narbutt chanuka









Maja Narbutt - Chanuka i choinka








Rzeczpospolita - 08.12.2007
 
 
Maja Narbutt
Chanuka i choinka
 
 
Święto Chanuka nieraz wypada tuż przed Bożym
Narodzeniem. Kiedy więc nauczyciel w warszawskiej szkole Laudera życzy klasie
wesołych świąt, to tak naprawdę nie wiadomo, czy on i uczniowie nie myślą
o zupełnie innych świętach
 
To bardzo dobra szkoła. Bezpieczna, nie trafi do niej żaden diler narkotyków
ani inny nieproszony gość. Nikt przecież nie przejdzie przez wartownię, jeśli
ochrona nie wylegitymuje go i nie naciśnie guzika otwierającego bramkę.
Imponujący budynek zbudowany w podkowę otacza dziedziniec, na którym bawią
się dzieci. Nie mamy kompleksu oblężonej twierdzy. Ale czasem lepiej dmuchać
na zimne - przyznaje wicedyrektor Piotr Kowalik. - Dlatego też zapewne policja
uznała, że przed bramą powinien stać radiowóz.
Ulokowana w sercu starej warszawskiej Woli szkoła nie jest po prostu jedną
z wielu prywatnych stołecznych szkół.
- Jesteśmy świadectwem tego, że Hitler przegrał - mówi trochę
patetycznie Piotr Kowalik. - Społeczność żydowska w tej części Europy
przetrwała. To pewien symbol: nasza szkoła mieści się w budynku, który ma
swoją żydowską historię, przed wojną był w niej dom starców dla
inteligencji założony przez gminę żydowską.
Jednak pytanie, ile żydowskich dzieci chodzi do szkoły podstawowej i
gimnazjum Laudera - Morasha, pozostaje bez odpowiedzi. Nie ma takich statystyk.
A poza tym prawda mogłaby być trochę kłopotliwa. Okazałoby się na przykład,
że znany filantrop Ronald Lauder, przewodniczący Światowego Kongresu Żydów,
który hojną ręką finansuje szkołę, dopłaca do całkiem sporej liczby
dzieci z niemających nic wspólnego z żydowskością katolickich rodzin.
- Święto Chanuka jest niedługo przed Bożym Narodzeniem. Kiedy więc
zaczynają się ferie i nauczyciel życzy klasie wesołych świąt, to tak
naprawdę nie wiadomo, czy on i uczniowie nie myślą o zupełnie innych świętach
- przyznaje jedna z matek, posyłających dziecko do szkoły Laudera.
Życie w szkole toczy się zgodnie z kalendarzem żydowskim. - Już w piątek
rano zaczynamy "czasy szabatowe". Przygotowujemy się do szabatu, ale
jest to też czas integracji. Podsumowujemy tydzień, uczniowie mają swoje
prezentacje, odbywają się wspólne śpiewy i zabawy - opowiada Piotr Kowalik.
- Wiele świąt rodzice i dzieci obchodzą w naszej szkole wspólnie, sprzyja to
budowaniu rodzinnej atmosfery.
Choinka i mordechajki
- Dzieciom trudno wytłumaczyć, że nie będzie mikołajek i nie dostaną
jeszcze jednego prezentu. Jeden z uczniów zaproponował więc kilka lat temu:
zróbmy mordechajki - mówi Olga Niecikowska-Płotek, której czworo dzieci
przewinęło się przez szkołę Laudera.
Dobrotliwy chrześcijański biskup nie wydaje się oczywistym patronem święta
w żydowskiej szkole. Jednak znaczna część rodziców gotowa jest iść na
barykady, by walczyć w obronie tradycji, którą szkole trudno zaakceptować.
Symbolem zmagań i dylematów, przed jakimi staje szkoła, jest choinka. Linie
podziału w tej walce przebiegają czasem zaskakująco.
- Bardzo po stronie choinki zaangażowali się niektórzy Żydzi, którzy uważają,
że skoro żyją w Polsce i są zasymilowani, to mają prawo do przestrzegania
polskiej świątecznej tradycji. Mogą być nawet zdecydowanymi ateistami, ale
"odbieranie" ich dzieciom choinki uważają za przejaw mentalności
getta - tłumaczy jeden z rodziców. - Ale kiedy żądano tej choinki bardzo
kategorycznie, wstała jedna z matek, w typie Polka katoliczka i powiedziała: w
końcu posłaliście państwo dzieci do żydowskiej szkoły, nie wiedzieliście
o tym?
Pewne rzeczy wydają się oczywiste: w szkole obowiązuje koszer. Mleczny, bo
mięsny jest bardzo skomplikowany. Jednak po kilku latach dyrekcja ustąpiła
rodzicom buntującym się, że ich dzieci nie chcą ciągle jeść naleśników,
racuchów i wszelkiego rodzaju kluch. Można przynosić do szkoły swoje
jedzenie.
- Są tacy, którzy ostentacyjnie dają dzieciom kanapki z szynką, choć
wiedzą, że będą je jeść w koszernej stołówce. Działają na zasadzie: płacę
za szkołę, więc mogę postępować według swych reguł - mówi jedna z
matek.
I dodaje: - Szkoła sugeruje często pewne rzeczy, a od poczucia taktu i wrażliwości
rodziców zależy, jak będzie wyglądała praktyka. Na przykład wszyscy
dostali list, że przy organizacji urodzin i imienin warto wziąć pod uwagę, iż
jeśli będą się odbywać w piątek wieczorem lub sobotę, to niektórym
uczniom będzie przykro. Bo mają szabas i nie mogą w nich uczestniczyć. Ale
na ogół zaprasza się kolegów właśnie wtedy, niespecjalnie się przejmując,
że kilka osób z klasy nie przyjdzie.
Naturalny wybór
Historia szkoły zaczęła się od przedszkola. Jego założenie było
naturalną decyzją - w pewnym momencie się okazało, że każdy w kręgu
znajomych Konstantego Geberta ma dziecko, które trzeba gdzieś posłać.
- Szkoła to decyzja na całe życie. Zostaje świadectwo. Na nim wypisana
jest pewna nazwa. Przedszkole nie zostawia śladów. Nie wymaga żadnych
deklaracji. Zawsze można powiedzieć - moje dziecko chodzi do prywatnego
przedszkola. I nie trzeba wyjaśniać nic więcej - mówi Konstanty Gebert. - A
i tak niektórzy rodzice się bali: nie wiadomo, co powiedzą władze, jak
zareagują znajomi.
Kiedy Gebert, publicysta pisujący jako Dawid Warszawski do "Gazety
Wyborczej" i wydawca miesięcznika "Midrasz", sięga pamięcią
do wiosny 1989 roku, gdy w jego prywatnym mieszkaniu powstało przedszkole,
widzi, jak wiele się zmieniło.
- Tamten lęk się ulotnił. Kiedyś pewne wybory w ogóle były dramatyczne:
pamiętam zgrozę mojej mamy, że niszczę moją zasymilowaną tożsamość. W
dodatku wracam do religii, co kojarzyło jej się z zacofaniem, i wciągam w to
bagno jej wnuki - uśmiecha się.
Po czterech latach od założenia przedszkola powstała szkoła - też w
pewien sposób naturalnie - bo dzieci urosły, i coś trzeba było z ich dalszą
edukacją zrobić.
- Mieliśmy poczucie, że jeśli dzieciom nie damy pewnej szansy, coś stracą.
Mogą potem same dokonywać wyborów, ale muszą zdobyć pewną wiedzę - mówi
Gebert. - A szkoła jest najważniejsza, ważniejsza niż synagoga. Jeśli nie
ma szkoły - gmina żydowska nie istnieje.
Wyjście z szafy
- Wybrałem szkołę Laudera ze względów logistycznych - mam dwoje dzieci w
różnym wieku. Poza tym chciałem, by moje dzieci uniknęły komentarzy, jakich
ja doświadczyłem jako uczeń - mówi znany fotografik Mikołaj Grynberg.
Nie chce powiedzieć, jakie to były komentarze. - Nie do cytowania - ucina
krótko. Musiały jednak być dokuczliwe, bo właśnie z ich powodu w latach 70.
jego rodzice przenieśli go do innej podstawówki.
Kiedy rozmawia się z żydowskimi rodzicami posyłającymi dzieci do szkoły
Ronalda Laudera, wątek antysemityzmu pojawią się bardzo szybko. Bez
dramatyzowania, najczęściej z podkreśleniem, że nie jest tak źle, wszystko
jest przecież względne - jeśli zdarzy się na przykład, że ktoś w
warszawskim tramwaju będzie niemiły dla Żyda w kipie, to wiadomo, że
znajdzie się też ktoś, kto weźmie go w obronę. A w paryskim metrze, gdy Żyd
padnie ofiarą agresji, wszyscy odwracają głowę i milczą.
Swoją żydowskość pokolenie rodziców przeżywało do pewnego momentu jako
indywidualne doświadczenie, naznaczone samotnością wśród rówieśników.
Ich dzieci, które przeszły przez szkolę Laudera lub choćby żydowskie
przedszkole, zaczynają czuć siłę, płynącą z uczestnictwa w grupie.
- Żydowskość się na szczęście banalizuje. Obserwowałem jednego z moich
synów, wówczas w wieku przedszkolnym - on i jego kolega z podwórka wyraźnie
chcieli sobie zaimponować, pokazywali swoje zabawki, chwalili się - opowiada
Konstanty Gebert. - W końcu mój syn spytał mnie cicho: Tato, czy mogę mu
powiedzieć, że jestem Żydem? Zrozumiałem, że dla niego jest to jakiś
niezwykły atut, i nie do końca wie, czy to fair pognębić tą przewagą kolegę.
Dużo wskazuje jednak na to, że dla wielu rodzin żydowskich lub o
korzeniach żydowskich ich pochodzenie jest nadal źródłem rozterek. Zazwyczaj
nie zależy to od tego, czy ktoś jest "prawdziwym" Żydem - zgodnie z
opartym na Torze prawem Halacha jest nim ten, kogo matka była Żydówką - ale
od poczucia własnej tożsamości.
- Wysłanie dziecka do szkoły Laudera to dla wielu jak wyjście z szafy - mówi
wicedyrektor Kowalik, sugerując, że ujawnienie swej żydowskości jest ciągle
aktem odwagi.
- Znajomi wiedzą o naszym pochodzeniu. Jeśli by im to przeszkadzało, po
prostu nie byliby naszymi znajomymi. Ale kiedy moja córeczka zaczęła się
chwalić w parku, że idzie do żydowskiego przedszkola, poczułam się dziwnie
- przyznaje jedna z matek.
Religia na parafii
Kiedy ośmioletnia córka Olgi Niecikowskiej-Płotek zaczęła mówić, że w
ogóle nie chce chodzić do szkoły, rodzice nawet nie przypuszczali, co jest
tego przyczyną. - I ja, i mąż pochodzimy z rodzin niewierzących. Było dla
nas oczywiste, że córka nie przystępuje do pierwszej komunii. A w jej klasie
tylko ona była takim dzieckiem, i przeżywała to głęboko - opowiada. - Posłaliśmy
ją do Laudera i problem się skończył.
Przyczyny, dla których zapisała swoich czworo dzieci do tej właśnie szkoły,
były jednak głębsze. - Pochodzę z rodziny o korzeniach żydowskich. Chciałam,
żeby dzieci poznały kulturę i tradycję żydowską. Dowiedziały się o
historii przodków od wieków mieszkających w Polsce, jak żyli ich
pradziadkowie, którzy do 1943 roku byli w Warszawie, a potem - już nie.
Po dwóch tygodniach od początku roku szkolnego przeżyła pewne
zaskoczenie. - Zadzwoniła do mnie jedna z matek i powiedziała, że rodzice
wreszcie załatwili lekcje religii przy jednej z parafii i mogę zapisać
dziecko. Przyznam, że osłupiałam, a jej, gdy się zorientowała, że jestem
zdziwiona, też zrobiło się głupio.
W każdej kilkunastoosobowej klasie jest dwóch, trzech chłopców w kipie na
głowie. Pochodzą z ortodoksyjnych rodzin i tak naprawdę szkoła nie może
nauczyć ich wiele, jeśli chodzi o religię czy kulturę judaistyczną. Dla
reszty dzieci, nawet z rodzin o korzeniach żydowskich, otwiera się dość
nieznany im świat - Morasha, która jest w nazwie szkoły, oznacza właśnie
dziedzictwo.
- Myślę, że jesteśmy pod pewnymi względami dość typową rodziną. Tacy
sami jak nasi znajomi o podobnym pochodzeniu. Wystarczy powiedzieć, że w ciągu
dziewięciu lat uczestniczyliśmy tylko w jednej bar micwie - mówi Olga
Niecikowska-Płotek. - Jeśli szkoła organizuje spotkanie z okazji żydowskich
świąt, przychodzimy, bo chcemy uczestniczyć w szkolnej wspólnocie. Do gminy
żydowskiej lub Fundacji Laudera na taką uroczystość już raczej nie pójdziemy.
- Dużo rodzin żydowskich jest bardzo dalekich od judaizmu. Jeśli jakieś
dziecko pochodzi z rodziny ortodoksyjnej, rówieśnicy oczywiście traktują to
naturalnie - opowiada jeden z ojców, który posłał syna najpierw do Laudera,
a potem do liceum na Bednarską. - Jednak wobec gwałtownych konwersji są
sceptyczni. Zdarza się, że ktoś przeżywa ostentacyjne nawrócenie w wieku
przedmaturalnym, okazuje się, że jest obrzezany i nie rozstaje się z Torą.
Wszyscy uważają wtedy, że celuje w jakieś amerykańskie stypendium.
Hebrajski jak rosyjski
Jeśli ktoś myśli, że uczniowie szkoły Laudera z namaszczeniem ślęczą
nad hebrajskimi tekstami, przejęci, że to część ich dziedzictwa, to raczej
się myli.
- To tylko dzieci. Niektórzy traktują hebrajski jak w czasach komunizmu
traktowaliśmy obowiązkowy rosyjski: bez przekonania, że warto się go nauczyć
- przyznaje Marek Mrozowski, nauczyciel hebrajskiego.
Żeby nauczyć się języka, trzeba chcieć i wiedzieć, że się przyda - a
uczniowie Laudera już sprawdzili, że doskonale dogadają się z rówieśnikami
z Izraela po angielsku. Zazwyczaj, mając dwie godziny hebrajskiego tygodniowo,
nie wychodzą poza bardzo podstawowy poziom komunikacji językowej. Czasem
zaangażowanie w naukę tego języka zupełnie nie zależy od pochodzenia
dziecka.
- Można doskonale sobie wyobrazić sytuację, że uczeń, niemający nic wspólnego
z żydowskością, ma ambicję, by pokazać, że jest bardzo dobry w języku
hebrajskim. Tak jak żydowskie dzieci wykuwały na pamięć "Pana
Tadeusza" - mówi Konstanty Gebert.
Jednak w szkole można zaobserwować pewną prawidłowość - najmłodsi uczą
się hebrajskiego z zapałem, bo małe dzieci zazwyczaj w ogóle lubią się
uczyć. Potem zapał mija, czasem zaczyna się bunt, że mają dodatkowy
przedmiot, którego nie muszą się uczyć uczniowie w innych szkołach.
- Problemem jest, że dzieci dostają dwa sprzeczne komunikaty. Szkoła zachęca
do nauki, proponuje lekcje wyrównawcze, jeśli są zaległości - mówi jedna z
matek. - A w domu słyszą, że niepotrzebnie tracą czas na ten cały
hebrajski.
Świat trzyma się na oddechu dzieci
- Prawda, jakie to ładne? W hymnie szkoły jest cytat z Talmudu: "Świat
podtrzymywany jest oddechem dzieci idących do szkoły" - mówi jedna z
matek. - To takie optymistyczne, wyraża sens tego, co czują rodzice, kiedy ich
dzieci idą do szkoły z radością.
Opowiada, jak fascynujących rzeczy dowiaduje się w szkole jej syn. - Potem
przekazuje to nam. Dla nas jest to odkrycie, jako rodzina polska nic o tym nie
wiedzieliśmy. Syn jest w pewien sposób bogatszy o dodatkową tradycję: w domu
robi łańcuchy na choinkę, w szkole przygotowuje świecznik na Chanukę.
Trochę wcześniej próbowałam porozmawiać z jednym z ojców, którego
dziecko też chodzi do Laudera - rozmowa zakończyła się zgrzytem. Dość
agresywnie oświadczył, że nie będzie rozmawiać, i zdecydowanie nie życzy
sobie, by w jakimkolwiek kontekście wspominać o nim w artykule.
Sporo rodziców posyłających dzieci do szkoły Ronalda Laudera - Morasha
opowiada znajomym, że ich dziecko uczęszcza do "amerykańskiej szkoły".
Pięć minut po zakończeniu rozmowy z matką, pełną entuzjazmu do szkoły
Laudera, odebrałam telefon. - Wie pani, przemyślałam sprawę. Są różne
konteksty. Dlatego proszę nie wymieniać mojego nazwiska. I nie podawać
imienia syna. Tak będzie lepiej.












Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
narbutt dobra milosc zly dotyk
narbutt bo moj maz to taki kazik
narbutt nie szukam zemsty
narbutt krotko po rozwodzie
narbutt wesele na polu minowym
narbutt moja ukrainska niania
narbutt maestro i jego miasto
Chanukowa lampa
narbutt labirynty ksiedza pralata
narbutt nikt nie lubi cyganow
narbutt a potem cie unicestwie
CHANUKAH
CHANUKAH
narbutt pan minister i pan x

więcej podobnych podstron