56
Kryminalne zagadki PRL
HANDEL ŻYWYM TOWAREM
Blondynki
do konsumpcji
DZIWEX
, czyli eksport blond baletnic do nocnych
klubów Italii, gorszył, ale i ekscytował Polaków.
W 1981 r. prokurator odkurzył nieużywany
paragraf o handlu żywym towarem.
HELENA KOWALIK
7 września 2014 | wprost
kowalik.indd 56
29.08.2014 20:33
57
Milicja oceniła,
że naganiacze z Pol-
ski zarobili na tym
nielegalnym proce-
derze co najmniej
milion dolarów
W cyklu „Kryminalne zagadki PRL”
przypominamy najgłośniejsze,
często do dziś okryte tajemnicą
zbrodnie z okresu Polski Ludowej.
Helena Kowalik, dziennikarka
śledcza „Wprost”, sięga do spraw
z minionej epoki, analizuje, jak
były badane i relacjonowane,
a także sprawdza, czy nie miały
one ciągu dalszego po 1989 r.
ZDJĘ
CIA: BEW
kowalik.indd 57
29.08.2014 20:33
7 września 2014 | wprost
58
Kryminalne zagadki PRL
HANDEL ŻYWYM TOWAREM
do Włoch około 300 rzekomych balerin,
a podejrzewa się, że ta liczba może być
pięcio krotnie większa. Dziewczyny się
rozpiły, a większość wylądowała jako
prostytutki na autostradzie”.
Milicja oceniła, że naganiacze z Polski
zarobili na tym nielegalnym procederze co
najmniej milion dolarów.
POŃCZOCHA W GARDLE
Dziennikarze prześcigali się w pozyskiwaniu
informacji z śledztwa. Na czoło peletonu
wysforowało „Życie Literackie”, ujawniając
nazwiska aresztowanych Włochów. Byli
to Claudio Massieri i Camillo Cassaglia,
dobrze znani obsłudze Hotelu Europejskie-
go. Cassaglia zaczął penetrować ten rynek
w 1980 r. W swoim kraju poznał pewnego
Węgra, artystę estradowego, który dał mu
namiary na pracowników ZPR.
Przestępcze działanie właściciela agencji
Thea Maggioli wykryła policja włoska, gdy
aresztowała Maria Gaviraghiego. W jego
lokalu znaleziono dziewczynę uduszoną
nylonową pończochą wciśniętą do gardła.
To wizytówka mafii, o której ofiara za dużo
mówiła. Włoska prasa poinformowała, że
Gaviraghi sprowadzał do swoich lokali m.in.
Polki. Nie miały okazji do zatańczenia na
scenie, jak im obiecywano. Były sadzane
przy stolikach na wabia do tzw. konsumpcji.
Jeśli klient się zdecydował, brał podsta-
wioną dziewczynę do boksu. Nie płacił jej,
ale musiał kupować szampana – od chwili
wejścia za przepierzenie bił licznik. Równie
sensacyjny artykuł ukazał się w „Kurierze
Polskim”. Podpisany inicjałami autor
donosił o „aresztowaniu grupy polskich
sutenerów zatrudnionych w dziale eksportu
ZPR i ich włoskich kontrahentów, którzy
przybyli do Warszawy po nowy transport”.
Reporter Maciej Piotrowski z redakcji
„Kulis” dotarł do jednego z owych sutene-
rów – Jana Ch., wypuszczonego z aresztu
po 48 godzinach. „Czy to możliwe – pytał
dziennikarz – żeby ZPR wyeksportowały do
włoskich domów publicznych co najmniej
kilkaset dziewczyn? – Bzdura – odpowie-
S
łowo „dziwex” po raz pierwszy
pojawiło się na łamach dwu-
tygodnika „Antena” w marcu
1981 r. Autor artykułu Jan
Śpiewak informował o pod-
stępnym zwabianiu do włoskich nocnych
klubów niewinnych dziewcząt znad Wisły
(tylko blondynek) gotowych do zatańczenia
na rurze. Kandydatki kwalifikowali do
wyjazdu naganiacze na etatach specja-
listów od choreografii w Zjednoczonych
Przedsiębiorstwach Rozrywkowych. Przy
zachowaniu pozorów artystycznych kry-
teriów pracowali na zlecenie opanowanych
przez mafię włoskich agencji Olivero i Thea
Maggioli. Ich bossowie to znani w tamtym
kraju przestępcy.
Na bazarze Różyckiego cena tego nume-
ru „Anteny” wzrosła 30-krotnie. Do ZPR
i kilku warszawskich redakcji za pośrednic-
twem konsula PRL w Mediolanie nadszedł
list od Polek występujących w lokalach
agencji Olivero: „Dowiedziałyśmy się, że
pracujemy w domu publicznym, pod lufą
strażników mafii. Jest to dla nas ogromna
obraza […]. Od momentu przybycia do
Włoch możemy swobodnie się poruszać
po całym kraju, nie rozumiemy, na jakiej
podstawie pisze się, że nasi impresariowie
to przestępcy”. W redakcjach list schowano
na dno szuflady, a miesiąc później „Ante-
na” doniosła, że w warszawskim Hotelu
Europejskim aresztowano dwóch Wło-
chów z agencji Olivero. Mario Gaviraghi,
właściciel Thea Maggioli, przezornie nie
przekroczył polskiej granicy.
Śledztwo w Polsce dopiero się rozwi-
ja – informowała czytelników „Antena”.
W Komendzie Głównej MO zeznają han-
dlarze żywym towarem i ich ofiary, a także
rodziny, które nie potrafią się pogodzić
z nieszczęściem i hańbą córek. Wiadomo
już, że miejscem deprawacji Polek we
Włoszech były prowincjonalne kluby
w okolicach Mediolanu i Florencji. Pod
wdzięcznymi nazwami Rosa Pantera, Blue
Notte, Omnibus, Moulin del Topo kryły się
domy publiczne prowadzone przez mafię.
Przy wejściu stał ich człowiek ze spluwą
w ręku. Za każde nieposłuszeństwo strzelał
dziewczynie w ucho – najpierw w lewe,
potem prawe. Młodym Polkom, które znały
zaledwie dwa-trzy słowa po włosku, od-
bierano na dzień dobry paszporty. Za stroje
płaciły w naturze. Ich polscy naganiacze za
każdą blondynę otrzymywali 500 dolarów
plus trzy „zielone” za jeden dzień zaliczania
przez nią klientów za żetony.
„Są już dowody – napisał redaktor
Jan Śpiewak – że do roku 1980 wysłano
dział Ch. – Jako kierownik działu eksportu
i importu ZPR podpisałem w ubiegłym roku
zgodę na wyjazd do Włoch tylko kilku ze-
społów variété. Chyba że ktoś pod szyldem
mojej instytucji organizował nielegalny
transport”.
Stanisław Nowotny, dyrektor ZPR, też
stanowczo zaprzeczył kontaktom firmy
z włoską mafią. Zagraniczne kontrakty za-
wierali tylko z licencjonowanymi agencjami
artystycznymi. Takimi jak Thea Maggioli
i Olivero. „Eksportując nasze zespoły,
zarabiamy na honoraria dla artystów
zagranicznych sprowadzonych do Polski.
Aresztowanie w Polsce impresariów z Oli-
vero to jakieś nieporozumienie – oni zawsze
solidnie wywiązywali się z kontraktów.
Problem kontaktu naszych artystek z by-
walcami lokali rozstrzygnęliśmy w umowie
w ten sposób, że wprowadziliśmy punkt
– konsumpcja nieobowiązkowa”.
Dyrektor Nowotny bronił aresztowanego
Cassaglii – włoski impresario może nie
był zbyt wykształcony (ukończył sześć
klas szkoły powszechnej), ale bardzo się
angażował w eksport polskich grup tanecz-
nych. ZPR wypłacał 15 proc. gaży każdej
dziewczyny (33 dolary dziennie). Pieniądze
wysyłał za pośrednictwem konsulatu
polskiego w Mediolanie. W poprzednim
roku gościł w Polsce ze swoim zastępcą
Claudiem Massierim sześć razy, zakupili
cztery zespoły: Mette Show, Lady Shic,
Berdo Show i Li-U-Fa. Był pewien pro-
blem, ale nie z winy Camilla Cassaglii, bo
tancerki z Mette po wygaśnięciu kontraktu
samowolnie przedłużyły pobyt za granicą,
dogadując się z konkurencją Olivero.
DELEGACJA POD CZERWONĄ LATARNIĘ
Tymczasem afera, do której przylgnęła już
nazwa „dziwex”, obrastała w warszawskich
kawiarniach plotkami, zwłaszcza że pro-
kuratura nie chciała oficjalnie dopuścić
dziennikarzy do akt śledczych. W trzy
miesiące po publikacji w „Antenie” Ko-
menda Główna MO zwołała konferencję
prasową, na której poinformowano,
że śledztwo dotyczy międzynarodowego
handlu żywym towarem. W Polsce miały
się tym zajmować dwie grupy przestępcze
– jedna współdziałała z agencją Maria
Gaviraghiego. Dziewczyny jechały do
lokali pod czerwoną latarnią jako turystki
z prywatnymi paszportami. Drugą grupę
młodych kobiet z paszportami służbowymi
wysyłały ZPR współpracujące z Olivero.
W obu przypadkach praca dziewczyn
w lokalu miała polegać na robieniu
tzw. konsumpcji, czyli zachęcaniu dzianego
Pod wdzięcznymi
nazwami Rosa Pantera,
Blue Notte, Moulin del
Topo kryły się domy
publiczne prowadzone
przez mafię
kowalik.indd 58
29.08.2014 20:33
59
klienta do zamawiania drogich trunków,
przynoszonych do lóż separatek. Za udział
w takiej konsumpcji dziewczyna otrzymy-
wała około 100 lirów, równowartość paczki
papierosów.
„Przesłuchaliśmy 40 tancerek, które
wróciły z Włoch – poinformował dzienni-
karzy rzecznik prasowy KG MO. – Śledztwo
jest trudne, gdyż dziewczyny boją się mafii,
a działania przestępcze naganiaczy nosiły
znamiona legalności. W ZPR kwalifikacją
dziewczyn do wyjazdu zajmowały się
uprawnione do tego komisje”. Funkcjona-
riusz zganił dziennikarzy, że swoimi pu-
blikacjami o dziweksie utrudnili śledztwo,
gdyż dziewczyny, które przed wyjazdem
z kraju miały czyste kartoteki, teraz są
traktowane przez otoczenie jak prostytutki.
Dlatego z takimi oporami składają zeznania.
Obecny na konferencji prokurator dodał,
że zbrodnia handlu żywym towarem nie
jest łatwa do udowodnienia, zwłaszcza
że Włosi nie kwapią się do współpracy.
O aresztowaniu grasującego w Polsce
impresaria Maria Gaviraghiego z agencji
Thea Maggioli polscy śledczy dowiedzieli
się z włoskich gazet.
Maciej Piotrowski z „Kulis” zapytał, czy
śledczy pojadą do Włoch, aby na miejscu
zebrać dowody. Okazało się, że w trudnym
roku 1981 na takie przedsięwzięcie nie ma
dewiz. „To może ja bym się tam wybrał, po
najmniejszych kosztach” – zaproponował
reporter. „Ale to niebezpieczne, panie
Macieju” – odpowiedział prowadzący
konferencję.
Gazety nadal pisały o sprowadzaniu na
złą drogę polskich blondynek. W czerwcu
„Życie Warszawy” dało na ten temat arty-
kuł pt. „Wyzysk człowieka przez człowieka”.
Anonimowa 20-letnia Magda zwierzyła
się wysłannikowi redakcji: „W mojej gru-
pie tanecznej było nas pięć. Na lotnisku
przywitał nas Camillo Cassaglia, czarujący
sukinsyn. Zajechaliśmy do Omnibusa, to
taka knajpka koło Florencji. Nie wiedziały-
śmy, co w praktyce znaczy ta konsumpcja.
Trzy dziewczyny z naszej grupy miały
pecha, zaszły w ciążę. W innych grupach
było jeszcze gorzej. Jednej przestrzelono
policzek, o dwóch zaginął wszelki ślad.
Prawie wszystkie się rozpiły.
Również redaktor Piotrowski dostał
z milicji na pociechę kontakt do dwóch ko-
biet, które zeznawały po powrocie z Włoch.
Zostały dobrane przez rzecznika MO na
zasadzie dobrego i złego policjanta.
Bożena M., kierowniczka zespołu Lady
Shic, wyniosła z wyprawy do słonecznej
Italii jak najlepsze wspomnienia. Nikt
im niczego nie kazał. Przecież w umo-
wach sporządzonych w biurze ZPR było
zastrzeżenie, że tzw. konsumpcja jest
nieobowiązkowa. Druga informatorka,
Ewa G. z zespołu Yoko Show, też wystę-
pującego w Omnibusie, była rozczarowana.
Do Włoch wybrała się z mężem, z zawodu
fotografem. Wyznała, że gdy tylko rozejrza-
ła się po lokalu, uświadomiła go: jesteśmy
w burdelu. Tylko raz miała okazję zaśpiewać
dla gości. Ponieważ odmawiała pójścia do
boksu, godzinami tkwiła samotnie przy
stoliku, popijając wodę. Właściciel Omni-
busa oddał jej paszport dopiero po upływie
terminu kontraktu.
Kilka dni później w telewizji pokazano
reportaż pt. „Atrakcja z tłem”. Odwrócone
tyłem do kamery blondynki opowiadały
o „artystycznym piekle Italii”. Jeden z aresz-
towanych pracowników ZPR przyznał się
przed kamerą, że za wysyłanie na Zachód
„baletnic” brał od Włochów łapówki
w dolarach.
KOLEJKA DO WŁOSKIEJ AMBASADY
Redaktor Piotrowski postanowił prze-
konać się na miejscu, jaka jest prawda.
Macierzysta redakcja nie dała mu delegacji,
tłumacząc, że taka wyprawa do matecznika
mafii jest niebezpieczna, a poza tym nie ma
pieniędzy. Uparty młody reporter wziął dla
niepoznaki delegację do Poznania i okazyj-
nym transportem dojechał do Alessandrii
we Włoszech, gdzie mieściła się agencja
Olivero. Przez dwa dni pobytu w obcym
kraju żywił się suchym prowiantem z Pol-
ski. Nocował w Omnibusie.
Rozmawiał z Polkami pracującymi w tym
lokalu. Przyznawały, że z występów tanecz-
nych niewiele wyszło, ale też nie miały czego
żałować – ta komisja kwalifikacyjna w ZPR
to była lipa, one o tańcu nie miały pojęcia.
W Omnibusie miały siedzieć przy stoliku
choćby całą noc i prowokować klientów, aby
postawili butelkę szampana. Może nie było
wygodnie, ale gdy się było miłą dla klienta,
sprezentował zagraniczny sweterek czy raj-
stopy. Również w miejscowym komisariacie
policji zapewniono polskiego dziennikarza,
że karabinierzy często kontrolują miejscowe
lokale rozrywkowe i żadna blondynka nie
skarżyła się na złe traktowanie. Nie można
wykluczyć – zasugerowali karabinierzy
– że Cassaglia jest ofiarą zemsty swoich
włoskich konkurentów.
Albo pomówiła go piosenkarka Ewka G.
– sugerowało polskie małżeństwo C. kie-
rujące zespołem Yoko Show, który również
miał kontrakt z agencją Olivero. Bo ta G.
– poinformowali reportera – nie dogadała
się z panem Cassaglią. Żądała wysokiej
podwyżki i zatrudnienia męża, impresario
odmówił. Wyjechali wściekli i jeszcze go
obgadali przed włoskimi dziennikarzami,
choć już mieli okazję się przekonać, że tu-
tejsza prasa wszystko przekręca. Na dowód
państwo C. pokazali artykuł sprzed kilku
dni o polskich dziewczynach na kontrakcie:
„Nie wrócimy do Polski, chyba że martwe”.
Piotrowski w Warszawie spotkał się
z oficerem biura kryminalnego KG MO.
Szukał komentarza do tego, co zobaczył.
„Dziennikarzom się wydaje – powiedział
mu milicjant – że w aferze dziweksu chodzi
o prostytucję w takim naszym wydaniu. Jest
inaczej. Dziewczyny wyjeżdżały do Włoch
pod pozorem występów i będą obstawały
przy tym, aby nie nazywać pewnych spraw
po imieniu. We Włoszech dostały się w try-
by systemu wypróbowanego przez Cassa-
glię. Zaraz po przyjeździe były zaznajamiane
z regulaminem agencji, który rzeczywiście
jest rygorystyczny. Ze swoich pokoi wy-
chodziły tylko do pracy, o godzinie 22. Do
południa spały. W lokalu ich stałe miejsce
było na tzw. wystawie, czyli przy stolikach
na środku sali. Nie znały języka, z klientami
porozumiewali się kelnerzy, którzy też infor-
mowali, czy blondynka jest, jak to określali,
już »ujeżdżona«, czy też dopiero debiutuje.
Młode Polki na pewno wiedziały jedno: ma-
ją zwabić do stolika klienta i namawiać go do
konsumpcji w loży za przepierzeniem. Jeśli
były oporne, właściciel dołączał do grupy
dwie-trzy prostytutki i po kilku dniach
te oporne dostrzegały, że nowe koleżanki
zarabiają więcej, cieszą się względami szefa
i otrzymują od klientów prezenty. I raczej
już się nie stawiały”.
Maciej Piotrowski zamieścił w „Ku-
lisach” dwa odcinki ze swojej ekskursji
do północnych Włoch i nawet dostał za
to premię wartości pół baku benzyny do
malucha. Po pewnym czasie dowiedział
się w ambasadzie włoskiej, że wielokrot-
nie wzrosła liczba podań o wizy składane
przez młode kobiety. Wyglądało na to, że
reporterskim opisem niechcący zachęcił
Odwrócone tyłem do kamery blondynki
opowiadały o „artystycznym piekle Italii”
kowalik.indd 59
29.08.2014 20:33
7 września 2014 | wprost
60
Kryminalne zagadki PRL
HANDEL ŻYWYM TOWAREM
właściciela. Bo w pierwszym nie było sali
z parkietem do tańca, tylko boksy jak dla
koni. A w nich stolik i kanapa. Nie chciałam
za nic do tych boksów, chociaż płacili za noc
15 tys. lirów. Nieraz dostałam za opór po
twarzy. W końcu propedario zaproponował,
że niby nie muszę iść z gościem do łóżka,
wystarczy, abym się z nim upijała. Wystar-
czyło, że klient mnie obśliniał i obmacywał”.
Mariola zabawiła we Włoszech osiem
miesięcy. Twierdziła, że w domach schadzek
Maria Caviraghiego pracowało około 700
polskich dziewczyn. Jeśli spisywały się do-
brze, zostawały dłużej. Miały powodzenie,
często doczekiwały się stałych klientów.
Żeby zabrać blondynkę na noc z lokalu,
płacili właścicielowi po 200-300 tys. lirów,
z czego dziewczyna dostawała pięć procent.
Mariola była wyjątkowo skora do
rozmowy. Inne wykazywały większą
powściągliwość. „Nie wiadomo, po co
gazety to rozgrzebują – denerwowała się
jedna z tych, które wróciły. – Wyjechałam,
zobaczyłam kawałek świata, zarobiłam,
mogę tu kupić mieszkanie spółdzielcze.
A tak to bym do emerytury stała za bufetem
na stacji kolejowej w mojej miejscowości”.
Lewandowski rozmawiał też z oskarżo-
nymi pracownikami działu zagranicznego
ZPR. O jednym z nich pisał zgorszony: „Ten
homoseksualista, który sprawy moralności
miał chyba dawno za sobą, potrzebował
pieniędzy przede wszystkim na zaspo-
kajanie kosztownych namiętności”. Od
wyeksportowanych dziewczyn pobierał
na boku 20 dolarów za noc z klientem.
Jeśli zainteresowany blondynką z Polski
Włoch decydował się na ryczałt miesięczny,
pracownik ZPR dostawał od właściciela
night-clubu 500 dolarów.
JAK WYSOKIE BYŁY PRZEPIERZENIA?
Po trzech latach śledztwa akt oskarżenia
dotarł do sądu. Był rok 1984. Prawie wszy-
scy oskarżeni mieli zarzuty z paragrafów
o handlu żywym towarem i czerpaniu zysku
z nierządu oraz przestępstw dewizowych.
W toku procesu, który był niejawny, dwa
pierwsze zarzuty nie zostały udowodnione.
Sąd usiłował rozszyfrować, co kryło się pod
pojęciem konsumpcji we włoskich lokalach.
Ponieważ żaden śledczy z Polski nie widział
na własne oczy night-clubów, sąd opierał
się na zeznaniach świadków – rzekomych
balerin – i wyjaśnieniach oskarżonych
Włochów. Jedni i drudzy mieli interes
w tym, aby na sali sądowej zaprzeczać
jakimkolwiek skojarzeniom konsumpcji
z nierządem, nawet jeśli coś takiego wyszło
w śledztwie. Również pracownicy działu
polskie dziewczyny do dorabiania w loka-
lach signore Cassaglii.
Śledztwo trwało, dziennikarze nadal nie
mieli dostępu do akt, byli skazani na infor-
macje z prokuratury. Reportaż w „Kulisach”
nie spełnił oczekiwań śledczych.
W styczniu 1982 r. Jan Lewandowski,
autor reportażu w miesięczniku „Ekspres
Reporterów”, zastrzegając się, że nie może
z całą pewnością stwierdzić, że Camillo
Cassaglia to zwyczajny stręczyciel dziew-
cząt do domów publicznych, domniemywa,
iż Włoch taką okazję w Polsce dostał. „Do
niedawna – zauważył autor – gdy propa-
ganda sukcesu święciła tryumfy, nawet
dane o alkoholizmie podlegały zapisowi
cenzury. A brak publicznej informacji
o zbrodni zwanej handlem żywym towarem
miał dowodzić, że nic takiego się nie dzieje.
Dopiero permanentne wizyty w Polsce wło-
skich »impresariów« i współpracujących
z nimi urzędników od PRL-owskiej estrady
wykazało, że pozostawienie w kodeksie
karnym art. IX [dokładnie chodziło o usta-
wę – Przepisy wprowadzające kodeks karny
– red.] o handlu kobietami miało sens nie
tylko prewencyjny”.
„Należy domniemywać – pisze Lewan-
dowski – że wszelkie nocne kluby we Wło-
szech, zwłaszcza te, w których mężczyzna
może za pieniądze poderwać zagraniczną
blondynkę, muszą niejako automatycznie
podlegać syndykatowi zbrodni kontrolowa-
nemu przez wszędobylską mafi ę”.
Autor ubolewa, że od początku nie było
koordynacji między organami ścigania obu
państw. Policja włoska nie zwróciła się do
polskich władz śledczych o udostępnienie
akt i nawiązanie współpracy prawnej. Może
to zresztą wypływać z tego, że nie należymy
do międzynarodowej organizacji policyjnej
Interpol. Skorzystali na tym przestępcy. Po
tym, że włoska prasa spuściła z tonu, widać,
iż zadziałały pieniądze mafi i. Gaviraghi na
przykład wyszedł na wolność za kaucją.
„Wcześniej łudziłem się – wyznaje Lewan-
dowski – że gdy już raz prasa puściła farbę,
wkrótce uzyskamy pełny serwis wiadomo-
ści na temat międzynarodowej, w wielkim,
iście gangsterskim stylu przeprowadzanej
zbrodni. Ale tymczasem milicja polska
ograniczyła się do zorganizowania kon-
ferencji, podczas której w uspokajającym
tonie podano nieco ogólnych danych”.
W tej sytuacji redaktor „Ekspresu Re-
porterów” dociera do Marioli z Rzeszowa,
która właśnie wróciła do Polski po wyga-
śnięciu umowy z włoskim impresariem.
„Na początku – wyznała – było trudno.
Nawet zmieniłam lokal, ale u tego samego
eksportu ZPR twierdzili, że akt oskarżenia
jest pomówieniem niewinnych ludzi, którzy
starali się przysporzyć firmie dewiz, tak
bardzo brakujących w skarbcu państwa.
Ważnym świadkiem na procesie stał się
dziennikarz „Kulis”, bo on jeden widział
we włoskich lokalach oddzielone od sali
boksy. Sąd pytał, jak wysokie były tam prze-
pierzenia. Zdaniem reportera raczej niskie.
Wyroki, które zapadły, dotyczyły tylko
niedozwolonych transakcji walutowych.
Kierownik działu eksportu i importu w ZPR
został skazany na dwa lata z warunkowym
zawieszeniem kary i grzywnę. Szeregowi
urzędnicy dostali po roku, też w zawiesze-
niu, plus grzywny. Sąd orzekł przepadek
poręczeń majątkowych po 100 tys. dolarów
złożonych przez oskarżonych Cassaglię
i Massieriego, bo nie zgłosili się na rozpra-
wę. Cassaglia kilka miesięcy przed procesem
zmarł na raka płuc. Jego wspólnik po prostu
zlekceważył polski wymiar sprawiedliwości.
Massieriego nie można było sprowadzić,
bo nasi śledczy nie znali jego włoskiego
adresu, a Polska nie miała wówczas umowy
z państwem włoskim na ekstradycję.
Sąd stwierdził, że w toku postępowania
przygotowawczego doszło do kilku zasadni-
czych uchybień procesowych. Prowadzący
śledztwo byli przekonani, że tzw. konsump-
cja i nierząd to te same zjawiska i w tym
kierunku prowadzili przesłuchania. To było
przyczyną, że na rozprawie po wyjaśnieniu
nieporozumienia oskarżeni i świadkowie
odwoływali swoje zeznania. Nastawienie
prowadzących śledztwo przeniosło się
na media. „Rozgłos, jaki nadano aferze
o publicznej nazwie »dziwex« – uznał
sąd – utrudnił dotarcie w czasie procesu
do prawdy materialnej. Dla wielu oskarżo-
nych, których wizerunki i nazwiska zaraz
po zatrzymaniu pokazywano w telewizji,
medialna wrzawa stała się karą dotkliwszą
od wymierzonego później wyroku”.
Po procesie agencja Olivero zerwała
wszystkie kontakty z polskimi kontra-
hentami występującymi pod szyldem
ZPR. Na opróżnione miejsca weszli inni.
Latem 1985 r. w Omnibusie występował
polski zespół taneczny sprowadzony za
pośrednictwem Pagartu.
Q
HELENA KOWALIK
reporterka, autorka 10 tomów
reportaży i powieści
h.kowalik@wprost.pl
kowalik.indd 60
29.08.2014 20:33