Barbara Cartland Podróż poślubna

background image

Barbara Cartland

Podróż

poślubna

background image

Barbara Cartland

Strona nr 2

Tytuł oryginału:

The Frightened Bride

Przekład:

Tomasz Kłoda

background image

PODRÓŻ POŚLUBNA

Strona nr 3

R

R

O

O

Z

Z

D

D

Z

Z

I

I

A

A

Ł

Ł

1

1

1

1

8

8

8

8

6

6

– Nie! – powiedział zdecydowanym głosem książę Uxbridge.
W bladym, zimowym świetle, wpadającym przez okna jego londyńskiego

domu, wyglądał jak stary, złośliwy karzeł.

– Proszę wysłuchać mnie przed podjęciem decyzji błagał mężczyzna

siedzący naprzeciw niego.

Kontrast między tymi dwoma ludźmi był uderzający. Major Kelvin Ward

uważany był za najprzystojniejszego mężczyznę w całej brytyjskiej armii i
wystarczyło spojrzeć na niego, ubranego teraz w cywilne ubranie, by
stwierdzić, że jego wyraziste rysy i szerokie ramiona musiały zyskiwać w
oprawie munduru.

– Jeśli sprawi ci to przyjemność, gotów jestem wysłuchać, co masz do

powiedzenia – odpowiedział książę. – Ale nie zmieni to mej decyzji.

– Chciałbym, żeby zdał sobie pan sprawę z mojej sytuacji, sir –

powiedział Kelvin Ward. – Wie pan, że długa choroba i operacja mojej matki
kosztowała ponad pięć tysięcy funtów i że musiałem pożyczyć te pieniądze
od lichwiarzy.

– Nie chcesz mi chyba powiedzieć, że ja jestem za to odpowiedzialny –

wtrącił swarliwie książę.

– Moja matka była pana szwagierką, żoną pańskiego jedynego brata –

odpowiedział Kelvin Ward.

background image

Barbara Cartland

Strona nr 4

– Gdyby mój brat miał choć odrobinę rozumu – stwierdził książę – nie

brałby sobie na kark żony i dzieci, zwłaszcza że brakowało mu środków na
utrzymanie rodziny.

Kelvin Ward zacisnął mocno usta i z najwyższym wysiłkiem zmusił się,

by nie pokłócić się ze stryjem na ten temat. Ciągnął dalej:

– Rok później zdarzył się, jak pan wie, ten niefortunny incydent, w który

zamieszany był mój brat.

– Fałszerz i oszust – smagnął go słowami książę.
– Geoffrey nie był ani jednym, ani drugim! – sprzeciwił się Kelvin Ward.

– Był słaby i dostał się w ręce ludzi bez skrupułów, którzy zachęcali go do
hazardu.

– Od głupców zawsze pieniądze uciekają! – stwierdził książę, zanosząc

się bezlitosnym śmiechem.

– W chwili całkowitego, przyznaję to, szaleństwa – ciągnął dalej Kelvin

Ward, jakby jego stryj w ogóle się nie odzywał – Geoffrey podpisał czek,
podrabiając nazwisko swego kamrata, oficera. Gdyby ten był dżentelmenem,
przyjąłby ode mnie pieniądze i na tym skończył całą sprawę.

– Zamiast cię szantażować, co? – wtrącił znowu książę dobywając z siebie

dźwięk, który prawdopodobnie miał być śmiechem.

– Cała ta sprawa kosztowała mnie dziesięć tysięcy funtów – dokończył

szybko Kelvin. – Prosiłem wtedy pana o pomoc, ale odmówił pan.

– Oczywiście, że odmówiłem – odparł gniewnie książę. – Czy uważasz, że

moje pieniądze są po to, by je rozdawać krewnym, którzy nie mają nawet tyle
przyzwoitości i uczciwości, by zarobić na własne utrzymanie?

– Czy ma pan i mnie na myśli? – zapytał Kelvin Ward.
Książę zawahał się przez chwilę, a potem – jakby, czując, że posunął się

za daleko – powiedział:

– Miesiąc temu spotkałem dowódcę twojego pułku. Wyrażał się o tobie z

najwyższym uznaniem.

– Dziękuję – powiedział Kelvin, lekko pochylając głowę.
– Najwyraźniej nie zdawał sobie sprawy, że zamierzasz opuścić pułk.
– Co innego mi pozostało? - odparł Kelvin. – Powiedziałem panu przed

chwilą, że jestem zadłużony na piętnaście tysięcy funtów. Poza tym w
dzisiejszych czasach nawet w Indiach, oficer nie może żyć z samej tylko
pensji.

– Wiedziałeś o tym, kiedy wyrzucałeś dziesięć tysięcy, by ratować swego

nic wartego brata przed więzieniem, w którym powinien był się znaleźć.

– Geoffrey zginął na północno-zachodnim froncie w czasie akcji

wymagającej wielkiej odwagi – powiedział Kelvin Ward. – Nie widzę
powodu, by plamić jego pamięć.

Książę chrząknął.

background image

PODRÓŻ POŚLUBNA

Strona nr 5

– Mogę jedynie powiedzieć – mówił dalej jego bratanek – że jestem i

zawsze będę zadowolony, iż jego nieroztropny czyn, bo nie było to nic
więcej, znany jest jedynie garstce ludzi takich jak pan, i że nasze rodowe
nazwisko nadal można nosić z dumą.

– Cóż za wzniosłe przemówienie – powiedział szyderczo książę. – Ale

ładne słówka nie napełnią twoich kieszeni, o czym już pewnie wiesz!

– Sytuacja wygląda tak... – ciągnął dalej Kelvin Ward.
Mówił spokojnym, opanowanym głosem człowieka, który obiecał sobie

nie dać się ponieść emocjom i nie ulec żadnej prowokacji.

Jego szare oczy w szczupłej, opalonej na brąz twarzy rzucały stalowe

błyski, ale niczym więcej nie zdradził się, że walczy o swą przyszłość.

– ...odszedłem z pułku, ponieważ wiedziałem, że nie stać mnie na

pozostanie, ale również dlatego, że osiągnąłem wiek, w którym należy zacząć
myśleć o przyszłości:

– Myślałem, że liczysz na moją śmierć – powiedział książę z sarkazmem.
– Wasza Miłość może żyć jeszcze co najmniej piętnaście, a nawet

dwadzieścia lat – odrzekł Kelvin Ward – a wtedy będę już zbyt stary, by
zaczynać nową karierę.

Uśmiechnął się krzywo i dodał:
– A przez ten czas mogę umrzeć z głodu.
– To już twoja sprawa! – stwierdził książę.
– Chciałbym panu przypomnieć – ciągnął Kelvin Ward – że w

najznakomitszych rodzinach wyznacza się na ogół dziedzicom do tytułu jakąś
niewielką pensję, żeby nie musieli zapożyczać się pod zastaw przyszłych
fortun.

W głosie Kelvina Warda zabrzmiała nuta ironii i książę zapytał:
– Co, jak przypuszczam, próbowałeś zrobić?
– Miałem ku temu powody, sir. Ale pan głosi wszem i wobec swe

ubóstwo i lichwiarze uważają, że pożyczanie mi pieniędzy jest zbyt
ryzykowne.

– Ale próbowałeś?
– Oczywiście, że próbowałem! Tylko dlatego byłem w stanie zdobyć pięć

tysięcy funtów potrzebnych na operację matki, ponieważ wierzyli w moją
przyszłą fortunę. Ale na dziesięć tysięcy, które potrzebne były dla Geoffreya,
musiałem już znaleźć gwaranta. Teraz nie mogę znaleźć nikogo.

– Proponuję ci, żebyś poszukał sobie innego sposobu zdobywania

pieniędzy – powiedział książę.

– Właśnie próbuję to robić, sir, proszę mnie tylko wysłuchać.
– Potrzeba ci bardzo dużo czasu, by dotrzeć do sedna – skwitował ostro

książę.

– Powiem więc tak zwięźle, jak tylko jest to możliwe – obiecał Kelvin

background image

Barbara Cartland

Strona nr 6

Ward. – Mam znajomych w Bombaju, którzy kupują dwa handlowe statki.
Jak pan dobrze wie, handel między Indiami, Anglią i Europą rozwija się z
roku na rok.

– Nie jestem kompletnie ślepy ani głuchy i wiem, co dzieje na świecie –

stwierdził książę.

– Widział więc pan dane, które podał „The Times” i „Morning Post” –

mówił Kelvin Ward. – Jest to, jak sądzę, najszybszy i najbardziej honorowy
sposób zarobienia pieniędzy.

– A więc takie są twoje plany – wtrącił książę.
– Gdybym mógł wyłożyć pięć tysięcy funtów, zostałbym partnerem –

przyznaję, że zdecydowanie młodszym partnerem – moich znajomych.
Zamierzają oni przez kilka lat inwestować zyski w dalsze statki, aż stworzą
całą flotę.

– Bardzo chwalebne! – powiedział książę. – Mam nadzieję, że twoje

plany powiodą się.

– Pan wie, o co go proszę, sir.
– Już dałem odpowiedź – odparł książę. – Nie zamierzam trwonić moich

pieniędzy – tej odrobiny, którą mam – na jakieś zwariowane pomysły...

– Przed chwilą zgodził się pan, że to nie jest szalony pomysł – wtrącił

Kelvin Ward.

– ...na jakieś zwariowane pomysły – kontynuował książę szorstko –

młodych pędziwiatrów. znających się tylko na konnej jeździe i mordowaniu
bezbronnych tubylców, którzy nie mają się czym przed nimi bronić.

Kelvin Ward przełknął gniewne słowa, które cisnęły mu się na usta.
Spędził dwa lata na północno-zachodnim froncie, gdzie tubylcze plemiona

wyposażone były w rosyjską broń i stosowały metody partyzanckie, w wyniku
których mnóstwo Brytyjczyków straciło życie. Trudno mu było spokojnie
słuchać słów stryja.

Jednakże nie doszedłby do stanowiska dowódcy, gdyby nie wiedział, jak

fatalne w skutkach może być poddawanie się emocjom.

– Wszystko, o co proszę, sir – powiedział równie spokojnie jak

poprzednio – to, by pożyczył mi pan pieniądze na warunkach ściśle
handlowych.

Ponieważ książę nie odpowiadał, ciągnął dalej:
– Otrzyma pan co roku dywidendy tak samo, jakby miał pan udziały

jakiegokolwiek innego przedsiębiorstwa. Jestem też pewien, że już po
pierwszym roku będę w stanie spłacić panu przynajmniej część długu, a może
i całość.

– Patrzysz w przyszłość bardzo optymistycznie!
– Czy pomoże mi pan?
– Nie! – odpowiedział książę. – Nie stać mnie na to!

background image

PODRÓŻ POŚLUBNA

Strona nr 7

Kelvin Ward przez chwilę siedział bez ruchu.
Chciał powiedzieć stryjowi, co o nim sądzi, ale zdawał sobie sprawę, że

sprowokuje jedynie poniżającą scenę, a nic nie osiągnie.

Pomyślał, że tak naprawdę nie liczył na pomoc stryja.
Książę odmówił mu już wcześniej, gdy Kelvin prawie na kolanach błagał

o wsparcie, kiedy umierała jego matka. Kelvin nigdy nie był w stanie
zapomnieć goryczy, którą poczuł, gdy wychodził z domu stryja, a w uszach
dźwięczał mu jeszcze bezwzględny ton jego głosu.

– W moim życiu nie ma miejsca na schorowane kobiety ani ubogich

bratanków.

Kelvin Ward znalazł się wtedy w sytuacji dramatycznej. Tylko pożyczenie

pieniędzy od lichwiarzy na niezwykle wysoki procent umożliwiło lady
Ronald Ward umrzeć warunkach nie urągających jej godności.

Kelvin Ward podniósł się.
– Jeżeli jest to pańskie ostatnie słowo, sir – powiedział – nie mam już nic

do dodania, co mogłoby pana przekonać.

– Nic! – zgodził się książę. – Zaoszczędziłbyś czasu, gdybyś zamiast

przychodzić tutaj, udał się z tymi nierealnymi pomysłami do kogoś innego.

Nie są wcale nierealne, pomyślał Kelvin Ward, rozglądając się po

wielkim, wygodnym gabinecie.

Był pewien, że gdyby miał możliwość przeszukania tych półek, znalazłby

wśród książek, zbieranych przez jego przodków, wiele starych i niezwykle
wartościowych.

Na ścianach wisiały portrety poprzednich książąt Uxbridge, niektóre z

nich pędzla malarzy o światowej sławie.

I chociaż nie chodziło mu o ich sprzedaż, to jednocześnie i trudno było

uwierzyć w ciągłe narzekania stryja na biedę, podczas gdy otaczało go tak
wiele cennych przedmiotów.

Musiał przyznać jednak, że dywan był bardzo przetarty, a adamaszkowe

zasłony w strzępach. Słyszał również, że książę nigdy nie podnosił pensji
swojej służbie. O jego skąpstwie krążyły anegdoty.

Może on rzeczywiście nie kłamie, kiedy opowiada o swej nędzy? –

pomyślał Kelvin Ward.

Pytanie to męczyło go już od wielu lat, prawdę mówiąc od chwili, kiedy

zmarł jego ojciec, a on sam stał się dziedzicem tytułu książęcego.

Jego stryj nigdy nie raczył poinformować swego bratanka o stanie

rodzinnej fortuny, podobnie jak nigdy nie zaoferował mu gościny.

Nie zdarzyło się też ani razu, by poczęstował Kelvina, kiedy ten zjawiał

się w Uxbridge House, choćby kieliszkiem wina, nigdy też nie zaprosił go na
wspólny posiłek.

A mimo to Kelvin wracał z Indii w pogodnym nastroju. Powtarzał sobie,

background image

Barbara Cartland

Strona nr 8

że stryj tym razem mu pomoże. Opuszczenie pułku przeżył bardzo ciężko.
Nawet teraz, kiedy myślał o żołnierzach, których wyćwiczył i którymi
dowodził, czuł ból w sercu.

Porzucił karierę w armii dlatego, tak jak powiedział stryjowi, że stanął

twarzą w twarz z twardą, brutalną prawdą, iż nie jest w stanie wyżyć ze
swego żołdu. Zaciąganie coraz większych długów nie było w zgodzie z jego
charakterem ani zasadami.

– Uważam, że Kelvin Ward jest najmniej przekupnym człowiekiem,

jakiego kiedykolwiek spotkałem, powiedział kiedyś pułkownik jego
regimentu, myśląc, że podwładny tego nie słyszy.

A jednak teraz, zastanawiał się Kelvin gorzko, nie wiadomo, czy nadal

można będzie tak o mnie mówić. Zdecydował się zostać handlowcem, a
dobrze zdawał sobie sprawę, że etyka i zasady, którym hołdował, nie
prowadzą do szybkiego wzbogacenia się.

Znajomi, o których wspomniał stryjowi, bardzo nalegali, by przyłączył się

do nich.

– Potrzeba nam właśnie takiego człowieka jak ty – powiedział jeden z

nich. – Ludzie ufają ci od pierwszej chwili, Ward, co dzisiaj w interesach jest
bardzo ważne.

Teraz wszystko wskazywało na to, że Kelvin Ward nie będzie miał

szansy, by wejść w świat biznesu. Cała jego przyszłość wyglądała jak czysta
kartka papieru i nie miał pojęcia, co mógłby z nią zrobić.

Opuszczając Uxbridge House grzecznie pożegnał się ze stryjem, nie

okazując zawodu ani przygnębienia.

– To ile mi dałeś? Piętnaście lat? – zapytał książę szyderczo. – Postaram

się, żeby było to dwadzieścia pięć, po prostu na przekór tobie. Byłoby
poważnym błędem oddać w twoje ręce zarządzanie majątkiem.

Kelvin Ward był pewien, że stryj próbuje go sprowokować do słów,

których będzie potem żałował i dających zarazem możliwość złośliwej
repliki.

Skłonił tylko głowę i wyszedł. Z Uxbridge House ruszył w kierunku

Mayfair, gdzie znajdował się klub, do którego należał. Mroźne powietrze
szczypało go w policzki.

Pogrążony w myślach, nie zdawał sobie sprawy, że każda mijana kobieta

odwraca głowę, by na niego spojrzeć.

Nie tylko dlatego, że był bardzo elegancki i zbudowany jak „prawdziwy

mężczyzna”. Biła od niego siła, miał w sobie coś, co sprawiało, że gdy tylko
znalazł się w jakimś towarzystwie, natychmiast zwracał na siebie, uwagę.

Dotarł do klubu, wszedł prosto do pokoju dziennego i zapadł się w

głęboki, skórzany fotel.

Zastanawiał się, na jak długo wystarczy mu pieniędzy, by opłacać składkę

background image

PODRÓŻ POŚLUBNA

Strona nr 9

członkowską, i pomyślał, że choć z chęcią napiłby się czegoś mocniejszego –
naprawdę potrzebował wzmocnienia – nie stać go na to.

– Co z tobą, Kelvin? Wyglądasz na przygnębionego – usłyszał znajomy

głos. Jego przyjaciel, sir Anthony Fanshawe usiadł na sąsiednim krześle.

– Trafna uwaga!
– Co się stało?
– Widziałem się z moim stryjem.
– Ten sknera każdego może wpędzić w melancholię. Przypuszczam, że

odmówił ci pomocy.

– Solennie mi obiecał, że nic dla mnie nie zrobi.
– Nigdy nie oczekiwałem, że zachowa się inaczej – powiedział sir

Anthony. – Mój ojciec często powtarzał, że gdyby książę zobaczył przy
drodze kogoś wykrwawiającego się na śmierć, szybko poszedłby dalej,
ponieważ udzielenie pomocy nieszczęśnikowi mogłoby go narazić na koszty.

– Twój ojciec miał rację! – skwitował Kelvin.
– Co zamierzasz? – spytał sir Anthony.
– Nie mam pojęcia.
– Napijesz się?
– Jeżeli stać cię na to.
– Jednego mogę ci postawić – powiedział z uśmiechem sir Anthony i

przywołał skinieniem kelnera. Godzinę później siedzieli nadal w pokoju
dziennym i choć rozważyli wszystkie możliwości, które mogłyby przynieść
Kelvinowi pieniądze, żadna nie wydawała się realna.

– Jestem chyba skończonym głupcem – powiedział Kelvin w pewnej

chwili. – Inni wracają z Indii niewyobrażalnie bogaci. Sam dobrze wiesz,
Anthony, że można tam było zrobić majątek.

– Nie widzę ciebie wśród tego typu ludzi – odparł przyjaciel.
– Żebraków nie stać na dumę – gorzko stwierdził Kelvin.
– Gdybyś ty się wmieszał w podejrzane machlojki, wpłynęłoby to na

morale całego pułku. Wiesz o tym równie dobrze jak ja.

– Dlatego nie mieszałem się – powiedział Kelvin Ward – ale co mi to w

tej chwili pomoże?

– Wymyślimy coś – stwierdził jego przyjaciel krzepiąco. – Gdybym ja

miał pieniądze, dałbym ci je, wiesz przecież!

Kelvin Ward uśmiechnął się.
– Jesteś najlepszym przyjacielem, Anthony, ale niestety ty też masz długi.

Gdyby tylko udało mi się wejść w ten interes ze statkami.

– Musi być ktoś, do kogo mógłbyś się zwrócić – powiedział sir Anthony,

marszcząc brwi.

– Myślałem o wszystkich – odparł Kelvin. – Tak długo byłem poza

Anglią, że straciłem kontakt z ludźmi, których kiedyś znałem, a jeśli

background image

Barbara Cartland

Strona nr 10

przedstawiam się jako bratanek mego stryja, zwykle mi to nie pomaga!

Wiedzieli dobrze obaj, że książę ma więcej wrogów niż ktokolwiek w tym

kraju. Nikt go nie lubił. Wszyscy potępiali sposób, w jaki potraktował
swojego brata, ojca Kelvina, który był bardzo popularny. A jeszcze bardziej,
w jaki zignorował swoją szwagierkę po śmierci jej męża.

Nie było chyba nikogo, kto nie znałby jakiejś opowiastki na temat

niegodziwości księcia. Powszechnie mówiło się, że nigdy nie dał złamanego
pensa na biednych. Ludzi w swoich majątkach traktował tak źle, że nawet
gazety o tym pisały.

Był nie tylko sknerą, ale na dodatek człowiekiem zawziętym i mściwym,

prawdą też było, że nie miał na całym świecie ani jednego przyjaciela.

– Jakie masz plany na wieczór? – zapytał sir Anthony, kiedy okazało się,

że żaden z nich nie potrafi wymyślić żadnego sposobu na wzbogacenie się.

– Na nic mnie nie stać! – odparł Kelvin Ward. Byłem głupcem, że

wydałem resztę pieniędzy na powrót z Indii. Powinienem był tam zostać i
poszukać jakiejś dobrze płatnej pracy.

– Niełatwo o pracę dla takiego człowieka jak ty – stwierdził ponuro sir

Anthony.

Obaj wiedzieli, że to prawda. Nie można było wyobrazić sobie Kelvina

Worda jako urzędnika na przykład w Kompanii Wschodnioindyjskiej albo
pracownika jednej z firm handlowych.

– Na litość boską! Napijmy się jeszcze po jednym! – powiedział sir

Anthony.

W tej chwili podszedł do nich kelner, ale nie po to, by przyjąć

zamówienie. Wyciągnął w stronę Kelvina Worda srebrną tacę, na której
leżała koperta.

Kelvin popatrzył zdumiony.
– Kiedy nadszedł ten list?
– W tej chwili, sir. Służący czeka na odpowiedź.
Sir Anthony spojrzał zaciekawiony na kopertę i zażartował:
– Jakaś ślicznotka musiała dowiedzieć się, że jesteś w Londynie.
Kelvin Ward nie odpowiedział. Czytał list z wyrazem zdziwienia na

twarzy.

– Niech służący poczeka chwilę – zwrócił się do kelnera.
– Dobrze, sir.
Kiedy kelner oddalił się, Kelvin Ward spytał:
– Co wiesz o sir Erasmusie Maltonie?
– To od niego list?
– Tak – odparł Kelvin – ale nie rozumiem, o co chodzi.
– Co jest w tym liście?
Kelvin Ward podał przyjacielowi kartkę grubego, kosztownego papieru

background image

PODRÓŻ POŚLUBNA

Strona nr 11

listowego. Sir Anthony zaczął czytać.

Sir Erasmus Malton ma zaszczyt zaprosić majora Kelvina Worda na

spotkanie w korzystnej dla niego sprawie.

– I cóż to, u diabła, może znaczyć? – zapytał Kelvin Ward.
– Wszystko, co sir Erasmus może dla ciebie zrobić, bez wątpienia będzie

korzystne.

– Mam wrażenie, że znam to nazwisko, ale jakoś nie mogę go sobie

umiejscowić.

– Jak mi wiadomo, sir Erasmus jest jednym z najbogatszych ludzi w tym

kraju – poinformował Kelvina sir Anthony. – Jest także dość tajemniczą
postacią. Nikt nie wie dokładnie, w jaki sposób doszedł do swych pieniędzy,
ale nie ma żadnych wątpliwości, że ma ich sporo i gdziekolwiek można coś
zarobić, znajdziesz tam także sir Erasmusa.

– Czy jest dżentelmenem?
– Nie jestem pewien, ale wydaje mi się, że tak. Nikt nigdy przy mnie nie

sugerował, że mogłoby być inaczej, ale jak wiesz, nie poruszam się w tym
samym towarzystwie, co potentaci i milionerzy, to znaczy tam, gdzie można
się natknąć na sir Erasmusa.

– Czego on może chcieć ode mnie? – dociekał Kelvin.
– Może zamierza zaproponować ci pracę.
– Ale przecież on mnie nie zna. Teraz, kiedy się zastanawiam,

przypomina mi się, że słyszałem o sir Erasmusie. Nie tylko tu w Europie, lecz
i w Indiach. Ale nie mogę sobie przypomnieć, co mi o nim mówiono.

– Pewnie, że jest bogaty jak Krezus – powiedział sir Anthony. –

Wspominał mi o nim mój kuzyn, pracujący w Ministerstwie Spraw
Zagranicznych, i odniosłem wrażenie, że był pod jego dużym wrażeniem.
Kiedy wróci z Paryża, mogę dowiedzieć się czegoś więcej.

– Ale na razie muszę odpowiedzieć na list.
– No to na co czekasz? Przyjmij zaproszenie natychmiast. Idź za

zapachem pieniędzy, a może i na ciebie spadnie odrobina złotego pyłu!

Kelvin Ward zerknął na kominkowy zegar.
– Czy mogę zaproponować, że będę u niego za godzinę? Nie chcę, żeby

wyglądało to, jakbym wpraszał się na obiad.

– No cóż, przynajmniej oszczędzisz na jednym posiłku – skwitował jego

wątpliwości sir Anthony.

– Oto główny powód, który skłania mnie do złożenia tej wizyty –

powiedział Kelvin Ward ze śmiechem.

Wstał z fotela i podszedł do stołu, na którym leżał papier listowy. Napisał

kilka słów, włożył kartkę w kopertę i zawołał kelnera. Poprosił o oddanie

background image

Barbara Cartland

Strona nr 12

listu służącemu.

– Kości zostały rzucone! – oznajmił wracając do swego przyjaciela. –

Zobaczymy, co przyniesie przyszłość.

– Może odkryjesz, że sir Erasmus jest twoim zaginionym ojcem

chrzestnym. Uczyni cię swym spadkobiercą, a potem rozpłynie się jak mgła!
– zażartował sir Anthony.

– Mogę mieć tylko nadzieję, że twoje przepowiednie się spełnią! –

powiedział Kelvin. – Ale mam nieprzyjemne przeświadczenie, że chodzi tu
tylko o zaproszenie na wieczorek towarzyski. Albo będzie mnie prosił o
zaopiekowanie się debiutantką podczas balu.

– A niech Bóg broni! – wykrzyknął sir Anthony pobożnie.
– Amen – Kelvin Ward uśmiechnął się.

Godzinę później Kelvin Ward został wprowadzony do biblioteki dwa razy

większej, a robiącej wrażenie sto razy większej niż ta, w której rozmawiał ze
swym stryjem.

Nie bardzo wiedział, czego ma się spodziewać, kiedy zajeżdżał dorożką

do Malton House na Park Lane. Nazwa została nadana siedzibie przed
dziesięciu laty, kiedy kupił ją sir Erasmus.

Wcześniej dom należał do szlachcica, który umarł nie zostawiwszy

rodzinie wystarczająco dużo pieniędzy, by zapewnić jej wystawne życie
również po jego śmierci.

Kelvin Ward pewien był, że na odświeżenie i odnowienie domu musiała

pójść okrągła sumka.

Nim został zaprowadzony do gospodarza, przez dłuższą chwilę podziwiał

zwisające z sufitu wspaniałe żyrandole i cenne obrazy na ścianach.
Większość z nich wywołałaby zachwyt najwybredniejszych nawet znawców
malarstwa.

Kelvin Ward nauczył się podczas służby w armii zauważać szczegóły,

toteż nie omieszkał ocenić grubości dywanu w bibliotece, ciężkich zasłon,
które zakrywały okna, i cennych bibelotów ustawionych na stołach pod
ścianami.

Właściciel takich wspaniałych skarbów musiał bez wątpienia być osobą

ważniejszą niż jego stryj.

Sir Erasmus Malton był bezsprzecznie człowiekiem o wyraźnej

osobowości. Szlachetne rysy twarzy nie pozostawiały wątpliwości, że jest
dżentelmenem.

Kelvin Ward spodziewał się raczej spotkać potentata, który doszedł do

wszystkiego własną pracą, rozpoczynając od samych dołów drabiny
społecznej. Był więc mile zaskoczony kulturalnym brzmieniem głosu sir

background image

PODRÓŻ POŚLUBNA

Strona nr 13

Erasmusa i silnym uściskiem jego dłoni podczas powitania.

– Cieszę się, że przyjął pan moje zaproszenie, i to bez zwłoki, majorze

Ward.

Kelvin Ward skłonił głowę, a sir Erasmus wskazał mu fotel przed

pięknym, marmurowym kominkiem.

– Czy miał pan dobrą podróż z Indii? – zapytał sir Erasmus zakładając

nogę na nogę.

– Statek nie był przepełniony – odpowiedział Kelvin Ward – więc nie

musiałem się nazbyt udzielać towarzysko.

– Co było niewątpliwą ulgą – sir Erasmus uśmiechnął się.
Wszedł szef służby domowej, a za nim dwóch lokai ze srebrnymi tacami,

na których stały różne rodzaje wina i talerze z kanapkami.

Kiedy służący opuścili pokój, sir Erasmus odezwał się:
– Na pewno się pan zastanawia, dlaczego chciałem go widzieć.
– Przyznaję, że jestem bardzo ciekaw – odpowiedział Kelvin Ward.
– Sądzę, że zaskoczy pana to, co mam mu do powiedzenia – mówił

powoli sir Erasmus. – Obserwuję pańską karierę od kilku lat, majorze Ward.

– Z jakiego powodu?
– Usłyszałem o panu i chciałem dowiedzieć się czegoś więcej –

powiedział sir Erasmus. – Wiem o pańskiej wybitnej karierze wojskowej i że
był pan odznaczony, a nawet został przyjęty do klubu oficerów wyższych
rangą.

– Dziękuję – powiedział Kelvin Ward. – Miłych rzeczy na swój temat

zawsze się słucha z przyjemnością, ale nie mogę zrozumieć, dlaczego to pana
miałoby interesować.

– Zaraz do tego dojdę – powiedział sir Erasmus. – Chcę tylko panu

uświadomić, że poświęciłem mu sporo zachodu. Dowiedziałem się również,
że uratował pan honor swego brata.

Kelvin Ward wyprostował się gwałtownie.
– Skąd pan o tym wie?
– Mam swoje sposoby zbierania informacji o ludziach, którzy mnie

interesują – powiedział sir Erasmus tak spokojnie, że nie zabrzmiało to jak
przechwałka. Kelvin Ward milczał.

Świadomość, że ktoś obcy mógł dowiedzieć się o nieuczciwości

Geoffreya, poruszyła go do głębi. Miał nadzieję, że bardzo niewiele osób
było świadomych tego, co się stało.

– Wiem również – ciągnął dalej sir Erasmus – że swoją chwalebną

śmiercią pański brat naprawił błędy przeszłości.

– Dziękuję – ponownie odezwał się Kelvin Ward.
– Rola, jaką odegrał pan w tym, bez wątpienia godnym pożałowania

incydencie, zasługuje na podziw – kontynuował sir Erasmus. – Za akt dużej

background image

Barbara Cartland

Strona nr 14

odwagi uważam także odejście z pułku w momencie, w którym zdał pan sobie
sprawę, że nie utrzyma się z żołdu.

– Skąd pan to wszystko o mnie wie? – zapytał Kelvin Ward.
– Wiem jeszcze więcej – odpowiedział sir Erasmus. – Wiem, że wrócił

pan do Anglii w nadziei przekonania pańskiego stryja do swoich planów
wejścia w świat interesów.

– Nie wyobrażam sobie... – wtrącił Kelvin Ward, ale jego gospodarz nie

pozwolił mu dokończyć.

– ...i chyba nie mylę się sądząc, iż stryj odmówił panu wsparcia.
– Nie trzeba być jasnowidzem, żeby to odgadnąć! – stwierdził szorstko

Kelvin Ward.

– Mogę więc założyć, że nie ma pan żadnych konkretnych planów na

najbliższą przyszłość.

– Kiedy pańskie zaproszenie przyszło do klubu – odpowiedział Kelvin

Ward – rozmawiałem właśnie z przyjacielem, starając się znaleźć jakieś
rozwiązanie moich problemów.

– W tym właśnie celu zaprosiłem pana tutaj – powiedział sir Erasmus. –

Mam dla pana propozycję, majorze Ward, która może się panu wydać
interesująca.

Sir Erasmus przez chwilę milczał, jakby zastanawiając się nad doborem

słów.

Jednak Kelvin Ward zdawał sobie doskonale sprawę, że jego gospodarz

całkowicie panuje nad sytuacją.

Nie ulegało wątpliwości, że jest on człowiekiem niezwykle sprytnym i

wnikliwym. Jego wysoko sklepione czoło, przenikliwe spojrzenie bystrych
oczu, a nawet sposób, w jaki się poruszał – wszystko to wskazywało, że
człowiek ten, mógłby, gdyby tylko zechciał, rządzić całym Imperium.

Wystarczyło na niego spojrzeć, by zdać sobie sprawę, że osiągnie szczyt,

niezależnie od przeciwności. Emanowała z niego siła i nie ulegało
wątpliwości, że potrafi być bardzo twardy.

– To śledztwo na pański temat przeprowadziłem z bardzo szczególnego

powodu – mówił sir Erasmus – nie z czystej ciekawości. Na takie bzdury
naprawdę nie miałbym czasu. Przyznam też, że sprawdziłem również kilku
innych mężczyzn w pańskim wieku. Nie chcę panu schlebiać, majorze Ward,
ale uważam pana za najbardziej interesującego obecnie mężczyznę w całym
towarzystwie.

– W towarzystwie? – Kelvin Ward powtórzył z uśmiechem. – Trudno

mnie do niego zaliczyć. Przez ponad cztery lata mieszkałem poza Anglią, a
nawet kiedy tu byłem, nie miałem ochoty ani środków, by bywać w
towarzystwie.

– Mówimy o dwóch różnych sprawach – powiedział chłodno sir Erasmus.

background image

PODRÓŻ POŚLUBNA

Strona nr 15

– Mnie chodzi o pański status społeczny. Jest pan szlachcicem, pańska
rodzina ma wspaniałą kartę w historii kraju i jest pan dziedzicem książęcego
tytułu.

– Niewiele dobrego z tego wynika dla mnie w tej chwili – zauważył

Kelvin Ward gorzko.

– A jednak, kiedy pański stryj umrze, a musi umrzeć, jak my wszyscy,

zostanie pan księciem Uxbridge!

Ponieważ Kelvin Ward nie odpowiedział, sir Erasmus ciągnął dalej.
– Ale nie tylko ze względu na te aktywa, lecz także ze względu na pański

charakter, osobowość i przykładność zachowania proponuję znaczną pomoc
w projekcie, który pana zainteresował.

– To niezwykle miłe z pana strony – powiedział Kelvin. – Jeśli wie pan o

mnie tak wiele, nie wątpię, że jest pan również świadom mojej dzisiejszej
wizyty u stryja, którego poprosiłem, żeby pożyczył mi pięć tysięcy funtów na
zasadach ściśle handlowych. Mając te pieniądze, mógłbym zostać młodszym
partnerem moich znajomych i udziałowcem dwóch statków, od których
zaczęlibyśmy wymianę handlową między Bombajem a Europą.

– To wszystko wiem – powiedział sir Erasmus z nutą zniecierpliwienia w

głosie – tyle że nie myślałem o pięciu tysiącach funtów udziału, ale o trzystu.

Kelvin Ward wstrzymał oddech.
– Gdyby ktoś powiedział wczoraj, że coś takiego się zdarzy – stwierdził –

potraktowałbym to jako żart.

– To na pewno nie jest żart – powiedział sir Erasmus – ale oczywiście jest

pewien warunek.

– Jaki? – zapytał Kelvin Ward.
– Taki – odpowiedział sir Erasmus ponuro – że poślubi pan moją córkę!
Przez chwilę w pokoju panowała cisza. Wreszcie Kelvin Ward zapytał z

niedowierzaniem.

– Czy pan mówi poważnie?
– A jak się panu wydaje? Muszę panu wyjaśnić, że jestem człowiekiem,

który nie tylko wie, co robi, ale też przygotowuje się do realizacji swoich
planów w najdrobniejszych szczegółach. – Po chwili milczenia ciągnął dalej:
– Myślę, że zrozumiał pan już, że męża mojej córki i przyszłego swego zięcia
chciałem wybrać starannie i posługując się tymi samymi metodami, które
stosuję w interesach. – I dodał gromko: – Mogę jedynie powiedzieć, że jest
pan jedynym mężczyzną, którego kandydaturę mogłem poważnie
rozpatrywać.

– Jestem oczywiście zaszczycany! – odpowiedział posępnie Kelvin Ward

– ale czy nie działa pan trochę zbyt pochopnie. Może gdybym spotkał tę
młodą damę, o której mowa, i wywiązałaby się między nami nić sympatii,
wtedy zaistniałaby szansa, by sprawy potoczyły się zgodnie z pańskim

background image

Barbara Cartland

Strona nr 16

życzeniem.

Mówił niezwykle ostrożnie, nie chcąc obrazić sir Erasmusa, ale czuł się

zaszokowany propozycją przedstawioną mu tak niespodzianie.

Nawet przez moment nie przyszło mu do głowy, że otrzyma równie

fantastyczną propozycję w tak niecodziennej formie od człowieka pokroju sir
Erasmusa.

Co więcej, nie miał zamiaru się żenić, a już na pewno nie z kobietą, którą

ktoś inny dla niego wybierze.

Był jednak za mądry, by obrażać sir Erasmusa, który najwyraźniej wcale

nie żartował i który – czego Kelvin był doskonale świadomy – mógł mu
pomóc, jeśliby miał na to ochotę.

– Rozumiem – odpowiedział sir Erasmus – że ważne jest dla pana, by

wrócić do Indii z pieniędzmi natychmiast, zanim pańscy znajomi zaczną
szukać funduszy gdzie indziej.

– To prawda – powiedział Kelvin Ward – ale jednocześnie trudno mi

uwierzyć, że poważnie proponuje mi pan małżeństwo z dziewczyną, której na
oczy nie widziałem i która może poczuć do mnie od pierwszej chwili niechęć.

– Pańska reputacja, jeżeli chodzi o kobiety, pozwala zakładać, że tak się

nie stanie – powiedział sir Erasmus – i nie mogę uwierzyć, że jest pan tak
tępy, by nie dostrzec dobrych stron w małżeństwie z moim jedynym
dzieckiem.

Ponieważ Kelvin Ward nie odpowiedział, sir Erasmus mówił dalej:
– Jeśli myśli pan, że nie będzie ona w przyszłości dla pana odpowiednią

żoną, kiedy osiągnie pan po śmierci stryja należną mu pozycję, może
opowiem coś na temat mojej rodziny.

– To nie jest konieczne – wymamrotał Kelvin.
– Gdybym był na pańskim miejscu, uznałbym to za bardzo potrzebne –

odparł sir Erasmus. – Już mówiłem to wcześniej – w interesach każdy
szczegół ma ogromną wagę. Chcę wobec tego poinformować pana, że wśród
mych przodków nie było nikogo, kogo musiałbym się wstydzić.

Spojrzał na jeden z portretów wiszących na ścianie. – Maltonowie

pochodzą z Yorkshire i od szesnastego wieku byli posiadaczami ziemskimi.
Moja żona była córką hrabiego Kilkenny i po ślubie mogliśmy – gdybyśmy
chcieli – zająć należne nam miejsce w towarzystwie, które ze względu na mój
majątek przyjęłoby nas z otwartymi ramionami. – W głosie sir Erasmusa
zabrzmiała ironia. – Ale żona moja miała delikatne zdrowie i nie ciągnęło jej
do zabaw i rozrywek. Zadowolona była ze swego życia na wsi. Ja mieszkałem
w Londynie prowadząc interesy. Po jej śmierci jedyną osobą, o którą mogłem
się troszczyć, pozostała moja córka.

Przez chwilę wydawało się, że jego spokojny głos zabarwiło uczucie, ile

major Ward nie był tego pewny.

background image

PODRÓŻ POŚLUBNA

Strona nr 17

– Seraphina ma teraz osiemnaście lat – mówił dalej Erasmus. – Została

wychowana tak, jakby sobie życzyła tego moja żona. Odebrała staranne
wykształcenie, przekazane jej przez guwernantki i nauczycieli. Poza tym
wiodła życie spokojne i nieskomplikowane.

Jego głos zabrzmiał teraz bardziej szorstko:
– Nie chciałem, żeby nachodzili ją łowcy posagów.
– Tak, to oczywiste – powiedział cicho Kelvin Ward czując, że powinien

wreszcie coś powiedzieć.

– Dlatego postanowiłem już pięć lat temu, że kiedy nadejdzie czas

zamążpójścia Seraphiny, to ja wybiorę dla niej męża – mówił dalej sir
Erasmus. – Kobiety zakochują się i ulegają wpływom najmniej odpowiednich
mężczyzn. Szczególnie młode kobiety. Nie mam ochoty widzieć mojej córki
złapanej, a moich pieniędzy traconych przez jakiegoś chciwego Romea.

– Rozumiem – powiedział Kelvin Ward.
– Dlatego wydawało mi się rozsądne wybrać dla niej męża, któremu bez

lęku powierzyłbym po śmierci swoją fortunę.

– Czy pańska córka nie ma żadnego głosu w sprawie swego małżeństwa?

– dopytywał się Kelvin Ward.

– Większość młodych dziewcząt ma niewiele do powiedzenia w tej

sprawie – odpowiedział sir Erasmus. Kelvin Ward wiedział, że to prawda.
Jeśli przeciętna dziewczyna z towarzystwa otrzymywała propozycję
małżeństwa odpowiadającą ambicjom jej ojca, zwykle wydawano ją za mąż,
nie pytając, czy ma na to ochotę, czy też nie.

Zapadła cisza, a wreszcie sir Erasmus zapytał:
– No i?
– Czy muszę dać panu odpowiedź już teraz?
– Może najpierw powinienem panu coś pokazać.
Sir Erasmus wstał i podszedł do wielkiego biurka, które stało pośrodku

pokoju.

Na płaskim blacie stał złoty kałamarz, w którym Kelvin rozpoznał piękny

przykład rękodzielnictwa z czasów Karola II.

Przyglądał się z zainteresowaniem, podziwiając wspaniałą urodę

przedmiotu, podczas gdy sir Erasmus wyjmował jakieś papiery z szuflady i
rozkładał je przed Kelvinem.

Ward rzucił na nie okiem i nagle usiadł sztywno.
– Skąd pan to ma?
– Kupiłem – odpowiedział sir Erasmus. – Lichwiarze mają swoją cenę na

takie rzeczy.

Kelvin Ward ledwo powstrzymał się, żeby nie wypowiedzieć słów

cisnących mu się na usta.

Wydawało mu się nie do pojęcia, że już nie jest winien pieniędzy firmie

background image

Barbara Cartland

Strona nr 18

„Pożyczki”, ale sir Erasmusowi Maltonowi!

A jednak leżały przed nim podpisane przez niego kwity wraz z

rachunkiem wyszczególniającym procent od sumy, który zobowiązał się
zapłacić, oraz datę spłaty.

– W chwili, kiedy zgodzi się pan na moją propozycję – powiedział powoli

sir Erasmus – papiery te powędrują do ognia.

– A jeśli nie? – zapytał ostro Kelvin Ward.
Sir Erasmus przez chwilę nie odpowiadał.
– Naprawdę chce pan, bym mu odpowiedział? – zapytał wreszcie.
Nie było to potrzebne.
Kelvin Ward wiedział, że znalazł się w sytuacji przymusowej i było to

najgorsze doświadczenie w całym jego życiu.

Czuł, że stoi oto przed człowiekiem tak pozbawionym skrupułów, tak

całkowicie zdecydowanym, żeby postawić na swoim, że nic nie mogło go
zatrzymać.

Zdawał sobie sprawę, że zostanie bankrutem, jeśli sir Erasmus zażąda od

niego pieniędzy.

Stanie się to, czego zawsze usiłował uniknąć – nazwisko jego rodziny

zostanie splamione!

To również oznaczało, że będzie musiał zrezygnować z członkostwa w

klubie i straci możliwość spotykania się z tymi paroma przyjaciółmi, jacy mu
jeszcze pozostali.

Bez wątpienia też jego szansa na wejście do świata interesów równałaby

się zeru.

Nawet w Indiach handlarze patrzyli niechętnie i podejrzliwie na tych,

którzy kiedyś zbankrutowali, choćby ich pozycja społeczna była bardzo
wysoka. Wiedział, że nie zniesie tego piętna.

Już drugi raz tego dnia Kelvin Ward musiał zapanować nad swymi

emocjami. Po raz drugi powtarzał sobie, że uniesienie się gniewem, który w
nim wzbierał, nic nie da.

Nie lubił, gdy ktoś nim manipulował. Jeszcze bardziej nie lubił, gdy

ograniczano jego prawa do stanowienia o sobie.

A właśnie teraz znalazł się w takiej sytuacji. Miał do wyboru tylko dwie

możliwości: poślubić kobietę, której nigdy nie widział, i zostać zięciem
człowieka, którego serdecznie nie lubił, lub popaść w bankructwo.

Przez głowę przebiegła mu szalona myśl, czy jeszcze raz nie zwrócić się

do stryja z prośbą o pożyczkę. Ale wiedział, że nie otrzyma od niego pomocy.

Książę pozwolił swojej szwagierce umrzeć, nie zrobił nic, by ją uratować.

Z całą pewnością nie wyda nawet pensa, żeby wyciągnąć bratanka z
kłopotów.

Kelvinowi Wardowi wydawało się, że osacza go jakiś potężny wróg,

background image

PODRÓŻ POŚLUBNA

Strona nr 19

przed którym nie ma jak się obronić.

– Przed chwilą zapytał mnie pan – mówił dalej sir Erasmus – czy decyzji

oczekuję natychmiast. Odpowiedź brzmi: tak.

Kelvin Ward popatrzył jeszcze raz na rozłożone papiery.
Sir Erasmus przyglądał mu się z cynicznym uśmiechem.
Wreszcie Kelvin powiedział cicho i spokojnie:
– Nie mam innego wyjścia. Poślubię pańską córkę.

background image

Barbara Cartland

Strona nr 20

R

R

O

O

Z

Z

D

D

Z

Z

I

I

A

A

Ł

Ł

2

2

Kelvin Ward rozejrzał się po olbrzymiej jadalni Malton House i poczuł

żywiołową niechęć do tego miejsca.

Od samego rana narastała w nim furia na myśl, że jest to dzień jego ślubu.
Jeszcze teraz nie mógł uwierzyć, że sir Erasmus trzy dni temu, podczas

ich pierwszej rozmowy, zażądał, by Kelvin poślubił jego córkę, i że nazajutrz
rano on i jego nowo poślubiona żona mieli popłynąć do Indii.

Sir Erasmus wprawdzie powiedział mu, że nawet najdrobniejszy szczegół

każdego przedsięwzięcia jest dla niego niezwykle istotny, ale wtedy Kelvin
Ward nie zdawał sobie jeszcze sprawy, że jest to rodzaj obsesji. Jego przyszły
teść nie pozostawiał miejsca na działanie przypadku. Wszystko było
zaplanowane, pokierowane, zarządzone i zaaranżowane, aż życie stawało się
matematycznym działaniem, którego wynik musiał dać poprawną sumę.

W chwili kiedy Kelvin Ward powiedział: „Poślubię pańską córkę”,

monstrualna maszyna ruszyła. Pierwszą rzeczą, jaką zrobił sir Erasmus, było
wrzucenie wszystkich weksli i rachunków do ognia.

Kelvin Ward przypatrywał się, jak płonęły, bez satysfakcji, którą –

zdawałoby się – powinien czuć.

Przygnębiała go myśl, że z dłużnika lichwiarzy stał się dłużnikiem

człowieka, który będzie nim odtąd sterował i nigdy nie wypuści ze swych rąk.

Nie potrafił wytłumaczyć swemu przyjacielowi, sir Anthony’emu

Fanshawe, dlaczego ogarnia go tak gwałtowny niesmak do całej tej transakcji.

– Dobry Boże, Kelvin! Na cóż ty się uskarżasz? – wypytywał go sir

Anthony. – Spadłeś jak kot na cztery łapy.

background image

PODRÓŻ POŚLUBNA

Strona nr 21

– Nie mogę pogodzić się z tym, że poślubię córkę człowieka, którego już

teraz nie znoszę i którego obchodzi tylko to, że pewnego dnia zostanę
księciem.

– Ja ożeniłbym się z samą Meduzą, gdyby wniosła mi w posagu trzysta

tysięcy, a w przyszłości miliony! – powiedział sir Anthony.

– O ile pamiętam coś z mitologii – odparł Kelvin Ward – to głowę

Meduzy okalały nie włosy, lecz węże i inne gady, do których poczułem w
Indiach silną awersję.

– Nie odrzucaj dziewczyny, zanim jej nie zobaczysz – błagał sir Anthony.
– Czy nie widzisz, że cała ta sytuacja jest nie do zniesienia? – zapytał

Kelvin Ward. – Na razie nie planowałem małżeństwa. Ale wyobrażałem
sobie, że pewnego dnia spotkam kogoś, z kim będę chciał żyć w spokoju i
szczęściu. I wtedy się ożenię. Zapewniam cię, że nie brałbym nawet pod
uwagę kobiety, której ojciec jest człowiekiem pokroju sir Erasmusa!

– Nic na to nie poradzę., ale ja podziwiam jego przenikliwość i

determinację – powiedział sir Anthony. – Zadał sobie wiele trudu, żeby
poznać twoje życie, a z tego, co wiemy, sprawdził również kilkunastu innych
mężczyzn, by znaleźć wreszcie takiego, któremu mógłby powierzyć swoją
ogromną fortunę.

– Ja nie chcę jego pieniędzy! – wykrzyknął Kelvin Ward. – Chciałem

tylko mieć szansę dokonania czegoś. Dowieść, ile jestem wart!

– Chciałeś pięć tysięcy funtów – wtrącił sir Anthony z uśmiechem.
– O tyle właśnie poprosiłem.
– Myślę, że uprzedziłeś się do swego przyszłego teścia – powiedział sir

Anthony – a to niepodobne do ciebie, Kelvin. Zawsze znałem cię jako
człowieka sprawiedliwego i uczciwego.

– Może dlatego, że dotąd musiałem radzić sobie z problemami innych

ludzi – zauważył Kelvin Ward. – Trudno zachować obiektywizm, kiedy się
wpadło w pułapkę niczym szczur.

W ciągu następnych dwóch dni wielokrotnie przypominał sobie to

porównanie.

Kiedy poszedł spotkać się następnego dnia z sir Erasmusem, zastał u

niego całą gromadę prawników. Pokazano mu dokumenty, z których
wynikało, jakie posiadłości i udziały wchodzą w skład fortuny Seraphiny
Malton. Jej ojciec pragnął, by Kelvin przejął nad nimi pieczę w momencie
ślubu.

Zaskoczył go fakt, że sir Erasmus chce mu oddać zarządzanie majątkiem

córki, nie bacząc na sposób, w jaki zostało zaaranżowane małżeństwo.

– To wszystko, co moja córka posiada w tej chwili – powiedział sir

Erasmus.

Kelvin Ward przeczytał uważnie wręczone mu dokumenty.

background image

Barbara Cartland

Strona nr 22

– Mam zamiar przeznaczyć milion funtów – mówił dalej sir Erasmus – na

fundusz powierniczy dla dzieci z tego małżeństwa. Każde z nich dostanie
swoją część funduszu po osiągnięciu dwudziestego piątego roku życia. Do
tego czasu pan będzie nim zarządzał.

– Sądzę, że byłoby dużo lepiej, gdyby to pan sam administrował tym

majątkiem – powiedział Kelvin Ward.

– Już wszystko ustaliłem – odparł chłodno sir Erasmus. – Gdybym nie

uznał, że potrafi pan zarządzać tak dużą sumą, nie proponowałbym tego.

Kelvin Ward nie mógł nic już na to odpowiedzieć. Nie opuszczało go

jednak wrażenie, że prowadzony jest przez sir Erasmusa na smyczy.

Im więcej dowiadywał się o interesach prowadzonych przez swego

przyszłego teścia, tym bardziej dziwił się, że jeden człowiek potrafił stworzyć
organizację, której macki wydawały się sięgać każdego miejsca na świecie.

Gdzie tylko można było osiągnąć zysk, tam pojawiał sir Erasmus.
Rozglądając się po jadalni, w której zebrało się ponad sto osób, by wziąć

udział w epikurejskim śniadaniu weselnym, Kelvin Ward zastanawiał się, ile
milionów funtów reprezentowanych było na tej sali.

Kiedy dowiedział się od sir Erasmusa, że wesele odbędzie się trzeciego

dnia od ich pierwszego spotkania, pod pewnymi względami wydało mu się to
rozsądne.

– Parowiec „Tiberius” wypływa z Tilbury do Bombaju następnego dnia

rano – mówił sir Erasmus. – Zarezerwuję dla was Kabinę Nowożeńców. Z
tego, co wiem, statek jest największy i najwygodniejszy z tych, które
wypływają w przyszłym tygodniu.

Kelvin wyobrażał sobie, że ślub zawierany w takim pośpiechu będzie

cichy i skromny. Zapomniał jednak, z kim ma do czynienia.

Rozesłano dziesiątki telegramów. Umyślni rozwozili zaproszenia

przygotowane przez sekretarzy sir Erasmusa. A goście, jeden po drugim,
zapowiadali swe przybycie na wesele.

Kiedy sir Erasmus pokazał Kelvinowi Wardowi listę, ten zdziwił się

widząc, jak ważne osobistości zaproszono, i to nie tylko ze świata finansjery,
ale także z innych wpływowych kręgów.

Trudno byłoby tylko znaleźć, poświęcających się wyłącznie uciechom,

ludzi z towarzystwa księcia Walii, znanym jako Towarzystwo Marlborough
House.

Ale było tam kilku członków rządu, kilka bardziej znanych nazwisk

zarówno z Izby Gmin, jak i Lordów, a chociaż premier, margrabia Salisbury,
był zbyt zajęty, jego żona przyjęła zaproszenie.

Poza nimi Kelvin rozpoznał nazwiska wielkich bankierów, przedstawicieli

międzynarodowego kapitału i rządów europejskich.

Na liście zauważało się nieobecność księcia Uxbridge, ale Kelvin Ward

background image

PODRÓŻ POŚLUBNA

Strona nr 23

otrzymał od niego liścik. Były tam tylko dwa słowa: „Bardzo rozsądnie”.

Większość zaproszonych przyszła oczywiście ze swoimi żonami, ale

wśród zebranych wzdłuż przybranego orchideami stołu przeważali
mężczyźni.

Poczęstunek składał się z frykasów tak egzotycznych i tak drogich, że

przeciętna rodzina robotnicza żyłaby w luksusie przez miesiąc za pieniądze
wydane na każdy z tych smakołyków.

Serwowano znakomite wina, do każdego dania inne. Kelvin miał nadzieję,

że wino okaże się skutecznym sposobem na przytłaczającą go jak gradowa
chmura depresję, pozwolił więc sobie wypić więcej, niż miał w zwyczaju.

Ale nic nie pomogło. Nic nie mogło ukoić gniewu, jaki w nim narastał.

Nie potrafił się nawet skoncentrować na rozmowach z gośćmi.

Kiedy sir Erasmus omawiał z Kelvinem sprawy majątkowe Seraphiny,

poinformował go, że spotka swą narzeczoną dopiero przed ołtarzem. Trudno
mu było się z tym pogodzić.

– Miałem nadzieję, że będę miał przyjemność spotkać dzisiaj pannę

Malton – powiedział grzecznie Kelvin Ward.

– Seraphina jest na wsi – odpowiedział sir Erasmus – i zjawi się w

Londynie w dniu poprzedzającym ślub.

– Nie zobaczę jej więc?
– Nie – odpowiedział sir Erasmus. – Wszystko, co miałby jej pan do

powiedzenia, może pan omówić ze mną.

– Ale... – zaczął Kelvin Ward.
I przełknął słowa protestu.
Niech będzie tak, jak chce sir Erasmus, pomyślał. Jest dyktatorem i

cokolwiek powiem czy zrobię, nie zmieni to jego planów. Równie dobrze
mogę milczeć.

Dopiero w rozmowie z sir Anthonym powiedział, co o tym myśli.
– To nie jest człowiek! – wykrzyknął. – Czy możesz wyobrazić sobie, że

jakiś ojciec rozkazuje córce iść do ołtarza, nie przedstawiając jej wcześniej
przyszłego małżonka?

– Sądzę, że dziewczyna wierzy w to, co ojciec powiedział jej o tobie –

rzekł sir Anthony. – Jesteś raczej nieźle prezentującym się młodym
człowiekiem, Kelvin. Szczególnie w oczach kobiet.

Była to prawda i Kelvin Ward nie próbował zaprzeczyć.
Skłamałby udając, że nie zna pochlebnej opinii kobiet o sobie. Jeszcze

żadna dama, której okazał zainteresowanie, nie odmówiła mu swoich
względów.

Ale wszystkie jego miłostki, a było ich sporo, dotyczyły kobiet

zamężnych lub wdów! Dojrzałych, mądrych, inteligentnych kobiet, które
wiedziały, jak prowadzić grę od flirtu do wielkiej, choć dyskretnej

background image

Barbara Cartland

Strona nr 24

namiętności.

– Co, u diabła, mam powiedzieć panience, która powinna jeszcze siedzieć

w pokoju dziecinnym? – zapytał sir Anthony’ego.

– W tej sprawie nie potrafię ci pomóc – odparł jego przyjaciel. – Staram

się nigdy nie rozmawiać z panienkami.

– Ja nawet nie pamiętam, żebym kiedyś z jakąś tańczył, a co dopiero

rozmawiał – stwierdził Kelvin Ward.

– Ale na pewno w Indiach jest ich pełno – zauważył sir Anthony. –

Słyszałem, że tam jadą na łowy.

– To prawda – uśmiechnął się Kelvin Ward – ale mnie udało się jakoś nie

wpaść w ich sidła.

Po chwili milczenia dodał:
– I w końcu zostałem upolowany harpunem przez doskonałego i

doświadczonego wędkarza.

– Rozchmurz się! – odpowiedział sir Anthony. – Może nie będzie tak źle.

Jeżeli dziewczyna ma coś ze swego ojca, będzie przynajmniej inteligentna.

– Właśnie się boję, że będzie za bardzo do niego podobna – odpowiedział

Kelvin Ward. – Wolałbym raczej zmierzyć się z armią Amazonek niż z panną
Seraphiną Malton!

Kelvin Ward wmówił sobie, że z pewnością jednym z powodów, dla

których sir Erasmus tak pospiesznie zaciskał pętlę na jego szyi, była obawa,
że nawet na kilkanaście godzin przed ślubem narzeczony mógłby znaleźć
sposób, by wymknąć się z sieci.

Ale chociaż bawił się pomysłem ucieczki, wiedział, że nie ma takiej

możliwości.

Gdzie znalazłby piętnaście tysięcy funtów, sumę, na którą opiewały

weksle. Sir Erasmus wrzucił je wprawdzie do ognia, ale dług honorowy
pozostał.

I jeśli nie miałby pieniędzy, by zainwestować w projekt handlowy, gdzie

znalazłby pracę pozwalającą mu zarobić na przyzwoite życie.

Nie, nic nie mogę uczynić, tylko znieść to z godnością, pomyślał ubierając

się i przygotowując do ślubu.

Ale żadne rozsądne argumenty nie mogły zmniejszyć jego nienawiści do

teścia ani zmienić przekonania, że nie polubi również swojej żony.

Kiedy wreszcie zjawiła się w nawie kaplicy Grosvenor, prowadzona za

ramię przez sir Erasmusa, trudno było powiedzieć, jak wygląda.

Ubrana tradycyjnie na biało, trzymała bukiet białych orchidei, który

wydawał mu się zbyt obfity.

Twarz zakrywał jej welon z koronki i jedyne, co Kelvin Ward dostrzegł,

rzucając na nią szybkie spojrzenie, to pochylona głowa i wielka, błyszcząca
diamentowa tiara, która wyglądała wręcz wulgarnie.

background image

PODRÓŻ POŚLUBNA

Strona nr 25

Miał zamiar przynajmniej dać jej obrączkę, ale sir Erasmus poinformował

go, że Seraphina będzie miała obrączkę swojej matki.

Została dostarczona w wyłożonym aksamitem pudełku.
Do Malton House napływał strumień ślubnych prezentów, z których

większość była bardzo kosztowna. Kelvin Ward przejrzał je dość pobieżnie i
tylko z obowiązku. Dowiedział się, że zostały spisane przez jednego z
sekretarzy sir Erasmusa.

Nie miał innego wyjścia, jak tylko dostosować się do planów swego

teścia. Dlatego też nie zdziwiło go wcale, gdy po wyjściu z kaplicy okazało
się, że sir Erasmus wsiada z nimi do jednego powozu.

Do Malton House było tylko trzy minuty drogi, ale jak Kelvin Ward

skomentował w duchu, uśmiechając się kpiąco, sir Erasmus musiał mieć
pewność, że „szczęśliwa para” nie będzie miała możliwości zamienić na
osobności nawet jednego słowa.

Nikt nie miał prawa głosu poza sir Erasmusem.
– Bardzo miła ceremonia – stwierdził teść. – Myślę, że mój wybór

modlitw był odpowiedni, a hymny także ja je wybierałem – chór bardzo
ładnie zaśpiewał.

Kelvin Ward miał ochotę zapytać, czy polecił również Bogu

Wszechmogącemu udzielić im błogosławieństwa, ale wątpił, czy sir Erasmus
doceniłby jego sarkazm.

W Malton House państwo młodzi zostali ustawieni w salonie pełnym waz

z wonnymi, egzotycznymi liliami. Tu mieli przyjmować życzenia gości,
którzy zjawili się prawie w tym samym momencie.

Donośny głos oznajmiał każdego z nowo przybyłych i Kelvin Ward z

zainteresowaniem przyglądał się ludziom, których nazwiska znał dotąd
jedynie z gazet.

Sir Erasmus przygotował ceremonię zaślubin na czwartą po południu i

dopiero koło dziesiątej wieczór goście wstali od długiego stołu w jadalni.

Były mowy, ale niezbyt rozwlekłe. Potem przyniesiono kawę, porto i

likiery i wypito zdrowie młodej pary. Dopiero w kilka minut później Kelvin
Ward zdał sobie sprawę, że nie ma przy nim nowo poślubionej żony.

Rozmawiał, a raczej słuchał, lorda kanclerza siedzącego po jego prawej

ręce i opowiadającego o założeniach nowego rządu, wybranego w niedawno
przeprowadzonych wyborach powszechnych.

Kiedy lord Halsbury odwrócił się, żeby coś powiedzieć do swej sąsiadki z

drugiej strony, Kelvin Ward zorientował się, że krzesło koło niego jest puste.

Seraphina wymknęła się po angielsku, a kiedy zapytał teścia, co się stało,

sir Erasmus powiedział:

– Moją córkę rozbolała głowa. Prosiła, by pana przeprosić.
– Przypuszczam, że to dla niej ciężka próba – powiedział Kelvin Ward

background image

Barbara Cartland

Strona nr 26

automatycznie.

Wiedział, że dla niego było to doświadczenie, którego nie chciałby nigdy

powtarzać.

Panie opuściły pokój, a panowie zapalili cygara. Wesele toczyło się jak

każde inne przyjęcie. Mężczyźni dyskutowali na interesujące ich tematy lub
opowiadali sobie pieprzne anegdotki.

Kiedy w pewnej chwili Kelvin Ward zobaczył sir Anthony’ego,

zaśmiewającego się w głos z żartu opowiadanego mu przez jednego z gości,
zalała go nagle fala wzbierającego w nim przez cały dzień gniewu.

Wreszcie ostatni gość pożegnał się i nawet sir Erasmus gdzieś zniknął.
Zgodnie z wcześniejszym ustaleniem jego córka i jej mąż mieli pozostać

na tę noc w domu. Przenoszenie się do jakiegoś niewygodnego hotelu sir
Erasmus uważał za pomysł absurdalny. Zwłaszcza że następnego ranka o
dziesiątej rano mieli wyruszyć do Tilbury.

Dlatego to on przeniósł się na tę jedną noc do któregoś ze swych

bogatych, wpływowych przyjaciół, zostawiając Malton House do dyspozycji
nowożeńców.

Niezależnie od tego, czy on jest tu, czy go nie ma, pomyślał Kelvin Ward

ponuro, atmosfera domu jest nim przesycona.

Wszystko wydawało mu się bardziej romantyczne niż pozostanie na noc

poślubną w tym wielkim, pełnym bogactw domu, przypominającym
mauzoleum, gdzie w każdym kącie dawała się odczuć obecność sir Erasmusa.

Ale również i w tym przypadku nie sprzeciwiał się, lecz zaakceptował

decyzję.

Krzepiła go tylko nadzieja, że następnego dnia wyrwie się spod kurateli

teścia.

Wkrótce rozdzieli ich cały kontynent i ocean, a Kelvin Ward postanowił

już, że nie wróci wcześniej do Europy, niż stanie się panem samego siebie.
Dopóki nie będzie mógł kierować swym losem i nie skończy spłacać długów
sir Erasmusowi, pozostanie za granicą.

Kiedy zamknęły się drzwi za sir Erasmusem, Kelvin Ward zdał sobie

sprawę, że jest w pokoju sam, jeśli nie liczyć kilku lokai kręcących się po
wyłożonym marmurami holu.

Odwrócił się i ruszył powoli wznoszącymi się łagodnym łukiem schodami

do apartamentu, który został przygotowany dla niego i jego żony.

Swój pokój, bardzo zresztą wspaniały, widział już wcześniej. Prowadziły

z niego drzwi do buduaru, z którego można też było wejść do sypialni
Seraphiny.

Kelvin Ward otworzył drzwi i poczuł zapach lilii i goździków. Po grubym

dywanie ruszył do swego pokoju, gdzie oczekiwał go służący.

Pragnął, podobnie jak każdej chwili tego dnia, pozostać sam, a jednak

background image

PODRÓŻ POŚLUBNA

Strona nr 27

nawet gdy służący wyszedł, nie udało mu się odprężyć.

I w tym właśnie momencie poczuł, że gniew, który starał się stłumić, trawi

go jak ogień.

Pomyślał, że nigdy nie przechodził takich tortur jakie cierpiał przez

ostatnie trzy dni, czując, że sir Erasmus kieruje jego ciałem, umysłem i duszą.
Nie był już sobą, ale kukiełką, która tańczyła tak, jak jej zagrał teść.

Kelvin Ward był bardzo dumnym człowiekiem. Był również wyjątkowo

inteligentny. Powiedział sobie, że znalazł się w przymusowej sytuacji,
wyciągnie więc z niej przynajmniej wszystkie korzyści.

Ale każda kropla krwi w jego żyłach burzyła się przeciwko despotyzmowi

sir Erasmusa, któremu był zmuszony podporządkować się.

Był typem przywódcy. Już w szkole inni chłopcy oczekiwali, że to on

będzie podejmował decyzje, sprawował kontrolę, inspirował ich.

Podczas gdy inny człowiek przyjąłby może taki obrót spraw ze spokojem,

dla Kelvina Warda – ze względu na siłę jego osobowości – był on nie do
zniesienia.

Powoli rozbierał się, cały czas świadom, że oczekuje go nowo poślubiona

żona.

Przewidywał, że jego opieszałość może nie być mile widziana. Jeżeli jest

podobna do swego ojca, wszystko już zaplanowała. Możliwe również, że jest
zaborcza z zapędami do rządzenia, być może nawet agresywna.

– Moja żona nie będzie mną rządzić – powiedział sobie ponuro Kelvin

Ward.

Z góry przewidywał batalie, jakie będą toczyć, ale miał zamiar od

pierwszej chwili być górą. Na jego twarzy pojawił się wyraz uporu.

Nagle z przerażeniem zdał sobie sprawę, że nie ma pojęcia, jak Seraphina

wygląda. Może sir Erasmus nie pozwolił mu jej zobaczyć, ponieważ jest
kaleką lub budzi odrazę.

Przez chwilę stał, jakby piorun w niego strzelił. Podświadomie oczekiwał,

że będzie podobna do swego ojca. Wysoka, ciemna, może ciężkiej budowy.

To przynajmniej się nie sprawdziło.
Kobieta, która stała koło niego przed ołtarzem, była dużo niższa, niż

oczekiwał.

Teraz uświadomił sobie. że musiała odsłonić welon, kiedy poszli do

zakrystii podpisać dokumenty, ale wtedy nie przyszła mu do głowy popatrzyć
na nią.

Kiedy stali obok siebie, przyjmując życzenia, byli tak zajęci, że nie było

czasu przyjrzeć się sobie.

Być może wino, które wypił podczas kolacji, spowodowało, że czuł się

tak potwornie głupio. Niewątpliwie obaj z sir Anthonym nadużyli też brandy
podczas lunchu w klubie.

background image

Barbara Cartland

Strona nr 28

Jakakolwiek była tego przyczyna, Kelvin Ward poczuł, że nie potrafi

jasno myśleć o tym, co czekało go za chwilę. Wiedział jedynie, że musi
zachować się zgodnie ze zwyczajem. Miał okropne wrażenie, że gdyby tego
nie zrobił, jego teść zmusiłby go do wypełnienia małżeńskiego obowiązku
rano, jeszcze przed odjazdem.

Czyż sir Erasmus nie wyobrażał już sobie gromadki dzieci, gdy ustalał dla

nich fundusz powierniczy? Zadbał o przyszłość równie starannie jak o
teraźniejszość.

– A niech go diabli porwą! – mruknął Kelvin, ale w tej samej chwili

poczuł wstyd.

Klął rzadko i choć wiedział, że w armii był to powszechny sposób

wyrażania uczuć, sam uważał go za brak kontroli. Postanowił wziąć się w
garść i rozkazał sam sobie wykonać zadanie.

Ożenił się i został bardziej niż przyzwoicie wynagrodzony za oddanie

swojego nazwiska i otoczenie opieką kobiety, która stała się jego żoną.

Niezależnie od tego, jak wyglądała, on traktować ją będzie grzecznie i z

respektem. Ale to on będzie panem domu, a jego żona będzie mu posłuszna.

Założył długą koszulę z błękitnego jedwabiu, którą wybrał mu sir

Anthony, kiedy robili zakupy w drogim sklepie przy St. James.

– Mam dość ubrań, nie potrzebuję nic nowego – protestował Kelvin

Ward.

– To, co masz, nosiłeś już zdecydowanie zbyt długo – stwierdził

autorytatywnie sir Anthony – a co gorsza, jeżeli sam nie kupisz sobie kilku
nowych rzeczy, jestem pewien, że zrobi to za ciebie twój przyszły teść.

Ten argument przekonał Kelvina. I prawdę mówiąc, długa, sięgająca

prawie ziemi, jedwabna koszula znacznie bardziej nadawała się na tę okazję
niż bielizna, której przez całe lata używał w upale Indii.

Kątem oka zobaczył się w lustrze i zauważył, że pomiędzy brwiami ma

głęboką zmarszczkę i szczękę wysuniętą w sposób doskonale znany jego
podkomendnym, którzy nie próbowali z nim dyskutować, gdy był w takim
nastroju.

Otworzył z rozmachem drzwi swojej sypialni, przeszedł przez pełen

kwiatów buduar do drzwi po drugiej jego stronie.

Na chwilę zawahał się myśląc, że Seraphina może już spać i nieprzyjaźnie

przywitać intruza.

Potem powiedział sobie surowo, że im wcześniej staną twarzą w twarz,

tym lepiej. Zapukał więc, po czym otworzył drzwi.

W wielkim pokoju palił się tylko pojedynczy kandelabr koło łóżka, które

spowijały aksamitne zasłony, spływające z rzeźbionych słupów, na wzór
tronu papieskiego.

Było to duże, wysokie łóżko, przykryte gronostajową narzutą, zaścielone

background image

PODRÓŻ POŚLUBNA

Strona nr 29

prześcieradłami i poduszkami obszytymi wenecką koronką.

Siedziała w nim drobniutka postać, wyglądająca na jeszcze mniejszą w

tym ogromnym łożu.

Przez chwilę Kelvin myślał, że pomylił pokoje. Kiedy podszedł bliżej,

zobaczył, że jego żona wcale nie przypomina ciemnowłosej i potężnej damy,
której się spodziewał. Było to jasne stworzenie, bardziej dziecko niż kobieta.

W jej drobnej twarzy, okolonej włosami tak jasnymi, że ciemniejsze

wydałyby się pierwsze promienie słońca o poranku, widać było dwoje oczu
wpatrzonych w niego z lękiem, jakiego nigdy nie widział na żadnej kobiecej
twarzy.

Kelvin Ward zatrzymał się koło łóżka.
Widział, że jego świeżo poślubiona żona drży i że jej palce, cienkie i

delikatne, zaciskają się w desperacji, tak że kostki palców są prawie białe.

Przez chwilę patrzyli na siebie, a wreszcie, wręcz z niedowierzaniem,

Kelvin Ward zapytał:

– Czy ty boisz się... mnie, Seraphino?
Przez chwilę panowało milczenie, a potem odpowiedziała cichym głosem,

prawie bez tchu:

– T... ty jesteś taki... duży i... groźny!
Po raz pierwszy tego dnia Kelvin uśmiechnął się.
– Nic nie poradzę na to, że jestem duży, ale spróbuję nie być groźny.
Palce Seraphiny zacisnęły się konwulsyjnie, kiedy szepnęła znowu:
– Cz... czy mogę... z... z tobą... porozmawiać?
– Ależ oczywiście – odpowiedział Kelvin. – Nie mieliśmy dotąd okazji

zamienić ze sobą nawet słowa.

Mówiąc to usiadł na krawędzi łóżka.
Zobaczył, że Seraphina drży z przerażenia. Przez chwilę myślał, że rzuci

się do ucieczki, ale tylko wbiła się głębiej w poduszki.

– Słucham – powiedział łagodnie, mając nadzieję, że jego głos brzmi

uspokajająco – co chcesz mi powiedzieć?

Policzki Seraphiny były bardzo blade, a oczy ciemne i pełne lęku.
– Ja... ja chcę... ci... powiedzieć, że... jestem... tchórzem.
– Tchórzem? – powtórzył ze zdziwieniem Kelvin Ward.
– Nie mogę... nic na to... poradzić. naprawdę... próbowałam być...

odważna... ale... przez... cały... czas... boję się.

– Może powiedz mi, co cię tak przeraża – zaproponował.
Nie odpowiadała, najwyraźniej zmagając się ze słowami. Wreszcie

wyszeptała:

– Uznasz mnie... za bardzo... głupią, ale wiem, że... kiedy... mężczyzna i

kobieta... pobiorą się... oni robią... coś razem... ale nikt nie powiedział mi...
co.

background image

Barbara Cartland

Strona nr 30

Zamilkła na moment, a potem jeszcze bardziej bez tchu, jakby słowa same

wymykały jej się, dokończyła:

– Jeśli... jeśli będziesz taki... dobry i powiesz mi... co chcesz zrobić...

zanim to zrobisz... postaram się być... dzielna.

Teraz drżała jeszcze bardziej niż na początku. Kelvin Ward był tak

zaskoczony, że przez chwilę nie wiedział, co powiedzieć.

– Czy chcesz mi powiedzieć, że nikt z tobą nie rozmawiał o małżeństwie?
– Nie było nikogo, kto... z kim mogłabym... o tym mówić –

odpowiedziała. – Panna Colville... moja guwernantka... nigdy by nie
rozmawiała... o takich... sprawach, a ja... nie mogłam... pytać... służby.

– Oczywiście, że nie – zgodził się Kelvin Ward. Milczał przez chwilę, a

potem zapytał:

– Czy ty chciałaś wyjść za mnie, Seraphino?
– Nie! Ja nie mogłam... na początku... uwierzyć... że muszę... zrobić to...

kiedy papa... powiedział mi.

– Powiedziałaś mu, że nie masz ochoty wyjść za mnie?
– Papa... nie słuchałby! Kiedy wydaje jakieś... polecenie, oczekuje, że

zostanie ono... spełnione.

Kelvin Ward skrzywił się lekko, znając tę prawdę z własnego

doświadczenia.

– Czy ojciec powiedział ci, dlaczego masz mnie poślubić?
Seraphina potrząsnęła głową. Jej jasne włosy rzucały błyski w świetle

świec.

– Papa po prostu... powiedział, że wybrał ciebie... dla mnie na męża... i że

ślub odbędzie się... w czwartek. Po prostu... o tak!

– Dlaczego nie błagałaś go, żeby dał ci więcej czasu, dlaczego nie

poprosiłaś, byśmy się najpierw spotkali?

– Papa nigdy... nie słucha, gdy mówię do niego – powiedziała Seraphina.

– Myślałam o... ucieczce... ale nie mam... dokąd pójść.

Kelvin Ward nie odpowiedział. Zdarzyło się coś, co nie przyszłoby mu

nigdy do głowy.

– Dlaczego ty... chciałeś... mnie poślubić? – zapytała po chwili Seraphina.
Kelvin Ward starannie dobrał słowa odpowiedzi.
– Podobnie jak ty nie miałem wielkiego wyboru.
– Papa... zmusił cię.
– Tak! Twój ojciec, mnie zmusił!
– Jak mógł... to zrobić?
Kelvin Ward powiedział jej część prawdy.
– Jednym z powodów było, że ja nie mam pieniędzy, Seraphino, a ty

jesteś bardzo bogata.

– Chciałeś... moich pieniędzy.

background image

PODRÓŻ POŚLUBNA

Strona nr 31

– Potrzebowałem stosunkowo niewielkiej sumy na rozpoczęcie interesu w

Indiach.

– I żeby... ją dostać... musiałeś... mnie... poślubić?
– Tak.
– Nie miałeś... innej... możliwości... zdobycia... tych... pieniędzy.
– Nie.
Zapanowało milczenie, zobaczył, że Seraphina zastanawia się głęboko

nad tym, co właśnie jej powiedział.

– Jaki był... inny powód? – zapytała.
Ponieważ Kelvin Ward milczał, nerwowo spytała:
– Może.. nie powinnam... pytać?
– Dlaczego nie? – powiedział. – Najlepiej, jeśli nie będzie między nami

sekretów. Twój ojciec miał na mnie pewien haczyk.

– A więc... zmusił cię... byś mnie... poślubił.
– Tak.
– Przykro mi.
– Przykro ci z mojego czy z twojego powodu? – zapytał Kelvin Ward.
– Myślę... że żal mi nas... obojga. Myślałam... że kiedyś... poślubię

kogoś... ale... – jej głos zamarł.

– Miałaś nadzieję, że zakochasz się.
Nie odpowiedziała, ale wydało mu się, że zauważył nagłe lśnienie w jej

oczach i dodał:

– Jestem pewien, że śniłaś o czarującym księciu, który na pewno by cię

nie przerażał.

– Nie wyglądasz... już teraz... tak groźnie – odparła – ale w kościele...

widziałam, że jesteś zły..: i potem... kiedy przyjmowaliśmy... życzenia.

– Wstyd mi, że było to takie widoczne – powiedział przepraszająco

Kelvin Ward.

– Nie sądzę... by inni... zauważyli to – odezwała się poważnie Seraphina.

– Ja czasami... wiem, co czują... inni..: nawet gdy... próbują to ukryć...

– Jedyne, co mogę, to wyrazić ci, swój żal, że zostałaś zmuszona do tego

małżeństwa – powiedział Kelvin Ward. – Myślę, że każda dziewczyna
zasługuje na to, żeby się zakochać.

– A... ty? – zapytała Seraphina. – Czy ty..: nie... chciałeś... zakochać się...

przed ślubem?

– W ogóle nie miałem zamiaru się żenić – powiedział zgodnie z prawdą

Kelvin Ward. – Ale oczywiście, gdybym musiał, wolałbym sam wybrać swoją
narzeczoną.

– Papa stał się... bardzo dyktatorski... od kiedy... mama umarła –

powiedziała Seraphina. – Tylko ona potrafiła namówić go, by zmienił zdanie
i by... był miły i myślał o innych.

background image

Barbara Cartland

Strona nr 32

Westchnęła cicho.
– Gdybym odmówiła poślubienia ciebie... tak jak chciałam... myślę, że...

pobiłby mnie.

Kelvin Ward zesztywniał.
– Chcesz mi powiedzieć, że twój ojciec bił cię? – zapytał.
– Od kiedy skończyłam piętnaście lat, już nie – odpowiedziała Seraphina.

– Ale po śmierci mamy... często mnie karał, nie dlatego... że zrobiłam coś
złego... ale ponieważ był zły, że ja... żyję, a ona umarła.

W tym stwierdzeniu było tyle zrozumienia, że Kelvin Ward pomyślał, iż

wyglądająca jak dziecko Seraphina musi być mądrą osobą.

– I uważasz, że gdybyś mu się teraz sprzeciwiła, zmusiłby cię siłą? To

niewiarygodne!

Ale wiedział, że to wcale nie jest niewiarygodne. Żołnierze dostawali w

wojsku chłostę, chłopców w szkole karano rózgą, a pan domu potrafił skarcić
uderzeniem nie tylko dzieci, ale i służbę. Ale naprawdę zaszokowało go,
musiał sam przed sobą to przyznać, karanie kogoś tak bezbronnego i tak
ewidentnie wrażliwego jak Seraphina.

– Papa nigdy, nikomu... nie pozwalał na sprzeciw – odpowiedziała. – A

poza tym, mówiłam ci już, że jestem tchórzem.

– Sądzę, że oceniasz się zbyt surowo.
– Nie! Naprawdę nie! Tyle rzeczy... mnie przeraża. To straszne być tak

lękliwą! To słabość, która... zjada mnie... od środka. Moje serce... drży,
ręce... mi się trzęsą i chcę uciec i... schować się.

– A jednak nie uciekasz przede mną – powiedział łagodnie Kelvin Ward.
– Byłam bardzo... przerażona! Wiedziałam, że będziesz mną pogardzał...

ale teraz, kiedy... rozmawiamy... to nie jest takie straszne... jak się
spodziewałam.

– Cieszę się – powiedział z uśmiechem – choć wiem, że nie jestem

uroczym księciem. Mam raczej poważne podejrzenia, że jestem paskudnym
diabłem.

– Ja nie... nie sądzę – odpowiedziała Seraphina.
– Jestem tylko realistą – stwierdził Kelvin Ward. – Teraz posłuchaj,

Seraphino, co ci zaproponuję.

– C... co?
Zobaczył, że jej oczy znowu napełnia lęk:
Miał ochotę położyć dłoń na ręce dziewczyny w geście otuchy, ale

pomyślał, że tylko bardziej by ją wystraszył.

– Żadne z nas nie chciało tego małżeństwa i rozumiem doskonale, że cała

ta historia wydaje ci się dziwna i trochę przerażająca. Proponuję, byśmy
zachowywali się tak, aby wszyscy uważali nas za męża i żonę, którymi
przecież jesteśmy, ale kiedy będziemy razem, tak jak teraz, starajmy się

background image

PODRÓŻ POŚLUBNA

Strona nr 33

nawzajem poznać. Może polubimy się i zostaniemy przyjaciółmi.

– To znaczy... że ty... nie będziesz... spał ze mną... dzisiaj? – z wahaniem

spytała Seraphina.

Kelvin Ward pokręcił głową.
– Będę spać z tobą tylko wtedy, kiedy ty będziesz tego chciała –

odpowiedział. – Tak jak powiedziałem, musimy poznać się i być może
polubić, zanim zaczniemy mówić o miłości.

– A jeśli... nigdy.. nie pokochamy się? – zapytała cicho Seraphina.
– Nie myślmy teraz o tym, będzie na to czas odparł Kelvin Ward. – W tej

chwili nie wiem o tobie nic i ty nic nie wiesz o mnie. Mamy całkiem sporo do
nadrobienia.

– Czy naprawdę... możemy... tak zrobić?
– To będzie nasz sekret – powiedział Kelvin Ward – coś, o czym nikt inny

nie będzie wiedział. Dla reszty świata będziemy zwykłym małżeństwem. Do
reszty świata zaliczam też twojego ojca.

Wydawało mu się, że zdobywa przewagę nad sir Erasmusem nawiązując

porozumienie z Seraphiną. Przecież musiał wiedzieć, jak wrażliwa jest jego
córka.

Jak mógł wepchnąć ją w małżeństwo bez żadnego przygotowania, nie

uświadamiając jej, czego będzie od niej chciał małżonek. Może sir Erasmus
nie zdawał sobie sprawy z ignorancji swojej córki w sprawach małżeństwa?

Ale nagle poczuł pewność, że nawet gdyby wiedział, jak niewinna jest

jego córka, niczego by to nie zmieniło. Seraphina była, podobnie jak jej mąż,
tylko częścią składową planu sir Erasmusa.

– Zawarliśmy więc pakt, Seraphino – dodał po chwili Kelvin – i powiem

szczerze, że cieszę się, iż będę mógł cię lepiej poznać.

– Pakt! – powtórzyła.
– Możemy uścisnąć sobie dłonie?
Mówiąc to wyciągnął rękę. Przez chwilę Seraphina wahała się, a potem

położyła palce na jego dłoni. Były bardzo zimne i poczuł, że drżą jak mały
ptaszek złapany w sieć.

Chciał podnieść te palce do ust, ale pomyślał, że może to zostać źle

zrozumiane. Wypuścił jej dłoń i wstał.

– Dobranoc, Seraphino – powiedział. – Staraj się usnąć. Jutro wyruszamy

z Tilbury do nowego świata. Będzie to podróż pełna odkryć. Zobaczysz
mnóstwo nowych, wspaniałych miejsc.

Przerwał. Wpatrywała się w niego, a w jej oczach dostrzegł błysk

podniecenia.

– I obiecuję ci, że jeśli o mnie chodzi, to nie masz się czego obawiać –

dokończył.

– Dziękuję – wyszeptała cichutko. – Bardzo ci... dziękuję.

background image

Barbara Cartland

Strona nr 34

R

R

O

O

Z

Z

D

D

Z

Z

I

I

A

A

Ł

Ł

3

3

Kiedy S/S „Tiberius” osiągnął zachodni brzeg Kanału Angielskiego i

zwrócił się w stronę Zatoki Biskajskiej, Kelvin Ward pomyślał z satysfakcją,
że zostawia za sobą nie tylko Anglię, ale i teścia.

Można powiedzieć, że tego ranka po swoim ślubie liczył minuty do

chwili, kiedy będzie mógł powiedzieć sir Erasmusowi „do widzenia”.

Do Tilbury pojechali pociągiem. Towarzyszył im sir Erasmus, który

pojawił się w Malton House tuż po śniadaniu.

Podróż nie była tak kłopotliwa, jak Kelvin przewidywał, ponieważ zjawił

się także, żeby ich pożegnać, sir Anthony Fanshawe.

– Jako twój drużba poczytywałem to sobie za obowiązek – oznajmił

zdecydowanie.

Kelvin Ward podejrzewał, że sir Erasmus nie jest zachwycony jego

obecnością, ale skoro nic nie mógł na to poradzić, robił dobrą minę do złej
gry.

Podróżowali z wygodami, w specjalnie dla nich zarezerwowanym

wagonie. Towarzyszyła im ogromna liczba służby – zdaniem Kelvina w
większości całkiem zbytecznej. Do Indii jechała z nimi jedynie osobista
pokojówka Seraphiny.

Sir Erasmus proponował, by Kelvin Ward wziął służącego, ale w tej

kwestii jego zięć był wyjątkowo zdecydowany.

– W Indiach będę miał służącego Hindusa – powiedział – i wcale mnie nie

zdziwi, jeśli służąca Seraphiny zacznie tęsknić za domem w momencie
postawienia stopy na lądzie.

background image

PODRÓŻ POŚLUBNA

Strona nr 35

Sir Erasmus uznał się za pobitego w tej kwestii, ale za to uparł się, że na

statek muszą wejść z całą pompą. Kiedy Kelvin Ward po raz pierwszy
zobaczył Seraphinę w towarzystwie ojca, zdał sobie sprawę, że staje się ona
przy nim zahukaną osóbką, podporządkowaną całkowicie jego woli.

Nie mógł jednak nie zauważyć, że wyglądała ślicznie, Była wyższa, niż

się spodziewał. Gdy oglądał ją zagubioną w ogromnym łożu, bardziej
przypominała dziecko niż kobietę. Wrażenie potęgowała jej delikatność.

Co więcej, poruszała się z takim wdziękiem, że inne kobiety przy niej

zdawały się niezgrabne.

Jej oczy okazały się zaskakująco błękitne, jak morze w lecie. Zauważył to,

kiedy zerkała na niego wstydliwie podczas śniadania.

Tym razem nie jedli w jadalni, w której odbyło się weselne przyjęcie, lecz

w mniejszym pokoju śniadaniowym, gdzie jednak obsługiwał ich główny
lokaj, dowodzący trzema służącymi.

Na srebrnych tacach, zbyt błyszczących jak na tak wczesną godzinę,

serwowali jedzenie w ogromnym wyborze.

Kelvin pomyślał w duchu, że jeśli Seraphina oczekuje takiej samej

obfitości w ich domu, niezależnie czy w Indiach czy w Anglii, przeżyje
zawód.

Ale zaraz powiedział sobie, że nie ona rozkazywała, w tym domu.
Z ulgą opuszczał Malton House. Ogromne pokoje. kosztowne meble i

wspaniałe obrazy może były odpowiednim tłem dla sir Erasmusa, ale Kelvin
Wart czuł, że od przytłaczającego bogactwa robi mu się niedobrze.

Podczas jazdy do Tilbury w komfortowym, prywatnym wagonie, sir

Erasmus rozważał najwygodniejsze sposoby podróżowania.

– Trzeba mieć zawsze wszystko, co najlepsze – mówił. – Ja

zorganizowanie moich podróży powierzam samemu Thomasowi Cookowi.
Powinieneś robić to samo.

Kelvin Ward nie mógł powstrzymać uśmiechu na samą myśl, że wielki

Cook miałby się osobiście zająć taką małą płotką jak on.

Thomas Cook był „przewoźnikiem” całego Imperium Brytyjskiego i

potrafił zorganizować transport do każdego zakątka świata.

Biura Cooka, które można było znaleźć w każdym mieście Imperium,

miały zawsze ściany wyłożone mahoniową boazerią i wirujące pod sufitami
wentylatory.

W rękach Cooka znajdowała się koncesja na parowce pływające po Nilu.

Cook wynajmował osły, łodzie i powozy dla uczestników wycieczek do
Konstantynopola, do Australii czy pielgrzymek do Mekki.

W jego liberiach chodzili portierzy, kelnerzy, kurierzy. tragarze,

przewoźnicy, Chińczycy na Malajach i brodaci Sikhowie.

– Pamiętam, jak Cook organizował wizytę w Europie dla księcia Indii –

background image

Barbara Cartland

Strona nr 36

wspominał Kelvin Ward. – Księciu towarzyszyło dwustu służących, dwunastu
kucharzy, trzydzieści trzy tygrysy, dziesięć słoni. A w skład bagażu
wchodziło tysiąc skrzyń i haubica.

Sir Erasmus zmienił temat.
Seraphina prawie się nie odzywała. Dopiero kiedy dojechali do Tilbury,

Kelvin Ward przekonał się, że jego żona ma poczucie humoru.

Zawiadowca stacji w cylindrze i mundurze z niezwykłą ilością złotych

szamerowań eskortował ich z całą pompą i ceremoniałem ze stacji do doków,
gdzie przekazał ich w ręce oficera z S/S „Tiberius”.

Był to powoli mówiący, niezwykle poważny człowiek. Odchodząc

powiedział:

– Mogę się jedynie modlić, szanowni państwo, by Wszechmogący Bóg

dostarczył was bezpiecznie do celu podróży.

– Jakbyśmy byli paczkami – powiedziała Seraphina tak cichutko, żeby

tylko Kelvin Ward mógł ją usłyszeć.

Spojrzał jej w oczy i widząc w nich nagły błysk, zdał sobie sprawę, że

jego żona nie jest tak uległa, jak mogło się wydawać na pierwszy rzut oka.

– Do widzenia, moja droga – pożegnał się sir Erasmus ze swą córką,

kiedy nadszedł czas, by goście zeszli na brzeg. – Pisz do mnie, chcę wiedzieć,
jak ci się powodzi.

Kelvin Ward nie był pewien, czy jest to groźba, czy ostrzeżenie, ale

uścisk sir Erasmusa był serdeczny i towarzyszyły mu słowa:

– Do widzenia, mój chłopcze. Wiele się po tobie spodziewam.
Sir Anthony jako jedyny nie poddał się pompatycznej atmosferze.
– Tobie zawsze słońce świeci. Masz u boku najładniejszą towarzyszkę,

jaką można sobie wymarzyć. Jesteś szczęściarzem, stary.

W małym kapelusiku na głowie, zawiązanym pod brodą błękitną wstążką

w kolorze jej oczu, Seraphina naprawdę wyglądała prześlicznie.

Nie zdawała się specjalnie martwić z powodu rozstania z ojcem. Kiedy

obaj z sir Anthonym zeszli na brzeg, machała im z górnego pokładu tak
długo, aż nabrzeże zniknęło jej z oczu. Potem zrobiło się chłodno i zaczął
padać deszcz, więc Kelvin namówił ją na powrót do kabiny.

Apartament dla nowożeńców był bardzo obszerny, ale w salonie

wypełnionym bukietami szklarniowych kwiatów, koszami owoców,
pudełkami czekoladek, dywanami, poduszkami i na koniec ich osobistym
bagażem, trudno było jeszcze znaleźć kawałek wolnego miejsca.

Kelvin Ward z zadowoleniem stwierdził, że z salonem sąsiadują dwie

luksusowe kabiny, a na dodatek jeszcze jedna mała, w której mogła spać
służąca Seraphiny.

Warunki podróży różniły się znacznie od panujących na statkach, którymi

przewożono wojsko, nie mówiąc już o małej, niewygodnej, bo taniej kabinie,

background image

PODRÓŻ POŚLUBNA

Strona nr 37

którą dostają na parowcu podczas powrotu z Indii.

Prawdę mówiąc, nigdy dotąd nie podróżował żadnym z tych

nowoczesnych statków, które mimo luksusowych wnętrz były brzydkie i
kanciaste. Uroku nie dodawały im również dwa lekko pochylone kominy,
sąsiadujące z czterema masztami, oplecionymi skomplikowanym
takielunkiem.

Linie żeglugowe dysponujące parowcami były z nich niezmiernie dumne i

reklamowały je bez umiaru. Kelvin Word czytał na przykład, że silniki na S/S
„Tiberius” pracują tak cicho, że w ogóle ich nie słychać.

Ulotka informowała również, że „trzecia klasa została całkowicie

odseparowana, aby zapewnić komfort pasażerom klasy pierwszej i drugiej”.

Broszurę o podobnej treści Kelvin Ward znalazł na stoliku pomiędzy

kwiatami i owocami.

Ponieważ czuł, że pierwsze spędzane wspólnie chwile mogą być

krępujące, sięgnął po folder i przeglądając go powiedział:

– Starają się wmówić nam, że jesteśmy szczęściarzami podróżując

„Tiberiusem”! Może zainteresuje cię takt, że jest tu galeria obrazów, a także
organy, i że w każdej kabinie pierwszej klasy „znajduje się urządzenie, za
pomocą którego pasażerowie mogą włączać lub wyłączać światło elektryczne
zgodnie ze swym upodobaniem”. Seraphina roześmiała się.

– Dla tych, którzy wcześniej nie widzieli elektryczności, musi to być

zabawne.

Zdjęła swój ciężki podróżny płaszcz, podbity rosyjskimi sobolami.
Kelvin Ward zobaczył, że miała na sobie ładną, wełnianą sukienkę

obszytą satyną. Na jej tle włosy dziewczyny wydawały się tak jasne, że
przywodziły na myśl pierwsze wiosenne pierwiosnki.

Seraphina rozejrzała się po kabinie.
– Jak myślisz, czy moglibyśmy pozbyć się części tych rzeczy? – zapytała.

– Papa zarzucił nas prezentami, których – jestem pewna – wcale nie
chcieliśmy.

– Zawołam stewarda, żeby je zabrał – odpowiedział Kelvin z

zadowoleniem.

– I wydaje mi się, że tu jest za dużo... kwiatów. Rzuciła niepewne

spojrzenie w jego stronę, jakby oczekując sprzeciwu.

– Zapytamy, czy nie ma kogoś na pokładzie, komu sprawiłyby

przyjemność – odparł – i jestem też pewien, że nigdy nie zdołamy zjeść tych
wszystkich owoców.

Wydawało mu się, że Seraphina spojrzała na niego z wdzięcznością.
Potem Kelvin poszedł obejrzeć statek, a kiedy wrócił, zastał ją

przeglądającą książki. Zabrała ze sobą całą bibliotekę. Zauważył, że
większość książek dotyczyła Indii.

background image

Barbara Cartland

Strona nr 38

– Widzę, że chcesz dużo wiedzieć o kraju, do którego płyniemy –

zauważył.

– Nie chciałabym cię męczyć pytaniami.
– Z przyjemnością pokażę ci kraj, w którym spędziłem tyle lat w wojsku –

powiedział Kelvin.

Przekonał się – a tego się nie spodziewał – że wyglądała na zupełnie

zadowoloną, spędzając czas na czytaniu i nie wymagała, by bezustannie
zabawiać ją rozmową.

Musiał przyznać, że nigdy dotąd nie spotkał kobiety tak spokojnej.
Ale prawdą też było, że nie spędzał dotąd z żadną kobietą wiele czasu

poza momentami, kiedy flirtował lub kochał się z nimi.

„Tiberius” zgodnie z rozkładem miał płynąć do Bombaju dwanaście dni.

Już po pierwszej przespanej na statku nocy Anglia zniknęła im z oczu. Płynęli
na południe do Zatoki Biskajskiej.

Przez kilka pierwszych godzin posuwali się w nieprzyjemnej, gęstej mgle

i róg mgielny co kilka minut wył przeraźliwie.

Fale były nadal wysokie, wciągnięte na maszt żagle wskazywały, że w

zatoce spodziewano się sztormu.

Nie zamierzał jednak o tym mówić, by nie wykrakać kłopotów, miał

bowiem nadzieję, że Seraphina równie dobrze jak on zniesie morską podróż.

Zeszli na lunch do jadalni pierwszej klasy. Przed wejściem stały palmy w

donicach i brodaci stewardzi. Kelvin Ward, który zdążył już wcześniej
zwiedzić cały statek, widział, że pasażerowie jedzą tu posiłki przy długim,
wspólnym stole, naczynia spuszczano na tacach przez otwory w suficie.

Okazało się również, że pasażerom radzono przynosić ze sobą krzesła

pokładowe, na których wypisane były nazwiska użytkowników.

Nie trzeba dodawać, że sir Erasmus wiedział o tym zwyczaju i zamówił

dla nich ni mniej, ni więcej tylko sześć krzeseł, na wypadek – jak podejrzewał
Kelvin gdyby chcieli zaprosić gości.

Gdy wrócił do salonu, Seraphina nadal czytała.
Był właśnie po rozmowie ze stewardem i wchodząc do kabiny powiedział:
– Podobno pasażerowie uskarżają się, że zajmujemy większą część

korytarza, niż nam przysługuje. Trudno mi wprost uwierzyć, że takiej
niedużej osobie potrzeba tak ogromnej ilości rzeczy.

– Zdaje się, że rzeczywiście jest tego dużo – zgodziła się z nim Seraphina.
– Steward pytał mnie, czy nie można by przenieść kilku skrzyń do

ładowni. Może tylko niektóre będą ci potrzebne w czasie drogi?

– Niech zabierze wszystkie – odpowiedziała Seraphina. – Wydaje mi się,

że tam są ubrania dostosowane do klimatu Indii.

Kelvin spojrzał na nią zdziwiony.
– Jak zdołałaś zgromadzić tak ogromną wyprawę w tak krótkim czasie?

background image

PODRÓŻ POŚLUBNA

Strona nr 39

– Papa o to zadbał – odpowiedziała Seraphina – Marta mówiła mi, że

wszystko to zostało przysłane do Malton House na długo, zanim ja wróciłam
ze wsi.

Kelvin Ward poczuł ogarniającą go wściekłość. Sir Erasmus był tak

pewny zgody na jego propozycję, że zamówił wyprawę Seraphiny, zanim
jeszcze porozmawiał z kandydatem na pana młodego! Kolejny raz Kelvin
poczuł się złapany w pułapkę i, co najgorsze, nic nie mógł na to poradzić.

Usłyszał nagle cichy, speszony głosik:
– Co... ja... takiego... powiedziałam, że jesteś... taki... zły?
Kelvin uśmiechnął się z wysiłkiem.
– Przepraszam, zdziwiło mnie tylko, że tak łatwo zgadzasz się, żeby

ojciec wybierał twoje stroje.

– Ależ on ich wcale nie wybierał – odpowiedziała Seraphina. – Zamówił

je u madame Marietty, która zawsze ubierała mamę i zna mój gust.

– Rozumiem... – mruknął Kelvin.
Chociaż wiedział, że to głupie, poczuł jednak ulgę, że za każdym razem,

kiedy jego żona będzie jakoś wyjątkowo ładnie ubrana, nie będzie musiał
myśleć, iż strój ten wybrał jego teść.

Zgodnie z przewidywaniami Kelvina morze burzyło się coraz bardziej.
O czwartej po południu szalał już prawdziwy sztorm, statek jęczał i

skrzypiał, fale rozbijały się o burty.

W tym samym czasie ukazało się słońce. Było coś majestatycznego i

bardzo pięknego w widoku szafirowozielonej wody połyskującej srebrem.

Kelvin wyszedł na pokład. Stał przez długi czas i przyglądał się morzu,

czując jego pierwotną siłę i groźną wspaniałość.

W pewnej chwili pomyślał o Seraphinie i zaniepokoił się, czy nie cierpi

na chorobę morską, na którą – był tego pewien – zapada większość kobiet.

Wrócił do kabiny spotykając co krok stewardów z miskami i ręcznikami.

Wiedział, że tego dnia jadalnia nie będzie pełna.

Otworzył drzwi i zobaczył Seraphinę siedzącą w rogu sofy. Nie odezwała

się ani słowem, nie wyglądała też na osobę cierpiącą, a jednak Kelvin
zauważył w jej oczach lęk.

– Czy wszystko w porządku, Seraphino? – zapytał.
Podniosła ku niemu twarz i zobaczył, że źrenice ma rozszerzone z

przerażenia, tak że jej oczy wydawały się zupełnie czarne.

– Czy... my... utoniemy? – zapytała ledwie słyszalnym głosem.
Usiadł koło niej.
– Oczywiście, że nie – powiedział uspokajająco. – Nie grozi nam żadne

niebezpieczeństwo.

– Ja... czytałam... o wrakach statków... na morzu – powiedziała Seraphina.

– W zeszłym roku kilka parowców... poszło na... dno.

background image

Barbara Cartland

Strona nr 40

– Ale nie statki tej wielkości, co nasz! Obiecuję ci, Seraphino, że statek

nie zatonie ani się nie przewróci. Nie przydarzy się nam żadna z tych
przerażających rzeczy, o których czytałaś w gazetach.

– Ja... nie, nie... potrafię... się... nie... bać – wyszeptała po chwili.
– Rozumiem – powiedział uspokajająco. – To nieprzyjemne uczucie, ale

dlatego chciałbym, żebyś coś dla mnie zrobiła.

– C... co? – zapytała Seraphina.
– Chciałbym, żebyś poszła ze mną na pokład popatrzeć na fale. To

naprawdę wspaniały widok. Znacznie mniej groźny, kiedy się na nie patrzy z
pokładu, niż gdy się o nich myśli, siedząc tutaj.

Seraphina zawahała się przez chwilę, ale on zwrócił się do niej z

uśmiechem, któremu kobiety nigdy nie potrafiły się oprzeć:

– Zaufaj mi. Obiecuję, że nie wypadniesz za burtę.
– Pójdę... jeśli... chcesz – wykrztusiła.
Przyniósł jej płaszcz podróżny.
Służącej nie było nigdzie w pobliżu, był pewien, że Marta leży chora w

kabinie.

Kiedy otworzył szafę, poczuł zapach, który unosił się z ubrań Seraphiny.

Przypominał woń wiosennych kwiatów. Kiedy Seraphina ujęła go za ramię,
poczuł go znowu.

Niebo pomiędzy chmurami było niezwykle błękitne, a słońce nadawało

morzu dziwnie mistyczną głębię, kiedy fale tak podnosiły się i opadały.
Uderzały o dziób statku wydając dźwięki brzmiące jak muzyka.

Seraphina chwyciła ramię Kelvina obiema rękami. Ale wkrótce wróciło

jej poczucie bezpieczeństwa, stopniowo się rozluźniła. Spojrzał na nią i
zobaczył, że na jej twarzy maluje się dziecinna radość.

– Miałeś... rację! – powiedziała po chwili. – To majestatyczne.
– Wiedziałem, że będzie ci się tu podobało – uśmiechnął się Kelvin.
Wiatr nacierał na nich tak, że trudno było nawet rozmawiać, stali więc w

milczeniu, a po jakimś czasie wrócili do kabiny.

– Dziękuję – powiedziała, kiedy pomagał jej zdjąć płaszcz. – Wstyd mi,

że zachowałam się tak... głupio.

– Wszystko, co nieznane, napawa nas lękiem – stwierdził Kelvin. – Teraz,

kiedy widziałaś już morze i wiesz, dlaczego statek się po nim porusza w tak
niesympatyczny sposób, nie masz się czego obawiać.

– Nie, oczywiście, że nie – stwierdziła Seraphina – ale nikt mi tego

wcześniej nie wyjaśnił.

– A twoi nauczyciele i guwernantki? – zapytał. – Twój ojciec powiedział,

że odebrałaś wszechstronną edukację.

– Zostałam przeuczona.
– Co chcesz przez to powiedzieć?

background image

PODRÓŻ POŚLUBNA

Strona nr 41

– Od kiedy pamiętam, zarzucano mnie wiedzą – mówiła Seraphina – ale

nigdy nie pozwalano mi samej myśleć.

– A chciałabyś? – spytał.
– Próbuję – odpowiedziała. – Ale za każdym razem, kiedy mój pomysł

wydaje mi się ciekawy, mówią mi, że Darwin, dr Johnson albo Sokrates
wymyślili to już przede mną i że dużo lepiej jest powtarzać ich stwierdzenia,
niż wymyślać swoje.

– To musi być bardzo frustrujące – zgodził się.
– Od kiedy moja mama umarła, nie miałam z kim porozmawiać o tym, co

czuję – ciągnęła dalej Seraphina. – Dlatego jestem taka... niepewna siebie.

Kelvin Ward miał ochotę powiedzieć, że przy jej ojcu nikt nie czuje się

pewny siebie, ale odezwał się łagodnie:

– Mam nadzieję, że teraz zawsze będziesz dzieliła się ze mną myślami, bo

bardzo mnie one interesują.

– Naprawdę? – zapytała. – Czy... tylko... tak... . mówisz, bo... uważasz,

że... powinieneś?

– Naprawdę – odparł Kelvin Ward – i mam nadzieję, że ciebie także

interesuje to, co ja mówię.

– Ależ tak! Chcę, żebyś mi opowiadał o wszystkim! – zgodziła się chętnie

Seraphina. – Przyjaciele dzielą swe smutki i radości, czyż nie?

– Tak.
Zobaczył, jak uśmiech pełen wdzięczności rozświetla jej twarzyczkę.
Ona jest jak źrebię, gotowe umknąć na samą myśl, że zostanie złapane, ale

które można zjednać dobrocią i zaufaniem. Wydawało się niewiarygodne, że
sir Erasmus może być ojcem istoty tak różniącej się od niego pod względem
charakteru i osobowości. Seraphina musiała wdać się w swoją matkę.

Sztorm wzmagał się i zgodnie z przewidywaniami Kelvina przez kolejne

dwa dni w czasie posiłków zjawiało się w jadalni niewielu pasażerów.

Kiedy osiągnęli Gibraltar i wpłynęli na Morze Śródziemne, wody

uspokoiły się, a niebo nad głowami stało się niebieskie jak suknia Matki
Boskiej.

W Cieśninie Gibraltarskiej zatrzymali się tylko przez parę godzin, więc

nie mieli dość czasu, by zejść na ląd. Na Malcie również pasażerowie nie
dostali pozwolenia na opuszczenie statku, który musiał nadrabiać opóźnienie
spowodowane sztormem.

Tutaj, na Malcie, mieściły się biura urzędu telegraficznego, odbierającego

wiadomości przekazywane podziemnym kablem.

Brytyjczycy poprzecinali liniami przesyłowymi całe swe Imperium. Przez

ostatnie dziesięć lat stworzyli system łączności, umożliwiający
komunikowanie się w całym podporządkowanym im świecie. Klucze
wystukiwały alfabet Morse’a, który w cudowny sposób łączył kontynenty:

background image

Barbara Cartland

Strona nr 42

Na Malcie dostarczono na pokład nadesłane telegramy. Kelvin Ward

odebrał cztery i pospieszył z nimi do kabiny. Jeden adresowany był do
Seraphiny i ten jej wręczył, pozostałe trzy skierowane do niego, otwierał
jeden po drugim.

Pierwszy podpisany był przez sir Anthony’ego, który życzył im

wszystkiego najlepszego, następny od przyjaciół z Bombaju.

Kelvin zdążył już poinformować ich, że nie tylko zdobył pieniądze, które

chce zainwestować we wspólne przedsięwzięcie, ale również, że wysokość
jogo udziału będzie pięciokrotnie większa od sumy, jaką na początku uznali
za konieczną.

Mimo zwięzłości telegramu ich radość była widoczna. Kelvin Ward

otworzył kolejną kopertę. Była to jeszcze jedna wiadomość od sir Erasmusa:

Zakupiłem dla was dwa statki, każdy o ładowności piciu tysięcy ton.

Poleciłem płynąć im do Bombaju. Zawiadomiłem waszą kompanię.

Erasmus Malton

Czytając telegram, Kelvin aż krzyknął z gniewu i w nagłej złości zgniótł

papier w ręku.

Dopiero słysząc głos Seraphiny, przypomniał sobie o jej obecności w

kabinie.

– Co... cię tak... zdenerwowało?
Nie odpowiedział, wiedząc, że nie jest w stanie panować nad swym

głosem.

– Chyba mam... prawo.... wiedzieć?
– Oczywiście, że masz – odrzekł Ward szorstko. – Masz prawo, ponieważ

ja wydaję t w o j e pieniądze. Twoje pieniądze, za które zostałem
kupiony, a to nie pozwala mi podjąć żadnej samodzielnej decyzji w ważnych
dla mnie sprawach. Ale nie bój się. Pewnego dnia zwrócę ci wszystko, co do
grosza. I wtedy będę panem samego siebie!

Kiedy skończył, stał oddychając szybko i wpatrywał się w kulkę, która

kiedyś była telegramem. Po chwili zrobiło mu się wstyd, że tak dał się
ponieść złości, i powoli rozwinął papier. Próbował wyprostować zgniecenia i
położył go wraz z pozostałymi na biurku.

Wziął głęboki oddech i z wysiłkiem odwrócił się.
– Muszę ci coś wyjaśnić, Seraphino... – zaczął i w tym samym momencie

zobaczył, że jest w kabinie sam.

Dopiero teraz zdał sobie sprawę, jak gniewny musiał być ton jego głosu.

To było nieuczciwe, wprost niewybaczalne, że swój gniew, wywołany przez
sir Erasmusa, skierował przeciwko niej.

Ale nie potrafił znieść myśli, że teść może się wtrącać w jego

background image

PODRÓŻ POŚLUBNA

Strona nr 43

przedsięwzięcie, którego plany opracował wraz z przyjaciółmi.

Jeszcze raz powtórzył sobie, że Seraphina nie jest tu nic winna. Nie może

zrzucać na nią odpowiedzialności, nie może pozwolić, by cierpiała za to, co
robił jej ojciec.

Poszedł do jej kabiny sypialnej, zapukał, a kiedy nie odpowiedziała,

wszedł do środka.

Siedziała na skraju łóżka, ale w chwili, gdy wszedł, wstała i podeszła do

bulaja, odwracając się do męża plecami.

Wiedział, że stara się ukryć przed nim łzy. Zamknął drzwi i podszedł

bliżej.

– Przerwałem ci w środku zdania, Seraphino – przemówił łagodnie. – Czy

dokończysz to, co chciałaś powiedzieć?

Przez długą chwilę panowała cisza, jakby starała się odzyskać kontrolę

nad swym głosem. Potem z drżeniem wyszeptała:

– Ja... ja... tylko chciałam... powiedzieć, że mam... prawo... jako przyjaciel

dzielić... z tobą... kłopoty.

– Za późno przyszło mi do głowy, że to właśnie chciałaś powiedzieć –

odparł Kelvin Ward. – Proszę, wybacz mi, Seraphino. Nie powinienem był
tak do ciebie mówić.

– Czy... pieniądze są... tak ważne? – zapytała nieoczekiwanie.
– Kiedy się ich nie ma, stają się bardzo ważne – odpowiedział. – Ale

między przyjaciółmi istnieją ważniejsze rzeczy.

Ponieważ milczała, poprosił po chwili:
– Proszę, odwróć się do mnie i porozmawiajmy: Tak bardzo mi wstyd.
Otarła oczy i odwróciła się.
Bardzo pobladła, a na rzęsach widać było jeszcze ślady łez. Kelvin Ward

nie mógł powstrzymać myśli, że jego żona jest jedną z tych nielicznych
kobiet, które płacząc, wyglądają atrakcyjnie.

Spojrzała na niego niepewnie. Usiadł na brzegu łóżka i wskazał jej ręką

miejsce koło siebie.

– Chodź tutaj – zaproponował. – Bo pomyślę, że nadal jesteś na mnie zła.
Uśmiechnęła się do niego nieco rzewnie.
– To ty byłeś strasznie... zły! – poprawiła go. – Czy to papa tak cię

zdenerwował?

– Tak, chodziło o twojego ojca.
Opowiedział jej o statkach i pokazał telegram. Przeczytała go uważnie, a

potem powiedziała:

– Myślisz, że papa... wtrąca się i stara... w ten sposób... panować nad tobą.

Ale to nie jest całkiem... tak.

– Więc jak to jest? – zapytał Kelvin.
– Mama powiedziała kiedyś – odpowiedziała Seraphina – że każdy musi

background image

Barbara Cartland

Strona nr 44

mieć kogoś lub coś do... kochania.

Kelvin Ward spojrzał na nią zdziwiony.
– Mów dalej.
– Kiedy mama jeszcze żyła... Papa kochał ją i kiedy wspominam tamte

czasy, myślę, że wszystko, co mu się udawało w życiu, cieszyło go, bo... mógł
pokazać mamie... jaki jest sprytny.

– To rozumiem – powiedział Kelvin Ward swym głębokim głosem.
– Potem, kiedy mama... umarła – ciągnęła Seraphina – miłość do niej

zamieniła się w miłość do tego... co robił. Teraz kocha to, co mama nazywała
jego „planami i intrygami”.

– Dobra nazwa.
– I nie tylko to jest ważne, że przynoszą one pieniądza – powiedziała

Seraphina – ale także to, że w ten sposób on coś... tworzy.

– Własne imperium – stwierdził Kelvin z grymasem.
– Czy widziałeś kiedyś, jak robi się dywan? – zapytała Seraphina. – Taki

ręcznie pleciony?

– Tak. Chyba widziałem. W Persji – odpowiedział Kelvin, zdziwiony

nagłą zmianą tematu.

– To wiesz, że pracuje się na jego odwrotnej stronie. I wygląda to wtedy

tylko jak gmatwanina nitek. A potem odwraca się i widać piękny,
skomplikowany, doskonały wzór.

Kelvin Ward popatrzył na nią z uznaniem:
– Rozumiem, co chcesz mi powiedzieć o swoim ojcu, ale komuś z

zewnątrz, takiemu jak ja, trudno traktować jego motywy bez podejrzliwości.

– Ja też nie od razu to zrozumiałam – przyznała Seraphina. – Kiedyś

pragnęłam, żeby mnie kochał, czułam się taka samotna po śmierci mamy. Ale
potem zrozumiałam, że zajmowanie się mną nie mogło być równie
interesujące jak zakładanie nowych przedsiębiorstw w Kanadzie czy...
kupowanie dla ciebie statków w... Bombaju.

Kelvin siedział przez moment w milczeniu, a potem stwierdził:
– Jesteś niezwykłą osobą, Seraphino. Nie przestaje mnie dziwić, jak wiele

mądrości kryje się w twojej małej główce.

– Wcale nie jestem mądra – powiedziała Seraphina. – Wiesz dobrze, że

potrafię być prawdziwym... głuptasem.

– Sądzę, że to określenie najmniej do ciebie pasuje – Kelvin uśmiechnął

się. – Kiedy będę zły, postaram się pamiętać, co opowiedziałaś mi o swoim
ojcu.

Następnego dnia Seraphina kolejny raz go zadziwiła. Z zadowoleniem

zobaczył, że zawarła znajomość z kilkoma pasażerami. Kelvin dobrze zdawał
sobie sprawę, że trzymają się trochę na uboczu, a ponieważ o ich ślubie pisały
wszystkie gazety i głośno było także o fortunie Seraphiny, wzbudzali

background image

PODRÓŻ POŚLUBNA

Strona nr 45

ogromną ciekawość i stali się tematem rozmów pasażerów.

Ludzie starali się ich zagadywać i chociaż Seraphina była nieśmiała, jej

dobre maniery i naturalna życzliwość sprawiała, że była miła i czarująca dla
wszystkich, którzy się do nich zbliżali.

Kiedy po skończonej gimnastyce, którą wykonywał codziennie na

pokładzie, Kelvin wrócił do kabiny, zorientował się natychmiast, że
Seraphinę coś gnębi.

Nauczył się już rozpoznawać jej nastroje po wyrazie twarzy. Prawdę

mówiąc nigdy jeszcze nie widział tak otwartej twarzy. Co więcej, kiedy była
przestraszona albo szczęśliwa, emanowała te uczucia z ogromną
intensywnością.

Bez żadnych więc wstępów zapytał:
– Co cię martwi?
Przez moment panowało milczenie.
– Nie powiedziałeś mi, że któregoś dnia zostaniesz... księciem!
Kelvin Ward zdziwił się.
– Myślałem, że ojciec ci o tym powiedział.
– Nikt mi o tym nie mówił – stwierdziła.
– To jak się dowiedziałaś?
– Jedna z... pań zapytała mnie, czy chciałabym pożyczyć od niej pismo.

Spojrzałam na zdjęcie zrobione z okazji rozpoczęcia prac parlamentu, a
wtedy ona powiedziała: „To musi być dla pani podniecające, pani Ward,
świadomość, że pewnego dnia znajdzie się pani pomiędzy tymi wszystkimi
wspaniałymi księżnymi”. Spojrzałam na nią zdziwiona, a ona dodała: „Wtedy
oczywiście, kiedy pani mąż zostanie księciem Uxbridge”.

Kelvin Ward usiadł na krześle naprzeciwko Seraphiny.
– Dlaczego to cię tak dręczy?
– Ja... ja nie będę... potrafiła się... zachować jak... na księżnę... przystało –

odpowiedziała Seraphina. – To oznacza, że ty staniesz się bardzo... ważny, a
ja... będę musiała... bywać. A poza tym... jestem za mała... żeby nosić... tiarę.

– Miałaś ją na ślubie – przypomniał jej Kelvin.
– Papa... kazał mi ją założyć. Była taka przytłaczająca, wielka... i...

wulgarna.

Ponieważ Kelvin Ward myślał podobnie, odpowiedział z uśmiechem:
– A więc dobrze. Kiedy zostaniesz księżną, zwolnimy cię od noszenia

tiary albo znajdziemy bardzo małą!

– Śmiejesz się ze mnie – poskarżyła się Seraphina.
– Nie pozwolę ci zamartwiać się czymś, co może będzie za piętnaście lat

albo i później – powiedział Kelvin Ward. – Poza tym nie wszyscy książęta
obnoszą się ze swą godnością publicznie. Mój stryj z pewnością tego nie robi.

– Dlaczego? – chciała wiedzieć Seraphina.

background image

Barbara Cartland

Strona nr 46

– Ponieważ jest straszliwym skąpcem, który nigdy nie wydałby grosza,

żeby kupić sobie tiarę.

– Skąpcem? – zapytała Seraphina.
– Na wszystko żal mu pieniędzy. Nie pożyczył mi ani grosza na realizację

mojego projektu handlowego.

– Odmówił ci?
– Tak, odmówił mi, tak samo jak odmówił pomocy mojej matce, kiedy

była bardzo ciężko chora i musiała przejść poważną operację.

Kelvin milczał przez chwilę, a potem powiedział:
– Jest kaleką na ciele i umyśle. Jest najgorszym i najbardziej

znienawidzonym człowiekiem w całej Anglii. Nie ma niczego dobrego, co
można by o nim powiedzieć.

Nie potrafił złagodzić nuty goryczy brzmiącej w jego głosie, o co sam

miał do siebie żal.

Seraphina powiedziała cicho:
– Nie powinieneś pozwalać, żeby inni ludzie tak silnie wpływali na twoje

emocje, jak twój stryj czy mój papa.

Przyjrzał się jej zaintrygowany.
– Mama zawsze mówiła, że rany fizyczne są bardzo bolesne, ale dużo

gorsze są rany psychiczne. To, co kaleczy nasze serca i umysły, pozostawia
głębokie blizny.

– Czy myślisz, że twój ojciec i mój stryj tak mnie właśnie zranili? –

zapytał Kelvin.

– Nienawiść zawsze obraca się przeciwko nam samym – odpowiedziała

Seraphina. – Kiedy nienawidzisz, uczucie to cię... zatruwa.

Kelvin Ward przyglądał się jej zaskoczony, a ona po chwili powiedziała

niepewnie:

– Przepraszam... ja... ja nie chcę... pouczać cię, ale... powiedziałeś, że

mogę... ci mówić... co myślę.

– Pragnę znać twoje myśli i je rozumieć – powiedział Kelvin Ward. –

Jesteś pełna niespodzianek, Seraphino.

– Może twój stryj, podobnie jak mój papa, musi mieć coś do kochania,

więc kocha pieniądze. Mówiono mi, że dla skąpca zaoszczędzenie szylinga
jest takim samym przeżyciem, jak dla kogoś innego zdobycie góry lub ręki
ukochanej kobiety.

– Dałaś mi wiele do myślenia – powiedział Kelvin Ward z prostotą. –

Dziękuję, Seraphino. Muszę próbować wyrzucić z serca nienawiść, a ty mi w
tym pomożesz.

– Tak jak ty mi pomożesz... nie bać się.
– A ty wybaczysz mi mój wczorajszy gniew na twojego ojca, który skrupił

się na tobie.

background image

PODRÓŻ POŚLUBNA

Strona nr 47

– Nie ma tu nic... do wybaczania – odpowiedziała. – Niepotrzebnie się

tym przejęłam.

– To było raczej zrozumiałe – powiedział. – Było mi bardzo wstyd. –

Uśmiechnął się czarująco i dodał: – A nie jest to uczucie, któremu często się
poddaję.

– Pokora jest zalecana dla dobra naszej duszy – oznajmiła z powagą, ale

oczy jej się śmiały.

– Jak już wcześniej powiedziałem – odparł Kelvin Ward – jesteś pełna

niespodzianek, Seraphino.

Jeszcze tego samego dnia wieczorem Kelvin przyłapał sam siebie na tym,

że rozmawia z Seraphiną, jak nigdy dotąd z żadną kobietą.

Zawsze, kiedy jadł kolację w towarzystwie damy, następowała krótka i

błyskotliwa wymiana zdań, ale ważniejsza była wymiana spojrzeń
obiecujących, że jest to tylko wstęp do innej bliskości.

Wszystkie kobiety w życiu Kelvina Warda były bardzo piękne, a niektóre

też bardzo inteligentne. Tych drugich było trochę mniej. Ale z nimi właśnie
mógł dyskutować o polityce lub o przeżyciach związanych ze służbą
wojskową, a one zawsze chętnie słuchały jego wynurzeń.

Seraphina była inna. Nie przypominał sobie, żeby kiedykolwiek wcześniej

rozmawiał z kobietą na lematy fundamentalne.

Kobiety, jeśli w ogóle miały duszę, nie lubiły o niej rozmawiać. Znacznie

bardziej interesowały je serca lub raczej jego serce.

Z kolei mężczyźni zazwyczaj krępowali się poruszać tematy nie związane

z przyziemnym życiem. Jednakże właśnie w Indiach zdarzało się Kelvinowi
rozmawiać z mężczyznami na temat ducha i mistycznych aspektów religii,
ponieważ dla Hindusów były to zagadnienia nierozerwalnie związane z
codziennym życiem.

Podczas swych licznych podróży po kraju spotykał świętych mężów,

fakirów i jogów. Ludzi, którzy w życiu byli inspirowani swoją religią.
Obudzili oni w Kelvinie ciekawość i zainteresowania dla Anglika dość
nietypowe.

Nigdy nie pomyślał, że mógłby rozmawiać z kobietą na temat tego

niejasnego prądu w jego duszy, który powodował, że chciał poznać coś
więcej, niż tylko zewnętrzną warstwę życia, wgłębiać się w swą
podświadomość.

A już na pewno nie przyszłoby mu do głowy, że mógłby wymieniać opinie

o tak abstrakcyjnych pojęciach ze swoją świeżo poślubioną żoną –
osiemnastoletnią dziewczyną!

Ubrana w suknię przypominającą obłok z jasnoszarego tiulu, w której

wyglądała prześlicznie, ale też bardzo młodo, Seraphina ku jego zdziwieniu
powiedziała cicho, ale bardzo poważnie:

background image

Barbara Cartland

Strona nr 48

– Wydaje mi się, że jest ważne nie tylko to, co ludzie robią, ale także

motywy ich działania.

– Wyjaśnij, co przez to rozumiesz.
– Zawsze miałam wrażenie – mówiła Seraphina powoli – że kara śmierci

dla mordercy jest niesprawiedliwa, jeśli nie poznamy motywów zbrodni.

Popatrzyła na Kelvina uważnie, jakby badając, czy ją rozumie.
– To samo tyczy się innych rzeczy. Na przykład, kiedy mówiłeś o swym

skąpym stryju, pomyślałam, że jako kaleka i człowiek nieszczęśliwy,
potrzebuje jakiejś stałej, solidnej wartości, rekompensującej inne braki.

– Nigdy o tym nie pomyślałem – przyznał Kelvin cicho.
– Przypuszczam, że zupełnie inaczej ocenialibyśmy ludzi, gdybyśmy

mogli zerwać maski pozorów – ciągnęła dalej Seraphina. – Starałam się
zawsze poznać prawdziwe powody działania służby i wieśniaków.

Umilkła na chwilę i dodała nieśmiało:
– Wiem tak mało... o życiu i może będziesz... się ze mnie śmiać... ale

wydaje mi się, że niezależnie od tego, jak ludzie żyją, czy są bogaci, czy
biedni... zawsze kierują nimi te same instynkty.

– Oczywiście, że zgadzam się – powiedział Kelvin –nasze instynkty są

zazwyczaj mocniejsze od siły woli. Dlatego musimy uczyć się opanowania.

– Tak, naturalnie – zgodziła się Seraphina.
– Większość ludzi nie lubi dyscypliny – powiedział Kelvin – a bez

dyscypliny, tej ukierunkowanej do wewnątrz i na zewnątrz, nie byłoby
cywilizacji.

Seraphina zastanowiła się nad jego słowami i powiedziała:
– W wojsku panuje surowa dyscyplina. Czy odnosi jakiś skutek?
– To podstawa – powiedział Ward. – Mężczyzna, który idzie walczyć,

musi umieć słuchać rozkazów. Bez takiej dyscypliny nie miałby szans
przeżyć.

Po chwili dodał:
– Ocena pułku zależy od stopnia zdyscyplinowania żołnierzy i esprit de

corps.

Seraphina nie odpowiadała, ale zauważył, że przygląda mu się w

zamyśleniu, więc zapytał:

– O czym myślisz?
– Kiedy mówiłam, że każdy musi kogoś lub coś kochać, wiedziałam już,

co najbardziej liczy się dla ciebie.

– Co? – zapytał Ward.
– Twój pułk.
– Skąd to wiesz?
– Kiedy mówisz o nim, twój głos się zmienia. Kochasz wojsko i myślę, że

byłeś zły nie tylko dlatego, że musiałeś ożenić się ze mną, ale przede

background image

PODRÓŻ POŚLUBNA

Strona nr 49

wszystkim dlatego, że musiałeś opuścić swą prawdziwą miłość... która jest –
dla ciebie najważniejsza.

– Zaczynam się ciebie bać, Seraphino – powiedział Kelvin Ward. – Jesteś

zbyt domyślna. Jeżeli będę chciał coś przed tobą ukryć, nie będzie to łatwe.

– Mam nadzieję, że nigdy niczego nie będziesz przede mną ukrywał –

powiedziała Seraphina.

Chwilę potem Kelvin ze zdziwieniem spostrzegł, że jej policzki oblał

rumieniec.

Nic nie mówił, tylko patrzył na nią, a ona po chwili wyszeptała:
– Choć... być może... są sprawy... których... nie chciałbyś.... mi ujawniać.
– Nie mam pojęcia, o co ci chodzi – odpowiedział szczerze. Miał zamiar

zapytać ją o to, lecz przeszkodził mu kelner pytaniem o dalsze zamówienia.

Dopiero w tym momencie Kelvin uświadomił sobie, że pozostali

jedynymi gośćmi w opustoszałym salonie.

– Chodźmy na górę – zaproponował Seraphinie.
To mówiąc podniósł się i podał jej ramię. Z wdziękiem wyprzedziła go o

krok.

Miękki tren sukni sunął za nią, jak ślad statku na wodzie.

background image

Barbara Cartland

Strona nr 50

R

R

O

O

Z

Z

D

D

Z

Z

I

I

A

A

Ł

Ł

4

4

Seraphina i Kelvin stanęli na szczycie schodów.
– Czy wolisz wypić kawę w salonie, czy u nas w kabinie? – zapytał.
Seraphina nie zdążyła odpowiedzieć, bo w tej samej chwili podeszła do

nich uderzająco piękna kobieta o wspaniałej figurze, podkreślonej niezwykle
elegancką, czarną suknią. Wycięcie głębokiego dekoltu odsłaniało jej gładką
skórę.

Z czernią sukni kontrastowała biel ciała, a na szyi lśniły sznury pereł i

diamentów.

– Kelvin!
Szła z rękami wyciągniętymi w nagłym impulsie, szeleszcząc spódnicami,

prowokacyjnie uśmiechnięta.

– Słyszałem, że jesteś na pokładzie, Auriel – odparł Kelvin Ward. –

Pozwól, że przedstawię moją żonę. Seraphino, to jest lady Braithwaite.

– Miło mi panią poznać! Na pewno spotkalibyśmy się wcześniej, gdybym

nie miała hors de combat podczas tego okropnego sztormu – wyjaśniła lady
Braithwaite. – Pani mąż wie, jaki ze mnie beznadziejny żeglarz.

Rzuciła Kelvinowi porozumiewawcze spojrzenie, ale on wydawał się go

nie zauważać. Po chwili odezwał się:

– Mieliśmy właśnie iść do kabiny. Dobranoc, Auriel. Cieszę się, że jesteś

w takiej dobrej formie.

Mówiąc to ujął Seraphinę pod ramię i poprowadził korytarzem w stronę

ich apartamentu.

Kiedy byli już u siebie, Seraphina zajęła się ściąganiem aksamitnej

background image

PODRÓŻ POŚLUBNA

Strona nr 51

pelerynki z ramion, a Kelvin zadzwonił po stewarda, by zamówić dla nich
obojga kawę, a dla siebie jeszcze brandy.

– Chyba jestem zmęczona – powiedziała po chwili Seraphina. – Jeśli nie

masz nic przeciwko temu, jak tylko wypijemy kawę, pójdę do łóżka... W
salonie odbywa się koncert, może będziesz chciał pójść.

– Nie sądzę, żeby cokolwiek mogło mnie bardziej znudzić – odparł

Kelvin. – Koncerty na statkach są zazwyczaj przeraźliwe, a śpiewacy tak
marni, że po prostu wstyd ich słuchać.

Seraphina uśmiechnęła się lekko. Chociaż przy kolacji była taka

rozmowna, teraz nie odzywała się wcale. Steward wniósł kawę. Kiedy
nalewał Kelvinowi brandy, opowiadając o pogodzie, wstała, powiedziała
dobranoc i poszła do swej kabiny.

Ale gdy znalazła się sama, zamiast przygotowywać się do snu, usiadła

przy toaletce i zapatrzyła się we własne odbicie nie widzącymi oczami.

Teraz cieszyła się, że nadejście kelnera uratowało ją przed pytaniami

Kelvina, który dostrzegł jej zmieszanie. Miało ono związek z pewną
rozmową, którą Seraphina niechcący podsłuchała tego dnia. Po raz pierwszy
od czasu, kiedy wypłynęli z Anglii, zrobiło się na tyle ciepło, że można było
uchylić bulaje.

Kelvin wyszedł rozegrać mecz pokładowej wersji tenisa. Gra była trudna,

ponieważ zamiast rakiet używano pętli z lin. Miała jednak powodzenie, gdyż
dawała możliwość ruchu.

Seraphina w tym czasie pogrążona była w czytaniu jednej ze swych

książek na temat Indii. Nagle przez otwarte okno doleciały ją głosy.

Okna kabin pierwszej klasy otwierały się na pokład spacerowy, gdzie

rzędem stały łodzie ratunkowe i gdzie co energiczniejsi pasażerowie
uprawiali gimnastykę.

Jednak głosy, które usłyszała Seraphina, należały do kobiet, nie do

mężczyzn.

Nie zwróciłaby na nie uwagi, gdyby nie pierwsze słowa wypowiedziane

bardzo rozmarzonym tonem.

– Dlaczego nie powiedziałaś mi, że Kelvin Ward jest na pokładzie?
– Nie miałam pojęcia, że go znasz – odparł drugi damski głos.
– Czy znam Kelvina? Moja droga, widzę, że nie jesteś dobrze

poinformowana. Poznałam go... i to bardzo dobrze, w Bombaju w zeszłym
roku w sierpniu.

– A więc tak się sprawy mają?
– Właśnie, ale akurat wtedy zmarł mój ojciec i musiałam wracać do domu.

Że też zawsze coś takiego musi się zdarzyć w najmniej odpowiednim
momencie.

– Powinnam była ci powiedzieć, że pan Ward jest tutaj. Prawdę mówiąc o

background image

Barbara Cartland

Strona nr 52

niczym innym się nie mówi, tylko o jego miodowym miesiącu. Ale nie
myślałam, Auriel, że cię to zainteresuje, wolisz przecież wolnych mężczyzn.

Auriel roześmiała się.
– Kelvin Ward może sobie mieć nawet pięćdziesiąt żon. To

najprzystojniejszy i najbardziej namiętny kochanek, jakiego kiedykolwiek
miałam.

– Auriel! On jest w podróży poślubnej.
– Kelvin zawsze przysięgał, że nigdy się nie ożeni.
– Musiał zatem zmienić zdanie, ponieważ jest tutaj z żoną.
– Jaka ona jest?
– Ładna, trochę bez wyrazu, ale niezwykle bogata. – po czym nastąpił

wybuch śmiechu.

– A to ci rywalka!
– Auriel, radzę ci, uważaj! Dobrze wiesz, że pozycja twojego męża w

Bombaju nie może być narażona na szwank żadnym skandalem.

– Nie będzie żadnego skandalu!
– Nie podoba mi się twoja mina.
– To patrz gdzie indziej! Gniewam się na ciebie... bardzo się gniewam.

Pomyśleć, że straciłam już tyle czasu!

– Będziemy na statku jeszcze dziewięć dni!
– Chwała Bogu! Choć jeśli w grę wchodzi Kelvin i wieczność byłaby za

krótka.

– Auriel, szokujesz mnie.
– Zawsze to robiłam, Emily. Już zapomniałaś?
– Nie, kochanie, ale pani Ward jest uroczą istotą. Możesz mówić, że

jestem sentymentalna, ale nie chciałabym, żeby poczuła się zraniona.

– Uczucia pani Ward mało mnie obchodzą! W odróżnieniu od uczuć jej

męża. Chodźmy. Robi się zimno, a ja nie mam zamiaru znowu zachorować.
W każdym razie nie w ciągu najbliższych dziewięciu dni i nocy.

Seraphina usłyszała kolejny wybuch śmiechu, a potem obie damy odeszły.
Siedziała nieruchomo zastanawiając się nad tym, co właśnie usłyszała.
Nagle wydała się sama sobie bardzo głupia. Jak mogła nie pomyśleć, że w

życiu jej męża są jakieś inne kobiety.

Na początku podróży starała się jedynie o to, by go nie rozgniewać.

Wydawał jej się taki duży i silny. Później zdała sobie sprawę, że z każdym
dniem czuje się przy nim lepiej i w jakiś sposób zbliża się do niego.
Zrozumiała, że jej mąż jest człowiekiem zdolnym do głębokich uczuć.

Kiedy krzyknął na nią w gniewie, przestraszył ją. Ale wiedziała, że stara

się być łagodny, a jego zainteresowanie i uwaga były czymś, czego nigdy
dotąd nie doświadczyła.

Trudno jej było sobie samej wytłumaczyć, a co dopiero jemu, że

background image

PODRÓŻ POŚLUBNA

Strona nr 53

przebywanie sam na sam z mężczyzną wydawało jej się dziwne, a
jednocześnie ekscytujące, podobnie jak świadomość, że on liczy się z jej
zdaniem, że słucha z uwagą tego, co ona ma do powiedzenia.

Czuła się coraz swobodniej i każdego ranka budziła się w oczekiwaniu

spotkania z nim. Była jak kwiat, którego płatki rozwijają się w cieple słońca.

Teraz zobaczyła Kelvina z innej strony. Jako mężczyznę, podobającego

się innym kobietom: Mężczyznę, który – jeśli można było wierzyć
właścicielce anonimowego głosu – potrafił być namiętny w stosunku do
kobiet.

Seraphina nigdy nie pozwoliła sobie przeczytać żadnej romantycznej

powieści, ale nawet od klasyków można się dowiedzieć czegoś o miłości.

Miłość przewijała się przez mitologię, ulegali jej starożytni Grecy i

Rzymianie, kochali się królowie i królowe, miłość naznaczyła swoim piętnem
życie Byrona, Napoleona i Rubensa.

Powinna była wiedzieć, pomyślała teraz, że mężczyzna oczekuje od

kobiety czegoś więcej niż tylko przyjaźni.

To z kolei oznaczało, że mężowie wymagali od żon o wiele więcej, niż

ona ofiarowywała Kelvinowi.

Jej nieświadomość była jak mgła, w której Seraphina nie potrafiła

odnaleźć właściwej drogi. Spróbowała postawić się w sytuacji Kelvina.

Być może pozbawiam go tego, co jest mu należne jako mężczyźnie,

pomyślała.

Wszystko było takie niespójne i zagmatwane, Seraphina nie potrafiła

uporządkować swoich myśli i uczuć. Wiedziała tylko, że znalazła się w
labiryncie, w którym kompletnie zagubiła się bez żadnego planu i wskazówki,
jak z niego wyjść.

Kiedy spotkała lady Braithwaite, rozpoznała po głosie, że to właśnie ona

zwierzała się przyjaciółce przy oknie jej kabiny.

Wobec tej pięknej, eleganckiej i szykownej kobiety czuła się dziecinna i

niepozorna.

Jej uwagi nie umknęło, z jakim entuzjazmem lady Braithwaite powitała

Kelvina i jak czule do niego przemawiała.

Jeżeli takie kobiety Kelvin podziwia – myślała ze smutkiem Seraphina –

jak może kiedykolwiek zainteresować się mną?

Tak długo nie zaznała poczucia bezpieczeństwa, tak długo nie była panią

siebie – nawet za mąż wyszła za mężczyznę wybranego przez ojca – że teraz
chciała uciec gdzieś daleko i ukryć się przed wszystkimi.

Rozmowa, którą usłyszała, jasno dowodziła, że lady Braithwaite kochała

Kelvina, a i ona najwyraźniej liczyła się w jego życiu.

Musieli być ze sobą bardzo blisko – rozmyślała Seraphina – zanim lady

Braithwaite zmuszona była wrócić do Anglii.

background image

Barbara Cartland

Strona nr 54

Kelvin nie wyglądał na szczególnie uradowanego jej entuzjastycznym

powitaniem, ale być może – pomyślała Seraphina z drżeniem – nie było dla
niego niespodzianką, że ona jest na pokładzie. Zdążył się już przygotować do
ewentualnego spotkania i dlatego miał się na baczności.

Ponieważ jestem jego żoną, ukrywa przede mną uczucia do innej kobiety

– pomyślała Seraphina. – Nie chciałby, żebym wiedziała, ile dla siebie
znaczą.

Właśnie dlatego poczerwieniała przy kolacji, kiedy Kelvin powiedział:
– Gdybym chciał coś przed tobą ukryć, nie byłoby to łatwe.
Ale czyż nie byłoby lepiej, zapytała samą siebie, gdyby byli wobec siebie

uczciwi? Dlaczego by nie miał powiedzieć: „Ożeniłem się z tobą pod
przymusem, ale kocham lady Braithwaite”.

Co by zrobiła, gdyby tak powiedział? Seraphina oparła czoło na rękach.
Jak powinnam się wtedy zachować? – zastanawiała się.
Pomyślała, że wiele żon musi mieć podobny problem. Najlepiej chyba

udawać, że się go nie dostrzega.

Nie zdając sobie z tego sprawy, Seraphina załamała ręce w geście

beznadziei.

Bo w takim wypadku ich wzajemne porozumienie oparte na uczciwości

przestałoby istnieć. Dzieliłyby ich sekrety! Sekrety, o których nie śmieliby
rozmawiać i które rosłyby pomiędzy nimi jak mur, przez który żadne z nich
nie zdołałoby się już przedrzeć.

Dlaczego... dlaczego – zapytywała samą siebie – pojawiła się w tym

momencie, właśnie wtedy, kiedy zaczynam go poznawać?

Był to lament, który wyrywał się kobietom od początku świata, ale tego

Seraphina nie mogła wiedzieć.

Czuła jednak, że wymyka jej się coś bardzo cennego, co rodziło się

pomiędzy nią a Kelvinem.

Może nadal będzie chciał pozostać moim przyjacielem – pomyślała,

zastanawiając się jednocześnie, czemu ta myśl wcale jej nie pociesza.

Uczucie, które ją ogarnęło, bardzo przypominało rozpacz.

Kelvin skończył kawę i brandy i wyszedł z kabiny. Celowo wdrapał się na

górny pokład, ponieważ nie chciał spotkać się z Auriel Braithwaite, a
spodziewał się, że będzie ona albo w salonie, albo w pokoju karcianym.

Z każdym dniem robiło się coraz cieplej, rano powinni przybić do

Aleksandrii.

Nocne niebo było pełne gwiazd i Kelvin spacerował powoli, zadowolony

z samotności. Zatrzymał się przy rufie i wychylił przez reling, patrząc w
morze.

background image

PODRÓŻ POŚLUBNA

Strona nr 55

W tej chwili usłyszał szelest jedwabi i już wiedział, kto nadchodzi.
– Czy ukrywasz się przede mną, Kelvinie? – zapytała głosem pełnym

magnetyzmu, któremu większość mężczyzn nie potrafiła się oprzeć.

– Sądziłem, że grasz w karty.
– Myślałam, że tam właśnie będziesz mnie szukał – powiedziała Auriel.

Pachniała egzotycznymi, działającymi na zmysły perfumami, które pamiętał
bardzo dobrze.

Była Angielką, ale gdzieś w mrokach historii miała rosyjskiego przodka i

było w niej coś nieprzeniknionego, co odziedziczyła po nim. Potrafiła
roztaczać wokół siebie aurę tajemniczości i niezwykłości.

Kiedyś była to wypracowana sztuczka. Teraz stała się tak instynktowna,

że mężczyzn, którzy kochali się w niej – a było ich wielu – nieustannie
podniecała gra w odgadywanie z jej słów i zachowania prawdziwych znaczeń.

– Nie cieszysz się, że znowu mnie widzisz?
– Nie!
– Czy musisz być taki niegrzeczny? – zapytała.
– Jestem żonatym mężczyzną, Auriel.
– Nic mnie to nie obchodzi.
– Ale mnie tak.
Roześmiała się bardzo cicho.
– Mężczyźni żenili się od czasów Adama. I mimo to ulegali Lilith.
– Jestem w podróży poślubnej.
Roześmiała się znowu.
– Jesteś cudownie łagodnym księciem, wychowankiem prestiżowej szkoły

i świętym Antonim w jednej osobie.

Kelvin Ward wyprostował się i spojrzał na nią z góry. Była bardzo

ponętna i świetnie zdawała sobie z tego sprawę.

Pomimo że wieczór był nieco chłodny, zsunęła gronostajową narzutkę z

ramion, odsłaniając posągową szyję, doskonale białą w świetle księżyca.

– Mamy sobie tyle do powiedzenia – odezwała się cicho, prawie szeptem.

– Nie dokończone symfonie zawsze pozostawiają niedosyt.

– Nie, Auriel – powiedział szorstko.
– Czy zapomniałeś, ile dla siebie znaczyliśmy? – zapytała Auriel

Braithwaite. – Czy zapomniałeś tę noc w ogrodzie, kiedy zaniosłeś mnie na
rękach do domu i kiedy odkryliśmy w sobie tysiące rozkoszy, o których
istnieniu nie mieliśmy pojęcia?

Przysuwała się coraz bliżej, a jej głos pulsował namiętnością.
– Powiedziałem nie, Auriel.
– Dlaczego? Dlaczego? Powiedziałeś, że jesteś żonaty, ale cóż to znaczy?

Potrzebowałeś pieniędzy i twoja żona dała ci je. Ja to rozumiem...

Auriel Braithwaite zamilkła na moment, a potem dodała:

background image

Barbara Cartland

Strona nr 56

– Wyjechałeś z Indii niecały miesiąc temu. Jestem pewna, że nawet nie

wiedziałeś o istnieniu tej dziewczyny, zanim przyjechałeś do Anglii. A jeśli
nawet wiedziałeś, nic dla ciebie nie znaczyła.

Kelvin Ward nie odpowiadał, więc Auriel bardzo, bardzo powoli

wyszeptała mu do ucha:

– Dokończmy naszą symfonię, Kelvinie.
Mówiąc to oplotła go ramionami. Nim zdołał się poruszyć, poczuł usta

Auriel na swoich i jej ciało tulące się do niego.

Przez jedną chwilę poczuł głód, namiętność, pragnienie. Potem

delikatnym, ale zdecydowanym ruchem ujął ją za ręce i odsunął się.

– Powiedziałem nie, Auriel.
Odwrócił się i odszedł. Lady Braithwaite nie mogła oderwać wzroku od

znikającej sylwetki Kelvina. Wrócił do salonu i nalał sobie znowu porcję
brandy. Właśnie podnosił kieliszek do ust, kiedy usłyszał, jak otwierają się
drzwi od kabiny Seraphiny. Ale gdy odwrócił głowę, zamknęły się.

Podszedł do drzwi, zapukał, a ponieważ nie odpowiedziała, wszedł do

środka. Seraphina, nadal ubrana, stała pośrodku kabiny. Spojrzał na nią
uważnie i zapytał:

– Co się stało? Dlaczego nie poszłaś do łóżka?
– Ja... myślałam, że... wyszedłeś. Nie... sądziłam, że... wrócisz tak szybko

– odpowiedziała z wahaniem.

– Co cię martwi? – zapytał łagodnie.
Odwróciła od niego twarz.
– N... n... nic. Ja... ja pójdę spać.
– Dlaczego nie chcesz powiedzieć mi prawdy – wypytywał.
– Ja... ja po prostu... byłam... głupia.
– Z jakiego powodu?
– Nic takiego – szepnęła. – Po prostu myślałam... że poszedłeś... na

pokład.

– Nauczyłaś mnie spostrzegawczości, Seraphino – powiedział Kelvin

Ward. – Wiem, że coś cię dręczy, i chcę, żebyś mi powiedziała co.

– Ty... nie... nie zrozumiesz.
– Wypróbuj mnie.
Stała wciąż niepewna pośrodku kabiny, a on usiadł na skraju łóżka.
– Rozmawialiśmy o wielu sprawach – powiedział łagodnie – i obiecałaś

mi, że będziesz mówić o swoich myślach i uczuciach. A teraz nagle ukrywasz
coś przede mną. Dlaczego?

– To jest... coś... czego nie... zrozumiesz – powiedziała Seraphina. – Nie.

To nieprawda... zrozumiesz... ale...

– Wróćmy do naszej rozmowy przy kolacji – odezwał się Kelvin. –

Powiedziałaś wtedy, że są sprawy, które może wolałbym ukryć. O czym

background image

PODRÓŻ POŚLUBNA

Strona nr 57

wtedy myślałaś?

Ponieważ milczała, dodał:
– Sądziłem, że zawarliśmy umowę, Seraphino.
– Tak – powiedziała ze smutkiem – ale... myślę... że ta sprawa do niej nie

należy.

– Wszystko do niej należy, naprawdę.
– Wszystko?
– Jeśli chodzi o mnie, to tak.
Jej ogromne oczy patrzyły na niego badawczo. Potem zapytała:
– Czy jeśli... jeśli zadam... ci pytanie... to nie będziesz... się gniewał?
– Nigdy nie będę się gniewał, jeśli o coś mnie zapytasz.
– Dobrze więc, czy bardzo... kochasz tę... damę, którą... spotkaliśmy?
Kelvin Ward pomyślał, że tego się chyba właśnie spodziewał, a jednak

pytanie wstrząsnęło nim.

– Kto z tobą rozmawiał na ten temat? – zapytał.
– N... nikt – odpowiedziała. – Po prostu... usłyszałam... przez przypadek...

rozmowę.

– Kiedy?
– Dziś po południu.
– Jak to się stało i co usłyszałaś?
– Otworzyłam bulaj – mówiła Seraphina, wskazując okno ręką – ale... nie

wiedziałam... kto to mówił... dopóki nie przedstawiłeś mnie... lady
Braithwaite.

– Rozumiem. I dowiedziałaś się, że znałem ją kiedyś.
– Ona... powiedziała... że byliście sobie bardzo... oddani. Wiem, że to

głupie... ale nie pomyślałam wcześniej... że w twoim życiu były... jakieś
kobiety.

– I co chciałaś powiedzieć mi podczas kolacji?
– Chciałam powiedzieć – mówiła Seraphina – że ponieważ... zostałeś

zmuszony do ślubu ze mną, nie powinnam... stawać na drodze między tobą
a... tą damą.

Umilkła, spojrzała na Kelvina oczekująco i dodała:
– To było... zanim zobaczyłam... lady Braithwaite.
– A teraz, kiedy ją już widziałaś? – zapytał Kelvin bardzo spokojnie.
– Ona jest... taka piękna... i elegancka... i światowa – mówiła Seraphina. –

Ja... rozumiem... co musisz do niej... czuć.

W jej głosie zabrzmiała dramatyczna nuta, którą wyłowiło uważne ucho

Kelvina.

– Chodź i usiądź koło mnie, Seraphino – powiedział. – Chcę ci coś

wyjaśnić.

Spojrzała na niego lękliwie, ale posłuchała. Nie dotknął jej, kiedy usiadła

background image

Barbara Cartland

Strona nr 58

obok niego na łóżku. Po chwili odezwał się:

– Jestem od ciebie sporo starszy, Seraphino. Przez wiele lat byłem

kawalerem i nie będę obrażał twojej inteligencji udając, że nie miałem
żadnych romansów.

– Oczywiście – wyszeptała.
– Jest to gra, której nikt nie traktuje poważnie. I mężczyźni, i kobiety

znają jej granice, którymi są skandal lub zerwanie małżeństwa.

Seraphina wpatrywała się w niego i uważnie słuchała.
– I choć te romanse – mówił dalej – są niekiedy dość namiętne, każdy

mężczyzna chowa w sercu miejsce dla swej przyszłej żony i matki jego
dzieci.

– Myślisz, że jest jakaś różnica w uczuciach do tych kobiet i przyszłej

żony?

– Bardzo ważna różnica – odpowiedział Kelvin. – Wytłumaczę ci to,

Seraphino. Mężczyzna, który jest dżentelmenem, nie zadaje się z młodymi,
nie doświadczonymi dziewczętami, które nie mogłyby być świadome
konsekwencji swoich czynów. W grze, o której mówię, obowiązują niepisane
prawidła, zakładające, że nikt nie powinien być skrzywdzony.

– A jednak niekiedy ludzie się ranią? – powiedziała Seraphina pytająco.
– Czasami, ale takie zachowanie jest godne pożałowania – odparł Kelvin

Ward. – W większości przypadków jednak po affaire de coeur, jak nazywają
to Francuzi, kobieta i mężczyzna rozstają się bez żalu i zostają przyjaciółmi. I
kiedy patrzą wstecz, pamiętają tylko uroczy przerywnik w swoim życiu, który
uszczęśliwił ich na chwilę, ale który, czego oboje są świadomi, nie trwa
wiecznie.

– Ja... ja chyba... rozumiem – powiedziała Seraphina. – I to... właśnie

czułeś do lady Braithwaite?

– Właśnie! – powiedział Kelvin Ward.
– Kiedy... ona mówiła o tobie – powiedziała z wahaniem Seraphina – nie

chodziło jej... o przeszłość.

Kelvin na moment zacisnął usta. Że też Auriel Braithwaite musiała

rozmawiać na jego temat właśnie pod oknem Seraphiny.

Odpowiedział łagodnie:
– Nie chcę być niegrzeczny, Seraphino, ale chyba zrozumiesz, kiedy

powiem, że Auriel Braithwaite jest typem kobiety, która sama lubi
decydować, kiedy gra się kończy.

– Dziękuję... żeś mi to wytłumaczył. Postaram się... nie robić błędów, ale

czuję się... przy niej... jakbym była... nikim.

– Jesteś moją żoną, Seraphino – powiedział zdecydowanym tonem Kelvin

– i muszę ci powiedzieć, że nigdy wcześniej nie spotkałem nikogo, kto
potrafiłby rozmawiać o sprawach naprawdę ważnych w życiu tak jak ty.

background image

PODRÓŻ POŚLUBNA

Strona nr 59

Podniosła na niego oczy, a on mówił łagodnie:
– Oboje wiemy, że istnieje wiele rodzajów wiedzy, tak samo jak wiele

rodzajów miłości. Myślę, że w czasie kilku ostatnich dni nasze myśli przebyły
wspólną drogę, odkrywając nowe krainy. Czy to nic dla ciebie nie znaczy?

– Bardzo wiele. Tak dużo... więcej, niż... potrafię powiedzieć – szepnęła

Seraphina.

– Myśl więc o tym, a nie o sprawach, które cię dziwią. A teraz uważam,

że powinnaś iść już do łóżka. Zresztą ja także.

– Nie... nie idziesz już... na pokład?
– Nie, idę spać. Jeśli zostawisz drzwi uchylone, zobaczysz, jak gaszę

światło.

– Kiedy mi coś mówisz... wierzę ci – powiedziała Seraphina z

nieoczekiwaną godnością.

– Oczywiście. – Uśmiechnął się. – Przyjaciele muszą sobie wierzyć, a my

przecież nadal jesteśmy przyjaciółmi, prawda, Seraphino?

– Tak, jesteśmy – odpowiedziała. – Pomogłeś mi jak przyjaciel i już nie

czuję się tak zagubiona.

– Mówiłem, że powinnaś mi zaufać – odpowiedział. I wyszedł z kabiny,

zamykając za sobą drzwi.

Następnego dnia wieczorem wypłynęli z Aleksandrii, a nazajutrz

dopłynęli do Port Saidu. Kelvin Ward nie opuszczał Seraphiny. Pokazywał
jej miasto i wyjaśniał wszystko, co chciała wiedzieć.

Nigdy nie wyobrażała sobie, że w ogóle istnieje tyle statków, ile tu

zobaczyła w jednym miejscu. Czekały na przepłynięcie słynnym kanałem,
który otwarto w 1869 roku i który był teraz newralgiczną drogą łączącą
Wschód i Zachód.

Chociaż połowa jednostek australijskich wciąż jeszcze wybierała drogę

wokół Przylądka Dobrej Nadziei, a inne opływały przylądek Horn, jednak w
drodze powrotnej, załadowane łatwo psującymi się produktami, wybierały
drogę przez kanał.

– Rząd brytyjski ma udziały w kompanii, która budowała kanał –

powiedział Kelvin Seraphinie – i jego obrona należy teraz do brytyjskiego
garnizonu, stacjonującego w Egipcie.

– Ale z tego, co wiem, wszyscy korzystający z kanału płacą coś w rodzaju

myta – powiedziała Seraphina.

– To prawda. Wielkie hinduskie parowce wnoszą regularne opłaty za

korzystanie z kanału, sięgające tysiąca funtów. Ale zawsze pierwszeństwo
mają parowce poczty królewskiej.

– Komu przypadają te opłaty? – spytała Seraphina.

background image

Barbara Cartland

Strona nr 60

– Zyski dzielone są pomiędzy udziałowców – odparł Kelvin. – Niestety, w

przedsięwzięcie zaangażowane było sześćdziesiąt pięć milionów funtów
kapitału francuskiego, a tylko trzydzieści jeden brytyjskiego, toteż udziały są
jak dwadzieścia jeden po stronie francuskiej do dziesięciu po brytyjskiej i
jednego po holenderskiej.

Roześmiał się.
– Nie muszę ci mówić, że przez cały czas są problemy z ustalaniem opłat

tranzytowych. Brytyjczycy chcą, żeby były niższe, Francuzi żądają wyższych.

Tłumaczył dalej, że kanał jest zbyt mały, jak na potrzeby brytyjskiego

imperium. Wielkie statki marynarki wojennej mogły przepływać dopiero po
wciągnięciu armat na pokład.

– Dlaczego go nie powiększą? – zapytała Seraphina.
– To dobry pomysł – odparł – i pewnego dnia Brytyjczycy zaczną myśleć

o wykopaniu drugiego kanału przez Półwysep Synajski, ale mam niepokojące
wrażenie, że nigdy do tego nie dojdzie.

Kiedy przechadzali się po pokładzie lub pogrążeni w rozmowie jedli

posiłki, Seraphina czuła na sobie spojrzenie ciemnych oczu lady Braithwaite,
pod którym czuła się dość nieswojo.

Nie miała wątpliwości, że nieprzyjaciel może okazać się bardzo groźny, i

zastanawiała się, czy Kelvin zdaje sobie sprawę z wrogości, którą wzbudził.

Ona go kocha – pomyślała Seraphina. Myśl ta bardzo ją przygnębiła.
Seraphina nigdy nie potrafiła powstrzymać swojej wyobraźni. Teraz

leżała, pogrążona w niepewności, i zastanawiała się, co to będzie, jeśli
pewnego dnia Kelvin przyjdzie do niej i zupełnie otwarcie poprosi, żeby
zwróciła mu wolność.

Przypuśćmy, że spotka kobietę swoich marzeń? Wtedy nie będzie to

problem zabawy we flirt, wtedy może go stracić na zawsze.

Wiedziała, jak bardzo rozwścieczyłoby to jej ojca i zobaczyła siebie

walczącą w obronie Kelvina.

Potem pomyślała, że niepotrzebnie tak się sama torturuje.
Kelvin wyraźnie ją lubił. Był miły. Nawet milszy teraz niż na początku.

Może dlatego, że tak desperacko potrzebowała oparcia, i to nie tylko w
przenośni, ale wręcz fizycznie potrzebowała się o niego oprzeć, myślała bez
przerwy, że lady Braithwaite chce go jej odebrać.

Nie oddam go! – obiecała sobie Seraphina i rozpaczliwie obmyślała,

jakiej broni może użyć w walce. Bezwiednie obserwowała lady Braithwaite,
kiedy ta była w pobliżu, i podziwiała jej ruchy i sposób, w jaki Auriel
wchodziła do salonu.

Jak primadonna zajmowała punkt centralny sceny i osuwała się na swe

krzesło, lśniąc od klejnotów i przykuwając oczy sukniami, których
zazdrościły jej wszystkie kobiety.

background image

PODRÓŻ POŚLUBNA

Strona nr 61

Seraphina dowiedziała się, że mężem lady Braithwaite był komendant

garnizonu w Bombaju.

Nietrudno było wyciągnąć od dam, z którymi Seraphina spędzała

codziennie trochę czasu, że generał sir Reginald Braithwaite jest znacznie
starszy od swej żony, a w dodatku uważany był powszechnie za nudnego,
dość prozaicznego człowieka, którego niewiele interesowało poza armią.

– Lady Braithwaite ma opinię osoby lubiącej się bawić! – kwaśno

stwierdziła jedna ze starszych pasażerek, zaciskając mocno usta.

Seraphina nie miała wątpliwości, jak należy rozumieć tę uwagę.

Wśród pasażerów pierwszej klasy było niewielu Hindusów, ale kilku z

nich mieszkało niedaleko apartamentu Wardów. Pokazywali się bardzo
rzadko, co wzbudziło zainteresowanie Seraphiny.

Dowiedziała się, że jedną z dam była Jej Wysokość radżamata Udaipuru,

która wracała właśnie z Anglii do Indii.

– Co znaczy słowo radżamata? – zapytała swego męża.
– Matka maharadży – odpowiedział – w tym przypadku także maharania.
– Tak bardzo bym chciała ją poznać – powiedziała Seraphina.
– Nie sądzę, żebyś miała okazję – odparł Kelvin. Musiała się tym

zadowolić.

Kiedy wypłynęli na Morze Czerwone i zrobiło się bardzo gorąco,

Seraphina spędzała na pokładzie znacznie więcej czasu niż na początku
podróży.

Pierwsza klasa znajdowała się powyżej drugiej, pod którą z kolei

znajdowała się trzecia klasa i ładownia. Tam pasażerowie siedzieli lub spali
w nocy na rufie statku.

Chociaż siedzenie na pakach i zwojach lin, pomiędzy którymi było bardzo

niewiele miejsca, musiało być uciążliwe, podróżujący w ten sposób ludzie
zdawali się bardzo dobrze bawić.

Seraphina wychylona przez reling słuchała hinduskiej muzyki i

przyglądała się hinduskim dzieciom o brązowej skórze i ciemnych oczach,
biegających pomiędzy leżącymi kobietami i mężczyznami, którzy wydawali
się w ogóle nie zwracać uwagi na hałas, jaki wywoływały.

– Dlaczego ci ludzie tak bardzo cię interesują? – zapytał Kelvin widząc,

ile czasu Seraphina poświęca na przyglądanie się pasażerom dolnego
pokładu.

– Chyba po prostu dlatego, że są Hindusami – odpowiedziała. –

Przeczytałam swoje książki i teraz nie mogę się już doczekać, kiedy
znajdziemy się w tym przepięknym kraju. Pragnę również poznać
mieszkańców Indii.

background image

Barbara Cartland

Strona nr 62

– Chciałbym, żebyś polubiła Indie – powiedział. – Jeżeli będzie ci się

podobało, możemy pozostać tam nawet kilka lat.

Zobaczył nagły błysk w jej oczach i dodał szybko:
– Nie chcę teraz o niczym decydować. Nic mi nie obiecuj. Kiedy spędzisz

w Indiach kilka miesięcy, porozmawiamy o tym znowu.

– Już teraz wiem, że pokocham je tak jak ty – odpowiedziała Seraphina.
Tego wieczoru było bardzo gorąco. Po kolacji spacerowali po górnym

pokładzie i Seraphina nie wzięła nawet szala, by narzucić go na swą
wieczorową suknię.

Jej spódnica uszyta była z delikatnej, różowej krepy, obszytej falbanami z

tiulu, spadającymi z tyłu kaskadami, tworzącymi tren.

Seraphina wyglądała jak pączek róży, a jej strój był – o czym Kelvin

dobrze wiedział – uszyty zgodnie z najnowszą paryską modą.

Seraphinie było w tej sukni wyjątkowo dobrze. Z przodu mocno opięta,

podkreślała drobną, ale bardzo kobiecą w kształtach figurę. Białą szyję
odsłaniał duży dekolt.

Marta wpięła jej we włosy kilka diamentowych gwiazd, które wydały się

Kelvinowi jakby zdjęte z nieboskłonu i rzucone na lśniącą powierzchnię
morza, trafiając po drodze na włosy jego żony.

Słychać było tylko posapywanie silników parowych i dźwięki skrzypiec,

dochodzące z odległego salonu. Poniżej, na rufie, nie słychać było żadnej
muzyki.

Seraphina zobaczyła pomiędzy Hindusami i ich dziećmi grupę brytyjskich

żołnierzy. Zachowywali się hałaśliwie i grubiańsko. Bawili się piłką, rzucając
ją do siebie i popychając się nawzajem.

– Nie wiedziałem, że podaje się tu bez ograniczeń piwo – powiedział

Kelvin Ward lodowato.

– To znaczy, że oni są pijani? – zapytała Seraphina.
– Pijani? Nie. Żaden żołnierz nie zna nawet znaczenia tego słowa. Ale

zachowują się agresywnie i być może nieprzystojnie, a Hindusi, którzy nigdy
nie piją alkoholu, mogą nie zrozumieć, że biały człowiek na rauszu
zachowuje się trochę zbyt swobodnie.

Seraphina wychyliła się, by spojrzeć w dół.
Żołnierze zdecydowanie zaczęli zachowywać się za głośno.
Jeden z nich rzucił piłkę wysoko w powietrze, a drugi, chcąc ją złapać, by

nie wypadła za burtę, wychylił się mocno, stracił równowagę i upadł ciężko
na małe hinduskie dziecko, które przypatrywało, się ich zabawie.

Dzieciak upadł z płaczem.
– Ten żołnierz skrzywdził dziecko – powiedziała Seraphina.
Koledzy odciągnęli żołnierza za nogi i odeszli, śmiejąc się hałaśliwie.
Dziecko leżało bez ruchu.

background image

PODRÓŻ POŚLUBNA

Strona nr 63

– Straciło przytomność – powiedziała.
– Jestem pewien, że ktoś zaraz się nim zajmie – odparł Kelvin.
– Ale chyba nikt nie widział wypadku.
Pasażerowie trzeciej klasy siedzieli tego wieczoru po drugiej stronie

statku, gdzie wiatr mniej dawał się we znaki.

Dziecko leżało nadal bez ruchu.
– Musimy kogoś zawiadomić, jestem pewna, że to coś poważnego –

powiedziała Seraphina.

– Już idę – zgodził się Kelvin.
– Pozwól mi pójść z tobą.
– Nie ma najmniejszego powodu, żebyś szła – odparł. – Sam zrobię

wszystko, co będzie trzeba.

– Chcę pójść. Będę niespokojna, jeśli nie zobaczę na własne oczy, że ktoś

się zajął dzieckiem. Proszę, pozwól mi pójść z tobą.

Wydawało się, że Kelvin Ward jest przeciwny temu pomysłowi, ale nagle

zupełnie nieoczekiwanie uśmiechnął się.

– Chodźmy więc – powiedział. – Pójdziemy razem, ale jestem pewien, że

niepotrzebnie tak się przejmujesz.

Seraphina wsunęła mu rękę pod ramię.
– Chodźmy szybko.
Kelvin Ward poprowadził swą żonę w dół najkrótszą drogą – schodami

prowadzącymi z pokładu pierwszej klasy do trzeciej.

Zabrało to trochę czasu, ale wreszcie Seraphina mogła wypuścić z ręki

tiulowy tren, stawiając nogę na pokładzie. Żołnierze znikli bez śladu,
pasażerowie najwyraźniej spali od zawietrznej, a dziecko leżało tam, gdzie
upadło. Seraphina pobiegła ku niemu.

Na pokładzie leżała mała hinduska dziewczynka z dwoma warkoczykami

przeplecionymi czerwoną wstążką. Miała złote kolczyki, ale jej ubranie było
zbyt kuse i z taniego materiału.

– Musiała uderzyć się w głowę – powiedziała Seraphina klękając przy

dziecku.

– Trzeba znaleźć jej rodziców – zauważył Kelvin.
Seraphina wzięła dziecko na ręce i nagle krzyknęła:
– Spójrz na jej ramię! Kelvinie, ona złamała sobie rękę!
Rzeczywiście, ramię dziewczynki układało się nienaturalnie.
– Nie ruszaj jej – powiedział zdecydowanie. – Znajdę stewarda i

sprowadzimy lekarza.

Seraphina w swej różowej sukni, rozpościerającej się na pokładzie,

przyciągnęła dziecko bliżej siebie.

Było bardzo drobne i chude. Seraphina przypuszczała, że dziewczynka

może mieć jakieś pięć lub sześć lat. Podszedł jakiś marynarz, spojrzał na nie

background image

Barbara Cartland

Strona nr 64

zdziwiony i nic nie mówiąc, gdzieś zniknął.

Minęło trochę czasu, nim Kelvin wrócił ze stewardem. Za nimi szła

kobieta. Zasłaniała twarz sari, tylko na czole widać było znak kastowy.
Hinduska uklękła koło Seraphiny i widząc, że dziecko ma zamknięte oczy,
zaczęła zawodzić.

– Nic jej nie jest! – krzyknęła Seraphina. – Ona żyje, tylko straciła

przytomność.

Kobieta najwyraźniej nie rozumiała.
– Wytłumacz jej to, proszę, Kelvinie.
Powiedział kilka słów w hindi i kobieta przestała płakać.
– Znalazłem ich kabinę. Jest dość zatłoczona, ale lepiej zanieśmy tam

dziecko, zanim wezwiemy doktora.

– Podnieś ją bardzo delikatnie – poprosiła Seraphina. – Jestem pewna, że

ramię jest złamane.

Steward otworzył drzwi i ruszyli powoli, by nie urazić nieprzytomnej

nadal dziewczynki. Wreszcie zatrzymali się przed kabiną.

Seraphina zajrzała do środka i przeraziła się.
W pomieszczeniu były cztery koje, na których leżało już sześcioro dzieci,

stara kobieta i mężczyzna. I choć dzieci były bardzo chude, dla małej nie było
miejsca.

Kelvin Ward zapytał stewarda, czy nie ma jakiejś wolnej kabiny.
– Zapłacę za nią – powiedział.
– Jest jedna wolna po drugiej stronie korytarza odpowiedział steward. –

Pasażerowie wysiedli w Aleksandrii.

– To otwórz ją – polecił Kelvin.
Kabina była bardzo mała i nie miała zewnętrznych bulajów, ale

przynajmniej można tu było wygodnie ułożyć dziecko.

Kelvin delikatnie umieścił dziewczynkę na koi. Podniosła odrobinę

powieki i zaczęła popiskiwać.

Matka przysunęła się do niej.
– Powiedz, żeby nie dotykała ramienia dziewczynki, zanim nie

znajdziemy lekarza – poprosiła Seraphina.

Sięgnęła przy tym po poduszkę z sąsiedniej koi i wsunęła ją pod zraniony

łokieć dziecka.

– Zaraz przyprowadzimy lekarza – zwrócił się Kelvin Ward do stewarda –

i proszę obciążyć mój rachunek opłatą za tę kabinę.

– Dobrze, sir.
Kelvin powiedział coś w hindi do matki dziecka. Dołączył do nich jeszcze

Hindus, prawdopodobnie ojciec dziewczynki, i stara kobieta, która – jak
przypuszczała Seraphina – była jej babką.

Wardowie ruszyli pospiesznie z powrotem na pokład pierwszej klasy.

background image

PODRÓŻ POŚLUBNA

Strona nr 65

– Wiem, gdzie jest gabinet lekarza – powiedział Kelvin.
Poprowadził Seraphinę korytarzem. Stanęli przed drzwiami jednej z

kabin. Kelvin zapukał do drzwi. Seraphina pamiętała, że lekarz był
jowialnym mężczyzną o czerwonej twarzy. Przedstawił im się podczas
drugiego dnia sztormu w Zatoce Biskajskiej.

– Cieszę się, że widzę panią w dobrym zdrowiu, pani Ward – powiedział

wtedy. – Ale proszę uważać i nie dać się wyrzucić do morza. Nie mam
zamiaru składać kondolencji pasażerom.

– Zdaje się, że jest pan bardzo zajęty, doktorze – odpowiedział mu Kelvin

Ward.

– Dużo bardziej, niżby mi to odpowiadało – odparł lekarz.
Seraphina podejrzewała, że jest leniwym człowiekiem i nie traktuje swych

obowiązków poważnie. Ile razy przechodziła przez palarnię, widziała go w
barze.

Jego głośny śmiech wskazywał, że nie marnował tam czasu.
Kelvin zastukał ponownie do drzwi gabinetu, ale nikt nie odpowiadał.

Zastukał jeszcze raz.

– Pewnie jest w barze – stwierdził. – Pójdę i poszukam go.
Ruszyli z powrotem korytarzem i w tym momencie zobaczyli idących z

przeciwka troje ludzi. Jednym z nich był doktor, opierał się na ramionach
dwóch stewardów.

Jego twarz była purpurowa, oczy zamknięte, a głowa bezwładnie opadała

na pierś.

Mruczał coś do siebie, a kiedy znalazł się bliżej, Seraphina zobaczyła, że

stewardzi praktycznie unoszą go w powietrzu.

Seraphina i Kelvin przywarli do ściany korytarza, żeby przepuścić lekarza

i jego towarzyszy.

– Nie sądzę, żeby w tym stanie mógł nastawiać rękę dziecka – powiedział

ponuro Kelvin Ward.

– To co zrobimy? – zapytała Seraphina, wpatrując się w niego szeroko

otwartymi oczami.

– Obawiam się, że trzeba poczekać do rana – odparł.
– Do rana? – powtórzyła. – Ależ to niemożliwe. Kiedy ona odzyska

przytomność, nie wytrzyma z bólu. Złamałam kiedyś rękę i wiem, jak to boli.

– Zapytam płatnika – powiedział Kelvin. – Ale wątpię, czy znajdzie się tu

ktoś wykwalifikowany na tyle, by pomóc w tej sytuacji. A ramię źle złożone
może zostać sztywne do końca życia.

Seraphina patrzyła na niego oczami pełnymi smutku.
– Trzeba coś zrobić – powiedziała zdecydowanie. – Dziecko nie może tak

cierpieć. Poza tym do rana ramię będzie opuchnięte.

Wyszli na pokład, mijając po drodze salę koncertową. Zupełnie

background image

Barbara Cartland

Strona nr 66

niespodziewanie Seraphina opuściła bez słowa Kelvina i weszła do wielkiego
pomieszczenia.

Pasażerowie siedzieli na obitych czerwonym pluszem krzesłach, a

orkiestra grała cicho.

Ku zdziwieniu swego męża Seraphina podeszła do podwyższenia dla

orkiestry i uniosła w górę rękę.

– Czy możecie panowie przerwać na chwilę? – zwróciła się do muzyków.
Muzyka zamilkła i wszystkie spojrzenia skierowały się na Seraphinę, ta

zaś odetchnęła głęboko i powiedziała głośno i wyraźnie:

– Zdarzył się wypadek. Dziecko ma złamaną rękę, a lekarz pokładowy jest

niedysponowany. Czy ktoś z państwa ma odpowiednie kwalifikacje, by
udzielić pomocy?

Przez moment panowała cisza, a potem w odległym krańcu sali podniósł

się starszy jegomość w wieczorowym stroju.

– Jestem lekarzem – powiedział. – Co prawda na emeryturze, ale wciąż

potrafię wykonywać swój zawód.

– Dziękuję panu – powiedziała z prostotą Seraphina. – Czy może pan od

razu pójść z nami?

background image

PODRÓŻ POŚLUBNA

Strona nr 67

R

R

O

O

Z

Z

D

D

Z

Z

I

I

A

A

Ł

Ł

5

5

Kiedy Kelvin Ward wrócił do kabiny po morderczej partii pokładowego

tenisa, Seraphina czekała na niego, a jej oczy iskrzyły się radością.

– Och, Kelvin, czy wiesz, co się stało? – zapytała natychmiast, gdy

wszedł.

– Na pewno coś przyjemnego – odpowiedział z uśmiechem.
Jej twarz jaśniała.
– Tak jest! – odpowiedziała. – Parę minut temu zapukał uroczy, starszy

pan, Hindus, i zapytał, czy uczynię honor Jej Wysokości radżamacie
Udaipuru i spotkam się z nią na podwieczorku?

– Tego właśnie pragnęłaś, prawda?
– Nie mam pojęcia, dlaczego mnie zaprosiła – mówiła dalej Seraphina –

ale zgodziłam się. Nie masz nic przeciwko temu?

– Ależ oczywiście, że nie – odpowiedział. – To będzie niezwykle ciekawe

przeżycie. Jestem zachwycony, że twoim pierwszym kontaktem z Indiami
będzie spotkanie z przedstawicielką najstarszej dynastii w Indiach.

– Opowiedz mi o nich – błagała Seraphina.
– Maharadża Udaipuru jest głową trzydziestu sześciu rodów królewskich.

Tylko ród Mewar posiada jeszcze jakieś ziemie, którymi władali ich
przodkowie przed inwazją mahometan na Nizinę Indu.

– Są radżputami, tak? – zapytała Seraphina, zerkając do książki, którą

zaczęła studiować już pierwszego dnia podróży.

– Kasta radżputów to najbardziej romantyczny i interesujący z hinduskich

rodów – odparł Kelvin. – Wierzą, że ich przodkowie zeszli na ziemię ze

background image

Barbara Cartland

Strona nr 68

Słońca i Księżyca, i że zostali stworzeni z boskiego ognia.

– Jakież to wspaniałe!
– Odwaga stawia ich na równi ze średniowiecznymi rycerzami – mówił

dalej Kelvin. – I kochają wojnę. – Uśmiechnął się. – Jeśli akurat panuje
pokój, polują, ale wolą prawdziwą walkę, więc jeśli nie mogą znaleźć innego
wroga, biją się między sobą.

– W mojej książce jest napisane, że to bardzo piękni ludzie.
– Księżniczki radżpudzkie słyną z piękności, a także z wdzięku i

niezależności – opowiadał Kelvin. – W przeciwieństwie do pozostałych
kobiet w Indiach wychodzą za mąż z własnej woli i polują razem z
mężczyznami. A nawet towarzyszą im w walce.

– Muszą być bardzo dzielne!
– Ich odwaga przechodziła najcięższą próbę, gdy po śmierci męża

tradycja nakazywała im rzucać się na pogrzebowy stos. Popełniały sutee. Ale
Brytyjczycy zabronili tych praktyk.

Seraphina zadrżała.
– Mimo że tak wyemancypowane – mówił Kelvin – księżniczki wiedziały,

że nie powinny zatracić swej kobiecości. W ich pałacach nadal można
znaleźć „komnaty gniewu”. Księżniczki były tam zamykane aż do chwili, gdy
minie im gniew.

Seraphina roześmiała się.
– A co się działo, kiedy gniew ogarniał maharadżę?
– On oczywiście mógł się zachowywać jak chciał, wszyscy mężczyźni

mają do tego prawo – drażnił się z nią Kelvin.

– Jesteś arogancki i apodyktyczny! – zawołała Seraphina. – Czy kobiety

nie mają żadnych praw?

– Tylko takie, które odpowiadają ich panom.
– Nie jesteś radżputem.
– Chciałbym być. To niezwykli mężczyźni.
– Dlaczego? – spytała Seraphina.
– Nigdy nie przyznają się do porażki. Pomiędzy hinduskimi książętami,

którzy walczyli z muzułmanami, byli też radżputowie. Tylko oni nie
poddawali się nigdy, wiedzieli bowiem, że jeśli przegrają, żony i matki nie
przyjmą ich w domach.

– Mam coraz większą ochotę spotkać się z radżamatą – stwierdziła

Seraphina.

– Ona także była księżniczką radżpudzką. Jako młoda kobieta słynęła z

piękności.

– Nie mów już nic więcej – błagała Seraphina – bo będę za bardzo

zdenerwowana, by pójść na podwieczorek.

– Ty i nerwy? – zdziwił się Kelvin Ward. – Już nigdy w to nie uwierzę po

background image

PODRÓŻ POŚLUBNA

Strona nr 69

tym, jak zachowałaś się zeszłego wieczoru.

Seraphina oblała się rumieńcem.
Od czasu, gdy w salonie poszukiwała lekarza, który mógłby ustawić ramię

poturbowanemu dziecku, cały czas się z nią droczył.

Kelvin nie chciał, żeby była obecna przy nastawianiu ramienia.
– To cię tylko zdenerwuje – mówił łagodnie. – Doktor Brownlow

praktykował na Harley Street i jestem pewien, że możemy z całym spokojem
zostawić dziecko w jego rękach.

Seraphina posłusznie wróciła do kabiny. Tam dotarła do niej wiadomość,

że z dziewczynką jest już wszystko w porządku.

Dopiero kiedy znalazła się znowu sam na sam ze swoim mężem,

uświadomiła sobie, że jej zachowanie było dość nieoczekiwane. Popatrzyła
na Kelvina niepewnie.

– Czy... ty się... nie gniewasz... na mnie... że próbowałam znaleźć...

kogoś... kto pomógłby... dziecku? – spytała cichym głosem.

– Oczywiście, że nie – odparł. – Ale zastanawiam się, co się stało z tą

młodą kobietą drżącą przed sztormem, która nazwała sama siebie tchórzem?

– Ja... zapomniałam... o sobie. – Ta odpowiedź wydała jej się zupełnie

oczywista. – Tak bardzo bałam się, że... dziecko będzie cierpieć... więc po
prostu... musiałam coś zrobić.

– I udało ci się! – stwierdził dobitnie Kelvin. – Nadal uważam, że

zachowałaś się bardzo odważnie, występując tak przed wszystkimi w salonie i
pytając o doktora.

Następnego dnia poszli do trzeciej klasy, żeby dowiedzieć się, czy mogą

coś zrobić dla hinduskiej dziewczynki. Na statku nie można było kupić
zabawek, ale Seraphina znalazła trochę kolorowej wełny, czerwoną, różową i
niebieską chusteczkę oraz jeszcze kilka drobiazgów, którymi dziecko mogło
się bawić.

Mała Hinduska była zachwycona, a zarówno jej ojciec, jak i matka

dziękowali gorąco Seraphinie za jej dobroć. Ojciec dziewczynki mówił biegle
po angielsku.

– Wydaje mi się, że są bardzo biedni – powiedziała później Seraphina do

męża. – Zastanawiam się, dlaczego podróżują takim statkiem, skoro tutaj
nawet trzecia klasa musi kosztować majątek.

– Ten człowiek pracował dla hinduskiej kompanii w Anglii i pozwolono

mu zabrać ze sobą żonę – odparł Kelvin. – Dzieci urodziły się w Anglii, a
teraz po dziesięciu latach zaoszczędzili wystarczająco dużo pieniędzy, żeby
wrócić do swego kraju.

– Co tam będą robić?
– Wyobrażam sobie, że on będzie szukał pracy, a do tego czasu zamieszka

z dalszą rodziną.

background image

Barbara Cartland

Strona nr 70

– Nie wydaje mi się, by krewni przyjęli go z otwartymi ramionami, kiedy

pojawi się z siódemką dzieci – powiedziała Seraphina.

– Hindusi są bardzo rodzinni – odparł Kelvin Ward. – Zapewniam cię, że

póki nie ułożą sobie życia, rodzina zajmie się nimi chętnie i serdecznie.

Kiedy wrócili do kabiny, Kelvin powiedział:
– Musisz zanieść Jej Wysokości prezent.
– Prezent?
– Zgodnie ze wschodnim zwyczajem gość zawsze ofiarowuje

gospodarzom prezent.

– To urocze! – wykrzyknęła Seraphina. – Co mogłabym dać radżamacie?
Po chwili zastanowienia stwierdzili, że najodpowiedniejsze będzie piękne,

małe staroświeckie pudełko, które otrzymali w prezencie ślubnym. Seraphina
starannie je opakowała i zawiązała czerwoną wstążką.

Kelvin domyślił się, że zaproszenie Seraphiny przez radżamatę miało

związek z hinduskim dzieckiem, którym zaopiekowała się jego żona. I nie
mylił się.

Seraphina weszła do kabiny radżamaty i natychmiast zorientowała się, że

gospodyni nie może wstać z fotela inwalidzkiego.

Kiedy wymieniły powitalny namaszar, czyli ceremoniał dotknięcia się

dłońmi, radżamata odezwała się w bezbłędnej angielszczyźnie:

– Proszę mi wybaczyć, pani Ward, że nie wstaję na powitanie, ale niestety

artretyzm uniemożliwia mi chodzenie.

Seraphina pomyślała, że radżamata musiała być niezwykle piękna jako

młoda kobieta.

Miała regularne rysy i prosty nos, taki jak Seraphina widywała na

hinduskich malowidłach, który nadawał jej twarzy bardzo dumny wyraz.

Jej włosy, które musiały być kiedyś długie i gęste, teraz stały się zupełnie

białe. Miała na sobie przepięknie haftowane różowe sari, które mieniło się
przy każdym jej ruchu.

Bransolety i pierścienie na rękach, podobnie jak naszyjnik na szyi,

ozdobione były rubinami i diamentami. Seraphina pomyślała, że gdyby nawet
nie wiedziała wcześniej o pochodzeniu radżamaty, odgadłaby na pierwszy
rzut oka, że należy ona do rodziny królewskiej.

Poza jej wysokością w pokoju była jeszcze jedna kobieta, również

niemłoda, i starszy mężczyzna. Jak Seraphina dowiedziała się podczas
wizyty, był on wysokim rangą dworzaninem, który został wyznaczony jako
asysta jej wysokości podczas wizyty w Anglii.

– Zdecydowałam się na tę długą podróż – tłumaczyła radżamata –

ponieważ mój mały wnuk przechodził operację oka. Powiedziano nam, że
nikt nie zrobi tego lepiej niż angielscy lekarze, i z radością przyznaję, że
podróż była bardziej niż zadowalająca.

background image

PODRÓŻ POŚLUBNA

Strona nr 71

– Och, tak się cieszę – odrzekła Seraphina. – Czy mogłabym zobaczyć

małego księcia?

Po chwili wniesiono do kabiny dziecko. Chłopczyk miał nie więcej niż

dwa lata.

Seraphina zauważyła, że jego aja była bardzo młoda i wyraźnie lękała się

radżamaty.

Dziecko, mimo opatrunku na oku, wyglądało zdrowo i siedząc na

kolanach swej babki, bawiło się z zachwytem jej bransoletami.

– Jak książę ma na imię? – zapytała Seraphina.
– Jego Wysokość otrzymał po swych sławnych przodkach imię Akbar –

odparła radżamata.

– Czy jest najstarszym synem maharadży? – dopytywała się Seraphina.
– Jego Wysokość jest następcą tronu – odparła radżamata. – Pewnego

dnia nazwany będzie „Słońcem Indii”. – W jej głosie zabrzmiała duma.

– Czytałam trochę o waszej historii – powiedziała Seraphina – a mój mąż

opowiadał, jak dzielni są członkowie kasty radżputów.

– Opisy ich walk słynne są w całych Indiach. Dopiero po 1817 roku, kiedy

to Brytyjczycy roztoczyli nad nami swoją opiekę – odparła radżamata –
zapanował spokój.

– To dobrze – powiedziała Seraphina.
– Czy to pani pierwsza podróż do Indii, pani Ward? – zapytała radżamata.
– Tak. Bardzo chcę zobaczyć Indie – odparła Seraphina. – Mój mąż

kocha je głęboko, chciałabym więc dowiedzieć się czegoś o Hindusach.

– Właśnie dlatego, że pomogła pani jednemu z nas – powiedziała

radżamata – poprosiłam, by uczyniła mi pani ten honor i wypiła ze mną
herbatę.

Seraphina uśmiechnęła się.
– Mówi pani o tej małej hinduskiej dziewczynce, która złamała rękę?
– Opowiedziano mi, jak wiele pani dla niej zrobiła – mówiła radżamata –

i że pani mąż wynajął dla niej specjalną kabinę. To niezwykła hojność.

– Myślę, że właściwie my powinniśmy przeprosić za ten wypadek,

ponieważ to brytyjski żołnierz przewrócił dziewczynkę – powiedziała
Seraphina. – Ale chyba nie zdawał sobie sprawy z tego, co robi.

– Tak mi mówiono – powiedziała radżamata.
Seraphina pomyślała, że relacja musiała być bardzo szczegółowa. Starsza

pani wiedziała wszystko.

Potem rozmawiały jeszcze o Udaipurze, a kiedy Seraphina wychodziła,

radżamata powiedziała:

– Mam nadzieję, że pani mąż znajdzie czas, żeby zabrać panią do

Radżahstanu. Na wiosnę jest tam bardzo pięknie. Uchodzi za najpiękniejszy
region Indii.

background image

Barbara Cartland

Strona nr 72

– Opowiadano mi – odpowiedziała Seraphina – że jest to legendarne

miejsce, słynne z wielkich namiętności i dzielnych książąt.

– Mam nadzieję, że to, co pani zobaczy, nie zawiedzie pani oczekiwań –

stwierdziła radżamata z uśmiechem.

Podczas pogawędki podano im specjalne małe ciasteczka, które nie

przypominały niczego, co Seraphina jadła kiedykolwiek.

Kiedy radżamata odesłała księcia z jego aja do kabiny, Seraphina uznała,

że już czas się pożegnać.

– Bardzo dziękuję za zaproszenie, Wasza Wysokość – powiedziała. – Tak

chciałam panią poznać.

– Jestem pewna, że się jeszcze spotkamy – odrzekła radżamata. – Jestem

wdzięczna za wszystko, co pani zrobiła.

Wszyscy wstali podnosząc ręce w geście namaszar, a Seraphina skłoniła

się i wyszła.

– Jej Wysokość jest bardzo piękna – opowiadała Kelvinowi, gdy zapytał o

przebieg wizyty. – Tak piękna, jak piękne były księżniczki, o których
opowiadałeś. Chciałabym na starość tak właśnie wyglądać.

– Musisz na to jeszcze długo poczekać – odparł.
Seraphina pragnęła usłyszeć od niego, że na pewno będzie taka piękna i

nagle poczuła ból w sercu na myśl, że on nigdy nie powie jej nieprawdy.

Jak mógłby ją uznać za piękną w porównaniu z lady Braithwaite?
Mimo że rozmowa na temat romansów uspokoiła ją nieco, Seraphina nie

mogła powstrzymać się od obaw, czy Kelvin nie spotyka się gdzieś z lady
Braithwaite. Takie spotkanie było przecież łatwe do zaaranżowania.
Zostawiał ją samą, kiedy szedł na tenisa albo po prostu na przechadzkę po
pokładzie, żeby zażyć trochę ruchu.

I może lady Braithwaite używa swego egzotycznego czaru, by znowu

przyciągnąć go do siebie.

Ale Kelvin powiedział jej, że ta przygoda należy do przeszłości.
Seraphina dostrzegała jednak gniewne, mroczne spojrzenia, jakimi lady

Braithwaite obrzucała Kelvina, kiedy byli w jadalni lub mijali się w
korytarzu.

Była pewna, że Auriel pożądała nadal mężczyzny, którego określiła jako

„atrakcyjnego i namiętnego kochanka”.

Seraphina zdała sobie sprawę, że Kelvin musiał całować tę kobietę i

zaczęła się zastanawiać, jak by to było, gdyby ona poczuła na ustach jego
pocałunki.

Zawsze wyobrażała sobie, że taka pieszczota musi być słodka i delikatna.

Teraz już nie była tego taka pewna.

W Kelvinie była siła i męskość. Czuła, że jego pocałunki mogą być

gorące i pełne pożądania, chociaż nie miała pojęcia, czego by miały żądać.

background image

PODRÓŻ POŚLUBNA

Strona nr 73

Co to znaczy „namiętny kochanek”?
Poszła do biblioteki, która znajdowała się na statku, żeby znaleźć książkę,

z której dowiedziałaby się czegoś na temat miłości.

Nie znalazła nic, co mogłoby jej choć trochę pomóc. Powieści były dość

nudne. Mężczyźni i kobiety zachowywali się, zdaniem Seraphiny, zupełnie
inaczej niż w życiu, a poza tym w bibliotece zebrano wyłącznie książki o
podróżach i biografie dawno nieżyjących mężów stanu i generałów.

Pewnego wieczoru, kiedy spacerowali po pokładzie, poczuła nagły

impuls, żeby poprosić Kelvina, by ją pocałował. Chciała wiedzieć, co się
wtedy czuje.

Ale czy zrozumiałby, że chodzi jej jedynie o zaspokojenie ciekawości?

Na pewno taka prośba wydałaby mu się dziwaczna, a może nawet
nieprzyzwoita? Przyjaciele nie całują się, nie w ten sposób – powiedziała do
siebie.

Ale jednocześnie myślała, że byłoby całkiem interesujące, gdyby Kelvin

potraktował ją nie jak przyjaciel, lecz jak kochanek.

Na samą myśl o tym oblała się rumieńcem. A jednak – ciągnęła dalej

wewnętrzny monolog – jest przecież moim mężem i nie byłoby w tym nic
złego.

W każdym razie Kelvin, człowiek dumny i prawy, był kochankiem lady

Braithwaite.

Nie rozumiem tego, pomyślała smutno Seraphina. Ale od razu skarciła się,

że myśli wyłącznie o sobie i popełnia grzech chciwości, pragnąc więcej, niż
już dostała.

Jej ojciec mógł równie dobrze wydać ją za innego mężczyznę, którego

uznałby za odpowiedniego. Mężczyznę, który mógł wyśmiewać jej lęki,
mężczyznę, którego w ogóle nie interesowałoby, co ona myśli, i który nie
brałby pod uwagę żadnych jej opinii, podobnie jak jej własny ojciec.

– Miałam szczęście... dużo szczęścia – wyszeptała Seraphina. A mimo to

czuła jakiś zawód, coś w niej wołało o więcej.

Kiedy zbliżali się do końca podróży, zrobiło się już naprawdę gorąco.
Damy nosiły ze sobą wachlarze, a kiedy siedziały na pokładzie, zasłaniały

się małymi eleganckimi parasolkami, które stały się modne za czasów
królowej Wiktorii.

Seraphina ubrała się w suknię z indyjskiego muślinu o wesołych barwach.

Kiedy Kelvin powiedział jej, że wygląda bardzo pięknie, spojrzała na niego
rozjaśnionymi szczęściem oczami.

– Naprawdę tak uważasz, czy mówisz to tylko, żeby mi sprawić

przyjemność?

background image

Barbara Cartland

Strona nr 74

– Umówiliśmy się przecież, że będziemy sobie mówić prawdę – odparł. –

Pozwól, że powiem ci to jeszcze raz, Seraphino, byś była pewna, że naprawdę
tak uważam. Wyglądasz bardzo ładnie... a może odpowiedniejszym słowem
byłoby – cudownie.

Ich oczy spotkały się i Seraphina poczuła, jak jakiś bardzo dziwny, wręcz

magiczny prąd przepływa między nimi.

To było tak, jakby przyciągał ją do siebie, ale zanim potrafiła to sobie

wytłumaczyć czy zrozumieć, odwrócił się.

– Będziemy w Bombaju dziś po południu – powiedział. – Czy masz

spakowane wszystkie rzeczy?

– Marta pakuje je już od dwóch dni – odparła Seraphina – i bez przerwy

zrzędzi.

Kelvin Ward roześmiał się.
– Jestem przekonany, że Marta zażąda powrotu do domu, jak tylko

przypłyniemy do Bombaju.

– Już groziła mi, że to zrobi.
– Weźmiesz sobie hinduską służącą – powiedział jej Kelvin. – Angielska

służba w Indiach to nieporozumienie. Ci ludzie albo wynoszą się nieznośnie
ponad innych i zachowują bardziej po pańsku niż ich państwo, albo upierają
się, że wszystko będą robić sami, co psuje całą hierarchię kastową.

– Musisz mi to kiedyś dokładnie wytłumaczyć poprosiła Seraphina. – Nie

chcę popełniać błędów.

– Nie dopuszczę do tego.
Usłyszała w jego głosie nutę opiekuńczości, która napełniła ją szczęściem.
Pod koniec dnia ochłodziło się nieco. Seraphina wyszła na pokład i

stamtąd zobaczyła w pewnym oddaleniu linię brzegu.

– Przez ten sztorm w zatoce przypływamy później, niż zakładał kapitan. –

Kelvin stanął koło niej. – Obawiam się, że kiedy zejdziemy na ląd, będzie już
ciemno. A tak chciałem, by twoim pierwszym wrażeniem były kolorowe
ulice, tak bardzo odróżniające to miasto od wszystkich innych miejsc na
świecie.

– Pokażesz mi to jutro – powiedziała Seraphina, zastanawiając się, czy

następnego dnia znajdzie jeszcze dla niej czas.

Doskonale zdawała sobie sprawę, że Kelvin nie może doczekać się chwili,

kiedy dopłyną do Bombaju, gdzie dowie się wszystkiego o statkach i swoim
nowym przedsiębiorstwie.

Ponieważ zainwestował więcej pieniędzy, niż to planował na początku,

stał się równorzędnym partnerem pozostałych właścicieli firmy.

Rzuciła mu szybkie spojrzenie, kiedy przyglądał się dalekiej linii lądu na

horyzoncie.

On jest bardzo przystojny, pomyślała.

background image

PODRÓŻ POŚLUBNA

Strona nr 75

Widziała zmarszczkę na jego wysokim czole. Szare oczy były tak

przenikliwe jak u żadnego mężczyzny, którego spotkała wcześniej. Było w
nich tyle szczerości i uczciwości, że nikt nie mógł sobie po prostu wyobrazić
Kelvina Warda robiącego jakąś machlojkę za plecami partnerów czy
kantującego kogokolwiek.

Być może nigdy nie będzie bardzo dobrym biznesmenem, pomyślała

Seraphina z zadowoleniem, bo to oznaczało, że nie będzie należał do kręgu
ludzi, którymi otaczał się jej ojciec.

– Myślę, że powinienem pójść i dowiedzieć się, o której godzinie

przybijemy – powiedział Kelvin.

– Tak, zrób to – zgodziła się Seraphina. – A ja sprawdzę, czy Marta

skończyła pakowanie, ale nie powiem jej, że widać już ląd, bo wpadnie w
panikę.

– Zaraz wracam – powiedział Kelvin.
Seraphina poszła do kabiny. Teraz, kiedy wszystkie jej rzeczy leżały

spakowane, pomieszczenie wyglądało jakoś pusto.

Tyle się zdarzyło podczas tej podróży, pomyślała. Wydało jej się dziwne,

że te ściany, które otaczały ją przez dwadzieścia dni, teraz znikną z jej życia
na zawsze i w ogóle o nich nie będzie pamiętała.

Nie zostawiliśmy tu nic po sobie, rozmyślała dalej. Kiedy zostawia się

dom, jest całkiem inaczej.

Chociaż zdarzają się ludzie tak pozbawieni wyrazu, że choćby mieszkali

w jakimś domu przez całe lata, po ich wyprowadzce pomieszczenie pozostaje
anonimowe. Ich życie nie zmieniło atmosfery tego miejsca, nie wzbogaciło
go.

Zdecydowała, że kiedy ona i Kelvin będą mieli własny dom, dołoży

wszelkich starań, by był wygodny i szczęśliwy. By Kelvin czuł się w nim nie
tylko jak u siebie, ale jak w prawdziwym domu.

Miała jednak niepokojące wrażenie, że kiedy zjawią się w Bombaju, jej

ojciec znowu będzie usiłował kierować ich życiem i Kelvin nie będzie
zadowolony.

Może oczekują na nich statki, które wysłał ojciec, i już sam ten fakt

rozgniewa jej męża.

W pierwszej chwili zadrżała na myśl o gniewie Kelvina, ale po chwili

pomyślała, że teraz, kiedy się rozumieją, on nie będzie gniewał się na nią,
wiedząc, że Seraphina nic na to nie może poradzić.

A potem uświadomiła sobie, że Kelvin wydaje jej pieniądze.
Jej pieniądze, które zostały zainwestowane w handlową kompanię i które

szły na codzienne wydatki.

Gdyby tylko mógł mieć jakieś swoje własne dochody! Przeczucie

graniczące z pewnością podpowiadało jej, że Kelvin odczuwa ból za każdym

background image

Barbara Cartland

Strona nr 76

razem, kiedy podpisuje czek na pobranie pieniędzy z jej konta, a kiedy
kupuje coś dla niej, przez cały czas nie opuszcza go świadomość, że to
właściwie ona płaci.

Nienawidzę pieniędzy! Nienawidzę! – wykrzyknęła w duszy.
Lecz wtedy przyszło jej do głowy, że gdyby ich nie miała, Kelvin nigdy

by się z nią nie ożenił.

– Muszę coś zrobić, by zapomniał, że jestem bogata – szepnęła.
Nagle zaczęła ją męczyć posępna myśl, że to, co lady Braithwaite dawała

Kelvinowi, nie mogło być przeliczane na pieniądze, a on przyjął jej dar z
chęcią i bez urazy. W tej chwili Kelvin wrócił do kabiny.

– Powiedzieli, że przybijemy za jakąś godzinę, może nieco później –

powiedział. – Zamówiłem sobie coś do picia. Pomyślałem, że ty pewnie masz
ochotę na lemoniadę.

– Dziękuję. – Seraphina zmusiła się do uśmiechu.
– Nie ma co się teraz kręcić po pokładzie – powiedział Kelvin. – Ludzie

zazwyczaj to właśnie robią i kiedy przychodzi do schodzenia na ląd, padają z
nóg.

– Zostańmy tutaj – zgodziła się Seraphina.
– Wszystko jest gotowe na nasz przyjazd, jesteśmy oczekiwani – oznajmił

Kelvin Ward. – Zatelegrafowałem do jednego z przyjaciół z prośbą o
wynajęcie dla nas domu na kilka miesięcy. Hotele są zwykle przepełnione i
niewygodne. Potem poszukamy czegoś, co naprawdę nam się będzie
podobało.

– To wspaniale! – wykrzyknęła Seraphina. O wiele przyjemniej jest

mieszkać we własnym domu niż w hotelu.

– Jestem pewien, że jakieś lokum już na nas czeka – zapewnił ją Kelvin. –

Czy myślisz, że będziesz dobrą gospodynią?

– Mam nadzieję – odparła.
– Nie rób takiej zmartwionej miny. – Uśmiechnął się. – W Indiach można

zamówić praktycznie wszystko. Zatrudnimy chłopca na posyłki, który będzie
się tym zajmował. On również znajdzie dla nas pozostałą część służby. Okaże
się, że z większością wiążą go więzy rodzinne. Ty będziesz musiała tylko
wydawać polecenia i ładnie wyglądać.

– Będę robiła wszystko, żebyś się dobrze czuł w naszym domu –

przyrzekła Seraphina.

– Na pewno będę – powiedział uspokajająco. Steward przyniósł

zamówionego drinka i Kelvin zabrał się do przeglądania jakichś papierów,
które na pewno dotyczyły jego przedsiębiorstwa. Seraphina uznała, że nie
powinna mu przeszkadzać czczą paplaniną. Przyglądała się milcząco spod
rzęs myśląc, jak bardzo jest przystojny.

Musi być wiele, bardzo wiele kobiet, które tak uważają, westchnęła w

background image

PODRÓŻ POŚLUBNA

Strona nr 77

duchu.

Nagle usłyszeli tupot nóg na korytarzu, rozległy się dzwonki i krzyki.
Kelvin podniósł głowę.
– Co się dzieje? – zapytał.
– Coś niedobrego – odparła Seraphina.
Wstał i otworzył drzwi.
Panujący na zewnątrz hałas był po prostu nie, do zniesienia. Kelvin ruszył

w głąb korytarza i po chwili zniknął, zostawiając Seraphinę samą w kabinie.

O co chodzi? – zastanawiała się.
Weszła do sypialni, oczekując, że zastanie tam Martę, ale w kabinie nie

było nikogo.

Seraphina już wcześniej zdążyła się przebrać z lekkiej muślinowej

sukienki w inną, z grubego jedwabiu, która zdaniem Marty lepiej nadawała
się na drogę.

Na łóżku leżały przygotowane gruby szal i kapelusz. Pomyślała, że włoży

je dopiero w ostatniej chwili. I tak było jej gorąco. Usłyszała w salonie
odgłos otwieranych drzwi i głos Kelvina:

– Gdzie jesteś, Seraphino?
– Tutaj – odpowiedziała.
Wszedł do sypialni, podniósł szal i podał jej.
– Nie ma powodu do obaw – powiedział spokojnie – ale być może trzeba

będzie skorzystać z szalup.

– Ł... łodzi ratunkowych?! – Seraphina wykrzyknęła w zdumieniu.
– Na pokładzie ktoś zaprószył ogień – wyjaśnił. – Być może nic się nie

stanie. Jest nawet szansa, że zostaniemy na statku, ale cokolwiek się będzie
działo, nie ma się czego bać. Bombaj widać gołym okiem, a w pobliżu
znajduje się parę statków, które mogą nam przyjść z pomocą.

– T... tak – powiedziała Seraphina z lekkim drżeniem w głosie.
Kelvin ujął ją pod ramię i otworzył drzwi na korytarz. Pełno tam było

ludzi wrzeszczących i przepychających się w stronę pokładu.

– Marta! – krzyknęła nagle Seraphina.
– Wszystko w porządku. Już ją ostrzegłem – odparł Kelvin Ward. –

Poszła do swojej łodzi.

Podczas podróży przechodzili dwukrotnie alarm szalupowy, raz

przepływając kanał, a drugi raz na Morzu Śródziemnym.

Ale w tym momencie Seraphina zdała sobie sprawę, że nie ma pojęcia, w

którym kierunku powinna się udać, i gdyby nie było z nią Kelvina, uległaby
panice.

Miała nadzieję, że jej pokojówce nic się nie stało, sama zaś cały wysiłek

woli musiała skupić na tym, by utrzymać się na nogach.

Pasażerowie, którzy przyszli na górę z pokładu drugiej i trzeciej klasy,

background image

Barbara Cartland

Strona nr 78

przedzierali się brutalnie. Seraphina nie miała wątpliwości, że gdyby nie było
z nią Kelvina, dawno leżałaby stratowana na podłodze.

Wreszcie Kelvinowi udało się wyprowadzić ją na pokład i odnaleźć

przeznaczoną dla nich szalupę. Marynarze przygotowywali ją do spuszczenia
po boku statku.

Niektóre łodzie były już pełne i marynarze czekali tylko na komendę

spuszczania na wodę.

W całym tym rozgardiaszu trudno się było zorientować, co się właściwie

dzieje, i Seraphina nie potrafiła w ogóle nic zrozumieć z rozbrzmiewających
wokoło krzyków.

– Czy kapitan wydał rozkaz opuszczenia statku? – usłyszała, jak pyta jej

mąż.

Nikt nie wiedział.
Marynarze rozglądali się wokół nerwowo, czekając na rozkazy od

wyższych oficerów.

Teraz już Seraphina poczuła zapach dymu, wydawało się, że dochodzi z

tej strony statku, którą właśnie opuścili.

– Gdzie wybuchł pożar? – Musiała dwukrotnie powtórzyć pytanie, zanim

Kelvin ją usłyszał.

– Mam wrażenie, że zaczęło się na pokładzie drugiej klasy – krzyknął –

ale nie jestem pewny. Chyba nikt tu nic nie wie. Jeżeli chcesz, to pójdę się
dowiedzieć.

– Nie... nie – prosiła łapiąc się jeszcze mocniej jego ramienia.
– Wszystko jest dobrze, Seraphino – powiedział uspokajająco. –

Zapewniam cię, że nie ma prawdziwego niebezpieczeństwa.

– Nie... oczywiście, że nie – przyznała niepewnie.
Ale w istocie nie była już tak bardzo przerażona. Przecież, zgodnie z tym,

co powiedział jej Kelvin, Bombaj był tak niedaleko.

Syreny przeciwmgielne wyły, na maszty wciągano chorągiewki

sygnalizacyjne, pewno zaraz przyjdą im na pomoc inne statki. To tylko
kwestia czasu, jeśli w ogóle potrzebny jest ratunek.

– Nie rozumiem, jak o tej porze dnia mógł ktoś zaprószyć ogień, i to tak,

że nikt tego nie zauważył usłyszała utyskiwanie starszego Anglika,
zajmującego miejsce tuż przed nimi.

– Wszyscy zajęci byli przygotowaniami do zejścia na ląd – odparł Kelvin.
– Powinienem napisać o tym do „Times’a” – powiedział ostro starszy

jegomość. – Takie rzeczy nie powinny się zdarzać na brytyjskich statkach. –
Parsknął z niezadowoleniem i przesunął się, by zrobić miejsce drżącej z
przerażenia damie.

– Czy ktoś nas uratuje? Czy jesteś pewien, że będziemy uratowani? –

pytała wysokim, histerycznym głosem. – Uspokój się, Matyldo, weź się w

background image

PODRÓŻ POŚLUBNA

Strona nr 79

garść. Takie zachowanie nie pomoże nikomu – powiedział zdecydowanie jej
mąż.

Seraphina miała nadzieję, że Kelvin nie uważa jej za osobę równie

nieopanowaną.

Czekali. Teraz, kiedy pasażerowie znaleźli się już w szalupach, wydawało

się, że zapanował porządek. Wtedy właśnie Seraphina zobaczyła radżamatę
Udaipuru wiezioną w fotelu inwalidzkim, pchanym przez starszego
dworzanina. Najwyraźniej zbliżali się do ich łodzi.

– Jest Jej Wysokość – Seraphina zwróciła się do Kelvina. – Dla niej to

musi być tym bardziej przerażające, że nie może chodzić o własnych siłach.
Trzeba ją wnieść do łodzi.

– To nic trudnego – odparł.
Fotel radżamaty zatrzymał się tuż koło nich. Seraphina puszczając ramię

męża pochyliła się w stronę księżnej i zapytała:

– Czy nic się pani nie stało? Mój mąż twierdzi, że nie ma żadnego

poważnego niebezpieczeństwa, jesteśmy przecież tak blisko Bombaju.

– W takich sytuacjach jestem tylko zawadą – odpowiedziała radżamata

spokojnym głosem.

Jest zbyt dumna, by okazywać lęk, pomyślała Seraphina, a poza tym jest

księżniczką radżpudzką. Poczuła, że lęk, wciąż czający się w niej, mimo
uspokajających słów Kelvina, zmalał w obliczu spokoju starej kobiety.

– Czy... książę jest ze swą aja? – zapytała Seraphina.
– Niestety przydzielono ich do innej łodzi odparła radżamata. – Jeden z

naszych służących usłyszał o pożarze, jak tylko zaczęło się zamieszanie, więc
kazałam aja natychmiast pójść do łodzi.

Seraphina pomyślała, że być może aja i mały książę znajdują się w jednej

z tych szalup, które już zostały spuszczone na wodę.

Poczuła nagły lęk, gdyż uświadomiła sobie, że z chwilą spuszczenia łodzi

znajdzie się w niej sama. Kelvin musiał poczekać wraz z innymi
mężczyznami, aż wszystkie kobiety i dzieci zostaną ewakuowane ze statku.

Chciałabym z nim zostać, pomyślała. Ogarnęło ją przerażenie na myśl, że

może go już nigdy nie zobaczyć. Zapytam go, czy mogłabym zostać. Ale
wiedziała, ze on się nigdy na to nie zgodzi.

W tej samej chwili spoglądając przez reling zobaczyła aja, opiekunkę

małego księcia. Nietrudno ją było odróżnić, była jedyną kobietą w sari.

Seraphina miała się już odwrócić i powiedzieć radżamacie, że książę jest

bezpieczny, bo łódź właśnie osiadła na morzu, kiedy uświadomiła sobie, że
aja nie trzyma dziecka w ramionach.

Rozejrzała się niepewnie po innych pasażerach siedzących w łodzi z

nadzieją, że może ktoś inny zajął się księciem.

W szalupie było kilkoro dzieci, wszystkie dość duże, siedziały pomiędzy

background image

Barbara Cartland

Strona nr 80

dorosłymi. Nikt nie trzymał małego dziecka.

Przez moment jeszcze Seraphina wpatrywała się w szalupę. Potem

odwróciła się do radżamaty z zamiarem powiedzenia jej o swym odkryciu, ale
zdała sobie sprawę, że księżna nie może nic zrobić.

Nie uprzedzając nawet Kelvina, co zamierza, wyskoczyła z szalupy i

ruszyła biegiem w stronę kabiny radżamaty.

Teraz nie było już ludzi, którzy mogliby ją powstrzymać, ponieważ ten

rozkrzyczany, przepychający się tłum znalazł się na pokładzie. Zamiast tego
korytarz był pełen gęstego dymu, od którego oczy Seraphiny wypełniły się
łzami. Zaczęła się krztusić.

Przedzierając się przez kłęby dymu, dotarła do kabiny radżamaty. Drzwi

stały otworem. Przypomniała sobie, skąd aja przyniosła małego księcia, i
jednym pchnięciem otworzyła drzwi.

Usłyszała płacz dziecka.
Książę leżał w łóżeczku, tam gdzie aja musiała go zostawić, zbyt

przerażona pożarem, by pamiętać o swych obowiązkach.

Seraphina podniosła dziecko i okryła je szalem, bojąc się, że dym w

korytarzu może okazać się dla niego bardziej niebezpieczny niż dla niej.
Przytuliła chłopczyka mocno do piersi i pospieszyła z powrotem na pokład.

Teraz dym wydawał się jeszcze gęstszy i nagle w korytarzu pojawiły się

języki ognia. Sięgnęły po nią, zamykając drogę na pokład.

Seraphina jęknęła, ale wiedziała, że musi jakoś przedostać się do Kelvina.

Tylko on jest w stanie ich uratować. Tylko z nim będzie bezpieczna.

Zrobiło jej się słabo od żaru. Potem przez chwilę dym wydawał się mniej

gęsty.

– Kelvin!... Kelvin!... – szepnęła Seraphina. Pobiegła dalej z opuszczoną

głową, jakby nie chciała patrzeć przed siebie. Musiała mocniej ścisnąć
dziecko w ramionach, bo zaczęło płakać. Płomienie sięgnęły jej do rąk.

W tym samym momencie objęły ją mocne ramiona i usłyszała głos

Kelvina, w którym brzmiał ton, jakiego nigdy wcześniej nie słyszała.

– Seraphina! Mój Boże, czy nic ci nie jest?
Był tu! Nie musi już sama walczyć! Zamknęła oczy...

background image

PODRÓŻ POŚLUBNA

Strona nr 81

R

R

O

O

Z

Z

D

D

Z

Z

I

I

A

A

Ł

Ł

6

6

Seraphina siedziała na werandzie i patrzyła na ogród pełen kolorowych

kwiatów. Ponad szczytami drzew w oddali widać było niebieskie morze za
lekką mgiełką podnoszącą się powoli znad zatoki. Jej ręce, wciąż jeszcze
zabandażowane, spoczywały na kolanach.

Właśnie tego ranka lekarz stwierdził:
– Nie ma potrzeby, bym znowu tu przychodził, pani Ward, chyba że mnie

pani wezwie.

– Czy blizny pozostaną na długo? – zapytała Seraphina.
Chwilę milczał i wreszcie powiedział:
– Albo miała pani bardzo dużo szczęścia, albo jest pani bardzo rozsądna.

Gdyby nie osłoniła się pani szalem, musielibyśmy rozmawiać zupełnie
inaczej.

Marta powiedziała jej mniej więcej to samo, tyle tylko, że nie omieszkała

dodać:

– Gdyby się pani mnie nie posłuchała i założyła tę fikuśną sukienkę z

muślinu, którą tak pani lubi, spłonęłaby pani ze szczętem.

Seraphina świetnie zdawała sobie sprawę, że ogień mógł poparzyć jej

twarz i poznaczyć okropnymi bliznami.

Bardzo mało pamiętała z tego, co działo się, gdy już przeszła przez ogień

i padła w ramiona męża.

Potem dowiedziała się, że nie musieli nawet opuszczać „Tiberiusa”, bo

sytuację opanowano. I chociaż kilka łodzi ratunkowych odpłynęło, ona z
Kelvinem pozostali na pokładzie i wysiedli godzinę później w Bombaju.

background image

Barbara Cartland

Strona nr 82

– Czy księciu coś by się stało, gdyby pozostał w kabinie? – zapytała

Seraphina, kiedy już mogła mówić o całym zdarzeniu.

– Pokład drugiej klasy uległ w dużej mierze zniszczeniu – odparł Kelvin

Ward – a niektóre kabiny w klasie pierwszej, powyżej miejsca, gdzie
rozpoczął się pożar, zostały kompletnie zaczadzone – w tym również ta, w
której spał maharadża Akbar.

A po chwili dodał:
– Uważam twój czyn za wyraz niezwykłej dzielności. Ale nic, co ja ci

powiem, nie może się równać wyrazom wdzięczności Jej Wysokości.

Radżamata przysyłała codziennie kwiaty i podarki dla Seraphiny, ale nim

lekarz pozwolił jej przyjmować gości, królewska rodzina wróciła do
Udaipuru. Tak więc Seraphina nie otrzymała osobistych podziękowań.

– Wolę, że tak się stało – powiedziała Kelvinowi – choć bardzo

chciałabym zobaczyć znowu Jej Wysokość. Podziękowania są zawsze takie
krępujące.

– Zasłużyłaś na ich dozgonną wdzięczność – odparł. – Gdyby nie ty,

książę prawdopodobnie by już nie żył.

– A co stanie się z aja?
– Zostanie bardzo surowo ukarana za opuszczenie dziecka.
Chociaż Seraphinie żal było młodej kobiety, przyznawała w duchu, że

pozostawienie księcia w niebezpieczeństwie było rzeczą karygodną.

– Chyba wiesz, że stałaś się bohaterką? – zapytał Kelvin.
– O nie! – wykrzyknęła Seraphina.
– O tobie krzyczały nagłówki wszystkich dzienników – powiedział – a

mnie osaczali dziennikarze, którzy chcieli się do ciebie dostać.

– Proszę... ja nie mogę... o tym rozmawiać – jęknęła Seraphina – a poza

tym... nie ma o czym mówić. Już powiedziano bardzo wiele.

– To, co się wtedy działo, pamiętam jak przez mgłę – powiedziała

zdecydowanie.

I tak rzeczywiście było.
Teraz dramatyczne zdarzenie wydawało się jej dziwnym snem, a odwaga,

jaka popchnęła ją na ratunek księcia, rozpłynęła się we wszechogarniającym
zawstydzeniu na samą myśl, że mogłaby o tym rozmawiać.

Jej mąż skutecznie obronił ją przed natrętami i obiecał, że gdy tylko

Seraphina poczuje się lepiej, pokaże jej Bombaj, który tak bardzo pragnęła
zobaczyć.

Okazało się, że wspólnicy Kelvina znaleźli dla Wardów dom położony nie

opodal mieszkania, które zajęli po przybyciu do Bombaju. Był to długi niski
bungalow zbudowany przez bogatego Parsa na szczycie wzgórza Malaba, z
którego roztaczał się widok na całą zatokę.

Dom, otoczony wielkim ogrodem, pełen był przepięknych mebli.

background image

PODRÓŻ POŚLUBNA

Strona nr 83

Seraphina zastała tam mnóstwo skarbów sztuki hinduskiej i liczną służbę,
której układność i kurtuazja sprawiły, że od razu poczuła się dobrze w swoim
nowym otoczeniu. Liczba ludzi pracujących w domu aż dwadzieścia pięć
osób – zaskoczyła ją, ale zorientowała się wkrótce, że w Indiach zatrudniano
zwykle więcej służby.

Kelvin opowiadał jej o Bombaju, który zbudowany został na siedmiu

wyspach i różnił się od wszystkich pozostałych miast w Indiach. Seraphina
dowiedziała się również, że wyznawcy buddyzmu osiedlili się w tym miejscu
już w trzecim wieku przed narodzeniem Chrystusa, a dopiero w szesnastym
wieku pojawili się w Zatoce Bombajskiej pierwsi przybysze z Zachodu –
Portugalczycy.

Piękna zatoka została przez nich zdobyta, a potem oddana jako posag

Katarzyny Braganzy, córki króla Portugalii. kiedy wychodziła za mąż w 1662
roku za króla Anglii, Karola II.

– Jakież to interesujące! – wykrzyknęła Seraphina. – Nie wiedziałam, że

Indie należą do nas od tak dawna.

– W sześć lat później Karol II oddał ten obszar w dzierżawę Kompanii

Wschodnioindyjskiej. Za bardzo niewielką kwotę – mówił dalej Kelvin. –
Trzeba jednak pamiętać, że przez wiele lat droga morska z Bombaju była
bardzo ryzykowna ze względu na piratów.

– To przerażające! – szepnęła Seraphina.
Żadna z przeczytanych książek nie przygotowała jej na wspaniałości

Bombaju. Od bujnej zieloności wzgórz Malaba po ulice pełne ludzi i barw.

Kelvin potrafił odróżniać różne rasy i plemiona, a spotkać można tu było

żołnierzy z Pendżabu, Jawajczyków, Sikhów w turbanach i z pięknie
utrefionymi brodami, a także grubych kupców, którzy wzbogacili się na
handlu. To dzięki nim na indyjskich bazarach można było dostać praktycznie
wszystko.

Chociaż lekarz zalecił Seraphinie, by na początku oszczędzała się, Kelvin

nie potrafił się powstrzymać i zabrał ją na bazar już podczas pierwszej
wycieczki do miasta.

Wąskie

uliczki,

obwieszone

kondygnacja

nad

kondygnacją

zwariowanymi, drewnianymi balkonikami, były tak zatłoczone, że wydawało
się wprost niemożliwe, by powóz mógł się tamtędy przecisnąć.

Jeden przez drugiego przepychali się tam w różnych kierunkach

właściciele farbiarni z Persji, Chińczycy z długimi warkoczykami, indyjscy
kupcy, arabscy handlarze końmi, sprzedawcy soku palmowego, roznoszący
go w mosiężnych naczyniach na głowach, młodzi Abisyńczycy i bheestis –
sprzedawcy wody, z szawłokami, czyli skórzanymi workami na wodę.

Wszędzie było pełno kalek bez nóg lub bez rąk, ślepców, półnagich

żebraków i wielkich leniwych świętych krów. Kelvin pokazał Seraphinie

background image

Barbara Cartland

Strona nr 84

muzykantów okrytych kolorowymi chustami z bawełny, szarpiących struny
jakichś instrumentów, i sprzedawców przypraw, oferujących koszyki pełne
karminu, kolendry i turmeryku, które jak objaśnił Kelvin – nadają curry
bogaty, złotoczerwony kolor.

Inni kupcy sprzedawali goździki, orzechy i pieprz, a więc te same

przyprawy, które Vasco da Gama przywiózł z Indii i którymi zadziwił
zachodni świat w piętnastym wieku.

Ale Seraphinie najbardziej podobały się kobiety w cudownie kolorowych

sari: czerwonych, różowych, fioletowych, zielonych, żółtych i
pomarańczowych. Kontrastowały z nimi kobiety islamskie, okryte skromnie
od stóp do głów w czarne lub szare zawoje.

Myślała, że nigdy się nie nasyci tymi widokami, ale Kelvin ze śmiechem

powiedział, że będzie miała mnóstwo czasu, by poznawać Indie i Hindusów,
kiedy poczuje się lepiej.

– Już czuję się lepiej – stwierdziła prawie z rozdrażnieniem. – Niedługo

nie będzie nawet żadnych śladów na moich rękach.

– Przeszłaś szok – powiedział łagodnie. – Żeby dojść do siebie po takim

przeżyciu, potrzeba sporo czasu.

Siedząc w domu na werandzie Seraphina myślała, że odczuwa spokój,

jakiego dotąd nigdy nie zaznała.

Przepełniało ją przedziwne uczucie szczęścia, które przenikało powoli do

jej świadomości. Po prostu w pewnej chwili poczuła się spokojna i
szczęśliwa.

Kocham Indie, pomyślała. Ten kraj okazał się jeszcze cudowniejszy, niż

się tego spodziewała.

Usłyszała za sobą kroki i odwróciła szybko głowę. Przez otwarte drzwi na

werandę szedł do niej Kelvin.

– Jak się czujesz? – zapytał.
– Bardzo dobrze, dziękuję. Jestem już zupełnie zdrowa. Tak powiedział

lekarz, a nikt nie powinien się kłócić z lekarzem, prawda?

– Czy jesteś na tyle silna, żeby pójść dziś wieczorem na kolację? – zapytał

Kelvin Ward.

– Ależ oczywiście! – odpowiedziała Seraphina. – A kto nas zaprasza?
– Przyjęcie odbywa się w domu gubernatora, którego posiadłość nazywa

się Parell – odpowiedział. – Chciałbym, żebyś go poznała, gdyż jest moim
starym przyjacielem.

– Bardzo chętnie – powiedziała Seraphina.
– Jesteś pewna, że to cię zbytnio nie zmęczy?
– Całkowicie pewna.
– W takim razie przyjmę zaproszenie – powiedział Kelvin. – Posłaniec

czeka na odpowiedź.

background image

PODRÓŻ POŚLUBNA

Strona nr 85

Kiedy została sama, Seraphina próbowała wzbudzić w sobie entuzjazm na

myśl o przyjęciu, na które się wybierali.

Wiedziała, że najchętniej spędziłaby wieczór sam na sam z mężem.
Przebywanie we dwoje w niewielkiej jadalni, kiedy nad jej głową

miarowo poruszał się dający nieco ochłody punahs, a do stołu podawali
ubrani na biało służący w kolorowych turbanach, było dla Seraphiny zupełnie
nowym przeżyciem. Lubiła słuchać Kelvina, który opowiadał jej o
wszystkim, co zrobił od momentu przyjazdu do Bombaju. Wiedziała, że z
przyjemnością odpowie jej na każde pytanie, dotyczące tego kraju i ludzi.

Zdawała sobie jednak sprawę, że powinna zrobić wysiłek, ponieważ

Kelvinowi zależy na tym, by poznała jego znajomych.

Choć nigdy tego nie powiedział, była przekonana, że musi się dziwnie

czuć w Indiach, pozbawiony towarzystwa kolegów z pułku. Czuła, że ona nie
potrafi wypełnić tej luki.

Jego życie zmieniło się całkowicie. Co myślał o tej zmianie i... o niej?
Zaczęła się zastanawiać, jaką suknię ma włożyć na wieczór, i doszła do

wniosku, że skoro idą na kolację do samego gubernatora, musi wyglądać
wyjątkowo elegancko.

Postanowiła założyć również biżuterię.
Zanim opuściła Anglię, sir Erasmus dał jej nie tylko klejnoty należące do

jej matki, ale także prezent ślubny: diamentowy naszyjnik, bransolety i tiarę,
którą miała na sobie w dniu ślubu.

Seraphina wiedziała, że są one zbyt ostentacyjne. Wolałaby włożyć dwa

sznurki pereł, które tak bardzo lubiła jej matka. Ale przecież Kelvin powinien
być z niej dumny. To będzie pierwsze wystąpienie pani Ward w Bombaju,
więc każdy będzie się jej przyglądał z ciekawością.

Kiedy wreszcie była gotowa, a Marta ułożyła jej włosy zgodnie z

najnowszą modą, ruszyła – trochę niepewnie – do salonu. Kelvin czekał już
na nią.

Pokój pełen był kwiatów, które przysłała radżamata, w tym wiele rzadkich

i pięknych odmian.

Przez otwarte okna widać było równie ukwiecony ogród. Seraphina stała

przez chwilę w drzwiach, patrząc na szerokie plecy męża. Miała wrażenie, że
Kelvin jest myślami bardzo daleko, w świecie, do którego ona nie należała.

Nagle przelękła się.
Cóż znaczyły stroje i biżuteria, jeśliby nie była z nim. Jest przecież obca

na obcym lądzie.

W tej chwili Kelvin jakby wyczuł, że Seraphina jest w pokoju, odwrócił

się i uśmiechnął do niej.

– Jesteś gotowa? Właśnie miałem pójść ci powiedzieć, że czas na nas.
– Czy dobrze wyglądam...?

background image

Barbara Cartland

Strona nr 86

Wpatrywała się w niego z niepokojem.
Suknia była imponująca. Marta uparła się, by założyła właśnie tę,

ponieważ jako młoda mężatka powinna być ubrana na biało.

Z tyłu spływały jak obłok falbany przybrane koronką i satynowymi

wstążkami. Żeby ukryć blizny, Seraphina założyła białe koronkowe mitenki
zakończone diamentowymi kołami.

Miała diamentowy naszyjnik, który wydawał się jakby za ciężki na jej

szyi, ale podkreślał delikatność karnacji. W jakiś sposób uwydatniał jej
młodość i nieśmiałość.

Wygląda prześlicznie, pomyślał Kelvin. Kobiety będą podziwiać jej

elegancję, mężczyźni zaś zapragną zatopić się w tych przepastnych oczach i
wywołać uśmiech na jej i ustach.

– Wyglądasz jak księżniczka z bajki – powiedział głębokim głosem i

zobaczył, jak oczy pojaśniały jej z radości.

– Czy... nie myślisz... że te diamenty są zbyteczne? – dopytywała się. –

Marta uparła się, żebym je włożyła.

– To odpowiednia okazja – odparł.
Seraphina uśmiechnęła się radośnie jak dziecko.
– To wspaniałe uczucie wychodzić z tobą na przyjęcie.
– Mam nadzieję, że zawsze będziesz tak myślała.
Przed domem czekał na nich wygodny powóz, zaprzężony w dwa konie, i

wkrótce byli już w Parell, oddalonym od ich domu o pięć mil.

Do domu gubernatora prowadziła aleja wysadzana wspaniałymi

egzotycznymi drzewami. Parell ze swymi potężnymi ścianami, blankami i
czerwonym dachem wyglądał wręcz przytłaczająco.

Łuki i werandy były jasno oświetlone, a służba w strojach czerwono-

złoto-białych pojawiała się i znikała jak na scenie opery.

– Chciałem, żebyś zobaczyła Parell, bo gubernator postanowił, że w

przyszłości nie będzie to główna rezydencja. Ma zamiar przenieść się do
Peona.

Weszli do ogromnego pokoju przyjęć, oświetlonego wielkimi

kryształowymi kandelabrami. Dalej była jadalnia i sala balowa, mająca opinię
najpiękniejszej w całych Indiach.

– Wygląda jak pałac – szepnęła.
Goście zebrali się w wielkim salonie o białych ścianach, honory domu

czyniło kilku adiutantów, oni to przedstawiali przybywających gości.

Seraphina rozmawiała właśnie ze starszym sędzią, który opowiadał jej o

swych pierwszych wrażeniach z Indii, gdy przybył do tego kraju czterdzieści
lat temu, kiedy weszła jakaś większa grupa gości.

Obejrzała się i wciągnęła mocno powietrze. Do sali wkraczała lady

Braithwaite.

background image

PODRÓŻ POŚLUBNA

Strona nr 87

Jak zwykle potrafiła nadać swemu wejściu rangę wydarzenia, co

Seraphina miała już okazję oglądać wiele razy na „Tiberiusie”. Ubrana była
w rubinowoczerwoną suknię, w identycznym kolorze co klejnoty ozdabiające
jej ciemne włosy i oplatające białą szyję.

Wydawało się, że wszystkie pozostałe kobiety straciły przy niej swój

blask.

– To lady Braithwaite! – zupełnie niepotrzebnie poinformował ją sędzia. –

Być może pani nie wie, ale jej mąż jest dowódcą naszego garnizonu.

Seraphinie udało się wymamrotać coś w odpowiedzi, co zachęciło

sędziego do kontynuowania tematu.

– Słyszałem dzisiaj, że zaproponowano mu stanowisko gubernatora

Nowej Południowej Walii. To będzie coś zupełnie innego niż Indie.

– Czy przyjął nominację? – zapytała Seraphina prawie bez tchu.
– No, nie wyobrażam sobie, by mógł odmówić – odparł sędzia. – To

wielki zaszczyt i prosta droga do godności para.

– To wspaniale! – wykrzyknęła Seraphina z takim entuzjazmem, że sędzia

spojrzał na nią ze zdziwieniem.

Lady Braithwaite zdążyła już umiejętnie odciągnąć Kelvina od innych

gości i rozmawiała z nim w drugiej części salonu.

– Słyszałeś, że jedziemy do, Australii? – zapytała niskim, zmysłowym

głosem.

– Składam gratulacje.
– Wyjeżdżamy za dziesięć dni. Muszę cię zobaczyć!
Spojrzał jej w oczy i ujrzał w nich to samo zaproszenie co poprzednio.

Poznał w życiu wiele kobiet, które nie lubiły rezygnować.

– Jestem pewien – odpowiedział szybko – że będziesz zbyt zajęta

pakowaniem, by przyjmować gości.

Słowa nie były ważne, dużo bardziej znacząca była zdecydowana nuta w

jego głosie.

Spojrzenie lady Braithwaite na moment stwardniało, a jej twarz przestała

być piękna. Stała się wręcz brzydka. Zanim zdążyła odpowiedzieć, Kelvin
Ward odwrócił się do najbliżej stojącego gościa i powiedział:

– My wszyscy powinniśmy złożyć gratulacje sir Reginaldowi. Uważam

wybór premiera: markiza Salisbury, za niezwykle trafny.

– Bez wątpienia – zgodził się z nim grzecznie zaczepiony mężczyzna – to,

co my stracimy, zyska Australia.

Podczas kolacji okazało się, że Seraphina ma miejsce po lewej ręce

gubernatora, a lady Braithwaite po jego prawej stronie.

Jako przedstawiciele królowej gospodarz i jego żona weszli do salonu

ostatni. Wszyscy wstali w pełnej szacunku ciszy, a potem adiutanci
przedstawili kolejno zebranych gości.

background image

Barbara Cartland

Strona nr 88

– Miło mi powitać panią w Bombaju – powiedział gubernator zwracając

się do Seraphiny. – Pragnę również wyrazić podziw dla pani odwagi.
Uratowała pani księcia Akbara. Indie przyjmują panią z otwartym sercem.

Seraphina zaczerwieniła się i w zmieszaniu nie zdołała nic odpowiedzieć.
Kolację podano na werandzie pod rozpiętym wysoko białym muślinem. Z

ogrodu dochodziły dźwięki muzyki.

Szef kuchni przybył właśnie prosto z Francji, a armia służących w

czerwonych turbanach i z brytyjskimi dystynkcjami wojskowymi na białych
tunikach niewątpliwie robiła wrażenie.

Podczas kolacji Seraphina przekonała się, że gubernator jest bardzo

miłym panem, z którym przyjemnie można pogawędzić.

– Pani mąż jest bardzo przedsiębiorczym człowiekiem – powiedział. –

Jestem pewien, że jego nowa działalność okaże się bardzo interesująca.
Transport statkami to krwiobieg Imperium, jednostki pływające pod naszym
sztandarem opływają cały świat.

Seraphina dowiedziała się podczas rozmowy, że gubernator jest

zapalonym filatelistą, a ten temat nie był jej obcy, ponieważ kolekcję
znaczków sir Erasmusa już teraz uznawano za jedną z najcenniejszych w
Anglii.

– Poczta to zadziwiająca instytucja – mówił gubernator. – Czy pani wie,

że Kompania Pocztowa otrzymuje trzydzieści tysięcy funtów za samo tylko
dostarczanie listów na terenie całych Indii?

– To ogromna suma – zgodziła się Seraphina.
– Ale za to w jak krótkim czasie listy trafiają do odbiorców – ciągnął

gubernator. – Z Londynu do Bombaju idą tylko dwadzieścia dni! Tylko
czterdzieści z Londynu do Sydney! Za moich dziecięcych lat było to
niemożliwe!

– Słyszałem, Wasza Ekscelencjo – powiedział mężczyzna siedzący po

lewej ręce Seraphiny – że budowana przez Niemców linia kolejowa z Berlina
do Bagdadu znacznie skróci drogę.

– Jeśli o mnie chodzi, poczta kursuje już wystarczająco szybko – odparł

gubernator.

– Powinien pan pojechać do Rodezji. Byłem tam w zeszłym roku –

odpowiedział sąsiad Seraphiny. – Tam listy roznoszą kurierzy ubrani w szorty
koloru khaki i w fezach na głowie. Ich torby ważą do dwudziestu kilo, a
dzienna marszruta wynosi średnio trzydzieści mil!

Wszyscy się roześmiali i Seraphina pomyślała, że musi powtórzyć tę

zabawną rozmowę Kelvinowi.

Z zadowoleniem stwierdziła, że jej mąż nie został posadzony obok lady

Braithwaite. Jedną z sąsiadek była żona gubernatora, drugą jakaś inna starsza
dama.

background image

PODRÓŻ POŚLUBNA

Strona nr 89

Seraphina przypuszczała, że jest to żona sędziego, z którym rozmawiała

przed kolacją.

Po deserze żona gubernatora poprowadziła damy z werandy do pokoju,

gdzie mogły się odświeżyć przed powrotem do salonu.

Seraphina starała się unikać lady Braithwaite, ale kiedy panie siedziały już

tylko w swoim gronie, ta zdecydowanym krokiem ruszyła przez pokój i zajęła
miejsce koło żony Kelvina.

– Chciałam z panią porozmawiać, pani Ward – odezwała się. – Niech mi

pani opowie wszystko o waszym małżeństwie.

Seraphina milczała, więc jej sąsiadka ciągnęła dalej:
– Sądzę, że mąż opowiedział pani o bliskiej i serdecznej przyjaźni, jaka

nas łączyła. Nie rozumiem, dlaczego nigdy nie wspomniał mi o pani.

– Nasza znajomość nie jest... taka długa – wyszeptała Seraphina,

ponieważ stało się oczywiste, że coś powiedzieć musi.

– I naturalnie miała mu pani coś zupełnie wyjątkowego do zaoferowania –

powiedziała lady Braithwaite. – Ale najbardziej interesuje mnie, co Kelvin
zamierza zrobić ze swym życiem po opuszczeniu pułku.

Uśmiechnęła się, ale nie był to wcale przyjemny uśmiech.
– Nie opuszcza mnie wrażenie, że bez obowiązków jego życie stanie się

puste. Jak chce je pani wypełnić?

– Jest związany z... przedsiębiorstwem handlowym – odparła Seraphina.
– O tym nie zapomniałam! Ale czy naprawdę pani myśli, że to mu

wystarczy? Jego życie zawsze było tak wypełnione i był taki niezależny.

Na chwilę zapadła cisza, a potem lady Braithwaite dodała:
– Oczywiście, dysponując pani pieniędzmi, ma wiele możliwości.
I znowu najwyraźniej oczekiwała jakiejś odpowiedzi od Seraphiny.
– Gdyby ten jego nieznośny stryj umarł – powiedziała po chwili. – Ze

swoim tytułem i pieniędzmi Kelvin mógłby zostać gubernatorem! Nie tak
łatwo znaleźć odpowiedzialnych ludzi na takie stanowiska. Podobnie jak na
stanowisko wicekróla.

Seraphina spojrzała na nią zdziwiona. Myślała, że pozycja wicekróla Indii

jest szczytem ambicji wielu mężczyzn.

– Zdradzę pani pewien mały sekret – powiedziała lady Braithwaite. – To

bardzo kosztowny tytuł, wicekról musi mieć wysokie prywatne dochody, żeby
mu podołać.

Roześmiała się krótko.
– Oczywiście teraz już Kelvin nie ma takich zmartwień, od kiedy siedzi u

pani w kieszeni!

Seraphina zesztywniała.
Wiedziała doskonale, że lady Braithwaite specjalnie mówi jej rzeczy

złośliwe i nieprzyjemne, modliła się tylko w duchu, żeby nie powtórzyła ich

background image

Barbara Cartland

Strona nr 90

przy Kelvinie. Doskonale mogła sobie wyobrazić jego reakcję.

Właśnie w tej chwili panowie przyłączyli się do dam. Kelvin przeszedł

przez pokój i w jednej chwili był koło żony. Lady Braithwaite przyjrzała mu
się z uwagą.

– Właśnie rozmawiałyśmy o tobie, Kelvinie – powiedziała. – Mówiłam

twojej żonie, jak wielkie możliwości otwierają się przed tobą teraz, kiedy
dysponujesz jej fortuną.

Seraphina zacisnęła mocno pięści. Nie śmiała spojrzeć na swego męża.
– Choć jednocześnie – ciągnęła dalej swą wypowiedź lady Braithwaite –

to musi być trochę męczące, jeśli żona jest o tyle bogatsza! Jak postąpisz,
kiedy będziesz chciał jej coś podarować? Czy kupisz urodzinowy prezent dla
pani Ward z jej pieniędzy, czy też dasz żonie coś, czego nie można kupić za
pieniądze?

Chwilę odczekała, a potem dodała mściwie:
– Na przykład twoje słynne pocałunki?
Kelvin wziął Seraphinę za rękę.
– Myślę – powiedział spokojnym i opanowanym głosem – że wystarczy

jak na pierwszy wieczór. Jestem pewien, że Ekscelencja wybaczy nam, jeśli
wyjdziemy wcześniej.

Wziął Seraphinę pod rękę i wyprowadził ją z pokoju. Opuszczenie

przyjęcia przed najważniejszymi gośćmi, czyli sir Reginaldem i lady
Braithwaite, było uchybieniem etykiety. Ale gubernator zrozumiał i wybaczył
im to.

Pożegnali się i zanim Seraphina zdołała ochłonąć, już siedzieli w

powozie.

Jak lady Braithwaite mogła powiedzieć coś takiego? – pytała sama siebie,

kiedy jechali w milczeniu. Wiedziała, że Kelvin jest zły, tak zły, że cały aż
dygocze. Nie było nic, co mogłaby powiedzieć.

Wiedziała tylko, że lady Braithwaite zemściła się skutecznie, raniąc

Kelvina każdym swym słowem. Dotknęła go do głębi, a Seraphina nie umiała
mu ulżyć. Pieniądze! Jej pieniądze!

Te tysiące złotych funtów, które wznosiły się pomiędzy nimi jak mur.

Każde wspomnienie o nich raniło jego dumę.

Niejasno zdawała sobie sprawę, że lady Braithwaite uderzyła w Kelvina,

bo sama została zraniona. Musiał ją bardzo rozgniewać, jeśli posunęła się tak
daleko.

Jednak Seraphina nie czuła ani triumfu, ani satysfakcji, ponieważ zemsta

lady Braithwaite była okrutna. Nienawidzę jej! Nienawidzę jej! – powtarzała
w myślach.

Ale wiedziała, że jest bezradna, że nie potrafi nic zrobić, żeby sprawy

ułożyły się lepiej. Wszystko, co chciałaby powiedzieć, mogło tylko

background image

PODRÓŻ POŚLUBNA

Strona nr 91

sprowadzić na jej głowę burzę szalejącą teraz w sercu męża.

Kiedy dotarli do domu, Seraphina pomyślała, że gdyby była starsza, może

by wiedziała, jak powinna się zachować w takiej sytuacji.

Ktoś tak doświadczony i wyrafinowany jak lady Braithwaite na pewno by

wiedział. Seraphina poczuła, że jest młoda, zagubiona i nie umie sobie z
niczym poradzić.

W salonie na stole stała taca z napojami. Leżało tam również kilka listów,

które musiały nadejść po południu. Przeszła przez pokój.

– Ja... ja chyba... chyba... się położę – powiedziała mając nadzieję, że

Kelvin poprosi ją, by została.

– Wiedziałem, że będziesz zmęczona – odezwał się po raz pierwszy od

momentu, kiedy opuścili Parell. – Dobranoc.

– Dobranoc – odpowiedziała Seraphina ze smutkiem.
Wyszła przez wewnętrzne drzwi do małego holu prowadzącego do

sypialni.

Sypialnie Seraphiny i Kelvina przedzielały drzwi. Były zamknięte i

prawdopodobnie tak już zostanie, pomyślała. Widziała, jak bardzo Kelvin jest
zły i zraniony, ale chciała, żeby przyszedł do niej i porozmawiał o tym, co
czuje. Może udałoby im się obrócić to wszystko w żart i cała sprawa
przestałaby być taka ważna. Wiedziała jednak, że to niemożliwe.

Mimo że pokój był już przygotowany na noc, odsunęła zasłony z okien.
Otworzyła drzwi prowadzące na werandę, potem także i zewnętrzne, do

ogrodu.

Noce były jeszcze dość chłodne, nie trzeba było spać pod moskitierą.
Seraphina czuła chłodne, wilgotne powietrze na swych nagich ramionach.

Gwiazdy lśniły na bezkresnym niebie, a z ogrodu dochodziło granie
świerszczy.

Tu jest tak pięknie. Powinniśmy być szczęśliwi – pomyślała.
Lady Braithwaite zniszczyła spokój i szczęście, którymi cieszyła się

jeszcze po południu, a także jej bliskość z Kelvinem, która łączyła ich od
chwili przybycia do Bombaju.

Nienawidzę jej! Nienawidzę jej! Nienawidzę jej! – powtarzała w kółko

Seraphina.

Przed wyjściem na przyjęcie powiedziała pokojówce, by na nią nie

czekała. Służąca była stara i chociaż nie przyszła jeszcze najgorętsza pora
roku, już teraz męczył ją panujący w czasie dnia upał. Seraphina zgadzała się
z Kelvinem. Marta powinna wrócić do Anglii.

Zdjęła suknię, odwiesiła ją do szafy i ściągnęła bieliznę. Włożyła

naszykowaną przez Martę koszulę nocną.

Koszula była z najcieńszego płótna, ozdobiona wstawkami z koronki.

Seraphina wiedziała, że to ojciec zamówił dla niej takie koszule, świadom, że

background image

Barbara Cartland

Strona nr 92

na upalne noce najbardziej odpowiednia jest bielizna z płótna. Jedwab nie
nadawał się na Indie.

Papa zawsze pamięta o szczegółach, pomyślała. Gdyby jednak Kelvin

wiedział, że ojciec wybiera dla niej koszule, na pewno nie byłby zadowolony.

Jednak prawdopodobieństwo, by kiedykolwiek zobaczył bieliznę, którą

ona nosi w nocy, było znikome, pomyślała z rozpaczą.

Przez chwilę rozważała, czy powinna wyszczotkować włosy, ale

stwierdziła, że nie jest to konieczne, skoro Marta tak staranne ją uczesała
przed przyjęciem.

Wyciągnęła tylko wszystkie szpilki i pozwoliła włosom opaść na ramiona.
Zdmuchnęła świece na toaletce.
Nie zapaliła elektrycznego światła, ponieważ chciała widzieć gwiazdy.

Wiedziała też, że światło przyciąga ćmy. Kilka z nich krążyło już wokół
świecy stojącej na stoliku przy łóżku.

Seraphina pomyślała, że teraz musi zaciągnąć zasłony, bo w przeciwnym

razie słońce obudzi ją wcześnie rano. Wschodziło o czwartej, a ona powinna
spać dłużej. W przeciwnym razie musiałaby w nieskończoność czekać na
Kelvina ze śniadaniem.

Jak on się czuje? Co myśli? – pytała sama siebie.
Poczuła nagłą ochotę, by otworzyć drzwi łączące ich sypialnie.

Nasłuchiwała. Wydawało jej się, że słyszała jakiś ruch. Nie myliła się. Po
chwili z jego sypialni dobiegł ją ponownie jakiś odgłos.

Jest nadal wściekły, pomyślała zrozpaczona, nienawidzi jej pieniędzy i

być może także jej samej.

Przeraziła się na myśl o tym, jak będzie wyglądało ich dalsze wspólne

życie małżeńskie. Jeśli nawet ludzie nie będą plotkowali otwarcie ani nie
będą im tak nieżyczliwi, jak lady Braithwaite, zawsze znajdzie się ktoś, komu
się wymknie aluzja na ten temat. A jeśli nie, to Kelvin i tak będzie
podejrzewał, że uważają go za utrzymanka własnej żony.

Seraphina zamknęła oczy. Nie potrafi sobie zupełnie z tym poradzić ani

teraz, ani z pewnością w przyszłości. Bardziej niż czegokolwiek na świecie
pragnęła, by jej mąż był szczęśliwy, a jednak wiedziała, że wiszący nad nimi
przez cały czas cień jej ogromnej fortuny nie pozwoli na to. Dlaczego nie
mogę mu oddać wszystkich moich pieniędzy? – pytała sama siebie.

Ale wiedziała, że to również było niewykonalne.
Nie przyjąłby ich, a właściwie taki gest i tak nie zmieniłby niczego. W

obecnej chwili mógł przecież dysponować wszystkimi jej pieniędzmi.

Jeżeli chciał wypisać czek, ona nie była w stanie mu tego zabronić. Nie

mógłby mu nawet przeszkodzić jej ojciec, ponieważ oddał pod kontrolę
swego zięcia cały majątek córki.

Musi być jakieś rozwiązanie, pocieszała się Seraphina w duchu.

background image

PODRÓŻ POŚLUBNA

Strona nr 93

Ale jeśli nawet jakieś istniało, ona go nie widziała. Muszę iść spać,

stwierdziła.

Otworzyła oczy. Ale kiedy zrobiła krok w stronę łóżka, stanęła jak

sparaliżowana. Przez otwarte drzwi prześlizgiwał się do wnętrza pokoju wąż.

Zamarła z przerażenia i nie zdając sobie nawet sprawy z tego, co robi,

wskoczyła na fotel.

W pełgającym świetle świec wydawało się, że wąż sunie prosto w jej

stronę.

Przez chwilę przyglądała mu się, ale nie mogła wydobyć z siebie słowa.

Potem zdołała tylko chrapliwie krzyknąć:

– Kelvin! Kelvin!
Na dźwięk jej głosu wąż podniósł głowę, jakby chciał się rozejrzeć

dookoła.

Pomyślała, że Kelvin jej nie usłyszał, i spróbowała zawołać go znowu, ale

głos uwiązł jej w gardle.

W tej chwili otworzyły się drzwi.
– Czy wołałaś mnie, Seraphino?
Nie odpowiedziała.
Próbowała coś powiedzieć, ale z jej ust nie wydobył się żaden dźwięk.
– O co chodzi? – zapytał.
Wszedł do pokoju, najwyraźniej zdziwiony, że Seraphina stoi na fotelu.

Podążył za jej wzrokiem i zauważył leżącego na podłodze węża.

Instynktownie sięgnął ręką do boku, gdzie kiedyś nosił zwykle pistolet.

Potem, jakby nagle uświadamiając sobie, że ma na sobie tylko koszulę i
spodnie, powiedział stanowczym tonem:

– Zostań tam, gdzie jesteś! Nie ruszaj się! – I wrócił do swej sypialni.
Seraphina nie byłaby w stanie się ruszyć, nawet gdyby próbowała. Czuła

tylko, że jest to wyścig w czasie między Kelvinem a wężem.

Kiedy jej mąż wrócił z rewolwerem w ręku, gad odwrócił się i z

niesłychaną szybkością ruszył z powrotem ku werandzie, i nagle zniknął w
ogrodzie.

Kelvin ruszył w stronę werandy, ale zanim tam dotarł, po wężu nie było

ani śladu.

– Nie powinnaś była otwierać zewnętrznych drzwi... – zaczął odwracając

się do żony.

Zobaczył, że Seraphina wciąż stoi na fotelu i poznał po wyrazie jej

twarzy, że jest przerażona.

Podszedł do niej, objął i zestawił na ziemi.
– Wszystko jest w porządku, Seraphino – powiedział łagodnie. – Wąż

poszedł sobie. Myślę, że nie był niebezpieczny.

Wydała nieartykułowany dźwięk i przywarła do niego, wtulając twarz w

background image

Barbara Cartland

Strona nr 94

jego ramię.

Czuł, jak dygocze, i to przypomniało mu, jak drżała podczas ich nocy

poślubnej, kiedy czekała na niego w swojej sypialni.

Przytulił ją mocno i zaczął mówić łagodnym, spokojnym głosem.
– To moja wina. Powinienem był cię ostrzec, żebyś nie otwierała

wieczorami zewnętrznych drzwi. Co prawda jest wtedy mniej świeżego
powietrza, ale za to ptaki, jaszczurki i owady nie mogą dostać się do pokoju.
Dzikie stworzenia w Indiach są niesłychanie ciekawskie. Raz zastałem całą
rodzinę małp biwakujących na moim łóżku.

Wydawało mu się, że Seraphina słucha i uspokaja się powoli. Ale czuł, że

jej delikatne, ciepłe ciało jest wciąż napięte, a twarz nadal ukryta była na jego
piersi.

Jej włosy pachniały słodko i wiosennie. Przypominał sobie ten zapach,

który czuł już wcześniej na statku w kabinie żony.

– Przykro mi z powodu tego, co się stało dzisiaj wieczorem – mówił dalej.

– Kiedy jechaliśmy do Parell, wyglądałaś tak ładnie. Chciałem, żebyś się
dobrze bawiła.

– Ten wąż... był... taki jak ona! – Seraphina wyszeptała tak cicho, że

ledwie ją usłyszał.

Nie starał się udawać, że nie wie, o kim mowa.
– Ale żadne z nich nie jest ani tak jadowite, ani tak niebezpieczne, jak

mogłoby się wydawać – odpowiedział spokojnie.

Czuł, że jego słowa zaskoczyły Seraphinę, na moment przestała drżeć.
– Zaniosę cię do łóżka – powiedział łagodnie. – Przypuszczam, że

wolałabyś teraz nie stawać na podłodze, a chciałbym, żebyś odpoczęła. Jak na
jedną noc miałaś zbyt dużo wrażeń.

Nie zaprotestowała, więc wziął ją na ręce. Była bardzo lekka. Kiedy niósł

ją przez pokój, położyła mu głowę na ramieniu jak dziecko. Ułożył żonę
bardzo delikatnie na wielkim łóżku, okrył prześcieradłem i usiadł
przyglądając się jej.

Wyglądała identycznie jak tej nocy po ich ślubie bardzo drobna i

delikatna. Jej jasne włosy rozsypały się na białych poduszkach okalając
twarz, w której błyszczały przerażone oczy.

Wydawało się, że jest niewiele większa od dziecka.
– Trudno mi sobie wręcz wyobrazić, że taka mała istotka zamieszana

została w tyle dramatycznych wydarzeń – powiedział uśmiechając się do niej.

Nie potrafiła nie odpowiedzieć na ten uśmiech.
– Przepraszam... że sprawiłam... tyle kłopotu.
– Doskonale wiesz, że wcale tak nie jest – odparł Kelvin – ale jeśli

jeszcze parę razy tak mnie przerazisz, na pewno dostanę ataku serca.

– Ja... ja... boję się... węży.

background image

PODRÓŻ POŚLUBNA

Strona nr 95

– Ja również! – odpowiedział Kelvin. – Tylko najświętsi jogowie potrafią

je traktować jak braci i nie zabijają ich. A węże nie czynią im żadnej
krzywdy.

– Istnieją... tacy święci ludzie?
– Kilku.
– Och... tak bym chciała jednego z nich spotkać!
– Spotkasz – odparł – a teraz powiem ci coś, co powinno cię ucieszyć.
– C... co?
Zauważył, że w jej oczach czai się jeszcze lęk, ale wiedział, że z całych sił

stara się opanować.

– Kiedy wróciliśmy z przyjęcia, znalazłem w poczcie zaproszenie od

maharadży Udaipuru – odparł Kelvin. – Nie będę teraz czytał ci całego listu,
bo zabrałoby to zbyt dużo czasu, a chcę, żebyś usnęła, ale wyraża on swoje
najgorętsze podziękowanie i zapytuje, czy złożymy mu wizytę. Chciałabyś
pojechać do Udaipuru?

– Naprawdę moglibyśmy tam pojechać?
Cały jej lęk zniknął. Teraz w niebieskich oczach widać było tylko

podniecenie. Nie zdając sobie sprawy z tego, co robi, Seraphina wyciągnęła
do niego rękę.

Ujął w dłoń jej palce.
– Jeżeli obiecasz mi, że nie zmęczy cię podróż i że nie spadniesz z

grzbietu słonia ani nie dasz się zjeść krokodylowi, zabiorę cię.

– Cudownie! Obiecuję, kiedy więc wyruszamy?
– Możemy jechać nawet pojutrze, jeśli będziesz do tego czasu gotowa.
– Już jestem gotowa... w tej chwili!
Roześmiał się.
– Ja potrzebuję jednak trochę więcej czasu na przygotowania.
– Trzy dni? – zapytała.
– Umowa stoi.
Zacisnęła palce na jego dłoni.
– Będziesz mógł mi pokazać Indie... przynajmniej część.
– I to bardzo piękną – odpowiedział. – Ale teraz już śpij.
Spojrzał na dłoń, którą trzymał. W blasku świec widać było jeszcze blizny

po oparzeniach.

Seraphina starała się je ukryć.
– Są takie... brzydkie – wyszeptała.
– Są oznaką męstwa – powiedział Kelvin cicho. Potem bardzo łagodnie

uniósł jej rękę i pocałował wnętrze dłoni.

background image

Barbara Cartland

Strona nr 96

R

R

O

O

Z

Z

D

D

Z

Z

I

I

A

A

Ł

Ł

7

7

– To jest chyba najpiękniejsze miejsce na świecie! – zachwycała się

głośno Seraphina.

– Zgadzam się – przytaknął Kelvin.
Spoglądali z okna pałacu zbudowanego na wyspie pośrodku jeziora

Jugnewas i patrzyli na pałac maharadży, usytuowany na odległym brzegu.

Budynek z białego granitu i marmuru wznosił się co najmniej sto stóp

ponad ziemią, po bokach pałacu widniały ośmiokątne wieże zwieńczone
kopułami.

Stał tuż nad brzegiem jeziora, tak że w wodzie widać było jego wyraźne

odbicie, a w oddali wznosiły się inne pałace, zbudowane na okolicznych
zielonych wzgórzach, a mając za tło błękitne niebo.

Widok był tak piękny, że Seraphinie wydawało się, iż jest w

zaczarowanym królestwie, które do tej chwili istniało tylko w jej wyobraźni.

Ale od momentu wyjazdu z Bombaju na północ kraju wszystko

przypominało bajkę. Najpierw ogromnym przeżyciem było wsiadanie do
pociągu na dworcu Wiktorii w Bombaju.

Seraphina sporo podróżowała w swoim życiu, ale nigdy nie wyobrażała

sobie, że podróż może być tak fantastycznym przeżyciem jak zapewniały to
linie hinduskie.

Sama stacja, jak powiedział Kelvin, wyraźnie powstrzymując się od

śmiechu, była pomnikiem angielskiej wyobraźni.

Seraphina spojrzała na niego zdziwiona, a on ciągnął dalej:
– W indyjskich miastach najbardziej okazałymi i ozdobnymi budynkami

background image

PODRÓŻ POŚLUBNA

Strona nr 97

są często stacje kolejowe. Przy ich projektowaniu architekci wprost
prześcigają się w pomysłach. Są wielkimi imitacjami orientalnego
karawanseraju. Wszystkie sklepienia, zegary, witraże, łuki, ogromne lustra i
wiązania stropu projektuje się tak, by osłabiły wrażenie ciężkości, jakie
sprawiają szyny.

Seraphina roześmiała się, ale kiedy zobaczyła stację kolejową w

Bombaju, zrozumiała, że Kelvin wcale nie przesadzał.

W teatralnym wnętrzu – jak wszędzie w Indiach – kłębił się bezładnie

tłum podróżnych.

Hindusi ubrani w sari lub dhoti i turbany, a obok nich biali w luźnych

białych szortach lub czerwonych mundurach. Świątobliwi mężowie w żółtych
sutannach mieszali się z podróżnymi w strojach typu safari lub w przepaskach
na biodrach.

Byli tu domokrążcy zachwalający dudniącymi głosami swe towary,

kurierzy przynoszący pocztę do wagonów pocztowych i beczące kozy,
ciągnięte do wagonów przez strażników.

Całe rodziny siedziały, jadły, karmiły dzieci, spały na stosach bagażu i

wrzeszczały za każdym razem, kiedy jakiś pociąg wjeżdżał na stację.

Jak ziejący ogniem smok – pomyślała Seraphina.
Kiedy wreszcie pociąg, jadący wzdłuż wielkiej Zatoki Indyjskiej, zawiózł

ich na północ, do Khandawy, stacje, na których zatrzymywali się po drodze,
były dla Seraphiny nie kończącym się źródłem radości i zainteresowania.

Najwyraźniej nie tylko podróżni, którzy – jak powiedział jej Kelvin –

przychodzili na dworzec zawsze na kilka dni przed datą odjazdu ich pociągu i
obozowali na peronie, ale także kozy, kury, psy, gołębie mieszkały na stacji.
Często można tu było także zobaczyć świętego byka.

Indyjscy podróżni nie marnowali żadnej okazji, żeby zarobić pieniądze, i

z każdym można było ubić jakiś interes.

Byli tam sprzedawcy curry i roznosiciele gorącego jedzenia, handlarze

słodyczami, u których można było także kupić napoje chłodzące, sprzedawcy
kokosów, którzy specjalnymi nożami odcinali czubek zielonego orzecha,
żeby kupujący mógł wypić zimne mleko.

Wszędzie widać było woziwodów noszących bukłaki z inną wodą dla

muzułmanów, a inną dla Hindusów.

– To jest chai-wallah – Kelvin pokazał Seraphinie sprzedawcę herbaty,

który chodził z jednej platformy na drugą krzycząc „Gram-czai”, co – jak
zorientowała się – znaczyło „gorąca herbata”.

Na każdej stacji wszyscy pasażerowie opuszczali pociąg, żeby się umyć,

kupić jedzenie lub po prostu rozprostować nogi.

Kiedy nadchodził już czas powrotu, rozpoczynał się niesamowity

harmider i wszyscy w panice biegli z powrotem do pociągu, bojąc się, że

background image

Barbara Cartland

Strona nr 98

odjedzie bez nich.

Kelvin zarezerwował dla nich dwojga dwa przedziały i dodatkowe dla

służby. Zaskoczyło ją, jak wielu służących towarzyszyło im w drodze.

Z Martą pożegnała się w Bombaju i chociaż starsza kobieta uroniła łzę,

czy dwie, Seraphina wiedziała, że w gruncie rzeczy jest zadowolona, iż wróci
do wygodnego i bezpiecznego życia w Anglii.

– Nie miałem czasu, żeby wyszukać ci hinduską służącą – powiedział

Kelvin – ale w zamian przyjąłem dla ciebie osobistego służącego, Amara.
Zapewnił mnie, że został nauczony przez angielską mem-sahib wszystkiego,
co powinna umieć dobra pokojówka.

– Mężczyzna? – zdziwiła się Seraphina.
– To tutaj zupełnie normalne, możesz mi wierzyć – odrzekł Kelvin. –

Amar twierdzi, że umie się zająć damskimi strojami, ponieważ był dhirzi.

– Co to znaczy? – zapytała Seraphina.
– Krawiec – odparł Kelvin. – A więc twój służący nie tylko będzie umiał

wszystko zreperować, ale nawet uszyje ci sukienkę, jeżeli będziesz chciała.

– To wspaniale! – wykrzyknęła Seraphina. Polubiła Amara od pierwszej

chwili. Był niedużym mężczyzną w średnim wieku, poruszał się szybko i
najwyraźniej kochał piękne suknie i lubił się nimi zajmować. Bardzo szybko
przekonała się, że nigdy nie potrzeba mu niczego dwa razy powtarzać, gdyż
on nigdy niczego nie zapomina. Dbał o jej wygodę po tysiąckroć bardziej niż
Marta.

Kiedy nadchodził czas spania, łóżka były pościelone ich własną pościelą.

Rano, kiedy wracali po śniadaniu do przedziałów, po pościeli nie było ani
śladu, znikała jak za dotknięciem różdżki czarnoksięskiej.

Seraphinie smakowało jedzenie, które Kelvin wcześniej zamawiał

telegraficznie na kolejnych stacjach.

Kiedy pociąg wjeżdżał na peron, z cienia wyłaniał się ubrany na biało

człowiek, niosący ich posiłek na tacy przykrytej serwetką.

Były tam gorące ciasteczka, polane ostrym sosem korzennym z cebulą i

czupattis, do tego whisky i butelki z zimną wodą sodową dla Kelvina, a
świeży sok limony dla niej.

Kiedy zatrzymywali się na jakiejś małej stacji, musieli jeść szybko, żeby

przed odjazdem oddać tacę ubranemu na biało mężczyźnie.

Czasami, gdy pociąg wolno ruszał, skrzypiąc i buchając dymem, człowiek

ten biegł wzdłuż wagonu, wykrzykując prośby o zwrot naczyń.

Tyle mieli do oglądania i tyle do zrobienia, że dwa dni i dwie noce

spędzone w pociągu przeszły szybciej, niż się to wydawało możliwe.

W Khandawie przesiedli się na linię Radżputan-Malwa, wiodącą przez

Indore i Kimach do Chitorgarh.

– Od tej chwili możemy się uważać za gości maharadży – powiedział

background image

PODRÓŻ POŚLUBNA

Strona nr 99

Kelvin z uśmiechem, kiedy wysiadali na stacji. – Sądzę, że wkrótce
przekonasz się, jaką jesteś ważną osobą. Zostaniesz potraktowana po
królewsku.

Na stacji oczekiwał ich nie tylko powóz zaprzężony w cztery białe konie,

ale również reprezentacja prywatnej armii maharadży z kopiami ozdobionymi
kolorowymi proporcami.

Zostali powiezieni w wielkim stylu i teraz wreszcie Seraphina mogła

przyjrzeć się krajowi, który tak bardzo chciała zobaczyć. Zrozumiała, że
pochwały nie były wcale przesadzone. Radżputan był bardzo romantyczny.

Były tu wzgórza i kamienne płaskowyże, żyzne równiny zakończone

ostrymi urwiskami. Gdzieniegdzie widać było masywne forty i przepiękne
pałace.

Dzikie ptaki i na żółto kwitnące kaktusy stanowiły rozkosz dla oczu.

Seraphina z drżeniem przyglądała się przechodzącym wielbłądom, leniwym
bykom o łagodnym spojrzeniu i od czasu do czasu pojawiającym się słoniom.

Wszystkie kobiety, nawet te pracujące na drodze, przystrojone były w

srebrne nakostniki, bransolety, amulety i naszyjniki. Każdemu ich ruchowi
towarzyszyło rytmiczne pobrzękiwanie.

Seraphina wydawała co chwila okrzyki radości i zadawała mnóstwo pytań.

Dopiero po jakiejś godzinie przyszło jej do głowy, że Kelvinowi jej
entuzjazm może wydawać się dziecinny.

Pierwszą noc spędzili w małym pałacu, należącym do maharadży, który

był kuzynem ich gospodarza. Przygotowano wszystko, żeby czuli się tam
wygodnie, ale Seraphina nie była w stanie porozmawiać z Kelvinem na
osobności. Po męczącym dniu poszła zresztą wcześniej do łóżka.

Następny dzień przebiegł bardzo podobnie. Zbliżali się do Udaipuru i

mogliby nawet zdążyć przed nocą, gdyby nie to, że maharadża chciał ich
powitać z całym ceremoniałem.

– Załóż jutro jedną ze swych najlepszych sukienek – poradził jej Kelvin,

zanim udali się na odpoczynek. – Będzie bardzo ważny dzień.

– Dla ciebie? – zapytała.
– Nie – odparł. – To ty jesteś tu gościem honorowym. Osobą, której

gospodarze chcą wyrazić swoją wdzięczność.

– Mam nadzieję, że nie będą o mnie mówili... zbyt dużo – odezwała się

nieśmiało Seraphina.

– Ty musisz się tylko uśmiechać i pięknie wyglądać. To wszystko. – W

jego tonie było coś opiekuńczego i uspokajającego.

Seraphina położyła się, ale nie mogła zasnąć. Myślała o mężu.
Czuła wielką ulgę, że jest daleko od Bombaju i lady Braithwaite. Na

początku podróży to właśnie zaprzątało całą jej uwagę.

Ale nie mogła też zapomnieć pocałunku, jaki Kelvin złożył na jej dłoni.

background image

Barbara Cartland

Strona nr 100

To był tylko gest, mówiła sobie, na który mógł sobie pozwolić wobec każdej
kobiety, a jednak dotyk jego warg zrobił na niej nieoczekiwanie silne
wrażenie. Był jak maleńki, rozpalający się płomień. Spowodował, że drżała...
ale nie z lęku. Jego usta zaledwie dotknęły wnętrza jej ręki, a jednak gdy
uwolnił dłoń, chciała do niego przywrzeć i już tak pozostać.

Potem znowu mówiła sobie, że Kelvin był po prostu miły.
Przeraziła się zarówno lady Braithwaite, jak i węża. A Kelvin uspokoił ją,

podobnie jak w dniu ich ślubu i podczas sztormu.

Ale to przecież nic dla niego nie znaczyło! – powtarzała sobie. Jestem

tylko kobietą, którą zmuszony był poślubić!

Zastanawiała się, dlaczego ta myśl boli ją bardziej niż poprzednio.

Sądziła, że lęka się, by lady Braithwaite nie zniszczyła rodzącej się między
nią a Kelvinem przyjaźni.

Ten lęk powodował, że była bardziej podatna na zranienie.
Seraphina z każdą milą, która oddalała ich od Bombaju, czuła się lepiej.

Teraz nie było już powodu, by zamartwiać się, że lady Braithwaite i Kelvin
spotkają się, a Seraphina jeszcze raz będzie musiała znieść bolesne uwagi tej
kobiety.

Kiedy wrócimy, tamtej już nie będzie, pomyślała z ulgą. Jeszcze raz

wróciło do niej wspomnienie ciepłych warg Kelvina na jej dłoni.

Kiedy zbliżali się do przedmieść Udaipuru, spotkali oczekującą ich grupę

żołnierzy na koniach, którzy przybyli, żeby eskortować ich przez miasto. W
pewnej chwili odsłonił się widok pałacu na tle nieba.

Po obu stronach głównego wejścia stali na straży żołnierze, a kiedy

Wardowie wysiadali z powozu – dowódca wojsk maharadży, zwany bukszee,
wyszedł im na powitanie.

Oczekujący ich dostojnicy poprowadzili Seraphinę i Kelvina pomiędzy

szpalerem żołnierzy do wielkiej sali tronowej.

Idąc, mijali pokoje pełne ciekawskich: kobiet w sari i obwieszonych

medalami mężczyzn w turbanach. Wszyscy stali.

Seraphina pragnęła wziąć męża za rękę, ale wiedziała, że nie wyglądałaby

wtedy godnie, więc z zawstydzonym uśmiechem, ale i z gracją szła u jego
boku. Nagle usłyszała głos herolda ogłaszającego Panu Świata, że jego goście
nadchodzą.

W wielkiej sali tronowej, która, jak się Seraphina dowiedziała później,

nosiła nazwę Surya Mahi – Komnata Słońca, na plafonie namalowane było
słońce w zenicie, wysyłające promienie we wszystkie strony komnaty.

Pod nim stał gadi, czyli tron, z aksamitnym baldachimem, wsparty na

srebrnych kolumnach.

background image

PODRÓŻ POŚLUBNA

Strona nr 101

Za tron służyła, zgodnie ze zwyczajem panującym w Indiach, ogromna

poduszka, ale okryta aksamitną narzutą, haftowaną złotymi nićmi i drogimi
kamieniami.

Kiedy podchodzili, maharadża wstał z tronu i Seraphina zobaczyła, że był

wybitnie przystojnym mężczyzną. W niczym nie zawiódł jej oczekiwań.

Jego Wysokość maharadża Dhiraj Fath Singli Bahadur miał koło

czterdziestki. Jego broda, przetykana już siwizną, rozdzielona była pośrodku i
rozczesana na boki i w górę, co sprawiało, że wyglądał dystyngowanie i
bardzo oryginalnie.

Powitał swoich gości tradycyjnym namaszar i podziękował Seraphinie za

uratowanie życia jego synowi. Odpowiedział mu Kelvin, a potem usiedli w
asyście przedstawicieli najwyższych kast i dygnitarzy pałacowych. Wniesiono
prezenty. Kelvin już wcześniej ostrzegł Seraphinę, że taki jest miejscowy
zwyczaj.

Dla niej przygotowany był piękny naszyjnik z pereł, z wielkim wisiorem z

przodu wysadzanym rubinami i diamentami. Kamienie osadzone misternie w
emalii były niezwykłej urody. Seraphina wiedziała, że indyjskie wyroby z
emalii słynęły na całym świecie z niezwykłego kunsztu.

W komplecie znajdowały się również kolczyki i bransolety, a poza tym

jeszcze szale i brokaty w cudownych kolorach, niektóre nawet wyszywane
drogimi kamieniami.

Na Kelvina czekały w stajni dwa konie, każdy z pozłacaną uprzężą

wysadzaną srebrem.

– Ale to – uśmiechnął się maharadża – obejrzymy dopiero jutro.
Kiedy zakończyła się oficjalna część przyjęcia, przenieśli się do

mniejszego salonu, gdzie oczekiwała ich radżamata, a z nią maharani i mały
książę.

– Jestem taka szczęśliwa, że mogłam tu przyjechać, Wasza Wysokość –

powiedziała Seraphina po powitaniach.

– To my jesteśmy uhonorowani, że raczyłaś przyjąć nasze zaproszenie –

odpowiedziała radżamata.

Kelvin także przygotował prezenty, które Seraphina zobaczyła dopiero w

chwili, kiedy wniósł je służący i położył na stole.

Była tam wielka srebrna misa na róże dla radżamaty i srebrne pudełko dla

maharadży, kryształowa waza dla jego żony, a dla księcia Akbara całe pudło
angielskich zabawek.

Seraphina wiedziała, że Kelvin wziął na siebie trud zakupów, żeby jej

oszczędzić fatygi, i była zaskoczona, jak znakomicie wybrał zabawki dla
dwuletniego chłopca.

Przez jakiś czas rozmawiali z radżamatą, potem dołączył do nich

maharadża.

background image

Barbara Cartland

Strona nr 102

Wszystko odbywało się bardzo ceremonialnie, póki nie padła propozycja,

by Seraphina i jej mąż poszli odpocząć przed przyjęciem, które miało być
wydane tego dnia na ich cześć.

Wtedy też dowiedzieli się, że maharadża oddał do ich dyspozycji pałac na

jeziorze.

– Powiedziałam Jego Wysokości – rzekła radżamata – że jesteście tuż po

ślubie, a nie znam miejsca, które bardziej nadawałoby się na miodowy
miesiąc.

W pierwszej chwili Seraphina nie zrozumiała, co radżamata ma na myśli,

ale kiedy opuścili apartamenty maharani i wyszli na zewnątrz, zobaczyła
pośrodku jeziora delikatną konstrukcję jak z bajki, oświetloną promieniami
słońca i odbitą w wodzie.

– Oto pałac na wodzie – powiedział purdhan, czyli premier, towarzyszący

im jako eskorta.

Czekała już na nich barka z dziesięcioma wioślarzami. Kiedy dopłynęli do

pałacu, Seraphina zrozumiała, dlaczego było to idealne miejsce na miodowy
miesiąc.

Kolumny, fontanny i ściany z białego marmuru ozdobione były

mozaikami, a ściany apartamentów pokrywały akwarele, upamiętniające
ważne wydarzenia historyczne.

Wewnętrzne ogrody pełne były klombów kwiatowych oraz drzew

pomarańczowych i cytrynowych. Rozłożyste palmy górowały nad
ciemnozielonymi cyprysami.

– Pałac ten – powiedział purdhan – został wybudowany dla dowódców

wojsk, aby mogli odpoczywać tu po bitwach i słuchać pieśni miłości.

Budynki zajmowały powierzchnię czterech akrów, a mimo to przebywając

w nich, miało się wrażenie przytulności. Seraphinę wszystko tu zachwycało.
Od fioletu i szkarłatu kwiatów po żółtą i pomarańczową barwę krzewów.

Dopiero kiedy weszła do wielkiej sypialni, gdzie miała spać sama,

zapragnęła, żeby dla niej i dla Kelvina zabrzmiały pieśni miłości pośród
marmurowych ścian. Ale nie miała czasu na marzenia.

Odpoczęła trochę, a potem przebrała się na przyjęcie. Wiedziała, że

będzie bardzo uroczyste i w dodatku wydane na jej cześć.

Wybrała suknię z jasnoróżowego tiulu, ozdobionego maleńkimi

diamentami, które wyglądały jak krople rosy, zanim wysuszy je poranne
słońce.

Nawet w naszyjniku z brylantów i z brylantami zręcznie wpiętymi w jej

włosy przez Amara czuła, że nie potrafi konkurować z pięknością hinduskich
kobiet ubranych w sari, a jej biżuteria – z niezwykłej urody kamieniami
szlachetnymi, które maharani i inne damy będą nosiły podczas przyjęcia.

Seraphina dowiedziała się, że radżpudzkie księżniczki, w odróżnieniu od

background image

PODRÓŻ POŚLUBNA

Strona nr 103

większości hinduskich kobiet, pokazują się publicznie z odsłoniętymi
twarzami.

Mimo to, powodowane respektem dla maharani i faktem, że hinduska

kobieta ma zawsze wyglądać pięknie i nie ujawniać, że się starzeje,
przytrzymywały sari w ten sposób, że przysłaniały nim część twarzy.

Ale śmiały się i rozmawiały, wykazując się wiedzą i inteligencją,

stawiającą je na równi z mężczyznami.

Danie następowało po daniu, wiele dziwnych i egzotycznych. w tym różne

potrawy z mięsa, ryb i owoców, z ostrą przyprawą korzenną curry, którą
Seraphina zdążyła już docenić i polubić.

Zaraz po zakończeniu przyjęcia Wardowie udali się do pałacu na wodzie.

Barka z wioślarzami już ich oczekiwała.

– To był męczący dzień – powiedział Kelvin, kiedy wreszcie pożegnali

ostatniego z odprowadzających ich dostojników. Słychać było jedynie cichy
szmer wioseł uderzających o wodę.

– Jestem trochę znużona – odpowiedziała Seraphina.
– Idź więc do łóżka – poradził – i nie spiesz się z rannym wstawaniem. Ja

wyjdę bardzo wcześnie. Jadę polować na tygrysy.

– Na tygrysy? – wykrzyknęła Seraphina.
– Maharadża bardzo nalegał, żebym ustrzelił bestię, która terroryzuje od

jakiegoś czasu wieśniaków. Ja jednak myślę, że oszczędzano tego tygrysa
specjalnie dla mnie. Mam tylko nadzieję, że nie ośmieszę się i nie chybię.

– Wierzę, że jesteś bardzo dobrym strzelcem – uśmiechnęła się Seraphina.

– Jak sądzisz, o której wrócisz? – zapytała.

– Nie zostawiam cię samej – odparł. – Radżamata ma co do ciebie plany

na jutro. Jestem przekonany, że będziesz się dobrze bawiła w jej
towarzystwie.

– Tak, oczywiście – zgodziła się Seraphina pospiesznie.
– A jutro wieczorem odbędzie się pokaz hinduskich tańców, które na

pewno ci się spodobają. Tańce, które zobaczymy w Udaipurze, są zupełnie
wyjątkowe.

– Już się na to cieszę.
– Śpij więc dobrze, Seraphino.
Czekała przez chwilę, mając nadzieję, że może pocałuje ją w rękę, tak jak

to zrobił w Bombaju, ale tylko uśmiechnął się do niej. Kiedy odwróciła się,
zobaczyła służącego, który czekał, by odprowadzić ją do sypialni.

W powietrzu czuło się słodki zapach jaśminu i egzotyczną woń kwiatów

lotosu, które unosiły się na wodzie jeziora.

Kiedy Seraphina weszła do swojego pokoju i wyjrzała przez okno,

zobaczyła księżyc kładący się poświatą na wodzie i zamieniający ją w płynne
srebro.

background image

Barbara Cartland

Strona nr 104

Kopuły i wieże pałacu ciemniały na tle oświetlonego gwiazdami nieba. W

swej wyobraźni usłyszała pieśń miłosną dolatującą od strony jeziora.

– Pałac na miesiąc miodowy – wyszeptała do siebie. Poczuła się samotna i

w tym nastroju udała się na spoczynek.

Poranek wstał słoneczny. Seraphina pomyślała, że w tak pięknym pałacu

nie można nie być szczęśliwym. Przyniesiono jej kolejne prezenty. Było ich
tyle, że poczuła się zawstydzona, gdy przypomniała sobie, jak skromne
podarki oni ofiarowali gospodarzom.

Były tu szale, brokaty, muśliny i klejnoty od dostojników pałacowych

oraz urzędników, którzy podobnie jak maharani byli jej wdzięczni za
uratowanie życia małego księcia.

Na szczęście miała ze sobą kilka drobiazgów wybranych spośród

prezentów ślubnych, które Kelvin poradził jej zabrać do Udaipuru.

Spomiędzy nich Seraphina wybrała piękne lusterko oprawione w ramę

wysadzaną turkusami. Wiedziała, że zgodnie z wierzeniami ludzi Wschodu
kamienie te przynoszą szczęście. Seraphina postanowiła podarować je
radżamacie.

Z komnat radżamaty ich pałac wyglądał jak półprzezroczysta perła, odbita

w srebrnej tafli jeziora. Zbliżając się do apartamentów księżniczki, Seraphina
usłyszała, że z mijanych pokoi dochodzi wesoły gwar kobiecych głosów,
dźwięki sitaru i śpiew.

Wiedziała, że te komnaty należą do kobiet, które mieszkają w pałacu

maharadży. Zastanawiała się, jaka rola im przypada w otoczeniu Jego
Wysokości.

Ani podczas uroczystości powitalnej, ani w czasie przyjęcia Seraphina nie

mogła porozmawiać z maharanią, matką małego księcia, która teraz jednak
oczekiwała jej w apartamencie radżamaty. Maharani była nie tylko piękna,
ale i bardzo młoda.

Seraphina wiedziała od Kelvina, w jakim wieku jest maharadża, więc

dziwiło ją, że jego żona jest aż tak młoda. Dowiedziała się też, że ślub z
obecną maharanią odbył się dopiero trzy lata temu.

Była bardzo szczupła i piękna, ale też bardzo nieśmiała. Rozmawiała z

Seraphiną tylko przez chwilę, najwyraźniej speszona, a potem szybko,
opuściła apartament swej teściowej, zabierając ze sobą małego księcia.

– Jej Wysokość jest urocza – powiedziała Seraphina do radżamaty.
– Nie potrafi zachowywać się swobodnie w towarzystwie angielskich

dam, ponieważ spotkała ich w swym życiu bardzo niewiele – odparła
radżamata. – Prosiła, żebym w jej imieniu wyraziła głęboką i wieczną
wdzięczność za uratowanie życia syna.

– Nie chcę więcej podziękowań, Wasza Wysokość – zaprotestowała

Seraphina. – Wszyscy byliście dla mnie zbyt wspaniałomyślni. Zawstydzają

background image

PODRÓŻ POŚLUBNA

Strona nr 105

mnie te piękne słowa i niezwykłe prezenty.

– Czym można się odwdzięczyć za dar życia? – zapytała radżamata.
– Rozumiem, co czuje Jej Wysokość – powiedziała Seraphina. – Książę

Akbar jest uroczym małym chłopcem.

– Jej Wysokość jest bardzo z niego dumna – odparła radżamata.
– Jego Wysokość nie miał syna z pierwszego małżeństwa?
Radżamata pokręciła przecząco głową.
– To było bardzo smutne – powiedziała. – Mój syn ożenił się mając

czternaście lat, ale miał z tego małżeństwa tylko kilka córek.

– Ale teraz ma dziedzica – stwierdziła Seraphina z zadowoleniem. – Czy

Jej Wysokość jest księżniczką radżpudzką?

– Tak – odparła radżamata. – Jej ojciec jest maharadżą sąsiedniej

prowincji.

– Och! A więc spotkali się i pokochali – Seraphina sformułowała

romantyczne przypuszczenie.

Radżamata uśmiechnęła się.
– Zgodnie z hinduskim zwyczajem narzeczona nie widzi swego męża aż

do dnia ślubu – odparła. – Małżeństwo jest aranżowane wtedy, gdy
narzeczeni są dla siebie odpowiedni, a wróżby pomyślne.

Seraphina milczała.
Różnica wieku między młodą maharani i jej mężem była bardzo duża,

Seraphina dobrze rozumiała uczucia młodziutkiej dziewczyny, która musiała
opuścić dom rodzinny, by poślubić mężczyznę, którego nigdy przedtem nie
wdziała.

Zauważyła, że radżamata przygląda się jej łagodnie.
– To może się pani wydawać dziwne, pani Ward – powiedziała – że

narzeczeni w Indiach nie zakochują się w sobie przed ślubem. Ale kobiety
wiedzą, że pokochają swych mężów.

– Skąd mogą to wiedzieć? – zapytała Seraphina. – Na pewno się... boją.
Mówiąc to myślała o sobie samej. Nie miała pojęcia, jak wyrazista była

jej twarz, kiedy przypomniała sobie własny lęk w noc poślubną. Jak
przerażająco wielki i władczy wydawał się wtedy Kelvin, kiedy wszedł do jej
sypialni.

– Hinduski – odparła radżamata łagodnie – czczą życie jako duchowy

ogień, a ich narzeczeni są uosobieniem Kriszny, boga miłości.

Seraphina wpatrywała się w radżamatę szeroko otwartymi oczami, a stara

księżna mówiła dalej:

– Miłość rodzi życie i kiedy dwoje ludzi łączy się w duchowym ogniu,

oboje stają się podobni bogom.

Zapadła cisza. Potem Seraphina uklękła koło krzesła radżamaty.
– Proszę mi to wytłumaczyć – błagała. – Czy Wasza Wysokość

background image

Barbara Cartland

Strona nr 106

zechciałaby mi powiedzieć, na czym polega miłość między mężczyzną a
kobietą i jak narzeczona może kochać swego oblubieńca i... nie czuć przed
nim lęku.

Księżyc był wysoko na niebie, a jego srebrne światło powodowało, że

pałac na wodzie wyglądał jak zawieszony w powietrzu.

W uszach Seraphiny jeszcze dźwięczała muzyka, której słuchali w pałacu.

Wydawało jej się, że po raz pierwszy w życiu zrozumiała, co to znaczy taniec
i co on może wyrazić.

Aby uczcić tak uroczystą okazję, tańce i muzyka zostały wybrane z

dorobku Kalidasy, słynnego poety i dramatopisarza, urodzonego w 390 roku
naszej ery. Mimiką, pieśnią i tańcem artyści opowiadali, jak pewnego razu po
zimie nie pojawiła się w Indiach wiosna.

Ludzie rozpaczliwie błagali bogów o zimno i o ciepło, o deszcz, a ponad

wszystko o urodzaj. Bogowie wysłali więc Krisznę, boga miłości, żeby
spróbował zrobić z tym porządek. Udał się więc Kriszna w głąb Himalajów
wraz ze swą żoną, Rati – czyli Żądzą.

Wszędzie, gdzie się pojawili, Kriszna budził serca zwierząt do miłości.
Seraphinie utkwiły w pamięci dwa wersy pieśni przełożonej dla niej na

angielski: „W sercach leśnych stworzeń wybucha nagle płomień namiętności i
z dziwną mocą popycha ku sobie oblubieńców”.

Bezwiednie powtarzała w duchu te słowa, płynąc łodzią wśród kwiatów

lotosu w kierunku przystani przed pałacem na wodzie.

Wiedziała teraz, wiedziała od czasu rozmowy z radżamatą, że to, co czuje

do Kelvina – ten dziwny ogień, który wzniecił w niej, całując jej rękę – to
miłość!

Jak mogła myśleć, że to tylko przyjaźń? Musiała go pokochać w chwili,

gdy zawierali pakt pierwszej nocy ich małżeństwa, a potem jej miłość
rozkwitła podczas podróży w cieple jego czułej serdeczności.

To miłość wywoływała dręczącą zazdrość, kiedy lady Braithwaite

opowiadała, jakim zniewalającym i namiętnym kochankiem jest Kelvin.

Kocham go! Kocham – powtarzała w myślach. Ale do tej pory nie

zdawałam sobie z tego sprawy.

Nie przypuszczała, że miłość może być bólem w piersi i dławieniem w

gardle. Pragnieniem, by być w pobliżu kochanego mężczyzny, choć
niekoniecznie potrzebą dotykania go czy mówienia do niego.

To właśnie miłość powodowała, że słowa lady Braithwaite tak mocno ją

zraniły.

To miłość wywoływała w niej lęk, że lady Braithwaite może zniszczyć coś

cudownego, rodzącego się w jej sercu. Zadawała sobie teraz pytanie, jak

background image

PODRÓŻ POŚLUBNA

Strona nr 107

mogła być taka głupia i bać się Kelvina do tego stopnia, że nie pozwoliła mu
zostać jej prawdziwym mężem.

Chcę, żeby mnie kochał! – myślała.
Ale ze smutkiem stwierdziła, że pieśń się myli. Serce Kelvina nie

popychało go ku oblubienicy, ponieważ został zmuszony do małżeństwa z
nią.

Jak mógłby pragnąć męczącej, przestraszonej, niewinnej dziewczyny,

skoro pociągały go światowe kobiety? Ale radżamata powiedziała przecież
Seraphinie, że małżonkowie, którzy nigdy wcześniej się nie spotkali, mogą
się pokochać.

Podczas tańców przyglądała się maharadży i maharani. Zauważyła

łagodność i czułość w oczach władcy, kiedy spoglądał na przysłonięte oblicze
żony.

Okryta sari, wyszywanym diamentami, wyglądała niezwykle pięknie, ale i

bardzo młodo. Miała dopiero siedemnaście lat – była o rok młodsza od
Seraphiny a przecież została mężatką trzy lata temu i zdążyła już dać swemu
mężowi syna.

On ją kocha, a przecież kiedy się pobierali, nie miał nawet pojęcia, jak

ona wygląda. Ona również kocha go i czci, ponieważ jest Kriszną, ponieważ
jest boski. To właśnie czuję do Kelvina – myślała Seraphina.

Przeszedł przez nią dreszcz gorączki, gdy uświadomiła sobie, że mogła

być naprawdę jego żoną i może wtedy kochałby ją tak, jak maharadża kocha
swą młodą oblubienicę.

Kiedy Seraphina wróciła z pałacu po rozmowie z radżamatą, zrozumiała,

że już nie boi się miłości.

Teraz rozumiała! Teraz, kiedy pojęła, na czym polega miłość między

kobietą a mężczyzną, przestała się bać. Dlaczego nikt mi tego nie
powiedział? – pytała sama siebie. Przecież hinduskie dziewczęta dowiadują
się tego wszystkiego, kiedy tylko nauczą się chodzić.

Strach nie wynika z wiedzy, lecz z ignorancji – pomyślała Seraphina.
Tego odkrycia dokonało już wielu ludzi przed nią, ale dla niej była to

rewelacja.

Już się nie boję! – chciała krzyczeć do gwiazd i czuła, że jej serce śpiewa

z radości.

A kiedy stanęła na chłodnych, marmurowych stopniach przystani, zdała

sobie sprawę, że są tu z Kelvinem sami i od niej tylko zależy, czy jej mąż
zauważy przemianę, jaka się w niej dokonała.

Poszli razem do wielkiego, wygodnego salonu, którego okna wychodziły

na zatokę. Służący wnieśli chłodne napoje, po czym zniknęli. Kelvin usiadł w
głębokim fotelu, a Seraphina stwierdziła w duchu, że jest bardzo przystojny.

Może to jego męskość tak mnie na początku przeraziła, myślała. Ale teraz

background image

Barbara Cartland

Strona nr 108

wywołuje zupełnie inne uczucia. Był tak męski, że stało się dla niej jasne,
dlaczego pociągał kobiety, dlaczego nie chciały pogodzić się z jego utratą.

A ja jestem jego żoną, pomyślała z dumą. Znowu zadźwięczały jej w

uszach słowa pieśni.

Czy ona budziła w Kelvinie jakąkolwiek namiętność? Czy wywoływała w

nim w ogóle jakieś uczucia?

Jeśli miała wierzyć radżamacie, mężczyźni w naturalny sposób czuli

pociąg do pięknych kobiet, a szczególnie do własnych żon.

Ale radżamata mówiła o Hindusach. Czy to samo odnosiło się do

Kelvina?

Był taki zrównoważony, ale przecież za każdym razem, kiedy

opanowywał go gniew, wiedziała o tym. Czuła jego wewnętrzną wibrację,
przerażającą swą intensywnością.

Czy poznałaby również, gdyby budziła w nim inne emocje?
Uniesienie i poczucie wolności, które ogarnęły ją podczas rozmowy z

radżamatą, zaczęły słabnąć.

Łatwo było powiedzieć sobie, że kocha męża i że spowoduje, by on ją

pokochał, ale bardzo trudno zamienić te słowa w... czyny.

A może nadal jej tak samo nie lubi jak tej pierwszej nocy?
Nie zdając sobie sprawy z tego, co robi, Seraphina podniosła się,

odstawiła szklankę na stół i podeszła do otwartego okna. Jezioro było tak
piękne, że wydało się jej ucieleśnieniem marzeń.

– On musi... zrozumieć! Muszę mu powiedzieć, że już się nie... lękam –

szeptała bezgłośnie.

Wydawało jej się, że Kriszna, bóg miłości, stoi koło niej i podpowiada

słowa.

– Kelvin... – zaczęła, ale jej głos niespodziewanie zadrżał.
Spojrzał na jej drobną sylwetkę rysującą się wdzięcznie na tle ciemnego

okna. Diamenty na tiulowej sukni lśniły w świetle księżyca.

– Tak’? – zapytał.
– Mam... ci coś... do powiedzenia.
Seraphina wstrzymała na chwilę oddech. Nagle poczuła, że wie, co ma

powiedzieć.

– Słucham – rzekł.
Ale zanim zdążyła się odezwać, w drzwiach pojawił się służący.
– Przepraszam, sahibie – powiedział. – Przybył posłaniec z dwoma

telegramami.

– Telegramy? O tej porze? – zdziwił się Kelvin.
– My nie mamy linii telegraficznej – wyjaśnił służący – a posłaniec

twierdzi, że to bardzo pilne. – Podał Kelvinowi koperty na owalnej tacy.

Kelvin usiadł w fotelu i otworzył pierwszą, zaadresowaną do majora

background image

PODRÓŻ POŚLUBNA

Strona nr 109

Kelvina Warda.

Pogrążył się w czytaniu. Kiedy tylko służący wyszedł, Seraphina zapytała

głosem, w którym pobrzmiewał lęk:

– O co chodzi? Co się stało?
Wiedziała bez słów, że jej mąż jest zdenerwowany. Ogarnął ją niepokój.
W odpowiedzi przeczytał na głos:

Z głębokim żalem zawiadamiamy, że Jego Wysokość książę Uxbridge

zmarł dziś rano w wyniku niespodziewanego ataku serca. Pogrzeb odbędzie
się w piątek.

Meredith, Mayhew i Leach

– Twój stryj nie żyje! – zupełnie niepotrzebnie wykrzyknęła Seraphina.
Kelvin nic nie odpowiedział.
Sięgnął po drugi telegram. Ten z kolei zaadresowany był do Jego

Wysokości, księcia Uxbridge.

Kiedy otwierał kopertę, zdał sobie sprawę, że ten telegram został nadany

dwa dni później niż pierwszy. Musiał utknąć w Bombaju. Prawdopodobnie
trzymano, go, aż znalazł się posłaniec do Udaipuru.

Przeczytał najpierw wiadomość cicho, a potem jeszcze raz, głosem

dziwnie pozbawionym emocji.

Spieszymy poinformować Waszą Wysokość, że wartość spadku została

oszacowana na około trzy miliony funtów. Będziemy sprawować pieczę nad
domem i nad włościami do czasu nadejścia dalszych instrukcji Jego
Wysokości.

Meredith, Mayhew i Leach

Kelvin zerwał się na równe nogi.
– Nareszcie! – wykrzyknął. – Nareszcie uwolniłem się od twoich

przeklętych pieniędzy!

Seraphina stała nieruchomo.
Zanim zdążyła coś powiedzieć, czy nawet poruszyć się, do salonu

ponownie wszedł służący, niosąc papier, atrament i pióro gęsie.

– Pomyślałem, że może sahib będzie chciał wysłać odpowiedź –

powiedział z szacunkiem. – Posłaniec czeka.

Położył papier na stole. Kelvin przez chwilę patrzył nań, a potem usiadł.
– Dobrze. Powiedz, żeby poczekał – powiedział i ujął pióro.
Napisał telegram do doradców prawnych, a kiedy czytał go przed

oddaniem, w drzwiach pojawiła się jakaś postać.

– Proszę o wybaczenie – powiedział purdhan – ale Jego Wysokość chciał

background image

Barbara Cartland

Strona nr 110

jako pierwszy złożyć za moim pośrednictwem najgłębsze kondolencje z
powodu śmierci stryja. Jak również gratulacje z powodu pozycji, którą pan
teraz osiągnął.

Kelvina nie zdziwiło, że maharadża zna już treść telegramów. W Indiach

wszyscy wiedzieli o wszystkim. Posłaniec na pewno znał treść obu depesz.
Niemożliwe też było, by zatrzymał te informacje przy sobie po przybyciu do
Udaipuru.

– Dziękuję – powiedział Kelvin.
– Mam nadzieję, że nie oznacza to pańskiego szybkiego odjazdu.
– Nie widzę ku temu żadnych powodów – odparł Kelvin. – Podróż do

Anglii trwa miesiąc, więc nie ma znaczenia, czy rozpoczniemy ją parę dni, a
nawet tygodni później.

Sięgnął po napisany przez siebie telegram i podał go służącemu.
– Ten proszę odesłać natychmiast – powiedział. – A rano będę chciał

napisać kilka następnych.

– Z tym nie będzie żadnego problemu – zapewnił purdhan.
– Jesteśmy z żoną tak wspaniale goszczeni przez Jego Wysokość, jak

również przez pana – mówił Kelvin – że szaleństwem byłoby przyspieszać
wyjazd do Anglii.

– Niezwykle miło mi to słyszeć – odparł z uśmiechem purdhan.
– Prawnicy zajmą się wszystkim podczas mojej nieobecności. – W głosie

Kelvina zabrzmiała nuta satysfakcji.

Wydawało mu się niewiarygodne, biorąc pod uwagę skąpstwo i wieczne

narzekania stryja na brak pieniędzy – że książę był aż tak bogaty.

Kelvin już teraz snuł projekty, jakie zmiany wprowadzi w swych

posiadłościach. Postanowił, że podniesie pensje i emerytury służbie. Będzie
się też mógł zająć polityką.

Ale mimo to nie pragnął wcale powrotu do Anglii. Serce zawsze ciągnęło

go do Indii i czuł, że dla Seraphiny ten kraj również stał się nowym domem.

Na wschodzie grzeczność nie cierpi pośpiechu, purdhan rozsiadł się więc,

najwyraźniej mając ochotę na dłuższą pogawędkę z Kelvinem o jego nowej
sytuacji.

Minęła prawie godzina, zanim Kelvin zdołał się go pozbyć. Wreszcie

premier pokłonił się, a Kelvin jeszcze raz wyraził wdzięczność za wyrazy
współczucia i gratulacje.

Kiedy purdhan wyszedł, Kelvin wrócił do salonu i sięgnął po telegramy.
Dwa telegramy! Dwie wiadomości, które odmieniły całą jego przyszłość.

Dopiero w tej chwili pomyślał, że musi porozmawiać z Seraphiną. Wydało
mu się nieznośne, że musiał do tej pory omawiać swoje prywatne sprawy z
obcym człowiekiem, a nie z nią.

Zauważył, jak się wymknęła, kiedy zjawił się purdhan, i pomyślał, że być

background image

PODRÓŻ POŚLUBNA

Strona nr 111

może nie miała ochoty wysłuchiwać kwiecistych mów, obowiązujących na
Wschodzie w takich przypadkach.

Kelvin ruszył marmurowymi schodami na górę.
Ich pokoje sąsiadowały ze sobą. Kelvin wiedział, że gospodarzom

wydawałoby się niezrozumiałe, gdyby nie spędzili tej nocy razem.

W szparze pod drzwiami Seraphiny nie widać było światła, więc Kelvin

postanowił nie pukać.

Bardzo delikatnie ujął klamkę.
Przez okno wpadało akurat tyle światła, że zdołał zobaczyć zarys łóżka

Seraphiny i jej głowę na poduszkach.

Nie odezwała się, uznał więc, że pogrążona jest we śnie. Przez chwilę

nasłuchiwał. Potem bardzo cicho wyszeptał:

– Seraphino...
Nie odpowiedziała, zatem po chwili wyszedł z pokoju. Po jego wyjściu

Seraphina przez moment leżała nieruchomo. Potem odwróciła się i ukryła
twarz w poduszkach. Wiedziała, że wszystkie jej nadzieje zostały
pogrzebane. Kelvin powiedział to, co naprawdę myśli. Prawda wyrwała się
spontanicznie z jego ust i nawet nie spróbował złagodzić swych słów.

Już nie była mu potrzebna.
Seraphina nie płakała. Ogarnęła ją rozpacz tak wielka, że łzy nie

napływały do oczu. To, co czuła, wydawało się piekłem.

– Gdybym mogła... umrzeć – wyszeptała. – Gdybym tylko mogła umrzeć.

background image

Barbara Cartland

Strona nr 112

R

R

O

O

Z

Z

D

D

Z

Z

I

I

A

A

Ł

Ł

8

8

Kelvin zeszedł na dół na śniadanie.
Oślepiające słońce odbijało się od białych marmurów, czerwonych liści

tropikalnych pnączy i żółtych jaśminów, lśniących jak klejnoty na tle mozaik.

Obudził się wcześnie tego ranka i leżał rozmyślając, czego chciałby

dokonać w przyszłości. Wiedział, że przynajmniej jedno z jego marzeń
powinno się spełnić wkrótce.

Tego wieczoru, kiedy byli na przyjęciu u gubernatora i damy opuściły

werandę, gospodarz poprosił, by Kelvin przysiadł się do niego.

Ich cichą rozmowę zagłuszał ogólny gwar.
– Jest coś, co chciałem panu powiedzieć – odezwał się gubernator.
– Słucham, sir – odparł Kelvin.
– Wyjeżdżam do Anglii w czerwcu, ponieważ czeka mnie operacja.
– Przykro mi to słyszeć – powiedział ze współczuciem Kelvin.
– Mówię to panu w zaufaniu – ciągnął dalej gubernator – gdyż zawsze

czułem do pana sympatię i mam nadzieję, że moja wcześniejsza emerytura
może mieć wpływ na pańską przyszłość.

– Moją przyszłość? – powtórzył zdziwiony Kelvin.
– W przyszłym tygodniu – odparł gubernator – będę widział się z

wicekrólem i mam zamiar mu zaproponować, byśmy wspólnie wystawili
pańską kandydaturę na stanowisko następnego gubernatora Bombaju.

Kelvin milczał przez chwilę. Potem powiedział cicho:
– Wątpię, by premier zaakceptował tę propozycję.
– To się okaże – odparł gubernator. – Jednocześnie chciałbym pana

background image

PODRÓŻ POŚLUBNA

Strona nr 113

poinformować, że w Anglii wiele dyskutuje się o tym, że stanowisko
gubernatora nie powinno być wygodną synekurą dla starych generałów, ale że
powinien je objąć młody człowiek z dobrą znajomością tego kraju.

– To niewątpliwie byłoby korzystne – zgodził się Kelvin Ward.
– Nie znam nikogo, kto byłby lepszym kandydatem niż pan – mówił

gubernator. – Do tej chwili objęcie tego urzędu było dla pana niemożliwe,
teraz sytuacja się zmieniła.

Kelvin wiedział, że gubernator taktownie napomyka o jego dobrej sytuacji

finansowej, będącej wynikiem małżeństwa.

– Oczywiście, gdyby umarł pański stryj – dodał gubernator – sytuacja

byłaby jeszcze korzystniejsza. Uśmiechnął się.

– To jest ciężka praca! Oczywiście, jeżeli się podchodzi do niej poważnie.
– Zdaję sobie z tego sprawę – powiedział Kelvin. – I proszę mi wierzyć,

sir, że nic bardziej nie mogłoby mnie ucieszyć.

– W Indiach jest niewielu młodych Anglików – powiedział gubernator –

którzy dobrze znają kraj i ludzi, a, co więcej, czują się z nimi związani.

Kelvin nie musiał zapewniać gubernatora, który obserwował go od wielu

lat, jak bardzo jest związany z Indiami i jego mieszkańcami.

– Proszę zachować dla siebie to, co panu dziś powiedziałem –

kontynuował gubernator. – Byłbym jednak bardzo zdziwiony, gdyby nie
otrzymał pan wkrótce listu od premiera w tej sprawie.

– Mogę mieć tylko nadzieję, że pańskie przepowiednie się sprawdzą.
Jednakże dla premiera przedstawienie go do takiej godności mogło być

trudne, nie ze względu na kwalifikacje Kelvina, ale z uwagi na nie dość
wysoką pozycję społeczną.

Teraz szansa Kelvina na stanowisko gubernatora Bombaju zwiększyła się

znacznie, zwłaszcza że niewielu spośród książąt chciało podjąć wieloletnią
służbę w Indiach.

Jeszcze leżąc w łóżku powziął decyzję. Poprosi sir Anthony’ego

Fanshawe, żeby zajął się włościami Uxbridge. Dzięki temu Anthony będzie
nareszcie miał coś do roboty, pomyślał, a jest do takiej pracy dobrze
przygotowany. W takiej sytuacji będzie mógł wypłacać przyjacielowi pensję
nie urażając jego dumy. Co więcej, mając zarządcę dóbr w osobie sir
Anthony’ego, nie musi wracać do Anglii, dopóki nie będzie gotów.

Nie chciał zabierać Seraphiny z powrotem do kraju tak szybko po

przyjeździe do Indii, a musiał uczciwie przyznać, że sam również nie pragnął
spotkania z sir Erasmusem.

Odnosił wrażenie, że Seraphina, nie zdominowana obecnością ojca, czuje

się znacznie szczęśliwsza, a i on wolał być daleko ad teścia.

Zostaniemy w Indiach, zdecydował Kelvin, przynajmniej jeszcze kilka

miesięcy, a potem...

background image

Barbara Cartland

Strona nr 114

Na myśl o przyszłości na jego ustach pojawił się cień uśmiechu.
Nie mógł zabierać Seraphiny do Bombaju w czasie najgorętszych

miesięcy. Pojadą na północ do Simly lub odwiedzą Kaszmir. U stóp
Himalajów będzie o tej porze chłodno, a za miesiąc czy dwa podgórskie łąki
pokryją się kwiatami tak pięknymi i delikatnymi jak Seraphina.

Kelvinowi, kiedy spoglądał na jezioro i na piękno odbitego w nim pałacu,

jasnozłotego w porannym słońcu, wydało się, że otwiera się przed nim
zupełnie nowe życie.

Wreszcie wszystko to, czego naprawdę pragnął, spełniało się! Będzie

mógł doradzać, inspirować i dowodzić, a tego wszystkiego nauczył się
podczas długich lat, które spędził służąc w armii.

Teraz wreszcie przyda mu się znajomość języków, których uczył się w

pocie czoła, chcąc porozumiewać się ze wszystkimi mieszkańcami Indii.

„Tracisz tylko czas, Ward”, mówili inni oficerowie, kiedy wolał zwiedzać

kraj, jeśli gdzieś stacjonowali, niż grać w polo. Śmiali się z niego, kiedy do
późnej nocy studiował sanskryt i wymawiał się od wieczorów w klubie.

Kelvin pomyślał, że nareszcie wiedza, którą zbierał tak długo, przyniesie

korzyści.

Miał tyle pomysłów, które chciał wprowadzić w życie – bliższa

współpraca z miejscowymi władzami, tworzenie klubów, do których mogliby
przychodzić zarówno Hindusi, jak i Europejczycy, większa integracja
przedstawicieli obu ras.

Jeśli chodzi o sprawy towarzyskie, wielką pomocą mogła być dla niego

Seraphina. Już teraz widział, jak łatwo zaprzyjaźnia się z Hinduskami.

Tyle było do zrobienia! No i oczywiście nie zabraknie przeciwników

takich rewolucyjnych pomysłów. Ale wreszcie ma swoją szansę.

– Bogowie są łaskawi – szepnął do siebie.
Odszedł od okna i skierował kroki w stronę przygotowanego do śniadania

stołu.

Zobaczył, że nakryto tylko dla jednej osoby, więc siadając, zapytał

służącego:

– Czy mem-sahib je śniadanie w swoim pokoju?
– Mem-sahib wyjechała, sahibie.
– Wyjechała? – zdziwił się Kelvin.
Usiłował sobie przypomnieć, czy Seraphina mówiła mu wieczorem o

jakichś planach na rano.

Uznał, że mężczyzna nie zrozumiał pytania.
– Zapytałem – mówił powoli – czy mem-sahib je śniadanie w sypialni?
– Nie, sahibie.
Kelvin czekał na dalsze wyjaśnienia, więc służący dodał:
– Mem-sahib wyjechała bardzo wcześnie, tuż po wschodzie słońca.

background image

PODRÓŻ POŚLUBNA

Strona nr 115

Kelvin wstał od stołu.
Przez chwilę nie bardzo mógł zrozumieć, co ten człowiek usiłuje mu

powiedzieć. Potem, nie zadając już dalszych pytań, przeszedł przez
oświetlony słońcem dziedziniec i wspiął się marmurowymi schodami na górę.

Stanął pod drzwiami Seraphiny, zapukał i wszedł do środka.
Pokój był pusty.
Łóżko nie było posłane, przez otwarte drzwi szafy zauważył parę

sukienek Seraphiny.

Poczuł, jak ogarniający go lęk zaczyna opadać.
Na pewno pojechała zobaczyć się z radżamatą, pomyślał. Zastanawiał się

tylko, dlaczego nie wspomniała nic o spotkaniu.

W tej samej chwili zauważył leżący na toaletce list. Idąc przez pokój już

wiedział, że to do niego. Podniósł kopertę, ale bał się ją otworzyć.

Bardzo powoli wyciągnął ze środka zapisaną kartkę i przeczytał.

Teraz, kiedy masz już wszystko, co chciałeś, wracam do ojca. Proszę, nie

staraj się mnie zatrzymywać. Rozumiem, co czujesz, i jestem ci bardzo
wdzięczna, że byłeś dla mnie tak mity i cierpliwy.

Seraphina

Kelvinowi wydawało się, że słowa tańczą mu przed oczami. Nie mógł ich

zrozumieć. Uniósł głowę i rozejrzał się po pokoju, w którym jeszcze nigdy
nie był.

Było tu biało, chłodno i bardzo pięknie. Odpowiedni pokój dla Seraphiny.

Czuł też lekki, słodki zapach, który zawsze jej towarzyszył.

Trąc mocno ręką podbródek, wyszedł z sypialni. Posłał po swego

służącego, Jahana.

– Dlaczego nikt nie poinformował mnie, że mem-sahib wyjeżdża? –

zapytał.

– Mem-sahib zakazała nam pana budzić.
– Kto z nią pojechał?
– Tylko Amar.
– Czy Amar mówił, gdzie się wybierają?
– Nie, sahibie.
– Zaraz wyjeżdżam, a ty jedziesz ze mną! – rozkazał Kelvin. – Bierzemy

konie. Przygotuj rzeczy na noc.

– Tak, sahibie. Czy wrócimy tutaj?
– Wrócimy – powiedział Kelvin zdecydowanym głosem.
Pół godziny później opuścili pałac. Kelvin na grzbiecie jednego z koni,

które otrzymał w prezencie od maharadży. Było to piękne zwierzę krwi
arabskiej.

background image

Barbara Cartland

Strona nr 116

W stajni poprosił o drugiego wierzchowca dla swego sługi.
– Jest tylko jeden koń, który dotrzyma kroku pańskiemu rumakowi,

sahibie – odpowiedziano mu. – I on również należy do pana.

Konie zostały osiodłane i założono im zwykłą uprząż, nie tę wysadzaną

srebrem i złotem, którą Kelvin otrzymał w prezencie od maharadży. Jahan
przytroczył zrolowany koc przy swoim siodle i ruszyli od razu kłusem,
ponieważ mieli przed sobą długą i żmudną drogę.

Kelvin wiedział, że musi się pospieszyć, żeby zdążyć do Bombaju, zanim

Seraphina wsiądzie na pierwszy lepszy statek, który zabierze ją do Anglii.

Gdyby jej się to udało, mogłyby minąć całe tygodnie, nim zdołałby się z

nią skontaktować. Dlatego było niezwykle ważne, by dogonić ją jeszcze
przed Chitorgarh.

Stosunkowo łatwo dowiedział się, dokąd jechała i że podróżowała tongą –

bardzo lekkim powozem na dużych kołach zaprzężonym w jednego konia.

Będzie podróżować szybko, a ponieważ ruszyła w drogę o czwartej

trzydzieści, wyprzedziła go już o wiele mil. Kelvin był zbyt doświadczonym
jeźdźcem, by ponaglać swego wierzchowca do szybkiej jazdy. Zarówno on,
jak i Jahan, trzymali konie na wodzy, zmuszając je do równego kłusa, który
nie męczył ani rumaków, ani jeźdźców.

Szczęśliwie, kiedy wyjechali z Udaipuru, droga do Chitorgarh była równa,

a ziemia miękka.

Kelvin raz po raz przypominał sobie wszystko, co wydarzyło się od dnia

jego ślubu.

Za to co stało się teraz, oskarżał siebie.
Powinien był wiedzieć, jak Seraphina zrozumie jego okrzyk po

otrzymaniu telegramów, mimo że nie takie było jego znaczenie. Zrozumiał
teraz, że powinien pójść za nią, kiedy wyszła do swego pokoju. A
przynajmniej obudzić, jeżeli rzeczywiście spała, kiedy poszedł do niej po
wyjściu purdhana.

– Byłem głupcem – przyznał uczciwie.
Jedynym jego usprawiedliwieniem był fakt, że dotychczas obcował

wyłącznie z dojrzałymi kobietami, nigdy dotąd nie spotkał takiej osoby jak
Seraphina.

Zawsze podobał się kobietom. Nierzadko padały mu w ramiona i dawały

wszystko, o co poprosił, zanim zdążył ich zapragnąć.

Seraphina przypominała mu źrebaka, którego starał się oswoić, gdy był

małym chłopcem.

Na początku zwierzę uciekało płochliwie, kiedy się do niego zbliżał.

Dopiero gajowy, który miał w sobie trochę cygańskiej krwi, wyjaśnił mu, że
najpierw źrebię musi się do niego przyzwyczaić i zaakceptować go jako
naturalną część otoczenia.

background image

PODRÓŻ POŚLUBNA

Strona nr 117

Pamiętał, jak godzinami siedział bez ruchu pod drzewem w parku

otaczającym dom, czekając, aż konik podejdzie do niego.

Każdy gwałtowny ruch, nawet głośniejsze westchnienie, mogło

przestraszyć źrebaka. A wtedy uciekał i wszystko trzeba było zaczynać od
nowa.

Oswajanie zabrało mu kilka miesięcy, ale wreszcie źrebak jadł mu z ręki i

podbiegał na zawołanie. Pamiętał spojrzenie jego oczu i zręczność ruchów.

Seraphina poruszała się z takim samym wdziękiem. Nigdy dotąd nie znał

kobiety, która by patrzyła na niego z lękiem i była równie wrażliwa na jego
nastrój.

Kiedy wchodził do pokoju, widział nieraz, jak zerkała na niego spod

półprzymkniętych powiek, sprawdzając, czy nie jest zły. Szukała w jego
wzroku aprobaty nie tylko w sprawach dotyczących wyglądu, ale również,
gdy chciała mu powiedzieć coś ważnego.

Pod wieloma względami była jeszcze dzieckiem, a jednak nie znał dotąd

kobiety, która myślałaby tak poważnie i która miałaby takie interesujące
pomysły.

Przypomniał sobie teraz ich rozmowy na statku o religii, psychologii i

filozofii.

Nie oczekiwał nigdy od kobiet, by umiały poruszać tak ważne tematy, czy

nawet wiedziały o istnieniu podobnych problemów.

Zadziwiała go wrażliwość Seraphiny i zrozumienie dla innych ludzi.

Szukała zawsze prawdziwych, głębokich motywów i znaczeń ludzkich
działań.

Była przedziwną mieszaniną: pół dziecko, pół kobieta, a przy tym tak

niewiarygodnie niewinna.

A tego właśnie, myślał Kelvin, pragną wszyscy mężczyźni.
Przypomniał sobie maharanię i zrozumiał, że pod wieloma względami

Seraphina przypomina tę Hinduskę, z całą jej kobiecością, mądrością i
słodyczą.

Cechowała ją wielka gotowość, by się uczyć nowych rzeczy, czym

niewątpliwie przewyższała typowe Angielki, które były zwykle pewne siebie,
zdecydowane w opiniach i przekonaniu, że są darem bożym dla świata.

Teraz zrozumiał, że Seraphina była nieszczęśliwa cierpiała z powodu jego

głupoty.

Muszę ją dogonić!
Kelvin nieświadomie przynaglił wierzchowca.
W południe zatrzymali się, by napoić konie i dać im Heco wypocząć.

Jahan kupił w pobliskiej wiosce jedzenie, ale Kelvin poprosił tylko o coś
zimnego do picia. Choć nie jadł śniadania, nie był głodny. Czuł w sobie inny
głód, który gnał go naprzód.

background image

Barbara Cartland

Strona nr 118

Jechali nawet w porze największego upału, a kiedy konie zaczęły się

męczyć, Kelvin zdał sobie sprawę, że wkrótce zrobi się ciemno. Coraz
bardziej niecierpliwił się.

Przejeżdżając przez wioski pytali o tongę z mem-sahib, ale dowiedzieli

się tylko, że znacznie ich wyprzedziła.

Wreszcie na skraju małego miasteczka zobaczyli stację pocztową.
W całych Indiach można było napotkać takie stacje wzniesione dla

podróżujących Europejczyków, gdzie mogli wymienić konie lub
przenocować.

Czasami były duże i imponujące, ale ten budynek był niewielki i Kelvin

od razu wiedział, że znajdzie tu tylko dwie sypialnie i wspólną jadalnię.

Z tyłu znajdowała się najprawdopodobniej chata dla khansamah, czyli

właściciela zajazdu, i stajnie dla koni. Bungalow otaczały klomby kwiatowe.

– Przenocujemy tutaj – powiedział Kelvin do służącego.
Kiedy mijali bramę, zaczął zastanawiać się, czy było tu miejsce

odpowiednie dla Seraphiny.

Chyba Amar miał tyle rozsądku, żeby zatrzymać się na odpoczynek w

zajeździe.

Kelvin przypomniał sobie rezydencje, w których stawali w drodze do

Udaipuru. Miał nadzieję, że może Seraphina pojechała do którejś z nich, choć
jednocześnie wydało mu się to mało prawdopodobne. Musiałaby wtedy
tłumaczyć, dlaczego podróżuje samotnie.

Istniała także możliwość, że gospodarze staraliby się wyperswadować jej

dalszą podróż.

Nie mogła mnie bardzo wyprzedzić, pomyślał podjeżdżając do budynku,

w którym znajdowały się stajnie. Wtedy zobaczył tongę.

Koń został wyprzężony, wodze leżały na ziemi, a kiedy Kelvin zsiadał z

wierzchowca, dostrzegł Amara.

– Amar! – zawołał. – Gdzie jest mem-sahib?
– Poszła się położyć, sahibie. Jestem szczęśliwy, że pan przyjechał.
Kelvin odetchnął głęboko. Znalazł ją!
– Czy mem-sahib dobrze się czuje? – zapytał.
– Jest trochę zmęczona, sahibie. Przebyliśmy długą drogę.
– To prawda.
– Zmienialiśmy konie – wyjaśnił Amar. – Musieliśmy płacić bardzo dużo

rupii, ale mem-sahib twierdziła, że to nie ma znaczenia.

– Tak, to nie ma znaczenia! – powtórzył Kelvin, idąc już w stronę

bungalowu.

Khansamah ceremonialnie zaprowadził go do małego pokoju, w którym

stało jedno wąskie łóżko, stół i krzesło. Podróżni w Indiach wozili ze sobą
wszystko, co mogło im być potrzebne.

background image

PODRÓŻ POŚLUBNA

Strona nr 119

– Mem-sahib jest w drugim pokoju – wyjaśnił zupełnie niepotrzebnie

khansamah.

Jahan zjawił się z kocem, który odczepił od siodła. Rozwinął go.

Wewnątrz znajdowało się czyste prześcieradło i ubranie, a także przybory do
mycia i golenia.

Dopiero teraz Kelvin poczuł, że jest głodny. Poczuł też, że pokrywa go

gruba warstwa kurzu, który wzbijały konie jadąc suchą drogą.

– Umyję się – zdecydował nagle.
Miejsce do mycia znajdowało się obok sypialni, stały tam wiadra z wodą i

rynna.

Kiedy wrócił do sypialni, owinięty tylko w ręcznik, było mu chłodno i

czuł głód. Zobaczył, że na łóżku leży długa niebieska koszula nocna, którą sir
Anthony kazał mu kupić w sklepie na St. James.

Założył ją, a Jahan przyniósł mu jedzenie i butelkę chłodnego

miejscowego piwa.

Kelvin zjadł wszystko, nieświadomy zupełnie smaku potraw.
Kiedy Jahan wyszedł, wstał zastanawiając się, co powinien zrobić.
Potem powiedział sobie, że poprzedniej nocy odszedł, sądząc, że

Seraphina śpi, i to był błąd. Jeśli ona się dowie o jego przyjeździe, może
znowu uciec, a temu chciał zdecydowanie zapobiec.

Cicho wszedł do jadalni, przedzielającej dwie sypialnie. Było tu ciemno,

ale zobaczył światło w szparze pod drzwiami Seraphiny.

Miał nadzieję, że jeszcze nie śpi. Bał się, że jeśli dziewczyna obudzi się i

nagle go zobaczy, przestraszy się. Bardzo delikatnie, bez pukania, otworzył
drzwi.

Na stoliku koło łóżka, okrytego siatką moskitiery, migotała świeca.
Obok łóżka klęczała Seraphina. Ukryła twarz w dłoniach i modliła się.
Nie usłyszała odgłosu otwieranych drzwi. Kelvin stał i przyglądał się

pogrążonej w modlitwie i nieświadomej jego obecności żonie.

Ale po kilku sekundach, jakby czując jego wzrok, podniosła głowę i

spojrzała w jego stronę. Policzki miała mokre od łez.

Przez chwilę patrzyła na niego, nic nie mówiąc.
– Za kogo się modlisz, Seraphino? – zapytał Kelvin głębokim głosem.
– Za... ciebie – odpowiedziała bez zastanowienia.
– Czy te łzy są również dla mnie? – zapytał.
Nerwowo poderwała się z klęczek. Wyglądała jak dziecko przyłapane na

wagarach, które czeka na reprymendę.

Ale jej ciało, którego kontur rysował się w blasku świecy, nie było ciałem

dziecka.

– Idź do łóżka, Seraphino – powiedział Kelvin łagodnie – chciałbym z

tobą porozmawiać.

background image

Barbara Cartland

Strona nr 120

Posłuchała go, podniosła fałdy moskitiery i znikła za nimi.
Zapadła już noc. Niebo za oknem usiane było gwiazdami. Kelvin

zdmuchnął świecę i otworzył okno. Wzeszedł księżyc i oświetlił ten mały,
nędzny pokój bladymi, srebrnymi promieniami. Kelvin podniósł moskitierę.
Widział twarz Seraphiny tak wyraźnie jak w dzień.

Tej nocy wsparta była tylko na jednej poduszce i przykrywało ją tylko

jedno prześcieradło. Nadal wyglądała delikatnie, nie jak postać z
materialnego świata, a raczej jak zjawa senna.

Usiadł na skraju łóżka. W jej oczach nie było lęku, a jedynie pełen

zrozumienia smutek.

– Bałem się, że cię nie dogonię – powiedział.
– Pisałam... żebyś nie jechał za... mną.
– Musiałem.
– Dla... dlaczego?
– Pierwszym powodem jest to, że skłamałaś pisząc do mnie list.
– Skłamałam?
– Napisałaś, że mam wszystko, czego pragnę.
– Ależ tak... Twój stryj... nie żyje i jesteś... bogaty!
Tak trudno było powiedzieć to ostatnie słowo.
– A mimo to jest jeszcze coś, czego pragnę – powiedział Kelvin. – Coś

znacznie ważniejszego.

– C... co?
– Ty!
Zobaczył, że zadrżała, ale nie odezwała się.
– Muszę ci coś powiedzieć, Seraphino, coś, co powinienem był

powiedzieć ci wcześniej.

– C... co?
– Kiedy wchodziłem do twej sypialni w pierwszą noc po naszym ślubie,

oczekiwałem, że znajdę tam dużą despotyczną kobietę, podobną do twego
ojca. – Uśmiechnął się. – A wiesz, co zobaczyłem? Niewielką i bardzo
przerażoną istotkę.

Było coś w jego głosie, co kazało jej spuścić wzrok.
– Starałem się być łagodny i wyrozumiały – mówił dalej. – Powiedziałem

sam sobie, że potrzebujesz opieki i pomocy. A tymczasem pokochałem cię.

– To... to... nieprawda.
– To jest prawda – odparł – i odkryłem ją, kiedy przytuliłaś się do mnie

podczas sztormu. Rozmawialiśmy stojąc na pokładzie statku, a ja wiedziałem,
że jedyne, czego chcę, to bronić cię, ale też starać się być mądrzejszy, by
dorównać tobie.

Seraphina poruszyła się w niemym proteście.
– Każdego dnia kochałem cię mocniej – ciągnął Kelvin. – To nie ty się

background image

PODRÓŻ POŚLUBNA

Strona nr 121

lękałaś, Seraphino, lecz ja. Tak bardzo bałem się, że cię nieświadomie
odepchnę od siebie, że zniszczę zaufanie, którym zaczęłaś mnie darzyć.

Podniosła na niego wzrok i zobaczyła nagle światło w jego oczach, jakby

płomień tysiąca świec.

– Kiedy zobaczyłem cię, siedzącą na pokładzie, ze zranionym hinduskim

dzieckiem na kolanach, wiedziałem, że uosabiasz wszystko, czego mężczyzna
może pragnąć.

Zauważył, że Seraphina cała dygocze, ale teraz już nie z lęku.
Potem powiedział:
– Kiedy uratowałaś małego księcia i szłaś do mnie przez ścianę ognia,

zrozumiałem, że tracąc ciebie, straciłbym wszystko, na czym mi w życiu
zależy.

Seraphinie wydało się, że jego głos brzmi jak dziwna, porywająca

muzyka.

– Powinienem był powiedzieć ci to wszystko – mówił Kelvin. – Ale tak

się bałem, ponieważ między nami stał mur.

– Moje... pieniądze – szepnęła Seraphina.
– Tak, twoje pieniądze – odpowiedział. – Nienawidziłem ich, wiedząc, jak

jesteś wrażliwa, moja najdroższa. Bałem się, że mogłabyś uznać, iż moje
uczucie jest jedynie rewanżem za nie.

Westchnął, zanim odezwał się znowu.
– Jak, pytałem sam siebie, mogę się z tobą kochać, jeśli możesz uznać, że

w ten sposób odpłacam ci za to, co finansowo zyskałem na tym małżeństwie.
Właśnie dlatego, kiedy wczoraj wieczorem nadeszły telegramy, moją
pierwszą reakcją była ulga i radość, że ten idiotyczny mur pomiędzy nami
przestał istnieć.

Seraphina patrzyła na niego ogromnymi oczami, a on powiedział:
– Kocham cię, moja najdroższa. Kocham cię bardziej, niż myślałem, że

jest to możliwe. I teraz nic mnie nie może powstrzymać przed wyznaniem ci
mej miłości.

Nadal nie odzywała się, więc po chwili powiedział:
– Będę bardzo uważał, Seraphino, by cię nie urazić! Nie dotknę cię,

zanim mi nie pozwolisz na to, ale zostań ze mną. Tak bardzo cię pragnę.

Seraphina nie potrafiła wydobyć z siebie ani słowa, bo cały świat, złoty i

oślepiający, wirował wokół niej. Wreszcie wyszeptała:

– Z... zo... zostanę.
Moja najdroższa, moja biedna, przestraszona, mała miłości – będziemy

szczęśliwi, przysięgam ci. Ale bądź dla mnie dobra, Seraphino.

– Dobra?
– Kochanie, czy nie rozumiesz, jak trudno mi trzymać się od ciebie z

daleka, nie całować cię, nie uczynić cię moją?

background image

Barbara Cartland

Strona nr 122

Kelvin chwilę milczał, a potem rzekł głębokim głosem:
– Każdej nocy na statku czułem, że jesteś tak blisko, ale twoje drzwi były

zamknięte i to mi nie dawało spać. Pragnąłem cię, moje ty kochanie.
Pragnąłem do bólu.

Usłyszał jej przyspieszony oddech.
– A tej nocy, kiedy niosłem cię do łóżka, jakąż torturą było pozostawienie

cię samej.

W jego głosie brzmiała namiętność:
– Pocałowałem cię w rękę, bo nie potrafiłem się powstrzymać, ale

chciałem całować twoje usta, twoje włosy, twoje oczy...

Starał się mówić spokojniej:
– Pewnego dnia, kiedy pozwolisz mi na to, będę całował każdy skrawek

twego ciała, od czubka twojej mądrej główki do twych śmiesznie małych
stópek, i wtedy zrozumiesz, co czuję.

Seraphina uniosła ręce do piersi, jakby chcąc uspokoić bicie serca.
– Uwielbiam cię – mówił Kelvin – ale również pożądam cię każdym

nerwem mego ciała. Nie znam innej kobiety, która by była równie godna
pożądania.

Seraphina dostrzegła w jego oczach ogień, ale właśnie kiedy miała się

odezwać, powiedział jakby do siebie:

– Ale nie chcę cię przestraszyć.
I innym już tonem zapytał:
– Czy powtórzysz mi, co zamierzałaś powiedzieć tej ostatniej nocy, zanim

wszedł służący?

Seraphina zadrżała, ale wciąż milczała.
– Powiedz mi, Seraphino.
Głosem tak cichym, że ledwie ją było słychać, wyszeptała po chwili:
– Powiem, ale... czy mógłbyś zbliżyć się... do mnie... i być naprawdę

blisko?

W pierwszej chwili Kelvin nie zrozumiał. Potem zrzucił koszulę, która

opadła na ziemię, wsunął się pod prześcieradło i bardzo delikatnie, jakby brał
w dłonie kwiat, przyciągnął ją do siebie.

– Proszę, powiedz mi, kochanie moje – błagał. Czuł jej drżenie, kiedy

podnosząc głowę z jego ramienia, spojrzała na niego.

– Chciałam... chciałam... powiedzieć ci – wyszeptała – że już się nie

boję... i że chcę... być twoją żoną... twoją prawdziwą żoną!

Kelvin tak mocno przytulał ją do siebie, że ledwie mogła oddychać.

Potem jego usta odszukały jej wargi. Pocałował ją tak łagodnie i delikatnie,
jakby motyl usiadł na kwiatku, a jednak Seraphina poczuła przepływającą
przez nią falę ognia, który budził się już wcześnie. Była to ekstaza i
pragnienie, którego nigdy dotąd nie zaznała, wspaniałe, cudowne uczucie,

background image

PODRÓŻ POŚLUBNA

Strona nr 123

którego nie sposób opisać słowami. Instynktownie przywarła do męża
mocniej.

Podniósł głowę i powiedział głosem dziwnie nierównym:
– Moja piękna, nie chciałem kochać się z tobą w tak mało romantycznym

miejscu jak ten zajazd.

– To jest... zaczarowany pałac.
– Naprawdę tak myślisz? – zapytał. – A może ja jestem księciem z bajki?
– Jesteś... czymś znacznie więcej – odparła. – Dla mnie jesteś światem...

niebem... bogiem miłości... Kriszną!

– Moja najdroższa! Moja słodka! – Znowu pocałował ją. Tym razem jego

usta, choć nadal delikatne, były namiętne i czułe.

Posiadł ją, a ona oddała się ogniowi, który w niej wzbudził, płomieniom

tak gorącym, że nie była już pewna, czy jest sobą, czy częścią jego.

– Kocham cię... kocham cię!
Z trudem oddychała.
– Uwielbiam cię, moja doskonała żono.
A potem był już tylko czar księżycowego światła i cichy, słodki krzyk

miłości.

*************************


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Dokąd jechać w podróż poslubną 5 kierunków
Barbara Cartland Лиса в ловушке
Barbara Cartland Тайна горной долины
Barbara Cartland Месть лорда Равенскара
Barbara Cartland Укрощение леди Лоринды
Barbara Cartland Ночные грезы
Barbara Cartland Охотник за приданым(1)
Barbara Cartland Наказанная любовью
Barbara Cartland Красотка для маркиза
Barbara Cartland Любовь и страдания принцессы Марицы
Barbara Cartland Очарованный
Barbara Cartland Отзывчивое сердце
Barbara Cartland 001 Sedução diabólica (A serpent of Satan)
Barbara Cartland Крылатая победа
Barbara Cartland Любовь всегда выигрывает
Barbara Cartland Свет луны
Barbara Cartland Запертое сердце
Barbara Cartland Опасность для сердец(1)
Barbara Cartland Влюбленные в Лукке

więcej podobnych podstron