Lee Wilkinson
Nowa sekretarka
Stand–in Mistress
Tłumaczył Krzysztof Bednarek
R
OZDZIAŁ PIERWSZY
— Czy instalacja się nie opóźni?
— Oczywiście, że nie — odpowiedziała z pewnością w głosie Joanne. Wiedziała, że świetnie
wygląda w popielatym kostiumie. Założyła nogę na nogę.
Krępy prezes spółki Liam Peters zastanowił się chwilę.
— Jeśli pani firma rzeczywiście jest w stanie wykonać usługę na poziomie, jaki mi pani
opisała, myślę, że podpiszemy umowę — zdecydował.
— Może pan na nas liczyć — zapewniła Joanne. Prezes patrzył na nią przyjaźnie. Była
elegancka, smukła, miała niebieskie oczy, pełne usta, prosty nos, zdecydowany wyraz twarzy.
Nie klasyczna piękność, pomyślał, ale ma interesującą urodę. Kobieta z charakterem.
— Skoro tak, oczekuję w poniedziałek z samego rana waszych techników — zakończył.
— Przyjdą — odparła z uśmiechem Joanne.
Jej uśmiech sprawił, że prezes uznał ją jednak za piękność.
Wstał i odprowadził Joanne do sekretariatu. Uścisnęli sobie dłonie.
Wyszła ze świeżo wykończonego biurowca spokojnym krokiem, choć miała ochotę
podskakiwać i krzyczeć z radości. Fulham Road oświetlało złociste, wrześniowe, popołudniowe
słońce. Ulice Londynu jak zwykle roiły się od warczących samochodów.
Trwała recesja i założona przez brata Joanne firma Optima Business Services od kilku
miesięcy miała kłopoty. Tego dnia Joanne cieszyła się, ponieważ wydawało się, że sytuacja
wraca do normy.
Steve założył firmę przed pięcioma laty i od tego czasu z trudem próbował utrzymać się na
rynku. Klientów było z powodu recesji niewielu. Przychody były więc skromne, a młoda firma
nie miała dużego zaplecza finansowego.
Pierwsze poważne trudności doprowadziły do zastawienia domu Winslowów. Następna fala
kłopotów, która nadeszła wkrótce potem, zagroziła im ostatecznym bankructwem.
Jednak, właśnie tego ranka, międzynarodowa firma inwestycyjna MBL Finance,
specjalizująca się w pomocy małym przedsiębiorstwom, obiecała Steve’owi duży zastrzyk
gotówki. A przed chwilą Joanne wynegocjowała lukratywny kontrakt na instalację dużej sieci
łączności.
Szła do metra, ale spojrzała na zegarek i zatrzymała się. Była już szesnasta czterdzieści. Nie
było po co wracać do siedziby firmy, mieszczącej się w Kensington, jednej z eleganckich
dzielnic miasta. Joanne znajdowała się w pobliżu domu. Wróci więc już z pracy i przygotuje
uroczystą kolację. Skręciła ku ulicy Carlisle. Mieszkali razem ze Steve’em, ich siostrą Milly i jej
mężem — Duncanem.
Milly na pewno była w domu i pakowała się. Pobrali się z Duncanem niedawno. Był świeżo
upieczonym lekarzem i dostał właśnie pracę w Edynburgu, skąd pochodził. Miał tam odbywać
staż. Nad przychodnią znajdowało się umeblowane mieszkanie, do którego mieli zamiar się
wprowadzić. Tego piątkowego wieczora wyjeżdżali nocnym pociągiem, aby urządzić się w ciągu
soboty i niedzieli.
Jedna z recepcjonistek przychodni zwolniła się ostatnio, dzięki czemu także Milly miała
zapewnioną pracę na miejscu. Wcale się jednak nie cieszyła, że wyjeżdża z Londynu tak daleko.
Miała teraz ciągle naburmuszoną minę i denerwowała się z byle powodu. Kłóciła się z
Duncanem. Mówiła, że podoba jej się obecna praca — była sekretarką — i że nie ma ochoty
jechać. Duncan odpowiadał na to spokojnie, że przecież przed ślubem mówił jej wyraźnie, iż
zamierza wrócić do Szkocji.
Milly nie mogła temu zaprzeczyć, płakała więc, a kiedy to w niczym nie pomagało —
wybuchała gniewem. Dobrze, że przynajmniej Duncan znosił wszystko ze stoickim spokojem. W
przeciwieństwie do krewkiej żony był z natury bardzo zrównoważonym, trzeźwo myślącym
człowiekiem.
Wzdłuż ulicy Carlisle, cichej, spokojnej, ocienionej drzewami, stały stare, eleganckie domy o
charakterystycznych wejściach ze schodkami i kolumienkami. Joanne z rodzeństwem mieszkali
pod numerem dwudziestym trzecim. Dom należał wcześniej do ich rodziców. We frontowym
oknie widniał wówczas szyld: JOHN I JANE WINSLOW. BIURO NOTARIALNE.
Winslowowie byli szczęśliwą rodziną. Niestety, przed pięcioma laty rodzice Joanne zginęli w
wypadku samochodowym w Meksyku, podczas drugiej podróży poślubnej, w jaką się wybrali.
Milly, najmłodsza z rodzeństwa, miała wówczas trzynaście lat. Joanne przerwała studia i
zatrudniła się w firmie założonej przez Steve’a. Dołączyła do niego nie tylko po to, aby mu
pomóc w interesach, ale także dlatego, żeby być blisko obojga rodzeństwa, opiekować się
Steve’em i Milly. Steve był wówczas dwudziestodwulatkiem i mówił, że jest przecież dorosły,
ale cieszył się, że zajmowanie się domem spoczęło na cudzych barkach.
Joanne otworzyła drzwi i weszła do mieszkania. Spodziewała się usłyszeć głośną muzykę,
jednak w domu panowała cisza. Widocznie Milly nie było. Joanne przebrała się w letnią bluzkę i
spodnie, i weszła do kuchni. Włączyła czajnik elektryczny i zaczęła szykować uroczystą,
pożegnalną kolację. Tego wieczora miała przyjść także Lisa — narzeczona i sekretarka Steve’a.!
Joanne włożyła do lodówki dwie butelki szampana i zaczęła robić zapiekankę z sera i
brokułów. W pewnej chwili w drzwiach kuchni pojawiła się Milly. Miała ładną twarz, drobną
postać, złociście rude włosy, jasne; niebieskie oczy i apetyczną kobiecą figurę. Zazwyczaj
ubierała się tak, by podkreślić swoje ponętne kształty. Była żywą, tryskającą energią osóbką.
Teraz miała jednak na sobie stare, wytarte dżinsy i zwykłą koszulkę, która kiedyś skurczyła
się w praniu. Usiadła ciężko na krześle, z chmurną miną.
— Nie wiedziałam, że jesteś w domu — zdziwiła się Joanne. — Nie włączyłaś muzyki!
— Nie jestem w nastroju — odparła Milly.
— Smutno ci z powodu wyjazdu? — zagadnęła Joanne. Odpowiedziało jej milczenie. — Nie
martw się — próbowała pocieszyć siostrę. — Kiedy już się tam zadomowisz, poznasz nowych
przyjaciół i będzie ci dobrze.
— A moja praca? Wiesz, jak bardzo mi się podoba…
Milly nie poszła na studia, postanowiła skończyć zamiast tego kurs sekretarek. Bystra,
inteligentna, choć nie przykładała się zbytnio do nauki, bez kłopotów ukończyła kurs, a potem
znalazła pracę w firmie Lancing International, zastępując jedną z sekretarek, która poszła na
urlop macierzyński. Milly okazała się tak dobra w pracy, że podpisano z nią stałą umowę, kiedy
okazało się, że młoda matka nie zamierza wrócić na dawne stanowisko.
— Nowa praca na pewno też ci się spodoba — powiedziała Joanne.
— Coś ty?! Kto chciałby siedzieć całe dnie w recepcji przychodni?
Joanne nalała herbaty.
— Skończyłaś się już pakować?
— Nawet nie zaczęłam.
— Może chciałabyś, żeby ci pomóc?
— Nie jestem pewna, czy pojadę — oświadczyła Milly.
— Nie masz chyba wielkiego wyboru — odpowiedziała Joanne, usiłując zachować spokój. —
Wszystko zostało już ustalone; a przede wszystkim, Duncan jest twoim mężem.
— Nie musisz mi o tym przypominać! Szkoda, że cię nie posłuchałam, kiedy mi mówiłaś, że
jestem za młoda na małżeństwo.
Joanne ogarnął smutek. Sprawa była bardzo poważna. Faktycznie, Joanne uważała, że Milly
jest zbyt niedojrzała, aby wyjść za mąż. Jednak wyglądało na to, że bardzo kochają się z
Duncanem, a on wydawał się rozsądnym i zrównoważonym człowiekiem.
— Tyle się ostatnio z Duncanem kłócimy, że zaczynam się zastanawiać, czy wychodząc za
niego nie popełniłam wielkiego błędu!… — dodała żałosnym tonem Milly.
Ukrywając przerażenie, Joanne odpowiedziała spokojnym głosem:
— Wiesz, że czujesz się tak tylko z powodu przeprowadzki.
Milly pokręciła głową.
— Nie tylko. Chyba się zakochałam.
— Mam nadzieję.
— Nie mówię o Duncanie. Nadal mi na nim zależy, oczywiście — ale zdaje się, że
zakochałam się w kimś innym.
— Jeśli w Trevorze, uzna to za wielki komplement! — próbowała żartować Joanne.
Milly skrzywiła się, zniecierpliwiona.
— Co ty widzisz w tym nadętym typie? — rzuciła. — Może nie jesteś Miss Świata, ale stać
cię na kogoś lepszego niż Trevor.
— Dzięki!… — burknęła Joanne.
— Duncan też go specjalnie nie ceni. Trevor to przeciętniak. Nie ma w nim nic interesującego.
— Nie przesadzaj.
— Może faktycznie przesadzam — nie jest zwykłym przeciętniakiem, bo lubi się rządzić i
zadzierać nosa. W kółko mówiłby ci, co masz robić.
— Zapamiętam to — zapewniła Joanne. — Nie chcę wyjść za nieodpowiedniego mężczyznę.
— Jak zrobiłam ja.
— Nie wygłupiaj się! — zawołała Joanne, nie będąc w stanie dłużej skrywać niepokoju. —
Przecież nie wyszłaś za nieodpowiedniego mężczyznę. Potrzebujesz właśnie takiego człowieka,
jak Duncan.
— Być może. Ale mówię ci: zakochałam się w kimś innym.
Joanne wzięła głęboki oddech.
— Może zechcesz mi powiedzieć, w kim? — zapytała.
— W Bradzie Lancingu, moim szefie. To dopiero mężczyzna z charyzmą!
— W Bradzie Lancingu?!
— Jest wspaniały! Przystojny, inteligentny, niebywale czarujący!… Ma cudowne oczy i
usta…
Nic dziwnego, że Milly ma ostatnio humory i nie chce rezygnować z obecnej pracy, pomyślała
Joanne.
— Uważasz, że jestem głupia, prawda? — spytała wprost Milly.
— Z tego, co mówił mi Steve, Lancing ma żonę i dzieci — zauważyła Joanne. — Dlatego
odpowiem ci, że tak, jesteś niemądra.
— Ależ skąd! — zaprotestowała Milly. — Brad jest kawalerem i nie ma żadnych dzieci!
Wiem o tym. Ma trzydzieści cztery lata, ale jeszcze się nie ożenił.
— W każdym razie ty jesteś mężatką! Osiemnastoletnią.
— Wiek nie ma znaczenia; a kiedy przebywam z Bradem, nie czuję się mężatką. Czuję się…
wspaniale!
— Milly! — jęknęła bezradnie Joanne. — Nie wiesz, ile kobiet zakochuje się we własnych
szefach? Za to ci szefowie ledwie zauważają swoje sekretarki.
— Brad mnie zauważa! — zapewniła triumfalnie Milly. — W te dwa wieczory, kiedy
mówiłam ci, że pracowałam do późna, jedliśmy razem kolację w restauracji.
Joanne zaniemówiła na chwilę.
— Nie posunęłaś się chyba jeszcze dalej?… — wybąkała.
— Nie. Ale z tego, co mówił i w jaki sposób na mnie patrzy, wiem, że tego chciałby.
Joanne zacisnęła zęby. Kiedy Milly podjęła pracę, Steve wspomniał o tym, że Lancing ma
reputację kobieciarza. Nie niepokoiło to jednak zbytnio Joanne, ponieważ nie przyszło jej do
głowy, że tak inteligentny i wykształcony człowiek, jakim musiał być Lancing, może choćby
odrobinę zainteresować się osiemnastolatką. I to do tego — świeżo upieczoną mężatką. Ten
Lancing musi być pozbawioną skrupułów świnią, pomyślała.
— Zdajesz sobie sprawę, że taki mężczyzna chce tylko zdobyć to, co zdoła? — zapytała. — A
kiedy już zdobędzie…
— Nie musisz mi mówić. Wiem, o co ci chodzi. 0 to, że potem nie będzie mnie szanował —
odpowiedziała Milly. — Ale nie martw się. Mam już dość tego, że jestem traktowana z
szacunkiem. Chcę, żeby w moim życiu coś się działo, coś ekscytującego. Jeśli wyjdzie nam ta
podróż do Norwegii… — Urwała nagle.
— Jaka podróż do Norwegii?
— Jeśli okaże się to potrzebne, Brad wyjedzie w sprawach zawodowych do Norwegii, na
około półtora miesiąca. Poprosił mnie, żebym z nim pojechała.
— Jako kto? — zapytała wymownie Joanne, zacisnąwszy usta.
— Oczywiście, że jako jego sekretarka.
— Ale przecież już u niego nie pracujesz! Złożyłaś wymówienie.
Milly pokręciła głową.
— Nie, nie wspominałam mu o tym, że przeprowadzam się do Szkocji. Jeszcze się w tej
sprawie nie namyśliłam.
Joanne odstawiła filiżankę.
— Chyba nie mówisz poważnie? Czy zamierzasz postawić swoje małżeństwo w sytuacji
bliskiej rozpadu, z powodu zwykłego zauroczenia?
— Ale ja…
— Nie przyszło ci do głowy, że Brad Lancing prawdopodobnie myśli tylko o przelotnym
romansie? — perorowała Joanne. — Nawet jeśli mylę się w sprawie tego, że jest żonaty, ma
reputację kobieciarza. A poza tym, niedawno złożyłaś przysięgę małżeńską!
— Jestem za młoda, żeby wiązać się na całe życie.
— Przed ślubem zapewniałaś mnie, że jesteś gotowa wziąć na siebie tę odpowiedzialność.
— Tak mi się zdawało.
— Źle ci się zdawało, jeżeli jesteś na tyle niedojrzała, że zamierzasz wskoczyć do łóżka
pierwszemu poznanemu mężczyźnie, którego uważasz za zachwycającego! — zakomunikowała
Joanne.
Milly zaczerwieniła się.
— Oj, bo ty zawsze byłaś taka porządna! — odparła z przekąsem. — Jeżeli nadal będziesz
zachowywać się w ten sposób, zostaniesz starą panną albo wyjdziesz za kogoś tak nieciekawego,
jak Trevor.
— Może wyłączmy z całej sprawy mnie… Rozmawiamy o twojej przyszłości — zauważyła
Joanne. — A także przyszłości Duncana. Uwielbia cię ponad wszystko. Czy pomyślałaś o tym,
jak straszną krzywdę byś mu wyrządziła?
— Nie mam najmniejszej ochoty go zranić… — odpowiedziała smutno Milly. — Ale chyba
nie zdołam się powstrzymać. Ciągle myślę o fantastycznej podróży do Norwegii i o wszystkim,
co stracę, jeśli tam nie pojadę.
— Spróbuj zastanowić się nad tym, co stracisz, jeżeli tam pojedziesz! — poradziła Joanne. —
Pozbawisz się kochającego cię męża, dobrego człowieka, który nigdy cię nie opuści, przyszłego
ż
ycia rodzinnego…
Na twarzy Milly wymalowała się niepewność. Joanne mówiła więc dalej:
— Nie możesz oczekiwać od Duncana, żeby spokojnie czekał na twoją decyzję, czy
wyjeżdżasz z nim do Szkocji, jako jego żona, czy też wybierasz się z innym mężczyzną w podróż
do Skandynawii.
— Dzisiaj wieczorem okaże się, czy ta podróż jest aktualna — odparła krótko Milly. — Brad
wyjechał na tydzień. Ma wrócić dziś wieczorem. Będzie już wiedział, czy jego pobyt w Norwegii
jest potrzebny. Jeśli tak, zadzwoni.
— Tutaj?
— Tak. Wyjechalibyśmy jutro rano.
— śartujesz! A jeżeli nie zadzwoni? Milly obracała nerwowo obrączkę na palcu.
— Nie wiem — przyznała. — Może wyjadę do Szkocji… Nie jestem pewna.
Rozległ się chrobot klucza w zamku.
— Milly? Jestem, kochanie! — zabrzmiał radośnie głos Duncana.
Milly wstała z krzesła i szepnęła do Joanne:
— Nie mów mu nic, dopóki nie podejmę decyzji, dobrze?
— Nie powiem ani słowa. Ale jeżeli nie chcesz, żeby sam zaczął zadawać ci niewygodne
pytania, lepiej zacznij się pakować. Ja w tym czasie dokończę szykować kolację.
Milly wybiegła z kuchni. Joanne rozmyślała ze złością o Lancingu. Mógł nie zapraszać Milly
dwukrotnie do restauracji i nie nęcić perspektywą długiej podróży do Norwegii. Kiedy to zrobił,
zaczęła poważnie myśleć o porzuceniu świeżo poślubionego męża!
W pewnej chwili zadzwonił telefon. Joanne ode brała już pierwszym sygnale.
— Czy panna Winslow? — spytał przyjemny męski głos.
— Tak.
— Mówi Brad Lancing. Wyjazd do Norwegii aktualny. Z przyjemnością zjadłbym z panią
dziś wieczorem kolację, podczas której omówilibyśmy wszystkie szczegóły.
Joanne już otwierała usta, żeby przedstawić się Lancingowi i powiedzieć mu, co o nim myśli,
ale nagle przyszło jej do głowy, że może to być nie najlepszy pomysł. Pozbawiony wstydu
mężczyzna w typie Lancinga zapewne nie da od razu za wygraną i ponownie spróbuje
skontaktować się z Milly. Joanne musiała zapobiec rozpadowi małżeństwa siostry!
— Spotkajmy się w Somersby’s, o dziewiętnastej trzydzieści, jeśli to pani pasuje — ciągnął
męski głos Lancinga.
Joanne pomyślała, że najprościej odpowiedzieć chłodno, iż nie da rady spotkać się z nim o
dziewiętnastej trzydzieści, i rozłączyć się. Zawahała się jednak. Gdyby się zgodziła, Lancing bez
protestów zakończyłby rozmowę i już by więcej nie dzwonił. Powiedziała więc szybko,
naśladując sposób mówienia Milly:
— Będę tam!
— Restauracja znajduje się na Grant Street w Mayfair. Proszę wziąć taksówkę.
Lancing odłożył słuchawkę. Był chyba małomównym człowiekiem. Dobrze się złożyło.
Gdyby miał ochotę porozmawiać dłużej, trudno by było Joanne wciąż udawać Milly. Jeśli Milly
jednak wyjedzie do Szkocji, sądząc, że podróż do Norwegii jest nieaktualna, jej kłopotliwe
zauroczenie może zakończyć się w naturalny sposób.
Nagle naszła Joanne inna myśl — jeżeli Milly nie pojawi się w restauracji o wpół do ósmej,
Lancing zapewne zadzwoni, żeby spytać, co się stało. Milly będzie jeszcze wtedy w domu.
Wszyscy będą siedzieć przy kolacji. Usłyszą więc telefon jednocześnie. Milly z pewnością
będzie chciała osobiście sprawdzić, czy to Lancing dzwoni.
Pozostawała jedyna możliwość. Joanne mogła pojechać na spotkanie z nim i sprawić, żeby nie
zatelefonował ponownie. Będzie miała jednak okazję powiedzieć mu, co o nim myśli.
Drzwi wejściowe otworzyły się i po chwili do przedpokoju wkroczył Steve z narzeczoną.
Steve był szczupłym, ciemnowłosym mężczyzną średniego wzrostu. Miał pociągłą, inteligentną,
sympatyczną twarz, niebieskie oczy. Nie był brzydki ani też przystojny.
Przede wszystkim był jednak tak miłym człowiekiem, że Joanne niegdyś nie raz zastanawiała
się, dlaczego jeszcze nie znalazł sobie życiowej partnerki. Chyba dlatego, że zbyt ciężko
pracował, żeby mieć czas na życie towarzyskie. Ciągle pozostawał sam, aż do czasu, kiedy, przed
kilkoma miesiącami, w jego firmie zatrudniła się Lisa. Była niezwykle sympatyczną, drobną,
ładną blondynką. Pokochali się od pierwszego wejrzenia. Niespodziewanie Lisa zaszła ze
Steve’em w ciążę. Wprawdzie tego nie zaplanowali, jednak bardzo chcieli dziecka. Pospiesznie
czynili więc przygotowania do ślubu, który miał się odbyć pod koniec października.
— Jak ci poszło w Liam Peters? — spytał Steve.
— W poniedziałek z samego rana oczekują tam naszych techników — odpowiedziała Joanne.
Steve zakrzyknął z radości, przytulił Joanne, uniósł i wykonał z nią kilka obrotów.
— Chyba zdarzyło się coś bardzo pomyślnego — odezwał się Duncan, który nadszedł razem z
Milly z pokoju.
— Zgadłeś! — odparł Steve. — Trzeba to uczcić. Powinny gdzieś być w domu dwie butelki
szampana…
— Już się chłodzą — poinformowała Joanne. Steve ucieszył się, wyjął butelkę z lodówki,
odkorkował i nalał wszystkim musującego trunku. Wzniósł toast, mówiąc:
— Za nas wszystkich, a zwłaszcza za Joanne, której udało się wynegocjować umowę z Liam
Peters — a potem jeszcze przygotować nam wspaniale pachnącą kolację!
Zebrani wznieśli kieliszki i napili się.
— Mam nadzieję, że kolacja będzie smaczna, a wieczór miły. Przykro mi to powiedzieć, ale
nie będę spędzać go dzisiaj z wami — zakomunikowała Joanne, wykorzystując chwilę wesołości.
Widząc zdumienie na twarzach pozostałych, wyjaśniła: — Trevor zapomniał, że Milly i Duncan
wyjeżdżają właśnie dzisiaj, i kupił bilety, bardzo drogie, na wyjątkowy koncert, na który bardzo
chciałam pójść.
Joanne powiedziała wyłącznie prawdę, choć nie wyjaśniła, że oddała Trevorowi pieniądze za
swój bilet — Trevor był oszczędnym człowiekiem — i zaproponowała mu, żeby poszedł na
koncert z matką.
Milly nie kryła rozczarowania obrotem spraw. Zbliżyła się do męża, a on objął ją.
Może się uda! — pomyślała Joanne. Z boską pomocą. Milly jest za młoda, żeby w pełni
ś
wiadomie zniszczyć sobie życie.
— Hm, skoro nie spędzisz z nami naszego pożegnalnego wieczoru, mam nadzieję, że będziesz
pierwszym gościem, jakiego powitamy w naszym nowym mieszkaniu! — powiedział Duncan.
— Ustalone! — zakończyła Joanne.
Zamówiła taksówkę i od razu poszła wziąć prysznic i przebrać się, żeby nie spóźnić się na
spotkanie. Jeśli Brad Lancing jest niecierpliwym człowiekiem, może zadzwonić od razu po
dziewiętnastej trzydzieści. Udawała, że wybiera się na koncert, włożyła więc swój najlepszy
jedwabny kostium, zrobiła staranny makijaż, nałożyła perłowe kolczyki, upięła włosy w kok.
Kiedy zeszła na dół, Duncan gwizdnął, a Milly pokiwała głową na znak aprobaty.
— Nieźle — pochwaliła. — Chociaż szkoda tak się szykować dla Trevora… Kiedy wrócisz,
już chyba nas nie będzie… — dodała odrobinę drżącym głosem.
Zdecydowała się jechać! — pomyślała Joanne. Podziękowała w myślach Bogu.
Przytuliła siostrę i szwagra, i powiedziała pogodnie:
— Miłej podróży. Kiedy będziecie już gotowi na przyjmowanie gości, zawiadomcie mnie!
— Nie omieszkamy — zapewnił Duncan. Przyjechała taksówka. Joanne uściskała pozostałych
i wyszła.
*
*
*
Somersby’s była stylową, drogą restauracją, ulokowaną nad galerią sztuki. Joanne weszła na
piętro po schodach wyłożonych czerwonym dywanem. Na górze były ciężkie szklane drzwi,
które otworzył portier w uniformie.
Joanne układała sobie w głowie to, co chciała powiedzieć Lancingowi. Wyobrażała sobie, że
wprawi rozmówcę w zakłopotanie, po czym wyjdzie.
To zły pomysł, stwierdziła jednak w duchu. Milly i Duncan mieli wyjechać na dworzec
dopiero mniej więcej za trzy godziny. Trzeba było jakimś sposobem zająć Lancinga przez aż tak
długi czas, żeby nie zatelefonował do Milly, zanim pociąg ruszy. Joanne nie wiedziała jeszcze,
jak to zrobić.
Zastanawiała się, jak może wyglądać Lancing. Na pewno jest niezmiernie przystojny, ma
ś
miałe spojrzenie i kształtne usta. A może wąsy?
Milly i Joanne gustowały w zdecydowanie innych mężczyznach. Jedynie Duncan podobał się
im obu — był blondynem o chłopięcej urodzie. Poza tym Milly ciągnęło ku osobnikom, którzy
nosili się i patrzyli w sposób zdradzający zainteresowanie zmysłowością.
Było dwadzieścia pięć po siódmej. Kiedy tylko Joanne weszła na salę, podszedł do niej szef
obsługi kelnerskiej i powitał grzecznie.
— Jestem umówiona z panem Lancingiem — oznajmiła.
— Proszę tędy. — Kelner poprowadził ją do przytulnego stolika we wnęce. Siedział przy nim
brunet o gęstych włosach. Wstał na widok zbliżającej się kobiety.
Był wysoki, miał szerokie ramiona, pociągłą twarz, ciemną cerę. Jego oblicze było szlachetne,
może tylko nazbyt surowe. Nie był ubrany z przesadą, nie miał starannie przystrzyżonego zarostu
ani bezczelnego spojrzenia. Przez chwilę Joanne zastanawiała się, czy kelner się nie pomylił.
— Oto pani, której pan oczekuje. Pan Lancing — szepnął i wycofał się cicho.
Wygląd Lancinga zaskoczył Joanne na tyle, że zamiast wyćwiczonych słów zająknęła się i
powiedziała:
— Jestem… Rzeczywiście nazywam się Winslow, ale nie jestem tą panną Winslow, której
pan się spodziewał.
Brad uniósł gęste, elegancko zarysowane brwi.
— Faktycznie, nie pani się spodziewałem, ale jest pani nie mniej czarująca niż pani, z którą
zamierzam się spotkać.
Co za podrywacz! — pomyślała z oburzeniem Joanne.
— Jestem siostrą Milly — wyjaśniła.
— Zupełnie nie jest pani do niej podobna.
— Nie przeczę.
— Może zechce pani usiąść?
— Dziękuję.
Lancing zaczekał, aż Joanne usiądzie, i dopiero potem zajął z powrotem miejsce.
Przynajmniej jest dobrze wychowany, pomyślała.
— Obawiam się, że przynoszę panu złe wiadomości — zaczęła.
Patrzył niezwykłymi oczami. Dużymi, ciemnozielonymi, inteligentnymi. Nie był nieśmiały.
Czując na twarzy jego wzrok, Joanne zaczęła oddychać odrobinę szybciej.
— Chyba nic się nie stało? — upewnił się.
— Milly nie może przyjść — oznajmiła pospiesznie Joanne.
— Rozumiem… — Nagle Brad doznał olśnienia.
— To z panią, nie z Milly, rozmawiałem przez telefon!
Joanne wystraszyła się nieco.
— Cóż… tak.
— W takim razie, jest pani tą panną Winslow, z którą się umówiłem. — Uśmiechnął się
szeroko. Miał piękny uśmiech. Usta Lancinga były zmysłowe i szlachetne jednocześnie. Joanne
nie dziwiła się, dlaczego urzekł Milly z wyglądu. Jej także się podobał. Odwróciła na chwilę
wzrok.
— Proszę mi powiedzieć, dlaczego udawała pani siostrę? — zapytał.
— Ja… nie udawałam… — zająknęła się Joanne.
— Ależ udawała pani. Naśladowała pani nawet jej sposób mówienia.
— Rzeczywiście — plątała się Joanne. — Tylko dla żartu. Milly nie było, więc…
— Postanowiła pani odpowiedzieć mi za nią?
— Tak.
— Zawsze pani tak robi? Mówi za siostrę?
— Oczywiście, że nie. Wiedziałam jednak, że będzie chciała przyjść na to spotkanie, zatem…
— W takim razie, dlaczego nie przyszła?
— Zdarzyły się nam nagłe kłopoty rodzinne. Milly właśnie miała wychodzić, kiedy odebrała
telefon od naszej cioci, osoby w podeszłym wieku. Ciocia przewróciła się i mocno potłukła, a
bała się pójść do szpitala, zwróciła się więc do Milly. Milly uwielbiają, łączą je bardzo zażyłe
stosunki, więc…
Brad był lekko rozbawiony, ale odpowiedział:
— Wiem, jak to bywa w rodzinie. Rozumiem…
— Zanim wyszłam, nie byłyśmy pewne, w jakim stanie jest ciocia — zmyślała dalej Joanne
— ale niewykluczone, że Milly będzie musiała zostać z nią na noc.
— A pani przyjechała tu?
— Cóż, pomyślałam, że najlepiej będzie, kiedy przyjadę i osobiście wyjaśnię panu całą
sytuację.
— To rzeczywiście znacznie sympatyczniejsze niż gdybym tylko odebrał od pani telefon —
skwitował oschle Brad.
Joanne nie miała wątpliwości, że Lancing nie uwierzył. Nagle jednak przyszło jej do głowy,
jak rozegrać całą sprawę. Gdyby połechtała jego próżność, udała, że jest nim zainteresowana,
wówczas może zdoła sprawić, że zostanie z nim w restauracji. I zajmie go przez tak długi czas,
ż
e Milly zdąży wsiąść do pociągu i wyjechać z Londynu. Wówczas Joanne powie Lancingowi,
co o nim myśli.
— Muszę przyznać, że bardzo chciałam pana poznać… — oznajmiła z udawanym
zawstydzeniem.
— Doprawdy? — W oczach Brada błysnęło zainteresowanie.
— Mnóstwo o panu słyszałam od Milly.
— Cóż takiego mówiła?
— Opowiadała ciągle, że jest pan błyskotliwy, czarujący, obdarzony charyzmą.
— Chciałbym taki być — odpowiedział skromnie Lancing.
Nadszedł młody kelner i podał oprawione w skórę menu.
— Och… — Joanne udała, że zamierza wstać. — Powinnam już pójść i pozwolić panu zjeść
w spokoju kolację.
— Może zechciałaby pani zostać i zjeść ze mną? — zaproponował Brad, spełniając jej
nadzieje.
— Hmm…
— Chyba że pani narzeczony będzie miał o to pretensje. — Obserwował uważnie Joanne.
— Nie, z pewnością nie będzie miał.
— Proszę zatem zostać. Zapraszam panią.
— Dziękuję. Z przyjemnością zostanę.
— Może na początek napije się pani czegoś, wybierając potrawę. Szampana? —
zaproponował Brad.
Joanne uśmiechnęła się. Wypiła już w domu kieliszek szampana, a do tego wieczór był pełen
emocji, czuła więc lekki szum w głowie; jednak zgodziła się.
— Cudowny pomysł! — odparła.
Brad dał znak kelnerowi od win i zamówił najlepszy trunek. Kelner powrócił niemal
natychmiast, wprawnie odkorkował butelkę i nalał szampana do dwóch wysokich kieliszków, po
czym znikł. Lancing uniósł kieliszek i uśmiechając się lekko, wzniósł toast:
— Za ekscytujący wieczór!
Joanne odpowiedziała uśmiechem i wypiła mały łyczek. Nie spodziewa się, jakich emocji
dostarczę mu na zakończenie, pomyślała z ironią.
R
OZDZIAŁ DRUGI
Joanne wpatrywała się w menu tak długo, jak tylko mogła, sącząc powolutku szampana.
Wybrała w końcu przekąskę z melona, a potem awokado z krewetkami, jako danie główne.
Złożywszy zamówienie, Brad popatrzył jej znowu w oczy i spytał:
— Skoro już zastępuje pani dziś siostrę, proszę mi powiedzieć, czy sądzi pani, że Milly wciąż
jest zdecydowana wyjechać ze mną do Norwegii?
Zaskoczona pytaniem, Joanne zawahała się, po czym odparła szczerze:
— Cóż, sądzę, że chciałaby pojechać.
— Widzi pani — wyjaśnił Brad — czas nagli. Zarezerwowałem dwa miejsca w samolocie,
który startuje z Heathrow jutro około trzynastej. Jeżeli pani siostra będzie musiała zostać do tego
czasu… z ciocią, powinienem znaleźć sobie inną sekretarkę.
— Jestem pewna, że Milly nie chciałaby pana zawieść — odpowiedziała Joanne, aby wprawić
Lancinga w większe zakłopotanie. Niewiele myśląc, wypaliła: — Gdyby przypadkiem się nie
zjawiła, sama bym ją zastąpiła.
— Trzymam panią za słowo!… — odpowiedział z błyskiem w oku Brad, napełniając
powtórnie szam — panem kieliszek Joanne. — Musiałaby pani odpowiednio się przygotować.
Noce w Norwegii bywają bardzo zimne.
— Bez wątpienia dałabym sobie radę.
— Jakie ma pani doświadczenie? — spytał Brad.
— Wystarczające.
— Gdzie pani obecnie pracuje? — wypytywał.
— W Optima Business Services.
— W firmie waszego brata, Stevena Winslowa.
— Zgadza się. — Skąd Lancing słyszał o Stevenie, zastanawiała się Joanne. Może Milly
pochwaliła mu się, co robi jej brat?
— Jak rozumiem, jest pani jego sekretarką?
— Asystentką. Od ponad pięciu lat.
— I uważa pani, że jest pani dobra w tej pracy? — upewnił się Brad.
— Gdybym była niedobra, nie pracowałabym jako asystentka Steve’a. śadne z nas nie uważa,
ż
e wystarczy być czyimś krewnym, aby zajmować jakiekolwiek stanowisko. Ale… nie jestem aż
tak interesującą osobą. Porozmawiajmy raczej o panu…
— Proszę zwracać się do mnie po imieniu. Jestem Brad.
— Bardzo chętnie. Mam na imię Joanne.
Joanne uniosła do ust kieliszek z szampanem. Przypomniało jej się, co kiedyś powiedziała jej
Milly. Powtórzyła to:
— Zawsze podobali mi się przystojni mężczyźni, mający władzę. Tacy jak ty — dodała od
siebie.
W oczach Lancinga pojawił się chyba wyraz rozbawienia. Być może przesadziła. Ale ten
egoista musiał ucieszyć się z bezpośredniego komplementu, jaki przed chwilą usłyszał. Bez
wątpienia cieszył się z rozpoczynającego się romantycznego wieczoru z nowo poznaną
dziewczyną, która była nim zafascynowana. Jako kobieciarz, niewątpliwie zamierzał ją uwieść.
Niech się łudzi! — pomyślała Joanne. Tym większe będzie jego rozczarowanie, kiedy mu
dopiekę.
Kolacja była wyśmienita. Joanne flirtowała śmiało z Lancingiem, świetnie się przy tym
bawiąc. Cały czas starała się unikać pytań, które dotyczyły jej, starając się jak najwięcej
rozmawiać o nim.
Nie było to łatwe. Większość mężczyzn, nawet ci najmilsi, bardzo się cieszy, kiedy może
opowiadać o sobie. Brad Lancing był jednak całkowicie otwarty tylko na kwestie zawodowe, nie
chciał natomiast zdradzić niczego, co wiązało się z jego życiem osobistym.
Może jednak jest żonaty, pomyślała Joanne. Jeśli tak, współczuję jego żonie.
— Zapewne bardzo dużo podróżujesz? — zadała kolejne pytanie, podczas gdy kelner podał
kawę z likierem.
— Kiedyś podróżowałem więcej — odpowiedział Brad. — Teraz wyjeżdżam tylko wtedy,
kiedy uważam to za naprawdę konieczne.
— śona na pewno cieszy się, kiedy jesteś w domu… Lancing wbił w nią spojrzenie.
— Nie jestem żonaty — odpowiedział spokojnie. — Ani nie zamierzam się żenić.
— Coś podobnego!
— Kto to powiedział: „Kochaj wszystkie kobiety, ale nie żeń się z żadną”? — zażartował
Brad.
— Nie wiem, ale zapewne postępujesz dokładnie według owej porady! — wypaliła Joanne.
— Do tej pory tak robiłem — przyznał Lancing, nie zrażony. — A ty… pewnie tego nie
aprobujesz?
— Kto to powiedział: „Zbieraj pąki róż, póki możesz?” — odpowiedziała innym cytatem.
— Wiem. Tak napisał Herrick.
Joanne domyślała się, że Brad Lancing jest wykształcony, ale nie przyszło jej do głowy, że
może interesować się poezją.
— I cóż? Czy zgadzasz się z jego sentencją? — zapytał.
— Chyba tak… — przyznała. — Choć nie miałam w życiu zbyt wiele czasu na zrywanie
kwiatków.
— Dlaczegóż to?
— Nasi rodzice zginęli w wypadku samochodowym, kiedy byłam jeszcze na początku
studiów. Przerwałam je i stałam się głową domu.
— Ile miałaś wtedy lat?
— Dziewiętnaście.
— Pewnie zatrudniłaś się wówczas w firmie brata?
— Tak…
— Czy macie jeszcze więcej rodzeństwa? — interesował się Brad.
— Nie, jest nas trójka. Steve jest najstarszy, a Milly najmłodsza. Kiedy rodzice zginęli, była
jeszcze w szkole podstawowej.
— Matkujesz jej odtąd?
— Można tak powiedzieć. Z tego, co mi mówiła, wyjeżdżasz do Norwegii na około półtora
miesiąca? — zmieniła temat Joanne.
— Zgadza się.
— To długo, jak na podróż w interesach. Czy będziesz dopilnowywał rozwoju nowego
przedsięwzięcia?
— Nie. Muszę uporządkować sprawy związane z odziedziczoną firmą, istniejącą już od stu
lat.
— Odziedziczyłeś firmę w Norwegii? Nie masz norweskiego nazwiska.
— Moja mama urodziła się w Norwegii. Dziadek był Norwegiem, a babcia — Angielką.
Mieszkali w Bergen. Tam mama poznała mojego tatę. Zamieszkali w Londynie, jeździliśmy do
Norwegii na wakacje. Mama umarła półtora roku temu. Odziedziczyłem po dziadku — który żył
do niedawna — morską linię przewozową, a także niewielką sieć hoteli. Odkąd zabrakło dziadka,
interesy norweskiej firmy zaczęły iść źle. Oddelegowałem tam jednego z najlepszych ludzi, ale
nie radzi sobie dostatecznie dobrze. Zwrócił się do mnie o pomoc. Wolałbym pojechać do
Norwegii wiosną, ale nie mogę czekać tak długo.
— Dlaczego wiosną? — spytała Joanne, której zaczynało się trochę kręcić w głowie.
— We wrześniu jest wprawdzie pięknie, można chodzić po górach, ale norweski krajobraz
najwspanialej wygląda wiosną, kiedy zaczynają puszczać lody i rzekami płynie kra… Chciałbym
wykorzystać tę podróż także na urlop. Od paru lat nie miałem na to czasu, a do Norwegii
jeździłem wyłącznie na krótko, jedynie służbowo. Bardzo lubię kraj mojej matki.
— Czy firma ma siedzibę w Bergen? — spytała Joanne.
— Tak, właśnie tam się wybieram.
— Nigdy nie byłam w Norwegii.
— Nie podróżujesz zbyt dużo, prawda?
— Od śmierci rodziców — niewiele. W tym roku wyjechałam tylko na długi weekend.
Chciałam pojechać do Rzymu, ale Trevor uparł się na Amsterdam. — Joanne zmitygowała się.
Zaraz, po co mu to powiedziałam?!
Brad ujął jej dłoń i uniósł ją, przyglądając się zaręczynowemu pierścionkowi z brylantem.
— Trevor to twój narzeczony? — spytał.
— Tak — odpowiedziała, po chwili wahania.
Brad przesunął palcem po jej palcach, aż przeszedł ją dreszcz.
— Ale nie jest chyba zbyt zazdrosny? — upewnił się.
— Nie. — Joanne cofnęła rękę i spojrzała na zegarek. Milly i Duncan powinni za kilka minut
wyjść z domu.
— Spieszysz się? — spytał Lancing.
Joanne nie miała po co przedłużać spotkania, kiedy tylko Milly wyjedzie.
— Cóż, skoro jutro około południa lecisz w długą podróż… — zaczęła.
— Masz rację — przerwał jej Brad i skinął na kelnera. — Czas wstać od stolika.
Joanne wzięła głęboki oddech. Zamierzała powiedzieć Lancingowi, co o nim myśli.
Rozejrzała się, pod — f czas gdy Brad płacił. Najbliższe stoliki były zajęte. Nie chciała
dyskutować głośno przy ludziach o prywatnym życiu swojej siostry. Zrobi to więc na zewnątrz.
Alkohol uderzył jej do głowy do tego stopnia, że wstając, zachwiała się lekko. Brad
podtrzymał ją za ramię i nie puszczając, sprowadził ze schodów aż na dół. Na jednym ze stopni
zachwiała się po raz drugi.
Nadjechała lśniąca szara limuzyna, prowadzona przez kierowcę w liberii, który otworzył
szeroko tylne drzwi. Zanim Joanne zdążyła zebrać myśli, siedziała już w samochodzie.
— Miałam zamiar wezwać taksówkę — oznajmiła, kiedy ruszyli.
— Och!…
— Czy jedziemy prosto do domu, proszę pana? — spytał szofer, nie odwracając się.
— Tak, Gregory, bardzo proszę. — Brad wcisnął przycisk i przed fotelami wysunęła się
szyba, która oddzieliła jego i Joanne od kierowcy. Chwilę później rolety zasłoniły wszystkie
szyby wokół tylnej kanapy limuzyny.
Korzystając z chwili, Brad natychmiast ujął Joanne za kolano. Pożałowała, że wsiadła do jego
samochodu.
— Mieszkam w Fulham i… — odezwała się.
— Wiem — przerwał jej Brad, po czym nachylił się, objął ją i zaczął całować.
Zaskoczona, nie opierała się z początku. W końcu zdała sobie sprawę z tego, co robi, i cofnęła
głowę.
— Daj mi spokój — powiedziała. — Nie chcę, żebyś mnie dotykał.
— Z twojego zachowania sądziłem, że tego właśnie pragniesz.
— Myliłeś się. Chcę pojechać do domu.
— Właśnie tam jedziemy.
— Do mojego domu! Natychmiast każ szoferowi zatrzymać samochód i wypuścić mnie.
Brad był szczerze zdumiony.
— Jeśli wolno spytać, po co cały czas dawałaś mi do zrozumienia, że tej nocy chcesz być ze
mną?
— Musiałam cię czymś zająć, żebyś nie zatelefonował do Milly! — przyznała Joanne.
Brad uśmiechnął się smutno.
— A zatem jest w domu? Ta historia o chorej cioci od początku wydawała mi się podejrzana.
Czy możesz mi wyjaśnić, dlaczego posunęłaś się aż tak daleko, po to, żeby nie udało mi się
skontaktować z sekretarką?
— Dlatego, że gdyby odebrała twój telefon, natychmiast rzuciłaby wszystko i przyjechała na
spotkanie.
— Rozumiem. Czy obawiałaś się, że chciałaby spędzić ze mną noc?
— Wiem, że by do tego doszło.
— Skąd możesz wiedzieć cokolwiek na ten temat?!
— Milly wyznała mi, że ją zauroczyłeś.
— Czy winisz mnie za to? — spytał Brad.
— Oczywiście. Milly opowiadała, jak na nią patrzysz, i to, że dwukrotnie zapraszałeś ją do
restauracji. Steve mówił, że jesteś kobieciarzem, ale przez myśl mi nie przeszło, że możesz
próbować uwieść osiemnastoletnią mężatkę!
— Mężatkę?!… — zdumiał się Brad.
— Nie udawaj, że nie wiesz! Kusiłeś ją perspektywą ekscytującej podróży do Norwegii, przez
co Milly omal nie doprowadziła do rozpadu swojego świeżo zawartego małżeństwa! Miała
ochotę jechać z tobą, zamiast wyprowadzić się z mężem do Szkocji.
— Do Szkocji? — dziwił się Brad. — Nic nie rozumiem. Jej mąż mieszka w Szkocji?
— Chwilowo oboje mieszkali z nami, ale w tej chwili właśnie wyjeżdżają do Edynburga —
wyjaśniła Joanne. — Mam nadzieję, że tam Milly będzie poza twoim zasięgiem!
— Chyba zaczynam pojmować — oznajmił Brad. — Chciałaś zająć mnie, dopóki nie wyjadą.
— Właśnie. A teraz chcę wysiąść.
— Na pewno?
— Tak! — krzyknęła Joanne. — Zamierzasz mnie porwać?!
— Nie. Odwiozę cię do domu. Gdzie dokładnie mieszkasz?
Podała mu adres.
Lancing wcisnął guzik i polecił kierowcy:
— Gregory, skręć, proszę, do Fulham. Wysadzimy panią na ulicy Carlisle, pod numerem
dwadzieścia trzy.
— Dziękuję — burknęła Joanne.
Brad popatrzył poważnie i powiedział:
— Twoje przypuszczenia na temat moich zamiarów względem Milly są całkowicie błędne.
Uważam ją po prostu za miłą dziewczynę, a przede wszystkim, sprawną sekretarkę.
Joanne przypomniało się, jak Brad złapał ją za kolano i zaczął całować.
— Nie wierzę ci — odparła. — Słyszałam, jakim jesteś człowiekiem, i sama widzę. —
Cofnęła się w kąt kanapy. Milczeli chwilę. Kiedy limuzyna zatrzymała się pod domem
Winslowów, Brad rzucił Joanne gniewne spojrzenie. Kiedy jednak kierowca otworzył jej drzwi,
Lancing natychmiast wyskoczył i odprowadził ją po schodkach do aż do progu mieszkania.
— Dziękuję ci — powiedziała, otworzywszy sobie, po czym weszła do domu i zamknęła za
sobą drzwi. Była wściekła. „Co za okropny człowiek!” — myślała sobie. Uspokoiwszy się po
dłuższej chwili, zebrała myśli. W domu panowała ciemność. Widocznie Steve i Lisa już się
położyli.
Kiedy weszła na piętro, drzwi sypialni Steve’a otworzyły się.
— Przepraszam, że jestem ciekawski, ale przed chwilą widzieliśmy, jak wysiadłaś z czyjejś
limuzyny… — powiedział Steve.
Joanne poczuła się bezradna. Nie chciała tłumaczyć wszystkim, gdzie, z kim i po co była. Po
co rozpowiadać o rozterkach Milly, zwłaszcza że szczęśliwie wyjechała z mężem do Edynburga?
— Mężczyzna, który z tobą wysiadł, wydał mi się znajomy. Choć, oczywiście, to nie Trevor
— dodała Lisa. — Milly pokazała mi raz swojego szefa, kiedy odbierałam ją z pracy.
Joanne milczała, nie wiedząc, co mówić.
— Powiedz coś — odezwał się znowu Steve. — Jesteśmy bardzo ciekawi, skąd wzięłaś się w
limuzynie Brada Lancinga?
— Byłam z nim w restauracji! — odparła śmiało Joanne.
— Coś podobnego! — Steve aż gwizdnął. — To znaczy okłamałaś nas, mówiąc o tych
biletach na koncert, które kupił Trevor.
— Niezupełnie. Naprawdę kupił te bilety, tylko że powiedziałam mu, że nie mogę pójść na
koncert.
Steve zrobił kwaśną minę.
— Wiem, że wasze zaręczyny nie są oficjalne — zaczął — ale postąpiłaś w sposób, jakiego
bym się po tobie nie spodziewał…
Steve myślał, że Joanne zdradza Trevora! Tego tylko jej brakowało! Po raz kolejny
pożałowała, że przyjęła oświadczyny i pierścionek zaręczynowy. Nie chciała ranić Trevora
odmową, ale nie podjęła jeszcze ostatecznej decyzji, czy chce zostać jego żoną.
— Dlaczego utrzymywałaś wszystko w tajemnicy?
— zastanawiał się na głos Steve. — Wiem, nie chciałaś martwić Milly, skoro zadurzyła się w
nim jak podlotek.
Steve wiedział zatem o jej fascynacji Lancingiem.
— Nie można ufać takim mężczyznom jak Brad Lancing — kontynuował. — Dobrze, że
Milly wyjechała. Nie wiadomo, czym by się to wszystko skończyło… Słuchaj, to nie moja
sprawa, ale skoro spotykasz się z Lancingiem, lepiej uważaj, dobrze? — poradził.
— Mam prawie dwadzieścia pięć lat. Wiem, co robię. — Nie zabrzmiało to przekonująco. —
Dopiero poznałam Lancinga i prawdopodobnie więcej się z nim nie spotkam — dodała Joanne.
— Wyjeżdża zresztą jutro w interesach na półtora miesiąca do Norwegii… No, to idę spać.
Dobranoc.
Wymknęła się do pokoju i zamknęła za sobą drzwi. Miała nadzieję, że dopiekła Bradowi
równie mocno, jak mocno on był dla niej nieprzyjemny. Te parę godzin, które spędziła w jego
towarzystwie uznała za jedne z najokropniejszych w swoim życiu.
Długo nie mogła zasnąć. Wciąż miała przed oczami obraz Brada Lancinga. Szczególnie
mocno przypominał jej się jego pocałunek. Wspomnienie nie budziło jednoznacznie
negatywnych odczuć, więc była rozdrażniona.
Jak mogła reagować na Lancinga i jego ohydne postępki tak, jak nigdy nie zdarzyło jej się
zareagować na obecność czy zachowanie Trevora?! Czuła się zdruzgotana. Wierciła się, nie
mogąc zasnąć przez pół nocy.
*
*
*
Obudził ją dzwonek do drzwi. Pomyślała, że to listonosz przyszedł w sobotni ranek. Ostatnio
chodził ich ulicą o wczesnych porach. Joanne nie chciała, żeby Steve musiał wstawać. Tak dużo
pracował, że przynajmniej w weekend powinien się wysypiać.
Wstała, włożyła szlafrok i zeszła na parter, podczas gdy dzwonek cały czas brzęczał. Po co
tyle hałasu, pomyślała. Pewnie znowu jakaś reklama.
Nie patrząc przez wizjer, otworzyła drzwi, wołając:
— Niech pan wreszcie przestanie dzwonić! Brat jeszcze śpi i… — Urwała. Zobaczyła przed
sobą Brada, w pięknym garniturze, eleganckiej koszuli i jedwabnym krawacie. Musiała przyznać,
ż
e był bardzo przystojnym mężczyzną… Wszedł, zanim zdążyła zatrzasnąć drzwi z powrotem.
Cofnęła się, a on spoglądał na nią z góry. Podziwiał jej twarz, włosy, patrzył, jak wyglądała w
szlafroku i boso…
— Widzę, że dopiero wstałaś — odezwał się, uśmiechając się bezczelnie.
— Co ty tu robisz? — spytała Joanne, rozzłoszczona
— A jak myślisz?
— Nie mam ochoty na zgadywanki. Może więc łaskawie zechcesz mi powiedzieć?
— Jak wiesz, około trzynastej wylatuję do Norwegii i potrzebna mi sekretarka — zaczął
Lancing. — Nie mam już czasu na szukanie kogokolwiek; poza tym jest sobota, przyjmuję więc
twoją ofertę.
— Słucham?!
— Nie zapomniałaś chyba, że powiedziałaś, iż gdyby z jakiegoś powodu Milly się nie
pojawiła, sama byś ją zastąpiła?
— Nie mówiłam przecież poważnie. — Joanne cofnęła się o kolejny krok. — Nie mówiłam
poważnie! — powtórzyła.
Brad nastroszył ciemne brwi.
— Szkoda, ponieważ ja mówiłem poważnie, kiedy odparłem: „Trzymam panią za słowo!”.
Twoja siostra wyjechała, więc tobie proponuję pracę w Norwegii.
— Dziękuję, ale, jak wiesz, mam już pracę.
— Twój brat z pewnością znajdzie kogoś, kto będzie cię zastępował przez mniej więcej sześć
tygodni — odparł Lancing.
— Być może, lecz ja nie zamierzam przyjąć twojej propozycji.
Brad zerknął do kuchni. Krzesła z wysokimi oparciami wyglądały na wygodne.
— Może, zamiast tu stać, napijemy się kawy i przedyskutujemy szczegółowo sprawę? —
zaproponował.
Joanne z powrotem otworzyła szeroko drzwi.
— Nie mam zamiaru robić ci kawy ani rozmawiać z tobą na żaden temat — oznajmiła. —
Wyjdź, proszę. — Brad nie ruszał się z miejsca. — Wyjdź natychmiast, bo zawołam Steve’a i
poproszę, żeby cię wyrzucił.
— Czy jesteś pewna, że byłoby to mądre?
Joanne nie wątpiła, że Lancing jej grozi. Zadrżała. Zdawała sobie sprawę, że Steve nie poradzi
sobie z o wiele potężniejszym od siebie mężczyzną.
Widząc jej wahanie, Brad zamknął drzwi, ujął ją za łokieć i zaprowadził do kuchni.
— Nie chcę z tobą rozmawiać! — powtórzyła. — Jesteś ostatnim człowiekiem na świecie,
którego asystentką chciałabym zostać.
Brad pokręcił głową.
— Nie masz wyboru. Chyba że nie obchodzi cię, co stanie się z firmą Steve’a…
— Słucham?!…
— Może zaparzyłabyś kawy…
— Już powiedziałam, że nie mam zamiaru.
— To przynajmniej usiądź.
— Nie chcę siadać. Powiedz natychmiast, co masz na myśli!
Brad włączył czajnik, a potem zdjął z suszarki dwa kubki.
— Chętnie ci wyjaśnię, kiedy będziemy spokojnie siedzieć i pić kawę.
R
OZDZIAŁ TRZECI
Joanne czuła się zastraszona. Zagryzła wargi i patrzyła na Lancinga. Zaskoczyło ją, że tak
bogaty, a przy tym bezczelny mężczyzna czuje się swobodnie w kuchni. Przypuszczałaby, że
gotowaniem zajmuje się u niego służba, a on do kuchni nawet nie zagląda.
— Mleka, cukru? — spytał uprzejmie.
— Poproszę o mleko.
Brad podał Joanne kawę, usiadł i patrzył nieodgadnionym wzrokiem. Zawstydziła się nagle
szlafroka i nieuczesanych włosów. Brad przyszedł do niej nadzwyczaj elegancko ubrany.
— Skoro już siedzimy przy kawie, jak się uparłeś — odezwała się — powiedz mi, czym
grozisz Stevenowi i jego firmie.
— Ja? Z tego, co wiem, grozi wam bankructwo.
— Dlaczego tak mówisz?
— Czy nie mam racji?
Joanne dała za wygraną.
— Rzeczywiście, groziło nam bankructwo, ale ostatnio sytuacja znacząco się poprawiła —
powiedziała.
— Doprawdy?
— Tak! Steve odnalazł firmę inwestycyjną, która nie zawahała się wyłożyć pieniędzy na rzecz
rozwoju Optima Business Services, a poza tym właśnie wynegocjowaliśmy umowę na instalację
dużej sieci łączności.
— Z firmą Liam Peters? — upewnił się Brad.
— Tak — przyznała Joanne. Była zdumiona. Czyżby Milly opowiadała swojemu byłemu
szefowi o wszystkim?
— Co zrobiłby twój brat, gdyby zarówno MBL, jak i Liam Peters wycofały się ze współpracy
z wami? — zapytał Lancing. — Wasz dom jest poważnie obciążony hipotecznie, a wam ledwie
starczy na wypłacenie pracownikom najbliższej pensji…
— Skąd wiesz to wszystko?! — Joanne zirytowała się.
— Pierwszą rzeczą, jaką robi firma inwestycyjna, zanim zdecyduje się wyłożyć pieniądze —
tłumaczył Brad — jest szczegółowa analiza sytuacji finansowej potencjalnego klienta, a także
perspektyw jego rozwoju. MBL nie jest wyjątkiem. Jak myślisz, skąd wziął się skrót MBL? Od
mojego nazwiska: Michael Brad Lancing. Formalnie mam na pierwsze imię Michael, chociaż
zawsze używałem drugiego.
— Czyżbyś był także właścicielem Liam Peters?!…
— Owszem, to firma zależna od Lancing International. Wystarczy, że szepnę słowo w
odpowiednie uszy.
— Z pewnością są bardziej etyczne sposoby zatrudnienia sekretarki!… — powiedziała po
chwili Joanne, zdruzgotana.
— Nie wątpię. Ale nie potrzebuję zwykłej sekretarki — oznajmił Brad. — Widzisz, jadę nie
tylko załatwić ważne sprawy, ale także na urlop. Potrzebna mi zatem asystentka, która będzie
jednocześnie moją towarzyszką. Nie lubię jadać, podróżować i spędzać wieczorów samemu.
Lubię rozmawiać z kimś inteligentnym, dzielić się swoimi przeżyciami…
A więc do tego potrzebna mu była Milly! — pomyślała Joanne.
— Z pewnością nie lubisz także sypiać sam — dokończyła za niego. — Ale ja nie zostanę
twoją kochanką.
— Zrobisz wszystko, o co tylko cię poproszę, jeśli naprawdę zależy ci na ocaleniu firmy
Steve’a — odparł Brad.
— Mam narzeczonego!
— Wczoraj jakoś specjalnie ci to nie przeszkadzało…
Joanne opuściła głowę, zacisnęła pięści i rzuciła gniewnie:
— Dlaczego się na mnie uwziąłeś?! Brad roześmiał się.
— Nazwijmy to pewnego rodzaju sprawiedliwością — odpowiedział. — Pozbawiłaś mnie
znakomitej sekretarki…
— Ale Milly nie jest całkowicie dyspozycyjna. Ma męża…
— Poza tym osądziłaś mnie i obraziłaś, nie wiedząc, jakim naprawdę jestem człowiekiem —
przerwał Lancing. — Moją dewizą zawsze było: „Odpłacaj pięknym za nadobne”.
Rozumiał ją w wyjątkowo perfidny sposób! Joanne znowu zadrżała. Nie zdawała sobie
sprawy, z jak nie — bezpiecznym człowiekiem zadarła. Być może blefował, ale nie była tego
pewna. Nie mogła pozwolić na upadek firmy Steve’a. Nie tylko straciliby oboje pracę, ale także i
dom. A przecież Steve miał się żenić, Lisa była w ciąży, i musiał jakoś utrzymywać ją i dziecko.
Lisa też pracowała w firmie Steve’a…
Joanne poczuła nagle, że gdyby Lancing spełnił swoją groźbę i doprowadził ich firmę do
upadku, stałoby się to z jej winy. Dlaczego powiedziała mu zeszłego wieczora wszystko, co
powiedziała?!
Było za późno na żale. Czuła, że musi uchronić Steve’a, Lisę, ich nienarodzone dziecko i
wszystkich pracowników firmy przed poważnymi kłopotami, które groziły im z jej powodu.
Gdyby nie spotkała się z Lancingiem, do niczego takiego by nie doszło. Chociaż, z drugiej
strony, Milly zapewne poleciałaby z nim do Norwegii, rujnując życie sobie i Duncanowi!…
W każdym razie Joanne zdecydowała poświęcić się za wszystkich. Doszła do wniosku, że w
ten sposób stanie się najmniej zła. Tylko ona będzie cierpiała.
Podniosła wzrok, żeby odpowiedzieć Bradowi, kiedy do kuchni wszedł Steve, także ubrany w
szlafrok.
— Napiłbym się kawy, jeśli zrobiłaś — odezwał się na powitanie.
— Zostało trochę.
— Przepraszam, nie wiedziałem, że masz gościa!… — rzucił, spostrzegłszy Brada.
— Chyba przyszedłem za wcześnie. Jestem Brad Lancing. — Brad wstał i wyciągnął rękę. —
Pan musi być Steve.
Mężczyźni uścisnęli dłonie, ale żaden z nich się nie uśmiechał.
— Pan Lancing pojawił się w związku… — zaczęła Joanne.
— Proszę cię, mów o mnie „Brad” — przerwał Brad.
— Nie jesteśmy w pracy.
— Brad przyszedł, ponieważ potrzebuje sekretarki — oznajmiła Joanne.
— Przecież Milly jest w Szkocji — zauważył Steve.
— Nic nie wiesz; zaszło małe nieporozumienie — powiedziała. — Nie złożyła wymówienia i
Brad nie miał pojęcia, że Milly wyjeżdża. Właśnie dziś Brad wylatuje do Norwegii, a ponieważ
nie dysponuje inną sekretarką, zgodziłam się polecieć w zastępstwie Milly.
— Jak to?! — zdumiał się Steve. — A co z twoją pracą?
— Lisa zdoła poradzić sobie z moimi obowiązkami przez kilka tygodni, kiedy mnie nie
będzie. Nie dalej jak wczoraj powiedziała, że nie ma co robić w pracy.
— Widząc, że Steve zamierza się sprzeciwić, Joanne szybko kontynuowała: — Lisa na pewno
bardzo się ucieszy, że ma okazję nabrać doświadczenia. Milly postawiła Brada w kłopotliwym
położeniu. Czuję się w obowiązku wynagrodzić mu to.
— Nie wydaje mi się, żebyś ponosiła odpowiedzialność za nieporozumienia wynikłe z
postępowania Milly — zawyrokował Steve.
— Być może nie… Ale bardzo chciałabym wykorzystać szansę poznania Norwegii.
— Nie wyobrażam sobie, żeby twój narzeczony łatwo pogodził się z tym, że na tak długo
wyjeżdżasz! — Steve wspomniał o tym głównie po to, aby jego słowa usłyszał Brad.
— Zrozumie, kiedy wyjaśnię, jak zachowała się Milly.
— Joanne wcale nie była pewna, czy Trevor ją zrozumie.
— Mam nadzieję, że zadzwonisz do niego przed wyjazdem!… — powiedział Steve.
— Oczywiście.
Joanne dobrze wiedziała, że poinformowanie Trevora o wyjeździe nie będzie przyjemne.
Okazał jej wyraźne niezadowolenie już wtedy, kiedy odmówiła pójścia na koncert. A teraz…
— Ale nie przed wyjazdem — dodała. — Trevor pojechał z matką na weekend do
Bournemouth. Skontaktuję się z nim, kiedy wróci. Zastanowię się jeszcze, jaka forma przekazu
będzie najodpowiedniejsza…
— Twoja decyzja — zakończył z nieskrywaną dezaprobatą Steve. — O której wyjeżdżacie na
lotnisko?
— Jak najszybciej — odpowiedział Brad. — Samolot startuje z Heathrow o trzynastej
piętnaście. Polecimy przez Oslo do Bergen.
— Będziecie przebywać w Bergen?
— Tak, głównie tam. Dam panu adres i numer telefonu — oznajmił Brad. — Ile zajmie ci
spakowanie się i toaleta? — spytał Joanne.
— Zdążę mniej więcej w pół godziny.
— Pamiętaj przede wszystkim o dwóch rzeczach — paszporcie i dobrym płaszczu
przeciwdeszczowym.
Joanne przeleciało przez myśl, żeby powiedzieć, iż nie ma paszportu. Ale, niestety,
powiedziała przecież Bradowi o podróży do Amsterdamu!
— Może jeszcze spakować kalosze? — zakpiła.
— Dobry pomysł — odparł poważnie Brad. — W Bergen o tej porze roku naprawdę dużo
pada.
Joanne wyszła szybkim krokiem na korytarz. Steve podążył za nią.
— Mam nadzieję, że wiesz, co robisz! — powiedział.
— Jestem dostatecznie dorosła — odparła.
— Może i tak, ale mimo wszystko — uważaj na siebie.
— Jeśli chcesz mi powiedzieć, że Brad ma żonę i dzieci, to…
— Nie, ktoś pomylił go z jego kuzynem, Blakiem Lancingiem, który pracuje w firmie Brada i
ma rodzinę — przyznał Steve. — Ale chcę powiedzieć, że Brad Lancing najwyraźniej nie ma
skrupułów, jeśli chodzi o życie towarzyskie, a widzę, że jest bardzo atrakcyjnym mężczyzną.
— Co z tego?
— Hmm… — Steve był nieco zawstydzony. — Nie sądziłbym, że może interesować się
kobietami w twoim typie, ale mimo wszystko może mieć względem ciebie niecne plany. —
Joanne uśmiechnęła się, usłyszawszy staromodne określenie, jakiego użył jej brat. — A pod
pewnymi względami jesteś bardziej naiwna niż Milly — kontynuował.
— Dziękuję!
— Musisz zdawać sobie sprawę, że Lancing to bogacz i człowiek o ogromnych
możliwościach, a przy tym złamał serce już niejednej kobiecie.
— Nie martw się, wiem, jaką ma reputację — zapewniła Joanne.
— I mimo to jesteś zdecydowana z nim jechać?
— Tak.
Steve westchnął.
— Nie chcę tylko, żebyś potem ciężko tego żałowała.
— Nie będę. Na pewno. Nie martw się o mnie. — Objęli się. — Wytłumacz, proszę, wszystko
Lisie. Przed wyjazdem zamienię tylko kilka słów przez telefon z Milly.
— Nie wiedziałem, że chcesz jej o wszystkim powiedzieć — zdziwił się Steve. — Skoro
zadurzyła się w Lancingu…
— Spytam ją tylko, czy szczęśliwie dotarli na miejsce, żeby nie zadzwoniła, kiedy mnie już
nie będzie.
— Rozumiem.
— Najlepiej, żeby nic nie wiedziała aż do mojego powrotu — ciągnęła Joanne. — Znając
Milly, zajmie się teraz ozdabianiem nowego mieszkania.
— Gdyby pytała o ciebie, powiemy, że oddzwonisz, a potem przekażemy ci wiadomość —
zaofiarował się Steve. — Zaraz… a twoje urodziny? — przypomniał sobie na głos.
— Milly na pewno zatelefonuje, żeby złożyć mi życzenia! — stwierdziła Joanne. — W
każdym razie próbujcie ukrywać, że pojechałam z Bradem do Norwegii. Nie chcę narobić
nowych kłopotów Milly i Duncanowi.
— Wiesz co? Powiem jej, że wyjechaliście z Trevorem do Paryża! — wymyślił rozwiązanie
Steve. Joanne pobiegła się pakować.
Doprowadziwszy się do ładu, wrzuciła do walizki najpotrzebniejsze rzeczy. Cały czas myślała
o tym, co ją czekało. Zniósłszy walizkę na parter, zatelefonowała do Milly.
— Och, to ty! — ucieszyła się Milly. — Myślałam, że to kolejna pacjentka. — Zdała szybką
relację z podróży i opowiedziała, jak wygląda mieszkanie. Faktycznie, zamierzała zmienić jego
wystrój.
Z kuchni nadeszli Brad i Steve. Steve, jeden z najspokojniejszych ludzi, jakich można spotkać,
był wyraźnie rozgniewany, aż czerwony na twarzy; za to Brad zachowywał niezmącony spokój.
Joanne zastanawiała się, jak przebiegała rozmowa obu mężczyzn.
— Czy nie odzywał się może Brad? — spytała tymczasem Milly.
— Nie — skłamała Joanne. Lancing popatrzył jej kpiąco w oczy. Wiedział, na jakie pytanie
odpowiedziała. — Jest tu Steve, chce zamienić z tobą słowo — zakończyła. — Przekaż uściski
Duncanowi. — Oddała bratu słuchawkę.
Brad podniósł walizkę Joanne i wyszli razem na dwór. Joanne odwróciła się w progu i posłała
Steve’owi pocałunek.
Wsiadła z Bradem do limuzyny. Szofer włożył walizkę do bagażnika. Joanne wciąż
zastanawiała się nad okropną sytuacją, w jakiej się znalazła. Rozważała, jak będzie się
zachowywać w różnych okolicznościach.
Bała się. Mimo wszystko będzie musiała sobie poradzić. Najlepiej ignorować doznawane
przykrości, a nie rozpamiętywać je, pomyślała.
Na lotnisku była już prawie spokojna. Kiedy oddali bagaż i załatwili formalności paszportowe,
pozostała im jeszcze godzina do odlotu. Brad zaproponował, żeby poszli coś zjeść. Joanne
zamówiła obfite śniadanie. Była bardzo głodna.
— Nie wiedziałem, że tyle jesz — skomentował Brad. — Po wczorajszym wieczorze
sądziłem, że jesteś jedną z tych kobiet, które potrafią żyć na surowych marchewkach i sałacie.
— Byłam najedzona. Ale możesz wkrótce pożałować, że nie jem tylko marchewki.
— Dlaczego?
— W stresie zawsze jem więcej, a zapewne zamierzasz płacić za moje posiłki, więc…
Brad roześmiał się tylko.
— Nie bój się, budżet tej podróży jest wystarczający — zapewnił. — Jak wiadomo,
wykonując pewne hmm… czynności, spala się dużą ilość kalorii.
Joanne zaczerwieniła się. Lancing był zdecydowanie zbyt bezpośredni.
— Będziemy więc musieli dbać o to, żebyś odpowiednio dużo ćwiczyła — ciągnął. —
Twojemu bratu z pewnością nie spodoba się, kiedy wrócisz do domu pulchna jak ciasto.
Joanne nie zamierzała pokazywać po sobie, że przerażają ją jego słowa. Odpowiedziała więc:
— To niemożliwe. Mam taką przemianę materii, że nawet bez żadnych ćwiczeń jestem
szczupła. Tak samo jak Steve.
— Nie jesteś podobna do Milly, ale do Steve’a i to bardzo — zauważył Brad. —
Przypuszczam, że łączy was nie tylko fizyczne, ale i psychiczne podobieństwo — dodał oschle.
— Dlaczego tak mówisz?
— Byłem pewien, że miał ochotę mnie pobić. A z tego, co powiedział, wnioskuję, że ma o
mnie równie złą opinię, jak ty.
Joanne przeraziła się. Steve zwymyślał Brada, nie zdając sobie sprawy, że ten może zniszczyć
Optima Business Services, jeśli tylko zechce — i że nie ma żadnych skrupułów.
Brad uśmiechnął się smutno.
— Wprawdzie nie krzyczał i używał względnie grzecznych słów — powiedział — ale ostrzegł
mnie bardzo zdecydowanie, żebym trzymał się od ciebie z daleka. Wspomniał jeszcze raz, że
jesteś zaręczona, i dodał, że jeśli choćby cię dotknę, będę miał z nim do czynienia.
— Chyba nie powiedziałeś mu, że przymusiłeś mnie szantażem do wyjazdu? — upewniła się
Joanne. — Nie chcę, żeby się martwił!
— Nie. Steve martwi się tylko o to, żebyś nie zakochała się we mnie i nie straciła
narzeczonego. Gdyby tylko wiedział, że nie możesz na mnie patrzeć… Nie znosisz mnie,
prawda?
— A jak myślisz?
Lancing znowu się roześmiał.
— Gdyby zdawał sobie sprawę, że zgodziłaś się pojechać ze mną tylko w wyniku szantażu —
kontynuował — nie puściłby mi tego płazem. Przyznam, że podziwiam jego odwagę.
— Zależy mu na mnie — odpowiedziała krótko Joanne.
*
*
*
Po mniej więcej dwugodzinnym locie, którego większą część Joanne przespała, wylądowali na
lotnisku Flesland.
— Na wybrzeżu Norwegii nie jest tak zimno jak w głębi kraju, ale pada przez ponad dwieście
dni w roku — poinformował Brad. — Na szczęście zwykle nie przeszkadza to w oglądaniu
wspaniałych widoków.
Faktycznie, kiedy wyszli z budynku lotniska, padał słaby deszcz. Brad skierował się do
najbliższej taksówki, wydając kierowcy polecenia płynnym norweskim.
— Nie przysłano samochodu — wyjaśnił Joanne — ponieważ utrzymywałem nasz przyjazd w
tajemnicy. Pojawię się w firmie dopiero wtedy, kiedy porozmawiam z człowiekiem, którego tu
oddelegowałem — nazywa się Paul Randall — i gdy ocenię sytuację.
— Jak daleko od Bergen jesteśmy? — spytała Joanne.
— Około dwudziestu kilometrów na południe od miasta. Do centrum jedzie się mniej więcej
pół godziny, jeśli nie ma dużego ruchu — tłumaczył Brad. — Szkoda, że dzisiaj chmury są nisko,
nie widziałaś Bergen z powietrza. Bergen jest znane jako „miasto siedmiu wzgórz” — opowiadał.
— Poza tym przecina je siedem fiordów. Jest naprawdę pięknie położone, na samym wybrzeżu.
Deszcz i tak zasłaniał widoki za szybami samochodu. Joanne znowu poczuła się niezręcznie,
siedząc tuż koło Brada, zamknięta w małej kabinie. Dyskretnie cofnęła się w kąt. Lancing
zauważył to jednak i uśmiechnął się lekko. Zaczerwieniła się.
— Gdzie się zatrzymamy? — spytała dla odwrócenia jego uwagi.
— W Bergen jest mnóstwo dobrych hoteli, ale jedziemy do rodzinnego domu mojej matki.
Dom nazywa się Lofoten. Stoi niedaleko od centrum. Można z niego szybko dojść piechotą
zarówno do siedziby firmy, jak i do portu. Pomyślałem więc, że hotel nie jest nam potrzebny.
Lofoten jest sporym budynkiem. Moi pra — prapradziadkowie mieli mnóstwo dzieci i wnuków.
Duża część ich potomków mieszka teraz w Chicago. Po śmierci dziadka nie chciałem pozbywać
się tak pięknego domu; nie ma też sensu, żeby stał pusty, zamieniłem więc Lofoten w
pensjonat… Cieszysz się? — spytał Brad, widząc wyraz twarzy Joanne.
— Tak! — odparła śmiało. Doznała niejakiej ulgi. Już się bała, że będzie mieszkać w wielkim
domu sama z Lancingiem. W pensjonacie przynajmniej będą inni ludzie.
R
OZDZIAŁ CZWARTY
Przejechali przez nowoczesną część miasta i wkrótce znaleźli się w centrum. Składało się
prawie wyłącznie z zabytkowych budynków. Kiedy minęli długi, wąski basen portowy, Brad
poinformował:
— Tu jest Torget, czyli rynek, na którym do dziś odbywają się targi. Bywa też zwany
Fisketorget — „targ rybny”. Sto lat temu rybacy sprzedawali tu świeżo złowione ryby.
W pięknych, starych domach stojących przy krętych uliczkach znajdowały się dziesiątki
sklepów z antykami. W końcu taksówka dotarła do miejsca, gdzie budynki stały nieco rzadziej.
— Jesteśmy na miejscu — zakomunikował Brad. Zatrzymali się pod dużym, starym,
drewnianym, pomalowanym na czerwono trzypiętrowym domem o wysokich, łukowato
zwieńczonych oknach z małych szybek. Po obu stronach Lofoten stał mur, otaczający chyba
rozległy teren.
— Ten dom należy do naszej rodziny już od kilkuset lat — oznajmił z dumą Lancing. —
Parokrotnie był częściowo przebudowywany, ale główna jego część stoi od wieków.
Lofoten postawiono w pewnej odległości od ulicy, od której oddzielały go grządki kwiatów,
otoczone żwirem. Budynek był kryty ozdobnym gontem, dach miał wystające okapy. Nad
werandą widniał napis z nazwą domu. Joanne popatrzyła w górę, zafascynowana. Bezpośrednio
nad nią znajdowała się rodzina pięknie wyrzeźbionych, splecionych ze sobą smoków.
— Podobają ci się smoki? — zagadnął Brad.
— Są wspaniałe! Nadają domowi charakter. Mają wesołe pyski, jakby się bawiły. Zaraz, ten
jeden mały wygląda, jakby go coś bolało.
— Nie widzisz, dlaczego? Największy nadepnął mu na ogon!
Brad popatrzył na pełną podziwu twarz Joanne. Krople deszczu spływały jej po policzkach.
„Jest piękna!” — pomyślał niespodziewanie. Miał nagle ochotę pocałować Joanne.
Powstrzymał się jednak.
— Jaki śliczny ten maleńki! — zawołała, pełna zachwytu.
— Rzeczywiście słodki — zgodził się Brad. — Ale pada deszcz. Za chwilę przemokniemy do
suchej nitki. Chociaż… moglibyśmy potem wziąć gorącą kąpiel i umyć się nawzajem.
Joanne natychmiast ruszyła do wejścia. Brad otworzył ciężkie drzwi. W dużym holu nie było
nikogo poza siedzącą za biurkiem recepcjonistką. Podłoga, sufit i ściany zrobione były ze
szlachetnego, jasnego drewna o złotawej barwie, trochę ściemniałego ze starości. Klatka
schodowa była pięknie rzeźbiona, drewniane schody prowadziły na półpiętro z balustradą. Nie
było żadnych dywanów. W kącie stał zielono–niebieski piec w kształcie ogromnego ula.
Wszystko robiło bardzo sympatyczne, choć odrobinę surowe wrażenie. Od pieca biło przyjemne
ciepło. W holu znajdowała się jeszcze skórzana kanapa, były też krzesła i ława. Zasłony, obicia
mebli i niepalna mata przed piecem miały jednakowy, jasnobrązowy kolor. We wnęce z boku
piętrzył się pachnący stos sosnowego drewna.
Jasnowłosa Norweżka podniosła wzrok znad komputera i odezwała się świetną
angielszczyzną:
— Jak miło pana widzieć, panie prezesie! Szkoda, że akurat pada.
— Jak się miewasz, Helgo? — spytał Lancing.
— Dziękuję, znakomicie. Mam nadzieję, że pan prezes także.
— Owszem. — Brad objął Joanne w pasie, pociągnął ją naprzód i przedstawił: — To jest pani
Winslow. — Nie dodał: „moja sekretarka”, ani niczego innego. Helga mogła sama próbować
domyślać się, kim jest Joanne. Recepcjonistka zauważyła pierścionek zaręczynowy na jej palcu i
zaczęła się zastanawiać.
— Miło mi panią poznać — powiedziała, uśmiechając się sympatycznie.
— Przepraszam, że zawiadomiłem o swoim przyjeździe tak krótko przed przybyciem —
powiedział Brad.
— Pański apartament zawsze jest gotowy na przyjęcie pana — zapewniła Helga. — Wezwę
Edvarda, żeby wniósł walizki na górę.
— Dziękuję, nie trzeba; sam je zaniosę… — Brad spojrzał na Joanne. — Chodźmy, kochanie.
Ruszyła do małej windy, myśląc: „Muszę jakoś to wszystko przetrwać!” Brad zaprowadził ją
do apartamentu na pierwszym piętrze. W apartamencie był wygodny salon — ogromna skórzana
kanapa, dwa fotele, telewizor, zestaw stereofoniczny, duży, stary zegar, półki pełne książek oraz
mały piec kaflowy zbudowany wewnątrz kominka, obok stosik drewna.
Po lewej był mniejszy pokój z biurkiem i sprzętem komputerowym najnowszej generacji. Inne
drzwi prowadziły do łazienki. Sypialnia była tylko jedna. Drugą Brad zamienił na biuro. Joanne
była bliska rozpaczy. Trzymała się dotąd nadziei, że być może będzie miała własny pokój.
Okna dużej sypialni wychodziły na rozległy ogród. Pokój urządzony był przyjemnie. W
ś
cianach były dwie wielkie szafy, wstawiono nowoczesne meble. Wzrok Joanne przykuło
ogromne łóżko, zajmujące środek pomieszczenia. Obawiała się nadchodzącej nocy. Wyobrażała
sobie, że Brad położy się obok niej, nagi — wiedziała, że będzie nagi. Na pewno miał prężne,
umięśnione ciało — nie miał ani odrobiny nadwagi. Nie wątpiła, że był doświadczonym
kochankiem… Ogarnęły ją erotyczne myśli. Zdumiała się. Była przecież przerażona. A jednak…
— Zmieścimy się tu oboje — zapewnił Brad. — Po której stronie wolisz leżeć?
— Wolałabym spać sama. — Joanne odwróciła wzrok.
— Zawsze śpisz sama?
— Zawsze.
— A co z Trevorem? — wypytywał bezczelnie Lancing.
Milczała. Nie miała zamiaru dzielić się z nim swoimi intymnymi sprawami. Zadrżała, kiedy
kropla deszczówki spłynęła jej po szyi i plecach.
— Możesz opowiedzieć mi o nim później — zawyrokował Brad. — W tej chwili powinnaś
raczej wysuszyć włosy.
— Chętnie wzięłabym prysznic.
— A może masz ochotę, żebyśmy wzięli go razem? — upewnił się Brad.
— Nie! Zgodziłam się pełnić rolę twojej sekretarki, a nie zostać twoją kochanką.
— Szkoda. Ale to dopiero pierwszy dzień. Kiedy mnie lepiej poznasz…
— Na pewno nie będę chciała się z tobą kochać!
Brad uśmiechnął się tylko. Joanne pożałowała, że wdała się z nim w dyskusję.
— Zdaje się, że deszcz słabnie i zaczyna się przejaśniać — odezwał się, wyglądając przez
okno. — Wieczór powinien być piękny. Jeśli chcesz, zamówię stolik w jednej z restauracji.
Wybierzemy się na spacer, pokażę ci trochę miasto.
— To byłoby miłe — zgodziła się grzecznie.
Potarł brodę.
— Najpierw powinienem się ogolić; poza tym chcę załatwić kilka drobnych spraw i
porozmawiać krótko z Paulem Randallem. W Norwegii kolację jada się wcześnie. Czy możemy
wyjść za godzinę? — zaproponował.
— Dobrze.
— Nie ma potrzeby elegancko się ubierać. — Na podróż Joanne włożyła kostium, jak do
pracy. — Wystarczy coś ładnego, zwyczajnego — poradził Brad.
Odebrała to jako polecenie, mimo że zwracał się do niej spokojnie modulowanym tonem.
— Przyda ci się żakiet. Wieczorem może być zimno — dodał i zniknął w gabinecie.
Joanne zajrzała do walizki. Nie miała czasu spakować wielu ubrań na specjalne okazje. Miała
drugi kostium, płaszcz, polar, wełniane swetry, dżinsy, spódnice i zwykłe bluzki. W ostatniej
chwili spakowała markową kurteczkę ze sztucznego futerka. Stwierdziła, że najlepiej będzie, jak
włoży ten sam kostium, który miała na sobie.
Łazienka była bardzo luksusowo urządzona. Joanne zamknęła się, oczywiście, na wszelki
wypadek. Kiedy myła włosy, znów naszły ją erotyczne myśli. Brad fascynował ją w
niewytłumaczalny sposób. Dziwiła się. Było to zupełnie do niej niepodobne.
Nawet kiedy była nastolatką, w przeciwieństwie do wielu przyjaciółek nie miała ochoty na
fizyczne kontakty z chłopcami. Ostrzegano ją, że rozpoczęcie życia erotycznego to poważna
sprawa, która może prowadzić do różnych, czasem nieodwracalnych konsekwencji. Kilku
starszych od niej chłopców dążyło do tego, żeby poszła z nimi do łóżka, jednak ich męskie zaloty
raczej ją odrzucały, niż zachęcały do czegokolwiek. Kiedy stała się nieco starsza, nie umiała
reagować na posunięcia swoich chłopaków tak, jak by chcieli. Zaczynała już nabierać
przekonania, że ma jakiś istotny brak. Unikała erotycznych pieszczot czy nawet dotknięć,
ponieważ budziły w niej tylko pożądanie, nie zaspokajając go, a chłopcy, z którymi była kolejno
związana, i tak byli niezadowoleni. Po śmierci rodziców zaś w ogóle nie miała czasu na życie
prywatne. Uznała, że widocznie nie jest jej dane znaleźć męża i założyć rodzinę. Skoncentrowała
się na pracy i karierze zawodowej.
Wreszcie, na początku bieżącego roku, jeden z mężczyzn, z którymi współpracowała,
przedstawił jej kolegę — Trevora Wilky’ego. Zaczęli się spotykać i związali się ze sobą, choć nie
był to związek nacechowany silnym uczuciem. Trevor był bardzo spokojnym człowiekiem i tak
też układały się jego relacje z Joanne. Zaczęła poważnie myśleć o wspólnej przyszłości…
Nie wiedziała, czy koszmar, jaki przydarzył jej się teraz, doprowadzi do rozpadu jej związku.
Westchnęła i sięgnęła po ręcznik. Rozczesawszy włosy, upięła je, jak zwykle, w schludny kok.
Nałożywszy makijaż, ubrała się w ten sam kostium, w którym przyleciała. Brad przebrał się w
modne, codzienne ubranie. Kiedy Joanne wyszła do przedpokoju, wstał znad papierów. Obejrzał
ją od stóp do głów. Wyglądała, jakby wybierała się do pracy. Popatrzył na nią z
niezadowoleniem.
— Powiedziałeś, że nie ma potrzeby elegancko się ubierać — powiedziała.
— To prawda, ale mówiłem również, że wystarczy ubrać się w coś zwykłego i ładnego.
Kostium, który masz na sobie, nie jest ani zwykły, ani ładny.
— Obawiam się, że będzie musiał wystarczyć — odparła chłodno.
Brad zdenerwował się.
— Jest idealny do pracy, ale nie można powiedzieć, żeby był odpowiedni na romantyczny
spacer! Każdy od razu pomyśli, że jesteś moją sekretarką.
— Jestem nią.
— Tylko w biurze. Proszę, żebyś poza biurem ubierała się stosownie do tego, o czym
wspominałem. Będziemy spędzać razem urlop.
— Obawiam się, że nie mam nic, w czym na pierwszy rzut oka wyglądałabym na twoją
kochankę!
— W takim razie niedługo pójdziemy po zakupy — zdecydował Brad. — A teraz mogłabyś
mimo wszystko nałożyć coś innego.
— Nie mam nic odpowiedniejszego.
— W takim razie możemy zostać w domu. Każę przynieść nam coś do jedzenia. Zastanowimy
się, jak moglibyśmy spędzić wieczór tutaj…
Joanne przeraziła się kolejny raz.
— Naprawdę nic ciekawego nie wzięłam! — powiedziała. — Możesz zajrzeć do mojej
walizki i sprawdzić, jeżeli mi nie wierzysz. — Ruszyła do sypialni.
Brad przetrząsnął szybko jej walizkę i wybrał jedwabną spódnicę w brązowomiedziane wzory,
sandały z cienkich pasków i niby–futrzaną kurtkę.
— To będzie dobre — zapewnił. — A może chcesz, żebym pomógł ci się przebrać?
Joanne miała już dość.
— Nie chcę! — odpowiedziała. — Przebiorę się tylko po to, żebyś przestał się mnie czepiać.
Zmieniając ubranie, pomyślała, że sprzeciwianie się Lancingowi nie było mądre. Mogło
jedynie pogorszyć sprawy. Przecież od Brada zależał los firmy Stevena, los ich wszystkich.
Lancing trzymał Joanne w szachu.
Niechętnie wróciła do salonu. Brad stał plecami do niej, wyglądając przez okno. Na dworze
zapadał zmierzch.
Joanne przystanęła, zauważając, jak szerokie ramiona miał Brad w porównaniu z biodrami.
Zauważyła wcześniej, że stąpa lekko, z męskim wdziękiem, a jednocześnie zdecydowanie.
Roztaczał aurę pewności siebie, niemal arogancji.
Westchnęła. Jej matka z pewnością powiedziałaby, że Brad to prawdziwy mężczyzna, o jakim
marzy każda kobieta.
Odwrócił się i przyjrzał jej się znowu.
— Teraz o wiele lepiej — pochwalił.
— Cieszę się, że tak uważasz — odparła z ironią w głosie.
Spojrzał na nią takim wzrokiem, że postanowiła więcej go nie prowokować.
— Jeszcze jedno… — zaczął, zbliżając się. Znów zrobiło jej się nieswojo. Zanim odgadła, co
Brad zamierza zrobić, sięgnął do jej włosów i zaczął zręcznie wyjmować z nich szpilki. Gęste
włosy Joanne opadły kaskadą na jej ramiona. — Tak jest o wiele lepiej.
Był wyraźnie zadowolony.
Podał jej kurtkę i zeszli po schodach da holu. Było w nim teraz trochę ludzi.
Przestało padać, tylko chodniki były mokre. Brad wziął Joanne pod rękę. Nie pytając, sam
przełożył jej dłoń ponad zgięciem swojego łokcia.
— Pomyślałem, żebyśmy przeszli się aż do Wieży Rosenkrantza, aby rozprostować trochę
nogi — powiedział. — A potem zjemy kolację na Bryggen.
— Co to jest Bryggen? — zainteresowała się Joanne.
— Nabrzeże. Ciąg stojących tam budynków został wpisany na listę Światowego Dziedzictwa
Kultury UNESCO. Są naprawdę stylowe, przychodzi tam wielu turystów. W budynkach
mieszczą się teraz butiki, muzea, restauracje.
Na ulicach było mnóstwo samochodów, a na chodnikach — roześmianych ludzi.
— Czy jest tu gdzie bawić się wieczorami? Dużo ludzi spędza czas w różnych lokalach? —
pytała Joanne.
— Owszem. W weekendy w rejonie portu jest wieczorem prawdziwy tłok. Są sympatyczne
kawiarnie, dyskoteki, kluby studenckie — co kto lubi. Szczególnie godna polecenia jest
kawiarnia Kirkenes, grają tam na fortepianie. Zabiorę cię do niej jutro — mówił Brad.
Joanne rozglądała się ciekawie na wszystkie strony. W końcu doszli do niskiej, pękatej wieży
Rosenkrantza.
— Do czego służyła ta wieża? — spytała Joanne.
— Erik Rosenkrantz zbudował ją, w połowie szesnastego wieku; stanowiła część jego
ufortyfikowanej rezydencji.
Stojący obok turysta nadstawił z zainteresowaniem uszu.
Brad oprowadzał Joanne po malowniczej starówce Bergen, opowiadając o wszystkim jak
prawdziwy przewodnik. Jasne było, że zna i kocha rodzinne miasto swojej matki. Turysta, który
dołączył do nich pod wieżą, chodził za nimi, słuchając z zainteresowaniem słów Brada.
Port był rzęsiście oświetlony; nieduże drewniane budynki o krytych gontem dachach,
przysadzista wieża i białe jachty odbijały się w wodzie.
— Cudownie tu! — Joanne była zachwycona. Lokal wybrany przez Brada, urządzony w
jednym ze starych drewnianych domów, miał coś z atmosfery saloonu rodem z Dzikiego
Zachodu. Usiedli pod balkonem z desek.
— Dobrze, że ten facet, który chodził za nami, nie wszedł tutaj — odezwał się Brad.
— Rzeczywiście, był trochę natrętny. — Rozejrzała się. — Niezwykłe miejsce. Pełno gości.
Całe szczęście, że znaleźli dla nas stolik.
— Nie znaleźliby, gdyby mnie tu nie znali — odparł z zadowoleniem Brad. — W tej
restauracji miejsca rezerwuje się z góry. Kucharze są znakomici; serwują tu tradycyjne norweskie
potrawy, na przykład marynowanego łosia i pieczonego renifera.
Joanne trochę się obawiała wymienionych przez Brada potraw, wybrała więc pieczonego
łososia i deser owocowy.
Czekając na jedzenie, rozmawiali na różne, nie związane ze sprawami osobistymi ani
zawodowymi tematy. Joanne była zaskoczona swobodą wymowy Brada, jego wiedzą i
inteligencją. Wspaniale jej się z nim rozmawiało. A przede wszystkim Brad traktował ją jak
równego partnera w rozmowie, a nie tłumaczył jej wszystkiego, wygłaszając arbitralne sądy —
jak często robił Trevor. Brad był obdarzony swoistym, cierpkim humorem, miał ukształtowane,
przemyślane opinie na większość tematów. A przy tym nie próbował ich narzucać.
Joanne sama zgadzała się z wieloma z nich. Tokowi jego rozumowania nie można było
niczego zarzucić. Brad był błyskotliwy.
I tym razem zachowywał się grzecznie, a nawet uprzejmie. Wprost czarująco. Nie narzucał się
w najmniejszym stopniu.
W miarę upływu wieczoru Joanne zaczęła myśleć z niepokojem, że cieszy się jego
towarzystwem. Przypomniała sobie jednak zaraz, jakiego rodzaju człowiekiem jest Lancing. I że
nim przecież gardzi.
— Nie musisz mi mówić, co teraz myślisz — odezwał się nagle cierpko. — Od razu widać po
tobie wszystkie uczucia.
Zaczerwieniła się. Dlaczego musi być taki spostrzegawczy?! Atmosfera wieczoru od razu się
pogorszyła. Joanne żałowała, że do tego doszło. Zagryzając wargi, zastanawiała się, jak
przełamać niewygodne milczenie.
— Miałaś opowiedzieć mi o swoim narzeczonym — usłyszała niespodziewanie.
Nie miała ochoty rozmawiać o Trevorze.
— Nie ma wiele do opowiadania… — zaczęła.
— Mogłabyś zacząć od jego wyglądu.
Jeszcze przed chwilą Brad zachowywał się swobodnie, teraz patrzył i mówił chłodno.
— Wysoki czy niski, gruby czy szczupły, blondyn czy brunet? — pytał.
— Wysoki, blondyn, wygląda całkiem miło.
— „Całkiem miło”. Czyli niezbyt porażająco — skomentował bezczelnie Brad.
— Czy musisz od razu z niego kpić? Co tak naprawdę chciałbyś wiedzieć?
— Najpierw powiedz, ile ma lat.
— Trzydzieści sześć.
— Zatem minęły już jego burzliwe, młodzieńcze lata.
Trevor był wyjątkowo spokojnym, trzeźwo myślącym człowiekiem. Joanne nie wierzyła, aby
kiedykolwiek miał „burzliwy” charakter.
— A ty ile masz lat? Dwadzieścia pięć — upewnił się Brad, kiedy nie odpowiadała. — Jest
między wami duża różnica wieku — jedenaście lat.
— Dopiero za kilka dni skończę dwadzieścia pięć lat — poprawiła Joanne. — Ale, wracając
do Trevora, uważam, że wiek nie ma znaczenia.
— Czy Trevor jest jedynakiem? — spytał niespodziewanie Brad.
— Dlaczego tak sądzisz? — Joanne była nieco wytrącona z równowagi.
— Mam wrażenie, że jest trochę maminsynkowaty.
— Można mieć większe wady! — burknęła Joanne. — Trevor jest przynajmniej przyzwoitym,
uczciwym człowiekiem. O niektórych mężczyznach nie można tego powiedzieć! — zakpiła.
— Poza tym, że jest przyzwoity i uczciwy, co sprawia, że wybrałaś go spośród innych? —
wypytywał Brad, nie zrażony.
— Mamy te same zainteresowania.
— Jakie?
— Czytanie, muzyka, sztuka, zwłaszcza teatr.
— Nie uprawiacie sportów, nie chodzicie na piesze wycieczki, i tak dalej?
— Trevor nie jest typem sportowca.
— Nie ogląda nawet sportu w telewizji? — chciał się dowiedzieć Brad.
— Nie.
— A ty?
— Ja też nie oglądam.
Brad uśmiechnął się z błyskiem w oku.
— A czy lubisz uprawiać jakieś sporty? — spytał.
— Owszem. Lubię piesze wędrówki i pływanie.
— Jeździsz na nartach?
— Nie. Nigdy nie miałam okazji spróbować.
— A gdyby nadarzyła się okazja, chciałabyś?
— Tak — zgodziła się Joanne.
— Wyjechałabyś wtedy i zostawiła Trevora samego w domu?
Joanne umilkła, zastanawiając się.
— Opowiedz mi o jego wadach — nalegał Brad. — Nie można dobrze ocenić człowieka, nie
znając jego wad.
Cóż, Trevor miał bardzo niewiele poważnych wad. Trochę lubił się rządzić, mówił Joanne, co
powinna robić, jak żyć. Poza tym był jednak idealnym przyjacielem i partnerem.
Zasadnicze znaczenie miało dla Joanne to, że wprawdzie odnosił się do niej z
zainteresowaniem, co było bardzo miłe, ale nigdy nie nalegał na erotyczne zbliżenie. Nie
oczekiwał też od niej inicjatywy w tej sprawie. Zapewne Trevor miał mniejszy od przeciętnego
popęd seksualny. Był w pełni zadowolony z jej towarzystwa i niezbyt namiętnych pocałunków.
— Trevor nie ma… żadnych poważnych wad — powiedziała.
— Istny wzór — zakpił Brad.
— Mam szczęście, że na niego trafiłam — zapewniła Joanne z przekonaniem.
— Od dawna jesteście razem?
— Poznaliśmy się mniej więcej siedem miesięcy temu.
— Jak długo jesteście zaręczeni?
Joanne zastanowiła się chwilę, czy nie powiedzieć prawdy. Właściwie sprawa zaręczyn nie
była rozwiązana. Joanne zdecydowała jednak nie tłumaczyć tego Bradowi. Jeżeli miał choć
odrobinę przyzwoitości, mógł mieć na względzie to, że Joanne jest zaręczona.
— Niedługo — powiedziała. — Parę tygodni.
— Czy jego matka zgadza się na wasz ślub? — wypytywał Brad.
— Tak.
— Może uważa, że już czas, żeby jej synek ożenił się z miłą dziewczyną. Zapewne matka
Trevora udaje, że nie wie, iż sprowadziłaś go na złą drogę.
— Niczego takiego nie zrobiłam!
— Przecież chyba sypiacie ze sobą?
— Nie — odpowiedziała szczerze Joanne.
— Jak to? Dlaczego nie? Nie mów mi, że Trevor nie próbował…
— Nie każdy ma taką mentalność, jak ty! — wypaliła, zdenerwowana. — Trevor z radością
czeka na czas, kiedy będziemy już małżeństwem.
— Naprawdę? A ty? Skoro czekasz na Trevora, może spotykasz się tymczasem z innymi?
— Nie! Wiesz co?! Jesteś obrzydliwy!
Brad nie dawał za wygraną.
— Musisz być okropnie sfrustrowana — stwierdził. — Nic dziwnego, że zgłosiłaś się, żeby
zastąpić Milly.
— Nie o to mi chodziło!
— Już mówiłaś — nie protestował Brad. — Jednak niewykluczone, że może ci się spodobać,
ż
e zastępujesz Milly. Sprawię, że ci się spodoba.
Joanne zadrżała, ogarnięta dziwnym uczuciem.
— Czyżbyś cieszyła się na tę perspektywę? — zainteresował się Brad.
— Drżę z odrazy! — burknęła Joanne.
A jednak coś ją ku niemu ciągnęło. Brad uśmiechnął się kpiąco.
— Nie umiesz kłamać — powiedział. — Wszystko, co czujesz, masz od razu wypisane na
twarzy. No proszę, boisz się nawet na mnie spojrzeć!
R
OZDZIAŁ PIĄTY
— Pozwól, że z ciekawości spytam — ciągnął Brad — kiedy się pobieracie?
— Jeszcze nie ustaliliśmy daty.
— Jak długo spodziewałaś się, że Trevor ci się oświadczy, zanim to zrobił?
Joanne w ogóle nie spodziewała się oświadczyn. Sądziła, że Trevor jest typem urodzonego
kawalera. Choć powinna była coś podejrzewać, kiedy kupił szampana — jak na niego była to
daleko posunięta ekstrawagancja. Zaskoczył ją.
— Nie spodziewałam się — przyznała Joanne.
— Coś takiego! Skoro Trevor ma taki wzorcowy charakter, pewnie zaprowadził cię do
jakiegoś ogrodu różanego, a kiedy usiadłaś na ławce, przyklęknął na jedno kolano — kpił Brad.
— Nie.
— To w jaki sposób się oświadczył? Powinienem wiedzieć, jak to się robi, na wszelki
wypadek!
*
*
*
Trevor zaprosił Joanne do jednej z najlepszych restauracji w Londynie, a potem odchrząknął i
odezwał się odrobinę pretensjonalnym tonem:
— Dobrze się między nami układa, nie uważasz?
— Owszem — odparła Joanne, trochę zdziwiona. — A dlaczego pytasz?
— Chcę, żebyśmy się zaręczyli — oświadczył Trevor i zanim się spostrzegła, nasunął jej na
palec pierścionek z drogim kamieniem.
Joanne była zupełnie zaskoczona.
— Co na to twoja matka? — spytała.
— Aprobuje moją decyzję.
— Och…
— Mam dobrą pracę — przypomniał Trevor. — Stać mnie na utrzymanie rodziny.
— Hmm, w zasadzie…
— Zwróciłem uwagę, jak reagujesz na bliźnięta kuzyna Jeana. Uwielbiasz dzieci!
Była to tylko częściowo prawda. Joanne uważała różne znane sobie dzieci za cudowne, ale to
nie znaczyło, żeby marzyła, aby jak najszybciej mieć jak najwięcej własnych!
— Chciałabyś założyć rodzinę, prawda? — ciągnął Trevor.
— Tak, ale…
— Widzisz, moja mama zdecydowała, że już najwyższy czas, abym się ożenił i dał jej wnuki
— zakończył.
Najwidoczniej jego matce nie wystarczało, że rządzi swoim synem. Czuła potrzebę
dyrygowania kimś jeszcze.
— Jeśli nie masz nic przeciwko temu, chciałabym zastanowić się nad twoją propozycją —
powiedziała wreszcie Joanne.
Trevor poczuł się zawiedziony — matka zapewniła go, że Joanne będzie śpiewała z radości.
— Naprawdę nie wiem, o czym tu myśleć! — oświadczył.
Joanne nie chciała go zranić.
— Zanim zdecyduję się wyjść za ciebie, muszę mieć pewność, że będę dla ciebie odpowiednią
ż
oną — powiedziała.
— Mama najwyraźniej uważa, że jesteś znakomitą kandydatką — wyjaśnił Trevor. — Cieszy
się, że masz właściwe zasady moralne. To znaczy, że nie zabawiasz się na prawo i lewo.
Joanne wiedziała, że to największy komplement, jaki mogła wypowiedzieć matka Trevora i on
sam.
— Pochlebiacie mi, naprawdę — odparła. — Ale rozumiesz zatem, że zanim powiem „tak”,
chcę mieć pewność, czy dobrze postępuję. Nie chciałabym was zawieść.
— Rzeczywiście, lepiej mieć absolutną pewność — zgodził się Trevor. — Nie musisz
spieszyć się z decyzją.
Joanne chciała ściągnąć pierścionek, ale Trevor powstrzymał ją ze słowami:
— Dużo się natrudziłem, żeby znaleźć właśnie ten pierścionek. Mama była przekonana, że ci
się spodoba — ja także…
— Podoba mi się! — zapewniła Joanne. — Jednak nie byłoby w porządku, gdybym go nosiła
przed podjęciem decyzji… A gdybym tak zdecydowała nie wychodzić za ciebie?
Trevor nie wierzył, że coś takiego może się zdarzyć.
— Nie obawiam się tego — zapewnił z całkowitym spokojem.
Pewnie miał rację. Rozsądek nakazywał Joanne wyjść za Trevora. Gdzie znajdę równie
przyzwoitego mężczyznę o zaletach Trevora — myślała — kogoś, kto odpowiadałby mi choć w
połowie tak jak on? Jeśli odrzucę jego oświadczyny, prawdopodobnie nigdy w życiu nie znajdę
męża i nie będę miała dzieci…
— Obiecaj mi, że podczas podejmowania decyzji będziesz miała na palcu ten pierścionek —
ciągnął Trevor. — Bylibyśmy bardzo rozczarowani, gdybym musiał zabrać go z powrotem.
— Dobrze, obiecuję — zgodziła się niechętnie Joanne.
— Znam cię na tyle dobrze, że nie mam wątpliwości, iż będziesz idealną żoną — oświadczył z
szerokim uśmiechem Trevor.
A jednak Joanne nie była do samego końca pewna, czy za niego wyjść…
*
*
*
Brad nie usłyszał od razu odpowiedzi, więc spytał:
— A może to ty mu się oświadczyłaś?
— Trevor zaprosił mnie na obiad do restauracji, zamówił szampana, wyciągnął pierścionek i
oświadczył mi się — wyjaśniła Joanne.
— Jak rozumiem, powiedział, że cię kocha? — upewnił się Brad.
Joanne przeszedł zimny dreszcz. Nigdy nie powiedzieli sobie z Trevorem „kocham cię”.
— Oczywiście! — skłamała.
— A ty go kochasz?
— Czy myślisz, że inaczej zgodziłabym się wyjść za niego?
Brad wzruszył ramionami.
— To zależy, czy myślisz, że miłość jest ważna — odparł.
— A ty — co o tym myślisz? — rzuciła wyzwanie Joanne.
— Ja uważam, że jest bardzo ważna — oznajmił Brad. — Miłość scala małżeństwo, jeśli
małżonków łączą także inne potrzebne rzeczy.
— Co uważasz za „inne potrzebne rzeczy”? — zainteresowała się Joanne.
— Wspólne zainteresowania, dopasowanie seksualne, wzajemny szacunek, wzajemne
upodobanie do przebywania w towarzystwie współmałżonka.
Joanne była zaskoczona, że człowiek taki jak Brad ma zdrowy pogląd na małżeństwo.
— Myślę tak samo jak ty — przyznała.
— A zatem byłaś ogromnie uszczęśliwiona i powiedziałaś mu „tak”? — wypytywał Brad.
— Właśnie! — skłamała znowu Joanne, pomagając sobie butną miną.
— To, co mówisz, różni się zasadniczo od wersji przedstawionej mi przez twoją siostrę —
oznajmił Brad z nieprzeniknioną miną.
— Jak to?! — Joanne przeraziła się. — A co powiedziała ci Milly?
— Mówiła, że Trevor ci się oświadczył, ale że nie dałaś mu odpowiedzi. Miała też nadzieję, iż
po przemyśleniu sprawy powiesz mu, że nie chcesz za niego wyjść. Jeśli dobrze pamiętam,
nazwała Trevora „nadętym frajerem”.
Joanne została przyłapana na kłamstwie.
— Nawet to jest lepsze niż hipokryzja — a ty jesteś hipokrytą! — oświadczyła.
Brad popatrzył gniewnie, ale nie wystraszyła się go.
— Nie pamiętasz, jak powiedziałeś mi, że mylę się w sprawie twoich relacji z Milly? —
przypomniała. — śe uważasz ją po prostu za miłą dziewczynę i sprawną sekretarkę.
— Pamiętam — zgodził się Brad. — To wszystko prawda.
— Nie wydaje mi się jednak, żeby sekretarka rozmawiała ot, tak po prostu z szefem o
szczegółach związku swojej siostry.
— Faktycznie, w biurze do takiej rozmowy by nie doszło — ale w restauracji Milly nawiązała
do tego tematu.
— Kiedy zaprosiłeś ją na kolację!
— Nie zapraszałem jej na kolację.
— Mówiła, że zaprosiłeś ją, i to dwukrotnie!
— Jedliśmy wspólnie dwa razy kolację w restauracji, ale to były zawodowe spotkania z
partnerem w interesach — wyjaśnił Brad. — Nie byliśmy z Milly sami. Potrzebowałem
sekretarki, Milly robiła notatki.
— Nie chcesz chyba powiedzieć, że opowiadała o mnie i Trevorze w obecności obcego
biznesmena? — upewniła się Joanne.
— Nie, ów człowiek spóźnił się na drugie spotkanie, więc zamówiłem drinka i ucięliśmy z
Milly towarzyską pogawędkę. Poplotkowaliśmy o rodzinie, i tyle, nic więcej.
Joanne nie dowierzała Lancingowi. Milly mówiła, w jaki sposób na nią patrzył…
— Nie wierzysz mi — stwierdził Brad.
— Rzeczywiście, nie wierzę — oznajmiła Joanne. — Milly przedstawiła wszystko trochę
inaczej.
— Cóż, nie dziwię się, że w takiej sytuacji uwierzyłaś raczej siostrze niż mnie…
— Właśnie.
— Skoro tak, zmieńmy może temat — zaproponował Brad, nieco znudzony.
— Możemy zmienić.
Brad spytał znowu o Trevora:
— Powiedz mi, jakiej spodziewasz się reakcji Trevora na to, że wyjechałaś ze mną do
Norwegii, nie mówiąc mu ani słowa? Mówiłaś, że pojechał z matką do Bournemouth?
— Porozmawiam z nim jeszcze, kiedy wróci.
— A może on pierwszy zadzwoni jutro do twojego domu?
— Jeśli tak, Steven na pewno wszystko mu wytłumaczy.
Joanne znała jednak Trevora i wiedziała, że nie będzie dzwonił. Czasem, bardzo rzadko,
zdarzało się, że poróżnili się w jakiejś drobnej sprawie. Wówczas Trevor oczekiwał zawsze, aż
Joanne odezwie się pierwsza — ponieważ był przekonany, że racja leży po jego stronie.
Tymczasem ostatnio zdarzyła im się poważna kłótnia. Gdy Joanne oznajmiła, że nie może pójść z
nim na koncert, Trevor odparł, że widocznie bardziej zależy jej na Milly niż na nim. „Dlaczego
jej ciągle matkujesz?! — powiedział ze złością. — Przecież jest mężatką i poradzi sobie przed
wyjazdem bez ciebie!”
— A kiedy ty zatelefonujesz do Trevora, co mu powiesz? Całą prawdę i tylko prawdę? —
chciał się dowiedzieć Brad.
— Nie, oczywiście, że nie.
— Mówiłaś, że nie jest zazdrosny.
— Nie jest przesadnie zazdrosny. Ale lepiej będzie dla nas wszystkich, jeśli będzie sądził, że
wyjechałam jedynie z powodów zawodowych.
— Rozumiem — ciągnął Brad. — Czy nie będzie się jednak martwił, że spędzasz sześć
tygodni w Norwegii z mężczyzną, który ma reputację kobieciarza — jak mówiliście o mnie ty i
twój brat?
— Być może będzie.
— „Być może”?
— Trevor mi ufa — wyjaśniła Joanne.
— W takim razie jest naiwny.
— Jak śmiesz sugerować…! — Joanne urwała i zaczerwieniła się. Przypomniało jej się, co
robiła zeszłego wieczora.
— Właśnie! — przedrzeźniał ją Brad.
— Wczoraj wieczorem tylko udawałam — przypomniała. — Dla dobra Milly.
— Czy naprawdę uważasz, że Milly potrzebuje opieki? — zapytał Brad.
— Owszem, kiedy poznaje mężczyznę takiego jak ty, czyli pozbawionego skrupułów.
— To zabawne, ale Milly wydaje mi się bardziej niż ty pewna siebie.
Joanne była zaskoczona. Poprzedniego dnia Steve powiedział coś podobnego.
Brad rozejrzał się. Byli przedostatnimi gośćmi lokalu.
— Może już pójdziemy? — zaproponował.
— Dobry pomysł.
Brad zapłacił, grzecznie podał Joanne kurtkę, wziął ją pod rękę. Wyszli na dwór. Świeciły
gwiazdy, niebo było czyste. Joanne zaczęła z lękiem myśleć o dalszym ciągu nocy.
— Całe szczęście, że nasz znajomy nie śledzi nas teraz — odezwał się Brad. Joanne przez
chwilę nie wiedziała, o co mu chodzi.
— Czy mówisz o tym turyście, który zwiedzał miasto, depcząc nam po piętach? — upewniła
się.
— Bardzo wątpię, żeby to był turysta — odpowiedział Brad. — Myślę, że moi oponenci
zapłacili temu człowiekowi, żeby nas obserwował. To znaczy, że wiedzą o naszym przyjeździe.
— Co ty mówisz?
— Nie martw się. I tak dowiedzieliby się, prędzej czy później. Nie ma sensu przejmować się
interesami w takiej chwili. — Brad ścisnął znacząco Joanne za ramię. — Czeka nas tyle
przyjemności… — dodał. — Niestety, najpierw będę musiał zadzwonić do Paula. Ale zaraz
potem przyjdę do sypialni. Ciekawe, co sprawia ci największą przyjemność. Mamy całą noc na
eksperymentowanie! ‘‘. — Joanne była przerażona. W dodatku miała dziwne przeczucie, że to,
co zechce z nią robić Brad, może naprawdę być dla niej przyjemne…
— Nie chcę z tobą sypiać! — wypaliła.
— Och, chyba nie mówisz prawdy. Zawsze troszczę się o to, żeby kobieta była w pełni
zadowolona. Nie spieszę się z niczym.
Joanne znowu zadrżała. Nie wiedziała, czy lepiej sprzeciwiać się Bradowi, czy dać za
wygraną? Odwróciła temat rozmowy:
— Właściwie niewiele wiem o twoich kłopotach z norweską firmą.
— Czy musimy marnować tak piękną noc na rozmowy o pracy? — spytał z westchnieniem
Brad.
— Jeśli mam być twoją sekretarką, muszę wiedzieć, co się dzieje.
— Masz rację — zgodził się Brad. Spoważniał. — Problemy linii przewozowej Dragon
zaczęły się z pozoru zwyczajnie. Ale po pewnym czasie stało się dla mnie jasne, że moi
pracownicy specjalnie działają na niekorzyść firmy — wyjaśnił Brad. — Wysłałem więc Paula,
ż
eby zorientował się w sytuacji. Odnalazł winnego. Odpowiedzialny za wszystko okazał się
niejaki Mussen — specjalista od przewozów ładunków. Mścił się za zwolnienie z pracy brata,
który był głównym recepcjonistą w hotelu mojej firmy. Został wyrzucony za podkradanie
drobnych sum z kasy. Jego brat nie wierzył w jego winę i popadł w głęboki gniew. Po rozmowie
z Mussenem — tym od przewozów ładunków — poleciłem puścić jego sprawę w niepamięć,
ponieważ, jak się okazuje, ma chorą żonę i czworo małych dzieci. Dobra praca jest mu bardzo
potrzebna. Także i jego brata zdecydowałem się przyjąć z powrotem, choć na niższe stanowisko.
Kazałem obiecać mu, że po półrocznym okresie próbnym, jeśli nie będzie zachowywał się
podejrzanie, zostanie mu przywrócona posada głównego recepcjonisty.
Na krótko zakończyło to nasze kłopoty — ciągnął Brad. — Ale potem zaczęły się nagłe
awarie statków. Prom samochodowy „Midnight Dragon” nie mógł wypłynąć, ponieważ jego
wodoszczelne wrota nie chciały się domknąć. Potem w maszynowni nastąpiła eksplozja z
podejrzanych przyczyn. Dzięki Bogu, nikt nie doznał poważnych obrażeń. Ponieważ tego rodzaju
sabotaż może mieć nieobliczalne konsekwencje, rozważaliśmy zwrócenie się o pomoc do policji.
Tym razem Mussen i jego brat mieli alibi. Paul nie zdołał udowodnić, że wybuch w maszynowni
był wynikiem sabotażu.
Jednak ostatecznie zdecydowaliśmy się zachować sprawę w tajemnicy — mówił Brad. —
Gdyby policja rozpoczęła śledztwo i dziennikarze zwęszyliby sprawę, linia poniosłaby wielkie
straty z powodu spadku zaufania klientów.
Na krótko nastąpił spokój, ale kilka tygodni temu na jednym ze statków strażnik zauważył
intruza. Próbował go zatrzymać, ale został zaatakowany i doznał lekkiego wstrząsu mózgu…
Natomiast nie dalej jak wczoraj nad ranem wybuchł pożar w magazynie jednego z naszych hoteli.
Tak się złożyło, że wartownik, który odebrał sygnał alarmu, był niegdyś strażakiem. Zdołał
ugasić pożar w zarzewiu. Goście nie dowiedzieli się o niczym. Wartownik jest przekonany, że
ktoś specjalnie podłożył ogień.
Brad i Joanne zaczęli zbliżać się do Lofoten. Joanne znowu pomyślała o tym, co będzie, kiedy
znajdą się z powrotem w apartamencie. Drżała z niepokoju. Pod budynkiem zadarła głowę i
popatrzyła na czarne sylwetki smoków widoczne na tle nieba.
— Chciałabyś zobaczyć resztę? — spytał Brad.
— Jaką resztę?
— Resztę smoków.
Zaciekawiona, pozwoliła się zaprowadzić przez drewnianą bramę do ogrodu. Światło latarń
oświetlało zielone liście. Zaczarowany ogród, pomyślała Joanne. Teren był pofałdowany,
ś
rodkiem płynął strumyczek, ścieżki wiodły między kamieniami i paprociami do zakątków
ukrytych pośród drzew. Brad wziął Joanne za rękę i zaprowadził ją do łukowatego mostka. Po
drugiej stronie strumyka stał drewniany domek z werandą, na której były dwa fotele. Usiedli na
nich.
— Są tam — oznajmił Brad, pokazując dłonią kierunek. — I jak ci się podoba?
Joanne wytężyła wzrok i nagle wybuchnęła śmiechem. Całe zbocze pełnego kamieni pagórka
roiło się od smoków najrozmaitszych rozmiarów i form. Największe wyglądały groźnie, małe —
na bawiące się dzieci. Parę spało, jeden zerkał spod krzaków. Były zabawne.
— Cudowne! — zawołała Joanne.
— Uwielbiałem je, kiedy byłem dzieckiem. Może są właśnie dziecinne, ale myślę, że pasują
do tego miejsca.
— Skąd się wzięły?
— Te na dachu są równie stare jak dom, a te na pagórku wyrzeźbiono siedemdziesiąt parę lat
temu, kiedy urządzano ogród. Mój dziadek był wtedy mały i uwielbiał smoki. Zrobili je dla
niego.
Historia podobała się Joanne. Chłonęła romantyczną atmosferę miejsca i chwili. Nie
doświadczyła w życiu wiele romantyzmu… Westchnęła z żalem.
— Piękna noc — odezwał się Brad.
— Tak.
Zerknął na nią z ukosa i dodał:
— Jakby wprost stworzona dla kochanków, nie uważasz? — Wziął Joanne za rękę i ucałował
ją. Joanne zadrżała znowu. Miała ochotę zbliżyć się do Brada, pragnęła, żeby ją całował,
pieścił…
— Nie! — odparła stanowczo, zabierając rękę. Zerwała się z fotela.
Brad również się podniósł. Górował nad nią.
— Co ci nie odpowiada? — spytał. — Sceneria? A może partner?
— To drugie — przyznała.
— Przynajmniej jesteś uczciwa. To pozytywna odmiana. Mówiłaś mi, że zawsze podobali ci
się przystojni mężczyźni, mający władzę — tacy jak ja.
Zarumieniła się.
— Zatem, jeśli nie chcesz, żebyśmy pocałowali się w świetle księżyca, o czym masz ochotę
rozmawiać? — zagadnął Brad.
— Nie wiem.
— Wczoraj wieczorem wyraziłaś chęć porozmawiania o mnie — przypomniał.
Joanne rozzłościła się. Otuliła się kurtką. Brad spoglądał na nią ciekawie z góry. Westchnął
teatralnie.
— Jeśli nie wymyślimy tematu rozmowy, będę musiał cię pocałować — oznajmił.
Patrzyła na niego z niepokojem. Brad był taki przystojny!… Była podekscytowana. Czekała
na pocałunek. Tak, czekała. Z przerażeniem zdała sobie sprawę, że chce, żeby Brad ją pocałował.
Powoli opuścił głowę i dotknął ustami kącika jej ust. Znieruchomiała. Po chwili zaczął
delikatnie muskać ją wargami, od lewego kącika ust do prawego. Potem zaczął całować ją po
szyi.
To było bardzo przyjemne! Ale on cofnął nieoczekiwanie głowę.
— Męka skończona — oznajmił. — Ale chyba nie było aż tak źle?
Ogarnęła ją złość. Robił wszystko, żeby ją uwieść.
— Wygląda na to, że chciałabyś, żebym całował cię dalej — zauważył Brad. — A może także
ty chcesz mnie całować?
— Nie chcę — burknęła. Odwróciła się na pięcie i ruszyła w stronę hotelu. Brad dogonił ją.
— Możemy wejść tędy — powiedział i otworzył drzwi od strony ogrodu. Znaleźli się na sali,
gdzie serwowano śniadania.
— Masz ochotę na małą kolację? — spytał Brad.
— Nie, dziękuję.
— Wejdźmy tylnymi schodami.
Weszli. Gdy znaleźli się w apartamencie, Joanne zrobiło się nieswojo. Tymczasem Brad
odebrał od niej kurtkę, a potem odgarnął włosy Joanne i pocałował ją w kark. Odwróciła się
gwałtownie.
— Jeśli chcesz już się położyć, weź prysznic pierwsza, a ja zamienię kilka słów z Paulem —
zaproponował Brad, nie zrażony.
Wahała się. Nie chciała przecież kochać się z nim — a z drugiej strony, bardzo tego pragnęła.
— Nie musisz spieszyć się z tą rozmową — zapewniła. — Właściwie mógłbyś nie
przychodzić.
— Czyżbym ci się podobał? — zainteresował się Brad. Przesunął palcami po jej włosach.
— Jesteś okropny! — powiedziała, nie cofając się jednak. Było oczywiste, że targają nią
sprzeczne uczucia.
— Zraniłaś mnie… — przekomarzał się Brad. — Myślę, że powinnaś mnie pocałować.
Nachylił się i znów dotknął ustami jej ust. Nie zdołała się powstrzymać. Całowała go z
rozkoszą. Ogarnęło ją erotyczne pragnienie, tak silne, jak nigdy w życiu. Brad objął ją, przytulił.
Rozkoszny pocałunek trwał, aż wreszcie Brad podniósł głowę.
— Muszę porozmawiać z Paulem — powiedział. — Ale odprowadzę cię do sypialni. — Po
tych słowach wziął ją na ręce i zaniósł do łóżka. Położył ostrożnie, zapalił lampkę nocną.
Zasłonił zasłony.
— Może pomóc ci się rozebrać?… — zaproponował. Joanne pokręciła głową.
— W takim razie przyjdę, kiedy tylko skończę rozmawiać z Paulem. — Wyszedł, cicho
zamykając za sobą drzwi.
R
OZDZIAŁ SZÓSTY
Joanne leżała kilka minut bez ruchu. Czuła się inaczej niż zwykle. Poszła do łazienki i
zmywając makijaż, popatrzyła w lustro. Była zdezorientowana. Uważała Brada za
zdemoralizowanego człowieka, a jednak był interesującym mężczyzną. Męskim, inteligentnym.
Atrakcyjnym. Obudził w niej namiętności, których, jak sądziła, nie była w stanie odczuwać.
Zawsze miała na wpół świadome wrażenie, że czegoś jej brakuje — głębokiego związku z
mężczyzną, z którym łączyłaby ją także erotyczna bliskość. Nigdy nie była z nikim związana w
taki sposób i obawiała się, że może nigdy nie będzie. A tymczasem teraz czuła coś takiego, że…
Jak gdyby nagle się zmieniła.
Cieszyłoby ją to ogromnie, gdyby Brad Lancing, który stał się tego przyczyną, był dobrym
człowiekiem. Albo gdyby była w stanie czuć się w taki sposób w obecności innego, porządnego
mężczyzny. Takiego, którego mogłaby pokochać, który byłby dobrym mężem i ojcem, z którym
spędziłaby szczęśliwie resztę życia.
Popatrzyła na błyszczący pierścionek zaręczynowy, który miała na palcu. I w tym momencie
wiedziała już, że Trevor nie jest mężczyzną, o jakim właśnie zamarzyła. Nie chciała zostać jego
ż
oną.
Nie wywoływał w niej takich emocji jak Brad i nie miała wątpliwości, że nigdy nie będzie w
stanie. Po prostu Trevor nie miał w sobie czaru, niczego ekscytującego. Był dobry, ale
nieciekawy, bierny, brakowało mu silnej osobowości. Zycie przy nim byłoby szare i nudne. A on
byłby zapewne zadowolony z bezpiecznej stabilności. Może poprosił o rękę akurat ją, Joanne,
właśnie dlatego, że także wydawała mu się spokojna i mało wymagająca.
Dlaczego od razu nie oddałam mu tego pierścionka? — pomyślała Joanne. Cieszyła się, że
poprosiła Trevora o czas do namysłu. Miała nadzieję, że odrzucając jego oświadczyny, zrani
jedynie jego dumę.
Bała się za to, że zniweczy swoją jedyną szansę wyjścia za mąż. Może nikt inny już jej nie
zechce? W końcu sama nie była aż taka atrakcyjna…
A jednak nie mogła wyjść za Trevora tylko z tego powodu. Przyszło jej nagle do głowy… że
woli romans z Bradem niż brak jakichkolwiek emocji i wydarzeń w życiu. Ruszyła do sypialni.
Kiedy weszła do pokoju, serce biło jej szybko. Nie była przyzwyczajona do tego, co miało
zacząć dziać się już niedługo. W dodatku nie wiedziała, kiedy dokładnie wejdzie Brad. Ściągnęła
niechciany pierścionek od Trevora i schowała go do zamykanej na suwak kieszeni walizki.
Włożyła koszulę nocną — satynową, w kolorze kości słoniowej. Koszula miała cieniutkie
ramiączka, sięgała do pół łydki, od pasa w górę była rozcięta po bokach, przód i tył łączyły
wstążki. Joanne włożyła ją po raz pierwszy. Dostała tę koszulę — a także drugą, w kolorze
kawowym, oraz krótką koszulkę zrobioną z tego samego materiału — jako prezent
bożonarodzeniowy od Milly i Duncana.
— Pomyślałam, że już czas, żebyś miała na noc coś modnego, zamiast tych okropnych
długich koszul, w których wyglądasz jak sierotka Marysia — powiedziała wtedy bez ogródek
Milly.
Joanne czuła się jednak znacznie lepiej w białych, bawełnianych koszulach nocnych, które
byłyby uznane za odpowiednie nawet w epoce wiktoriańskiej. Wiedziała tylko, że nie
spodobałaby się w takim stroju Bradowi…
Zastanawiała się, czy usiąść na łóżku i czekać na Brada, czy lepiej zgasić lampę i udawać, że
spokojnie wypoczywa. Wybrała to drugie. Zamknęła oczy i wyobrażała sobie, jak to będzie,
kiedy Brad przyjdzie.
Drżała z podniecenia, a jednak martwiła ją ważna rzecz — wiedziała, że to, co będzie wkrótce
robić, nie będzie wynikało z miłości. Obawiała się, że potem będzie gorzko żałowała tego, na co
zdecydowała się tej nocy — lecz nie zmieniła decyzji.
Pomyślała nagle, że teraz lepiej rozumie Milly…
Zniecierpliwiona, zapaliła z powrotem lampę i spojrzała na zegarek. Minęła już ponad
godzina. Czy to możliwe, żeby Brad ciągle rozmawiał przez telefon? Joanne wyszła z łóżka i
ruszyła do salonu. Brad zasłonił zasłony, świecił tylko kominek. Drzwi gabinetu były uchylone,
ś
wiatło było zgaszone. Zajrzała do środka. Brada nie było. Musiał wyjść.
Joanne zagryzła wargi, rozczarowana. Odwróciła się — i wtedy go zobaczyła. Rozłożył
pościel na kanapie i leżał, przykryty do połowy, z rękami pod głową i odsłoniętym torsem. Jego
otwarte oczy błyszczały w świetle kominka. Joanne pomyślała, że tak mogłaby wyglądać scena z
reklamy wody kolońskiej. Przypuszczała, że Brad był nagi. Patrzyła na niego, nie wiedząc, co
robić.
— No proszę — odezwał się. — Myślałem, że już śpisz.
— Nie mogłam zasnąć — przyznała.
— Frustracja to okropne uczucie — odpowiedział. — Ale skoro do mnie przyszłaś, rozumiem,
ż
e możemy się go pozbyć. — Wyciągnął rękę.
Joanne nie śmiała się ruszyć.
— Chodź — polecił łagodnym tonem. Stała dalej.
— Jeśli będę musiał wstawać, żeby cię tu ściągnąć… — Urwał. Joanne wystraszyła się i
zbliżyła do kanapy.
— Bliżej — odezwał się znowu Brad.
Kiedy stała tuż przy nim, wyciągnął dłoń i przesunął nią po jej ciele, przez satynową tkaninę.
— Podoba mi się ta koszula — powiedział. — Wyglądasz w niej jednocześnie atrakcyjnie i
niewinnie… Widzę, że zdjęłaś pierścionek od Trevora — zauważył.
— Zdecydowałam, że to błąd, że go nosiłam — wyznała Joanne.
— Dlaczego?
— Hmm… Zrozumiałam, że nie zależy mi na Trevorze aż tak, jak myślałam.
— Przecież powiedziałaś mi, że go kochasz — przypomniał Brad.
— Być może „kocham” to w tym wypadku zbyt mocne słowo. Bardzo… lubię Trevora.
— Ale on cię kocha? — upewnił się Brad.
— Właściwie, nie sądzę.
— Spytałem, czy wyznał ci miłość, i odpowiedziałaś, że tak.
— Skłamałam… Nigdy nie powiedzieliśmy sobie „kocham cię”. Myślę, że Trevor po prostu
uważa mnie za odpowiednią kandydatkę na żonę.
— Czy zatem zrywasz zaręczyny? — chciał się dowiedzieć Brad.
— Tak naprawdę, nie zaręczyłam się jeszcze.
— A zatem wersja, którą przedstawiła mi twoja siostra, jest prawdziwa!
Joanne pokiwała smutno głową. Brad był wyraźnie zadowolony.
— To dobrze — stwierdził. — Nie czułem się dobrze ze świadomością, że wyjechałem z
cudzą narzeczoną… Powiedz, dlaczego nosiłaś ten pierścionek.
— Trevor nałożył mi go na palec i nie chcąc robić mu przykrości, zgodziłam się nosić
pierścionek do czasu aż się namyślę — wyjaśniła Joanne. — Właśnie się namyśliłam.
— Czy to ostateczna decyzja? — zapytał Brad.
— Tak. Widząc, co się teraz ze mną dzieje, zrozumiałam, że nie powinnam wychodzić za
Trevora.
— A gdyby nie ja — czy wówczas wyszłabyś za niego?
— Być może. Ale byłby to wielki błąd.
— Muszę powiedzieć, że cieszy mnie, że za niego nie wyszłaś — oznajmił Brad. — Wasze
małżeństwo byłoby nieudane.
— Dlaczego tak uważasz? — zapytała Joanne, zaciekawiona.
— Po pierwsze, jesteś o wiele za ciepłą, zbyt uczuciową osobą, jak na tak chłodnego typa,
jakim musi być Trevor. — Joanne była zaskoczona, słysząc od Brada, że jest ciepła i uczuciowa.
— A po drugie, małżeństwo powinno składać się z dwóch, a nie z trzech osób — dokończył. —
Jestem zdumiony, że brałaś poważnie pod uwagę przyjęcie jego oświadczyn.
Co ciekawe, w tej chwili Joanne także była tym zdumiona.
— Jesteśmy z Trevorem podobni do siebie pod wieloma względami — powiedziała bez
przekonania. — Przynajmniej tak mi się zdawało.
— Wyobrażam sobie, że ze mną łączy cię znacznie więcej podobieństw — odparł ku jej
zaskoczeniu Brad.
Nieoczekiwanie pociągnął Joanne ku sobie, aż przewróciła się na niego. Przytulił ją, zawarczał
wesoło, niczym pies, i pocałował ją w szyję. Joanne była całkowicie zaskoczona w pierwszym
odruchu próbowała się uwolnić. Brad ze śmiechem przetoczył się na bok, zrzucając ją z siebie, a
potem ugryzł ją delikatnie w ramię. Była wystraszona i podekscytowana zarazem.
— Czy nie lubisz się bawić? — spytał poważnie Brad.
— W porządku, zaskoczyłeś mnie tylko.
— Myślałem, że to cię rozluźni. — Brad pocałował Joanne w koniec nosa. — Czyżby Trevor
nie drażnił się nigdy z tobą?
— Nie.
— A inni mężczyźni, z którymi byłaś?
Joanne milczała. Brad uniósł brwi.
— Czyżbyś po raz pierwszy w życiu miała zbliżyć się intymnie z mężczyzną? — zapytał.
Milczała dalej.
— Nie martw się. Mnie na pewno będzie przyjemnie i postaram się, żeby było miło także i
tobie. Na początek chciałbym zobaczyć cię całą…
Brad wstał, wziął Joanne na ręce i ułożył delikatnie na koziej skórze przed kominkiem. Powoli
rozwiązał wstążki i ściągnął z niej koszulę.
Patrzył na jej nagie ciało, oświetlone migoczącym światłem kominka. Zaparło mu dech z
podziwu. Nie mógł oderwać wzroku od Joanne, taka była piękna. Szczupła, miała długie nogi,
gładką skórę, nieduże, kształtne piersi, wspaniałe biodra. Pomyślał, że to najpiękniejsza kobieta,
jaką widział w życiu.
— Jesteś cudowna! — wyszeptał zachwycony. — Mogłabyś być modelką dla rzeźbiarza.
— Coś ty! — szepnęła Joanne, zawstydzona. — Mam znamię.
— No to masz — zgodził się Brad, nie zmieniając tonu. — Podoba mi się. Przez to jesteś
jeszcze bardziej interesująca. Prawdę mówiąc, nie chciałbym kochać się z rzeźbą.
Pochylił głowę i pocałował Joanne w nieduże znamię na brzuchu, a potem przytulił ją i
rozpoczął delikatne pieszczoty. Były bardzo przyjemne. Tak delikatne i przyjemne, że gdy
złączyli się w jedno i dopełnili tego, co zaczęli, Joanne doznała rozkoszy, której wcześniej nawet
sobie nie wyobrażała. Myślała, że nie jest zdolna jej odczuwać. Była szczęśliwa.
Brad oparł głowę na jej rozsypanych włosach i spytał łagodnie:
— Joanne, dlaczego nigdy wcześniej z nikim tego nie robiłaś? Czy coś, co przeżyłaś,
odstręczało cię od seksu?
— Nie — pomyślała na głos. — Właściwie, po prostu nie zdarzyło się nic, co by mnie do
niego zachęciło. Do tej pory nie miałam takich doznań, jak przed chwilą, i myślałam już, że nie
jestem w ogóle do nich zdolna. śałowałam, bo zawsze chciałam założyć rodzinę, mieć dzieci…
— To dlatego zastanawiałaś się, czy nie wyjść za takiego człowieka, jak Trevor?
— Chyba tak.
Brad pokręcił głową.
— Bezbarwne życie u boku Trevora zniszczyłyby tak dynamiczną kobietę, jaką jesteś —
ocenił. — A przynajmniej doznałabyś wielu cierpień. Ale i ja zrobiłem ci równie poważną
krzywdę.
— Nie zrobiłeś mi żadnej krzywdy — odpowiedziała Joanne, ziewając.
— Zrobiłem. Zmuszając cię, żebyś wyjechała ze mną do Norwegii, doprowadziłem do zmiany
dalszego biegu twojego życia. Teraz nie wyjdziesz za Trevora.
Joanne była już niemal na krawędzi snu.
— Całe szczęście — zakończyła, i zasnęła.
Spała już głęboko, kiedy Brad wstał i wziął ją na ręce, a potem przeniósł na łóżko.
— Lepiej, żebyś się nie przeziębiła — szepnął. Przykrył Joanne kołdrą i wyłączył lampę.
*
*
*
Joanne obudziła się. Widać było przez zasłony, że jest dzień. Zastanawiała się chwilę, skąd
wzięła się w łóżku. Przypomniało jej się, jak zasnęła przed kominkiem. Wciąż czuła się
wspaniale, jakby w jakimś cudownym transie. Realia sytuacji nie martwiły jej na razie.
Odwróciła głowę. Brada nie było w pokoju; jego poduszka leżała wygładzona — musiał spać
na kanapie. Dlaczego? Na pewno nie z powodów moralnych. A może? Byłoby to zaskakujące.
Brad Lancing okazał się pod pewnymi względami innym człowiekiem, niż myślała.
Powiedział, że nie najlepiej się czuł, wyjeżdżając z narzeczoną innego mężczyzny — choć
przecież szantażem zmusił ją do wyjazdu!
Jeśli zaś chodzi o to, co Joanne robiła z Bradem w nocy… Cóż, nie była, tak naprawdę,
zaręczona, i zdecydowała wczoraj, że zrywa z Trevorem. A później — sama chciała kochać się z
Bradem, do tego jej nie przymusił.
Sama chciała! Pomyślała, że powinna się wstydzić, ale jakoś nie czuła się zawstydzona. Mimo
ż
e pierwszy raz w życiu postąpiła w taki sposób — podjęła ważną decyzję, nie myśląc o zasadach
ani zdrowym rozsądku.
Powinna była mieć wyrzuty sumienia. Ale ich nie miała.
Brad chyba także nie żałował tego, co robili. Tylko dlaczego nie położył się obok niej, a
wrócił na kanapę?
Tak myśląc, Joanne poszła wziąć prysznic. Nagle pomyślała o Milly i wtedy poczuła się
winna. Dlaczego?
Wychodziło na to, że odebrała Milly potencjalnego kochanka. Co za niedorzeczna myśl,
zreflektowała się Joanne. Przecież uratowałam jej małżeństwo! Teraz zamieszkała z mężem w
Szkocji i być może wkrótce zapomni o przelotnym zauroczeniu byłym szefem, zauroczeniu,
przez które mogła sprowadzić okropne skutki na siebie i Duncana!
Ironią losu, ratując siostrę–mężatkę przed destrukcyjnym związkiem z szefem, Joanne sama
wpadła w sidła Brada Lancinga.
Ubrała się w lnianą spódnicę i bluzkę. Zawahawszy się chwilę, pozostawiła włosy
rozpuszczone. Tak, jak lubił Brad…
Ś
wiadomość, że zbliżyła się tak bardzo do mężczyzny, w dodatku tak czułego mężczyzny jak
Brad, była dla Joanne czymś nowym i niezwykłym. Z bijącym sercem ruszyła do salonu,
ciekawa, w jaki sposób Brad się zachowa. Poda jej z uśmiechem rękę, jak szef? Czy może
obejmie, przytuli i pocałuje?
Na widok Joanne Brad odłożył czytaną gazetę i z ponurą miną, uprzejmie podniósł się z
fotela. Joanne zaczerwieniła się. Poczuła się okropnie.
— Dzień dobry. Czy dobrze spałaś? — spytał. Nie mówił tonem kochanka.
— T… tak — zająknęła się Joanne. — Dziękuję.
— Właśnie miałem cię wołać. Za chwilę powinniśmy dostać śniadanie.
Jak na zawołanie, rozległo się pukanie do drzwi. Młoda jasnowłosa dziewczyna wprowadziła
do apartamentu wózek ze śniadaniem.
— Dziękuję, Lys — powiedział Brad. — Sam wszystko rozstawię.
Lys rzuciła Bradowi krótki, zalotny uśmiech, po czym wyszła bez słowa.
— Kawy czy herbaty? — spytał Joanne Brad.
— Poproszę o kawę.
Joanne pomyślała ze smutkiem, że teraz odnoszą się z Bradem do siebie nawzajem tak, jak
dwoje obcych ludzi.
Na tacy był chleb, dżem, wędliny, sery i ryba. Joanne chciała sięgnąć po dżem.
— Może spróbujesz śledzia — jeśli masz odwagę… — odezwał się Brad z nagłym błyskiem
w oku.
— Z rozkoszą!… — odparła Joanne, zadowolona ze zmiany zachowania Brada. Nałożył jej
obfitą porcję śledzia.
— Dziękuję. Pewnie miałeś nadzieję, że za chwilę nazwiesz mnie tchórzem? — zagadnęła
Joanne.
Brad uśmiechnął się. Nareszcie!
— Kim jak kim, ale tchórzem z całą pewnością nie jesteś — odparł. — Choć zdziwiłem się,
bo żadna ze znanych mi kobiet nie tknęłaby śledzia. A jest to coś bardzo smacznego.
— Wiem — powiedziała Joanne. — Uwielbiam śledzie.
Brad roześmiał się.
— Jesteś niezwykła! — skomentował z zadowoleniem.
Jedli. Joanne co chwila zerkała na Brada, a on wpatrywał się w nią upartym spojrzeniem. W
końcu poczuła się nieswojo.
— Skontaktowałeś się z Paulem Randallem? — spytała.
— Tak. — Brad skrzywił się.
— Czy coś się stało?
— Wieczorem doszło do kolejnego aktu sabotażu. Nikt nie zginął, ale jeden z marynarzy
został lekko ranny i statek musiał zostać w porcie. Obawiam się, że w końcu komuś stanie się
poważna krzywda. Podejrzewam też, że sprawca celowo nasila działania, żeby sprowadzić mnie
na miejsce.
— Co by mu to dało? — zainteresowała się Joanne.
— Zawsze łatwiej pokonać przeciwnika, kiedy ma się z nim bezpośredni kontakt. Ale mogę
jeszcze zaskoczyć tego człowieka i wygrać z nim.
— Jak to możliwe, skoro nie wiesz, kto to i gdzie może ponownie dać o sobie znać?
— Rzeczywiście, to utrudnia sprawę — zgodził się smutno Brad. Joanne zadrżała nagle. —
Nie martw się — dodał Brad. — Tobie nic nie grozi.
— Jak to? Uważasz, że tobie coś grozi?
— Niewykluczone. Paul już o mało co nie rozbił się samochodem, bo nagle przestały działać
hamulce. Na szczęście awaria nastąpiła, kiedy wjeżdżał już do garażu, więc jedynie rozbił
przednią lampę. Poleciłem mu nie wspominać o zdarzeniu nikomu i oddać samochód w ręce
specjalisty, który oceni, czy ktoś majstrował przy układzie hamulcowym. — Brad wstał i
przeciągnął się sprężyście, niczym wielki kot. — Dość rozmowy o kłopotach — powiedział. —
Jest niedziela. Nie zamierzam dzisiaj pracować. Jest piękny dzień. Wjedźmy na Floyen. To góra,
z której wierzchołka rozciąga się piękny widok na miasto.
Brad był miły, choć nie odnosił się do Joanne czule. Mimo to cieszyła się z jego obecności i z
tego, że pójdą razem na wycieczkę.
Przeszli kilometr słonecznymi ulicami Bergen, docierając do przeszklonej stacji kolejki
linowej. W wagoniku Joanne wyglądała przez okno; nie mogła jednak skupić się na widoku.
Wciąż myślała o Bradzie. Kiedy wjechali na wierzchołek Floyen, Brad podał Joanne rękę i
zaprowadził ją na taras widokowy. Bergen wyglądało z góry wprost oszałamiająco. Porośnięte
zielonozłotymi drzewami wyspy odcinały się od niebieskiej wody, przypominając kamienie
naszyjnika.
— Jaki ten świat jest piękny! — zawołała radośnie Joanne.
— Zawsze byłem tego samego zdania — zgodził się z uśmiechem Brad.
Podziwiali widok dłuższą chwilę, a potem przysiedli na ławce.
— Zaczekaj chwilę — powiedział Brad. Poszedł do pobliskiego sklepiku. Po chwili wrócił z
dwoma dużymi lodami. Podał jednego Joanne.
— Chciałbym, żebyś spróbowała czegoś, co uwielbiałem w dzieciństwie — wyjaśnił,
pokazując piękne zęby.
Siedzieli w słońcu, delektując się lodami z dodatkiem pomarańczy, moreli, wiśni i orzechów.
Joanne myślała o Bradzie. Miał złożony charakter. Był światowym, błyskotliwym człowiekiem;
jednocześnie nosił w sobie beztroskiego chłopca.
Joanne pomyślała, że kogoś takiego mogłaby pokochać…
R
OZDZIAŁ SIÓDMY
Co za myśl, zmitygowała się. Przecież to człowiek bezwzględny, i kobieciarz! Nie mogłaby
jednak pokochać Brada. Był wprawdzie atrakcyjnym mężczyzną, ale to za mało. Joanne
wiedziała, że fascynacja oparta tylko na fizyczności minie. Miłość to o wiele więcej. Jest
głębokim, trwałym uczuciem. Opiera się na trwałych podstawach, rozwija, i jeśli oboje kochający
się ludzie pielęgnują ją — i mają szczęście — trwa całe życie.
Joanne jeszcze nigdy nie kochała mężczyzny. Popatrzyła na Brada. Była nim zafascynowana.
Trudno jej było mu się oprzeć. Kiedy na nią spojrzał, zarumieniła się, nie mogąc oderwać wzroku
od jego oczu. Miał niezwykłe oczy, zielone, inteligentne. Gdy patrzył na Joanne, czuła się jak
hipnotyzowana.
Nachylił się i pocałował ją w kącik ust. Serce zabiło jej mocno. Odwróciła na chwilę głowę.
— Pyszne lody — odezwała się w końcu. — Dziękuję.
— Ty także jesteś smakowita — odpowiedział Brad. — Może się przespacerujemy, jeśli ci to
odpowiada — zaproponował.
— Odpowiada mi jak najbardziej.
Wziął ją pod rękę. W głowie Joanne kłębiły się sprzeczne emocje.
— Możemy przejść okrężną trasą i wrócić w to samo miejsce na późny lunch — zasugerował
Brad.
— Świetny pomysł.
Dzień był piękny, chłodne, jesienne powietrze — czyste i orzeźwiające. Joanne i Brad ruszyli
przez pachnący, sosnowy las. Szli przez kilka godzin, ciesząc się przyrodą, ruchem i wzajemnym
towarzystwem. Od czasu do czasu wymieniali krótkie, radosne uwagi. Przed czternastą,
zbliżywszy się do miejsca, z którego wyszli, dotarli do hotelu, który wyglądał jak dom z bajki,
postawiony na ogromnym, skalnym występie.
— Pomyślałem, że zjemy lunch w Trondheim — odezwał się Brad. — Z tarasu rozciąga się
wspaniały widok.
Joanne czuła się cudownie. Posadzono ich przy stoliku dla dwojga, pod kolorowym
parasolem. Zamówili lekko schłodzone białe wino i wyśmienitą sałatkę. Kiedy pili kawę,
podeszła wysoka, elegancka platynowa blondynka o idealnej figurze.
— Brad, kochanie! — zawołała. — Gdzie się podziewałeś?! Próbowałam skontaktować się z
tobą, żeby zaprosić cię na moje przyjęcie, ale w twoim biurze powiedziano mi, że wyjechałeś.
Dlaczego mnie nie zawiadomiłeś, że przyjeżdżasz?
— Erika… — Brad podniósł się na powitanie dziewczyny. Była młoda, miała około
dwudziestu dwóch lat. Na obcasach dorównywała wzrostem Bradowi. Rzuciła mu się na szyję i
pocałowała w usta.
Znieruchomiał, a potem zsunął z karku jej ręce, cofnął się i popatrzył na nią. Erika miała
owalną twarz, idealne lalkowate rysy, proste, błyszczące włosy, bardzo jasne, niebieskie oczy.
— Wyglądasz, jak zawsze, pięknie — odezwał się chłodno Brad. — Joanne, pozwól, że
przedstawię ci panią Reiersen. Eriko — to jest moja sekretarka, pani Winslow.
— Dzień dobry — mruknęła Joanne.
Blondynka omiotła ją wzrokiem, z miną, która wskazywała, że uważa Joanne za osobę
niegodną uwagi.
— Od dawna jesteś? — spytała Erika Brada. Nie odpowiedziała Joanne na „dzień dobry”.
— Przylecieliśmy wczoraj.
— Gniewam się na ciebie. Przyleciałeś do Bergen, nie powiadamiając mnie. Tata też będzie
niezadowolony.
— Zupełnie nagle postanowiłem przyjechać — wytłumaczył się Brad.
— Przebaczę ci, jeżeli przyjdziesz na moje przyjęcie — oznajmiła Erika.
— Kiedy?
— Dziś wieczorem. Pojawiłeś się akurat na czas. Urządzam przyjęcie z okazji rozwodu. Teraz
jestem wolną kobietą! — To powiedziawszy, Erika zademonstrowała dłonie, na których nie było
obrączki ani żadnych pierścionków.
— Cóż… — zaczął Brad.
— Wiem, że tata będzie oczekiwał twojego przyjścia…
Brad skrzywił się.
— Wprawdzie to impreza towarzyska, ale jestem pewna, że tata będzie chciał porozmawiać z
tobą o interesach — dodała pospiesznie Erika. — Nie pozwolę mu jednak zajmować cię przez
cały czas, obiecuję… Ma przyjść także Paul Randall. Nie możesz zawieść.
Widać było, że Erice niezmiernie zależy na tym, aby Brad był na przyjęciu. Joanne pomyślała,
ż
e współczuje tej dziewczynie. Rozwodziła się w tak młodym wieku, urządzała z tej okazji
przyjęcie, zapraszała atrakcyjnego mężczyznę…
Nadszedł młody, krzepki, brodaty chłopak. Miał jasne włosy. Spojrzał wrogo na Brada, a
potem spytał:
— Skończyłaś już, Eriko?
Erika zignorowała go zupełnie. Położyła dłoń na ramieniu Brada i powiedziała aksamitnym
głosem:
— Obiecaj mi, że przyjdziesz…
— Rozumiem, że zaproszenie dotyczy także pani Winslow? — upewnił się Brad.
— Po co ci sekretarka na przyjęciu? — spytała niegrzecznie Erika. — Przyjdziesz?
— Niestety, już obiecałem pani Winslow, że pójdziemy dziś wieczorem do Kirkesen —
odpowiedział z żalem w głosie Brad. — Pani Winslow jest w Norwegii po raz pierwszy. Nie chcę
zostawić jej samej w hotelu.
— Na litość boską, ta pani nie jest dzieckiem i na pewno sobie poradzi! — zniecierpliwiła się
Erika. Widziała jednak po Bradzie, że go nie przekonała. Westchnęła. — No dobrze, jeśli musisz,
przyjdź z panią Winslow. — Zapraszam na siódmą. — Erika wystawiła usta na pocałunek.
Brad cmoknął ją krótko w policzek, nienaturalnie.
Odwróciła się, rozczarowana. Jej brodaty towarzysz ruszył za nią, z wymalowanym na twarzy
głębokim niezadowoleniem. Brad usiadł z powrotem.
— Ten chłopak nie jest zbyt towarzyski, a teraz, kiedy był zazdrosny, zachowywał się tak, jak
było widać — wytłumaczył. — Chciałbym przeprosić cię za zachowanie Eriki. Była bardzo
niegrzeczna. Mam nadzieję, że nie będziesz się na nią gniewała. Nie jest taka zła. — Widać było,
ż
e Brad odnosi się do Eriki z daleko posuniętą tolerancją. — Zawsze była córeczką tatusia, który
do tej pory pozwala jej na wszystko.
— Nie będę się gniewała — odezwała się Joanne. — Przede wszystkim żal mi jej. Rozpad
małżeństwa to nie jest radosna okoliczność.
— Zwłaszcza po tym, jak rozpadły się z hukiem jej dwa poprzednie związki — dodał Brad. —
Typ wychowania, jaki otrzymała Erika, nie uczy gotowości do kompromisu. Ani nie pomaga
osiągnąć szczęścia w małżeństwie. Niestety, Erika wyszła za kuzyna, co oznacza, że oboje mają
te same wady.
— Ile czasu byli małżeństwem? — spytała Joanne.
— Przeszli w stan separacji po zaledwie kilku miesiącach.
Brad domyślał się, co myśli Joanne. Na pewno była też ciekawa jego opinii.
— Dla mnie rozwód to poważna życiowa klęska — powiedział. — Nie uważam, żeby był
odpowiednią okazją do urządzenia przyjęcia. Nie musimy być na nim długo.
Joanne myślała o tym przyjęciu z niesmakiem.
— Naprawdę uważam, że powinieneś pójść sam — powiedziała.
— Nie chcę iść sam — oznajmił Brad. — Tak się składa, że chciałbym, żebyś poszła tam ze
mną.
— To bardzo miłe, że się o mnie troszczysz, ale naprawdę nie będę miała ci za złe, jeśli
zostanę w hotelu — zapewniła Joanne.
— Nie mam zamiaru zostawiać cię w hotelu — przekonywał Brad.
Joanne wyjaśniła więc szczerze:
— A ja nie mam ochoty iść na przyjęcie pani Reiersen, skoro ona nie chce, żebym na nim
była.
— Erika była nieuprzejma, ale na pewno bardzo się ucieszy, kiedy zobaczy nas oboje —
odpowiedział Brad.
— Akurat!
— W każdym razie chcę, żebyś poszła ze mną na to przyjęcie — zakomunikował.
Joanne zagryzła wargi. Tym razem nie miała zamiaru zgodzić się na życzenie Brada. Nie
zaciągnie jej na przyjęcie Eriki nawet końmi.
Widząc opór na twarzy Joanne, odezwał się:
— Czas na nas. Możemy zejść piechotą przez Fjellveien, ale chyba dość się już dziś
nachodziliśmy. Zwłaszcza że dziś wieczorem z pewnością będziemy tańczyli…
Joanne nie komentowała ostatniego zdania. Brad podał jej rękę i poszli na stację kolejki
linowej. Okazało się, że wagonik właśnie odjechał, a następny rusza dopiero za pół godziny.
Usiedli więc, zmuszeni czekać. Joanne rozważała w milczeniu, jakie stosunki łączą Brada z
Eriką. Sądząc po tym, w jaki sposób go pocałowała — bliskie. Joanne zastanawiała się, czy Brad
i Erika byli kiedyś ze sobą związani, czy też może jeszcze w jakimś stopniu są? Brad mówił, że
młody towarzysz Eriki jest zazdrosny… Ale gdyby Brad ciągle interesował się Eriką,
powiadomiłby ją o swoim przyjeździe.
Dotarli do Lofoten dopiero kwadrans po szóstej.
— Może napijemy się herbaty? — zaproponował Brad, kiedy weszli do recepcji.
— Czytasz w moich myślach.
— W twoich myślach łatwo jest czytać — zapewnił. Poprosił Helgę o herbatę i usiadł z
Joanne naprzeciw kominka. — Zanim pójdziemy na górę, muszę jeszcze coś zrobić —
powiedział. — Spróbuję się pospieszyć.
Wyszedł z powrotem na dwór. Dopijając drugą filiżankę herbaty, Joanne zastanawiała się,
gdzie podział się Brad. Wrócił wreszcie.
— Już prawie siódma — powiedział. — Chodźmy na górę. Musisz się przygotować.
— Jeśli myślisz, że wybieram się na to przyjęcie…!
— Ćśś! — uciszył ją Brad, zerkając kątem oka na Helgę. — Pracownicy nie muszą wiedzieć o
naszych sprawach.
Kiedy znaleźli się z Joanne na górze, oznajmił:
— Musimy umyć się i przebrać, trzeba zamówić taksówkę, więc jeśli chcesz zrobić awanturę,
to się pospiesz.
— Nie chcę żadnych awantur. Nie chcę również iść na przyjęcie pani Eriki.
Brad pokręcił gtową.
— Zapomniałaś, że liczy się to, czego ja chcę? A chcę, żebyś tam ze mną pojechała. Nie masz
wyboru.
— Zostaję!
Popatrzył tak groźnie, że Joanne się wystraszyła. Zastanawiała się, czy Brad zrobi z powodu
jej odmowy coś złego. Miała tylko pewność, że nie zastosowałby fizycznej przemocy wobec
kobiety. Przecież tylko źli i tchórzliwi ludzie wyładowują gniew na słabszych. On taki nie jest.
— Zrób, jak ci mówię! — rzucił, przeszywając ją wzrokiem. Uciekła do łazienki. Umyła się,
upięła włosy w elegancki kok, nałożyła makijaż. Naprawdę, starała się, jak tylko mogła, żeby
wyglądać jak najlepiej — zgodnie z wolą Brada. Zapomniał chyba tylko o jednym. Nie miała nic,
w co mogłaby się ubrać na ekskluzywne przyjęcie. A nie wątpiła, że przyjęcie Eriki Reiersen
takie będzie.
Joanne była przekonana, że Brad będzie wolał, żeby została w hotelu, niż żeby z nim
pojechała i wyglądała na osobę nie na swoim miejscu.
Wyszła do salonu w haleczce i oznajmiła:
— Nie mam się w co ubrać!…
Wówczas ktoś zapukał do drzwi. Brad odebrał dużą płaską paczkę, podziękował przybyszowi
i wręczył mu suty napiwek.
— A jak podoba ci się to? — spytał Joanne, wręczając jej pudełko.
Zaskoczył ją. Rozzłościła się.
Wyjęła z pudełka prześliczną sukienkę i — aż dech jej zaparło.
Sukienka była z jedwabnego szyfonu, prosta, ciemnoniebieska, jak oczy Joanne. Odsłaniała
jedno ramię, sięgała Joanne do kostek. Dół był rozcięty z boku, przez stanik aż do rozcięcia
schodził drobno ulistniony pęd bluszczu, wyszyty srebrną nicią. Do sukienki dodany był szal tego
samego koloru, przetykany srebrną nicią. Na metce było napisane „Tessin”.
Joanne nigdy w życiu nie byłoby stać na kupienie sobie sukienki od Tessina. W pudełku były
jeszcze jedwabne pończochy, cieniuteńkie, przejrzyste, jedwabne majteczki oraz srebrne sandały
i mała wieczorowa torebka. Jak Brad zdołał zamówić tego rodzaju rzeczy w niedzielę?
— Mam przyjaciółkę imieniem Ingrid, która jest właścicielką butiku — wyjaśnił. — Mieszka
nad nim, przy tej ulicy. Powiedziałem Ingrid, jaki mniej więcej jest twój rozmiar, wybrałem
sukienkę. Resztę rzeczy dobrała sama. Mam nadzieję, że sukienka ci się podoba.
— Jest cudowna — powiedziała chłodno Joanne — jednak nie mogę przyjąć od ciebie tak
drogiego prezentu.
— To nie jest prezent. Nie jest to też zapłata za szczególnego rodzaju usługi, jeśli tego się
obawiasz… Po prostu to forma wypłaty. Do końca wyjazdu zarobisz więcej niż tyle, oczywiście
wyłącznie jako moja sekretarka.
Joanne zacisnęła usta. Brad wziął ją za rękę, pogładził palcem jej dłoń i odezwał się:
— Proszę cię, Joanne. Ubierzesz się i pojedziesz ze mną?
Była zbita z tropu tym, że poprosił.
— Nie rozumiem, dlaczego chcesz, żebym była z tobą na tym przyjęciu — odparła.
— Po pierwsze, chciałbym, żebyś poznała Paula Randalla. Po drugie, biedny Knut będzie
spokojniejszy.
— Kto to jest „biedny Knut”?
— Ten brodaty chłopak, który był dziś z Eriką. Jest w niej od dawna zakochany. Obawiam się
jednak, że Erika tylko go wykorzystuje. Jak myślisz, co się będzie działo, jeżeli pojawię się sam?
Joanne nie miała wątpliwości, że Brad interesował Erikę znacznie bardziej niż Knut.
— Dobrze, pojadę z tobą — zgodziła się. Wiedziała, że Erika nie będzie zadowolona z jej
obecności. Brad delikatnie pocałował Joanne w usta.
— Cieszę się! — powiedział. Pocałunek podziałał na Joanne ożywczo. Natychmiast wzięła
nowe ubranie do łazienki, żeby jak najszybciej je włożyć.
Stanąwszy w sukience przed lustrem, Joanne aż wstrzymała oddech. Wyobraziła sobie, jak
zdumiałoby się jej rodzeństwo, gdyby zobaczyło ją w tym stroju! Był piękny, dopasowany,
ś
miały, ale w granicach przyzwoitości, i nadzwyczaj szykowny.
Gdy wróciła do salonu, oczy Brada otworzyły się szeroko z podziwu.
— Wyglądasz oszałamiająco! — skomentował. Zeszli do taksówki. Przyjęcie odbywało się
poza miastem. Brad milczał przez drogę, zatopiony w myślach. Joanne zastanawiała się, o czym
on myśli i jak przebiegnie nadchodzący wieczór.
Dom Reiersenów był stary, ogromny, rzęsiście oświetlony; stał w lesie na szczycie pagórka.
Właściwie był to bardziej zamek niż dom. Prowadził do niego szeroki, wijący się w górę
podjazd. Taksówka zatrzymała się na pełnym samochodów placu. Brad podał Joanne rękę i
poprowadził ją po kamiennych schodach do okutych żelazem wrót.
Otworzył je lokaj w średnim wieku. Skłonił głowę i odebrał od Joanne szal.
Weszła z Bradem do wyłożonego drewnem holu. Nadszedł kelner z szampanem. Brad wziął
dwa kieliszki i podał jeden Joanne.
Po prawej znajdowała się sala balowa, w której wisiały wielkie żyrandole. W środku było
pełno ludzi, gromadzili się w grupkach, pili drinki, śmiali się.
Noc była ciepła. Na końcu sali kilka par dwuskrzydłowych drzwi otwierało się na oświetlony
latarniami taras i ogród. Na podwyższeniu grała orkiestra, kilka par już tańczyło. Widać było, że
wszystkie kobiety mają kosztowne suknie od znanych projektantów mody; mężczyźni
prezentowali się znakomicie w nienagannych strojach wieczorowych. Suknia Joanne pasowała do
pozostałych.
Kiedy tylko weszła z Bradem do salonu, nadszedł szczupły mężczyzna o sympatycznej,
inteligentnej twarzy i ciemnych włosach.
— Dobry wieczór — przywitał się. — Miło cię widzieć.
— Dobry wieczór. Ciebie również — odpowiedział Brad. Podali sobie ręce. — Joanne, to jest
Paul Randall. A to — Joanne Winslow, moja sekretarka. — Joanne wyciągnęła rękę.
Paul uśmiechnął się dopiero po chwili wahania.
— Miło mi panią poznać — powiedział. — Czy… pani jest panią Winslow? — upewnił się.
— Tak.
— Proszę wybaczyć moje zaskoczenie. Myślałem, że znam sekretarkę Brada o nazwisku
Winslow — niewysoką, złotowłosą dziewczynę. Flirtowałem z nią nawet… Pani jest równie
piękna, ale nie jest pani tą samą osobą… — mówił Randall.
— Zastępuję tymczasowo siostrę na stanowisku sekretarki pana Lancinga — wyjaśniła
Joanne.
— Ach — odpowiedział Paul. — Są panie zupełnie niepodobne do siebie. Mam nadzieję, że
pani siostra nie jest chora?
— Nie, Milly czuje się świetnie. Wyjechała, dość nieoczekiwanie, do Szkocji razem z mężem.
— Z mężem? — zdziwił się Paul. — Nie wiedziałem, że wyszła za mąż. Czy dawno?
— Na wiosnę. Wkrótce po podjęciu pracy u pana Lancinga.
— Coś takiego! — Randall wyglądał na szczerze zaskoczonego. — Nie miałem o tym pojęcia.
Milly nie nosi obrączki. Byłem przekonany, że jest panną!
Joanne zmarszczyła brwi, zastanawiając się, dlaczego Milly zdejmowała obrączkę przed
przyjściem do pracy. Tymczasem nadszedł potężny mężczyzna w wieku około siedemdziesięciu
łat. Miał krzaczaste brwi i gęste, szpakowate włosy. Był przystojny.
— Cieszę się, że pan przyszedł — odezwał się do Randalla, ściskając jego dłoń.
— Dziękuję za zaproszenie — odpowiedział grzecznie Paul.
— Jak się pan miewa, panie Bradzie? — zagadnął z kolei gospodarz.
— Znakomicie, dziękuję bardzo. A pan?
— Wiek pomału zaczyna dawać mi się we znaki.
Stary Reiersen uścisnął rękę Brada. Widać było, że szanują się nawzajem, choć niezbyt lubią.
Brad pociągnął Joanne naprzód.
— To jest pan Reiersen — powiedział. — Panie Haraldzie — moja sekretarka, pani Winslow.
— Miło mi panią poznać. — Harald uśmiechnął się czarująco. Najwyraźniej lubił kokietować
kobiety.
— Mnie również.
— Wygląda pani wprost oszałamiająco. Pani zdrowie! — powiedział Reiersen i wychylił do
dna swój kieliszek.
— Dziękuję bardzo. — Joanne czuła się nieswojo pod spojrzeniem tego człowieka.
Nadbiegł kelner z tacą szampana i szybko zamienił pracodawcy pusty kieliszek na pełny.
— Na jak długo zamierza pani zatrzymać się w Bergen? — spytał Reiersen, zwróciwszy się
znowu do Joanne.
— Nie jestem pewna… To zależy od planów pana Lancinga.
— Niech mi pani nie mówi, że nie zna pani jego planów, będąc jego zaufaną sekretarką… —
odparł Harald żartobliwym tonem.
Joanne nie wiedziała, co ma odpowiedzieć; na szczęście nadeszła Erika. Przykuwała uwagę
urodą i połyskującą sukienką w kolorze akwamarynu.
— Brad, kochanie! — zawołała. — Nareszcie jesteś! Już zaczynałam myśleć, że w ogóle się
nie pojawisz… — Obrzuciła Joanne pobieżnym spojrzeniem, po czym położyła dłoń na ramieniu
Brada i powiedziała: — Chodź, zatańczmy.
Brad stał nieruchomo. Erika znowu popatrzyła na Joanne.
— Ta sukienka musiała bardzo dużo kosztować! — rzuciła obcesowo. — Niech mi pani
powie, skąd ją pani wzięła. Z pewnością nie kupiła jej pani za pensję sekretarki…
Joanne zaczerwieniła się, podczas gdy Brad odpowiedział:
— Pani Winslow z pewnością chętnie ci to powie, skoro prosisz tak grzecznie…
Joanne pożałowała, że zgodziła się przyjąć sukienkę. Nie miała zamiaru opowiadać, że Brad
płaci za jej ubrania. Ani kłamać.
— Może o strojach porozmawiacie później, dziewczyny — uratował sytuację Paul. —
Orkiestra zaczęła właśnie moją ulubioną melodię. Chciałbym poprosić panią Winslow, żeby
zatańczyła ze mną. — Wyciągnął rękę.
Joanne była mu wdzięczna. Poprowadził ją na parkiet.
— Nie tańczyłam od bardzo, bardzo dawna — ostrzegła. Randall chwycił ją i zaczął tańczyć.
— Z tańcem jest jak z jazdą na rowerze — odparł. — Nie zapomina się, jak się to robi.
Joanne uśmiechnęła się.
— Nie jestem pewna. Ale dziękuję panu za wybawienie z nieprzyjemnej sytuacji.
— Do pani usług! Zapewne odpowiedziałaby pani tej zepsutej smarkuli, żeby pilnowała
swojego nosa — stwierdził poważnie Paul. — Czasem mam ochotę jej przyłożyć, chociaż jest
ode mnie większa — dodał pół–żartem. — Mówiąc serio, nie wiem, jak Brad z nią wytrzymuje.
— O ile mi wiadomo, nie bywa w Norwegii zbyt często?
— Nie, ale Erika znaczną część czasu spędza w Londynie. Reiersen ma dom koło Hyde Parku.
Mieszkał tam zresztą przez kilka lat, kiedy jego żona chorowała i potrzebowała najlepszej,
specjalistycznej opieki. Potem wrócili z żoną do Bergen. Po rozpadzie małżeństwa Eriki ojciec
dał jej londyński dom. Hołubi ją ponad wszystko.
— Pewnie Erika jest jego jedynym dzieckiem?
— Tak, i do tego późnym. Zdaje się, że zanim przyszła na świat, stracił już nadzieję, że
kiedykolwiek będzie miał dziecko. Dobijał pięćdziesiątki, kiedy się urodziła. śona pana
Reiersena zmarła, kiedy Erika miała zaledwie kilka lat, tak więc pozostała mu tylko ona…
— To bardzo smutne — powiedziała Joanne.
— Rzeczywiście. Przypuszczam, że Erika mogłaby być znacznie milszym człowiekiem,
gdyby nie to, w jaki sposób ojciec ją wychowywał. Moim zdaniem zepsuł ją do imentu. Pozwolił
jej nawet wyjść za Larsa, kuzyna, który właśnie miał ożenić się z kim innym. Jednak Erice
spodobał się tak bardzo, że zaczęła dręczyć ojca i przekonała go. Zawsze dostawała od niego
wszystko, czego chciała.
— A Lars? Czy nie zakochał się w Erice?
— Niezupełnie. Reiersenowie od lat byli w złych stosunkach z tą gałęzią rodziny. Ojciec kupił
córce męża. Zainwestował ogromne pieniądze w podupadającą firmę Larsa. Reiersen nabrał przy
tym nadziei, że Lars stanie się jego przybranym synem, którego nigdy się nie doczekał. Jednak
Lars doszedł chyba po krótkim czasie do wniosku, że źle postąpił; w każdym razie nie było mu
dobrze w małżeństwie z Eriką. Postanowił się z nią rozwieść.
— Ciekawe, co teraz zrobi Erika? — zagadnęła, niby mimochodem, Joanne.
— To bardzo piękna kobieta. Wielu mężczyzn chciałoby się z nią związać, nie zważając na to,
jaka jest. Tyle że stary Reiersen nie każdego zaakceptuje…
Paul wypowiedział powyższe słowa szczególnym tonem, tak że Joanne zapytała:
— Czy pan także należy do tych mężczyzn?… Przepraszam, że zadałam to pytanie —
zmitygowała się.
— Nie szkodzi, rozmawiamy szczerze. Ma pani rację, Erika ogromnie mi się podoba. A tak w
ogóle, proszę mówić mi Paul.
— A mnie — Joanne.
Utwór skończył się i natychmiast zaczął się następny. Paul ujął Joanne mocniej i tańczył dalej.
— Uwierz mi, wiem, jak okropny charakter ma Erika, i nie mam złudzeń, że natychmiast się
zmieni — powiedział. — Ale z czasem, u boku odpowiedniego mężczyzny, może… — Jednak
miał złudzenia. — Lecz mam wrażenie, że Erika już zdecydowała się, z kim chciałaby być —
ciągnął. — I tym razem jest to jeden z tych niewielu mężczyzn, na których życie Harald Reiersen
nie jest w stanie wywrzeć żadnego wpływu.
R
OZDZIAŁ ÓSMY
— Mówisz o Bradzie — odgadła Joanne.
— Tak. Jak chyba zauważyłaś, Erika szaleje za nim.
— Ciekawe, co on o tym myśli?
— Trudno mi powiedzieć. Na razie nie odnosi się do niej przesadnie ciepło. Ale Brad nie
uzewnętrznia łatwo uczuć, więc nie wiem, na co się zdecyduje. W sumie, zawsze wydawał się w
znacznym stopniu tolerować jej wybryki.
Joanne przypomniało się, jak podczas lunchu Brad tłumaczył jej zachowanie Eriki.
— Brad ma silną osobowość i na pewno nie psułby Eriki dalej — kontynuował Paul.
Joanne zerknęła tymczasem na Brada i Erikę, którzy tańczyli ze sobą. Erika obejmowała
Brada za szyję, opierając głowę na jego policzku. Joanne poczuła ukłucie zazdrości. Przez
nieuwagę nadepnęła Paulowi na palce.
— Przepraszam — powiedziała.
— Nie szkodzi. — Spojrzał w stronę, w którą przed chwilą patrzyła. — Zdaje się, że cierpimy
z tego samego powodu — stwierdził. — Nie martwmy się jednak naszymi zranionymi uczuciami,
tylko spróbujmy cieszyć się dzisiaj tym, co mamy… O, nie!
— Co się stało?
— Reiersen idzie w naszą stronę. Wypił za dużo szampana; zdaje się, że zawsze miał do tego
skłonność. Pewnie chce poprosić cię do tańca. Jeśli nie chcesz ryzykować tańca z nim, to biegnij
do toalety, a ja spróbuję go zagadać i odprawić.
Joanne roześmiała się. Polubiła Paula od pierwszego wejrzenia.
— Może jego też bym podeptała — zażartowała.
— Coś ty. Kiedy nie myślisz o czym innym, tańczysz lepiej od Eriki.
— Mam nadzieję — oznajmił Reiersen, usłyszawszy ostatnie zdanie. — Moja córka ma dwie
lewe nogi, dlatego staram się z nią nie tańczyć.
— Nie mogę w to uwierzyć — odparła Joanne, spoglądając na tańczącą z Bradem Erikę.
— Porusza się bardzo elegancko — dodał Paul.
Reiersen wyciągnął dłoń w stronę Joanne.
— Pokażemy tamtym dwojgu, jak się tańczy? — zaproponował. — Nie pogniewa się pan?
— Ależ skąd — odparł z uśmiechem Paul. — Może mnie uda się zatańczyć z Eriką.
— Wątpię — odpowiedział Reiersen. — Z tego, co widzę, Erika woli tańczyć z Bradem.
Przed chwilą odprawiła z kwitkiem Knuta, tego młodego chłopaka.
— Coś podobnego — skomentował Paul. — Serce nie sługa. — To powiedziawszy, odszedł.
Reiersen ujął Joanne tak niezdarnie, że wytrącił jej torebkę, którą trzymała w dłoni.
Rzeczywiście za dużo wypił.
— Och, najmocniej przepraszam! — Schylił się i podniósł torebkę.
— Powinnam ją gdzieś odłożyć, przeszkadza mi właściwie — odpowiedziała Joanne.
— Niech pani pozwoli. — Reiersen odłożył torebkę na jeden ze stołów pod ścianą.
— Dziękuję.
Ku zdziwieniu Joanne, okazał się dobrym tancerzem. Świetnie prowadził i poruszał się lekko,
mimo swoich ogromnych rozmiarów. Był cały w uśmiechach.
— Erika mówi, że jadła pani lunch na Floyen — zagadnął. — Jak podobał się pani widok na
miasto?
— Jest zachwycający.
— A zatem i Bergen podoba się pani? — Bardzo.
— Kiedyś było największym miastem Norwegii, stolicą handlu i największym portem. —
Reiersen opowiadał jeszcze przez chwilę. — Gdzie się pani zatrzymała? — zapytał.
— W Lofoten… — odpowiedziała Joanne, zaskoczona.
— Zapewne Brad ma tam apartament?
Joanne milczała. Po chwili Reiersen kontynuował:
— Erika ma otwarty umysł i nie robi Bradowi wielkich wyrzutów, że czasem zabawi się
trochę z kim innym, za pieniądze. Jednak zależy jej, żeby został od dzisiaj u niej, tak jak robił to
w przeszłości. Nie będzie więc pani miała nic przeciwko temu, jeśli Brad nie wróci z panią do
hotelu?
Słowa Reiersena zabolały Joanne wprost nie do opisania. Zorientowała się, że poprosił ją do
tańca tylko po to, żeby przekazać jej swój okropny komunikat.
— Skądże — odpowiedziała, opanowując się z trudem. — Zamówię sobie taksówkę.
— To może być trudne. Wiem, że dziś wieczorem odbywa się kilka dużych imprez. Taksówki
będą zapewne zajęte. Jednak pan Randall na pewno z radością odwiezie panią swoim
samochodem, wynajmuje dom niedaleko Lofoten.
— Myślałam, że jego samochód jest zepsuty — zdziwiła się na głos Joanne, niewiele myśląc.
— Podobno wypadł z drogi.
— Rzeczywiście, słyszałem, że zepsuły mu się hamulce. Ale widocznie już je naprawił. Paul
to dynamiczny młody człowiek. Gdyby nie pracował u Brada, sam chętnie bym go zatrudnił. —
Potem Reiersen dodał, jakby do siebie: — Nie zajęło mu wiele czasu dotarcie do Mussena… Ale
za dużo mówię.
To z powodu szampana, pomyślała Joanne. Przypomniało jej się, kto to jest Mussen.
— Słyszałem — odezwał się znowu po chwili Reiersen, konspiracyjnym tonem — że firma
Dragon ma ostatnio powtarzające się kłopoty. W jednym z ich hoteli wybuchł niedawno pożar…
Nie wie pani, co Brad zamierza z tym zrobić? Czy jest zdecydowany zwrócić się o pomoc do
policji?
— Niestety nie wiem — odparła chłodno Joanne.
— A gdyby tak miała pani czas na przemyślenie tego? W końcu, człowiek bywa czasem
lojalny wobec niewłaściwej osoby. Przecież skoro Brad zabawił się już z panią, bez wątpienia
panią zostawi… — Reiersen umilkł na chwilę. — Z pewnością jest pani na tyle pojętna, aby
zachować naszą rozmowę dla siebie — a także wie, że różne istotne informacje mogą często
przynieść bardzo duże dochody.. Gdyby tak zechciała pani pozwolić staremu człowiekowi
zaprosić się na lunch… Jutro albo może pojutrze?
Joanne była przerażona. Pokręciła głową.
— Obawiam się, że będę cały czas zajęta — odpowiedziała.
— Szkoda. Chciałbym pani pokazać nowe centrum handlowo–rozrywkowe, które właśnie
zbudowałem. Jest tam galeria sklepów, w tym eleganckie sklepy z biżuterią i butiki…
— Czy mogę wrócić do swojego partnera? — Paul wyrósł nagle jak spod ziemi.
Reiersen zrobił wściekłą minę, a potem opanował się natychmiast, uśmiechnął i powiedział:
— Szkoda mi rozstawać się z panią, ale nie mam wyboru. Gdyby jednak znalazła pani czas na
spotkanie przy lunchu, proszę dać mi znać.
— Dziękuję, ale jestem pewna, że nie znajdę czasu.
Paul objął ją z powrotem.
— Wyglądałaś na coraz bardziej przerażoną, więc pomyślałem, że się pojawię — powiedział.
— Zdaje się, że w samą porę.
— Nawet nie wyobrażasz sobie, co on mówił! — Joanne zdała Paulowi dokładną relację z tej
części rozmowy z Reiersenem, która dotyczyła firmy Brada. — Pomyślał, że jestem jedną z tych
kobiet, które można kupić! — zakończyła.
— Coś podobnego! — Paul był zaskoczony. — Skąd Reiersen tak dokładnie wie o naszych
kłopotach? Do tego kazał ci zachować milczenie. Nie wiedziałem, że jest aż tak strasznym
człowiekiem. Popełnił wielką nieostrożność i pomylił się co do ciebie. To na pewno przez
nadmiar szampana.
— Albo moją sukienkę…
Paul dyplomatycznie nie odpowiedział. Przez chwilę tańczyli w milczeniu, zatopieni w
myślach. W pewnej chwili otwarto drzwi prowadzące do sąsiedniej sali.
— Może zjemy kolację? — zasugerował Paul.
Joanne zgodziła się, mimo że nie była bardzo głodna. Chciała jednak uspokoić się trochę.
Na sali ustawiono szwedzki stół i małe okrągłe stoliki. Nie było widać Brada i Eriki, ani
Reiersena. Dobrze, że ten ostatni gdzieś przepadł…
Joanne poczuła się zmęczona. Pojechałaby już do domu. Jednak czy miała wrócić do Lofoten
sama? Jeśli Brad zamierzał zostać u Eriki, dlaczego tak stanowczo nalegał, żeby ona, Joanne,
pojechała z nim na przyjęcie?
— Pyszny kawior — zagadnął Paul. — Spróbuj.
Pokręciła głową.
— Nie, dziękuję.
— Chyba nie jesteś głodna. Czy ty aby dobrze się czujesz?
— Wszystko w porządku, nie martw się. — Joanne zaczęła jeść, nie zwracając uwagi na smak
wykwintnych potraw. Cały czas myślała o Bradzie. Był naprawdę zagadkowym człowiekiem…
Nagle przyszło jej do głowy, że być może łudziła się tylko. Może Brad Lancing po prostu cały
czas mścił się na niej za odebranie mu Milly?! Szantażował, a jednocześnie sprawił, że Joanne
zaczęło na nim zależeć!… Jeśli tak, był naprawdę okrutnym, przebiegłym człowiekiem!
Pomyślała, że jego groźba pod adresem firmy Stevena była tylko blefem. Postanowiła wracać
rano pierwszym samolotem do Londynu.
— Może zjesz coś słodkiego? Albo napijesz się kawy? — proponował z troską Paul.
Odmówiła.
— W takim razie wracamy na salę? — upewnił się. Spytała go, kiedy będzie wychodził.
— Myślałem, że wkrótce, ale zaczekam, aż pojawi się Brad, żebyś nie była sama —
zaofiarował się.
— Dziękuję ci. Jesteś prawdziwym aniołem. Ale chcę poprosić cię o coś innego. Czy kiedy
będziesz wychodził, mógłbyś podwieźć mnie do Lofoten?
— Oczywiście. Ale jestem pewien, że Brad…
— Pan Reiersen powiedział mi, że Brad zostanie… — Joanne urwała, zorientowawszy się, że
może niechcący zrobić przykrość Paulowi.
— śe zostanie z Eriką? — upewnił się jednak. — Radzę ci, nie wierz we wszystko, co mówi
Harald Reiersen. Nie po raz pierwszy przekonałem się, że lubi manipulować ludźmi.
Kiedy wrócili na salę balową, wodzirej zapowiedział walc dla zakochanych. Wówczas
niespodziewanie nadszedł Brad.
— Zdaje się, że teraz będzie nasz taniec — powiedział. Wziął Joanne za rękę ale nadbiegła
Erika, mówiąc coś po norwesku.
— Ostatnim razem, kiedy cię widziałem, tańczyłaś z Knutem — odparł po angielsku.
— Nie chcę zatańczyć tego tańca z Knutem, tylko z tobą! — oznajmiła Erika.
— Przepraszam cię, ale właśnie poprosiłem do tańca panią Joanne.
— Jeśli musisz z nią zatańczyć, możesz to zrobić później.
— Nie mogę.
— Brad, proszę cię… Jak możesz?! Przecież to walc dla zakochanych!
— W takim razie nie wolno nam go zmarnować — wtrącił się Paul, chwycił Erikę i chciał
porwać ją do tańca.
Zaprotestowała. Odepchnęła go, mówiąc mu coś po cichu. Cofnął się, a potem powoli
wyciągnął rękę.
Erika wyglądała na wstrząśniętą. Rozejrzała się, a potem ujęła dłoń Paula i zatańczyli.
— Paul nie da się zjeść w kaszy — skomentował Brad, obejmując Joanne w talii. Ruszyli do
tańca.
Czy jednak nie uważa Eriki za swoją dziewczynę? — zastanawiała się. — A może tylko chce
pokazać jej, kto jest górą? W każdym razie Joanne wiedziała już, że kocha Brada. Dotąd myślała,
ż
e wiąże ją z nim jedynie pożądanie, ale teraz zdała sobie sprawę, że jednak na — prawdę się w
nim zakochała. Obawiając się, jaka będzie jego reakcja, jeśli to odkryje, rozglądała się na boki.
— Uspokój się — szepnął. — Z Paulem nie wydawałaś się taka napięta.
Ponieważ nie była zakochana w Paulu! Joanne obawiała się, czy nie tańczy z Bradem ostatni
raz w życiu. Tymczasem, kiedy walc się skończył, Brad pocałował ją. Zaskoczona, przytuliła się
do niego, nie chcąc, aby ją opuszczał. Kiedy podniosła wzrok, spostrzegła, że Erika patrzy na
nich z wściekłością. Obok niej stał ojciec, wyglądało na to, że chce porozmawiać z Bradem.
Joanne szarpnęła się i odbiegła.
Nie dostrzegła Paula, wypadła więc na taras. Przysiadła na ławce i popatrzyła na zalany
księżycowym światłem ogród.
Myślała o minionych trzech dniach. Tyle się w ciągu nich wydarzyło! Jej świat wywrócił się
do góry nogami. Sądziła, że zapewne nazajutrz wróci do Londynu, jednak coś zmieniło się w niej
na zawsze… Wiedziała, jak czuje się człowiek zakochany, co to jest rozkosz seksualna, zazdrość.
Poznała nowe aspekty życia i ludzkiej psychiki… Zaznała zarówno intensywnej radości, jak i
głębokiego smutku. Nigdy nie zapomni tego, co wydarzyło się w Norwegii…
Gdy tak myślała, zobaczyła kątem oka, że nadchodzi Brad.
— Tutaj się schowałaś! — powiedział.
— Chciałam tylko odetchnąć świeżym powietrzem.
— Może zatańczymy jeszcze?
— Nie, dziękuję.
— Wobec tego, może masz ochotę wracać do hotelu?
— Mam. Czy ty także będziesz jechał? Poprosiłam Paula, żeby mnie podwiózł.
— Zauważyłem, że dobrze się wam tańczyło… — mruknął chłodno Brad. — Jednak kiedy
wychodzę z kobietą, zawsze odwożę ją do domu. Poza tym rano wcześnie wstajemy.
— Pomyślałam, że odlecę jutro do Londynu.
— Naprawdę? A więc nie obchodzi cię już, co stanie się z firmą twojego brata?
— Obchodzi.
— Zatem dotrzymasz naszej umowy.
— Czy zatańczyłeś ze mną i pocałowałeś mnie tylko dlatego, żeby pokazać swojej
dziewczynie, Erice, kto tu rządzi? — zapytała Joanne.
— Nie. Zobacz, teraz Erika nie patrzy. — Z tymi słowami Brad przytulił Joanne i zaczął
całować ją namiętnie. — Jak widzisz, po prostu lubię cię całować — oznajmił. — Zamówiłem
już taksówkę, powinna akurat być. Podziękowałem już gospodarzom i pożegnałem się z nimi i z
Paulem.
Joanne ucieszyła się, że nie będzie musiała żegnać się z Reiersenem i jego córką. Brad podał
jej ramię i Joanne ruszyła z nim przez salę balową do wyjścia.
Jechali do Lofoten w milczeniu. Joanne próbowała zebrać myśli. Wiedziała tylko tyle, że nie
poleci nazajutrz do domu. I cieszyła się z tego ogromnie — ponieważ będzie przebywać w
pobliżu Brada… Ale na jakich warunkach? Znowu ją zaszantażował!
Nie wiedziała, co on myśli.
Pomógł jej wysiąść, zapłacił taksówkarzowi i ruszyli do hotelu. Tym razem Brad nie dotykał
Joanne. Widać było, że jest rozzłoszczony. W holu przystanął i polecił młodemu recepcjoniście
posłać do swojego apartamentu dzbanek kawy i talerz kanapek. W apartamencie odebrał od
Joanne szal, ściągnął marynarkę i krawat, podwinął rękawy koszuli i rozpalił w kominku. Kolację
przyniesiono błyskawicznie, akurat gdy skończył. Brad usiadł na kanapie.
— Nie przysiądziesz się? — zagadnął.
Joanne nie wiedziała, co ma robić. Przysiadła w pewnej odległości.
— Kawy?
— Poproszę.
Brad nalał kawy. Podziękowała za kanapki, więc zaczął jeść.
— Nic nie jadłem na przyjęciu — powiedział. — Prawie cały czas rozmawiałem z
Reiersenem. Oczywiście, sądziłaś, że byłem z Eriką.
— Brad, przepraszam cię! Przykro mi, jeśli się gniewasz.
— A ja przepraszam za swój chłód, ale nie cieszę się, kiedy kobieta porzuca mnie i zajmuje
się innym mężczyzną — choćby był nim Paul.
— To dlatego, że myślałam, iż zostaniesz z Eriką na noc…
— Słucham?! Skąd przyszło ci do głowy coś takiego?
— Pan Reiersen zasugerował mi to niedwuznacznie. Brad zmarszczył brwi.
— Naprawdę? Czy mogłabyś opowiedzieć mi dokładnie, co ten człowiek ci mówił?
Joanne opowiedziała mu część rozmowy z Reiersenem, która dotyczyła jej, Brada i Eriki.
— Rozumiem… — odezwał się Brad. — Reiersen to kłamca i manipulator. Zrobiłby
wszystko, żeby osiągnąć swój cel — albo spełnić zachciankę Eriki.
— Ty jesteś ostatnią zachcianką Eriki — zauważyła Joanne.
— Rzeczywiście, nalegała, żebym został z nią na noc i zatrzymał się u niej. Odmówiłem.
Rozzłościła się bardzo. Pewnie dlatego Reiersen wymyślił intrygę.
Joanne popatrzyła uważnie na Brada. Odgadując jej myśli, dodał:
— Nigdy nie byłem z Eriką. Tylko raz zatrzymałem się w domu Reiersenów, na jedną noc,
zeszłej zimy. Rozmawialiśmy z ojcem Eriki o interesach, zaskoczyła mnie burza śnieżna i
zostałem. Ale spałem sam, nie z nią.
Joanne spadł kamień z serca.
— Nie podoba mi się, że znowu podejrzewałaś mnie o intymny związek z kobietą, wbrew
faktom — oświadczył Brad. — Nie żyłem jak zakonnik, ale nie jestem też kobieciarzem. Nie
wiem, dlaczego ty i twój brat uważacie mnie najwyraźniej za takiego człowieka.
— Tak? — zirytowała się Joanne. — A jak oceniasz próbę uwiedzenia osiemnastoletniej
mężatki?
— Nie wiem, jakie kłamstwa naopowiadała ci Milly, ale nigdy nie próbowałem zbliżać się do
mężatek ani kobiet zaręczonych. Chyba żeby ciebie uznać za kobietę zaręczoną. Jeszcze żadna
kobieta nie oceniała mnie tak źle jak ty.
— Może jeszcze dodasz, że dużo cię kosztuję, co?!
Brad szarpnął się.
— Jeśli zamierzasz mówić mi takie rzeczy, lepiej idź spać — powiedział chłodno.
Joanne wstała i wyszła. Była bliska płaczu. Dlaczego w ferworze sprzeczki powiedziała coś aż
tak niemiłego? Wcale nie chciała. Przecież zamierzała tylko przeprosić Brada!… Obawiała się,
ż
e zepsuła wszystko. A przecież była w nim zakochana!
Opadła na poduszkę i zaczęła płakać. Spotkało ją ostatnio zbyt wiele przykrych przeżyć.
R
OZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Nie usłyszała pukania ani nawet otwierających się drzwi.
— Joanne, przestań, nie ma sensu leżeć i płakać — odezwał się głos Brada, który wrócił spod
prysznica, w jedwabnym szlafroku. Miał mokre włosy. — Jeśli musisz płakać, możesz to zrobić
na moim ramieniu. — Rozłożył szeroko ręce. Joanne przytuliła się do niego, a on gładził ją po
plecach.
— Uspokoiłaś się już? — spytał po dłuższej chwili. Uniosła głowę i cofnęła się. Brad podał jej
chusteczkę.
— Dziękuję. — Joanne usiadła na krześle. — Chciałabym cię przeprosić. Nie chciałam mówić
ci przykrości. Miałam zamiar pójść i przeprosić cię, ale bałam się, że pomyślisz, że robię to
dlatego, żeby…
— Nie martw się już — uspokajał Brad.
— Obawiałam się, że nie będziesz więcej chciał się ze mną zadawać.
— Coś ty!… Wiesz, jutro są twoje dwudzieste piąte urodziny! — przypomniał. W tej samej
chwili zegar wybił dwunastą. — Pomogę ci rozpiąć sukienkę, a potem, jeśli masz ochotę… —
Podszedł i zaczął całować Joanne po spłakanej twarzy. — Bardzo chciałbym, żeby znowu było ci
ze mną dobrze.
— Bradzie — spytała nagle — dlaczego wczoraj w nocy wróciłeś na kanapę?
— Nie byłem pewien, czy będziesz chciała, żebym został. Pomyślałem, że może rano
pożałujesz tego, co zrobiłaś, i poczujesz się okropnie, obudziwszy się ze mną w jednym łóżku.
— A dziś, czy zostaniesz ze mną?
— Chciałabyś tego?
— Bardzo bym chciała.
Brad objął Joanne i ową noc znowu spędzili razem, kochając się z rozkoszą i tuląc ciepło.
*
*
*
I obudzili się razem, wczesnym rankiem. Joanne opierała głowę na piersi Brada, a on
obejmował ją i dotykał brodą czubka jej głowy. Czuła bicie jego serca. Pomyślała, że jest
szczęśliwa. Bardzo szczęśliwa.
— Dzień dobry! — odezwał się Brad. — Dzień dobry!
Dopiero wstawał dzień, przez turkusowe zasłony przeświecało słabo światło słońca,
napełniając sypialnię tajemniczą poświatą.
— Czas, żebym wstał — oznajmił Brad. — Niedługo przyjedzie samochód, który wynająłem.
Powinniśmy zjeść porządne śniadanie.
Joanne chciała się podnieść.
— Ty zostań w łóżku. — Brad włożył szlafrok. — Czeka cię urodzinowe śniadanie w pościeli.
— Nie pamiętam, żeby kiedykolwiek przyniesiono mi śniadanie do łóżka. — Joanne
roześmiała się.
— W takim razie to będzie pierwszy raz — odpowiedział ze śmiechem Brad.
— Dlaczego musimy wstawać tak wcześnie? — spytała Joanne.
— Mam dla ciebie specjalny prezent — zrobimy wycieczkę do Briksdal. To dość daleko.
— Co jest w Briksdal? — zainteresowała się Joanne.
— Nie powiem ci, żebyś miała niespodziankę.
— Jak powinnam się ubrać?
— Wystarczą dżinsy i zwykła bluzka. Ach, przydadzą się porządne buty. Spakuj się, bo
zostaniemy tam na jeden nocleg.
Tymczasem przywieziono śniadanie. Brad poszedł otworzyć i po chwili wrócił, pchając przed
sobą wózek z tacą.
— Czary mary… — powiedział, ściągając z tacy białą serwetkę. Znajdował się pod nią
bukiecik kwiatów. Brad wręczył je Joanne. — Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin!
Joanne była uradowana.
— Śliczne! — powiedziała. — Wolę takie kwiatki niż brylanty!
— Cieszę się, że ci się podobają. Wiele kobiet ceni tylko brylanty… — Następnie Brad dał
Joanne urodzinową kartkę. Napisał na niej coś po norwesku. Joanne zrozumiała tylko jego imię.
Kartka przedstawiała sympatycznego łosia, trzymającego w pysku kwiaty. Wręczał je łoszy o
długich rzęsach.
Joanne roześmiała się na głos.
— Jaka zabawna kartka! — powiedziała. — Co mi napisałeś?
— Nie jestem pewien, czy użyłem właściwych słów. Może przetłumaczę ci je, kiedy poznamy
się lepiej.
Joanne uświadomiła sobie, że przecież, choć zbliżyli się intymnie, znają się od zaledwie
czterech dni…! Poczuła się nieswojo.
— Mam dla ciebie jeszcze jedną rzecz — oznajmił Brad, podając jej coś małego.
Rozwinęła prezent z papierka i znowu wybuchnęła śmiechem. Zobaczyła drewnianą figurkę
paskudnego, kudłatego trolla.
— To jest troll Olaf, który przynosi szczęście! — wyjaśnił Brad. — Masz świetny gust, więc
Olaf na pewno ci się spodoba.
— Pokochałam go od pierwszego wejrzenia — odpowiedziała Joanne. — Dziękuję ci, to moje
najweselsze urodziny od bardzo dawna!
— Dzień się dopiero zaczyna. Mam nadzieję, że spotka cię dziś jeszcze dużo więcej
przyjemności… A teraz, zjedzmy śniadanie.
Ś
niadanie było pyszne. Niecałą godzinę później siedzieli już w samochodzie terenowym z
napędem na cztery koła. Spakowali małe bagaże, Brad zabrał też kosz jedzenia. Ruszyli na
północny wschód.
Dzień był piękny. Na niebieskim niebie widniały białe chmury, jesienne słońce ogrzewało
otaczające skały i rozświetlało czerwone i złote Uście drzew. Wkrótce samochód zaczął mijać
potężne góry o pokrytych śniegiem szczytach, granatowe fiordy, malownicze lasy i liczne
wodospady, małe i duże. Joanne siedziała w milczeniu, oszołomiona zachwycającymi widokami.
Jeszcze nigdy w życiu nie czuła się tak szczęśliwa!
Jechali długo, aż wczesnym popołudniem Brad zakomunikował:
— Już dojeżdżamy. — Skręcił w las, a potem zatrzymał samochód na polanie. — Zmieniamy
ś
rodek transportu — oznajmił.
W cieniu drzew stał szereg kuców, zaprzęgniętych do dwukołowych powozików ze złożonymi
daszkami. Na widok turystów pierwszy z przewoźników pociągnął za lejce i podjechał do Joanne
i Brada. Wsiedli i ruszyli stromą ścieżką w górę. Przejechali jakieś półtora kilometra, kiedy ich
oczom ukazał się wspaniały wodospad, niknący w dole fiordu. Rozpadlinę przecinał drewniany
most. Wokół unosiła się wodna mgiełka, rozszczepiająca światło słońca na kolory tęczy.
Przejechali przez mostek. Joanne była zachwycona.
Ś
cieżka wznosiła się dalej. Po krótkim czasie wysiedli i poszli dalej piechotą. Gdy dotarli do
skraju lasu, Brad zasłonił Joanne oczy i powiedział:
— Zatrzymaj się, kiedy ci powiem, i dopiero wtedy otwórz oczy. Chodźmy… Już!
Joanne popatrzyła przed siebie i aż dech jej zaparło. Zobaczyła iskrzący się w słońcu
lodowiec, spływający do wąskiej doliny. Przypominał ogromnego, białego lizaka. Wtem od
lodowca oderwała się z ogłuszającym trzaskiem olbrzymia bryła lodu i runęła w dół.
— Coś niesamowitego! — zawołała z podziwem Joanne.
— To jest właśnie Briksdal. Najłatwiej dostępny jęzor lodowca Jostedal.
— Pierwszy raz w życiu widzę lodowiec!
— Jeśli chciałabyś przyjrzeć mu się z bliska, organizują tu wycieczki z przewodnikiem, po
bezpiecznej trasie. Jednak na taką wycieczkę będziemy mogli pójść dopiero następnym razem.
„Następnym razem…” — pomyślała z radością Joanne. Cieszyła się, że Brad chce, żeby
znowu wspólnie przyjechali w to miejsce.
W dole z lodowca wypływała woda, tunelem, który wyżłobiła. Mimo ciepłego dnia po
jeziorze pływały bryły lodu. Joanne była oczarowana.
Usiedli na porośniętym trawą brzegu, rozłożyli koc i zaczęli jeść, popijając posiłek białym
winem.
— Co myślisz o Paulu? — zagadnął w pewnej chwili Brad.
— Bardzo go polubiłam — przyznała z wahaniem Joanne.
— Tak mi się zdawało…
— Byłam wdzięczna, że się mną zajął, inaczej tkwiłabym na tym przyjęciu zupełnie sama.
Brad pocałował Joanne w rękę.
— Przepraszam, że cię zaniedbałem. Reiersen chciał porozmawiać ze mną o interesach, i
wyczułem, że jest ważne, żebym posłuchał, co ma mi do powiedzenia.
Po tej wymianie zdań Joanne i Brad zajęli się przyjemniejszymi sprawami — napili się kawy,
a potem, gdy spakowali kosz, Brad objął Joanne i oparli się razem o skałę, wystawiając twarze ku
słońcu.
Nagle Joanne poczuła, że Brad ją całuje. Otworzyła oczy i popatrzyła na niego czule. Była
szczęśliwa.
Pomału robiło się późno. Wrócili do dwukółki.
— Dziękuję ci za cudowny dzień! — powiedziała Joanne.
— Mamy przed sobą jeszcze wieczór — oznajmił Brad. — Pojedziemy do Lanadal — to
miasteczko odległe mniej więcej o godzinę jazdy samochodem. Pomyślałem, żeby zatrzymać się
w przytulnym pensjonacie. Wybrałem taki, który został zbudowany przed stu dwudziestu laty
jako prywatny dom. Zobaczysz, spodoba ci się tam.
— Na pewno — odparła z zadowoleniem Joanne.
*
*
*
Lanadal było malowniczo położonym miasteczkiem. Zbudowano je u stóp niewysokiej góry,
nad wąską, wartko płynącą pod kamieniach rzeką. Wzdłuż uliczek o nawierzchni z polnych
kamieni stały kolorowe drewniane domki. Wzdłuż chodników stały staromodne latarenki.
Atmosfera była niemal bajkowa.
Pensjonat stał na stoku wzgórza. Był zielony, kryty gontem, i miał pełno załomów dachu,
wieżyczek i iglic. We wnęce nad drzwiami stała rzeźba trolla.
Okazało się, że Brad zarezerwował pokój w wieżyczce. Całkiem spory pokój był okrągły!
Piętro niżej znajdowała się należąca do apartamentu łazienka z ogromną wanną.
— Co myślisz o tej wannie? — spytał Brad. — Uważam, że bez trudu zmieścimy się w niej
razem. Masz na to ochotę?
— Skłamałabym, gdybym powiedziała, że nie — odparła skromnie Joanne.
Brad ogromnie się ucieszył.
— Potem pójdziemy do pewnej ciekawej restauracji na urodzinowy obiad — zaproponował.
— Co ty na to?
Joanne była uszczęśliwiona.
*
*
*
Restauracja znajdowała się po drugiej stronie rzeki. W szumiącej wodzie migotał odblask
księżycowego światła. Okazało się, że restauracja została urządzona w dużej, wiejskiej chacie. W
dwóch jej końcach stały stare piece, izbę oświetlały mosiężne lampy naftowe. Zamiast podłogi
był piasek, stoliki zrobiono z grubo ciosanego drewna. Jedzenie, które szykowali dwaj kucharze
— bliźniacy, było wyśmienite. Joanne i Brad uraczyli się marynowanymi karczochami, homarem
w sosie z białego masła oraz krumkake — norweskimi ciastkami, które miały cieniutką warstwę
ciasta, całe zaś wypełnione były pyszną marmoladą jeżynową. Napili się kawy, a później —
słodkiego wina domowej roboty.
Wracali spacerkiem, trzymając się za ręce. Było późno i prawie nie było ruchu. Nagle, kiedy
Joanne i Brad przeszli może z pięćdziesiąt metrów, zawarczał zaparkowany naprzeciw
samochód. Kierowca oślepił ich długimi światłami i ruszył gwałtownie, prosto na nich,
wjeżdżając na chodnik. Brad zareagował szybciej. Pchnął Joanne w wąskie przejście między
budynkami, skacząc za nią. Samochód przemknął tuż obok i odjechał, nie zwalniając.
Brad podniósł się z ziemi i pomógł wstać Joanne.
— Nic ci się nie stało? — spytał.
— Nie.
— Na pewno?
— Na pewno. A tobie?
— Mnie też nie — odpowiedział Brad. — Zostań tu chwilę. Pójdę sprawdzić, czy ten
człowiek nie czai się znów gdzieś w pobliżu.
— Idę z tobą!
— To nie będzie bezpieczne — zauważył Brad.
— Nie pozwolę, żebyś poszedł sam.
— Jesteś uparta.
Brad wziął Joanne za rękę. Wyszli spomiędzy domów. Wówczas ruszył ku nim inny
samochód, zatrzymując się przy krawężniku. Joanne była przerażona. Zobaczyła, że w
samochodzie siedzi para, która była wcześniej w restauracji. Mężczyzna wyskoczył z pojazdu i
zaczął szybko tłumaczyć coś Bradowi. Ten niechętnie przyznał mu rację, po czym wszyscy
wsiedli do samochodu. Kobieta pytała Brada, czy nic im się nie stało — Joanne zdołała to
wywnioskować. Zajechali pod pensjonat, w którym się zatrzymali. Brad i Joanne podziękowali
dwojgu Norwegom i poszli w milczeniu do pokoju.
Dopiero tam, w jasnym świetle, Joanne zobaczyła, że Brad ma rozdartą kurtkę oraz
posiniaczony, podrapany i zakrwawiony policzek. Dopiero teraz Joanne zdała sobie w pełni
sprawę, że gdyby nie jego błyskawiczna reakcja, już by nie żyli. Zadrżała.
— Masz krew na twarzy — odezwała się z troską.
— To tylko zadrapanie.
— W hotelu na pewno jest apteczka — mówiła Joanne. — Pójdę po nią.
— Dziękuję ci, nie trzeba. Zawsze noszę przy sobie własną apteczkę. — Brad wyjął z torby
nieduże, miękkie pudełko.
Joanne oczyściła mu twarz wodą utlenioną, a potem posmarowała zadrapania maścią.
— Dziękuję ci, Joanne. Pocałujesz mnie teraz?
— Oczywiście!
Po tych słowach zaczęli całować się delikatnie. Uspokoiło ich to trochę.
R
OZDZIAŁ DZIESIĄTY
Rozległo się pukanie do drzwi. Kelner przyniósł kawę i brandy, które zamówił Brad.
— Przepraszam, że przeze mnie znalazłaś się w tak niebezpiecznej sytuacji — powiedział. —
Nasi znajomi z restauracji wyszli wkrótce po nas i zobaczyli, jak samochód rusza na nas. Chcieli
dzwonić po policję, ale uznałem, że byłaby to strata czasu. Było ciemno, nikt nie widział numeru
rejestracyjnego pojazdu napastnika. Nie rozpoznali nawet koloru, poza tym, że był ciemny.
Policja uznałaby, że to pijany kierowca stracił na chwilę panowanie nad samochodem, i tyle.
— A ty jesteś pewien, że było inaczej? — spytała Joanne.
— Raczej tak.
— Zatem wiążesz to, co się stało, z niepokojącymi wydarzeniami w twojej norweskiej firmie?
— Owszem. Postanowili mnie zabić, i zrobić to z dala od Bergen. Kierowca przyjechał
pewnie do Lanadal przed nami i czekał na okazję.
— Skąd mógł wiedzieć, że jedziemy do Lanadal?
— Mówiłem o tym wielu ludziom — przyznał Brad. — Ty dowiedziałaś się jako ostatnia.
Kiedy Erika proponowała mi, żebym u niej został, powiedziałem w pewnej chwili, że wybieram
się z tobą do Lanadal. Mówiłem Heldze, która pakowała nasz kosz z jedzeniem. Firmie, w której
pożyczyłem samochód, też wyjaśniłem, dokąd jadę. Poinformowałem Paula, gdzie będę. Na
pewno o naszym wyjeździe dowiedziały się przy okazji jeszcze inne osoby.
— Kto może za tym wszystkim stać?
— Przeanalizowawszy całą sprawę, doszedłem do wniosku, kto to musi być — oznajmił Brad.
— To jedyna sensowna wersja. Człowiek, który chce mnie zniszczyć, jest bogaty i wpływowy.
Mało kto podejrzewałby go o zlecanie pospolitych przestępstw.
— Czy wiesz, dlaczego próbowałby cię zniszczyć? — zapytała Joanne, zdziwiona.
— Ma dwa powody. Po pierwsze, również jest właścicielem morskiej linii przewozowej —
czyli moim konkurentem. Drugi powód to coś, co zaczęło się jeszcze przed pięćdziesięciu laty,
kiedy nasi dziadkowie byli młodzi i przyjaźnili się. Już jego i mój dziadek byli właścicielami linii
przewozowych, ale klientów starczało dla nich obu; Norwegia ma bardzo długą linię brzegową.
Niestety, obaj młodzi mężczyźni zakochali się w tej samej dziewczynie. Każdy się oświadczył i
dziewczyna wybrała mojego dziadka. Jego rywal poprzysiągł mu zemstę i odtąd stał się jego
wrogiem. Gdy odziedziczyłem po dziadku linię Dragon, ów żyjący jeszcze wróg dziadka
zaproponował mi kupno firmy. Muszę przyznać, że oferował naprawdę wysoką cenę. Nie
zgodziłem się jednak sprzedać linii Dragon, ponieważ dziadek życzył sobie, aby pozostała w
rodzinie. Następnie człowiek, o którym mówię, złożył mi jeszcze dwie kolejne oferty kupna linii.
Odrzuciłem je.
— Dlaczego aż tak zależy mu na linii Dragon? — zainteresowała się Joanne. — Czy obecnie
konkurencja jest większa niż kiedyś?
— Nie, ale mógłby chcieć przejąć firmę dziadka i zlikwidować ją. Uznałby, że wyrównał w
ten sposób rachunki. Widzisz, mam powody, żeby go podejrzewać, ale nie mam dowodów, na
których podstawie mógłbym go o cokolwiek oskarżyć.
— Rozumiem… — zafrasowała się Joanne. — Ale jeżeli nic nie zrobisz, będzie powtarzał
akty sabotażu.
— Jestem o tym przekonany. Ale i tak nie sprzedam firmy Dragon.
— Czy ten człowiek nie wie, że nie poddajesz się łatwo?
— Być może nie wie. Ale i on nie poddaje się łatwo. Do tego jest bezwzględny. Skoro nie
chcę ustąpić, posunął się do zamachu na moje — i twoje — życie. Choć mogło być to tylko
ostrzeżenie. Może kierowca miał zamiar nas minąć. Jednak jeśli wciąż będę obstawał przy
swoim… Gdyby mnie zabrakło, mój koncern odziedziczyłby mój brat, Blake. Z nim poszłoby
naszemu nieprzyjacielowi o wiele łatwiej — tłumaczył Brad. — Blake jest, niestety, większym
kobieciarzem niż biznesmenem. Mimo że ma żonę i dwoje dzieci! Jak się domyślasz, potrzebuje
dużo pieniędzy na swoje rozrywki; jestem więc przekonany, że bez wahania sprzedałby linię
Dragon.
— Co zamierzasz zrobić? — spytała Joanne.
— Być może jedynym wyjściem jest znalezienie przeze mnie dowodów obciążających
bezpośrednio zleceniodawcę zamachów. Kiedy już będę je miał, pewnie sam się wycofa. Nie
zaryzykuje utraty dobrej reputacji. Jest dumą miejscowej społeczności i powszechnie znanym
sponsorem kościelnych akcji dobroczynnych. Jutro po powrocie do Bergen porozmawiam z
Paulem, może uda nam się wypracować wspólnie jakąś strategię.
— Czy Paul wie, kim jest twój wróg?
— Nie. Nie mówiłem mu dotąd, bo byłem ciekaw, czy sam, niezależnie ode mnie, dojdzie do
tych samych wniosków. Nie ma jednak czasu dłużej czekać…
*
*
*
Nazajutrz był kolejny piękny, słoneczny dzień. Zaraz po śniadaniu Joanne i Brad pojechali do
Bergen. Brad, choć z pozoru spokojny, raz po raz zerkał w lusterko i zwracał uwagę na widoczne
wokół pojazdy. Zatrzymali się po południu na obiad, przy restauracji dla kierowców.
— Masz ochotę zjeść w środku czy na zewnątrz? — spytał Brad.
— Wolę na dworze. Jest tak ładnie.
Restauracja miała taras pełen kwiatów. Usiedli przy małym stoliku, z widokiem na wijącą się
po górach drogę.
— Zadzwonię do Paula — powiedział Brad.
— Oczywiście.
Brad wybrał numer i powiedział do Paula:
— Późnym popołudniem będziemy z powrotem w Bergen. Chciałbym z tobą pomówić… —
Słuchał chwilę. — Tak, chyba tak będzie najlepiej… Naprawdę?… Nie jesteś ranny?… —
zaniepokoił się. — Całe szczęście. Uważaj na siebie. Do zobaczenia.
— Czy z Paulem wszystko w porządku?… — zaniepokoiła się Joanne.
— Tak, dzięki Bogu. Wczoraj wieczorem był na jednym z naszych nabrzeży. Rozmawiał ze
strażnikiem, który gonił wcześniej intruza. Nagle nad Paulem urwał się hak dźwigu. Spadł tuż
obok niego, ale nie zrobił mu krzywdy.
Joanne zadrżała. Coraz bardziej bała się o Brada.
— Widzę, że niepokoisz się o Paula — odezwał się. — Czyżbyś coś do niego poczuła?
— Coś ty? Nie. Polubiłam go, to wszystko.
— Paul i tak jest beznadziejnie zakochany w Erice.
— Mówił mi.
Brad uniósł brwi.
— Myśląc, że jestem z Eriką, poprosiłaś go, żeby odwiózł cię do domu? — upewnił się.
— Najpierw chciałam wziąć taksówkę — odpowiedziała Joanne. — Ale pan Reiersen
powiedział, że w okolicy odbywa się kilka dużych imprez i że w związku z tym nie zdołam
nigdzie znaleźć wolnej taksówki. To on zasugerował, żebym poprosiła o przysługę Paula.
Myślałam, że samochód Paula jest w naprawie, ponieważ wypadł z drogi, ale…
— Mówiłaś o tym Reiersenowi? — przerwał Brad.
— Tak. Ale nie powiedziałam, że nastąpiła awaria hamulców.
— I co na to Reiersen? — chciał się dowiedzieć Brad.
— To on powiedział, że słyszał, iż zepsuły się hamulce i że widocznie Paul już je naprawił.
— Co jeszcze mówił?
— Nazwał Paula dynamicznym młodym człowiekiem i dodał, że sam chętnie by go zatrudnił,
gdyby nie pracował u siebie. Reiersen wspomniał o Mussenie!… Powiedział, że Paulowi nie
zajęło zbyt wiele czasu dotarcie do Mussena!
— Czy na pewno Reiersen pierwszy wymienił nazwisko Mussena? — wypytywał Brad.
— Tak. Pierwszy i ostatni. Wówczas nie mogłam sobie dokładnie przypomnieć, kto to jest
Mussen.
— Zdaje się, że kiedy Reiersen to mówił, nie był całkiem trzeźwy?
— Nie był…
*
*
*
Gdy dojeżdżali do Lofoten, ściemniało się. W holu, przed kominkiem, czekał Paul. Brad oddał
Heldze kosz z resztkami jedzenia, dziękując.
— Mam nadzieję, że wycieczka się udała? — odezwała się Helga.
— Och, zdecydowanie! — odparł.
— Powiem Edvardowi, żeby wniósł na górę państwa bagaże.
— Jak wypadła podróż urodzinowa? — zagadnął pogodnie Paul.
— Wspaniale — odpowiedziała Joanne. — To był piękny dzień.
— Chociaż spotkało nas przykre zdarzenie w Lanadal — wtrącił Brad. Opowiedział o
niebezpiecznej przygodzie z rozpędzonym samochodem na chodniku.
Paul aż gwizdnął.
— To mogło skończyć się dla was fatalnie! — skomentował. — Mechanik, który oglądał mój
samochód, nie ma wątpliwości, że ktoś celowo uszkodził układ hamulcowy. Próbują zabić
zarówno ciebie, jak i mnie. Co robić?
— Przyszło mi coś do głowy — uspokoił Brad. Joanne zaczęła nalewać pozostałym herbatę,
którą przyniosła Helga.
— Proszę, widzę, że urządziliście sobie małe spotkanie! — odezwał się nagle kpiący głos.
Należał do Eriki. Patrzyła z góry lodowatym spojrzeniem. Dwaj mężczyźni wstali grzecznie.
— Może do nas dołączysz? — zaprosił Brad.
— Chciałam pomówić z tobą w cztery oczy — odparła.
— Może w takim razie przejdziemy się — odezwał się Paul do Joanne — a oni…
— Nie ma potrzeby — przerwał Brad. — Możecie usłyszeć to, co ma mi do powiedzenia
Erika.
— Proszę bardzo, jeśli chcesz — odpowiedziała Erika. Spojrzała na Joanne. — Mam coś dla
pani. Zostawiła to pani na przyjęciu. — Oddała jej srebrną torebkę.
— Dziękuję.
— Dziwię się, że jest pani tak spokojna — zadrwiła Erika.
— O co ci chodzi? — zniecierpliwił się Brad.
— Nie wiem, czy wiesz, ale twoja sekretarka sprzedaje poufne informacje! — oznajmiła
Erika. — Tata słyszał plotki o jakichś kłopotach w firmie Dragon, spytał więc o nie panią Joanne.
Odparła, że odpowie, ale nie za darmo! Był zaszokowany.
— Co za okropne kłamstwo! — krzyknęła Joanne.
— Kłamstwo? — odpowiedziała Erika. — To skąd wzięły się pieniądze?
— Jakie pieniądze? — zdziwiła się Joanne.
— Zajrzyj pani Winslow do torebki, Bradzie — zaproponowała Erika.
— Co ty sobie wyobrażasz? — zirytował się Brad. — Nie mam zamiaru grzebać w torebce
pani Winslow.
— To patrz! — Z tymi słowami Erika wyrwała z powrotem Joanne torebkę i wysypała jej
zawartość na stół. Na blacie, pośród przyborów kosmetycznych, znalazł się gruby plik koron
norweskich. Joanne spojrzała na niego z zaskoczeniem. — Widzisz? — skomentowała z
triumfem w głosie Erika.
— Dość tego! — rzucił Brad. — Ufam pani Winslow.
— Może powinieneś najpierw spytać ją, skąd ma te pieniądze?
— Nie wiem, kto włożył je do mojej torebki — wtrąciła Joanne — ale przychodzi mi do
głowy, że mógł to zrobić pani ojciec.
— Jak śmiesz?!
— Paulu — odezwał się spokojnie Brad — czy mógłbyś odprowadzić Erikę do jej
samochodu?
— Oczywiście — zgodził się natychmiast Paul. — Za ile czasu mam się pokazać?
— Za piętnaście minut.
— Dobrze.
Brad, zebrawszy rzeczy ze stołu, wziął Joanne za rękę i poszedł z nią do pokoju.
— Proszę cię, powiedz mi dokładnie wszystko, co jeszcze mówił Reiersen na temat firmy
Dragon — polecił.
— Powiedział, że słyszał plotkę o powtarzających się kłopotach. śe podobno w jednym z
hoteli firmy wybuchł pożar. Reiersen chciał dowiedzieć się, jakie kroki w związku z tym
podejmujesz. Pytał, czy chcesz zwrócić się do policji. Odpowiedziałam, że nie wiem, a wtedy on
stwierdził, że być może potrzebuję czasu, aby to przemyśleć, i dodał, że ważne informacje mogą
czasem przynieść bardzo duże dochody. Zrelacjonowałam zresztą wszystko szczegółowo
Paulowi.
— Coś podobnego! — Bradowi błyszczały oczy. — Czy możesz spróbować powtórzyć mi
całą rozmowę z Reiersenem, słowo po słowie — jeśli, oczywiście, wszystko pamiętasz?
Joanne odtworzyła z pamięci rozmowę. Była na tyle szczególna, że Joanne szybko jej nie
zapomni…
— Dam mu w kość! — zapowiedział z gniewem Brad, wysłuchawszy uważnie opowieści. —
Przepraszam cię, to wszystko moja wina. Wyłącznie przeze mnie znalazłaś się w mackach tego
nikczemnika! I to pijanego… Całe szczęście, że alkohol rozwiązał mu język. Pewnie kiedy
Reiersen wytrzeźwiał, domyślił się, że powiesz mi, co ci zaproponował, więc włożył do twojej
torebki dużą sumę pieniędzy, żeby cię skompromitować.
Rozległo się pukanie do drzwi — minęło piętnaście minut. Wszedł Paul.
— Wszystko już wiesz? — upewnił się. Brad skinął głową. — Wiesz, zastanawiałem się
ostatnio nad Reiersenem — oznajmił Paul. — A kiedy Joanne powiedziała mi, że próbował ją
przekupić, pomyślałem, że chyba moje podejrzenia są trafne. Zamierzałem o nich z tobą
porozmawiać. Teraz jeszcze doszła sprawa tych pieniędzy w torebce…
— Nie sądzisz, żeby podłożyła je sama Erika? — spytał Brad.
— Przyszło mi to do głowy. Erika byłaby do tego zdolna. Kiedy jednak spytałem, skąd miała
torebkę Joanne, wywnioskowałem z tonu opowieści Eriki, że to nie ona. Mówiła, jak jeden ze
służących przyniósł jej torebkę, że zdawało jej się, iż to torebka Joanne, zajrzała do środka,
znalazła tam pieniądze. Przysięgała, że to nie ona je włożyła. Raczej jej wierzę.
— Myślę, że słusznie — ocenił Brad.
— A więc ty także sądzisz, że za wszystkim stoi Reiersen? — zapytał Paul.
— Myślałem tak już od pewnego czasu. Nie miałem tylko dowodów. Ale Reiersen wygadał
się po pijanemu przed Joanne, a ona dobrze zapamiętała jego słowa. Teraz mamy ślad.
Brad schował zwitek pieniędzy do kieszeni.
— Jedziesz przyprzeć Reiersena do muru? — upewnił się Paul.
— Chcę to zrobić, ale najpierw zamierzam porozmawiać z Mussenem.
— Pojechać z tobą?
— Nie, wolę, żeby Joanne nie zostawała tu sama. Uważajcie, proszę, na siebie.
— Mnie nic się nie stanie — zaprotestowała Joanne. — Myślę, że będzie o wiele lepiej, jeżeli
pojedziecie we dwóch.
— Ona chyba ma rację — skomentował Paul. Brad wyglądał na zupełnie nie przekonanego.
— Jeśli chcesz, obiecuję, że zamknę się na klucz i nie będę ruszać się z apartamentu —
powiedziała Joanne.
— A tobie, Bradzie, może przydać się świadek rozmów z Mussenem i Reiersenem —
zauważył Paul.
— Dobrze — zgodził się Brad.
*
*
*
Joanne czekała, niepokojąc się bardzo. Brad i Paul wrócili po dwóch godzinach, cali i zdrowi.
— Czy wszystko w porządku? — upewniła się.
— Tak, dzięki tobie — odpowiedział Brad. — Dzięki temu, że zapamiętałaś nazwisko
Mussena.
— Co z nim? — spytała.
— Porozmawialiśmy szczerze. Jak wiesz, Mussen miał głęboki żal do firmy o to, że
zwolniono jego brata. Otóż dzisiaj Mussen przyznał się nam, że zgłosił się do niego niejaki
Andersen i zapłacił mu za zemszczenie się na firmie Dragon w zasugerowany przez siebie
sposób. Trzeba ci wiedzieć, że Andersen to jeden z najwyżej postawionych ludzi Reiersena.
— Coś takiego!
— Kiedy złapano Mussena — kontynuował Brad — i przywrócono do pracy jego brata,
Mussen zdał sobie sprawę, że źle postąpił. Powiedział Andersenowi, żeby znalazł sobie kogo
innego do realizacji swoich niecnych planów. Wyjaśniłem Mussenowi, do jak poważnych
zdarzeń ostatnio doszło. Przeraził się i podał nam nazwiska ludzi, którzy jego zdaniem są na
usługach Andersena… Uzbrojeni w te informacje pojechaliśmy z Paulem do Reiersena.
Postanowiłem posłużyć się małym blefem. Najpierw oddałem Reiersenowi pieniądze, które
włożył do torebki Joanne, a potem — nie wspominając o Mussenie — wymieniłem kilka nazwisk
i oznajmiłem, że jeśli akty sabotażu nie ustaną, zwrócimy się do organów ścigania, oraz że
dysponujemy szczegółową wiedzą na temat jego działań, którą przedstawimy policji. Obawiając
się, że na tym skończy się jego kariera, Reiersen ustąpił. Przypuszczałem, że tak zrobi. Udało się!
— Przyznał się przed wami do organizowania tych wszystkich zamachów?! — zdziwiła się
Joanne.
— O, nie. Na to jest za inteligentny. Powiedział po prostu, że jest pewien, iż teraz nie
będziemy już mieli więcej kłopotów… Wyobraź sobie, że później spytał, czy jednak nie
przystanę na propozycję, jaką złożył mi podczas przyjęcia — ciągnął Brad. — Pamiętasz,
mówiłem ci, że rozmawialiśmy z Reiersenem o interesach?
— Pamiętam.
— Mówiąc w skrócie, zaproponował połączenie naszych koncernów drogą zawarcia przeze
mnie małżeństwa z Eriką. Miałbym kierować wszystkim i mieszkać w Norwegii. „Czas, żeby ster
firmy przejął ktoś młodszy — mówił. — Gdybym miał syna, już przekazałbym mu fotel prezesa.
Mam prawie siedemdziesiąt cztery lata. Kiedy umrę, będzie pan miał absolutną władzę nad
połączonym koncernem”.
— Jak rozumiem, podczas przyjęcia odrzuciłeś jego propozycję?… — upewniła się Joanne.
— Owszem. I myślę, że dlatego zaszarżował na nas ten kierowca w Lanadal. A dziś, w
obecności Paula, Reiersen zaoferował oddanie mi wszelkiej władzy nad połączoną firmą, kiedy
tylko urodzi się pierwsze dziecko Eriki i moje — jego wnuk. Oczywiście, odmówiłem.
Powiedziałem Reiersenowi, że mam zamiar wrócić do Wielkiej Brytanii, poufne materiały na
jego temat zdeponować w banku i pozostawić tu Paula, aby dalej kierował dla mnie firmą
Dragon.
— A co na to Paul? — pytała Joanne.
— Uwielbia Norwegię i ciągle ma nadzieję zwrócić na siebie uwagę Eriki.
— Przecież Erika kocha ciebie!
— To tylko zepsute dziecko. Zdaje jej się, że się we mnie zakochała. Ale kiedy zniknę, może
przekonać się do Paula. śyczę im tego, choć małżeństwo z nią to bardzo ryzykowna rzecz…
Tymczasem zarezerwuję ci na jutro rano lot do Londynu. Zobaczę, może za dzień czy dwa ja
także wrócę już do domu. Nie powinienem był zmuszać cię do przyjazdu tutaj…
— Może wynikło z tego coś dobrego?… — odpowiedziała niepewnie Joanne. Ogarnął ją
głęboki smutek.
— Popełniłem tyle błędów! — ciągnął Brad, jak gdyby jej nie słyszał. — A wszystko dlatego,
ż
e denerwowało mnie, iż z góry mnie osądziłaś, i to opierając się na pogłoskach. To Blake, nie ja,
ma reputację kobieciarza. Naprawdę nie wiem, dlaczego jego żona jeszcze z nim jest.
— Być może go kocha — stwierdziła Joanne.
— Być może. Chociaż mój brat nie zasługuje na jej miłość…
— Bradzie… Przepraszam, że tak niezasłużenie cię osądziłam! — powiedziała Joanne.
Gdybyś nie zachowywał się w taki sposób, gdy się poznaliśmy, nie zmusił mnie do wyjazdu… —
Urwała.
— Tego wieczora, kiedy się poznaliśmy, gdy zrozumiałem, co robisz i co o mnie myślisz,
postanowiłem podjąć z tobą grę… — przyznał z westchnieniem Brad. — Chciałem cię przerazić,
ż
eby dać ci nauczkę… I, żeby wszystko było jasne: nigdy nie zamierzałem zbliżać się w
jakikolwiek sposób do Milly. Szczerze mówiąc, nie jest w moim typie. Kiedy powiedziałem ci,
ż
e zawsze traktowałem ją jedynie jako miłą, dobrą sekretarkę, mówiłem prawdę. Poza tym
rzeczywiście nie miałem pojęcia, że jest mężatką. Nigdy nie nosiła obrączki ani nie wspominała
o tym, że ma męża.
— Wierzę ci — odpowiedziała Joanne. — Zresztą Paul także powiedział, że sądził, iż Milly
jest panną. Ale nie potrzebuję potwierdzenia z jego ust, żeby ci wierzyć. Kiedy zaczęłam cię
poznawać, zorientowałam się, że nie zachowujesz się jak kobieciarz.
— A jednak uwiodłem cię… — stwierdził Brad.
— Nieprawda. Postąpiłam z własnego wyboru. I nie żałuję. śałuję natomiast, że posłuchałam
Miłly. Wyobrażała sobie tylko, że poważnie się nią zainteresowałeś. Przecież mówiłeś mi, że
traktujesz ją wyłącznie jako dobrą sekretarkę. Powinnam była ci uwierzyć.
— A jednak źle z tobą postępowałem — skwitował Brad. — Nie chcę więcej tego robić.
— Ale… Czy nie uważasz, że odesłanie mnie z powrotem do Londynu będzie złe? — zapytała
Joanne. Tak bardzo pragnęła być z Bradem! — Mówiłeś, że potrzebny ci ktoś, kto by ci
towarzyszył, z kim przeżywałbyś wszystko, co się dzieje. Jeśli nie kochasz Eriki, to może ja
mogę zostać taką osobą?
— Nie chcę ciągnąć z tobą romansu — odparł Brad. Ukrył twarz w dłoniach. — Możesz tu
zostać tylko pod warunkiem, że naprawdę chcesz ze mną być. Wyjść za mnie.
Joanne nie wierzyła własnym uszom.
— Czyżbyś chciał się ze mną ożenić?… — upewniła się.
— Bardzo bym chciał. Całe życie czekałem na kobietę, która będzie wyglądać tak, jak ty,
cieszyć się życiem tak, jak ty się cieszysz, śmiać się z tego samego co ja, całować mnie tak, jakby
mnie kochała… Tylko czy mnie kocha?
— Kocham cię!
— Tak bardzo się cieszę! Gdybyś wróciła spokojnie do Londynu, nie wiem, co bym ze sobą
począł.
— Ogromnie chciałabym za ciebie wyjść! — zapewniła Joanne. — Zostanę z tobą w
Norwegii.
— Chcę tylko, żebyś odesłała od razu jutro rano pierścionek zaręczynowy Trevora.
— Dobrze. Już z nim zerwałam. Nie wiesz, ale zatelefonowałam do niego z lotniska, bo już
wtedy zdałam sobie sprawę, że wolę być z tobą niż z Trevorem.
— Skoro tak, czuję się wspaniale! — oznajmił Brad. — Mam pomysł: weźmiemy razem
prysznic, a potem pojedziemy do restauracji!
— Wzięłam już prysznic — ale myślę, że drugi będzie bardzo przyjemny…
Brad wziął Joanne za rękę i poprowadził przez sypialnię do łazienki. Jego wzrok spoczął na
urodzinowej pocztówce, stojącej na nocnym stoliku. Brad przystanął.
— Skoro chcesz za mnie wyjść, powiem ci, co napisałem. — Uśmiechnął się. —
„Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin dla mojej sarenki. Postscriptum: Kocham cię!!!”