach handlowych.
Kochali się w łóżku pod oprawionymi plakatami młodych Ingrid Bergman i
Marleny Dietrich. Dominikowi nie udało się w tak krótkim czasie zarezerwować
luksusowego apartamentu z łożem, a podwójne łóżko w tym pokoju było odrobinę za
wąskie, więc spali wtuleni w siebie. Summer stwierdziła, że ten mebel z pewnością
nie został zaprojektowany z myślą o otyłych osobach.
Mogłaby zaprosić go do siebie, mimo że jej pokój był mniejszy od
hotelowego, ale ta myśl budziła w niej niepokój. Przecież bliskość, która się z tym
wiązała, nie może być lepsza niż godziny seksu do upadłego, prawda?
Podczas prób miała pustkę w głowie. Była obojętna na muzykę i grała z
pamięci, czekając na koniec obowiązków i powrót do kojącego ciepła łóżka
kochanka.
Pokój znajdował się na innym piętrze hotelu przy placu Waszyngtona niż
ostatnim razem, kiedy Dominik był w mieście, ale wyglądał niemal identycznie. Tam
jednak dominował róż, tu przy podniesionych roletach kolor przechodził w jasny
odcień fioletu. Dziwne, jak pamięć może niepostrzeżenie zmieniać barwy i filtrować
emocje. Pokój stał się znajomym, delikatnym kokonem, gdzie chętnie poddawała się
ramionom Dominika i jego uspokajającym słowom.
Jego ciało stanowiło mapę, po której rozpoczęła podróż — z biciem serca
odkrywała nowe rejony. Zmysły w stanie gotowości oczekiwały oddechu przy jej
skórze i dotyku palców. Miała wrażenie — ta myśl przebiegła przez jej umysł
częściej, gdy się nie kochali — że właściwie w tej grze biorą udział dwie Summer.
Jedna zastanawiała się, dlaczego nie ma dość, dlaczego pielęgnuje ten wewnętrzny
przymus, tę potrzebę czegoś więcej, podczas gdy diabelskie i prowokacyjne alter ego
zdradziecko szeptało do ucha, że z pewnością istnieją jeszcze inne rzeczy, które może
poznać.
Ale ta myśl szybko ulatywała, znikała w namiętnych objęciach Dominika.
Był jej mężczyzną. Przynajmniej teraz. Przycisnął ją do łóżka tak, jak lubiła.
Wypełniał ją władczo, a odgłosy, które wydawał, były idealnym połączeniem
czułości i zwierzęcego pożądania. To jej wystarczało. Wiedziała, że musi żyć chwilą,
bo takie wyjątkowe momenty nie będą trwają wiecznie.
— Mów... mów mi o tym wszystkim, co chcesz ze mną robić — wysapała,
gdy kolejny zdecydowany ruch Dominika rozpalił ją do czerwoności i na chwilę
wywołał zawroty głowy.
— Chciałbym robić z tobą różne rzeczy, Summer. Tak wiele. Złych,
wspaniałych, nieprzyzwoitych i niebezpiecznych rzeczy. — Słowa wypowiadał z
lekkim namysłem. Przygniótł ją swoim ciężarem tak, że ledwo oddychała.
Obserwował ją, jej zamknięte oczy i niezwykle delikatne, jędrne ciało,
poruszające się w rytm jego pożądania. Poczuł delikatną falę wielkoduszności,
pokonującą tyrańskie żądania jego penisa głęboko zanurzonego w ciele Summer. W
takich chwilach czuł, że mógłby umrzeć szczęśliwie: w pokoju hotelowym w nocnym
blasku pobliskiego łuku zacienionego żaluzjami.
Uniósł głowę. Widok jej twarzy był zbyt intensywny, a Bergman i Dietrich
zagadkowo uśmiechały się do niego.
Gdy zwolnił tempo i niemal się zatrzymał, uchyliła powieki, spojrzeniem
pytając o zmianę rytmu. Nie chciał jeszcze wychodzić. Pragnął, żeby to trwało
wiecznie. Pragnął być w niej, być jej częścią i czuć potężną siłę jej poddania. Jej
miłości?
Palce Dominika delikatnie wędrowały po jej ciepłym ciele. Prześcieradło pod
nimi było zmięte i wilgotne od potu. Wyszedł z niej i zmienił pozycję, przygotowując
się do ponownej penetracji. Jej palce przesuwały się od jego ramion do pleców, a
paznokcie lekko drapały skórę w swoistym masażu.
O tak, pragnął robić z nią wiele rzeczy. Ale nie teraz. Pewnego dnia. Z nią.
Będzie obserwował niepokój, gdy nadejdzie ból, a następnie akceptację niewygody,
która zmieni się w przyjemność. Pewnego dnia użyje metalowych zacisków lub
klamerek, żeby udekorować jej ciemne sutki. Zdecyduje o intensywności jej oddechu
— delikatnie będzie zaciskał palce na jej szyi, aż ciało ogarną konwulsje. Dominiku,
to niebezpieczne myśli, upomniał się w duchu. Będzie czerpał przyjemności z
eksplorowania jej zwieracza zabawkami i swoim penisem, kiedy nadejdzie właściwa
chwila — to był kolejny dzielący ich temat tabu... Wystarczy, dosyć... Jego myśli
pojawiały się w szaleńczym tempie, gdy poruszał się w Summer. Wyczuwał, że jej
przyjemność również narasta. Zwolnił i dopasował się do niej najlepiej jak mógł. Po
chwili poczuł, jak Summer wsuwa palec w jego odbyt... Cholera! Wyszedł z niej tak
błyskawicznie, że przez chwilę się martwił, czy prezerwatywa nie pękła.
Jej impulsywny gest zdecydowanie go zaskoczył.
Nierówno oddychając, nachylił się nad Summer i pocałował ją czule, ścierając
przy tym kropelki potu z jej brwi.
Najwyraźniej musiał się wiele nauczyć o Summer Zahovej.
I się nauczy.
Popołudniowa rozmowa z członkami funduszu poszła jak po maśle i był
pewny, że dostanie stypendium. Delektował się perspektywą dziewięciu miesięcy z
Summer na Manhattanie. Spojrzał na jej nagie, rozciągnięte na łóżku ciało: było
blade i gotowe na bliskość. Tak wiele czasu... tak wiele rzeczy, które mogli teraz
zrobić.
Ostateczna decyzja w sprawie stypendium miała nadejść na początku stycznia.
Jeśli się uda, Dominik zacznie pracę krótko po Wielkanocy.
Miał zamiar coś powiedzieć Summer, ale zauważył, że zasnęła.
Z radością przywitał nieoczekiwaną ciszę — szansę na rozmyślanie.
— Chcę cię pokazać — ostrzegł ją Dominik.
Wbrew obawom bożonarodzeniowy koncert nie był nadmiernie przepełniony
wesołością. Gdy się skończył, Dominik poprosił Summer, żeby spakowała się na
tydzień. Spytała, dokąd jadą, ale odpowiedział tylko, że w ciepłe miejsce.
— Chociaż nie sądzę, żebyś potrzebowała stroju kąpielowego — dodał.
Jednak gdy dotarli na lotnisko, nie mógł długo utrzymać niespodzianki w
tajemnicy. La Guardia roiła się od turystów pędzących w różnych kierunkach; sezon
wyjazdów był w pełni. Można by sądzić, że większość ludzi w święta powinna być
już w domach z bliskimi, a nie biegać po terminalach jak bezgłowe kurczaki.
Dominik i Summer, którzy nie jechali na rodzinne spotkanie, wyczuwali panikę i
desperację u większości podróżników — ci nerwowo spoglądali na tablice i krzywili
się na każde ogłoszenie opóźnienia z powodu złej pogody lub jakiejś innej
przyczyny.
Wolałaby nie wiedzieć, dokąd ją zabiera, udać się na magicznie zagadkową
wyprawę, ale gdy odprawili bagaż, nie mogła nie zauważyć informacji: lecieli (i
miała nadzieję ich bagaż też) do Nowego Orleanu.
Dużo czytała o tym mieście i znała je z licznych filmów... trochę tak jak Nowy
Jork. Kiedy po raz pierwszy wylądowała w Nowym Jorku, odkryła, że Manhattan i
inne dzielnice to coś więcej niż suma części. Pomiędzy wyobrażeniem a
rzeczywistością istnieje jeszcze subtelny wymiar: życie i jego odgłosy, zapach i
kolory. I ludzie. Liczyła na to, że Nowy Orlean okaże się podobnym objawieniem.
Dominik wielokrotnie odwiedzał Nowy Orlean, ale jeszcze przed huraganem
Katrina, który zniszczył miasto. Gdy taksówka wolno jechała od skrzyżowania do
skrzyżowania we francuskiej dzielnicy, próbując dotrzeć w strugach deszczu do ich
eleganckiego hotelu, widoki zza szyb wyglądały znajomo: światła, balustrady
balkonów z kutego żelaza, tarasy z wiszącymi magnoliami... A w powietrzu unosiła
się podniecająca mieszanka muzyki i śmiechu.
Niedługo potem wzięli prysznic, przebrali się i wyszli na pierwszy posiłek po
podróży. Summer od razu zauważyła, że jest tu mniej ludzi, jakby plan filmowy
ograniczył liczbę statystów. Na wielu barach i restauracjach wisiały ogłoszenia —
poszukiwano nowego personelu, osób przygotowujących ostrygi.
— W ogóle nie czuję się jak w Ameryce — zauważyła, spoglądając w każdym
kierunku, aby zorientować się w terenie.
— Wiem — powiedział Dominik. — To niepowtarzalne miejsce.
— Nigdy nie miałam okazji dobrze poznać Europy. Raz długi weekend
spędziłam w Paryżu, ale to też nie jest w pełni europejskie miejsce, prawda?
Miała na sobie sandały na niskich obcasach i obcisłą białą sukienkę do kostek
z szerokimi ramiączkami, którą przepasała wąskim czerwonym paskiem. Przestało
padać, ale w powietrzu dawało się wyczuć klaustrofobiczną bliskość nadchodzącej
burzy.
— Po prostu mieszanka różnych wpływów — przyznał Dominik. —
Francuskich, hiszpańskich, kreolskich i kolonialnych. Wielu z wczesnych osadników
to Arkadianie pochodzący z Kanady, którzy uciekli przed religijną nietolerancją.
Nowy Orlean jest interesujący z historycznego punktu widzenia.
— Już go lubię — stwierdziła Summer.
— Szkoda, że pogoda kiepska. Miasto nie najlepiej nas przywitało.
— Mnie to nie przeszkadza.
— Według prognozy przez kilka następnych dni nie będzie padało.
— To dobrze. — Ponieważ wcześniej nie znała celu podróży, martwiła się,
czy wzięła wystarczającą ilość odpowiednich ubrań.
— Pamiętasz Oyster Bar przy Grand Central? — spytał z lekkim uśmiechem.
— Oczywiście. Wiesz, jak bardzo uwielbiam ostrygi.
— Nowy Orlean to idealne miejsce, żeby zjeść ostrygi. I raki. Krewetki.
Gumbo. Zapowiada się długa uczta.
Przed wejściem do Acme Oyster House, na rogu Iberville i Bourbon, tłoczyła
się długa kolejka. Oboje nie zjedli śniadania w Nowym Jorku i nie skusili się na
dania serwowane w samolocie, więc gnani głodem, poszli dalej główną ulicą.
Znaleźli stolik w Desire, barze z ostrygami w eleganckim hotelu Sonesta.
Starsza kelnerka przyniosła ciepły chleb i masło, zanim złożyli zamówienie.
— Zobaczysz — powiedział Dominik — podają tu sos, który jest mieszanką
keczupu i chrzanu z dodatkiem surowych ostryg. Początkowo byłem nieufny wobec
perspektywy kulinarnych doznań z keczupem, ale okazało się, że połączenie jest
niesamowite. Dla mocniejszych wrażeń możesz dodać odrobinę więcej chrzanu. Jest
ostry, ale cudownie łączy się ze smakiem i konsystencją ostryg. Dodaję jeszcze kilka
kropel soku z cytryny i szczyptę pieprzu.
Po chwili, gdy kelnerka postawiła duży talerz na stole, zademonstrował to, o
czym mówił. Wziął do ust pierwszą olbrzymią ostrygę i przełknął.
Summer uważnie mu się przyglądała i zrobiła to samo.
Wkrótce danie było jedynie wspomnieniem; talerz przypominał pole walki z
pustymi skorupami rozrzuconymi na pokruszonym lodzie.
Do trzech ostatnich ostryg dodała kilka kropli ostrego tabasco i jej gardło
zapłonęło. Łapczywie wypiła szklankę zimnej wody, żeby ugasić żar.
Spojrzała na Dominika — wycierał kącik ust, pożerając ją wzrokiem. Nie
mogła powstrzymać uśmiechu.
— Gdybym cię nie znała lepiej, pomyślałabym, że chcesz mnie zjeść z
ostrygami jako przystawką. Wiem, że są afrodyzjakiem, ale pamiętaj, że jestem
twoja. Nie musisz mnie zaciągać do łóżka — zażartowała.
— Dobrze o tym wiem — powiedział Dominik.
Następne dni wypełniły obowiązkowe atrakcje turystyczne: przejażdżka
tramwajem po Garden District; wizyta w Audubon Park; kilka rejsów po Missisipi,
żeby zobaczyć bagna i niechętnie pokazujące się aligatory; pielgrzymka do
niezliczonych cmentarzy i rozproszonych muzeów voodoo; nocna kawa z beignet w
całodobowej Café du Monde przy Jackson Square po godzinach seksu w pokoju
hotelowym, gdy ich zmęczone ciała i dusze potrzebowały nabrać sił; szukanie
świecidełek na francuskim rynku oraz wspaniałe jedzenie i bezcelowe spacery po
Bourbon Street, przy dźwiękach muzyki dobiegającej z barów — szalonej mieszanki
jazzu, rocka, folku, zydeco, soulu i innych.
Na rogu Royal dzieci czyszczące buty stepowały do muzyki grającej w ich
sercu. Miejsce przy skrzyżowaniu Magazine z Toulouse zajął ślepiec z akordeonem.
Cienka jak sznurek hipiska z galerią tatuaży na obu rękach akompaniowała mu na
skrzypcach. Pod względem talentu i urody nie dorastała Summer do pięt, ale przez
solidarność z muzykami Summer nalegała, żeby dać jej hojny napiwek, co oczyściło
kieszenie Dominika z bezużytecznych drobniaków.
Dominik był widocznie zniecierpliwiony. Znał to miejsce. Podobnie jak
Summer czuł narastający w sobie niepokój.
Do wyjazdu w sylwestra mieli cały dzień. Dominikowi udało się
zarezerwować stolik przy balkonie na pierwszym piętrze obleganego Tujague’s.
Restauracja znajdowała się nieopodal Jackson Square i Jax Brewery, gdzie
tradycyjnie z wybiciem północy świecąca kula zostanie podniesiona z poziomu ulicy
na dach, obwieszczając nadejście nowego roku. Te najbardziej poszukiwane bilety w
mieście restauracja zazwyczaj rezerwowała dla miejscowych gości i VIP-ów z Klubu
Rotarian.
Summer wyszła z łazienki, gdzie brała prysznic, owinięta w duży, biały
miękki ręcznik, który ledwie zakrywał jej uda. Czytając na łóżku, Dominik podniósł
wzrok znad książki i spojrzał na Summer. Zauważyła, jak mocno ma odsłonięte nogi,
i usiłowała trochę je zakryć, ale gruby materiał osunął się i odkrył jej piersi. Dominik
się uśmiechnął.
— Nieśmiała? — spytał.
— Trochę na to za późno.
Nie przestał wpatrywać się w nią w nieprzeniknionej zadumie.
Summer wyjrzała przez okno, żeby sprawdzić pogodę. Niebo zasnuwały
chmury, ale wiedziała, że przynajmniej do wieczora będzie wystarczająco ciepło,
żeby spacerować w bluzce z krótkimi rękawami.
— Co chcesz, żebym dzisiaj włożyła?
W oczach Dominika rozbłysły figlarne błyski.
— Nic.
Opuściła ręcznik; upadł na podłogę.
— Tak jak teraz?
— Idealnie — stwierdził Dominik. Odchylił pościel, ukazując tylko lekko
nabrzmiały członek i zaczął się pieścić.
Summer chciała podejść do łóżka.
— Nie!
— Nie chcesz, żebym ci pomogła?
— Nie. Po prostu stój tam. Tak jak teraz.
Rozchylił nogi i nie przestawał się głaskać. W dłoni czuł naprężone ciało, a
kciukiem muskał purpurową żołądź. Jądra trochę jakby się powiększyły, gdy bawił
się nimi, wpatrzony w nagą dziewczynę.
Summer przypomniała sobie pierwszy wieczór w jego londyńskim domu... to,
jak poprosił, żeby się masturbowała. Zadrżała.
Zaczął nierówno oddychać.
Przesunęła rękę do swojej cipki, ale znów nakazał jej, żeby się nie ruszała. Nie
chciał, żeby sama się zaspokoiła. Musi na niego patrzeć. W milczeniu.
Przez chwilę zawieszoną w czasie, światło, które przeniknęło żaluzje,
oświetliło czubek jego napiętego penisa. A gdy minęła ta chwila, Dominik
eksplodował w orgazmie.
Głęboko odetchnął.
— Chodź — powiedział.
Poruszyła się.
— Wyliż mnie do czysta — rozkazał.
Smakował ostrygami, chrzanem i wszystkimi grzechami pod słońcem. Znów
odczuwała desperacki głód. Żegnaj, szczupła sylwetko.
Na krótko przed północą wyszli z House of Blues mieszczącego się przy
Decatur. Zespół dobrze grał i Summer wyobrażała sobie, że sama też jest na scenie i
improwizuje na skrzypcach do ich riffów. Od miesięcy nie grała niczego spoza
klasycznego nurtu... żadnych improwizacji, wariacji... niczego naturalnego. Gdy
grała w orkiestrze, tęskniła za wolnością.
Tłum wylał się na chodnik. Kątem oka zauważyła, że Dominik rozmawia z
nieznajomym — wysokim gościem w bawełnianej marynarce, dżinsach pełnych
strategicznie rozmieszczonych dziur i czarnych skórzanych butach z długimi
noskami. Z pewnością nie kupuje narkotyków, pomyślała. To nie w stylu Dominika.
Mężczyźni się rozeszli, ale dostrzegła, że podczas uścisku dłoni kilka
zielonych banknotów zmieniło właściciela.
— Kto to był? — spytała, gdy Dominik podszedł do niej.
— Miejscowy. Potrzebowałem pewnej informacji.
Rozpoznała błysk w jego oczach. Już wcześniej widziała takie iskry.
Znaleźli taksówkę na Canal Street i Dominik szepnął kierowcy, dokąd mają
jechać. Summer czuła się senna po podejrzanie mocnych koktajlach, które piła w
klubie, słuchając muzyki. Po przejechaniu kilku dzielnic na chwilę zamknęła oczy, a
gdy je ponownie otworzyła, zobaczyła, że dawno minęli miejsce na Bourbon Street,
do którego często spacerowali wieczorami. Wjeżdżali do stosunkowo ciemnego
rejonu w porównaniu z jasno oświetlonymi głównymi ulicami.
Taksówka w końcu zatrzymała się przed zwykłym budynkiem ze stalową
bramą. Dominik zapłacił kierowcy, a gdy samochód zaczął znikać w oddali, Summer
poczuła przytłaczający ciężar ciszy. Miejsce w niczym nie przypominało Nowego
Orleanu. Dominik wcisnął słabo oświetlony przycisk po prawej stronie bramy. Gdy
usłyszeli kliknięcie elektronicznego mechanizmu, otworzył furtkę.
Znaleźli się na dużym dziedzińcu otoczonym małymi budynkami.
— Dawniej to były kwatery niewolników. — Wskazał oddalone bungalowy.
— Oczywiście wiele lat temu.
Złapał Summer za rękę i poprowadził ją w kierunku głównego budynku, który
wyłaniał się z ciemności i był bardziej widoczny niż pozostałe. Do trzypiętrowej
konstrukcji z drewnianą werandą wiodły białe schody. Zza okien na parterze i
pierwszym piętrze przenikało światło.
Gdy weszli po schodach, otworzyły się drzwi wejściowe. Potężny łysy czarny
mężczyzna ubrany w nienaganny smoking przywitał ich i sprawdził. Gdy zakończył
kontrolę, wprowadził gości do środka. Nalał im szampana i poprosił, aby zaczekali, a
sam zniknął za drzwiami.
— Gdzie jesteśmy? — spytała Summer, sącząc alkohol. Szampan był
naprawdę dobry, ale Dominik go nie skosztował.
— W klubie ze striptizem... który ceni prywatność.
— Klub ze striptizem?
— I to bardzo luksusowy — dodał. — Dawniej w Nowym Orleanie było
wszystko, ale na przestrzeni lat wiele miejsc wskutek komercjalizacji stało się
ugrzecznionych. Niegdyś na Bourbon Street znajdowały się niezliczone kluby ze
striptizem. Teraz dziewczyny rozbierają się tylko do stringów i majtek. Poza tym
kluby stały się kiczowate i wyzyskują ludzi. Powiedziano mi, że to jest właściwe
miejsce.
— Gdzie wszystko jest dozwolone? — zasugerowała Summer, czując
mrowienie znanego pożądania.
— Właśnie.
— Kiedyś brałam udział w burleskach — powiedziała Summer — i bardzo mi
się to podobało. Mam nadzieję, że tutaj nie będzie zbyt tandetnie.
— Słyszałem, że nie.
Zbliżyła się do nich kobieta w karnawałowej masce. Jej czarne włosy opadały
na ramionach niczym jedwabna peleryna. Miała na sobie czerwoną przylegającą do
ciała suknię — staromodną, aksamitną, z długimi rękawami, która odkrywała jedynie
szyję i uderzająco szczupłe kostki nad butami na niebezpiecznie wysokich koturnach.
— Dzisiaj będę się państwem opiekować. — Tędy, proszę. — Wskazała
schody.
Jeśli istniała jakaś rzecz, której Dominik nienawidził, była nią wulgarność.
Miał nadzieję, że dzisiejszy wieczór nie okaże się żenujący.
Stoliki, przy których siadali goście, zostały ustawione w kształt półkola,
tworząc scenę nie większą niż bokserski ring. Pomieszczenie mieściło co najwyżej
pięćdziesięciu widzów, a Dominik zauważył, że poza nim i Summer na widowni
siedziały jedynie trzy pary. Każda z nich skupiała się na sobie, ledwie spoglądając na
pozostałych gości.
Na początku panował mrok, a po chwili na środku prowizorycznej sceny
rozbłysło białe światło. W mgnieniu oka ponownie zapadła ciemność, po której
natychmiast nastąpił kolejny błysk i na środku, jakby znikąd, pojawiła się młoda
kobieta.
Majestatycznie wysoka, z burzą jasnych loków jak u Meduzy, skórą lśniącą
niczym alabaster. Miała na sobie jedynie niezwykle cienką bawełnianą suknię,
niemal przezroczystą w intensywnym świetle, która podkreślała delikatną talię i
niekończące się nogi. Była bosa.
Na początku stała nieruchomo niczym posąg; widzowie wstrzymali oddech.
W tle słychać było cichy i niewyraźny dźwięk włączonego systemu
nagłośnieniowego.
— Nazywam się Luba — wyszeptała namiętnym głosem, z rosyjskim
akcentem.
System kwadrofoniczny otaczał ich i wszyscy odnosili wrażenie, jakby
wcześniej nagrany głos był osobistym podarunkiem tylko dla ich uszu. Dominik
kątem oka zauważył, że Summer odstawiła kieliszek i pod obrusem przesunęła dłoń
na jego udo. Luba była olśniewająca — czysta poezja.
Po chwili rozbrzmiała muzyka.
Klasyczna. Impresjonistyczna kaskada łagodnych i delikatnych nut, które
przywodziły Dominikowi na myśl morze i lśniącą powierzchnię wzburzonych wód.
— Debussy — powiedziała cicho Summer.
Luba ożyła. Zamrugała. Po chwili niepostrzeżenie poruszyła ramieniem, jedną
stopę uniosła nad podłogę, a palce dłoni ułożyła w kształcie rozkwitającego kwiatu.
Tańczyła z gracją profesjonalnej baleriny i wykalkulowaną prowokacją
dziwki. Zdawało się, że nie zauważa widowni, jakby sztuka rozbierania się i kuszenia
była czymś niezwykle osobistym, co robiła jedynie dla siebie: intymną podróżą do
źródła przyjemności.
— Jest niezwykła — szepnęła Summer do Dominika, gdy urzeczeni oglądali
występ.
Luba szybko pozbyła się cienkiego ubrania, które miała na sobie. Intensywne
światło, któremu pozwalała się pojmać, sprawiało, że wyglądała na niezwykle bladą.
Jedynie delikatny różowy odcień sutków zdobiących małe jędrne piersi i niemal
niewidoczna szczelina waginy odcinały się na mlecznej skórze, gdy poruszała się do
wibrujących melodii francuskiego kompozytora. Dominik zauważył tatuaż, który
miała zaledwie centymetr nad łonem — mały niebieski kwiat, a może, co mało
prawdopodobne, miniaturowy wizerunek pistoletu? Obraz jakby się zmieniał z
każdym ruchem ciała. Dominik zastanawiał się, dlaczego wolałby mieć tam pistolet...
wytatuowany głęboko w skórze, w jednym z najbardziej sekretnych miejsc ciała.
Tak niewiele wiedział o życiu innych ludzi. Ale chciał to zmienić.
Jaką historię mogła kryć Luba?
Palce Summer muskały twardy kształt rosnący w jego spodniach, co
przywołało Dominika do rzeczywistości. Nawet ona była podniecona występem.
Rosyjska tancerka skręcała się w niemożliwych pozycjach z elegancją
lecącego gołębia, nie zważając na hojnie ukazywaną nagość: pomarszczony
jasnobrązowy odbyt i perłowo różowe wnętrze, kiedy leżała z rozłożonymi rękami i
nogami albo gdy wykonywała sportowe akrobacje.
Jej twarz pozostała beznamiętna, majestatyczna w obojętności, wyniosła.
Dominik rozpoznał ostatnie akordy utworu Debussy’ego i westchnął, żałując,
że występ nie może trwać wiecznie. Palce Summer pozostały na miejscu i czuł w
nich bicie jej serca. Nachylił się, przybliżając usta do jej ucha.
— Może pewnego dnia poproszę cię, żebyś weszła na scenę i ukazała siebie w
tak wyuzdany i piękny sposób. Chciałabyś?
Podniecenie zakwitło purpurą na jej policzkach, gdy próbowała wypowiedzieć
słowa; wyraźnie szalały w niej emocje. To wystarczyło Dominikowi za odpowiedź.
Gdy ostatnie dźwięki muzyki cichły, ruchy Luby stawały się wolniejsze.
Wyprostowała plecy, złączyła nogi i zacisnęła pośladki. Dominik kątem oka
zauważył zamaskowaną kobietę w ogniście aksamitnej sukni. Podeszła do tancerki w
momencie, w którym ta znieruchomiała i ponownie stała się żywym posągiem.
Światło nagle zniknęło, pogrążając małą scenę w ciemności.
Żaden z widzów przy pozostałych stolikach nie poruszył się. Może to nie był
koniec przedstawienia.
System nagłaśniający znów ożył.
— Prosimy o oklaski dla Luby — rozległ się kobiecy głos, niszcząc magiczną
chwilę. Widzowie zaczęli klaskać. Na początku cicho, a gdy drobna postać znów
pojawiła się na scenie, głośniej. To była Luba. Tancerka. Miała na sobie suknię w
panterkę, która nie podkreślała jej kształtów. Teraz wydawała się znacznie niższa niż
w oślepiającym świetle sceny.
— Jaka ona filigranowa — zauważyła Summer.
— Jak u ciebie z tańcem? — zapytał Dominik.
— Nie dorastam jej do pięt.
— Chciałbym zobaczyć, jak tańczysz.
— Niezdara ze mnie. Nie umiem poruszać się z gracją.
— Och, na pewno byłabyś wspaniała. Jesteś skrzypaczką. Muzykę masz we
krwi.
— Zdziwiłbyś się.
Dominik pociągnął łyk drinka. Z głośników dobiegały ciche dźwięki
hipnotycznego Bolera Ravela. Zastanawiał się, czy zobaczą występ innej
dziewczyny, czy powrót enigmatycznej Luby.
Spojrzał w oczy Summer. Tak. To było to.
Znajomy napływ energii ogarnął jego serce.
— Przepiękny taniec — odezwała się w końcu Summer. — Nie oczekiwałam
czegoś takiego. Bałam się, że występ okaże się niesmaczny, ale było zupełnie
inaczej. — Podniosła kieliszek szampana.
Zamaskowana kobieta podeszła do ich stolika.
— Mam nadzieję, że podobało się państwu — zagadnęła.
— Oczywiście — odparł bez zastanowienia. Poczuł, że zabrakło mu słów.
— Zatrudniamy jedynie artystki spoza miasta — poinformowała. — Głównie
Rosjanki. Są dobrze wychowane. Mają cudowną budowę ciała — dodała. —
Miejscowe dziewczyny nie mają ich finezji. Luba, na przykład, zupełnie nie jest
skrępowana swoją nagością.
— Podobnie jak moja towarzyszka. — Dominik spojrzał na Summer. —
Wyjątkowo nieskrępowana. — Słowa same wyszły z jego ust, jakby diabeł kazał mu
je wypowiedzieć, urzeczywistnić wcześniejsze myśli o tańczącej Summer. — I
również jest piękna.
— Nie wątpię. — Starsza kobieta w czerwonej sukni przyglądała się Summer
z zainteresowaniem.
— Czy organizujecie tu prywatne występy? — Nie mógł się oprzeć temu
pytaniu.
— Możemy zorganizować — powiedziała kobieta.
— Jutro? Po noworocznych obchodach?
Summer poruszyła się niespokojnie na krześle. Większość widzów
wychodziła.
— O północy mamy zarezerwowany stolik na kolację, ale moglibyśmy tu być,
powiedzmy, o pierwszej — zaproponował Dominik.
— Doskonale — odparła kobieta. — Ilu widzów pan sobie życzy?
— Tylu ile dzisiaj. Nie za dużo. Kameralnie. I dyskretnie oczywiście.
Kobieta spojrzała na Summer.
— Chce pani brać w tym udział? Decyzja należy do pani.
Summer zacisnęła ręce na skraju stołu. Unikała wzroku Dominika.
— Tak — powiedziała, siląc się na zdecydowanie.
— Tylko taniec czy... coś więcej? — spytała Dominika starsza kobieta.
— Co oznacza... „coś więcej”?
— Ma pan bogatą wyobraźnię. Pomysły zostawię panu. — Uśmiechnęła się
znacząco.
Dominik pomyślał.
— Sądzę, że tylko taniec — odparł w końcu, spoglądając kątem oka na bladą
twarz swojej towarzyszki.
Summer wstrzymała oddech.
— Nasi artyści również dają prywatne występy — kontynuowała kobieta. —
Może to państwa zainteresuje?
Serce Summer biło dzikim tempem. Początkowy strach osłabł, a jego miejsce
zajęła nerwowość.
— Sądzę, że chciałbym zobaczyć jedynie taniec mojej partnerki — odrzekł
Dominik. — Na tej scenie.
— Dobrze. W takim razie omówmy szczegóły.
Zasugerowała, że powinni odejść na stronę, aby porozmawiać o kosztach z
dala od uszu Summer.
Negocjacje trwały krótko. Dominik podał jedną z kart kredytowych, a kobieta
przeciągnęła ją przez mały przenośny terminal.
Gdy transakcja zakończyła się, kobieta w czerwonej aksamitnej sukni
odprowadziła ich po schodach.
— Dostarczymy pani stroje na występ — powiedziała. — Jestem pewna, że
będzie miała pani duży wybór ubrań, które będą doskonale leżały. Przed występem
będziemy potrzebowali godzinę na zaprezentowanie jej widowni — dodała, patrząc
na Dominika. — W razie konieczności dopasujemy stroje.
— Idealnie. — Dominik pokiwał głową.
Otworzyła drzwi i wypuściła ich w ciemny odcinek Bourbon Street. Poczuli,
że się oziębiło.
— Proszę pana?
— Słucham.
— Ma pan jakieś preferencje muzyczne?
Dominik zauważył błysk w oczach Summer: jej spojrzenie wyrażało
jednocześnie oczekiwanie i strach, jakby błagała o właściwą odpowiedź.
— Cztery pory roku Vivaldiego.
— Doskonały wybór. Zapraszam jutro.
O północy Dominik i Summer oglądali pokaz sztucznych ogni
wystrzeliwanych z barek na Missisipi. Poniżej balkonu Tujague’s, na którym
siedzieli, pijane tłumy dziko krzyczały.
Gdy zegar wybił pełną godzinę, Dominik ujął jej rękę i pocałował. Zwykły
gest, ale trafił prosto w serce.
Gdyby to było tak proste, gdyby to wystarczyło, pomyślał Dominik.
Ale teraz czekało na nich zadanie.
5
Tańcząc w ciemnościach
Wolałam tańczyć nago, ale kobieta nadzorująca pokaz nie chciała o tym
słyszeć.
Była imponującej postury. Nadal miała na sobie czerwoną suknię, a do tego
maskę z dziobem, która przyprawiała mnie o dreszcze. Wyglądała jak lekarz z
dawnych czasów leczący bogaczy z dżumy. Tak czy inaczej poszłam za nią do
przebieralni za sceną, gdzie przygotowano kostiumy.
Pomieszczenie o wysokich sufitach było ogromne. Pomalowane na
intensywną czerwień ściany sprawiały, że czułam się jak w ludzkim łonie. Na każdej
ścianie były porozwieszane wieczorowe szyfonowe suknie. Widziałam też jedwabne
stroje ozdobione paciorkami, wysokie szpilki. Wśród rekwizytów tanecznych
znajdowały się eleganckie baletki, wachlarze z piórami. Z sufitu zwisała duża,
pozłacana klatka. W środku — niczym gołąb — siedziała ubrana na biało kobieta i
przyglądała się z ciekawością, co się dzieje na dole.
Spojrzałam w jej kierunku.
— Nie zwracaj na nią uwagi. Ćwiczy przed jutrzejszym przedstawieniem —
wyjaśniła niecierpliwie kobieta w masce. Wskazała ręką na niezwykłe bogactwo
strojów. — Musisz coś wybrać.
— Wolę tańczyć nago.
Chciałam pojawić się na scenie na własnych warunkach, a nie odkrywać się,
żeby zadowolić podglądającą widownię, zwłaszcza że trudno byłoby wyślizgnąć się z
sukienki i odrzucić ją z gracją. Jeśli miałam zatańczyć nago, chciałam zacząć nago,
tak żebym nie zdejmowała niczego dla tych, którzy mnie oglądali. Nawet dla
Dominika.
W milczeniu spoglądałyśmy na siebie. Wytrzymałam jej spojrzenie, mimo że
trudno było stwierdzić, w którym kierunku spogląda spod maski.
— Wystąpisz w tym — oznajmiła w końcu, ignorując mój zadowolony
uśmiech, że wygrałam potyczkę.
Pokazała mi drewniane pudełko wyłożone czarnym welurem, w którym
znajdowały się różne ozdoby: dwa klipsy na sutki, pasujące do nich nasadki na wargi
sromowe oraz mała zatyczka analna. Na każdym elemencie znajdował się rdzawy
klejnot w niemal takim samym kolorze jak moje włosy. Podniosła jeden z klipsów do
światła i poruszyła nim, pokazując migoczący kamień.
Wzdrygnęłam się na widok zatyczki, ale nalegała.
— Twojemu dobroczyńcy to się spodoba.
Czy to oznaczało, że Dominik to wszystko wymyślił, czy to była jej
inicjatywa?
Założyła mi każdą ozdobę, w tym zatyczkę, którą wcisnęła mocniej, niż
musiała. Może to była kara za niechęć do włożenia jednego z jej kostiumów?
Jeśli kobieta w klatce słyszała naszą rozmowę, nie dała tego po sobie poznać,
ale doskonale zdawałam sobie sprawę, że spogląda na nas z góry.
Sutki trochę mnie bolały od klipsów, ale właśnie taka dawka bólu sprawiała
mi przyjemność.
Poszłam za kobietą kolejnym korytarzem, który prowadził do aksamitnej
kurtyny — do wejścia na scenę. Wstrzymałam oddech w nadziei, że jeśli będę stała
nieruchomo wystarczająco długo, zapomną o występie albo Dominik się rozmyśli.
Nadal nie miałam pomysłu, co zrobię, gdy rozbrzmi muzyka.
Kobieta położyła rękę na moich plecach i popchnęła mnie w kierunku
kurtyny.
Na początku nie widziałam nic poza ciemnością.
Po chwili znikąd rozbłysło światło. Jeden snop oświetlił moje ciało niczym
intensywny promień sztucznego słońca.
Światło było oślepiające.
Szukałam Dominika przy naszym stoliku po prawej stronie, ale widziałam
jedynie odbiające się oświetlenie sceny.
Po chwili rozległa się muzyka.
Instynktownie uniosłam ramiona, jakbym trzymała smyczek i skrzypce.
Potem znieruchomiałam. Jestem muzykiem, nie tancerką. Miałam wrażenie,
że nogi wrosły mi w podłogę. Byłam uwięziona poleceniami Dominika, jakby
doczepił do mnie niewidzialne sznurki marionetki. Gdy pomyślałam o nim, sznurki
zaczęły się poruszać. Najpierw jedna ręka, a następnie druga. Zaczęłam się kołysać i
tańczyć. Szybciej do rytmu wiosny, a wolniej do jesieni.
Muzyka się skończyła, zanim zaczęłam tracić oddech, a ciemność ponownie
okryła scenę. Czyjaś chłodna ręka złapała mnie i zaprowadziła do garderoby.
— Byłaś naprawdę bardzo dobra — oceniła kobieta z twarzą nadal ukrytą pod
maską.
Żałowałam, że musiałam zdjęć biżuterię, ale obiecałam sobie, że przy
najbliższej okazji kupię klipsy na sutki. Będzie je łatwiej nosić pod ubraniem niż
gorset, a założenie ich rano wymaga zdecydowanie mniej wysiłku.
Kiedy wróciłam do stolika, twarz Dominika była lekko zarumieniona. Jego
zielonobrązowe oczy błyszczały niemal tak intensywnie jak światło na scenie.
Myślałam, że może weźmie mnie na tylnym siedzeniu taksówki w drodze do
hotelu, a kierowca będzie się nam przyglądał w lusterku wstecznym, ale Dominik
mimo że pragnął pokazywać mnie publicznie, cenił prywatność. Wolał mieć mnie na
własnych warunkach, co wykluczało zabawy w taksówce, która wolno przejeżdżała
przez tłum imprezowiczów świętujących Nowy Rok w Vieux Carre.
Dominik wpatrywał się w okno po swojej stronie, chłonąc widoki Nowego
Orleanu. Wyciągał szyję, że zobaczyć ostatnie fajerwerki kolorowo rozświetlające
niebo. Skorzystałam z okazji i przejrzałam SMS-y. Dostałam zwyczajowe życzenia
noworoczne od znajomych, z którymi od miesięcy nie rozmawiałam. Jedna z moich
bliskich przyjaciółek w Nowej Zelandii urodziła się w sylwestra i przez niemal
dekadę, zanim przeprowadziłam się za granicę, wspólnie spędzałyśmy każdy ostatni
dzień grudnia. Zazwyczaj organizowałyśmy domówki, piłyśmy tanie wina, które
kupowałyśmy jako małolaty, a gdy skończyłyśmy szkołę i zaczęłyśmy pracować,
przerzuciłyśmy się na droższe alkohole i różnego rodzaje koktajle. W tym roku, po
raz pierwszy, odkąd się poznałyśmy, zapomniałam złożyć jej życzenia urodzinowe.
Poczułam lekkie ukłucie winy. Unikałam wszystkich starych znajomych
zaniepokojona tym, że mogliby zauważyć, że się zmieniłam, i nie zaakceptować
nowej Summer.
Simón wysłał mi wiadomość: „Szczęśliwego Nowego Roku! Mam nadzieję,
że ten rok przyniesie ci wszystko, o czym marzysz”.
Gdyby tylko wiedział, o czym marzę.
Dominik pochylił się i delikatnie położył dłoń na moim kolanie. Wyłączyłam
telefon i wsunęłam do torebki. Odpiszę rano.
— Byłaś doskonała — powiedział, kiedy doszliśmy do drzwi. — Moja
obwieszona biżuterią dziwka. Jak się czułaś?
— Dziwnie. Jakbyśmy byli jedynymi osobami w sali, chociaż nie mogłam cię
dostrzec. Przez to światło nikogo nie widziałam.
Objął mnie. Wsunął rękę pod sukienkę i przebiegł palcem po szczelinie
między pośladkami.
— Nie mogłem oderwać wzroku od zatyczki analnej. To było coś więcej, niż
oczekiwałem. Twój pomysł czy tej kobiety?
— Jej.
— Podobało ci się?
— Tak. Bałam się, że może wypaść, ale trzymała się mocno.
— Może kupię ci taką i będziesz ją nosiła na próby.
— Chyba miałabym problemy z koncentracją.
— Nie wątpię, że dałabyś radę. Dzięki niej myślałabyś o mnie, kiedy nie
będzie mnie w pobliżu.
Pochylił się, wziął mnie na ręce i zaniósł do sypialni, a po chwili
bezceremonialnie rzucił twarzą na łóżko. Pomieszczenie intensywnie pachniało
seksem, choć pokojówka zmieniła pościel. Nasze zapachy przeniknęły powietrze,
które stało się lepkie i słodkie niczym wilgotna energia gorącego dnia na chwilę
przed deszczem.
Dominik podwinął mi sukienkę do pasa i stanął między moimi nogami.
Szerzej rozchylił moje uda, a po chwili uklęknął i oddzielił rękami pośladki. W
kroczu i między pośladkami poczułam jego dotyk. Oddech miał gorący, a język
nieustępliwy. Wierciłam się w proteście na jego intymne badania, ale położył dłoń na
moich plecach i mocno mnie przytrzymał, nie przerywając lizania.
Po chwili poczułam jego jeden palec, potem drugi. Rozszerzyły mój odbyt
bardziej niż mała zatyczka włożona przez kobietę w masce. Dzisiaj był okrutny i
milczący. Cisza wynikała z intensywnej koncentracji. Miałam twarz zanurzoną w
pościeli, ale wyobrażałam sobie, że Dominik z dziwnym dystansem spogląda na mnie
z góry, obserwując moje czułe punkty. Nie używał żadnego nawilżacza, poza
wilgotnym językiem, który przesunął się niżej i przebiegł po cipce — fale
przyjemności ogarnęły moje ciało. Gdy zaczęłam ciężej oddychać, wyjął palce, złapał
mnie za biodra i przyciągnął w swoim kierunku. Zanurzył się we mnie, opadając na
moje plecy z jękiem. Nie czekał, kiedy osiągnę orgazm.
Takiego Dominika lubiłam najbardziej: surowego i ostrego. Jego życzliwość
ustąpiła miejsca żądzy.
Naszą ostatnią noc w Nowym Orleanie świętowaliśmy, jedząc ostrygi.
Ostatnim razem zjadłam wystarczająco dużo, żeby się zaspokoić do kolejnego
spotkania z Dominikiem. Ale nie sądziłam, by jakakolwiek ilość seksu zdołała mnie
nasycić, wypełnić pustkę po rozstaniu z Dominikiem.
Zerżnął mnie ostro, ale to go nie powstrzymało, żeby wejść we mnie po raz
ostatni, zanim wyjechaliśmy. Gdy otworzyłam drzwi, natychmiast położył na nich
dłoń i je zatrzasnął. Jedną rękę uniósł moje nadgarstki, a drugą ściągnął mi majtki i
znów wszedł we mnie od tyłu.
Cipka bolała mnie przez cały lot, co żywo przypominało mi o Dominiku i
przeszkadzało we flirtowaniu z przystojniakiem siedzącym obok mnie.
Rozdzieliliśmy się na lotnisku. On wracał do Londynu przez Chicago i został
na dodatkową noc w Nowym Orleanie, zamiast lecieć ze mną do Nowego Jorku i
stamtąd wracać do domu.
Potem mieliśmy czekać na wyniki rozmowy kwalifikacyjnej w sprawie
stypendium.
Myśl, że Dominik będzie na stałe mieszkał w Nowym Jorku, w połowie
napełniała mnie radością, a w połowie niepokojem. Dorastałam przyzwyczajona do
wolności i podobało mi się, że mam czas, aby ćwiczyć, poznawać ludzi i spędzać dni
bez żadnych zobowiązań. Robiłam to, co chciałam.
Marija rzuciła się na mnie, gdy stanęłam w drzwiach, chętna usłyszeć każdy
szczegół kilku ostatnich dni, które spędziłam z Dominikiem. Zachowywała się
niezwykle bezpośrednio i spontanicznie — co nie powinno mnie dziwić, biorąc pod
uwagę, że nie przejmowała się nocnymi odgłosami, gdy kochała się z Baldem.
— I jak? Dobry jest w łóżku?
— Marija! — zaprotestował Baldo, leżąc na kanapie w obcisłych slipach z
ręką na poręczy kanapy. Był niesamowicie owłosiony, niemal przypominał koc. To
wyjaśniało, dlaczego tak lekko ubierał się w styczniu.
— Bardzo dobry.
— Ma dużego?
Przycisnęła swoją dłoń do własnego krocza i zaczęła udawać, że ma coś, co
wyglądało na trąbę słonia. W odpowiedzi pokazałam rękami odległość pięćdziesięciu
centymetrów. Naburmuszony Baldo zeskoczył z kanapy, poszedł do swojej sypialni i
zatrzasnął za sobą drzwi.
Po chwili znów je odtworzył i krzyknął do Marii:
— Przyjdź do mnie, jak skończycie plotkować!
Mrugnęła do mnie i pobiegła do Balda.
Po dziesięciu minutach dało się usłyszeć uderzanie w wezgłowie łóżka.
Zniknęłam w swoim pokoju. Położyłam walizkę na podłodze i opadłam na
łóżko. Sen nadszedł, jak tylko zamknęłam oczy, jakby peleryna wyczerpania, którą
nosiłam, wreszcie zdołała mnie okryć, gdy zostałam sama.
Śniło mi się, że tańczę w zawieszonej na suficie złotej klatce. Dominik
obserwował mnie z dołu — ale to nie był Dominik, tylko mężczyzna w masce z
dziobem.
Obudziłam się, mając wrażenie, jakbym w ogóle nie spała.
Próby zaczną się znowu za kilka godzin. Harmonogram, który Simón dla nas
przygotował, zostawiał niewiele miejsca na czas wolny w najbliższej przyszłości.
Przynajmniej — dzięki niebiosom za odrobinę litości! — okres tandetnej
świątecznej muzyki mieliśmy za sobą. Gdybym musiała zagrać jeszcze jedną kolędę,
wyrzuciłabym skrzypce przez okno. Na styczeń Simón przygotował dla nas serię
dzieł latynoamerykańskich kompozytorów. Dzisiaj pracowaliśmy nad Villą-
Lobosem. Zawsze lubiłam odkrywać nowe rzeczy, a Villa-Lobos miał w sobie coś
folkowego. Nie przeszkadzało mi, że wiolonczela była bardziej słyszalna niż sekcja
skrzypcowa. Miałam wrażenie, że Simón poświęca mi więcej uwagi, co nie zawsze
było dobre. Wychwytywał każdy błąd mojego wykonania i zwracał mi uwagę.
Tamtej nocy nadal czułam się zmęczona po locie i cierpiałam na powakacyjną
depresję. Dominik wyczerpał mnie i choć się uśmiechałam, odkrywając każdy nowy
ból, to nie ułatwiło mi prób.
Simón podszedł do mnie, gdy pakowałam bailly’ego. Rozluźnił mięśnie, jak
tylko skończyła się muzyka. Stracił wyrazistość, którą miał zawsze, gdy stał za
pulpitem. Zastanawiałam się, na ile jego władczość jest jedynie pozą, żeby utrzymać
orkiestrę w ryzach, a na ile jego integralną częścią.
— Jesteś opalona, Summer. To coś niezwykłego zimą w Nowym Jorku. Udało
ci się wyrwać?
— Byłam przez kilka dni w Nowym Orleanie. Pewnie za długo siedziałam na
otwartym pokładzie parowca... „Creole Queen”.
— Pojechałaś z kimś wyjątkowym?
— Z kolegą. Z Londynu.
— Dobrze. Przyda ci się ten odpoczynek. Czeka nas kilka pracowitych
miesięcy.
— W takim razie nie będę planowała żadnych wakacji.
— O, przecież nie jest tak źle, prawda? Nie chciałbym cię zamęczyć.
Sala prób opustoszała. Pozostali członkowie orkiestry zniknęli w ciemności,
żeby wykorzystać resztę mijającego wieczoru. Nawet Baldo i Marija przyzwyczaili
się, że rozmawiałam z Simónem po zakończeniu prób, i zostawili nas samych.
Simón przysunął się do mnie wystarczająco blisko, żeby mnie pocałować.
Zapach jego wody kolońskiej unosił się wokół niego niczym chmura piżma i
przypraw korzennych. Był zupełnie inny od zwyczajnego, mydlanego zapachu
Dominika. Nigdy nie widziałam, żeby Dominik używał jakiejkolwiek wody po
goleniu.
Mój dyrygent miał nastroszone włosy, grubsze od moich. Okalały jego twarz
niczym ciemna aureola. Przez chwilę pomyślałam, że nasze dzieci z pewnością
miałyby włosy jak pudle. Niedorzeczna myśl. Przecież nawet nie chciałam mieć
dzieci.
Przesunęłam skrzypce przed siebie tak, żeby zablokować drogę Simónowi,
gdyby chciał wykonać jakiś ruch, i obróciłam się w kierunku wyjścia. Wziął swoją
torbę i poszedł ze mną do drzwi.
Podmuchy zimnego powietrza szczypały moje gardło. Zaczęłam szukać w
torebce mitenek.
— Cholera, nie wzięłam rękawiczek — westchnęłam. Sala prób znajdowała
się jedynie kilka ulic od mojego mieszkania. Dojdę tam szybciej, niż udałoby mi się
złapać taksówkę.
Simón zdjął z szyi szal, złapał moje ręce i owinął je miękkim materiałem,
nadal ciepłym od żaru jego ciała.
— Nie — zaprotestowałam. — Zmarzniesz.
— Nalegam. — Ścisnął moje dłonie przez wełnę. — Twoje ręce są znacznie
ważniejsze niż moje.
— Dziękuję — odpowiedziałam najbardziej uprzejmym i rzeczowym głosem,
jaki zdołałam z siebie wydobyć.
Zrobiłam mały krok w tył, zwiększając odległość między nami, i skinęłam
głową na pożegnanie.
— Do zobaczenia jutro. — Z gracją tancerza obrócił się na czubku butów z
wężowej skóry i zniknął w ciemności.
Przycisnęłam nadal owinięte szalikiem ręce do twarzy, żeby się ogrzać. Jego
zapach nie opuszczał mnie w drodze do domu. Mimo że próbowałam zapomnieć o
Simónie, nie mogłam przestać zastanawiać się, jak pachniałaby jego naga skóra.
Może to nie woda kolońska? Może nago Simón pachnie przyprawami, cynamonem i
gałką muszkatołową zmieszanymi z potem?
Tamtej nocy marzyłam o dwóch mężczyznach. Za każdym razem, gdy
wyobrażałam sobie Dominika, jego głos i złożoność jego pragnień, obraz w moich
myślach rozmazywał się, ukazując dyrygenta. Czułam gęste włosy Simóna, ciepło
rąk i żar intensywnie karmelowej skóry, jakże innej od bladego angielskiego ciała
Dominika. Zastanawiałam się, czy jest owłosiony jak Baldo. Zawsze podobali mi się
włochaci faceci. Kojarzyli mi się z ogniem, testosteronem i męskością. Dominik miał
jedynie lekki meszek na klacie, który znikał na brzuchu, a potem pojawiał się przy
podbrzuszu niczym czarna strzała prowadząca do jego penisa.
Ostatecznie przestałam próbować ich rozdzielić i wyobrażałam sobie, że mam
ich obu: Dominika w ustach, a Simóna w cipce.
Jednak podejrzewałam, że żaden z nich nie należy do osób, które lubią się
dzielić.
Dawno przestałam liczyć, że Marija poradzi mi w tym temacie. Nie znała
Dominika, ale mu nie ufała. Zdecydowanie wolała Simóna i ciągle namawiała mnie,
żebym bardziej z nim flirtowała.
— Dziewczyno, jesteś szalona. Z tym facetem mogłabyś mieć świat u stóp. A
przynajmniej Lincoln Center. Co robi dla ciebie ten Anglik?
Podobnie jak Baldo zaczęła chodzić po domu jedynie w bieliźnie, a
ogrzewanie włączała na pełną moc. Zawsze nosiła bawełniany komplet w
intensywnych kolorach tęczy. Zero koronek czy satyny. Na szczęście moje rachunki
były wliczone w czynsz, więc to oni płacili za dodatkowe ogrzewanie. Maria miała
długie, cienkie nogi brodzącego ptaka. Jej uda były grubości ramion, chociaż jadła za
trzech. Baldo zawsze się odchudzał, ale jego ciało z determinacją zachowywało stałą
tuszę. Marija nazywała go swoją potężną małpką, kiedy się na nią gniewał.
— Nie chodzi o to, co który z nich dla mnie robi — westchnęłam.
— Nie bądź głupia. Oczywiście, że o to chodzi. Jeśli masz zamiar być naiwna
i spotykać się z Anglikiem, to przynajmniej nie gadaj o tym głośno. Dyrygent
przestanie okazywać ci przychylność, jeśli straci nadzieję, że dobierze się do twoich
majtek.
— A ja myślałem, że jesteś ze mną z miłości — wtrącił Baldo.
— Jestem z tobą jedynie dla twojego ciała — odpowiedziała, otaczając go
ramieniem i wtulając twarz w jego szyję.
Wzięłam torebkę i szybko wyszłam, chcąc uciec, zanim pokaz ich uczuć
przybierze na sile.
Na wieczór umówiłam się z Cherry. Miała występ w ramach kabaretu w barze
w Alphabet City. Przedstawienie okazało się dobre, a ona była jedną z gwiazd. Mimo
że show zaczynał się o ósmej, Cherry wchodziła na scenę dopiero o jedenastej, więc
miałyśmy kilka godzin, żeby usiąść i pogadać.
Gdy przyszłam, była już na miejscu. Nawet w klubowym oświetleniu jej
intensywnie różowa fryzura lśniła niczym latarnia. Zauważyła, jak wchodzę, i
pomachała mi zza stolika. Na powitanie podała mi cosmopolitan.
— Od dawna go nie piłam — powiedziałam.
— Odkąd Seks w wielkim mieście pojawił się w telewizji?
— Tak, jakoś tak. — Roześmiałam się.
— Musisz mnie dogonić. To już mój drugi. Podczas występów chodzi o to,
żeby nie przekroczyć granicy pomiędzy byciem pijaną a byciem za bardzo pijaną, a
potem dać się temu ponieść.
— W orkiestrze to by nie przeszło — stwierdziłam zamyślona. — Jedno piwo
i dyrygent wyrzuciłby mnie za drzwi.
— W takim razie powinnaś grać rocka.
— Za późno. Vivaldi opłaca rachunki.
— Jak minął sylwester w Nowym Orleanie? Twój facet przyjechał cię
odwiedzić?
— Było wspaniale. Chociaż muszę odpocząć. Zmęczył mnie.
— Powinnaś uważać się za szczęściarę. Moich dwóch chłopaków wyjechało
do pracy.
— Czekaj. Dwóch chłopaków?!
Uśmiechnęła się od ucha do ucha.
— Tak. Farciara ze mnie, co nie? Mam dwóch.
— Wiedzą o sobie?
— Pewnie. Pete ma inną dziewczynę. Teraz właśnie wyjechał, żeby ją
odwiedzić. Tony jest w trasie ze swoim zespołem. Spotykamy się, ale jego fanki też
się nim interesują. Ma dużo obowiązków.
Wpatrywałam się w nią.
— Nie jesteś zazdrosna?
Westchnęła.
— Na początku każdy o to pyta.
— No cóż, to dosyć sensowne pytanie. Jesteś zazdrosna?
— Czasami. Sądzę, że wszyscy są. Ale od pięciu lat spotykam się z Pete’em.
Dogadujemy się. Tony jest w pewnym sensie kimś, kogo mam na boku. Nie sądzę,
żebym wytrzymała tylko z jednym facetem. Szybko się nudzę.
— Czyj to był pomysł? Twój czy jego?
— Chyba mój. Zaczęło się od wizyt w kilku klubach dla swingersów, żeby
nadać pikanterii naszemu związkowi. I tak się zaczęło. A ty? Co u ciebie? Z
Anglikiem to coś na serio? — Podniosła drink do światła. — Nigdy nie wlewają
wystarczająco dużo cointreau. Przypomnij mi, żebym powiedziała o tym barmanowi.
Jej sztuczne rzęsy migotały w odbiciu kieliszka. Każdą rzęsę zdobił malutki
kryształ.
— W pewnym sensie widujemy się z innymi.
— Jak to „w pewnym sensie? Albo się widujecie, albo nie. Każde „w pewnym
sensie” jest niebezpieczne. Rozmawialiście o tym? Ustaliliście, co jest dozwolone, a
co nie?
— To skomplikowane.
— No i tutaj się mylisz. To nie jest skomplikowane. Jest bardzo proste. A
przynajmniej powinno być.
— Możliwe, że niedługo przeprowadzi się tutaj. Złożył podanie o stypendium
w Nowym Jorku.
— W takim razie lepiej, żebyście szybko to ustalili. — Osuszyła swój
kieliszek. — Jeszcze jeden? — Spojrzała na zegarek. Był wielki jak piłka golfowa
leżąca na jej nadgarstku. Kula inkrustowana strasem, przypominająca kulę
dyskotekową, otwierała się, pokazując czas.
— Czemu nie? Mamy dwie godziny.
Ześlizgnęłam się ze stołka i stanęłam przy barze. Światła przygasły, gdy
zaczął się pierwszy występ do melodii Goldfinger Shirley Bassey. Tancerka była
wysoka i szczupła. Miała na sobie bikini w cętki w stylu lat pięćdziesiątych i
niezwykle wysokie szpilki do kompletu. Była rasy mieszanej: brązowa skóra, gęste,
czarne włosy tworzące afro. Śpiewała i tańczyła zawodowo. Poruszała się na scenie z
pewnością młodej lwicy, która właśnie upolowała na obiad stukilową gazelę.
— Dzięki — powiedziała Cherry, gdy podałam jej cosmopolitan z dużą ilością
cointreau. — Nie zgadłabyś, że kiedyś była facetem, prawda? — szepnęła do mnie,
pokazując głową w kierunku sceny.
Znów spojrzałam na tancerkę. Tak, miała widoczne wybrzuszenie wciśnięte
pomiędzy nogami, ale jej ruchy były wyjątkowo kobiece, o zdecydowanie kocim
charakterze. Nawet w zrelaksowanej pozie sprawiała wrażenie gotowej do skoku.
Miałam nadzieję, że na mnie, chociaż wydawało to się nieprawdopodobne.
Następny występ był nudny: dosyć ładna dziewczyna przebrana za mężczyznę
robiła striptiz. Nie miała potrzebnej do tego brawury i niezręcznie potykała się o
zdejmowany kostium. Współczułam jej.
— Dobra. Po następnym występie moja kolej, więc muszę iść włożyć strój.
Cherry zniknęła w drzwiach obok sceny. Miała ze sobą tak dużą torbę, że cała
mogłaby się w niej zmieścić. Wyglądała jak żółw niosący skorupę.
Kiedy pojawiła się na scenie, z trudem ją poznałam. Występowała po
kolejnym pokazie striptizu, w którym mężczyzna rozbierał się z kostiumu
niedźwiedzia. Występ był we właściwych proporcjach absurdalny i komiczny.
Cherry miała na sobie całkowicie różową, długą do ziemi satynową suknię z
szyfonowym trenem. W rękach trzymała parę ogromnych różowych wachlarzy z
piór, niemal większych od niej. Włożyła wysokie szpilki — wyższe niż jakiekolwiek,
które dotychczas widziałam, i też intensywnie różowe. Małe kryształy przy butach
lśniły z każdym jej krokiem. Ciało zakrywały jej wachlarze.
Sądziłam, że jej występ będzie przypominał poprzednie: kolejny powolny
striptiz z tańcem do piosenki w tle, ale Cherry była bardziej pikantna i występowała
do Super Freak Ricka Jamesa.
Widownia nagrodziła ją gromkimi brawami, gdy zdjęła strój i zakołysała
potężnymi piersiami, tak że ozdoby na sutkach zaczęły kręcić się jak wiatraki. Swój
występ zakończyła, leżąc na plecach na podłodze, z nogami założonymi za głowę.
Sugerowała, że jeśli chciałaby, mogłaby się sama wylizać.
— O rany! — powiedziałam, kiedy wróciła do stolika. — To było
imponujące. Teraz rozumiem, dlaczego masz dwóch chłopaków.
Zachichotała.
— Powinnaś tu wpadać. Pokażę ci kilka trików.
Jej wargi pokrywała intensywnie różowa szminka z warstwą brokatu i
błyszczyka.
Odprowadziłam ją do metra.
— Ach, niemal zapomniałam. — Zaczęła szperać w swojej olbrzymiej torbie.
— Przyniosłam coś dla ciebie.
— Nie mam dzisiaj urodzin.
Wyciągnęła mniej więcej metrową linę i podała mi.
— Żebyś mogła ćwiczyć. Tylko upewnij się, że gdy przywiążesz się do nogi
stołu, będziesz miała pod ręką nożyce. Albo zostaw na tyle luźne więzy, żeby się
szybko oswobodzić, jeśli dom stanie w płomieniach. Tłumaczenie się z lin straży
pożarnej mogłoby być krępujące.
— Dzięki — odpowiedziałam, upychając linę do torebki. — Ale, wiesz, ja
sama niezbyt lubię wiązać. Wolę być wiązana.
— I tak powinnaś się tego nauczyć. Wtedy docenisz, ile pracy wkłada osoba,
która cię związuje.
Kiedy przyszłam do domu i spojrzałam w lustro, zauważyłam na jednym z
policzków rozmazany brokat, chociaż nie pamiętałam, żebym całowała Cherry na
pożegnanie.
Reszta tygodnia minęła niezauważenie. Moje dni ograniczały się do prób,
jedzenia i spania. Dominik nie odzywał się ani słowem.
— Wyglądasz na zmęczoną — zauważył Simón, kiedy oddawałam mu szalik.
— Dzięki — odpowiedziałam z goryczą.
— Powinnaś więcej odpoczywać. Kiedy zacząłem tu pracować, grałaś całym
ciałem. Teraz grasz umysłem. Musisz znów się uwolnić. Kiedy ostatnio wyszłaś z
domu w innym celu niż na próby?
— W zeszłym tygodniu. Poszłam na pokaz burleski.
— To nie wystarczy. Nie ukażesz świata w muzyce, jeśli nie wyjdziesz z
domu i go nie zobaczysz.
Byłam zbyt zmęczona, żeby się kłócić, więc tylko skinęłam głową.
Chwyciłam za futerał, chcąc wyjść.
— Mam dwa bilety na piątek na ujeżdżanie byków w Madison Square Garden.
Chcesz pójść? Miałem zabrać ojca, ale przyjedzie później, więc mam jeden wolny
bilet.
— Ujeżdżanie byków?
— Nie patrz tak na mnie. Ujeżdżanie to nie walki byków. Nie do końca
przypomina to, co robimy w Wenezueli, ale na Manhattanie nie da się znaleźć nic
bardziej podobnego. Zaczyna się o czwartej. Potem zabiorę cię na kolację w nagrodę
za oglądanie przez dwie godziny sportu.
Roześmiałam się.
— W takim razie zgoda. Zapowiada się dobra zabawa.
Kiedy wróciłam do domu, Mari a i Baldo siedzieli wtuleni w siebie na kanapie
i oglądali horror. Mari a zasłaniała oczy, ale co kilka sekund spoglądała na ekran
spomiędzy palców i krzyczała. Baldo obejmował ją jedną ręką, a drugą maczał
ryżowe krakersy w niskotłuszczowym serku wiejskim, krzywiąc się z każdą porcją.
— Słyszeliście kiedyś o ujeżdżaniu byków na Manhattanie?
— Masz bilety na piątek? — zapytał Baldo. — Szczęściara. Zostały
wyprzedane kilka miesięcy temu.
— Ach — powiedziała Marija, odsuwając rękę z twarzy. — Randka z
Simónem?
— To nie randka.
— Jak uważasz — mruknęła. Nadal wpatrywała się w ekran i wtulała w Balda
przy każdym przeraźliwym krzyku kobiety w telewizji.
Piątek nadszedł tak szybko, że nawet nie miałam wiele czasu, żeby
denerwować się perspektywą spędzenia popołudnia i wieczoru z Simónem. Za
każdym razem gdy spoglądałam na swojego dyrygenta, martwiłam się, że może w
jakiś sposób odczytać moje myśli i będzie wiedział, że kilka dni wcześniej
masturbowałam się, wdychając zapach jego szalika.
Dotychczas tylko raz byłam na sportowej randce. Z chłopakiem w Nowej
Zelandii poszliśmy oglądać, jak nasi grają z Samoa w lidze rugby 7 na stadionie
Westpac w Wellington. Gra toczyła się szybko i zdziwiłam się, że tak mi się
podobało, zwłaszcza że nie jestem fanką sportu. Zresztą większość meczu
fantazjowałam o zabawach w szatni z graczami. Mieli niewiarygodnie umięśnione
nogi i ramiona, a ciała jak bogowie. Ich spodenki były tak krótkie, że zdziwiłam się,
że nikt dotychczas nie wniósł skargi, że gra jest nieodpowiednia dla młodszych
widzów. Po meczu uprawialiśmy seks, a ja zamknęłam oczy i marzyłam, że biorą
mnie po kolei wszyscy gracze — mężczyźni z obu drużyn, chociaż gdybym musiała
wybierać, wolałabym Samoańczyków. Byli przystojniejsi.
Wybór ubrań na takie randki zawsze sprawiał mi kłopot. Wyglądałabym jak
idiotka, gdybym włożyła szpilki na mecz, ale w zbyt swobodnych ciuchach czułabym
się nie dość elegancko podczas kolacji. Zdecydowałam się na rdzawą sukienkę,
pończochy, płaskie sznurowane skórzane buty i torebkę z materiału imitującego
wężową skórę.
Simón wyglądał jak prawdziwy kowboj: włożył białą koszulę, dżinsy i
kapelusz z brązowej skóry, który zakrył jego kręcone włosy. Miał czarny pasek ze
srebrną sprzączką w kształcie czaszki, ciemnobrązowe buty ze szpiczastymi
czubkami i motywem czaszki na każdej kostce. Na kimś innym mogłoby to wyglądać
śmiesznie, ale Simón był typem faceta, który ubierał się z taką pewnością siebie, że
nikt nie kwestionował jego gustu.
Złapał mnie za rękę i zaprowadził na miejsca. Zeszliśmy schodami w kierunku
siedzeń znajdujących się kilka rzędów od sceny, skąd mieliśmy idealny widok na
pokaz. Połowa tłumu miała na sobie przynajmniej kowbojskie kapelusze, a większość
kobiet włożyła koszule w niebiesko-czerwoną kratkę i dżinsy. Tylko ja wystąpiłam w
sukience. Stadion był rozgrzany tłumem, jasnymi światłami i oczekiwaniem na
początek pokazu. Czułam brud podłoża, na którym wkrótce jeźdźcy będą próbowali
utrzymać się na bykach; miedziany zapach kurzu przypominał mi północną Australię,
gdzie przez krótki czas pracowałam, zanim wyjechałam do Anglii.
— Wytłumacz mi zasady — poprosiłam. — Nie mam pojęcia o ujeżdżaniu
byków.
— Zapomnij o zasadach, po prostu oglądaj. Ujeżdżanie będzie trwało
maksymalnie osiem sekund i to pod warunkiem, że jeździec jest dobry, więc nie ma
czasu na tłumaczenie.
Simón miał rację: niektórzy jeźdźcy utrzymywali się na byku trzy, cztery
sekundy. Chociaż domyślałam się, że na grzbiecie takiego zwierzęcia kilka sekund
musiało trwać całą wieczność. Byk nigdy nie stał czterema kopytami na ziemi. Jeden
nawet wyskoczył razem z jeźdźcem na metr w górę, a gdy opadł, nawet na chwilę nie
przestał wierzgać. Zwierzęta zachowywały się, jakby ziemia była pod prądem
elektrycznym. Prychały i skakały niczym tona wołowiny na środkach pobudzających.
Zaskoczył mnie widok jeźdźców. W większości byli niscy, ale niezwykle
wygimnastykowani. Reagowali na każdy ruch byka identycznym ruchem, tyle że w
przeciwnym kierunku. Poruszali się w przód i tył, w lewo i prawo z idealną
szybkością i precyzją; bardziej przypominali nakręcane zabawki niż mężczyzn. Kilka
razy jeździec został zrzucony i w ostatniej sekundzie wyciągnięty z zasięgu kopyt
byka. Włos dzielił go od zadeptania na śmierć.
Simón oglądał pokaz z lśniącymi oczami, krzycząc i wstając, gdy jeźdźcowi
udało się utrzymać na grzbiecie dzikiej bestii dłużej niż kilka sekund.
— Wyobraź sobie mieć takie zwierzę między nogami — westchnął.
— Mm — mruknęłam, wciągając ostatni łyk coli przez słomkę.
— W Wenezueli jeźdźcy na koniach gnają za bykami i ściągają się, kto
pierwszy zatrzyma zwierzę, ciągnąc je za ogon. Nazywamy to coleo.
— Wydaje się łatwiejsze niż ujeżdżanie.
— Niebezpiecznie tak mówić do Wenezuelczyka.
— Małe niebezpieczeństwo mnie pociąga. Inaczej nie byłoby mnie tutaj.
— Tak się domyślałem. Nie każdą dziewczynę można zaprosić na pokaz
ujeżdżania byków. — Nachylił się, gdy mówił, a ja znów chwyciłam ustami słomkę.
— Mogę się napić? — zapytał.
— Przykro mi... właśnie się skończyła.
— Nie szkodzi. Pokaz dobiega końca. Możemy się napić czegoś gdzieś
indziej.
Poszliśmy do Caracas Arepa Bar przy Siódmej ulicy w East Village. Mimo
wczesnej pory kolejka ciągnęła się aż za drzwi.
— Obiecuję, że warto.
— Nie przejmuj się. Umiem być cierpliwa, jeśli trzeba.
— Jestem tego pewien. Wiesz, tak sobie myślałem...
— Niebezpieczny nawyk. — Uśmiechnął się.
— Ostatnio byłem dosyć wymagający, ale sądzę, że powinnaś zdecydować się
na solowy występ. Jesteś wystarczająco dobra. Mogę porozmawiać z kilkoma ludźmi.
Sądzę, że uda się wypełnić salę.
— Powiedziałeś, że gram umysłem.
— Daj spokój: zawsze można się poprawić. Co ty na to? Sala prób to nora.
Proponuję, żebyś skorzystała z mojej piwnicy. Jest dźwiękoszczelna. Jak się
wprowadziłem, odnowiłem wszystko, więc jest bardzo przyjemnie. Udzielę ci kilku
dodatkowych lekcji.
— To miło z twojej strony, ale...
— Żadnych ale. Masz talent. Zaufaj sobie. To może być duży przełom w
twojej karierze. Dopilnuję, żeby kilku agentów znalazło się na liście gości.
— Okej.
— Okej?
— Tak.
— W porządku.
Złapał mnie, uniósł i złożył wilgotne pocałunki na obu policzkach. Kowbojski
kapelusz spadł mu na ziemię.
— Hm i tak powinienem go zdjąć — powiedział z uśmiechem, gdy się schylił,
żeby go podnieść.
Wcisnęliśmy się na koniec stołu, przy którym siedziały cztery osoby. Już
jadły, a sądząc po ich twarzach, dania musiały być boskie.
— Zacznijmy od guacamole i chipsów — zaproponował Simon. — I
margarity. W końcu świętujemy.
— Zamów, co chcesz. Większości potraw nie znam. Zdaję się na ciebie.
— Możesz tego pożałować.
— Wątpię.
Jedliśmy, dopóki nie poczułam, że przydałby się ktoś, kto by mnie wytoczył
do domu.
— Zamówiłeś wszystko, co było w menu? — spytałam, patrząc na ostatnie
tajadas, smażone słodkie banany ze słonym serem, i ze smutkiem masując swój
brzuch. — Nie ma wątpliwości, że randki nie wpływają dobrze na linię.
— Zgadza się — przyznał ze śmiechem.
Odprowadził mnie do mieszkania. Oboje wypiliśmy cztery czy pięć margarit,
więc byliśmy wstawieni. Ja, prawdę mówiąc, byłam nawet bardziej pijana niż
wstawiona. Miło dla odmiany nie być jedyną pijącą osobą.
Oparłam się o ścianę i zaczęłam szukać w torebce kluczy.
— Nie mogę ich znaleźć — powiedziałam. — Chyba nie wejdziemy.
— Daj, ja spróbuję.
Przytrzymałam otwartą torebkę, a on niepewnie włożył rękę do środka.
— Naprawdę musisz nosić tyle rzeczy? — spytał.
— Nigdy nie wiadomo, kiedy przydadzą się zapasowe buty.
Wyciągnął linę, którą Cherry dała mi po pokazie. Była ukryta na dnie torebki.
— Planowałaś mnie porwać? — Zaczął mi wymachiwać liną przed twarzą.
— Jestem harcerką — odpowiedziałam beztrosko.
— Z pewnością jesteś pełna niespodzianek. — Delikatnie założył linę dookoła
mojej talii i trzymając ją za końce, przyciągnął mnie do siebie. — Mam cię! —
zawołał triumfalnie.
A po chwili mnie pocałował.
Jego pocałunek był ciepły, intensywniejszy niż pocałunki Dominika, pewnie
dlatego, że był pijany. Smakował tequilą, a kiedy nabrałam powietrza, poczułam
zapach przypraw i jego perfum, przypominający kuchenne aromaty po pieczeniu
imbirowych ciasteczek.
Puścił linę i zanurzył ręce w moich włosach, zdecydowanie przytrzymując mi
głowę.
Wstrzymałam oddech w nadziei, że pociągnie mnie za włosy tak jak Dominik,
i znów pocałuje. Zaczęło mnie ogarniać znajome ciepło i przez chwilę kusiło mnie,
żeby zaprosić swojego dyrygenta do środka. Ale on cofnął się i sztywno trzymał ręce
przy bokach.
— Przepraszam, nie powinienem.
— Nic się nie stało.
— To był zły pomysł.
— Zdecydowanie.
Podniosłam linę i wrzuciłam ją do torebki. Moje klucze lśniły w bocznej
kieszeni, dokładnie tam, gdzie je zawsze noszę.
— Jestem pewna, że widziałam, jak tam wkładasz rękę — powiedziałam
oskarżycielsko.
— Masz rację. Po prostu starałem się zyskać na czasie.
— Dziękuję za kolację i ujeżdżanie byków.
— Dziękuję za towarzystwo.
Znów był taki jak zawsze: miły, rzeczowy... i flirtujący, ale jakby na żarty.
Chociaż sądząc po jego pocałunku, nie żartował.
— Idę do domu. Muszę się wyspać. Jutro próby. Możemy zacząć planować
twój solowy występ.
— Dobranoc.
— Dobranoc.
Zostawiłam go na schodach i zamknęłam drzwi. Nadal nie miałam
wiadomości od Dominika, ale przez ocean czułam ogrom jego niezadowolenia.
6
Wyspa na Spring Street
Oficjalna oferta stypendium trafiła do skrzynki na listy Dominika dwa
tygodnie po jego powrocie z Nowego Jorku. Ponieważ dano mu do zrozumienia, że
decyzja zapadnie szybciej, a członkowie funduszu wciąż milczeli, od tygodnia
dręczyło go to wyczekiwanie połączone z dziwną formą łagodnego przygnębienia.
Miał ogromną nadzieję, że odpowiedź będzie pozytywna: dostanie stypendium
i wynagrodzenie i zacznie pracę na Manhattanie tuż po przerwie wielkanocnej.
Przydzielono mu nieduży gabinet nieopodal nowojorskiej biblioteki publicznej, a do
tego otrzymał dostęp do wszystkich elektronicznych i tradycyjnych materiałów, na
podstawie których miał co miesiąc wygłaszać referat na wybrany przez siebie temat.
To, ile czasu rzeczywiście spędzi na badaniach w imponującym budynku z
kamiennymi lwami na rogu Piątej i Czterdziestej Drugiej, zależało wyłącznie od
niego.
Dominik miał niecałe trzy miesiące, żeby wszystko zorganizować: urlop
naukowy w pracy w Londynie, zastępstwo na swoje miejsce, a co najważniejsze —
mieszkanie w Nowym Jorku, ponieważ biblioteka nie była w stanie mu pomóc.
Zadzwonił do Summer.
— W końcu przysłali decyzję. Przyznali mi to stypendium.
— Świetnie. Naprawdę wspaniale.
— Przylecę zaraz po Wielkanocy.
— Oo...
— O co chodzi?
— Będę miała wtedy próby do swojej solówki.
— Nie widzę problemu. Znajdę jakieś mieszkanie, gdzie będziesz mogła grać
na baillym o dowolnej porze dnia i nocy, nie martwiąc się o sąsiadów.
— Byłoby wspaniale — stwierdziła Summer. — Do tego czasu jestem
skazana na małą salkę w budynku orkiestry. Mało inspirujące miejsce. Poza tym
trzeba je rezerwować kilka dni wcześniej, bo wielu muzyków potrzebuje
dodatkowych prób. Simón zaproponował mi swoje mieszkanie na Upper West Side,
ale nie czułabym się dobrze, tak go wykorzystując.
— Masz rację.
— A poza tym wolę być sama, gdy się przygotowuję — dodała.
— A co ze mną? Koniec recitali na wyłączność?
— Aa, to co innego.
Znalezienie mieszkania na Manhattanie, nawet przy zasobnym portfelu, nigdy
nie jest łatwe, zwłaszcza gdy szuka się na odległość. Poszukiwania w Internecie
okazały się stratą czasu, więc Dominik poszedł w końcu do miejscowego agenta
nieruchomości, który znalazł mu loft w SoHo na piątym piętrze budynku przy Spring
Street, niedaleko skrzyżowania z West Broadway.
Summer obejrzała mieszkanie i oznajmiła, że jest zachwycające. Duże,
pięknie oświetlone, a akustyka niewiarygodna. Choć było urządzone w wyjątkowo
minimalistycznym stylu, była pewna, że książki Dominika, które tak błyskawicznie
gromadził, szybko dodadzą loftowi ciepła i charakteru.
Umowa najmu została zawarta na dwanaście miesięcy i ustalili, że Summer
wprowadzi się miesiąc przed przyjazdem Dominika do Nowego Jorku, żeby
skorzystać z mieszkania. Początkowo niechętnie myślała o porzuceniu
zaprzyjaźnionych Chorwatów, ale szybko pocieszyła się myślą, że nie będzie musiała
już wysłuchiwać ich radosnego bzykania, które tak uporczywie rozpraszało ją
nocami.
Miała zamiar opowiedzieć Dominikowi przez telefon o ich wyczynach —
słuchanie o przygodach energicznych Chorwatów zawsze sprawiało, że śmiał się z
całego serca. Jakiś czas później Summer uświadomiła sobie, że rzadko widziała na
własne oczy, żeby Dominik się śmiał. Ciekawe dlaczego?
Dominik widział tylko zdjęcia loftu, więc Summer opisała mu mieszkanie, jak
tylko się wprowadziła.
— Oprócz sypialni, która została oddzielona ścianką, to jedna wielka
przestrzeń z lśniącymi drewnianymi podłogami. Przypomina salę balową.
— Naprawdę?
— Kuchnia jest bardzo nowoczesna. Nigdy takiej nie miałam: granitowe blaty
i najnowsze sprzęty. Totalne science fiction! Ale nie wiem, czy dam radę zrobić tu
omlet z fasolką na toście. Chyba miałabym wrażenie, że obrażam tę kuchenną
technologię.
— Możemy jadać na mieście — zasugerował.
— Nie. Chcę dla ciebie gotować. Tak rzadko zdarzało mi się gotować dla
mężczyzny, kochanka.
— Dobrze. Czyli koniec z prezentami w postaci gorsetów i zabytkowych
skrzypiec, tak? Będę musiał kupować ci książki kucharskie pełne zawiłych
przepisów?
Zachichotała.
— Są tu ogromne okna wykuszowe. Wpuszczają tyle światła. Ale widoki
kiepskie: tylko szara fasada budynku z naprzeciwka. Nie ma tam nawet okien, same
rury i metalowe kraty. Ale dzięki temu w nocy jest tutaj niezwykle cicho, mimo że
przy ulicy do późna działa wiele restauracji. Niesamowicie spokojnie.
— I na osobności?
— Całkowicie — potwierdziła.
— Wspaniale. Jak przyjadę, będę chciał, żebyś ćwiczyła nago.
— Zaczynam myśleć, że tylko dlatego zdecydowałeś się na to lokum.
— Racja — potwierdził Dominik.
Choć o tym nie wiedział, Summer sama z siebie nabrała zwyczaju
przechadzania się po lofcie nago, zarówno gdy grała na baillym, jak i wtedy, gdy
odpoczywała. To wydawało się jej naturalne, niemal podniecające, a loft był jej
nowym edenem, ogrodem niewinności.
Lubiła pustą przestrzeń mieszkania, proste linie i białe ściany, nagie cegły
artystycznie odsłonięte między stalowymi dźwigarami na suficie oraz w regularnych
odstępach na ścianach, niczym plamy ciemnej farby.
Kupiła kilka orchidei, którymi udekorowała mieszkanie, żeby dodać mu
trochę kolorów. Nie była pewna, czy wstawić jedną z nich do sypialni. Nie wiedziała,
czy Dominik lubi kwiaty. Tak wielu rzeczy jeszcze o nim nie wiedziała.
Jak będzie wyglądało ich wspólne życie?
Planując przyjazd do Nowego Jorku, postawił ją w całkiem niespodziewanej
sytuacji. Wspólne mieszkanie to poważna decyzja, choć Summer nie mogła sobie
przypomnieć, kiedy ją podjęła. Decyzja sama zapadła, jakby ciało samo ją podjęło,
nie konsultując się z mózgiem.
Minęło dużo czasu, od kiedy mieszkała z kochankiem. W czasie podróży
przez wiele lat dzieliła mieszkania ze współlokatorami: w Australii, Londynie,
Nowym Jorku...
Czy im się uda? Czy mają szansę?
— Ucieszę się, jak w końcu przyjedziesz — powiedziała.
— Nie mogę się doczekać — odparł Dominik.
Coś przyszło jej do głowy.
— Przyślesz tu swoje książki, te potrzebne do pracy? — spytała. — Może
powinnam zorganizować jakieś regały, na przykład z Ikei. Z chęcią poszukam.
— Nie ma takiej potrzeby — zapewnił. — W bibliotece mają wszystko, czego
potrzebuję. A nawet więcej.
— W porządku.
— Został tylko miesiąc.
— Tak.
— Jeszcze jedno... W sprawie naszego układu. Jeśli zechcesz się z kimś
umówić w ciągu tych kilku tygodni...
— Tak? — Na chwilę zamarło jej serce.
— Spotykajcie się u niego albo gdzieś indziej, ale nie w tym mieszkaniu.
— Rozumiem.
Nie była pewna, czy chciał ją pouczyć, czy zachęcić.
Nawet najlepsze zamiary często bywają udaremnione przez zbiegi
okoliczności. Kobieta siedząca przy oknie po jego lewej podczas lotu z Londynu do
Nowego Jorku czytała Wielkiego Gatsby’ego, co dawało Dominikowi idealny punkt
zaczepienia dla rozmowy. Tę książkę potrafił niemal wyrecytować z pamięci od
deski do deski. Kobieta miała na imię Miranda.
Czy gdyby czytała inną książkę, ich rozmowa przerodziłaby się we flirt
równie szybko? A może to przez tę zabawną opowieść Summer o jej jednorazowej
przygodzie na Manhattanie, która pozostała mu w pamięci i niepostrzeżenie rozpalała
go od kilku tygodni?
Dominik nie był zazdrośnikiem. Był realistą.
Właśnie dlatego jasno określił zasady obecnego związku z Summer i zgodził
się na niewyłączność, choć niekiedy serce nie słucha rozumu.
Miał wrażenie, że w przeciwieństwie do Summer (która w zasadzie
sprowokowała spotkanie z... jak mu tam? Garym? Gregiem?), on nie starał się za
wszelką cenę inicjować flirtów i wolał zdać się na to, co przyniesie życie. Dawno
temu, gdy miał dwadzieścia kilka lat, a w kieszeni tak mało, że nie stać go było na lot
z Londynu do Paryża, korzystał z tanich autokarów kursujących między miastami od
Stacji Autokarowej Waterloo do Place de la Republique. Któregoś razu siedział obok
Danielle — młodej, ciemnowłosej Francuzki. Może też czytała książkę, którą dobrze
znał; nie pamiętał. Fajnie im się rozmawiało.
Wracała z Londynu, gdzie mieszkał jej kochanek, student medycyny
hinduskiego pochodzenia. Związek miał się ku końcowi. Dominik natomiast był
wówczas sam. Obojgu przyjemnie się gawędziło, więc wymienili się numerami
telefonów i adresami, zanim rozstali się po przyjeździe na miejsce. Nie miał
wątpliwości, że dziewczyna była trochę rozwiązła i beztroska. Nie minął tydzień, gdy
zadzwonił do niej i wylądowali w łóżku. Przed osiemnaście miesięcy byli
kochankami. A raczej on dołączył do jej długiej listy kochanków. Dziewczyna
dzieliła się swoimi wdziękami z niespotykaną szczodrością i szybko przyznała, że
Dominik nie jest jedynym facetem, z którym regularnie chodzi do łóżka. Pewnej
nocy, gdy leżeli wycieńczeni, rozległo się pukanie do drzwi jej małego mieszkania w
pobliżu La Sante Prison. Z radością przywitała jakiegoś gościa i wkrótce cała trójka
znalazła się w łóżku. Mężczyźni na zmianę zaspokajali Danielle.
Kiedy wrócił na stałe do Londynu, stracił z nią kontakt. Pewnego popołudnia,
gdy jeszcze pracował, zadzwoniła do niego spanikowana. Mężczyzna, z którym
sypiała, wyrzucił ją na bruk, ponieważ ukradła mu portfel. Nie miała grosza przy
duszy i bardzo potrzebowała pomocy. W podbramkowej sytuacji, sama w Londynie,
bez ciuchów na zmianę (mężczyzna zatrzymał jej walizkę), była zdesperowana.
Próbowała nawet zarobić jako dziwka na uliczkach SoHo, ale bez powodzenia. O
drugiej w nocy znalazł dla niej mały pokój w hotelu w Bloomsbury i pożyczył jej
pieniądze, aby nazajutrz mogła wrócić do Paryża. Zrobiło się późno, autobusy już nie
kursowały, a on nie miał pieniędzy na taksówkę, więc został z dziewczyną w wąskim
pokoju hotelowym i rżnęli się do samego rana. Przez większość czasu Danielle
płakała. Oboje wiedzieli, że to ich ostatnie spotkanie. Uprawiali seks analny. To był
jego pierwszy raz. Wyszedł wcześnie rano, żeby zdążyć do pracy, gdy Danielle
jeszcze spała: miała rozmazany makijaż, a jej ciemne sutki wystawały spod
rozrzuconej pościeli. Zawsze kochała się intensywnie, a jej brawura czasem go
przerażała. Nawet się z nią nie pożegnał, czego żałował przez wiele kolejnych lat.
Zawsze sądził, że Danielle czeka jakiś niewesoły los, ale po dziesięciu latach,
w przypływie ciekawości, znalazł ją przez Internet. Okazało się, że uczy socjologii w
Bordeaux, a nawet napisała pracę na jakiś bardzo specjalistyczny temat, w który nie
miał ochoty się zagłębiać.
Czysty przypadek sprawił, że kupili bilety autokarowe na sąsiadujące miejsca,
co ostatecznie i całkiem nieoczekiwanie doprowadziło Dominika do jego pierwszego
doświadczenia z seksem analnym. Tak zadecydował los. Od tamtego czasu Dominik
pozwalał życiu porywać się w nieznanych kierunkach i nie opierał się rozwojowi
wypadków.
Czy roztaczał wokół siebie atmosferę książek, że tak wiele przypadkowych
spotkań miało akademickie powiązania? Miranda, jego towarzyszka lotu do Nowego
Jorku, pracowała jako asystentka w dziale administracji Hunter College. Dominik
zawsze był charyzmatycznym mówcą. To był jeden z jego atutów jako wykładowcy.
Gdy podpasował mu temat, potrafił godzinami improwizować, snuć teorie, dzielić się
przypadkowymi myślami i oryginalnymi pomysłami z ogromną pewnością siebie,
choć nie popadał w pedantyzm ani się nie popisywał. W przypadku Gatsby’ego czuł
się jak ryba w wodzie, więc lot minął błyskawicznie na przekomarzaniu się i
rozmowie z Mirandą. Siedem godzin upłynęło niepostrzeżenie. Nie miał czasu
myśleć o Summer i ich wspólnym życiu w Nowym Jorku.
Miranda miała na sobie szarą garsonkę i spódnicę do kolan, która stopniowo
przesuwała się do połowy uda, gdy dziewczyna kręciła się na siedzeniu. Obcisła biała
bluzka lekko rozchodziła się między guzikami, ujawniając czarny stanik. Miała
wspaniale delikatną szyję, która przybierała odcień różu wraz ze wzrostem
temperatury w samolocie.
Była rozwódką i mieszkała sama na Upper East Side. Pochłonięta rozmową co
jakiś czas dotykała palcami ramienia Dominika, gdy chciała podkreślić jakąś myśl, a
kilkakrotnie musnęła jego kolano. Dominik nie znał się zbyt dobrze na mowie ciała,
ale wiedział, że sam dość często mimowolnie i niewinnie dotykał swoich
rozmówców. A raczej rozmówczyń, bo robił to tylko w przypadku kobiet, które mu
się podobały.
Gdy wylądowali na JFK, wymienili się numerami i obiecali sobie, że
pozostaną w kontakcie. Dominik zapisał jej numer na odwrocie swojej wizytówki.
Zamierzał kupić nowy telefon w Nowym Jorku, bo jego londyński numer nie był w
Ameryce zbyt użyteczny, zatem inicjatywa w kontaktach z Mirandą należała do
niego. Celowo nie poinformował jej, że podczas pobytu w mieście będzie mieszkał z
inną kobietą.
Kolejnym zbiegiem okoliczności ich torby wyjechały na taśmę w sali odbioru
bagażu niemal jedna po drugiej.
Uśmiech na twarzy Mirandy był wart tysiąc słów. Ona chyba też wierzyła w
zbiegi okoliczności.
Pod pretekstem, że jadą w różnych kierunkach, Dominik nalegał, aby wziąć
osobne taksówki. Nieuczciwość przychodziła mu bez trudu.
Tym razem kierowca był Wietnamczykiem, który z trudem rozumiał brytyjski
akcent Dominika, gdy ten poprosił o zawiezienie na Spring Street.
Ruszyli. Jechali przez znane Dominikowi dzielnice, Southern State Parkway,
obowiązkowy objazd przez Atlantic Avenue, a następnie drogę ekspresową Van
Wyck z jej betonowymi słupami podtrzymującymi AirTrain. Minęli Jamaica Hospital
i skierowali się w stronę Midtown Tunnel. Ile razy jechał tą trasą i stał w korkach w
obie strony?
Wziął głęboki wdech. Tym razem miało być inaczej. Na końcu drogi czekała
na niego Summer.
Gdy taksówka dojechała do SoHo, zdążyło się rozpadać. Teren między
taksówką a niezadaszonym wejściem do budynku nie oferował żadnego schronienia.
Dominik zadzwonił do drzwi.
— To ja.
Summer, zgodnie z ustaleniami, czekała w domu i wpuściła go do budynku.
Winda o industrialnym wyglądzie stała już na parterze z otwartymi drzwiami.
Wiedział, że wiele lat temu w budynku mieściły się warsztaty pełne emigrantów,
które opustoszały, gdy przemysł odzieżowy przeniósł się do tak zwanego Garment
District. Potem ogromna pusta przestrzeń została zagospodarowana przez artystów —
przyciągały ich tutejsze oświetlenie i niskie ceny nieruchomości. Obecnie jednak
niewielu artystów mogło sobie pozwolić na mieszkanie w loftach w SoHo, więc ich
miejsce zajmowali bankierzy inwestycyjni, przedstawiciele funduszy hedgingowych i
biznesmeni.
Piąte piętro podzielono na trzy mieszkania. Lokum Dominika znajdowało się
na końcu korytarza.
Drzwi były uchylone.
Ścisnął rączkę walizki i otworzył je stopą. Lakierowana drewniana podłoga
prowadziła w stronę rampy biegnącej równolegle do korytarza na zewnątrz. Po
prawej stronie znajdowała się kuchnia. Dalej — duża, otwarta przestrzeń loftu i
wykuszowe okna, za którymi wisiała zasłona z deszczu, przesłaniająca szare niebo.
Z uwagi na niepogodę Summer włączyła światła. U góry biegł rząd
wbudowanych lamp, przecinając sufit na pół.
Na samym środku salonu, skąpana w świetle, stała Summer.
Naga.
W dłoni opuszczonej wzdłuż ciała trzymała cenne skrzypce.
Na jej twarzy widniał znaczący uśmiech.
Wzrok Dominika padł na jej pomalowane usta, burzę loków okalających
głowę, a potem na szokującą czerwień jej sutków. Użyła szminki, żeby je podkreślić,
tak jak on zrobił to kilka miesięcy temu.
Powędrował spojrzeniem niżej. Włosy łonowe Summer odrastały, ale widział,
że pomalowała też wargi sromowe.
Jego serce zamarło na moment i wypuścił walizkę z ręki.
Summer ceremonialnie ułożyła skrzypce pod brodą, wypełniając ich
prywatny, sekretny rytuał, i zaczęła grać.
Drugą część Czterech pór roku Vivaldiego.
Przez Dominika przetoczyła się fala emocji.
Stał nieruchomo sparaliżowany natłokiem skomplikowanych uczuć.
Był zaskoczony jej propozycją. Jej powitaniem. Tą uwerturą do ich wspólnego
życia na Manhattanie.
Każdy dźwięk wydawał się jednocześnie dobrze znany i nowy; budził
wspomnienia, dawne wydarzenia. Widok Summer w całej okazałości... Och, czekała
go tak czuła wiosna...
Muzyka odbijała się od ścian loftu, a Summer zatracała się w dźwiękach z
zamkniętymi oczami. Jak zwykle nie musiała czytać nut. Muzyka Vivaldiego była
teraz częścią niej. Częścią nich?
Dominik zdjął buty. Jak zwykle miał czarne elastyczne skarpetki. Też je zdjął
— te drewniane podłogi zostały stworzone z myślą o bosych stopach. Podchodząc do
Summer, poczuł delikatne ciepło emanujące z jej ciała, ulotny aromat perfum, niemal
niezauważalny zapach potu pojawiającego się na skórze, gdy grała coraz
intensywniej.
Odetchnął głęboko.
Obszedł ją dookoła. Jej plecy były białe niczym śnieg, ale Dominik wciąż
miał w pamięci dawne ślady, blade i niemal niewidoczne na jej pośladkach i plecach
— dawno zapomniane tatuaże złożone z prostych, prostopadłych linii biegnących
przez jej jasne ciało. Tak wyobrażał sobie pręgi po linach, o których mu opowiadała.
Podszedł bliżej i zatrzymał się zaledwie kilka centymetrów od swojej
skrzypaczki. Delikatnie pocałował ją w koniuszek ucha.
Nie otwierając oczu, zadrżała, a grana przez nią melodia na chwilę straciła
płynność. Wyprostowała plecy.
Dominik odsunął się o krok, znowu ją okrążył i zatrzymał się twarzą w twarz.
Grała dalej, a on, uważając, żeby nie przeszkodzić jej dłoniom, przesunął
palcem od ramienia wzdłuż jej boku i dalej do linii bikini i krawędzi jej
pomalowanych intymnych fałd. Ukląkł przed nią i obiema dłońmi rozsunął jej nogi.
Przybliżył głowę, niemal dotykając Summer. Wiedział, że pochłonięta grą na
skrzypcach nie może widzieć ani jego, ani jego języka, który powoli wysuwał się do
jej wilgotnej, kuszącej cipki.
Summer nie przerywała koncertu, choć całe jej ciało krzyczało, by rzuciła
instrument, chwyciła Dominika i sprowokowała go do szybszej i mocniejszej
penetracji. Wiedziała, że celowo ją drażni. Bawi się nią. Kusi, żeby straciła rytm.
Żeby przejęła inicjatywę. Zdawała sobie sprawę, jak nierówno gra, jak
nieprofesjonalnie. Jej dusza muzyka była oburzona tą miernością muzyki, ale jako
kobieta nie mogła nic na to poradzić.
Dominik zatrzymał się na chwilę, delektując się tą chwilą, delektując się
smakiem Summer. Woskowaty smak szminki, której użyła, był słodki, a kolor z
pewnością został na jego ustach. Pewnie gdybym spojrzał w lustro, zobaczyłbym
klauna, pomyślał z rozbawieniem. Summer była bardzo wilgotna i czuł, że reaguje na
każdy ruch jego języka, lecz mimo to grała dalej. Zanurzył twarz między jej szczupłe
nogi i czubkiem języka lizał łechtaczkę. Czuł, jak członek mu twardnieje, gdy
chwytał ją ustami, naciskał, masował, powstrzymując przemożną chęć, aby ją ugryźć.
Nie myląc ani jednej nuty, trochę zmieniła pozycję, żeby zachęcić go do głębszej
penetracji. Jego włosy muskały wewnętrzną część jej ud, gdy z radością przyjął jej
zaproszenie i wszedł w nią jeszcze głębiej.
Orgazm ogarniał Summer jak fala wzbierająca od podbrzusza w chwili, gdy
wybrzmiewały ostatnie dźwięki utworu.
Na zewnątrz przestało padać. Przez dłuższą chwilę oboje milczeli: Summer
stała jak posąg z soli na środku loftu z mocno zaciśniętymi powiekami, a Dominik
klęczał przed nią. Oboje nie byli pewni, kto powinien odezwać się pierwszy,
powiedzieć coś, tak jakby ta decyzja mogła mieć potworne konsekwencje.
Ciszę przerywał gwałtowny oddech Summer — z trudem próbowała go
uspokoić.
Dominik wstał z twardej drewnianej podłogi, rozejrzał się i zauważył linę
leżącą na kuchennym blacie obok torebki, różowej komórki i kluczy. Czyżby to
rekwizyt z jej warsztatów?
— Zostań tu. Nie otwieraj oczu — polecił, idąc w stronę blatu po krótki sznur.
Wziął go do ręki. Wystarczająco długi, pomyślał. Idealny. Wrócił do Summer. Stanął
obok niej i delikatnie oplótł liną jej szyję i zawiązał luźny węzeł. Czuł nerwowość
kochanki. Starała się opanować oddech, spowolnić go. — Chodź. — Łagodnie
pociągnął za prowizoryczną smycz.
Summer z wahaniem zrobiła krok naprzód i poszła w kierunku, w którym
ciągnął ją sznur.
Dominik zaprowadził ją do sypialni.
Minęły dwa tygodnie, od kiedy zamieszkał w Nowym Jorku i w tym czasie
zdążyli z Summer popaść w przyjemną rutynę. Dopasował swoje godziny pracy w
bibliotece do jej prób i na razie obywało się bez konfliktów, choć oboje wiedzieli, że
wraz ze zbliżaniem się daty jej solowego występu nie będzie tak łatwo. Potrzebowała
dodatkowych godzin ćwiczeń i umówiła się na lekcje pod okiem Simóna, dyrygenta.
Dominik zaproponował wspólną kolację we troje, ale Summer miała obiekcje —
stwierdziła, że nie chce mieszać życia zawodowego z osobistym.
— Nie możemy przebywać wciąż tylko w swoim towarzystwie —
zaprotestował Dominik.
— Nie?
— Mam wrażenie, że jesteśmy więźniami tego mieszkania. Tylko ty i ja
kontra reszta świata.
— Czy nie na tym polega bycie razem? — spytała Summer z nutką irytacji.
Nie do końca wiedziała, czego powinna się spodziewać, gdy zgodziła się
zamieszkać z Dominikiem. Czy jest gotowa na takie udomowienie? Owszem, wciąż
zdarzały się chwile, gdy ją zaskakiwał, gdy był nieprzewidywalny, uwalniał
drzemiącą w niej zdzirę, gdy przejmował kontrolę tak, jak tego pragnęła, choć nie
zawsze potrafiła to ująć w słowa. Ale przypuszczała także, że nie uda im się
zachować tego uczucia na dłuższą metę. Z jednej strony czuła się więźniem
nieuniknionej rutyny tego związku, ale z drugiej — wciąż pragnęła jakieś
dodatkowego wyzwania, jakie rzucał jej Dominik. Cholera, to wszystko takie
skomplikowane.
Dominik wypytywał o czas spędzony z Cherry, warsztaty krępowania liną i
łagodne sceny, w jakich brała udział. Może powinna ich poznać ze sobą. Z pewnością
nie mogło to im zaszkodzić.
— Mam nową przyjaciółkę... z warsztatów z linami. Cherry. Moglibyśmy się
spotkać na drinka. Wydaje mi się, że byś ją polubił.
— Jasne. Czemu nie?
Summer chwyciła za telefon i zorganizowała spotkanie. Umówili się na
czwartą w barze przy Bleecker Street. Mogli sobie pogadać co najmniej dwie
godziny, bo Cherry występowała tamtego wieczoru w spelunce na Bowery.
Na Bleecker Street jak zwykle roiło się od ekscentryków, marzycieli i
turystów. Dominik i Summer przyszli pieszo, miając po drodze Houston i miliony
innych barów.
Dominik spytał Summer, dlaczego spośród wszystkich knajp wybrała
Czerwonego Lwa.
— To brytyjski pub, prawda?
— Pomyślałyśmy, że poczujesz się jak w domu.
Dominik prawie nigdy nie pił alkoholu, więc nie przepadał za pubami. Gdy
spotykali się nie na seks, umawiali się w małych włoskich barach espresso rozsianych
po całym Londynie.
Okazało się, że w Czerwonym Lwie transmitowano ważny mecz piłki nożnej i
lokal pękał w szwach od tłumu imigrantów i ciekawskich jankesów. Chcąc nie chcąc,
musieli się przenieść do Kenny’s Castaways — folkowego klubu, który przetrwał od
czasów rozkwitu Beaz, Dylana i innych. Było w nim stosunkowo pusto, a wolne
stoliki dawały odrobinę prywatności.
Dominik zdumiał się niskim wzrostem Cherry — inaczej wyobrażał sobie
tancerkę z burleski. Była niska i krępa, jej głowę zdobiły szokująco różowe włosy, a
wypchana płócienna torba, którą nosiła na ramieniu, dodatkowo ją skracała.
— Mój sprzęt — wyjaśniła, kładąc ciężką torbę na podłodze. — Zawsze
pakuję więcej, niż potrzebuję. Zapasowy kostium, dodatki, kilka par butów... Taka
praca, nigdy nie wiadomo, co może się przydać — dodała przepraszająco,
przeczesując farbowane włosy upierścienionymi palcami.
Dominik zapomniał poprosić barmana o niedużą ilość lodu, więc zamówioną
przez niego colę przygotował w iście amerykańskim stylu — w szklance pływał
niemal sam lód. Obie kobiety zamówiły różowe koktajle w hołdzie dla włosów
Cherry. Dominik zauważył, że nie był to typowy dla niej wybór, zwłaszcza, że bar
był zaopatrzony w niezły wybór japońskich piw.
— Więc to ty jesteś Dominik — powiedziała dorodna, różowowłosa
przyjaciółka Summer, przyglądając mu się uważnie. Jej czarna skórzana kurtka była
postrzępiona na krawędziach i załatana w kilku miejscach. Miała na sobie obcisłe
legginsy w panterkę i błyszczące, wysokie obcasy. Jej strój bardziej pasował do
kabaretu niż pubu.
Dominik zapomniał spytać Summer, jak wiele szczegółów dotyczących ich
związku i przeszłości ujawniła nowej przyjaciółce.
— We własnej osobie.
— Rasowy Brytyjczyk — stwierdziła Cherry.
— A ty to Cherry, dziewczyna od lin.
Summer uśmiechnęła się, przysłuchując się ich potyczce.
Cherry uniosła kieliszek.
— Za nowych przyjaciół — oznajmiła.
Nie pozostali dłużni.
— Nie znam się na amerykańskich akcentach — przyznał Dominik. — Skąd
pochodzisz, Cherry?
— W sumie to z Kanady — powiedziała powoli, podkreślając tamtejszy
akcent.
— Oo. Najmocniej przepraszam.
— Urodziłam się w Turner Valley w Albercie, miasteczku na południowy
zachód od Calgary. Pewnie nigdy o nim nie słyszałeś, ale łatwo je sobie wyobrazić.
Dzika przyroda, żadnych wieżowców na horyzoncie, a tym bardziej żadnych
kabaretów. Wyjechałam, jak tylko nadarzyła się okazja. Zaczęłam jako kelnerka
topless i wtedy poznałam kilka dziewczyn, które nauczyły mnie tańczyć. Szybko
uzbierałam z napiwków tyle, że wystarczyło mi na przeprowadzkę do Nowego Jorku.
Nie mam zamiaru tam wracać.
— Nowozelandzkie zadupie, Alberta i Londyn — podsumowała Summer. —
Wszyscy jesteśmy wygnańcami, obcymi w obcym mieście.
Poczuła się nieswojo, uciekając się do banałów, żeby podtrzymać rozmowę.
Nie była pewna, że zapoznanie Dominika i Cherry to dobry pomysł.
— Wypiję za to — odezwała się Cherry.
— Jesteś tu sama? Rodzina została w Albercie? — spytał Dominik.
Summer poprawiła się delikatnie na krześle, czując się coraz mniej
komfortowo z kierunkiem, w którym zmierzała ta rozmowa.
— Nie całkiem sama. Moi partnerzy dotrzymują mi towarzystwa nocami, ale
chwilowo obaj wyjechali z miasta. Jeden wyjechał z zespołem, a drugi w interesach.
Pracuje w sprzedaży i często wyjeżdża...
— Masz dwóch facetów? — Dominik uśmiechnął się i ze zdziwieniem uniósł
brew.
— Nie masz pojęcia, ile czasu i tak spędzam sama. Może powinnam znaleźć
trzeciego...
— Kolejnego drinka? — zaproponowała Summer, starając się przerwać
rozmowę o licznych partnerach Cherry.
— Teraz ja stawiam — odparła Cherry. Oparła się o stół, zanim stanęła na
podłodze. Jak na jej niski wzrost była to spora wysokość, więc zatrzymała się na
chwilę, żeby sprawdzić swoją stabilność. Po chwili ruszyła w stronę baru, chwiejąc
się nieco na szpilkach.
— Twoja przyjaciółka jest ciekawą kobietą.
— Owszem, jest... inna. Ale ją lubię. Jest szczera.
— Myślisz, że udaje jej się pogodzić życie z dwoma chłopakami?
— Na to wygląda. Nie poznałam żadnego z nich, ale wydaje się dość
szczęśliwa. Nie wiem, jak ona to robi. Ja, mając na głowie tyle prób, ledwo mam czas
dla jednego. Mówi, że sekret tkwi w zarządzaniu czasem.
— Wiem, że jesteś zajęta, ale chyba znajdziesz czas dla mnie?
— Jasne, nie o to mi chodziło. Dla ciebie zawsze znajdę czas.
— Mam nadzieję, że nie przeszkadzam... — odezwała się Cherry, kładąc na
stole tacę z dwoma różowymi koktajlami wypełniającymi kieliszki po brzegi oraz
szklanką coli. — Zauważyłam, że nie przepadasz za lodem, Dominik, więc
dopilnowałam kelnera. Mam nadzieję, że teraz będzie znacznie lepiej.
— Idealnie. Miło z twojej strony.
Najpierw musieli znaleźć odpowiednią sukienkę na solowy występ Summer.
Dominik nalegał, żeby włożyła coś nowego na tę okazję, a nie stare ciuchy. Dodał, że
cena nie gra roli. Zaproponował, żeby spędzili weekend na zakupach w butikach przy
Piątej Alei i na Broadwayu poniżej Houston, ale Summer szybko wybiła mu z głowy
ten pomysł. Wiedziała, że w tamtejszych sklepach nie znajdzie odpowiedniej kreacji.
Popołudnie poświęcone designerskim butikom w SoHo przyniosło równie mizerne
efekty. Summer uznała, że żaden ze stylów jej nie pasował, nie wspominając o
bajońskich sumach, jakie trzeba by zapłacić za większość sukni, mimo
niefrasobliwości Dominika w tej kwestii. Wystarczyło, że już czuła się jego
dłużniczką. Zbliżający się koncert miał stać się jej chwilą chwały i była wewnętrznie
rozdarta, myśląc o jego pomocy. Zapłacił jakąś nieziemską sumę za bailly’ego, a
wynajem loftu musiał kosztować niebotyczne pieniądze. Nalegała, że dorzuci się do
czynszu, ale wiedziała, że kwota, którą płaciła, była daleka od połowy. Ale gdzieś
trzeba wyznaczyć granicę. Wiedziała, że unosi się dumą, ale miała to gdzieś — nie
zamierzała zmieniać tego, kim jest i nagle zostać czyjąś utrzymanką.
Do występu został tylko tydzień. Summer była przemęczona próbami, uporem
zachęcającego ją Simóna oraz milczącym niezadowoleniem Dominika, gdy wracała
do mieszkania po zmroku, dużo później niż się spodziewał. Była wycieńczona
narastającą presją zbliżającego się koncertu oraz swojego zwątpienia we własne siły.
Nie była pewna, czy zasługiwała na solowy występ. Wiedziała, że ostatnio nie była
wymarzoną współlokatorką.
Posiłki jadali w milczeniu, po czym przenosili się do sypialni, gdzie uprawiali
prozaiczny seks. Przez cały ten czas Dominik zachowywał się jak milczek, nie
opowiadał o swoich badaniach w bibliotece i obchodził się z Summer jak z jajkiem.
Nie powiedział jej, że skontaktował się z Mirandą i planował spotkać się z nią za
kilka dni. Dawne demony walczyły, by znów je uwolnił.
Zbliżał się koniec czerwca, a temperatura w mieście rosła. Pewnego leniwego
niedzielnego popołudnia postanowili wybrać się na spacer do Washington Square i
posiedzieć przy fontannie przy akompaniamencie tamtejszych muzyków, zjeść lody i
uciec na chwilę od więzienia, jakim stały się loft oraz ich krępujące milczenie.
Wzdłuż Waverly Place i północnej strony parku odbywał się właśnie jarmark. W
powietrzu wyczuć można było zapach jedzenia: kebabów, smażonej cebulki,
burgerów, meksykańskich fajitas... Dookoła roiło się od straganów z biżuterią,
kaszmirem, skórą i T-shirtami, stołów pełnych starych, obszarpanych książek,
między którymi kręcili się sprzedawcy lemoniady i koktajli. Dominik automatycznie
skierował się w stronę kramów z książkami, a Summer zauważyła stragan w kształcie
namiotu ze starymi ubraniami. Kram mienił się wszystkimi kolorami i tkaninami, ale
Summer od razu zwróciła uwagę na nieco pogniecioną sukienkę wiszącą krzywo na
wieszaku z tyłu sklepiku.
Czarną sukienkę. Summer podeszła do sukni.
Czyżby to to, czego szukała?
Wykonano ją z podwójnej warstwy szyfonu, więc była trochę przezroczysta,
ale niezupełnie. Śmiała, ale na tyle skromna, żeby zyskać zgodę organizatorów
koncertu. Miała bardzo wycięte plecy, cienkie ramiączka, a z przodu pasek z
turkusowych korali, który dodatkowo zakrywał intymne obszary, a do tego
podkreślał kobiece kształty. Dół sukni był ozdobiony koralami w tym samym
kolorze, nadając jej ciężaru, dzięki czemu trzymała kształt i szeleściła przy każdym
ruchu. W komplecie były długie rękawiczki bez palców ze sznurem koralików
biegnącym od palca wskazującego i środkowego po łokieć.
Sprzedawczyni, dostrzegłszy potencjalną klientkę, niezwłocznie podeszła.
— Należała do angielskiej tancerki burleskowej. Szyta na miarę. Jedyny taki
egzemplarz. Miała figurę podobną do pani.
— Jest piękna. A ten materiał... jest taki delikatny.
Zawołała Dominika i pokazała mu tę używaną suknię.
— To jest to — potwierdził.
Summer odwróciła sukienkę na lewą stronę w poszukiwaniu metki z
rozmiarem. Nie znalazła.
— To byłby zbyt wielki zbieg okoliczności, żeby sukienka pasowała na
rozmiar — powiedziała z nutą rezygnacji.
— Skąd wiesz?
— To mało prawdopodobne.
— Przymierz — zaproponował.
— Ale tu nie ma przebieralni — zauważyła Summer, gestykulując w stronę
tłumów mijających ich w cieniu Washington Square Arch. Zaledwie kilka kroków
dalej znajdował się placyk zabaw dla dzieci, skąd dobiegały ich piskliwe głosy i
śmiech.
— Wiem — powiedział. — Ale co z tego?
— Nie mogę — wykrztusiła.
— Oczywiście, że możesz.
Zanim wyszli na spacer, przebrała się w luźną, kwiecistą letnią sukienkę. Nie
włożyła stanika, bo góra sukienki mocno podtrzymywała jej piersi.
— Dominik...
— Od kiedy jesteś nieśmiała?
— Wtedy to co innego — zaprotestowała Summer.
— Wiem. Wtedy chodziło o seks. A teraz nie. Wręcz przeciwnie. Po prostu
zrób to. Nic wielkiego.
Jego głos stał się kategoryczny, surowy.
Spojrzała mu w oczy i zauważyła znajomy błysk szelmostwa i władzy, jaki
czasem u niego widywała, gdy zmieniał się w całkiem inną osobę: pociągająco złego
i wymagającego Dominika, mężczyznę, którego znała bardzo dobrze.
Chciała schronić się w głębi namiotu i tam się przebrać, ale usłyszała
dezaprobatę Dominika.
— Nie... Tu, gdzie teraz stoisz.
Unikając spojrzeń przechodniów, Summer chwyciła cienkie ramiączka letniej
sukienki i pociągnęła ją w górę. Szybko zdjęła bawełniany ciuch przez głowę. Na
sobie miała tylko niskie, czarne figi.
Stała na ulicy Nowego Jorku niemal naga, pośród omijających ją
nieznajomych. Kątem oka zauważyła zaskoczona, że niektórzy wręcz zatrzymywali
się, żeby lepiej jej się przyjrzeć, a inni odwracali wzrok. Wstrzymała oddech i
chwyciła czarną sukienkę, czując rumieniec na policzkach. Włożyła ją i okazało się,
że suknia leżała idealnie, nawet na jej nietypowo wąskiej talii. Materiał sprawiał
wrażenie jedwabiu i chłodził potworny płomień, który ogarnął jej ciało na myśl
o tych wszystkich obcych ludziach, którzy widzieli, jak się rozbiera i zobaczyli ją
prawie nagą. Czuła jednocześnie wstyd i intensywne podniecenie. Przypomniało jej
się, jak pierwszy raz była naga i podniecona w miejscu publicznym, w klubie dla
fetyszystów w Londynie parę miesięcy temu.
Sukienka była kilka centymetrów za długa, ale Summer widziała, że skrócenie
jej nie będzie problemem.
— A widzisz — powiedział.
Przytaknęła z uśmiechem. Dominik zapłacił sprzedawczyni.
Summer miała właśnie powiedzieć, że wróci do domu w nowym nabytku, ale
Dominik poprosił sprzedawczynię o zapakowanie towaru w torebkę, dając jej do
zrozumienia, że ma się znowu przebrać. Summer ponownie rozebrała się na oczach
lubieżnego tłumu, który zebrał się wokół kramu, żeby popatrzeć.
— Podobało ci się, hm? — zapytał Dominik.
— Podoba mi się sukienka, którą kupiliśmy — odpowiedziała wymijająco.
Nowa sukienka została oddana do pralni i skrócona, a Summer była gotowa na
solowy występ. Jak mogła się spodziewać, Dominik nalegał, żeby nie wkładała
bielizny. Czuła się wspaniale. Była ciekawa, co pomyślałby Simón, gdyby wiedział.
Jak zwykle dziś dyrygował.
Koncert, który odbywał się w Webster Hall na Jedenastej ulicy między
Trzecią a Czwartą, miał zacząć się od Nocy na Łysej Górze Musorgskiego w wersji
Rimskiego-Korsakowa. Następnie Summer miała zagrać Koncert skrzypcowy
Korngolda D-dur, a występ miał zakończyć się wykonaną przez orkiestrę symfonią nr
5 d-moll Szostakowicza.
Simón wybrał te utwory, aby podkreślić nową dynamikę, którą wniósł do
Gramercy Symphonia i sądził, że Korngold idealnie podkreśli temperament i talent
Summer.
Dominik zamówił dla Summer taksówkę, ponieważ musiała zjawić się w
Webster Hall przed koncertem. On miał dojechać do niej później. Znał miejsce
koncertu — był tam raz na występie Patti Smith. Poprosił Summer o zarezerwowanie
dla niego miejsca na balkonie, skąd będzie miał dokonały widok na scenę.
Rozległ się gwar, gdy orkiestra i Simón, który był prawdziwym wulkanem
energii, a jego kręcone włosy falowały przy każdym ruchu ramion, ukłonili się na
koniec pierwszego, krótkiego i momentami błyskotliwego utworu Musorgskiego.
Widownia ze zniecierpliwieniem czekała na pojawienie się skrzypaczki, której
pierwszy koncert został tak szeroko rozreklamowany. To właśnie Dominik nalegał,
aby na plakacie reklamowym znalazło się zdjęcie Summer przytrzymującej skrzypce
przy nagiej piersi. Jej twarz nie była widoczna — zobaczyć można było jedynie
kosmyki jej ogniście rudych włosów — dzięki czemu tożsamość skrzypaczki
pozostała tajemnicą aż do dnia występu. Było to zdjęcie wykonane przez jej
przyjaciela w Londynie, które cenił za wspomnienia, które wywoływało. Gdy
zasugerował je promotorom koncertu i zarządowi orkiestry, wykazali zaskakująco
dużo entuzjazmu. Nawet w „Village Voice” i „Time Out” ukazały się artykuły, dzięki
czemu bilety na koncert rozeszły się jak ciepłe bułeczki.
Światła przygasły, a na scenie pojawiła się Summer. Gwar na widowni ucichł.
Summer zajęła pozycję na scenie, uniosła smyczek i zaczęła grać
elektryzującą solówkę Korngolda Moderato nobile, obejmującą dwie oktawy.
Nowa czarna suknia przylegała do jej ciała niczym skóra. Dominik
obserwował ją z góry i czuł ścisk w krtani. Piękno Summer i muzyki hipnotyzowało
go. Dostrzegał jej zmysłowość w bujnej plątaninie włosów, którą podkreślało
oświetlenie sali, w bladej skórze odsłoniętych ramion, które stanowiły wspaniały
kontrast z czarnym materiałem sukni i ciemnymi strojami reszty orkiestry.
Zamknął oczy, wyobraził sobie, że jest naga i gra dla niego, figlarna i piękna.
Jej ciało zatopione w muzyce rozbudziło jego penisa i doprowadziło go niemal do
orgazmu, czyniąc z niego ofiarę własnego pożądania.
Zapomniał o otaczającym go świecie.
Czas zwolnił, ale wciąż płynął, usypiany delikatnymi dźwiękami i
wirtuozerską grą reszty orkiestry, spośród której wyróżniała się sekcja instrumentów
dętych blaszanych — w tym dwoje przyjaciół Summer, którzy z szerokimi
uśmiechami na twarzach atakowali swoje instrumenty z wyrachowaną agresją.
Nim zdążył się nacieszyć muzyką — koncert Korngolda trwał zaledwie
dwadzieścia pięć minut — skończyła się partia Romanze, a Summer rozpoczęła
staccato finałowej części Allegro assai vivace. Był to najtrudniejszy fragment
kompozycji — pracowała nad nim całymi godzinami, ale teraz sprawiała wrażenie,
że był dla niej dziecinnie prosty, a jej ciało idealnie harmonizowało z instrumentem i
muzyką.
Gdy Dominik kolejny raz otworzył oczy, właśnie milkły ostatnie echa
koncertu, a publiczność podnosiła się z miejsc, energicznie oklaskując muzyków.
Simón stał na podeście i szeroko uśmiechał się do Summer, która ukłoniła się
publiczności.
Dominik wbił wzrok w twarz Summer, ignorując pozostałych widzów na
balkonie, którzy wstawali i popychali go, żywiołowo klaszcząc. Na obliczu Summer
pojawił się delikatny uśmiech, gdy dalej kłaniała się publiczności. Stojąca za nią
orkiestra wstała jak na komendę i przyłączyła się do aplauzu. Z jej uśmiechu
Dominik potrafił odczytać cichą satysfakcję, ale też smutek, jakby zdała sobie
sprawę, że dzisiejszego wieczoru stanęła na rozdrożu, a jej życie już nigdy nie będzie
takie samo.
Członek obsługi sali koncertowej wyszedł na scenę i wręczył Summer
ogromny bukiet kwiatów. Przez chwilę była zaskoczona, nie wiedząc, jak go chwycić
i nerwowo ściskając skrzypce. Simón podszedł do niej, wyszeptał coś go ucha i
ostrożnie wyjął z jej dłoni bailly’ego. Summer odebrała kwiaty i nie patrząc w stronę
balkonu, zeszła ze sceny spowalniana przez niekończące się oklaski.
Dziś był jej wieczór, jej triumf. Dominik wiedział, że w pewnością będzie go
chciała uczcić za kulisami z resztą muzyków. Zanim zgiełk umilkł, a orkiestra
zagrała ostatnią część koncertu, Szostakowicza, wstał z miejsca i opuścił balkon.
Zszedł na parter, wyszedł z Webster Hall i samotnie wrócił do loftu.
7
Preludium do podróży
Chciałam jedynie trochę ciszy i spokoju, usiąść w samotności i poczuć, jak
uchodzi ze mnie napięcie, ale za kulisami było równie głośno, jak na koncercie —
czekała na mnie kakofonia życzeń i gratulacji.
Marija objęła mnie ramionami, a ja sztywno odwzajemniłam uścisk. Przytuliła
mnie tak mocno, że omal nie połamała mi żeber.
— Byłaś re-we-la-cyj-na! — krzyknęła.
Baldo stał obok niej i klaskał.
— Lepiej zabierz swoje rzeczy z mieszkania — powiedział ze śmiechem. —
Marija ma zamiar je teraz sprzedać, skoro jesteś sławna.
Puściła mnie i odwróciła się do niego, żeby dać mu klapsa w tyłek.
W tle słyszałam strzelające korki butelek szampana i pisk jednej z perkusistek,
gdy musujący alkohol prawie oblał jej suknię. Po chwili ktoś wepchnął mi w dłoń
kieliszek.
Spanikowałam, gdy zauważyłam, że nigdzie nie ma moich skrzypiec. Teraz,
bardziej niż kiedykolwiek, chciałam mieć swój instrument przy sobie.
— Nie martw się — wyszeptał mi Simón do ucha. — Twój bailly jest
bezpieczny. Położyłem go na zapleczu ze swoimi rzeczami. — Zabrał mi z dłoni
kieliszek szampana i zastąpił go butelką piwa. — Pewnie wolisz tego się napić.
— O, dziękuję. To miło z twojej strony.
— Daj spokój. Byłaś dziś fantastyczna. Naprawdę.
— Dziękuję. Chciałabym tylko...
— Co?
— Nie chcę wyjść na niewdzięcznicę, ale zaraz chyba mi pęknie głowa.
Muszę usiąść.
— Jasne. Rozumiem. Chodź ze mną.
Wziął mnie za rękę i poprowadził przez boczne wyjście do przyległego
pomieszczenia, potem wzdłuż kolejnego korytarza, przez drzwi i do schodów
wiodących w dół. W półmroku dostrzegłam jakieś drzwi. Zawahałam się. Schody
były drewniane, a nie kamienne i nie czułam zapachu, który kojarzył mi się ze
starymi miejscami, ale poza tym miałam wrażenie, że znalazłam się w otoczeniu
identycznym z kryptą, gdzie po raz pierwszy uprawiałam z Dominikiem seks.
Dominik. To z nim powinnam świętować. Gdyby nie zwrócił na mnie uwagi,
gdy grałam Vivaldiego na stacji metra Totten Court Road ponad rok temu, pewnie
nie byłoby mnie tutaj. To on stał się motorem późniejszych zdarzeń. Nasze
przypadkowe spotkanie było jak prąd, który mnie porwał w zupełnie nowym
kierunku.
Przystanęłam.
— Nie bój się, nie ma tam żadnych duchów. To tylko stary magazyn, a
zarazem jedyne miejsce w tym budynku, gdzie choć na kilka minut można mieć
chwilę spokoju.
Zeszłam za Simónem po schodach. Miałam nadzieję, że spędzimy tam tylko
chwilę i Dominik nie będzie musiał długo czekać.
Pomieszczenie w niczym nie przypominało krypty — stały tam półki pełne
środków czyszczących, pudła, kilka wiader i mopów.
Simón odwrócił do góry nogami jedno z żółtych wiader i usiadł na nim,
rozprostowując przed sobą nogi.
— Eleganckie czarne? — powiedziałam rozbawiona kontrastem między jego
uroczystym strojem a zakurzonym magazynem i jaskrawym kolorem jego naprędce
przygotowanego siedzenia.
Odwróciłam dla siebie wiadro i usiadłam obok Simóna. Starłam kurz z
wiaderka, żeby nie zabrudzić sukni.
— Jedno z moich dziwactw — odparł. — Zawsze znajdzie się we mnie coś,
czego lepiej nie wystawiać na widok publiczny w kulturalnym towarzystwie. Nie
każdy jest zachwycony dyrygentem w butach ze skóry węża. Ale widzę, że ty jeszcze
bardziej się wychyliłaś, wkładając odważną suknię.
Pewnie z niedużej odległości zauważył, że nie mam na sobie stanika.
Wzruszyłam ramionami.
— Seksowny wygląd to dobra reklama — stwierdziłam. — Kiedy ostatnio
widziałaś zgrzebnie ubraną artystkę odnoszącą sukces? W dzisiejszych czasach
muzyka klasyczna kręci się wokół seksu. Zresztą zawsze się wokół niego kręciła. I to
nie tylko w przypadku kobiet. Pewnie musisz przedzierać się przez tłumy fanek, żeby
dotrzeć do garderoby, co?
— Bez przesady, choć czasami tak bywa. Ale teraz rzadko umawiam się na
randki. Nigdy nie mam pewności, czy kobieta naprawdę jest zainteresowana mną,
czy po prostu chce się umówić z dyrygentem. A ty? Czy twój angielski przyjaciel był
dziś na koncercie?
— Tak. Na kilka miesięcy przyjechał do Nowego Jorku. Mieszkamy razem.
— Szybko się przeprowadził. Wcale się nie dziwię.
Wlepiłam wzrok w buty, unikając spojrzenia Simóna.
— Powinnam do niego wrócić. Będzie się zastanawiał, z kim świętuję.
— Pewnie tak. A może zaprosiłabyś go na naszą imprezę? Dzisiaj mogłabyś
zaprosić za kulisy nawet stado słoni, gdybyś tylko chciała.
— No nie wiem — mruknęłam. — Chyba wolałam nie mieszać pracy i życia
osobistego. To nie najlepszy pomysł.
— Owszem. Zdążyłem zauważyć, że masz takie podejście... Ale zanim
znikniesz, muszę o czymś z tobą porozmawiać.
Wstał i podał mi rękę. Chwyciłam jego dłoń i pozwoliłam, żeby mnie uniósł
na nogi. Wzięłam głęboki wdech, upajając się zapachem jego wody kolońskiej. Dziś
skropił się nią obficie, a we włosy wtarł pomadę, ujarzmiając swoje loki i nadając im
połysk. Z błyszczącymi włosami, w czarnym fraku i sztywnej białej koszuli wyglądał
jak magik z objazdowego wesołego miasteczka.
Otworzył drzwi, przytrzymał je dla mnie i przepuścił mnie przodem.
Podejrzewałam jednak, że kierowało nim raczej podglądactwo niż dobre maniery:
przed wyjściem z domu Dominik powiedział mi, że przy odpowiednim oświetleniu
tylna część sukni, pozbawiona koralików, jest niemal całkowicie przezroczysta i
ukazuje obserwatorom moje nagie pośladki.
W przygaszonym świetle lampy u szczytu schodów zauważyłam
jaskraworóżową plamę, jedyny akcent kolorystyczny na korytarzu.
— Wygląda na to, że się myliłem. Nasza kryjówka nie jest jednak aż tak
anonimowa — zauważył Simón. — Chyba dorobiłaś się już namolnej fanki. A do
tego wygląda na wariatkę.
— Simon, to Cherry — przedstawiałam mu nieznajomą. — Cherry, poznaj
Simóna.
Cherry wyciągnęła do niego rękę. Choć miała bardzo wysokie obcasy, Simón
musiał się schylić, żeby ująć jej dłoń. Ubrana w jaskrawożółtą koktajlową suknię z
satyny i buty pod kolor, z szokująco różowymi włosami, wyglądała jak mutant, który
uciekł z elektrowni atomowej.
— No nie mów, że ukrywasz się przed fanami, Summer — powiedziała. —
Grałaś niesamowicie. Powinnaś być wśród ludzi, upajać się sukcesem.
— Szukaliśmy tylko bezpiecznego miejsca dla jej skrzypiec — wyjaśnił
Simón.
— Jasne. — Cherry spoglądała podejrzliwie to na mnie, to na niego.
— Obawiam się, że znowu będę musiał ukraść twoją koleżankę. Musi poznać
kilkoro ze swoich wielbicieli.
Znów chwycił mnie za rękę i poprowadził przez labirynt korytarzy do jednego
z barów, na szczęście stosunkowo pustego. Poczułam się trochę skrępowana, bo
oświetlenie było tu dużo jaśniejsze niż za kulisami i pewnie mocno eksponowało
moją nagość pod prześwitującą sukienką. Na scenie taki strój był elementem
konwencji, ale poza nią mógł wywoływać oburzenie. Żałowałam, że nie wzięłam
czegoś, żeby się przebrać. Błąd amatorki, którego więcej nie popełnię.
— Pamiętasz agentkę z mojego przyjęcia, Susan? — szepnął mi Simón do
ucha. — Teraz masz szansę. Idź i z nią pogadaj.
Skinęłam głową, a on położył mi dłoń na plecach i popchnął w kierunku
Susan.
Oparłam się o bar tuż obok niej, jakbym przypadkiem czekała na barmana,
żeby kupić drinka. Wyglądała elegancko z idealnie ułożonymi włosami, w stylowej,
choć skromnej ołówkowej sukience w kolorze śliwki. Sprawiała wrażenie osoby,
która wprawnie łączy obowiązki służbowe z przyjemnościami. Miała naturalnie rude
włosy, co uznałam za jej atut. W ręku trzymała blackberry i zaciekle na nim pisała,
nie zważając na otoczenie, ale gdy mnie zauważyła, jej oczy rozbłysły.
— Summer! Tak się cieszę, że znów na ciebie wpadłam. Byłaś dziś wspaniała,
absolutny sukces.
— Dziękuję. Yy... Piękne buty — wykrztusiłam zła na siebie, że nie
wymyśliłam czegoś inteligentniejszego, zanim do niej podeszłam.
— O, dziękuję. To buty żeglarskie na obcasie. Nie widziałam takich w
Nowym Jorku. Kupiłam je w Londynie.
Skinęłam głową.
— Słuchaj, przejdę od razu do rzeczy. Tłum wielbicieli czeka, żeby ci
pogratulować, a ty pewnie najchętniej uciekłabyś przed tym zgiełkiem do domu, ale
uważam, że naprawdę masz to coś. Chcę zorganizować ci tournée.
— Tournée? — Przełknęłam ślinę.
— Tak. Tylko ty i kilku członków sekcji smyczkowej. Według mnie masz
odpowiednie umiejętności i dość seksapilu, żeby dawać solowe występy. I to nie
tylko w Ameryce. Myślę o światowym tournée. Czyżbym słyszała u ciebie akcent z
antypodów?
— Tak, jestem z Nowej Zelandii, ale przez jakiś czas mieszkałam też w
Australii.
— Świetnie. Tamtejsi organizatorzy czekają na takich jak ty z otwartymi
ramionami. Uwielbiają ludzi, którzy odnieśli sukces za granicą i wracają w rodzinne
strony.
— Chętnie odwiedziłabym rodzinne strony — odparłam. — I oczywiście inne
kraje, do których chciałabyś mnie wysłać — dodałam, okazując jak najwięcej
entuzjazmu.
— Wspaniale. Czyli umowa stoi. Nie rozmawiaj z innymi agentami, dobrze?
W poniedziałek przyjdź do mojego biura, zajmiemy się papierami. — Wyjęła z
kieszeni wizytówkę i wsunęła mi ją w dłoń. — To wielka szansa, Summer. Zanim się
zorientujesz, będziesz odpoczywała w domu na plaży na Long Island.
— Kiedy zaczynamy? — spytałam, bojąc się odpowiedzi.
— Jak to? Od razu. Czas odgrywa tu decydującą rolę. Widziałaś dzisiejsze
tłumy? Musisz wykorzystać tę falę, bo nigdy nie wiadomo, kiedy się skończy.
Publiczność jest nieprzewidywalna. Nie wiadomo, jaki będzie kolejny hit. Teraz tym
hitem jesteś ty. Wykorzystaj to.
— W porządku. Dziękuję. — Pamiętałam, żeby przykleić do twarzy uśmiech.
Czułam się nieziemsko zmęczona. Jedyne, czego pragnęłam, to wrócić do domu, do
Dominika.
Kiedy dotarłam do mieszkania, była prawie pierwsza w nocy. Dominik już
spał. Zrzucił z siebie kołdrę, co zamierzałam mu wypomnieć rano, bo zawsze
narzekał, że mu ją zabieram.
Jego biała angielska skóra wyglądała jeszcze bardziej blado w zestawieniu z
czarną pościelą. Właśnie taką lubił — zupełnie jak Lauralynn. Gdy ją kupił, mówiłam
mu, że to niepraktyczny wybór, bo pościel szybko pokryje się plamami. Oczywiście i
tak postawił na swoim, ale nie kłócił się, gdy po jakimś czasie zmieniałam ją na
swoją — kremową. Zawarliśmy niepisane porozumienie i używaliśmy naszych
pościeli naprzemiennie. Zresztą i tak cieszyłam się, że Dominik nie ma słabości do
pasków lub kwiatów.
Spał nago — podobnie jak ja — i wyglądał zaskakująco krucho, gdy leżał tak
zwinięty na łóżku, bez przykrycia. Jedną nogę miał zgiętą pod kątem prostym, drugą
wyprostowaną. Dostrzegałam jego penisa — mały i zwiotczały, ale i tak piękny.
Pochyliłam się i go pogłaskałam. Zaskoczyła mnie delikatność skóry w tym miejscu
— wyobrażałam je sobie jako wiecznie twarde, jako broń, źródło siły. Nigdy nie
przyglądałam się członkowi w stanie spoczynku. Zastanowiłam się, czego jeszcze nie
brałam pod uwagę w mężczyznach, a zwłaszcza w Dominiku.
Od kiedy zamieszkaliśmy razem, chciałam obudzić go seksem oralnym, ale
zawsze wstawał przede mną: zanim otworzyłam oczy, przy łóżku stała już co
najmniej jedna, a czasami aż trzy filiżanki kawy.
Gdy się poznaliśmy, jego skóra na pewno była ciemniejsza. To musiał być
efekt wakacji, a nie jakichś latynoskich korzeni, pomyślałam. Zrzuciłam sukienkę na
podłogę i wpełzłam pod kołdrę.
Wciąż tylu rzeczy o nim nie wiedziałam, o tyle spraw nie spytałam.
Postanowiłam, że od jutra będę dla niego lepszą dziewczyną. A przynajmniej
tak długo, jak pozostanę w Nowym Jorku, zanim go opuszczę, co — biorąc pod
uwagę słowa Susan — wydawało się nieuniknione.
Tak się złożyło, że rano to on obudził mnie seksem oralnym. Przed pójściem
spać nie wzięłam prysznica, więc łagodnie pociągnęłam Dominika za włosy, jak
tylko poczułam go między nogami. Chciałam go odciągnąć i najpierw się umyć.
Opędził się od mojej dłoni i kontynuował. Nie było sensu z nim walczyć — ani
gestami, ani słownie. Czasem wydawało mi się, że woli, jak jestem nieumyta, jakby
to dawało mu moc podniecenia mnie nawet wtedy, gdy czuję się nieatrakcyjna.
Zaczęłam się odprężać i delektować zdecydowanymi ruchami jego języka,
gdy przysunął się do mojej twarzy i mnie pocałował.
— Moje ulubione śniadanie — szepnął mi do ucha. — Teraz, gdy jesteś
sławna, smakujesz jeszcze lepiej.
Zaśmiałam się.
— Nabijasz się ze mnie.
— Nie, wcale nie. Szkoda że nie widziałaś z bliska mężczyzn na widowni.
Każdemu z nich stanął, zanim doszłaś do finałowej partii. Nie mówiąc już o twoim
kochanym Simónie.
Zjeżyłam się.
— To wcale nie tak.
— Spokojnie. Podoba mi się, że cię pragną. Nie mogę ich za to winić. Ale to
ja cię zdobyłem i przy mnie jest twoje miejsce.
Zanurzył we mnie swojego penisa, tam, gdzie jeszcze przed chwilą znajdował
się jego język. To wystarczyło, żeby przegonić wszystkie myśli z mojej głowy.
Jęknęłam z rozkoszy, zapominając o strachu o przyszłość. Chwycił moje nadgarstki i
mocno je przytrzymał; z każdym pchnięciem wezgłowie głośno uderzało o ścianę.
— Chyba powinienem teraz bardziej uważać na twoje dłonie — stwierdził. —
Masz zamiar je ubezpieczyć?
Stłumiłam śmiech pocałunkiem.
— Pozycja na misjonarza jest niedoceniana — mruknęłam, tuląc się do jego
ramienia.
Odbyliśmy już mało romantyczną, ale niezbędną rozmowę o naszych
wcześniejszych seksualnych doświadczeniach i antykoncepcji. Pamiętam
zszokowane twarze ginekologów, gdy recytowałam swoją historię współżycia. Ale
każda chwila mojego zażenowania była warta tego, aby móc cieszyć się gorącym
nasieniem Dominika i nie martwić o to, że któregoś dnia w moim życiu pojawi się
tupot małych stóp. Tej ewentualności starałam się za wszelką cenę uniknąć.
Temat tournée poruszyłam dopiero następnego dnia, gdy wybraliśmy się do
Toto, restauracji serwującej sushi przy Thompson Street, którą odwiedzaliśmy
regularnie. Sądziłam, że Dominik lepiej zniesie tę wiadomość w miejscu publicznym,
zwłaszcza mając w perspektywie obiad z surowej ryby.
Myliłam się.
— Jak to? — wykrztusił z niedowierzaniem. — Przecież dopiero co
przyjechałem. Mamy dla siebie tylko kilka miesięcy. Czy to tournée nie może
zaczekać?
— Według mojej agentki teraz jest idealny czas.
— No jasne, nie dziwię się, że tak powiedziała. — Ze złością zmiął serwetkę.
— I co ja mam robić, jak ty wyjedziesz? — Mówił spokojnie, ale zauważyłam, że
kurczowo zaciska dłoń na kieliszku.
— Kontynuować swoje badania. Słuchaj, przez pierwsze kilka miesięcy nie
będę wyjeżdżała aż tak daleko. Będę mogła wpadać tu między koncertami. I tak bym
musiała... żeby uprać ciuchy i takie tam.
— A nie przyszło ci do głowy najpierw mnie spytać o zdanie? Nie
przeprowadziłem się tutaj, żeby służyć ci za pralnię.
— Nie o to mi chodziło. Będę za tobą tęskniła, ale chyba rozumiesz, że nie
mogę przepuścić takiej okazji? Może się nigdy nie powtórzyć.
Westchnął.
— Wiem. I rozumiem. — Nakłuwał kolejny kawałek ryby z niepokojącą
agresją. — Po prostu nie było mi łatwo zorganizować przyjazdu do Nowego Jorku, a
przede wszystkim zależało mi na tym, żeby spędzić trochę czasu z tobą. Badanie,
które tu prowadzę, wcale nie jest takie fascynujące, a pozwolę sobie zauważyć, że nie
spytałaś, jak mi idzie. Ani razu.
— Przepraszam.
— W porządku. Nie ma sprawy. Musisz jechać. Nie kłóćmy się i nie psujmy
tych chwil, które nam pozostały.
Resztę lunchu zjedliśmy w milczeniu. Sashimi, jedno z moich ulubionych dań,
stawało mi w gardle i nawet butelka asahi nie pomogła.
Biuro agentki znajdowało się kilka przecznic od Central Parku. Było małe, ale
stylowe: jasne wnętrze w podstawowych kolorach, ozdobione roślinami. Taki wystrój
mógłby doradzić ekspert od feng shui jako idealne połączenie profesjonalizmu i
życzliwości, które pomoże zaskarbić sobie zaufanie niedoświadczonego klienta.
Miała psa, starego basseta — siedział na sofie naprzeciwko mnie na wytartej
czerwonej poduszce i przyglądał mi się spod przymkniętych powiek.
Obecność psa podziałała na mnie krzepiąco. Zazwyczaj ufam ludziom, którzy
mają zwierzęta, w szczególności psy. Gdybym wiedziała, że Dominik nie ma
zwierząt, zanim pojechałam do Hampstead, mogłabym odnosić się do niego z
rezerwą. Ale kochaliśmy się, zanim odwiedziłam jego dom, więc moja początkowa
ocena Dominika nie mogła uwzględnić tej wady.
Doszłam do wniosku, że Susan musi być w miarę dobrym człowiekiem, skoro
przynajmniej pies chce przebywać w jej towarzystwie. Właśnie z tego powodu
przeczytałam tylko kilka pierwszych stron umów, jakie mi dała, i podpisałam
wszystko jak leci. Dokumenty zawierały same skomplikowane słowa i procenty i
odnosiłam wrażenie, że nie mam na nie żadnego wpływu. I tak dopisało mi ogromne
szczęście, że dostałam ten kontrakt, więc uznałam, że negocjowanie warunków
byłoby nadużyciem. Na negocjacje przyjdzie czas przed kolejnym tournée, jeśli to
obecne okaże się sukcesem. Abstrahując od psa, intuicyjnie jej ufałam. Była
wyrachowana, ale się z tym nie kryła.
Po załatwieniu spraw zawodowych umówiłam się na spotkanie z Cherry, która
pracowała w pobliżu. Jak się okazało, była nauczycielką w podstawówce.
— Jak łączysz życie prywatne i pracę z dziećmi? — spytałam ją przy kawie w
Lenny’s przy Drugiej Alei.
— O Boże, w szkole nie mają o niczym pojęcia. Właśnie dlatego wszędzie
posługuję się pseudonimem artystycznym. Tylko rodzina i przyjaciele znają moje
prawdziwe imię. W sumie prowadzę dwa życia. Można się przyzwyczaić. Ty też
powinnaś pomyśleć o jakimś pseudonimie, jeśli zamierzasz być sławna i
kontynuować perwersyjne praktyki.
— Chyba nie mogłabym posługiwać się innym imieniem. Czułabym się jak
kłamczucha.
— Aż tak prawdomówna przecież nie jesteś, co?
— Nie rozumiem... — Poczułam się trochę urażona. Zawsze byłam dumna ze
swojej szczerości. Nie lubiłam ludzi, którzy coś ukrywają. Uważałam to za oznakę
słabości, braku odwagi.
— Twoi dwaj faceci nie wiedzą o sobie, no nie?
— To nie są moi dwaj faceci. Prywatnie nie spotykam się z Simónem.
— Odniosłam inne wrażenie.
— Widocznie się pomyliłaś. — Krew mi się gotowała. Ostatnie kilka dni było
naprawdę stresujących przez krytykę i przykrości ze strony Dominika. Nie miałam
ochoty wysłuchiwać tego samego od Cherry.
— To co robisz, to twoja sprawa, ale uważam, że postępujesz nieetycznie. To
nie jest odstępstwo od monogamii, to się nazywa zdrada.
— Nawet nie tknęłam Simóna!
— Na pewno?
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć.
— Dobra, pocałowałam go, ale nic więcej. Mój związek z Dominikiem nie
przypomina twoich relacji z dwoma... chłopakami. Których nigdy nie ma w mieście
— dodałam uszczypliwie.
— Tak tylko mówię. Rozumiem, dlaczego chcesz uszczęśliwić Simona... i to
świetnie wpłynęło na twoją karierę. Ale nie poświęcaj dla niej Dominika. To dobry
facet. Możesz tego żałować.
— Chcesz powiedzieć, że wykorzystuję jednego i drugiego? Dla kariery?
— Nie, wcale nie. Jestem pewna, że bez bogatego sponsora, który kupił ci
idealne skrzypce, i bez słynnego dyrygenta, który wpycha cię w ręce agentów, i tak
zrobiłabyś karierę. Kiedyś.
Wcześniej opowiedziałam jej, jak poznałam Dominika, i nagle tego
pożałowałam. Niczego nie rozumiała.
Chwyciłam torebkę i rzuciłam pieniądze na stół. Kwota wystarczyła nie tylko
na drinki, ale i suty napiwek. Odchodząc, zdałam sobie sprawę, że zachowałam się
złośliwie, zwłaszcza że tak naprawdę wiedziałam, że Cherry ma rację, a poza nie
byłam fair, popisując się nowobogactwem. Ale już za późno, pomyślałam, zwalniając
krok. Zauważyłam, że dotarłam do Central Parku i nie mam pojęcia, w którą stronę
iść. Byłam tak zła, że nie zwróciłam uwagi na otoczenie.
W parku, zamiast ciszy i spokoju, zastałam mnóstwo rozwrzeszczanych
dzieciaków. Doszłam do posągu Alicji z Krainy Czarów w pobliżu Siedemdziesiątej
Czwartej ulicy, więc teraz przynajmniej wiedziałam, gdzie jestem.
Rodzice i nianie doglądali pociech. Maluchy wspinały się i hasały po
ogromnym grzybie, na którym siedziała Alicja. Jego powierzchnia była gładka jak
marmur — może od nowości, a może to dzieci latami polerowały ją swoimi
ciekawskimi rączkami w poszukiwaniu magicznego przycisku, który pozwoli im
wpaść do króliczej nory.
Chciałam im powiedzieć, żeby zapomniały o bajkach, w życiu dzieją się
dziwniejsze rzeczy, ale podejrzewałam, że ich opiekunowie, zestresowani do granic
możliwości, nie byliby z tego zadowoleni. Mała dziewczynka ubrana w czerwoną
kurtkę i czerwone buciki z żółtymi sznurówkami próbowała zdjąć kapelusz z głowy
Szalonego Kapelusznika. Zaczęła płakać, gdy mama zdjęła ją z posągu.
Usiadłam na trawie i spróbowałam wyobrazić sobie, jak wyglądałoby moje
życie, gdybym obrała bardziej standardową drogę, gdyby dziewczynka w czerwonej
kurtce była moim dzieckiem, gdybym miała dom z ogródkiem i basseta, zwykłą
pracę, gdybym nie musiała zostawać do późna w salach koncertowych albo wyruszać
autokarem na tournée.
Mogłabym tak żyć, gdybym chciała. Pewnie nie z Dominikiem, ale z
Simónem albo innym zwyczajnym facetem, w którym zakochałabym się na jakiś
czas. Pewnie dość szybko bym się nim znudziła, ale mogłabym go przynajmniej
przedstawić przyjaciołom i rodzinie, chodzić z nim na randki, wyjeżdżać na wakacje,
a może nawet zestarzeć się, gdyby dopisało nam szczęście. Ta myśl wypełniła mnie
strachem. Mieszkanie z Dominikiem w SoHo byłoby dla większości ludzi
prawdopodobnie zbyt dalekie od normalności, a koncertowe tournée pewnie jeszcze
bardziej uniemożliwi mi prowadzenie zwykłego życia, ale właśnie taką ścieżkę
wybrałam i podążając nią, czułam się znakomicie. Zawsze wolałam płynąć pod prąd,
nawet jeśli to trudniejsze. Ale mój nowy optymizm zbladł w ciągu kolejnych dwóch
tygodni. Dni mijały w okamgnieniu, jakby życie bardzo chciało gwałtownie
popchnąć mnie w nowym kierunku. Tylko kilku muzyków z Gramercy Symphonia
mogło dołączyć do mojego tournée. Niestety żadnego z listy kandydatów nie znałam
zbyt dobrze. Podczas przesłuchań zdałam sobie sprawę, jak bardzo byłam
zaabsorbowana sobą od przyjazdu do Nowego Jorku: poza Mariją i Baldem nie
zaprzyjaźniłam się z nikim innym z orkiestry. Większość czasu spędzałam na
rozmowach z Simónem. Jemu i Susan udało się zebrać zespół dzięki znajomościom,
poleceniom i jej dawnym podopiecznym. Wszyscy byli przyzwyczajeni do
wyjeżdżania na tournée i do pracy z nowymi muzykami pod presją czasu.
Spędzaliśmy wiele godzin na próbach, tym razem w piwnicy Simóna. Było tam dużo
przyjemniej niż w pomieszczeniu w obskurnym, starym budynku, które wcześniej
wynajmowaliśmy. Choć znajdowało się bliżej mojego dawnego mieszkania, było
ciemne, brzydkie, pełne przeciągów — a dokładne zamykanie okien nic nie dawało.
Najpierw mieliśmy dać kilka koncertów w Calgary, potem w Toronto i Quebecu, a
następnie planowano objazd Wschodniego Wybrzeża Stanów — więc mogłabym
odwiedzać Dominika. Przez ostatnie dziesięć dni prawie go nie widziałam. Od kiedy
ogłosiłam wyjazd na tournée, odizolował się ode mnie. Tłumaczył, że ma zaległości
w badaniach, musi prowadzić wykłady i spędzać czas w bibliotece. Nie uprawialiśmy
seksu od poranka po koncercie, a moje próby zachęcenia go prowadziły donikąd.
Pewnego popołudnia wróciłam wcześniej do mieszkania, żeby zrobić Dominikowi
niespodziankę, zaskoczyć go, gdy przyjdzie po odczycie. Otworzył drzwi i zobaczył
mnie w kuchni — piekłam szarlotkę w stroju uczennicy, który zamówiłam w
Internecie: w skarpetkach do kostek, kraciastej minispódniczce i podwiązkach; włosy
upięłam w kitki. To miał być żart, coś, co uzna za zabawne, a zarazem podniecające.
— Czasem mam wrażenie, że w ogóle mnie nie znasz — mruknął, zerkając na
mnie pogardliwie, potem trzasnął drzwiami i zniknął w sypialni.
Wyrzuciłam ciasto i włączyłam kuchenny wyciąg, żeby pozbyć się zapachu.
Po tym zajściu dałam sobie spokój i pozwoliłam Dominikowi się dąsać, choć
każdej nocy wślizgiwałam się pod kołdrę obok niego. Odwracał się do mnie plecami,
a ja odnosiłam wrażenie, że oboje zostaliśmy zamrożeni, oddzieleni ścianą, której nie
powinno tam być.
Chciałam go dotknąć i poprawić mu humor ciepłym uściskiem, ale moje ręce
były jakby przyszyte do tułowia, przycementowane.
Natomiast Simón chciał spędzać ze mną jak najwięcej czasu. Zastanawiałam
się, czy specjalnie zajmował czas muzyków innymi zobowiązaniami, żeby musieli
pędzić zaraz po próbach gdzie indziej. Zostawaliśmy więc sami, gdy ja pakowałam
nuty i zbierałam swoje rzeczy. Chciał wiedzieć o najmniejszym szczególe tournée, o
muzyce, jaką zagramy każdego wieczoru. Sprawy organizacyjne zostawiłam w
rękach losu i mojej agentki, która ułożyła misterny plan, więc gdy Simón pytał, gdzie
i jak długo będę, zazwyczaj nie znałam odpowiedzi.
Jego zainteresowanie zaczęło mnie męczyć. Ostry zapach jego wody
kolońskiej przyprawiał o ból głowy. Na widok poskręcanych włosów korciło mnie,
żeby zostawić mu w łazience tubkę żelu. Nawet jego kolekcja butów równo
poustawianych przy drzwiach, która kiedyś wydawała mi się urzekająca i elegancka,
teraz działała mi na nerwy.
Po każdej próbie gnałam do domu z nadzieją, że Dominik mi wybaczył, że
znów będzie sobą, przynajmniej przez te kilka ostatnich dni, ale loft był pusty, a im
więcej spędzałam w nim czasu, tym bardziej samotna się czułam.
Nie mogłam już tego znieść. Zaczęłam się pakować, ale starałam się zabrać
tak mało rzeczy, jak to możliwe, żeby dać znać Dominikowi, że nie wyjeżdżam na
długo. Spakowałam stroje sceniczne, czarną suknię, którą kupił mi na pierwszy
solowy występ, kilka krótszych sukienek koktajlowych na występy w mniejszych,
bardziej kameralnych salach lub takich, gdzie nie wypadałoby się pokazać w
przezroczystej sukni.
W wieczór poprzedzający mój wyjazd Dominik był poza domem, w pracy.
Simón zadzwonił, żeby życzyć mi powodzenia, ponieważ wylatywałam z
samego rana. Nie odebrałam telefonu, nagrał się na sekretarkę.
W ramach ostatniej próby pogodzenia się z Dominikiem włożyłam czarny
gorset i zawiązałam go tak ciasno, jak tylko dałam radę bez niczyjej pomocy.
Szminką, którą tak lubił, ozdobiłam ciało — tak jak podczas pierwszej nocy
spędzonej razem w lofcie i podczas mojego występu dla niego i tajemniczej
publiczności. Sutki i wargi sromowe pomalowałam na krwisty odcień czerwieni.
Wyłączyłam wszystkie światła w mieszkaniu oprócz lampy w suficie
umocowanej nad drewnianą podłogą salonu.
Wzięłam skrzypce, smyczek i czekałam.
Czekałam.
Zegar wybił północ, a on wciąż nie przychodził.
Gdyby chodziło o kogoś innego, podejrzewałabym, że wróci pijany, ale
Dominik prawie w ogóle nie pił, co oznaczało, że gdziekolwiek się znajduje,
doskonale wie, która godzina i że właśnie mija mój ostatni wieczór w Nowym Jorku
przed tournée.
Był z inną kobietą? Raczej nie. Pewnie jest sam, otoczony książkami i topi
swój gniew w powodzi słów.
Położyłam się do łóżka i zamknęłam oczy. Nawet nie rozpięłam gorsetu i nie
zmyłam szminki.
Obudził mnie przed świtem — o tej porze, o której tylko ptaki, śmieciarze i
nastolatki wracający do domu jeszcze nie śpią.
— Czekałam na ciebie — wymamrotałam sennie.
— Wiem.
Chwycił sznurowanie z tyłu gorsetu i podciągnął mnie na kolana. Oddychał
ciężko.
Poczułam niemal niewyczuwalny powiew, gdy uniósł rękę i opuścił ją z
głośnym plaśnięciem na moje pośladki.
Podskoczyłam zszokowana, ale przylgnęłam piersią do łóżka i wystawiłam
tyłek do góry, żeby miał lepszy dostęp — jak suka w rui.
Tak bardzo za tym tęskniłam, za ciężarem jego dłoni na moim ciele, który
przeganiał inne myśli. Za szansą, żeby mu pokazać, że zrobiłabym dla niego
wszystko. Za słodkim wyczekiwaniem na to, czego może ode mnie zażądać, i za
podnieceniem, jakie się z tym wiązało. Gdy wpadał w taki nastrój, miałam wrażenie,
że ulega swojemu pożądaniu i pozwala, żeby kierowała nim namiętność mimo
obiekcji, jakie mógłby mieć umysł. Umiejętność zmuszenia go, żeby poddał się
swoim żądzom, dawała mi poczucie władzy, choć to ja byłam na kolanach.
Pogładził mnie delikatnie, łagodząc pieczenie, potem szarpnął moje łydki.
— Rozsuń nogi. — Przebiegł palcami po mojej waginie i wilgotnymi musnął
odbyt. — Widzę, że się stęskniłaś.
— Tak, i to bardzo.
— Daj ręce za plecy.
Przysiadłam na pośladkach, żeby utrzymać równowagę. Wykręciłam do tyłu
ręce, a dłonie złożyłam jak do modlitwy. Żałowałam, że ostatnio zrezygnowałam z
jogi przez brak czasu spowodowany próbami. Bolały mnie ramiona, ale ból
potęgował podniecenie. Chciałam, żeby Dominik posunął się dalej niż kiedykolwiek
wcześniej, żeby swoim dotykiem zmazał niepokój ostatnich dni.
Usłyszałam świst odwijanej liny, zanim ją poczułam. Drapała moją skórę, a
postrzępione końce ocierały się o nadgarstki. Mocno związana lina unieruchomiła mi
ręce jak kajdanki.
— Pochyl się.
Jego spokojny, pewny ton zwiastował czekającą mnie surową lekcję.
Okręcił linę dookoła moich kostek i przywiązał nogi do nadgarstków. Teraz
już całkiem nie mogłam się ruszyć.
Znów podniósł dłoń i wymierzył mi mocnego klapsa, a potem kolejnego i
kolejnego, i kolejnego, aż łzy popłynęły mi z oczu. Pieczenie przekształciło się w
zupełnie inne doznanie i moje początkowe krzyki zdziwienia i bólu przerodziły się w
jęki rozkoszy.
Przez chwilę czułam się częścią ciała Dominika, jakby jego dłoń połączyła nas
seksualną więzią silniejszą od samego seksu. Oboje odbywaliśmy podróż w nieznane
zakamarki naszych umysłów, intymną wędrówkę o wymiarze zarówno cielesnym, jak
i duchowym.
Usłyszałam, że odpina skórzany pasek — cichy świst, gdy wyciągał go ze
szlufek, ledwo słyszalne skrzypnięcie, gdy złożył razem oba końce paska, a potem
cichy powiew, gdy uniósł go i uderzył mnie najpierw w jeden pośladek, a później w
drugi. Odczucie było bardzo podobne do klapsa dłonią — wkrótce nie potrafiłam
rozróżnić uderzeń paskiem od klapsów.
Raz na jakiś czas czułam łaskotanie jego ubrania na stopach, gdy pochylał się
nade mną. Rano zastanawiałam się, jak mogliśmy wyglądać w oczach postronnego
widza albo muchy na ścianie. Niektórzy pewnie powiedzieliby, że pięknie, inni — że
niemoralnie. Jeszcze inni — że śmiesznie. Zmęczony facet w pomiętym garniturze i
naga kobieta na czworakach skrępowana u jego stóp. Ślady po jego dłoniach i pasku
zostaną ze mną z tydzień; będą przypominały mi o ostatniej godzinie w łóżku za
każdym razem, gdy usiądę.
Ale teraz pozwoliłam umysłowi upajać się piekącymi smagnięciami jego
dłoni, wilgocią spływającą spomiędzy moich nóg — niedającą się ukryć reakcją ciała
na tę dziwną formę kochania się, która spajała nas tak mocno jak lina wokół moich
kostek.
Wziął głęboki wdech, łagodnie opierając dłonie na moich pośladkach;
pochylił się, żeby sprawdzić, czy nie mam sinych rąk. Poruszyłam palcami, żeby
potwierdzić, że wszystko w porządku — tylko tyle zdołałam zrobić, wciąż w transie,
w jaki wprowadziły mnie klapsy.
Głaskał mnie, pieścił i wkładał we mnie palce. Na pewno czuł, że robię się
tam coraz bardziej mokra. On to sprawiał. Zanurzył twarz między moimi udami,
pieprzył mnie językiem.
Skrzypnęła szuflada w szafce przy łóżku — podczas seksu ten odgłos zawsze
dawał mi dreszczyk emocji — jak odgłos otwierania puszki coli w upalny dzień.
Zapowiedź czegoś przyjemnego.
Nawilżacz był bardzo zimny w zetknięciu ze skórą mojego odbytu, ale szybko
się ogrzał, gdy Dominik wsunął jeden, potem drugi palec. Inny mężczyzna mógłby
skomentować, że jestem tam spięta, ale Dominik milczał; jego oddech stawał się
coraz bardziej urywany. Nie słyszałam bicia jego serca ani nie widziałam miny, ale
wyobrażałam sobie, że paliło go pożądanie tak samo wielkie jak moje. Pewnie miał
zamknięte oczy i uśmiechał się z satysfakcją, widząc, jak reaguję.
Przesunął penisem pomiędzy moimi pośladkami; główka była gładka i
jedwabista, śliska od nawilżenia, zarówno kosmetycznego, jak i biologicznego.
Ułożył fiuta przy moim odbycie i zaczął nieśmiało wpychać, ale po chwili chyba
zmienił zdanie. Pochylił się i rozwiązał mi stopy i nadgarstki. Jego twardy penis
dotykał moich ud.
Krew szybko napłynęła do obtartych kończyn, a ja machałam palcami, żeby
złagodzić mrowienie.
— Nic ci nie jest? — spytał, gładząc mnie i ogrzewając te miejsca, które stały
się zimne bez dopływu krwi.
— Nie, proszę, nie przestawaj.
Seks analny ma w sobie to coś. Doświadczyłam tego tylko kilka razy, ale to
doznanie dawało mi poczucie, że byłam czyjąś własnością, że całkowicie oddaję się
mężczyźnie.
Dominik znów zajął się moim odbytem. Wstrzymałam oddech, gdy powoli się
wciskał, wchodząc głębiej z każdym pchnięciem. Rozluźniłam się, pozwalając mu
wejść. Chwyciłam dłońmi pościel, gdy on poruszał się we mnie. Milczenie zastąpił
głośnymi odgłosami rozkoszy.
Złapał mnie za włosy i pociągnął, używając ich jak lejców, aby jeszcze
mocniej we mnie wejść. Jego ruchy stały się szybsze i mniej kontrolowane.
Przyspieszył do szaleńczego tempa, aż doszedł we mnie i opadł na moje plecy. Jego
ciepłe nasienie wypełniło mnie i pociekło po wnętrzu nogi.
Został we mnie, aż poczułam, że penis mięknie. Przy uchu czułam gorący
oddech.
Nadszedł ranek.
Zaczęłam się wiercić, chcąc wstać i się umyć.
— Nie. Zostań — poprosił. — Chcę, żebyś mnie czuła w środku.
Przytulił się do moich pleców, objął mnie ręką, a dłoń położył na piersi. Po
jakimś czasie zadzwonił budzik. Musiałam wstać. Zarezerwowana przez Susan
limuzyna miała za chwilę zawieźć mnie na lotnisko.
Stał w kuchni i robił mi kawę, gdy cała posiniaczona wygrzebałam się z
pościeli. Na kołdrze, na prześcieradle było pełno czerwonych plam
przypominających krew.
Pozostałości mojej szminki — której używałam, żeby przekształcić się w
swoje nocne wcielenie — wydawały się jeszcze jaskrawsze w świetle dnia.
Północ w Calgary, gdzie chyba wszyscy mężczyźni noszą kowbojskie
kapelusze. Mój pokój wyglądał jak żywcem wyjęty z katalogu hotelowego z lat
pięćdziesiątych. Praktyczny, szary, przygnębiający. Miał podwójne okna, więc do
środka nie docierały żadne dźwięki. Pusta przestrzeń, a w niej pusta dziewczyna.
Znów życie bez Dominika.
Ślady jego dłoni na moim ciele były niczym mapa naszego związku.
Gdy wyjeżdżałam z Nowego Jorku, w przypływie niekontrolowanego impulsu
spakowałam do walizki krótką linę.
Zawiązałam ją sobie na szyi i przechadzałam się nago po pokoju.
Położyłam dłoń na brzuchu i głaskałam się; oczyma wyobraźni widziałam
Dominika, pragnęłam, żeby się zmaterializował obok mnie, żeby chwycił linę i
pociągnął mocno, aż osiągnę orgazm... albo zemdleję... albo umrę.
Nowa Zelandia, Australia, Londyn, Nowy Jork, a teraz jeszcze Calgary.
Znowu w drodze.
8
Niewierność
Teoretycznie Dominikowi przyznano stypendium, żeby mógł prowadzić
badania nad projektem i napisać pracę, a może nawet książkę na temat
amerykańskich pisarzy i muzyków mieszkających w Paryżu tuż po zakończeniu II
wojny światowej. Temat go interesował i dawał możliwość, żeby się wykazać, bo
rzadko był podejmowany przez innych naukowców. Jednak im bardziej drążył to
zagadnienie, tym bardziej tracił zapał.
Podejrzewał, że więcej materiałów do badań znalazłby w stolicy Francji niż w
Nowym Jorku. Kilka razy, gdy jego nastrój zmienił się z obojętnego w beznadziejny
z powodu częstych nieobecności Summer, rozważał nawet tygodniowy wyjazd z
Manhattanu do Paryża, żeby tam kontynuować pracę.
Przypominał sobie o jednej rzeczy i zaczął szukać dokumentów, które dostał z
fundacji. Chciał dokładnie sprawdzić warunki stypendium. Pamiętał, że w ogłoszeniu
w „Book Forum” zamieszczono informację, że stypendium nie jest przeznaczone
jedynie dla pracowników akademickich i naukowców, ale również dla pisarzy
potrzebujących pomocy finansowej do ukończenia książki. Był jednym z kilkunastu
stypendystów, ale spotkał pozostałe osoby podczas koktajlu wydanego z okazji ich
przyjazdu do Nowego Jorku. Dwoje z nich — szczupły blondyn z Portland w
Oregonie i przysadzista krótkowłosa Finka mówiąca z akcentem — było
powieściopisarzami.
Może zdoła przekształcić swoje pomysły i fakty w powieść. To byłoby nie
tylko duże wyzwanie, ale również bezcenne doświadczenie. Mógłby wymyślić
nowych bohaterów, którzy wmieszaliby się w tłum osób zamieszkujących Paryż w
złotych latach Saint-Germain-des-Prés i egzystencjalizmu: Milesa Davisa i
jazzowych muzyków, Juliette Greco, Borisa Viana i Jeana Paula Sartre’a. Połączyłby
fikcję z rzeczywistością i dodał odrobinę romansu.
To może się udać, pomyślał. Od pewnego czasu nosił się z zamiarem
napisania powieści i często fantazjował o jej wydaniu.
To zawsze poprawiało mu humor. Miał nadzieję, że Summer zadzwoni do
niego rano. Była w Maine, gdzie grała poprzedniego wieczoru. Często dzwoniła do
niego wczesnym rankiem następnego dnia po koncercie, gdy odpoczęła, żeby dać
znać, jak jej poszło. Czekał przy telefonie jak naiwny nastolatek, a ona nie dzwoniła.
To już drugi raz w tym tygodniu. Po występie w New Hampshire nie oddzwaniała
przez kilka dni. Dominik częściowo czuł się smutny i zaniedbany, a częściowo
marzył, żeby ją ukarać i upokorzyć — co spodobałoby się im obojgu. Jednak miał
dziwne wrażenie, że jego wyobraźnia się wyczerpuje.
Po powrocie do loftu z triumfalnego debiutu Summer w Webster Hall odwołał
spotkanie z Mirandą pod pretekstem wymyślonych obowiązków poza miastem.
Wyczuwał, że to nie była właściwa chwila na niewierność.
To twoja wina, Summer, pomyślał, gdy brał wizytówkę, na której odwrocie
zapisał numer dziewczyny.
— Nieosiągalny podróżnik i znawca literatury — powiedziała Amerykanka na
powitanie.
— We własnej osobie. Nadal masz ochotę się ze mną spotkać?
— Z przyjemnością.
Zaproponowała spotkanie przy drinku w Balthazar przy Spring Street, kilka
przecznic od loftu. W związku z wyjazdami Summer zaczął chodzić tam na sute
śniadania, dzięki czemu nie musiał jeść niczego więcej do kolacji.
Ledwie odłożył telefon na kamienny blat, usłyszał dzwonienie. Summer?
Wreszcie. Może wyczuła jego niepokój i domyśliła się, że planuje być z kimś innym.
Zastanawiał się, czy to dobrze, czy źle, że ona dzwoni.
— Słucham?
— Cześć, nieznajomy.
To nie Summer, ale jakiś znajomy głos.
— Cześć, Lauralynn.
— Jestem w mieście.
— Naprawdę? Przejazdem czy na dłużej?
— To zależy od kilku rzeczy. W każdym razie nie chcę cię zanudzać. Chętnie
się z tobą spotkam, poplotkuję, zobaczę, jak ci się wiedzie w Nowym Jorku.
Czytałam o naszej pannie Summer. Zdaje się, że robi furorę. Celebrytka z niej. Tylko
pozazdrościć. Zaczynam żałować, że w wieku ośmiu lat wybrałam wiolonczelę, a nie
skrzypce. No ale wtedy człowiek nie wie, co jest seksowne, a co nie, prawda?
Dominik się uśmiechnął.
— Co ty na to? — spytała. — Jestem dzisiaj wolna.
— Ja nie.
— Summer trzyma cię na krótkiej smyczy?
— Oczywiście, że nie. Nie ma jej w mieście. Jeździ z koncertami po
Kanadzie. Wczoraj była w Toronto, dzisiaj chyba występuje w Quebecu, ale nie
jestem pewien. Może jutro?
— Nie mogę. Mam przesłuchanie na trzymiesięczne zastępstwo w
Connecticut. Orkiestra kameralna stowarzyszona z uniwersytetem Yale. W New
Haven, ale to tylko godzina pociągiem. Jedna z grających tam wkrótce spodziewa się
dziecka. Dostałam namiary od Victora.
— Od Victora?
— Tak. Zdaje się, że wie o wszystkim, co się dzieje w światku muzycznym.
Miło z jego strony, że dał mi cynk. Nie spotkaliście się w Nowym Jorku?
— Nie — odparł Dominik.
Nadal nie wiedział, jaką rolę odegrał Victor, gdy Summer była sama na
Manhattanie. Gdy pytał ją, czy się kontaktowali, zawsze unikała odpowiedzi. Kręciła.
Domyślał się, że coś między nimi zaszło, ale cząstka niego nie chciała znać
szczegółów. Wiedział, że przeszłości nie zmieni.
— W każdym razie jutro po południu jadę pociągiem z Grand Central do New
Haven, a potem przez trzy dni czekają mnie przesłuchania i gra z innymi członkami
orkiestry. Później dadzą mi znać, czy jestem wystarczająco dobra, żeby do nich
dołączyć. Dlatego właśnie pomyślałam o dzisiejszym wieczorze...
Dominik naprawdę miał ochotę zobaczyć Lauralynn. Zawsze go intrygowała i
pociągała, nawet jeśli zdawał sobie sprawę, że nie jest w jej typie i że ona woli
kobiety. Miała zaraźliwe poczucie humoru.
— Słuchaj, umówiłem się z kimś innym — powiedział po chwili namysłu. —
Ale jeśli chcesz, dołącz do nas. Zobaczymy, jak się sprawy ułożą. Jeśli się polubicie,
możemy spędzić razem wieczór. Jeśli nie, rozdzielimy się. Spotykam się z kobietą,
którą poznałem w samolocie. Sądzę, że jest interesująca.
— Niegrzeczny chłopiec — roześmiała się Lauralynn po drugiej stronie
telefonu. — To mi się podoba. Tylko nie mów, że też jest skrzypaczką.
— Nie jest. Na jakiej podstawie sądzisz, że mam obsesję na punkcie kobiet
grających na instrumentach strunowych? Mogę mieć również słabość do sekcji dętej.
— Jesteś szalony, ale na twoim miejscu trzymałabym się z dala od
perkusistek. Słyszałam, że tylko podpuszczają facetów — powiedziała Lauralynn.
Ustalili szczegóły spotkania. Nie chcieli stawiać Mirandy w krępującej
sytuacji, więc zdecydowali, że Lauralynn przyjdzie do Balthazar kwadrans po
wyznaczonym czasie spotkania Dominika. To miało wypaść spontanicznie i
naturalnie. Widział, że Lauralynn ma talent aktorski i spotkanie będzie wyglądało na
czysty zbieg okoliczności.
Miranda przeprosiła i poszła do toalety. Byli w trakcie trzeciej kolejki
drinków.
— Lubi mnie — stwierdziła Lauralynn.
— Czyżby? — Dominik uniósł brwi.
— Czuję to. My, dziewczyny, mamy specjalny radar — dodała.
— Tak jak faceci mają gejowski radar? — spytał.
— Właśnie — szepnęła Lauralynn, pochylając się do Dominika nad
kieliszkami. — Ciebie też lubi. Obserwuj, jak nawiązuje z nami kontakt, kiedy jest
ożywiona. Muska palcami twoje ramiona, moją nogę, odrzuca włosy... Okropna z
niej flirciara.
— Flirtowanie to nie wszystko.
Miranda z uśmiechem wynurzyła się z głębi kawiarni — na wysokich
obcasach szła trochę niepewnym krokiem. Miała falującą białą spódnicę i czarną
jedwabną bluzkę. Gdy podeszła do stolika, wcisnęła się pomiędzy Lauralynn a
Dominika. Lauralynn była ubrana na luzie: biała koszula, dżinsy, czarne skórzane
buty. W niczym nie przypominała skromnej wiolonczelistki.
— Świetnie się z wami bawię — zaszczebiotała Miranda, delikatnie kładąc
dłonie na udach dwojga pijących towarzyszy. Jej prawa ręka wylądowała bardzo
blisko penisa Dominika.
Wiedział, że to nie przypadek.
Lauralynn miała rację. To nie alkohol tak wpłynął na dziewczynę; on tylko
posłużył jako dodatkowa zachęta.
Dominik wymienił spojrzenia z Lauralynn, gdy Miranda postawiła na stole
kieliszek czerwonek wina: pierwszego beaujolais nouveau w tym roku.
W oczach Lauralynn rozbłysły ogniki.
Nachyliła się do dziewczyny.
— Miranda?
— Słucham? — Obróciła głowę do Lauralynn, a ta dotknęła ręką jej brody i
przez chwilę ją przytrzymała.
Lauralynn wolno zbliżyła swoje usta i pocałowała Mirandę. Amerykanka
poczerwieniała, ale nie odsunęła się po tym nieoczekiwanym i intymnym kontakcie.
Zaczęła się rozglądać i jej wzrok spoczął na Dominiku. Po chwili sprawdziła, czy
kelnerzy i inni goście patrzą, a potem mocniej ścisnęła udo Dominika. Kobiety
powróciły do pocałunku. Siedząc zaledwie kilka centymetrów od nich, Dominik
widział na ich policzkach namiętny ruch języków. Poczuł ucisk w żołądku: znajome
fale dotarły do krocza i powoli ogarnęły resztę ciała. Świat stanął w miejscu.
W końcu chwila minęła, a Lauralynn i Miranda rozdzieliły się, aby zaczerpnąć
powietrza. Dominik zauważył, że prawa ręka Lauralynn jest zanurzona pod fałdami
białej spódnicy Mirandy. Dotykała nowo poznanej towarzyszki, kierując jej
pragnieniem.
Przez moment cała trójka siedziała w milczeniu. Bezmyślnie podnieśli
kieliszki, mimo że dwa były niemal puste.
Lauralynn uśmiechnęła się triumfująco; jej teoria się potwierdziła.
— Wychodzimy? — spytała.
— Czemu nie? — zgodził się Dominik.
Miranda jedynie skinęła głową.
— Dokąd?
— Może do mnie? — zaproponowała, wstając.
Żółta taksówka, która czekała przed Balthazar, zabrała ich na północ przez
Park Avenue, później przez East, mijając Central Park. Przynajmniej ruch nie był
duży i po niecałych dwudziestu minutach znaleźli się na Upper East Side w
mieszkaniu Mirandy — małej, ale elegancko umeblowanej kawalerce. Parawan w
japońskim stylu oddzielał gabinet od sypialni.
Gdy Amerykanka odwróciła się do drzwi, żeby je zamknąć i zasunąć zasuwkę,
Lauralynn przytuliła się do niej i płynnymi ruchami ściągnęła jej spódnicę.
Miranda miała na sobie czerwone koronkowe stringi.
Dominik podszedł do kobiet. Zaczął szaleńczo pieścić delikatną skórę
ponętnych pośladków Mirandy, a drugą ręką zdejmował swoją lnianą marynarkę.
Zauważył na ciele dziewczyny nieopalone linie dookoła talii: dolna część bikini,
którą niedawno miała na sobie, leżąc na słońcu, ewidentnie zakrywała większy
obszar ciała niż skąpa bielizna, którą dzisiaj włożyła.
Miranda uniosła ręce, a Lauralynn rozpięła dwa górne guziki czarnej
jedwabnej bluzki i ściągnęła ją przez głowę. Kaskada brązowych włosów opadła na
ramiona Amerykanki. Miała czarny koronkowy stanik i Dominik od razu z
zaskoczeniem wychwycił niezgodność kolorystyczną jej bielizny. Większość kobiet,
które znał, zawsze starała się wybierać ten sam kolor.
Kobiety przytuliły się i znów pocałowały.
Stojąc obok, Dominik poczuł się zagubiony. Co powinien zrobić?
Seks z dwoma kobietami lub chociażby obserwowanie kochających się kobiet
było rzekomo największą męską fantazją szeroko udokumentowaną w historii
pornografii, ale to nigdy nie pociągało Dominika. Nie było czymś, czego poszukiwał,
i w rezultacie nigdy tego nie doświadczył. Aż do dzisiaj.
Podszedł bliżej i pocałował Mirandę w szyję, w okolicach pulsującej tętnicy.
Po chwili chwycił wargami płatek jej ucha. Nie był pewny, jak powinien zachować
się w stosunku do Lauralynn, doskonale wiedząc, że nie interesują ją mężczyźni.
Zauważyła jego wahanie i nadal całkowicie ubrana, odsunęła się od Mirandy,
złapała go za rękę i położyła ją na gołych plecach dziewczyny, zachęcając go, żeby
rozpiął jej stanik. Dominik powstrzymał cichy śmiech. Przypomniał sobie, jak wiele
lat temu po raz pierwszy rozbierał kobietę, a raczej dziewczynę. Ona miała
siedemnaście lat, a on szesnaście. Wspominał, ile czasu zajęło mu opanowanie sztuki
rozpinania stanika. Bolesne wspomnienie, które staje się zabawne jedynie z upływem
czasu.
Albo konstrukcja damskiej bielizny stała się łatwiejsza, albo jego zwinność
manualna w jakiś zagadkowy sposób wzniosła się na wyżyny. Wystarczyło jedynie,
że lekko przesunął palcami po zapięciu i mógł uwolnić obfite piersi Mirandy z
ciemnego koronkowego materiału.
Gdy przechodzili do sypialni, Lauralynn skinięciem głowy wskazała, że też
powinien się rozebrać. Na różowym łóżku były porozrzucanie pluszowe misie.
Lauralynn pochyliła się i z niecierpliwością zrzuciła je na lakierowaną drewnianą
podłogę.
Cała trójka opadła na łóżko.
Lauralynn przejęła kontrolę.
To był pierwszy trójkąt Dominika.
Po zakończeniu wieczoru rozmyślał nad osobliwym spotkaniem i wiążącymi
się z nim wieloma rozczarowaniami. Nad faktem, że nie mógł w pełni rozkoszować
się zdarzeniem. Był zbyt skrępowany. Przypomniał sobie uległość Mirandy w pozycji
misjonarskiej i palce Lauralynn, które delikatnie pieściły jego jądra i bawiły się
penisem, gdy wychodził z waginy Amerykanki. Niezwykle dziewczęce jęki Mirandy
i zachrypnięte szepty Lauralynn go rozpraszały. Nie mógł się skoncentrować na
seksie, gdy wyobrażał sobie, że widok dwóch osób kochających się dziko jak
zwierzęta musi być wulgarny, a nawet śmieszny dla Lauralynn. W pewnym
momencie Lauralynn zaczęła go ssać — czy chciała, żeby stwardniał przed
penetracją Mirandy czy po niej? A może to miał być dalszy etap ich zabaw? Wylizał
jedną i drugą. Symetria ich kształtów wydawała mu się wyjątkowo trafna. Lauralynn
miała silny smak, który był dla niego nowością trudną do zdefiniowania.
Patrzył, jak dwie kobiety leżały bez tchu obok siebie. Spoglądał, jak zręczne
palce Lauralynn głęboko wniknęły w Mirandę. Siedział za głową Amerykanki,
głaszcząc naprężonym penisem jej policzki i usta. Czuł jej urywany oddech, gdy
walczyła z pożądaniem wywołanym przez Lauralynn. W czasie namiętnego wieczoru
pieścił również piersi Mirandy, obserwując przyjemność, jaką czerpała z tego
Lauralynn.
Po chwili wyłączył się i ponownie stał się widzem. Stracił swoją twardość i
zatopił się w poczuciu beznadziejności i obojętności. Nie przestawał spoglądać, jak
dwie kobiety na łóżku zaspokajają się nawzajem, jakby go tam w ogóle nie było. Na
swój sposób obie były piękne. Miranda — uosobienie delikatności, Lauralynn —
dzika i nieokiełznana. Z przyjemnością obserwował jej szerokie ramiona rozpostarte
na łóżku, podobnie jak niekłamaną zachłanność ust, gdy bez końca wylizywała
Amerykankę. Gdyby znów mu stanął, mógłby wziąć Lauralynn od tyłu, gdy
pochylała się nad Mirandą, zapraszająco wypinając pośladki. Ale nie był pewien, czy
wykorzystanie takiej sytuacji nie zepsułoby chwili, więc tylko wpatrywał się w dwie
wijące się i jęczące kobiety. Wykorzystały go, a teraz zajęły się własnymi sprawami.
Mimo to nie narzekał.
W końcu wstał z łóżka, wziął szybki prysznic, ubrał się i wyszedł z
mieszkania.
Żadna z towarzyszek nie zawołała go ani nie zaproponowała, żeby do nich
dołączył.
Letnia noc w Nowym Jorku była ciepła, więc poszedł wzdłuż Central Parku
do Piątej Alei i strzelistego hotelu Plaza. Zdecydował się na spacer aż do centrum.
Spojrzał na telefon. Żadnych wiadomości. Zastanawiał się, co można robić w Maine
w nocy.
— Zerżnąłem inną kobietę.
— I co?
— Nie rusza cię to?
— Nie.
Głos był tak dobrze słyszalny, jakby Summer stała na drugim końcu loftu.
Miał wrażenie, że poczuł jej oddech przy swoim uchu. Miała beznamiętny głos.
— Nie interesuje cię, z kim spędziłem noc i co się wydarzyło?
— To już przeszłość, prawda?
Desperacko chciał, żeby była zazdrosna. Zła.
— Właściwe towarzyszyły mi dwie kobiety.
— Nie musisz opowiadać o szczegółach.
— Jasne. Jak udał się występ?
— Dobrze. Trochę zaściankowa widownia. Na początku było dosyć sztywno.
Ludzie długo nie mogli się wczuć w klimat. Chociaż i tak trochę zmieniliśmy
repertuar, żeby dopasować go do miejsca. Trzeba się dopasować. Małe miasta i
wielka muzyka. W końcu zaskoczyło. Rozgrzali się. Zawsze tak reagują przy
Czterech porach roku.
— To dobrze.
Podczas pierwszej części trasy w Kanadzie Summer występowała jedynie z
niedużym zespołem smyczkowym. Towarzysząca jej orkiestra byłaby zbyt
kosztowna, zwłaszcza biorąc pod uwagę transport.
— Za kilka dni będę w Nowym Jorku. Tylko na kilka godzin, żeby zostawić
brudne ubrania i spakować coś czystego — powiedziała. — Przylecę we czwartek
późnym popołudniem. Byłoby miło cię spotkać, bo nie zobaczymy się przez kilka
następnych tygodni.
Wstąpi tylko na chwilę, bo na dole będzie czekał na nią wynajęty samochód.
Po jaką cholerę starałem się o to stypendium w Nowym Jorku?! — pomyślał.
Chciałem spędzić więcej czasu z Summer! A teraz jesteśmy częściej osobno niż
razem. Z drugiej strony wiedział, że ona też dużo poświęcała. Ale chodziło o jej
karierę. To dobry czas, żeby wykorzystać koncert w Webster Hall i świetne recenzje,
które zebrała.
— Postaram się być — odparł. — Summer?
— Słucham?
— Jeśli czujesz się samotna, wiesz...
— Wiem, mogę spotykać się z innymi. Mówiłeś o tym wcześniej.
— Robiłaś już to? — Poczuł ucisk w gardle.
— Nie. Jestem zbyt zmęczona, gdy wracam do hotelu.
— Chcę, żebyś to robiła.
— Naprawdę?
— Tak.
— A potem mam ci o tym opowiadać?
— Mhm.
Oboje zamilkli. Dominik nie mógł wyobrazić sobie widoku na Maine zza
hotelowego okna. Pola? Wzgórza? Morze?
— Muszę lecieć — powiedziała Summer. — Czekają na mnie na dole przy
śniadaniu. Podobno robią tu doskonałe naleśniki. Z syropem klonowym.
— Smacznego. — Starał się zachować pogodny ton.
— Do zobaczenia we czwartek.
Dominik wiedział, że nie będzie go we czwartek w lofcie, bo zgodził się
wygłosić referat w bibliotece. Dotychczas nie wybrał tematu. Zresztą i tak zazwyczaj
przychodziło kilkanaście osób. Umiał dobrze improwizować. Wykłady były jednym z
warunków stypendium, ale ani biblioteka, ani członkowie funduszu nie reklamowali
wydarzenia. Zaledwie kilka pospiesznie zaprojektowanych plakatów pojawiało się na
tablicach ogłoszeń w rzadko uczęszczanych miejscach. Jedyne pocieszenie, że żaden
ze stypendystów, w tym kandydat do Nagrody Bookera czy zdobywca National Book
Award, znacznie sławniejsi i z większą liczbą publikacji na koncie, też nie
przyciągali tłumów.
Kiedy podsumowywał lekki wykład o filmach nakręconych na podstawie
Wielkiego Gatsby’ego Fitzgeralda i aktorach, którzy grali Jaya, Daisy i Nicka, do
małej salki wykładowej wszedł spóźnialski, i zajął jeden z tylnych rzędów. Dominik
go rozpoznał. To Victor.
Facet też przebywał w Nowym Jorku i Dominik o tym wiedział, ale nie starał
się go odnaleźć.
Jakim cudem trafił na to małe wydarzenie? Po chwili Dominik przypomniał
sobie, że wspominał o odczycie Lauralynn. Ona musiała mu powiedzieć. Czy nadal
jest w New Haven i czy udało jej się pomyślnie przejść przesłuchania?
— Czyżbyś mnie unikał, drogi chłopcze? — Victor podszedł do Dominika,
gdy pozostali słuchacze opuścili salę.
Nie zmienił się od ich ostatniego spotkania kilka miesięcy temu. Niski, siwy,
elegancki. Miał krótko przystrzyżoną brodę i widać, że dobrze czuł się we własnej
skórze. Podobał się kobietom, chociaż Dominik nie rozumiał dlaczego. Może
imponowało im jego poczucie wyższości i bezlitosne spojrzenie bijące ze stalowych
oczu.
— Możliwe... — Dominik zachował chłodny, ale uprzejmy ton.
— Myślałem, że jesteśmy kolegami.
— Ja także.
— Więc w czym problem?
Victor miał na sobie lnianą marynarkę w niebieskie pasy, czarne spodnie i
koszulę z przypinanym kołnierzykiem. Nie zważając na ciepłą pogodę, założył
staromodny brązowy krawat z dużym węzłem. Jego osobliwy sposób ubierania się
zdradzał wschodnioeuropejskie pochodzenie. Wyglądał raczej na eleganckiego
aparatczyka niż niefrasobliwego wykładowcę, chociaż może właśnie w takim
otoczeniu wyrastał. Do pewnego stopnia wszyscy jesteśmy niewolnikami naszych
korzeni.
— Dziewczyna? Skrzypaczka? — ciągnął Victor rozbawiony brakiem
odpowiedzi ze strony Dominika.
— Właśnie.
Victor domyślił się, że Summer nie była zupełnie szczera ze swoim partnerem
i nie opowiedziała mu dokładnie, co się zdarzyło, kiedy przyleciała do Nowego
Jorku.
— Czyli Lauralynn wygadała wszystko, hm?
— Tak, to ty zaproponowałeś kryptę i pociągałeś za sznurki, jakbyśmy byli
lalkami. Oszukiwałeś.
— Dominiku, to tylko gra. Przecież oboje lubimy te gierki, prawda?
Rozumiemy się.
— Coś między wami zaszło? — spytał Dominik.
Victor się zamyślił. Jeśli Dominik o to pyta, to znaczy, że o niczym nie wie.
Uśmiechnął się lekko.
— Oczywiście, że nie. Widywałem ją; w końcu obracamy się w tych samych
kręgach. To nieuniknione. Nasz świat jest bardzo mały. Można by rzec: kazirodczy.
Zresztą wiedziałem, że jest twoją własnością... Mogłem patrzeć, ale nie dotykać.
— Moją własnością?
— Maskotką.
— Dziwnie to wszystko ujmujesz, Victorze.
— Ładna jest. I dobrze gra na skrzypcach. Ostatnio stała się sławna, co?
— Tak.
— Znowu jesteście razem? Dlatego przyleciałeś do Nowego Jorku?
— Razem? Niezupełnie — skłamał Dominik. — Ale nadal się widujemy.
— Wspaniale.
— Wtedy, gdy życzliwie pozwoliłeś mi oglądać, jak gra... — Victor się
zawahał. Bez wątpienia wyobrażał sobie wydarzenie z przeszłości, kiedy naga
Summer z przepaską na oczach grała, a nieznajomy, czyli on, obserwował.
— Co wtedy? — podjął Dominik.
— Ma za dużo dumy. Mimo że wydaje się niewolnicą swojego pożądania, jest
w niej coś... co można dostrzec w jej oczach... w jej ciele. Walczy z własnymi
pragnieniami. Z naturą.
— Czyżby? — Jednak Dominik rozpoznał prawdę w słowach Victora.
— Jest jak dziki koń. Niektóre kobiety trzeba złamać. To część rytuału. Muszą
zaakceptować to, kim są. Dopiero potem można je odbudować, składając kawałki, z
tą różnicą, że to ty masz kontrolę.
— Hm... Znam dobrze Summer — zauważył Dominik. — Nie sądzę, żeby
potrzebowała czyjejś pomocy.
— Nic nie proponuję. — Victor uniósł ręce. — To tylko uwaga. W każdym
razie miło cię widzieć. Masz jakieś plany? Na teraz? Znam świetną ukraińską
restaurację przy Drugiej Alei niedaleko placu Świętego Marka. Ich pierogi i gołąbki
smakują tak samo jak w domu. Chodź ze mną. Ja stawiam. Musimy się znowu
zakolegować.
Dominik spojrzał na Victora i jego przebiegły uśmiech. Dokładnie przycięta
siwa broda zachowała idealny kształt. Zdał sobie sprawę, że Victor coś knuje, ale to
mu nie przeszkadzało. Mogą kontynuować tę grę.
— Czemu nie? — odparł.
Summer wpadła do loftu, zabrała większość ubrań z wieszaka z wbudowanej
garderoby i nastawiła pralkę, która kończyła prać, gdy Dominik wrócił do domu. Nie
zostawiła wiadomości, dokąd poszła, ani nawet nie zaczekała, żeby się przywitać.
Przynajmniej przez chwilę leżała na ich łóżku, bo wyczuł, że pościel pachnie
jej perfumami.
Śnił o niej w nocy.
I o dzikich koniach.
Czy w ten sposób go torturowała? Czy karała go za schadzkę z Lauralynn i
Mirandą?
Nie mógł wyobrazić sobie lepszego sposobu.
Spoglądając na ubrania Summer, zauważył interesującą rzecz: brak gorsetu. A
jeszcze podczas kanadyjskiego etapu trasy wisiał w garderobie. Zabrała go na
tournée.
Domyślił się, że zgodnie z jego instrukcjami znajdzie sobie faceta na noc czy
dwie. Jednak włożenie tego gorsetu dla kogoś innego było kolejną drobną oznaką
zdrady. Poczuł to jak dźgnięcie nożem. Niech cię szlag, Summer!
Podzielili garderobę: ona zajmowała lewą stronę, on prawą. Preferował
wygodne ubrania w czarnym lub białym kolorze. Większość to czarne spodnie, poza
tym kilka garniturów — wszystkie oprócz jednego czarne — sporo koszulek,
kilkanaście białych i czarnych koszul, kilka niebieskich, ciemne kaszmirowe swetry i
obowiązkowy smoking na nudne okazje. Ściągnął go z wieszaka.
Victor zaprosił go na organizowany przez siebie wieczorek na Brooklynie.
„To trochę oficjalne spotkanie, kolego — powiedział. — Ale jestem pewien,
że będziesz się dobrze bawił”.
Kamienica znajdowała się na pełnej zieleni ulicy pięć minut od przystanku
linii F. Dwupiętrowy podmiejski budynek z drewnianym gankiem imitującym
kolonialny styl górował nad małymi etnicznymi restauracjami.
Dojrzała kobieta o ciemnych włosach elegancko obciętych na pazia powitała
Dominika w drzwiach. Miała na sobie długą, powłóczystą niebieską suknię
wieczorową. Ciężkie pierścionki zdobiły każdy palec ręki, a z szyi zwisał perłowy
naszyjnik. Była piękna, mimo zmarszczek — a może dzięki nim — które zdradzały
jej wiek.
— Nazywam się Clarissa — przedstawiła się. — Pan jest pewnie znajomym
Victora?
— Zgadza się. Miło panią poznać. To pani dom?
— Tak. Mieszkamy tu od lat. Należy do naszej rodziny od kilku pokoleń —
dodała. Otworzyła szerzej drzwi i wpuściła Dominia do środka.
— Bardzo duży.
— Teraz mieszkamy tu we dwójkę — wyjaśniła Clarissa. — Trochę
marnujemy przestrzeń, ale nigdy nie myśleliśmy o przeprowadzce.
W korytarzu unosił się przyjemny zapach gotowanego jedzenia. Dochodził z
piwnicy, tam pewnie znajdowała się kuchnia.
Kobieta poprowadziła Dominika schodami na pierwsze piętro. Weszli do
dużego salonu z wysokimi oknami wykuszowymi z widokiem na długi, zaniedbany
ogród. W pomieszczeniu znajdowało się kilkunastu gości, głównie pary. Sączyli
szampana z kryształowych kieliszków, rozmawiając po cichu.
— Victora jeszcze nie ma? — spytał Dominik.
— On i jego towarzysze powinni zjawić się lada chwila — odparła Clarissa.
— Proszę za mną. — Wskazała siwiejącego starszego mężczyznę, który stał przy
fortepianie w rogu pokoju. — Przedstawię was. To Edward, mój mąż.
Edward miał na sobie brązową kraciastą kamizelkę i ciemnobrązowy
smoking. Do stroju dobrał szeroki pas. Jego cienkie wąsy były dokładnie przycięte w
stylu bohaterów wojennych występujących w filmach z lat czterdziestych, a w jego
prawym uchu lśnił diament. Co za dandys, pomyślał Dominik. Gospodarz, nawet gdy
stał, emanował energią.
Miał zdecydowany i silny uścisk dłoni.
— Victor powiedział nam wszystko o panu — poinformował Dominika.
— Czyżby? W takim razie ma pan wyraźną przewagę nade mną.
Gdy zabrzęczał dzwonek u drzwi, Edward przeprosił Dominika i odszedł. Na
zmianę z Clarissą witali nowo przybyłych.
Dominik podszedł do stołu i poczęstował się szklanką wody mineralnej. Po
chwili spojrzał przez okno na ogród; na obrzeżach rosły dzikie róże. Z powiewem
wiatru traciły płatki, które przypominały czerwone, różowe i białe motyle. Kamienne
płyty wyglądające jak małe nagrobki w regularnych odstępach wystawały pomiędzy
roślinnością.
Przez chwilę wyobraźnia Dominika poniosła go ku szalonym myślom,
zainspirowanym tym, co już wiedział o Victorze i innych osobach.
W takim odizolowanym ogrodzie wiele rzeczy może się zdarzyć, pomyślał.
Wysokie drewniane ogrodzenie sprytnie chroniło przed ciekawskimi spojrzeniami
gapiów.
Gdy jego myśli zaczynały nabierać rozpędu, ktoś delikatnie klepnął go w
plecy.
— Cześć, nieznajomy.
Dominik się odwrócił.
Lauralynn. Obok niej stała Miranda z nieśmiałym uśmiechem na twarzy. Obie
miały na sobie piękne suknie wieczorowe, które odsłaniały ramiona. Posągowe
opalone ramiona Lauralynn wyłaniały się z przypominającego kokon błyszczącego
białego materiału. Na wysokich obcasach przewyższała Amerykankę o półtorej
głowy. Miranda miała na sobie czerwoną suknię, rozszerzaną od pasa w dół. Obie nie
włożyły staników, a Dominik nie mógł przestać wpatrywać się w twarde sutki
widoczne pod materiałem ich sukni.
W końcu się opanował.
— Udało ci się wyrwać z New Haven? — spytał.
— Tak. I przekonałam Mirandę, żeby do nas dołączyła.
Chciała jeszcze coś dodać, ale właśnie stanął przy niej mężczyzna ubrany w
smoking. Victor.
— Dobry wieczór, Dominiku. Dziękuję, że przyszedłeś.
— Witaj, Victorze. Widzę, że znasz obie wyjątkowe panie.
— Lauralynn jest moją znajomą od dawna, a Miranda przyszła jako jej gość
specjalny i uprzejmie zgodziła się zabawić nas, prawda, moja droga?
Dziewczyna spuściła oczy.
— Nie wiedziałem, że znasz Mirandę — podjął Victor.
Oczywiście, że wiedział, pomyślał Dominik. Było jasne, że Lauralynn nie ma
przed nim tajemnic. Znów grał w swoje gierki. Czy zastawił pułapkę?
Jakaś kobieta podeszła do stolika, żeby wziąć drinki.
Victor pochylił się nad Dominikiem.
— Sądzę, że to nowa zabawka Lauralynn. Wiesz, nasza Lauralynn bez
problemu lawiruje między kobietami a mężczyznami.
Dominik chciał wypytać Victora o nadchodzący wieczór i uczestników, ale
gdy zjawili się nowi goście, należało się przedstawić i powiedzieć coś o sobie: kim
jesteś i czym zajmujesz się w Nowym Jorku. Wydawało mu się, że kojarzy jednego z
facetów — chyba to on zarządzał funduszem stypendialnym, a to znaczyło, że dużo
wie o Dominiku. Kolejny zbieg okoliczności? Zagadkowy uśmiech Victora
pozostawał niezmienny podczas każdej rozmowy. Po prostu idealny mistrz
ceremonii.
Miranda wróciła i dołączyła do nich. Lauralynn wzięła swoją partnerkę za
rękę.
Gości poproszono, żeby przeszli do jadalni, gdzie podawano kolację.
W piwnicznej kuchni musiał pracować kucharz, bo żaden z gospodarzy nie
zajmował się gotowaniem. Kolacja została podana przez odzianego w czarną liberię
kamerdynera rodem z książek P.G. Wodehouse’a.
Posiłek zaczął się od duszonych małży świętego Jakuba: delikatnych,
miękkich owoców morza w sosie grzybowo-beszamelowym. Następnie podano
doskonały grillowany filet z soli z odrobiną masła i pietruszki. Sądząc po reakcji
siedzących przy stole gości, wina idealnie dobrano do posiłku. Dominik znów czuł
się skrępowany tym, że nie pije alkoholu.
Siedział przy okrągłym stole między Lauralynn a Victorem. Miranda zajęła
miejsce po lewej stronie Lauralynn. Zauważył, że ręce młodej blondynki regularnie
wędrowały pod stół i zabawiały się z coraz bardziej wiercącą się Mirandą.
Posiłek zakończył się szerokim wyborem ostrych europejskich serów oraz
truskawkami z bitą śmietaną. Proste dania, ale podane z wielką finezją.
Gdy zaserwowano kawę, kobiety za przyzwoleniem Victora opuściły
pomieszczenie. Po drugiej stronie stołu członek funduszu wypytywał Dominika o
postęp jego prac. Dominik musiał przyznać, że dokumenty, które znalazł w
bibliotece, oddaliły go od początkowego pomysłu i że zaczął myśleć nad napisaniem
powieści.
— Oo, powieści są zawsze bliższe życiu, nieprawdaż? — odparł rozmówca.
— To będzie dla mnie nowe doświadczenie — przyznał Dominik.
— Z pewnością książka okaże się sukcesem.
— Mam taką nadzieję, ale dotychczas nie podjąłem ostatecznej decyzji —
dodał.
Osoby, który zostały przy stole, teraz przeszły do salonu.
Lauralynn siedziała przy fortepianie, cicho grając melodię, którą rozpoznał,
ale nie mógł przypomnieć sobie tytułu ani kompozytora. Obok niej dostrzegł
Mirandę. Już nie miała na sobie czerwonej sukni; przebrała się w nieprzezroczystą
halkę do połowy uda. Miała na sobie też obrożę połączoną z metalową smyczą, na
drugim końcu oplecioną na nadgarstku Lauralynn.
— Ach... — westchnął Victor, prowadząc Dominika do jednego z rzędów
krzeseł ustawionych w pokoju, skierowanych ku fortepianowi i kobietom. Pozostali
goście również zajęli miejsca.
— Oto rozrywka naszego wieczoru. Lauralynn podda naszą nowicjuszkę
próbie.
— Próbie? — spytał Dominik.
— Nic ekstremalnego. Nie na tym etapie. Jedynie mały test, żeby sprawdzić,
czy dziewczyna naprawdę chce dołączyć do naszej grupy.
Gdy Dominik usiadł, Victor podszedł do dwóch kobiet i Lauralynn przestała
grać. Zamknęła pokrywę fortepianu i z gracją wstała ze stołka. Victor położył dłoń na
ramieniu Mirandy i wskazał młodej kobiecie, żeby uklęknęła przy pustym stołku i
oparła na nim głowę. Miranda się zawahała. Zdała sobie sprawę, co ją czeka, ale
powoli wykonała polecenie. Gdy zajęła pozycję, Victor teatralnie chwycił za skraj
halki i podniósł ją, odkrywając nagie pośladki i uda. Lauralynn pociągnęła smycz i
Miranda musiała unieść głowę. Lauralynn chwyciła ją za włosy i przewiązała je
gumką, żeby nie zasłaniały widoku.
Nagle Victor stanął między nogami Amerykanki i rozchylił je gwałtownie.
Zmusił Mirandę, żeby zajęła taką pozycję na podłodze, aby ukazać publiczności
ciemny otwór odbytu.
Lauralynn podała Victorowi małą drewnianą paletkę leżącą na fortepianie.
Podniósł ją wysoko i triumfalnie uderzył blade pośladki Mirandy. Krzyknęła z
bólu i zaskoczenia.
Czy powiedziano jej, co się wydarzy? Z pewnością musiała się zgodzić.
Dominik nie za bardzo się znał na praktykach BDSM, ale czytał i słyszał od
Lauralynn, że poinformowanie uczestników i ich zgoda to obowiązkowe elementy.
Do końca wieczoru pośladki Mirandy były niemal tak czerwone jak suknia, którą
wcześniej nosiła. Po serii klapsów Lauralynn pomogła swojej partnerce wstać.
Dziewczyna miała rozmazany makijaż. Instynktownie obciągnęła podwiniętą halkę i
zakryła intymne części ciała. Unikała wzroku widowni, gdy wyprowadzono ją z
pokoju. Edward z Clarissą krążyli między gośćmi, oferując likiery.
— I jak ci się podobało? — spytał Victor Dominika.
— Fascynujące.
— Nowe doświadczenie?
Dominik się zawahał.
— Niezupełnie — odparł. — Summer, skrzypaczka, kiedyś powiedziała mi,
że była w klubach, gdzie ją bito lub chłostano...
— Naprawdę?
— Nie było mnie przy tym — dodał Dominik — ale wiem, że bardzo się jej to
podobało. Zaintrygowała mnie. Muszę przyznać, że nigdy nie kusiło mnie, żeby być
po drugiej stronie i sprawdzić na sobie urok kar cielesnych. Obawiam się, że to
mogłoby niekorzystnie wpłynąć na moją erekcję.
— Ciekawe — mruknął Victor. — Ale podobało ci się samo patrzenie? Jak
widzisz, seks nie zawsze musi być częścią naszych scen. Oczywiście może być, ale to
tylko jedna strona medalu.
— Rozumiem.
— Chciałbyś zobaczyć więcej? Wziąć udział? — spytał Victor.
— Może.
— Mój nowojorski kontrakt wygasa za trzy miesiące, więc zamierzam
wyjechać w nieznane. Może nawet wrócę na chwilę w rodzinne strony. Myślałem o
wydaniu wspaniałego przyjęcia, takiego, które podsumuje wszystkie inne. Mam na
oku niezwykłą atrakcję, prawdziwą gwiazdę. Jeszcze nie jest gotowa, ale sądzę, że
wiem, jak ją nakłonić do udziału. Na sto procent przypadnie ci do gustu — zapewnił
Victor. — Spodoba ci się ta maskotka. Powinieneś przyjść. Szczerze pragnę, żeby to
ostatnie przyjęcie w tym mieście było niezapomniane.
Robiło się późno. Może Summer zostawiła mu wiadomość. Dominik był
gotowy wrócić na Manhattan.
— Zobaczymy, Victorze. Zobaczymy — odparł, ale wiedział, że gdy dostanie
sygnał od Victora, przyjdzie i weźmie udział w imprezie. To niewiarygodne, jak facet
rozpoznał jego gust. Dominika zaintrygowała tajemnicza gwiazda wieczoru, o której
wspomniał Victor.
W Maine, podczas tournée po Wschodnim Wybrzeżu, Summer przeprosiła
pozostałych muzyków i wyszła z garderoby, gdzie świętowano sukces koncertu. Nie
miała ochoty na towarzystwo ani alkohol. Pojechała taksówką prosto do hotelu i
zatrzasnęła za sobą drzwi.
Rozebrała się, wzięła gorący prysznic, wytarła się i poszła nago do sypialni.
Walizka leżała pod jej łóżkiem. Wyciągnęła ją i z reklamówki wyjęła gorset, który
pod wpływem impulsu pospiesznie zabrała z dzielonej z Dominikiem garderoby w
Nowym Jorku. Gdy wcisnęła się w opięty strój i zasznurowała go najmocniej jak
mogła, wybiła pierwsza w nocy. Przez okno na piętnastym piętrze luksusowego
hotelu dostrzegła światła głównej stacji kolejowej, a w oddali lekko falującą wodę na
rozległym jeziorze.
Ubierała się w ciemnościach i dopiero teraz zapaliła światło w pokoju.
Obróciła się do dużego lustra znajdującego się w drzwiach szafy. Czarny gorset
uwięził jej szczupłą talię i uniósł piersi z ciemnymi, twardymi sutkami. Poniżej
gorsetu była naga, a jej nieogolone włosy łonowe wiły się w różnych kierunkach. To
ja, pomyślała, patrząc, jak ubiór podkreśla jej seksualność... wydobywa zdzirowatą
część jej natury. Czy jestem dziwką? — zastanawiała się.
Ogarnęło ją niewyjaśnione poczucie winy.
Miała ochotę na karę, na klapsy, dopóki jej pośladki nie zapłoną jak
rozżarzone węgle, na dziki beznamiętny seks. Wiedziała, że to bez sensu, że nie ma
powodu czuć się winna. Po prostu to są seksualne pragnienia. Albo poddasz się im z
własnej woli i nauczysz się czerpać z nich przyjemność, albo się ich wyrzekniesz. To
wszystko. Wina nie ma z tym żadnego związku.
Przez chwilę zastanawiała się, czy zadzwonić do Dominika, ale gdzieś w głębi
czuła opór.
Zdjęła z drzwi trencz — luźny płaszcz, który zazwyczaj wkładała, jadąc na
koncert, ponieważ zasłaniał jej suknię, dzięki czemu unikała niechcianych spojrzeń.
Po chwili wzięła pierwsze lepsze szpilki spośród porozrzucanych po pokoju ubrań.
Zapięła płaszcz. Szorstki materiał ocierał się o jej odkryte sutki i muskał
włosy łonowe. Summer pośpieszyła przez długi korytarz do wind. Gdy wyszła z
budynku, skręciła w lewo i ruszyła główną ulicą — najpierw ruchliwą, dobrze
oświetloną, a dalej podejrzaną, a nawet mroczną. Eleganckie restauracje i sklepy
ustąpiły miejsca barom, pubom i tanim sklepom — większość była zamknięta o tej
porze. Po półgodzinnym bezcelowym spacerze Summer przystanęła. Stała w
ciemności.
Wstrzymała oddech.
Odpięła sprzączkę i guziki beżowego płaszcza, ukazując swoje ciało nocy.
Oparła się o rolety zamkniętego sklepu, w pełni eksponując się w słabym
świetle ulicy. Od czasu do czasu przejeżdżał jakiś samochód. Nikt nie zwolnił...
jakby jej tam nie było lub nie była warta chwili uwagi.
O niczym nie myślała. Cipkę miała rozpaloną, a może twarz lub serce?
Z oddali powoli wyłoniła się sylwetka przechodnia. Szedł w jej kierunku.
Mężczyzna, wyraźnie pijany, zataczał się, ściskając brązową papierową torebkę, z
której wystawała szyjka butelki. Gdy podszedł bliżej, zwolnił kroku. Spojrzał na nią.
Zatrzymał się.
— Zerżnij mnie — powiedziała do nieznajomego. Zdesperowana zapomniała
o dumie.
Facet jedynie spojrzał na nią oszołomiony.
— Proszę — ciągnęła.
Co jeszcze musi zrobić? Stanąć na czworakach, podnieść tyłek, otworzyć się?
Facet czknął. Był zafascynowany prowokacyjnym widokiem Summer.
Uśmiechnął się lekko, gdy pożądliwie wpatrywał się w jej sutki i cipkę. Po chwili
zrobił krok do tyłu, potem kolejny... i odszedł.
Zignorował ją.
Po dziesięciu minutach, nadal tkwiąc w tym samym miejscu przed roletami
sklepu, Summer uświadomiła sobie, że stała się parodią niechlujnego starszego
gościa, który rozpina płaszcz, żeby pokazać swoje genitalia. Wzdrygnęła się na tę
myśl.
Zapięła guziki trenczu i zacisnęła pasek. W jednej z kieszeni znalazła garść
banknotów. Zatrzymała się przy krawężniku, zawołała taksówkę i pojechała do
hotelu.
Wzięła kolejny prysznic, żeby zmyć z siebie nie tylko brud, ale też
wspomnienie o rozpaczy. Zdecydowała, że nigdy więcej nie włoży gorsetu.
Zapadła w głęboki sen.
Rano obudził ją telefon od agentki, która spytała, czy chce kontynuować
kilkutygodniową trasę i pojechać do Australii i Nowej Zelandii.
9
Powrót do domu
Niewiele rzeczy uszczęśliwia mnie tak, jak przejście przez duży drewniany
łuk na lotnisku w Auckland. To oznacza koniec podróży i wkroczenie na teren Nowej
Zelandii.
Zawsze jako pierwszy docierał do mnie głos — rozbrzmiewający śpiew ptaka
tui — który poprzedzał kontrolę paszportową. Łuk był rytualną bramą — wyryto na
niej tradycyjne maoryskie postacie. Oddzielał mój dom od reszty świata.
Kiedy tam doszłam, musiałam się powstrzymywać, żeby nie wybiec
frontowymi drzwiami i nie ucałować ziemi, jak robi to papież. Gdybym rzuciła się
sprintem, celnicy z wyszkolonymi psami zaczęliby mnie pewnie ścigać przez lotnisko
w poszukiwaniu zakazanych rzeczy w moim bagażu. Zawsze miałam bzika na
punkcie Nowej Zelandii, choć opuściłam ją z własnej woli. Rzadko tu przyjeżdżałam
i nie byłam pewna, czy kiedykolwiek wrócę na stałe. Za niczym innym nie tęskniłam
tak jak za swoim krajem. Pojawiająca się zza okien samolotu Aotearoa przepełniała
mnie radością.
Aotearoa, czyli „ziemia długiej białej chmury”. Co za dziwna nazwa dla kraju,
dla którego charakterystyczne są nie chmury, a wzgórza wystające z płaskich równin
niczym brzuchy ciężarnych kobiet, oceany tak przezroczyste jak oko ryby oraz rzeki
wijące się ospale z jednego końca kraju do drugiego. Złocista woda pełna węgorzy i
pstrągów przypominała mi o upalnych weekendach i południach, które spędziłam,
unosząc się na wodzie w Waihou.
Udało mi się dostać kilka wolnych dni przed rozpoczęciem tej części trasy.
Miałam zamiar odwiedzić Te Aroha, małe miasteczko na Wyspie Północnej, gdzie
się urodziłam. Było oddalone od Auckland o kilka godzin jazdy samochodem.
Moje liceum skontaktowało się ze mną i poprosiło o wygłoszenie krótkiej
przemowy na porannym apelu. Co za ironia, biorąc pod uwagę fakt, że nigdy nie
byłam wybitną uczennicą, a po roku rzuciłam akademię muzyczną. Miałam też dać
mały występ w akademickiej auli, a moja mama oznajmiła mi z dumą, że w lokalnej
gazecie widziała moje zdjęcie. Na szczęście nie to z nowojorskich plakatów, na
którym byłam półnaga.
Odebrałam bagaż i energicznie przeszłam do hali przylotów, gdzie zaczęłam
szukać brata. Ben zgodził się mnie odebrać. Pracował w stalowni niedaleko
Pukekohe, ale wziął tydzień wolnego, żeby przyjechać do Te Aroha i zobaczyć się ze
mną podczas mojego pobytu.
Nigdzie go nie widziałam.
W kieszeni zabrzęczała mi komórka.
— Hej, siostra! Wyjdź na zewnątrz. Jeżdżę w kółko, żeby zaoszczędzić na
parkingu.
Co za niespodzianka. Zatrzymałam go po piątym okrążeniu.
— Hej, brat!
— Cześć, mała!
Ben wyskoczył z samochodu i rzucił się do mnie z otwartymi ramionami.
Pachniał potem i smarem. Niewiele się zmienił, odkąd widziałam go po raz ostatni,
chociaż kiedy zaczął pracować w stalowni, trochę wyrobił sobie mięśnie.
Zauważyłam również kilka szarych kosmyków na jego ciemnych włosach.
— Wskakuj szybko, zanim nas złapią. — Machnął w kierunku znaków
ostrzegających każdego, kto pozostanie za długo w strefie odbioru pasażerów.
Na tylnym siedzeniu delikatnie położył mój futerał, jakby miał do czynienia z
dzieckiem.
Brat od wieków jeździł tym samym autem: używaną czerwoną toyotą kombi.
Kosztowała go mniej niż rower, ale cierpliwie ją naprawiał, aż zaczęła jeździć tak
szybko, że mogłaby zawstydzić maszyny Formuły 1.
— Do setki rozpędza się w piętnaście minut — oznajmił z dumą, kiedy udało
mu się ruszyć.
Gdy zanurzyłam się w siedzeniu pasażera, ogarnęło mnie znajome uczucie,
które się pojawia, gdy wracasz do czegoś, co się nie zmieniło pomimo twojej długiej
nieobecności. Mój brat i jego toyota byli tak samo niezmienni, jak zachód słońca.
Zaczęło mżyć, a wycieraczki stałym tempem szurały po szybie.
W Nowej Zelandii była zima, ale i tak temperatura znacznie przewyższała tę
w Nowym Jorku. Mimo szarego nieba miałam wrażenie, że wszystko wygląda
bardziej tropikalnie, niż zapamiętałam.
Wyjrzałam przez okno na palmy rosnące przy drodze wyjazdowej z lotniska.
— O rany — powiedziałam. — Nie pamiętam, żeby były tu wcześniej.
Wygląda jak na wyspie.
— Bo to jest wyspa — odparł przytomnie Ben.
— Chodziło mi o prawdziwą wyspę, taką na Pacyfiku.
— Czy ty w ogóle chodziłaś do szkoły? Wielkie miasto wcale nie sprawiło, że
jesteś mądrzejsza, co, siostra? Zanieczyszczenie zniszczyło ci mózg?
Przechyliłam się i uderzyłam go w nogę. Ben tylko raz wyjechał z Nowej
Zelandii. Pojechał na tydzień do Brisbane, żeby surfować. Nie miał powodu, żeby
wyjeżdżać.
— Chcesz posłuchać kasety?
Nadal miał magnetofon w toyocie, a miejsce na nogi pasażera było zawalone
kasetami. Przejrzałam je.
— Sade? — droczyłam się.
— Jest dobra. Lepsza niż Beethoven.
Znów wyjrzałam za szybę, zachwycona małym ruchem i ciągnącymi się po
obu stronach drogi polami. Podczas ostatniej wizyty w Auckland czułam się, jakbym
brała udział w wyścigu szczurów. Wszędzie widziałam natłok ludzi i maszyn. Ale
teraz nawet najbardziej zatłoczone rejony wyglądały prowincjonalnie.
— Mama mówiła, że biorę ślub?
— Nie! Nawet nie wiedziałam, że masz dziewczynę! Kiedy się zaręczyliście?
— Mniej więcej miesiąc temu. Ma na imię Rebecca. Bex. Trochę mieszkała w
Londynie, więc znajdziecie wspólne tematy do rozmów.
— Świetnie.
— Jest w ciąży.
— O cholera! Dlaczego nikt mi nic nie powiedział?
— Nigdy nie odbierasz telefonów!
— Mogłeś napisać mail.
— Nie chciałem pisać ci w mailu, że będę miał dziecko. W każdym razie
poznasz ją na swoim koncercie. Teraz jest w Taurandze u rodziny.
Zapadła cisza. Deszcz przybrał na sile i powoli zaczął się robić korek.
Jechaliśmy w sznurze samochodów. Pracujący w mieście ludzie uciekali na weekend
w spokojniejsze miejsca.
Kiedy po raz ostatni zadzwoniłam do domu? Dużo myślałam o nim, o swojej
rodzinie, przyjaciołach i ogólnie o Nowej Zelandii, ale od świąt Bożego Narodzenia,
czyli sześciu miesięcy, nie odebrałam telefonu od mamy czy taty. Z Benem nie
rozmawiałam ponad rok.
— Dobrze cię znowu widzieć, brat. — Nagle ogarnął mnie smutek. Mój
nastrój dostosował się do szarzyzny na zewnątrz.
— Ciebie też, siostra. Tęskniliśmy.
Reszta podróży minęła na rozmowie o starych kumplach i znajomych. Nie
zaszło wiele zmian: śluby i dzieci wśród młodszych i rozwody wśród starszych.
Zaskoczyło mnie tylko to, że kilka par zdołało przetrwać.
Moim rodzicom udało się, a są małżeństwem z przeszło trzydziestoletnim
stażem. Zawsze się lubili, chociaż nigdy nie sądziłam, że się naprawdę kochają. Moje
rodzeństwo — brat i siostra — nie zgadzało się ze mną w tej kwestii. Uważali
rodziców za wzór romantycznego związku i dowód na to, że dwoje ludzi może być ze
sobą na dobre i na złe. Ja jednak sądziłam, że udało im się, bo wspólne życie jest
łatwiejsze i przyjemniejsze niż alternatywa — rozstanie i samotność. Zawsze byłam
cyniczna.
Oczekiwałam na wjazd do Te Aroha na długo, zanim minęliśmy tablicę
witającą przybyszów.
Odkąd pamiętam, miałam wrażenie, że miasto jest spowite nieznacznie
ciemniejszym światłem niż otaczające je tereny. Zawsze wydawało mi się, że
mieszkamy w cieniu pobliskiej góry Te Aroha. Reszta mojej rodziny uważała, że
jestem szalona; według nich światło w Te Aroha było takie samo jak wszędzie.
Czułam się przytłoczona, jakbym spała zbyt mocno owinięta kołdrą.
Góra wyłaniała się w oddali; bez względu na porę roku można było dostrzec tę
ciemną plamę na horyzoncie. To wokół niej powstało miasto i to tam wybrałam się
na swoją pierwszą wyprawę.
Wspinałam się z ojcem, jeszcze jako małe dziecko. Poddałam się niedaleko
podnóża, bo ziemia była błotnista, a pokonanie całego szlaku wydawało się ponad
moje siły. Nie mogłam znaleźć oparcia dla nóg, więc tata wziął mnie na ramiona i
zaniósł na samą górę.
Kiedy rozejrzałam się dookoła, zdawało mi się, że widzę przed nami resztę
świata. Przez chwilę czułam, że nareszcie uwolniłam się z cienia rzucanego przez
górę i od tego czasu wszystko, co leżało poza granicami miasta, traktowałam jak
ziemię obiecaną. Wyjechałam po zakończeniu szkoły i nigdy nie spoglądałam wstecz
— nie licząc sporadycznych wizyt.
Byłam najmłodsza i zawsze czułam się inna. Moja starsza siostra Fran
pracowała w lokalnym oddziale Banku Nowej Zelandii. Od dziesięciu lat zajmowała
to samo stanowisko i nie myślała o zmianie pracy. Brat korespondencyjnie skończył
technikum i uzyskał dyplom mechanika, ale to ja jako jedyna poszłam do akademii,
chociaż nie studiowałam zbyt długo.
Nigdy nie potrafiłam wyjaśnić, dlaczego nie umiem usiedzieć w miejscu.
Najprawdopodobniej w Nowym Jorku i w Londynie najbardziej się zadomowiłam.
Pewnie dlatego, że oba miasta cały czas się zmieniały i w obu ciągle coś się działo.
Podobało mi się, że byłam w samym środku burzy i nie musiałam tworzyć własnego
tornada, aby złagodzić wszechobecną nudę małomiasteczkowego życia.
Mama powiedziała mi, że gdy byłam dzieckiem, zafascynowała mnie grupa
Cyganów, która przejeżdżała przez Te Aroha w drodze na występy na półwyspie
Coromandel. Sprzedawali rzeźbione ozdoby, stawiali tarota, tańczyli z ogniem i
pozwalali zwiedzać jaskrawo pomalowane wozy — swoje siedziby.
Chciałam uciec i dołączyć do nich. Przygrywałabym na skrzypkach
tańczącym z ogniem dziewczynom. Uważałam, że są niezwykle egzotyczne, gdy
boso na trawie z gracją kołysały biodrami. Zanurzone w benzynie poizapalały się tak
szybko w ich rękach, jakby ogień brał się z powietrza.
Gdy zatrzymaliśmy się przed domem, gdzie mieszkałam przez siedemnaście
lat, zaczął zapadać zmrok. Nigdy się u nas nie przelewało — nie byliśmy ani trochę
materialistami — więc za dużo się nie zmieniło.
Zauważyłam nowe zadaszenie na samochody, zadbany ogród i odmalowane
ogrodzenie. Na podwórzu nadal rosło cytrynowe drzewo, co mnie dziwnie uspokoiło.
Może dlatego, że jego owoce ozdabiały moje naleśniki, odkąd nauczyłam się trzymać
nóż i widelec w ręce.
Klapa w drzwiach wejściowych zakołysała się w przód i tył, gdy dwa buldogi
mamy, Rufus i Shilo, warcząc, wyskoczyły na krótkich nogach na schody. Mama,
gdy usłyszała warkot nadjeżdżającej toyoty, natychmiast wybiegła, żeby nas powitać.
W oknie kuchennym widziałam uśmiechnięte twarze siostry i ojca. Fran
mieszkała kilka ulic od rodziców w małym domku, który kupiła wspólnie z
koleżanką.
Od lat była singielką i słyszałam, że na horyzoncie nie pojawiła się żadna
oznaka rychłego romansu, chociaż biorąc pod uwagę niespodziewane dla mnie
zmiany w życiu Bena, nie zdziwiłabym, gdyby stanęła w drzwiach z facetem pod
rękę i gromadką dzieci. Mama na pewno ucieszyła się, gdy usłyszała wiadomości od
Bena. Ponieważ siostry i mnie nie interesowały romantyczne związki, obawiała się,
że nigdy nie doczeka się wnuków.
— Witaj, kochanie. — Przytuliła mnie.
Miała na sobie znoszony kremowy fartuch, poplamiony jedzeniem, dżinsy i
jasnoróżowy sweter. Na mój przyjazd umalowała się lekko: nałożyła trochę tuszu do
rzęs i różu. Nie farbowała siwych włosów, nadal gęstych i długich. Nigdy nie była
próżna. Przybrała kilka kilogramów, odkąd ostatnio ją widziałam, ale pasowało to do
niej, podobnie jak siwe włosy. Zawsze wyobrażałam ją sobie jako drzewo, które
rozwija się spokojnie w kierunku wskazanym przez naturę. Nigdy nie słyszałam,
żeby narzekała na swój wygląd. Ani też, żeby kiedykolwiek się odchudzała. Pewnie
dlatego z siostrą miałyśmy silnie zakorzenione poczucie własnej wartości.
Z nas trzech tylko Fran nosiła krótkie włosy. Obcięła je jako nastolatka i
przefarbowała na blond. To była największa forma buntu w naszej rodzinie, zanim
rzuciłam studia i wyjechałam do Australii. Od tego czasu siostra nigdy nie zapuściła
włosów. Nie byłyśmy do siebie podobne, chociaż wiele osób uparcie twierdziło, że
jesteśmy takie same. Fakt faktem, że nawet po kilku latach rozłąki mogłyśmy
wypowiadać te same opinie i wymieniać się ciuchami.
Fran wyglądała jak skrzat — drobna i zwinna, ze szpiczastym nosem i
szerokim uśmiechem. Jeździła na rowerze i nosiła okulary w grubych oprawkach,
mimo że miała idealny wzrok. Przypominała jedną z tych dziewczyn, które widzi się
na rowerze w okolicach londyńskiego Shoreditch. Nie rozumiałam, dlaczego
zdecydowała się zostać w Te Aroha. Początkowo sądziłam, że pasuje do miasta jak
pięść do nosa, ale mieszkała tu tak długo, że miasto w pewnym sensie ją wchłonęło,
zaczęła być jego częścią.
Uścisk Fran był sztywny i krótki. Nigdy nie lubiła okazywać uczuć. Mimo
powszechnej opinii, że to Brytyjczycy zachowują dystans, zdziwiłam się, że są
znacznie bardziej wylewni niż mieszkańcy Nowej Zelandii — ci często witali
znajomych jedynie uśmiechem.
Ojciec stał za nimi obiema, cierpliwie czekając. Miał na sobie kombinezon —
w tym stroju widywałam go bardzo często. Widok był tak znajomy jak mamy w
fartuchu. Podniósł mnie i przytrzymał tak długo, że mogłabym zasnąć w jego
ramionach jak dziecko.
Drzwi znów się otworzyły i w progu pojawiła się kolejna osoba.
Pan van der Vliet. Nie był tak wysoki, jak go zapamiętałam, chociaż nadal
szczupły, a jego głowę zdobiła zaczeska. Pewnie dobiegał już osiemdziesiątki, ale
jego oczy wydawały się żywe jak zawsze. Miał przenikliwy wzrok niczym sroka,
która właśnie ujrzała srebrną łyżeczkę.
— Dobra robota, zuch dziewczyna — powiedział, gdy delikatnie pocałowałam
go w zapadnięty policzek. Lekko poklepał mnie po plecach.
Nie mieszkał w pobliżu moich rodziców ani nie był z nimi w bliskim
kontakcie, więc musiał przyjechać tu specjalnie dla mnie. Nagle poczułam, jakbym
miała zaraz wybuchnąć płaczem.
Z pomocą przyszła mi Fran.
— Słuchajcie, wejdźmy do środka — zaproponowała. — Nie ma sensu tu stać.
Nawet psy zgłodniały. Żarłoczne dranie.
Mama pewnie gotowała od tygodni, bo stół aż się uginał pod ciężarem
wszystkich moich ulubionych potraw.
— Przez ostatni miesiąc gotowałam porcjami i zamrażałam je — oznajmiła
dumnie.
Warzywa były z ogrodu, o który dbał ojciec, a mięso od miejscowego farmera.
Tata najwyraźniej wymienił opony samochodowe na całą krowę. Jej pocięty korpus
przechowywali w wielkiej zamrażarce w budynku gospodarczym.
Mieliśmy napoje L&P, piwo Speight’s, lody z jabłkami na deser oraz
ananasowe czekoladki. Gdy poszłam po sól i pieprz, zauważyłam, że w spiżarni są
trzy rodzaje chleba Vogel’s.
— Nie wiedzieliśmy, za czym najbardziej tęskniłaś, więc kupiliśmy wszystko
— wyjaśniła mama. Jej oczy zaszły mgłą, ale nadal się uśmiechała.
— Przed wyjazdem nie zdążę zjeść wszystkiego — zaprotestowałam.
— Och, zdążysz — odparła. — Zmuszę cię.
— Mamo, w Nowym Jorku też jest jedzenie.
— Ale nie takie jak domowe, prawda?
— Zdecydowanie nie. — Ścisnęłam ją za ramiona. Po chwili wróciłam na
swoje miejsce.
Benji przekomarzał się ze mną, chociaż wiedziałam, że to oznaka tęsknoty.
— Więc opowiadaj, siostra, o życiu w wielkim mieście. Jak to jest być sławną,
co? Masz własną garderobę?
Roześmiałam się.
— Nie, nie jest tak wspaniale, jak się wydaje. Uwielbiam występy, ale mam
dość hoteli i życia na walizkach.
— Masz dość życia na walizkach? — podchwyciła z niedowierzaniem Fran.
— Sądziłam, że to coś dla ciebie. Nigdy nie wrócisz do domu na dobre, co nie?
— Pewnego dnia wrócę.
Pan van der Vliet pomógł zmienić trudny temat.
— Gdzie będziesz grała? — spytał.
— Na szczęście pierwszy tydzień mam wolny. Później jadę na południe i
stamtąd na północ. Christchurch, Wellington i Auckland. Po ostatnim koncercie
wylatuję do Melbourne, a potem gram w Sydney. Ale w każdym mieście spędzę
jedynie kilka dni. Przelotne wizyty. Wszędzie będę grała z miejscową orkiestrą, co
ma podnieść atrakcyjność wydarzenia i obniżyć koszty. Ale przez to muszę
poświęcić trochę czasu na próby.
Fran wybuchła śmiechem i szturchnęła mnie pod żebra.
— Podnieść atrakcyjność wydarzenia — powtórzyła z udawanym brytyjskim
akcentem. — Posłuchaj siebie. Od kiedy mówisz jak snobka?
Jeden z psów zaczął szczekać w kącie, jakby pokazując, że się zgadza z Fran.
— Na pewno ciężko pracujesz — wtrącił się pan van der Vliet.
— Tak i to bardzo, ale wiem, że jestem szczęściarą. Wiele skrzypaczek może
jedynie o tym pomarzyć.
— Czytałem, że gracie z wenezuelskim dyrygentem Lobo?
— Tak, z Simónem — odparłam szybko.
— Czerwienisz się? — Fran obserwowała mnie uważnie. — Coś jest między
tobą a dyrygentem? Powiedz nam.
— Nic, naprawdę. Jesteśmy jedynie przyjaciółmi.
— O Boże, tylko nie przeprowadzaj się do Ameryki Południowej — wtrąciła
mama, zakrywając twarz z przerażeniem. — Nowy Jork jest wystarczająco daleko!
— Wenezuela jest bliżej Nowej Zelandii niż Nowy Jork, mamo, ale nie martw
się, nie przeprowadzam się.
— Z kim w takim razie mieszkasz w Nowym Jorku? Masz dom, do którego
wracasz w przerwach?
— Mieszkałam z chorwacką parą z sekcji dętej, ale wyprowadziłam się z
początkiem tournée. Kiedy wracam, wkręcam się na noc do znajomych, pranie robię
w pralni.
Zaczęłam jeść, bo rozmowa stawała się coraz bardziej niezręczna. Nie byłam
pewna, dlaczego nie chcę powiedzieć im o Dominiku. Mogłam wspomnieć, że się
spotykamy. Nie musiałam dodawać, że lubię, kiedy wiąże mi nadgarstki i mnie
przydusza, kiedy się kochamy. Zresztą nikt w towarzystwie nie omawia w
szczegółach swojego życia seksualnego, nawet jeśli perwersja ogranicza się do
bzykania na podłodze.
Mój ojciec nie mówił wiele, chociaż cały czas promiennie się uśmiechał.
Powiedział, że zarezerwował dla siebie bilet na każdy mój koncert i zaplanował
swoje małe tournée.
Mama nie dała rady być na wszystkich moich występach, chociaż cała rodzina
zjawiła się, żeby obejrzeć mnie w Auckland w Aotea Centre przy Queen Street.
— Ktoś musi przypilnować psów — powiedziała przepraszająco mama.
Dopiero gdy położyłam się na schludnie pościelonym łóżku w sypialni, którą
zajmowałam przez całe dzieciństwo, poczułam bezkresną samotność.
Przyzwyczaiłam się do ruchu ulicznego tak bardzo, że odgłosy miasta koiły
mnie jak płyta ze śpiewem wielorybów czy szumem fal. Tutaj nic nie słyszałam.
Przenikliwa cisza dusiła mnie. Miałam wrażenie, że jestem uwięziona w jakiejś
izolatce.
Choć na zewnątrz padał deszcz, otworzyłam okno, uklękłam na łóżku i
zaczęłam wpatrywać się w ciemność. Miałam nadzieję, że zobaczę gwiazdy, ale
żadnej nie dojrzałam.
Zazwyczaj w Nowej Zelandii jest ich pełno; niebo jest tak czyste, że lśnią
niczym latarnie.
Ludzie mówią, że jestem podróżniczką, ale to wydawało mi się czymś
zupełnie naturalnym. Pragnęłam odkrywać nowe miejsca. Miałam to we krwi.
Oczywiście, rozumiałam, dlaczego tacy jak ja wracają do domu. Zawsze kochałam
swój kraj, bez względu na to, jak daleko od niego byłam, ale nie potrafiłam pojąć,
dlaczego ktoś nie chce z niego wyjechać.
Zastanawiałam się, czy Dominik myślał podobnie. Czy przyjechał do Nowego
Jorku tylko dla mnie. Czy kiedykolwiek będziemy mogli być naprawdę razem. Z
jednej strony wydawało się, że nasz związek jest skazany na niepowodzenie. Nie
byłam pewna, czy kiedykolwiek Dominik mi wybaczy, że go zostawiłam i ruszyłam
w trasę. Z drugiej strony nie mogłam znieść myśli, że mogę żyć bez niego.
Próbowałam różnych rzeczy, żeby poczuć jego towarzystwo. Większość z nich była
głupia lub niebezpieczna, albo i taka, i taka.
Ostatnio przestałam wiązać sobie linę na szyi, gdy byłam sama, ponieważ
konsekwencje mnie przeraziły, a fakt, że strach mnie podnieca, przestraszył mnie
jeszcze bardziej. Sądziłam, że nawet Dominik by tego nie zaaprobował, chociaż
prawdopodobieństwo, że się uduszę, było praktycznie zerowe.
Nadal miałam ją w walizce. Serce zaczęło mi bić szybciej, kiedy podczas
odprawy celnej wyobrażałam sobie, co powiem, jeśli znajdą linę w bagażach.
Wspinaczka po górach? Zabawa w harcerstwo? Właśnie takiej wymówki użyłam,
kiedy Simon mnie pocałował.
Może powinnam być szczera i szepnąć, że lubię być krępowana, i spytać, czy
to zbrodnia? Ale moje bagaże zawsze przechodziły kontrolę bez problemu. Nie
wyjęłam liny z walizki. Leżała tam ukryta niczym wąż w piasku — wszechobecne
niebezpieczeństwo, lecz niewidoczne dla oka.
Jak, u diabła, to się stało? — zastanawiałam się, spoglądając na księżyc. Moja
twarz i parapet były mokre i chłodne od deszczu. Drzewa szumiały, towarzysząc
moim rozmyślaniom. W ciemności przemknęło dziwne zwierzę.
Nawet mrok wydawał się tutaj ciemniejszy; jedynie stylowa lampa uliczna
rzucała światło. Zamknęłam okno i rozejrzałam się po pokoju niezmienionym od
czasu mojego wyjazdu.
Sądziłam, że gdy rodzice zostaną sami, znajdą coś mniejszego, żeby
zaoszczędzić na utrzymaniu lub wezmą współlokatora, żeby zarobić dodatkowe
pieniądze. Ostatecznie mogliby przerobić nasze sypialnie na pokoje gościnne lub
używać ich jako składzików. Zamiast tego każda sypialnia pozostała taka sama jak w
dniu, w którym się wyprowadziliśmy, dzięki czemu mogłam przypomnieć sobie
dzieciństwo.
Jako dziecko nie miałam zbyt dużo rzeczy — jedynie kilka książek, trochę
płyt, kaset i globus — godzinami nim kręciłam, wyobrażając sobie odległe miejsca,
które zamierzałam odwiedzić. Zobaczyłam swoje pierwsze dziecięce skrzypce —
nadal leżały w oryginalnym futerale wraz z małym smyczkiem. Dwie struny były
zerwane. Dostrzegłam również białą wazę z orientalnym wzorem z małych wiśni.
Ojciec dał mi ją, ale nie z okazji urodzin czy świąt, lecz dlatego, że ją zobaczył w
sklepie i o mnie pomyślał. Powiedział, że to zapowiedź mojego wyjazdu do Japonii.
Dotychczas jeszcze tam nie byłam.
Wreszcie wzeszło słońce. Nastał dzień, kiedy miałam wygłosić mowę w
szkole. Przemawianie do dzieci, które wyglądały na znacznie młodsze niż ja w ich
wieku, było najdziwniejszą rzeczą na świecie. Maluchy sięgały mi do pasa. Bałam
się, że będą mi przeszkadzały lub zaczną we mnie czymś rzucać, ale zamiast tego z
ponurymi minami patrzyły w przestrzeń, jakby przeżywały najnudniejsze chwile w
życiu. Korytarze i klasy niemal się nie zmieniły, a wielu moich nauczycieli nadal tam
pracowało. Po raz pierwszy zaproszono mnie do pokoju nauczycielskiego.
Zaskoczyło mnie ciepłe powitanie nauczycieli, którzy kiedyś w mojej opinii nie
przepadali za mną. Nawet pan Bleak, nauczyciel matematyki — zawsze szorstki i
zirytowany do granic możliwości tym, że nie rozumiem algebry — uśmiechnął się od
ucha do ucha, gdy zobaczył mnie przy automacie z wodą.
— Powinnaś być z siebie dumna — powiedział. — Wyjechałaś w świat i
dokonałaś czegoś. Gdyby chociaż połowa tutejszych dzieciaków zrobiła tak samo. —
Posmutniał, gdy wypowiedział ostatnie słowa. Po chwili odwrócił się i poszedł dalej.
Nie zaczekał, aż woda się zagotuje.
Wzięłam kubek i rozejrzałam się za miejscem do siedzenia. Niechcący
wpadłam na jakiegoś mężczyznę — stał za mną i ochlapał moje ramię gorącą kawą.
— O Boże, bardzo przepraszam — powiedział podenerwowany. Otarł mój
nadgarstek rękawem koszuli i zaraz odskoczył, jakby to jego oparzono.
— Graham? — szepnęłam.
W pomieszczeniu zapanowała cisza. Zdołałam sobie sprawę, że tylko do niego
zwróciłam się po imieniu, a nie po nazwisku. Powinnam powiedzieć: pan Ivers, tak
samo jak mówiłam do matematyka: pan Bleak, a do nauczycielki muzyki: pani
Drummond, chociaż roześmiała się i nalegała, żebym mówiła do niej Marie. Jakoś
nie mogłam się do tego przyzwyczaić.
Pan Bleak chrząknął i zaczął głośną dyskusję o pogodzie z osobą, która stała
obok niego. Po chwili pokój wypełnił się zwykłą rozmową, gdy nauczyciele na
chwilę zapomnieli o mnie i zajęli się swoimi sprawami.
Graham był moim trenerem pływania — to z nim straciłam dziewictwo.
Pewnego dnia po pływaniu przyłapał mnie, jak się masturbuję w szatni, i
spytał, czy chciałabym poczuć w sobie mężczyznę, a ja odpowiedziałam „tak”.
Nikomu o tym nie mówiłam, nawet swojej najlepszej przyjaciółce Mary,
chociaż zawsze sądziłam, że się domyślała.
Jedynie Dominik o tym wiedział, ale nie opowiedziałam mu wszystkiego —
tego, że pływałam dla Grahama, rozkoszując się każdą długością basenu przepłyniętą
pod jego uważnym spojrzeniem.
Moja mama była zachwycona, że zainteresowałam się sportem, bo uważała, że
mam obsesję na punkcie muzyki. Mówiono nawet, że mogłabym się ścigać w
Mistrzostwach Pływackich Waikato. Wymyślałam coraz więcej powodów, żeby
zostawać do późna na treningach. Inne dziewczyny już wyszły i mogłam
masturbować się przy otwartych drzwiach w nadziei, że trener znowu przyjdzie i
mnie zerżnie.
Oczywiście koleżanki zaczęły o tym plotkować i możliwe, że to doszło do
uszu nauczycieli. Pewnego dnia, kiedy przyszłam na trening, powiedziano nam, że
Grahama przeniesiono do pobliskiej szkoły. Jego miejsce zajęła krzywonoga kobieta
w średnim wieku. Nosiła zielony stój kąpielowy, który sprawiał, że jeszcze bardziej
przypominała żabę.
Zrezygnowałam z lekcji pływania i na nowo odnalazłam energię do grania na
skrzypcach.
— Cieszę się, że wróciłaś — powiedział wtedy pan van Vliet, mimo że
opuściłam tylko jedną godzinę prób. — Zaczynałem się martwić.
Nigdy nie byłam zła na trenera, chociaż powinnam być. Byłam jedynie
smutna, że nie chciał mnie jeszcze raz wziąć. Słusznie czy nie, ale to mi się podobało.
Wówczas wydawało mi się, że jestem dorosła, chociaż teraz — gdy patrzyłam na
promienne twarze otaczających mnie dziewczynek, które w rękach trzymały
pojemniki na śniadanie i pewnie musiały być w łóżku przed dwudziestą po
obejrzeniu bajek Disneya — zszokowana uświadomiłam sobie, jak młoda musiałam
być.
Ciągle myślałam o tym, że to wszystko moja wina. Owszem, pan Ivers nie
powinien mi składać takiej propozycji, ale przecież mogłam odmówić. Na pewno nie
zrobiłby czegoś, czego nie chciałam.
Zdecydowanie to nie on sprawił, że jestem taka, jaka jestem. Po prostu
rozpalił ogień, który od urodzenia tlił się we mnie i stanowił nieodłączną część mnie,
podobnie jak moje rude włosy. Był za to tak samo odpowiedzialny, jak piasek
odpowiada za powstrzymanie napływającej na wybrzeże fali.
Nagle poczułam ucisk w brzuchu. Przeprosiłam nauczycieli i wyszłam do
toalety.
Skórę miałam szarą, kolorem przypominała korytarze na zewnątrz.
Ochlapałam twarz wodą, żeby odzyskać spokój, i powoli otarłam usta.
Spojrzałam na zegarek. Minuty płynęły, a ja byłam spóźniona na spotkanie z
uczniami ze szkolnej orkiestry, z którymi miałam wieczorem grać koncert. Resztę
dnia spędziłam na próbach z nimi.
Czas wziąć się w garść. Gdy wyszłam, Graham czekał przed toaletą.
— Chyba nie powinieneś się kręcić przy ubikacji dla dziewczyn —
zauważyłam. Byłam zniecierpliwiona, chciałam jak najszybciej zacząć próby.
Jego twarz pokryła się czerwonymi plamami. Stracił młodzieńczą muskulaturę
i zaczął mu się robić podwójny podbródek. Niegdyś gęste włosy przerzedziły się,
nadając czołu wygląd jajka wystającego z zadu kaczki. Palił, roztaczając wokół siebie
zapach papierosów. Wstrzymałam oddech.
— Przepraszam — dodałam. — Nie powinnam tego mówić. Przyjdziesz na
dzisiejszy koncert?
Skinął głową.
— W takim razie do zobaczenia — powiedziałam szybko i udałam się do sali
muzycznej na spotkanie z czekającymi na mnie muzykami.
Grali na przyzwoitym poziomie bez nerwowości pani Drummond. Wcześniej
przesłałam im sugerowany materiał. Godzinami próbowałam znaleźć muzykę
klasyczną, która przypadłaby do gustu mieszkańcom miasta. A melomanami to oni
nie byli.
Większość z nich to utwory Enzso, czyli projektu The Split Enz i
Nowozelandzkiej Orkiestry Symfonicznej. Miałam zacząć od Message to My Girl,
piosenki, którą grałam na placu Waszyngtona po tym, jak zostawiłam Victora, a
Dominik przywrócił magię mojemu życiu. Za każdym razem, kiedy wykonywałam
ten utwór, czułam ucisk w sercu.
Dorzuciłam kilka tematów muzycznych z Władcy Pierścieni, co bardzo
podobało się dzieciakom.
Występ w kameralnej auli był moją pierwszą szansą, żeby dać coś od siebie.
Na ten koncert najbardziej czekałam. Repertuar na pozostałe występy w głównych
centrach miał być bardziej oficjalny i składać się głównie z klasycznych pewniaków
oraz Vivaldiego. Jego muzyka stała się tematem przewodnim.
Cała aula była jasno oświetlona. Żadnych reflektorów na scenie ani
przyciemnionej widowni. Za każdym razem, gdy podnosiłam głowę, widziałam tłum.
Jak zawsze usiłowałam zatracić się w muzyce, ale to nie było tak proste jak podczas
gry w większej sali, gdzie siedziało przede mną nawet tysiąc osób. Gdy nie
widziałam twarzy, łatwiej wczuwałam się w muzykę.
Podczas tego występu byłam bardziej uważna i świadoma, że to ja ośmielam
uczniów występujących ze mną. Niektórzy z nich, zanim weszliśmy na podium,
trzęśli się niczym prześcieradło wywieszone do wyschnięcia na wietrze. Po raz
pierwszy od czasów liceum grałam przed rodziną i przyjaciółmi.
Rodzice, brat i siostra włożyli na tę okazję najlepsze ubrania i nawet moje
przyjaciółki Cait i Mary, które przyjechały specjalnie na ten koncert, miały na sobie
najbardziej eleganckie sukienki. Obie dziewczyny wyglądały na zmieszane. Rzadko
brały udział w takim wydarzeniu. Myśl, że nie spełnię ich oczekiwań, napełniała
mnie większym niepokojem niż obecność najsurowszych krytyków muzycznych.
Pierwsza część poszła dobrze. Miałam przed sobą piętnastominutową przerwę,
żeby złapać oddech. Nie dałam rady przejść przez salę i odebrać gratulacji od
sympatyków i ciekawskich mieszkańców, którzy chcieli zobaczyć, jak się zmieniłam.
Moja agentka powiedziała mi, że muszę włożyć więcej wysiłku i zaangażować się w
kontakt z publicznością. Ale sądzę, że tym razem nawet ona wybaczyłaby mi moją
powściągliwość.
W torebce zaczęłam szukać komórki, udając, że muszę odebrać ważny telefon,
a po chwili wymknęłam się bocznym wyjściem. Oparłam się o mur auli i
rozkoszowałam chłodnym powietrzem. Wreszcie przestało padać, chociaż chmury
były jak zwykle gęste i ciężkie. Powietrze przesycała wilgotna para. Trawa była
śliska od deszczu, a krople na drzewach lśniły w świetle księżyca niczym szklane
paciorki.
Moje myśli przerwał kaszel nieopodal, dostrzegłam światło zapalniczki. Ktoś
skrywał się w niemal zupełnej ciemności. Oświetlał go jedynie żar papierosa, ale
rozpoznałam ten charakterystyczny zapach i dojrzałam zarys głowy na nocnym
niebie. Pan Ivers.
— Cieszę się, że udało nam się spotkać sam na sam — powiedział. —
Chciałem z tobą porozmawiać.
Czubek papierosa świecił niczym robaczek świętojański. Iversowi drżały ręce.
— Tak?
Z pewnością nie planował mnie uwieść. Znów na niego spojrzałam. Mój
wzrok zaczął się przyzwyczajać do ciemności. Zapach papierosów nie stanowiłby
problemu, pomyślałam. Poza tym minęło trochę czasu, odkąd ostatnio widziałam się
z Dominikiem. Przez ciągłe podróże z miasta do miasta nie miałam ani chwili na
romanse, a po koncertach byłam tak wykończona, że padałam na łóżko.
Zastanawiałam się, czy nie zapłacić komuś za towarzystwo, ale Internet nie
okazał się pod tym względem pomocny: w większości kobiety oferowały swoje
usługi. Znalazłam zaledwie kilka poważnych ogłoszeń pochodzących od mężczyzn,
ale za bardzo się wstydziłam i bałam, że coś pójdzie nie tak, więc dałam sobie
spokój.
Może ponowne spotkanie z panem Iversem było interesujące, biorąc pod
uwagę stare czasy. Moglibyśmy wrócić w miejsca, w których wszystko się
wydarzyło.
Uśmiechnęłam się zalotnie i podeszłam trochę bliżej.
— Wiesz, jestem pewna, że po występie znajdziesz sposób, żebyśmy znów
znaleźli się w szatni. Pewnie masz nawet klucz.
— Czyś ty zupełnie oszalała?! — syknął, wyraźnie zszokowany moją
propozycją.
— Ale sądziłam, że...
— Boże, nie. Za miesiąc biorę ślub. Chciałem tylko porozmawiać z tobą,
przeprosić i sprawdzić, czy... nie powiedziałaś o tym nikomu. Nie jestem bogaty, ale
jeśli to pomogłoby ci... dojść do siebie, zapłacę. Mam oszczędności. Nie za dużo,
ale...
— Myślisz, że chcę pieniędzy? — przerwałam.
— Słuchaj, wiem, że to nie załatwia sprawy, a teraz jesteś na topie, więc
podejrzewam, że nawet nie potrzebujesz mojej forsy — stwierdził z przekąsem.
— Nie chcę twoich pieniędzy i nikomu nie powiem.
— Dzięki Bogu. Dziękuję. — Rozluźnił się i zaciągnął papierosem. — Przy
okazji, byłaś dobra. Grając na skrzypcach, oczywiście — dodał z uśmiechem, gdy
rzucił niedopałek na trawę i przydeptał go z energią zazwyczaj widzianą przy
zgniataniu wyjątkowo odrażających insektów.
Odwrócił się i poszedł z powrotem do auli. Niemal w tej samej chwili rozległ
się dzwonek sygnalizujący, aby widzowie zajęli miejsca.
Przykucnęłam, obserwując koniec papierosa — tlił się ostatkiem sił mimo
naporu buta. Rozbłysnął po raz ostatni i zgasł.
W tamtej chwili niczego bardziej nie pragnęłam niż Dominika.
10
Pod promenadą
Pomyślałam sobie, że zadzwonię — powiedziała Lauralynn.
Dominik od kilku tygodniu pracował nad powieścią. Poza nią miał niewiele
zajęć. Jego życie wypełniła rutyna. Obowiązkowe kilka godzin w bibliotecznym
gabinecie lub na plotkach z innymi wykładowcami o wydarzeniach w kręgach
literackich, potem powrót metrem do SoHo. Przestał jadać w restauracjach i kupował
jedzenie na wynos: czasami sushi, innego dnia coś meksykańskiego, włoskiego lub
ekologiczne jedzenie z Greenwich Avenue albo po prostu bajgle.
Początki nie były łatwe. Kursor na białym ekranie jego laptopa migotał
nieustannie. W głowie Dominik miał natłok pomysłów, które najczęściej znikały w
zimnym świetle racjonalnej myśli. Po początkowej fali entuzjazmu dla nowego
projektu zdał sobie sprawę, że pisanie o faktach jest znacznie łatwiejsze. Wystarczy
trzymać się przebadanych elementów, zaprezentować je w jasny i przekonywający
sposób, a następnie podsumować. Z fikcją sprawy wyglądały zupełnie inaczej.
Znał historię, którą chciał opowiedzieć, niemal w każdym szczególe: miał
wizję bohaterów, ich reakcji, tańca śmierci oraz przyjemności, którą będą z niego
czerpać. Mimo to nie mógł się skupić na książce. Wejść w skórę bohaterów. W pełni
zrozumieć, co nimi powoduje, jakby byli kimś więcej niż wytworem jego wyobraźni.
Odłożył książki, kopie starych magazynów i artykułów, które zebrał o
powojennym Paryżu, czarnoskórych muzykach jazzowych, egzystencjalizmie i
francuskiej bohemie wypełniającej ulice i kawiarnie Saint-Germain-des-Prés .
Spędził wiele wieczorów na ponownej lekturze swoich ulubionych powieści, aby
przeanalizować, jak pisarze tworzyli realistyczne historie, i znaleźć odpowiednie
techniki. Perspektywa napisania powieści stała się jeszcze bardziej problematyczna.
Miał wrażenie, że nie podoła zadaniu. Może nie był wystarczająco utalentowany?
Summer była w Australii. Tournée okazało się sukcesem, chociaż powrót do
korzeni wywoływał mieszane emocje. Co kilka dni wysyłała mu e-mail, opisując
swoje uczucia. Próbował wyobrazić sobie miejsca, w których ona przebywa:
wilgotne ulice, twarze ludzi i ją na ich tle — ubraną niewinnie, a jednocześnie
prowokująco.
Nie widział jej przeszło miesiąc. Zamknął oczy i próbował przypomnieć sobie
jej twarz, kolor oczu i kształt ust, gdy jej ciało ogarniały fale przyjemności.
Jej dumę i nieprzewidywalność.
Przed jego oczami kursor nie przestawał migać.
Uciekając od nieszczęśliwej pierwszej miłości, młoda kobieta wyrusza do
wschodniego Teksasu, do małomiasteczkowego Nacogdoches, gdzie się wychowała,
a następnie wyjeżdża do Paryża. We Francji poznaje angielskiego dziennikarza, a ich
znajomość rozwija się na tle niezwykłego i fascynującego okresu historycznego, o
którym chciał napisać. Tworząc męskiego bohatera, instynktownie inspirował się
sobą. Tym, kim mógłby być w innym życiu. Ale Elena nadal wymykała się jego
staraniom ukazania wiarygodnej postaci. Nie wiedział nawet, jak ona ma wyglądać.
Telefon litościwie przerwał jego rozmyślania. To była Lauralynn.
— Cześć, co u ciebie? — spytał.
— Mam prośbę — wypaliła od razu.
— Mów.
— Mam tydzień wolnego. Chcę przyjechać do miasta. Tutaj się duszę. Co za
cholernie zaściankowe miejsce. Jeśli zostanę tu dłużej, zmienię się w żonę ze
Stepford...
— Jest aż tak źle?
— Nie żartuję. W każdym razie jakie są szanse, że mnie przenocujesz?
— Hm... — Prośba go zaskoczyła.
— Summer jest w podróży, prawda? — dodała Lauralynn.
— Tak — przyznał Dominik. — Nie będzie jej co najmniej przez kilka
następnych tygodni. Jest w Australii... Nie myślałaś może o Mirandzie?
— Niestety nie mam od niej żadnych wiadomości od czasu imprezy na
Brooklynie — odparła Lauralynn. — Może to było dla niej odrobinę za dużo. Sądzę,
że tak naprawdę jest zwyczajną dziewczyną. Teraz na pewno płonie ze wstydu. Albo
jest zbyt nieśmiała, żeby się odezwać i poprosić o więcej. W każdym razie jej
mieszkanie i tak jest małe. Tydzień pod jednym dachem mógłby okazać się trudny.
Domyślam się, że ty dysponujesz większą przestrzenią.
— Tak, chociaż mam tylko jedną sypialnię...
— Nie przejmuj się. Przywiozę śpiwór. Nie chciałabym, żebyś czuł się
skrępowany. Znasz mnie, potrafię być niewidzialna.
— Doprawdy?
— Jak najbardziej.
— Sądzę, że... — Dominik zawahał się na chwilę.
— Dzięki, w porzo z ciebie gość. Przekonasz się, że nie będę ci przeszkadzała.
Zmieniając temat, kiedy ostatnio ugotowałeś sobie coś porządnego, co? Summer
umie gotować?
— Tylko proste potrawy — wyznał Dominik. — Zazwyczaj coś zamawiamy.
— Lenie z was. Daj mi swój adres. Na Grand Central powinnam być
wczesnym popołudniem. Przyjdę od razu do ciebie. Chcesz, żebym coś przyniosła?
— Nic mi nie przychodzi na myśl. Byłoby miło, gdyby jakimś magicznym
sposobem udało ci się sprowadzić tutaj pewną osobę z Australii, ale to chyba
przekracza twoje niezwykłe zdolności... Możesz zostawić swoje paletki, baty i inne
zabawki w New Haven. Nie będziemy ich potrzebować. Aha, kajdanek też nie.
Lauralynn zachichotała.
— Kajdanki są dla mięczaków — stwierdziła. — Dla par w średnim wieku,
które szukają dreszczyku emocji. Dla takich małych świntuszków. Poza nimi
kajdanków używa się głównie w książkach. To inny świat, Dominiku. Zbyt wiele
ludzi miesza rzeczywistość z fikcją — dodała. — Krępowanie to zupełnie inna
sprawa...
I wtedy poczuł, co było nie tak z Eleną, bohaterką jego powieści.
Wydawała mu się nieprawdziwa. Zmyślona.
Jeśli nada jej twarz, słowa i ciało Summer, wtedy będzie autentyczna. Z krwi i
kości. Nie będzie już karykaturą.
Pospiesznie podał Lauralynn adres loftu przy Spring Street, pognał do laptopa
i zaczął gorączkowo poprawiać pierwszy rozdział, wyobrażając sobie Summer
mieszkającą w teksańskiej dziczy i małomiasteczkowy klimat. Po godzinie poczuł, że
jego bohaterka zyskała nowy wymiar, stała się wiarygodna. Summer nigdy zbyt
chętnie nie opowiadała o swoim życiu w Nowej Zelandii... i swoim życiu, zanim się
poznali. Czuł, że to pomogłoby mu lepiej ją zrozumieć.
Lauralynn okazała się idealnym gościem. Starannie ułożyła swój śpiwór w
kącie loftu, żeby nie rzucał się w oczy. Z własnej inicjatywy zamiatała, odkurzała i
sprzątała w salonie i kuchni, co Dominik zaniedbał podczas nieobecności Summer.
Fakt, że wolała sprzątać, mając na sobie jedynie majtki i radosny uśmiech,
niezaprzeczalnie, ale przyjemnie rozpraszał uwagę. Już wcześniej widział ją nagą —
podczas trójkąta z Mirandą i gdy opalała się topless — więc w jej zachowaniu nie
było niczego prowokującego. Oczywiście uznał to za kolejną manifestację jej
bezgranicznej figlarności, bo doskonale zdawała sobie sprawę, jak działa na
Dominika. Lato było w pełni i nawet przy włączonej klimatyzacji żar zaskakująco
łatwo przenikał z zewnątrz. Zazwyczaj Dominik chodził po lofcie boso, więc
zachowanie Lauralynn było logicznym i naturalnym krokiem naprzód.
— Kiedyś mieszkałam w pobliżu — powiedziała. — Urodziłam się w Nowym
Jorku.
— Nie wiedziałem.
— Moi rodzice mieli mieszkanie na pierwszym piętrze przy Szóstej Alei
niedaleko Bleecker Street. Nasze okna wychodziły na Minetta Lane. Był tam mały
awangardowy teatr. Mnie, jako dziecku, to miejsce wydawało się jakieś podejrzane,
mocno tajemnicze. Zafascynowało mnie. Już wtedy miałam bujną wyobraźnię.
— Kiedy się wyprowadziliście? — spytał Dominik.
— Miałam około dziesięciu lat.
— Jesteś jedynaczką?
— Nie, mam brata, chociaż nigdy nie byliśmy szczególnie mocno ze sobą
zżyci.
— Gdzie zamieszkaliście?
— Poza miastem, na Long Island, żeby być bliżej dziadków. Moi rodzicie
uważali, że nasza dotychczasowa okolica nie jest dobrym miejscem dla dorastających
dzieci. Oczywiście prosiłam ich, żeby zmienili zdanie. Greenwich Village to
wspaniałe miejsce dla dzieciaka. Pełno tu małych parków i placów zabaw, o których
przeciętny mieszkaniec Nowego Jorku nawet nie wie, otoczonych energią wielkiego
miasta. Uwielbiam to.
— Domyślam się.
— Przekupili mnie. Obiecali lekcje jazdy konnej na Long Island.
— Wyobrażam sobie, jak wyglądasz na koniu.
— Jak Lady Godiva?
— Nie. — Dominik się uśmiechnął. — Po prostu z pewnością świetnie się
prezentujesz w stroju jeździeckim.
— Masz rację. Tam właśnie dostałam swoją pierwszą szpicrutę. To
doprowadziło do kolejnych wydarzeń. Zaczęłam sprawdzać ją na młodszym bracie, a
potem na innych. Oczywiście na żarty, ale zasmakowałam w karach cielesnych,
chociaż na początku były łagodne i niewinne. To była równia pochyła. Ciągnęło mnie
do osób, które lubią dominować. Nigdy nie miałam ochoty zrozumieć, dlaczego tak
się dzieje. Po prostu taka jestem.
— Gdzie mieszka twój brat? Nadal na Long Island?
— Nie. Wstąpił do armii. Pewnie teraz jest w Afganistanie. Nie kontaktujemy
się często. Nasi rodzice nie żyją. Mama zmarła na raka, a niedługo potem tata miał
wypadek samochodowy. Nasze drogi się rozeszły. Brat wyjechał do innego stanu do
krewnych, a ja wtedy studiowałam.
— Nie wiedziałem, że żołnierze lubią być bici szpicrutą — zauważył
Dominik.
— Zdziwiłbyś się — odparła Lauralynn.
— Gdzie nauczyłaś się przyrządzać pesto? — spytał Dominik, gdy
odpoczywali na kanapie po posiłku. Wyczarowała smaczny zielony sos pełen bazylii,
pinioli, czosnku, oliwy z oliwek i parmezanu ze składników zamówionych przez
Internet i dostarczonych pod wskazany adres. Sama zrobiła makaron i ugotowała go
al dente.
— Kiedyś mieszkałam w Genui z tamtejszym hrabią, któremu podobały się
moje kary. W przerwach między naszymi zabawami nauczył mnie gotować we
włoskim stylu. Jedzenie z Ligurii jest bardzo charakterystyczne, pełne czosnku. Nie
przeszkadza ci ostry smak?
— Ani trochę — odpowiedział Dominik. — Chociaż sądzę, że przez kilka
godzin powinniśmy trzymać się z daleka od innych ludzi. Pewnie czuć od nas na
kilometr!
Nadal miał na ustach smak czosnku i ponownie oblizał wargi.
— Pieprzyć innych ludzi! — zawołała Lauralynn. — Nigdy nie ufałam
nikomu, kto nie lubi czosnku.
— Więc najpierw była jazda konna, a potem nadeszła pora na wiolonczelę.
Czy odwrotnie?
— Mniej więcej w tym samym czasie. Gdy tylko przeprowadziliśmy się na
Long Island. Moi rodzicie uwielbiali muzykę, ale przegapili właściwy moment, żeby
zacząć grać na instrumencie, chociaż oboje śpiewali w kościelnym chórze. Mieli
cudowne głosy. Początkowo nie pałałam entuzjazmem. Grałam też na fortepianie, ale
nie szło mi dobrze, i próbowałam kilku innych instrumentów, zanim znalazłam
idealny. W dźwiękach wiolonczeli jest coś niesamowicie zmysłowego, prawda?
— Jak dobrze wiesz, preferuję skrzypce. — Uśmiechnął się do niej. — W
przeciwieństwie do wiolonczeli brzmią czysto.
— Nieczystość nie jest taka zła — zauważyła Lauralynn.
— Wierzę.
— Poza tym dla kobiety trzymanie instrumentu między udami jest czymś nie
do opisania. Drewno muska skórę, a wydobywające się dźwięki odbijają się o ciało,
jakbyś grał całym sobą.
Dominik z trudnością opanował chęć drzemki po obfitym posiłku, który
przygotowała Lauralynn. Popołudniowy żar zaczął tracić swoją energię.
— Włączymy płytę? — zaproponował.
— Nie — sprzeciwiła się stanowczo. — Mam wolny tydzień i nie chcę
słuchać żadnej muzyki.
— W takim razie ostrzegam, że mogę się zdrzemnąć.
— Więc chodźmy pobiegać.
— Biegać?! W tym upale? — zaprotestował.
— Czemu nie?
— Robię wiele rzeczy, ale nie biegam.
— O rany! W takim razie pójdziemy na spokojny spacer, żeby taki starszy pan
jak ty się nie zmęczył.
— Chyba dam radę.
Uśmiechnęła się promiennie.
— Nie, mam lepszy pomysł. Pojedźmy na plażę.
— Gdzie?
— Byłeś kiedyś w Atlantic City? Widziałeś promenadę? Plażę też chyba mają.
— Nigdy tam nie byłem.
— Ja też. Tak właśnie zróbmy — zdecydowała Lauralynn. — Pociągi
odjeżdżają z Penn Station czy Grand Central? A może dojedziemy tam metrem?
— Zaraz sprawdzę. — Otworzył szybko laptop i się zalogował.
— Czuję się, jakbyśmy szli na randkę — stwierdziła.
— Mam wrażenie, że jestem w filmie — powiedział Dominik.
Promenada w Atlantic City ciągnęła się w nieskończoność niczym długi
beżowy dywan z jednej strony ograniczony morzem, a z drugiej kolorowymi
budynkami. Było popołudnie i neony oddalonych wysokich hoteli jeszcze się nie
świeciły.
— Mam ochotę na lody — powiedziała Lauralynn.
— Może zimny deser? — podsunął Dominik, zauważając liczne kawiarnie
usiane na promenadzie.
— Absolutnie nie. Są rodem z piekła, a dzisiaj mam ochotę na kawałek nieba.
— Roześmiała się jak dziecko.
— Potem możemy pójść do wesołego miasteczka na promenadzie —
zaproponował. — Przejechać się?
— Może... Zobaczymy.
Podeszła do najbliższej kawiarni i przyjrzała się oferowanym smakom.
Wszędzie dookoła kłębiły się tłumy źle ubranych weekendowiczów i
turystów, a grupa dzieciaków w pastelowych strojach pomknęła promenadą na
malutkich hulajnogach.
— Toffi! Właśnie to chcę! — zawołała entuzjastycznie Lauralynn, wskazując
palcem na listę. — A ty? — Miała szeroko otworzone oczy, a na jej twarzy pojawił
się niewymuszony uśmiech.
Dominik spojrzał na wybór smaków i zdecydował się na malinę z belgijską
czekoladą.
— Wafelek czy kubek?
Spojrzała na obcisłą białą koszulkę i na słońce na błękitnym niebie.
— Sądzę, że kubek będzie lepszy.
— Jasne.
Dominik przechylił się nad ladą, złożył zamówienie i wyjął z kieszeni
dżinsów jeden dziesięciodolarowy banknot.
— Jakie to ekscytujące, prawda? — szczebiotała Lauralynn.
Dlaczego nigdy nie pomyślał, żeby wybrać się tutaj z Summer? Albo pojechać
na Coney Island lub w inne miejsce nastawione na zwykłą rozrywkę? Nie byli nawet
w Central Parku, żeby posiedzieć na trawie i poobserwować unoszące się na wietrze
latawce albo urządzić sobie piknik. Małe radości życia. Czy zbyt mocno dali się
ponieść emocjom i pragnieniom?
Może coś z nimi jest nie tak. Czy są normalni?
— O czym tak rozmyślasz? — Głos Lauralynn przedarł się przez mgłę jego
myśli, gdy kończył jeść prawie roztopione lody na dnie papierowego kubka.
— O niczym ważnym.
Lauralynn spojrzała na niego ze zdziwieniem.
— Summer?
— Tak — przyznał.
— Zaszła ci za skórę, co?
— Myślę, że tak.
— Wydaje mi się, że straciłeś kontrolę.
— Czasami zastanawiam się, jaki to wszystko ma sens.
— I właśnie w tym tkwi twój problem, Dominiku: za dużo myślisz.
— Łatwo powiedzieć.
— Powinieneś wyluzować. Przyjąć rzeczy takimi, jakie są. Dać się ponieść.
— Hm... — mruknął.
— Coś ci powiem — zaczęła.
— Słucham.
— Zejdźmy na piasek.
Spojrzał na wąską plażę pod promenadą. Siedziało tam sporo ludzi, niektórzy
patrzyli w kierunku morza.
— Nie ma mowy, żebyśmy poszli pływać — oznajmił kategorycznie
Dominik. — Nie wzięliśmy strojów.
Nie mogli się nawet rozebrać do bielizny, bo Lauralynn nie włożyła stanika, a
on szybko wskoczył w dżinsy, zapominając o slipkach.
— Tylko zanurzymy palce w wodzie — nalegała. — Pod promenadą. Tak jak
w piosenkach i filmach.
Szli, dopóki nie znaleźli schodów prowadzących w dół. Zeszli po nich i zdjęli
buty. Piasek był szorstki i wilgotny. Przez krótką chwilę stali przy brzegu,
pozwalając, żeby spienione fale obmywały im nogi. Potem usiedli pod krokwiami
promenady.
Lauralynn zachichotała jak dziecko.
— O co chodzi? — spytał Dominik.
— Mam wrażenie, że powinniśmy być w czarno-białych kolorach —
powiedziała, myśląc o niezliczonych filmach, które oglądała w dzieciństwie.
— I milczeć? — dodał.
— Bez dwóch zdań. — Uśmiechnęła się. — Chodź tutaj. — Przywołała go
gestem.
Kiedy aż usiadł obok niej, pocałowała go delikatnie.
Nad nimi unosiły się wszechobecne odgłosy ożywionych rodzin,
spacerujących przechodniów i ścigających się na hulajnogach dzieci.
Dominik zamknął oczy. Jedną rękę położył na udzie Lauralynn, a drugą
zanurzył w mokrym piasku. Dwoma palcami nieświadomie rysował tajemne
hieroglify. Wiedział, że w namiętnym pocałunku Lauralynn nie było niczego
seksualnego. Po prostu robiła to, na co miała wtedy ochotę. Mimo to poczuł, że
twardnieje, i zaczął się zastanawiać, czy obciągnęłaby mu. Zrobiła to, gdy byli z
Mirandą. Przypomniał sobie dotyk jej ust. Wiedział jednak, że jego prośba zepsułaby
chwilę, i spróbował powstrzymać erekcję.
— Dziękuję, że mnie tu przyprowadziłeś, Dominiku — powiedziała po chwili
Lauralynn. — To był naprawdę wspaniały dzień.
— Nie musimy się śpieszyć z powrotem — stwierdził. — Możemy zostać na
wieczór.
— Dobry pomysł.
Wrócili na promenadę. Słońce zaczęło zachodzić, chociaż niebo było nadal
niebieskie. Gdy upał zelżał, tłumy się przerzedziły. Skąpo odziani imprezowicze
wyszli na ulice niczym wampiry ze swoich trumien. Rozpoczął się nocny maraton.
Lśniące światła neonów przyzywały chętnych do zabawy.
— Co powiesz na kolację? — zasugerował.
— Jesteśmy odpowiednio ubrani? — spytała.
Oboje byli w dżinsach. Ona miała do tego baleriny i cienką białą koszulkę,
spod której prześwitywały twarde sutki, a on szarą koszulę narzuconą na T-shirt.
— To Atlantic City. Na pewno nie jest tu tak oficjalnie — stwierdził. A może
podobnie jak w londyńskich klubach pożyczą mu krawat i marynarkę, żeby mógł
wejść do środka, zachowując zasady ubioru? Zauważył, że na promenadzie sklepy są
otwarte, więc w razie konieczności kupi sobie letnią marynarkę.
Oczy Lauralynn rozbłysły.
— Po jedzeniu chcę pójść do kasyna — powiedziała.
— Czemu nie?
Poszli do Tropicany, gdzie nie wymagano marynarek.
Dominik zdziwił się, że Lauralynn okazała się lekkomyślną i nałogową
hazardzistką. Był jej zupełnym przeciwieństwem. Dwa razy w życiu — podczas
seminarium i kongresu — odwiedził Las Vegas, mekkę hazardzistów. Dokonał
niezwykłego czynu, nie tracąc nawet centa we wszechobecnych jednorękich
bandytach, rozsianych po całym mieście od lotniskowych korytarzy po toalety w
hotelach i restauracjach. Nigdy nie kusiło go, żeby zagrać w ruletkę.
Kiedyś na uniwersytecie regularnie grywał ze znajomymi w pokera. Stawki
były niskie (a kiedy fundusze się skończyły, grali na zapałki), ale nie znał innej gry i
nie miał ochoty uczyć się nowych reguł.
Lauralynn najpierw pognała w kierunku stołu z ruletką i szybko potroiła
początkowo małą stawkę — słuchała przeczucia i niemal zawsze stawiała na
przemian na czerwone i czarne. Miała szczęście lub umiała przewidywać przyszłość.
Jak tylko przegrała dwa zakłady z rzędu, opuściła stolik i przeszła do następnego.
Przy kolejnym zagrała w karty, ale Dominik nawet nie zapamiętał nazwy gry. Po raz
kolejny odniosła oszałamiający sukces i sterta żetonów zaczęła błyskawicznie rosnąć.
Dominik nie miał pojęcia, ile zarobiła — nie znał się na wartościach
różnokolorowych żetonów. Lauralynn zaczęła przyciągać uwagę. Grupa gapiów
zebrała się wokół stolika; wielu mężczyzn miało ochotę wygrać. Kobiety też...
Po chwili żetony Lauralynn zaczęły topnieć, więc przeniosła się do kolejnego
stolika i rozdającego, gdzie na chwilę zapadła cisza. Obserwowanie swojej
towarzyszki trochę już nudziło Dominika, mimo że wyróżniała się na tle innych
graczy. Kaskada jasnych włosów opadających do ramion muskała nieskazitelnie
biały kołnierzyk jej koszulki. Siedziała z podniesionym czołem i była wyniosła
niczym koń czystej krwi.
Wreszcie znużona graniem zebrała żetony i wstała z krzesła. Gapie otaczający
stolik odprowadzili ją wzrokiem.
— Mam ochotę się napić — powiedziała.
— Śmiem twierdzić, że stać cię na drinka — zażartował.
Tym razem Dominik zapomniał poprosić barmana, żeby dodał mało lodu, i
dostał rozwodnioną colę bez smaku.
— Lubisz ryzyko — zauważył, pijąc colę.
Oczy Lauralynn nadal lśniły podnieceniem związanym z grą.
— Życie polega na ryzykowaniu — odparła.
— Istnieje cienka linia między ryzykiem a lekkomyślnością — dodał.
— Sądzę, że w tym tkwi twój problem, Dominiku. Część ciebie chce iść do
przodu, ryzykować, ale pozostała część rozważa, zastanawia się, powstrzymuje. Nie
możesz się w pełni oddać temu, co robisz.
— Czyżby?
— Ale jestem tylko wiolonczelistką i nie studiowałam psychologii. —
Uśmiechnęła się szeroko.
— Bardzo śmieszne.
— Jestem podniecona — wyznała, a on nie mógł oderwać oczu od
prześwitujących spod bawełnianej koszulki sutków. — Przydałoby się teraz trochę
seksu — dodała, rozglądając się po klientach przy barze: same pary lub samotni
faceci. Nikt jej nie zainteresował.
— Ale nie z mężczyzną? Ani ze mną?
— Nie pieprzę się z przyjaciółmi.
— Jedynie całujesz lub obciągasz, w zależności od sprzyjających warunków
— stwierdził Dominik.
— A, to... — Machnęła ręką. — No cóż, dałam się ponieść podczas wieczoru
z Mirandą. Zastanawiam się, czy Victor ją zniechęcił. A może sama stchórzyła.
Chociaż nie powiedziała hasła, żeby Victor przestał. Myślałam, że będzie chciała
więcej.
— W każdym razie nie musisz czuć się zobowiązana, żeby dotrzymywać mi
towarzystwa. Mogę sam wrócić do miasta. Jeśli chcesz się zabawić, znaleźć kogoś...
— Nie, to nie byłoby fair. — Lauralynn pokręciła głową.
— Jak uważasz.
— Coś ci powiem — zaczęła. — Dzisiaj zarobiłam prawie tysiąc dolców.
Możemy zamówić taksówkę do domu. Dajmy sobie spokój z pociągami. O tej porze i
tak będzie szybciej samochodem. Ja stawiam.
— Jesteś bardzo hojna.
Przez większość długiej jazdy taksówką spała, z głową opartą na ramieniu
Dominika. Oddychała wolno, miarowo, a żar jej ciała otoczył go niczym ciepły,
delikatny koc.
Gdy wrócili do loftu, cmoknęła go w policzek, odwróciła się i, świadoma jego
spojrzenia, ściągnęła z siebie koszulkę i dżinsy. Po chwili wślizgnęła się w śpiwór
znajdujący się w półmroku loftu. Jej smukłe ciało zniknęło w środku. Stało się
niedostępne. Dominik zasunął ściankę działową, która oddzielała sypialnię od salonu,
rozebrał się i położył do łóżka.
Szybko zasnął.
Godzinę później obudziły go ciche odgłosy dochodzące z kąta Lauralynn.
Usłyszał jęk i podniecony zdał sobie sprawę, że dziewczyna się onanizuje.
Zastanawiał się, jakie myśli i obrazy, czyje twarze i ciała przywoływała, robiąc to?
Przesunął swoją rękę w kierunku penisa i też zaczął się masturbować, chociaż w
szybszym tempie.
Osiągnęli orgazm w odstępie kilku sekund.
— Jednego dnia zachowuje dystans. Kolejnego sprawia wrażenie, że mnie
potrzebuje. Jest wymagająca, a nawet zła. — Dominik opowiadał Lauralynn o
Summer i nieczęstych e-mailach, które wysyłała, odkąd wróciła do Nowej Zelandii.
— Nie mam zielonego pojęcia, czego naprawdę oczekuje od naszego związku. Ani
czego ja chcę...
— Dla mnie to typowy przypadek „nie możemy być razem, ale nie możemy
żyć bez siebie” — zawyrokowała Lauralynn.
— Może.
— Według mnie każda para ma ten sam problem — dodała. — Chodzi o to,
żeby umieć „żyć długo i szczęśliwie”.
— Summer lubi igrać z ogniem — powiedział. — To właśnie mnie do niej
przyciąga. Z nią sprawy czasami przybierają ekstremalny obrót. Z drugiej strony to
mnie przeraża, bo nie wiem, co chce zrobić lub co chce, żeby jej zrobić. Jakby za
dużo oczekiwała ode mnie, ale również buntowała się przeciwko mnie. Boję się,
żebyśmy nie skończyli jak Clarissa i Edward, staromodni libertyni, którzy stali się
własną parodią.
— Ed i Clarissa umieją się bawić, jak się ich lepiej pozna. Po prostu
odgrywali rolę gospodarzy. Poza tym nie sądzę, że to musi się tak skończyć.
— Ja też, ale próbuję zrozumieć, co się dzieje. Co się stanie, kiedy wróci z
trasy? Wtedy niewiele mi zostanie czasu do końca stypendium. Będę musiał podjąć
decyzję, czy przedłużyć swój pobyt w Nowym Jorku, czy wrócić do Londynu.
Mógłbym ją poprosić, żeby wyjechała ze mną. Jako solistka może mieszkać w
każdym miejscu, prawda?
— Tak mi się wydaje.
— Oczywiście mógłbym jej nakazać, nalegać, żeby wyjechała ze mną do
Londynu, ale cholernie się boję, że się nie zgodzi, a wtedy koniec z nami.
— Dlaczego jej o to nie poprosisz? — spytała Lauralynn.
— Nie wiem, po prostu wydaje mi się, że nie rozumiem jej wystarczająco
dobrze.
— Nie rozumiesz?
— Co myśli, co odczuwa...
Lauralynn siedziała na skraju długiej pomarańczowej kanapy. Dominik
zajmował drugi kraniec z laptopem na kolanach. Na ekranie migała strona Wikipedii
o współczesnym jazzie, przypominając o prawdziwym życiu. Na potrzeby powieści
sprawdzał, którzy czarnoskórzy muzycy grali w lewobrzeżnym Paryżu we wczesnych
latach pięćdziesiątych zeszłego wieku. Myślał, żeby jego główna bohaterka Elena
przespała się z jednym z nich, ale obawiał się, że pojawiający się na początku
powieści seks osób różnej rasy wywoła oskarżenia o rasizm, jeśli autor, czyli on, nie
przedstawi go w subtelny sposób.
— Próbowałeś kiedykolwiek uległości? — wypaliła Lauralynn.
Pytanie go zaskoczyło.
— Nie, nigdy. Nie jestem taki. Z pewnością to zauważyłaś.
Przypomniał sobie Kathryn, która intuicyjnie uświadomiła mu głęboko ukrytą
chęć dominacji. Jej uległość ograniczała się jedynie do seksu. Poddawała się mu
duszą i ciałem. Zaczął myśleć o Claudii, która zachęcała go do przekraczania
grzesznych granic i nigdy nie cofnęła się przed jego mroczną stroną.
I o Summer...
— Czasami — powiedziała z figlarnym błyskiem w niebieskich oczach —
trzeba doświadczyć pewnych rzeczy, aby je właściwie zrozumieć.
— Co oznacza, że...
— Znasz uczucie posiadania innych, kontroli nad nimi, władzy na życiem i
śmiercią, prawda?
— Tak, chociaż przedstawiłaś to nieco melodramatycznie...
— Ale czy wiesz, jakie to uczucie należeć do kogoś, być wykorzystywanym i
wypełnianym, że się tak wyrażę?
— Pewnie, że chciałbym wiedzieć, ale jestem hetero. Nie mówię, że nigdy o
tym nie myślałem, ale pomysł, żeby jakiś facet mnie wykorzystał, w ogóle mnie nie
kręci. To nie płeć mnie pociąga lub odpycha. Zapewniam cię, że nie mam uprzedzeń,
ale to tak jak z alkoholem, po prostu nie lubię.
— Nie przesadzaj. — Lauralynn się uśmiechnęła. — Doświadczanie kogoś w
swoim ciele ma pewne zalety. To cudowne uczucie, jeśli druga osoba wie, co robi.
Próbowałam tego... Może i wolę kobiety, ale w przeszłości... wiesz, nie urodziłam się
taka.
Dominik przypomniał sobie, jak Summer pewnego razu podczas seksu
nieoczekiwanie wepchnęła w niego swój palec. Przypomniał sobie, że intensywność
doznania oszołomiła go i że przeżył niezwykle silny orgazm. Zastanawiał się, czy to
było wynikiem nagłej penetracji, czy po prostu przyjemności, jaką czerpał z jej
swawolnego zachowania.
Lauralynn obserwowała go uważnie.
— Widzę, że dałam ci do myślenia, hm?
Dominik się zastanowił.
— Zgadza się — wyznał. — Może penetracja penisem byłaby interesującym
doświadczeniem, ale członek musiałby być w jakiś sposób oddzielony od mężczyzny,
który się nim posługuje. Facet bez twarzy, bezcielesny fiut. — Zaśmiał się. — Ale
tylko żeby poznać to uczucie — usiłował się wytłumaczyć.
— Myślę, że mam coś lepszego, ale musisz mi zaufać. Wszystkie chwyty
dozwolone. Z elementem zaskoczenia będzie zabawniej. „Stop” może być hasłem,
które przerwie naszą zabawę. — Lauralynn oblizała wargi i z gracją odrzuciła włosy
z czoła, co często robiła, kiedy była podekscytowana.
Dominik spojrzał na nią zdziwiony.
— To brzmi złowieszczo, ale powinienem dać radę.
— Przyjedź do New Haven w następny weekend — powiedziała. Dzisiaj
wieczorem wracała do siebie. — W niedzielę rano mam próbę, ale jeśli pojedziesz
pociągiem o pierwszej trzydzieści, dotrzesz na miejsce przed wieczorem. Aha, nie
zapomnij o śpiworze — dodała. — Dopilnuję, żeby było interesująco.
— Obiecujesz czy grozisz?
Odebrała go ze stacji, na której wysiadło jedynie kilka osób. Miał wrażenie, że
znalazł się w opuszczonym mieście. Prosto z peronu poszli na parking, gdzie samotna
taksówka czekała w nadziei na klienta. Lauralynn minęła rząd różnorodnych pick-
upów, dżipów i suvów i skierowała się ku lśniącemu biało-czarnemu kawasaki.
Podała Dominikowi kask.
— Twój? — spytał.
— Moja duma i radość. — Przytrzymała długie włosy i schowała je pod
swoim kaskiem, tak aby wiatr nie potargał ani jednego kosmyka. Miała na sobie
czarne dżinsy, niebieską skórzaną kurtkę i coś, co przypominało kowbojskie buty.
Wyglądała jak wojownicza królowa na podmiejskiej pustyni stacji New Haven.
Lauralynn zdecydowanie go zaskakiwała, chociaż denerwował się jej kolejną
niespodzianką... przygotowaną dla niego.
Najpierw zatrzymali się w małej restauracji przy rzece.
Lauralynn miała duży apetyt i pochłonęła dwa razy więcej niż Dominik, który
zostawił większość olbrzymiej kanapki z boczkiem i warzywami. Z trudem zdołał
zjeść dużą sałatkę.
Gdy wrócili do potężnego kawasaki, Dominik mocno złapał się Lauralynn. Po
dziesięciu minutach hałaśliwej podróży opuścili senne miasteczko i wjechali do lasu,
gdzie Lauralynn nagle skręciła w zarośnięty krzewami podjazd i powoli zatrzymała
motor. Stanęli przed domem — rezydencją zaprojektowaną w kolonialnym stylu.
Obok płynął strumyk.
— Wynajmuję jedynie studio na tyłach. — Lauralynn wskazała ręką, kiedy
zdejmowali kaski. — Ma osobne wejście. W każdym razie właściciele są teraz w
Indiach, więc ja tu rządzę.
— Sielankowa okolica — zauważył Dominik. — Bardzo spokojna.
— Zgadza się.
Otworzyła drzwi do studia i weszli do środka.
Koliste wnętrze było przestronne, a świetliki umieszczone w wysokim suficie
przepuszczały światło. Dominik wyobrażał sobie, jaką przyjemność musi czerpać
malarz lub jakikolwiek inny artysta pracujący tutaj, ale zastanawiał się nad akustyką
tego miejsca. W rogu pokoju Lauralynn urządziła swój kąt; zobaczył kilka krzeseł,
futon, długi metalowy drążek, na którym powiesiła ubrania, futerał na wiolonczelę na
drewnianej podłodze i kilka otwartych walizek. Jak oczekiwał, ten wystrój wyrażał
stałą gotowość Lauralynn, by wyruszyć dalej.
Podeszła do niego i stanęła za jego plecami. Poklepała go po ramieniu i
wyszeptała uwodzicielsko:
— Nadszedł czas, Dominiku. Zamknij oczy.
Wykonał polecenie.
Odczekał minutę i usłyszał, jak dziewczyna chodzi wokół niego. Nie miał
pojęcia, co go czeka.
Po chwili poczuł przesuwającą się po włosach elastyczną opaskę, która
zakryła mu oczy. Odemknął powieki. Był w świecie całkowitej ciemności.
Uśmiechnął się na wspomnienie tego, jak kazał grupie muzyków grających w
krypcie zasłonić oczy. Czy teraz Lauralynn mści się na nim? Odpłaca pięknym za
nadobne?
— Rozbierz się.
Znów bez sprzeciwu zastosował się do nakazu. Podczas wieczoru z Mirandą
widziała go w stroju Adama, więc widok jego nagiego ciała nie był dla niej niczym
nowym. Mimo to Dominik przez chwilę poczuł ucisk w żołądku. Instynktowny opór.
— Na kolana.
Usłyszał odgłos bosych stóp Lauralynn.
Ostre paznokcie wędrowały po plechach Dominika, przez nagie pośladki, aż
ścisnęły kołyszące się jądra.
Dominik zadrżał. Pani sprawdzała swój towar. Poczuł, że twardnieje. Nic nie
mógł na to poradzić. Chociaż nie miał najmniejszego zamiaru nazywać Lauralynn
swoją panią. Za nic na świecie.
— Ręce. Nad głowę.
Podniósł ręce — związała mu nadgarstki. Prawdopodobnie apaszką, bo
materiał był jedwabisty w dotyku. Za każdym razem kiedy zbliżała się do niego, czuł
ciepło jej ciała, jej zapach... mieszankę nieznanych przypraw i potu. Z trudem
przełknął ślinę.
Odeszła i nagle pozbawiony jej bezpośredniej bliskości poczuł chłód. Słyszał
dochodzący z lasu śpiew ptaków, ciche szemranie wody w strumyku oraz szuranie
stopami — dochodziło niemal jednocześnie z dwóch stron. Nie jest sama? Czy ktoś
wszedł do pomieszczenia? Nie słyszał otwierających się ciężkich drewnianych drzwi,
ale może do domu prowadziła też inna droga.
Znów chłodna dłoń dotknęła jego pośladka.
Po chwili uderzyło go coś ostrego. Dreszcz bólu ogarnął jego ciało. Dajcie
spokój, pomyślał, to się robi śmieszne. Czy ona naprawdę sądzi, że klapsy mnie
podniecą? Jądra mu się skurczyły. Krople potu pojawiły się między nosem a ustami.
Oczekiwał na kolejne uderzenie, które nie następowało.
— Chcesz poznać to uczucie?
Skinął głową.
Nagle poczuł coś w uszach. Wpycha mu watę? Coś w rodzaju zatyczek? Gdy
ogarnęła go przerażająca cisza, zaczął unosić się w bańce samotności. Nagi. Sam.
Wyeliminowano mu dwa zmysły: wzrok i słuch. Nie sądził, że Lauralynn go
zaknebluje i uniemożliwi mu wydawanie jakichkolwiek dźwięków. Z pewnością
chciała go słyszeć, rozkoszować się jego jękami, westchnieniami i zapewne
protestami. To była część gry.
Czekał.
Ktoś wyłonił się z ciemności i stanął za nim, przesłaniając światło dzienne,
które przenikało przez dachowe świetliki.
Na szyi poczuł gorący oddech, gdy pochyliła się nad nim. Poczuł również, jak
coś w kształcie palca, zimnego i grubego, bada jego zwieracz, nawilża go, sprawdza
sprężystość i obficie aplikuje środek nawilżający. Dominik wstrzymał oddech; nie
miał wątpliwości, co zaraz nastąpi.
Domyślił się, że to sztuczny penis, który z zaskakującą łatwością delikatnie
wszedł w niego, rozszerzając jego pośladki, aż przyzwyczaił się, że ma go w środku.
Po chwili nastąpiło brutalne pchnięcie i został w pełni spenetrowany. Miał wrażenie,
że coś go rozrywa. Zagryzł wargę. Ból wydawał się nie do wytrzymania. Dominik
czuł palący żar, jakby zastosowano nieodpowiedni krem, który zamiast złagodzić
pieczenie, zwiększał je. Usiłował zapanować nad tym, nie chcąc wydać żadnego
dźwięku.
Starał się zacisnąć mięśnie, aby ta rzecz nie weszła w niego głębiej, ale stracił
panowanie. Po kilku słabych pchnięciach ktoś go całkowicie posiadł.
Zostałem zerżnięty, pomyślał. Wiem, jak czują się kobiety, gdy ktoś w nich
jest.
Pod opaską miał zamknięte oczy, chociaż to niczego nie zmieniało.
Jasność umysłu powróciła i w tej chwili Lauralynn zaczęła serię rytmicznych
ruchów: szybkie częściowe wycofanie, potem głęboki atak, chwila wytchnienia,
podczas której czuł się pusty, i kolejne wtargnięcie. Początkowo mimowolnie, a
później świadomie zaczął dopasowywać się do rytmu. Ból zaczął znikać. Nie
zastąpiła go przyjemność, na co liczył, ale pojawił się natłok nieznanych fizycznych
odczuć — rejestrował je i porządkował w myślach z każdą minutą. Stał się
obserwatorem, badaczem. Jego ciało zaczęło współpracować i ułatwiło ruch
sztucznego penisa, który się w nim zanurzał.
Dominik szybko stracił poczucie czasu, otoczony kokonem czarnej ciszy.
W pewnym momencie — po kilku minutach, po godzinie? — wyszła z niego.
Dlaczego? Powietrze zaczęło pieścić jego pośladki. Chciał znowu to poczuć, błagał,
żeby go wykorzystała. Czuł się porzucony.
I znów się z nim zabawiała, ale tym razem nie tak gwałtownie. Sztuczny penis
przyczepiony do uprzęży (po ruchu jej ciała i dotyku ciepłych bioder na swoich
pośladkach wiedział, że nie kierowała nim ręką) był teraz delikatniejszy, mniej
sztywny, niemal jakby wchodził w niego prawdziwy kutas. Po raz kolejny
podejrzewał, że jakiś mężczyzna zajął miejsce Lauralynn i go rżnie. Niemożliwe!
Cholera, co za różnica, pomyślał w końcu. I tak niewiele mógł zrobić, żeby zmienić
swoją sytuację. Uznajmy to za nowe doświadczenie. Uprzedzała przecież, że
wszystkie chwyty są dozwolone. Nie mógł zachować pełnego wzwodu, chociaż w
pewniej chwili był blisko: gdy ręka chwyciła jego jądra i trzymając penisa,
wędrowała w górę i dół, gdy brano go od tyłu.
Wreszcie Lauralynn (lub osoba, która wcielała się w nią, jeśli w studiu był
faktycznie ktoś trzeci) zmęczyła się i siła pchnięć zaczęła słabnąć. Po kolejnym dość
silnym natarciu, przy którym omal nie stracił równowagi i nie upadł na brzuch,
wycofała (lub wycofał) się z niego. Ponownie poczuł charakterystyczną pustkę,
muskające go powietrze — delikatne, ciepłe podmuchy pomiędzy pośladkami —
smutek.
Odzyskał słuch. Usłyszał ciche stąpanie. Dotarły do niego odgłos pobliskiego
strumyka i ożywiony śpiew ptaków w oddali.
Dominik czekał na zdjęcie opaski. Wstał z kolan i usiadł na pośladkach.
Rozluźnił się.
Lauralynn delikatnie pociągnęła opaskę i przesunęła ją przez czoło i przez
włosy, starając się ich nie zmierzwić. Była już ubrana. A może wcale się nie
rozebrała? Zachowywała się, jakby nic się nie stało. Uśmiechała się lekko, a jej jasne
loki lśniły w świetle przenikającym przez szklany sufit.
— Teraz już wiesz — powiedziała.
Lauralynn upiekła ziemniaki i podała je z łyżką śmietany i mięsem.
Siedzieli na przydomowym trawniku, obserwując płynący w dół strumień.
— Victor powiedział mi, że zgodziłeś się wziąć udział w jego pożegnalnym
przyjęciu — zagadnęła Lauralynn.
— Zgadza się, chociaż nie wiem, co zaplanował.
— Ja też nie wiem — przyznała. — Przebiegły drań jest wyjątkowo
tajemniczy. Niezwykle powściągliwy.
— Zaprosił cię?
— Mam wtedy występ w Bostonie, ale nie, nie zaprosił mnie. Wydaje mi się
to trochę podejrzane.
— To tylko przyjęcie.
— Wiem, ale uważaj na Victora. Jest bardziej niebezpieczny, niż ci się zdaje.
Wbiła łyżkę w gorący ziemniak, który leżał na plastikowym talerzu.
Dominik poczuł wibrujący lekko w kieszeni telefon. Dostał SMS.
Znał tylko jedną osobę, która wysyłała mu SMS-y. Wyciągnął komórkę,
przeprosił Lauralynn i odszedł na kilka kroków w kierunku wody.
„Bardzo cię pragnę. Summer”
W Nowej Zelandii lub Australii musiało być bardzo wcześnie.
Dlaczego zawsze kontaktowała się z nim w nieodpowiedniej chwili?
11
Odwiedziny
Zgodnie z moimi przewidywaniami, podobnie jak podczas wielu
długodystansowych lotów, w drodze do San Francisco siedziałam obok
nieatrakcyjnego i irytującego biznesmena. Chociaż lepsze to niż wrzeszczący
dzieciak. Kiedy nie zasypywał mnie lawiną pytań, próbował podbić moje serce
szczegółowym wykładem na temat strumieniowych mediów cyfrowych. Nawet po
wysłuchaniu jego monologu niewiele o nich wiedziałam. Mój mózg wyłączył się, gdy
samolot przemierzał drogę z Sydney.
Facet miał czerwony aparat ortodontyczny, krótkie, pulchne palce, a na głowie
przedziałek — to wszystko razem odrzucało mnie od gościa już od początku.
Próbowałam zasnąć, ale świadomość, że za mniej niż dwadzieścia cztery
godziny zobaczę Dominika, nie pozwoliła mi zasnąć ani skoncentrować się na
filmach puszczanych na pokładzie samolotu.
Susan poinformowała mnie, że jest możliwość zorganizowania trasy po
Europie. Chodziło o to, żeby wykorzystać sukces właśnie zakończonego tournée. Ale
ostrzegła mnie, że przygotowania występów mogą zająć jej przynajmniej sześć
miesięcy. Nie miałam nic przeciwko. Byłam wykończona i przerażona wizją
ponownego wyjścia na scenę.
Kiedy bezosobowy biznesmen odkrył, że w San Francisco mam sześć godzin
do kolejnego lotu, bezczelnie zaproponował, że wynajmie pokój w lotniskowym
hotelu, na szybki numerek, jak to ujął, bo jego połączenie do Omahy jest znacznie
wcześniej niż moje na La Guardię, więc będzie mi mógł poświęcić jedynie dwie
godziny.
Wydał się szczerze zaskoczony, kiedy odrzuciłam jego ofertę, a ja
odetchnęłam z ulgą, gdy na lotnisku musiał pójść do innej kolejki dla amerykańskich
obywateli. Na szczęście jego bagaż pojawił się szybciej niż mój i zobaczyłam w
oddali jego plecy.
Chyba jakiś amerykański pisarz powiedział, że nie można ponownie wrócić do
domu, czy coś w tym stylu. Kiedyś w lofcie Dominika przeczytałam o tym w
magazynie, ale nie zastanawiałam się nad tym zbytnio. Aż do niedawna. Powrót w
rodzinne strony uświadomił mi, że teraz Ameryka jest moim domem, a Nowa
Zelandia, mimo idealizowania, nigdy nie będzie taka sama.
Dokonałam wyboru.
Sprawdziłam godzinę na swoim starym kolorowym swatchu — znalazłam go
w szufladzie szafki nocnej. Ten zegarek nosiłam jako nastolatka. W Nowym Jorku
musi być późno, pomyślałam. Dominik pewnie już wrócił do domu, jeśli wieczorem
gdzieś wychodził. Wybrałam jego numer.
— Cześć. — Miał zaspany, ale ciepły, niski i znajomy głos.
— To ja.
Odchrząknął.
— Miło cię słyszeć.
— Obudziłam cię?
— Oczywiście, ale nieważne. Znasz mnie, lubię wcześnie wstawać.
— Jestem w San Francisco. Na lotnisku. Czekam na przesiadkę. Lecę w nocy,
więc powinnam być w Nowym Jorku z samego rana.
— Jestem w Londynie...
— W Londynie?
Ostry ból ścisnął mi serce. Wyjechał do Anglii?
— Będę tu przez kilka dni. Musiałem coś załatwić. Sprawy rodzinne. Wracam
na Spring Street po weekendzie.
Ogarnęła mnie fala ulgi.
SMS, który wysłałam mu kilka dni temu, żeby poinformować, że wracam, a
trasa się wreszcie kończy, najwyraźniej do niego nie doszedł.
Trudno. Wyjechał do Londynu, więc i tak nie odebrałby mnie z lotniska. W
Anglii był środek nocy i czułam się winna, że go obudziłam, ale jego głos mnie
uspokajał. Czekałam na lot usypiana nocnymi ogłoszeniami. Sączyłam chłodne piwo
i chciałam rozmawiać z Dominikiem możliwie najdłużej.
Pragnęłam mu powiedzieć tyle rzeczy, ale dzieląca nas odległość, różnica
czasu i moje zmęczenie odebrały mi zapał. Skończyło się na gadce o niczym.
Zanim się rozłączyliśmy, zapewniliśmy się nawzajem, że nie możemy się
doczekać spotkania.
Gdy następnego ranka na wpół przytomna wyszłam z hali przylotów na La
Guardii z futerałem pod pachą i ciężką walizką, której kółka piszczały pod ciężarem
prezentów od rodziny i przyjaciół z Nowej Zelandii, zaskoczona usłyszałam swoje
imię:
— Summer!
To był Simón. Wysiliłam się na uśmiech i spuściłam wzrok. Spojrzałam na
jego krzykliwe szpiczaste buty. Dzikie loki na głowie. Nieustannie entuzjastyczny
uśmiech.
— Skąd wiedziałeś, że dzisiaj wracam?
Cmoknął mnie w oba policzki. Zapach wody po goleniu był świeży i
oszałamiający. Simón szarmancko wziął ode mnie walizkę.
— Nie zapominaj, że mamy wspólnych znajomych. Susan mi powiedziała.
Nie wiedziałaś, że jest też moją agentką?
— Oczywiście, że wiedziałam.
— Dobrze wyglądasz.
— Dzięki.
— Domyślam się, że trasa okazała się sukcesem. Całe miasto o tobie mówi, a
przynajmniej orkiestra... Wszyscy się cieszą twoim szczęściem. Są podekscytowani.
— Dzięki, Simón.
— Witaj w domu.
Czekała na nas limuzyna z szoferem w uniformie. Zdaje się, że Simón
postanowił zalecać się do mnie, nie przebierając w środkach.
Wolno sunęliśmy w godzinach szczytu wśród ludzi jadących do pracy. Nie
miałam siły na rozmowę, ale Simón nawijał za nas dwoje. Bombardował mnie
pytaniami: gdzie grałam, jak reagowała publiczność na repertuar, który pomógł
wybrać. Nie wypytywał tylko o sprawy osobiste. Unikał pytań o Dominika i moje
plany na przyszłość.
Gdy dojechaliśmy do SoHo, słońce wznosiło się wysoko na letnim niebie. Po
Nowej Zelandii i Australii czułam, że jestem w całkowicie nowym świecie. Moim
świecie.
Kierowca wyjął z bagażnika walizkę i postawił przy schodach budynku.
Dopiero wtedy Simón zagadnął:
— Twój chłopak nie mógł powitać cię na lotnisku?
— Jest w Londynie — powiedziałam.
Cztery dni dzieliły mnie od powrotu Dominika. Pierwszego dnia spałam. Jak
zabita. Niemal nie ruszałam się z łóżka. Wstawałam jedynie do toalety, kiedy już
dłużej nie mogłam wytrzymać, lub szłam do kuchni, żeby przegryźć stary kawałek
sera i wypić mleko z kartonu, które jeszcze nie było przeterminowane.
Rozkoszowałam się lenistwem, brakiem planów i zobowiązań. Loft był taki,
jak go zapamiętałam: przestronny, znajomy i przytulny dzięki elegancko
zorganizowanej przestrzeni. Nie rozpakowałam wszystkiego i planowałam zaczekać
z tym przynajmniej do następnego dnia. Chodziłam nago, tańczyłam na drewnianej
podłodze i przyglądałam się stadu gołębi na zacienionym rogu pobliskiego dachu.
Nawet nieśmiało weszłam do garderoby i pieściłam niektóre ubrania Dominika. Moja
naga skóra ocierała się o kaszmirowe swetry, a palce muskały doskonałej jakości
garnitury.
Poddałam się spokojnemu oczekiwaniu.
Simón zadzwonił dwa razy, ale nie oddzwoniłam. Wyłączyłam telefon.
Dominik też dzwonił, ale nie odebrałam. Za kilka dni będziemy razem. Wolałam
porozmawiać z nim osobiście niż przez telefon.
Drugiego dnia zaczęło mnie nosić, więc wzięłam prysznic i wyszłam na ulice
Manhattanu. Po przejściu przecznicy poczułam, że umieram z głodu. W zatłoczonej
jadłodajni na rogu La Guardia Place i Houston kupiłam duże frytki i nieziemsko
tłustego burgera. Zanurzałam się w niego z niezdrową rozkoszą. Buty sportowe
czekały na mnie w domu, ale mogły zaczekać jeszcze jeden dzień.
W parku przy placu Waszyngtona grupka zagranicznych niań zebrała się
dokoła placu zabaw, odgradzając go spacerówkami, a alejkami pewnym krokiem
przechadzali się właściciele psów, ciągnąc swoich ulubieńców za sobą, choć niekiedy
było na odwrót. Wiewiórki skakały po drzewach, przemykały po trawie. W
północno-zachodnim rogu parku przy stolikach szachowych siedziała grupa
niechlujnie ubranych graczy, czekając na partnera do rozgrywki. Nie zauważyłam
muzyków. Usiadłam i przyglądałam się tłumowi. Skupiłam się na małych dzieciach.
Szalone myśli ogarnęły mój umysł, gdy próbowałam zastanowić się nad życiem z
Dominikiem. Czy normalne życie we dwoje jest w naszym przypadku możliwe?
Telefon zostawiłam w lofcie, ale przypomniałam sobie o budce na rogu
University Place i zadzwoniłam do Cherry. Rozstałyśmy się w niemiłych
okolicznościach i chciałam ją przeprosić. Usłyszałam, że nie ma takiego numeru.
Może wieczorem pójdę do barów i klubów, do których chodziła. Potem wróciłam do
centrum.
Wzięłam kolejny prysznic. Mój organizm musiał przyzwyczaić się do letniego
żaru na Manhattanie. Po krótkiej zimie w Nowej Zelandii umierałam z gorąca. Przez
chwilę ćwiczyłam jogę. „Powitanie słońca” i „pies z głową w dół” zawsze pomagały
mi oczyścić umysł. W kącie loftu przy pomarańczowej sofie samotnie leżał futerał na
skrzypce — odstawiłam go tam dwa dni temu. Wołał mnie, prosił, żebym podeszła i
go otworzyła. Zaskoczona zdałam sobie sprawę, że od trzech dni nie miałam w
rękach bailly’ego. Wszystko przez długi lot i leniwe dni w Nowym Jorku. Nigdy nie
miałam tak długiej przerwy w graniu, ale nie tęskniłam za nim. Nawet nie
zauważyłam, że nie grałam.
Początkowo się przeraziłam, ale pocieszał mnie fakt, że to oznaczało, że mogę
się zmienić. Nic nie jest stałe. Nawet moja miłość do muzyki.
Celowo przestałam myśleć o futerale i podeszłam do małego biurka, przy
którym Dominik często pracował. Laptop zabrał ze sobą do Londynu, ale na blacie
leżało kilka ołówków i długopisów obok karteczek samoprzylepnych, czarnego
dziurkacza i cienkiej teczki.
Mimochodem otworzyłam jedną z nich. W środku znajdowały się kartki —
musiał zrobić te wydruki w gabinecie w bibliotece, bo w mieszkaniu nie mieliśmy
drukarki.
Wzięłam pierwszą stronę.
Zaczęłam czytać.
Oczekiwałam czegoś o powojennym Paryżu — dat, faktów, cytatów — ale nic
takiego nie zobaczyłam.
To była powieść.
Jej akcja działa się we wschodnim Teksasie w miasteczku, o którym nigdy nie
słyszałam. To było o młodej kobiecie z ogniście rudymi włosami.
Zaintrygowana wzięłam resztę stron, najprawdopodobniej pierwszy rozdział, i
usiadłam na kanapie z podwiniętymi nogami — to moja ulubiona pozycja do
czytania. Uświadomiłam sobie, że od kilku miesięcy nieczęsto miałam książkę w
ręku.
Czytałam o szczegółach małomiasteczkowego życia — były zaskakująco
podobne do tego, co powiedziałam Dominikowi o dorastaniu w Nowej Zelandii, choć
subtelnie zmienione. Wydawały się interesujące, ale nieznacznie odstawały od
tamtych czasów widzianych okiem outsidera, który może lepiej pojąć rzeczywistość.
Niemożliwe!
Dominik pisał powieść.
Przejrzałam pierwszy rozdział, najwyraźniej niedokończony, i rzuciłam się na
kolejne teczki. Tylko jedna z nich zawierała dalsze fragmenty powieści. Zaledwie
cztery strony z dużymi odstępami pomiędzy akapitami. Elena, główna bohaterka,
przebywała w Paryżu we wczesnych latach pięćdziesiątych XX wieku, czyli w
okresie badanym przez Dominika. Czy wybór imienia był zbiegiem okoliczności?
Dalsze czytanie przerwał mi odgłos dzwonka. Podeszłam do domofonu. Nie
czekałam na nikogo. Może to Simón liczył, że mnie tu zastanie? Przez chwilę
rozważałam, czy otworzyć. Nie byłam pewna, czy jestem gotowa skonfrontować się
z nim i wyjaśnić raz na zawsze, że najlepiej będzie, jak zostaniemy jedynie
przyjaciółmi.
A jeśli to ktoś inny lub coś ważnego, na przykład przesyłka dla Dominika?
Nacisnęłam przycisk.
— Słucham?
— To ja, Summer.
Bez cienia wątpliwości rozpoznałam głos. Przestraszyłam się. Victor.
Wpuściłam go.
— Skąd wiesz, gdzie mieszkam?
— Daj spokój, nie doceniasz mnie, moja droga.
— Nie mamy sobie nic do powiedzenia.
Jak zawsze ten nieprzenikniony uśmiech. Miał na sobie szary garnitur, koszulę
i krawat. Wyglądał, jakby przyszedł na spotkanie z kontrahentem, a nie z byłą
kochanką. Jego czarne buty — idealnie wyczyszczone — aż lśniły.
— Ależ sądzę, że mamy... — Wszedł do loftu i zamknął za sobą drzwi, jakby
był właścicielem.
Schroniłam się na kanapie, a on w milczeniu poszedł za mną. Miał
charakterystycznie i bardzo precyzyjnie przyciętą brodę.
— Mamy niedokończone sprawy — powiedział cicho.
— Wycofałam się. Zmieniłam zdanie. Nie chcę iść tą drogą —
zaprotestowałam.
— Jesteś gwiazdą, co? Podróżujesz po świecie ze skrzypkami...
— To nie skrzypki, tylko skrzypce — przerwałam mu gorączkowo, zdając
sobie sprawę, że połknęłam haczyk.
— Nieważne.
Jego wzrok uświadomił mi, że mam na sobie tylko koszulę Dominika, zapiętą
do połowy, która zakrywała część ud. Włożyłam ją po prysznicu, a potem całkowicie
pogrążyłam się w lekturze. Zaskoczył mnie dzwonek do drzwi i nawet nie
pomyślałam, żeby włożyć coś innego. Poprawiłam koszulę, choć to niewiele
pomogło.
— Kto był zdzirą, zawsze nią pozostanie — zauważył.
Spojrzałam na dół. Siedząc na skraju pomarańczowej kanapy, z kolanami
podciągniętymi pod brodę, pokazałam mu się w pełni. Cholera.
— Wolę, jak się golisz.
— To już nie twój cholerny problem. Nie możesz tego zrozumieć?
— Zrozumieć? I kto to mówi.
— O co ci chodzi?
— Mówię o kobiecie, która się okłamuje. Która nie chce zaakceptować siebie
taką, jaka jest. Summer, walczysz z własną naturą. Powiedz mi, jesteś szczęśliwa?
Teraz?
Pytanie mnie zaskoczyło.
Oczywiście, że od dłuższego czasu nie byłam. Czułam się zdezorientowana,
rozdarta, ale to wiązało się z Dominikiem i naszymi relacjami, ze znalezieniem
równowagi w życiu. Nie miało nic wspólnego z Victorem i jego absurdalnymi
zabawami.
— Nie zaoferujesz mi nawet niczego do picia? Nie musisz parzyć kawy.
Woda wystarczy.
— Nie.
Nie zrobiłabym niczego dla tego mężczyzny, nawet jeśli to miało być jedynie
podanie szklanki wody.
— Niech i tak będzie.
Stał na skraju kuchni. Nie powinnam siadać, bo teraz górował nade mną,
chociaż nie był wyjątkowo wysoki. Gdy poszedł bliżej, syknęłam:
— Dotknij mnie, a zacznę krzyczeć.
— Nie bądź śmieszna. Po pierwsze, nikt cię nie usłyszy. Te stare budynki
mają grube ściany, a okna są zamknięte, zresztą i tak wychodzą na dachy. —
Wskazał na tył loftu. — Po drugie, czy naprawdę sądzisz, że mam ochotę cię znowu
zerżnąć? Nic z tego. Wiesz, jesteś zbyt pasywna.
Zarumieniłam się. Po raz pierwszy facet powiedział do mnie coś takiego.
Wiem, że to niedorzeczne, bo Victor jest dupkiem, ale mimo to jego słowa zabolały.
— Więc czego chcesz? — zapytałam.
— Kontynuować to, co przerwaliśmy. Przemienić cię, kotku. Masz potencjał;
szkoda, że go marnujesz.
— Nie chcę się stać twoją niewolnicą.
— Doskonale zdaję sobie z tego sprawę. Myliłem się, sądząc, że to był twój
cel, ale są inne sposoby... — Uśmiechnął się nieszczerze.
Miałam ochotę spoliczkować go za protekcjonalność.
— Czyżby?
— Owszem.
— A jeśli nadal się nie zgodzę?
— Tak jak mówiłem, są różne sposoby.
Przez krótką chwilę zachęcił mnie. Wydawało mi się, że zdecydowany
sprzeciw i odmowa wzięcia udziału w jego gierkach mogą sprawić, że zrezygnuje ze
swoich planów.
— Nadal się nie zgadzam, Victor. To mnie już nie interesuje. To, co robię w
sypialni, to nie twoja sprawa, i zapewniam cię, że nigdy nie będę chciała, żebyś brał
udział w tej części mojego życia. W każdym razie jestem na dobre z Dominikiem.
Może wrócić w każdej chwili — skłamałam — więc lepiej stąd wyjdź.
— Dominik jest w Londynie — odparł spokojnie.
Stanął przede mną. Nerwowo zapięłam koszulę, zakrywając przed jego
wzrokiem rowek między piersiami.
Victor swobodnie wsunął rękę do lewej kieszeni swojego szarego garnituru i
wyciągnął blackberry. Palcami szybko przebiegł po miniaturowej klawiaturze i podał
mi telefon.
— Zgodzisz się — oznajmił. Spojrzałam na niego nerwowo.
— Dlaczego?
— Naciśnij przycisk.
Zerknęłam na mały ekran i znieruchomiałam. Zobaczyłam siebie.
Stałam nago w pokoju pełnym nieznajomych. Miałam na sobie jedynie psią
obrożę.
Zdjęcia zostały zrobione na aukcji, którą Victor zorganizował rok temu.
Nie mogłam się poruszyć. Wspomnienia wróciły razem z podekscytowaniem,
którego nie mogłam opanować.
Mój palec zawisnął nad klawiaturą blackberry.
— Miłej zabawy — podjudzał Victor.
Wystarczył jeden dotyk, lżejszy niż podmuch wiatru, żeby pojawiła się cała
galeria zdjęć.
Aparat musiał być ukryty w pomieszczeniu, do którego zaprowadził mnie
łysiejący facet w okularach po tym, jak wygrał na aukcji godzinę ze mną. Wtedy
nigdzie nie zauważyłam tego urządzenia. Bez wątpienia byłam zbyt oszołomiona. To,
co teraz oglądałam, przypominało pokaz slajdów. Ktoś nastawił aparat i robił zdjęcia
pokoju w regularnych odstępach.
Przeglądałam kolejne obrazki, jakbym miała przed oczami horror. Nie
mogłam ani patrzeć, ani odwrócić wzroku. Po raz pierwszy widziałam siebie tak, jak
inni mogą mnie zobaczyć. Kiedy byłam nastolatką, zrobiłam sobie kilka nagich zdjęć
przed lustrem; potem szybko je skasowałam. Bałam się, że rodzice, brat lub siostra
mogą przypadkowo się na nie natknąć. Ale to, co tu widziałam, było niesamowicie
realne.
Czułam się, jakbym obserwowała kogoś innego na ekranie... jakbym oglądała
porno. Z całych sił próbowałam zapomnieć o wszystkim, co się wydarzyło z
Victorem. Zdjęcia były bardziej szokujące niż moje wspomnienia tamtej nocy.
Mężczyzna z uniesionym paskiem robił zamach, żeby mnie uderzyć. Twarz miałam
ukrytą w pościeli. Wtedy ból pomagał mi się zatracić w doznaniach. Nie musiałam
myśleć o tym, co się dzieje. Ale na zdjęciach to wyglądało gorzej niż obraz, który
miałam w głowie.
Nie pamiętałam tego mężczyzny; to mógł być ktokolwiek. Nie umiałam
opisać jego twarzy ani długości czy grubości penisa. Teraz widziałam faceta na
ekranie. Był zły, a jego ciało poruszało się z każdym zdjęciem. Czy Victor poprosił
mnie o zgodę? Czy udzieliłam mu pozwolenia? Ta myśl przeraziła mnie, a jeszcze
bardziej to, że może nie próbowałam go powstrzymać.
Blackberry przypominał granat, który trzymałam w ręce, ale nie byłam w
stanie odwrócić oczu ani wyrzucić go przez okno. Zdjęcia przyciągały uwagę —
ostre i brutalne. Oglądałam obsceniczne obrazy; mężczyzna wchodził we mnie
i wychodził. Sposób, w jaki się poruszałam, aby dopasować się do niego, zszokował
mnie. Moja twarz była na przemian piękna i brzydka.
Wreszcie doszłam do końca galerii.
Tak nie może być! — chciałam krzyczeć. To właśnie zobaczą ludzie, jeśli
Victor opublikuje zdjęcia, co bez wątpienia planował. Nic, co wcześniej przeżyłam
— spotkania z Dominikiem, lekcje krępowania z Cherry, sceny, które widziałam w
klubach — nie przypominało zdjęć z tego aparatu. Tamte wydarzenia były zabawne,
szalenie seksowne i przyjemne, ale ludzie nie odebraliby ich w ten sposób, jeśli
zobaczyliby zdjęcia Victora, mnie z obrożą na szyi, moją twarz przepełnioną
smutkiem i mężczyznę bijącego mnie po tyłku paskiem. Ale tamte noce to co innego.
To koszmar, w który mnie wmanipulowano i o którym niemal zdołałam zapomnieć.
Chciałam udusić Victora, ale tylko pogorszyłabym swoją sytuację.
— Pouczające, co? — usłyszałam jakby z oddali jego głos.
Ogarnięta przerażeniem zdałam sobie sprawę, że jestem wilgotna pod koszulą
Dominika, która ledwie zakrywała moje intymne części ciała. Victor kierował się
złymi zamiarami i haniebną motywacją, ale zdjęcia i wspomnienia seksu podnieciły
mnie.
Milczałam świadoma, że cokolwiek powiem, wykorzysta to przeciwko mnie.
— Robisz ciekawe miny, kiedy cię rżną, Summer. Byłabyś gwiazdą srebrnego
ekranu. Szkoda, że nie nagraliśmy filmu z dźwiękiem! Byłaś otwarta na daną ci
przyjemność, ale zarazem zwalczałaś ją każdym mięśniem. Umysł kontra ciało.
Cicho się roześmiał z tego wątpliwego żartu.
— Ty draniu!
Podszedł do blatu kuchennego, wziął szklankę i nalał sobie wody.
Natychmiast znieruchomiałam.
Część mnie chciała rzucić telefonem o ścianę i zobaczyć, jak urządzenie
roztrzaskuje się na milion kawałków, pozostała część miała ochotę w nieskończoność
oglądać zdjęcia. Domyśliłam się, że musiał zrobić kopię i ukryć ją w jakimś
bezpiecznym miejscu, więc moje zachowanie byłoby przesadnie melodramatyczne.
— Nie sądzę, że należy ci się Oscar, moja droga, ale jeśli ktoś to zobaczy,
śmiem twierdzić, że twoja kariera skrzypaczki może napotkać przeszkody. Sekstaśmy
i tym podobne są dobre dla młodych gwiazdek lub ladacznic z reality show, a nie dla
poważnej artystki. I... hm... co się stanie, gdy twój wspaniały Dominik, dominamator,
to zobaczy? Czy będzie zadowolony?
Właśnie miałam powiedzieć „tak” na ostatnie pytanie, jedynie po to, żeby
sprowokować Victora, ale nie dał mi czasu.
— Masz wybór, droga Summer — oznajmił, odstawiając szklankę. — Będę
potrzebował twoich usług jeszcze raz. Jeśli się zgodzisz, zniszczę zdjęcia. Słowo
dżentelmena. To mój nowojorski numer.
Na kamiennym blacie położył małą wizytówkę.
— Co...?
— Nie zadawaj pytań. Jeśli się zgodzisz wziąć udział w pewnym spotkaniu,
będziesz musiała wykonać każde polecenie. To wszystko. Nie zranię cię ani nie
uszkodzę w żaden fizyczny sposób. Przyrzekam.
Przypomniałam sobie wydarzenie z przeszłości i otworzyłam usta.
— Żadnych śladów — odezwał się, zanim zdążyłam zadać pytanie. — Nic na
stałe.
— Ale...
Znów mi przerwał.
— Dzień, czas i miejsce. Pojawiasz się tam. Nie chcę, żebyś wiedziała więcej.
Chcę, żebyś się denerwowała. Wyglądasz pięknie, kiedy jesteś bezbronna.
Zjawiskowo.
Nie wiedziałam, co powiedzieć.
— Zadzwoń w ciągu czterdziestu ośmiu godzin z odpowiedzią. Sam się
odprowadzę do drzwi.
Odwrócił się i wyszedł.
Pomiędzy wizytą Victora a powrotem Dominika wpadłam w głęboką depresję.
Czułam się jak ziarno piasku targane morzem emocji. To niesprawiedliwe.
Właśnie wtedy, gdy zaczęłam wierzyć, że z Dominikiem wszystko się ułoży,
że uda nam się zbudować wspólne życie, chociaż to może być niezwykle trudne, na
mojej drodze stanęła kolejna intryga Victora. Coś, co zrujnowałoby mi karierę na
samym początku. Mogłam iść na policję, ale wzdrygnęłam się na samą myśl o tym.
Co miałabym powiedzieć? Spojrzą na mnie i wyśmieją mnie na głos. Nawet jeśli
okazaliby się bardziej tolerancyjni, niż sądziłam, byłoby za późno, gdyby Victor
zdołał opublikować choć jedno zdjęcie. Mogę wszystko stracić. Zdjęcia pewnie
dotarłyby nawet do Te Aroha. Nie zniosłabym świadomości, że rodzice przeczytali o
tym w gazecie.
Chciałam z kimś na ten temat porozmawiać, ale Cherry była nieosiągalna, a
Chrisowi, mojemu najlepszemu przyjacielowi z Londynu, lepiej nic nie mówić. Nie
lubił Dominika. A znając jego troskę o mnie, pewnie wynająłby płatnego zabójcę,
żeby rozwiązać problem z Victorem.
Myśli o Chrisie wprawiły mnie w nostalgiczny nastrój. Bardzo za nim
tęskniłam. Był jedynym facetem w moim życiu, poza nauczycielem gry na
skrzypcach, panem van der Vlietem, który nigdy się do mnie nie zalecał. Brakowało
mi bezpieczeństwa jego towarzystwa i wspólnych rozmów. Mając świadomość, że
nigdy nie będziemy niczym więcej niż przyjaciółmi, wiedziałam, że jego rady nie
płyną z chęci zaciągnięcia mnie do łóżka. Dawno temu przestałam się zastanawiać,
dlaczego nie pociągaliśmy się nawzajem. Z pewnością kobiety uważały, że jest
przystojny, a po każdym występie podążały za nim fanki. No ale one nie były
muzykami i może dlatego tak im imponował.
Słodki, staroświecki Chris. Nie rozmawialiśmy o swoim życiu seksualnym,
ale gdy kilka razy przez przypadek dowiedział się kilku faktów o mnie, jasno dał do
zrozumienia, że moje zachowanie go niepokoi. Nie rozumiał, że kręcą mnie takie
rzeczy i uważał je za niebezpieczne, daleko wykraczające poza kontrolowaną
zabawę. Dla niego domin to świr, który chce mnie zranić. Miałam nadzieję, że
któregoś dnia zmieni zdanie, ale nie zamierzałam na siłę wprowadzać go w temat. Za
nic na świecie nie chciałam go stracić, więc o swoich problemach z Victorem
musiałam pogadać z kimś innym. Nie z Chrisem.
Przypomniałam sobie o Lauralynn, ale nawet nie miałam do niej numeru i od
prawie roku nie widziałam jej ani z nią się nie kontaktowałam. Zawsze była
niezwykle pewna siebie, więc bez wątpienia doradziłaby mi w tej kwestii. Zdałam
sobie sprawę ze swojej samotności. Krótkie spotkanie z rodziną i przyjaciółmi
uświadomiło mi, że mam mało przyjaciół.
Dominik stał się moim portem, stałym punktem, spokojną przystanią na czas
burzy, ale jeśli wyznałabym mu prawdę, straciłabym go na zawsze.
Przechlapane.
Tamtego wieczoru po raz pierwszy od dawna się upiłam. Celowo mieszałam
piwo i wódkę, włóczyłam się po West Village i odwiedziłam połowę barów w
okolicy McDougall i Sullivan. Nie wiedziałam, czego szukam: pocieszenia w
mocnych trunkach czy jedynie miękkiego, ciepłego odlotu, który dawało upojenie
alkoholowe. Nigdy nie upijałam się na wesoło. Zazwyczaj kończyło się na
marudzeniu i rozdrażnieniu, dlatego pewnie nikt mnie nie podrywał przy barze, i
dobrze, bo zdecydowanie nie zdołałabym mądrze wybierać partnera do łóżka.
Chociaż teraz nikogo nie szukałam. Życie było wystarczająco skomplikowane.
Dowlokłam się do loftu. W ostatniej chwili wpadłam do toalety, gdzie
spektakularnie zwymiotowałam. Wykończona fizycznie i psychicznie, poczłapałam
do sypialni, gdzie padłam na łóżko i szybko zasnęłam.
Gdy się obudziłam, słońce jeszcze nie wzeszło, a głowa dosłownie pękała mi
w szwach. W łazienkowej szafce nie mogłam znaleźć niczego na ból: Dominik nie
należał do facetów z dobrze wyposażoną apteczką; na półce leżały tylko środki
antykoncepcyjne. Spojrzałam w lustro: wyglądałam okropnie, miałam podkrążone
oczy, szpetny wyprysk na prawym policzku, a włosy przypominały strzechę stracha
na wróble. Westchnęłam i podreptałam do sypialni, żeby znowu zasnąć. Pościel
śmierdziała potem i alkoholem. Muszę ją wyprać i wysuszyć przed powrotem
Dominika, pomyślałam.
Godzinami leżałam w łóżku i rozmyślałam. Kątem oka widziałam futerał ze
skrzypcami. Spoglądał na mnie opuszczony, ale nie mogłam się zebrać, żeby wstać i
zagrać. Czas mijał wolno. Za każdym razem, gdy spoglądałam na zegarek, wydawało
mi się, że wskazówki stanęły w miejscu.
Minęła już połowa terminu wyznaczonego przez Victora. Nie wiedziałam, co
robić. Tępe pulsowanie w skroniach nie chciało ustąpić.
Miałam ochotę płakać, ale nie mogłam znaleźć na to siły.
— To ja.
— Czekałem na twój telefon.
Niemal widziałam triumfujący uśmiech na jego przystojnej twarzy.
— Sprytny jesteś.
— I?
— No więc... — Poczułam ucisk w gardle, gdy próbowałam opanować
emocje. Nie chciałam dać mu satysfakcji. Nie chciałam, żeby usłyszał mój zdławiony
głos.
— Przejdź do sedna sprawy, Summer. To proste: tak lub nie. Jak będzie?
— Zdjęcia zostaną zniszczone? Nie zrobisz żadnych kopii?
— Tak. Masz moje słowo.
— Tylko tyle? Mogę ci ufać?
— Musisz. Nie masz wyboru.
— Chyba.
— Czy to znaczy „tak”?
Westchnęłam.
— I... wtedy będzie koniec? Nigdy więcej nie będziesz mnie nachodził?
Zostawisz mnie w spokoju? Nie pojawisz się w moim życiu?
— Jeśli tego chcesz.
— Zdecydowanie tak.
— Nie ma sprawy.
Nie mogłam zmusić się do wypowiedzenia tego fatalnego słowa i próbowałam
zdobyć jak najwięcej informacji.
— Tym razem nie będzie aparatów, telefonów ani niczego takiego?
— Oczywiście.
Czy miałam wybór? Puszczenie zdjęć w obieg oznaczałoby koniec mojej
kariery muzycznej i przy okazji koniec związku z Dominkiem.
— W każdym razie — powiedział Victor — będziesz miała na sobie maskę.
— Oklepany numer.
— Nie, moja droga. Przecież wszyscy lubimy rytuały. Będziesz wyglądała
olśniewająco. Czarną oczywiście, chyba że preferujesz inną kolorystykę.
Natychmiast przypomniała mi się kobieta w klatce w Nowym Orleanie. Nie
byłam pewna, czy faktycznie miała na sobie maskę, ale rzucona mimochodem uwaga
o rytuale przywołała to wspomnienie, a w brzuchu poczułam znajomy ucisk.
— Bez różnicy — odparłam.
— Więc umowa stoi?
— Tak.
Serce podeszło mi do gardła.
— Idealnie.
To zaledwie jedna noc, jedna z wielu. Potem odzyskam wolność i będę mogła
żyć jak chcę, powtarzałam sobie. Jedna noc. To tylko moje ciało. Nie umysł czy
serce. Zablokuję je na kilka godzin od złych myśli Victora i spojrzeń nieznajomych.
Zachowam je czyste. Dobrze wiedziałam, że ciało szybko się goi, a fizyczne rany nie
zostawiają śladów, przynajmniej na zewnątrz. Jeszcze jedna ostatnia przygoda i...
wolność. Znów przejmę kontrolę nad swoim życiem. Z pewnością to nie była duża
cena. A może była?
— Kiedy? — spytałam.
Roześmiał się.
— Tak ci śpieszno?
— Nie. Po prostu chcę mieć to z głowy.
— No to musisz trochę się uzbroić w cierpliwość. Dam ci znać.
— Ale...
Miałam nadzieję, że to odbędzie się przed powrotem Dominika. Kiedy znów
się spotkamy, to będzie jedno z wielu wydarzeń z przeszłości, jakie przed nim
ukrywałam.
— Będziemy w kontakcie — zapewnił Victor.
— Proszę...
— Nie martw się, zachowam dyskrecję — dodał i się rozłączył.
Mogłam jedynie czekać.
Dominik postawił bagaż na podłodze i podszedł do mnie. Siedziałam na
kanapie, ubrana w jedną z jego koszul — granatowego ralpha laurena — którą chciał,
żebym wkładała, gdy było za zimno, żeby spać nago. Miałam na sobie też białe
bawełniane majtki, które kupiłam wczoraj w Gapie. Skromne, niemal niewinne.
— Wróciłaś. — Łagodny uśmiech zmył smutek z jego twarzy.
— Tak, trasa się skończyła. Nic się nie zapowiada na najbliższe miesiące.
— Wspaniale.
Wstałam, żeby go pocałować.
Miał miękkie, suche wargi. Oblizałam je, rozkoszując się jego obecnością,
żarem i zapachem.
Patrzył na mnie uważnie, pełen niewypowiedzianych pytań, na które nie
miałam ochoty odpowiadać.
— Witaj, Dominiku — powiedziałam.
— Witaj, Summer.
Zdecydowanym ruchem przyciągnął mnie do siebie. Otworzyłam usta, ale
położył palec na swoich wargach, pokazując, żebym nic nie mówiła.
— Ćśś...
Poczułam w brzuchu napływ znajomych emocji. Wspomnienia wszystkich
milczących chwil, które dzieliliśmy. Cisza, po której zawsze następowała muzyka.
Nasz niewymuszony rytuał. Dominik wiedział, że wróciłam, ale przeszłość go nie
interesowała. Liczyły się tylko teraźniejszość i my. Reszta świata nie istniała.
Przytrzymywał mnie blisko siebie. Nasze serca biły w jednym rytmie
oddalone o zaledwie kilka centymetrów. Przesunął rękę wyżej i złapał mnie za włosy.
Pociągnął. Odchyliłam głowę, eksponując szyję. Zbliżył wargi i chwycił nimi napiętą
skórę. Zadrżałam. Po chwili delikatnie mnie ugryzł. Zastanawiałam się, czy kanibal
w ten sposób rozszarpałby moje gardło, a może podczas mojej nieobecności Dominik
zmienił się w wampira i teraz napije się mojej krwi. Nogi miałam jak z waty.
Wiedziałam, że zęby zostawią ślad na skórze. Jego ślad.
Przez chwilę się nie ruszał, jakby zastanawiał się, czy nie wgryźć się we mnie
i nie wyssać krwi, a może rozszarpać mnie na strzępy szybko i brutalnie.
Wreszcie puścił moje włosy i rozerwał koszulę na mojej piersi. Guziki
poleciały na drewnianą podłogę.
Stałam przed nim niemal naga. Miałam ochotę rzucić się na kolana, rozpiąć
jego czarne spodnie, wyjąć twardego fiuta i włożyć sobie głęboko do gardła, dopóki
nie zacznę się krztusić... odegrać dziwkę, którą chciałam zawsze dla niego być.
Zamiast tego czekałam, żeby zobaczyć, co zrobi.
Obszedł mnie dookoła, poklepał po ramieniu, wskazując, żebym się odwróciła
przodem do pomarańczowej kanapy.
Pochylił mnie i zsunął mi majtki. Poczułam palce. W obu otworach. Rozsunął
moje nogi i nagle wszedł we mnie ostro. Byłam wilgotna, co ułatwiło mu sprawę.
Podobało mi się, jak we mnie wtargnął, wypełnił mnie jak rękawiczkę.
Nie potrzebowałam lin, duszenia, knebli, zabawek, chociaż miałam nadzieję,
że zachował je na późniejsze okazje. Chciałam czuć jedynie równomierny ruch jego
kutasa wewnątrz mnie, jego przyspieszający oddech i jądra na pośladkach, które
dotykały mnie za każdym razem, gdy głęboko mnie posuwał.
W Nowym Jorku zbliżała się jesień. Dominik był we mnie, czułam jego ruchy,
jego palce pieszczące moje pośladki. Byłam szczęśliwa. Nie myślałam o jutrze. Ani o
wczorajszym dniu.
Pragnęłam, żeby czas stanął w miejscu i nigdy nie ruszył naprzód.
12
Walc
To nie spodobałoby się Summer, pomyślał Dominik, wchodząc do budynku,
w którym Victor organizował przyjęcie.
Rozejrzał się po urządzonych z przepychem krzykliwych wnętrzach. Facet z
pewnością wydał fortunę, nawet jeśli wynajął lokum tylko na jedną noc. A może dom
należy do bogatego znajomego?
Imponująca rezydencja wychodziła na rzekę Hudson i znajdowała się w części
Manhattanu, do której rzadko się zapuszczał. To był zakątek milionerów i tylko
nieliczni o nim wiedzieli. Czerwone dywany na podłogach miały stanowić oznakę
królewskiego luksusu, ale w rzeczywistości efekt był makabryczny: kolor przywodził
na myśl krew.
Lustra w złotych oprawach zdobiły obie ściany korytarza, stwarzając iluzję
przestrzeni. Dominik widział swoje odbicie z każdej strony. Ten niechciany widok
sprawił, że miał ochotę jak najszybciej opuścić korytarz.
Wszedł po schodach na końcu holu, które rozchodziły się w dwa kierunki. Nie
zauważył żadnego znaku kierującego gości we właściwą stronę, więc wybrał drogę
po lewej.
Zanim zdołał położyć rękę na staromodnej klamce, drzwi się otworzyły.
Młoda kobieta zaprosiła go do środka skinieniem głowy i pełnym wdzięku ruchem
ręki.
Miała na sobie czerwoną bieliznę w tym samym odcieniu co dywan. Malutkie
kawałki materiału ledwie zakrywały jej intymne części ciała. Przezroczyste stringi
ukazywały cipkę, a małe piersi niemal wyskakiwały ze skąpego stanika. Brązowe
włosy zebrała w kok ozdobiony czerwonym piórem, które ją wydłużało, przez co
wyglądała trochę jak niezwykle kobieca żyrafa. Trzymała srebrną tacę, która zdawała
się za ciężka dla jej delikatnej ręki. Na tacy ustawiono kilka rządków małych
kieliszków.
Podsunęła napoje do Dominika.
— Nie, dziękuję — powiedział grzecznie. — Nie piję.
— Ależ to nie alkohol, to czekolada — odparła. — Starożytni Aztekowie
wierzyli, że czekolada jest jednym z najsilniejszych afrodyzjaków.
— Jeśli tak to przedstawiasz, nie odmówię.
Zaskoczyło go, że napój jest ciepły; miał wrażenie, że pije dopiero co
rozpuszczoną czekoladę. Miała lekko ostry posmak: dodano odrobinę chili lub gałki
muszkatołowej, pomyślał.
— Pyszna, dziękuję.
W odpowiedzi lekko skinęła głową.
Dominik zaczął rozglądać się po przestronnym pomieszczeniu i stwierdził, że
dom jest naprawdę okazały.
Ucieszyło go, że dywany nie zakrywają całej podłogi — leżały jedynie na
zewnętrznej części, tworząc centralny parkiet. Choć nie grała żadna muzyka, kilka
osób tańczyło walca.
Dominik rozpoznał Edwarda i Clarissę, parę, która była gospodarzami
podczas przyjęcia z Mirandą. Ubranie Clarissy również pasowało do dywanu: miała
na sobie czerwoną długą suknię z białą krezą. Przypominała królową z czasów
wiktoriańskich. Zaczął podejrzewać, że Victor poinstruował resztę gości, jak mają się
ubrać.
Edward miał na sobie wojskowy strój galowy. Przypominał bohatera lub
despotę, w zależności od punktu widzenia.
Dominik skierował się do długiego stołu na końcu pokoju, gdzie stały
wiaderka z szampanem, niezliczone rzędy kieliszków, duże kiście winogron i
ułożone na drewnianych deskach kawałki mango. Na stole znalazła się też lodowa
rzeźba pulchnego kupidyna celującego z łuku. Nie był bogiem romantycznej miłości,
zamyślił się Dominik, lecz raczej erotycznych uniesień. Strzelał do ofiar strzałami i
wzbudzał w nich niekontrolowane pragnienia.
Pohamował śmiech, gdy zauważył czekoladową fontannę — zapewne
nietrafiony podarunek od ciotki, która nie miała pojęcia, że jej prezent stanie się
atrakcją takiego przyjęcia. Więc to dzięki tej fontannie czekolada była ciepła. A
zatem Victor nie był magikiem, jak Dominik wcześniej podejrzewał.
— Dobrze się bawisz?
Odwrócił się i zobaczył Japonkę w białym gorsecie w małe czerwone kwiaty.
W innych okolicznościach uznałby ten delikatny wzór za interesujący, ale tym razem
miał wrażenie, że kobieta kilka razy została postrzelona.
— Tak, dziękuję. Dobrze się bawię, chociaż dopiero co przyjechałem.
— Byłeś kiedyś na przyjęciu Victora?
— Tylko raz, ale wtedy było inaczej, bardziej oficjalnie. Nie tak jak dzisiaj.
Podniosła kieliszek i nachyliła się nad stołem w poszukiwaniu butelki,
pokazując część piersi i jasnobrązowe sutki.
— Pozwól.
Dominik wziął od niej butelkę i przechylił, powoli nalewając musujący napój
do kieliszka.
— Dziękuję. Wzniesiesz ze mną toast?
— Jeśli znajdę coś bezalkoholowego. Nie piję.
Nie tłumaczył swojego zachowania. Dlaczego ludzi tak zaskakiwało, że unika
alkoholu? Jakby na trzeźwo nie można się dobrze bawić.
— I chyba słusznie, biorąc pod uwagę okoliczności.
Dominik zmarszczył brwi, szukając czegoś innego do picia. Ale sądząc po
oferowanych napojach, to nie było miejsce dla abstynentów. Gdy odwrócił się, jego
towarzyszkę porwał facet w czarno-złotych elastycznych spodenkach i masce
zapaśnika. Dominik obserwował napięte mięśnie pleców mężczyzny i poczuł
chwilowe ukłucie zazdrości. Może powinien zacząć biegać, tak jak sugerowała
Lauralynn, albo przynajmniej wrócić do formy z lat studenckich.
Chociaż wydawało się, że Summer nie zwraca uwagi na jego posturę.
Najwyraźniej nie interesowało jej, czy przytył lub schudł.
Edward przerwał jego rozmyślania.
— Chyba się już spotkaliśmy, ale nie jestem pewien, czy nas przedstawiono.
Jeśli się nie mylę, byłeś na ostatnim wieczorku u Victora.
— Tak. Clarissa i Edward? Mam na imię Dominik.
— Mów mi Ed. Tylko Victor zwraca się do mnie Edward, no i Clarissa, kiedy
chce mnie zdenerwować. Jak widzisz, Victor lubi teatralność.
Ed oderwał winogrono z kiści, zanurzył w czekoladowej fontannie i pochłonął
je z uśmiechem.
Clarissa kontynuowała rozmowę.
— Victor zawsze daje z siebie wszystko. Dziś zaplanował dla nas
niespodziankę. Kto wie, co to może być. Dobrze go znasz?
— Nie, nie za bardzo. Jesteśmy znajomymi. Nic więcej.
— To świetnie. Nie chciałam cię obrażać, jeślibyście się przyjaźnili. Szczerze
mówiąc, nie sądzę, żeby był lubiany. Ludzie przychodzą na jego przyjęcia dla
spektaklu. Poza tym szampan jest wyśmienity.
— Czyżby? Mam wrażenie, że dzisiejsze przyjęcie jest zbyt ugrzecznione jak
na Victora. Oczekiwałem czegoś więcej.
— Przypuszczam, że najwięcej będzie się działo w lochu i sali zabaw, kiedy
wszyscy się zjawią i rozgrzeją. — Wskazała na łukowate przejścia na ścianie. Oba
były zakryte grubymi czerwonymi zasłonami z weluru. — Chyba zostaną odsłonięte
o północy.
— Loch i sala zabaw?
— Tak, Victor zadbał o wszystkich. Mamy jeden pokój ze sprzętem do BDSM
i drugi dla swingersów.
— Albo libertynów, jeśli ktoś nie lubi nazwy swingersi — przerwał Ed. Na
końcach wąsów miał resztki czekolady.
— Tak, kochanie. — Clarissa przewróciła oczami. — Więc jesteś nowy w
naszych kręgach?
— Można tak powiedzieć.
Dominik nigdy nie przepadał za zorganizowanymi imprezami swingersów lub
BDSM. Wolał spełniać swoje fantazje w myślach lub zaciszu domowym. Londyńskie
epizody, kiedy dołączał do wieczornych imprez, z upływem czasu zdawały się
pozbawione erotyzmu... służyły jedynie zaspokajaniu żądzy. Nigdy nie był w klubie
dla fetyszystów i sporadycznie oglądał pokazy sado-maso. Raz widział, jak Victor
bije Mirandę. Miał nadzieję, że jej nie zranił. Chociaż z tego co wiedział, z Victorem
wszystko jest możliwe.
— Cieszę się, że masz dostęp do takich zabaw. My, kiedy zaczynaliśmy,
myśleliśmy, że jesteśmy jednymi perwersyjnymi ludźmi na świecie.
— Zatem nie jest to dla ciebie nowość? Jak to odkryliście? — zapytał
zaciekawiony Dominik. Może związek w takich okolicznościach jest możliwy.
— Nie, stare wygi z nas. Spotkaliśmy się w liceum. Od trzydziestu lat
jesteśmy małżeństwem. Po jakimś czasie zaczęło się robić nudno, więc
próbowaliśmy eksperymentować, żeby dodać pikanterii, no i tak się potoczyło. Gdy
dzieci mieszkały z nami, bywało trudniej. Nie miały pojęcia, że rodzice wymykają się
do najmodniejszych undergroundowych klubów w Nowym Jorku, kiedy one
zostawały pod opieką niani. Mówiliśmy im, że idziemy do kina. Teraz mamy dom
dla siebie i możemy robić, co się nam podoba.
— A dzieci... — zaczął Dominik. Po chwili zawahał się, zastanawiając, jak
grzecznie wybrnąć z tego niezwykle osobistego tematu.
— Czy wyrosły na normalnych ludzi? Tak, oboje są kochani, chociaż nudni
jak flaki z olejem. Syn pracował jako prawnik rozwodowy i wyprowadził się do
Wisconsin. Teraz mieszka w Nowym Jorku i gra na puzonie w orkiestrze. Córka
wyszła za mąż za syna ministra. Bóg jedyny wie, jak to się stało. Nie pochwalają
naszego zachowania, chociaż staramy się nie afiszować, na wypadek gdyby córka
doszła do wniosku, że mamy zły wpływ na wnuki. Wiesz, ludzie mają dziwne
wyobrażenia.
— Tak, chyba tak.
— Spójrz, idzie pan i władca. Wygląda śmiesznie, nie sądzicie? Tylko młodzi
i szczupli powinni nosić lateks.
Edward spojrzał na nią gniewnie.
— Bzdura. Młodzi i szczupli nie mają monopolu na atrakcyjność. Z
pewnością jesteśmy na to dowodem — dodał z uśmiechem pełnym satysfakcji.
— Zgadza się.
Victor miał na sobie elastyczny strój konferansjera cyrkowego w odcieniach
czerwieni, czerni i złota. Pomalowana twarz z rozmazaną wokół ust czerwoną
pomadką przywodziła na myśl klowna. W jednej ręce trzymał bat, a na głowie miał
przekrzywiony kapelusz — zdjął go, gdy stanął przed nimi i nisko się skłonił.
— Cieszę się, że udało ci się przyjść — powiedział z przebiegłym uśmiechem.
— Dziękuję za zaproszenie.
— Jestem pewien, że spodoba ci się pokaz, który zorganizowałem.
— Możesz nam zdradzić, co przygotowałeś?
— I zepsuć niespodziankę? Nigdy. A teraz przepraszam, muszę powitać
innych gości. Rola gospodarza nie jest łatwa, ale ktoś musi się jej podjąć.
Clarissa poczekała, aż odszedł, i ciągnęła przerwaną rozmowę.
— To absurdalne. Jest szalony. Dowiem się, co planuje.
— To chyba nie najlepszy pomysł — stwierdził Ed.
— No cóż, ktoś musi go sprawdzać. Wiesz, jest różnica między perwersem a
psychopatą. Nie możemy pozwolić sobie, żeby nowicjusze uważali nas za wariatów,
jeśli on zamierza odegrać coś szalonego przed nieświadomą widownią.
Odwróciła się na pięcie i zniknęła w wejściu do lochu.
Victor zadzwonił do Summer cztery dni przed przyjęciem. Mogła pójść na
depilację brazylijską; powstałe zaczerwienienia znikną do czasu spotkania.
Wybór terminu prawdopodobnie nie był zbiegiem okoliczności, pomyślała,
gdy kosmetyczka rozmasowała gorący gęsty wosk, odczekała kilka sekund, żeby
zastygł i oderwała pasek, szybko kładąc rękę na ciele Summer, żeby złagodzić ból.
Istnieją różne rodzaje bólu. Jeśli osoba lubi być chłostana po nagich
pośladkach, to nie oznacza, że z radością popędzi do dentysty lub będzie czerpała
przyjemność, kiedy uderzy się w palec u nogi.
Summer zdecydowanie nie była masochistką, mimo to depilacja woskiem
stanowiła jedną z małych przyjemności w życiu. Może chodziło o ściąganie bielizny
przed nieznajomą albo delikatny dotyk palców dziewczyny, gdy ta rozsuwała jej
wargi sromowe, sprawdzając, czy wosk jest dobrze położony. A może o to, że
kosmetyczka była naprawdę bardzo atrakcyjna i pachniała szamponem.
Bez względu na powód Summer czuła podniecenie. Następnej nocy leżała
przy śpiącym Dominiku i doprowadziła się do orgazmu. Nie wiedziała dlaczego, ale
kręciła ją myśl, że leży obok niej nieświadomy, że ona się masturbuje. Małe ryzyko,
że może zostać na tym przyłapana, sprawiło, że zaczęła myśleć o seksie. O nim i o
swojej skórze, która po kosmetycznych zabiegach była wyjątkowo gładka.
Dominik jeszcze nie zauważył braku owłosienia łonowego, ale na pewno
wcześniej czy później zauważy. Wtedy mu powie, że miała ochotę na zmianę. Od
czasu przyjęcia u Charlotte, kiedy ogolił jej cipkę przed gośćmi, nie pouczał, jak
powinna dbać o intymne części ciała.
Miała wrażenie, że Dominik chętnie obserwuje, jak sama podejmuje decyzje
dotyczące ubrania lub wyglądu. Nie sugerował żadnych zmian. To właśnie Summer
w nim lubiła. Trudno byłoby się jej wyrzec tej wolności.
Powiedziała Dominikowi, że idzie się spotkać z Cherry, żeby wyjaśnić
nieporozumienie, więc może przyjść późno albo w ogóle nie wróci na noc.
Dominik mruknął w odpowiedzi, że ma własne sprawy, ale nie wdawał się w
szczegóły. Sprawiał wrażenie rozkojarzonego i wycofanego. Może to, żeby spędzić
pierwszą sobotnią noc osobno, nie było dobrym pomysłem, ale co zrobić?
Nie mogła wyjawić Dominikowi planów Victora: to była część umowy — jej
milczenie w zamian za milczenie Victora. Poza tym była przerażona, że Dominik
zacząłby nią gardzić, jeśli dowiedziałby się o wydarzeniach z jej przeszłości. Znał ją,
ale raczej nie przypuszczał, że ona może się posunąć tak daleko.
Na szczęście wcześniej wyszedł do biblioteki. Dzięki temu miała czas się
przygotować i zorganizować samochód, który zawiezie ją pod adres podany przez
Victora.
Gdy wychodziła, zadzwonił Simón.
— Jak się czuje nasza gwiazda? Doszłaś do siebie po długiej podróży?
Gotowa na spontaniczną próbę?
— Właściwie nie czuję się dobrze. Potrzebuję jeszcze jednego lub dwóch dni.
— Czy stało się coś, o czym mi nie mówisz? Czy twój Anglik cię
zdenerwował? To niepodobne do ciebie, żebyś rezygnowała z prób. Martwię się.
— To tylko zmęczenie. Naprawdę.
Nie sprawiał wrażenia przekonanego.
Victor czekał na nią, kiedy samochód wjechał do podziemnego garażu w
rezydencji, gdzie odbywało się przyjęcie.
Odrażające miejsce, pomyślała, gdy otworzyła się metalowa brama. Nie ma w
sobie nic ze stylu art déco w przeciwieństwie do willi w Nowym Orleanie, do której
zabrał ją Dominik. O takiej rezydencji mógł marzyć piłkarz. To był jeden z tych
domów, które ostentacyjnie pokazywały bogactwo i nie pasowały do niczego w
okolicy. Pewnie będzie wykończony welurem i imitacją złota, stwierdziła w duchu.
Ale nie miała okazji sprawdzić wnętrz, bo Victor zaprowadził ją wprost przez długie,
ciemne przejście do pokoju wyposażonego w sprzęt typowy dla lochów.
Akcesoria, zamiast przerazić czy zaintrygować, uspokoiły Summer.
Wyściełany krzyż świętego Andrzeja, kilka ławek do klapsów, klatka i metalowa
rama, bicze i paletki sprawiły, że nowe miejsce wydało się jej znajome. Poczuła się
swobodnie.
Na środku pomieszczenia znajdowała się zawieszona na metalowym kółku
czerwona kurtyna z weluru i tworzyła namiot. To przywodziło na myśl cyrk.
Victor odsunął kurtynę, pokazując uroczyste podium udekorowane materiałem
i kwiatami. Miała wrażenie, że patrzy na ołtarz ofiarny. Nad sceną znajdowało się
światło punktowe.
— Moja droga, jak widzisz, zadałem sobie wiele trudu dla ciebie. Mam
nadzieję, że ci się podoba.
— Światła reflektorów nie są mi obce. Jestem pewna, że dam radę.
— Domyślam się, że nie możesz się doczekać — rzekł z wyższością.
Summer nie odpowiedziała, ale jego słowa dotknęły ją do żywego.
Czy naprawdę nie mogła się doczekać?
Chyba miał rację. Wiedziała, że Victor był draniem, lecz jakaś jej część
reagowała na jego rozkazy. Victor rozpoznał jej mroczne strony i dzięki temu umiał
zręcznie nią manipulować. Wiedziała, że to zły człowiek, a poznawanie swojej
seksualności wraz z nim jest niebezpieczne, ale niczym ćma lecąca do ognia, czuła,
że jej niechęć do Victora kruszeje pod siłą pożądania.
Jednak nie zamierzała dać Victorowi satysfakcji, że ma rację.
— Chodź — polecił.
Stała przed nim zadowolona, że włożyła buty na najwyższych obcasach i
mogła patrzeć na niego trochę z góry.
— Rozbierz się.
Oczekiwała tego, więc włożyła jedynie długą czarną sukienkę bez ramiączek,
którą z łatwością mogła zdjąć jednym ruchem. Mało rzeczy ją tak upokarzało jak
walka z ubraniem przed publicznością, a zwłaszcza przed Victorem.
Po chwili wyjął linę.
Cholera, czy on ją śledził? Zawsze miała wrażenie, że wiedział, co ją
podnieca.
Lina była gruba, używana i miękka od częstego prania. Z pewnością Summer
wytrzyma przez dłuższy czas bez odczuwania nadmiernego bólu czy niewygody.
— Klęknij.
Podszedł do ołtarza, na którym leżał materac, chociaż wyobraźnia wcześniej
podpowiadała jej, że to twardy kamień. Materac był krótki, a na obu jego stronach
znajdowały się schody. Ktoś, kto na nich stał, mógł mieć łatwy dostęp do osoby
leżącej na ołtarzu. Do niej.
Summer zadrżała, gdy lina łagodnie dotknęła jej ciała.
Victor cicho się zaśmiał, widząc mimowolną reakcję Summer, oznakę, że to
sprawia jej przyjemność. Powstrzymała chęć, żeby go kopnąć. Na nic by się to nie
zdało.
Związał ją łagodnie, tak delikatnie, że zaczęła się odprężać, choć tego nie
chciała.
Pieprzyć to, pomyślała. Jak przyjęcie się skończy, nigdy więcej nie zobaczę
Victora. Co za różnica?
Więzy były solidne, ale nie ściskały jej mocno. Victor przestrzegał wszystkich
zasad krępowania: zostawiał przestrzeń na grubość palca między ciałem a liną, żeby
krew mogła swobodnie krążyć. Najwyraźniej miał w tym wprawę i zgodnie z
obietnicą nie zamierzał zostawiać żadnych trwałych śladów ani jej zranić.
Po chwili spróbowała poruszyć głową. Zaczęła się wiercić.
— Wreszcie udało mi się sprawić — powiedział z satysfakcją — że robisz coś
więcej, niż tylko leżysz.
Unieruchomił jej ciało uprzężą. Linę zawiązał tak, że biegła pomiędzy jej
nogami, wzdłuż tułowia do szyi. Za każdym razem gdy Summer odchylała głowę,
naciągnięta lina drażniła jej łechtaczkę. Jeśli trochę się powierci, powinna dać radę
osiągnąć orgazm bez pomocy swojej ani niczyjej ręki.
— Mowę ci odjęło?
Próbowała się nie ruszać, wewnętrznie przeklinając swoje ciało, które ją
zdradzało — lina między nogami zaczęła się robić wilgotna.
Victor szarpnął ją kilka razy.
— Podoba ci się, co? — powiedział, kiedy Summer nie powstrzymała jęku. —
To dobrze. A teraz tak jak mówiłem, założę maskę na twoją piękną twarz, żeby mieć
pewność, że żaden z gości cię nie rozpozna. Niech sławna skrzypaczka pozostanie
anonimowa. Nic nie będziesz widziała, ale jestem pewien, że dzięki temu będziesz
się lepiej bawiła.
Schyliła głowę, pozwalając, żeby Victor założył jej maskę. Natychmiast
zauważyła, że usta zostawił odkryte. Oczywiście, przecież nie mógłby przegapić
okazji, żeby nie użyć któregoś z jej otworów.
Zadowolony ze swojego dzieła Victor przebiegł rękami po jej ciele tak, jak
głaszcze się kota. Doszedł do jej piersi i żartobliwie pociągnął za każdy sutek. Nawet
nie drgnęła.
— Nie można się z tobą bawić. Naprawdę nie mam pojęcia, co mężczyźni w
tobie widzą. A teraz muszę iść do gości. Niedługo wrócę.
Summer nie obejrzała się, jak wychodził, chociaż poczuła podmuch powietrza
na nagim ciele, kiedy zaciągnął dookoła niej kurtynę, oddzielając ją od reszty
pomieszczenia.
Kilka minut później usłyszała głuche bicie gongu.
Gdy tłum w głównym pokoju zebrał się, aby wysłuchać przemówienia, Victor
zaklaskał niczym rozradowane dziecko.
— Wreszcie — szepnął Ed do ucha Dominika. — Zaczynałem się martwić,
czy viagra nie przestanie działać, zanim gospodarz pozwoli nam się zabawić.
Dominik zmarszczył czoło. Nigdy nie myślał o chemicznych wspomagaczach,
chociaż, jak się domyślał, wielu mężczyzn w pokoju pewnie z nich korzystało. Nie
zależało mu na seksie. Właściwie nie był pewien, dlaczego przyszedł. Ani dlaczego
nie powiedział o tym Summer. Pewnie z ciekawości, pomyślał.
Na myśl o Summer zaczynały go męczyć podejrzenia. Od powrotu z trasy
dziwnie się zachowywała. Unosiła się wokół niej aura smutku i miał wrażenie, że coś
przed nim ukrywa.
Czy Victor mógł mieć coś z tym wspólnego? Dominik wcale by się nie
zdziwił, gdyby tak się okazało; ten drań przez cały wieczór był niezwykle
zadowolony z siebie, a poza tym dał do zrozumienia, że spodoba mu się dzisiejsze
przedstawienie.
Nie tylko Edward się niecierpliwił. Dookoła niego pary i grupy zaczęły się
przytulać, całować i głaskać. Mężczyzna stojący przed nimi leniwie podniósł
spódnicę kobiety i zaczął pieścić jej pośladki. Drugą ręką przytrzymywał spódnicę;
najwyraźniej świadomy, że Ed i Dominik patrzą, zdecydował się dać im dobry
widok.
— Mogę się dołączyć? — spytał mężczyznę Ed tak uprzejmie, jakby pytał
nieznajomych, czy może zająć miejsce przy stole.
Facet spojrzał na partnerkę, ta skinęła głową.
— Chodźmy.
We troje skierowali się do pokoju zabaw.
Edward odwrócił się i spojrzał na Dominika.
— Chodź z nami — rzucił przez ramię. — Zobaczysz, o co w tym chodzi.
Minęło zaledwie kilka minut, odkąd Victor poinformował gości, że mogą
korzystać ze wszystkich pomieszczeń. Dominik miał wrażenie, że w tym krótkim
czasie przynajmniej połowa gości pomknęła do pokoju zabaw, a gdy tam wszedł, byli
już zajęci sobą na ławkach i poduszkach.
Dominik nigdy nie widział tylu ludzi jednocześnie uprawiających seks.
Przez chwilę stał nieruchomo, spoglądając dookoła. Czuł się głupio. Masa ciał
— falujące piersi, penisy w różnych pozycjach, szeroko rozchylone nogi i wargi
sromowe — to wszystko go nie podniecało, chociaż zaintrygował go widok, który
ujrzał. Czuł się, jakby oglądał wystawę sztuki współczesnej w słynnej galerii lub
muzeum.
Jego uwagę przykuła kobieta, którą wcześniej obserwował z Edem. Podeszła i
z pytającym spojrzeniem położyła mu swoją dłoń na sprzączce paska. Skinął głową.
Zręcznie rozpięła pasek i opuściła jego spodnie. Po chwili zaczęła pieścić językiem
czubek jego kutasa. Penis natychmiast ożył.
Pośród morza seksu Dominik zdołał dostać erekcji jedynie, gdy zablokował
widok innych osób i skoncentrował się na kobiecie przed nim.
Była mniej więcej w jego wieku, chociaż w obecnych czasach nie sposób mieć
taką pewność. Jej długie ciemne włosy niczym kurtyny zakryły oba sutki, ale nie
zdołały zasłonić dużych piersi. Była solidnie zbudowana. Miała umięśnione uda jak
ktoś, kto pracuje fizycznie lub uprawia sport. Potężne i jednocześnie delikatne
pośladki zapraszały partnera, aby zrobił jej masaż i wziął ją od tyłu.
Ta wizja sprawiła, że natychmiast mu stanął. Mimo początkowych złych
przeczuć, Dominik nagle nabrał ochoty na seks, ale dolna część ciała jego partnerki
była zajęta. Kobieta ssała jego fiuta coraz szybciej i coraz bardziej gorączkowo.
Kilka razy zadrżał, gdy poczuł jej zęby. Jej głowa poruszała się w rytmie pieprzącego
ją faceta.
Dominik miał się właśnie wycofać, żeby zapobiec potencjalnym
uszkodzeniom swojego przyrodzenia, kiedy zdał sobie sprawę, że kobieta już prawie
osiąga orgazm. Uznał, że nie byłby dżentelmenem, gdyby w tej chwili ją rozproszył
swoim odejściem.
Edward założył lateksową rękawiczkę i zaczął badać jej odbyt. Wyglądał jak
szalony naukowiec, ale dodatkowa stymulacja zdecydowanie zwiększała rozkosz
kobiety, która poruszała się pomiędzy Dominikiem a gościem z tyłu niczym tłok. Jej
ruchy stawały się gwałtowniejsze, w końcu zaczęła drżeć, głośno westchnęła i
zadowolona opadła na podłogę przed nimi.
— Dziękuję — szepnęła. Zamknęła oczy i uśmiechnęła się szeroko.
Dominik pochylił się i pogłaskał ją po włosach. Poczuł rodzącą się sympatię,
gdy przytuliła się do jego ręki.
Może nie będzie tak źle, jak myślał.
Summer zaczęła się zastanawiać, czy Victor przypadkiem nie złamał jednej z
głównych zasad i nie zostawił jej samej związanej, kiedy usłyszała w pomieszczeniu
ruch i poczuła delikatny zapach perfum z nutą cytryny.
Nie chcąc zdradzić swojej obecności nieznanemu gościowi, który mógł mieć
złe zamiary, wstrzymała oddech i leżała zupełnie nieruchomo. Ale i tak zasłona
została odsłonięta. Ktokolwiek to był, znalazł ją; domyśliła się, że Victor bez
wątpienia zareklamował występ swoim gościom, a kurtyna sugerowała, że za nią
znajduje się coś niezwykle interesującego.
Nadal się nie poruszała. Miała nadzieję, że ten ktoś zaraz zostawi ją w
spokoju.
— Hm. Więc to ty jesteś gwiazdą wieczoru.
Summer kojarzyła ten głos. Zaczęła przeszukiwać w pamięci odgłosy i
obrazy, żeby zidentyfikować osobę, którą spotkała w przeszłości.
Udało się. Clarissa — to ona poprosiła o drinka, umożliwiając jej kradzież
klucza do szafki Victora, w której zamknął jej ubrania i telefon. Dzięki temu mogła
wysłać SMS Dominikowi, a później uciec.
— Chyba tak — westchnęła Summer. Już przyzwyczaiła się do liny
muskającej jej łechtaczkę. Teraz ten dotyk ją nudził i męczył. Czekała, aż wróci do
domu i położy się do łóżka.
Nastąpiła długa chwila milczenia.
— Rozpoznaję twój akcent i kolor włosów. I, muszę przyznać, twoją
sylwetkę. Chociaż na pewno nie jesteś jedyną rudowłosą perwersyjną Nowozelandką
w Nowym Jorku. Byłaś na jednym z przyjęć Victora, prawda? Pamiętam, że
wybiegłaś przed głównym pokazem. Mam nadzieję, że to nie dlatego teraz cię
związał.
— Tak, to byłam ja, ale nie, nie dlatego mnie związał. Przyszłam tu z własnej
woli. Wtedy Victor i ja pokłóciliśmy się... nie chciałam mieć tatuażu.
— W takim razie nie jest twoim panem?
— Nie. Mam kogoś innego.
— A czy ten ktoś wie, że tu jesteś?
— Nie.
— Nie sądzisz, że to trochę niemądre?
Była raczej zdziwiona niż dociekliwa, mimo to jej zachowanie irytowało
Summer. Dlaczego ludzie wtrącają się w nie swoje sprawy? Jeśli chciała być atrakcją
wieczoru, z pewnością Clarrissie nic do tego.
— Może niemądre, ale konieczne.
— Czy zdajesz sobie sprawę, w co się pakujesz? Co Victor tym razem dla
ciebie zaplanował?
— Pewnie dużo seksu. Nie mogę się doczekać — rzuciła wyzywająco
Summer.
— Skoro tak mówisz... ja i reszta gości będziemy się świetnie bawili. Nie
masz nic przeciwko mojemu najściu, prawda? Chciałam się upewnić, że wszystko, co
zaplanował Victor, jest... zgodne z zasadami. A teraz, jeśli pozwolisz, lepiej jeśli
zniknę, zanim zacznie się pokaz.
Dominik wyszedł z pokoju, żeby trochę odpocząć. Doświadczenie z Edem i
drugą parą oraz rozmowa z Clarissą dały mu nadzieję. Jeśli innym się udaje, dlaczego
jemu i Summer nie miałoby się udać. Będą musieli porozmawiać o tym i przemyśleć,
czego oboje chcą, ale przynajmniej wiedział, że to jest możliwe.
Clarissa złapała go za rękę, gdy szukał kobiety z pitną czekoladą. Fakt, że
dziewczyna w skąpej bieliźnie i z piórem we włosach tak długim jak jej nogi mogła
się ukrywać wśród tłumu, świadczył o olśniewających kostiumach gości.
— Wszystko w porządku — powiedziała. — Weźmiemy udział w prawdziwej
uczcie.
— Naprawdę? Co takiego zorganizował nasz mistrz ceremonii?
— Tajemniczą atrakcją jest dziewczyna, którą kiedyś spotkałam, chociaż
wtedy nie poszło zbyt dobrze. Jestem zaskoczona, że przyszła, ale rozmawiałam z nią
i potwierdziła, że nie może się doczekać.
— Tak? No to mi ulżyło.
— Rudowłosa. Edward będzie zadowolony. Lubi rude, podobnie jak wszyscy
teraz. Kto powiedział, że mężczyźni wolą blondynki?
Dominika ogarnęło przerażenie; poczuł, jakby powietrze w pokoju zamieniło
się w ołów.
Przeprosił Clarissę i pośpieszył do lochu.
Rozejrzał się dookoła. Goście byli w pełni zajęci swoimi partnerami, a
odgłosy sugerowały, że różnorodne akcesoria lądowały na odkrytych pośladkach; te
dźwięki zagłuszały jego kroki.
Stanął na środku pomieszczenia i podniósł zasłonę.
Tak jak się obawiał, ujrzał Summer. Leżała związana i naga na podeście,
jęcząc cicho.
W pierwszym odruchu chciał ją uwolnić, poluzować więzy, wziąć w ramiona,
ale powstrzymał się, gdy zobaczył jej wyraz twarzy i widoczne podniecenie.
Przymknął powieki i wyobraził sobie, jak ona musi się czuć w oczekiwaniu na
dotyk nieznajomego: otoczona niewyraźnymi dźwiękami i zapachami, jękami i
krzykami podnieconych ludzi, odgłosami chłostanych nagich pośladków, wonią potu
i perfum.
Poczuł, że mu staje. Otworzył oczy.
Okłamała go. Mówiła, że idzie spotkać się z koleżanką.
Przypomniał sobie, co powiedziała mu Clarissa. Summer podobno wyznała
jej, że się nie może doczekać i że sama się zgłosiła.
Dlaczego, Summer? Chciał nią potrząsnąć. Jeśli wiedziałby, że Victor ją
zaprosił, mogliby przyjść jako para, wspólnie cieszyć się wieczorem. Czy naprawdę
go nie doceniała i sądziła, że musi to zrobić za jego plecami?
Wyszedł do przedpokoju. Victor stał tam z okrutnym uśmiechem.
— Urocza, prawda? Chociaż muszę przyznać, że dla mnie jest zdecydowanie
za nudna. Przykro mi, że znalazłeś ją przed rozpoczęciem pokazu. Ach, ta ciekawość,
co?
Victor pachniał gumą, talkiem w proszku i sprejem, którego użył do
nabłyszczenia lateksu — jego strój lśnił w świetle niczym wypolerowane kieliszki.
— Co, u diabła, planujesz? Powiedziałeś jej, że będę brał w tym udział?
— Co to, to nie! Nie wie, że tu jesteś. Założę się, że nie zdradziła ci swoich
wieczornych planów!
Obaj szeptali, aby nie przeszkadzać innym osobom w pomieszczeniu.
— Nie, nie zdradziła — syknął Dominik rozwścieczony. — Ale najwyraźniej
miała jakiś powód. Jeśli zmusiłeś Summer, żeby przyszła tu wbrew swojej woli,
przysięgam, zabiję cię, Victor.
— Nie musiałem. Nie znasz jej dobrze, prawda? Nie powiedziała ci o naszych
kontaktach? Summer nie po raz pierwszy pojawia się na takim przyjęciu. W zasadzie
jest dosyć znana wśród moich znajomych.
Dominikowi ścisnęło się serce. Summer zawsze była podejrzanie małomówna,
kiedy rozmawiali o Victorze. Jeśli chciała spotykać się z tym facetem lub chodzić na
jego imprezy — trudno, jej sprawa, ale robiła to po kryjomu, a to już coś zupełnie
innego. Chciał jedynie, żeby go informowała.
Usiadł na jednej z ławek, które Victor przygotował dla widowni. Rozległ się
drugi gong.
Victor zaczekał, aż goście skończą swoje sceny, a potem ogłosił początek
pokazu.
Uczestnicy przyjęcia, jeden po drugim, wypełniali pomieszczenie, śmiejąc się
i chichocząc. Większość z nich była niekompletnie ubrana, a wielu już się zataczało.
Po jego prawej stronie usiadła kobieta. Miała na sobie wzorzyste rajstopy naciągnięte
aż po piersi. Wyglądała jak w kombinezonie. Gruba obroża z kolcami zdobiła jej
szyję.
Edward usiadł po drugiej stronie. Na twarzy miał rozmazane trzy różne kolory
szminki.
— Lepiej, żeby okazało się dobre — powiedział. — Świetnie się bawiłem w
drugim pokoju.
Dominik chrząknął i kiwnął głową. Nie był w nastroju do rozmowy.
Światła przygasły. Usłyszał szczęk metalu, gdy odciągano kurtynę.
Po chwili z sufitu rozbłysnął reflektor i oświetlił Summer. Nie była związana.
Gospodarz zapewne uwolnił ją tuż przed pokazem. Opierała się na kolanach i
łokciach, jakby czekała, żeby ją wykorzystać z przodu i z tyłu.
Victor stanął przed nią i klasnął dłońmi.
— Panie i panowie — zaczął — jako dzisiejszą rozrywkę przedstawiam wam
piękną ochotniczkę. Poprosiła mnie, żebym spełnił jej najskrytsze fantazje, żeby
została wykorzystana przez nieznajomych, aż wszyscy opadną z sił. Oczywiście z
przyjemnością się zgodziłem. Oto prawdziwa zdzira, która czeka, żeby was
zaspokoić.
Aby pokazać jej gotowość, Victor zanurzył palec pomiędzy uda Summer.
Jęknęła, wyginając plecy, jakby chciała go ponownie zaprosić.
— Jak widzicie, moi drodzy — dodał szyderczo Victor — czeka na was. —
Pochylił się i delikatnie odgarnął jej włosy z twarzy. — Na pewno chcielibyście
usłyszeć to od niej. Powiedz im, kim jesteś.
— Jestem zdzirą — powiedziała wyraźnie i rzeczowo.
Każde słowo było niczym cios dla Dominika, ale nie mógł się poruszyć; był
porażony jej widokiem.
— Czego chcesz?
Zamilkła i oblizała wargi.
— Chcę, żeby mnie zerżnięto.
Victor spojrzał na Dominika i na jego twarzy pojawił się szaleńczy uśmiech.
— To zaproszenie. Oczywiście pamiętajmy o bezpieczeństwie, rozsądku i
obopólnej zgodzie. Hasło brzmi: Vivaldi. Może go użyć w każdej chwili, kiedy
będzie chciała przestać. Kondomy, nawilżacze i inne akcesoria znajdują się obok
materaca. Życzę miłej zabawy. — Nisko się skłonił i odsunął na bok.
Edward szturchnął Dominika w żebra.
— W takich sytuacjach najlepiej być pierwszym.
— Idź, śmiało. Poprzyglądam się trochę.
Wstał, zanim Dominik skończył zdanie.
Użyła nawet ich muzyki jako swojego hasła... i to przed Victorem i innymi.
Czuł się jak głupiec, jak odrzucony nastolatek.
Goście zaczęli tworzyć okrąg wokół Summer. Ed gładził jej włosy.
Odchyliła głowę, ukazując gardło. Jej twarz rozświetlił uśmiech. Dominik
wiele razy widział tę minę, gdy się kochali, oznaczała podniecenie.
Przynajmniej Edward nie będzie w niej pierwszy ani Victor; Dominik nie był
pewien, czyby to zaakceptował. Może głupiec nie mógł ściągnąć z siebie lateksu,
żeby dołączyć do reszty.
Inny mężczyzna, którego Dominik nie widział wcześniej, zbliżał się do ust
Summer. Podchodził do niej z widoczną erekcją.
Dominik na chwilę wstrzymał oddech; miał nadzieję, że dziewczyna użyje
hasła, ale zamiast tego otworzyła szeroko usta i pochyliła się, instynktownie
zapraszając faceta do siebie.
Dominik obserwował każdą kroplę potu spływającą ze skóry Summer. Jej
piersi kołysały się w przód i w tył niczym wahadło, a delikatne odgłosy jej ciała
zostały zagłuszone głośnymi jękami jej towarzyszy.
Kobieta z chłopięcą fryzurą, androgyniczną sylwetką i kośćmi delikatnymi jak
u ptaka, wślizgnęła się pod Summer i zaczęła ssać sutki.
Mężczyzna, który stał przy ustach Summer, posłusznie odsunął się, klęknął
przy drobnej kobiecie i ustami rozsunął jej wargi sromowe. W mgnieniu oka kolejny
gość zajął miejsce przy głowie Summer. Masturbował się, oplatając swojego kutasa
jej rudymi włosami.
Mężczyźni i kobiety otoczyli małą scenę, zasłaniając widok Dominikowi.
Czekali, żeby dotknąć dziewczyny lub w nią wejść.
Od czasu do czasu jeden z uczestników odchodził, żeby otrzeć czoło lub
zmienić prezerwatywę. Zanim kolejna osoba zajęła wolne miejsce, Dominik zdołał
ujrzeć bladą, śliską od potu skórę Summer. Jej ciało było w nieustannym ruchu.
Poruszało się w odpowiedzi na wchodzącego w nią penisa lub drżało pod pieszczotą.
Gdy zamykał oczy, słyszał znajome dyszenie Summer. Wyobraził sobie bicie
jej serca i dotyk jej ciała, gdy uprawiali seks. W takich chwilach miał wrażenie, że
oddaje mu się całą sobą. Reagowała na najdelikatniejszy dotyk. Poczuł mimowolny
wzwód. Patrzył, jak obejmuje ustami fiuta innego mężczyzny.
Z pewnością musi być zmęczona, pomyślał, ale nie poruszała się wolniej ani
nie dawała żadnych oznak zaspokojenia swojego pożądania. Miał wrażenie, że
Summer próbuje wymazać z myśli tę scenę, to niekończące się pieprzenie.
Może to złość, a nie pożądanie, zmusiła go do tego, żeby wstać.
Kiedy mężczyzna, którego Summer miała w ustach, odsunął się, Dominik
zajął jego miejsce.
Spojrzał na jej twarz, usta i zmarszczone czoło. Była gotowa do zmiany
pozycji. Przebiegł rękami po jej szyi i ramionach. Poczuł, że Summer rozluźnia się
pod jego dotykiem. Złapał jej włosy i odchylił głowę. Pocałował ją.
Przez chwilę zareagowała jak zawsze: otworzyła usta i delikatnie westchnęła z
zadowoleniem.
Po chwili odsunęła się i podniosła maskę. Rozpoznała jego dotyk.
— Przestań, proszę — powiedziała, siadając.
Tłum wokół nich natychmiast się rozpierzchł.
Pochyliła się i rozejrzała dookoła za czymś do okrycia, za ręcznikiem lub
sukienką, ale niczego nie znalazła. Ramionami zakryła piersi.
— Co tutaj robisz?
— Victor mnie zaprosił. Najwyraźniej ciebie też.
— Co ci powiedział? — spytała szeptem.
— Że już brałaś udział w czymś takim.
— Dlaczego mi nie powiedziałeś? Dlaczego nie powiedziałeś? Po raz
pierwszy jesteś na jego przyjęciu?
— Nie, ale... myślałem, że ci nie zależy, i nie mogłem znaleźć odpowiedniej
chwili. Nigdy cię nie ma. Siedzisz na próbach z Simónem.
— Pewnie. Więc ty możesz pieprzyć, kogo chcesz i kiedy chcesz, a ja nie?
— Nie o tym mówię.
— Ale to właśnie powiedziałeś. I to robisz. Idź do diabła, Dominik.
Przełożyła nogi nad podium, wstała i z podniesioną głową przeszła przez
pokój do wyjścia.
Pomieszczenie wypełniła krępująca cisza. Do uszu Dominika dobiegł odgłos
klaskania. To Victor.
13
Krajobraz po bitwie
Kiedy żółta taksówka zatrzymała się przed mieszkaniem w SoHo, zobaczyłam
czekającego na mnie Simóna. Siedział na schodach — nogi miał wyciągnięte przed
siebie i skrzyżowane w kostkach. Zauważyłam znajome buty z wężowej skóry.
— Wiedziałem, że w końcu wrócisz do domu.
— Co, u diabła, tutaj robisz? Jest trzecia w nocy.
— Nie odbierałaś telefonu. Martwiłem się o ciebie.
Wyjęłam komórkę z torebki, przejrzałam SMS-y i listę nieodebranych
połączeń. Odkąd zrezygnowałam z próby, Simón dzwonił do mnie co godzinę.
— Przepraszam. Musiałam wyciszyć dzwonek.
Próbowałam znaleźć klucz do drzwi, ale moje palce drżały jak liście na
wietrze.
Simón obserwował mnie, a po chwili wstał i objął moje dłonie swoimi dłońmi.
Spojrzał na mnie uważnie. Gdy wychodziłam z rezydencji Victora, jedynie przelotnie
spojrzałam w lustra w korytarzu, który wiódł do drzwi. Nie miałam pojęcia, jak
wyglądam, ale wiedziałam, że jestem spocona, rozedrgana i potargana. Liczyłam na
to, że przynajmniej nie mam żadnych malinek.
— Co się stało? Czy Dominik ci coś zrobił? Jeśli tak, pożałuje tego.
— Nie, nic z tych rzeczy. Byliśmy na przyjęciu i się pokłóciliśmy. Pewnie za
chwilę przyjedzie.
— Zatrzymaj się u mnie. Będziesz miała czas przemyśleć sprawy w
bezpiecznym miejscu.
— Nie mogę tak po prostu zniknąć. Pomyśli, że go zostawiłam.
— Z pewnością doceni przestrzeń wokół siebie. Zresztą w tym stanie na
pewno nie dacie rady rzeczowo porozmawiać.
Nie miałam ani siły się awanturować z Dominikiem, ani ochoty na rozmowę,
którą musieliśmy odbyć. Może rozłąka na dzień lub dwa dobrze nam zrobi.
— W porządku. Wezmę swoje rzeczy.
— Nie musisz. Mam wszystko, czego potrzebujesz.
— Moje skrzypce...
— Możesz grać na moich.
Wziął mnie za rękę i poprowadził do West Broadway, żeby złapać taksówkę.
To najlepsze miejsce na znalezienie transportu o tej porze. Pierwsze dwie taksówki
skończyły pracę, ale trzecia zatrzymała się na znak Simóna.
Serce biło mi coraz szybciej, gdy mijały nas samochody. Wyobrażałam sobie,
że w jednym z nich może być Dominik, który ruszył za mną, żeby mnie przeprosić.
Opowiedziałabym mu wszystko, co zaszło pomiędzy mną a Victorem.
Pogodzilibyśmy się. Zaczęlibyśmy od nowa.
Ale nie przyjechał.
Simón usadził mnie obok siebie w taksówce. Położyłam głowę na jego piersi,
a on objął mnie ramieniem. Zaczął głaskać moje potargane włosy, a ja się
rozluźniłam i pozwoliłam, żeby jego delikatny dotyk wymazał zmartwienia
przynajmniej na tę noc.
— Inaczej pachniesz — powiedział sennie, gdy obudził mnie, jak
zatrzymaliśmy się na jego ulicy. — Zmieniłaś perfumy?
Pomyślałam, że to zapach dziesięciu mężczyzn i kilku kobiet, ale nie
powiedziałam tego głośno.
— Na przyjęciu było dużo osób. Muszę wziąć prysznic.
— Z przyjemnością dam ci wszystko, czego sobie życzysz.
— Naprawdę?
— Oczywiście.
Spojrzałam w ciemne oczy pełne ciepła i w tej chwili chciałam Simóna
jedynie po to, żeby zapomnieć o innych. Pochyliłam się i pocałowałam go w usta.
Nie ogolił się, więc jego broda była szorstka. Musnęłam policzkiem po jego
zaroście, rozkoszując się tym delikatnym drapaniem.
Drżącymi dłońmi wbił kod otwierający drzwi.
— Mówiłaś przecież, że to nie jest dobry pomysł.
— Mam już gdzieś dobre pomysły.
— No cóż, nie będę się z tobą kłócił.
Wciągnął mnie do windy i objął. Przycisnął swoje usta do moich jak opętany.
Gdy dojechaliśmy na właściwe piętro, zdążyłam rozpiąć jego koszulę i zająć
się sprzączką od paska. Chciałam skonsumować naszą znajomość, zanim któreś z nas
się rozmyśli. Tej nocy zrobiłam już tyle rzeczy, których będę się rano wstydziła, że
seks z jeszcze jednym facetem wydawał się niemal nieuchronny niczym zjedzenie
ostatniego ciastka z pudełka.
Całowaliśmy się z zapamiętaniem osób, które są przekonane, że to może być
ich ostatnia wspólna noc. Kiedy weszliśmy do sypialni, rzucił mnie na łóżko.
Przebiegł rękami pod moją sukienką i zaczął podwijać materiał. Jego ruchy były
agresywne, a oczy lśniły mu nieskrywanym pożądaniem. Kiedy ukląkł pomiędzy
moimi udami, złapałam go obiema rękami za gęste włosy i przyciągnęłam do swojej
twarzy.
— Nie, proszę, po prostu mnie zerżnij.
Simón z radością spełnił moją prośbę. Nie miałam ochoty na grę wstępną.
Poza tym nie chciałam, żeby poczuł smaki, które z pewnością zostały na mojej
skórze. Zapachy różnych osób, nawilżacze, chemiczny smak prezerwatyw. Simón był
cięższy niż Dominik. Podobało mi się uczucie, gdy mnie niemal przygniótł.
Wdychając jego zapach, zatopiłam ręce w ciemnych lokach. Nogami otoczyłam pas
Simóna i przywarłam do niego, gdy wszedł we mnie. Miałam nadzieję, że każdy jego
ruch wymaże doznania z innymi mężczyznami. Niczego tak nie pragnęłam, jak
zapomnieć Victora. Ledwie mnie dotknął, ale słodki zapach jego wody kolońskiej
utkwił w moich nozdrzach. Z każdym oddechem czułam ucisk w żołądku.
Po kilku minutach było po wszystkim. Simón padł zmęczony. Zbyt długo na
mnie czekał. Przynajmniej nie przepraszał. Pewnie myślał, że nadarzą się inne
okazje, i może miał rację.
— Powiesz mi, co się dzieje? — spytał, kiedy leżeliśmy obok siebie. Położył
rękę na mojej piersi i przyciągnął mnie do siebie, jakby chciał na zawsze zatrzymać
mnie przy sobie.
Moje milczenie wypełniło pokój niczym werble, jak gdyby cisza miała własny
dźwięk.
— Może, ale nie dzisiaj.
— Zaczekam, aż będziesz gotowa.
Kiedy zasnął, wstałam i wzięłam prysznic. Nie chciałam, żeby myślał, że
czuję się brudna po tym, jak poszłam z nim do łóżka. Zasługiwał na coś lepszego.
Spędziłam w jego mieszkaniu tyle czasu, że czułam się niemal jak w drugim
domu. Wiedziałam, gdzie trzyma czyste ręczniki i że ma duże lustro w łazience, w
którym mogłam się cała obejrzeć.
Niemal nic po mnie nie było widać. Myślałam, że na mojej skórze pozostaną
ślady grzechów. Nie wiedziałam, co spodziewałam się zobaczyć. Szkarłatną literę
wypaloną na piersi? Ale nic takiego nie dostrzegłem. Odbicie w lustrze było czyste
jak kryształ, mimo że cipkę miałam czerwoną i opuchniętą. Pewnie dopiero za kilka
dni wydobrzeję.
Mówi się, że oczy są zwierciadłem duszy. Sądzę, że więcej można się
dowiedzieć o ludziach, jeśli zwrócimy uwagę na niższe części ciała.
Odkręciłam wodę i weszłam pod prysznic. Obróciłam się i przekręciłam
kurek. Nastawiłam najbardziej gorącą wodę, ale to nie wystarczyło.
Żaden prysznic na świecie nie zmyje tego uczucia.
Dominik wiedział, że to, co się stało, na zawsze zmieniło wszystko między
nim a Summer.
Nie chodziło o winę. We troje musieli wziąć taką samą odpowiedzialność za
niefortunny przebieg wydarzeń: Victor, Summer i on.
Słowa nie naprawią tego, co brutalnie zniszczono.
Victor to zorganizował. Przebiegły mistrz ceremonii wykorzystał ich oboje.
Zmanipulował Summer i Dominika, doprowadził do punktu, z którego nie było
odwrotu. Kierowało nim zwykłe okrucieństwo? Chciał poczuć satysfakcję? A może
po prostu pragnął ich zdenerwować jak dziecko, które widzi idealnie ułożone klocki i
nie może się opanować, żeby ich nie kopnąć i nie rozrzucić kawałków dookoła, aby
spowodować chaos.
Dominik użył niewłaściwych słów, nie znalazł dobroci w sercu, żeby
wybaczyć czy zrozumieć. Mimowolnie stał się draniem, chciał bawić się z Summer,
aż więzy, które ich łączyły, rozciągną się do granic możliwości. Tak, to była jego
wina. Od początku — od momentu, gdy ujrzał ją grającą na skrzypcach w
londyńskim metrze i wyobraził sobie, jak ją zwabi do pajęczej sieci, do swojego
łóżka, i zmusi, aby żyła według jego zasad, których nawet teraz w pełni nie rozumiał.
Ale co z nią? Na ile znała siły kierujące jej seksualnością? Czy kiedykolwiek
otworzyła na niego swoje serce? A może była jedynie ofiarą własnych pragnień,
które samolubnie zaspokajała?
Gdyby tylko mógł spojrzeć jej głęboko w oczy, może znalazłby tam
odpowiedzi, wskazówkę do rozwiązania tej okropnej zagadki, gdzie uczucia i żądze
wirują bez opamiętania, sprawiając, że czuje się beznadziejnie.
Minęło czterdzieści osiem godzin, a Summer nadal nie wróciła do loftu.
Może zatrzymała się u znajomych. Może u Cherry, swojej agentki Susan lub,
co bardziej prawdopodobne, u swojego dyrygenta Simóna, który podejrzanie często
udostępniał jej salę do prób.
Jej ubrania nadal wisiały w ich wspólnej garderobie, niepokojąco blisko jego
ciuchów. Muskał palcami delikatne materiały. Unoszący się z ubrań zapach jej ciała
wywoływał intensywny ból w sercu. Zdał sobie sprawę, że zachowuje się jak stary
zboczeniec. Przynajmniej nie grzebał w jej bieliźnie. Chociaż o tym też myślał.
Nie mógł nie zwracać uwagi na wciśnięty w kąt zniszczony futerał bailly’ego.
Zdziwił się, że zostawiła go, że nie wróciła po niego. Jakby zostawienie skrzypiec
było oznaką, że nie miała ochoty go więcej widzieć. Bolesnym przypomnieniem, co
ich połączyło.
Nie, to nie moja wina, zdecydował Dominik. Ani jej. Byli jedynie pionkami,
ofiarami swojego pożądania i sprzecznych pragnień.
Z Victorem sprawy miały się zupełnie inaczej. Od samego początku wiedział,
co robi. Musiał wziąć większość odpowiedzialności za smutny, a nawet wstrętny
przebieg wydarzeń.
— Cześć, Lauralynn.
— Cześć, Dominik. Co u ciebie?
— Szczerze mówiąc, jestem cholernie zły... Jak poszło w Bostonie?
— Jak po maśle — odpowiedziała. — Jesteś zły?
— Tak, przez twojego przyjaciela Victora.
— O Boże, znowu próbował swoich starych sztuczek?
— Nie chcę o tym mówić. Wiesz, gdzie mogę go znaleźć? Gdzieś mi się
zapodziała kartka z jego adresem. Muszę z nim o czymś pogadać.
— Naprawdę?
— Proszę, Lauralynn...
— Nie rób niczego, czego będziesz później żałował — poradziła, ale dała mu
adres, którego oczywiście nigdy nie miał. Wiedziała to od początku. — Dominik?
Rozłączył się.
Sprawy nie ułożyły się po jego myśli.
Zaskoczony Victor nie pozwolił mu wejść do mieszkania i nalegał na
rozmowę na zewnątrz. Obaj nie mieli ochoty spotkać się w barze czy innym
publicznym miejscu. Budynek, gdzie mieszkał Victor, znajdował się kilka ulic od
Central Parku w pobliżu budynku Dakota. Postanowili pójść nad jezioro niedaleko
rezerwatu Hallett. Zbliżała się noc, więc na swojej drodze spotkali nielicznych
przechodniów i turystów.
Początkowo Victor lekceważąco potraktował Dominika, który podjął temat
przyjęcia i tego, że Summer została zmuszona wziąć w nim udział.
— Mogłeś w każdej chwili przerwać to, co się działo, prawda? A ty tylko się
wycofałeś. Pozwoliłeś, żeby przez to przeszła. Byłeś obserwatorem — stwierdził z
typowym dla siebie uśmieszkiem na twarzy, który działał na Dominika jak płachta na
byka.
Dominik poczuł gulę w gardle. Każde słowo Victora było niczym dźgnięcie
prosto w serce, przypominało mu o własnej niegodziwości i o tym, co wydawało się
teraz największą pomyłką jego życia.
— Po prostu to, co się tam wydarzyło, zupełnie mnie zaskoczyło —
zaprotestował. — Nie mam pojęcia, dlaczego w ogóle zgodziła się tam pójść i być
główną atrakcją tej groteskowej orgii. Jestem pewien, że to wszystko zaplanowałeś.
— No cóż, może byłem trochę złośliwy — przyznał Victor, idąc ciemną
dróżką z rękami w kieszeniach.
— Ustawiłeś tę całą grę, Victorze. Nie mówię, że okłamałeś mnie czy
Summer, ale najwyraźniej nie powiedziałeś wszystkiego. Jak mogłeś?
— Żadne z was nie jest niewinne, Dominiku. W każdym razie, czym jest mały
grzech pomiędzy przyjaciółmi? Dzięki niemu świat się kręci. — Zaśmiał się cicho.
— Ty cholerna mendo!
Dominik tracił cierpliwość. Nonszalancja Victora tylko pogarszała sytuację.
Facet zdawał się obojętny na wydarzenia, które sprowokował. Właściwie wyglądał
na zadowolonego z siebie, jakby złość Dominika go bawiła.
Zatrzymał się, odwrócił do Dominika i położył rękę na jego ramieniu.
— Słuchaj, to tylko dziewczyna. Można ją wymienić. Nie powinieneś tak się
przejmować. Zresztą i tak nie była dobra w łóżku, co?
Dominik odepchnął rękę Victora.
Cały aż się gotował w środku. Nagle cienka linia pomiędzy złością a
wściekłością się zatarła. Zacisnął pięść i rąbnął Victora w szczękę. Ten, zupełnie
zaskoczony, zachwiał się i upadł na ziemię pod wpływem ciosu. Podniósł rękę,
instynktownie sygnalizując napastnikowi, żeby przestał go atakować.
— Oszalałeś! — krzyknął.
Dominik dopiero po kilku sekundach poczuł ból w posiniaczonych kłykciach i
się wzdrygnął. Nigdy nie był agresywny — nie pamiętał nawet, kiedy ostatnio brał
udział w jakiejś bójce — ale słuchanie, jak Victor mówi o Summer, bez żadnego
szacunku dla jej ciała i umysłu, wywołało w nim niepohamowaną wściekłość. Nigdy
wcześniej nie myślał o walce o honor kobiety, ale w tym momencie uświadomił
sobie, że zrobiłby wszystko, żeby obronić Summer, żeby chronić ją przed takimi
drapieżcami jak Victor, którzy chcieli wykorzystać jej słabości i naiwność.
Przeklął pod nosem i spojrzał na twarz Victora pełną bólu i zdziwienia, na
zaciśnięte i drżące usta.
— Sam się o to prosiłeś! — wykrzyczał. Victor wyglądał teraz na
zawstydzonego, ale Dominik był niemal pewien, że facet jedynie udaje. Spojrzał
jeszcze raz i się odwrócił.
— Pewnie, wracaj do swojej bezwartościowej dziwki — mruknął Victor pod
nosem, ale wystarczająco głośno. Dominik zatrzymał się, odwrócił i kopnął drania
mocniej, niż zamierzał.
Szybko odzyskał poczucie rzeczywistości i zatoczył się zszokowany własnym
zachowaniem. Victor leżał, jęcząc. Dominik rozejrzał się dookoła. W pobliżu ani
żywej duszy. Najprawdopodobniej nikt nie zauważył napaści. Co powinien zrobić?
Zaczekać, aż Victor dojdzie do siebie?
Na pobliskim drzewie ptak radośnie ćwierkał, a Dominik uświadomił sobie,
co właśnie zrobił. Pobił faceta niższego od siebie i z dziesięć lat starszego. Poszło o
kobietę. To nie było banalne; gorzej, to było żałosne. Odwrócił się i odszedł.
Kilka dni bez Dominika było gwoździem do trumny.
Poprosiłam Simóna, żeby zaczekał na mnie, kiedy pójdę po swoje rzeczy.
Próbowałam mu powiedzieć, że nie mam ich dużo, a życie na trzech kontynentach
doskonale przygotowało mnie do pakowania walizki bez niczyjej pomocy, ale
nalegał, żeby mi towarzyszyć, jakby się bał, że odejdę, jeśli straci mnie z oczu na
dłużej niż godzinę.
W końcu pozwoliłam mu pójść, ale nie wpuściłam go do loftu. To mógłby być
ostateczny cios — jeśli Dominik przyszedłby do domu i zobaczył Simóna lub jeśli
wyczułby innego mężczyznę w sypialni, którą dzieliliśmy.
Mieszkanie wydawało się puste, nawet zanim schowałam ubrania do walizki
wraz z butami i kosmetykami. Sądzę, że wyjeżdżając w trasę, opuściłam to miejsce.
— O rany — powiedział Simón, kiedy znosiłam po schodach walizkę. —
Naprawdę nie masz dużo rzeczy. Myślałem, że przesadzasz.
Chciałam zostawić Dominikowi wiadomość, przeprosić go i podsumować
jakoś tę sytuację, ale nie mogłam znaleźć słów. To on był pisarzem, nie ja.
W końcu po prostu wzięłam swoje rzeczy i wyszłam, mając nadzieję, że
zrozumie to, czego nie mogłam mu powiedzieć.
Przeprowadzka do Simóna wydarzyła się jakby mimowolnie. Po pierwsze
wydawało mi się to oczywiste. Chętnie gościł mnie u siebie, zwłaszcza odkąd
zaczęłam dzielić z nim łóżko. Poza tym dysponował salą prób, co zaoszczędziło mi
problemów z szukaniem miejsca do grania, w którym nie przeszkadzałabym
sąsiadom. Zamieszkanie w hotelu nie byłoby mądrym wyborem. Mogłam pójść do
Balda i Mari i. Cherry z pewnością też zaoferowałaby mi darmowe noclegi, jeśli
tylko bym ją znalazła i wyjaśniła nieporozumienie, ale byłam zbyt dumna, żeby
przyznać jej rację. W ogóle byłam zbyt dumna.
Simón szybko zrobił miejsce na moje ubrania w swojej garderobie. Pusta
półka natychmiast pojawiła się w jego łazienkowej szafce. Moje rzeczy stopniowo
zaczęły zapełniać jego mieszkanie. Chodziliśmy na randki i kolacje. Jego przyjaciele
założyli, że jesteśmy razem; nawet nie zdążyłam wyjaśnić, że to chwilowe.
Zanim zdałam sobie sprawę, byłam w kolejnym związku.
Simon, człowiek pełen pasji, miał większe libido niż jakikolwiek mężczyzna,
z którym się spotykałam. Większe nawet niż Dominik. Uprawialiśmy seks rano i
wieczorem, a czasami również w środku dnia. Kochaliśmy się często i szaleńczo.
Choć wiedziałam, że powinnam spędzić trochę czasu sama, zanim rozpocznę życie z
kolejnym mężczyzną, nie sądzę, żebym dała radę bez faceta. Ciężar jego ciała, jaki
czułam na sobie, wymazywał wszystkie niepokojące myśli, które nie dawały mi spać
w nocy.
Nieraz myślałam o Dominiku. Zastanawiałam się, czy mogło nam się udać.
Jeśli byłabym z nim szczera. Jeśli nie byłby tak zazdrosny. Jeśli nie pojechałabym w
trasę. Tyle hipotetycznych sytuacji.
Tęskniłam za jego surowym dotykiem. Simón był niezwykle delikatny, pełen
ciepła. Z uśmiechem i energią podchodził do wszystkiego — od seksu przez jedzenie
po muzykę. Miał ogromny apetyt na życie i radosny optymizm, którego brakowało
Dominikowi, ale to czasem działało mi na nerwy. Sprężystość kroku odpowiadała
sprężystości kręconych włosów.
Przypominał promień słońca. W końcu zaczęłam tęsknić za deszczem.
Pewnego wieczoru poszliśmy do kina. Simón przez większość filmu głaskał
namiętnie moje udo pod spódnicą, a ja próbowałam nie reagować, żeby nie
przeszkadzać osobom siedzącym obok nas. Film o superbohaterze przyciągał
zarówno dorosłych, jak i dzieci, więc byliśmy otoczeni rodzinami. Simón stanowił
całkowite przeciwieństwo Dominika pod tym względem. Jedyną rzeczą, która była
dla niego istotna, to odpowiedni strój. Poza nim nie przejmował się reakcją innych
osób.
Chciał wrócić pieszo, zamiast pojechać taksówką. Zauważył, że przytył,
odkąd zamieszkaliśmy razem, i nagle zaczął większą wagę przykładać do aktywności
fizycznej. A może już wcześniej obmyślił ten plan i to, że mijaliśmy sex shop na
Szóstej, nie było zbiegiem okoliczności.
— Pomyślałem, że może spróbujemy czegoś nowego — szepnął mi do ucha
figlarnym tonem.
— Tak?
Nie wiedziałam, czy mam się czuć obrażona. Sądziłam, że nasz seks jest
dobry. Z pewnością mieliśmy go dużo, a myśl, że mój kochanek mógłby nie czuć się
usatysfakcjonowany, niepokoiła mnie.
Podszedł do witryny z satynowymi materiałami do krępowania, rozpórkami i
skórzanymi kajdankami.
— Co o tym myślisz? — spytał.
Wzięłam różowe puchate kajdanki, takie idealne na wieczór panieński.
Wolałabym skórzane, ale nie chciałam go przestraszyć, pokazując, że mam pewne
doświadczenie w tych sprawach.
— Ojej, czułbym się w nich jak idiota.
— Ty czułbyś się jak idiota?
Poczerwieniał. Po raz pierwszy widziałam, jak się rumieni.
— Nieważne. To głupi pomysł.
Sprzedawca spojrzał na nas podejrzliwe.
— Nie, wcale nie — zaprotestowałam. — Po prostu myślałam, że to ja
miałabym je założyć.
— Pamiętasz noc, kiedy po raz pierwszy się pocałowaliśmy? — spytał.
— Oczywiście.
— W torebce miałaś linę. Sądziłem... Sprawiasz wrażenie dziewczyny, która
lubi przejąć kontrolę. Zawsze chciałem tego spróbować. Żeby to ktoś miał nade mną
władzę.
Serce mi się ścisnęło. Doskonale wiedziałam, że jestem hipokrytką, ale nigdy
nie mogłam się przyzwyczaić do uległego mężczyzny. Ani w klubach, ani podczas
prywatnych scen. Myśl o klęczącym przede mną Simónie przyprawiała mnie o
dreszcze. Nie spodziewałabym się czegoś takiego po nim. Kolejny znak świadczący o
moim kiepskim zmyśle obserwacyjnym lub dowód na to, że myślę jedynie o sobie.
Wydawało się, że ma naturalne zdolności przywódcze, zwłaszcza kiedy dyrygował
orkiestrą. Chociaż po tym, co przeżyłam, nie mogłam mu odmówić. Może byłoby
inaczej z kimś, kto mnie pociąga.
Wyszliśmy ze sklepu z czarnymi satynowymi szalami i kompletem bielizny,
która spodobała się Simónowi.
Gdy sprzedawca pakował nasze zakupy do torebki, w uszach niemal słyszałam
drwiący śmiech Dominika.
Tamtej nocy przywiązałam nadgarstki i kostki Simóna do rogów łóżka. Miał
lśniące oczy i mruczał, jakby skumulowała się w nim radość wszystkich świąt.
Siedząc na nim, wpatrywałam się w ścianę nad wezgłowiem łóżka i po raz kolejny
zastanawiałam się, czego ja tak naprawdę chcę. Zamknęłam oczy i zaczęłam się
pieścić — do mojej głowy napłynęły obrazy. Dominik pojawiał się w nich
wszystkich, ale mimo to nie dostałam orgazmu.
Simón zasnął od razu, gdy skończył szczytować. Delikatnie rozwiązałam
więzy i zsunęłam jego nogi, żeby zrobić na materacu miejsce dla siebie.
Sen zaskoczył mnie jak złodziej nocą.
Kiedy się przebudziłam, wstałam cicho i wyciągnęłam walizkę z szafy. W
jednej z bocznych kieszeni miałam schowaną linę — nie chciałam, żeby Simón się na
nią natknął. Odłożyłam walizkę i poszłam do łazienki z liną i butelką nawilżacza w
ręce.
Simón mocno spał, ale odkręciłam wodę, żeby zagłuszyć jakiekolwiek
odgłosy. Gdy się masturbowałam, patrzyłam na swoje lustrzane odbicie — linę
mocno zaciskałam na szyi.
Nie chciałam popełnić samobójstwa ani się zranić. Nigdy nie wiązałam jej tak
ciasno, żeby zrobić sobie krzywdę, nawet na chwilę, ale delikatne podduszanie się
zwiększyło moje podniecenie na tyle, że wkrótce doznałam orgazmu.
Zamiast pętli pragnęłam poczuć na szyi rękę Dominka.
Dominik pojechał metrem do Spring Street. Gdy otworzył drzwi do loftu,
wiedział, że Summer była w mieszkaniu podczas jego krótkiej nieobecności. Zapach
jej perfum unosił się w powietrzu, a rząd butów w minimalistycznym korytarzu
prowadzącym do salonu zniknął.
Skrzypiec również nie było i bez wątpienia w pośpiechu zabrała swoje
ubrania. Zapomniała o paście do zębów, niektórych kosmetykach, kremach i
szamponie oraz tabletkach antykoncepcyjnych, które pozostały w łazience, odkąd
wyjechała w trasę po Australii i Nowej Zelandii. Zostawiła te rzeczy niczym spadek,
który miał mu o niej przypominać.
Nawet nie napisała żadnej wiadomości.
Chociaż to nie zaskoczyło Dominika.
Podsumowało ich związek.
Przez kolejne dwa dni siedział w domu, zaniedbując obowiązki w bibliotece.
Nie mógł się na niczym skupić; nie było mowy o prowadzeniu badania i pisaniu. Za
każdym razem, gdy słyszał dzwonek do drzwi, bał się, że może za nimi stać Victor
lub policja. Nawet jeśli Victor nie wniósł oskarżeń, istniało prawdopodobieństwo, że
jakiś przechodzień widział ten atak. Wiedział, że napaść wyglądała brutalnie i
zostanie aresztowany, jeśli świadek zawiadomił policję.
W sobotę rano podjął decyzję. Spakował się i wysłał e-maile z przeprosinami,
rezygnując ze stypendium. Wyraził gotowość zwrócenia kosztów wynajmu loftu.
Pojechał taksówką na lotnisko JFK; zdawał sobie sprawę, że zamówienie limuzyny
mogłoby zdradzić jego kroki. Na lotnisku zarezerwował pierwszy dostępny lot do
Londynu.
Hampstead jeszcze spało, gdy wcześnie rano wysiadł z taksówki i szukał
kluczy na dnie bagażu podręcznego. Wrzosowisko w oddali było bardziej zielone niż
kiedykolwiek. Miało wyjątkowy odcień, który można zobaczyć jedynie w Anglii.
Trzymając bagaż w obu rękach, lekko kopnął drzwi. Powitał go suchy zapach
książek.
Był w domu.
Minęły dwa miesiące. Nastał czas, żeby zmienił swoje życie. Przedłużył urlop
na uniwersytecie o dwa kolejne semestry i powoli wpadł w pisarską rutynę. Budził
się jak zawsze przed wschodem słońca, pisał ustaloną przez siebie liczbę słów i
potem pozwalał sobie na popołudniowy relaks, czytanie, nadrabianie zaległości
filmowych lub, jeśli pogoda na to pozwalała, spacery po wrzosowisku.
Oczywiście nadal myślał o Summer. Nie było dnia bez bolesnych wspomnień,
ale również tych radosnych, które burzyły wymuszony emocjonalny dystans. Gdy
chodził po wilgotnej trawie wrzosowiska, nie mógł powstrzymać obrazu Summer,
gdy po raz pierwszy zagrała dla niego prywatny koncert. Miał wrażenie, jakby
uczestniczył w nim wieki temu. Wiedział, że takie wspomnienia są nieuchronne i nie
może od nich uciec. Musiał po prostu zaakceptować te słodko-gorzkie uczucia i
poradzić sobie z nimi. Może czas przyniesie ukojenie, ale nie liczył na to.
Pewnego dnia poczuł, że zapędził się w kozi róg. Jeden z bohaterów nie
zachowywał się tak, jak Dominik tego oczekiwał, więc musiał od nowa napisać cały
rozdział, żeby motywacje działań pozostałych osób w powieści miały sens. Czuł się
wycieńczony i bezsilny, kiedy usłyszał dzwonek do drzwi.
Miał na sobie szlafrok, a od czterech dni się nie golił. Mocno zacisnął pasek i
zszedł na dół. Pewnie listonosz z późną przesyłką, pomyślał.
Gdy przechodził obok okna, zauważył, że zaczęło mocno padać. Usłyszał
kolejny, tym razem niecierpliwy, dzwonek. Ganek domu nie chronił przed złą
pogodą.
Odsunął zasuwkę, przekręcił klucz i otworzył drzwi.
— Cześć!
— Oo...
Zobaczył Lauralynn. Trzymała nad swoimi blond włosami gazetę, na próżno
starając się ochronić przed deszczem. Była przemoknięta, a jej cienka koszulka
przylepiła się do kształtnej sylwetki.
Lauralynn jak zawsze była niezwykle uwodzicielska. Choć wyglądała jak
zmokła kura, i tak otaczała ją aura erotyzmu. Jak mogłoby być inaczej?
— Nie zaprosisz do środka przemoczonej dziewczyny? — spytała z
nieśmiałym uśmiechem.
— Ależ oczywiście. — Szeroko otworzył drzwi i wpuścił Lauralynn. —
Zaskoczyłaś mnie, ale miło cię widzieć. Wybacz mój niechlujny wygląd. Nie
spodziewałem się gości.
Pokręciła głową, a krople wody poleciały w różnych kierunkach.
— Nie sądzę, że wyglądam lepiej — stwierdziła. — Popatrz, co ulewny
deszcz może z tobą zrobić. Zaczęło lać, kiedy wysiadłam z metra. Zajęło ci cholernie
dużo czasu, zanim otworzyłeś. Nie słyszałeś dzwonka? Światła były zapalone, więc
wiedziałam, że jesteś w domu.
— Byłem na piętrze w gabinecie.
Miała na sobie obcisłe czarne dżinsy i czarną skórzaną kurtkę narzuconą na
białą koszulkę.
Dominik zaprowadził dziewczynę do kuchni.
— Chcesz coś na rozgrzewkę? — zapytał.
— Jasne. Zrób mi jakiś gorący napój, a potem coś mocniejszego. Wiem, że nie
pijesz, ale może masz w zapasie jakąś butelkę?
— Dobrze mnie znasz.
Nastawił elektryczny czajnik i zaczął szukać w szafkach słoika z kawą
rozpuszczalną.
— Rozpuszczalna? — zauważyła Lauralynn. — Oczekiwałam przynajmniej
wyszukanego i lśniącego automatu do espresso...
— Przykro mi, że cię zawiodłem.
Wyjaśniła, że od dziesięciu dni jest w Londynie. Gdy zastępstwo w Yale
dobiegło końca, zaoferowano jej sześciomiesięczne przedłużenie kontraktu, ale nie
chciała tkwić na przedmieściach. Za bardzo lubiła wielkomiejski zgiełk. Gdyby miał
to być Nowy Jork, z chęcią zostałaby w Ameryce, ale ciągłe łapanie pociągu do New
Haven z Grand Central zaczęło ją męczyć. Poza tym nie lubiła kontrolować czasu,
gdy spacerowała po Manhattanie.
— Wyjechałeś w pośpiechu — zauważyła, gdy usiedli przy kawie.
— Tak.
Wymienili znaczące spojrzenia.
— Victorowi nic nie jest — powiedziała. — Gdybyś chciał wiedzieć —
dodała.
— Nie chcę.
— Złamałeś mu nos.
— I tak zapłacił niską cenę.
— Nie sądziłam, że drzemią w tobie takie emocje, Dominiku.
— Zdziwiłabyś się.
— Też wyjechał z Nowego Jorku. Słyszałam, że przyjął stanowisko na
uniwersytecie w Kijowie. Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej.
— Więc będę unikał Ukrainy.
— Sądzę, że to mądra decyzja — podsumowała.
— Co robisz w Londynie? — spytał.
— Nic specjalnego. Mam trochę oszczędności. Nie śpieszy mi się z szukaniem
pracy.
— Gdzie mieszkasz?
— Wbiłam się do znajomych w Camden Town. Chociaż niedługo powinnam
się wyprowadzić. Za długo u nich siedzę.
— Nadal masz ze sobą zwinięty śpiwór gotowy do podróży?
— Oczywiście.
— To duży dom. Sądzę, że pomiędzy tymi wszystkimi książkami znajdzie się
kąt na twój śpiwór.
— Czy to zaproszenie?
— Dokładnie — przytaknął Dominik.
— W takim razie przyjmuję je, profesorze.
— Miło będzie mieć towarzystwo. Kiedyś dobrze się czułem sam ze sobą,
teraz jednak jest inaczej. Z Summer było mi dobrze, ale wszystko zepsułem.
— Sądzę, że twój problem polega na tym, że nigdy nie wiedziałeś, czego tak
naprawdę chcesz.
— Ciągle to powtarzasz.
— Uważam, że potrzebujesz nauczyciela.
— Czyżby?
— To byłaby interesująca zamiana roli, prawda?
Co miała na myśli?
Zauważyła jego zdziwienie.
— Może i wiesz dużo o książkach i innych sprawach, ale mogę nauczyć cię
wielu rzeczy, Dominiku, o kobietach, pożądaniu, kontroli i o tym, co podnieca ludzi.
— Czy to zaproszenie? — Uśmiechnął się.
— Lekcje są darmowe. Z nagrodami za dobrą naukę.
Dominik przypomniał sobie trójkąt z Mirandą i wiedział, o czym mówi
Lauralynn.
— Kiedy mogę się zapisać?
— Teraz — powiedziała. — Więc gdzie trzymasz wódę?
Życie jak zawsze płynęło dalej.
Osiemnaście miesięcy minęło w mgnieniu oka. Czas dzieliłam między Simóna
a muzyczną karierę.
Na kilka tygodni wyjechałam z miasta na występy w Memphis i Charlestonie.
Podróżując, czułam się jak w kokonie. Podobało mi się, że jestem panią własnego
wszechświata. To stanowiło miłą odmianę — nie musiałam tłumaczyć się Simónowi
za każdym razem, kiedy chciałam zrobić cokolwiek bez niego, nawet jeśli chodziło
tylko o wyjście do pobliskiego sklepu. Nigdy nie oglądałam telewizji w hotelu —
jedynie czytałam kiczowate powieści albo słuchałam muzyki, a czasami po prostu
siedziałam w milczeniu i wpatrywałam się w pustą ścianę. Nawet nie zauważyłabym,
gdyby nadszedł koniec świata. Nie obchodziły mnie wiadomości.
Kiedy byłam w trasie, codziennie biegałam. Tak poznawałam ludzi w nowym
mieście, upajałam się widokami i zapachami, zwiedzałam przedmieścia, omijałam
szlaki turystyczne. Zresztą ludzie byli znacznie bardziej interesujący niż muzea.
Kiedy na kilka dni wróciłam na Manhattan, poszłam kupić nowe buty do
biegania. W starych obtarłam sobie palce. Wolę znoszone buty — nowe po prostu nie
wyglądają dobrze — ale już mocno je zniszczyłam i nie chciałam skręcić sobie
kostki, więc pojechałam metrem do Union Square z zamiarem odwiedzenia sklepów
obuwniczych na Broadwayu, zarówno na północ, jak i na południe od Astor Place.
Wiosną ludzie przypuścili szturm na sklepy. Panował taki pośpiech, jakby
zakupy lada moment miały wyjść z mody. Po stosunkowo pustych pokojach
hotelowych rozpychający się ludzie i kolejki do sprzedawców zaczęły działać mi na
nerwy.
Może na południe od Houston będzie spokojniej. Tamtejsze sklepy są
zdecydowanie mniej luksusowe, ale tłumy mniej rozgorączkowane, chociaż nie
chodziło o to, że nie miałam pieniędzy, żeby zaszaleć. Poza tym zaszłabym do jednej
z ulubionych lodziarni po drodze. W Europie ani razu nie jadłam lodów
pistacjowych, a nagle naszła mnie na nie ochota.
Przeszłam ulicę na pierwszych światłach.
Gdy znalazłam się po drugiej stronie, powitała mnie witryna Shakespeare &
Co. To jedna z ostatnich niezależnych księgarni w mieście, do której Dominik lubił
zachodzić. Spędzał w niej czas, gdy ja robiłam zakupy w pobliskich sklepach, i nigdy
nie przeszkadzało mu, że długo przymierzam sukienki czy buty. Gdyby pracownicy
mu pozwolili, chętnie buszowałby wśród półek całą noc.
Na wystawie jak zawsze znajdowały się różne książki. Zastanawiałam się, czy
Dominik lubił to miejsce, bo przypominało mu jego zagracony dom.
Miałam pójść dalej, ale mój wzrok przykuła książka ze skrzypcami na
okładce. Zwolniłam i zajrzałam przez okno.
Znieruchomiałam na chwilę, a ludzie przepychali się obok mnie. Pasek na
okładce informował, że książka jest bestsellerem w Anglii, choć mogłam się skupić
jedynie na nazwisku Dominika i zdjęciu skrzypiec. A zatem skończył pisać i udało
mu się znaleźć wydawcę.
Weszłam do środka — na stoliku z beletrystyką znalazłam jego książki.
Ostrożnie, jakbym miała do czynienia z gorącym garnkiem, wzięłam jeden
egzemplarz.
Otworzyłam go na stronie tytułowej. Moim oczom ukazała się dedykacja:
Dla S.
Na zawsze Twój
Podziękowania
Dziękujemy jak zawsze naszej agentce Sarah Such z Sarah Such Literary
Agency oraz naszym redaktorom Jemimie Forrester i Jonowi Woodowi, jak również
Tinie Pohlman z Open Road Integrated Media w Nowym Jorku i naszym
zagranicznym wydawcom z Niemiec, Włoch, Szwecji i Brazylii za wiarę w nas.
Dziękujemy oczywiście Rosemarie Buckman z Buckman Agency i Carrie Kani z
Conville&Walsh Literacy Agency za świetną robotę.