Andriej Butorin Oblężenie raju cala

background image

Andriej Butorin

Metro 2033: Oblężenie raju

Dedykacja tłumaczenia :

Dla Oli, w końcu w tym roku

też ma urodziny ;-)

1

background image

2

background image

Rozdział 1
Nieżyczliwe przyjęcie

- Stać!
Okrzyk rozległ się, w chwili kiedy gąsienicówka i tak już zamarła, kichnąwszy na sam koniec
wydechem. Po oczach bezlitośnie smagnął oślepiający promień. Nanas mimo woli zmrużył oczy,
ale przez powieki światło nadal raziło wyciskając łzy z oczu. To przypomniało mu pierwsze
spotkanie z Nadią w bazie łodzi podwodnych - wtedy dziewczyna dokładnie tak samo oślepiła go
szperaczem – słońcem trzymanym w ręku. Wtedy wszystko skończyło się dobrze, więc teraz też
zmusił się do myślenia że tak będzie i tym razem.
Nadia, jakby podsłuchawszy jego myśli, szepnęła:
- Siedź spokojnie, nie szarp się. Wszystko normalnie …
- Milczeć tam! - znowu dobiegło z miejsca, gdzie z wysokiej ściany świeciło « słońce ». - Ręce
podnieść, broń na ziemię!
Nanas, zakrywszy oczy dłonią ostrożnie otwarł powieki. Drugą rękę uniósł nad głową. Nadia zdjęła
automat, odrzuciła go w śnieg i też podniosła ręce.
- Obie ręce! - ktoś krzyknął - ty, w wołokuszach

1

, nie Rosjanin, czy jak?

Nanas zrozumiał że zwracają się do niego, i odsuwając od oczu rękę wykrzyknął w odpowiedź:
- Światło zgaście, oczy bolą!
- Jak się do ciebie zabierzemy, poznasz co to ból...
Reflektor nadal świecił prosto w twarz. Chłopak odwrócił się usłyszawszy cichy szept Nadii:
- Nie dyskutuj, rób co mówią …
Zaskrzypiał śnieg pod butami nadchodzących. Nanas, opuściwszy jak można niżej głowę, spojrzał
w przód. W białej plamie światła pojawiły się nogi - dwie, jeszcze dwie, potem jeszcze. Trzech
ludzi. Jeżeli by nie oślepiający oczy reflektor, można było by upaść na dno sań, złapać automat i
spróbować skosić wszystkich jedną serią. Ale z przodu siedziała Nadia … no i po co do nich
strzelać - Oni przecie nie bandyci! Z pewnością …
- Powoli wstajemy i odchodzimy na trzy kroki od gąsienicówki – powiedział ten który poszedł
najbliżej.
Chłopak napiął się, jeszcze raz zastanawiając się czy nie chwycić za broń, ale zobaczył że Nadia
posłusznie podporządkowała się rozkazowi i postanowił postąpić tak samo.
Ktoś podbiegł do niego, szarpnął ręce w dół, wykręcił tył i zaczął krępować sznurkiem. Mrużąc
oczy od światła, Nanas obejrzał się żeby zobaczyć co z dziewczyną.
- Hej, wy! - krzyknął. - puśćcie dziewczynę! Co wy za bydlęta? Przecież nic wam nie zrobiliśmy.
- Zamknij się! - napastnik kopnął go pod kolana. Nie bolało, ale było przykre. Nanas szarpnął się
żeby zerwać pęta, kiedy nagle usłyszał.
- Słuchaj, Jurij, to naprawdę baba!
- Nie baba, lecz kobieta! - rozległ się dźwięczny głos Nadii - zachowujcie się przyzwoicie. A jeżeli
nie potraficie, zaprowadźcie nas do kogoś kto potrafi.
- Uh, ale dumna!.. - zaśmiali się w odpowiedź. - Jurij, słyszałeś?
Ten, którego nazywali Jurijem, z niezadowoleniem mruknął:
- Skończ kłapać dziobem Mitrofan!.. Prowadź ją na posterunek. Ty Konowałow, twojego też. I
bramę otwórzcie, gąsienicówkę wprowadzę - a potem ten sam głos dźwięcznie krzyknął -
Gorłuszkin! Przygaś swoją latarnię, a chyżo bo mi ślepia wypalisz!
Światło natychmiast zrobiło się słabsze. Nanas odczuł prawie fizyczną ulgę, jakby potok światła
naciskał na niego rzeczywistym ciężarem.
Popchnęli go w plecy:
- Ruszaj kopytami!..
Z przodu przeciągle zaskrzypiał metal. Chłopak pomyślał, że otworzyli bramę w ścianie ale oczy,

1 Rodzaj sań w kształcie płaskodennej łodzi.

3

background image

przed którymi pływały jeszcze purpurowe plamy, mogły już już cokolwiek zobaczyć, i okazało się,
co Mitrofan, prowadzący z przodu Nadię, otworzył przejście w pierwszym ogrodzeniu z drutu
kolczastego. Takie ogrodzenia przed ścianą były dwa – to z Nadią zdążyli zobaczyć już wcześniej.
Przechodząc między ogrodzeniami Nanas i Nadia mieli po obu stronach ściany. Przed nimi
majaczyła kolejna, ta którą już widzieli. Chłopak przyjrzał się i stwierdził, że jest ona wyższa od
niego dwa, trzy razy, a może i więcej. Dolna część była zrobiona z betonowych płyt, nad którymi
majaczył jeszcze jeden rząd, czy to z desek, czy z metalowych arkuszy — w ciemności nie dało się
rozróżnić. Patrząc na boki, nie dało się ustalić jak daleko rozciąga się mur – jego niewidoczne
końce niknęły gdzieś w mroku. Wrażenie nieskończoności potęgowały rozmieszczone w równych
odstępach reflektory. I o ile te bliższe jasnością przypominały słońce, to te odległe słabym blaskiem
były zbliżone do gwiazd.
Pomimo niepokoju, spowodowanego nieżyczliwym przyjęciem, to co zobaczył zaparło mu dech.
Takiego rozmachu nie spotkał przez całe swoje życie. Oczywiście widział do tej pory rzeczy
wielkie. Góry wokół rodzimego syjta, nieskończone lasy które pokonywał w trakcie długiej
podróży, wzgórza, rzeki, monstrualne głazy. To również powodowało drżenie w jego duszy,
połączone z poczuciem własnej małości i bezużyteczności.
Ale tamto było stworzone...- mniejsza z tym czy przez potężne duchy, jak myślał wcześniej, czy
przez siły przyrody jak mówiła Nadia. Ale nie przez człowieka! A tę oto ścianę bez końca stworzyli
zwyczajni ludzie, tacy jak on. Zresztą, może i nie dokładnie tacy sami – na pewno mądrzejsi i
silniejsi. Ciekawie będzie zobaczyć, jakie nieprawdopodobne cuda ukrywają się, za tym
wywołującym zmieszanie, dziełem ludzkich rąk!
Z lewej strony, pogrążona w półmroku dawała się dostrzec ogromna brama, ale ich poprowadzono
do małego wejścia po prawej. Drzwi nieprzyjemnie zgrzytnęły nienasmarowanymi zawiasami i
Nanas znów poczuł lekkie pchnięcie w plecy.
Z drzwiami był wąski dobrze oświetlony korytarz, na jego prawej stronie widniały kolejne drzwi i
do nich właśnie ich skierowano. Nanas poczuł ciepło i jego niepokój przygasł, ale kiedy rozejrzał
się dookoła, uspokoił się całkowicie.
Pomieszczenie w którym się znaleźli przypominało mu mesę łodzi podwodnej. Było tu jasno i
przytulnie, wzdłuż ścian i obok niskiego stołu rozmieszczone były siedziska, rzecz najważniejsza –
tutaj tak samo jak mesie wisiała na ścianie skrzynka pokazujące magiczne obrazy – telewizor!
Tak po prawdzie, to ten telewizor nie był « skrzynką » a raczej płaską deską. No i obraz który
ukazywał też był mało ciekawy, widać było dwa rzędy drucianego ogrodzenia i ich gąsienicówka za
kierownicą której, siedział ten którego nazywali Jurikiem.
- Otwórz bramę - powiedział towarzyszący Nadii, Mitrofan.
Drugi, Konowałow, podszedł do stołu i zaczął czymś tam trzaskać, po czym zza ściany rozległ się
buczący dźwięk. Telewizor pokazał jak Jurij przejeżdża pomiędzy drucianymi ogrodzeniami,
zamyka poszczególne bram, a potem płynnie ruszywszy, znika z pola widzenia.
Konowałow zaś, ściągnąwszy z głowy szarą czapkę podniósł z kwadratowej podstawki na stole
podłużną rzecz której nigdy wcześniej Nanas nie widział. Przycisnął tę rzecz do policzka i
powiedział:
- Siergiej Wiktorowicz z tej strony, obu intruzów mamy u siebie. Broń? Została w gąsienicówce,
Goroszkow ma na nią baczenie...tak jest!
W czasie kiedy Konowałow, rozmawiał z kimś niewidocznym w niezrozumiały sposób, Nanas
mógł do dokładniej obejrzeć. Był on wyraźnie starszy, ale ale gęsta szczecina na szerokiej pełnej
twarzy, nie pozwalała określić dokładnie wieku. Zresztą w krótko przystrzyżonych włosach nie było
śladów siwizny, więc starym nie można go było nazwać. Był też wyższy od Nanasa w odróżnieniu
od drugiego strażnika – Mitrofanowa, stojącego obok Nadii. Ten był prawie tego samego wzrostu
co dziewczyna. Na twarzy nie miał zarostu, przez co wydawał się młodszy – niewiele starszy od
Nanasa. Obaj mężczyźni byli ubrane w długie grube kurtki, o plamiastym wzorze który Nadia
nazywała « kamuflażem », tylko że te nie były w zielono-brązowe ciapy, a w białe, czarne i szare.

4

background image

Taki sam deseń miały ich spodnie. A buty które mieli na nogach, nie były zrobione ze skóry, tylko z
tkaniny, lub może nawet bardziej z wełny.
Szybkim krokiem do pokoju wszedł trzeci. Najpierw Nanas pomyślał, co to Jurij, ale mężczyzna
wyglądał całkiem inaczej - trochę niższy, bardziej krępy, i ubrany nie w kamuflaż a kurtkę podobną
do nanasowej i puszystą żółto-rudą czapkę. I to mężczyzna był najstarszy wśród obecnych.
- No?.. - zakręcił głową, obrzuciwszy Nanasa spojrzeniem niedużych, głęboko osadzonych, szarych
oczu. - kto jesteście? I skąd?
- Nie przesłuchiwaliśmy ich, Siergieju Wiktorowiczu – powiedział odchodząc od stołu Konowałow
– czekaliśmy na was
- Ale choć wstępne rozpoznanie to mogliście zrobić? - przymrużył oczy mężczyzna. Następnie
zerwał z głowy czapkę, przeciągnął dłonią po szerokiej łysinie i usiadł koło ściany, niecierpliwym
gestem wzywając pozostałych żeby zrobili to samo - a więc – popatrzał na stojacych pod
przeciwległą ścianą Nanasa i Nadię – na początek się przestawcie.
- Wy też - wyrwało się u Nanasaowi.
- No dobrze. Siergiej Wiktorowicz Soszyn, szef ochrony głównego obwodu miasta Zorze Polarne.
- Nanas - odpowiedział chłopak - Saam.
- Co?.. - Soszyn przechylił głowę – Saam? A skąd jeśli można wiedzieć?
- Z syjta … Siejdoziero znacie? Kawałek dalej jest jeszcze Łowoziero...
- Wiedzieć- to wiem, ale coś trudno mi uwierzyć, że wy stamtąd - w Łowozierie nikt nie mieszka.
- Przecież powiedziałem, że nie z Łowoziera! - podskoczył Nanas - nasze osiedle koło Siejdoziera, i
niewielu nas tam żyje...
- Koniec końców! - klasnął w dłonie Soszyn. - was tam niewiele, wy całkiem dzicy, żyjecie w
pokoju, nikogo nie zaczepiacie, szyjecie z jeleni skór marynarskie mundury i lotnicze kurtki … a
gąsienicówkę i broń załatwiają wam dobre duchy z magicznej krainy. Tak?
- Duchów nie ma … - mruknął Nanas zgubiwszy się w tej rozmowie.
- Tak uważasz?! - zdziwił się szef ochrony.
Chciał powiedzieć jeszcze coś - sądząc po wyrazie twarzy, nie mniej zjadliwego, ale tu Nadia
przytupnęła nogą:
- Przestańcie! Czego się wydurniacie? Nie dosłyszeliście! Ubranie i wszystko inne nie jest z syjta.
Ja taż nie stamtąd.
- Nu-nu-nu!.. - zapraszająco pokiwał Soszyn. - ciekawie posłuchać waszej wersji.
- On - machnęła Nadia głową w stronę Nanasa - w rzeczywistości Saam. I żył właśnie tam, gdzie
wam powiedział. A ja żyłam w Widiajewie, w bazie łodzi podwodnych. Stamtąd i marynarski
mundur i maszyna i cały pozostały sprzęt …
Dopowiedzieć jej nie udało się. Szef ochrony Soszyn zaśmiał się nagle tak dźwięczne i zaraźliwe,
że to samo uczynili najpierw pozostali wartownicy, a chwile potem i sami przesłuchiwani.
Śmiech Soszyna nagle się urwał.
- Pierwsza wersja mimo wszystko prawdopodobniejsza - powiedział. - lepiej brzmi jak mówicie że
jesteście z tego waszego … m-m-mmm … stajta …
- Syjta - poprawił Nanas.
- Ot – to, właśnie stamtąd - błysnął łysiną szef ochrony.
- Nanas stamtąd, a ja - z Widajewa! - uparcie przytupnęła Nadia - żyłam tam wszystkie lata po
katastrofie z ojcem … z miczmanem Siergiejem Igoriewiczem Nikoszynym. Przecież odebraliście
jego radiotelegram, czyż nie?
Siedzący przed nimi mężczyzna zmienił się na twarzy. Mitrofan i Konowałow chrząknęli i z
zakłopotaniem spojrzeli na siebie.
- Otrzymaliśmy. Budin … czy on doleciał?
- Nie - głucho odpowiedziała Nadia - spadł niedaleko Łowoziera. I stamtąd wysłał do mnie
Nanasa.
- Jak wasze nazwisko? - urywanie rzucił Soszyn.

5

background image

- Budina. Nadja Siemionowna Budina.
- Siemion … zginął?
Nadia kiwnęła i spuściła głowę. Szef ochrony przesunął ręką po łysinie, jakby chciał zdjąć czapkę.
Nie znalazłszy jej z zakłopotaniem zamrugał.
- A samolot?.. Jak ten...Saam...dotarł do Widiajewa?
- Jeleniami - powiedział Nanas, trochę obraziwszy się, że rozmawiali o nim tak jakby go tu nie było
- a samolot palił się i spadł.
- Tam nie da się dotrzeć na jeleniach - jak dawniej patrząc tylko na Nadię pokręcił głową
mężczyzna. - naokoło byłego Murmańska na dziesiątki kilometrów takie tło, że …
- Wiem, jakie tam tło! - z złością wykrzyknął Nanas - moje jelenie tam umarły!.. Umarłbym i ja ale
Siemion dał mi płasz … kombinezon ochronny - chciał jeszcze powiedzieć o talizmanie, ale
rozmyślił się obawiając się, że Soszyn znowu zacznie się śmiać.
Jednak ten, nadal nie zauważając Nanasa, i nie przestając się uśmiechać, obrócił się do
wartowników.
- Konowałow! Połącz mnie z kierownikiem garnizonu.
- Siergieju Wiktorowiczu przecież jest środek nocy …
- I co z tego?
- Oleg Borisowicz z pewnością śpi …
- No to go obudź.
Szerokolicy wartownik skrzywił się z niezadowoleniem, ale podszedł do stołu i znów
przycisnąwszy do ucha gładką rzecz zaczął wtykać palec w podstawkę, na której ta do tej pory
leżała. Potem długo stał, oczekując przestępował z nogi na nogę, pochylając przy tym głowę jak by
oczekiwał reprymendy. Po chwili zaczął mówić przepraszającym tonem.
- Olegu Borisowiczu, tu Siergiej Konowałow z centralnego ka-pe-pe. Muszę z wami … tak, wiem
… - Wartownik podniósł lewą rękę i spojrzał na nadgarstek – trzecia dwadzieścia siedem...ale
muszę...mamy tu intruzów. Podobno, z Widiajewa … tak dokładnie!.. A Siergiej Wiktorowicz tu …
tak on chce … tak jest!
Czerwony jak zachodzące słońce Konowałow odsunął od ucha gładką rzecz i wyciągnął ją do
Soszyna, mruknąwszy przy tym :
- Mówiłem że śpi! Opieprzył mnie...
- Gadanie! - krzyknął szef ochrony i sam przycisnął rzecz do ucha. - Olegu Borisyczu, to ja kazałem
… do rana?.. Mogło i czekać ale gość ciekawy. Córka Siemiona Budina. Tak, z Widiajewa.
Gąsienicówką przyjechała … Siemion?.. Siemion zginął. Mówi, że rozbił się pod Łowozierem …
sam to jeszcze nie do końca rozumiem. Mówi, że Saama do niej wysłał na jeleniach … do tego
właśnie zamierzam … gdzie, do administrację?.. Teraz?.. Oboje?.. No, przecież mówię: Saam tu z
nią … tak chłopaczysko jeszcze dzikie całkiem … ze stada jakiegoś … gdzie?.. Zrozumiałem … a
może … tak dokładnie, Olegu Borisowiczu! Zostanie wykonane.
Soszyn oddał rzecz Konowałow i obrócił się do Nadii:
- Jest tak, Nadieżdo Siemionowna … teraz pojedziemy do administracji miejskiej, tam wy nam
wszystko szczegółowo opowiecie. Ojciec wasz dobrym człowiekiem był, więc myślę że i was tu
potraktują godnie. Ogólnie, to powiedz swojemu przewodnikowi « dziękuję » i idziemy.
- Jakiemu przewodnikowi?.. - zamrugała Nadia przenosząc spojrzenie na Mitrofanowa. - temu?.. A
za co mam mu « dziękować »? Za to że mi ręki nie złamał?
- Waszemu przewodnikowi - machnął głową w stronę Nanasa Soszyn. - podziękujcie, pożegnajcie
się, to wszystko … tylko szybko, czekają na nas.
- Jak to « pożegnajcie się »? - z zakłopotaniem uśmiechnęła się Nadia - czy Nanas nie idzie z
nami? On ma tutaj czekać?
- A na co ma czekać? Zrobił co miał zrobić, niech wraca do swojego stada.
- Syjta - mimo woli poprawił Nanas. Do niego jeszcze nie doszło, co właśnie powiedział ten mający
krótką pamięć łysy mężczyzna.

6

background image

Rozdział 2
Nowy cel.

Wyglądało na to że Nadia też nie zrozumiała o czym mówią. Stała, i mrugając z niedowierzania
przenosiła spojrzenie pomiędzy szefem ochrony i Nanase.
- To jak, będziecie się żegnać? - zapytał jeszcze raz Soszyn. - uwierzcie, Nadju Siemionowna, nie
warto kazać władzy czekać na siebie.
- Ale dlaczego Nanas … - wyrzuciła z siebie Nadia. - to niemożliwe … niech on też pojedzie, niech
opowie!.. Przecież mi pomagał! Jeżeli by nie on … dlaczego go wypędzacie?..
- Ja go nie wypędzam. Taki rozkaz dostałem.
- Czyj rozkaz?
- Kierownika garnizonu Olega Jarczuka Borisowicza. Akurat z nim szybko się spotkasz.
- To wtedy … - Nadia zacisnęła pięści - wtedy ja sama mu wszystko opowiem o Nanasie. I on na
pewno każe go wpuścić! - Dziewczyna podeszła do Nanasa i złapała go za ręce: - słyszysz?
Zrozumiałeś, tak? Ja tam pójdę i im opowiem, jak my … jak ty …
Nadia pociągnęła nosem, oczy jej poczerwieniały, i Nanas, ostrożnie uwolniwszy ręce delikatnie ją
objął.
- Wszystko dobrze - powiedział - idź.
Chciał powiedzieć jakoś jeszcze – coś czułego, dodającego otuchy ale poczuł nagle jak coś niczym
wielka łapa ściska go za gardło. Do Nanasa wreszcie dotarło że nie chcą go wpuścić do Zórz
Polarnych – do tego właśnie raju, do którego tak się starał dostać....powiedzieć że było mu przykro
to tak jakby nic nie powiedzieć.
I z jakiegoś powodu było mu bardzo nieprzyjemne myśleć o tym że Nadia może się zorientować
jaki ból i zmieszanie czuje. Nie, oczywiście nie myślał o tym że dziewczyna poczuje nad nim
wyższość, że jego wypędzają a ina może zostać. Ale po prostu czuł się tak paskudnie, że chciał jak
najszybciej stąd iść, uciec daleko, jak najdalej się uda.
Jednak Nadia jakby przeczytała jego myśli.
- Tylko ty nigdzie się nie oddalaj! - szybko poderwała przestraszona twarz z mokrymi smugami na
policzkach – czekaj na mnie! Na pewno wrócę. Opowiem im wszystko i wrócę po ciebie.
Nanas kątem oka zauważył, jak Soszyn szepcze coś do strażników a oni potakująco kiwają
głowami. Następnie szef ochrony założył czapkę i zawołał :
- To wszystko Nadio Siemionowna. Idziemy!
Nanas opuściła ręce i cofnęła się nie przestając szeptać:
- Tylko czekaj na mnie...wrócę!..
Kiedy tylko za nią i Soszynem zamknęły się drzwi, do Nanasa podeszli Mitrofan i Konowałow.
Konowałow:
- Idziemy.
Podeszli do drzwi którymi tu przybyli, otworzyli potężne zasuwy i bezceremonialnie wypchnęli
chłopaka na zewnątrz. Potem Konowałow został z nim, a Mitrofan poszedł otwierać przejścia w
drucianych ogrodzeniach. Otworzył, nawołująco machnął ręką, i Nanas poczuł następnego
szturchańca w plecy.
- Po co? - odgryzł się - ja i tak pójdę.
- Jeszcze byś nie poszedł – z krzywym uśmiechem powiedział Konowałow - a jeżeli zechcę -
położył rękę na wiszący u niego z przodu automat - to i pobiegniesz.
Pochwyciwszy gest wartownika, Nanas przypomniał sobie że został bez broni.
- Zwróćcie mój automat - mruknął.
- Może, lepiej karabin maszynowy? Albo od razu czołg? - zaśmiał się pogardliwie wartownik po
czym przechylił się i znowu do popchnął : - no już, uciekaj! Zapomnij jak tu dotarłeś, a swoim
dzikusom powiedz żeby się do nas nie pchali – nie zawsze będziemy tacy dobrzy.
Nanas zrozumiał, że z tymi ludźmi nic nie załatwi ani nic od nich nie dostanie. Proszenie o

7

background image

cokolwiek jest bezcelowe. Oni robili tylko to co kazał im szef ochrony. A ten sądząc z rozmowy, też
wykonywał tylko polecenia przełożonego. Więc żeby rozmowa miała sens, trzeba by rozmawiać z
nieznanym Jarczukiem Olegiem Borisowiczem, do którego Nanas nie miał żadnej możliwości
dotarcia. Możliwość taką miała tylko Nadia. Ba, nawet nie możliwość a pewność. I nie miał
żadnych wątpliwości że Nadia, załatwi tę rozmowę lepiej niż on by to zrobił. A jemu, no cóż,
zostaje po prostu trochę poczekać.
I chłopak, nie rozglądając się pomaszerował po wyraźnym śladzie pozostawionym przez ich
gąsienicówkę w stronę rzadkiego zagajnika. W trakcie marszu, przypomniał sobie że nie jest taki
całkiem bezbronny. Pod kurtką na pasie wisiał w pochwie prezent od « niebieskiego ducha », a w
woreczku z jeleniej skóry miał schowane krzesiwo i krzesałkę. Na duszy zrobiło mu się odrobinę
lepiej, choć poczucie krzywdy nie zniknęło.
Rozpaliwszy ognisko i ułożywszy się obok niego na ściętych świerkowych gałęziach, Nana po raz
wtóry obracał w głowie ostatnie wydarzenia, przeżywając przy tym niesprawiedliwość która go
spotkała. Szczególne gorzko było myśleć o tym, że Siemion Budin mimo wszystko go wykorzystał,
oszukał obiecawszy nagrodę w postaci baśniowego raju. Przecież na pewno wiedział, że «dzikusa»
tam nie wpuszczą. Czy naprawdę Nanas nie poszedłby ratować Nadii, tak po prostu bez żadnych
fałszywych obietnic? Pewnie nie znając wtedy dziewczyny, by nie poszedł...albo poszedłby, ale nie
dla spodziewanej nagrody, a ze strachu przed karą. Przecież wtedy szczerze myślała że to
prawdziwy, potężny duch.
A może, ojciec Nadii mimo wszystko nie oszukiwał go na temat tej nagrody? Może, on naprawdę
myślał, że mieszkańcy magicznego miasta przyjmą w swoje szeregi zbawcę jego córki? A sądził
tak, bo sam zapewne postąpiłby w ten właśnie sposób. Bo wygląda na to że «niebieski duch» był
dobrym człowiekiem. A może, i kierownik garnizonu Jarczuk to też dobry człowiek … Nadia
opowie mu całą historię, i zrozumie że niepotrzebnie obraził innego dobrego człowieka – Nanasa.
Ciepło ogniska ogrzało młodego, roztopiło krzywdę, zmiękczyło ból. Myśli stały się rozmyte i
płynnie przeszły w sen. A w tym śnie wszystko powtórzyło się znowu: ucieczka z syjta, spotkanie z
« niebieskim duchem » - rannym lotnikiem Siemionem Budinym, jego « rozkaz » dla Nanasa, że
ten ma wydostać dziewczynę Nadię z bunkra w miejscowości Widiajewo i zawieźć ją do miasta-
raju zwanego Zorze Polarne... śniła mu się też śmiertelnie niebezpieczna podróż po zaśnieżonej
drodze - « białej gałązce ».
Od Łowoziera do oleniegorskiego rozwidlenia, gdzie Nanas, uciekając przed bandytą, pierwszy
raz w życiu zabił człowieka. Następnie do zburzonej Koli, gdzie radiacja uśmierciła jelenie i o
mało co nie zabiła jego samego. Potem do Widiajewa, gdzie najpierw z nim i wiernym Siejdem
spotkał się biały pies Śnieżka, a potem jej pobratymcy pomogli walczyć z koszmarnymi
siniegłazami … i oczywiście śniła mu się Nadia, którą spotkał w tajemniczej podziemnej grocie na
«wielkiej rybie» - atomowej łodzi podwodnej. A potem przed oczami przeleciała droga powrotna:
spotkanie rannego nauczyciela Romana Andriejewicz pod Oleniegorskom, porwanie Nadii,
cudowna zdolność Siejda, dzięki której Nanas nauczył się kierować gąsienicówka i uratował
dziewczynę …śnieżne żaglowce, które za cenę własnego życia zatrzymał stary nauczycie. I jeszcze
spotkanie z wielkonogim potworem, które mało nie skończyło się śmiercią obojga....… lecz kiedy
przyśnił mu się koniec tej trudnej i długiej drogi - światła na ścianach najdroższego miasta Zorze
Polarne – Nanas się obudził.
Słońce jeszcze nie podniosło się ponad niewysokie i rzadkie drzewa, ale jego promienie już
wymalowały śnieg różowym kolorem. Bezchmurne, błękitne niebo, obiecywało cudowny dzień.
Ale dla młodego Saam wszystkie te cudowności były nieważne wobec jednego życzenia: chciał,
żeby Nadia wróciła i powiedziała, że im obojgu pozwolono zostać w bajecznym mieście. Jednak
dziewczy obok niego nie było …
Nanas szybko zerwał się ze świerczyny i pośpiesznie wydostał się zza drzew. Chłopak nagle z
przerażeniem pomyślał że Nadia nie mogła znaleźć go w ciemności i poszła do petersburskiej trasy
podejrzewając że on nie doczekawszy się jej powrotu ruszył tam skąd przyjechali.

8

background image

Jednak, kiedy wydostał się na otwartą przestrzeń, od razu zobaczył swój samotny, dobrze
widoczny w w ukośnych promieniach wschodzącego słońca ślad, ciągnący się wzdłuż
pozostawionych przez gąsienicówkę bruzd, kończących się pod obronną ścianą. To wszystko
wskazywało na to że Nadia, nadal znajduje się wewnątrz. Ale dlaczego?
Przecież powiedziała mu, żeby na nią czekał że ona na pewno wróci!.. Nawet jeżeli jej prośba o
wpuszczenie Nanasa, nie została by wysłuchana, Nadia na pewno przyszłaby powiedzieć mu o tym.
Chciał wierzyć, że w takim przypadku nie zdecydowało by się go zostawić...a może by się
zdecydowała? Albo już to zrobiła?
Chłopaka mróz smagnął po ciele, chociaż ranek był całkowicie bezwietrzny i w ogóle nie mroźny.
Uwierzyć w to, że Nadia zapomniała o nim, porzuciła, a to co było między nami wymieniła na cuda
baśniowego raju – po prostu nie mógł! A dokładniej - nie chciał w to wierzyć … ale « nie mógł » i «
nie chciał » - to dwie różne rzeczy. I o ile to że nie chciał było zrozumiałe, to tak samo było
zrozumiałe że jednak mógł uwierzyć.
Nanas zmrużył oczy i skrzypnął zębami. « nie, tak na pewno się nie stało! - jak mogłeś w ten
sposób pomyśleć o Nadii! Nie zmieniłeś się wcale, jak byłeś głupkiem tak jesteś, może słów znasz
teraz nieco więcej!
Jeśli myślisz, że Nadia byłaby zdolna do czegoś takiego, to znaczy że ty sam lekko byś wydał tego
kogo kochasz!»
Ostatniej myśli tak się przestraszył się że zaczął krzyczeć na głos:
- Nie! Nie mogę!.. - i otworzył szeroko oczy.
A potem go znów ścisnął go mróz. Pomyślał nagle że Nadia nie wróciła nie dlatego, że zapomniała
o nim, a dlatego że nie mogła tego zrobić. Może coś jej się przydarzyło w tym przeklętym « raju »?
Może miejskim władzom nie spodobało się to, co opowiedziała, i ją gdzieś zamknęli za karę ? Albo
po prostu znalazła się w rękach złych ludzi?Niech by Zorze Polarne i były baśniowym miastem
(chociaż co do tego Nanas zaczął już mieć wątpliwości), ale przekonał się już że ludzie tam żyli
różni. Choćby Konowałow z Mitrofanem! A i Soszyn niewiele od nich lepszy...
Nanas nie od razu zrozumiał, że już nie stoi w miejscu tylko niemal biegnie w stronę miasta. Do
pierwszego rzędu drutu kolczastego zostało jeszcze z dziesięć kroków kiedy usłyszał:
- Stój!
Chłopak zatrzymał się i spojrzał na bramę, dokładniej, na te drzwi obok nich, którymi ich wczoraj
wpuścili, ale nikogo tam nie zobaczył - i brama i drzwi były zamknięty.
Wtedy uniósł głowę i zobaczył w tym miejscu, skąd w nocy świecił reflektor, niewielkie okienko
w drewnianej oprawie, zabezpieczone grubym drutem. Szkło reflektora, błyszczało w promieniach
słońca. Obok stał mężczyzna w szarym kamuflażu i celował w Nanasa z groźnie wyglądającej
broni, która była dużo większa od znanego mu « kałasza ».
Oczywiste było że mężczyzna nie jest jednym z trójki spotkanych w nocy, ale podobny był do nich
nie tylko strojem, ale i posępnym, nieprzyjemnym wyrazem twarzy.
- A ty kto? Gdzie leziesz? - rzucił z góry
- Jestem Nanas. Przyjechałem tu w nocy razem z Nadją. Ją wyprowadził Soszyn …
- A-a!.. Dzikus … słyszałem. I czegoś znowu przylazł? Wpuszczać cie zabroniono.
- Chciałem się tylko dowiedzieć co z Nadią? Gdzie ona jest?
- A skąd mam wiedzieć? Jest tam gdzie ma być? A ty spieprzaj! Nie pójdziesz, strzelać będę.
- Poczekaj! - zaczął błagać Nanas - dowiedz się co z nią. Przecież to nie trudne. Na dole macie taką
rzecz przez którą można mówić z waszym dowódcą. Porozmawiaj z nim, spytaj o Nadię, bardzo
cie proszę!..
Jego słowa z jakiegoś powodu bardzo rozweseliły mężczyznę. Ten, przechyliwszy głowę do tyłu
zaczął głośno śmiać się tak głośno że mało nie zgubił szarej futrzanej czapy. W ostatniej chwilę
złapał ją, zaklął i wykrzyknął:
- Ty naprawdę jesteś totalny dureń. Jaka sztuczka? Telefon?.. Chcesz, żebym opuścił stanowisko i
pobiegł dzwonić?

9

background image

Chłopak przytaknął.
- A kto będzie dozór prowadzić? Może wleziesz tutaj i popilnujesz za mnie przy karabinie
maszynowym?
Nanas ucieszył się:
- Tak, wlezę! Umiem strzelać. A ty schodź, powiedz Nadii, że na nią czekam.
Mężczyzna nagle wpadł w złość.
- Spadaj idioto! Spieprzaj ! Nawet naboju mi na ciebie szkoda. Co za żałosny dureń. Ni zrozumiałeś
że twojej Nadii, na chuj jesteś potrzebny? Dzikus jesteś więc do swoich dzikusów wracaj, tam sobie
baby szukaj – takiej samej jak ty : głupiej i nieumytej.
« Myłem się dwa dni temu! » - o mało co nie wyrwało się Nanasowi, ale zrozumiał że to by tylko
potwierdziło słowa wartownika. Zresztą nie to było najważniejsze. Krzyknął:
- Nadia nie jest taka! Jestem jej potrzebny!
- To ty jesteś nie taki, idioto! - z jakiegoś powodu mężczyzna rozzłościł się jeszcze bardziej i
krzyczał bardziej donośnie – znaj swoje miejsce dzikusie i miej pretensje tylko do siebie...
Rozległ się szczęk repetowanej broni. Mężczyzna przypadł do karabinu maszynowego. Nanas
zrozumiał, że za chwile będzie strzelać, i zaczął szybko się odsuwać. Po chwili odwrócił się i
pobiegł do lasu, czują napięcie pleców w oczekiwaniu na strzał.
Zatrzymał się dopiero wtedy kiedy do najbliższych drzew miał jak ręką sięgnąć. Wartownik nie
strzelił - z pewnością, naprawdę szkoda mu było amunicji.
Chłopak obejrzał się. Ściana ciągnęła się i na lewo, i na prawo, jak okiem sięgnąć. Choć wydawało
się że daleko z prawej strony jednak się kończyła. Ta ściana zrobiona z betonowych płyt, cegieł,
kamienia, stalowych taśm, nawet z daleka wyglądała tak nieprzystępnie, że przedostać się przez nią
było można tylko lecąc. A skrzydeł u Nanasa nie było. A nawet gdyby były, to i tak zestrzeliliby go
wartownicy znajdujący się w 'pudełkach' rozmieszczonych regularnie na całej długości muru.
Za tą nieprzebytą przeszkodą, widział liczne rzędy domów. Budynki były zbyt daleko żeby
rozpoznać szczegóły, ale i tak budziły w nim dreszcz. Nie chciało się się wierzyć w to co widziały
oczy. Coś podobnego czuł wtedy kiedy po raz pierwszy zobaczył kamienne « kosze » w
Łowozierie. Ale wtedy jeszcze myślał, że wszystkie te cuda – to dzieła wszechmocnych duchów, a
nie ludzkich rąk. Zresztą, tamtych dwupiętrowych budynków nie można było porównywać z tymi –
tutaj niektóre swoimi dachami sięgały nieba!
Mimowolnie znów przemknęła myśl, czy ludzie naprawdę byli zdolni do stworzenia czegoś
takiego? Ale teraz, chłopak już umiał nie poddawać się takim myślą. Zmusił samego siebie, żeby się
uspokoić i zamknąć mimo woli rozwarte usta.
Tak, miasto które go nie przyjęło nawet z daleka było zadziwiające. I zadziwiający byli ludzie
którzy je zbudowali, i którzy w nim mieszkali. A jednym z tych ludzi była teraz Nadia.
Słowa wartownika o tym, że z niego jest nieumyty dzikus, stały się teraz dla niego bardzo
nieprzyjemnie zrozumiałe. Bo przecież on w istocie jest dzikusem – nie zna połowy liter, jeszcze
kilka dni temu bał się odgłosu silnika gąsienicówki, nie wiedział co to skarpety i gdzie się je
zakłada. A Nadia? Nadia wiedziała to wszystko i nikogo ani niczego się nie bała. Teraz spotkała się
z ludźmi swojego « plemienia ». Ludzi którzy potrafili poderwać w niebo ogromne « ogniste sanie
», którzy nawet śmiercionośną radiację zmusili do pracy dla własnej korzyści – musiała dawać
światło i ciepło.
Oczywiste było że tymi potężnymi ludźmi będzie jej lepiej i ciekawiej niż ciemnym, żałosnym
Saamem z głębokiej głuszy. Oczywiste, że zobaczywszy ich, od razu o nim zapomniała. I nie ma w
tym jej winy. I dlatego wartownik miał racje kiedy powiedział, że Nadii nie potrzebny taki dzikus..
Chłopak nie zauważył że po jego policzkach lecą łzy. Najbardziej na świecie chciał teraz po
prostu umrzeć. I nawet nie cieszył go teraz fakt, że aby zrealizować to życzenie wcale nie musi sam
kończyć ze sobą, ani rzucać się pod kule wartowników. Zimą - bez broni, z dala od ludzkich
siedzib (Zorze Polarne choć były blisko, po prostu dla niego nie istniały), wcześniej czy później
zginie. Nawet jeśli nie zagryzie go mniejsze czy większe zwierze, to po prostu umrze z głodu.

10

background image

A prawda, nadal miał przy sobie prezent « niebieskiego ducha » - nóż. Więc może wystrugać
dziryt i spróbować polować po drodze. Ale po drodze dokąd..?
Niespodziewanie myśli o śmierci zrobiły ostry zakręt. Koniec końców przyszło mu do głowy, że
na śmierć zawsze się czas znajdzie, to w końcu prosta sprawa. A bardziej skomplikowane będzie
przeżycie w takiej sytuacji. Ale najpierw trzeba wymyślić dokąd iść.
Najpierw Nanas pomyślał o porzuconej gąsienicówce. Nie było do niej daleko, stamtąd już
widzieli światła Zórz Polarnych. Co prawda przejeżdżali przez jezioro, ale wszystko jedno – tam da
radę dojść.
Ale co dalej? W baku gąsienicówki zostawało bardzo mało benzyny, i do Monczegorska na pewno
nie dojedzie. Zresztą nie ma sensu tam jechać – chyba tylko po to żeby go rozszarpali
rozwścieczeni bandyci.
A może, pojechać w inną stronę?.. Przecież sanktpetersburska trasa nie kończyła się w Zorzach
Polarnych!.. Ale co znajdowało się dalej? Czy były niedaleko jeszcze jakieś inne miasta albo
ludzkie osiedla? Tego nie wiedział. Podążając, do jak się okazało nieprzyjaznego « raju », nie
zawracał sobie głowy sprawdzaniem co jest dalej.
« Ty jednak jesteś głupek! » - wymierzył sobie w myśli policzek, bo przypomniał sobie że mapa
którą dostał od ojca Nadii, jest schowana u niego za pazuchą.
Chłopak sięgnął i rozwinął mapę. Zorze polarne znalazł od razu – robił to już wcześniej wiele
razy, i dokładnie zapamiętał gdzie znajduje się kilka kwadracików, podpisanych dwoma, do
niedawna najdroższymi dla niego słowami.
Kiedy je zobaczył, ponownie zaciążyła mu w piersi gruda gorzkiego żalu. Ale potrząsnął głową i
odrzucił od siebie tą przeszkadzającą w działaniu gorycz. Potem, przesunął palcem po wąskiej
brązowej linii oznaczającej trasę Murmańsk - Sankt Petersburg. Pasek omijał Zorze Polarne z lewej
strony i podążał w dolną część papierowego arkusza. A tuż obok znajdowała się grupka
kwadracików opisana dużymi literami « Kandałaksza ».Nanas nie znał drugiej litery od końca,
dlatego przeczytał « Kandałaksza ». Wyraz nie przypadł mu do gustu, ale to miasto przynajmniej
znajdowało się blisko. Bliżej niż niebezpieczny Monczegorsk, więc Saam nie namyślał się dłużej
co będzie jego nowym celem. Z pewnością nie ostatecznym, a pierwszym na jego nowej drodze –
ale cel to cel. A kiedy ma się cel, życie zyskuje sens. Nawet nie tak, po prostu go zdobywa.

Rozdział 3
Złe wieści

Decyzje zostały podjęte, ale na duszy stało się Nanasowi niewiele lepiej. Nawet nie chodziło o to
że nie przyjęli go do obiecanego przez «niebieskiego ducha » raju, choć i to było gryzącą serce
krzywdą. Ale nie dawało to nawet części tego bólu który sprawiała zdrada Nadii. A jeszcze bardziej
uwierało go to że tak lekko i łatwo w jej zdradę uwierzył. Dlatego że tak było prościej. W ten
sposób odchodził obrażony ale dumny. Z czystym sumieniem. Przecież jeżeli ukochanej jednak
przydarzyło się nieszczęście, to tak czy inaczej pomóc jej w niczym nie może.
Chłopak splunął i o mało znowu nie rzucił się w stronę ściany, nawet zrobił w jej stronę krok czy
dwa. Ale od razu się zatrzymał. Uderzył z rozmachem sam w siebie policzek, potem jeszcze raz i
jeszcze...usiadł, zaczerpnął w garście śniegu i zaczął zaciekle trzeć nim twarz, jak gdyby chciał
zmyć z twarzy palący go wstyd.
- Zapomnij o wszystkim!.. - wysyczał wściekle zrywając się na nogi – byłeś sam i jesteś sam.
No tak, wypadałoby wspomnieć że wcześniej nie był taki do końca sam – teraz bez wiernego
Siejda, był już naprawdę skrajnie samotny. Przypomniawszy sobie o swoim mądrym i odważnym
psie, Nasas miał ochotę wyć z żalu jak wilk. A najlepiej to przeobrazić się w wilka, albo jeszcze
lepiej w takiego samego psa jak nowe stado Siejda, pobiec do nich, być w stadzie i żyć tam w
całkowitej harmonii z przyrodą, prosto i zwyczajnie.
Oczywiście takie marzenie nie mogło się spełnić, ale o mało co nie zmusiło go do zmiany decyzji i

11

background image

podążenia za swoim czworonożnym przyjacielem. Pomyślał że mógłby spróbować dogonić Siejda
gąsienicówka, jeśli tylko w baku starczy paliwa...
Jednak mimo wszystko ostatnie słowo należało do rozumu. Nanas wiedział, że przez noc pies
odbiegł bardzo daleko, i paliwa na pewno nie starczy. A nawet gdyby dogonił wiernego Siejda, to
co dalej. Iść pieszo, bez broni, omijając bandyckie miasta?.. A potwory? I nie tylko potwory -
nawet zwykłe wilki, a już tym bardziej niedźwiedzie, staną do niego niebezpieczeństwem nie do
pokonania. Tak samo jak głód. I jeszcze radiacja, przeciwko której nie miał teraz ochrony. Nie tylko
« magicznej malicy » « niebieskiego ducha », ale nawet kamiennego talizmanu, który został u
Nadii.
Nie, drogi wstecz nie było. Byłby to ciągły wyścig, bez szans na wygraną. Oczywiście że byłoby
lepiej jechać niż iść. Ale nie chciało mu się wracać po maszynę. Tym bardziej, że mogło być tak że
paliwo skończy się dokładnie w tym miejscu gdzie akurat stoi.
Chłopak znowu wyciągnął mapę, żeby dokładnie określić w którą stronę ma pójść. Wyglądało na
to że znajdował się całkiem niedaleko od drogi, która mija z lewej strony Zórz Polarnych, i biegnie
w dół mapy do miasta « Kandałakie », którego nazwy nie potrafił poprawnie przeczytać. Nanas
schował mapę za pazuchę i energicznie ruszył w stronę..
Droga pokazała się naprawdę szybko. Idąc nią, przez przerwy w rzadkiej roślinności, widoczna
była od czasu do czasu ściana niegościnnego miasta. Dlatego, Nanas idąc starał się nie patrzeć w tę
stronę. I dopiero postanowił zrobić pierwszy postój – specjalnie spojrzał w lewo. Ściany nie było,
Polarne Zorze zostały z tyłu!
Młody Saam zszedł z drogi i usiadł na przewróconym drzewie. Kiedy się rozejrzał, zorientował się
że las był tu znacznie gęstszy. Rosły tu głównie brzozy, i wyglądało na to że rosną one gęściej i są
wyższe niż w lasach które mijał. A to znaczy że to prawdziwy, dziki las w którym na bezbronnego
człowieka czekało wiele niebezpieczeństw. Jeśli dopadną wilki – jednym nożem się nie obronisz.
Trzeba było wystrugać chociaż coś podobnego do dzirytu, niechby i był bez ostrza. Zresztą, w
charakterze ostrza można użyć samego noża, wystarczy przywiązać go do drewna paskiem.
Idea którą wymyślił, poprawiła mu humor, jednak burczenie w pustym żołądku stawało się coraz
silniejsze. Jego żołądek wyraźnie nie miał ochoty czekać aż właściciel zrobi dziryt a potem
zdobędzie i przygotuje jakieś jedzenie. Żołądek chciał jedzenia jak można najszybciej – najlepiej
teraz! Nanas rozgarnął śnieg, mając nadzieję znaleźć krzaczki brusnicznika, na którym od jesieni
mogły zostać jagody. Roślinę znalazł, ale jagód było wszystkiego dwie , w dodatku małe i
pomarszczone. Widocznie, mieszkańcy Zórz Polarnych, robiąc zapasy na zimę wyzbierali wszystko
dookoła bardzo dokładnie.
Wydawało mu się że od dwóch mizernych jagód, głód tylko stał się silniejszy. Chłopak postanowił
nie tracić więcej czasu, tylko jak najszybciej zrobić dziryt i upolować nim zająca albo kuropatwę.
Albo choć leśną mysz lub wróbla. Tylko trzęsącymi się rękami ciężko będzie trafić w tak mały cel...
Struganie drzewca dzirytu szło mu bardzo opornie, dłonie faktycznie się trzęsły. Możliwe że nie
tylko z głodu. Nanas nawet domyślał co było powodem, ale zabronił sobie o tym myśleć.
Z tego wszystkiego, przesuwając nożem po niewielkim dzirycie, jeszcze skaleczył się w rękę.
Wybuchnęła w nim taka złość, że zdawało mu się, że gdyby wypadły teraz na niego trzy sniegiłazy,
to zadusiłby je wszystkie gołymi rękami.! Zresztą, lepiej by było gdyby w jego ręce wpadł ktoś
bardziej jadalny, choćby i wilk lub lis.
Nanas zagłębił się w las już z całkiem daleko, ale jak na złość, żadne ptactwo ani inny zwierz nie
mu się nie nawinął. A on sam, cały czas zdenerwowany i spięty, w żaden sposób nie mógł osiągnąć
niezbędnego do polowania skupienia. Teraz powinien wyrzucić z głowy wszystko co zbędne i
nastawić się tylko na polowanie. Saam zatrzymał się, otrząsnął i zaczął wsłuchiwać. Wiatru nie było
i każdy dźwięk mógł być teraz wydany tylko przez żywą istotę – potencjalny przyszły posiłek. I
dosłyszał w końcu dźwięk. Co prawda nie do końca taki na jaki liczył. Wydawało mu się że od
strony Zórz Polarnych krzyczy jakiś człowiek. I to nie po prostu nieznajomy, obcy człowiek ale...
Nadia.

12

background image

Potrząsnął głową i przysłuchał się znowu. Nic nie usłyszał, to było jakieś złudzenie! Jak tak dalej
pójdzie to niedługo będzie nie tylko słyszał głosy, ale i zobaczy widma! Czy naprawdę tak trudno
wyrzucić z głowy te dziewuchę?!
Wszystko co miał wykonać w ramach danej « niebieskiemu duchowi » obietnicy – wykonał. Więc
jeśli jednak jakieś duchy istnieją to mogłyby go zostawić w spokoju! A jeśli nie to niech chociaż
pomogą! Może te głosy to on już z głodu słyszy...
Nanas poszedł by dalej, ale nagle usłyszał dźwięk dalekiego wystrzału. Znowu od tej strony, skąd
zdawało mu się że dobiegł go krzyk. Teraz nie miał wątpliwości, strzały były jak najbardziej realne.
Przez chwilę słuchał w skupieniu, ale następnych strzałów nie było. Mimo tego chłopak postanowił
wrócić do drogi. Może...może ktoś znalazł się w kłopotach? Nawet teraz odrzucał od siebie sugestię
że krzyczeć i strzelać mogła Nadia. Wolał, przyjąć że to nieznany i bezosobowy « ktoś ».
Jak by nie było, niepokój był na tyle silny, że chłopak zapomniał o głodzie, i rzucił się wstecz
prawie biegiem – na tyle szybko na ile pozwalała mu zapadająca się pod nogami szreń. Co kilka
kroków przystawał i obracając głowę nasłuchiwał. Ale następnych krzyków ani wystrzałów nie
było. Za to, kiedy już prawie dopadł krawędzi drogi, usłyszał inny dźwięk – dochodzący z
przeciwnej do Zórz Polarnych strony. Najpierw był bardzo słaby i przypominał pisk komara,
którego oczywiście w zamarzniętym lesie być nie mogło. I przez to dźwięk był niepokojący, bo
skoro komarów nie było to mogło to być kolejne złudzenie. Dźwięk stawał się coraz wyraźniejszy i
głośniejszy i po chwili Nanas zorientował się co do jego natury – to był huk motoru gąsienicówki!
Chłopak wybiegł na drogę i zaczął kręcić głową. Ze strony z której dochodził dźwięk, ukazał się
szybko rosnący czarny dźwięk. Nawet nie słysząc dźwięku pracującego agregatu, od razu było
widać że to gąsienicówka – szybkość poruszania była zbyt duża jak na sanie. Ale i z drugiej strony,
tam gdzie zostało niegościnne miasto zza drzew pojawił się drugi czarny punkcik. Tyle że ten
poruszał się dużo wolniej, z prędkością pieszego człowieka. Nanas potrafił już rozróżnić jego
sylwetkę, nawet dostrzegł broń którą ten zauważywszy go zaczął wymachiwać. Tylko posuwało się
powoli, jak i położone pieszemu człowiekowi. To, co to właśnie człowiek, Nanas już potrafił
obejrzeć, nawet zobaczył w rękach u człowieka broń, którym ten, zauważywszy go natychmiast
stanął wymachiwać.
Szum samojezdnych sań stawał się coraz głośniejszy, musiały być już blisko. Chłopak zwrócił
głowę w tamtą stronę, ale nie miał okazji zobaczyć dokładnie tego który prowadził sanie. Ten
ostatni nie zwalniając nawet trochę, zjechał z drogi i poleciał w śnieg.
Wywrócona gąsienicówka, ryknęła silnikiem ostatni raz, i wyrzuciwszy spod gąsienicy śnieżną
fontannę gwałtownie ucichła, uszy wypełniły się dzwoniącą ciszą.
Nanas, natychmiast zapomniał o drugim człowieku i pobiegł pomóc temu który wypadł z trasy. Tu
na otwartej przestrzeni, szreń była znacznie twardsza niż w lesie i krusząc ją przy upadku, kierowca
gąsienicówki silnie poranił sobie twarz. Przez to i on sam i śnieg wokół były zachlapane krwią.
Cierpiący mężczyzna leżał na boku, twarzą w stronę Nanasa i na pierwszy rzut oka wyglądało że
poza obrażeniami na twarzy, w inny sposób nie ucierpiał. Jednak jeszcze zanim dotarł, do
poszkodowanego, ogarnęło go niedobre przeczucie. A dotarłszy od razu zrozumiał że przeczucie go
nie myliło – w plecach mężczyzny w takt nierównego słabego oddechu poruszały się drzewce
strzały.
Oczy rannego pozostawały zamknięte, nie ruszał się, wszystko wskazywało na to że jest
nieprzytomny. Nanas pogubił się nie wiedząc, co robić. Z pewnością, trzeba było wyciągnąć na
drogę gąsienicówka i zawieźć biedaka … ale gdzie?.. Do tych którzy go postrzelili?
Właśnie, a co jeśli oni jadą za nim? Wyskoczą zza drzew, zobaczą obcego człowieka i też
przeszyją strzałami?
Chłopak nieświadomie usiadł na śniegu i z obawą spojrzawszy na drogę w lewo, mało nie
krzyknął z zaskoczenia. Człowiek w czarnym ubraniu był tuż obok. Zaabsorbowany losem rannego,
Nanas całkiem zapomniał o tym drugim. A przecież ten ostatni w rękach dzierżył nie prosty łuk, a
najprawdziwszy automat! Jeżeli teraz strzeli – Nanas zginie. Nie uchyli się, a uciec nie zdąży.

13

background image

Zaryzykować i rzucić dzirytem?
Zerwał się na nogi, złapał swój licho wystrugany oręż i nagle zduszonym, piskliwym głosem
krzyknął:
- Czego?! Nie podchodź! Zabiję!..
I usłyszał w odpowiedź:
- Nanas, ty co? To przecież ja!
- Nadia?!
Wstrząs okazał się tak silny i niespodziewany, że Nanasowi pociemniało w oczach, nogi zmiękły,
z niewładnej ręki wypadł dziryt, a chłopak w ślad za nim runął obok rannego mężczyzny.
- Co?.. Co z tobą?! - zaczęła krzyczeć rzucając się do niego, dziewczyna - jesteś ranny? Jak?
Gdzie?..
Prawdopodobnie, zobaczywszy na śniegu krew, Nadia pomyślała że chłopakowi też się oberwało.
Upadła na kolana, odrzuciła automat i zaczęła obmacywać twarz i pierś Nanasa, a następnie
spróbowała przewrócić go na bok.
Młodemu Saam było tak przyjemne czuć ręce ukochanej, że zamarł mimo woli starając się
przedłużyć cudowną chwilę. Ale kiedy tylko Nadia zobaczyła na jego twarzy błogi uśmiech,
odskoczyła.
- Ty co, szydzisz? Wygłupiasz się?.. Dlaczego uciekłeś, ty bydlaku bez serca?! Ledwo nie
oszalałam! Przecież umawialiśmy się że mnie zaczekasz!
Nagle z oczu dziewczyny strumieniami trysnęły łzy. Nadia zasłoniła twarz dłońmi, jej ramiona
zaczęły się trząść.
Słabość opuściła Nanasa. Szybko zerwał się na kolana, przysunął się do ukochanej i, objąwszy ją
rękami, mocno przycisnął do sobie.
- Czekałem na … - zamamrotał. - czekałem, czekałem, a ciebie jak nie było tak nie było.. i ja
pomyślałem...że ty...że ja.. że ja ci już nie jestem potrzebny.
- Kretyn! Idiota! - zaszlochała Nadia. - jak mogłeś?! Jak tylko mogłeś … takie!..
Dziewczyna oderwała od niego ręce, zacisnęła pięści i zaczęła go okładać po ramionach i plecach.
Z zmieszanie połączone z uczuciem nagłej i nieprzemożonej czułości sprawiło że aż się skulił.
- Nie trzeba, nie płacz - zaszeptał - wszystko dobrze … tak, głupek jestem. Największy na świecie
chyba głupek i idiota. A bij mnie, należy się. Tylko wal mocno, żebym na długo zapamiętał...
- Ciebie trzeba nie tłuc a zatłuc! - załkała Nadia zostawiwszy wreszcie plecy Nanasa w spokoju.
Chciała powiedzieć jakoś jeszcze ale tuż obok nich rozległ się jęk, i do rzeczywistości przywołała
ich myśl że nie są tu sami.
Nanas, ostrożnie zdjąwszy z siebie ręce Nadii , przysunął się do rannego i pochylił się nad nim.
- To kto?.. - spytała Nadia. - widziałam jak zjechał z drogi ale …
- Nie po prostu zjechał - odpowiedział Nanas - w plecy strzałą dostał.
- Strzała?.. - zamrugała dziewczyna, i podniósłszy się na nogi, też podeszła do leżącego obok
mężczyzny - oj, prawda strzała! Kto go?.. - z przestrachem zaczęła się rozglądać po bokach.
- Jaka to różnica, kto! - odpowiedział Nanas. - musi natychmiast coś robić … trzeba zawieźć go do
Zorze Polarnych! Przecież tam, z pewnością, jest ktoś kto umie leczyć.
- Nie wiem, czy dowieziemy - znów pochyliwszy się nad rannym, powiedziała Nadia. I
zobaczywszy, że ten wykrzywił zakrwawione policzki i uniósł powieki, spytała: - co ci się stało?
Kto was ranił?
- Babrbarzyńcy … - znowu mrużąc powieki, zajęczał ranny. - na Kandałaksz … napadli …
wszystkich zabili … wszystkich … ja jeden … chciał … w Zorze Polarne … uprzedzić … oni tam
… szybko … wiele … zastępy … ciemność!.. - Mężczyzna szarpnął się i szeroko otworzył szeroko
nagle oczy, które, wyglądały tak jakby znów widziały koszmar o którym mówił. Nanasowi
wydawało się że w tych pełnych nieopisanej męki oczach odbija się jakaś straszna ciemność.
Jemu samemu przebiegł dreszcz po plecach, i zrobiło się zimniej niż wskazywała na to pogoda.
Drżącymi ustami powiedział:

14

background image

- Możecie stanąć? Zawieziemy was do Zorze Polarnych!..
- Nie trzeba … - ledwie słyszalnie odpowiedział mężczyzna - mi nie pomożesz … wy sami …
szybciej tam … powiedzcie … barbarzyńcy … wiele … mrowie …
- Jak daleko stąd? - spytała Nadia.
- Nie wiem … aż nie ma … mnie ranili jeszcze tam … jechałem długo … póki mogłem … oni idą
pieszo … spieszcie!.. Szybciej!..
Nagle spazmatycznym szarpnięciem podniósł głowę jakby próbując obejrzeć się na pozostałych z
tyłu wrogów, ale niemal od razu głowa mu opadłą i leżał już nieruchomo, patrząc szeroko
otwartymi oczami w błękitne niebo.
- Umarł … - wypuścił powietrze Nanas i przesunął drżącą dłonią po twarzy zmarłego, zamykając
mu oczy.
- I co teraz? - spytała Nadia.
- Trzeba by pochować, ale wygląda na to że nie ma czasu …
- Gdzieś się spieszysz?
- Przecież sama słyszałaś: trzeba uprzedzić o niebezpieczeństwie!..
- Kogo? - krzywo uśmiechnęła się dziewczyna. - kogo chcesz uprzedzać? Tych co cie wyrzucili jak
szczeniaka, żebyś zdechł z głodu i zimna? I jeszcze przedtem ograbili...
- No i co? - ruszywszy brwiami odpowiedział Nanas – nie o to chodzi. Nie o mnie...ludzie mogą
zginąć.
- Tak cię obchodzi los tych ludzi?! - wybuchnęła nagle Nadia. Twarz jej sczerwieniała a nozdrza
rozszerzyły się jak u drapieżnika - wydawało się, jeszcze chwila, i rzuci się w bójkę - tych
nienażartych wieprzy? Czy skoro zbudowali elektrownię to mają prawdo dzielić ludzi na godnych i
na śmieci...zobaczyłbyś mordę tego Jarczuka, dowódcę garnizonu. Patrzał na mnie jak na wesz, a
jak wspomniałam o tobie to myślałem że szczękę sobie złamie, tak się skrzywił!
- Czyli udało ci się z nim spotkać …
- A tak! I nie tylko z nim. On tylko garnizonem dowodzi, a wszystkim szefuje mer miasta, Wiktor
Pietrowicz Safonow. Kiedy Jarczuk nie chciał o tobie słyszeć, postanowiłam i z nim porozmawiać .
Całe rano czekałam u niego w biurze, dobrze choć że w cieple, na dworze nie kazali czekać...
- I co ten … mer?..
- A nic! - błysnęła oczami Nadia - Gładziutki taki, okrąglutki. « Ach-ach-ach, Nadieńka, oj-iej-iej!..
Jak bardzo ja wam rad, jak rad! A wasz ojczulek to wielki człowiek był – i ręce złote miał, z gówna
cukierek zrobił!.. »
- Z czego ten cukierek...? - zrobił okrągłe oczy chłopak.
- Tak się mówi tylko. Coś z niczego... ale kiedy spytałam czy można przyjąć do grona członków
miasta jeszcze jednego sławnego człowieka, od razu zaczął kręcić. Że środków brakuje, że zapasy,
że tamto i owamto. Że gdyby ten człowiek, też umiał coś czego nie umieją inni, na przykład
samoloty naprawiać, to może by była inna sprawa...
A on sam, gadzina gruba jakby siedem obiadów zjadł! Krótko mówiąc plunęłam na ten ich
bydlęcy raj i zażądałam odwiezienia do bramy. Ledwo swój automat wyszarpałam od ochrony,
jeszcze połowę patronów z magazynków wyciągnęli. Oni wszyscy jedna swołocz - i wartownicy, i
Jarczuk, i Safonow.
- Ale nie oni jedni tam mieszkają - spuściwszy oczy , cicho ale twarde zaoponował Nanas – na
pewno nie wszyscy są tam tacy. Na pewno i dobrzy prości ludzie tam są. Ojciec twój tam mieszkał.
Pomyśl sama, mógłby żyć wśród samych łajdaków?
- Wszystko jedno! - uparcie machnęła głową Nadia chociaż wściekłość jej wyraźnie malała.
- Co « wszystko jedno »? A ty sama co proponujesz?
- Proponuję pojechać. Wrócić do Widiajewa . Poradzimy sobie i bez tego cholernego raju!
- Ale … i tak nie dojedziemy … nie starczy benzyny. I bandyci …
- I co że bandyci? - zarzuciła głową dziewczyna - Bandyci też ludzie. Diabli wiedzą, czy nie lepiej u
nich...gdyby Zorze z innymi miastami podzieliły się energią, może i tam by było normalne życie!

15

background image

- Nadia - spojrzał na ukochaną chłopak - ja przecież nie mówię żeby nie jechać. Z tobą - gdzie
sobie zażyczysz, a tu i tak nie chciałem zostawać. Ale wszystko jedno, uprzedzić trzeba. Inaczej
sami staniemy się takimi samymi jak oni …
- Rób jak chcesz! - Nadia gwałtownie obróciła się, i wzniósłszy automat poszła z powrotem
- Hej … - pogubił się – a ty gdzie?..
- Trzeba wyciągnąć na drogę maszynę. Nie ma co iść pieszo, jak technika jest.
Pełny radości Nanas pośpieszył się w ślad za dziewczyną. We dwójkę szybko udało się podnieść i
wytoczyć na drogę gąsienicówkę.
- Tylko do tych « rajskich » Zorzy nawet nie wchodzę - usadowiwszy się na miejscu kierowcy
mruknęła Nadia - podjedziemy do perymetru, poczekam na ciebie w lesie, sam podchodzisz..i
jeszcze jedno, strzałę zabierz.
- Po co? - wzruszył ramionami – żadne z nas nie ma łuku
- A dowodów na słowa tego człowieka też nie masz.
- No tak - uznając jej słuszność, gorzko uśmiechnął się Saam – mało to głupot nagada ten
bezużyteczny dzikus!
- No właśnie - przytaknęła Nadia.

Rozdział 4
Powrót

Ledwo w oddali pokazała się ściana, dziewczyna zatrzymała gąsienicówkę.
- Co robisz? - spytał Nanas.
- Tu zaczekam - kiwnęła w stronę ściany Nadia - idź.
- Dlaczego tu?
- A czy to nie wszystko jedno? Ochrona jest wszędzie, łączność tu maja wszędzie jest, więc bez
różnicy gdzie zawiadomisz.
- A właśnie, chciałem cię prosić… - zawahał się Nanas - ta łączność, te radiostacje które mieliście
w Widiajewie? Czemu te tutaj są takie małe? I jakoś inaczej je tu nazywają. Tiele....
- Telefon? Są tu i radiostacje i telefony. Telefon to wtedy kiedy sygnał idzie po drucie. A kiedy bez,
to radio. A radiostacje, jeśli mają działać na małe odległości, to są nieduże. A, jeszcze jest sieć
komputerowa tutaj-naprawili ja, ale to by było za długo tłumaczyć. W ogóle, to leć już, przekaż
wujaszkom dobre wieści, ja tu zaczekam.
- Dobre wieści? Przecież te są złe.
- Nie kombinuj. Zażartowałam - ofuknęła go dziewczyna - Leć biegiem, nie marnuj czasu.
- Wiesz - powiedział Nanas chwilę pomyślawszy – lepiej by było pojechać tam gdzie byliśmy. Tam
już mnie znają, nie będzie trzeba tłumaczyć. A tu zanim się skomunikują, tylko czas niepotrzebnie
stracimy.
- No dobra – Nadia znów uruchomiła maszynę – mnie tam wszystko jedno. Jedziemy tam.
Drugi raz, Nadia zatrzymał maszynę przy łańcuszku śladów pozostawionych wcześniej przez
Nanasa.
- Może, mimo wszystko pójdziemy razem? - spytał Nanas.
- Nie chcę! - odwróciła się Nadia. - nie chcę ich widzieć.!
- No, dobrze na … czekaj tu.
- Jasne że poczekam. Ja nie ucieknę...
- Nie uciekłem!.. Po prostu zamierzałem … przecież ci mówiłem!..
- Dobrze już, dobrze! Dowcipkuję tak.
- Źle coś ostatnio dowcipkujesz - zasępił się Nanas.
- Pobijemy się? - uśmiechnęła się dziewczyna.
- Po co?..

16

background image

Widząc jak zaokrągliły się oczy ukochanego, Nadia nie wytrzymała i roześmiała się:
- Nie, no ty naprawdę jesteś dziki! Dobrze nie będę już dowcipkować
- Nie, ty dowcipkuj - wstał z maszyny Nanas - tylko nie tak często. I tak, żebym rozumiał, że
dowcipkujesz.
- Dobrze, będę uprzedzać kiedy postanowię zażartować - uśmiechnęła się dziewczyna. A potem,
widząc, że jej « dzikus » nadal stoi obok gąsienicówki, krzyknęła: - słuchaj, pójdziesz czy nie ?!
Skoro nie, to siadaj i jedziemy dalej!
Szczerze mówiąc, Nanasowi nie za bardzo się chciało iść do wartowników. A dokładniej to nie
chciał się rozstawać z Nadią, nawet na krótko. W pamięci miał jeszcze te zimne chwile, kiedy
myślał że ukochana go zostawiła, i został na tym świecie sam.
Oczywiście Saam nie podejrzewał ani trochę, że Nadia pojedzie bez niego, ale tak czy inaczej było
mu nieprzyjemnie. I w końcu sam się na siebie zezłościł. Normalne jest że nieszczęścia zbliżają
ludzi, ale on zaczyna się zachowywać jak bezrozumne dziecko! Złapał w rękę swój niepozorny
dziryt, ale po chwili się rozmyślił. Wbił go w śnieg obok maszyny, i stanowczym krokiem poszedł
w stronę strażnicy.
Z początku po prostu szedł po swoich starych śladach, ale kiedy zza drzew ukazała się ściana, nie
wytrzymał i pobiegł. Ostatnie sto kroków pędził, wymachując zakrwawioną strzałą i krzycząc na
całe gardło.:
- Hej! Nieszczęście! Barbarzyńcy nadchodzą!!!
Wartownik stojący w okrągłym drewnianym oknie nad bramą, zauważył do już dawno, ale
usłyszawszy krzyk, prawdopodobnie nie rozpoznał. Podszedł do karabinu maszynowego i zwrócił
go w stronę Nanasa. Jednak ten nie zwalniał, i dalej krzyczał machając strzałą.
- Niebezpieczeństwo!!!Barbarzyńcy! Nadchodzą! Powiedz to wszystkim!
Wyglądało na to że mężczyzna coś w końcu z jego krzyków. I rozpoznał Nanasa, bo to był ten sam
strażnik co rano.
- Jacy jeszcze barbarzyńcy?! - krzyknął w odpowiedzi – na razie widzę tylko jednego! Ty znowu o
tym samym? Naprawdę chcesz oberwać?
- Nie kłamię! - Nanas zatrzymał się przed drucianym ogrodzeniem. Wyciągnął strzałę. - Patrz, to
wyciągnąłem z pleców tego co mi powiedział o barbarzyńcach. I nie wpraszam się do was, po
prostu powiedz pozostałym że nadchodzą. Zabili wszystkich w Kandałakszu i teraz idą tutaj. Jest
ich wiele. Tamten mówił : mrowie.
- Martwy powiedział ? - zaśmiał się wartownik – ale śmiech wyszedł mu jakoś nerwowo.
- Kiedy mówił, był jeszcze żywy, - Nanas nie zwrócił uwagi na szyderstwo – umarł chwilę potem.
Popatrz, to jest strzała! Pamiętasz że nie miałem ze sobą ani łuku ani strzał.
- Dobrze, stój tam! - Wartownik zdjął z pasa nieduże podłużne czarne pudełeczko z krótkim drutem
i zaczął do niego mówić. Chwilę później odwiesił je na pas i powtórzył : - stój gdzie stoisz. Czekaj.
Minęło krótka chwila, i drzwi obok bramy się otwarły. Wyszedł stamtąd jeszcze jeden, nieznany
strażnik i podszedł do Nanasa. Otworzył przejścia w ogrodzeniach i machnął ręką.
- Za mną!
Poczekał aż chłopak minie ogrodzenia, zamknął je i zabezpieczył i kiwnął głową.
- Chodź.
Wkrótce Nanas znalazł się w tym samym pomieszczeniu, do którego trafili w nocy z Nadią. Przy
stole siedział Soszyn. Choć już przy pierwszym spotkaniu nie spodobał się Nanasowi, teraz mimo
wszystko ucieszył się że go widzi. Mężczyzna go znał, więc nie trzeba było opowiadać wszystkiego
od początku.
Mężczyzna był bez czapki, ale w kurtce - rozpiętej - widocznie, przyszedł tutaj niedawno.
Nanas podszedł do stołu i położył przód Soszynym zakrwawiony dowód:
- Dowód!
- Jaki « dowód »? - szef ochrony obrzucił go zimnym spojrzeniem – każde gówno mi tu musisz
przynosić?

17

background image

- To nie gó … - zająknął się Nanas. - to strzała barbarzyńców. Ranili nią człowieka, który jechał tu
gąsienicówką z z Kandałakszu żeby uprzedzić was o niebezpieczeństwie.
- I gdzie teraz ten człowiek?
- Tam - machnął ręką Nanas - nie daleko. Kawałek za tym jak kończy się wasza ściana.
- I co on tam robi?
- Leży. Umarł.
- Sam? Albo mu pomogłeś?
- Jemu to pomogło - pchnął Nanas palcem w strzałę.
- Skąd mam wiedzieć, że nie kłamiesz? - wykrzywił wargi Soszyn. - może, ty sam postrzeliłeś
jakiegoś nieszczęśliwego podróżnika a teraz opowiadasz tu bajki dla barbarzyńców, chcesz z nas
idiotów zrobić?
- Przecież widzieliście że nie mam łuku i strzał!
- Kto cię tam wie, może w lesie zostawiłeś zanim tu przyszedłeś.!
- Niczego nie zostawiałem! A w ogóle to jak chcecie. O barbarzyńcach was ostrzegłem, jeśli mi nie
wierzycie – to już nie mój problem. Jadę swoją drogą.
Nanas był już przy drzwiach, kiedy Soszyn spytał:
- Jedziesz?.. Na czym to postanowiłeś jechać? Jelenia w lesie złapałeś?
- Nie złapałem - zagryzł wargę Nanas, zły na siebie że się wygadał – przecież tę gąsiennicówkę
mogą mu odebrać jak poprzednia, na której tu przybyli- ale, może, złapię jeszcze.
Jednak szef ochrony bynajmniej nie był głupi.
- Czekaj-ka, - potarł łysinę. - powiedziałeś, że człowiek jechał na gąsienicówce … więc może ty na
tej gąsienicówce tu przyjechałeś?
Nanas pomyślał, że zaprzeczać nie ma sensu więc kiwnął głową.
- To jest, chcesz powiedzieć - uniósł jedną brew Soszyn, - że umiesz prowadzić gąsienicówkę?
Chociaż, poczekaj … Nadia … Nadia Budina dogoniła cie i wróciliście tutaj razem?
- Nie wróciła - mruknął Nanas – i ja też nie wróciłem, tylko przyszedłem wam powiedzieć o
barbarzyńcach. A gąsienicówkę – owszem potrafię prowadzić.
- Diabli tam z maszyną! - podskoczył szef ochrony - czy Nadia też widziała tego człowieka?
- Widziała. I słyszała.
- To niech tu się szybko zjawi, i potwierdzi twoje słowa!
- Ona nie chce tutaj iść.
- To ją przekonaj. Powiedz, że ci nie uwierzyli i niewinni ludzie zginą tylko z powodu jej uporu.
- Dlaczego nie wierzycie mnie, ale uwierzycie jej?
- Dlatego że ty sam jesteś dzikus. Barbarzyńca. Może ty nawet sam teraz nie rozumiesz, że nas
oszukujesz.
- Rozumiem! -żachnął Nanas.
- A to, co ja ci przed chwilą powiedział, też zrozumiałeś? - szef ochrony wpił w niego pełne
pogardy spojrzenie.
- Zrozumiałem.
- To kur...leć, ojczyznę ratować!!! - ryknął Soszyn tak, że Nanasowi przytkało uszy.
I zdarzyło się to, co później wspominał z palącym go wstydem. Zamiast, wypalić im wszystkim
prosto w twarz, co myśli o dowódcy i całej tej ochronie, albo milcząco obrócić się i wyjść, skulił się
kiwnął głową, wyboromotał coś w stylu: « tak-tak, teraz, ja teraz … », i w rzeczywistości pobiegł
wykonywać rozkaz tego całkowicie obcego dla niego człowieka.
On sam nie był winny takiego zachowania – to zadziałało od dziecka wbite w jego głowę uczucie:
on - nikt, on tylko garstka męki, z której wyrabiają ciasto i pieką swoje placki seniora i nojd
Siładan. Z pewnością, i ten drący się na niego z nieukrywaną pogardą człowiek zajął na tę chwilę
miejsce seniorów albo i samego Siładana.
Nanas opamiętał się kiedy już podbiegał do oczekującej go koło gąsienicówki Nadii. Tylko wtedy
ogarnął go palący wstyd. Był tak ostry, że z oczu pociekło mu kilka łez. Chciał się obrócić ale

18

background image

Nadia już zdążyła to zauważyć.
- Co z tobą? - ruszyła do niego - znowu cię pogonili? Bydlaki! Przecież ci mówiłam!.. Siadaj,
jedziemy stąd.
- Nie! - szarpnął się Nanas. - to jest tak, posłali … Soszyn posłał mnie po ciebie.
- Po mnie? - pogardliwie skrzywiła się dziewczyna. - co, postanowili namówić mnie na pozostania?
- Nie, nie w tym celu. On chce, żebyś potwierdziła moje słowa. Na temat barbarzyńców …
- Ach tak? - zarzuciła głowę Nadia – rozumiem że ci nie uwierzyli? I ty z tego powodu rozpaczasz?
Spluń ty na nich! Swoje sumienie oczyściłeś, wszystko im powiedziałeś. A uwierzyli czyż nie - to
już ich problem. I tyle, wsiadaj, jedziemy – podeszła do gąsienicówki i zasiadła u steru - jak to się
mówi, ostrożnie, drzwi się zamykają. Stację « Zorze Polarne » pociąg przejdzie bez
zatrzymywania!
Nanas nie ruszył się z miejsca. Miał ogromną ochotę, naprawdę napluć na wszystkich tych
napuszonych kierowników raju, zapomnieć o nich na zawsze i pojechać z Nadią gdzie oczy
poniosą. Ale mimo wszystko wierzył, że w zorzach polarnych żyją nie tylko « soszyny », « jarczuki
» i « safonowy » ale też prości, normalni ludzie.
Pojechawszy skazywał ich na zagładę. Winy by w tym jego nie było żadnej, zrobił co do niego
należało...ale przecież nakłonić Nadię żeby tam poszła, też mógł. Musiał przynajmniej spróbować.
Dlatego starając się żeby głos brzmiał jak można najtwardziej, powiedział swojej ukochanej:
- Nie. Teraz nie pojedziemy. Powinnaś pójść i porozmawiać z Soszynem.
- Powinnam? - gwałtownie odwróciła się do niego Nadia, a jej piwne oczy wydały się mu teraz
czarne - komu to ja, ciekawie, cokolwiek winna?
- Ludziom. Którzy mogą zginąć.
- Akurat! Winni będą ci którzy mają tych ludzi ochraniać. Niech wykonują swoje obowiązki.
- Oni będą wykonywać. Ale przecież nie wiedzą o tym, co im grozi …
- Nie wiedzą?- klasnęła w dłonie dziewczyna - tacy idioci, że raz im powiedzieć to mało? Dlaczego
powinnam powtarzać to co już im powiedziałeś.?
- Masz racje, niczego im nie winien jestem - skrzywił się Nanas - przecież sama mi powiedziałaś
napluć na nich? Ot i napluj. O to cię proszę. Osobiście.
Z pewnością, Nadia dostrzegła coś w jego oczach albo usłyszała między słowami w jego nagle
zadrżałym głosie. Najpierw dziewczyna co prawda splunęły, ale potem wstała z siedzenia.
- No dobrze, pójdziemy. Powiem im. Powiem im tak że na długo zapamiętają...
- Powiedz im przede wszystkim o barbarzyńcach – powiedział Nanas, starając się ukryć swoją
radość.
- Chociaż nie - zatrzymała się nagle Nadia, i wewnątrz niego wszystko się ochłodziło – nie
pójdziemy! Nogi jeszcze zdążymy zmęczyć. Pojedziemy. A niech tylko spróbują i tą gąsienicówkę
chapnąć, to urządzę wtedy taki ostatni bój...przy okazji zmuszę żeby bak napełnili.
Nanas miał duże wątpliwości co do sensowności tej idei. Był prawie pewien, że i tą gąsienicówkę
stracą jeśli pojadą nią na posterunek. Ale mimo tego nie spierał się z Nadią – dobrze znał jej uparty
charakter. Najważniejsze że w ogóle się zgodziła na jego prośbę. Niech tylko przekaże ochronie
miasta o zbliżającym się nieszczęściu, a wszystko będzie dobrze.
Kiedy podjechali w perymetr, przejścia w ogrodzeniach z drutu kolczastego były już otwarte. Stali
przy nich wartownicy z automatami, i ich dowódca, Siergiej Wiktorowicz Soszyn.
Nadia nie zamierzała przejeżdżać przez bramę, zatrzymała się i wyłączyła maszynę dziesięć
kroków przed ogrodzeniem. Mało tego, jeszcze demonstracyjnie wyjęła z zamka i włożyła do
kieszeni klucz.
Nanas w myśli pochwalił ją za taką przezorność, chociaż jakoś nie wierzył za bardzo w to że nie
odbiorą im maszyny. Dziewczyna wstała i stanowczo podeszłą do do Soszyna. Nanas pośpieszył jej
śladem.

Nadia zatrzymała się obok dowódcy ochrony i z marszu wypaliła:

19

background image

- No, jestem! Czego chcecie ode mnie?
- W zasadzie to niczego - uśmiechnął się Soszyn, i taka jego odpowiedź zadziwiła Nanasa i, zdaje
się, nieco wytrąciła Nadię z jej stanowczego nastawienia. Szef ochrony który to na pewno
zauważył, spoważniał i wyjaśnił swoje słowa : potrzebowałem potwierdzenia tego co powiedział
ten ... młody człowiek. Jego wiadomość ma za dużą wagę, żeby, wybaczcie szczerość, uwierzyć
pierwszej napotkanej osobie

2

. A ponieważ, nie uciekł tylko przyprowadził ciebie, jasne jest dla mnie

że jesteś gotowa potwierdzić jego słowa.
- Ale przecież dla was, ja też jestem tylko pierwszą napotkaną osobą! - już z mniejszą agresją
zawołała dziewczyna.
- Powiedzmy – drugą – znów uśmiechnął się dowódca – i ty nie...zawahał się próbując znaleźć
odpowiednie słowo, ale dziewczyna dokończyła za niego.
- Nie dzikuska?
- Można powiedzieć i tak - kiwnął Soszyn. - do temu zaś, wróciliście gąsienicówką - która jak
zrozumiałem, należała wcześniej do Kandałaskiego kuriera i …
- Gąsienicówki wam nie oddamy! - znów wybiła go Nadia.
- Czyli, mimo wszystko nie chcecie zostać z nami?
- Nie chcę.
- Cóż, wasze prawo. Tylko poproszę was żebyście na chwilę weszli do pomieszczenia ochrony. Po
tym jak zawiadomię dowódcę garnizonu, na pewno będzie chciał z wami rozmawiać.
- A co tu jeszcze gadać? Wy i tak już wszystko wiecie.
- Tym nie mniej, bardzo was proszę – Soszyn wysunął rękę do przodu.
- Dobrze - mruknęła Nadia i zdjąwszy z rozmachem automat podała go Nanasowi: - poczekaj na
razie koło gąsienicówki.
- Nie, nie - uniósł rękę szef ochrony - on niech też idzie z nami.
- Wy go też... proście? - wyodrębniła ostatnie słowo Nadia.
- Też … proszę - z minimalną zwłoką odpowiedział Soszyn i rzucił spojrzenie na Nanasa, ale ten
nie zauważył aluzji do prośby.
- A gąsienicówka? - spytał Nanas.
- Zaopiekujemy się nią.
- To niech przy okazji bak napełnią – z wyzwaniem odpowiedziała Nadia – to nasza odpowiedź na
prośbę.
- Dobrze - kiwnął i obrócił się do wartowników: - zalejcie pełny bak!
- Ale paliwo … - z zakłopotaniem zamrugał jeden z ich.
- Z paragrafu « Nagła służbowa potrzeba »! - gwałtownie rzucił Soszyn - z moja autoryzacją.
Potem kwit wypiszą.
- Bez podpisu nie wydadzą …
- Czort!.. Dobrze … Woronienko, idź ze mną, weźmiesz list przewozowy. - szef ochrony splunął i
obrócił się do Nadii: - widzicie, nie mają zaufania do nawet mnie! I tak powinno być. We
wszystkim powinien być porządek

Rozdział 5
Alarm bojowy.

Znowu siedzieli w tym samym podobnym do mesy pokoju, i Nanasowi czasem wydawało się że
nigdzie stąd nie wychodzili. Tyle że na stole leżała teraz przyniesiona przez niego strzała, a
skrzepnięta na jej grocie i drzewcu krew, za każdym razem zwracała go ku niespokojnym myślom.
Niespokojny był i głos szefa ochrony Soszyna, którym ten, siedząc przy stole meldował w
podłużną rzecz - telefon:
- … W żaden sposób nie, Olegu Borisowiczu, nie podobne do dezinformacji. Budina potwierdziła

2 W oryg. "pierwszemu idącemu w przeciwnym kierunku”

20

background image

jego wiadomość. Wrócili na gąsienicówce, na której wedle ich słów jechał do nas
umyślny....dokładnie, … tak dokładnie, strzała, której był ranny, też tutaj. Liczebność?.. Dane
niewiarygodne, ale przewidywana ilość tak zwanych barbarzyńców wystarczająco wielka, nie mniej
niż tysiąc …
- Powiedziałem: ich tam wielka mroczna horda!.. - podpowiedział uważnie słuchającą rozmowę
Nanas, ale Soszyn opędził się ręką nie przerywając meldunku.
- Z otrzymanej informacji wynika, że Kandałaksz całkiem zniszczone, wszyscy mieszkańcy zginęli.
Tak, dokładnie wszyscy! Jeżeli to rzeczywiście tak, to jest ich na pewno więcej niż tysiąc...i rzecz
najważniejsza, ranny przekazał że oni już na nas idą. Myślę, Olegu Borisowiczu, lepiej przesadzić,
niż … tak dokładnie, Olegu Borisowiczu! Tak jest! Przyjmuję, kierowanie operacją! Tak, poziom
pierwszy! Tak rozumiem, strzelać żeby zabić! Ogłaszam alarm bojowy.
Szef ochrony rzucił słuchawkę na telefon, i zaczął naciskać różne nieznane Nanasowi rzeczy
umocowane na stole. Na blacie zamigotały różnokolorowe ogniki, niczym ślepia jakichś potworów.
Potem gdzieś z daleka, straszliwie głośno, zaczął wyć jakiś potwór. Od dźwięku chłopakowi zjeżyły
się włosy pod czapką. Drgnął i zaczął się rozglądać z której strony dochodzi wycie, i w którą stronę
najlepiej uciekać. Jednak zdążył zauważyć, że zarówno Nadia jak i Soszyn nie zwracają na owo
wycie uwagi, więc postanowił się wstrzymać z uciekaniem.
Tymczasem szef ochrony, podniósł do ust inny telefon, albo coś do telefonu podobnego i zaczął
głośno i wyraźnie mówić. Mówił tak głośno, że przytłumił nieco przenikliwy dźwięk dochodzący z
zewnątrz.
- Uwaga ! Mówi główne stanowisko ochrony! Mówi główne stanowisko ochrony! Zagrożenie
naruszenie granicy! Ogłasza się alarm bojowy! Powtarzam : alarm bojowy! Wszystkie drużyny,
zająć stanowiska zgodnie z marszrutą pierwszą! Alarm pierwszego stopnia! Prawdopodobny
kierunek natarcia – południowa strona trasy Sankt Petersburg. Przy próbie naruszenia granicy,
otwierać ogień bez ostrzeżenia. Strzelać żeby zabić! Powtarzam : strzelać żeby zabić! Wszystkie
stanowiska : potwierdzić przyjęcie rozkazu! Jak zrozumieliście? Południowy-jeden, zamelduj, co
tam z patrolem?
Soszyn zamilkł, łokciami ciężko oparł się o stół, podobną do telefonu rzecz ściskał w rękach i
nasłuchiwał. Słuchawka zagadała, sepleniącymi i trudno zrozumiałymi głosami:
- Południowy jeden przyjął … patrol … dowodzony przez … szcze nie … wrócił … trzeci… niął
was!.. …KAES jeden gotowy! …!.. Drugi … północny zrozumiał … … dwa przyjął!.. … umiał
trzeci KAES!..
Tak sepleniło, trzeszczało i stukało jeszcze przez dłuższą chwilę. Nanasa wciągnął ten dźwiękowy
zamęt i nie od razu usłyszał że Nadia co niego mówi. Właściwie to usłyszał dopiero kiedy
dziewczyna pociągnęła go za rękaw.
- Chodź, jedziemy! Teraz się nie zorientują że nas nie ma.
- Ale przecież prosił - oczami pokazał na Soszyna Nanas.
- Byliśmy mu potrzebni na wypadek gdyby Jarczuk zechciał z nami mówić. A teraz alarm jest już
ogłoszony, więc możemy jechać. I im szybciej tym lepiej, bo w końcu barbarzyńcy tu dotrą, a oni
wszystkich wybiją!
- Kogo? - przestraszył się Nanas.
- Barbarzyńców, oczywiście. Widziałeś jaką tu maja organizację? - w głosie Nadii po raz pierwszy
od chwili przyjazdu słychać było jawny szacunek do mieszkańców miasta, ba nawet przebijało coś
na kształt zazdrości. I jakby na potwierdzenie jego myśli, Nadia westchnęła
- Mają tu jak w wojsku!.. - ale pochwyciwszy zdziwione spojrzenie Nanasa, zreflektowała się – ale
do floty to im jeszcze daleko. Jedźmy!
Nanas niepewnie przytaknął, ale nie zdążył wstać gdy na stole znów zatrzeszczał telefon. Tym
razem głos był słyszalny znacznie lepiej i mówił z dużym przejęciem.
- Centralny! To południowy-jeden!.. … zor wrócił! W …sięciu kilometrów po petersburskiej od
południa … ogromna masa ludzi....ubrani w skóry, uzbrojenie łuki i dzidy, trochę broni palnej....

21

background image

- Jak uzbrojeni? - dopytał naprzód szef ochrony.
- Łuki, siekiery, … ami, ale są i automaty, … tem … blisko nie podjżew … z daleka przez lornetę.
- Ile ich? Co znaczy « duża masa »?
- … ilka setek to minimum, ale bardziej … ponad tysiąc, ogon … łonny nie był widziany.
- Powtórz: jak oni daleko od nas?
- Czoło kolumny kilo … trzask do dziesięciu od naszego stanowiska.
- Zrozumiałem. Przygotowujcie się do starcia. Jak tylko podejdą – strzelać żeby zabić!
- Przyjąłem, strzelamy żeby zabić!
- Dawaj …
Znów warknął telefon, Nanas drgnął z zaskoczenia, i ukradkiem spojrzał na Nadię, czy nie
zauważyła jego przestrachu. Ale dziewczyna nawet nie patrzała w jego stronę, całą uwagę
skupiwszy na stole. To co usłyszała, sprawiło że zapomniała o tym że już miała stąd wychodzić.
Tymczasem dowódca ochrony podniósł do ucha słuchawkę, i z jego pierwszych słów, Nanas
wywnioskował że ponownie rozmawia z Jarczukiem.
- Tak dokładnie, wiadomości potwierdzone!.. Ach tak, słyszeliście … Dzikus?.. Jaki dzikus?.. A, ten
… - Soszyn prześliznął się po nim kątem oka i pokiwał: - tak dokładnie, jest tu. Budina też .. tak
jest, Olegu Borisowiczu! W tej minucie.
Szef ochrony odłożył słuchawkę, wstał i obrócił się do Nanasa i Nadii. Jednak zanim zdążył coś
powiedzieć, dziewczyna pogardliwie prychnełą.
- Budina i dzikus byli tu, ale wyszli. Zatankowaliście już naszą gąsienicówka?
- Gdzie wyszli?.. Jaka gąsienicówka?.. - wydawało się, Soszyn całkiem się pogubił - za daleko stąd
były widać, jego myśli. Ale szybko się opanował się, zrozumiał słowa i rozjuszył się – tobie zdjaje
się że to żarty ? Czego się wygłupiasz i jajca ze mnie robisz? Nie widzisz co się dzieje?! Gdzie tera
z pojedziesz? Prosto w łapy tej sfory?
- Nie. W inną stronę - mruknęła Nadia.
- W inną stronę! - klasnął w dłonie szef ochrony. - a ty jesteś pewna, że oni z jednej strony
nadchodzą?
- A kiedy to przeszliśmy na « ty »? - obruszyła się Nadia.
- Wojenna sytuacja dlatego,… - mruknął nieco spokojniej, Soszyn. Jego twarz nagle sczerwieniała
- i w ogóle, ja od … was … prawie trzy razy starszy.
Teraz poczerwieniała i Nadia.
- Dobrze, skoro tak … to oczywiście jesteśmy na « ty ». Ale Nanasa dzikusem nazywać nie próbuj.
I starczy już tych pogaduszek. Jedziemy. Jeśli będziemy mieli kłopoty – to już nasza sprawa.
- Co za kaprysy! - Soszyn walnął pięścią w stół. - problem mamy teraz wszyscy wspólny. Jak już
ich odeprzemy – jedźcie gdzie was oczy poniosą. Ale teraz jedziecie do urzędu miejskiego.
- Po co ? - wciągnęła brodę Nadia.
- Kierownik garnizonu i mer chcą usłyszeć relacje tego Kandałaksza, od was osobiście.
- Wy do mnie znowu na « wy »?
- « Od was » - pokręcił głową Soszyn, ogarnąwszy spojrzeniem Nadię i Nanasa - to znaczy od was
obojga. Razem pojedziecie.
- Ho, ho! - uśmiechnęła się Nadia - wielmożności raczyły łaskę uczynić...
- Gadanie!.. - dowódca znów uderzył pięścią w stół, po czym stuknął przełącznikiem i rzucił do
słuchawki : - Parsykin! Szybko do mnie!
Mężczyzna w takiej sam plamistym, jak u wszystkich wartowników, ubraniu pojawił się w pokoju
tak szybko, jakby czekał na to polecenie za drzwiami. Ale albo jego ubranie było jakby rozmiar
większe niż konieczne, albo on w rzeczywistości był taki, w każdym razie Nanasowie wydał się
strasznie kanciasty, szeroki i niezgrabny. Pomimo tego że poruszał się sprawnie i szybko. Za to był
to pierwszy spotkany przez niego człowiek, który, zobaczywszy ich oboje szeroko i otwarcie się
uśmiechnął. Nie umknęło to uwadze Soszyna.
- Starczy tego szczerzenia - mruknął - to nie klauni. Zawieziesz ich do « Białego domu ».

22

background image

- A potem czekać czy wracać? Skoro trzeba czekać, to mógłbym pójść zjeść obia..
- Konstantin! - groźnie nachmurzywszy się, zganił go przełożony - kiedy odzwyczaisz się od
ględzenia nie na temat?
- Dlaczego nie na temat? - z urazą zamrugał « kwadratowy człowiek » - dzisiaj jeszcze nie jadłem
obiadu, a głodny kierowca - potencjalne niebezpieczeństwo dla pasażerów. A o tyle, o ile mój
główny pasażer - to wy, ten …
- Milczeć! - grzmotnął po stole pięścią Soszyn - Wojna, rzec można, się zaczyna, a tobie tylko
żarcie w głowie!
- Wojna - wojną, a obiad - po rozkładzie - mruknął w odpowiedź mężczyzna. - ludowa mądrość,
nawiasem mówiąc.
Usłyszawszy o obiedzie, Nanas przypomniał sobie, że i on sam przez cały dzień nie nie jadł, co
żołądek potwierdził burczeniem. Nadii pewnie też niczym nie poczęstowali... i zanim oburzony
kierownik zdążył kolejny raz zganić swojego nadmiernie rozmownego podwładnego, Saam
zawołał:
- Ot, to! My z Nadią też głodni. Najpierw dajcie zjeść troszeczkę, a potem wysyłajcie to … tego
tam..
- Nie do « tego tam », a do mera miasta Zorze Polarne i do dowódcy miejskiego garnizonu! -
pogroził podniesionym palcem Soszyn. - a tu nie jadalnia, żeby karmić...
- Szefie, ja przecie ich do jadalni zawiozę. Zaczął mówić « kwadratowy » Parsykin -i przy okazji
razem z nimi...
- Konstantin!.. - dowódca podniósł ręce do góry – już od dawna mam zamiar zmienić kierowcę. I
czuję, że ten czas właśnie nastał. Pójdziesz gaduło walczyć z barbarzyńcami!
- Mnie nie wolno walczyć - westchnął Parsykin. - ja szeroki bardzo, we mnie od razu trafią, poza
tym swoim będę drogę zagradzać.
- Skoro od razu cie ubiją, to zawadzać nie będziesz- chrząknął Soszyn, który sądząc po wszystkim
nie umiał długo i na poważnie być zły na swojego kierowcę.
Jednak po chwili spoważniał i wskazał palcem najpierw na niego, a potem na Nanasa i Nadię.
- Ty, bierzesz ich i wieziesz do merostwa. Wracasz od razu, szybko coś przekąszasz, powtarzam
szybko, a potem migiem wracasz do mnie.
- A my?!.. - zawołali jednocześnie Nanas i Nadia. - tylko myśleli każde o czym innym. Dlatego
Nanas dodał : - gdzie zjemy, a Nadia – jak wrócimy?
- Odwiozą was … - przesadnie szczerze zaczął Soszyn, ale nagle zająknął się i skończył już mniej
pewnie: - jeżeli tak zdecydują. Co do jedzenia obiecywać nie mogę, w merostwie jest bufet, ale tam
już nie ja będę wami dowodzić.
- Dowodzić?!.. - wrzasnęła Nadia. - jeśli zadecydują?.. Takim sposobem? To my stąd spadamy,
powodzenia! - i dziewczyna pociągnęła Nanasa w stronę drzwi.
Jednak Konstantin Parsykin, mimo swojej pozornej masywności, zwinnie podskoczył do drzwi i
zasłonił je sobą, dla pewności jeszcze wystawiając rękę.
Kierownik ochrony z wyrzutem pokołysał głową:
- Czego nie rozumiecie szanowni Państwo? Przecież mówiłem, póki wroga nie odeprzemy, i póki
alarm bojowy w mieście, nigdzie nie pojedziecie. A w ogóle to w waszym interesie jak najszybciej
się spotkać z Jarczukiem i Safonowem, bo to oni będą decydować o waszym losie. Ja, choćbym i
chciał, wypuścić was nie mogę. Otrzymałem rozkazy, i łamać ich zamiaru nie mam. zamiaru.
Nadia rzuciła złym spojrzeniem, prychnęła ale przemilczała i puściła rękaw Nanasa.
- Od razu lepiej - powiedział Soszyn, i z poczuciem winy spuściwszy oczy dodał: - ale automat
zostawcie tutaj, osobiście dopilnuje żeby bezpiecznie doczekał waszego powrotu!
- Wtedy oddacie oba – Nadia wyciągnęła broń do szefa ochrony.
- Dwa? - wybałuszył oczy – a to dlaczego?
- Jak tu przyjechaliśmy, Nanas też miał automat. Miał. Wyście go bez broni wypędzili. I żeby oba
były z pełnymi magazynkami.

23

background image

- Tobie to na targu handlować - mruknął pod nosem Soszyn, ale zauważywszy na twarzy Nadii
nadciągającą burzę, zamachał rękami : - w porządku, w porządku. Niech wam będzie.
Gwałtownie obrócił się do Parsykina: -jedźcie, Konstantin! I to szybko zanim, u nas czołgu nie
wytargują!..
Kwadratowy kierowca wypuścił młodych ludzi z pomieszczenia i poprowadził do wyjścia na
wewnętrzne terytorium miasta, tam gdzie Nanas jeszcze nie był. Mając świadomość, że teraz w
końcu zobaczy to do czego tak dążył, Saam nagle zapomniał o głodzie i o tym że jeszcze całkiem
niedawno przeklinał to miasto i miał nadzieje że go więcej nie zobaczy.
« Jak mimo wszystko szybko zamieniają się okoliczności! » - przyszło mu do głowy i mimowolnie
jęknął. Przecież właśnie o tych okolicznościach które miał od dziecka za istoty rozumne, całkiem
niedawno obiecywał sobie zapomnieć. A tu nagle wszystko się zmieniło. Okoliczności okazały się
żywotniejsze i sprytniejsze niż sądził. I najwyraźniej nie miały zamiaru się z nim rozstawać.
- Dobra, dobra, jeszcze zobaczymy kto kogo! - mruknął pod nosem.
- Co? - spojrzała na niego Nadia.
- Nic, nic, ja tylko tak sobie …
- O czym widzę - o tym śpiewam? - zaśmiał się Parsykin, otwierając szeroko prowadzące do
wnętrza miasta : - więc śpiewaj: « my w miasto, w Szmaragdowe, przyślij drogą trudnej!.. »
- A czytałam o Szmaragdowym mieście - uśmiechnęła się nagle Nadia. - w dzieciństwie. Dobra
książeczka. Tylko nam tutaj dotrzeć było trudniej niż Eli i Totoszce. Ale miasta podobne...
- Tak,tak! - przytrzymując drzwi, przytaknął Konstatin – tamto baśniowe i to jak z bajki!
- Nie - zachmurzyła się Nadia – podobieństwo na czym innym polega. Tamto miasto z bajki,
wydawało się magiczne jeśli patrzało się na nie przez zielone okulary. A w rzeczywistości było
niepozorne i szare. No więc, panie odźwierny? Dostaniemy okulary? Myśmy swoje po drodze
stracili.

Rozdział 6
« szmaragdowe Miasto »

Wyglądało na to że Paryskin, obraził się na uwagę dziewczyny. W każdym razie milczał długo,
Nanas w tym czasie z pewnością doliczyłby do dziesięciu, gdyby nie zafascynowało go to co
zobaczył za drzwiami.
A zobaczył tam wielkie, przeogromne miasto, z pewnością nie mniejsze niż. Monczegorsk. Ale
Monczegorsk widział tylko z oddali, i w nocy, oświetlony bladym blaskiem zorzy polarnej. Z te
Zorze, rozciągały się przed nim za dnia w całej okazałości. Co prawda, część budynków była aleko,
ale i tak było widać że są różnokolorowe, bo choć szarych była większość ale były też i żółte,
brązowe, czerwone, różowe, zielone i niebieskie … po prostu tęcza a nie miasto! Czy naprawdę «
niebieski duchem » miał rację że to miasto to rzeczywiście raj? A może jednak Nadia się myli, i
potężne duchy jednak istnieją?
No dobra, może i nie ma. Ale może kiedyś były i zanim zniknęły – stworzyły to tęczowe miasto?
Nie bez powodu te tęczowe domy są podobne w barwach do prawdziwej zorzy polarnej. Jakby
chciały podkreślić podobieństwo z niebem – górnym światem.
Rozsądek podpowiadał, że podobne myśli to oczywista głupota, ale chłopak w żaden sposób nie
mógł ich wyrugować ze swoich myśli, tak samo jak nie mógł uspokoić bijącego gwałtownie serca.
Paryskin musiał zauważyć w jego oczach mimowolny entuzjazm, bo zaczął się znowu odzywać.
Jednak słowa kierował, głównie do Nanasa, co było zrozumiałe po kąśliwej zaczepce Nadii.
- A co tam. Na pewno nie szary. No chyba że dla daltonistów, ale takim to żadne okulary nie
pomogą.
- Jak nie szary...? - mruknęła dziewczyna uparcie obstając przy swoim – tak czy inaczej, szarych
budynków tu najwięcej. O, a ten – machnęła ręką w lewo, to w ogóle szare i strasznie zaniedbane.
Nanas spojrzał, tam gdzie pokazywała dziewczyna. Faktycznie, na uboczu znajdowało się

24

background image

zbiorowisko budynków, z których część nie miała okien. Poza tym nad nimi wznosiło się kilka rur,
w tym jedna wysoka, pomalowana na górze naprzemiennie w białe i czerwone pasy.
Przypomniawszy sobie że podobne rury i budynki widział w dużych ilościach w okolicach
Monczegorska, i przypominając sobie co mówił o nich Roman Andriejewicz, Nanas postanowił
pokazać nowemu znajomemu, że nie taki z niego dzikus jak wszyscy myślą. Przybrał obojętny
wyraz twarzy, ziewnął, i powiedział jak można było najbardziej niedbale:
- Macie kombinat miedziowo-niklowy? Metal sobie pomalutku produkujecie..?
- Jaki metal?.. - zamrugał Konstantin. - żaden metal … to kotłownia. Prawda, paliwa dawno nie ma,
wodę prądem grzejemy, tak że rury teraz po prostu tak sterczą. A fabrykę też mamy – betonu. Dla
nas beton ważniejszy niż jakiś tam metal. Z czego mamy to wszystko robić? - machnął ręką w
stronę muru granicznego – z metalu? Skąd byśmy tyle rudy wzięli? Płyty betonowe, to
najważniejsza rzecz dla nas! Niezbędna do życia! A ty i ten twój metal...
-Dobra, dobra - powiedział Nanas - ten metal przecież nie mój. Zresztą sam go prawie nie
widziałem. A po cichu i dla siebie pomyślał, że betonu to już w ogóle nie widział. Ale powstrzymał
się przed głośnym wypowiedzeniem tej myśli.
Na razie rozmawiali z Parsykinym, Nadia sięgnęła po wiszącą pod płaszczem lornetę i oglądała
rozciągające się nieopodal nich miasto. Oderwawszy od oczu « magiczne szkła » powiedziała, ze
zmieszaniem spojrzawszy na kierowcę:
- Tak w ogóle, to niezbyt szare te twoje Zorze. Po prostu mnie tu nocą przywieźli, a w nocy sam
wiesz, wszystkie koty są czarne. A skoro jedziemy, to może obejrzymy twoje « Szmaragdowe
miasto » za dnia.
- A właśnie - uderzył się w czoło Parsykin - przecież naprawdę pora jechać! Władze czekać nie
lubi. No i do tego, stan gotowości bojowej. Jedźmy bo mnie rzeczywiście Jarczuk na bitwę z
barbarzyńcami wyśle. Surowy facet!..
I machnąwszy ręką, poprowadził młodych ludzi do dużego błyszczącego czarnego pudełka na
kołach, która jak Nanas dowiedział się już z opowiadań Nadii nazywało się samochodem. W sumie,
to on sam już się domyślił jak działa ta maszyna. Tak samo jak gąsienicówka, tyle że zamiast narty i
gąsienicy – ma cztery koła. I z góry jest przykryta metalowym dachem, dla osłony przed deszczem ,
wiatrem i śniegiem. I znów zapragnął, pokazać Konstantinowi, że z niego nie jest bezmyślny
dzikus, więc skinął na maszynę i krótko spytał.
- Spora ta maszyna, dużo benzyny zużywa?
- Jakiej benzyny! - zaśmiał się w odpowiedzi Parsykin. - Benzyna u nas na wagę złota, na niej
tylko policyjne i ochronne maszyny pracują, gąsienicówki myśliwych no i jeszcze ze dwie trzy
maszyny dalekiego zwiadu. Poza tym benzynę wydają tylko w przypadku nagłej potrzeby
służbowej i to za potwierdzeniem jakiejś szychy. Za to energii elektrycznej u nas dostatek – nie
przejesz tego. Więc wszystkie pojazdy na elektromobile przerobili. Tylko często ładować trzeba, ale
poza tym są super!
- A Soszyn - duża szycha? - przymrużyła oczy Nadia.
- A tak! Szef ochrony głównego obwodu! - z dumą powiedział Konstantin. - widzisz dla mnie to
zaszczyt jego kierowcą być.
- To znaczy, jego podpis wystarczy do wydania benzyny? starcza?
- No, jeżeli dla pilnej potrzeby … a co?
- Nic, jedźmy już. I to szybko, bo inaczej będziesz miał okazję powojować z barbarzyńcami!
- Jedziemy, jedziemy – przytaknął kierowca – a tak w ogóle, to przecież jeszcze się nie poznaliśmy
– i wyciągnął rękę do Nanasa : - Konstantin. Można po prostu Kostia.
Teraz, przy świetle dziennym, było dobrze widać, że masywny i kwadratowy Paryskin, jest tylko
trochę starszy od Nanasa i Nadii. Można go było bez niezręczności nazywać zdrobniale.
- Nanas - odpowiedział Saam uściskiem dłoni. - po prostu Nanas.
- Nanas … - przechylił się Kostia. - dziwnie jakoś o … zapomnę. Może, coś rosyjskiego
wymyślimy? Co tam u nas jest na « n »?.. Nikita, Nikołaj … o! Dawaj Kolanom będziesz?

25

background image

- Dlaczego? - nie zrozumiał młodzieniec.
- No, tak mi bardziej po prostu łatwiej zapamiętać. A co? Dobre imię - Kola. Czyż nie?
- Nie wiem …
- Nic to, przyzwyczaisz się! Krótko mówiąc, ty teraz Kolan. Kolka. - Parsykin trzasnął Nanasa po
plecach i podał Nadii rękę: - Kostia. Szanuję ludzi, uznających błędy

3

.

- Nadia - dziewczyna swoją dłonią ledwo objęła szeroką łapę Kostii – można do mnie mówić
Nadzieja, ale samej nadziei sobie nie robić.
Kostia chrząknął, kiwnął głową i otworzył wreszcie drzwi maszyny. Wnętrze samochodu zrobiło
na chłopaku nawet większe wrażenie niż jego karoseria. Siedzenia były obciągnięte skórą, i Nanas
nieśmiało usadowił się obok kierowcy, miękko zapadając w fotel. Nadia usiadła z tyłu i też jęknęła
z zadowolenia.
- Poezja!
- A tak!.. - rozpłynął się w szerokim uśmiechu Parsykin. - pielęgnujemy, pieścimy i hołubimy.
Potem coś obrócił, i maszyna, cichutko zabrzęczawszy płynnie ruszyła z miejsca a potem nabierając
szybkość, potoczyła się w stronę rozciągającego się przed nimi miasta.
Co prawda, szybkość ta wydawała się Nanasowi niezbyt duża – jego zdaniem skutery śnieżne
poruszały się szybciej. Choć, jak przeszło mu przez myśl, w zamkniętym samochodzie nie czuje się
pędu wiatru.
W sumie to nawet cieszył się że jadą powoli, mógł się spokojnie przyglądać krajobrazowi za
oknem. Baśniowy miasto-raj stawał się coraz bliższy. Ale jeszcze zanim dojechali do pierwszych
budynków, drogę przecięło kilka długich metalowych idących pod śniegiem metalowych pasm. I
nagle z lewej i z prawej strony Nanas zobaczył mnóstwo wagonów – podobnych do tych w których
kiedyś z Siejdem i jeleniami wypadło im przeczekać zamieć. I prawie, prawie takie same jak te
pokazane przez Nadię w «filmie » o podziemnej kolei.
- Patrz, patrz – zaczął krzyczeć obróciwszy się do ukochanej i stuknął w okno palcem. - to metro!
Tak, metro?..Jak mówiłaś: « następna stacja - zorze polarne »!
Parsykin głośno się roześmiał, a Nadia, z dezaprobatą spojrzawszy w plamiste szerokie plecy
powiedziała:
- Niczego śmiesznego w tym nie ma. Ty sam mądralo, metro pewnie tylko na obrazku widziałeś – a
potem uśmiechnęła się do Nanasa – nie to nie metro. Mówiłam ci, metro pod ziemią i daleko stąd.
Tutaj nigdy go nie było. Ale, nawiasem mówiąc, można było po tych torach dojechać do Pitera albo
i do samej Moskwy, tam gdzie jest metro..było...
- Podobno, i teraz jest - Paryskin przestał się śmiać – kiedyś złapano fragmenty transmisji
radiowych. I wychodzi na to że w metrze żyją ludzie, w każdym razie w Moskwie.
- Dlaczego w metrze? - zrobiła okrągłe oczy Nadia.
- Radiacja na powierzchni - ponuro odpowiedział Kostia - Moskwie i Pitrem oberwały niejedną
rakietą....
- Acha! - wypuścił powietrze Nanas. - a nie próbowaliście tam pojechać? Tym pociągiem?
- Samobójców nie ma - ponuro powiedział Parsykin. - tam radiacja wściekła!.. No i jak jechać?
Droga co prawda do Kiemi, była i dwadzieścia lat temu, nawet tam jeździli – zbierali złom żelazny,
i wagony z różnymi użytecznymi ładunkami. A teraz? Spalinowóz zeżarłby za dużo paliwa.
- A elektryczność?! - zapytał Nanas.
- To by było oczywiste – zgodził się Kostia – elektrowóz mamy. Ale do jazdy potrzebne jeszcze
podstacje podnoszące napięcie, no i sama trakcja...ale do Pitera i tak by się nie dojechało. Nawet do
Pietrozawodska nie da rady. Też zbombardowane, i nie ma dalej torów. Zapomnij o metrze. Za to
stacja « Zorze Polarne » - proszę podziwiaj!
I kierowca wskazał przez okno, na niskie budynki w wielkimi szklanymi oknami, obok którego
akurat przejeżdżali. Budynek był brudno-różowy, a na jego ścianie widniały litery. Znał wszystkie
więc przeczytał :

3 Cytat, nie pamiętam już skąd.

26

background image

- Ola … n … je … drzyj się … nie, rozumiem … Ola, nie drzyj się. Po co to napisane?.. Co to za
Ola?
- Żarty sobie robisz? - chrząknął Parsykin. - nie chce mi się śmiać. Ale ty, Kolan, widzę nie jesteś
dzikus, czytać umiesz!
- Nie żartuję - zasępił się Nanas - i chociaż jeszcze nie wszystkie litery znam, ale tam napisano: «
Ola, nie drzyj się »!
- Nanas - cicho powiedziała z tyłu Nadia - tam po prostu pewne litery się starły. A wcześniej było
napisane « Stacja Zorze Polarne».
Chłopak zmieszał się. Pomyślał że Kostia mógł w rzeczywistości się obrazić, że powiedział jakąś
głupotę o jego mieście, dlatego pośpieszył z wyjaśnieniem.
- Wybacz. Ja naprawdę nie wiedziałem …
- Spokojnie, to nic. Już jedziemy.
Minęli stację. A potem kierowca, przyhamował i odwrócił się do nich.
- Jechać po Budowniczych, byłoby trochę krócej – powiedział niezrozumiale – ale żeby sprawić
przyjemność drogim gościom, pojedziemy Polną.
Nanas najpierw patrzał naprzód a potem przywarł czołem do szkła z prawej strony, dlatego że
właśnie z tej strony widać było więcej domów. Z tak bliska, do tej pory, widział budynki tylko w
Łowozierie, Widiajewie i 27 - m kilometrze, ale tam wszystkie były zaniedbane, niższe niż tutaj, i
prawie wszystkie nie miały okien. Choć i tu spotykało się domy, które z jakiegoś powodu okna
miały zabite dechami. Spytał Paryskina o przyczynę.
- A to dlatego, że nie ma skąd szyb brać – odpowiedział Kostia – jedyne źródło to niezamieszkałe
budynki.
- Ale skoro nie wszystkie domy są zajęte? - ze zdziwieniem spytała Nadia – to dlaczego nie
wpuszczacie wszystkich chętnych?
- Rzeczywiście, nie wszystkie domy są zamieszkane. W pierwsze lata po wojnie, ludzi było dużo,
ciągnęli do nas ze wszystkich stron. Ale potem miasto zabezpieczono ogrodzeniem, a część ludzi
zginęła w walkach, polowaniach. No i umiera więcej ludzi niż się rodzi. A dlaczego nie
wpuszczamy wszystkich …
Moi drodzy, nie jestem merem ani żadnym kierownikiem! Ale tak ogólnie to rozumiem o co
chodzi. Nic tutaj nie mamy za darmo, każdy musi pracować ile tylko może....a dlaczego nie
wszystkie domy zamieszkane? Nie ma skąd brać szkła, to już mówiłem. A wodociągi? Knalizacja?
Wszystko się starzeje, psuje, a nowych materiałów nie ma skąd wziąć. Nawet zwykłe żarówki! Ich
zapasy to się szybko wyczerpały. Żeby pozyskać komponenty do napraw, trzeba rozbierać to co
niepotrzebne. A czasem bywa tak, że w domu zostaną tylko dwie, trzy rodziny. Ale żeby dom
działał, trzeba dostarczać prąd, wodę, ciepło... prościej rodziny przenieść do domu gdzie akurat
zwolniły się dwa trzy mieszkania, a taki budynek w ogóle odłączyć od sieci i rozłożyć na części
zapasowe. Krótko mówiąc mówiąc, tu nie wszystko tak proste jak się wydaje, tu trzeba przede
wszystkim być dobrym administratorem.
Tymczasem samochód wyjechał na trójkątne rozwidlenie, w centrum którego – nawet Nanas nie
dał rady się powstrzymać i jęknął – wznosiło się coś cudownego i zagadkowego. Wyglądało to tak
jakby jakiś olbrzym wyjął z mostka ogromnego zwierzęcia cztery żebra, związał je z góry ciemną
wstęgą, i wetknął w ogromną zębatą podstawkę do której ze wszystkich stron prowadziły stopnie. A
kiedy podjechali bliżej, okazało się że na ciemnym paśmie są jeszcze dziwne wypukłe rysunki. Na
części z nich udało mu się rozpoznać ludzkie sylwetki. Nadia też nie mogła oderwać wzroku od
tego cudu, i ubiegła pytanie Nanasa.
- Co to?!
- Aha! - zaśmiał się Kostia - robi wrażenie? Nie bez powodu was akurat tą drogą wiozę. To stela.
No, pomnik taki. Nazywa się « Pochodnia ». Kiedyś w środku było zamontowane oświetlenie, i w
nocy wyglądało to przepięknie. Tak w ogóle to ma ponad dwadzieścia metrów wysokości.
- A po co ten … ten … stela?.. - zmarszczył czoło Nanas - to coś jak rakieta, żeby ostrzeliwać

27

background image

wrogów, co?
- Jakich jeszcze wrogów? - gromko zaśmiał się Parsykin. - jaka rakieta? To zrobiono, tak żeby
ładnie było.
- Żeby ładnie było?! - jęknęła Nadia - wam to się tu w głowach przewraca?
- No co ty? - kierowca mało co nie puścił kierownicy – toś dowaliła. Przecie nie my ją
ustawialiśmy. Postawili to w czasie, kiedy moi rodzice jeszcze wyprostowani pod stołem
przebiegali!
- Po co? - spytał Nanas.
- Co « po co »? - nie zrozumiał Kostia.
- Po co biegali pod stołem?
Parsykin jakoś tak dziwne chrząknął, zaczął kiwać głową, i na koniec powiedział:
- Eh wy, dzieci, dajecie … już się was trochę boję.
Przez jakiś czas w maszynie panowała głucha cisza. Nanas powstrzymał się z nieprzemyślanymi
pytaniami – nie chciał wyjść na głupka i dzikusa. A na zewnątrz nadal było ciekawie. Po obu
stronach drogi ciągnęły się domy, u niektórych naliczył nawet dziewięć pięter! A potem zobaczył
coś co zdziwiło go jeszcze bardziej – wzdłuż drogi rosły drzewa. Przy czym rosły w równych
odstępach, jakby je specjalnie zasadzono. A przecież sadzić drzewa to głupota jeszcze większa niż
budować tak ogromną, nikomu nie potrzebną stelę « tak żeby ładnie było »!.. Ale o to Kosti lepiej
nie pytać. Jeszcze się przestraszy się.
Jak gdyby usłyszawszy jego myśli kierowca odezwał się sam:
- To nasz główny prospekt. Newskij Piękny?
- Piękny - odpowiedziała Nadia.
Nanas zaś po prostu przytaknął. . Tak, miasto Zorze Polarne rzeczywiście było bardzo piękne. Ale i
dziwnych rzeczy w nim wiele było. Zupełnie nie magicznych,ale..
Chociaż, gdyby zjawił się tu choćby kilka dni temu, z pewnością umarłby z przerażenia,
przekonany że dostał się do świata duchów. Wtedy zapewne by przyjął że to wszystko czary
niedostępne zwykłym ludziom. Tak jak w bajce, gdzie nie zawsze wszystko zrozumiałe. Zależnie
od okoliczności.
« Szmaragdowe miasto … - przypomniał sobie nagle spór Nadii i Kostii. - Ciekawe co by było
gdyby faktycznie spojrzeć na nie przez zielone szkło! »

Rozdział 7
« chrzciny »

Maszyna Parsykina zatrzymała się obok niewysokiego, trzypiętrowego, z jasno-szarymi ścianami
i brązowymi wstawkami. Obok budynku stało już kilka samochodów. Dookoła znajdowało się
jeszcze kilka innych niskich budynków, wyglądających masywnie z powodu ogromnej ilości okien.
Z innej zaś strony wznosiły się, trzy bardzo wysokie budynki, dziewięciopiętrowe. A na pustej
przestrzeni pośrodku między wszystkimi tymi domami - rosły choinki i sosny.
Znowu przyszła mu do głowy myśl: czy naprawdę te drzewa ktoś tu posadził? Albo może budynki
i drogi robili zostawiając między nimi kawałki lasu? Może znowu, żeby było ładnie. Ale to
śmieszne. A pomysł że mieszkańcy miasta mogliby w tym lesie polować, jeszcze śmieszniejszy.
Nadia, wysiadłszy z samochodu, też zaczęła się rozglądać. Chociaż, już tu była, ale widać w nocy
nie przyjrzała się dobrze. Jednak i teraz Kostia nie dał im napatrzeć się jak należy. Podniósł do oczu
nadgarstek na którym coś błysnęło i nagle zaczął mocno gestykulować:
- Idziemy, idziemy! Zaraz czwarta będzie. Prawie pół godziny jechaliśmy. Będę miał teraz po
orzeszkach...
O orzechach już kiedyś Nanas słyszał - być może, opowiadała mu o nich mama - i pamiętał że to
jest coś jadalnego i bardzo smacznego. Dlatego mając nadzieję że im również przypadnie trochę
orzechów w udziale, chętnie poszedł za Kostią. Choć wnioskując z niezadowolonej twrzy

28

background image

ukochanej, jego nastroju nie podzielała
- Dlaczego jesteś zła? - spytał.
- Nie jestem zła. Po prostu nie chciałam ich już więcej widzieć...tych...
- Dobra, nie martw się. Przecież jestem z tobą.
- Tylko to mnie i uspokaja - uśmiechnęła się Nadia.
Paryskin który robił się już nerwowy, odwrócił się do nich.
- No czego stoicie, szybciej, chodźcie..
- Boisz się że orzechów nie starczy? - nie wytrzymał Nanas – a podzielisz się z nami?
- Was się nie da naostrzyć (znaczy zawsze będą tępi) - zachmurzył się Kostia. - zobaczymy jeszcze
kto się z kim będzie dzielić. Jak będą problemy powiem że to wy opóźnialiście.
Nanas i Nadia więcej nie denerwować kierowcy i w ślad za nim podeszli do dużych białych drzwi
z ogromną szybą, do których prowadziły czarne schodki.
Zaraz za drzwiami był kolejny schodek, a zaraz za nim zaczynał się szeroki korytarz z drzwiami po
obu stronach. Przed wejściem stał pochmurny barczysty mężczyzna w czarnym ubraniu. Strażnik
miał na głowie czarną przypłaszczoną czapeczkę, która wydała się Nanasowi bardzo śmieszna. Ale
jak tylko zobaczył automat zawieszony na plecach mężczyzny, śmiać mu się odechciało.
- Do Jarczuka i Safonowa - powiedział mężczyźnie Kostia. - od Soszyna …
- Przechodźcie - machnął mężczyzna w głąb korytarz - czekają na was w gabinecie Olega
Borisowicza.
Pierwsze, co rzuciło się w oczy Nanasowi, kiedy wszedł do gabinetu, był długi stół z mnóstwem
krzeseł obok niego i ogromną ilość ekranów przy jednej z ścian. Prawie wszystkie pokazywały
białą śnieżną pustkę, czasem zakłóconą przez rzadkie drzewa w oddali. I tylko na niektórych z nich
były jakieś domy, lecz widać było że nie są to domy mieszkalne.
Pod dalszej ścianie gabinetu, w poprzek długiego stołu, stał jeszcze jeden duży ekran, zwrócony
przodem do siedzącego na końcu stołu człowieka, o nieprzyjemnym wyglądzie. Jego twarz była
zła, pomarszczona, z zapadłymi policzkami, a duże czoło wydawał się wręcz ogromne –
powiększone przez ogromne zakola wcinające się w szczeciniaste, siwe włosy. Zapewne był to
właściciel gabinetu - Jarczuk.
Jeszcze jeden mężczyzna siedział trochę z boku, w półobrocie do Olega, i dzięki rumianym
obwisłym policzkom wyglądał na jego dokładne przeciwieństwo. Na brak włos, w odróżnieniu od
pierwszego, ten człowiek nie mógł narzekać, a to z powodu tego, że nie dość że potargane, to
jeszcze wydawało się że jest ich zbyt wiele. Był ubrany w ciemno-szare spodnie i w takiego
samego koloru kurtkę, podobną do marynarskiego munduru - « marynarka », wytłumaczyła Nadia.
Pod mundurem, bielała koszula, na szyi zwisał niebieski pasek. Do tej pory Nanas nie widział
krawatu więc nie mógł wymyślić jakie jest przeznaczenie tego elementu stroju. Ciało mężczyzny
jak i twarz, było okrągłe, a wzrostem wyglądał na niewiele większego od Nanasa, za to sporo
mniejszym od Parsykina
Kiedy weszli, grubas poderwał się z krzesła.
- O! Wreszcie-to! - zawołał. - my was już, że tak powiem, wyczekiwali! A ciebie, Nadieńko to ja
bardzo się cieszę, że cię widzę znowu.
Nadia mruknęła w odpowiedź coś nie całkiem przyjemnego a dokładniej całkiem nieżyczliwego.
Kostia Parsykin spojrzał na nią ze szczerym przerażeniem, ale długo się bać nie miał okazji. A to
dlatego że gospodarz gabinetu podniósł się zza stołu, zmierzył go wyniosłym spojrzeniem i rzucił:
- Kierowca wolny.
Parsykin, zwinął się i zniknął za drzwiami, szczelnie je za sobą zamykają.
- Jak on mógł … ?.. - nie powstrzymawszy się mruknął Nanas.
Dopóki obok niego stał Kostia, był bardziej zdecydowany. Teraz w ustach zrobiło mu się sucho, a
między łopatkami spłynął zimny strumy.
- A z wami będziemy rozmawiać - sucho odpowiedział mężczyzna, który sam wyglądał jak
suszona ryba, i machnął dłonią na rząd krzeseł wzdłuż stołu: - rozbierajcie się, siadajcie – on sam

29

background image

też znowu opadł na miejsce.
- Tak,tak, siadajcie wygodnie - gorączkowo podskoczył do krzeseł niewysoki tłuścioszek i,
wysunąwszy jedno z ich, zwrócił się uniżenie do Nadii i zabrał jej zdjęty płaszcz: - proszę. -
następnie wziął kurtkę u Nanasa i odłożył ich ubranie na odległe krzesła. A kiedy dziewczyna z
chłopakiem usadowili się koło stołu, zwrócił się do gospodarza gabinetu: - Oleg, poczęstuj dzieci
herbatą! Ja bym się też napił..
- Tak w ogóle to coś byśmy zjedli - - zimno powiedziała Nadia. - cały dzień o pustym brzucu.
- Ty też? - spojrzał chudy na grubasa.
- Nie, dla mnie tylko herbata! - machnął ręką tamtem
Jarczuk pochylił się nad stołem i rzucił coś wprost przed siebie.:
- Babikow, cztery herbatay! I wyślij kogoś do kuchni, niech dostarczą tutaj dwa obiady.
W gabinecie nastało milczenie. Wydawało to tak jakby wszyscy czekali z niecierpliwością na
herbatę, a wszystko pozostałe jest mniej ważne. Zresztą – Nanasowi rzeczywiście chciało się
herbaty, przypomniał sobie jak Nadia częstowała go tym napojem na łodzi podwodnej. A tak w
ogóle to chciało mu się pić. I jeść. A jedzenie też się miało pojawić...
Milczenie przerwał rumiany grubas.
- Może, w międzyczasie się zapoznamy? - odwrócił się z uśmiechem do Nanasa. Mnie nazywają
Wiktor Pietrowicz Safonow, i ja – że tak powiem, jestem merem tego miasta.
- Nanas - przygładziwszy rudą grzywkę odpowiedział Saam, i przypomniawszy jak witał się
Kostia, wyciągnął rękę w stronę mera. Jednak ten nie odpowiedział tym samym. Nadia z
niezadowoleniem żachnęła się i a na jej twarz wypłynęło niezadowolenie.
- Nanas, lekko skinął gospodarzowi gabinetu, na co ten wycedził.:
- Wiem, kim jesteś. Tak samo jak ty wiesz, kim ja jestem.
- Oleg! - klasnął w dłonie Safonow. - a nie mógłbyś się zachowywać normalnie? I tak z chłopakiem
postąpiliśmy, jak się to mówi mało przyjemnie.
- Właśnie!.. - odezwała się Nadia, i widać było że chciała dodać coś jeszcze, ale w tej chwili
otwarły się drzwi i do gabinetu wszedł mężczyzna. W takim samym czarnym ubraniu jak
wartownik, niosąc w każdej ręce po dwie szklanki herbaty z pięknymi metalowymi koszyczkami.
Herbata okazał się bardzo gorąca. Jarczuk dotknął wargami brzegu szklanki, skrzywił się ,
zobaczywszy, że Nanas też nie pije tylko z zawzięciem dmucha na szklankę, powiedział:
- Nie będziemy marnować czasu, i tak mamy go niewiele. Mówcie wszystko. Chcemy znać
szczegóły twojego spotkania z człowiekiem z Kandałaksza. Podstawowe pytanie: co ci właśnie
powiedział?
Nanas odstawił szklankę z gorącą herbatą, i wzruszywszy ramionami odpowiedział:
- Powiedział, że na Kandałaksz napadli barbarzyńcy. Że wszystkich mieszkańców zabili, ocalał
tylko on. I że jechał do Zórz Polarnych, żeby was uprzedzić....dlatego że barbarzyńcy już tutaj
zmierzają. Dodał jeszcze że barbarzyńców jest bardzo dużo, powiedział że to „ciemność'.
- Nie setki, nie tysiące, a dokładnie «ciemność»? - uściślił kierownik garnizonu.
- « Tysiące » też powiedział – przytaknął Nanas, nie chcąc się przyznać że nie rozumie znaczenia
tego słowa – ale potem powiedział « ciemność ». Potem Nadia pytała go czy barbarzyńcy są blisko,
a on odparł że nie. Że zdążył przejechać duży kawałek drogi odkąd go ranili. I dodał że oni idą
pieszo. A potem umarł.
- I co, nic więcej nie powiedział ? - przyłączył się do rozmowy Safonow, który jako jedyny z nich
mimo wszystko pomalutku popijał herbatę.
- Powiedział jeszcze, żebyśmy się spieszyliśmy. No, żeby was uprzedzić.
- I pośpieszyliście się? - przymrużył oczy Jarczuk, i upił trochę ze szklanki.
- Tak, pojechaliśmy od razu.
- Jak daleko stąd go znaleźliście?
- Trzynaście i pół kilometrów od głównej bramy - powiedziała Nadia - a jeśli być całkiem
dokładnym – trzynaście kilometrów, czterysta sześćdziesiąt metrów. sześćdziesiąt.

30

background image

- Skąd taka dokładność? - jeszcze bardziej zmrużył oczy szef ochrony.
- Kocham dokładność - zuchwale spojrzała na niego dziewczyna - a maszyna ma licznik drogi.
- A ty? - Jarczuk znów przeniósł spojrzenie na Saama - kochasz dokładność? Niczego nie
poplątałeś, nie zapomniałeś?
- On niczego nie popier … - chciała powiedzieć Nadia, lecz Nanas, powstrzymał ją kładąc rękę na
jej ramieniu, i twardym głosem odpowiedział:
- Ja też kocham dokładność. I o niczym nie zapomniałem i niczego nie poplątałem. Mam bardzo
dobrą pamięć. Z pewnością, to efekt działania minerałów. Pamiętam wszystko, co kiedykolwiek
widziałem i słyszałem.
- Od minerałów? - ze zdziwieniem uniósł brwi tłuścioszek-mer.
- Tak, tam, gdzie żyłem, są pokłady minerałów, które chronią przed radiacją. I z pewnością pamięć
też poprawiają. Troszeczkę.
- Tak, tak .. - zainteresował się Safonow - no a powiedz, ile schodków jest przy wejściu do
budynku?
- Cztery.
- A co jest przedstawione na jego fasadzie w górze? - również szef ochrony wykazał
zainteresowanie.
- Czerwone pasmo – chłopak uczynił gest w powietrzu – potem niebieskie, potem białe...a na
środku duży niebieski prostokąt. W nim, na górze dużo żółtych kijków, poniżej trzy białe, a na
samym dole, trzy koła w żółtym obramowaniu.
- Starczy!.. - klasnął pulchnymi krótkimi rączkami mer, obracając się do Jarczuka. - co za
spostrzegawczość! Bierz go, Oleg, do zwiadowców!
- Wezmę - krótko kiwnął kierownik garnizonu i bacznie spojrzał na zaskoczonego przez taki obrót
wydarzeń chłopaka: - a wiesz co oznacza ten symbol?
- Skąd ma to wiedzieć? - wstawiła się za ukochanym Nadia. - sama wiem tylko, że czerwono-
niebiesko-biała - to rosyjska flaga, a co na jej tle to nie mam pojęcia. Co to za symbol? Bandera?
- Herb miasta Zorze Polarne! - z dumą powiedział mer Safonow - zorza polarna, wzgórza i
pokojowy, że tak powiem, atom.
Jednak Nanas był teraz mało zainteresowany, jakimiś tam obrazkami na ścianie. Po prostu
poruszyły go słowa Jarczuka o tym, że on nadaje się do jakichś zwiadowców. I nawet nie tak po
prostu gdzieś, a właśnie tam. No i przede wszystkim- że biorą go do siebie, a nie wypędzają.
Zaskoczony, nawet nie zauważył jak jednym haustem wypił ostygłą herbatę, a potem nie
wytrzymawszy spytał:
- Bierzecie mnie? Naprawdę?
- Naprawdę, naprawdę - mruknął, trochę skrzywiwszy się dowódca garnizonu lecz mer od razu
dopowiedział:
- Wybacz nam kolego że nie przyjęliśmy cię od razu. U nas rozumiesz, nie ma dobroczynnej
komuny. Każdy musi przynosić korzyść dla społeczeństwa, że tak powiem – na swój chleb musi
zarobić. A na twój temat były spore wątpliwości....ale pokazałeś że gieroj jesteś i to odważny.
Przepędzić cie teraz było by całkiem nie w porządku. Tym bardziej, że jak sam widzisz, okazało się
że i z twojej pracy może być korzyść.
- I … gdzie będę?
- Wstąpisz do oddziału Siergieja Wiktorowicza Soszyna - odpowiedział Jarczuk – znacie się już
więc, wyjaśniać kto to nie muszę. O twojej spostrzegawczości go zawiadomię - mam nadzieję, on
znajdzie dla niej zastosowanie. Więc teraz szybko zjadaj, i wstępuj na służbę.
Do gabinetu akurat wtoczyli nieduży stolik z parującymi potrawami, które wydzielały obłędny
zapach. Człowiek w czarnym stroju, ustawił posiłek przed chłopakiem i dziewczyną i szybko
wyszedł.
Wygłodniały Nanas od razu rzucił się na jedzenie. Jednak Nadia chociaż była nie mniej głodna
niż on, obrzuciła spojrzeniem kierownictwo miasta.

31

background image

- A co ja mam robić?
- Jeść - uśmiechnął się mer.
- Co mam robić potem? - nie przyjęła takiej odpowiedzi dziewczyna - do czyjego dyspozycji będę,
i czym się będę zajmować dla dobra społeczeństwa? - trochę wykrzywiła wargi.
- Przecież ty już miałaś jakiś zamiar? - uśmiechnął się Jarczuk, ale Safonow znów spojrzał na niego
z wyrzutem:
- Daj spokój, Oleg! Jak się to mówi – ten bałagan to nasza wina - potem znowu odwrócił się do
Nadii, która, nie oparłszy się sygnałowi żołądka już z całej siły obracała łyżką, i powiedział: - tobą,
Nadeńka, zajmę się osobiście. Zjesz - i porozmawiamy, zajęcie będziesz mieć na pewno. Ale na
początek, przyjaciele moi, ja was osobiście wciągnę na listę mieszkańców naszego sławnego miasta
i wydam tymczasowe dokumenty, czasowe poświadczenia tożsamości. A jak tylko sytuacja się
uspokoi, dostaniecie dowody osobiste.
- Może, tymczasówki też zrobimy później? - znowu skrzywił się kierownik garnizonu - Czasu nie
ma, barbarzyńcy zaraz podejdą do południowego obwodu.
- No co ty, Oleg? - klasnął w dłonie Safonow. - Porządek powinien być zawsze i we wszystkim, bez
względu, jak się to mówi, na okoliczności. - przy tych słowach Nanas mimo woli drgnął. - do tego
zaś, w takich okolicznościach dokumenty dzieciakom najbardziej niezbędne! Bo jeszcze jakiś
patrol albo po prostu świadomi obywatele posądzą ich o szpiegostwo? To nowe twarze... nieznane
jeszcze, … nie, nie, wszystko powinno być zgodnie z zasadami!
- No tak, racja. Wypisuj papiery, czasu nie marnuj!
- Otwórz program ewidencji mieszkańców … - przysunął się do Jarczuku razem z krzesłem mer. -
aha!.. Nowy wpis … Budina Nadija Siemionowna. Miejsce urodzenia - osiedle Widiajewo, okręg
murmański. Data urodzenia … Nadeńka, kiedy się urodziłaś?
Nadia z pełnymi ustami odpowiedziała coś niewyraźne, ale Jarczuk, ku zdziwieniu - zrozumiał, i
szybko zaczął trzaskać czymś na stole.
- Ta-ak!.. - z zadowoleniem potarł dłonie Safonow, patrząc w stojący tyłem do młodych ekran –
otwórz tymczasowe zaświadczenie …
Stojąca z boku stołu jasno-szara skrzynka zabuczała cicho, i z jej górnej pokrywy wysunęła się
biała kartka papieru. Jarczuk przekazał go Safonowowi, i mer najpierw zamaszyście podpisał się na
nim a potem wyjął z kieszeni jakiś okrągły przedmiot, odkręcił z pokrywkę, pochuchał na niego i
przycisnął do kartki.
- I gotowe!.. - szeroko uśmiechnął się oglądając papier. A potem kiwnął kończącemu jeść kotlet
Nanasowi: teraz wy, młody człowieku!.. Nazwisko, imię, imię po ojcu?..
- Co … czego?.. - mało nie udławił się chłopak.
- Jak cię nazywają? - kierownik garnizonu z niesmakiem szarpnął wargą - w całości.
- W całości? - zamrugał Saam połknąwszy wreszcie ostatni kawałek. - Nanas …
- To imię czy nazwisko? - przestał uśmiechać się mer.
- Imię …
- A jakie masz nazwisko? - Safonow przeszedł z jakiegoś powodu na «ty ».
- Nie mam nazwiska … - całkiem pogubił się Nanas.
- A skąd on ma mieć nazwisko - wstawiła się za ukochanym Nadia - jeżeli żył w dziki … w
pierwotnym, rzec można, plemieniu?
- Ale nazwisko niezbędne … - prawie przepraszająco machnął krótkimi rękami mer – jak to tak, bez
nazwiska?
- No to wymyśl mu nazwisko - powiedział Jarczuk - co za problem?
- Wymyślić?
- No tak. Tak jak bezdomnym się wymyśla. Najdionow albo czy ja wiem, Pribłudyszew, albo
Nikakoszkin …
- Nie, nie, tylko nie Nikakoszkin!.. - przestraszył się Nanas. - wpiszcie Saam.

32

background image

- Saam – jakoś to nie brzmi … - skrzywił się mer – prawie jak Saachow

4

, w tym starym filmie …

- No to pisz - Łopariew - powiedział dowódca garnizonu, któremu, wnioskując z niezadowolonego
wyrazu twarzy zaczynała przykrzyć się cała ta gadanina – dawniej plemię Saam, nazywano
Łopariami...chyba?
- O! Łopariew dobrze! - ucieszył się Safonow i z obawą spojrzał na Nanasa. Ten wzruszył
ramionami - Łopariew może być
- A imię po ojcu masz jakie? Tatę twojego jak wołali..?
Nanas nie pamiętał swojego ojca, ten zginął na polowaniu kiedy chłopak był całkiem jeszcze
mały. Za to mama często o nim przypominała, opowiadała synowi o jego ojcu nazywając go do tego
wcale nie saamskim imieniem Losza
- Oto jak? - zdziwił się mer i znów przeszedł z jakiegoś powodu na « wy »: - wychodzi na to że
nazywasz się - Nanas Aleksiejewicz?.. Ale, to już, wiecie...jakoś...takie … ciężkostrawne, nie
rozumiecie? - kilka razy przebiegł spojrzeniem po siedzących przy stole, ale nie doczekawszy się
od nich żadnej reakcje, znowu utkwił wzrok w zmieszanym Saam. - nie będziecie oponować, jeżeli
my, że tak się wyrażę, nieco … ee … transformujemy wasze imię? Dobierzemy mu jeżeli można
tak wyrazić się, rosyjskojęzyczny synonim?..
Nanas przypomniał sobie, że całkiem niedawno z jego imieniem coś podobnego robił już Kostia
Parsykin, i powiedział:
- Można nazywać mnie Kolką. Pasuje?
- Jasne że tak! - ucieszył się Safonow i znowu przysunął się do Jarczuka: - pisz: Łopariew Nikołaj
Aleksiejewicz. Miejsce urodzenia … gdzie się urodziłeś?.. - znowu « zatykał » mer.
- Tam, gdzie nasz syjt, nie ma żadnego miasta ani wsi. Ale najbliżej to - Łowoziero. I moi rodzice
stamtąd.
- Piszemy: osiedle Łowoziero okręgu murmańskiego. Teraz data urodzenia … ee … a kiedy się
urodziłeś, wiesz? - spytał nowiutkiego Nikołaja Łopariewa.
- Wiem - kiwnął Nikołaj-Nanas. - Latem.
- A który to był rok, miesiąc?
- Nie zaznaczamy dni liczbami. Który był rok, nie pamiętam - podobno, bardzo zimny. A co
miesiąca, ja nie wiem …
- Ma tyle samo lot, ile ja - znów pośpiesznie wtrąciła Nadia. - napiszcie mu tę samą datę
urodzenia, co i u mnie … będziemy mieć urodziny razem - szepnęła ukochanemu, delikatnie
potrąciwszy go w bok łokciem.
Mer miasta zrobił z kartą Nanasa to co z poprzednim, a następnie podał dokumenty obojgu:
- Trzymajcie. Teraz wy prawomocni mieszkańcy miasta Zorze Polarne, czego wam szczerze
gratulujemy!
Safonow kilka razy klasnął dla wiwatu, ale nikt nie dołączył, więc szybko przestał.
Nadia, zwinąwszy dokument i schowawszy go do kieszeni kurtki marynarskiej spytała nagle:
- A gdzie będziemy mieszkać? Mam nadzieję, że dacie nam jakieś lokum ?
- Macie zamiar mieszkać … ee … razem?.. - z zakłopotaniem zamrugał Safonow, ale Jarczuk nagle
przerwał mu gwałtownym machnięciem:
- Żadnych « razem »! Nie dopuszczę burdelu! Pracownice garnizonu zobowiązane do mieszkania w
kazar … w internacie garnizonowym. Wyjątki są dopuszczalne tylko dla zamężnych i żonatych.
Jesteście małżeństwem? - przewiercił kolejno spojrzeniem chłopaka i dziewczynę - przedstawcie
dokumenty!
Pogubiony Nanas podał kierownikowi garnizonu dopiero co otrzymany dokument.. Nadia,
prychnąwszy odwróciła się. Jarczuk, jakby nie on sam przed chwilą wbijał w zaświadczenie dane,
uważnie stanął rozpatrywać « tymczasówkę » Nanasa. A potem rzucił ją w spowrotem po stole:
- Nie widzę tu żadnej wzmianki o stanie cywilnym! Tak że zagadnienie wspólnego zamieszkiwania

4 Saachow, prezes rejonowego przedsiębiorstwa gospodarki komunalnej w filmie "Kaukaska branka, czyli nowe

przygody Szurika " . Slapstikowa komedia z 1967r (przyp tłumacza)

33

background image

danych obywateli uważam za niedopuszczalne.
- Powiedziałbym: przedwczesne - miękko zauważył Safonow i dodał obróciwszy się do młodych: -
cierpliwości, barbarzyńców - otrzymacie stały dowody osobiste i pobierzecie się. Wtedy my wam i
wydzielimy mieszkanko - całkowicie, jak się to mówi, legalnie.
A na razie uciekajcie. Nadeńka tobie też zorganizujemy tymczasowe mieszkanie..
- Barbarzyńców trzeba wybić a nie przepędzać - przerwał merowi kierownik garnizonu.
I akurat w tej chwilę rozległ się dzwonek telefonu.
Jarczuk podniósł słuchawkę, i słuchając mówiącego, gwałtownie spochmurniał. Następnie rzucił
telefon, gwałtownie podniósł się, obrócił się do ekranów pod ścianą i sucho powiedział:
- Meldowali z trzeciego stanowiska południowego sektora. Patrole zauważyły nieprzyjacielską
awangardę na trasie.

Rozdział 8
I znowu niepotrzebny.

Kierownik garnizonu od razu rozpoczął energiczne działanie. Zaczął trzaskać przełącznikami na
stole, i obrazy na ekranach zaczęły się zmieniać. Na jednym z ich Nanas poznał okolice głównego
stanowiska ochrony. Następnie Jarczuk jak domyślił się Nanas, przypomniawszy sobie podobne
działania Soszyna, podłączył się do radiowęzła i ogłosił:
- Mówi kierownik garnizonu Jarczuk. Wszystkie stanowiska - gotowość bojowa zero! Południowy
sektor - wszystkie siły do obwodu, przygotowujemy się odparcia ataku! Soszyn - wyprowadzaj
podniesienie pracowników obsługujących automat na trasę, ruch na bok południowego sektora do
spotkania z przeciwnikiem. Pozostałych - na obwód! Kierowanie operacją biorę na siebie,
dowodzisz tylko swoimi. Zaszejek - dwa podniesienia do południowego sektora, pozostałym
ochraniać obwód. KAES - wszyscy na obwód, oprócz grupy ochrony reaktora. Wewnętrzna ochrona
- cała na południowy obwód w podporządkowywanie do Tiulkanowu. Wszystkim: przy spotkaniu z
przeciwnikiem - ogień na klęskę!
I znów, tak samo jak na głównym stanowisku ochrony, głośnik zaczął chrapliwie wyrzucać urwane
komunikaty od poszczególnych dowódców.
Mer nagle się zjeżył. Jego twarz z dobrodusznie-uśmiechniętej zrobiła się nagle napięta,
niespokojna i wyraźnie pobladła.
- Spytaj o myśliwych - powiedział niespodziewanie ochrypłym głosem.
Kierownik garnizonu kiwnął i powiedział pochyliwszy się nad stołem:
- Zameldujcie, czy już wróciła trójka myśliwych. Odmeldowali się komuś?
Zapadła sycząca, trochę potrzaskująca cisza. Potem ktoś powiedział: « nie ma », ktoś inny: « u
mnie nie było », « przez mój nie przechodzili przez … »
- Zrozumiałem was - ponuro rzucił Jarczuk - kontynuujcie operację. O każdej zmianie informować
na bieżąco. A, i postarajcie się wziąć języka. Dobrze by było gdybyście pojmali przywódcę. Jak? A
no prosto, łapcie tego co się drze najgłośniej. Koniec komunikatu.
Zauważywszy Safonow poszarzał, i jak zgasło jego spojrzenie, Nanas nie wytrzymał i spytał:
- Jacy myśliwi? Gdzie? Nie widziałem śladów …
- Nasi myśliwi … - głucho, powiedział mer – Wyszli w siedem osób. Czterech wróciło, następnego
dnia ze zdobyczą. Trzej inni, zgłosili że znaleźli świeży ślad łosia i idą za nim. Dotychczas nie
wrócili...
- To nic, przyjdą pomalutku - machnął ręką Nanas – u nas też tak bywało, że dwa-trzy dni za łosiem
ganiali...
- Ale wokół barbarzyńcy - cicho przypomniała ukochanemu Nadia.
- I tam mój syn - ledwie słyszalnie dodał Safonow - Ignat.
- Dobra, spokojnie - klasnął Jarczuk. - Ignat wróci! Nie są głupi żeby się pchać wprost na
barbarzyńców, przeczekają albo wyjdą z lasu bardziej na północ od....a teraz pora wracać do roboty

34

background image

– skinął na Nanasa -
- Teraz oddział z merostwa jedzie w stronę odcinka południowego, podrzucą cię do Soszyna.
Ubieraj się, i leć. Zobaczysz tam żółty mikrobus.
Nanas przeniósł pełne zdziwienia spojrzenie na swoją dziewczynę. Ta wzruszyła ramionami:
- Ja też nie wiem dokładnie, co to mikrobus. Autobus - to taki duży samochód do przewozu
pasażerów, mikro - znaczy, mały …
- Mały-duży samochód? - zamrugał chłopak.
- Nie rób z siebie głupka! - krzyknął Jarczuk - leć, sam zobaczysz. Mam nadzieję, słowo «żółty »
jest dla ciebie zrozumiałe?
Nanas niechętnie podniósł się, i patrząc się na Nadię powlókł się do krzeseł, na których leżało ich
ubranie. Powoli naciągnął kurtkę, czapkę i doczekał się nowego ponaglenia ze strony kierownika
garnizonu:
- Ty nadal tutaj?! Ruszaj się, a żywo!
Kiedy Nanas wyszedł na ganek, od razu zobaczył prawie przy samych schodach schodków piękny
żółty samochód. W szerokie drzwi na środku jego burty, już zaczęli wchodzić ubrani w czarne
stroje mężczyźni. Każdy z nich miał na plecach przewieszony automat. Ten, który wsiadał ostatni,
odwrócił się, i zobaczywszy Nanasa, machnął mu ręką:
- Łopariew? Chodź szybciej! Nie będziemy czekać.
Młodzieniec westchnął i zszedł do mikrobusu. Przebywanie wśród ogromnych i jak mu się
wydawało, nader surowych wartowników, było bardzo nieprzyjemne.
Przez całą drogę z powrotem na główne stanowisko obrony,, Nanas milczał przysłuchując się ich
rozmowom. Mężczyźni z jakiegoś powodu w ogóle nie rozmawiali o barbarzyńcach ani o
czekającym ich starciu, ale o jakichś niezrozumiałych dla niego, ale sądząc po tonie głosu –
najzupełniej trywialnych sprawach.
Z początku go to dziwiło, ale szybko złapała się na myśli że on też jakoś napadem dzikusów
niespecjalnie się przejmuje. To co zdążył tutaj zobaczyć, choć jeszcze nie wszystko jasne i
zrozumiałe, ale wpoiło mu mimowolne przekonywanie, że wtargnąć tutaj ludziom uzbrojonym
tylko w łuki i topory po prostu się nie uda. Ilu by ich nie było – nawet gdyby była to niezrozumiała
« ciemność ».
No i jeszcze, przeszło mu poczucie niesprawiedliwości, no prawie przeszło. Koniec, końców mimo
wszystko wpuścili go do miasto-raju do którego tak dążył. I nie tylko wpuścili, ale dopisali do
grona mieszkańców, dali dokument i nawet wymyślili nowe imię i nazwisko. A jak. Brzmi całkiem
nieźle: Łopariew Nikołaj Aleksiejewicz! Przy czym, dopóki miał swoje dawne imię, można go było
nazywać tylko Nanasem. A teraz mogą wołać Nikołaj i Kola i Kolka, i Kolan – i każde z nich jest
prawidłowe. A właśnie – co teraz zrobić ze starym imieniem.?
Czy posiada prawo żeby się przedstawiać jako Nanas, i odpowiadać jeśli tak zawołają? Pomyślał
chwilę i doszedł do wniosku że ma prawo. Przecież Kola i Kolka też nie zapisane w dokumencie!
Niech więc i imię Nanas będzie na równi z nimi.
W czasie kiedy Nikołaj Łopariew się tak zastanawiał, droga minęła całkiem niepostrzeżenie.Nie
od razu zorientował się że maszyna już nigdzie nie jedzie, a drzwi są otwarte.
- Ty masz zamiar wysiadać? - zwrócił się do niego kierowca.
- A? Co?.. - podskoczył Nanas - już dojechaliśmy?
- Filozoficzne pytanie - mruknął jeden z wartowników - zależy punktu widzenia.
- Tak, dojechaliśmy! - Stwierdził Saam Łopariew, kiedy już wyjrzał przez okno i rozpoznał
stanowisko ochrony. Wydostał się na zewnątrz i, zanim zamknął za sobą drzwi, rozciągnął wargi w
przyjaznym uśmiechu: - dziękuję, że podwieźli! Pomyślnej bitwy!
- Ty też się trzymaj ciepło! - usłyszał w odpowiedź.
Nastrój Nanasa od razu się poprawił. Źle że rozłączyli jego i Nadię. Ale to tylko tymczasowe! A za
to ile się zdarzyło dobrego: puścili w miasto, dali nazwisko z imieniem, wydali dokument, przyjęli
do pracy … i - rzecz najważniejsza - w zorzach polarnych napotkał już i dobrych ludzie, których

35

background image

okazało się być więcej niż tych złych: Kostia Parsykin, mer Safonow, wartownicy którzy teraz z
nim jechali … szczerze nie spodobał się Nanasowi tylko kierownik garnizonu Jarczuk. Nawet
Soszyn w porównaniu z nim był lepszy i więcej dobroci okazał.
Przypomniawszy sobie o Soszynie, Nanas pośpieszył do drzwi, prowadzący na główne
stanowisko. Ale zanim do nich dotarł, obrzucił spojrzeniem ścianę i jęknął : co dziesięć,
dwadzieścia kroków przy ścianie były drabiny. A dookoła ściany, poniżej jej krawędzi biegł
metalowy podest na którym stali ludzie. Bardzo wielu ludzi. Prawie wszyscy byli ubrani albo w
plamisty kamuflaż obrony granic albo w czarny kombinezon ochrony wewnętrznej. I wszyscy
trzymali w rękach wycelowane za mur pistolety maszynowe, karabiny, a także niezwykłą dla niego
broń składającą się jakby z uchwytu do karabinu i niedużego łuku przymocowanego na przedzie.
Nanas rzucił się do prowadzących na stanowisko drzwi. Wszedłszy w znajome już pomieszczenie,
zastał swojego kierownika dokładnie w tym samym miejscu - koło stołu, uważnie wpatrującego się
w ekran. Na ekranie widać było coś nie do końca zrozumiałego – w te i wewte biegali ludzie,
czasem padali śnieg, pod nogi innych. Ekran pokazywał niezbyt duży obszar, dlatego nie dało się
rozsądzić jak wielu tych ludzi tam jest. Za to było wyraźnie widać, że nie są podobni do
miejscowych mieszkańców ani z ubrania ani z twarzy. Ci ludzie, prawie wszyscy brodaci, z
długimi, kosmatymi włosami, byli ubrane w spodnie i peleryny, topornie uszyte ze zwierzęcych
skór. W dodatku rozdziawiali usta w niemym krzyku który wykrzywiał ich twarze.
- To barbarzyńcy?! - mimo woli wyrwało się chłopakowi. - oni już tu?!..
Soszyn drgnął i gwałtownie obrócił się do niego.
- Co się tak skradasz? Do zawał doprowadzisz!..
- Tak na zewnątrz - barbarzyńcy ! - wskazał palcem na ekran Nanas.
- No, barbarzyńcy - i co? Widzisz, nasi tam równo po nich jadą.
- Nasi?.. - zamrugał Nanas. - gdzie – tam?..
- Przy głównym stanowisku sektora południowego. Stamtąd podgląd włączyłem, do nas jeszcze nie
dotarli, chwała bogu. Mam nadzieję, że nie dotrą. - tu szef ochrony przypomniał sobie, widocznie,
że Nanas teraz jest już jego podwładnym i zadysponował : - ty słuchaj żołnierzu. Też idziesz w
bój. Nasi co prawda już pojechali, ale wyjdziesz na trasę , będzie jechał Zaszejka z młodymi.
Zabierasz się z nimi. Powiem im teraz, żeby cię zgarnęli … - Soszyn podniósł do ust podobne do
telefonu, ale troche większe pudełko z cienkim pędem i zawołał głośno: - Kirkin! Witalij! Tu
Soszyn. Słyszysz mnie? Odpowiedz!..
Ledwo odstawił pudełeczko, a ono natychmiast ochryple syknęło:
- Słyszę was, Siergiej Wiktorowicz. My prawie obok was. Potrzebna pomoc?..
- Na szczęście nie - znów zaczął mówić Soszyn. - nie, pomoc nie potrzebna. Ty słuchaj, Witalij
Iwanowicz, weź z sobą mojego nowego, on zaraz wyjdzie na trasę. Nie wiem, prawda, jaki on ale
przyda się na pewno.
- Dobrze, niech wyłazi. Jak się nazywa?
- Nikołaj Łopariew, - odpowiedział szef ochrony, i Nanas odczuł przyjemną dumę usłyszawszy
swoje nowe imię z cudzych ust. Przyjemne było w dodatku, to że Soszyn i poznał, i zapamiętał już
to imię. A ten już zawiesił pudełeczko na pas obrócił się do niego: - leć na drogę, żołnierze z
Zaszejką zaraz tam będą. Póki nie wrócisz, twoim dowódcą,będzie Kirkin Witalij Iwanowicz.
Wiesz, kto to taki dowódca?
- Ten, kogo trzeba się słuchać.
- Dokładnie. I słuchać się we wszystkim! Powie pod lód nurkować - dasz nurka, powie gówno żreć
- zjesz. Zrozumiałeś?
- A czemu gówno?.. - z przerażenia stanął jąkać się Nanas.
- A o pytaniu « po co » od razu zapomnij. Rozkazy dowódcy trzeba wykonywać bez słowa
sprzeciwu nie zadając niepotrzebnych pytań. Potrzebnych, zresztą też nie. Odpowiadasz: « tak jest!
» - i wykonujesz!
- Czym jest? Jeść? - jąkał się dalej przestraszony Saam

36

background image

- Po prostu «tak jest »! - zaryczał Soszyn. - odpowiadać tak trzeba: « tak jest! » albo « przyjąłem! »
zrozumiałeś?
- Tak jest … - niepewnie odpowiedział Nanas.
- Po rozkazie tak trzeba mówić. Tylko głośne i wyraźne. A na pytania dowódcy trzeba odpowiadać:
« tak przyjąłem! » albo « nie rozumiem! » teraz zrozumiał?
- Tak jest! - na całe gardło ryknął nowiutki wartownik obwodu. - nie rozumiem!
- Boże ty mój!.. - jęknął szef ochrony - dobrze, z czasem się nauczysz , teraz czasu nie ma żeby
wypełniać twój pusty łeb wiedzą. Biegiem marsz wykonać zadanie!
- Tak jest! - wykrzyknął Nanas i rzucił się do drzwi, ale w progu się zatrzymał . - Dowódco!
Zapomniałeś mi zwrócić automat.
- A i nie « tykać » na dowódcą - mruknął Soszyn - a automatu ci nie dam; nie wiem jak go
traktujesz, a broń palna teraz na wagę złota.
- A jak będę walczyć?.. Chociaż byście łuk dali! Albo dziryt.
- Tego na składzie nie mamy - podrapał łysinę szef ochrony. - z kuszą kiedyś miałeś do czynienia?
- Nie - uczciwie przyznał się chłopak domyśliwszy się już, że to właśnie kusze widział u niektóych
obrońców granicy.
- Znaczy, będziesz walczył bezpośrednio - Soszyn spuścił wzrok - na zewnątrz, nóż masz. A broń
zdobędziesz w walce . Pojął?
- Tak jest - z niezadowoleniem mruknął Nanas i chciał dodać jeszcze « nie rozumiem » ale
rozmyślił się i machnąwszy ręką, wyszedł za drzwi.
Za druciane zabezpieczenie wypuścił go nieznajomy wartownik. Mężczyzna wydawał się
Nanasowi stary i bardzo ponury. Jednak nowiutki żołnierz Łopariew pozazdrościł i takiej broni. Z
noża nie postrzelasz!
A jeżeli w niego będą strzelać z łuku - jak podkradniesz się do takiego wroga, żeby zetrzeć się z
nim w walce wręcz?.. « ale czy jest sens smucić się – przyszło mu do głowy - trzeba mieć nadzieję
na lepsze, i jeżeli okoliczności znów sobie o nim nie przypomną, to może jakoś to będzie ».
Chłopak zwrócił uwagę, że gąsienicówka którą tu zostawili, był już schowana. Zresztą, przecież
poprosili go by zatankować, więc widocznie była odstawiona w tym celu. Chociaż na co mu teraz
maszyna? Przecież i tak nie pojedzie wprost na barbarzyńców. Kto by na to pozwolił? Poza tym on
teraz mieszkaniec tego miasta, a dokładniej jego obrońca. I zbiec teraz – znaczy być zdrajcą i
oszustem. Prawdziwym zdrajcą, bo przecież kiedy zbiegł z syjta - nikogo nie wydał, odwrotnie,
uratował - i siebie, i, przede wszystkim, wiernego przyjaciela Siejda. Ach, gdzież on teraz?..
Ślad po skuterze też zniknął – został zadeptany przez dziesiątki nóg kiedy wartownicy z głównego
stanowiska udali się na pomoc swoim południowym towarzyszom. Po tej ścieżce szedł teraz
Nanas. Zajęty myślami, sam nie zauważył jak znalazł się na sanktpetersburskiej trasie.
Rozejrzał się na boki i stwierdził że podchodzący pod drogę rzadki las, ,który już widział dzisiaj,
wydał się mu nieznany i obcy. Jakby same drzewa oczekiwały wroga. Temu uczuciu sprzyjało
wiszące w powietrzu milczenie - nawet ptaki przestały śpiewać. Zresztą, i słońce już zaszło, tak że
opadający na świat półmrok mimo woli budził dodatkowy niepokój.
Ale cisza mimo wszystko nie była zupełna. Zamarłszy i wstrzymawszy oddech, Nanas usłyszał od
strony północnej słaby szum - skrzypienie śniegu, grubiańskie rozmowy, pokasływanie. Choć od tej
strony nie mogli nadchodzić barbarzyńcy, mimo wszystko zszedł od drogi i usiadł za młodą
rozłożystą choinką. Wkrótce na drodze pokazali się ludzie.
Saam naliczył pięć albo sześć dziesiątków, ale i tak doszedł do wniosku, że to w żaden sposób nie
« zastępy » i nie « ciemność ». Do tego zaś byli ubrani nie w skóry a w zwykłe kurki - ale w
większej części maskujące, w biało-szary albo zielono-brązowy wzór.
Oddział zatrzymał się prawie naprzeciw jego choinki.
- No, i gdzie ten Łopariew? - z rozdrażnieniem splunął jeden z mężczyzn.
- Tutaj - wyprostował się i wyniknął z ukrycia Nanas.
- Ale żeś znalazł chwilę żeby iść za potrzebą!

37

background image

- Ja nie za potrzebę … schowałem się.
Większość z wartowników zaśmiała się. Jedn wykrzyknął:
- Dobrze żeś się schował ! Z pięciu kilometrów barbarzyńcy cię nie zobaczą.
- Patrz, on i automat schował - zaśmiał się ktoś jeszcze. - z palca strzelać będzie, żeby wróg się nie
domyślił .
- Cisza tam! - odwrócił się do oddziału pierwszy mężczyzna. A potem badawczym spojrzeniem
obrzucił Nanasa. - gdzie twoja broń?
- Tutaj - zasępiwszy się, trzasnął Saam po wiszącej na pasie pochwie. Chciał dodać że automat
miał, ale go odebrał Soszyn, jednak zrozumiał że narzekać na dowódcę nie uchodzi. W dodatku,
jeżeli ktokolwiek – nawet niechby i dowódca – umiał ci broń odebrać – to chwalić się tym nie ma
co. Dlatego Nanas, wciągnąwszy brodę dodał: - na razie mi tyle starczy. Resztę zdobędę w walce.
Z kolumny znowu rozległy się śmieszki, ale tym razem niezbyt głośne.
- Wojak!.. - znowu splunął mężczyzna, który jak zrozumiał Nanas, był Witalijem Kirkinym,
dowódcą tego oddziału. - co, Soszyn myśli, że u mnie przedszkole na wycieczce?
- Absolutnie nie! - odpowiedział nowy żołnierz. - on myśli, że wam nie zaszkodzi wsparcie.
- Tak dokładnie - westchnął Kirkin. - bez ciebie to sobie w ogóle nie poradzimy...dobrze...do
szeregu !
- Tak jest! - podskoczył Nanas i wcisnął się w pierwszy szereg wartowników.
- Gdzieee ?! - zamierzył się na niego dowódca - na koniec kocie!
- Tak jest - zachmurzywszy się mruknął Saam, i powlókł na ogon kolumny.
- I w tyle nie zostawaj! - krzyknął w ślad za nim Kirkin. - nie będę się tobą opiekował. Odstaniesz,
uznam za dezertera i odstrzelę!
«No i na co mi to było.. - idąc za oddziału myślał rozdrażniony Nanas - znów czuł się
niepotrzebny, nieważny i bezużyteczny. Trzeba było usłuchać Nadii i zbiec z nią we dwójkę dokąd
oczy poniosą!.. »

Rozdział 9
W uścisku śmierci.

Ściemniało się szybko. Wszystko przez to że choć zima się już kończyła, to do lata, kiedy słońce
w ogóle nie zachodzi było jeszcze daleko. Jak na złość, z księżyca został tylko wąziutki pasek, któy
w niczym nie pomagał. Nadchodząca ciemność, otulająca drogę i krzaki po obu stronach,
powodowała że coraz częściej wyobraźnia podpowiadała wroga ukrytego za pniem. Nanas coraz
bardziej ściskał rękojeść noża.
Im gęstsza robiła się ciemność, tym bardziej chłopak był zdziwiony : jak oni będą walczyć jeżeli
nie są w stanie zobaczyć ani wroga ani siebie nawzajem? Prawda, pamiętał o reflektorach na
ścianach ale dostrzegał w nich dwa mankamenty : po pierwsze w walce, zwłaszcza wręcz się nie
przydadzą, a to dlatego że jaskrawe światło będzie oślepiać obie strony. Po drugie zaś, szkło
reflektora, było odporne na kule ale nie na strzały. Jeżeli napastnicy, to nie durnie, a skoro dali radę
zdobyć i zniszczyć miasto, to raczej idiotami nie są. To ich pierwszym celem będzie pozbycie się
problemu w postaci światła. Tym bardziej wynika z tego że załączyć lampy, to zaszkodzić samemu
sobie. No, tyle dobrze że są bo wróg nie podejdzie bezpośrednio pod ścianę niezauważony.
Nowo zrekrutowany żołnierz, zaczął się jeszcze zastanawiać - kim są ci barbarzyńcy. Może to
dzicy takiego samego rodzaju jak Saam i jego współplemieńcy? No ale mieszkańcy jego rodzimego
syjta na nikogo nie napadali. Z drugiej strony – jak mieli napadać skoro byli przekonani że ich świat
ogranicza się do małego spłachetka poza którym nie ma nic? Nawet nie podejrzewali że wokół
rozciąga się ogromny świat, zaludniony nie przez złe duchy, lecz przez ludzi. Ludzi nie mniej
okrutnych i złych. Choć i dobrzy też się trafiają. I piękni, i pokraczni; i głupi, i weseli; i mądrzy, i
niezbyt mądrzy. Każdego rodzaju. Świat w rzeczywistości bardzo wielki, a przecież on, Nanas,

38

background image

zdążył zobaczyć tylko jego malusieńką część.
W tych rozmyślaniach pojawiała się jeszcze jedna myśl...skoro ludzie są tak różni od siebie, to
przecież musi być tak że wśród barbarzyńców nie tylko same łajdaki i bandyci? Kto wie, co
napędza ich w tym destrukcyjnym marszu? Przecież nienawidzić tak bardzo, żeby zabijać
wszystkich i niszczyć wszystko co się nawinie pod ręce – to całkiem niepojęte? Nawet kiedy jego
współplemieńcy chcieli go zabić, to nie wynikało to tylko z pragnienia bycia złym. Można było
zrozumieć, że pies-potwór budził w nich przerażenie. No i on sam potrafił się przeciwstawić i
seniorom i nojdowi. A jego współplemieńcy nawet psa nie byli gotowi zabić ot tak po prostu – tylko
dla obrony. Więc dlaczego barbarzyńcy zabijają w ten sposób..?
To pytanie zostało bez odpowiedzi. Wszystko jedno czy Nanas potrafiłby w końcu na nie
odpowiedzieć, nie zdążył tego zrobić, kiedy rozległ się przytłumiony rozkaz dowódcy – zatrzymać
się. I nawet gdyby chłopak miał lepsze rozeznanie w zachowaniu barbarzyńców, to i tak zgubił
wątek kiedy oddział się zatrzymał, a on sam wylądował nosem w plecach poprzedzającego go
żołnierza.
Zmieszawszy się, Nanas cofnął się o krok i zaczął rozglądać..Zresztą, już na tyle się ściemniło że
robił to nadaremno. Mógł dojrzeć tylko sylwetki nowych towarzyszy broni, i czarny plamy drzew
słabo widoczne na tle ledwo jaśniejszego nieba. Stosunkowo dobrze była widoczna tylko
zaśnieżona droga wiodąca przez las, która odbijała światło gwiazd.
Jeżeli za nimi szedłby ktoś obcy, Nanas z pewnością by go zauważyłby. Bo widzieć mógł tylko tę
część drogi, z której przyszli - przed nim wznosiły się tylko plecy reszty oddziału.
Za to już nie trzeba było wytężać słuchu, żeby usłyszeć dźwięki niedalekiej walki. Całkiem
wyraźnie dochodziły krzyki i odgłos wystrzałów.
Ale zapewne to nie te dźwięki zmusiły Kirkina do zatrzymania się – przecież oni podążali właśnie
w stronę tych hałasów. Nie, z pewnością była jakaś inna przyczyna. Przysłuchawszy się lepiej,
Nanas podłapał niewyraźny szum od strony lasu - jak gdyby ktoś bardzo duży przedostawał się w
oddali między drzewami, łamiąc szreń i chrzęszcząc śniegiem.
Usłyszeli to i inni wartownicy. Ktoś nie utrzymał nerwów na wodzy i puścił serię z automatu po
drzewach.
- Nie strzelać! - wrzasnął Kirkin, ale było za późno - w powietrzu zaświstały strzały i nagle kilku
żołnierzy z jękiem zwaliło się z drogi.
«Musimy zejść z drogi! » - w panice pomyślał Nanas, i dowódca oddziału, jakby usłyszawszy jego
mentalny krzyk głośno dał komendę:
- Wszyscy w las, na lewo! Położyć się za drzewa!
Powtarzać nie było potrzeby; przed chwilą widzieli śmierć swoich kolegów. Skoczyli w zaspy jak
zające. Nanas oczywiście podążył za nimi, a kiedy już zakopał się w śniegu pomyślał że nic
haniebnego w takiej uciecze nie było. Tym bardziej że tak samo zrobił dowódca. Gdyby zrobili
szturm na ukrytych w lesie wrogów, którego w ogóle nie widzieli zostaliby wystrzelani co do
jednego. A sami musieli by strzelać na oślep- kilka kusz, i automatów na pewno by nie wystarczyło.
Inna sprawa, co mieli teraz zrobić? Podążać pełznąc do południowego stanowiska, do którego było
całkiem blisko? Ale, rzecz dziwna, dźwięki strzałów od tej strony prawie ustały … co by to mogło
znaczyć? Ochronie południowego obwodu udało się odeprzeć atak barbarzyńców, albo wprost
przeciwnie wrogowie przerwali kordon? To ostatnie było mało prawdopodobne – na pewno
dochodziłyby stamtąd zwycięskie krzyki wroga.
I po co wtedy barbarzyńcy poszliby w tę stronę?.. A à propos, dlaczego tutaj poszli? Zrozumieli,
że tam nie dadzą rady przerwać obwodu, i postanowili poszukać słabszego miejsca? Albo te
wydarzenia nie były ze sobą powiązane, i po prostu horda idąca z Kandałaksza, po prostu rozpełza
się wokół ogrodzenia żeby zaatakować ze wszystkich stron naraz? A brak odgłosów walki na
południu mogą świadczyć o tym że barbarzyńcy zrobili pierwszą próbę żeby ocenić siły obrońców
granicy. Zrozumiawszy, że z rozpędu ściany nie wezmą, odeszli, żeby później, odpocząwszy i
doczekawszy się pomocy, przedsięwziąć nowy atak. Przecież pieszy przejście między miastami na

39

background image

pewno nie dodało im sił. A walka w ciemności niewygodna dla obu stron. Prawdopodobnie
rozdzieliwszy się, barbarzyńcy rozciągną się na dłuższym odcinku i zaatakują w wielu miejscach
tak aby nie dać obrońcom Zórz Polarnych, możliwości ześrodkowywania sił w jednym miejscu.
Oczywiście Nanas rozmyślał o tym wszystkim używając innych, prostszych słów. Ale sens
rozmyślań, był właśnie taki. Zresztą, miał też świadomość że barbarzyńcy mogą zachować się
zupełnie inaczej niż on wymyślił. Choć rozumowanie wydawało mu się poprawne, nie znaczyło to
że wrogowie nie zrobią czegoś zupełnie innego. Na przykład, nie osiągnąwszy zwycięstwa szybko i
w jednym miejscu, zebrali się i całym tłumem poszli szukać innego. A najbliższe było właśnie
główne stanowisko ochrony, którym dowodził Soszyn …
- Dowódco!.. - podniósłszy głowę i wpatrując się w ciemne plamy na śniegu, szeptem zawołał
Nanas.
- Czego chcesz? - rozległo się od strony sąsiedniego drzewa.
Saam szybko pokonał tę niewielką odległość czołgając się, i podzielił się swoimi obawami z
Witalijem Kirkinym.
- U niego przecież teraz mało ludzi zostało - zrobił podsumowanie chłopak - a jeśli nagle
barbarzyńcy napadną teraz na jego … na nasze stanowisko?
- I co proponujesz - plunąć na rozkazy i wrócić? - z rozdrażnieniem prychnął dowódca.
- Tak, przecież tam już nie musimy pomagać … - Nanas machnął głową w kierunku południowym.
- Ty co, jasnowidz? - znowu prychnął mężczyzna, ale w głosie rozległa się jakaś wątpliwość. -
pomówiłbym teraz przez radiostację z Tiulkanowym, wszystko by było jasne, ale te gadziny
posłyszą...a właśnie jak myślisz, czemu nie poszli za nami?
Nanasu zrobiło się bardzo miło że dowódca zainteresował się jego opinią, i wysiliwszy się żeby
ukryć dumę powiedział :
- Dlatego że też nie wiedzą ilu nas jest. I nie są specjalnie odważni, bo poszli lasem a nie drogą –
bali się ataku. Poza tym są zmęczeni.... z z pewnością, wam warto porozmawiać ze stanowiskiem.
Cichutko. Nie usłyszą barbarzyńcy. A jeżeli i usłyszą - nie pobiegną tutaj. Wy tylko odpełznijcie
dalej, tak za drzewo, wtedy strzałą nie sięgną...nawet jak dźwięk posłyszą.
- A ty co się tak rozkomenderował kocie?! - gniewnie syknął Kirkin, do którego, widocznie,
dopiero teraz doszło, z kim on prowadzi tak poufną rozmowę. - a no, a psik stąd i czekaj na rozkaz!
Sam zorientuję się, co robić, bez pomocy smarkaczy!
- Ja nie smarkacz!.. - z obrazą wymamrotał Saam ledwie powstrzymawszy się prze tym żeby nie
pociągnąć nosem. Zaczął pełznąć w swoje stanowisko. Jednak kątem oka zdążył zauważyć, że
dowódca też przepełzł dalej od drogi, a w chwilę później rozległo się stłumione syczenie radiostacji
i mamroczący w oddali głos Kirkinskija
Chwilę później dowódca wstał, jasne było że nikt ich już w lesie nie szuka.
- Wszyscy do mnie!.. - zawołał szeptem, i wkrótce okrążył gęsty pierścień wytarzanych w śniegu
wartowników - jest, tak … Atak na południowe stanowisko odparty, iść tam teraz nie ma sensu.
Tym bardziej, że jak już sami rozumiecie, przeciwnik podąża w stronę opuszczonych teraz
stanowisk. Musimy więc szybko zawrócić. Tyle że przez zaspy w lesie szlibyśmy powoli,
pójdziemy więc drogą. Nie kolumną, tylko rozciągniętym łańcuchem. Pojedynczo i po cichu.
Pierwszy idzie nowy, ja zamykam łańcuch. Bez istotnego powodu nie strzelać...to tyle. Idziemy!
Nanas najpierw znowu zadzierał nosa że dowódca wpuścił go naprzód ale wkrótce zorientował się,
że w ten sposób Kirkin tylko asekurował się, by w razie czego stracić tego kogo najmniej szkoda.
Albo kto wedle jego opinii – bezużyteczny. Nastrój znów miał pod psem. Zresztą powodów do
śmiechu nie było. Szczególnie kiedy wyszedł na drogę i znalazł tam ciała poległych. A kiedy
Kirkin wydał rozkaz, żeby nie brać ciał ze sobą a tylko obsypać je śniegiem, nawet najweselszy
kawalarz, stracił rezon.
« Nie ja jeden bezużyteczny - z gwałtowną złośliwą satysfakcją przyszło przez myśl Nanasowi
-wszyscy tacy sami jesteśmy. Połazili, trzech stracili i po kryjomu do domu wracają jak złodzieje
jacyś! … tfu!.. »

40

background image

Nagle rozpaliła się w nim złość, która wyparła wszystkie inne myśli w tym strach. Chłopak
podszedł do do Kirkina, który rozdawał żołnierzom broń zabitych, i milcząc wyciągnął rękę.
Dowódca przez chwilę go przetrzymał, ale w końcu podał mu automat. Nanas podziękował
skinieniem i pomaszerował drogą. Specjalnie idąc środkiem, nie kryjąc się. Tak jakby w pobliżu nie
było żadnego wroga. Koniec końców, to była jego ziemia. I teraz – to było jego miasto, a u siebie
w domu człowiek nie powinien chodzić po kryjomu!
Czy to przez takie niespokojne myśli, czy też pozostali członkowie oddziału szli zbyt powoli, ale
wyszło tak że Nanas za bardzo wyforsował do przodu. Obejrzawszy się nie mógł dostrzec na
szarzejącej między hebanowymi drzewami drodze, ani jednej ciemnej sylwetki. A tymczasem
chrzęst śniegu i trzask gałązek pod mnóstwem nieprzyjacielskich nóg w głębi lasu, od lewej strony
trasy jak dawniej zlewał się w jednolity, nieustający szum.
« Ilu ich tam jest? - zatrzymał się, ogarnięty przez mimowolne przerażenie, chłopak - zdaje się,
racje miał ten zbiegły z Kandałaksza: cała ciemność!.. »
I choć było to bolesne, to Nanas zaczynał podejrzewać że liczba obrońców jest bez porównania
mniejsza niż liczba nieprzyjaciół. Oczywiście nie wiedział i nie mógł wiedzieć wszystkiego, ale
jakieś podejrzenia których do tej pory sobie nie uświadamiał – były. Na przykład taka okoliczność,
że ich wysłano na pomoc do obrońców południowego obwodu. O czym to mówi? O tym, że na
południowych stanowiskach za mało ludziom, żeby samodzielnie odeprzeć wroga. A i posłąne tam
oddziały nie były zbyt liczne. A to znaczy że sił miasta nie starczało i tu... tu....A wróg był liczny, za
to ściana niwelowała tę różnicę w liczebności. No i jeszcze to, że najeźdźca był uzbrojony głównie
w łuki. W sumie to można by uznać, że siły okażą się równe.
A to znaczy, że odpędzić, a tym bardziej pobić wroga - nie uda się szybko. Ale i barbarzyńcom
raczej nie uda się przerwać ogrodzenia. A co to znaczy? A to znaczy że oblężenie może się
przeciągnąć. A przecież wcześnie czy później amunicja u obrońców obwodów się skończy - i co
wtedy?.. Nie miał ochoty ciągnąć tej myśli..
I czy to z powodu niewesołych myśli, czy po prostu nasilił się mróz – Nanas odczuł nieprzyjemne
dreszcze.
Za to, obejrzawszy się w tył, dojrzał wreszcie idącego za nim w oddali wartownika. Na duszy
zrobiło się odrobinę lżej. Odwrócił się z powrotem i już miał iść dalej, kiedy posłyszał
niezrozumiały dźwięk – dziwny szelest jakby ktoś wlókł po śniegu mocno wypchany worek.
Mimowolne zdziwienie kosztowało go kilka cennych sekund.
Kiedy Nanas już repetował « kałasza », w brzuch uderzyło go coś tak masywnego, że chłopak
poleciałby na plecy, gdyby coś sprężystego i miękkiego nie złapało go w pasie. A w chwilę później
cała dolna część ciała była owinięta jakimś mocno obciskającym kokonem.
Nanas zaczął krzyczeć i spróbował skierować w dół lufę automatu. Nie wyszło mu to. Sprężysta
biała masa, pokryta twardą krótką wełnę, była za blisko, żeby można było wycelować w nią lufę.
Wyciągnąć noża tym bardziej nie mógł. Jedyne co dał radę zrobić to ściągnąć automat, złapać za
łoże i tłuc gdzie popadnie. Uderzenia zresztą nie były zbyt silne, nijak nie mógł się porządnie
zamachnąć. Z bólu w oczach zawirowały mu czerwone kręgi. Z przerażeniem uświadomił sobie że
jeszcze chwilę a zostanie rozgnieciony! Dobrze będzie, jeżeli straci świadomość wcześniej, niż z
pękniętego brzucha wyjdą jelita …
W dodatku coś z siłą imadła złapało go powyżej lewego nadgarstka. Uratowała go gruba skóra i
futro wojskowej kurtki, inaczej na pewno straciłby dłoń. Zresztą druga fala bólu, pomogła mu,
jakby złapał drugi oddech. W każdym przypadku, mógł wreszcie, naprawdę wrzasnąć. A następne
uderzenie które zadał, trafiło prosto w głowę zwierzęcia. Ta wypuściła rękę i strasznie zaryczała.
Chłopaka owionął cuchnący odór oddechu, a coś na kształt rybich płetw zaszeleściło na piersi. Nie
dawał już rady utrzymać automatu, i zrozumiał że wypadnie się z bezpowrotnie pożegnać z życiem.
Dalsze wspomnienia Saama były niejasne. Krwawa zasłon oślepiła go, w uszach zadudnił
otępiający dźwięk. Wydawało mu się że gdzieś słyszy strzały, ale były odległe, i jak mu się
wydawało, zupełnie z nim niezwiązane. Ktoś krzyczał i przeklinał … ktoś szarpał nim na różne

41

background image

strony, a potem nagle zrobiło się lekko. Tak lekko i swobodnie że w pierwszej chwili pomyślał że
umarł a jego dusza dostała się do górnego świata, pozostawiwszy umęczone ciało...
Ale spokój jednak nie był mu dany. Nanas poczuł na twarzy zimny śnieg, i energiczne uderzenia
w policzki.
- Dawaj! - usłyszał. - dawaj, obudź się!.. Jak tam cię … Kolka! Łotyriew! No!.. Nie umieraj,
k...mać!
- Łopariew … - mruknął, niemrawo poruszywszy ręką, w nadziei powstrzymania tego kto obrabiał
mu policzki - Łopariew ja … nie trzeba mnie bić …
- Uch ty!.. - z ulgą wypuściwszy powietrze zostawił go w spokoju zabijaka - ocknął się! Oto zuch!
- A gdzie?.. A kto?.. - nagle przypomniawszy sobie tym co przeżył, obrócił się w śniegu próbując
powstać – co mnie napadło?! Gdzie on?.. Ono …
- Uciekło - Witalij Kirkin pomógł mu usiąść . - dokładniej, odpełzło. A przecież Sanka w niego nie
mniej niż trzy kule wsadził! Nie chciał strzelać z dystansu, bał się trafić ciebie. Życie mu
zawdzięczasz. Jeśli by nie usłyszał twojego krzyku, nie pobiegł by do ciebie...a nawiasem mówiąc,
nie powinien był biec – miał rozkaz czekać na drużynę...ale wtedy ty też byś się
doczekał....królestwa niebieskiego. Tak że Sance Sorokinowi należy się i nagana i pochwała
jednocześnie!
- A barbarzyńcy? - chłopak w końcu podniósł się na nogi.. Ciało niemiłosiernie bolało, ale kości,
wyglądały na cel. W każdym razie, stać mógł. - oni nie przybiegną na strzały?
- Któż ich wie … - tylko tyle zdążył odpowiedzieć Kirkin, a potem z lasu z lewej strony drogi
rozległ się straszny, ale wyraźnie ludzkie wycie przerażające krzyki.
Nanasowi po skórze przebiegły lodowate mrówki. Jakby znów powtarzały się te, zbliżające go do
nieuchronnej śmierci minuty.
A potem usłyszeli krzyk biegnącego do nich przez krzaki człowieka:
- Strzelać!!! Tam strzelać, szybko-szybko!.. Nieszczęście!..kuolema

5

! valkoinen käärme

6

! Biały

smok!..

Rozdział 10
Powrót « Bohatera »

Biały smok!.. Te dwa słowa, wykrzyczane szalonym z przerażenia głosem, uderzyły nowiutkiego
wartownika Nikołaja Łopariewa może nawet bardziej niż sam fakt kto te słowa wykrzyczał.
Jednak przyznać trzeba że i sam krzyczący, mógłby solidnie przestraszyć każdego kto spotkałby
go w ciemną noc. Zresztą przy świetle dnia wyglądał niewiele lepiej. Ale teraz, przy słabym
świetle gwiazd i wąskiego sierpu księżyca, trudno było bez wzdrygnięcia się patrzeć na to straszne
stworzenie. Po pierwsze zarośnięty był tak, że twarzy prawie w ogóle nie było widać. Długie
splątane czarne włosy, spadały na pierś i ramiona. Krzyczący był ubrany w długą futrzaną pelerynę,
która zlewała się z włosami. Przez to wydawało się że włosy są albo nienaturalnie długie, albo całe
stworzenie jest sierścią porośnięte.
I co odrzucało w nie mniejszym stopniu niż powierzchowność, to był mdląco-zgniły odór,idący z
tego stworzenia nocy.
« Czy naprawdę tak samo pachniało i ode mnie?.. » - mimo woli pomyślał Nanas, przypomniawszy
sobie jak Nadia ściskała nos przy pierwszej spotkaniu z nim. Wstyd jaki poczuł z powodu tego
wspomnienia był silniejszy niż strach który budził w nim nieznajomy.
A ten, machając rękami, w jednej z których trzymał oszczep, nie przestawał wrzeszczeć:
- Iść!!! Strzelać!!! Biały smok!..
Nagle wrzeszczący zamilkł. Oczy wyszły mu na wierzch tak mocno, że aż błysnęły odbijając
światło gwiazd i księżyca. A już w chwilę później odwrócił się i rzucił do ucieczki. Jednak daleko

5 Kuolema - śmierć

6 valkoinen käärme – biały smok

42

background image

uciec barbarzyńca nie zdążył potknąwszy się o wyciągniętą nogę Nanasa.
Ledwo przebił swoim ciałem śnieżną szreń, kiedy na plecy skoczył mu Kirkin, a zaraz za nim
dzielny saamski chłopak. W każdym razie, tak potem pomyślał o sobie Nanas, sam będąc
zaskoczony swoim zachowaniem. Razem z dowódcą szybko wykręcili ręce dzikusa na plecy, a
Sanki który przyszedł im z pomocą zaczął go krępować sznurkiem, który nie wiadomo skąd
wyciągnął. W usta pojmanego który zaczął wyć, wsadził swoją rękawicę.
- A ten co myślał? Że my od niego..? - sapiąc szepnął dowódcy Nanas, kiedy związany barbarzyńca
po paru szturchnięciach pięścią Sorokina, przestał wierzgać.
- Widać, myślał..- odchrząknął Kirkin. - może, oddzielili się od głównej masy a potem usłyszeli
strzały i poszli w tę stronę. A tu ten … biały smok. No ale im się trafiło..!
- I … co my teraz z nim?.. - odczuwszy jak nagle zaschło mu w gardle, wydusił Saam. - zabijemy?..
- Kogo - dzikusa czy smoka? - uśmiechnął się dowódca oddziału ale po chwili ukrył uśmiech i
odpowiedział poważnie: - co do węża, to, myślę że skosztowawszy ołowiu, więcej tutaj nie wróci.
A dzikusa – myślisz że czemu go tak wiązaliśmy? Nie, nie , my go, gołąbeczka, w miasto
zaniesiemy. Tym bardziej, że Jarczuk kazał wziąć języka.
- Zaniesiemy..? - westchnął Nanas, z jakiegoś powodu podejrzewając że to jemy przyjdzie taszczyć
barbarzyńcę.
Prawie zgadł. Ale niezupełnie.
- Po co się nadrywać ? - odpowiedział Kirkin i wyciągnął radiostację – zaraz zorganizujemy
transport.
Radiostacja syknęła, i podniósł ją do warg
- Kirkin wzywa Soszyna. Odbiór …
- Soszyn, słucham. Co u ciebie?
- Raczej - kto. Języka wzięli. Wielgachny, pies! Przyślij gąsienicówka z wołokuszami.
- Gdzie jesteście? Odbiór …
- Niedaleko od ciebie, dwa kilometra na południe na trasie. Odbiór …
- Dobrze, czekaj na …
- Tylko tu barbarzyńcy w okolicy, niech się rozglądają dobrze.
- Przyjąłem. Potwierdzam. Bez odbioru.
Dowódca schował radiostację i skinął na Nanasa:
- Pojedziesz z nim.
- Ja?.. - zamrugał chłopak.
- Ty, ty. Poszarpało cie zdrowo, nie ma sensu żebyś szedł pieszo. Sytuację znasz w ujęciu jeńca
brałeś udział, więc i zameldujesz wszystko jak było.
- Tak jest … - ze zmieszaniem odpowiedział Nanas.
- I o białym smoku też powiedz. Że też o takim paskudztwie wcześniej nie słyszałem, może te
dzikusy przytargały go ze sobą? Choć to mało prawdopodobne, przecież sami się go śmiertelnie
boją.
- Ale dokładnie go znają - powiedział machnąwszy głową na związanego barbarzyńcę, Saam. - ten
to go nawet z imienia wołał.
- Z jakiego imienia? - zdziwił się Kirkin.
- Kuolema jakiś … Wałkojnien Kiarmie. To, z pewnością, nazwisko, imię i imię po ojcu, -
postanowił błysnąć swoją wiedzą chłopak.
- Nie wiadomo nawet czy oni sami otczestwa

7

mają- a żeby jeszcze i bestia miała!.. Nie, musiał coś

po swojemu bełkotać.
- Wygląda to na fiński - powiedział milczący do tej pory Sanka Sorokin.
- Chcesz powiedzieć, że barbarzyńcy przyszli z Finlandii? - obrócił się do niego Kirkin.
- Nie koniecznie. Karelski przecież z fińskim ma jedne korzenie. Chociaż i do Finlandii blisko tak
że rękę wystarczy wyciągnąć. Więc co za różnica?

7 Imię po ojcu.

43

background image

- Różnicy naprawdę nie ma - westchnął dowódca - niech oni i z Afryki byli. Byle tam zostali a nie
do nas się wpierniczali!
Tymczasem od strony północnej rozległ się dźwięk motoru, który szybko stawał coraz bliższy.
- Szybko - zdziwił się Sorokin.
- Tak, przecież jest alarm bojowy poziomu« zero » - powiedział Kirkin – więc wszystko musi być
załatwiane bez żadnej zwłoki. Następnie odwrócił się do pozostałych żołnierzy, zebranych opodal: -
wy też bądźcie w pogotowiu, dźwięk maszyny może przyciągnąć uwagę wroga!
Wkrótce po drzewach przesunęło się jaskrawe światło, a minutę później podjechały« samoruchome
sanie » z przyczepionymi z tyłu wołokuszami. Zatrzymały się obok Kirkina, Sorokin i Nanasa.
- Szeregowiec Mitrofan melduje się na polecenie kierownika głównego stanowiska ochrony! -
zameldował kierowca.
Nawet gdyby ten się nie przedstawił, Nanas i tak poznałby go po głosie - to był właśnie ten
niewysoki wartownik, którego z Nadią spotkali zeszłej nocy przy stanowisku. Chłopaka nawet miał
podejrzenie, że i gąsienicówka z wołokuszami to właśnie te na których tu dotarli, ale w ciemności
nie mógł się o tym na pewno przekonać . Zresztą , jaka to właściwie teraz różnica?
Kirkin zrugał Mitrofanana, za to co ten jechał z włączonym światłem - doskonałym celem dla
wroga. Koniec końców białe pasmo drogi dobre było widać i bez dodatkowego oświetlenia.
Następnie razem z Sorokinem wrzucili w wołokusze związanego barbarzyńcy. Ten zaczął wierzgać
i charczeć. się ryczeć i wierzgać.
- O! - klepnął się w czoło Sanka. - a moja rękawica ?.. Ale pomyślawszy, widocznie, jaka jest teaz
obśliniona zrezygnował z zakładania jej na rękę. Dłoń schował w kieszeń i odwrócił się.
- Czekaj … - Nanas zdjął swoje ciepłe rękawice z oddzielnym palcem do strzelania, wydane mu
jeszcze przez Nadię w Widiajewie, i wyciągnął je do wartownika. Weź moje, i dziękuje żeś mi życie
uratował.
- Dobra, dobra - opędził się Sorokin, - czego tam … jak ty sam bez rękawic pojedziesz? Odmrozisz
ręce.
- Ja dojadę szybko, a ty będziesz jeszcze szedł!
- Kieszenie mam, a ty ręce będziesz miał na wierzchu, musisz się trzymać...
- Bierz - włożył Nanas prezent w ręce chłopakowi. - dojadę! Pomalutku.
- No, patrz - żołnierz wziął rękawice, i ściągnąwszy tę co mu została, założył nowe. Zdjętą podał
Nanasowi : masz chociaż jedną.
- Weź też automat - Kirkin podał Nanasowi « kałasza » który wypadł chłopakowi w walce.
- Jak to … - zaczął było ten, ale dowódca oddziału przerwał mu, prawie siłą wciskając broń:
- Powiedziałem - bierz, znaczy, bierz! Kiedy cię bez broni do nas wysyłali, co powiedzieli?
- Zdobędziesz w walce …
- No właśnie i zdobyłeś. Pierwsze starcie, zaliczyłeś. Bywaj zdrowy, kocie!
To dziwne, ale Nanasowi było przykro rozstawać się z nowymi towarzyszami. Komu by przyszło
do głowy; jeszcze całkiem jeszcze niedawno czuł się obcy wśród nich, bezużyteczny i niepotrzebny,
obrażał się na Kirkina za ordynarność i pogardliwy stosunek. Ale wystarczyło razem przejść przez
niebezpieczeństwo, i od razu wszystko się zmieniło. Nikt nim nie gardził, on sam się zbędny nie
czuł. Pomyślał też że smuci się całkiem niepotrzebnie. Przecież on będzie mieszkać z tymi ludźmi
w jednym mieście, niech i w różnych jego sektorach, ale na pewno nie jeden jeszcze raz jeszcze się
z nimi. Dlatego kiedy gąsienicówka ruszyła z miejsca, krzyknął nich:
- Do zobaczenia!.. - i zobaczył podniesione w odpowiedź ręce.
Na drodze powrotnej mimo wszystko ostrzelano z łuków. Ale strzelali na dźwięk, więc trafić w
szybko poruszający się obiekt, dzikusy miały nie duże szanse. Na szczęście dla Mitrofanowa i
Łopariewa, żaden nie trafił. Nanas w myślach podziękował dowódcy za naganę dla kierowcy –
gdyby jechali przy włączonym świetle, wynik strzelania mógłby być zupełnie inny. Siergiej
Wiktorowicz Soszyn osobiście czekał na nich pod bramą. Jak okazało się później, złapanie żywego
barbarzyńcy na razie jeszcze nikomu się nie udało. Tego języka trzeba było pilnie przesłuchać.

44

background image

Nanas i Mitrofan podnieśli jeńca z wołokuszy i ponieśli do drzwi, ale Soszyn niecierpliwie odtrącił
karłowatego wartownika:
- Idź, zaparkuj « Tajgę » na miejsce, sami poradzimy sobie!..
To « my » nader się spodobało Nanasowi. I to, że szef ochrony zauważył automat na jego ramieniu.
Zauważył ale nic nie powiedział. Związanego dzikusa zaprowadzili w znane już Saam
pomieszczenie i posadzili go na taborecie na środku. W świecie barbarzyńca wyglądał jeszcze
straszniej - brudny, zarośnięty, w przetłuszczonej śmierdzącej skórze… Nanas rozpoznał
marszczących nosy wartowników to byli - Konowałow i Gorszkow.
Oprócz ich i Soszyna byli tu i inni ludzie - z pewnością, też jacyś dowódcy. Wszyscy z
niecierpliwością przenosili zaciekawione spojrzenia z Nanasa na pojmanego i z powrotem.
- No dawaj, opowiadaj - Soszyn usadowił się na swoje zwykłe miejsce przy stole, ale,
zobaczywszy, że wszystkie pozostałe miejsca siedzące zajęte, a Nanas ze zmęczeniem przestępuje z
nogi na nogę, krzyknął na jednego z mężczyzn, z pod kurtki którego z jakiegoś powodu wystawał
podkoszulek w paski: - Wielorybów! A no, ustąp miejsca bohaterowi!
Mężczyzna w podkoszulku w paski z pośpiechem podskoczył prawie że siłą posadził Saama na
swoje miejsce. Trzeba przyznać że bardzo zaskoczonego Samma. Usłyszeć takie słowa pod swoim
adresem z ust samego Soszyna – tego nie spodziewał się ani trochę. Bohater! No,no!.. Ale
przyjemnie. Och, jak przyjemne, czego już tu ukrywać!..
- Czego się śmiejesz? - teraz już twardym spojrzeniem obrzucił go szef ochrony - dalej,
opowiadaj: co, gdzie, kiedy i dlaczego.
Nanas, z całej siły starając się nie pokazywać jak bardzo rozpiera go radość i duma. Zabrał się za
to za rzeczowe i dokładne opowiadanie, o wszystkim, co stało się za granicą obwodu.
Kiedy doszedł do sceny pojmania barbarzyńcy i powtórzył mocno zapadłe w jego pamięci «
barbarzyńskie » słowa, jeden z słuchaczy nagle się ocknął:
- O! To przecież po fińsku!
- Po finsku?.. - podniósł brew Soszyn. - Ci barbarzyńcy to Finowie? A w ogóle, to skąd ty
Wiełoputow, fiński znasz?
- Ja przed katastrofą często w Finlandii bywałem. Narty, sauna … Dobry kraj! Trochę się fińskiego
poduczyłem.
- No, to będziesz prowadził przesłuchanie. A teraz przepytamy tego gorącego fińskiego chłopaka!
- On nie tylko fiński zna – kiwnął głową Nanas - on i po naszemu trochę mówi.
- Zaraz sprawdzimy - obrócił się Soszyn razem z krzesłem do więźnia - a no, Wiełoputow, spytajcie
tego wojaka ilu ich tu do nas przyszło?
Ten, kogo szef ochrony nazwał Wiełoputowym, nagle zawahał się i nawet trochę poczerwieniał. A
potem, potykając się mruknął patrząc na barbarzyńcę:
- Hej, ty … paha poika

8

, mów zaraz: monet

9

was tam albo …vahan

10

? [6]

Więzień, wytrzeszczywszy na mężczyznę oka ryknął.
-Cholera, knebel mu najpierw wyjmijcie! - zaklął szef ochrony a potem z rozdrażnieniem zaczął
machać ręką na Wiełoputowa: - a ty usiądź, nie kompromituj się! Fiński on zna!.. Tyś się
rosyjskiego jeszcze nie nauczył.
A Konowałow już wyjął z ust barbarzyńcy rękawicę, i ten zaczął przeraźliwie krzyczeć dziko
przewracając oczami i robiąc grymasy zarośniętą mordą:
- Tappaa

11

!!! ciąć!!! Rąbać!!! Strzelać!!! My wszystkich tappaa! My - co najwyżej! Pelko

12

!!!

Kuolema!!!
- No ty, kuloma!.. Dokończyć wrzasków nie damy! - ryknął, uderzając pięścią w stół Soszyn,

8 paha poika – strachliwy chłopczyk

9 Monet - dużo
10 Vahan - mało
11 Tappaa - zabić
12 Pelko – strach

45

background image

którego łysina podeszła czerwienia.
- Wiersze wyszły … - ktoś nerwowo zachichotał.
Soszyn momentalnie zwrócił się w tę stronę.
- Zaraz komuś osobiście wiersze poczytam. Jambem przynieś pląsawicę.
Po tym w pomieszczeniu zapadła cisza. Zamilknął i dzikus, który tylko dalej przewracał oczami.
Szef ochrony znowu zawrócił do niego i zaczął mówić niespodziewanie miękko, ze zmęczeniem i
nawet wydawało się Nanasowi – łagodnie:
-Zrozum, drzeć się tu nie ma sensu. Jeszcze nie wiadomo, kto kogo wyrucha. I grozić nam nie
warto. Ty, to już nas na pewno nawet nie draśniesz. A to dlatego, że jeżeli nie zaczniesz odpowiadać
na nasze pytania, powiesimy cię za szyję po drugiej stronie ogrodzenia, tak żeby twoi leśni bracia
do woli nasycili wzrok twoją opuchniętą twarzą.
- Nie, nie tak! - wskoczył nagle oświecony niespodziewaną myślą Nanas. - my go nie będziemy
wieszać. - obrócił się do Soszyna i, niepostrzeżenie mrugnąwszy, spytał: - przecież złowiliście
białego smoka?
Soszyn już był gotów sam zrugać « bohatera », ale kątem oka zauważył jak na te słowa szarpnął się
jeniec, i w lot zrozumiał plan chłopaka.
- Złapaliśmy - teatralnie ziewnąwszy przytaknął - siedzi w piwnicy. Głodny, widać bo wyje, jak
syrena. A czym go nakarmić, nie wiem, bo i skąd?
- Wiem - uśmiechnął się Nanas. - oni uwielbiają to, co silnie śmierdzi.
- O! - całkkiem naturalnie ucieszył się Soszyn - a to u nas najbardziej śmierdzący kawałek gówna!
- pokazał na dzikusa palcem i gwałtownie się podniósł. - wstawaj, gówno pójdziemy karmić smoka.
- En

13

!!! - znów krzyknął ale już z inną intonacją barbarzyńca - ja nie karmić biały smok!!! En!..

Armahtaa

14

!.. Ja mówić! Wiele-wiele mówić!!! Pytać! - wlepił błagalne spojrzenie w Soszyna. -

szybko-szybko pytać!..
- No i nie wiem, co teraz - szef ochrony mrugnąwszy Nanasowi, zwrócił na pojmanego smutne
spojrzenie - z twojej winy zwierzyna zdechnie … no dobrze - z westchnieniem usadowił się
znowu na krzesło - wezmę grzech na swoją głowę. Zdechnie - jutro nowego złapiemy. Tak, że nie
kombinuj i nie przeciągaj. Zaczynaj : ilu was, skąd przyszliście, czego chcecie?..

Rozdział 11
BARDZO DŁUGA NOC

Wzięty do niewoli barbarzyńca mówił teraz bardziej niż chętnie. Ale z wszystkiego tego, co pod
groźbą strasznej śmierci w paszczy białego smoka wywalił na słuchaczy, cennych informacji było
mało. I nie dlatego że dzikus coś ukrywał - gdzie tam, wyglądał o na to że gotów zdradzić swoje
najtajniejsze tajemnice. Po prostu znał mało słów - i rosyjskich i fińskich . No i « język » wiedział
bardzo mało, wyglądało na to że stoi nisko w hierarchii i nie ma pojęcia o prawdziwych planach
jego wodzów.
Z całego zawiłego bełkotu udało się tylko zrozumieć, że ludzie w plemieniu żyli «daleko-daleko »
w lasach, a potem u nich « pojawił się szeka » i oni wszyscy gdzieś « chodzić » - w sensie, poszli.
Szli « długo-długo », a po drodze « rozbijać kaupunki

15

»i « zabijać ihmiset

16

». Teraz przyszli tutaj.

Też rozbijać i zabijać.
- A co to w ogóle jest « szeka »? - uniósł brwi Soszyn, przenosząc pochmurne spojrzenie na swoich
podwładnych- idée fixe? Potrzeba jakaś?.. No, tłumacz - kiwnął na Wiełoputowa - wiesz co to za
chuj?

13 En – nie
14 armahtaa

15 Kaupunki – miasta

16

Ihmiset - ludzi

46

background image

Czerwony jak jesienna jarzębina Wiełoputow tylko z zakłopotaniem rozłożył ręce. Za to
niespodziewanie odpowiedział sam dzikus:
- Szeka główny! Najdzielniejszy, najsilniejszy najnien!
- Wódz? Dobra, ale co za najnien?
- Wódż'! - przytaknął barbarzyńca. - Johtaja

17

. Najnien-jochtaja. Główny dziewczyn!

- Co?!.. - teraz szef ochrony uniósł obie brwi - Kobieta?!.. Co kur...jeszcze?
- Najnien po fińsku - to dokładnie kobieta … - mruknął Wiełoputow.
- Tyle toś się oczywiście zdążył nauczyć! - prychnął Soszyn.
Twarz nieszczęśliwego wartownika zaczęła płonąć tak, że wyglądało na to że ubranie na nim za
chwile wybuchnie żywym ogniem. A szef ochrony nadal nie mógł zrozumieć:
- Znaczy się co? Nimi baba dowodzi?
Zebrani wyszczerzyli się do siebie. Nie umknęło to uwadze Soszyna.
- I co?! - zatrzasnął dłonią w stole – czego mordy cieszycie? Coś to według was zmienia?
Kandałaksz zniszczyli! I wygląda na to że to nie było jedyne zniszczone miasto. Nikołaj mówi że
oni rozejdą się po całym obwodzie. Do nas w każdym razie doszli … - tu przypomniał sobie że go
słucha jeden z barbarzyńców, skrzywił się i nakazał pilnującym jeńca wartownikom: - pozbądźcie
się go!
- Jak? - ocknął się jeden z ich - całkiem?
- Ja ci dam « całkiem »! - zagroził żołnierzowi szef ochrony – jeszcze nie jesteśmy takimi
dzikusami!
- No to jak? Na komisariat wewnętrzny wieźć? Mają go na kratkę posadzić?
- Na komisariat nie … - zamyślił się Soszyn, a potem machnął ręką: - a wrzućcie na razie do
piwnicy. I nakarmcie czymś …
- En!!! - podskoczył, jakby ukąszony, barbarzyńca. - nie trzeba piwnica!!! Nie trzeba karmić!!!
- Czego on znowu?.. - ze zdziwieniem zamrugał szef ochrony.
- Groziliśmy mu że w piwnicy nim smoka nakarmimy - powiedział Nanas - no i on …
- A-a!.. - uśmiechnął się Soszyn i powiedział dzikusowi: - Smoka wypuściliśmy. Nie chcesz
karmić, to niech z twoimi przyjaciółmi w lesie pobiega. Piwnica jest cała dla ciebie, idź śmiało.
Kiedy jeńca wyprowadzili, szef ochrony, przymrużywszy oczy i obrzucił Nanasa podejrzliwym
spojrzeniem.
- Dobrze wymyśliłeś z tym smokiem, ale czemu on ci uwierzył?
- Nie wymyśliłem niczego! - podskoczył chłopak. - przecież mówiłem: mało mnie na śmierć nie
zadusił!
- Smok?
- Smok! Biały smok.
- Co, naprawdę biały? Może, to zając był? - chrząknął Soszyn i rozległy się niepewne śmiechy.
- Nie zając! Zwierz długi, gruby, owinął się wokół mnie, zaczął zgniatać. Potem za rękę zębami
złapał. Proszę … - Nanas podciągnął mankiet rękawa i pokazał purpurowiejące krwiaki na
nadgarstku - i wełna u niego krótka, twarda i biała, a łap nie ma, tylko płetwy jakieś z przodu …
- No, toś już wszyscy zebrał - podejrzliwie pokiwał łysiną Soszyn. - i wełna, i płetwy, i wilcze zęby
… tylko smoka zdaje się mało. Jakby to powiedzieć – płetwy i wełna nie pasują. No i nie słyszałem
żeby takie stwory u nas żyły!
- Ale to prawda! - zamrugał Nanas z urazą – po co bym wymyślał? Możecie Kirkina spytać, a
jeszcze lepiej - Sorokina. On w tego smoka trzy kule wsadził i mnie uratował …
- Dobrze, spytamy – odpowiedział szef ochrony tracąc smokiem zainteresowanie. Potem obrzucił
obecnych spojrzeniem i powiedział już bardziej poważnym tonem: - przede wszystkim musimy
teraz pobić barbarzyńców. A w tym celu musimy opracować taktykę...
Nanas poczuł że głos dowódcy zaczyna go usypiać. Słowa składały się w niezrozumiałe zdania,
zupełnie jakby Soszyn zaczął mówić po fińsku. Głowa młodego raz po raz opadała, o oczy

17 Johtaja - wódz

47

background image

zamykały się same. . Dzikie zmęczenie dawało o sobie znać, ale przyznać się do tego było wstyd.
Na szczęście, Soszyn sam wszyscy szybko zauważył.
- Idź ty spać, bohaterze - powiedział chłopakowi - swoją robotę na dziś wykonałeś. No i przed
świtem, raczej barbarzyńcy nie ruszą, im też sen potrzebny. Idź, tylko rano wróć.
- A … dokądże mi iść?.. - rozlepił senne powieki Nanas.
- No fakt … - podrapał się w łysinę szef ochrony, a potem wziął ze stołu radiostację i powiedział: -
Parsykin, Kostia, słyszysz mnie? Podejdź.
Prawie natychmiast drzwi otwarły się i do pokoju wszedł kierowca.
- Na rozkaz, Siergieju Wiktorowiczu!
- Bierz tego bohatera i wieź go do internatu. Powiesz komendantowi: kazałem skoszarować. Niech
znajdzie mu łóżko i da zaopatrzenie. Jak sobie z dzikusami poradzimy, dopełnimy formalności.
- Tak jest, zawożę do internatu! - uśmiechnął się Parsykin – mam tu wracać?
- Nie trzeba, i tak tu do rana będę siedział – w razie potrzeby, na zewnątrz na ławce przekimam. A
ty pomóż się Łopariewowi urządzić, pokaż, gdzie co i jak. A ranem go tu przywieź. Wszystko
jasne?
- Tak jest!
- Wykonać. Po drodze wejdźcie do zbrojowni, niech broń zda... - zauważywszy jak szarpnął się
Nanas, szef ochrony mruknął: - nie na zawsze, do jutra. Ty nie wewnętrzny, żeby z bronią po
mieście łazić.
Kiedy słaniający się ze zmęczenia Nanas, opuścił ciepłe pomieszczenie, od zimna zimna senność
trochę ustąpiła. Przynajmniej na tyle, żeby chłopak sobie uświadomił że od dawna nie pomyślał o
Nadii. Zrobiło mu się gorąco ze wstydu i to pomimo zimna. Jak zaś mógł tak na długo zapomnieć o
ukochanej?!..
A przecież ona, na pewno przeżywa, myśli o nim, martwi się...a jeśli Nadia pomyślała żeby
wrócić na stanowisko przy bramie i dowiedziała się że wysłano go na zewnątrz do walki z
barbarzyńcami, to pewnie teraz wariuje z niepokoju!
- Kostia - zwrócił się do Parsykina - pojedźmy najpierw do Nadii? Proszę!
Kierowcy, który akurat otwierał drzwiczki maszyny mina od razu skwaśniała.
- No gdzie my nocą pojedziemy? Ona, już śpi dawno …
- Nie śpi - zaczął mu tłumaczyć chłopak- ona na mnie czeka! Ona przecież nie wie że co mną, jak
… no pojedźmy lekutko! Bardzo cię proszę!
- A, dobra!.. - machnął ręką Kostia - jedziemy. Tylko szybko. Pokażesz się jej - i wracamy.
Nawiasem mówiąc, ja też jestem śpiący.
- Dzięki ci ogromnie! - wyszczerzył się Nanas
- Siadaj jedziemy - mruknął kierowca - bo z radości jeszcze pieszo pobiegniesz. No, i mów, gdzie
jechać.
- Przecież już powiedziałem: do Nadii.
- Na wsi nie mieszkamy... - chrząknął Parsykin. - ty już przez sen gadasz, Kolan! Adres podaj.
- Jak mam podać?.. - zamrugał Nanas.
- No, normalnie tak, ustami. Ulica, dom, mieszkanie … albo co tam - pokój, jeżeli to kwatera.
- Ale ja … - z przestrachem jęknął chłopak - nie znam ulicy … i domu … myślałem że ty wiesz....
- A skąd miałbym to wiedzieć?
Nanas odczuł, jak go znowu oblał go gorąc. Przez chwilę wydawało mu się że stracił Nadię na
zawsze. Ale po chwili uświadomił sobie, że miasto to nie puszcza, tutaj tak po prostu zgubić się nie
można. Na pewno mer Safonow będzie dokładnie wiedział gdzie teraz mieszka Nadia, przecież
obiecywał że zapewni jej lokum.
- Ale przecież ktoś powinien wiedzieć – zwerbalizował swoja myśl - Safonow, na przykład …
- Proponujesz pojechać i obudzić mera? - prychnął Kostia. - ja nawet domyślam się, z jaką radością
on ci adres poda.
- Który?..

48

background image

- Dwupiętrowy. Słuchaj, przestań się wygłupiać, jedziemy spać! Jutro będziesz rozwiązywać swoje
rodzinne problemy. W każdym razie twoja Nadia teraz na dworze nie marznie. W odróżnieniu od
nas.
Uzasadnieniu tych słów było tym większe, że Nanas ze zmęczenia i niewyspania, tylko
mechanicznie kiwnął głową i wsiadł to maszyny.
Jak i gdzie wiózł go Kostia, Nanas nie widział – usnął od razu jak tylko opadł w miękki fotel
samochodu. I jak weszli w drzwi jakiegoś budynku - też pamiętał z trudem. Budynek był
wielopiętrowy, a przynajmniej miał ponad dwa piętra. W jednym z okien w dolnym rzędzie paliło
się światło.
Ocknął się dopiero, kiedy usłyszał grubiański kobiecy głos:
- E-e!.. A to jeszcze kto z tobą?!..
Nanas przełamał senność i zobaczył że przed nimi i Kostią stoi oparłszy ręce na biodrach i
zagrodziwszy sobą przejście, wysoka ciężka kobieta w długiej niebieskiej spódnicy, grubej szarej
bluzce i puszystej też szarej chusteczce, spod której wydostawały się włosy. Ciemne, ale z
pasemkami siwizny.
- To nowy - powiedział Parsykin, próbując ominąć kobietę. - Soszyn kazał komendantowi
powiedzieć, żeby go zakwaterował …
- Nocą, co? - kobieta szeroko rozstawiła ręce, nie dając najmniejszej szansy żeby przejść - niech
rankiem przyjdzie,. Michałycz śpi dawno.
- No a gdzie on się do rana podzieje, Anno Aleksandrowna?.. Człowiek drugą noc już nie śpi, a
teraz tyle co ze zwiadu wrócił, « języka » przyprowadził. Bohater, rzec można, a wy … naskarżę
przecież Siergiejowi Wiktorowiczowi! Nie będzie zadowolony.
Nie wiadomo, co sprawił owiększe wrażenie na kobiecie - litość dla bohaterskiego chłopaka albo
strach przed możliwym ochrzanem, ale mimo wszystko spuściła ręce i zawarczała:
- Idź sam Michałycza obudzić go, mnie się nie chce go wysłuchiwać. A ten niech tu na razie czeka.
Bohater …
- Już lecę - obrócił się do Nanasa Kostia - wrócę szybko! Czekaj na mnie tutaj. - i przecisnąwszy
się między Anną Aleksandrowna i ścianką, popędził w dal przez korytarz.
Młodzieniec, westchnąwszy dalej stał tam, gdzie stał.
- Naprawdę « języka » przyprowadziłeś? - zmieniwszy ton na bardziej dobroduszny i zabrawszy
pod chusteczkę wydostałe się kosmyki włosów, spytała kobieta.
- Prawda - niemrawo kiwnął Nanas.
- Jacy są ci barbarzyńcy?
- Zwykli – wzruszył ramionami Saam – tylko lekutko zarośnięci.
- Lekutko? - uśmiechnęła się Anna Aleksandrowna. - moja babka tak mówiła, niech jej się w
królestwie niebieskim...! - Kobieta po coś potykała złączonymi w szczyptę palcami w pierś,
brzuch i ramiona i spytał nieco drżącym głosem: - wielu ich tam? Poradzimy sobie?..
- Osobiście, ja tylko jednego widziałem - przyznał się Nanas. - no, jeszcze na ekranie u Soszyna …
ale, zdaje się, że ich naprawdę wielu. Tylko myślę, to wszystko jedno i tak sobie z nimi poradzimy..
Chłopak, nie będąc w stanie pokonać ogarniającej go senności, ziewnął i usłyszał jak westchnęła
jego rozmówczyni.
- Naprawdę żeś się naszarpał! Chodź, siądziesz sobie w mojej klitce.
Ale posiedzieć Nanasowi się nie udało. Gdzieś, w końcu korytarza rozległy się ciężkie kroki,
połączone z nieznanym stukanie, i rozległo się basowe niewybredne mamrotanie.

Wkrótce w polu widzenia pojawił się ten, kto wywoływał te dźwięki. Był to mocno zbudowany –
prawie tak samo jak idąc za nim Parsykin, mężczyzna. Był ponad średniego wzrostu, i mocno
zaawansowany w latach, widać to było po głębokich zmarszczkach na jego twarzy, i całkiem
siwych włosach. Zaś dziwne stukanie wydawała jego prawa noga - zadziwiająco cienka poniżej
kolana, jakby kij. Przyjrzawszy się, Nanas zrozumiał, że to naprawdę okrągły drewniany kij z

49

background image

czarną stopką na końcu. To co zobaczył, tak go zaskoczyło że zapomniał o senności.
- Czego się gapi? - dobiegł go donośny bas. - Inwalidy nie widział?
- Nie widziałem - uczciwie przyznał się Nanas. - nawet nie wiem, co to inwalida. Czy to jest to co
jest zamiast waszej nogi? A dlaczego to tam jest?
- Ty idiota albo udajesz?.. - ciężko zasapał jednonogi mężczyzna.
- Prikidy … to jest, idio … to jest ja … to … nie ten właśnie … - zamotał się chłopak, nie w stanie
poruszyć swoje sennego mózgu, żeby odpowiedzieć na wydające się łatwe pytanie.
Na szczęście, na pomoc przyszedł Kostia Parsykin.
- Aleksandrze Michajłowiczu, on naprawdę nie wie. On jeszcze tydzień temu był dzi..., w plemieniu
pierwotnym żył!
- Czekaj - poruszył brwiami jednonogi - czy to ten co go dzisiaj złapali? To on jest ten « język »?
od barbarzyńców.
- Nie, « języka » to on akurat złapał. On nie jest barbarzyńcą, tylko żył w tym...jak to się nazywało?
- W syjcie - mruknął Nanas, któremu taka rozmowa całkiem przestała się podobać - i ja żaden
barbarzyńca nie jestem . I nie idiota! - potrafił odpowiedzieć wreszcie na poprzednie pytanie - oto, u
mnie i papier … - sięgnął za pazuchę i wyjął z wewnętrznej kieszeni wydany przez mera papier.
Niezrozumiale chrząknąwszy mężczyzna wziął papie i zaczął dokładnie oglądać, z jakiegoś powodu
trzymając go w wyciągniętych rękach.
- Aha … Nikołaj Łopariew, więc … miejsce urodzenia - osiedle Łowoziero … czekaj, czekaj, ty
jesteś łoparem?
- Ja Saam - z obrazą mruknął Nanas - i w ogóle to urodziłem się nie w samym Ławozierie, a
kawałek dalej..
- Poczekaj … - Aleksander Michajłowicz ponownie obejrzał papier i jak gdyby posmutniał - ja
przecież też urodziłem się i dorosłem w Łowozierie. Moja matka była saamką, Rosjanin ja tylko po
ojcu. Ale i tego starczyło … po tej katastrofie, tam, w Łowozierie, od jądrowego grzyba się nie
jednemu się we łbie pomieszało. Siłantij Wiediernikow … był szefem administracji, a tu masz –
stał się czarownikiem z jakiegoś ludu! I dobrze by było gdyby tylko tyle! Ale ten tuman zaczął
Saam przeciwko Rosjanom podburzać.. krótko mówiąc mówiąc wypadło mi ubić własnego ojca.
Dobrze, chociaż żywy został - zbiegł w porę. Tam go pewnie przyjęli.
- Jak, mówicie, go nazywali?.. - wyszeptał Nanas, któremu nagle zdrętwiałe usta nie pozwoliły
głośniej mówić.
- Siłantij?.. - dobrze pamiętał, że właśnie tak jego głównego wroga nazywał w podsłuchanej
rozmowie senior Arodan.
- No tak - ze zdziwieniem spojrzał na chłopaka mężczyzna. - on potem sobie jakieś idiotyczne imię
wymyślił. Solidoł, Solidon … jakoś tak, nie pamiętam już.
- Siładan … - wypuścił powietrze Nanas.
- Co, znasz go? Azaliż żywy jeszcze, kutas jeden?
- Jeszcze jak żywy!.. Ja przecież przez niego uciekłem. Chciał zabić mnie i mojego psa.
- No to wychodzi, że my nie tylko krajanie ale i sąsiedzi! Mów mi Michałycz - mężczyzna położył
ciężką dłoń na ramię Nanasu - no a w ogóle to nazywam się - Smurnow Aleksander Michajłowicz,
jeżeli oficjalnie potrzebny będę. Idziemy, zakwateruję cię, odpoczniesz w końcu. W pościeli kiedyś
już spałeś?
- Spałem. Raz. Na okręcie podwodnym.
- Gdzie?!.. - niezręcznie obrócił się do chłopaka na swojej drewnianej nodze , przez co mało nie
upadł – coś mi się wydaje że się przy tobie nudzić nie będę! Ciekawie będzie twoją historię
usłyszeć … - ale, zobaczywszy, że Nanas ledwie trzyma się na nogach, dodał: - ale już nie dzisiaj,
a jak czas będzie.
Potem komendant, którym jak już zrozumiał Nanas, był Aleksander Michajłowicz Smurnow,
poprowadził go w najodleglejszy koniec korytarza. Tam jednonogi otworzył kluczem pokój,
zawalony przez półki z materacami, kołdrami i bielizną pościelową. W niej stały też przy ścianie

50

background image

jakieś metalowe kraty.
- Łóżka tylko pancerne zostały … - kiwnął na nich komendant. - zbierzesz sam?
- Pomogę mu! - powiedział Kostia Parsykin, który nadal nie poszedł do siebie. Mało tego, nagle
spytał Michałycza: - a gdzie go osiedlicie? Wolnych pokoi już nie ma...
- Wolnych nie - westchnął ten - komuś wypadnie się ścieśnić.
- A dajcie go do mnie? Ja tak mieszkam sam jeden, że już z tych nudów to czasem się powiesić
chce..
- W ogóle nie zrozumiem, czego ty znowu narzekasz! Azaliż Siergiej Wiktorowicz przed miejskimi
władzami nie o tobie słóweczko szepnął, żebyś miał oddzielną kwaterę?
- Próbowałem tak mieszkać - posmutniał Kostia - ale przecież mówię, samemu to można w
mieszkaniu tylko w kółko chodzić. Wprawdzie tu wielu ludzi dookoła, ale może znalazłby się jaki
sąsiad co ze mną zamieszka. A tu Kolka akurat Aleksandrze Michajłowiczu, dajcie go do mnie.
- No już, nie tak żałośnie - zaśmiał się komendant - przecież i Kolka od ciebie ucieknie, tak jak ci
wcześniejsi!
- No, może choć chwile pożyje!.. Tak i po co teraz budzić kogoś?
- A ty sam, to się zgadzasz? - szturchnął ramieniem o ramię prawie już śpiącego Nanasa, Michałycz.
- Zgadzam - machnął Saam głową, nie całkiem rozumiejąc, o czym w ogóle idzie mowa. I na
wszelki przypadek dodał: - lekutko tak …

Rozdział 12
Pierwsza bitwa.

Nanas obudził się wcześnie kiedy w pokoju jeszcze było ciemno, i na wpół śpiący nie od razu
zorientował się gdzie się znajduje się. Całkowity brak światła na przez chwilę wmusił w niego
myśl że znowu znajduje się w widajewskich podziemiach. Może, zapadłszy się tam stracił
świadomość i wszystko co było potem, po prostu mu się przywidziało? Ale nie..wtedy leżałby na
zimnej kamiennej podłodze, a nie w miękkiej pościeli. No i słowa « pościel » po prostu by nie znał.
I … Nadia … jej to już na pewno nie dałby rady wymyślić.
Przypomniawszy sobie o ukochanej, młody obudził się do reszty i jednym szarpnięciem usiadł na
łóżku. W pokoju był nie sam - niedaleko ktoś niegłośnie i rytmicznie posapywał. Ach, tak, to
Kostia Parsykin, który polecił zaproponował wspólne mieszkanie! Wreszcie pamięć wróciła do
niego w całości, co nie ucieszyło Nanasa za bardzo bo przypomniał sobie o najeździe
barbarzyńców, i o tym że całkiem zapomniał o Nadii. Dziś, przede wszystkim musi ją odnaleźć.
Jednak wszystko wyszło niezupełnie tak jakby tego pragnęłoby Saam. Na początku, Kostia który
obudził się chwilę później zagonił go pod prysznic. Miał to zrobić wieczorem, ale ulitował się nad
padającym z nóg kompanem.
- Ale teraz - powiedział kierowca - skoro już postanowiłeś ze mną mieszkać, musisz się umyć.
- Czekaj! - oburzył się Nanas – przecież ty sam zaproponowałeś żeby mnie tu zakwaterowano.
- Myślisz, że kto inny zechce żyć z śmierdzącym brudaskiem? Ja to cie jeszcze po przyjacielsku
traktuje, inny wsadziłby pod prysznic siłą. A teraz nie dyskutuj - za spóźnienie do pracy u nas i w
czasie pokoju, nie pogłaszczą po głowie. A w czasie wojny konsekwencje spóźnienia mogą być
bardzo nieprzyjemne. A tak po prawdzie to ja jeszcze chcę śniadanie zjeść.
Przypomniawszy sobie, że Nanas nie ma nawet zmiany bielizny, Kostia wyjął z szafy i podał mu
ręcznik oraz komplet składający się ze skarpetek, slipów i koszulki:
- No, trzymaj, sprawisz sobie swoje - zwrócisz. Wiesz chociaż, gdzie co wkładać?
- Wiem - mruknął Saam, - slipy - na głowę.
Kostia krótko się zaśmiał:
- No, ty klaun!.. Osobiście ja klaunów, prawda, nie widział ale, podobno, byli tacy sami śmieszni
jak i rudzi. A właśnie, dlaczego ty jesteś rudy? Czy bywają rude Saam?
- Saam bywają każde - znów mruknął Nanas.

51

background image

Wziął od Parsykina bieliznę i polazł pod prysznic. Umywszy się poczuł się dużo bardziej rześko, i
był nawet zadowolony z tego, że nowy przyjaciel zmusił go do umycia się. Gorzej poszło z
bielizną. Slipy i podkoszulka były tak ogromne, że Nanas mało przez nie nie przeleciał. Dopiero jak
narzucił na wierzch koszulę w paski i spodnie, przestało to wszystko tak tragicznie wyglądać. Co
prawda od pasiastej koszulki woniało potem, ale nic więcej poza garniturem Kostia na zapasie nie
miał.
- Całkiem całkiem, jak tylko Soszyn zgłosi cie do zaopatrzenia – resztę wydadzą. A na razie
musimy jakoś wytrzymać.
Niezrozumiałe, co prawda było to kto wedle opinii Kosti musi coś znosić. Nanasowi jakoś to
wszystko nie przeszkadzał.
Śniadaniem w niedużym bufecie na pierwszym piętrze internatu Parsykinowi też wypadło się z
nim podzielić. Okazało się, tak po prostu tu nie karmili – na jedzenie były potrzebne jakieś dopole.
A tych, wedle odczytu z terminala sieciowego Nikołaj Aleksiejewicz Łopariew nie posiadał.
Ciekawe było że sam Nikołaj już temu terminalowi był znany.
- Mówię ci, jeszcze nie dostałeś zaopatrzenia - powiedział Parsykin, odlewając Nanasowi herbatę i
dzieląc na pół kanapkę - a w ogóle u nas każdemu mieszkańcowi przypada określona ilość dopoli.
W zależności od tego jaki pożytek przynosi społeczeństwu.
- A jeśli nie przynosi? - spytał Nanas, prawie bez życia połykając kawałek chleba z kiełbasą.
- Takich u nas nie trzymają, zaś wiesz.
- A starzy ludzie? A dzieci?
- Starzy ludzie też się nie obijają - ulice zamiatają, śnieg zbierają jeszcze przed świtem, zajmują się
dziećmi. Jeśli ktoś ciężko chory a nie ma rodziny, to trafia do specjalnego internatu, ich tam
bezpłatnie ubierają i karmią. Ale takich u nas niewielu. A dzieci to i tak, rodzice utrzymują. Na
każde dziecko dostają określoną ilość dopoli. W końcu rodzić i wychowywać dzieci - to przecież
też pożytek dla społeczeństwa, inaczej tego społeczeństwa po prostu wkrótce nie będzie.
- No a jeśli ktoś przynosi niewiele tego pożytku - dociekał Nanas -i mu tych...dopoli nie starczy
żeby być ubranym i sytym?
- Na to zawsze starcza - uspokoił go przyjaciel - ale jeżeli chcesz czegoś więcej i lepiej, albo tego
czego nie można dostać za dopole, to trzeba zarabiać pieniądze. No i każdy robi jak może, żeby coś
więcej uzyskać. Ktoś maszyny naprawia, ktoś komputer, jeszcze inni co innego, zależnie od tego co
kto potrafi. Ale w zasadzie wszyscy starają się przede wszystkim swoją podstawową pracę
wykonać, bo za to dopole są i w zasadzie same pieniądze potrzebne tylko wtedy jak chcesz kupić
alkohol albo kosztownosci.
- Nie wiem, co to kosztowności i alkohol - powiedział Nanas - więc pieniądze mi niepotrzebne.
Tym bardziej że nawet nie wiem jak one wyglądają.
- No, pieniądze to w ogóle inksza inkszość. Jeszcze z dawnych czasów zostały. Co prawda, tylko
monety, papierki wszystkie już dawno się wytarły i zniszczyły … - tu Kostia popatrzał na
błyszczący okrągły przedmiot przyczepiony do lewego nadgarstka, i jęknął: - Jasny gwint!..
Zagadałem się z tobą, a teraz się spóźnimy !.. A no – dupa w troki - i biegiem!.. - i wyleciał z
bufetu ciągnąc za rękaw ledwie nadążającego za niego Saama.
- Kostia! - zaczął błagać ten, kiedy już siedzieli w maszynie - pojedźmy najpierw do mera, muszę
Nadię zobaczyć!
- Ty co, ochujeł?! - po raz pierwszy, z prawdziwą złością wrzasnął na niego Parsykin. - myślisz,
dowcipkuję na temat spóźnienia?! Myślisz, my się tu bawimy?.. Sam zaś wiesz, co się teraz dzieje!
Osobiście to nie mam ochoty, żeby mnie Soszyn za karę z gołą dupą na barbarzyńców rzucił!
- Dlaczego z gołą?
- A choćby i z przykrytą! Jednakowo nie chcę!
- Nie chcesz bronić swojego miasta?..
- Zdychać nie chcę … - naraz jakoś pochylił się, i przestał krzyczeć Kostia - nie umiem walczyć, to
nie moja natura. Maszyny - kocham: i prowadzić je kocham, i reperować. I to u mnie najlepiej

52

background image

wychodzi. A jeżeli mnie poślą do walki - zaraz zabiją, wiem … ty nie myśl, że ja po prostu tchórz.
Ja po prostu nie mogę ogarnąć myśli że trzeba strzelić do żywego człowieka. Nawet we wroga …
nie moje to, prawda …
Głos towarzysza zrobił się tak szczerze żałosny, że Nanasu nawet zrobiło się niezręcznie - taki
wielki mężczyzna, a jeszcze chwile i się poryczy. I powiedział:
- No dobrze, naprawdę … nie wszyscy muszą walczyć. Ktoś musi maszyny i naprawiać i
prowadzić...- i przypomniał sobie znowu: - tylko jak się zobaczyć z Nadią?
Ucieszony zmianą tematu, Parsykin zatrajkotał:
- Znajdzie się ona! Albo domyśli się, by zadzwonić na stanowisko, wtedy sam z nią porozmawiasz
przez telefon przekaże gdzie jej szukać. W ostatecznym wypadku, jeżeli wieczorem wszystko
będzie spokojnie, pojedziemy, poszukamy jej, obiecuję ci.
Kostia znowu z niepokojem spojrzał na dziwny krąg na ręce, i Nanas, trochę uspokojony
zapewnieniem towarzysza, spytał:
- A gdzie tak bez przerwy patrzysz? Skąd wiesz, że się spóźniamy – ta rzecz wie?
- No tak - ze zdumieniem spojrzał na niego kierowca - to zegarek. Ty co, zegarka nie widziałeś..?
Chociaż skąd … krótko mówiąc on czas pokazują.
- Czas? Jak to? Jak pokazuje? Skąd on wie?.. Wytłumacz! - naprawdę zrobił się bardzo ciekaw. Ale
Kostia pokręcił głową:
- Na to akurat to teraz czasu nie ma. W ogóle mało czasu zostało, potem ci to wytłumaczę.
Chociaż nowy przyjaciel Nanasa obawiał się spóźnienia, udało im się jednak zdążyć. Saam zdążył
nawet odebrać automat ze zbrojowni, choć Kostia z niecierpliwości posykiwał na niego.
Soszyn nadal siedział za swoim biurkiem i wyglądało na to że nigdzie nie szedł, i spać się nie
kładł. Tkwił za stołem z ekranami, telefonem, selektorem i innymi zmyślnymi urządzeniami -
Nanas już wiedział, że taki stół nosi nazwę pulpitu.
Oczy szefa ochrony były czerwone, ale sam nie okazywał zmęczenia tylko nieciepliwie spoglądał
na zegarek, czekając aż zbiorą się wszyscy podwładni. Właściwie, oprócz Parsykina i Nanasa, byli
tylko dowódcy i szefowie odcinków. Jednemu z nich skinął Siergiej Wiktorowicz pokazując na
przycupniętego w kącie młodziaka.
- Andriej! Bierz uzupełnianie. Broń jest, strzelać - mówi że umie. Daj go dzisiaj na ścianę, wczoraj
już wypad robił, « języka » przyprowadził.
- A! Tak to ten właśnie bohater? - bardzo sympatycznie uśmiechnął się chudziutki czarnowłosy
mężczyzna, zarośnięty gęstą i równie czarną szczeciną - Zgoda, biorę. Ma wyjść czy na razie może
zostać?
- Niech posiedzi - machnął ręką Soszyn, - tajemnic na razie nie ma - obrzucił spojrzeniem
zebranych, i upewniwszy się że są wszyscy, kontynuował: - znaczy, tak, panowie. Noc, chwała
bogu, przeszła spokojnie, jednak ogólnie rzecz biorąc wieści są do dupy. Ze wszystkich
posterunków meldują że barbarzyńcy przybywali przez całą noc. I myślę że nadal docierają
następni. Jest ich już w chuj...przepraszam. A dokładnie na pewno nie mniej niż dwa-trzy tysiące.
Sami rozumiecie, że po głowach nie da się wszystkich policzyć. Chociaż ogniska palą, nie kryjąc
się, nawet w ramach przyzwoitości. Pokazują , że przyszli tutaj na poważnie i na długo. I że z
planów swoich, nie zrezygnują. A plan u nich, jak nam opowiedział wzięty wczoraj « język »,
proste i zrozumiały: wszystkich zabić i wszystko zburzyć.
I dlatego powinniśmy niszczyć każdego członka tego dzikiego plemienia który zbliży się na
odległość strzału. Nie bawić się w pertraktacje i nie brać jeńców. Strzelać tylko żeby zabić. Po tym
jak przeciwnik rozpocznie walkę, nie strzelać od razu. Podpuścimy bliżej i ruszymy trzema rzutami
naraz. Czwarty i piąty rzut będą na murze, i zapewnią krycie ogniem. Szósty na razie zostanie w
rezerwie do szczególnych poleceń. Kierownik garnizonu wraz z miejskim kierownictwem ogłoszą
teraz w mieście powszechną mobilizację. Myślę że przed obiadem będziemy mieli dodatkowe siły.
Tak to będzie wyglądać, panowie. Cofać się, same rozumiecie, nie mamy gdzie. Daj bóg nam
wszystkim powodzenia.

53

background image

Ludzie wstali, i zaczęli rozchodzić się w milczeniu. Prawie wszyscy mieli zasępione twarze. Tylko
czarnowłosy Dalistianc, podszedłszy do Nanasa, znowu się uśmiechnął:
- No co, żołnierz, poznajmy się. Mnie Andriejem nazywają, ja teraz twój dowódca, a to znaczy że
przez jakiś czas – jak ojciec rodzony dla ciebie. Kochać nie każę, ale słuchać się musisz.
- Dobrze - kiwnął Nanas, ale przypomniał sobie, czego uczyli wczoraj, i szybko się poprawił : - to
jest, słucham się! Tak jeść … tak jest!
- Patrzcie go, humor mu dopisuje! - roześmiał się Dalistianc. - cię jak nazywać, wesołku?
- Nana … to jest, Nikołaj. Łopariew. Aleksiejewicz …
Nowy dowódca Nanasa znowu zaśmiał się i trzasnął go w plecy:
- Kocham wesołych!.. - zresztą, szybko ukrył uśmiech i stał się poważny: - dobrze, Nikołaj, idziemy
walczyć.
Tak jak nakazał szef ochrony, Dalistianc dał Nanasa na ścianę. Dokładniej - za ścianę, na
drewniany podest, ciągnący się trochę poniżej górnej krawędzi fortyfikacji. Co jakiś czas na
podeście wykonane było z grubych gniazdo kaemu i reflektora. Gniazda rozmieszczone były co
mniej więcej sto kroków, i prowadziły do nich drabiny.
Świeżo upieczonemu, obrońcy granic miasta, oglądana z dołu ściana wydawała się bardzo wysoka.
Kiedy zaś wszedł po schodach na wierzch i spojrzał w dół, poczuł jak zakręciło mu się w głowie.
Po prawdzie to ściana była nie wyższa niż trzypiętrowy budynek. Ale młodemu Saamowi, który
przez całe swoje życie nie licząc ostatniego tygodnia, nie spotkał nawet jednopiętrowego budynku
nawet ta wysokość wydawała się zbyt duża. Tak czy inaczej, bez powodu w dół patrzeć nie miał
zamiaru. Tym bardziej że spoglądać trzeba było nie tyle w dal co w przód. Bo to właśnie kontrola,
tego co na krawędzi lasu wchodziło w zakres obowiązków strażnika Łopariewa. Więc generalnie,
odczuć nieprzyjemnych nie miał.
W międzyczasie prawie zaczęło świtać. Kiedy pierwsze promienie słońca zabarwiły dach
najbliższej osłony karabinu maszynowego, Nanas zobaczył, jak zza odległych drzew zaczęły
wyskakiwać figurki niewielkich z tej odległości ludzi.
Ludzie wylegający spomiędzy drzew na śnieżną równinę porośniętą z rzadka krzakami, z
początku byli podobni do roju komarów. W miarę przybliżania się, stali się podobni ławicy
drobnych ryb. Potem do stada ogromnych wilków. W wreszcie zaczęli wyglądać na tych, kim
naprawdę byli w rzeczywistości. Bandą ubranych w zwierzęce skóry dzikusów.
Barbarzyńcy zbliżali się szybko i w całkowitym milczeniu. Tylko śnieg skomlał, jak gdyby ranne
zwierze, pod ich szybkimi nogami. I od tego niezwykłego, nierealnego obrazu chłopak wpadł w
stupor i zaczął krzyczeć: « Barbarzyńcy! Barbarzyńcy!!! » prawie jednocześnie z nim, i sami
najeźdźcy wydali z siebie wielogardły krzyk. Chwilę później krzyki Saama i tak utonęły w ryku
syreny alarmowej.
Nanas ciągle jeszcze krzyczał, kiedy zobaczył jak ze strony zbliżającego tłumu, w stronę ściany
poleciały strzały. Bardzo wiele strzał, cała chmura! Do niemilknącego, prawie zwierzęcego ryku i
wycia syren, dołożył się dźwięk gwiżdżących w powietrzu strzał. Nanas mimo woli usiadł. W samą
porę - naraz kilka strzał przemknęły nad brzegiem ściany właśnie tam, gdzie przed chwilą
znajdowały się jego ramiona i głowa.
I dopiero kiedy do młodego wartownika, wróciła zdolność realnej oceny sytuacji, zrozumiał że źle
wybrał miejsce do pełnienia służby. Pozostali żołnierze stali w tych miejscach ściany, gdzie nad jej
krawędź wystawały niewiele szersze od człowieka ale dość wysokie stalowe płyty. Dość wysokie
żeby zapewnić ochronę przed strzałami. Prawdopodobnie właśnie po to je założono. Nanas na
czworakach szybko podążył do swojego schronienia. Strzały raz za razem uderzały w osłonę, ale
jasne było że przebić jej nie dadzą rady.
Młody od razu odetchnął, ale po chwili zrozumiał że poczucie bezpieczeństwa przyszło za
wcześnie. Osłona huknęła jakby ktoś rzucił w nią kamieniem, i chłopak zobaczył że nieco powyżej
jego głowy pojawił się mały otwór przez który widać niebo. Od razu zrozumiał że otwór uczyniła
kula z broni palnej. Znaczy, barbarzyńcy mają nie tylko łuki i kusze, ale i karabiny.

54

background image

To odkrycie mocno go przybiło. Bo choć wróg automatów miał nie wiele, tak że dominująca palba
nadchodziła ze strony miasta … chłopak przysłuchał się. No tak, strzelali tylko jego. Chociaż nie ,
znów rozległ się trzask ze strony lasu. Znaczy, siły ognia najeźdźcy można w ogóle nie
uwzględniać...
Jego spojrzenie znów padło na dziurę w stalowej osłonie. I mimowolnie pomyślał. Nieważne jak
niewiele mają karabinów i automatów. Jemu wystarczy oberwać jedna kulę.
Chłopak wpadł w złość na siebie za podobne myśli. Zamiast oglądać dziurki i chować się przed
strzałami i kulami, wypadało by i samemu postrzelać – przecież nie postawili go tu żeby prowadził
tchórzliwe rozmyślania! Nanas ostrożnie, jednym okiem, wyjrzał zza brzegu stalowego liścia.
Barbarzyńcy byli tuż obok. Ale zauważył że wielu z nich zostało pomiędzy lasem a ścianą. A ci
którzy zostali, leżeli twarzami w śniegu, albo wręcz przeciwnie leżeli z martwym wzrokiem
utkwionym w niebo. Obok leżących postaci, śnieg zaczynał przybierać czerwony kolor.
- Cóż wypadało by też nieco pokolorować ten śnieg – powiedział Nanas i oparł o brzeg ściany łoże
automatu.
Strzelał krótkimi seriami starając się oszczędzać amunicję – najpierw starannie celował i dopiero
wtedy naciskał spust. Potem przypomniał sobie o dźwigience która pozwalała przełączyć ogień na
pojedynczy. Przełączył broń od razu, w myślach rugając siebie za zmarnowanie kilku cennych
nabojów. Ale żal z tego powodu szybko mu minął, kiedy zobaczył że jego strzały dają efekt. Już
pięciu barbarzyńców leżało twarzą w śniegu po jego strzałach.
Jednak za bardzo się zaangażował w strzelanie zapominając o swoim bezpieczeństwie. Dopiero
kiedy strzała strąciła mu czapkę, oprzytomniał. Z przestrachem cofnął się za metalowy liść, i poczuł
jak po kręgosłupie spływają mu zimne krople potu. Złapał oddech, opanował się i znów wyjrzał zza
osłony szykując się do otwarcia ognia.
Barbarzyńcy atakowali zawzięcie, zdawało się wręcz że nie myślą o własnym bezpieczeństwie.
Po ich zachowaniu można było wnioskować że zupełnie nie czują strachu. Ale pomyślawszy sobie
o « języku » którego wzięli z Kirkinem , Nanas przypomniał sobie jak bardzo tamten przestraszył
się białego smoka. Znaczy się, strachu ci ludzie jednak doświadczali. I wiedzieli co to śmierć. Po
prostu bali się czegoś o wiele bardziej, niż śmierci od wrażej kuli.
A było ich tak wielu. Najpierw Nanasowi wydawało się, że wysiłki jego i pozostałych obrońców
miasta są daremne, że najeźdźcy pomimo strat nie zatrzymują się. Ale po chwili zrozumiał że im
bliżej bandyci podchodzą, tym jest ich mniej. Ich siły słabną. I przede wszystkim , skończyły się im
strzały i ucichły prawie całkiem dźwięki broni palnej..
Niektórzy z dzikusów rzucili dziryty, ale te padały w śnieg albo uderzały w ścianę dużo poniżej
jej górnej krawędzi.
Naboje u świeżego wartownika skończyły się kiedy najbliżsi barbarzyńcy dotarli do pierwszego
rządu drucianego ogrodzenia. Opóźniło ich pochód, ale na krótko - poszły w ruch siekiery, wsunięte
do tej pory za pasy, i drut szybko został porąbany i wdeptany w śnieg. Ale do drugiego rządu
wrogowie dobiec nie zdążyli …
Najpierw Nanas nie zrozumiał co się stało: usłyszał nieprzerwany trzask dochodzący skądś z dołu
i zobaczył jak zaczęli się walić na ziemie biegnący z przodu dzicy. Potem do jego uszu doleciały
krzyki: « naprzód!.. Hura!.. Tłucz gadów!!! », i wreszcie Saam zobaczył jak z dołu, spod ściany, w
tym miejscu, gdzie była brama, w stronę dzikusów biegną postacie w ubraniach maskujących i
ciągłym ogniem maszynowym kładą pokotem bandytów.
Naraz przypomniał sobie że szef ochrony mówił na temat trzech pierwszych rzutów. No i że ci co
znajdują się na ścianie mieli kryć ogniem tych co na dole...a jemu się naboje się już skończyły.
Zaczął się wściekać że naruszy rozkaz dowódcy. Pocieszało go tylko to że amunicji niepotrzebnie
nie zmarnował. I jego towarzysze na dole będą mieli mniej wrogów do odparcia. Poza tym osłona z
góry pomimo jego braku amunicji zadziałała. Szczególnie skuteczne były ciężkie km rozmieszone
w budach zbitych z okrąglaków. Karabiny kosiły przeciwnika jak czarną zgniłą trawę. Jednak dla
samego Nanasa jego pierwszy walka się skończyła.

55

background image

Rozdział 13
Radości i nieszczęścia.

Po włączeniu się do walki trzech kolejnych rzutów ochrony, atak barbarzyńców szybko się
załamał. Nie docierając nawet do drugiego rzędu zasieków, najpierw pojedynczo a potem całymi
grupami zwinęli się i pobiegli w stronę lasu. Mieszkańcy polarnych, pobiegli za nimi kawałek. Nie
podążali zbyt daleko, nie mieli dość środków żeby dokończyć miażdżące uderzenie, zresztą zawsze
było ryzyko że w lesie czai się reszta oddziałów przeciwnika.
Wszystko jedno - pierwsze zwycięstwo było odtrąbione. Jednak prawdziwej radości nie przyniosło
Po pierwsze, niemało żołnierzy poległo – wliczając tych na ścianach – około dwudziestu. Po drugie,
stało się jasne że nie uda się szybko pobić wroga. Z wiadomości przekazanych przez inne
posterunki, wynikało że podobne ataki odbyły się na niemal całym obwodzie. A to znaczyło że
barbarzyńcy zgromadzili ogromne siły.
Jak zrozumiał Nanas z rozmów dowódców, zostały okrążone wszystkie trzy sektory miasta, z
wyjątkiem samego KAES, znajdującego się na uboczu. Saam usłyszał, jak o tym właśnie ważnym
sektorze, powiedział komuś szef ochrony Soszyn:
- Wygląda na to że oni nie wiedzą o tym że stacja jest umieszczona poza miastem. I dobrze że nie
wiedzą... szkoda tylko że tamtejszych sił nie można przeciągnąć nam na pomoc - zbyt
niebezpiecznie zostawiać KAES bez obrony.
Po obiedzie, który przywieźli do stanowiska samochodem, Andriej Dalistianc pozwolił żołnierzom
swojego rzutu odpocząć na dole zostawiwszy na ścianie tylko kilku obserwatorów.
Nanas skorzystał z tej możliwości, żeby spytać wreszcie u Soszyna, czy nie szukała go Nadia.
Jednak szefa ochrony na miejscu nie zastał - ten wreszcie pojechał odpoczywać, zostawiwszy
zamiast siebie zastępcę - pochmurnego i surowego dowódcę. Ten, zrugawszy Nanasa za
niesubordynację i po prostu go wypędził. Nieznane słowo nie zaskoczyło chłopaka, zresztą po
sensie wypowiedzi domyślił się co ono oznacza. O wiele silniej zepsuł i bez tego niezbyt wesoły
nastrój, fakt, że nic się nie dowiedział o Nadii. Mało tego, Kostia Parsykin, który odwiózł Soszyna,
z powrotem nie wrócił, tak że Nanas nie miał nawet z kim podzielić się swoim niepokojem.
Wyszedłszy na dwór, zobaczył koło ściany jakąś skrzynkę i usadowiwszy się na niej pogrążył się w
ciemnych, ciężkich rozmyślaniach. Ale i tu spotkało go niepowodzenie – nic sensownego nie
wymyślił.
Prowadzące na stanowisko drzwi opuścił jeden z wartowników, całkiem młody chłopak. Poszedł
przed siebie wprost w stronę Nanasa. Chłopak przypomniał sobie od razu, barczystego żołnierza z
wielkimi rękami który zajmował stanowisko po jego lewej stronie. I mimo paskudnego nastroju
przywołał na swoją twarz uśmiech.
Jednak potężny wartownik na ten znak życzliwości w żaden sposób nie zareagował. Mało tego,
kiedy tylko podszedł do chłopaka, gwałtownie chwycił go za bluzę i podniósł do góry.
- Ty czegoś, skurwielu nie strzelał? - zasyczał do tego.
- Jak ..to nie strz..- chłopak zaczął się wić jak nabita na harpun ryba – nie...strze...lałem? - uało mu
się zachrypieć w odpowiedź.
Młody olbrzym trochę osłabił chwyt i ciężkim oddechem chuchnął Nanasowi w twarz.
- W ogóle nie strzelałeś, szczurzy pomiocie! Widziałem jak żeś się schował kiedy nasi szli do
natarcia! Ani raz nie wystrzeliłeś. Przez ciebie gadzino ludzie zginęli. Założę się prymitywie, że nie
wiesz co grozi za niewypełnienie rozkazu?
- Strzelałem!!! - zaczął przeraźliwie krzyczeć próbując odepchnąć od siebie wartownika Nanas.
Jednak z takim samym powodzeniem mógłby tłuc we wznoszącą się niedaleko ścianę. - strzelałem,
tylko wcześniej! Wielu barbarzyńców zabiłem!.. A potem amunicja mi się skończyła! Patrz, nic nie
zostało...- z trudem ściągnął z pleców automat.
Ale oskarżyciel nie zechciał się nawet rzucić okiem.
- Może, ich od samego początku nie miałeś! - rzucił następne niesprawiedliwe oskarżenie. - może,

56

background image

wcześniej wystrzeliłeś żeby potem nie jechać po swoich?!
- Po jakich znowu swoich - Samowi uraza odebrała oddech.
- Jasne, po których - po dzikusach!.. Sam jesteś nadal dzikusem! Powiesz może że nie?
- Nie!!! - z wściekłości w Nanasie znalazły się nagle skądś siły, i mu udało się wreszcie odepchnąć
z siebie złego dryblasa. Niedaleko, w sumie na pół kroku, ale tego starczyło, żeby ściągnąć automat
złapać za łoże i zamierzyć się na sprawcę uchybienia osobliwą pałą. - ja nie dzikus!!! Ja
mieszkaniec tego miasta! I broniłem go teraz, zabijałem jego wrogów!.. A czy ty zabiłeś kogoś, ja
też nie widziałem! Może, specjalnie pudłowałeś, żeby nie rozzłościć strasznych barbarzyńców,
tchórzu nieszczęśliwy?! Za to ja ci teraz czoło kolbą wysmaruję – oduczysz się mówić ludziom
takie przykre rzeczy!
- Ale-ale!.. - napastnik cofnął się jeszcze ze dwa kroki i mimowolnie zasłonił twarz dłonią –
patrzcie go jak wymachuje maczugą! Dzikus prawdziwy jak nic.. - po spojrzeniu było widać że
wartownik przestraszył się na serio. Jednak, żeby nie tracić, widocznie, dumy do reszty, zanim
zrejterować, wypluł: - krótko mówiąc, uprzedziłem cię…
- To jeszcze Jarczukowi zamelduj! - rzucił Nanas znów zarzucając automat na plecy. Jednak nastrój
miał teraz paskudny, zupełnie jakby w gorące letnie popołudnie napił się przypadkiem tranu zamiast
wody. Zaczęło go wręcz mdlić z obrzydzenia.
« Trzeba było usłuchać Nadii – przyszło mu do głowy – koniec końców przynajmniej bylibyśmy
razem – a dla pozostałych, wygląda na to że na zawsze pozostanę dzikusem!.. »
Złapał siebie na myśli, że nawet teraz kiedy dookoła miasta panują wrogowie, wolałby być tam na
zewnątrz, na wolności...ale Nadia była tutaj, i choćby nawet zgodziła się iść z nim, on by się nie
zgodził.
I to co najmniej z dwóch przyczyn. Po pierwsze nie zaryzykowałby życiem swojej ukochanej, a
po drugie doskonale rozumiał - Nadii w tym mieście będzie lepiej niż gdziekolwiek indziej. Była
częścią świata ludzi - tych mądrych, umiejętnych i silnych ludzi. Tych którzy mówią o sobie że są
« cywilizowani ». Śmieszne słowo i niezbyt zrozumiałe. Za to dobrze znał i rozumiał inne słowo,
które było do niego przeciwne - « pierwotny ». A prościej mówiąc - « dzikus ».
Zdaje się, wszyscy tutaj - no, albo prawie wszyscy – oceniali go po wyglądzie. I mimo że
formalnie został Nikołajem Łopariewym i ma przy sobie dokument zgodnie z którym staje się
mieszkańcem tego « miasta-raju ». I najciekawsze, co sam on też zaczyna się zachowywać jak
dzikus, i nie obraża się kiedy inni dawali mu to do zrozumienia, albo tym bardziej mówili o tym
otwarcie.
A tak po prawdzie to przynajmniej sam przed sobą musi być szczery. Tak, jest dzikusem. Nawet w
porównaniu z Nadią. Albo tym bardziej - w porównaniu z Nadią. Niezrozumiałe, co ona w ogóle w
nim zobaczyła? Może dziewczyna robi to wszystko z litości? Jest z nim tylko dlatego że Nanasa ją
uratował, pomógł jej się wyrwać z kamiennego bunkra w Widiajewie?.. Tak i słusznie - zostaje!..
Gdzie ona? Na pewno spotkała ciekawszych, cywilizowanych ludzi i od razu o nim zapomniała...
Ledwie zdążył to pomyśleć, drgnął od jej krzyku:
- Nanas! No wreszcie cię znalazłam..!
Pogrążony w niewesołych rozmyślaniach, chłopak nawet nie zauważył kiedy niedaleko zatrzymał
się duży autobus, z którego wysiadali ludzie - przy czym, większość stanowili pochmurni i
skupieni mężczyźni.
Widocznie dziewczyna przyjechała z nimi. Teraz z szeroko rozłożonymi rękami biegła w jego
stronę. I na jej twarzy świecił się taki szczęśliwy, taki szczery uśmiech, że Nanasowi zrobiło się
strasznie wstyd za swoje myśli. Zerwał się na równe nogi i rzucił się naprzeciw ukochanej, a już po
parę chwil wziął ją w czuły uścisk nie zwracając uwagi na to, że mężczyźni z którymi przyjechała
bezwstydnie się na nich gapia.
A niech to! Wszystko jedno!.. Nadia była obok niego – i nic więcej na świecie się nie liczyło.
Niech ciekawscy wytrzeszczają oczy, niech używają go za dzikusa i nazywają go dzikusem. Nawet
gdyby jutro przyszło zginąć od strzały barbarzyńcy – nic to! Najważniejsze że w tej chwili był

57

background image

naprawdę szczęśliwy. Wszystko inne poza Nadią, było takim głupstwem, drobiazgiem, że nawet nie
chciało mu się o tym wspominać.
- Jak ty?.. Gdzie?.. - udało się wykrztusić chłopakowi nagle oklapniętym głosem.
- Ze mną wszystko dobrze ! - trochę odsunęła się i spojrzała mu prosto w oczy – a ty jak? Słyszałam
że byłą bitwa.
- Ze mną wszystko w najlepszym porządku - pośpiesznie uspokoił dziewczynę – bitwa była ...no
jak bitwa. Postrzelali sobie troszeczkę z łuków, a my do nich z karabinów maszynowych. Kto u
nich żyw się ostał – pędem do lasu. Ot i cała walka!
- No, strzałą też mogą mogą, sam wiesz.
- E tam nie mogą. No, może tych co z nimi na dole walczyli. Ale nasz rzut na ścianie stacjonował,
za żelaznymi arkuszami – o tam, widzisz? - pokazał na górę.
Ale Nadia nie przestawała patrzeć tylko na niego.
- A ty dlaczego bez czapki? - zachmurzyła się nagle - Zima przecież, przeziębisz się!
Nanas tylko teraz przypomniał sobie że czapkę mu zerwała strzała w czasie walki. No ale przecież
nie powie o tym ukochanej dziewczynie.
- Tak, zgubiłem gdzieś - machnął ręką. - potem znajdę.
- Nie, nie! Jak to tak?.. - zaczęła kręcić głową Nadia - trzeba od razu znaleźć. Mówisz, w którym
miejscu stałeś w czasie walki? - dziewczyna przeniosła spojrzenie ze ściany i radośnie zawołała –
patrz, tam na dole leży..!
I zanim młody zdążył cokolwiek zrobić, Nadia już podbiegła do czerniejącej w śniegu
marynarskiej czapki. Ale nie dobiegła. Kilka kroków przed nią, zatrzymała się gwałtownie i
obróciła nagle pobladłą twarz.
- Tak...lekutko? - wyciągnęła palec w stronę czapki i Nanas z daleko dostrzegł sterczące z niej
opierzone drzewce – to głupstwo? - głos jej zadrżał i obróciła się plecami do niego.
Przeklinając siebie za nieostrożność, Saam rzucił się do niej i mocno ją do siebie przytulił.
- No,no...- zamamrotał gładząc dziewczynę – to nie tak, całkiem nie tak, to było już w końcowej
fazie lotu, nie zabiłoby mnie...
- Aha!.. - łkając powiedziała Nadia - według ciebie to co? Głupia jestem..? Jeśli czapkę przebiło, to
trochę niżej i być oberwał, a jeśli poszło by w oko to na pewno...
- No nie trzeba.. - skrzywił się Nanas, mimo woli wyobrażając sobie jakby wyglądał leżąc, ze
sterczącym z oka opierzony drzewcem – nie trafili – i dobrze. Ty lepiej o sobie opowiedz. Gdzie
cię przydzielili? Gdzie mieszkasz?
Nadia pomału się uspokoiła. Nanas, podniósł uszankę i wyrwawszy z niej strzałę zatknął czapkę
na właściwe miejsce. Poprowadził swoją ukochaną do skrzynki, na której niedawno siedział. Teraz
oni przycupnęli na niej we dwójkę. Skrzynka skrzypnęła ale wytrzymał.
Dziewczyna westchnęła i zabrała się za opowiadanie. Okazuje się, ją skierowali do pracy w szkole
– mimo lat samotności wiedziała bardzo wiele. Przez lata życia na łodzi podwodnej, poznała dużo
literatury w tym książki związane z nauką.
Także i miczman Nikoszyn, którego Nadia nazywała ojcem i który faktycznie naprawdę zastąpił jej
ojca podszedł do wykształcenia dziewczynki bardzo odpowiedzialnie. Dlatego teraz całkowicie
mogła i sama dzielić się posiadaną wiedzą z dziećmi, tym bardziej, że wykwalifikowanych
pedagogów w mieście zostało mało. Ale zacząć zajęć tak i nie zdążyła. Wczoraj jej tylko wskazali
miejsce przyszłej pracy, zorientowali w sytuacji, następnie zakwaterowali w internacie, w sumie,
reszta dnia przeleciała gwałtownie i niepostrzeżenie.
A dzisiaj z rana znowu zaczęły wyć syreny, znowu ogłosili alarm bojowy a w ślad za nim -
powszechną mobilizację. Zajęcie w szkołach odwołano. Mało tego, miejskie kierownictwo
uchwaliło żeby zgromadzić wszystkie dzieci poniżej szesnastego roku życia w jednym miejscu, a
mianowicie w budynku byłego kompleksu sportowego. Uznano że przedostanie się barbarzyńców
na teren miejski jest realnym zagrożeniem. A jeden budynek, zwłaszcza położony w centrum byłby
łatwiejszy do obrony.

58

background image

No i kiedy dzieciaki już pod opieką, i we względnym bezpieczeństwie, to i ich ojcom - zarówno od
początku służącym w ochronie, jak i mobilizowanym tyle co - walczyć z wrogiem będzie
spokojniej, a to znaczy i skuteczniej.
Nauczycieli i wychowawców też umieszczono w kompleksie sportowym – żeby pielęgnowali się i
zajmowali dzieciakami. Praca odbywała się na zmiany i Nadii przypadł dziś nocny dyżur, mogła
więc w ciągu dnia wyrwać się i odwiedzić ukochanego.

* * *

Tego dnia barbarzyńcy nie podejmowali już więcej prób przerwania granicy, dlatego młodzi
spędzili czas aż do samego wieczoru. Kiedy rzut Nanasa został zastąpiony przez tych co pełnili
służbę nocą, a do zmiany Nadii zostało jeszcze kilka godzin, postanowili przespacerować się po
mieście i pokazać sobie nawzajem gdzie mieszkają.
Internaty były niezbyt daleko jeden od drugiego, co uspokoiło Nanasa, w razie potrzeby mógłby po
prostu szybko pobiec do swojej dziewczyny. Zjedli kolację w bufecie internatu Nanasa – tym razem
już oboje mieli dopole. Potem Nanas odprowadził dziewczynę do byłego kompleksu sportowego,
który był tuż obok z budynkiem merostwa. Uspokojony i zadowolony, choć trochę smutny z
powodu ponownego rozstania – wrócił do domu. Tak, pomyślał « do domu », przy czym zrobił to
nieświadomie, złapawszy tę myśl już po tym jak już w pełni ukształtowana przeleciała przez jego
głowę. Dziwnie się poczuł z tego powodu, nawet trochę nieprzyjemnie. Przecież jeszcze dziś myślał
o tym że on i miasto są dla siebie obcy. A teraz nazywa to miejsce swoim nowym domem. Co się
zmieniło?
Pierwsze i najważniejsze. Znów zobaczył się z Nadię, i przekonał się że jest jej potrzebny, że ona
go kocha. I to wystarczyło żeby świat był tak kolorowy jakby ktoś chlusnął na niego wiadrami
różnobarwnych farb. To wystarczyło żeby wyrzucić z głowy każde głupstwo i zacząć cieszyć się
życiem.
Jedyne, co przeszkadzało w pełni rozkoszować się życiem i być absolutnie szczęśliwym, to
codzienne wymuszone rozstania z ukochaną. No i to że miasto w którym liczyli na szczęśliwe
życie, jest zagrożone najazdem barbarzyńców. Ale dlaczego? Po co nim to potrzebne? Jedna
sprawa, gdyby chcieli zdobyć miasto, żeby w nim żyć. Ale zburzyć!.. Zabić jego mieszkańców!..
Bezsensowne i okrutne … za co? Tym bardziej że u dzikusów nie było żadnego widocznego celu do
takich działań. Nagle dotarła do niego myśl, że barbarzyńcy nie rozumieją tego co robią, bo nie ma
u nich tej Nadii która potrafiła w prawie takim samym jak oni dzikusie, rozpalić, « iskrę oświaty »,
potrafiła wyciągnąć go z ciemnej ignorancji na drogę do światła. Zachciało mu się niemal
nieznośnie stać się takim « krzewicielem oświaty », wyjść za obwód, spotkać się z
nieprzyjacielskimi seniorami i porozmawiać z nimi szczerze. No, przecież oni też są ludźmi czy
więc naprawdę nie potrafią zrozumieć oczywistego?! Coś jednak podpowiadało mu, że ten pomysł
trudno nazwać inaczej jak po prostu głupim. A już tym bardziej zatrzymywał go niepokój o Nadię,
która straciwszy go , zacznie rozpaczać i zostanie sama w obcym mieście bez ochrony.
Z takimi oto splątanymi myślami, już w prawie całkowitej ciemności, rozjaśnionej tylko przez
przyćmione światło, padające z rzadkich oświetlonych okien, podchodził młody Saam do swojego
internatu. Gdzieś za jego plecami skrzypnął śnieg, odruchowo obrócił głowę w tamtą stronę. Zdążył
zobaczyć jedynie zbliżającą się ciemną masę. A w chwilę później mózg jak gdyby eksplodował z
bólu w jednym jaskrawym rozbłysku. Zawirowały płonące iskry, budząc nagłe zdziwienie a potem
świadomość zgasła w nieprzenikniony mroku.

59

background image

Rozdział 14
Leżenie w łóżku.

Otworzywszy oko, Nanas od razu przymrużył je od wybuchu jaskrawego światła. Najpierw
wydawało mu się, że w jego głowę trafiło nowe uderzenie. O ile przy pierwszym razie, światło
podążyło za bólem, to w tym przypadku, to właśnie światło było przyczyną bólu. Przy czym światło
było prawdziwe – od wiszącej pod sufitem żarówki.
- Ocknął się?.. - usłyszał z boku wzburzony głos, który od razu poznał - pytał Kostia Parsykin.
Nanas, nie podnosząc powiek postanowił kiwnąć ale okazało się, że pytanie zadawali nie jemu, bo
w odpowiedzi usłyszał:
- Dochodzi do siebie! Twardy łeb ma.
Drugiego głosu nie znał i ciekawość pokonała strach przed bólem – młody ostrożnie uchylił
powieki starając się nie kierować oczu w stronę żarówki.
Obok siebie zobaczył mężczyznę ubranego w biały fartuch i jak mu się z razu wydawało, w białą
czapkę. Ale, przyjrzawszy się uważniej zrozumiał że to co brał za czapkę to puszysta sterta
całkowicie siwych włosów.
- Co ze mną? - spytał Nanas, zrozumiawszy już, że znajduje się na swoim łóżku w pokoju internatu.
- kto wy?
Każde słowo powodowało ból w głowie, nie był on jednak na tyle silny żeby nie dało się go
wytrzymać.
- Nie anioł, nie bój się - z uśmiechem spod równie szarych wąsów odpowiedział mężczyzna. -
pożyjesz jeszcze, bóg da.
- To lekarz - powiedział Kostia pojawiajac się w polu widzenia – ktoś ci dał po głowie. Anna
Aleksandrowna hałas usłyszał, wyjrzała a tu ty leżysz. Zawołała mnie, a zanim cię do pokoju
zatargałem, « szybką

18

» wywołała.

- Szybką?.. - nie zrozumiał Nanas. - Szybką co?
- Pogotowie ratunkowe, a co niby innego?.. A, ty przecież nie wiesz … no, to brygada lekarzy, która
zawsze w pogotowiu i szybko przyjeżdża samochodem jeżeli ktoś nagle zachoruje.
- Przecież nie zachorowałem … - pomyślawszy powiedział Saam.
- Cha! - odezwał się lekarz - znaczy dla ciebie, własna głowa nie warta splunięcia? Jak to się mówi
– tam tylko kość więc co niby ma chorować?
- Nie, głowa to nie « tfu » - odpowiedział Nanas - i boli … - przysłuchał się do swoim odczuciom i
uściślił: - już leciutko, ale boli. Ale przecież zachorowała nie sama …
- I co? - znów uśmiechnął się szary mężczyzna w fartuchu - jeżeli nie sama, to można nie leczyć?
Nanas nagle wyraźnie zrozumiał że mówi głupoty. Poczuł jak zalewa go gorący rumieniec wstydu.
- To ja tak … - mruknął - nie przyszło do głowy … z pewnością, z powodu bólu.
- No, to dobrze że rozum zaczął do ciebie wracać - już całkowicie poważnym tonem powiedział
lekarz - teraz trzeba się zorientować, co z tobą robić dalej.
- A co ze mną trzeba robić? - przestraszył się chłopa - już nic nie trzeba…
- Mnie też się nie chce z tobą babrać - znów uśmiechnął się lekarz - czaszkę ci obejrzałem,
wygląda na to że cała, opatrunek jest...a do szpitala lepszych kandydatów znajdę. Najważniejsze,
powiedz – w głowie ci się kręci? Mdli cię?
- Trochę wiruje - uczciwie odpowiedział Nanas - nie mdli.
- No, stłuczenie na pewno jest nieduże - poruszył wąsami lekarz - gdyby panował pokój,
zabrałbym cie do szpitala, pomęczył...ale teraz poleżysz tylko kilka dni w łóżku. Tyle ci zaordynuje.
- Jak to « poleżę »?!.. - podskoczył na łóżku chłopak. Głowa tu zaś z oburzeniem odpowiedziała na
ten gwałtowny ruch bólem, i Nanas, zacząwszy jęczeć znów położył ją na poduszce i kontynuował
już na leżąco i cicho: - ja przecież jutro muszę do pracy.
- A dużo pożytku będzie z ciebie w pracy? Raczej nie. Długo wylegiwać ci się pozwolić nie mogę,

18 Po rosyjsku pogotowie ratunkowe to dosłownie "szybka pomoc" (tłumacz)

60

background image

nie w takiej sytuacji jak teraz, ale na kilka dni zwolnienie wypiszę. Konstantin rano dowódcy
zawiezie...
Powiedziawszy to, doktor przysiadł się do stołu, naskrobał coś na małym kawałku papieru i podał
go Paryskinowi. Następnie znów zwrócił się do Saama – a do ciebie mam jeszcze jedno pytanie...w
swoim raporcie napiszę że uraz odniosłeś rezultacie uderzenia czymś twardym i ciężkim –
nawiasem mówiąc, powiedz „dziękuję” swojej czapce – ale kto ci to uderzenie zadał? Zgodnie z
przepisami muszę wewnętrznych powiadomić...oświadczenie będziesz pisał?
- Nie umiem … pisać … - Nanas znowu odczuł że robi się czerwony - i po co? Sam winny jestem.
- Jaka w tym twoja wina?! - włączył się do rozmowy dziwnie milczący Kostia Parsykin. - ty sam
siebie, w łeb stuknął ?!
- Powinienem był wcześniejszy usłyszeć, zauważyć … w lesie by mnie tak nikt nie podszedł. A
tutaj...
- Rozluźniłeś się?
- Tak, rozluźniłem się. Byłem pewien że w , że w « Szmaragdowym mieście » żyją jedne ci …
czarownicy … - spojrzawszy na Kostię, wymusił uśmiech na swojej twarzy – a odprężać się nigdy z
tego wynika nie można – teraz jeszcze lepiej będę o tym pamiętać.
- Dobrze - zdejmując fartuch i wkładając kurtkę, powiedział lekarz - ja swoje zrobiłem. A czy
pisać oświadczenie czy nie – musisz zdecydować sam. Ale nastaw się na to że wewnętrzni się u
ciebie zjawią. I jedna moja rada. Nie próbuj wymyślać że sam o coś głową uderzyłeś. Obowiązują
prawa czasu wojny, i mogą...dobrze żeś trzeźwy był bo inaczej i u mnie sprawa byłaby krótka.
Krótko mówiąc mówiąc, przypomnij sobie komu zdążyłeś się narazić.
Ledwo lekarz wyszedł, a na biednego chłopaka rzucił się Kostia :
- Ty co?! Myśl co mówisz! « sam jestem winny » - patrzcie go!.. Dobrze, Raszydow i lekarz nie
najgorszy, i człowiek uczciwy … a wiesz jak to może wyglądać? Uznają że to było
samookaleczenie celem uniknięcia służby bojowej, a za coś takiego w myśl praw czasu wojny
stawiają pod ścianę!
- Mnie i tak dali … na ściankę, prawda - uśmiechnął się Nanas nie zrozumiawszy zdania.
- Pod ścianę stawiają żeby rozstrzelać - mruknął Parsykin. - ale teraz, pożałują amunicji i po prostu
wypchną za mur, barbarzyńcom w łapy...co by nie było, oświadczenie możesz pisać, możesz nie
pisać. Ale jak przyjdą do ciebie wewnętrzni – mów prawdę.
- Ale przecież nie znam prawdy. Szedłem do domu, ktoś mi w łeb dał i ciemność...
- I tego się trzymaj. A nawiasem mówiąc, ciekaw jestem kiedy zdążyłeś sobie wrogów narobić. No
przyznaj się, komu na nogę nadepnąłeś?
- Nikomu na nogę nie wchodziłem …
- Nie w takim bezpośrednim znaczeniu, dzikusie jeden..! Pokłóciłeś się z kimś, może kogoś
obraziłeś?
Nagle Nanas wyraźnie przypomniał sobie młodego dryblasa, który rzucił się na niego po obiedzie z
oskarżając go o tchórzostwo … potrafił wtedy stanąć w obronie własnej, i wartownik powiedział, że
na pierwszy raz mu wybaczył, ale co, jeżeli w rzeczywistości zataił krzywdę i postanowił się
zemścić ? Jednak lepiej o tym Kostii ani nikomu innemu nie opowiadać. Przecież Nanas nie ma
pewności, że to w rzeczywistości to ten chłopak go zaatakował. I co, jeśli mimo że niewinny, po
słowach Nanasa postawia go pod ścianą? Nijak się to nie godzi. Z dryblasem, porozmawia potem,
sam na sam, i wszystko wyjaśni sam. A teraz … co zaś powiedzieć Kostii?..
- Aha, obraził!.. - do chorej głowy przyszła nagle jasna myśl - barbarzyńcę obraziłem, którego na
stanowisko dostarczyłem. Być może uciekł z piwnicy?
- Nie mów głupot! Stamtąd nie uciekniesz, są strażnicy.
- No to może nie ten a jakiś inny – zaczął fantazjować Nanas – może przelazł jaki przez ścianę, albo
dziurę znalazł … chodzi teraz po mieście, obiera ludzi pałą!..
- Szczerzę Ci radzę, nie próbuj takich rzeczy wewnętrznym opowiadać – zaperzył się Kostia -
jeżeli nie chcesz powiedzieć z kim się pochatrałeś, to już lepiej nic nie mów. I lepiej powiedz, że

61

background image

nie zdążyłeś zauważyć.
- To jest prawda, nie zdążyłem nic zauważyć! - zawołał uniósłszy się na łokciu, Saam. W głowie
znowu strzyknęło bólem, i mimo woli się skrzywił.
Parsykin zauważył to i mruknął:
- Dobrze, nie nadrywaj się!.. Dawaj lepiej spać. Jak to się mówi – sen to najlepszy lekarz.
Rankiem, kiedy Nanas obudził się, Kostii już nie było. A na stole na niedużym talerzu leżało parę
kanapek z kiełbasą i pobłyskiwała ścianami szklanka kompotu.
Nanasowi zrobiło się miło na duszy, widząc troskę nowego przyjaciela. I poczuł żal, że obraził go
wczoraj nie mówiąc mu o kłótni z wartownikiem. Zresztą, zastanowiwszy się nad sytuacją znowu
doszedł do wniosku, że mimo wszystko postąpił poprawnie. A kiedy szybko i z apetytem zjadł
śniadanie, poczuł się, rzec można, całkiem dobrze. Tym bardziej, co i głowa już prawie nie bolała,
najwyżej jeszcze troszkę się w niej kręciło.
I wtedy Nanas przeprowadził rozumowanie, analizując wczorajsze zdarzenia i rozmowy. I
wyprowadził sobie z niego dwa logiczne wnioski. Po pierwsze, zawsze i wszędzie powinien
zachowywać się tak jak w pełnym niebezpieczeństw lesie. Zrelaksować się, odprężyć – z dużym
prawdopodobieństwem oznaczało popadniecie w kłopoty albo i śmierć. Po drugie, zawsze trzeba
myśleć nad tym co się mówi. I lepiej czegoś nie powiedzieć niż, walnąć niepotrzebnie. I mniejsza z
tym komu. Nawet Nadia nie powinna wysłuchiwać jego głupot, zresztą wiele ich już usłyszała.
Przypomniawszy sobie o ukochanej, Nanas nieznośnie zechciał ją zobaczyć. I kiedy nagle uchyliły
się drzwi, on radośnie podskoczył, przekonany że to ona. Ale o pokoju, stukając drewnem o
podłogę wszedł komendant internatu Michałycz, a śladem za nim wszedł niewysoki mężczyzna w
średnim wieku. Miał na sobie mundur ochrony wewnętrznej.
Smurnow przywitał się z Nanasem podając rękę i ledwie wyraźnie wskazując głową na
wewnętrznego powiedział:
- Do ciebie …
Mężczyzna w czarnym przywitał się z rezerwą, bez uścisku dłoni, i od razu poprosił by
przedstawić dokumenty. Nanas wstał z łóżka i wyjął z kieszeni kurtki zaświadczenie tymczasowe.
Zobaczywszy zamiast normalnego dowodu osobistego « informację o pobycie », wewnętrzny z
obrzydzeniem nadął wargi, i nieszczęśliwy Saam odczuł jak robi mu się zimno. A co jak mu teraz
powiedzą: « to nie dokument, proszę о stanięcie przy ściance! »
Pracownik ochrony wewnętrznej nic takiego, na szczęście, nie powiedział, za to zaczął zadawać
znudzonym głosem pytania, głównie o to skąd wczoraj szedł, kto i w jakim celu go uderzył. Na co
najmniej połowę z nich Nanas nie znał odpowiedzi. Na pozostałe odpowiadał trzymając się tego co
rano wymyślił, zanim cokolwiek powiedział myślał czy nie walnie czegoś niepotrzebnego.
O swoich podejrzeniach na temat towarzysz broni, oczywiście nie wspomniał. W efekcie
wewnętrzny nie uzyskał od niego żadnej informacji która mogłaby popchnąć sprawę dalej. Tym
bardziej że nocą nawiało świeżego śniegu, i ślady po których można by próbować szukać
napastnika całkiem zniknęły.
Nawet dla samego Nanasa było jasne, że z z takimi skąpymi danymi znaleźć przestępcy się nie da.
Rozumiał to i wewnętrzny. I zupełnie nie miał ochoty przyjmować takiej beznadziejnej sprawy,
dlatego z niezadowoleniem spojrzał w ścianę i powiedział.
- Nie znajdziemy go.
- Tak - wzruszył ramionami Saam. - w żaden sposób nie znajdziecie.
- Dlatego oświadczenia lepiej nie pisz.
- Nie będę – bez namysłu powiedział Nanas, postanowiwszy nie wyjawiać swoich braków w
temacie pisania.
- A jeżeli zmienisz zdanie...
- Nie zmienię – przerwał wewnętrznemu chłopak, na co ten znów skrzywił się i suchym wyraźnym
tonem powiedział:
- A jeżeli się rozmyślisz, nam przyjdzie « ustalić », co sam sobie uraz uczyniłeś. Umyślnie. Żeby

62

background image

służby uniknąć.
- Co?.. - Nanasa zadziwił z początku nie tyle sens usłyszanego, ale fakt że te słowa były podobne co
do sensu do tego co wcześniej mówił Kositia. A potem zrozumiał co mówi ten człowiek, i zrobiło
mu się od tego niedobrze, że aż odwrócił głowę żeby stłumić mdłości.
- I nie myśl żeby coś kombinować, i tak nikt ci nie uwierzy - usłyszał zanim trzasnęły zamykające
się drzwi.
Przekonawszy się, że znów został sam, Nanas ze wstrętem wyszeptał:
- Trzecie zasada dzikusa Łopariewa: nikogo o obronę nie proś, broń siebie sam!.. - następnie
westchnął, pokiwał przewiązaną głową i dodał: - i czwarte: staraj się trochę mniej krzywić kiedy
słyszysz takie paskudztwa. Zdrowia ci od tego nie przybędzie...
Drzwi nagle znowu się otwarty, i Nanas mimo woli spiął się, prawie pewien, że to wrócił
wewnętrzny który podsłuchał pod drzwiami jego słowa.
Ale to była Nadia, która energicznie wtargnęła do pokoju, i wyciągnąwszy ręce rzuciła się do jego
łóżka.
- Nanas!!! Nanas, co z tobą?! Jak to?! Kto?..
Postarał się uśmiechnąć się tak szeroko, jak to było możliwe. Zresztą, radości znowu widzi
ukochaną nie musiał udawać.
- Wszystko ze mną dobrze! Nie martw się.
- Cibie nie da się zostawić nawet na chwilę – ostrożnymi dotknięciami dziewczyna zaczęła
obmacywać jego opatrunek - najpierw strzała w czapce, teraz i samej głowie przypadło w udziale…
- Skąd wiedziałaś? - spytał Nanas, w myśli podziękowawszy wszystkim duchom, że Nadia jeszcze
od nikogo nie usłyszała że o mało co nie rozgniótł go biały smok.
- Kobiecym sercem zwęszyłam - mruknęła ta, przekonawszy się, że jej ukochany żywy i tak jakby
umierać w najbliższy czas nie ma zamiar. - a teraz chcę wysłuchać twojej wersji..
Westchnąwszy, Nanas powtórzył to, co opowiadał już Kostii i lekarzowi i podłemu wewnętrznemu.
- Po prostu tak, za nic ktoś szturchnał cię pałą po głowie?!. - zawołała Nadia.
- Może, nie pałą - powiedział chłopaka. - może, kamieniem. Albo kolbą automatu.
- Ale po co?! Za co?!
- Może, się pomylił. A może, wziął za dzikusa. Ja przecież w rzeczywistości jestem dzikus, -
spróbował powiedzieć żartem Nanas, za co otrzymał od ukochanej siarczysty policzek, i
złapawszy się za palący się policzek ze zdumieniem utkwił wzrok w dziewczynie:
- A to za co?..
- Za « dzikusa » - odwróciła się nachmurzona Nadia - żebym ja więcej od ciebie tego nie
usłyszała!.. - ale tu zaś obróciła się do niego znowu, i spojrzenie jej wypełnił się litością: - boli?..
- Oczywiście że boli!.. - mruknął pocierając policzek, Saam. Dusza mu wprawdzie śpiewała ze
szczęścia, ale policzek szczypał.
- Tak ja nie o tym! - prychnęła dziewczyna. - Głowa bardzo boli?
- Nie silnie! Lekutko! - nie potrafił utrzymać szczęśliwy uśmiech Nanas, uniósłszy się wycinągnął
ręce do ukochanej w niepowstrzymanej chęci objęcia jej.
Jednak dziewczyna, obejrzawszy się na drzwi odsunęła się:
- No-no!.. Leż, choremu nie wolno tak się zachowywać ! A nagle wejdzie ktoś, zobaczy czym się
zajmujesz, i wtedy cię dokładnie wyrzucą barbarzyńcom. Za udawanie.
- Aha - powiedział Nanas, trochę zły, że Nadia uchyliła się przed uściskami - teraz wiem od kogo
się o mnie dowiedziałaś.
- No tak, do mnie zadzwonił Kostia. Powiedział, żebym ja kilka dni się tobą zaopiekowała kiedy nie
mam dyżuru.
- Zadzwonił?!.. Ci?.. Skąd u ciebie telefon?..
- Zadzwonił do strażniczki do internatu - roześmiała się dziewczyna, - a ta mnie obudziła …
zawołała. Widziałbyś teraz swoją zadziwioną mordkę!
- Przecież przeze mnie się nie wyśpisz – jęknął chłopak nie rozumiejąc żarty- kładź się na łóżko

63

background image

Kostii i śpij!
- No tak, jeszcze to brakowało! Co ja tutaj, spać przyszłam? W czasie zmiany zdążę podrzemać -
dzieci przecież też nocą śpią i rzadko z nimi jakiś problem jest...
Nadia nagle zamilkła i zaczęła patrzeć na Nanasa jakimś dziwnym spojrzeniem, do którego u
chłopaka nagle zaschło w gardle i mrówki przebiegły po plecach.. A następnie dziewczyna rzuciła
się do niego, objęła jego szyję rękami, i wcisnąwszy w jego policzek nagle mokrą twarz, nagle
wyszeptała:
- Nie ośmielaj się umierać! Nigdy-nigdy! Słyszysz? Nie ośmielaj się!.. Nie mogę bez ciebie żyć …

Rozdział 15
Egzekucja

Dwa dni leżenia w łóżku, przepisane Nanasowi przez lekarza, zleciały szybko, wydając się
chłopakowi przedsionkiem nieba. Przede wszystkim dlatego że prawie cały czas była przy nim jego
ukochana.
Ale i inne rzeczy wyglądały w sposób, o którym młody Saam jeszcze niedawno nawet by nie
marzył. Nie musiał troszczyć się o posiłki. Kostia Paryskin przynosił mu z bufetu śniadania i
kolacje, a obiady były przywożone z posterunku – Saam był nadal wartownikiem. Nie musiał się
przejmować zimnem. W pokoju było ogrzewanie elektryczne i chwilami było mu aż za ciepło. Spał
teraz nie na twardej leżance, ani nie na świerkowych gałęziach, a w miękkiej i miłej pościeli.
Drugiego dnia, kiedy w głowie już mu się nie kręciło, polazł pod prysznic i po raz pierwszy poczuł
że « zabiegi wodolecznicze », które tak podobały się Nadii i miejscowym mieszkańcom, zaczęły
mu się podobać.
Jeżeli znalazłby się w podobnych warunkach jeszcze tydzień temu, kiedy nic nie wiedział o
otaczającym go świecie, na pewno by pomyślał że jakimś cudem dostał się do górnego świata. A
wszystkie cuda wokół są stworzone przez duchy. Ale teraz już wiedział całkiem sporo, a jeśli
czegoś nie wiedział – jak choćby skąd w kranach jest ciepła woda – to rozumiał że jest jakieś
wyjaśnienie. Ze to wszystko zrobili ludzie. Zwyczajni ludzie tacy jak w ogólnym rozumieniu on
sam.
Nocami mało spał, więcej myślał, i coraz bardziej umacniał się w myśli, że Zorze Polarne, choć
nie okazały się Szmaragdowym miastem z bajki, to w rzeczywistości odpowiadają temu rajowi
któy Siemion Budin obiecywał mu za ratunek swojej córki. Saam teraz naprawdę chciał zostać
pełnoprawnym mieszkańcem tego miasta. Ale w tym celu trzeba było najpierw obronić Zorze
Polarne, odpędzić wroga od jego ścian.
Kostia Parsykin opowiadał mu nowości, i w nich było małe dobrego. Barbarzyńcy się nie cofali .
To w jednym, to w drugim miejscu prowadzili zmasowane ataki, czasem trwające i kilka dni.
Obrońcy miasta zachowywali się z poświęceniem i uporem. Zabijając już, według pobieżnych
obliczeń dwustu-trzystu dzikusów. Ale sami też same ponieśli nieuchronne straty. Robiło się
zrozumiałe że szybko wroga nie pokonają i oblężenie przeciągnie się na długo. A zapasy uzbrojenia
nie były nieskończone. Tak też i zapasy jedzenia się kurczyły. Część pochodziła z ferm, ale sporą
udział stanowiły ryby z okolicznych jezior Teraz zaś o polowaniu i łowieniu ryb trzeba było. Żeby
wykarmić ludzi, pod nóż szło coraz więcej świń. Do tego zaś, do obrony miasta trzeba było
skierować wielu mężczyzn którzy wcześniej zajmowali się ważnymi i często ciężkimi fizycznie
miejskimi pracami. Teraz cały ten ciężar spadł na ramiona kobiet, starych ludzi i wyrostków, i ci
nie zawsze radzili sobie ze wszystkim.
Nikt na razie nie mówił o tym na głos, ale niektórzy już zaczynali szeptać, że miasto nie wytrzyma
takiego oblężenia dłużej niż miesiąc. Kostia też opowiadał o tym szeptem, jakby bał się, co i pod
ścianach internatu są uszy.
Teraz Nanasowi z jakiegoś powodu już nie chciało się wierzyć, że barbarzyńców można wezwać
do rozumnego zachowania prostymi słowami. Mało tego, chciał jak najszybciej znów być na

64

background image

ścianie, żeby własnymi rękami przybliżyć tę chwilę kiedy miasto będzie wolne, a oni z Nadią będą
mogli być zawsze razem. Zresztą, co tam ściana. Gotów był stanąć i walczyć twarzą w twarz.
Nawet pragnął tego. W swoja ostatnią « szpitalną » noc chłopak miał sen w którym walczył z
wrogami wręcz. I zobaczył że nie bije się z barbarzyńcą, a z tym samym wielgachnym żołnierzem
który zmusił go do przeleżenia dwóch dni w łóżku.
We śnie dryblas podle się uśmiechał i mówił masę nieprzyjemnych rzeczy. Z jakiegoś powodu
Nanas nie mógł mu odpowiedzieć – język stał się obcy, i odmawiał współpracy - zupełnie jak
wtedy, na łodzi podwodnej, kiedy z Nadią pili wino. Potem we śnie znalazła się i sama Nadia. Z
jakiegoś powodu ona też chciała z nim walczyć. Młody próbował wytłumaczyć że nie jest
barbarzyńcą, że ją kocha. Ale bez słów, samą tylko gestykulacją zrobić się tego nie dało. Wręcz
przeciwnie. Nadia machała rękami coraz bardziej, zadając częstsze i silniejsze uderzenia. Po jakimś
czasie z przerażeniem ale i ulgą zrozumiał że to nie Nadia – dziewczyna była wyższa od ukochanej,
miała długie rude włosy, i miała na sobie zwierzęce skóry.!.. Szczegółów zobaczyć nie zdążył,
dlatego że po następnym dzikim szturchańcu, obudził się i zobaczył stojącego obok łóżka
Paryskina, który potrząsał nim z całej siły, jednocześnie krzycząc wprost do ucha:
- Obudzisz się, wreszcie?!..
- Już się obudziłem - wykrztusił Nanas – co się stało?
- Ranek się stał. Na służbę pora.
Ostatnimi dniami, Kostia wyraźnie się zmienił. Mniej gadał po próżnicy, był surowszy i
zachowywał się bardziej jak dowódca niż jak kierowca ciężarówki. Dodatkowo, na samym
początku Soszyn przydzielił mu radiostacje żeby mieć go dostępnego w każdej chwili. Kostia był
wyraźnie z tego dumny, często zdejmując aparat z paska i wieloznacznie obracając go w rękach.
Teraz też trzymał go w dłoni i potrząsał nad głową Saama:
- Wstawaj, wstawaj. Jechać muszę, nie wolno mi się spóźnić.
- Już wstaję, nie krzycz tak bo mnie głowa znowu rozboli.
Wbrew obawom Nanasa, na stanowisku ochrony nie spotkali się z żadnymi złośliwymi docinkami.
Przecież w czasie kiedy on wylegiwał się w pościeli, tutaj inni ryzykowali życiem. Ale jakoś
wszystko poszło gładko. Dalistianc nawet zainteresował się samopoczuciem podwładnego i spytał,
czy starczy mu siły pełnić wartę na ścianie, czy też lepiej dać go dzisiaj do odwodu rezerwy.
Nanas z pośpiechem zaczął kiwać głową:
- Nie, nie! Jestem zdrowy! Pójdę na ścianę.
- To, dobrze. Mamy straty w oddziale. Wczoraj trzech zginęło. Jednego na pewno znałeś - Sierioża
Bażow, w pierwszej walce niedaleko od ciebie stał, wielgachny taki chłopak … Młody, całkiem jak
ty prawie.
- Wielgachny?.. - Nanas poczuł jak ledwie widocznie zaczynają mu drżeć kolana - takie ręce …
ogromne?.. Z lewej strony ode mnie stał …
- Tak to on, Sierioża Bażow …dostał strzałą w oko. Zmarł od razu.
« Skoro tak - pomyślał Nanas - nawet jeśli to rzeczywiste on mnie w głowę trzasnął, to ja mu
wybaczam ». A potem do głowy przyszła myśl, że gdyby opowiedział o swoich podejrzeniach
wewnętrznym, to chłopaka wczoraj na ścianie by nie było i wtedy zostałby żywy … z od myśli
zrobiło mu się tak niedobrze, że zauważył Dalistianc.
- Może, mimo wszystko zostaniesz w odwodzie? Biały jesteś jak śnieg.
- Nie … nic … nie trzeba. To tak przez … już przeszło.
- W porządku. Ale jeżeli poczujesz, co czujesz się źle – od razu schodź. Głupiego bohaterstwa nie
pochwalam.
Ale na ścianę na razie leźć nie przypadło. Do pomieszczenia gdzie rozmawiali Nanas i Dalistianc,
wtargnął blady wartownik z wytrzeszczonymi oczami i zaczął krzyczeć:
- Soszyn! Gdzie Soszyn?! Nie widzieliście Soszyna?!..
- Co się stało, żołnierzu? - surowo spytał Dalistianc. - ty z jakiego oddziału? Dlaczego tak
wyglądasz?

65

background image

- Ja z oddziału Brodianina … dowódca mnie do Soszyna wysłał … tam barbarzyńcy wyprowadzili
naszych!.. Tych trzech co nie wrócili z polowania! Postawili przed sobą, tak że nie idzie do nich
strzelić i się drą : « Mer! Mer!.. Safonow!.. Niech patrzy mer! »
- Skąd oni mogą znać nazwisko mera… - zaczął dowódcą plutonu ale szybko przerwał i zbladł : -
jest tam Ignat Safonow ?
- Jest, jest. Przecie mówię wszyscy trzej u nich..!
Drzwi w wartowni znów się otwarły i do środka wpadł Siergiej Wiktorowicz Soszyn.
- Co?!.. Kto?!.. Kto mnie szuka? Co się tam za murem dzieje?!
Wartownik jeszcze raz opowiedział to co pozostali już słyszeli. Soszyn wypadł biegiem z pokoju.
- Będzie dzwonić do mera? - spytał Nanas.
- On wie gdzie ma zadzwonić - mruknął Dalistiaic, a potem spojrzał na żołnierza, który przyniósł
wiadomość: - a ty co tu sterczysz?! Zameldował?.. Marsz na kompanie!
- A ja?.. - spytał Nanas. - wchodzić na ścianę?
- Poczekaj … póki nie zorientujemy się w sytuacji, lepiej zmianę nie prowokować … idź, powiedz
swojemu oddziałowi, żeby byli w pogotowiu i czekali na moją komendę. A na razie wyjaśnię
sytuację …

* * *

Czekając na przyjazd mera, żołnierze na ścianę jednak poszli. Ale przyczajeni bo barbarzyńcy i tak
na razie nie szykowali się do ataku. A kiedy Saam podniósł się na z desek wykładanie i spojrzał za
ścianę, zobaczył, że dzikusów jest niewielu, może dziesięciu. Stali obok najbliższych drzew i
trzymali przed sobą trzech chłopaków w jasnych kurtkach. Czekali na realizację swoich,
niezrozumiałych dla Nanasa żądań.
Mer przyjechał szybko. Nanas zobaczył go tylko przelotnie, kiedy Safonow truchtem przebiegł od
samochodu do drzwi na stanowisko. Ale nawet przez te kilka sekund zdążył zobaczyć jak bardzo
zmizerniał, ten jeszcze niedawno płonący energią dobroduszny okrąglutki człowiek.
Wkrótce Nanas usłyszał jego głos, wzmocniony przez głośniki:
- Ja mer miasta Zorze Polarne Wiktor Safonow. Ja zgadzam się rozmawiać z wami tylko po to
żebyście wypuścili naszych ludzi!
Chłopakowi zobaczył jak zaczęli się ruszać barbarzyńcy. Jeden z ich wyszedł naprzód i stanął
przed przed trzema myśliwymi. Z daleka było trudne rozpoznać, jednak Nanasowi wydawało się że
to kobieta. Z pewnością dlatego że barbarzyńca miał długie, rude włosy. Coś nieprzyjemnie zakuło
go w sercu. Za bardzo było to podobne do niedawnego snu.
- Hej! Mer! - dźwięcznym głosem, rozwiewające wszelkie wątpliwości co do płci, zaczęła krzyczeć
dzikuska. - nie wypuścimy twoich ludzi jeżeli nie otworzysz nam bramy!
Nanas zdziwił się jak dźwięczny i piękny jest tan głos, aż temu, o ile lepiej mówiła ta kobieta od
wziętego niedawno do niewoli. Ale jeszcze bardzie dziwiła jej bezczelność. Otworzyć bramę!
Niczego sobie żądanie!.. Czy naprawdę ci barbarzyńcy myślą, że Safonow na tyle głupi?..
Chociaż, oni mają w rękach jego syna… Nanas wiedział, że dla swoich dzieci ludzie czasami
dokonują najbardziej nieprawdopodobnych czynów. Przez chwilę poczuł że się bardzo boi. Ale tu
znowu rozległ się głos mera:
- Nie będę mówić z tobą! Dlaczego tutaj nie przyszedł wasz wódz? On co, boi się?
- Wódz przyszedł! - donośnym głosem zawołała dzikuska i uderzyła w pierś pięścią: - Wódz - to ja,
Szeka! Nie boję się ciebie, mer! Nikogo nie boję się!
Nanas otworzył usta. Szeka!.. To przecież o niej mówił jeniec! Wtedy nie uwierzył barbarzyńcy, a
dokładniej - nie przykładał uwagi do jego słów, a przecież wszystko okazało się dokładnie takie jak
jeniec mówił – plemieniem dowodziła kobieta. Zresztą, co za różnica, kto nimi dowodzi?
Zadziwiające – ale i tak o wiele bardziej interesująca była reakcja Safonowa na żądania tego
kaprala w spódnicy. Chłopak zakrył usta i zaczął się przysłuchiwać.

66

background image

Widać było że Mer miasta też był zaskoczony oświadczeniem dzikuski – poza tym nie był obecny
przy przesłuchaniu jeńca i o Szekie do tej pory nie słyszał. Jednak Safonow tak samo szybko się
opanował i zaczął mówić znowu. Jednak Nanasowi wydawało się że teraz Mer mówi już mniej
pewnie. Być może dlatego że widział swojego syna w rękach wrogów, a w takiej sytuacji każdemu
człowiekowi trudno pozostać spokojnym i opanowanym, niezależnie od tego czy jest merem miasta
czy pasterzem jeleni.
- Posłuchaj, Szeka! - wyrwał się z głośników głos Wiktora Pietrowicza - jeżeli ty wódz, to powinnaś
być mądrym człowiekiem i myśleć zdrowo. I rozumieć, że bramy nie otworzymy. Mam inną
propozycję: puszczasz naszych myśliwych, a zwracamy twojego żołnierza. Pasuje?
Dzikuska roześmiała się. A potem krzyknęła:
- Ty przecież przed chwilą mówił, mer, że powinnam być mądra. A sam chcesz zrobić ze mnie
głupią. Czy naprawdę myślisz że nie wiem: trzy to więcej niż jeden! Tak zamieniać się nie chcę.
- Ale sama prosiłaś żeby za trzech ludzi otworzyć bramę! To też nierówna wymiana.
- Postanowiłam spróbować - a nuż?.. - znowu roześmiała się Szeka. Ale zaraz stała się bardzo
poważna - dobrze. A jeżeli zgodzę się w zamian za mojego człowieka zwrócić tylko jednego z
twoich, kogo wybierzesz..?
Wokół zaległa martwa cisza. Tak dotykalnie lepka, że Nanas odczuł jakiś niewytłumaczalny i
przytłaczający strach. Dzikuska naprawdę okazała się bardzo mądra. A dodatkowo - bardzo, bardzo
okrutna i zdradziecka.. ! Chłopakowi do bólu stało się szkoda mera - z pewnością, nawet gdyby
Szeka wetknęła mu teraz oszczep w serce, to Safonow nie czułby się tak źle.
Nanas rozumiał jak bardzo mer pragnie teraz krzyknąć « wybieram swojego syna, Ignata! » i
gdyby Wiktor Pietrowicz byłby prostym człowiekiem, i wykrzyczał to – nikt by mu tego za złe nie
miał. Może tylko rodziny dwóch innych chłopaków. Ale Safonow był włodarzem miasta, i Nanas
choć o samym istnieniu miasta dowiedział się kilka dni temu wstecz – instynktownie rozumiał że
dla mera wszyscy mieszkańcy muszą być równi. Dla niego, wybór syna – to przyznanie się przed
wszystkimi że jest tylko prostym słabym człowiekiem. W takim przypadku na oczach wszystkich tu
i w tej chwili przestałby być merem.
Przeciągające się milczenie, które przywodziło Nanasowi na myśl naciągniętą do niemożliwości
cięciwę łuku, w każdej chwili gotową pęknąć i smagnąć po twarzy, przerwała sama Szeka.
- Co, mer, trudno? - krzyknęła. - dobrze, pomogę ci. Z dwóch wybierać lżej, niż z trzech, prawda? -
i odwróciwszy się, krótko machnęła ręką barbarzyńcom, trzymającym jednego z myśliwych.
Dwóch tęgich dzikusa złapało krótko chłopaka który krótko krzyknął i powlekli go do najbliższej
sosny. Myśliwy rozpaczliwie wierzgał ale ze związanymi na plecach rękami nie miał szans. A
zresztą nawet gdyby się wyrwał – dokąd by pobiegł?
Nanas nie wiedział, który z trzech myśliwych to syn Wiktora Safonowa, ale z jakiegoś powodu był
prawie pewien że to nie jego przywiązują do drzewa. Z pewnością, dlatego że mer milczał. Zresztą,
niedługo. Kiedy barbarzyńcy przywiązali chłopaka do sosny i z pośpiechem podbiegli do swoich,
znów zabrzmiał głos Wiktora Pietrowicz:
- Co postanowiliście z nim robić?!..
- Teraz zobaczysz! - krzyknęła Szeka, i nawet z takiej niemałej odległości Nanas zobaczył jak jej
zęby błysnęły w triumfującym uśmiechu.
Dzikuska machnęła komuś, niewidocznemu za drzewami, i wkrótce z lasu wyszło jeszcze czterech
barbarzyńców, wlokących po śniegu na długich sznurkach grubą białą kłodę. Tak, w każdym razie,
na początku wydawało się Nanasowi. Ale już w chwilę później zrozumiał że się mylił. « Kłoda » się
ruszała!
Kurczowo zwijało się opierając wysiłkom dzikusów, i w nastałej znowu ciszy, łaskoczącej
mrówkami plecy, stały się słyszalne jego wściekłe porykiwania. Nie była to bynajmniej kłoda.
Barbarzyńcy ciągnęli ciągnęli w stronę związanego, nic innego jak białego smoka!
Dotaszczywszy potwora do sosny, dzikusy poluzowali pęta, a pozostali – poza Szaką i tymi którzy
trzymali pozostałych myśliwych - wycelowali w smoka oszczepy chroniąc swoich towarzyszy

67

background image

przed potencjalnym atakiem.
Nanas z przerażeniem zrozumiał, jaką egzekucję dla nieszczęśliwego chłopaka wymyśliła Szeka.
Tylko całkiem nie mógł zrozumieć, jakim sposobem miała zamiar nakazać ohydnej bestii
zaatakować jeńca? Ale wszystko okazało się przerażająco proste. Skazany wszystko zrobił sam …
widocznie, on też domyślił się w swojej doli i zaczął nagle wrzeszczeć i skomleć tak że speszyli się
nawet jego kaci. Biały zaś smok, przeciwnie, z zainteresowaniem obrócił w stronę męczennika
kikut, zastępujący mu głowę, i na kilka chwil zamarł. A potem nagle tak ostro, że Saam nie zdążył
tego zauważyć, owinął nogi i brzuch trzema grubymi pierścieniami.
Skomlenie nieszczęśliwego myśliwego przeszło najpierw w histeryczne wycie ale szybko opadło
do chrypienia. A biały smok, ciągle wzmagał nacisk, a w otwartą paszczę złapał rękę chłopaka
powyżej łokcia. Jasny rękaw kurtki szybko poczerwieniał.
Nie wytrzymał któryś z wartowników na ścianie - padł strzał.
- Nie strzelać!!! - wrzasnęły głośniki głosem Safonowa. Było zrozumiały że przestraszył się że
trafią w jego syna. Ale i bez tego było jasne że strzelać głupio - rozgniecionemu myśliwy już nic nie
mogło pomóc a rozdrażnieni barbarzyńcy mogli zabić obu pozostałych przy życiu jeńców.
W tej chwili zabrzmiał groźny ryk Jarczuka, który jak się okazało też przybył na główne
stanowisko:
- Każdy kto odda choć jeden strzał, pójdzie pod ścianę!
Nanas zaś, choćby nawet mu kazali teraz strzelać, nie mógłby tego zrobić - dosłownie skamieniał,
nie w stanie oderwać spojrzenie z nieszczęśliwego myśliwego, a dokładniej od tego, co zostało z
biedaka. Biały smok pożerał swoją ofiarę na tyle gwałtownie, jak gdyby ta składała się nie z kości i
mięsa a została ulepiona z błota. Nawet śnieg pod sosną prawie nie pobrudził się krwią - wydawało
się, potwór wysysał ją, czym zdążała wylać się na ziemię. Z pewnością, tak było w rzeczywistości.
Kiedy białe stworzenie, nasyciło się, stając się apatyczne, powoli zaczęło odsuwać się miejsca
swojej krwawej biesiady. Czwórka dzikusów znów narzuciła na nią sznurki i wyczekująco zamarła.
Przywódczyni barbarzyńców krzyknęła obróciwszy się do obrońców miasta:
- No co, mer, teraz ci lżej wybierać?
- Nie rób tego więcej Szeka! - z jawnie słyszalnym w głosie błaganiem odezwał się Safonow.
- Nie będę, mer! Tego nie będę robić, smok syty. - Szeka kiwnęła dłonią trzymającym potwora
barbarzyńcom, i ci z wysiłkiem powlekli stworzenie w las - ale widzę że nadal trudno ci wybierać.
Pomogę jeszcze …
Dzikuska żwawo wyrwała zza pasa siekierę, i szeroko zamachnąwszy się wbiła jego błyszczące na
słońcu ostrze w szyję jednego z myśliwych.
Safonow krzyknął wprost do mikrofonu - widocznie, zdało mu się że uderzenie otrzymał jego syn -
i ten wzmocniony przez głośniki dźwięk zagłuszył krzyk nieszczęśliwego, jeżeli oczywiście, ten w
ogóle zdążył zacząć krzyczeć.
Głowa drugiej ofiary – mimo wszystko to nie był Ignat - nienaturalnie odchyliła się do tyłu, ze
strasznej otwartej rany fontanną trysnęła krew opryskawszy stojącego obok syna mera i samą
Szekę. Dzikuska jeszcze raz machnęła teraz już szkarłatną siekierą, kończąc dzieło. Teraz już do
reszty obcinając głowę, ciało stało jeszcze chwilę po czym powoli zwaliło się naprzód, jakby ścięte
drzewo.
Przywódczyni dzikusów wytarła broń o kurtkę zabitego i schowała ją za pas. Potem z widocznym
zadowoleniem rozmazała po twarzy bryzgi krwi i znów zwróciła się do Safonowa:
- Teraz wybierać lekko - i mnie i tobie. Ale już nie chcę zamieniać się. Możesz zabić mojego
żołnierza.
Obróciła się do swojego oddziału i zrobiła gest: odchodzimy!
- Czekaj, Szeka! - ze szczerą rozpaczą zawołał Safonow. - gdzie ty?! Nie namyśliłaś się?!..
- Teraz ty , mer , myśleć będziesz – nie ja. Już wszystko widziałeś. Uwzględnij że biały smok
szybko zgłodnieje znowu. Dla twojego syna będzie lepiej będzie jeżeli do tego czasu otworzysz
bramę.

68

background image

Rozdział 16
Niespokojne wydarzenia.

Po strasznym wydarzeniu nastrój u wszystkich obrońców obwodu był przygaszony: ludzie prawie
nie rozmawiali i nie patrzyli na siebie nawzajem. Mer z kierownikiem garnizonu, zaraz po
zakończeniu strasznej egzekucji pojechał nie dawszy żadnych wskazówek.
Jedyny rozkaz wyszedł od Soszyna - dostarczyć ciało zabitego myśliwego do miasta i pochować.
Zresztą, wykonać ten rozkaz udało się tylko w połowie – z ofiary białego smoka zostały tylko
zakrwawione strzępy ubrania.
Nanas był też mocno wstrząśnięty. Szczególnie poruszyła go śmierć w splotach białego smoka –
przecież on sam mało co nie skończył tak samo. Gdyby na pomoc nie przybiegł wtedy Sanka
Sorokin...
Trochę pocieszyła chłopaka Nadia która przyjechała « obiadowym » samochodem - do miasta
dotarły się słuchy o strasznym wydarzeniu w pobliżu głównego stanowiska, i dziewczyna nie
wytrzymawszy, odwiedziła ukochanego.
Co prawda, sama była dziwnie zamyślona i smutna. Na pytanie Nanasa Nadia odpowiedziała, że
po prostu trochę się zmęczyła i jest niewyspana. Zresztą to akurat było zrozumiałe i nie wyspała się.
Zresztą, to akurat było zrozumiałe, przecież jak dawniej dyżurowała na nocnej zmianę i miała
możliwość pospać najwyżej kilka godzin dziennie. Jednak Nanas zdążył na tyle poznać swoją
ukochaną, żeby wiedzieć że nie o to tu chodzi.
- Kochasz mnie? - spytał nagle patrząc wprost w piwne oczy Nadiny.
- Oczywiście że kocham! - ze zdziwieniem odpowiedziała dziewczyna - wcześniej jej podobnych
pytań nie zadawał.
- Wierzysz mi? To jest, ufasz?
- No tak, oczywiście! A dlaczego o to pytasz?
- Dlatego że coś ukrywasz przede mną. Cię coś gryzie od wewnątrz, nie daje spokoju, przecież
widzę!..
- Nanas … - ze zmieszaniem zapobiegła spojrzeniu Nadia - to głupstwo, prawda, głupstwo, to tak
… kobiece głupoty.
- Nie, to głupstwo! Nie oszukuj mnie, nie trzeba. Podziel się, zrobi ci się lżej!
- No, dobrze … - chwilę zaczekawszy poddała się dziewczyna. Było widoczne naprawdę ma wielką
ochotę podzielić się tym co ją męczy. Wiesz w , w jednej z tutejszych szkół pracuje nauczycielka …
Smirnowa Swietłana Aleksandrowna. Ona wykłada … zresztą, to nie ważne … z chodzi o co
innego. Okazuje się, że przez ostatnie lata żyła z moim ojcem.
- Siemion Budin?.. - zwrócił się do ukochanej Nanas. - i … co?..
- A to, że dyżurowaliśmy dzisiaj razem. I podeszła do mnie, przywitała się i powiedziała, kim jest.
- I zrobiło ci się … nieprzyjemnie?..
- Tak. Rozumiem, że to okropne głupie ale z jakiegoś powodu wydawało mi się że ojciec nadal
kochał mamę nawet po jej śmiercie … tym bardziej, że przecież nie wiedział na pewno czy zginęła
– nie, nie ganię go...wszystko rozumiem – on to zdrowy mężczyzna, porządny...ale jakoś …
wszystko jedno … wybacz, mi trudno to wytłumaczyć. Po prostu poczułam do tej kobiety silną
niechęć. Wiem, że nie ma w tym jej winy, że na pewno nie jest złym człowiekiem, ale i tak nie
mogę sobie z tym poradzić. Głupia jestem...?
- Nie jesteś głupia - objął dziewczynę Nanas - tylko że … a co od ciebie chciała?
- Ode mnie?.. - uniosła brwi Nadia - niczego. Chciała zapoznać się ze mną … dodała jeszcze, że
mieszkać z nią a nie w internacie.
- To bardzo miło! - zawołał Nanas.
- To nie było miłe - wyrwała się z jego uścisku Nadia. - przecież ci mówię, on mi nie pasuje. Jak
bym mogła z nią mieszkać? A ty co, już się rozmyśliłeś z pobrania się ze mną?
- Ja?!.. - mało nie podskoczył z oburzenia Saam - co ty?!.. Też wymyśliłaś!.. Oczywiście nie

69

background image

rozmyśliłem się!
- To po co mam się do kogoś wprowadzać? - uśmiechnęła się i znów przycisnęła się do ukochanego
dziewczyna - w końcu zamieszkamy razem - w swoim własnym domu. Po takich słowach Nanas
poczuł się absolutnie szczęśliwy. Ale szczęście nie trwało długo – pora było iść na ścianę.
Jeszcze przed obiadem Dalistianc kazał swoim podwładnym wyfasować dodatkowy magazynek -
po porannych wydarzeniach oczekiwano po barbarzyńcach nowego podstępu. Pozostali żołnierze z
oddziału zdążyli już pobrać amunicję. Nanas zaś zasiedział się z Nadią i teraz biegł ostatni do
zbrojowni. Wychodząc z niej zobaczył że drzwi do głównego pomieszczenia ochrony są uchylone,
i usłyszał dochodzące stamtąd podniesione głosy.
- Nie możemy iść im na pomoc! - poznał bas Soszyna - gdzie gwarancja, że tam są ich główne
siły . A jeżeli oni tylko czekają aż się tam rzucimy, i głównymi siłami zaatakują granice miasta.
- Ale sami mogą sobie nie poradzić! - zaoponował ktoś z taką rozpaczą w głosie, że Nanas poczuł
przerażenie – jak to się zdarzyło że poleźli do stacji właśnie w tym miejscu gdzie nie zdążyliśmy
odbudować ściany po zeszłorocznym osunięciu ziemi? Jak..?
- Z pewnością, im ktoś podpowiedział … - głucho rzucił jeszcze ktoś.
- Można domyślić się, kto! - wykrzyknął znów pierwszy
Rozległo się głuche uderzenie - Nanas prawie widział zobaczył, jak Soszyn uderzył w stół pięścią.
- Zostawić domysły! - rozległ się jego donośny głos - czy sami trafili na tą przerwę, czy ktoś im
powiedział – to teraz nie ma znaczenia. Na KAES jest silna ochrona, powinni sobie poradzić!
- A jeżeli nie?..
- Powiedziałem: bez paniki! Moje i wasze zadanie - ochraniać miasto. Przyjdzie inny rozkaz – to go
wykonamy.
Nanas przypomniał sobie, że też musi wykonywać swoje obowiązki i i biegiem rzucił się do
wyjścia. Zajmując swoją pozycję, zabrał się za rozpatrywanie tego co usłyszał. Wyglądało na to że
barbarzyńcy trafili na elektrownię atomową. Dokładniej, to nie na nią samą ale na otaczającą ją
barierę. Przy czym zrobili to w tym miejscu gdzie ściana miała jakieś przerwy. Skąd dzikusy mogły
to wiedzieć, Nanas się domyślał. Mógł o tym wygadać pod groźbą okrutnej śmierci syn mera
Safonowa, Ignat. Po tym co zobaczył rano, Nanas nie czynił chłopakowi wyrzutów. Poza tym mogli
z niego wyciągnąć informację torturami.
Nie wiadomo było czego się teraz spodziewać. Czy barbarzyńcom uda się opanować elektrownię?
Czy ją zburzą? A jeżeli tak – to co czeka mieszkańców miasta? To że zabraknie elektryczności – to
oczywiste. A to znaczy że nie będzie ciepła i światła w domach. I to zimą! Jak się ogrzać, jak
jedzenie przygotować, jeśli nawet do lasu po drwa się nie da wyjść?
Ale główne niebezpieczeństwo jak rozumiał Nanas, było nie w braku prądu a w radiacji. Jeżeli
elektrownia zostanie zburzona - nie uratuje się nikt, zginą i mieszkańcy Polarnych Zoriej, i nie
rozumiejący tego co robią, barbarzyńcy. Ale przecież oni naprawdę nie rozumieją, co robią! Oni
nic o radiacji nie wiedzą!
Nanasowi znów przyszło na myśl: gdyby spróbować wytłumaczyć dzikusom to że postępują
nieprawidłowo, to być może coś by się zmieniłoby … ale zaraz przypomniał sobie o porannej
kaźni dwóch myśliwych i krwiożercze, tryumfujące zęby rudowłosej przywódczyni barbarzyńców.
I zrozumiał że oni nie słuchali by nikogo. Z nimi można rozmawiać tylko językiem siły. Ale
nieszczęście polegało w tym, że siły dzikusów i obrońców miasta okazały się praktycznie równe,
dlatego i taka rozmowa wychodziła teraz mało przekonywująco...

* * *

Tego dnia na granicę wokół miasta nie napadli. Jak później dowiedział się Nanas, udało się obronić
i granicę miejską i tę wokół KAES. Sprawy nie skończyły by się dobrze gdyby Jarczuk nie podjął
ryzykownej decyzji : rzucić w atak na oblegającą północną granicę grupę barbarzyńców, prawie
całą jego ochronę. Wyszło tak, że znajdującym się koło Zaszejka dzikusom nie starczyło sił żeby

70

background image

odeprzeć tak nagły i potężny atak. Przy czym atakujące znaleźli sposób żeby zamknąć
barbarzyńcom dostęp na południe zostawiwszy wolny północny brzeg « frontu ». To tym bardziej
popchnęło wrogów do tego żeby zawezwali pomocy od swych pobratymców atakujących w tym
czasie KAES. Barbarzyńcy poszli na odsiecz swoim, na jakiś czas przerywając atak na elektrownię.
Z tego z kolei skorzystali jej pracownicy, którzy rzucili się do umacniania zapory czym popadnie –
nawet rozbierając część pomocniczych pomieszczeń samej stacji.
Zaszejkowcy zaś, otrzymawszy od swoich towarzyszy z KAES wiadomość, że plan się udał,
pośpiesznie wycofali się pod osłonę muru i bronili się przed oszalałymi dzikusami już zza ściany.
Oczywiście, podobny plan był bardzo ryzykowny, przecież północny obwód zostawał na pewien
czas praktycznie bezbronny. Jeżeli by dzikusy, oblegające centralny i południowy sektory, mimo
wszystko dowiedzieli się o tym i rzucili się na nieochraniany odcinek ściany, to mogli by wniknąć
w Zaszejek. Jak rozwinęłaby się dalsza walka – trudno przewidzieć! Ale wszystko się udało. Choć
każdy rozumiał że nie jest to bynajmniej ostateczne zwycięstwo. Wcześniej czy później zapasy
amunicji obrońców miasta skończą się, siły zużyją a wtedy... jedno co stanowiło pocieszenie:
barbarzyńców po każdej walce też stawało mniej. Przy czym ginęło ich więcej niż obrońców
miasta. Jednak biorąc pod uwagę ich liczność byłą to tylko kropla w morzu....
Do internatu Nanas wrócił późno. Jego samego, razem z dziesiątką mieszkających tam
wartowników podrzucili ciężarówką. Przypadło mu jechać na otwartej pace, i chłopak bardzo
zmarzł. Zmęczony, trzęsący się z zimna, marzył o jednym : jak najszybciej dotrzeć do łóżka,
zawinąć się w ciepłą kołdrę i spać, spać, spać …
Ale na drodze do odpoczynku stanął jednonogi komendant Smurnow, który nieciepliwie oczekiwał
na relację z bieżących wydarzeń , o których słuch już tutaj dotarł. Aleksandr Michajłowicz
zaprowadził chłopaków do dużego pomieszczenia z kilkoma rzędami krzeseł, zmusił wszystkich
żeby usiedli i przekazali mu najnowszą jak się wyraził « sytuację polityczną ». Zmęczeni
wartownicy z początku mówili niechętnie, ale stopniowo rozmowa, podgrzewana podstępnymi
pytaniami ciekawego komendanta, nabrała siły.
Młodzi ludzie zaczęli dyskutować, głośno i emocjonalnie wypowiadając własne opinie, i wkrótce
Nanas poczuł że już nie chce mu się spać. Opowieści coraz bardziej przykuwały jego uwagę, tym
bardziej że szczerze mówiąc do tej pory nie wiedział jak zorganizowana jest obrona miasta, dni
dlaczego KAES znajduje się za osobnym ogrodzeniem.
- Jeżeli ochrona stacji byłaby razem z nami - machając rękami mówił jeden z chłopaków - dawno
rozgromilibyśmy te gadziny ! Przecież « kaesnikow » prawie tyle samo, ile nas wszystkich na
trzech « miejskich » sektorach!
- Ich tam więcej niż nas! - wtórował inny - dlatego oni dzisiaj się obronili.
- Ledwie-ledwie dali radę - mówił jeszcze ktoś - dobrze, że Jarczuk wymyślił akcję z Zaszejką …
- Niby , dobrze, ale skończyć mogło się źle.
- Ale się nie skończyło! A utrata stacji, czy to byłoby lepsze?
- Najlepsze by było gdyby wtedy Potapowi się udało... … wtedy by nas żadna swołocz nie
pokonała!
- Potapow - szarlatan! To co robił nie mogło działać!
- Sam jesteś szarlatan! Potapow to geniusz!
Nanasu poczuł silne zaciekawienie. Ale nie chciał jeszcze zadawać pytań, bojąc się że wezmą go z
dzikusa, że powie coś dziwnego, i go wyśmieją.
Ale kiedy hałaśliwy « dyskusja polityczna » wreszcie się skończyła i wartownicy rozeszli się po
pokojach, poczekał aż Smurnow zamknie drzwi do pomieszczenia, i spytał:
- A kto taki Potapow? Co on takiego wymyślił że mogłoby wszystkich uratować?
Aleksandr Michajłowicz spode łba spojrzał na młodego i sapnął. Potem odpowiedział z otwartą
niechęcią.

71

background image

- Witka Potap - złota głowa! I ręce złote. Gdyby on swoja chujowiznę zmajstrował – to obrona
granic stacji byłaby w huj niepotrzebna. I miasto mogłoby bronić dwa razy więcej ludzi. Dwa razy!
Rozumiesz?..
- Rozumiem … - mruknął Nanas i zaraz się poprawił : - to jest, nie rozumiem … dlaczego byłaby
nie potrzebna? Co on takiego wymyślił?..
- A po co ci to..? - zasępił się jeszcze bardziej jednonogi komendant - ty nie szpieg tych
barbarzyńców ?
Nanasowi zrobiło się nieprzyjemnie. Nie wiedział czy Smurnow żartuje czy nie. I ta jego
drewniana noga … chłopakowi zaczęła dokuczać nagle głowa - tam, gdzie niedawno oberwał
czymś ciężkim. Być może, akurat takim właśnie drewnem! Saam mimo woli chrząknął i z żalem
wyjąkał :
- Nie … nie szpieg ja …
- No to idź spać! Noc na dworze! - mruknął i pomaszerował do sobie komendant.
Nanas też poszedł do swojego pokoju czując, jak nastrój znowu mu się psuje. Zupełnie jakby
wpadał w czarny dół.
Ale i tu młodemu się nie poszczęściło. Jeszcze przez sen usłyszał trzask Kostinej radiostacje i
niewyraźne mamrotanie sąsiada. A chwilę później Parsykin potrząsł go za ramię:
- Kolka! Ubieraj się, jedziemy!
- Gdzie?.. - rozpaczliwie ziewając zaczął trzeć oczy Nanas.
- Sam zobczysz.

Rozdział 17
Spotkanie w opuszczonym domu.

Całą drogę Parsykin dziwnie milczał. W ogóle ostatnie nie był sobą, zupełnie jakby go podmienili.
Zresztą, Nanas miał dość innych trosk żeby specjalnie zwracać uwagę na kolegę, tym bardziej że
ostatnio widywali się rzadko. Ale teraz zachowanie Kostii raziło Nanas w oczy. I choć był nader
ciekaw gdzie jadą, spytał Paryskina o niego samego :
- Co się stało Kostia? Masz jakieś przykrości?
- Co się zawziąłeś? - mruknął kierowca. - po prostu zmęczył się, nie wyspałem … a przykrość teraz
u wszystkich jednakowa.
- Dobra rozumiem. Ale ty jakiś taki jak nie swój. Nic nie mówisz...
- Tobie się nie dogodzi – warknął Kostia nie odrywając wzroku od drogi – to za wiele mówię, to za
mało...
- Nie mówiłem, że ty za dużo gadasz.
- Ty nie mówiłeś, ale inni mówią. I w ogóle nie zawracaj głowy, ja prowadzę!
Ostatnia uwaga była nie mniej dziwna, bo kiedy jeździli za dnia gdy na drogach był ruch,
chłopakowi nigdy rozmowa z pasażerami nie przeszkadzała, a teraz jak droga całkiem pusta....
Nietrudno było się domyślić że Kostia po prostu nie chce o niczym mówić. Mimo wszystko Nanas
zadał pytanie które nurtowało go najbardziej :
- Powiedz chociaż, gdzie mnie wieziesz?
- Ale żeś się czepił! - uniósł się Kostia. - zaraz sam zobaczysz!
Rzeczywiście Nanas naprawdę szybko zobaczył, dokąd jedzie ich samochód. Obok był centralny
plac Zorzy Polarnych, miejsce gdzie ulokowano merostwo i kompleks sportowy.
A przecież właśnie w kompleksie sportowym ulokowano na czas oblężenia dzieci i właśnie tam
teraz dyżurowała Nadia!
- Nadia?!.. - zawołał Nanas, czując jak drętwieją z przerażenia wargi - coś się stało Nadii?..
Nie zauważył że mimowolnie złapał z całej siły Kostię za ramię. Ten szarpnął się odpychając
Saama i maszyną zarzuciła tak że o mało co zawadziłaby kołami o krawężnik.

72

background image

- Tyś całkiem ochujał ?!.. - zaczął krzyczeć Parsykin - co ty wyprawiasz?!
- Więcej nie będę … - cofnąwszy ręce, wtulił się w oparcie siedzenia Nana . - powiedz tylko, co z
Nadią?
- Skąd mam wiedzieć, co z twoją Nadią?! Czy tu w ogóle jest jakaś Nadia? Siedź i nie szarp się bo
nigdzie nie dojedziemy!
Wbrew nadziejom Nanasa, samochód nie zatrzymał się na placu. Pojechał dalej, i po chwili
zdziwiony chłopak zorientował się że miasto prawie się skończyło – dookoła było mniej budynków
a więcej drzew. Latarnie oświetlające drogę zniknęły. Z rzadka jeszcze pojawiały się jakieś budynki
ale już nie mieszkalne. Obok jednego z nich, który zionął czarnymi kwadratami pustych okien,
Paryskin zatrzymał maszynę.
- No jesteśmy. Wysiadaj, czekają na ciebie - Kostia wyraźnie się denerwował, stukajac palcami po
kierownicy.
Jednak Nanas nie śpieszył się z wysiadaniem. Miał znowu zamęt w głowie. Niepokój o ukochaną
choć mniejszy po słowach Kostii, nie zniknął zupełnie. Męczyła go niedorzeczność sytuacji : kto
może czekać na niego na krańcu miasta w porzuconym domu?
- Więc nie przez Nadię mnie tu przywiozłeś?
- Tak właśnie! Na co ci tu Nadia? I w ogóle, nigdzie cie nie przywiozłem. Po prostu sobie
jeździliśmy, zrozumiałeś?
- Nie …
- Czego nie zrozumiałeś? Ktoś chce z tobą porozmawiać! Ale nie chce żeby o tym spotkaniu
ktokolwiek wiedział! Teraz rozumiesz?
- Nie całkiem … kto chce?.. Po co, żeby nikt nie wiedział? I co potem …
- Niczego nie wiem i wiedzieć nie chcę! Jeszcze raz ci mówię : po prostu sobie jeździliśmy. Jeśli
ktoś spyta. A jeśli nikt nie spyta – milcz. Powiesz komuś o mnie – sam cie po łbie trzasnę. Idź już!
Teraz już całkiem nie rozumiejąc Nanas wydostał się z kabiny. Maszyna natychmiast wyrwała się
z miejsca i pomknęła przed siebie prosto w stronę miasta, wzbijając kurzawę śniegu.
- E! - wyciągnął ręce w ślad za maszyna zaskoczony Saam. - ty dokąd?!
Wszystko to było tak dziwne i niespodziewane że nawet się nie przestraszył. A przecież to jeszcze
nie do koniec, przecież po głowie oberwał w nie tak odludnym miejscu jak tutaj. Więc co tu go
może spotkać? Warto tu czekać ? I to całkowicie niezrozumiałe zachowanie Parsykina …być
może, kierowca postanowił zażartować z sąsiada takim dzikim zachowaniem? W ogóle to
niepodobne do Kostii, ale taki pomysł był przynajmniej jakimś wyjaśnieniem. W takim przypadku
zostawało tylko czekać, kiedy bawiący się sąsiad wróci po niego.
Ale w głębi duszy Nanas w ten pomysł sam nie wierzył. Tak, Kostia mógł zażartować, ale ten żart
wyglądał na zbyt długi i złożony. A co, jeżeli to mimo wszystko to nie żarty?.. Co tam mówił
Parsykin? Ktoś tu na niego czeka, chce się z nim spotkać? I kim jest ten « ktoś »?
Młody rozejrzał się. Niebo zasnuły obłoki, ale były na tyle cienkie że prześwitywał przez nie
księżyc. Pozwalało to całkiem wyraźnie dostrzec samotny budynek obok którego stał. Nanas
jeszcze raz upewnił się że w budynku nikt nie mieszka – w ciemnych oknach nie było szkła, a zza
odrapanych ścian nie dobiegał żaden dźwięk... … chociaż nie!
Od wewnątrz dobiegło skrzypienie rozeschniętych desek podłogowych!.. Ktoś tam chodził, a kroki
było słychać przez okno na pierwszym piętrze

19

, to które było najblizej Nanasa.

Chłopak mimo woli odskoczył na bok, i akurat w tej chwilę kątem oka zdążył zauważyć w
ciemności jaśniejszą plamę podobna do ludzkiej twarzy. Ledwie udało mu się stłumić okrzyk kiedy
usłyszał nagle:
- Łopariew?.. Chodź do środka, nie bój się.
Głos wydał się mu bardzo znajomy, ale zmrożony strachem rozum nie potrafił na razie rozpoznać,
do kogo głos mógł należeć
- No choć szybkiej! - usłyszał znowu - zamarzłeś? Nikt cię, jak się to mówi, nie zje.

19 W Rosji nie ma czegoś takiego jak 'parter' , piętro budynku na poziomie gruntu to pierwsze piętro.

73

background image

Domyślał się już do kogo należał ten głos, ale myśl o tym uznał za tak nieprawdopodobną że
wyrzucił ją z głowy. Z kolei myśl, że gdyby mieli mu coś zrobić – to już by to dawno zrobili,
pozwoliła mu wziąć się w garść i trochę się uspokoić.
- Już.... - odezwał się niepewnie – idę ….i skierował się w stronę drzwi krzywo wiszących na
jednym zawiasie.
Wewnątrz było całkiem ciemno i jak się Nanasowi wydawało – jeszcze zimniej niż na dworze. W
każdym razie zanim chłopak nie wszedł do środka, nie czuł nocnego mrozu. Teraz zaś, zimne
powietrze boleśnie kuło nos i policzki, a kiedy zaczęło go boleć gardło - zrozumiał że oddycha
ustami.
O mało co nie upadł potknąwszy się o schodek. Zaczął macać ręką w poszukiwaniu poręczy.
Złapawszy z skierowane do góry, wąskie twarde pasmo, chłopak poczuł zimno metalu przez
materiał rękawicy i niezdecydowanie zaczął wchodzić po stopniach.
Kiedy dotarł na poziom pierwszego piętra, zobaczył po lewej czerwonawy blask i usłyszał głos:
- Chodź tutaj, drzwi są otwarte.
Nanas wszedł do pomieszczenia. Na jego dwóch ścianach ziały czernią wychodzące na zewnątrz
puste okna, a trzecią ścianę oświetlał wątły płomyk stojącej na stole świecy.
Przy stole siedział człowiek. Nawet przyćmione światło, chybotliwego płomyka było
wystarczające żeby Nanas go rozpoznał. Był to mer miasta Wiktor Pietrowicz Safonow. On właśnie
przyszedł do głowy chłopakowi kiedy usłyszał pierwsze zaproszenie. I choć teraz był już pewien
tożsamości, był niemniej zaskoczony.
- Nie stój jak słup - mruknął Safonow - siadaj!
Nanas odsunął od stołu koślawy taboret i ostrożnie przysiadł na jego brzegu.
- Zadziwiony? - niewesoło uśmiechnął się mer.
Nanas podniósł na niego wzrok. Nawet przy tak kiepskim świetle widać było jaka bardzo zmienił
się ten dobroduszny niegdyś tłuścioch. Nieogolone policzki obwisły, pod oczami widać było
wyraźne ciemne worki, a w spojrzeniu nie było ni śladu dobroci.
Chłopak przytaknął:
- Ano jestem...zadziwiony. - chciał dodać swoje ulubione « lekutko » ale teraz to słowo nie
pasowało mu do całej sytuacji. Rzeczywiście był zdziwiony i to bardzo mocno.
- Co robić - westchnął mer - takie jest, jak się to mówi, życie...- w tej sekundzie chwila słabości
przeminęła i Safonow znów zaczął mówić głosem twardym jak uderzenie w stal.
- Nasze spotkanie musi pozostać w tajemnicy. Tego o czym będziemy mówić nikt żyw wiedzieć nie
powinien. Głowa cie jeszcze boli?
- Lekutko … - mimo woli mruknął Nanas.
- Wygadasz się. Przestanie. Na zawsze.
- Jak to?..
- A tak to. Nieboszczyka, jak się to mówi, nigdy nic nie boli – zobaczywszy jak chłopak szarpnął się
z przestrachu , Safonow zaczął go uspokajać : No, no...spokojnie. Co ty? Przecież nie zaczniesz
rozpowiadać o naszym spotkaniu?
Nanas kiwnął twierdząco głową.
- No właśnie ! Więc nie masz się czym przejmować. Po prostu chcę żebyś wiedział : to poważna
sprawa, i że tak powiem od jej powodzenie zależy życie. Twoje życie. Zresztą nie tylko twoje....
Mer nagle znowu westchnął, i w tym jego westchnieniu Nanasu rozpoznał taki ból i gorycz że
poczuł do tego zmęczonego życiem mężczyzny, litość.
- Jestem gotów – powiedział starając się nadać twardość swojemu głosowi – jaka to sprawa?
- Duża sprawa, bracie – powiedział Safonow a tańczący na świecy płomyk odbił się w jego
wilgotnych oczach – musisz uratować Zorze Polarne.
- Ja?! - Nanas poderwał się mało nie spadając z taboretu – uratować..?
- Właśnie ty. Właśnie uratować. I to, że tak powiem, to nie czcze słowa. Znasz przecież naszą
sytuację?

74

background image

Nanas niepewnie przytaknął.
- Ale nie wiesz wszystkiego – mer poderwał się i zaczął krążyć po pokoju – nie wiesz, i wiedzieć
nie możesz. Nie chcemy straszyć ludzi, ani siać paniki. Ale sytuacja wygląda tak, że nie jest po
prostu źle, a wręcz katastrofalnie źle. Znajdujemy się na krawędzi zagłady. Nie mamy dość sił żeby
powstrzymać napór barbarzyńców na wszystkie obwody.
- Ale … jak mogę … - zamamrotał Nanas, czując że nagle zaschło mu w ustach.
- Czekaj! - przerwał mu podniósłszy rękę, Safonow - znasz w ogóle, że tak powiem strukturę
bronionego obszaru? Po prostu czy wiesz z jakich części się składa?
- Trochę wiem – wzruszył ramionami Nanas - Centralny sektor, Południowy sektor, Północny … i
jeszcze KAES …
- O stacji na razie nie mówimy! - gwałtownie machnął dłonią mer. Stał jeszcze przez chwilę
marszcząc brwi a potem opadł na krzesło i powiedział już z nutką pochwały w głosie: - zasadniczo
masz rację. Obszar jest podzielony na trzy sektory. Centralny – to same Zorze Polarne, Północny –
osiedle Zaszejek, Południowy – że tak powiem rolniczy. Tam znajdują się grunty orne, ogrody,
cieplarnie, obory, ferma trzody chlewnej - to jest to, co nas karmi. Nasze siły obronne rozdzielone
są wzdłuż granic tych obwodów. I tych sił nam brakuje. Jak myślisz, co można wyprodukować
jeżeli do obrony zmobilizowaliśmy już wszystkich mieszkańców zdolnych do noszenia broni?
- Jest jeszcze ochrona KAES … - niepewnie powiedział Nanas.
- Ale żeś się przyczepił do tego KAES!.. - Safonow trzasnął dłonią w blat, płomień świecy
zachybotał i mało co nie zgasł. - KAES to zupełnie inna historia. Tam osobny jest oddział którego
ruszyć nie można! Sam wiesz co się niedawno wydarzył! Jeśli stracimy stację – stracimy wszystko.
Tego nie ma co nawet rozważać. Tak się zapomnij o KAES jakby jej w ogóle nie było.
- No … no to nie wiem … - powiedział Nanas, ale pomyślawszy dodał: - można jeszcze przenieść
ludzi z Zaszejka do Głównego obwodu i ochronę stamtąd też przerzucić tutaj.
- Dobrze kombinujesz! - mer pokiwał głową – ale ze strategicznego punktu widzenia
niepoprawnie. Proponujesz oddać Zaszejek, ale wtedy stracimy kontakt z KAES, a to by miało
brzemienne skutki.
- Przecież sami mówiliście żeby zapomnieć o KAES!
- Zapomnieć - jak o źródle pomocy wojskowej, a nie całkiem! Przecież już mówiłem: stacja dla nas
- to wszystko!
- Więc co… - zamyślił się Nanas. - może … zabrać ochronę z południowego sektora?.. Ale tym
samym stracimy dostęp do żywności...
- Ziemie orne, i tak teraz przykryte śniegiem. Świnie i krowy pójdą na mięso – i tak musimy to
zrobić bo żywności zaczyna powoli brakować. Resztę z nich też przeniesiemy do miasta. Przy
dużym pechu, stracimy tylko cieplarnie, ale je będzie można potem stosunkowo łatwo odbudować.
Zuch z ciebie – wymyśliłaś jedyne właściwe wyjście.
- Ale … dlaczego ja?.. To jest, po co ja?..
- Dlatego że – mer oparł się piersią o stół i zbliżył swoją twarz do twarzy Nanasa – oddać
barbarzyńcom południowy obwód tak po prostu, to zbyt hojny gest. Trzeba z tego wyciągnąć
maksymalną korzyść. I tutaj, obrazowo mówiąc, pierwsze skrzypce zagrasz ty, mój były dzikusie.

Rozdział 18
PRZEJŚCIE

Lampy zabezpieczone stalową siatką, były rozmieszczone co trzydzieści metrów i bardziej
świetlały sam mur, niż perymetr.
Safonow zatrzymał się w jednej z świetlnych plam i podniósł rękę. Skradający się z tyłu Nanas
rzucił się w śnieg nie przestając patrzeć na to co robi mer. Do mera podbiegł wartownik i Safonow
coś zaczął mu tłumaczyć, silnie przy tym gestykulując. Wartownik pokiwał głową i zniknął w

75

background image

ciemności. Chwilę poczekawszy mer przyzywająco machnął ręką. Schylony Nanas podbiegł do
niego, zły z powodu głośnego chrzęstu zmrożonego śniegu, który w nocnej ciszy brzmiał
nienaturalnie głośno.
- Dawaj! - mer wypuścił obłoczek pary.
Nanas szybko odwinął linkę z żelaznej kotwiczki, rozłożył ją ją w kręgi i zaczął szykować się do
rzutu. Ściana głównego obwodu stąd, bezpośrednio spod niej, wydawała się nadzwyczaj wysoka
chociaż chłopak wiedział, że w żadnym miejscu nie miała więcej niż pięć metrów.
Nagła myśl spowodowała że drgnął i odłożył hak.
- Co się dzieje? - mer poszedł do niego wyciągnął rękę, jakby chciał odebrać kotwiczkę.
- A jak tu przelazłem? - spytał w odpowiedź Nanas.
- Jeszcze nie przelazłeś, bał … - głucho zaryczał Safonow, ledwie zdążywszy w ostatniej chwili się
pohamować : - nie masz ważniejszych pytań?
- Może, ja i bałwan, - przymrużył się Nanas - ale Szeka raczej głupia nie jest. Mam jej powiedzieć
że południowy słabo chroniony, a moje ślady prowadzą tutaj? I jak tu przelazłem?
Mer skrzywił się z rozdrażnieniem.
- Tak zaś, jak przeleziesz teraz - za pomocą kotwiczki i linki
- A ochrona? Nawet jeśli jestem na tyle sprytny żeby przejść za ich plecami – to i tak wszystko
jedno – i tak zobaczą ślady - najpierw tu, a potem i po tej stronę. Ale mimo wszystko najbardziej
podejrzanym dla Szeki będzie fakt że przelazłem właśnie tu, a nie tam gdzie wedle moich słów
ochrony prawie w ogóle nie ma.
- Myślisz, że tej dzikusce dość rozumu do takiego myślenia? - chrząknął Safonow, ale nie ciągnął
tematu, może dlatego że przypomniał sobie kim był sama Nanas. Posępnie rzucił – dobra, mądry z
ciebie chłopak. Idziemy na południowy. Tylko trzymaj się za mną i chowaj w razie czego.
Nanas wyciągnął spod kołnierza kurtki szal i zawiązał go tak, co widoczne zostały jedne oczy,
chociaż nadmierna ostrożność mera wydawała się mu nadmierna i nawet nieco dziwna. No, a co
jeśli ktoś się dowie o jego misji? Czy naprawdę pobiegnie zameldować o tym barbarzyńcom?
Najprawdopodobniej, Safonow zachowuje się tak z powodu nieszczęścia które spadło na jego
barki. Bardzo boi się stracić jedynego syna. Nawet jeśli ten jeszcze żyje. Jeszcze. Po tym co
barbarzyńcy zrobili z pozostałymi myśliwymi, najlepiej byłoby życzyć Ignatowi szybkiej i lekkiej
śmierci. Żyw i tak nie zostanie. A niejasne aluzje mera o negocjacjach, wymianie i ustępstwach
można wytłumaczyć tylko nieszczęściem które odbiera mu jasność myślenia. Na taką « propozycję
» Szeka będzie miała tylko jedną odpowiedź – śmierć. I dobrze jeżeli skończy się to po prostu
nożem w sercu anie rozwlekłym ćwiartowaniem, albo « wędzeniem » na ognisku, nie mówiąc już o
« uścisku » białego smoka.
Poza tym nie może się przedstawić jako « ideowy zbieg » a potem mówić o jakichś pertraktacjach
wymianach? Czyżby Safonow naprawdę miał Szekę za głupią? Albo do niego każdy, kto żyje po
drugiej stronie ściany to barbarzyńca. Każdy. W tym i Nanas.
Pogrążonemu w podobnych rozmyślaniach, droga do wyznaczonego celu wydała się całkiem
krótka. Wartownicy, spotkani kilka razy, otrzymywali z Safonowa krótkie polecenia i od razu
znikali z drogi. Nanasu, co prawda musiał się zakopywać w śniegu ale w towarzystwie mera czuł
się i tak bezpiecznie.
Problem pojawił się dopiero przy bramie pomiędzy Centralnym i Południowym obwodem.
Odesłanie ochrony tutaj wydawałoby się zanadto podejrzane. Safonow wykorzystując pozycję
kierownika, przeszedł przez bramę skupiając na sobie uwagę, a Nanas prześlizgnął się przez mur za
pomocą kotwiczki i linki kawałek dalej .
Przy ścianie południowego obwodu mer kolejny raz pozbył się wartowników i przywołał chłopaka.
- No, dawaj. Wszyscy zrozumiałeś? Powtórz.
- Powiem co chcę być z nimi, co was … nie kocham …
- Nienawidzisz - poprawił mer.
- Nienawidzę - kiwnął Nanas. - i was i tego raju co go chcecie urządzić w Zorzach Polarnych. W

76

background image

dowód swojej wierności, powinienem przyprowadzić barbarzyńców tutaj, do południowego
obwodu. Ochronę stąd zdejmiecie, pozostawicie dla pozoru tylko niedużą jej część, która zaraz się
cofnie. Tak?
- Tak, ale o ochronie pozostawionej dla pozoru Szece oczywiście nie mów. Powiesz tylko że ludzi
mamy dramatycznie mało, i dlatego przerzuciliśmy ich część do głównego obwodu.
- I KAES …
- Na temat KAES - ani słowa! - ryknął Safonow - nie ma żadnego KAES!
- Ale oni przecież i tak o niej wiedzą … przecież próbowali się tam przebić!
- I dostali po pysku! - Mer zaczął ciężko oddychać ledwie powstrzymując rwącą się na zewnątrz
wściekłość. Teraz jak nigdy, był podobny na Jarczuka - z dawnego sympatycznego grubaska nie
zostało ni śladu.
Nanas nagle zrozumiał że wszystko byłoby inaczej gdyby KAES, Zaszejek i samo miasto
znajdowały się wewnątrz jednego obwodu i wszystkie siłę obrońców byłyby skoncentrowane w
jednym miejscu. Wtedy barbarzyńcy, wepchnąwszy się raz i jak mówi Safonow dostawszy po
mordzie, wynieśli by się jakby mogli najszybciej. A tak...
Cóż, w « wymyślonym » przez Nanasa i « poprawionym » mera planie, był podwójny sens. Po
pierwsze oddanie tych miejsc uczyni Nanasa wiarygodnym dla dzikusów. Po drugie ochrona zdjęta
z tego odcinka, bardzo wzmocni obwód Centralny i Północny. Południowy, wewnątrz którego
leżały tereny rolnicze, zimą i tak był zbędny. Szkoda było szklarń, obór i ferm trzody chlewnej. Ale
to wszystko można później odbudować, odzyskać. W odróżnieniu od ludzkiego życia. I choć Nanas
nadal miał wątpliwości co do szczegółów, to co do zasadniczej idei zgadzał się z merem.
- A jeżeli oni spytają, co tam jest? - poczekawszy chwilę aż Safonow się uspokoi, zapytał Nanas.
- Powiesz czego nie wiesz.
- Ale wasz syn …
- Co mój syn? Co?! - znowu eksplodował mer. - mój syn niczego im nie powiedział, poszli tam
przypadkowo!.. A w ogóle to mój syn może wiedzieć dużo, w odróżnieniu od ...
- Od dzikusa? - dokończył chłopak.
Mer milczał ciężko dysząc. Ale Nanas i bez potwierdzenia wiedział jaki miał być koniec zdania.
- Nie kombinuj już - powiedział wreszcie Safonow - ruszaj. Ochrona zaraz tu wróci.
- Poczekajcie - powiedział Nanas. - Kierownik garnizonu wie o tym planie?
- A jak, według ciebie, mogę w pojedynkę wycofywać ochronę z obwodu? Oczywiście że Jarczuk
wie.
Wątpliwości co do tego że Oleg Borisowicz Jarczuk wie o tych wydarzeniach, u Nanasa nie było.
Spytał jeszcze o jedno, choć z trudem przeszło mu to przez gardło :
- A … Nadii dokładnie opowiecie? Obiecywaliście …
- Powiem, przecież obiecałem - skrzywił się Safonow. - nie zapomnę, nie bój się. Przede
wszystkim, ty nie zapomnij po co idziesz. I pamiętaj: od tego, co zrobisz zależy też i przyszłość
Nadii. W ogóle to zrób rozpoznanie u tych gadzin, co mają zamiar zrobić, gdzie iść, ile
ich...Wszystko od ciebie zależy, rozumiesz - popatrzał chłopakowi prosto w oczy – przyszłość
twoja, nasza, Nadii i....Ignata też. A teraz dawaj – idź!
Odpowiedź Safonowa niezbyt spodobała się Nanasowi. Po co mer przypomniał o przyszłości
dziewczyny? Niby, że jak zrobisz wszystko dobrze, to ona będzie mieć jakąś przyszłość? A jak nie...
Nie miał ochoty kończyć tej myśli. Poza tym Safonow najprawdopodobniej nie miał na myśli
czegoś takiego. Ale obawy na temat tego czy o wszystkim opowie dziewczynie pozostały. Nie to
żeby nie miał zaufania do mera, ale ten ostatni miał tyle na głowie że mógł po prostu o tym
zapomnieć. Przecież ani go to grzeje ani ziębi.
Najbardziej mroziła go myśl, że Nadia pomyśli że jest zdrajcą. Przecież kiedy po mieście rozejdzie
się wieść, że to właśnie on – nowicjusz – wprowadził barbarzyńców do Obwodu Południowego...

77

background image

Nawet jeśli potem wszystko się wyjaśni, to z początku na pewno go przeklną. I kto wie, czy
gorzka świadomość takiego czynu nie zabije w Nadii jej miłości? I czy potem, kiedy pozna prawdę
będzie się do niego odnosić tak jak dawniej? Lepiej nie ryzykować. Lepiej żeby od razu znała
prawdę. A najlepiej byłoby gdyby sam mógł jej to powiedzieć. Ale Safonow nie pozwolił tego
zrobić, i szczerze mówiąc Nanas nie rozumiał dlaczego.
Westchnął, rozwinął linę i zarzucił kotwiczkę. Ten brzęknąwszy zaczepił się o zwieńczenie ściany.
Szarpnął linkę, a potem zaczął się wspinać. U góry przełożył hak i przerzucił linę na drugą stronę
muru, ale jednak postanowił nie schodzić a zeskoczyć.
Zewnętrzną stronę obwodu, w odróżnieniu od wewnętrznej, oświetlały silne reflektory i widać było
że na dole leży gruba warstwa miękkiego śniegu. Nanas wygrzebał się z zaspy i pośpieszył w
stronę lasu, żeby jak najszybciej minąć oświetlony obszar.
* * *
Świeżo upieczony « wywiadowca » tyle co ukrył się za drzewami, kiedy z ich gałęzi zwaliła się
na niego jakaś ciężka masa i powaliła go w śnieg. Wyśliznął się i prawie udało mu się wydostać
spod śmierdzącego i głośno sapiącego ciała, ale w tej chwili na jego plecy spadł kolejny żywy
worek, a pierwszy już dziabał go po udach i pośladkach czymś ostrym – prawdopodobnie
końcówką dzirytu.
- Stójcie, stójcie! - zaczął krzyczeć Nanas - ja swój!
Jednak ci co go napadli, albo mówili tylko po fińsku albo w ogóle nie rozumieli ludzkiej moty. Tak
czy inaczej na krzyki Nanasa nie zwrócili żadnej uwagi – jeden z nich nadal dziabał go dzirytem, a
drugi zaczął skakać po plecach z jawnym zamiarem przetrącenia ofierze karku.
Nanas zebrał siły i szarpnięciem potoczył się na bok. Napastnicy zaczęli przeraźliwie krzyczeć i
rzucili się do niego wystawiwszy przed sobą dziryty. Chłopak zerwał się na równe nogi i wyrwał
zza pasa nóż. Bić się umiał i był pewien że poradzi sobie z ubranymi w brudne zwierzęce skóry
dzikusami, ale problem polegał na tym że zabić ich nie mógł – jak by wtedy mógł prosić, o
przyjęcie go do plemienia. Musiał się bronić nie zadając napastnikom poważnych ran.
Nie wiadomo, jak skończyłoby się to nierówne starcie gdyby zza drzew nie wyskoczył jeszcze
jeden dzikus, który głośno i krótko rzucił:
- Ei voi

20

! [14]

Napastnicy w mgnieniu oka zamarli i cofnęli się o krok rzuciwszy broń. Trzeci dzikus powoli
podszedł do Nanasa. Wyglądał nieco lepiej od pierwszych dwóch - w każdym razie, tak wydawało
się chłopakowi w słabym blasku, ledwie sięgających tu świateł reflektora. Koniec końców, skóra na
barkach tego była wyraźnie jaśniejsza.
- Kto? - skierował dziryt w stronę Nanasa, a dokładniej nawet nie skierował, a tylko jak gdyby
wskazał interesujący go przedmiot.
- Swój. Saam. Wołają mnie Nanas.
- Saam nie swój - poruszył dzirytem barbarzyńca - trzeba tappaa

21

.

- Nie trzeba tappaa! Nanas uciekł od miejskich ludzi. Nanas nienawidzi miejskich ludzi. On chce
żyć z twoim plemieniem, on chce zabijać miejskich ludzi. Nanas wie dużo o miejskich ludziach. On
opowie wszystko Szekie. Prowadź!
- Nanas słyszał o Szeku?
- Nanas wiele słyszał. Szeka wielki wódz! Nanas kocha Szeku!
- Kocha?.. - w oczach dzikusa buchnął nieprzyjemny ogień i chłopak szybko się poprawił.
- Szanuje.
Barbarzyńca opuścił wreszcie dziryt, powiedział, że jego wołają Tur i zażądał żeby Nanas oddał
mu nóż, obiecując później zwrócić. Chłopak nie miał na to ochoty, ale musiał się podporządkować.
Potem długo szli przez las, i chłopak zaczynał już mieć złe przeczucia, kiedy nagle z przodu ,
między drzewami rozbłysły ogniki ognisk i doszedł stamtąd zapach pieczonego mięsa.

20 Nie wolno - fiński
21 Zabić - fiński

78

background image

Dookoła ognia siedziało kilkudziesięciu ludzi - z jakiegoś powodu tylko kobiety. Nanas do tej
pory widział Szekę tylko z daleka, i nie bardzo chciał się przyznawać do tego, dlatego po prostu
podszedł i powiedział:
- Ja - Nanas. Kto Szeka?
- Nanas chce żeby Szeka go zabiła? - szyderczo spytała jedna z nich - jak zabiła trzech waszych
myśliwych?
- Dwóch - mimo woli poprawił Nanas.
- Trzech. Syn waszego wodza też martwy.
Nanas uważnie spojrzał na mówiącą i poczuł jak zagrało mu serce a w ustach zrobiło się sucho.
Kobieta była zadziwiająco piękna. Być może, dlatego że po raz pierwszy widział kobietę taką samą
jak on, albo prawie taką samą – kobietę dzikiej krwi. Ale, prawdopodobnie, ona rzeczywiście była
piękna, bo żadna inna z siedzących przy ogniu nie obudziła w nim takich uczuć.
- Szeka ty? - jednak jakoś przezwyciężył stupor.
- Ja. A kto ty? Po co ci ja?
Tu wysunął się naprzód Tur i wymachując dzirytem zaczął szybko coś opowiadać, ale Szeka
władczym gestem dłoni zatrzymała go i kazała odejść.
Żołnierz potulnie pochylił głowę, i Nanas wychwycił rzucone mu po kryjomu ostrzegawcze
spojrzenie. Niezrozumiałe było tylko przed czym w ogóle ostrzegał Nanasa? Czyżby był
mężczyzną Szeki? W takim przypadku mógł po prostu grozić Nanasowi żeby ten nie zasadzał się na
jego kobietę. Ale to przecież to śmieszne! Dla chłopaka najważniejsze było żeby to wszystko
przeżyć. Poza tym ma Nadię, i żadna dzikuska mu niepotrzebna. W przeciwieństwie do noża, który
mógł mu się przydać i którego zwrotu zażądał.
Dzikus pytająco spojrzał na Szekę.
- Oddaj – kiwnęła głową.
- Niebezpiecznie - zaoponował Tur.
- Niebezpiecznie nie oddać - dzikuska błysnęła oczami, na pół wyjąwszy z pochwy swoją klingę.
Tur podał Nanasowi nóż – ostrzem naprzód.
Chłopak trochę się pogubił się. Nie wziąć noża – przyznać że się boi. Można uderzyć w rękę, i
wybić oręż – ale to też wydawało mu się nieprawidłowe. Więc mimo wszystko, chwycił za ostrze.
Tur gwałtownie cofnął rękę, obracając nóż. Dłoń Nanasa przeszył ostry ból, na śnieg zaczęła kapać
krew.
- Łaskipiersie! - ze złością warknęła Szeka. - odejdź, ale już!
Dzikus obrzucił Nanasa pełnym nienawiści spojrzeniem, rzucił mu pod nogi zakrwawioną klingą i,
odwróciwszy się, zniknął w lesie.
- Podejdź tutaj - zawołała Szeka Nanasa, ściskającego lewą ręką ranną dłoń.
Dzikuska zdjęła z szyi Saam szal, rozerwała go wzdłuż i starannie owinęła krwawiącą dłoń.
Chłopak poczuł, jak wściekle zakołatało jego serce. Szeka była tak blisko, czuł bijący od niej
zapach – dziki, ostry, ale dziwnie pobudzający i pociągający.
Ich spojrzenia spotkały się, ale choć bardzo się starał, Nanas i tak nie mógł rozpoznać jakiego
koloru są oczy dzikuski – odbijał się w nich płomień ogniska. Włosy Szeki, ot tego gorejącego
koloru także wydawały się ogniste, i Nanas przypomniał sobie że przecież one takie są
rzeczywiście. Ale , zaraz przyszło mu do głowy, że jej pasował by każdy kolor - szkarłatny, bądź
czarny, nawet i zielony - dzikuska tak czy inaczej była wspaniała. Najpiękniejsza na świecie,
najpiękniejsza ze wszystkich. Pomyślawszy tak, Nanas przypomniał sobie o Nadii, i poczucie winy
ukłuło go w serce. Ale to co się z nim działo, było silniejsze niż poczucie winy i to ostatnie
schowało się gdzieś głęboko.
- Ty piękna … - mimo woli wyszeptał.
- Wiem - tak samo cicho odpowiedziała Szeka, a potem, obejrzawszy się na siedzące wokół ognia
kobiety, które nagle przycichły wykrzyknęła: - idźcie stąd!
Dzikuski milcząco podniosły się i po chwili zniknęły w leśnej ciemności.

79

background image

- Co powiedziałaś Turowi? - spytał Nanas - kto to taki « łaskipiers »?
- Ten, kto często i długo się wypróżnia - uśmiechnęła się dzikuska.
« Zasraniec » - « przetłumaczył » sobie Nanas. I pomyślał że Szeka mówi więcej i lepiej niż
wszyscy spotkani przez niego barbarzyńcy. Nie bez powodu została ich przywódczynią. Ale Tura
zrobiło mu się trochę szkoda.
Z pewnością, bardzo przykro usłyszeć coś takiego z ust ukochanej kobiety, i to jeszcze w
obecności innego mężczyzny, którego żołnierz na pewno uznał za rywala. I wygląda na to, że nie
tak całkiem bez powodu.
Szeka obrzuciła go spojrzeniem.
- Ty też piękny. Dzisiaj ty - mój mężczyzna - pociągnęła go za zdrową rękę - pójdziemy, położysz
się ze mną.
- Ale muszę ci opowiedzieć … - słabo zaprotestował Nanas, z przerażeniem czując, że poczucie
winy związane z Nadią całkowicie zniknęło. Jakby spaliło się, wyparowało w odbijającym się w
oczach przeciwnie płomieniu ogniska. Był gotowy iść za tą otuloną w zwierzęce skóry dzikuską
gdzie ona tylko zechce, byle nie przestawała na niego tak patrzeć, i nie puszczała jego ręki...
- Potem - Szeka machnęła ognistą grzywą i poprowadziła go za rękę, jak posłusznego dzieciaka.

Rozdział 19
Kłamstwo i zdrada

Nieopodal ogniska stał, zbudowany ze świerkowych gałęzi szałas, w którym zdarzyło się
wszystko. I dopiero wtedy poczucie winy wróciło. Wróciło i ścisnęło Nanasa prawie fizycznym
potwornym bólem. « Jak mogłem?! - wrzeszczała część jego rozrywającej się na kawałki
świadomości - zdradziłem Nadię, zawiódł tą, której przysięgał wieczną miłość!.. » « ale gdyby nie
zrobił tego - usprawiedliwiała się inna część jego rozumu - to na pewno przypłaciłby to życiem.
Szeka by tego tak nie zostawiła! A zginąć - znaczy nie tylko nie wykonać zadania mera ale też
doprowadzić do zguby wszystkich mieszkańców miasta. W tym i Nadii. Koniec, końców, Nadia od
mojego "zdrady “ bynajmniej nie ucierpiała. Tak ja nikogo i nie zdradziłem, przecież byłem z Szeką
nie dlatego tego chciałem...! »
Jednak mimo takiego rozumowania, wiedział że tylko sam siebie próbuje przekonać o swojej
uczciwości. Fakt, jeżeli odmówiłby pięknej dzikusce, ta by go zabiła. Tym sposobem skazałby na
zagładę Zorze Polarne, a może i ukochaną dziewczynę. Ale czy tak naprawdę nie chciał bliskości z
Szeką? Oczywiści że chciał! Nawet nie chciał a pragnął! I biorąc ją, doświadczył nieopisanej
prawdziwie rozkosznej bliskości. Było mu dobrze z tą płomiennorudą dzikuską. Bardzo, bardzo
dobrze. Szalenie. Wspaniale. Bajecznie! Co tu ukrywać? Po co oszukiwać samego siebie?
To mimowolne uznanie swojej winy, rozbiło osobowość Nanasa. Jego istota składała się teraz z
dwóch połówek, z każda gardziła drugą za tchórzostwo i słabość. Nie chciał się uznać za winnego,
ale jednocześnie bardzo silnie swoją winę znał i rozumiał.
Chłopak odwrócił się od dzikuski, i żeby się jakoś oderwać, zagłuszyć palące do sprzeczności i
uciszyć poczucie winy – zaczął opowiadać Szece swoją « legendę ». Poczuł wstydliwą ulgę, że
Ignat już nie żyje – przynajmniej nie musi budzić podejrzeń co do swojej osoby, rozpytywaniem o
niego.
Cały czas, Nanas mówił, Szeka milczała. Milczała nawet kiedy skończył swoje opowiadanie.
Chłopak pomyślał nawet że dziewczyna zasnęła. Ale ta nagle złapała go za ramiona i silnym,
prawie brutalnym szarpnięciem odwróciła do sobie.
- Mówisz, nienawidzisz ich? A dlaczego? Za co ich nienawidzisz? Karmili cię tam, ubrali, dach dali
nad głową. Złe to takie było?
- To nie było złe … - zawahał się Nanas, próbując zrozumieć co chce usłyszeć od niego Szeka. Nie
zgadniesz - i kto wie jak się to wszystko skończy. Kłamać – że nie podobało mu się jak był syty i
ubrany – jawnie głupie. Więc nadał pewność swojemu głosowi i powiedział :

80

background image

- Niedobre było to że cały czas uważali mnie za dzikusa. Co bym nie zrobił, jakbym się nie starał
być taki jak oni, i tak pozostawałem obcym człowiekiem. I dobrze by było gdybym po prostu był
obcym, ale równym. A zawsze byłem gorszy. Byłem do nich bezużyteczny, niepotrzebny. Nie
wszyscy mówili mi to na głos, ale wszyscy - gardzili. A dlaczego? Za co? Tylko z powodu tego, że
urodziłem się i urosłem w lesie, a nie w ich kamiennych koszach? Czy od tego stali się czymś
lepszym od mnie?! Albo dlatego że ja całe życie jeździł na jeleniach a oni toczą się w żelaznych
taratajkach na kołach? Oni by nawet nie umieli zaprząc jelenia do sań! Więc ja też zacząłem gardzić
nimi. Nienawidzić tych « cudów », z których oni są tak dumni!
- Kiedy się do nich dobierzemy - złapała go Szeka - wtedy zobaczymy w czym oni lepsi od nas?
Po prostu zdechną bez swoich domów i taratajek, nawet jeśli pozostawię ich przy życiu ! Ale ja im
nie odpuszczę. Ja też ich wszystkich nienawidzę! Wszystkich! Wszystkich! Wszystkich!!!
Wspaniała dzikuska tak wczepiła się Nanasowi w ramiona, że poczuł ból. I, żeby uspokoić jej
gwałtowny poryw, z pośpiechem zapytał o pierwsze co mu przyszło do głowy:
- Dlaczego wokół ciebie są samie kobiety?
- Dowodzę nimi - odpowiedziała Szaka kiedy po dłuższej chwili rozchyliła palce. A one –
pozostałymi. Kobiety są mądrzejsze od mężczyzn. Nie bądź zły, jest. Mężczyzna potrzebny, kiedy
trzeba szybko dogonić zwierzę, podnieść kamień albo zrobić dobrze kobiecie … ale kiedy należy
trzeba myśleć - potrzebna kobieta. A kiedy żyjesz w lesie - należy myśleć zawsze.
- A sama urodziłaś się w lesie? - postanowił zmienić dziwny temat Nanas.
- Nie. urodziłam się w mieście … Kiem - nie słyszałeś?.. Mojego ojca wypędzili stamtąd kiedy
byłam mała. Był … takie słowo, on mówił mi … tak, pisarz …
Nie wiem, co to ale ci którzy go wypędzili – mówili że to nic pożytecznego - to słowo
dziewczyna powiedziała z otwartą pogardą - on pracować nie może. Moja matka też odeszła z nim
do las. Mogła zostać ale zabrała mnie i poszła. A potem umarli … najpierw matka - jej nawet nie
pamiętam - potem ojciec … wtedy już żyliśmy z innymi. Takimi samymi « niepotrzebnymi » jak
mówisz … kiedy umierał ojciec, już coś rozumiałam. Powiedział przed śmiercią: « Miasta - to zło.
Kto żyje w kamiennym domu, ten też zostaje kamieniem ». I przysięgłam mu, że kiedy urosnę, będę
rozbijać te kamienie! Żyję wśród dzikich ludzi, bo u nich serca żywe a nie kamienne.
Kiedy dorosłam, powiedziałam im to. Powiedziałam im że będziemy rozbijać kamienie. I poszli.
Dlatego że oni myślą tak samo jak ja. Dobrze, że i ty tak myślisz. Niepotrzebni – to nie my, a ci za
ścianami. Zburzymy ściany! Pokruszymy kamienie! - Szeka zbliżyła swoją twarz do twarzy
Nanasa i zajrzała mu prosto w oczy: - tak?.. Ty ze mną?..
Nanas kiwnął i wypuścił powietrze:
- Tak. Z tobą.
I znowu złączyli się w uścisku.
Potem dziewczyna nagle zasnęła, a Nanas, znów rozdzierany sprzecznymi uczuciami, zachwycał
się rudowłosą dziką pięknością. Teraz, w przenikającym przez świerkowe gałęzie słabym świetle
dopalającego się ogniska, jej rozrzucone po skórach włosy wydawały się czarne jak węgiel…
Na zewnątrz rozległ się cichy szelest. Najpierw Nanasowi przyszło na myśl, że to wiatr gra
między gałęziami drzew, ale szum, a dokładniej -szmer - był zbyt rytmiczny. Jakby ktoś skrobał
nożem po pniu drzewa w równych okresach czasu: « szur-szur, pauza … Szark-szark-szark, pauza
… szur-szur … »
Starając się nie zaniepokoić Szeku, chłopak wydostał się na zewnątrz. Obok najbliższego drzewa
stał Tur. Przyzywająco machnął głową i podążył w głąb lasu.
Nanas sprawdził, czy nóż jest na miejscu i stwierdził że będzie się musiał posługiwać lewą ręką.
Co to tego że dzikus woła go na pojedynek, nie miał żadnych wątpliwości.
Ale jeżeli Tur miał zamiar zabicia rywala, to nie zaryzykował tego od razu po kłótni z ukochaną –
zbyt widoczny byłby wtedy jego związek z tą śmiercią. Wtedy i jego własna śmierć byłaby
natychmiastowa – styl życia Szeki nie pozostawiał co do tego żadnych wątpliwości. Dlatego Tur
zaprowadził Nanasa w gęstwinę, zatrzymał i odwróciwszy się powiedział :

81

background image

- Nie wierz jej. Zawsze kłamie.
«O tym że z ciebie łaskipiers, też? » -o mało co nie wyrwało się Nanasowi, ale na głos
powiedział:
- Na razie niczego nie powiedziała …
- Powiedziała. Trzech martwych myśliwych – kłamstwo. Co powie jeszcze - będzie kłamstwem.
Szeka mówi żeś jej potrzebny. Ty robisz co ona chce. Ty nie potrzeby, sprzykrzysz się – zabije.
Ucieknij teraz.
- Gdzie uciec? - pogubił się Nanas.
- Gdzie chcesz. W dal.
- Ale … nie chcę uciec. Chcę być z wami.
- Chcesz być z nią. Głupiec! Ona kłamie. Pokażę ci.
Tur kazał poczekać i skrył się za drzewami. Wkrótce wrócił, ale nie sam, a z młodym mężczyzną,
który miał związane ręce … akurat zza chmur wyjrzał blady księżyc, i Nanas drgnął od widoku.
Mimo że twarz pojmanego przypominała zakrwawioną maskę, od razu rozpoznał Ignata.
- Ty … żywy?..
- Jak widzisz. A ty kto ?
Nanas zawahał się. Nie chciał oszukiwać Ignata, dla niego poznanie prawdy mogło być ważne.
Ale obok stał Tur...
Barbarzyńca wychwyciło rzucone na niego spojrzenie i powiedział:
- Mówcie. Tylko szybko! Nie będę słuchać. Ale będę patrzeć.
Dzikus odszedł i przykucnął, oparłszy się plecami o pień drzewa.
Wtedy Nanas pośpiesznie opowiedział pojmanemu wszystko, z wyjątkiem – co oczywiste – tego
co stało się w szałasie.
Ignat niespodziewanie się roześmiał.
- I uwierzyłeś?! - zapytał kiedy skończył się śmiać. W jego głosie Nanas rozpoznał smutek i litość.
Nie było to miłe. A już całkiem nieprzyjemne, było to że obcy człowiek posądza go o nadmierną
ufność.
- Komu? - mruknął. - Szece?
- A co mnie obchodzi ta włochata małpa? Kto normalny wierzy brudnemu zwierzęciu? O swoim
ojcu mówię!
Nanas szarpnęło kiedy usłyszał w jaki sposób Ignat mówi o Szece, ale wzmianka więźnia o merze ,
zmusiła go do zapomnienia o pogardzie dla dzikusów.
- Chcesz powiedzieć, że Wiktor Pietrowicz … że twój ojciec to kłamca? Ale co, z tego co
powiedział nie jest prawdą?
- Wszystko -Ignat uśmiechnął się rozbitymi ustami - co ci powiedział?.. Do obrony miasta brakuje
ludzi? Cha! Starczyło by ich aż nadto, gdyby wtedy z Potapowem...aaa, przecież ty nic nie wiesz!
- Słyszałem o Potapowie – stwierdził Nanas - ale nie wiem co i jak dokładnie...
- Cicho bądź! - skrzywił się, jakby z bólu, chłopak - zaraz opowiem. Wiesz w ogóle co to takiego
KAES?
- Lekutko wiem... to stacja atomowa, która daje miastu … to … elektryczność, tak?
- Ona daje miastu wszystko - ciepło, światło, samo życie …
I dlatego ochrania ją większy oddział niż samo miasto. Tyle tylko że znajduje się kawałek za
miastem, i nie dało obu objąć jedną granicą. Trzeba było postawić osobne ogrodzenie. A między
obwodem kaseowskim i północnym, przeprowadzono podziemny tunel z kablami. A że ziemia tutaj
to prawie że sam kamień, to nie wszędzie udało się tunel przekopać. Kilka odcinków idzie górą, ale
są zasłonięte betonowymi płytami i kamieniem – więc tamtędy też się nie przejdzie.
- Ja o niczym takim nie wiedziałem! - zawołał Nanas - nikt mi nie mówił o tym. A Wiktor
Pietrowicz w ogóle nie chciał mówić o stacji.
- Poprawnie - kiwnął Ignat - dlatego że stacja - najważniejsza. Im niej ludzi zna szczegóły jej
obrony i jej słabe punkty – tym lepiej. Ale to akurat wszyscy wiedzą. Najważniejsze jest to co

82

background image

mówiłem wcześniej – stację ochrania bardzo wielu żołnierzy. Przy czym – tych najlepszych i
najlepiej uzbrojonych. A wyobrażasz sobie co by było gdyby przerzucić ich do obrony miasta?
Obrona wzmocniłaby się dwukrotnie! Tak że z tych brudnych małp – rzucił spojrzenie pełne
wściekłości w stronę szałasu – nic by nie zostało!
- Ale jak?!.. - Nanas machnął niecierpliwie rękami – stacji ni pozostawisz bez osłony! Sam przecież
mówisz że ona jest najważniejsza..!
- A jednak! - uśmiechnął się Ignat. - wśród naukowców KAES znalazł się bardzo mądry facet ,
rzekłbym człowiek genialny. Wiktor Wasiljewicz Potap, który wynalazł jedno urządzenie … ja nie
fizyk, ni chuj się w tym nie rozeznaję, ale wiem jaki był efekt działania. Przy podniesionym
poziomie promieniowania wielokrotnie podnosiła siłę mentalną ludzi...
- Mentalną?.. - zachmurzył się Nanas - czyli jaką?
- No, psychiczną, myślową, nie wiem, jak ci to wytłumaczyć … krótko mówiąc mówiąc myślisz a
siła twojej myśli na coś realnie działa. Tylko ta siła podnosiła się nie u wszystkich, a tylko u tych
co mieli do tego jakiekolwiek zadatki – kiedyś ich nazywano bioenergoterapeutami. Już pierwsze
próby wypadły pomyślnie. Urządzenie Potapow wzmocniło te ich mentalne fale, i naokoło KAES
tworzyło potężne pole, które działało na ludzi znajdujących się w jego zasięgu. Krótko mówiąc
mówiąc, jeżeli bioenergoterapeuci w myśli zabraniali zbliżać się do stacji, do niej nikt nie mógł
nawet spróbować podejść! Rozumiesz?.. Zagadnienie obrony KAES zostało rozwiązane! Całą «
zwykłą » ochrona można było w całości przerzucić do obrony miasta.
Jarczuk i inni z radościach nawet proponowali podzielić się energią elektryczną z sąsiednimi
miastami - Kandałakszem, Kirowskiem, Apatytami, Monczegorskiem, Oleniegorskiem - w zamian
za podpisanie z ich mieszkańcami paktu o nieagresji, i pomocy w przypadku zewnętrznego
zagrożenia. Wtedy mieszkańcy miasta mogliby się praktycznie nikogo nie bać, i rozwijać się dużo
szybciej. A później, po iluś latach takiego rozwoju i wspierania sąsiadów – Zorze Polarne mogły
stać się podbiegunową stolicą.
- To wspaniałe! - nie wytrzymał Saam - dlaczego tak nie zrobili?!.
Ignat krzywo uśmiechnął się:
- A dlatego że tatusiowi takie rozwiązanie nie przypadło do gustu. Przestraszył się, że wojsko
kierowane przez Jarczuka, po scentralizowaniu będzie zbyt potężną siłą, a rola dowódcy garnizon u
wzrośnie niepomiernie. A wtedy, na co komu mer?
Jego władza stała by się pozorna, zabawkowa - mógłby co najwyżej kontrolować czy gnój na pole
przywieźli, i czy wszystkie przedszkola mają komplet garnków. To że kiedyś, w odległej
przyszłości, mógłby zostać « gubernatorem », nie wierzył. Mieszkańców « bandyckich » miast za
chętnych do współpracy nie uważał.
- No, bał się - rozłożył ręce Nanas - no, nie wierzył … ale urządzenie tak czy inaczej działało! Czy
się zepsuło?
Syn mera znów wykrzywił stłuczone wargi:
- Nie musiał go niszczyć ani psuć. Ojciec po prostu postanowił zdyskredytować … no, obgadać
wynalazek Potapow. Słabym miejscem tego urządzenia było to, że mogło pracować tylko blisko
źródeł radiacji - około działających reaktorów. Dlaczego « bioenergoterapeuci » dostawali duże
dawki promieniowania.
I dlatego musieli się często zmieniać na stanowisku – ale na to ludzi by starczyło. I wtedy ojciec
zaczął kombinować. U jednego z uczestników eksperymentu znalazł « słabostkę » i omamił go
prośbą i groźbą tak, że tamten zgodził się mu « pomóc ». Tato przemycił mu przed następnym
dyżurem broń i kazał zatrzymać tam pozostałych trzech « dyżurnych » na kilka zmian pod rząd. W
wyniku operacji odbicia zakładników « dywersant » został zabity, a wszyscy trzej «
bioenergoterapeuci » dostali taką dawkę, że zachorowali i umarli. To wystarczyło ojcu żeby «
pogrążyć » projekt i zmusić Jarczuka do zawrócenia dużej części jego garnizonu na « standardową
» obronę KAES.

83

background image

- To nie może być prawda - nagle wychrypiał Nanas – wymyśliłeś to wszystko! Skąd mógłbyś o
tym wiedzieć?
- A co, ja nie mam ma oczu i uszu? I choć wtedy jeszcze gówniarz ze mnie był, to umiałem się
zorientować i wyciągnąć wnioski z tego co zobaczyłem i usłyszałem. A ojciec, myśląc, że jestem
jeszcze zbyt młody żeby rozumieć, nie zwracał na mnie uwagi kiedy plótł swoje intrygi.
Podsłuchałem jego rozmowę z « bioenergoterapeutą » - zdrajcą przed « dywersją »! I w ogóle, nie
mam zamiaru ci nic udowadniać - pogardliwie splunąwszy , Ignat się odwrócił.
- Czekaj! - w głowie u Nanasa przemknęła nowa myśl - a samo urządzenie…zniszczyli..? Potapow
może ją znowu uruchomić?
- Potapow już umarł - niechętnie odpowiedział młody, obracając się plecami do niego - myślę, że
ktoś mu w tym pomógł. A urządzenie nadal całe. Demontować ją, tatuś potrzeby nie czuł – nie było
takiej potrzeby. Ona i teraz, z pewnością, mogłaby zadziałać. Tylko z dawnego « oddziału
bioenergoterapeutów » mało kto dożył dzisiejszego dnia, pewnie nawet nikt...
Nanas potrząsnął głową. Dopiero teraz docierało do niego w całej rozciągłości z jakim koszmarem
ma do czynienia. Safonow!.. Czy rzeczywiście to wszystko prawda? W żaden sposób nie chciało
mu się to pomieścić w głowie. Myślom zrobiło się ciasno, i wyrwały się na zewnątrz:
- Ale po co mu to?! Przecież to rozwiązało by tyle problemów!
- Czyich problemów? - przymrużył i bez tego ledwo widziane, podbite oczy.
- Naszych - machnął rękami Nanas. - Ludzi. Mieszkańców miasta!..
- A on ma ludzi w dupie. Dla tatusia istnieje tak naprawdę tylko jeden człowiek - on sam.
- Ciebie też kocha...
- Tak ? To czemu jeszcze tu jestem?
- On akurat prosił mnie о … - zaczął Nanas, ale znów zaczął rozpaczliwie kręcić głową : - nie, nie
wierzę! Nie rozumiem, po co Wiktorowi Pietrowiczowi tak kłamać! Tak kłamać …
- Po co?.. A to dlatego, że on bardzo lubi władzę i nie chce jej z nikim dzielić się.
- A ty? Dlaczego nikomu nie powiedziałeś o wszystkim tym?!
- A po co miałem mówić ? Przecież to mimo wszystko mój ojciec, a zresztą ja też mam wszystkich
w dupie. Być synem mera jednak przyjemniej, niż zbierać nawóz spod świń, i to wliczając te co
łażą na dwóch nogach. Ale to było kiedyś - kontynuował Ignat po krótkiej przerwie - teraz, skoro
tak ze mną postąpił, zmieniłem zdanie i nie będę milczał.
- I komu chcesz to opowiedzieć?
- Tak ot, chociażby tobie - uśmiechnął się więzień - ale to ci pewnie nie pomoże - ojciec się już
ciebie pozbył. Wepchnął za ogrodzenie w małpie łapy – potem was wszystkich zatłucze jak tylko
siły ściągnie.
- Oni nie są małpami! - nie wytrzymawszy wypalił Nanas - i łżesz! Tak samo łżesz o wszystkim?
- No tak? - znowu uśmiechnął się Ignat - ach tak, zapomniałem – z ciebie taka sama małpa, jak z
nich. Całkiem, szybko znajdziesz potwierdzenie moich słów – kule w czoło. Choć teraz....naboi
zostało niewiele, więc najprawdopodobniej dostaniesz bełtem z kuszy w twarz. Tylko pewnie nie
zdążysz poczuć różnicy!
Syn mera roześmiał się, a potem zza drzew wyskoczyło mniej więcej dziesięciu dzikusów z Szeką
na czele. Nanasa, Ignat i Tura związali. Zresztą, syn mera i bez tego był związany i to nieco zbiło z
tropu Szekę.
- Łaskipiersie! - rzuciła się na Wieżę - chciałeś ich puścić?!
- Tylko jego - dzikus machnął głową na Nanasa.
- Być przeklęty!
Turze w odpowiedź tylko się uśmiechnął i spytał:
- A on?
- A on - nie! On poprowadzi plemię, gdzie tam gdzie mówił. Pójdzie z przodu. Jeżeli oszukał -
umrze pierwszy.

84

background image

Rozdział 20
Znowu odszczepieniec.

Nanas już nie wiedział, czy cieszyć się z tego że Szeka od razu go nie zabiła, czy wręcz
przeciwnie – martwić. Myśli poplątały mu się do tego stopnia że już nie wiedział, komu ma
wierzyć. Równie dobrze mógł wierzyć Safonowi, jego synowi, Szece, temu zasrańcowi Turowi,
albo sobie samemu. A równie dobrze mógł nie wierzyć nikomu!
Czy kochał Nadię? Oczywiście że tak. Ale zdradził ją z taką lekkością, i mówiąc szczerze, z taką
przyjemnością, że słowa o miłości, nawet wypowiedziane w myślach, wyglądały tak kłamliwie że
ich ohydny smród czuł niemal fizycznie.
I nawet teraz, widząc obok siebie wściekłą dzikuskę, Nanas czuł nie strach o swoje życie lecz
ledwie powstrzymywane pożądanie. Zachwycał się jej figurą, jej głosem, jej wspaniałymi włosami,
które, w świecie rodzącego się nowego dnia, płonęły jak prawdziwy ogień.
Szeka, kiedy nieco ochłonęła postanowiła jednak nie zabijać Tura. W czasie kiedy Nanas
zachwycał się jej urodą, dzikuska zdążyła zamienić z Ignatem kilka zdań. Syn mera podzielił się
swoimi wątpliwościami co do zaproponowanego przez Nanasa planu.
- Więc cie zabiję - powiedziała więźniowi - żeby twój ojciec widział i bał się mnie oszukać. A
żołnierzy poprowadzi Tur. Nie wszystkich, oczywiście. Najpierw kilku. Z nim pójdzie i Nanas.
Zwyciężą – obaj będą moimi mężczyznami. Umrą - też im będzie dobrze – a w każdym razie lepiej
niżbym ja ich zabiła.
Ignat zbladł.
- Zwierzęta! - wycedził przez zęby - małpy śmierdzące …
- Śmierdzący to ty szybko będziesz - dzikuska wyszczerzyła równe białe zęby – najpierw się
zesrasz ze strachu, a potem twoje szczątki zgniją. Chyba że coś je wcześniej zeżre.
- Jego nie można zabić! - zaczął krzyczeć związany Nanas, bezskutecznie próbujący wyrwać się z
rąk dwóch trzymających go dzikusek - jeżeli go zabijecie, Safonow nie będzie chciał negocjować!
- Nie będę pytać czego on chce! - błysnęła na chłopaka oczami Szeka - sama wezmę wszystko, co
zechcę! Niech zobaczy, że się go nie boję. Niech wie: oszuka mnie - tak samo zrobię z nim i ze
wszystkimi innymi!
W tej chwili Nanasa ogarnęła rozpacz. Jeśli do tej pory była jakaś nadzieja, że Wiktor Pietrowicz
go nie oszukał i po tym jak barbarzyńcy zajmą południowy obwód, będzie mógł wrócić do miasta –
to teraz prawdziwe zamiary mera stały się nieważne. Nawet jeżeli mer nie przygotowywał zasadzki,
to kiedy zobaczy że zabili jego syna, będzie chciał się zemścić i na pewno nie odda regionu bez
walki.
Można było jeszcze liczyć na rozsądek Jarczuka, ale Nanas silnie w to wątpił. Tak samo jak wątpił
w to że dowódca garnizonu wie cokolwiek o planach prezydenta miasta.
Syna mera stracili w tym samym miejscu co dwóch pozostałych myśliwych. Nanasa zmusili żeby
był na miejscu. Po to żeby widział, i po to żeby obrońcy zobaczyli że jest z nimi. Ustawili go tylko
za krzakami tak żeby nie było widać że jest związany.
Ignata przywiązali do drzewa, i Nanas był prawie pewien że zaraz znów przywloką białego smoka.
Jednak tym razem był inaczej. Drapieżnik już się nie pojawił, Szeka też pozostawała nieco na
uboczu. Nanas domyślał się dlaczego. Kiedy Ignat zginie nic nie powstrzyma obrońców od
otwarcia ognia.
Do skazanego podeszła wielgachna dzikuska z monstrualnym pałaszem w ręce i powoli,
spokojnie, jakby obrabiała świńską tuszę, odrąbała chłopakowi najpierw ręce, potem nogi, a
następnie jednym gwałtownym szarpnięciem oderwała to, co było między nimi. Na szczęście Ignat,
stracił świadomość prawie od razu, w chwili kiedy odrąbała mu pierwszą ręką. Ale jeszcze przed
tym, tak jak obiecała Szeka, zapaskudził śnieg pod sobą.
Najpierw od strony ściany dochodziły przenikliwe krzyki, a potem, kiedy stało się oczywiste że
zakładnikowi już nie pomogą, rozległy się i strzały. Strzelali gęsto, ale z jakiegoś powodu nie w

85

background image

barbarzyńców a w głowę Ignata. Trafili niemal w tej samej chwili kiedy głowa opadała z ramion,
wprost w czerwono-brązowy śnieg.
Do szturmu na południowy sektor poszli od razu po egzekucji. Linka zostawiona przez Nanasa,
nadal wisiała tam gdzie ją zostawił, przechodząc przez ścianę.
- Wlezę - powiedział Turowi - i spróbuję otworzyć bramę.
- Wlezę pierwszy - odepchnął go dzikus - ty – potem.
Nanas nie próbował dyskutować. Szeka chciała, żeby weszli wszyscy naraz. W tym celu
barbarzyńcy mieli przy sobie zrobione z gałęzi kotwiczki i liny posplatane z pnączy. Ale Nanas
przekonał przywódcę barbarzyńców że potrafi otworzyć bramę. A jeśli nie potrafi i zginie to
przynajmniej pozostali nie ucierpią. Tematu bramy chłopak trochę się obawiał – umawiał się z
merem że zamek elektryczny będzie odblokowany, ale po rozmowie z Ignatem nie dowierzał już
Safonowi.
Jednak, przedostawszy się przez ścianę w ślad za Turem przekonał się że mer swoją obietnicę
spełnił. Teraz pojawiły się u niego wątpliwości co do słów Ignata. Być może, chłopak jednak
oszkalował swojego ojca? Może, on w ogóle ogłupiał ze strachu – przecież nie bez powodu
chwilami śmiał się jak głupi, a czasem gadał jawne głupoty...
Zresztą, teraz trzeba było myśleć o czym innym. Z pomocą Tura, Nanas otworzył szeroko bramę
i mimo woli napiął się czekając na dźwięki strzałów i lecące w niego kule. Nie, nadal było cicho i
pusto. Saam wrócił do wnętrza obwodu i rozejrzał się. Nikogo. I bardzo, bardzo cicho dookoła. Na
duszy stało się jakoś nieprzyjemnie. Chłopak próbował zrozumieć co budzi jego niepokój , ale nie
potrafił. W zasadzie wszystko było tak jak mówił Safonow. Zamki odłączone, ochrona usunięta...
Stop! Oto co go zaniepokoiło: ochrona zabrano całkowicie, a przecież Safonow powiedział, że dla
pozoru kilku ludzi zostanie. Mer rozmyślił się, nie zechciał ryzykować życia ludzi? Być może,
przecież dla tych co by zostali, byłoby tu śmiertelnie niebezpiecznie...
Nanas jeszcze tkwił w bezruchu pogrążony w niezdecydowaniu, kiedy Tur już dał sygnał swoim i
oddział barbarzyńców, minąwszy bramę zebrał się obok niego na terytoria południowego sektora.
- Idź - poczuwszy się bohaterem-zwycięzcą, wydał komendę Turz - wołaj Szekę.
- Trzeba sprawdzić wszystko - machnął głową chłopak, w którym z minuty na minutę narastał
niepokój.
- Idź! - dzikus zamierzył się na niego dzirytem.
- Dobrze, dobrze, pójdę - skrzywił się Nanas - ale ty też idź sprawdzić tam - pokazał na cieplarnię
i na budynek najbliższej fermy trzody chlewnej.
Uśmiechnąwszy się, Tur ani drgnął, tylko znowu zamierzył się dzirytem.
Nanas splunął, obrócił się i poszedł do w stronę ogrodzenia. Zatrzymawszy się koło wrót i jeszcze
raz się obejrzał. U Tura, rozsądek jednak wziął górę nad pychą – wysłał jednego z żołnierzy do
szklarni. Jednak bliżej była świńska ferma, a żołnierzowi nie chciało się chodzić więc otworzył
drzwi fermy. Upadł. . A z otwartych drzwiowi wypadli na zewnątrz wartownicy. Za budynkiem
chowali się następni. Teraz wychodzili stamtąd i w marszu otwierali ogień z karabinów i kusz.
Wartowników było wielu, bardzo wielu. W ocenie Nanasa była tu ściągnięta niemała część obrony
centralnego sektora. « Acha – przeleciała mu przez głowę myśl – gdyby się domyślić… gdyby
przyszło Szece całymi siłami zaatakować tam!.. »
Ta myśl, przestraszyła go i otrzeźwiła. Dopiero teraz zorientował się że nadal stoi w bramie a wokół
niego świszczą kule i bełty z kusz.
Do reszty zaś ocknął się kiedy ktoś z wartowników wykrzyknął:
- To on, zdrajca, koło bramy! Zabić gada! Nie dajcie mu uciec!
Chłopak mimowolnie się obejrzał, ale w tej samej chwili zrozumiał że to o nim mówią. Wtulił
głowę w ramiona i rzucił się poprzez bramę. Jedna z kul rozorała mu rękaw, inna bzyknęła tuż przy
uchu. Ale mimo wszystko zdążył odskoczyć za ścianę, na chwilę przed tym jak przez bramę
przetoczyła się lawina wystrzelonego drewna i stali.
« Trzeba uprzedzić Szekę! » - smagnęła Nanasa nowa myśl. Już nie odczuwał strachu przed nią. Bo

86

background image

i po co. Droga powrotna do miasta byłą dla niego zamknięta. Saam pomknął ku pobliskim
drzewom, ale nagle zobaczył, jak z pomiędzy nich wytoczyła się ciemna fala … nie,nie fala ale
prawdziwy ludzki ocean. Bezbrzeżny i skotłowany!
Znaczy się , Szeka mimo wszystko mu uwierzyła, i przyprowadziła całe plemię do bramy? Ale po
co? Postanowiła atakować?!.. Turowi i jego mikremu oddziałowi i tak już nie można było pomóc, a
wynik nadchodzącego starcia mógł się obrócić na niekorzyść barbarzyńców … może
niecierpliwiej, przywykłej do działania Szece na tyle się już znudziło to całe oblężenie, że
postanowiła atakować bez względu na wynik? Z pewnością, tak. Być może w nocy przejrzała, że
Nanas ją okłamuje i za ścianami będzie czekać zasadzka, ale postanowiła jednak przystąpić do
walki.
A co on miał teraz zrobić? Był między młotem a kowadłem. Przed nim i za nim byli wrogowie. Dla
wszystkich stał się teraz obcy. Stał się ? Czy może raczej zawsze był obcy dla wszystkich...?
Mimo wszystko nogi nadal niosły chłopaka do lasu. Obok znowu zaśpiewała strzała, ale teraz już
ze strony barbarzyńców.
- Nie strzelać! - usłyszał dochodzący z daleka znajomy głos - ej ampua! jego nie można!
Tłum dzikusów zbliżał się prosto do niego. Nanas padł w śnieg w oczekiwaniu rychłej śmierci.
Nagle zrobiło mu się bardzo dobrze i spokojnie - tak, jakby dotarł do domu rodzinnego i właśnie
przekroczy jego próg. Tylko że żadnego domu nie było. I pewnie więcej nie będzie.
Pierwsze rządy barbarzyńców już zrównały się z nim. Chłopak mimo woli zmrużył oczy, ale po
chwili otworzył je szeroko. Jeśli ginąć, to patrząc śmierci prosto w twarz – tak przystoi mężczyźnie.
Spróbował wstać ale zdradziecko trzęsące się nogi nie utrzymały go. I kiedy Nanas próbując nad
nimi zapanować, leżał w śniegu, dzikusy, okrążywszy go, jakby uciążliwy kamień, już podbiegali
do muru.
Nogi ciągle jeszcze drżały, ale Saamowi udało się podnieść. Stał teraz całkiem sam, niepotrzebny
nikomu. Tak bardzo niepotrzebny, że dzikusom nawet nie chciało się go zabić. Oczywiście, Szeka
kazała go nie ruszać. Ale to tylko potwierdzało jak bardzo nim gardziła.
Gorzko się uśmiechając, Nanas powlókł się do lasu. Było mu wszystko jedno, gdzie idzie, ale las
był akurat przed nim – więc do niego poprowadziły go drżące nogi.
Był rozbity i rozdarty. Obie drogi powrotne były dla niego zamknięte : i ta do barbarzyńców, i ta
do Zórz Polarnych. Dla wszystkich wokół – jest zdrajcą godnym tylko śmierci. Najgorsze jest to że
Nadia też teraz myśli o nim w ten sposób. Prezydent miasta na pewno nie dotrzymał słowa i nie
opowiedział dziewczynie o jego zadaniu.
Jakkolwiek podłe wydawało się Nanasowi działanie mera, znajdował w nim sens. Safonow
wyraźnie miał nadzieje, że Szeka uwierzy chłopakowi i napadnie na południowy sektor całymi
siłami, lub chociaż znaczną ich częścią. I że stanie sama na ich czele. A za murem, na dzikusów
czekała solidna zasadzka, zorganizowana przez Jarczuka.
Mer otwarcie miał nadzieję jeśli nie pozbyć się barbarzyńców w całości, to chociażby porządnie
ich « przerzedzić ». A może i przy okazji wziąć do niewoli Szekę lub któregoś z dowódców. Wtedy
mógłby spróbować wytargować u dzikusów swojego syna. Nanasa zaś, Safonow całkowicie
świadomie « spisał » na straty. Ufny Saam, sprzedany w ramach « handlu » z barbarzyńcami, był
do niego nie potrzebny i nawet niebezpieczny.
Ale w ten sposób Safonow mógł kombinować tylko do czasu kiedy nie poćwiartowano jego syna.
Teraz kierowała nim tylko żądza zemsty. A już o jakimś tam bezużytecznym dzikusie, posłanym
przez niego na śmierć, on na pewno zapomniał!
Ale cóż teraz robić temu właśnie dzikusowi?..
Nanas zatrzymał się. Wokół niego stał milczący, nieruchomy las. Młodemu przez chwilę wydawało
się że nawet las nie ma ochoty go przyjąć pod swój dach. Zresztą, i on sam nie miał zamiaru
szukać schronienia w lesie. A już na pewno w tym lesie, gdzie za każdym krzakiem, za każdym
drzewem mogło czaić niebezpieczeństwo. Trzeba było wynieść się stąd najdalej jak się da. I co
ważne – jak najszybciej się da. Szkoda że nie ma gąsienicówki!

87

background image

I nagle odczuł jak szybko i radośnie zaczęło bić jego serce. No oczywiście! Gąsienicówka! Przecież
kiedy z Nadią jechali do tego wymarzonego « raju », pod sam koniec drogi porzucili jedną maszynę
w lesie!
W baku, o ile pamiętał Nanas, zostało niewiele paliwa – ale to nieważne. Będzie jechać póki się
będzie dało. Wszystko jedno jak długo – i tak będzie szybciej niż pieszo. Pokręcił się przez chwilę
w miejscu, określił w jakim kierunku musi iść, i pewnie pomaszerował do swojego nowego celu.

Rozdział 21
Nieoczekiwana pomoc

Wydawało mu się, że od maszyny jest całkiem blisko. A okazało się że musiał maszerować
całkiem daleko. Na pamięć do tej pory nigdy nie narzekał – i słusznie – bo kierunek obrał
prawidłowy. Ale poprzednim razem pokonał tę drogę nieprzytomnie leżąc w wołkuszach. Po
starciu z wielkonogim olbrzymem jego stan był oględnie mówiąc nie najlepszy. Więc część drogi
mogła mu wypaść z pamięci i dlatego teraz dystans był większy niż się spodziewał.
Do chodzenia pieszo, Nanas był przyzwyczajony i nawet lubił chodzić. Zwłaszcza kiedy mógł iść
bez celu, wdychając świeże powietrze i zastanawiać się nad czymś przyjemnym. Teraz jednak jego
myśli były bardzo odległe od jakichkolwiek przyjemnych rzeczy. Myśli były paskudne, paskudne i
przytłaczające. Tak ciężkie prawie realnie czuł ich gnębiący ładunek, mimo woli garbiące plecy i
napinając ramiona.
Zdawałoby się że nie ma o czym myśleć. I dla barbarzyńców, i dla polarników Nanas teraz był
wrogiem. Nawet jeżeli Saam, chciałby udowodnić mieszkańcom miasta swoją niewinność – to po
prostu nie zdążyłby tego zrobić. Zabiliby go wartownicy kiedy tylko pojawiłby się pod ścianą.
Zresztą i tak by mu się nie udało - żołnierze Szeki pochwyciliby go i wspaniała dzikuska pewnie
nie zechciałaby podarować my życia drugi raz.
Chłopak przypomniał sobie, że być może, właśnie w tej chwili waży się wynik bitwy między
obrońcami miasta a barbarzyńcami i nie ma żadnej pewności jaki będzie wynik tego starcia. Może
dzikusy, po krwawej łaźni jednak odstąpią od miasta? Wtedy pojawi się szansa, że uszczęśliwieni
wartownicy będą skłonni go choć wysłuchać, i wtedy uda mu się usprawiedliwić...Ale z jakiegoś
powodu miał prawie całkowitą pewność, że lekkiego zwycięstwa nie będzie. Odwrotnie,
straciwszy wiele ludzi przeciwnicy rozeźlą się na siebie nawzajem jeszcze bardziej i nie będzie
mowy o żadnym rozejmie. I obie strony będą walczyć do ostatniego człowieka.
Nanasa poraziła myśl że wśród tych ludzi znajduje się też i Nadia. Jego ukochana...Pomyślawszy
to chłopak znowu poczuł w gardle bryłę palącej goryczy. Ukochana?.. Którą zdradził, którą zawiódł
tak lekko i tak błogo. Czy ma teraz jakiekolwiek prawo do myślenia o tej dziewczynie? On,
bezużyteczny, mikry człowieczek, który dał się tak łatwo oszukać, nastraszyć, skusić..! Nanas
poczuł nagle taką pogardę, taką nienawiść do samego sobie, że ręka mimo woli sięgnęła do
zawieszonego na pasku noża. Poderżnąć tej miernocie gardło - oto którym było teraz jego
najsilniejszym życzeniem. Ale ręka zastygła zanim dotarła do rękojeści. Tak, oczywiście że
zasługiwał na śmierci. Ale taka śmierć przyniesie ulgę tylko jemu. A wtedy na pewno nie będzie
mógł pomóc Nadii. Nawet jeśli nie zasługuje na jej miłość, to zrobienie wszystkiego co możliwe
żeby uratować dziewczynę, było po prostu jego obowiązkiem! A w tym celu musi przynajmniej na
razie pozostać żywy, i wynieść się stąd dalej. Ale wynieść się nie po prostu dlatego, żeby uratować
swoją lichą skórę, ale żeby wezwać na pomoc tych, którzy okażą się bardziej użyteczni niż on sam.
Kto by to mógł być, Nanas na razie nie wiedział. Ale to że powinien zebrać się w sobie i coś
wymyślić, to nie była tylko niejasna myśl. To był teraz cały sens jego życia. Krótkiego, czy
długiego - wszystko jedno.
Zajęty rozmyślaniami, Nanas o mało co nie przegapił szukanego miejsca – upłynęło już kilka dni i
padający śnieg zasypał maszynę. Pomógł mu jego węch, nie stępiony jeszcze przez « miejskie »

88

background image

zapachy. Saam poczuł nagle słaby zapach benzyny.
Chłopak podszedł do « samoruchomych sań » i omiótł z nich śnieg owiniętą w szal ręką. Naraz
przypomniała mu się Szeka - to kiedy przewiązywała mu skaleczoną dłoń. To wspomnienie
powodowało prawie taki sam ból jak nóż. Lewą ręką, pomagając sobie zębami, rozwiązał
zaciśnięty węzeł i rozwinąwszy zakrwawioną szmatkę, odrzucił ją z taką złością, jak gdyby to
nieszczęsny szal był winny wszystkiemu co się wydarzyło.
Skaleczenie już się zasklepiło, choć kiedy zaciskał dłoń – nadal czół ból. Nanas pomyślał nagle że
za wcześnie rozstał się z opaską - gołą rękę będzie łatwo odmrozić, ale, na szczęście znalazł w
kieszeni kurtki rękawicę – widocznie Szeka ją tam włożyła.
Splunął ze złością - tego « przypomnienia » pozbywać się byłoby zbyt nierozważne i głupio -
młodzieniec naciągnął rękawicę, następnie wpakował się na siedzenie i obrócił klucz, który
sterczał ze stacyjki.
Gąsienicówka z początku nie chciała zapalić. Nanas przestraszył się, że benzyny nie zostało w
ogóle. Stanął nawet obok maszyny i chwyciwszy za ster pokołysał maszyną. W baku uspokajająco
zabulgotało.
Motor z niezadowoleniem kichnął dopiero przy piątej próbie. Przy szóstej – zakaszlał i miarowo
zawarczał. Chłopak, z ulgą wypuścił powietrze i skierował maszynę w stronę Monczegorska. Tam,
skąd całkiem niedawno jechali z Nadią w stronę swojego marzenia. W zasadzie, było mu teraz
wszystko jedno, gdzie jechać ale wyboru nie było - droga na południe dla niego na razie była
zamknięta.
Nagle do głowy przyszła mu wzbudzająca gorzki smutek myśl : gdyby benzyny było dość, wtedy
pojechałby na przełaj do Siejda, i jeśli by nie zginął pod drodze od radiacji lub z rąk bandytów – to
zostałby tam z wiernym psem na zawsze! Ale w tej chwili przypomniał sobie o Nadii i tępy ból w
sercu wyrwał głuchy jęk z jego ust. Niech dziewczyna ma go za zdrajcę i łajdaka, ale ona zasługuje
na lepszy los, niż tkwić w obleganym mieście i czekać na śmierć !
Nanas ponownie zabrał się za wymyślanie sposobu uratowania dziewczyny. Jak na złość do
głowy przychodziła tylko jedna głupia myśl, żeby zabrać dziewczynę z miasta. Myśl była głupia z
dwóch powodów. Po pierwsze nie miał jak wrócić do miasta, po drugie w lesie dziewczyna i tak
będzie skazana na śmierć.
Druga myśl która pojawiła się w jego głowie, wydała mu się zrazu tak głupia że aż potrząsnął
głową, starając się jej pozbyć. Ale myśl utkwiła mocno, i młody poddawszy się, koniec końców
się zgodził. Jakkolwiek by to dziko nie zabrzmiało, żeby uratować ukochaną musi uratować cały ten
osławiony raj. Te niedostępne teraz dla niego Zorze Polarne. I znów musiał sam przed sobą
przyznać że w pojedynkę nie ma najmniejszych szans. Ale kogo mógłby wezwać na pomoc? Przed
nim, zamieszkały przez bandytów Monczegorsk …
W tej samej chwili w umyśle skrystalizowała mu się następna dzika myśl. Tak szalona, że
zaskoczony nią Nanas przez chwilę zapomniał o kierowaniu maszyną. Ta ostatnia zjechała z drogi i
o mało co nie uderzyła w drzewo. Wróciwszy na równą « białą gałązkę », trochę się uspokoił i
zaczął się zastanawiać nad tym co go tak zaskoczyło.
Skoro tak czy inaczej jedzie do Monczegorska i prawdopodobnie nie uda mu się ominąć tego
miasta niepostrzeżenie, to dlaczego nie spróbować by namówić tamtejszych bandytów żeby przyszli
na pomoc polarnikom? Rozumie się, nie za darmo – w nagrodę można by im zaoferować energię
elektryczną.
Im dłużej się nad tym zastanawiał tym lepiej rozumiał że jest to pomysł głupi, dziki i całkowicie
bezsensowny. Nie mówiąc już o tym, że on nie ma żadnych pełnomocnictw żeby coś komuś
obiecywać A mieć nadzieję na to, że bandyci zaczną go po prostu słuchać – to już nie głupio, a po
prostu idiotycznie. Dobrze będzie jeśli nie będą go torturować z zemsty za zabicie bandy « BAK ».
Więc pomimo rozpaczy jaką odczuwał, Saam podjął jednak decyzję żeby nie bratać się z
bandytami.
I tu, jak gdyby podsłuchawszy jego myśl – że nie nie ma za bardzo gdzie się śpieszyć - kichnął i

89

background image

zgasnął silnik. Benzyna w baku się skończyła.
Nanas, choć oczekiwał tego, z początku pogubił się i jeszcze ze minuty dwie siedział ściskając
dłońmi uchwyty steru, jakby miał nadzieję, że gąsienicówka opamięta się i pojedzie dalej.
Następnie westchnął, wstał z siedzenia i obszedł « samoruchome sanie » naokoło. Zresztą, teraz już
nie byly samoruchome. I nie pasły się w pobliżu wierne jelenie, które można by było zaprząc do
tego nieprzyjemnie pachnącego benzyną żelaznego wozu.
- No i to są właśnie owoce waszej cywilizacji! - mruknął Saam - jelonki to i pod śniegiem mchu
by znalazły, zjadły i naprzód. A tego żelastwa mchem nie nakarmisz. I benzyny spod śniegu nie
wykopiesz … - ale mimo wszystko musiał przyznać że gąsienicówka sprawiła się wspaniale i
pomogła mu bardzo. Dlatego chłopak pogładził dłonią błyszczący czarny bak i powiedział : -
dziękuję ci, przyjacielu! Odpoczywaj.
Wspomniawszy o jedzeniu, Nanas poczuł, że i on sam jest wściekle głodny. Jakby nie było, ostatni
raz jadł prawie dobę temu. I to w pośpiechu – przed niebezpiecznym zadaniem nic nie chciało mu
przejść przez gardło. A Szaka jakoś nie znalazła czasu żeby go nakarmić. Przypomniawszy sobie o
pięknej ognistorudej dzikusce , chłopak mimo woli westchnął. I zaraz dał sobie w pysk, z całej siły
- tak, że czapka zleciała w śnieg.
- Bydlak...! - syknął i strzelił się w policzek po raz drugi, tym razem nieco słabiej - o kim
wzdychasz, ciapo?! O Nadia musisz myśleć, dzikusie! Jak już ją uratujesz, to potem idź w las i
ruchaj się choćby z niedźwiedziem.
Od tego gwałtownego wybuchu nawet trochę odechciało się jeść. I chociaż Nanas gotowy był za
karę pomęczyć siebie głodem, mimo wszystko rozumiał, że bez pożywienia organizm długo nie
pociągnie - nogi po prostu nie mogą iść, a kiedy będzie głodny to mróz szybko sobie z nim poradzi.
Ręka odruchowo złapała za pas - na szczęście, woreczek z krzesałką i krzemieniem był na
miejscu. Dobrze, że nie uległ drwinom Kostii i nie wyrzucił tych bezużytecznych w mieście «
zabawek »; bez ognia by teraz zginął. Ale żeby rozpalić ognisko potrzebne są drwa, a jeżeli braknie
mu przy tym sił... krótko mówiąc mówiąc przede wszystkim trzeba zdobyć jedzenie.
Nanas wyjął z pochwy prezent « niebieskiego ducha » i obejrzał go ze wszystkich stron. Nóż znów
zostawał jego jedyną bronią, i zdobyć tą bronią pożywienie nie wyglądał na możliwe. Wyjście było
jeden - znowu zmajstrować dziryt. A potem się zobaczy. Przecież w lesie nie może nie być jakiegoś
ptactwa,... na przykład śniegłaza albo białego smoka... Przypomniawszy sobie o potworze, w
którego potężnych « uściskach » miał okazję pocierpieć, chłopak mimo woli skulił się i
wzdrygnął. Ale naokoło był cicho, słychać było tylko trzaski ze stygnącego silnika gąsienicówki.
Pokręciwszy się jeszcze trochę wokół gąsienicówki, machnął ręką i podążył w las. Szybko wyciął
brzozowy kij na drzewce i przeszedł po zaspach do obalonego drzewa, żeby kontynuować pracę
siedząc – trzeba był dobrze ostrugać drewno i przywiązać do niego nóż. Jednak kiedy usiadł nagle
poczuł niewytłumaczalny niepokój. Było cicho tak jak wcześniej, ale miał wrażenie że nie jest sam .
Dorastając wśród dzikiej przyrody, Saam przyzwyczaił się do ufania swoim przeczuciom, dlatego
przede wszystkim uważnie się rozejrzał, i choć nie zauważył niczego podejrzanego postanowił
jednak obejść to miejsce dookoła. Dopiero kiedy przekona się że jest tu bezpiecznie może zająć się
pracą, inaczej może trafić prosto do czyjejś paszczy.
Odszedł całkiem niedaleko i … zamarł zobaczywszy ślady robiące pętle między drzewami. Już z
daleka Saam domyślił się kto go zostawał, a kiedy podszedł bliżej – tylko się w swoich
podejrzeniach upewnił. Ślady były duże i głębokie. Ogromne ciężkie zwierzę, zapadając się w śnieg
i zamiatając wełną na brzuchu, przeszło tu całkiem niedawno. I tym zwierzęciem był nie kto inny,
jak gospodarz lasu. Niedźwiedź. Mając w ręce tylko nóż, Nanas nie chciałby spotykać się z nim i
latem, a już zimą, kiedy niedźwiedź jest głodny i zły takie spotkanie skończy się bardzo, bardzo
niedobrze. Dla Nanasa.
Trzeba było jak można najszybciej wynosić się stąd, wyjść na drogę i biec, biec, biec póki nogi
będą niosły! Jednak chłopak się spóźnił. Zwierzę pojawiło się przed nim niespodziewanie -
widocznie, wróciło po swoim śladzie. Niedźwiedziowi zostało już tylko kilka kroków do chłopaka

90

background image

kiedy ten go zauważył.
Nanas zaś, ledwie zauważywszy niebezpieczeństwo spróbował odskoczyć w bok. Nie wyszło -
noga zapadła się pod szreń a kiedy wychwycił skierowane ku niemu drapieżne, zielonawo świecące
się spojrzenie - prawie nie w był stanie się poruszyć z ogarniającego go przerażenia. Jakby
oczarowany, Saam nie mógł oderwać oczu od wściekłego drapieżnika, coraz silniej i silniej
zalewany falami nie podlegającemu rozumowi strachem. Bo i było czego się bać! Mało tego, że
niedźwiedź był naprawdę ogromny – stanąwszy na tylnych łapach byłby dwa razy wyższy od
Nanasa, to jeszcze wyglądał wyjątkowo pokracznie. Resztkami zdrowego rozsądku, chłopak
próbował zrozumieć czy to w ogóle niedźwiedź. Na ogromnej pokrytej podłużnymi naroślami
głowie, w ogóle nie było wełny. Prawie nie było jej też i na odrażająco pobłyskujących różowych
bokach i grzbiecie - sterczała tylko rzadkimi kępami, rozrzuconymi nierówno na całym ciele jak
kępy trawy na bagnie.
I tylko z dołu - na piersi i brzuchu, o ile mógł widzieć chłopak - wełna była gęsta i długa. Nie bez
powodu Nanas zauważył zauważył że ślady niedźwiedzia wyglądały jak zamiecione.
Niedźwiedź szeroko otworzył czerwoną paszczę, i stamtąd, z głębokiej, strasznej gardzieli z
ogromnymi żółtymi kłami, rozległo się głuche wycie. Z paszczy popłynęła biała piana, do chłopaka
doleciał ciężki odór oddechu drapieżnika. Na grzbiecie śmierdzącego napięły się mięśnie. Saam
przygotował się do najgorszego - zwierzę wyraźnie postanowiło atakować.
Ohydny potwór zaryczał. Jedna chwila - i rycząca bryła strąciła Nanasa z nóg. Potężna pazurzasta
łapa uderzyła w plecy, wcisnęła chłopaka w śnieg. Ledwie zdążył wystawić naprzód lewy łokieć,
żeby obronić twarz, i prawie odruchowo machnął prawą ręką. Uderzenie ściśniętego w pięści kija
struganego na dziryt trafiło niedźwiedzia w głowę gdzieś w okolicy uszu.
Tyle zdążył, żeby odrzucić bezużyteczne drewienko i złapać nóż prawą ręką, nie zwracając uwagi
na ból w skaleczonej dłoni - zdaje się rana znowu się otworzyła.
Z opowiadań doświadczonych w polowaniach myśliwych w Syjcie, Nanas wiedział że najbardziej
wrażliwe miejsca u niedźwiedzia znajdują się na obszarze obojczyka, pod pachami i pod klatką
piersiową. Ale teraz, kiedy wściekła cuchnąca tusza znowu wcisnęła go w śnieg, nie miał nawet
szansy żeby szukać tych miejsc. Tak po prostu, nie miał takiej możliwości. Dlatego Saam zaczął
dźgać nożem na chybił trafił, gdzie tylko mógł sięgnąć, jednak tym sposobem tylko rozgniewał
dzikie zwierze, nie czyniąc mu żadnej krzywdy. Niedźwiedź, nadal wściekle rycząc, machnął łapą i
uderzył nią Nanasa w głowę. Prawą rękę przeszył ból tak silny, że nagle zdrętwiała a nuż wypadł z
rozwartych palców.
A straszna cuchnąca paszcza rozwarła się tuż nad twarzą chłopaka, grożąc że za chwilę zamknie na
nim szczęki. Bardziej poddając się starym instynktom niż przypominając sobie, rady myśliwych,
Nanas pokonawszy ból podniósł ranną rękę i, ścisnąwszy palce jak pięść wsunął ją przed siebie w
rozwartą paszczę, starając się dostać się jak można najgłębiej, do samego gardła. Teraz pokraczna
bestia nie mogła ani oddychać ani zacisnąć do końca zębów.
. Niedźwiedź zacharczał, jakby próbując odkaszlnąć, i rozpaczliwie potrząsnął łysą, nieforemną
głową. Zdjął przy tym łapę z lewego ramienia Nanasa, i chłopak, skorzystawszy z okazji zaczął
młócić drugą pięścią po mordzie zwierzęcia.
Mimo wszystko Saam rozumiał: zginie. Kto może długo walczyć ze wściekłym drapieżnikiem
gołymi rękami?
Nawet jeżeli uda mu się wykręcić spod potężnych łap, uciec się nie uda. Niedźwiedź zawsze biega
szybciej niż człowiek. Jeśli do tego uwzględnić że po zaspach i nietrwałej, zapadającej się szreni
biec się w ogóle nie da nietrudno przewidywać wynik takiej ucieczki.
Nanas gotów był już się poddać. Wyjąć z paszczy rękę, podstawić pod kły gardło, żeby wszystko
to skończyło się jak najszybciej. I nagle kątem oka zauważył że coś dużego i białego siedzi na
plecach niedźwiedzia. W pierwszej chwili wydawało mu się że to śnieżna czapa, która spadła z
jednego z pobliskich drzew, ale w chwile później zobaczył jak zwierza dopadła jeszcze jedna białą
smuga i rozległ się bynajmniej nie niedźwiedzi ryk.

91

background image

Niedźwiedź rozpaczliwie zakręcił się powlókłszy po sobą Nanasa. Ręka wyśliznęła się z paszczy
obdarłszy o kły nadgarstek i zostawiwszy wewnątrz rękawicę. Chłopakowi udało się przetoczyć w
bok i wydostać spod zwierzęcia, chociaż łysy potwór miał już uwagę zajętą czymś innym. Na
niedźwiedzich plecach, szarpiąc dolną część grzywy, rozpłaszczył się duży biały pies. Jeszcze dwa
wczepiły się w boki drapieżnika, a czwarty, uchylając się przed młócącymi powietrze pazurzastymi
łapami próbował dotrzeć do różowego gardła niedźwiedzia.
Nanas zauważył, że sierść na tym psie nie była tak biała, jak u trzech pozostałych, a plecy ma
całkiem ciemne. Dokładnie buro-szare. I w tej samej chwili dotarło do jego świadomości...
- Siejd..!- wyszeptał - Siejduszka! Jak ty? Skąd..?
To naprawdę był jego wierny, jedyny przyjaciel! Razem z innymi psami Siejd ciągle atakował
niedźwiedzia. Wreszcie opamiętał się i Nanas. Zobaczył błyszczący w zakrwawionym już śniegu
nóż, złapał go i też rzucił się do zwierzęcia. Podkraść się do klatki piersiowej i szukać słabych
miejsc nadal się obawiał, poza tym nie chciał zranić swoich czworonożnych przyjaciół. Dlatego
Nanas zaczął zadawać uderzenia nożem wprost w pokraczną pokrytą przez narośla i zgrubienia
głowę, starając się trafić w ucho albo w oko. Celu nie osiągnął. Niedźwiedź próbując oderwać się
od psów, zbyt rzucał głową – ale kilka poważniejszych ran jednak mu zadał.
Pod tak druzgocącym naporem zwierzę zaczęło słabnąć. Szarpnął się na bok spróbowawszy, uciec,
ale wczepione w niego psy nie pozwoliły mu tego zrobić. A potem Siejd dobrał się do
niedźwiedziego gardła Potężne szczęki psa zamknęły się, i po gołej, wstrętnie różowej szyi potwora
popłynęła szkarłatna krew. Niedźwiedź prawie po ludzku zaczął jęczeć i runął na bok
przycisnąwszy jednego z psów. Tu już nie pokpił sprawy i Nanas - podskoczywszy wbił ostre ostrze
w lewe podżebrze drapieżnika. Niedźwiedź jeszcze kilka razy kurczowo szarpnął się i ucichł..

Rozdział 22
Kolacja z psami.

Ledwie opadł bitewny szał, kiedy rękę chłopaka znów przeszył ból, palce rozwarły się, nóż upadł
w śnieg, raniona kończyna zwisła bezwładni i zaczęły z niej kapać szkarłatne paciorki. Jednak
Nanas nie zwrócił na to uwagi. Rzucił się do siedzącego obok powalonej niedźwiedziej tuszy ,
wielkogłowego psa , padł na śnieg obok niego i objął przyjaciela jedną ręką.
- Siejd! Druhu mój rodzony! Dziękuję ci! Uratowałeś mnie..! Skąd się tu wziąłeś?
- « Zaczekaj - odezwała się w głowie "myśl “ Siejda - trzeba najpierw wyratować przyjaciela.
Pomóż nam! »
- Przyjaciela?.. - zamrugał młodzieniec ale szybko przypomniał sobie, śmiertelnie raniony
niedźwiedź padając przycisnął jednego z psów.
Pozostałe psy razem z Siejdem, , wczepiwszy się zębami w rzadkie kosmyki sierści, z całej siły
ciągnęły do siebie masywną tuszę. Nanas podskoczył do nich i złapawszy zdrową ręką za jedną z
tylnych łap niedźwiedzia, spróbował przewrócić go na plecy. Sił jednej ręki nie starczało.
Wtedy chłopak wszedł pomiędzy psy, machnięciem ręki zrzucił rękawicę i złapał palcami za
kępkę twardej brunatnej wełny. W czwórkę im udało się trochę odciągnąć zabite zwierzę, i spod
niego, otrząsając się z przylepionego śniegu i krwi wydostał się przyciśnięty pies. Na szczęście,
krew na nim była tylko niedźwiedzia, sam prawie nie doznał obrażeń - uratował go głęboki śnieg.
Biały pies potruchtał do swoich towarzyszy, i wszyscy oni- prócz Siejda, usadowili się w śnieg
skierowawszy w stronę Saama wyczekujące spojrzenie trzech par oczu koloru dojrzałej moroszki.
Wierny zaś przyjaciel podszedł do Nanasu i « powiedział »:
- « Ty ranny. Leczyć rękę ».
Nanas chciał podnieść do oczu prawą dłoń, ale nie potrafił poruszyć ręką - tę znów przeszył ostry
ból. Rękaw kurtki, mimo grubej, trwałej skóry, w kilku miejscach został rozerwany, a po
pokiereszowanym nadgarstku spływała krew i kapała z palców. Nanas w myśli podziękował
wszystkim dobrym duchom za to, że miał na sobie tę kurtkę, - inaczej niedźwiedź mógłby całkiem

92

background image

odgryźć mu rękę. Ale i teraz było za wcześnie na radość. Siejd miał rację, rany należało opatrzyć.
Lewą ręką, posykując z bólu, zdjął najpierw zewnętrzną kurtkę a potem kurtkę marynarską. Potem
ze spodni wyjął koniec pasiastej koszulki, wziął nóż i odciął pas materiału. Następnie podwinął
prawy rękaw, i chciał zrobić opatrunek, ale Siejd nagle machnął swoją wielką okrągłą głową i
poprosił żeby podać mu rękę. Nanas opadł przed psem na kolana, a ten zabrał się za wylizywanie
rany ciepłym chropowatym językiem. Potem usadowił się w śnieg i przyzwalająco kiwnął. Nanas
zabrał się za niezgrabnie bandażowanie rannej kończyny. Wyszło niezbyt starannie, ale
wystarczająco trwałe. Potem przez chwilę klął i posapywał na swoja głupotę – wyrzucił szal – a ten
teraz byłby jak znalazł, żeby zrobić temblak dla rannej kończyny.
«Biedna ręka - przyszedł mu do głowy - że ostatnio coś często przypada jej w udziale … » ale,
tak czy inaczej trzeba się jakoś nauczyć posługiwać się i działać na razie jak mówiła czasem Nadia,
«одной левой».
Nanas znów wzburzyłby się myślą o ukochanej, ale, na szczęście jego uwagę odwróciło pytanie
Siejda:
- « Jeszcze coś boli? »
Nanas wysłuchał się w siebie. Poza potarganą prawą ręką, która po wylizaniu przez Siejda i
założeniu bolała nieco mniej, doskwierało mu jeszcze zgniecione przez niedźwiedzia lewe ramie, i
żebra obolałe jeszcze od spotkania z białym smokiem. Ale na to ostatnie nauczył się nie zwracać już
uwagi.
Pokiwał głową.
« Dobrze - "powiedział “ pies. - teraz trzeba zjeść. Możesz rozpalić ognisko? Obeszlibyśmy się i
bez niego, ale przecież ty surowego nie lubisz».
- Mięso?.. - na głos spytał zaskoczony Nanas, czując jak nagle zawyło mu w brzuchu – skąd je
weźmiemy ? Ognisko, to jest z czego zrobić, ale mięso...
« A to co? » - machnął szeroką głową na tuszę niedźwiedzia Siejd.
- To?!.. - cofnął się młodzieniec - będziecie to jest?!..
« I ty też będziesz. Smaczne mięso. Pachnie dobrze, można jeść ».
- Jasne, ty popatrz, przecież to potwór!
« Jak ci różnica jak on jak on wygląda! Masz go jeść, nie całować».
Chwilę pomyślawszy, Nanas zrozumiał że wierny przyjaciel ma rację. W każdym razie, z jedną
ręką i bez broni , kiepski były z niego myśliwy. Może gdyby psy złapały zająca...
W tej chwili przypomniał sobie że po nadal nie wie, skąd tu się wziął jego kosmaty przyjaciel i to
ze współplemieńcami. No właśnie...
Chłopak obrócił się do Siejda, ale ostatnią myśl, widocznie, « powiedział » na tyle jawnie, że pies
ją « usłyszał ».
- « Zrób najpierw ogień -"powiedział “ - przygotuj jedzenie. Porozmawiamy kiedy będziemy jeść».
Drwa jedną ręką zbierać było źle - zanim Nanas uporał się z ogniskiem, słońce zdążyło zniknąć za
pagórki, i zrobiło się ciemno. Dobrze, że psy obrobiły tuszę zębami, przy okazji się najadając.
Nawlókłszy na żerdzie kilka soczystych kawałków, Nanas usadowił się obok przyjemnie
potrzaskującego ognia, na ułożonych zawczasu świerkowych gałęziach.
Zanim mięso się usmażyło, nie wytrzymał i zapytał wszystkie psy naraz:
- Skąd się wzięliście? Gdyby nie wy.... dziękuję wam, uratowaliście mnie.
Najedzone psy leżały naokoło ogniska, błogo mrużąc oczy. Teraz wydawały się najzwyklejszymi «
przyjaciółmi człowieka », bynajmniej nie rozumniejszymi od zwykłych myśliwskich psów albo
tych psów, co pilnowały jeleni koło syjta. Tylko u tych głowy były wyraźnie większe i bardziej
okrągłe niż niż u « zwykłych psów ». I skóra u wszystkich, z wyjątkiem Siejda, była taka biała że
prawie zlewały się z śniegiem.
Nanas wiedział, że między sobą te cudowne psy rozmawiają ze sobą za pomocą myśli, jednak «
mówić » z nim oni czy nie mogli, to też uznały że Siejd będzie to robić lepiej:
I czworonożny przyjaciel « powiedział »:

93

background image

- « A dlaczego ty tutaj? Nie wpuścili cie do raju? I gdzie Nadia? »
- Nie, nie. Najpierw ty opowiedz! Ja pierwszy spytałem A myślę że moje opowiadanie będzie
dłuższe. A z Nadią wszystko w porządku … to jest, było w porządku kiedy widziałem ją ostatnim
raz.
- « Czuję że myślisz o niej jakoś dziwne.… »
- Tego w ogóle nie było! - rzucił się Nanas - to jest, zdarzyło się, ale … - zawahał się zmieszawszy
- wybacz … opowiem, ale później. Dawaj najpierw ty, dobrze? Nadia żywa i zdrowa. A ty dotarłeś
do swoich, czy też twoi przyjaciele cię spotkali po drodze?
- « Doszedłem. Z Wielkonogim iść było łatwo. Odprowadził mnie do samej Koli. Dalej poszedłem
sam. Czekali na mnie! Cieszyłem się ».
Nanas uśmiechnął się przypomniawszy sobie przyjaciółkę Siejda, Śnieżkę. Dobrze że choć u nich
w « prywatnym życia » wszystko dobrze. Chociaż … przecież Śnieżki tu nie ma … Z pewnością,
znów pomyślał to za za « głośno », dlatego że czworonożny przyjaciel « powiedział »:
- « Ze Śnieżką wszystko w porządku. Ona też chciała pójść. Nie puściłem. Będziemy mieć
szczeniaka ».
- Naprawdę?! - podskoczył chłopak - to wspaniale! Życzę wam wszystkiego najlepszego...
- « Za wcześnie składać życzenia - skrzywił się pies – a tobie się mięso zaraz spali».
Nanas z pośpiechem zdjął z ognia kawałki niedźwiedzia które naprawdę zaczęły się już zwęglać.
Nie wytrzymawszy wczepił się w jeden z ich zębami, oparzył się, syknął …
- « Nie spiesz się - "uśmiechnął się “ pies - do rana czasu wiele ».
- « A co rankiem? » - też w myśli zadało pytanie chłopak.
- « Na razie nie wiem. Ale cokolwiek by było, nocą tego zrobić się nie da. I mów na głos, moi
przyjaciele słabo słyszą twoje myśli ».
- Dobrze - na głos powiedział Nanas. Znów nie wytrzymał się, zaczął dmuchać na mięso i odgryzł
duży kawałek. Prawie nie żując połknął i głucho spytał: - a po co w ogóle wróciłeś? I to jeszcze nie
sam.
- « Opowiedziałem swoim, że ludzki "raj “, miasto Zorze Polarne, rzeczywiście istnieje. Ale
przecież w nim nie byłem, wiele opowiedzieć nie mogłem. A przecież wiesz, że nie chcemy mieć
obok siebie tego co może być dla nas niebezpieczne» …
- Obok?.. - zdziwił się Nanas - Zorze Polarne daleko od was że ho, ho!
- «Jednak niezbyt daleko. Nie zapominaj – ludzie mają szybkie maszyny! I mieszkańcy takiego
miasta są na pewno silni, a to znaczy niebezpieczni. Dlatego na radzie postanowili wysłać do Zórz
Polarnych grupę która dowie się o ludziach i mieście trochę więcej. Mnie też, dlatego że dobrze
znam drogę i dlatego że mam tu "swoi ludzie “, z którymi umiem nawiązać łączność ».
- No tak! - westchnął Nanas - teraz już wszystko jasne… - ale mówić o sobie na razie mu się nie
chciało, i spytał: - a jak domyśliliście się żeby skręcić w las? Przecież nie natrafiliście na nas przez
przypadek. A na pewno biegliście drogą...usłyszeliście hałas..?
- « Sam się domyśl! » - zjadliwie przymrużył się Siejd.
- Ślady?- zapytał chłopak, a potem z rozmachem stuknął się w czoło: - Głupek! Gąsienicówka
została na drodze....
- « Prosiłeś о nie nazywanie cię głupkiem. Teraz znowu można? »
- Można - spuścił głowę Nanas - nawet trzeba …
- « No to opowiadaj … głupku ».
Skierowawszy spojrzenie ku wiernemu przyjacielowi chłopak się zamyślił. Nadal nie mógł do
końca uwierzyć, że Siejd znowu jest z nim. Jak smucił się od chwili rozstania, jak marzył żeby
zobaczyli się znowu, niezbyt na to mając nadzieję! I oto … może, wszystko mu się tylko śni? Może
to wszystko tylko majaczenia? Może niedźwiedź właśni go morduje, a jemu przed śmiercią ukazują
się obrazy tych których najbardziej kocha? życia?.. Ale dlaczego w takim razi nie ma tutaj Nadii,
nie ma Sze …
Nanas gniewnie potrząsnął głową odpędzając idiotyczne myśli. Po kiego licha lezie mu w myśli ta

94

background image

okrutna zła dzikuska?! Trzeba za wszelką cenę przestać o niej myśleć! Zapomnieć o niej raz i na
zawsze! On ma tylko Nadia! I jeszcze Siejda!
Chłopak wyciągnął zdrową rękę i pogłaskał leżącego obok psa. Ten, niewątpliwie, nie był żadnym
przywidzeniem, a kimś jak najbardziej realnym. Oto zaś on - duży, miękki, ciepły! Sierść na
brzuchu i piersi długa, puszysta i biała. Na plecach i dolnej części grzywy – też całkiem długa, ale
twarda, bura, trochę przypominająca sierść jeleni. I głowa - nienaturalnie duża i okrągła, pierś
całkiem biała, z wyjątkiem czarnego węgielka nosa i wyraźnie odcinających się od płaskiej
całkiem nie psiej mordki, żółtych oczu. Żółtych jak dojrzała moroszka, o zawsze rozsądnym
spojrzeniu.
Za te rozumne oczy, nienormalnie dużą głowę, brak ogona i to że był przywleczonym nie
wiadomo skąd szczeniakiem, Nojd Siładan poczuł nienawiść do psa. Stary czarownik rozkazał
utopić pokrakę, jednak Nanas go nie usłuchał, hodował pieska potajemnie. Ale jak ukryć cokolwiek
w Syjcie, gdzie mieszka wszystkiego może trzysta osób. Oczywiście, kiedy Siejd urósł, Siładan o
wszystkim się dowiedział. Do tego czasu i sam Nanas zdążył wywoływać u nojda niezadowolenie
swoimi « niewygodnymi » pytaniami, naruszającymi te « święte » prawdy, co krzewił wśród garstki
zdziczałych ludzi Saam Siładan. I władczemu staremu człowiekowi wydało się bardzo wygodne
pozbyć się uparciucha wykorzystując jego przywiązania do czworonożnego przyjaciela - rozumiał
przecież chytry czarownik, że wszczęta przez niego egzekucja wielkogłowego « potomstwa złych
duchów » nie pozostawi Nanasa obojętnym. A kiedy chłopak się zbuntuje – wszyscy zobaczą że też
zasłużył na egzekucję.
Jednak Nanas, dowiedziawszy się o tych zdradzieckich planach zbiegł z Syjta razem z kosmatym
przyjacielem. Wydawało się, ucieka na pewną śmierć - przecież świat naokoło saamskich ziem,
zgodnie ze słowami Siładana, był zniszczony przez złe duchy. Ale i tu przyjaciołom się
poszczęściło! Ducha wprawdzie spotkali - « niebieskiego ducha», który w ognistych saniach spadł z
nieba. A jego polecenie uratowania dziewczyny Nadii, mieszkającej w nieznanym Widiajewie,
podarowały Nanasowi z Siejdem najpierw pełną niebezpieczeństw i trudności przygodę - długa
wyprawa po nieznanym wcześniej, nie zniszczonym, choć znamiennie zburzonym świecie, a potem
Nanas w osobie Nadii znalazł swoją miłość...
- « Ty co, usnąłeś? - przerwał wspomnienia chłopaka Siejd - najpierw opowiedz a potem śpij! »
Chłopak się otrząsnął. Faktycznie po napchaniu się mięsem, poczuł taką sytość, która w połączeniu
z ciepłem z ogniska sprawiła że zaczął zasypiać. Ale jego wierny przyjaciel, tak samo jak jego
czworo towarzyszy czekali na opowiadanie. Więc zanim uśnie musi im opowiedzieć o wszystkim.
Nanas objął spojrzeniem swoich włochatych przyjaciół i nabrał powietrza w płuca żeby zacząć
opowieść.
Ale powiedzieć czegokolwiek nie zdążył. Wszystkie cztery psy w jednej chwili podniosły głowy i
spojrzały w jedną stronę, strosząc przy tym uszy.
- Co ? - zapytał Nanas w którym też obudziła się czujność.
- «Siedź cicho!» - w myślach «szepnął» Siejd.
- Jeszcze jeden niedźwiedź? - spytał chłopak czując jak po plecach spływa mu lodowata stróżka
potu.
- « Prosiłem cie żebyś był cicho!- ''warknął” zirytowany Siejd, ale jednak odpowiedział – Nie
niedźwiedź, nic się nie bój».
Nanas zaczął nasłuchiwać, ale jakby się nie starał, poza potrzaskiwaniem ogniska nic nie słyszał.
Od tego trwoga w sercu tylko się wzmogła, bo to znaczyło że ten kogo wyczuły psy, bardzo nie
chciał być odkryty. A to znaczyło że albo się boi, albo sam zamierza na nich napaść. No i myśląc
dalej, jeśli by się bał, to w ogóle by tutaj nie lazł. A to znaczy? Podkrada się..? Chce napaść? Czyli
pewnie ten ktoś jest duży i silny..!
Napięcie stopniowo ogarniało całe ciało. Nawet nie zauważył kiedy w wyciągnął nóż – prezent od
«niebieskiego ducha» - i pewnie schwycił w lewą dłoń jego rękojeść.
Trzy białe psy, podniosły się i bezszelestnie rozpuściły w mroku nocy.

95

background image

«Chodź za mną – Siejd popatrzał na chłopaka - tylko po cichu. Nic nie rób, póki ci nie powiem».
«Kto tam się czai?- spytał w myślach Nanas – Zwierze ? Człowiek?»
W to ostatnie to tak po prawdzie sam nie wierzył – skąd tutaj w głuszy, w środku nocy wziąłby się
człowiek? Naraz przez głowę przeleciała mu szalona myśl : czyżby to Nadia poszła go szukać?
Skąd by wiedziała? I jak minęła by barbarzyńców?
«Nie – odpowiedział na „niewypowiedziane” pytanie pies – nie Nadia. Ale prawda, człowiek.
Mężczyzna. Ma broń ».
«Skąd wiesz że ma broń?» - spytał rozczarowany chłopak.
«Po zapachu poznałem. Jakże by jeszcze? Nie rozpraszaj mnie».
Nanas bojąc się zgubić w ciemnościach wiernego przyjaciela, przyśpieszył kroku. Ale szybko po
zaspach iść się nie dało, zresztą po napchaniu się mięsem chłopak był trochę ociężały, i koniec
końców został z tyłu.
Chwilę później usłyszał przed sobą, przenikliwe warczenie a potem krzyk – ze strachu albo z bólu,
a może być że z obu tych powodów. Nanas mimowolnie schylił się oczekując że w ślad za głosem
dobiegnie go dźwięk wystrzałów, szczęście, ich nie było. Siejd zaczął szczekać nawołująco.
Wyglądało na to że wołał Nanasa. Chłopak pośpieszył do przyjaciela. Zza obłoków akurat pokazała
się cząstka księżyca i swoich czworonożnych przyjaciół Saam znalazł szybko. Jeden z psów, razem
z Siejdom, siedział i patrzał na dwa pozostałe, które ściskały w pyskach rękawy leżącego w śniegu
człowieka jednocześnie odciągając mu ręce na boki. Ten nawet się nie szarpał się, tylko żałośnie,
cicho posapywał. Zobaczywszy Nanasa, spróbował się poderwać, ale psy, szarpnąwszy
jednocześnie za rękawy obaliły go na plecy w śnieg.
- Puśćcie! - zaczął krzyczeć człowiek. Wnioskując z głosu, to był mężczyzna. - powiedz im, żeby
mnie wypuściły! Niczego złego nie zrobię!
- Gdzie broń? - spytał Nanas.
- Nie wiem! Od razu go upuściłem …
Siejd podniósł się, podbiegł do leżącego i rzuciwszy się obok niego w śnieg, podciągnął automat za
pas do siebie.
- No,no! - zawołał, biorąc zdrową ręką broń – po co mnie gonisz? Jarczuk kazał stracić zdrajcę?
Albo Safonow?..
- Ja nikogo nie gonię … dajcie mi się podnieść, zabierzcie psy! - zaczął błagać mężczyzna. -
wszystko opowiem!
- Wypuśćcie go - powiedział Nanas swoim czworonożnym przyjaciołom – on się teraz nigdzie nie
wybiera, ani nic nie zrobi.
Psy popuściły rękawy ale zostały na miejscu. Wciśnięty w śnieg, człowiek wreszcie się podniósł
na nogi. Nanasa naraz zadziwiło dziwne, bezkształtne ubranie, jak gdyby byle jak uszyte z
kawałków zwierzęcych skór i niedorzeczna czapka na głowie, zrobiony z takich samych skór. A
kiedy zobaczył obrośniętą gęstą siwizną twarz mężczyzny, zdziwił się jeszcze bardziej.
- A wy co? Nie z Zórz Polarnych? No to skąt? Z Monczegorska? Albo z tych … jak ich?..
Apatytów?
- Nie… - z jakiegoś powodu stary mężczyzna spuścił głowę – jestem jednym z tych których
nazywacie barbarzyńcami.

96

background image

Rozdział 23
Opowiadanie starego barbarzyńcy.

Powiedzieć, co Nanas został zaskoczony – to znaczyło całkiem nic nie powiedzieć. Barbarzyńca?!
Tu?! Co to mogło znaczyć? Czy naprawdę Szeka, zrozumiawszy, że nie poradzi sobie z obrońcami
Zórz Polarnych poprowadziła plemię dzikusów dalej? Ale w takim przypadku gdzie są pozostali? I
w ogóle, dlaczego choć ubrany w zwierzęce skóry, mówi zupełnie inaczej niż oni....
Chłopakowi z trudem udało się ogarnąć potok pytań i wątpliwości które go zalały. Stał tak przez
chwilę, z otwartymi ustami, mrugając. Dopiero po jakimś czasie mógł wreszcie wymówić:
- Ty barbarzyńca? - mówić teraz do mężczyzny na « pan » jakoś mu nie wychodziło.
- No tak … ja jestem jednym z ich. Dokładniej, byłem jednym z ich. Uciekłem. Nowe pytanie już
gotowe było wyrwać się z ust chłopaka, kiedy wtrącił się Siejd.
« Jacy barbarzyńcy? » - spytał pies.
« Napadali na Zorze Polarne - w myśli odpowiedział Nanas - nie zdążyłem ci opowiedzieć … ja też
jestem tutaj z ich powodu».
«Siądziemy przy ogniu, a on wszystko opowie. Ty zresztą też. Spytaj go tylko czy jest sam. Innych
nie wyczuliśmy, ale...»
« Spytam! » - szybko odpowiedział Saam i już na głos zwrócił się do mężczyzny:
- Z tobą jeszcze ktoś jest?
- Nie - pokręcił głową tamten – uciekłem sam. Nikt za mną nie gonił, sprawdziłem.
- Jak cię nazywają? - spytał Nanas.
- Hor. W poprzednim życiu nazywałem się inaczej, ale przez dwadzieścia bez mała lat
przyzwyczaiłem się do tego imienia.
- Dobrze, Hor - powiedział chłopak - mam na imię Nanas. Chodź do ogniska. Ja i moi przyjaciele
chcą porozmawiać z tobą.
- Przyjaciele?.. - lękliwie rozejrzał się Gór – wielu ich? Powiedz im, że nie chciałem nic złego
zrobić!
- Moi przyjaciele są tutaj - wskazał na psy chłopak - to nie zwykłe psy. One umieją myśleć tak samo
jak ludzie.
«No jasne!- z oburzeniem prychnął Siejd - jak ludzie! Równie dobrze mógłbyś nas z jeleniami
porównać! »
Jednak Nanas pozostawił replikę psa bez odpowiedzi, tym bardziej że zauważył jak z przestrachem
szarpnął się Hor. Pośpiesznie uspokoił mężczyznę:
- Nie bój się! One nie zrobią ci krzywdy - i dodał: - jeżeli sam będziesz zachowywać się rozumnie.
- Będę, będę!.. - Góry z jakoś powodu ściągnął z głowy swoja dziwaczną futrzana czapka i zaczął
nisko się kłaniać. W świetle księżyca błysnęła jego szeroka łysina. I w ogóle, jak zauważył teraz
Nanas, nowy znajomy był nader stary - oprócz szarej brody, rosnącej, wydawało się, od samych
oczu, wskazywały na to szerokie i głębokie zmarszczki na wysokim czole.
Hor poszedł do ogniska, szedł stale oglądając się na swoich kosmatych przewodników. Nie
wiadomo było czy uwierzył Nanasowi, jednak gwałtownych ruchów nie wykonywał.
Po drodze Saam, zarzuciwszy na plecy automat naciął dla gościa świerkowych gałęzi i rozłożył
przy ognisku gałęzie przy ognisku obok swego miejsca. Następnie Nanas podrzucił w ognisko
przygotowanych wcześniej drew, odciął od tuszy niedźwiedzia kilka kawałków mięsa i wyciągnął
dłoń do Góra.
- No, jedz.
Stary człowiek wyrwał mięso i chciwie wpił się w niego rzadkimi sczerniałymi zębami.
- Ono przecież surowe, przypiecz choć! - zawołał chłopak.
- Nie trzeba – niewyraźnie odpowiedział gość, z całej siły pracując szczękami - przyzwyczaiłem się
do …
« Póki on je - podał "głos “ Siejda - opowiedz nam o barbarzyńcach. I o sobie też ».

97

background image

Westchnąwszy i zebrawszy myśli, Nanas zaczął opowiadać, co znalazło się z nim i z Nadią po tym
jak rozstali się z Siejdem. Najpierw chciał powiedzieć tylko o rzeczach najważniejszych, ale
stopniowo zaczął się pasjonować i wyłożył wszystko, z wyjątkiem swoich stosunków z Szeką. Za to
nie próbował ukrywać, jak przeżywa to że teraz Nadia, z pewnością, uważa go za zdrajcę.
W czasie opowiadania, na prośbę Hora kilka razy odcinał nowe kawałki niedźwiedzia, za to
wszystkie cztery psy słuchały go bardzo uważnie, a Siejd całkiem przeobraził się w nieruchomą
kamienną rzeźbę.
Jednak kiedy chłopak przerwał, wierny przyjaciel natychmiast « stwierdził »:
«Nie powinieneś o tym myśleć. Dziwnie że w ogóle tak myślisz o Nadii. Ona cię kocha i nie będzie
miała co do ciebie wątpliwości. Na pewno jest jej źle bez ciebie. A ty uciekłeś ».
- A co miałem zrobić?!- zawołał zrywając się na równe nogi, chłopak - ty co, nie słuchałeś co
opowiadałem?!
- Słuchałem, słuchałem!.. - odskoczył od niego przestraszony Hor.
- Nie do ciebie mówiłem … - zmieszał się i znów opadł na świerczynę Nanas.
- A … do ..kogo? - zamrugał stary człowiek.
- Do niego - ponuro machnął głową na znów « skamieniałego » kosmatego przyjaciela - przecież ci
mówiłem że one są mądre. Nawet zbyt mądre, a to bydle kosmate jeszcze potrafi gadać.
- Ja tam nic nie słyszałem...- cicho powiedział Hor, ostrożnie odsuwając się od chłopaka. Wyraźnie
uznał go za wariata.
- No to ci się poszczęściło - mruknął Nanas. I rzucił złe spojrzenie na Siejda: - powiedz mu coś! Bo
on już mnie za świra bierze.
Stary człowiek nagle zaczął szarpać się, jakby niechcący usiadł się na gorące węgle a potem zamarł,
rozdziawił usta, siedział nie mrugając, dopóki Nanas nie szturchnął go łokciem:
- Ej! Hor! Żyjesz?
- « Żyje, żyje - natychmiast usłyszał w głowie "warczenie “ Siejda. - i wszystko co powiedział do
ciebie, to prawda. I jest gotów opowiedzieć ci prawdę. A ty na mnie się nie nadymaj, ja też ci
prawdę powiedziałem ».
- « I co mam zrobić z twoja prawdą? - w myśli syknął na przyjaciela Nanas - ja i sam wiem, że
Nadia w nieszczęściu! Że trzeba ją ratować - też wiem! Tylko na razie nie wiem, jak. A ty, zamiast
tego żeby pomóc, podpowiedzieć, mnie oskarżasz … przecież uciekłem nie od Nadii! Z moich
zwłok nie byłoby większej korzyści»
- « Dobrze, ochłoń. Ja przecież też się martwię o Nadię. Pomyślimy razem, co robić. A teraz dawaj
Hora posłuchamy. To nam wszystkim może się przydać ».
Stary człowiek zakrył wreszcie usta, rozejrzał się i wykrzutsił:
- No to się nawyrabiało! Rozumne psy!.. Za nic bym nie uwierzył, gdybym sam … - tu przypatrzył
się leżącej niedaleko niedźwiedziej tuszy, i w świecie ogniska widać było wyraźnie jak zbladłą mu
skóra: - a … co to ja teraz jadłem?
- Niedźwiedzia - z pośpiechem powiedział Nanas - to niedźwiedź. Ty nie patrz, że on taki..dziwny.
Siejd powiedział, że można go jeść. I widzisz zjedliśmy i żyjemy.
Ale Hor już wymiotował
- Przecież ci mówiłem : upiecz! - westchnął chłopak.
- To nie ma nic do rzeczy – opróżniwszy żołądek i złapawszy oddech stary człowiek mruknął – do
surowizny jestem przyzwyczajony. Ale to mutant nie niedźwiedź. On pewnie jeszcze i
radioaktywny! A przecież nie sprawdzałeś go licznikiem Geigera...
Nanas ze zdumienia szarpnął się tak że mało nie upadł w ognisko.
- Skąd wiesz o radiacji i liczniku Geigera?! Kim ty w ogóle jesteś? Jaki z ciebie barbarzyńca? Nie
mówisz jak oni... automat masz... przyznaj się – posłali cię specjalnie żebyś mnie oszukał?!
- « Uspokój się, on mówi prawdę! » - w powiedział w myśli, a na głos warknął Siejd.
- Ale dlaczego on …
- Wszystko zaraz opowiem! - zaczął machać rękami stary człowiek - ja nikogo nie mam zamiaru

98

background image

oszukiwać! Naprawdę ostatnie lata żyłem … już prawie dwadzieścia lat … w hordzie, tych których
nazywacie barbarzyńcami. Ale wcześniej mieszkałem w mieście Kiem, to w Karelii … skończyłem
instytut w Leningradzie, pracowałem jako inżynier. Moje prawdziwe imię - Aleksiej. Wszystko
opowiem!..
I zaczął opowiadać.
- Kiedy wszystko się zdarzyło - opowiadał stary człowiek - miałem już pod pięćdziesiątkę. Ale
byłem w bardzo dobrej formie. Rano biegałem, ćwiczyłem ze sztangą, prawie nie piłem, nie paliłem
w ogóle. Wyglądałem na niecałe czterdzieści lat. A w sportach byłem w stanie pokonać i
trzydziestolatka. Pięć lat przed katastrofą w oko wpadła mi lokalna piękność Inna....Innoczka. Ona
miała wtedy ledwo dwadzieścia pięć lat. Zajmowała się tańcem w naszym domu kultury, wszyscy
się na nią gapili, umizgali...a wybrała mnie. No i rozwiodłem się z żoną. Dzieci nie mieliśmy.
Zamieszkałem z Inną. Żyliśmy, jak w bajce - w miłości i zgodzie.
A może, to tylko mnie wydawało się że to miłość. Może, ona tak naprawdę mnie nie kochała.
Zajmowała się tylko swoimi tańcami, a ja pracowałem jako inżynier na sieci energetycznej. Ale
dorabiałem na boku, to rybę złowiłem, to cichcem las przeszukiwałem z przyjaciółmi. W domu
prawie mnie nie było. I to wszystko dla niej. Dla Inoczki, mojej miłości. Zresztą niepotrzebne to
wszystko było. Trzeba było ją zmusić do uczenia się, zmusić żeby rzuciła te tańce, normalną pracę
znalazła. Byłoby lepiej wtedy...krótko mówiąc mówiąc kiedy zdarzyła się ta jądrowa apokalipsa,
miejskie władze zaczęły pozbywać się « niepotrzebnych ust » Pasożytów , bezdomnych, won z
miast na zewnątrz. Żyjcie jak możecie a jak nie możecie - zdychajcie! Ale w przeciągu pierwszego
roku zrozumieli że miasto wszystkich nie wyżywi. I wtedy zaczęli wysyłać do lasu, każdego kto nie
przynosił prawdziwego pożytku.
No, dzieci, co prawda, nie ruszali, jeżeli rodzice ich z sobą nie zabierali, a starzy ludzie i same
prawie wszyscy poumierali - żadnych emerytur im oczywiście nie płacili chyba że krewni
pomagali. Ale kto by tam mógł krewnych wspierać jak sam z trudem wyżył. Ogólnie to mojej Innej
powiedzieli: tańcami twoimi nikt się nie naje, a pracować nie umiesz więc won do lasu. Ale jej dali
jej do zrozumienia jeszcze, że z jej powierzchownością mogłaby nie tylko rękami popracować, ale
i jeszcze jednym miejscem. Miejscy włodarze też musieli czasem się zrelaksować. No i Inka się
zgodziła. Ladacznica taka!.. A ja na to że w las idę. Sam poszedłem, nikt mnie nie wypędził, moje
głowa i ręce aż się trzęsły. Ale żyć w takim poniżeniu po prostu nie mogłem. Miałem ochotę ubić
wszystkich i na koniec siebie. Więc uciekłem. Miał nadzieję, że i tak w lesie szybko zdechnę, a już
zimy-to na pewno nie przeżyję. Ale w lesie okazało się zupełnie inaczej niż myślałem.
Kiedy ludzie razem - to już siła! Z czasem nas stawało się nas więcej i więcej - przychodzili z
innych miast i wsi, z okręgu murmańskiego, niektórzy nawet z Finlandii – granica już żadnych nie
było … i w nas wszystkich żyła nienawiść do tych, dla których staliśmy się « niepotrzebnymi ». A
cywilizowane życie, które straciliśmy, też mieliśmy w pogardzie – z pewnością dlatego że było dla
nas niedostępne. Już nie pamiętam kto pierwszy poddał ideę- zburzyć Kiem, pozabijać wszystkich,
którzy tam żyją – czemu mają wylegiwać się w pościeli kiedy my po bagnach pełzamy i komary
karmimy!
No cóż, napadli durnie … ani broni – poza maczugami, ani żadnej organizacji....Dali radę kilka
domów zniszczyć, kogoś tam zabili. Ale sami oberwaliśmy zdrowo... no co nie krzyw się!
- Jak nie stać się takim kiedy wszyscy wokół tacy ? Bez okrucieństwa tam by się nie przeżyło. No i
ta nienawiść do « cywilizacji » aż się kipiała we wszystkich, jak w kotle. A jeszcze, wydaje mi
się, dużą rolę odegrał jeden przypadek … to zdarzyło się akurat w czasie tego idiotycznego ataku na
Kiem. Szeka miała pięć lat, może sześć....rodzice jej już dawno umarli. Kiedy szliśmy na miasto
przyczepiła się do nas – bardzo płakała, nie chciała zostać z innymi dziećmi. No i pobiegła naszym
śladem. I zauważyliśmy ją dopiero wtedy kiedy zaczęła się bitwa. I co zrobić z dzieciakiem? No to
wpakowaliśmy ją do pierwszego wolnego domu, żeby się pod nogami nie kręciła... a tam był pokój,
gdzie też mieszkało dziecko.
Dużo zabawek, jakieś kolorowe obrazki, książeczki,dziecięce ubrania, miękkie łóżeczko i

99

background image

wszystko takie!.. Szece to wszystko tak się spodobało że zaczęła marzyć, że ona też tak kiedyś
będzie żyć – ale kiedy nasi uciekali do lasu – dobrze że jej nie zapomnieli zabrać – spalili ten dom.
Na jej oczach. A w odpowiedź na jej histerię – ukarali tłumacząc że to nie rzeczy dla „wolnych
ludzi”, że to zło i tak dalej … po tym wypadku, myślę, jej się w głowie poprzestawiało. Oto
widziała cywilizację – wszystko takie piękne, ale nie można ręki wyciągnąć, to zakazane. I
dzieciństwa nie odzyskasz, umarło razem z rodzicami … ogólnie, po tym dniu zmieniła się. Co
było miłością do przeszłości, obróciło się w nienawiść. Skoro ona mieć tego nie może, to niech nie
ma nikt!
Przy słuchani tej historii, Nanasa aż skręciło wewnątrz. Z litości do małej Szeki, ścisnęło serce.
Naraz przypomniał sobie swoje własne niewesołe dzieciństwo. On przecież też rósł bez ojca, jego
też obrażali, szydzili z niego. Bo rudy. I ciągle głupie przytyki...ale on miał choć matkę! Mogła
przytulić i pocieszyć...
Hor opowiadał swoją historię dalej. Teraz mówił urywanie i sucho, jak gdyby nie wspominał a
czytał jakąś straszną książkę. Młody Saam rozumiał nie wszystkie z jego skąpych fraz, ale całosć
była dla niego zrozumiała. Dowiedział się jak stopniowo budowało się i niepohamowanie rosło
plemię, urosłe przez dziesiątki lat do liczby kilku tysięcy zdziczałych ludzi.
Przede wszystkim byli to « wyrzutki społeczne », których nie dopuszczali w swoje rejony nawet
bandyci z ocalałych miast, ale spotykało się wśród nich i wrogów cywilizacji. Zwolennicy tej idei
twierdzili że to właśnie postęp techniczny i tak zwana « kultura » sprowadzili ludzkość do zagłady.
Z czasem barbarzyńcy degradowali i wpadali w coraz większą złość.
Wyrosło pokolenie, nie znające dawnego świata, z mlekiem matki wchłonęło nienawiść do niego.
Z początku społeczność była w zasadzie chaotyczna, bez jasno określonych zasad ani przywódcy.
Prowadziło to niestety do częstych wewnętrznych konfliktów i walk. Ale kilka lat temu władzę
przejęła, wchodząca w dorosłość piękna, okrutna, rudowłosa Szeka.
Ustaliła w plemieniu matriarchat na bardzo twardych - nawet okrutnych - zasadach.
Z pojawieniem się jednego przywódcy plemię zaczęło przekształcać się w hordę, w wojsko,
nabierając siłę i zaczynając na serio grozić wszystkim ogniskom cywilizacji na okolicznych
ziemiach. Nienawiści, gotującej się w Szece, w obfitości starczało na tysiące barbarzyńców - i
ognistoruda przywódczyni poprowadziła swoją hordę w druzgocące najazdy na miasta i wsie, gdzie
dopalającymi się węgielkami tliło się jeszcze dawne życie. Barbarzyńcy nie wiedzieli co to litość –
im potrzebna była tylko krew. Gorąca krew ich wrogów.
Jednak wewnątrz plemienia sytuacja była niełatwa. Wielu mężczyznom nie pasowało bycie
podległym kobiecie. A kobietom którym Szaka dała wiele przywilejów, nie podobał się to że ona «
rezerwowała » sobie najpiękniejszych i najsilniejszych mężczyzn, nie licząc się z rywalkami.
Wśród tych ostatnich, z kolei, także trwała poważna walka o prawo do bycia faworytem. Ale na
głos nikt nie narzekał. Szaka z byle przewinienie karała śmiercią.
Tym nie mniej, barbarzyńcy stanowili straszną potęgę dla mieszkańców ocalałych osiedli, z którą
ci ocaleni nie mieli jak walczyć. Nienawidząc i gardząc wszystkimi osiągnięciami cywilizacji,
dzikusy, chętnie korzystali ze zdobycznej broni palnej. Choć ich zasadnicze uzbrojenie stanowiły
mimo wszystko noże, siekiery, łuki ze strzałami, oszczepy i dziryty.
Barbarzyńcy w całości spustoszyli i zburzyli Kiem, Łouchi, Czupu, a z nadejściem wiosny ruszyli
dalej na północ na półwysep Kolski. Z czasem dotarły do nich wieści o istnieniu wielkiej cytadli
cywilizacji - o mieście Zorze Polarne. Zniszczenie go stało się dla Szeki « świętym celem »,
którym potrafiła « zarazić » przytłaczająca większość współplemieńców. W samym końcu zimy
barbarzyńcy zdobyli i zniszczyli Kandałaksz. Do Zórz Polarnych było teraz ręką sięgnąć …
Stary człowiek zamilkł. Wydawało się – zasnął, położywszy na kolanach głowę w niedorzecznej
futrzanej czapce. Zamarł Siejd. Nie ruszały się i trzy białe psy, których żółte oczy których paliły się
zimnymi świeczkami w odbitym świetle ogniska.
Pierwszy, przytłaczającego milczenia nie wytrzymał Nanas.
- Ale dlaczego uciekłeś?! - zawołał. - tyle lat byłeś z nimi, a teraz !

100

background image

- Elektrownia atomowa! - podrzucił głowę barbarzyńca – Szeka marzy żeby ją zniszczyć za wszelką
cenę. Ona nie rozumie, jakie będą konsekwencje! Próbowałem wytłumaczyć, ale mnie nikt nie
chciał słuchać, uważając to za bajki starca. Mało tego przez moje słowa, krzywo już na mnie
patrzeli - tu Hor podejrzliwie spojrzał na chłopaka i spytał: - a ty sam-to wiesz, co będzie, jeżeli
zburzą elektrownię?
- Radiacja - dumny ze swojej wiedzy, odpowiedział Nanas - wszyscy umrą.
- Oto, to - przytaknął stary człowiek. - a ja nie chcę umierać.

Rozdział 24
Idea

I znowu dokoła ogniska zaległo ciężkie milczenie. Nanas, rozumie się nie mógł tego czuć, ale
prawie słyszał szelest myśli unoszących się między psami. Chłopak rozumiał, że teraz decyduje się
wiele, a może i decyduje się wszystko. Czekał więc cierpliwie, starając się żadnym dźwiękiem ani
ruchem nie odwracać swoich czworonożnych przyjaciół. Cicho siedział i stary barbarzyńca, znów
opuściwszy głowę. Wyglądał tak jakby teraz naprawdę zasnął.
Wreszcie Siejd drgnął. Przeniósł spojrzenie na chłopaka i « powiedział »:
- « Musimy wracać ».
- Co..? - Nanas był pewien że się przesłyszał - powtórz, bo wydawało mi się że powiedziałeś że...
- « Nic ci się nie wydawało – przerwał mu Siejd – musimy wrócić do stada i opowiedzieć o
wszystkim co wiemy. Mnie też się to nie podoba … »
- Mnie też się to nie podoba! - uniósł się Saam, i od jego krzyku drgnął i podniósł głowę Hor
i obrzucił siedzących przy ognisku nieprzytomnym spojrzeniem. Wtedy chłopak przeszedł na
myślową mowę - « Masz zamiar mnie porzucić! Ty … ty, mój przyjaciel, masz zamiar mnie
porzucić wtedy kiedy ja w nieszczęściu jestem! »
- « Jeżeli chcesz, zostanę z tobą. Nie proponowałem ci żebyś szedł z nami. Nie możesz szybko biec,
a od radiacji byś zginął ».
- « Nie musisz ze mną zostawać! Dam radę sam zdechnąć.. Idź, masz rodzinę, ona przecież
ważniejsza od przyjaciela».
- « Nie mów tak! Czemu chcesz myśleć że jest gorzej niż w rzeczywistości. Wiesz jak się do ciebie
odnoszę. Ale i Śnieżka mi nie mniej droga. Tym bardziej że … przecież już cie mówiłem...
szczeniak … sam nie wiem, jak ci pomóc, co powiedzieć. Ja co prawda mogą z tobą zostać ale to
mało co zmieni.
Dla ciebie lepiej trzymać się z Horom. Może, spróbujecie dojść do Apatytów albo Kirowsk - tych
miastom, w których jeszcze nie byliśmy? Pójdę z wami, poprowadzę. … »
Nanasu zrobiło się wstyd za swoją szorstkość. Bardzo wyraźnie widział jakie emocje i rozterki
targając kosmatym przyjacielem., jak rozdzierają jego psią duszę sprzeczne uczucia.
Mało tego, pierwszy raz widział Siejda całkiem zagubionego. On po prostu nie wiedział jak pomóc
chłopakowi.
- « Dobra, idźcie. O mnie się nie martw, coś wymyślę. Nie rozumiem tylko czemu tak nagle
zdecydowaliście się odejść.? »
- « Dlatego że zmieniły się okoliczności. Obawialiśmy się potencjalnej groźby ze stroby
mieszkańców Zórz Polarnych, ale teraz jest inna groźba – barbarzyńcy. I ona bardziej oczywista.
Przecież jeśli nie poradzą sobie z miastem – pójdą dalej. I mogą dojść do miejsca gdzie
mieszkamy»
- Ale tam, dalej, radiacja! Ona ich zabije! - zawołał Nanas tym razem na głos - barbarzyńcy za nic
nie dojdą do was, możecie się tego nie obawiać !
- «A kto wie, może oni nie boją się radiacji? »
- «A dlaczego by? Zresztą jaka to różnica czy opowiecie o barbarzyńcach za dzień, dwa czy za
dziesięć? »

101

background image

- « A co zmieni się jeżeli zostaniemy przez te dziesięć dni z tobą? Chyba nie myślisz że w piątkę
pokonamy tysiące barbarzyńców? »
Nanas się przygarbił. W słowach Siejda była gorzka okrutna prawdą.
W sumie to trochę dziwne, czemu tak się cieszył ze spotkania z psami? Na co liczył? No tak, jeśli
chodzi o Siejda to tak czy inaczej cieszył się z każdego spotkania. Ale szczerze mówiąc, kiedy
mądre psy pojawiały się przy nim, w duszy zawitała nadzieja...
- O czym teraz mówiliście? - przerwał jego rozmyślania Hor - coś krzyczałeś o radiacji?
- A wy … no, to jest, barbarzyńcy, boicie się radiacji? - spytał chłopak.
- Oczywiście! My tacy sami ludzie … przecież mówiłem już, że zbiegłem właśnie ze strachu przed
radiacją. A co?
- « No widzisz! » - Nanas spojrzał na Siejda, a staremu człowiekowi odpowiedział, rozumie się, na
głos:
- A to, że dalej, po Monczegorsku, zaczyna się radiacja, i im bliżej dawnego Murmańska, tym ona
silniejsza. Tam ludzie nie przeżyją.
- Znaczy się, nie pójdę w tę stronę - powiedział stary człowiek i prawie co do słowa powtórzył to,
co poradził Siejd. - udam się do Apatytów albo Kirowska. Może tam mnie przyjmą. I myślę, lepiej
byłoby tobie iść razem ze mną. Dla ciebie przecież, jak zrozumiałem, drogi powrotnej też nie ma?
Nanas z żalem kiwnął głową.
- « Oto co powiem - "powiedział “ słuchający ich Siejd - chodźcie spać. Wszyscy potrzebujemy
odpoczynku. Rano pobiegniemy do stada ».
- Rankiem uzgodnimy - powiedział chłopak Horowi i zwalił się na świerczynę starając się jak
najwygodniej ułożyć zranioną rękę.
Jednak ręka zaczęła boleć solidnie, i choć Nanas bardzo nią kręcił, dogodnej pozycji nie znalazł.
Bolała nie tylko pokaleczona dłoń i nadgarstek - ból rozlał się do łokcia i wyżej. Chłopak
pomyślał, że być może ręka jest złamana. A to by znaczyło że jako żołnierz będzie niezdatny, tak
samo jak jako myśliwy. I jeżeli dalej zostanie w lesie – to po prostu tu zginie. Jeśli nie od napaści
takiego zwierza jak niedźwiedź – to po prostu z głodu. Iść razem z Horem byłoby nie w porządku.
Byłby dla staruszka tylko ciężarem. I bez niego stary człowiek szanse będzie miał większe. Prosić
Siejda o pomoc też nie chciał. Pies w żadnym przypadku nie poradzi sobie w pojedynkę z dużym
zwierzęciem. A w odróżnieniu od niego, jego przyjaciel ma teraz rodzinę – nie ma sensu żeby
próżno ryzykował. A po nim, Nanasie, i tak nikt nie zapłacze.
Nawet jeżeli Nadia, o czym zapewnia go Siejd, nadal go kocha i nie uważa za zdrajcę – to i tak
wszystko jedno, bo on nie jest godzien jej miłości. Więc nadchodząca śmierć to wcale nie takie złe
rozwiązanie.
Ale przypomniawszy sobie o Nadii chłopak mimo woli zaczął wyobrażać sobie, co stanie się z
nią później. Jeżeli Szeka nie zrezygnuje ze swoich planów i zniszczy elektrownię atomową, to od
radiacji zginą wszyscy – w tym i Nadia.
- « A ty postanowiłeś uciec..! - w myśli syknął na siebie Nanas - najpierw po prostu gdzie bądź , a
teraz wpadłeś na pomysł żeby iść w Dolny Świat ! Nie wolno, choćby jedną ręką, choćby całkiem
bez rąk, choćby i samymi zębami , ale Nadię uratować musisz! Umierać po będziesz kiedy ona
będzie bezpieczna! W ostatecznym wypadku, zdechniesz ratując ją, inaczej ci nie wolno. O lekkiej
bezsensownej śmierci nawet nie myśl, starczy już tej twojej bezużyteczności! »
Nazmyślał siebie tak zdrowo, że nawet zapomniał o bólu. Jednak, nawet pojąwszy postanowienie
by za wszelką cenę iść z pomocą Nadii nadal nie miał pomysłu co może zrobić. I w tym temacie
białe psy też miały racje – ich obecność nic tu nie pomoże.
Przeleciała mu przez głowę, logiczna ale bardzo nieprzyjemna myśl. Pomyślał że w ogólnym
rozrachunku – to białym psom, i to nie tylko tym ale i całemu stadu – będzie na rękę jeżeli
barbarzyńcy zburzą KAES i wypuszczą radiację na wolność. Po pierwsze zginą i mieszkańcy miast
i napastnicy, a to zmniejszy liczbę potencjalnych przeciwników i jawnych wrogów. Przy czym,
jeżeli radiacja okaże się bardzo silna i dojdzie do Monczegorska i Oleniegorska, a także do

102

background image

Apatytów w Kirowsku i też zabije tamtejszych mieszkańców, to psy na półwyspie Kola nie będą
miały żadnej konkurencji. Co do Saam z jego rodzimego syjta, to można ich w ogóle nie brać pod
uwagę.
Po drugie zaś, radiacja niezbędna dla życia samym psom. Czują się dzięki niej dużo lepiej niż bez
niej. Ot teraz się spać ułożyły, choć widać że rwą się do domu żeby wiadomość przekazać..a
dostawszy w swoje niepodzielne posiadanie w całości radioaktywny i bezludny półwysep zaczęłyby
żyć tak, co ho ho! Może by, szybko rozwinęły się do takiego stopnia, że stałyby się mądrzejsze i
silniejsze od dawnych ziemskich włodarzy którzy nie tylko stracili wszystko ale i samych siebie
zniszczyli....
Ta myśl wydała mu się całkiem naturalna. Przecież Siejd bardzo szczerze odpowiadał na jego
pytanie w czasie podróży do Zórz Polarnych po « białej gałązce ». Pamięta, półżartem spytał wtedy
u psa: « może, wy i ludzi kiedyś wypędźcie? », po czym « usłyszał » całkowicie poważne: « to
byłoby nie najgorsze. Może, i wypędzimy », a potem całkiem pogardliwe: « nawet bezrozumne
zwierzęta nie brudzą tam, gdzie żyją ».
Tak … w tych słowach była gorzka prawda.. Jak i w tym, że właśnie ludzie swoim brakiem
rozsądku dali szansę na pojawienie się rozumu u białych psów. Dla jednych radiacja - śmierć, a dla
innych …
- « Stój!.. - mało nie podskoczył Nanas. - Radiacja! Psy!.. Co tam mówił o mentalnej sile Ignat?!..
Urządzenie Potapowa powiększa tę siłę u tych, u kogo ona i tak dobrze rozwinięta, i tworzy jakieś
tam fale, które bronią stacji przed każdym lepiej niż solidna ściana...a przecież lepszego urządzenia
od moich piesków być nie może!!! »
Pierwszą myślą Nanasa było zerwać się, obudzić psy i opowiedzieć im swoją wspaniałą ideę. Ale
rzecz dziwna - kiedy on, wydawałoby się, zapomniał o senności i zmęczeniu, nagle zwaliła się na
niego z całym impetem, zamykając oczy, mruknął « teraz, teraz stanę … », prawie w mgnieniu oka
wyłączył się.
Spał bez snów, całkowicie odgrodzony od otaczającej rzeczywistości. A obudził się dlatego, co
Siejd polizał go w policzek. Zobaczył że prawie zaświtało - promienie słoneczne już ufarbowały na
różowo obłoki na wschodzie.
- « Budź Hora, - "powiedział “ kosmaty przyjaciel. - przynieśliśmy mu zająca. Zjemy - i w drogę.
Zobaczywszy że chłopak skrzywił się z bólu pies "spytał “: - jak twoja ręka? Bardzo boli? »
- Boli, zaraza … - mruknął młodzieniec. - ale to nieważne. Wymyśliłem coś. Hor się obudzi to
wszystko opowiem.
Siejd podejrzliwie pokołysał okrągłą białą głową ale « przemilczał ». Nanas zaś potarmosił starego
człowieka i ucieszył go wiadomością, że na śniadanie będzie miał zajęcze mieso. Sam zaś
postanowił żywić się niedźwiedzim mięsem.
Ale najpierw trzeba było rozpalić większe ognisko - w czarnym pośrodku czarnego kręgu na śniegu
tliło się ledwie kilka węgielków. Drwa też się skończyły, dlatego Nanas poszedł po zapas ,
zawoławszy do pomocy Hora – jedną ręką mu byłoby ciężko poradzić sobie z tym zadaniem.
Zagłębiwszy się w las chłopak nie wytrzymał i spytał starego człowieka:
- A powiedz, chciałbyś żyć w Zorzach Polarnych?
- Głupie pytanie - mruknął ten - podwójnie głupie.
- Dlaczego podwójnie?
- Dlatego że oczywiście chciałbym - to raz, a kto mnie tam wpuści - to dwa. Jeżeli w ogóle gdzieś
mnie wpuszczą.
- A gdybyś, powiedzmy, został wybawcą miasta i jego władza w nagrodę za to pozwoliła by ci w
nim żyć?
- Widzę że z ciebie fantasta - z niezadowoleniem spojrzał na chłopaka Hor – ale o takich rzeczach
nawet nie marz. To jak? Pójdziesz ze mną do Apatytów?
- Z moją ręką stanę ci się tylko ciężarem … i mam inny pomysł. Chciałbym żebyś ty poszedł ze
mną...

103

background image

- Lepiej drwa nałammy, żreć pójdziemy. Brzuch już burczy.
- Ale to prawda … - machnął ręką Nanas, jednak stary człowiek go już nie słuchał. Znalazłszy
sterczącą z zaspy suchy wiatrołom, złapał się za niego i zaczął szarpać mając nadzieję że się
złamie.
Wyschnięte drzewo trzasnęło jak wystrzał, i Hor, przytaszczywszy go Nanasowi powiedział :
- No, zanieś to do ogniska, ja jeszcze trochę zbiorę.
Chłopak jedna ręką chwycił gałąź i poszedł w stronę paleniska. Cały czas wyślizgiwała mu się z
dłoni, i kiedy wreszcie dotarł do ognia, starszy człowiek dogonił go z naręczem chrustu.
Wkrótce ognisko znów wesoło potrzaskiwało, i kawałki mięsa, nawleczone na gałązki, powoli
przypiekały się na ogniu.
Nanasa skręcało z niecierpliwości, bardzo chciał się podzielić ideą która przyszła mu nocą do
głowy. Ale mimo wszystko poczekał aż przyjaciele zaspokoją pierwszy głód, sam też zjadł. A
potem zwrócił się do psów.
- Powiedzcie a jeśli właśnie od was zależałoby zwycięstwo nad barbarzyńcami, zrobilibyście to czy
wolelibyście nie ryzykować, tylko uciec do domu i trząść się tam myśląc: « a nuż nie dojdą »?
- « To ty? - z niezadowoleniem" mruknął “ Siejd - słuchaj, chyba, u ciebie nie tylko z ręką problem.
W głowę żeś nie walnął jak za drwami chodziłeś?
Nanas nie próbował obrażać się na przyjaciela. Kontynuował, mówiąc na głos, żeby mogły
słyszeć nie tylko psy, ale też Hor:
- Jest możliwość wsparcia obrońców miasta. Duża możliwość. I zrobić to możecie tylko wy – mam
na myśli psy. Ale ty Hor, też byś się przydał, masz automat i obie zdrowe ręce...
- Głowa u mnie też zdrowa - kłótliwe mruknął stary człowiek - ale wygląda na to że u ciebie
choroba z ręki się już na czerep przerzuciła.
- Coście się tak wszyscy przyczepili do mojej głowy?! - oburzył się Nanas – zmówiliście się czy
jak! Choć troszeczkę mnie wysłuchajcie!
- No najwyżej troszeczkę - uśmiechnął się barbarzyńca.
- « My gotowi cię wysłuchać - "powiedział “ Siejd - tylko mów trochę krócej, samo sedno, nam
pora iść ».
I Nanas zaczął mówić. Opowiedział wszystko, co wiedział o urządzeniu Potapow, i podzielił się
swoją myślą o tym, jak za pomocą psów- « bioenergoterapeutów » można było by to właśnie
urządzenie zmusić do pracy ponownie.
Ledwo zamilknął, psy rozpaczliwie zaczęły się kręcić przyjaciel koło przyjaciela - między nimi,
sądząc po wszystkim rozpalił się poważny spór. Stary zaś barbarzyńca tylko westchnął i zaczął
kręcić głową.
A potem w mózgu u Nanasa « rozległ się głos » Siejda:
- « Jeżeli to prawda, my gotowi spróbować. Ale jak dostaniemy się do urządzenia? »
- To już inne pytanie! - radośnie zawołał chłopak.

Rozdział 25
Mieszany oddział.

Najgorsze było to, że Nanas pojęcia nie posiadał, gdzie właśnie znajduje się urządzenie Potapowa.
Ignat mówił, że jest gdzieś na KAES, w strefie radioaktywnej. Ale żeby ją tam odszukać, musiał
najpierw dostać się na samą stację, gdzie nikomu z sześciu „spiskowców” dotąd nie zdarzyło się
przebywać.
Właściwie, to o mało nie zostało ich pięciu. Stary barbarzyńca z początku kategorycznie odmówił
wracania.
- Mnie zabiją. Albo miastowi albo moi - powiedział – i dla jednych i dla drugich jestem wrogiem.
A w ten pomysł z urządzeniem w ogóle nie wierzę. Nic z tego nie wyjdzie. Także, ja pójdę w swoja
stronę. Nie będziecie mieli nic przeciw żebym zabrał sobie resztę zająca?

104

background image

- Tyś sam jest jak zając! - wpadł w złość Nanas. - Tchórz nieszczęsny! I do barbarzyńców kiedyś
przyłączył się z powodu tchórzostwa, i uciekł od nich z tego samego powodu. A teraz znowu
tchórzysz! Zdarzyła ci się możliwość odkupienia swojej winy, ale ty wolisz....
- No, no, nie pouczaj mnie żółtodziób!.. - zasępił się Gór - tyś sam to pewnie uciekł od nadmiaru
odwagi?
- Nie – z urazą skrzywił się chłopak - ale uciekłem, żeby wymyślić coś i wrócić. Ot, teraz
wymyśliłem - i wracam!
- Nie wymyśliłeś,a zmyśliłeś!
- Co to to nie! O tym urządzeniu opowiedział mi syn mera!
- Naiwniaku, mógł ci trzy kosze głupot naopowiadać - uśmiechnął się stary człowiek.
- Po co miałby kłamać? I to jeszcze przed śmiercią …poza tym, o samym urządzeniu to już
wcześniej lekutko słyszałem - od wartowników i od komendanta internatu.
- A ja i tak nie wierzę - podniósł się na nogi Hor – mogę tego zająca..?
- Bierz ty, co chcesz!.. - machnął ręką chłopak, odwracając się - a ja już prawie uwierzyłem że
wśród barbarzyńców też są ludzie. A z was to jednak dzikusy – każdy widzi tylko siebie... - tu znów
spojrzał na starego człowieka i powiedział, jak gdyby spluwając: - tylko tak czy tak przegrasz.
- A to dlaczego? Przecież tym co w Apatytach żyją, ja nie wróg.
- A nie pomyślałeś co będzie jeśli w tych twoich Apatytach nikogo nie ma? I w Kirowsku też?
Pójdziesz do Monczegorska? Mogę się założyć – zabiją cie tam. Odbiorą automat - i kolbą w łeb,
żeby nie tracić naboju. A jeżeli pójdziesz z nami, to kiedy zapuścimy urządzenie i przepędzimy
twoich byłych współplemieńców, władze miasta na pewno ci wybaczą.
- A tobie? - Hor zmrużył oczy.
- Mnie wybaczą - jak można najbardziej zdecydowanie odpowiedział Nanas, chociaż, mówiąc
szczerze, miał w tym zakresie spore wątpliwości. Dlatego też, jak gdyby przekonywając najbardziej
samego siebie dodał: - za takie coś, nie tylko wybaczą, ale też nagrodzić mogą.
- Aha, kulą w czoło. Albo bełtem z kuszy - mruknął stary człowiek.
Nanas całkiem niedawno słyszał prawie tą samą frazę od Ignat Safonowa, i powtórne wzmianka
o niej z jakiegoś powodu silnie rozzłościła Saam.
- No idź, idź! - krzyknął. - myślisz, że jeżeli Szeka zburzy elektrownię, radiacja cię nie dosięgnie
w tych twoich Apatytach?
- Myślę,że nie sięgnie, - wyszczerzył się szczerbatymi ustami Hor.
Nanas przypomniał sobie nagle że nadal nosi w wewnętrznej kieszeni mapę półwyspu. Postanowił
za pomocą jej w ostatni raz postarać się przekonać byłego barbarzyńcę – bardzo nie chciał
puszczać starego człowieka na niechybną śmierć. Wydobył mapę i rozwinął ją na kolanach.
- Patrz - zaczął - oto Zorze Polarne. Gdzie Apatyty?.. O tutaj?
Zainteresowany Hor przykucnął
- No tak - zaryczał pchnąwszy brudnym stwardniałym palcem w mapę - te Apatyty, całkiem
niedaleko stąd. A oto, kawałek dalej, Kirowsk …
- No właśnie, niedaleko! - triumfująco obwieścił młody - a teraz spojrzyj, gdzie Oleniegorsk i gdzie
Murmańsk.
- Po co mi Oleniegorsk? A Murmańska, mówisz, całkiem już nie ma - jeden lej z wodą …
- Tobie Oleniegorsk nie potrzebny. Po prostu chcę powiedzieć, jaka jest odległość między nimi. Bo
odległość między nimi dużo większa niż między Zorzami Polarnymi a Apatytami, ale radiację w
Oleniegorsku już się czuje się, choć lekutko. A na takiej odległości, jak z KAES do Apatytów, koło
tego lejka z wodą bez specjalnego ubrania i długo nie pociągniesz.
- Skąd ty to wiesz? - zachmurzył się Gór.
- Dlatego że tam byłem. I mało nie umarłem.
- Kłamiesz ! Odradzić mi chcesz, i wymyślasz coś znowu, fantasta!
- Siejd, powiedz mu! - obrócił się chłopak do swojego kosmatego przyjaciela, który razem z
pozostałymi psami z ciekawością wysłuchiwał się w rozgorzały spór.

105

background image

Pies skierował moroszkowe oczy na starego człowieka, i ten, ze zdumieniem szarpnąwszy się na
długo zamilknął. A potem, stękając i machając głową wstał z kucek i mruknął:
- Wygląda na to że nie warto żebym tam szedł?
- Patrz sam - postarawszy się wyglądać jak można bardziej obojętnie, wzruszył ramionami Nanas. -
ja ci wszystko pokazałem i opowiedziałem. Ale ja przecież żółtodziób jestem, a ty starszy i
mądrzejszy.
- Daj spokój! - z niezadowoleniem powiedział Góry. - no, dobrze, przypuśćmy że pójdę z wami. A
plan, to u ciebie jakiś jest?
- Jaki jeszcze plan? - zamrugał młody.
- No, jak znajdziemy to urządzenie? I jak w ogóle dostaniemy się na stację?
No i było zrozumiałe że nikt z nich odpowiedzi na te pytania nie zna.
Nanas zaczął sobie przypominać, co mówił mu Ignat. Na szczęścia, pamięć u niego była bardzo
dobra i mógł powtórzyć to co kiedyś usłyszał prawie słowo w słowo.
- Stację ochraniają silniej, niż miasto. Ale ona znajduje się trochę za daleko od miasta i otoczona
jest odrębną ścianą. A między północnym obwodem miejskim i kaesowskim zrobili podziemny
tunel. Ale ziemia tam bardzo kamienista, kopać było trudno. Dlatego gdzieniegdzie tunel wychodzi
na powierzchnię, ale też tam też przysłonięty jest betonowymi płytami i kamieniami - Nanas
westchnął i rozłożył ręce: - oto, wszystko, co wiem …
- « Już dobrze - "powiedział “ Siejd - jeżeli jest tylko wyprowadzony na powierzchnię, to, jakby
dokładnie się nie starali, dziura się zawsze znajdzie. W ostateczności – mamy łapy i pazury -
przekopiemy wejście. A dalej co? Kto nas wpuści na stację jeżeli ona jest tak chroniona? »
Nanas przygotował się by odpowiedzieć, ale tu wtrącił się Hor:
- Jak już mnie wzięliście do spółki, to mówcie tak, żebym słyszał. A wy mrugacie do siebie , a ja jak
gdyby i nie mam nic do powiedzenia … a jak razem to razem!
- Ale … jak?.. - zmieszał się młodzieniec. - Psy na głos mówić nie mogą, a ja w myśli tylko Siejda
słyszę, i tylko wtedy kiedy on zwraca się właśnie do mnie.
- No to powtarzaj na głos to co on mówi. Słowo w słowo.
- Dobrze - kiwnął chłopak i powtórzył to, co « powiedział » mu Siejd o tunelu.
- No to zupełnie co innego - pochwalił stary człowiek - a na temat tego, jak dostać się na stację, ja
cię też pytałem.
- Myślę - uniósł brwi Nanas - że najpierw tym tunelem musimy dostać się nie na stację, a do
miasta. A już tam - postarać się przekonać władze Zórz Polarnych, że możemy pomóc.
Bez tego wchodzić na stację głupio, po prostu nas zabiją. A nawet jeśli nie, to wszystko jedno bo
urządzenia nie znajdziemy. Nawet nie wiemy jak ona wygląda. A tym bardziej nie damy rady jej
sami obsłużyć.
- A iść do władz, według ciebie, nie głupio? - warknął stary barbarzyńca - przecież sam mówiłeś, że
merowi wierzyć nie można. Z ciebie to on się ucieszy. Ze mnie tym bardziej. Dobrze będzie jeżeli
nam w ogóle pozwolą z nim rozmawiać..
- «Hor ma racje - rzucił Siejd. - to i niebezpieczne, i bezużyteczne ».
Nanas, tak jak umawiali się z Horom, powtórzył « usłyszane » na głos i powiedział:
- Znaczy, trzeba mówić nie z Safonowem, a z Jarczukiem. On, oczywiście, łajdak ale widziałem że
o miasto się troszczy.
- Tak, na pewno dadzą ci wybrać, do kogo iść! - prychnął stary człowiek.
- No to co robić? - wybuchnął chłopak - siedzieć tu i czekać, aż barbarzyńcy sami się wyniosą ?
- Same się nie wyniosą - wykrzywił wargi Hor.
- Ot, to! A to znaczy, tak czy inaczej trzeba iść, i już tam, na miejscu, patrzeć, co i jak … -
wyciągnął wniosek chłopak i tu zaś zaczął udźwiękawiać myśli swojego kosmatego przyjaciela:
- Trzeba iść ostrożnie, lasem, a nie po drodze. Nikt nas nie powinien zobaczyć. Wyjdzie dłużej, ale
to nawet i dobrze - póki się nie ściemni do tunelu lepiej się nie pchać.
A w ciemności my z przyjaciółmi wszystko porządnie rozwąchamy i wywiemy się.Jeżeli trzeba -

106

background image

podkopiemy, i wtedy już poleziemy w tunel wszyscy razem.
- No to ruszamy! - podskoczył Nanas.
- Trzeba by najpierw mięsa na drogę nasmażyć - rozważnie zauważył barbarzyńca - bo przecież
potem ogniska już nie rozpalisz …
Dyskutować z rozumną uwagą było głupio, i Nanas zaczął ciąć nożem zamarzniętą tuszę
niedźwiedzia. Jedną ręką to wychodziło mu to nie za bardzo, i wtedy mu na pomoc przyszły psy.
Cztery zębate paszcze szybko rozdarły resztki pokracznego stworzenia na kawałki i chłopak zaczął
je obsmażać w żarze gasnącego ogniska. Hor zaś, z obrzydzeniem krzywiąc się podsmażył dla
siebie pozostałą część zająca.
Mięsa wyszło całkiem sporo, dwanaście dużych kawałków. Jednak powstał nowy problem.
- W czym zaś go poniesiemy?! - zawołał zaskoczony - Worka nie ma, a rąk u nas wszystkiego trzy

Psy niczego podpowiedzieć nie mogły. Prawda, Siejd mimo wszystko « wypowiedział się », że oni
mogą nieść pojedynczo kawałki w zębach, ale pewnie nie wytrzymają długo - zjedzą.
- Daj nóż - powiedział wtedy stary barbarzyńca.
- Po co?
- Daj, mówię! Nie bój się, nie zjem go.
Chłopak podał Horowi nóż. Stary człowiek podszedł do rosnących niedaleko młodym cienkim
brzózkom i ściął jedno za drugim dwa drzewka, a potem oczyścił każde z gałązek i naostrzył z
jednej strony. Wyszły takie cienkie patyki o długości ludzkiego wzrostu. Następnie barbarzyńca
zaczął nawlekać na każdy « pikę » kawałki mięsa i chłopak wreszcie domyślił się co wynalazł stary
człowiek.
- O! - zawołał. - Zuch! Dobrześ wymyślił!
- Pożyj tyle co ja!.. - dumnie mruknął barbarzyńca - no, trzymaj! - podał chłopakowi jedną
napakowaną pieczonym mięsem « szpilę ». - przerzuć za ramię i nieś. Jedna ręka akurat starczy.
Sam Góry przerzucił na przód automat i położył na ramieniu drugą « szpilę ».
- No, teraz można ruszać - powiedział - tylko, boję się, że taki zapach do nas wszystkie zwierzęta z
lasu ściągnie …
- Aha - drgnął Nanas - a prawda … co zaś robić?.. Może, zostawić to mięso? A nuż, nie pomrzemy
z głodu po dniem.
- « Będzie dobrze - uspokoił go Siejd - nas wielu, pewnie nikt nie ośmieli się napaść. No chyba że
ktoś bardzo duży i głodny, w rodzaju tego niedźwiedzia. Ale niedźwiedzie zimą śpią. Ten był
wyjątkowy ».
Nanas, jak obiecywał, powtórzył wszystko to Horowi, ale kiedy mówił, przypomniał sobie nagle
coś, od czego przeszły go dreszcze.
- Tu żyje jeszcze jedno duże zwierzę, - powiedział przede wszystkim do psów, bo barbarzyńca sam
powinien był o tym wiedzieć. - Biały smok. Straszne stworzenie! Ten to się nas nie przestraszy. Już
miałem z nim przejścia...
- Tak, ta gadzina niebezpieczna - zachmurzył się stary człowiek - a wiecie skąd się pojawiła?
Wcześniej ich nie spotykaliśmy! Zaczęły nas atakować koło Kandałaksza, a potem polazły naszym
śladem … myślę, że to jakieś mutanty z morza białego. Tam przecież przed wiele fok żyło, i w
zatoce Kandałaskiej je widziano … widać, woda w morzach stała się radioaktywna, i one przez
dwadzieścia lat zmutowały. Przecież biały smok ma płetwy z przodu, jak u foki, i mordę zębatą
też do foczej podobną.
- Własnie! - gniewnie warknął Nanas - przez was tylko nieszczęścia same! I sami śmierć niesiecie,
i za wami śmierć podąża.
-Mam się teraz zastrzelić? - posępnie rzucił stary człowiek.
- Nie trzeba - mruknął chłopak ganiąc sam siebie za brak opanowania - naboje musimy oszczędzać.
- à propos, ich nie więcej niż dziesięć - powiedział już zwykłym tonem Hor
- Kogo? - przestraszył się Nanas - Białych smoków?.. Jednego na nas starczy...

107

background image

- Smoków nie liczyłem. Nabojów u nas dziesięć sztuk maksimum. Tak że naprawdę warto je
oszczędzać.
- « Wszyscy, idziemy! - znów "odezwał się “ Siejd - my pobiegniemy z przodu, a wy idźcie po
naszych śladach. Śpieszyć się nie trzeba, czasu do wieczora dużo ».
* * *
Najpierw iść było łatwo - pogoda się poprawiła. Co prawda, niebo nadal był zaciągnięte
chmurami, ale za to śnieg nie pruszył w oczy a mrozu prawie w ogóle się nie czuło. Wiatr, jeśli
jakiś był, to wiał gdzieś za drzewami, tutaj był niewyczuwalny. Nanasowi poprawił się nastrój.
Wreszcie nie uciekał, nie męczył się od bezczynności, a szedł ratować swoją ukochaną. Tak,tak, co
by nie myślał , Nadia była i jest jedyna jego ukochaną kobietą! I nawet jeśli nie jest jej wart to teraz
idzie ratować ją z nieszczęścia.
A kiedy ją uratuje (najpierw przyszło mu do głowy « jeżeli », ale od razu się poprawił ), to jego
wina będzie mniejsza. Lekutko ale jednak...być może, nawet nabierze wtedy śmiałości i wszystko
jej po cichu opowie. A wtedy … wtedy niech ona decyduje sama: godny on wybaczania albo nie . I
jeżeli nie - on na nią się nie obrazi. Prawda, wtedy nie ma po co żyć, ale … « ale najpierw trzeba
uratować Nadię! » - gniewnie przerwał swoje rozmyślania Nanas.
I mimo wszystko zaczął się męczyć. Iść po zaspach i raz po raz zapadającej się szreni było nader
męczące. Do tego coraz bardziej bolała go ręka. Dobrze byłoby ją położyć na temblak. Ale z czego
go zrobić?
Hor poczuł, widocznie, że chłopak zaczął pomału zostawać w tyle i zatrzymał się.
- Co? - domyślił się. - Ręka?
Nanas przytaknął.
- Dawaj mi swój kij - powiedział stary człowiek. - będziesz zdrową ręką chorą przytrzymywać.
- Temblak by się przydał - odpowiedział chłopak oddając « szaszłyka » z mięsem. I tu jego
spojrzenie padło na automat: - o! A ty daj mi « kałasza », ja go na szyję zawieszę i ranną rękę akurat
na niego położę!
Idea okazała się nader dobra. Ból w odciążonej ręce od razu zmalał. Co prawda, na szyi stało się
ciężej, ale w porównaniu z męczącym bólem było to głupstwo. Nanas znowu poweselał. A jeszcze
po dłuższym marszu, kiedy nogi zaczęły mu się raz po raz potykać, zobaczył że biegnące z przodu
psy zamarły w miejscu.
- Co?.. - zapomniawszy o zmęczeniu rzucił się do nich chłopak - Biały smok?..
- « Pieczony niedźwiedź - "odpowiedział “ Siejd i, zobaczywszy, jak szerokie rozszerzają się
zdumione oczy przyjaciela, wyjaśnił: - Postój. Przekąsić pora ».
Ogniska, tak jak się umówili – nie rozpalali. To byłoby zbyt niebezpiecznie - dym można zauważyć
z daleka - i nie chcieli marnować czasu. Ale nawet zimne danie, mięso z patyka smakowało
wspaniale. Źle że nie było czym popić – trzeba było obejść się śniegiem. Zresztą, odtąd Nanas
opuścił miasto, zdążył się już do tego przyzwyczaić.
Psy żarły szybko, raz po raz podrzucając okrągłe głowy i nastawiając uszu.
- Coś słyszcie? - spytał, nie wytrzymawszy Saam.
- « Strzelają, - odpowiedział Siejd, rozgryzając oblodzony kawałek niedźwiedzia- ale daleko stąd ».
Nanas powtórzył to Horowi i obaj ludzie uważnie się przysłuchali.
- Niczego nie słyszą – po dłuższej chwili wzruszył ramionami stary człowiek.
- Ja też - przyznał się Nanas – ale u psa to słuch lekutko lepszy - znowu obrócił się do Siejda: - a jak
strzelają: rzadko, często, seriami, pojedynczo?
- « Często. Seriami».
- O ho! - przesunąwszy na czoło czapkę, chłopak podrapał się w tył rudej głowy – wygląda na to że
toczy się tam walka.
- To nam na rękę - powiedział Hor - Większa szansa przemknąć nie zauważonym..
- « No to chodźcie szybciej - całkiem po ludzku machnął głową Siejd - trzeba korzystać z okazji ».
I mały, dziwny oddział, składający się z młodego Saam, starego barbarzyńcy i czterech rozumnych

108

background image

psów, znowu ruszył w drogę.

Rozdział 26
Zwiad

Odpoczynek i zjedzone mięso dały Nanasowi nowe siły. Szedł teraz szybko, ale Hor odwrotnie –
zaczynał zostawać z tyłu. Mimo wszystko wiek dawał o sobie znać. A zostawiać staruszka, choćby i
pół setki kroków z tyłu – było niebezpiecznie. Cały czas niósł mięso. I choć był to już tylko jeden «
szaszłyk » - to drażniący zapach mógł nakłonić śledzące ich wilki do podjęcia ryzyka napaści na
pozostałego w tyle podróżnika.
Wilki zauważyli od razu, jak tylko ruszyli w drogę po postoju. Psy, okazuje się, poczuły ciemne
drapieżniki dawno ale nie chciały przed czasu przerażać swoich dwunożnych przyjaciół. Wilków
było pięć. Na podejście bliżej ani na napaść nie zdecydowały się. Psy były poważnym
przeciwnikiem, a zresztą automat który Nanas miał na piersi, na pewno był dla nich czymś
znanym.
Młodzieniec krzyknął psom, żeby poczekały, i powiedział Siejdowi o swoich obawach:
- Hor pozostaje w tyle tak bardzo że wilki mogą go wyrwać. Idźcie ciut wolniej.
-« Chcemy zdążyć, póki nie skończyła się walka » - odpowiedział niezadowolony pies.
Teraz już i sam Nanas dobrze słyszał dźwięki strzałów dochodzących z całkiem małej odległości.
- Zdążymy - powiedział - poza tym przecież nie porzucimy starego człowieka!
- « My go nie zapraszaliśmy - szczerze przypomniał pies – to tobie był potrzebny do czegoś ».
- Co?! - oburzył się Nanas, obejrzawszy się czy nie słyszy ich pozostały w tyle stary człowiek. -
uważasz, że zabrałem go niepotrzebnie? A broń? Nawet gdybyśmy mu ją odebrali, to i tak nie
dałbym rady strzelać jedną ręką! A zabierać - to znaczy skazać człowieka na śmierć! Ale nawet i z
automatem, w którym wszystkiego dziesięć nabojów, on by też na pewno zginął sam … rozumiem,
że nie za bardzo kochacie ludzi ale nie możecie przecież być tacy okrutni!
- «Spokojnie, nie denerwuj się! - prychnął Siejd – przecież nie zabranialiśmy ci go zabrać. Zróbmy
tak: teraz dwoje naszych pobiegnie naprzód na zwiady. Tak stracimy mniej czasu i dokładniej
będziemy wiedzieli co robić ».
- A wilki? Nie ośmielą się napaść na dwóch?
- « Będziemy mieć nadzieję że się nie ośmielą. W ostatecznym wypadku, użyjesz automat. Dźwięku
strzałów i tak w mieście nie usłyszą. Po prostu pokaż moim druhom gdzie iść, i wytłumacz jeszcze
raz dokładnie czego szukać. ».
- A sam nie pójdziesz na zwiady?
- « Ja nie jestem taki biały, jak oni, na śniegu będę bardziej widoczny » - w « głosie » Siejda rozległ
się nieskrywany żal z tego powodu.
Hor akurat dotarł do przyjaciół. Ciężko oddychał i, zatrzymawszy się, pokasływał.
- Proszę o wybaczanie … zmęczyłem się … lata …
- Odpoczywaj na razie - powiedział Nanas. - a ja tymczasem lekutko przygotuję zwiadowców.
Stary człowiek dochodził do siebie na śniegu. A młodzieniec poczekał aż podbiegną pozostałe psy,
i zaczął tłumaczyć, rysując gałązką po szreni dwa owale - duży i mały:
- Oto to obwody. Ten, mniejszy - KAES, ten większy - miasto. Miejski składa się z trzech sektorów,
- podzielił duży owal na trzy części. - ten który najbliższy stacji - północny, tam osiedle Zaszejek.
I akurat między nim i kaesowskim przechodzi tunel. A droga idzie tu - gałązka wyrysowała krzywą
linię obok owalów.
- « Jak oni poznają, że to obwody? » - zadał pytanie Siejd.
- Obwody otoczone są wysoką ścianą, rozpoznają od razu. A stację poznają po dwóch rurach –
białych z czerwonymi paskami. Nanas pomyślał i już nie tak stanowczo dodał: - sam na stacje nie
byłem, ale, kiedy jechałem, widział te rury … myślę, że to ten KAES.
- «Myślisz czy wiesz? »

109

background image

- Myślę...ale co to mogłoby być innego? O czymś innym nie słyszałem.
- Tak to z rurami, to stacja - odezwał się łapiący oddech Hor.
- Skąd to wiesz?.. - zdumiał się Nanas.
- Długo żyję, to i wiem - odpowiedział stary człowiek - pierwsze dwa bloki energetyczne jeszcze
gdzieś w połowie siedemdziesiątych stawiali. Na wycieczce tam byłem kiedy studiowałem na
wyższych latach....
- Toś ty Szece o elektrowni powiedział?! - poszedł do barbarzyńcy chłopak w gniewie ściskając
pięści – a ja podejrzewałem Ignata !
- Ale, ale!.. - kotłując się w śniegu Hor, próbując odpełznąć od rozjuszonego Saam – o stacji nie ja
jeden wiedziałem, żadna to tajemnica! A skąd mogłem wiedzieć że ściana tam niedokończona? To
akurat Ignat wasz opowiedział. Nawet pokazał, gdzie i jak najlepiej podejść.
Nanas rozwarł pięść i mruknął odwróciwszy się:
- Wybacz …
- «Co jeszcze możesz powiedzieć? » - spytał Siejd przeczekawszy aż minął gwałtowny wybuch
jego przyjaciela.
- Nic więcej nie wiem. Niech szukają miejsca, gdzie tunel wychodzi na powierzchnię. Teraz tam
wszystko, oczywiście zasypane śniegiem, ale może jakieś pagórki widać, nie wiem...
Siejd obrócił się do swoich czworonożnych przyjaciół, i dwóch z nich żwawo pobiegło naprzód.
- « Pójdziemy i my - zawołał ludzi pies - lepiej odpoczniemy tam, bliżej obwodów. Myślę, że tam
to już wilki się nie zapędzą».
Przypomniawszy sobie o drapieżnikach, Nanas zaniepokoił się i mimo woli ścisnął zdrową ręką
łoże automatu.
- Pójdziemy … Aleksiej, - z jakiegoś powodu nazwał starego człowieka prawdziwym imieniem. I
powtórzył jeszcze raz: - wybacz mi. Uniosłem się.
- Nie ma sprawy, nie ma sprawy … - podnosząc się na nogi gderliwie powiedział Hor – tylko ludzie
powinni więcej myśleć. A nie rzucać się z pięściami zanim rozsądzą czy człowiek winny czy nie.
- No przecież powiedziałem: wybacz!.. - mruknął chłopak. - a skoro już mówić, kto czemu winny,
to my obaj nie jesteśmy bez winy.
- Eh!.. - w sposób nieokreślony machnął głową stary barbarzyńca, ale rozwijać tematu nie chciał.
* * *

Dalej poszli więc w pełnym milczeniu. Teraz z przodu kroczył Siejd, a drugi biały pies zamykał
pochód, ubezpieczając starego człowieka od możliwego napadu wilków. Ale wilki na nich nie
napadły. Dźwięki walki zrobiły się całkiem wyraźne, i ciemne drapieżniki wolały udać się na
poszukiwanie mniej ryzykownej zdobyczy.
Las teraz nie wydawał się dziewiczo-dziki. To tu, to tam zaczęły pojawiać się cudze ślady, bez
żadnych wątpliwości – ludzkie. Po chwili już niemożnością było znaleźć jakikolwiek kawałek
niezadeptanego śniegu. Coraz częściej spotykali też czarne kręgi po niedawno zgasłych ogniskach,
nad niektórymi z nich jeszcze snuły się dymki. Nawet nie wytężając mózgu, dla każdego było jasne
że całkiem niedawno obozowali tu barbarzyńcy którzy teraz atakują miasto.
Ale kiedy reszta oddziału dotarła do ostatniego rzędu drzew i Nanas zobaczył przed sobą otwarty
zaśnieżony teren, zrozumiał że celem ataku dzikusów były teraz nie Zorze Polarne lecz Kolska
elektrownia atomowa, której pasiaste rury której widać było w oddali za bardzo wysoką ścianą. Ta
ściana wydawała mu się nawet wyższa od tej która otaczała miasto, ale jego uwagę szybko zajęło to
co się działo u jej podstawy.
Tam toczyła się walka. Tłum barbarzyńców rozciągnął się wzdłuż obwodu długą, rzadką linią i
zasypywał górny brzeg ściany gradem strzał. Z góry odstrzeliwali się z automatów i karabinów
maszynowych. Jednak Nanas zauważył, że strzały brzmiały rzadko i oszczędnie - było widoczne że
obrońcy obwodu oszczędzają naboje. Młodzieńcowi wydawało mu się że w rękach części
wartowników dojrzał kusze. Ale najbardziej nie podobało mu się to że ochrona nawet nie

110

background image

próbowała podjąć kontrataku. To mogło stanowić jeszcze jedno potwierdzenie, że amunicji u nich
zostało niewiele.
Z tym że łańcuch atakujących był szeroko rozciągnięty. I nie dało się przeprowadzić silnego
uderzenia w jedno miejsce, wybiegając z bram (Nanas nie wiedział, ile bram było w tym obwodzie,
ale pewnie nie więcej niż dwie, sądząc na podstawie jego rozmiarów)
Najprędzej to barbarzyńcy zrozumieli to ograniczenie, i dlatego zastosowali tym razem podobną
taktykę. Otwarcie nie próbowali przedostać się do środka, a tylko « poszczypać » jego obrońców,
zmniejszyć zapasy uzbrojenia, a możliwie - i liczebność. Oczywiście, napastnicy ginęli, ale
widoczne, dla ich dowódcy, a ściślej dla kaprala w spódnicy, straty wśród dzikusów były możliwą
do przyjęcia ceną za dalsze sukcesy. Teraz tak samo jak i poprzednim razem, chłopakowi wydawało
się że dzikusów jest nieprzeliczone mrowie, i te straty co ponoszą to tylko kropla w morzu którego
brzegu i tak nie zobaczył.
Jeżeli zaś uwzględnić, że tu byli bynajmniej nie wszyscy barbarzyńcy, a tylko ich część, przy
czym nie największa …
Saamowi zrobiło się nieprzyjemnie. Można byłoby, z pewnością, nazwać to strachem, ale chłopak
nagle odczuł, że całkiem przestał czegokolwiek bać. Z pewnością, jego serce po prostu zmęczyło
się stałym strachem. Tak i co go mogło teraz nastraszyć? Śmierć?.. Nanas tyle razy ostatnio chodził
po samym brzeżku, co ryzykownie życiem koniec końców stało się czymś pospolitym. Mało tego,
w ostatnich dniach często przychodziła do niego myśl o śmierci – i to wcale nie o tym że będzie ona
czymś strasznym. Przeciwnie, ona przyniesie ze sobą tylko wybawienie od bólu – i fizycznego i
tego co palił chłopaka od środka. Częścią tego bólu było to że runęło jego marzenie o baśniowym
raju, z którego go wypędzili z hańbą.
Ale, choć bardzo to dziwne, było mu szkoda ludzi którzy znajdowali się teraz za murami «
Szmaragdowego miasta ». Przecież tak starali się, ocalić resztki co by nie powiedzieć wielkiej
cywilizacji. Potężnej na tyle, że sam Nanas długo przyjmował te osiągania za ślady czynów
duchów. I oto teraz może runąć wszystko: zarówno jego marzenia jak i wyniki pracy tych ludzi,
wszystkie ich nadzieje i marzenia. A razem z Zorzami Polarnymi odejdzie do niebyt, zapadnie się w
Dolny świat i malusieńka szansa na to, że kiedyś odrodzi się cywilizacja .
Ale rzecz najważniejsza, która go najbardziej bolała i rozrywała na kawałki jego myśli – to los
jego ukochanej Nadii. Jedyne, co byłoby do niego naprawdę rzeczą straszną - to jej śmierć. W
dużym skrócie – na cywilizację może splunąć. Całe życie bez niej dawał sobie radę – to i dalej nie
zginie!
Ale Nadia … nie ma w tym świecie niczego ważniejszego niż być z nią. I nie ma nic
straszniejszego, niż stracić ją całkiem na zawsze. Niż być winnym tego że nie zdążył, albo nie mógł
jej uratować. Jak wtedy żyć? I po co?
Zamyśliwszy się, chłopak o mało co przegapiłby powrót czworonożnych zwiadowców. Zresztą, to
było nietrudne: już zaczynało się ściemniać a dojrzeć białą sierść na tle śniegu nawet przy
dziennym świetle nie było łatwo.
Psy zaczęły się milcząco naradzać , i wkrótce Siejd odwrócił się do Nanasa.
- « Moi przyjaciele znaleźli miejsce, gdzie tunel wychodzi na powierzchnię - "powiedział “. - my
tam możemy przeleźć bez trudu. Jeśli chodzi o ciebie i Hora, to nie są pewni. Ty może jeszcze byś
się zmieścił, ale on...»
- Trudno, poszerzymy jeżeli będzie potrzeba! - zapalił się Nanas - gdzie to miejsce?
- « Tam, na prawo, bliżej miasta - machnął mordą pies. - ale pójdziemy, kiedy zrobi się ciemniej, -
tam otwarte miejsce, ciebie i Hora od razu zauważą. Teraz ruszymy po lesie w prawo - będzie
bliżej do celu, a poza tym barbarzyńcy mogą tu wrócić.».
- Ale przecież chcieliśmy wykorzystać odgłosy walki! - zawołał młodzieniec zapomniawszy
udźwiękowić « powiedziane przez » Siejda dla Hora. Jednak stary człowiek i tak, zdaje się, zaczął
domyślać się o czym idzie mowa i pytać jeszcze raz nie zaczął. Pies zaś odpowiedział chłopakowi:
- « Przecież powiedziałem, przejście nie tu, a bliżej miejskiego obwodu! A tam walki nie ma. Ze

111

background image

ściany nas na pewno zobaczą i będą strzelać. Bezsensowne ryzyko! Ciemność nastanie już niedługo
Lepiej na razie dojść do dogodnego miejsca, przekąsić coś i nabrać się sił - ne nam szybko mogą
być potrzebne ».
Nanas przypomniał sobie wreszcie o Horze i powtórzył to co «powiedział » Siejd.
- Wtedy naprawdę nie będziemy marnować czasu - powiedział stary człowiek - Idziemy!
Przedostawszy się na nowe miejsce, Nanas przede wszystkim podszedł do znajdujących się na
brzegu drzewom i natychmiast zobaczył obwód Zaszejka - na ścianie już zapaliły się reflektory.
- Nas tak czy inaczej zobaczą! - z przykrością szepnął Saam do Siejda który podpełzł do niego.
- « Te lampy oświetlają nie wszystko - odpowiedział pies - przy świetle dziennym byłoby gorzej
Ale ryzyko oczywiście jest. Może się rozmyśliłeś ? Bez ciebie nic nie możemy uczynić ».
- Nie rozmyśliłem się - mruknął Nanas – nie mamy innego wyjscia.
- « Inne wyjście jest zawsze - nie zgodził się Siejd. - na przykład, nie robić całkiem całkiem nic.
Czekać, kiedy samo wszystko się skończy. Aż obrońcy miasta poradzą sobie swoimi siłami? »
Młodzieniec rozumiał, że kosmaty przyjaciel do po prostu podpuszcza ale i tak odpowiedział:
- Nie poradzą sobie sami. Teraz już jasne, że nie poradzą sobie. U nich już prawie nie ma nabojów.
Oblężenie ich wymęczyło. A Szeka też poddawać się nie ma zamiaru choćby miała zginąć. Ona
będzie cisnąć i cisnąć! Pomalutku, powolutku ale osiągnie co chce.
- « No to pójdziemy i się najemy».
- Tobie tylko żarcie w głowie!
- « A to faktyczny cel wszystkiego żywego - czy to dla żartu, czy bardziej serio "powiedział “ pies.
- dlatego żeby brzuch mieć pełny przecież się wszystko w życiu robi. Czyż nie?»
- « Dla miłości wszystko się robi w życiu » - chciał odpowiedzieć Nanas, ale przemilczał. Zresztą,
on w myśli « powiedział » to na tyle jasno, że Siejd go usłyszał.
- « Dobrze, że ty to rozumiesz » - « powiedział » i zaczął sunąć w tył.
Mięsa było mniej niż mu się zdawało rano, kiedy piekł je na ognisku. Wszyscy szybko zjedli, i
chłopak złapał się na myśli że odmówiłby jeszcze od pary kawałków. « popatrz – przyszło mu do
głowy - Siejd miał jednak więcej racji niż myślałeś ».
Zrobiło się całkiem ciemno.
- No co, idziemy? - szepnął chłopak.
Dwa psy, które były na zwiadzie wysunęły się naprzód ich śladem poszedł Nanas.
- Lepiej byś się czołgał - zauważył Hor.
- Nie mogę - powiedział chłopak. - Ręka.
Ranna ręka naprawdę była poważną przeszkodą. Na szczęścia, ostry ból prawie ustał ale tak czy
inaczej pełznąć się na niej nie dawało.
Nanas pomyślał, zdjął z szyi automat i przekazał staremu człowiekowi:
- Na, weź, teraz on może się przydać. Ale nie ostrzeliwuj wartowników nawet jeśli oni otworzą
ogień. W ostatecznym wypadku wal w mur. Jeżeli zabijesz kogoś, to nie pójdą z nami na żadne
pertraktacje.
- Rozumiem - mruknął stary barbarzyńca zabierając broń - ruszaj, dawaj, z bogiem!
- Z kim?.. - zdziwił się Nanas.
- Nie wiesz kto to bóg?.. No tak, skąd? U was zaś duchy jakieś …
- Duchów nie ma - twarde obciął Saam
- Ogólnie rzecz biorąc, Boga też nie ma – szczególnie po tym wszystkim – to na pewno nie ma. To
takie powiedzenie. Z bogiem – to tak jakby weselej.
- Mi i tak wesoło. Zaraz śmiać się zacznę - Nanas powiedział to ironicznie, ale, powiedziawszy
zrozumiał nagle że mu naprawdę zrobiło mu się wesoło. Wesołość ta opierała się na czymś
dziwnym, ale trapiący go smutek i ból zniknęły. I to wydało się Saam dobry zapowiedzią.
Pochyliwszy się dał nurka w ślad za psami w poprzecinaną promieniami reflektorów ciemność.

112

background image

Rozdział 27
W TUNELU

Czasem, kiedy promień reflektora podchodził całkiem blisko, Nanas rzucał się w śnieg, starając
się trochę głębiej w nim w niego zakopać. Hor od samego początku pełznął płasko i wyraźnie
pozostawał w tyle. Z jednej strony nie było w tym nic złego – z opowiadania zwiadowców wiedział
że i tak będzie trzeba poszerzyć przejście, a na to trzeba czasu. Z drugiej strony – cały oddział miał
na swoim uzbrojeniu sześć paszcz psich zębów, automat i nóż Nanasa, i jeśli jednak ich zauważą...
- A co właściwie się stanie jeśli nas zauważą?- przyszło do głowy chłopakowi – jeśli zauważą nas z
posterunków, to od razu bez uprzedzenia otworzą ogień, a wtedy żaden automat nam nie pomoże. A
jeżeli trafimy na patrol, to strzelać do wartowników i tak nie możemy. Będziemy się musieli szybko
wytłumaczyć, inaczej nas zdejmą. A przecież to właśnie jest celem tego wypadu - znaleźć kogoś z
ochrony i zażądać, żeby skontaktowano z władzami. Zresztą … Nanas pomyślał i doszedł do
wniosku, że najlepiej będzie jeżeli on « trafi się » obrońcom miasta sam. Psy to lepiej żeby się nie
rzucały w oczy, mogą je wziąć za mutanty i wystrzelać bez ostrzeżenia. No i staruszek Hor nie
powinien drażnić swoim wyglądem, polarników. Ci ostatni byli teraz tak wściekli na barbarzyńców
że nie podejmowali by dialogu, tylko jak się to mówi odznaczyli kulą w pierś. Wychodzi na to że on
tu niepotrzebnie pełznie, lepiej by było gdyby w lesie został. Tak czy inaczej – stwierdził Saam –
wracać teraz nie ma sensu. Dotrzemy do tunelu i tam pomyślimy.
W międzyczasie dwa skradające się z przodu białe psy zatrzymały się i zaczęły się rozglądać.
Przed nimi ciągnęła się wysoka zaspa, która jak domyślał się już Nanas, była zasypanym śniegiem
tunelem wychodzącym na powierzchnię. Kiedy chłopiec podkradł się bliżej, zobaczył że
czworonożni zwiadowcy jeszcze poprzednim razem trochę rozgarnęły śnieg obok « zaspy », i teraz
było widoczne, że to łagodny ziemny nasyp wysoki prawie jak Nanas, porośnięty rzadkimi
krzakami tak samo jak jego okolica. Jednak psy rozkopały nie tylko śnieg ale też część ziemnej
pokrywy, i w tym miejscu pod nim obnażyły kamienie, stanowiące podstawę dla nasypu. Kiedyś
były połączone ze sobą cementem, ale z czasem ten ostatni rozkruszył się i między kamieniami
widoczna była szczelina, a w drugim miejscu ziała całkiem spora dziura -albo kiedyś kamień wpadł
do środka, albo pomogły mu to zrobić białe psy.
- « tu » - « usłyszał » nagle Nanas w swojej głowie, czemu bardzo się zdziwił. Prawda, « dźwięk »
był nie całkowicie wyraźny, ściszony, coś w rodzaju szeptu, ale samo to mógł z nim rozmawiać
jeszcze jeden z psów było nader godne uwagi.
- « dobrze » - spróbował odpowiedzieć w myśli młody i zobaczył jak jeden z czworonożnych
zwiadowców ledwie wyraźnie poruszył uszami – niby że przyjęte.
Zresztą, teraz nie było czasu na rozmowy. Obejrzawszy się, Nanas zobaczył, że Hor i
towarzyszący mu Siejd z trzecim białym psem w zasadzie dotrą do niego szybko. Marnować czasu
na czekanie Saam nie chciał więc spróbował się wcisnąć do środka nogami do przodu. Nie udało się
- uda nie przechodziły. Wtedy Nanas, cofnął nogi i leżąc na plecach uderzał nogami w murek
starając się obruszać kamienie.
Po jakimś czasie jeden z nich zaczął się ruszać a potem z głuchym stukiem zapadł się do środka.
Co prawda na jego miejsce obsunął się następny kamień, ale ten można już było zepchnąć bez
wysiłku. Teraz otwór był dość duży nawet dla starego barbarzyńcy.
Chłopakowi przyszła do głowy niezbyt przyjemna myśl :skoro w tunel prowadzący zarówno do
miasta jak i do elektrowni może wleźć ten barbarzyńca. To inni też mogą. A u nich cele mogą być
inne. Jutro, kiedy zaświta, oni zauważą prowadzący tutaj ślad i znajdą dziurę … bardzo niedobrze
że nie uwzględnił tego zawczasu!.. Ale w danej chwili zmienić planu już się nie dało. Kiedy
przejdą, postara się napchać kamieniami dziurę, i mieć nadzieję że padający nocą śnieg zatrze ślady.
A potem żeby zapobiec przypadkowej dywersji, trzeba przekazać wartownikom żeby szczególnie
pilnowali tego miejsca.
- No, co tam? - sapiąc spytał Hor który dotarł do podnóża nasypu. Jednak prawie od razu zobaczył

113

background image

dziurę i o nic więcej nie pytał.
Stary barbarzyńca zwrócił się nogami naprzód i już postanowił włożyć je w dziurę ale tu « zaczął
mówić » Siejd, i chłopak gestem zatrzymała Hora.
- « Trzeba omówić co będziemy robić dalej », - « powiedział » pies.
Nanas zwerbalizował to dla starego człowieka i wypowiedział swoje obawy:
- Mi się wydaje że lepiej żebyście nie rzucali się w oczy wartownikom.
- To po co tutaj pełzliśmy? - z niezadowoleniem mruknął stary człowiek - co, mamy teraz wracać?
- Ogólnie rzecz biorąc, byłoby to niezłe. Ale skoro jesteście tutaj to nie ma sensu jeszcze raz
ryzykować. Zejdziemy do tunelu, znajdziemy dla was jakieś zaciszne miejsce, a ja pójdę do miasta.
Z pewnością, któryś z psów - myślę,że najlepiej Siejd, bo on nie jest taki biały – powinien iść za
mną w sporej odległości. Jeżeli wszystko pójdzie dobrze – chłopak spojrzał na kosmatego
przyjaciela – i jeżeli spotkam wartowników którzy zabiorą mnie do miasta – wrócisz żeby
powiedzieć o tym pozostałym. Wtedy czekajcie aż wrócę.
-« A jeżeli z tobą nie wszystko będzie w porządku? - spytał pies - albo jeżeli nie wrócisz? »
Jeżeli mnie … zabiją, musicie sami zdecydować co robić dalej. Ale myślę, Hora puszczać do
wartowników zupełnie bez sensu – skończą go od razu bez rozmowy. Tym bardziej nie ma sensu
żebyście wy próbowali z nimi rozmawiać. Jedyne co to możecie spróbować jakoś dostać się do
miasta,, znaleźć Nadię i wszystko jej opowiedzieć. Ale, z pewnością, najrozsądniej dla was będzie
wrócić do domu, a dla Hora – iść tam gdzie miał zamiar. Jeżeli zaś mnie zabiorą, poczekajcie kilka
godzinie - działajcie zależnie od okoliczności.
Dyskutować z Nanasom nikt nie próbował, podobnie jak i omawiać powiedzianego. Teraz dla
wszystkich było jasne że plan który początkowo wydawał się rozsądny, teraz robi się coraz bardziej
ryzykowny i wątpliwy. Ale rzucać wszystkiego teraz, kiedy został praktycznie ostatni krok, nikt nie
miał ochoty. Uczciwie mówiąc, z tego wszystkiego najbardziej ryzykował Nanas, ale osobiście go
to nawet urządzało.
- Dogadaliśmy się? - obrzucił przyjaciół spojrzeniem. Wszystkich pięciu, jeden za drugim, milcząco
kiwnęli -no to idziemy!
- «Z przodu i z tyłu my idziemy po dwóch! » - « powiedział » Siejd, i dwa białe psy dały nurka w
wyrwę.
Następnie w dziurę, stękając polazł stary barbarzyńca. Chwilę poczekawszy, Nanas poszedł za
nim, a potem to samo zrobił Siejd i ostatni biały pies.

* * *
Znalazłszy się w tunelu młodzieniec zaczął kręcić głową. Oczy nie od razu dostosowały się do
panującego tam półmroku, ale, przynajmniej zobaczył że w oddali, w opadającym w dół korytarzu
idącym w stronę Zaszejka , widać przyćmione światło żarówki elektrycznej. Co się działo po
drugiej stronie, widać nie było – odcinek idący na powierzchni nie było oświetlony.
Kiedy wzrok mniej więcej przyzwyczaiło się do ciemności, Nanas pociągnął Hora i poprosił go
żeby podnieść kamienie i zapchać nimi dziurę. Stary człowiek zrobił to bez specjalnego wysiłki.
- No to po lekutku idziemy… - westchnął Nanas i podążył w głąb tunelu.
Kiedy spadek się zmniejszył, chłopak zatrzymał się żeby jeszcze raz się rozejrzeć.
Korytarz okazał się nader szeroki, spokojnie mogłoby iść nim ponad trzech ludzi jeden obok
drugiego. Nawet samochód mógłby przejechać – i zapewne właśnie w ten sposób korytarz był
zaprojektowany. Podłoga i ściany były z ubitej ziemi – niczym nie zabezpieczone, sufit zaś składał
się z ułożonych betonowych płyt. Stawało się jasne w jaki sposób wykonano tunel. Nikt nie miał
zamiaru kopać pod ziemią – w kamienistym gruncie byłoby to zbyt trudne. No i po co? Nanas
widział w mieście koparkę, i teraz było dla niego jasne, że właśnie za pomocą tej maszyny
przekopali długi głęboki rów. Potem przykryli go od góry płytami, a na koniec prawdopodobnie
zasypali ziemią celem zamaskowania.
Tam zaś, gdzie w gruncie trafiały się duże kamienie, wychodzili na powierzchnię usypując wały

114

background image

ziemne po obu stronach, a górę tak samo obkładając płytami i zasypując ziemią. W miejscu gdzie
stał Nanas było dokładnie widać, jak duży kawałek skały przeszkodził w koparce wykopać rów.
Próbowali inaczej poprowadzić tunel, i przez to na lewo i na prawo odchodziły dwa krótkie ślepe
tunele, na wpół zasypane kamieniami i ziemią.
- Tutaj! - ucieszył się Nanas - tu urządźcie sobie schronienie.
- Jasne - zgodził się Hor – tylko że będzie nam tu diabelnie zimno, a ogniska rozpalić się tutaj nie
da. Więc idź już i jak najszybciej wracaj, bo jak to za długo potrwa to znajdziesz potem pięć sopli.
A już na pewno co najmniej jeden.
- Hej przyjaciele - zwrócił się do psów - nie dajcie mu zamarznąć. Każdy z was ciepły jak dobry
płaszcz. Pozwólcie Horowi wejść między was żeby się zagrzał.
Psy pokiwały głowami. Stary człowiek naraz się ożywił.
- I w ogóle - powiedział - powodzenia! Na widelec się nie pchaj, ale tchórzem nie bądź. Pamiętaj że
ty to zacząłeś.
- Ja o tym zawsze pamiętam - cicho odpowiedział Nanas - dziękuję wam wszystkim za pomoc.
Mam nadzieję, szybko się zobaczymy. Idziemy, Siejd!
Chłopak pomaszerował naprzód. Wierny przyjaciel, poczekawszy aż ten odejdzie kawałek, ruszył
jego śladem.
Tunel dalej był oświetlony przez matowe żarówki elektryczne - gruby czarny kabel ciągnął się na
górze lewej ściany. Lampy były schowane w plafonach z drucianymi siatkami, i Nanas przypomniał
sobie że podobne widział w Widajewie. Co prawda, tam żarówki paliły się czerwonym światłem, i
on z początku nawet wziął je za oczy krwiożerczych potworów. Od tego wspomnienia chłopakowi
nagle zachciało się śmiać – faktycznie wtedy był dziki i głupi! A przecież od tamtych zdarzeń nie
upłynęło znowu aż tak wiele czasu. Ale teraz Saamowi wydawało się że to wszystko co działo się z
nim wcześniej, to były przygody kogoś innego albo w zupełnie innym życiu.
Podziemny korytarz wszyscy ciągnął się i ciągnął się, chociaż Nanasowi wydawało się, co oni już
dawno powinni byli dojść. Czyżby tunel nie miał wyjścia w Zaszejku, a ciągnął się przed siebie aż
do głównego obwodu?
« To nie tak – przyszło mu do głowy – nie miało by to sensu. Najszybciej, tutaj w wąskim i źle
oświetlonym miejscu, odległości wydają się zupełnie inne niż na wolnym powietrzu ». I w ogóle,
chłopakowi było tu niezbyt przytulne. Wydawało mu się że brakuje powietrza, i zaczął oddychać
łapczywie i szybko, jak wyrzucona na brzeg ryba.
Potem zaczęło mu się wydawać że ściany tunelu powoli się do siebie przybliżają a sufit opada.
Kiedy zatrzymywał się i pocierając oczy potrząsał głową – wszystko wracało na swoje miejsce. Ale
wystarczyło przejść kilkadziesiąt kroków i nieprzyjemne wrażenie wracało.
W sumie, kiedy zobaczył z przodu sylwetki ludzi i usłyszał: « Stać! Ręce za głowę! », to
bynajmniej się nie przestraszył, a nawet ucieszył .
« Siejd! Zamrzyj! - w myśli kazał psu. - czekaj tam, nie podchodź bliżej! »
Sam też się zatrzymał się i jak było nakazane, założył ręce za głowę. Dokładniej jedna rękę.
Prawej nie potrafił podnieść powyżej ramienia.
- Szybko podnieś obie ręce! - krzyknęli mu z przodu. - inaczej strzelamy!
- Nie mogę obu! - wykrzyknął Nanas – prawą mam ranną. I nie mam broni, tylko nóż.
Sylwetki powoli zbliżyły się do niego. Wartowników było trzech. Wkrótce już rozróżniał plamy na
ich kurtkach i wycelowaną w jego stronę broń. Jeden mężczyzna trzymał w rękach automat, dwaj
inni celowali do niego z kusz.
Kiedy między chłopakiem a wartownikami zostało pięć-sześć kroków, potrafił rozpoznać ich
napięte sylwetki. Przy czym, twarz najbliższego z nich, tego który trzymał automat, wydała mu się
bardzo znajoma … no tak, oczywiście!..
- Sanka! Sorokin!.. - zawołał Saam. - pamiętasz mnie? Ja Nanas!.. No, to jest, Nikołaj, Łopariew. To
mnie przed białym smokiem uratowałeś!
- Wiedziałbym – to bym nie ratował - mruknął w odpowiedź Sanka, nadal trzymając go na

115

background image

celowniku automatu.
- Dlaczego?.. - zamrugał Nanas.
- Dlatego że ty zdrajca. Gnida śmierdząca! - Wartownik skrzypnął zębami. Wydawało się, jeszcze
sekunda i naciśnie spust.
- Ja nie jestem zdrajcą! Przecież nie wiesz wszystkiego...
- Nic więcej nie muszę wiedzieć. Sam wszystko widzę. Ty co, wlazłeś w tunel żeby pospacerować?
Czy też szpiegować, swołoczo dzika?!
- Przyszedłem, żeby opowiedzieć ważne rzeczy. Bardzo ważne! Odprowadź mnie do Jarczuku!
- Do piekła cie odprowadzę, zdrajco! - szarpnął łożem automatu Sorokin.
- Nie, teraz nie możesz posłać mnie do diabła – Nanas pokręcił głową - odprowadź mnie, proszę,
najpierw do Jarczuka! Mam naprawdę ważne wiadomości.
- Sanka, ty naprawdę, nie tego … - powiedział drugi wartownik - martwego nie przesłuchasz!
Władze się dowiedzą, dostaniesz karcer albo pod ściankę pójdziesz. Iwanycz dziś ma dyżur
odprowadźmy go do niego, niech sam z nim robi że chce.
- Szmaciarz! - Sanka splunął pod nogi Nanasa – nie mam ochoty przez ciebie umierać, inaczej bym
cie... a no, naprzód marsz! I uważaj, szarpniesz się – łeb rozwalę!
Chłopak nie chciał sprzeczać się dłużej « koniec końców – przyszło mu do głowy- do kogo mnie
przyprowadzą? Najszybciej, do swojego dowódcy. A ja już go uproszę żeby dostarczył mnie do
kierownika garnizonu ».
Teraz już nie szli długo – widać wartownicy natknęli się na niego prawie koło samego wyjścia.
Korytarz zaczął się podnosić, a wkrótce skończył się dwuskrzydłowymi żelaznymi drzwiami które
z przeraźliwym skrzypieniem otworzył jeden z mężczyzn.
Na zewnątrz było jasno od latarń. Saam nawet zmrużył oczy – takie światło sprawiało ból oczom
nawykłym do mroku. A w chwilę później o mało nie ogłuchł od przenikliwego krzyku:
- Nanas!!!
Ktoś przyskoczył do niego, uwiesił się na szyi i ścisnął tak mocno że rękę przeszył ból. Nie
wytrzymawszy, krzyknął.
Teraz zaczęli też krzyczeć wartownicy:
- A ty co, stój! Gdzie, głupia?! Żadnego samosądu! Będziemy strzelać!..
Ale kiedy Nanas zrozumiał płynący mu w uszy szept: « Żywy, żywy! Ukochany! Żywy!.. », Nanas
zrozumiał, kto stoi przed nim i ściska tak jakby chciał zgnieść.
- Nadia?! - wypuścił powietrze. I tu zaś zaczął krzyczeć do wartowników: - nie strzelajcie! To
Nadia! Moja Nadia!..

Rozdział 28
Przesłuchanie

Usłyszawszy jego głos dziewczyna odskoczyła i spojrzała na niego tak, jakby zrozumiała że się
pomyliła, że wzięła go za kogoś innego.
- Nadia, Nadia, ty co? - wyciągnął do niej rękę Nanas.
Nadia wycofała się jeszcze na pół kroku.
- To … prawda?.. - cicho spytała nie spuszczając z niego oczu. - ty … zdrajca?.. - ale tu zaś znów
gwałtownie rzuciła się do niego, przycisnęła się policzkiem do piersi i zaczęła mówić szybko i
gwałtownie: - nie! Nie! Nie słuchaj mnie!.. Ty nie zdrajca, wiedziałam to, nikomu nie wierzyłam!..
Nie mógłbyś tego zrobić, wiem … przecież byś nie mógł, prawda?!
Dziewczyna spojrzała na niego oczami pełnymi łez, i Nanas wyciskając słowa przez zaciśnięte
gardło powiedział:
- Tak. Ja nie jestem zdrajca. Wszystko opowiem …
Ale wartownicy wreszcie się opamiętali i odciągnęli go od Nadii. Ta szarpnęła się ku ukochanemu

116

background image

znowu, Sanka Sorkin zagrodził jej drogę szeroko rozstawiając ręce:
- Stać! Nie ruszać zatrzymanego! Odejdź na bok!
Nadia odeszła kilka kroków, ale cały czas patrzała tylko na niego.
- Gdzie go bierzecie? Mogę z nim?.. Proszę!
- Powiedziałem - odejdź! - wyciągnął rękę Sorokin - nie ma co tu … naruszać …
- To skoro naruszam - ucieszyła się Nadia – to mnie też aresztujcie! Wszystko jedno, i tak za wami
pójdę, wszystko jedno! On nie jest zdrajcą! Niech on opowie co się z nim działo, sami zrozumiecie!
- Opowie - mruknął wartownik. - komu trzeba, temu i opowie. Nie przeszkadzaj, ile razy ci mam
mówić?!
- Będę przeszkadzać, będę! - już prawie płacząc i łykając rwące się na zewnątrz słowa,
kontynuowała swoje dziewczyna. - wszystko jedno i tak pójdę z wami. Nie możecie mi zabronić!..
- Nadia, nie warto z nami iść! - odwrócił się do niej Nanas - ze mną wszystko będzie dobrze. Potem
na pewno cię znajdę!
- Nie, pójdę za tobą. Będę czekać aż cię nie wypuszczą. Przecież cię zaraz wypuszczą kiedy
opowiesz, że nie jesteś zdrajcą! Poczekam. Długo czekałam!
- Ja ci zaraz poczekam!Tak poczekam, co … - poczerwieniały Sorkin zrobił krok w stronę
dziewczyny. Ale jeden z wartowników, złapał go za rękaw:
- Niech idzie! Przecież widać że się nie odczepi.
Nanas,który już się spiął żeby bronić ukochanej, trochę się odprężył i z aprobatą kiwnął jej. A
potem zaczął się rozglądać : dokąd go prowadzą?
Ale patrzeć nie było po co. W oddali świeciły się rzadkie okna domów i latarnie, tutaj zaś
oświetlona była tylko ściana, taka sama jak i w centralnym sektorze. Wyjście z tunelu znajdowało
się bliżej środka obwodu, i teraz wracali do ceglanego budynku obok zamkniętej bramy.
Sama brama przypominała tę która była stanowiskiem głównego obchodu i pełniła taką samą
funkcję.
Nadii do środka mimo wszystko nie puścili, i dziewczyna została na dworze. Ale jej blada twarz
wyrażała takie zdecydowanie, że Nanas zrozumiał: ona będzie czekać tyle, ile trzeba - dobę albo i
dwie, tak długo póki jej zostanie choć trochę sił. Kiwnął do niej z uśmiechem, ale któryś z
wartowników pchnął go w plecy i chłopak o mało co nie przewrócił się przechodząc przez próg.
A w pokoju, nieco mniejszym niż na głównym stanowisku u Soszyna, ale też z ekranami, dużym
stołem i aparatem selektora, czekało go spotkanie z jeszcze jednym znajomym człowiekiem -
Witalijem Iwanowiczem Kirkinym. Nanas z radości się uśmiechnął, ale Kirkin w odpowiedź tylko
zachmurzył się, obrzucił go nieprzyjaznym spojrzeniem i sucho rzucił wartownikom:
- Zostawcie go, kontynuujcie obchód!
Chłopak zdziwił się. Nie tyle nieżyczliwością dowódcy, ile temu, że ten w ogóle nie wyglądał na
zdziwionego widokiem Łopariewa. Znaczy, czekali na niego? Właściwie,to i Nadia znalazła się nie
bez powodu tutaj w Zaszejku. Ona też musiała wiedzieć że Nanas się tu pojawi. Wyjaśnienie mogło
być tylko jedno: wykryto ich kiedy szli z lasu do tunelu! Co prawda tłumaczyło to obecność Nadii ,
ale powodowało niepokój bo to znaczyło że wartownicy wiedzieli również o Horze i o psach. Ale
dlaczego Kirkin nie powiedział im czegoś w rodzaju: « przyprowadźcie pozostałych! »?.. Chociaż,
pewnie nie kazałby aresztować psów, przecież Witalij Iwanowicz pojęcia nie ma, że one są
rozumne! Ale Hor? Albo zauważyli tylko jego samego? Przecież stary barbarzyńca pokonał
otwarty obszar czołgając się, psy też pełzły a zresztą ich futra prawie zlewały się z śniegiem …
I tylko on, Nanas, szedł pochylony, reflektory nie raz omiotły go promieniami. A w lornetce moża
było go łatwo rozpoznać. Lotnicza kurtka i marynarska czapka których nikt inny nie nosił.
Mógł mieć zatem nadzieję że zauważyli tylko jego. Nie chciał, « zdradzać » swoich przyjaciół –
na wypadek gdyby jednak mu nie uwierzono. Może postanowią go rozstrzelać, bez słuchania
wyjaśnień. W takim przypadku psy i barbarzyńca będą mili szansę ucieczki. Ale jak dowiedzieć się
co wie Kirkin? I co zrobić żeby spotkać się z Jarczukiem? A właśnie, dowódca wartowników jakoś
nie ma zamiaru go przesłuchiwać.

117

background image

I wtedy Nanas zaczął mówić sam.
- Witaliju Iwanowiczu - stanowczo zaczął – nie jestem zdrajcą. I mam ważne wiadomości dla
kierownika garnizonu.
- Tak?.. - złośliwie błysnął oczami Kirkin – a kim ty jesteś? Ojciec Święty? - drugą część zdania
zostawił nie dokończoną.
- Ja nie ojciec … - zmieszał się chłopak - ja jeszcze nie mam dzieci. Ale ważne wiadomości mam
naprawdę. Zawieźcie mnie jak szybciej do Jarczuka.
- Tak spieszysz stanąć żeby przy ściance? Nic się nie martw, szybko staniesz. Jarczuk i Safonow już
sami jadą tutaj.
- Safonow?.. - Serce Nanasa drgnęło - po co Safonow? - ale tu zaś, spostrzegłszy się zawołał: -
dlaczego oni tutaj jadą? Skąd wiedzieli że tu jestem?
- No ładnie! - ze złośliwą satysfakcją wyszczerzył się Kirkin. - ty nie tylko zdrajca i swołocz, ale
jeszcze i bezmózgi tępak! Tyś był jeszcze tu krokiem defiladowym wejść. Z ciebie jest taki szpieg,
jak z gówna piłka.
- Ja nie jestem szpieg! - krzyknął Nanas, ciesząc się w duchu, że jego domysł okazał się słuszny -
rzeczywiście namierzyli go w trakcie marszu do tunelu. A wychodzi na to że nie wszystkich ich
zauważyli - szedłem tylko dlatego, żeby powiedzieć ważne rzeczy Olegowi Borisowicz!
- A jakie to ważne rzeczy? - przymrużył się Kirkin.
Ale w tej chwili za drzwiami rozległy się stanowcze kroki, zaraz potem drzwi rozwarły się z
rozmachem, a to pokoju wszedł Jarczuk, a zaraz za nim Safonow.
Kierownik garnizonu, jak zawsze powściągliwy i surowy, sucho przywitał się z Kirkinem, nawet
nie patrząc w stronę Nanasa. Safonow który od ostatniego spotkania bardzo się zmienił – schudł ,
zmizerniał, miał wyraźne cienie pod oczami – przeciwnie, rzucił się do chłopaka i wskazując w
jego stronę drżącym palcem, zaczął krzyczeć.
- To on!!! Zdrajca! Zdrajca! Rozstrzelać! Natychmiast pod ścianę postawić!Oleg, natychmiast
wydaj polecenie!..
Ten ostatni, nadal unikając kontaktu wzrokowego z Saamem z obrzydzeniem skrzywił się i
wycedził przez zęby:
- Najpierw przesłuchamy. Na pewno przed śmiercią opowie coś ciekawego.
- Co on ci opowie?! - mer dosłownie podskoczył do Jarczuku, jakby chciał się z nim bić - on
przecież fałszywy tępy dzikus! On teraz obesrał gacie ze strachu, i żeby wybłagać sobie życie, taki
będzie przekonywający że go z uwagą wysłuchasz. Naprawdę jesteś gotów wierzyć w jego
wymysły?
- Życia mu nie obiecuję, ale lekką śmierć podarować mogę jeżeli nie będzie milczeć. No, a jeśli
skłamie … wtedy pożałuje że na świat przyszedł.
Jarczuk wreszcie rzucił w Nanasa nienawistym spojrzeniem, i ten, jak gdyby naprawdę przeszyty
na wskroś, drgnął i, jakby obudziwszy się zawołał:
- Ale ja specjalnie przyszedłem tutaj żeby opowiedzieć wam coś ważnego! Tylko niech on wyjdzie,
- machnął głową na Safonowa.
- Jeszcze mi będziesz rozkazywać?! - spurpurowiał mer i wyciągnął do chłopaka wygięte niczym
szpony palce. Wydawało się że jeszcze chwila a wczepi się Nanasowi w gardło. Ale po kilku
krokach zatrzymał się i zwrócił w stronę kierownika garnizonu.
- Słyszałeś tą szuję? Tego rudego drania?! Słyszałeś? On jeszcze się tu rządzić będzie. Nadal chcesz
go przesłuchiwać? Może od razu go chcesz wypuścić?!
- Nie szarp się, Wiktor - machnął brodą Jarczuk. Następnie przymrużył oczy i wpił się spojrzeniem
w nasadę nosa Nanasa, jak gdyby dokładnie celując: - a ty licz się ze słowami, szczeniaku! Myśl, na
kogo szczekasz! Ty – śmieć, i nie tylko nie masz tu prawa dowodzić, ale i oddychać ci wolno tylko
jeśli my ci na to pozwolimy.
- Kto?!.. - niespodziewanie i to najbardziej dla samego siebie eksplodował nagle Nanas - kto
pozwoli?! Ten łgarz?.. - zapomniawszy o ranach mimowolnie machnął ręką w stronę mera i

118

background image

zmrużył oczy z bólu. Ale to tylko dodało mu śmiałości, a raczej oderwanej od rzeczywistości braku
rozwagi. Chłopak zaczął mówić tak, jakby nie tylko miał do tego prawo ale tak jakby faktycznie
był tu najważniejszy ze wszystkie. Ze zdumienia, bardziej podobnym do przerażenia Safonow
wytrzeszczył oczy i rozwarł usta. Kirkin mimowolnie naprężył się oczekując że jawnie oszalałego
Saama zaraz zastrzelą. Za to, Jarczuk, choć był otwarcie porażony tę zmianą która zaszła w «
dzikusie » , wyraźnie zainteresował się tym co usłyszał.
Nanas zaś, nie zwracając na nikogo uwagi, w podnieceniu kontynuował monolog, wbijając każde
słowo w zgęstniałe od napięcia powietrze, jak dziryt w drapieżne zwierze:
- Wszyscy mówicie, że jestem zdrajcą! A kogo zdradziłem? Co zrobiłem takiego, że zaczęliście
mną gardzić. Ja tylko wykonałem rozkaz mera tego miasta! Kazał mi pójść do barbarzyńców i
udawać. Słyszycie? Udawać! Że chcę żyć z nimi, a w rzeczywistości miałem się wywiedzieć jak
najwięcej i wrócić tu żeby opowiedzieć wszystko.
Po to, żeby mi uwierzyli, powiedzieć, że z południowego sektora zdjęli ochronę … a jeszcze
prosił mnie о porozmawianie z Szeką na temat jego syna Ignat. Miałem się wywiedzieć na jakich
warunkach byłaby go skłonna wypuścić do domu...
Po tych słowach napięty, czerwony, z czołem pokrytym potem, Safonow nagle zbladł i rzucił się
do Nanasa. Kierownik garnizonu błyskawicznym ruchem wyrzucił rękę zasłaniając mu drogę i
przyzwalająco kiwnął na chłopaka:
- Kontynuuj!
- Nie, słyszysz że on łga?! - zawarczał Safonow i zaczął okładać Jarczuka po rękach – nadal chcesz
słuchać tych bezczelnych, ohydnych oszczerstw?!
- Chcę, Wiktor. Nie szarp się i pomilcz. A ty kontynuuj!
- A jeszcze chcę opowiedzieć … - Nanas przełknął śliną, czując że zaschło mu w gardle - chcę
powiedzieć że rozmawiałem z Ignatem. Tak, widziałem się z nim. Udało nam się chwilę
porozmawiać. I po tej rozmowie zrozumiałem, że Wiktor Pietrowicz to łgarz. A konkretnie to sam
Ignat mi to powiedział...
- A-a-a!!! - mer miasta zaczął przeraźliwie krzyczeć i mało nie wyrwał się z chwytu kierownika
garnizonu - puść mnie, Oleg!!! Puść! Zabiję tę gnidę!!!
- Milczeć!!! - ryknął nagle Jarczuk i potrząsnął Safonowem tak, że temu ostatniemu szczęknęły
zęby. Potem rzucił w stronę Nanasa takie przenikliwy, takie wściekły i tak przepełnione
niezrozumiałym bólem spojrzenie, że chłopakowi znów zaschło w ustach i zadrgały mu kolana: -
mów! Co opowiedział ci jego syn?!
Nanas zrozumiał że teraz zdecyduje się wszystko. I jego do los i losy wielu innych ludzi, a rzecz
najważniejsza - los jego ukochanej. Wszystko zależy od tego, czy kierownik garnizonu mu uwierzy,
czy też każe Kirkinowi go rozstrzelać. Albo i sam palnie mu kulę w czoło...
I, rzecz dziwna, od uświadomienia sobie nadzwyczajnej wagi tej chwili, kiedy wydawało się, że
język całkiem powinien przykleić się do podniebienia, Nanas odczuł nagle taką lekkość i swobodę,
że drżenie kolan ustało, a głos odzyskał zdecydowanie i siłę.
- Ignat opowiedział mi - kontynuował - że gdyby zaczęło pracować urządzenie Potapow, to i
elektrownia i miasto byłyby teraz nieosiągalne dla barbarzyńców.
- To wiem i bez ciebie! - ryknął kierownik garnizonu.
- A wiecie, dlaczego nie działa? - zmrużył się Nanas.
- Dlatego że ci którzy potrafili ją zmusić do pracy-wariowali! Dlatego że urządzenie okazało się
niebezpieczne dla swoich projektantów! Jeden z ich oszalał na tyle, że zatrzymał ludzi w strefie
podniesionej radiacji prawie 48 godzin!.. Wszyscy zachorowali i umarli … a do pracy z
urządzeniem nadawał się bynajmniej nie każdy, a tylko ten, kto … eh!.. Komu ja to wszystko
tłumaczę! Ty i tak nie znasz takich słów … - machnął głową Jarczuk.
- Znam takie słowa - twardo powiedział Saam – takich ludzi nazywa się bioenergoterapeutami.
Mają bardzo rozwinięte, silne myśli. I nie wariowali. Ten człowiek o którym mówicie został
zmuszony przez Safonowa do zatrzymania pozostałych w komorze.

119

background image

Mer przy tych słowach niewyraźne chrząknął, ale szarpnąć się nie zdążył - Jarczuk ścisnął ręce
silniej.
- To powiedział ci Ignat? - spytał kierownik garnizonu całkiem cicho, ale widać było że utrzymanie
tego spokoju kosztuje go wszystkie jego siły - a nie wytłumaczył, po co to było potrzebne
Safonowowi?
- Wytłumaczył - kiwnął Nanas. I powtórzył prawie dosłownie słowa straconego chłopaka. Merowi
nie przypadło do gustu takie rozłożenie sił i władzy. Przestraszył się że jeżeli ochrona którą
kierujecie okaże się zbyt skuteczna, to wy zostaniecie jeszcze ważniejszym człowiekiem.
O wiele ważniejszym od niego. A sam on będzie potrzebny, tylko żeby pilnować pracy w
chlewach i w przedszkolach. A w waszą ideę pogodzenia się z okolicznymi miastami on też nie
wierzył. Oto i …
Jarczuk nie zdołał utrzymać Safonowa – czy był zbyt oszołomiony tym co usłyszał, czy też mer
zebrał wszystkie swoje siły...ale szarpnął się nie tak jak należało oczekiwać w stronę chłopaka, ale
w stronę drzwi. Wychodząc krzyknął jeszcze:
- To ohydne, Oleg!.. Słuchasz tego rozzuchwalonego dzikusa tak, jak gdyby on miał rację. Mojego
syna zabili … sam widziałeś co z nim zrobili … a ten … ten … to brudne zwierzę oblewa go i mnie
przy okazji takimi pomyjami!- obok samych drzwi zatrzymał się i, z trudem, jakby szyja mu
zdrewniała, obrócił głowę do Jarczuku, żeby ochryple, jak gdyby całkowicie obcym głosem rzucić:
- Nie spodziewałem się po tobie tego … uważaj żebyś sam nie zaraził się jego głupotą. A ja tu
więcej po nic. Ważniejsze rzeczy mam na głowie – miasta swojego bronić przed wrogami!
- Tępy nie mógłby tego wymyślić, Wiktorze - powiedział kierownik garnizonu. Ale powiedział to
bardzo cicho, tak że Safonow pewnie nie go usłyszał. Tym bardziej, już prawie skrył się za
drzwiami.
A kiedy drzwi się zatrzasnęły, cisza uderzyła jak obuchem.

Rozdział 29
Podjęcie decyzji

Minuty prawie fizycznie odczuwalnej ciszy ciągnęli się powoli. Wreszcie kierownik garnizonu
obrócił się do Nanasu i powiedział:
- Rozumiesz, że jeżeli twoje słowa okażą się kłamstwem to będę musiał się tłumaczyć przed
Safonowem?
- Dlaczego wam? To przecież powiedziałem … - wzruszył ramionami Nanas.
- Dlatego że ciebie po prostu nie będzie. Zabiję cię jak muchę tą właśnie ręką! - Jarczuk potrząsnął
pięścią – a że uwierzyłem tobie , a nie jemu – to ja winny przed nim będę.
- Nie będziecie - uparcie machnął głową młodzieniec. - skoro urządzenie naprawdę jeszcze istnieje,
to uratujemy i stację i miasto. Nawet jeżeli syn mera nakłamał mi dla tej no … dywersji, to …
- Jeżeli nakłamał … czy jeżeli skłamałeś … a tak czy inaczej, skąd wezmę teraz
bioenergoterapeutów? Z wybranych wtedy, napromieniowani umarli, tak samo jak dwaj pozostali.
Ci dwaj to wprawdzie dużo później zwykłą śmiercią od starości i choroby. O tym wiem dokładnie.
Może jeszcze ktoś z obecnie żywych ma takie zdolności. Al czy starczy im siły? Nie mogą
pracować całą dobę, nie zmieniając się! - Jarczuk w rozpaczy ścisnął rękami głowę. - i po co się
posłuchałem ?! Na co liczyłem?! Idiota jestem!
- Ale zaś nie dosłuchaliście!.. - z pośpiechem zawołał Nanas, obawiając żeby kierownik garnizonu
nie pośpieszył się go « zatrzasnąć » - Ja mam bioenergoterapeutów.
- Co?.. - powoli zdjął ręce od głowy Jarczuk. - co teraz powiedziałeś..?
- Mam tego, kto może pracować z urządzeniem - wyraźnie powtórzył Nanas.
- No i teraz całkiem się przekonałem że jestem idiotą...- kierownik garnizonu bezwładnie opuścił
ręce i cały naraz pochylił się, zgarbił się, stał się nagle całkiem nie podobny do tego surowego,

120

background image

wywołującego mimowolną gotowość do podporządkowywania się człowieka, jakim zobaczył go
młody Saam po raz pierwszy i którym ten pozostawał do ostatniej minuty. - Wiktor miał rację: ty
tępy dzikus a ja od ciebie tą tępością zaraziłem.
- Ale dlaczego?! - zawołał Nanas.
- A to dlatego! - wrzasnął w odpowiedź Jarczuk, w jednej chwili stanąwszy znowu dawnym
człowiekiem - dlatego że ty nie po prostu tępy, ty chory, zwariowany!.. Gdzie u ciebie
bioenergoterapeuci?! Za pazuchą?! Tam u ciebie tylko wszy są!
- U mnie nie ma żadnych wszy - obraził się Nanas – ale psy mam.
- Kto?.. - na chwilę pogubił się kierownik garnizonu ale tu zaś wziął się w garść i odwrócił się do
beznamiętnie milczącemu dotychczas Kirkinowi: - Witaliju Iwanowiczu, co będziemy robić -
oddamy go lekarzom czy od razu na rozkurz?
- Nie wydaję mi się żeby lekarze byli specjalnie zachwyceni - odpowiedział pomyślawszy - u nich
teraz i bez psycholi pracy starcza. Myślę, że poprawniejsze i prostsze będzie postawić go pod
ścianą. Mam to wykonać, czy chcecie go skończyć swoimi rękami?
- Sam już nie chcę – odpowiedział Jarczuk - on przecież nawet nie rozumie, co gada … ale ja – to
co innego. Uwierzyłem w majaczenie wariata!.. Hańba!.. Jak w oczy Safonowowi patrzeć? Czas
na mnie, widać, w dymisję …
Nanas przenosił spojrzenie z jednego mężczyzny na drugiego, słuchając wydanego na niego
wyroku, ale strachu całkowicie nie doświadczał. Po prostu o nim zapomniał. Gotowała się w nim
wściekłość, ale nie ta która odbiera rozsądek, ale ta co zmusza do działania.
- Może, mimo wszystko dosłuchacie mnie do końca?! - wrzasnął chłopak na dowódców tak, jakby
sam był najwyższym kierownikiem - albo wam nasrać na elektrownię, i na miasto, i na swoje
ukochane dupy?!. No, zabijcie mnie, zabijcie! A kiedy wam Szeka będzie jajca odrąbywać,
przypomnicie sobie jak błagałem żeby wam pomóc. Wy naprawdę jesteście idiotami. Mózgi wam
się zeschły jak jelenie gówno na słońcu!
Nawet wam się nie chce myśleniem lekutko poruszyć! A pamięci u was całkiem nie ma. Olegu
Borisowiczu. Nadia przecież opowiadał wam, jak myśmy tutaj dotarli. I o moim psie Siejdzie, i o
stadzie rozumnych psów koło Widajewa …
- Jaka Nadia?.. - przez gniewną tyradę Saama, Jarczuk był zaskoczony na tyle, że znów stracił całą
swoją dawną surowość i postawę. Był teraz podobny do Saama kiedy ten po raz pierwszy przekonał
się że istnieje świat poza ich najbliższym otoczeniem.
- Przecież mówię że z pamięcią u was całkiem źle - mruknął trochę spokojniej chłopak - moja
Nadia. Budina . Córka lotnika Siemiona Budina. A może jego też nie pamiętacie?
- Pamiętam - jednocześnie kiwnęli Jarczuk i Kirkin. A kierownik garnizonu, spróbowawszy
chociaż jakoś wziąć siebie w garść, głucho dodał: - i Nadię pamiętam. I co?
- A to, że ona czeka teraz na dworze - machnął brodą na drzwi młodzieniec - i może jeszcze raz
wszyscy opowiedzieć, skoro wy macie taką krótką pamięć. Może, chociaż jej uwierzycie?
- Przyprowadzić? - spojrzał na kierownika Kirkin.
- Czekaj - podniósł rękę Jarczuk. I zaczął mówić z Nanasem całkiem innym tonem, już nie tak
pogubionym, ale też bez dawnej pychy - tak, coś pamiętam o jakichś bardzo sprytnych, prawie że
rozumnych psach. Ale przecież Nadzia mówiła, i teraz sobie o tym przypomniał że one żyją gdzieś
koło Widajewa … i w ogóle nie rozumiem jaki związek pomiędzy nimi a urządzeniem Potapow?
- Dobry związek - powiedział Nanas - te psy nie « prawie », a w naprawdę rozumne. I one
rozmawiają z sobą nawzajem za pomocą myśli. Nawet ze mną lekutko. A Siejd, mój pies,
rozmawia ze mną całkiem dobrze. Więc one mają to, jak mu tam...mentalne pole, lepsze od tych
waszych bioenergoterapeutów.
- No to teraz nagadałeś .. - przeciągnął Kirkin, ale Jarczuk znów zatrzymał go podniósłszy rękę. I
spytał:
- Dobrze. Być może, masz rację. Trudno mi w to uwierzyć, ale załóżmy. Ale przecież psy są w
Widajewie! Jak tam się dostać? U nas nie ma helikopterów! Był jeden samolotem, a zresztą ten …

121

background image

no i jeszcze na cokole na skwerze Łomonosowa jest drugi, ale nim bynajmniej nie polecisz … a
samochodem po zaśnieżonej trasie nie przejedziesz. Gąsienicówką ? Tak, ale przecież barbarzyńcy

- No i znów nie dajecie mi dokończyć, tylko zaczynacie: « jak » tak « tak »!.. - westchnął Nanas. -
nigdzie lecieć ani jechać nie trzeba. Psy już tu są. Nie wszystkie co prawda, tylko cztery, ale to nam
wystarczy.
- Gdzie tu? Gdzie?.. - zaczął kręcić głową kierownik garnizonu. Niezrozumiałe było, czy na tyle
zaufał Saamowi że odebrał jego słowa dosłownie czy po prostu próbował ukryć swoje zmieszanie,
przy czym to drugie pewniej odpowiadało prawdzie.
Jednak Nanas postanowił zachowywać się tak, jakby niczego nie zauważył.
- Nie w tym miejscu gdzie jesteśmy - powiedział – lekutko dalej. Ale jednak blisko.
- Gdzie dokładnie?
- Zaprowadzę was do nich - postanowił nie mówić naraz wszystkiego chłopak.
- One w lesie? - nie pozostawał w tyle Jarczuk.
- Zaprowadzę - uparcie powtórzył Nanas.
- Ale muszę wiedzieć na co się szykować – idziemy w las, trzeba wziąć więcej ludzi i amunicji...
- Nie trzeba wielu – ale lepiej niech będą z bronią. Najlepiej z automatami … no i nie
powiedziałem jeszcze … - potknął się, nie będąc pewien czy mówić teraz o starym barbarzyńcy.
- Mów - kiwnął Jarczuk. - teraz ja już do na wszystko gotowy.
- Kiedy ja … wyszedłem stąd, najpierw spotkałem w lesie mojego Siejda z psami. A potem …
ogólnie mówiąc, złapaliśmy barbarzyńcę …
- Barbarzyńcę? To jest, chcesz powiedzieć że sprowadziłeś « języka »? To czegoś milczał?!
Całkiem przecież inna sprawa byłaby od samego początku!.. Gdzie on?
- On w tym samym miejscu, gdzie i psy. Ale to nie « język ». Sam uciekał od barbarzyńców kiedy
natrafił na nas.
- I uwierzyłeś mu? Przecież znasz tych barbarzyńców, i ich perfidię!
Odszedł od nich tak daleko że to nie mogło być podstępem. Pewnie nikt by go nie znalazł nawet
gdyby bardzo chciał.
- Ale przecież znalazł! Was - rozłożył ręce Jarczuk.
- To my go znaleźliśmy. Diabli wiedzą czy sam by się do nas pchał.
- Widzę, oberwało ci się przy tym - kiwnął szef ochrony na opatrzoną rękę chłopaka, którą ten
ostrożnie przyciskał do piersi – wygląd na to że, naprawdę niezbyt chciał być « znalezionym przez
».
- To nie on - trochę zakołysał ranną ręką Nanas - to niedźwiedź. Jeżeli by nie psy, ten … lecz
barbarzyńca nie próbował się opierać. I opowiedział wiele ciekawego. On bardzo mądry, choć stary
już. Mówi, żył wcześniej w Kiemi i pracował jako jakiś … inżynier. Wtedy nazywali go Aleksiej
Goriczew, a u barbarzyńców został Horem.
- Inżynier, mówisz? - poruszył brwiami Jarczuk - jak go do barbarzyńców rzuciło?
- Długo opowiadać. Sami go potem spytajcie jeżeli chcecie. Ale jemu się nie spodobało, kiedy
zorientował się że Szeka chce zburzyć elektrownię...
- To ona naprawdę tego chce? - zachmurzył się kierownik.
- Naprawdę - kiwnął Nanas – to jest jej główny cel! A Hor wiedział, czym to grozi, i postanowił
uciec.
- Jeżeli wiedział, to rzeczywistości mądry - ruszywszy czapkę poskrobał się w tył głowy Jarczuk. -
ale tak i nie zrozumiałem, po co tutaj wrócił?
- Namówiłem go. Powiedziałem, że możemy uratować przed zniszczeniem elektrownię. I miasto …
i że wy za to pozwólcie mu tu żyć. Przecież pozwólcie prawda?
- Nie, ty naprawdę nie jesteś wariatem - zaśmiał się nagle kierownik garnizonu. - ty jesteś po prostu
impertynentem! Jeszcze nie zdecydowałem czy cię rozstrzelać czy nie, a ty już błatnikow

22

za sobą

22 Błatnik – zły duch. Przestawiany pod postacią starca miekszkającego w bagnie.

122

background image

ciągniesz!
- Kogo ciągnę?
- Dobrze, zapomnij - stał się znowu poważny Jarczuk. - popatrzymy, co tam u ciebie za pozytywny
barbarzyńca. Jeżeli wszystko tak, jak mówisz, to obiecuję zostawić go przy życiu. Na temat zaś «
zameldowania » w Zorzach to zobaczymy. Najpierw je trzeb obronić.
- Obronimy! - radośnie zawołał Nanas – teraz, to już na pewno obronimy!
- Oby Bóg usłyszał twoje słowa - westchnął Jarczuk.
- Boga nie ma.
- A kto ci to powiedział?
- On powiedział. Hor. Były barbarzyńca.
- No-no … - tylko tyle mógł na to odpowiedzieć kierownik garnizonu.
- Żadne tam « no-no »! - machnął zdrową ręką Nanas - my i bez jakiegokolwiek boga poradzimy
sobie, zobaczycie!
- Dobrze, co będziemy robić, Witaliju Iwanowiczu? - odwrócił się do Kirkina, Jarczuk. - jak sądzisz
warto spróbować?
- Dlaczego by nie spróbować, Olegu Borisowiczu? - wzruszył ten ramionami. - nie wygląda to
podejrzanie. Za mądre. Dla dywersji, albo żeby nas w pułapkę zwabić, wymyśliliby coś prostszego.
- No tak, te wszystkie « głupstwa », fantastyka naukowa, mnie się też wydaje że specjalnie czegoś
takiego nie wymyślisz. Zwłaszcza barbarzyńca, nie wy.... - spojrzał na Nanas i nagle urwał.
- Ja-to nie barbarzyńca - uśmiechnął się w odpowiedź chłopak.
- Tak co, znaczy, idziemy? - znów zwrócił się kierownik garnizonu do swojego podwładnego.
- A chodźmy, Olegu Borisowiczu! - rąbnął ten dłonią – ciekawie się zrobiło, Boże mój.
- A on mówi, że boga nie ma - machnął głową za ramię Jarczuk.
- To i my i bez boga schodzimy, gdzie inni nie pójdą! - zaśmiał się Kirkin.
- No to dawaj, wołaj dwóch szeregowych. Albo i trzech! Wydaj wszystkim automaty.
- Tak jest - rzucił do skroni dłoń zaszejkowski dowódca i sięgnął po radiostację
- Czekaj - zamyślił się nagle Jarczuk – a wy się też wybieracie?
- A co … nie powinienem? - po dziecięcemu z obrazą wydął wargi Kirkin.
- A jeżeli zasadzka...? - w sposób nieokreślony rozłożył ręce kierownik garnizonu.
- Wtedy tym bardziej. Wy idziecie … mnie zaś potem - co! Że was wypuściłem, a sam
przeczekałem.
- No dobrze. Ja nie mam nic przeciwko. Tylko zamiast siebie pozostaw kogoś z głową na
stanowisku. Serem czuję że to się szybko nie skończy, a rano kolejny atak przyjdzie.
- Zostawię, Olegu Borisowiczu, nie martwcie się ! - uśmiechnął się Kirkin - wołać patrolowych?
- Wołać, wołać. A ja wyjdę w powietrze na razie. Przyciężko mi już od wszystkich tych cudów.
- Można ja też wyjdę? - złapał się Nanas. - tam … Nadia …
- Tak, leć - machnął ręką kierownik garnizonu. - nie trzymam cię więcej. Ale żeś mnie zbił z
pantałyku. Eh...walnąłbym sobie rumu teraz!
- To walnijcie.
- Najpierw wszystkie sprawy załatwmy, a potem walniemy. Jeśli to co nagrałeś – wypali – to ja ci
butlę koniaku obstaluje!
Jest przechowywany przeze mnie w schowku ostatni, akurat dla takiego oto przypadku … tylko
milcz na razie - mrugnął Jarczuk – bo jak się dowiedzą - uduszą mnie od razu
- Kto? - zrobił okrągłe oczy Nanas.
- Wszyscy … - westchnął kierownik garnizonu.

Rozdział 30
Znowu w tunelu

Wyszedłszy na zewnątrz i wciągnąwszy do płuc całą piersią świeże mroźne powietrze, Nanas

123

background image

doświadczył wielkiej błogości. Po dusznym pomieszczeniu to powietrze dosłownie wydało się mu
tak smaczne, że chciało się je łykać i łykać. No i było to powietrze człowieka wolnego. Przecież
Jarczuk mimo wszystko mu uwierzył, a to znaczy - wszystko u nich teraz może wyjść, i wtedy
wolny będzie nie tylko on sam ale i wszyscy mieszkańcy Zórz Polarnych. I Nadia …
Poruszona dziewczyna, zobaczywszy swojego ukochanego, od razu rzuciła się do niego.
- No, co?.. No, jak? Ty wszystko im opowiedziałeś? Uwierzyli?..
Nanas nie zdążył nic odpowiedzieć, zrobił za niego Jarczuk który wyszedł w ślad za nim:
- Opowiedzieć-to opowiedział, ale uwierzyć wszystkiemu temu trudno. O, ty mi powiedz Nadju.
Psy, które widzieliście obok Widajewa, one naprawdę takie mądre? Rozmawiają jak gdyby by w
myśli z sobą nawzajem?
- No tak, - ze zdziwieniem zamrugała Nadia. - oni nie są po prostu mądre, one mają prawdziwy
rozum. I utrzymywać stosunki oni na telepatycznym poziomie mogą, to prawda. A z psem Nanasa -
Siejdem to osobiście rozmawiałam. A co? Co tu mają psy do rzeczy?
- To że twój miły przyjaciel, mówi, że przyprowadził je nam na pomoc.
- Kogo przyprowadził?- zrobiła okrągłe oczy dziewczyna. - Psy?!.. Nanas, to prawda?
- Prawda - kiwnął Saam - ze mną przyszły trzy białe psy i Siejd.
- Siejd też przyszedł?! Gdzie on?.. - zaczęła kręcić głową Nadia.
- Nie tu - spojrzawszy na Jarczuka, powiedział Nanas. - teraz do nich pójdziemy.
- Ja też pójdę z wami!
- O, to to na pewno nie - zasępił się kierownik garnizonu. - to tajna operacja, i żadnych obcych do
niej nie dopuszczę.
- Jaka ja zaś obca?.. - znowu zamrugała dziewczyna, teraz już nie ze zdziwieniem, a z urazą.
- Jaka zaś ona obca? - echem odezwał się Nanas - no i pożytek z niej! Wiecie jak ona strzela?..
- Bardzo bym chciał żeby wszystko obeszło się bez strzelania - sucho rzucił Jarczuk. - i strzelców u
mnie starczy bez dziewuch. Więc Nadju, udajcie się do domu i czekajcie na swojego bohatera ze
zwycięstwem.
- Pójdę z wami! - tupnęła Nadia. A potem, przypomniawszy sobie początek rozmowy złapała za
rękaw chłopaka i zapytała: - ale jak pieski się tu znalazły … - jednak tu jej rzuciła się jej w oczy
opatrzona ręka Nanasa, którą ten delikatnie przyciskał do piersi, i, naraz zapomniawszy o
wszystkim dziewczyna jęknęła: - co z tobą? Ty jesteś ranny? Torturowali cię?
- Nie torturowali - zaprzeczył kręcąc głową - Niedźwiedź w lesie napadł. Psy mnie akurat
uratowały. Niczego, ręka się zagoi! Przede wszystkim, nasi kosmaci przyjaciele mogą pomóc nam
uratować miasto!
- Jak oni mogą uratować?.. Nawet całego ich stada nie starczy, żeby pozbyć się barbarzyńców …
- Oni nie będą napadać na barbarzyńców, oni nam inaczej pomogą. Rozumiesz, na elektrowni jest
takie...
- Odstawić rozgłaszanie! - ryknął nagle kierownik garnizonu, cały czas uważnie przysłuchujący się
rozmowie.
- Co, gdzie odstawić? - nie zrozumiał Nanas.
- Nie « czego gdzie », nie przerywaj – gniewnie powiedział Jarczuk. - ta informacja nie do obcych
uszu.
- Ja nie obca! - znów z rozdrażnieniem przytupnęła Nadia.
- Olegu Borisowiczu, to prawda zaś - zaczął być zły i chłopak - jaka Nadia obca? My z nią przez
takie rzeczy przeszli, tyle razem nacierpieli! I o barbarzyńcach my razem z nią powiadomiliśmy,
nawiasem mówiąc - przypędzili, uprzedzili wszystkich …
- Że uprzedzili, zuchy, dziękuję. A teraz Nadzieja Budina kto?..
- Też zuch - powiedział Nanas.
- Teraz ona nauczyciel klas podstawowych - odpowiedział na swoje pytanie Jarczuk.
- Nie tylko początkowych … - sapnęła dziewczyna, jednak kierownik garnizonu przerwał jej
pewnym gestem:

124

background image

- Mniejsza z tym których. Rzecz w tym, że obywatelka Budina nie jest pracownicą miejskiej
ochrony i nie ma dopuszczenia do tajnych informacji.
- Ale to znaczy że i ja nie mam! - zaoponował młodzieniec.
- Tyś sam wiadomości przyniósł, więc z automatu masz do nich dopuszczenie.
Spór przerwał Kirkin który opuścił pomieszczenie, na każdym ramieniu mając zawieszony
automatu. Jeden z ich zdjął i podał Jarczukowi:
- Weźcie, Oleg Borisowicz. Patrolowi zaraz podejdą.
Kierownik garnizonu wziął broń i machnął głową na Saama:
- A jemu?
- Zamierzałem … - spuścił głowę Kirkin.
- Nie ma co tu myśleć - obciął Jarczuk. - skoro już postanowiliśmy zaufać, to trzeba ufać do końca.
A jak dobiją go strzałem barbarzyńcy - to co? Gdzie znajdziemy te psy?
- Jeżeli do niego mamy zaufanie, niech i on nam też zaufa! I niech opowie, gdzie je schował.
- W sumie to Witalij Iwanowicz dobrze mówi - Jarczuk otaksował Nanasa spojrzeniem. - dawaj
już, wykładaj.
Nanas westchnął, obejrzał się na Nadię, jakby szukając u niej poparcia a potem wypalił:
- Dobrze! Psy w tunelu. W tym miejscu gdzie tunel wychodzi na powierzchnię. Tam wleźliśmy. Hor
też tam jest. Tylko obiecajcie, że go nie rozstrzelacie!
- Przecież już, zdaje się, jasno powiedziałem: przy życiu pozostawię a dalej zobaczymy. Jak będzie
się zachowywać.. - Kierownik garnizonu odwrócił się do Kirkinu i wściekle wytrzeszczył oczy:
- Jednego zobaczyli, a pięciu przegapili? Zuchy twoi patrolowi, nie ma co ! Wrócimy - ukarzę.
Ciebie. A ty już, bądź tak dobry, załatw to ze swoimi sam.
Witalij Iwanowicz z przygnębieniem stęknął i odpowiedział:
- Winny … zorientuję się, Olegu Borisowiczu.
Z daleka rozległo się skrzypienie śniegu pod szybkimi krokami. Wkrótce w świetle latarni
pokazali się trzej wartownicy. Jednym z nich był Sanka Sorokin, dwóch innych Nanas widział po
raz pierwszy.
Wartownicy stanęli przed przełożonymi w postawie „na baczność”, ale Jarczuk tylko machnął ręką:
- Spocznij, spocznik! - a następnie, zobaczywszy, że tylko dwóch mężczyzn ma automaty a trzeci
jest uzbrojony w kuszę, powiedział Kirkinowi:
- Wydaj mu automat. I Łopariewowi też
- Tak jest! - odpowiedział i gestem przywołał do siebie Nanasa i kusznika
- A mi?.. - wtrąciła się Nadia.
- A co tobie znowu?! - z rozdrażnieniem Jarczuk trzasnął dłońmi po udach - przecież jasno
powiedziałem!
- Olegu Borisowiczu - powiedział Nanas - weźmy ją! Ona też z psami umie się komunikować,
Siejd ją zna. I ona strzela dobrze, przecież mówiłem … a tutaj ja akurat do niczego jestem. Z moją
ręką automatu nawet nie utrzymam, nie mówiąc już o strzelaniu. Niech Nadia będzie moimi rękami.
- A-aa! - opędził się kierownik garnizonu - Witaliju Iwanowiczu, wydaj jej automat!..
- Hura! - zawołała dziewczyna i objęła szyję Nanasa rękami.
- Tak w ogóle to mnie się powinno objąć - mruknął Jarczuk, ale od razu pożałował tego co
powiedział, bo Nadia, zostawiwszy ukochanego, skoczyła do kierownika garnizonu i uwiesiła się u
niego na szyi.
Wreszcie wszyscy, oprócz Nanasa, byli uzbrojeni i gotowi do działania. Zresztą, działać było że
chłopak też gotów jak najszybciej wrócić do przyjaciół zostawionych w zimnych podziemiach.
Oddział podszedł do niewielkiego budynku, którego dach opadał do samej ziemi. Kiedy Nanasa
wyprowadzali z tunelu, nie zdążył zobaczyć wielu detali, i teraz ten « domek » wydał się mu bardzo
śmieszny. Ale kiedy Kirkin otworzył szeroko jego dwuskrzydłową bramę i z otworu powiało zimną
stęchlizną o zapachu ziemi, śmiać mu się z jakiegoś powodu odechciało.
Wprawdzie był już tam, i wiedział że nic strasznego tam nie ma, ale i tak do głowy przyszły mu

125

background image

myśli o grobie i królestwie złych duchów w Dolnym Świecie. Chociaż Nanas już twardo wiedział,
że żadnego Dolnego świata, podobnie jak i samych duchów nie ma, ochoty do wchodzenia pod
ziemie, mu od tego nie przybywało. Na szczęście całkiem dobrze panował już nad swoimi
emocjami, więc z „pierwotnymi instynktami” poradził sobie szybko. Potem obejrzał się na
ukochaną: czy nie zauważyła tego jego mimowolne zamieszania? Ale dziewczyna nadal jeszcze
kwitła z radości, że Jarczuk pozwolił jej iść, dlatego i na spojrzenie Nanasa odpowiedziała tylko
uśmiechem.
Jarczuk wydał polecenie, żeby pierwsi szli dwaj wartownicy, a potem Nanas z Nadią. Sam zaś on
razem z Kirkinym podążał za chłopakiem i dziewczyną a zamykał kolumnę trzeci wartownik.
Jednym z dwóch na przedzie był Sanka Sorokin, który bez przerwy z ukosa spoglądał w stronę
Nanasa, jawnie niezadowolony z tego, że « zdrajcy » nie prowadzą pod lufami automatów ze
związanymi rękami. Dla chłopaka było to nader nieprzyjemne – bo dla swojego wybawcy miał
masę sympatii. Ale uznał że nie byłoby dobrze teraz na siłę coś udowadniać.
- « Nic to - pomyślał Nanas - szybko sam zobaczy, jaki ze mnie zdrajca! Jeszcze przepraszać będzie
».
Jakoś tak wyszło, że droga powrotna była o połowę krótsza, i kiedy wartownicy z przodu zamarli
nagle, groźnie podrzuciwszy automaty, doszedł do wniosku, że z przodu w rzeczywistości pojawiło
się niebezpieczeństwo. Ale nagle w jego głowie rozległo się:
« Ej! Nanas! Oni mają do nas zamiar strzelać?! »
I dopiero wtedy w bladym świetle matowych lamp, chłopak ujrzał stojących w odnodze tunelu. Był
to Siejd i jeden z białych psów.
- Nie strzelajcie! - krzyknął Nanas - to swoi! - a potem rzucił się do wiernego psa: - gdzie pozostali?
Gdzie Hor?
- « Na miejscu, nie martw się. Moi przyjaciele go grzeją ».
I zza kamieni które zagradzały wejście w drugie odgałęzienie, pokazała się brodata twarz starego
barbarzyńcy.
- Tutaj jestem - powiedział i z obawą ogarnął spojrzeniem uzbrojonych ludzi.
- Wychodź, nie bój się - zawołał Nanas - już o tobie opowiedziałem. Teraz was przedstawię.
Stary człowiek wydostał się z ukrycia. Po po nim wyszyły dwa pozostałe psy.
- Oto, Oleg Borisowicz - odwrócił się do Jarczuku chłopak - a to jest ten właśnie Hor, o którym
wam mówiłem … a to, - powiedział już Horowi, - kierownik garnizonu Zórz Polarnych Oleg
Borisowicz Jarczuk.
- Oho ho!.. - wyrwało się u starego człowieka, i on, ściągnąwszy z łysiny swoją dziwaczną czapkę z
szacunkiem skłonił się.
- Nie no, bez takich! - z rozdrażnieniem przechylił się Jarczuk - przecież dla was ja żaden pan ani
władca.
- Tym nie mniej … - mruknął, stary człowiek. - nie zdarzało się jeszcze takich ludzi … tak blisko …
a to, należy przypuszczać, mer miasta?.. - obróciwszy w stronę Kirkina, lekko pochylił głowę.
- A dlaczego merowi tak głęboki ukłon? - uśmiechnął się ten, ale zaraz powiedział już poważnym
tonem: - żaden ze mnie mer. Witalij Iwanowicz mnie nazywają a stanowisko teraz nie ma
znaczenia.
- A to moja Nadia - szeroko uśmiechnął się Nanas, przedstawiając byłemu barbarzyńcy ukochaną.
Ta niczego nie powiedziała na to, oglądając starego człowieka nader podejrzliwym spojrzeniem,
obawiając się widać że z ufności jej przyjaciela mógł skorzystać chytry wróc.
- Przedstaw mnie … e-e … z bioenergoterapeutom – spokojnym, choć lekko drżącym głosem,
poprosił Jarczuk, który wyraźnie bardziej chciał « poznać » zadziwiające psy, niż starego i na
pierwszy rzut oka bezużytecznego barbarzyńcę.
- No … - Nanas przesunął czapkę i podrapał się po rudych włosach- przedstawić ja was mogę
najwyżej Siejdowi; pozostałe nie mają imion.
- Przedstaw im po prostu mnie.

126

background image

-« Powiedz mu że już zrozumieliśmy, kto on. I niech nie trzęsie się tak, nie zjemy go».
- One mówią, że już wiedzą, kim jesteście - « przetłumaczył » Nanas - i proszą żeby się ich nie bać.
- Przecież się nie boję - nerwowo zakaszlał kierownik garnizonu - dziwnie po prostu …
- « Jeżeli chcesz, mogę porozmawiać z nim osobiście, - "powiedział “ nagle Siejd - bo to tak do
rana będziemy poznawać. Tylko powiedz: ty mu wszyscy opowiedziałeś? Zgodził się? I jeszcze:
spotykałeś się z kierownikiem miasta? »
- « Opowiedziałem wszystko. A mer, zdaje się, naprawdę łajdak. Kiedy ja wszystko wyłożyłem,
zrugał mnie i zbiegł ».
- « Zbiegł?.. - zamarł nagle Siejd w zwykłej pozie kamiennej rzeźby. - powiedz a jak on wygląda?
Niewielkiego wzrostu, okrągły, w długim ciemnym ubraniu i z brzydką czerwoną twarzą?.. »
- « No tak! - mało nie wykrzyknął na głos zdumiony chłopak - a skąd wiesz?
Bo przechodził tu na chwilę przed wami. Bardzo szybko przechodził, prawie biegiem.
Od takiej wiadomości Nanas stracił dar zarówno zwykłej, jak i myślowej mowy. Kierownik
garnizonu zaczął się wyraźnie denerwować przedłużającym się milczeniem.
Coście tak zastygli jak pomniki? - nie wytrzymał. - « rozmawiacie » czy po prostu tak milczcie?
- Rozmawiamy … - wymówił wreszcie chłopaka. Mówić Jarczukowi o Safonowie czy nie? Na
razie nie wiedział. Za to, przypomniawszy sobie o propozycji Siejda, powiedział: - mój pies chce
sam « porozmawiać » z wami. Jeżeli wy nie macie nic przeciwko …
- Oczywiście że nie mam! Wytłumacz tylko, jak …
Tu kierownik garnizonu zamarł nie zakończywszy frazy, i po jego zdumionej twarzy było jasne że
« rozmowa » już się zaczęła. Trwał całkiem długo, w tym czasie Nanas zdążył się zastanowić nad
tym, co « usłyszał » od Siejda, i doszedł do wniosku, że jego kosmaty przyjaciel widział
rzeczywiście mera miasta. Wartownicy w zasadzie nie byli « niedużymi i okrągłymi » i nosili
ciemne albo plamiste kurtki, a na pewno nie nie « długie ubranie ».
Do tego zaś, pies nie wspomniał o broni; pewnie nie zapomniałby tego zrobić to, a wartownicy
poza obwodem bez broni nie chodzą. No i po co by wartownik « szybko, prawie biegiem » szedł na
stację? Przecież żadnego alarmu nie było, a gdyby był i kaesowcy nagle poprosili pomoc, to
pewnie nie skierowaliby tam tylko jednego człowieka. Zwyczajny mieszkaniec miasta nie miałby
możliwości po prostu wejść do tunelu. Zresztą na KAES byłby niepotrzebny. Więc tym
człowiekiem mógł być tylko Wiktor Pietrowicz Safonow, mer miasta Zorze Polarne. Chociaż
pytanie – co mógłby zrobić na KAES? - nadal pozostawał bez odpowiedzi. Czy co … - tu Nanas
poczuł jak u zaparło mu oddech — … najwyżej zniszczyć urządzenie Potapow, żeby nie została
nawet najmniejsza szansa jego użycia?!
Chłopak zrozumiał że nie może tego zachować dla siebie. Jeśli potem się okaże że się mylił – żaden
problem. Ale jeśli ma razie, a to przemilczy a potem z powodu tego wydarzy się nieszczęście...
I, zobaczywszy, że kierownik garnizonu gwałtownie wypuścił powietrze a jego twarz przyjęła
zwykły wygląd, szybko powiedział o wszystkim co powiedział mu Siejd.
Ten zachmurzył się i znów spojrzał na psa. Tym razem « mówili » krótko a potem kierownik
garnizonu szybko obrócił się do Kirkina:
- Gdzie radiostacja?
- A po co, to nie stanowisko ochrony. Tu telefony są co kilometr.
- Ja sam wiem że są telefony! - odgryzł się Jarczuk – ale chciałem szybciej.
- I tak szybko … jeden niedawno minęliśmy, a do następnego niedaleko.
- No to biegiem! - zawołał kierownik garnizonu i pierwszy rzucił się naprzód.

Rozdział 31
Droga do Kolskiej Atomowej

Na czarne aparaty z słuchawkami przymocowane obok ciągnącego się na ścianie tunelu kabla,
Nanas zwrócił uwagę, jeszcze kiedy go prowadziła go do stanowiska zaszejkowskiego obwodu

127

background image

grupa San'ki Sorokin. Ale wtedy nie miał głowy do rozmyślania, po co w tunelu, gdzie nikogo nie
ma, potrzebne telefony. Zresztą, gdyby nie miał głowy zajętej czymś innym, mógłby się domyślić
dla kogo są te telefony. One są potrzebne dla patroli, żeby zawiadamiać dozór o tym co się dzieje.
Przecież nie bez powodu wtedy jeden z wartowników pozostał w tyle - na pewno meldował
Kirkinowi o złapanym przez nich « szpiegu i zdrajcy ».Co prawda, chłopak mógłby się domyślić co
do przeznaczenia telefonów, gdyby wiedział , że radiostacje pod ziemią kiepsko działają. No a teraz
akurat się przydadzą. Jarczuk dotarł już do aparatu i krzyczał w słuchawkę.
- Mówi kierownik garnizonu Jarczuk! Tak, sam … kto tam, Griszyn? Trzeba po głosie władze
poznawać, Siergiej Iwanowicz!.. Dobrze, słuchaj, Safonow obok was nie przechodził?..
Przechodził?.. Kiedy? Tylko co?.. I co?..żesz kurwa mać!.. Tfu-ty, dobra, wybacz … połącz mnie na
biegu z ochroną stacji! Kto tam teraz starszy na zmianie? Nowosielcew?.. Dobrze … - Kierownik
garnizonu zasapał nerwowo bębniąc palcami po słuchawce a potem znów zaczął mówić, bardzo
głośno i nerwowo: - Władimirze Arkadiewiczu, słuchaj !.. Tak, tak, Jarczuk mówi … tam teraz do
was mer powinien dochodzić do … Mer, tak … Safonow, a jaki inny?! Zatrzymajcie go,
zrozumiałeś?.. Jak to, « nie zrozumiał »?!.. No i co, że kierownik! Ja też kierownik!.. - Jarczuk
nagle parsknął, splunął, zamachnął się słuchawką, jakby chciał rzucić nią o ścianę, ale potem, zrobił
kilka głębokich wdechów przez nos – Dobrze, ty tchórzliwy chuju – to idźcie sprawdźcie czy czego
złego nie narobił....skąd wiem, ?!.. Czegokolwiek!.. Zdaje się, że po śmierci syna pomieszało mu się
pod deklem...ogólnie, pilnuj Arkadjiu, zdaję się na ciebie. Zaraz tam będę.
Odłożył słuchawkę na aparat, mało nie odrywając go od ściany, gwałtownie machnął pozostałym -
naprzód! - i prawie biegiem rzucił się po tunelu. Ale po kilkudziesięciu krokach zatrzymał się tak
gwałtownie, że biegnący za nim Sorokin wpadł na mu na plecy. Ale kierownik garnizonu, jak
gdyby nie zauważywszy tego, odwrócił się, znalazł oczami Kirkina i wypalił:
- Witalij, a na chuj on tam biegnie?
- Kto go tam wie, Olegu Borisowiczu? Ale prętów z reaktora rękami nie wysunie. Dobrze
powiedzieliście Nowosielcewu : żeby nieszczęścia nie uczynił jakiego …
- Jakie nieszczęście on zdolny uczynić gołymi rękami?
- Gołymi, myślę że nic nie uczyni - wzruszył ramionami Kirkin. - ale przecież broni u niego nie
było …
- Miał mer coś z sobą? - wparł się Jarczuk spojrzeniem w Siejda.
Nie minęło nawet pół minuty, kiedy kierownik gwałtownie pobladł.
- Worek … - wyszeptał otwarcie powtarzając « usłyszane od » z psa. - Worek za sobą … - i spytał
już głośno nie zwracając się do kogoś konkretnie, a raczej, głośno myśląc: co może być w worku i
skąd zdążył go wytrzasnąć, , jeżeli, kiedy jechaliśmy na stanowisko, żadnego worka przy nim nie
było?..
- Materiał wybuchowy - wypuścił powietrze pobladły Witalij Iwanowicz. - a wziąć on go mógł … z
naszej zbrojowni!
- Szybko dzwoń! Sprawdź! - Jarczuk wskazał na pozostawiony z tyłu telefon.
Kirkin podbiegł do aparatu, stuknął przełącznikiem widocznie łącząc się z drugą linią, na Zaszejek,
i podniósł słuchawkę.- Halo! To Kirkin. Michaił Wiktorowicz, daj mi Briuchankowa! Tak, tak «
zawołać », przełącz na zbrojownie!.. Igorze Wasiljewiczu, tu Kirkin. Wydawałeś coś dzisiaj
Merowi ?.. Ile?!.. Tyś ochujał?!.. Kto ci pozwolił wydawać obcemu materiał wybuchowy?!.. Kto nie
obcy? Safonow nie obcy?.. Na liście upoważnionych jest?...Rozkaz ci wydałem?!.. No, ty mam …
- Starczy! Kończ pyskówkę – Jarczuk który wszystko już zrozumiał, klepnał Witalija w ramię. I
kiedy Witalij Iwanowicz odwiesił słuchawkę, powiedział: - Zrozumiale przecież, że merowi nie
odmówią. Nikomu i do głowy nie przyjdzie szukać go na jakichś listach! No przecież on kierownik,
dla wszystkich pierwszy po bogu … no, albo drugi, - wykrzywił w gorzkim uśmiechu. I spytał a
bardziej, po prostu udźwiękowił to co i tak było jasne: - znaczy, wziął Pietrowicz materiał
wybuchowy?.. No, to biegiem kurwa! Coście tak zastygli?!
- A że on ma zamiar wysadzić? - dogonił kierownika garnizonu i pobiegł z nim obok Nanas. - samą

128

background image

stację?
- Samej stacji kilkoma kilogramami trotylu nie ruszysz - sapiąc powiedział Jarczuk.
- Wziął aż pięć! - poprawił kierownika biegnący jego śladem Kirkin.
- Nawet jakby wziął dziesięć!.. Sam wiesz, że dla stacji to - tyle co słoniowi śrucina. Ale on nie
musi niszczyć całej elektrowni. Wystarczy wysadzić reaktor.
- Zrobić skażenie radiacyjne? - naraz domyślił się Nanas - ale po co?!
- Skąd wiem, po co?! - powiedział kierownik garnizonu i naraz zakasłał się nie poradziwszy sobie z
oddechem.- On zaś tego … zdaje się, zwariował - postukał się w czoło Kirkin. - kto teraz zgadnie
co się u niego w mózgu dzieje...może wymyślił żeby takim sposobem barbarzyńców pokonać!
- A mnie Safonow nie wydał się wariatem … - próbując nie pozostawać w tyle za długonogim
Jarczukiem, posapywał młodzieniec – i on nie chce wszystkich zarażać radiacja. Myślę że chce
tylko lekutko wysadzić urządzenie Potapowa.
- Urządzenie?.. Lekutko?!.. - zaśmiał się nagle Jarczuk i nagle znowu zakasłał.
- Jeżeli on wysadzi urządzenie - wyjaśnił, przyczynę śmiechu kierownika Kirkin - to skażenie
będzie nie mniejsze, niż od wybuchu samego reaktora.
- Dlaczego?
- Dlatego że urządzenie Potapowa umocowane jest na przewodzie parowym idącym z reaktora do
turbin! W ogóle, to wiesz jak działa elektrownia atomowa?- Skąd masz wiedzieć!.. - zachrypiał
kaszląc Jarczuk - sensu nie zrozumiesz.
- No, to ja pokrótce chociażby … - zadyszawszy się, urywanie tłumaczył Kirkin. - ogólnie, tam taki
wodno-parowy obieg … Nośnik ciepła to jest zwykła woda, przepompowuje się … pompami
cyrkulacyjnymi przez roboczą strefę reaktora. Tam ona nagrzewa się do trzystu dwudziestu stopni
… jednocześnie chłodząc sam reaktor. Para pod ogromnym ciśnieniem płynie do generatorów …
które wytwarzają energię elektryczną. A ...przepracowana para idzie w kondensator. Ochładza się,
znowu przekształca się w wodę, i ta znowu płynie do reaktora. Takie oto zamknięte koło …
- I ta woda … i para radioaktywne? - domyślił się Nanas.
- A no....
- To jest, jeżeli wysadzić urządzenie Potapow, to uszkodzi się i ten … parociąg? I wtedy ta skarzona
para wyrwie się na zewnątrz?..- Zuch, szybko orientujesz się! - pochwalił Kirkin Saama. - ale
większy problem to to, że siądzie chłodzenie rektora. Krótko mówiąc, może się stopić!
- Tak czy naprawdę mer zdecyduje się coś takiego?!.. Czy on o tym wszystkim wie?
- Musi wiedzieć. Każdy dzieciak u nas w szkole się tego uczy.
- Nie mogę uwierzyć, żeby Safonow …
- No to uwierz - znów odezwał się Jarczuk – uwierz i biegnij żeby nie dać mu szansy tego zrobić.
- Przecież biegnę … - sapiąc powiedział Nanas i odwrócił się szukając spojrzeniem Nadii - czy nie
pozostała w tyle.
Nie, nikt nie pozostał w tyle, wszyscy biegli za nimi. Prawda, teraz wyszło tak że na czele został
sam kierownik garnizonu, po nim biegł Nanas i Kirkin, potem dwóch wartowników, po nich biegła
Nadia, na pięty jej następowały psy a zamykał procesję trzeci wartownik, który dosłownie za rękę
ciągnął opadłego z sił Hora. « niepotrzebnie, z pewnością, zawołałem starego człowieka, - pomyślał
Nanas. - zmęczył się całkiem, jeszcze serce nie wytrzyma … » ale zmieniać cokolwiek było za
późno - nie zostawi przecież pośrodku tunelu starego barbarzyńcy!
Szybko zaczął dyszeć i Jarczuk. Najpierw przepuścił naprzód Nanasa z Kirkinem, następnie go
wyprzedzili i dwaj wartownicy, którzy, chwilę później stanęli na czele pochodu. Chłopak starał się
trzymać takie samo tempo, jak i oni, tak że po chwili znacznie już odsadzili w trójkę od całości
grupy.
Sanka Sorokin, usłyszawszy za plecami szybki, ciężki oddech odwrócił się i skrzyżował spojrzenie
ze wzrokiem Nanasa. Rzucił na wydechu:
- Wysługujesz się, gadzino?
- Ja … nie … gadzina … - prychnął Saam, starając się nie stracić oddechu.

129

background image

- To kto? Bohater?.. - odwróciwszy się kontynuował Sanka. Wyglądało na to że przyzwyczaił się do
tępa i rozmowa stała się lżejsza
- Ja … taki sam … jak i ty …
- Co to to nie! - ponuro mruknął wartownik i też się zasapał, ale raczej nie z powodu problemów z
oddechem.
- Zaś … widzisz … że ja z wami … - z trudem wydusił z siebie Nanas. - szybko … zrozumiesz …
wszystko sam …
Sorokin jeszcze coś mruknął ale chłopak mimo wszystko zaczął pozostawać w tyle i nie rozpoznał
słów swojego wybawcy. « nic to – przyszedł mu do głowy - po co niepotrzebne słowa? Udowodnię
im wszystkim , że ja nie zdrajca, nie tępy dzikus i nie jakiś tam niepotrzebny i bezużyteczny! »
Zresztą, tu zrobił wymówkę siebie: przecież to, co teraz robił, a dokładniej, próbował zrobić, robił
bynajmniej nie po to żeby coś komuś udowodnić. Najważniejszym celem było uratowanie
mieszkańców miasta, a razem z nimi i Nadii. No, skoro już całkiem szczerze, to na odwrót:
uratować ukochaną, przy okazji wszystkich pozostałych ludzi.« oprócz barbarzyńców, - poprawił
się. - oprócz Szeki … » i serce nagle ukłuło tak, że Nanas potknął się i mało nie zaorał nosem w
zamarzniętą ziemię.
Zgubił krok i oddech, Kirkin dogonił go i wyprzedził. Mrugnął tylko zachęcająco : nie poddawaj
się, diabła tam, a napieraj! Jednak nogi u chłopaka coś całkiem uparły się w odmowie dalszego
biegu, jednocześnie zaczęła rwać ranna ręka którą musiał i tak machać w rytm biegu. Tak że
całkiem szybko Nanas pozostał w tyle na tyle, że dogoniła go Nadia. A jemu, po tym jak
przypomniał sobie piękną dzikuskę, wstyd było nawet spojrzeć na dziewczynę. A może to był nie
tylko wstyd, ale strach przed tym że Nadia coś u niego zauważy? Zresztą Nadia raczej nie miała
głowy do szukania czegoś w jego spojrzeniu. Ona też się już zasapała, i kontynuowała bieg samym
już tylko uporem, którego jak zdążył poznać chłopak – miała w nadmiarze. A przecież Nadia nie za
bardzo miała okazję gdziekolwiek biegać w trakcie swojego nie za długiego życia – no bo gdzie
pobiegasz w łodzi podwodnej?
W sumie Nanasowi zrobiło się podwójnie wstyd przed dziewczyną. I jeżeli z pierwszą przyczyną
to już całkiem nie mógł nic zrobić, to druga zależała od jego siły woli. Dlatego Saam w myśli zaklął
na swoje nieposłuszne nogi i jednak przyśpieszył, żeby, przynajmniej, nie pozostać w tyle za
Nadiią.

* * *
Ku ogromnej radości wszystkich ( może poza psami, bo te bynajmniej się nie zmęczyły i mogłyby
jeszcze biec i biec ), tunel wreszcie się skończył. Na jego wyjściu była taka sama nieduża
dwuskrzydłowa brama, jak i od strony Zaszejka. Tyle że otworzyć się jej nie dało od wewnątrz,
widocznie, zamknęli na zewnątrz na zasuwę, co ze względów bezpieczeństwa było całkowicie
zrozumiałe i wydawało się logiczne.
Jarczuk wyciągnął radiostację, byle jak złapał oddech i wywołał wartowników tutejszego
stanowiska:- Wy co tam, usnęli?! Przecież powiedziałem że zaraz będę!.. Myśleli, władze już
zgrzybiałe całkiem?.. Ach, nie myśleli!.. Co znaczy: znamy kod?.. Kod-to znamy ale ktoś od
zewnątrz na zasuwę zamknął!.. Jeszcze ze mną będziesz dyskutować?! Żywo tutaj, biegiem!.. -
jeszcze coś gniewnie powiedział, ale już nie w radiostację.
Jednak Nanasu, który nadal w żaden sposób nie mógł odzyskać oddechu, miał co innego w głowie
żeby przejmować się tym co mówił Jarczuk. Zainteresowało go zupełnie co innego, i zaraz sapiąc i
przerywając zapytał o to:
- A jak mógł … stąd … wydostać się … mer?..
- Ciekawe pytanie! - powiedział Kirkin - wydaje mi się że ta zasuwa to jego sprawka. Zyskał przez
to kilka cennych minut.
- I co z tego - odgryzł się kierownik garnizonu. - Za to grubas biega dużo gorzej od nas. Więc co
zyskał na czasie i tak zaraz straci.

130

background image

- Nie wiem - westchnął pokiwawszy głową, Witalij Iwanowicz. - on-to, z pewnością, już w hali
reaktora, a my jeszcze tu …
Jarczuk, widać zgodziwszy się z tym wywodem ze złością rąbnął pięścią w drzwi, i w tej samej
chwili coś zgrzytnęło po drugiej stronie. Następnie skrzydła bramy rozwarły się.
Kierownik garnizonu niedbale odtrącił stojącego po tej stronę wartownika i rzucił się naprzód.
Tylko nie do niedużego parterowego budynku stanowiska ochrony, jak i na innych obwodach
przylepionego do ściany, a od razu ku ogromnym budynków których sylwetki odcinały się na tle
gwiezdnego nieba. Nanas i wszyscy pozostali, wydostawszy się z tunelu mimo woli kręcili
głowami, porażeni rozmiarami KAES. Dwie rury, które Saam już znał wznosiły się nad nim
niczym palce olbrzyma, grożąc otaczającemu je światu. Coż, groźba naprawdę była poważna.
Szczególnie teraz, kiedy barbarzyńcy mieli zamiar zburzyć elektrownię. A tym bardziej kiedy do
jej wnętrza przedostał się niepoczytalny człowiek z workiem materiału wybuchowego. Jednak
zastanawiać się nie było czasu, i Nanas przyśpieszył kroku, żeby nie oderwać się od swoich
towarzyszy, którzy biegli śladem Jarczuka.
U wejścia do najbliższego budynku na nich czekało dwóch wartowników KAES w czarnych
kombinezonach, z wiszącymi na piersiach automatami. Obaj wyszli naprzeciw kierownikowi
garnizonu, po czym jeden z ich, z sumiastymi wąsami, powiedział:
- Olegu Borisowiczu, on zszedł do parociągu. Tam, gdzie urządzenie Potapowa. Moi ludzie go
widzą ale nie mogą go wyciągnąć.
- Dlaczego?! - oburzył się Jarczuk.
- Przegania ludzi bronią, grozi że będzie strzelać.
- Znaczy tak, Nowosielcew … daj im przez radio rozkaz że w razie czego mają strzelać żeby zabić.
Ale celować dokładnie, nie na chybił trafił – on ma materiał wybuchowy.
- Materiał wybuchowy?!.. Ale po co?.. - wytrzeszczył oczy wartownik.
- Bo będzie pokaz fajerwerków. Czasu nie ma na gadanie! Przekaż rozkaz i prowadź nas tam
natychmiast.
Nowosielcew, nie zatrzymując się odpiął od pasa radiostację, machnął drugiemu wartownikowi, i
poprowadzili grupę do środka budynku. Co prawda ten drugi, zobaczywszy wychodzące z tunelu
psy, ze zdumienia zamarł a potem zaczął machać na nie rękami: « sio! Sio stąd!.. » Kierownik
garnizonu, nie chcąc wdawać się w wyjaśniania tak ryknął na żołnierza, że biedaczysko pomknął
naprzód z taką skrzywioną fizjonomią, jakby w pojedynkę wchodził do ataku na cały zastęp
barbarzyńców.
Tam, gdzie szli, było tyle wszystkiego cudownego i zadziwiającego, że Nanas tylko w myśli
jęczał. Duża część tego tego była mu całkowicie obca, nie znał nawet słów którymi mógłby to
opisać. W głowie kręciło mu się tylko coś w rodzaju « żelazne sztuki », albo « ogromna
chujowizna » - w dodatku ostatniego słowa nauczył się już tutaj, w Zorzach Polarnych, od
wartowników. Jedyne, do czego wydawało mu się to wszystko podobne, to była łódź podwodna, w
której żyła w Widajewie Nadia i którą też przyszło mu odwiedzić. Tylko tutaj wszystko było
dziesięć, albo i sto razy większe. Szczególne same największe pomieszczenia z bardzo wysokimi
sufitami.
Chłopak miał ochotę znaleźć kogoś mądrego kto mu to wszystko wytłumaczy, powie co się jak
nazywa i do czego służy. Ale teraz nie było o tym co marzyć. Trzeba było biec żeby się nie zgubić.
A zgubić się w tym gąszczu metalowy konstrukcji pomalowanych głównie na żółty, niebieski i
srebrzysty kolor, było prostsze od prostego. I Saam biegł - to przecinając ogromne sale, to
wspinając się gdzieś po metalowych schodach, to przedostając się między czymś huczącym albo
syczącym, co jeszcze kilka tygodni temu wziąłby za złe duchy albo krwiożercze potwory.
Wreszcie, po tym jak wartownicy poprowadzili ich na dół po następnych żółtych schodach,
procesja zatrzymała się. W miejscu gdzie się znaleźli się, było ciasno od mnóstwa krzyżujących się
rur i bardzo gorąco.
Nanas od razu zauważył trzech nieznajomych wartowników, ubranych w czarne kombinezony.

131

background image

Zobaczywszy kierownika garnizonu, zameldowali: odbywa się obserwacja obiektu, ten obiekt coś
robi obok urządzenia Potapowa. Co dokładnie - zobaczyć się nie da, na wszelkie próby odpowiada
bluzgami i groźbą otwarcia ognia z pistoletu.
Chwilę późnej chłopak zobaczył i sam « obiekt ». Safonow, schyliwszy się, przełaził jakieś
trzydzieści metrów dalej przez jedna z grubych niebieskich rur Tam wznosiło się coś w rodzaju
dużej metalowej klatki, w której spokojnie mogło się zmieścić pięciu albo sześciu ludzi. Cała klatka
była w środku i na zewnątrz obwieszona różnymi przewodami i « rzeczami ». Jedyne, co było
znajome dla Nanasa oprócz przewodów - to kilka foteli, trzy albo cztery, z daleka nie można było
rozróżnić. To na pewno było to urządzenie Potapowa, o czym chłopak przekonał się kiedy Jarczuk ,
złożywszy dłoń w tubą, krzyknął starając się pokonać dochodzący zewsząd zgiełk i syczenie:
- Wiktorze Pietrowiczu! Nie róbcie z siebie durnia! Zostaw urządzenie w spokoju!
Mer wyprostował plecy i odwrócił się.
- Uciekaj, Borisyczu! - krzyknął w odpowiedź - uciekaj i wyprowadż wszystkich, nie chcę
niepotrzebnych ofiar! Tak czy inaczej to wysadzę, nie możesz mnie zatrzymać!

Rozdział 32
Urządzenie Potapowa.

Po tych słowach wartownicy podrzucili automaty i wycelowali w mera. Patrząc na pozostałych,
wzniósł broń i były barbarzyńca Hor, ale stojący obok Nanas położył rękę na broni i skierował ją w
podłogę.
- Nie można … - zaczął, jednak donośny głos Jarczuka szybciej oznajmił to, co chciał powiedzieć:
- Nie strzelać! W żadnym przypadku nie strzelać! On ma materiał wybuchowy! I stoi obok
parociągu - następnie kierownik garnizonu znów przyłożył dłonie do ust i zwrócił się do Safonowa:
- Pietrowicz, opamiętaj się! Co z tego że wyprowadzę ludzi, skoro i tak wszyscy zginą jak
wysadzisz urządzenie. Wszyscy!.. Od twojego wybuch pękną rury, a w nich radioaktywne woda i
para! Czy nie rozumiesz, do czego to doprowadzi?!
- Nie na tyle radioaktywne żeby zginęli wszyscy! - odkrzyknął mer - ale ci co tu zostaną, zginą na
pewno. Więc wyprowadzaj szybciej ludzi, ostatni raz ci mówię!
- Wyobrażasz sobie skalę następstw! Przecież ta woda przede wszystkim chłodzi reaktor. Bez niej
przegrzeje się i pęknie! Tu będzie drugi Czarnobyl, albo i jeszcze gorzej!
- A po co automatyka? Ona zatrzyma reaktor, nic strasznego się nie stanie.
- Nie da się zatrzymać w mgnieniu oka, Wiktor. Proszę cię, nie ryzykuj cudzym życiem!
- A sram na czyjeś życie, Oleg! - machając rękami zawzięcie zaczął przeraźliwie krzyczeć Safonow.
- dla mnie było drogie tylko jedno życie – życie mojego syna! Ale nie mogliśmy go uratować!
Tylko Ignat, nikt więcej , na innych to pluję! Słyszysz?! Pluję!!! I na ciebie też!.. Na ciebie przede
wszystkim! Wysadzę tą zasraną maszynę teraz – czas się skończył! I będę szczęśliwy mogąc
zobaczyć w ostatniej chwili życia twoją skrzywioną mordę!
- Dobrze, Wiktor - nadal głośno, ale dużo spokojniej, jakby namawiając, zaczął zaczął mówić
kierownik garnizonu - plujesz na mnie, nienawidzisz, chcesz sprzątnąć całą władzę - to mogę
zrozumieć. Ale za co skazujesz na śmierci wszystkich pozostałych? Przecież to twoi ludzie,
wierzyli ci, szli za tobą …Przypomnij sobie, ile z nimi razem przeżyliśmy zanim miasto stało się
tym czym się stało! Słyszałeś, że nazywają je Szmaragdowym miastem, nawet rajem - w tym jest i
twoja zasługa. Czy naprawdę ci nie żal swoich prac? Azaliż jesteś gotów to wszystko przekreślić,
zniszczyć swoje marzenie?!
- Nie trzeba pięknych słów. Oleg, kiepski z ciebie poeta! I nie musisz i troszczyć się o moje
marzenie! Skąd w ogóle wiesz, o czym marzę?!.. Chociaż, teraz poznasz. Nawet nie będę gadać, po
prostu zrobię to...
Safonow wzniósł pistolet i skierował go w stronę urządzenia - na pewno na założony tam materiał

132

background image

wybuchowy.
- Na ziemię!!! - krzyknął Jarczuk swoim towarzyszom, jednak sam nawet nie myślał tego robić -
zamiast tego, wyrwał z kabury własny pistolet i wycelował go w byłego przyjaciela.
Nanas też z jakiegoś powodu nie rzucił się na podłogę. Czy to nogi odmówiły posłuszeństwa, czy
ogrom grożącego niebezpieczeństwa go sparaliżował – kiedy potem wspominał tę chwilę, nie mógł
tego określić. I dziwna rzecz, świat jakby zwolnił swój bieg. Chłopak obserwował jak mer gdzieś
wewnątrz klatki celuje mozolnie w ładunek. Mozolnie, jakby cel cały czas mu umykał. Kątem oka
widział wyciągniętą rękę kierownika garnizonu, z pistoletem który też nie strzelał i nie strzelał.... A
potem nagle zobaczył jak za Safonowem mignął szary cień, usłyszał szczęk zębów i domyślił się że
to na Mera skoczył Siejd który zakradł się od tyłu. I nagle wszystko odzyskało swoją szybkość.
O metalową kratę brzęknął pistolet, który wypadł z ręki szaleńca. On sam wydawszy dziki okrzyk,
upadł i zacząć się rzucać próbując wyrwać nadgarstek z psich szczęk. Ale zrozumiawszy że pies nie
puści, porzucił ten pomysł i wyjąc ze złości i bólu zaczął wyciągać drugą rękę po leżącą broń. A w
jego stronę biegł już, przeskakując przez barierki i rury kierownik garnizonu. Jednak Nanas widział
że Safonow dociągnie się wcześniej do pistoletu... w rozpaczy zaczął krzyczeć:
- Siejd!!! Druga ręka!!! Nie daj mu wziąć!..
Jednak i Siejd był w złej sytuacji. Palce mera zamknęły się na rękojeści, i uniósł broń, kierując lufę
na urządzenie Potapowa.
Nanas pomyślał że trzeba chociażby zmrużyć oczy, skoro nie udaje się paść na ziemię, ale nie mógł
zrobić nawet tego.
A potem padł strzał …

I dopiero wtedy jego powieki odruchowo zamknęły się, a on sam stężał w oczekiwaniu wybuchu.

* * *

Jednak Nanas nie usłyszał nic poza zwykłym syczeniem i zgiełkiem informującym o tym że
elektrownia działa normalnie.
Otworzywszy oczy zobaczył, że Safonow leży na wznak a pochylony nad nim Jarczuk, coś robi
przy jego gardle.
- Na podłogę... - powiedział ktoś obok. Nanas obejrzał się - to był Kirkin.
- Co, « na podłogę »? - nie zrozumiał chłopak.
- Borysycz położył tego gada na podłogę. Jednym strzałem, w biegu! Mistrzostwa nie przepijesz.
- To Jarczuk strzelał? - wreszcie to doszło do chłopaka. - zabił go, co..?
- Zabił zabił, możesz nie być spokojny.
I wtedy jakby wszyscy tylko na to czekali, do maszyny ruszyły pozostałe psy i ludzie. Nanas
podszedł do Siejda i potargał go za dużą okrągłą głowę:
- Zuch z ciebie, Siejd,i mądrala! Gdyby nie ty, nas wszystkich by już nie było. I nie tylko nas …
- « Głupstwo - odpowiedział kosmaty przyjaciel - Jarczuk i tak by strzelił ».
- « Nie wiadomo, kto strzeliłby pierwszy, - przeszedł na "myślową mowę “ chłopak – i nawet gdyby
Jarczuk strzelił pierwszy, to czy by trafił. A ty pozwoliłeś mu podejść bliżej ».
- « I tak głupstwo, dla mnie to było proste ».
-No, no, skromniacha! - na głos zaśmiał się Nanas – tobie i cały świat, z pewnością, uratować
nietrudno! Lekutko tak …
- « Zależy dla kogo uratować - spojrzał nagle pies na byłego właściciela przezroczystymi
moroszkowymi oczami. - przecież pamiętasz, o czym mówiliśmy? Jeżeli bym go teraz nie
zatrzymał to doszłoby do wybuchu, i ludziom stałoby się źle. Za to nam stałoby się lepiej. Nie
osobiście nam czterem - my by, pewnie też byśmy zginęli, mam na myśli nasze plemię … »
Nanas oczekiwał, że Siejd doda jeszcze: « … Śnieżkę, i nasze przyszłe szczeniaki », ale ten nie
kontynuował. Jednak i bez tego chłopakowi zrobiło się nieprzyjemnie, jakby czymś zawinił wobez

133

background image

przyjaciela.
- « Wam przecież i tak nieźle, - jak gdyby usprawiedliwiając się, "powiedział “ Nanas. - czy nie? »
- « Nieźle. Ale byłoby jeszcze lepiej. Chociaż … » - Siejd wyraźnie zamyślił się przyjąwszy swoją
ulubioną « kamienną » pozę.
Saam chwilę poczekał ale potem jednak nie wytrzymał i « spytał »:
- « No i?.. Kontynuuj! »
- « Wiesz … wiem że mojemu plemieniu byłoby lepiej, może nie teraz ale z czasem... Ale osobiście
mnie, lepiej by nie było, nawet gdybym przeżył ».
- Dlaczego?! - ze zdumienia na głos wykrzyknął Nanas.
- « Dlatego że niedobrze stałoby się tobie i Nadii...i innym dobrym ludziom. To dziwne, ale jak
gdyby czuję się po części członkiem i waszego stada. Jak ty to mówisz...lekutko.
Nanas poczuł jak z oczu popłynęły mu łzy. Nie mówiąc nic więcej – ani na głos, ani w myśli –
usiadł przed Siejdem w kucki i objąwszy go zdrową ręką, wtulił twarz w miękkie, ciepłe futro. A
kiedy odsunął po chwili twarz, wierny przyjaciel też « milcząc », polizał go w policzek mokrym
chropowatym językiem.
Następnie chłopak podniósł się na nogi i podszedł do leżącego na wznak Safonowa, obok którego
stłoczyli się już wszyscy pozostali. Podeszła Nadia i wzięła ukochanego za rękę. Dłoń dziewczyny
była zimna i ledwie wyraźnie drżała. Nanas zachęcająco ścisnął jej palce i Nadia przycisnęła się do
niego ledwo mocniej.
Mer był wyraźnie martwy; jego nieruchome oczy patrzały gdzieś wysoko-wysoko w górę. Jakby
prosto w niebo, przez wszystkie betonowe i metalowe sufity i pokrywy. Wydawało się, w chwili
śmiercie właśnie tam zobaczył to, czego tak długo szukał, to czego tak brakowało mu w życiu.
Kierownik garnizonu, który nieruchomo i bez mrugnięcia okiem, wpatrywał się w byłego
towarzysza broni, jakby się wreszcie opamiętał : schylił się i przeciągając dłonią po twarzy
Safonowa zamknął mu oczy.
- Zabierzcie go - rzucił odwróciwszy się do wartowników. A kiedy dwaj mężczyźni w czarnych
mundurach, wzięli martwe ciało i zabrali go gdzieś na bok, odszukał spojrzeniem psy i zapytał :
jesteście gotowe?
- Co, tak od razu? - sam nie wiedząc dlaczego zdziwił się Nanas.
- A co, mamy może za dużo czasu? - uniósłszy brwi gwałtownie spojrzał na niego Jarczuk.
Chłopak, złoszcząc się na siebie za nową głupotę, z rozdrażnieniem zaczął kiwać głową i, w myśli
zwracając się do psów powtórzył pytanie kierownika garnizonu:
- « Wy gotowe? »
- «Gotowe « » - bez zwłoki odpowiedział Siejd, i wszystkie cztery psy podeszły do okratowanego
sześcianu urządzenia.
Jarczuk otworzył zrobioną z takich samych, co i ściany sześcianu, żelaznych prętów drzwi i
przepuścił do środka psy.
- « Co mamy robić dalej? » - spytał Siejd. Zwrócił się, prawdopodobnie, nie tylko do Nanasa,
dlatego że kierownik garnizonu od razu tłumaczyć:
- Siadać na fotelach oczywiście nie musicie, kładźcie się jak wam wygodnie, choćby na podłodze.
Zaraz włączę zasilanie....na razie myślcie o czymś neutralnym, zanim nie odejdziemy dalej.
- A jaki to ma zasięg? - spytał nagle milczący do tej pory Hor – jak daleko musimy odejść, a skoro
odejdziemy daleko, to skąd będziemy wiedzieć czy to urządzenie dobrze działa...
Zapomniawszy, widocznie, o opowiadaniu Nanasa o tym że Hor był kiedyś inżynierem, i nie
spodziewający się po byłym barbarzyńcy takiej mowy, kierownik garnizonu mimo woli
wytrzeszczył oczy, i nawet szczęka u niego zaczęła sunąć w dół. Zresztą, Jarczuk szybko się
opamiętał się i powiedział:
- Pytanie dobre. Poprzedni, kiedy « operatorami » byli ludzie, promień odczuwalnego działania
wynosił jakieś pół kilometra, to jest « mentalne pole » obejmowało prawie cały obwód. Co teraz
będzie – nie wiadomo. Ale chciałbym żeby działanie odczuwało się nie tylko wewnątrz obwodu, ale

134

background image

i za ścianą. Dlatego wróćmy do tunelu i odejdziemy jeszcze parę metrów, powiedzmy, na dwieście

- A co będzie jeśli tu zostaniemy? - spytał Nanas.
- Jeżeli urządzenie zacznie pracować chociażby w połowę tej mocy, co pracowało z ludźmi, to w
lepszym przypadku stracisz świadomość.
- A w gorszym?
- Oszalejesz. My,co prawda, specjalnie takich eksperymentów nie robili ale jednego pracownika
przypadkowo zaczepiło kiedy był w hali reaktora - jakimś sposobem przegapił ostrzeżenie - potem
go psychiatrzy z miesiąc leczyli, myśleli najpierw że oszalał już całkiem i na zawsze.
- « Jak poznajemy że odeszliście na bezpieczną odległość? » - zadało sensowne pytanie Siejd.
Kierownik garnizonu w zamyśleniu ściągnął brwi ale prawie naraz zaś znowu twarz mu się
wygładziła, i Jarczuk przywołał jednego z wartowników. Kiedy ten podszedł, Oleg Borisowicz
zabrał mu radiostację i pokazał ją psom:
- Za pomocą tego. Kiedy odejdziemy na bezpieczną odległość, ja o tym powiem, a wy - usłyszycie.
Żeby odpowiedzieć, trzeba nacisnąć oto ten klawisz. Chociaż … jak wy swoimi łapami … zresztą,
odpowiadać nie musicie - po prostu zaczynajcie pracować. Na pierwszy raz długo nie trzeba,
starczy dwie minuty.
- « Nie mierzymy czasu, jak wy - machnął głową Siejd -musimy coś zrobić. Odmierzcie teraz te
minuty, zapamiętamy, ile to ».
- Dobrze - kiwnął kierownik garnizonu i podniósł nadgarstek z zegarkiem - Czas poszedł!..
W czasie tych dwóch minut wszyscy zebrani koło urządzenia zamarli, jakby czas całkiem
zatrzymał swój bieg. Nanas nawet złapał siebie na tym, że mimo woli wstrzymał oddech. A jeszcze
poczuł jak napina się w jego dłoni ręka Nadii.
Zdaje się, że oddech wstrzymał nie tylko on, bo kiedy Jarczuk powiedział: « Stop! », chłopak
usłyszał jak większość z szumem wypuściła powietrze.
Kierownik garnizonu podszedł do urządzenia Potapowa i włożył do jednego z foteli radiostację.
-Nie będziemy marnować czasu - odwrócił się do pozostałym. - wychodzimy, szybko!.. - ale potem
on jeszcze raz spojrzał na psów i spytał: - wy gotowi? Wszystko wiecie?
- « Tak, gotowe - odpowiedział Siejd. - tylko chcemy uściślić, o czym właśnie powinniśmy myśleć,
żeby urządzenie zaczęło pracować jak trzeba? »
- Nie ma znaczenie o czym konkretnie będziecie myśleć. To, bardziej powinny być nawet nie myśli
lecz uczucia. Powinniście wzbudzić strach. Nieprzezwyciężone, paniczne przerażenie powinno
dopaść każdego, kto znajdzie się w sferze działalności urządzenia. Każdy, kto zostanie poddany
atakowi mentalnemu, powinien chcieć jednego: uciec co sił jak można najdalej stąd. Zrozumiałe?
Wszystkie cztery psy jednocześnie kiwnęły, i jakby mając zamiar spać zgodnie ułożyły się na
podłodze.
- Idziemy! - machnął głową Jarczuk i pierwszy poszedł do żelaznych schodów, po których
niedawno zeszli tutaj.
Nowosielcew coś krótko powiedział dwóm wartownikom, i ci znowu złapawszy trupa Safonowa za
ręce i za nogi poszli za kierownikiem garnizonu. Nanas mimo woli cofnął się, chociaż miejsca i bez
tego starczało. Odczekał aż mężczyźni donieśli swój ładunek do schodów, i dopiero kiedy mijali
dolny stopień, powiedział Nadii:
- Pójdziemy po lekutku!
Dziewczyna kiwnęła, i nie puszczając swoich rąk poszli w stronę schodów.

* * *

W drodze powrotnej, Nanas znów nie miał głowy żeby podziwiać wszystkie te cuda. Jego myśli
zajmował niepokój o swoich czworonożnych przyjaciół – jak one wywiążą się z zadania? Przecież
jeżeli to co planowali nie wyjdzie, znaczy się wszystko było daremne. I wtedy całkiem nie

135

background image

wiadomo, co robić dalej. Jak w takim razie spojrzeć w oczy tym co na niego liczyli?
Z pewnością, Jarczuk nie każe go stracić, ale to przecież nie znaczy, że on nie będzie mógł stracić
siebie sam. Niech to będzie egzekucja nie ciała lecz duszy, bo dusza najbardziej chora. Zresztą ciało
też pożyje niewiele dłużej,- barbarzyńcy koniec końców dostaną się za obwód, zdobędą miasto,
zabiją jego mieszkańców, zdruzgoczą KAES … i jego zabiją. I, co najbardziej straszne - Nadię …
Dziewczyna jakby poczuła jego niewesołe myśli.
- Ty co? - obróciła się do niego.
- Nic, nie - wzruszył ramionami Saam – martwię się o Siejda …
- Siejduszka poradzi sobie - uśmiechnęła się Nadia. - on jest mądry! Mów, bo jak do tej pory nie
udało nam się spokojnie porozmawiać...
- Porozmawiajcie jeszcze - westchnął Nanas, pomyślawszy, co w razie niepowodzenia trzeba będzie
uprosić wiernego przyjaciela żeby wziął ze sobą Nadię. Znaleźć wołokusze, zdobyć ochronne
ubranie - w czwórkę psy z łatwością dotaszczą bynajmniej nie ciężką dziewczynę do Widajewa. I
niech ona żyje tam, jak żyła …
Nadii wyraźnie nie spodobał się jego ton. Postanowiła powiedzieć coś jeszcze ale właśnie opuścili
stację, i dziewczyna jęknęła. Nanasowi wydawało się najpierw, że wszystko naokoło oświetlone
jest przez różnokolorowe reflektory, po chwili domyślił się żeby zadrzeć głowę i zobaczył, że całe
niebo, od brzegu do brzegu, świeci się jaskrawymi przelewającymi się falami zorzy północnej.
- Jakie piękne! - z zachwytem wypuściła powietrze Nadia. - ile razy to widzę, zawsze dech
zapiera.
- Mnie też - uśmiechnął się Nanas - ale ty przynajmniej wiedziałaś skąd się to bierze, a ja całe
życie myślałem, że to duchy urządzają w Górnym świecie święto. Tak i teraz jeszcze ciężko mi
wierzyć że to dobro to tak samo z siebie się robi.
- No, to niezupełnie takie dobro - roześmiała się dziewczyna - ale na pewno nie sprawka duchów.
Potem ci wytłumaczę, teraz nie ma kiedy. Chodźmy szybciej, brama do tunelu już otwarta!
- Znowu « potem » i « potem »!.. - z udawaną przykrością, chociaż w rzeczywistości na duszy
zrobiło mu się całkiem dobrze, westchnął chłopak - czytać to też mnie dotychczas nie nauczyłaś …
- Kiedy zaś mi było cię uczyć? Nie martw się, teraz już szybko wszystko się skończy, i wtedy na
wszystko u nas czas się znajdzie. - Nadia zawadiacko mrugnęła i pobiegła naprzód zostawiając na
przelewającym się zielonym i różowym śniegowi złudne chwiejne cienie - biegnij bo inaczej nasze
pieski nakryją cię przerażeniem!..
- « No i choćby i nakryli już - pomyślał szarpnąwszy w ślad za dziewczyną, Nanas. - Żeby tylko
wyszłoby. Dla tego nie szkoda i oszaleć ».

Rozdział 33
EKSPERYMENT

Kiedy wszyscy byli już w tunelu, opinie się podzieliły. Nanas i Nadia że odchodzić daleko nie
trzeba - przecież całkowicie wystarczy, żeby mentalne pole nie dopuszczało wrogów do obwodu.
To jest, trzeba odejść kroków na sto, no niech na dwieście kroków od ściany, i starczy. Tym
bardziej, że w tunelu fala na pewno okaże się słabsza niż na powierzchni, więc jeśli poczują jej
działanie na tej odległości, to już dobrze. Jarczuk zaś i Kirkin trzymali się tej opinii, co odejść
trzeba jak można najdalej, prawie do środki tunelu. O tyle, o ile jeżeli pole « dociągnie » do
tamtego miejsca - to będzie nie po prostu dobrze, a całkiem wspaniałe dlatego że czym dalej od
elektrowni zatrzyma się wróg, tym lepiej. No ale kto wie na ile silne okaże się pole, i czy nie
oszaleją wszyscy jeśli zostaną za blisko? Hor zaś i wartownicy nawet jeżeli i mieli swoją opinię, nie
wypowiadali się w ogóle – ze zrozumiałych przyczyn. I co było całkiem rozsądne, Jarczuk, choć
wysłuchał Nadii i Nanasa, postąpił jednak po swojemu i poprowadził drużynę w głąb tunelu.
W sumie poszli daleko. Nanasowi nawet wydawało się że znaleźli się bliżej Zaszejka, niż
elektrowni. Jednak kierownik garnizonu nie uwzględnił jednego: na takiej odległości, i jeszcze

136

background image

spod ziemi, radiostacja po prostu « nie docierała » do urządzenia. Prawda, zrozumieli to nie od razu.
O tyle, o ile psy odpowiedzieć tak czy inaczej nie mogły, kiedy Jarczuk dał komendę do mikrofonu:
« My gotowe. Dawajcie! », to wszyscy przygotowali się do uderzenia mentalnej fali. Ale go nie
było. Najpierw pomyśleli że doświadczenie nie udało się, i uczestnicy eksperymentu na serio
stracili humor. Pierwszym, choć bardzo to dziwne, domyślił się, o co chodzi, były barbarzyńca Hor.
- A co, jeżeli psy jeszcze nie posyłają żadnych fal? - spytał nie zwracając się do nikogo konkretnie.
- A dlaczego? - z niezadowoleniem zawarczał kierownik garnizonu. - przecież dałem im polecenie.
- A na pewno doszła? Daleko poszliśmy, a zresztą tunel falę radiową ekranuje … a jeszcze przecież
sam budynek stacji – urządzenie jest prawie że w samym centrum!
Z logiką Hora Jarczuk się zgodził i dał komendę do powrotu. Powtórne rozkazy dla psów przez
radiostację postanowił wydawać co każde sto kroków.
Przemaszerowawszy pierwszą setkę, Oleg Borisowicz znów włączył radiostację, ale powodzenia to
znowu nie przyniosło. Nie powiodło i drugim i trzecim razem. Wszyscy znowu stracili humor
rozumiejąc, że problem mimo wszystko nie w radiostacji, a w samym urządzeniu. Albo w psach, co,
ogólnie to i tak sprowadzało się to jednego.
- Wracamy - z westchnieniem powiedział kierownik garnizonu chociaż oni i tak już właśnie to i
robili.
- Wy radiostację jednak czasem włączajcie - z błaganiem w głosie poprosił załamany Nanas - a
może..
- Włączać będę, to nie problem - pochmurnie odpowiedział Jarczuk. - tylko … - machnął ręką, ale
po następnych stu krokach, podniósł do warg mikrofon: - zaczynajcie, my gotowi!
I znów nic się nie stało. Ludzie zatrzymali się na dwie trzy sekundy wpatrując się w radiostację w
ręce kierownika i ruszyli dalej.
I nagle Nanas, poczuł jak od nieopisanego smutku z oczu płyną mu łzy, i w jednej chwili wszystko
się zawaliło. Zrozumiał że nie może iść dalej. A dokładniej - boi się to zrobić. Ogarnęło go takie
przerażenie, że aż krzyknął. A potem, nie zauważając, że zamarł w miejscu, nie zauważając już nic
i nikogo dookoła odwrócił się i ze zwierzęcym skomleniem rzucił się w słabo oświetloną gardziel
tunelu.
Tego co dokładnie wtedy czuł, nigdy później nie mógł sobie przypomnieć. Zostało tylko
wspomnienie po bezgranicznym przerażeniu płynącym przez tunel od strony stacji. Niemożliwością
było się mu oprzeć, to tak jakby próbować powstrzymać gołymi dłońmi śnieżną burzę. I
niemożliwe było myśleć o czymkolwiek przyjemnym bądź neutralnym - strach wypełnił sobą
mózg, wyparłszy stamtąd wszystkie inne myśli.

Jak się potem okazało, wszyscy czuli to samo nawet surowy kierownik garnizonu niczego nie mógł
zrobić ze strachem który opanował jego rozum i zwiewał od jego źródła na równi z wszystkimi.
Potem Jarczuk szczerze wstydził się chwilowej słabości i zażądał, żeby « uczestnicy eksperymentu
» zachowali « stające się całkowicie tajnymi » wiadomości w najsurowszej tajemnicy. Po tego jak
psy przestały produkować mrok i przerażenie, biegnący Nanas poczuł że uczucie zniknęło ale jego
« smak » czuł jeszcze długo. Na duszy chłopak czuł tyle obrzydliwości i ohydy że zaczęło go mdlić
i tylko obecność obok inni ludzie zmusiła do powstrzymania wymiotów. Ale i pozostałym, sądząc
po wszystkim było bynajmniej nie lepiej, niż jemu, a jeden z wartowników mruknął niezrozumiale:
« jak na ciężkim kacu ».
Jedynym radosnym uczuciem, nieśmiało przedzierającym się z głębokości zasnutego przez
gnębiące resztki dawnego przerażenia była świadomości że wszystko się udało. Doświadczenie się
udało i to jeszcze jak! Było całkowicie jasne, że barbarzyńcy nie podejdą teraz blisko stacji, a to
znaczyło że można śmiało zdjąć stamtąd ochronę i przenieść ją do miasta. Jednakże Kirkin, którego
grupa właśnie wracała ( a uciec w dwie minuty zdążył całkiem daleko), wypowiedział całkowicie
odwrotną ideę:
- Dobrze by jakoś zwabić barbarzyńców bliżej do KAES … niechby i do samej ściany albo i za nią

137

background image

przeleźli. Jest rzeczą pożądaną, żeby w ogóle wszyscy skupili się koło stacji. A potem - raz! - i
włączyć urządzenie. Rozumiecie? Przecież połowa to na miejscu, ze strachu wykituje! Myśmy
wiedzieli czego oczekiwać, nawet sporo odeszliśmy....no niech będzie że nie wszyscy wykitują, ale
na pewno większość oszaleje. A pozostałych będzie można « łuskać jak orzechy».
- Nie najgorsza idea - zgodził się Jarczuk. - trzeba będzie przemyśleć możliwość jej realizacje. Ale
nawet jeśli nie wyjdzie tak, to wszystko jedno, teraz te gady rozgnieciemy!

* * *

Kiedy tunel wreszcie dobiegł końca i słaniający się ze zmęczenia i przeżyć ludzie wydostali się
pod ubarwione zielonymi i różowymi pasmami niebo, nikt nie miał ochoty zachwycać się pięknem
zorzy polarnej. A tym bardziej nikomu nie chciało się wlec do stacji, do psów, choć trzeba było
nakreślić dalsze działania.
- A dawajcie tutaj je zawołamy! - zaproponował Nanas.
- Jak? - skrzywił się Jarczuk. Z całej siły starał się nie pokazywać zmęczenia, ale wychodziło mu to
kiepsko - z takiej odległości « nie dokrzyczymy się ». Już próbowałem … - przyznał.- A
radiostacja?.. - machnął brodą na pas kierownika garnizonu chłopak.
Jarczuk trzasnął się dłonią w czoło i złapał za radiostację.
- Doświadczenie się udało! - krzyknął do mikrofonu - czekamy na was u wejścia do tunelu!
Do Nanasa podeszła Nadia, przytuliła się do niego, obejmując w pasie.
- Zuchy nasze pieski, prawda? Szczególnie Siejd. Tak stęskniłam się za nim, a porozmawiać w
żaden sposób się nie udaje.
- Porozmawiasz - objął w odpowiedź zdrową ręką dziewczynę Saam. - koniecznie porozmawiasz
kiedy wszystko skończy się. Tak on i sam na pewno tego zechce. Chyba że ucieknie nie
pożegnawszy się.
- Ucieknie?.. - smutno wypuściła powietrze Nadia, i chociaż pytanie jej, nie wymagało odpowiedzi,
Nanas powiedział:- Oczywiście ucieknie. Jego dom teraz tam. I rodzina … aa ty jeszcze nie wiesz -
on z Śnieżką będą mieć szczeniaka.
- Naprawdę? - ocknęła się dziewczyna - to świetnie!
Nanas zauważył Hor przysłuchuje się rozmowie, patrząc na nich badawczym wzrokim. Spotkawszy
spojrzenie chłopaka stary człowiek podszedł bliżej.
- Słuchaj - powiedział – nie rozumiem tego, ten Siejd - on co, twój pies? Skąd on taki, dlaczego? I
pozostałe trzy?.. No, dobra one są z Widajewa, ale dlaczego teraz są z nami? Wytłumacz, bo już
sobie głowę nad tym łamę.
- Siejd - tak, był moim psem - odpowiedział Nanas - ale teraz on żyje na własną rękę, chociaż nadal
pozostał moim wiernym przyjacielem. A o wszystkim musiałbym bardzo długo opowiadać.
- Opowiadaj długo. Przecież na razie nigdzie się nie spieszymy. Jednak Gór pośpieszył się ze swoją
opinią. Od pobliskiego budynku KAES oddzieliły się cztery jasnych plamki, z których jedna była
troszeczkę ciemniejsza i zaczęły się zbliżać do ludzi. Wkrótce psy już siedziały koło ich nóg i «
rozmawiały » przez Siejda z Jarczukiem.
- Zuchy! - chwalił ten « bioenergoterapeutów » - u was wszystko wyszło, i tak jeszcze jak! Klasa
najwyższa! Prawie żeśmy gaci nie zafajdali.
Nanasa zaciekawiło czy mówiąc « prawie » Oleg Borysowicz ma na myśli siebie? Może być,
przecież darł przez tunel bynajmniej nie gorzej od pozostałych. Zresztą, pytać młodzieniec,
oczywiście, nawet nie próbował, tym bardziej, że « zaczął mówić » Siejd:
- «Cieszymy się że poszło jak trzeba. Co mamy robić dalej? »
- Jak długo możecie zostać? - spytał w odpowiedź Jarczuk.
Psy zamarły obróciwszy do siebie nawzajem głowy - widocznie, naradzały się - a potem Siejd «
powiedział »:« trzy dni. Tyle starczy? »
- Powinno starczyć. Nie ma co przeciągać Pora kończyć z tymi barbarzyńcami. Bardzo mam

138

background image

nadzieję, że potrzeba nawet mniej niż trzy dni.
- « To mów, co nam robić dalej », - znów powtórzył pies.
- To samo, co robiliście przed chwilą, - odpowiedział kierownik garnizonu. - ale nie dwie minuty, a
stale przez trzy dni. Poradzicie sobie? Starczy siły?
- « Skoro będziemy pracować jako pary i zmieniać się, to starczy - pochylił głowę Siejd. - i jeżeli
nam będą dawać pożywienie. Możemy polować i sami, ale to będzie nas rozpraszać i wyniki będą
gorsze».
- Nie-nie, żadnych polować! - zaczął kręcić głową Jarczuk. - będą wam przynosić jadę i wodę tyle
razy i w takiej ilości, jak powiecie.
- « Starczy dwa razy dziennie A jak wiele – sami wiecie. Widzieliście nas i powinniście rozumieć,
ile jest potrzebne. Tylko niech to będzie mięsem albo ptak. Piec nie trzeba, wystarczy surowe. Ale
jak możecie coś przynosić? Przecież urządzenie będzie działać! »
- Będziemy zostawiać w tunelu - tam, gdzie pole już nie działa. Trochę za daleko, oczywiście, i
wam przyjdzie pobiegać, ale to i tak mniejsza strata sił niż polowanie.
Siejd zgodnie kiwnął i spytał jeszcze:
- « Aa jak poznamy, co pole już nie potrzebne? »
- No, umówmy się że w takim razie razem z jedzeniem pozostawimy jakiś znak. Na przykład,
czerwoną szmatkę - wzruszył ramionami kierownik garnizonu.
- « Znakiem być może po prostu nieobecność jedzenia, - "powiedział “ Siejd. - nam wszystko stanie
zrozumiale, nie będziecie musieli chodzić jeszcze raz».
- Dobrze. Dobrze, teraz wyprowadzimy ze stacji ochronę, a wy potem, trochę wyczekawszy, żeby
nas nie zaczepić, przyjmujcie się do pracy.
Białe psy zgodnie pobiegły truchtem do stacji. Siejd podbiegł do Nanas i polizał jego dłoń.
Następnie to samo zrobił i z dłonią Nadii.
- Który on mimo wszystko sławny! - powiedziała dziewczyna kiedy pies rzucił się by dogoniać
swoich czworonożnych towarzyszów. W jej oczach do tego błysnęły łzy.
Jarczuk tymczasem wydał polecenie Nowosielcewi, żeby ten zebrał całą ochronę stacji
uprzedziwszy, żeby brali z sobą cała dostępną broń.
- A ty - powiedział Kirkinowi – na swój obwód. Szykujcie się tam i dajcie znać do wszystkich
obwodów żeby też się gotowali. Niech biorą wszystkich. I całą broń która jest – to powinna być
ostatnia walka. Szczegółów nikomu nie zdradzaj, ta informacja nie może wyciec do barbarzyńców.
- A ja co nam robić? - spytał Nanas.
- Też się przygotowywać - ze zdziwieniem spojrzał na niego Jarczuk, ale tu jego spojrzenie padło
na opatrzoną rękę chłopaka, i on, skrzywiwszy się powiedział: - nie, ty najpierw do szpitala, a
Nadia do swojego podstawowego miejsca pracy. Ale przed tym skocz do Soszyna i mu wszystko
wyjaśnij – tylko na osobności. I uprzedź żeby nikomu nie rozgłaszał. Niech się przygotuje i czeka
na mnie.
- A … jak skoczę?.. - z zakłopotaniem mruknął Nanas - i gdzie ten szpital?..
- Przy stanowisku w Zaszejku czeka samochód Soszyna, którym przyjechaliśmy z Safonowem.
Soszynowi on teraz niepotrzebny – siedzi non stop na stanowisku. Powiesz kierowcy – znasz go -
że kazałem cię zawieźć gdzie trzeba, a potem znowu wrócić na stanowisko i czekać tam na mnie .
Witaliju Iwanowiczu - odwrócił się do Kirkinu - dopilnuj żeby Parsykin wszystko poprawnie
zrozumiał. - następnie on znowu wpił się spojrzeniem w Nanasa: - tak, swojemu kumplowi też nie
mów! Nanas z obrazą szarpnął brwiami, ale przemilczał.
- A ja? - spytał Góry.
- Ty?.. - przesunął na czoło czapkę i poskrobał tył głowy Jarczuk. - z tobą nawet nie wiem, co robić
… na razie jedź z nimi - kiwnął na Saam z dziewczyną, - i czekaj na mnie u Soszyna. Tam
pomyślimy co dalej z tobą.

139

background image

- Tylko … iść do walki … nie chcę … - zawahał się stary człowiek. - nie boję się, ale … to będzie
całkiem już jak zdrada …
- Patrzcie go! - jakby ucieszył się kierownik garnizonu. - Czyściutki zostać zechciał? I naszym - i
waszym?.. - Jarczuk znowu stał się surowy i mruknął: - powiedział przecież: czekaj! Tam
zdecydujemy
- Idiemy Olegu Borisowiczu? - spytał Kirkin.
- Idźcie, - kiwnął kierownik garnizonu i dodał: - przygotuj się, Witalij. Przygotuj się jak należy,
damy im popalić!

Rozdział 34
Powrót do « Raju »

Kirkin, Hor, Nanas i Nadia znowu weszli w tunel. Zmęczenie zwaliło się na chłopaka dużą śnieżną
bryłą. Bardzo chciało mu się spać, a ręka znów zaczęła boleć. A droga przed nim była taka długa. Z
pewnością, zaskowyczałby albo nawet zaczął wyć po psiemu jeżeli obok nie byłoby Nadii.
Z Nanasom zrównał się Hor
- Opowiadaj, iść wszystko jedno długo.
- Co opowiadać? - skrzywił się chłopak - odpuść mi na razie?
- Obiecywałeś! - nie pozostawał w tyle stary człowiek - o tym skąd się tu wziąłeś, i dlaczego twój
pies taki mądry?
Nanas chciał odpowiedzieć barbarzyńcy, że nic mu nie obiecywał ale tu w rozmowę wtrąciła się
Nadia:
- Nie-nie! Ty najpierw opowiedz co ci się tu przydarzyło. Dlaczego wtedy poszedłeś, niczego mi nie
powiedziawszy, gdzie byłeś, jak wrócił? I jak Siejda spotkałeś ….i w ogóle.
- No, to nieciekawe dla mnie - mruknął Gór - to ja i tak wiem. Ale kiedyś mi opowiesz! Będę
czekać. - z tymi słowami zwolnił i szedł kilka kroków za nimi. Ponieważ Kirkin szedł na czele,
Nanas i Nadia, rzec można, zostali sam na sam.
Chłopak pomyślał, że teraz najwyższy czas opowiedzieć Nadii nie tylko tym, o co ona prosi ale też
przyznać się jej do swojej zdrady, zdjąć wreszcie z duszy ten ładunek winy … zresztą, pewnie wina
nie zginie, ale ciężar będzie mniejszy...i zrobić to musi, nie może przemilczeć. To by było
nieuczciwe! I mimo wszystko przemilczał. Dokładnie, mówił i mówił, dużo. Ale w sumie
opowiedział dziewczynie wszystko, oprócz swoich stosunków z Szeką. Od własnego tchórzostwa
Nanasowi zrobiło się tak jest niedobrze, tak wpadł w złość na siebie, że w błędnym świecie
rzadkich i słabych żarówek tunelu Nadia zauważyła jak zmieniła się twarz ukochanego.
- Co z tobą? Ci jest niedobrze? Ręka boli?.. - Dziewczyna wzięła go pod zdrowy łokieć: -
Zmęczony, biedniutki mój … oprzyj się na mnie!
Od takich słów już nienawidzący siebie Nanas gotowy był zapaść się przez ziemię, przed siebie w
Dolny świat do złych duchów. I znów odezwał się Hor z wcześniejszą prośbą, która teraz był
ratunkiem przed samym sobą.
Nanas mówił i mówił zapomniawszy o zmęczeniu i bólu, starając się zapomnieć i o swoim
tchórzostwie, chociaż akurat kiepsko wychodziło. A kiedy skończył opowiadanie i wyjście z tunelu
już pokazało się z przodu, były barbarzyńca niespodziewanie stwierdził:
- Oto gdzie pójdę!
- Gdzie?.. - ze zdumieniem zamrugał Nanas.
- W twój syjt. I tam będę żyć - cicho i pokojowo, nikomu nie przeszkadzając
- Żartujesz?
- Ani trochę. Żyjecie samotne, na nikogo nie napadacie, do nikogo nie wchodzicie, wam też nikt żyć
nie przeszkadza … to akurat dla mnie. Od cywilizacji już dawno odwykłem i przyzwyczajać się

140

background image

znowu, mówiąc szczerze, wcale nie chcę. Więc, kiedy cały ten rejwach dobiegnie końca,
narysujesz mi mapę, jak tam dojść, i pójdę.
- Ale, z pewnością, źle mnie wysłuchałeś - powiedział Nanas prawie zatrzymując się ze zdumienia -
Siładan za nic nie wpuści cię w syjt! Przecież on wbija wszystkim do głowy że niczego naokoło
naszego osiedlania nie ma, że złe duchy zniszczyły świat! I nagle zjawisz się ty i mówisz że on jest
kłamcą! Tak on cię od razu skończy, nie zdążysz ust otworzyć!
- Zdążę. I żadnych rewolucji robić nie będę. Powiem żem był u złych duchów w niewoli, ledwo się
wyrwał. Albo że wypuścili mnie za dobre sprawowanie
- Tym tylko młodzieży możesz głowy rozswawolić. Seniorzy wiedzą, jak jest. Tak i Siładan z
seniorami się lekutko, wszyscy będą wiedzieć że kłamiesz.
- Oczywiście, domyślą się. Ale oni także zrozumieją, że ja będę wspierał ich legendę. I dogadam się
z nimi, że będę lał wodę na ich młyn, byle mnie nie ruszali i dali spokojnie żyć.
- Nie dadzą - pokręcił głową Nanas. - za dobrze myślisz o Siładanie. On nie jest taki. Prościej mu
po prostu cię zabić - tak, na wszelki wypadek, żeby nie mieć wątpliwości.
- No, to chodźmy razem! - zapalił się nagle Hor. - weźmiemy trochę więcej broń, urządzimy tam
rewolucję, obalimy tego Siładana razem z seniorami, i sam staniesz tym … jak go tam tam?.,
najtom.
- Nojdem … - odruchowo poprawił starego człowieka zaskoczony taką propozycją Nanas.
- Właśnie, nojdem! - ucieszył się Gór - a ja mogę być seniorem. A co? Wiek odpowiedni, wiedza
spora …
- A mnie ze sobą weźmiecie? - spytała nagle Nadia, i Nanas nawet nie zrozumiał - dowcipkuje
ukochana czy mówi na serio.
Ale skończyć rozmowy tym razem im się nie udało się; tunel wreszcie się skończył, i Kirkin
otworzył bramę.
- Poczekajcie, najpierw was wyślę - powiedział, kiedy wszyscy czworo wydostali się na zewnątrz,
ale, po kilku krokach zaczął kręcić głową - co do diabeła? A gdzie maszyna?..
- Wygląda na to że Paryskin, czekał, czekał a w końcu pojechał - przewidział Nanas.
- Nie « poczekał, i pojechał »! - oburzył się Witalij Iwanowicz - nie jesteśmy na placu zabaw!
Zaczekajcie, sprawdzę u Soszyna, może, go wywołał?
Kirkin poszedł do budynku stanowiska ochrony, zostawiwszy swoich towarzyszy czekających pod
nocnym niebem, nadal zabarwionym blaskiem zorzy. Czekali milcząc. Każdy myślał o swoim. I
myśli Nadii i Hora Nanas mógł się tylko domyślać, to sam znów wrócił do gryzącego i skrobiącego
jego duszę tematowi - do swojej zdrady. I myślał już nie o samym zdarzeniu, tylko o tym że nie
mógł przyznać się do niej swojej ukochanej. On i przedtem nigdy, nie postrzegał siebie jako kogoś
szczególnie odważnego, ale teraz całkiem rozczarował sam siebie. I, co zadziwiająco, powiedzieć w
sumie tylko kilka fraz okazało się gdzie straszniejsze, niż stoczyć walkę z jakimś potworem. Tak
teraz z ogromną radością spotkałby się z parką kolczastych siniegłazow, gdyby tylko to zdjęło z
niego poczucie winy i pozbawiło potrzeby rozmawiania z Nadią!
Jednak długo zajmować się samobiczowaniem nie miał okazji - wrócił Kirkin. Mężczyzna był
otwarcie wściekły.
- Co za drań! - wypluł. - Swołocz jedna! Zdrajca! Do barbarzyńców chciał uciec!
- Kto? - z przestrachem szarpnął się Nanas, którego całkiem niedawno obrzucali podobnymi
słowami. - kto zdrajca?
- Parsykin, a kto jeszcze! Podsłuchał, widocznie, że czas gospodarza Safonowa dobiegł końca i
przez to stracił swoją protekcję. I postanowił zbiec żeby jego jego sprawki nie wypłynęły.
- Jakie sprawki? - zdziwił się Nanas. - co za gospodarz? Co ma do tego Kostia? Z nim w jednym
pokoju mieszkałem, to normalny chłopak!
- Normalny!.. - mruknął Kirkin. - Normalny do wroga nie pobiegnie. A Kostie twojego ledwie
dogonili, kiedy on już prawie do lasu dotarł. I sznurek miał zawczasu został schowany, żeby przez
ścianę przeleźć … porozmawiali potem z nim szczerze, on wiele ciekawego opowiedział. I o

141

background image

gospodarzu swoim - Wiktorze Pietrowiczu, i o sobie … on mu dawno usługiwał cichcem, okazuje
się; to czy za grzechy swoje przeszłe prosił o wybaczenie modlitwą, to czy « premiowe » na
przyszłość zarabiał.
Zresztą, możesz i sam z nim porozmawiać, jeżeli Soszyn pozwoli, - Parsykin u niego w piwnicy
siedzi. Siergiej Wiktorowicz mało go nie ubił z wściekłości - przecież we wszystkim miał zaufanie
do tego bydlęcia.
.- A jak my teraz - pieszo do Soszyna? - spytała Nadia.
- Zaraz przyjedzie maszyna, Siergiej Wiktorowicz znalazł innego kierowcę. Czekajcie, ja a idę się
zajmować swoimi rzeczami. Mam ich po uszy

23

...

Kiwnąwszy na pożegnanie, Kirkin skrył się w pomieszczeniu. Zresztą, czekać przyszło niedługo -
samochód, należący do kierownika głównego stanowiska ochrony, oślepiwszy ich jaskrawym
światłem reflektorów, podjechał prawie bezdźwięcznie. Za kierownicą siedział nieznajomy,
milczący, krótko strzyżony jasnowłosy napakowany chłopak. Kierowca kiwnięciem polecił
pasażerom siadać, co oni natychmiast i zrobili: Hor, z widocznym zadowoleniem, - na przednie
siedzenie, Nadia i Nanas - na tył.
Najpierw jechali milcząc, a potem Nadia pochyliła się do ucha swojego ukochanego.
- Czegoś ci nie opowiedziałam … - wyszeptała.
- O czym? - ocknął się młodzieniec. On przecież też dręczył się tym, że nie wszystko opowiedział
Nadii, i, zobaczywszy, że sytuacja niespodziewanie się zmieniła, całkiem się pogubił.
W brzuchu wstrętnie zaczęło jęczeć - być może, w sumie tylko z głodu.
- Ty czegoś się tak przestraszył? - odgadła jego stan dziewczyna. - wszystko w porządku, nic
strasznego się nie stał. Po prostu ja … pamiętasz, opowiadałam ci o jednej kobiecie, Swietłanie
Aleksandrownej Smirnowej?
- Z którą … żył twój ojciec? - naraz przypomniał sobie starą rozmowę Nanas.
- No tak … jeszcze proponowała mi przedostać się do niej do mieszkania.
- I co? - spytał chłopaka odczuwszy jak na duszy troszeczkę ulżyło.
- No, zgodziłam się. Żyję teraz u niej. Wiesz kiedy zginąłeś, zrobiło mi się tak pusto i smutno, że
całkiem się pogubiłam...po raz pierwszy w życiu poczułam się samotna, chociaż naokoło byli
ludźmi. I wtedy nagle pomyślałam o Swietłanie Aleksandrownej. Przecież ona też zawołała mnie do
sobie nie bez powodu. Ona też była samotna … to jest, była odtąd, jak jej … jak mój ojciec odleciał
i nie wrócił. I we mnie odczuła, z pewnością, jego cząsteczkę, wyciągnęła się do niej, a ja … ją
odtrąciłam … a potem sama znalazłam się prawie w takiej samej sytuacje, i wtedy tylko ona
potrafiła ją zrozumieć. A jeszcze pomyślałam: skoro mój ojciec pokochał ją, to, z pewnością,
znalazł w niej coś, co było i u mojej mamy … je przecież nawet tak samo nazywają. Przyszłam i …
wiesz, to po prostu zadziwiająco, jaka byłam głupia! Ta kobieta … Swietłana Aleksandrowna …
jak mogłam wcześniej czuć do niej jakąś niechęć? Ona jest po prostu wspaniała! Odnosi się do
mnie, jak do rodzonej córki! Tak i ja, przyznaję się , prawie już zaczęłam ją uważać za matkę …
ona ci się też spodoba! Jak tylko ci się poprawi, to się zobaczycie...
Ale rozwinąć tego temat nie zdążyli - samochód podtoczył do wejścia głównego stanowiska
ochrony.

* * *

Siergiej Wiktorowicz Soszyn stał przy wejściu, z powodu zimna otulając się w czarną kurtkę. Nie
wiadomo czy specjalnie na nich czekał, ale w każdym razie od razu podszedł do maszyny.
- Co, żołnierz, walczyć wrócił? - spytał kierownik do wychodzącego na zewnątrz Nanasa – a to
dobrze, bo na zachodzie zaatakowali a nam już ludzi brakuje, zresztą teraz każdy człowiek na wagę
złota. Ale mi przekazano, że ciebie trzeba najpierw do lekarza. Pokaż rękę …
Nanas z trudem wyciągnął ranną kończynę, i szef ochrony, zauważywszy jego skrzywioną z bólu

23 W oryg. "wyżej dachu"

142

background image

twarz świsnął: - no-u!.. Tacy wojacy mi nie potrzebni. Do szpitala, natychmiast! Słyszysz,
Staszczuk - pochylił się do kierowcy - tego zaraz w szpital i oddać lekarzom, jakkolwiek by on nie
wierzgał!
- Sama go oddam, nie przeszkadzajcie sobie – powiedziała Nadia stając obok Nanasa.
- To dobrze - kiwnął Soszyn. - a gdzie jeniec?
- On nie jeniec! - ocknął się chłopak. - zbiegł od barbarzyńców a potem poszedł z nami. Sam,
dobrowolnie! Razem z wszystkimi brał udział w espiero … w ekskoro …
- W eksperymencie - podpowiedziała Nadia.
- Tak-tak, w ekspieri … glinie! - powtórzył Nanas - spytajcie Jarczuka, jeśli nie wierzycie!
- Wierzę, wierzę - opędził się szef ochrony – tak mi się tylko powiedziało...bez urazy, krótko
mówiąc. Ale jednak, gdzie on? Dlaczego nie wychodzi?
- Ach, nie wyłażę dopóki nie wiem jaki mam status - rozległo się z otwartych drzwiczek maszyny.
- Ho ho! - zdziwił się Soszyn. - to co, żart taki? Mówi - poprawnie! To nie dzikus, co?..- Zależnie
od tego co macie na myśli pod słowem « dzikus »? - Hor wystawił na zewnątrz łysą głowę - jeżeli
to, że ja wiele lat żyłem wśród tak zwanych barbarzyńców, wtedy, oczywiście, dzikus, a jeśli …
- On były inżynier - wyprzedziła starego człowieka Nadia. - on dobry, prawda. I mądry.
- Mądrzy inżynierowie nam potrzebni – powiedział ściągając swoją puszystą rudą czapkę i trąc
łysinę Soszyn. - tym bardziej, jeszcze i dobrzy.
Po tych słowach Hor wreszcie wydostał się na zewnątrz.
- Wszystko będzie dobrze - pokrzepił go Nanas - teraz mnie lekutko wyleczą, i ja też tutaj wrócę.
Tylko mi najpierw … - gwałtownie obrócił się do szefa ochrony: - Siergieju Wiktorowiczu! Muszę
porozmawiać z Parsykinym!
- A to jeszcze po co? - zachmurzył się Soszyn, znów nasunąwszy czapkę bliżej brwi. - z nim
spotkania zabronione.
- Ale Kirkin mi powiedział …
- A mi Kirkin nie kierownik. Nieważne co powiedział! Jedź, leczyć szybciej swoją rękę bo inaczej
gangrena ci się wda. Urżną i i czym dziewuchy obłapiać będziesz zacznie się.
- Oderżną? - kurczowo wzdrygnął Nanas. - po co oderżną..?Jaka gangrena..? Dlaczego..?
- Jedźmy, już! - zaczęła ciągnąć w stronę maszynę osłupiałego ukochanego Nadia. - Siergiej
Wiktorowicz zażartował po prostu … - rzuciła na Soszyna niezadowolonym spojrzeniem.
Nanas ulegle wlazł do kabiny samochodu. Dopiero teraz do głowę przyszła niechcący
wypowiedziana przez szefa ochrony sugestia, że zranienie może okazać się dużo poważniejsze niż
on myśli. A co, jeżeli tutejsi lekarze nie umieją leczyć takich ran i rzeczywiści po prostu wezmą, i «
oderżną » mu rękę, żeby się nie trudzić!..- Nie! - wykrztusił, wypychając siedzącą obok niego
Nadię - nie pojadę do lekarzy! Niech tak! Lepiej tak! Ręka sama się wyleczy!
- Nie wydurniaj się! - ryknęła na niego Nadia. -ja ci dam, « sama »! Sama to ona zgnije i odpadnie!
I nie bój się, niczego ja lekarzom zrobić złego nie pozwolę - obok będę stać i patrzeć.
- Nie pozwalaj na nim żeby … tego … gagrienu … dobrze?.. - po dziecięcemu zamrugał oto-oto
pociągając nosem Saam. - nie chcę bez ręki! Jak zaś bez ręki będę..?
- Dziewuchy obejmować?.. - przymrużyła się Nadia.
Nanas wybuchnął, chciał coś rzucić w odpowiedzi, coś na przekór, ale przypomniał sobie o Szece
i zadławił się niewypowiedzianymi słowami, zakaszlał, zasępił się i zamarł odwróciwszy się do
okna.
- Tak co, jedziemy czy jak?.. - odwróciwszy się spytał kierowca.
- Jedziemy, jedziemy, - kiwnęła Nadia.
- Do szpitala?
- Tak-tak!.. Zresztą, poczekajcie … dawajcie najpierw do internatu. - Dziewczyna podała adres,
gdzie znajdował się pokój Nanasa, i ten wytężył uwagę, odwrócił się i mruknął:
- A to po co?
- A to dlatego że musisz się przebrać - pochyliwszy się do jego ucha wyszeptała Nadia. - i umyć się

143

background image

też by było nieźle. Bo cie w szpitalu za dzikusa wezmą.
- Ja przecież jestem dzikus - kontynuował mruczeć Nanas.
- Koniec! Przestań się wydurniać! - popchnęła go w bok łokciem dziewczyna - bo się obrażę.
- Nie trzeba! Więcej nie będę.
- Mam nadzieje!

Rozdział 35
Bez « Anastazji »

Na wejściu do internatu spotkała ich Anna Aleksandrowna. Zobaczywszy wyczerpanego, z
przewiązaną ręką Nanasa, kobieta zaczęła labodzić:
- Oj-iej-iej! Biedniutki! Gdzie to cie nosiło Czego tu o tobie nie gadali!..
- A to naprawdę ciekawie, gdzie nosiło tego « biedniutkiego » - rozległo się z końca korytarza.
Nanas zobaczył stojącego tam komendanta Smurnowa. Aleksandr Michajłowicz założył ręce na
przedzie i bacznie spoglądał na chłopaka przenikliwym spojrzeniem.
Chłopak skierował swoje spojrzenie na kawałek drewna, zastępujący komendantowi nogę i
odruchowo podniósł rękę do tyłu głowy, w miejsce skąd niedawno zszedł guz.
- Nic ciekawego tu nie ma - zagrodziła Nanasa swoim niewysokim chudziutkim ciałem Nadia. - i w
ogóle, wykonywał specjalne zadanie. Ta informacja nie dla rozgłaszania. Wszystkie pytania
zadawajcie kierownikowi garnizonu Jarczukowi.
- No, no, - uśmiechnął się mężczyzna, dlaczego zmarszczki, brużdżące jego twarz, stałye jeszcze
głębiej. - spytam go jeśli będzie trzeba
Nadia złapała ukochanego za zdrową rękę i powlokła go po sobą przez korytarz.
- Ja i sam mogę! - wyrwał rękę Nanas, któremu wydało się nieprzyjemny wyglądać przed
Smurnowym żałosnym i słabym.
I znowu naszła go złość na siebie: wysłuchał aluzji milcząc, nie potrafił i słowa w odpowiedź
powiedzieć, wypadło dziewczynie go bronić..! Ale ta drewniana noga komendanta … patrzcie go
jak on się uśmiecha! To na pewno on, tą nogą Nanasa po głowie przeciągnął! Niezrozumiałe tylko,
po co? A może …Nanas mimo woli zwolnił krok, zaskoczony dzikim domysłem. Przecież
komendant mówił jeszcze przy pierwszej ich spotkaniu, że on też z Łowoziera i dobrze znał
Siładana - wtedy jeszcze Siłantija Wiediernikowa. I kiedy ten stał się nojdem i zaczął nastawiać
wiernych przeciw Rosjanom, a Smurnow zbiegł do Zorzy Polarnych. A co, jeśli nie tylko zbiegł?
Co, jeżeli on - szpieg Siładana? Tym bardziej, komendant sam się przyznał, że Rosjaninem jest
tylko w połowie, ma matkę saamkę. Diabli wiedzą czy Nojd pozwoliłby mu zostać w syjcie. I
kiedy on, Nanas, przez swoją głupotę wszystko wyłożył temu szpiegowi, ten postanowił skończyć
to, co nie udało się jego panu - zabić go po cichu, żeby się odechciało knuć przeciwko «
wielkiemu czarownikowi»!
- Ty czego to, a?.. - Nanas opamiętał się, dopiero kiedy Nadia potrząsnęła go za ramię. -
Przywidzenie masz?
- Aha - rozejrzawszy się na boki, powiedział chłopak - przywidzenie. - i syknął przypadłszy do
ucha ukochanej: - Komendant - to szpieg Siładana!- Co?!.. - parsknęła Nadia, ale zaraz potem jej
twarz stała się poważna i przestraszona. Przyłożyła dłoń do czoło chłopaka:
-Gorączkę masz?! Nie chyba nie...
Zobaczywszy, że doszli już do drzwi jego pokoju, Nanas szybko wciągnął dziewczynę do środka.
Tam szybko opowiedział jej o swoich podejrzeniach.
- No, nie wiem … - pokręciła głową Nadia. - za bardzo to wszystko skomplikowanie. Tyle lat
siedzieć tu, udawać swojego … no i po co? Jakie tutejsze tajemnice mogą przydać się twojemu
Siładanowi? I jakby Smurnow mógł mu je przekazywać?
- A kto jeszcze mógł mnie po głowie pojechać? Komu to mogło być potrzebne? A tu i przyczyna,
tak jakby, jest, i narzędzie też ma … - Chłopak wytrzymał i jednak podrapał się się po dawnym

144

background image

guzie.
- Nie będę, oczywiście, od razu odrzucać twojej wersji, ale uczciwie mówiąc to ciężko mi w nią
uwierzyć. Bardziej prawdopodobniej, że to zrobił ten wartownik - ten no, pamiętasz, opowiadałeś,
któremu przyszło do głowy, że nie strzelałeś do barbarzyńców.
- Ja też najpierw go podejrzewałem ale go przecież zabili! - Nanas nie chciał uściślać, że Sierioże
Bażowa zabili już po tym jak ucierpiała jego głowa. Ale on sam już był pewny że tego nie zrobił
poległy wartownik.
- No i w ogóle, noc a komendant nie śpi, jak gdyby specjalnie czekał. Ciekawie czy to drewienko
łatwo się odpina?
Ale nie dyskutowali dłużej na ten temat – powoli zbliżał się ranek a mieli jeszcze dużo do
zrobienia.
- Po pierwsze - rozbieraj się i marsz pod prysznic! - wydała polecenie Nadia. - a ja na razie
przygotuję ci ubranie. Nanas zabrał się rozbierać się, ale ranna ręka wyraźnie przeszkadzała w
zrobieniu tego szybko i bezboleśnie. . Usłyszawszy jego syczenie dziewczyna pośpieszyła na
pomoc. Ściągając z chłopaka lotniczą kurtkę swojego ojca, prawy rękaw przez którą znamiennie
został potargany i zerwany w kilku miejscach, zauważyła:
- Kurtka taty uratowała twoją rękę! Patrz, jaka skóra gruba, a i tak bestia ją przegryzła. Byłbyś w
zwykłym ubraniu, już byś ręki nie miał.
- Aha - odezwał się Nanas - teraz zawsze ją będę nosić! No, oprócz lata.
- Teraz to jej i tak nie założysz.
- To jeszcze dlaczego?!
- Po pierwsze, ona cała w krwi, trzeba ją porządnie oczyścić. Po drugie – dziury połatać a na to nie
ma czasu. Nie oburzaj się, wszystko potem zrobię. A teraz ponosisz tę kurtkę co ci w pracy wydali.
Chłopak chciał zaoponować, ale tu Nadia zaczęła ściągać z niego podkoszulek w paski i ból w ręce
zaraz zmusił go do zapomnienia o wszystkim innym.
Kiedy został goły po pas, go ukochana żałośnie jęknęła i przycisnęła dłonie do policzków.
- Co z tobą? - zaniepokoił się Nanas.
- To nie ze mną, a z tobą … - mruknęła Nadia. - żebyś ty siebie widział! Na tobie nie ma zdrowego
miejsca, wszędzie siniaki!.. A ręka … - tu dziewczyna zacięła się i zamilkła.
- Co ręka?.. - przestraszył się chłopak i sam utkwił wzrok w swojej rannej kończynie. Wyglądała
naprawdę koszmarnie; czarna od krwiaków i zaschniętej krwi, z opuchnąć łokciem, ręka wydawała
się niedorzeczna brudną kłodą, przylepionym do ciała. Mimo woli porównanie nastraszyło go
jeszcze bardziej: - to gagriena?.. Oderżną.. rękę?..
- Język ci oderżną! - wpadła w złość i znów zaczęła rzeczowo mówić Nadia. - żadna to gangrena,
a po prostu brud. Ty najpierw się umyj się, wtedy spojrzymy. Dokładniej – lekarze popatrzą.
Rzeczywiście, kiedy chłopak się umył, też za pomocą ukochanej, która nie zwróciła uwagi ma jego
okrzyki protestuj najmniejszej uwagi, stało się jawne że z ręką jest lepiej niż się wydawało. Fakt,
krwiaków było mrowie, były i rany - szczególnie ucierpiała dłoń - ale wszyscy to wyglądało nie tak
przerażająco. Najbardziej Nadii nie spodobał się opuchnięty łokieć.
- Zdaje się, masz jeszcze i zwichnięcie do kompletu - powiedziała. - mnie tato nauczył je nastawiać,
ale tu potrzebna siła. To już lepiej niech lekarze to zrobią, inaczej tylko zaszkodzę. Może tam i
złamanie jakieś jest...
- A gagriena?..
- Słuchaj, mam już dość tej twojej « gagrienoj », słowo daję! Po pierwsze, nie « gagriena » lecz «
gangrena », a po drugie starczy wygłupów! Ubieraj się i jedziemy. Już ci mundur przygotowałam co
ci wydali, zaraz założysz
- A tielesznka?! - oburzył się Nanas.
- Podkoszulek w paski wyrzuciłam.
- Co?!.. - chłopak, wydawało się, że stracił dar mowy.
- Ona zaś cała brudna i podarta. I sam od niej kawałek urwałeś żeby opatrunek zrobić.

145

background image

Zapomniałeś? Co tak przeżywasz ? Mam jeszcze jedną to ci dam , nie martw się. A w ogóle, to mi
przyjemnie - mrugnęła dziewucha - że ci marynarski mundur przypadł do serca. Swój człowiek!
- Czapkę ja też swoją włożę. Marynarską, - mruknął Nanas.
- Tak , tylko ona też ma dziurę...- zaczęła Nadia, ale potem machnęła ręką: - a, dobrze, wkładaj!
Nowego opatrunku nie zakładali, na razie ręka nie krwawiła, a poza tym bandaży i tak nie mieli. A
rwać prześcieradeł Nadia się nie zdecydowała . Kurtkę też tylko narzucili z góry, zwłaszcza że
mieli jechać ciepłym samochodem. Co prawda tuż przed tym jak mieli wychodzić, dziewczyna,
zauważywszy, że ukochany dosłownie słania się od zmęczenia, bólu i niedosypiania i powiedziała:
- Może, byś się przespał parę godzin? - ale potem sama sobie i odpowiedziała: - nie, kierowca nie
będzie czekać, ma jeszcze swoja pracę. Poza tym od rana mam być w pracy, a chce się wszsytkiego
o tobie od lekarzy wywiedzieć.
- I powiedzieć, żeby nie odcinali! - z pośpiechem dodał Nanas.
- I to też - uśmiechnąwszy się ze zmęczeniem westchnęła Nadia.
W szpitalu, gdzie wkrótce przywiózł ich faktycznie zmęczony czekaniem na nich i powarkujacy
przez całą drogę Staszczuk, nie można było się dopchać. Łóżka z rannymi stały nawet w
korytarzach, zewsząd słychać było krzyki i jęki, kręcili się ludzie w białych i seledynowych
fartuchach, często zachlapanych krewią - w zasadzie kobiety albo i całkiem młodziutkie
dziewczyny. Twarze wszystkich były wyczerpane i pociemniałe, wielu już się chwiało ze
zmęczenia. Część personelu wyglądała niewiele lepiej niż sami pacjenci.
- Pójdę stąd - powiedział Nanas, obracając się do wyjścia – nie mają dla mnie czasu.
- Stój! - złapała go za rękaw Nadia - ty taki sam ranny, jak i wszyscy pozostali.
Od jej szarpnięcia niezapięta kurtka spełzła z ramion młodzieńca i spadła na podłogę.
Przebiegająca obok mała i krucha pielęgniarka w białym fartuchu potknęła się, zaplątała nogami w
jej rękawach i upadła upuściwszy pudełko z maciupeńkimi buteleczkami, które z dźwiękiem
potoczyły się po podłodze.
- No nie! - krzyknęła dziewczyna gotowa gotowa się rozpłakać i rzuciła się zbierać porozrzucane
buteleczki. Nadia zaczęła jej pomagać, a Nanas chciał ją podnieść. W pośpiechu zapomniał o
rannej ręce i ból z jakiegoś powodu wybuchnął nie w ręce, a w głowie - przy czym,
różnokolorowymi iskrami. A potem zrobiło się nagle czarno.

* * *

Kiedy znowu otworzył oczy, żadnej dziewczyny w białym fartuchu obok nie było. Przed nim stał
mężczyzna w zielonym fartuchu i takiej samej czapeczce na głowie. Ale nawet mimo tego, że ta
śmieszna okrągła czapeczka zakrywała włosy, Nanas od razu przypomniał sobie, co one są
całkowicie szare. Dlatego że przypomniał sobie i samego mężczyznę - to był właśnie ten który
przyjechał do internatu, kiedy ktoś (teraz prawie nie miał wątpliwości że to był komendant
Smurnow) uderzył go czymś ciężkim (drewnianą nogą, oczywiście!) po głowie.
- Ocknąłeś się? Dobrze - powiedział lekarz nieco to dziwne wymawiając słowa, jakby język
rosyjski był mu obcy, na co Nanas pierwszym razem nie zwrócił uwagi – i że zemdlałeś i upadłeś to
też dobrze. Obeszło się bez anestezji
- A to kto taki? - niemrawo spytał Nanas.
- Znieczulenie?.. To co, a nie kto. Stosują ją, żeby pacjent nie czuł bólu, kiedy mu coś - ciach! -
uczynił strzygący ruch palcami lekarz, - obetną, albo …
- Co?!.. - podskoczył Nanas. - obetną?!.. Gag … gangrena?!..
Utkwił wzrok w swojej prawej ręce, która od ramienia do palców szczelnie była owinięta szarym
bandażem.
- Jaka gangrena? - zamrugał zgłupiały od pytania rannego Raszydow - wszystkiego to tam było
kilka potłuczeń, drobnych ran szarpanych, niewielkie rozciągnięcie i zwichnięcie. I to zwichnięcie
już nastawiłem a rany zszyłem. Ale nie dałeś mi dokończyć ! Znieczulenie stosują nie tylko kiedy

146

background image

obcinają , ale też kiedy na odwrót - przyszywają. I w ogóle, nie ma co tu się tutaj rozkładać za
wygodnie, brakuje nam miejsc dla ciężkich przypadków. Idź, na zewnątrz, do siostry, ona ci
wypisze receptę i zwolnienie. Resztę leczenia w domu doleżysz. Więcej teraz z takim zranieniem
dać nie mogę, czas nie ku temu. Oblężenie – rozumiesz. Prawdziwa Troja!
- A to znowu kto taki? - mruknął speszony przez swój głupi błąd Nanas - i nie potrzeba mi żadnych
zwolnień, zaraz pójdę na stanowisko.
- Pójdziesz nie pójdziesz -twoja sprawa. Jak widzisz palców ci nie zabandażowałem – na spust dasz
radę nacisnąć. A Troja - to miasto takie. Stare. Ono też było oblężone. Długo. Dużo dłużej niż my.
Co prawda, na koniec padło z powodu podstępu wroga. Koń trojański - słyszałeś o takim?..
Chociaż, skąd nawet i Troi nie znasz! A nie mam ci kiedy wytłumaczyć. Sam potem przeczytasz.
Nanas mimo woli pomyślał że do tego, żeby mu przeczytać, najpierw trzeba, żeby Nadia go
czytać nauczyła. A po tym jak dziewczyna dowie się o zdradzie, pewnie nie zechce go nie tylko
uczyć, ale i widzieć. Więc najpewniej, poczytać o starym mieście Troja – nie będzie mieć okazji.
Rozumie się, nie powiedział tego lekarzowi Raszydowi. Potem pomyślał że może ktoś inny nauczy
go czytać. Nastrój, który poprawił mu się po tym jak przekonał się że nadal ma rękę, i może nią
ruszać prawie bez bólu, teraz całkiem skisł bo poczucie winy było silniejsze niż jakikolwiek
fizyczny ból. I Nanas zrozumiał że ciągnąć tego tak nie może, im dłużej to trwa tym bardziej
wykańcza sam siebie.
Nabrawszy w pierś powietrza, jakby przed skokiem w wodę, wyszedł na korytarz, pełny
zdecydowania wyłożyć ukochanej wszystko naraz. Nadia tam nie było. Za to, zobaczywszy
chłopaka, pośpieszyła do niego się ta właśnie dziewuszka w białym fartuchu, z powodu której on
zemdlał. . Pomyślał że ona spieszy do niego z przeprosinami ale dziewczyna powiedziała co inne:
- Wy jesteście Łopariew? Nikołaj Łopariew, tak?
Nanas kiwnął.- A mnie Masza nazywają ale to nieważne … z wami tu dziewczyną była, Nadia. Na
was czekała i czekała, ale pora jej już było do pracy. Prosiła żeby przekazać, żebyście szli do
internatu, kładli się spać i czekali na nią, oto …
- Dziękuję - ponuro powiedział młodzieniec zwracając się do wyjścia.
- Zaczekajcie chwilę! - rozległo się w ślad za nim. - ja jeszcze przeprosić chciałam, to przecież
przeze mnie wy …
- Tak nie ma za co przepraszać - z wymęczonym uśmiechem odwrócił się Nanas - wy szpitalowi …
ten … zaoszczędzili anastazji.
- Kogo?.. - wytrzeszczyła oczy dziewczyna. - Anastasij Andriejewnej? Lekarza naczelnego?.. A co z
nią?!
- Z nią to myślę wszystko w porządku - mruknął rozdrażniony swoim następnym błądem chłopak. -
a oto ze mną … - gwałtownie machnął zdrową ręką i zaczął śpiesznie maszerować się do wyjścia.

Rozdział 36
RADA CZTERECH

Spać, oczywiście, chciało mu się okropnie, ale myśl o tym, że będzie zalegać w pościeli kiedy
pozostali będę gromić barbarzyńców w decydującym starciu, obróciła nogi Nanasa nie do
internatu, a do głównego stanowiska ochrony. Tym bardziej, że po pierwsze wiedział jak tam dojść,
a po drugie było to znacznie bliżej niż internat. Ale , jeżeli mówić szczerze, była jeszcze jedna
przyczyna która zmusiła go do poświęcenia snu w ramach wyższej sprawy. Zdecydowanie żeby do
wszystkiego się Nadii przyznać, które odczuwał opuszczając gabinet Raszydowa, teraz nagle
znowu zniknęło. Miał świadomość że jak ukochana wróci z pracy, on znowu będzie haniebnie
milczał. Nanas odczuł, że w zaschnięte gardle zapiekło, a kolana zaczęły trochę drżeć. « pójdę do
ataku - przyszło mu do głowy z ulgą - w pierwszym rzędzie! Może tym razem mnie dostaną, i nie

147

background image

będę się już musiał nikomu do niczego przyznawać. Ale o ataku, jak okazało się, marzył za
wcześnie. Soszyn, ledwie zobaczył go na stanowisku, zaczął machać na niego rękami:
- Zgiń! Zgiń! Paszoł won! Ty jesteś jak zjawa. Na nogach się chwiejesz, nie ustoisz. Marsz do domu
odsypiać!
- Nie trzeba do domu - poprosił Nanas, który sam już rozumiał, że bez snu długo nie wytrzyma, -
powieki zamykały się same, jakby do nich przywiązano kamienie – a może nagle trzeba będzie
natychmiast do ataku wchodzić?.. Dajcie, ja sobie gdzieś tu lekutko pośpię!
- Słuchaj, nic mi tu po tobie teraz, kasowcami obsadzamy! - kiwnął na ekrany szef ochrony. Ale
zobaczywszy jak pochylił się zasypiający na stojąco chłopak zlitował się: - dobrze, idź na
magazyn, powiedz tam, że pozwoliłem. Niech ci parę kurtek na ławkę pościelą … bo teraz to ty się
do domu nie doczołgasz nawet, tylko w zaspie zaśniesz i zamarzniesz.

* * *

Nanas myślał że pośpi naprawdę lekutko, tylko tyle żeby mu się oczy przestały zamykać, ale kiedy
obudził się, okazało się, że już zbliża się wieczór. I pierwszym człowiekiem, z który, zderzył się na
korytarzu wyskoczywszy ze składu, była Nadią.
- Ty?.. - zmieszał się Nanas. - skąd?..
- A ty dlaczego tu?! - rzuciła się na niego dziewczyna- tobie co, nie przekazali w szpitalu, żebyś
szedł do internatu i czekał na mnie tam?
- Przekazali, ale …
- « Ale », « ale »!.. - z oburzeniem wybiła Nadia. - mało nie zwariowałam jak cie tam nie było. I
tak się nakręciłam że mi wszystko w robocie z rąk leciało. Dobrze, że Swietłana Aleksandrowna
mnie zmieniła … ja biegiem do internatu - a cię tam nie ma! Ja - w szpital, tam też nie ma …
Wprawdzie trochę się uspokoiłyśmy, ale już zaczęłam myśleć że stało ci się coś poważnegoę -
gangrena nie gangrena, ale …
- « Ale », « ale »!.. - z zemsty zaczął przedrzeźniać dziewczynę Nanas. Było mu okropnie wstyd, że
się tak zachowuje, ale teraz nie był czas na szczere wyznanie - a kto obiecywał patrzeć żeby mi ręki
nie ucięli?
- A, według ciebie, nie patrzałam?! - wybuchnąwszy, oburzona Nadia - poszłam dopiero wtedy,
kiedy było jasne, ze żadnej gangreny i niczego takiego u ciebie nie ma i nikt twojej ręki odcinać nie
ma zamiaru.
- No dobrze, no wybacz … - zawahał się Nanas, który w ogóle już gotowy był zapaść się pod
ziemię ze wszystkiego, co narobił, nałgał i przeciwnie nie powiedział jeszcze Nadii - dziękuję ci. Ja
w ogóle na to wszystko nie zasługuję...
- A to dlaczego?
I wreszcie zdecydował się:
- Dlatego że ja …Ale tu otwarły się drzwi wejściowe, wpuściwszy na korytarz kłęby mroźnego
powietrza, z których wynurzył się kierownik garnizonu.
- Aha - powiedział - wy znowu tu? Spaliście chociaż?
Dopiero teraz do Nanasa dotarło że on przespał cały dzień, a dziewczyna biegała i go szukała, a
jeszcze była w pracy. I nie miała czasu nawet oka Tylko teraz do Nanasa doszło, co on-to przespał
prawie cały dzień, a oto Nadia, na którą naburczał, pewnie nie zamknęła oczu nawet na minutę. I
Jarczuk pewnie też się nie wylegiwał w pościeli.
- A wy sami to spali? - spytała nagle Nadia.
- Ja, nie mam na to czasu teraz. Zresztą pół godziny drzemałem w samochodzie.
- Zdecydowaliście już co robić dalej? - wyrwało się Nanasowi, chociaż pamiętał, że zadawać
takiego pytania najwyższemu dowódcy nie uchodzi. Jarczuk, zresztą, na to uwagi nie zwrócił.
Albo, po wydarzeniach zeszłej nocy, już nie uważał ciekawskiego Saam za zwykłego podwładnego.
Tak czy inaczej odpowiedział :

148

background image

- Teraz będziemy decydować.
- Mnie też weźcie - powiedział Nanas. - mam jedną myśl – bo naprawdę pojawiał się u niego w
głowie pomysł. Widać w czasie snu.
- Tylko jedna? - spróbował zażartować Jarczuk, ale sam się skrzywił - dobrze, chodźmy.
Wysłuchamy twojego pomysłu.
- A ja? - wyskoczyła Nadia.
- A ty idź spać - surowo uniósł brwi chłopak . - na skład, tam ciepło i kurtki miękkie … Olegu
Borisowiczu, powiedzcie jej, bo nie dość że nie spała to jeszcze była w pracy...
- Nie musicie się użalać nade mną ! - tupnęła Nadia. - i wstawiać się za mną też nie trzeba! Jeżeli
coś mi będzie potrzebne, sama poproszę. - Oczy dziewczyny błyskały tak stanowcze i gniewnie, że
Nanas tylko machnął ręką - przy czym, przez zapomnienie tą zranioną. Na szczęście nie
wywoływało to już takiego bólu jak wcześniej. A kierownik garnizonu mimo woli roześmiał się:
- W Nadii Siemionownej jak widzę tyle energii że na naradzie na pewno nie uśnie. A po spotkaniu
obiecuję własnoręcznie zamknąć ją w magazynie – na minimum pięć godzin.
- Nie trzeba mnie zamykać - mruknęła dziewczyna - z chęcią pośpię, jeśli okoliczności pozwolą.
- « Okoliczności! - wybuchnęło w mózgu Nanasowi - znowu te okoliczności! No w żaden sposób
bez nich się obejść nie można! », ale nie ciągnął dalej tej myśli – nie miało to sensu.
Jak okazało się, na naradzie, oprócz ich trojga nikogo więcej nie było. Co prawda Nanas pamiętał
o zainstalowanym selektorze, dzięki któremu można się naradzać z wieloma osobami naraz. Ale
Jarczuk nie skorzystał z urządzenia. Widocznie Oled Borisowicz bardzo nie chciał zdradzać
tajemnicy przed czasem, tajemnicy za pomocą której miał zamiar pokonać barbarzyńców. Zebrani
tutaj, i tak tę tajemnicę znali, dlatego prawdopodobnie postanowił się zabezpieczyć i ograniczył
spotkanie do wąskiego kręgu.
Mimo wszystko Nanas nie oczekiwał, że pierwsze pytanie kierownik garnizonu, zada oficjalnie
właśnie jemu:
- Tak co u was za idea, Nikołaju Aleksiejewiczu? Meldujcie!
- U mnie?.. - zakrztusił się chłopak nie od razu przypomniał sobie co miał powiedzieć - to właśnie
nie jest mój pomysł … pamiętajcie, Kirkin powiedział, co nieźle by było zwabić barbarzyńców
bliżej elektrowni, do samej ściany a potem włączyć urządzenie? Wtedy wielu z nich jeżeli i nie
zabije przerażenie, to i tak powariują. A pozostali pójdą w panice w rozsypkę. A wtedy poradzimy
sobie z nimi bez trudu.
- Pamiętać to pamiętam - w zamyśleniu przygryzając wargi, odpowiedział wreszcie Jarczuk. - i
nawet miałem pomyśleć nad tym … tylko nie uwzględnił że do tego czasu urządzenie i tak już
będzie działać. To pierwsze. A drugie: jakim kołaczem

24

zwabić tych barbarzyńców do elektrowni?

Na kominie stanąć i piernikiem machać?
- Nie trzeba piernikami - pokręcił głową Nanas, tym bardziej, że nie wiedział co to piernik – na to
akurat miałem pomysł, i jak włączyć i wyłączyć urządzenie – też.
- Jak wyłączyć i włączyć – powiedzmy naprawdę nie duży problem - zgodził się kierownik
garnizonu - to ja coś z niedospania nie zorientowałem się od razu...
- Po prostu powiedzieć pieskom - nie wytrzymawszy wtrąciła się Nadia - kiedy im jedzenie będą
pooddawać, żeby na pewien czas wyłączyły pole. A potem żeby wystawiły czujkę gdzieś na dachu;
i jak tylko zobaczą, że barbarzyńcy koło samej ściany - wtedy niech ruszą z całą mocą!
- Właśnie tak, - kiwnął Oleg Borisowicz. - ale co zrobić, żeby barbarzyńcy w tę właśnie ścianę
poleźli?
- I tu mam jedną myśl ! - zawołał Nanas i poprawił się przypomniawszy sobie jak pośmiał się
poprzednim razem Jarczuk: - nawet dwie …
- No, no – kierownik wystąpił naprzód - ciekawie posłuchać.
Nadia i Soszyn też patrzeli na chłopaka z ciekawością.
- Parsykin - powiedział. - Kostia. Przecież mówiliście, że miał zamiar uciec do barbarzyńców. Więc

24 Rodzaj ciasta – taka chałka z posypką tylko okrągła.

149

background image

niech ucieknie. Ale wcześniej spotkam się z nim i porozmawiam. Bardzo mam ochotę z nim
porozmawiać! No i powiem mu że zdjęto ochronę z KAES i przeniesiono tutaj.
- Tak ni stąd ni zowąd mu powiesz, a potem go wypuścimy? Włączył się w rozmowę Soszyn. -
myślisz, z niego taki głupek? On, niestety, całkiem nie głupi chłopak. Rozgryzie tę podpuchę od
razu. Do babki chodzić nie musi

25

.

- Po co do babki? - zdziwił się Nanas - ja nie chciałem iść do babki …
- No, przypuśćmy że tak zrobimy - wybił go Jarczuk - a druga twoja myśl o czym?
- O kim - machnął głową Saam. - o Horze. Wsadzimy go do tej samej piwnicy co Paryskina, niech
powie że go złapali na zwiadzie, kiedy znalazł wejście do tunelu. Do tunelu którym szło wielu
ludzi, z elektrowni do miasta.... i usłyszał potem w ich rozmowach, że stację zostawili, żeby
umocnić pozostałe sektory.
- A to nawet całkiem nie najgorsze - zaczął kiwać łysiną Soszyn - może zadziałać!
- To może lepiej po prostu pozwolić i « uciec » Horowi, a Parsykina tej gnidy i w ogóle w tę sprawę
nie wplątywać - wypowiedział się kierownik garnizonu.
- Horowi nie uwierzą! - podskoczył Nanas. - przecież uciekł od barbarzyńców!
- Skąd oni wiedzą, że uciekł? Może, naprawdę go w niewolę wzięliśmy!- A ślady? Barbarzyńcy są
bardzo dobrze w czytaniu śladów. Muszą być bo żyją w lasach...a on i automat ukradł, więc mu nie
uwierzą.
- Za to żeby Parszywkin we wszystko dokładnie uwierzył - ożywił się Siergiej Wiktorowicz, -
zrobimy tak, żeby w czasie ucieczki najpierw Hor naszego wartownika zabił, a potem i jego
skończymy. A zbiegły Kostia niech zabiera swoje kości i w zamian za życie te « ważne wiadomości
» barbarzyńcom sprzeda.
- Nie trzeba zabijać Hora! - przestraszył się Nanas. - i wartownika nie trzeba!.. Co wy?!
- Za kogo mnie bierzesz? - obraził się Soszyn - nikogo naprawdę nie zabijemy. Po prostu w «
odpowiednich » automatach będą ślepe naboje.
- No cóż! - trzasnął dłońmi po kolanach Jarczuk. - można spróbować. W żadnym przypadku,
niczego nie tracimy. Jeżeli ten plan nie zadziała i barbarzyńcy mimo wszystko nie pójdą na KAES,
to my wtedy ich sami tam popędzimy. A pieski, zobaczywszy taką akcję, i tak urządzenie włączą...
- Ale wtedy i nasi mogą polem oberwać - zachmurzyła się Nadia.
- Mogą - westchnął kierownik garnizonu. - dlatego byłoby lepiej żeby plan wypalił.
Następnie, pomilczawszy westchnął jeszcze bardziej gorzko: żeby amunicji starczyło, ale nie ma
skąd brać...
- Wiem, gdzie skąd wziąć - także z westchnieniem powiedziała Nadia - tak tylko teraz tam nie
doskoczysz! Gdybyście mieli helikopter …
- Helikoptera u nas nie ma – przerwał jej Jarczuk - a broń gdzie, w Widiajewie?
- No tak - kiwnęła dziewczyna - jest jeszcze całkiem sporo. Do tego ubrania, mundury i wiele
innych rzeczy...paliwo też jest. Oczywiście te najgłębsze podziemne składy opróżniliśmy, ale na
górze na pewno coś zostało.
- Ach!.. - walnął pięścią w kolano kierownik garnizonu - naprawdę, helikopter by się przydał! No,
całkiem całkiem! Jak rozbijemy te gadziny, koniecznie wyprawimy ekspedycję do Widajewa A
niech ktoś potem się spróbuje do nas dobrać...dzikusy czy inni..
- A czemu myślisz że inni będą lepsi? Dzikus - jest dzikus, wszyscy jednakowi … - Kierownik
garnizonu potknął się nagle, żachnął i z poczuciem winy w spojrzeniu dodał niewyraźnie: - w
większości.

25 Do wróżki ;-)

150

background image

Rozdział 37
Wyznanie

Spotkanie z Kostia Parsykinem Nanas potem wspominał jako coś obrzydliwego. Przecież kiedyś
miał takie zaufanie do tego rozmownego chłopaka, nawet prawie zaczął uważać go za przyjaciela. A
tu, mało tego, że ten okazał się zdrajcą, to jeszcze takiego kalibru!
Po kilku niezbyt grzecznych « powitalnych » frazach, Nanas poczuł że zaczyna się trząść z
wściekłości. Więc nawet nie musiał udawać że popadł w « bogobojny gniew ».
- Jak mogłeś?! - zawołał ledwie powstrzymując się, żeby nie rzucić się na związanego Kostię z
pięściami - jak mogłeś zdradzić tych co cie odziewali, karmili, dawali ciepło i światło..?! A na
zdradę wybrałeś chwilę kiedy ci ludzie w biedzie są! Ty w ogóle rozumiesz, co się teraz dzieje !
Brakuje ludzi, broni, amunicji! W nocy musieli nawet zdjąć ochronę z elektrowni żeby przerzucić
ich tutaj – żeby choć miast ocalić? A ty?! Zamiast tego, żeby pomóc, żeby walczyć razem z
wszystkimi …
- A ja nie chcę walczyć razem z wszystkimi! - wyszczerzył się Parsykin. - nie chcę być ustrzelony
jak zając na polowaniu! I karmili mnie i ubierali nie jakieś tam « ludzie » a konkretnie jeden
człowiek - mer miasta - Safonow. Jedyny tu człowiek, który prawidłowo: nie dla wszystkich, a do
siebie! I on polecenia wydawał, a jaj je wykonywałem. Wszystko - bez wahania! I z urządzeniem
wtedy, i w ogóle … zresztą, to nie twoja sprawa! Spieprzaj stąd, dzikusie! I wtedy próbował się
opanować i odciąć, usłyszał coś co prawie powaliło go na ziemie.
- I cholera, że ja cie wtedy nie szturchnąłem mocniej! - krzyknął więzień – ale szef poprosił żeby
cie tylko « popieścić » do wstrząsu mózgu maksimum. Żeby cie potem « ratować » cię i opiekować
się tobą … żeby stać się twoją « troskliwą mamusią », « dobrym przyjacielem », przed którym nie
będziesz mieć tajemnic i niepotrzebnych pytań....a wiesz jak mi było obrzydliwie z tobą mieszkać?!
Z brudnym, durnym dzikusem! Wiesz jak mnie mdliło od twoich debilnych pytań! I rzecz
najbardziej urągająca. Jak taki kawałek gówna jak ty, mogła pokochać taka dziewczyna ?!
- Tak to ty?!.. - jęknął Nanas. - to ty mnie wtedy?.. - Nic więcej nie był w stanie z siebie wykrztusić,
i wybiegł z piwnicy. Chłopak czuł, co jeszcze trochę i jeśli Paryskin nie zamilknie to on albo się
załamie, albo wczepi się tej gadzinie w gardło, i nie puści dopóty, aż ten nie przestanie oddychać. I
jednego i drugi robić w żadnym razie nie mógł.
Nanas długo jeszcze znajdował się w jakimś dziwnym, jak gdyby półsennym stanie, w którym
wszystko co się działo wokół, było jakieś nierealne i prawie nie docierało do jego świadomości.
Ocknął się dopiero kiedy Soszyn potrząsał nim za ramiona.:
- Hej! Łopariew!.. Ocknij się, chłopaku tak co z tobą?
- A?.. - ocknął się Nanas. - co?.. Co takiego? Barbarzyńca? Pora do ataku?
- Jaki atak , śpisz czy co? I nie barbarzyńcy tylko jeden barbarzyńca. Twój Hor. Mówi że zgodzi się
na naszą inscenizację, tylko jeżeli obiecasz odprowadzić go potem do tego … do syrtu.
- Do syjtu … - odruchowo poprawił chłopak i ocknął się wreszcie do reszty. - poczekajcie ale
myślałem że to on tak po prostu … żartuje!
- Żadne żarty. Uparł się – i ani w jedną ani w drugą. Obiecaj mu co chce, przecież cie od tego nie
ubędzie.
- To znaczy jak?.. - zamrugał Nanas. - po prostu obiecać a potem nie robić tego..?
- Nieważne czy to zrobisz, czy nie – ważne żeby on się teraz zgodził. Więc zrób teraz wszystko co
trzeba.
- Ale przecież tak nie można! - rzucił się chłopak - skoro obiecam, to będę musiał to zrobić! A to, co
on prosi, to … nie, tak nie mogę!
- No jeszcze czego … - ciężko westchnął szef ochrony a potem wyprostował się nagle błysnąwszy
spurpurowiałą nagle łysiną, i ryknął: - Żołnierz Łopariew!!! Baczność! Spokój!!! Każę zapewnić
jeńcowi Horowi wymaganą przez niego informacja!
- On nie jeń...

151

background image

- Wykonać!!!
Co było dalej , Nanas znowu zapamiętał nader dziwnie, jakby znajdując się w gęstej mgle.
Najpierw uciekając spojrzeniem, mamlał coś Horowi że do syjta najlepiej iść latem. A potem dał
mu słowo honoru, że pójdzie z nim. Potem znów była przerwa w pamięci...mglisty « tuman » który
przeobraził się w dźwięk broni automatycznej.
Ale żadnych oznak paniki na stanowisku Nanas, ku swojemu zdziwieniu nie zauważył. I dopiero
po chwili zrozumiał że to właśnie się odbywa się zaplanowana wcześniej « ucieczka » Parsykina i
Hora.

* * *
Soszyn, nie odrywając wzroku patrzał na jeden z ekranów. Na ekranie, po białym śniegu uciekały
dwie ludzkie figurki - Kostia Parsykin i Hor. Były barbarzyńca trzymał w rękach automat, z
którego, czasem, na krótko zatrzymując się i obracając, strzelał krótkimi seriami.
- Ślepe?.. - zapytał Nanas nagle wyschniętymi ustami.
- U niego - tak - odpowiedział szef ochrony.
- A u kogo - nie?.. - zdziwił się młodzieniec o tyle, bo wyraźnie widział że Paryskin ma puste ręce, a
nikogo więcej na ekranie nie ma. I dopiero spytawszy o to, zauważył, że dookoło zbiegów raz po
raz wzlatują fontanny śniegu. - poczekajcie na … tak po nich co - strzelają?.. Ostrymi. Przecież
umawialiśmy się, co …
- Poprawiliśmy scenariusz. Doszliśmy do wniosku że tak będzie naturalniej. Barbarzyńcy na pewno
obserwują z lasu, od razu by się zorientowali że nie ma śladów wystrzałów i nie ma gwizdu
pocisków. Nie bój się, strzelają mistrzowie, Parsykina nie zaczepią.- A Hora?!.. - zawołał Nanas i w
tej samej chwili zobaczył jak stary człowiek na ekranie jak gdyby potknął się a potem, niezgrabnie
poruszając się zwalił się w śnieg na wznak.
- Zabili go?! - wrzasnął chłopak - zabili go, tak?! Dlaczego? Po co?! Tak nie można! On przecie
swój!!!
- Tak nie drzyj się, ogłuchnąć można! - skrzywił się Soszyn. - tak naturalniej, rozumiesz?.. Parsykin
powinien na sto procent uwierzyć,że tu nie ma żadnej manipulacji, że to wszystko na serio! I
barbarzyńcy też muszą uwierzyć! A to przecież to też tylko barbarzyńca, jeden z ich … Cel
uświęca środki, zrozum!.. Poza tym strzelcy dostali rozkaz....
Jednak Nanas już nie słuchał. Gniew zagotował się w nim gorącą krwawą falą.
- Barbarzyńca, tak?! - wrzasnął rzucając się do drzwi wyjściowych - nie człowiek, dzikus?!.. Tak i
ja też dzikus! To już i mnie dobijcie strzałem, żeby było całkiem naturalne!!! Cel! Środki!..
Gadziny, swołocze, w dupie mam was zasrany raj!!!
Saam wyskoczył na dwór i pomknął do uchylonych koło bramy drzwi. Potem tak i nie mógł
przypomnieć sobie co się działo, jak się to odbywało wszystko : pamiętał tylko że chciał podnieść
ciało Hora, porzucić na zawsze to « Szmaragdowe miasto » pełne zdrady i oszustwa. Porzucić,
mniejsza z tym jak: zginąwszy pod kulami ochrony, naprawdę przejść do barbarzyńców, albo po
prostu zginąwszy w zimowym lesie.
Ale jednak, kiedy dobiegł do zroszonego czerwoną krwią śniegu w którym leżał stary człowiek,
Nanas zatrzymał się, i zdolność orientowania się stopniowo wróciła do niego. I pierwsze, co
zobaczył, - pierś Hora unosiła się drobnymi nierównymi oddechami. Stary barbarzyńca był jeszcze
żywy! O tom, żeby go podnieść nie było mowy. Może gdyby miał obie sprawne ręce... … i wtedy,
chwyciwszy się za owinięte w brudne skóry nogi starego człowieka, chłopak, stękając z wysiłku i
bólu, powlókł do w stronę ściany po śniegu. Niespodziewanie ciągnąć stało się lżej. Podniósłszy
spojrzenie, Nanas zobaczył że mu pomaga … Nadia!.. A potem Hor nagle otworzył oczy i wypuścił
powietrze:
- Pamiętaj … obiecywałeś … ale nawet jeśli ja … to uciekaj.... wszystko jedno … sam … z nią …
ty tu obcy , i swoim nigdy nie będziesz....
Stary człowiek znowu zamknął oczy, i w tej chwili Nanasa odepchnęli w śnieg, niewielu bardziej

152

background image

grzeczniej obeszli się i z Nadią, a rannego złapało dwóch tęgich wartownika i truchtem pobiegło do
bramy.
Młodzieniec zerwał się na równe nogi i odprowadził oddalających się żołnierzy szalonym
spojrzeniem. W głowie była kotłującą się kasza: nienawiść, gniew, krzywda, poniżenie, pragnienie
zemsty , umrzeć, zapaść się przez ziemię - nieprzerwane emocje i ani jednej zdrowej myśli. Poczuł
jak ktoś ciągnie go za rękaw. To była Nadią. Po twarzy dziewczyny płynęły łzy.
- Chodźmy, Nanas, chodźmy! Wszystko dobrze, on żywy, wyleczą go!
- Wyleczą? - cofnął rękę. - albo dobiją strzałem, żeby się nie męczył ? Chociaż nabojów zaś mało –
po co tracić je na jakiegoś dzikusa. Prędzej go po prostu porzucą żeby zdechł!
- No po co ty tak?.. - znów pociągnęła go za sobą Nadia - nie trzeba!.. Ty nie patrz na nich, nie
bierz do serca tak tego, że oni robią źle… mi też czasami ich trudno zrozumieć … ale ja nie myślę
że oni tylko zło czynią. Ale ty rób tak jak ci każe serce.
- A nie wiem, że ono mi teraz każe! - zaczął krzyczeć przed prosto w twarz dziewczynie Nanas - nie
wiem!.. Nie chcę być tu, z nimi! Lepiej sam uciekłbym teraz do barbarzyńców! Do Szeki … -
Chłopak zaciął się ale słowo już się wyrwało.- Do Szeki? - zaokrągliła swoje piękne piwne oczy
Nadia. - dlaczego do Szeki?.. - Palce dziewczyny powoli rozwarły , wypuszczając tkaninę kurtki
Nanasa.
- Dlatego że ja … - mruknął, odkaszlnął, a potem wypalił nagle: - dlatego czym byłem z nią! Tak-
tak, byłem z nią, pokładałem się z nią w jej szałasie? Jestem taki sam łajdak, kłamca i zdrajca, jak ci
… jak wszyscy oni - machnął ręką na ścianę - bynajmniej nie lepszy! Mnie nie można kochać!
Słyszysz?! Nie można! Tak co, nie ruszaj mnie! Zostaw! Zapomnij! Ja obcy! Obcy dla wszystkich, i
dla ciebie też! No już uciekaj!
W oczach dziewczyny jak wcześniej błyszczały łezki, ale płakać przestała. Spojrzenie jej zmieniło
się, stał się puste i zimne. Nie powiedziawszy więcej ani słowa, obróciła się i pomaszerowała do
bramy
A Nanas dalej stał. Był taki pusty w środku, że jeżeli ktoś go teraz dotknie lub rozlegnie się większy
hałas – to on się rozleci.

Rozdział 38
Ostatnia walka

I znów z pamięci Nanasa wypadł cały fragment. Saam doszedł do siebie, siedząc pod ścianą razem
z innymi żołnierzami oddziału Andrieja Dalistianca. Naokoło już się zmierzchał, policzki
poszczypywał coraz silniejszy mróz.
W rękach Nanasa miał automatem, jak i u wielu innych, chociaż gdzieniegdzie widać kusze i
nawet siekiery i dzidy « trzeba przyznać, dzikusowi automatu nie pożałowali! » - przyszło do głowy
chłopakowi, ale wytłumaczenie znalazł szybko. Ranną ręką nie naciągnął by cięciwy kuszy,
operować siekierą tym bardziej nie mógł. I nagle pamięć wróciła, przypomniał sobie jak drobna
sylwetka Nadii znika w bramie. Jak rzucił się śladem, skomląc, jak ranny pies. Jak miotał się
wzdłuż korytarzy w poszukiwaniu swojej ukochanej, ale tak jej nie znalazł. Przypomniał sobie w
dodatku jak darł się na niego Soszyn: « nie dosłuchałeś, idioto! Kazałem tylko ranić starego
człowieka a nie zabijać go! »jak sam błagał Dalistianca żeby dał mu broń, żeby w pojedynkę pójść
tłuc barbarzyńców w dzikiej nadziei znalezienia swojej śmierci, żeby tylko się już uspokoić...
Przypomniawszy sobie wszystko to, poczuł najpierw palący wstyd. A potem … potem na niego
znowu zwaliły się myśli – te które spowodowały że dzień potoczył się tak jak się potoczył.
A wszystkie te myśli sprowadzały się w sumie do dwóch rzeczy. Po pierwsze Hor miał rację. On
jest obcy. Wszędzie i dla wszystkich zawsze jest obcy. I nigdzie już domu nie znajdzie. A po drugie,
w świecie ludzi wszystko opiera się na kłamstwie, zawiści i zdradzie. Dorastał w kłamstwie, kiedy
jego i wszystkich współplemieńców, Nojd oszukiwał na temat otaczającego ich świata. Z pomocą

153

background image

kłamstwa wysłał go do dalekiego Widajewa « duch niebieski » Siemion Budin. Kłamstwem okupił
jego zaufanie sąsiad z pokoju Kostia Parsykin, a zdradą Safonow wysłał go w ręce barbarzyńców.
A potem okłamał i zmusił jego do kłamstwa, Jarczuk i Safonow. A on okłamał staruszka Hora,
wystawił go wprost pod kule... wszyscy kłamali wszystkim, wszyscy zdradzali wszystkich:
przyjaciele - przyjaciół, synowie - ojców, ukochane - ukochanych … tak-tak, ukochanych!..
Przecież sam zdradził swoją ukochaną! Co z tego, że koniec końców jednak się przyznał ?
Wszyscy jednakowo on łgarz i zdrajca! I to największy ze wszystkich! Jakie ma prawo ich sądzić
skoro jest taki sam? Tylko Nadia … tylko ona nikogo nie zdradziła i nikogo nie okłamała …
jeżeli, oczywiście, jej słowa o miłości do Nanasa - to prawda. Zresztą, teraz, oczywiście, już nie
kocha … lecz on? Czy on on kocha Nadię?.. « tylko nie kłam znowu! - mało nie krzyknął na głos. -
nie oszukuj samego sobie!.. ». Ale kłamać nie musiał. Odpowiedź przyszła zaraz, i on nie musiał jej
wymyślać « kocham! - znów ledwo nie zaczął przeraźliwie krzyczeć. - oczywiście kocham!
Przecież tylko przez nią, tylko z powodu tego … »
Tak, to była najprawdziwsza prawda. Tylko przez Nadię on tutaj wrócił, tylko dlatego siedział
teraz wśród innych żołnierzy w oczekiwaniu początku ataku. Barbarzyńcy chcą zniszczyć świat, w
którym żyje go ukochana. A to znaczy, że jego obowiązek - nie dać im tego zrobić. On będzie
zabijać wrogów tak długo jak będzie się w stanie posuwać naprzód. A potem może i umrzeć. Nawet
dobrze by było. Nawet jeśli nie odkupi śmiercią swojej zdrady , nie będzie więcej cierpieć pod tym
nieznośnym ładunkiem winy. W krańcu końców, wtedy on nie będzie żyć bez niej, dlatego że żyć
bez niej po prostu nie może … tak że - szybciej do ataku! No gdzie ten rozkaz! Na co oni
czekają..?

* * *

O tym, że barbarzyńcy mimo wszystko ruszyli w stronę KAES, obserwatorzy zameldowali, kiedy
już zaczynało się ściemniać . Wszystkie będące tu siły zostały doprowadzone do gotowości
bojowej. Należało odczekać się, kiedy nieprzyjacielskie zastępy w panice rzucą się w tył, i uderzyć
w nich całą potęgą centralnego i północnego obwodu, wzmocnionego przez wartowników z
elektrowni. Żołnierze południowego sektora powinni byli stworzyć sobą szeroką zasłona, nie dając
wrogowi rozejść się po lasach albo wyśliznąć się w stronę Kandałaksza. Dokładnie, mieli zamiar
otoczyć i zniszczyć barbarzyńców. Jeńców nie brać.
I oto, wreszcie, kiedy nad Zorzami Polarnymi znowu zapadła noc, ubarwiona, jak i dobę temu w
zielono-różowe pasma, padła komenda: « naprzód! »
W ten samej chwili Nanas przestał być sobą. On w rzeczywistości stał się teraz dzikusem, takim
samym barbarzyńcą, jak i te, z kim walczył. Naboje w automacie skończyły się prawie od razu. I i
zmyślna broń, dzieło ludzkiego geniusza, przeobraziło się w jego rękach w prymitywną pierwotną
pałę. Zapomniawszy o bólu w rannej ręce, rozwścieczony Saam rozbijał nią wrogów na lewo i na
prawo, wydając do tego te same okrzyki które brzmiały tutaj tysiące lat temu w czasie starć wrogich
plemion kromańczyków.
Dzikusami teraz byli wszyscy - i barbarzyńcy i obrońcy miasta. Wojna nikogo nie czyni
cywilizowanym, a już tym bardziej taka, kiedy w środka nocy u wszystkich skończyła się amunicja
- okrutna walka wręcz .
Tak, barbarzyńcy byli demoralizowani i dziko nastraszone przez mentalny szkwał który zwalił się
na nich z KAES. Ale to przerażenie uczyniło ich szalonymi, nie bali się, nie mieli nic do stracenia.
Krew lałaby się rzeką, gdyby nie wchłaniał jej w siebie oświetlony zorzą polarną śnieg. Wydawało
się że na miejscu starcia pada ciepły wiosenny deszcz, tak szybko wszystko tajało wokół. Tylko
tylko krople tego ciepłego, prawie gorącego deszczu padały nie z nieba, były czarne i pachniały
śmiercią...
W którejś chwili Nanas zrozumiał że macha automatem i ściśniętym w lewej ręce nożem
niepotrzebnie. Naokoło niego nikogo już nie było. Nie było żywych … ani barbarzyńców ani

154

background image

obrońców miasta. Dwa zamarłe ciała w zwierzęcych skórach ciemniały się koło jego nóg – i to
wszystko. Prawdopodobnie w bitewnym szale, w pogoni za wrogami poszedł głęboko w las. No
cóż, płonące zorzę północną dawali dość światła, żeby wrócić po swoim śladzie. Chłopak podrzucił
automat na plecy, włożył klingę do pochwy i obrócił się, żeby zrobić pierwszy krok. I tak zamarł z
podniesioną nogą. Zza najbliższego drzewa do niego wyszła … Szeka.
Jak zaczarowany, Nanas był nie w stanie się ani ruszyć się, ani nawet oderwać od niej spojrzenia.
Dzikuska szła bardzo powoli ale i tak szybko znalazła się obok go. Tak blisko, że Saam wreszcie
potrafił rozróżnić kolor jej oczu. Te okazały się zielone. Zresztą, być może, one tylko odbijały
barwną feerię nocnego nieba. Ale w każdym przypadku, jak dawniej były piękne.
- Wyjmij nóż - powiedziała Szeka. Nie do końca przytomny chłopak, zrazu nie zrozumiał o co
chodzi, ale kiedy zobaczył w jej dłoni błysk ostrza, wszystko stało się jasne. Kobieta wzywała go na
walkę.
- Możesz mnie zabić – udało mu się w końcu powiedzieć.- nie będę z tobą walczył.
- Będziesz! Weź nóż!
Nanas wyjął nóż i odrzucił go na bok.
- Nie będę, nie zasługuję na uczciwą walkę z tobą.
Szeka machnęła ręką. Jej nóż błysnął i też dał nurka w zaspę. Dzikuska poszła do chłopaka i nagle
szarpnęła swoje siebie skóry, obnażając pierś.
- Zwyciężyłeś. Ja twoja. Weź!
Nanas cofnął się. Nogi zdradziecko się zatrzęsły.
- Ja … nie wart - mruknął - ja obcy...
- Ty - nie. Obcy są oni, ci którym służyłeś.
- Służyłem dlatego że chciał stać się swoim! - zaczął krzyczeć Nanas. - i nie chciałem nikomu
czynić zła! A ty po co tutaj przyszłaś? Po co niesiesz same nieszczęścia Ich w tym świecie starczy
i bez ciebie! To ty jesteś obca! Obca! Ty..!
Szeka z goryczą się uśmiechnęła:
- Byłam obca. Teraz nie jestem. Umrę, będę swoja. Weź mnie. Albo zabij.
Znowu poszła do niego wyciągając ręce, ale tu rozległ się krótki gwizd, głuchy dźwięk uderzenia,
i Szeka, zakołysawszy się zaczęła upadać wprost na niego. Złapał ją i poczuł jak jego dłoń robi się
gorąca i mokra. Trochę podniósłszy rękę, Nanas namacał trzon bełtu.
- Idź do niej … - uśmiechnęła się dzikuska i zamknęła oczy.
Nanas ostrożnie opuścił Szekę w migoczący różnokolorowymi rozbłyskami śnieg.
- Iść … do kogo?.. - spytał przy martwym ciele.
- Do mnie - powiedziała Nadia wychodząc zza drzew. W ręce trzymała kuszę. - dla mnie ty nie
obcy
- Ale ja …
- Milcz. Powiedziałeś już wszystko. Starczy. Teraz moja kolej. Chociaż ja już odpowiedziałam-
uniosła kuszę dziewczyna.
Podeszła do Nanasa, spojrzała w jego oczy i chłopak wyraźnie zrozumiał, że mówić już nic więcej
nie musi.
- Chodźmy do Siejda - wzięła go za rękę Nadia - stęskniłam się.

2011 r.
g. Monczegorsk - p. Łazariewskoje

155


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
cala prawda o kobietach[2]
PRZYJACIEL Z RAJU, konspekty, scenariusze
„PRZYJACIEL Z RAJU, Scenariusze spotkań ze św. Mikołajem
chemia organiczna 2003 cała PDF(1)
Oblezenie
Kalkulacja szczegolowa cala
Inaczej niż w raju Rozdział technokracja
O jakim raju uczył Jezus, Światkowie Jehowy, Nauka
CAŁA PRAWDA NA TEMAT BRACTWA ŚW. PIUSA X, Katolik
zalozhniki v raju
Stan oblezenia
Cała prawda o piciu Polaków będziesz zaskoczony
CAŁA PRACA MGR o kompach (2)
licencjat (cała praca ?z mapek) ZFIFEYTSUTSFDWU77LUI2RXMPMXM3CEWYPTOORQ

więcej podobnych podstron