Tłumaczenie: Smoky_
Opis
Zwą mnie Rage.
Moje prawdziwe imię jest jak cień, zawsze trzyma się z tyłu, ale nie jest w
stanie mnie dogonić.
Przemykam niezauważona, ponieważ nikt nie podejrzewa, że jestem zdolna do
tego rodzaju przemocy, jaki dzień w dzień popełniam.
Zobacz, jestem dziewczyną. Dziewiętnastolatką.
I morderczynią.
To życie jest wszystkim, co znam. To wszystko, co chcę znać. To wszystko
trzyma w ukryciu gówno, które muszę zachować w ukryciu. To pozwala mi żyć
i zbyt wiele nie myśleć.
Nie rozwodzić się nad przeszłością.
Aż do niego.
Wszystko zmienia się, gdy zwyczajny chłopak staje się moim następnym celem.
I moją pierwszą miłością.
Muszę dokonać wyboru.
Jedyne życie, jakie kiedykolwiek znałam, musi umrzeć, inaczej zginie on.
Tak czy owak, ja będę tą, która pociągnęła za spust…
Prolog
Ktoś kiedyś powiedział, że jeśli wystarczająco kogoś kochasz, powinieneś
pozwolić mu odejść. Jeśli wróci do ciebie, to zawsze miał być twój.
To poniekąd bzdury.
Moja historia jest inna niż większość. Ja jestem inna niż większość.
Ponieważ w mojej historii, jeśli wystarczająco kogoś kochasz, powinieneś
wpierw rzucić broń.
Rozdział pierwszy
Dziesięcioletnia Hope
— Nie chcę widzieć żadnych innych lekarzy — ogłosiłam, gdy
przedarłam się przez drzwi ganku Cody'ego. Powiedziałam to, jakby to była
zupełnie nowa informacja, gdy prawda była taka, że ta sama zapowiedź padała z
moich ust za każdym razem, kiedy wracałam do domu z kolejnego
bezużytecznego spotkania z kolejnym psychiatrą, który mnie nie rozumiał.
Opadłam na starą kanapkę, która odkąd mogłam sobie tylko przypomnieć,
znajdowała się na ganku domu Cody'ego. Obserwując luźną nitkę na rogu
poduszki, zaczęłam bezmyślnie zrywać wystrzępiający się szew.
— Nie łapię. Myślałem, że chciałaś iść do lekarza? — zapytał Cody.
— Tak, ale chodziło o innego lekarza. Ta wizyta była wczoraj, a ja
chciałam iść tylko dlatego, bo byłam pewna, że mam czwarte stadium raka
mózgu — poinformowałam go, jakby to była zupełnie normalna rzecz do
powiedzenia dla dziesięciolatki. — Wiesz, to ważne, by sprawdzać takie rzeczy.
Dla mnie to było normalne.
— Powinienem pytać? — zapytał Cody, pochylając się i starając się być
poważnym. — Więc to koniec? Mam zadzwonić po księdza? Czekaj, może w
twoim przypadku potrzeba egzorcysty. — Zgiął się w pół, złapał za brzuch i
śmiał się ze mnie do rozpuku.
— Miałam wszystkie symptomy — upierałam się. — Pokażę ci
czasopismo medyczne mojego taty, żeby to udowodnić.
— Okej, więc jeśli nie jesteś chora na raka…
— Przynajmniej raka mózgu — poprawiłam. — Ale nie chodzi o takich
lekarzy. Mówię o innych. Psychiatrach. Myślę, że mam dość psychiatrów.
Cody wyglądał, jakby się nad tym zastanawiał. W końcu oczy mu się
zaświeciły. — Więc jeśli nie chcesz już do nich chodzić, nie przewracaj swojej
ławki, kiedy pani Carmine powie, żebyś nie dziurawiła jej swoim ołówkiem,
albo jeszcze lepiej, nie wypychaj znowu Jimmy'ego Meyersa ze szkolnego
autobusu — zakończył.
Jakby to było takie proste.
— Jimmy pociągnął mnie za włosy — upierałam się.
— Cóż, dobra część tego to, że zastanowi się dwa razy, zanim znowu to
zrobi, co nie? — Cody zawsze widział to, czego ja zobaczyć nie mogłam.
Dlatego codziennie przychodziłam do jego domu.
Dlatego był moim najlepszym przyjacielem.
— Więc? — zapytał. — Mów. Co powiedział ten nowy lekarz? —
Rozerwał opakowanie KitKata. Mojego ulubionego.
Usiadł obok mnie, a jego kolano uderzyło mnie w udo. Oderwał sobie
połowę batonika, a drugą podał mi.
— Dzięki — odpowiedziałam, biorąc wielki kęs. Przeżuwałam i
pozwoliłam, by czekolada osiedliła się w moim organizmie, jednocześnie
zastanawiając jak najlepiej odpowiedzieć na pytanie Cody'ego. — Usłyszałam,
jak lekarz powiedział moim rodzicom, że jestem… inna?
— Ba! — odpowiedział Cody, klepiąc się dłonią w czoło. Trącił mnie w
ramię. — Prawdopodobnie to najgłupsza rzecz, bo każdy już o tym wie.
Pokręciłam głową i zacisnęłam wargi. — Nie. Sposób w jaki powiedział
to dr Klondike brzmiał bardziej na "dziwną".
Cody zmarszczył nos i postukał się palcem wskazującym po brodzie. —
Co dokładnie powiedział? Spróbuj sobie przypomnieć.
Przygryzłam kciuk, ale w chwili, kiedy zdałam sobie sprawę, co zrobiłam,
wyciągnęłam go z ust i usiadłam na rękach.
Starałam się przypomnieć sobie słowa lekarza, a Cody cierpliwie czekał
na moją odpowiedź. Nigdy mu się nie śpieszyło i nigdy mnie nie poganiał, tak
jak robili to moi rodzice i lekarze. Miałam wrażenie, jakby rodzice mieli
ograniczoną ilość czasu na rozwiązywanie moich problemów, a gdy nie udało
im się to w wyznaczonym czasie, rezygnowali, by się przegrupować i zaczynali
od nowa, gdy ponownie zrobiłam coś, co wzbudzało ich niepokój.
Cody miał poziom cierpliwości, do którego nigdy nie mogłam dosięgnąć,
ale na moje szczęście, mój najlepszy przyjaciel posiadał jej tyle, że starczyło dla
nas dwojga.
W końcu sobie przypomniałam. — Powiedział, że jestem odmienna, bo
jestem emocjonalnie niewartościowa i odłączona od większości ludzi, czy —
machnęłam ręką w powietrzu — coś w tym kierunku. — Uszczypnęłam się w
grzbiet nosa, żeby przypomnieć sobie więcej, ale byłam już u tylu lekarzy, że
wszystko zaczęło się mieszać. — Acha! — Uniosłam do góry palec. — Mogły
być też użyte słowa "emocjonalnie opróżniona". — Wzięłam kolejny kęs
batonika i odchyliłam się do tyłu na kanapce, patrząc na wentylator ze złamaną
łopatką, która drgała, bo utknęła w wolno i piskliwie obracającym się kole.
Kolejny tydzień. Kolejny lekarz. Kolejna niewygodna rozmowa z
zupełnie obcą osobą. Kolejny wyraz niepokoju i strachu w oczach moich
rodziców, gdy mówili, że coś było ze mną nie w porządku i nie wiedzieli, co
było tego przyczyną, więc nie mogli mnie wyleczyć.
Cody pokręcił głową i powiedział z pełnymi ustami: — Obojętna.
— Co?
Przełknął. — Myślę, że powiedział, że jesteś obojętna. Nie inna.
— Co to w ogóle znaczy? — zapytałam, podciągając nogi do piersi. Cody
był tylko o rok ode mnie starszy, ale czasami czułam się, jakby to było sto lat.
Posiadanie wszechwiedzącego najlepszego przyjaciela nie było fajne,
zwłaszcza, kiedy chciał wyjaśnić mi role recyklingu, za każdym razem, gdy
przejeżdżała Zielona Ciężarówka
, albo rysował mi schemat cyklów wodnych,
1
Green Truck to w Stanach prywatny zakład recyklingowy.
gdy nadeszła burza. Jednak, kiedy chodziło o mój zwichrowany mózg, mądrość
Cody'ego przydawała się.
Skończył swoją połówkę KitKata, a papierek zwinął w kulkę i rzucił
przez ganek do śmietnika, jakby trafiał piłką do koszykówki w obręcz. Chybił
na tysiąc mil. Kulka odbiła się od ściany i poleciała na drugi koniec
pomieszczenia.
Cody był do niczego w koszykówce. O wiele lepiej szedł mu baseball.
— Oznacza to, że nie czujesz rzeczy, które czują inni ludzie. Na przykład,
pamiętasz, kiedy oglądaliśmy ten film, który twoi rodzice zabronili nam
oglądać? Ten, w którym na końcu kobieta zostaje przejechana przez pociąg?
— Tak — odpowiedziałam. Przypomniałam sobie, jak kombinowaliśmy,
żeby ominąć blokadę rodzicielską. Kiedy film się kończył, Cody odwrócił się
ode mnie, ale było za późno. Zobaczyłam, jak płakał. Kobieta została uderzona
przez pociąg, zaraz po tym, jak powiedziała, że nie miała raka. Potem umarła. I
takie było zakończenie. — Oni nawet nie pokazali najfajniejszej części, kiedy
rzeczywiście została przejechana. Pokazali tylko samochód i jej kapelusz
unoszący się w powietrzu.
Cody spojrzał na mnie, jakbym właśnie potwierdziła jego punkt widzenia.
— Może to był po prostu głupi film i tylko ja zrozumiałam, jak głupi on
naprawdę był — powiedziałam, kręcąc się na kanapce.
— Dobra, może to nie jest najlepszy przykład, ale po prostu staram ci się
wyjaśnić, co mieli na myśli psychiatrzy — odpowiedział Cody, klepiąc mnie po
czubku głowy. — Ale jeśli chodzi o mnie — pokręcił powoli głową — myślę,
że schrzanili.
Usiadłam prosto. — Czemu tak mówisz? — Mogłam być obojętna, jeśli
chodziło o smutek, ale gniew zawsze był żywy i miał się dobrze, a przede
wszystkim aż mnie świerzbiło, żeby go uwolnić. Napotkałam złotobrązowe oczy
Cody'ego, a on przesłał mi megaszeroki uśmiech odsłaniający zęby.
Cody był jedyną osobą, która potrafiła uspokoić mój gniew, odkąd się
rozpoczął. Nie umieli tego ani moi rodzice, ani psychiatrzy, ani doradcy w
szkole. Żadnemu z nich nie udało się to, co mógł sprawić jeden głupkowaty
uśmiech Cody'ego.
— Idiota — powiedziałam, rzucając w niego poduszką.
Uchylił się. — Schrzanili ze skurczeniem ci głowy
. — Zrobił przesadny
ruch ramionami, wyciągając je daleko od siebie, jakby czubkami palców starał
się dotknąć przeciwległych ścian. — Bo jest tak gigantyczna jak nigdy! —
Zmierzwił mi włosy ręką, przez co mój kucyk rozwalił się i kurtyna blond
włosów wpadła mi do oczu.
Cody wybuchnął przypływem niekontrolowanego śmiechu. Jego ciemne
włosy, prawie tak długie jak moje, również zasłoniły mu twarz, kiedy chwycił
się za brzuch i zjechał z kanapki, śmiejąc się histerycznie, dopóki nie potoczył
się w prawo na drzwi, ocierając ramię na postrzępionym kawałku aluminium. —
Cholera — syknął przez zęby. Uniósł się na łokciu i wyciągnął rękę do góry,
aby sprawdzić uszkodzenia. Stróżka jasnoczerwonej krwi kapała z rany pod
rękawem koszulki i spływała w dół do gniecenia łokcia.
Zerwałam się i uklękłam obok niego, unosząc jego łokieć wyżej, żeby
zobaczyć zdrapanie. — Wszystko w porządku? — zapytałam.
Cody spojrzał na mnie i odgarnął włosy, które wpadały mu do oczu.
— Tak, nic mi się nie stało — odpowiedział, wstając z podłogi.
Wyciągnął ręce i pociągnął mnie za sobą. — To tylko małe skaleczenie.
Cody i ja zawsze byliśmy tego samego wzrostu, do ubiegłego roku, kiedy
zaczął rosnąć jak na drożdżach. Wyglądało na to, że nawet nie zdawałam sobie
sprawy, jak wysoki się robił, dopóki nie musiałam wygiąć głowy do tyłu, żeby
spojrzeć mu w oczy. Jego czoło było zmarszczone, jakby poczuł brzydki zapach.
2
Teraz pewnie zastanawiacie się o co tu chodzi. A chodzi o to, że psychiatra potocznie po angielsku to shrink,
co może oznaczać też kurczenie się.
— Co? — zapytałam, robiąc krok do tyłu, w przypadku, gdybym to była
ja. Może dodatkowa cebula na moim superdługim hot-dogu na obiad to nie był
dobry pomysł.
— Mogę cię o coś zapytać? — zapytał, co było głupie, ponieważ było to
pytanie jak każde inne.
Spojrzałam na niego w sposób, który przekazywał tę myśl, zacisnęłam
usta i przewróciłam oczami.
Cody machnął na mnie ręką. — Dobra, więc, co poczułaś, kiedy wstałaś z
kanapy i podeszłaś do mnie?
— Nie rozumiem — powiedziałam i teraz była moja kolej, żeby
zmarszczyć czoło.
Skinął na swoje ramię, a potem na zadrapanie, gdzie zaczął już zasychać
pęcherzyk krwi.
— Kiedy się skaleczyłem, podeszłaś tu, żeby zobaczyć, czy coś mi się
stało. O czym myślałaś, gdy to robiłaś?
Wzruszyłam ramionami. — Nie wiem. Chyba chciałam tylko zobaczyć
krew i upewnić się, że wszystko w porządku — odpowiedziałam, zastanawiając
się, dokąd to wszystko prowadziło.
— Widzisz? — Powiedział Cody, jakby chciał udowodnić swój punkt
widzenia, którego ja wciąż nie rozumiałam.
— Co mam widzieć? — zapytałam, gryząc wnętrze policzka.
Cody zamachał rękami w powietrzu, jakby odpowiedź była oczywista, ale
ja wciąż jej nie znałam.
— Ba! Nie ma mowy, żebyś była tak obojętna, jak powiedział ten
szarlatan. Nie ma mowy, że nie posiadasz żadnych uczuć. Bo gdyby tak było,
nie obchodziłoby cię, czy zrobiłem sobie krzywdę, prawda? Ludzie, którzy nie
dbają o innych, lub którzy nie mają uczuć, nie upewniają się, czy z ich
przyjacielem jest wszystko w porządku. Więc masz już odpowiedź. Ten doktor
jest idiotą, a my możemy wrócić do gier video.
Cody nie do końca miał rację, ale nie kłopotałam się przypominaniem mu,
że oprócz moich rodziców, reagowałam w ten sposób tylko na niego. Przecież
musiało się liczyć to, że spośród wszystkich ludzi na świecie, troszczyłam się
tylko o tę trójkę.
Tydzień wcześniej, nasz starszy sąsiad spadł z roweru przed naszym
domem. Z fascynacją patrzyłam przez okno w salonie, jak zmagał się ze swoją
wyraźnie złamaną nogą, dopóki nie zatrzymał się jakiś samochód, żeby mu
pomóc.
Mi osobiście nawet nie przyszło do głowy, żeby mu pomóc. Ani razu.
Ta myśl, pomysł, że byłam uszkodzona, wywołał gniew rosnący w moim
wnętrzu, a ten gniew spowodował, że zawartość kredensu mojej mamy
wylądowała na podłodze.
— Musisz pamiętać, że jesteś inna, nie zepsuta. My tylko jedynie cię
odrobinę naprawimy. Rób tak, aby inni nie widzieli w tobie tej odmienności. —
Puścił mi oko, coś, co często robił w ciągu kilku ostatnich miesięcy. Ilekroć
próbowałam odwzajemnić się tym samym, mrugałam tylko kilka razy, bo nie
potrafiłam zamknąć tylko jednego oka w tym samym czasie.
Cody podszedł do telewizora i zaczął instalować dwa kontrolery do
systemu gier.
— Mamy jakiś początek, prawda? Troszczysz się o mnie, więc to, co
powiedział lekarz nie jest prawdą. Powiedziałbym, że to wystarczający postęp
na dzisiaj.
— Pewnie — zgodziłam się, siadając po turecku przed kanapą.
— Nie możesz się tak bardzo przejmować tym, co jest normalne, a co nie
— powiedział Cody. Chciałabym, żeby to było takie proste, ale moi rodzice byli
zdeterminowani, by mnie wyleczyć. Niekiedy czułam się bardziej jak
eksperyment pod mikroskopem, a nie ich dziecko.
Wiedziałam, że nie byłam normalna i doktor nie musiał mi o tym mówić.
Natomiast moi rodzice nie musieli wydawać ani dolara, by poinformował ich o
tym specjalista.
— Ale moi rodzice martwią się o mnie. Dlatego zabierają mnie do
każdego psychiatry stąd do Gruzji, aby dowiedzieć się, co jest ze mną nie tak.
— Ale zabierają cię do niech tylko z powodu złości, prawda? — zapytał
Cody. — Nie chodzi o inne rzeczy. Wieczne zamartwianie się, że jesteś chora,
bakterie, brak snu, to nie dlatego zabierają cię do lekarza. Chodzicie do nich,
kiedy robisz się naprawdę wściekła. — Skinęłam głową, dobrze wiedząc, że to
mój gniew i to, co robiłam, gdy miałam "epizod" spędzało im sen z powiek.
Cody skończył instalować kontrolery i podał mi jeden. Włączył konsolę
do gier i mały ekran telewizora ożył w jasnych, animowanych kolorach. —
Więc myślę, że odpowiedź jest prosta.
— Tak? — zapytałam. — Jaka odpowiedź.
Spojrzenie Cody'ego skupiło się na małym zielonym ludziku. Jego język
wysunął się z jednej strony ust, gdy Cody koncentrował się. Jego łokieć o cal
minął moją twarz, gdy dramatyczni manewrował kontrolerem w powietrzu. —
Hm. Nauczę cię, jak udawać.
— Udawać? — zapytałam. — Co udawać?
— Wszystko. Emocje. Po pierwsze, gdy poczujesz, że musisz uwolnić
furię, że dławisz się własnym gniewem, znajdziemy sposób, żebyś to zrobiła, ale
z dala od twoich rodziców. Cokolwiek będziesz robić, nie pozwól, by to
zobaczyli. Co z oczu, to z serca.
To mogło zadziałać.
Sugestia Cody'ego była trudna do zrealizowania, ale nie tak do końca
niemożliwa.
— Okej, doktorze Delacroix. Co z innymi rzeczami? — zapytałam
zaciekawiona tym, co jeszcze miał na myśli.
Ludzik Cody'ego podskoczył w powietrzu i chwycił się za gardło, kiedy
stracił życie. Rozbrzmiała smutna muzyka, gdy spadł na dół ekranu. Zaraz
potem ożył mój różowy ludzik i zastąpił go.
Nie miałam już ochoty grać. Położyłam kontroler na podłodze i
odwróciłam się przodem do Cody'ego, a on zrobił to samo.
— Co z obojętnością?
— To też możesz udawać — odpowiedział z o wiele większą pewnością
siebie, niż ja czułam.
— Jak? — zapytałam.
— Nauczę cię — odparł, biorąc mnie za rękę. — Kiedy w filmie umiera
pies, jesteś smutna i robisz taką minę. — Cody skrzywił się dramatycznie, co
doprowadziło mnie do śmiechu.
— A gdy na końcu rycerz ratuje księżniczkę, jesteś szczęśliwa i robisz
taką minę. — Wyszczerzył się i zatrzepotał rzęsami, jakby sam był księżniczką.
— Jesteś głupi — powiedziałam, żartobliwie uderzając ją w ramię.
— To prawda — przyznał. — Ale jestem też poważny. Nauczę cię, jak
udawać. Możemy to zrobić. — Uścisk jego ręki wzmógł się. Spojrzałam na
niego, a jego uśmiech wyprostował się do prostej kreski. — Będziemy
prowadzić listę wszystkich rzeczy które pomogą i skreślać te, które nie
zadziałają. Będziesz ją nosić przy sobie i za każdym razem, kiedy coś namiesza
ci w głowie, wszystko, co będziesz musiała zrobić to odczytać listę. — Cody był
naprawdę poważny. — Razem nam się uda — obiecał. — Zawsze.
— Razem — powtórzyłam, ale tylko z malutką częścią jego pewności
siebie.
— Dobrze. Cieszę się, że to załatwiliśmy. — Złapał swój kontroler i
kciukami zaczął naciskać przyciski.
— Ale co z…? — zapytałam, pół zdanie wyszło jako szept.
Jego kciuki zawisły nad kontrolerem. Dokładnie wiedział, o co mi
chodziło, bez konieczności dokończenia pytania. — Tylko dlatego, że chcesz
coś zrobić, nie oznacza że powinnaś to zrobić — powiedział, powtarzając to
samo zdanie, co zawsze, gdy rozmawialiśmy na ten temat. — Czy to się
pogarsza?
Kiwnęłam głową. Wpatrywał się w telewizor, mój różowy ludzik zawisł
w połowie skoku. Cody mocno zacisnął oczy i westchnął. Po kolejnym
przyciśnięciu przycisku, zaczął grać na nowo, jakby nic się nie stało. Wszystkie
znaki niepokoju zniknęły. Nie patrząc na mnie, odpowiedział: — Z tym też
sobie poradzimy. Obiecaj mi tylko, że nikomu nie powiesz. SZCZEGÓLNIE
swoim rodzicom. — W końcu spojrzał na mnie, kiedy mój różowy ludzik
skończył jak jego zielony. — Mówię serio. Jeśli twoi rodzice, albo ktokolwiek
inny dowie się o tym, nie pomoże ci już żaden psychiatra… oni cię zamkną.
— Wiem — odpowiedziałam. Google powiedział mi to samo.
Cody wyciągnął rękę, splatając swoje palce z moimi. Ulga spłynęła na
mnie kojąco, jak aloes na oparzenie słoneczne. — Tak długo, jak cię mam,
będzie dobrze — powiedziałam.
Cody kiwnął głową. — Obiecuję, że nie pozwolę, żeby cię zabrali, ale ty
musisz obiecać, że nikt poza mną nie będzie o tym wiedział. — Ścisnął moją
rękę. — Musisz obiecać. Powiedz to.
— Tylko ty — zgodziłam się. — Obiecuję. — Myśl o zabraniu mnie nie
przeszkadzała mi tak bardzo jak fakt, że straciłabym Cody'ego.
— Razem — powiedział ponownie z kolejnym uściskiem ręki. Błysnął
jednym ze swoich superbohaterskich uśmiechów zanim znowu chwycił
kontroler i wrócił do gry.
Nie wiedziałam, czym była miłość, ale sądziłam, że to co czułam do
Cody'ego było najbardziej zbliżonym do miłości uczuciem, na jakie było mnie
stać. Wiedziałam na pewno, że nie miałam zamiaru go zawieść.
Może gdybym naprawdę dobrze nauczyła się udawać, zmartwione twarze
rodziców w końcu zmienią się w szczęśliwe miny na zdjęciach, które wiszą w
korytarzu.
Zdjęć z czasów, zanim się urodziłam.
Mama i tato odłożyli własne życia na bok, aby pomóc swojej sprawiającej
kłopoty córce. Spotkania z lekarzami, bezsenne noce z zamartwiania się o mnie,
porozumiewawcze spojrzenia nad stołem, gdy myśleli, że nie widziałam. Ale
widziałam.
Zawsze.
Były to powody wraz z setkami innych, dlaczego nie mogli dowiedzieć
się prawdy.
Nie chciałam myśleć, co by zrobili, gdyby dowiedzieli się, że ich jedyna
córka… pragnęła zabijać.