20 Saga o Ludziach Lodu Skrzydła kruka

background image

Margit Sandemo

SKRZYDŁA KRUKA

SAGA O LUDZIACH LODU

Tom XX

1

background image

ROZDZIAŁ I

W roku 1793 w miasteczku Stregesti w Siedmiogrodzie zniknęli bez śladu dwaj mężczyźni.
Nie ich pierwszych spotkał taki los. W nieustającym szepcie wiatru żyły opowieści o tych,
którzy przepadali i których nigdy już więcej nie widziano.

Ale jeden z potomków Ludzi Lodu sprawił, że ci dwaj byli ostatnimi...

Ów dotknięty z Ludzi Lodu, wykorzystując swe niezwykłe zdolności, nawiązał kontakt z
wieloma szczególnymi istotami, których normalnym śmiertelnikom nie było dane ujrzeć. Nikt
jednak z Ludzi Lodu nie przeżył dotychczas nic równie straszliwego jak to, co wydarzyło się
w Stregesti.

Niezwykły był to las. Wydawało się, że trwa tak już od dziesiątków tysięcy lat, pogrążony w
głębokim śnie, oczekując, aż zbudzą go trąby sądnego dnia.

Przez leśny gąszcz ledwie przedostawało się światło. Ziemię, kamienie i połamane konary
porastał mech i pnącza, pnie drzew pokrywał bluszcz. Wszystko zlewało się w jedno,
tworząc pofałdowany, falujący krajobraz, spowity w miękki, zielony całun.

Całun... Nieprzyjemne słowo, które niestety pasowało aż nazbyt dobrze...

Zielone gałęzie drzew prastarego lasu sennie zwisały nad ziemią. Nie śpiewał tutaj żaden
ptak. Nawet mały niepozorny słowik nie ośmielił się swym cudnym głosem zmącić zaległej w
gąszczu ciszy.

Las ten rósł w Siedmiogrodzie, na wschodnim krańcu Austro-Węgier. W tej dzikiej górskiej
krainie nadal żyły niesamowite podania i legendy, mrożące krew w żyłach historie o
wilkołakach, wampirach i innych siłach ciemności tak strasznych, że obcy przybysze
wzdragali się przed zapuszczeniem w głębokie, pełne tajemnic doliny.

Miejscowa ludność stanowiła konglomerat Wołochów, madziarskich Szeklerów, Saksów,
Rumunów oraz resztek plemion, które przywędrowały tu w pradawnych czasach, jak Goci,
Hunowie, Gepidzi i Awarowie z Azji Środkowej. Dominującą grupą byli Rumuni wraz z
Madziarami czy, jak mówiono, Węgrami.

Rumuni zwali swój kraj Ardeal, Węgrzy - Erdely. Inni powiadali - Transylwania. Jednakże
oficjalną nazwą nadaną krainie przez jej ostatnich władców, Habsburgów, był Siedmiogród,
ze względu na siedem wielkich miast.

Martwy, choć jednocześnie żywy las otaczał niewielkie, położone na uboczu miasteczko
Stregesti.

Trudno dociec, skąd wzięła się taka nazwa, jako że przez wieki wiele plemion podbijało te
tereny, faktem jednak pozostawało, że słowo „strega” w języku włoskim oznacza
czarownicę.

2

background image

Dwaj obcy przybysze dotarli do Siedmiogrodu dziwnymi drogami. Jednym z nich był
francuski szlachcic, zbiegły przed trwającą od czterech lat w jego ojczyźnie rewolucją. Wielu
arystokratów zawarło bliższą znajomość z gilotyną, ale ów mężczyzna, baron de Conte,
zdołał umknąć z kraju wraz ze swym bratankiem Yvesem.

Kto wie, może lepiej byłoby dla nich, gdyby wybrali gilotynę?

Z początku byli tak przerażeni samą myślą, że mogliby wpaść w ręce francuskiego
pospólstwa, iż nie śmieli zbliżyć się do ludzi i ukrywali się po lasach wśród gór. Dlatego
właśnie nie wiedzieli, że w drodze na wschód dawno już przekroczyli granice Francji.

Cała Europa znajdowała się w stanie wrzenia - rewolucja francuska zataczała coraz szersze
kręgi. Podobnie było i w Wiedniu, który pod gilotyną stracił swą Marię Antoninę. Dwaj
szlachcice parli więc do przodu z nadzieją na znalezienie bodaj odrobiny spokoju.

Z czasem, naturalnie, zrozumieli, iż dotarli do obcych krajów. Nerwy jednak mieli już do tego
stopnia zszarpane, że nie byli w stanie nikomu zaufać.

Zabłąkali się aż do Siedmiogrodu...

O, tu nareszcie znaleźli spokój! Nigdzie nie mogło być spokojniej niż w tutejszych
milczących, tajemniczych dolinach.

Kiedy szuka się jakiegoś większego miasta we wschodniej części Siedmiogrodu, po
przekroczeniu doliny rzeki Maruszy nietrudno zabłądzić. Baronowi i jego bratankowi okolice
te były całkiem nieznane i powtórzyli błąd, który przed nimi popełnili już inni, nawet ci
bardziej obeznani z terenem. Nagle znaleźli się na obszarze Karpat Transylwańskich, a
wtedy byli już straceni...

Jechali przez dwa dni, mijając kolejne doliny, coraz głębsze i bardziej dzikie. Od czasu do
czasu napotykali maleńkie wioski, ale trudności z porozumiewaniem się z ich mieszkańcami
okazały się zbyt wielkie. Nie zdołali nawet wyjaśnić, że pragną dotrzeć do dużego
cywilizowanego miasta, wszystko jedno jakiego. Tu właśnie bowiem, w tej krainie, z dala od
zamętu rewolucji, pragnęli się osiedlić.

Nie mieli jednak zamiaru zostawać na takim pustkowiu!

A potem nadszedł dzień, kiedy to po raz ostatni obrali niewłaściwą drogę. Znaleźli się w
kolejnej przełęczy - głębokiej szczelinie, do której ledwie docierało światło słońca. Przełęcz
leżała wysoko w górach, a gdy ją pokonali, byli już w zaczarowanym lesie.

Wstrzymali konie.

Powoli chłonęli atmosferę ciepłego, wilgotnego popołudnia. Gałęzie drzew opadały prawie
na ich głowy, gałęzie tak ciężkie i pradawne, jakby liczyły sobie co najmniej tysiąc lat.

3

background image

Zwisający z nich mech był lepki, oślizgły od starości i stęchłego powietrza. Znikąd nie
dochodził żaden dźwięk, panowała absolutna cisza, która zdawała się bezgłośnie oddychać.

Jakby las oniemiał z chwilą, gdy się w nim znaleźli.

- Ruszajmy dalej - mruknął baron. - Jestem głodny. Ta droga musi wszak dokądś prowadzić.

I tak w istocie było. Jeszcze pół godziny przedzierali się przez upiorny las, gdy nagle
otworzyła się przed nimi dolina i roztoczył widok na niewielkie miasteczko.

Dolina stanowiła jakby kocioł między górami, ale nie było widać żadnego traktu, który
wiódłby dalej. Baron zadrżał; spłynęło nań przeczucie, że znaleźli się u kresu drogi, kresu
swej podróży.

Miasteczko leżało na samym dnie kotła. Gęsta zabudowa sprawiała wrażenie, że domy tulą
się do siebie ze strachu. Z lęku przed wznoszącymi się wokół masywami? Czy przed czymś
innym?

- Ależ tak, droga prowadzi dalej - wskazał Yves. - Popatrz, tam zakręca i ginie za tym
wielkim urwiskiem po drugiej stronie doliny.

- Tak, być może - w głosie barona zadrgało powątpiewanie. - Ale to najwidoczniej rzadko
uczęszczany trakt.

Pomimo sporej odległości Yves także to dostrzegał. Nie dawało się rozróżnić kolein, które
kiedyś musiały być wyraźne.

A może właśnie dlatego, że stali tak daleko, mogli w ogóle dostrzec drogę? Może z bliska,
wśród rosnącej wokół trawy, w ogóle nie było jej widać?

Yves, który najwyraźniej czuł się nieswojo, zauważył:

- Ten straszny las ciągnie się także i po drugiej stronie miasteczka.

- Otacza całą dolinę - przyznał baron. - Obawiam się, że będziemy musieli wrócić tą samą
drogą, którą przyjechaliśmy. Nie brzmi to szczególnie przyjemnie, bo sporo czasu upłynęło,
odkąd minęliśmy ostatnie rozstaje. Ale skoro już tu jesteśmy, jedźmy do miasteczka.
Dostaniemy tam coś do jedzenia i jakiś nocleg. Wczesnym rankiem zawsze wyrusza się w
drogę w lepszym nastroju, z nową porcją nadziei i sił.

Yves w pełni się z nim zgadzał. Spięli więc konie i powoli, ostrożnie, zaczęli spuszczać się w
dół wąską, krętą drogą, nie będącą właściwie niczym więcej niż ścieżką.

Baron i jego bratanek byli przystojnymi mężczyznami, mieli orle nosy i czarne oczy. We
Francji prowadzili gnuśne, leniwe życie. Moralnie zdegenerowani, jak zresztą większa część
arystokracji, byli aroganccy i do cna zblazowani. Pełna trudów podróż przez Europę

4

background image

jednakże zahartowała ich, czyniąc z nich niemal prawdziwych mężczyzn. Udało im się
potajemnie wywieźć ze sobą ogromne bogactwa, nigdy więc nie cierpieli biedy, a
przynajmniej nie powinni. Ale na cóż mogły zdać się bogactwa w tej dzikiej, górskiej krainie?
Ciągle jeszcze mieli większą część majątku zaszytą w pasach, bo z początku nie śmieli
stykać się z ludźmi. Przezornie zabrali ze sobą prowiant i nim w samotności się pożywiali.

Ale zapasy dawno się skończyły. Tego dnia jechali już tak długo, że w całym ciele wyraźnie
czuli skutki wyczerpania. Obydwaj byli poirytowani dającym się we znaki głodem i
zmęczeniem, a zwłaszcza niekończącą się jazdą przez dzikie ostępy, jazdą, która, jak
słusznie przeczuwali, nie przybliżyła ich wcale ku wymarzonym miastom. Las, który właśnie
opuścili, zdawał się niczym lepki ciężar przytłaczać ich ramiona.

Przystanęli w punkcie, skąd roztaczał się znacznie lepszy widok na miasteczko położone na
dnie doliny.

Podnieśli oczy ku niebu, śledząc wzrokiem dwa krążące w powietrzu kruki. Czarne
ptaszyska poderwały się do lotu z urwiska, groźnie wznoszącego się po drugiej stronie
osady. Bezszelestnie przecinały powietrze, zataczając koła coraz bliżej mężczyzn na
ścieżce.

Francuzi obserwowali je z zapartym tchem.

W końcu jeden z kruków znalazł się tak blisko, że magli spojrzeć prosto w błyszczące,
czarne jak węgiel ptasie oko. A potem jeden ruch silnych, lśniących skrzydeł i ptaki, uznając
swą wyprawę zwiadowczą za zakończoną, zawróciły do gniazda, które musiało znajdować
się gdzieś na porośniętej lasem skale.

Mężczyźni wymienili spojrzenia i popędzili konie.

- Miasteczko sprawia wrażenie wymarłego - zauważył Yves.

- Mamy już późne popołudnie. Ludzie pewnie poszli na nieszpory.

W gromadzie domów dostrzegli nieduży kościółek; ale nie był on podobny do ich
rzymskokatolickich świątyń. W tym kraju ludzie najwyraźniej byli wyznania prawosławnego,
stwierdzili.

Znaleźli się teraz na dnie doliny i nareszcie mogli poruszać się po płaskim terenie. Jechali
powoli, jakby niechętnie, z wahaniem.

To sprawił ten las, myślał Yves, trzydziestoletni kawaler. Ten las jakby odebrał nam całą
odwagę i pozostawił jedynie niewiarę we własne siły i zniechęcenie.

Stryj był starszy od niego jedynie o dziesięć lat. I on także był zatwardziałym kawalerem. We
Francji cieszyli się wielką sławą niepoprawnych uwodzicieli i to napawało ich dumą. Teraz

5

background image

wszystko, co łączyło się z ojczyzną, stało się tak odległe, zarówno w czasie, jak i
przestrzeni...

Zdawali sobie sprawę, że nigdy nie będą mogli tam powrócić.

- Wiem, że w tym przeklętym kraju jest gdzieś duże miasto - rzekł baron. - Nazywa się Kluż
albo Klausenburg i jest stolicą Siedmiogrodu. Jeszcze inne nazywa się Sybin, a w obu
miastach mówi się i po niemiecku, i po węgiersku. Niemiecki przynajmniej choć trochę
znamy. Ale dlaczego, dlaczego nie możemy tam dotrzeć? Jak długo będziemy musieli
wałęsać się po tych lasach i dolinach, z dala od wszelkiej cywilizacji, wśród ludzi tak
prymitywnych, że nie rozumieją nawet mowy gestów?

Miły baron oceniał sytuację cokolwiek niesprawiedliwie. Można się było domyślić, że
mieszkańcy tutejszych okolic nie lubią być traktowani przez obcych niczym krowie łajno.
Dlaczego więc mieliby odpowiadać arogantom? Jeśli ci dwaj chcą się pysznić i spoglądać z
pogardą, to niech radzą sobie sami!

Tak jak ten ostatni człowiek, którego spotkali niedaleko rozstajów. Z pewnością widział, że
zadzierający nosa obcy przybysze o wyszukanych manierach pojechali w złą stronę,
kierując się ku pustkowiom. Ale to wyłącznie ich sprawa. Jeśli oni chcą jechać przez
bezdroża, mnie to nie obchodzi, pomyślał góral, nie przerywając wędrówki. Nie był wcale
człowiekiem o kamiennym sercu, ale czy musi godzić się na to, by przywoływano go niczym
psa?

Dlatego właśnie baron i Yves znaleźli się teraz w drodze ku przylegającym do siebie domom
wyrosłym prosto z ziemi, o dachach krytych poczerniałym pofałdowanym gontem. Ponieważ
większość domów nie miała okien wychodzących na ulicę, z początku osada sprawiała
wrażenie wymarłej. Jechali powoli małą uliczką, rozglądając się uważnie dokoła, gdy nagle
zauważyli, że droga na przeciwległym krańcu doliny pnie się w górę.

- Spójrz! - zawołał Yves. - Droga, która z daleka wyglądała na całkiem zarośniętą, w
rzeczywistości jest porządnym traktem!

- Tak, to prawda! Znika w dali za tą skałą. Prawdopodobnie jutro będziemy mogli ruszyć
dalej. Musimy tylko najpierw się dowiedzieć, jak dotrzeć do Klausenburga.

- Kluża - poprawił Yves.

- Tak, oczywiście. Ci tubylcy nie rozumieją cywilizowanego języka, jakim jest niemiecki. O,
słońce zniknęło za grzbietem górskim i w tej zapomnianej przez Boga dolinie zrobiło się
nagle wprost makabrycznie. Czyżbyśmy naprawdę trafili na opuszczone miasteczko? Tego
jeszcze brakowało!

Yves odpowiedział w zamyśleniu:

6

background image

- Jedno mnie niepokoi. Cesarstwo austro-węgierskie nie ciągnie się w nieskończoność.
Musimy uważać, byśmy nie dotarli do krainy barbarzyńców.

- Masz rację - kiwnął głową baron. - Rozmawialiśmy wszak z owym cywilizowanym
człowiekiem w Peszcie. To on poradził nam, byśmy skierowali się tutaj, jako że i w Peszcie
dało się odczuć niepokój niesiony prądem rewolucji. Mówił także, że na wschód od
Siedmiogrodu rozciąga się chanat turecki, na południu także. Musimy się strzec, by nie
wpaść w ręce Turków, z nimi nie ma żartów.

- Ale spójrz, tam! Tam są przecież ludzie!

Dotarli do niewielkiego, wyłożonego brukiem rynku. Najwyraźniej tu właśnie zbierali się po
całodziennym znoju mieszkańcy osady. Francuzi dostrzegli także karczmę, a jej najbardziej
potrzebowali. Znów obudziła się w nich iskra życia.

Stukot końskich kopyt zgasił rozmowy zgromadzonych ludzi i wszystkie twarze zwróciły się
ku obcym.

Baron i Yves podczas swej wędrówki po Europie widzieli wiele rozmaitych kolorowych
strojów ludowych. Tutaj jednak królował smutek. Czerń, niemal tylko czerń, gdzieniegdzie
przełamana brązowymi lub szarymi wstawkami w kamizelce czy koszuli. Kobiety całe
spowite były w czerń, spod chustek ledwie dostrzec się dało jaśniejsze plamy niechętnych,
surowych twarzy. Oblicza i sylwetki mężczyzn przypominały skamieniałe drewno.

Mężczyzn zresztą znalazła się ledwie garstka, wśród ludzi zebranych na rynku ogromną
większość stanowiły kobiety.

Francuscy szlachcice wstrzymali konie i przyglądali się zgromadzonym. Na rynku zaległa
cisza, gdy tak na-wzajem mierzyli się wzrokiem. Nadspodziewanie szybko zapadł zmierzch.

- Ty tam - władczo odezwał się baron do człowieka, który wyglądał na właściciela karczmy.
Na wydatnym brzuchu zawiązany miał fartuch. - Podejdź tutaj.

Mężczyzna usłuchał bardzo niechętnie. Górale nie lubili, gdy im rozkazywano.

- Mówisz po niemiecku? - wrzasnął baron, przekonany, że krzyk jest najlepszym sposobem
osadzania ludzi na właściwym miejscu.

Karczmarz wzruszył ramionami. Nikt inny nie zareagował, baron zrozumiał więc, że tutaj
mówiono tylko miejscowym językiem, musiał zatem poprzestać na władczych, wymownych
gestach. Nocleg, posiłek... Tylko na jedną noc.

Tyle zrozumieli. To dało się załatwić.

Yvesowi jednak nie spodobał się złośliwy uśmieszek, który na ułamek sekundy zagościł na
twarzy jednego ze stojących bliżej mężczyzn.

7

background image

Baron wolał jak najdłużej nie schodzić z końskiego grzbietu. Czuł się wtedy pewniej, patrzył
na innych z góry.

- Czy możecie nam powiedzieć, jak daleko jest do Klausenburga?

- Kluża - poprawiając go mruknął Yves.

- Tak, naturalnie, Kluża.

Baron pytającym tonem powtórzył nazwę miasta, wskazując przy tym na wszystkie strony
świata.

Ludzie spoglądali po sobie, nie odzywając się ani słowem.

- Hermannstadt - spróbował baron.

- Sybin - poprawił Yves.

- Tak, tak, Sybin - parsknął gniewnie jego stryj. - Kto prowadzi tę rozmowę, ty czy ja?

Yves z doświadczenia wiedział, że najmądrzej będzie, gdy zachowa milczenie.

Nazwa „Sybin” wywołała jednak pewien oddźwięk wśród zebranych. Francuzi usłyszeli, jak
ktoś mruknął słowo Nagyszeben, węgierską nazwę Sybina; czy, jak mówili Niemcy,
Hermannstadt.

- Jesteście Madziarami? - zapytał zdumiony baron, sądził bowiem, że tych można spotkać
dalej na wschodzie.

Pokręcili głowami, miał więc mimo wszystko rację.

- Czy Sybin jest madziarskim miastem?

- Nie, niemieckim - odparł karczmarz swym własnym językiem, ale jednak zrozumiale dla
Francuzów.

Tak, to właśnie słyszeli: Sybin było ponoć całkowicie niemieckie, założone przez Niemców
wiele setek lat temu. Słyszeli także, że duże obszary Siedmiogrodu zamieszkiwali
Madziarzy; nie dotarli oni jednak aż tak daleko na zachód.

Czy los nie mógłby choć trochę im sprzyjać i zetknąć z ludźmi, z którymi można się
porozumieć?

Widać jednak mieszkańcy wioski wiedzieli, gdzie leży Sybin, zaczęli bowiem przekrzykiwać
się teraz nawzajem, wpadając sobie w słowo. Towarzyszyły temu zamaszyste ruchy
rozłożonych rąk...

8

background image

Ze słów i gestów wynikało, że Sybin znajduje się daleko, Francuzi będą musieli zawrócić i
odjechać tą samą drogą, którą przybyli, a później - to pozostawało niejasne - w jakimś
miejscu skręcić.

Baron dał do zrozumienia, że zastanawia się, czy nie mogliby się trzymać drogi wiodącej
przez dolinę.

Uśmiechnęli się wtedy tylko, kręcąc głowami.

- Jak nazywa się to miasteczko? - zapytał Yves.

Zanim otrzymał odpowiedź, musiał powtórzyć pytanie na wiele sposobów.

- Targul Stregesti.

Baron niepewnie popatrzył na bratanka.

- Targul oznacza miasteczko, tyle zdążyliśmy się już nauczyć. Ale to wskazuje, że istnieje
również coś innego, co nosi nazwę Stregesti.

Yves skinął głową.

- Zwykle bywa to twierdza albo jezioro.

- Ale tu przecież nie ma żadnego jeziora, nie widzę także twierdzy. Niemniej faktem
pozostaje, że określenia

Targul” używa się tutaj tylko wtedy, gdy chce się odróżnić miasteczko od czegoś innego.

- Może chodzi o las lub o rzekę, która przepływa przez miasteczko. Ale cóż, idziemy do
karczmy?

W tej samej chwili dobiegł ich zbliżający się tętent końskich kopyt i turkot kół powozu. Oczy
wszystkich skierowały się na ulicę, na której zza zakrętu wyłonił się zmierzający w kierunku
rynku czarny ekwipaż. Ludzie wstali i skłonili się głęboko. Francuzi nareszcie zsiedli z koni.

Ubrany ciemno woźnica był blady i tak chudy, jakby składał się z samej tylko skóry i kości.
Zasłony w oknie krytego powozu zostały odciągnięte na bok i pojawiła się w nim głowa
zawoalowanej damy. Woźnica zsiadł z kozła i otworzył drzwi. Baron i Yves do tego stopnia
zaciekawieni byli, któż to mógł przyjechać, że zrazu nie zauważyli, iż mieszkańcy
miasteczka jeden za drugim znikali z rynku. Kiedy się wreszcie zorientowali, został przy nich
już tylko karczmarz. I on także nie wyglądał na zachwyconego.

Francuzi nie byli w stanie oderwać oczu od dwóch dam, które wysiadły z powozu. Jedna z
nich pełnym gracji ruchem uniosła woalkę przysłaniającą twarz, ukazując nadzwyczaj piękne
oblicze. Mogła mieć około czterdziestu lat i widać było wyraźnie, że przywykła do rządzenia i

9

background image

wydawania rozkazów. Włosy miała czarne, jedwabiście błyszczące niczym ptasie skrzydła, a
oczy warte były opisu z „Pieśni nad Pieśniami”.

Druga kobieta, właściwie bardzo młoda jeszcze dziewczyna, miała w ciemnych oczach
wyraz onieśmielenia, niemal wręcz strachu. Bez wątpienia musiały być ze sobą
spokrewnione, miały podobną karnację i tak samo piękne rysy. Znać też było, że starsza w
pełni zdominowała młodszą. Tak, Yves nawet odniósł wrażenie, że oczy młodej piękności
desperacko błagały go o pomoc.

To obudziło w nim instynkty rycerza.

Władcza dama zwróciła się do karczmarza:

- Zeno, widzę, że mamy gości. Przedstaw nas.

Karczmarz Zeno sprawiał wrażenie zmieszanego. Baron, który nie rozumiał tych słów, lecz
mimo to pojął ich znaczenie, odwrócił się ku niej. Uprzejmie się ukłonił i powiedział po
niemiecku, zakładając, że dama jest osobą na tyle kulturalną, by znać ten język:

- Madame, nasz przyjazd nastąpił tak niedawno, że ten dobry człowiek jeszcze nie zdążył
poznać naszych imion. Pozwólcie nam się przedstawić. Jesteśmy francuskimi szlachcicami;
baron de Conte, a to mój bratanek Yves. Do waszych usług, madame!

Ku wielkiemu zdumieniu barona dama odpowiedziała w jego ojczystym języku:

- Ach, Francuzi! Cóż za wspaniała wizyta w tej odciętej od świata dolinie! Moi panowie,
jestem księżniczka Feodora, córka wojewody tej części kraju, a to moja kuzynka Nicola. Czy
zamówiliście już nocleg w gospodzie?

- Tak, księżniczko - odparł baron, z ulgą przyjmując fakt, iż nie musi już posługiwać się swym
jakże nieporadnym niemieckim.

- Cóż, nie będziemy więc sprawiać zawodu temu dobremu człowiekowi. Ale jutro musicie
koniecznie nas odwiedzić. Wystarczy trzymać się drogi, którą przybyłyśmy.

Pobiegli oczami za jej wzrokiem ku skalnemu urwisku i gorąco podziękowali za zaproszenie.
Ustalono porę odwiedzin i damy natychmiast się pożegnały, tłumacząc się koniecznością
załatwienia spraw, dla których przybyły do miasteczka. Powóz wytoczył się z rynku.

Po kolacji dwaj szlachcice udali się do zaoferowanej im przez karczmarza izby, co prawda
urządzonej skromnie i staroświecko, lecz czystej i schludnej. Już leżąc w łóżkach
wsłuchiwali się w niesamowitą ciszę, zaległą wśród gór.

- Czy nic cię nie zastanowiło na dole, w jadalnej, Yvesie?

Yves, który już zasypiał, drgnął i zapytał sennie:

10

background image

- Nie, a co?

- Chodzi mi o to, że przemierzając tak długo wschodnie krańce cesarstwa habsburskiego
często spotykaliśmy się z ich jakże powszechnymi przesądami. Ślady...

- Ależ tak! - wykrzyknął Yves. - Wiem już, co masz na myśli, stryju. Te wielkie warkocze czy
też wiązki czosnku które oni tak kochają wieszać po gospodach jako ochronę przed
wampirami. Tutaj tego nie ma!

- No właśnie, a w każdym razie nie więcej niż kucharz potrzebuje w kuchni. O czym by to
zatem świadczyło?

- Że możemy czuć się bezpieczni i nie bać się wampirów - roześmiał się Yves.

- Podzielam twoją wesołość - odparł baron. - Dla nas Francuzów, wampiry i wilkołaki to
jedynie przesądy. Muszę jutro zapytać księżniczkę Feodorę, czy te okolice uchroniły się
przed takimi zabobonami.

- Tak musi być - stwierdził Yves. - Bo przecież na ogół mieszkańcy Siedmiogrodu wprost
panicznie boją się tych powstających z grobów krwiopijców, Wszędzie napotykaliśmy
czosnek; krzyże i rozsypane ciernie róży. A tutaj tego nie ma.

- No cóż, dobrze to wiedzieć - zaśmiał się baron. - Wspaniale, że spotkała my kogoś, kto
zna francuski; Księżniczka sprawia wrażenie osoby bardzo kulturalnej. Cieszę się na
jutrzejszą wizytę.

- Mmm - w głosie Yvesa zabrzmiała nuta powątpiewania. - Czy zauważyłeś, stryju, jak
despotycznie zachowywała się w stosunku do tej biednej młodej dziewczyny? To
nieszczęsne dziecko było tak wystraszone, że aż wstyd.

- Nie zastanawiałem się nad tym. Miałem oko tylko na piękną Feodorę.

Yves nadal był zamyślony.

- Czy nie planowaliśmy jechać dalej, gdy tylko nastanie świt?

- To prawda, ale nie możemy urazić tak dostojnej damy.

- Córka wojewody... - powiedział Yves. - Kto to jest wojewoda?

- To bardzo wysoki tytuł. Kiedyś był to dowódca, osoba, która wodziła woje. Obecnie
oznacza chyba wybranego księcia lub władcę. Są panami wielkich obszarów.

- I osiedlają się w zapomnianym przez Boga górskim miasteczku, takim jak to? Coś tu się
nie zgadza.

11

background image

- To jej ojciec był władcą. Ona mogła zamieszkać tutaj z przyczyn, których nie znamy. Ale
zaraz po wizycie u owych dwu dam opuścimy miasteczko. Z pewnością będą umiały
wytłumaczyć nam, jak dojechać do Hermannstadt, Sybina albo Nagyszeben czy też jak oni
je zwą.

W głosie barona drgała nuta irytacji. Jak większość Francuzów nie potrafił pojąć, że nie
wszyscy ludzie na świecie mówią w jego języku.

W chwilę później równy oddech zdradzał, że baron śpi. Yves jednak nie mógł zasnąć. Po
pierwsze znów dręczył go ból w prawym boku; bóle w czasie podróży wielokrotnie się
powtarzały, a ostatnio występowały coraz częściej. A po drugie, jego myśli nie mogły
oderwać się od młodej Nicoli, która wyraźnie błagała go o pomoc.

Kim jest? Żądną przygód młodą damą, której nie podoba się, iż założono jej zbyt krótkie
cugle? Czy też naprawdę dzieje się jej krzywda?

Yves skłonny był przypuszczać raczej to drugie.

Wokół panowała przerażająca cisza. Daleko, daleko wznosiły się wierzchołki Karpat, jakby
trzymając straż. Tu w najbliższej okolicy, krajobraz nie był wysokogórski, dominowały
wzgórza, co prawda dość wyniosłe, ale porośnięte lasem.

O właśnie, las. Nieprzyjemne uczucie owładnęło Yvesem na samą myśl, że chcąc wydostać
się z doliny, ponownie będą musieli przejechać przez ten przeklęty obszar.

No cóż, jeśli zdołają ruszyć w drogę jeszcze za dnia, jakoś to pewnie przeżyją.

Wysoko w górach rozległo się wycie, zaraz odpowiedziały mu inne. Yves pamiętał, że
Siedmiogród był ostoją dzikiej zwierzyny. W lasach i na wyżynach roiło się od wilków.

To przynajmniej jakaś oznaka życia, pomyślał z iście wisielczym humorem. Nigdy jeszcze
nie doświadczył podobnie kamiennej, grobowej ciszy.

Wampiry... Yves czuł, że w tej krainie mogą już nie przejmować się owymi paskudnymi
stworami.

Ale jest coś innego...

W całej okolicy unosiła się atmosfera jakby czegoś chorego. Las był tego najokropniejszym
przykładem.

I ta młodziutka dziewczyna, przerażona do obłędu!

Nicola musiała o czymś wiedzieć.

Yves postanowił uczynić wszystko, by zabrać ją z tego strasznego, tajemniczego miejsca.

12

background image

Stryj może mówić, co chce, Yves i tak porwie dziewczynę!

13

background image

ROZDZIAŁ II

Yves przebudził się o świcie, odczuwając ból silniejszy niż kiedykolwiek. Że też atak musiał
przyjść akurat w tym odciętym od świata miasteczku! Na pewno nie ma tu nikogo, kto by
choć trochę znał się na leczeniu, a jeżeli już, to najwyżej jakiś znachor, który zajmuje się
czarami.

Yves nie miał ochoty mieć do czynienia z kimś takim.

Czuł się na tyle źle, że musiał obudzić stryja. Przez cały ranek baron robił mu gorące okłady
albo biegał, by opróżnić drewniane wiadro, które stało przy łóżku Yvesa.

Stryj nie był szczególnie zachwycony koniecznością wypełniania takich zadań.

Choroba bratanka budziła jego niepokój. Myśl o utracie towarzysza podróży stała się nagle
nieznośna.

Obydwaj więc odetchnęli z wyraźną ulgą, gdy około pory obiadowej atak zaczął mijać.

Yves wycieńczony opadł na poduszki. Wargi miał pobielałe, głos słaby.

- Czuję, że to przechodzi, stryju. Ale nie sądzę, bym był w stanie iść z wizytą do dam.

- Nie, nie, rozumiem. Czy chcesz, bym został przy tobie?

- Tym razem atak już minął, ale gdy tylko dotrzemy do ludzi, muszę iść do lekarza. Szkoda
jedynie... Tak bardzo chciałem zrobić coś dla tej udręczonej istoty, Nicoli. Czy mógłbyś,
stryju, wybadać, jak się sprawy mają? A jeśli zorientujesz się, że dziewczynie dzieje się
krzywda, to postaraj się zabrać ją z tego miasteczka!

Baron ukrył grymas zniecierpliwienia.

- Zobaczę, co się da zrobić - obiecał pospiesznie. - Nie rozumiem jedynie, gdzie też one
mieszkają. Pozostaje tylko trzymać się drogi, a dotrę pewnie do jakiegoś domu lub kolejnej
wioski.

- Nie wygląda na to, by za urwiskiem było szczególnie wiele miejsca - stwierdził Yves. - Czy
zechcesz przeprosić damy w moim imieniu?

- Naturalnie! Spróbuj teraz zasnąć!

- To chyba nie będzie trudne.

Wkrótce okazało się, że miał rację. Sen nadszedł natychmiast, gdy tylko baron opuścił izbę.

Gdy się przebudził, było ciemno.

14

background image

A właściwie nie tak całkiem ciemno. Niebo na wschodzie zaczęło się już rozjaśniać w
oczekiwaniu na pojawienie się słońca.

Spałem niemal całą dobę, pomyślał przerażony Yves. Co powie na to stryj, na pewno jest
rozgniewany.

Barona jednak nie było w łóżku, wydawało się, że od poprzedniej nocy nikt nie ruszał
pościeli. Kamizelka, którą nosił na co dzień, i kordzik leżały na kapie, tam gdzie stryj je
położył, zanim wyszedł.

Z podwórza dobiegał gwar, ludzie z karczmy przygotowywali się do nowego dnia. Yves
szybko się zebrał. Z ulgą stwierdził, że ból w boku był teraz już tylko tępym pobolewaniem, i
pospieszył do jadalni.

Żona karczmarza właśnie tam sprzątała.

Do diaska, że też nie znał tutejszego języka! A raczej że też oni nie znali francuskiego!

Dostrzegł także kilka dziewcząt zajętych pracą w kuchni i wynoszących pomyje. Na
podwórzu podstarzały parobek ładował warzywa na wóz.

I znów uderzyło go niezwykłe zjawisko: było tu tak wiele kobiet i tak mało mężczyzn. A
mężczyźni, których widział, to albo starcy, albo wręcz jeszcze dzieci lub też osobnicy
wyjątkowo mało pociągający.

Gdyby nie owych kilku względnie młodych, choć z wyglądu odpychających, których widzieli
na rynku w dniu, gdy przybyli do wioski, Yves sądziłby, że kraj niedawno był w stanie wojny i
stracił w niej wszystkich mężczyzn w sile wieku.

Nieporadnie zaczął wypytywać karczmarkę o swego towarzysza.

Nie zrozumiała go.

- Mój stryj! Baron.

Wskazał obok siebie, jak gdyby chciał przedstawić niewidzialnego przyjaciela.

Kobieta tylko potrząsnęła głową i znów zabrała się za zamiatanie podłogi w jadalni.

Z kuchni wyszedł karczmarz i dość zrozumiale zapytał, czy Yves chce jeść.

Nie, pragnął tylko się dowiedzieć, gdzie jest baron.

- Aha - rozjaśnił się karczmarz.

15

background image

Nastąpiła długa tyrada w owym niepojętym języku. Yvesowi udało się jednak wyłapać z niej
kilka słów. Nic dziwnego, przecież rumuński i francuski należą do tej samej grupy języków
romańskich.

Mężczyzna wskazał ręką na skalne urwisko. Ach tak, pomyślał Yves i podziękował.
Najwyraźniej widzieli, jak stryj jechał tamtą drogą, lecz nie spostrzegli, by wracał.

Ale to było poprzedniego dnia! Baron miałby tam zostać przez pół dnia i całą noc, nic nie
mówiąc o tym choremu Yvesowi?

Karczmarz powrócił do swoich zajęć, nie zwracając już na Yvesa uwagi. Dotknięty
obojętnością gospodarza Francuz miał ochotę powiedzieć mu parę słów do słuchu, ale
karczmarz zniknął już z pola jego widzenia, a zresztą gdyby nawet go odnalazł i wygarnął,
co myśli o takim lekceważeniu, i tak przecież nie zostałby zrozumiany.

Yves był poruszony. Czy trafił do jakiegoś przeklętego gniazda złoczyńców, napadających
na swoich gości i ograbiających ich z majątku? Czy oni...?

Nie, to Yves trzymał podróżną kasę. Schował ją w izbie sypialnej. Pospieszył na górę, by ją
sprawdzić.

Leżała nie naruszona.

Osłabiony, lecz silny na tyle, by wyruszyć w drogę, wyjaśnił domownikom, że ma zamiar
jechać w ślad za stryjem. Pokiwali tylko głowami, niemal nie odrywając się od swoich zajęć.
Jedynie w oczach młodziutkiej dziewczyny dojrzał coś na kształt prośby. Prośby i
ostrzeżenia?

Głupstwa! Jeśli nawet księżniczka albo stryj będą się gniewać, to co z tego? Yves musi
przecież wykazać bodaj odrobinę zainteresowania losem starszego krewniaka!

A poza tym stryj powinien się wstydzić, że spędza czas nie wiadomo gdzie, prawdopodobnie
na zabawie i przyjemnościach, nie poświęcając ani jednej myśli swemu biednemu, choremu
bratankowi.

Yves nie chciał teraz nic jeść i wcale się tym nie przejmował. Jeśli zgłodnieje, z pewnością
ugoszczą go tam, dokąd zmierzał. Księżniczce ani chybi świetnie się powodzi, sądząc po
ponurym, co prawda, lecz jakże wytwornym ekwipażu.

Słońce zdążyło już wstać; ukośnie padające promienie rozjaśniały niewielki rynek. W świetle
dnia miasteczko, utrzymane w dość staroświeckim stylu, jak zresztą większość osad tutaj w
Siedmiogrodzie, wyglądało naprawdę ładnie. Nowe prądy mody późno docierały do odległej,
ukrytej pośród gór doliny. Cały Siedmiogród, czy też, jak kto woli, Transylwania, leżał na
rozległym płaskowyżu... Mon Dieu, jakież to skomplikowane: tak wiele nazw na to samo
miejsce!

16

background image

Z leżących po drugiej stronie łąk, na których się znalazł, unosiły się opary. Przeklęty las, jak
go zwał w myślach, także był jakby spowity w chmury. Wstawała poranna mgła.

Nadchodził nowy, wilgotny, ciepły dzień.

Yves zmarnował całą poprzednią dobę. Nigdy dotąd mu się to nie zdarzyło, co oznaczało, że
choroba osiągnęła poważne stadium. Dobrze byłoby jak najszybciej poradzić się lekarza!

Kręta droga pięła się w górę, do stóp urwiska. Przez dolinę leniwie płynął niewielki strumień.
Yves miał teraz miasteczko za plecami.

Piękna to była okolica, to prawda, lecz zbyt zduszona, zbyt szczelnie otoczona ze
wszystkich stron gęstwiną lasu, by przypaść Yvesowi do gustu. Tęsknił ogromnie za swym
francuskim miastem, rządzonym teraz przez rewolucjonistów. Prawdopodobnie ich dwór
także wpadł w ręce tych nędznych plebejuszy.

Nie, nie chciał myśleć o rewolucji, wspomnienia wywoływały rozdzierający ból. Zamierzali
teraz rozpocząć nowe życie w Klużu albo Sybinie, z dala od łajdaków, którzy przepędzili
francuską szlachtę.

Droga skręciła i za zakrętem wyłoniła się kolejna łąka. I na niej, wśród wysokich traw, pasł
się wierzchowiec stryja! Doprawdy, jakaż pogodna to oznaka życia!

Koń zarżał radośnie. Bijąc kopytami rączo podbiegł, ucieszony z towarzystwa. Yves
przemówił do zwierzęcia i przyjaźnie poklepał je po grzbiecie. Koń poczłapał za jego
wierzchowcem.

U stóp urwiska droga gwałtownie skręciła. Yves zdumiony, ściągnął wodze.

Przed jego oczami wyrósł zamek! Zamek, którego poszukiwali! Twierdza Stregesti; bez
wątpienia nosiła taką nazwę. Była to zdecydowanie bardziej twierdza aniżeli zamek, gdyż
budowlę utrzymano w starym stylu: czworoboczna, bez nadmiernej liczby ozdób, wieżyczek,
powiewających chorągwi i zwodzonych mostów.

Kiedy po raz pierwszy, ledwie kącikiem prawego oka, dostrzegł twierdzę, wydała mu się
olbrzymią ruiną, wznoszącą się nad jego głową na szczycie stromizny. Było to jednak tylko
pierwsze wrażenie. Gdy podniósł wzrok, zobaczył, że budowla w pełni nadawała się do
zamieszkania. Stara, to prawda, zbudowana z grubo ciosanych kamiennych bloków, lecz
dobrze utrzymana. Wielki portal zamykał drogę, którą jechał Yves, a liczne małe okienka w
murze jakby zapraszały do środka. Piękne drzewa, najwyraźniej zasadzone ręką człowieka,
rosły po obu stronach drogi na ostatnim jej odcinku, tworząc aleję wiodącą ku portalowi.

Przejechawszy końcowy fragment drogi, Yves zobaczył, jak niezwykły widok roztacza się z
twierdzy. Pod jego stopami w tej części doliny znajdowało się małe jezioro, wokół którego
dostrzegł resztki fundamentów - ślady po dawnej zabudowie. Może kiedyś przeniesiono stąd
całe miasteczko, a może było znacznie większe niż obecnie... Musi wypytać o to damy.

17

background image

Dzięki Bogu, że księżniczka zna francuski! Miał nadzieję, że młodziutka Nicola także włada
jego ojczystym językiem. Wszystko stałoby się wówczas o wiele łatwiejsze. Choć naturalnie
język miłości często obywa się bez słów...

Dużo myślał o Nicoli i o tym, co mógłby dla niej zrobić. Przede wszystkim musi wyrwać ją
spod władzy pięknej, ale jakże apodyktycznej księżniczki.

Brama była ciężka, masywna, wykonana z pociemniałego dębu. Yves zsiadł z wierzchowca i
puścił go wolno. Konie od razu znalazły dla siebie miejsce: łąkę, na której rosła soczysta
trawa.

Yves podszedł do bramy i zastukał w ciężkie odrzwia.

Uderzenia w drewno rozniosły się głuchym echem wśród murów. Niemal od razu pojawił się
kościsty woźnica i otworzył bramę. Bez słowa skłonił się przed Yvesem.

Co można rzec komuś, kto nie zna żadnego cywilizowanego języka? zastanawiał się młody
Francuz.

- Mój stryj? Czy jest tutaj? I czy mogę złożyć damom wizytę?

Nie wiadomo, czy woźnica zrozumiał słowa młodzieńca, czy też nie, w każdym razie
płynnym ruchem chudej dłoni zaprosił Yvesa do środka. Francuz podziękował skinieniem
głowy i wszedł na niewielki dziedziniec otoczony budynkami.

Śliczne wykusze z oknami o małych szybkach tu i ówdzie ożywiały monotonię kamiennych
murów. Yves dojrzał też nieduży balkon. Twierdza miała dwa poziomy; najbliżej bramy
usytuowane były budynki, w których pewnie musiały się mieścić stajnie, kuchnia i pokoje
służby. Woźnica wskazał Yvesowi drzwi znajdujące się dokładnie naprzeciwko portalu,
prowadzące najwyraźniej do głównej części budowli.

Młodzieniec znalazł się w ciemnym hallu. Z początku niczego nie widział, gdyż przejście z
jasności słonecznego dnia w mrok było zbyt gwałtowne. Ale woźnica szedł przed nim,
wskazując mu drogę, i zaraz otworzył drzwi do wielkiej, utrzymanej w starodawnym stylu
sali. Yvesowi nasunęło się na myśl określenie „sala rycerska”. Nie przestawał porównywać
twierdzy ze swym jakże wygodnym domem we Francji i stwierdził po raz kolejny, że
mieszkańcy tych okolic nie nadążają za modą.

Ale przecież nie wolno mu było zapominać, że znalazł się w barbarzyńskim kraju!

Dla Yvesa wszystko, co nie francuskie, równało się barbarzyństwu.

W drzwiach prowadzących do sąsiedniego pomieszczenia ukazała się księżniczka Feodora i
rozpromieniona wyciągnęła ku niemu ręce.

18

background image

- Ach, monsieur Yves, czy nic już wam nie dolega? Słyszałam od waszego stryja, że
chorowaliście.

- To prawda, łaskawa pani - odparł Yves i ucałował jej dłoń. - A jak wy się czujecie?

- Dziękuję, wyśmienicie.

- Mój stryj...? Czy nadal przebywa tutaj? - zapytał uprzejmie Yves.

Księżniczka Feadora wybuchnęła dźwięcznym śmiechem.

- O, z waszego stryja ranny ptaszek! Musicie wybaczyć jemu i nam, Yvesie, lecz tak długo
zasiedzieliśmy się wieczorem, zagłębieni w rozmowie, iż nie było sensu, by baron wracał do
gospody. Dla mnie i dla Nicoli to wyjątkowe przeżycie: spotkać tak wykształconą i kulturalną
osobę. Bardzo jesteśmy spragnione kultury. A więc, gdy tylko zaświtał nowy dzień, wasz
stryj wstał promienny jak skowronek i uparł się, by obejrzeć nasze wielkie tereny łowieckie,
rozciągające się wokół jeziora. Nie, nie kryją one w sobie żadnego niebezpieczeństwa, tu w
dolinie bowiem nie ma żadnej dzikiej zwierzyny, można ją natomiast spotkać w otaczających
lasy górach. Powiedział, że wróci za godzinę, licząc od teraz, i wtedy zje z nami skromne
śniadanie. Gdybyście wy nie przyszli tutaj, udałby się, rzecz jasna, do karczmy, by was
doglądać. Ale po prawdzie nie niepokoił się tak bardzo waszym stanem; kiedy wychodził,
czuliście się już o wiele lepiej, prawda?

- Owszem. A zatem spodziewaliście się mnie?

- O, tak. Nicola!

Skierowała okrzyk w stronę komnaty, z której wyszła. Natychmiast też pojawiła się nieśmiała
dziewczyna i skłoniła przed Yvesem, który ucałował także i jej dłoń. Zwrócił uwagę, że
Nicola drży.

Księżniczka Feodora zaproponowała tonem nie znoszącym sprzeciwu:

- Może dotrzymasz towarzystwa panu Yvesowi, podczas gdy ja pójdę wydać polecenia o
dodatkowym nakryciu do śniadania?

- Oczywiście - szepnęła dziewczyna.

Była jeszcze bardziej zachwycająca, niż ją zapamiętał. Poprosiła, by usiadł na pokrytej
aksamitem ławie pod oknem, przysłoniętym kotarami.

Po krótkiej chwili Yves zagadnął:

- Czy mówicie po francusku?

19

background image

Skinęła głową, śląc pełne lęku spojrzenie za ciotką, czy też kim była księżniczka w stosunku
do młodej dziewczyny.

Yves przyglądał się Nicoli ukradkiem. Widać było wyraźnie, że jest ona dzieckiem
dręczonym rozmaitymi troskami, bez przerwy bowiem ogryzała i tak już ogryzione
paznokcie. Zresztą niewłaściwe było używanie w stosunku do niej określenia „dziecko”, z
pewnością skończyła już dwadzieścia lat, lecz jakże często się zdarza, że dziewczęta
wychowywane tak surowo zatrzymują się w rozwoju gdzieś na progu dzieciństwa.

Yves nie przestawał się zastanawiać, dlaczego dziewczyna tak lęka się swej kuzynki,
księżniczki.

Nicola była bardzo pociągającą młodą panną. Miała nieco wystające zęby, akurat na tyle, by
usta układały się w słodką podkówkę, co sprawiało nad wyraz czarujące wrażenie. Oczy
miała wielkie, ciemnobrązowe, a włosy czesane z przedziałkiem, lśniąco czarne i z
pewnością bardzo długie. Teraz splecione były w ciężki węzeł na karku, dokładnie taki sam,
jaki nosiła jej kuzynka.

Poza tym jednak bardzo różniły się od siebie. Jak księżniczka Feodora była władcza i pewna
siebie, tak Nicola nieśmiała i wystraszona. Yves odczuł przemożną chęć, by przygarnąć ją
do serca, utulić i zapewnić, że już na zawsze będzie jej strzegł.

Nigdy dotąd nie spotkał dziewczyny, która w tak bezpośredni sposób poruszyłaby jego
uczucia.

- Tu... tutaj jest bardzo pięknie - zaczął.

Uśmiechnęła się słodko, poczuł, że za ten uśmiech mógłby oddać życie. Spłynęło na niego
przeświadczenie, że właśnie dlatego księżniczka Feodora tak surowo traktowała Nicolę:
widziała w dziewczynie swą rywalkę. Niczym Śnieżka i zła królowa?

Takich wyroków nie można jednak wydawać, znając osobę ledwie kilka minut. Yves
zawstydził się przed samym sobą.

Woskowe świece płonące w srebrnych kandelabrach oświetlały pomieszczenie, do którego
nie docierał blask słońca, powstrzymywany przez zaciągnięte zasłony.

Komnata, w której siedzieli, była ponura. Ściany nie zostały wykonane z kamienia, lecz z
grubych drewnianych bali. Pokrywały je rustykalne gobeliny. Pomieszczenie umeblowano
sprzętami utrzymanymi w starym wiejskim stylu, jak zresztą można się było tego spodziewać
tutaj, w górskim pustkowiu Siedmiogrodu. Stoły i ławy wyciosane zostały z niezwykle
grubych desek. Na podłodze z bali tak szerokich, że trudno sobie wyobrazić, jak ogromne
musiały być drzewa, z których je zrobiono, leżały skóry. Yvesa zdumiało zatęchłe powietrze
w komnacie. Chociaż nic to pewnie dziwnego w kamiennej twierdzy. Miał wrażenie, że
wyczuwa wilgoć, spływającą kroplami po kamiennych murach, ukrytych za gobelinami i

20

background image

drewnianymi belkami. Z pewnością niezdrowo jest mieszkać tu przez dłuższy czas,
pomyślał.

Znów ogarnęło go pragnienie, by zabrać stąd dziewczynę...

Nie był w stanie oderwać od niej oczu. Miała taką cudowną szyję, co podkreślał jeszcze
ciężki węzeł włosów.

Długą, łagodnie wygiętą, pełną gracji szyję, o skórze tak gładkiej, że chciało się ją pieścić,
poczuć pod palcami. Od tej szyi biła nieprawdopodobna zmysłowość, choć należała ona
przecież do tak skromnego młodego stworzenia.

Nicola ubrana była w sposób dalece odbiegający od najświeższej mody, jaką Yves znał z
Paryża. Suknia z pewnością utrzymana była w tonie strojów odpowiednich dla wyższych sfer
tej części krainy, dostojna, w nieco staroświeckim stylu. Spodnia suknia z ciemnego
złotogłowiu, a na niej kaftan czy sarafan, jak zwano owe proste, do stóp sięgające
wierzchnie szaty bez rękawów. Myliły mu się te nazwy, a po prawdzie też niewiele go
obchodziły. Strój w każdym razie nie krył, że Nicola ma wyjątkowo piękne ciało, drażniące
zmysły i niewinne zarazem.

- Panno Nicolo... - zaczął mówić, jąkając się z przejęcia. - Czy wiele świata widzieliście?

- Nie! Nic poza tą doliną.

- Och - szepnął Yves. - Tak bardzo chciałbym pokazać wam wszystkie cuda, jakie na nim
istnieją...

Pochyliła się w przód, a w jej oczach zapłonęła nagle gorąca tęsknota.

- A więc zabierzcie mnie ze sobą! Nie odjeżdżajcie beze mnie! Tak bardzo proszę, żyję tutaj
jak w więzieniu, ja...

Wystraszona rozejrzała się dokoła, jakby obawiając się, że ściany mają uszy. Potem
szepnęła:

- Moja ciotka... Właściwie nie jest moją ciotką, lecz znacznie dalszą krewną, ale tak ją
nazywam. Ona mnie pilnuje! Nie wolno mi niczego robić! Tak bardzo chciałabym się stąd
wydostać!

Yves poczuł, jak nagły strach pełznie mu wzdłuż kręgosłupa. W głosie i panicznym lęku,
bijącym z oczu dziewczyny, było coś, co sprawiało, że wyczuwał niebezpieczeństwo. Mimo
wszystko jednak powiedział:

- Ale wasza ciotka wydała mi się taka życzliwa?

- Ona jest niebezpieczna - szepnęła Nicola. - Potrafi...

21

background image

- No, co takiego? - dopytywał się Yves, gdy głos dziewczyny jakby zamarł.

- Nie, nic. O tym nie powinno się głośno mówić.

- Czarować? - podsunął z wesołym uśmiechem.

Nicola jednak potraktowała jego słowa poważnie.

- Ciii... - szepnęła, kładąc palec na ustach i z przerażeniem rozglądając się dokoła. - Ja nic
nie mówiłam! Bardzo proszę!

- Będę milczał jak grób. Ale wy, panienko, nie możecie tu zostać...

- Tak, teraz, kiedy was spotkałam, nie wytrzymam tutaj ani jednego dnia dłużej! Musimy...

Urwała nagle na widok nadchodzącej księżniczki Feodory. Yves natychmiast poderwał się z
miejsca.

- Śniadanie czeka w jadalni, dzieci - zwróciła się księżniczka do młodych. - Choć może nie
należałoby nazywać tego posiłku śniadaniem, pora wszak już tak późna.

- Mój stryj...? - zaczął Yves.

Księżniczka uniosła dłoń.

- Nie lękajcie się, proszę. Tak łatwo tutaj zapatrzeć się w uroki natury. Bywali tu goście,
którzy krążyli po okolicy przez dwa dni tylko dlatego, że po prostu nie byli w stanie oderwać
się od tego cudownego lasu.

Cudownego? powtórzył w myślach Yves, drżąc na samo wspomnienie gąszczu, przez który
przejeżdżali. Wciąż miał w pamięci to wrażenie śmierci i zagłady... Wokół twierdzy rósł
podobny las. Przedziwny, zarośnięty, z wilgocią skapującą z gałęzi drzew, otaczał całą
dolinę, tworząc jakby ochronny mur wokół niej.

Yvesowi ten las wcale się nie spodobał i nie potrafił zrozumieć, czemu stryj tak nagle miałby
się nim zachwycić.

Yves pospieszył za damami do jadalni, nie przestając troskać się o barona. Najchętniej
wyprawiłby się na poszukiwania, i to od razu, ani chwili nie zwlekając! Ale może stryj
powrócił już do karczmy? Ta myśl nieco go uspokoiła.

Księżniczka odwróciła się ku Yvesowi, a jemu, ostrzeżonemu już słowami Nicoli, wydało się,
że jej czarne oczy skrywają tajemnice uroków i zaklęć. Ale nie wolno mi być tak
niesprawiedliwym, pomyślał. Nie można osądzać ludzi, nie mając ku temu żadnych podstaw!

Księżniczka odezwała się łagodnym, lecz znać nawykłym do wydawania rozkazów głosem:

22

background image

- Poleciłam służącym, by nakryli do stołu i później już nie zakłócali naszego spokoju. Nie
chcemy, by nam przeszkadzano teraz, gdy mamy takich dostojnych, kulturalnych gości.

Mruknął, że to, zbyt łaskawie powiedziane, choć właściwie w pełni się z nią zgadzał. Stryj i
on byli z pewnością nadzwyczaj kulturalni, zwłaszcza w tej barbarzyńskiej części Europy.

Kiedy szedł za księżniczką Feodorą, zwrócił uwagę na to, że jej wysoko ułożone włosy
muszą być jeszcze dłuższe niż włosy Nicoli. Czarne, niezwykle lśniące, przywiodły mu na
myśl kruki krążące nad ich głowami i trzepoczące czarnymi skrzydłami. Księżniczka nosiła
podobny strój jak Nicola, różniący się tylko kolorami, lecz równie ciemny i tajemniczo
powabny.

Czary, powiedziała Nicola czy też raczej on sam to powiedział.

No cóż, to wcale nie takie bezsensowne. Księżniczka Feodora sprawiała wrażenie osoby,
która niejedno potrafi.

Stół do śniadania gustownie nakryto, na posiłek składały się dania pochodzące z doliny:
warzywa, mięso, ryby. Ale Yves, który nawet w domu był ogromnie wymagający i wybredny,
uważał, że wszystko smakuje jak siano. To z pewnością niepokój o stryja sprawiał, że nie
mógł się w niczym rozsmakować. Bezustannie myślał też o Nicoli. Przez cały czas! W jaki
sposób zabrać ją ze sobą, gdy będą stąd odjeżdżać? Jasne było, że księżniczka nie może o
niczym wiedzieć. Wydawała się, jak ostrzegła Nicola, prawdziwie niebezpieczna. Czarne
oczy, w których czaiły się błyskawice, głos, który w jednej chwili był łagodny, przymilny, by
zaraz zmienić się w kamień. I ta straszliwa ostrość we wzroku, za każdym razem gdy
spoglądała na Nicolę! Niemal jak nienawiść!

Dlaczego? Yves nie musiał wcale mieć zbyt wielkiego mniemania o sobie, by zauważyć, że
Feodora pragnie wzbudzić jego zainteresowanie jako mężczyzny. Innymi słowy, między
dwiema kobietami toczyła się walka o jego względy!

Choć, oczywiście, Nicola nie walczyła. Nie musiała. I tak był nią całkowicie zauroczony.
Poza tym w jej nieśmiałej, cnotliwej, dziewczęcej naturze nie leżało narzucanie się
mężczyźnie.

Natomiast księżniczka Feodora! Jedyne, co przemawiało przeciw niej, to wiek. Yves był co
prawda o kilka lat od niej młodszy, lecz nie na tyle, by w innych okolicznościach bez
skrupułów nie nawiązać z nią flirtu. Była wszak olśniewająco piękną kobietą, promieniującą
silną zmysłowością.

On jednak już dokonał wyboru. Nicola albo żadna!

Dlatego miękka dłoń starszej kobiety, spoczywająca na jego ramieniu, jej wiele mówiące
spojrzenie i wyraźne zaproszenia nieco go zawstydzały. Chociaż z drugiej strony dumny był
jak paw z okazywanego mu przez Feodorę podziwu, bo prawdę mówiąc Yves miał dość
wysokie mniemanie o sobie.

23

background image

A może tak obydwie? Księżniczka taka pociągająca...

Och, nie, nie, o czymże to on myśli? Nicola była przecież dla niego wszystkim, a ponadto
przypuszczał, że stryj wybrał już starszą z dam dla siebie.

Dlaczego stryj nie nadchodził?

Yves zaczął wypytywać o ruiny nad jeziorem leżącym u stóp twierdzy.

Tak, potwierdziła księżniczka. Snuł właściwe przypuszczenia. Kiedyś ta właśnie dolina
stanowiła centrum regionu, tu, w tej twierdzy, wojewoda miał swą siedzibę. Ale na dolinę
spadło nieszczęście....

- Zaraza? - zapytał Yves.

- Hm, w pewnym sensie - dość niejasno odparła Feodora. - Mieszkańcy miasteczka wymarli
- mówiła dalej - a nieliczni, którzy zdołali przeżyć, przenieśli się do drugiej jego części. Tej,
którą poznaliście, tam gdzie mieści się gospoda. Nicola i ja jesteśmy ostatnimi potomkami
dumnego rodu wojewody i nie chcemy opuszczać Stregesti.

No cóż, pomyślał Yves. To ty nie chcesz stąd odejść. Ale Nicola...? Czy kiedykolwiek pytałaś
ją o zdanie?

- Miasteczko musiało wymrzeć już dawno temu - zauważył Yves. - Widziałem, że las wdziera
się pomiędzy fundamenty zniszczonych domów, a bluszcz obrósł welonem ruiny.

- Tak, to już dawno temu - odparła Feodora łagodnie.

Yves nie powiedział głośno tego, co ciążyło mu na sercu: że las usiłuje wedrzeć się także do
twierdzy. Niczym groźba czai się pod murami, gotów w każdej chwili pochłonąć je i zdusić w
swych zielonych objęciach.

Przypuszczał, że z daleka twierdza musi wywierać odpychające wrażenie: niezgrabna,
czworokątna wieża, blanki z szeregiem otworów strzelniczych, wieńczące kamienne mury,
wyłaniające się z lasu, który zdawał się żyć własnym życiem.

Ale wewnątrz była piękna. Ponura, przytłaczająca, lecz piękna.

Po posiłku damy zabrały go na zwiedzanie twierdzy, prawdopodobnie by odwieść jego myśli
od ciągłej nieobecności stryja.

Stali w komnacie oświetlonej kandelabrami i rozmawiali. Yves czuł się oszołomiony
kobiecością emanującą od obu dam. Od księżniczki promieniował czysty erotyzm, Nicola
sprawiała wrażenie bardziej przytłumionej.

24

background image

- A więc tędy nie da się dojechać do Sybina? - zapytał Yves wskazując wzdłuż doliny ku
wschodowi. W każdym razie sądził, że tam właśnie ciągnie się dolina; na tę stronę nie
wychodziły żadne okna. - Musimy wrócić do gospody i jechać tą samą drogą, którą
przybyliśmy?

Księżniczka Feodora utkwiła w nim swe wyraziste oczy. Spoglądając prosto w nie czuł
zawrót głowy.

- Oczywiście, da się tędy przejechać! Jest tu stara, zarośnięta droga. Przypominam sobie
teraz, że wasz stryj, baron, pytał dokładnie o to samo. Nie zdziwiłoby mnie wcale, gdyby
starał się odszukać tę drogę i dlatego tak się spóźnia.

- Ale to może być dla niego niebezpieczne!

- Skądże, na pewno nie! Widzieliście nasze owce w dolinie, prawda? Jak spokojnie i
bezpiecznie się pasły! Wierzcie mi, gdyby w okolicy pojawiły się drapieżniki, owce od razu
szukałyby schronienia tutaj w domu, w twierdzy.

Yves nie chciał głośno przyznać się do tego, ale przeraziły go jego własne myśli. Wcale nie
brał pod uwagę drapieżników.

Chodziło mu o las.

Mijali kolejne piękne komnaty, a księżniczka nie przestawała opowiadać i wyjaśniać. Yves
poznał całą historię twierdzy.

Zwrócił jednak uwagę, że choć szczodrze pokazywała mu wszystko, co miało jakąkolwiek
wartość historyczną, a było tego niemało, to starannie omijała jedną komnatę, mimo że
wielokrotnie przechodzili obok wiodących do niej ciemnych rzeźbionych drzwi. Z tej właśnie
komnaty wyszły księżniczka i Nicola, by powitać Yvesa. I jeśli się nie mylił, w głębi za owymi
drzwiami musiało znajdować się jeszcze jedno pomieszczenie, a może nawet było ich
więcej? Prawdopodobnie sypialnie dam. Doskonale rozumiał, że nie wypadało pokazywać
mężczyźnie prywatnych komnat.

Wiele się jednak dowiedział o twierdzy i zagmatwanej historii kraju. Niegdyś Stregesti było
bardzo ważnym punktem strategicznym, broniła kraju przed zajęciem go przez napierające
obce ludy. Teraz dolina przestała już mieć tak ogromne militarne znaczenie. Turcy wciąż
jednak nie byli daleko, władali Wołoszczyzną, ledwie kilka dolin stąd.

W twierdzy znajdowały się niezwykłe wprost drogocenności. Yves obejrzał koronę ojca
Feodory, piastującego urząd wojewody tej części krainy. Księżniczka pokazała mu też
szablę, której używał podczas bitwy i którą obciął głowę piętnastu wrogom. Yves z bardzo
umiarkowanym podziwem potraktował chłód, z jakim mu to relacjonowała.

Większe poruszenie wykazała opowiadając legendę o Anciol, młodziutkiej pannie młodej z
dawnych czasów. Pokazała mu też suknię ślubną, która nadal wisiała na wieszaku. Suknia,

25

background image

choć teraz tknięta zębem czasu i cienka jak pajęczyna, była prawdziwym dziełem sztuki z
brokatu i złotogłowiu, zdobiona koronkami i szlachetnymi kamieniami.

- Nigdy nie została założona - rzekła Feodora ze smutkiem w głosie. - Anciol na próżno
czekała na pana młodego. W dniu ślubu porzucił ją dla innej kobiety. Przez tydzień leżała jak
rażona gromem, cierpiąc nieznośny wstyd. A potem podniosła się z łoża i rzuciła ze skały w
przepaść.

Feodora przeszła dalej i zatrzymała się przy ogromnym stole. Teraz się uśmiechała.

- Zauważyliście te znaki na stole? To ślady Dzikiego Bogdana, również jednego z moich
przodków; on także był wojewodą. Wjechał do tej sali na koniu podczas wielkiej uczty, na
której mieli się pojednać jego wrogowie. A kiedy wszyscy zebrani siedzieli przy tym właśnie
stole, objedzeni i pijani, wjechał konno na stół i wielu powalił. Ci, którzy usiłowali uciec,
zostali pojmani przez jego wiernych wojowników i powieszeni za nogi. Wisieli w palących
promieniach słońca tak długo, aż pomarli. Za bramą ciągle jeszcze można znaleźć ślady
miejsc, w których wbito słupy...

Yves uznał, że opowieści księżniczki stały się makabryczne, zwłaszcza że w jej oczach
pojawił się błysk zadowolenia.

Nicola nie odzywała się ani słowem, wydawało się, że źle się w tym wszystkim czuje. Jej
wzrok często szukał oczu Yvesa. Młodzieniec uśmiechał się do niej, a w uśmiechu tym
tkwiła obietnica, że zabierze ją z niewoli w Stregesti.

Wszedł wychudzony woźnica i mruknął coś do Feodory. Księżniczka rozjaśniła się i
odwróciła do Yvesa.

- Jak dobrze! Wasz stryj przekazał właśnie wiadomość że powrócił do gospody. Ponieważ
był śmiertelnie zmęczony, po prostu położył się spać. Przesyła pozdrowienia i mówi, że
czuje się dobrze. Spodziewa się was jutro rano, jest bowiem przekonany, że rozmowa z
nami zainteresuje was na tyle, że przeciągnie się i na wieczór.

Yves wcale nie był tego taki pewien. Dość już miał krwawych opowieści związanych z
historią twierdzy, którymi tak hojnie raczyła go Feodora. Pragnął jednak zostać, choć
zupełnie z innych powodów. Być może nadarzy się sposobność, by mógł zabrać Nicolę ze
sobą.

Uradowała go wiadomość, że stryj jest bezpieczny.

- Wasz stryj powiedział, że macie zamiar wyruszyć w dalszą drogę już jutro rano. Och, jakże
będzie nam was brakowało! Rozumiem jednak, że nie możemy was zatrzymywać.

Yves uśmiechnął się przepraszająco i rozłożył ręce.

26

background image

- To prawda, musimy jechać dalej - stwierdził nie bez ulgi. - Ale muszę przyznać, że ta
nieoczekiwana przerwa w podróży okazała się nadzwyczaj przyjemna!

Późnym popołudniem wreszcie nadarzyła się okazja, by porozmawiać z Nicolą w cztery
oczy. Ciotka otaczała ją bardzo surowym nadzorem, jakby wciąż o coś podejrzewając.

Młodzi odbyli szybką, prowadzoną podnieconym szeptem rozmowę. Po krótkiej naradzie
ustalili, że Nicola późnym wieczorem wślizgnie się do jego komnaty i tam zaczeka, aż o
szarym cichym świcie, kiedy wszyscy śpią, będą mogli się wymknąć.

- Ale będziemy musieli zachowywać się w waszej komnacie bardzo cicho - szepnęła Nicola.
- Księżniczka Feodora sypia obok i maże wejść w każdej chwili, jeśli nie zabarykadujemy
drzwi. Ona ma wiele metod.

Ta informacja sprawiła, że Yves przeraził się nie na żarty, wiedział bowiem, że Feodora ma
na niego chrapkę.

Możliwe, że będzie chciała odwiedzić go w wiadomej sprawie.

- Czy nie moglibyśmy zaczekać w waszej komnacie? - zapytał.

- Och, nie - szepnęła przerażona. - Nie przejdziecie tam pozostając niezauważonym.
Bądźcie spokojny, ja przyjdę!

I będziemy mieć dla siebie całą, calutką noc, pomyślał Yves zachwycony. Nie mam zamiaru
zmarnować tego czasu.

Nad doliną łagodnie zapadał zmierzch, otulając ją welonem tajemnicy. Biedny Yves, niczego
się nie spodziewając, z niecierpliwością wyglądał księżyca. Nie zdawał sobie sprawy, co
oznacza spędzenie nocy w twierdzy Stregesti...

27

background image

ROZDZIAŁ III

Długo siedzieli we troje, pochłonięci rozmową. Zbyt długo, zdaniem Yvesa. Wieczorna mgła
niczym wilgotny dym już dawno podniosła się z doliny i lasu. Ciemności nie pozwalały jej
dostrzec, lecz bez trudu można sobie było wyobrazić zimne, zwiewne pasma ślizgające się i
przylepiające do ukrytych za zasłonami okien jak gdyby w poszukiwaniu ludzkiego ciepła.

Wewnątrz było zacisznie, ale Yves nie mógł pozbyć się nieprzyjemnej świadomości, że w
powietrzu, mimo wielu zapalonych woskowych świec, dominuje wilgoć. Miał wrażenie, że za
gobelinami i boazerią z drewnianych bali zbiera się w krople, spływa po kamiennych murach
i paruje z każdej szpary w podłodze pokrytej zwierzęcymi skórami.

W komnacie panowała jeszcze bardziej ponura atmosfera, jeszcze straszniejsza. Jak gdyby
przesiąknięta zapachem grobu i zgniłej ziemi. Wraz z zapadnięciem nocy stęchlizna stawała
się coraz silniejsza, co było dość naturalne, albowiem nocny chłód wdzierał się przez stare
nieszczelne mury.

Konwersację prowadziła księżniczka Feodora, czarująca, pociągająca i tajemnicza.
Siedziała bardzo blisko Yvesa, a płomienie świec odbijały się w jej oczach i tańczyły na
strojnej jedwabnej sukni. Młodzieniec starał się jak mógł, był szarmancki, elokwentny i
czarował ją może nawet aż za bardzo. Musiał się pilnować, by przypadkiem to nie ona
zawitała nocą do jego komnaty.

Młodziutka Nicola siedziała w milczeniu z dłońmi splecionymi na kolanach. Robiła wrażenie
istoty przygnębionej i głęboko nieszczęśliwej. Próby włączenia jej w rozmowę, podejmowane
przez Yvesa, za każdym razem wypadały niepomyślnie. Nieodmiennie inicjatywę
przejmowała księżniczka i odpowiadała na pytania zamiast Nicoli. Niezmiernie irytowało to
Yvesa.

Z drugiej jednak strony nie mógł okazywać Nicoli zbyt wyraźnego zainteresowania.
Rozmowa jako żywo przypominała taniec na linie pomiędzy uwodzącą go zazdrosną
księżniczką a osamotnioną Nicolą. Yves ku swemu wielkiemu rozżaleniu był świadom, że z
tym tańcem sobie nie radzi.

Księżniczka Feodora zadziwiająco dobrze znała stare dzieje i doprawdy słuchało jej się z
niekłamanym zainteresowaniem, ale przecież nie w nieskończoność! Yves niecierpliwił się
coraz bardziej.

Opowiadała łagodnym, usypiającym głosem o czasach, gdy twierdza została oblężona przez
Turków, o zwycięskim odparciu napastników i uratowaniu całego Ardeal przed jarzmem
tureckim. Władał tutaj wówczas wojewoda Borys. Miał on cztery małżonki, które trzymał w
zamknięciu, każdą oddzielnie, gdyż inaczej pomordowałyby się nawzajem, tak wielkie
wzbudzał pożądanie. Właśnie w komnacie należącej niegdyś do jednej z jego żon miał
nocować Yves. Księżniczka wspomniała także wojewodę, który brał udział w bitwie pod

28

background image

Mohaczem w roku 1526, kiedy to część Ardeal dostała się pod panowanie tureckie, ale nie
był to rejon, w którym się teraz znajdowali.

- Ale Ardeal znalazł się w końcu pod wpływem Austro-Węgier - wtrącił Yves. - I został
przemianowany na Siedmiogród.

Nie powinien był tego mówić. Feodora najwyraźniej nie lubiła, by przypominano jej o tej
hańbie.

Wolałby, aby księżniczka nie siedziała przy nim tak blisko. W całym ciele odczuwał
przedziwny niepokój, którego źródeł nie potrafił ustalić. Ogarniały go dreszcze, do głowy
przychodziły niezwykłe myśli o śmierci. Z wielkim trudem zachowywał opanowanie.

Dlatego właśnie, że czuł się tak poirytowany, zapytał dość ostro:

- Ale skąd wzięła się nazwa Transylwania? I tak wiele sposobów jej pisania? Jedno lub dwa
„s”, „i” lub „y” we wszelkich możliwych kombinacjach.

- Dla mnie kraj nazywa się Ardeal - przerwała mu. - Wszystkie inne nazwy są wymyślone.

Aha, a więc nie jest Madziarką, pomyślał Yves. Węgrzy bowiem zwali tę krainę Erdely.
Ardeal to rumuńska nazwa Transylwanii, czy też, jak kto woli, Siedmiogrodu.

Wreszcie Feodora wstała i tym samym dała znak, że rozmowa została zakończona. Nastały
już najczarniejsze godziny nocy. Yves był przekonany, że gdyby w tym prastarym zamczysku
znalazła się taka nowinka jak zegar, z pewnością usłyszałby, jak wybija północ.

Wkrótce noc przerodzi się w początek nowego dnia. Dnia, w którym miał stąd odjechać,
trzymając przed sobą na siodle Nicolę.

Ale najpierw spędzą resztę nocy razem, w jego komnacie...

Na tę myśl Yvesa oblało gorąco.

Jej drobne, kuszące ciało było tak blisko niego, gdy trzymając świece szli do jego pokoju.

Idąc zadumał się nad tym, jak zastanawiająco mało księżniczka Feodora interesowała się
teraźniejszością, a zwłaszcza tym, co dzieje się na świecie. Raz po raz usiłował wtrącić coś
o swym ojczystym kraju i o Europie, którą przemierzali ze stryjem w swej podróży, ale jej
wszystko to było obojętne. Żyła przeszłością i nie chciała się od niej oderwać. Przyznawał,
że zamierzchłe czasy były fascynujące, owszem, ale izolacja małej Nicoli była w ten sposób
jeszcze głębsza.

Wkrótce jednak dziewczyna opuści to zamczysko przeszłości. Jakaż to dla niej będzie
radość?

29

background image

Na moment Yves przestał myśleć wyłącznie o sobie. Ale czy na pewno? Był przecież
zauroczony dziewczyną, pragnął jej, a jednocześnie chciał się poczuć jak szlachetny rycerz.

Ale czy są uczynki, które nie wywodzą się z egoistycznych pobudek? Yves nie był chyba
gorszy od większości ludzi. A w każdym razie nie dużo gorszy.

Nocą zamczysko wydało się straszniejsze niż kiedykolwiek. W migotliwym blasku świec sale
i komnaty stawały się jeszcze bardziej niesamowite. Znów szli przez galerię, gdzie zmarli
członkowie rodu zerkali na nich z zawieszonych na ścianach malowideł. Podczas gry światła
i cienia portrety zdawały się ożywać.

Był tam Bogdan Dziki, który konno wjechał na stół, by wyciąć w pień swych nieprzyjaciół.
Jakiż musiał być to okrutnik! Lodowate spojrzenie śledziło trzyosobową grupę wędrującą
korytarzem. A oto Borys i jego cztery żony. Czy ich oczy się nie poruszyły? Do której z nich
należała kiedyś sypialnia przeznaczona na nocleg dla Yvesa? Do tej w czarnym nakryciu
głowy, której usta wykrzywiały się w pogardliwym, jakby wszystkowiedzącym grymasie?

Ale wizerunku Anciol, wzgardzonej narzeczonej, nie było na galerii, jej portretu nie zdążono
namalować. A tu piękna władczyni, tak bardzo przypominająca Feodorę. Nic w tym
dziwnego, wszak była jej potomkinią. I podobizny dwóch braci, zgładzonych przez Turków
pod Mohaczem. O wszystkich tych postaciach i wydarzeniach księżniczka opowiadała już
wcześniej z jawnym zachwytem.

Yves odetchnął z ulgą, kiedy nareszcie minęli niewielkie drzwi kończące galerię.

Jakże zdoła, uciekając bladym świtem, odnaleźć ze swej komnaty drogę do wyjścia?

Ach, będzie z nim przecież Nicola, o to więc nie musi się martwić.

Oby tylko udało im się ujść cało i zdrowo!

Nareszcie dotarli do jego sypialni.

Yves poczuł, jak ciarki przebiegają mu po plecach. Cóż, u licha, mogło się tu kryć, że
wystraszyło go niemal do szaleństwa?

Jeśli go wzrok nie mylił, nic.

Pokój nie był duży. Królowało w nim łoże z baldachimem, wsparte na czarnych, rzeźbionych
nogach. Ściany, tak jak gdzie indziej, pokryte były gobelinami, tutaj z motywami myśliwskimi.
Ponieważ jednak Yves nigdy nie darzył zwierząt szczególnym uczuciem, krwawe sceny
wcale go nie poruszyły.

Nie, przeraziła go raczej owa chorobliwa atmosfera panująca w komnacie. Jakiś zapach czy
też zatęchłe, stojące powietrze? Nie potrafił tego określić.

30

background image

- Powinniście znaleźć tu wszystko, czego wam potrzeba - powiedziała Feodora z
nieskrywaną namiętnością w głosie, podejmując ostatnią próbę pozyskania jego względów.
Tak przynajmniej Yves rozumiał jej przymilne słowa i fakt, że nie odstępowała go ani o krok.

Na próżno, moja śliczna, nie ciebie wybrałem, powinnaś to mimo wszystko zrozumieć!

Trochę się też bał. Z księżniczką Feodorą nie ma żartów! A jeśli ona rzeczywiście zna się na
czarach? Będzie z nim wtedy krucho!

Och, cóż za głupstwa, zawsze przecież byłem trzeźwa myślącym realistą. Teraz z
pewnością udziela mi się posępny nastrój panujący w starym zamczysku, uspokajał sam
siebie.

Nareszcie odeszły, zastawiając go w ogromnej, niezwykłej ciszy. Teraz znajdował się daleko,
bardzo daleko od bramy. Trzeba przejść przez galerię...

Oby tylko Nicola przyszła szybko!

Nie wiedział, czy ma się rozebrać, czy też nie, spodziewał się wszak wizyty damy! W tym
barbarzyńskim świecie nie było widać nocnego stroju, wcale go zresztą się tu nie
spodziewał.

Zdjął więc tylko wierzchnie części garderoby i został w koszuli i spodniach. Dojrzał w kącie
prastare lustro o nierównej powierzchni, przyjrzał się swemu krzywemu odbiciu i z
samouwielbieniem uznał, że miło na niego patrzeć.

Nagle nadstawił uszu.

Głosy? W sąsiedniej komnacie?

To przecież głosy dam! Najwyraźniej się spierały w swym niezrozumiałym dla niego języku.
Rozróżniał ostry, kąśliwy głos księżniczki i słaby, rozszlochany Nicoli.

Bez wątpienia kłóciły się o niego!

Usiłował ocenić, gdzie się znajdują, starał się wyobrazić sobie rozkład twierdzy.
Czworoboczna budowla, zamykająca dziedziniec... Którędy doszli do tego punktu?

Nie, nie mógł zorientować się w tych zawiłościach, zwłaszcza że na zewnątrz panowała
nieprzenikniona ciemność. Ale możliwe... Tak, absolutnie możliwe, że wydzielona część
twierdzy należąca do dam graniczyła z jego sypialnią.

Wpatrywał się w ścianę, zza której dochodziły głosy.

31

background image

Wisiał na niej ogromny gobelin, przedstawiający jedną z owych ociekających krwią scen
myśliwskich, w których tak lubowano się w piętnastym wieku. Yvesa doszły odgłosy
stłumionej walki, usłyszał uderzenie, a zaraz po tym łkanie Nicoli.

Miał ochotę rzucić się na bezwzględną księżniczkę w obronie swej wybranki. Naturalnie nie
mógł tego zrobić. Oby tylko Feodora nie powstrzymała Nicoli, oby nie udaremniła ich
spotkania! On sam nie mógł wyruszyć na poszukiwanie dziewczyny, od razu by zabłądził.

Ściana? Podszedł bliżej. Samotna woskowa świeca którą mu zostawiono, słabo oświetlała
komnatę, ale musiała wystarczyć.

Bardzo ostrożnie poruszył gobelin, jak gdyby lękiem napawał go sam fakt, że musi dotykać
materii. Pod palcami wyczuł nieprzyjemną chropawość, podobną do tej, jaką czuje się
dotykając warzyw korzennych, oblepionych wyschniętą ziemią.

Gdy poruszył krawędź gobelinu odsuwając go od ściany, buchnął i zawirował w powietrzu
szary pył. Yves zajrzał pod materię.

Drzwi! Za gobelinem znajdowały się drzwi, zamaskowane i zapieczętowane. Głosy słychać
było teraz wyraźniej. Nicola nadal usiłowała słabo protestować, lecz stale przerywał jej ostry
głos księżniczki.

Do czorta, czy miało to znaczyć, że ich plan został odkryty? I Nicola nie będzie mogła
przyjść do niego? Nie uciekną razem dziś w nocy? A może Feodora wygrała walkę i sama
zamierza odwiedzić komnatę Yvesa?

Przekleństwo!

Przyjrzał się drzwiom, pieczęcie jednak wydawały się zbyt solidne, by mógł je złamać.

Czy powinien zapukać? Chyba nie, mógłby pogorszyć i tak trudną sytuację Nicoli.

Biedna, nieszczęśliwa istota! Z każdą upływającą minutą czuł się coraz bardziej do niej
przywiązany.

Musiał się opanować, pozostawało jedynie mieć nadzieję, że sprawy przyjmą pomyślny
obrót. Wszystko zależało teraz tylko od niej. Czuł się bezsilny, jakby związano mu nogi i ręce
w tym straszliwym zamczysku, w którym nie potrafił odnaleźć drogi. Jedyne, co mógł zrobić,
to czekać. Do głowy przyszła mu przerażająca myśl: nawet jeśli on nie może otworzyć tych
drzwi od swej strony, to może jednak da się to uczynić od drugiej? Jeśli ktoś niezauważenie
wślizgnie się tu do niego nocą? Ze wszech miar niepożądany gość?

Nie, nie chciał w to uwierzyć. Drzwi wyglądały tak solidnie, nie może myśleć jak wystraszony
dzieciak!

Głosy umilkły, najwyraźniej kobiety udały się na spoczynek.

32

background image

Poza chudym woźnicą nie spotkał nikogo ze służby. Księżniczka dała im wychodne, by nikt
nie przeszkadzał w podejmowaniu dostojnych gości.

Yves zastanawiał się, gdzie mogli przebywać służący. Część budowli, mieszcząca pokoje
dla służby, przez cały wieczór pogrążona była w ciemnościach.

Może poszli do wioski? Do karczmy?

Właściwie im zazdrościł, pragnął w tej chwili znaleźć się na ich miejscu.

Ale była przecież Nicola!

Z pewnością wprawi stryja w zdumienie, gdy wczesnym rankiem przyprowadzi ze sobą
dziewczynę. Baron jednak nie powinien się gniewać. Dobra partia, świetne nazwisko w
kraju, w którym zamierzali się osiedlić. Panna z rodu wojewody. Przypuszczał, że to zrobi
dobre wrażenie.

A może jednak stryjowi wcale się to nie spodoba? Może poprzedniej nocy on i księżniczka
przeżyli wspólnie miłosną przygodę? I dlatego baron będzie zły na Yvesa, że sprzeciwił się
pięknej czarownicy?

Nie zdając sobie sprawy, że nazwa „Stregesti” pochodzi właśnie od słowa „czarownica”,
Yves nazwał tak księżniczkę Feodorę. Przedziwny zbieg okoliczności.

Yves stał przez chwilę, nie mogąc się zdecydować co do dalszych działań. Kiedy jednak zza
ściany nie dobiegały już żadne odgłosy i nic więcej się nie wydarzyło, niechętnie podszedł
do łoża. Miał wrażenie, że powinien całkowicie zarzucić szlachetne myśli o ratowaniu
zadręczanej panny. Pozostawała jedynie nadzieja, że ranek przyniesie nowe możliwości, ale
szanse na to były raczej nikłe.

Yves przysiadł na brzegu łoża, nie miał wcale ochoty się kłaść. Wydawało mu się, że sufit z
grubych bali zaraz go przygniecie, przerażały go także ciemne, zakurzone fałdy baldachimu.

A najmniejszą już miał ochotę na zgaszenie świecy!

Zastanawiał się, czy będzie się palić przez całą noc, czy wystarczy jej do chwili, gdy wstanie
świt?

Jesteś durniem, Yves, powiedział sam do siebie. Mieszkasz tu jak książę, ty, który sypiałeś
po stodołach i w przydrożnych rowach w czasie wędrówki przez Europę. Nie bądź śmieszny!

Wokół twierdzy zapadła cisza, jak gdyby nagle ustały wszystkie wichry świata i umilkły
wszelkie odgłosy życia.

Zesztywniał. Czy nie słyszał przypadkiem czyichś drobnych kroków?

33

background image

W korytarzu? Jakby z galerii? Ktoś przechodził przez nią i zbliżał się do jego komnaty?

Nadchodziła jedna z kobiet. Ale która?

Odczuł niewypowiedzianą ulgę, gdy w drzwiach pojawiła się wdzięczna postać Nicoli. Chciał
podbiec do niej i porwać ją w ramiona, ale ona położyła palec na ustach, wskazując dłonią
na ścianę zakrytą gobelinem.

W jej oczach igrały szelmowskie błyski. W milczeniu, bezszelestnie podeszła do niego,
ubrana tylko w zwiewną przezroczystą koszulę. Cienka niczym welon materia wdzięcznie
falowała wokół jej ciała. Dziewczyna uniosła ramiona i wpadła w jego objęcia.

Jakaż ona lekka! Niczym leśny elf! Przyciskając usta do jej ucha szepnął:

- Czy to wszystko, co masz zamiar zabrać ze sobą podczas ucieczki?

- Och, nie, nie - odszepnęła i gestem wskazała, że bagaż zostawiła za drzwiami.

Nieco ryzykowne w wypadku, gdyby księżniczka wybrała się na nocną przechadzkę, lecz
Yves był tak upojony bliskością Nicoli, którą trzymał w ramionach, że nie dbał o
niebezpieczeństwo. Nareszcie byli razem, życie stało przed nimi otworem, we dwójkę byli
niezwyciężeni!

Nicola rozpuściła swe gęste czarne włosy, sięgały jej teraz do bioder. Yves był jednak
przekonany, że włosy księżniczki są jeszcze dłuższe, aż do kolan. Pieścił gęste sploty
dziewczyny, nareszcie mógł poczuć, jak są gładkie. W kobiecych włosach jest coś
zmysłowego, myślał. To ich atut w uwodzeniu wielkich, silnych mężczyzn. Zawsze miał
słabość do długich, ciemnych loków; już gdy ich dotykał, jego ciało reagowało
podnieceniem, snuł fantazje o tym, co później może się wydarzyć...

- Zimno mi - szepnęła.

O, tak, ucieszył się. Przemykała przez zionące chłodem korytarze twierdzy tak cienko
ubrana. Czuł chłód jej skóry przy swojej.

- Chodź, ogrzeję cię - szepnął i poniósł ją do łoża, tak jak przed nią nosił wiele młodych i
trochę starszych kobiet. Ale teraz tkwiło w tym coś szczególnego. Nigdy dotąd nie trzymał w
objęciach tak tajemniczej, podniecającej dziewczyny! Ogromną rolę w jego odczuciach
odgrywało z pewnością otoczenie i niezwykła sytuacja. Wyrwać ją spod władzy pięknej acz
złej czarownicy, uratować i przywrócić do życia wśród ludzi, pojąć za żonę - ją, pannę z
książęcego rodu... A przede wszystkim kobietę, którą naprawdę mógł nauczyć kochać! Do
tej pory miłosne przygody Yvesa były bardzo zwyczajne. Teraz wszystko będzie inaczej!

Był pewien, że młodziutka Nicola stanie się miłością jego życia!

34

background image

Okrył ją starannie i ułożył się obok niej pod kołdrą. W blasku świecy obserwował jej
regularny, delikatny profil.

Położyła mu dłonie na piersiach.

- Bardzo proszę - odezwała się błagalnie. - Jestem cnotliwą dziewczyną! Bądź dla mnie
dobry!

Jeśli dobrze zrozumiał jej słowa, nie była mu wcale niechętna. On sam wprost płonął z
pożądania, ale wiedział, że dziewice zdobywa się łagodnością.

- Najdroższa - szepnął czule. - Nawet przez myśl by mi nie przeszło zhańbić twoją czystość!
Przy mnie możesz czuć się całkiem bezpieczna. Moja miłość do ciebie jest tak wielka, że nie
śmiem cię tknąć.

Pod przykryciem było chłodno, a ona nie dawała z siebie ani odrobiny ciepła, tak bardzo
zdążyła przemarznąć. To on musiał rozgrzać ich oboje.

Wydawało się właściwie, że słowa młodzieńca sprawiły Nicoli zawód. Uśmiechnął się
ukradkiem. Zrozumiał, że jest ona kobietą o gorącej krwi, zmuszoną do życia w cnocie przez
swą zaborczą ciotkę. Teraz była bardziej niż dojrzała do miłosnej przygody, lecz jej kawaler
okazał się nazbyt rycerski. Cóż za szkoda!

Kiedy Yves pojął, z jaką kobietą ma do czynienia, zdecydował się zagrać w otwarte karty.

- Ach, najdroższa! - jęknął. - Myślę, że nie będę mógł nas rozgrzać!

- Ale dlaczego?

- Delikatność zabrania mi o tym mówić.

- Drażnisz moją ciekawość! Chcę to usłyszeć!

Uniósłszy się nieco, wsparła się na łokciu, a prześliczne włosy miękko spadały jej na twarz.
Ach, Boże, jakże pragnął się w nie zanurzyć; rozpalił się jeszcze bardziej, aż mówienie
przychodziło mu z trudem.

- Droga panno Nicolo, rozumiesz chyba, co się ze mną dzieje?

- Ależ nie, skąd mogłabym wiedzieć - odparła naiwnie.

- Twoja bliskość... Jestem tak wzburzony, iż obawiam się, że nie będę mógł dotrzymać danej
ci obietnicy, ja...

Odwrócił się, udając, że zaraz wybuchnie płaczem.

35

background image

- Ależ, najdroższy przyjacielu - powiedziała zmartwiona. - Nie chcę, byś musiał ze względu
na mnie opuścić łoże! Już raczej ja wstanę.

- Och, nie, nie! - wykrzyknął. Znów pochwycił ją w objęcia i nie wypuszczał. A potem odegrał
cały przećwiczony już wcześniej rytuał: z trudem chwytał oddech, jak osoba porażona
miłością i pożądaniem, drżąc na całym ciele przyciągnął jej głowę jak najbliżej do swojej.
Właściwie w jego zachowaniu nie było nic nienaturalnego, gdyż wcale nie udawał
namiętności. Grać musiał jedynie rozpacz, którą odczuwał na myśl o zhańbieniu jej
czystości.

Nicola jednak zrezygnowała już z walki, sama ogarnięta namiętnością i gwałtowną burzą
doznań, jaką wzbudziła w niej bliskość mężczyzny. Yves pochlebiał samemu sobie, myśląc,
że nie każdemu oddałaby się tak gorączkowo. Wzdychała cicho, jak gdyby wstydziła się
własnych uczuć, ale była, tak jak i on, bezpowrotnie stracona. Jeszcze tylko odrobina
wahania... Odegnał resztki niepewności czułymi pocałunkami, obsypał nimi jej twarz,
ramiona i piersi, osłonięte cieniutkim płótnem. Nawinął jej włosy na dłoń i poczuł, że tonie w
zmysłowej ekstazie.

- Bardzo proszę - szepnęła. - Tak bardzo, bardzo proszę.

A on nie wiedział, czy błaga go o litość, czy też prosi, by się pospieszył...

Niezwykła była to noc. Yves nigdy jeszcze nie znalazł takiej rozkoszy w objęciach kobiety.
Choć miał trudności z rozgrzaniem jej biednego zziębniętego ciała, to jednak wydawało mu
się, że całe łoże wibruje z gorąca. On sam był spocony i rozpalony niczym w gorączce,
przechodził samego siebie w dawaniu jej dowodów miłości. Z początku, oczywiście, była
wystraszona i onieśmielona, ale Yves okazał cierpliwość i wyrozumiałość, aż w końcu
poddała się, przełamując wszelkie bariery.

Ach, cóż to była za noc!

W końcu zasnęli, po prostu z wycieńczenia, nie myśląc wcale o tym, że o świcie mają
wyruszyć, zanim jeszcze ciemność ustąpi miejsca światłu czy zapieje kogut.

Yves miał wrażenie, że znajduje się w niebie, na miękkiej chmurze, i zapadał coraz mocniej
w głęboki, zasłużony sen.

Obudził się z wrażeniem, że w komnacie unosi się jakiś dziwny zapach.

Szare światło poranka sączyło się przez pomarszczoną szybę małego okienka, delikatnie
oświetlając przeciwległą ścianę. Nicola jeszcze spała, głęboko zakopana w poduszki.

Na miłość boską! pomyślał. Mieliśmy przecież wyruszyć! Musimy się spieszyć!

W komnacie jednak znajdowało się coś obcego, coś, co go obudziło.

36

background image

Szeleszczący, ledwie słyszalny dźwięk... Dochodził od strony ściany z gobelinem.

Yvesa zdjął przedziwny lęk, nieodparta, gwałtowna chęć ucieczki.

Nie może zbudzić Nicoli, zanim nie dowie się, co się wokół niego dzieje. Nie chciał jej
niepotrzebnie straszyć.

Kiedy ostrożnie usiadł i zwiesił nogi nad krawędzią łoża, zauważył jeszcze jedną, bardziej
zdumiewającą okoliczność. Nadal był - jeśli można tak powiedzieć - zdolny do kochania. To
prawda, w ciągu nocy zwrócił uwagę, że siła jego męskości zdawała się niewyczerpana, ale
spodziewał się, że zmęczenie, a później sen położą kres jego podnieceniu. Ale nie, tak się
nie stało.

Choć, naturalnie... to przecież powszechnie znany fenomen poranny, wkrótce więc ten stan
ustąpi.

Gorzej przedstawiała się sprawa z tym, co działo się przy gobelinie.

W komnacie było zbyt ciemno, by mógł rozróżnić szczegóły. Ale tam wyraźnie coś było.

Z lękiem przypomniał sobie, z jaką łatwością tkanina odsuwała się od ściany. A drzwi ukryte
za nią... Może od tamtej strony dało się je otworzyć?

Gniew zazdrosnej kobiety jest niebezpieczniejszy niźli wszystko inne na ziemi, wiedział o
tym z doświadczenia. Yves był we Francji bardzo popularnym mężczyzną. Kobiety, które
czuły się przez niego pominięte lub oszukane, często wyładowywały swój gniew na nim lub
jego aktualnej wybrance.

Musiał ochronić Nicolę.

Nie mógł tego uczynić nagi i bez broni. Po omacku szukał swej garderoby i korda, zanim
jednak je odnalazł, zamarł w półruchu i stanął jak skamieniały ze wzrokiem utkwionym w
gobelinie.

Tam, wysoko na ścianie, między twarzą myśliwego a rogami jelenia, znajdowało się coś, co
poruszało się i przesuwało po tkaninie. I nagle z szumem oderwało się od ściany, uderzyło o
jego twarz i upadło na łoże.

- Nicola - szepnął Yves przerażony.

Nadal nie mógł zobaczyć, co to jest, ale zakładał, że ma do czynienia ze zwierzęciem.

- Nicolo!

Dziewczyna nie budziła się. W geście rozpaczy zerwał z niej przykrycie.

37

background image

Nic więcej nie zdążył uczynić, gdyż owo coś ze straszliwym szelestem rzuciło się na niego,
oplatając go tak ciasno, że całą energię musiał skoncentrować na obronie przed lepkim,
duszącym uściskiem.

Teraz Yves rzeczywiście bliski był utraty zmysłów z przerażenia. Krzyczał bezradnie,
rozdzierająco, walił rękami na oślep, walczył z całych sił, chcąc się uwolnić i uciec.

Albowiem teraz zobaczył.

Półmrok świtu nie skrywał już przed nim tego, co rozgrywało się w tej komnacie grozy.

- Nicolo! - wrzasnął oszalały z przerażenia. - Nicolo!

To coś legło mu na ustach i zdusiło krzyk. Oplotło ciało, uniemożliwiając zaczerpnięcie
powietrza. Rozpaczliwym wysiłkiem udało mu się to pochwycić, oderwać i odrzucić daleko
od siebie.

Do łoża już się nie zbliżał. Uciekał, nie oglądając się na Nicolę. Jedyne co mógł robić, to
ratować własną skórę. Serce waliło mu w piersi, jakby miało zaraz ją rozsadzić. Wytoczył się
przez drzwi bez ubrania i broni, mając przed sobą jeden, jedyny cel: uciec, uciec jak
najdalej!

Potykając się, z dławiącym szlochem w gardle biegł przez galerię.

W tym samym momencie usłyszał przerażający syk tego, co go ścigało, poczuł, jak śmignęło
mu nad głową i znalazło się na końcu galerii przed nim. Szszuuu, i znów zawisło mu na szyi.

Yves charczał i wrzeszczał, rozpaczliwie walczył ze straszliwym przeciwnikiem, aż wreszcie
zdołał się wyrwać. Zatrzasnął drzwi do galerii za sobą, ale nie miał pojęcia, gdzie się
znajduje, zapomniał, którędy szli poprzedniego wieczoru.

Biegnąc na oślep mijał komnatę za komnatą, pędził korytarzami, skręcał. Przez małe
okienka nadal wpadało zbyt mało światła, by mógł się rozeznać, gdzie jest.

Zatoczył się pod jakieś drzwi i otworzył je mocnym szarpnięciem.

Zbyt późno uprzytomnił sobie, że ledwie widoczne rzeźbienia na płycie odrzwi wskazywały,
iż prowadzą one do tajemnych kobiecych komnat.

Natychmiast usiłował wydostać się stamtąd, lecz drzwi się zatrzasnęły. Nie pomogło
szarpanie i ciągnięcie, nie dawały się otworzyć.

No, cóż, w każdym razie uchronił się od tego okropieństwa! Stąd na pewno nie było innego
wyjścia, chyba że połączenie z pokojami dla służby.

Służba! Cóż za cudowne słowo! Oni go uratują...

38

background image

Oczy powoli przywykły do panujących tu ciemności. Szedł dalej, minął jeszcze jedne drzwi i
wszedł do...

Ale co tam leży pod następnymi drzwiami? Tymi, które z pewnością muszą prowadzić do
wyjścia?

To człowiek! Człowiek wpatrujący się w przestrzeń pozbawionymi życia oczami. Uduszony,
martwy, z paznokciami zdartymi do krwi o drzwi...

Nagi, ze znakami na skórze pozostawionymi jakby przez zaciśnięte, cienkie sznurki... Ze
swą męską dumą w pełnej gotowości. Dokładnie tak samo jak on! Pomimo opętańczego
strachu, mimo męczącej ucieczki korytarzami twierdzy jego męskość nadal przedstawiała
się imponująco. Niepojęte, to... to...

Słabe światło wschodzącego słońca wydobyło z mroku twarz leżącego mężczyzny.

- Stryju! - krzyknął Yves w przypływie bezdennej rozpaczy.

Coś z szumem opuszczało się z belek na suficie...

Parę dni później karczmarz Zeno wybrał się do ogrodu po warzywa. Wtedy właśnie
zauważył dwa konie pasące się na łące nad rzeką.

Zeno westchnął głęboko.

- Matko! - zawołał do żony, stojącej w oknie na piętrze. - Możesz sprzątnąć izbę Francuzów.
Sprawdź, czy w ich rzeczach nie ma czegoś, co nam się przyda. Resztę wyrzucimy.

Do tego właśnie miasteczka późnym latem tego samego roku przybył Heike Lind z Ludzi
Lodu.

39

background image

ROZDZIAŁ IV

Heikemu dobrze się wiodło u przybranych rodziców.

W ogromnym stopniu było to jego własną zasługą, ale też nie bez znaczenia była dobroć i
wyrozumiałość Eleny oraz Milana.

Kiedy ta para wraz ze swym przybranym synem osiedliła się w Planinie w Słowenii, nie
obyło się, rzecz jasna, bez kłopotów. W wiosce niechętnym okiem patrzono na odmieńca.
Pięciolatek nie był wszak podobny do ludzi. A sądząc po jego złym ojcu... Wielu uważało, że
jest on dzieckiem samego diabła.

Naturalnie chłopcu niełatwo było przystosować się do świata ludzi. Spędziwszy tak wiele lat
w ciasnej klatce, nie od razu stał się grzecznym dzieckiem. Elena przeżyła wiele gorzkich
chwil, często zastanawiając się, czy słusznie postąpiła, podejmując się jego wychowania.

Pierwsze, co musiała zrobić, gdy już znaleźli się w domu, to odebrać chłopca z ramion
Milana i wykąpać go w gorącej wodzie. Milan przyniósł nożyce do strzyżenia owiec i ściął
malcowi skołtunione włosy do gołej skóry. Wydawać by się mogło, że nie są to czynności
wymagające wielkiego trudu, ale tym razem było inaczej. Zarówno kąpiel, jak i strzyżenie
Heike uznał za straszliwe tortury i jedynie dzięki sile i cierpliwości Milana udało się te zabiegi
doprowadzić do szczęśliwego końca.

Pierwszy dzień był dla wszystkich koszmarem.

Elenę i Milana przerażała także mistyczna mandragora. Bali się jej dotykać, gdyż tam, tak
niedaleko Morza Śródziemnego, dobrze znano opowieści o niezwykłej mocy alrauny.
Pozwolili jednak chłopcu ją zatrzymać, nie śmieli się przeciwstawiać.

Tej nocy Heike nareszcie spał w prawdziwym łóżku. Leżąc już, z policzkami ciągle mokrymi
od łez, wpatrywał się w Elenę i Milana oczami połyskującymi żółto w brzydkiej,
zdeformowanej twarzy i czuł się bardzo, bardzo nieszczęśliwy i zagubiony, choć
jednocześnie ciało było pełne nowych, rozkosznych wrażeń.

Z czasem się przyzwyczaił. Przywiązał się da obojga i wprost śmiertelnie się bał, gdy nawet
na chwilę znikali z pola jego widzenia.

W wiosce jednak nie układało się równie łatwo po tym, jak Elena i Milan pobrali się i
przenieśli do domu Milana. Ludzie znaczyli krzyżem drzwi swych domostw, Milan i Elena
czuli się odsunięci od wspólnoty, a wychowanie tak bardzo zaniedbanego Heikego sprawiało
im naprawdę nie lada kłopoty.

Tak upłynął pierwszy rok.

Później zaczęto akceptować chłopca, zwłaszcza że wokół niego nie działo się nic
niesamowitego.

40

background image

A potem przyszły na świat kolejne dzieci, własne potomstwo Milana i Eleny. Rodziły się co
rok i nikt chyba nie miał lepszego opiekuna niż one. Heike gotów był nieba im przychylić i
wprost nie wiedział, co dobrego maże jeszcze uczynić dla swego młodszego rodzeństwa.
Zajmował się nim od urodzenia, pomagał Elenie w domu i Milanowi w pracach na polu.
Dzieci rosły i z czasem zaczęły traktować starszego brata jak bohatera. Również inni malcy
z wioski uwielbiali Heikego. Dzieci nie dostrzegały, jak bardzo zniekształcona jest jego twarz.
Heike urósł, nabrał niezwykłej siły, a jego włosy odzyskały normalną długość. Dzieci były
przekonane, że Heike może „wszystko”.

Wkrótce Heike nawet pozyskał w wiosce przyjaciela. Był nim młody chłopak, obcy tak jak on
przybysz, który z pewnych przyczyn musiał opuścić swe rodzinne strony, Wołoszczyznę. Z
początku wszyscy mieszkańcy Planiny byli przeciwni przyjęciu Dimitriego - takie bowiem
imię nosił chłopak - do wioskowej wspólnoty, przede wszystkim dlatego, iż nie rozumiano, co
mówił.

Mały Heike postanowił więc zająć się chłopcem, by ten nie czuł się tak bardzo samotny. Na
początku Dimitrie opędzał się od niego jak mógł, nie chcąc mieć do czynienia z takim
stworem. Wkrótce jednak zostali przyjaciółmi.

Heike nauczył Dimitriego mowy mieszkańców Planiny, jednocześnie, co było wszak
naturalne, ucząc się języka, jakim posługiwano się na Wołoszczyźnie, czyli po prostu
rumuńskiego. Później miało mu się to bardzo przydać!

Rzecz jasna mały Heike na razie nic o tym nie wiedział.

Jego talent językowy był niespotykany. W niezwykle krótkim czasie nauczył się
słoweńskiego, wcześniej opanował szwedzki i niemiecki, a teraz dołączył jeszcze rumuński.
Oczywiście nie znał tego języka doskonale, ale wystarczająco, by porozumiewać się z
Dimitriem.

Przez trzy lata spędzili razem wiele czasu, a później Rumun zapragnął wyruszyć do
Wenecji, by tam szukać szczęścia. Z jego decyzją łączyła się pewna historia, z dziewczyną
z wioski, która wybrała innego. Dimitrie ciężko to przeżył i Heike przez całą noc musiał go
pocieszać, podczas gdy Dimitrie wlewał w siebie śliwowicę i wpadał w coraz bardziej
sentymentalny nastrój. Powiedział nawet o Heikem „mój kochany diabeł” w swoim języku.

Rozstanie było bardzo smutne, Heike jeszcze długo tęsknił za przyjacielem.

Ale nie miał na co narzekać w domu Eleny i Milana, którzy naprawdę potrafili docenić tego
chłopca o straszliwie zniekształconej twarzy, lecz gorącym sercu. Nie umieli sobie
wyobrazić, co zrobiliby bez niego.

Heikego zaakceptowali także dorośli mieszkańcy wioski, no, może z wyjątkiem kilku starców,
którzy upatrywali w nim wroga kościoła. Ale ich i tak nikt nie słuchał.

41

background image

Gdy zdarzyło się, że jakaś owca zabłąkała się w niebezpiecznym lesie, wysyłano po nią
Heikego, on bowiem ani trochę nie obawiał się lasu i zawsze udawało mu się odnaleźć
zagubione zwierzę, i to najczęściej żywe. Ale nawet jeśli było martwe, przynosił je do wioski,
by ludzie wiedzieli, co się wydarzyło.

Jego wyprawy do lasu dziwiły wielu. Nigdy natomiast nie zapuszczał się do gęstwin wokół
Adelsbergu. Były to, co prawda, najbardziej niebezpieczne okolice, ale większość ludzi
uważała, iż niechęć Heikego wynikała z faktu, że tam właśnie powieszono jego ojca.

Nic nie wiedzieli o przyjacielu Heikego, tym, którego zwano Wędrowcem w Mroku.
Widywano go teraz rzadziej i nikt nie przypuszczał, że to właśnie owa postać
powstrzymywała Heikego od zbliżania się do miejsca, w którym spoczywał Tengel Zły. Gdy
tylko chłopiec znalazł się zbyt blisko adelsberskich lasów, pojawiał się tajemniczy, milczący
olbrzym i ostrzegając, wstrzymywał go przed dalszą wędrówką. Heike uśmiechał się wtedy,
kiwał głową i posłusznie zawracał.

Można by przypuszczać, iż to Tengel Dobry trzymał chroniącą dłoń nad swym dalekim
krewnym, ale tak nie było. Kim naprawdę był ów tajemniczy wędrowiec, okaże się dopiero
znacznie później, a wówczas zagadka Ludzi Lodu zacznie układać się w bardziej logiczną
całość.

Kiedy Heike miał czternaście lat, zaszły osobliwe wydarzenia. Jedynie on wiedział, co działo
się naprawdę, ale wszyscy w wiosce i tak łączyli owe wydarzenia z nim.

Elena i Milan mieli już dużo dzieci i Milan wielce się trudził, by wyżywić całą rodzinę.
Ogromną pomocą był mu przybrany syn, który pracował od świtu do nocy, by jałowa,
kamienista ziemia Milana wydała plon.

Zagroda Milana zawsze należała do najbiedniejszych w całej wiosce. Gospodarstwo było
nawet dość spore, ale co z tego, jeśli zamiast ziemi miał twardą skałę i usłane kamieniami
pola.

Pewnego dnia, kiedy cały drobiazg ułożono już spać, Heike i jego przybrani rodzice siedzieli
przy stole w kuchni. Na podłodze, w łóżkach i gdzie tylko znalazło się miejsce w małej
ciasnej chatce leżały dzieci.

Elena i Milan tracili nadzieję. Plony w tym roku okazały się marne, z pożywieniem na zimę
mogło być krucho.

- Ojcze i matko - odezwał się Heike; tak właśnie bowiem zwracał się do swych przybranych
rodziców. - Wiecie, że pochodzę z niezwykłego rodu...

Pokiwali głowami. Nie musiał przekonywać, to widać było już na pierwszy rzut oka.

42

background image

- Solve wiele opowiadał o moich przodkach - ciągnął Heike. - Noszę w sobie złe dziedzictwo,
ale byłem świadkiem, co uczyniło ono z Solvem. Wiem też, że najwięksi z moich przodków
zdołali zwalczyć zło i przemienić je w równie silne dobro.

Milan przykrył dłonią kościstą, brązowoszarą rękę chłopca.

- Sądzę, że idziesz w ich ślady, Heike - rzekł ciepło.

- Staram się. Ale to trudniejsze, niż wam się wydaje. Zdarza się, że narasta we mnie
ogromna chęć czynienia zła. To bardzo niszczące uczucie i wykorzystuję całą siłę swej woli,
by je zdławić. W ostatnich latach tkwiące we mnie zło staje się coraz słabsze.

- Wiemy o tym - roześmiała się Elena. - Na początku rzeczywiście umiałeś się gniewać.
Kiedy coś nie szło po twojej myśli, kubki i talerze tylko świstały nam koło uszu. Ale to było
już dawno, teraz jesteś naszym największym skarbem, Heike.

- Zaraz po dzieciach.

- Jesteś jednym z dzieci, Heike.

- Dziękuję - mruknął wzruszony. - Ale nie wiem, czy zdajecie sobie sprawę, że złemu
dziedzictwu towarzyszy coś jeszcze: zdolność dokonywania rzeczy, których nie potrafią inni
ludzie.

- Tak - w głosie Milana zabrzmiał smutek. - Zauważyłem to i owo, ale nie chciałem się
wtrącać. Tak jak wtedy, gdy Elena wydała na świat najmłodszego chłopczyka... Gdybyś nie
był wówczas przy niej i nie przyłożył do niej dłoni, żadne nie żyłoby dzisiaj. Co wtedy
mruczałeś pod nosem?

- To było w moim języku - odparł Heike wymijająco. - Ale nigdy nie wykorzystywałem swoich
zdolności, by czynić zło.

- O tym wiemy.

- No, cóż, wszyscy teraz jesteśmy świadomi, że głód puka do naszych drzwi. Czy... czy
pozwolicie mi spróbować? Czegoś, czego nigdy dotąd nie robiłem, a co według słów
Solvego da się zrobić?

Wiedzieli, że Heike nigdy nie nazywał Solvego ojcem, nie miał zresztą ku temu powodów.
Człowiek, który przez pięć lat dręczył i zadawał cierpienia dziecku, nie ma żadnego prawa,
by zwać się jego ojcem.

Milan zapytał z wahaniem:

- To, o czym myślisz... czy może wyrządzić komuś krzywdę?

43

background image

- Nie.

- A czy łączy się z jakimkolwiek niebezpieczeństwem?

- Nie sądzę. Wiem jedynie, że muszę złamać wszelkie przyjęte normy, nie powinniście więc
rozpowiadać o tym w wiosce. A zwłaszcza nie mówić nic księdzu!

- Nie zgadzamy się na czczenie Szatana.

Heike potrząsnął głową.

- To nie ma nic wspólnego z Szatanem.

- Czy nie mógłbyś powiedzieć nam...?

- Nie wolno mi - odrzekł Heike. - Inni mogliby się o tym dowiedzieć i zapragnęliby zdobyć...

Milan domyślił się już, jakie zamiary ma Heike. Skinął głową z przyzwoleniem.

Elena przyglądała im się pytająco, ale nie powiedzieli już nic więcej.

Tego wieczoru Heike poszedł spać do małej obórki, musiał bowiem zostać sam. Milan
pomógł mu przygotować posłanie obok przegrody dla owiec, a potem kiwnął głową,
wyrażając tym zrozumienie dla tajemnego przedsięwzięcia, i wrócił do domu.

Heike miał zaledwie czternaście lat. Bał się, ale musiał pomóc tym, którzy tak wielkodusznie
zajmowali się nim od wielu lat.

Kiedy w całym gospodarstwie zapadła cisza, Heike zdjął mandragorę, którą zawsze nosił na
szyi. Zapatrzył się w stary, pokrzywiony korzeń, którego nie czuł podczas noszenia. A Solve
prawie nigdy nie mógł go nawet dotknąć.

Mandragora była świadkiem wielu wydarzeń. Większość z nich przesłaniała przed Heikem
mgła tajemnicy. Wiedział, że kiedyś należała do Tengela Złego, ale on musiał się jej pozbyć.
Tym samym mandragora dała dowód, że stoi po stronie dobra, zwalcza Tengela Złego.

Później następowała ogromna przepaść w czasie aż do chwili, gdy pojawiła się u Tengela
Dobrego. Następnie odziedziczyła ją Sol, w której przekleństwo Ludzi Lodu tkwiło zbyt
mocno, by odpowiadało to mandragorze. Tarjei nie miał żadnej pociechy ze starego
korzenia, może dlatego, że nie wierzył w jego działanie. Ale Kolgrim, biedny Kolgrim, zabrał
mandragorę ze sobą do grobu. Zniknęła wtedy z powierzchni ziemi na całe osiemdziesiąt lat
aż do czasu, gdy ci szaleńcy, Ulvhedin, Ingrid i Dan, wyprawili się do Doliny Ludzi Lodu na
jej poszukiwanie.

Odkryli wówczas przerażającą prawdę: mandragora o własnych siłach, bez niczyjej pomocy,
zdołała wydostać się z grobu i usiłowała dotrzeć do ludzi.

44

background image

Nie zaszła daleko. Przejście kilku zaledwie łokci zajęło jej osiemdziesiąt lat.

Dostała ją Ingrid. A potem mandragora okazała wyraźnie, że pragnie należeć do Daniela,
syna Ingrid i Dana. Wielokrotnie ratowała mu życie i pośrednio dzięki niej Shira mogła odbyć
swą śmiertelnie niebezpieczną wędrówkę przez grotę w Górze Czterech Wiatrów.

Daniel przekazał mandragorę swemu synowi Solvemu - dlatego że chłopak o to błagał.
Potężny talizman nie czuł się jednak dobrze u Solvego, nie pomagał też dłużej Danielowi.

Dopiero gdy przyszedł na świat Heike, mandragora obudziła się do życia z nową mocą. Z
całych sił chroniła bezbronnego malca przed Solvem, a także przed bliskością Tengela
Złego.

Bez wątpienia należała teraz do Heikego.

Oznaczało to, że ma w tym jakiś cel, podobnie jak wówczas gdy wspomagała Daniela w
jego wyprawie do odległej krainy Taran-gai.

Teraz Heike po raz pierwszy pragnął wystawić ją na próbę.

Dokładnie wiedział, do czego może jej użyć. Solve opowiedział mu o tym. Wśród wielu
właściwości mandragory znajdowała się także i ta, że potrafiła ona dopomóc swemu
właścicielowi w zdobyciu bogactwa.

Heike nie chciał robić niczego, co mogłoby wyrządzić krzywdę innym, nie życzył sobie na
przykład, by mandragora przyciągnęła do niego cudzy majątek.

Z powagą wpatrywał się w korzeń i powiedział łamiącym się głosem czternastolatka:

- Jesteś moim przyjacielem, tak jak ja jestem twoim. Wiesz o tym. Musimy zrobić coś dla
ludzi, którzy przez tyle lat użyczali nam schronienia, ofiarowali życzliwość. Daj mi znak, w
jaki sposób mam im pomóc! Pragnę dokonać tego uczciwie, dzięki sile swych własnych rąk,
ale nie wiem, jak. Za to ty możesz rozpalić we mnie iskrę działania. Czy obiecujesz mi, że to
uczynisz?

Mandragora nie poruszyła się, zresztą Heike wcale się tego nie spodziewał. Tak wyraźne
znaki dawała tylko w wypadkach, gdy zaistniało prawdziwe niebezpieczeństwo.

Heikego uderzyła nagle pewna myśl:

- A może oszczędzasz siły czekając, aż dorosnę na tyle, by powędrować w świat? Do domu,
do Skandynawii? Może nie masz ochoty nic teraz robić? Ale musimy przecież im pomóc, tak
dobrze nas traktowali. Ja sam sobie z tym nie poradzę. Proszę cię, przyjacielu, który
towarzyszyłeś mi we wszystkim przez te długie lata, których wspomnienie nawiedza mnie w
koszmarach i które sprawiły, że nie znoszę pozostawać w jakimkolwiek zamknięciu. Wiesz o
tym, prawda? Wiesz, że ogarnia mnie paniczny lęk, gdy przestrzeń wokół mnie staje się za

45

background image

ciasna, gdy muszę wejść do jam pod ziemią lub zostanę zamknięty. Matka i ojciec mają tego
świadomość; musieli mnie bić po twarzy, bym się uspokoił, po tym jak znalazłem się w
pomieszczeniu bez wyjścia, przytrzymywany tam siłą, albo gdy dręczyły mnie złe sny.

Heike wpatrywał się w korzeń mandragory, korzeń tak przerażająco podobny do ludzkiej
istoty. W niezwykle dobrym stanie trwał przez stulecia. Choć często musiał być używany i
dotykany, nie było tego jednak po nim widać.

Dlatego właśnie sprawiał wrażenie, że żyje.

Heike powiesił amulet na haczyku obok posłania i wsunął się pod przykrycie. Czy i w jaki
sposób mandragora zareaguje, zależało tylko od niej.

Nawet przez moment nie czuł, że postępuje śmiesznie. Zwyczajny człowiek, ujrzawszy
chłopca przemawiającego do starego, poskręcanego korzenia, uznałby go za szaleńca. Ale
Heike nie miał takich myśli.

W nocnej ciszy, przerywanej jedynie przez zwierzęta, które przeżuwały czy też przekręcały
się w swych przegrodach, Heike śnił.

Sen był jedną z możliwości, jakie brał pod uwagę. Z opowieści wiedział, że mandragora
często przemawia podczas snu. Tak było z Ingrid, jego... kim ona była? Prababką, matką
jego dziada.

To właśnie przydarzyło się Heikemu, małemu pączkowi na pniu drzewa Ludzi Lodu, który
znalazł się daleko od swego rodu, a tak bardzo tęsknił do Północy, do innych jemu
podobnych, którzy by go zrozumieli.

We śnie ukazała mu się stara chata Eleny, wokół której nadal na jałowych zboczach
wypasali kozy. Domu Solvego, gdzie Heike cierpiał tak nieludzko, w ogóle tam nie było.

Ujrzał natomiast zbocza porośnięte dziwnymi roślinami, jakby krzewami... Z początku nie
mógł się zorientować, cóż to takiego, ale w końcu zrozumiał, że widzi krzewy winorośli.
Jęknął we śnie. Jakiej ciężkiej pracy wymagać będzie ich uprawa na tych suchych
zboczach! Nikt w Planinie nie uprawiał winorośli, nie dało się. Owszem, w bogatych rejonach
południowej Słowenii, ale nie tutaj!

Heike śnił, że Milan i on tyrają jak woły, by osiągnąć możliwie dobre zbiory. Ale później
pojawiła się cała gromada ludzi, którzy podziwiali ich i chwalili, kupowali od nich wino,
dziękując, iż spróbowali dokonać niemożliwego.

Potem sen był już tylko bezładną mieszaniną zdarzeń i postaci, z której na ogół składają się
wszystkie sny i z której następnego ranka niewiele się pamięta.

Ale sen o winnicy pozostał w pamięci Heikego, gdy rano się zbudził. Opowiedział o nim
przybranym rodzicom.

46

background image

Elena zaczęła wymachiwać rękami, nie mogła zrozumieć, co właściwie się wydarzyło. Ale
Milan uważnie wpatrywał się w swego zadziwiającego wychowanka. Przez długą chwilę nie
spuszczali z siebie wzroku.

W końcu Milan zdecydował:

- Spróbujemy.

- Oszaleliście! - jęknęła Elena.

Ale stało się tak, jak postanowił Milan. Nie zważając na prześmiewki i drwiny, sprowadził z
południa krzewinki winorośli, w pierwszym roku niewiele, i zasadził je w przygotowanej przez
Heikego ziemi na zboczach, przylegających do chaty Eleny. Dom Solvego zburzono, tym
zajął się Milan sam, by zaoszczędzić chłopcu złych wspomnień, i przygotowano więcej ziemi
pod uprawę. Nigdy jeszcze nie nanosili się tylu kamieni co tego lata! Milan cierpiał na bóle w
krzyżu, Heike więc często musiał pracować samotnie.

Ale plantacja winorośli powstała.

Pięć lat później Milan był najbogatszym człowiekiem w Planinie. Inni również spróbowali
uprawy winorośli, i to z powodzeniem, nikt jednak nie miał tak rozległych plantacji jak Milan.
Sława jego wina rozciągała się poza region. Nazwano je imieniem Heikego, a ceniono za
szczególny, pełny aromat, który cieszył się ogromnym uznaniem.

Heike wyrósł na przystojnego młodzieńca, co prawda przystojnego z daleka, kiedy patrzyło
się na jego wysoką, mocno zbudowaną sylwetkę, o niezwykle szerokich, ostro
zakończonych ramionach, które odebrały życie jego matce. Z bliska natomiast odpychająco
działała straszliwie brzydka twarz - aż do chwili, gdy spojrzało się w żółte oczy i dostrzegło
promieniujące z nich ludzkie ciepło. W piersiach wzbierał nagle jakby płacz, rozsadzały
uczucia, jakich nie dawało się wyjaśnić. Oszołomienie szczęściem, wzruszenie? Trudno to
było wyrazić.

Włosy Heike miał czarne, szczeciniaste, dłonie duże, dające poczucie bezpieczeństwa.
Nosił w sobie wielką moc, a była nią miłość do wszystkich, których uważał za swych
najbliższych. Eleny, Milana i licznego rodzeństwa.

Wiedział jednak, że zbliża się moment rozstania. Dom pełen był dorastających już dzieci, a i
tęsknota Heikego do rodzinnej krainy, do Ludzi Lodu, prawdziwych krewnych, z dnia na
dzień stawała się coraz silniejsza.

Elena płakała.

- Nie możemy cię utracić, Heike!

- Takie są prawa życia, matko. Dzieci opuszczają rodzinny dom, kiedy są już dorosłe. I
będziecie mieć o jedno miejsce do spania więcej i mniej o jedną gębę do wyżywienia.

47

background image

- Nie mów tak, chłopcze - rzekł Milan nabrzmiałym od łez głosem. Jak zwykle wieczorem
siedzieli razem przy stole rozmawiając. Heike był o wiele starszy od pozostałych dzieci,
zawsze traktowano go raczej jak jednego z dorosłych. - Mieliśmy nadzieję, że osiądziesz
tutaj, w wiosce. Wybierzesz sobie dziewczynę...

Heike uśmiechnął się krzywo.

- To wcale nie najgorsze rozwiązanie, ale moim obowiązkiem jest wrócić do Skandynawii.
Solve przejąć miał gospodarstwo w Norwegii, a jego siostra nic nie wie o tym, co się z nim
stało. Nie mam zamiaru opowiadać szczegółowo o jego losach, ale przynajmniej powinna
dowiedzieć się, że on nie żyje. Moje miejsce jest teraz przy moim rodzie. Gospodarstwo stoi
być może opuszczone, bez właściciela. To moje dziedzictwo.

- Rozumiemy cię - powiedział Milan. - Ale twoje rodzeństwo będzie za tobą gorzko tęsknić.
Cała wioska także! Dzieci, starcy...

- Jak sobie dasz radę w tak długiej podróży? - płakała Elena.

- Oczywiście dostaniesz ode mnie konia - rzekł Milan. - Tyle przynajmniej mogę dla ciebie
zrobić.

- Nie o tym myślałam - załkała Elena. - Czy ludzie cię zrozumieją? Czy nie będą zważać
jedynie na twój wygląd, nie dostrzegając wspaniałego wnętrza, które kryje się pod paskudną
maską?

Heike uśmiechnął się.

- Myślałem już o tym, matko. Wiem, że nie jestem szczególnie urodziwy.

- To nie tylko to. Na pierwszy rzut oka nie wydajesz się ludzką istotą. Na tym polega twoje
nieszczęście. Ogromna niesprawiedliwość losu.

- Nie troskaj się, matko - odparł Heike. - Mam przy sobie bardzo możnego obrońcę, wiecie o
tym oboje.

Milan kiwnął głową.

- Tak, i dobrze o tym wiedzieć. I... Heike... nie chciałem przedtem o tym mówić, ale ty
potrafisz o wiele więcej, prawda?

Heike zapatrzył się przed siebie.

- Tak. To prawda. Ale boję się wykorzystywać swe zdolności.

Teraz Elena utkwiła w nim wzrok.

48

background image

- Drogie dziecko, tak wiele razy zastanawiałam się... Kiedy byłeś mały, śpiewałeś jakieś
przedziwne zaklęcia, z których nie mogłam zrozumieć ani słowa. Później przestałeś je
powtarzać. Dlaczego tak się stało i co one miały znaczyć?

- Noszę je w sobie - odpowiedział ze spokojnym uśmiechem. - Są we mnie, ale teraz
pozostają nieme. - Roześmiał się. - Szczerze mówiąc, nie mam pojęcia, co znaczą. Nie są w
języku Solvego, ja też ich zupełnie nie rozumiem. Po prostu są.

- Pewnego dnia je zrozumiesz - orzekł Milan.

- Ja też tak sądzę. Jeden z moich przodków, nazywał się Ulvhedin, także znał podobne
zaklęcia, które nie wiadomo skąd się brały. I jeszcze Hanna, ona żyła bardzo, bardzo dawno
temu. Ulvhedin posłużył się nimi w walce ze złymi istotami, które wyszły z pogańskiej ziemi
w kraju daleko stąd.

Elena zadrżała.

- Strasznie to brzmi. Cieszę się, że nie posłużyłeś się swymi zdolnościami tutaj, Heike. Nie
spodobałoby się to sąsiadom.

Nadszedł dzień pożegnania. Ponieważ chwila była niezmiernie trudna dla wszystkich, nie
będziemy się nad nią rozwodzić.

Wszyscy wiedzieli, że szanse, by mogli się zobaczyć jeszcze raz, są znikome. Droga
Heikego do domu była daleka, poza tym chłopiec miał zamiar osiedlić się tam na stałe na
dworze noszącym długą, zawiłą nazwę, której nie potrafili powtórzyć: Grastensholm.

Oblicza smutku bywają różne. Tego dnia objawił się jako łagodny, chmurny żal, lecz i
wdzięczność, że los zetknął ze sobą Heikego i jego przybraną rodzinę. Że przeżyli wspólnie
czternaście pięknych lat.

Kiedy Heike znalazł się na szczycie jednego ze wzgórz, otaczających wioskę, przystanął i
odwrócił się. Długo spoglądał na garstkę domostw, których nigdy więcej miał już nie oglądać.

Potem skierował wzrok na las.

Tak jak oczekiwał, na jednym ze wzgórz pojawiła się tajemnicza postać. Jakże często w
ciągu tych lat spotykał ją w lesie! Nigdy nie zamienili ani słowa, bo przecież nie da się
rozmawiać z cieniem.

Ale teraz Heike szepnął stojącemu daleko Wędrowcowi w Mroku:

- Do zobaczenia!

Mroczna postać uniosła dłoń w geście pożegnania.

49

background image

Było to jakby potwierdzenie.

Heike uśmiechnął się uspokojony i ruszył naprzód.

Opuszczając Słowenię popełnił jeden wielki błąd. W jego pamięci długa podróż z Wiednia do
Salzburga, która miała miejsce tak dawno temu, jawiła się jako ciągła wędrówka na zachód,
w stronę gdzie słońce znika za horyzontem.

Jak mógł pięciolatek, przez cały czas zamknięty w ukrytej w powozie klatce, zauważyć, że
posuwają się także na południe? A w Planinie nic nie wiedziano o świecie.

Pomyłka ta okazała się fatalna w skutkach dla Heikego. Wkrótce bowiem przekonał się, że
nikogo nie może spytać o drogę. Ludzie na jego widok przerażeni odskakiwali w tył, a potem
uciekali w popłochu.

Dlatego jechał teraz na koniu, którego podarował mu Milan, kierując się prosto na wschód.
Minął Zagrzeb i węgierski Segedyn, a po długim miesiącu wędrówki przekroczył dolinę
Maruszy i znalazł się w Siedmiogrodzie. Posuwał się śladem dwóch Francuzów,
zapuszczając się zbyt daleko na wschód.

Kiedy lato z wolna zaczynało przeradzać się w jesień, znalazł się na przełęczy, którą
zamykał straszny, chory las...

Ale wtedy nie był już sam.

50

background image

ROZDZIAŁ V

Właśnie wchodząc w dolinę Maruszy spotkał swego towarzysza podróży. Nad rzeką, akurat
w miejscu, gdzie spływała ona z wyżyn Siedmiogrodu w węgierską pusztę, usytuowane było
nieco większe miasteczko.

Heikemu doskwierał głód i szukał jedzenia. Zapasy podróżne już się wyczerpały. Z
bolesnego doświadczenia wiedział, że jego wygląd przeraża ludzi, nieodmiennie spotykał się
z gestem oznaczającym „zgiń, przepadnij, Szatanie!”

Teraz nie było już rady, musiał się pożywić. Ale długo stał przyczajony w cieniu drzew przy
rynku, wahając się, czy wyjść z ukrycia. Czuł się jak w matni, opuszczony przez cały świat.
Nie mógł pojąć odrazy, jaką wywoływał w ludziach jego widok. Heike miał dobrą, życzliwą
duszę i bolało go takie traktowanie. Przecież w domu, w wiosce, wszyscy go lubili.
Wielokrotnie już żałował, że w ogóle ją porzucił.

Ale innego wyjścia nie było, musiał się na to zdobyć, o tym dobrze wiedział.

Zdał sobie także sprawę, że podróż na Północ będzie znacznie trudniejsza, niż mu się
wydawało.

W miasteczku odbywał się akurat jarmark. Tłoczyły się kramy, pełno było krów i wędrownych
kuglarzy. Heike ogromnymi oczami wpatrywał się w owo nowe, niespotykane zjawisko,
Planina była wszak bardzo małym i spokojnym zakątkiem świata. Tutaj panowały zgiełk i
rwetes, tętniło życie.

Jego szczególne zainteresowanie wzbudził pewien obrazek. Na małej scenie stał jakiś
młody człowiek i usiłował zaimponować tłumowi czarodziejskimi sztuczkami. Heikemu
spodobała się jego twarz - otwarta, inteligentna i po szelmowsku uśmiechnięta, z opadającą
gęstą grzywą brązowych włosów, która dawno już nie widziała nożyc. Oczy chłopaka były
piwne, bystre, usta szerokie i uśmiechnięte, a nos dość frywolnie zadarty, nadający całemu
obliczu wyraz optymizmu. Młodzieniec skakał po scenie jak piłka z gutaperki i wykonywał
niezwykle proste sztuczki równie niezwykle niezgrabnie.

Publiczność wyraźnie nie była zadowolona. W powietrzu fruwały zgniłe pomidory i inne
owoce. Okrzyki gniewu i dezaprobaty zagłuszały wypowiadane po niemiecku tyrady
kuglarza, w końcu chłopak musiał się schować.

Heike z wahaniem przeszedł na tyły podartego namiotu, będącego tłem dla sceny. Zastał
tam młodzieńca, którego opuścił już cały zapał. Pracowicie ścierał z twarzy sok pomidorowy.

Kiedy ujrzał buty Heikego koło siebie, oblizał palce i rzekł z wisielczym humorem:

- Coś w każdym razie człowiekowi skapnie! - Roześmiał się.

- Czy chcesz, bym ci pomógł? - zapytał Heike.

51

background image

Kuglarz podniósł wzrok i zaraz zerwał się na równe nogi.

- Kim jesteś? - zapytał, cofając się i ruchem dłoni jak gdyby odpędzając przybysza. - Czy to
sam Kusy oferuje mi swe usługi? W zamian za co? Za moją duszę?

- Duszę możesz sobie zatrzymać - uśmiechnął się Heike. - Nie mam nic wspólnego z
diabłem. Ale jeśli możesz zdobyć dla mnie jedzenie, spróbuję pomóc ci w czarach.

Chłopak dokładnie rozważał jego słowa, nadal zachowując rezerwę. Potem zadał dość
logiczne pytanie:

- Jeśli jesteś czarownikiem, to dlaczego nie zdobędziesz pożywienia za pomocą czarnej
magii?

- Nie przeszłoby mi przez gardło - łagodnie odparł Heike. - Ale sam widzisz, jak wyglądam, i
ciebie także to przeraziło. Trudno jest mi pomówić z kimkolwiek i dlatego mam kłopoty ze
zdobyciem czegoś do jedzenia.

- Nie jesteś w tym osamotniony.

- Wiem, widziałem. A może pomożemy sobie nawzajem?

- W jaki sposób? - z wyczekiwaniem w głosie zapytał chłopak.

- Czy jeszcze wracasz na scenę?

- Tak, niedługo.

- Nie wiem, ile potrafię, bo nigdy właściwie nie czarowałem, ale myślę, że poradzę sobie z
prostą sztuczką. Musisz patrzeć mi prosto w oczy ze sceny, a jednocześnie publiczność nie
może mnie widzieć.

- To da się zrobić. - Chłopak był teraz wyraźnie zaciekawiony. - Możesz ukryć się za
zasłoną, nieznacznie odsuniętą, a ja stanę odwrócony w twoją stronę.

Heike z aprobatą skinął głową.

- Doskonale! Tylko nie możesz stać, musisz siedzieć.

- Co masz zamiar zrobić? Nie na wszystko się zgodzę. Nie chcę żadnego rżnięcia piłą!

- Nie, nic z tych rzeczy. Ale najpierw musimy spróbować, czy to potrafię i czy ty przyjmiesz
moje impulsy, a dopiero potem urządzimy przedstawienie. Czy możemy wejść do namiotu?
Tutaj jeszcze ktoś nas zobaczy.

- Oczywiście. A po występie po równo podzielimy się zgniłymi pomidorami.

52

background image

Heike uśmiechnął się. Był pewien, że polubi chłopca.

Nadszedł czas, by rozpocząć przedstawienie. Peter, bo tak na imię miał chłopak, wyszedł na
scenę i skłonił się zgromadzonym. Wyraźnie znać było po nim zdenerwowanie. W czymś
takim nigdy nie brał udziału. Od strony gawiedzi natychmiast rozległy się gwizdy.

- Moje panie i panowie! - zawołał. - Spróbuję teraz przeprowadzić pewien eksperyment.
Potrzebna mi jest chwila skupienia, proszę więc o ciszę.

Niewiele osób rozumiało jego niemiecki, ale po pewnym czasie wśród publiczności
zapanował jako taki spokój.

Peter usadowił się na podłodze z nogami skrzyżowanymi po turecku. Intensywnie wpatrywał
się w Heikego, ukrytego za zasłoną.

Część publiczności, która nie zrozumiała zapowiedzi Petera, z zaciekawieniem zaczęła się
przyglądać i zastanawiać, co też z tego wyniknie. Wśród widzów rosło napięcie. Najbardziej
hałaśliwym zawadiakom znudził się już kuglarz, odeszli więc gdzieś dalej.

Jakiś mały chłopiec z publiczności już uniósł rękę, by posłać ku scenie naprawdę wielkiego,
wyjątkowo soczystego pomidora, ale ramię dorosłego powstrzymało go w pół ruchu.

- Poczekaj i popatrz! Jeśli nic się nie stanie, dopiero wtedy rzucisz.

Nagle oczy Petera ze zdziwienia zaczęły otwierać się coraz szerzej i szerzej, w następnej
chwili jakiś pomruk, jak gdyby westchnienie, przepłynął po tłumie.

Rozległy się piski kobiet.

Peter siedział całkiem nieruchomo, ale powoli, bardzo powoli unosił się znad podłogi, aż
wreszcie zawisł w powietrzu dobry łokieć nad sceną.

Heike był co najmniej równie zadziwiony. Zdał sobie sprawę, że do tej chwili tak naprawdę
nie wierzył w możliwość powodzenia sztuczki. Efekt tak go przeraził, że wypadł z transu i
Peter z hukiem wylądował na podłodze.

Wstał, krzywiąc się z bólu, ale zaraz triumfalnie zamachał do publiczności, która tymczasem
oszalała z zachwytu. Posypały się monety, mniejsze i większe, a Peter starannie je
pozbierał. Ludzie najwyraźniej pragnęli dalszych pokazów.

Na dzisiaj jednak było już dosyć. Peter twierdził, że wykonywanie sztuki do tego stopnia
pozbawiło go sił, iż przez resztę dnia musi odpoczywać.

Zaciągnął więc zasłonę i dwaj chłopcy zajęli się liczeniem pieniędzy.

53

background image

Niedługo było im dane posiedzieć w spokoju, gdyż zaraz nadbiegł jakiś człowiek. Heike
zaszył się w kącie, zasłaniając się połami namiotu.

Mężczyzna chciał zatrudnić Petera na stałe jako artystę. Mogliby wtedy jeździć po kraju i
zarabiać wielkie pieniądze. Peter, który był inteligentnym młodym człowiekiem, zapytał
natychmiast, jak ów pan wyobraża sobie swoją rolę.

- Oczywiście będę się tobą zajmował - odparł mężczyzna. - Będę pilnował, by nikt nie zabrał
ci twoich pieniędzy, zapowiadał twój numer i rozgłaszał o nim wszem i wobec.

- Serdeczne dzięki - uprzejmie odrzekł Peter. - Ale do tej pory radziłem sobie doskonale
sam, niepotrzebni mi są wyzyskiwacze. Dziękuję, ale teraz muszę jechać dalej.

Mężczyzna zmienił ton i chciał zmusić Petera do posłuchu groźbami. Chłopak odparł na to,
iż jest niezwykle wrażliwy i gdy ktoś wywoła jego wzburzenie, nie może występować. W
końcu mężczyzna odszedł z przekleństwem na ustach, zapowiadając, że wkrótce wróci.

- Musimy się stąd zabierać jak najprędzej - szepnął Peter Heikemu. - Jadę na wschód...

- Bardzo mi to odpowiada - ucieszył się Heike. - Ja także zmierzam w tym kierunku.

W pośpiechu zwinęli płótno i biegiem opuścili rynek. Ponieważ Peter nie miał konia,
załadowali prymitywny namiot na wierzchowca Heikego, a sami szli po bokach zwierzęcia.

Rączym krokiem opuścili miasteczko i wkrótce droga zaczęła się wznosić.

- Razem wiele możemy zdziałać - radował się Peter. - Ty pokażesz mi sztuczki, a ja je
wykonam. To chyba nie będzie wyzysk?

- Oczywiście, że nie, ja sam nie mogę pokazać się na scenie. Ludzie gotowi pomyśleć, że to
sam Zły urządza sobie zabawę. O, ale teraz to już naprawdę jestem głodny.

Dotarli do małej wioski, przycupniętej u stóp wzgórza. Peter od razu pobiegł w kierunku
domostw i kupił trochę chleba, mięsa i mleka. Później siedli na porośniętym lasem zboczu i
zabrali się do jedzenia.

Dzień się kończył, zaczynało zmierzchać. Nie mogli za długo odpoczywać, chcieli bowiem
dotrzeć do położonej nieco wyżej wsi, o której ktoś poinformował Petera. Podobno była tam
gospoda.

- Dokąd właściwie zmierzasz? - zapytał Peter. -”Na wschód” to bardzo ogólne pojęcie. ja
jadę do miasta, które nazywa się Klausenburg, mam tam krewnych.

- A ja do Wiednia - odrzekł Heike z dumą. - Tam się urodziłem i dlatego znam twój język na
tyle, by się z tobą dogadać. Ale Wiedeń będzie tylko pośrednią stacją. Później wyruszam
do...

54

background image

Pomimo zapadającego zmroku dostrzegł, że Peter od dobrej chwili wpatruje się weń ze
zdumieniem.

- Do Wiednia? - powtórzył Peter. - Ale ja właśnie stamtąd przybywam!

Heike zastygł w pół ruchu.

- Co takiego?

- No tak! Z każdą chwilą coraz bardziej oddalasz się od tego miasta!

- Co ty mówisz? Ale byłem pewien, że Solve i ja... No, cóż, takie są skutki, gdy nie można
spytać ludzi o drogę.

Przysiadł na kępie trawy.

- I co mam teraz robić? - zapytał zniechęcony. - Zawrócić?

- To niekonieczne. Chyba że chciałeś jechać do samego Wiednia.

- Nie, wybieram się daleko na północ. Do Skandynawii. Do kraju, który nazywa się
Norwegia, i do innego, do Szwecji. Tam mieszka moja ciotka. A nie wiem nawet, gdzie leżą
te kraje! - Ukrył twarz na kolanach.

- Przestań się tak roztkliwiać, na pewno zdołamy sprowadzić cię na właściwy kurs. Nie
możesz zawrócić samotnie, to niebezpieczna okolica. Dojedziemy do wioski, w której jest
gospoda, tam prześpimy się z problemem, a rano będziesz widział świat w jaśniejszych
barwach.

Heike wstał z westchnieniem. Wszystko wydawało mu się takie bezsensowne. Cały miesiąc
jazdy, a był dalej od celu swej podróży niż kiedykolwiek przedtem!

Podjęli wędrówkę. Zapadła już noc, w ciemności z trudem odnajdowali drogę. Nie mieli
odwagi jednak się zatrzymać, potrzebowali dachu nad głową.

Peter opowiadał o sobie. Studiował w Wiedniu i był bardzo światłym i oczytanym
młodzieńcem. Rodzina jednak zaczęła mieć kłopoty i rozpadła się, Peter musiał więc
przerwać studia. Wyruszył na wędrówkę do krewnych w Siedmiogrodzie i aby po drodze nie
umrzeć z głodu, próbował pokazywać czarodziejskie sztuczki, całkiem bez powodzenia, aż
do chwili pojawienia się Heikego.

- A ja myślałem, że jesteś kuglarzem - śmiał się Heike. - Na takiego wyglądasz.

- Mam to potraktować jako komplement czy obelgę?

- Moim zdaniem kuglarze to sympatyczni ludzie - wielkodusznie odparł Heike.

55

background image

Rozmawiali dalej. Peter rzeczywiście był bardzo miłym kompanem, optymistą jakich mało i
wkrótce humor poprawił się Heikemu na tyle, że nie patrzył już w przyszłość tak czarno.
Mógł zatrzymać się u krewnych Petera w Klausenburgu do czasu, gdy dowie się dokładnie,
którędy ma jechać, i...

Peter zatrzymał się.

- Zadziwiające! Do gospody nie miało być aż tak daleko! Z tego, co mówili w poprzedniej
wiosce, powinniśmy już tam dotrzeć.

Rozejrzeli się dokoła w ciemnościach, ale zdołali jedynie zobaczyć postrzępione szczyty gór,
rysujące się czarno na tle granatowego nieba. W pobliżu szumiała rzeka lub strumień, poza
tym panowała cisza.

- Droga jest zastanawiająco wąska - mruknął Peter, pochylając się. - Sądzisz, że
zabłądziliśmy w ciemności?

- To możliwe - przyznał Heike.

- Co teraz zrobimy? - zapytał Peter już nie tak pewnym głosem. - Okolica pełna jest dzikich
zwierząt. Krucho będzie i z nami, i z koniem, jeśli nas zwietrzą.

Heike rozejrzał się dokoła.

- Nie przejmuj się drapieżnikami - rzekł w zamyśleniu. - Długo już podróżuję, i z bardzo
daleka. Mijałem najdziksze górskie pustkowia, gdzie dokoła wyły wilki. Żaden nie tknie ani
nas, ani konia, Peterze.

Kompan popatrzył nań badawczo.

- Masz może Anioła Stróża? A może jakiś amulet?

- To drugie - spokojnie odparł Heike.

Peter nie pytał już więcej. Uznał swego towarzysza za niezwykłą osobę, ale jeśli miał on
powiązania z jakimś innym światem, na pewno nie było to królestwo Szatana!

Wszystko jedno więc, co to było.

Pod półką skalną rozpięli płótno namiotu, osłaniające zarówno ich, jak i konia ze wszystkich
stron. Ułożyli się do snu, słysząc, jak dokoła krążą w poszukiwaniu zdobyczy wszystkie
drapieżniki Transylwanii. Heikego i jego towarzyszy zostawiły jednak w spokoju. Wokół jamy
nad półką skalną zataczały wielki łuk.

- Kim jesteś, Heike? - szepnął Peter w ciemnościach.

56

background image

Upłynęła dobra chwila, zanim otrzymał odpowiedź.

- Nie wiem, Peterze. Właśnie dlatego jadę do Skandynawii. Muszę poznać prawdę. Bo
widzisz, należę do rodu, który nosi w sobie zarówno dobre, jak i złe dziedzictwo. I, na
wszystkie moce, żywię nadzieję, że mam w sobie owe dobre siły.

Następnego dnia stało się dla nich całkiem jasne, że zbłądzili. Odeszli tak daleko od ścieżki,
że nawet jej nie znaleźli. W jaki więc sposób mieli odnaleźć gościniec?

Rozglądali się za głębokim korytarzem wydrążonym w ziemi, doliną Maruszy, ale wokół nich
rozciągał się jedynie lekko pofałdowany krajobraz: łagodne trawiaste wzgórza, głębokie lasy
i doliny. Doliny i doliny, jak okiem sięgnąć doliny.

Pogubili się ze szczętem, nie wiedzieli nawet, czy znajdują się na północ, czy na południe od
Maruszy.

- Na południe od rzeki znajduje się część Karpat, zwana Alpami Transylwańskimi - wyjaśnił
Peter. - Na północy leżą Góry Bihorskie. Nie mam pojęcia, gdzie jesteśmy!

- Dużo wiesz. - Peter wyraźnie zaimponował Heikemu.

- Mówiłem już, że jestem bardzo oczytany - roześmiał się Peter, ale w jego śmiechu
zabrzmiał wyczuwalny lęk. Zdawali sobie sprawę, że jeśli obiorą zły kierunek marszu, będą
się coraz bardziej oddalać od doliny Maruszy.

Można by sądzić, że powinni przynajmniej wiedzieć, po której stronie rzeki się znajdują, ale
w ciemnościach nocy przechodzili przez tak wiele mostów, że stracili rachubę, a na ich
usprawiedliwienie trzeba dodać, że byli przy tym zmęczeni i wystraszeni.

- W każdym razie dobrze, że zdobyłeś aż tyle jedzenia - powiedział Heike.

- Tak, nieźle zarobiliśmy na tym numerze z unoszeniem się w powietrzu. Ale lądowanie było
doprawdy twarde, nie wolno ci tego powtarzać! Choć pewnie nigdy już nie nadarzy się
możliwość, by występować...

Pesymistyczny nastrój Petera nigdy nie trwał długo.

- Głupstwa plotę! Nie jesteśmy jeszcze straceni! Mamy jedzenie, jesteśmy młodzi, silni i
bardzo mądrzy. Prawda?

- Oczywiście, że tak - uśmiechnął się Heike.

Tak bardzo się cieszył, że znalazł sobie towarzysza podróży. Peter był co prawda ubogi, ale i
Heike nie był bogaczem. Moralność Petera być może pozostawiała wiele do życzenia, ale
był wesołym kompanem, i to wystarczyło.

57

background image

Nie wolno im było martwić się na zapas, każdy dzień musieli traktować oddzielnie.

Górskie pustkowia zdawały się nie mieć końca. Nigdzie nie widać było bodaj śladu ludzkich
osad.

Ale późnym popołudniem, kiedy słońce zawisło niepokojąco nisko nad horyzontem, a cienie
stawały się coraz dłuższe i posępniejsze, Peter nagle zawołał:

- Spójrz, tam, na kolejnym wzgórzu! Jeśli to nie droga, to gotów jestem oddać cały swój
majątek!

- Taka obietnica z łatwością przychodzi komuś, kto w ogóle go nie ma! Ale masz rację.
Chodźmy!

Wstąpiły w nich nowe siły, przemierzyli kolejną dolinę i...

Rzeczywiście była tam dróżka. Peter z radości aż uklęknął i ucałował zarośniętą trawą
ziemię.

Rozejrzeli się dokoła. Heike zwrócił się do towarzysza:

- Jak sądzisz, w którą stronę?

Peter wahał się chwilę.

Stali właśnie na drodze, którą wcześniej tego lata jechali dwaj Francuzi. Chłopcy jednak nic
o tym nie wiedzieli.

- Tędy - orzekł Peter i dokonał złego wyboru.

Nie zdążyli ujść daleko, gdy na skraju drogi ujrzeli coś przed sobą.

- To ludzie! - zawołał Heike zdumiony. - A już prawie uwierzyłem, że jesteśmy sami na ziemi.

- I ja także. To dziewczyna... Pochyla się nad leżącym mężczyzną. Chodź, pospieszmy się!

Dziewczyna zauważyła podróżnych i podbiegła w ich stronę.

- Ach, czy jesteście aniołami, które przybywają w potrzebie? - zawołała po niemiecku. Nagle
zatrzymała się. Obrzuciwszy Heikego spojrzeniem stwierdziła: - Nie, nie jesteście aniołami.

Bez wątpienia w jej glosie brzmiała trwoga.

- Nie bój się - uśmiechnął się Peter. - To jagnię w wilczej skórze. Jeśli ktoś jest aniołem, to
jest nim na pewno mój towarzysz Heike. Czy możemy ci w czymś pomóc?

58

background image

Dziewczyna nie była pięknością, wydawała się jednak szczera i miła. Miała prostą, chłopską
twarz, bez śladu duchowego wyrafinowania, ale na co ono komu na takim pustkowiu?

- Mój ojciec - powiedziała. - On nie żyje. Zabłądziliśmy i nie mógł już znieść męczącej
wędrówki.

- Przykro nam o tym słyszeć - powiedział Peter.

Dziewczyna wcale nie sprawiała wrażenia pogrążonej w głębokim żalu.

- Ani słowa złego o zmarłych - rzekła krótko. - Czy możecie mi pomóc go pochować?

Kiedy podeszli bliżej, lepiej ją zrozumieli. Leżący na ziemi mężczyzna cuchnął podłą
gorzałką, choć przecież już nie oddychał. Nieboszczyk wydawał się wulgarną, nędzną
kreaturą. Na pierwszy rzut oka widać było, że to wędrowny oszust. Twarz poorana zbyt
wczesnymi zmarszczkami, sterana rozpustnym, łajdackim życiem. Wystrojony w barwne
szatki, pomimo prostackiej pseudoelegancji był niewiarygodnie brudny i zaniedbany.

Młodzieńcy niewielkie mieli pole do popisu. Zaraz zabrali się za przygotowywanie
odpowiedniego grobu, co okazało się wcale niełatwe, gdyż nie mieli łopat ani żadnych
narzędzi, mogących im ułatwić kopanie. Pochówek odbył się w milczeniu; w ten sposób
okazali szacunek zmarłemu. Peter odmówił krótką modlitwę, po czym szybko oddalili się z
tego miejsca.

Dziewczyna, nazywała się Mira, nie miała pojęcia, gdzie się znajdują. Ona i jej ojciec
przybyli mniej więcej z tej samej strony co chłopcy. Zostali przepędzeni z małej górskiej
wioski, w której ojciec przywłaszczył sobie zbyt wiele rzeczy, należących do jej
mieszkańców.

Ku jego wielkiemu zmartwieniu wieśniacy zdołali odebrać mu wszystko, co tak uczciwie
nakradł, tak więc ani on, ani córka nie posiadali już nic. Mira przyrzekła kiedyś matce, że
będzie zajmować się ojcem, ale zadanie to okazało się nad wyraz trudne, gdyż ojciec
pomiatał nią, rozkazywał i bił, kiedy za dużo wypił, a tak było ciągle.

- Wybaczcie, że tak mówię - urwała. - Mimo wszystko był moim ojcem.

Peter uśmiechnął się do niej czarująco.

- Czasami ma się prawo wylać całą żółć, jaka nagromadzi się w człowieku.

- Tak, ale nie jest dobrze...

Lękliwie rozejrzała się dokoła. Wiedzieli, o co jej chodzi. Gdy źle mówi się o zmarłym, jego
duch może prześladować tego, kto nierozważnie wypowiadał takie słowa.

Peter odwrócił się i przez chwilę szedł tyłem mówiąc głośno i wyraźnie:

59

background image

- Pokój twej duszy, niech spoczywa w pokoju!

Po czym dostojnie uczynił w powietrzu święty znak krzyża, taki, jak czynią księża, kierując
go ku drodze, która znikała za nimi w ciemnościach.

Dwie godziny później, kiedy naprawdę zaczęło zmierzchać, znaleźli się w pobliżu położonej
wysoko przełęczy, którą jakiś czas temu sforsowali Yves i jego stryj. A kiedy z niej wyszli...

- Do licha - szepnął Peter. - Czy to las, czy żywy trup?

Wypowiedź tę można było uznać za absurdalną, lecz Heikemu wydała się całkiem na
miejscu. Przez chwilę stali nieruchomo, wdychając wilgotne, duszne powietrze zaległe
między drzewami. Przerażony koń zarżał i położył uszy po sobie.

Było już późne lato i rozpad lasu tym bardziej rzucał się w oczy. Mira, siedząca na końskim
grzbiecie, zadrżała.

- Czuć tu śmiercią - bezgłośnie powiedział Peter.

- Tak - odmruknął Heike.

- Czy las może być tak...?

Peter nie dokończył zdania, ale Heike świetnie go zrozumiał.

- Jak gdyby miał oczy - dodał, bardzo cicho ze względu na Mirę.

- Może zawrócimy? - bąknął Peter.

- Nie wiem - odparł Heike. - Coś się tutaj kryje.

- Dlaczego tak jęknąłeś?

- Mój... amulet.

- Co on ma z tym wspólnego?

- Nie spodobało mu się, że chcę zawrócić.

Peter wpatrywał się w przyjaciela.

- Cóż ty, u diabła, wygadujesz?

Heike rozpiął koszulę i pokazał mu amulet.

Peter ze zdumienia rozdziawił usta.

60

background image

- Mandragora? Święty Boże!

- Czuwała nade mną przez dziewiętnaście lat, Peterze.

- I teraz życzy sobie, byśmy jechali dalej?

- Tego nie powiedziałem. Wiem jedynie, że skuliła się na znak protestu.

- Nic z tego nie pojmuję!

- Boję się! - rozpłakała się Mira. - O czym wy mówicie?

- O niczym - uciął Peter.

- Zostałem do czegoś wybrany - mówił Heike. - Wszyscy, do których mandragora pragnęła
należeć, zostali wybrani do zwalczania złych mocy. Nie wiem teraz, co mam robić. Nie
śmiem się jej sprzeciwiać.

- Sądzisz, że las jest złą mocą?

Heike patrzył na niego żółtymi jak siarka oczami.

- A jak ty sądzisz?

Peter zaśmiał się nerwowo.

- No, w każdym razie nie jest dobry! - Westchnął. - Ale masz rację. Nie wiadomo, dokąd
zajedziemy, gdy zawrócimy. A las musi się przecież kiedyś kończyć.

- Właśnie - cicho odparł Heike. - Tego właśnie się obawiam.

- Co chcesz przez to powiedzieć? - zapytał Peter, jak zawsze bystry.

- Chodzi mi o to, co może kryć ten las.

Odpowiedź ta odebrała Peterowi mowę. W milczeniu posuwali się naprzód, prowadząc
między sobą opierającego się konia. Mira ze strachu zamknęła oczy.

Czuli się bardzo niepewnie, gorzej nawet niż Francuzi. Trójka młodych ludzi była bowiem
bardziej wrażliwa niż francuscy szlachcice. Tamci, siedząc na koniach, byli bezpieczniejsi niż
bezbronni chłopcy. Przyznać też trzeba, że czuć już było jesienną zgniliznę, odór unosił się z
nasiąkniętej wilgocią ziemi i zatrzymywał w powietrzu. Bluszcz przybrał chorobliwie żółtą
barwę, a wstęgi porostów zwisające z gałęzi wydawały się bardziej lepkie niż normalnie.

Wszystko to wywarło niesamowite wrażenie na chłopcach, a zwłaszcza na Heikem. Mira
zasłaniała teraz rękami także i uszy. Nie patrzeć, nie słyszeć, nie wiedzieć!

61

background image

- Wyczuwa się tutaj coś niezdrowego, Peterze - powiedział cicho Heike.

- Nie musisz mi o tym mówić!

- Chodzi mi o coś głębszego. Wszystko inne widzimy. Ale jest coś, czego nie dostrzegamy, a
co jest o wiele bardziej niebezpieczne. Las jest jedynie osłoną.

- Osłoną? Chcesz powiedzieć, że coś znajduje się w głębi, pod tym ohydnym poszyciem?

Heike zastanawiał się.

- Albo w środku - powiedział wolno. - W głębi lasu.

- I twierdzisz, że mamy to zbadać?

- Jeśli się wahasz, to nie.

- Do diaska! Rozbudziłeś moją ciekawość. Idę z tobą!

Przeszli jeszcze kawałek, ale Heike znów przystanął.

- Nie, nie chcę was w to wciągać. Zawracamy!

- Nigdy w życiu - sprzeciwił się Peter. - Nie widzisz, że ta napuchnięta wodą gęstwina
zaczyna rzednąć? Przeszliśmy przez nią, nie natykając się na nic okropnego!

Jego optymizm zaraził Heikego.

- A więc dobrze, jedźmy dalej. Właściwie to dość podniecające, prawda?

- Najciekawsza przygoda, w jakiej brałem udział - stwierdził Peter. - W twoim towarzystwie
zdarzy się człowiekowi co nieco przeżyć. Zastanawiam się, jakbym się czuł, gdybym musiał
iść tędy sam!

- Mnie także nie przypadłoby to do gustu - zapewnił go Heike na swój powolny, dający
poczucie bezpieczeństwa sposób. - A teraz mamy jeszcze pod opieką dziewczynę!

Uśmiechnęli się do siebie.

Ich dusze przenikał jednak lęk, ale starali się go nie okazywać. Las nie zdjął z nich jeszcze
swego dławiącego uścisku, choć na horyzoncie wyraźnie zaczęło się przejaśniać.

Niedługo potem zostawili za sobą ostatnie drzewa i roztoczyła się przed nimi nieduża dolina.
Na jej dnie usytuowane było miasteczko.

- Hura! - zawołał Peter. - Dotarliśmy do ludzi!

62

background image

- Gdzie? - spytał Heike.

- Nie widzisz? Tam, w dole widać gromadkę domostw!

Teraz także i Mira ośmieliła się odjąć dłonie od uszu i otworzyć oczy.

- Naprawdę nie widzisz, Heike? - wykrzyknęła. - Ach, mój Boże, dotarliśmy do ludzi! Dzięki
ci, Święta Mario!

- Tak, teraz widzę - uśmiechnął się Heike. - Wydawało mi się, że to rozrzucone kamienie. Ale
tam przecież jest nawet kościół!

- O zmroku lepiej widzę niż ty, zauważyłem to już wczoraj. Chodźmy, pospieszmy się, zanim
zapadną ciemności!

W pół drogi Heike jeszcze raz wstrzymał prowadzonego przez siebie konia.

- Słyszeliście?

- Nie - zdziwił się Peter, który szedł przodem i teraz odwrócił się, nasłuchując.

- Uderzenia skrzydeł jakiegoś wielkiego ptaka, a raczej dwu. Ale jest tak ciemno...

Mira uderzyła w krzyk:

- Coś koło mnie przeleciało ze świstem, a potem coś żywego uderzyło we mnie, otarło się o
moją twarz! Chcę zejść na dół, do was!

Heike pomógł jej zsiąść z konia.

- Już odleciały - powiedział cicho do dziewczyny.

- Nic nie słyszałem - wyznał Peter.

- Były bardzo blisko - rzekł Heike w zamyśleniu.

Jedynie jemu nie przyniosła ulgi świadomość, że wydostali się ze strasznego lasu.

63

background image

ROZDZIAŁ VI

Mira w dalszym ciągu nie ufała Heikemu, nie chciała patrzeć na jego ogromną postać, która
w milczeniu posuwała się z tyłu. Kurczowo ściskała Petera za rękę, jak gdyby on był jedyną
ostoją w tym przerażającym świecie. Heike prowadził konia i tak schodzili w dół,
niewygodną, wąską ścieżką, w ciemności.

- Aach! - jęknęła Mira. - Byłam naprawdę bliska śmierci w tym straszliwym, podmokłym lesie!
Wydawało mi się, że zewsząd obserwują nas złe ślepia, czają się w drzewach, w mchu,
czyhają w bagnie. Musiałam zamknąć oczy, by nie natrafić na żaden zły wzrok.

- Ale to już minęło - uśmiechnął się Peter. - Wiesz, człowiek potrafi tak wiele sobie wmówić.
Dopiero później widzi, jak histerycznie się zachowywał. Ale posłuchaj, coś przyszło mi do
głowy... Nie będzie zbyt dobrze wyglądało, gdy nagle pojawimy się w wiosce jako troje
zupełnie obcych sobie ludzi. Może powiemy, że ty, Miro, jesteś siostrą jednego z nas?

- Tak, twoją! - wykrzyknęła, przysuwając się do Petera. W następnej chwili zdała sobie
sprawę, że palnęła głupstwo, bo wcale nie marzyła o tym, by być siostrą czarującego
Petera. Ale z drugiej strony nie chciała, by ktoś pomyślał, że jest spokrewniona z Heikem.
Był tak odmienny od niej, jej zdaniem właściwie niepodobny do nikogo na świecie.

Kiedyś, w pradawnej przeszłości, musiał wynurzyć się z jakiejś otchłani...

Choć przecież Peter ręczył za niego.

I tak delikatnie zdjął ją z grzbietu konia, mimo że wzbraniała się przed jego dotknięciem.

Ale jak szkaradnie wygląda!

Właściwie nie miało większego znaczenia, za czyją siostrę będzie uchodzić, wszak
potrzebowali schronienia zaledwie na jedną noc.

Tak przynajmniej wydawało się Mirze...

Późna pora odebrała jej siły. Myśli kłębiły się w głowie. Ojciec... Ojciec, śpiący teraz
wiecznym snem w grobie, którego nikt nie odnajdzie! Sam...

Nie, nie chciała płakać! Raczej powinna myśleć o wszystkich tych dniach, gdy musiała
ratować ojca z opresji, w które się wplątał, wypraszała wolność u władz, odnosiła skradzione
przedmioty, uprzedzała wspólników, by wystrzegali się jego matactw, zajmowała się
cuchnącym gorzałą bezwładnym cielskiem, jakim stawał się po hałaśliwych biesiadach z
podobnymi sobie...

A te wszystkie razy, które na nią spadły! Po jednej z kolejnych awantur ogłuchła na jedno
ucho. Tylko dlatego, że nie zgadzała się sprzedawać swego ciała, gdy brakło mu pieniędzy.

64

background image

On jednak i tak zdołał ją upokorzyć. Sprowadzał dla niej „klientów”, natrętnych, ohydnych
mężczyzn, których wpuszczał do jej izdebki, do szopy czy gdzie tam zdobyli dach nad
głową. Wybuchał śmiechem, słysząc jej rozdzierające krzyki i wołanie o ratunek. Dostawał
przecież pieniądze, za które mógł kupić sobie więcej wódki.

Nad tym, owszem, mogła płakać, ale nie nad nim.

Czy też może powinna odczuwać żal? Czyż nie jest obowiązkiem córki szanować ojca
nawet po jego śmierci? Czy nigdy nie zdoła się od niego uwolnić?

I jeszcze śmiała snuć marzenia o Peterze!

Odruchowo wysunęła dłoń z jego dłoni.

Przedziwne, ale miała wrażenie, że od tyłu napływa ciepło i poczucie bezpieczeństwa. Jak
gdyby ten okropny Heike... rozumiał?

Niemądre myśli

- Dokąd zmierzaliście? - zapytał ją Peter. - Ty i twój ojciec?

- Och, dokądkolwiek. Kiedy taki człowiek jak on da się poznać we wszystkich
cywilizowanych okolicach, pozostają tylko bezludne pustkowia.

- Wiele jest takich niebieskich ptaków - stwierdził Peter. - Ja byłem jednym z nich.

- Ty? Ależ ty wyglądasz na szlachetnie urodzonego!

- Naprawdę? - roześmiał się. - Ja mam jedynie szlachetne serce, ale z powodu ubóstwa nie
mogę z niego korzystać. Miałem być profesorem, a zamiast tego zostałem marnym
kuglarzem. Heike mnie uratował.

- Czy... czy on także jest błędnym rycerzem?

- Heike? Nie, on zmierza do domu, na Północ, do Skandynawii. Tam ma przejąć rodowy
dwór albo nawet dwa dwory.

Mira odwróciła się i szeroko otwartymi oczami wpatrywała się w Heikego. W ciemności
dostrzegała jedynie olbrzymią sylwetkę z niezwyczajnie szerokimi ramionami. Twarz
szczęśliwie skrywał cień, nie miała ochoty znów jej zobaczyć.

Czy naprawdę uśmiechnął się do niej przyjaźnie, czy też było to tylko złudzenie?

Peter westchnął:

65

background image

- Czeka nas jeszcze jeden kłopot. W jaki sposób mieszkańcy miasteczka zrozumieją, o co
nam chodzi? I jak my pojmiemy ich mowę?

- W wiosce, w której byliśmy z ojcem ostatnio, nie zrozumieliśmy ani słowa - przyznała Mira.
- I tutaj też pewnie mówią tym samym językiem.

- Wielce obiecujące - cierpko rzekł Peter.

Kiedy nareszcie dobrnęli do miasteczka, zapadła już głęboka noc, ale okna świeciły ciepłym,
żółtym blaskiem. Wkrótce dotarli do rynku, przy którym mieściła się karczma. Uwiązali konia
i weszli do izby szynkowej.

Siedząca tam garstka mężczyzn umilkła, zwracając ku nim zastygłe nagle twarze. Po
pierwsze, było już podejrzanie późno, a po drugie, tu, na południu, nigdy nie akceptowano
obecności kobiet w tak męskim rejonie, jakim była izba szynkowa. Wszyscy czterej
poderwali się z miejsc, gdy tylko Heike znalazł się w kręgu światła. Energicznie zaczęli
czynić znak krzyża, a potem ruchy mające powstrzymać Heikego przed zbliżeniem się do
nich.

- Gruss Gott - powiedział swym jasnym głosem Peter.

Zalali go potokiem wzburzonych słów, wskazując przy tym na Heikego. Najwyraźniej życzyli
sobie, by jak najszybciej opuścił ich przybytek. I Mira także, tak, właściwie cała trójka
powinna w jednej chwili odejść z miasteczka.

Ale Heike drgnął, słysząc ich głosy. Przecież to język Dimitriego! pomyślał.

Pozdrowił obecnych, lekko się kłaniając, i rzekł w ich mowie:

- Nie zwracajcie uwagi na mój nieszczęsny wygląd, nikt nie pytał mnie o zdanie, gdy
przyszedłem na świat. Zapewniam was, że nie macie do czynienia z siłami ciemności, ale
nie zaprzeczam, że moja twarz zawsze utrudniała mi nawiązywanie kontaktów z ludźmi.
Bardzo proszę, sądźcie mnie według mego usposobienia, nie po wyglądzie!

Natura obdarzyła Heikego głębokim, przyjemnym głosem, który zawsze wywierał dobre
wrażenie. Było tak i teraz. Mężczyźni nieco się uspokoili, ale nadal stali, gotowi rzucić się do
ucieczki na pierwszą oznakę niebezpieczeństwa.

- Ja i moi przyjaciele, rodzeństwo Peter i Mira, jedziemy z daleka i zabłądziliśmy. Czy
możecie powiedzieć nam, gdzie jesteśmy, i czy moglibyśmy dostać coś do jedzenia i
schronienie na dzisiejszą noc?

Mężczyźni, z ulgą przyjmując możliwość złożenia kłopotu na barki kogoś innego, zawołali
zaraz:

- Zeno!

66

background image

Wyszedł karczmarz w swym wielkim fartuchu i jeden z mężczyzn rzekł, wskazując na
Heikego:

- On twierdzi, że nie jest niebezpieczny i, na Boga, niemal mu wierzę. Chcą coś zjeść i
przenocować.

Zeno w milczeniu przyglądał się gościom, szczególnie długo zatrzymując badawcze
spojrzenie na Heikem.

Wreszcie skinął lekko głową i dłonią dał znać, że mają usiąść i czekać na podanie posiłku.

Mężczyźni zaprosili ich do dużego stołu, obcy przybysze wyraźnie wzbudzili ciekawość
miejscowych.

Przez chwilę panowało milczenie, wszyscy obecni mierzyli się tylko wzrokiem. W końcu
Heike odezwał się łagodnie:

- Zdaje się, że macie tu w wiosce jakieś kłopoty?

Peter i Mira naturalnie nic nie zrozumieli, ale mężczyźni gwałtownie zadrżeli. Zeno wyszedł
właśnie z kuchni i usłyszał słowa Heikego.

Nikt mu nie odpowiedział. Popatrzyli po sobie, niepewni i podejrzliwi.

Zeno usiadł przy stole i zachowując kamienny wyraz twarzy, ze wzrokiem utkwionym w
Heikego, zapytał:

- Dlaczego tak uważasz?

Z żółtych oczu Heikego promieniowała łagodność.

- Trudno na to odpowiedzieć, ale jeśli dowiem się czegoś więcej, być może będę mógł wam
pomóc.

Wsłuchiwali się z uwagą, ale jakby napięcie nieco z nich opadło. Siedli wygodniej i
odetchnęli.

- Jak ty, taki młody chłopak, możesz mówić nam takie rzeczy? - Na twarzy Zeno malowała
się surowość.

- Ponieważ wywodzę się z rodu, który posiadł moc zwalczania zła.

Z trudem chwytali oddechy, lękliwie rozglądając się dokoła, jak gdyby coś mogło kryć się w
zakamarkach izby.

67

background image

- Tu nie ma niczego złego - stwierdził Zeno, ale wyraz jego oczu przeczył tym słowom. - Tu
nie ma absolutnie nic złego, nie pojmuję, jak mogła przyjść ci do głowy taka absurdalna
myśl!

Heike wzrokiem omiótł pomieszczenie.

- Ten las... - rzekł powoli. - Czarne ptaki, krążące nocą... I dlaczego nie ma u was wianków z
czosnku, jak we wszystkich gospodach Słowenii, Węgier i tutejszych okolic?

- Nie rozumiem, o czym mówisz - mruknął Zeno.

- Powiedz więc przynajmniej, gdzie jesteśmy!

- Miasteczko nazywa się Stregesti i leży w Ardeal.

Peter, który na próżno usiłował zrozumieć rozmowę, nagle się ocknął.

- Ardeal to rumuńska nazwa Siedmiogrodu, a „strega” oznacza, Boże, zmiłuj się nad nami,
czarownicę!

Heike odetchnął z ulgą.

- Ach, tak - rzekł po prostu. I dalej mówił po niemiecku: - Wyraźnie widzę, że ci mężczyźni
pragną podzielić się ze mną jakimiś troskami, ale nie mają odwagi tego uczynić. Boją się
kogoś lub czegoś. Prawdopodobnie osobie, która ma za długi język, grozi straszliwa kara.

- Ale o czym rozmawialiście? Oni wyglądają na śmiertelnie wystraszonych!

- Później ci to wyjaśnię.

Znów zwrócił się do mężczyzn:

- Nie ma tu czosnku powiązanego w wianki... Czy to znaczy, że nie ma tu również
wampirów?

Znaleźli się teraz na bezpiecznym gruncie. Na twarzach mężczyzn odmalowała się ulga.

- Nie! Nie ma żadnych wampirów!

- Ale jest za to coś innego?

I znów dało się wyczuć strach, choć twarze pozostały kamienne, nieprzeniknione.

- Co innego? - niefrasobliwie powtórzył Zeno. - A cóż by to miało być? No, jedzenie już
chyba goto...

Urwał w pół słowa. Wszyscy nasłuchiwali. Na twarzach widać teraz było już wyraźny strach.

68

background image

Z zewnątrz dobiegł odgłos wtaczającego się na rynek powozu.

Peter uśmiechnął się.

- Któż to urządza sobie przejażdżkę o tak późnej porze?

Mężczyźni wyglądali, jakby mieli ochotę rozpłynąć się w powietrzu, a nie mogli wyjść z
szynku, nie napotykając w drzwiach pasażerów powozu.

Otworzyły się drzwi, do środka weszły dwie damy. Wyższa i starsza gwałtownie się
zatrzymała. Nosiła czarną woalkę, ale pod nią można było dostrzec niezwykle urodziwą
twarz, parę wielkich czarnych oczu i drgające nozdrza.

Starsza dama zawróciła na pięcie i popychając przed sobą młodszą, prześliczną
dziewczynę, opuściła karczmę. Wkrótce dało się słyszeć turkot odjeżdżającego w szalonym
pędzie powozu.

W karczmie zapadła grobowa cisza. Mężczyźni stali jak wryci, spoglądając na siebie z
niedowierzaniem. Później zwrócili oczy ku Heikemu.

Nie spuszczali z niego wzroku.

- Cóż to za piękne damy? - zapytał Peter.

Heike przetłumaczył jego pytanie.

Mówienie sprawiało Zeno wyraźną trudność.

- To księżniczka Feodora i jej kuzynka Nicola. Mieszkają w pobliżu.

W izbie znów zapanowało milczenie.

I nagle Zeno przemówił do Heikego, powoli, jak gdyby się budził:

- Zaiste, z niezwykłego musisz wywodzić się rodu. Nigdy dotąd się to nie zdarzyło.

Mężczyźni rozeszli się do domów i goście w samotności spożywali posiłek.

Zeno krążył między kuchnią a izbą szynkową niczym zdezorientowana kura, nie mając
odwagi odezwać się do Heikego.

Dopiero gdy zaprowadził ich na piętro, by pokazać pokoje, zdobył się na kilka znaczących
słów.

- Ta izba nada się może dla młodych panów? - zapytał otwierając drzwi do pokoju będącego
kiedyś sypialnią Yvesa i barona. - A panienka niech zajmie sąsiedni pokój?

69

background image

- Dziękujemy - powiedział Heike. - Bardzo nam to odpowiada.

Zeno podszedł bliżej i mruknął tak cicho, że ledwie było go słychać:

- Najlepiej będzie, jeśli panienka będzie miała okno zamknięte. Tyle tu robactwa...

Mira, zorientowawszy się, czego dotyczy rozmowa, gdyż Zeno dokładnie sprawdzał okno,
zawołała z żalem:

- Ale tutaj jest tak gorąco!

Heike wtrącił się natychmiast:

- Zrób tak, jak mówi gospodarz, Miro! To bardzo ważne. Bez względu na wszystko nie
otwieraj okna! Mają tu pewien gatunek niebezpiecznej muchy...

Dziewczynę zadowoliło to wyjaśnienie i przyglądała się już tylko w milczeniu, jak Zeno i
Heike starannie zatykają szczeliny w oknie.

- Naturalnie drzwi także nie wolno ci otwierać - nakazał Heike. - Jest tu nocnik, nie będziesz
więc musiała wychodzić. Zostań u siebie aż do czasu, gdy rano cię obudzimy.

Odwrócił się ku karczmarzowi Zeno.

- A więc ta... mucha jest szczególnie niebezpieczna dla kobiet?

- Tak - mruknął Zeno. - Nie lubi młodych dziewcząt.

Heike zrozumiał teraz, że karczmarz dopuścił się czegoś niezwykłego. Po raz pierwszy
usiłował ostrzec swoich gości!

Wielkie nadzieje pokładał widać w Heikem.

Ogromny był to ciężar dla kogoś, kto nigdy nie miał okazji wypróbować siły swych
wrodzonych zdolności. Ale takie zaufanie również zobowiązywało.

Gdyby tylko Heike mógł dowiedzieć się czegoś więcej!

Kiedy wrócił do swojej izby, natychmiast i w niej zabrał się za uszczelnianie okien i drzwi.

Peter, który już się położył, wysunął głowę spod przykrycia i zapytał zniecierpliwiony:

- Co tu się właściwie dzieje?

- Nie wiem jeszcze - odparł Heike. Przysiadł na brzegu łóżka i zaczął ściągać buty. - Ale
musimy uważać na Mirę, nie wolno zostawiać jej samej.

70

background image

- Ale przecież właśnie teraz została sama!

- Zamknęła się od środka i obiecała, że nie ruszy się z łóżka przez całą noc.

Heike zadumał się z jednym butem w dłoni.

- To ma coś wspólnego z owymi dwiema damami.

Peter natychmiast usiadł na łóżku.

- Na pewno nie z tą śliczną. Sprawiała wrażenie takiej stłamszonej.

- Nie zwróciłem na nią uwagi, przyglądałem się tej dominującej osobowości.

- Piękna smoczyca - zachichotał Peter. - Ale ja patrzyłem tylko na Nicolę. Może ona jest w
niewoli u smoka? Biedna istota, wyglądało, jakby szukała ratunku.

- Być może. Ale sądzę, że nie powinieneś mieszać się w ich stosunek strażnika i więźnia, w
każdym razie dopóki nie dowiemy się czegoś więcej.

Peter z powrotem opadł na poduszki.

- Nicola... - powiedział rozmarzony. - Takie cudowne imię...

- Myśl raczej o bezpieczeństwie Miry!

- Mira! Ta krowa! Za dużo fantazjujesz, Heike, to wszystko nie może być aż tak
niebezpieczne! Stary, niszczejący las, czego tu się bać? - Westchnął. - Nie mogę oderwać
myśli od Nicoli. Taka delikatna postać, te wystraszone oczy błagalnie wpatrujące się w
moje...

- Doprawdy, wiele zdołałeś zaobserwować przez tak krótką chwilę!

- To był moment, w którym czas jakby się zatrzymał. Jej los wydał mi się taki gorzki. Muszę
jej pomóc, muszę!

Heike stłumił westchnienie i wsunął się do łóżka, dręczony niepewnością. Jego myśli wciąż
zaprzątało zło kryjące się w dolinie, nie mógł zasnąć.

Udręką było dla niego także przebywanie w ciasnej, zamkniętej izbie, ale powtarzał sobie,
że na zewnątrz jest jeszcze gorzej, a to trochę pomogło przezwyciężyć atak klaustrofobii.

Bezgranicznie tęsknił także za domem, za Eleną i Milanem, za młodszym rodzeństwem.
Czuł się zbyt młody i niedoświadczony, by podjąć walkę ze złem zalegającym w miasteczku,
w całej dolinie.

71

background image

Uczynił więc to, co zwykle robił wtedy, gdy siedział w klatce, czując się zagubiony i
nieszczęśliwy. Delikatnie ujął mandragorę i ułożył ją blisko siebie, nie wypuszczając z dłoni.
Potrzebował teraz jej wsparcia.

Mira śniła.

We śnie rzucała się na łóżku, cicho pojękując. Wokół niej rozlegały się ciche kroki i
tajemnicze szepty. Znajdowała się w pomieszczeniu najbardziej przypominającym komorę
grobową. Nad nią stali zmarli i mamrotali coś głuchymi głosami, kołysząc się powoli raz w
jedną, raz w drugą stronę. Wpatrywali się w nią leżącą na łóżku.

Chwilami wzrok jej padał na okno, znajdujące się za nimi. Na zewnątrz było coś jeszcze...

Blade twarze? Dłonie przesuwające się po szybie, pragnące dostać się do środka? Nie...

Nie widziała dobrze. We śnie panował półmrok. Zza okna także dochodziły kroki i szepty, ale
jakieś inne.

Ptasie oczy? Małe, połyskujące czarno? Złośliwie patrzące z ukosa?

Nie.

Ale tam bez wątpienia coś było. Kołyszący się ludzie, którzy tak bezradnie wzdychali, znów
przesłonili jej okno i cały widok.

Teraz to widziała, tak, bez wątpienia. Coś z całych sił próbowało wedrzeć się przez okno.
Szumiało, szeleściło.

Cóż to, na Boga, mogło być?

W pomruku brzmiała coraz wyraźniejsza groźba, coraz bardziej przerażająca, narastała aż
do crescendo. Mira wiła się po łóżku, jęczała, aż w końcu się obudziła.

Na moment wstrzymała oddech. W izbie panował dławiący zaduch.

Było cicho, spokojnie. Powoli wracała do rzeczywistości i nocny koszmar zaczął mijać,
łagodnie wycofywał się do ukrytych zakamarków jej podświadomości.

Była mokra od potu. Koniecznie trzeba otworzyć okno, pomyślała.

Uczyniła już ruch, by usiąść, gdy nagle przypomniała sobie ostrzeżenie Heikego.

Z powrotem się położyła. Tym razem traktowała jego słowa poważnie.

72

background image

Leżała nasłuchując dźwięków doliny, ale było cicho jak w grobie. Ogarnęło ją uczucie, że
przekroczyła już granicę, dzielącą ją od świata zmarłych. Odmówiła pospiesznie modlitwę,
ale jej słowa zabrzmiały dziwnie mało znacząco.

To śmierć ojca tak na mnie wpłynęła, tłumaczyła sobie w myśli. Nic dziwnego, że dręczą
mnie koszmary o zmarłych.

Gdyby tylko nie była tak bardzo sama! Czy mogła zapukać w ścianę, do chłopców?

I co by im powiedziała? Chodźcie, trzymajcie mnie za rękę, mam takie straszne sny?

Zorientowała się nagle, że drży na całym ciele i że stan ten trwa już od momentu
przebudzenia.

Przypomniała sobie, że karczmarz Zeno dokładnie zatkał także i dziurkę od klucza w jej
drzwiach!

Nie wiedziała, czy uznać ten fakt za niepokojący, czy może raczej uspokajający.

Chyba i taki, i taki.

Dopiero gdy światło poranka zajrzało przez małe okienko, Mira zasnęła.

Peter przez całą noc spał spokojnie. Często na wargach wykwitał mu uśmiech zadowolenia,
jak gdyby śnił cudowne sny, w których nikomu innemu nie wolno było uczestniczyć.

Tylko Heike na krótką chwilę przebudził się, zatrzymując stan świadomości w połowie drogi
pomiędzy jawą a snem.

W jego wrażliwą duszę wryła się atmosfera zalegająca w dolinie. Gnijąca śpiączka
milczącego lasu, wilgoć spływająca kroplami po gałęziach, miarowy chlupot wody przy
bagnistych brzegach rzeki, cisza, wyczekująca w próżnej nadziei, westchnienia wszystkiego,
co trwało, pojękując...

I jeszcze do tego ten drażniący niepokój, biorący swój początek u nieznanego źródła.

Heike obrócił się w łóżku. Jego dłoń instynktownie mocniej zacisnęła się na mandragorze.

Niejasne, niepewne myśli zaczęły się formułować.

Muszę ich stąd zabrać. Jak najprędzej. Nie możemy zostać tu nawet o moment dłużej, niż to
konieczne. Jestem tylko młodym, niedoświadczonym chłopakiem. Jak mam się temu
przeciwstawić?

Peter i Mira...

73

background image

Trzeba się spieszyć. Obydwoje są w niebezpieczeństwie, każde na swój sposób. To ja
muszę być silny, przeprowadzić ich przez las. Natychmiast!

Tyle tylko zdążył pomyśleć, nim sen znów nie ukołysał go w swych objęciach. Prawie nie
dotarło do jego świadomości, że w ogóle się obudził.

74

background image

ROZDZIAŁ VII

Heike wstał przed Peterem.

Ubrał się po cichu, tak by nie zbudzić towarzysza, i chwilę później znalazł się w drzwiach
prowadzących na rynek. Pobielona wapnem gospoda skąpana była w porannym słońcu. Na
opustoszałym rynku wokół studni fruwało kilka pożółkłych liści, a ostatnie kwiaty lata barwną
plamą rozświetlały balkon domu naprzeciwko karczmy. Ten bardziej elegancki budynek miał
także niewielkie wybrukowane podwórko, na którym drobne kamyki układały się w delikatny
mozaikowy wzór. Heikemu przyszło do głowy, że może właśnie tutaj mieszkają dostojne
damy. Ale nie, przecież przyjechały powozem.

Śliczne miasteczko, ale stare, jakież stare...

Szedł dalej przez rynek, aż dotarł do miejsca, gdzie między dwoma domami było nieco
wolnej przestrzeni. Łączyła je tylko balustrada, za którą roztaczał się widok na łąki ciągnące
się nad rzeką.

Pasły się na nich dwa konie.

Heike patrzył na rozpościerającą się dalej dolinę. Poranek niósł już wieść o kolejnym
ciepłym dniu i opary unoszące się między chłodną od nocy ziemią a nagrzanym powietrzem
skrywały krajobraz w coraz bledszej, łagodniejszej im dalej, szarozielonej mgle.

Dzień miał być wilgotny, ciepły niemal nieznośnym upałem. Jakby lato brało ostatni oddech
pełną piersią, zanim umrze, zginie, podcięte skradającym się chłodem jesieni.

Nad najdalszą częścią doliny dominowało ogromne urwisko. Heike zastanawiał się, co też
może kryć się za nim. Prawdopodobnie nic, pomyślał. Nad urwiskiem zataczały kręgi dwa
czarne ptaszyska, głodne kruki, wypatrujące zdobyczy w dolinie.

Niepostrzeżenie zjawił się Zeno, karczmarz. Stanął obok Heikego.

- Piękne zwierzęta - rzekł chłopak, wskazując na konie. - Niepodobne do tutejszych.

- To prawda. Należały do dwóch francuskich szlachciców. Powinniście zabrać je ze sobą,
jeśli opuścicie Stregesti. Nie mamy dla nich miejsca w stajni ani też paszy. Nie przeżyją
surowej zimy.

Heike zwrócił uwagę, że Zeno powiedział: jeśli opuszczą miasteczko, nie chciał jednak
czepiać się akurat tego słowa. Zeno wyraźnie pragnął nawiązać z nim kontakt, ale musiał
uważać na to, co mówi, i Heike miał tego świadomość.

Wobec tego zapytał, może zbyt bezpośrednio, ale na to nie było już rady:

- Dlaczego Francuzi nie zabrali ze sobą koni?

75

background image

Zeno zawahał się odrobinę, zanim odparł dwuznacznie:

- Zniknięcie.

Heike pojął, że karczmarz ma na myśli Francuzów, ale celowo udał, że źle zrozumiał.

- Czy... wiele koni już zniknęło?

- Tak - krótko odparł Zeno, także świadom faktu, iż obaj porozumiewają się właściwie poza
słowami.

- W lesie?

- Prawdopodobnie.

Wahanie Zeno wskazywało na co innego. Heike rzekł bardziej otwarcie:

- Moi towarzysze jeszcze śpią. Mam ochotę przejść się trochę po miasteczku przed
śniadaniem. Czy jest tu coś szczególnego, co powinienem zobaczyć?

Zeno odruchowo przeniósł wzrok na urwisko, ale spłoszony zaraz znowu spojrzał na
Heikego.

- Może kościół? - rzekł powoli, jakby niechętnie.

Co takiego ten człowiek starał się przekazać Heikemu? Chłopak nie mógł tego uchwycić.

- Masz czas, by pójść tam ze mną? - zapytał.

Zeno odwrócił się ku gospodzie.

- Jeszcze nie teraz. Ale później przyjdę.

- Dobrze.

Rozstali się. Heike powędrował dalej w prześwietlonej promieniami słońca delikatnej mgle.
Miasteczko nie było duże. Dwa czy trzy przyzwoite domy stały wokół rynku; na resztę
zabudowy składały się nędzne gliniane chałupy, ciągnące się po obu stronach nieopisanie
brudnych, cuchnących zaułków. Kobiety we wdowich welonach, wynoszące pościel do
wietrzenia, szybko znikały w głębi domostw, przerażone niezwykłym wyglądem Heikego.
Stały potem schowane, przyglądając mu się ukradkiem.

Jedynymi mężczyznami, których widział od czasu, gdy przybył do miasteczka, był Zeno i owi
czterej spotkani w karczmie poprzedniego wieczoru. Wszyscy oni osiągnęli już podeszły
wiek i byli bardzo mało pociągający, no, może z wyjątkiem Zeno.

76

background image

W tym miasteczku musi być wiele wdów, pomyślał Heike.

Zrobił zaledwie kilka kroków i już znalazł się przy kościele. Był to malutki, prawosławny, jak
przypuszczał, kościółek.

Heike dokładnie oglądał go z zewnątrz, gdyż jako jednemu z dotkniętych z Ludzi Lodu z
trudem przychodziło mu przestępowanie progu świątyni. Ta niechęć doprowadzała do wielu
konfliktów w domu, w Planinie, ale w końcu Elena i Milan musieli przystać na kompromis.

Heike pokazywał się w kościele dwa razy w roku. Na tym koniec. Jeśli chciał, mógł
oczywiście wejść do środka, ale zawsze było to dla niego ogromnie trudne.

Przez chwilę przyglądał się budynkowi z zewnątrz, ale nie znalazł w nim nic szczególnie
interesującego. Następnie wszedł na cmentarz, nieduży, ogrodzony żelazną kratą.

Cmentarz był bardzo stary, najwidoczniej nowy musiał mieścić się zupełnie gdzie indziej.
Grube korzenie i rozłożyste pnącza dzikiego wina otulały płyty nagrobne, skrywając je pod
misterną plecionką brązu i zieleni. Wystawało spod niej kilka kamieni nagrobnych, ale ku
zdumieniu Heikego napisy - czy też raczej to, co zdołał dostrzec - wyryte były nieznanym mu
alfabetem, nie umiał powiedzieć jakim.

Cmentarz więc niewiele mu pomógł w rozwikłaniu tajemnicy miasteczka.

Nagle u jego boku pojawił się Zeno. Nadszedł bezszelestnie przez miękkie listowie,
zalegające cmentarz. Sprawiał wrażenie zdenerwowanego.

- Czy możemy wejść do kościoła?

Krew Ludzi Lodu, płynąca w żyłach Heikego, gwałtownie protestowała. Wydawało się
jednak, że dla Zeno ma to ogromne znaczenie, kiwnął więc głową i wszedł za nim do
wnętrza małej świątyni.

Zeno odmówił szeptem modlitwę pod starym wizerunkiem ukrzyżowanego Chrystusa.
Prawdę powiedziawszy, Heike nigdy jeszcze nie widział tak zniszczonego krucyfiksu. Niemal
cała farba gdzieś zniknęła, a drewno zdawało się wytarte, wprost wypolerowane do połysku
tysiącami dłoni.

A kiedy ujrzał, jak Zeno z całych sił uchwycił się ręką figury na krzyżu, zrozumiał, że tak
właśnie musiało się dziać przez dziesiątki czy może nawet setki lat. Czy kościół był jedynym
miejscem, w którym nieszczęśliwi ludzie z miasteczka mogli odnaleźć spokój?

Nieszczęśliwi, pomyślał Heike. A przecież nie widział jeszcze nic z tego, co ujrzał Yves.

- Tutaj jesteśmy bezpieczni - wyszeptał Zeno z przerażeniem w oczach. - Czy chciałeś się
czegoś dowiedzieć?

77

background image

- Bardzo wiele! Przede wszystkim o tych zaginionych mężczyznach. Co się z nimi stało?

- Skąd możemy wiedzieć, gdzie znajdują się ludzie, którzy zniknęli?

- Nigdy żadnego nie odnaleźliście?

- Owszem, jednego. Żył jeszcze, ale tylko przez moment. Wiele już lat upłynęło od tamtej
pory.

Żył? Czy miało to oznaczać, że inni umarli? Czy Zeno wiedział więcej, niż chciał wyjawić?

- Ten, który żył...? - zapytał Heike. - Czy udało się wam coś z niego wyciągnąć?

- Tylko dwa słowa, to wszystko.

- Jakie dwa słowa?

Zeno ogromnie pobladł. Wyrzucał z siebie wyrazy, jąkając się, jakby nie był w stanie uporać
się z przywołanym w myślach obrazem.

- Wyglądał strasznie. Przerażająco. Znaleźliśmy go... całkiem nagiego. Całe ciało pokryte
miał dziwnymi znakami, pręgami. A najdziwniejsze ze wszystkiego było, że jego...
męskość... była całkiem...

Dalsze słowa najwyraźniej nie mogły przejść mu przez gardło, mocno zawstydzony, a
zarazem wstrząśnięty,

Wyprostował tylko palec wskazujący.

Heike zarumienił się.

- Mów dalej! Jak brzmiały te dwa słowa?

- No tak. On przecież umierał. Był niezwykle wysokim, silnym, przystojnym mężczyzną. To,
co mu się przydarzyło, przeżył z pewnością tylko dzięki sile swej woli. Ale wpatrywał się w
nas z nieopisanym wprost przerażeniem wyrytym na twarzy, a następnie wydusił z siebie
słowa: „Skrzydła kruka!” Patrzył na nas z rozpaczą, jak gdyby chciał przed czymś
przestrzec, a potem zgasło w nim życie.

Heike miał na końcu języka pytanie, gdzie go znaleziono, gdy otworzyły się drzwi kościoła i
do środka weszła żona Zeno.

- A więc tutaj jesteś - szepnęła do męża, zdjęta panicznym lękiem. - Chodź, zanim
sprowadzisz nieszczęście na nas wszystkich!

- Ale ja bardzo chciałbym się dowiedzieć... - zaczął Heike.

78

background image

- Ani słowa więcej - ucięła ostrym tonem, spoglądając nań surowo.

Na nic zdały się prośby! Zeno, jak skarcony dzieciak, w poczuciu winy poczłapał za żoną.
Normalnie wrzasnąłby pewnie: „Nie wtrącaj się, babo!”, ale tym razem sprawa była
najwyraźniej zbyt poważna. Takich tajemnic nie wolno zdradzać!

Zanim jednak mężczyźni wyszli z kościoła, Heikemu udało się szepnąć do karczmarza:

- Te dwie kobiety...?

- Ciii! - syknął śmiertelnie przerażony Zeno i Heike wiedział, że to wcale nie obawa przed
żoną powodowała nim w tej chwili.

Heike postanowił być nieugięty

- Muszę to wiedzieć!

Zeno uczepił się rzeźbionej kolumny, podtrzymującej galerię niedaleko od drzwi, jak gdyby
musiał mieć łączność z jakimkolwiek świętym elementem, by o tym mówić. Podczas gdy
jego żona już znikała w przedsionku, szepnął do Heikego:

- Księżniczka... śmiertelnie niebezpieczna! Gwałtem trzyma tę drugą biedaczkę.

- Dlaczego księżniczka jest niebezpieczna?

Zeno, w największej tajemnicy, z oczami okrągłymi z przerażenia i podniecenia, odparł
szeptem:

- Oszalała na punkcie mężczyzn.

- Zeno? - Z zalanego słońcem dziedzińca dobiegł gniewny głos żony karczmarza. - Gdzie ty
się podziewasz?

Wyszli z kościoła. Heike podążał za parą, starając się zapanować nad wzburzonymi
myślami.

Heike był młodym chłopcem o czystym sercu. W domu Eleny nie rozmawiano z dziećmi o
stosunkach pomiędzy mężczyzną a kobietą. To było tabu, mówienie na ten temat równało
się grzechowi. Dlatego Heike wiedział tak mało. Nie był wprawdzie całkiem nieświadom, lecz
to, co wiązało się z erotyką, pozostawało dla niego mroczne, niejasne i zakazane.
Informacje przekazane mu przez Zeno wstrząsnęły więc nim do głębi. Znaczenia słów
„oszalała na punkcie mężczyzn” z pewnością nie zrozumiał do końca.

Dogonił małżonków nieco poirytowany.

- Po śniadaniu opuszczamy miasteczko - rzekł krótko.

79

background image

- Doskonale - odparła karczmarzowa, ale Zeno jęknął z rozpaczą.

- Ale dlaczego? Sądziłem... - zaczął.

Heike był zdecydowany.

- Jestem odpowiedzialny za tamtych dwoje. A skoro nie mogę się od was niczego
dowiedzieć, nie mogę też wam pomóc.

- Sama słyszysz - ze złością zwrócił się karczmarz do żony.

- Nie przypuszczasz chyba, że ten gołowąs jest w stanie coś dla nas zrobić? - odparowała.

Znaleźli się już przy karczmie; w miasteczku wszędzie było blisko.

Mira przywitała ich w drzwiach, w blasku słońca widać było, że jest wyspana i świeża. W
swej młodzieńczej żywiołowości doprawdy wyglądała ślicznie.

- Nareszcie jesteś - nieśmiało uśmiechnęła się do Heikego. - Pukałam do waszych drzwi, ale
nikt nie odpowiadał.

Heike uśmiechnął się.

- Peter najwyraźniej mocno śpi. Zaraz go obudzę.

Kilkoma susami pokonał schody i zapukawszy, otworzył drzwi.

Izba była pusta.

Zaskoczony wrócił na dół. Mira przestraszyła się nie na żarty, widząc jego wyraz twarzy.

- Nie ma go tam - oznajmił Heike zdumiony. - Zaraz się rozpytam.

Zeno naturalnie nic nie wiedział, wszak nie było go w karczmie, jego żony także. Ale jedna z
podkuchennych wyraźnie zareagowała wzburzeniem na pytanie Heikego. Zaczerwieniła się i
głęboko pochyliła nad jarzynami, których krojeniem właśnie była zajęta.

- Mów, co wiesz - nakazał Zeno.

- On... pytał o...

- Peter nie mógł o nic pytać, nie zna przecież tutejszego języka - wtrącił się Heike.

- On zapytał tylko... Wypowiedział jedno jedyne słowo. Imię.

Heike wiedział już wszystko, zanim jeszcze dziewczyna zdążyła skończyć.

80

background image

- Nicola?

Ze łzami w oczach pokiwała głową. Była to ta sama dziewczyna, która kiedyś tak długo, z
żalem, spoglądała za Yvesem.

- Pan Peter był takim ślicznym chłopcem - szepnęła. - Oni wszyscy tacy byli.

Był? Heike poczuł, jak strach pazurami chwyta go za serce.

- I potem poszedł? Pokazałaś mu drogę?

Odpowiedzią było kolejne mokre od łez skinięcie głową.

- Dokąd?

Zeno odparł za dziewczynę:

- Młoda Nicola zawsze błaga o pomoc. Zawsze. I to z rozpaczą, która rozdziera wprost
serce. I za każdym razem to się źle kończy. Księżniczka...

- Milcz? - zawołała jego żona głosem nabrzmiałym histerią. - Chcesz sprowadzić zagładę na
nas wszystkich? My nic nie wiemy? Nic! Dotarło to do was, panie Heike?

Heike pozostał niewzruszony.

- Dokąd on poszedł?

- Musisz wyjść z Targul Stregesti - odparł Zeno wyczerpany. - Potem trzeba iść dalej wzdłuż
doliny, a dotrzesz na miejsce. Ale czy naprawdę masz zamiar...?

- Niech idzie! - wrzasnęła karczmarzowa. - On tylko napyta nam wszystkim biedy, sprowadzi
na nas nieszczęście!

Heike natychmiast ruszył z miejsca, ale zaraz podbiegła do niego Mira.

- Będziesz szukał Petera? Idę z tobą.

- Nie, ty...

Przyjrzał się dziewczynie uważniej, dostrzegł wyraźny strach bijący z jej oczu.

- Czy w nocy coś się wydarzyło? - zapytał cicho po niemiecku.

Z powagą skinęła głową.

- Okno... Oczywiście tylko śniłam, ale...

81

background image

- A więc chodź ze mną - postanowił Heike.

Gospodarz uznał, że najpierw powinni zjeść śniadanie. Zgodzili się w końcu wypić kilka
łyków mleka i wzięli też w rękę po kawałku chleba na drogę.

Zeno spoglądał za nimi z troską. Snuł swoje marzenia o tym, jak Heike zdoła ocalić Petera i
Targul Stregesti.

Jego żona natomiast nie miała żadnych złudzeń.

Kiedy wyszli z karczmy, Heike poprosił Mirę:

- Opowiedz mi o tym, co ci się śniło!

- Ale to był tylko koszmarny sen!

- Pozwól mnie o tym zdecydować. Mów!

Heikego zdumiała stanowczość, która tak nagle się w nim ujawniła. W nim, dobrodusznym
Heikem, któremu wszyscy rodzice w Planinie powierzali opiekę nad dziećmi! Teraz stanął
wobec nowego wyzwania i uświadomił sobie, że tkwi w nim nieznana siła.

Nigdy nie zastanawiał się, jakie właściwie moce nosi w sobie, ale też nigdy dotąd nie było
takiej potrzeby.

Co innego teraz...

Boże, dopomóż nam, myślał. To miasteczko, ta dolina przeraża mnie ponad wszelkie
granice!

Mira opowiedziała mu o zmarłych i owym niewyraźnym, strasznym, co we śnie usiłowało
wedrzeć się przez jej okno. Ku jej zdumieniu Heike odniósł się do jej słów z powagą.

- Że też Peter wyszedł akurat teraz - rzekł głęboko wstrząśnięty. - Musimy stąd odejść! Jak
najprędzej! Przeceniałem swoje możliwości, sądząc, że wybawię mieszkańców miasteczka z
kłopotów. Teraz czuję, że żadną miarą sobie z tym nie poradzę.

- Ale przecież Peter? Czy nie...?

- Tak, tak, oczywiście! Musimy go przyprowadzić i wtedy wyruszymy jak najprędzej w dalszą
drogę! Widzisz te konie? Są bezpańskie i właściwie już nam je podarowano - dokończył
Heike, kiedy wyszli na łąki.

- Naprawdę? Dostaliśmy je?

- Tak. Oni nie mogą się nimi zająć.

82

background image

- Ach, to wspaniale! Wszyscy troje będziemy więc mogli jechać konno! Nigdy nie miałam
własnego konia, choć oczywiście także i teraz nie będzie on mój...

- Naturalnie, że będzie! Zasłużyłaś na to, przez tyle lat zajmując się ojcem.

- Och - westchnęła. - A1e czy one nie są bardzo drogie?

- Tak, to rasowe wierzchowce. Myślisz, że będą miały ochotę na chleb?

Zawołał je. Konie zastrzygły uszami i odbiegły dalej.

Kiedy Heike usiłował się zbliżyć, uciekały.

- Ależ, na litość boską, one niemal całkiem zdziczały - powiedział zdumiony. - Czyżby nikt
się nimi nie zajmował?

Zostawił konie w spokoju i rozejrzał się po dolinie.

- No tak... Którędy teraz pójdziemy?

- Dalej drogą - powiedziała Mira, jakby to było oczywiste.

Spojrzał za jej oczyma.

- Ach, tak, drogą, naturalnie!

Mira popatrzyła na niego badawczo.

- Chyba nie za dobrze widzisz?

- Tak - odparł Heike zatopiony w myślach. - Chyba nie najlepiej.

Śledził wzrokiem dwa kruki, które zerwały się z porośniętego lasem urwiska i krążyły nad ich
głowami.

Ciekawe, czy to one zaatakowały Mirę wczoraj wieczorem, zadawał sobie pytanie. Wtedy,
na drodze do miasteczka. Są dość duże.

Skrzydła kruka”?

Mira nie przestawała mówić. Jej niepokój o Petera był rozczulający, wprost wzruszający.

A Peter powiedział o niej: „ta krowa”...

Jakie to niesprawiedliwe! Choć Heike nie zdążył poprzedniego wieczoru przyjrzeć się Nicoli,
rozumiał, że Peterowi z pewnością żal dziewczyny, która nie może wyrwać się ze szponów
księżniczki, ale jeśli nie dostrzegł zalet Miry, to chyba jest po prostu ślepy i głupi.

83

background image

Odjechali skalne urwisko. Wzgórza zamykające dolinę ginęły w błękitnej mgle.

- Spójrz! Ach, zobacz! - zawołała Mira.

Heike patrzył.

- Och, mój Boże - szepnął. - Och, mój Boże!

Poczuł, że nogi miękną mu w kolanach, musiał wesprzeć się na ramieniu Miry.

- Ach, Boże! - powtórzył drżącym głosem.

- Tak, czyż to nie wspaniałe? - szepnęła w uniesieniu. - Popatrz tylko!

- Ja... ja nie widzę tak wyraźnie - skłamał Heike.

- Naprawdę nie widzisz? Prawdziwy zamek, a raczej twierdza! Z murami obronnymi,
zwieńczonymi blankami, i olbrzymią bramą! Droga, która do niej prowadzi obsadzona jest
drzewami. To prawdziwa aleja! Z pewnością tu właśnie musiał przyjść Peter!

Heike spojrzał na nią z ukosa. Oddychał z trudem. Dopiero teraz musiał przyznać, że on
widzi co innego niż Mira i Peter. Jego oczy umiały patrzeć przez zasłony zawieszone przed
wzrokiem innych.

Wielokrotnie przełykał ślinę, by powstrzymać mdłości. Peter, ach, kochający życie, miły
Peter, jego ulubiony towarzysz podróży! Co się z nim stanie?

Heike jak zaczarowany wpatrywał się w straszliwy, budzący grozę obraz, roztaczający się
przed jego oczami. Nie był w stanie oderwać od niego wzroku, choć najbardziej tego właśnie
pragnął.

Ale to wcale nie on został zaczarowany, lecz Mira, Peter, Francuzi i wszyscy inni, po których
wszelki ślad zaginął z chwilą, gdy przeszli przez bramę.

Peter? Ach, mój Boże!

Mira dostrzegła, jak bardzo zafascynował, wręcz oszołomił Heikego ten widok i oczywiście
źle go zrozumiała.

- Prawda, że to fantastyczne? Chodźmy, szybko, idziemy na górę!

- O, nie - jęknął zduszonym głosem. Strach chwytał go za gardło. - Nie, nie, zawracamy!

Chwycił ją za ramię i z całej siły pociągnął za sobą z powrotem ku miasteczku, aż minęli
urwisko.

84

background image

- Ale Peter...?

- Spróbuję go uratować, ale muszę to zrobić sam.

- Uratować?

- Tak. Nie pytaj więcej.

Mira widziała jego wzburzenie i nie śmiała się mu sprzeciwiać. Jakby chodziło o życie, biegł
ku Targul Stregesti, ciągnąc ją za sobą, i wcale nie dostrzegał, że dziewczyna z trudem
wytrzymuje przekraczające jej możliwości tempo.

Gdy dotarli do łąki, na której pasły się konie, Heike nareszcie się zatrzymał.

Mira nie była w stanie zrozumieć, czemu wcześniej lękała się jego osobliwego wyglądu.
Teraz już popatrzyła w jego oczy i poznała go...

- Weź, Miro, pożyczę ci...

Przyglądała się zaskoczona, jak zdejmował z szyi rzemień, na którym zawieszona była
mandragora.

- Ach - szepnęła, szeroko otwierając oczy. - Cóż to takiego?

- To najcenniejsze, co posiadam - odparł. - Miro, to miejsce jest zauroczone, przeklęte,
śmiertelnie niebezpieczne! Zawieś ją na szyi tak, by nikt jej nie widział. Dopóki ją nosisz,
jesteś bezpieczna. Ona będzie cię chronić, by nie dosięgło cię to, co chciało dostać się do
ciebie dziś w nocy.

Mira tym razem z powagą potraktowała słowa Heikego.

- Czy wiesz, co to było?

- Nie mam pojęcia. Ale dowiem się. Weź teraz ten amulet, to korzeń mandragory, alrauna. To
ona sprawiła, że księżniczka Feodora zawróciła w drzwiach wczoraj wieczorem. Nie mogę
jej teraz nosić, bo z nią nigdy nie dostanę się do twierdzy, jestem o tym przekonany.

O ile rzeczywiście przyczyną tego była mandragora, pomyślał z powątpiewaniem. A może to
on sam? Krew Ludzi Lodu płynąca w jego żyłach?

Nie, to mandragora! Teraz, gdy się odwrócił, tam gdzie wcześniej widział jedynie zarośnięte
trawą ślady kół, ujrzał szeroką dobrze utrzymaną drogę prowadzącą w stronę urwiska.

Głośno powiedział:

- Czy wiesz, jaką ona ma moc?

85

background image

Mira skinęła głową. Mandragora łaskotała jej skórę, ale była ciepła!

- Zdołasz uratować Petera? - zapytała z błyszczącymi oczami.

- Zrobię wszystko, co w mojej mocy, obiecuję.

- I tę biedną, nieszczęśliwą dziewczynę? Tę o pięknych, smutnych oczach?

- Nicolę? To będzie znacznie trudniejsze, bo ona jest jak w niewoli u tej księżniczki. Ale
oczywiście, będę się starał. Tylko nie oczekuj ode mnie zbyt wiele! Nie mam pojęcia, jak
powinienem postępować. Wiem jedynie, że muszę uwolnić Petera.

Mira zerknęła na niego ukradkiem.

- Czy ty się... boisz?

- Tak. Bardzo się boję.

- Ale twierdza wyglądała tak pięknie.

Heike nie odpowiedział. Mira zauważyła tylko oznaczające napięcie drganie w kąciku ust.

Kiedy Heike wraz z nią skierował się ku karczmie, szybko zaprotestowała.

- Nie, nie trać czasu na mnie, sama sobie poradzę!

- I tak muszę pomówić z Zeno.

- Ale Peter...

Zmarszczył czoło.

- Może to niemądre z mojej strony, ale sądzę, że prawdziwe niebezpieczeństwo budzi się
dopiero po zapadnięciu ciemności. Takie mam przeczucie.

Szybko przeszli przez rynek.

- Niech cię nie zwiedzie jasny blask słońca - powiedziała Mira.

- jesteś mądrą dziewczynką - uśmiechnął się Heike, ale przez cały czas widać było, że jest
bardzo spięty.

- Postaram się nie ulegać omamom. No, jesteśmy na miejscu.

Szybko rozmówił się z Zeno i jego żoną.

86

background image

- Zostawiam dziewczynę pod waszą opieką. Nie pozwólcie jej wychodzić samej! I
przestrzegajcie tych reguł bezpieczeństwa, co wczoraj wieczorem. Teraz sam pójdę do
twierdzy. Gdybym nie wrócił, wsadźcie ją na konia i wyprowadźcie z lasu.

- Jak długo mamy czekać?

- O ile dobrze rozumiem, mam tylko tę jedną noc. Gdybyście tylko chcieli powiedzieć mi coś
więcej!

Twarze ich zastygły w kamiennym wyrazie.

- Nie możemy - cicho powiedział Zeno.

Dali mu jedzenie i napitek na drogę, i poszedł.

Ale tym razem wszyscy mieszkańcy miasteczka stali w drzwiach lub oknach, odprowadzając
go wzrokiem. W oczach mieli coś, czego nie można było nazwać nadzieją, ale nie było też
całkowitym zwątpieniem.

Już raczej i jednym, i drugim.

Przypuszczali, że jeśli ktokolwiek może ocalić ich przeklęte miasteczko, uczyni to tylko ten
za młody na to chłopak o diabelsko dzikim wyglądzie i łagodnym spojrzeniu.

Heike szedł przez łąki, skąpane teraz w gorącym, prażącym słońcu. Rozgrzane powietrze
drgało, wibrowało, aż wzgórza w oddali wydawały się bladą, błękitnozieloną żywą masą,
spowitą w chmury. Zaczarowaną. Jasny przejrzysty dzień powinien sprzyjać opanowaniu i
trzeźwości, ale na Heikego sprowadzał jedynie poczucie coraz większego zagubienia.

Bez mandragory był jak nagi, miał uczucie, że ją zdradził. Ale mając amulet przy sobie nigdy
nie zdołałby dostać się do twierdzy, nie mógłby wczuć się w iluzoryczny świat Petera, nie
odnalazłby go na czas.

Kruki krążyły wysoko, wysoko nad jego głową. Nie przejmował się nimi, nie na kruki
powinien zwracać uwagę. Tak przynajmniej sądził.

Ale jeśli w tym momencie popełnia fatalny w skutkach błąd?

Nie, odrzucił tę myśl od siebie. Z pewnością chodzi tu o księżniczkę. La strega.
Czarownica...

Dotarł do wznoszącego się w górę urwiska, minął zakręt. Z ogromną niechęcią podniósł
wzrok.

87

background image

Wówczas ujrzał twierdzę - taką, jaką widzieli ją inni? Majestatyczną, dostojną powagą lat,
prastarą. Patrzył na nią oczyma Miry, Petera, Francuzów i wszystkich pozostałych, teraz
bowiem nie miał mandragory, która ujawniłaby prawdę.

Twierdza była naprawdę piękna. Grube mury zbudowano z białego i szarego kamienia. I ten
imponujący portal...

A jeżeli to właśnie jest prawdą? Jeśli twierdza rzeczywiście wygląda tak, jak ją teraz ujrzał?
Byłoby to przecież logiczniejsze. Siedziba naprawdę godna księżniczki.

Cóż więc takiego oglądał wcześniej? Alegorię, porównanie, które pokazać mu chciała
mandragora jako ostrzeżenie, by postępował rozważnie? Był ostrożny? To najbardziej
prawdopodobne. To mandragora odmieniła jego wzrok, a nie czarownica omamiła oczy
wszystkich innych.

Tak, tak właśnie musiało być, myślał. Twierdza bowiem sprawiała wrażenie rzeczywistej,
solidnej. I jakże by inaczej Peter mógł wejść do środka?

Aleja prowadząca do masywnej, dostojnej bramy...

Tam w środku był Peter. Heike musi go odnaleźć. Jeśli księżniczka Feodora pozwoli mu na
to...

Poczuł, jak ciarki przebiegają mu po krzyżu, i westchnął. Odruchowo sięgnął do piersi, ale
dłoń szukająca niosącej otuchę mandragory natrafiła na pustkę.

88

background image

ROZDZIAŁ VIII

Heike przymknął oczy, przez moment stał nieruchomo na więdnącej, prześwietlonej słońcem
łące.

Nie ma mandragory. Nie ma przyjaciół takich jak w Planinie.

Czyż można być jeszcze bardziej samotnym?

- Nocny wędrowcze, który byłeś mi przyjacielem i obrońcą przez tak wiele lat - szepnął. -
Gdybyś mógł mnie usłyszeć! Jestem taki osamotniony, taki niedoświadczony. Nic nie wiem i
muszę przyznać, że śmiertelnie się boję! Przedtem, kiedy jakieś dziecko lub zwierzę zgubiło
się w wiosce lub gdy nękały mnie inne troski, mogłem zwrócić się do ciebie. Ale teraz jesteś
tak daleko!

Heike czuł się rozpaczliwie opuszczony. Nie wiedział już, gdzie jest jego miejsce. Nikt nie
będzie się o niego dopytywał, gdy nie zdoła wydostać się z miasteczka. Rodzinę w Słowenii
opuścił już na zawsze. Ludzie Lodu w Norwegii i Szwecji nie wiedzieli nawet o jego istnieniu.

Czy w ogóle są na tym świecie bardziej zagubione dusze? Wyrwane z korzeniami,
bezdomne, unoszące się gdzieś w przestrzeni?

I jak tu jeszcze porywać się z motyką na słońce?

Ale któż zatroszczy się o Petera? Może jedna Mira, ale ona przecież w niczym nie może mu
pomóc.

Heike był świadom, że jedynie on może uratować tego młodego, kochającego życie
chłopaka.

W gardle uwiązł mu suchy szloch, z wysiłkiem przełknął ślinę. Wspominał wizję, która
nawiedziła go tak niedawno.

Nagle coś niezwykłego przywołało go do rzeczywistości.

Spłynęło nań łagodne, dające poczucie bezpieczeństwa ciepło.

Ktoś przy nim był!

- Czy to ty, Wędrowcze w Mroku? - szepnął.

Poczuł dłoń na ramieniu, ale wcale jej się nie obawiał. To była dobra moc. Nie dostrzegał
dłoni, gdyż tkwiące w nim nadprzyrodzone zdolności nie były jeszcze dostatecznie
rozwinięte. Ale usłyszał głos, głęboki i ciepły, przemawiający doń w języku bardzo podobnym
do tego, w jakim Solve dawno, dawno temu opowiadał mu historię Ludzi Lodu. Do języka
zwanego szwedzkim ta mowa była tak podobna, iż bez trudu ją rozumiał.

89

background image

- Nie, Heike z Ludzi Lodu. Twój Wędrowiec w Mroku nie może teraz dotrzeć do ciebie, ma
bowiem do spełnienia swoją misję. Ale nie jesteś sam. Zadanie, które czeka cię tutaj, jest
trudne. Zbyt trudne dla samotnego młodego chłopca. Ale my nie pokonamy królującego tu
zła, gdyż nie jesteśmy w stanie do niego dotrzeć. Możemy jednak działać poprzez ciebie,
jeśli oczywiście będziesz dość silny i nie zlękniesz się.

Heike kiwnął głową.

- Dziękuję - wyjąkał. - Mówiono mi, że moja prababka Villemo także otrzymała pomoc od
zmarłych dotkniętych, którzy zwalczyli zło, rozumiem więc, że i mnie się to przydarzyło. Kim
jesteście?

- Jest nas troje. Połączyliśmy najsilniejsze moce, jakie możemy poświęcić zadaniu, przed
którym stoisz. Z pewnością o nas słyszałeś.

- Ty jesteś... Tengel Dobry?

- Zgadłeś. Jest ze mną Sol, która lubi krzyżować plany bezwzględnym kobietom. Trzecim
jest Mar, on wie wszystko o sile i słabości zła. Idź już! Jesteśmy tu, by ci pomóc, ale od tej
chwili nie wyczujesz już naszej obecności. Będziesz musiał myśleć i działać samodzielnie.
Bądź ostrożny, by ona cię nie przechytrzyła!

Dłoń zniknęła. Heike poczuł, że znów stoi sam na łące.

Trzy razy odetchnął głęboko i podjął wędrówkę w górę ku twierdzy.

Peter był w siódmym niebie.

Siedział wraz z obiema damami, księżniczką Feodorą i młodziutką, przerażoną Nicolą, przy
stole nakrytym w wielkiej sali na zamku. Co prawda jedzenie wydawało mu się bez smaku,
niczym trawa, ale nic w tym dziwnego, był przecież tak podniecony, że w ustach odczuwał
jedynie suchość.

Księżniczka Feodora prowadziła konwersację z lekkością i wydawała się zachwycona
obecnością tak oczytanego i wykształconego gościa.

Peter brylował. Czuł się wyśmienicie; żonglował słowami, błyskotliwie operował cytatami i
wygłaszał głębokie refleksje.

W każdym razie on sam uważał je za głębokie.

Tak bardzo zależało mu, by wywrzeć wrażenie na młodej, cichutkiej Nicoli.

Raz po raz ich spojrzenia krzyżowały się nad stołem; uśmiechał się wtedy, chcąc
podtrzymać ją na duchu. Kiedy bowiem przez moment został z nią sam na sam chwilę po
tym, jak przyszedł, uczepiła się jego dłoni i z wyrazem oczu jak u zranionej sarny szepnęła:

90

background image

- Zabierz mnie stąd, tak bardzo cię proszę! Ona... ona jest... czarownicą! Uwięziła mnie tutaj.
Nie mogę się uwolnić własnymi siłami, zostałam zauroczona!

Peter uroczyście przysiągł, że ją uratuje. Od tej chwili dziewczyna wpatrywała się weń
oczyma pełnymi uwielbienia, a młody student z Wiednia czuł, jak serce mu rośnie, pierś zaś
rozsadza duma i budzący się instynkt rycerski.

Feodorze najwidoczniej przestała się podobać jego obecność, choć naturalnie była na tyle
uprzejma, by tego nie okazywać. Widać poczuła, że ma w nim wroga - groźnego,
zdecydowanego na wszystko wroga.

Nicola mogła poczuć się bezpieczna: Peter nie wyjedzie bez niej!

Momentami odczuwał ukłucia wyrzutów sumienia. Wymknął się wszak z gospody pod
nieobecność Heikego.

Heike zabronił mu poszukiwać Nicoli, w każdym razie samodzielnie. Mieli wspólnie uzgodnić
plan uratowania nieszczęsnej dziewczyny.

Ale Peter nie miał czasu, by czekać na Heikego. Ogień miłości już w nim płonął, dłonie
zaczęły poruszać się nerwowo, nawet ustać nie mógł spokojnie. Wysłuchawszy wskazówek
podkuchennej, jak podcinany batem pognał przez łąki.

Jakim błagalnym wzrokiem wpatrywała się w niego mała służąca! Jak gdyby nie chciała, by
szedł do Nicoli. Oczywiście, zakochała się w nim. Nieszczęsna dziewczyna! I biedna Mira,
która jawnie go uwielbiała. On jednak nie był w stanie zainteresować się żadną z nich.

Ten, kto raz zobaczył Nicolę, nie patrzył już na inne.

Dzięki Bogu, że Heike nie przyjrzał się jej uważniej poprzedniego wieczoru. Jak
nieszczęśliwy poczułby się ten poczciwiec! Wyraźne bowiem było, że Nicola świata nie widzi
poza Peterem.

Wszedł ów przerażająco chudy woźnica i szepnął księżniczce parę słów. Z wyraźnym lękiem
zatrzepotała powiekami i ostro, a potem pytająco odpowiedziała coś w ich języku. Woźnica
wyglądał na zmartwionego, przez dobrą chwilę wymieniali pytania i odpowiedzi. Ale w końcu
uśmiechnęła się. Nie był to przyjemny uśmiech, mieszało się w nim wyczekiwanie i triumf.
Wreszcie księżniczka dała znak woźnicy.

Odwróciła się ku dwojgu młodym. Miękkim głosem odezwała się po niemiecku, którym to
językiem obie damy dobrze władały.

- Przybywa gość, muszę się nim zająć. Kochana Nicolo, bądź tak dobra i zabierz młodego
Petera do sali rycerskiej. Opowiedz mu o historii naszego zamczyska.

I znów w oczach Nicoli pojawił się strach.

91

background image

- Oczywiście, ciotko Feodoro.

Ujęła Petera za rękę i pociągnęła do wielkiej, mrocznej sali, w której belki w suficie -
olbrzymie, pociemniałe i wypaczone - zwielokrotniały jeszcze wrażenie przytłaczającego
ciężaru.

Nicola na moment oparła się o Petera.

- Tak bardzo się cieszę, że to ty przyszedłeś, a nie twój straszny towarzysz.

Peter, który poczuł, jak promiennym szczęściem napełniają go jej słowa, uznał, iż postępuje
nielojalnie wobec przyjaciela.

- Heike to bardzo dobry chłopak - bąknął, pragnąc stłumić wyrzuty sumienia.

Nicola gwałtownie zadrżała.

- Ale tak okropnie wygląda! Jest taki brzydki! Ty jesteś przystojny, Peterze!

Objął ramieniem delikatną kibić i popatrzył w jej błagające oczy.

- Opuścimy Targul Stregesti we czworo! Ty i ja, Heike i Mira.

- Tylko ty i ja! Tylko ty i ja! - załkała żałośnie.

- Dobrze, dobrze, tamci i tak znajdą drogę - zgodził się. - Bylebym w ogóle zdołał cię stąd
zabrać!

- Ach, tak, postaraj się, Peterze! Wiem że to potrafisz!

- Może uciekniemy już teraz?

- Nie, to się nie uda. Woźnica strzeże bramy. Ale w nocy, o szarym świcie, kiedy wszyscy
będą spać...

Peter czuł się jak w upojnym transie. Fakt, iż Heike, Mira i on nie mogą czekać aż tak długo,
przestał mieć dla niego znaczenie w momencie, gdy stawką stało się życie Nicoli.

Peter niewiele się dowiedział o dziejach twierdzy. Młodzi całkiem pochłonięci byli sobą.
Przysiedli na ławie i szeptem omawiali plany na przyszłość, delikatnie dotykali się
koniuszkami palców; ustami i wzrokiem, zdradzającym o wiele więcej niż ich niezdarne
ruchy.

Peter nie mógł się napatrzeć na dziewczynę. Jej usta przywodziły na myśl płatki dzikiej róży,
czarne jak noc włosy były niczym najdelikatniejszy jedwab, a oczy błyszczące jak gwiazdy.

92

background image

- Ach, Peterze, jakże pragnę, by się nam poszczęściło. Zawsze, zawsze udawało jej się w
ostatniej chwili udaremnić każdą próbę ucieczki, ale tym razem...

- Zawsze? - zapytał Peter z zazdrością.

- Usiłowałam, oczywiście, uciec w pojedynkę, to chyba jasne! Nie zaprzeczę, że znaleźli się i
inni, którzy pragnęli mi pomóc. Ale ciotka Feodora nieodmiennie obraca wniwecz każdy
plan. Ach, Peterze, nie masz pojęcia, jakie to straszne, nie da się tego opisać. To zła,
przewrotna czarownica!

Nicola wybuchnęła płaczem, wspierając się na jego silnym ramieniu.

Peterowi z gniewu pociemniały oczy.

- Gotów jestem zabić tę wiedźmę! Co za despotka!

- Tak - łkała Nicola. - Bo widzisz, jej się wydaje, że jest taka piękna. Chciałaby zagarnąć
wszystkich mężczyzn, którzy odwiedzają twierdzę, mieć ich tylko dla siebie...

- Owszem, zauważyłem, jak z początku usiłowała mnie uwieść - przytaknął Peter. - A kiedy
zorientowała się, że poza tobą świata nie widzę, wręcz się na mnie rozgniewała. .

- Nienawidzi mnie właśnie dlatego, że jestem młoda i mam życie przed sobą. Obawia się, że
odbiorę jej mężczyzn, jest zazdrosna i posługuje się najohydniejszymi wybiegami. Nie
uwierzyłbyś, jakimi!

Popatrzył na nią czule.

- Jutro rano będziesz już daleko stąd, obiecuję ci.

- Ach, Peterze! Chodź! Przejdziemy do innej komnaty.

Heike nie spodziewał się, że zostanie wpuszczony do twierdzy. Stało się jednak inaczej.

Długo rozmyślał pod bramą, nie mogąc się zdecydować. Przyglądał się grubym murom,
zbudowanym jedynie z wielkich bloków kamiennych, bez śladów żadnego spoiwa.
Wielokrotnie już wyciągał palce, by ich dotknąć, ale nie śmiał. Obraz, który ujrzał wcześniej
tego dnia, przez cały czas stał mu przed oczami. W końcu zebrał się na odwagę i
błyskawicznych ruchem dotknął kamienia, by zaraz przyciągnąć dłoń do siebie, jakby się
sparzył.

Ale kamień był tylko kamieniem i niczym innym. Znów przyłożył więc dłoń, gładząc chłodną
powierzchnię.

93

background image

A zatem tamten straszny widok był tylko iluzją, wywołaną przez mandragorę. Prosiła go, by
postępował ostrożnie, niezwykle sugestywnie przedstawiała niebezpieczeństwo tylko po to,
by nie podejmował zbędnego ryzyka.

Heike nadal pamiętał tamten dźwięk... Ohydny, niosący się echem skrzek drapieżnych
ptaków. A może były to ptaki żywiące się padliną, nie umiał tego rozstrzygnąć, jako że w
upiornej wizji, którą nadal miał w pamięci, nie dostrzegł żadnych ptaków.

W końcu zdecydował się zapukać do bramy.

Otworzył mu niezwykle blady i wychudzony mężczyzna. Heike wyłożył sprawę, w jakiej
przybywa. Rzekł, iż spodziewa się zastać tu swego przyjaciela, z którym pragnie pomówić.

Mężczyzna w skupieniu wysłuchał Heikego, po czym poprosił go o chwilę cierpliwości, a
następnie zamknął bramę i zniknął.

Heike czekał.

Spoglądał w dół, w dolinę, patrzył na ruiny miasteczka znacznie większego niż Targul
Stregesti. Widział owce pasące się między fundamentami i wstrętny las, wżerający się coraz
głębiej w dolinę, podkradający się aż do murów twierdzy.

Dreszcz odrazy przebiegł mu po krzyżu. Musi wyciągnąć stąd Petera, a potem odjechać tak
szybko, jak konie poniosą.

No właśnie, konie... W jaki sposób zdoła je pojmać? Są niemal zdziczałe.

Powrócił chudy jak śmierć odźwierny. Jeśli pan będzie tak uprzejmy i...

Heike przeszedł przez bramę.

A więc znalazł się we wnętrzu twierdzy. Sycił oczy jej widokiem, starając się zapamiętać
każdy swój krok, każdy zakamarek. Być może okaże mu się to pomocne.

Jakże przydałby mu się teraz jego najdroższy, najwierniejszy przyjaciel - mandragora. Heike
był jednak przekonany, że postąpił właściwie pożyczając ją Mirze. Po części dla dobra
dziewczyny, a po części dla własnego.

Dlaczego, na Boga, zgodzili się wpuścić go do środka?

Czyżby wiedzieli, że nie ma przy sobie mandragory?

A może powód był inny?

Nie był pewien, czy rzeczywiście pragnie poznać odpowiedź na to pytanie. Mogła ona się
okazać, łagodnie rzecz ujmując, nieprzyjemna.

94

background image

A jeśli dał się złapać w pułapkę? On, jedyny, który może tu pomóc?

Wiedział jednak, że z zewnątrz nic nie był w stanie zdziałać. Jeśli miał uratować Petera,
musiał wejść do środka, i to zanim nie będzie za późno.

Heikego wprowadzono do wielkiej sali, najwyraźniej służącej jako jadalnia. Dostojna dama,
którą widział już poprzedniego wieczoru, wyszła mu na spotkanie.

Nigdzie ani śladu Petera. Nie widać też młodej Nicoli, której nie zdążył przyjrzeć się
uważnie.

I znów nawiedziła go myśl: czy mają zamiar go przechytrzyć i unieszkodliwić?

Myśląc „oni” miał na myśli księżniczkę Feodorę i dziwnego odźwiernego, jej oddanego
sługę.

Uśmiech wytwornej damy był doprawdy promienny.

- Witam, młody człowieku! Widzieliśmy się już wczoraj wieczorem w gospodzie, kiedy to
moja młoda kuzynka nagle źle się poczuła.

Źle się poczuła? Nie składaj winy na innych, to tobie spieszyło się do wyjścia, pomyślał
Heike. Wyciągnęła do niego dłoń, by mógł ją ucałować, gdyby zechciał, ale Heike nie został
wychowany w wyższych sferach. Znał tylko proste, zgodne z naturą życie słoweńskich
chłopów, ujął więc ją za rękę, ukłonił się głęboko, uprzejmie, i puścił dłoń.

Księżniczka, rzecz jasna, zwróciła uwagę na jego prostackie zachowanie i tym samym Heike
został odpowiednio zaklasyfikowany.

W jaki sposób należy się do niej zwracać? Po raz pierwszy zrozumiał, jak wielkie ma braki w
wychowaniu. Gdy chodziło o miłość bliźniego, nauczył się bardzo wiele, ale z zasadami
etykiety zdecydowanie pozostawał na bakier.

- Wasza książęca wysokość - powiedział i nie był to wcale zły początek, przynajmniej nie
powinna poczuć się urażona. - Wybaczcie, iż ośmieliłem się zakłócić spokój waszego
pięknego domostwa, ale mój przyjaciel przybył tutaj dziś rano, a że musimy opuścić Targul
Stregesti wcześniej, niż nam się wydawało, przyszedłem po niego. Czy znajdę go tutaj?

Jeśli to oszustwo czy jakieś diabelskie sztuczki, to księżniczka z pewnością zaprzeczy. Stało
się jednak inaczej. Księżniczka Feodora zdumiała go po raz kolejny.

- Ach, tak, młody Peter - uśmiechnęła się. - Jest tutaj, ale właśnie zwiedza twierdzę wraz z
Nicolą. Wkrótce będą tu z powrotem. Czy w tym czasie wolno mi będzie zaproponować wam
mały poczęstunek?

- Serdecznie dziękuję, ale dopiero co jadłem.

95

background image

- Wiem zatem, co zrobimy! My także pójdziemy się rozejrzeć. Może ich spotkamy, choć
twierdza jest taka wielka. Opowiadanie o dawnej świetności jest moim ulubionym zajęciem,
a tak rzadko bywają tu goście.

Poufale ujęła go pod ramię i przeprowadziła do następnej komnaty. Heike zwrócił uwagę na
promieniującą od niej zmysłowość, niezwykle silną, zwłaszcza dla kogoś, kto tak mało miał
do czynienia z kobietami.

Przechodzili coraz dalej i dalej, a Feodora nie przestawała mówić. Niczym wyuczoną lekcję
recytowała jednym tchem opowieść o Dzikim Bogdanie, który sprosił do siebie nieprzyjaciół i
wyrżnął ich w pień, wjeżdżając przedtem konno na stół. Opowiadała o sukni ślubnej Anciol,
o Borysie, wojewodzie, który uratował Ardeal przed Turkami, i o jego czterech żonach,
szukających okazji, by wydrapać sobie oczy. O dwóch braciach, zgładzonych przez Turków
pod Mohaczem w roku 1526...

- Jak rozumiem, wywodzicie się, dostojna pani, z rodu wojewodów - uprzejmie zauważył
Heike.

Stali właśnie podziwiając wspaniałą suknię ślubną Anciol. Feodora ze smutkiem dotknęła
delikatnego jedwabiu sukni.

- Tak, to prawda. Mój ojciec był ostatnim wojewodą w tym wspaniałym rodzie.

Heike nie potrafił dopatrzeć się niczego wspaniałego w obcinaniu ludziom głów czy też
zamykaniu małżonek w komnatach - celach.

- Jak udało wam się zachować suknię Anciol przez tyle setek lat? - zapytał z wyraźnym
podziwem w głosie.

- Ponieważ jest ona nieskończenie piękna - łagodnie odparła Feodora. - I dlatego, że Anciol
przysięgła sobie, że założy ją dopiero w dniu swego ślubu, który, jak wiadomo, nie doszedł
do skutku.

Heike ze zrozumieniem pokiwał głową:

- Z tego, co opowiadaliście, wnoszę, iż Anciol musiała być bardzo pociągająca. Dlaczego
więc została porzucona?

- Ach, z pewnością wiecie, że miłość potrafi mieć swoje humory. Zwraca się czasami ku
całkiem niegodnym tego osobom, jaką na przykład była nowa wybranka jej narzeczonego,
nic nie warta w porównaniu z Anciol. Choć i Anciol miała pewną słabostkę...

Urwała, jak gdyby powiedziała za dużo.

Żółte oczy Heikego z zaciekawieniem wpatrywały się w księżniczkę.

96

background image

- Jaką słabostkę?

- Nic takiego. - Feodora machnęła ręką i odwróciła się od niego. - Po prostu zbyt otwarcie
dawała do zrozumienia, że pragnie być kochana. To może czasem działać odstraszająco.
Ale proszę spojrzeć tutaj, to książęca korona mego ojca, o, jakże pięknymi kamieniami
wysadzana! Sam tylko rubin wart jest dzisiaj fortunę...

- Oczywiście - przytaknął Heike w roztargnieniu.

Cóż takiego Zeno powiedział o księżniczce? Oszalała na punkcie mężczyzn?

Owszem, już sam sposób, w jaki się poruszała w obecności brzydkiego, niedoświadczonego
Heikego na to wskazywał, nawet on to zrozumiał.

A jej słowa dotyczące Anciol... „Zbyt otwarcie dawała do zrozumienia, że pragnie być
kochaną.” Słowo „kochać” ma dwa znaczenia, tyle to i on wiedział. Jedno dotyczące uczuć, i
to drugie, bardziej ziemskie.

Oszalała na punkcie mężczyzn - pragnęła być kochaną, w łóżku, nazywając rzecz po
imieniu. Czy to nie to samo?

A jeśli chodzi o tę samą osobę?

Heike, idąc z Feodorą, poczuł, jak strach niczym zimna jaszczurka pełznie mu po krzyżu.
Biodra damy kołysały się wyzywająco, ciemna jedwabna suknia doskonale podkreślała
kształty, a ciężki węzeł włosów dodawał uroku smukłej białej szyi, wprost zachęcając do
pieszczot. Pomyślał sobie, że włosy z pewnością sięgają jej dalej niż do kolan, i po raz
pierwszy w życiu odniósł wrażenie, iż wie, czym może być pociąg do kobiety. On, który
dotychczas wiódł tak cnotliwe życie, któremu Elena nie pozwalała nawet popatrzeć na
wiejskie dziewczęta.

I Heike rozumiał, że robiła to, by nie został odtrącony i tym samym głęboko zraniony. Heike
nie miał żadnych złudzeń co do własnej atrakcyjności, od czasu do czasu oglądał przecież
swoje oblicze w kałużach i wypolerowanych metalowych przedmiotach.

Dłoń Feodory pieszcząca materię sukni Anciol... Tak czule, z takim smutkiem! Heike nie
mógł oderwać się od tej myśli.

Jak gdyby to była jej własna suknia, w której miała iść do ślubu!

- Pójdziemy teraz obejrzeć galerię przodków - Feodora radosnym głosem wyrwała go z
zamyślenia. - Może i młodzi tam się znajdą?

Odwróciła się do niego.

97

background image

- Uważam, że koniecznie powinniście jak najszybciej zabrać stąd Petera - oznajmiła, po
kociemu mrużąc oczy. - Spróbujemy go znaleźć.

W tym momencie Heike pojął dwie istotne sprawy:

Feodora była zazdrosna o Nicolę! Pragnęła mieć młodych mężczyzn wyłącznie dla siebie -
jeśli nie, mogli iść do diabła. Jeśli udało się jej odebrać młodzieńca Nicoli, była szczęśliwa.
Osoba Heikego nie miała w tym momencie żadnego znaczenia, wszak Nicola także ani
trochę nie była nim zainteresowana.

Drugą myślą, jaka uderzyła Heikego, było przekonanie, iż musi opuścić twierdzę. Tu, w
zamczysku, nie mógł zwyciężyć złej mocy.

Musiało się to dokonać na starym zarośniętym cmentarzu, miejscu wiecznego spoczynku
panów twierdzy, ogrodzonym misternie wykutą w żelazie kratą.

Tam powinien odnaleźć grób nieszczęsnej Anciol, czyli - jak należało uściślić - księżniczki
Feodory. Jednej i tej samej osoby!

To przekonanie natychmiast przywiodło mu na myśl straszliwą wizję, jakiej doświadczył
rano. I poczuł dławiący strach, idąc za księżniczką wiodącą go krętymi korytarzami ku
galerii. Miał wrażenie, że ponownie słyszy ochrypły skrzek padlinożernych ptaków. Czuł, że
ciemny belkowany sufit sal i korytarzy zaraz spadnie mu na głowę. Słyszał, jak odgłos
spływającej kroplami wilgoci odbija się echem od zapleśniałych ścian, wydawało mu się, że
zwierzęce skóry na podłodze na jego oczach gniją, odsłaniając wijące się pod nimi
robactwo. Bezustannie powtarzał sobie, że to wszystko jest tylko wytworem jego
makabrycznej wyobraźni.

Ale jednemu nie dało się zaprzeczyć.

Gdzieś na samym początku przechadzki po twierdzy minęli piękne rzeźbione drzwi. Feodora
nawet się do nich nie zbliżyła. Przez cały czas tłumaczyła mu coś z ożywieniem, jak gdyby z
całych sił starając się odwrócić jego uwagę, byle tylko nie zapytał o te drzwi.

Ale Heike, dzięki swym ostatnio niezwykle wyostrzonym zmysłom, natychmiast wyczuł, że
za owymi drzwiami kryć się musi coś szczególnego. Tam, w głębi, zapewne znajduje się
jądro twierdzy, samo serce, źródło panującego tu zła.

Starał się połączyć wrażenie z tym, co ujrzał rano, kiedy miał przy sobie mandragorę. W jaki
sposób powiązać to w całość? Gdyby oba obrazy, ohydne ruiny i przepiękną twierdzę,
nałożyć na siebie, to w którym miejscu znalazłoby się owo jądro?

Nie mógł dłużej się nad tym zastanawiać, gdyż Feodora mówiąc nieprzerwanie, otwierała
łukowato sklepione drzwi do galerii.

Jednej wszak rzeczy był pewien: musi iść na cmentarz.

98

background image

Do grobu Anciol, zdradzonej narzeczonej.

To ona jest upiorem, którego należy unicestwić.

Później, jeśli zajdzie taka potrzeba, zajmie się twierdzą, ale wtedy, miał nadzieję, zła moc
zostanie już pokonana.

Nie mający doświadczenia Heike nie brał jednak pod uwagę, że żaden upiór nie odda swej
mocy bez walki!

99

background image

ROZDZIAŁ IX

Nowe odkrycie Heikego wzburzyło go tak bardzo, iż w pierwszej chwili nie zorientował się,
że Peter i Nicola są w galerii. Młodzi odskoczyli od siebie jak oparzeni, jakby przyłapano ich
na gorącym uczynku.

Peter zaczerwienił się i powitał przyjaciela.

A Heike nareszcie miał okazję przyjrzeć się Nicoli.

Łzy wzruszenia napłynęły mu do oczu. Taka młoda i bezbronna! Nie mogła mieć więcej niż
szesnaście lat, choć Feodora twierdziła, że jej kuzynka skończyła już dwadzieścia. Nicola
była tak zachwycająca, tak śliczna, że dotknęła milczących dotąd czułych strun w duszy
Heikego. Z bolesną rezygnacją musiał jednak przyznać, iż nie mógłby odebrać jej swemu
przyjacielowi Peterowi. Nie pragnął tego i prawdopodobnie nie przystałby na to, nawet gdyby
Nicola nagle zmieniła zdanie i wolała go od Petera. Cieszył się jedynie, że nie przyjrzał się
jej uważniej poprzedniego wieczoru, marnowałby tylko czas na płonne, gorzkie marzenia. A
tak Nicola dokonała już wyboru i Heike z większym spokojem przyjął fakt, że dla niego jest
nieosiągalna.

Muszę ją stąd wydostać. To niezwykle ważne!

Zastanawiał się nad źródłem przemożnego wpływu, jaki ma na nią Feodora. Dlaczego upiór
trzyma w niewoli młodziutką, żywą dziewczynę?

Heike nabrał pewności siebie. Teraz naprawdę ma o co walczyć. Przed nim szlachetny bój o
przyjaciela i najcudowniejszą dziewczynę, jaką kiedykolwiek zdarzyło mu się spotkać.
Nieważne, że nie ma żadnych szans u Nicoli, to tylko czyni jego misję jeszcze bardziej
wzniosłą.

Ach, tak, tu jesteście przywitała ich Feodora.

Pozwólcie, panie Heike, że przedstawię wam moją młodszą kuzynkę Nicolę. Nicolo, to
przyjaciel Petera.

Heike miał zamiar podać Nicoli rękę, ale dziewczyna odsunęła się z niesmakiem. Nigdy
dotąd nie poczuł się tak odrażający jak teraz!

Peterze, twój przyjaciel przybył, by cię stąd zabrać - rzekła księżniczka. - Najlepiej chyba
będzie, jeśli z nim pójdziesz. Ale najpierw chciałabym pokazać panu Heikemu z Ludzi Lodu
naszych przodków...

Peter solidarnie stanął u boku Nicoli. Atmosfera stała się wyraźnie napięta.

100

background image

- Nie wyjdę stąd bez Nicoli - zdecydowanie oświadczył Peter, ale kiedy usiłował popatrzeć w
oczy księżniczki, drżące powieki zdradziły jego strach. Dziewczyna także wyglądała na
panicznie przerażoną.

- Peterze, poczekaj - szepnęła, zakładając, być może, że nikt inny jej nie słyszy. - Nie z nim!

Heikego słowa te ubodły tak dotkliwie, tak niewiarygodnie mocno, iż nie był w stanie poprzeć
Petera, choć jeszcze przed chwilą uważał, że zabranie stąd Nicoli jest jego najświętszym
obowiązkiem.

- Dziewczyna zostanie tutaj - oznajmiła księżniczka głosem ostrym jak uderzenie bata.

- Ale... - zaczął Peter.

Nicola błagała cichym szeptem, który jednak dzięki świetnej akustyce pomieszczenia dotarł
do wszystkich.

- Nie teraz, Peterze! Wracaj! Pamiętasz naszą umowę?

Potakująco skinął głową.

Heike nie wiedział, co robić. Ogromnie ważne było wyprowadzenie Petera z twierdzy i
niedopuszczenie, by tutaj powrócił. A przecież muszą zabrać ze sobą Nicolę!

Feodora pokazała swoją siłę. Nie wyrzekła już ani słowa, ucinając dalszą dyskusję. Swym
dostojnym i władczym milczeniem pokonała wszystkich. Heike zaczął pojmować, jaką
władzę miała nad dziewczyną.

Ale dlaczego, dlaczego? W jaki sposób zostały ze sobą związane? Czy są spokrewnione? A
może Nicola była zwykłą, wcale nie wywodzącą się ze szlachty dziewczyną, wybraną przez
księżniczkę po to, by przyciągała do twierdzy młodych mężczyzn? Których później Feodora
odbierała jej i niszczyła, odnosząc w ten sposób triumf nad młodszą kobietą?

Heike nie miał już czasu na dalsze rozmyślania. Feodora znów ujęła go pod ramię i zaczęła
oprowadzać po galerii. Peter i Nicola szli za nimi w bezpiecznej odległości, ale księżniczka
udawała, że ich nie widzi.

- To musi być Bogdan Dziki. - Heike wskazał na dziarsko wyglądającego wojaka z olbrzymim
wąsem, w futrzanej czapce na bakier i szpicrutą w dłoni. Oczy spoglądające z portretu
zdawały się na wskroś przenikać patrzącego, ale mogło to być winą kiepskiej techniki artysty
albo sztucznego stylu malarskiego epoki.

- Piętnasty wiek - mruknął znający się na sztuce Peter.

- To prawda - chłodno odparła księżniczka. - Był synem Borysa, tego tutaj przystojnego
wojewody, który miał cztery żony!

101

background image

Istotnie, oczy Borysa miały ten osobliwy wyraz, który tak bardzo pociągał płeć piękną.

- Interesują mnie kobiety - wtrącił Heike. Masywna podłoga aż drżała od jego ciężkich
kroków. - Wydaje się, że wszystkie w waszym rodzie jesteście niespotykanymi pięknościami.

Rzekł to w głębokiej zadumie, a jednocześnie z takim przekonaniem, iż nie można było
potraktować jego wypowiedzi jak czczą galanterię. Księżniczka gorąco podziękowała za
komplement.

Z ożywieniem zaczęła opisywać nieliczne portrety kobiet.

- A to - Heike wskazał na obraz przedstawiający kobietę uderzająco podobną do Feodory. -
To musi być Anciol.

- Nie, jej portretu, niestety, nie zdążono namalować. To jedna z wielu przedstawicielek
naszego rodu, noszących imię Feodora. Żyła stosunkowo niedawno. Gdy popatrzycie tutaj,
na ukochaną żonę Borysa, z pewnością dostrzeżecie podobieństwo, prawda? Pochodziła z
Rusi. To pierwsza Feodora, później jej imieniem chętnie nazywano dziewczynki w naszym
rodzie.

- Owszem, dostrzegam podobieństwo - odparł Heike. - Między tymi dwoma portretami a
wami.

Był przekonany, że i Anciol była do nich uderzająco podobna. Zwłaszcza do księżniczki...

Nabierał coraz większej pewności, że są one jedną i tą samą osobą.

Pewien był także czego innego, choć przecież wcale nie znał się na sztuce. Zorientował się,
że wszystkie portrety muszą sobie liczyć po kilkaset lat. Nie widział żadnych współczesnych
obrazów.

To spostrzeżenie ugruntowało teorię, która powoli zaczynała krystalizować się w jego głowie.

Gdyby rano nie miał tej ohydnej wizji, jak inni przypadkowi goście sądziłby, iż znalazł się w
całkiem zwyczajnej twierdzy, z wizytą u całkiem zwyczajnych dam.

Teraz jednak dojrzała w nim myśl, iż Feodora była dawno zmarłą Anciol, Nicola zaś młodą
dziewczyną, którą nienasycony upiór wziął w niewolę, by przyciągała dlań mężczyzn.

Heike był odpowiedzialny za życie Petera i tej młodej panny. To on musiał wydostać ich z
twierdzy, nie wzbudzając przy tym podejrzeń Feodory.

Otrzymał pomoc. Wiedział, że troje dotkniętych z Ludzi Lodu wesprze jego działania. Ale to
on musiał myśleć!

102

background image

A jeśli jego teoria okaże się nieprawdziwa? Jeśli Feodora jest rzeczywistą, żywą kobietą, a
poranna wizja była jedynie omamem?

Heike postanowił sprowokować księżniczkę: chciał, by się przed nim odkryła.

- I wszyscy wasi przodkowie pogrzebani zostali przy kościółku w Targul Stregesti?

- Prawie wszyscy. Zbyt trudno było zbudować kryptę tu na górze, na urwisku.

Heike pokiwał głową.

- Mam ochotę po południu zwiedzić cmentarz.

Po raz kolejny księżniczce udało się wprawić go w zdumienie: ujrzał łzy napływające jej do
oczu!

- Ach, jakże będę wam wdzięczna, jeśli to uczynicie! Może uda wam się trochę pogonić
kościelnego, nasze biedne groby są takie zaniedbane. Bardzo mnie to boli! Ach, jak się
cieszę, że zechcieliście nas odwiedzić!

Doprawdy? pomyślał Heike z goryczą. Cóż to za przebiegła gra!

Lepiej zrozumiał ją, słysząc kolejne słowa:

- Nie będę was już dłużej zatrzymywać. Zabierzcie także waszego przyjaciela, ale jeśli
będziecie mieć czas, panie Heike, to serdecznie zapraszamy do nas wieczorem!

Tu cię mam! Nie zaprasza Petera, to mnie chce pochwycić w szpony, bo dopiero nocą
ożywa jej siła. Właśnie w nocy znikają tu wszyscy mężczyźni.

Chce mnie zwabić i rozprawić się ze mną!

Ciekawe, czy wie, że wywodzę się ze szczególnego rodu? Nie wydaje się, by miała tę
świadomość.

A zatem czeka ją niespodzianka!

Kiedy wszyscy czworo szli ku wyjściowym drzwiom, Peter słał mu wściekłe spojrzenia. Ale
Heike uśmiechał się tylko swym spokojnym i teraz także przepraszającym uśmiechem,
udając, że nic nie rozumie. Miał zamiar rozmówić się z Peterem, gdy znajdą się w
bezpiecznym miejscu.

Księżniczka nie wyszła, przytrzymała także Nicolę i obie zostały w ponurym, ciemnym
przedsionku, pozbawionym okien. Nic dziwnego, upiory przecież unikają dziennego światła i
słońca.

103

background image

Natomiast gdy żegnali się z damami, Heikego czekała kolejna niespodzianka. Nie zdziwiło
go, że księżniczka Feodora okazała mu nadzwyczajną wprost życzliwość i gorąco prosiła, by
powrócił wieczorem. Ta kobieta po prostu czyniła wszelkie niezbędne przygotowania, by
zadać mu śmiertelny cios.

Ale Nicola...

Ta cudownie piękna, łagodna dziewczyna przez cały czas powstrzymująca się od płaczu z
rozpaczy, patrzyła teraz na Heikego, jak się wydawało, całkiem nowymi oczami. Nie wzięła
go za rękę, ale jej wzrok przemawiał wyraźnie, a zaraz potwierdziły to wypowiadane
szeptem słowa:

- Błagam, byście przyszli tu dziś wieczorem z Peterem! Wybaczcie, iż niewłaściwie was
oceniłam. Teraz wiem, że w waszej piersi bije gorące, szlachetne serce. Wybaczcie więc, że
tak po dziecinnemu patrzyłam jedynie na wasz wygląd!

Powiedziała to szybko, jednym tchem, nie chciała, by ciotka usłyszała jej słowa. Zaraz też
dodała, jeszcze ciszej i jeszcze szybciej:

- I nie chodźcie na cmentarz, ani wy, ani Peter! Nie wierzcie jej prośbom i zachętom. To
przywiedzie was do zatracenia. Ludzie z miasteczka twierdzą, że nad grobami czuwają
duchy zmarłych i ci, którzy zakłócą ich spokój, są dręczeni i kaleczeni w najbardziej okrutny
sposób. Nie chcę, by któremuś z was stała się krzywda!

W jej oczach błyszczały łzy. Heike walczył z ogarniającą go nagle słabością.

- Poradzimy sobie - uśmiechnął się. - Chyba mieszkańcy wioski odwiedzają cmentarz, i to w
różnych porach dnia?

- Nie starą jego część, tę, gdzie mieszczą się groby mieszkańców Cetatea de Strega, groby
wojewodów i ich potomków...

A więc nareszcie poznał nazwę twierdzy! Cetatea de Strega - Twierdza Czarownicy. Peter z
wielkim zapałem opowiadał mu o językach romańskich i o związkach istniejących między
nimi. Nic dziwnego, że nazwa miasteczka i twierdzy wywodziła się z włoskiego słowa
„czarownica”, wszak w dawnych czasach właśnie cesarstwo rzymskie zagarnęło tę krainę,
zwaną wówczas Dacją. Później coraz bardziej znaczące stały się wpływy słowiańskie,
zarówno jeśli chodzi o język, jak i zwyczaje, i, jak Heike ośmielił się zgadywać, także o
alfabet cyrylicki, który widział na nagrobkach w Targul Stregesti. Pierwsza Feodora
pochodziła przecież z Rusi.

Heike jednakże nie umiał czytać nawet łacińskich liter, właściwie więc było mu obojętne,
jakim alfabetem posługiwano się tutaj.

Dłoń Nicoli delikatnie dotknęła jego ramienia.

104

background image

- Bardzo proszę, uważajcie na siebie, nie chodźcie tam! Jeśli okaże się, że nie wrócicie
wieczorem, nie będę miała po co żyć!

Heike lękliwie obejrzał się na księżniczkę, ale ona, pogrążona w wyraźnie chłodnej
rozmowie z Peterem, niczego nie słyszała.

Heike, któremu obcy był egoizm, z rozkoszą wsłuchiwał się w łagodny, ciepły głos Nicoli i
cieszył się, że Peter, jego przyjaciel, znalazł tak cudowną dziewczynę. Wpatrywała się teraz
w Heikego oczami, w których malowała się ufność, ba, nawet podziw. Ta delikatna istota tak
bardzo niepokoiła się o los Petera i prosiła Heikego, by go chronił! Błagała także o pomoc
dla siebie, o pomoc w wyrwaniu się spod uroku rzuconego na nią w twierdzy. Ale lękała się
także o Heikego! Miał uważać na siebie!

W uniesieniu odetchnął głęboko, pragnąc stłumić wzruszenie, ściskające go w piersi.

Ta cudowna dziewczyna bała się o niego! To było o wiele więcej, niż mógł się spodziewać.

Wkrótce schodzili aleją w dół ku łąkom. Słońce dawno już minęło zenit i pochylało się coraz
niżej nad horyzontem. Nadal jednak było duszno i upalnie.

Peter był zawiedziony i rozgniewany.

- Po co przyszedłeś i zabrałeś mnie z zamku? Nie mogłeś darować mi jednego dnia
spędzonego razem z Nicolą?

- Peterze, musisz mnie zrozumieć! Znalazłeś się w śmiertelnym niebezpieczeństwie!

Przyjaciel w odpowiedzi tylko parsknął. Nie przestawał słać tęsknych spojrzeń za siebie, w
kierunku twierdzy.

- Śmiertelne niebezpieczeństwo?! Jakie masz na to dowody?

Heike już otworzył usta, ale zaraz zamknął je znowu. Peter, żądając dowodów, zasiał w nim
niepewność. Cóż miał powiedzieć? W zamczysku wszystko przebiegało normalnie, zupełnie
naturalnie. Życzliwa gospodyni z dumą oprowadzała ich po twierdzy.

Przecudna młoda dziewczyna, która usiłowała sprzeciwić się swej opiekunce i nazywała ją
czarownicą... Cóż w tym wyjątkowego? Ile takich historii miało już miejsce?

W ostrych, gorących promieniach popołudniowego słońca Heike zaczął zastanawiać się, czy
nie maluje diabła czarniejszym, niż jest w rzeczywistości.

Podczas gdy Peter, idąc, złorzeczył mu w coraz bardziej gorzkich słowach, Heike stopniowo
nabierał przekonania, że się omylił. Księżniczka Feodora, która tak poufale trzymała go pod
ramię, miałaby być zjawą? Niewiarygodne! Przecież cały czas czuł jej rękę!

105

background image

Całą swą wiedzę o siłach ciemności, z jakimi może zetknąć się człowiek, Heike wyniósł ze
Słowenii. W tej dziedzinie otrzymał niezwykle staranną edukację.

Wiedział, że należy odróżnić zjawę od upiora. Zjawa to dusza człowieka, twór bezcielesny,
ciało astralne. Upiór natomiast jest jakby żywą istotą, która nigdy tak naprawdę nie umarła,
nie obróciła się w proch. Do upiorów zalicza się wampiry, a także niektóre czarownice.

Istnieje jeszcze wiele, wiele innych istot ze świata cieni, które także należą do tej grupy.
Wszystkie one, by przetrwać, muszą się posilać, na przykład krwią żywych ludzi lub w inny
równie osobliwy sposób.

Heike dotychczas sądził, że taką właśnie istotą jest księżniczka Feodora, ale nie mógł pojąć,
w jaki sposób - jeśli można to tak określić - utrzymuje się ona przy życiu. Teraz czuł się
zdezorientowany, być może omylił się w ocenie jej osoby, być może jest ona zwykłym,
niewinnym człowiekiem, a twierdza tym, na co wygląda: piękną, dobrze utrzymaną budowlą.

W takim razie bez powodu wdarł się brutalnie w miłosną przygodę Petera. Było to ostatnie,
co chciał zrobić, i myśl o tym sprawiła mu ogromną przykrość.

Co właściwie miał na poparcie swej chorej idei?

Prymitywne przesądy mieszkańców Stregesti? Słowa Nicoli o tym, że ciotka jest
czarownicą? Poranne przywidzenie? Boże, jakże to było dawno!

Co jeszcze? Mira, która twierdziła, że ktoś usiłował wedrzeć się do jej izby w gospodzie? Ale
przecież to był sen!

Droga, której najpierw nie było, a potem się pojawiła. Nie, to znów sprawka mandragory,
tego nie można brać pod uwagę.

Las?

Las, tak, to prawda, ale czy wydarzyło się w nim coś poza tym, że zdjął ich
niewytłumaczalny strach?

Opowiadanie Zeno o człowieku, którego znaleźli. Wyszeptał dwa słowa: „skrzydła kruka”...

Wszyscy mężczyźni, którzy zniknęli. Bezpańskie konie...

Ptaki w ciemnościach...

Było coś jeszcze, czego nie mógł sobie przypomnieć, wydarzyło się już tak dawno...

I najważniejsze ze wszystkiego: troje z Ludzi Lodu twierdziło, że grozi mu tak wielkie
niebezpieczeństwo, iż będą musieli mu pomagać.

106

background image

Ich Heike nie mógł zlekceważyć, choćby wszystko pozostałe wydawało się niejasne.

W jego głosie znów zabrzmiała stanowczość:

- Peterze, posłuchaj mnie! Spotkasz się jeszcze z Nicolą i wyprowadzimy ją z twierdzy. Ale
później, wieczorem, jak proponowałeś. Najpierw musimy unieszkodliwić straszną Feodorę.
Dlatego chciałbym, byś poszedł ze mną na cmentarz i odnalazł jej grób...

- Chyba oszalałeś!

- Nie, mówię poważnie. Nie wydostaniemy Nicoli z twierdzy, dopóki czarownica nie zginie.
Dziewczynę przytrzymują zaklęte więzy, których nie będziemy w stanie rozerwać.

- Wydaje mi się, że przed chwilą powiedziałeś, że czarownica nie żyje.

- Proszę, nie drwij ze mnie! To nie pora na żarty. Nie będę już więcej nudził na ten temat,
rozumiem tak samo niewiele jak ty. Ale czy widzisz te konie? Są teraz nasze, ich właściciele
zniknęli już dawno temu, prawdopodobnie w lesie. Tak więc Mira i ty będziecie mieć każde
swojego wierzchowca, a Nicolę możesz posadzić na siodle przed sobą, kiedy będziemy stąd
odjeżdżać.

Heike bardzo się cieszył, że może przekazać przyjacielowi tak radosną nowinę.

- Co ty mówisz? Konie są nasze? Kto...

Heike jeszcze raz opowiedział o zaginionych Francuzach i mieszkańcach miasteczka, którzy
nie mieli dla koni miejsca w stajni ani też paszy na długą, mroźną zimę.

- To naprawdę fantastyczne! Muszę opowiedzieć o tym Nicoli.

- Przyjdzie na to czas. Kłopot w tym, że zwierzęta zdziczały, nie dają się złapać.

- Ja się tym zajmę. Kiedy byłem dzieckiem, mój ojciec miał zawsze wiele koni.

Peter włożył dwa palce do ust i gwizdnął. Konie natychmiast zastrzygły uszami.

- Och, naprawdę... - Heike wyraził szczere zdumienie.

Piękne zwierzęta były lekko spłoszone, ale Peter najwyraźniej umiał odpowiednio je podejść,
kusił i wabił, aż w końcu znalazły się tak blisko, że czuł na dłoniach ich oddech.

Delikatnie, ostrożnie pogłaskał jednego, przemawiając pieszczotliwie jak do dziecka.

- Nigdy czegoś podobnego nie widziałem - zachwycił się Heike. - Mnie by się to z pewnością
nie udało.

107

background image

- Jeśli nie wiem czegoś o koniu, to znaczy, że nie warto tego wiedzieć. - Peter uśmiechnął
się z zadowoleniem.

- Ponieważ i tak nie mamy uprzęży, niech sobie tutaj chodzą. Sprowadzę je później. Dokąd
idziemy teraz?

- Najpierw do karczmy. Później musimy iść na cmentarz, czy tego nie pojmujesz? Jeśli nie,
to dziś w nocy ja wyprowadzę stamtąd Nicolę, nie ty.

- Dlaczego? - oburzył się Peter, nadzwyczaj czujny, gdy padło imię Nicoli. - Czego ty chcesz
od mojej dziewczyny?

- Uspokój się! Jeśli nie zdołamy unieszkodliwić księżniczki Feodory, nocą w twierdzy będzie
dla ciebie zbyt niebezpiecznie.

- I znów zaczynasz - westchnął Peter. - Powtarzasz to już chyba po raz setny. Dobrze, pójdę
z tobą na cmentarz, żebyś mógł się przekonać, jak bardzo się mylisz.

- Nic by mnie bardziej nie uradowało, niż gdybym się mylił.

Peter potrząsnął głową.

- Dziwny jesteś, Heike. Czy naprawdę nic nie zdoła wprawić cię w gniew?

- O, tak - dobrodusznie odparł Heike. - Z pewnością. W tej dolinie jest coś, co porusza we
mnie struny gniewu. Dlatego właśnie postanowiłem to zwalczyć.

- Bóg z tobą - rzekł Peter cierpko.

Ludzie z miasteczka nie wierzyli własnym oczom, gdy ujrzeli dwóch młodzieńców idących
ulicą i wchodzących na rynek. Szeptem coraz dalej przekazywano sobie niecodzienną
nowinę.

Zeno i jego żona dosłownie otworzyli usta ze zdumienia, gdy chłopcy stanęli w drzwiach
karczmy, a Mira przypadła do nich uszczęśliwiona.

- Odnalazłeś Petera, Heike! Dziękuję ci, dziękuję!

- Odnalazł - mruknął Peter z kwaśną miną. - Czyżby ta miała być aż tak wielka sztuka?

- Naprawdę, wróciliście? - Zeno i cała obsługa kuchenna nie posiadali się ze zdumienia. - A
może wcale tam nie byliście?

Heike uśmiechnął się.

108

background image

- Jeśli chodzi o Cetatea de Strega, to owszem, byliśmy w niej. Mówiłem przecież, że
sprowadzę Petera do domu.

W izbie szynkowej zapadła cisza, w której wyczuć się dało zaskoczenie i zdumienie.

- Ale... ale... nikt dotąd...

Heike przerwał karczmarzowi:

- Czy możemy dostać teraz solidny posiłek? Później pójdziemy na cmentarz.

Zeno odetchnął głęboko.

- Kim ty właściwie jesteś? Bo rozumiem, że to twoja zasługa, a nie twego sympatycznego,
ale całkiem zwyczajnego kompana?

- Tego nie wiem - roześmiał się Heike, potrząsając głową.

W karczmarza nagle jakby wstąpił nowy duch.

- Dziewczęta, dalej! - wołał. - Na co czekacie? Ruszajcie! Podajcie to, co mamy najlepszego!

Kiedy zasiedli do wystawnego posiłku, Heike wypytywał Zeno.

- Muszę znaleźć kogoś, kto dobrze zna stary cmentarz. Ksiądz? A może kościelny? Albo
ktoś inny?

- Zajmę się tym - zapewnił go karczmarz. - Zaufaj mi.

Mira, siedząca między chłopcami, użaliła się:

- Peter jest taki odmieniony! Gdzie się podział miły, rozgadany chłopak, którego poznałam?

- Wcale się nie zmieniłem - parsknął Peter.

Heike uniósł głowę.

- Owszem, właśnie, że tak - odparł spokojnie. - Teraz nie jesteś sobą.

- Ach, tak? A jaki niby jestem?

Odpowiedziała mu Mira:

- Masz kwaśną minę. Jesteś zły i rozgniewany, niedobry i niemiły. Wczoraj taki nie byłeś.

- On jest po prostu niespokojny, Miro - usprawiedliwił przyjaciela Heike. - Wówczas tak
właśnie człowiek się zachowuje.

109

background image

Sam martwił się nagłą zmianą, jaka zaszła w przyjacielu. To nie był ten Peter, którego znał i
lubił.

Skończyli posiłek najszybciej jak mogli, nie mieli czasu do stracenia. Słońce stało
niepokojąco nisko nad górami, a żadne z nich nie miało ochoty na spędzenie kolejnej doby
w Targul Stregesti.

Zanim opuścili gospodę, Heike ujął Mirę za ręce i zapytał cicho:

- Jak się miewasz?

Dziewczyna przymknęła oczy.

- Czuję się tak cudownie bezpieczna, Heike. Ten amulet... Powiedz mi, czy on żyje? Wiem,
że to brzmi niemądrze, ale mam wrażenie, że chce mi powiedzieć: „Nie bój się!”

- To wcale nie jest niemądre. Jak sądzisz, dlaczego ci go pożyczyłem?

- Dziękuję, Heike! Wiesz, w innej sytuacji odrzuciłabym go daleko od siebie, bo jestem
bardzo wierząca. Ale wydaje mi się, że jesteś szlachetnym człowiekiem, który niesie ze sobą
samo dobro.

Heike poczuł ogarniające go wzruszenie.

- Twoje słowa cieszą mnie bardziej, niż przypuszczasz, bo właściwie zrodzony zostałem, by
służyć ciemności. Ale moje przeżycia w dzieciństwie sprawiły, że z całych sił staram się
zwalczyć zło istniejące na świecie, a przede wszystkim to, które tkwi we mnie.

Mira nie bardzo pojmowała, co mówił Heike, nie znała bowiem historii jego życia.
Powiedziała tylko ciepło:

- W takim razie udało ci się, Heike!

To się jeszcze okaże, pomyślał. Czeka mnie długie życie, przynajmniej taką mam nadzieję.

- Uważajcie teraz na siebie - szepnęła. - Pilnuj Petera, zrób to dla mnie! A może chcesz,
bym poszła z wami?

- Nie, pod żadnym pozorem nie wolno ci wyjść za te drzwi! Pamiętaj o tym! A nocą dobrze
się zamknij, tak jak wczoraj wieczorem, to ogromnie ważne!

Przeraziła się.

- Czy nie wrócicie przed zapadnięciem ciemności?

110

background image

- Nie, kiedy uporamy się ze wszystkim na cmentarzu, pójdziemy do twierdzy, by wydostać
Nicolę.

Na szczerej buzi Miry odmalował się żal.

- Ach, tak, Nicola! Oczywiście, musimy jej pomóc. Ale czy nie chcesz z powrotem swego
amuletu... Jak go nazwałeś?

- Alrauny? Wiele bym dał, by móc mieć ją przy sobie, ale tym razem ona mi przeszkadza.
Nie pozwala mi widzieć tego samego co Peter, a w dodatku księżniczka nie znosi jej
obecności, jakże więc mógłbym coś zdziałać?

Tobie przyda się bardziej, jesteś tu całkiem bezbronna, a księżniczka traktuje cię jak
rywalkę. Pragnie mieć wszystkich mężczyzn tylko dla siebie, dlatego tak straszliwie dręczy
Nicolę.

- Rozumiem. Zaczyna się starzeć i boi się, że nie będzie już mogła uwodzić.

- Tak, tak właśnie jest.

Nie chciał wyjaśniać, że Feodora to Anciol, zdradzona narzeczona, która pragnie zemścić
się na wszystkich przedstawicielach męskiego rodu i na wszystkich młodych kobietach,
ponieważ jedna z nich odebrała jej przyszłego męża. To przecież była tylko jego teoria.

Uścisnął ręce Miry.

- Bądź przy nas myślami, Miro!

- Obiecuję. Pomodlę się do Boga za was obu.

Heike odchodząc uśmiechał się ze smutkiem. Bardzo pragnął należeć do świata Boga, ale
był on przed nim zamknięty. Złe dziedzictwo nie pozwalało mu przestąpić jego progu. Musiał
więc żyć najlepiej jak potrafił i mieć nadzieję, że litościwy Stwórca w swym miłosierdziu
dostrzeże jego dobre uczynki i nie osądzi go zbyt surowo.

Heike nie należał do świata zwykłych ludzi. Akurat w tej chwili był przez to bardzo samotny.

Dotknięci z Ludzi Lodu zwykle odczuwali dumę ze swego szczególnego pochodzenia, z
możliwości służenia złu, ale nie Heike. On, tak jak kiedyś dawno temu Tengel Dobry, musiał
zupełnie sam toczyć walkę o swoje człowieczeństwo.

Tengelowi powiodło się, zwłaszcza po tym, jak spotkał Silje. Ale Heike?

Któż mógł być bardziej samotny niż on owego sądnego dnia w nawiedzonym miasteczku
Stregesti, w Siedmiogrodzie, w roku 1793?

111

background image

Przez moment zbierał siły, po czym skinął na Petera i opuścili względnie bezpieczną
przystań, jaką była gospoda.

112

background image

ROZDZIAŁ X

Kiedy wyszli z karczmy, ujrzeli wszystkich mieszkańców miasteczka stojących wokół rynku:
wiele kobiet we wdowich welonach i garstkę mężczyzn o mniej lub bardziej odpychającym
wyglądzie.

Wpatrzeni w Heikego i Petera skrywali nieśmiało rodzącą się nadzieję. Potomek Ludzi Lodu
dostrzegł jednak w ich oczach rozpaczliwe błaganie, niemą prośbę, by przerwał niekończące
się pasmo udręki i cierpienia, trwające od tak wielu lat, że trudno wyobrazić sobie jego
rozmiary.

Po plecach przebiegły mu ciarki. A jeśli mu się nie powiedzie? Jeśli nie spełni ich
oczekiwań? Przecież niczego tak naprawdę nie wiedział.

Ku zaskoczeniu chłopców od zachodu nadciągnęły lekkie chmury. Niedobrze, pomyśleli
obaj. Przydałby się blask księżyca w pełni, choć po prawdzie bardzo jeszcze bladego, gdyż
słońce dopiero znikało za górskim grzbietem.

- Powinniśmy byli zabrać pochodnię - mruknął Peter.

- Przy cmentarzu jest latarnia - odparł Heike. - Zeno mi o tym powiedział.

- Wspaniale! Ale mam nadzieję, że sporo zdążymy zdziałać jeszcze przy dziennym świetle.

- Oczywiście. Ciemności nie zapanują tak od razu.

Gdy wyszli zza węgła domu, przed oczami mieli już kościół. W wejściu oczekiwał ich jakiś
człowiek, prawdopodobnie przewodnik, którego ugodził Zeno.

W tej samej chwili zaszło słońce i na dolinę padły długie cienie. Nagle jakby śmierć wzięła
ich w swoje chłodne objęcia... Peter gwałtownie zawrócił.

- Chyba jednak nie pójdę. Nie chcę błąkać się wieczorem między grobami, zwłaszcza że
wiem, o czym myślisz.

- I o czym to ja myślę?

- Sądzisz, że nie słyszałem, jak postępuje się z upiorami? W jaki sposób się je unicestwia?

- A więc dobrze, odjedziemy stąd. Bez Nicoli.

- Nie! - gwałtownie sprzeciwił się Peter. - Chodźmy, niech to się już wreszcie raz na zawsze
skończy!

Przywitali się ze starym, zgiętym wpół mężczyzną.

113

background image

- Jesteś księdzem? - zapytał Heike.

- Nie, nie mamy już księdza, księżniczka się na to nie godziła. Opiekuję się cmentarzem.
Właściwie to już prawie nie wstaję z łóżka - drżącym głosem wyjaśniał starzec. - Ale kiedy
dowiedziałem się, o co chodzi, to... Ale nie chcę iść z wami!

- Nie musisz. Jeśli tylko wskażesz nam groby, sami poradzimy sobie z resztą.

Kiedy obchodzili kościół, kierując się do ogrodzonego cmentarza, Peter wyraźnie czuł się
nieswojo. Bezustannie rozglądał się dokoła i Heike z niepokojem zauważył, że spojrzenia
przyjaciela kierują się ku twierdzy.

- Późno przyszliście - rzekł staruszek ze strachem. - Słońce już zaszło, tak być nie powinno.

Heike rozumiał jego obawy. Za dnia upiory są bezbronne, można je pojmać w grobach.
Nocą budzą się do życia, a wówczas nie ma na nie siły.

Na razie jednak było jeszcze widno. Za górami słońce nadal świeciło mocnym blaskiem,
tylko tutaj, w wąskiej dolinie Stregesti, królowały cienie.

Kiedy jednak ciemności ostatecznie zwyciężą, z twierdzy może nadjechać powóz. A
wówczas nikt już nie oprze się damie z wysokiego rodu i jej dziwacznemu woźnicy.

- Musimy się spieszyć - Heike wpadł w popłoch.

Starzec pokiwał głową. Wykrzywione palce mocowały się z zamkiem przy bramie.

Nareszcie stanęła otworem, zaskrzypiała, jakby lata całe jej nie otwierano. Weszli na
cmentarz.

- Nie potrafię odczytać napisów - oznajmił Heike, przemilczając fakt, że nie zna żadnych
liter.

- Ja sobie z tym poradzę - odrzekł Peter. - Dobrze, że mogę się na coś przydać!

Powiedział to z nieskrywanym gniewem. Przez cały czas w Stregesti tak się zachowywał.
Heike miał wyrzuty sumienia, że zmusza Petera do udziału w makabrycznym
przedsięwzięciu, ale sam nie dałby sobie rady z ogromnymi ciężarami, jakie
prawdopodobnie trzeba będzie dźwigać.

Cmentarz był straszliwie zaniedbany, Feodora miała rację. Korzenie, grube jak ramię
dorosłego mężczyzny, wiły się wszędzie. Przerażony Heike nagle zrozumiał, że to był las.
Wdarł się aż na tyły murów cmentarza i stał tak, ociekając wilgocią, oślizły, z gałęziami
zwisającymi nad grobami, z korzeniami zaciskającymi pętle na nagrobkach. Las chciał i tutaj
wedrzeć się podstępnie, tak by nikt tego nie zauważył.

114

background image

Napisy na stojących pionowo kamieniach nagrobnych nietrudno było odczytać, ale nie te
mogiły są teraz najważniejsze, wyjaśnił staruszek. Bardziej czcigodni członkowie rodu
pogrzebani zostali pod płytami leżącymi na ziemi.

- Czy ten cmentarz jest bardzo stary? - zapytał Heike.

- O, tak! Wiekowy, tak stary, że nawet nie warto o tym myśleć.

Heike pod kubrakiem miał ukryty kołek, a także niewielki młotek. Nie chciał nikomu
pokazywać narzędzi, znalazł je na podwórzu gospody i przez nikogo nie zauważony,
pożyczył bez pytania. Nawet Peter o tym nie wiedział.

Peter rozgarnął nogą przegniłe liście na najbliższej płycie nagrobnej i odczytał napis:

- ”Sabin de Muntele”. Czy ci wojewodowie nazywali się Muntele?

Heike musiał przetłumaczyć pytanie przyjaciela.

- Tak - kiwnął głową starzec. - Wzięli nazwisko od szczytu tam dalej na południu. To także
był wojewoda, niech jego dusza spoczywa w pokoju.

Słowom towarzyszył szybki znak krzyża.

Heike znów musiał przetłumaczyć te słowa Peterowi.

Ich przewodnik wyraźnie był zdenerwowany, dreptał w kółko niepewnym krokiem starego
człowieka, rozglądał się na wszystkie strony, bez przerwy oblizywał wargi.

Peter szedł dalej.

- ”Wojewoda Mihail de Muntele”... Uff, zawsze miałem kłopoty z odczytywaniem dat! „Zmarł
MDLXXIV”. Który to rok? Tysiąc pięćset siedemdziesiąty czwarty?

- To by się zgadzało - drżącym głosem odparł staruszek, gdy Heike mu przetłumaczył. - Ale
jeśli pójdziecie teraz ze mną, to znajdziemy właściwe groby...

Szli za nim aż do chwili, gdy przystanął tak gwałtownie, że wpadli na niego.

- Nie mogę zostać tu dłużej - szepnął, rozglądając się dookoła z przerażeniem. - To zbyt
niebezpieczne dla mnie i dla mojej rodziny. Groby znajdziecie tam, najbliżej muru, sami się
zorientujecie, o które chodzi - poinformował tak ściszonym szeptem, iż ledwie go dosłyszeli,
gestem wskazując przy tym najbardziej zniszczoną część cmentarza. Tutaj las jakby wspiął
się po murze i skrył groby w plątaninie gałęzi i korzeni.

Sędziwy przewodnik umknął tak szybko, jak tylko pozwalały na to jego stare nogi.

115

background image

Heike z lękiem spojrzał na niebo, na którym widniała teraz cała paleta barw - od bladoszarej
przez pomarańczową aż do ognistej czerwieni. Ku tej feerii kolorów nadciągały z północy
czarne ptaki. Wrony i kruki płynęły w powietrzu, kierując się na urwisko dzielące dolinę na
dwie części, na żywe i wymarłe miasteczko. Między nimi, z lasu wysoko po drugiej stronie
urwiska, wznosiła się Cetatea de Strega. Stąd oczywiście nie było jej widać.

Części miasteczka, usytuowanej bezpośrednio pod twierdzą, nie dane było przeżyć...

- Musimy się spieszyć - rzekł Heike przytłumionym głosem. - Na razie jest jeszcze jasno.
Później być może zjawi się...

- Powóz? - równie cicho dopowiedział Peter. - Cały czas nasłuchuję jego turkotu.

Ale z zupełnie innego powodu niż ja, przyszło do głowy Heikemu. Masz nadzieję raz jeszcze
ujrzeć swą Nicolę.

Heike był w stanie zrozumieć Petera, ale przyjaciel powinien okazać cierpliwość. Wszystko
w swoim czasie!

Peter, wyraźnie podenerwowany, poganiany niepokojem, już doszedł do splątanych korzeni.
W ręku trzymał siekierkę, którą dostał od staruszka.

- Tutaj! - zawołał cicho. - Chodź tutaj!

Heike wdrapał się na potężny korzeń, przypominający żywego węża, i pochylił nad ledwie
widoczną marmurową płytą.

Peter odsunął warstwę przegniłych liści I usiłował podnieść kilka mniejszych korzeni, ale te
trzymały się mocno.

- Spójrz, co tu jest napisane! „[Fiodoro]”.

- Och - szepnął Heike.

Peter powiedział cierpko:

- To wcale nie takie dziwne: Popatrz na tamten nagrobek, ten skrzywiony. Na nim wyryto
takie samo imię.

Nadzieje Heikego prysnęły jak bańka mydlana.

- Nic dziwnego, sama przecież powiedziała, że to imię popularne w rodzie. Ale nie tego
imienia szukamy, Peterze.

- Wiem o tym. Patrzmy dalej!

116

background image

Petera ogarnęła gorączka poszukiwania. Rzucił się na kolana, odgarniając liście i gałęzie.
Heike pomagał mu jak umiał.

Odnaleźli olbrzymi grobowiec, niemal całkowicie ukryty wśród roślinności.

- ”Bogdan” - odczytał Peter. - Bez wątpienia Bogdan Dziki.

- A tu musi spoczywać Borys i jego cztery żony - zawyrokował Heike. - Jest jedna wielka
płyta, a wokół niej cztery mniejsze. Ale gdzie...

Najwyraźniej znaleźli się w samym sercu cmentarzyska. Kolejne nagrobki, coraz większe i
bardziej zdobione, znakomicie odzwierciedlały czasy świetności rodu.

- Heike, podejdź tutaj! - ochrypłym głosem nakazał Peter. - Spójrz tu, przy samym murze!

Z trudem dokopał się do ogromnej płyty nagrobnej, będącej, jak przypuszczał, jedną z
najnowszych na cmentarzu, choć i ona wydawała się prastara.

- Znaleźliśmy - szeptem oznajmił Heikemu, jak gdyby obawiał się, że ktoś może ich
usłyszeć. - Zobacz! To podwójny grób! Imię na górze rozpoznajesz, prawda?

- Tak. Kolejna Feodora.

- A drugie... - Peter przeliterował: -A-n-c-i-o-l!

- A więc jest! Jest! - zawołał podniecony Heike. - Teraz szybko! Siekiera, zanim zniknie
światło dzienne. Zobacz, niebo szarzeje coraz bardziej!

Las, który zdołał przedrzeć się przez mury, niewiele grobów opanował tak zachłannie jak
ten. Niesamowita plątanina korzeni skrywała mogiłę, a czego nie zdołała przykryć,
przysłoniły wieloletnie pokłady butwiejących liści. Peter naprawdę dzielnie się spisał,
odnajdując prawie niewidoczną płytę.

- Siekierą nie dam rady - poskarżył się. - Odbija się jak od grubej skóry.

- Powinna być dostatecznie ostra. Poczekaj, pozwól mnie spróbować!

Heike, rozgorączkowany pośpiechem, chwycił siekierę i zamachnął się na pierwszy torujący
drogę korzeń. Na powierzchni nie pojawił się nawet ślad zadrapania.

Spróbował jeszcze raz.

- To bez sensu - mruknął Peter. Pochylony badał ziemię wokół nagrobka.

- Co robisz? - zapytał Heike.

117

background image

- Szukam dziury.

Heike popatrzył na niego ze zrozumieniem. Doskonale wiedział, do czego pije jego
towarzysz. Gdy chodziło o wampiry, wokół ich grobów szukano zwykle małych otworów
pozostawionych jakby przez węże lub dżdżownice, by sprawdzić, którędy przedostają się
nocą. Wampiry mogły przybrać niemal każdą postać.

Ale Anciol-Feodora nie była wampirem, wszyscy w miasteczku gotowi byli to przysiąc.

- Znalazłeś coś?

- Nie, zresztą specjalnie na to nie liczyłem.

Heike tylko kiwnął głową. Znów wycelował w korzeń siekierą, ale równie dobrze mógł walić
głową m mur.

- Chyba będziemy musieli się poddać - Peter nie ukrywał, że pragnie opuścić cmentarz i
pobiec do Nicoli.

Ale w tej chwili Heikego naszło wspomnienie, wspomnienie długich godzin, kiedy
pozostawiony samemu sobie siedział zamknięty w klatce. Wspomnienie pieśni,
napływających mu do ust, słów, których sensu nie rozumiał.

- Poczekaj - rzekł do Petera.

Towarzysz usłuchał niechętnie.

Nieznane słowa powróciły do Heikego, układały się w sekwencje. Same cisnęły się na usta,
zrazu ciche nieporadne...

Peter wpatrywał się w Heikego jak urzeczony.

- Boże - wyszeptał w końcu. - To są przecież zaklęcia! Zauberlieder! Du bist doch ein
Mahner!

Heike jednym tylko uchem słuchał, jak Peter nazywa go zaklinaczem duchów, a jego śpiew -
czarami, zaklęciami. Heike nie był teraz całkiem sobą, porwała go pieśń, tak jak kiedyś
porwała Ulvhedina i jak umiała zatracić się w niej Hanna.

Peter ciągle w osłupieniu patrzył na przyjaciela, nie będąc w stanie podjąć żadnych
rozsądnych działań, na przykład sięgnąć po siekierę. Dopiero Heike ją uniósł i nie
przerywając zaklęć, uderzył.

Korzeń pękł z trzaskiem, zwinął się jak w przedśmiertnym skurczu. Peter na ten widok tylko
z niedowierzaniem potrząsnął głową. Nadal nie mógł zrobić choćby kroku. Heike ciął korzeń

118

background image

za korzeniem. Wokół grobu powstał stos na kształt wijącego się kłębowiska splątanych ze
sobą węży.

Korzenie w konwulsyjnych drgawkach skręcały się wśród szelestu opadłych liści.

W końcu kamienna płyta była wolna. Peter nareszcie ocknął się i pospiesznie zaczął
odgarniać liście. Były tak przegniłe, oślizłe, że z obrzydzeniem ocierał ręce.

Popatrzyli po sobie, obaj równie przerażeni. Zaklęcia Heikego ucichły.

Mocno chwycili płytę.

Okazała się niezwykle ciężka, stanęli więc obok siebie i unosili ją w stronę muru, tak jak
podnosi się klapę od piwnicy.

Szare światło zmierzchu pozwoliło im zajrzeć do grobu.

Wewnątrz ujrzeli wielką, ciemną trumnę, niezwyczajnie szeroką.

- Pochowano je w tej samej trumnie - z niedowierzaniem jęknął Peter. - Nigdy nie słyszałem
o czymś podobnym!

- Ja także nie. Ale to musi być nasza Anciol.

- Na pewno.

Znów popatrzyli po sobie pytająco, a potem zeskoczyli w dół do niezbyt głębokiego grobu,
by dokładniej przyjrzeć się trumnie. Nie potrafili rozpoznać naruszonego zębem czasu
materiału, z którego została wykonana.

- Nie z drewna - szepnął Peter i Heike zrozumiał, o co mu chodzi. Najwidoczniej chciano
mieć gwarancję, że zmarły nie powstanie z grobu.

Trumna była tak stara, że liczne zabezpieczenia z upływem czasu przegniły, nie było więc
większych kłopotów z jej otwarciem. Ostrożnie unieśli wieko, przestraszeni tym, co mogą
pod nim ujrzeć. Jeśli w środku był wampir, zwłoki wyglądałyby jak ciało żywego człowieka,
być może ze śladami świeżej krwi. Wszelkie inne upiory także byłyby pozbawione piętna
śmierci.

Pokrywa została zdjęta.

Nic takiego nie zobaczyli, ale mimo wszystko widok wprawił ich w zdumienie.

W środku znajdowały się dwa szkielety. Jeden z nich był szkieletem dorosłej kobiety, która
ciągle, nawet po śmierci, obejmowała ramieniem mały szkielet dziecka.

119

background image

Zrazu niczego nie mogli zrozumieć.

- Czy Anciol miała dziecko? - szeptem zapytał Peter. - Zanim wyszła za mąż?

- Najwyraźniej. Nikt nic nam o tym nie powiedział.

Heike, wpatrując się we wzruszający obraz, rzekł przygnębiony:

- Nic nam to nie dało, tutaj nie ma upiora. Zbezcześciliśmy tylko grób!

- I nasza teoria okazała się błędna.

- Tak. A może niezupełnie, sam nie wiem. Bo jeśli mamy do czynienia ze zjawą, to pamiętaj,
że ich doczesne szczątki gniją.

- Może powinniśmy położyć tu żelazo?

- Mam ze sobą kołek - przyznał Heike. - Wziąłem go, by wbić go prosto w serce upiora. Ale
w tym wypadku nic to nie pomoże. Nie, gdybym był chrześcijaninem, położyłbym tu krzyż
jako zadośćuczynienie za naruszenie pokoju grobowca.

Peter już przekładał przez głowę łańcuszek; wisiał na nim mały krzyżyk.

- Ja także mam wyrzuty sumienia - wyznał. - Położę go między zmarłe. Czy mam się
pomodlić?

- A potrafisz?

- Oczywiście!

Położył krzyżyk w trumnie, a kiedy ją na powrót zamknęli i wyszli z grobu, złożył ręce i
odmówił krótką modlitwę za dusze zmarłych, prosząc jednocześnie, by grzech popełniony
przez naruszenie grobu został im wybaczony. Później znów nakryli grób ciężką płytą. Na
Heikego spłynęło uczucie niezwykłego spokoju.

- Nie rozumiem tego - powiedział Peter, ponownie przyglądając się napisom na płycie. - O,
ale co to?

- Co się stało?

- Teraz już niczego nie pojmuję! Popatrz! „Feodora - urodzona 1580, zmarła 1618, Anciol -
urodzona i zmarła w roku 1618”.

- Ty i te twoje cyfry, z którymi sobie nie radzisz! To znaczy, że tym małym dzieckiem była
Anciol!

120

background image

- Ale to z niczym się nie zgadza!

- To prawda - Heike zatroskany rozglądał się dokoła. - Musimy szukać dalej właściwej
Anciol, zdradzonej narzeczonej.

- Dziś wieczorem nic już nie zdziałamy, chyba sam rozumiesz - z irytacją zaprotestował
Peter. - Dzień się skończył. Niebo poszarzało, niedługo całkiem się ściemni.

- Ależ my musimy ją odnaleźć, Peterze! Jak inaczej masz zamiar uwolnić Nicolę?

- Z pewnością jakoś sobie poradzę. To, co mówisz, że księżniczka Feodora jest zdradzoną
Anciol, jest tylko bzdurną teorią.

- To więcej niż teoria, nie widziałeś, jak Feodora pieściła suknię ślubną!

- Ale ja nie mogę już dłużej czekać! Muszę iść do Nicoli, czy tego nie rozumiesz? Tak jak
musiałem iść rano. Przecież ja ją kocham!

Heike zbliżył się do niego o krok.

- Nie wolno ci tam iść dziś wieczorem. Chyba postradałeś zmysły, człowieku! To właśnie
nocą giną ludzie! Dzisiaj nas wypuszczono, to niepojęte dla nikogo z miasteczka. Nikt inny
dotychczas nie uszedł z twierdzy z życiem! Nie rozumiem, dlaczego księżniczka pozwoliła
nam odejść, ale obawiam się najgorszego. Chodź, poszukamy dalej, gdzieś przy bramie
podobno jest latarnia.

- Nic mnie to nie obchodzi - odparł wściekły Peter.

- Nie komplikuj sytuacji jeszcze bardziej - prosił Heike.

- Wszystko malujesz w czarnych barwach!

- Bo nie chcę ryzykować, że coś przeoczę.

Od strony gór podstępnie nadciągnął nocny chłód. Heike zrozumiał, dlaczego piękne konie
mogą nie przetrzymać tutaj zimy.

Znów zaczął się zastanawiać, co właściwie przydarzyło się Francuzom.

Wraz z nadejściem wieczoru powrócił strach, trzymany do tej chwili w szachu przez światło
dnia.

Gdyby tylko Peter okazał większą gotowość do współdziałania! On jednak zachowywał się,
jak gdyby rzucono nań urok, a stan ten wraz z zapadnięciem ciemności jeszcze się pogłębił.

121

background image

Księżyc świecił teraz jaśniej, ale jego blask nie był szczególnie pomocny, gdyż wzmagający
się wiatr od gór przygnał chmury. Heike zrozumiał, że tego wieczoru światło księżyca będzie
na przemian pojawiać się i znikać.

Nie uświadamiał sobie, jak imponujące sprawia wrażenie, kiedy tak pogrążony w myślach
stoi na małym, strasznym cmentarzu. Teraz, gdy półmrok skrywał jego niespotykanie
brzydką twarz, wyglądał na nadzwyczaj przystojnego. Peter nagle dostrzegł niezwykłe
walory swego przyjaciela i obudziła się w nim zazdrość, o której istnieniu nie wiedział,
dopóki nie przybył tu do Stregesti i nie spotkał Nicoli.

Ach, Nicola, jego nieszczęśliwa ukochana!

Ogarnięty nieznanymi wcześniej uczuciami zerkał z ukosa na Heikego. Potomek Ludzi Lodu,
niezwykle barczysty, o wąskich biodrach, podkreślonych jeszcze pasem ściągającym kurtkę,
z czarnymi, dziko wzburzonymi włosami do ramion, przedstawiał teraz sobą uosobienie
erotyzmu. I te powolne, po kociemu miękkie ruchy... Peter zrozumiał, że Heike, zupełnie
nieświadom siły przyciągania emanującej od jego sylwetki, wciąż trwa w przeświadczeniu,
że wygląda jak przerażająco wstrętny dzikus. Ale Peter już wiedział, że gdy ten chłopak za
kilka lat przeistoczy się w dojrzałego mężczyznę, posiądzie niezwykłą moc.

Jakież znaczenie będzie wówczas miało szatańsko brzydkie oblicze?

Doda mu tylko tajemniczości!

Zazdrość w duszy Petera rozgorzała mocniejszym płomieniem.

- Musimy szukać dalej. - Heike ocknął się z zamyślenia i postanowił działać. - Gdzie jest
latarnia? Widziałeś ją?

Peter westchnął.

- Tak, była przy bramie. Ale czy naprawdę...?

Teraz w miejscu wiecznego spoczynku rodu Muntele było naprawdę strasznie. Dopiero w tej
chwili Heike uświadomił sobie, jak stary jest cmentarz.

- Peterze, z którego roku pochodzi najświeższy grób, który znalazłeś?

- Nie sprawdziliśmy przecież wszystkich, ale to chyba ten, który oglądaliśmy ostatnio. Z
tysiąc sześćset osiemnastego.

- Czy sądzisz, że istnieją jakieś nowsze mogiły?

- Nie mów takich makabrycznych rzeczy! Księżniczka Feodora żyje przecież w twierdzy. I
Nicola także. A ojciec Feodory był wojewodą!

122

background image

- Nicola z pewnością nie jest żadną krewną Feodory, przypuszczam raczej, że to
dziewczyna z miasteczka schwytana w niewolę przez czarownicę - rzekł Heike. - A to, że
ojciec Feodory był wojewodą... Kiedy właściwie skończyło się panowanie wojewodów w
Siedmiogrodzie? Co nam o tym wiadomo?

- Chyba masz rację. - Słowa Heikego najwyraźniej zbiły Petera z pantałyku. - A może nadal
istnieją wojewodowie? A w ogóle to przestań mnie straszyć - syknął rozzłoszczony nie na
żarty. - Chcę stąd odejść.

Heike jednak był uparty i w końcu Peter przystał na to by jeszcze przez jakiś czas prowadzić
poszukiwania.

Kiedy księżyc w pełnej krasie pojawił się na sklepieniu niebieskim, chłopcy pospiesznie
sprawdzali groby na cmentarzu wojewodów. Peterowi ciarki przechodziły po plecach, gdy
raz za razem natykali się na imię Feodory.

Nigdzie jednak nie znaleźli żadnej innej Anciol.

Wiedzieli, że nie wszystkie groby obejrzeli. Niektóre płyty okazały się tak zniszczone, że nie
sposób było odcyfrować wyrytych na nich napisów. Inne pokrywały straszliwe, zdradzieckie
pnącza. Jeszcze inne, najstarsze, nie miały żadnych napisów, grób zaznaczony był jedynie
płytą.

Został im tylko niewielki fragment cmentarza, ale Peter wykazywał coraz mniejszą chęć do
współpracy. Nagle Heike uniósł głowę.

- Posłuchaj!

Peter nastawił uszu, ale dotarł do nich jedynie cichy szelest liści i coś, co mogło wydawać
się szeptem zmarłych, którzy ze smutkiem żalili się, iż ktoś ośmielił się zakłócić ich spokój.
Peter każdym nerwem wyczuwał strach, nie śmiał się odwrócić, przekonany, że za jego
plecami czyha coś potwornego.

- Nie, nic nie słyszę.

Heike starał się napotkać w ciemnościach jego wzrok.

- Nie słyszysz skrzeku padlinożernych ptaków?

- Padlinożernych ptaków? Oszalałeś?

- Wsłuchaj się w te rozdzierające dźwięki! Jak się niosą echem wśród ścian doliny!
Ptaszyska szukają czegoś po ciemku! Zbierają się, krążą wokół zdobyczy.

- Zdobyczą padlinożernych ptaków są zmarli - z przerażeniem w głosie rzekł Peter.

123

background image

- Tak - odparł Heike. - Albo skazani na śmierć. Nie słyszysz ich?

- Żadnego dźwięku!

- Nie rozumiem... - zadumał się Heike.

- Specjalnie mnie straszysz!

- Cóż za pomysł... Ciii! Co to? Teraz słyszę co innego! A ty?

Peter nasłuchiwał, ale tylko dlatego, by już nie sprzeciwiać się towarzyszowi. Nagle drgnął.

Teraz obaj usłyszeli to samo: ostry turkot kół po żwirze i kamieniach, odgłos kopyt koni
biegnących ostrym kłusem.

- Powóz! - krzyknął Peter, niespokojny. - Powóz się zbliża. Dojeżdża teraz pod gospodę! Po
mnie! A mnie tam nie ma!

Heike złapał chłopaka za ramię w momencie, gdy ten już chciał puścić się biegiem.

- Zaczekaj! Co robisz, chcesz wpaść wprost w objęcia śmierci?

- Puść mnie!

- Nie odnaleźliśmy czarownicy!

- Głupstwa! I tak jest za późno, zapadły ciemności, już jej tutaj nie znajdziemy!

Heike musiał przyznać mu rację. Upiór nigdy nie spoczywa w swym grobie nocą. A mimo
wszystko za wszelką cenę powinien powstrzymać przyjaciela.

- Peterze, zaczekaj!

- Puść, mówię!

- Nie chcę, byś zginął.

- Nie zginę. Nicola mnie potrzebuje. Och, nie, powóz odjeżdża! - zawołał zrozpaczony. -
Czekaj! Zaczekaj na mnie, tu jestem!

Ale dłoń Heikego trzymała jego ramię w żelaznym uścisku. Peter, jakby postradawszy
wszystkie zmysły, uderzył przyjaciela obuchem siekiery. Heike zdążył się nieco uchylić, ale
uderzenie i tak było dość mocne. Puścił Petera i skulił się w przypływie bólu, sięgając rękami
głowy.

Cios trafił go przy uchu, siekiera ześlizgnęła się następnie po mięśniach szyi i zatrzymała na
ramieniu.

124

background image

Heikemu w oczach pokazały się gwiazdy. Jęknął cicho, czując, że uginają się pod nim nogi.
Mimo to starał się złapać oszalałego Petera i zatrzymać go.

Peter spostrzegł, że Heike bliski jest utraty przytomności. Przez chwilę stał, nie mogąc
podjąć decyzji.

A potem powlókł oszołomionego, słaniającego się na nogach przyjaciela do małej kostnicy,
usytuowanej niedaleko miejsca spoczynku wojewodów, wepchnął go do środka i zamknął
drzwi od zewnątrz.

Co sił w nogach pobiegł za powozem, który opuścił już miasteczko.

- Poczekaj! Poczekaj na mnie, już idę! Jestem tutaj! - wołał tak głośno, że wszyscy
mieszkańcy musieli go słyszeć.

Ale powóz zniknął już w ciemnościach za wystającym grzbietem urwiska.

Peter pędził jak mógł najszybciej, potykając się o niewidzialne przeszkody. W gardle czuł
narastający szloch. Sam zdoła wyrwać Nicolę ze szponów Feodory! Miłość wszystko
zwycięży!

125

background image

ROZDZIAŁ XI

Heikego otaczał gęsty mrok.

Nie zdawał sobie sprawy, gdzie jest i jak się w tym miejscu znalazł, na przemian tracił i
odzyskiwał przytomność. Zapamiętał jednak głuchy dźwięk, jak gdyby ktoś zatrzasnął jakieś
drzwi, a potem zgrzyt i szczęk, świadczące o tym, że zostały zamknięte od zewnątrz.

Teraz wokół panowała cisza.

Z jednej strony karku odczuwał silny ból, nie mógł poruszyć głową.

Musiał przez jakiś czas poleżeć spokojnie, poczekać, aż ból nieco ustąpi lub raczej aż on się
z nim oswoi.

Pod palcami poczuł ubitą ziemię. Ohydny zapach zatęchłego powietrza i zgnilizny
zaświdrował mu w nosie.

Z trudem zebrał siły i stanął na nogi. Głową uderzył w sufit; wokół posypało się próchno.
Jęknął, odczuwając kolejny przypływ ostrego bólu, choć przecież wcale mocno się nie uraził.

Gdzie jest?

Cmentarz... Peter... To ostatnie, co pamiętał.

Najważniejsze - odnaleźć drzwi.

Postąpił krok naprzód, roztropnie pochylając głowę i wyciągając przed siebie ręce. Palce
natychmiast napotkały przeszkodę, ścianę. Dotykając nierównej powierzchni wkrótce dotarł
do rogu. Potem przesuwał dłoń po kolejnej pokrytej kurzem ścianie, tak samo nierównej jak
poprzednia, zbudowanej z nie heblowanych, pionowo ustawionych belek.

Następny róg, w odległości zaledwie kilku łokci od pierwszego. I znowu ściana.

Heikemu na czoło wystąpił zimny pot. Jeśli natknie się na jeszcze jeden róg...

Tak się właśnie stało, i to niemal natychmiast.

Ręce zaczęły mu drżeć, tracił panowanie nad sobą. Pozostawała jeszcze tylko jedna ściana,
przeraźliwie krótka jak tamte. Tu musiały być drzwi.

Rzeczywiście, były. Heike po omacku szukał zamka.

Nie ma!

126

background image

Dłonie nerwowo przesuwały się po drewnianej powierzchni, w górę i w dół, palce
obmacywały futrynę, oddech stawał się coraz szybszy i świszczący, pot zalewał twarz.

Nigdzie ani szpary.

Rzucił się na drzwi całym ciałem, ale znów zabolało go ramię, a ból w głowie wybuchł pełną
siłą.

Drzwi ani drgnęły.

Wiedział już, gdzie jest. Kiedy przyszli na cmentarz, dostrzegł małą kostnicę, ale nawet się
jej nie przyglądał. Wówczas go nie interesowała.

- Peterze! - krzyknął przerażony.

Na zewnątrz panowała jednak iście cmentarna cisza.

Heike cierpiał na klaustrofobię. To była jego największa słabość. Gorzkie przeżycia w
dzieciństwie, kiedy to przez całe lata siedział zamknięty w małej drewnianej klatce, odcisnęły
piętno na jego duszy. Teraz znalazł się w sytuacji, która była dla niego koszmarem.

Z trudem chwytał oddech. Wpatrując się w ciemność nic nie widzącymi oczami, czuł, jak
ogarnia go paniczny wprost lęk. Z gardła wyrwał mu się dziki, przeciągły krzyk.

Oszalały ze strachu miotał się od ściany do ściany, obijał o drzwi, zdzierał palce do krwi o
nierówną powierzchnię ścian i sufitu, próbował podnieść dach, wyważyć drzwi, podkopać się
dołem. Nie przestawał krzyczeć ogarnięty przerażeniem. Głowa bolała go tak, jak gdyby
zaraz rozpaść się miała na kawałki, ale nawet o tym nie myślał, opętany jedyną szaleńczą
ideą: wyjść! wydostać się! Z gardła wyrywał mu się histeryczny, bezradny szloch, kopał i
walił w belki, wzbijając tumany kurzu, biegał w kółko jak wiewiórka w klatce, kaszlał, jęczał...
Słyszał uderzenia własnego serca bijącego w oszalałym tempie.

Do zupełnie już zamroczonego strachem chłopaka dotarł nagle głęboki, uspokajający głos:

- Heike!

Upłynęło kilka sekund, zanim zdołał się trochę opanować.

- Heike - powtórzył głos, dochodzący z bliska. - Uspokój się, zaraz nadejdzie pomoc. Już
jest w drodze.

Płuca nie zdołały jeszcze odnaleźć właściwego rytmu, ale Heike z całych sił starał się
odzyskać spokój. Wcisnął się plecami w kąt. Gdy pojął, że ktoś doń przemawia, bezwładnie
osunął się na ziemię.

127

background image

Znów był dzieckiem prowadzącym przegraną z góry walkę z samotnością, strachem i złem.
Po raz kolejny ogarnęło go przeświadczenie, że nigdy nie zdoła się uwolnić, wydostać na
zewnątrz.

Dla Heikego było to niczym piekło.

- Już dobrze, Heike - powiedział życzliwy głos.

- Tengel Dobry? - spytał szeptem.

- Tak, to ja. Nie mieliśmy już zamiaru ingerować w twe poczynania, ale to nie w porządku
wobec ciebie. Masz przecież tak bolesne wspomnienia! Nie możesz już dłużej tu
pozostawać, a przede wszystkim musisz zachować trzeźwość umysłu.

- Muszę stąd wyjść, natychmiast, nie wytrzymam...

- Pomoc już nadchodzi, jest już niedaleko.

- Czy ty nie możesz...?

- Nic, drzwi otworzyć może tylko osoba ze świata żywych.

Heikego znów ogarnęła panika, rzucił się na drzwi.

- Oszczędzaj siły! Dziś w nocy będziesz ich potrzebował. A więc... Spokojnie, nie jesteś sam.

Heike znów skulił się w rogu. Głowę oparł o ścianę, raz po raz wstrząsały nim dreszcze.
Starał się uspokoić, ale bez Powodzenia. Szloch wyrywał mu się z piersi, zęby szczękały.
Mówił z najwyższym trudem.

- Zostań ze mną - szepnął bezradny. - Inaczej on... znów przyjdzie ze szpikulcem... i będzie
mnie kłuł...

Silna, dająca poczucie bezpieczeństwa dłoń dotknęła jego ramienia. Heike pochylił ku niej
głowę, z piersi wciąż dobywał mu się głęboki, bolesny szloch.

Peter spoglądał w najpiękniejsze oczy, jakie kiedykolwiek widział. Stali w sali rycerskiej
Cetatea de Strega, a on trzymał w dłoniach delikatnie ręce Nicoli, tuląc je do piersi.
Dziewczyna znajdowała się tak cudownie blisko niego.

- Mojej ciotki nie ma - szepnęła. - Nie wiem, gdzie się podziała, ale z nią nigdy nic nie
wiadomo. Miewa najprzedziwniejsze pomysły.

- Czy wobec tego nie możemy uciec od razu? - odszepnął. - Muszę się spieszyć,
zamknąłem mojego przyjaciela w pomieszczeniu bez wyjścia. On nie może siedzieć tam
przez całą wieczność!

128

background image

Z lekkim zawstydzeniem zaśmiał się na wspomnienie swego czynu.

- Nie, nie możemy, jeszcze nie. - W wielkich oczach Nicoli znów objawiło się przerażenie. -
Jest jeszcze on! Nasz woźnica i odźwierny... On nie śpi. Musimy czekać aż do świtu, bo to
jej sprzymierzeniec, oddany sługa. Natychmiast nas zatrzyma. Poza tym ciotka Feodora
znajduje się gdzieś tutaj w twierdzy, pewnie się ukryła. W takich sytuacjach bywa najbardziej
niebezpieczna, zwykle wówczas coś warzy, coś przygotowuje albo też planuje kolejne
okropieństwo. Och, dobrze ją znam i boję się teraz, Peterze! Bądź przy mnie, zostań ze mną
dziś w nocy! Spróbujemy wykraść się stąd przed świtem!

Miłość malująca się na twarzy Nicoli sprawiła, że Peter przestał myśleć o Heikem.

Wydawało mu się, że tej nocy po twierdzy hulają przeciągi. Lodowaty wiatr od gór świszczał
w komnatach przenikał do szpiku kości, wzdychał i jęczał wśród starych kamieni w murach.
Niósł też ze sobą wstrętny odór pleśni, najwidoczniej wydobywający się gdzieś z dołu, spod
podłogi. Prawdopodobnie twierdza miała także piwnice, choć nie pokazano mu ich, gdy
zwiedzał zamczysko.

- Dziękuję ci, Nicolo, że po mnie przyjechałaś - powiedział. - Przykro mi, że nie było mnie
wówczas w karczmie ale spieszyłem się tu jak mogłem. Szkoda, bo gdybyś mnie tam
zastała, moglibyśmy być już daleko stąd.

- Nie z woźnicą - przypomniała mu. - Przecież to on mnie zawiózł do miasteczka. A więc
zamknąłeś gdzieś Heikego? To nieładnie z twojej strony - roześmiała się. - Ale chodź,
wskażę ci twoją sypialnię. Możesz zaczekać w niej, a ja w tym czasie spróbuję odnaleźć
moją ciotkę i zorientować się, czym się teraz zajmuje. Ogromnie niepokoi mnie jej
zniknięcie!

Przytuleni, spleceni ramionami szli przez mroczną galerię. Nicola zapytała:

- A więc jednak poszliście na cmentarz? Chociaż was przestrzegałam?

- To Heike nalegał.

Utrzymanie świecznika w jednej ręce, podczas gdy drugą usiłuje się jak najmocniej przytulić
do siebie dziewczynę, jest sztuką niezwykle trudną. Peter miał okazję się o tym przekonać.
Ale gdy naprawdę się czegoś pragnie, można dokonać rzeczy niemożliwych.

- Czy na cmentarzu znaleźliście coś interesującego?

- Nic! Absolutnie nic! Nie wiem, czego Heike tam szukał!

- Nie goniły was duchy zmarłych?

- Nie, ale las był paskudny. Heike musiał uciec się do czarodziejskich zaklęć, by porąbać
korzenie.

129

background image

Nicola przystanęła. Bardzo pobladła, a w świetle księżyca wpadającym do galerii jej drobna
twarzyczka wydawała się jeszcze bielsza.

- Czarodziejskie zaklęcia? Nie chcesz chyba powiedzieć, że on jest czarownikiem?

- Co do tego nie ma najmniejszych wątpliwości.

Nicola ruszyła dalej.

- Co prawda ma niezwykły wygląd. Dobrze, że go zamknąłeś. Nie chcę tu widzieć żadnych
pogan, pomyśl, jakie zło mogą sprowadzić. A oto i twoja komnata, będziesz w niej
bezpieczny. Czy mógłbyś zaczekać tu na mnie?

- Tak, oczywiście - odparł Peter z pewnym wahaniem w głosie, gdyż ogromny gobelin
przedstawiający ociekającą krwią scenę myśliwską sprawił, iż poczuł się nieswojo,
zwłaszcza patrząc nań w migotliwym blasku świecy.

Podszedł do łoża i dotknął ciemnych, rzeźbionych kolumn.

- Wspaniałe łoże!

- Było kiedyś przeznaczone dla świeżo poślubionych małżonków - rzekła obojętnie. - Ale
nigdy nie odegrało swej roli.

Ślubne łoże Anciol!

- Czy nie jest trochę ryzykowne kłaść się do niego? - wyrwało się Peterowi.

Roześmiała się.

- Ryzykowne? A cóż to ma znaczyć? Chcesz powiedzieć, że zachęciłoby nas do...? Och,
nie, chyba pomyliłeś się co do mojej osoby! Dla mnie dzielenie łoża z mężczyzną nie jest
zwyczajnym wydarzeniem.

- Ach, oczywiście nie to miałem na myśli. Właściwie nie wiem, o co mi chodziło.

Wpatrywał się jednak w łoże nieufnie. Ślubne łoże księżniczki, do którego nigdy nie wstąpiła!

Znał przyjemniejsze miejsca do spania.

Nicola wyczuła jego wahanie.

- Mój drogi, od tamtego czasu sypiało na nim wiele pokoleń! Poczekaj tu na mnie,
przeszukam całą twierdzę. Nie uspokoję się, póki nie zobaczę, czym zajmuje się ciotka
Feodora.

130

background image

Peter ujął jej prześliczną twarz w dłonie.

- Widzę, że naprawdę niepokoisz się jej zniknięciem - rzekł ze zdziwieniem.

- Tak, to prawda. Dotychczas nigdy nie przepadała na tak długo. Na pewno w głowie zalągł
jej się jakiś szatański pomysł, jestem o tym przekonana! Zamyka się wtedy w swej tajemnej
komnacie, a to nigdy nie wróży nic dobrego!

Tajemna komnata? Peter natychmiast pomyślał o rzeźbionych drzwiach, za które podczas
zwiedzania twierdzy nie wpuszczono ani jego, ani Heikego.

- Nie zostawiaj mnie na długo - powiedział, gdy odchodziła. Nagle poczuł lęk przed mrokiem,
piękna komnata wcale mu się nie podobała. Było w niej tak ponuro i zimno, zewsząd
ciągnęło chłodem, a kiedy lepiej się wsłuchał, jego uszu doszedł osobliwy dźwięk, który, jak
mu się wydawało, słyszał gdzieś całkiem niedawno. Tajemnicze szelesty i trzaski.

Ach, tak, jasne, już sobie przypomniał i roześmiał się z ulgą. Stare korzenie na cmentarzu
wydawały podobne dźwięki, z udręką wijąc się wśród liści, gdy Heike je rąbał. Szczęśliwie
nie mają one nic wspólnego z twierdzą.

Stał niezdecydowany na środku komnaty, nie wiedząc właściwie, czego się po nim teraz
spodziewano. Czy ma się położyć, czy raczej nie? Z niesmakiem odwrócił się plecami do
gobelinu, uznając przedstawioną na nim scenę za makabryczną. Cóż za gust mieli kiedyś
ludzie!

Teraz właściwie nie było wcale lepiej, ale Peter lubił zwierzęta i nie chciał przyglądać się ich
cierpieniom. Przeklinał gobelin, który wzburzył go w takiej chwili, gdy czekał na Nicolę, swą
pannę młodą...

Och, nie, co za niezręczne porównanie przyszło mu do głowy w tej komnacie! Ale tak bardzo
za nią tęsknił, przeczuwał, że trudno mu będzie utrzymać się w ryzach, jeśli miałaby czuwać
wraz z nim tej nocy. A na to się przecież zanosiło!

Wzdragał się na myśl o jej powrocie, zdając sobie sprawę, jak może na niego wpłynąć jej
bliskość, a zarazem drżał z podniecenia, nie mogąc się doczekać, kiedy ją znów zobaczy.

Nareszcie przyszła.

Peter nie był w stanie oczu od niej oderwać, gdy stanęła w drzwiach ze świecą w dłoni.
Przebrała się. W nocnej koszuli z koronkami, z głębokim dekoltem i delikatnymi falbankami
wyglądała tak prześlicznie, że łzy zakręciły mu się w oczach.

Moja panna młoda! Moja własna panna młoda! Pragnę tylko jej, żadnej innej!

131

background image

W pierwszej chwili ledwie ją poznał, bo rozpuściła węzeł włosów i czarne lśniące sploty
niczym welon okrywały jej wiotkie ciało. Uśmiechnęła się do niego nieśmiało, odsłaniając
śliczne, odrobinę wystające zęby, które nadawały jej twarzy frywolny, nieco dziecinny wyraz.

- Jeszcze nie śpisz? - szepnęła, czerwieniąc się, i zrozumiał, że zawstydziło ją to, że był
zupełnie ubrany. - Noc będzie długa, nie możemy tak siedzieć i czekać chłód jesieni daje się
już we znaki. Chodź, położymy się. Nie ma w tym nic złego, mój drogi!

Powiedziała to figlarnie, jak dziecko, które psoci w świecie dorosłych, lecz nie pojmuje, jak
niebezpieczne mogą być tego następstwa. Ciągnęła:

- Łoże jest tak szerokie, iż nikt nie powinien pomyśleć sobie o nas nic złego, mimo że je
dzielimy. Wiem, że szanujesz mnie na tyle, że nic nieprzystojnego się nie wydarzy.

- Oczywiście, nie! - wyjąkał Peter dość dwuznaczną odpowiedź, ale ściągnął ubranie, nieco
zawstydzony i onieśmielony, gdyż do tej pory nie leżał w łóżku z dziewczyną. Przeżył coś
kiedyś w stogu siana w pewną letnią noc, ale to zupełnie inna sprawa.

- Czy znalazłaś swoją ciotkę? - zapytał, wślizgnąwszy się do lodowatego łoża. Ona już tam
była, skromnie ułożona po swojej stronie.

- Nie, nigdzie jej nie widziałam i bardzo mnie to niepokoi. Ale nie myślmy teraz o tym! Ach,
takie nadzieje wiążę z tą nocą, może nareszcie tym razem się uda!

- O czym mówisz?

- Rozmawialiśmy już o tym. Jak dotąd nie powiodła mi się ucieczka, ona zawsze mnie
powstrzymuje. Za każdym razem wymyśla coraz straszniejsze i ohydniejsze sposoby. Ale
teraz mam przecież ciebie!

Petera zdjął strach, obudziły się także dotkliwe wyrzuty sumienia. Jeśli Feodorze zawsze
udawało się udaremnić ucieczkę Nicoli... Może i tym razem do niej nie dopuści? A on z
pewnością nie będzie w stanie odparować ciosów zadanych przez czarodziejskie moce tej
kobiety.

Może Heike by to potrafił?

Prawdopodobnie!

A ja zamknąłem go w kostnicy!

Jak mogłem zrobić coś takiego! jęknął w duchu.

Zaraz jednak jego myśli obrały inny kierunek. Przecież Heike nie mógł mu towarzyszyć w
takiej chwili... teraz, kiedy był razem z Nicolą!

132

background image

A więc jednak postąpił słusznie.

Uśmiechnął się pod nosem. Cóż miałby zrobić z Heikem w takiej chwili upojnego szczęścia,
kiedy spełnić się mają miłosne marzenia? Pozostawić go na pastwę księżniczki, by opóźnił
jej niecne działania? Czy to byłoby w porządku wobec przyjaciela, który tak dobrze mu
życzył?

- Mój najdroższy, dokąd uciekają twoje myśli? - zagruchała Nicola, w swej bezbronności
bardziej niż kiedykolwiek przypominająca zranionego ptaka. Jej dłoń delikatnie pogładziła go
po głowie i od razu zapomniał o Heikem.

Uniósł się na łokciu i czule popatrzył na dziewczynę. Długie włosy niby połyskliwy welon
obramowały ukochaną twarz.

Peter dotknął ich ostrożnie, jego dłoń wyczuła kształt głowy. Jak jedwabiste były to włosy, jak
lśniąco czarne w blasku woskowej świecy! I jeszcze przyszło mu do głowy, że z kobiecych
włosów emanuje szczególna zmysłowość, zwłaszcza gdy są takie długie i wypielęgnowane
jak włosy Nicoli.

- Podobają ci się? - zapytała szeptem, jakby z lękiem.

- Są cudowne! - odszepnął. - Wspaniałe! Najpiękniejsze, jakie widziałem!

- Dziękuję ci, mój drogi, to bardzo miło słyszeć! Ktoś, kto chciał być dla mnie niedobry,
powiedział, że nie ma w nich nic szczególnego.

Peter w lot zrozumiał, o kim mowa: to zazdrosna księżniczka Feodora! Jej włosy były
jeszcze dłuższe i bardziej czarne. Że też ktoś mógł postąpić tak podle wobec tej młodej,
nieśmiałej dziewczyny!

- Nie słuchaj takich głupstw - pocieszał ją. - To wszystko z zazdrości.

Pieszcząc kruczoczarne sploty poczuł, jak rośnie jego pożądanie, ale się hamował. Nie
chciał wystraszyć tego małego pisklęcia, które znalazło się pod jego opieką! Nicola
powierzyła mu swą duszę i swoje ciało, przeświadczona, że jest silny i dobry, że nie
wyrządzi jej krzywdy. Musi okazać się godny jej zaufania.

A nie było to wcale łatwe!

Prawdę powiedziawszy, Peter tak samo szukał ochrony i pociechy u niej, jak ona u niego.
Cała twierdza, a w szczególności ta komnata, budziła w nim grozę, a jeszcze gorzej było
teraz, gdy zabrakło przy nim Heikego. Zrozumiał, jaką siłę, jaki spokój miał w sobie
przyjaciel. Obecność Heikego dawała mu poczucie bezpieczeństwa nawet w tym
średniowiecznym otoczeniu. W twierdzy czaiło się coś rzeczywiście straszliwego, coś, czego
nie umiał nazwać. Miał wrażenie, że to coś skryło się tuż za łożem z baldachimem. Jak
wygląda - tego Peter nie umiał sobie nawet wyobrazić, nie dostawało mu fantazji. Ale czuł,

133

background image

jak dreszcz przebiega mu po plecach, i odruchowo szukał bliskości Nicoli. Rozumiał teraz,
jakim piekłem musiało być dla niej życie tutaj razem z czarownicą, czy, jak twierdził Heike,
upiorem. To, co mówił Heike, wydawało mu się absolutnie niemożliwe, przerastało
możliwości jego pojmowania, ale już sam fakt, że dziewczyna mieszka pod jednym dachem
z kimś takim, to dosyć, by pragnęła stąd uciec. Nietrudno to zrozumieć.

Ciekawe, gdzie przebywa teraz księżniczka? A jej straszny sługa, woźnica? I gdzie są
wszyscy służący?

Młodzi leżeli razem, poszeptując od pół godziny, i nie było wyłącznie winą Petera, iż po
pewnym czasie znaleźli się bliżej siebie, bardziej pośrodku łoża. W lodowato zimnym pokoju
trudno było się rozgrzać, zrozumiałe więc, że starali się skraść od siebie nawzajem choć
trochę ciepła.

Zrozumiałe jest także, że po następnej połowie godziny leżeli już w swoich objęciach i mało
doświadczony Peter przeżył swe, jak dotychczas, najszczęśliwsze chwile w życiu. Wstydził
się tylko, że tak niewiele wie o postępowaniu w miłości cielesnej.

Dziewka w stogu siana nie była wszak mistrzynią godną naśladowania.

Starał się jednak okazać jak najwięcej czułości i delikatności tej młodziutkiej dziewczynie,
której sprawił tyle bólu. Wydawało się, że Nicola bardzo sobie ceni jego troskliwość, choć
wypłakiwała gorzkie łzy ze wstydu i strachu, że tak dała się ponieść uczuciom. Mimo jego
zapewnień, że się z nią ożeni!

Wreszcie, wyczerpana, zasnęła w jego ramionach.

- Obudź mnie na czas - poprosiła. - Musimy uciec przed świtem, w ostatniej godzinie nocy.
Wtedy wszyscy będą spać.

Peter obiecał, że zbudzi ją o właściwej porze. Wkrótce zasnął.

W karczmie Mira siedziała razem z Zeno i jego żoną, w napięciu wyczekiwali na powrót
chłopców. Małżonkowie obiecali nie spuszczać oka z Miry i dotrzymywali słowa. Zeno był
odpowiedzialnym człowiekiem.

- Nigdy już ich nie ujrzymy - z przekonaniem rzekła karczmarzowa.

- Milcz, babo! Widziałaś, co się wydarzyło? Był tutaj powóz i musiał wrócić bez nich, bo nie
zdradziliśmy, gdzie są. Nie odkryli, że chłopcy poszli na cmentarz!

- Ale ten durny chłopak mówił przecież, że później mają zamiar iść do twierdzy! Całkiem
oszalał?

- Zamknij wreszcie tę przeklętą jadaczkę! Tamten drugi może nas uratować, wierz mi!
Posiada niezwykłą moc, sama to chyba zauważyłaś! Czy komukolwiek udało się ujść z

134

background image

życiem z twierdzy? Nigdy, powtarzam, nigdy! Przypomnij tytko sobie wszystkich
młodzieńców z miasteczka, których straciliśmy! Zaciągnięci do twierdzy przez siły niepojęte
dla nikogo z nas. Ona ma w sobie taką zmysłowość, ta księżniczka, że...

- Ciii, przestań o tym mówić, nie wiesz, że to niebezpieczne? Pamiętasz tę, która próbowała
powiedzieć kilka ostrzegawczych słów obcemu przybyszowi? Pamiętasz, w jakim stanie ją
znaleźliśmy? Była rozszarpana na strzępy jakby przez dzikie zwierzęta! A przecież zamknęła
się w swej izbie!

Mira rozumiała niewiele z tego, co mówili, ale dostrzegała ich wzburzenie i wielokrotnie
słyszała powtarzające się słowo „cetate”, twierdza. Miała więc jako takie pojęcie, co jest
przedmiotem rozmowy.

- Mnie nigdy nie ruszyła - mruknął Zeno.

- To prawda. A to dlatego, że jesteś taki szpetny, że żadna oprócz mnie cię nie chciała. Poza
tym jesteś jej potrzebny, karczma przyciąga mężczyzn, młodszych i starszych. Może sobie
wybrać, kogo tylko jej się spodoba. Ale dość już o tym! To sprowadzi na nas nieszczęście!

Obydwoje zwrócili się ku Mirze, która nagle jęknęła.

Najpierw dziewczyna przeraziła się, czując na ramieniu czyjąś dłoń: lekką, miękką dłoń
kobiety. Wkrótce jednak odkryła, jak uspokajająco podziałał dotyk tej ręki na stan
wzburzenia, w jakim znajdowała się przez cały wieczór.

- Co się stało? - zapytała karczmarzowa.

Ale Mira nie mogła odpowiedzieć, gestem dała tylko znak, by poczekali i przez chwilę byli
cicho.

Mandragora już od dłuższego czasu zachowywała się niespokojnie i dziewczyna nie
wiedziała, co ma robić. Doprawdy przerażającą rzecz zostawił Heike pod jej opieką, ale jeśli
amulet ma ją chronić, ona musi przyjąć go na dobre i na złe.

Ogromnie się jednak przelękła, czując, że korzeń zgina się wpół jakby ze strachu i bólu. A
nie mogła, ani też nie chciała, mówić o tym Zeno i jego rozkrzyczanej żonie.

Ale teraz...? Teraz ktoś jej pomagał, wyczuwała to, choć nie mogła pojąć, kto. Nie
księżniczka, gdyż spływała na nią dobra moc, to było wyraźne. Nicola? Nie, Nicola jest
zwyczajną dziewczyną i nie ma żadnych powodów, by pomagać Mirze.

Ach, ten Heike, cóż za dziwna istota! Mira nie miała nawet cienia wątpliwości co do tego, że
jest on czarownikiem, ale ufnie przyjęła amulet, choć drżała na samą myśl o jego wielkiej
mocy. Dłoń spoczywająca na ramieniu dziewczyny nie budziła jej zdumienia, jak nie
zaskoczyłoby jej chyba nic, co miało związek z Heikem, ale w jaki sposób mogła
zrozumieć...

135

background image

- Poczekaj - powiedziała w swoim języku. - Teraz coś nadchodzi...

Małżonkowie przyglądali się jej badawczo, niczego nie pojmując, nie rozumiejąc nawet jej
słów.

Nagle na Mirę spłynęła pewność.

Poderwała się z miejsca.

- Chodźmy, panie Zeno. Heike jest w niebezpieczeństwie!

Karczmarz wyłowił imię Heikego i poruszył się niespokojnie, lecz jego żona zareagowała
gniewem i szorstko zapytała, dlaczego dziewczyna zachowuje się tak dziwacznie.

Mira była teraz rozedrganym kłębkiem nerwów.

- Heike! - zawołała do nich wielkim głosem jak do głuchych. - Chodźcie, prędko! On... on...
Poczekajcie, już wiem! Tak! Został gdzieś zamknięty i potrzebuje mojej pomocy. Otrzymałam
przesłanie, muszę mu pomóc, natychmiast!

Nie zrozumieli, ale Mira chwyciła Zeno za rękę i pociągnęła za sobą.

- Co ty wyprawiasz? - zaniosła się krzykiem karczmarzowa. - Chcesz uciec z moim mężem?

Na szczęście Zeno pojął, że dziewczyna z niepokoju wprost odchodzi od zmysłów, i ruszył
za nią. Żona pobiegła za obojgiem, ale zatrzymała się w drzwiach oświetlona blaskiem
bijącym z wnętrza gospody.

- Nie do twierdzy! Nie zabieraj go do twierdzy! - płakała. - Jest jednym z ostatnich, jacy nam
pozostali!

Zeno, którego Mira ciągnęła w przeciwnym kierunku, odpowiedział:

- Nie, chyba raczej idziemy na cmentarz. Zobaczę, czego ona chce.

- Na cmentarz? - załkała karczmarzowa. - To jeszcze gorzej!

Krzyki obudziły mieszkańców miasteczka. We wszystkich oknach Targul Stregesti tej nocy
rozbłysły światła.

Mira i Zeno biegiem pokonali krótki odcinek dzielący ich od kościoła. Dziewczyna nie
próbowała nawet niczego tłumaczyć, bo przecież i tak by się nie zrozumieli, ale czuła, że nie
są sami. Wąska, delikatna kobieca dłoń trzymała ją za rękę, wskazując drogę.

Wkrótce znaleźli się na cmentarzu i Mira została podprowadzona do kostnicy.

136

background image

- To tutaj! - zawołała i Zeno ją zrozumiał.

Biegli tak szybko, że latarnia, którą niósł karczmarz, omal nie zgasła. Szczęśliwie nadal się
paliła i Zeno uniósł ją do góry, oświetlając drzwi.

Nie musieli pytać, czy Heike jest w środku. Usłyszał, jak nadchodzą, i od dłuższej chwili
rozlegało się walenie w drewniane ściany, świadczące o panicznym, histerycznym lęku.
Zachowanie Heikego ogromnie zdumiało Mirę i Zeno. Nikt, rzecz jasna, nie lubi, by go
zamykano na cmentarzu, ale żeby do tego stopnia!

I to Heike, noszący w sobie tak wielki spokój!

Zeno potrzebował zaledwie paru sekund, by poradzić sobie z drzwiami.

Stanął w nich Heike, ale musiał wesprzeć się o futrynę. Oddychał głęboko, ciężko.
Przyglądali się jego twarzy. Mimo grubej warstwy kurzu, oblepiającej całego chłopaka,
widoczne było jego wzburzenie, ślady panicznego lęku i łez.

- Co się stało? - drżącym głosem spytał 2eno. - Czy jakiś zmarły powstał z grobu?

- Nie - jęknął Heike. - Wspomnienie z dzieciństwa... przez cztery lata... byłem zamknięty... w
klatce.

- Święta Matko Boża! - westchnął Zeno.

- Co takiego się stało? - dopytywała się Mira.

Heike musiał jeszcze raz wyjaśnić, tym razem po niemiecku.

- Ach! - westchnęła współczująco. - I teraz tu cię uwięziono! Jakie to okropne!

- Dziękuję, że przyszliście - powiedział Heike. - Ale teraz musimy... Gdzie jest Peter? W
gospodzie?

- Sądziliśmy, że jest razem z tobą - odparł Zeno.

- Niestety, nie - odparł Heike z goryczą.

Mira chustką usiłowała obetrzeć mu twarz.

- Czy to on...? - zapytał Zeno.

- Tak, ale nie był wtedy sobą - usprawiedliwiał przyjaciela Heike. - Chciał iść do twierdzy.

- Wszyscy się tacy stają - mruknął Zeno. - To znaczy, że jest stracony.

137

background image

- Będzie nas dwóch - powiedział Heike przez zaciśnięte zęby. - Przeklęci z Ludzi Lodu nie
poddają się tak łatwo. Ale najpierw muszę się dowiedzieć... Czy wiesz, gdzie znajdę grób
Anciol? Przeszukaliśmy prawie cały cmentarz.

Twarz Heikego była teraz już niemal czysta i w blasku latarni ukazała się cała jej szpetota.
Jednak i Mira, i Zeno przestali się jej bać. Nauczyli się słuchać łagodnego, ciepłego głosu i
dostrzegali głęboką, zabarwioną smutkiem życzliwość w oczach chłopca.

Prawdą było, że Zeno widział w nim zbawcę, szczególnego zbawcę, który mógł uwolnić
Targul Stregesti od zła.

- Nie, księżniczka Anciol nie została pochowana tutaj - powoli odparł karczmarz. - To
wykluczone, przecież była samobójczynią!

Heike puknął się palcem w głowę.

- Naturalnie! Cóż ze mnie za idiota, nie pomyślałem o tym wcześniej! Rzuciła się w dół ze
skały, czyż nie tak?

- Właśnie.

- Ale czy wiesz, gdzie złożono jej ciało? To niezwykle istotne. Bo to ona jest czarownicą,
prawda?

- Oczywiście, to Anciol, zdradzona narzeczona! Mówię, jak jest, rozumiem bowiem, że jeśli
masz nam pomóc, musisz o wszystkim wiedzieć. Niech już raczej przyjdzie i rozerwie mój
nędzny zewłok na kawałki!

- Dobrze, że o tym mówisz! Czy to dzikie zwierzęta rozszarpały kobietę, która miała za długi
język? Wspomniałeś kiedyś o tym przypadkiem.

- Nie - krótko odparł Zeno. - To nie dzikie zwierzęta. To było to c o ś.

- To, przed czym usiłujecie uszczelnić okna i zatkać dziurki od klucza? Co to właściwie jest?

- My tego nie wiemy. Jedynie zmarli wiedzą.

Ta informacja niewiele pomogła Heikemu.

- A więc gdzie znajduje się grób Anciol?

Zeno zniżył głos.

- Powiadają, że pochowano ją w piwnicach twierdzy.

Heike odetchnął głęboko, zapatrzony w ciemność.

138

background image

- Tak, to przecież jedyne logiczne rozwiązanie. Piwnice twierdzy...

Przypomniał sobie straszliwą wizję, która nawiedziła go rano. Wiedział teraz, że mandragora
ukazała rzeczywisty obraz. Wszystko inne było tylko omamem, wywołanym czarami
księżniczki.

- Muszę tam iść - powiedział zdecydowanie. - Trzymaj się blisko Miry, ona ma amulet, który
chroni ją przed złą mocą. Gdybyście ty lub twoja żona mieli jakieś trudności, poproście, by
Mira wyjęła amulet. Wówczas będziecie bezpieczni.

Karczmarz na dowód, że ufa jego słowom, natychmiast ujął Mirę za rękę i ukłonił się
niezwykłemu młodzieńcowi.

Mira natomiast, zorientowawszy się w zamiarach Heikego, wybuchnęła płaczem.

- Nie, nie! Ty także?! Nikt mi już nie zostanie!

- Czy chcesz, bym ci z powrotem przyprowadził Petera? - zapytał Heike z uśmiechem.

- On jest już stracony. Nie wolno ci iść w jego ślady!

- Mam większe możliwości niż on. I mam także pomocników.

- Wiem o tym - rozpromieniła się Mira. - Przyszła do mnie pewna szlachetna dama i
przyprowadziła mnie tutaj. Ale nie mogłam jej zobaczyć...

- A więc to ona - Heike uśmiechnął się szeroko. - Miała na imię Sol, była czarownicą i żyła w
szesnastym wieku. Ale ona była dobrą czarownicą. Czasami - dodał w zamyśleniu.

Wszak po Sol można się było wszystkiego spodziewać.

Ale z pewnością dobrze jest mieć ją blisko.

- Jest jeszcze dwóch moich pomocników - wyjaśnił najpierw Mirze, a potem przetłumaczył
swoje słowa karczmarzowi. - Jeden z nich to najlepszy człowiek, jaki kiedykolwiek stąpał po
ziemi. Czarownik w służbie dobra. I jeszcze jeden, o którym nie wiem zbyt wiele, lecz on
najlepiej zna istotę zła, gdyż sam mu kiedyś służył. Zdołał się jednak wyratować i należy do
najsilniejszych duchem z moich przodków.

- Masz naprawdę możnych sprzymierzeńców - rzekł Zeno.

- Owszem - zgodził się Heike i dodał z autoironią: - Nie wolno mi też zapominać o mych
własnych zdolnościach. Zaczynam rozumieć, na czym one polegają. Księżniczka przeżyje
dziś w nocy piekło!

139

background image

Życzył im wszystkiego dobrego i zniknął w ciemnościach, zanim zdążyli pomodlić się za
niego. Zawołali jedynie:

- Niech wszystkie dobre moce mają cię w opiece, Heike!

Nie dostrzegli już jego krzywego uśmiechu. Co sił w nogach biegł do twierdzy.

140

background image

ROZDZIAŁ XII

Kiedy Heike wyszedł na łąkę po drugiej stronie urwiska, chmury odsłoniły księżyc i
oświetlona jego blaskiem twierdza wynurzyła się z ohydnego lasu niczym odwieczna groźba.

Objawiła mu się tak samo jak wszystkim innym, ani trochę nie przypominała porannej wizji.
Teraz Heike musiał postrzegać ją właśnie w ten sposób, inaczej nigdy nie odnalazłby Petera.

Zatrzymał się na chwilę, zbierając siły i odwagę. Czuł się jak zagubione dziecko, bojące się
ciemności.

Ale troska o Petera, który znajdował się tam, na górze, być może jeszcze żywy, dodała mu
sił.

Szedł naprzód, a kłębiące się myśli wciąż nie dawały mu spokoju. Czuł, że jest coś, o czym
powinien pamiętać. Jakieś ulotne wrażenie, które nawiedziło go na cmentarzu... Instynkt
podpowiadał mu, że jest bardziej istotne, niż mu się to zrazu wydało. I jeszcze słowa Zeno,
które nie wiedzieć czemu tak go zdumiały...

Nie mógł sobie jednak nic przypomnieć. Był pewien jedynie, że to ważne, ale jak do tego
dojść?

Grzebał w zakamarkach pamięci, ale nic z nich nie wydobył. W końcu zrezygnował.

W miarę zbliżania się do twierdzy jego kroki stawały się wolniejsze. Wmawiał sobie, że to
droga prowadząca pod górę odbiera mu siły. Na próżno jednak starał się oszukać samego
siebie.

- Pomóż mi, Tengelu - szeptał. - Tengelu, Sol, Marze, wesprzyjcie mnie! Chyba rozumiecie,
że niełatwo jest znaleźć wyjście z takiej sytuacji komuś, kto wcześniej nie wypróbował
swoich mocy.

I wtedy zorientował się, że w tej wędrówce pod górę ku czarnej, rozdziawionej paszczy
bramy nie jest już sam. Słyszał nawet odgłos kroków. Odróżniał ciężkie stąpanie dwóch
mężczyzn i lekkie, kobiece. Wszyscy w miękkich trzewikach... Heike uśmiechnął się do
siebie. No, księżniczko, już możesz sobie ostrzyć pazury! To dopiero będzie walka!

Pierwszą przeszkodę stanowiła brama. W jaki sposób ją pokonać?

Kiedy rano wraz z księżniczką i Nicolą zwiedzali twierdzę, nie pokazano im części, w której
mieściły się pokoje służby. Heike nie wiedział więc, gdzie mieszka woźnica - odźwierny.

Uprzytomnił sobie, że nie widział żadnego innego służącego.

Teraz głębiej się nad tym zastanowił. Gdzie są konie, ciągnące ów upiorny powóz? Wszak
konie to żywe istoty. Ale rankiem ani ich nie widział, ani nie słyszał.

141

background image

Rankiem? A gdzie właściwie podziało się przedpołudnie, południe i popołudnie? Poszedł do
twierdzy rano, by sprowadzić Petera, i to mu się udało. Ale... kiedy wyszli z zamczyska,
słońce dawno już minęło zenit i chyliło się nad horyzontem. Dopiero teraz zdał sobie z tego
sprawę.

Jeszcze jedna czarodziejska sztuczka, to jasne. Przez moment przeraził się, że w trakcie ich
„krótkiego” pobytu w twierdzy mogły upłynąć lata, ale nie, Mira i Zeno powiedzieliby coś o
tym. No i były przecież konie, które wciąż pasły się na łące.

Wiedział, że żadne z trojga jego towarzyszy nie będzie w stanie otworzyć bramy, z tym musi
poradzić sobie sam.

Brama, jak zresztą było do przewidzenia, okazała się zamknięta, a przecież nie mógł
zapukać! Trzeba zachować ostrożność. Wszak licho nie śpi! Czy nie tak się mówi? Ale jedna
zamknięta brama nie mogła pokrzyżować planów Heikego. Poczekał, aż księżyc schowa się
za wielką chmurą, i podjął wspinaczkę pod górę ku dwóm nierównym, wystającym z muru
kamieniom niedaleko bramy.

Był młody, silny i wytrzymały, na razie więc wszystko szło gładko.

Ale mur był wysoki. W tym miejscu zdawał się sięgać nieba. No cóż, musiał wspinać się
wyżej z nadzieją, że nie spadnie.

Księżyc wyłaniał się zza chmur i znów zachodził, niewielką niosąc pomoc Heikemu.
Najwyraźniej zawarł pakt z księżniczką, bo gdy tylko Heike znalazł w murze szczelinę lub
wystający kant, którego mógł się uchwycić i posunąć choć trochę dalej, znikał. Heike musiał
czekać, aż spoza chmury wychyli się choć jego rąbek. Powtarzało się to po wielekroć,
utrudniało wspinaczkę i pochłaniało wiele sił.

Raz wydawało mu się, że utknął w martwym punkcie, zawieszony nad ziemią, bez
możliwości posuwania się w górę. Przemieścił się jednak nieco w bok i szczęśliwie otworzyły
się przed nim nowe drogi.

Nareszcie dłoń Heikego dosięgła górnej krawędzi muru i mógł wciągnąć się na sam szczyt.

Znalazł się teraz na zębatym zwieńczeniu murów wśród blanków, za którymi rozpościerał się
dach twierdzy, okrążający otwarty dziedziniec. A więc wspiął się tu niepotrzebnie!

I co dalej?

Co robić? Gdzie szukać Petera?

I, najważniejsze, gdzie znajduje się księżniczka?

Heike wytężał słuch.

142

background image

Jeśli miał nadzieję usłyszeć rozmowy lub też inne dźwięki, które by oznaczały, że żyją tu
ludzie, czekało go rozczarowanie. Do jego uszu doszły natomiast bardziej przerażające
odgłosy: przytłumione głuche bulgotanie zmieszane z żałosnym, przepojonym skargą
tajemniczym szelestem, jakby węże przekradały się przez zgniłe listowie.

Takie same odgłosy, jakie wydawały korzenie, które porąbał na cmentarzu!

Zimny dreszcz wstrząsnął ciałem Heikego, gdy pojął prawdę.

Księżniczka rzuciła zaklęcie na wszystkich, widzieli więc twierdzę taką, jaką była teraz. Ale
poprzez moc uroku przedzierały się dźwięki identyczne jak w wizji, która nawiedziła go rano
- dźwięki z prawdziwej Cetatea de Strega.

Gdy Heike to zrozumiał, poczuł, że nagle posiadł moc spojrzenia na przestrzał przez mury
twierdzy. Nie na długo i niezbyt wyraźnie, ale widział, i dziwnym zrządzeniem losu patrzył
prosto w miejsce, w którym znajdował się Peter. Peter i Nicola.

Obraz zniknął błyskawicznie. Czarownica wygrała z potomkiem Ludzi Lodu. On przecież był
tak niedoświadczony, taki młody, ale wewnętrzny głos podpowiadał mu, że tej nocy jego siły
rozkwitną w pełni - tajemne moce kolejnego dotkniętego w rodzie.

To przekonanie dodało mu otuchy. W walce, którą miał dzisiaj stoczyć, dziedzictwo mogło
okazać się zbawienne.

- Ach, Peterze, mój biedny przyjacielu - szepnął. - W coś ty się wplątał?

Peter pogrążony był we śnie, tyle Heike zdążył zauważyć. Spał, obejmując prześliczną
Nicolę, ale niebezpieczeństwo czyhało. Heike wyczuł je raczej niż zobaczył, na razie
bowiem niczego konkretnego nie dostrzegał.

Było mu przykro, że musi przerwać tę idyllę, ale jeśli miał uratować czyjeś życie, nie było
innego wyjścia. Wiedział teraz, w której komnacie przebywa Peter. Ostrożnie przesuwał się
wzdłuż dachu, aż natrafił na otwarte okno, wychodzące na dziedziniec. Opuścił się w dół i
stanął na krawędzi okna. Wsunął stopy do środka.

Jeśli czarownica pociągnie mnie teraz za nogi, zacznę wrzeszczeć, pomyślał Heike, pragnąc
żartem zagłuszyć lęk. Nic takiego jednak się nie stało. Wślizgnął się przez wąski otwór do
niskiego pomieszczenia na piętrze, którego rano nie zwiedzali.

Była to najwyraźniej nie używana kondygnacja, przypominająca raczej strych w zwykłych
domach. Heike odnalazł schody i zebrał się na odwagę, by zejść w dół. Odruchowo sięgnął
ręką do piersi, by sprawdzić, czy mandragora jest na swoim miejscu, ale oczywiście dłoń
trafiła na pustkę.

143

background image

Ruch ten jednak przywołał wspomnienie. Przypomniał sobie nagle uczucie, jakie spłynęło
nań na cmentarzu, nagłe wrażenie spokoju i... czyjejś wdzięczności? A potem w uszach
zadźwięczały mu słowa Zeno: „Wszyscy się tacy stają”.

- Ach! - jęknął Heike, tłumiąc okrzyk dłonią przyciśniętą do ust. - Ach, Peterze, Peterze!

Jakimż durniem się okazałem, że też wcześniej nie zrozumiałem prawdy!

W jaki sposób teraz uratuję Petera?

- Tengelu! Sol! Marze! Pomóżcie mi, nigdy sobie z tym nie poradzę - wyrwało mu się z głębi
duszy.

Lekkie, jakby szydercze klepnięcie w ramię poderwało go do przodu. Zrozumiał, że to Sol.

Znalazł się w pobliżu galerii. W zimnym niebieskim świetle księżyca oczy z portretów śledziły
każdy jego krok, gdy jak kot przemykał się korytarzem. Musiał się spieszyć, Peterowi groziło
niebezpieczeństwo - większe, niż mógł sobie wyobrazić.

Ale na czym polegało? Czym było owo coś, o którym mówili wszyscy? Co przyśniło się
Mirze, co z sykiem usiłowało wedrzeć się przez jej okno? Co okaleczyło i zabiło tak wielu
mężczyzn?

Skrzydła kruka”.

Zmarli, znalezieni z pręgami na ciele? Z oczami wytrzeszczonymi z przerażenia i z
męskością gotową do miłosnych uciech?

Nie ma co, przyjemna perspektywa!

Kiedy tak Heike szedł przez galerię, cały czas słyszał stąpanie czterech par stóp. W pewnej
chwili dotarł do drzwi, które przypomniały mu o innych drzwiach widzianych wcześniej w
odległej części zamczyska - tych wiodących wprost do serca twierdzy. Niestety, nie dostrzegł
ich podczas ulotnej wizji, której doznał stojąc na dachu. Postanowił, że jeśli nadarzy się
okazja, zbada, co kryje się za nimi. „Jeśli nadarzy się okazja?” Cóż za posępne
przewidywania? Przecież jeszcze nie przegrał.

Nie, ale wciąż nie znał mocy przeciwnika. Przeczuwał jedynie, że może okazać się
straszliwa!

Znalazł się w kolejnej komnacie, tu nie było okien, nie zaglądało więc światło księżyca.
Musiał zatrzymać się na chwilę, by oczy przyzwyczaiły się do ciemności.

Gdyby miał latarenkę Zeno! Choć może by mu tylko zawadzała? Przestraszyłaby wroga i
sprawiła, że Heike musiałby zrezygnować ze swych działań?

144

background image

Nareszcie w mroku rozróżnił kontury drzwi. O ile dobrze pamiętał, powinien znajdować się
dokładnie pod tym miejscem, w którym stał na dachu i rozglądał się dokoła.

Za tymi drzwiami musiał znajdować się Peter.

Heike nie mógł ot tak, po prostu, gwałtownie wedrzeć się do komnaty i krzyknąć
przyjacielowi, by wychodził stąd jak najszybciej. To było niemożliwe. Musiał wślizgnąć się
niepostrzeżenie.

Kochankowie spali. Jeśli Heike będzie miał szczęście, nie usłyszą go. Może wówczas zdoła
znaleźć sobie kryjówkę, w której poczeka, aż nadejdzie owo nieznane, tajemnicze coś.

Żywił tylko nadzieję, że Peter i Nicola nie zaczną od nowa miłosnych igraszek. Heike nie
miał najmniejszej ochoty być świadkiem ich rozkoszy.

Drzwi pod naciskiem dłoni otworzyły się bez szmeru. Wszedł do przestronnej sypialni, w
której uwagę przykuwało ogromnych rozmiarów łoże z baldachimem. Widział je wyraźnie,
gdyż okno było dość duże i wpadał przez nie blask księżyca, a poza tym w świeczniku
płonęła jeszcze woskowa świeca.

Jakie to nierozważne z ich strony, ale tym lepiej dla mnie! pomyślał.

Wzrok jego przyciągnął olbrzymi gobelin, zawieszony na jednej ze ścian. Zaraz jednak
odwrócił się z grymasem bólu i odrazy. Heike kochał zwierzęta, były jego przyjaciółmi i nie
mieściło mu się w głowie, jak ktokolwiek mógł zawiesić w sypialni tkaninę, przedstawiającą
tak obrzydliwą scenę.

Peter spał głęboko, na ustach malował mu się błogi uśmiech szczęścia, Nicolę niemal bez
reszty przykrywały włosy, układające się w fale. Heike dojrzał jedynie cudownie
ukształtowane okolice oczu i nosa dziewczyny.

Rozejrzał się po komnacie. Tam, wysoko, na zwieńczeniu jednej z belek wspierających sufit,
mógł usiąść. Uznał, że to będzie dobra kryjówka.

Przekradł się na palcach i wspiął na górę. Miał teraz widok na całą komnatę i prędko mógł
zeskoczyć, gdyby zaszła taka potrzeba.

Poza tym człowiek zawsze czuje się pewniej, gdy spogląda na innych z wysokości.

Odwrócił się plecami do gobelinu, nie chciał na niego patrzeć.

Usadowił się wygodnie, opierając o słup. Zastanawiał się, jaka to może być pora, choć w
Planinie nie było zegarów, a czas odmierzano według słońca i własnego wyczucia.

Przypuszczał, że wkrótce nastanie świt, północ bowiem minęła już jakiś czas temu.

145

background image

Mógł oczywiście zbudzić Petera i w ciszy wyprowadzić go z komnaty, ale w ren sposób
straciłby jedyną szansę rozprawienia się ze złem. Teraz życie Petera było w
niebezpieczeństwie, na niego miał się skierować kolejny atak.

Heike mógł jedynie czekać.

Gdyby tylko wiedział, na co!

Poza tym wątpił, że zdoła wyciągnąć stąd Petera po cichu, a wyczuwał, że zachowanie
spokoju jest niezbędne.

Czy scena myśliwska na gobelinie mogła odgrywać jakąś rolę?

Heike nie chciał się odwracać i oglądać jej jeszcze raz. Nie przypuszczał, by w niej tkwiła
tajemnica. Gobelin był po prostu okropny, wręcz odrażający. Obnażał ludzkie okrucieństwo.

Księżyc nie był wiernym sprzymierzeńcem. Świecił tylko przez krótkie chwile, a za każdym
razem, gdy chował się za chmurami, Heikego ogarniał lęk, gdyż płomień świecy migotał już
niebezpiecznie blisko świecznika i światło w każdej chwili mogło zgasnąć.

Jeśli w krytycznym momencie księżyc skryje się za chmury, Heike nie dojrzy absolutnie nic z
tego, co wydarzy się w komnacie, i przegra walkę o życie Petera.

Uf, w jakże czarnych barwach wszystko widzi! To ponura atmosfera zamczyska tak na niego
działa!

W komnacie panował chłód, Heike nie rozumiał, jak Peter może to znieść. Co prawda
przyjaciel był otulony ze wszystkich stron ciepłą kołdrą, osłonięty od przeciągów
zakurzonymi draperiami łoża.

Jaka brudna jest ta komnata! Czy kiedykolwiek ścierano tutaj kurze?

Uprzytomnił sobie nagle, że kiedy się tu znalazł, pierwsze wrażenie było zupełnie inne. Gdy
wszedł, komnata wydawała się ładna, czysta i dobrze utrzymana.

Teraz obserwował, jak stopniowo, powoli rozpada się na jego oczach. Nie wiadomo skąd
zaczął nagle dobywać się przykry zapach.

Heike ostrożnie zmienił pozycję. Siedział już tak długo, że nogi zupełnie mu zdrętwiały i
rozbolały wszystkie mięśnie.

Marzł nielitościwie, a w dodatku z wolna ogarniało go przedziwne znużenie. Owszem,
zwrócił uwagę na ciężki oddech Petera. Jego sen nie był całkiem naturalny, najwidoczniej
komnata miała taki właśnie wpływ na parę w łożu.

Albo...

146

background image

Nie był o tym przekonany. Wiedział jedynie, że z całych sił musi przeciwstawić się tej
niezwyczajnej senności. A jeśli naprawdę zapadnie w sen? Siedząc tu, pod sufitem! Dopiero
byłaby heca, gdyby zleciał na podłogę jak pijany cietrzew!

Zaiste, poczucie humoru objawiało się u Heikego w niezwykłych momentach.

Czas płynął. Niebo, a wraz z nim księżyc, bladło, a nic się nie działo. Świeca dawno już się
wypaliła, kiedy nagle Heike ocknął się z drzemki i gwałtownie wyprostował.

Lekko szara poświata brzasku wpadała do komnaty, wypełniając ją tajemniczym,
czarodziejskim półmrokiem. Scena myśliwska na gobelinie straciła nagle barwy, wszystko na
niej wyblakło, przybrało odcienie bieli, szarości i czerni. W całej komnacie zapanowała
atmosfera rozkładu.

Najsilniej jednak Heike zareagował na unoszący się w powietrzu odór, odór przywodzący na
myśl zgniliznę i śmierć.

Był tak ohydny, że przyprawiał o mdłości. W szarym półmroku oczy Heikego poszukiwały
łoża. W końcu znalazł je i dech mu zaparło ze zdumienia.

- Peterze - szepnął. - Peterze!

Kiedy towarzysz najmniejszym bodaj drgnieniem nie okazał, że się budzi, zawołał
gwałtownie:

- Peterze! Strzeż się!

Zaspany Peter uniósł powieki, a w tej samej chwili Heike zeskoczył na podłogę.

- Cóż ty, u diabła, tutaj robisz? - krzyknął Peter rozgniewany, ale Heike już był przy nim i
wyciągał go z łoża.

- Spójrz! - zawołał. - Uważaj! Uciekaj stąd! Szybko!

Oszołomiony Peter odwrócił głowę, patrząc za wzrokiem Heikego, i otworzył usta, by
krzyknąć z przerażenia, ale żaden dźwięk nie wydostał się spomiędzy jego warg. Jak
sparaliżowany wpatrywał się w łoże i w tę, z którą przed chwilą je dzielił.

Światło świtu było już dostatecznie silne, by ujawnić owo niepojęte. Leżała tam szczerząca
zęby czaszka z pustymi oczodołami, a kościotrupie ramię spoczywało na narzucie w
miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą znajdowała się piękna, kształtna ręka Nicoli.

Nie to jednak było najgorsze.

147

background image

Po łożu, ku Peterowi, sunęły przecudnie piękne włosy, czarne jak skrzydła kruka. Świadome
celu przemieszczały się powoli, torując sobie drogę i grożąc śmiertelnym
niebezpieczeństwem oniemiałemu kochankowi.

- Uciekaj stąd! - krzyknął Heike, ciągnąc Petera za sobą. Biedny chłopak był oczywiście
nagi, a jego męska duma wyraźnie wskazywała, iż gorąco pragnąłby kontynuować miłosne
igraszki. Heike porwał ubranie Petera leżące na krześle, i wcisnął mu je do rąk. Potem
pchnął przyjaciela ku drzwiom.

Niestety, za późno. Ze straszliwym sykiem włosy prześlizgnęły się po podłodze, jak strzała
popędziły ku wyjściu, odcinając chłopcom drogę, i niczym wąż owinęły się wokół ciała
Petera.

Chłopak w amoku, nie przestając krzyczeć, ciągnął i szarpał za włosy, które owinęły mu się
wokół głowy i szyi. Wypluwał długie czarne kosmyki, wciskające mu się w usta, z całych sił
czepiał się Heikego, aż ten musiał go od siebie odepchnąć.

Heike jednym ruchem uchwycił zmierzwione kłębowisko włosów i odrzucił je daleko w głąb
komnaty. Poczuł, jak zaciskają się wokół jego dłoni, ale udało mu się otworzyć drzwi i
wypchnąć przez nie Petera. Sam także wybiegł.

Kiedy jednak usłyszał wściekły szum i trzask jakby błyskawicy, zorientował się, że drzwi
zamknął za późno. Włosy przecisnęły się wraz z nim i Peterem.

Heike chwycił przyjaciela za rękę i jak szaleniec ruszył pędem przez galerię. Obok nich po
podłodze sunęło czarne, przypominające węża niepojęte zjawisko.

Peter nie przestawał histerycznie krzyczeć.

- Nie zdołamy uciec, zginiemy! To już koniec, koniec!

- Przestań wrzeszczeć! Otwieraj drzwi, a ja zajmę się tą zmorą!

Ale włosy ścigały Petera, kochanka. Kiedy dotarli do drugiego końca galerii, nigdzie nie było
ich widać. Peter już odetchnął z ulgą i otworzył drzwi. Biegli przez kolejne komnaty, jakby
czuli na plecach lodowaty oddech śmierci.

Nagle Heike przystanął:

- Gdzie my jesteśmy? Znaleźliśmy się w ślepym zaułku, tu dalej nie ma już żadnych drzwi.

Odwrócili się. Poranek nadal był jedynie szarą zapowiedzią, lecz chłopcy doskonale widzieli,
co powoli zsuwa się z belki przy drzwiach.

- Do diabła! - zaklął Heike.

148

background image

Ze świstem włosy przeszyły powietrze i znów rzuciły się Peterowi do gardła. Błyskawicznie
oplotły całe ciało, wpiły się we wszystkie jego części, lecz przede wszystkim skupiły się na
szyi.

- Ratuj mnie, Heike, ratuj! - zawołał bezradny nieszczęśnik zduszonym głosem.

Mam mało czasu, myślał zrozpaczony Heike. Wiedział jednak, że musi spróbować, nie miał
innego wyjścia. przymknął oczy i starał się skupić.

O, wszystkie moce Ludzi Lodu, ześlijcie na mnie teraz zaklęcia!

Peter wydał zduszony jęk i osunął się na podłogę, spętany obrzydlistwem, które z okrutną
konsekwencją zaciskało się coraz ciaśniej wokół niego.

Heike wyczuwał bliskość swoich przodków, tych, którzy sami niczego nie byli w stanie
zrobić, ale mogli działać poprzez niego.

Napłynęły słowa, których znaczenia nigdy nie nauczył się rozumieć.

Usłyszał teraz, że nie recytuje ich sam. Ktoś jeszcze odmawiał zaklęcia wraz z nim, ktoś, kto
doskonale znał język magicznych formuł. To musi być Mar, pomyślał Heike. Solve opowiadał
przecież o plemieniu z syberyjskiej tundry. Dzięki! Dzięki, Marze!

Słowa same cisnęły się na wargi Heikego. I już po chwili Peter mógł odetchnąć swobodniej.
Włosy bezwładnie upadły na podłogę.

Heike przestał odmawiać zaklęcia. Pomógł przyjacielowi stanąć na nogi i ujął go za rękę.

- Chodź! Nie mamy czasu do stracenia.

Głos Petera był ochrypły.

- Czy pokonaliśmy tę ohydę?

- Wątpię. To było jedynie zaklęcie, które na chwilę powstrzymało atak. Chodź!

Biegali jak szaleni po komnatach i korytarzach twierdzy, ale wydawało się, że jakaś tajemna
siła skrywa przed nimi wyjście.

A potem powtórzyli błąd, który popełniło przed nimi tak wielu kochanków Anciol: przekroczyli
próg drzwi znaczonych rzeźbieniami.

Błąd ten nietrudno wytłumaczyć, ich wzrok bowiem został omamiony tak, że nie dostrzegli
czarodziejskich runów wyrytych w mrocznym rogu. Widzieli jedynie drzwi, których wcześniej
nie otwierali, a drzwi oznaczały dla nich możliwość wydostania się na wolność.

149

background image

Zamiast tego znaleźli się w sercu twierdzy.

- Wychodzimy! - krzyknął Heike, nareszcie zrozumiawszy, gdzie są. - Wychodź, szybko, jeśli
ci życie miłe!

Niewiele będzie mógł zdziałać i nie zwalczy złej mocy ukrytej w twierdzy, jeśli nie
wyprowadzi Petera w bezpieczne miejsce. To jednak zdawało się niemożliwe. W
którąkolwiek stronę się obrócili, wszędzie napotykali przeszkody.

Peter, ostatni kochanek Anciol, miał umrzeć.

I tym razem także wpadli w pułapkę. Drzwi zatrzasnęły się za nimi i nie dawały się poruszyć
bodaj o ćwierć palca. To było do przewidzenia, pomyślał Heike.

Do cna wyczerpany dziką ucieczką przez komnaty w poszukiwaniu wyjścia nie miał pojęcia,
co czeka ich teraz, ale obawiał się najgorszego.

Anciol z pewnością tak łatwo nie zrezygnuje.

Zirytowany mruknął do Petera:

- Mógłbyś przynajmniej się ubrać! Wyglądasz idiotycznie!

Nieszczęsny Peter starał się ukryć swój żenujący wygląd, choć tu, co prawda, nie miało to
większego znaczenia, gdyż wokół panowały ciemności. Z sąsiedniej komnaty sączyła się
ledwie odrobina światła. Podczas gdy Peter po omacku zakładał nieliczne części garderoby,
Heike pospieszył zbadać kolejne pomieszczenie. Już w drzwiach stanął jak wryty.

- Aaach! - jęknął. - Och, nie, nie!

Peter, podskakując na jednej nodze, ruszył za nim, usiłując w biegu dokończyć ubieranie, i
zatrzymał się na progu.

- Ach... Heike, niedobrze mi!

- Przestań - cierpko odrzekł Heike. - Wstrzymaj się chociaż do czasu, dopóki nie wyjdziemy
na zewnątrz.

Jeśli w ogóle wyjdziemy? dopowiedział w myślach.

I tu było ciemno, nie na tyle jednak, by nie zobaczyli tego, co leżało na podłodze pod
kolejnymi drzwiami. Zwłoki dwóch mężczyzn: jedne zaczynały się już rozkładać, drugie
wyglądały nieco lepiej.

150

background image

- Dobry Boże - szepnął Peter. - Dobry Boże! Zostali uduszeni, wiesz przez co. Usiłowali
wydostać się przez te drzwi, bez powodzenia. Spójrz na te wąskie smugi na ciele! I wokół
szyi! Heike, ja także mógłbym teraz tu leżeć, gdybyś nie przyszedł w porę!

- Jeszcze nie wyszliśmy - przypomniał mu przyjaciel, sam do głębi wstrząśnięty. - Ale jest ich
tylko dwóch Peterze, tylko dwóch!

- To najpewniej Francuzi.

- Bez wątpienia. Ale gdzie są pozostali? Z tego, co nam wiadomo, ci na pewno nie byli
pierwszymi, wprost przeciwnie! Przecież ona w swej żądzy miłości pochłonęła połowę
miasteczka, nie mówiąc już o przyjezdnych, tych, którzy zabłądzili do tej przeklętej doliny.

Peter słuchał go jednym uchem.

- Oni mają... Oni nadal są gotowi do kochania! - rzekł z niedowierzaniem, na próżno starając
się wygładzić spodnie, by ukryć swój godny pożałowania stan. - W każdym razie ten ostatni.
Ten drugi zaczyna już być nieco...

Nie mógł dokończyć zdania.

Heike myślał bardziej trzeźwo.

- Prawdopodobnie przez jakiś czas wykorzystywała ich jako swoich kochanków. Tutaj jest
dostatecznie sucho i chłodno, by zwłoki mogły zachować się stosunkowo długo.

Peter odwrócił się, pozieleniały na twarzy.

- Zamilcz - wymamrotał. - Pomyśl, że ja mógłbym...

- Przepraszam - powiedział Heike. - Ale musimy się stąd wydostać, przynajmniej ty.

- A co z tobą?

- Obiecałem zdjąć przekleństwo wiszące nad doliną. A ty mi w tym najbardziej
przeszkadzasz.

Peter odetchnął głęboko.

- Będę już teraz silny. Chciałbym ci pomóc.

- Dziękuję. - Heike był naprawdę wzruszony. - Ale wiesz przecież, że ona ściga właśnie
ciebie? Tobie będzie trudniej...

Nie dokończył zdania, bowiem Peter wrzasnął:

151

background image

- Heike! Nad twoją głową!

Heike odruchowo uskoczył, Z belki w suficie zwieszał się śliski węgorz, czarny, połyskujący.

- No, źle z nami teraz - zawołał Heike, odciągając Petera. - Bo stąd nie ma wyjścia!

- To niemożliwe, jakieś wyjście musi być!

- A jak sądzisz, dlaczego ci dwaj tutaj leżą? Nie, teraz już utknęliśmy na dobre. Ale nie mam
zamiaru się poddawać.

Uskoczył znów wraz z Peterem, gdy włosy ponowiły atak.

- Tengelu! Sol! Marze! - krzyknął. - Nie wiem, co mam robić!

Słyszał o wszystkim, co przodkowie z Ludzi Lodu uczynili dla swych potomków, o tym, jak
pewnego razu zauroczyli kapitana piratów, nakazując mu wierzyć w niesamowite wizje, o ich
walce o nawrócenie Ulvhedina na dobrą drogę. Ale zawsze mieli do czynienia ze zwykłymi,
żywymi ludźmi. Teraz było inaczej.

Anciol to czarownica, zmarła jak oni sami. Musieli działać poprzez Heikego, od niego
wszystko zależało, od jego umiejętności współpracy z nimi.

Jasne było, że Anciol nie chce z nim zaczynać, że czuje wobec niego respekt, być może
nawet obawia się jego mocy.

A może raczej tych, którzy za nim stoją. Nie wolno mu przeceniać własnych możliwości!

Peter znowu się bronił. Krzycząc z całych sił, starał się uwolnić. Co prawda Heike zdołał
wyrwać kilka pasem włosów i odrzucić je daleko, ale z ohydnym świstem znów rzuciły się na
Petera.

Ani jeden kochanek nie ujdzie przed straszliwą żądzą zemsty Anciol!

Heike westchnął, poczuł się bezsilny. Tak dłużej nie można, aż nazbyt jasne było, kto wygra
tę walkę. W końcu chłopcy będą zupełnie wyczerpani, a wówczas zdradzieckie włosy
zdecydowanie ruszą do ataku.

Gdyby tylko miał czas, by spokojnie pomyśleć... Nic było jednak ani chwili wytchnienia,
wiedźma nawet na moment nie ustawała w atakach.

Tak, tak właśnie Heike myślał o włosach: ona, wiedźma.

W tym momencie zaczęły torować sobie drogę przesłane do jego świadomości myśli. Z
początku niejasne, niewyraźne, trudne do zrozumienia, z wolna nabierające kształtu.

152

background image

Słońce, Heike, słońce!”

Niewiele mówiąca była to wskazówka, zwłaszcza tu, w tej ciemnej komnacie!

Skoncentrował się i wreszcie sobie przypomniał.

Twierdza nie miała żadnych okien czy bodaj otworów wychodzących na słoneczną stronę.
Ani jednego!

Że też nie pomyślał o tym wcześniej!

Owszem, gdy patrzyło się na budowlę z dołu, uderzała mnogość zapraszających okien. Ale
to było jedynie złudzenie jak wszystko inne. Wędrując po zamczysku odkryli, że okna od
słonecznej strony były ślepe. W żadnym miejscu nie dało się wyjrzeć na dolinę.

Skąpe światło wpadało do twierdzy od strony wychodzącej na góry, tam gdzie nigdy nie było
słońca, albo też od pogrążonego w wiecznym cieniu dziedzińca.

Tak więc wąziutki otwór, jaki znajdował się w tej komnacie, wychodził albo na góry, albo na
dziedziniec, gdzie dokładnie - to już obojętne. Z pewnością jednak nie na dolinę, w której
musiało już wzejść słońce.

Walcząc o uwolnienie słaniającego się na nogach Petera, myślał dalej. Bacznie przypatrywał
się przeciwległej ścianie, która musiała według jego obliczeń wychodzić na dolinę.

Wydawała się nie do ruszenia. Kolosalne kamienne bloki...

- Dobrze, Heike! - pochwalił go szepcząc wprost do ucha Tengel Dobry. - Jesteś silny,
poczwórnie silny!

- Peterze! - zawołał Heike, przekrzykując zduszone jęki przyjaciela. - Podciągnij się tutaj! I
staraj się przez moment wytrzymać! Ja zaraz...

- Tak! Właśnie ten kamień! - powiedział głos Tengela. - Teraz, szybko!

Heike podparł ramieniem kamienny blok w ścianie i natychmiast ból przypomniał mu o
wczorajszym zajściu. Zagryzł jednak zęby i parł dalej.

Poczuł, jak wzbiera w nim olbrzymia siła. Nie był sam!

Z gardła Petera dobywał się charkot, chłopak dławił się, walcząc o każdy oddech.

Kamień zaszurał, zazgrzytał i przesunął się kawałeczek w przód.

- Heike! Pomocy! - wykrztusił Peter ostatkiem sił. - Nie dam już rady, tym razem mnie
dopadła!

153

background image

- Wytrzymaj jeszcze tylko trochę!

W tej samej chwili zły duch jakby nagle zorientował się w poczynaniach Heikego. Cała masa
włosów przerzuciła się teraz na niego, zatykając mu usta i nos i starając się go zadusić.

- O, tego już doprawdy za wiele - usłyszał spokojny głos Sol. - Słyszysz, przeklęta babo?
Łapy precz od naszego chłopca! Marze, odmów „modlitwę”, chłopak nie może przecież
wydusić z siebie ani słowa!

W komnacie rozległy się niesamowite, monotonne zaklęcia, wypowiadane przez głos, który
wcale nie był głosem, lecz jedynie ułudą. Język owych zaklęć był tak całkowicie obcy
Peterowi, iż, półprzytomny, sądził, iż przeniósł się do świata demonów. Ale Heike zdołał się
uwolnić, włosy bezwładnie opadły z jego twarzy.

Zaklęcia umilkły. Ciemna, kipiąca masa rzuciła się znów na Petera; nie podejmowała już
więcej prób unicestwienia mocy Heikego.

W tej chwili nikt nie miał czasu dla Petera, musiał radzić sobie sam. Był to może dość
brutalny, lecz niestety jedyny sposób, by go ocalić.

Heike ponowił próbę. Kamień nagle przechylił się i ze straszliwym łomotem runął ze skały aż
na samo dno doliny.

Do środka wpadły ostre promienie porannego słońca, które właśnie wstało na wschodzie;
złote, rozgrzewające i tak prawdziwe, że Heike głęboko westchnął z ulgą.

Nie tracąc czasu rzucił się na pomoc Peterowi, całkiem już oplątanemu. Cienkie pasma
włosów zaczynały przecinać ubranie i wpijać się coraz głębiej w skórę biedaka.

Heike, świadom konieczności bezwzględnego działania, powlókł przyjaciela ku światłu,
mocno chwycił czarne pasmo obejmujące jego szyję i gwałtownym ruchem pociągnął, tak iż
cały pęk - każdy, jak sądził, co do ostatniego włosa - oderwał się od ciała Petera. Wówczas
wyrzucił ohydztwo przez dziurę w murze.

Nie poddało się ono dobrowolnie, o, nie! Stawiało tak zaciekły opór, że Heikemu powiodło
się zaledwie częściowo, choć nie tylko jego siły zostały zaangażowane w tę walkę.

Obrzydliwie żywa wiązka włosów leżała na samym brzegu w dziurze po kamieniu. Przez
moment przerażonemu Heikemu wydawało się, że włosy zwiną się i znów wpadną do
komnaty, ale było już za późno. Moc słońca zwyciężyła.

Chłopcy szeroko otwartymi oczyma patrzyli, jak skręcają się w świetle z sykiem, jak gdyby
się spalały. Długie, połyskliwe włosy kurczyły się niby w ogniu, ostry, nieprzyjemny zapach
uderzył ich w nozdrza. Nie upłynęła nawet minuta, a włosy obróciły się wniwecz, została po
nich jedynie niewielka, lepka plama.

154

background image

Peter osunął się na podłogę, z trudem chwytając oddech.

- Jak się czujesz? - zapytał Heike.

- Dobrze - jęknął Peter. - Najgorsze już minęło, prawda? Ach, jak mnie wszystko boli! I tak
mnie mdli!

- Nic dziwnego, musi cię boleć. Całe ciało masz pokryte długimi, czerwonymi pręgami.

Heike podszedł do kamiennej ściany i badał ją palcami.

- Twierdza stoi jak stała - stwierdził z niedowierzaniem. - Peterze... Wybacz mi obcesowe
pytanie, ale czy nadal... Czy ciągle jeszcze masz... Wiesz, o co mi chodzi?

Peter z zażenowaniem skinął głową, usiłując dłońmi zasłonić swój wstyd.

- I ci zmarli mężczyźni również. To ogromnie niepokojące. Tak, bardziej przerażające, niż
mogę wyrazić!

- O czym mówisz?

- Można z tego wyciągnąć tylko jeden wniosek, prawda?

- Jaki? - spytał Peter i niemal w tej samej chwili krzyknął przerażony.

Heike zaraz zobaczył, co się stało. Pojedynczy włos, ostatni, owinął się wokół szyi chłopaka
i zacisnął tak mocno jak napięta struna skrzypiec. Heike nie mógł sobie z nim poradzić, włos
wyślizgiwał mu się spomiędzy palców. Peter posiniał już na twarzy, gdy znów rozległ się
monotonny, gardłowy głos. Włos rozluźnił uścisk. Heike zdołał nawinąć go sobie na dłoń i
wynieść na słońce. Spalił się z sykiem. Odrażający napastnik przestał istnieć.

Peter oddychał z trudem:

- No więc jaki wniosek należałoby wyciągnąć?

- Że Anciol, którą Sol nazwała przeklętą babą, nadal żyje. Jeśli oczywiście można mówić o
życiu, gdy ma się do czynienia z upiorem. Wskazuje na to fakt, że nic się nie zmieniło.
Musimy ją odnaleźć, Peterze!

- Ale czy ona... nie leżała w tym łożu?

- Tak, w swym własnym ślubnym łożu! Do niego zaciągała wszystkich kochanków. Ale teraz
na pewno już jej tam nie ma. Obawiam się, że czeka cię kolejny wstrząs. To nieuniknione.
Muszę ci pokazać, co widziałem wczoraj rano.

155

background image

ROZDZIAŁ XIII

- Nie chcę już więcej żadnych wstrząsów - stwierdził Peter, ledwie powstrzymując się od
płaczu. - Chcę się stąd wydostać! Ale jak my wyjdziemy?

Dobre pytanie, pomyślał Heike, nie mogli bowiem zostać w tych dwu małych komnatach, a
oba wyjścia były na amen zamknięte.

Heike zdążył już sprawdzić jedne i drugie drzwi. Najpierw te w zewnętrznej komnacie, te,
które od strony korytarza naznaczone były magicznymi runami. Potem drugie. Stąpał koło
nich ostrożnie, by ominąć trupy. Jak można się było spodziewać, drzwi okazały się
zamknięte, i to tak, jakby nigdy ich nie otwierano. Ale Peterowi nie podobał się sposób, w
jaki Heike się o nie opierał, jak gdyby nasłuchiwał albo...

- Co się stało, Heike?

- Ciiicho! Wyczuwam trzy rzeczy. Po pierwsze, tutaj najwyraźniej słychać owe przytłumione
trzaski i szelesty. Po drugie, czuje się tu przeciąg, dochodzący jak gdyby od dołu. A po
trzecie, aż nos mi zatyka ten wstrętny odór, z pewnością właśnie tędy się wydostaje.

- Chcesz powiedzieć, że tu znajduje się jądro twierdzy?

- Tak. A może raczej należałoby powiedzieć: jądro wszelkiego zła?

- Heike, chyba nie mam ochoty tędy przechodzić!

- Ja także. Ta droga nie prowadzi do wyjścia, lecz dalej w głąb, do środka.

- Może w dół, do samego piekła?

- Jeśli chcesz, możesz to tak nazwać.

- Ale jak się stąd wydostaniemy?

Peter naprawdę był bliski łez.

Ale Heike nie rezygnował, już położył się na brzuchu w dziurze, która pozostała po
kamieniu, by poszukać jakiejś drogi wyjścia. Peter zauważył, że Heike bardzo uważa, by nie
dotknąć lepkiej plamy.

W końcu Heike wsunął się z powrotem do komnaty.

- To da się zrobić - rzekł z wahaniem. - Tuż poniżej jest gzyms, ale straszliwie wąski.

- Nie ma innej rady. Każdą możliwość wydostania się stąd trzeba przyjąć z otwartymi
ramionami. Czy daleko do ziemi?

156

background image

- Nie, dalej, z boku, nie. Ale w tym miejscu dolina jest bardzo, bardzo głęboka.
Podejrzewam, że właśnie stąd Anciol rzuciła się w dół, oczywiście z samego szczytu murów.

- Bardzo proszę, nie wspominaj tego imienia - Peter zadrżał. - I tak jestem już bliski utraty
zmysłów, chyba to rozumiesz?

- Naturalnie, wybacz mi moją bezmyślność!

Nie było na co czekać, postanowili więc ruszyć natychmiast. Peter jako pierwszy, nie mógł
bowiem znieść myśli, że pozostanie choćby przez moment sam we wnętrzu upiornej
budowli. On także starał się nie dotknąć obrzydliwej plamy.

Heike pomógł mu stanąć na gzymsie.

- Wszystko w porządku?

- Tak - odparł Peter. - Na razie. Ale w jaki sposób zdołamy zejść na ziemię? Czego się
trzymać?

- Rozglądaj się za nierównościami w murze! Za szczelinami i występami. Musimy przejść
tylko kawałeczek, zaledwie parę łokci.

- Zaczekam na ciebie - Peter nie śmiał podejmować tak ryzykownej wyprawy samodzielnie.

Heike nie bez ulgi opuścił twierdzę i rozpoczęła się żmudna przeprawa. Balansowali jak na
linie, cały czas z sercem w gardle.

Nigdy dotąd nie pokonywali tak krótkiego odcinka przez tak długi czas. A kiedy Peter i zaraz
za nim Heike nareszcie mogli zeskoczyć na zbocze, w milczeniu podali sobie ręce i razem
ruszyli ku płaskiemu terenowi przed bramą.

- Jak to możliwe, by takie piękne zamczysko kryło w sobie tyle zła? - zadumał się Peter.

Na jego twarzy nadal odbijały się przeżyte chwile grozy i szaleństwa; wciąż nie mógł
zapanować nad głosem.

- Piękne? - powtórzył Heike. - Poczekaj, aż zabierzemy z gospody mandragorę, ujrzysz
wówczas twierdzę taką, jaka jest naprawdę.

- Jeśli dojdę do gospody, to nigdy, przenigdy tu nie wrócę - zapewnił Peter z niezwykłym
przekonaniem w głosie.

- I ja także nie - rzekł Heike zadumany. - Ja także nie, nie zniósłbym tego. Ale w jaki sposób
zdołamy pokonać czarownicę? Trzeba to zrobić teraz. Nie możemy wejść do środka tak jak
poprzednio. Nie jestem w stanie tego zrobić. Brama jest zamknięta, wspinaczka na dach
była niebywale trudna. Nie mam zamiaru tego powtarzać!

157

background image

Podświadomie zaczęli schodzić w dół ścieżką oświetloną porannym blaskiem słońca, nie
mieli odwagi zostać w tym miejscu ani chwili dłużej.

- Ale Feodora? Księżniczka? Nic z tego nie rozumiem, Heike. Wszyscy przecież mówili, że
Feodora jest czarownicą. Czy to znaczy, że były dwie czarownice? I co się z nią stało?

- Nie było dwóch czarownic, Peterze, były natomiast dwie księżniczki. Anciol to także
księżniczka, lecz ani ty, ani ja nie zastanawialiśmy się nad tym. Sądziliśmy, że Nicola jest
niczemu niewinną dziewczyną z tych okolic. Ale kiedy Zeno i inni mieszkańcy miasteczka
mówili o czarownicy i księżniczce, nigdy nie wymieniali przy tym imienia Feodory. Myśleli o
Nicoli. Ale skąd my mogliśmy o tym wiedzieć?

Peter dyskretnie otarł ręką oczy.

- Ale gdzie ona teraz jest? - zapytał niewyraźnie.

- Feodora? Jeszcze tego nie zrozumiałeś? - zapytał Heike ze zdumieniem. - Nie pojąłeś, że
sam uwolniłeś ją od uroku, który najprawdopodobniej rzuciła na nią Anciol?

- Ja?

- Tak. Kiedy położyłeś swój krzyżyk w jej grobie, wówczas odnalazła spokój. To musiała być
„nasza” Feodora. Natychmiast zniknęła z twierdzy i Nicola nie na żarty się zaniepokoiła,
prawda?

- Tak, masz rację. Wiesz, ja, który umiem czytać i pisać, powinienem był zrozumieć, kim była
Anciol. Jeśli A z początku przeniesie się na koniec jej imienia i zamieni na miejsca I i C, to
wyjdzie z tego dokładnie Nicola. Poza tym i wiekiem także lepiej pasowała na pannę młodą,
prawda?

Heike milczał. On przecież nie znał liter. Co prawda także zastanawiał się nad
podobieństwem imion, ale coś mu się jednak nie zgadzało. Nie wiedział, że w jednym
przypadku C wymawia się jak C, a w drugim jak K. Niełatwo to zrozumieć komuś, kto nie
umie czytać.

Peter ciągnął podniecony:

- Pomyśl tylko, że mój krzyżyk mógł pomóc udręczonej duszy. Jednak na coś się przydałem.

- Nie poradziłbym sobie bez ciebie.

- Beze mnie nigdy byś nie wpadł w takie tarapaty - sucho przerwał mu Peter. - Ale wobec
tego Feodora musiała być zjawą?

- Tak, ona była zjawą. To Anciol jest upiorem.

158

background image

- A woźnica?

- Nie wiem nic o nim ani o jego ekwipażu. Zgaduję jednak, że był związany z Nicolą w ten
sam sposób co Feodora, musiał jej służyć.

- A kruki? - Peter śledził wzrokiem parę krążących wysoko ptaków. - One mnie zwiodły.

- Mnie także. Słowa o skrzydłach kruka nawiązywały jedynie do włosów upiora.

- Uff, nie przypominaj mi o tym - zadrżał Peter. - Czy wiesz, że ja sam, dureń, paplałem o
tym, że jej włosy błyszczą równie pięknie jak skrzydła kruka? Nie umiejąc dodać dwa do
dwóch!

- Chyba można ci to wybaczyć - uśmiechnął się Heike. - Nie, myślę, że ptaki to zwyczajne
kruki, być może mają za zadanie szpiegować dla Anciol, ale to tylko domysły.

Peter pokiwał głową.

- Jak sądzę, dość bliskie prawdy.

Jeszcze nie doszedł do siebie. Szczególnie trudno było mu mówić o chwilach miłosnych
uniesień, jakie spędził z Nicolą. Heike doskonale go rozumiał.

- A ludzie z miasteczka? - zapytał Peter. - Dlaczego żyją tutaj w ciągłym strachu? Dlaczego
nie opuszczą doliny?

- Podejrzewam, że nie mogą. Myślę, że las ich nie puszcza.

- Chcesz powiedzieć, że zagradza im drogę, zamyka dolinę? Że nie ma stąd żadnego
wyjścia?

- Tak właśnie uważam. Istnieje jedynie droga prowadząca do środka, taka jak otworzyła się
przed nami. Niczym morskie anemony, słyszałeś o nich? To stworzenia, które żyją na dnie
morza, otwierają swe przepiękne, przypominające kwiaty kielichy, zapraszając do środka
niczego nie podejrzewające ryby, a potem kielich się zamyka. Ryba nie może się wydostać,
a anemon najada się do syta.

- Opowiadasz makabryczne historie, Heike. - Peter był wzburzony. - Ale w jaki sposób my
się wydostaniemy?

- Dlatego właśnie musimy unieszkodliwić upiora. Dla własnego dobra i, rzecz jasna, dla
dobra mieszkańców miasteczka.

Znajdowali się teraz na niewielkim płaskim terenie, mniej więcej w połowie drogi ku łąkom.
Przystanęli i popatrzyli w górę na majestatyczną budowlę twierdzy.

159

background image

- Upiór - powiedział Heike w zamyśleniu. - Gdzieś tutaj odłożyłem w nocy kołek i młotek.
Muszę rozprawić się z czarownicą Anciol teraz, za dnia, kiedy jeszcze jest bezbronna.

- Ale przecież miałeś nie wracać do twierdzy - ostro zaprotestował Peter.

- Nie do takiej twierdzy, jaką teraz widzimy - odparł Heike. - Spotkalibyśmy wtedy wdzięczną
i powabną Nicolę, taką, jak widzieliśmy ją wczoraj. Nic byśmy nie mogli jej zrobić, choć co
prawda jest teraz sama, Feodora spoczywa w pokoju. Nie, muszę ujrzeć prawdziwą
twierdzę.

- Prawdziwą twierdzę? Nie rozumiem, o czym mówisz - Peter zaczynał się niecierpliwić.

Heike westchnął.

- Jedynie mandragora jest dostatecznie silna, by zniszczyć fałszywy obraz. A ja nie mam
ochoty...

Zastanawiał się przez chwilę.

- Chyba że...? Moi sprzymierzeńcy! - zawołał cicho. - Czy jeszcze tu jesteście? Możecie się
na coś przydać? Czy posiadacie dostateczną moc, by zerwać zasłony z naszych oczu? Czy
jesteście silniejsi od Anciol?

Odpowiedzią był cichy śmiech kilku osób.

- Zrozumieliśmy prowokację! - zawołała żartobliwie Sol.

- Będzie, jak sobie życzysz - powiedział Tengel. - Ale czy twój przyjaciel zniesie prawdę?

Heike starał się nakłonić Petera, by sam wrócił do gospody, ale chłopiec za wszelką cenę
pragnął teraz zachować się lojalnie wobec przyjaciela. Twierdził, że musi odpokutować.

Z miejsca, w którym stali, roztaczał się doskonały widok na twierdzę. Stąd droga zakrętami
schodziła w dół ku dolinie.

- Przyjrzyj się teraz dokładnie, Peterze - zapowiedział Heike. - Bo już ostatni raz widzisz
twierdzę w pełnej krasie. Teraz nastąpi powrót do gorzkiej rzeczywistości.

- Nie chcę jej oglądać! - wyrwało się Peterowi. Odwrócił się plecami, a Heike wbił w niego
wzrok, prosząc, by przyjaciel wziął się w garść.

Kiedy razem spojrzeli na twierdzę, Peterowi zaparło dech w piersiach i musiał złapać
Heikego za ramię, by się nie przewrócić. Heike widział ten przerażający obraz już wcześniej,
lecz mimo to był równie głęboko wstrząśnięty.

160

background image

Same już tylko dźwięki budziły grozę. Jakby całe stado padlinożernych ptaków unosiło się
nad doliną, skrzek i wrzask echem odbijał się od skał. A spoza ptasich krzyków przedostawał
się jeszcze inny odgłos, ten, który wielokrotnie przedtem już słyszeli, tym razem głośniejszy.

Trzask i szelest korzeni wijących się wśród liści, torujących sobie drogę.

A widok!

Peter otwierał oczy coraz szerzej i szerzej.

- Boże - szepnął. - Święty Boże, co to takiego?

Widok, jaki roztaczał się przed nimi, był całkowicie niepojęty, trudno go opisać słowami. Z
tego, co z pewnością było kiedyś zachwycającą budowlą, pozostały zaledwie resztki murów.
Na oczach chłopców ciągle jeszcze sypały się w dół kamienie i ogromne bloki skalne,
toczyły się w głąb doliny. Kikuty ścian, wyszczerbione mury niczym szczęka potwora...
Zrozumieli, jak wiele czasu musiało upłynąć od chwili, gdy twierdza była zamieszkana. Setki
lat!

Nie to jednak było najgorsze.

Z postrzępionych, wyszczerbionych ruin wylewała się masa tak straszliwa, że nigdy im się o
czymś takim nie śniło. To był las, ten ohydny, przerażający las, który tu właśnie brał swój
początek, tu miał swoje jądro. Nie było więc wcale tak, jak kiedyś sądzili - że to las stara się
przysunąć, przekraść jak najbliżej twierdzy. On właśnie z niej wyrastał, z trzaskiem i jękiem
rozprzestrzeniał się coraz dalej i dalej, zagarniając nowe obszary. Otoczył już całą dolinę,
pochłonął miasteczko w dole i wkrótce w swej nieprzerwanej wędrówce naprzód miał
dotrzeć także do Targul Stregesti.

I jeszcze ta straszna mgła unosząca się z jądra twierdzy. Widzieli snujące się opary,
wyczuwali odór: mdły, duszący zapach śmierci. Odruchowo uskoczyli w tył.

- Och, nie - szepnął Peter, pozieleniały na twarzy. - Och, nie, to nie może być prawda!

- To właśnie jest najprawdziwsza prawda. I mam teraz zamiar tam pójść, z kołkiem i
młotkiem...

- Nie, nie wolno ci! Chodź, musimy stąd uciekać!

- Dokąd? Nie przedrzemy się przez las. Chcesz umrzeć, zduszony przez gałęzie?

- Czy twoi przyjaciele nie pomogą nam się wydostać?

- Oni mają swoje poczucie honoru i ja także. A Mira? A mieszkańcy miasteczka? Czy mamy
ich zostawić na pastwę okrutnego losu?

161

background image

Peter wyprostował się, raz po raz przełykał ślinę. Oczy podejrzanie mu błyszczały.

- Idę z tobą.

Heike zawahał się.

- Prawdopodobnie poradziłbym sobie lepiej, gdyby nie ciążyło na mnie poczucie
odpowiedzialności za ciebie. Ale potrzebuję cię, Peterze, jestem teraz tak bezradny i
samotny.

- No, no, z tego co wiem, nie zostałbyś sam - mruknął Peter. - Ale rozumiem, o czym
mówisz. Chodź, idziemy!

Heike wziął głęboki oddech i ruszyli ku straszliwemu zjawisku. Trudno było na ich twarzach
odnaleźć bodaj odrobinę zapału.

- Heike, muszę ci się do czegoś przyznać. Wczoraj byłem o ciebie tak niewiarygodnie
zazdrosny, ponieważ Nicola... Ach, Boże, jakże brzydzi mnie wymawianie tego imienia!
Ponieważ Nicola rozmawiała z tobą, gdy już wychodziliśmy, i prosiła, byś wrócił do twierdzy.

- Nie było powodu do zazdrości - krzywo uśmiechnął się Heike. - Jej nagłe zainteresowanie
moją osobą wzięło się stąd, że wyraziłem chęć odwiedzenia cmentarza.

- To prawda, ostrzegała nas, byśmy tam nie szli. Twierdziła, że możemy paść ofiarą złych
duchów. To oczywisty nonsens!

- Naturalnie! Obawiała się, że odnajdziemy grób Feodory i pokonamy moc czarodziejskiego
uroku, jaki ona sama rzuciła. I dokładnie tak się stało.

- Pytała mnie później, czy znaleźliśmy coś na cmentarzu. Powiedziałem, że nic, absolutnie
nic.

- Mądrze postąpiłeś - pochwalił go Heike. - A to, że chciała, bym wrócił do twierdzy... Myślę,
że moja osoba zasiała w niej niepewność. Zorientowała się, że wspierają mnie
niebezpieczne moce, i chciała trochę powęszyć.

- Z pewnością! Ale czy pamiętasz, jak siedzieliśmy w karczmie pierwszego wieczoru?
Przybyły damy i zaraz w drzwiach zawróciły.

- Tak, z powodu mandragory. To właśnie mnie zwiodło. Bo przecież to Feodora zareagowała
tak szybko!

- Mówisz tak, bo nie patrzyłeś wtedy na Nicolę. Za to ja nie spuszczałem z niej oczu. I to ona
powiedziała coś cicho, ale stanowczo do ciotki. Wówczas Feodora odwróciła się i wypchnęła
dziewczynę przed sobą.

162

background image

- Ach, tak! To wiele wyjaśnia! A zatem to Nicola nie mogła znieść obecności mandragory. A
tak w ogóle, „ciotka”... Ciekaw jestem, w jakim stopniu były ze sobą spokrewnione, to dość
interesujące. Ale pewnie nigdy się tego nie dowiemy.

Znaleźli się już na górze przy twierdzy i ze zgrozą popatrzyli na panujący wokół niej chaos.
Korzenie wijące się pośród ruin, opary spowijające wszystko w niesamowitej mgle...

- Jakże chciałbym mieć przy sobie mandragorę - westchnął Heike.

- Cicho, tchórzu, masz przecież nas - rozległ się wesoły szczebiot Sol. - No, dalej, do roboty!
Czas płynie, a dzień nie będzie trwał wiecznie!

Chłopcy byli tego świadomi. Wraz z nastaniem ciemności budziła się na nowo moc upiora.

Po bramie został jedynie ślad w postaci przerwy w murze. Wypełniały ją jednak pnie drzew i
pełzające po ziemi korzenie.

- Tędy, kawałek dalej, możemy wejść do środka - stwierdził Peter, już spokojniejszy,
przynajmniej na pozór.

Doszli do tego miejsca, wdrapując się na rozsypane kamienie.

- O, do licha! - zdenerwował się Peter. - Spójrz na tę gmatwaninę! Jak zdołamy się w tym
połapać? Jak się nie zaplątać?

Odór był nie do zniesienia. Korzenie i cieńsze konary zdawały się żywe, w każdej chwili
gotowe przypuścić atak i pochłonąć chłopców.

Heike zastanawiał się nad czymś.

- Pamiętasz, że kiedy stałem na dachu, przez moment mogłem spojrzeć przez całą twierdzę
na przestrzał?

- Wspomniałeś o tym.

- Nie interesuje cię, co widziałem w twojej komnacie? Właśnie wtedy ujrzałem prawdziwy
obraz ciebie i jej, leżących w łożu z baldachimem, nie fałszywy omam.

Peter odwrócił się i spoglądał z wyczekiwaniem.

- A więc...?

Kącik ust Heikego zadrgał nerwowo.

- Najpierw zobaczyłem twoje ubranie, ułożone na porośniętym mchem kamieniu. Później
popatrzyłem na ciebie. Leżałeś na ziemi, przykryty świerkowymi gałęziami.

163

background image

- Nic dziwnego, że zmarzłem - ironicznie zauważył Peter. - A... ona?

- Nie zdążyłem przyjrzeć się jej dokładnie, zauważyłem tylko, że nie jesteś sam w „łożu”.

- Ach, tak! A teraz chcesz powiedzieć, że mamy szukać kamienia, i w ten sposób trafimy do
tej komnaty.

- Tak, ale to właściwie zbędne. Wiemy przecież, w którym miejscu wybiliśmy dziurę w murze.
Niedaleko stamtąd powinno znajdować się jądro twierdzy. Za tamtymi zamkniętymi drzwiami
musi być zejście do piwnic.

- Czy nie mówiono ci, że Anciol została pochowana w piwnicy?

- Tak właśnie przypuszczano. Musimy odnaleźć jej grób.

Rozmawiali nie ustając we wspinaczce wśród skalnych odłamków i plątaniny oślizłych
korzeni i gałęzi.

- Wiesz, Heike, zastanawiam się, czy Feodora czasami nie próbowała się sprzeciwić swej
złej władczyni.

- Jestem o tym przekonany. Na pewno nie raz dochodziło do ostrych kłótni. Och, chyba
nigdy nie odnajdziemy właściwej drogi. - Heike z rezygnacją popatrzył na wszechogarniający
chaos. - W jaki sposób zdołamy odkryć jakąkolwiek piwnicę?

- Niestety, chyba masz rację - przyznał Peter.

Zadanie wydawało się zaiste nadludzkie. Gdziekolwiek znajdowała się Anciol, obwarowała
się znakomicie.

- To podobno normalne - stwierdził Peter. - Słyszałem, że wampiry postępują tak samo.
Niemożliwością jest odnalezienie ich grobów.

- Ale nie mamy do czynienia z wampirem.

- Niedaleko jej do tego - mruknął Peter i Heike musiał przyznać mu rację.

Ogarnęło ich zniechęcenie i właściwie już skłonni byli się poddać. Kopanie i przerąbywanie
się przez taką gęstwinę wydawało się całkiem bez sensu, ani trochę nie przybliżało ich do
celu, zwłaszcza że mieli na to tylko jeden dzień.

Ale nagle całkiem nieoczekiwanie wydarzyło się coś dziwnego.

Daleko przed sobą ujrzeli wysoki, wąski cień. Był to naprawdę jedynie cień, ale zdawało się,
że na nich czeka.

164

background image

Stał osłonięty mrokiem muru, jakby obawiał się ostrego słońca. Stanowił jedynie ciemniejszą
smugę.

- Chodź, Peterze - rzekł Heike niemal bezgłośnie.

Peter zawahał się, ale powoli ruszył za przyjacielem.

Gdy się zbliżyli, Peter ujrzał, jak Heike kłania się cieniowi. Cień odkłonił się i ruchem dłoni
wskazał na splątane gałęzie. Zaraz potem zniknął.

- To przyjaciel czy wróg? - zapytał Peter, gdy kierowali się we wskazane miejsce.

- Woźnica - krótko odparł Heike. - I gotów jestem oddać duszę w zastaw, że widzi w nas
swych wybawców.

Nie było czasu na dalsze rozważania. Przed sobą ujrzeli wąską jamę prowadzącą gdzieś w
głąb.

Popatrzyli po sobie. Czy będą mieli dość odwagi?

Heike skinął głową i zaczął spuszczać się w dół. Peter za nim, święcie przekonany, że
gałęzie zaraz zasuną się za nimi, chwytając ich w pułapkę. Nie miał odwagi obejrzeć się za
siebie.

Schodzenie w dół okazało się wcale niełatwe. Kilkakrotnie omal się całkiem nie zakleszczyli,
ale nie zrezygnowali. I wkrótce stanęli na twardym gruncie.

Kiedy Heike nogą odsunął nasiąknięty wodą mech, wyłoniła się spod niego kamienna
posadzka. Trudno właściwie powiedzieć, że chłopcy stali, musieli kucać, a miejscami nawet
się czołgać.

Nagle Peter krzyknął:

- Heike! Spójrz!

Niedaleko od nich leżały zwłoki dwóch Francuzów, dokładnie w takiej pozycji, jak widzieli je
wcześniej, tyle że teraz w nieco innym otoczeniu.

- No, cóż, wiemy więc, gdzie są drzwi - powiedział Heike. - Musiały być tutaj, tuż przy dłoni
starszego z mężczyzn...

- I tu jest zejście w dół! - zawołał Peter. - Po drugiej stronie drzwi, tak jak przypuszczaliśmy!

W kamiennej podłodze zionęła jama. Być może kiedyś w dół prowadziły schody, teraz nie
było już niczego. Jedynie otchłań.

165

background image

- Czy naprawdę musimy tam zejść? - szepnął Peter. - A w jaki sposób wrócimy na górę?

Heike rozejrzał się dokoła. Nie ufał pełzającym, płożącym się gałęziom. Na nie rzucone były
czary. Jej czary.

- Sprawdzimy najpierw, jak tu głęboko!

Wyszukał odpowiednio duży kamień i wrzucił go w otwór. Łomot rozległ się bardzo szybko.

- Pomagając sobie nawzajem poradzimy sobie z wyjściem - oświadczył. - Chodź! Trzymaj
mnie mocno za rękę, spróbuję spuścić się w dół!

Peter jęknął ze strachu, ale usłuchał Heikego. Wkrótce z dołu dobiegło wołanie:

- Chodź, wszystko w porządku. Tylko strasznie tu ciemno! Co prawda tego właśnie należało
oczekiwać. Mamy do czynienia z istotami, które panicznie boją się światła.

Peter życzyłby sobie, by Heike tak wyraźnie nie okazywał braku szacunku dla przeciwnika,
ale nagle uderzyła go pewna myśl.

- Heike, mam przy sobie krzesiwo! Czy rozpalić ogień tu na górze? Chciałem powiedzieć, w
słońcu, ale, doprawdy, nie ma go za wiele.

- Niech cię Bóg błogosławi, chłopcze! Ale pospiesz się, nie czuję się tu najlepiej. Nie wiem,
co mam wokół siebie.

Nerwowo, drżącymi palcami Peterowi udało się zsunąć na kupkę trochę suchych liści,
znalazł też kawałek drewna, który, jak się wydawało, nie pochodził z diabelskiego lasu.
Najpierw zatliły się liście, zaraz potem rozżarzyło się drewienko.

- Już idę!

Skoczył do dziury, ufając, że Heike wie, co robi.

Kiedy blask prymitywnej pochodni rozświetlił kryptę Anciol, chłopcy zastygli w pół ruchu.
Skamienieli. Pomieszczenie było co prawda niskie, ale dosyć spore. To, co się w nim
znajdowało, przerastało granice najbardziej chorej wyobraźni.

Na samym środku omszałej kamiennej posadzki stał wielki sarkofag z żelaza albo ołowiu,
chłopcy nie mogli rozpoznać materiału. Kiedyś pokrywa sarkofagu musiała zostać
szczególnie starannie przymocowana, nadal widoczne były tego ślady. Ale pieczęcie zostały
złamane - od środka! Pokrywę zwalono na podłogę.

Wewnątrz metalowego sarkofagu znajdowała się nieco mniejsza drewniana trumna, a z jej
ścian wyrastały długie czułki, wijące się z trzaskiem w ciągłym ruchu. Jądro lasu! Tutaj
znajdowały się główne korzenie, stąd rozprzestrzeniały się coraz dalej i dalej. Już dawno

166

background image

temu przedarły się przez sufit i kamienne ściany, pochłaniając coraz większe obszary.
Olbrzymie pnie, drzewo-matka! Żywiące się zawartością trumny i...

Peter znów odczuł falę mdłości. Wokół trumny leżały stosy ludzkich zwłok. Niektóre były już
tylko szkieletami, na innych trzymały się jeszcze resztki mięśni i skóry. Ale wszędzie wpijały
się w nie owe straszliwe korzenie, wyrastające z trumny.

- Las żywi się... - niedowierzająco zaczął Peter z twarzą ściągniętą grymasem obrzydzenia.

- Tak - przerwał mu Heike. - Ale ci dwaj Francuzi są jeszcze dostatecznie świeży, by... dało
się ich wykorzystać. Nie marnujmy czasu, bierzmy się do roboty, Peterze!

Heike podszedł do trumny. Peter musiał wytężyć całą siłę woli, by pójść w jego ślady.

Kiedy przecisnęli się wreszcie między korzeniami i gałęziami, Peter poświecił do wnętrza
trumny. Z ust wyrwał mu się okrzyk przerażenia.

W drewnianej skrzyni leżała z przymkniętymi oczami jego najdroższa Nicola. Z jedną tylko
drobną różnicą w wyglądzie...

Peter usłyszał gdzieś koło siebie perlisty śmiech, Zrozumiał, że to towarzyszka Heikego,
którą nazywał imieniem Sol. Śmiech był szczery, nieopanowany i niezwykle zaraźliwy. Peter
zobaczył, że Heike się uśmiecha, w końcu i jemu samemu zadrgały kąciki ust.

Nicola, czy raczej Anciol, bo przecież tak naprawdę miała na imię, leżała w trumnie całkiem
naga. Skończenie piękna, budząca pożądanie. Ale włosów, swej najważniejszej ozdoby, już
nie miała.

Sol zanosiła się śmiechem.

- Ach, nigdy nie widziałam czegoś zabawniejszego! - szczebiotała. - Ta niebezpieczna
kusicielka całkiem łysa!

Wtedy Anciol otworzyła oczy. Nie mogła się poruszyć, nie mogła nic zrobić, ale jej
nienawistny wzrok utkwiony był w Sol, która ukazała się teraz u boku Heikego wraz z
dwoma mężczyznami o niezwykłym wyglądzie. Peter nie spuszczał z nich oczu.

- Dzie-dzie-dzie-dzień dobry - wyjąkał onieśmielany. - Sol... Jesteś najpiękniejszą kobietą,
jaką kiedykolwiek widziałem! Jakie przecudne włosy!

Komplement jeszcze bardziej rozbawił Sol.

- Słyszałaś, stara diablico? Tak, tak, widzę, że gdyby wzrok mógł zabijać, byłoby ze mną źle.
Ale, rozumiesz, ja już umarłam, więc z twojej strony nic mi nie grozi! Podczas gdy ty... ty nie
umarłaś, upiorze!

167

background image

Peter niemal zapomniał o straszliwej istocie w trumnie. Nie mógł oderwać wzroku od
przodków Heikego. Heike także spoglądał, oniemiały. Stali tak, wpatrując się w sobowtóra
Heikego, tylko nieco starszego.

- Tengel Dobry? - szepnął Heike.

- Tak, to ja. Jak widzisz, nie ty jeden przeżywałeś udręki z powodu swego wyglądu. Moje
dzieciństwo i młodość także były naznaczone cierpieniem. Ale jakoś udaje nam się
przetrwać. Kiedy już pozyskamy ludzki szacunek, rany się zabliźniają, już tak nie bolą.

Heike pokiwał głową. Obaj chłopcy przenieśli wzrok na drugiego mężczyznę.

- Demon? - szeptem zapytał Peter, mimowolnie dając krok do tyłu.

- To Mar - odparł Tengel Dobry. - Podpora Shiry, mistrz w zaklinaniu duchów. A tutaj jego
umiejętności mogą się bardzo przydać!

- Tak - odparł Heike całkowicie oszołomiony.

Wokół nich znów bulgotało z sykiem, trzeszczało i skowyczało, wszystko rosło na ich
oczach, wiło się bez przerwy.

- Kiedy już będzie po wszystkim, uciekajcie, chłopcy. Uciekajcie stąd najszybciej, jak się da!
- ostrzegł Tengel. - Inaczej możecie zostać tu żywcem pogrzebani, bez możliwości odwrotu.

- Będziemy o tym pamiętać - zapewnił Heike. - Ale wyjaśnij, kto wskazał nam drogę tutaj? Ta
woźnica, prawda? Ale kim on jest naprawdę?

- Nie zrozumieliście tego? To człowiek, który miał ją poślubić, lecz zdradził.

- Ale on był przecież taki stary i chudy!

- Pozwoliła mu przeżyć życie do końca, dopiero potem zapanowała nad nim, upokorzyła,
zmuszając, by służył jej przez całą wieczność. No, ale bierz się do roboty. To ty musisz tego
dokonać, Heike!

Chłopak z wahaniem wyjął zza pazuchy kołek i młotek. Starał się nie spoglądać na Anciol;
wiedział, że jej wzrok poszukuje teraz jego oczu, jest ostry, morderczy.

- Nie patrz na nią, Peterze! - uprzedził.

- Nie mam na to wcale ochoty - odparł przyjaciel. - Co teraz zrobisz? Nie masz chyba
zamiaru...

Sol pomagała Heikemu.

168

background image

- Tutaj, Heike, tu ma serce ta wiedźma, jeśli w ogóle coś tam bije!

Heike ustawił kołek. Mar, stojący u wezgłowia trumny, zaczął odmawiać zaklęcia. Z ust
popłynęła mu tajemnicza pieśń.

- To konieczne - wyjaśnił Tengel. - Cały las na wskroś przesiąknięty jest złem. Jedyne, co
trzymało tę kobietę przy tym dość szczególnym życiu, to żądza zemsty. A to straszliwie
niszcząca siła. Mar stara się ujarzmić wszechobecne zło. Ty zajmij się nią.

Sol nie przestawała drażnić upiora.

- No, kochaniutka, teraz dopiero będziesz piękna! Wiek zaraz da ci się we znaki, a jest o
czym mówić, prawda? Dwieście lat? Trzysta? A może jeszcze więcej? Pomyśl sobie o
zmarszczkach, które zaraz naznaczą ci twarz! Pomyśl o tych przystojnych mężczyznach,
którzy wkrótce będą świadkami twojej przemiany. Gdzie się podzieje twoja słynna
zmysłowość? Ty, która za życia nie mogłaś ani przez mgnienie oka obejść się bez
mężczyzny, czyż nie tak było? I nawet po śmierci nie byłaś w stanie zaprzestać tych praktyk!
Nie będzie to dla ciebie miły koniec, o nie! Już my się o to postaramy!

Anciol z całych sił starała się ściągnąć wzrok Heikego, by zdobyć nad nim władzę, ale żaden
z chłopców nie patrzył w jej stronę. Widać było, że nienawidzi także Mara za jego
czarodziejskie zaklęcia. Patrzyli, jak się wije, jak stara się poruszyć, ale tak naprawdę nie
jest w stanie tego uczynić. Była uwięziona w swej trumnie, jak zawsze bywa z upiorami za
dnia. Nie mogła przywołać wizji Nicoli ani też fałszywego obrazu pięknej twierdzy, gdyż
wszyscy obecni już ją przejrzeli, dotarli aż do samego rdzenia. A najsłabszy z nich, Peter,
znajdował się pod opiekuńczymi skrzydłami Ludzi Lodu.

Była bezsilna! Wszyscy w krypcie odczuwali wzbierający w niej gniew.

Heike trzykrotnie głęboko odetchnął i wzniósł młotek.

- Nie patrzcie na nią później - ostrzegł Tengel. - Wyjdźcie na górę i biegnijcie, nie myśląc o
niczym innym!

Heike kiwnął głową. Peter stał już gotowy do ucieczki. Zobaczył teraz tkwiące w murze
uchwyty, ułatwiające wyjście.

Zaklęcia Mara nabrały mocy, choć wciąż brzmiały jednakowo monotonnie.

Heike starannie wycelował i uderzył ze wszystkich sił. Potem puścił młotek i rzucił się do
ucieczki.

Krzyk, wycie tak straszliwe, iż zdawało się, że popękają im bębenki w uszach, przeszył
kryptę. Podobnym wrzaskiem odpowiedziały rośliny skręcające się w śmiertelnych
skurczach niczym ranne węże. Peter już wspinał się do góry, Heike za nim, w głowę uderzył

169

background image

go wijący się w agonalnych drgawkach korzeń, ale zdołali wyjść. O troje z Ludzi Lodu nie
musieli się martwić, oni bowiem byli nietykalni, potrafili się przemieszczać tak jak chcieli.

Na górze zapanował najdzikszy chaos. Korzenie wyrywały ze ścian bloki skalne i wywracały
kamienie, mury waliły się z hukiem. Drzewa splatały się ze sobą, budując zapory przed
chłopcami, którzy raz po raz musieli się uchylać, wyrywać z oślizłych objęć, omijać
śmiertelnie niebezpieczne pułapki. Kiedy jednak wydostali się na powierzchnię, poszło im
łatwiej.

Nareszcie byli za bramą i nie rozglądając się, co sił w nogach gnali ku dolinie. Peter wpadł w
jakąś dziurę, zranił się w nogę i teraz kulał, ale nawet słyszeć nie chciał o tym, by się
zatrzymać.

W całej dolinie rozbrzmiewało dudnienie wydobywające się z twierdzy. Konie na łące
spłoszyły się, ale Peter zdołał je uspokoić. Przywołał zwierzęta i chłopcy na oklep wjechali
do Targul Stregesti. Oczekiwali ich już wszyscy mieszkańcy, pragnący godnie powitać
swoich bohaterów.

Przybiegła także Mira i rzuciła się na szyję Peterowi, który całkowicie zapomniał już o jej
istnieniu.

- Och, dziękuję, Heike, dziękuję - ze łzami w oczach szeptała przez ramię Petera. -
Dziękuję, że go przyprowadziłeś!

Heike był rozgorączkowany.

- Musimy natychmiast stąd odjechać - powiedział. - Czy nasze rzeczy są przygotowane,
Miro?

Dziewczyna skinęła głową i zaraz zajęła się bagażem.

Poświęcili chwilę na pożegnanie ze wzruszonym Zeno i jego żoną.

- Nareszcie odzyskamy spokój - rzekł karczmarz, potrząsając dłonią Heikego. - Nie macie
pojęcia, jakie to dla nas ma znaczenie.

- Owszem - cicho powiedział Heike. - Ja mam pojęcie.

Teraz wiedział już bowiem, co powinien był pamiętać - to, co wydarzyło się tak dawno temu.
Może byłoby lepiej, gdyby jednak o wszystkim zapomniał!

Podczas gdy trzaski i dudnienia wzmagały się i przenosiły na las wokół całej doliny, a
drzewa zaczynały umierać, opuścili miasteczko, machając na pożegnanie tym, których
mijali. Mira pożyczyła konia od Heikego, a chłopcy dosiedli pół dzikich francuskich
wierzchowców.

170

background image

Dopiero gdy zaczęli wspinać się po zboczu w stronę umierającego lasu, Peterowi wpadła do
głowy pewna myśl. Powiedział o niej Heikemu, który w zamyśleniu pokiwał głową.

Wtedy, w twierdzy, nie zastanawiali się nad tym, ale teraz stwierdzili, że obaj rozumieli
wszystko, co mówili przodkowie Heikego. A przecież mówili w obcym języku! I Anciol także
rozumiała Sol, wyraźnie było przecież widać, jak bardzo rozgniewała się czarownica w
trumnie.

A więc niezwykła trójka musiała przemawiać raczej za pomocą myśli niż słów.

Skołatany umysł Petera nie mógł tego wszystkiego objąć, zakręciło mu się tylko w głowie.

Kiedy byli już pod lasem, Peter i Mira wstrzymali konie. Heike postąpił jak oni, aczkolwiek
uczynił to niechętnie. Znajdowali się teraz w miejscu, z którego po raz pierwszy ujrzeli
miasteczko w dolinie w dniu, w którym tu przybyli.

- Nie odwracajcie się! - szybko powiedział Heike.

Naturalnie słysząc to od razu odwrócili głowy.

Mira uderzyła w krzyk.

- Ale... - zdumiał się Peter. - Tam jest tylko zbiorowisko szarych kamieni...

- Ruiny domów - sucho powiedział Heike. - Targul Stregesti jest z dawien dawna wymarłym
miasteczkiem. Ruszajmy, musimy jak najprędzej przedrzeć się przez las.

171

background image

ROZDZIAŁ XIV

Las umierał na ich oczach. Pnie z trzaskiem waliły się na ziemię, wypełniając straszliwym
odgłosem całą dolinę. Patrzyli na agonię lasu, pragnąc tylko jednego: jak najprędzej opuścić
to upiorne miejsce.

Przed nimi panował coraz dzikszy chaos.

Było rzeczywiście tak jak ktoś, być może nawet sam Heike, wspomniał: nie istniała droga
prowadząca do wyjścia, była tylko ta, która wiodła do wewnątrz. W miejscu, gdzie bity trakt
docierał do skraju lasu, zaczynał się gąszcz.

Ale moc czarownicy została złamana. Teraz musieli wykrzesać z siebie resztki odwagi, by
przejść przez zielone piekło.

I nie zabłądzić.

Spłoszone konie wierzgały i stawały dęba, nie chciały wejść w gęstwinę spadających gałęzi,
które czyniły piekielny wprost hałas.

- Miro! - zawołał Heike przekrzykując dudnienie dobiegające z lasu. - Czy nie masz
przypadkiem czegoś, co należy do mnie?

- Koń? - powiedziała na próbę.

- Wiesz dobrze, że nie o niego chodzi.

Westchnęła.

- Och, Heike, miałam nadzieję, że nie zapytasz! Czy naprawdę nie mogę jej zatrzymać?

- Niestety, Miro, możesz dostać ode mnie wszystko, tylko nie mandragorę! Ona i ja
należymy do siebie, zrozum to, a poza tym ona musi pozostać w rodzie. Jesteśmy panem i
sługą; nie wiem jedynie, kto jest kim. Łączą nas nierozerwalne więzy!

- Z nią czułam się tak bezpieczna. Wiedziałam nawet, że będę miała odwagę, by przejechać
przez ten las. Pogodziłam się także ze świadomością, że tyle czasu spędziłam w gospodzie,
której nie było. Wszystko tylko dlatego, że miałam ją przy sobie.

Z głębokim westchnieniem zdjęła mandragorę z szyi, podjechała bliżej i podała ją Heikemu.

- W każdym razie dziękuję ci za to, że mi ją pożyczyłeś! Nie wiem, gdzie takiej szukać?

- Popytaj u drogisty - wtrącił się Peter. - Na pewno coś będą wiedzieli, ale pamiętaj, że nie
wszystkie mają taką moc. Żeby mandragora spełniała swą magiczną funkcję, musi mieć
odpowiednią człekokształtną formę. A poza tym powinna zostać wyciągnięta z ziemi pod

172

background image

szubienicą przez czarnego psa, któremu przywiązuje się ją do ogona. Czarny pies zdycha
od krzyku alrauny, kiedy korzeń zostaje wyciągnięty z ziemi.

- Czy z tą mandragorą było tak samo, Heike? - zapytała Mira z powątpiewaniem.

- Nic mi o tym nie wiadomo. Wiem jedynie, że jest niezwykle stara. Ma co najmniej pięćset
lat, a może i więcej.

- Ale wcale nie wygląda na tak starą!

- Tak, to prawda.

Bo przecież ona żyje, pomyślał, ale nie powiedział tego głośno.

Mandragora Ludzi Lodu charakteryzowała się pewnym niezwykłym szczegółem. Rozetka, z
której wyrastają liście, ta część, która znajdowała się nad ziemią, została kiedyś
poszarpana, pozostały na niej jedynie nerwy liści. Przypominały one teraz do złudzenia
prawdziwe włosy, grzywą spadające na „głowę” i „twarz”.

Mandragora nabrała przez to jeszcze bardziej „ludzkiego” wyglądu.

A może włosy były jedynie delikatnymi korzeniami? Tego Heike nie wiedział.

- Pokochałam ten korzeń - wyznała Mira. - Nie powinieneś był mi go pożyczać.

- Wydaje mi się, że uratował ci życie - roześmiał się Heike.

- To prawda - odparła poważnie. - Jestem o tym przekonana.

Wszyscy troje wymienili spojrzenia. Heike z nieskrywanym zadowoleniem wsunął
mandragorę pod koszulę i byli już gotowi do przekroczenia progu lasu.

Gdyby dało się dojrzeć słońce, stałoby teraz w zenicie, ale nie wiadomo skąd napłynęły
gęste chmury. Nic już nie było jasne, przejrzyste, rozświetlone promieniami.

Konie za nic nie chciały wejść w gęstwinę, musieli je zmuszać do marszu. Dla pewności
związali wszystkie trzy wierzchowce razem, by żaden przypadkiem nie poniósł.

Jako pierwszy gałęzią w głowę dostał Peter. Zatrzymali się na chwilę i rozejrzeli dookoła.
Drzewa poddawały się i waliły na ziemię, korzenie wiły się konwulsyjnie, a rozedrgane opary
unosiły się z podmokłego gruntu pośród głośnego trzasku łamiących się omszałych gałęzi.

Las konał. Zewsząd czyhało niebezpieczeństwo, ale nie pozostawało im nic innego, jak
wydostać się z gąszczu, choć obawiali się, że będą kręcić się w kółko i znów znajdą się w
dolinie grozy.

173

background image

Teraz już wiedzieli, że tam w dole nie ma żadnych ludzi, owce nie pasą się i nie pasły od
wielu już setek lat, nie ma domów; nie ma gospody i kościoła... Zostały jedynie skrzeczące
kruki.

Tam skubały trawę na łąkach samotne i opuszczone dwa francuskie konie... W tej dolinie
bez wyjścia, w której nie było żadnej żywej istoty, póki nie zjawił się Heike ze swymi
towarzyszami!

Zadrżał na myśl o wielkiej pustce, jaką zostawiali za sobą.

Wśród ruin zapewne tylko cmentarz pozostał taki, jakim go widzieli. A na cmentarzu, pośród
swych przodków, spoczywała księżniczka Feodora ze swą małą córeczką. Woźnica i jego
koń, gdziekolwiek teraz przebywali, odnaleźli nareszcie spokój. A okrutna Anciol miała kołek
wbity w serce i nie mogła wyrządzić już więcej zła.

Las, ucieleśnienie jej żądzy zemsty, inkarnacja nienasyconych erotycznych żądz, umierał na
ich oczach, wijąc się w śmiertelnych skurczach. Niedługo, za rok albo dwa, nowy, prawdziwy
las zapuści tu korzenie i przejmie okolicę we władanie.

Przeklęta dolina została oczyszczona.

Kiedy przedzierali się przez mokradła, omijając drzewa z pluskiem wpadające w bagniska,
Heike cicho odezwał się do Petera:

- A jak z twoją...? Czy nadal masz trudności z...?

Nieśmiałość nie pozwalała mu nazwać rzeczy po imieniu.

- Nie, nie - pospieszył z odpowiedzią Peter. - Nareszcie się uspokoiło. Stało się to wkrótce
po tym, jak wbiłeś kołek w jej serce.

- To dobrze - pokiwał głową Heike. - Mamy zatem pewność, że ona nie żyje. Cieszę się, że
mimo wszystko poszło nam tak łatwo. Istnieją bowiem pewne stwory, którym trzeba oddzielić
głowę od ciała, by zniszczyć ich moc.

- Uff - zadrżał Peter. - Wiesz, myślałem o Francuzach i innych zmarłych, których zwłoki
znaleźliśmy w krypcie... Powinniśmy chyba coś dla nich zrobić? Może porozmawiać gdzieś z
księdzem...

- Pewnie masz rację - Heike nie w pełni podzielał zdanie przyjaciela. - Ala ja nie mam
zamiaru wracać tam, by wskazać drogę.

- Ja także nie. Coś wymyślimy.

Podniósł głos do normalnego tonu, schylając jednocześnie głowę pod spróchniałą,
porośniętą mchem gałęzią, która w każdej chwili groziła złamaniem.

174

background image

- Nie mogę powiedzieć o sobie, że jestem bystry - stwierdził. - Ja, który tyle czytałem,
zetknąłem się już kiedyś z podobną historią! Legendą ze wschodnich krain...

- Naprawdę?

Zsiedli z koni, by poprowadzić je bezpieczniejszą drogą. W tym miejscu gęstwina była
niemal nie do przebycia, przewrócone drzewa prawie bez reszty zagradzały drogę.

- Tak - mówił Peter. - Nazywała się chyba „Czarne włosy” i brała swój początek w odległej
krainie położonej na wschodzie, którą nazywają Japonią. Legenda, czy też raczej prawdziwa
historia o duchach, opowiadała o mężczyźnie, który na jakiś czas opuścił swą żonę, by dla
ich wspólnego dobra związać się z bogatszą kobietą. Żona wiernie czekała na niego, bo
obiecał przynieść majątek. Mężczyzna powrócił po wielu latach, przeżyli wspaniałą miłosną
noc, a rano znalazł jej kości przy łóżku i sam został uduszony przez jej włosy.

- Ależ to przecież prawie dokładnie to, co wydarzyło się tutaj! - wykrzyknął Heike.

- To prawda, ale nie mogłem sobie wyobrazić, że ta cudowna Nicola... Przecież tamto było
tylko historią o duchach!

- Z pewnością tkwiło w tym coś więcej - stwierdził Heike. - To, co może zdarzyć się w jednym
miejscu, może również wydarzyć się gdzie indziej.

Nagle Mira zawołała:

- Patrzcie w górę! Wysokie zbocza po obu stronach! Jak myślicie, czy to może być przełęcz?

- O ile tylko nie jest to „nasza” dolina, to jest mi wszystko jedno - oświadczył Peter. - Ale tak,
to przełęcz, poznaję tamten szczyt! Wychodzimy z lasu! Heike, udało się!

- Trudno mi w to uwierzyć - powiedział Heike spokojnie, ale wyczuli radość i ulgę w jego
głosie.

Rzeczywiście była to przełęcz. Ta, która prowadziła ich z powrotem do świata żywych ludzi.

Co prawda nie od razu. Kiedy nareszcie zostawili za sobą trzaskający i bulgoczący las,
stanęli w najwyższym punkcie przełęczy i zobaczyli rozciągające się przed nimi bezdroża,
wzgórza i doliny, zaczęli podejrzewać, że ich kłopoty jeszcze się nie skończyły. Po drodze
bowiem, którą tu przybyli, nie było ani śladu.

Fakt, że moc czarownicy rozciągała się także i za przełęcz, podziałał na nich deprymująco.

Szczęśliwie jednak, gdy zjechali w najbliższą dolinę, napotkali prawdziwą drogę. Jedynie
ostatni jej odcinek - prowadzący do przełęczy i dalej w głąb lasu - okazał się omamem.
Kiedyś, wieki temu, z pewnością wiódł tędy trakt, ale obecnie należał on jedynie do świata
zjaw i upiorów.

175

background image

Łatwo było teraz obrać kierunek dalszej podróży, gdyż w jedną stronę droga przemieniała
się w wyraźnie rzadko uczęszczaną ścieżkę, w drugą zaś była wydeptana i wyjeżdżona, co
oczywiście wydało im się niezwykle obiecujące.

- Czy naprawdę mamy w to uwierzyć? - z wahaniem zapytał Peter.

- Peter Niedowiarek - uśmiechnął się Heike. - Tak, sądzę, że tym razem ta droga zaprowadzi
nas do ludzi.

Mira nic nie mówiła, nie spuszczała tylko wzroku z pleców Petera i potakiwała z
uwielbieniem każdemu jego słowu.

Długo jechali tego popołudnia, momentami cisi i zamyśleni, to znów zajęci ożywioną
rozmową. O dziwo, najbardziej posępny wydawał się wesołek Peter, on najczęściej popadał
w przygnębienie. A może to wcale nie takie dziwne, pomyślał Heike. Był przecież tak bardzo
zakochany, a potem przeżył zawód i wstrząs!

Co do jednego wszyscy byli zgodni: doskwierał im nieopisany głód, a ich kasa podróżna
świeciła pustkami.

- Kiedy tak naprawdę jedliśmy po raz ostatni? - zastanawiała się Mira, gdy odpoczywali na
zboczu nad małym jeziorkiem. Nazbierali jagód, a Peterowi gołymi rękami udało się złowić
rybę. Piekli ją właśnie, z niecierpliwością czekając, aż będzie gotowa.

- Nie myśl o tym - ostrzegł ją Peter. - Jeśli zaczniesz zadawać sobie podobne pytania,
niedługo dojdziesz do wniosku, że oszalałaś.

- Sądzę, że jedliśmy w Targul Stregesti - powiedziała Mira. - Ale co? Nie, na to nie śmiem
odpowiedzieć.

Heike rozwiązał ich zagadkę.

- Kiedy przed kilkoma dniami znaleźliśmy się na tej prastarej drodze, wiodącej przez
przełęcz, przeszliśmy po prostu w minioną epokę - stwierdził. - Przenieśliśmy się aż do
czasu... Jak sądzisz, Peterze?

Przyjaciel zdjął rybę z węgli, podmuchał na sparzone koniuszki palców i odparł:

- To trudno powiedzieć. Feodora zmarła w roku tysiąc sześćset osiemnastym, to wiemy na
pewno. Miasteczko istniało jeszcze przez jakiś czas. Nie, nie wiem, czy było to przed, czy po
tym roku. Mów dalej, Heike!

- Moim zdaniem w karczmie dostaliśmy prawdziwe jedzenie; jedzenie mieszkańców
miasteczka. Ale w twierdzy...

176

background image

- Tam wszystko smakowało jak siano - dokończył Peter. - Masz rację, Heike. W minionych
czasach, w jakich się znaleźliśmy, Feodora i Nicola już były duchami, nawiedzającymi
miasteczka. Och, nie, to zbyt trudne do pojęcia! Miasteczko duchów, w którym grasują
jeszcze starsze duchy! No cóż, w każdym razie uwolniliśmy ich od przekleństwa i
uratowaliśmy dusze, które nie mogły znaleźć spokoju, prawda? A właściwie to ty tego
dokonałeś, Heike.

Ku zdumieniu swych towarzyszy Peter wybuchnął płaczem. Starał się to ukryć, zasłaniając
twarz, ale słyszeli jego łkania. Ze zrozumieniem czekali, aż chłopak się uspokoi. Mimo
wszystko odczuwali zażenowanie, jak zawsze bywa, gdy jest się świadkiem wybuchu
czyichś silnych uczuć. W końcu udało mu się stłumić płacz, kilka razy odetchnął głęboko, a
potem pociągał już tylko nosem.

- Dzisiejszy dzień był dla mnie bardzo trudny - usprawiedliwiał się, ocierając oczy. - Jak
mogłem, ja, który tak bardzo cię podziwiam, Heike, zachowywać się tak w stosunku do
ciebie? Złościłem się, byłem nieprzyjemny i jeszcze zaatakowałem cię siekierą! Mogłem cię
przecież zabić, niewiele brakowało! To wcale do mnie niepodobne nie mogę tego zrozumieć.
Tak żałuję tego, co zrobiłem, że gotów jestem umrzeć!

- Anciol rzuciła na ciebie miłosny czar - usprawiedliwiał przyjaciela przed nim samym Heike.
- Rozumiałem to przez cały czas, dlatego potrafiłem wytłumaczyć sobie twoje zachowanie.
Omyliłem się jedynie sądząc, że chodzi o zwykłą, ziemską miłość i że ona potrafi opętać
człowieka do szaleństwa. Jeszcze wtedy nie wiedziałem, że Nicola jest upiorem i że rzuciła
na ciebie urok.

- Czy możesz mi to wszystko wybaczyć? - zapytał Peter, kładąc rękę na dłoni przyjaciela.

- Już ci wybaczyłem. Czy myślisz, że inaczej tak bardzo bym się starał wyrwać cię z
twierdzy?

- Dziękuję ci, Heike! Dziękuję za moje życie! A ty, Miro, czy ty mi przebaczysz? I dla ciebie
byłem nieznośny.

Promienny blask jej oczu dał wystarczającą odpowiedź. Peter był zaskoczony podziwem, z
jakim patrzy na niego dziewczyna. A on nazwał ją krową!

Aby ukryć zdumienie, zajął się dzieleniem ryby na trzy części.

Zaspokoili głód i to dodało im otuchy. A kiedy szarość wieczoru zapanowała już nad
światem, roztoczyła się przed nimi duża dolina, przez którą wiodła o wiele szersza droga. Tu
i ówdzie widać było rozsypane nad szeroką rzeką wioski.

- To nie może być złudzenie - z niedowierzaniem powiedział Heike.

- Nie, te wsie są prawdziwe - stwierdził Peter. - Wróciliśmy do doliny Maruszy, moi drodzy, a
to znaczy, że do cywilizacji już niedaleko!

177

background image

Uszczęśliwieni zjechali w dolinę, która co prawda nie była jeszcze ostatnią, którą mieli
pokonać, ale to nie miało już większego znaczenia. Znaleźli się na właściwej drodze, czego
im więcej było trzeba?

- Powiedzcie mi - śmiał się Peter. - Czy naprawdę przeżyliśmy to wszystko? Byliśmy w
Targul Stregesti i w Cetatea de Strega?

- Tak, teraz wydaje się to nierzeczywiste - uśmiechnął się do niego Heike. - Ale wszystkim
trojgu zadano tam rany na ciele i na duszy.

- Tak, masz rację - przyświadczyła Mira.

Dwa dni później dotarli nareszcie do krewnych Petera, mieszkających w wielkim mieście.
Przyjęto ich serdecznie i szczodrze ugoszczono. Nareszcie mogli odpocząć w prawdziwych
łóżkach.

Po długiej i wyczerpującej podróży uznali to za niezwykły luksus!

Następnego dnia Peter zwrócił się do swego krewniaka z prośbą o radę i otrzymał od niego
adres pewnego historyka, który zajmował się dziejami Siedmiogrodu. Człowiek ten prowadził
muzeum i chłopcy postanowili tam go odwiedzić. Mira wolała zostać w domu, nie chciała
słyszeć już ani słowa o strasznej dolinie.

Profesor, skurczony, łysy człowieczek, zaprosił ich do swego wypełnionego książkami
gabinetu i zapytał, w jakiej sprawie przybywają.

Cóż, chcieli się dowiedzieć, czy istniało kiedyś miasteczko zwane Targul Stregesti i twierdza,
pod zarząd której podlegało miasteczko.

- Ach, o to wam chodzi! - roześmiał się profesor, który dobrze znał niemiecki. - To przecież
tylko legenda!

- My nie jesteśmy tego tacy pewni - rzekł Peter.

Historyk przeniósł wzrok na swego drugiego, niezwykłego, gościa. Chłopcy musieli
opowiedzieć wszystko od początku.

Niewiele zdążyli przekazać, gdy profesor wstał i podszedł do drzwi.

- Poczekajcie chwilę, moi koledzy muszą to także usłyszeć.

Sprowadził etnografa, specjalistę od folkloru Siedmiogrodu, i drugiego, geografa. Chłopcy
powtórzyli początek historii i dopiero potem pozwolono im mówić dalej.

Trzej uczeni słuchali w napięciu, na początku z rozbawieniem, później ze zmarszczonymi
czołami i ze zdumieniem na twarzach. Znawca folkloru wykazał szczególne

178

background image

zainteresowanie. Surowo pytał, czy chłopcy słyszeli wcześniej legendę o złej czarownicy ze
Stregesti, ale obydwaj zapewnili, iż przybywają z daleka i nigdy przedtem nie byli w tym
kraju.

Kiedy skończyli opowiadać, uczeni popatrzyli po sobie.

- Gdzie leży ta dolina? - dopytywali się.

- Nie wiemy - odparł Peter. - Odeszliśmy od doliny Maruszy i zabłądziliśmy. Przez długi czas
nie spotkaliśmy ludzkich osad.

- Oficjalnie nie istnieje miasteczko o takiej nazwie, ale historia o nim należy do bogatego
skarbu legend Ardeal - rzekł geograf.

- To prawda - wtrącił się etnograf. - Legenda głosi, że miasteczko znajduje się w górach na
południowym zachodzie. Ale nikt do tej pory nigdy go nie widział.

- Nie ma się czemu dziwić - sucho powiedział Heike. - Nikt nigdy nie wydostał się stamtąd
żywy. Dopiero my jako pierwsi.

Historyk popadł w zadumę.

- Prawdą jest, że od dawien dawna w tamtych okolicach ginęli ludzie, przypuszczaliśmy
jednak, że porywały ich dzikie zwierzęta.

- Czy moglibyśmy usłyszeć tę legendę? - zaproponował Heike. - W ten sposób może i nam
także rozjaśni się w głowach. Nadal nie umiemy odpowiedzieć sobie na wiele pytań.

- Chętnie ją opowiem - oświadczył etnograf. - Ale czy najpierw możemy zaproponować
szklaneczkę wina?

Przyjęli poczęstunek z ochotą i uczony zaczął opowiadać:

- Legenda mówi o księżniczce z gepidzkiego rodu, która nazywała się Anciol...

- Czy wolno nam będzie przerywać pytaniami? - wtrącił Peter.

- Ależ oczywiście, bardzo proszę!

- Anciol to dziwne imię. Skąd się wzięło?

- To prawdopodobnie imię pochodzenia gepidzkiego. Gepidowie zajęli Ardeal na początku
naszej rachuby czasu i zniknęli z historii w roku pięćset sześćdziesiątym szóstym, kiedy
zostali pokonani przez Longobardów. Naturalnie reszta ludu żyła dalej, choć ciemiężona
przez innych. Anciol według legendy oznacza „jedyna, wyjątkowa”. Podobno imię to
doskonale pasowało do czarownicy. Jej żądza wyjątkowości była wprost niezwykła! Apetyt

179

background image

na mężczyzn także. Wszyscy musieli ją kochać, gdyż piękniejszej od niej i bardziej godnej
pożądania nie było na całym świecie.

Chłopcy popatrzyli na siebie i pokiwali głowami.

- To nasza Anciol - stwierdził Heike. - Ale kiedy naprawdę żyła ta kobieta?

Badacz obyczajów wzruszył ramionami.

- To przecież legenda, moi panowie. Jak dotąd nikt w nią nie wierzył. Ale zgaduję, że chodzi
o średniowiecze. Kobietę tę opisywano jako bardzo piękną, niewinną jak dziecko, a
jednocześnie przepojoną zmysłowością. Mimo to nie poszczęściło jej się w życiu. Jej ojciec
obiecał ją za żonę synowi księcia z Mołdawii, ale ten niewdzięcznik okazał się na tyle
bezczelny, że pokochał inną, i to już po spotkaniu pięknej Anciol. Obdarzył swymi względami
kuzynkę Anciol, mieszkającą w tym samym zamku. Anciol nie mogła przeboleć, że jego
nowa wybranka była od niej starsza. Miała na imię Feodora, ale jeśli wasza opowieść jest
prawdziwa, nie była to ta Feodora, którą spotkaliście. Ona dopiero później wkracza do
historii. W każdym razie narzeczony ośmielił się twierdzić, iż Feodora ma o wiele piękniejsze
włosy niż Anciol. Włosy Anciol kojarzyły mu się z czymś strasznym, przywodziły na myśl
skrzydła kruka. Związane to było prawdopodobnie ze sposobem, w jaki je układała: długie,
przedzielone pośrodku, spływały gładko wokół twarzy, lśniąc granatowoczarnym blaskiem. A
Anciol była taka dumna ze swych włosów! Cóż za śmiertelna obraza!

Książę zabrał swą młodą żonę Feodorę do Mołdawii, a Anciol rozgniewała się tak bardzo -
zwróćcie uwagę: rozgniewała się, ale nie płakała - iż święcie poprzysięgła sobie, że stanie
się prawdziwą czarownicą. Już przedtem zresztą uprawiała czary. Teraz jednak, po śmierci,
miała stać się upiorem. A kto powinien zapłacić za upokorzenia, jakich doznała? Oczywiście
ci, którzy dopuścili się takiej zniewagi, a także wszyscy inni mężczyźni. Chciała, by
odpokutowali za wyrządzaną jej krzywdę, a za narzędzie zemsty miały służyć jej własne
włosy.

No i pozostawała jeszcze jej namiętność, która wcale nie wygasła, gdy Anciol stała się
upiorem, wprost przeciwnie!

Dawny narzeczony nie mógł znaleźć spokoju w domu, w Mołdawii. Żona Feodora urodziła
mu dziecko, ale on już dłużej nie był w stanie się opierać. Ancioł postanowiła ściągnąć go z
powrotem i jak szalony gnał przez góry do twierdzy. Niestety, nie przeczuwał, że spotka go
okrutna kara. Upiór co noc zmuszał go do miłości, powoli wysysając zeń wszystkie siły. A
kiedy jako stary, sponiewierany człowiek zmarł, stał się zjawą. Anciol upokorzyła książęcego
syna, zmuszając go, by został jej woźnicą i sługą.

W Mołdawii nastały burzliwe czasy. Prawnuczka Feodory, młoda kobieta także nosząca to
imię, musiała uciekać z kraju wraz ze swą nowo narodzoną córeczką i ojcem wojewodą.
Skierowali się do twierdzy w południowo-zachodniej części Ardeal, o której tak wiele słyszeli.
Tam mieszkali ich krewni.

180

background image

Ale niestety! Wszystko tam było odmienione. Wokół doliny wyrósł las, karmiący się złem i
chorym pożądaniem. Połowa miasteczka poddała się, druga część nawiedzana była przez
okrutną marę, porywającą mężczyzn i kochającą się z nimi do upojenia. Po zaspokojeniu
swych żądz uśmiercała kochanków. Feodora wielce bolała nad losem swej pięknej twierdzy,
której była teraz ostatnią dziedziczką. Okazała się na tyle naiwna, by ochrzcić swą maleńką
córeczkę imieniem Anciol, postanowiła także, że dziecko odziedziczy przepiękną suknię
ślubną, która nadal wisiała w twierdzy. Być może Feodora sądziła, że upiór ustąpi?

Nie zdawała sobie jednak sprawy z prawdziwej natury Anciol. Anciol - „jedyna”! Nikomu nie
wolno było nosić jej imienia ani też założyć sukni. Cóż one sobie wyobrażają?

Cała sprawa skończyła się tragicznie. Oto zjawia się prawnuczka jej rywalki, piękna, o
włosach znacznie przewyższających długością i pięknością włosy Anciol, i takim samym
imieniu jak jej konkurentka!

Czarownica uderzyła. Matka i córka zostały zgładzone, dziecko właściwie jej nie obchodziło,
ale miała możliwość zemścić się na swej rywalce - pierwszej Feodorze. Ponieważ w
miasteczku nie było już księdza, zmarłe zostały pochowane w nie poświęcanej ziemi.

I także księżniczka Feodora została zjawą, zmuszoną służyć Anciol. Miasteczko wymarło,
nie było w nim wszak mężczyzn. Las zamknął się na zawsze wokół Targul Stregesti i stało
się ono jedynie legendą w zbiorach ludowych podań Ardeal.

Przez dłuższą chwilę panowała cisza.

- Źle zrozumieliśmy Feodorę - powiedział wreszcie Heike. - Ona starała się zwabić
mężczyzn do siebie, by uchronić ich przed Anciol-Nicolą. Chciała przeciwstawić się
czarownicy.

Profesor historii wyraził swoją opinię:

- Zawsze uważałem, iż jako legenda opowieść ta została źle skomponowana. Kompozycja
jest niestała, trudno ją przekazać dzieciom i wnukom.

- Bardziej przypomina historię opartą na prawdziwych wydarzeniach niż legendę - stwierdził
profesor geografii.

- Równie zmienna w nastrojach jak życie. Ale teraz młodzi przyjaciele, rozbudziliście naszą
ciekawość! Musicie nas tam zaprowadzić.

- Za nic na świecie! - chórem zaoponowali obaj chłopcy.

Heike cieszył się, że może wymówić się koniecznością wyruszenia w dalszą podróż do
Skandynawii, i tak był już o miesiąc opóźniony. A Petera nawet setką koni nie dałoby się
zaciągnąć w tamte okolice.

181

background image

Stanęło na tym, że wyrysowali w miarę możliwości dokładną mapę trasy, jaką przebyli.
Sprawę ułatwił fakt, że znali nazwę wioski, do której dotarli po zejściu z gór.

Geograf natychmiast oznajmił, iż ma zamiar wysłać ekspedycję, by odszukała miasteczko.
Chłopcy bardzo się z tego ucieszyli, myśląc o zmarłych, znalezionych w twierdzy. Ktoś
powinien odmówić modlitwę za ich dusze.

Nadszedł czas rozstania z Heikem. Krewniacy Petera okazali się ludźmi dość zamożnymi i
obdarowali Heikego zarówno prowiantem na drogę, jak i pieniędzmi. Gotowi mu byli nieba
przychylić za to, że uratował życie Peterowi.

Kiedy mieli się żegnać, Heike zauważył, że Peter i Mira trzymają się za ręce. Zaczerwienili
się, chichocząc z zawstydzeniem. Peter powiedział, że znalazł Mirze mieszkanie w mieście i
z czasem być może zwiążą się na stałe, kto wie? Heike serdecznie im pogratulował, nie
mogąc pojąć, kiedy zdążyli uświadomić sobie swoje uczucia, ale miłość przecież potrafi
rozkwitnąć w każdych okolicznościach. Jak i kiedy, wiedzą o tym tylko zainteresowani.

Późną jesienią ekspedycja naukowa dotarła do Targul Stregesti. Badacze z przerażeniem
stwierdzili, iż chłopcy mówili prawdę. Las był już teraz całkiem martwy. Znaleźli ruiny i
cmentarz, który pobłogosławił ksiądz będący jednym z członków ekspedycji, resztki kościoła,
starsze miasteczko i Cetatea de Strega!

Głęboko wśród ruin twierdzy odnaleźli zwłoki Francuzów i innych zmarłych mężczyzn,
leżące wokół trumny. Ciała pochowano na cmentarzu i odmówiono modlitwy za pokój ich
dusz. Nie ruszano jednak zawartości trumny. W środku znajdowała się straszliwa mumia z
ziejącą otchłanią ust, całkowicie łysa. Nikt nie mógł znieść jej widoku, wszyscy odwracali się
w popłochu, bez końca czyniąc znak krzyża. Nawet ksiądz nie chciał mieć do czynienia z
nieziemską szkaradą.

Zasypali tylko piwnicę kamieniami, a potem opuścili dolinę, ukrytą w najdzikszych górskich
okolicach po drugiej stronie przełęczy.

Ale wówczas Heike Lind z Ludzi Lodu był już daleko w Europie, w drodze przez Danię na
Północ, do swych krewniaków w Szwecji i Norwegii. W drodze do tych, których nigdy nie
widział i którzy nie wiedzieli nawet o istnieniu potomka Solvego, zaginionego syna Daniela.

182


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Sandemo Margit Saga o Ludziach Lodu Skrzydla kruka
Sandemo Margit Saga o Ludziach Lodu Skrzydła kruka
Margit Sandemo Cykl Saga o Ludziach Lodu (20) Skrzydła kruka
Sandemo Margit Saga o Ludziach Lodu 20 Skrzydła kruka
Sandemo Margit Saga o Ludziach Lodu 20 Skrzydła kruka
Sandemo Margit Saga O Ludziach Lodu Tom Skrzydła Kruka
Sandemo Margit Saga o Ludziach Lodu 25 Anioł o czarnych skrzydłach
25 Saga o Ludziach Lodu Anioł o czarnych skrzydłach
Margit Sandemo Cykl Saga o Ludziach Lodu (25) Anioł o czarnych skrzydłach
Saga o Ludziach Lodu t 25 Anioł o czarnych skrzydłach
ebook Saga o Ludziach Lodu 25 Anioł o czarnych skrzydłach
Sandemo Margit Saga o Ludziach Lodu 25 Anioł o czarnych skrzydłach
MARGIT SANDEMO Saga o Ludziach Lodu Tom 25 Anioło czarnych skrzydłach
Sandemo Margit Saga o Ludziach Lodu 25 Anioł o czarnych skrzydłach
Sandemo Margit Saga O Ludziach Lodu Tom Córka Hycla
Sandemo Margit Saga O Ludziach Lodu Tom Dom Upiorów
Sandemo Margit Saga o Ludziach Lodu tomF

więcej podobnych podstron