Marshall Paula Tajemnice Opactwa Steepwood 16 Odnaleziona markiza

background image

PAULA MARSHALL

ODNALEZIONA MARKIZA

Tłumaczyła Anna Kruczkowska

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Jesień 1812 roku

- No nie - odezwał się Marcus, lord Angmering, w typowy dla

niego, prostodusznie żartobliwy sposób - przecież małżeństwo to

absurd! Nie rozumiem, dlaczego wszyscy tak się do niego palą.

Utrzymanka jest znacznie wygodniejszym rozwiązaniem. Taka

kobieta nie ma prawa wtrącać się do twego życia i spotykasz się z nią

tylko wtedy, kiedy masz na to ochotę.

- Jak zatem chcesz rozwiązać problem ciągłości rodu? W naszej

sferze dziedziczenie to bardzo istotna kwestia; chodzi przecież o

majątek i tytuł - cedząc słowa, zapytał jego nowy przyjaciel, Jack. Był

podobno dalekim krewnym rozgałęzionej rodziny Percevalów, - To

jest przecież możliwe tylko w ramach uświęconego związku, czyli

małżeństwa.

- Dobry Boże - odparł Marcus, który nadal trwał w żartobliwym

nastroju. - w mojej sytuacji nie ma z tym żadnego problemu. Nie

muszę się żenić; mam przecież dwóch dorastających przyrodnich

braci. Niech inni mężczyźni dają się zakuwać w kajdany, ja wolę

zostać kawalerem.

Marcus nie dodał, że nieudane małżeństwa - a znał ich wiele -

skutecznie go zniechęcały do ożenku. W jego przypadku było to

zupełnie zrozumiałe. Dziś tylko dlatego pozwolił sobie na taką

szczerość w tej kwestii, że wypił o parę kieliszków za dużo i miał

lekko zaćmiony umysł.

background image

Rzadko sobie na to pozwalał, a nigdy się nie upijał. Jednak dzień

dzisiejszy był wyjątkowy; jeden z jego bliskich znajomych, Nick

Cameron, ożenił się właśnie ze znaną z urody i inteligencji panną

Ateną Filmer i oblewał tę uroczystość w gronie przyjaciół.

- Odnoszę wrażenie, jakby zapanowała jakaś epidemia. Co chwila

ktoś staje na ślubnym kobiercu. Nigdy przedtem tego nie było - mówił

dalej Marcus, pociągając kolejny łyk porto, chociaż w zasadzie nie

przepadał za tym trunkiem. - Moja siostra również wychodzi za mąż;

ślub został zaplanowany na Boże Narodzenie. W domu z tego powodu

panuje taki zamęt, jakby, nie przymierzając, chodziło o koronowaną

głowę. Nie mogę zrozumieć, dlaczego wszyscy tak się tym ekscytują.

Widocznie jest to bardzo zaraźliwe. Co do mnie, na pewno nie

poddam się tej modzie i nie porzucę wolnego stanu.

- Możemy się założyć? - zapytał przeciągle Jack.

- Dlaczego nie? Pieniądze będą jak darowane, bo wiem, że

wygram.

- Doskonale. Kelner! - zawołał Jack gromkim głosem. - Przynieś

mi papier i pióro. Szybko, zanim mój przyjaciel się rozmyśli.

- W żadnym razie - zapewnił go Marcus. Spojrzał na niego z

pogardą znad swego wydatnego nosa. Tylko taki idiota jak Jack może

sądzić, że on, Marcus Cleeve, jest chorągiewką, która zmienia

kierunek za każdym razem, kiedy wiatr powieje inaczej. Jeżeli tak

uważa, to znaczy, że zupełnie go nie zna.

Jego prześladowca wciąż na niego spoglądał i uśmiechał się

domyślnie, tak jak gdyby tylko on jeden z całego towarzystwa znał

background image

przyszłość Marcusa. Po chwili zadyszany kelner przyniósł żądane

przedmioty.

- A teraz - oznajmił Jack, uśmiechając się promiennie - pozostaje

tylko pytanie, o jaką sumę się zakładamy? Pięćset gwinei?

Utrzymujesz, że nie ożenisz się przed upływem roku? Ja jestem

innego zdania. Jeżeli przegrasz, zapłacisz mi sumę wymienioną w

umowie.

Marcus nie był na tyle pijany, żeby nie brać pod uwagę takiej

ewentualności. Jeśli przegra, pięćset gwinei pójdzie w błoto, choć

teraz przysiągł sobie pozostać do końca życia kawalerem. Kto wie, co

się może zdarzyć? Nie sprzeciwi się przecież ojcu, jeżeli ten uzależni

przekazanie mu rodowego majątku i tytułu od poślubienia jakiejś

posażnej panny. Prawdę mówiąc, ojciec wielokrotnie czynił uwagi na

ten temat w rozmowie ze swoim najstarszym synem.

- Czas najwyższy, abyś się wreszcie ustatkował, Marcusie.

Małżeństwo wpływa stabilizująco na mężczyznę.

- Myślę, że i bez tego jestem wystarczająco stateczny - zazwyczaj

ripostował wtedy Marcus i ucinał rozmowę. Nie chciał sprzeczać się z

ojcem.

W tej chwili, mimo że mocno podchmielony, odpowiedział

Jackowi z powagą:

- Pieniądze to nie wszystko.

Nazajutrz rano miał pomyśleć posępnie, że wyłącznie pijaństwu

zawdzięcza, że tak lekkomyślnie zaryzykował całkiem spore

background image

pieniądze. Szkoda, że nie zwalił się pod stół nieprzytomny, zanim

zaczął wychwalać zalety kawalerskiego stanu.

- Nie przepadam za hazardem - dodał jeszcze na zakończenie.

- Czas najwyższy, abyś zaczął - odparł Jack. Był namiętnym

graczem i chciał zarazić swą pasją Marcusa. - Nie próbuj udawać

biedaka, Angmering. Wszyscy wiemy, że twój ojciec zrobił wielki

majątek podczas pobytu w Indiach.

- To prawda, ale ja nie jestem moim ojcem. Niech będzie dwieście

pięćdziesiąt i przy tej sumie zostańmy.

Nie mógł już wycofać się z zakładu, to nie byłoby godne

dżentelmena, nie mówiąc już o utytułowanym potomku wysokiego

rodu.

- Trzysta - zaproponował z nadzieją w głosie Jack. Nie wiadomo

dlaczego, ale przyszło mu do głowy, że taki gorący zwolennik

kawalerskiego stanu jak jego przyjaciel może faktycznie być

zagrożony utratą tej tak cennej dla niego wolności.

- Dwieście pięćdziesiąt i ani grosza więcej - oświadczył

stanowczym tonem Marcus. - W przeciwnym razie nici z zakładu.

- Dobrze, niech ci będzie. Jack nagryzmolił warunki umowy,

podpisał się i podsunął papier Marcusowi, aby zrobił to samo.

Następnie przekazał dokument swym podpitym towarzyszom, którzy

niepewną ręką złożyli na nim podpisy w charakterze świadków.

- A więc załatwione. A teraz, panowie, proponuję zmienić lokai.

Kto jest za tym, aby odwiedzić „Węglową Jamę”?

background image

- Ja rezygnuję - oświadczył Marcus, który miał już dość na dzisiaj

towarzystwa Jacka. - Nie byłbym w stanie się tam dowlec - dodał,

kładąc głowę na zaśmieconym stole i zamykając oczy. Zasnął albo,

jak podejrzewali koledzy, udawał, że się zdrzemnął.

Marcus nie symulował, żeby pozbyć się męczącej kompanii. Po

godzinie kelner, który ich uprzednio obsługiwał, z trudem zdołał go

dobudzić. Pomógł mu dojść do drzwi i wezwał powóz, żeby go

odwiózł do domu. Słowo „dom” w wypadku Marcusa nie było może

adekwatne do rzeczywistości. Budynek przy Berkeley Square był

londyńską siedzibą jego ojca i miejscem, które Marcus rzadko

odwiedzał, ponieważ nigdy nie był pewien, jak zostanie przyjęty.

Kiedy znalazł się w łóżku, zasnął kamiennym snem i spał przez

wiele godzin. Obudził go lokaj, przypominając, że po południu

obiecał swej siostrze Sophii, iż zabierze ją na przejażdżkę do Hyde

Parku. Byli tam umówieni z jej narzeczonym księciem Sharnbrook,

który chciał ich przedstawić jednej ze swych nobliwych ciotek.

Lokaj przyniósł mu do łóżka śniadanie oraz tacę ze szklanką i

karafką. Marcus wypił porto, krzywiąc się niemiłosiernie, ale trunek i

jedzenie uspokoiły nieco jego podrażniony żołądek. Jest nadzieja, że

jeszcze pożyje!

Na przyszłość muszę uważać z piciem, przyrzekł sobie solennie.

Weźmy tylko przykład Sywella, popatrzmy, dokąd go ono

zaprowadziło. Od dawna leży w grobie i na dodatek, jak okropnie

zszedł z tego świata!

background image

Poczuwszy się lepiej, postanowił wstać z łóżka i przywitać nowy

dzień. Nie przypuszczał, aby ojciec był jeszcze w domu, a Sophia z

pewnością wkrótce zacznie się szykować na spotkanie z narzeczonym.

Świetnie byłoby mieć dom dla siebie, poczytać „Morning Post”,

zadzwonić po kawę, poprzeciągać się, poziewać, a nawet trochę

podrzemać.

Zasługiwał na małe wakacje i odrobinę spokoju po ciężkich

trudach zarządzania północnymi włościami ojca. Szczęśliwie

doprowadził je wreszcie do kwitnącego stanu. Zanim do tego doszło,

pod rządami ostatniego dzierżawcy przedstawiały obraz zupełnej

ruiny.

Los jednak zrządził inaczej. Schodząc na dół, przy wejściu na

klatkę schodową zobaczył młodą kobietę. Marcus nigdy przedtem nie

widział równie uroczego stworzenia. Stała, jakby specjalnie na niego

czekała. Miała lekko kręcone włosy, których złoty odcień

przypominał kruszec wydobywany we francuskiej kolonii zwanej

Gwineą i tak jak on przebłyskiwał tonami delikatnej czerwieni. W jej

powabnej twarzyczce szczególną uwagę zwracał mały zuchowaty

nosek i usta tak słodkie i kruszące, że Marcus od razu poczuł ochotę,

aby je ucałować.

Figurę miała również powabną - zręczną i zgrabną, co sprawiało,

że wyglądała jak mała Wenus. Marcus uwielbiał ten typ urody u

kobiety. Ubrana była tak, jak lubił, z gustowną prostotą, cechującą

prawdziwą elegancję. Miała na sobie jasnozielony wyjściowy kostium

background image

z wykończeniami w delikatnym cytrynowym kolorze, który doskonale

pasował do barwy jej oczu i płomienistych włosów.

Urocze stworzenie było w towarzystwie służącej, która stała za

nią z wielkimi pudłami w rękach. Lokaj w nieznanej Marcusowi

liberii co chwila wnosił do holu dalsze podobne pudła. Wydawali się

czekać i żadne z nich nie spostrzegło schodzącego ze schodów

mężczyzny.

Może to gość? Nie słyszał jednak, aby lokaj anonsował czyjeś

przybycie. Marcus, zaintrygowany i rycerski jak zwykle, zwrócił się

do damy z pytaniem:

- Gzy mogę pani w czymś pomóc, madame?

Jego mała Wenus odwróciła się zaskoczona i obrzuciła go

uważnym spojrzeniem. Stał przed nią postawny, krzepki i muskularny

mężczyzna. Spoglądał na nią z wysoka. Oceniła, że mierzył nie mniej

niż sześć stóp.

- Z kim mam przyjemność, sir?

Głos również pasował do jej ujmującej powierzchowności. Był

dźwięczny i melodyjny. Mówiła z akcentem, który wskazywał, że

może być z pochodzenia Francuzką. Jej twarzyczka wydała mu się

znajoma. Odniósł wrażenie, jakby już gdzieś ją widział, a zarazem

gotów był przysiąc, że nigdy jej przedtem nie spotkał. Z pewnością by

zapamiętał takie prześliczne stworzenie.

Skłonił się nisko.

- Jestem Marcus Angmering, do usług. Najstarszy syn hrabiego

Yardleya, jak przypuszczalnie pani wiadomo. A ja, z kim mam

background image

przyjemność, madame? Czyżby lokaj nie zaanonsował pani? To

nieładnie pozwalać, żeby pani czekała w holu.

- Bardzo to uprzejmie z pana strony - odparła półgłosem dama -

ale proszę się nie kłopotać. Lokaj właśnie poszedł powiadomić lady

Sophię i jej matkę o moim przybyciu. Jestem madame Felice, modiste.

Mam zaszczyt projektować ślubną suknię lady Sophii i jej małżeńską

wyprawę.

Ta odpowiedź wyjaśniała wszystko - pudła, lokaja oraz francuski

akcent; większość znanych krawcowych w Londynie była

Francuzkami. Na Marcusie już od dawna żadna kobieta nie zrobiła

takiego wrażenia od pierwszego rzutu oka. Jeśli kreacje madame

dorównywały pięknością projektantce, to Sophia rzeczywiście może

nazywać się szczęściarą. Będzie ubrana przez największą mistrzynię

krawieckiego fachu w stolicy.

Co teraz powiedzieć? Nie mógł pozwolić, aby oddaliła się i

zniknęła z jego życia, a on nie podjął żadnej próby, żeby podtrzymać

ich znajomość. Pod tym ostatnim pojęciem Marcus rozumiał, rzecz

jasna, dalsze, mniej oficjalne spotkania, a w bardziej odległej

perspektywie możliwość zrobienia z niej swojej kochanki. A mówiąc

bardziej konkretnie, liczył, że po prostu uda mu się zaciągnąć ją do

łóżka.

Marcus znał francuskie powiedzenie coups de foudre. Odnosiło

się do sytuacji, w której kobieta robi na mężczyźnie takie wrażenie, że

ten zakochuje się w niej od pierwszego wejrzenia. Przedtem Marcus

na samą myśl o takiej sytuacji zaśmiewał się do łez. Zawsze chełpił

background image

się swym beznamiętnym stosunkiem do życia i miłości. A teraz,

proszę, sam znalazł się w takim niewygodnym położeniu.

Zaledwie kilka minut temu schodził po schodach, wesoły, pewny

siebie i wolny jak ptak, ale nim znalazł się na dole, para zielonych

oczu i śliczna twarzyczka sprawiły, że zupełnie stracił pewność siebie

i tylko z trudem klecił banalne zdania.

Musiał być ze sobą szczery: wprost oniemiał z wrażenia. Jedynym

wyjaśnieniem jego dziwnego zachowania był ascetyczny tryb życia,

jaki od dłuższego już czasu prowadził w Northumberland. Mieszkanie

na odludziu nie sprzyjało uciechom. Całkowicie poświęcił się pracy,

która wysysała z niego wszystkie siły i tamowała chęć do miłosnych

igraszek.

Już miał zrobić kolejną banalną uwagę, która prawdopodobnie

utwierdziłaby tylko madame w przekonaniu, że jest skończonym

bałwanem, kiedy nadszedł Cardew, kamerdyner. Za nim pojawili się

dwaj lokaje; ci ostatni mieli nosić niezliczone pudła z galanterią

madame. Było tego tyle, że ich zawartością można by obdzielić nie

jedną, ale pięć panien młodych, pomyślał Marcus.

- Tędy, madame Felice - polecił kamerdyner, prowadząc całą

grupę po schodach na górę. Przechodząc obok Marcusa, który sam

ustąpił im z drogi i zszedł do holu, powiedział uniżenie:

- Za pozwoleniem, milordzie.

Marcus skinął mu głową z roztargnieniem. Madame, mijając go,

skłoniła się lekko. Spoglądał na nią tęsknym wzrokiem, dopóki nie

zniknęła za zakrętem schodów. Pomyślał później, że musiał wyglądać

background image

jak kompletny cymbał, którego nagły przypływ żądzy zupełnie

ogłupił.

Madame Felice, która w rzeczywistości wcale się tak nie

nazywała, nie odwróciła głowy i nie spojrzała na mężczyznę, który

przyglądał się jej z taką ciekawością. Była przyzwyczajona do tego, że

wszędzie, gdziekolwiek się pojawiała, budziła zainteresowanie płci

odmiennej.

Dotyczyło to mężczyzn w różnym wieku i z rozmaitych

środowisk. Ich natrętne, a często zuchwałe spojrzenia nie robiły już na

niej wrażenia. Wiedziała, że dżentelmen schodzący po schodach to

Marcus Cleeve, lord Angmering, najstarszy syn hrabiego Yardleya.

Widziała go ostatnio na przejażdżce w Hyde Parku, którą odbywał

tylko w towarzystwie chłopca stajennego.

Rozpoznała go od razu, mimo że wiele wody upłynęło od czasu,

kiedy, będąc małą dziewczynką, spotkała go spacerującego w pobliżu

opactwa Steepwood. Z jego zachowania wynikało, że jej nie poznał.

Nie było to dla niej zaskoczeniem. Wiedziała, że bardzo się od tego

dnia zmieniła. Poza tym fakt, że mówiła z francuskim akcentem,

chociaż udawanym, musiał ostatecznie rozproszyć wątpliwości, jeżeli

je miał.

Zważywszy, że większość mężczyzn z tak zwanych wyższych

sfer uważała modiste za dobrą zwierzynę, za coś pośredniego między

aktorką a kobietą lekkich obyczajów, nie było zaskakujące, że i ją

traktowali podobnie. W rezultacie ona również zachowywała się jak

background image

tropione zwierzę - broniąc się przed napastnikami na wszelkie

możliwe sposoby.

Och, dobrze znała ten wyraz malujący się w oczach Marcusa

Angmeringa. Widziała go już tyle razy! To spojrzenie mówiło, że

bardzo mu się podoba i że przypuszcza, iż to uznanie jej pochlebia.

Pomyślała, że może krzywdzi go takim posądzeniem, ale była prawie

pewna, że się nie myli. Życie dało jej niejedną nauczkę, a ta była

jedną z tych, o których nigdy nie powinna zapominać, jeżeli nadal

chce bezpiecznie egzystować.

W tej chwili musi jednak przestać o nim myśleć i skoncentrować

się na zadaniu, które przywiodło ją tutaj. Mimo to nie bardzo mogła

się przemóc. Wciąż się zastanawiała, co by pomyślał Marcus

Angmering, gdyby znał jej historię, prawdziwe nazwisko oraz

wiedział, jakie więzy - chociaż dalekie - łączą ich ze sobą. Jak on by

wtedy na nią spojrzał?

Co powiedziałby, gdyby wiedział, że madame Felice nazywała się

kiedyś Louise Hanslope i była żoną nieżyjącego już i ogólnie

znienawidzonego markiza Sywella? Uciekła od niego do Londynu,

gdzie, udając francuską modiste, założyła pracownię krawiecką i stała

się w krótkim czasie najbardziej wziętą projektantką mody i

krawcową szyjącą na zamówienia miejscowej arystokracji.

A przechodząc bardziej do sedna, co by powiedział, gdyby odkrył,

że nie jest nawet Louise Hanslope? To ostatnie też nie było jej

prawdziwym nazwiskiem. Była mianowicie córką od dawna

nieżyjącego kuzyna ojca Marcusa - nigdy nie pamiętała którego -

background image

bliższego czy dalszego i w związku z tym powinno się ją tytułować

lady Louise Cleeve. Jak dotąd nie miała jednak środków, okazji ani

chęci, by dowieść ludziom prawdy o swoim pochodzeniu.

Gdyby wszystko działo się zgodnie z prawem, ona również

mogłaby oczekiwać, że wyjdzie za mąż za człowieka z wyższych sfer.

Wówczas to jej by szyto ślubną wyprawę, a nie odwrotnie. Ona musi

je szyć teraz dla innych wysoko urodzonych kobiet. Nie mogła

stłumić złośliwego chichom, kiedy wyobraziła sobie minę, jaką by

zrobił Marcus, gdyby zwróciła się do niego „kuzynie”.

Przestań, nakazała sobie w duchu stanowczo. Rzeczywistość jest

taka, jaka jest, a ponieważ nie ma na nią rady, musisz pilnować pracy,

z której żyjesz, czyli teraz przygotować małżeńską wyprawę dla

kuzynki Sophii. Kreacje madame Felice, ulubionej krawcowej

londyńskiej socjety, powinny, jak zwykle, być eleganckie i

olśniewające.

- Śliczna, prześliczna - zachwycała się Marissa, lady Yardley,

obchodząc dookoła Swą córkę.

Sophia stała przed długim lustrem i mierzyła wytworną ślubną

suknię kremowego koloru. Louise przywiozła ją w ogromnym pudle,

jednym z tych, które Marcus widział w holu. Sophia z podziwem

przyglądała się swemu odbiciu.

- Ta toaleta jest dokładnie taka, jak sobie wymarzyłyśmy: ja i

córka - powiedziała z uznaniem lady Yardley. - Jest niezwykle

wytworna, właśnie przez swoją prostotę, i nie przeładowana

ozdóbkami. Na figurze wygląda nawet lepiej niż na szkicach, które

background image

widziałyśmy u pani w pracowni. Jeżeli reszta wyprawy jest równie

udana, to będziemy sobie gratulować decyzji, że to właśnie panią

zatrudniłyśmy. Czyż nie tak, córeczko?

- Tak, mamo, ale nie jestem zaskoczona, że suknia jest taka

piękna. Widziałam ślubną wyprawę obecnej żony Nicka Camerona,

która również była dziełem madame. Po prostu rwała oczy, taka była

wspaniała. Cieszę się jednak, że moje suknie nie są podobne do

strojów Ateny.

Na szczęście madame Felice wzięła pod uwagę moje fizyczne

warunki, a nie najnowsze trendy w modzie, co w tym szczególnym

przypadku tylko wyszło sukni na dobre. Ja w strojach Ateny na pewno

nie wyglądałabym korzystnie, a ona natomiast nie czułaby się dobrze

w moich. Mamy odmienny typ urody i różną karnację.

- To prawda - potwierdziła jej matka. - Madame, należą się pani

gratulacje. Nie mogę doczekać się chwili, kiedy zobaczę minę księcia

Sharnbrook, kiedy ujrzy córkę w tej kreacji w kościele.

- Jest pani dla mnie bardzo uprzejma - skinęła głową Louise, z

wdziękiem przyjmując komplementy. - Na szczęście, natura szczodrze

obdarzyła zarówno pani córkę, jak i pannę Atenę; obydwie są piękne i

mają doskonałe figury. Szyć dla nich to czysta przyjemność.

Problemy powstają wtedy, kiedy przychodzi mi projektować stroje dla

osób, które los pozbawił podobnych atutów.

Stały w sypialni Sophii, zarzuconej już gotowymi sukniami i

sztukami materiałów, z których miały być uszyte dalsze kreacje. Panie

zamówiły również u madame bieliznę dla Sophii - nocną i dzienną. W

background image

tym celu Louise przywiozła ze sobą próbki materiałów i kilka

gotowych wzorów, a także parę sztuk cięższej odzieży, na zimniejsze

dni, jak płaszcz i żakiet w husarskim stylu, które, jak uważała,

również będą Sophii potrzebne.

Gdy lady Yardley zjawiła się w jej pracowni z prośbą, aby uszyła

dla jej córki ślubną wyprawę, Felice lub Louise, jak zawsze nazywała

siebie w myślach, początkowo zdecydowana była odmówić.

Próbowała zasłonić się nawałem pracy i krótkim terminem. Myśl, że

przekroczy progi budynku, który mogła nazwać przecież śmiało

swoim domem, i że spotka tam krewnych, nie mających pojęcia o jej

prawdziwej tożsamości, była dla niej bardzo denerwująca.

Ale potem spoglądając spoza pleców lady Yardley w długie

lustro, w którym i jej postać się również odbijała, powiedziała sobie w

duchu: nie będę szukać wykrętów. Przyjmę to zamówienie. Zawsze

stawiałam czoło przeciwnościom losu. Nigdy od niczego nie ucieka-

łam, wyjąwszy tego łotra Sywella. I od tego zadania też nie będę

uciekać.

Poza tym, kto wie, co się może zdarzyć?

Teraz, kiedy już znalazła się w domu Yardleyów, odczuła nawet

pewien rodzaj złośliwej satysfakcji z tego powodu. Oto wtargnęła do

gniazda Cleeve'ów niczym kukułka, a jego właściciele nie mieli

pojęcia, kim jest pierzaste stworzenie, które się w nim pojawiło.

Oczywiście, nie jestem żadną kukułką, poprawiła się w duchu Louise,

tylko takim samym ptakiem jak oni!

background image

Rzecz jasna, żadnej z tych myśli, które krążyły jej po głowie, nie

wyraziła. Uklękła przed Sophią, aby zaznaczyć szpilkami długość

sukni - chciała ukazać jej ładne kostki - a także tu i ówdzie coś

zmienić lub dodać. Sugerowała też delikatnie obu paniom, jaki rodzaj

biżuterii najlepiej pasuje do ślubnej sukni. Louise była zdania, że

panna młoda nie powinna obwieszać się nadmiernie klejnotami.

- Ma pani zupełną rację - zgodziła się lady Yardley. - Bardzo mi

się podobała ślubna wyprawa uszyta przez panią dla córki Tenisonów.

Powiedziano mi, że sprzeciwiła się pani matce panny młodej, która

koniecznie chciała obwiesić córkę błyskotkami, niczym bożonaro-

dzeniową choinkę.

Moim zdaniem, największym atutem panny młodej jest jej

niewinność i czystość i właśnie te elementy należy w sukni ślubnej

uwypuklić, czy to przez niepokalaną biel tkaniny, prostotę i

szlachetność kroju, czy też dyskretną biżuterię. Boże uchowaj,

żadnych bransolet, wisiorów lub broszek. Będzie czas nosić je

później, kiedy świeżość pierwszej młodości przeminie.

- To prawda - przytaknęła Louise, z gracją podnosząc się z

klęczek i przy okazji odsłaniając własną zgrabną kostkę - szczegół,

który Marcusa z pewnością wprawiłby w zachwyt, gdyby mógł być

przy tym obecny. - Bardzo to pani dobrze ujęła, milady, jeżeli mogę

się tak wyrazić.

Uważaj, zwróciła sobie w duchu uwagę, nie przesadzaj z

uniżonością. Godne zachowanie znacznie bardziej popłaca.

background image

Nawyk prowadzenia rozmowy w myślach wziął się u Louise

jeszcze z czasów dzieciństwa i przetrwał aż do tej chwili. Poza Ateną

Filmer, obecnie Ateną Cameron, nie miała przyjaciółek, musiała więc

sobie stworzyć ich namiastkę. Ożywiła w wyobraźni postać

wyimaginowanej przyjaciółki z lat dziewczęcych, z którą często

wiodła spory, ale która, wiedziała, zawsze będzie przy niej.

Na koniec, po tym, kiedy już wszystkie szczegóły związane ze

strojami panny młodej zostały omówione i ostatecznie zatwierdzone,

Louise zdjęła miarę z lady Yardley. Matka panny młodej z okazji

ślubu córki również musiała mieć nową kreację.

Suknia winna być elegancka i wytworna, ale też na tyle

stonowana, aby nie przyćmiewać strojów weselnych gości. Louise już

po raz kolejny stwierdziła, że szyć dla lady Sophii i jej mamy było

prawdziwą przyjemnością. Były nie tylko uprzejmymi klientkami, ale

także odznaczały się podobnym jak ona gustem.

Lady Yardley w młodości nie była może wybitną pięknością, ale

jej rysy, charakter i wrodzona dystynkcja sprawiały, że łata - była w

średnim wieku - nie tylko nie nadwerężyły jej urody, ale nawet jakby

dodały uroku. W każdym razie wyglądała obecnie znacznie ko-

rzystniej niż niejedna kobieta, którą uważano za ładną, kiedy była

młodą dziewczyną.

Louise zastanawiała się czasami, jaka była pierwsza żona lorda

Yardleya. Jedna z plotek, które doszły do jej uszu, głosiła, że

małżeństwo nie należało do udanych, w przeciwieństwie do obecnego,

które ogół określał jako bardzo szczęśliwe.

background image

Rzecz jasna, nie były to jednak tematy, które mogła poruszyć w

rozmowie ze swymi klientkami, ale zważywszy na fakt, że, bądź co

bądź, była to jej rodzina, nawet jeżeli ten interesujący szczegół nigdy

nie miał ujrzeć światła dziennego, jej zainteresowanie tymi sprawami

było rzeczą całkowicie naturalną.

Zastanawiała się, czy uda jej się zobaczyć Marcusa przed

wyjściem. Nie był przystojny w powszechnym rozumieniu tego słowa

- w przeciwieństwie do swego ojca - ale emanowały z niego ukryta

siła i moc, które w szczególny sposób przemawiały do wyobraźni

Louise.

A tak w ogóle, to czy uroda ma jakieś znaczenie? Sywell w

młodości był bardzo przystojnym mężczyzną, ale w późniejszych

latach tak się zmienił na niekorzyść, że nikt by tego nie zdołał

odgadnąć.

Louise nie dociekała, dlaczego chciała raz jeszcze zobaczyć

Marcusa - zwłaszcza że od czasu małżeństwa z Sywellem starała się

unikać mężczyzn. Ten jedyny mężczyzna w jej życiu był takim

potworem, że nic dziwnego, iż przysięgła sobie nigdy więcej nie mieć

z nimi do czynienia.

W świetle tego wszystkiego wrażenie, jakie sprawił na niej

Marcus Angmering, wydawało się jej tym dziwniejsze.

Marcus odkrył, że ojciec został w domu tego ranka. Zazwyczaj

wychodził o tej porze do klubu lub - rzadziej - do parlamentu.

background image

Wszedł do biblioteki w poszukiwaniu „Morning Post” i zobaczył,

że hrabia już tam jest. Marcus odniósł wrażenie, że ojciec ostatnio

jakby podupadł na zdrowiu. Siły wyraźnie przestały mu dopisywać.

Miał też dziwnie bladą, prawie przezroczystą cerę, która sprawiała, że

wyglądał na starszego, niż był w rzeczywistości. Niemniej, kiedy

zobaczył wchodzącego syna, wyraźnie się ożywił.

Napięte stosunki z najstarszym synem były dla hrabiego źródłem

wielkiego zmartwienia. Panowała między nimi jakaś sztuczność i

zakłopotanie, mające związek przypuszczalnie z nieudanym

małżeństwem z matką Marcusa. Lorda Yardleya pocieszała myśl, że

Marcus i Marissa byli ze sobą w dobrej komitywie.

Marcus szanował macochę, ponieważ uczyniła jego ojca

szczęśliwym i zarządzała domem sprawną i sprawiedliwą ręką. Lady

Yardley lubiła i ceniła Marcusa przede wszystkim za prawość

charakteru i uczciwość, z jaką podchodził do życia i ludzi.

- Witaj, Angmering, zamierzałem właśnie z tobą porozmawiać -

zaczął ojciec. - Jest kilka spraw, które pragnę z tobą przedyskutować.

Nie chodzi o interesy - przejrzałem dokumenty i sprawozdania, jakie

przywiozłeś z północy, wraz z twoim raportem o zmianach, które

poczyniłeś w systemie zarządzania tamtejszymi posiadłościami.

Jestem niezwykle zadowolony z rezultatów twojej pracy. Już

dawno powinienem pozbyć się Sansoma - z latami stawał się coraz

mniej efektywny i coraz gorzej gospodarował. Brak mi słów uznania

dla zmian, jakie tam wprowadziłeś, i sposobu, w jaki usprawniłeś

administrowanie moim majątkiem.

background image

Chcę pomówić o bardziej osobistych sprawach. Mam błogą

nadzieję, że weźmiesz sobie moje słowa do serca. Aż za dobrze wiem,

jak bardzo cenisz sobie wolność i jak niechętny jest twój stosunek do

małżeństwa. Muszę jednak prosić cię znowu, abyś rozważył

ewentualność poślubienia odpowiedniej osoby - nie tylko po to, aby

zapewnić ciągłość rodu i przejąć po mnie majątek rodzinny, ale przede

wszystkim dlatego, iż pragnę, abyś znalazł w nim tyle szczęścia co ja

z moją drogą Marissą. Nie chcę, żeby ta sprawa nas poróżniła, ale

czuję się w obowiązku wyrazić swoje zdanie na ten temat.

Marcus wiedział, że ojcu niełatwo przyszła ta prośba. Świadczył o

tym sposób, w jaki się wysławiał - mówił powoli i z rozwagą dobierał

słowa. Było to bardzo do niego niepodobne; zazwyczaj był dość

szorstki i mówił bez ogródek, co myśli o danej sprawie.

Czuł się w obowiązku szczerze przedstawić ojcu własne racje.

Ostatnimi czasy, zwłaszcza od kiedy ujawnił swoje organizacyjne i

gospodarskie talenty w północnych włościach ojca, istniejący między

nimi dystans się zmniejszył. W rezultacie odpowiedź Marcusa była

dyplomatycznym kompromisem.

- Wiesz, ojcze, że nie jestem wielkim zwolennikiem instytucji

małżeństwa i wolałbym trwać w kawalerskim stanie, jak długo się da.

Nie podjąłem tej decyzji lekkomyślnie. Oprócz mnie masz jeszcze

dwóch synów, którzy, na dodatek, dobrze się zapowiadają. Wszystko

wskazuje na to, że wyrosną na godnych następców swego

szlachetnego rodzica i zapewnią ciągłość rodu.

Hrabia przerwał mu niecierpliwie.

background image

- Może i tak będzie, Marcusie, ale los bywa kapryśny i nie można

liczyć, że zawsze będzie nam sprzyjał. W ostatnich latach widziałem

wiele podobnych przykładów. Rodziny, w których było po kilku

synów, w wielu przypadkach potraciły ich w wyniku nieszczęśliwych

zdarzeń lub choroby. Majątek i tytuł przeszedł w inne, nieznane ręce -

dostał się ludziom, którzy nie mieli żadnych danych, aby godnie

pełnić rolę przedstawiciela rodu, i w konsekwencji nie cenili tego, co

tak łatwo im się dostało.

Nie chciałbym pozbawić możliwości dziedziczenia majątku i

tytułu ani Edmunda, ani Edwarda, ani też któregokolwiek z ich

synów, ale to właśnie od ciebie chciałbym doczekać się przyszłego

dziedzica. Pragnę tego tym bardziej, że wyrosłeś na wyjątkowo

odpowiedzialnego i rozsądnego człowieka. Moim gorącym życzeniem

jest, abyś się ożenił, i to w niedługim czasie. Wiem, że nie mogę cię

zmusić - ale, proszę, rozważ ponownie tę prośbę. Jesteś mądrym

człowiekiem, a ja nie mogę zrobić nic więcej, jak tylko gorąco

apelować do twego rozumu i serca.

Marcus skłonił głowę.

- Dobrze, sir, zrobię tak, jak sobie życzysz. Pomyślę o

małżeństwie. Dotychczas jednak nie spotkałem nikogo, z kim

chciałbym dzielić resztę życia. Jakkolwiek wygląda prawda o twoim

małżeństwie z moją matką, to obecny twój związek z Marissą jest z

pewnością niezwykle udany. Gdybym spotkał kogoś chociaż w

połowie tak wartościowego...

background image

Urwał i wzruszył ramionami. Następnie rozłożył ręce i mówił

dalej:

- Na razie nikogo takiego nie poznałem. Jeżeli jednak to nastąpi,

bez wahania pójdę w twoje ślady. W tej chwili nie mogę ci obiecać

nic więcej.

Pojednawcze stanowisko syna wyraźnie ucieszyło lorda. Miał

nadzieję, że Marcus mówił szczerze, a nie tylko starał się go uspokoić.

- Doskonale - odrzekł. - Chciałbym, żebyś pozostał w Londynie

jeszcze przez jakiś czas. Potem wszyscy razem pojedziemy do

Northampton, aby świętować małżeństwo Sophii. Książę Shambrook

bardzo na to nalegał. Przyrzekłem uczynić zadość jego życzeniu.

Proszę tylko Boga, aby paskudna historia związana z

morderstwem Sywella nie rzuciła cienia na to radosne wydarzenie.

Przyjaciel z Ministerstwa Spraw Wewnętrznych poinformował mnie

ostatnio, że nic nowego w tej sprawie nie wykryto. Nadal nie

wiadomo, kto popełnił zbrodnię. Kłopot polega na tym, że wiele osób

życzyło mu śmierci, ale brakuje dowodów, kto spośród podejrzanych

jest zabójcą.

Marcus zmarszczył brwi. Wiedział, że krążą plotki, iż jego ojciec

jest zamieszany w tę zbrodnię, ale nie wierzył, aby to było prawdą.

Spodziewał się, że morderca zostanie wkrótce odnaleziony i że płotki

wreszcie ucichną. Istnienie Sywella, niczym ciemna chmura, wisiało

nad rodem Cleeve'ów, a jego intrygująca okrutna śmierć jedynie tę

chmurę powiększyła zamiast ją rozpędzić.

background image

- Przyszły mi do głowy dwa pytania - odezwał się. - Pierwsze

dotyczy młodej markizy, żony Sywella. Co się z nią mogło stać?

Drugie to: dlaczego śledztwo w sprawie zabójstwa toczy się tak

ospale? Biorąc pod uwagę niegodziwy charakter Sywella, jego

podłość i krzywdy, które wyrządził tylu ludziom, nie wyłączając

ciebie, sir. trudno się oprzeć refleksji, dlaczego nie potraktować jego

zamordowania jako swego rodzaju zadośćuczynienia za zło, które ten

łajdak wyrządził społeczeństwu i swoim licznym ofiarom. Sywell był

chwastem, który, tak czy inaczej, należało wyrwać.

- No cóż - odpowiedział ojciec - w tych smutnych czasach, kiedy

przeciwnicy ustalonego porządku dochodzą do głosu i wzniecają

wokół niepokoje, gdy duch rewolucji francuskiej ciągłe nas straszy,

rządzący są zdania, że zamordowanie arystokraty, nawet jeśli był to

taki niegodziwiec jak Sywell, nie powinno ujść bezkarnie.

Co się tyczy jego zaginionej żony, wydaje się, że organa śledcze

podejrzewają, że to sam Sywell jej się pozbył i że dalsze

poszukiwania markizy, jako ewentualnej morderczyni, są tylko stratą

czasu. Poza tym, jak wskazują ślady, zabójca był mężczyzną, a nie

kobietą.

Marcus wzruszył ramionami.

- W obydwu twoich przypuszczeniach tkwi ziarno prawdy. Zaś co

do jego żony, to rzecz jasna, dopóki nie znajdą ciała, wszystkie

hipotezy są dopuszczalne.

- To prawda. Odkąd jednak opactwo i pozostałe grunta wróciły do

mnie po tym, jak Solomon Burneck wyznał, że mój kuzyn nie tylko

background image

został podstępem wyzuty z majątku, ale na dodatek zamordowany

przez Sywella, sprawa jej losu bardzo leży mi na sercu. Jeśli żyje, to

musi być w wielkiej nędzy. Chętnie bym coś dla niej zrobił. Wiem, że

Sywell obchodził się z nią okrutnie. Musiała przejść koszmar. Nikt,

kto znał niegodziwy charakter tego człowieka, nie będzie tym

zaskoczony.

Po jakimś czasie Marcus miał przypomnieć sobie rozmowę z

ojcem na temat zaginionej żony Sywella i na myśl o niej uśmiechnąć

się niewesoło. Temat markiza został wyczerpany, więc skorzystał z

okazji, aby przedyskutować z Ojcem niektóre dalsze zmiany, jakie

zamierzał poczynić w północnych posiadłościach, a następnie zostawił

ojca i skierował się na dół, do holu, aby sprawdzić, czy jego blond

Wenus jest jeszcze, czy już wyszła. Jeżeli nie wyszła, to postara się

znaleźć sposób, aby zamienić z nią kilka słów.

Z bieganiny po schodach wywnioskował, że madame Felice

wprawdzie wciąż jeszcze przebywała w domu, ale że już szykuje się

do wyjścia. Pudła i kartony z galanterią i kapeluszami oraz barwne

sztuki materiałów wynoszono z holu do jej powozu. Ona sama

trzymała się na uboczu, kierując operacją równie sprawnie jak

Wellington swymi wojskami na polu bitwy.

Wspaniałe! Musi teraz wymyślić jakiś sensowny pretekst, aby

zatrzymać ją tutaj przez kilka minut, starając się równocześnie, żeby

jego wysiłki wypadły możliwie naturalnie. Na szczęście los mu

sprzyjał. Dwaj lokaje wynieśli właśnie ostatnie bagaże madame

Felice; ona sama została jeszcze w holu ze swą małą podręczną

background image

torebką. W pewnym momencie drzwi otworzyły się szeroko i dwaj

przyrodni bracia Marcusa hałaśliwie wdarli się do środka, mocując się

ze sobą. Idący za nimi guwerner bezskutecznie próbował ich

mitygować.

Zajęci zabawą, nie zauważyli madame Felice. W ferworze walki

jeden z nich zawadził ją ramieniem i popchnął na ścianę. Widząc to,

Marcus jednym susem przeskoczył ostanie dwa stopnie i rzucił się do

nich. Pochwycił jednego chłopca za ucho, drugiego za nadgarstek,

zanim nauczyciel zdążył ich rozdzielić i skarcić.

- Dość tego! - odezwał się ostro Marcus. - Rozkazuję wam na

kolanach przeprosić madame.

- Puść nas, Marku Antoniuszu! - wykrzyknął jeden z chłopców. -

My się przecież tylko bawimy. Nie wiedzieliśmy, że ktoś tu jest.

- Teraz już wiecie. Ani słowa więcej. Klękajcie i jazda,

przepraszać panią!

- Bardzo przepraszamy i tak dalej - powiedział arogancko drugi z

chłopców, ale posłusznie ukląkł. Oberwało mu się za to zuchwalstwo

od Marcusa, który szturchnął go boleśnie.

Louise odstąpiła od ściany. Cios był lekki i niezbyt go odczuła, a

cała scena z Marcusem w roli anioła zemsty dość ją ubawiła. Miała

już do czynienia z chłopcami w tym wieku i dlatego podchodziła do

ich wybryków z tolerancją.

Mistrzyni w pracowni krawieckiej francuskiej emigrantki, u której

Louise uczyła się fachu, miała trzech takich urwisów. Louise często

przyłączała się do ich zabaw, ale kiedy ze swawolnej dziewczynki

background image

stała się młodą damą, zrozumiała, że chłopięce wybryki czasami źle

się kończą.

- Ci dwaj chłopcy przed panią - wskazał Marcus na klęczących i

proszących o przebaczenie urwisów - to dwaj Nedowie, Edward i

Edmund... Jak saksońscy królowie, na cześć których zostali nazwani,

nigdy nie przyswoili sobie dobrych manier.

- Mama twierdzi, że jesteśmy już za starzy, abyś nas tak nazywał -

zauważył starszy z bliźniaków, Edward, który pierwszy przyszedł na

świat. Drugi urodził się dwie minuty po nim.

- To prawda - przyznał Marcus, naśladując ulubiony zwrot swego

ojca. - A ja z kolei też już jestem za stary, byście nazywali mnie

Markiem Antoniuszem.

- Jesteś naszym bratem, ale tak nas musztrujesz, jakbyś co

najmniej był naszym wujem - nadal buntował się Edward.

- Daj spokój, Nedzie Pierwszy - uspokajał go Edmund, który miał

bardziej pokojowe usposobienie. - On zawsze nas broni. Wiesz o tym

dobrze.

Zwrócił się do guwernera, który od chwili kiedy Marcus wziął

sprawę w swoje ręce, nie odezwał się słowem.

- Hol nie jest miejscem do zabawy, prawda, panie Wright?

- Masz rację, Nedzie Drugi, przepraszam, Edmundzie.

- Już dobrze, nic się przecież takiego nie stało. Przeprosiliście

mnie i wyraziliście skruchę, mam nadzieję, ze szczerą, więc dajmy już

temu pokój - powiedziała Louise, szybko kładąc kres całej sprawie. Z

przyjemnością odnotowała widoczną zażyłość, jaka panowała między

background image

Marcusem a jego przyrodnimi braćmi. - A teraz pozwolą - państwo, że

się oddalę. Na mnie już czas.

- Pod jednym warunkiem - odezwał się Marcus z galanterią

podając jej ramię. - Pozwoli pani, że odprowadzę ją do powozu.

Czyż mogła odmówić takiej kuszącej propozycji? Wypadało

podziękować, nie mogła być przecież niegrzeczna.

- Dziękuję, milordzie.

- Świetnie. Tędy, proszę. - Prowadził ją ostrożnie do miejsca,

gdzie czekał na nią powóz, już załadowany po dach pudłami,

kartonami i innymi przedmiotami.

Kiedy znaleźli się na zewnątrz, Louise wysunęła spod jego

ramienia swą małą dłoń. Jednak Marcus ujął ją łagodnie i zapytał

uprzejmie:

- Mam nadzieję, że przymiarka ślubnej wyprawy mojej siostry

wypadła dobrze.

Dlaczego nagle zabrakło jej tchu? Dlaczego poczuła się taka

onieśmielona i zakłopotana? Przecież potrafiła osadzić w miejscu

nawet gwałtownego Sywella. Co sprawiło, że ten potężny, ale trzeba

przyznać, bardzo grzeczny mężczyzna sprawił na niej tak wielkie

wrażenie?

Chciała wyrwać rękę z jego dłoni, ale rozsądek nakazywał nie

działać pod wpływem impulsu. Nie mogła poznać własnego głosu, tak

chłodno zabrzmiał, kiedy odrzekła:

background image

- Bardziej niż dobrze, milordzie. Zarówno pańska siostra, jak i jej

matka wydają się bardzo zadowolone z mojej pracy. Na szczęście

nasze gusty są zbieżne.

- Cieszę się - odpowiedział Marcus. Nie był w stanie wymyślić

żadnego rozsądnego powodu, który pozwoliłby kontynuować

rozmowę, nie sprawiając wrażenia, że chce na niej wymusić zgodę,

żeby się z nim spotkała. A o to przecież mu chodziło.

- O ile mi wiadomo, pani pracownia mieści się przy Bond Street.

Spoglądał na nią z nieukrywanym zachwytem. Nie mogła udawać,

że tego nie zauważa. Pomyślała, że dobrze się składa, iż konie

zaczynają już bić kopytami o ziemię z niecierpliwości.

- Czas już na mnie - powtórzyła znowu. - Czekają mnie jeszcze

inne spotkania.

- Umówiła się pani z mężem? - nie mógł powstrzymać się od

pytania Marcus.

Nareszcie mogła odpowiedzieć zgodnie z prawdą.

- Nie, nie jestem mężatką, jestem wdową - odparła. Być może to

powstrzyma go od czynienia jej awansów. Nie ulegało wątpliwości, że

miał na to wielką ochotę.

- Ale pani wdowieństwo, rozumiem, nie jest świeżej daty? -

zauważył.

Zirytowała go banalność tej rozmowy. Pomyślał, że jej poziom

jest absolutnie karygodny. Reakcja Louise była podobna. Co się z

nami dzieje, pomyślała spłoszona.

background image

- Rzeczywiście, owdowiałam już jakiś czas temu - odrzekła. I to

miała być właściwa odpowiedź?

Marcus puścił jej rękę, ucałowawszy ją przedtem z galanterią.

- Pozwoli pani, że pomogę wsiąść do powozu. Kiedy uwolnił jej

rękę, doznała wrażenia, jak gdyby nagle kogoś przy niej zabrakło. To

uczucie wydało jej się dość dziwne, ponieważ od dawna przywykła do

tego, że jest niezależna i zdana na samą siebie. Wrażenie znikło, kiedy

pomagał jej wsiąść do powozu, i powróciło, gdy od niej odstąpił.

Wiedziała, choć nie odważyła się spojrzeć za siebie, że

obserwował ją, dopóki powóz nie zniknął za zakrętem. Coś mówiło

jej, że niedługo zobaczy go znowu.

Pozostawało tylko pytanie, czy ona może pozwolić sobie na

znajomość z tym mężczyzną - niezależnie od tego, jak bardzo by tego

chciała. Anonimowość była jej bronią od dnia, w którym opuściła

opactwo Steepwood, aby poszukać schronienia przed swoim

prześladowcą i przed każdym, kto mógł pamiętać małą biedną Louise

Hanslope.

Marcus spoglądał za oddalającym się powozem. Od natłoku myśli

wirowało mu w głowie. Podobnie jak Louise, nie był w stanie

uwierzyć, że osoba, którą widział po raz pierwszy, i to tak krótko,

sprawiła na nim tak silne wrażenie. Koniecznie musi ją znowu

zobaczyć. Za wszelką cenę.

Ale w jaki sposób?

background image

ROZDZIAŁ DRUGI

- Gronow, stary druhu, czy wiesz, kim jest ta piękna mała

modiste, która nazywa się madame Felice?

Marcus podejrzewał, że nie ma rzeczy ani osoby, o której kapitan

Gronow nie miałby jakichś danych, i nie bardzo się mylił. Szczęśliwie

spotkał go w Hyde Parku, dokąd wybrał się tego samego popołudnia

co on. Skorzystał z okazji, podjechał do niego i zapytał, czy ma jakieś

informacje na temat madame.

- Chodzi ci o tę modną krawcową, u której ubierają się panie z

towarzystwa? O tę, która ma pracownię przy Bond Street? Niewiele

mogę o niej powiedzieć. Moja wiedza oparta jest tylko na plotkach i

domysłach, które mogą, ale nie muszą, być prawdziwe. Czy to cię

satysfakcjonuje?

- Oczywiście. Lepsze to, niż nie wiedzieć nic.

Gronow zastanawiał się przez chwilę. Nie musiał pytać Marcusa,

dlaczego interesuje się madame. Nietrudno się było domyślić.

- Pojawiła się w stolicy jakiś czas temu, ale nikt nie wie, skąd się

wzięła. Musiała mieć pieniądze, ponieważ kupiła sklep przy Bond

Street, który gruntownie przerobiła. Podejrzewają, że ma bogatego

protektora, albo tu, albo w Paryżu, ponieważ ogólnie uchodzi za

Francuzkę. Podkreślam: uchodzi, ponieważ także i w tej kwestii nie

ma całkowitej pewności.

Ale nikt nie wie, kim jest ten bogaty opiekun; Wszystkich nurtuje

to pytanie. Nikt nigdy nie widział jej w męskim towarzystwie.

background image

Czasami przed wieczorem jeździ tutaj konno, ale zawsze sama. Żaden

z mężczyzn też się do niej nie przyznaje.

Tajemnicza sprawa, nie uważasz? Nasze panie twierdzą, że ona

zachowuje się jak prawdziwa dama. Ma doskonałe maniery, nie

wywyższa się ani nie podkreśla swej pozycji w świecie mody. Nie ma

zwyczaju narzucać swego zdania, tylko delikatnie sugeruje poprawki,

zwłaszcza takim prowincjonalnym gęsiom jak teściowa Adriana

Kinlocha - której gust, jak mówią, jest wprost skandaliczny.

- Jednym słowem wzór doskonałości - zauważył sucho Marcus.

To, co usłyszał od Gronowa, nie było zachęcające. Dowiedział się, że

albo jego piękność jest wyjątkowo cnotliwa, albo stoi za nią jakiś

bogaty nieznany protektor. Musiał jednak przyznać, że dyskretna

powściągliwość, jaką odznaczała się madame, dobrze o niej

świadczyła.

- Czy to prawda, że ona mieszka nad pracownią?

- Tego też nikt nie wie na pewno. Doszło do moich uszu, że ten

osioł Sandiman zachował się kiedyś prostacko w jej pracowni -

usiłował ją napastować czy coś w tym rodzaju. Jak plotka głosi,

uderzyła go w twarz tak mocno, że aż krew puściła mu się z nosa. Tak

go ukarała za zuchwalstwo. Dowodzi to, że albo jest cnotliwa, albo

tylko stwarza takie pozory.

Marcusa zaciekawiła ta historia.

- Ona wydaje się taka drobna i delikatna. Skąd, na Boga, wzięła

siłę, aby rozkwasić nos takiemu drabowi?

background image

- Podobno posłużyła się pogrzebaczem. Biedny głupiec wcale się

tego nie spodziewał. Najpierw podprowadziła go trochę, a następnie,

kiedy już się zupełnie zapamiętał, ugodziła go tym żelastwem w twarz

z taką siłą, na jaką tylko rozsierdzona kobieta może się zdobyć. Na

twoim miejscu byłbym ostrożny, Angmering. Uważaj, jeżeli masz

zamiar zawrzeć bliższą znajomość z tą damą. Nie chciałbym, żebyś

poniósł szwank na urodzie.

- Dziękuję za ostrzeżenie, Gronow. Zawsze dobrze wiedzieć, co

może cię czekać, nie uważasz?

- W miłości i na wojnie wszystkie środki są dozwolone.

- Czy masz jakieś wyobrażenie, kto za nią może stać? Jeżeli

rzeczywiście ktoś za nią stoi. Czy pieniądze, jakie wydała na

uruchomienie pracowni, stanowiły zapłatę za określone usługi z jej

strony, czy też były rodzajem odprawy, jak sądzisz?

- Nie mam najmniejszego pojęcia, stary, najmniejszego. Jeżeli

czegoś się dowiem, to bądź pewien, że nie będę trzymał tej informacji

tylko dla siebie.

Ta madame Felice to rzeczywiście jakaś tajemnicza postać, uznał

Marcus. W dodatku bardzo zdecydowana. Musi mieć zapalczywe

usposobienie. Wskazują na to jej włosy i kształt podbródka; ten

ostatni szczególnie się Marcusowi podobał.

Wrócił do tego miejsca w Hyde Parku, gdzie jego siostra

rozmawiała z księciem Shamobrook - ten facet to był dopiero okaz.

Musi przemówić Sophii do rozumu, aby wreszcie utarła nosa

ukochanemu.

background image

W tej chwili zależało mu tylko na jednym - aby udało mu się

przekonać madame - jeżeli rzeczywiście jest wolna - że on, Marcus,

jest równie dobrym kandydatem na bliskiego przyjaciela i protektora

jak inni, i że ona bez obawy może zawrzeć z nim bliższą znajomość, a

nawet zamieszkać w jednym domu.

W takim wolnym związku mogą być oboje szczęśliwi jak Sophia

w małżeństwie z księciem Sharnbrook, zawartym z zachowaniem

wszelkich zasad. Przy tym pozostawaliby wolni. Małżeństwo stwarza

masę niepotrzebnych komplikacji i problemów. Teraz pozostawało

mu tylko znaleźć sposób, jak zachęcić uroczą madame do bliższej z

nim znajomości. Dobrze jednak wiedział, że nie będzie to łatwe

zadanie.

W innych warunkach mógł skorzystać z tysiąca okazji na

pogłębienie przyjaźni z kobietą, która go pociągała. Gdyby należała

do towarzystwa, mógłby spotykać ją w parku, na balach urządzanych

przez licznych przyjaciół oraz składać grzecznościowe popołudniowe

wizyty w jej domu; tak jak to było w zwyczaju. Nawet gdyby

pochodziła z półświatka też znalazłoby się wyjście. W Londynie było

wiele miejsc i lokali, w których zbierały się kobiety z tego

intrygującego środowiska.

Jednak madame Felice różniła się od innych kobiet. Nie należała

do żadnej z tych dwóch społecznych grup. Miała swoją własną

pracownię krawiecką i z pewnością kółko przyjaciół - ale Marcus, lord

Angmering, należący do wyższych sfer, niewiele mógł mieć z nimi

background image

wspólnego, choć, prawdę mówiąc, nie bardzo też lgnął do ludzi ze

swojego własnego arystokratycznego środowiska.

Czasami, myśląc o tym, Marcus uprzytamniał sobie, że właściwie,

z wyjątkiem krótkich pobytów w Londynie, prowadzi bardzo samotne

życie, i to z dala od socjety. Musi zatem wymyślić koniecznie jakiś

sposób, aby zawrzeć bliższą znajomość z madame. Przyjaźń z tą

ślicznotką na pewno doda pikanterii jego egzystencji, która, jak

szczerze przyznawał, stała się ostatnio trochę nudna.

Tak więc po południu wybrał się na przechadzkę po Bond Street.

Szedł wolnym krokiem z niewinną miną, chociaż Bóg raczy wiedzieć,

dlaczego postanowił udawać świętoszka. Nosił się przecież z

zamiarem uwiedzenia kobiety, która, z tego co wiedział, prowadziła

się cnotliwie. Jednak w świecie, w którym obracał się Marcus, młode

krawcowe, w rodzaju madame, rzadko bywały niewinne. Wprawdzie

jego przyjaciel Gronow nie chciał wydawać o niej sądu, co bardzo mu

się chwaliło, ale nie było żadnym dowodem.

Pogrążony w myślach dotarł w końcu do pracowni madame. W

małej witrynie, mieszczącej się w głębokim wykuszowym oknie,

królował tylko wielki kapelusz położony na malowniczych zwojach

kremowego szala. Czyżby miała to być aluzja do charakteru mada-

me? Marcus miał nadzieję, że tak nie jest.

Teraz powinien wejść do środka, ale co ma powiedzieć, jaki

wymyślić pretekst? Nie może przecież zamówić u niej nowej, modnej

sukni. A może by ją tak poprosić, aby uszyła mu koszulę? Ciekawe,

czy potrafi szyć męską bieliznę? W razie potrzeby zawsze może

background image

przecież posłużyć się argumentem, że jego obecny krawiec nie jest na

tyle pomysłowy, aby zaproponować ciekawy krój koszuli dla

mężczyzny, który chce dobrze wyglądać na weselu swojej siostry.

Tak właśnie zrobi.

Nie był to może najbardziej przekonujący pretekst, ale żaden inny

pomysł nie przyszedł mu do głowy.

Marcus pchnął drzwi i wszedł do środka.

Louise miała ciężki dzień. Kierowniczka pracowni dostała

gorączki i nie przyszła do pracy, a jej najlepsza krojczym wpadła w

złość, kiedy zwróciła się do niej, aby wykonała coś, na co ta ostatnia

nie miała ochoty. W końcu Louise zmuszona była sama zrobić

projekt, żeby jej udowodnić, że pomysł jest nie tylko możliwy do

wykonania, ale również interesujący. Kobieta uspokoiła się w końcu,

ale świadomość, że nie miała racji, sprawiła, że już przez resztę dnia

siedziała w swym kącie milcząca i nastroszona.

A teraz, na dodatek, pomocnica, która urzędowała w sklepie za

ladą, przybiegła do niej podekscytowana.

- Madame, przyszedł pan, który chce uszyć sobie tutaj koszulę.

Odpowiedziałam, że pani jest damską krawcową, ale on nie przyjmuje

tego do wiadomości i chce rozmawiać tylko z panią.

- Doprawdy? Czy ten mężczyzna powiedział, jak się nazywa?

- On na pewno ma jakieś nazwisko, ale mi go nie podał.

Louise westchnęła ciężko. Jakie jeszcze niespodzianki czekają ją

dzisiaj? Czyż nie dość już miała problemów?

background image

- Dobrze, Charlotte. Zostań tutaj, a ja pójdę i pozbędę się tego

pana.

Jakiś mężczyzna chce, abym uszyła mu koszulę? Czy słyszał ktoś

o czymś podobnym?! Ciekawe, kim może być ten człowiek?

Energicznym krokiem weszła do sklepu i oniemiała z wrażenia.

To był Marcus. To on okazał się tajemniczym klientem.

Podobnie jak za pierwszym razem i dziś również sam jego widok

wystarczył, aby zbić ją z tropu.

- Ach, więc to pan - odezwała się niedorzecznie. Po czym, chcąc

zyskać trochę na czasie, dodała: - Powinnam się była domyślić.

Uśmiechnął się do niej. Wyglądał dzisiaj imponująco, o wiele

lepiej niż wtedy kiedy go ujrzała po raz pierwszy. Pomyślała, że

trudno nazwać go przystojnym; nie był nim w każdym razie w

potocznym rozumieniu tego słowa; miał na to zbyt wydatne rysy.

Odpowiedź Marcusa nie zdziwiła Louise. Była dokładnie w jego

stylu.

- Doprawdy? Czyż jestem aż taki ekscentryczny? - zapytał z

uśmiechem.

- Prośba o uszycie koszuli na to wskazuje. Przecież ma pan z

pewnością na swoje usługi krawca.

- Nie myli się pani, rzeczywiście tak jest. Pragnę poznać panią

bliżej, a to był jedyny wybieg, jaki przyszedł mi do głowy. Nie

potrafiłem znaleźć innego pretekstu. Mało prawdopodobne, bym mógł

panią spotkać w modnych salonach, a nie wiedziałem, gdzie pani

mieszka - domyślałem się, że nad pracownią, na górze.

background image

A teraz, wracając do mojej prośby, czy zgodzi się pani

zaprojektować dla mnie - podobno takiego określenia używają

obecnie modne damy - koszulę, w której mógłbym wystąpić na ślubie

mojej siostry? Chciałbym zrobić na towarzystwie jak najlepsze

wrażenie.

Louise zaczęła się śmiać. Tej niepoważnej propozycji

towarzyszyła taka rozbrajająca mina - żartobliwa i zuchwała

równocześnie - że nie potrafiła zachować powagi. Trudno jej teraz

będzie wyprosić go, ot tak sobie, za drzwi. Odmówi mu oczywiście,

ale postara się to zrobić w możliwie najgrzeczniejszy sposób.

- Pan chyba raczy żartować, milordzie. Sądzę, że mogłabym

zadośćuczynić pańskiemu życzeniu, ale czy rzeczywiście ta cała

komedia - niepoważna rozmowa ze mną i moją ekspedientką - ma

tylko na celu poznanie mnie bliżej? Jeżeli tak, to do czego pan

zmierza? Nie chce mi się wierzyć, żeby pańskie intencje wobec mnie

były uczciwe. Pochodzimy z zupełnie różnych środowisk. Pan stoi

znacznie wyżej ode mnie na społecznej drabinie.

To było otwarte postawienie sprawy, nie ma co. Zresztą nie

powinien spodziewać się innego stanowiska od osoby, którą los

obdarzył takim kolorem włosów i takim uroczym, choć świadczącym

o uporze podbródkiem. Postanowił być z nią tak samo szczery jak ona

z nim.

- Nie może pani wiedzieć, madame, jak wielkie wrażenie wywarła

pani na mnie swą urodą i osobowością. Wprost nie mogę o pani

zapomnieć od chwili, kiedy panią ujrzałem. Może zresztą się pani tego

background image

domyśla; trudno mi bowiem uwierzyć, żeby już przedtem nikt nie

zakochał się w pani od pierwszego wejrzenia.

Louise pomyślała ze smutkiem, że on nie wie o jednej rzeczy -

tego mianowicie, że ona, wyjąwszy jej brutalnego nieżyjącego męża,

nie ma żadnego erotycznego doświadczenia. Nie zna metod

postępowania mężczyzn, Ich gierek ani podstępów.

Od kiedy opuściła opactwo Steepwood, prawie nie rozmawiała z

przedstawicielami płci odmiennej. Dlatego też nie bardzo zdawała

sobie sprawę, czy to, co czuje za każdym razem, kiedy go widzi, jest

normalne. Nie wiedziała, czy ta szalona radość, która przepełniała całą

jej istotę, jest naturalną reakcją.

Po ucieczce ze swego więzienia, od męża, który okazał się

brutalem i cynikiem pozbawionym jakiejkolwiek moralności,

przyrzekła sobie nigdy więcej nie zadawać się z mężczyznami. I oto

jak dotrzymała danego sobie słowa. Stoi i przekomarza się z jednym z

przedstawicieli tego podłego gatunku, czując przy tym, jak dreszcz

podniecenia przebiega jej po krzyżu. Przerażała ją także myśl, że

jeżeli go ośmieli, to może okazać się na ostatku wcale nie lepszy od

Sywella - a może nawet gorszy.

Czy mogła mu wierzyć?

Może, kiedy spoglądał na nią, jakby...

Jakby co? Nie chciała o tym myśleć.

- Proszę mnie posłuchać, milordzie - odezwała się ze smutkiem w

głosie. Żartobliwy ton, jakim rozmawiała z nim do tej pory, zniknął

background image

bez śladu, - Wie pan równie dobrze jak ja, że pańskie intencje nie są

uczciwe. Dzieli nas wielka przepaść.

Marcus skinął głową ze zrozumieniem. Nie zamierzał temu

zaprzeczać. Mógł ją tylko zapewnić, że będzie dla niej dobry i że

nigdy jej nie zawiedzie. Nie postąpi z nią tak jak niektórzy znajomi

mężczyźni z jego sfery ze swymi kochankami, niezależnie od tego,

czy wywodzą się z towarzystwa, czy demi - monde

*

, tego niezwykłe

intrygującego półświatka, usytuowanego w cieniu warstw wyższych,

szanowanej klasy średniej i uczciwej biedoty.

- W kategoriach społeczeństwa, w którym żyjemy - rany boskie,

ależ to pompatycznie zabrzmiało - może ma pani słuszność, ale w

kategoriach ogólnoludzkich ja jestem mężczyzną, a pani kobietą, która

mi się bardzo podoba, i nic nie powinno nas dzielić. Innymi słowy,

jesteśmy Adamem i Ewą, a nie lordem Adamem i panną Ewą.

Marcus nie mógł uwierzyć, że to są jego własne słowa; zazwyczaj

nigdy się tak nie wyrażał. Postanowił jednak grać z nią w otwarte

karty. Nie chciał, by ktoś kiedyś mu zarzucił, że próbował ją oszukać,

zdobyć podstępem. Postępował tak, jak dyktowała mu jego natura -

szczera, otwarta i prostolinijna, która brzydziła się wszelkim fałszem.

Wyjąwszy, pomyślał smętnie, wizyty w jej pracowni pod pretekstem

chęci zamówienia koszuli. Jeżeli takie postępowanie nie było

oszukaństwem, to jak je w takim razie można nazwać?

Louise musiała myśleć podobnie, ponieważ ściągnęła zabawnie

usta i rzekła:

*

demi - monde - półświatek

background image

- Zgodzi się pan jednak ze mną, milordzie, że świat przebył długą

drogę od czasów, kiedy Adam i Ewa chodzili po ziemi - a jedna rzecz

jest pewna, jeżeli chodzi o Adama; nasz praojciec nie potrzebował

zamawiać sobie koszuli, kiedy przebywał w raju.

- Istotnie - stwierdził Marcus z ukłonem. Udało mu się chwycić ją

za rękę i na dodatek wycisnąć pocałunek na wewnętrznej stronie

dłoni. - Mam wrażenie, że dojrzę pani rozumie, co chcę powiedzieć.

Pragnąłbym mianowicie widywać panią częściej, madame Felice, jak

najczęściej. Zostaje tylko kwestia, w jaki sposób mógłbym swoje

marzenia urzeczywistnić, skoro nie obracamy się w tych samych

kręgach. - Mówiąc te słowa, uśmiechnął się znacząco.

- Go się mnie tyczy, milordzie - odparła Louise - to mój problem

jest całkiem innego rodzaju. Ja nie obracam się w ogóle w żadnych

kręgach. Prowadzę ciche, odludne życie i chcę, żeby takie zostało.

- Ale niech pani pomyśli, ile szczęścia by to dało nam obojgu -

nalegał Marcus, nie wypuszczając jej ręki ze swojej dłoni - gdyby

zechciała pani chociaż trochę odstąpić od swoich surowych zasad,

nawet odrobinę. Zapewniam panią, a wszyscy wiedzą, że nie rzucam

słów na wiatr. Byłbym dla pani troskliwym opiekunem i nigdy bym

jej nie zawiódł ani nie skrzywdził.

- Z wyjątkiem jednej rzeczy, dla mnie absolutnie podstawowej -

podkreśliła zdecydowanym tonem Louise. - Jedno jest bowiem

pewne: w naszym przypadku nie może być mowy o małżeństwie.

Żaden taki czy inny układ między nami nie przewiduje podobnej

background image

ewentualności. Nie należę do sfery, z której lord Angmering, następca

hrabiego Yardleya, wybiera sobie kandydatkę na żonę.

- Rzecz w tym - odparł Marcus, znowu całując jej dłoń; z radością

stwierdził, że nie próbuje wyrwać ręki z jego uścisku - że lord

Angmering, następca hrabiego Yardleya, nie zamierza w ogóle się

żenić. Nie szuka kandydatki na żonę ani w wyższych, ani w niższych

sferach społeczeństwa, a na swoje bettes amies

*

wybiera kobiety na

poziomie.

Dlaczego w dalszym ciągu przekomarzała się z mężczyzną, który

nie ukrywał, że ma wobec niej niemoralne zamiary? Czy dlatego, że

lubiła walkę na słowa? A może dlatego, że mimo wszystko ten

mężczyzna jej się podobał, i to do tego stopnia, że sam jego widok

przy-prawiał o szybsze bicie serca? Nie może jednak dać się zwieść

uwodzicielskim słówkom i popełnić głupstwa, na które ją namawia.

Musi się dobrze zastanowić, zanim mu odpowie.

- Ach - odrzekła z lekkim westchnieniem - musi pan jednak

przyznać, milordzie, że pańskie bettes amies nie są zbyt cnotliwe; w

przeciwnym wypadku nie godziłyby się na status kochanki. Żadna

przyzwoita kobieta nie zaakceptowałaby takiego układu. Nie należę

do wyższych sfer, ale nie zamierzam zrezygnować ze swojej cnoty,

nawet jeżeli będzie to oznaczało, że nigdy nie wyjdę za mąż.

- Cóż warta jest cnota - odpowiedział Marcus, uśmiechając się

czarująco - jeżeli nie pozwala nam zaznać szczęścia.

*

bettes amies - (j, franc), przyjaciółki, kochanki, (przyp. tłum.).

background image

- Zostanie pańską kochanką nie przyniosłoby mi szczęścia,

milordzie, i byłabym wdzięczna, gdyby zechciał pan puścić moją rękę.

Nie dałam panu pozwolenia na jej trzymanie.

- Oczywiście, zastosuję się do pani życzenia, ale przedtem proszę

mi pozwolić jeszcze raz ucałować tę śliczną łapkę.

- Jest pan bardzo zuchwały, sir.

- Zawsze taki jestem, kiedy mam do czynienia z piękną kobietą -

odpowiedział, całując jej dłoń, a następnie wypuszczając ją z wolna. -

Nie chciałbym pani rozgniewać, odmawiając takiej umiarkowanej

prośbie.

- Będę bardzo zobowiązana, jeśli zastosuje się pan teraz do mojej

drugiej umiarkowanej prośby i opuści ten lokai.

- Nie zamawiając przedtem koszuli? - zapytał z komicznie żałosną

miną.

Louise nie wytrzymała. Zaczęła się serdecznie śmiać.

Uspokoiwszy się trochę, rzekła stanowczo:

- Lordzie Angmering, doprawdy zachowuje się pan niemożliwie.

Proszę, niech się pan stąd jak najszybciej zabiera, razem ze swoją

niestosowną propozycją, i to bezzwłocznie. Go mam jeszcze

powiedzieć, żeby panu wybić z głowy ten pomysł? Nawet mi przez

myśl nie przyjdzie wziąć go pod uwagę, chociaż pan, jak

przypuszczam, uważa, iż powinnam czuć się nim zaszczycona.

- A więc, jak rozumiem, nie zgadza się pani?

- Nie, nie i jeszcze raz nie. Czyżby spodziewał się pan innej

odpowiedzi, milordzie?

background image

- Spodziewałem się... Czego się spodziewałem? - zapytał Marcus

bardziej siebie niż Louise. Pomyślał, że świat należy do odważnych, a

on, Marcus Angmering, nigdy nie był nieśmiały.

Pochylił się, aby zajrzeć w jej piękne oczy i długo się w nie

wpatrywał.

- Muszę pani coś wyznać - szepnął poufale. - Mam bardzo dziwny

zwyczaj. Nie uznaję słowa „nie”. Myślę nawet, że stanowi ono dla

mnie większe wyzwanie niż słowo „tak”.

Louise zdusiła w sobie ponowną chęć do śmiechu. Miała nadzieję,

że jej uparte naleganie sprawi, że Marcus opuści pracownię i da jej

wreszcie spokój. Nie chciała zaostrzać rozmowy ani pozować na

cnotkę; nie dobierał się do niej siłą, w przeciwieństwie do Sandimana

i innych mężczyzn, o których słyszała, że nie zwykli liczyć się z

kobietą. On ujmował ją tylko delikatnie za rękę, głaskał ją i całował,

to wszystko.

- Czy ja dobrze słyszę, milordzie? Pan lubi wyzwania? Jeżeli tak,

to proszę przyjąć do wiadomości, że nie mam zamiaru wdawać się z

panem w dyskusję na temat tego, czy mam zostać, czy nie pańską

najnowszą kochanką. Nawet gdyby mi się pan oświadczył, moja

odpowiedź i tak brzmiałaby „nie” zważywszy na to, że prawie się nie

znamy.

Powiedziawszy te słowa, wyciągnęła mały kieszonkowy zegarek i

spojrzała na niego, po czym oświadczyła:

- Jak obliczyłam, obydwa nasze spotkania, razem wziąwszy, nie

trwały dłużej niż pół godziny. To całkiem niezły wynik, biorąc pod

background image

uwagę fakt, że w ciągu tego krótkiego czasu sporo się wydarzyło;

złożył mi pan niemoralną propozycję, którą ja dwukrotnie odrzuciłam.

Poza tym muszę zwrócić panu uwagę, że jestem bardzo zajęta i mam

jeszcze dużo pilnych prac, które czekają aa ukończenie. Po raz drugi

zwracam się zatem do pana z prośbą, aby pan opuścił moją pracownię.

Jest pan szlachcicem, więc nie wątpię, że zachowa się pan jak

dżentelmen i bezzwłocznie zastosuje się do mego życzenia. Marcus

skłonił głowę.

- Doskonale, madame. Wydaje mi się, że pani i ja z powodzeniem

moglibyśmy napisać farsę dla teatru Drury Lane, i to nie gorszą niż

Sheridan. Gdybyśmy oboje nie byli tak zajęci, zaproponowałbym pani

współpracę. Sam ten fakt każe mi odejść, bo jak mówi znane

przysłowie: „Ten, kto walczy i ucieka, dożyje następnej walki”.

Skłonił się przed nią nisko i szedł już ku drzwiom, kiedy Louise

rzuciła jeszcze za nim od niechcenia:

- Czyżbym się przesłyszała, milordzie? Wspomniał pan o walce.

Czy my naprawdę ze sobą walczymy?

Odwrócił się w jej stronę, ale nim wyszedł, potrząsnął głową i

powiedział:

- Proszę do mnie mówić, Angmering, jeśli łaska, milordzie.

Widzę, że nie jest pani jeszcze gotowa nazywać mnie Marcusem.

Wkrótce tu wrócę.

Louise zajęła jedno z krzeseł przeznaczonych dla klientek i

podniosła rękę do zarumienionego policzka.

background image

Nie, nie jestem gotowa ani na to, ani na niego, ani w ogóle na

nikogo, powiedziała sobie w duchu. Sądziłam, że małżeństwo z

Sywellem podziała na mnie odstraszająco, kontynuowała rozmowę z

samą sobą, zaszczepi mnie przeciwko mężczyznom, ale okazuje się,

że nic z tego.

A najbardziej zaskakuje mnie to, że on w najmniejszym stopniu

nie przypomina bohatera, o jakim marzyłam w dzieciństwie - kiedy

byłam małą biedną Louise Hanslope - bohatera, który miał mnie

wybawić z nędzy i poniżenia. Trudno powiedzieć o nim, że jest

przystojny, ale ma za to jakiś nieuchwytny urok, któremu nie sposób

się oprzeć.

Nie jest także na szczęście typem dandysa ani lalusia. Jest po

prostu prawdziwym mocnym mężczyzną, bardzo, na dodatek,

pewnym siebie. Nie zdobędzie mnie jednak, jeżeli ja sama tego nie

zechcę, a ja nie wiem doprawdy, jakie są moje rzeczywiste uczucia dla

niego - lub jakie mogą być.

Louise wiedziała jednak, że okłamuje samą siebie. Ciągnęło ją do

niego, i to tak silnie, że nawet teraz, kiedy już odszedł, dreszcz wciąż

jeszcze wstrząsał jej ciałem. To przecież musiało coś znaczyć.

Z pewnością tak było, ale Louise nie chciała o tym myśleć ani

wiedzieć.

Marcus również nie zdawał sobie sprawy z własnych uczuć. Nie

był na tyle zarozumiały, by sądzić, że madame Felice ulegnie mu

background image

natychmiast, ale uważał, że nie będzie miał z jej zdobyciem

większych trudności.

Teraz już tak nie myślał. Jego pewność siebie uległa zachwianiu.

Gdyby sądzić po wyglądzie, ta kobieta była krucha i słaba. Krucha!

Może tak wyglądała, ale w rzeczywistości była wytrzymała jak

Napoleon lub któryś z jego marszałków. Wysłać ją do Hiszpanii, a

Wellington błyskawicznie wygra tam wojnę.

Musiał jednak przyznać, że łatwe zwycięstwo to żadna

przyjemność. Zabiegi, aby zaciągnąć ją do łóżka, mogą potrwać

długo, ale jest nadzieja, że ta popołudniowa wizyta w pracowni stanie

się zaczynem większej zażyłości, a nagroda, jaka go czeka na końcu

drogi, jest doprawdy warta wszelkich zachodów.

Łupy dla zwycięzcy - a teraz pora wracać do rutyny jednostajnego

życia. Czekają go odwiedziny u starej ciotki, siostry jego matki, która

przybyła do Londynu z krótką wizytą. Otrzymał od niej list, w którym

napisała, że bardzo pragnie się z nim zobaczyć.

Ciekawiło go, co miała mu takiego ważnego do posiedzenia.

Spotkał ją raz w życiu przed wielu łaty, kiery był dorastającym

chłopcem, ale pamiętał, że w przeciwieństwie do jego matki nie

odznaczała się urodą. Słyszał, - że wyszła za mąż za bogatego

ziemianina z hrabstwa Norfolk i że miała kilkoro dzieci. Marcus

jednakże nigdy nie spotkał żadnego z tych kuzynów.

Stwierdził, że ciotka rzeczywiście nie musiała być pięknością w

młodości, ale że, podobnie jak jego macocha, miała interesującą, pełną

wyrazu twarz. Szczerze cieszyła się na jego widok.

background image

- Ależ jesteś podobny do ojca! - wykrzyknęła po powitalnych

formalnościach. Zasiedli oboje na jednej kanapie. Marcus dał się

namówić na kieliszek madery migdałowe herbatniki.

- Wiesz, twój ojciec zawsze mi się podobał i było - przykro, kiedy

z nas dwóch wybrał Danielle. Potem byłam zadowolona, że tak się

stało. Gdybym została jego żoną, nie spotkałabym mego drogiego

Roberta, świeć Panie nad jego duszą, który okazał się najwspa-

nialszym mężem na świecie.

Robert Hallowes zmarł kilka lat temu i owdowiała ciotka Marcusa

mieszkała teraz w rodzinnej posiadłości Hallowesów, Dower House

niedaleko King's Lynn. Opowiedziawszy Marcusowi pokrótce o

życiu, jakie tam wiodła, zapytała go z kolei o jego pobyt w

Northumberland.

- Przypuszczam, że słyszałeś o tym strasznym człowieku Sywellu,

a może nawet miałeś z nim do czynienia? Takich ludzi jak on należy

unikać. Od pierwszej chwili, kiedy pojawił się w towarzystwie,

wzbudził ogólną niechęć. Miał fatalną opinię w naszych kręgach.

Twój ojciec z czasem też powziął ku niemu głęboką odrazę.

Krążyły nawet plotki, że obaj byli zainteresowani tą samą młodą

kobietą i stąd ta niechęć. Ale to było, zanim twój ojciec poznał nas

obie - Danielle i mnie. Stało się to z okazji naszego towarzyskiego

debiutu; po raz pierwszy wystąpiłyśmy wtedy w salonach. Ja na

szczęście nie należałam do grona młodych zamożnych piękności, na

które Sywell zawsze polował.

background image

Zaśmiała się wesoło przy ostatnich słowach. Marcus nie mógł

uwierzyć, że ta miła starsza pani jest siostrą jego matki. Była tak do

niej niepodobna! Upiła madery z kieliszka, po czym już znacznie

poważniejszym tonem powiedziała:

- Myślę, że czas najwyższy wyjawić ci, dlaczego chciałam się z

tobą zobaczyć. Zawsze byłam zdania, że powinieneś znać prawdę o

małżeństwie twoich rodziców. Kiedy dowiedziałam się od przyjaciół,

że stosunki między tobą a twoim ojcem nie układają się dobrze,

przypuszczalnie, ich zdaniem, w wyniku małżeńskich niesnasek

twoich rodziców, tym bardziej utwierdziłam się w przekonaniu, że jest

to moim obowiązkiem. Dlatego cię wezwałam.

Przerwała. Na jej twarzy w tej chwili malowała się taka powaga,

że sprawiała wrażenie zupełnie innej osoby.

- Musisz zrozumieć, Marcusie, że Danielle była bardzo piękną

dziewczyną i nasi rodzice mieli nadzieję, że doskonale wyjdzie za

mąż. Namawiali ją usilnie na małżeństwo z twoim ojcem, o którym

wiedziano, że według wszelkiego prawdopodobieństwa odziedziczy

fortunę Yardleyów i który był bardzo obiecującym młodym

człowiekiem.

Cały kłopot polegał na tym, że Danielle była już zakochana.

Obiektem jej uczuć był przyszły dziedzic niewielkiego majątku w

naszym sąsiedztwie, za którego uparcie chciała wyjść za mąż.

Jednakże któregoś dnia zmieniła zdanie; przypuszczalnie perspektywa

zostania lady Yardley wydała jej się na tyle kusząca, że postanowiła

porzucić młodzieńczą miłość.

background image

Przykro mi tak mówić o własnej siostrze, ale zawsze była osobą

płochą i niestałą. Ciągle zmieniała zdanie i uważała za punkt honoru

zawracać w głowach wszystkim nowo poznanym młodym

mężczyznom. Rodzice chcieli jak najprędzej wydać ją za mąż,

ponieważ myśleli, że się ustatkuje. Niestety, niewiele to pomogło.

Gdy poślubiła twego ojca, stała się nawet jeszcze bardziej

nieodpowiedzialna niż przedtem.

Tęskniła za swoim dawnym ukochanym i próbowała złagodzić

ból rozstania w inny sposób. Zachowywała się, mówiąc delikatnie,

bardzo niekonwencjonalnie i tylko obawa przed towarzyskim

ostracyzmem powstrzymywała ją od zbyt radykalnych wybryków.

Była taka, jak obecnie jest w naszej sferze lady Caroline Lamb;

lekceważyła reguły i zasady.

Najgorsze jednak ze wszystkiego było to, że jej zachowanie

wzbudziło w twoim ojcu wątpliwość, czy rzeczywiście jesteś jego

synem. Dopiero gdy podrosłeś i twoje podobieństwo do niego stało się

już dla wszystkich oczywiste, uwierzył, iż naprawdę jesteś jego

potomkiem.

Marcus drgnął, słysząc te słowa. Dopiero teraz zrozumiał,

dlaczego ojciec odnosił się do niego tak powściągliwie i chłodno.

Kiedy się odezwał, nie poznał swego głosu, tak był zmieniony ze

wzruszenia.

- Czy on miał jakieś podstawy sądzić, że matka mówiła prawdę?

Ciotka roześmiała się smutno.

background image

- Może jakieś i były, ale, niestety, Danielle, kiedy się pokłócili, a

zdarzało się to często, lubiła mu dokuczać, dając do zrozumienia, że

nie jesteś jego synem. Przykro mi to mówić, ale główną winę za

rozdźwięk w ich małżeństwie ponosi Danielle, a nie twój ojciec.

Prawdę mówiąc, on wykazał aż nadto wyrozumiałości dla jej

wybryków. Niestety, jej zachowanie wywarło negatywny wpływ na

wasze wzajemne stosunki, które stały się chłodne i pełne wzajemnej

niechęci.

Danielle

czuła

się

nieszczęśliwa

w

tym

małżeństwie,

unieszczęśliwiła swego męża, i na dodatek wszystkiego, zniszczyła

uczucie, jakim powinny być nacechowane relacje między ojcem a

synem. Pomyślałam, że sprawiedliwość wymaga, abyś poznał prawdę.

Uważałam, że jest to moim obowiązkiem wobec twego ojca i ciebie.

O ile mi wiadomo, jego drugie małżeństwo jest bardzo udane.

Wiem również, iż lubisz swoją macochę i że ona lubi ciebie, a moja

biedna siostra ma wiele rzeczy na sumieniu, za które będzie musiała

odpowiedzieć przed Bogiem. Zerwała wszelkie stosunki z naszymi

rodzicami i ze mną - ku naszemu wielkiemu żalowi.

Marcus westchnął. Pomyślał z goryczą o dotkliwym dla niego

dystansie, jaki przez wiele lat oddzielał go od ojca. Ostatnio stosunki

między nimi poprawiły się, a teraz powstała nadzieja - jeżeli można

wierzyć słowom ciotki - a przypuszczał, że można, że uda się zaleczyć

ranę powstałą w wyniku nieporozumienia.

Starsza pani dostrzegła jego rozterkę i niepokój.

background image

- Mam nadzieję, że nie popełniłam błędu, mówiąc ci o tym, ale

sądziłam, że będzie dla ciebie lepiej, jeżeli poznasz prawdę - odezwała

się z troską.

Marcus nachylił się i spontanicznie pocałował ją w policzek.

- Nie popełniłaś żadnego błędu, przeciwnie, postąpiłaś słusznie.

Żałuję tylko, że nie wiedziałem o tym wcześniej. Wyobrażam sobie,

że nie przyszło ci łatwo powiedzieć tyle złego o siostrze, którą kiedyś

z pewnością musiałaś bardzo kochać.

- Jesteś taki sam jak twój ojciec - stwierdziła ciotka. - Odważny,

śmiały i zdecydowany. Twój ojciec nigdy do nikogo nie wyraził się

źle o Danielle. W milczeniu znosił jej niegodne zachowanie, jak

przystało na prawdziwego mężczyznę. Marissa wynagrodziła mu

dawne cierpienia - i nie wątpię, że ty również jesteś dla niego wielką

podporą. Ale pomówmy teraz o przyjemniejszych rzeczach. Mam

nadzieję, że odwiedzicie mnie kiedyś wszyscy. Bardzo chciałabym

poznać twoją przyrodnią siostrę i obu braci.

- A więc poznasz ich - obiecał Marcus z żywością. - Musisz

przyjechać również na ślub Sophii. Bądź co bądź, jesteś moją ciotką, a

ja na dodatek mam teraz wobec ciebie dług wdzięczności za to, że

powiedziałaś mi prawdę o przeszłości rodziców.

Wracając do domu, Marcus przez całą drogę rozmyślał o tym, co

usłyszał od ciotki. Myśli skakały mu po głowie niczym zwierzęta

dokazujące w ciasnej klatce. Jako dziecko uważał, że to on jest winien

temu, że ojciec tak mało okazuje mu uczucia. Widocznie coś musiało

być z nim nie w porządku, uznał, skoro rodzic tak się zachowywał.

background image

Później stosunek hrabiego uległ zmianie na lepsze, a historia,

którą opowiedziała mu ciotka, wyjaśniła resztę. Powinien postarać się

zapomnieć o swoich urazach i wynagrodzić im obu lata wzajemnych

pretensji i nieporozumień, które jak ciężki głaz legły między nimi.

Czyżby miała go już więcej nie ujrzeć? Louise nie wierzyła w to.

Wyczuła w Marcusie Angmeringu upartą zawziętość, która jej się

bardzo podobała, ale też i trochę przerażała. Miał rację, kiedy

twierdził, że mało jest miejsc, w których mogliby się spotkać, ale nie

wątpiła, że prędzej czy później, znajdzie sposób, żeby się z nią znowu

zobaczyć.

Miała mały domek w dzielnicy Chelsea, do którego przenosiła się

na weekend. W ciągu tygodnia mieszkała nad pracownią. Trzymała

swoje pomocnice krótko : wymagała od nich wiele, ale tylko przez

pięć dni w tygodniu. Na owe czasy była to prawdziwa rewolucja w

systemie zatrudnienia, ale Louise stwierdziła, że jej dziewczęta przez

pięć dni pracują lepiej i wydajniej niż robotnicy, od których

pracodawcy wymagali więcej godzin i w o wiele gorszych warunkach.

Aż za dobrze pamiętała swoją własną trudną młodość, aby chcieć

wyzyskiwać innych, i z rozbawieniem odkryła, że liberalne

traktowanie pracowników nie tylko nie umniejsza jej dochodów, ale

odwrotnie, znacznie ich przysparza. Dwa dni po odwiedzinach

Marcusa spostrzegła, że ktoś ją śledzi. A może tak się jej tylko

wydawało? Pożycie z Sywellem wyrobiło w niej szósty zmysł.

background image

Dwukrotnie zauważyła tego samego obcego człowieka na rogu,

niedaleko jej pracowni, kiedy wyszła przed wieczorem na

przechadzkę, by zaczerpnąć świeżego powietrza. I na pewno nie było

przypadkiem, że ten sam człowiek pojawił się na chodniku przed jej

domkiem w Chelsea. Ten domek był jej azylem, gdzie mogła się

chronić przed światem, i nikt, nawet jej główna krawcowa, nie znał

jego adresu. Wszyscy myśleli, że ona mieszka na stałe nad pracownią.

Czyżby Marcus Angmering ośmielił się kazać ją śledzić? Mogła

się tego po nim spodziewać. Co ona miała w sobie takiego, że

przyciągała głównie mężczyzn, w których drzemał tyran i despota i

których celem było tylko podporządkować ją sobie całkowicie? Czyż

nie dość się nacierpiała w małżeństwie z tym okrutnikiem Sywellem?

Czy koniecznie los po raz drugi musi ją doświadczać, stawiając na

drodze mężczyznę, który upatrzył ją sobie i za nic nie chce

zrezygnować?

A może ona tylko dlatego węszy wrogów na każdym kroku, że

życie nauczyło ją bać się wszystkich i wszystkiego? Chciałaby tak

myśleć, ale nie miała takiej pewności.

Louise nie myliła się. Prosto od niej Marcus pojechał do domu

byłego policjanta, którego adres podał mu jego przyjaciel, Nick

Cameron. W swoim czasie zatrudnił go, aby zebrał informacje o

Atenie Filmer, kobiecie, w której Nick się zakochał.

- To proste zadanie - oświadczył mężczyźnie o przebiegłych

oczach i chytrym wyrazie twarzy. Detektyw od razu odgadł, że jego

background image

klient jest człowiekiem stanowczym i zdecydowanym, który wie,

czego chce, i potrafi realizować swe pragnienia.

- Chciałbym, żeby się pan dowiedział, czy owa dama mieszka nad

pracownią, czy też ma jakieś inne lokum. Chcę także wiedzieć, z kim

się przyjaźni i w jakim towarzystwie się obraca, jeżeli w ogóle ma

jakichś znajomych - dodał, pamiętając, że Louise powiedziała, że nie

ma żadnych przyjaciół i z nikim się nie widuje.

Jackson, rzecz jasna, nie zapytał, do czego milordowi potrzebne

są te informacje. Skinął głową i zapewnił Marcusa o swojej dyskrecji.

- Może pan być pewien, milordzie, że dowiem się wszystkiego, co

pana interesuje, i to w taki sposób, że owa dama nawet nie domyśli

się, iż zbieram o niej wiadomości.

- Doskonałe - odrzekł Marcus. Lord Yardley zobaczył Jacksona,

gdy ten opuszczał jego dom po złożeniu meldunku Marcusowi.

- Własnym oczom nie wierzę, synu. Były policjant u ciebie?

Czyżbyś go zatrudniał? - spytał, unosząc znacząco brwi. - To ludzie o

często podejrzanej przeszłości, chociaż wydaje się, że ten akurat jest

przyzwoitym człowiekiem.

Nie powiedział Marcusowi, że Jackson odwiedził co ostatnio na

polecenie Ministerstwa Spraw Wewnętrznych w związku z

zamordowaniem Sywella, ani też nie zadał synowi pytania, w jakim

celu go zaangażował.

Marcus odparł spokojnie.

background image

- Mój przyjaciel Cameron polecił mi tego człowieka. Zapewnił, że

jest uczciwym detektywem. Potrzebuję jego pomocy w pewnej

dyskretnej sprawie. Chcę to zaćmie, póki jestem jeszcze w Londynie.

Hrabia nie zapytał, co to za dyskretna sprawa, i zmierzał do

odejścia. Marcus zatrzymał ojca.

- Sir, chciałbym cię poinformować o czymś ważnym, a właśnie

nadarza się okazja. Byłbym ci wdzięczny, gdybyś zechciał poświęcić

mi trochę czasu, to wszystko.

Ojciec odwrócił się w jego stronę i odpowiedział z powagą:

- Jestem do twojej dyspozycji, Angmering. Ogromnie żałuję, że

„kiedyś nie miałem dla ciebie czasu. Obiecuję cię wysłuchać z

największą uwagą.

Marcus zdumiał się oświadczeniem ojca, ale starał się tego nie

okazać. Wydawało mu się, że jego rodzic domyśla się, o czym będą

mówili. Weszli do gabinetu. Hrabia nie usiadł jak zwykle za biurkiem,

ale przeszedł przez pokój i zajął miejsce na krześle obok okna. Wska-

zał synowi miejsce naprzeciwko siebie.

Teraz, kiedy nadszedł właściwy moment, Marcus poczuł pustkę w

głowie. Nie wiedział, od czego zacząć. Gdyby do takiej rozmowy

doszło kilka lat temu, kiedy był młodszy i bardziej porywczy,

przypuszczalnie zalałby ojca lawiną słów, opowiedział o tym, co

usłyszał od ciotki, i wyrzucał krzywdy, jakich od niego doznał -

wypominał, że ojciec mścił się na nim za swe nieudane małżeństwo i

wybryki matki. Obecnie, mądrzejszy o to, co usłyszał od ciotki,

background image

Marcus czuł jedynie litość dla człowieka, który był taką samą ofiarą

jak on.

- Sir - zaczął Marcus - spotkałem się z ciotką, siostrą mojej matki.

To ona poprosiła mnie o spotkanie. Opowiedziała mi prawdziwą

historię waszego małżeństwa i wyjaśniła dlaczego, kiedy byłem

dzieckiem, traktowałeś mnie tak nieprzyjaźnie.

Był to najłagodniejszy sposób na wyrażenie chłodu i obojętności,

z jaką jego ojciec odnosił się do niego, odkąd tylko sięgał pamięcią.

Ponieważ lord milczał, Marcus brnął dalej. Zdziwiła go własna

oględność w formułowaniu słów; nigdy by siebie nie posądzał o takie

dyplomatyczne zdolności.

- Wyjaśniła mi także, dlaczego, kiedy dorosłem, twój stosunek do

mnie zmienił się na lepsze. Teraz, gdy patrzę na twój portret z czasów,

kiedy byłeś w moim wieku, a potem przyglądam się sobie, widzę, jak

bardzo jesteśmy do siebie podobni. To przekonuje mnie, a

najwyraźniej przekonało również ciebie, że rzeczywiście jestem

twoim synem.

Na twarzy lorda Yardleya pojawił się wyraz bólu. Mimo to

Marcus poczuł się w obowiązku kontynuować:

- Ciotka wyjaśniła mi również, że to nie ty ponosisz winę za

nieudane małżeństwo z moją matką; wręcz przeciwnie, byłeś dla niej,

jak mówiła, ponad miarę wyrozumiały i cierpliwie znosiłeś jej

wybryki aż do chwili, kiedy porzuciła nas obu.

Zamilkł. Ojciec nadal się nie odzywał. Przemówił dopiero po

dłuższej chwili.

background image

- Trudno mi jest o tym mówić. Od dawna już wyrzucam sobie, że

tak surowo traktowałem niewinne dziecko. Gdybym nawet, jak

twierdziła twoja matka, nie był twoim ojcem, w żadnym razie nie

powinienem dopuścić do tego, by mój gniew skupiał się na tobie. To

niedopuszczalne - byłeś przecież wtedy tylko małą bezbronną istotą.

Wina za chłód i napięcie między nami leży wyłącznie po mojej

stronie. Widzę teraz, jak niemądrze postąpiłem, pozwalając, żeby

kłamstwo przez tyle lat ciążyło nad moim i twoim życiem. Proszę cię :

wybaczenie. Chcę, abyś uwierzył, że od tej pory będziemy

przyjaciółmi. Nie można wymazać przeszłości ani jej zmienić, ale

możemy nie dopuścić do tego, by położyła się cieniem na naszym

przyszłym życiu.

Pocieszam się myślą, że moje zachowanie nie pozostawiło

większych śladów na twojej psychice - wyrosłeś na dzielnego,

mądrego człowieka, którego każdy ojciec może mi pozazdrościć.

Jeszcze raz proszę cię o wybaczenie - jeżeli jesteś w stanie to uczynić.

Marcus pochylił się i odpowiedział tak, jak miał to w zwyczaju -

prosto i szczerze:

- Nie ma czego wybaczać, sir. Mówmy raczej o zrozumieniu. Po

tym, co usłyszałem od ciotki, poczułem dla ciebie wielkie

współczucie, które po części złagodziło mój ból.

Hrabia wstał i wyciągnął do syna rękę ze słowami:

- Potraktujmy to jako epitafium dla umarłej przeszłości,

Angmering. Zapomnijmy o niej i podajmy sobie ręce na zgodę.

background image

Wypada, abyśmy się pogodzili przed ślubem twojej siostry i wystąpili

na nim jak prawdziwie kochający się ojciec i syn.

Marcus podniósł się również. Stali teraz naprzeciwko siebie

twarzą w twarz - surowy ojciec i jego syn, podobni do siebie jak dwie

krople wody - rysami twarzy, głosem i sposobem bycia.

- Masz rację, sir, nigdy więcej nie wracajmy do tej sprawy.

Ojciec przytaknął ruchem głowy. Przez moment obaj trwali w

milczeniu. Ciszę w pokoju zakłócał jedynie staroświecki zegar,

którego miarowe tykanie było najlepszym komentarzem do

upływającego czasu.

Marcus nie musiał długo czekać na wyniki detektywistycznych

poszukiwań byłego policjanta Jacksona. Detektyw uprzedził go

przecież, że w porównaniu z innymi wyzwaniami zadanie, jakie zlecił

mu Marcus, było dziecinną igraszką.

W następny poniedziałek po południu Jackson zjawił się w domu

przy Berkeley Square.

- Przypuszczam, że dowiedziałem się wszystkiego, co pana

interesuje, milordzie. Wspomniana dama mieszka nad swoją

pracownią przy Bond Street przez pięć dni - . tygodniu. W piątek o

szóstej wieczorem wynajmuje powóz i jedzie do małego domku w

Chelsea, położonego niedaleko rzeki, w którym spędza cały weekend.

W niedzielę idzie do kościoła, tak jak to robią wszyscy porządni

obywatele, ale z nikim nie rozmawia. Po nabożeństwie żegna się z

duchownym przez podanie ręki. Wczesnym rankiem w poniedziałek

wraca do swej pracowni.

background image

W domku w Chelsea zatrudnia dwie służące: gosposię

dziewczynę do wszystkiego. Nie wydaje się, aby utrzymywała bliższe

stosunki z sąsiadami, a przez cały czas, kiedy ją obserwowałem, ani

razu nikt nie zapukał do jej drzwi z wyjątkiem chłopca, który roznosi

mleko. Przerwał, by zebrać myśli, po czym kontynuował:

- Moim zdaniem to bardzo bystra osóbka. Podejrzewam, że dość

szybko zorientowała się, że jest śledzona. musiała mnie zauważyć już

pierwszego dnia. Przyznaję, że nie zachowywałem odpowiedniej

ostrożności i nie zanadto się przed nią kryłem. Od tej pory, za każdym

razem, kiedy wychodzi z domu, rozgląda się bacznie dookoła.

Zabrałem o niej dyskretnie garść informacji, które, jak

przypuszczam, zainteresują pana. Wydaje się, że nie odwiedza jej

żaden mężczyzna ani na Bond Street, ani w jej domku w Chelsea.

Panuje opinia, że zachowuje się jak dama - powściągliwie i z wielką

godnością.

- Świetnie - odrzekł Marcus. - To wszystko, co chciałem

wiedzieć. Czy mam zapłacić panu od razu?

- Jeżeli to panu nie robi różnicy, milordzie, to owszem, tak.

Marcus wręczył mu umówioną kwotę. Było mu trochę głupio, że

kazał śledzić madame Felice, ale to uczucie nie było na tyle

dojmujące, by stłumić rozczarowanie, jakie ogarnęło go na myśl, że

będzie musiał czekać aż do soboty, aby jej złożyć wizytę.

W sobotę rano wynajął powóz i kazał się zawieść do Chelsea.

Modiste albo świetnie zarabiała, albo była majętną osobą, ponieważ

jej mały domek był istnym cackiem. Świeżo odremontowany i

background image

odmalowany, prezentował się bez zarzutu. Marcus pomyślał, że poza

świeżą farbą wygląd tego domku bardzo przypomina jego piękną

właścicielkę. Pogwizdując z cicha, zapłacił woźnicy i zapukał do

eleganckich frontowych drzwi...

Louise właśnie skończyła jeść późne śniadanie i raczyła się

filiżanką wybornej kawy - zawsze robiła z a - kupy u Jacksona na

Piccadilly - kiedy usłyszała pukanie do drzwi. Podniosła głowę znad

filiżanki, zastanawiając się, kto może do niej przychodzić o tak nieod-

powiedniej porze.

Nie musiała długo czekać. Nadeszła służąca i oznajmiła:

- Jakiś dżentelmen pragnie się widzieć z panią, madame.

- Dżentelmen, Jessie? Czy się przedstawił?

- Nie, madame. Powiedział, że pani na pewno wie, kim on jest.

Powiedział, że potrzebuje koszuli - ale jakoś trudno mi w to uwierzyć.

On ma na sobie bardzo ładną koszulę.

- Coś podobnego! - Louise szybko podniosła się z krzesła, po

części rozbawiona, a po części rozgniewała. - Powiedz mu, aby sobie

natychmiast poszedł.

- Tak jest, madame. Jessie zniknęła, ale po kilku minutach

pojawiła się znowu.

- Och, madame, on mówi, że nie odejdzie. Mówi, ze koniecznie

musi zobaczyć się z panią i że gotów jest czekać na zewnątrz dopóty,

dopóki pani nie zdecyduje się go przyjąć. Dał mi nawet pół suwerena

za to, aby to rani powiedzieć, o, proszę spojrzeć!

background image

Louise, która już siedziała, znowu zerwała się na nocą. A więc

ucieka się już do takich metod jak przekupstwo? Co jeszcze ten

człowiek wymyśli? Louise nie miała najmniejszej wątpliwości, że to

lord Angmering rył tym intruzem, który czekał pod drzwiami.

Widocznie udało mu się w jakiś sposób wyśledzić, gdzie ona mieszka.

- Czy mam oddać te pieniądze, madame? - zapytała niespokojnie

służąca.

- Naturalnie, że nie. Powinien stracić więcej niż pół suwerena.

Jego zachowanie na to zasługuje. Powiedz mu to. - Werwa opuściła ją

nagle. Niech diabli porwą tego mężczyznę! Jakie jeszcze słowa ma mu

przekazać, aby odstąpił od swego zamiaru? - Powiedz mu, że jeśli nie

odejdzie, zawołam posterunkowego, aby usunął go siłą - oświadczyła

w końcu.

- Nie sądzę, aby go to odstraszyło, madame - zauważyła służąca.

Wciąż była niespokojna.

- Też jestem tego zdania, ale, niemniej, powtórz mu to.

Po odejściu dziewczyny Louise znowu podniosła filiżankę z kawą

do ust; była wstrząśnięta i podekscytowana.

Służąca powróciła po chwili, ale już nie sama. W ślad za nią

postępował ten pyszałek Marcus Angmering. Widocznie bardzo chciał

ją zobaczyć, skoro nic go nie zniechęciło - żadne groźby ani

perswazje.

- Nie chciałem narażać pani na kłopot wzywania policji i

pozbywania się mnie siłą - zażartował, kiedy służąca wyszła z pokoju

i zostali sami. - Postanowiłem pomówić z panią osobiście. Pragnę,

background image

byśmy jak najszybciej rozwiązali nasze trudności. Proszę tylko nie

gniewać się na służącą za to, że mnie wpuściła do środka. Próbowała

zagrodzić mi drogę, ale nie dała rady. Jestem przecież od niej wyższy

i silniejszy.

Louise spoglądała na niego oniemiała. Ręka, w której trzymała

filiżankę z kawą, zawisła w powietrzu. W końcu, o zgrozo, zamiast

rozkazać mu, aby natychmiast opuścił jej dom, wykrztusiła jedynie z

wysiłkiem:

- Jakie trudności, sir? O co panu chodzi?

- Mam na myśli odrzucenie przez panią mej uprzejmej propozycji,

abym został jej protektorem.

Odstawiła filiżankę na spodeczek.

- Pańska bezczelność, sir, nie ma granic. Wdziera się pan siłą do

mego domu, terroryzuje służącą...

Marcus nie pozwolił jej skończyć.

- Przesada - mruknął, wykrzywiając zabawnie wargi. - Wcisnąłem

jej tylko do ręki pół suwerena. Czy to można nazwać terrorem?

- No, nie! - wykrzyknęła z irytacją Louise. - Pan naprawdę nie jest

dżentelmenem, sir. Przekręca pan każde moje słowo. Pan doskonale

wie, o co mi chodzi - nie ma żadnych trudności w sprawie pańskiej

propozycji zostania moim protektorem. Ta sprawa nie istnieje,

przecież kategorycznie odrzuciłam pańską ofertę, o ile mnie pamięć

nie myli.

- Moim skromnym zdaniem bardzo się pani z tą odmową

pośpieszyła - sprzeciwił się Marcus. - Nawet nie starała się pani

background image

udawać, że ją rozważy. W interesach nie postępuje się tak pochopnie.

Trzeba się dobrze zastanowić, nim się odrzuci czyjąś ofertę.

- Nigdy nie udaję, sir - oświadczyła Louise. Pomyślała, że to

kłamstwo przeszło jej przez gardło z dziwną łatwością. Przecież

udawała przez całe życie; nawet jej nazwisko było nieprawdziwe. -

Odpowiedziałam już panu. Proszę pozwolić, by Jessie odprowadziła

pana do drzwi.

- Nie zaproponuje mi pani nawet filiżanki kawy - odezwał się ze

smutkiem. - To nieładnie tak traktować gościa, madame. Myślałem, że

jest pani bardziej uprzejma.

- Pan nie jest gościem - odpaliła Louise. - Przyszedł pan tutaj

nieproszony, wdarł się pan siłą do mego mieszkania...

- To prawda - przyznał z tym samym smutkiem w głosie. - Proszę

mi jednak powiedzieć, czy w inny sposób mógłbym się z panią

spotkać? Śmiem twierdzić, że nie.

Jego uśmiech był taki figlarny, a oczy spoglądały na nią z taką

przekorą, że Louise poczuła, jak złość powoli zaczynają opuszczać.

Nigdy przedtem nie doświadczyła takiego uczucia. Po raz wtóry

stwierdziła, że nie jest przystojny; ujmował jednak manierami i jakimś

nieuchwytnym wdziękiem, który sprawiał, że trudno było mu się

oprzeć.

Musiało tak być, w przeciwnym razie jego obecność nie robiłaby

na niej takiego wrażenia. Oblizała wargi i zobaczyła, że na ten widok

zmienił się na twarzy. Zastanawiała się, co mogło nim tak wstrząsnąć.

background image

Louise nie miała żadnej praktyki w sztuce miłości. Jej erotyczne

doświadczenia sprowadzały się do aktów niezaspokojonej żądzy

byłego męża. Nie miała wyobrażenia, co może pociągać lub podniecać

mężczyznę. Marcus, który przez cały czas obserwował ją uważnie,

doszedł ze zdziwieniem do wniosku, że naprawdę musi być niewinna i

że obawa, która maluje się na jej twarzy, wcale nie jest udawana.

Ogarnęły go nagłe wstyd i zażenowanie. Droczył się z nią

podobnie jak ze swoją siostrą Sophią i Dwoma Nedami. Tamto

przekomarzanie się było tylko zwykłą zabawą, podczas gdy sposób, w

jaki prowadził rozmowę z madame, mógł w istocie wydać się

złośliwy. Jego zakłopotanie zwiększył jeszcze widok jej drgających

warg i drżących rąk.

- Przepraszam - odezwał się ze skruchą. - Nie powinienem tak

postępować. Nie zamierzałem pani przestraszyć. Rzeczywiście, muszę

odejść. - Odwrócił się, by skierować się do drzwi, którymi poprzednio

wyszła służąca.

Znowu zostanie sama. Jakkolwiek przestraszona, Louise

zrozumiała nagle, że wcale nie chce, aby odszedł. Oprócz obawy,

którą jego obecność w niej wzbudzała, a która nie uszła uwagi

Marcusa, na dnie jej duszy drzemał jeszcze inny lęk.

Była taka samotna. Przez całe życie była samotna. Na ciemnym

niebie jej osamotnienia świeciły tylko zwie jasne gwiazdy - jej

opiekun, a później Atena Filmer. Straciła obydwoje. Jeżeli Marcus

opuści jej dom, do kogo się dzisiaj odezwie? Do gosposi, do służącej,

background image

a potem być może do sprzedawców i ekspedientek; tylko i jedynie do

nich.

- Nie - zaprotestowała, z trudem wypowiadając słowa przez

ściśnięte gardło - Proszę nie odchodzić. Stoi pan tutaj nade mną jak

wieża. Proszę, niech pan usiądzie.

Marcusa zaskoczyła ta nagła zmiana. Ciekawe, co mogło ją

spowodować? - zadał sobie w duchu pytanie. Uśmiechnęła się nawet,

wprawdzie blado i nieznacznie, ale niemniej był to uśmiech. Czyżby

udało mu się dokonać pierwszego wyłomu w obronnych murach jej

cnoty?

Odpowiedział z taką swobodą, na jaką tylko potrafił się zdobyć:

- Nie jestem aż taki wysoki, aby można mnie było określić

mianem wieży, ale pani, z kolei, jest taka krucha i drobna, że

rozumiem, iż w jej odczuciu mogę się wydawać jeśli nie wieżą, to

przynajmniej wieżyczką strzelniczą. - Po tych słowach wyciągnął

krzesło i usiadł naprzeciwko gospodyni przy stole.

Ta ostatnia uwaga wywołała na jej twarzy oczekiwany, ale nieco

smętny uśmiech. Ośmielony nim Marcus zwrócił się do niej

przymilnie jak chłopczyk, który domaga się łakoci.

- Czy pani posunie się w swej uprzejmości tak dalece, aby

poczęstować mnie filiżanką tej aromatycznej kawy? Już sam zapach

wskazuje, że jej smak musi być wyborny. Tak mi było pilno zobaczyć

się z panią, że nie zdążyłem zjeść śniadania.

Był doprawdy niemożliwy! Jak, na miłość boską, udało mu się

zmiękczyć ją do tego stopnia, że nie tylko nie wyrzuciła go z domu,

background image

ale także pozwoliła usiąść razem ze sobą przy stole, a na dodatek,

uśmiechać się przyjaźnie, tak jakby tu, w tej jadalni, było jego

właściwe miejsce, jakby dopiero co obudzili się ze snu i siedli razem

do śniadania, niczym owa para ze znanej ludowej ballady - Darby i

Joan.

Co gorsza, zaczęła jej się podobać ta niecna gra, w którą usiłował

ją wciągnąć. Wstała, otworzyła drzwiczki kredensu, który stał za nią i

w którym znajdował się komplet pięknej porcelany, wyjęła filiżankę i

spodeczek i nalała mu kawy. Podsunęła także dzbanuszek ze

śmietanką i cukierniczkę.

- Wielkie dzięki - powiedział, unosząc filiżankę do ust. Pił wolno,

ze znawstwem, rozkoszując się smakiem napoju. Podniósł na Louise

wzrok znad filiżanki, ale kiedy się odezwał, w jego głosie nie było już

cienia przekory.

- Proszę uwierzyć moim słowom. Uciekam się do takich środków

tylko dlatego, że nie mam innego wyjścia. Pragnę się z panią

widywać, ponieważ mi na pani zależy. Chcę zdobyć pani względy, a

dobrze pani wie, ze nie będzie to łatwe zadanie - wyjaśnił z powagą.

- Starać się o moje względy? - żachnęła się znowu Louise. -

Umizgiwać się do mnie po to, żeby mnie nakłonić do zostania pańską

kochanką? W normalnym języku to się nazywa uwiedzenie. Czy nie

szanuje pan cnoty?

Marcus odłożył na spodeczek pustą filiżankę.

- Możemy podyskutować na temat, z czego składa się cnota. To

może okazać się bardzo dla nas przydatne.

background image

- Nie, nie możemy. Obydwoje doskonale wiemy, co to takiego.

Pańskie zachowanie, sir, jest po prostu obrzydliwe.

- W przeciwieństwie do pani kawy - wtrącił, nie zmieniając

wyrazu twarzy.

- O, tak, jest pan niemożliwy. Nie ulega dla mnie wątpliwości, że

traktuje mnie pan w dalszym ciągu jak cenną zwierzynę. Zadaję sobie

tylko pytanie, dlaczego nie wyrzuciłam pana za drzwi.

- Chce pani wiedzieć? - odparł, wbijając w nią przenikliwy wzrok.

- Już to wyjaśniam: dlatego, że się sobie nawzajem podobamy. Czyż

nie mam racji? Proszę mi wierzyć, że gdyby została pani moją bette

amie, traktowałbym panią tak, jak gdyby była pani moją żoną - nie, co

mówię, z o wiele większą miłością i dbałością, niż większość moich

znajomych traktuje swoje żony.

Zapewniam, że nie dlatego nie proponuję pani małżeństwa, że

stoję wyżej w hierarchii społecznej, ale dlatego, iż nie mam w ogóle

zamiaru się żenić. Z wyjątkiem jednego, wszystkie znane mi

małżeństwa są nieudane. Nie mam więc podstaw sądzić, że moje

będzie inne. Błagam, niech się pani zgodzi na moją propozycję.

Obiecuję być wiernym i zrobię wszystko, co w mej mocy, aby uczynić

panią szczęśliwą.

W tym, co mówił, było sporo prawdy. Czymże bowiem innym był

jej związek z Sywellem jak nie upiorną parodią prawdziwego

małżeństwa? Co więcej, wiedziała dobrze, że pod demonstrowaną na

zewnątrz zgodą w wielu małżeństwach kryje się pustka i brak miłości.

background image

Ale, i to było wielkie ale, Louise uważała, że pomimo swej

skomplikowanej biografii, która wymogła na niej popełnienie różnych

czynów - musiała się przecież w jakiś sposób ratować - ocaliła

podstawowe dla siebie wartości: cnotę i honor i zamierzała przy nich

pozostać.

- Wierzę panu - odparła wolno. - Uważam, że jest pan rzetelnym

człowiekiem, który dotrzymuje słowa, lecz to nie wystarczy.

- Co mam zrobić, aby nakłonić panią do zmiany zdania?

- Nic.

Przechylił się przez stół i ujął ją za rękę.

- Nie zrezygnuję z pani. Muszę znowu zobaczyć się z panią. W

dalszym ciągu będę się starał przekonać panią do swojej propozycji.

Potrząsnęła głową przecząco.

- Nie? Nawet jeżeli zostanę tylko przyjacielem? - zapytał Marcus i

dodał bezwiednie: - Felice, jestem człowiekiem samotnym i tak było

od dzieciństwa. Jeżeli przyrzeknę pani, że nie będę cię dręczył ani

śledził...

- Ani kazał innym mnie śledzić - wtrąciła. Marcus schylił głowę

zażenowany.

- Tak, proszę o wybaczenie, ale byłem w desperacji. Jeżeli

obiecam, że będę zachowywał się przyzwoicie, to czy możemy się

spotkać od czasu do czasu? Choćby tylko po to, aby porozmawiać i

pobyć trochę w swoim towarzystwie?

background image

- Skąd mogę wiedzieć, że pan nie będzie... - Urwała i po chwili

namysłu zapytała: - Ale w jaki sposób będziemy się spotykać?

Prywatnie czy publicznie?

- Nie w towarzystwie, to pewne, ale czasami zabiorę panią na

spacer lub pojedziemy gdzieś za miasto, gdzie nikt nas nie zna.

- A zatem w sekrecie - zauważyła Louise, myśląc z goryczą, że

przecież całe jej dotychczasowe życie było jednym wielkim sekretem.

- Niekoniecznie - odpowiedział. - Proponuję zastosować

nieszkodliwe kłamstewko, za pani zgodą oczywiście. Będę udawać

pani kuzyna, który zaginął przed lary, ale teraz się odnalazł i odszukał

panią.

- Nieznana kuzynka lorda Angmeringa? - rzekła pytającym tonem

Louise. Zagadkowy uśmiech przemknął jej po twarzy.

- W żadnym wypadku lorda Angmeringa. Kuzynka pana Marksa.

Będę panem Marksem, przeciętnym londyńczykiem, z którym zostaje

pani w dyskretnie przyjacielskich stosunkach. Pan Marks nie jest

człowiekiem bogatym i ubiera się stosownie do swej pozycji.

Louise odniosła wrażenie, że milord bawi się tą całą sytuacją.

Przywodził jej na myśl małego chłopca, który otrzymał nową

zabawkę. Obawa, którą w niej wzbudził, nieco zmalała.

- Nie powinnam pana słuchać - odezwała się - ale... - Urwała i

zawahała się.

- Niemniej słucha mnie pani - odparł z żywością. - Niech pani

myśli, jaką przyjemnością będą dla nas te spotkania; mówię tu

oczywiście o rozmowach.

background image

- Oczywiście - odparła szyderczo Louise. - Tak długo, jak będzie

pan o tym pamiętał, milordzie, nie będzie powodu do sprzeczki

między nami.

- Panie Marksie - poprawił ją. - Proszę nie zapominać, że od tej

chwili jestem panem Marksem. Pani będzie łatwiej stwarzać pozory w

tej naszej grze, ponieważ zachowa pani swoje nazwisko.

- Tak długo, jak zachowam swoją cześć - zauważyła z

uśmiechem.

- Obiecuję, że pan Marks będzie lepiej wychowany od lorda

Angmeringa. A teraz proszę wyrazić zgodę, aby pan Marks zabrał

madame Felice na krótką przejażdżkę dziś po południu - nie w

powoziku milorda, ale w powozie Hackneya, który zajedzie przed

pani dom o drugiej. Proszę zapewnić swą służącą, że kiedy znowu

tutaj przyjadę, zachowam się jak na prawdziwego dżentelmena

przystało. A tymczasem prosiłbym o jeszcze jedną filiżankę kawy.

- Niestety, kawa już wystygła, ale po południu, kiedy wrócimy z

przejażdżki, zaproszę pana na herbatę.

Marcus wstał i skłonił się nisko.

- Lord Angmering zostawia teraz madame Felice, aby za kilka

godzin zjawić się ponownie, już jako pan Marks.

Ja chyba oszalałam, uznała w popłochu Louise. Drżała trochę z

niewiadomego powodu, zła, że w ogóle dała mu punkt zaczepienia,

stworzyła szansę, aby mógł znowu zawracać jej głowę swą idiotyczną

propozycją. Dlaczego, do licha, ustąpiłam? - zadawała sobie pytanie.

background image

Nie była szczera wobec siebie, wiedziała o tym. Uległa, ponieważ

po raz pierwszy w życiu pozwoliła, aby emocje wzięły górę nad

rozsądkiem. Uczyniła to w pełni świadoma zaskakującej ironii

wydarzenia. Marcus Angmering będzie udawał jej kuzyna, a

tymczasem faktycznie jest jej kuzynem, wprawdzie dalekim, niemniej

prawdziwym.

Louise rozważała tę zabawną myśl, wchodząc do kuchni, w której

gosposia ze służącą rajcowały zawzięcie. Nie ulegało wątpliwości, że

rozmawiały o dziwnym gościu. Nie miała potrzeby ani obowiązku

tłumaczyć służbie, kim był mężczyzna, który ją odwiedził, ale po-

myślała, że zręczniej będzie podać im krótkie wyjaśnienie, jeżeli

Marcus rzeczywiście ma ją częściej odwiedzać.

- Okazuje się - rzekła, kiedy już zarządziła, co ma być na obiad -

że dżentelmen, który dziś złożył mi wizytę, jest moim dalekim

zaginionym krewnym. - To przecież nie jest kłamstwo, tylko prawda,

uspokajała swe sumienie. - Nazywa się pan Marks. Bardzo długo mnie

szukał, ale w końcu znalazł mój adres. Z pewnością nieraz tu jeszcze

zajrzy.

Jeżeli nawet obie, wpatrujące się w nią kobiety uważały to za

wierutne kłamstwo, niczym, nawet najmniejszym mrugnięciem oka,

nie dały tego po sobie poznać.

- Ach, więc to dlatego wręczył mi pół suwerena! - wykrzyknęła

służąca.

- Chyba tak - zgodziła się Louise, zadowolona, że udało jej się

wybrnąć z kolejnej niezręcznej sytuacji. Miała tylko nadzieję, że nie

background image

będzie musiała znowu kłamać... Jej dotychczasowe życie składało się

z wciąż nowych trudnych sytuacji, a dzisiejsza była tylko najnowszą.

Wierzyła głęboko, że szczęśliwa gwiazda, która do tej pory tak

opiekuńczo nad nią świeciła, w dalszym ciągu będzie jej sprzyjać.

ROZDZIAŁ TRZECI

Marcus Angmering pomyślał, że szczęście mu sprzyja.

Nieoczekiwana zgoda madame Felice na jego drugą wizytę po

południu była co najmniej obiecująca. Czuł w niej jednak jakiś opór,

który kazał mu powątpiewać w szybki sukces. Wstępne napomknienia

na ten temat Louise skwitowała pogardliwym prychnięciem, choć nie

ulegało wątpliwości, że Marcus jej się podobał.

Po sympatycznej przejażdżce we dwoje, podczas której

zachowywał się nienagannie, wrócił na Berkeley Square. W domu

odkrył, że ojciec miał niespodziewanego gościa. Był to detektyw

Jackson, którego spotkał w drzwiach przy wyjściu.

- Czy to mnie pan szukał? - zapytał zaskoczony Marcus.

- Nie - odrzekł Jackson. - Byłem z wizytą u pańskiego ojca.

Chciałem wyjaśnić niektóre szczegóły związane z zamordowaniem

markiza Sywella. Skoro już pana spotkałem, byłbym wdzięczny,

gdyby zechciał pan poświęcić mi parę minut. Chciałbym zadać panu

kilka pytań.

Marcus uniósł brwi ze zdziwienia.

- W czasie, kiedy popełniono morderstwo, przebywałem w

Northumberland. Wobec powyższego nie sądzę, abym mógł panu być

background image

w czymś pomocny. Moje zeznania nic nie wniosą, ponieważ nie mam

panu nic do powiedzenia.

- Niemniej - nalegał Jackson - jest możliwość, że wie pan o

czymś, co pańskim zdaniem nie zasługuje na uwagę, a dla mnie może

mieć bardzo duże znaczenie.

- Jeżeli tak, to jestem do pańskiej dyspozycji. Uważam jednak, że

nic to nie da; marnuje pan tylko czas.

- Pomimo to zaryzykuję - odparł wesoło Jackson, wchodząc za

Marcusem do salonu. - Przejdziemy zatem od razu do rzeczy. O ile mi

wiadomo, odwiedzał pan czasami Jafrrey House w okresie, gdy w

Steepwood mieszkał zamordowany markiz. Czy spotkał go pan

kiedykolwiek lub, co ważniejsze, czy widział pan jego żonę?

Marcus potrząsnął głową przecząco.

- Ojciec zalecił mi, abym, jeżeli to możliwe, starał się go unikać.

To prawda, widziałem Sywella kilka razy podczas mojej bytności w

Jaffrey House, ale tylko z daleka. Nic nie wiem o jego życiu w

Steepwood, z wyjątkiem plotek, których pan z pewnością zdążył

wysłuchać.

Jackson pokiwał głową w zamyśleniu.

- Tak też myślałem. A czy widział pan kiedykolwiek jego żonę,

młodą markizę? Czy ma pan wyobrażenie, jak ona wygląda? Problem

polega na tym, co wydaje się dość dziwne, że wszystkie

przesłuchiwane przeze mnie osoby twierdziły zgodnie, że niewiele

pamiętają. Byłoby dobrze, gdyby pan sobie coś przypomniał - coś, o

czym pan słyszał lub widział. Bardzo by mi to ułatwiło sytuację.

background image

Marcus znowu potrząsnął głową. Nie mógł przyznać się

Jacksonowi, że nie znosił jego wizyt u ojca. Wprawdzie nie zdarzało

się to często, ale Marcus zawsze w takich wypadkach starał się go

unikać - nie wiadomo dlaczego, lecz sprawiało mu to przykrość. Miał

nadzieję, że to już koniec przesłuchania, jednak Jackson miał jeszcze

jedno pytanie.

- Z tego, czego dowiedziałem się poufnie od pewnej osoby, młoda

żona markiza bardzo się swojego czasu przyjaźniła z panną Ateną

Filmer, obecną żoną jednego z pańskich znajomych. Panna Filmer

określiła nam jej powierzchowność, ale jej opis niewiele dał. Może

pasować do każdej kobiety. Wydaje się, że panna Filmer nie miała

wiele przyjaciółek, i ciekawi mnie, czy widział ją pan kiedyś z

markizą. Może wtedy, gdy były jeszcze dziewczynkami, a może w

późniejszym czasie?

- Nie przypominam sobie dokładnie - odpowiedział Marcus,

szukając w pamięci jakiegoś szczegółu, którego Jackson mógłby się

uczepić. Przyszły mu na myśl dawne spacery po lesie Steepwood.

Jakiś zamazany obraz kołatał się mu w głowie. Rzeczywiście, kiedy

miał lat czternaście, przyjechał na jakiś czas do Jaffrey House i

pewnego razu na spacerze natknął się na młodziutką dziewczynę,

która mogła być Ateną Filmer. Towarzyszyła jej inna, mniejsza

dziewczynka. Ta ostatnia, bawiąc się i skacząc nad sadzawką,

potknęła się, upadła i rozcięła sobie kolano.

Marcus pamiętał, że zatrzymał się i własną chusteczką oczyści i

przewiązał skaleczenie. Dziewczynka odbiegła, kuśtykając... Na tym

background image

wspomnienie się urwało. Coś go w tej dziewczynce uderzyło, jakiś

szczegół, który koniecznie powinien sobie przypomnieć, ponieważ był

ważny. W pamięci utkwił mu tylko jej wdzięczny głosik. Postanowił

powiedzieć o tym Jacksonowi.

- Piękne, bujne złociste włosy - rzekł wolno. - To było dawno

temu, jeszcze zanim wstąpiłem na uniwersytet. W lesie Steepwood

spotkałem Atenę Filmer. Towarzyszyła jej mniejsza dziewczynka,

która miała piękne złociste włosy i uderzające oczy. Przypuszczam, iż

mogło to być dziecko, które potem zostało markizą.

Panna Filmer powiedziała kiedyś, że przez jakiś czas w młodości

przyjaźniła się z przyszłą żoną Sywella. Nie przypominam sobie

jednak, bym potem spotkał osobę, która mogła nią być, ponieważ w

owym czasie rzadko odwiedzałem Steepwood.

Co było takiego szczególnego w oczach tej dziewczynki? I co go

jeszcze na przelotną chwilę zaintrygowało? Nadal nie był w stanie

sobie przypomnieć.

Jackson skinął głową.

- To by się zgadzało - zauważył. - To samo powiedziało mi kilka

innych osób, którym wydawało się, że ją widziały, ale jest wiele

młodych kobiet o podobnych cechach urody. To żaden wyróżnik.

Mówi pan o pannie Filmer. To prawda, nie miała wielu przyjaciółek,

ale jedną z nich jest na pewno owa słynna krawcowa z Bond Street,

która ubiera panie z towarzystwa.

- Madame Felice! - wykrzyknął Marcus. - Ona jest przyjaciółką

Ateny! W jaki sposób ją poznała?

background image

- Otóż to - odparł Jackson. - Widzi pan, panna Filmer, obecna

pani Cameron, twierdzi, że nie ma pojęcia, gdzie markiza może

przebywać w tej chwili, ale ja nie bardzo wierzę jej słowom. To

przebiegła kobieta.

- To prawda - przyznał Marcus z uśmiechem. - Co jednak wcale

nie świadczy o tym, że panna Filmer wie, w którym miejscu żona

Sywella ukryła się po ucieczce ze Steepwood. - Ta sprawa

zaintrygowała Marcusa i ciekaw był, co Jackson może mu na ten

temat powiedzieć.

Detektyw jednak zmienił taktykę w sposób niepokojący. Była to

jego ulubiona metoda.

- Przypuszczam, że jest panu wiadome, jak bardzo pański ojciec

nie znosił Sywella.

- Wszyscy, którzy znali Sywella, nie cierpieli go serdecznie -

odrzekł sucho Marcus.

- Każdy powtarza to samo. Jednak im więcej dowiaduję się o

Sywellu, tym oczywistsze stają się dla mnie związki rodziny

Yardleyów z markizem. Zacznijmy od początku. Do tej pory

wiedzieliśmy, że Edmund Cleeve, zrozpaczony po śmierci jedynego

syna, pojechał do Londynu i tu spotkał Sywella. Zasiedli do kart i w

ciągu jednego wieczoru hrabia Yardley przegrał cały majątek, po

czym się zastrzelił.

Okazało się jednak, że zginął w pojedynku zaaranżowanym przez

Sywella. Zeznanie Solomona Burnecka potwierdziło, że pojedynek rył

ukartowany, czyli, innymi słowy, popełnione zostało morderstwo.

background image

Sywell zamordował pańskiego krewnego i w konsekwencji wszedł w

posiadanie opactwa Steepwood - on, a nie pański ojciec. Wydawało

się, że Yardleyowie już na zawsze stracili rodzinną posiadłość.

Ach, więc to tak. Jackson wyraźnie sugeruje, że jego ojciec miał

uzasadniony powód, aby zamordować Sywella. A ponieważ zeznania

Burnecka obciążające Sywella zostały złożone już po śmierci markiza,

podejrzenie o morderstwo przede wszystkim musi paść na jego ojca.

Zarzucą mu, że chciał tą drogą odzyskać opactwo.

- Pańskie rozumowanie jest całkowicie błędne - oświadczył zimno

Marcus. - Opactwo jest niewiele warte. To ruina. Trzeba wielkich

nakładów pieniężnych, aby zaczęło przynosić dochód. Mój ojciec

rzeczywiście wszedł ponownie w posiadanie tego majątku po

ujawnieniu przez Burnecka faktu, że Sywell zdobył go w sposób

oszukańczy i na dodatek zamordował mego kuzyna. Jednak długo nie

będzie miał z niego korzyści. Trzeba być głupcem, aby zabijać kogoś

dla takiej ruiny.

- To prawda, a pański ojciec z pewnością nim nie jest - przyznał

Jackson. - Całkowicie się z panem zgadzam. Szkoda, że musimy

fatygować i przepytywać tylu zacnych ludzi, aby odnaleźć osobę,

która zabiła takiego nędznika jak Sywell, ale, rozumie pan,

sprawiedliwości musi stać się zadość. Nie możemy pozwolić, aby

zbrodniarze, którzy mordują markizów, uniknęli kary.

- W pełni popieram pańską pierwszą tezę - odpowiedział Marcus z

uśmiechem - ale mam zastrzeżenia co do drogiej. Skoro wymiar

sprawiedliwości nie był w stanie rozprawić się z Sywellem,

background image

powinniśmy być wdzięczni człowiekowi, który go wreszcie usunął z

tego świata. Przecież ten łotr był wrzodem na ciele społeczeństwa, nie

mówiąc już o tym, że kompromitował naszą sferę, nie sądzi pan?

Jackson skinął głową twierdząco.

- Można tak powiedzieć. Dziękuję, że poświęcił mi pan czas,

milordzie. Rozmowa z panem dużo mi dała. - Zawrócił w stronę

drzwi.

- To nic wielkiego - rzucił za nim Marcus wesołym tonem. Był

rad, że detektyw wreszcie sobie idzie. Za wcześnie się jednak

ucieszył. Jackson doszedł do drzwi, otworzył je, ale na progu

przystanął i odwracając się w stronę Marcusa, powiedział:

- A przy okazji, jeżeli przypomni pan sobie więcej szczegółów na

temat wyglądu przyjaciółki panny Filmer - która może być żoną

Sywella - proszę mnie o tym łaskawie powiadomić. Pan wie, gdzie

mnie szukać. Bardzo bym chciał ją przesłuchać.

Marcus patrzył w bezruchu na zamknięte drzwi. Co to wszystko

ma znaczyć? A madame Felice, jak to się stało, że jej imię padło w

trakcie tej rozmowy? Co ją łączy z tajemnicą opactwa Steepwood -

poza tym, że ryła przyjaciółką Ateny Filmer? Rzecz dziwna, detektyw

Jackson nie uznał za stosowne poinformować mnie o tym fakcie, gdy

angażowałem go do zbierania informacji na temat madame, pomyślał.

Ten szczwany lis widocznie odgadł, że wiedziałem coś więcej o

małej przyjaciółce Ateny, niż zapamiętałem, snuł domysły Marcus,

ale żeby mnie kto zabił, nie mogę sobie przypomnieć, co takiego

szczególnego uderzyło mnie w niej przed laty.

background image

Marcus się nie zdziwił, kiedy usłyszał, że Jackson złożył wizytę

madame Felice w poniedziałek rano. Okazało się, że zaszedł tego dnia

do jej pracowni i oznajmił dziewczynie za ladą, że pragnie widzieć się

z właścicielką. Louise poinformowała Marcusa o tej wizycie, gdy

odwiedził ją w jej domku w Chelsea wczesnym rankiem następnej

soboty.

Poleciła służącej wprowadzić go do środka, ale kiedy przekroczył

próg uroczego saloniku, przywitała go zimnym jak lód spojrzeniem.

- No, no, panie Marksie - odezwała się chłodno. - Znowu pan

nasłał na mnie tego człowieka. Jeżeli to prawda, należą mi się od pana

kolejne przeprosiny.

- Jakiego człowieka? - zapytał obłudnie Marcus. Dobrze wiedział,

kogo Louise ma na myśli.

- Jacksona. Niech pan nie udaje, że nie wie, o kim mówię.

Widziałam, jak obserwował mój dom przed tym, zanim pan złożył mi

wizytę w Chelsea. Rozpoznałam go natychmiast. Przyszedł mnie

indagować na temat przyjaźni z Ateną Filmer. Oświadczył, że jest

byłym policjantem z Bow Street, ale nadal pracuje dla rządu.

Pytał mnie, czy jako przyjaciółka Ateny wiem coś. o jej innych

koleżankach, a zwłaszcza o zaginionej markizie. Wspomniał

mimochodem, ale jestem pewna, że zrobił to celowo, że rozmawiał z

panem. Czy to pan podsunął mu pomysł, aby mnie przesłuchiwać?

Jeżeli to prawda, proszę uprzejmie, żeby natychmiast opuścił pan mój

dom.

background image

- Daję pani najświętsze słowo honoru, że to nie ja - zapewnił ją

Marcus, wznosząc do góry rękę uroczystym gestem. - To prawda, że

zatrudniłem go, aby dowiedział się dla mnie, gdzie pani mieszka, ale z

przesłuchaniem nie mam naprawdę nic wspólnego. Chciał wiedzieć,

czy spotkałem kiedyś markizę, gdy była jeszcze dzieckiem, czy też

później, po wyjściu za mąż za Sywella, ale odparłem, że nie

przypominam sobie nic takiego.

- Nie wiem, czy mogę panu wierzyć - zauważyła z

powątpiewaniem Felice. Była wyraźnie zdenerwowana. - Jeżeli to nie

pan go nasłał, to co go w takim razie do mnie sprowadziło?

- On prowadzi śledztwo w sprawie morderstwa Sywella i

przepytuje każdego, kto miał cokolwiek do czynienia z opactwem

Steepwood i markizem. Dał mi do zrozumienia, że, między innymi,

podejrzewa również mego ojca. Twierdzi, że ojciec miał powody, aby

pozbyć się Sywella. Nie jest pani zatem jedyną, która znajduje się na

jego liście podejrzanych osób.

To prawda, pomyślała Louise, ale to ja jestem właśnie zaginioną

markizą. Przeszedł ją dreszcz, gdy uświadomiła sobie ten fakt.

- Czy mogę panu wierzyć?

Marcus ukląkł przy jej krześle i łagodnie wziął jej ręce w swoje

dłonie.

- Felice, niech mi pani zaufa. Nie ma pani pojęcia, jak okropnie

się czułem, kiedy mnie przesłuchiwał. Miałem wrażenie, że zupełnie

nie różnię się od tych wszystkich rzezimieszków, którzy trafiają na

ławę oskarżonych w Old Bailey. Za nic nie chciałbym, żeby pani

background image

również przeżywała podobne upokorzenie. On przypomina mi

jednego z tych psów, którzy pędzą za ociekającym niedźwiedziem, a

kiedy go dopadną, chwytają za gardło i już nie wypuszczają.

Przyrzekam solennie, że gdybym kiedykolwiek stanął przed

podobnym dylematem, najpierw bym panią zapytał o zgodę na takie

przesłuchanie! Czy ta obietnica wystarczy? Bardzo chciała mu

wierzyć. Był taki szczery i prostolinijny, a ponadto uprzejmy i dobrze

wychowany.

W każdych okolicznościach zachowywał się elegancko - czy to

wtedy w sklepię, kiedy usiłował ją namówić, aby uszyła mu koszulę,

czy później, gdy, nieproszony, pojawił się w jej domku w Chelsea.

Dobrze wiedziała, że w porównaniu z innymi mężczyznami z jego

sfery, którzy próbowali uwodzić młode kobiety z niższych warstw,

Marcus zachowywał się bez zarzutu. Nawet jeżeli jej dotknął, robił to

w sposób bardzo czuły i delikatny - ale jak dotąd na palcach jednej

ręki mogła policzyć takie próby.

- Wynika z tego, że on przyszedł do mnie z własnej inicjatywy.

Nikt mu nie kazał?

- Tak jest. Ja go na pewno do pani nie przysłałem. Jeżeli zjawi się

ponownie, proszę być ostrożną; pod jowialną powierzchownością

kryje się bardzo sprytny jegomość.

- Takie też odniosłam wrażenie. Na szczęście niewiele miałam mu

ciekawego do opowiedzenia. - Znowu skłamała! Po raz kolejny!

Komu jak komu, ale właśnie Jacksonowi najmniej miała ochotę

ujawniać swą prawdziwą tożsamość.

background image

Marcus uśmiechnął się.

- Musiał być bardzo rozczarowany, jak przypuszczam. On jest

urodzonym detektywem do spraw kryminalnych, takim, co to ściga

złodziei i morderców. Denerwuje go, że nie może wykryć zabójcy

Sywella, chociaż dobrze wie, że łotr zasłużył sobie na podobny

koniec. Jackson ma ciężki orzech do zgryzienia. Jest bardzo wielu

ludzi, którzy mogli zamordować Sywella, włącznie z jego własną

żoną.

- Pomówmy o czymś innym. Czy mam dzwonić po kawę?

- Przebaczyła mi pani zatem? Jakże się cieszę!

- Tak, jeżeli panu na tym zależy. Nie sądzę jednak, żeby było coś

do wybaczania.

- Skoro tak, mam pomysł. Dzień jest piękny, chociaż dość zimny,

proponuję więc spacer nad rzekę. Popatrzymy sobie na jej bystre

wody.

Marcus w towarzystwie Louise czuł się niezmiernie szczęśliwy,

chociaż jednocześnie cierpiał przy niej katusze pożądania. Panował

jednak nad sobą, pamiętając, że dał jej słowo, iż nie będzie się

narzucał z czułościami. Im dłużej przebywał z Felice, jak ją teraz

zaczął w myśli nazywać, tym bardziej jej pragnął.

I nie tylko czysto fizyczna żądza wchodziła tu w grę. Owszem, jej

zgrabna figura i śliczna twarz ogromnie go pociągały; ale rozmowa z

nią również sprawiała mu przyjemność. Rozmawiał z nią tak jak

nigdy przedtem z żadną kobietą.

background image

Przy całej swej subtelnej i delikatnej urodzie Louise była osóbką

tak samo konkretną i rozsądną jak on i nie wahała się ostro z nim

sprzeczać, jeżeli miała odmienne zdanie. Tak samo jak on lubiła

proste, niewyrafinowane przyjemności.

Przy drodze obok rzeki stał sprzedawca z wózkiem pieczonych

kasztanów. Marcus, widząc tęskny wzrok swej towarzyszki, wskazał

na przysmak wytwornym ruchem swej, jak to Louise zawsze określała

w duchu, lordowskiej ręki i zapytał:

- Ma pani na nie ochotę?

- Owszem, jeżeli pan także ją ma - odparła. - Jego lordowskiej

mości nie wypada chyba jeść kasztanów na ulicy, prawda? To ciężkie

wykroczenie przeciwko etykiecie.

- Zapomniała pani, że jestem dzisiaj tylko panem Marksem -

odpowiedział. - Pan Marks jest przeciętnym obywatelem i może sobie

na to pozwolić. Nie jest żadnym arystokratą. Nie towarzyszą mu

lokaje i nie musi podkreślać, że jest kimś ważnym, która to sytuacja,

nawiasem mówiąc, bardzo mu odpowiada. Nie lubię występować w

roli dostojnika, moja droga Felice, ale jestem na nią skazany. Dziś

natomiast jestem tylko jednym z ludzi w tłumie.

Louise nie odpowiedziała od razu. Zastanawiała się przez chwilę,

zanim rzekła:

- Odnoszę wrażenie, że mówi pan szczerze, panie Marksie. Czy

kiedy przebywa pan na wsi, we włościach swego ojca, na północy, też

się pań tak skromnie zachowuje? - Pamiętała, że powiedział jej

background image

niedawno, że rzadko bywa w Londynie, ponieważ woli życie na

prowincji.

- Tyle, na ile mogę, ale szlachectwo zobowiązuje, jak to się mówi

i choćbym nie wiem jak tego nie lubił, muszę zachowywać się

zgodnie ze swoim społecznym statusem. To mój obowiązek, sama

rozumiesz.

- Sywell nigdy w ten sposób nie myślał - wyrwało się Louise.

- Tak przypuszczam, ale on nie może być wzorem dla nikogo ani

jako człowiek, ani jako szlachcic.

Doszli do Embankment i usiedli na jednej z ławek. Mieli z niej

piękny widok na rzekę. Patrzyli na wodę i raczyli się kasztanami z

papierowej torebki, w którą zapakował je sprzedawca, grzejąc sobie

przy okazji zmarznięte dłonie.

- Chelsea to bardzo interesująca dzielnica - zauważył w pewnej

chwili Marcus. - Znajduje się tu wiele ciekawych miejsc i obiektów,

żeby wspomnieć tylko Królewski Szpital dla Weteranów Wojennych.

O ile mi wiadomo, jego piękne ogrody są ogólnie dostępne. Jednakże

o tej porze roku niewiele jest tam do zobaczenia - poza samym

budynkiem, oczywiście. Mam wyrzuty sumienia, jeśli chodzi o to

miejsce. Przebywają w nim ludzie, którzy poświęcili młodość i

zdrowie dla ojczyzny, podczas gdy ja nie zrobiłem dla niej nic.

Powiedział to z takim uczuciem i żalem w głosie, że Louise

bezwiednie

położyła

dłoń,

obciągniętą

wytworną

skórzaną

rękawiczką, na jego ręce. Już po raz drugi w tym dniu działa pod

wpływem impulsu, pomyślała zaskoczona.

background image

- Chciałby pan służyć w wojsku? - zapytała.

- Bardzo, ale mój ojciec na to nie zezwolił. I chociaż w tym czasie

byliśmy ze sobą na pieńku, niemniej uważałem, że należy uszanować

jego wolę. Jest przecież głową rodziny i powinienem być mu

posłuszny. Przez jakiś czas miałem nawet nadzieję, że udobrucham go

swoją uległością, ale... - Marcus nie dokończył, wzruszając

ramionami.

Opowiedział jej o rzeczach, o których nigdy przedtem z nikim nie

rozmawiał. Chociaż znali się niedługo, to kiedy tak razem siedzieli na

ławce nad rzeką, wydawało mu się, że są oboje jak owa para z

ludowej ballady - Darby i Joan. Z pewnością byli sobie bardziej bliscy

niż niejedno wieloletnie małżeństwo.

- Przepraszam, że o to pytam, ale czy nadal jest pan z ojcem na

wojennej stopie?

- Nie, ostatnio pogodziliśmy się nawet i muszę przyznać, że

zarówno jemu, jak i mnie kamień spadł z serca. Zawsze go

szanowałem, ale nie darzyłem miłością. Rzecz dziwna, kocham za to

bardzo moją macochę oraz przyrodnie rodzeństwo - dwóch jej synów i

córkę, dla której szyje pani teraz ślubną wyprawę.

Roześmiał się krótko i dodał:

- Bardzo się ucieszyłem, kiedy dowiedziałem się, że przybędzie

mi dwóch braci bliźniaków. Miała pani okazję poznać Dwóch Nedów.

To ja ich tak nazwałem.

Louise pomyślała, że Marcus widocznie musi mieć do niej duże

zaufanie, skoro jej tak szczerze i otwarcie opowiada o swym

background image

skomplikowanym rodzinnym życiu. Czuła się trochę zakłopotana,

ponieważ ona sama wciąż miała uczucie, że nie ufa mu do końca.

- Podoba mi się to - odezwała się, patrząc na niego z uśmiechem.

Jej twarz miała taki słodki i ujmujący wyraz, że serce zabiło mu

żywiej w piersi.

- Czy oni lubią swoje przydomki?

- O, tak! Widzi pani, oni uwielbiają przekomarzać się ze mną.

Mówią, że jestem stary i zacofany, a ja odwdzięczam się im w

podobny sposób - nazywam ich postrzelonymi dzieciuchami - ale

nasze sprzeczki nie mają poważnego charakteru.

- Szczęśliwy z pana człowiek! - wykrzyknęła impulsywnie. - Ma

pan taką kochającą rodzinę. Mnie zawsze tego brakowało.

Wypowiedziała te słowa z tak przejmującym smutkiem, że

Marcusa ogarnęła ochota, aby wziąć ją w ramiona, utulić i pocałować,

a także oświadczyć: ja zastąpię ci rodzinę. Pomny jednak obietnicy, że

będą tylko przyjaciółmi, przycisnął jedynie lekko jej dłoń, którą ona

bezwiednie złożyła na jego ręce.

Robiło się coraz zimniej. Marcus podał ramię Louise i powoli

udali się w stronę jej domu. Zaprosiła go po spacerze na herbatę, co

prawie weszło już w zwyczaj. Idąc, rozmawiali z ożywieniem. Byli

tak zajęci sobą, że żadne z nich nie dostrzegło, że śledzi ich para

ciekawskich oczu. Mężczyzna był najwyraźniej zdziwiony tym, co

zobaczył, ale nie zdecydował się iść za nimi.

Niemniej, przyrzekł sobie, kiedy następnym razem spotka się z

Angmeringiem, nie omieszka zapytać go o jego najnowszą zdobycz: o

background image

małą modiste, która do tej pory z powodzeniem trzymała na odległość

wszystkich zalotników. Lekceważyła nawet ich czołobitne ukłony.

Sandiman nie był jedynym nieszczęśnikiem, który został tak boleśnie

odprawiony. Ciekawe, jaki urok rzucił na nią Angmering, że

spoglądała na niego z taką ufnością w oczach.

Podczas ich krótkiego spaceru Marcus, zgodnie z przyrzeczeniem,

zachowywał się nienagannie, chociaż Bóg jeden wie, ile go ta

powściągliwość kosztowała. U niej w domu na herbacie też nie

pozwolił sobie na żadne poufałości. Pił aromatyczny napój z

wytwornej filiżanki i opowiadał o sławnym klaunie Grimaldim,

którego występy oglądał w teatrze Sadler's Wells. Madame Felice

również widziała to przedstawienie.

Była jeszcze za mała, mówiła mu, aby zabrano ją na spektakl z

udziałem sławnego mistrza Betty'ego. Ten niezwykłe utalentowany

młodzieniec przez krótki czas zabawiał Londyn kilkanaście lat temu,

zanim moda na wcielanie młodych chłopców w role szekspirowskich

bohaterów nie przeminęła ostatecznie.

- A więc - zauważył Marcus - mamy jeszcze jedno wspólne

zamiłowanie: teatr. Gdyby nie to, że nie możemy się razem

pokazywać publicznie, byłbym szczęśliwy, gdybym mógł zabrać

panią któregoś wieczoru do teatru. Co za szkoda, że nie żyjemy w

środku ubiegłego wieku; mogłabyś nosić maskę i nikt by cię nie

rozpoznał, ale w obecnych czasach... - Urwał i skrzywił się z

niesmakiem.

background image

Louise również pomyślała, że to wielka szkoda, ale nie

powiedziała tego głośno. Uważała, że dla własnego dobra powinna

trzymać Marcusa na dystans. Zaczynała uświadamiać sobie, że im

dłużej przebywa w jego towarzystwie, tym bardziej go lubi. Obojgu

nie przyszło na głowy użyć słowa „miłość” na określenie tego, co się

między nimi zrodziło, ponieważ mogłoby ich ono zapędzić w

nieznane i groźne rejony.

- Czy mogę panią odwiedzić w przyszłym tygodniu? - zapytał

Marcus, żegnając się z Louise. Ujął jej rękę i pocałował. Ta niewinna

pieszczota sprawiła, że obojgu krew zaczęła, szybciej krążyć w

żyłach. Nim się rozstali, każde z nich zadało jeszcze sobie w duszy

pytanie, jaka to siła popychała ich ku sobie z taką mocą.

Louise przeżywała to szczególnie. Nie była tak doświadczona w

sprawach miłości jak Marcus. Nigdy nie zapałała namiętnością do

żadnego mężczyzny, a brutalność jej zmarłego męża sprawiła, że sama

myśl o fizycznym zbliżeniu budziła w niej strach i odrazę. Nie wyob-

rażała sobie, że obecność któregoś z nich może wprawić jej zmysły w

stan takiego podniecenia. Znała tylko uczucie wstrętu - o, tak, tego

uczucia doświadczyła aż nadto!

Przy Marcusie sprawa przedstawiała się zupełnie inaczej. Dzień

wydawał się jaśniejszy, kiedy spędzali go wspólnie. Każdy jego

dotyk, nawet najlżejszy, wzniecał w niej podniecenie, którego źródło

było dla niej całkowitą tajemnicą.

Żadna powieść, jaką czytała, nie mówiła o takich sprawach.

Wszystko w tych książkach było bardzo przyzwoite. Kobiety i

background image

mężczyźni przekomarzali się i flirtowali ze sobą, ale te rozkoszne

dreszcze, które w tej chwili drobnymi fałami przebiegały jej ciało,

nigdy nie zostały opisane na stronach tych powieści. Po raz pierwszy

zrozumiała, dlaczego kobiety dają się uwieść mężczyznom; nie tylko

ci je zdradzają, ale ich własne ciała również.

Kiedy więc Marcus zapytał, czy pozwoli mu odwiedzić się za

tydzień, w sobotę, wprawdzie odpowiedziała uprzejmie „Tak,

oczywiście”, niemniej gdy tylko drzwi się za nim zamknęły, nakazała

sobie stanowczo być bardziej wobec niego powściągliwą. Zrozumiała,

że największym zdrajcą w obozie jej cnoty jest przede wszystkim ona

sama.

Marcus miał uczucie, jakby nagłe znalazł się na rozdrożu. Nie

bardzo wiedział, co ze sobą zrobić. Na wsi, we włościach swego ojca,

zawsze było coś do roboty, musiał rozwiązywać problemy,

podejmować decyzje; miał przyjaciół, z którymi należało się zobaczyć

czy wybrać się z nimi na konną przejażdżkę.

Tutaj, w Londynie, dni mijały na ciągłym próżnowaniu. Jałowość

takiego życia doprowadzała go do rozpaczy. Rozumiał teraz, dlaczego

wielu jego znajomych piło, grało lub uganiało się za spódniczkami.

Oni po prostu nie mieli nic innego do roboty. Ile czasu można siedzieć

i czytać książkę, choćby nawet najciekawszą?

Gdyby przyszło żyć mu tutaj na stałe, powiedział sobie,

koniecznie musiałby znaleźć jakieś interesujące zajęcie. Może by

zbudował naukowe laboratorium, zaczął eksperymentować z

background image

bicyklami bądź pogłębiał rolniczą wiedzę, ucząc się nowoczesnego

gospodarowania ziemią.

Mógłby również zostać dyplomatą jak lord Granville Leveson

Gower, aczkolwiek byłoby to trochę niepoważne, zważywszy, jak

słabym dyplomatą był w życiu. Mógłby także zająć się polityką jako

członek parlamentu. Wszystko byłoby lepsze od ciągłego

próżnowania. Na razie wyglądało jednak na to, że wkrótce wróci na

północ, do posiadłości ojca, gdzie był nie tylko szczęśliwy, ale i

użyteczny, nie było więc sensu zajmować się czymś nowym.

W środę rano postanowił udać się do sali sportowej pana Jacksona

przy Bond Street 13. Miejsce miało również tę zaletę, że znajdowało

się niedaleko pracowni madame Felice; istniała szansa, że jeżeli

szczęście mu dopisze, ujrzy ją chociaż przelotnie. Nie mógł doczekać

się soboty, żeby znowu się z nią zobaczyć - ale ponieważ dał słowo

honoru, że nie będzie się jej naprzykrzał, postanowił poświęcić się

chwilowo innym zajęciom - najlepiej sportowym.

Sala Jacksona była już pełna, kiedy się w niej pojawił. Wśród

obecnych tam mężczyzn - niektórzy przebrani już byli do walki z

pięściarzami - byli książę Sharnbrook, przyszły mąż jego siostry, oraz

Jack Perceval. Jack właśnie wycierał się ręcznikiem. Kiedy ujrzał

Marcusa, pomachał mu ręką na powitanie i wykrzyknął w jego

kierunku kilka niezrozumiałych słów.

Marcus wzruszył ramionami i usiadł z zamiarem poczekania na

właściciela, który był chwilowo zajęty. Uważał Jacksona, w pewnej

mierze, za swego przyjaciela. Jackson szanował Marcusa za jego

background image

uczciwość i prostolinijność oraz za dobry lewy sierpowy. Marcus nie

był z tych, którzy tylko pozują na bokserów - przychodził do jego

ośrodka za każdym razem, kiedy pojawiał się w Londynie.

Jack Perceval skorzystał z okazji, by dokuczyć Marcusowi.

Zaczepił go wesoło, kiedy rozmawiał on z księciem Sharnbrook.

- Chytry z ciebie lisek, Angmering, nie ma co mówić! Jak ci się

udało doprowadzić do tego, że ta zarozumiała ślicznotka je ci z ręki,

podczas gdy reszta wychodzi ze skóry, żeby choć raczyła na nas

spojrzeć, nie mówiąc już o czymś poważniejszym. Natomiast ty

spacerujesz sobie z nią w najlepsze po King's Road i Embankment.

Gdyby wzrok Marcusa był w stanie zabijać, Jack z pewnością

byłby już trapem.

- Nie wiem, o czym mówisz, stary. Słowo „stary” zabrzmiało jak

obelga, ale Marcus chciał, żeby to tak właśnie wypadło. Co za pech,

że tego największego plotkarza londyńskiej socjety musiał spotkać

wtedy, gdy spacerował po Chelsea z madame Felice. Ale, co u licha,

Jack Perceval robił w tej dzielnicy?

Jack przyłożył palec do nosa.

- Przeklęte płotki, Angmering. Albo naprawdę byłeś w

towarzystwie tej ślicznotki, madame Felice w Chelsea w ubiegły

weekend, albo oboje macie sobowtórów - zauważył drwiąco i

roześmiał się rubasznie.

Marcus czuł na sobie domyślne spojrzenie księcia Sharnbrook.

Był wściekły; jego stosunki z madame miały dotychczas wyłącznie

przyjacielski charakter, poczuł się więc dotknięty uwagą Jacka.

background image

Rozsadzała go także chęć zemsty. Ręka go świerzbiła, żeby

wymierzyć mocny cios w wątły podbródek Percevala, i tym sposobem

nauczyć go, by szanował dobre imię uczciwej kobiety.

Marcus do tej pory uważał Jacka za znajomego i był przekonany,

że będzie on na tyle taktowny, że zatrzyma dla siebie wiadomość o

tym, co zobaczył. Przyszło mu jednak do głowy, że powinien do

pewnego stopnia zrozumieć Jacka; pokusa, by rozpowiedzieć o takiej

sensacji znajomym, była dla takiego plotkarza jak on stanowczo za

silna.

Dobrze, sprawi zatem, że Jack będzie milczał, ponieważ myśl o

wesołości, jaką wiadomość o jego rzekomym romansie z madame

Felice wywoła w towarzystwie, była dla niego nie do zniesienia.

Kierowany odruchem wstał, pochylił się do przodu i złapał za

końce ręcznika, który Jack zarzucił sobie na szyję. Zacisnął je lekko,

mówiąc jednocześnie przez zęby:

- Ile mam ci zapłacić, Perceval, abyś przestał rozsiewać podłe

plotki o kobiecie, która swym zachowaniem nie dała ci najmniejszych

podstaw do powątpiewania w jej przyzwoitość - i również moją -

jeżeli już o to chodzi? Czego byś chciał, Perceval? - spytał, zaciskając

mocniej ręcznik wokół jego szyi. Wydawało się, że zamierza go

udusić.

Marcus, rzecz jasna, nie miał najmniejszego pojęcia, z jaką miną

wypowiadał te słowa. Jego oczy były jak dwie płytki stali, a twarz

miała zły i zacięty wyraz. Jack zbladł jak płótno i śliniąc się,

wybełkotał:

background image

- Przestań, Angmering, nie miałem nic złego na myśli, wiesz

przecież. To była tylko żartobliwa, nic nieznacząca paplanina.

Wszyscy przecież lubimy takie tematy. Dobrze o tym wiesz.

- Nie, nie wiem, Perceval, i będę ci wdzięczny, jeżeli na

przyszłość nie będziesz szargał w mojej obecności dobrego imienia

żadnej kobiety. Przyrzeknij, że nigdy już tego więcej nie zrobisz, bo w

przeciwnym wypadku ukręcę ci łeb.

Sharnbrook położył rękę na ramieniu Marcusa.

- Uspokój się. Przestań grozić biednemu Jackowi, ponieważ jest

to narwaniec. Wiemy o tym wszyscy, prawda, Jack?

- Tak, ale czy on o tym wie?

- Teraz wie na pewno - uśmiechnął się Shambrook. - Powiedz, że

przyrzekasz być na przyszłość grzecznym chłopcem, a Angmering

puści cię wolno. - Mówiąc to, zacisnął mocniej dłoń na ramieniu

Marcusa.

Marcus z ociąganiem uwolnił mruczącego przeproszenia Jacka i

opuścił ręce. W tym momencie na sali pojawił się pan Jackson.

- Panowie, uprzejmie proszę, tylko bez awantur - spokojnie

przywołał ich do porządku. - Wałki toczymy na ringu. A co do pana,

panie Perceval, powinien pan już znać panującą w tym miejscu

zasadę: nie plotkujemy na temat płci pięknej. Proszę to sobie zapa-

miętać.

- Nic złego nie miałem na myśli - wymamrotał Jack z opuszczoną

głową.

background image

- Jeżeli tak rzeczywiście było, sir, to trzeba było raczej trzymać

język za zębami, nie sądzi pan?

Po tych słowach Jackson opuścił salę wraz z księciem

Shambrook. Zawiązując rękawice wokół jego nadgarstków, zauważył

półgłosem:

- Nigdy nie przypuszczałem, że lord Angmering jest taki krewki.

Zawsze go miałem za człowieka spokojnego i opanowanego.

- Jeżeli chodzi o kobiety - odparł Shambrook, przyjmując pozę do

walki - wszyscy łatwo się zapalamy. Moim zdaniem Angmering obrał

zły kierunek, i to po raz pierwszy, śmiem twierdzić. A teraz

zabierajmy się do roboty.

Nieświadoma, że stała się obiektem złośliwej plotki wytwornego

towarzystwa, Louise pilnie pracowała nad wykończeniem wyprawy

Sophii Cleeve. Własnoręcznie skroiła jej suknię ślubną i właśnie

zajęta była fastrygowaniem spódnicy i stanika, kiedy dziewczyna ze

sklepu przyszła jej oznajmić, że detektyw z Bow Street pojawił się

znowu i prosi madame o chwilę rozmowy.

- Co, jeszcze raz! - wykrzyknęła Louise, omal nie wbijając sobie

szpilki w dłoń zamiast w poduszeczkę. Wiadomość, że Jackson znowu

ją odwiedza, wyprowadziła ją z równowagi. Po pierwszej rozmowie z

detektywem była przekonana, że nigdy więcej go nie zobaczy, i

cierpła teraz na myśl o kolejnej serii podchwytliwych pytań.

Zdawała sobie jednak sprawę z tego, że nie może mu odmówić;

mogłoby mu się to wydać podejrzane.

background image

- Przekaż mu, że będę u siebie w biurze, na zapleczu. Zaraz tam

przyjdę.

Nie chciała rozmawiać z nim w obecności swoich pracownic - ich

wścibskie spojrzenia śledziłyby każde drgnienie widoczne na jej

twarzy. Kiedy Jackson stawił się w wyznaczonym miejscu, odezwała

się z przekąsem:

- Nie wątpię, że powód, który pana dzisiaj do mnie sprowadza,

jest rzeczywiście ważny, panie Jackson. Zdaje pan sobie sprawę z

tego, że źle to wpłynie na moją opinię wśród klientek, jeżeli dowiedzą

się, że znany londyński detektyw zajmujący się sprawami kryminal-

nymi wciąż mnie przesłuchuje.

- Przykro mi, madame, że tak często panią nachodzę - odparł z

miną, która całkowicie temu zaprzeczała - ale usiłuję połączyć

niektóre luźne, na pozór niezwiązane ze sobą, wątki, to wszystko.

Chodzi mi o łata, które spędziła pani w Steepwood. Ustaliliśmy już, że

nigdy nie spotkała pani markizy w okresie, kiedy owa dama mieszkała

tam ze swoim mężem, prawda? O ile pamiętam, wyznała pani

również, że przyjaźniła się swego czasu z panną Filmer, obecną panią

Cameron, kiedy obie byłyście młodziutkimi dziewczętami. Proszę

mnie poprawić, jeżeli w którymś miejscu mijam się z prawdą.

- Nie mija się pan z prawdą - odparła lodowatym tonem Louise.. -

Czy przyszedł pan tylko po to, aby mi zadać to pytanie? Jeżeli tak, to

mógł pan sobie oszczędzić tej wizyty.

Jackson wyciągnął z kieszeni wymięty kawałek papieru, rzucił na

niego okiem i rzekł półgłosem:

background image

- Tak, o to mi właśnie chodzi. Poprzednim razem nie zapytałem

pani, czy spotkała pani markizę w okresie, kiedy była ona małą

dziewczynką. Musiała mniej więcej mieć tyle lat co pani wówczas, a

nazywała się Louise Hanslope. Pani była w tamtym czasie

przyjaciółką obecnej pani Cameron. Przypuszczam, że mogła istnieć

taka możliwość. Jeżeli coś takiego miało miejsce, byłbym wdzięczny,

gdyby zechciała pani opisać mi jej wygląd. Widzi pani, to dziwne, ale

bardzo niewielu ludzi miało okazję ją zobaczyć, a jeżeli już coś

pamiętają, to raczej mało znaczące szczegóły.

- Pyta mnie pan, czy pamiętam dziewczynkę, którą, być może,

widziałam przed wielu łaty, w nadziei, że to naprowadzi pana na trop

dorosłej kobiety? Uważam, że to pytanie jest jeszcze dziwniejsze niż

ludzie, którzy nie zdołali dobrze zapamiętać osoby, którą rzadko i

tylko w przelocie, ale jednak widywali. Nie, nie przypominam sobie,

abym ją kiedykolwiek spotkała, nie potrafię więc opisać jej wyglądu.

Zaczęła się obawiać, że Jackson coś zwęszy. Najwyraźniej

podejrzewał, że istnieje związek między małą Louise Hanslope,

zaginioną markizą i madame Felice. Następne pytanie detektywa

dowiodło, że jej niepokój nie był bezpodstawny.

- Jest inne możliwe powiązanie, madame. Widzi pani,

dowiedziałem się ostatnio, prawie zupełnie przypadkowo, że Louise

Hanslope wyjechała z tej okolicy, będąc praktycznie jeszcze

dzieckiem, żeby uczyć się krawieckiego fachu. Pani również pracuje

w tym zawodzie. Może się kiedyś pani na nią natknęła?

background image

Miała rację, ten człowiek był kimś więcej niż szpiclem - był psem

gończym, psem, który zagrażał jej bezpieczeństwu i spokojowi,

egzystencji, którą sobie z takim mozołem zbudowała.

- Gzy wolno mi zapytać, u kogo ta dziewczynka uczyła się

krawiectwa, panie Jackson?

Znowu zerknął na swój wymięty karteluszek.

- O ile mi wiadomo, w Northampton.

- Northampton! - Louise wybuchnęła histerycznym śmiechem.

Nie była w stanie się opanować. Wietrzyła nadciągające

niebezpieczeństwo i to sprawiało, że zaczynała tracić kontrolę nad

swoim zachowaniem. - Nie, nigdy nie spotkałam tej pani - ja

praktykowałam gdzie indziej. Obawiam się, że niewiele panu pomogę.

Jackson wetknął papier do kieszeni.

- Wielka szkoda. Nie fatygowałbym pani, gdyby nie to, że

natykam się na mur, jeżeli chodzi o osobę markizy. Proszę wybaczyć,

że niepokoiłem panią po raz drugi, ale moim obowiązkiem jest zbadać

każdy ślad, który może mnie do niej zaprowadzić.

- Oczywiście, rozumiem. Czy na tym będzie już koniec?

Jackson nie odpowiedział od razu. Skierował się do drzwi, ale

zanim ujął za klamkę, odwrócił się i obcesowym tonem oświadczył:

- Nie jestem pewien. Mam nadzieję, że nie będę musiał znowu

pani niepokoić, ale jeszcze jedna rzecz mnie intryguje.

- Cóż takiego, panie Jackson? - wykrztusiła z trudem. Nie chciała

znać odpowiedzi, ponieważ przypuszczała, że nie będzie ona po jej

background image

myśli. Nieoczekiwanie nabrała pewności, że ten człowiek coś

podejrzewa i próbuje zastawić na nią pułapkę.

- Jedna z nauczycielek w szkole pani Guarding zapamiętała, że

Louise doskonale, jak na taką małą dziewczynkę, mówiła po

francusku. W szkole była bardzo dobra z tego języka. Dlatego też

pomyślałem, że pani może - przerwał, jak gdyby szukając

odpowiedniego słowa na wyrażenie swojej myśli, po czym

wykrzyknął triumfalnie - że może pani ją znać. Jest pani przecież

Francuzką, nieprawdaż? Skoro jednak pani twierdzi, że jej nie znała,

to wobec tego nie mamy o czym mówić, prawda?

Nadal ociągał się z odejściem. Louise odezwała się oschłym

tonem:

- Czy to już wszystko na dzisiaj, panie Jackson? Jak pan wie,

jestem osobą bardzo zajętą. Muszę wykończyć kilka ślubnych kreacji,

i to w terminie. Nie mogę sobie pozwolić na luksus plotkowania o

wydarzeniach z przeszłości.

Jackson posłał jej uśmiech. Louise pomyślała, że przypomina jej

wilka przypatrującego się swej zdobyczy.

- Myślę, że na dzisiaj to wszystko, madame. Do widzenia pani,

proszę nie odprowadzać mnie do drzwi. Sam trafię do wyjścia.

Louise po jego odejściu padła na krzesło i ukryła w dłoniach

rozognioną twarz. On wie albo podejrzewa, że jestem markizą,

pomyślała w panice, ale na razie nie ma na to dowodów.

A co będzie, kiedy i jeżeli mu się to uda? Co wtedy ona pocznie?

background image

Nie ma znaczenia, że mogę udowodnić, iż to nie ja zabiłam tego

łotra, swego męża. Skandal, który takie zdemaskowanie nieuchronnie

za sobą pociągnie, zniszczy mnie oraz cały mój dorobek, pomyślała z

rozpaczą.

ROZDZIAŁ CZWARTY

- Droga madame - powiedział Cardew, kamerdyner Yardleyów -

milady i lady Sophia kazały panią przeprosić i powiedzieć, że nie są

jeszcze gotowe do przymiarki. Miały nieoczekiwanego gościa dziś

rano i właśnie w tej chwili spożywają spóźniony lunch. Proszą, aby

pani łaskawie zgodziła się zaczekać na nie w galerii. Służba poda tam

pani kawę i biskwity. Pani lokaj oraz służąca proszone są do kuchni,

gdzie otrzymają poczęstunek.

Mina kamerdynera mówiła wyraźnie, jakie jest jego zdanie o

ludziach, którzy składają wizyty o takiej niefortunnej porze. Sztywno

wyprostowany, zaprowadził Louise do galerii. Ta szumna nazwa

odnosiła się do długiego korytarza obwieszonego rodzinnymi

portretami i starymi obrazami przedstawiającymi głównie pejzaże.

Oczywiście, był tam także niski stolik, na którym stała taca z kawą i

herbatnikami.

Louise usiadła, wypiła kawę, którą czuwający w pobliżu lokaj

nalał jej do wytwornej filiżanki, i schrupała kilka ciasteczek.

Następnie, aby skrócić sobie czekanie, postanowiła obejrzeć obrazy.

Pobieżnie rzuciła okiem na więcej niż banalne pejzaże, a następnie

zaczęła oglądać portrety zmarłych członków rodziny Cleeve'ów.

background image

Niektóre liczyły ponad dwieście łat. Interesowały ją - wszak byli to

także jej krewni - i ciekawa była, jak wyglądali, a także czy ona jest

choć trochę do nich podobna.

Doszła właśnie do części poświęconej niewiastom Cleeve'ów,

kiedy drzwi otworzyły się i stanął w nich Marcus. Louise była tak

pochłonięta oglądaniem podobizn jej nieznanych przodków, że nie

usłyszała, jak wchodził...

Marcus spędził ranek na rozmowie z ojcem. Tematem była jego

przyszłość. Był to pierwszy rezultat ich świeżo zawartej zgody. Nigdy

przedtem ojciec z synem nie gawędzili ze sobą tak swobodnie i

przyjacielsko.

- Moim życzeniem jest w dalszym ciągu mieszkać w Jaffrey

House - oświadczył lord Yardley. - To jest mój prawdziwy dom.

Opactwo nigdy nim nie było. Niemniej jestem absolutnie

zdecydowany przywrócić opactwu dawną świetność, a to oznacza

wielki wysiłek na rzecz odbudowy i odrestaurowania. Sywell ograbił

je do reszty z tych nielicznych mebli, jakie jeszcze zostały, i wnętrze

rezydencji przypomina bardziej psią budę niż stare rodzinne gniazdo.

Mój obecny sekretarz i zarazem bibliotekarz twierdzi, że tysiące

łat temu poganie, którzy założyli Święty Gaj i położyli kamień

runiczny, rzucili klątwę na Steepwood. Tych wszystkich, którzy po

nich nastali, a nie czcili kamienia, tylko wierzyli w fałszywych

bogów, po wsze czasy miały nawiedzać nieszczęścia i różnego

rodzaju kataklizmy. Burzliwa historia Steepwood, dowodzi mój

sekretarz, wydaje się świadczyć o prawdziwości tej tezy.

background image

Thomas Cleeve zamyślił się chwilę, po czym kontynuował

opowieść.

- Opactwo, które tam zostało założone, rzeczywiście upadło i

zamieniło się w ruinę, a wszystkich jego właścicieli kolejno spotykał

tragiczny los, nie wyłączając Sywella, który, jak wiemy, marnie

skończył. Podzielam zatem zdanie mego sekretarza, że taka niepra-

wdopodobna rzecz jak klątwa rzeczywiście mogła zostać rzucona.

Niezależnie od wszystkiego, trzeba myśleć o przyszłości. Mając to na

uwadze, chcę cię prosić, abyś rozważył starannie propozycję, którą

zamierzam ci złożyć, a która dotyczy objęcia przez ciebie opactwa na

własność.

Lord Yardley znów przerwał, poprawił się w fotelu, po czym

podjął wywód.

- Jeden z tamtejszych obywateli ziemskich, którzy kupili znaczną

część gruntów opactwa od Sywella, popadł w długi i zaproponował

mi, abym je odkupił. Zgodziłem się. Trzeba będzie jednak włożyć

wiele pracy i wysiłku, aby doprowadzić majątek do takiego stanu,

żeby znowu zaczął przynosić zyski. Ponieważ dowiodłeś swoich

gospodarskich i organizacyjnych zdolności, zarządzając mymi

północnymi posiadłościami, chcę ci zaproponować, abyś podjął się

podobnego zadania w Steepwood.

Dobrze byłoby również, gdybyś zaczął jednocześnie restaurować

opactwo z uwagi na to, że w przyszłości, kiedy ja odejdę już z tego

świata, stanie się ono twoją stałą siedzibą. Jaffrey House przypadnie

background image

wdowie, ale do ciebie oczywiście będzie należała ostateczna decyzja

w tym względzie. Do mnie już nie.

Nie musisz mi od razu dawać odpowiedzi, ale chciałbym, żebyś

nie zastanawiał się nad nią zbyt długo. Ten ambitny projekt będzie

miał również tę dobrą stronę, że na dłuższy czas zapewni pracę

miejscowej ludności. Odbudowane opactwo też będzie wymagało

stałego licznego personelu. To wielki obiekt i trzeba będzie ciągłej

troski, by go utrzymać w dobrym stanie. Marcus spojrzał na ojca.

- Jesteś pewien, że dobrze przemyślałeś tę decyzję, ojcze? Tak

długo czekałeś na to, żeby odzyskać opactwo, byłoby więc rzeczą

naturalną, abyś sam zajął się restaurowaniem rezydencji.

Lord Yardley potrząsnął głową.

- Jestem na to za stary, Angmering. Chcę tylko zabezpieczyć

przyszłość i spokojny byt rodzinie, dając tobie w tej sprawie carte

blanche. Jesteś odpowiedzialnym człowiekiem, nigdy się na tobie nie

zawiodłem. Potraktuj to jako zadośćuczynienie za moje zaniedbania w

stosunku do ciebie w przeszłości. Żywię nadzieję, że wkrótce ożenisz

się osiądziesz wraz z żoną w Steepwood. Oby to się stało jak

najszybciej. Uważałem za swój obowiązek uprzedzić cię o klątwie

ciążącej na opactwie, zanim podejmiesz decyzję.

Pierwszym odruchem Marcusa było odrzucić propozycję, ale po

chwili zastanowienia doszedł do wniosku, że przecież jego działalność

w Northhumberland i tak dobiegła już końca. Teraz wystarczy tam

zatrudnić dobrego administratora, który dopatrzy, aby rekultywowane

background image

grunty przynosiły obfity plon, a reszta i tak będzie toczyła się

wyznaczonym przez niego torem.

Przyszło mu również na myśl, że przecież ostatnio często zadawał

sobie pytanie, jakiemu zajęciu ma się oddać w przyszłości. Teraz już

wie, jakie ma przed sobą zadanie. Ojciec daje mu jedyną w życiu

okazję, aby odrobić wiekowe zaniedbania - przodkowie Yardleyów

niewiele dbali o ziemię.

Co do klątwy, to nie przywiązywał do niej wagi. Był dzieckiem

Oświecenia i odrzucał takie średniowieczne przesądy. Nie było

obawy, aby ten czynnik nawet w najmniejszym stopniu zaważył na

jego decyzji.

Ojciec znowu wspomniał o tym, że pragnie, aby syn się ożenił, i

po raz pierwszy Marcus nie odrzucił tej myśli natychmiast. Żona

faktycznie bardzo by mu się w realizacji tego zadania przydała,

zwłaszcza kiedy przyjdzie czas na urządzanie wnętrz i meblowanie

opactwa. W przeciwnym wypadku będzie całkowicie zdany na

stolarzy, antykwariuszy i tapicerów. Wyobraził sobie nagle Felice, jak

biega po pokojach z próbkami materiałów, jak dobiera dywany i

lustra... Jego macocha twierdziła, że Felice ma bezbłędny gust.

Uświadomił sobie, że ojciec oczekuje od niego odpowiedzi.

Otrzyma ją, i na dodatek taką, która, jak miał nadzieję, całkowicie go

usatysfakcjonuje.

- Muszę przyznać, że nieźle mnie zaskoczyłeś, ojcze. To trudny

orzech do zgryzienia - odezwał się w końcu. - Miesiąc temu moja

odpowiedź z pewnością brzmiałaby „nie”. W tej chwili mogę cię

background image

zapewnić, że jestem skłonny spełnić twoje życzenia, ale chciałbym,

żebyś zostawił mi trochę czasu do namysłu. Znasz mnie, ojcze. Muszę

starannie rozważyć twoją propozycję; jest zbyt ważna, by ją przyjąć

tak od razu, bez głębszego zastanowienia.

- Zgadzam się z tobą, Angmering - odrzekł hrabia.

- Proszę jednak, byś nie zwlekał zbyt długo z ostateczną

odpowiedzią. Jestem starszym człowiekiem i ważna jest dla mnie

świadomość, że zanim zejdę z tego świata, przekażę ster rodzinnej

nawy w ręce dobrego i odpowiedzialnego sternika.

Rozmawiali jeszcze przez jakiś czas o innych, mniej ważnych

sprawach, po czym ojciec pojechał do siedziby rządu w Whitehall

Marcus natomiast skierował kroki na dół do głównego przedsionka.

Tam spotkał Cardew. Marcus zawsze odnosił wrażenie, że służba

więcej wie o pracodawcach, niż im się wydaje, a Cardew tylko

potwierdził to przypuszczenie.

- Słóweczko, milordzie - zatrzymał go kamerdyner.

- Milady i lady Sophia bardzo późno jadły dziś lunch i w związku

z tym prosiły modiste, która przyjechała z przymiarką, aby poczekała

na nie przez ten czas w galerii. Poleciłem podać jej tam kawę i

biskwity.

Przerwał znacząco, jakby oczekiwał od młodego pana jakiejś

odpowiedzi.

Marcus, którego myśli zajęte były niedawną rozmową z ojcem,

odparł cokolwiek niecierpliwie:

- Tak, Cardew, tak. Słucham, o co konkretnie chodzi?

background image

- Drobiazg, milordzie, sądziłem po prostu, że wiadomość, iż

madame Felice jest tu, w domu, zainteresuje pana.

- Naprawdę tak myślałeś? - Oczywiście, służący miał rację, ale,

do licha, skąd on wiedział, że lord Angmering jest zadurzony w

modiste! Czyżby to już było znane całemu światu? Jakim sposobem?

Marcus postanowił nie zastanawiać się dłużej nad tym

zagadnieniem. Odpowiedział kamerdynerowi:

- Dziękuję ci za informację, Cardew. Powiedz mi, jak sądzisz, czy

madame zechciałaby uszyć mi koszulę?

Udało mu się - wytrawny sługa stracił rezon, ale na krótko.

Cardew uśmiechnął się.

- Och, milordzie, przypuszczam, że sam pan może ją o to zapytać

- oświadczył i odszedł, stąpając cicho jak kot.

No cóż, dlaczego nie zastosować się do jego sugestii i zobaczyć

się z madame? Wszyscy w domu już wiedzą o tej wizycie, nikogo

więc nie zdziwi, że rozmawia z gościem. Będzie to dla niego

wspaniała sposobność, aby pobyć z Louise trochę sam na sam -

zachowując się z odpowiednim szacunkiem, oczywiście.

Wbiegł lekkim krokiem na schody i skręcił na pierwszym

podeście w stronę drzwi prowadzących do galerii. Otworzył je jednym

pchnięciem i ujrzał Felice. Stała pośrodku i spoglądała na portret jego

prababki Adelaide Cleeve.

Nie słyszała, jak wszedł. Marcus zatrzymał się na progu, aby

przyjrzeć się jej w momencie, gdy sądziła, że nikt jej nie obserwuje.

Stała z głową odchyloną do tyłu i spoglądała na portret z uwagą, która

background image

cechowała wszystkie jej poczynania. Kinkiet na ścianie oświetlał jej

postać, tworząc nad jej głową rodzaj aureoli.

W tym momencie Marcus zrozumiał nagle, że już widział ten

mocny mały podbródek, i teraz uświadomił sobie, kiedy i gdzie to

było. Taki podbródek miało dziecko, któremu kiedyś bandażował

skaleczone kolano w lesie Steepwood. Pamiętał, że dziewczynka

zadarła wtedy do góry bródkę i oświadczyła mężnie: „Nie jestem

tchórzem, chłopcze, chociaż jestem dziewczynką”. Tę właśnie

dziewczynkę widział w towarzystwie Ateny Filmer, a Jackson właśnie

o nią rozpytywał ostatnio tak uporczywie.

Ledwie zdążył ochłonąć po tym pierwszym zadziwiającym

odkryciu, kiedy dokonał drugiego, równie fascynującego. Z

niewymownym zdziwieniem stwierdził, że kipiąca energią młoda

kobieta stojąca pośrodku galerii i jego dawno zmarła prababka, której

namalowana twarz widniała na portrecie wiszącym na ścianie, są do

siebie łudząco podobne, jakby były bliźniaczkami.

Nie miał już teraz wątpliwości, że madame Felice nie jest żadną

Francuzką, tylko dorosłą Louise Hanslope - ową Louise Hanslope,

która wyszła później za mąż za Sywella i została markizą. Ciekawe,

co na to powie Jackson? I jak on, Marcus Cleeve, lord Angmering,

pierworodny syn i następca hrabiego Yardleya, ma się teraz zachować

wobec damy, która miała twarz i karnację rodziny Cleeve'ów?

Dlaczego, na miłość boską, dotąd tego nie zauważył?

Stał nieruchomo w miejscu aż do chwili, gdy Louise poruszyła się

i wreszcie go spostrzegła. Marcus pomyślał, że muszą mieć podobne

background image

miny, ponieważ jej twarz również wyrażała zaskoczenie i

niedowierzanie.

Spoglądali na siebie w milczeniu. Marcus poruszył się pierwszy.

Kiedy się odezwał, własny głos zabrzmiał mu w uszach dziwnie

głucho i obco.

- Widziałem cię już kiedyś, prawda? Przed wielu laty. Wcale nie

zamierzał odezwać się w ten sposób. Był świadomy, że to pytanie

zabrzmiało jak oskarżenie, ale nie potrafił powstrzymać się od tej

uwagi. Był do głębi wstrząśnięty swym odkryciem.

Louise nie zrozumiała, co Marcus miał na myśli. Do czego

odnosiły się jego słowa? Skonsternowana, zapytała niepewnie:

- Dlaczego? Dlaczego tak myślisz? Gdzie i kiedy mnie widziałeś,

milordzie? - Wzrok, jakim na nią spoglądał, wywołał zimny dreszcz.

Usiłowała grać, pokrywać niepokój żartobliwym tonem, jakim zwykle

z nim rozmawiała, powiedzieć coś w rodzaju. „Mój drogi panie

Marksie, cokolwiek pan sobie myśli”, ale słowa uwięzły jej w gardle.

Marcus był tak zaskoczony, że nie wiedział, którą zagadkę ma

najpierw wyjaśniać, do której się przede wszystkim odnieść - czy do

odkrycia, że madame Felice jest prawie na pewno Louise Hanslope,

oraz tego wszystkiego, co się z nim łączy, czy też do drugiej za-gadki,

jaką było niezwykłe podobieństwo madame Felice do jego prababki.

- Chcesz powiedzieć, że nie przypominasz sobie, że mnie już

dawniej spotkałaś - odezwał się w końcu, świadomy, jak kulawo i

niedorzecznie wypadła ta uwaga.

background image

- Nic mi o tym nie wiadomo - odparła Louise. - Skąd to

przypuszczenie, że się już kiedyś widzieliśmy?

Było jednak coś w wyrazie twarzy Marcusa, co ją poważnie

zaniepokoiło. Nie przerażało jej odkrycie, że jest podobna do Adelaide

Cleeve - bała się tylko, jak na to zareaguje Marcus. Jego

oświadczenie, że spotkali się już dawniej, zastanowiło ją i bardzo

chciała wiedzieć, skąd się brała ta jego pewność. Lękała się, że więzy

przyjaźni i zrozumienia, jakie się między nimi nawiązały, mogą na

tym ucierpieć - jeżeli już nie zostały zerwane.

- Naprawdę nie przypomina pani sobie? Na dobrą sprawę,

pomyślał, mogło tak rzeczywiście być. Bądź co bądź, była wtedy

prawie dzieckiem. Dziewczynki nie zmieniają się z łatami do tego

stopnia co chłopcy. Rysy dorosłej kobiety zachowują w dużej mierze

dziecinne cechy, podczas gdy chłopiec między trzynastym a

czternastym rokiem życia przeobraża się w zupełnie innego człowieka

i nie sposób domyślić się, jak wyglądał, zanim wkroczył w okres

dojrzewania.

- To było w Steepwood - wyjaśnił. - Wyszedłem się przejść do

lasu któregoś popołudnia i spotkałem małą dziewczynkę. To była

pani. Nie jestem pewien, ile mogłaś mieć wtedy lat, ale byłaś jeszcze

dzieckiem. Towarzyszyła pani Atena Filmer. W pewnym momencie

potknęłaś się i upadłaś, kalecząc sobie kolano. Przewiązałem ci

skaleczenie swoją chusteczką. Pamiętam, że prosiłem, abyś nie

płakała, na co ty wtedy, przypominam sobie, odpowiedziałaś hardo, że

nie będziesz płakać, bo nie jesteś tchórzem.

background image

Zauważył, że w miarę jak mówił, jej twarz zmieniała wyraz.

Louise nie pamiętała dokładnie tego wydarzenia, ale ono musiało

tkwić gdzieś w zakamarkach jej świadomości, czekając, aż jakieś

wydarzenie czy przypadkowe zrządzenie losu wyciągnie je na

powierzchnię.

- To pan był tym chłopcem? Pamiętam jak przez mgłę, że coś

takiego rzeczywiście miało miejsce. Jednak w najmniejszym stopniu

nie przypominasz chłopca, który wtedy chusteczką opatrzył mi

skaleczenie. Nigdy bym pana nie rozpoznała i nawet teraz trudno mi

uwierzyć, że pan nim był. Gdyby nie to, że opisał pan ten wypadek z

takimi szczegółami, za nic na świecie bym pana nie skojarzyła z

tamtym wydarzeniem. Dlaczego tak na mnie patrzysz, milordzie?

- Panie Marksie - poprawił ją machinalnie Marcus. - Jestem

panem Marksem.

- Owszem, ale nie w tym miejscu - odparła - i nie w tej chwili.

Wydaje mi się, że jeszcze coś pana gnębi, czy mam rację?

- Wiele rzeczy mnie gnębi - odrzekł. - To, że nie jest pani

Francuzką, za jaką się podaje że, jeżeli się nie mylę, jest pani

naprawdę Louise Hanslope i wdową po Sywellu oraz to, że nie

powiedziała mi pani o tym - ani, jak rozumiem, również Jacksonowi.

Dlaczego? Po co ta cała tajemnica? Z tego, co słyszałem, i z tego, na

ile zdołałem panią poznać, jest niemożliwe, aby pani zamordowała

Sywella. Oskarżanie pani o tę zbrodnię byłoby rzeczą absurdalną...

Przerwał, aby zaczerpnąć tchu.

background image

- No cóż, milordzie - odezwała się Louise, świadoma, że słodko -

gorzka znajomość z panem Marksem umiera na jej oczach. - Cieszę

się, że nie wierzysz, iż popełniłam tę zbrodnię, a ja z kolei mogę dać

słowo, że jej nie dokonałam. Ale powtarzam, czuję, że jeszcze coś

innego pana gnębi, i bardzo chciałabym wiedzieć, co to takiego?

- Wie pani dobrze - odparł, wskazując na portret, przed którym

stali teraz oboje. - O to chodzi. Jeśli rzeczywiście jesteś Louise

Hanslope, to nie do wiary, jak bardzo przypomina pani Adelaide

Cleeve, moją prababkę. Jesteście podobne do siebie jak dwie krople

wody. Ile tajemnic ukrywasz, madame Felice, i dlaczego to robisz?

- Och - odparła ze smutkiem Louise. Gorycz przepełniała jej

serce, że w taki oto sposób Marcus dowie się o jej skrzętnie skrywanej

tajemnicy. Jednocześnie czuła, jak rośnie jej gniew na niego za to, że

on, który w przyszłości będzie hrabią i wielkim panem, nie zdaje

sobie sprawy, jak trudna jest egzystencja niższych warstw

społeczeństwa, pośród które przed laty rzucił ją okrutny los.

- Cóż ja, biedna, pocznę, jeżeli moja prawdziwa tożsamość

zostanie odkryta? Zewsząd, w takim wypadku, grozi mi zguba. Muszę

bronić się na wszelkie możliwe sposoby. Jeżeli Jackson odkryje, że

jestem Louise Hanslope, zaginioną markizą, i ujawni ten fakt przed

światem, mogę na zawsze pożegnać się ze spokojnym życiem i

pracownią, którą z takim trudem założyłam i rozwijałam.

W jaki sposób zarobię na życie? Będę miała tylko jedno wyjście,

aby nie umrzeć z głodu: przyjąć pańską niemoralną propozycję. Kiedy

w końcu sprzykrzę się panu i porzuci mnie pan dla innej, młodszej,

background image

zostanie mi już tylko owe przysłowiowe miejsce pod latarnią, dokąd

trafiają młode, porzucone przez mężczyzn lub życiowo niezaradne

kobiety.

- Nie - zaoponował Marcus, usiłując wziąć ją w ramiona. - Zaufaj

mi choć trochę, madame. Opowiedz mi historię Louise Hanslope i

wyjaśnij - jeżeli wiesz - dlaczego jesteś podobna do mojej rodziny, do

Cleeve'ów.

Czy mogła mu zaufać? Czy musi mu ufać? Nie ma chyba wyboru.

Czy jest jakieś inne rozwiązanie? Co ma zrobić, żeby wyjść obronną

ręką z tej skomplikowanej sytuacji?

Louise popatrzyła uważnie na Marcusa. Coś z tego, co

powiedziała, musiało sprawić na nim wrażenie, ponieważ miał już

zupełnie inną minę. Spoglądał na nią już nie oskarżycielsko, a ze

współczuciem. Pomyślała, że jest to na pewno lepsze niż gniew.

- Powinnam przedtem opowiedzieć o tym, milordzie. Nie będę

przepraszała za to co zrobiłam, ale wyjaśnię, dlaczego zachowywałam

tajemnicę przed światem. Bałam się tego świata, zawsze był dla mnie

okrutny i wrogi. Po tym, jeżeli pan uzna za stosowne, możesz mnie

osądzić, potępić i odtrącić od siebie, jeżeli to, co zrobiłam, zraziło

pana do mnie.

Nie możemy jednak rozmawiać o tym w tym miejscu - nie teraz.

Lady Yardley i lady Sophia zjawią się lada moment, a ja nie chcę

sprawić im zawodu. Muszę skończyć pracę, której się podjęłam. Świat

nie może przestać funkcjonować dlatego, że lord Angmering żąda

natychmiastowej odpowiedzi na swoje pytania. Jutro mam wolny

background image

dzień - od dawna go planowałam. Pan Marks, jeśli chce, może mnie

odwiedzić w moim domu w Chelsea. Lord Angmering, jednakże,

niech raczej zostanie tutaj, przy Berkeley Square.

Jakaż z niej piękna, wspaniała, dzielna istota, nawet jeżeli trochę

przebiegła, pomyślał Marcus z uznaniem. Postąpi zgodnie z jej

życzeniem, ponieważ jest to kobieta, za którą tęskni, której pożąda i

którą pragnie widywać. W żadnym wypadku nie może, nie powinien i

nie chce jej teraz utracić.

Tej nocy Louise nie była w stanie zasnąć. Zdołała jakoś przetrwać

żmudną przymiarkę z hrabiną i jej córką, nie pokazując niczym po

sobie zdenerwowania, które nie opuszczało jej od chwili, gdy Marcus

w galerii przed portretem swej prababki Adelaide odkrył jej

prawdziwą tożsamość.

Wiedziała,

że

Marcus

jest

bystrym

człowiekiem,

nie

przypuszczała jednak, że do tego stopnia. Dowiódł swej bystrości,

kiedy rozpoznał ją po takim długim czasie i natychmiast wyciągnął z

tego faktu jedyny słuszny wniosek - a mianowicie, że to ona jest

markizą Sywell. Zrozumiał, że to nieprawdopodobne - tak samo

pewnie myśli Jackson - aby Atena Filmer miała dwie takie same małe

przyjaciółki i że wobec tego ta przyjaciółka musi być zaginioną żoną

Sywella.

Jedyną rzeczą, której na razie zbytnio nie dociekał, było jej

uderzające podobieństwo do rodziny Cleeve'ów. Jeżeli opowie mu

prawdę o Louise Hanslope i jak to się stało, że poślubiła Sywella, a

potem od niego uciekła, musi także wyjawić największą z jej

background image

wszystkich tajemnic - kim właściwie jest i z jakiej wywodzi się

rodziny.

I to był jej największy problem. To gryzło ją najbardziej i nie

pozwoliło zmrużyć oka tej nocy. W czasie długich bezsennych godzin

zadawała sobie pytanie, czy on w tę prawdę uwierzy? Może, na

przykład, pomyśleć, że Louise fantazjuje, twierdząc, że między nią a

rodziną Cleeve'ów istnieją więzy krwi. Jednak niezależnie od

wszystkiego dobrze zdawała sobie sprawę, jaka trudna będzie ta

rozmowa i ile ją będzie kosztować nerwów. Musi ją jednak odbyć.

Nie może dłużej oszukiwać Marcusa, jeżeli pragnie zachować jego

szacunek, nie mówiąc już o miłości.

Mogła z niego pokpiwać, nazywając panem Marksem, mogła z

pogardą odrzucić jego propozycję, by została jego kochanką,

przekonywać go wyniośle, że nic dla niej nie znaczy, ale nie mogła

zatajać przed sobą prawdy - tego, że jest w nim zakochana.

Wrażliwy chłopak, który przewiązał jej kolano swoją chusteczką,

wyrósł na silnego, ujmującego mężczyznę. Mógł przed przyjaciółmi

udawać zblazowanego, ale jego twarz mówiła co innego; przebijała z

niej dobroć i uczciwość. Nie miała pojęcia, do jakiego stopnia trudne

dzieciństwo przyczyniło się do tego, że wyrósł na tak szlachetnego

człowieka, ale poznała tego mężczyznę, i to z najlepszej strony.

Jednocześnie zdawała sobie sprawę, że choć kocha go bardzo,

nigdy nie zdobędzie się na to, aby zostać jego utrzymanką. Zamierzała

być tak samo uczciwa w stosunku do własnej osoby, jak on był wobec

siebie. Czas pokaże, co z tego wszystkiego wyniknie. Najbardziej ze

background image

wszystkiego bała się, czy prawda o niej, o jej przeszłości, o tym, kim

była, może stanąć na drodze do ich szczęścia.

- Zaufaj mi - zwrócił się do niej ostatnio z prośbą. Po raz pierwszy

w życiu ktoś odezwał się do niej w ten sposób.

Nic dziwnego, że kiedy nastał ranek, z napięciem oczekiwała jego

wizyty. Myślała, że będzie się trzymał etykiety i nie przyjdzie przed

południem, ale, jak powinna się była tego spodziewać, Marcus nie

zwracał uwagi na takie rzeczy. Pan Marks i Marcus, lord Angmering,

kierowali się w życiu swoim własnym kodeksem.

Był na tyle dobrze wychowany, że odczekał, aż ona zje śniadanie,

ale w momencie, kiedy francuski zegar na kominku wydzwonił

jedenastą, zapukał do jej drzwi. Przyszedł przebrany za pana Marksa,

w prostym nierzucającym się w oczy ubraniu. Wyglądał jak

prawdziwy kancelista. Louise pomyślała z podziwem, że kamerdyner

dobrze doradził, co ma na siebie włożyć.

Nie mogła wiedzieć, że kamerdyner Marcusa miał ze swoim

panem istny krzyż pański. Musiał ubierać go przecież na różne okazje,

a było ich wiele i różnorodne. Był czas, kiedy szykował mu galowy

strój z białej satyny na wykwintne bankiety, a. czasami stroił jak

dandysa. Najczęściej jednak pomagał mu przy wkładaniu prostych

wygodnych ubrań na pola i do lasu, kiedy Marcus zarządzał

włościami ojca.

Louise poczuła lekki niepokój, gdy służąca wprowadziła go do

salonu, ale odetchnęła z ulgą, widząc, że zachowanie Marcusa w

niczym się nie zmieniło. Odnosił się do niej jak dawniej.

background image

Ukłonił jej się jak zawsze - głęboko i z szacunkiem: Przyjął

kieliszek madery, tak jakby to była banalna grzecznościowa wizyta, a

nie szczególnie denerwujące spotkanie, w czasie którego, spodziewał

się, Louise opowie mu całą prawdę o sobie.

Nie domyślał się, jak szczegółowe i zaskakujące będzie jej

wyznanie, ale jedno wiedział na pewno - nic nie zmieni jego stosunku

do Louise. Będzie odnosił się do niej z taką samą miłością i uwagą jak

przedtem, przed tą feralną chwilą, kiedy zobaczył ją, jak stała przed

portretem jego prababki w galerii.

Usiedli naprzeciwko siebie, rozmawiając o banalnych rzeczach: o

pogodzie i o tym, że przymiarka sukien Sophii i jej matki, wczoraj po

południu, bardzo się udała. Louise zauważyła, że Marcus wygląda na

zmęczonego; twarz miał zszarzałą i posępną. Widocznie i on również

źle spał tej nocy. Nic jednak na ten temat nie powiedziała.

Na koniec temat rozmowy wyczerpał się. Louise odstawiła

kieliszek z winem, którego prawie nie tknęła, i odezwała się

niepewnie:

- Milordzie...

- Panie Marksie - poprawił. - Tutaj, u pani w domu, jestem panem

Marksem.

- A zatem dobrze, panie Marksie. Obiecałam, że opowiem całą

prawdę o życiu Louise Hanslope, którą poznałeś jako madame Felice.

Nie muszę ci mówić, jak trudno mi przychodzi ujawniać moją

skomplikowaną przeszłość, niemniej uważam za swój obowiązek

background image

wyznać ci wszystko uczciwie, jak na spowiedzi, niczego nie

ukrywając.

Przede wszystkim chcę poinformować, że ani Louise Hanslope

nie jest moim prawdziwym imieniem i nazwiskiem, ani madame

Felice Morisot. Pragnę też pana uprzedzić, że gdy ujawnię panu swoje

rzeczywiste nazwisko i uznasz za stosowne opuścić mój dom i

wymazać mnie ze swej pamięci, zrozumiem to, nie będę miała o to

żalu. Jest to ryzykowny krok, ale zdecydowana jestem go zrobić.

Przerwała, nie wiedząc, co mówić dalej. Marcus odpowiedział jej

łagodnie:

- Ja także muszę podjąć to ryzyko. Nie wydaje mi się, żeby miało

być ono zbyt duże.

- Mówisz tak w tej chwili, ponieważ nie znasz całej prawdy,

milordzie. Obawiam się, że twoja reakcja będzie zupełnie inna, kiedy

poznasz szczegóły.

- Niewykluczone, że tak będzie - odparł z powagą Marcus. -

Najpierw jednak, proszę opowiedzieć mi swoją historię. Sam będę

wiedział, jak ją osądzić.

- A więc dobrze, zanim jednak zacznę, musi pan wiedzieć, że

część z tego, co opowiem, została mi przekazana przez inną osobę.

Jest to więc relacja z drugiej ręki. John Hanslope nie był moim ojcem.

Był najpierw rządcą majątku hrabiego Yardleya, który stracił opactwo

Steepwood, a następnie markiza Sywella. W rezultacie znał dobrze

całą hrabiowską rodzinę, a zwłaszcza lorda Ruperta Cleeve'a, który

był, oczywiście, pańskim dalekim krewnym.

background image

Lord Rupert powinien właściwie być nazywany lordem

Angmering, ale z jakiejś niewiadomej przyczyny wolał nie używać

tego tytułu. Lord Rupert, ku wielkiemu niezadowoleniu swego ojca,

związał się i podobno poślubił francuską damę, Marie de Ferrers,

która była katoliczką. Hrabia był tym tak rozgniewany, że wyparł się

syna i zabronił mu przekraczać progu swego domu. Dawał nawet do

zrozumienia, ponieważ wybranka syna była innego niż on wyznania,

że ich małżeństwo jest nieważne.

Lord Rupert powiedział jednak rządcy, kiedy zostawiał u niego

swą żonę i dziecko, małą dziewczynkę, aby poszukać dla nich domu,

że wzięli ślub i są prawowitym małżeństwem. To trudna część mojej

historii, ponieważ tą małą dziewczynką był nie kto inny tylko ja -

Louise Cleeve. Oczywiście nie mogę nic z tego pamiętać, w owym

czasie byłam bowiem niemowlęciem.

Marcus wydał z siebie cichy okrzyk. Louise zamilkła spłoszona.

W jej szeroko otwartych oczach malowały się niepokój i zakłopotanie.

Ruchem ręki polecił jej mówić dalej.

- John opowiadał mi później, że mój ojciec po jakimś czasie

powrócił i zabrał nas ze sobą. Potem dowiedział się jednak, że ojciec

zostawił moją matkę w Cheltenham, a sam udał się do Francji, aby

odzyskać należną jej część majątku. To wszystko oczywiście działo

się już po wybuchu rewolucji francuskiej. Stosunek do tego

wydarzenia był również kością niezgody między lordem Rupertem a

jego ojcem. Byli w tej kwestii całkowicie odmiennego zdania.

background image

Mój ojciec początkowo sympatyzował z rewolucjonistami.

Później jednak, gdy zaczęła się era Wielkiego Terroru, zmienił zdanie.

Niestety, został we Francji złapany i tam umarł, ale w jaki sposób i w

jakich okolicznościach - tego nikt nie wie. Tak więc lord Rupert, mój

ojciec, z Francji nie wrócił. John nigdy się nie dowiedział, czy zdołał

on spotkać się z rodziną mojej matki ani nawet tego, czy tej rodzinie

udało się przeżyć rewolucję, czy też stała się jej ofiarą jak tylu innych

francuskich arystokratów.

- Z pani opowieści wynika - wtrącił się Marcus - że jeśli mówisz

prawdę, to według prawa jesteś panną Louise Cleeve.

Skinęła głową i mówiła dalej:

- John nie słyszał więcej o lordzie Rupercie ani o jego żonie,

chociaż nie szczędził wysiłków, aby ich odszukać, aż do momentu, w

którym otrzymał list od mojej matki. Powiadamiała go o śmierci męża

we Francji oraz o tym, że ona sama mieszka w wielkiej biedzie w

Cheltenham i że jest umierająca. Błagała go, aby zaopiekował się jej

dzieckiem, to znaczy mną.

Nie zwróciła się o pomoc do hrabiego, ponieważ nie chciała, aby

zajął się jej wychowywaną w katolickiej religii córeczką. Nie

wiedziała, że on już nie żyje i że to pański ojciec, daleki kuzyn,

odziedziczył hrabiowski tytuł. John natychmiast udał się do

Cheltenham. Zdążył w samą porę, ponieważ moja matka wkrótce po

jego przyjeździe wydała ostatnie tchnienie.

Głos jej się załamał. Przełknęła łzy, po czym wróciła do swojej

opowieści:

background image

- Pamiętam moment jej śmierci oraz przyjazd Johna, ale tylko

urywkowo. Naturalnie w ogóle nie pamiętam ojca. Matka przed

śmiercią błagała Johna, żeby mnie zaadoptował, a także by dołożył

wszelkich starań, żebym w przyszłości zajęła należne mi miejsce w

świecie. Zgodził się i zabrał mnie do Steepwood.

Niestety, mój opiekun, jakim stał się John Hanslope, nie mógł

znaleźć żadnego dowodu ani dokumentu, który by potwierdzał, że moi

rodzice byli rzeczywiście legalnym małżeństwem. Sądził, że pobrali

się we Francji, chociaż z tego, co lord Rupert mu kiedyś powiedział,

zrozumiał, że podobno wzięli ślub w Anglii.

W tej sytuacji Hanslope'owie zaczęli wychowywać mnie jak

własną córkę. Nie tylko nie mieli żadnych dokumentów, które by

potwierdzały, że pochodzę z legalnego małżeńskiego związku, ale

trudno by im było udowodnić, że w ogóle jestem krewniaczką

Cleeve'ów, choćby nawet nieprawą. Pani Hanslope, która swego czasu

była guwernantką we francuskiej rodzinie i bardzo dobrze mówiła po

francusku, od wczesnego dzieciństwa uczyła mnie tego języka.

Zapewniła mi też doskonałe wykształcenie. Nie miałam w owym

czasie pojęcia, że jestem Louise Cleeve. Przypuszczałam, że moi

rodzice dlatego oddali mnie Johnowi i jego żonie na wychowanie, że

moja rodzina była biedna i nie mogła zapewnić mi utrzymania.

Minęło wiele łat, zanim John - mój ojciec, jak go wtedy nazywałam -

wyjawił całą prawdę.

Marcus słuchał tej niewiarygodnej opowieści, nie odzywając się

słowem. Louise spojrzała na niego i rzekła:

background image

- To brzmi jak opowieść grozy, nie uważa pan? Całkiem jak z

opowieści pani Radcliffe. Rozumiem teraz, dlaczego mój opiekun nie

chciał dochodzić, czy urodziłam się w legalnym związku. Nie miał

żadnego dokumentu na potwierdzenie faktu, że jestem spokrewniona z

Cleeve'ami, i bał się, że ewentualny proces narazi mnie tylko na

przykrości i upokorzenia.

- Jeżeli ta opowieść jest prawdziwa - rzekł Marcus - a jak widzę,

wierzy pani w to niezbicie, nadal nie mogę zrozumieć, dlaczego

Hanslope'owie nie skontaktowali się z moim ojcem i nie powiadomili

go o twoim istnieniu wtedy, gdy wrócił z Indii.

- Po powrocie pańskiego ojca do kraju było już na to za późno.

Pani Hanslope umarła, markiz Sywell na stałe zamieszkał w opactwie,

ja natomiast znalazłam się w Northampton. Zawsze lubiłam szyć,

więc John wysłał mnie do tej miejscowości na praktykę do francuskiej

szwaczki, emigrantki, która obszywała całą okoliczną szlachtę i

arystokrację.

Uważała, że mam wielkie zdolności do szycia, i chciała mnie

polecić innej francuskiej krawcowej w Londynie. Zanim przeniosłam

się do stolicy, wróciłam jeszcze do opactwa, aby pożegnać się z moim

opiekunem, który był umierający.

Roześmiała się krótko, niewesoło.

- Wydaje się, że było mi sądzone tracić kolejno każdego, kogo

pokochałam. Tuż przed śmiercią mego opiekuna spotkałam markiza

Sywella. Nie był jeszcze wtedy taką ruiną, jaką stał się później, i nadal

miał w sobie pewien wdzięk, którym, jak przypuszczam, odznaczał się

background image

w młodości. Zapałał do mnie gwałtowną namiętnością i

nieoczekiwanie zaproponował mi małżeństwo.

Z początku odmówiłam, ale kiedy poinformowałam o tym swego

opiekuna, ten zaczął nalegać, bym się zgodziła. To właśnie wtedy

John Hanslope powiedział mi po raz pierwszy, że jestem dzieckiem

lorda Ruperta, ale że nie istnieje żaden dokument, który by

potwierdzał, że rzeczywiście należę do rodu Cleeve'ów, ani też, że

jestem dzieckiem zrodzonym z prawowitego związku.

Wyjaśnił mi, że poślubiając Sywella, mogę odzyskać należne mi

miejsce w towarzystwie, i że jeżeli będę miała dziecko, Cleeve'owie

wrócą znowu do opactwa, które utracili. Proszę nie zapominać, że

byłam w owym czasie bardzo młoda i niewinna i że umierała ostatnia

osoba na ziemi, którą mogłam nazwać rodziną. Wkrótce miałam

zostać zupełnie sama na świecie.

Nigdy nie dowiedziałam się, dlaczego Sywell nie wziął mnie po

prostu siłą i nie zrobił ze mnie swej kochanki. Był to człowiek bardzo

kapryśny i zmienny i być może myśl, że będzie miał za żonę córkę

rządcy, wydała mu się w jakiś sposób zabawna. On lubił postępować

niekonwencjonalnie. W owym czasie, naturalnie, żadna szanująca się

szlachecka rodzina nie zgodziłaby się, aby do ich grona wszedł przez

małżeństwo ktoś tak powszechnie znienawidzony i otaczany pogardą

jak Sywell.

Tak więc wzięliśmy ślub, ale jak później się okazało, nie mogłam

podjąć gorszej decyzji. Nie będę pana nudzić historią mego pożycia z

markizem. Wystarczy, że powiem, iż był to jeden wielki koszmar. Na

background image

szczęście dla mnie byłam od dnia naszego ślubu jego żoną tylko

formalnie, co jednak nie powstrzymało go od dręczenia mnie na

tysiące innych sposobów.

Tylko odnowionej przyjaźni z Ateną Filmer zawdzięczam, że nie

popadłam w szaleństwo. Wreszcie któregoś dnia postanowiłam uciec i

spróbować szczęścia w Londynie. Chodziła mi po głowie myśl, aby

założyć własną pracownię krawiecką, jak swego czasu radziła mi

moja stara mistrzyni, francuska krawcowa z Northampton. Zawsze się

zastanawiałam, dlaczego Sywell się w ogóle ze mną ożenił.

Nie czułam żadnych wyrzutów sumienia, że ograbiłam go

zarówno z pieniędzy, jak i klejnotów, zanim uciekłam. Uważałam, że

mi się one słusznie należą za cierpienia, jakich od niego doznałam -

traktował mnie tak podle i nieludzko, że trudno to opisać słowami.

Spożytkowałam je na założenie pracowni, którą znasz.

Taka, lordzie Angmering, jest moja historia. Teraz od milorda

zależy, czy uznać mnie za oszustkę lub szarlatankę, czy też za

rzeczywistego członka rodu Cleeve'ów, niezależnie od tego, czy

pochodzę z prawego, czy nieprawego łoża. Do ciebie, milordzie,

należy osąd w tej sprawie; ja nie dysponuję żadnym dokumentem,

który by potwierdził, że moja opowieść jest prawdziwa - poza tym, że

byłam żoną markiza Sywella i że jestem przybranym dzieckiem Johna

Hanslope'a.

W małym przytulnym saloniku zapadła cisza. Marcus słuchał

fascynującej opowieści Louise najpierw z zainteresowaniem, które

przeplatało się z niedowierzaniem, a na koniec ze zgrozą, kiedy, z

background image

trudem wstrzymując łzy, beznamiętnym głosem opisywała tragiczne

dzieje swego małżeństwa z Sywellem.

- Jedno w tym wszystkim nie ulega dla mnie wątpliwości -

odezwał się wreszcie. - Ma pani rysy typowe dla niewiast rodu

Cleeve'ów starszego pokolenia, których, jeżeli mówisz prawdę, a

myślę, że tak, jesteś ostatnią przedstawicielką. Gdy panią zobaczyłem,

jak stałaś przed portretem łady Adelaide Cleeve, uświadomiłem sobie,

że musi pani mieć coś wspólnego z naszą rodziną.

Louise roześmiała się powściągliwie.

- Z prawego bądź nieprawego łoża - kto to teraz może wiedzieć?

Nie istnieją żadne dowody, a tyle lat już upłynęło.

- To nie ma znaczenia - odpowiedział Marcus. - Między nami nic

się nie zmieniło. Zaimponowała mi pani szczerość. Wiele osób na

pani miejscu starałoby się, nie przebierając w środkach, dowodzić

swego prawowitego pochodzenia, pani natomiast przedstawiła kilka

faktów z historii swego życia z taką szczerością i obiektywizmem, że

każdy sąd ze zrozumieniem przyjąłby twoje wyznanie. Na dodatek,

jak z tego wszystkiego wynika, jesteśmy ze sobą spokrewnieni. Mogę

sobie tylko życzyć, by pani była dla mnie kimś więcej niż daleką

krewną.

Serce Louise zabiło przyspieszonym rytmem. A więc jest

nadzieja, że go nie straci - jak się początkowo obawiała.

- Rzecz w tym - mówił dalej - że chociaż rozumiem pani

dotychczasowe pragnienie, aby pozostać anonimową w związku ze

sprawą Sywella, myślę, że opiekun, pomimo troski, jaką panią otaczał,

background image

zaniedbał kilka spraw. Nie starał się ustalić prawdziwości twego

pochodzenia, a raczej zbyt szybko tego zaniechał. Oddał pani też

niedźwiedzią przysługę, nalegając, byś wyszła za Sywella.

- Z perspektywy czasu to wszystko rzeczywiście może tak

wyglądać - przyznała Louise. - Teraz, kiedy już zna pan moją historię,

jak zamierza pan postąpić?

- No cóż, z całą pewnością nie rozgłoszę tej wiedzy po całym

Londynie, o tym możesz być przekonana - zapewnił. - Nie wierzę w

to, że przyczyniłaś się pani do śmierci Sywella. Jestem pewny, że

może pani łatwo udowodnić, że przebywa w Londynie, gdy doszło do

zabójstwa. To, co usłyszałem, nie zmieniło mego zdania o pani.

Wręcz przeciwnie, jestem pełen podziwu dla twojej dzielności,

Louise. Mam nadzieję, że mogę cię tak nazywać. Madame Felice stała

się nagle fikcją, postacią z bajki, za którą Louise ukrywa swą

prawdziwą tożsamość.

A więc rozumiał ją. Nie nazwał jej Louise Cleeve, córką

człowieka, który był faktycznie wicehrabią, ale ona nigdy o sobie jako

o takiej nie myślała. Lady Louise Cleeve była postacią z fikcji, kimś

wymyślonym, jak powiedziała wcześniej, a nie konkretną kobietą,

która szyła modne stroje.

Oczy napełniły się jej łzami.

- Nie masz pojęcia, jak się cieszę, milordzie, że pan tak

powiedział. Kamień spadł mi z serca, że nie potraktował mnie pan jak

oszustki czy kłamczyni - wyznała, - Nigdy bym nie wyjawiła moich

background image

sekretów, gdyby nie to, że zauważył pan, iż jestem podobna z rysów

do damy z portretu w rezydencji przy Berkeley Square.

Marcus wstał i podszedł do miejsca, gdzie siedziała. Przyklęknął

na jedno kolano i dotknął ręki Louise w odruchu współczucia. Wyraz

cierpienia malujący się na jej twarzy sprawił, że serce napełniło mu

się bólem.

- Moja droga - odezwał się, podnosząc jej rękę do ust i całując ją z

uczuciem. Chętnie by ją zaczął pocieszać w inny sposób, ale tylko

drań narzucałby się ze swoją miłością wtedy, gdy była tak zbolała i

przygnębiona. - Moja droga, od tylu już lat toczysz samotne zmagania

z życiem, walcząc o przetrwanie. Twoja niezwykła dzielność,

imponujący hart ducha, energia i przedsiębiorczość budzą mój

najgłębszy podziw. Jesteś doprawdy niezwykłą kobietą, która

zasługuje na prawdziwe uwielbienie.

A teraz chcę cię prosić, abyś pozwoliła mi przyjść sobie z

pomocą. Chciałbym zwrócić się do detektywa Jacksona, byłego

policjanta, aby zbadał twoją przeszłość i spróbował odnaleźć

dokumenty dowodzące, że twoi rodzice byli prawowitym

małżeństwem i że przyszłaś na świat w legalnym związku. Zobowiążę

go, aby przeprowadził to dochodzenie w możliwie najbardziej

dyskretny sposób, i mam nadzieję, że będzie skrupulatnie przestrzegał

tajemnicy.

- Nie, nie życzę sobie tego. Nie chcę, by ktokolwiek poza tobą,

milordzie, znał moją tajemnicę. Mój sekret ma pozostać tylko i

wyłącznie moim sekretem.

background image

- Rozważ to dobrze. Uczciwość wymaga od mego ojca i ode

mnie, abyśmy spróbowali dowiedzieć się, czy rzeczywiście jesteś lub

nie Louise Cleeve, córką lorda Ruperta Cleeve'a. To nie będzie miało

znaczenia dla tego, kto posiada Steepwood na własność, ponieważ za-

równo posiadłość, jak i tytuł są zawarowane wyłącznie dla męskich

potomków tej rodziny, ale pozwoli ci zająć należne miejsce w świecie,

a poza tym otrzymasz także przysługujący ci posag.

- Nie chcę żadnego posagu - odrzekła stanowczo. - Jestem Louise

Hanslope, która jest także madame Felice, i nimi pragnę pozostać.

Nawet gdyby ta sprawa z Sywellem nie wisiała nade mną i tak

powiedziałabym to samo. Nie chcę, aby cały świat plotkował o mojej

przeszłości.

- Zrób to dla mnie - odezwał się miękko. - Doznałaś tyle złego -

chociaż nie z mojej winy ani przeze mnie, przyznaję, ale niemniej

bardzo dużo złego.

Uniósł się trochę i wziął ją w ramiona. Louise zrobiło się ciepło

na sercu. Było jej tak przyjemnie, że jęknęła cicho z rozkoszy i bez

sprzeciwu poddała się żarliwym pocałunkom, którymi obsypywał jej

policzki i twarz. Jednakże, w pewnym momencie, oprzytomniała i

odsunęła go od siebie.

- Nie, panie Marksie, nie wolno ci tak postępować. Tego nie było

w naszej umowie. Jesteśmy przyjaciółmi, a nie kochankami.

- Ale teraz, kiedy wiem, że jesteś moją daleką krewną, bardziej

niż kiedykolwiek pragnę być twoim przyjacielem i kochankiem.

Zgódź się, bym porozmawiał z Jacksonem. Niech dowie się całej

background image

prawdy o tobie, tak aby ta sprawa została wreszcie raz na zawsze

wyjaśniona.

Louise potrząsnęła głową.

- Pan Marks zastosuje się do mojej prośby, lord Angmering zrobi,

jak będzie uważał za stosowne. Nie mogę mu tego zakazać, chociaż

bardzo bym chciała.

- Łamiesz mi serce - wyszeptał, ale nie próbował już więcej brać

jej w ramiona. Sprawiała wrażenie takiej bezradnej i opuszczonej, że

serce krajało mu się z żalu. Miał tylko jedno pragnienie - pocieszyć ją,

utulić i podnieść na duchu, i o tym jej powiedział.

- Obydwoje wiemy, jak ta sprawa może się zakończyć - odparła

na to ze smutkiem. - W rodzinie Cleeve'ów na przestrzeni stuleci aż

nadto było nierozwagi, głupoty i lek-komyślności, żeby jeszcze

naszym pochopnym działaniem dokładać się do tego niechlubnego

dziedzictwa. Mój ojciec i dziadek byli tego najlepszym przykładem.

To przez ich lekkomyślność i brak serca spotkał mnie taki los. Nie

pogarszajmy już i tak skomplikowanej sytuacji.

Marcus musiał przyznać jej rację.

Pochylił głowę. Nie potrafił zaakceptować jej sprzeciwu,

ponieważ sądził, że Louise za jakiś czas zmieni zdanie. Liczył, że

kiedy minie wstrząs wywołany koniecznością ujawnienia przed nim

tak długo strzeżonego sekretu pochodzenia, na nowo przemyśli jego

propozycję i w końcu przyzna mu rację.

Nie powiedział zatem nic, tylko przysiadł dyskretnie u jej stóp w

nadziei, że jego bliskość pomoże się jej uspokoić. I tak było

background image

rzeczywiście. Z radością stwierdził, że po kilku minutach jej pierś

przestała unosić się spazmatycznie, a oddech się wyrównał.

Louise nie poznawała siebie. Pragnęła rzucić się w objęcia

Marcusa i zapomnieć o wszystkim, czym kiedykolwiek dotąd żyła. W

tych ramionach, wiedziała, mogłaby wreszcie odnaleźć spokój i

ukojenie. Ale ten stan, obawiała się, byłby tylko chwilowy. Kiedy

początkowo radość z miłosnego oddania się ukochanemu przeminie,

powróci do punktu wyjścia, nie rozwiązawszy żadnego ze swych

problemów i na dodatek utraciwszy cześć.

Uważała, że nie przeżyje męki przesłuchania przez Jacksona.

Sama myśl o tym była dla niej koszmarem. Życie wcześnie nauczyło

ją, że nie należy ufać nikomu, a już z całą pewnością nie ludziom w

rodzaju tego drapieżnego łowcy przestępców. Nie chciała go dotknąć

swym brakiem zaufania, ale uznała, że lepsze to niż wystawienie swej

osoby na okrutne plotki, jakie odkrycie jej prawdziwej tożsamości -

jakakolwiek by ona była - nieuchronnie wywoła w wyższych sferach.

Na tyle dobrze poznała Marcusa, by wiedzieć, że zaangażuje

Jacksona, jeżeli będzie uważał za konieczne. Był człowiekiem, który

w razie potrzeby nie będzie szczędził wysiłków ani fatygi, aby przyjść

z pomocą przyjaciołom, rodzime bądź ukochanej kobiecie. Nie chciała

go prosić ani wpływać na niego czy też stosować żadnej z tych

wypróbowanych sztuczek, którymi, jak wiedziała, inne kobiety z

upodobaniem się posługują.

Zapytała go na koniec trochę sennie:

background image

- Panie Marksie, czy masz jeszcze jakieś inne obowiązki w dniu

dzisiejszym?

Podniósł wzrok na jej śliczną twarzyczkę i jak zawsze w takich

razach zachwycił się jej uroczym hardym podbródkiem. Ten szczegół

jej urody mówił nie tylko o sile charakteru, ale także o związkach z

minionymi pokoleniami rodu Cleeve'ów.

- Nie mam żadnego, który byłby dla mnie ważniejszy niż troska o

kobietę, którą kocham. Wszystko inne może poczekać - z wyjątkiem...

Nie dokończył, a Louise z odcieniem żalu stwierdziła:

- Z wyjątkiem tego że zamierzasz porozmawiać z Jacksonem

możliwie jak najszybciej. Wolałabym, żebyś tego nie robił, naprawdę.

- To w twoim interesie - odparł uczciwie.

Louise wzruszyła ramionami.

- Trudno mi uwierzyć, żeby po tylu łatach udało mu się odkryć

coś, czego mój opiekun nie był w stanie odszukać.

- Twój opiekun nie był najbardziej doświadczonym detektywem

do spraw kryminalnych w Anglii, a Jackson jest. On zwróci uwagę na

każdy najmniejszy szczegół, który wielu ludziom może wydać się

zupełnie bez znaczenia.

Nie potrafiła znaleźć na to argumentu, zmieniła więc temat i

zapytała:

- Zechciałbyś zostać i zjeść ze mną lunch, panie Marksie?

- Z przyjemnością, moja kochana Louise. Zjedli razem lunch, po

czym Marcus opuścił jej dom z mocnym postanowieniem, że naradzi

się z Jacksonem najszybciej, jak to możliwe. Siedząc przy stole

background image

naprzeciwko Louise, jedząc i pijąc w jej towarzystwie, musiał

przyzywać na pomoc całą siłę woli, aby zachować spokój, tylko jedna

bowiem chęć przepełniała jego istotę - pragnienie, aby wziąć ją

wreszcie w ramiona, tulić do siebie, całować...

Marcus nie wiedział, że Louise tylko dlatego zabraniała mu się

dotykać, że każde jego dotknięcie demobilizowało wewnętrznie.

Nawet pełen uszanowania pocałunek, który ceremonialnie przy

każdym pożegnaniu składał na jej dłoni, robił na niej ogromne

wrażenie. Jeżeli kiedykolwiek uważała siebie za kobietę zimną i bez

temperamentu, na którą żaden mężczyzna nie działano spotkanie

Marcusa, lorda Angmering, nakazywało jej całkowicie to przekonanie

odrzucić.

ROZDZIAŁ PIĄTY

Louise nie myliła się. Marcus rzeczywiście zamierzał spotkać się

z Jacksonem po to, żeby polecić detektywowi odnalezienie dowodów

potwierdzających, że ona jest rzeczywiście Louise Cleeve. Postanowił

udać się do niego natychmiast, ale okazało się to zbędne. Natknął się

na Jacksona, wchodząc do rezydencji przy Berkeley Square. Detektyw

właśnie opuszczał dom jego ojca.

- Czy to mnie pan szukał? - zapytał Marcus.

- Nie, milordzie. Znowu wynikła potrzeba przesłuchania

pańskiego ojca. Niestety, nie zastałem pana hrabiego.

- Znowu? - zdziwił się Marcus. - Myślałem, że zakończył już pan

sprawę z moim ojcem.

background image

- W moim zawodzie sprawa jest zamknięta, gdy przestępstwo

zostaje wykryte. W tym przypadku tak się jeszcze nie stało.

Ministerstwo Spraw Wewnętrznych naciska, abym jak najszybciej

wykrył mordercę markiza Sywella, nie mogę więc zasypiać gruszek w

popiele. Sekretarz pańskiego ojca umówił mnie z nim na spotkanie. A

teraz, czym mogę panu służyć, milordzie? Jeśli się nie mylę, ma pan

wielką ochotę ze mną porozmawiać.

Marcus parsknął śmiechem.

- Czyżbym był przezroczysty, a może dysponuje pan kryształową

kulą, Jackson?

- Zachowanie się człowieka dużo o nim mówi, jeżeli tylko ktoś

potrafi je dobrze odczytać - wyjaśnił detektyw. - Tu nie potrzeba

żadnych czarów, milordzie.

- No cóż, nie zaprzeczam, że pragnę z panem porozmawiać w

pilnej sprawie. Zanim wyjaśnię, o co mi chodzi, chcę pana prosić, aby

to, co pan usłyszy, zachował w możliwie największej tajemnicy.

Rzecz jest bardzo delikatnej natury i dyskrecja jest w tym przypadku

niezbędna. W przeciwnym razie nasza rozmowa nie będzie miała

miejsca.

- Chce pan, żebym kupował kota w worku, milordzie? Niestety,

przykro mi, ale nie mogę dać panu takiego przyrzeczenia. W moim

fachu jest to niemożliwe.

- Załóżmy, że połowa tego, co powiem, może ewentualnie pomóc

panu wyjaśnić jeden z wątków pańskiego śledztwa w sprawie

morderstwa w Steepwood, zaś druga połowa nie ma z tym nic

background image

wspólnego - w każdym razie nie przedstawia żadnej wartości dla

Ministerstwa Spraw Wewnętrznych. I co w takim razie? Niech pan

przyjmie do wiadomości, że jestem uczciwym człowiekiem, i traktuje

mnie jako takiego, a zapewniam, że oszczędzi pan sobie wiele

zachodu.

Jackson spoglądał na niego przez jakiś czas bez słowa, po czym

wzruszył ramionami i powiedział:

- Dobrze. Zgadzam się, milordzie. Mam nadzieję, że nie próbuje

mnie pan oszukać, bo uprzedzam, że jeżeli nosi się pan z takim

zamiarem, może się to źle dla pana skończyć.

- Ależ nic podobnego, to nie w moim stylu - zapewnił go Marcus.

- A teraz zapraszam do gabinetu. Mam panu do opowiedzenia kilka

interesujących historyjek.

Jackson skinął głową na znak zgody.

- Z przyjemnością, milordzie, ale proszę się streszczać. Jak pan

wie, jestem człowiekiem bardzo zajętym.

Marcus, starając się o maksymalną zwięzłość, zrelacjonował mu

treść swej ostatniej rozmowy z madame Felice. Opowiedział o jej

wyznaniu, o tym, że to ona właśnie jest zaginioną markizą, ale że nie

ma nic wspólnego z zamordowaniem swego męża. Może dowieść

niewinności na podstawie dziennika kasowego pracowni, z którego

wyraźnie wynika, że w krytycznym okresie przebywała w Londynie.

Jackson wyłowił z kieszeni wymiętoszony karteluszek i

potakując, gdy ten skończył, odezwał się:

background image

- Zgadza się, milordzie, potwierdził pan tylko to, co już od dawna

podejrzewałem, a mianowicie, że madame Felice jest w

rzeczywistości wdową po Sywellu i przyjaciółką tej ładnej lisiczki,

panny Ateny Filmer. Obie te panie wspaniale się uzupełniają. Już jakiś

czas temu doszedłem do przekonania, że madame nie ma nic

wspólnego z zabójstwem swego męża, i co więcej, nie wynajęła

nikogo, kto by to za nią zrobił.

Marcus zdziwiony spojrzał na detektywa.

- Skoro pan o tym wiedział, to dlaczego wciąż ją ran nachodził i

dręczył pytaniami?

- Na litość boską, milordzie, jest pan bystrym człowiekiem.

Powinien pan wiedzieć, że w mojej pracy nie wystarczy samo

podejrzenie. Ja muszę mieć dowody w ręku. Dopóki ich nie mam,

najpierw długo i drobiazgowo analizuję każdy szczegół, a potem

dopiero sięgam po inne ślady, co wcale zresztą nie oznacza, że okażą

się one na coś przydatne; moja teza może bowiem okazać się błędna.

Mam nadzieję, że pan mnie rozumie. Tak jest, możemy skreślić

damę z mojej listy, niemniej jednak chciałbym usłyszeć tę historię

bezpośrednio z jej ust, a nie z drugiej ręki, od pana. Ale do rzeczy,

milordzie, co takiego jeszcze pana dręczy?

- To również dotyczy madame - odrzekł Marcus, starając się

możliwie klarownie przedstawić zagadkę pochodzenia Louise. Na

zakończenie powiedział: - Chciałbym pana prosić, jeżeli oczy wiście

jest pan w stanie tego się podjąć, o odszukanie dokumentów, które by

mogły potwierdzić - lub nie - prawdziwość tezy.

background image

Jackson gwizdnął przeciągle.

- To bardzo interesująca sprawa, milordzie, naprawdę

niesłychanie interesująca; A więc opiekun - mówi pan - a raczej jak

ona mówi - nie mógł znaleźć żadnych dokumentów dotyczących jej

urodzenia. To, co panu powiedziała, może wyjaśnić - jeżeli to jest

prawda - fenomen tego dziwacznego małżeństwa. Dla mnie ono

zawsze było diabelnie zagadkowe i często się nad nim zastanawiałem.

Przerwał i spojrzał uważnie na Marcusa.

- Niech pan tylko rozważy to, milordzie, jest pan człowiekiem

światowym. Przecież to nie było normalne małżeństwo; raczej jakiś

cudaczny układ, a nie rzeczywisty związek.

Prawdę mówiąc, Marcus nigdy nie rozmyślał o małżeństwie

Sywella z domniemaną córką rządcy jego majątku. Gdyby się

zastanawiał, może by doszedł do wniosku, że był to chwilowy kaprys

ze strony człowieka, którego ocena rzeczywistości była już mocno

zaburzona. Miał właśnie zamiar podzielić się tą refleksją z Jacksonem,

kiedy jeszcze jedna myśl przyszła mu do głowy.

Powiedział mu o niej, z namysłem dobierając słowa.

- Sywell był rozwiązłym łajdakiem i kiedy się żenił, cierpiał już

na impotencję. Powstaje zatem pytanie, dlaczego w ogóle brał sobie

żonę. Mógł być łajdakiem, ale nie był głupi. Zawsze dbał tylko o

własne sprawy. Reszta - ludzie, ich problemy - w ogóle go nie

obchodziła. Mógł to być objaw rozmiękczenia mózgu, ale czy pan nie

uważa, że za tym kryje się jeszcze coś więcej?

background image

- Owszem, milordzie. Powiedział mi pan przed chwilą, że istnieje

prawdopodobieństwo, że madame pochodzi z rodu Cleeve'ów. Ta

część rodziny była dla Sywella zawsze solą w oku i robił wszystko,

aby ją zniszczyć. Niech się pan przez chwilę zastanowi, milordzie.

Hanslope mógł zdradzić tajemnicę jej urodzenia bez żadnej złej woli

albo samemu Sywellowi, albo tej kreaturze, jego bękartowi,

Burneckowi.

Ten ostatni, jak twierdzi, był w Steepwood jego uszami i oczami i

wszystko, co się tam działo, bacznie obserwował, a potem donosił o

tym Sywellowi. Jeżeli zatem przyjmiemy taki tok rozumowania, a

dziewczyna rzeczywiście pochodzi z rodu Cleeve'ów, to małżeństwo z

nią mogło być Sywellowi bardzo na rękę. Oto jeszcze jeden członek

tej znienawidzonej rodziny był w jego szponach.

A gdyby na dodatek wiedział lub wszedł w posiadanie dowodu

potwierdzającego jej prawdziwe pochodzenie, jego radość z

pewnością nie miałaby granic. Proszę sobie tylko wyobrazić, z jaką

rozkoszą by ją dręczył i maltretował, wiedząc, że tylko on zna sekret

jej pochodzenia. O, tak, to małżeństwo zawsze wydawało mi się

zagadką. Pochlebiam sobie, że zdołałem nieco rozświetlić mroki

otaczające tę sprawę.

- To śmiała teza - odezwał się z zamyśleniem Marcus - ale z tego,

co wiemy o Sywellu, doskonale do niego pasuje.

- Skoro pasuje, to proszę pomyśleć, że dowody mogą jeszcze

istnieć. Trzeba je tylko odszukać. Dobrze, milordzie, podejmę się tego

background image

zadania. I tak nosiłem się z zamiarem złożenia jeszcze jednej wizyty

Burneckowi.

Nie będzie przesadą, jeżeli powiem, że ten człowiek stanowi

prawie taką samą obelgę przeciwko ludzkości jak jego nieżyjący pan -

takie przynajmniej jest moje zdanie. Zdobycie dokumentów

dotyczących madame nie rozwiąże automatycznie tajemnicy

morderstwa Sywella, ale wierzę, że jestem coraz bliższy wyjaśnienia i

tego również.

- Zachowa pan, mam nadzieję, do swej wyłącznej wiadomości to,

że madame jest wdową po Sywellu?

- Ależ naturalnie, madame w tej sprawie nie jest już dłużej

podejrzana i nie ma potrzeby jej niepokoić.

- To prawda - odrzekł z przejęciem Marcus. - Miała takie ciężkie

życie, czas najwyższy, aby zaznała trochę szczęścia i wytchnienia od

ciągłych trosk i zmartwień. Kiedy madame opowie już panu swoją

historię i ona pana usatysfakcjonuje, prosiłbym gorąco, żeby ją pan

zapewnił, jeśli można, że dotrzyma pan sekretu, nie rozgłosi go wokół

i że nie będzie już pan jej więcej nachodził.

- Dobrze, milordzie. Proszę już mnie zostawić te sprawy. Nie

zawiodę pana.

- Dziękuję - odparł Marcus, potrząsając serdecznie jego ręką.

Jednocześnie pomyślał, że Louise z pewnością nie będzie

zachwycona, kiedy usłyszy, że opowiedział o wszystkim Jacksonowi -

nawet jeżeli detektyw w wyniku tego skreślił ją z listy osób

podejrzanych o zabójstwo Sywella. Może wybaczy mu, jeżeli się

background image

dowie, że Jackson zgodził się odszukać dokumenty, które mogą

wydobyć ją z cienia i ukażą światu.

Jedyny problem polegał na tym, że jeśli ona jest z rodu

Cleeve'ów, to wówczas jego stałe ponawiane propozycje, aby została

jego kochanką, mogą zabrzmieć bardzo niestosownie, a nawet ją

obrazić i w rezultacie nie będzie już mógł kontynuować swych

zalotów. W tej sytuacji - Marcus uśmiechnął się lekko na samą myśl o

tym - dlaczego nie miałby się z nią ożenić? Przecież już przedtem,

zanim dowiedziałem się, że ona pochodzi z Cleeve'ów, powiedział

sobie, nosiłem się z pomysłem, że się jej oświadczam.

Przegram zakład z Jackiem i wyjdę na chełpliwego durnia, ale co

to ma w gruncie rzeczy za znaczenie, rozmyślał Marcus. W takim

przypadku połączę dwie gałęzie rodziny, a dla siebie będę miał w

nagrodę słodki cukiereczek. Niewiele jest kobiet na świecie, które

mimo trudnego dzieciństwa tak dobrze poradziły sobie w życiu.

Louise nie tylko zdołała zachować cnotę i honor, ale, co także nie jest

bez znaczenia, zarobiła niezłą fortunkę, i to wyłącznie dzięki własnej

pracy, rozumowi i zdolnościom.

Tak jest, z chwilą gdy ta cała sprawa będzie już szczęśliwie za

nami, oświadczę się jej i wreszcie, zgodnie z życzeniem ojca,

ustatkuję się, przyrzekł sobie Marcus.

Ta perspektywa tak go pochłonęła, że idąc po schodach na górę,

nie zauważył Dwóch Nedów; bracia minęli go i jak zwykle pozdrowili

serdecznie. Marcus jednak nie odpowiedział na powitanie i przeszedł

obok nich bez słowa.

background image

- Co takiego? Znowu rozmawiać z Jacksonem! - wykrzyknęła

Louise. - Ale po co? Przecież on już wie wszystko na mój temat.

- To należy do jego obowiązków - wyjaśnił Marcus. - To, co mu

opowiedziałem, było tylko relacją z tego, co usłyszałem od ciebie. On

chce poznać tę historię bezpośrednio od ciebie. Dopiero wtedy

potraktuje ją poważnie.

- Jesteś pewien, że nie rozgłosi jej po całym mieście? Nie powie

nikomu, kim jest naprawdę madame Felice?

- Dał mi słowo honoru, ale, kochanie, zdajesz sobie chyba sprawę

z tego, że jeśli Jackson znajdzie dowody na to, że jesteś moją

prawowitą kuzynką, córką kuzyna Ruperta, to świat musi się o tym

dowiedzieć. W przeciwnym wypadku nie odzyskasz swego

prawdziwego nazwiska, a przecież chyba zależy ci na tym.

Louise wstrząsnęła się.

- Czyż to się nigdy nie skończy? Mam uczucie, że przechodzę

przez własne życie, spoglądając przez ramię do tyłu na to, co się już

wydarzyło. Mam dość przeszłości, ja potrzebuję teraźniejszości i

przyszłości. Nadal nie wiem, jak naprawdę się nazywam.

Udawali się na targ jesienny do Chelsea. Nie było to miejsce, w

którym mogliby spotkać znajomych. Marcus nosił strój kancelisty, a

Louise wyglądała jak jej własna służąca, kiedy miała wychodne. W

niczym nie przypominała eleganckiej modiste, madame Felice.

Włożyła prostą suknię z jasnoniebieskiego wytłaczanego

materiału, solidne czarne buciki oraz czepek z jasnej słomki,

przywiązany niebieską wstążką. Na ramiona zarzuciła jedynie lekki

background image

szal; było babie lato i słońce nad Londynem i okolicami przygrzewało

jeszcze mocno.

- Nic mnie nie obchodzi, jakie jest twoje prawdziwe nazwisko -

oświadczył Marcus. - Dla mnie jesteś moją drogą Louise i to mi

całkowicie wystarcza.

- Ale mnie obchodzi - odparła z rozdrażnieniem. - Nie

potrzebujesz martwić się takimi sprawami. Jesteś Marcusem

Angmering, spadkobiercą lorda, hrabiego Yardleya, możesz więc

traktować takie sprawy z lekceważeniem.

Ja natomiast nie mam najmniejszego pojęcia, czy jestem

dzieckiem pochodzącym z legalnego związku, czy nie i naprawdę

wiele bym dała za to, by wiedzieć, z jakiego rodu się wywodzę. Z

dwojga złego wolałabym nawet świadomość, że jestem nieślubnym

potomkiem Cleeve'ów niż to ciągłe zastanawianie się, czy jestem

rybą, ssakiem, ptakiem, czy też smacznym wędzonym śledziem.

Marcus wybuchnął śmiechem.

- To są wszystko moje ulubione potrawy, kochanie, więc tym się

nie martw. A teraz uśmiechnij się, złotko. Dzisiaj mamy przed sobą

tylko jeden cel - weselić się całą duszą i nie myśleć o tym, co

przyniesie następny dzień. Wyobrażam sobie, że niewiele miałaś

dotąd okazji do zabawy, i moim zamiarem jest zapewnić ci w

przyszłości radosne i ciekawe życie.

Twarz Louise rozjaśniła się na te słowa.

- Przepraszam, że jestem taka gderliwa - rzekła ze skruchą. - Tak

długo, jak Jackson dotrzyma obietnicy i będzie dyskretny, będę

background image

twierdzić, że słusznie zrobiłeś, zlecając mu wyjaśnienie zagadki mego

pochodzenia. Niewdzięcznica ze mnie, prawda?

- To zrozumiałe, biorąc pod uwagę okoliczności - odparł wesoło

Marcus. - A oto jesteśmy już na miejscu. Co powiesz na to, abym

zafundował ci wizytę u jednej z tych wróżek? Ona lub on - są także i

wróżbici - mogą rozwiązać w okamgnieniu wszystkie twoje problemy.

Co wolisz: kryształową kulę, czytanie z dłoni czy tarota? Jestem

pewien, że one dysponują tymi wszystkimi narzędziami.

- No cóż - odparła sucho Louise - wróżba może okazać się równie

użyteczna jak to, co Jackson po tylu latach ewentualnie odszuka.

Zgadzam się na to tak długo, jak zgodzisz się grać. Szukajmy „damy”.

W świetle naszej sytuacji to określenie jest bardzo stosowne, nie

uważasz, panie Marksie?

- Doskonałe - odparł Marcus - ale nie oczekuj, że karta będzie mi

szła - szczęście już mi dopisało - znalazłem miłość swego życia, a

znane ci jest chyba przysłowie, że kto ma szczęście w kartach, ten nie

ma go w miłości i odwrotnie.

Louise roześmiała się wesoło, Marcus nigdy przedtem nie słyszał,

aby jego ukochana śmiała się tak serdecznie. Ten śmiech był

balsamem dla jego duszy. Na dodatek, idąc za przykładem innych

dziewcząt na jarmarku, spacerujących w towarzystwie swoich

kawalerów, wsunęła mu rękę pod ramię.

Myśl, że Marcus jest jej kawalerem, rozbawiła Louise.

Postanowiła mu o tym powiedzieć.

background image

- Hm - odrzekł z namysłem. - Słowo „kawaler” zawsze kojarzyło

mi się ze wsią, z młodym wieśniakiem żującym nieodłączne źdźbło

słomy, a nie z kancelistą przechadzającym się z wolna pod ręką z

damą swego serca po jarmarku. Wydaje mi się, że o nich mówi się

raczej gryzipiórki.

Louise znowu wybuchnęła śmiechem. Marcus ucieszył się.

Zaczynał wierzyć, że wszystko wreszcie dobrze się ułoży, skoro jego

ukochana odzyskała humor i zapomniała o swoich zgryzotach.

Okazało się, że Louise nigdy przedtem nie była na jarmarku, a

Marcus, jako pan Marks, również nigdy w nim nie uczestniczył.

Podobała mu się rola, jaką obecnie grał - rola przeciętnego

obywatela, nic nieznaczącej osoby, która spędza solny czas w tłumie

innych również nic nieznaczących osób. Był jednak na tyle uczciwy,

by przyznać przed sobą, że gdyby mu przyszło przejść przez życie w

charakterze zwykłego pana Marksa, to nie byłby zachwycony.

Ta refleksja jeszcze bardziej zwiększyła jego uznanie dla Louise.

Nie mógł wyjść z podziwu, że tak dzielnie poradziła sobie - z nikomu

nieznanej ubogiej dziewczyny została ważną postacią w świecie

londyńskiej mody.

Louise była szczęśliwa, że nikt im się nie przygląda ani ich nie

zauważa. Zapomniała, kim jest, zapomniała o swoich kłopotach,

cieszyła się życiem i chwilą. W towarzystwie Marcusa było jej tak

dobrze! Szła przy nim, a on czule przyciskał do boku jej ramię.

Koniecznie chciał jej kupić jabłko w karmelu na patyku, a ona

zgodziła się tylko pod warunkiem, że on kupi sobie porcję ostryg w

background image

następnym straganie, do którego podeszli. Ra-czyli się tymi

przysmakami na miejscu, na ulicy.

- Też sobie kupię jabłko w karmelu. Raźniej ci będzie jeść swoje -

oznajmił wspaniałomyślnie i natychmiast wprowadził zapowiedź w

czyn. Marcus, lord Angmering, arystokrata o nienagannych

manierach, gryzł karmelowe jabłko i szedł wolnym krokiem między

niekończącym się rzędem bud i straganów.

Było w nich wszystko, o czym tylko dusza mogła zamarzyć, od

syreny w beczce z wodą poczynając, a na przeróżnych pamiątkach i

gościńcach kończąc, takich jak bajecznie kolorowe wstążki i kokardy,

tanie porcelanowe popiersia króla i księcia regenta oraz figurki nimf i

pasterzy. Nawet gdyby długo myślał, nie wymyśliłby nic lepszego,

aby zdobyć serce swojej wybranki.

Potem obdarzyli się nawzajem prezentami. Louise kupiła

Marcusowi kokardę, aby ozdobił nią swój kapelusz, a on ofiarował jej

pęk niebieskich wstążek. Wręczając prezent, zaśpiewał jej wprost do

ucha pod melodię starej ludowej ballady: „Przewiąż nimi swe piękne

jasne włosy”. Specjalnie wybrał taki kolor; błękit świetnie pasował do

złocistych, przetykanych czerwonawymi nitkami włosów Louise.

Marcus śpiewający na ulicy zaskoczył ją, nawet jeżeli piosenka

przeznaczona była wyłącznie dla jej uszu. Ciekawe, z czym on teraz

wystąpi, zastanawiała się Louise. Podobnie jak Marcus, nigdy nie

bawiła się tak dobrze i nigdy nie było jej tak lekko i radośnie na

duszy.

background image

Rzeczywiście, na co teraz przyjdzie kolej? Tym razem była to

kobieta przepowiadająca przyszłość. Wróżka oferowała szeroki

wachlarz usług, począwszy od kryształowej kuli do kart tarota.

„Płacisz, a wybór należy do ciebie” - głosił napis namalowany

koślawymi literami na namiocie.

- Ja zapłacę - zaproponował Marcus, ale Louise odmówiła

stanowczo. Przez chwilę mocowali się przyjaźnie na progu ku uciesze

małej dziewczynki, która pobierała opłatę za wstęp.

Wewnątrz było ciemno, a w powietrzu unosił się zapach palących

się w mroku świec. Wróżka była starszawą już Cyganką.

Przypominała Louise do złudzenia wiedźmę, którą zapamiętała z

obrazu wiszącego w rodzinnej galerii Cleeve'ów przy Berkeley

Square.

Cyganka spojrzała na nich i odezwała się głębokim głosem.

- Jest was dwoje, ale zapłaciliście tylko za jeden bilet. Domyślam

się, że to dama chce poznać swoją przyszłość.

- Tak jest - odpowiedziała Louise, spoglądając na kryształową

kulę leżącą na stole między nią a Cyganką, Obok kuli znajdowało się

jeszcze kilka talii kart tarota, miska z czystą wodą oraz coś, co

przypominało czarodziejską różdżkę.

- Co pani wybiera, milady? Z czego mam wróżyć?

Louise nieświadomie przybrała wyniosły ton madame Felice.

Rozbawiło to Marcusa.

- Dlaczego zwracasz się do mnie „milady”?

Kobieta pochyliła się do przodu, mówiąc:

background image

- No przecież jest pani milady, czyż nie? Czy pani uważa, że

zdoła mnie oszukać, przebierając się za służącą?

Louise, zbita z tropu, spojrzała na Cygankę, po czym,

zapomniawszy o dobrych manierach, wskazała kciukiem na Marcusa i

zapytała wyzywająco:

- A on? Co myślisz o nim? Kobieta nawet nie odwróciła głowy,

aby spojrzeć na towarzysza Louise. Roześmiała się i stwierdziła

miękko:

- On jest jeszcze większym oszustem niż pani. Postanowiliście,

jak widać, spłatać wróżce psikusa. Występujecie w przebraniu, aby

mnie oszukać, a potem, gdy wrócicie do domu, będziecie wyśmiewać

się ze mnie, że dałam się nabrać na wasz skromny ubiór. Takie

sztuczki to nie ze mną. Ja się nie dam zwieść. Musielibyście wymyślić

coś bardziej oryginalnego niż przebieranie się za biedaków.

Marcus, który dotychczas słuchał Cyganki z zagadkowym

wyrazem twarzy - choć gdyby go zapytano, nie byłby w stanie

odpowiedzieć, dlaczego ma taką minę - wtrącił się do rozmowy.

- Ma pani rację, madame, a zarazem myli się pani. Proszę

zgadnąć, kim jestem. Proszę rozwiązać zagadkę.

Po raz pierwszy Cyganka uważnie spojrzała na Marcusa.

- Och, mój świetny panie, ty, który nigdy w życiu nie splamiłeś

się pracą, uważasz, że zwiedziesz mnie rym pytaniem?

Zakryła oczy rękami, po czym opuściła je i powiedziała:

- Nie mylę się, mówiąc, że jesteś wielkim panem. Dlaczego zatem

udaje pan zwykłego człowieka i występuje w tym skromnym

background image

przebraniu, które nie pasuje do pańskiej pozycji? Podejrzewam, że to

raczej świat chce pan oszukać tym strojem, nie mnie. Wszedł pan do

mego namiotu dla kaprysu, a nie po to, aby zasięgnąć rady wróżki,

prawda?

- Brawo - odpowiedział Marcus. - A teraz na mnie kolej. Postaram

się dowieść, w jaki sposób nas pani zdemaskowała. Jestem wprawdzie

ubrany jak biedny urzędnik, ale poza ubraniem nic we mnie nie

wskazuje na to, że nim w istocie jestem. Mankiety koszuli nie są ani

wystrzępione, ani nie noszą śladów atramentu. Krawat jest wprawdzie

tandetny, ale czysty i nowy, a nie sprany do ostatniej nitki. Moje

dłonie nie świadczą o tym, bym przez długie godziny ślęczał przy

kancelaryjnym biurku z piórem w dłoni. Paznokcie są czyste, a na

wskazującym palcu nie ma odcisków.

Czy mam mówić dalej? Mogę dodać, że domyślam się, skąd pani

wie, że jestem szlachcicem, a moja towarzyszka nie jest służącą. Och,

zapomniałem się... Wszystko to, o czym nam pani powiedziała przed

chwilą, bierze się stąd, że jest pani uważną obserwatorką życia i żaden

szczegół nie uchodzi pani uwagi. Moim zdaniem nie ma w tym żadnej

magii.

Cyganka uczyniła coś dziwnego. Odchyliła głowę i zaczęła się

śmiać.

- Jest pan wyjątkowym człowiekiem, milordzie. Wszystkim się

zdaje, że pańska szczerość i otwartość bierze się z braku bystrości, a

także sprytu. Proszę, niech mi pan powie, skąd zaczerpnęłam tę

background image

wiedzę o panu. Przecież nigdy dotąd pana nie spotkałam, a teraz tylko

raz rzuciłam na pana okiem.

Marcus potrząsnął głową.

- Nie, nie zgadzam się. Nie tylko pani na mnie spojrzała, ale

również słyszała, w jaki sposób się wyrażam. A teraz proszę

powróżyć mojej towarzyszce ze szklanej kuli - tak się to chyba

określa - i powiedzieć, co ją czeka w przyszłości nie tylko na

podstawie oceny naszej powierzchowności i zachowania czy naszej

mowy. Wynagrodzę panią sowicie, ale przedtem musi się pani trochę

potrudzić i odgadnąć przyszłość tej oto damy za pomocą wszystkich

dostępnych pani środków.

- Podoba mi się pan, milordzie, bo nie mam wątpliwości, że jest

pan nim. Żałuję, że nie spotkałam pana wcześniej, kiedy byłam tak

młoda i piękna jak towarzysząca panu w tej chwili dama. Moglibyśmy

nieźle się zabawić. Czy pańska towarzyszka zdaje sobie sprawę, ile ją

czeka szczęścia, kiedy znajdzie się z panem w łóżku?

Louise zaczerwieniła się aż po nasadę włosów. Przybierając

ponownie wyniosły ton madame Felice - nie było już sensu udawać

dłużej, że jest własną służącą - odezwała się z godnością:

- Przyszłam tutaj po to, aby dowiedzieć się, jak wygląda moja

przyszłość. Proszę mi ją przepowiedzieć. Tylko to mnie interesuje.

- Pasujecie do siebie obydwoje - rzekła kobieta. - Proszę, niech mi

pani poda swą rękę, moja droga. Od tego zacznijmy.

Louise położyła na stole dłoń wewnętrzną stroną do góry. Kobieta

wpatrywała się w nią pilnie przez dłuższy czas, po czym rzekła:

background image

- Tak, jest pani damą, ale zarazem jeszcze nią nie jest. Nie mogę

powiedzieć, jak wygląda pani przyszłość, ponieważ przedstawia się

ona dość zagadkowo, nie tak jednak zagadkowo jak pani przeszłość.

Pani ręka mówi mi o niej - są w niej świetne momenty - jeżeli jednak

chce pani dowiedzieć się czegoś więcej o swojej przyszłości, muszę

zajrzeć do kryształowej kuli. Czy naprawdę pragnie pani poznać

przyszłe koleje swego życia? Wielu ludzi nie życzy sobie tego.

- Tak - odparła szybko Louise, bojąc się, że może zmienić zamiar.

- Mam już dość rozmyślania o swojej przeszłości. Chciałabym, jeżeli

to możliwe, dowiedzieć się, co los ma dla mnie w zanadrzu.

- Wobec tego proszę trzymać rękę w mojej dłoni i nie cofać jej,

ponieważ ma pani dar, który tylko niewielu jest dany. To moc, która

nie pozwala innym targnąć do pani duszy, jeżeli jest to wbrew pani

życzeniu. Dlatego pani ręka musi być blisko mojej. Proszę otworzyć

przede mną serce, a być może uda mi się pani pomóc.

Louise skinęła głową twierdząco, starając się, na ile to tylko

możliwe, zastosować do rady siedzącej naprzeciwko kobiety.

Cyganka wymruczała kilka słów, po czym zajrzała badawczo w głąb

kuli.

Nagle odtrąciła rękę Louise od siebie i chrapliwym głosem

wykrzyknęła:

- Nie, waga pani przeszłości jest tak wielka, że zamazuje obraz

przyszłości. Ta przeszłość koniecznie domaga się, aby ją odkryć.

Krew, pani, wokół ciebie zewsząd jest krew, ale to nie twoja krew i

nie ty ją przelałaś. Wszyscy, których kochałaś, odeszli. Twój ojciec,

background image

którego nie znałaś, zginął gwałtowną śmiercią niedługo po twoim

urodzeniu. Miałaś męża, który nie był mężem - nie widzę go - wiem

tylko, że i jego otacza krew.

Wykrzyknęła ponownie i dodała:

- Muszę odpocząć chwilę, ponieważ próba odgadnięcia pani

przyszłości bardzo mnie zmęczyła. Wydaje się, że pani życie dobrze

się ułoży i będzie długie i szczęśliwe, ale obraz jest mglisty.

Marcus ściągnął usta. Próbował pohamować ironiczny uśmiech,

który cisnął mu się na wargi, kiedy przyglądał się, jak sądził, dobrze

odegranej scenie pantomimy, ale w momencie, gdy Cyganka

wspomniała o mężu Louise, który, jak powiedziała, nie był jej mężem,

i o krwi, która otaczała jego i ją, drwiący grymas znikł z jego twarzy.

Zobaczył, że jego ukochana zbladła jak płótno. Siłą opanował

odruch, aby odciągnąć ją od kobiety, którą początkowo uznał za

oszustkę. Obecnie wszakże nie miał już takiej pewności. Zastanawiał

się teraz, kim ona właściwie jest.

Poza tym Louise nie zrobiła żadnego ruchu, który by wskazywał,

że chce wstać bądź wyjść, a to przecież jej dotyczyła wróżba, nie jego.

Decyzja należała do Louise. Cyganka znów się poruszyła. Zaczęła

mamrotać słowa w języku, którego ani Marcus, ani Louise nie znali.

- Przerwałam klątwę, która nad tobą ciążyła - odezwała się,

przechodząc na swój łamany angielski. - Była rzucona na ciebie

dawno temu - i na niego również - dodała, wskazując na Marcusa. -

Ona ciąży nad wami, ponieważ dziedzictwo przekazane wam przez

przodków było kiedyś sprofanowane i skradzione jego założycielom.

background image

Nowi właściciele wstawili tam fałszywych bogów i kazali ich czcić.

Znowu muszę spojrzeć w kryształową kulę; chcę zobaczyć, czy po

przełamaniu klątwy łatwiej mi będzie odczytać pani los.

Znowu wzięła dłoń Louise i wyrecytowała szereg słów w tym

samym nieznanym języku, a następnie zapuściła przenikliwe

spojrzenie w głąb kuli.

- Tak! - wykrzyknęła. - Widzę coś, chociaż jest to bardzo

niejasne. Niestety, obraz w dalszym ciągu jest zamazany i odległy, tak

że nic szczególnego nie mogę powiedzieć. Wiem tylko, że spełni się

marzenie pani serca. Znajdzie pani również to, czego szukała przez

całe życie, chociaż nie widzę dokładnie, co to może być.

Łączy się to z nazwiskiem i wielkim domem - dziwnym domem.

W nim znajdzie pani swoje przeznaczenie. Nie mogę powiedzieć nic

więcej. Ma pani niesłychanie silną wolę i musiałabym zebrać

wszystkie siły, aby ją pokonać, i zobaczyć chociaż to, co szklana kula

pokazuje.

Cyganka puściła rękę Louise i odchyliła się na oparcie wymyślnie

rzeźbionego krzesła. Oddychała ciężko, z wysiłkiem i chciwie łapała

powietrze jak po długim i wyczerpującym biegu.

- Jestem taka zmęczona. Przełamać klątwę, która ciążyła nad

waszym życiem, to doprawdy niełatwe zadanie. Zwątpiłam już, czy

dam radę to zrobić.

- A ta klątwa, madame? - zapytał Marcus. Był zaintrygowany,

chociaż nadał uważał, iż stara kobieta zmyśla i kręci. Podejrzewał, że

sprytnie łączy niektóre wątki, tak aby stworzyły wiarygodną

background image

opowieść, chociaż niektóre epizody z przeszłości Louise odgadła

prawidłowo. - Do czego odnosi się ta klątwa?

- Mogę powiedzieć o tym, milordzie, jedynie to, co następuje:

istnieje gaj zwany niegdyś Świętym Gajem, który wieki temu został

sprofanowany. Za karę jego założyciele rzucili klątwę na sprawców

barbarzyńskiego czynu oraz na ich potomków. Miały ich za to

spotykać różnego rodzaju klęski i nieszczęścia. Tych, którzy mieszkali

z dała od tego miejsca, klątwa nie obejmowała. Nie mogę powiedzieć

nic więcej ponad to, że zdjęłam klątwę z pana i pańskiej damy. Klątwa

przestała już nad wami ciążyć i będziecie teraz mogli żyć długo i

szczęśliwie.

Słuchając przepowiedni wróżki, Marcus i Louise myśleli

jednocześnie o Steepwood i zrujnowanym życiu ludzi, którzy weszli

kiedyś w posiadanie opactwa. Na jego terenie rósł Święty Gaj. Marcus

uświadomił sobie, że jego ojciec zaznał szczęścia i spokoju dopiero

wtedy, kiedy opuścił Anglię i wyjechał do Indii.

Już miał zamiar zapytać Cygankę, czy ona jest w stanie uchylić

całkowicie rzuconą przed wiekami klątwę, ale jako nieodrodne

dziecko Oświecenia natychmiast odrzucił tę absurdalną myśl.

Louise poruszyła się niespokojnie. Słowa Cyganki wstrząsnęły nią

do głębi.

- Powiedziała pani, że będę szczęśliwa i że znajdę to, o czym

zawsze marzyłam. Czy mogę pani wierzyć? - zapytała lekko

ochrypłym głosem. To, co zobaczyła i usłyszała, zrobiło na niej

wielkie wrażenie.

background image

Stara kobieta uśmiechnęła się ze znużeniem.

- Powiedziałam pani tyle, ile zdołałam zobaczyć w szklanej kuli.

Mam nadzieję, że pani i jej ukochany zaznacie w przyszłości

szczęścia, za którym tęsknicie I na które zasłużyliście. Czas pokaże,

czy miałam rację, ale wierzę, że kryształowa kula ujawniła mi prawdę.

Spojrzała badawczo na Marcusa i dodała:

- Pan nie ufa mi, sir, ponieważ pański rozum nie pozwala panu

„wierzyć we wróżby ani w żadne nadprzyrodzone rzeczy. ran wierzy

tylko w to, co zobaczy na własne oczy, czego pan dotknie lub usłyszy.

Tylko to pana przekonuje. Wszystko, czego nie można objąć

rozumem, dla pana nie istnieje.

Marcus wstał i się ukłonił. Zgodził się z tym, co przed chwilą

powiedziała Cyganka. Bez drwiny w głosie zacytował słowa

szekspirowskiego Hamleta:

„Chciałbyś wszystko pojąć? O Horacy, Więcej jest rzeczy na

ziemi i w niebie, Niż się ich śniło waszym filozofom”.

- Właśnie tak, młody człowieku. A teraz, odejdźcie już, proszę.

Zmęczyliście mnie. Nie jestem już dzisiaj w stanie wróżyć więcej z

kryształowej kuli. Wnieśliście ze sobą do tego namiotu moc potężną i

złą i ta moc odeszła, ale ja, żeby się jej pozbyć, musiałam dokonać

ogromnego wysiłku. To mnie naprawdę kosztowało wiele zdrowia.

Wyszli z namiotu na zewnątrz, mrużąc oczy w pomarańczowych

promieniach jesiennego słońca. Było wczesne październikowe

popołudnie. Louise odezwała się pierwsza. Jej głos drżał lekko.

- Jak sądzisz, panie Marksie? Mamy w to wszystko wierzyć?

background image

Marcus obrócił się i objął ją ramieniem. Po raz pierwszy, od kiedy

ją poznał, wyglądała blado i mizernie. Uścisnął ją, aby dodać jej

otuchy, nie zważając na przechodzących łudzi. Młody urzędnik ma

przecież prawo obejmować i ściskać swą ukochaną na ulicy, czyż nie?

Tu, w tym miejscu, Marcus Cleeve nie musiał stosować się do

żadnych ograniczeń.

- Nie wiem - odrzekł. - Początkowo myślałem, że ona jest

oszustką, ale potem... Później trudno mi było wytłumaczyć sobie to

wszystko. Cała ta rozmowa o krwi, a następnie o Świętym Gaju i o

klątwie, o której wszyscy wiemy...

- Właśnie tak - przyznała Louise, powtarzając jak echo słowa,

które skierowała do nich Cyganka na pożegnanie. - Skąd ona mogła o

tym wiedzieć? A także o opactwie - nazwała je dziwnym budynkiem.

Miała rację, przecież jest to połączenie świątyni i domu. Musisz

przyznać, że to było dość przerażające.

Podzielałam twoje zdanie, kiedy jej wytknąłeś, że łatwo mogła

odgadnąć, iż nie należymy do warstwy niższej, ponieważ nasz ogólny

wygląd temu przeczy. Zgadzam się, że oczom uważnego obserwatora

nie ujdzie żaden szczegół, a kto jak kto, ale wróżka na pewno potrafi

właściwie ocenić łudzi. Musi być dobrym psychologiem. Ale skąd

wiedziała o wszystkich innych rzeczach, o całej reszcie?

- Louise - odparł z powagą Marcus - postaraj się nie myśleć za

dużo o tym, co powiedziała ci wróżka. A jeżeli już musisz, to pomyśl

o tym, co powiedziała na końcu.

- O szczęściu, które nas czeka w przyszłości?

background image

- Tak. Wcześniej, dziś po południu, wspominałaś już o

przyszłości. Postaraj się uwierzyć, że ona mówiła prawdę. Ale, ale,

coś mi się wydaje, że rumieńce zaczynają już powracać na twoje

policzki, moja droga panno Louise. Staraj się je zachować, a ja

obiecuję, że znowu zjem ostrygi, jeżeli ty zjesz węgorza w galarecie.

Gzy nie uważasz, że jest to wielkie ustępstwo z mojej strony?

- Drogi panie Marksie - rzekła Louise, która po wstrząsie

wywołanym wizytą u wróżki zapomniała o danym sobie

przyrzeczeniu, że będzie trzymać Marcusa na dystans, a nie go

zachęcać - drogi panie Marksie, to bardzo uprzejmie z twojej strony.

Tak, zgadzam się zjeść węgorza w galarecie, chociaż nigdy przedtem

go nie próbowałam. Mam tylko nadzieję, że przejdzie mi przez gardło

i że się po nim nie rozchoruję.

Żadne się nie rozchorowało. Zajadając się pysznościami z

papierowych torebek, Marcus i dama jego serca zapomnieli o

wszystkich nękających ich troskach i kłopotach. Zapomnieli o

przeszłości i przyszłości i całą duszą cieszyli się tym małym darem

losu, jakim był jesienny jarmark w Chelsea.

- Przeklęte hrabstwo Northampton, cholerne Steepwood - gderał

głośno Jackson. - Znowu szykuje się na deszcz.

Przyjechał bez zwlekania z Londynu, który jego zdaniem był

jedynym cywilizowanym miejscem w królestwie, i zmierzał do

domku w Steep Ride, w którym obecnie mieszkał Solomon Burneck.

Jackson z góry się cieszył na to spotkanie. Nic nie mogło sprawić

mu większej przyjemności niż ponowne pognębienie tego

background image

gburowatego drania. Ono uczyni tę nudną sprawę rzeczywiście wartą

zachodu, pomyślał z satysfakcją.

Domek znajdował się na końcu błotnistej ścieżki prowadzącej od

równie błotnistej bocznej drogi. Jackson obserwował domek do

momentu, kiedy zobaczył, że właścicielka najwyraźniej gdzieś się

wybiera. Nie chciał mieć świadka tego, co zamierzał zrobić. Drzwi

otworzył mu sam Burneck. Na widok Jacksona skrzywił siei zrobił

wrogą minę.

- Co, pan tu znowu? Marcus Angmering też ostatnio, w

podobnych okolicznościach, uczynił taką uwagę, ale mówił całkiem

innym tonem.

- Tak jest - odpowiedział Jackson - wracam jak ów przysłowiowy

zły szeląg, prawda? Proszę mnie wpuścić do środka, przemoknę do

cna na tym deszczu.

- Wpuścić pana - powtórzył Burneck. - Nie ma pan prawa...

- A właśnie, że mam - odpowiedział Jackson - i na dodatek

cholernie skuteczne. - Przyłożył rękę do piersi Burnecka i popchnął go

w głąb niewielkiego saloniku.

- Tam, do licha - bełkotał Burneck. - Nie zapraszałem pana do

środka, a dom Anglika to prywatna twierdza.

- Małe sprostowanie - odparował Jackson. - Po pierwsze, to nie

jest pański dom. Pan jest tu tylko lokatorem. Po drugie, to nie jest

zamek, mogę więc robić, co mi się podoba. Czy gospodyni jest w

domu?

- Tak - skłamał Burneck.

background image

- Jak widzę, zaczynamy od mówienia nieprawdy - uśmiechnął się

krzywo Jackson. - Nie dalej niż pięć minut temu widziałem, jak

wychodziła po zakupy z koszykiem.

- Wróci lada moment - nie poddawał się Burneck.

- Jeżeli wróci, w co bardzo wątpię, powiem jej, że jesteś

przestępcą i że zabieram cię do okręgowego więzienia. Prowadź mnie

zatem na górę, chcę sobie trochę z tobą porozmawiać.

- Po co? Przecież pan wie, że ja nie mam nic wspólnego z

zamordowaniem mego ojczulka. Dlaczego miałbym go zabić?

Straciłem mieszkanie i pozycję społeczną.

Jackson roześmiał się głośno.

- Pozycję społeczną! Dobre sobie. Miejsce, w którym wszyscy

tobą pomiatali i poniewierali. - Zatrzasnął za sobą drzwi i powiedział:

- A teraz, padalcu, wyznaj wszystko, co wiesz o markizie albo pannie

Louise Hanslope, bo tak się poprzednio nazywała. Szalenie mnie

osoba tej damy ciekawi. Zachodzę w głowę, dlaczego Sywell

postanowił się z nią ożenić, chociaż jako mężczyzna do niczego już

wtedy się nie nadawał.

- To był jego wybór, nie mój - odparł Burneck. - Nie mogę

zrozumieć, dlaczego pan się nią interesuje.

- Ciekawi mnie, po co Sywell w ogóle się z nią ożenił. Była

przysposobioną córką jego rządcy, o ile wiem. Może byś mi wyjaśnił,

kim była, zanim Hanslope ją adoptował.

- Skąd, u diabła, mam to wiedzieć? Nie mam najmniejszego

pojęcia.

background image

Jackson złapał go za kołnierz.

- Jakoś nie potrafię w to uwierzyć. Powiedz mi prawdę, draniu.

Powiedz o dziewczynce, którą Hanslope przywiózł do domu z

niewiadomego miejsca, i wyjaśnij, dlaczego twój pan, który zawsze

tylko swój interes miał na względzie, ożenił się z nią. Czym się

kierował, podejmując taką dziwną decyzję? Sywell niczego nie robił

bezinteresownie. Musiał upatrywać w tym jakąś korzyść dla siebie,

daję za to głowę.

Burneck wzruszył ramionami.

- Nie wiem...

Jackson tym razem złapał go za gardło. Oblicze Burnecka zrobiło

się purpurowosine. Detektyw ział mu w twarz kwaśnym odorem

przetrawionego piwa.

- Milczeć, ty kłamliwy nędzniku, bo w przeciwnym razie oskarżę

cię o zamordowanie Sywella, oto co zrobię.

- Nie zrobi pan tego. Wie przecież, że tego nie uczyniłem -

zaskrzeczał z rozpaczą Burneck.

- Zrobię to, jak amen w pacierzu. Moi przełożeni chcą, żebym jak

najszybciej zamknął tę sprawę, i nie obchodzi ich, jakich użyję metod,

by dowiedzieć się prawdy. Mogę zakończyć sprawę jutro, wskazując,

że jesteś mordercą. Nic nie stoi na przeszkodzie, abyś ty nim został.

Możesz się z tego wywinąć, jeżeli mi opowiesz o Sywellu i

dziewczynie. W przeciwnym razie,..

Burneck zaczął coś mruczeć. Wzrok miał błędny.

background image

- Dobrze, powiem, tylko proszę mnie puścić. Jeżeli da mi pan

słowo, że zostawi mnie w spokoju, wyjawię wszystko. Bądź co bądź,

nic nie stracę, jeżeli to zrobię. Nikt już nie żyje, z wyjątkiem

dziewczyny.

- Masz rację. A teraz mów. Pamiętaj, że chcę prawdy, całej

prawdy i tylko prawdy, inaczej wylądujesz na ławie oskarżonych w

Old Bailey.

- To było tak. John Hanslope przyszedł do mego ojczulka i

oświadczył, że jego siostra jest umierająca i że musi jechać do

Cheltenham, aby dopilnować sprawy pogrzebu i zaopiekować się jej

małą córeczką. Milord zgodził się na jego wyjazd, acz dość

niechętnie. Kiedy John odszedł, żeby przyszykować się do podróży,

zwróciłem milordowi uwagę, że o ile wiem, Hanslope nie ma siostry.

Po co zatem udaje, że ją ma, i fatyguje się aż do Cheltenham, aby

jej pomóc, jak mówił? Milord ubóstwiał wszelkie zagadki i lubił

wiedzieć wszystko o ludziach, którzy u niego pracowali. Wiedza to

potęga, powtarzał. Roześmiał się głośno i polecił mi co następuje:

„Jedź za Johnem i dowiedz się, co się za tym kryje. Może to nic

wielkiego, może chodzi o jakąś jego dawną miłość i jej bękarta, ale

dobrze byłoby o tym wiedzieć. Pamiętaj, aby nie zorientował się, że

go śledzisz”.

- Ach, więc to tak - zauważył z namysłem Jackson zaintrygowany

opowieścią. Sprawa coraz bardziej zaczęła go wciągać. Jednocześnie

śmieszył go sposób, w jaki bękart Sywella mówił o swoim ojcu - raz

był dla niego milordem, a raz ojczulkiem.

background image

- Wie pan, on się nudził. Pojechałem zatem w ślad za Johnem do

Cheltenham i, faktycznie, okazało się, że to, co mówił, było prawdą.

Rzeczywiście były tam umierająca kobieta i mała dziewczynka.

Wynająłem pokój w miejscowej gospodzie i dyskretnie zacząłem o

nie rozpytywać okolicznych mieszkańców. Zainteresował mnie fakt,

że umierająca kobieta była Francuzką. Co John Hanslope miał

wspólnego z Francuzką? Nosiła śmiesznie brzmiące nazwisko.

Obserwowałem więc dom i pewnego poranka zobaczyłem, że

John wyszedł z dzieckiem i udał się do sąsiada, u którego, jak się

później dowiedziałem, stołował się razem z dziewczynką. Po jakimś

czasie znowu wyruszył do wsi. Skorzystałem z tej okazji, wślizgnąłem

się do domu od tyłu i przeszukałem mieszkanie. Na górze w łóżku

znalazłem Francuzkę - nie żyła już, ale nie całkiem jeszcze ostygła.

Domyślałem się, że John poszedł szukać kogoś, kto by ubrał ciało do

trumny.

Burneck

przerwał

i

uśmiechnął

się

do

Jacksona

porozumiewawczo. Na początku bronił się zawzięcie przed

składaniem zeznania, a teraz wyraźnie cieszył się, że może zdradzić

swą tak długo skrywaną tajemnicę. Jackson często spotykał się z

podobnym zjawiskiem w swojej detektywistycznej karierze.

- O mało nie padłem trupem z wrażenia, kiedy to zobaczyłem.

Rzecz bowiem w tym, że ja tę kobietę znałem. Widziałem ją wiele lat

temu, kiedy lord Rupert Cleeve w tajemnicy odwiedził Johna

Hanslope'a. W jaki sposób ona znalazła się w Cheltenham wraz z

dzieckiem? Krążyły plotki, że lord Rupert ożenił się z Francuzką -

background image

niektórzy twierdzili, że on tylko tak mówił, ale nie miał z nią ślubu.

Niezależnie od tego jak wyglądała prawda, Francuzka leżała przede

mną martwa, a John Hanslope opiekował się jej dzieckiem.

Przyszło mi na myśl, że w domu mogą znajdować się jakieś

dokumenty - akt ślubu, jeżeli się pobrali - metryka urodzenia

dziewczynki, a może jeszcze inne, i że ojczulek będzie zadowolony,

jeżeli je dla niego ukradnę. John nie będzie mógł wtedy oddać dziecka

lordowi Yardleyowi. Poza tym fakt, że w rodzinie Cleeve'ów pojawił

się bękart, na pewno niesłychanie ucieszy ojczulka. On ogromnie lubił

tego typu skandale. Był wówczas w swoim żywiole.

- Tobie też ten pomysł się podobał, o ile się nie mylę, prawda,

Burneck?

- Można tak powiedzieć. Tak więc przeszukałem jej rzeczy. Nie

było ich wiele i rzeczywiście znalazłem dokumenty. Był tam akt

małżeństwa, metryka urodzenia dziecka oraz pamiętnik tej kobiety.

Zabrałem te papiery i szybko opuściłem dom. Nie pomyliłem się co

do reakcji milorda. Zanosił się od śmiechu, kiedy zobaczył

dokumenty, i już ich nie wypuścił z rąk. John nigdy się nie

dowiedział, że go śledziłem i że byłem w Cheltenham.

Ojczulek często o tym mówił, kiedy się upił, i zawsze wówczas

śmiał się do rozpuku. Dziewczynka wyrosła na prawdziwą piękność i

milord postanowił się z nią ożenić. Był to dla niego kolejny powód do

śmiechu. Traktował to jako dobry żart i cieszył się jak dziecko, że tak

wszystkich oszukał. To była cała jego radość, ponieważ jako

background image

mężczyzna do niczego się już wtedy nie nadawał, biedaczysko. Był

zupełnym wrakiem.

Z całą pewnością nie biedaczysko. Kto by tam żałował Sywella,

pomyślał posępnie Jackson.

- Dlaczego przerwałeś? Co się stało z papierami, kiedy Sywell

został zamordowany i znalazł się tam, gdzie było jego właściwe

miejsce, czyli w piekle?

Burneck przytknął palec do nosa.

- Wiedziałem, w którym miejscu trzyma ważne papiery. Ci,

którzy przeszukiwali opactwo, chcąc dowiedzieć się, kto mógł

zamordować Sywella, nigdy nie wpadli na ślad jego skrytek. Nawet

gdyby je odkryli i tak by niczego w nich nie znaleźli, ponieważ ja już

tam byłem przed nimi i skrzętnie je opróżniłem. - Roześmiał się

gromko, zadowolony, że okazał się takim spryciarzem.

- A więc są teraz u ciebie - zauważył Jackson. - Najpierw ukradłeś

je dla Sywella, a potem dla siebie. Co zamierzasz z nimi zrobić?

- Wiedza jest potęgą; pewnego dnia mogą okazać się przydatne -

odparł Burneck i mrugnął do Jacksona porozumiewawczo.

- Tobie się na pewno na nic nie przydadzą - zauważył Jackson,

znowu uśmiechając się krzywo. - Jeżeli mi ich nie oddasz, zawlokę

cię do najbliższego posterunku i oskarżę o kradzież. Domyślam się, że

papiery nie były jedyną rzeczą, którą zwędziłeś Sywellowi, nie mylę

się chyba?

background image

- Och, wiedziałem, że mnie pan oszuka - zawołał Burneck. -

Nigdy nie należy ufać policjantom; ani przez chwilę nie powinienem o

tym zapominać.

- Spokojnie - mitygował go Jackson. - Daj mi te dokumenty oraz

dziennik, a wszystko inne możesz sobie zatrzymać. Z tego co tu widzę

i tak niewiele jest warte.

- To jedyne pamiątki, jakie pozostały mi po moim biednym

ojczulku - lamentował Burneck. - Może sobie pan wziąć te papiery.

Zaraz je dam.

- To bardzo wspaniałomyślnie z twojej strony - stwierdził Jackson

- zważywszy, że zabrałbym je nawet bez twojej uprzejmej zgody.

Chciałbym obejrzeć także inne twoje łupy na wypadek, gdyby trafiło

się coś, co pomogłoby mi rozwiązać zagadkę śmierci biednego

drogiego ojczulka. Jestem pewien, że też chciałbyś się dowiedzieć, z

czyich rąk zginął.

Burneck poddał się. Wskazał na zniszczony kufer w rogu pokoju i

wręczył Jacksonowi klucz.

- Na samym dnie - wyjaśnił - między kartkami Biblii, którą

podarował mi kiedyś ojczulek.

- Sywell podarował ci Biblię! Coś podobnego! - wykrzyknął

Jackson, wyrzucając z przepastnego kufra na podłogę brudną odzież

oraz dwa srebrne zaśniedziałe świeczniki, by dostać się do księgi. W

końcu ją odnalazł. Rzeczywiście były w niej dokumenty oraz dzien-

nik, który zaświadczał o prawdziwym pochodzeniu Louise, ale Pismo

Święte zainteresowało go również. Była to stara Biblia z okresu

background image

panowania króla Jakuba, oprawiona w podartą i zniszczoną skórę i

opatrzona napisem: „Własność Philipa Cleeve'a, rok 1642”.

- Część łupu Sywella - zauważył filozoficznie Jackson, wkładając

z powrotem dokumenty między kartki zniszczonego tomu. - Myślę, że

lord Yardley ucieszy się z odzyskania tej historycznej księgi.

- Nie! - zaskrzeczał Burneck. - To wszystko, co mi zostało po

moim biednym ojczulku!

- Który skradł to prawowitemu właścicielowi. Pocieszaj się

szczęśliwymi wspomnieniami o swoim drogim zmarłym ojczulku -

poradził mu złośliwie Jackson. - Ciesz się, że nie zabiorę cię do

Newgate za kradzież pozostałej zawartości kufra, co zrobiłbym bez

wątpienia, gdyby nie to, że nie jest warta funta kłaków.

Roześmiał się do siebie, schodząc na dół odprowadzany

żałośliwym zawodzeniem Burnecka. Lord Angmering ucieszy się z

dokumentów, które zdobył, a to go tylko obchodziło.

A teraz w drogę do domu. Kochany, stary Londyn może nie

pachnie najprzyjemniej, ale jest o niebo lepszy od tych sennych

grajdołów porozrzucanych z rzadka po okolicznych hrabstwach.

- Marcusie - odezwała się lady Yardley tego samego ranka. -

Byłabym ci wdzięczna, gdybyś poświęcił mi kilka minut. Chciałabym

z tobą porozmawiać na osobności.

- Zawsze jestem do twej dyspozycji, moja droga Marisso -

odpowiedział z galanterią. Uznał, że sprawia wrażenie zmartwionej, i

sądził, że domyśla się przyczyny jej zgryzoty.

background image

Miał rację. Kiedy już znaleźli się w jej małym przytulnym

saloniku, gdzie było wiadomo, że nikt nie przeszkodzi im w

rozmowie, od razu przystąpiła do rzeczy. Marissa miała wiele zalet i

była prawie tak szczera i prostolinijna jak Marcus i jego ojciec. Były

to

wartości,

które

oboje

cenili

bardziej

niż

atrakcyjną

powierzchowność, która często szła w parze z pustką w głowie.

- Chodzi o twego ojca, Marcusie. Nie czuje się dobrze. Nie mówię

o dolegliwościach związanych z jego wiekiem, na które nie ma rady.

Dostrzegłam pewne inne objawy, które mnie niepokoją. Wydaje mi

się, że ma jakieś duże zmartwienie, które spędza mu sen z powiek i

odbiera apetyt. Czy domyślasz się, co może trapić twego ojca?

Postaram się wyrazić to jaśniej: czy ostatnio zauważyłeś jakąś zmianę

w jego zachowaniu? Zresztą nie wiem, może przesadzam?

- Droga Marisso - odparł. - Nie sądzę, byś przesadzała. Ja również

zaczynam się niepokoić jego stanem. Stwierdzenie, że on nie wydaje

się sobą, jest za słabym określeniem. On w ogóle nie jest sobą. To

prawda, my dwaj doszliśmy wreszcie do porozumienia, które kiedyś

wydawało się zupełnie niemożliwe do osiągnięcia, ale nawet i to nie

wpłynęło na polepszenie jego nastroju. Mnie pogodzenie się z nim

bardzo uszczęśliwiło, ale na nim, wydaje się, nie pozostawiło

specjalnego wrażenia.

Marissa skinęła głową w zamyśleniu.

- To prawda, opowiadał mi o tym. Zgadzam się z tobą.

Zapytałam, czy go coś dręczy, a on - co jest całkowicie nie w jego

stylu - zaprzeczył temu dość opryskliwie. Pomyślałam, że może jest

background image

coś, co pragnie zachować przede mną w tajemnicy, ponieważ jestem

kobietą, albo dlatego, że nie chce mnie martwić. Tak więc po

dłuższym namyśle doszłam do wniosku, że jesteś jedyną osobą, która

może mi pomóc. Chcę cię prosić... - Urwała.

- Chcesz, abym z nim pomówił? - zapytał domyślnie Marcus.

- Och, gdybyś tylko mógł - ucieszyła się Marrisa. - Byłabym ci

ogromnie wdzięczna. On jest z natury bardzo pedantyczny i starannie

przestrzega form współżycia. Dlatego bardzo mnie dziwi, że ukrywa

przede mną jakąś tajemnicę. Zawsze mieliśmy zwyczaj zwierzać się

sobie z kłopotów i takie zagadkowe postępowanie zupełnie do niego

nie pasuje. Wiem, że wizyty byłego policjanta, który od czasu do

czasu przychodzi do naszego domu, źle na niego wpływają, ale

zupełnie nie rozumiem, co to ma do rzeczy.

- Nie martw się detektywem Jacksonem - uspokoił ją Marcus. -

On przychodzi raczej do mnie niż do ojca. Powierzyłem mu

załatwienie pewnej bardzo delikatnej sprawy. Przyszło mi na myśl, że

może ojciec martwi się tym, że nie wyrażam zapału do wstąpienia w

związek małżeński, jak myślisz, Marisso?

Macocha potrząsnęła przecząco głową.

- Nieraz mówiliśmy o tym, i to od dłuższego czasu. Skoro

jesteśmy już przy tym temacie, to chcę ci powiedzieć, że całkowicie

go popieram w tej sprawie. Byłbyś wspaniałym mężem i ojcem.

- Ale to oznaczałoby odsunięcie od dziedziczenia Dwóch Nedów -

zauważył Markus.

background image

- To nieważne. Posag, który wniosłam, wychodząc za mąż za

twego ojca, zapewni im dobry start w życiu, a kiedy spoglądam na

historię hrabiów Yardleyów, ogarniają mnie wątpliwości, czy

chciałabym, żeby któryś z moich synów odziedziczył ten tytuł. Ale

wracajmy do tematu. Ty, Marcusie, jesteś zupełnie innym typem

człowieka. Jesteś silny, znacznie mocniejszy od swego ojca i wiem, że

w razie potrzeby zaopiekujesz się moimi urwisami. Ty w ogóle

opiekujesz się wszystkimi, czyż nie? Otaczasz nawet opieką tę śliczną

modiste, madame Felice, z którą spotykasz się w sekrecie.

Marcus jęknął przeciągle.

- Skąd, do diabła, przepraszam za wyrażenie, dowiedziałaś się o

tym, moja droga?

- Ten głupi plotkarz Jack Perceval rozpowiada wokół, że widział

was razem, ją i ciebie, na spacerze pod rękę w Chelsea. Gdyby nie to,

że ona jest krawcową, sama zachęcałabym cię, żebyś się nią ożenił.

Jestem przekonana, że byłaby z niej wspaniała lady Yardley, ale

branie za żonę kobiety spoza sfery to nie jest dobry pomysł.

Marcus potrząsnął głową.

- Naprawdę nie przypuszczam, aby troska o to, czy ja się ożenię,

czy nie, gryzła ojca do tego stopnia, że wpadł w chorobę. Jakby nie

było, ma jeszcze dwóch synów oprócz mnie, nie istnieje zatem

problem zachowania ciągłości rodu, nawet jeżeli nie zachwyca cię

myśl, że w przyszłości któryś z nich może zostać lordem Yardleyem.

Obiecuję ci, że postaram się wydobyć z ojca, co go dręczy, ale znasz

background image

go, wiesz, jaki jest uparty. Jeśli postanowił, że będzie milczał, słowa z

niego nie wydobędziesz i z niczym się nie zdradzi.

- Jesteś jeszcze bardziej uparty od niego, więc liczę na ciebie. Nie

zawiedziesz mnie, prawda?

Marcusowi nie pozostawało nic innego, jak tylko ją zapewnić,

choć był to kolejny powód do zmartwienia, że zrobi wszystko co w

jego mocy, aby jej pomóc. Co się zaś tyczyło zarzutu, że madame

Felice nie należała do jego sfery; to miał nadzieję, że po powrocie

Jacksona ze Steepwood dostanie to, na co czekał. Wówczas pomyśli o

małżeństwie. Jak mówi stare przysłowie: „Lepiej ożenić się, niż

spłonąć”.

No cóż, to prawda, on płonął z całą pewnością - płonął z

pożądania i wizja małżeństwa zaczęła przedstawiać mu się w coraz

bardziej kuszących barwach. A to, czy jego przyszła żona będzie

pochodzić z jego, czy też innej, niższej sfery, nie miało już dla niego

żadnego znaczenia.

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Louise nie mogła doczekać się soboty, żeby wreszcie znowu

spotkać się z Marcusem. Po raz kolejny przybyła do domu przy

Berkeley Square - tym razem miała przymierzać suknię hrabinie - ale

jego nie było. Sophia wspomniała, że brat pojechał odwiedzić

szkolnego przyjaciela w hrabstwie Surrey, ale miał jej podobno

powiedzieć, że najpóźniej w piątek będzie z powrotem.

background image

Podczas tej wizyty jedna rzecz szczególnie uderzyła Louise.

Kiedy pokazywała Sophii swój nowy pomysł na małą koronę z

jedwabnych kwiatów na głowę do ślubnej sukni, spostrzegła, że lady

Yardley przypatruje się jej z dziwnie zagadkową miną.

Co to wszystko może znaczyć? - zastanawiała się Louise. Marcus

nie powiedział jej, że Jack Perceval widział ich, jak spacerowali razem

po Chelsea, ponieważ nie chciał psuć jej nastroju. Wiedział, że

zmartwi się na myśl o płotkach, które w wyniku tego odkrycia nie-

uchronnie obiegną towarzystwo. Niemniej, baczne spojrzenie damy

niepokoiło trochę Louise.

W końcu ostro powiedziała sobie: dość. Nie może przecież na

każdym kroku węszyć niebezpieczeństwa, wszędzie widzieć tylko

zagrożenia. To, że przetrzymała trudne dzieciństwo, że wybrnęła

zwycięsko ze skomplikowanych życiowych sytuacji, zawdzięczała

głównie swej niezwykłej intuicji, która ją na czas ostrzegała i mówiła

prawdę o otaczających Louise ludziach. Często były to sprawy, które

starannie ukrywali przed światem.

Intuicja zawiodła ją tylko raz w życiu - kiedy zgodziła się zostać

żoną Sywella. Myśl o markizie przywiodła jej na pamięć zmarłego

opiekuna, a to, z kolei, przypomniało jej Jacksona oraz intrygujące

pytanie, czy udało mu się znaleźć dokumenty dotyczące jej pocho-

dzenia. Ciekawa była, czy jego poszukiwania zakończyły się

sukcesem, czy wpadł na trop dowodów potwierdzających to, że

wywodzi się z Cleeve'ów.

background image

Wszystko to na koniec sprowadziło jej myśli do Marcusa, który

Jacksona wynajął, do mężczyzny, którego pokochała całym sercem.

Och, gdyby tylko mogli się spotykać częściej na prawach równych

sobie ludzi. Denerwowało ją odgrywanie komedii, w której on był

księciem, a ona biedną dziewczyną, chociaż, trzeba przyznać, że

Marcus robił wszystko, aby zatrzeć różnicę między nimi,

postanawiając nazwać się panem Marksem.

Drogi pan Marks! W drodze do Bond Street ciągle o nim myślała.

W pracowni czekała już na nią lady Leominster wraz ze swoją świtą;

sfora zwietrzyła krew i szykowała się do skoku. Dama chciała

zamówić nowe stroje i była niepocieszona, że madame się spóźniała.

- Słyszałam, że była pani u Yardleyów - odezwała się

dyszkantem. - Jak widać, książę Sharnbrook podjął w końcu tę mężną

decyzję. Sophia to takie mile słodkie dziecko. Mam nadzieję, że zrobi

pani wszystko, aby pięknie wyglądała, madame. Nikt nie

przypuszczał, że Sharnbrook da się zakuć w małżeńskie kajdany. Jako

kawaler do wzięcia jest już stracony, więc teraz kolej na Angmeringa.

On powinien być następny.

- Och, milady - uśmiechnęła się głupawo poczwara strzegąca jej

torebki - czy możliwe, żeby pani o tym nie słyszała? Lord Angmering

założył się z Jackiem Percevalem, że na pewno przez następny rok

zostanie jeszcze kawalerem. Dodał również... - zaczerwieniła się

lekko i urwała.

Lady Leominster, która znana była z tego, że nie przebierała w

słowach, poleciła jej z naciskiem:

background image

- Wypluj wreszcie z siebie te słowa, moja droga. Jestem pewna, że

madame nie weźmie ci za złe tej otwartości. Jakby nie było, jest

Francuzką, a wszyscy wiemy, jacy są Francuzi.

- On powiedział, że woli niezobowiązujący układ, jeżeli rozumie

pani, co mam na myśli. Twierdził, że damy, które godzą się na wolny

związek, są mniej wymagające od żon - lub coś w tym sensie.

- Typowe dla mężczyzny - odparła milady, spoglądając na Louise.

Jej spojrzenia nie można było określić inaczej niż znaczące. - Chodzą

wieści, że znalazł sobie raka damę. Ciekawe, kto to może być?

Nie zamierzała być złośliwa. Powiedziała to tylko, zęby rozbawić

siebie i swoje otoczenie. Louise czuła, ze jej policzki pokrywają się

krwistym rumieńcem. Skorzystała z okazji i uklękła, aby upiąć suknię,

którą jej krojczym zdążyła już włożyć na damę przed jej powrotem od

Yardleyów.

- Nie mam pojęcia, milady. Wiem tyle samo co pani.

Odpowiedź nie dotknęła ważnej klientki, wręcz odwrotnie, nawet

ją ubawiła. Wczoraj wieczorem Jack Perceval powiedział jej w

wielkim zaufaniu, że ma powody, aby sądzić, że lord Angmering

zadurzył się w madame Felice. Należało podziwiać czelność, z jaką

Francuzka wyparła się tej prawdy.

Lady Leominster pochyliła się i słodziutkim głosem zasyczała do

ucha Louise:

- Jestem pewna, że wie pani znacznie lepiej ode mnie, moja droga,

ale życzę pani szczęścia. Angmering jest wspaniałym młodym

background image

dżentelmenem, aczkolwiek trochę ekscentrycznym. Uchodzi za

milczka.

Louise podniosła się z kolan i rozprostowała plecy.

- Nie wydaje mi się, aby ten kolor był dla pani stosowny, milady -

zauważyła sucho. - Jest za bardzo krzykliwy. Uważam, że w innym

kolorze byłoby pani znacznie bardziej do twarzy. Delikatna czerwień

w odcieniu fioletu byłaby odpowiedniejsza dla pani cery niż taki

zdecydowany szkarłat jak ten.

Damie z towarzystwa z pewnością nie wypada mrugać okiem, ale

lady Leominster to właśnie zrobiła - mrugnęła do Louise

porozumiewawczo.

- W takich wypadkach zawsze zdaję się na pani zdanie, madame.

Ma pani świetny gust, a pani kreacje odznaczają się wyjątkowym

smakiem. Zamierzam zawsze się u pani ubierać. Przez tę kiepską

krawcową, u której dotychczas sobie szyłam, wyglądałam jak

Cyganka na jarmarku.

Słowa „Cyganka na jarmarku” przypomniały Louise o Marcusie,

lordzie Angmering, który robił paskudne zakłady z takimi ludźmi jak

Jack Perceval. Nigdy więcej nie nazwie go panem Marksem. Pan

Marks nie będzie więcej uwodził biednych dziewcząt i niszczył ich

życia, aby wygrać haniebny zakład.

Natomiast lorda jak widać, stać na wszystko. Niech no tylko zjawi

się w jej domu w sobotę! Pomyśleć tylko, jakim językiem ta pewna

siebie i rzekomo dobrze wychowana dama rozmawiała z nią przed

chwilą; zmyje mu za to głowę, to pewne!

background image

Nadeszła sobota. W Marcusie wszystko dygotało wewnątrz z

niecierpliwości. Wrócił do domu przy Berkeley Square w piątek

wczesnym popołudniem, a wieczorem zjawił się Jackson z

sensacyjnymi wiadomościami. Marcus wysłuchał go, żałując tylko, że

musi czekać aż do rana, aby poinformować Louise, że jest naprawdę

Louise Cleeve i że on ma w ręku dokumenty potwierdzające ten fakt.

Zdziwiło go jednak, kiedy po przybyciu do jej domku w Chelsea

służąca wprowadziła go do pustego salonu. Oznajmiła, że madame

jest zajęta i że zejdzie do niego wtedy, gdy skończy to, co ma do

zrobienia.

Nigdy w życiu nie rozsadzała go taka niecierpliwość. Minęło pół

godziny, wlekące się jak wieczność, a ukochana wciąż się nie

zjawiała. Marcus w końcu wstał i zaczął niespokojnie krążyć po

saloniku, ale ograniczona przestrzeń nie dawała możliwości

wyładowania się w ruchu.

Wreszcie drzwi otworzyły się i Louise weszła do pokoju. Zamiast

uradować się jak zwykle jego widokiem, okazać szczęście i radość,

zmierzyła go ostrym spojrzeniem i odezwała się zimno:

- Cóż to za pilna sprawa przywiodła pana tutaj o tak wczesnej

porze, milordzie?

- Panie Marksie - poprawił ją z uśmiechem. Wydawało mu się, że

Louise żartuje, bawi się z nim w jakąś zagadkową grę. W każdym

razie zachowywała się zupełnie inaczej niż zwykle.

background image

- Pan Marks? - zdziwiła się Louise. - Jaki pan Marks? - W jej

głosie brzmiała ironia. - Kim jest ten człowiek? Nie znam go i myślę,

że pan go również nie zna, milordzie.

Marcus nie mógł się już dłużej oszukiwać. Musiało stać się coś,

co sprawiło, że harde stworzenie, jakim była, kiedy ją spotkał po raz

pierwszy, znowu pokazało różki. Cały ten swobodny ton i żartobliwy

nastrój, który cechował ostatnio ich spotkania i działał na nich tak

ożywczo, zniknął bez śladu. Podszedł do niej i chciał ją wziąć za rękę,

ale ona cofnęła się i uniosła ramię, aby go odtrącić.

- Co to ma znaczyć? - zapytał zaskoczony. - Co takiego złego

zrobiłem? Co sprawiło, że tak wrogo traktujesz swego drogiego pana

Marksa? Myślałem, że jesteśmy przyjaciółmi, a nawet więcej niż

przyjaciółmi.

- Jak pan może o to pytać? - odparła ze srogą miną. - Pan, który,

jak plotka głosi, nie tylko założył się, że nigdy się nie ożeni, ale

również oświadczył publicznie, że swobodny związek z chętną do

takich rzeczy kobietą znacznie bardziej mu odpowiada. Prawie

natychmiast po tym dowiedziałam się, że cały Londyn - mam

oczywiście na myśli wykwintne towarzystwo - już wie, że pan się ze

mną w sekrecie spotyka. Ta wstrętna megiera i plotkara, lady

Leominster, dała mi wyraźnie do zrozumienia, że słyszała o naszych

schadzkach, i na dodatek była na tyle bezczelna, że wytknęła mi to w

oczy.

Marcus westchnął. To, czego się obawiał od chwili, kiedy Marissa

wspomniała, że nie jest dla niej tajemnicą, że spotyka się z Louise,

background image

ziściło się, niestety! Gorzko żałował, że niezależnie od wszystkiego, w

momencie, w którym się o tym dowiedział, nie poszedł z tym do

Louise od razu, na Bond Street i nie poinformował, że ich sekret nie

jest już sekretem.

Postąpił jak struś, który chowa głowę w piasek, myśląc, że w ten

sposób się uchroni - łudził się, że jeśli ukryje przed nią ten fakt, to ona

nigdy się o nim nie dowie. Miał podstawy tak przypuszczać; Louise

nie należała do towarzystwa i było mało prawdopodobne, aby tego

rodzaju płotki docierały do jej uszu.

Dobrze wiedział, jakimi plotkarami były niektóre z tych

wytwornych dam, a już najgorszą z nich była z pewnością lady

Leominster. To ona wiodła prym. Celowo powiedziała Louise, o czym

mówi się w towarzystwie, aby ich ze sobą skłócić. I trzeba przyznać,

że w pełni osiągnęła swój cel. Gdyby teraz o tym wiedziała, pomyślał,

niewątpliwie zacierałaby ręce z radości.

- Moja droga - odparł łagodnie. - Nigdy cię nie okłamałem, wiesz

o tym dobrze. Powiedziałem ci, że chcę, abyś została moją kochanką i

że do ciebie należy wybór. Zapewniam cię, że to nie ode mnie ci

plotkarze się o tym dowiedzieli. To ten głupek Jack Perceval rozgłosił

wokół, że się spotykamy. Widział nas kiedyś razem na spacerze w

Chelsea.

Co więcej, od kiedy mi zapowiedziałaś, że nie masz zamiaru

wchodzić ze mną w żaden nieformalny układ, zacząłem traktować cię

z takim samym szacunkiem jak swoją siostrę - nie, co mówię, z o

wiele większym nawet, ponieważ siostrze stale dokuczam i nie

background image

szczędzę różnych złośliwości, czego w stosunku do ciebie nigdy nie

robię. Droga Louise, przebacz swemu kawalerowi jego niezawinione

grzechy, zwłaszcza że przynosi ci naprawdę pomyślne wieści.

Louise spojrzała na niego uważnie. Nie wiedziała, czy ma mu

wierzyć, czy nie. Wiele mogła powiedzieć o tym, jak szlachta i

arystokracja odnoszą się do osób wywodzących się z niższego stanu.

Wiedziała, jak to wykwintne i dobrze ułożone towarzystwo potrafi

ludzi ranić i jak bardzo bywa bezwzględne.

Nieraz pocieszała młode niedoświadczone szwaczki, które

zdradził kochanek pochodzący z wyższych sfer. Ci mężczyźni będą

mówić wszystko, co kobieta pragnie usłyszeć, byle tylko osiągnąć

swój cel. Kiedy już zdobędą, to, porzucają bezlitośnie - odarłszy

uprzednio z cnoty i godności, nie mówiąc już o tym, że często

zostawiają jej pamiątkę w postaci nieślubnego dziecka i zrujnowanej

opinii.

Przyrzekła sobie nie być taką naiwną i dopóki nie poznała

Marcusa, nigdy nie uległa pokusie, aby romansować z mężczyzną

stojącym od niej wyżej w społecznej hierarchii.

- Czy mogę ci wierzyć? - zapytała nieco łagodniejszym tonem.

Nie miała już takiej srogiej miny. - Czy dlatego okazujesz mi tyle

uczucia i traktujesz tak szarmancko, że masz nadzieję, iż pewnego

dnia twoje metody przyniosą pożądany skutek, że złapię się w końcu

na lep twojej galanterii i dam się uwieść? Czy możesz temu

zaprzeczyć?

background image

Marcusowi niełatwo przyszło odpowiedzieć na to pytanie, Z

bolącym sercem wyznał:

- Prosiłaś mnie, żebym był z tobą uczciwy, a więc będę. Na

początku tak rzeczywiście było; po tym, kiedy po raz pierwszy

odrzuciłaś moją propozycję, przez jakiś czas istotnie nosiłem się z

takim zamiarem, ale im bliżej cię poznawałem, tym lepiej zaczynałem

zdawać sobie sprawę, że nie mogę dopuścić się takiego haniebnego

czynu. Co więcej, gdy ci już opowiem o odkryciach Jacksona,

zamierzam zapytać cię o coś, co, mam nadzieję, rozproszy twe

wątpliwości dotyczące moich rzeczywistych zamiarów wobec ciebie

w przyszłości.

Louise znalazła się w niezręcznej sytuacji. Bardzo chciała

dowiedzieć się, jaki jest rezultat poszukiwań Jacksona, i nie mogła z

pogardą potraktować człowieka, który jej te wieści przynosił. Co

innego, gdyby Marcus zjawił się u niej z pustymi rękami, o, wtedy z

pewnością szybko by go odprawiła.

Jakkolwiek jednak było, to on opowiedział Jacksonowi jej

historię, i to on zapłacił mu za trudy jego skomplikowanej misji.

Nawet jeżeli początkowo była przeciwna temu przedsięwzięciu, to

teraz, gdy dobiegło już końca, zależało jej niezmiernie na poznaniu

prawdy - wszystko jedno jakiej - dobrej czy złej, ale sądząc po minie

Marcusa, wiadomości były raczej pomyślne.

- Dobrze - zgodziła się. - Niech tak będzie. Wierzę, choć nie w

pełni. Proszę, usiądź - wskazała krzesło, na którym zawsze siadywał -

i opowiedz mi, czego Jackson się dowiedział.

background image

Niecierpliwość, która rozsadzała Marcusa, kiedy czekał na Louise

w saloniku, wróciła obecnie ze zdwojoną siłą.

- Och, moje kochanie - odrzekł. - Misja Jacksona powiodła się

nadspodziewanie dobrze. Odnalazł dokumenty, które potwierdzają, że

madame Felice jest Louise Cleeve, wnuczką poprzedniego hrabiego

Yardleya. Co więcej, materiał dowodowy jest tak pełny i

niepodważalny, że nikt nie ośmieli się kwestionować jego

autentyczności. Jeśli pozwolisz, pokażemy go prawnikom naszej

rodziny po tym, kiedy już sama go przejrzysz, abyśmy mogli

oficjalnie ogłosić, że pochodzisz z rodziny Cleeve'ów. Wtedy

zajmiesz należne ci miejsce w naszej sferze.

Po raz pierwszy w życiu Louise miała uczucie, że za chwilę

zemdleje.

- Dowody? Niepodważalne dowody - odezwała się prawie

szeptem - po tylu latach? Gdzie on znalazł te dokumenty? Mój

opiekun nie mógł ich odszukać. Gdzie to było?

Marcus opowiedział jej o przebiegu wizyty Jacksona w Steep

Ride i zakończył uwagą, że Sywell i Burneck od początku znali

prawdę o jej pochodzeniu.

W tym momencie Louise, która zaczynała już trochę dochodzić

do siebie po wstrząsie, jakim była dla niej ta oszałamiająca

wiadomość, wykrzyknęła głośno:

- Ach, więc to dlatego on ożenił się ze mną! Cóż to był za nędznik

z tego człowieka.

background image

- Tak jest - przyznał Marcus, po raz kolejny podziwiając bystrość

umysłu ukochanej. - Tak powiedział Burneck. Najwidoczniej

traktowali to jako dobry kawał - on i jego ojczulek Sywell.

Louise podniosła się i zaczęła nerwowo spacerować po pokoju,

podobnie jak to wcześniej robił Marcus.

- Kawał! Ładny mi kawał! Moje życie to był dla nich kawał. Moje

cierpienie, ciężka praca, samotność, brak pewności co do mego

pochodzenia, niewiedza, kim są moi krewni, lęk, że jestem

nieślubnym dzieckiem, to wszystko nic ich nie obchodziło. Dla nich

liczyła się tylko okazja do śmiechu. Cieszyli się jedynie, że udało im

się wpaść na taki świetny pomysł.

Przypomniała sobie długie męczące godziny spędzone nad igłą,

kiedy uczyła się krawieckiego fachu w Northampton, i chociaż nie

żałowała tego trudnego czasu ani nie uważała go za stracony, bolała ją

świadomość, że na tyle lat podstępem pozbawiono ją uczestniczenia w

życiu świata, do którego pochodzenie w pełni ją upoważniało.

Marcus, gdyby to zdarzyło się wcześniej, zanim Louise

dowiedziała się o jego zakładzie z Jackiem Percevalem, oraz o tym, że

w londyńskim towarzystwie wiedzą o ich potajemnych spotkaniach,

wziąłby ją teraz w ramiona i usiłował pocieszyć. Jednakże, w obecnej

chwili, wydało mu się to niezbyt właściwym krokiem. Pomyślał, że

Louise może opacznie go zrozumieć; zacznie podejrzewać, że nie

porzucił swoich planów i nadal nosi się z zamiarem zaciągnięcia jej

do łóżka.

background image

Musi być cierpliwy. Przecież jeszcze przed podróżą Jacksona do

Steepwood podjął decyzję, że się z nią ożeni. Rozważał ją podczas

bezsennej nocy i ostatecznie utwierdził się w przekonaniu, że właśnie

tak powinien postąpić. Już wkrótce jej to oznajmi, a potem już nigdy,

miał nadzieję, nie da Louise powodu do powątpiewania w szczerość

jego intencji.

Zamiast się oświadczyć, zaproponował jedynie:

- Może zadzwonię na służącą i każę jej przynieść herbatę lub

nawet coś mocniejszego? - Niepokoił go wygląd Louise, była blada i

nienaturalnie podniecona. Był zdania, że przydałby się jej jakiś

wzmacniający środek.

Louise potrząsnęła głową przecząco i mocnym głosem

oświadczyła:

- Nie, nie wolno mi poddawać się nastrojom. Tylko głupcy, którzy

nigdy nie musieli stawić czoła przeciwnościom życia, pozwalają sobie

na humory. Usiłuję uwierzyć, że to, o czym usłyszałam, jest prawdą.

To sprawia, że widzę swoje minione życie w zupełnie innym świecie.

Mój opiekun, kiedy leżał na łożu śmierci, wyznał, że byłam córką

Ruperta Cleeve'a, co dało mi nazwisko, ale, niestety, nie miał żadnych

dokumentów, które by ten fakt potwierdzały. Ty, milordzie, je dla

mnie odszukałeś i jestem ci za to niezmiernie wdzięczna. Pragnę

przeprosić cię za niemiłe zachowanie i niegrzeczne słowa, którymi cię

dzisiaj przywitałam.

- To całkiem zrozumiałe, że poczułaś się urażona po tym, co

słyszałaś na mój temat od lady Leominster - zauważył Marcus,

background image

podchodząc bliżej, do kominka, przy którym Louise stała, opierając

się o gzyms. - Dałem ci podstawy do takich przypuszczeń swoim

zachowaniem zaraz po naszym poznaniu. Jeżeli czujesz się na siłach

znieść kolejny wstrząs, to chciałbym cię o coś zapytać. To pytanie jest

dla mnie bardzo istotne.

Czy czuła się na siłach znieść jeszcze jedną ważną wiadomość?

Zdecydowanie nie, ale główną zasadą, jaką Louise kierowała się w

życiu, było nigdy nie przyznawać się do słabości ani nie uginać się

pod ciężarem losu. Nie widziała powodu, aby teraz postąpić inaczej.

A poza tym, co on jej jeszcze może powiedzieć takiego, co by mogło

nią wstrząsnąć lub zadziwić? W późniejszym czasie Louise

niejednokrotnie dziwiła się swojej naiwności, która podsunęła jej to

pytanie.

Odwróciła się do Marcusa i skinęła twierdząco głową. Nie

wiedziała, że bladość spowodowana szokiem, jakim była dla niej

wiadomość o pochodzeniu, zaczyna powoli znikać z jej twarzy. Lekki

rumieniec pojawił się znowu na jej policzkach, a niebieskie oczy

rozbłysły jak gwiazdy. Mężczyźnie, który ją kochał, wydała się w tej

chwili tak olśniewająco piękna, że wprost oniemiał z wrażenia.

Zbliżył się, wziął ją za rękę i odezwał się ochrypłym głosem:

- Kochanie, proszę, zechciej usiąść, zanim cię o coś zapytam.

Uczucie oszołomienia jeszcze Louise nie opuściło. Nie czuła w

sobie na razie dość energii, aby Marcusowi się przeciwstawić, więc

tylko posłusznie spełniła polecenie. Marcus stanął przed nią, wysoki i

background image

wyprostowany. W jego oczach, kiedy spoglądał na ukochaną,

malowała się ogromna czułość.

- Moja droga Louise - zaczął uroczystym tonem. - Zamierzam

zrobić coś, czego dotąd nigdy nie robiłem, i mam nadzieję, że nigdy

więcej nie będę musiał robić. Nie jestem w stanie wyrazić podziwu,

jaki wzbudziłaś we mnie od początku, a który bliższa znajomość z

tobą w ostatnich tygodniach tylko ugruntowała.

Muszę powiedzieć, że powściągliwość, z jaką mnie na początku

traktowałaś, i stanowczość, z jaką odrzuciłaś moje umizgi, sprawiły,

że ten podziw dla ciebie nie tylko nie osłabł, ale, odwrotnie, jeszcze

bardziej się spotęgował. To jeszcze nie wszystko - do podziwu doszła

miłość. Tak, to prawda, zakochałem się w tobie, moja droga Louise, i

ogrom tego uczucia zaskoczył mnie samego.

Nigdy dotąd żadna kobieta nie zdobyła mego serca i nigdy nie

przypuszczałem, że to się kiedykolwiek zdarzy. Ale fakt jest faktem i

dlatego błagam cię, najdroższa, spełnij moją prośbę i uczyń mnie

najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi - zgódź się zostać moją żoną.

Marcus, zanim wystąpił z tą propozycją, nie zastanawiał się, jak

Louise ją przyjmie i w jaki sposób na nią zareaguje. Gdyby tak było,

oczekiwałby raczej gwałtownego wybuchu radości, wyobrażałby

sobie, że uniesiona szczęściem, z wdzięcznością rzuci się w jego

ramiona.

Przynosił jej przecież wspaniałe prezenty: nie tylko jej prawdziwe

nazwisko i dowód, że jest pochodzącym z prawego łoża dzieckiem,

ale także uczucie mężczyzny, który pokochał kobietę pierwszą w

background image

swoim życiu prawdziwą miłością. Jednak reakcja Louise była jak

najdalsza od jego oczekiwań. Skoczyła na równe nogi i wykrzyknęła:

- O, co to, to nie! Już widzę, w czym rzecz. Kiedy byłam madame

Felice, jedyne, co miałeś mi do zaoferowania, to rola kochanki, ale

oczywiście Louise Cleeve, potomkini słynnego hrabiowskiego rodu to

już zupełnie inna sprawa. Ona jest godna zaszczytu, aby zostać żoną.

Gdyby pan Marks oświadczył się madame Felice, nie wiedząc,

czy ona jest panną Louise Cleeve, czy też wdową po markizie

Sywellu, wówczas moje stanowisko przedstawiałoby się zupełnie

inaczej. Bez namysłu odpowiedziałabym, że owszem, tak, zgadzam

się zostać jego żoną. Nie wahałabym się ani przez moment. Ale tak

jak sprawa wygląda w tej chwili, moja odpowiedź to zdecydowane

„nie”.

W Marcusa jakby piorun strzelił, kiedy usłyszał te słowa. W

rezultacie zrobił coś, co było całkowicie sprzeczne z jego naturą. Padł

przed Louise na kolana, aby prosić ją i błagać. Wziął jej rękę w swoją,

ale ona wyrwała mu ją ze złością.

- Nie! - wykrzyknął Marcus. - Krzywdzisz mnie tym

posądzeniem. Postanowiłem zaproponować ci małżeństwo już

wcześniej, zanim jeszcze Jackson wyruszył do Steepwood, aby

poszukać dowodów na to, czy jesteś dzieckiem z prawego łoża.

Czekałem tylko na wyniki jego misji. Chciałem oznajmić ci o tych

dwóch rzeczach jednocześnie: poinformować o wynikach poszukiwań

Jacksona, a zaraz potem prosić o rękę.

background image

- Tak mówisz teraz - odparła Louise, czując, że łzy napływają jej

do oczu. Wszystkie ważniejsze zdarzenia w jej życiu zawsze w końcu

obracały się w ruinę i nawet teraz oświadczyny Marcusa wydały się

jej nieszczere. Nigdy przedtem nawet słówkiem nie wspomniał o

małżeństwie i dopiero gdy dowiedział się, że ona rzeczywiście jest

Louise Cleeve, postanowił się jej oświadczyć.

Marcus wpadł nagle w rozpacz.

- Zastanów się tylko - prosił błagalnym tonem. - Spodobaliśmy się

sobie od pierwszego wejrzenia i od tej pory zawsze nas do siebie

ciągnęło. Gdyby było inaczej, nigdy byś nie pozwoliła, abym został

twoim przyjacielem - odtrąciłabyś mnie natychmiast. Ja wiem jedno:

poruszyłaś moje serce, gdy tylko cię zobaczyłem. Już wtedy musiałem

się w tobie zakochać. Powiedz tak, kochanie, powiedz tylko, że się

zgadzasz.

- Ale ona odwróciła głowę i stwierdziła żałośnie:

- Byłam taka samotna. Rozświetliłeś moją samotność, to

wszystko.

- Nie. - Wstał, próbując znowu ująć ją za rękę, ale Louise wciąż

mu na to nie pozwalała.

Sprawa była beznadziejna - przynajmniej na razie. Przypomniało

mu się stare przysłowie: „Ten, kto walczy ucieka, dożyje następnej

walki”. Zostawi ją teraz w spokoju, nie będzie jej dłużej dręczył. Był

jednak zdecydowany powrócić. Kochał ją i za nic na świecie nie

chciał jej stracić. Bardziej niż kiedykolwiek pragnął, aby została jego

background image

żoną nie tylko dlatego, że była najdroższą mu istotą na świecie, ale że

nie wyobrażał sobie również, by ktoś inny został matką jego dzieci.

Nawet

opanowanie,

jakie

wykazywała,

słuchając

jego

oświadczyn, by je następnie odrzucie, zaimponowało mu - sprawiło,

że tym mocniej ją pokochał. Jej silna wola, upór i zdecydowanie, aby

pozostać wierną wyznawanym przez siebie wartościom, robiły

wrażenie na mężczyźnie, który nade wszystko cenił takie zalety.

Może kiedy pożegna się z nią, a ona tutaj zostanie sama i będzie

miała czas rozważyć wszystko, co jej powiedział, może wtedy

przestanie się tak nierozsądnie upierać przy swoim zdaniu i zmieni

decyzję. Bądź co bądź, przeżyła ostatnio wiele i musi mieć czas, aby

dojść do siebie. Gdy się już całkowicie uspokoi, będzie w stanie

obiektywnie ocenić jego propozycję. Może wtedy wreszcie zrozumie,

że składając ją, kierował się wyłącznie uczuciem - że to miłość go in-

spirowała, a nie wyrachowanie.

Jeżeli łudził się, to trudno - ale teraz nie wolno mu już dłużej na

nią nalegać. Podjąwszy tę decyzję, odezwał się możliwie

najspokojniejszym tonem:

- Zostawiam cię teraz samą, abyś przemyślała raz jeszcze to, co ci

dzisiaj powiedziałem, i mam nadzieję, że w rezultacie dojdziesz

jednak do wniosku, że powinnaś przyjąć moją propozycję.

Louise w milczeniu skinęła głową, a następnie rzekła:

- Mam jedną prośbę, lordzie Angmering. Proszę, przynieś mi

świadectwo ślubu rodziców oraz inne dokumenty dotyczącego mego

urodzenia. Proszę nie pokazywać ich żadnym prawnikom, tylko

background image

najpierw dać mi je do przejrzenia. Ja zadecyduję, w którym momencie

przekazać sprawę urzędnikom. Znam już swą nową pozycję w życiu i

do mnie będzie należeć decyzja w tej sprawie.

Mogę chcieć lub nie, być nadal zwykłą madame Felice, ale nigdy

nie użyję tytułu markizy Sywell, mimo że byłam żoną tego człowieka.

Ufam, że pozwolisz mi samej o tym zadecydować, po - jak mówisz -

odpowiednim zastanowieniu się. Chcę również prosić, aby nikomu nie

wspominać o tym, co Jackson odkrył, dopóki ja nie wyrażę na to

zgody.

- Naturalnie - odpowiedział z prostotą. - Decyzja będzie należeć

do ciebie. Dopilnuję, abyś otrzymała te dokumenty. Pamiętaj tylko o

jednym - zyskałaś teraz dużą nową rodzinę, która, jestem o tym

przekonany, będzie chciała ci zrekompensować wszystkie te trudne i

długie lata, jakie zmuszona byłaś spędzić z dala od nas, w samotności

i upokorzeniu. Ta rodzina czeka na ciebie z otwartymi ramionami i

sercem przepełnionym miłością i przyjaźnią.

Nie wspomniał, że zamierza osobiście wręczyć jej te papiery; bał

się, że go posądzi o szantaż, o to, że próbuje w ten sposób wymusić na

niej zgodę na małżeństwo, już teraz, w tej chwili, podczas kiedy ona

wcale nie jest do tego skłonna.

Kiedy wyszedł, zamykając starannie za sobą drzwi, Louise wstała

i podeszła do okna, aby zobaczyć, jak pan Marks się oddala. Od kiedy

stali się przyjaciółmi, trudno jej było myśleć o nim jako o lordzie.

Mężczyzna, który ubierał się jak urzędnik, jadł ostrygi na ulicy z

papierowej torebki i rozmawiał z nią tak szczerze i bezpośrednio, nie

background image

przypominał w niczym tych nielicznych wyniosłych arystokratów,

których miała okazję spotkać w życiu.

Nie wiedziała, że również robotnicy w północnych włościach

hrabiego Yardleya podobnie myśleli o człowieku, który chodził

między nimi w prostym roboczym ubraniu, uczył się podkuwać konie

i chętnie pracował w kuźni i który zażądał, by pokazać, jak równo

wyprowadzać bruzdy podczas orki.

Niektórzy mieli mu za złe takie zachowanie - uważali, że jest

poniżej jego godności zniżać się do zwykłych ludzi i uczyć się od nich

pracy na roli; bardziej mu przystawało, ich zdaniem, siedzieć

bezczynnie w swym wielkim domu i czekać na dochody z majątku.

Inni, przeciwnie, szanowali go za to, że chociaż częściowo starał się

dzielić trudy ich surowej egzystencji. Resztę, tak jak Louise, wprawiał

w pewne zakłopotanie.

Ale dlaczego ona, Louise, miała czuć się zakłopotana, tego nie

wiedziała. Marcus był człowiekiem szczerym i prostolinijnym. Od

początku postawił sprawę jasno - powiedział, że mu się podoba, i że

chce, aby została jego kochanką. Nie szeptał czułych słówek, nie

bawił się w zalecanki, nie udawał, że z nią romansuje. Wszystko to

były środki prowadzące do jednego celu, a zakończenie było zawsze

takie samo - uwiedzenie, zdrada i porzucenie. Marcus nie bawił się w

fałszywą grę i to była jego wielka zaleta. Za to, między innymi, ceniła

go i szanowała.

Louise przyznawała też, że żaden mężczyzna w życiu nie

traktował jej tak uprzejmie i z taką galanterią jak on. Przypomniał jej

background image

się Sywell i brutalność, z jaką ten człowiek się do niej odnosił. W

rezultacie, zmuszona była od niego uciec i ukryć się w Londynie - w

mieście, którego nie znosił i unikał. Spotykała również innych

mężczyzn; przychodziła do ich wspaniałych domów mierzyć suknie

ich żonom, córkom i siostrom. Mężczyzn na tyle bezczelnych, że

ośmielali się zaczepiać ją i nagabywać, a także szeptać do ucha o

swych najbardziej nikczemnych żądzach.

Był nawet jeden, który zwabił ją do pustego pokoju pod

pretekstem, że jego siostra, dla której szyła ślubną suknię, prosi, aby

przyszła do saloniku. Tylko przypadkowi i własnej inteligencji

zawdzięczała, że jej nie zgwałcił, ale wciąż, mimo że od tego

wydarzenia minęło już sporo czasu, trzęsła się ze zgrozy na to

wspomnienie.

Nie, Marcus był zupełnie inny, a słowa, które powiedział na

odchodnym - że zyska rodzinę - potrąciły najbardziej czułą strunę w

jej duszy; jeszcze przez długi czas po jego odejściu czuła jej

wibrowanie.

Zawsze była sama. Te kilka osób, które znała i kochała w

dzieciństwie, odchodziły jedna po drugiej - pani Hanslope, która była

dla niej jak matka i którą nazywała matką, a potem John, jej opiekun.

Następnie, kiedy opuściła Steepwood, aby uczyć się krawieckiego

fachu w Northampton, straciła swą drogą przyjaciółkę, Atenę Filmer.

Tutaj, w Londynie, nie zawarła żadnej przyjaźni i poznanie oraz

miłość Marcusa dały jej nową podnietę do życia - były jak owa

przysłowiowa manna zesłana przez Boga na pustynię głodującym

background image

Żydom. Tylko wrodzona prawość powstrzymała ją od decyzji, by

zostać jego kochanką, ale cała jej istota - jej umysł, ciało wyrywały się

do niego, nakazując poddanie, choćby tylko dlatego, żeby wypełnił

treścią jej pusty świat.

Louise ostro zabroniła sobie skarżyć się na los i rozczulać nad

sobą. Czekało ją dużo pracy, wiele problemów do rozwiązania i

ważnych decyzji do podjęcia. Nieoczekiwanie otworzyły się przed nią

interesujące perspektywy - przed nią, która do tej pory nie widziała

dla siebie żadnych widoków. Kiedy spróbowała ogarnąć myślą swą

nową sytuację, poczuła kompletny chaos w głowie.

Poza tym, zaczynała już trochę żałować, że pozwoliła Marcusowi

odejść...

ROZDZIAŁ SIÓDMY

Marcus wrócił na Berkeley Square zdenerwowany i bez humoru.

Był jednak zdecydowany nie poddawać się przygnębieniu. Przeklinał

własną głupotę i brak wyobraźni, które nie pozwoliły mu przewidzieć

reakcji Louise na jego spóźnioną matrymonialną propozycję. Mimo to

był przekonany, że jej zdrowy rozsądek zwycięży i podsunie właściwą

odpowiedź, kiedy minie wstrząs wywołany rewelacjami dotyczącymi

pochodzenia Louise.

Nieoczekiwana odmowa nie zniechęciła go - wręcz odwrotnie -

wzmogła tylko jego determinację, aby zaprowadzić Louise do ołtarza.

Wiedział jednak, że ma przed sobą kilka niełatwych dni, ale przeżył

już niegdyś podobne, postanowił więc czekać ze spokojem.

background image

W holu spotkał ojca. Zobaczywszy go, Marcus pomyślał, że

Marissa miała rację, niepokojąc się o męża. Hrabia postarzał się w

sposób widoczny i wyglądał na chorego. Marcus odruchowo zapytał:

- Czy mogę cię prosić o rozmowę, sir? Jeżeli oczywiście nie masz

nic przeciwko temu - dodał szybko, widząc, że ojciec próbuje go

wyminąć. Dotknęło go to niemile; sądził, że od czasu ich ostatniej

szczerej rozmowy rozumieli się znacznie lepiej i stali się sobie bliżsi.

- Naturalnie, Angmering, naturalnie. Przejdźmy do gabinetu. Przy

okazji chcę ci powiedzieć, że zatrzymał mnie dzisiaj urzędnik z

Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, informując, że śledztwo w

sprawie zamordowania markiza Sywella zostało ostatecznie

umorzone. Urząd ma pilniejsze sprawy na głowie; chodzi o stan

bezpieczeństwa naszego kraju, które jest zagrożone.

Luddyści buntują się i niszczą maszyny fabryczne zwłaszcza w

hrabstwach centralnych. Ci, którym powierzono śledztwo w sprawie

Sywella, są potrzebni do innych, ważniejszych zadań. Wydaje się, że

ta zbrodnia pozostanie już na zawsze tajemnicą, może dopiero czas

albo jakiś niezwykły przypadek ją rozwiąże.

Tak więc zadanie Jacksona dobiegło końca. Detektyw powróci

niewątpliwie w rejony niepokojów wywołanych przez luddystów, ale

tym razem jego robota będzie już zupełnie innego rodzaju.

- Przynajmniej nie będzie ci już więcej zawracał głowy, sir -

zauważył, kiedy ojciec wskazał mu krzesło po przeciwnej stronie

biurka.

background image

Usiadł i zawahał się przez moment. Nie bardzo wiedział, jak

rozpocząć rozmowę na temat obaw Marissy i swoich, dotyczących

ojca. Milczenie Marcusa przeciągało się do tego stopnia, że lord w

końcu pierwszy się odezwał:

- O co chodzi, Angmering?

- Marissa i ja odnosimy wrażenie, że coś cię dręczy. Ta zgryzota

jest na tyle poważna, iż odbija się na twoim wyglądzie: Ona lęka się

jednak, że tu chodzi o coś więcej niż twoje gorsze samopoczucie, i ja

podzielam jej obawy. Jeżeli uważasz, że zasługuję na zaufanie, to

błagam cię, powiedz mi o tym.

Na pewno będzie ci lżej, jeśli zwierzysz mi się ze swoich

kłopotów. Jak głosi stare powiedzenie, zmartwienie, które dzielisz z

drugą osobą, staje się połową zmartwienia. Jeżeli ukrywasz przed

nami jakąś złą wiadomość, to jestem przekonany, że taka spowiedź

przyniesie ci ulgę.

- Wiem - odparł ojciec, nie patrząc Marcusowi w oczy. - Nie

mogę mówić o tym z Marissą, chociaż wciąż na mnie nalega, abym

przyznał się, co mnie dręczy. Zastanawiam się, czy rzeczywiście

możesz mnie wysłuchać.

- O tym sam musisz zadecydować, sir. Uwierz mi, moją jedyną

intencją jest ci służyć tak, jak przystało dobremu synowi, a obawiam

się, że ostatnimi łaty nie byłem synem, któremu mógłbyś zwierzyć się

ze swoich trosk. Jednak teraz, kiedy wreszcie stosunki między nami są

już właściwe, może zdobędziesz się na wyjawienie swojej tajemnicy.

background image

- To prawda, Angmering, to prawda. Muszę przyznać, że w

najśmielszych marzeniach nie oczekiwałem, że wyrośniesz na takiego

wspaniałego, wartościowego człowieka; nie przypuszczałem, że

okażesz się podporą mojej starości. Ale właśnie dlatego, że jesteś taki,

a nie inny, czuję, że mogę ci zaufać i wyjawić, co mi leży na sercu.

Kiedy ci już o wszystkim opowiem, będę wdzięczny, jeśli

wyrazisz na koniec swoje zdanie i ewentualnie poradzisz, jak

powinienem postąpić. To jest bardzo długa historia i niezbyt budująca.

Miała początek wiele lat temu i lękam się, że gdy skończę swoją

opowieść, może zechcesz wyrzec się człowieka, który ci ją

opowiedział.

Marcus miał w pamięci jedną historię, której korzenie sięgały

przeszłości, a teraz zapowiadało się, że usłyszy następną. Pomógł już

Louise, a teraz, chociaż się to wydawało dziwne, jego rodzie również

oczekiwał od niego pomocy i rady.

- Dopóki nie opowiesz mi wszystkiego, ojcze - odezwał się,

porzucając bezosobowe „sir”, ponieważ zauważył, że ojciec po tym

wstępie wygląda jeszcze bardziej mizernie niż na początku rozmowy -

dopóty nie będę ci w stanie nic doradzić.

- Zanim przystąpię do opowiadania - zaczął hrabia drżącym

głosem - chcę cię prosić, abyś moje wyznanie zachował w całkowitej

tajemnicy. Nie wolno ci nikomu o tym powiedzieć, absolutnie

nikomu, choćbyś nawet doszedł do wniosku, że twoim obowiązkiem

jest tak właśnie postąpić. Bez pewności, że tego nie zrobisz, bez twej

uroczystej obietnicy i słowa honoru, niczego nie wyjawię.

background image

Marcus już miał na języku odpowiedź: „Oczywiście, sir.

Powinieneś już wiedzieć, że ja zawsze dotrzymuję słowa”, kiedy

przypomniał sobie, że wcześniej podobną obietnicę złożył Louise - i

że prawie natychmiast złamał przyrzeczenie.

W wyniku tego wiarołomstwa - mimo że popełnił je, kierując się

najlepszymi intencjami i wyłącznie dla jej dobra - stracił zaufanie

Louise. Przypuszczał, że przestała niezachwianie wierzyć w jego

prawdomówność, i niewykluczone, że dlatego odrzuciła jego

oświadczyny.

Postanowił, że tym razem, jak również w przyszłości, niezależnie

od ceny, jaką przyjdzie mu za to zapłacić, dotrzyma słowa. Zauważył,

że ojciec spostrzegł jego wahanie i zmienił się na twarzy. Nie

domyślając się przyczyny synowskiego milczenia, zwiesił głowę i

ukrył ją w dłoniach, jak gdyby dłużej nie mógł już znieść ciężaru

swojej tajemnicy.

Marcus w końcu przemówił. Mocnym, jasnym głosem, w którym

dźwięczała szczerość, zapewnił:

- Możesz polegać na moim słowie, ojcze. Nie ujawnię ani słowa z

tego, co mi opowiesz, cokolwiek by to było. Mogę złożyć przed tobą

przysięgę, że będę milczał, jeżeli to może cię uspokoić.

Lord Yardley znowu uniósł głowę.

- Nie, nie ma potrzeby, Angmering, twoje zapewnienie mi

wystarczy. Ostatnio bardzo podupadłem na zdrowiu, ale ufam Bogu,

że da mi jeszcze dość siły, abym w Boże Narodzenie powiódł Sophię

do ołtarza i oddał ją w ręce przyszłego małżonka. Kiedy odejdę z tego

background image

świata, mój sekret zejdzie razem ze mną do grobu, gdzie zapadnie w

mroki niepamięci. Nie wolno mi już dłużej zwlekać.

Ta historia sięga drugiej połowy minionego stulecia. Byłem

młody - młodszy, niż ty jesteś teraz, Angmering. Wchodziłem w życie

jako zwykły Thomas Cleeve, który, wydawać się mogło, nie ma

żadnych szans na hrabiowski tytuł; nasza rodzina już dawno temu

rozgałęziła się w liczne boczne linie i ja nie byłem pierwszy w

kolejce. Spotkałem wtedy piękną i bardzo pobożną młodą kobietę,

która nazywała się Sophia Goode i w której bez pamięci się

zakochałem.

Uśmiechnął się z wysiłkiem, widząc, że Marcus poruszył się

nagle na krześle, najwyraźniej zaskoczony.

- Domyślasz się teraz zapewne, dlaczego twoja przyrodnia siostra

nosi takie imię. Tak, masz rację. To ja je dla niej wybrałem. Ale

wracajmy do tematu. Byliśmy w sobie tak zakochani, że

postanowiliśmy się pobrać, ponieważ nie wyobrażaliśmy sobie

dalszego życia bez siebie. Zarówno jej, jak i moi rodzice przyjęli

naszą decyzję z najwyższym zadowoleniem.

Cieszyło ich, że się tak kochamy, bo, jak sam wiesz, w naszej

sferze małżeństwa z miłości raczej rzadko się zdarzają. Mieliśmy już

rozpocząć przygotowania do ślubu, kiedy pewnego dnia dostałem od

niej list, który zniszczył cały świat, w jakim dotychczas żyłem. Moja

ukochana napisała, że zmieniła zamiar, że nie wyjdzie za mnie za mąż

i przechodzi na katolicyzm.

background image

Odrzuca pokusy ziemskiej miłości i pragnie zostać oblubienicą

Chrystusa - w tym celu zamierza wstąpić do klasztoru. Możesz sobie

wyobrazić, jakim ciosem był dla mnie ten list. Natychmiast do niej

pojechałem, aby wyperswadować jej ten zamiar i nakłonić do zmiany

decyzji, ale Sophii już nie zastałem; okazało się, że przybyłem za

późno.

Kiedy uświadomiłem sobie, że ona jest już dla mnie stracona, że

odeszła na zawsze i nigdy więcej jej nie zobaczę, poczułem, że tracę

zmysły. Buntowałem się, złorzeczyłem Bogu i losowi za to, że tak

bezlitośnie się ze mną obszedł i że odebrał mi to, co miałem w życiu

najdroższego. Wszystko, co dookoła siebie widziałem, wydało mi się

nagle wrogie i nienawistne, ponieważ jej nie było przy mnie i nie

mogłem tego oglądać wraz z nią ani razem z nią uczestniczyć w życiu

świata.

Po dziesięciu latach poślubiłem twoją matkę - uczyniłem to

zarówno dlatego, że czułem się samotny, jak i z każdego innego

powodu. Zostałem srogo ukarany za ten lekkomyślny czyn - moje

małżeństwo okazało się katastrofą. W końcu twoja matka porzuciła

mnie dla innego. W niedługi czas potem umarła. Nie dowiedziałem się

nigdy, w jakich to było okolicznościach; zresztą, nie próbowałem tego

dociekać. Byłem szczęśliwy, że znowu jestem wolnym człowiekiem.

Miałem też syna, ale go zaniedbywałem i odtrącałem od siebie,

ponieważ przypominał mi swoją matkę, przez którą tyle

wycierpiałem. Następnie spotkałem Marissę, która stała się gwiazdą

przewodnią mojego życia - a do pewnego stopnia również i twoją, jak

background image

mniemam. Byłem szczęśliwy, szczęśliwszy nawet, niż na to

zasługiwałem. Minęło wiele lat i zaczynałem już zapominać o swojej

dawnej miłości, ciesząc się codziennymi radościami.

Hrabia zamyślił się i dopiero po dłuższej chwili podjął opowieść.

- Niestety, na początku tego roku otrzymałem paczkę, w której

znajdowało się kilka osobistych drobiazgów oraz list. Był

zaadresowany do mnie i pochodził od kogoś, kto nazywał się siostrą

Mary Margaret. Zaintrygowało mnie to, ale kiedy przeczytałem list,

wszystko się wyjaśniło. Okazało się, że napisała go moja dawna

utracona miłość.

Po jej śmierci, która nastąpiła wkrótce po tym, zgodnie z jej

ostatnią wolą, przeorysza zakonnego zgromadzenia przesłała

paczuszkę z listem do mnie. Zasmuciła mnie wieść o śmierci mej

pierwszej miłości, ale jeszcze większym wstrząsem było to, co

napisała. Wyjaśniła, dlaczego tak nagle ze mną zerwała.

Okazało się, że została uwiedziona, a właściwie zgwałcona przez

mego przyjaciela z czasów młodości, lorda George'a Ormistona,

znanego później jako markiz Sywell. Padła ofiarą swej niewinności i

braku doświadczenia z mężczyznami. Sywell w owym czasie był

bardzo atrakcyjnym i przystojnym młodym człowiekiem i rzadko

która kobieta potrafiła mu się oprzeć.

Moja Sophia była do tego stopnia niewinna, że po tym wszystkim

sądziła, że nie ma dla niej innego wyjścia, jak tylko go poślubić.

Dlatego postanowiła zerwać nasze zaręczyny, ale, tak czy inaczej, po

związaniu się z Sywellem nie chciała już do mnie wrócić.

background image

Bardzo się na nim zawiodła. Sywell lekceważył ją i traktował całą

sprawę jak świetny kawał. Drwił z niej i z jej oczekiwań, że się z nią

ożeni. Nie miał najmniejszego zamiaru tego zrobić. Została oszukana i

zdradzona. Zdradziła siebie, zdradziła mnie i zdradziła także zasady

religijne, do których przywiązywała wielką wagę, a wszystko to z

miłości do nędznika, który pozbawił ją dziewictwa i uczynił z niej

obiekt bezlitosnych żartów.

Uważała, że zhańbiła się do tego stopnia, że nie ma prawa wiązać

się ze mną małżeńskim węzłem. W rezultacie, odarta, jak pisała,

całkowicie z czci i honoru, postanowiła wyrzec się ziemskiego świata

i zamknąć w klasztornych murach.

Możesz sobie wyobrazić, co działo się w mej duszy, kiedy

przeczytałem ten list. Przeszłość, która, myślałem, już dawno została

pogrzebana, powstała naraz z grobu, ożywiając ponure duchy mej

minionej młodości i ponownie przywodząc na myśl tragiczną sercową

porażkę. Dowiedziawszy się o nikczemności Sywella, zapragnąłem

zemścić się na potworze, który doprowadził moją ukochaną do takiej

desperacji, że musiała zamknąć się w klasztornych murach i wyrzec

ziemskiego życia.

Ból przenikał moje serce, kiedy przypomniałem sobie, jak bardzo

za nią tęskniłem i jaki byłem nieszczęśliwy, gdy odeszła. Pałałem

żądzą zemsty - chciałem natychmiast biec do Sywella, obrzucić go

obelgami, zrobić coś, już nawet nie wiem co. Zapomniałem o swym

udanym małżeństwie z Marissą, zajęty wyłącznie rozpamiętywaniem

cierpienia, które Sywell zadał mojej dawnej ukochanej.

background image

Bezzwłocznie wybrałem się do opactwa Steepwood, aby rzucić

mu w twarz oskarżenie, zwymyślać od ostatnich i kazać zapłacić za

całe zło, jakie wyrządził jej i mnie. Możesz sobie wyobrazić z jakim

rezultatem. Zniszczony i zdegenerowany, był karykaturą tego ongiś

świetnego młodzieńca. Zaczął się ze mnie wyśmiewać i nazywać

niedołęgą, który nie potrafił utrzymać przy sobie ukochanej kobiety.

Chełpił się, że rzuciła mnie najpierw dla niego, a potem dla Boga.

Śmiejąc się drwiąco, oświadczył: ,,Dziwka sama tego chciała i nie jest

moją winą, że dostała religijnego fioła po tym, jak poszła ze mną do

łóżka. Moim zdaniem to, że nie związałeś się z tą głupią krową,

wyszło ci tylko na dobre. Przyszłość to pokazała. W gruncie rzeczy

oddałem ci przysługę, za którą raczej należy mi się podziękowanie”.

Przypuszczalnie zabiłbym go tam już wtedy, gdyby nie ten jego

bękart, Burneck, który zawsze przy nim warował, stał obok i pilnował.

Postanowiłem, że wykończę go w taki sposób, aby na nikogo nie

padło podejrzenie, nawet na tę kreaturę, Burnecka. Stłumiłem nie-

nawiść, która wprost mnie dusiła, podziękowałem Sywellowi za

„przysługę”, jaką mi oddał - co Burnecka rozśmieszyło do łez - i

nawet zaproponowałem temu ostatniemu, dla pozoru oczywiście, że

zrobimy wspólnie jakiś mały interes.

Pod tym pretekstem - właśnie interesu - zaprosiłem Burnecka do

Jaffrey House tego wieczoru, w którym postanowiłem zabić Sywella.

Noc była ciemna, bezksiężycowa i było mało prawdopodobne, że ktoś

mnie zauważy. Wymyśliłem jakiś powód i zatrzymałem Burnecka w

background image

domu u siebie na noc. Spał w pomieszczeniach dla służby, co

stwarzało mu niepodważalne alibi.

Na nieszczęście nie wziąłem pod uwagę ewentualności, że

podejrzenie o morderstwo może paść również na zaginioną żonę

Sywella, podopieczną Hanslope'a. Później jednak Jackson zdjął mi

ciężar z serca, zapewniając, że ona w żadnym wypadku nie może być

oskarżona o tę zbrodnię, ponieważ w owym czasie przebywała w

Londynie, w którym, po ucieczce od Sywella, zamieszkała na stałe, a

nie miała dostatecznych środków, aby wynająć płatnego mordercę,

który by za nią tego okrutnika sprzątnął.

Przebrałem się w strój leśnika, na wypadek gdyby ktoś jednak

mnie zobaczył w ciemnościach. Wziąłem też ze sobą pistolet. Przez

całą drogę do opactwa myślałem o tym, jak go będę zabijał. Nie

odczuwałem najmniejszych wyrzutów sumienia z tego powodu.

Powiedziałem sobie, że zasłużył w pełni na taki haniebny koniec

przez swoje liczne zbrodnicze czyny.

Nadal o tym myślałem, kiedy przekraczałem progi opactwa i

szedłem po schodach na górę jednym z tych dobrze mi znanych

tajemniczych przejść. Gdyby nawet jakiś niefortunny zbieg

okoliczności sprawił, że ktoś znalazłby się w pobliżu, i tak nie mógłby

mnie zobaczyć.

Zastałem Sywella w sypialni. Wydawał mi się jeszcze bardzie

odrażający niż wtedy, kiedy go widziałem ostatnim razem z racji

awantury, jaką mu urządziłem po otrzymaniu pośmiertnego listu od

mojej pierwszej miłości. Nie pamiętałem już, jak wyglądaliśmy obaj

background image

w latach naszej młodości. O nim mówiono, że przypominał Adonisa,

owego pięknego młodzieńca z greckich mitów.

Teraz przede mną w łóżku leżał jedynie żałosny ludzki wrak.

Widocznie próbował się ogolić, ponieważ na podręcznym stoliku

obok łóżka leżała brzytwa i ręcznik. Spojrzał na mnie i wybełkotał:

„Co ty, u diabła, robisz w mej sypialni o takiej późnej porze,

Yardley?” „Przyszedłem, żeby cię posłać do piekła” - odrzekłem.

„Kula, którą ci zaraz wsadzę w głowę, będzie moim prezentem dla

ciebie od Sophii”.

Podniosłem pistolet do góry i wycelowałem w ten łachman. To

coś nie było już człowiekiem. Wytoczył się z łóżka. Stanął

naprzeciwko mnie i powiedział: „Nie stać cię na to. Nie zdobędziesz

się na tyle odwagi, Tozzy, aby zabić z zimną krwią starego

przyjaciela”.

Umyślnie użył przezwiska, jakim obdarzono mnie w szkole, i nie

wiem, nigdy nie będę wiedział, czy to, że mnie tak nazwał, czy coś

jeszcze innego sprawiło, że nie wypaliłem do niego od razu.

Doznałem jakiegoś olśnienia, jakaś błyskawiczna myśl przebiegła mi

przez głowę, przed oczami stanęło mi moje szczęśliwe życie z

Marissą. Wiedziałem już jedno - nie potrafię go zabić, nawet jeżeli w

pełni na to zasłużył.

Uprzytomniłem sobie, co będzie, jeśli dowiodą mi morderstwa, i

jaki to wtedy będzie cios dla Marissy, dla mojej córki Sophii, mającej

poślubić w Boże Narodzenie księcia Shambrook. Zostanę aresztowany

i jeszcze przed tym wielkim świętem zawisnę na szubienicy.

background image

Pomyślałem sobie, że on nie jest tego wart, że on już przebywa w

piekle, które sam sobie stworzył. Plugawym życiem zniszczył męską

urodę i zmarnował zdolności, podczas gdy ja, jedna z jego ofiar,

stworzyłem zasobny szczęśliwy dom, doczekałem się dzieci i żyję

otoczony kochającą rodziną.

Trzeba byłoby wielu słów, aby wyrazić moje uczucia, ale dla

myśli czasu było aż nadto. Opuściłem rękę z pistoletem i jak głupiec

położyłem go na stoliku, mówiąc: „Umieraj naturalną śmiercią,

Sywell. Nie chcę skracać twego nędznego żywota”.

Och, i tym razem go nie doceniłem. Ryknął groźnie i podskoczył

ku mnie, zanim zdążyłem pochwycić pistolet. Złapał brzytwę i rzucił

się z nią na mnie, zamierzając poderżnąć mi gardło. Chciał mnie

zabić. Jednak nie docenił swej ostatniej ofiary. Aczkolwiek już stary i

słaby, byłem i tak silniejszy od tej ruiny, jaką on sobą przedstawiał.

Złapałem go za nadgarstek i wykręciłem z garści brzytwę. On plunął

mi w twarz i odezwał się drwiąco: „Mówiłem już, że zabraknie ci

odwagi, aby mnie zabić, Tozzy, pamiętasz?”.

Nie wiem, co mnie ogarnęło po tych słowach. Opanowała mnie

furia podobna chyba do szału, jaki był udziałem naszych

skandynawskich przodków, wikingów, gdy ruszali do walki z

nieprzyjacielem. W jednej chwili przeistoczyłem się w szaleńca.

Ciąłem go i dźgałem dopóty, dopóki starczyło mi sił, a on nie znalazł

się na podłodze nieżywy. Odstąpiłem od niego, chwiejąc się na

nogach, wyczerpany do ostateczności. Odrzuciłem brzytwę i

background image

podniosłem pistolet, który upadł na podłogę. Byłem cały

zakrwawiony; należało czym prędzej uciekać z tego domu.

Nie bardzo pamiętam, co było dalej, ponieważ przez cały czas

znajdowałem się w szoku, ale, rzecz dziwna, w dalszym ciągu nie

odczuwałem żadnych wyrzutów sumienia. Przecież gdybym ja go nie

zabił, to on by mnie zabił. Zanim wyszedłem z sypialni Sywella,

podniosłem jego płaszcz, niedbale rzucony na podłogę i wziąłem ze

sobą.

Kiedy doszedłem do stawu, w którym obaj kąpaliśmy się jako

chłopcy, rozebrałem się, zdjąłem z siebie wierzchnią odzież,

przesiąkniętą jego krwią i zagrzebałem ją w ziemi. Nie mam pojęcia,

w którym miejscu. Nie byłem wtedy w stanie przejmować się takimi

sprawami. Następnie umyłem się, włożyłem na siebie płaszcz

Sywella, żeby jako tako wyglądać i udałem się do domu. Po drodze

nie spotkałem nikogo i bez przeszkód dotarłem do swej sypialni.

Zadbałem o to, aby mój lokaj i służba byli świadkami, że położyłem

się spać o zwykłej porze.

Kiedy, w jakiś czas potem, zaczął się szum wokół tej zbrodni, moi

ludzie z czystym sumieniem zaświadczyli, że feralnego dnia pomogli

mi jak zwykłe wieczorem położyć się do łóżka i że nazajutrz rano

zastali mnie w sypialni. Jackson maglował mnie podczas

przesłuchania na wszystkie strony, ale nic nie zdołał ze mnie

wydobyć. Nie zdradziłem się niczym - nawet powieka mi nie drgnęła.

Martwiłem się tylko, że jakiś niewinny człowiek może zostać

posądzony o morderstwo, które w rzeczywistości nie było przecież

background image

morderstwem, tylko działaniem w obronie własnej - i że wtedy będę

musiał przyznać się do winy. Nie mogę przecież pozwolić, aby jakiś

Bogu ducha winny człowiek zawisnął zamiast mnie na szubienicy.

Dzisiaj, jak ci już wspomniałem, poinformowano mnie, że

śledztwo utknęło w martwym punkcie. Organy śledcze nie wpadły jak

dotąd na żaden trop sprawcy tej zbrodni. Jeżeli nie pojawią się nowe

fakty, to zagadka śmierci Sywella nigdy nie zostanie rozwiązana.

Wszyscy podejrzani, włącznie ze mną, mają niepodważalne alibi, tak

więc sprawa, jak do tej pory, nie posunęła się ani o krok do przodu.

Tak długo już żyję ze świadomością tego czynu, że życie

przestało przedstawiać dla mnie jakąkolwiek wartość. Do tego

dochodzi choroba, która, zdaniem lekarzy, w ciągu roku zabierze mnie

z tego świata. Mówię ci to na wypadek, gdyby jakaś niewinna osoba

została oskarżona o to morderstwo po mojej śmierci. Wtedy i tylko

wtedy weźmiesz pismo, które ci zaraz wręczę, a które zawiera moje

zeznanie i przedstawisz je właściwym organom. Nie chcę, aby

ktokolwiek cierpiał za moje winy.

Twarz hrabiego była szara jak popiół. Na biurku stała szklanka z

wodą. Podniósł ją do ust drżącą ręką i spojrzał na syna.

- Oczywiście, że uczynię to, o co mnie prosisz, ojcze -

odpowiedział Marcus z bezbrzeżnym współczuciem w głosie. - Znając

moralność Sywella i twoją, wierzę głęboko, że działałeś wyłącznie w

obronie własnej, ale ze względu na brak świadków trudno byłoby ci to

udowodnić przed sądem. Zwłaszcza że, jak sam na początku

stwierdziłeś, przyszedłeś do niego po to, by go zabić. Jeśli o mnie

background image

chodzi, całkowicie rozumiem uczucia, które tobą wtedy miotały i

które zmusiły cię do tego czynu.

- Dziękuję ci, Angmering - odrzekł lord Yardley. - Mam

wrażenie, że pośmiertny list Sophii wprawił mnie w chwilowy obłęd.

Dopiero kiedy uprzytomniłem sobie, co zrobiłem Sywellowi,

powróciłem do przytomności i zacząłem rozumować normalnie.

Jestem również przekonany, że, poza wszystkim, moja dawna

miłość nie życzyłaby sobie, abym mścił się za nią na Sywellu. Nic nie

tłumaczy mojego postępku ani kłamstw, jakie głosiłem. Ja, który

zawsze chlubiłem się prawdomównością, muszę obecnie żyć ze

świadomością, że jestem kłamcą i oszustem...

Marcus podniósł się, okrążył biurko i zwrócił się do hrabiego:

- Przestań, ojcze, przestań. Co się stało, to się nie odstanie.

Niezależnie od Sywella, który ma to, na co zasłużył, w zasadzie ty

jesteś jedyną ofiarą. Nikt nie został skrzywdzony niesłusznym

posądzeniem o morderstwo. Wszyscy, których to podejrzenie

obejmowało, dowiedli, na szczęście, swojej niewinności.

Teraz, kiedy się już przede mną wyspowiadałeś i zrzuciłeś ciężar

z serca, postaraj się odzyskać spokój. Zapewniam cię, że nie powiem

nic i nie zrobię niczego oprócz tych dwóch rzeczy, o które mnie

prosiłeś. Po pierwsze, będę milczał jak grób, a po drugie, w razie

konieczności przekażę twoje zeznania władzom. A teraz idź do

sypialni i spróbuj odpocząć.

- Nie zasłużyłem na takiego syna jak ty, Angmering -

odpowiedział z prostotą stary hrabia. - Nie zasługuję też na Marissę.

background image

W latach swojej młodości nie byłem wcale lepszy od Sywella. Byłem

takim samym rozpustnikiem jak on. Czy Sophia byłaby w stanie,

gdyby została moją żoną, zmienić mnie pod tym względem? Nie

wiem i nigdy się tego nie dowiem.

Zmieniłem się na lepsze dopiero po jej odejściu. O Boże, wszyscy

jesteśmy przekonani, że przeszłość to jest coś, co skończyło się raz na

zawsze i nigdy nie wróci. Boże zmiłuj się nade mną, w moim

przypadku ta przeszłość wróciła i zniszczyła mnie po raz wtóry.

Co mam powiedzieć, jakich słów użyć, aby ulżyć męce ojca,

myślał z rozpaczą Marcus. Niestety, nic nie mógł na to poradzić.

Jedyne, co zrobił, to pomógł mu dźwignąć się z miejsca i odezwał się

uspokajająco:

- Pozwól, że zaprowadzę cię teraz na górę, ojcze. Połóż się do

łóżka i postaraj się zasnąć. We śnie znajdziesz zapomnienie od

dręczących cię koszmarów. Sen przyniesie ci spokój. Żywy czy

umarły, Sywell nie jest wart, abyś zadręczał się wyrzutami sumienia.

Pomyśl, to jego własna podłość i niegodziwość spowodowały, że w

taki, a nie inny sposób zakończył życie. To on sam jest winien swej

haniebnej śmierci.

Ojciec zgodził się zrobić tak, jak Marcus sobie życzył. Wspierany

mocnym ramieniem Thomas Cleeve, lord Yardley, szedł wraz z

synem, którego docenił dopiero na starość, po schodach, na górę, do

sypialni. Tam wreszcie, w jej zaciszu, zasnął głębokim snem.

Spowiedź przed synem oczyściła go i zesłała na niego upragniony

spokój, który, jak mu się zdawało, na zawsze już go opuścił.

background image

Marcus odprowadził ojca do sypialni, a następnie, wstrząśnięty,

długo rozmyślał nad tym, co od niego usłyszał. Nachodziły go też

myśli o Louise. W rezultacie od nadmiaru wrażeń nie mógł długo

zasnąć tej nocy.

Kiedy w końcu, wyczerpany przeżyciami minionego dnia,

zdrzemnął się, dręczyły go koszmary zrodzone pod wpływem

ojcowskiej opowieści. W tym śnie ukazał mu się powstały z grobu

Sywell, który go straszył, a także Louise, smutna i pobladła jak wtedy,

kiedy opowiadała mu historię swego tragicznego życia.

Pod koniec sen okazał się jednak całkiem przyjemny. Ciemność,

która go otaczała, rozproszyła się, a on przechadzał się po lesie w

Steepwood razem z Louise. Odwrócił głowę, aby na nią spojrzeć, i

fala czułości zalała mu serce. Jej zaróżowiona twarz promieniała

szczęściem, a oczy błyszczały wesołością i uczuciem. Trzymała w

ręku bukiet i powiedziała do niego „Chciałabym tam pójść...”

Już miał jej odpowiedzieć, ale sen się urwał, a on ocknął się w

bladym świetle wczesnego jesiennego poranka. Ciężar, który

przygniatał mu duszę od chwili, kiedy dowiedział się o tajemnicy

ojca, zelżał i Marcus poczuł się na siłach, aby wziąć się za bary z

nadchodzącym dniem i wszystkimi innymi dniami w przyszłości.

Louise miała już dość znaczących spojrzeń, jakimi obrzucały ją

ostatnio niektóre z jej wytwornych klientek. W ich wzroku czytała

wyraźnie, że wiedzą o plotkach krążących w towarzystwie na temat jej

bliskich stosunków z Marcusem; Oczywiście, nie wyrażały swej

ciekawości otwarcie, ale było jasne, że ten fakt bardzo je intryguje.

background image

Louise wiedziała, że jej osoba będzie w centrum zainteresowania

londyńskiej socjety dopóty, dopóki inny skandal nie przyciągnie

uwagi tych, których egzystencja była tak jałowa i pusta, że tylko tego

rodzaju namiastki nadawały jej kolorów życia.

Skończyła właśnie przymierzanie ślubnej kreacji innej młodej

kobiecie, której ślub również miał się odbyć w Boże Narodzenie.

Odpoczywała w swym małym gabinecie - od rana była tak zajęta, że

nie zdążyła nawet przysiąść, żeby chwilę odetchnąć, kiedy przybiegła

zadyszana ekspedientka, oznajmiając z żywością:

- Madame Felice, ten dżentelmen, który chciał zamówić u pani

koszulę, znowu się pojawił. Powiedział do mnie tak „Powiedz

madame Felice, że pan Marks musi się z nią koniecznie zobaczyć w

bardzo ważnej sprawie...”

Marcus przyszedł do niej na Bond Street, nie bacząc na to, że ktoś

go może zobaczyć! Czego on chce? Co to może być takiego pilnego?

Kiedy widzieli się ostatnio w jej domku w Chelsea, obiecał, że prześle

jej dokumenty, które Jackson wydostał od Burnecka, a które

potwierdzały, że jest dzieckiem pochodzącym z legalnego

małżeńskiego związku. Czyżby zatem jego obecna wizyta miała

znaczyć, że zmienił zamiar i nie odda jej papierów?

Louise zastanawiała się, czy to widok Marcusa wprawił jej

pomocnicę w takie podniecenie, czy też było to jej normalne

zachowanie, tylko skrzętnie do tej pory ukrywane. Ekspedientka

zwróciła się ponownie do swej patronki:

- Co mam powiedzieć temu panu, mam?

background image

- Madame Felice, nie mam - skarciła ją Louise. - Powiedz, że go

oczekuję.

Co mu powie, kiedy go zobaczy? Długo analizowała swoją

sytuację i zastanawiała się, jak ma postąpić. Wyjść za Marcusa czy też

nie wyjść? Ogłosić, że jest Louise Cleeve, daleką kuzynką hrabiego

Yardleya czy nie? Starać się o unieważnienie małżeństwa z Sywellem

czy nie? Tę ostatnią ewentualność rozważała po odejściu Marcusa

szczególnie długo. Nie chciała używać tytułu markizy Sywell. W razie

czego pójdzie do akuszerki, a ta zaświadczy, że jest dziewicą.

Kiedyś myślała, że jeśli nadejdzie taki moment, że dowie się

prawdy o swoim pochodzeniu, to wszystkie dalsze decyzje przyjdą już

jej z łatwością. Nic bardziej mylnego...

Wejście Marcusa położyło kres jej zadumie. Był ubrany jak pan

Marks i miał ze sobą teczkę - zawierała przypuszczalnie dokumenty.

Na jego widok serce zabiło jej szybciej w piersi. Dlaczego tak jest,

zastanawiała się, że zawsze, kiedy go przez czas dłuższy nie ogląda,

wydaje się jej tak nieodparcie pociągający. Zrozumiała, że po prostu

za nim tęskniła.

Poczuła się zakłopotana i dziwnie podekscytowana. Jej oddech

stał się szybszy i urywany. Nakazała ciału zachować spokój, ale ono

nie chciało posłuchać wezwania. Najgorsze ze wszystkiego - a może

najlepsze - było to, że nie musiał nawet jej dotykać, aby poczuła, że

jej właściwe miejsce jest w jego ramionach - miejsce, w którym nigdy

jeszcze nie gościła.

background image

- Proszę siadać, panie Marksie - zwróciła się do niego, jakby

rzeczywiście był kancelaryjnym urzędnikiem. - Spodziewam się, że

przynosisz mi dokumenty zaświadczające o moim prawdziwym

pochodzeniu.

Moje ty kochanie! - czule odpowiedział jej w myślach Marcus.

Wystarczy, że tylko cię zobaczę, a natychmiast rodzi się we mnie

pragnienie, aby jak najszybciej powieść cię do ołtarza i uczynić swoją

żoną. Nie chcę, nie mogę czekać już dłużej, to ponad moje siły. Coś

mi się wydaje, że Louise dobrze o tym wie i specjalnie się ze mną

droczy. To dobry znak.

- W rzeczy samej - odpowiedział, służalczo skłaniając przed nią

głowę. Louise rozbawił ten uniżony gest. Och, cóż to była dla niego

za radość widzieć uśmiech na jej twarzy. - Postanowiłem, że najlepiej

będzie, jeżeli osobiście przekażę ci te dokumenty. Będę przynajmniej'

miał pewność, że nie zapodzieją się gdzieś po drodze.

- To bardzo przezornie z twojej strony - odparła łaskawie,

wyciągając po nie rękę, kiedy już z wielką ostrożnością wydobył je z

teczki. - Zwłaszcza że jak zrozumiałam, kiedy widzieliśmy się

ostatnio u mnie w domu w Chelsea, miałeś je przesłać przez

umyślnego.

Marcus uśmiechnął się i tak manewrował papierami, aby jego

ręka dotknęła jej dłoni. To wystarczyło, by poczuł silne pożądanie.

Zachował się jak owa żaba ze sławnego eksperymentu signorą

Galvaniego w momencie, kiedy podłączył ją do prądu. Wszystkie jego

zmysły zareagowały jak na zawołanie.

background image

Sądząc po wyrazie twarzy Louise, jej odczucia musiały być

podobne. Oddychała teraz nawet szybciej niż przed chwilą jej

pomocnica ze sklepu. Chciała już odłożyć papiery, kiedy Marcus

odezwał się ostrzegawczo:

- Radziłbym ci najpierw sprawdzić dokumenty według spisu,

który specjalnie w tym celu sporządziłem. Mam również do

przekazania pamiętnik twojej matki. - Wyjął go z teczki i oddał

Louise, ponownie szukając sposobności, aby dotknąć jej dłoni.

Tym razem Louise drgnęła. Uśmiechnął się szeroko, podczas gdy

ona otworzyła dzienniczek i zaczęła przerzucać jego kartki.

Niewymowna radość odmalowała się na jej twarzy, większa nawet niż

w chwili, kiedy wręczał jej pierwszą partię dokumentów, tych, które

potwierdzały jej prawdziwą tożsamość - akt ślubu jej rodziców oraz

jej własną metrykę urodzenia.

Louise poczuła, jak łzy napływają jej do oczu i toczą niczym

groch po policzkach.

- O, nie - rzekła, ocierając je ręką. Na ten widok Marcus podał jej

przez biurko dużą lnianą chustkę.

- Przepraszam - odezwała się ze skruchą - ale bardzo się

wzruszyłam, choć jednocześnie jestem taka szczęśliwa. Obdarowałeś

mnie niezwykle hojnie - nikt nie oddał mi większej przysługi w życiu.

Dokumenty, które otrzymałam z twojej ręki, to nie tylko moje

dzieciństwo i wczesna młodość, ale i moja przyszłość. Rozumiesz

chyba, dlaczego tak się z nich cieszę - to przecież jedyna pamiątka po

background image

mojej matce i dlatego moja radość pomieszana jest ze łzami. Jej smak

jest słodki i gorzki jednocześnie.

Trzeba oddać sprawiedliwość Marcusowi, że rozumiał stan jej

ducha i potrafił się w niego wczuć - wiedział, co chciała wyrazić. W

gruncie rzeczy był subtelnym i wrażliwym człowiekiem, ale mało kto

znał tę drugą stronę jego natury. Martwiło go, że Louise jest taka

rozstrojona, ale jednocześnie cieszył się, że tak się teraz do niego

przychylnie odnosi. Nie było już w niej śladu owej rezerwy, a nawet

niechęci, jaka cechowała jej zachowanie podczas ich ostatniego

spotkania w Chelsea.

I rzeczywiście tak było. Wydawać się mogło, że przykra scena w

jej domu, odmowa przyjęcia oświadczyn nigdy sienie wydarzyły.

Zgodny stan ich umysłów i nowe porozumienie znalazły

potwierdzenie - Louise otarła ostatnią łzę z oka i w tym samym

momencie co Marcus powiedziała:

- Myślałam, że... Spojrzeli na siebie i oboje wybuchnęli

śmiechem.

Następnie również jednocześnie wyrzekli:

- Najpierw ty...

Marcus przechylił głowę na bok i przybrał minę, która Louise

zawsze kojarzyła się z twarzą pana Marksa - wyrażała zarazem pokorę

i przymilne zainteresowanie.

- Muszę przyznać, że po naszym ostatnim widzeniu, podczas

którego tak się poróżniliśmy, byłem przekonany, że już nigdy nie

background image

zamienimy ze sobą słowa. Nasze obecne spotkanie jednak cechuje

taka zgodność, że... - Urwał.

Louise wtrąciła bystro:

- ...że prawie ze sobą nie rozmawiamy - zbyt nas pochłania

mówienie tego samego.

- Masz rację - przyznał Marcus. - Jak sądzisz, dlaczego tak jest?

- Dlatego - zaczęła Louise, z namysłem dobierając słowa - że

długo zastanawiałam się nad naszą sytuacją i doszłam do wniosku, że

ostatnio bardzo brzydko się wobec ciebie zachowałam, zwłaszcza że

byłeś zwiastunem pomyślnych wieści. Zadałeś sobie wiele trudu, aby

odnaleźć to, o czym przez całe życie chciałam się dowiedzieć, a ja,

zamiast podziękować, obraziłam cię.

Taką nagrodę otrzymałeś ode mnie za swe wysiłki. Po tym, co

zaszło, dziwię się, że jeszcze chcesz ze mną rozmawiać. Przyrzekłam

sobie, że kiedy, a raczej jeżeli, ponownie się spotkamy, postaram się

być dla ciebie uprzejmiejsza. Bardzo mi zależy, abyś zapomniał o

przykrości, jaką swym bezmyślnym zachowaniem wyrządziłam.

- O, nie - zaoponował Marcus. - Nie obwiniaj się, proszę.

Przeżyłaś wielki wstrząs. Zrozumiałem to dopiero wtedy, kiedy w

spokoju przemyślałem całą sytuację. Uświadomiłem sobie, jakim

nietaktem z mojej strony było proponowanie ci w takim momencie

małżeństwa.

Widzisz, kochanie moje, odkąd wszedłem w rolę kancelaryjnego

urzędnika, zacząłem również rozmawiać w podobny sposób jak on.

Urażona duma sprawiła, że zachowałem się niewłaściwie i dodatkowo

background image

pogorszyłem tym całą sprawę. Ale ja zawsze reagowałem

spontanicznie i w związku z tym często zachowuję się jak ten

przysłowiowy słoń w składzie porcelany.

- Drogi Marcusie - odezwała się z wielkim przejęciem Louise i

uśmiechnęła do niego przez łzy. Przestały już wprawdzie płynąć, ale

wciąż przesłaniały jej oczy świetlistą zasłoną. - Powinieneś używać

liczby mnogiej. Obydwoje ponosimy winę i wspólnie narobiliśmy

tego zamieszania. Nie zgadzam się, abyś brał ją tylko na siebie.

- Proszę bardzo, możemy się nią podzielić! - wykrzyknął Marcus.

- Ostatnio odbyłem długą rozmowę z ojcem, która dała mi wiele do

myślenia. Uświadomiłem sobie, że życie jest bardzo krótkie i że

szybko musimy chwytać szczęście, jeżeli nam się nadarzy. Druga taka

okazja może się nam już nigdy nie trafić.

Po tej rozmowie postanowiłem jak najszybciej ciebie odwiedzić i

naprawić nasze stosunki. Coś mi się jednak wydaje, że obydwoje

mieliśmy

podobne

zamiary.

Z

tego,

co

powiedziałaś,

wywnioskowałem, że stan naszych umysłów jest zbliżony i że

czujemy jednakowo.

- To prawda - przyznała Louise - ale muszę powiedzieć, że

jeszcze nie zdecydowałam się do końca, co zrobić z tymi... - wskazała

ręką na dokumenty. - Jest jeszcze inna sprawa, którą się martwię.

Chodzi o to, że nie chcę nosić tytułu markizy Sywell, i w związku z

tym zamierzam unieważnić swoje małżeństwo - jeżeli jest to możliwe

teraz, kiedy on już nie żyje. Byłam głupia, że zgodziłam się zostać

jego żoną.

background image

Mój opiekun był umierający i na łożu śmierci błagał mnie, abym

przyjęła oświadczyny Sywella. John Hanslope był dla mnie taki

dobry, że nie chciałam go martwić, sprzeciwiając się jego ostatniej

woli. Nie wiedziałam wtedy, jakim potworem był Sywell. Nie chcę

mieć nic wspólnego z tym nazwiskiem. Pragnę się pozbyć

wszystkiego, co mnie łączy z jego osobą, raz na zawsze.

- No cóż - powiedział Marcus - radziłbym ci udać się w tej

sprawie do dobrego prawnika, a nie takiego dyletanta jak ja, i zapytać

go o prawne implikacje twego nowego statusu oraz o to, czy jest

możliwe starać się o unieważnienie małżeństwa z Sywellem. Co do

mnie, to przyznaję, że nie mam ochoty poślubić markizy Sywell,

nawet jeżeli Louise Cleeve zgodzi się przyjąć moje oświadczyny. Ale

widzę po twojej minie, że nie podjęłaś jeszcze decyzji w tej sprawie.

- Nie - odparła niecierpliwe Louise. Podniosła się z krzesła i

podeszła do małego stolika, na którym stał dzbanek z wodą i dwie

jednakowe szklanki. Nie czuła pragnienia, ale chciała uspokoić się

trochę, a także zyskać na czasie, zanim da odpowiedź Marcusowi. Nie

chciała go, broń Boże, urazić, to była jej główna troska.

- Strasznie chce mi się pić. Nalać ci również? - zapytała.

- Tak - odparł Marcus. Domyślił się, że jest to unik ze strony

ukochanej - że Louise gra na zwłokę. Widocznie zamierza mu

powiedzieć coś, co nie będzie mu w smak. - Mówienie wysusza

gardło, a ja nie zwykłem tyle mówić. Chłopi i rzemieślnicy, z którymi

mam do czynienia w północnych włościach mego ojca, są na ogół

ludźmi małomównymi. Rozmawiają głównie monosylabami.

background image

- My zaś robimy wręcz przeciwnie - stwierdziła Louise, wręczając

mu szklankę z wodą. - Chciałabym uprzedzić, że to, co teraz powiem,

nie jest moim ostatecznym słowem. Prawda wygląda w ten sposób, że

jestem rozdarta wewnętrznie. Mam dobrze prosperującą pracownię,

tutaj, przy Bond Street, i wychodząc za mąż, musiałabym z niej

zrezygnować.

Żona najstarszego syna i następcy lorda Yardleya nie może być

krawcową, która przychodzi do domu jego przyjaciół nie w

charakterze gościa, ale z racji wykonywania swego zawodu - aby

przymierzać suknie ich żonom, matkom i córkom. Pozycja szwaczki

w świecie niewiele się różni od statusu służącej.

Tak, niestety, przedstawia się rzeczywistość i trzeba się z nią

liczyć, podejmując tak ważną decyzję jak zawarcie związku

małżeńskiego. Jednak - przerwała, aby napić się wody, której

dotychczas nie tknęła - mam świadomość innej, ważnej dla mnie

prawdy: zrozumiałam, że kocham przyszłego hrabiego Yardleya i

chciałabym być jego żoną. Mam nadzieję, że rozumiesz mój dylemat.

Nie usiadła z powrotem, ale stanęła przed nim, odstawiwszy

uprzednio szklankę na biurko. Zanim zdążyła się zorientować, Marcus

porwał ją w ramiona.

- Kochasz mnie! Tylko to mnie interesuje i tylko to muszę

wiedzieć. Och, moje najdroższe kochanie, tyle czasu marzyłem, aby

usłyszeć te słowa z twoich ust. Wyznałem ci miłość, ale nie

wiedziałem, czy ty odwzajemnisz moje uczucie. Do diabła ze

słowami, one nie są moją najmocniejszą stroną.

background image

To nie jest dziedzina, w której celuję, ale na tym znam się na

pewno - a to wystarczy za wszystkie słowa. - Prawą ręką

podtrzymywał jej głowę, a lewą otaczał szczupłe ramiona, tak aby

móc bez przeszkód pieścić jej twarz delikatnymi pocałunkami.

Początkowo jego pieszczoty były dość powściągliwe. Wiedział

przecież, że jest dziewicą, i to dziewicą, z którą ten łotr Sywell

przypuszczalnie źle się obchodził. Z początku opierała się trochę, ale

stopniowo zaczęła odwzajemniać jego pocałunki i pieszczoty -

oddawać pocałunek za pocałunek, czułość za czułość, aż w pewnym

momencie do tego stopnia zatracili się w namiętności, że zapomnieli o

bożym świecie. Ślepi i głusi na otaczającą ich rzeczywistość,

pogrążeni w miłosnym uniesieniu, podążali ścieżką wiodącą

nieuchronnie do miłosnego spełnienia.

Louise nigdy przedtem nie doświadczyła podobnych wrażeń. Po

raz pierwszy w życiu zrozumiała, co znaczy siła prawdziwej

namiętności. Pojęła, że nie tylko mężczyźni jej ulegają, ale że i

kobiety również mogą ją odczuwać. Odkryła odwieczną prawdę, że

miłość nie zważa na okoliczności ani różnice majątkowe czy

społeczne, tylko domaga się spełnienia i ciągłej obecności ukochanej

osoby. Siła jej własnej reakcji była taka wielka i zaborcza, że

zaskoczyła ją samą.

Przez jakiś czas trwali nieruchomo, spleceni ramionami, głusi na

wszystko, co się poza nimi dzieje. Marcus pierwszy, bardziej z nich

dwojga doświadczony, przerwał ten hipnotyczny stan. Oderwał się,

chwytając oddech i mówiąc niewyraźnie:

background image

- Nie, nie tutaj, nie teraz, ktoś tu może wejść w każdej chwili i

zobaczyć nas. Nie mogę cię kompromitować, przecież nie przyjęłaś

jeszcze moich oświadczyn. Ale przyjmiesz je, prawda, że przyjmiesz?

Powiedz, proszę, że tak.

Louise nie odpowiedziała od razu. Nadal stała bez ruchu. Włosy

miała w nieładzie, oczy rozszerzone i zasnute mgiełką, wargi

nabrzmiałe, a policzki zaróżowione od miłosnego żaru. Dopiero po

dłuższym czasie powiedziała:

- Nie mogę tego zrobić, póki nie podejmę decyzji w dwu

najważniejszych sprawach: czy chcę stać się Louise Cleeve, czy też

zostać madame Felice. Co mam zrobić, Marcusie? Nie jestem wobec

ciebie w porządku - zauważyła ze smutkiem. - Wiem, że tak jest.

- Jesteś nie w porządku wobec nas dwojga - wyszeptał, nadal

trzymając się od niej na pewną odległość. Nie odważył się po raz

drugi wziąć jej w ramiona. Wiedział, że skoro tylko jej dotknie,

znowu ogarnie go niepohamowana namiętność. - Nie zwlekaj tylko z

tą decyzją zbyt długo, bardzo cię o to proszę.

- Do soboty - przyrzekła. - Przyjdź do mnie w sobotę tym razem

już jako lord Angmering. Mam dość udawania, stwarzania pozorów i

mydlenia ludziom oczu. Nie zdając sobie z tego sprawy, żyłam w

kłamstwie przez całe moje życie i nie chcę już dłużej kłamać ani

świadomie, ani nieświadomie.

Marcus kiwnął głową na znak, że się z nią zgadza, chociaż cztery

dni, które dzieliły go od tej daty, wydały mu się długie jak wieczność.

background image

Dopiero kiedy wyszedł, obrzuciwszy ją jeszcze na ostatek

tęsknym spojrzeniem, Louise zdała sobie sprawę, że w momencie, w

którym zaprosiła go do siebie jako lorda, nieświadomie podjęła

decyzję.

Teraz zostawało tylko poinformować o niej Marcusa.

ROZDZIAŁ ÓSMY

Wracając do domu, Marcus, który przywykł już myśleć o domu

przy Berkeley Square jako o swej siedzibie, spotkał niespodziewanie

detektywa Jacksona. Jeżeli nawet niecodzienny strój milorda zdziwił

byłego policjanta, to niczym nie dał tego po sobie poznać - nawet

powieka mu nie drgnęła. Marcus natomiast był zbyt zaprzątnięty

rozpamiętywaniem swego ostatniego spotkania z Louise, aby

zawracać sobie głowę taką błahostką jak ubranie, które miał na sobie.

- Przepraszam, milordzie, ale chciałbym, jeżeli to możliwe,

zamienić z panem kilka słów, tu, w tym miejscu, na ulicy.

- Oczywiście - odparł Marcus. - Jak pan widzi, jestem nawet

ubrany stosownie do takiej okazji. Nikt z przechodniów nie zwróci na

nas uwagi.

- Tak jest, milordzie. A może powinienem zwracać się do pana

panie Marksie?

Marcus nie mógł powstrzymać się od śmiechu. Poklepał byłego

policjanta po ramieniu i rzekł:

- Nic się przed tobą nie ukryje, człowieku! Czyżbyś śledził

mężczyznę, który po to cię wynajął, abyś miał na oku bliską mu

background image

osobę? Jeżeli tak, to z czystym sumieniem mogę cię polecić innym

zainteresowanym. Twoja przezorność, pracowitość, a także tupet, są

godne pożałowania. Nie wiem, która z tych cech u ciebie przeważa.

- Zgadza się - odpowiedział Jackson, uśmiechając się od ucha do

ucha. - Im więcej policjant ma danych, tym lepiej wywiązuje się ze

zleconego mu zadania. Polecono mi śledzić madame Felice - to pan

mnie o to prosił - ale przy tej okazji miałem również sposobność

obserwować i pana, kiedy przychodził do niej z wizytą.

Jej służąca bardzo mi pomogła. Powiedziała mi, kiedy zabrałem ją

na jarmark, że jest pan kuzynem madame - co rzeczywiście jest

prawdą - oraz że jest pan kancelaryjnym urzędnikiem, co już, niestety,

nią nie jest. Teraz nie muszę już chodzić ani za madame, ani za

panem. Przypuszczam, że hrabia Yardley poinformował pana, że

ministerstwo postanowiło umorzyć śledztwo w sprawie morderstwa

markiza Sywell.

- Tak. rzeczywiście, wspominał mi o tym. W związku z tym

zastanawiam się, o czym chce pan ze mną rozmawiać. „

- Chodzi o następującą sprawę, milordzie. Przypuśćmy, że jest

ktoś, kto domyśla się, kim jest sprawca tej nikczemnej zbrodni - jeżeli

zamordowanie takiego łotra jak Sywell można nazwać nikczemnością

- ale nie może tego dowieść w sądzie, ponieważ brakuje mu

dowodów. Wszyscy podejrzani mają bardzo mocne alibi, nie

wyłączając pańskiego ojca.

Dzięki temu hrabia Yardley urwał się z haczyka, czyli spadł z

listy osób posadzonych o ten czyn. Muszę wyznać, że to właśnie

background image

pański ojciec był moim głównym podejrzanym; miał powody, aby

pozbyć się Sywella, żeby wspomnieć tylko o utraceniu opactwa, starej

rezydencji pańskiej rodziny, jak również o kilku innych ważnych

sprawach. Jednak udowodnienie mu tego nie jest rzeczą łatwą. Poza

tym moi przełożeni nie lubią, kiedy oskarżam o morderstwo

przedstawicieli zacnych rodów, nie mając przeciwko nim żadnych

dowodów.

Przerwał i spojrzał znacząco na Marcusa.

- Jest pan prawym i inteligentnym człowiekiem, milordzie, w

przeciwieństwie do wielu innych przedstawicieli pańskiej sfery, z

którymi miałem do czynienia. Nie brzydzi się pan fizyczną pracą -

podkuwał pan konie i chodził za pługiem, orząc ziemię, prawda?

Gdyby nie to, że przebywał pan na północy, kiedy dokonano tej

zbrodni, pan także byłby jednym z moich podejrzanych, ale nikt nie

może wykazać się mocniejszym alibi niż pan.

- Nie wiedziałem, że jakiekolwiek alibi było mi potrzebne ani też,

że miałem takowe - odrzekł Marcus, spoglądając na Jacksona z równie

znaczącym uśmiechem.

- Jaki ojciec, taki syn, zawsze to powtarzam. Weźmy, na przykład,

pańskiego ojca, hrabiego Yardleya. Pojechał do Indii i zrobił tam

majątek, zgadza się, prawda? Zdobył go własną pracą, a niewielu

ludzi z wyższych sfer może pochlubić się takim osiągnięciem. On jest

człowiekiem czynu, potrafi dbać o swoje interesy i wszystko sam

sobie zawdzięcza. To człowiek ze wszech miar zasługujący na

szacunek, w przeciwieństwie do tego pasożyta Sywella.

background image

Wziąwszy to wszystko pod uwagę, trudno mi jest nie zadać sobie

pytania: co to jest sprawiedliwość? Prawo nie jest w stanie jej

zapewnić, to nie ulega żadnej wątpliwości - przynajmniej nie zawsze.

Jestem przekonany, że rozumie pan, co mam na myśli. W związku z

tym oświadczyłem swoim przełożonym, że bardzo mi przykro, ale jak

dotąd nie wpadłem na trop sprawcy zamordowania Sywella i nic nie

wskazuje na to, że go znajdę.

Rzecz jasna, nie dodałem, że z tego co słyszałem o tym draniu,

Sywellu, ten, kto go sprzątnął, nie tylko nie powinien być skazany, ale

przeciwnie, należałoby go za to nagrodzić medalem. Wyrywając taki

chwast, jakim był markiz, oddał tylko przysługę społeczeństwu.

Stwierdzam jednak z przykrością, że ten ktoś nie dokończył zadania -

powinien również zabić tego obleśnego diabła, Burnecka. Jego alibi

interesowało mnie szczególnie, zwłaszcza kiedy dowiedziałem się, kto

mu je zapewnił. Powiedziałem już dostatecznie dużo, nie sądzi pan,

milordzie? Wszystko jest już jasne.

- Gdybym wiedział, co mi pan usiłuje przekazać, panie Jackson,

może bym się nawet z panem zgodził.

- Ależ, milordzie, pan dobrze wie, o czym mówię, prawda?

Możecie teraz obaj spać spokojnie - oczywiście każdy z innego

powodu. Życzę panom wszystkiego najlepszego - chociaż, sądząc po

wyglądzie pańskiego ojca, nie wydaje się, aby zbyt długo przebywał

na tym świecie. Miejmy nadzieję, że boskie prawo lub

sprawiedliwość, nazwijmy to, jak chcemy, jest lepsze od naszego,

ziemskiego. Zgadza się pan?

background image

Odchodząc, skłonił się raz jeszcze nisko przed Marcusem i

zamiatając ziemię swym wytłuszczonym kapeluszem, dodał:

- Życzę panu dobrego dnia, milordzie.

Jackson przeszedł na drugą stronę ulicy, gdzie wkrótce zniknął

między tłumem przechodniów.

On wie, pomyślał oszołomiony Marcus, a mimo to, cytując jego

własne słowa, pozwolił ojcu „urwać się z haczyka”. W jaki sposób, u

diabła, Jackson się o tym dowiedział?

Było to pytanie, na które Marcus nigdy nie zdołał sobie

odpowiedzieć. Wiedział tylko, że Jackson, z sobie tylko znanych

powodów, oszczędził jego ojcu hańby i stryczka.

W Cleeve House Marcusa czekało jeszcze jedno nieoczekiwane

spotkanie. W holu, przed główną klatką schodową, natknął się na ojca

i macochę. Marcus poczuł się nieswojo; nie mogli go zobaczyć w

mniej odpowiedniej chwili. Miał na sobie ubiór kancelisty, a właśnie

zamierzał iść do siebie, aby się przebrać. Co za pech, że akurat teraz

musieli go zobaczyć.

Ojciec i macocha spojrzeli na niego ze zdziwieniem.

- Co, u diabła, ma znaczyć to przebranie, Angmering? Za

wcześnie na maskaradę. Jeszcze nie wieczór - stwierdził zaskoczony

hrabia. Mówił tonem o wiele łagodniejszym, niż gdyby to było jeszcze

kilka tygodni temu.

Marcus, stojąc przed nimi, gwałtownie szukał w myślach

wytłumaczenia. W końcu odpowiedział:

background image

- Pomagałem rano przyjacielowi przy koniu i właśnie idę do

siebie na górę, aby się przebrać.

- Naprawdę, Angmering, naprawdę? - zapytał z niedowierzaniem

lord Yardley. - Trochę mi się to wydaje dziwne. Do takiej brudnej

roboty powinieneś ubrać się całkiem inaczej. Strój kancelisty wcale

się do tego celu nie nadaje. W pierwszej chwili, kiedy cię zobaczyłem,

myślałem, że to jeden z urzędników z kancelarii pana Herriotta, który

przyszedł mnie męczyć w związku z moją ostatnią wolą.

To mi przypomina, że chciałbym jeszcze dzisiaj z tobą

porozmawiać o kilku średnio ważnych sprawach. Te najistotniejsze,

które ciebie dotyczą, omówiliśmy wcześniej. Zostałeś już

poinformowany o wszystkim co trzeba.

- Oczywiście, ojcze - odpowiedział z uśmiechem Marcus. Z

trudem tłumił rozbawienie, w jakie wprawiła go żartobliwa uwaga

ojca na temat jego dziwacznego przebrania. - Przyrzekam być lepiej

ubrany, kiedy przyjdę na rozmowę do twego gabinetu. Myślę, że strój

myśliwski byłby całkiem na miejscu, jak sądzisz? A może jednak

zostać przy stroju kancelisty? Do pracy nad papierami to

stosowniejszy ubiór. Lepsze to, niż wystroić się jak dandys.

Marissa, która także uśmiechała się, słuchając tej żartobliwej

wymiany zdań, wtrąciła się do rozmowy:

- Mój drogi Marcusie. Ubierasz się bardzo elegancko, ale daleko

ci do wyglądu prawdziwego dandysa. Masz za dużo rozsądku, żeby

się stroić na co dzień jak paw.

background image

- Droga Marisso - odparł Marcus z udawanym smutkiem. - Widzę

teraz, jak bardzo was oboje zawiodłem.

- Nie o to chodzi - odrzekła macocha i zbliżyła ;się do pasierba,

aby poprawić mu pospolity lniany krawat. - Wolę twój

niewymuszony, bezpośredni sposób bycia niż sztuczne komplementy i

wymuskany wygląd, który cechuje londyńskich dandysów. Jednak

bardzo chciałabym wiedzieć, dlaczego przebrałeś się za urzędnika

prawniczej kancelarii? Znając ciebie, wiem, że starannie rozważasz

każdy swój krok i niczego nie robisz bezmyślnie. Musiałeś mieć

ważne powody, aby się tak ubrać. Oczekuję od ciebie wyjaśnienia w

tej kwestii. Mam nadzieję, że będzie wiarygodne.

- Oczywiście, droga Marisso. - Marcus pocałował macochę w

policzek. - Kiedy ci wszystko wyjaśnię, nie wątpię, że przebaczysz mi

tę maskaradę.

Po tych słowach skierował się schodami na górę, aby włożyć

ubranie stosowniejsze dla przyszłego hrabiego Yardleya. Niestety,

było znacznie mniej wygodne niż skromny ubiór kancelisty. Kiedy

jednak wszedł do gabinetu ojca, aby przedyskutować z nim projekt

testa-mentu, który dostarczył im rzeczywisty urzędnik kancelarii ich

stałego prawnika, hrabia spojrzał na syna z uznaniem i zauważył:

- Chciałbym żebyś zawsze tak wyglądał jak teraz, Angmering.

Marcus zrewanżował się żartobliwym uśmiechem i odrzekł:

- To samo powiedział mi przed chwilą mój lokaj, sir. Możesz

liczyć na to, że postaram się na przyszłość brać twoje rady pod uwagę.

background image

Zuchwałe słowa syna rozbawiły nawet jego zawsze tak

poważnego i statecznego ojca.

- To dobrze - odparł lord Yardley - ale teraz zabierajmy się do

pracy. Wspomniałem ci już jakiś czas temu, że lwia część spadku

przypadnie tobie, Marissie oraz Nedom. Gnębi mnie pewien problem

natury moralnej. Dotyczy on zaginionej córki naszego kuzyna,

Ruperta. Nie mam wobec niej żadnych prawnych zobowiązań.

Wszystko, co odziedziczyłem,

dostałem z racji mego

hrabiowskiego tytułu. Mój majątek jest wolny od obciążeń na rzecz

jego dziecka. Czuję jednak, że jest poniekąd moją powinnością wziąć

ją pod uwagę w moim testamencie, po uwzględnieniu, oczywiście,

wszystkich innych zapisów i świadczeń.

Marcus był w kłopocie. Chciał wyznać ojcu, że córka lorda

Ruperta odnalazła się i że, co więcej, on ma zamiar się z nią ożenić.

Jednak dał słowo Louise, że nie wspomni nic na temat dokumentów,

potwierdzających, że ona w rzeczywistości pochodzi z rodu

Cleeve'ów i że jest córką lorda Ruperta.

Chciała sama zadecydować, w którym momencie ogłosić swoje

prawa do ich rodowego nazwiska. Ostatnio niewiele brakowało, a

doszłoby między nimi do zerwania właśnie dlatego, że nie dotrzymał

danego jej słowa. Nie miał najmniejszej ochoty narażać się znowu na

jej gniew - a w konsekwencji, być może, nawet na jej utratę.

Siedział przez chwilę w milczeniu, zanim oświadczył:

- Mam dla ciebie ogromny szacunek, sir, za to, że nie zapomniałeś

o tej naszej zaginionej kuzynce, tym bardziej że jej ojcu okoliczności

background image

nie pozwoliły zadbać o córkę. Proponuję, byś przeznaczył na ten cel

pewną sumę i utworzył z niej fundusz powierniczy, który, na wypadek

gdyby się kiedyś odnalazła, zapewniłby jej godziwe utrzymanie. Ta

suma mniej więcej powinna odpowiadać wielkością spadkowi, który

by zostawił jej ojciec, gdyby wrócił do Anglii.

- To świetny pomysł - przyznał lord Yardley. - Myślałem, żeby

tak właśnie postąpić. Postaram się to od razu załatwić, nie będę z tym

zwlekał. A teraz przejdźmy do innych, mniej ważnych spraw. Musimy

je omówić, zanim Marissa nie wezwie nas na popołudniową herbatę.

Ten dziwaczny zwyczaj niedawno wszedł w modę i Marissa bardzo

go przestrzega.

Marcus skinął głową twierdząco i razem z ojcem zabrał się pilnie

do pracy do czasu, kiedy Cardew otworzył drzwi i donośnym głosem

oznajmił:

- Wasze lordowskie moście, herbata podana. Czeka w niebieskim

saloniku.

Louise, podobnie jak Marcus, nie mogła doczekać się nadejścia

soboty. Jej również czas dłużył się niemiłosiernie. Przez wszystkie te

dni jedna myśl towarzyszyła jej obsesyjnie. Wspominała uwagę

Marcusa, że wraz z uzyskaniem nowej tożsamości, zyskuje kochającą

rodzinę, której przedtem nigdy nie miała, a o której przez całe życie

marzyła.

Czasami ta myśl ją przerażała. Znała już lady Yardley i lady

Sophię i obie sprawiły na niej przyjemne wrażenie - były miłe i

background image

sympatyczne, a także traktowały ją z wielką uprzejmością, w

przeciwieństwie do innych dam. Ale co sobie pomyślą i jak się

zachowają, kiedy nagle takie towarzyskie zero jak ona, zwykła

skromna modiste, wkroczy w ich życie, roszcząc sobie prawo do

noszenia ich nazwiska i twierdząc, że jest ich kuzynką? I co powie na

to arystokracja i londyńska socjeta? Jakie oni zajmą stanowisko w tej

sprawie? Czy ją zaakceptują?

Jej pojawienie się w wytwornym towarzystwie jako osoby równej

urodzeniem wszystkim jego przedstawicielom wywoła, rzecz jasna,

niesłychane podniecenie. Niektórzy mogą nawet nie chcieć uwierzyć,

że ona jest Louise Cleeve, mimo iż nie tylko dokumenty, które

posiada, ale również jej wygląd nie pozostawiają co do tego żadnych

wątpliwości. Trzeba się nawet liczyć z ewentualnością, że towarzyska

pozycja Marcusa może zostać zachwiana, jeżeli ją poślubi.

Na szczęście poczucie humoru Louise i jej zdrowy rozsądek

wzięły w końcu górę. Jednej rzeczy była pewna - Marcus nic sobie nie

będzie robił z tego, co inni o nim pomyślą, i czy jego reputacja ucierpi

z powodu zawarcia małżeństwa, czy nie. Nie ma zatem potrzeby

nadmiernie przejmować się tą sprawą.

Przestała się też w końcu kłopotać innym ważnym dla niej

problemem, co mianowicie zrobić ze swoją firmą oraz osobą madame

Felice? Doszła do wniosku, że głupotą byłoby likwidować tak

doskonale prosperującą pracownię tylko dlatego, że wychodzi za mąż

za arystokratę. Postanowiła nie pozbywać się jej, tylko znaleźć kogoś,

kto będzie nią zarządzał w jej imieniu.

background image

Miała już nawet upatrzoną osobę na swoje miejsce - była to jej

główna krawcowa, kobieta w średnim wieku, doświadczona i

odznaczająca się świetnym gustem. Jeżeli lord Yardley był w stanie

kierować z Anglii swoimi rozległymi interesami w Indiach, to ona,

jako lady Angmering, równie dobrze może prowadzić firmę w

Londynie.

Będąc na miejscu, zawsze może służyć swej następczyni radą i

pomocą, jeżeli zajdzie taka konieczność.

Tak więc ostatnia przeszkoda utrudniająca jej przyjęcie

propozycji Marcusa, aby została jego żoną, została wreszcie usunięta.

Powie mu w sobotę, że przyjmuje jego oświadczyny, chociaż jeszcze

do niedawna taka myśl wydała jej się zupełnie absurdalna.

Wówczas jednak nie zdawała sobie sprawy z tego, do jakiego

stopnia zakocha się w Marcusie. Teraz już nie mogła sobie wyobrazić

bez niego dalszego życia. Świat, w którym ona i Marcus musieliby

żyć rozdzieleni, z dala od siebie, wydał jej się szary i niewart istnie-

nia. Odrażający duch Sywella, jej zmarłego męża, został zepchnięty

do otchłani, z której już nigdy się nie wydobędzie, a ona może

podziękować Bogu, że była jego żoną tylko z imienia.

W sobotę rano ubrała się w swoją najelegantszą wyjściową

kreację z bladozielonej jedwabnej materii, która doskonale współgrała

z jej porcelanową cerą i złocistymi włosami. Suknia miała klasyczny

krój i była na tyle krótka, że odsłaniała szczupłe kostki obute w

gustowne czarne pantofelki, ozdobione srebrnymi klamerkami.

Kapelusik w formie czepka był na tyle mały, że nie zasłaniał włosów

background image

ani twarzy, a wstążki do wiązania pod brodą były tego samego koloru

co reszta stroju.

Czepek i torebka leżały obok niej na sofie, kiedy gosposia

prowadząca jej dom - służąca wyszła po sprawunki - weszła do jej

pokoju i oznajmiła:

- Dżentelmen, który przedstawił się jako lord Angmering, stoi

przed drzwiami i pragnie się z panią widzieć, ale, madame, chcę panią

uprzedzić, że to jest ten sam pan, który był już tutaj kilka razy. Wtedy

nazywał się pan Marks. - Urwała, widać jednak było, że rozsadzają

chęć, aby mówić dalej. Louise zachęciła ją łagodnym głosem: - Tak,

słyszę, o co chodzi? Widzę, że coś cię niepokoi.

- Och, madame - odrzekła zdenerwowana kobieta. - Prowadzi

pani firmę i jest pani bystrą osobą, ale wciąż jeszcze jest pani młodą

kobietą i o ile znam się na ludziach, niezbyt doświadczoną, na

dodatek. Proszę nie uważać mnie za bezczelną i źle wychowaną

dlatego, że wtrącam się w pani sprawy - dobrze znam swoje miejsce -

ale pozwolę sobie powiedzieć, że panowie z wyższych sfer często

robią takie sztuczki, aby zdobyć kobietę, która się im podoba.

Kłamią i oszukują, ile wlezie, byle tylko dopiąć upragnionego

celu. Jako pan Marks ów dżentelmen wydawał się całkiem

sympatycznym młodym człowiekiem, ale jako lord Angmering - o, to

już całkiem inna para kaloszy, przepraszam za wyrażenie. Według

mnie to podejrzana sprawa.

Louise podniosła się z miejsca i wzięła ją za rękę.

background image

- Nie martw się, moja droga - uspokoiła ją. - To bardzo ładnie z

twojej strony, że starasz się mnie przestrzec, ale ja od samego

początku,, od chwili kiedy go poznałam, wiedziałam, kim jest.

Wiedziałam, że jego prawdziwe nazwisko brzmi lord Angmering. On

przychodził tutaj jako pan Marks, ponieważ uważał, że będę się wtedy

czuła mniej skrępowana.

Jednak jego obecne odwiedziny mają zupełnie inny charakter i są

dla mnie wielkim zaszczytem. A teraz, proszę, idź i wprowadź go

bezzwłocznie do salonu. On już czekał tyle czasu przed drzwiami, że

może myśleć, iż stało się coś złego.

- Pani się nie gniewa za moją śmiałość... - zaczęła niespokojnie

gosposia.

- Absolutnie nie. Idź i zrób, jak kazałam. Jeżeli Louise myślała, że

ubrała się zbyt elegancko na przyjęcie Marcusa, to bardzo się

pomyliła. Kiedy go zobaczyła, o mało nie wykrzyknęła głośno z

wrażenia; jego strój przeszedł jej najśmielsze oczekiwania.

Po raz pierwszy Louise zobaczyła go tak wystrojonego. Wyglądał

jak z igły. Jego lokaj przeszedł samego siebie, zrobił wszystko, co

mógł, aby jego pan chociaż raz wyglądał jak prawdziwy dżentelmen.

Powiedział to zresztą Marcusowi bez ogródek. Ten roześmiał się i

zauważył:

- Czyżbyś chciał dać mi przez to do zrozumienia, że nie jestem

prawdziwym dżentelmenem?

Lokaj odpowiedział z powagą:

background image

- Dobrze pan wie, milordzie, co mam na myśli. Byłbym bardzo

rad, gdyby pan zawsze ubierał się z taką dbałością jak dzisiaj. Ubrania

dobrze na panu wyglądają - pan potrafi je nosić, że tak powiem.

- Nie myśl sobie, że codziennie mnie będziesz tak stroił jak jakąś

lalę - ostrzegł Marcus. - Mowy nie ma. Ja cenię przede wszystkim

wygodę. Głowę dam, że nie będę w stanie usiąść w tych bryczesach.

- Pan raczy żartować, milordzie - rzekł zaniepokojony lokaj. -

Kiedy powiedziałem krawcowi, że pan nie życzy sobie zbyt obcisłych

spodni, ten o mało nie zemdlał z przerażenia. Nie wyobrażał sobie, że

spodnie mogą być luźne. Tak długo wierciłem mu dziurę w brzuchu,

aż w końcu ustąpił. Ale ani on, ani ja nie byłem z tego zadowolony.

- Bardzo bym chciał, żebyś kiedyś pochodził w tych przeklętych

bryczesach - odrzekł Marcus. Kiedy jednak przed wyjściem z domu

przejrzał się w długim lustrze, przyznał rację wiernemu słudze. Lokaj

ponownie stwierdził, że jego pan wygląda imponująco i śmiało może

konkurować ze wszystkimi dandysami, którzy brylowali w

londyńskich salonach. Tego rodzaju rywalizacja nie pociągała jednak

Marcusa. Pomyślał, że są to żałosne ambicje.

Jednakże wszystkie niewygody stroju wynagrodziła mu uwaga

Louise:

- Nic dziwnego, że moja gosposia była taka zdenerwowana, kiedy

cię zobaczyła. Przed chwilą przez całe pięć minut starała się mnie

przekonać bardzo żarliwie, że powinnam wystrzegać się takich

wytwornych dżentelmenów jak ty. Ona wyznaje zasadę ze starej

background image

ludowej piosenki: „Czy na lądzie, czy na morzu mężczyźni zawsze i

wszędzie są tacy sami - kłamią i zdradzają”.

- Ach, to dlatego kazano mi czekać przed drzwiami tak długo -

zauważył Marcus. - Zacząłem się już niepokoić, że zmieniłaś zdanie i

nie chcesz mnie więcej widzieć.

- Ależ skąd, przecież dałam ci słowo, a ja zawsze go dotrzymuję. -

Spojrzała na niego z oczekiwaniem w oczach. - Zapewniłam ją, że

twoje intencje są czyste. Mam nadzieję, że mnie nie oszukujesz.

- W żadnym razie - zapewnił Marcus, kłaniając się przed nią

nisko. - Nie chcę oświadczać ci się u ciebie w domu. Mam do tego

powody. Przyjechałem kariolką, z całym fasonem i chciałbym

zawieźć cię w jakieś romantyczne miejsce - o ile mi wiadomo takiego

zwrotu używają modne damy - i tam, w niecodziennym otoczeniu i

podniosłym nastroju, prosić o twoją rękę. Może wtedy uda mi się

zmiękczyć twoje oschłe serce.

Mówił tak specjalnie, ponieważ całe zachowanie Louise, wyraz

jej twarzy, oczu oraz wspaniała suknia kazały mu się domyślać, że

oświadczyny zostaną przyjęte. Miał w Bogu nadzieję, że jego

przewidywania okażą się słuszne i że nie na próżno ubierał się w ten

diablo niewygodny strój.

Nie chciał wydać się zbyt pewnym siebie, żeby nie zapeszyć jej

odpowiedzi. A od pomyślnej odpowiedzi zależało przecież jego

szczęście oraz przyszłość.

- Jeszcze nigdy w życiu nie jechałam kariolką - stwierdziła

Louise. Promieniała z radości, a jej oczy błyszczały jak gwiazdy.

background image

- Domyślałem się tego, kochanie, i uznałem, że przejażdżka w

paradnym pojeździe, z całym fasonem po mieście, ma wiele dobrych

stron: tobie pozwoli obejrzeć z góry Tamizę, a mnie da sposobność

nakłonienia cię do mego grzesznego pragnienia - jak by powiedziała

twoja gosposia - chociaż jak ci wiadomo, moje intencje w stosunku do

ciebie są uczciwe.

Podał jej ramię z uśmiechem, kłaniając się przy tym nisko.

Jednego był pewny - gdyby Louise zamierzała odrzucić jego

oświadczyny, nie zgodziłaby się pojechać na spacer kariolką.

Pojazd czekał przed domem. Lokaj ubrany w liberię w złote i

czarne paski - wyglądał w tym uniformie jak duża osa - trzymał w

ręku lejce dwóch pięknych kasztanów. Konie, jak oznajmił

Marcusowi, były bardzo zniecierpliwione.

- Już myślałem, że pan nigdy nie wyjdzie z tego domu - odezwał

się z pretensją, ale zaraz się zreflektował i dodał: - Milordzie.

Kariolka była istnym cackiem. Podobnie jak liberia lokaja, była

utrzymana w czarno złotych barwach.

- Czy to twoja własność? - zapytała z ciekawością Louise, kiedy

zajęła miejsce. Była zaskoczona wspaniałym pojazdem - nie posądzała

Marcusa o takie luksusowe upodobania.

- Niestety, nie - westchnął. - Kariolka należy do przyjaciela,

narzeczonego mojej siostry, księcia Sharnbrook. Musiałem go długo

prosić, zanim zgodził się mi ją pożyczyć. Dałem mu najświętsze

słowo honoru, że mu ją zwrócę w nieuszkodzonym stanie, w

przeciwnym razie groził, że wyzwie mnie o świcie na pojedynek.

background image

Zwracam się więc do ciebie z prośbą, abyś podczas przejażdżki

zachowywała się przyzwoicie i z godnością. Żadnych niekontrolowa-

nych ruchów lub gwałtownych gestów, które mogą spłoszyć konie.

Nawet tak zwane eleganckie psoty są niedopuszczalne.

Louise coraz bardziej zaczynał podobać się sposób, w jaki Marcus

się z nią przekomarzał. Nikt przedtem tego nie robił - nie mówiąc o

flirtowaniu. Przyjemności, jakimi większość młodych i ładnych kobiet

cieszyła się w życiu, ją, niestety, ominęły. Kiedy o tym pomyślała,

zrobiło jej się trochę smutno na duszy.

- Obiecuję zachowywać się poprawnie - odrzekła z powagą - tak

długo, jak ty będziesz zachowywał się podobnie.

- A teraz co do zasadniczej kwestii - powiedział Marcus, szykując

się do wzięcia trudnego zakrętu przy wjeździe na King's Road; ulica

jak zwykłe w sobotę o tej porze była bardzo zatłoczona. -

Przyjechałem kariolką dlatego, że doszedłem do wniosku, iż będzie

le-piej, jeśli ci się oświadczę w miejscu publicznym.

Bałem się, że gdybym to zrobił w czterech ścianach twego

saloniku, a ty byś moje oświadczyny przyjęła, mógłbym stracić

kontrolę nad sobą ze szczęścia, że zgodziłaś mi się oddać swoją

śliczną rączkę. Ty bowiem, kochanie moje, jesteś ucieleśnioną

pokusą.

- Naprawdę? - zapytała wzruszona Louise. - Naprawdę, Marcusie?

- Tak, naprawdę, i jeżeli jeszcze raz tak na mnie spojrzysz, będę

musiał kazać lokajowi, aby przywołał mnie w razie czego do

background image

porządku, bo nie ręczę za siebie. Lokaje to straszliwi tyrani, nie mam

racji, Jarvis? - zapytał służącego przez ramię.

- Skoro pan tak twierdzi, milordzie.

- Tak jest, właśnie tak twierdzę. Pędzili teraz drogą w kierunku

Pimlico i Belgravii, które biegły równolegle do rzeki. Louise zaczęła

się niepokoić, że ktoś może ich zobaczyć i rozpoznać. Podzieliła się tą

obawą z Marcusem.

- Nie martw się - odrzekł. - Zatrzymamy się wkrótce i skręcimy w

Embankment - pamiętasz Embankment? - gdzie wysiądziemy, a Jarvis

zostanie, żeby przypilnować pojazdu i koni. Specjalnie zrobiłem takie

duże koło, ponieważ chciałem, abyś nacieszyła się jazdą w tym

pięknym pojeździe, zanim „wystrzelę z tym pytaniem” - o ile mi

wiadomo w niższych sferach tak się określa oświadczyny - czyli,

jednym słowem, zapytam: czy za mnie wyjdziesz? - Roześmiał się. -

Cóż może być bardziej romantycznego niż oświadczyny nad brzegami

Tamizy, w środku babiego lata, jak Jankesi nazywają taką ciepłą

jesienną pogodę.

Marcus jest w uderzająco dobrym humorze, pomyślała Louise,

widocznie musi być przekonany, że zgodzę się wyjść za niego za mąż.

Rzeczywiście, mam taki zamiar, ale skąd on o tym wie? Ale cóż ze

mnie za roztrzepana osoba; przecież to jasne, on dobrze mnie zna i

domyśla się, że nie ubrałabym się z taką starannością, gdybym chciała

odrzucić jego propozycję. Ale oto i Embankment, Muszę się dobrze

zastanowić, zanim mu odpowiem.

background image

- To nasza ławka, pamiętasz? Na niej zawsze siadaliśmy -

przypomniał jej Marcus, kiedy opuścili pojazd. Wręczył lejce

Jarvisowi i nakazał mu przejechać się trochę kariolką. - Jestem

pewien, że pamiętasz, jak to wtedy było. Ja byłem panem Marksem,

ale ty ciągłe byłaś madame Felice, kobietą, o której nikt nic nie

wiedział. Nie wiadomo, skąd przybyła i jakie jest jej pochodzenie.

Teraz sytuacja się zmieniła. Ja jestem lordem Angmering, a ty Louise

Cleeve. Jak się czujesz w tej nowej roli, kochanie moje?

- Trochę dziwnie, muszę przyznać - odrzekła. - Jak dotąd niewiele

się zmieniło w moim życiu. Nie jestem Louise Cleeve ani nią nie

będę, dopóki moja nowa tożsamość nie zostanie oficjalnie

potwierdzona przez prawników. Udałam się do jednego z nich kilka

dni temu. Nazywa się Herriott. Słyszałam, jak lady Leominster

wspominała jego nazwisko.

Pokazałam mu swoje dokumenty i powiedziałam, że panowie

Jackson i Burneck zaświadczą w razie potrzeby, że to ja byłam

dzieckiem wymienionym w tych papierach i że to mną, po śmierci

mojej matki, zaopiekował się przed laty John Hanslope. Mam

nadzieję, że pan Burneck o tym zaświadczy - dodała trochę

niespokojnie. - Obawiam się, że minie jeszcze sporo czasu, zanim

będziesz mógł przedstawić mnie swojej rodzinie i ogłosić, że to ja

jestem zaginioną córką Ruperta Cleeve'a.

- O, tak - powiedział Marcus z domyślnym uśmiechem. - Możemy

kazać znowu Jacksonowi poddusić Burnecka, jeżeli ośmieli się

odmówić. Co do Herriotta, jest to bardzo znany londyński prawnik.

background image

Jest bardzo uparty i prawie nie ma sprawy, której by nie wygrał - tak

mi powiedziano. Dobrze wybrałaś.

- Cieszę się, ale dowiedziałam się od niego, że nie istnieje

możliwość unieważnienia mego małżeństwa z Sywellem. On nie żyje,

a prawo głosi, że nie można wytoczyć sprawy umarłemu. Mogę

jedynie, poradził mi pan Herriott, wyrzec się tytułu i nazwać się

Louise Cleeve, kiedy dochodzenie prawdy już się zakończy. Na razie

siedzisz jeszcze obok Louise Hanslope. Poza tym, wyjąwszy moją

firmę, przestanę występować jako madame Felice.

- Nie obchodzi mnie, jakiego nazwiska używasz, kiedy siedzę

przy tobie - oświadczył dobitnie Marcus.

- W tej chwili bowiem zwracam się do ciebie z pytaniem, czy za

mnie wyjdziesz? Jeżeli odpowiesz twierdząco, będziesz nazywać się

Louise Cleeve, lady Angmering. Błagam cię, nie odrzucaj moich

oświadczyn; usycham z miłości i nie wyobrażam sobie dalszego życia

bez ciebie. Nie mogę w tym miejscu paść na kolana, wyobrażasz

sobie, jakby to wyglądało?

Dobry Boże, zaczynam żałować, że postanowiłem być taki

szlachetny. Lepiej byłoby, gdybyśmy nie ruszali się z domu.

Oświadczyłbym się w twoim saloniku w Chelsea, a potem, gdybyś

powiedziała tak, całowałbym cię i tulił do woli.

- Właśnie mam zamiar to uczynić - odezwała się z udawaną

powagą Louise. - Dlatego wydaje mi się, że dobrze się stało, iż

wybrałeś właśnie to miejsce. Nie przypuszczam, abyśmy poprzestali

tylko na pocałunkach i przytulaniu, a ja nie zamierzam kłamać przed

background image

ołtarzem, jeżeli rozumiesz, o co mi chodzi. Co się zaś tyczy twojej

skargi, że usychasz z miłości, to muszę stwierdzić, że nie pamiętam,

byś kiedykolwiek wyglądał lepiej.

- Żenię się z purytanką, i to na dodatek prawdomówną - poskarżył

się Marcus. - Niemniej, chociaż znajdujemy się w miejscu publicznym

i tak zamierzam cię pocałować.

- Bezzwłocznie zrealizował zapowiedź właśnie w momencie, gdy

Jarvis podprowadzał kariolkę.

- Dobra robota, milordzie - zauważył z uznaniem, kiedy Marcus

pomagał Louise wsiąść do pojazdu. - Widzę, że pan i pańska dama nie

marnowaliście czasu, jeżeli mogę się tak wyrazić.

- Nie, nie możesz - odpowiedział Marcus, ale w jego głosie

brzmiało rozbawienie. - Czy książę Sharnbrook zezwala ci na taką

poufałość?

Jarvis zachichotał.

- Och, jego wysokość to wyjątkowy człowiek, on zna się na

rzeczy, a my obaj też znamy się od dawna, ale wiele by mówić na ten

temat. - Przyłożył palec do nosa. - Jedziemy do domu, czy tak?

- Jedziemy do domu mojej pani - wyjaśnił Marcus.

- Będziemy świętować zaręczyny wyborną herbatą. Potem możesz

zwrócić kariolkę swemu panu, a ja zamówię powóz Hackneya, aby

mnie odwiózł z powrotem na Berkeley Square.

- Myślałem, że boisz się zostać ze mną sam na sam - zażartowała

Louise, kiedy pojazd z Jarvisem zniknął im z oczu.

background image

- To było przedtem, a teraz jest już po. Postaram się zachować

grzecznie, ale nie mogę tego zagwarantować w stu procentach. Krzycz

„dość”, jeżeli przekroczę miarę, a ja daję słowo, że cię posłucham.

- To znaczy, że odpowiedzialność znowu spadnie na mnie -

westchnęła Louise. - Co z nas będzie za małżeństwo, jeżeli od

początku tak zaczynamy ?

- Jak na razie nie jesteśmy jeszcze po ślubie - zauważył Marcus,

kiedy weszli do holu.

- To prawda. Pozwól teraz, że każę podać lunch. Przynajmniej

podczas jedzenia postaraj się być grzeczny.

- Czy mam przez to rozumieć - zauważył Marcus, spoglądając na

nią figlarnie - że jak skończymy jeść, wszystko nam będzie wolno?

Będę o tym pamiętać.

Ale szelma z tego Marcusa, jakiż on ma cięty język! Louise nigdy

przedtem tak się nie bawiła. Miała trudne życie, w którym niewiele

było okazji do śmiechu. Marcus jednak w szybkim tempie

rekompensował jej tamte niewesołe lata. Nigdy nie myślała, że miłość

może nieść ze sobą tyle szczęścia.

Nawet wtedy, kiedy jedli lunch podany przez gosposię,

rozradowaną, że jej pani wychodzi za mąż i nie pada ofiarą

pozbawionego skrupułów młodego arystokraty, Marcus nie ustawał w

żarcikach i dobrodusznej ironii.

A potem? No cóż, potem całował ją i pieścił delikatnie, ucząc

podstaw sztuki miłosnej i szlachetnie - choć nie przychodziło mu to

łatwo - powstrzymując się od ostatecznego kroku. Wynagrodził mu tę

background image

powściągliwość widok jej zaróżowionej od szczęścia twarzy, a kiedy

już rozbudził w niej uśpione zmysły - jej chętna współpraca we

wstępnej grze miłosnej. Louise szybko się uczyła i odwzajemniała

jego pieszczoty z pełnym inwencji żarem.

Marcus w końcu rozluźnił uścisk i odsunął ją lekko od siebie,

mówiąc chrapliwym szeptem:

- Nie wyrywałaś się i nie mówiłaś „dość”, ale ja, niestety, muszę

to powiedzieć za nas oboje. Chcę cię zaprowadzić do ołtarza jako

dziewicę, nawet jeżeli na nią nie zasłużyłem swym dotychczasowym

niemoralnym życiem. Postępowałem w tych sprawach tak jak więk-

szość wysoko urodzonych młodych ludzi - lekkomyślnie i hulaszczo.

Nie będę drwił z kościelnych przykazań, pozbawiając cię przed

ślubem dziewictwa, i mam wrażenie, że ty również byś tego nie

chciała.

Louise spojrzała na niego zamglonym wzrokiem.

- Nigdy nie przypuszczałam, że tak łatwo można się zapomnieć.

W jednej chwili można znaleźć się na granicy takiego miłosnego

upojenia, że wszelkie obowiązujące nas zasady przestają działać.

Zawsze dziwiłam się dziewczętom, które dały się uwieść, ale teraz

całkowicie je rozumiem.

Gdybyś ty sam nie wytyczył granicy, której nie wolno nam

przekroczyć, i postanowił kochać się ze mną do całkowitego

spełnienia, nie byłabym w stanie ci się przeciwstawić. Uczucia, które

mną zawładnęły, są zbyt rozkoszne i potężne, aby można je było

łatwo opanować. Czy ty też tak odczuwasz?

background image

- Naturalnie - odparł Marcus, przeklinając w duchu własne słabe

ciało, które na zakaz miłosnego spełnienia zareagowało dotkliwym

bólem. - Dlatego właśnie przerwałem nasze pieszczoty. Teraz,

niestety, musimy nad sobą panować i wynagradzać sobie ten brak

marzeniami o wspólnej przyszłości. O ile wiem, zgodziłaś się

oficjalnie oświadczyć przed moją rodziną, że pochodzisz z rodu

Cleeve'ów wtedy, gdy prawnicy ostatecznie wszystko załatwią.

Kiedy to się już stanie, oznajmimy memu ojcu i innym członkom

rodziny, że jesteśmy zaręczeni. Moja siostra Sophia, jak wiesz,

wychodzi za mąż w Boże Narodzenie. Wolałbym wcześniejszy ślub,

ale myślę, że mój ojciec i Marissa będą bardzo szczęśliwi, kiedy obie

uroczystości odbędą się w tym samym czasie, jeżeli naturalnie twoje

wspomnienia ze Steepwood nie są zbyt bolesne, byś się na to

zgodziła.

Louise potrząsnęła głową.

- Nie wszystkie moje wspomnienia z tamtego okresu są przykre.

Pamiętam również wiele przyjemnych momentów spędzonych z

Ateną i chciałabym, żeby ona i jej mąż byli również na naszym ślubie.

To będzie dla mnie niezwykłe przeżycie - szyć dla siebie ślubną

suknię - a nie dla innej młodej kobiety.

- A więc wszystko ustalone - orzekł Marcus. - Teraz, wybacz, ale

muszę się z tobą pożegnać. W przeciwnym wypadku znowu ulegnę

pokusie. Kiedy już twoja nowa tożsamość zostanie pod względem

prawnym ustalona, będziemy mogli spotykać się bez przeszkód w

background image

miejscach publicznych jako ludzie równi sobie urodzeniem. Nie mogę

wprost doczekać się tego dnia.

- Ani ja - odparła Louise. Po wyjściu Marcusa usiadła i zaczęła

marzyć o tym, gdy ona i Marcus będą już zawsze razem i kiedy będzie

miała własną rodzinę i stałe miejsce w świecie, a także nazwisko,

które nie jest fałszywym nazwiskiem.

Ojciec Marcusa chciał jak najszybciej opuścić Londyn, by wrócić

na wieś, ale jego lekarz wyperswadował mu ten pomysł. Nalegał, żeby

pozostał jeszcze przez jakiś czas w Londynie, ponieważ na wsi, jak

twierdził, trudno będzie w jego chorobie zapewnić mu odpowiednią

opiekę medyczną.

- Proszę wstrzymać się z tą decyzją do momentu, kiedy wydamy

ostateczną diagnozę co do pańskiego stanu. Musimy być w stu

procentach przekonani, że nic więcej nie jesteśmy w stanie dla pana

uczynić, milordzie - mówił lekarz. - Możliwe, iż moja diagnoza jest

błędna, a jeśli tak, to zastosujemy wówczas inny rodzaj terapii. Ale jej

również w wiejskich warunkach nie można przeprowadzić.

- Jeżeli mam niedługo umrzeć, wolałbym, żeby to się stało w

Jaffrey House - utyskiwał hrabia. - Nie przepadam za Londynem, to

nie jest moje ulubione miejsce, chociaż to stolica naszego kraju. To

miasto brudne i smrodliwe i mnie, człowiekowi wsi, trudno jest się do

niego przyzwyczaić.

- Ja jednak będę nalegał na pozostanie w Londynie - upierał się

lekarz. - Wydanie ostatecznej diagnozy nie potrwa długo, zapewniam

pana.

background image

Marissa poparła lekarza. Również Marcus, kiedy go zapytano o

zdanie, wypowiedział się w podobnym duchu. W charakterystyczny

dla siebie, otwarty sposób zauważył:

- Czy po to kupuje się psa, aby samemu szczekać? Nie sądzisz, że

mam rację, ojcze?

- Zauważyłem, że ostatnio jesteś w świetnym humorze - stwierdził

zgryźliwie lord, ale zastosował się do rady syna.

Kilka tygodni po tym, kiedy Marcus oświadczył się Louise i

został przez nią przyjęty, stary hrabia drzemał w fotelu w swoim

gabinecie. Obudziło go wejście syna. Zauważył, że Marcus, jak

zawsze ostatnimi czasy, wygląda na szczęśliwego. Radość i optymizm

biły z jego twarzy.

Lord Yardley miał nadzieję, że nie jest to skutek zażywania

opium. Znał wielu głupców, którzy namiętnie oddawali się temu

nałogowi. Największym głupcem, oczywiście, był on sam, ponieważ

również je zażywał. Lekarz zapisał mu ten narkotyk, aby uśmierzyć

bóle, które przejściowo zaczynały go już nękać.

- Sir - odezwał się Marcus - chciałbym pomówić z tobą o kilku

ważnych sprawach. Myślę, że to, co ci powiem, bardzo cię zaskoczy,

ale niewątpliwie zdejmie również kamień z serca.

- Co takiego? - zapytał hrabia, z wolna budząc się z drzemki. -

Czy to ma jakiś związek z tym, że niezadługo przejmujesz ode mnie

opactwo?

- Poniekąd - odparł z namysłem Marcus. Chciał sprawić ojcu

radość, uszczęśliwić go pomyślną nowiną, ponieważ widział, że stan

background image

zdrowia hrabiego Yardleya pogarsza się z dnia na dzień. Jego rodzic

dosłownie nikł w oczach. Stawał się coraz słabszy, mizerniejszy, bled-

szy. Chwilami przypominał widmo. Zjadała go choroba. - Mam dla

ciebie dwie informacje, ojcze. Po pierwsze, żenię się, a po drugie,

mam wiadomość dotyczącą damy, która, mam nadzieję, zostanie moją

małżonką.

- Żenisz się! - wykrzyknął hrabia. - Nareszcie! A więc w końcu

poszedłeś po rozum do głowy. Jeżeli nie jest to tylko żart, umrę

szczęśliwy,

wiedząc,

że

zostawiam

ziemskie

sprawy

w

odpowiedzialnych rękach i że ciągłość rodu jest zapewniona.

- Czas pokaże, jak to z tym będzie - zauważył filozoficznie

Marcus i uśmiechnął się. - Jakby nie było. jest jeszcze Dwóch Nedów

w zapasie, na wszelki wypadek. Zapewniam cię jednak, że nie żartuję

i naprawdę zamierzam się ożenić i że, na dodatek, pani mego serca

zgodziła się, aby nasz ślub odbył się w Boże Narodzenie, w tym

samym czasie co ślub księcia Shambrook i Sophii - jeżeli oni,

oczywiście, nie mają nic przeciwko temu.

- Ale czy rodzina twojej wybranki nie sprzeciwi się temu

pomysłowi? Jest w zwyczaju, że pannę wydaje się za mąż z jej

rodzinnego domu.

- Właśnie o tej sprawie pragnę z tobą pomówić, ojcze. Myślę, że

w jakiś swoisty sposób moja przyszła żona będzie wydawana mężowi

z rodzinnego domu. Widzisz, ojcze, moja narzeczona jest nikim

innym jak tylko zaginioną córką naszego kuzyna, lorda Ruperta

Cleeve'a. To Jackson dokonał tego odkrycia, ale na moje polecenie.

background image

Działaliśmy w tej sprawie wspólnie. Okazuje się na dodatek, że

ona była żoną zmarłego markiza Sywella, która od niego uciekła i po

której zaginął wszelki ślad. Jest wdową po nim i nosi tytuł markizy.

Uchodziła za córkę Johna Hanslope'a, rządcy Sywella, i zawsze była

znana pod nazwiskiem Louise Hanslope. Udowodniła ponad wszelką

wątpliwość swą prawdziwą tożsamość oraz to, że jest dzieckiem

pochodzącym z legalnego związku.

Prawnicy stwierdzili, że dokumenty, jakie im przedstawiła, są

autentyczne i dowodzą, że mówiła prawdę. Ginekologiczne badanie

przez akuszerkę wykazało, że jest dziewicą. Musiałem długo ją

namawiać, aby ujawniła światu, jakie jest jej prawdziwe pochodzenie,

ponieważ zamierzała w dalszym ciągu pozostać osobą nieznaną i

anonimową.

Nie chciała też wywoływać zamieszania w rodzinie swymi

roszczeniami. Ale, na szczęście, zarówno wobec siebie, jak i naszej

rodziny, ujawniła swą prawdziwą tożsamość. Zgodziła się, abym

pomówił z tobą na ten temat. Muszę cię także poinformować, że

Marissa i Sophia znają już moją przyszłą żonę.

Marcus przerwał. Zbliżał się krytyczny punkt rozmowy. Ojciec

był kompletnie zbity z tropu. Kiedy Marcus oznajmił, że jego

macocha i siostra znają już jego wybrankę, na twarzy hrabiego

pojawił się wyraz niepokoju i konsternacji.

Po chwili milczenia lord Yardley zapytał:

- Chcesz powiedzieć, że nie znam tej pani, a one ją znają, ale jak

to się mogło stać?

background image

- Stało się tak dlatego - odpowiedział odważnie Marcus - że moja

narzeczona znana jest w towarzystwie jako madame Felice, modiste.

To ona właśnie szyje suknię ślubną dla Sophii oraz jej całą wyprawę.

- Czy to znaczy, że żenisz się z... z... krawcową? Na miłość boską,

w jaki sposób ją poznałeś?

- To, sir, jest długa historia i nie da się jej opowiedzieć w kilku

słowach - odrzekł Marcus. - Jest to kobieta, którą kocham i z którą

zamierzam się ożenić. Wierzę, że kiedy ją poznasz, pokochasz ją

również. Chcę ją tutaj przyprowadzić najszybciej, jak tylko się da, i

przedstawić ją naszej rodzinie, która jest także jej rodziną, jako naszą

kuzynkę i moją przyszłą żonę.

- No, no, Angmering - pokiwał głową stary hrabia. - Rozumiem,

że wiesz, co robisz, nieraz już dowiodłeś swego rozsądku. Mam

nadzieję, że twoja wybranka porzuci zawód krawcowej po tym, jak

wyjdzie za ciebie. Mówisz, że ona jest wdową po Sywellu. To zaiste

zaskakujące odkrycie, musisz przyznać.

Marcus pomyślał, że takiej właśnie reakcji spodziewał się po ojcu.

Hrabia zawsze w taki sam sposób reagował na wiadomości, które jego

zdaniem były zadziwiające.

- Powiedz raczej, ofiara Sywella - sprostował. - Ofiara w każdym

tego słowa znaczeniu. Postaram się chociaż częściowo opisać ci jej los

u boku tego potwora. - Opowiedział ojcu szczegółowo, czego Jackson

dowiedział się od Burnecka.

Kiedy skończył, ojciec odezwał się posępnie:

background image

- To, co od ciebie usłyszałem, jeszcze bardziej utwierdza mnie w

przekonaniu, że dobrze zrobiłem, uwalniając społeczeństwo od tego

nędznika. Jedyne, co mnie gryzie, to obawa przed hańbą, jaka by

spadła na moją rodzinę, gdyby się wydało, że to ja popełniłem tę

zbrodnię. Biedne dziecko, pomyśleć, jakie ona miała ciężkie życie -

najpierw jako uczennica u krawcowej, a potem jako ofiara Sywella.

Przecież gdybym wiedział o jej istnieniu, przyjąłbym ją do swojego

domu z radością, otoczył troskliwą opieką i traktował jak członka

najbliższej rodziny.

Gdyby ojciec zechciał powtórzyć to na rodzinnym spotkaniu z jej

udziałem, pomyślał Marcus, wracając do swego pokoju, to wszystko

będzie dobrze. Moja najdroższa nie będzie żałować decyzji, że

ujawniła swój związek z rodziną Cleeve'ów.

- Jak wyglądam? - zapytała Louise swoją główną krawcową.

Przymierzała przed lustrem bladoniebieską wyjściową suknię o

prostym, ale modnym kroju, w której wyglądała bardzo dziewczęco i

niewinnie. Marcus miał przyjechać po nią lada moment, aby zawieźć

ją do domu przy Berkeley Square na spotkanie z rodziną.

- Bądź spokojna - przekonywał ją gorąco - nie ma najmniejszej

obawy co do tego, jak zostaniesz przyjęta. Wszyscy przywitają cię z

największą radością.

Powiedział już o niej Marissie i Sophii. Obie panie przyjęły

wiadomość z wielką radością. Tak jak przypuszczał, miały o Louise

jak najlepsze zdanie i wyrażały się o niej w samych superlatywach.

Dobrze, dobrze, myślała Louise, jemu łatwo tak mówić, on nie jest w

background image

tej rodzinie obcy i na dodatek, co najgorsze, nie jest wdową po

Sywellu. Nie ma znaczenia, że ja wyparłam się wszelkich związków z

tym potworem, zrzekając się oficjalnie prawa do tytułu markizy. To w

niczym nie zmienia postaci rzeczy.

Nadal czuła się nieswojo, chociaż krawcowa zapewniała ją

żarliwie, że wygląda comme il faut

*

i że bez wstydu w tej sukni może

pokazać się nawet na królewskim dworze. Drżała z przejęcia, kiedy u

boku Marcusa wkraczała do wspaniałego salonu londyńskiej

rezydencji hrabiego - Cleeve House.

Poprzedzał ich Cardew. W salonie czekał już na nich lord Yardley

wraz z całą rodziną. Tym razem obaj Nedowie zachowywali się

bardzo grzecznie - siedzieli cicho jak trasie, jeden obok drugiego,

stłoczeni na małej kanapce. Ich mężniejące ciała ledwo się już na niej

mieściły.

Chłopcy razem z hrabią powstali z miejsca i skłonili się głęboko,

kiedy Cardew głębokim basem oznajmił:

- Milordzie, wicehrabia Angmering i panna Louise Cleeve.

Louise zaczerwieniła się i spojrzała spłoszona na Marissę i

Sophię. Panie podniosły się również z miejsc i powitały ją uprzejmie

lekkim ukłonem. Następnie Marissa podeszła do Louise, objęła ją

serdecznie i pocałowawszy w policzek, powiedziała:

- Och, moja kochana, gdybyśmy wiedzieli o twoim istnieniu, inna

byłaby twoja dola. Zaopiekowalibyśmy się tobą i oszczędzili ciężkich

przejść.

* comme il faut - jak należy

background image

- Ale teraz, gdy zostaniesz już żoną Marcusa, będziemy starać się

robić co w naszej mocy, aby zrekompensować ci trudne lata i

przyczynić się, na ile to możliwe, do waszego wspólnego szczęścia.

Nic nie mogło bardziej uradować Louise i uspokoić niż słowa

Marissy. Podziałały na nią jak kojący balsam. Marcus uśmiechnął się

ukradkiem do macochy; mógł się spodziewać, że zrobi mu taką

przyjemną niespodziankę. Sophia również uśmiechała się wdzięcznie

do Louise, mówiąc:

- Mam nadzieję, że to nie przeszkodzi ci dokończyć mojej ślubnej

wyprawy.

- Oczywiście, że nie - odparła z żywością Louise - tym bardziej że

twoja wyprawa jest już na ukończeniu. Dzięki temu zostanie mi trochę

czasu na zajęcie się moją własną garderobą. Sama sobie uszyję suknię

ślubną. To będzie mój łabędzi śpiew, rozumiesz. W przyszłości

pracownią będzie kierować jej główna krawcowa, która obecnie jest

moją prawą ręką. Ona będzie wszystkim zarządzać, a ja będę

sprawowała nad zakładem tylko ogólny nadzór, no i w razie potrzeby

dostarczała kapitału do jego dalszego rozwoju.

- Świetny pomysł, moja droga - stwierdziła Marissa, uśmiechając

się z aprobatą. - Marcusie, muszę ci pogratulować wyboru kandydatki

na żonę. Twoja wybranka jest osobą obdarzoną wielkim rozsądkiem.

Majątek Yardleyów pod rządami takiej niezrównanej i sensownej pary

jak wy oboje z pewnością powiększy się znacznie i ugruntuje

materialną pozycję naszej rodziny.

background image

Hrabia, który do tej pory obserwował biernie, jak jego żona i

córka przyjmują Louise na łono rodziny, wystąpił do przodu i

oświadczył:

- Zamierzałem powitać cię w naszej rodzinie bardziej formalnie,

moja droga, ale, jak zwykle, kobiety mnie uprzedziły. Zapewniam cię,

że nie mniej od nich się cieszę, że wreszcie zajęłaś należne ci miejsce

w naszym świecie. Bardzo długo na to czekałaś i ja przyłączam się do

ogólnej radości z tego powodu, że je odzyskałaś.

Hrabia spędził dwa ostatnie przedpołudnia ze swoimi i Louise

prawnikami, badając dokumenty oraz wysłuchując relacji Jacksona z

jego spotkania i rozmowy z Burneckiem. Ale dopiero kiedy ujrzał

Louise, uwierzył naprawdę, że dziewczyna jest tym, za kogo się

podaje. Jej widok rozproszył ostatecznie wszystkie wątpliwości;

wiedział, że Louise mówi prawdę.

- Jesteś wykapaną kopią jednej z moich kuzynek z rodziny

Cleeve'ów - oświadczył. - Nazywała się Sara. Przypominasz mi ją do

złudzenia. Gdybym zobaczył cię przedtem, kiedy przychodziłaś do

Sophii mierzyć jej suknie, pomyślałbym, że to jej duch. Sara zmarła w

bardzo młodym wieku, przy urodzeniu dziecka, sama właściwie będąc

jeszcze dzieckiem. Taką właśnie dziewczęcą i niewinną zachowałem

w mej pamięci.

Hrabia nie dodał, że podkochiwał się w swej kuzynce w okresie,

kiedy był niewiele starszy od swoich dwóch synów, ale ojciec Sary,

który był zamiłowanym hodowcą bydła i bezustannie krzyżował i

ulepszał rasy domowych zwierząt, był przeciwny związkom między

background image

kuzynami. Zabronił im spotykać się ze sobą do czasu, kiedy Sara

wyszła za mąż za majętnego szlachcica z sąsiedztwa.

Louise spoglądała na niego szeroko otwartymi oczami, a potem,

wzruszona do głębi, rozpłakała się serdecznie. Marissa objęła ją

ramieniem i próbowała uspokoić, przemawiając do niej łagodnym

głosem:

- Dziecinko, nie denerwuj się i nie rozklejaj niepotrzebnie.

Zapewniam cię, że wszyscy jesteśmy bardzo szczęśliwi, że zostajesz

żoną Marcusa i że wróciłaś nareszcie, po tylu latach, na łono swojej

rodziny.

- Ja nie płaczę dlatego, że jest mi smutno lub że jestem

rozstrojona nerwowo - odparła Louise, łkając. - Ja płaczę ze szczęścia.

Od nikogo, możesz mi wierzyć, nie usłyszałam tyłu miłych słów w tak

krótkim czasie. Nikt nigdy nie powitał mnie tak ciepło jak wy. W

gruncie rzeczy, oprócz mojej drogiej przyjaciółki, Ateny Filmer, nikt

w życiu w ogóle mnie nie witał. Pewnie myślisz, że jestem płaksa, ale,

wierz mi, w przeszłości rzadko pozwalałam sobie na płacz - musiałam

być twarda, żeby przetrwać. Mam nadzieję, że w przyszłości w ogóle

nie będę miała okazji do płaczu.

Odwróciła się do Marcusa i powiedziała:

- Domyślam się, że uważacie mnie za niewdzięcznicę; płaczę,

zamiast dziękować za waszą dobroć i uprzejmość.

- Nie - odpowiedział, myśląc jednocześnie, że nigdy nie

wyglądała tak pięknie jak w tej chwili - niebieskie oczy błyszczały

niczym gwiazdy za przejrzystą zasłoną łez, a drżące spazmatycznie

background image

różane usta były takie miękkie, łagodne i kuszące. - To całkowicie

zrozumiała reakcja. Wszyscy zdajemy sobie sprawę, że niewiele

zaznałaś dobroci i życzliwości, kiedy byłaś jeszcze Louise Hanslope,

a potem madame Felice. Nie wspomnę już o Sywellu, ten nikczemnik

nie zasługuje na żadną wzmiankę.

Louise uśmiechnęła się przez łzy, słysząc te żarliwe słowa. To

było takie typowe dla Marcusa!

- Poza tym - rzekła jeszcze - muszę się starać, aby nie przynieść

wam wstydu.

- Herbata! - wykrzyknęła Marissa. - To dobrze zrobi nam

wszystkim. Dla Louise będzie to również okazja, żeby lepiej się z

nami zapoznać. Nie mieliśmy nawet jeszcze sposobności, żeby

przedstawić jej moich Nedów, którzy dzisiaj, muszę przyznać, bardzo

mi zaimponowali. Odkąd weszłaś do salonu, zachowują się jak

dżentelmeni - jak na prawdziwych Yardleyów przystało. Trochę mnie

to nawet niepokoi. Podejrzewam, że znowu obmyślają jakiś kawał.

- Ależ skąd! - zaprotestował wesoło Ned Pierwszy. -

Zachowujemy się tak grzecznie, ponieważ nasz guwerner dostał dziś

popołudniu wolne, abyśmy mogli wraz z wami powitać naszą kuzynkę

Louise. Wydaje się, że nie mamy zbyt wielu krewnych i z tym

większą radością witamy ją w naszym gronie, zwłaszcza że jest taka

ładna. Gratuluję dobrego gustu Markowi Antoniuszowi. Podziwiam

także przedsiębiorczość, jaką wykazał, w poszukiwaniach zaginionej

krewnej naszej rodziny.

background image

- Och, dziękuję za te słowa - odrzekła z wdzięcznością Louise, od

razu zdobywając serca obydwóch chłopców. - Widzę, że ten

szczególny Ned ma duże zadatki na dyplomatę. Czy ten drugi,

milczący, który siedzi obok, też ma zdolności w tym kierunku?

- Raczej nie - odpowiedział Ned Drugi. - To specjalność mego

starszego brata. Ja mam zamiar zostać żołnierzem, ale Marcus

twierdzi, że odkąd pobiliśmy Francję, wojna przez dłuższy czas nam

nie grozi. Ale to wcale nie zmienia moich zamiarów. Być żołnierzem

w warunkach pokojowych to bardzo przyjemne zajęcie.

Odpada obawa, że się zostanie zabitym, a zostaje frajda z

noszenia wojskowego munduru. To wszystko zachęca mnie do tego

zawodu, a nie odstręcza. Później, kuzynko Louise, chciałbym pokazać

ci moją kolekcję ołowianych żołnierzyków - jeżeli Marcus,

oczywiście, zechce cię puścić.

- Z przyjemnością - odpowiedziała szczerze, uszczęśliwiona, że

jest już traktowana jak członek rodziny. Nie znała wielu chłopców w

wieku Nedów, ale nie miała wątpliwości, że wyrosną na pożeraczy

damskich serc, niezależnie od tego, kim zostaną w przyszłości. Już te-

raz byli wspaniałymi okazami dorastających samców.

Słuchała z pewnym rozbawieniem ich matki, która karciła ich z

udawaną powagą, ale Louise tak mało miała wesołości i pogody w

swoim surowym, ciężkim życiu, że z przyjemnością przysłuchiwała

się ich beztroskim żartom. Popołudniowa herbatka minęła w wesołym

nastroju. Po wstaniu od stołu hrabia poprosił ją i Marcusa do siebie na

rozmowę. Chciał pomówię o ich przyszłości.

background image

- Powiedziałaś - zaczął - że planujesz przekazać prowadzenie

pracowni w inne ręce i że po ślubie zamierzacie osiąść na stałe w

opactwie Steepwood, naturalnie kiedy już je odrestaurujecie i

urządzicie według własnego gustu, tak abyście się dobrze w nim czuli.

Rozmawiałem z żoną i oboje zgodziliśmy się co do tego, że będzie

nam bardzo miło, jeżeli na okres dzielący was od dnia waszego ślubu

w Boże Narodzenie zamieszkasz w hrabstwie Northampton; jeżeli

oczywiście ta koncepcja ci odpowiada.

Potem, ponieważ Marcus przejmuje ode mnie rolę administratora

naszych rodzinnych włości - ja z powodu wieku i choroby wycofuję

się z czynnego życia - proponuję, żebyście zamieszkali w jego

dotychczasowym domu aż do ukończenia prac nad modernizacją

opactwa. Po mojej śmierci Jaffrey House będzie doskonałą siedzibą

dla owdowiałej lady Yardley i Nedów. Takie rozwiązanie wymaga

oczywiście twojej akceptacji, Louise.

Co mogła na to odrzec? Nie mogła odmówić, nawet gdyby

chciała. Marcus uśmiechnął się do niej uszczęśliwiony, a hrabia był

taki uprzejmy i wielkoduszny.

- Nie wiem wprost, jak mam dziękować za tyle dobroci i serca -

odpowiedziała z wdzięcznością. - Oczywiście, zrobię tak, jak pan

proponuje, sir - po tym, kiedy już załatwię swoje londyńskie sprawy.

- Świetnie - odrzekł lord Yardley. - Marissa już zajęła się

planowaniem waszego ślubu i wesela. Jesteśmy oboje z żoną zdania,

że powinnaś wyjść za mąż z domu Cleeve'ów, jak przystało pannie

background image

pochodzącej z naszej rodziny. Będzie to dla nas dodatkowa

przyjemność.

A więc wszystko zostało ustalone. Później Marcus zabrał Louise

do ogrodu na tyłach domu. Nareszcie byli sami i przez kilka chwil, nie

niepokojeni przez nikogo, cieszyli się tylko swoim towarzystwem.

- Kłopot w tym - wyjawił Marcus, kiedy już wymienili kilka

pośpiesznych uścisków i pocałunków, z dala od okien, zza których

obserwowały ich ciekawskie oczy - że będzie mi piekielnie trudno

pohamować chęć uwiedzenia ciebie jeszcze przed Bożym

Narodzeniem.

Z każdym dniem stajesz się piękniejsza i bardziej ponętna. Twój

wygląd dowodzi najlepiej, jak szczęście może zmienić człowieka -

takie przynajmniej jest moje zdanie. Jednak nie mogę się przyznać, co

ono wyprawia ze mną, nie mówiąc już o mojej sile woli.

- A więc nie martwi cię, że przegrasz zakład z Jackiem

Percevalem? - zapytała Louise, która miała również pewne trudności z

dotrzymaniem postanowienia o zachowaniu do dnia ślubu

dziewiczego wianka.

- W najmniejszym stopniu - odpowiedział Marcus. - Wolę go

przegrać i zyskać ciebie, niż wygrać i stracić moją ukochaną. A teraz

bądź tak uprzejma i postój spokojnie przez kilka minut, albowiem

mam ogromną ochotę Cię pocałować.

- Czy nie sądzisz jednak, że powinniśmy już wrócić do reszty

towarzystwa? Twoi rodzice z pewnością będą się zastanawiać,

background image

dlaczego, chociaż jesienne powietrze jest takie chłodne, pozostajemy

tak długo w ogrodzie.

- Nie, nie będą - odparł Marcus ze znaczącym uśmiechem. - Oni

dobrze wiedzą, co robimy - ale masz rację. Wprawdzie moje

pożądanie rośnie z minuty na minutę i z trudem powstrzymuję się,

żeby ciebie nie zniewolić, mimo że, jak się domyślam, też nie byłabyś

od tego, to jednak ogród na tyłach Cleeve House nie jest do tego

najlepszym miejscem - nie jest ani odpowiednio romantyczny, ani

wygodny.

Obydwoje z ociąganiem odstąpili od siebie - pragnęli tylko

jednego: żeby Boże Narodzenie, a z nim ich ślub, nadeszło jak

najszybciej. Będą wówczas mogli cieszyć się sobą i swoim

szczęściem do woli. Na razie musieli jedynie zadowalać się

świadomością, że Louise, po trudnym i zawiłym etapie w swoim

życiu, dopłynęła wreszcie do spokojnego portu i miała przy sobie

człowieka, którego kochała i który także ją kochał.

EPILOG

Wigilia 1812 roku

- Proszę pani... a raczej, milady. W tej sukni wygląda pani jak

królewna z bajki, słowo daję.

Louise uśmiechnęła się do służącej, która z dziewczyny do

wszystkiego w jej domu w Chelsea przedzierzgnęła się w przyboczną

pokojówkę. Louise wyjechała z Londynu w połowie listopada i

background image

zamieszkała w Jaffrey House, gdzie miała przebywać do dnia swego

ślubu z Marcusem.

Jednocześnie miały się też odbyć zaślubiny przyrodniej siostry

Marcusa, Sophii, z jej przystojnym narzeczonym, księciem

Sharnbrook. Zdecydowali się z Marcusem na opuszczenie Londynu,

gdy wieść o jej prawdziwym pochodzeniu rozeszła się nie tylko w

eleganckim towarzystwie, ale nawet w prasowym organie Stronnictwa

Radykałów.

Niespodziewane pojawienie się Louise w charakterze krewnej

Cleeve'ów wprawiło w osłupienie londyńskie towarzystwo i dało

początek niekończącym się plotkom na jej temat, a zwłaszcza na temat

jej przeszłości. Dla rodziny Yardleyów nie mogło być nic gorszego

niż ceremonia w kościele wypełnionym żądnymi sensacji gapiami.

Aby uniknąć takiej sytuacji, postanowiono, że ślub odbędzie się w

prywatnej kaplicy przy Jafrrey House w obecności tylko najbliższych

krewnych państwa młodych. Dla przyjaciół i członków dalszej

rodziny przewidziano przyjęcie weselne w sali balowej. Służba

hrabiego oraz zaprzyjaźnieni wieśniacy z okolicy mieli się bawić w

części kuchennej wielkiego domu po zakończeniu przyjęcia i

rozpoczęciu tańców.

Marissa i Marcus martwili się jedynie, czy hrabia, którego stan

zdrowia pogarszał się z dnia na dzień, będzie czuł się na siłach, aby

uczestniczyć w takiej wyczerpującej imprezie.

Jednakże, gdy Marissa ostrożnie poruszyła ten ważny temat, mąż

zaprotestował głośno.

background image

- Bzdura - powiedział z oburzeniem. - Byłbym ostatnim

niedołęgą, gdybym nie potrafił znaleźć w sobie tyle mocy, aby wziąć

udział w ślubie moich dzieci, zwłaszcza że przez dziesięć lat błagałem

Marcusa, żeby się ożenił.

I na tym dyskusja się skończyła.

Nie chcąc zatrudniać obcej osoby jako pokojówki, Louise zabrała

Mary Smith ze sobą do Jafrrey House. Mary okazała się bardzo

pojętną dziewczyną i gdy pokojówka Marissy zapoznała ją z nowymi

obowiązkami, od razu pozbyła się nieśmiałości i szybko weszła w

nową rolę. Okazało się również, że wpadła w oko jednemu z lokajów i

wszystko wskazywało na to, że w niedalekiej przyszłości odbędzie się

jeszcze jeden ślub.

- To najpiękniejsza suknia, jaką milady kiedykolwiek

zaprojektowała - mówiła dalej zachwycona dziewczyna, dodając

taktownie: - Poza suknią dla lady Sophii, oczywiście.

Zdaniem Louise obie kreacje były równie udane. Z odrobiną

nieśmiałości - nadal nie mogła uwierzyć, że czasy tułaczki na zawsze

się dla niej skończyły i że dziś zostanie żoną Marcusa - odparła:

- Mam nadzieję, że lordowi Angmering też się spodoba.

- Och, jestem tego pewna. Chcę pani powiedzieć, milady, że lady

Yardley bardzo ostro się dziś rano z nim sprzeczała. On uparł się,

żeby koniecznie zobaczyć panią w tej sukni przed ślubem, ale hrabina

nie pozwoliła na to. Powiedziała, że oglądanie panny młodej w

ślubnej sukni przed ceremonią przynosi pecha, a pani, mówiła, dosyć

już miała kłopotów w swoim życiu. Lord Angmering był bardzo

background image

niezadowolony, ale lady Yardley powiedziała, że państwo macie całe

wspólne życie przed sobą, więc te kilka godzin rozłąki nie robi

różnicy i że serce mu z tego powodu nie pęknie.

Cały Marcus, pomyślała z czułością Louise. Jedną z cech, które

najbardziej w nim kochała, była jego szczerość i prostolinijność, jakże

odmienna od chytrej przebiegłości jej pierwszego męża. Nie powinna

jednak myśleć o tym łotrze w tak szczęśliwym dla siebie dniu. Mimo

woli jednak stanęła jej w pamięci przytłaczająca atmosfera jej

pierwszego ślubu i obmierzła postać Burnecka szczerzącego zęby zza

pleców Sywella.

A jednak Burneck miał być gościem na ich weselu. Został

zaproszony na zabawę w pomieszczeniach dla służby. Tak postanowił

Marcus. Burneck, jego zdaniem, zachował się w końcu całkiem

przyzwoicie, wyznając wszystko prawnikom - nawet więcej, niż

wydusił z niego Jackson - dzięki czemu jej prawo do nazywania się

Louise Cleeve zostało bezsprzecznie udowodnione. Nie była

zachwycona faktem, że bękart Sywella będzie uczestniczył w jej

wielkim dniu, ale doceniała szlachetny gest Marcusa. Dobroć była

drugą cechą, którą u niego ceniła. Nie zgłosiła więc sprzeciwu.

Jaffrey House pękał w szwach. Wielu gości spoza granic hrabstwa

zatrzymało się w lepszych zajazdach lub w pobliskich majątkach,

których właściciele zostali zaproszeni na podwójne wesele do

Yardleyów. Atena i Nick Cameron wraz z matką Ateny, która

niedawno wyszła za mąż za księcia Ingleshama - swoją pierwszą i

jedyną miłość - zamieszkali na ten czas w dawnym domku Filmersów.

background image

Książę w rekordowym tempie odnowił i zmodernizował budynek,

tak aby mógł czasami posłużyć im jako azyl, gdy już będą mieli dość

towarzyskiego życia Londynu z jego wiecznymi płotkami i

zwariowanym tempem.

- Któż by uwierzył, że tak szybko nas dogonicie? Przecież dopiero

co braliśmy ślub, a wy już wstępujecie w nasze ślady - szepnęła Atena

do Louise, gdy Ingleshamowie z Cameronami wstąpili do Jaffrey

House w przededniu uroczystości.

- Pamiętasz, jak często spacerowałyśmy po lesie, rozmawiając o

naszych życiowych planach, o tym, co nas czeka w przyszłości.

Podczas naszego ostatniego spotkania, zanim uciekłaś od Sywella,

powiedziałaś mi: „Ja nie mam przyszłości - ani przeszłości”. - A teraz

spójrz na siebie.

Louise Cleeve tak długo pozbawiona swego dziedzictwa

odzyskuje je, wychodzi na koniec z cienia, w którym tyle lat

pozostawała, i na dodatek poślubia najwspanialszego mężczyznę,

jakiego można sobie wymarzyć, nie licząc mego Nicka, oczywiście.

Takich pogmatwanych losów nie znajdziesz w żadnej teatralnej

sztuce, nie sądzisz?

A jeśli chodzi o moją mamę to stów mi brak - co, jak wiesz,

rzadko mi się zdarza - z radości, że wyszła ponownie za mąż. - Tu

spojrzała na księżnę, która z zażenowanym uśmiechem opowiadała

Marissie o swym nowym małżeńskim szczęściu. - Moja mama

zasłużyła sobie na wszystko co najlepsze w życiu: jest taka dobra i

łagodna. Cierpłam na myśl, że zagrzebie się do końca życia na

background image

zapadłej wsi. Jej życie jest najlepszym dowodem na to, że człowiek

nigdy nie wie, co przyniesie następny dzień.

- To i lepiej - odparła cicho Louise - ponieważ następny dzień nie

zawsze niesie ze sobą pomyślność.

- Ale twoje jutro na pewno będzie szczęśliwe, jestem o tym

głęboko przekonana - odparła Atena z właściwą sobie szczerością.

Ona jest prawie tak prostolinijna jak Marcus, pomyślała Louise.

- Podwójny ślub to rzadka uroczystość i nie ma prawa się nie

udać. Inglesham twierdzi, że wszyscy w Londynie są wściekli na was,

że pozbawiliście ich możliwości obejrzenia takiego wspaniałego

spektaklu. On sam pochwala jednak waszą decyzję. Uważa, że

postąpiliście bardzo rozsądnie. Nick też się z nim zgadza, oczywiście.

A czy zaprosiliście Kinlochów?

- Naturalnie - odparła Louise - ale oni nie mogą przybyć. Emma

jest w odmiennym stanie i trochę choruje. Jej ojciec i matka pojechali

do niej do Szkocji, by spędzić razem z nimi święta, tak więc nie będą

obecni.

- I dzięki Bogu! - wykrzyknęła Atena. - Biedna Emma, mieć

jeszcze matkę na głowie w takiej chwili to istny koszmar. Ale Nick

mówi, że odkąd Emma wyszła za Kinlocha, stosunek pani T. do córki

bardzo się zmienił na korzyść. Miejmy nadzieję, że już tak zostanie.

- Cóż to takiego mówi Nick, że warte jest cytowania? - zapytał

mąż Ateny, podchodząc do dwóch przyjaciółek siedzących obok

siebie na kanapie.

background image

- Ach, Nick, jesteś wreszcie. Opowiadałam właśnie Louise, że

pani Tenison przestała dręczyć Emmę z chwilą, kiedy ta poślubiła

arystokratę.

- Święta prawda - potwierdził Nick. Następnie rozmowa, jak

zapamiętała Louise, zboczyła na inne tematy. Cała trójka przez

dłuższy czas rozmawiała z ożywieniem.

- Powinniśmy dzisiaj sobie pogadać, bo jutro nie będzie na to

czasu - będziesz musiała zajmować się tą ciżbą, którą sproszono na

wasz ślub i wesele.

Louise spoglądała teraz na zegar i myślała o tym, że niebawem

przestanie być jakąś tam Louise Hanslope, czy madame Felice,

modiste, lecz będzie Louise Cleeve, która wychodzi za swego księcia

z bajki. Alę cóż to za śmieszne określenie dla kogoś tak sensownego i

konkretnego jak Marcus Cleeve!

A jednak, mimo wszystko, w jakiś sposób pasowało ono do niego;

przecież to on ją uratował, nie dopuścił, aby uciekła, zanim wybiła

północ, a teraz na dodatek, miał ją poślubić, przy czym wszystko to

razem wzięte odbyło się bez udziału dobrych wróżek. Chociaż.,.

Louise nie miała przecież ani brzydkich niedobrych sióstr, ani złej

macochy.

Była tylko Marissa, macocha Marcusa, ale ta w niczym nie

przypominała wstrętnej kobiety z bajki o Kopciuszku. Marissa była

dla niej jak prawdziwa matka i zastępowała jej teraz tą, którą Louise

pamiętała jedynie jak przez mgłę. W tej chwili, jakby przywołana jej

background image

myślami, Marissa weszła do pokoju, aby pomóc Mary w nadaniu

ostatecznego szlifu toalecie panny młodej.

- Wyglądasz zachwycająco! - wykrzyknęła, wręczając jej bukiet

złożony z białych zimowych róż, białych chryzantem, gałązek jaśminu

oraz zielonych pędów paproci ujętych szeroką kremową wstążką

związaną w wielką fantazyjną kokardę. - A oto i twój bukiet ślubny,

Louise. Ogrodnicy ścięli te kwiaty dziś rano w oranżerii, a ja z

pokojówką ułożyłyśmy z nich dla ciebie i Sophii bukiety.

Pod wpływem odruchu Louise pocałowała ją w policzek.

- Jesteś dla mnie taka dobra - szepnęła z przejęciem. Łzy

wzruszenia cisnęły się jej do oczu. - Nie wiedziałam, że może istnieć

na świecie taka dobroć.

Marissa uśmiechnęła się.

- To nie czas na smutki - odparła. - Marcus i Sharnbrook są już w

drodze do kaplicy, a ty musisz być gotowa za kilka minut. Pamiętaj

robić wszystko dokładnie tak, jak podczas wczorajszej próby: po

ceremonii ślubnej ty i Sophia ze swymi świeżo poślubionymi mężami,

idąc po obu bokach hrabiego, wchodzicie do salonu, poprzedzeni

przez Cardew, który was zaanonsuje.

- Wiem, że straszny głuptas ze mnie - powiedziała Louise - ale nie

mogę zrozumieć, dlaczego wczoraj, podczas próby, wszystko

wydawało mi się takie łatwe, a dziś cała się trzęsę ze zdenerwowania.

- Nerwy w dniu wesela to rzecz normalna - zauważyła z

uśmiechem Marissa. - Ja nie należę do osób łatwo poddających się

nastrojom, a mimo to, kiedy brałam ślub z ojcem Marcusa, kolana

background image

uginały się pode mną. Nogi miałam jak z waty, tak że ledwie doszłam

do ołtarza.

Biorąc pod uwagę tamto doświadczenie, jak i obecny stan zdrowia

lorda Yardleya, doszłam do wniosku, że cicha ceremonia w rodzinnej

kaplicy będzie najlepszym rozwiązaniem dla nas wszystkich. W

przyjaznej atmosferze i otoczeniu życzliwych ludzi prędko się

uspokoisz i odzyskasz równowagę. Taką przynajmniej mam nadzieję.

Jej córce Sophii, w każdym razie, to rozwiązanie musiało bardzo

odpowiadać - była w wyśmienitym nastroju. Ale dla Louise wszystko

było tak oszałamiające, że zarówno ceremonia ślubna, jak i przyjęcie

wydawały się jej nierealne, jak jakiś piękny sen.

Czy to naprawdę ona zbliżała się do Marcusa, Sharnbrooka i

oczekującego ich duchownego? A może był to ktoś inny?

Zapamiętała, że Marcus wydał jej się przystojniejszy niż

kiedykolwiek, że pastor uśmiechnął się do niej, i że, pomimo

zdenerwowania, zdołała wszystko powiedzieć prawidłowo. Jeśli

nawet jej głos brzmiał dziwnie w jej własnych uszach, to jednak

zebranym w kaplicy osobom wydał się najzupełniej normalny.

Na koniec Marcus pocałował ją, szepcząc:

- Witaj, lady Angmering, od tej chwili tak się będziesz tytułować.

- Następnie obie świeżo poślubione pary, wraz z hrabią, hrabiną i

resztą rodziny udały się do sali balowej, gdzie oczekiwało ich

pozostałe towarzystwo. Sala była pięknie udekorowana gałązkami

blu-szczu i ostrokrzewu - roślin, nawiązujących zarówno do tradycji

background image

świąt Bożego Narodzenia, jak i uroczystości weselnych w domu

Cleeve'ów.

Długi stół uginający się pod ciężarem jadła i napojów zajmował

jeden koniec sali. Zwracając się do Sharnbrooka, Marcus żartobliwie

zauważył, że taka aranżacja przywodzi mu na myśl wnętrze

ekskluzywnej londyńskiej jaskini gry. Wzdłuż ścian rozstawiono

liczne małe stoliki i krzesła, aby goście mieli na czym wygodnie

spocząć.

Wchodzących do sali nowożeńców powitały gromkie oklaski. Po

zakończeniu okolicznościowych przemówień goście wdali się w

ożywione rozmowy między sobą. Dla wielu z nich była to okazja do

zobaczenia dawno niewidzianych przyjaciół i znajomych. Potworzyły

się grupki i po przywitaniu się z nowożeńcami rozpoczęła się

gorączkowa wymiana nowinek i opinii.

- Miałam nadzieję, że zobaczę tu Beatrice i Harry'ego

Ravensdenów! - wykrzyknęła Lavender Brabant. - Wiem że byli

zaproszeni, ale Beatrice, podobnie jak żona Lewisa, Caroline, jest przy

nadziei i dłuższa podróż jest dla niej nie wskazana.

- Ach - zauważyła Atena - więc oni też nadążają za ogólną modą,

bo nie tylko ona jest w odmiennym stanie. Dochodzę do wniosku, że

coś musi być w atmosferze hrabstwa Northampton, co sprzyja

rozrodczości, bowiem w tym okręgu jest ogromne zatrzęsienie dzieci.

Jack i Olivia Denning również nie mogli przyjechać z tego samego

powodu. Odnoszę wrażenie, że są tu panie, które mają to szczęście, że

ich stan jeszcze zezwala na wypuszczanie się w dalszą drogę.

background image

- A ty, Ateno? - zapytała Lavender ze złośliwym błyskiem w oku.

- Czy ty też się do nich zaliczasz?

Atena uśmiechnęła się tajemniczo.

- Jedyne, co mogę ci odrzec w tym momencie, moja droga, to: być

może. Jednak nie tracę nadziei. A jak z tobą? Słyszałam, że podobno

wydałaś książkę pod tytułem „Flora” - bardzo odpowiednia nazwa.

Przyjmij moje najszczersze gratulacje. Będę się przechwalała

znajomością z tobą, kiedy pojadę w północne rejony kraju. Nie

wszystkim jest dana przyjaźń z pisarką.

Lavender gładko przełknęła komplement i wyraźnie się

udobruchała.

- Jesteś bardzo miła - odezwała się już łagodniej - ale to tylko

skromne dziełko. Daleko mu do powieści Waltera Scotta.

- Ale za to o wiele bardziej wartościowe - odparła Atena. - Tylko

nie mów tego Nickowi. Jako rdzenny Szkot jest przekonany, że nikt

nie dorówna pisarzowi rodem ze Szkocji. Nawet nie muszę cię pytać,

czy jesteś szczęśliwa - dodała jeszcze. - Obydwoje z Barneyem

wyglądacie jak ktoś, kto zgubił grosz, a znalazł gwineę.

Mam nadzieję, że zdążę zamienić z nim kilka słów, zanim

wyjedziemy. Widzę, że przysiadł się do niego Dungarran. Daję głowę,

że ucinają sobie wesołą pogawędkę na temat Newtona i matematyki!

Atena jednak była w błędzie. Jak Lavender później odkryła,

Barney wypytywał Dungarrana o jego małżeństwo.

- Mam wrażenie - powiedział wprost - że jesteście jak Romeo i

Julia ze Steepwood. Jak się wam żyje w małżeńskim stanie? Czy

background image

przez cały dzień rozmawiacie o matematyce, czy też tylko w

niedzielę, jeśli kazanie pastora było nudne.

- Bez przesady, nie mówimy o tym ciągle - odparł Dungarran z

kamienną twarzą. Następnie, ku rozbawieniu otaczających go

znajomych, dodał: - Muszę przyznać, że obecnie, po zakończeniu prac

nad dodawaniem, zabraliśmy się za mnożenie.

Barney w pierwszej chwili nie poznał się na żarcie, ale kiedy go

zrozumiał, zauważył:

- Czy chcesz nam przez to oznajmić, że Hester spodziewa się

dziecka? Winszuję serdecznie i tak dalej.

- Dziękuję - odparł Dungarran z ukłonem - ale mam wrażenie, że

tobie też należą się gratulacje. Jesteś prawdziwym szczęściarzem. Nie

każdemu zdarza się odziedziczyć taki wielki majątek jak tobie, ale

moim zdaniem zasłużyłeś na to bardziej niż ktokolwiek inny. A w

ogóle to przyglądam się tu obecnym i odnoszę wrażenie, że większość

naszych przyjaciół i krewnych jest bardzo zadowolona z życia.

- Masz rację - przyznał Barney. - To może wydać się dziwne, ale

ogólne powodzenie zaczęło się tutaj dopiero po odejściu Sywella - ale

lepiej nie mówmy na ten temat.

- Rzeczywiście, lepiej nie mówić - zgodził się Dungarran, -

Słyszałem, że Ministerstwo Spraw Wewnętrznych umorzyło śledztwo

w sprawie morderstwa Sywella i zaprzestało poszukiwania sprawcy

tego czynu ze względu na dramatyczny brak kadry oraz natłok innych

ważniejszych spraw o kryminalnym charakterze. Bądźmy szczerzy -

Sywell to mała strata.

background image

- To prawda - zgodził się Barney. - Czuję wielką ulgę na myśl, że

ta cała historia już się skończyła. Dopóki ten groźny cień wisiał nad

nami, nikt z tych, którzy mieli cokolwiek do czynienia z tym

łajdakiem, nie mógł czuć się spokojny, a już na pewno nie mógłby

bawić się beztrosko na dzisiejszym weselu.

Nie byli jedynymi spośród obecnych, którzy wspominali sprawę

zamordowania Sywella, ale nikt nie był na tyle nietaktowny, aby

mówić o tym przy Louise bądź przy kimś z rodziny Yardleyów.

Louise natomiast rozglądała się wokół ciekawie. U boku Marcusa,

otoczona rojem rozbawionych przyjaciół i znajomych, czuła się

bezpieczna i szczęśliwa. Wkraczała w nowe życie, spychając to

dawne, minione, pełne trosk i kłopotów w czarną otchłań niepamięci.

Marissa szepnęła jej na ucho:

- Wyglądasz w tej chwili jeszcze piękniej niż rano. Podczas

zaślubin zachowywałaś się bez zarzutu: teraz widzisz, jak

niepotrzebnie się denerwowałaś, głuptasku.

A więc jednak nie skompromitowałam się, pomyślała z radością

Louise. Mogła zatem oddać się beztrosko zabawie. Właśnie zbliżał się

do niej Hugo Perceval z żoną Deborą, roześmianą i promieniejącą

szczęściem.

Louise

właśnie zaczynała czuć się podobnie.

Uświadomiła sobie, że wypada im pogratulować, kiedy sama przyjmie

już od nich życzenia.

Niestety! Zbliżając się do Louise, Debora nieopatrznie obejrzała

się za dawno niewidzianą przyjaciółką, którą właśnie spostrzegła,

skutkiem czego zderzyła się z lokajem, który niósł tacę z kieliszkami

background image

wypełnionymi szampanem. Kaskada pienistego płynu i szkła

chlusnęła na dywan, ale jakimś cudem sporo kieliszków ocalało, a

większość stojących w pobliżu osób szczęśliwie uniknęła ochlapania

wonnym trunkiem.

Debora spojrzała na Hugona z przerażeniem w oczach, ale jej mąż

tylko uśmiechnął się szeroko.

- Sprawy idą ku lepszemu, moja miła. Zwykle to ja bywam ofiarą

twojej nieuwagi, ale tym razem, na szczęście, wyszedłem z tego

zdarzenia obronną ręką.

- Ach, Hugo, wiesz, że ja nigdy tego nie robię naumyślnie. -

Debora westchnęła żałośnie. - To straszne. Przecież już od dłuższego

czasu nie miałam żadnego wypadku.

- Faktycznie, od czasu, kiedy wjechałaś powozem prosto do

jeziorka, zaraz po naszym ślubie, nic ci się przykrego nie przydarzyło

- zgodził się, spoglądając na nią z uśmiechem.

- Jak możesz mówić takie rzeczy - oburzyła się. - Przecież to

wcale nie była moja wina, wiesz przecież. - Zamilkła, po czym, z

charakterystyczną dla niej nagłą zmianą tonu dodała ponuro: -

Sprawiam same kłopoty. Nie rozumiem, jak ty jeszcze ze mną

wytrzymujesz.

Hugo roześmiał się, ujął jej rękę i uniósł do swoich ust.

- Deboro, jesteś moim szczęściem. Uwielbiam cię, kochanie moje.

Nie zamieniłbym ciebie na inną kobietę, nawet gdyby była

najpiękniejsza.

background image

Podprowadził ją do ośmiokątnej wnęki, gdzie siedzieli książę

Inglesham z małżonką oraz Atena Cameron ze swym mężem,

Nickiem. Z tego miejsca, z dala od gwaru licznie zgromadzonych

gości, świetnie widziało się całą salę. Jednocześnie raczono się

doskonałym jadłem i napitkiem, pod którymi uginał się weselny stół

Yardleyów.

- Posiedź tutaj przez chwilę, Deboro kochanie - polecił Hugo. -

Porozmawiaj z Ateną, a ja pójdę przynieść nam coś do picia i

jedzenia. Przy niej na pewno się pośmiejesz.

- Takimi stwierdzeniami - zauważyła z udaną surowością Atena -

skazujesz mnie na tak bezdennie nudną konwersację, że wszyscy

wokół zaczną ziewać na potęgę. Ale idź i przynieść Deborze coś

dobrego. Będziemy, jeść, pić i weselić się. - Podsunęła krzesło onie-

śmielonej Deborze.

- Ach, pani nie potrafi wyobrazić sobie jak... - zaczęła Debora, ale

Atena przerwała jej ze śmiechem:

- A właśnie, że potrafię. Kiedy byłam przedstawiana księciu

regentowi, nadepnęłam sobie na suknię i stopa uwięzła mi w

przydługich fałdach. Wyobraź sobie moją konsternację oraz miny tych

wszystkich sługusów, gdy znalazłam się na podłodze, w pozycji, jaką

by należało przybrać, gdyby się chciało ucałować książęce stopy. Nie

mogło być chyba większej kompromitacji niż moja wtedy.

- Pani specjalnie to wymyśliła, bo chce mnie pani uspokoić,

prawda? - spytała podejrzliwie Debora.

- Ależ skąd. Tak właśnie było, nieprawdaż, Nick?

background image

- Tak, rzeczywiście - potwierdził jej mąż. - Jedyną osobą

niezażenowaną był książę regent, który stwierdził „Piękna kobieta u

mych stóp - to widok godny książąt”, i podając dłoń, pomógł jej

wstać. Co więcej, Atena zdobyła sobie ogólny poklask, kiedy,

powstawszy, nie krygowała się niepotrzebnie - jakby to inna czyniła -

tylko złożyła przed księciem głęboki ukłon.

Kiedy Hugo powrócił, przynosząc, jak się wyraził, „dosyć strawy,

by nakarmić pułk wojska”, znalazł żonę już w znacznie lepszym

nastroju. Rozprawiała z ożywieniem bez cienia dawnej nieśmiałości i

skrępowania.

Zarówno Nick, jak i księżna wiedzieli oczywiście, że dobroduszna

Atena zmyśliła tę całą historię z księciem regentem, aby ośmielić

biedną Deborę i przywrócić jej dobry humor. Pojętny mąż pośpieszył

jej w sukurs i mistyfikacja się udała. A co do Louise, ta wprawdzie

straciła okazję do rozmowy z Deborą i Hugonem, lecz towarzystwo

Dungarrana i Hester wynagrodziło jej to. Hrabia zaprosił tych

ostatnich do osobnego stołu, przy którym siedział z najbliższą rodziną.

Gdy zajęli miejsca, Dungarran nachylając się w stronę Marcusa,

zauważył wesoło:

- To była dla mnie największa niespodzianka w życiu -

zaproszenie na twój ślub, Angmering. Jakiś facet, zwany Jack

Perceval, który podaje się za mego dalekiego krewnego, choć nie

wiem, ile w tym prawdy, twierdził, że założył się z tobą, iż nie ożenisz

się przed końcem roku. A tymczasem jesteś żonaty i to wcale nie na

background image

żarty. Czy rzeczywiście taki fakt miał miejsce, czy też to jakaś głupia

płotka?

Marcus spojrzał ze skruchą na Louise.

- Tak, to prawda i chcąc nie chcąc, zapłaciłem Percevalowi

wygraną. Nie była to wielka suma, ale nawet gdyby była, to z chwilą,

kiedy ujrzałem Louise, zrozumiałem, że Jack Perceval ma już forsę w

kieszeni. Ale co znaczą pieniądze wobec zdobycia tak niezrównanej

kobiety?

- Masz rację. Muszę cię poinformować, że obojętne jak czarująca

i inteligentna jest twoja żona, i tak nie pobije mojej Hester, gdyby obie

zechciały stanąć do walki o taki tytuł.

- Nie mówiąc już o mojej Sophii - rzucił Sharnbrook, ignorując

zasady savoir vivre'u i całując żonę w policzek. - Gdyby ona

postanowiła stanąć do tych zawodów, jej kandydatura byłaby nie do

pokonania.

- Oto głosy trzech szczęśliwych żonkosiów - zauważył

rozbawiony lord Yardley. - Ale co do ciebie, Marcusie, to muszę

wyznać, że niemile mnie zaskoczyłeś. Nie podejrzewałem cię o

hazard, ale okazuje się, że byłem w błędzie.

- Ach, ojcze - odparł Marcus z uśmiechem - to było tylko raz i w

wyjątkowej sytuacji. Byłem tej nocy trochę wstawiony i smutny, a to,

jak przyznasz, nie jest typowy dla mnie stan.

- To prawda - przyznał ojciec. Siedzący opodal Ned Drugi

wtrącił:

background image

- A mnie się wydawało, że ty nigdy nie zaglądasz do kieliszka,

Marcusie. Czy nie uważasz, Nedzie Pierwszy, że nie jest to budujący

przykład dla nas obu? Po tym, czego się teraz dowiedziałem, nie

zamierzam już nigdy wysłuchiwać kazań Marcusa na temat naszego

złego zachowania.

- Dość tego, chłopcy - skarciła ich matka. - Nie życzę sobie takich

impertynencji wobec waszego starszego brata w dniu jego wesela.

Słysząc to, wykrzyknął:

- Czy to oznacza, że we wszystkie inne dni możemy pozwolić

sobie na impertynencję, mamo?

- Widzę, że mamy przed sobą przyszłego adwokata, logicznego i

przebiegłego - zauważył Dungarran ze śmiechem. - A może nawet

sędziego Sądu Najwyższego?

Ned Pierwszy potrząsnął energicznie głową.

- W żadnym wypadku, sir. Mówił mi Marcus, że jest pan

wybitnym matematykiem, a moim zamiarem jest poświęcić się

właśnie tej gałęzi nauki. Ale najpierw muszę ukończyć stosowny

wydział na uniwersytecie w Oksfordzie. Może zechciałby pan udzielić

mi jakiejś mądrej rady w tej materii, potem, gdy skończy się obiad?

- Z przyjemnością - zgodził się Dungarran, wznosząc kieliszek w

kierunku Neda Pierwszego. - A jeżeli ja nie podołam zadaniu, to

Hester przyjdzie z pomocą. Z nas dwojga ja jestem większym

pedantem, ona, natomiast, jest bardziej twórcza - to prawdziwy Pascal

w spódnicy.

. Hester usłyszała słowa męża i skarciła go żartobliwie.

background image

- Ależ, mój drogi, co ty wygadujesz! Robisz ze mnie jakąś

straszną mądralę. Ale wszystko jedno, chętnie pomogę Nedowi w

matematycznych problemach.

Reszta zgromadzonego wokół stołu towarzystwa przyłączyła się

do tej ożywionej beztroskiej konwersacji. Louise, oszołomiona

samym faktem, że stała się mężatką, poczuła się nagle znużona

nadmiarem głośnej paplaniny. Nigdy przedtem nie uczestniczyła w

tak wesołym i licznym zgromadzeniu rodzinnym. Szeptem zwróciła

się do Marcusa z pytaniem:

- Czy oni zawsze tak rozprawiają?

- Przeważnie - odparł - ale dzisiaj są bardziej weseli niż zawsze.

Cieszą się, widząc, jak bardzo ja i Sophia jesteśmy szczęśliwi.

- Rzeczywiście - zgodziła się Louise. Z trudem uzmysławiała

sobie, że w końcu dotarła do miejsca, które zawsze wydawało jej się

rajem na ziemi. O, nie, nie była na tyle naiwna, aby wierzyć, że ma już

wszystkie kłopoty za sobą, że wszystko, co złe, skończyło się z dniem

dzisiejszym i że od tej pory jej życie będzie usłane różami. Ale dla

kogoś, kto tak jak ona był zawsze ignorowany, wyzyskiwany i

pomijany, wszystkie ewentualne trudności w jej nowym życiu będą

niczym w porównaniu z tym, czego doświadczyła.

Zaczęto wznosić toasty. Louise zrozumiała, że jeśli nie chce upić

się do nieprzytomności, musi ograniczyć się tylko do kropli wina przy

każdej z takich okazji. Na sali wrzawa przybierała na sile, co też

stanowiło dla niej nowość.

background image

Jak zauważył Marcus, nie tyle była zmęczona, co oszołomiona

tym wszystkim, co się wokół niej działo. Kiedy na zakończenie

obiadu podano deser, szepnął do niej:

- Jak skończymy jeść, musimy wstać, obejść salę i pożegnać się z

każdym gościem osobiście. Następnie służba uprzątnie stoły i na salę

wejdą muzykanci. My oboje i Sharnbrook z Sophią poprowadzimy

pierwszy taniec. Potem opuścimy przyjęcie, a zabawa będzie trwała

jeszcze długo po naszym odjeździe.

Louise ucieszyła się w skrytości duszy na tę wiadomość. Była

szczęśliwa i bawiła się doskonale, ale pragnęła jak najszybciej znaleźć

się sama z Marcusem. Wiedziała, że Sophia również marzy o chwili,

kiedy zostaną z Shambrookiem tylko we dwoje. Ci ostatni nie opusz-

czali Jaffrey House.

Dostali w nim do dyspozycji apartament, podczas gdy ona z

Marcusem mieli zamieszkać na razie w wygodnym domu byłego

doradcy majątkowego hrabiego Yardleya. Dom był położony w

pobliżu opactwa. Miał im służyć do czasu ukończenia restauracji

opactwa, które zmodernizowane i wyposażone w nowe umeblowanie,

stanie się wreszcie siedzibą godną przedstawiciela starego i

zasłużonego rodu i dziedzica cenionego nazwiska.

Obchodzenie sali i żegnanie się z gośćmi sprawiało Louise wielką

przyjemność. Wszyscy uśmiechali się, wszyscy zdali się równie

szczęśliwi jak oni. Atena odezwała się do niej półgłosem:

- Życzę ci, żebyś była równie szczęśliwa z Marcusem jak ja ze

swoim Nickiem. Lubię twego Marcusa. Robi wrażenie przyzwoitego

background image

człowieka, który, mam nadzieję, spełni wszelkie twoje oczekiwania.

Należy ci się to od życia - przeżyłaś tyle trudnych chwil.

- Och, tak, Marcus jest rzeczywiście wspaniały - przyznała Louise

z zapałem. - Ja również się cieszę z twego szczęścia.

Ostatnimi osobami, z którymi pożegnali się na sali, byli hrabia i

Marissa. Jeśli nawet lord Yardley wydawał się jeszcze słabowitszy i

mizerniejszy niż zwykle, to jego zadowolenie ze szczęśliwego ożenku

syna tak wyraźnie rzucało się w oczy, że jak na razie ich obawy o jego

zdrowie rozwiały się. Marissa, oczywiście, życzyła im wszelkiej

pomyślności, a Dwaj Nedowie byli jak zwykle czarująco nieznośni.

Następnie nowożeńcy zaszli do pomieszczeń kuchennych, gdzie

przy stole zastawionym suto wszelkim jadłem i napitkiem bawiła się

służba. Wzruszony majordomus przewodził we wznoszeniu toastów

na ich cześć.

Gdy znaleźli się wreszcie w holu, przy szeroko otwartych

drzwiach, czekając, aż powóz zajedzie przed główne wejście, Louise,

kurczowo trzymając w ręku swój ślubny bukiet, zdumiała się, że na

zewnątrz, pomimo że był to już koniec grudnia, jest nadal tak widno.

- Nic dziwnego - odrzekł Marcus - przecież jest dopiero wpół do

trzeciej, dzień, chociaż zimny, jest stosunkowo pogodny. Prawdę

mówiąc, cieszę się, że zostajemy wreszcie tylko we dwoje. Twarz mi

już zupełnie zesztywniała od tego ciągłego uśmiechania się do

wszystkich i prowadzenia zdawkowej rozmowy. To nie dla mnie.

background image

- Ani dla mnie - przytaknęła Louise. - Ale to może nieładnie, że

myślę z ulgą o opuszczeniu towarzystwa. Wszyscy byli tacy serdeczni

i tak szczerze cieszyli się z naszego ślubu.

- Zwłaszcza mój ojciec - zauważył Marcus. - On sądził, że zostanę

starym kawalerem przemieniającym się z upływem czasu w jednego z

tych zgorzkniałych starców przesiadujących w londyńskich klubach i

utyskujących, że wszystko schodzi na psy. Bardzo się tego obawiał.

Powóz wreszcie zajechał na żwirem wysypany podjazd, lecz

zanim się w nim usadowili, Louise zwróciła się jeszcze do Marcusa „z

pytaniem:

- Mam nadzieję, że nie zapomniałeś poinformować stangreta,

dokąd najpierw jedziemy.

- Naturalnie, że nie - odparł Marcus. - On wie, gdzie ma nas

przede wszystkim zawieźć. Upewniłem się co do tego. Ale widzę, że

nie rzuciłaś swego bukietu między niezamężne panny.

- To prawda. Sophia tak zrobiła - rzuciła kwiaty za siebie, przed

naszym wyjściem. Pochwyciła je siostra Dungarrana.

Marcus zaśmiał się i ucałował ją, zanim ruszyli w drogę, mówiąc:

- Podejrzewam, że jest to jeszcze jedna matematyczka w tej

rodzinie, ponieważ Ned Pierwszy tak był nią oczarowany, że nie

odstępował jej na krok. Ale, ale, jak przybędziemy na miejsce, czy nie

będzie ci za zimno w tym, co masz na sobie? Może włożysz teraz

pelerynę? Czy mam ci pomóc?

background image

- Tak, proszę - odparła Louise i odchyliła się do tyłu na oparcie

siedzenia. W milczeniu przypatrywała się Marcusowi: nadal trudno jej

było uwierzyć, że są już małżeństwem.

- O jedno tylko cię proszę - powiedział, pochylając się, aby ująć

jej dłoń i zajrzeć głęboko w oczy. - Postaraj się, aby nasza wyprawa

nie przeciągnęła się zanadto. Jestem w okropnym stanie od momentu,

gdy pastor ogłosił, że połączył już nas małżeńskim węzłem. Jeżeli nie

znajdziemy się w niedługim czasie w sypialni, obawiam się, że będę

musiał wezwać lekarza, żeby udzielił mi pomocy, zanim zajedziemy

do domu.

- Mam nadzieję, że zdołam znaleźć lekarstwo na wszystkie twoje

dolegliwości, kiedy już znajdziemy się na miejscu - powiedziała

filuternie.

- „Spełnienie nadziei, odłożone, rani serce” - wyrecytował

posępnym głosem Marcus.

- Przeciwnie - zaprotestowała Louise - stare przysłowie mówi:

„Pragnienie wzmaga się wraz ze zwłoką”.

Roześmieli się oboje, po czym Marcus wtrącił:

- Na szczęście większość przysłów i starych porzekadeł przeczy

sobie nawzajem: skutek tego jest taki, że uczestniczymy w zawodach,

w których żadne z nas nie jest w stanie zwyciężyć.

- A biorąc pod uwagę fakt, że właśnie się pobraliśmy, to

wspaniała prognoza - podsumowała dyskusję Louise.

Wciąż śmiali się, gdy powóz zatrzymał się na skraju lasu, w

którym rósł niegdyś Święty Gaj. Louise zdjęte swe śliczne białe

background image

pantofelki i przebrała się w parę solidniejszych bucików, które zabrała

ze sobą. Natomiast ślubne obuwie Marcusa, było na tyle mocne, że

mógł w nim z powodzeniem odbyć dłuższą wędrówkę po lesie.

Zbliżał się zmrok. Na dworze powoli zaczynało robić się szarawo,

tym bardziej że słońce kryło się za chmurami. Przed nimi rozciągała

się ciemna wstęga lasu.

- Muszę stwierdzić, że szczęście w dniu ślubu nam dopisało -

zauważyła Louise, kiedy z pomocą lokaja wysiedli z powozu. -

Pogoda była piękna, chociaż teraz zaczyna się już robić mniej

przyjemnie.

- Nasz pierwszy spacer jako pary małżonków - stwierdził Marcus.

- Weź mnie pod rękę, lady Angmering.

- Z przyjemnością, lordzie Angmering - odparła i poszli powoli

ścieżką, która wiodła w głąb lasu. Chwilami, kiedy korony drzew

zwierały się nad nimi, pogrążali się w mroku, by następnie znów

wyłonić się na jaśniejszą przestrzeń. Szli w milczeniu, dziwnie jakoś

przejęci i wzruszeni, jakby w tej ich przechadzce było coś

mistycznego, co skłaniało do świętej ciszy. Wreszcie dotarli do małej

polanki, na której rósł dawniej Święty Gaj, z królującym pośrodku

kamieniem runicznym.

- Tam - powiedziała Louise, tak jak to uczyniła w pamiętnym śnie

Marcusa. - Chcę tam pójść - i wskazała na kamień.

Naprzeciw głazu stała żeliwna ławka umieszczona tu przed laty

przez któregoś z dawno zmarłych hrabiów Yardleyów. Marcus

rozpostarł pled i wtedy dopiero na niej usiedli.

background image

Po chwili milczenia spytał:

- A teraz, lady Angmering, powiedz, co ci kazało odwiedzić

dzisiaj to miejsce i czemu wzięłaś ze sobą swój ślubny bukiet?

- Widzisz... Atena i ja często odwiedzałyśmy polanę, gdzie

dawniej rósł Święty Gaj, i usiłowałyśmy wyobrazić sobie, jak

wyglądali ludzie, którzy wycięli runiczne litery na tym kamieniu i

nazwali go świętym. Obie znałyśmy związaną z nim legendę,

głoszącą, że pogańskie ludy, które go wzniosły, rzuciły klątwę na tych

wszystkich, którzy po nich nastąpią, a nie będą czcić świętego

kamienia.

Wedle tej klątwy jego nowych właścicieli czekają różnego

rodzaju nieszczęścia i katastrofy. Czy jest ktoś, kto zaprzeczy

prawdziwości tej legendy? Wystarczy wspomnieć o rozwiązaniu

klasztorów, o opactwie, które popadło w ruinę, a potem o

nieszczęśliwych żywotach Cleeve'ów, hrabiów Yardleyów, którzy

przejęli Steepwood w posiadanie, by je następnie utracić na rzecz

Sywella. Przypomnij sobie także, jaki straszliwy spotkał go koniec. A

teraz my dziedziczymy jedno i drugie: ziemię i klątwę.

Cyganka, która nam wróżyła, wtedy na jesiennym jarmarku w

Chelsea, zapewniła nas, że przełamała ciążącą na nas klątwę; może

zatem nic nam nie grozi. Chciałabym jednak, na wszelki wypadek,

zdjąć ją z tych wszystkich, którzy nastąpią po nas. Myśl, że nasi

potomkowie staną się spadkobiercami nieszczęść i ruiny, przejmuje

mnie grozą. Dlatego pragnę raz na zawsze położyć kres temu

przekleństwu.

background image

Dlatego prosiłam cię, abyś mnie tu przywiózł i dlatego zabrałam

ze sobą swój ślubny bukiet. Chcę go złożyć w ofierze przed

kamieniem runicznym i oświadczyć duchom jego założycieli,

zaklętym w tym kamieniu, że czcimy mężczyzn, którzy go postawili,

oraz ich wierne towarzyszki życia.

W ten sposób wzywamy ich i błagamy, aby zlitowali się nad nami

i zdjęli klątwę z naszej rodziny, aby wszystkim Cleeve'om i tym,

którzy po nich nastaną, było dane żyć i umierać jak zwyczajnym

ludziom nieobciążonym klątwą. Czy sądzisz, że jest to głupie,

Marcusie? - zapytała na końcu.

- Nie, kochanie, to nie jest głupie. Poza tym nie zaszkodzi

próbować pozbyć się tej klątwy z pomocą zaklęć i egzorcyzmów w

rodzaju złożenia ofiary ze ślubnego bukietu i odmówienia modlitwy.

Louise wstała z ławki. Uklękła, nie bacząc, że pobrudzi swą

piękną suknię, i umieściła bukiet u stóp kamienia pokrytego

runicznym pismem.

- Przyjmij w darze mój ślubny bukiet - zaczęła jasnym

dźwięcznym głosem. - Oświadczam, że czcimy tych, którzy stworzyli

ten kamień, i pokornie błagam, jako że i my również czcimy duchy

zaklęte w tym kamieniu - o zdjęcie klątwy nie tylko z nas, ale i z na-

szych dzieci. Błagam, abyś zesłał nam znak, że przyjąłeś mój dar, że

zdjąłeś z nich odwieczną klątwę, tak aby nigdy żadne nieszczęścia i

katastrofy nie spadły na nasze dzieci ani na dzieci ich dzieci.

Złożyła ręce jak do modlitwy i tak w tej kornej pozie, w

milczeniu, trwała przez kilka minut. Następnie wstała z klęczek.

background image

W tym momencie wiszące nad ziemią chmury rozstąpiły się i

wyjrzało blade słońce. Złocisty promień spłynął na ziemię, zalewając

kamień i bukiet złożony u jego stóp przejrzystym światłem.

- To znak - szepnęła Louise. - Prawdziwy znak. Odwróciła się do

Marcusa i wyciągnęła ku niemu obie ręce. On pochwycił je, a

następnie zamknął Louise w ramionach i ucałował różane usta. Jego

pocałunek tym razem nie był objawem namiętności - tę okazać miał

niebawem w ich sypialni - lecz wyrazem najgłębszego szacunku i

poważania.

- Znak czy nie znak - powiedział - uczyniłaś wielką rzecz i należą

ci się słowa uznania. A teraz, lady Angmering, chodźmy wreszcie do

domu, aby, jak nakazuje tradycja, uświęcić nasz związek cielesnym

zjednoczeniem.

- Tak - odparła posłusznie. Ruszyli z powrotem ścieżką ku

oczekującemu ich powozowi i ku szczęśliwej nieobciążonej już

klątwą przyszłości, która czekała ich dzieci oraz dzieci ich dzieci.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
115 Marshall Paula Tajemnice Opactwa Steepwood 16 Odnaleziona markiza
Marshal Paula Tajemnice Opactwa Steepwood 08 Ich czworo
Marshall Paula Tajemnice Opactwa Steepwood 08 Ich czworo(1)
Whitiker Gail Tajemnice Opactwa Steepwood ?rodyta z leśnego jeziora
Whitiker Gail Tajemnice Opactwa Steepwood Akademia uczuć
Herries Anne Tajemnice Opactwa Steepwood 01 Dwie siostry
Andrew Sylvia Tajemnice Opactwa Steepwood 15 Nie przyniosę ci pecha
Ashley Anne Tajemnice Opactwa Steepwood 12 Podstęp lorda Exmoutha
89 Alexander Meg Tajemnica opactwa Steepwood 3 Rozważni i romantyczni (Najlepszy wybór)
Herries Anne Tajemnice Opactwa Steepwood 09 Szansa dla dwojga
Bailey Elizabeth Tajemnice Opactwa Steepwood 10 W kręgu pozorów
Bailey Elizabeth Tajemnice Opactwa Steepwood 02 Panna Serena
105 Whitiker Gail Akademia uczuć (Tajemnice Opactwa Steepwood 11)(1)
Tajemnice opactwa Steepwood 02 Panna Serena Bailey Elizabeth
101 Herries Anne Szansa dla dwojga (Tajemnice Opactwa Steepwood 09)
Whitiker Gail Tajemnice Opactwa Steepwood 05 Afrodyta z leśnego jeziora
Bailey Elizabeth Tajemnice Opactwa Steepwood 02 Panna Serena
Andrew Sylvia Tajemnice Opactwa Steepwood 07 Sawantka

więcej podobnych podstron