kryminalne zagadki prl ucieczka przez bałtyk

background image

12 października 2014 | wprost

60

Kryminalne zagadki PRL

UCIECZKA PRZEZ BAŁTYK

O ucieczce mo-

torówki kierowanej
przez dwóch uzbro-
jonych mężczyzn
powiadomiono kutry
łowiące ryby wzdłuż
wybrzeża

background image

61

ZDJĘ

CIA: F

O

TO

ARCHIWUM B

ORNHOLMS MUSEUM, RØNNE, D

ANIA

U

waga, kutry w Darłowie! Przed
chwilą nastąpiło przerwanie
morskiej granicy PRL. Na po-
kładzie wojskowej motorówki
są dwaj osobnicy uzbrojeni

i oprócz nich porwane dzieci. Przestępcy
wypłynęli na pełne morze, nie reagują na
sygnały rakietowe. Prosimy o szczególną
ostrożność! – usłyszeli 24 lipca 1971 r.
rybacy łowiący na Bałtyku. Alarmował
kierownik z Przedsiębiorstwa Połowów
i Usług Rybackich „Kuter”.

Załogi kutrów „Darłowo 57” i „Dar-

łowo 61” zawiadomiły inne oddalone od
brzegu o ponad 15 mil. Na niebie pojawił się
wojskowy samolot. Pochyleniem skrzydeł
i rakietami wskazywał rybakom kierunek
ucieczki porywaczy.

Do prującej w kierunku Bornholmu

motorówki dociera rozkaz ze stacji radiowej
Wojsk Ochrony Pogranicza: „Wzywamy
do natychmiastowego powrotu. Jesteście
okrążeni”. Jeden z uciekający odpowiada:
„Halo, jeśli jakieś kawały, to tutaj są dzieci,
dwójka, a my gośćmi bez skrupułów. Halo,
nie mam zamiaru wracać, porwałem, żeby
uciec”.

Z  samolotu pada do wody strzał

ostrzegawczy. Podchodzące do motorówki
kutry robią sztuczną falę, za chwilę będą
taranować. Są bardzo blisko, rybacy widzą
wycelowaną w nich lufę kałasznikowa.
Dobiega czwarta godzina pościgu.

Uciekinierzy mają pecha – przemy-

kanie między kutrami wyczerpało im
paliwo. 32 mile od brzegu muszą podnieść
ręce do góry. Na plażę w Darłowie schodzą
w kajdankach. Zmarznięci, ale zadowoleni
z przygody, ośmioletni Jarek i o dwa lata
starszy Jurek trafi ają w ręce wystraszonych
rodziców. Żołnierze muszą ochraniać aresz-
towanych przed wygrażającym im tłumem
plażowiczów.

Kierunek:
Bornholm

Uciekając motorówką przez Bałtyk, zasłonili się
porwanymi z plaży dziećmi. Nie udało się, zostali
skazani. Uważają się za ofiary reżimu.

HELENA KOWALIK

W cyklu „Kryminalne zagadki PRL”
przypominamy najgłośniejsze, często do
dziś okryte tajemnicą, zbrodnie z okresu
Polski Ludowej. Helena Kowalik, dziennikarka
śledcza „Wprost”, sięga do spraw
z minionej epoki, analizuje, jak były badane
i relacjonowane, a także sprawdza, czy nie
miały one ciągu dalszego po 1989 r.

Uciekinierzy mają pecha – zabrakło im paliwa.
32 mile od brzegu muszą podnieść ręce do góry.
Na plażę w Darłowie schodzą w kajdankach

TAM JEST RAJ

Kim są uciekinierzy? Reporterka „Życia
Warszawy” dociera do ich rodzin w Sław-
nie. W domu 20-letniego Bogusława M.
za płakana siostra, patrząc na przylepione
do ściany liczne pocztówki ze świata,
lamentuje: – Po co on uciekał, tam też
mógłby tylko rybaczyć. Sam opowiadał,
że przyjęcia na prywatny kuter odbywają się
na dziko, szyper zapisuje nazwiska robotni-
ków na pudełku od zapałek. Druga siostra,
która jest w ciąży, nie może uwierzyć, że
Boguś porwał małych chłopców. Pokazuje
zdjęcie, na którym brat podaje dziecko do
chrztu. – Rodzinny był – przekonuje.

Na znacznie starszej fotografi i sześcio-

letni Boguś M. z przekrzywioną główką
przygląda się defi ladzie pierwszomajowej.
W poczcie sztandarowym widzi swego ojca
Tadeusza M., żołnierza I Armii odznaczo-
nego za bojowość krzyżem Virtuti Militari
oraz medalem „Za pionierską działalność
społeczno-polityczną na ziemi Sławna”.

Siostry nie ukrywają, że dorosły Bo-

gusław zbyt lekko podchodził do życia.
Miał dobrą robotę w Przedsiębiorstwie
Połowów Dalekomorskich „Gryf”, mie-
sięcznie wyciągał 7-8 tys. zł, zwiedzał obce
porty. Pełny portfel uderzył mu do głowy.
W szczecińskim Domu Rybaka poznał taką
jedną Baśkę, w Kaskadzie bawili się co noc.
Gdy przyszedł czas zamustrowania się na
statek, nie zgłosił się. Został skreślony
z zagranicznych rejsów. Załapał się przy
ładunkach w porcie, ale za 3 tys. nie mógł
już być królem Kaskady. Zresztą tej roboty

też nie uszanował; w jednym miesiącu
opuścił 20 dni pracy. Dostał dyscyplinarne
zwolnienie, wrócił do rodziców do Sławna.

W rodzinnym miasteczku skumplował

się z młodszym o dwa lata Krzysztofem G.
Chłopak też skończył tylko zasadniczą
zawodową, dostał robotę w POM, ale
szybko ją rzucił. Jego matka wyjechała
do Ameryki zarobić sprzątaniem. Pisała
do męża: „Weź się za Krzyśka, ja nie mogę
przez niego spać po nocach. Zmuś go, aby
zdał do szkoły wieczorowej”. W kolejnym
liście (maj 1971 r.): „Bardzo mnie zmar-
twiło, że pije i urządza na górze prywatki.
Niech zostawi w spokoju szufl adę, bo jak
coś wyciągnie i sprzeda, to się nie pozbiera
po moim powrocie” (chodzi o „komisowe”
rzeczy w paczkach z Ameryki).

Tak więc obaj kumple są w podobnej

sytuacji. Nie cierpią głodu, ale własnych
pieniędzy na wysiadywanie w Morskiej,
jedynej kawiarni w miasteczku, nie mają.
Nuda. Na słupie koło przystanku PKS wisi
apel do młodych, aby wypowiedzieli się,
dlaczego nie chcą chodzić do domu kul-
tury. Litery już zżółkły, reporterka „Życia
Warszawy” dowiaduje się, że 300 ankiet
pozostało bez odpowiedzi.

Boguś opowiada koledze o zagranicz-

nych portach. Tam jest raj. Tylko jak się
do niego dostać? On przez tę bumelkę
spalił sobie w Gryfi e szybkie przyjęcie na
dalekomorskie połowy – odesłali go na
koniec kolejki. Pozostaje tylko nielegalne
przekroczenie granicy. – Najbliżej Polski
leży duński Bornholm. Z Nexø [największy

background image

12 października 2014 | wprost

62

Kryminalne zagadki PRL

UCIECZKA PRZEZ BAŁTYK

W jednym z najgłośniejszych procesów pokazowych w powojennej Polsce
sam Edward Gierek pisemnie nakazał surowo ukarać podejrzanych

Adwokaci robią wszystko, aby pomniej-

szyć znaczenie ukradzionej żołnierzowi
broni. Za samo nielegalne przekroczenie
granic PRL grozi kara więzienia od trzech
miesięcy do pięciu lat. Jeśli czyn ucie-
kinierów zostanie uznany za zbrodnię
rozboju, oskarżonym groziłyby takie same
kary jak za zabójstwo człowieka. Obrońca
Bogusława M. przekonuje, że jego klient
chciał tylko uciec za granicę, towarzyszące
temu działania miały charakter uboczny.
Na poparcie swojej tezy cytuje prof. Igora
Andrejewa, przewodniczącego polskiej
sekcji Międzynarodowego Stowarzyszenia
Prawa Karnego (Notabene profesor został
pozbawiony tego tytułu w 1989 r., po
ujawnieniu jego udziału w sprawie gen.
Fieldorfa).

Prokurator odrzuca te argumenty. Nawet

fakt, że dzieci dostały jedyne na motorówce
kamizelki ratunkowe, obraca na niekorzyść
oskarżonych – taka decyzja wskazywałaby
na to, że zdawali sobie sprawę z niebez-
pieczeństwa. – Bogusław M. i Krzysz-
tof G. swoją decyzją zdrady kraju – grzmi
oskarżyciel – odrzucili wszelkie zasady,
które wpoili im ojcowie, znani w Sławnie
aktywiści społeczni.

Gdy następnego dnia sąd ogłasza wyrok:

Krzysztof G. – 12 lat, Bogusław M. – 11 lat,
skazani szlochają. Ojciec M. z okrzykiem
„Nie mam po co żyć!” mdleje.

Sędzia przed opuszczeniem sali rozpraw

zapowiada konferencję prasową, chce
dogłębniej, niż to możliwe w ustnym
uzasadnieniu wyroku, wyjaśnić kwestie
prawne procesu. Również Komenda
Wojewódzka MO organizuje spotkanie
z dziennikarzami, aby im przekazać – jak
to podała PAP – że „proces spotkał się
z surowym potępieniem mieszkańców

port rybacki na wyspie – red.] do Koło-
brzegu jest tylko 90 km – podpowiada
Krzysztof G.

Początkowo planują ukrycie się w zbior-

niku wodnym kutra, już na pełnym morzu
sterroryzowanie załogi i wyskoczenie na
duński ląd. Ale kapitan może mieć broń.
Lepiej porwać wojskową motorówkę.

23 lipca jadą pekaesem do Darłowa. Tam,

udając, że łowią ryby w kanale portowym,
zagadują pełniącego wartę żołnierza.
Dowiadują się, że regulaminowo łączy
się w samo południe z placówką WOP.
Żeby wykręcić numer korbką, wartownik
odkłada na bok kałasznikowa.

Gdy następnego dnia równo z hejnałem

mariackim żołnierz podchodzi do telefonu,
„wędkarze” rzucają się na niego i zabierają
broń. Nie udaje się zaciągnięcie sterro-
ryzowanego do motorówki. Bogusław M.
i Krzysztof G. odpływają sami. Wopista
wszczyna alarm.

Na brzegu morza zbiera kamyki dwóch

chłopców. Uciekinierzy podpływają do
nich, proponując przejażdżkę. Gdy dzieci
wchodzą do motorówki, ta błyskawicznie
rusza w kierunku pełnego morza. Z łodzi
pięciokrotnie rozlegają się strzały.

„OHYDNI KIDNAPERZY”

Miesiąc później przed Sądem Wojewódzkim
w Koszalinie odbywa się proces porywaczy.
Trwa trzy dni. Z uwagi na tłok publiczność
obowiązują karty wstępu.

– Dlaczego oskarżeni chcieli opuści

kraj? – pyta sędzia.

– Interesowały nas obce kraje – wyja-

śnia Bogusław M.

– Tu nie opłacało się tak ciężko praco-

wać – dodaje Krzysztof G.

– Jak rozumieć pięciokrotne oddanie

strzałów z motorówki?

– Na wiwat – wyjaśnia M. – Nie mieliśmy

zamiaru strzelać do ludzi, przecież strażni-
kowi nic się nie stało, gdy odmówił wejścia
na łódź. Porwanym dzieciom daliśmy kami-
zelki ratunkowe (Matka ośmioletniego Jarka
dostaje na sali sądowej spazmów).

Innego zdania jest zeznający kapitan

statku ratowniczego: gdy jednostka, którą
dowodził, podpływała do motorówki, lufa
karabinu maszynowego była skierowana
w jego stronę.

Za nielegalne
przekroczenie granic
groziła kara więzienia
od 3 miesięcy do 5 lat.
Za zbrodnię rozboju
– kary jak za zabójstwo

ziemi koszalińskiej, a zwłaszcza ludzi
morza. Mimo dużego ryzyka – przestępcy
mieli broń – nie było ani jednego kutra,
który by odmówił uczestnictwa w akcji
ścigania. Jest to jeszcze jeden dowód na to,
że podjęta przed sześcioma laty z inicja-
tywy KW MO akcja szerokiego włączenia
społeczeństwa do współdziałania w walce
o bezpieczeństwo naszych granic nie mi-
nęła bez echa”.

Wielu dziennikarzy obecnych na proce-

sie nie ograniczyło się do relacji z rozpraw.
Redaktor „Prawa i Życia” zauważył, że
do porwania doszło dwa dni po Święcie
Odrodzenia, w czasie którego oskarżeni
„pokpiwali sobie zapewne z tych, co pra-
cują, uchwalają zobowiązania oraz wytężają
głowy i ręce, aby kraj był bezpieczny, a lu-
dzie syci i zadowoleni”.

„Trybuna Ludu”, oceniając wyrok jako

surowy, ale sprawiedliwy, informowała,
że do redakcji nadchodzą listy od społe-
czeństwa domagającego się surowych kar
dla „ohydnych kidnaperów”.

OŚMIESZYĆ KOMUNISTYCZNE WŁADZE

W 2011 r. Tomasz Turczyn, reporter „Dzien-
nika Bałtyckiego”, odszukał w Sławnie ojca
Bogusława M. (w artykule pełne nazwisko
ojca i syna). 87-letni porucznik powiedział
dziennikarzowi, że przed ogłoszeniem wy-
roku w Sądzie Wojewódzkim w Koszalinie
dowiedział się od prokuratora, że sam Edward
Gierek pisemnie nakazał surowo ukarać po-
rywaczy z Darłowa. Dla tego porucznik, który
z I Armią WP przeszedł szlak bojowy aż do
Berlina, wyraził się o byłym pierwszym sekre-
tarzu KC w bardzo niewybrednych słowach.
A mówiąc o wyroku dla syna i jego kolegi,
zauważył z goryczą: „Taki był finał jednego
z najgłośniejszych procesów pokazowych
w powojennej Polsce, jakie urządziły władze
komunistyczne dwóm śmiałkom, którzy
zamarzyli o innej rzeczywistości, wolnej od
socjalizmu”. Autor artykułu spotkał się także
z 60-letnim Bogusławem M. Dowiedział się,
jakie były dalsze losy skazanego.

Odsiedział za kratami ponad siedem

lat. – Byłem więźniem najgorszej kategorii
– twierdził Bogusław M. – bo politycznym,
uznawanym za zagrożenie dla ówczesnego
systemu. Na tabliczce, którą nosiłem, było
napisane: „W razie rozruchów rozstrzelać”.

background image

12 października 2014 | wprost

64

Kryminalne zagadki PRL

UCIECZKA PRZEZ BAŁTYK

HELENA KOWALIK

reporterka, autorka 10 tomów

reportaży i powieści

h.kowalik@wprost.pl

Krzysztof G. po przedterminowym zwol-

nieniu z więzienia uciekł do Luksemburga.

M. nie żałuje, że zdecydował się na próbę

ucieczki do Danii. – Gdyby raz jeszcze mógł
dokonać wyboru, byłby on taki sam jak
w 1971 r. – zapewnia. – Chciałem wspólnie
z kolegą ośmieszyć komunistyczne władze,
pokazać ich słabość. A ponadto uderzyć
przy tym w wojsko z jego śmieszną obroną
wybrzeża.

Mimo młodego wieku M. rozumiał, że

komuna go niszczy. – Krwawo stłumio-
ny przez komunistów bunt robotników
w grudniu 1970 r. odcisnął głębokie piętno
w mojej świadomości – mówił. Na procesie
nie było to możliwe, ale teraz ujawnia, że
wybrali Bornholm, bo wówczas stacjono-
wali tam Amerykanie. Atak postanowili
przypuścić w samo południe, jak w jed-
nym z najsłynniejszych amerykańskich
westernów.

Twierdził, że w wojskowej motorówce

znalazły się dzieci, bo byli to znajomi
chłopcy, którzy sami ich poprosili o pod-
wiezienie do Darłówka. Bogusław M.
po latach ocenia, że ulegając tej prośbie,
zachowali się naiwnie, choć z drugiej strony
dzieci na pokładzie uratowały im życie.
Bo wojsko czekało na nich z karabinami
i granatami na pobliskim zwodzonym
moście. – Zobaczyli chłopców i zdębieli.
Wykorzystaliśmy to. Na bezczelnego wy-
płynęliśmy na pełne morze. Słyszeliśmy za
nami strzały, ale były oddane w powietrze.

W relacji Bogusława M. uciekinierzy

cały czas mieli kontakt radiowy z Ame-
rykanami stacjonującymi na Bornholmie,
którzy obiecali im pomóc, jeśli wypłyną
poza wody neutralne. On znał angielski
(tak dziś twierdzi), więc porozumiewał
się z obcokrajowcami bez kłopotu. Do-
płynęliby do wyspy wolności, gdyby nie
zagradzanie im drogi przez rybaków na
kutrach. Musieli poruszać się zygzakiem,
przemykać między łodziami – to nadmier-
nie zmniejszyło zapasy paliwa. W końcu
silnik kaszlnął i zgasł.

Zaraz po wyroku władze Darłowa

z wielką pompą, jak podkreślił senior M.,
wręczyły żołnierzom i rybakom z kutrów
uczestniczących w akcji schwytania ucie-
kinierów medale „Za zasługi dla obronności
kraju” oraz zegarki z okolicznościową
dedykacją.

Bogusław M. po wyjściu na wolność

skończył liceum zawodowe w Sławnie.
Uprawnienia do żeglugi na morzach
i oceanach odzyskał dopiero po dojściu do
władzy Solidarności. Szczególnie wdzięcz-
ny jest Jackowi Kuroniowi.

31 UCIECZEK NA WYSPĘ WOLNOŚCI

W ubiegłym roku „Dziennik Bałtycki”
zamieścił wywiad z Marią Tuniszewską-
-Ringby z Muzeum Bornholmu w Rønne,
k tó ra z g ro m a d z i ł a d o k u m e n ta c j ę
o 31 ucieczkach na tę wyspę z PRL. Dla
większości zdeterminowanych Polaków
nie była to stacja docelowa; życie na wy-
spie wybrało zaledwie kilku uciekinierów.
– Wiązało się to głównie z ówczesnymi
duńskimi procedurami odnośnie azylantów
– wyjaśnia kierowniczka muzeum. – Byli
oni od razu przewożeni do Kopenhagi,
gdzie odpowiednie służby zajmowały się
ich przesłuchaniem i dokładnym spraw-
dzeniem. Duńczycy chcieli wiedzieć, czy
uciekinierzy są nimi faktycznie, czy może
chodzi o szpiegów nasłanych przez blok
komunistyczny.

Jak się dostawali na wyspę? Głównie

na kutrach rybackich, czasem porwanych
przez osoby obce lub doprowadzanych
na wyspę przez zbuntowaną załogę. Ale
też zdarzały się ucieczki funkcjona-
riuszy. W 1958 r. trzech pracowników
szczecińskiej kontroli morskiej dotarło
do wybrzeży Bornholmu na służbowym
kutrze, zamykając sternika w kabinie. Rok
później uciekli 20-letni bliźniacy Piotr
i Mieczysław Ejsmontowie. Bracia sami
zbudowali mały jacht „Powiew”, wypisali
listę rzekomej załogi, a jako cel podróży
podali: „Rejs próbny przed wyprawą na
Atlantyk”. W sfałszowanych papierach
znalazła się uwaga rzekomego kierownika
departamentu MON: „Proszę o nierosz-
czenie żadnych zastrzeżeń”. Mało czujny
ofi cer Wojsk Ochrony Pogranicza dał zgodę
i chłopcy wypłynęli na pełne morze. Po
dramatycznej sztormowej nocy (aby dodać
sobie odwagi, śpiewali harcerskie piosenki),
w czasie której płynęli bez świateł, rano
dojrzeli zarys portu Rønne. Losy bliźniaków
potoczyłyby się podobnie jak wcześniej-
szych uciekinierów z PRL, gdyby nie ich
odmowa uzyskania azylu politycznego.
Poprosili tylko o prowiant, bo ten, który
zabrali, zamókł. Zdezorientowani Duń-

czycy przekazali ich do polskiej ambasady
w Kopenhadze, skąd uciekinierzy zostali
odesłani do Polski, prosto do aresztu. Od-
był się proces, zakończony uniewinnieniem
oskarżonych. Pomogła m.in. interwencja
ambasady w Kopenhadze, że nie należy
chłopców gnębić, bo ich jedyną winą jest
fascynacja morzem.

Wkrótce bliźniaków powołano do

wojska. Po trzech latach służby w mary-
narce wojennej znów postanowili uciec.
Ale osobno, spotkanie zaplanowali w Ko-
penhadze. W lipcu 1965 r. Piotr dotarł
tam jachtem na turystycznej wycieczce,
a Mieczysław, jako kapitan regat w pobliżu
Bornholmu, udał, że jest chory, i wziął kurs
na Kopenhagę. Na miejscu bracia poprosili
o azyl polityczny.

Tragedią zakończyła się desperacka

próba ucieczki ze statku pasażerskiego
„Mazowsze” 21 lipca 1961 r., gdy stał na
kotwicy koło bornholmskiego Sandkaas
w czasie rejsu do Kopenhagi. Skoczyło
z niego do wody trzech młodych pasażerów.
Niestety, tylko jednemu udało się dopłynąć
do lądu. Pozostali utonęli.

Były też ucieczki na Bornholm drogą

powietrzną. Do głośnego uprowadzenia
pasażerskiego samolotu typu Dakota przez
polskich lotników z Okęcia doszło tuż przed
Bożym Narodzeniem 1949 r. Samolot odby-
wał lot rejsowy na trasie Katowice-Łódź-
-Gdańsk. Z reportażu TVN w 2003 r. o tym
wydarzeniu wiadomo, że jeden z pilotów
dostał w Danii azyl. Losy pozostałych nie
są znane. Spośród 15 pasażerów tylko dwie
osoby chciały powrócić do kraju.

Bohaterem brawurowego lądowania

wojskowym samolotem MiG na lotnisku
w Rønne został w marcu 1953 r. 22-letni
pilot wojskowy Franciszek Jarecki. Maszyna
została odesłana do Polski. Jarecki wyemi-
grował potem do USA, gdzie dostał medal
za swój czyn. W maju tego samego roku
równie brawurowego lądowania na Born-
holmie dokonał ppor. Zdzisław Jaźwiński.

Prasa ówczesna nie pisała o udanych

ucieczkach, obowiązywała cenzura.

Q

KORZYSTAŁAM Z PUBLIKACJI PAP ORAZ W „ŻYCIU
WARSZAWY”, „GAZECIE SĄDOWEJ”, „PRAWIE I ŻYCIU”,
„TRYBUNIE LUDU” I „DZIENNIKU BAŁTYCKIM”.

Bogusław M.
odsiedział za kratami
ponad siedem lat.
– Byłem więźniem
najgorszej kategorii,
bo politycznym – mówił


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
kryminalne zagadki prl fałszywy konsul
kryminalne zagadki prl proces cukierników
kryminalne zagadki prl wikary kontra biskup
kryminalne zagadki prl handel żywym towarem
CSI Kryminalne Zagadki Las Vegas poradnik do gry
CSI Kryminalne zagadki Nowego Jorku s 06 (2009 2010)
CSI Kryminalne zagadki Miami s 01 (2002 2003)
CSI Kryminalne Zagadki Las Vegas Niezbite dowody poradnik do gry
CSI Kryminalne Zagadki Las Vegas Mroczne Motywy poradnik do gry
CSI Kryminalne Zagadki Las Vegas Mroczne Motywy
CSI Kryminalne zagadki Las Vegas SOLUCJA

więcej podobnych podstron