DESMOND
MORRIS
D
LACZEGO
P
IES
M
ERDA
O
GONEM
O czym mówi nam zachowanie psa
(P
RZEŁOŻYŁA
K
RYSTYNA
C
HMIEL
)
W
STĘP
W dziejach ludzkości tylko dwa gatunki zwierząt mogły swobodnie poruszać się po
naszych domach: koty i psy, z tym że dawniej nieraz zabierano zwierzęta gospodarskie dla
bezpieczeństwa na noc pod dach, ale były zawsze trzymane w jakiejś zagrodzie lub na uwięzi.
W czasach bardziej nam współczesnych trzymamy w domach inne zwierzęta, na przykład
rybki w akwariach, ptaki w klatkach, gady w terrariach —jednak zawsze w zamknięciu,
oddzielone od nas szkłem lub kratami. Tylko psom i kotom wolno biegać po pokojach —
prawie wszędzie, gdzie zechcą. Te bowiem zwierzęta cieszą się specjalnymi względami na
mocy zawartego dawno układu.
Z przykrością trzeba stwierdzić, że przeważnie to my nie dotrzymujemy warunków
tego układu. Nie da się ukryć, że koty i psy okazały się bardziej od nas lojalne i godne
zaufania. Nawet te rzadkie sytuacje, kiedy atakują nas, drapiąc lub gryząc, bądź też kiedy od
nas uciekają, są zwykle spowodowane ludzką głupotą lub okrucieństwem. Gdyż, o wstydzie,
one dotrzymały tej wielowiekowej umowy!
„Umowa" między człowiekiem a psem została zawarta około 10 000 lat temu. Gdyby
sporządzono ją na piśmie, zawierałaby stwierdzenia, że w zamian za świadczenie nam
pewnych usług zapewniamy psu pożywienie, wodę, dach nad głową, nasze towarzystwo i
opiekę. Wachlarz usług świadczonych przez psy jest natomiast dużo szerszy i bardziej
różnorodny. Wymagamy od nich, aby pilnowały naszych domów, broniły nas w
niebezpieczeństwie, pomagały w polowaniach, tępiły szkodniki i ciągnęły nasze sanki.
Specjalnie wytresowane psy potrafią także przenosić w pyskach ptasie jaja bez uszkodzenia
skorupek, wykrywają węchem trufle lub narkotyki w bagażach pasażerów linii lotniczych,
prowadzą niewidomych, ratują zasypanych w lawinach, tropią zbiegłych przestępców,
uczestniczą w wyścigach, latają w kosmos i popisują się urodą na wystawach.
Czasem jednak wierne psy dawały się ludziom wykorzystywać do barbarzyńskich
celów. Gdy dzisiaj mówimy o „psach wojny", mamy na myśli najemników, którzy
manifestując swoją męskość, specjalizują się w zabijaniu i torturowaniu. Nazwa ta jednak
pochodzi od psów specjalnie tresowanych do atakowania pierwszej linii nieprzyjacielskiej
armii. Mówi o nich Szekspir, wkładając w usta Marka Antoniusza zwrot: „Spuśćcie z
łańcuchów brytany wojny". Już bowiem w czasach rzymskich Galo wie używali do walki
psów w obrożach najeżonych ostrymi jak brzytwa nożami. Psy te, wypuszczane przeciwko
rzymskiej konnicy, siały w jej szeregach popłoch, gdyż kaleczyły koniom nogi.
Niestety, także obecnie mamy do czynienia z psami bojowymi. Wprawdzie walki
psów są oficjalnie zakazane, ale dla potrzeb hazardu bądź zaspokojenia sadystycznych
instynktów niektórych ludzi wciąż szczuje się na siebie specjalnie tresowane psy. To, że
praktyki te zostały „zepchnięte do podziemia", nie oznacza bynajmniej, że nie istnieją.
Z kolei w niektórych państwach Wschodu psy są cenionym artykułem
konsumpcyjnym. Nie była to nigdy główna forma ich użytkowania i stopniowo staje się coraz
mniej popularna. Najbardziej upowszechniona była w Chinach. W języku chińskim wyraz
„chów" oznaczał zarówno rasę „mięsnych psów", jak i potoczne określenie pożywienia w
ogóle. Na szczęście i tam wiele psów nie trafiło do garnka, gdyż okazały się bardziej
przydatne do innych celów.
Niepożądanym skutkiem ubocznym dużej popularności tych zwierząt we wszystkich
zbiorowościach ludzkich stał się wzrost liczby psów bezpańskich. W niektórych regionach
wałęsające się stada tych zdziczałych, żywiących się padliną czworonogów wyrobiły złą
reputację wszystkim przedstawicielom gatunku. Typowym tego przykładem są „psy pariasy"
z Bliskiego Wschodu, które z przyjaciół człowieka stały się czymś wręcz przeciwnym. W
niektórych religiach pies jest uważany za zwierzę „nieczyste". Sam wyraz „pies" wchodzi w
skład wielu przekleństw i obelg, takich jak „psiakrew", „psiamać", „parszywy pies" czy
„ścierwo sobacze". W niektórych grupach etnicznych, zwłaszcza w kręgu wyznawców
islamu, już małym dzieciom wpaja się pogardę do psów, którą później trudno wykorzenić.
W zachodnim kręgu kulturowym stało się inaczej. Dawne obowiązki psów straciły na
znaczeniu, natomiast pojawiły się nowe. Oczywiście, nadal wiele psów wykonuje niezmiernie
odpowiedzialne zadania, ale liczebną przewagę mają już psy „towarzysze człowieka".
Zjawisko to idzie w parze z rozwojem wielkich miast i powstaniem nowego typu człowieka
— „mieszczucha". W środowisku wielkomiejskim psy użytkowe mają niewielkie pole do
popisu, ale człowieka i psa łączy już tak silna więź, że nikt nie bierze nawet pod uwagę
możliwości wyeliminowania go z życia społeczności ludzkiej. Wskutek tego, od czasu
rewolucji przemysłowej, pojawiło się wiele nowych psich ras. Ustanowiono wtedy wzorce
rasowe i zaczęto urządzać wystawy. Rozwinął się cały „przemysł" towarzyszący wystawom
psów rasowych.
W tym samym czasie rodziło się coraz więcej kundli. Właściciele tych psów to ludzie,
którzy chcą po prostu mieć wiernego przyjaciela, a w pogardzie mają szlachetne rasy.
Zarzucają im, że zostały sztucznie wytworzone, mają nienormalne proporcje, a rozmnażanie
w bliskim pokrewieństwie doprowadziło je do degeneracji. Posiadacze psów rasowych nie
zgadzają się z tym, dowodząc, że tylko cenne, rodowodowe okazy zasługują na troskliwą
opiekę odpowiednią do ich potrzeb. Ich zdaniem ludzie trzymający kundle przyczyniają się do
mnożenia zgraj bezdomnych włóczęgów, zanieczyszczających miejsca publiczne i kalających
dobre imię psiego rodu. Gdyby zaś wszystkie psy miały rodowody hodowlane, nie
wzbudzałyby niechęci, a z powodu swojej wartości byłyby bardzo cenione.
W obu tych skrajnych poglądach tkwi ziarno prawdy. Praca hodowlana posunęła się
tak daleko, że doszło do swoistego „przerasowania" niektórych psów, a w jego efekcie — do
stanów patologicznych. Tak wiec psy o krótkich nogach, a długim tułowiu są szczególnie
podatne na wypadanie dysku. Spłaszczenie części twarzowej pociąga za sobą trudności w
oddychaniu, a innym cechom typowym dla danych ras towarzyszą schorzenia oczu lub
stawów biodrowych. Hodowcy tych ras w obawie przed utratą popularności ukrywają wady,
nasilające się w kolejnych pokoleniach. Zjawisko jest tym bardziej niekorzystne, że postęp w
pracy hodowlanej prowadzi do dalszego przerysowania cech uważanych za typowe. Jeszcze
sto lat temu buldogi miały stosunkowo długie nogi, a jamniki dużo krótszy tułów. To tylko
dwa przykłady ras, w których prowadzono selekcję na jedną cechę, aż rozwinęła się w stopniu
utrudniającym życie jej nosicielom. Ale i te psy można by łatwo doprowadzić do pierwotnego
wzorca, gdyby pozostały nadal psami użytkowymi. Nie straciłyby przy tym nic ze swojej
urody, a zyskałyby na zdrowiu i wytrzymałości. Tym sposobem łatwo można by uporząd-
kować sprawy psów rasowych.
Z mieszańcami sprawa jest trudniejsza. Faktem jest, że wielu właścicieli opiekuje się
nimi bardzo troskliwie, niemniej jednak często się zaniedbuje te zwierzęta z powodu ich
znikomej wartości handlowej. Szczenięta sprzedaje się za grosze bądź rozdaje, a często też
bywają porzucane lub maltretowane. Tylko do jednego schroniska dla zwierząt Battersea w
Londynie trafia co roku około dwudziestu tysięcy bezdomnych psów, z których
siedemdziesiąt sześć procent to mieszańce. Wielu psom udało się znaleźć nowych właścicieli,
ale jeszcze więcej trzeba było uśpić. Szacuje się, że w samej tylko Wielkiej Brytanii
codziennie uśmierca się dwa tysiące psów! Trudno znaleźć metodę bezpośredniego
przeciwdziałania takim sytuacjom. Nadzieję można pokładać najwyżej w ogólnej zmianie
stosunku do zwierząt.
Wyjątkowo niewdzięcznym zadaniem, jakie pies musi pełnić, jest zaspokajanie
ludzkiej potrzeby agresji i dociekliwości naukowców. Wiąże się to dla psa z cierpieniem.
Ludzie uwielbiają swoje złe humory wyładowywać zgodnie z hierarchią społeczną. Tak więc
szef „ustawia" swoich podwładnych, ci z kolei wyżywają się na niższych rangą, tamci na
jeszcze niższych, od których niżej na drabinie społecznej znajdują się już tylko ich ufne psy.
No, a bitemu czy kopanemu psu trudno zrozumieć, że odbija się na nim rykoszetem zgryźliwa
uwaga wypowiedziana gdzieś w biurze. Czasem zaś „odreagowanie" na psach przykrości
doznanych w miejscu pracy przybiera wręcz nieprzyzwoite rozmiary. Tylko brytyjskie
Towarzystwo Opieki nad Zwierzętami rejestruje corocznie około czterdziestu tysięcy
przypadków znęcania się nad psami.
Niewiarygodnie wiele okrucieństw popełniono również w imię nauki.
Usprawiedliwieniem zadawanych psom cierpień miał być postęp nauki. W rzeczywistości
większość bolesnych doświadczeń przeprowadzonych na psach nie zwiększyła zbyt wydatnie
ogólnej sumy ludzkiej wiedzy. Tego rodzaju doświadczenia miały pewne walory poznawcze
w początkowym okresie rozwoju medycyny, fizjologii czy zoologii, ale obecnie ich
przydatność jest znikoma. Zwierzęta o tak dużej wrażliwości nerwowej jak psy powinno się
więc pozostawić w spokoju, tylko trudno przekonać o tym kogo trzeba.
Właśnie wyżej wymienione przyczyny skłoniły mnie do napisania tej książki.
Chciałem w niej udowodnić, jak dzięki prostej, bezpośredniej obserwacji lub nieszkodliwym
eksperymentom można zrozumieć te zwierzęta i docenić ich wyjątkowe zalety. Psy mają nam
naprawdę wiele do zaoferowania! Towarzyszą nam zarówno w zabawie, jak i wtedy, gdy
doskwiera nam samotność i jesteśmy pogrążeni w smutku. Dbają o nasze zdrowie, wyciągając
nas na długie spacery. Uspokajają nas, kiedy jesteśmy rozdrażnieni czy pełni niepokoju i
napięcia. I przy tym wszystkim nadal pełnią swoje tradycyjne obowiązki, spośród których
dwa są najważniejsze: ostrzeganie nas przed wtargnięciem intruzów na nasz teren oraz obrona
przed bezpośrednią napaścią.
Ludzie, którzy nie lubią psów, sami nie wiedzą, co tracą. Tak samo zresztą jak ci,
których psy po prostu nie interesują. Jasne jest, że tacy ludzie nie wezmą też do ręki tej
książki, ale wskutek tego nie dotrze do nich pewna ważna informacja. Stwierdzono, że
posiadacze psów lub kotów żyją na ogół dłużej niż ci, którzy ich nie mają. I nie jest to chwyt
propagandowy miłośników psów, lecz naukowo udowodniony fakt. Praktyka lekarska
potwierdza, że towarzystwo psa, kota lub innego puszystego stworzonka działa na człowieka
uspokajająco i powoduje obniżenie ciśnienia krwi, co zmniejsza ryzyko zawału czy wylewu.
Głaskanie psa, drapanie kota za uszami czy inne tego rodzaju pieszczoty z ulubionym
zwierzątkiem koją stres i tłumią w zarodku powszechne obecnie „choroby cywilizacyjne".
Szczególnie w środowiskach miejskich daje się nam we znaki życie w nieustannym pośpiechu
i napięciu. Napięcie to rozładować można najlepiej przez kontakt z przyjaźnie usposobionym
psem lub kotem. Uświadamia to nam, że nawet w obłędnym kołowrocie naszej cywilizacji
pozostało jeszcze trochę nieskażonej prostoty i bezpośredniości uczuć.
Jednak nawet ci, którzy zdają sobie sprawę z dobrodziejstw, jakie niesie nam
towarzystwo psa, często nie mają pojęcia o wielu właściwościach i zwyczajach tych zwierząt.
Uważamy je za coś tak naturalnego, że szkoda nam czasu na zastanowienie się nad nimi.
Nawet jeśli czasem zaciekawi nas, na przykład, jak duża jest wrażliwość psiego węchu, czy
pies rozróżnia kolory, w jaki sposób potrafi odnaleźć drogę do domu, dlaczego merda ogonem
na przywitanie albo skąd się biorą jego dziwne zachowania płciowe — przechodzimy zwykle
nad tym do porządku. Gdybyśmy próbowali poszukać odpowiedzi na te pytania w
popularnych poradnikach dla hodowców psów, przekonalibyśmy się, że prześlizgują się one
po najbardziej podstawowych problemach, natomiast szczegółowo omawiają żywienie,
pielęgnację psów, opiekę zdrowotną i charakteryzują liczne psie rasy. Oczywiście, są to
bardzo potrzebne informacje, ale chcielibyśmy także dowiedzieć się, dlaczego na przykład
jedne psy wyją częściej niż inne, dlaczego w ogóle psy szczekają i zachowują się tak, a nie
inaczej. Zdecydowałem się więc dostarczyć odpowiedzi na te podstawowe pytania w formie
krótkich i prostych wyjaśnień. Sądzę, że tak zredagowana książka będzie pomocą w roz-
wiązywaniu większości problemów pojawiających się w układzie człowiek—pies. Mam
nadzieję, że jej lektura spowoduje wzrost naszej sympatii dla tego końcowego ogniwa
ewolucji rodziny psowatych, które zawsze tak radośnie wita nas u progu naszego domu.
Gatunek „pies domowy
Czym szczególnym charakteryzuje się pies, że właśnie jego spośród czterech tysięcy
dwustu trzydziestu sześciu gatunków innych ssaków człowiek wybrał sobie na towarzysza?
Odpowiedź na to pytanie dla wielu może zabrzmieć szokująco, gdyż „najlepszy przyjaciel
człowieka" w istocie jest przebranym w psi kostium wilkiem. I te właśnie charakterystyczne
cechy psychiczne wilka pozwalają zrozumieć specyficzną więź człowieka z psem.
Na pewno niektórym z nas trudno będzie przyjąć do wiadomości, że wszystkie nasze
psy, od zabiedzonych bezdomnych kundli do wypielęgnowanych rodowodowych
czempionów, od miniaturowych piesków chihuahua do potężnych dogów nie są niczym
innym, jak tylko udomowionymi wilkami. Ciężko nam się z tym pogodzić, gdyż słowo „wilk"
źle się nam kojarzy — wychowaliśmy się przecież na bajkach, których negatywnym
bohaterem był dziki, groźny wilk. W pamięci utrwalił nam się wilk, który połknął
Czerwonego Kapturka, przerażające wilkołaki czy też „wilk okropnie zły" z piosenki o trzech
świnkach. Nie ma się więc co dziwić, że trudno uwierzyć nam, jakoby mały, milutki piesek,
siedzący na dywanie i wpatrzony w nas rozkochanymi oczami, był tak bliskim krewnym
owego ludożercy z kniei. Musimy jednak przyjąć tę nieprzyjemną prawdę do wiadomości,
gdyż tylko wtedy będziemy w stanie zrozumieć przyczyny wielu zachowań psa, a także
dlaczego właśnie pies, a nie na przykład małpa, niedźwiedź czy szop, został najlepszym
przyjacielem człowieka.
Tu moglibyśmy zapytać, jak to możliwe. Te wszystkie rasy psów, różniące się tak
znacznie budową, wzrostem i umaszczeniem, nie mogą przecież należeć do jednego gatunku!
A jednak należą. W obrębie gatunku „pies domowy" istnieje znaczne zróżnicowanie, jest ono
jednak tylko powierzchowne. Wszystkie rasy psów mogą się ze sobą łączyć i dawać płodne
potomstwo. Różnice genetyczne osiągnięte w pracy hodowlanej są zbyt małe, aby
doprowadzić do biologicznej izolacji którejkolwiek rasy. Oczywiście ratlerek płci męskiej,
choćby najbardziej pobudzony zapachem suki doga w okresie cieczki, ma niewielkie
możliwości działania. Jeśli jednak nasieniem tego ratlerka sztucznie zapłodnimy sukę doga,
urodzi ona szczenięta. Jak dotąd nic nie wiadomo o rasach psów tak dalece niedopasowanych
do siebie genetycznie, że niemożliwe byłoby ich skrzyżowanie. Tak samo nie ma żadnych
trudności w kojarzeniu udomowionych psów z dzikimi wilkami. Takie krzyżówki również
dają płodne potomstwo.
Toteż, mimo że pozory wskazywałyby na coś przeciwnego, psy wszystkich ras należą
do tego samego gatunku. Bernardyn ważący około stu dwudziestu kilogramów jest
trzystukrotnie cięższy od miniaturowego yorkshire teriera, a dog mierzący w kłębie około
metra jest od tego małego pieska ponad dziesięć razy wyższy — niemniej jednak wszystkie
one są bliskimi krewnymi. Nawet najmniejsze z nich wiedzą doskonale, że w swym małym
ciałku mają wilczą duszę. Każdy, kto kiedykolwiek miał małego pieska, pamięta, że potrafi
on tak samo jak duży głośno szczekać na listonosza lub nawet groźnie warczeć, jeśli uzna, że
intruz wtargnął na jego terytorium. Inna sprawa, że czasem jest to piskliwy jazgot...
Kiedy na spacerze w parku mały piesek spotka psa należącego do którejś z dużych ras,
zachowuje się tak samo jak on. Oba są przecież osobnikami dorosłymi, czemu więc miałyby
się trzymać od siebie z daleka? Duży pies jest natomiast taką sytuacją mocno
zdezorientowany, a jeśli atakuje go równocześnie większa liczba małych piesków — może
nawet z godnością się wycofać. Właściciel psa może być tym zgorszony, mylnie sądząc, że
jego pupil okazał się tchórzem. Nic podobnego! Wielki pies nie boi się małego napastnika,
lecz ma zakodowane, że tego wzrostu są szczenięta, a każdy normalny, zdrowy pies
instynktownie wyhamowuje agresję w stosunku do szczeniąt. Tu jednak sytuacja jest
nietypowa, gdyż małe osobniki zachowują się wcale nie po szczenięcemu, toteż zakłopotany
pies woli na wszelki wypadek zastosować unik.
Jeśli więc sześć milionów psów żyjących w Wielkiej Brytanii, czterdzieści milionów
psów w Stanach Zjednoczonych i równie wielkie ich liczby w innych częściach świata należą
do tego samego gatunku, jak mogło dojść do wytworzenia się tak wielkich różnic między
nimi? Odpowiedź jest prosta. Pies został tak dawno udomowiony, że było dużo czasu na
prowadzenie pracy hodowlanej w różnych kierunkach. Z hodowli eliminowano zazwyczaj
osobniki trudne do prowadzenia, zbyt nerwowe lub agresywne. Wskutek takiej selekcji
zachowanie psów nabrało cech szczenięcych: stały się bardziej chętne do zabawy, łagodne i
uległe. Dalsze zmiany zależały już od planowanego sposobu ich wykorzystywania. U tych,
które miały być używane do szybkiego pościgu za zwierzyną, w drodze selekcji wykształciły
się dłuższe nogi i smukła sylwetka. Psy przeznaczone do polowań pod ziemią musiały mieć
nogi krótsze. Od piesków pokojowych wymagano, aby były na tyle małe i lekkie, by móc je z
łatwością brać na ręce. Przy tym selekcja na karłowaty wzrost jest stosunkowo łatwa do
przeprowadzenia. Po prostu z każdego miotu do dalszej hodowli przeznacza się osobniki naj-
mniejsze, przekazujące tę cechę potomstwu. Po kilku pokoleniach następuje już zauważalne
zmniejszenie wymiarów.
Kilkaset „czystych" ras wyodrębniono stosunkowo niedawno na skutek
współzawodnictwa na wystawach psów. Dla każdej ż nich opracowano szczegółowe wzorce.
Oficjalnie wyróżnia się sześć grup psów rasowych: psy myśliwskie, tropiące, pasterskie,
obrończe i do stróżowania, teriery oraz psy ozdobne i pokojowe.
Do grupy psów myśliwskich zalicza się m. in. pointery, setery i retrievery,
pomagające myśliwemu w wykrywaniu, płoszeniu i aportowaniu zwierzyny. Z kolei psy
tropiące towarzyszą myśliwym poruszającym się pieszo lub konno śladem zwierzyny.
Spośród nich psy gończe poruszają się szybciej i mogą towarzyszyć jeźdźcom, natomiast
bassety, u których w drodze selekcji wykształciły się krótkie nogi, są odpowiedniejsze do
tropienia zwierzyny przez myśliwych pieszych. Posokowce posługują się w swojej pracy
zmysłem węchu, charty — raczej wzrokiem.
Grupa psów pasterskich, obrończych i do stróżowania obejmuje także rasy o
specyficznej użytkowości, jak na przykład psy zaprzęgowe husky. Teriery służą do polowań
na lisy i borsuki oraz do tępienia gryzoni; zwykle mają krótkie nogi, by móc ścigać zwierzynę
w norach. Cechują się też niezależnym charakterem, gdyż zwykle pracują samodzielnie, bez
przewodnika.
Psy ozdobne i pokojowe to rasy, które charakteryzują się znacznie mniejszymi
wymiarami, czego dokonano w drodze selekcji. Niektóre z tych ras, jak pekińczyki i
maltańczyki, mają już długą historię. Przez wieki pieski te były cenionymi pieszczochami
ludzi bogatych i wpływowych. Wyspecjalizowały się w tej funkcji i tylko w tym celu były
hodowane. Pozostałe rasy tych psów nie mogą się natomiast pochwalić równie
arystokratyczną przeszłością. Trzymane teraz już tylko jako psy do towarzystwa, jeszcze nie
tak dawno wykonywały konkretne zadania. Tak więc dalmatyńczyk pierwotnie miał być
eleganckim psem biegnącym obok powozu, w którym jechał jego pan. Buldog był zaprawiany
do agresji w pokazach szczucia byków, a Ihasa apso to rasa psów specjalnie wyhodowanych
w Tybecie do pilnowania pałacu dalaj-lamy. Psy tych ras hodowane są do dziś, lecz ich
dawne obowiązki przeszły już do historii.
Dla tej wąskiej grupy psich arystokratów tło stanowią całe rzesze mieszańców, psów
bezpańskich lub wręcz dzikich. Niektóre źródła szacują ich liczbę na około 150 milionów.
Wśród nich są takie, które już dawno wróciły do trybu życia, jakie pędzili ich dzicy
przodkowie. Są to na przykład australijskie psy dingo lub „śpiewające psy" z Nowej Gwinei.
Inną grupę stanowią psy, które zostały opuszczone lub zdziczały dopiero niedawno, lecz
przystosowały się już do życia na swobodzie, łącząc się w stada, przeważnie bytujące w
pobliżu społeczności ludzkich i żywiące się odpadkami. Te grupy psów zaadaptowały się do
życia na swobodzie, mimo że były wcześniej zwierzętami udomowionymi. Krzyżując się ze
sobą w obrębie swoich stad tworzą odrębną populację. Trzecią kategorię stanowią psy
porzucone przez ludzi, którym trudno przeżyć bez opieki człowieka i włączyć się do
niezależnej psiej społeczności. Ostatnią grupą, którą można tu wydzielić, są mieszańce,
których właściciele kochają je i dbają o nie, przeciwstawiając „rasowym pieszczoszkom" nie-
wątpliwe zalety swoich psów. Mieszańce, według ich miłośników, są bardziej zbliżone
do swego dzikiego przodka, dzięki czemu dłużej żyją, są bardziej odporne na choroby,
rzadziej występują u nich wady fizyczne i takie patologie charakteru jak zbytnia nerwowość
czy agresywność. Właściciele mieszańców wskazują na ich żywotność i zdolności
przystosowawcze, będące efektem heterozji. Pasja, z jaką ci ludzie stają w obronie swoich
psów, jest godna podziwu, lecz niezbyt sprawiedliwa w stosunku do psów rasowych.
Przecież i one, bez względu na umaszczenie, wielkość i budowę, są równie bliskie dzikiemu
przodkowi — mają „wilka za skórą" i całe nasze szczęście, że tak jest. Dlaczego — o tym za
chwilę.
Na temat pochodzenia psa domowego wysunięto już trzy teorie. Pierwsza z nich
zakłada istnienie „brakującego ogniwa". Miał nim być jakiś gatunek psa dzikiego,
przypominający współczesnego dingo, który dał początek psom udomowionym, lecz w stanie
dzikim został wytępiony przez ludzi pierwotnych. Z zootechnicznego punktu widzenia jest to
wersja prawdopodobna, gdyż bywały już przypadki, że gdy jakiś gatunek zyskiwał swoje
ulepszone, udomowione wydanie — hodowcy podejmowali wysiłki w kierunku eliminacji
jego dzikich, „nie ulepszonych" krewnych, aby nie dopuścić do „skażenia" nowej rasy.
Powszechnie było też wiadomo, że uprzednio udomowione psy, w miarę jak dziczały i
kojarzyły się ze sobą w obrębie własnych stad, pod każdą szerokością geograficzną
upodabniały się do siebie. Zarówno australijskie dingo, jak i „śpiewające psy" z Nowej
Gwinei, azjatyckie psy pariasy czy psy towarzyszące Indianom obu Ameryk — reprezentują
zbliżony pokrój i typ budowy. Na tej podstawie można by wyobrazić sobie, jak mógł
wyglądać ich dziki, obecnie wymarły przodek. Niemniej jednak teoria „brakującego ogniwa"
nie została zaakceptowana.
Druga teoria wywodzi różne rasy psów od dwóch różnych dzikich przodków — wilka
i szakala. Wyznawcą i popularyzatorem tego poglądu był Konrad Lorenz, czego wyrazem
stała się książka / tak człowiek trafił na psa. Późniejsze badania podważyły jednak teorię
„podwójnego pochodzenia" psa jako niedostatecznie udokumentowaną. Szczególnie
obserwacje szakali dowiodły, że różnią się one pod wielu względami zarówno od psów, jak i
od wilków. Równoległe badania prowadzone na wilkach wykazały natomiast, że prawie pod
każdym względem są one bardzo zbliżone do psów.
Ostatnio jednak przyjęto teorię, że wszystkie współczesne rasy w obrębie gatunku
„pies domowy" zostały wyprowadzone mniej więcej osiem—dwanaście tysięcy lat temu od
jednego przodka, którym był wilk. Potwierdzają to wyniki szczegółowych badań
anatomicznych i zachowań obu gatunków, przeprowadzonych w ostatnich dziesięcioleciach.
W takim razie — nasuwa się pytanie — dlaczego zdziczałe psy po kilku pokoleniach nie
upodabniają się ponownie do wilków? Aby na nie odpowiedzieć, trzeba najpierw
sprecyzować, jaki rodzaj wilka brał udział w ewolucji psa. Wilki, które oglądamy obecnie na
filmach lub w ogrodach zoologicznych, pochodzą przeważnie z pomocnej strefy klimatycznej
— tajgi syberyjskiej, skandynawskiej. Są to zwierzęta duże, o bardzo gęstym futrze. W
południowej strefie ich występowania wykształciła się natomiast inna forma — mniejszy, o
lżejszej budowie i delikatniejszym owłosieniu wilk azjatycki. Jest on bardziej zbliżony
wyglądem do współczesnych dzikich psów i prawdopodobnie od niego pochodzi pies
domowy.
Obserwacja życia wilczych watah na swobodzie dostarczyła nam wielu wiadomości
na temat prawdziwej natury tego rzekomego „zbója i łupieżcy". Okazało się, że jest to
zwierzę żyjące we wzorowo zorganizowanej społeczności, w obrębie której istnieje ścisła
hierarchia stadna, cały system naturalnych hamulców niepożądanych zachowań oraz
wzajemna pomoc członków stada. Zdrową rywalizację poszczególnych osobników
równoważy ich zdolność do współpracy w różnych dziedzinach — na przykład w trakcie
polowania, obrony przed atakiem bądź w sezonie godowym. Szczenięta są karmione nie tylko
przez swoich rodziców, a w obrębie watahy rzadko dochodzi do konfliktów między jej
członkami.
Stadny tryb życia wilków jest bardzo zbliżony do organizacji pierwotnych
społeczności ludzkich. Dlatego też już od początku powstała między tymi gatunkami silna
więź. Zarówno wilki, jak i ludzie pierwotni żyli w gromadach zajmujących ściśle wyznaczone
terytoria. Zakładali swoje siedliska w centralnych rejonach tych terytoriów, organizując
stamtąd wypady w celu zdobycia pożywienia. Wilcze i ludzkie gromady potrafiły urządzać
zbiorowe polowania na grubą zwierzynę, znały taktykę okrążania i zasadzek i
wykorzystywały przy tym swój spryt. W obu społecznościach istniał podział pracy między
męskich i żeńskich członków gromady, a także zorganizowany system opieki nad młodzieżą.
Zarówno ludzie, jak i wilki posługiwali się kodem sygnałów mimicznych i gestów w celu
uzewnętrznienia swoich nastrojów.
Społeczności o tak zbliżonym trybie życia na początku konkurowały ze sobą.
Bezradne, osierocone szczenięta wilcze były prawdopodobnie zabierane do osad ludzkich
jako potencjalna rezerwa delikatnego mięsa, ale przejściowo służyły także za zabawkę
dzieciom. Wśród ludzi przechodziły więc swoisty etap „socjalizacji" i wzrastały w
przekonaniu, że nie są członkami społeczności wilczej, lecz ludzkiej. Toteż zaczynały brać
udział w pilnowaniu obozu, podnosząc alarm, gdy ich czujne uszka złowiły jakiś podejrzany
szmer. Pomagały także ludziom w polowaniach, bo potrafiły zwietrzyć zwierzynę, zanim
dostrzegli ją ich nowi „towarzysze sfory". Ludzie, jako istoty inteligentne, szybko docenili ich
przydatność i zamiast przeznaczać złapane szczeniaki do konsumpcji, pozwalali im żyć w
swoich siedliskach, a z czasem tam się rozmnażać. Oczywiście, osobniki zbyt agresywne czy
nieufne, nie nadające się do współpracy z człowiekiem, szybko likwidowano. Stosując taką
selekcję, wyhodowano całą populację osobników żyjących z człowiekiem w symbiozie.
Mijały wieki, ale pierwotny, „wilkowaty" pies początkowo nie zmieniał swojego
wyglądu. Co najwyżej pojawiały się sporadycznie mutacje barwy, na przykład umaszczenie
czarne, białe, nakrapiane czy łaciate, które były mile widziane, gdyż ułatwiały rozróżnianie
poszczególnych osobników.
W czasach przedhistorycznych nie było natomiast potrzeby różnicowania tego
gatunku.
Dopiero wraz z rozwojem rolnictwa pojawiły się możliwości specjalizacji psów.
Powstało zapotrzebowanie na psy stróżujące, gdyż coraz większego znaczenia nabierała
ochrona mienia. Inne psy były potrzebne do polowania, a jeszcze inne — do pomocy przy
wypasaniu stad. Tak powstały pierwsze „rasy", ale do setek psich ras znanych obecnie było
jeszcze bardzo daleko. Dopiero w ciągu kilku ostatnich wieków nastąpiło znaczne
przyspieszenie w doborze i selekcji hodowlanej, ale jeszcze w średniowieczu na terenie
Europy było najwyżej około dwunastu typów psów użytkowych, każdy o konkretnym
przeznaczeniu.
Burzliwy rozwój ras nastąpił dopiero w epoce rewolucji przemysłowej. Liczba psów
przekroczyła już wtedy zapotrzebowanie na nie, a używanie ich do walk i szczucia innych
zwierząt zostało zakazane. Nadmiar psów trzeba było więc jakoś „zagospodarować". Zaczęło
się od urządzania, początkowo w osiemnastowiecznych gospodach, konkursów na
„najpiękniejszego psa". W dziewiętnastym wieku na tej bazie rozwinęła się organizacja
wystaw i ustalono szczegółowe wzorce rasowe. Brała w tym udział rodzina królewska, toteż
hodowla psów rasowych i ich rywalizacja na wystawach stały się wielką pasją wielu ludzi.
W miarę postępującej urbanizacji człowiek, wyrwany ze swego dawnego, wiejskiego
środowiska, potrzebował czegoś, co by je mu przypominało. Tym czymś stał się „pies -
towarzysz". Ludziom uwikłanym w obłędny kołowrót życia miejskiego spacer z psem po
parku dawał namiastkę kontaktu ze środowiskiem naturalnym. W sztucznym świecie asfaltu i
betonu potrzeba takiego kontaktu jest silna i psy przeszły długą drogę ewolucji po to, by
umieć tę potrzebę zaspokoić. To jest właśnie obecnie ich główna rola.
Dlaczego pies szczeka
Zajadle szczekający pies wydaje się nam groźny. Nic bardziej błędnego! Owszem,
robi dużo hałasu, ale wcale nie szczeka „na nas". W języku psów szczekanie oznacza sygnał
alarmowy, adresowany do innych członków stada, także jeśli jest to „stado" ludzkie.
Szczekanie oznacza: „Uwaga! Coś się dzieje!" W warunkach życia na swobodzie
sygnał ten daje szczeniętom hasło do ukrycia się, a osobnikom dorosłym — do wzmożonej
czujności. U ludzi podobną rolę pełniło bicie w dzwony, uderzenia w gong czy trąbienie na
alarm, że „ktoś obcy zbliża się do bram twierdzy". Taki sygnał nie precyzował, czy zbliża się
przyjaciel czy wróg, ale pozwalał przedsięwziąć niezbędne środki ostrożności. Tak samo pies
głośnym szczekaniem anonsuje zarówno powrót swego pana, jak też wtargnięcie złodzieja.
Dopiero po zidentyfikowaniu przybysza następuje albo radosne przywitanie, albo frontalny
atak.
Zdecydowany na atak pies zachowuje się cicho. Pies agresywny bez cienia strachu
rzuca się z zębami na przeciwnika. Najwyraźniej to widać na pokazach sprawności psów
policyjnych. Kiedy pozorant, ubrany w strój ze specjalnie wzmocnionym rękawem, udaje, że
ucieka — pies na sygnał przewodnika bez namysłu rzuca się do ataku. Nie szczeka ani nie
warczy, lecz skacze na pozoranta i mocno wpija się zębami w jego chronione wzmocnionym
rękawem ramię.
Ucieczka też odbywa się w ciszy. Pies, który chce uciec, po prostu stara się
maksymalnie oddalić od przeciwnika i nie wydaje przy tym żadnych dźwięków. Sygnały
głosowe uzewnętrzniają zwykle stan frustracji bądź konfliktu. A to, że psim bójkom
towarzyszy zwykle dużo hałasu, świadczy o tym, że nawet bardzo agresywny pies „w środku"
również trochę się boi.
Warczenie, wraz z naciągnięciem warg ukazującym kły, jest charakterystyczne dla
psa, u którego instynkt agresji przeważa nad strachem. Leciutkie „podbarwienie strachem"
powoduje, że pojawia się zamiast cichego, zdecydowanego ataku. Niemniej jednak oznacza
ono, że z tym psem nie ma żartów! U warczącego psa chęć ataku zdecydowanie przeważa nad
chęcią ucieczki, i to właśnie takie psy spędzają listonoszom sen z powiek.
Jeżeli uczucie strachu jest u psa nieco silniejsze, jego warczenie staje się słabsze i
cichsze i nie towarzyszy mu szczerzenie kłów. Mimo to taki pies jest nadal w każdej chwili
gotów do ataku, gdyż poziom agresji jest u niego bardzo wysoki.
Im mniej pies jest pewny siebie, tym bardziej uczucie strachu zaczyna się równoważyć
z uczuciem agresji. Poznać to można po tym, że warczenie zaczyna przeplatać się ze
szczekaniem. Ściszone warczenie przechodzi nagle w głośne ujadanie. Pies na przemian to
warczy, to szczeka. W przekładzie na ludzki język oznacza to: „Ach, pogryzłbym cię
porządnie (warczenie), ale na wszelki wypadek wolę zawołać na pomoc kolegów
(szczekanie)".
Kiedy strach zaczyna brać górę nad agresją, zanika warczenie i słychać już tylko
głośne szczekanie. Może ono trwać dopóty, dopóki nie ustanie wywołująca je przyczyna (na
przykład intruz się wycofa) lub dopóki członek „ludzkiego stada" nie przyjdzie sprawdzić, co
się dzieje.
Szczekanie psa domowego jest charakterystycznym, głośnym dźwiękiem „hau-hau-
hau...hau...hau-hau-hau...", przypominającym serie z broni maszynowej. Cechy tej pies nie
odziedziczył po swoich dzikich przodkach, lecz powstała ona w wyniku trwającej około
dziesięciu tysięcy lat selekcji hodowlanej. Wilki też potrafią szczekać, ale nie robią przy tym
aż takiego hałasu. To „poszczekiwanie" łatwo można wyróżnić spośród innych dźwięków wy-
dawanych przez wilczą watahę, ale jest ono zwykle ciche, monosylabowe i występuje
stosunkowo rzadko. Przypomina dźwięk „wuff", czasem bywa powtarzane, lecz nigdy w tak
długich i głośnych seriach jak u psa domowego.
Ciekawe zjawisko zaobserwowano u wilków przetrzymywanych w pobliżu
udomowionych psów. Po jakimś czasie zaczynały one szczekać jak psy. Widocznie przejście
między tymi dwoma rodzajami dźwięków jest płynne. Można przypuszczać, że w
początkowym okresie udomowienia psów ich pierwotni właściciele dokonywali już selekcji
na tę cechę. Po prostu spośród „poszczekujących" po wilczemu szczeniąt wybierali do dalszej
hodowli te osobniki, które potrafiły głośno i wytrwale „dawać głos", aby mogły dobrze pełnić
rolę „alarmu antywłamaniowego". Do naszych czasów prawie wszystkie rasy posiadły tę
umiejętność, choć niektóre w większym stopniu, a inne w niniejszym. Wyjątek stanowią tu
psy afrykańskiej rasy basenji, które nie szczekają w ogóle. Wyhodowano je jako psy
myśliwskie, którym szczekanie nie było potrzebne. Nie używano ich natomiast nigdy do
stróżowania.
Przytoczone tu przykłady dowodzą trafności przysłowia, że „pies, który dużo szczeka,
nie gryzie". Szczekanie oznacza bowiem, że psu brakuje odwagi, by zaatakować. Pies, który
jest odważny, po prostu gryzie. Nie zawraca sobie głowy szczekaniem, bo nie potrzebuje
wzywać nikogo na pomoc.
Dlaczego psy wyją
W porównaniu z wilkami psy szczekają więcej, na-tomiast mniej wyją. Powodują to
różnice w trybie życia dzikich wilków i udomowionych psów. Wycie oznacza bowiem hasło
do zbiórki i mobilizację watahy do działania. Wilki wyją zazwyczaj wczesnym wieczorem,
kiedy wyruszają na łowy, i nad ranem, kiedy zbierają się w dalszą drogę. Psy domowe,
którym właściciele dostarczają pożywienia, pędzą natomiast żywot wiecznych szczeniaków i
nie mają potrzeby „zwierania szeregów". W życiu psa występuje sytuacja „oderwania od
stada", gdy zostanie on zamknięty gdzieś w odosobnieniu. Wtedy „śpiewa pieśń samotności",
którą można by oddać następującymi słowami: „Jestem tu... a gdzie wy jesteście?... chodźcie
do mnie!" W stanie dzikim takie wycie automatycznie mobilizuje innych członków stada do
przyłączenia się i chóralnego „śpiewu". Człowiek, który nie odpowiada na to „wezwanie",
zdaniem psa zaniedbuje swoje obowiązki.
W wyjątkowych wypadkach pies płci męskiej, który w normalnych warunkach nigdy
by nie wył, wydaje rozpaczliwe jęki, kiedy nie może się dostać do atrakcyjnej suki w okresie
cieczki. Nie oznacza to, że wycie u psów jest elementem gry miłosnej; jest to po prostu
wezwanie: „chodź do mnie!"
Ten magnetyczny wpływ wycia jednych wilków na inne wykorzystują nieraz chłopi
do chwytania młodych wilczków. Wystarczy schować się w krzakach i naśladować wilcze
wycie, aby ledwo trzymające się na nogach szczeniaki zgrupowały się wokół wyjącego.
Starsze wilki nie dają się już nabrać na ten chwyt, ponieważ potrafią odróżniać indywidualną
nutę identyfikującą wyjącego. Także chłopi, którzy często słyszą wycie wilków, potrafią
rozróżnić głosy poszczególnych osobników. Podstawowa informacja przekazywana przez
wycie brzmi: „To ja, chodź do mnie!" Znawcy wilków utrzymują natomiast, że każde wycie
zawiera też wiadomość o aktualnym nastroju wyjącego.
Wilki częściej wyją na granicach terytorium należącego do danej watahy. Może to
oznaczać, że w wyciu przejawia się także instynkt terytorialny i stanowi ono informację dla
innych stad, że ten teren jest już zajęty. Ciekawe, że wilki-samotniki, wypędzone kiedyś ze
stada, nie przyłączają się do grupowego wycia, czasem natomiast wyją same, kiedy ich dawna
wataha milczy. Nie próbują nigdy powrócić do swojej watahy, ale jeśli na ich wycie
odpowiedzą inne podobne „wyrzutki", często łączą się z nimi w nowe stado i zajmują nowe
terytorium.
W świetle tych faktów jasne jest, dlaczego psy domowe są mniej skłonne do wycia niż
ich dzicy krewni. Po prostu nie mają powodów. Tam, gdzie psy są trzymane w grupie, na
przykład w dużych psiarniach, mają namiastkę życia w stadzie i wtedy wycie może wystąpić.
Może także wyć pies zamknięty sam w domu, kiedy nie może dostać się do suki, którą czuje,
lub nagle opuszczony i porzucony. Dorosły pies, mający troskliwych opiekunów, nie ma
natomiast powodów do wydawania tego najbardziej przerażającego spośród wszystkich psich
odgłosów.
Istnieje jeden, zresztą zabawny, wyjątek od tej reguły. W czasach, kiedy nie było
jeszcze telewizji, bardziej muzykalne rodziny lubiły urozmaicać sobie wieczory chóralnym
śpiewem. Ich psy brały go za sygnał mobilizacji watahy do wspólnego wysiłku. Toteż
entuzjastycznie podejmowały ten „sygnał", odrzucając głowy w tył i wyjąc. Potem musiały
się chyba czuć trochę dziwnie, widząc, że ich „ludzkie stado" wcale nie jest tym zachwycone.
Dlaczego pies merda ogonem
Zarówno fachowcy, jak i laicy twierdzą zgodnie, że merdanie ogonem oznacza u psa
przyjazne zamiary. Tymczasem jest to pogląd tak samo błędny jak ten, że analogiczne
zachowanie kota świadczy o jego złym humorze. Prawda jest taka, że zwierzę wykonujące ten
ruch jest w wewnętrznym konflikcie. Taka jest też przyczyna wykonywania wahadłowych
ruchów u wszystkich zwierząt.
Stan konfliktu wewnętrznego oznacza, że zwierzę jest targane przez dwa sprzeczne
uczucia. Równocześnie chciałoby iść naprzód i zawrócić bądź skręcić zarazem w prawo i w
lewo. Ponieważ są to dążenia wykluczające się nawzajem, zwierzę nie rusza się z miejsca, ale
pozostaje w napięciu. Całe ciało lub tylko jego część zaczyna wykonywać ruch zgodnie z
podjętym pierwotnie zamiarem, a potem zatrzymuje się i próbuje się ruszyć w przeciwnym
kierunku. W wyniku tego powstaje u różnych zwierząt cała gama zewnętrznych sygnałów.
Należą do nich: kręcenie lub kiwanie głową, przestępowanie z nogi na nogę, poruszanie
ramionami, skłony tułowia, smaganie się ogonem po bokach lub — u psów i kotów —
wszystkim znane machanie ogonem.
Co się dzieje w duszy psa, który merda ogonem? Zasadniczo chciałby on
równocześnie uciec i zostać na miejscu. Chęć ucieczki, rzecz jasna, powodowana jest
strachem. Powodów, dla których pies chce pozostać na miejscu, może być natomiast wiele.
Mogą nimi być: głód, uczucie sympatii bądź — przeciwnie — niechęci i jeszcze wiele
innych. Dlatego trudno jednoznacznie interpretować merdanie, gdyż w zależności od
warunków za każdym razem może ono oznaczać co innego. Oto kilka przykładów.
Bardzo młode szczenięta nie merdają ogonkami. Odruch ten zaobserwowano już u
szczeniąt w wieku siedemnastu dni, lecz był to przypadek odosobniony. W wieku trzydziestu
dni robi to około pięćdziesięciu procent szczeniąt, a reszta nabiera tej umiejętności do
czterdziestego dziewiątego dnia życia (są to oczywiście wartości średnie, gdyż mogą tu
wystąpić różnice).
Szczeniaki zaczynają merdać ogonkami w czasie ssania matki, kiedy leżą obok siebie
wzdłuż jej brzucha, a jej sutki zaczynają wydzielać mleko. Zwykle tłumaczy się to tym, że tak
manifestują swoją radość, że piją mleko. Ale jeśli tak jest, to dlaczego nie zaczęły merdać
wcześniej, w wieku, na przykład, dwóch tygodni? Wtedy jeszcze bardziej potrzebowały
mleka, a ogonki miały równie dobrze wykształcone. Przyczyna musi więc leżeć gdzie indziej.
W wieku około dwóch tygodni szczenięta leżą jeszcze przytulone do siebie,
ogrzewając się nawzajem i nie rywalizując ze sobą. Natomiast wiek sześciu—siedmiu
tygodni, kiedy wszystkie szczeniaki opanowały już sztukę merdania, to równocześnie etap
wzajemnego dokuczania i bójek między nimi. Aby possać matkę, szczeniaki, teraz już
większe, muszą ułożyć się ciasno przy sobie, choć przed chwilą się podgryzały i tarmosiły. W
ich psychice walczą więc ze sobą strach z głodem. Zwycięża, oczywiście, głód, ale każdy
szczeniak przystępujący do ssania jest rozdarty między chęcią napicia się mleka a chęcią
odizolowania się od rodzeństwa. Wyrazem tego wewnętrznego konfliktu jest
charakterystyczny, wahadłowy ruch ogona.
Następne okoliczności, w których pojawia się ten odruch, to dopominanie się
szczeniąt o jedzenie przyniesione przez osobniki dorosłe. Zachodzi tu ten sam konflikt, bo z
jednej strony głodne szczenię pragnęłoby podejść do pyska dorosłego psa, z drugiej zaś nie
chciałoby przy tej okazji za bardzo zbliżyć się do swoich rówieśników.
W późniejszym wieku, kiedy psy spotykają się po długiej rozłące, towarzyszy temu
również merdanie ogonami. Konflikt powstaje, gdy przyjazne uczucia idą w parze z pewną
obawą. Merdanie jest również ważną częścią psich zalotów, w trakcie których uczucie strachu
ściera się z popędem płciowym. Tam natomiast, gdzie spotykają się osobniki nie żywiące do
siebie przyjaznych uczuć, merda ten z nich, który oprócz niechęci odczuwa także strach, czyli
przeżywa huśtawkę przeciwstawnych nastrojów.
Istnieją różne rodzaje merdania. U osobnika podporządkowanego ruchy ogona są
szerokie i miękkie, u dominanta — skrócone i usztywnione. Im niżej w hierarchii stadnej stoi
merdający osobnik, tym niżej trzyma przy tym ogon. Pies czujący się pewnie macha ogonem
podniesionym prosto w górę.
Wszystko to łatwo zauważyć, obserwując psie zachowanie w różnych
okolicznościach. Mimo to jednak merdanie ogonem jest nadal jednoznacznie kwalifikowane
jako demonstracja przyjaznych uczuć. Przyczyna leży najprawdopodobniej w tym, że częściej
mamy okazję obserwować kontakty psa z człowiekiem niż między psami. Jeżeli mamy w
domu kilka psów, są ze sobą cały dzień, z nami rozstają się natomiast i spotykają ponownie
każdego dnia. Przy takiej okazji widać tylko, jak podporządkowany pies wita swego pana czy
panią, który jest dla niego dominującym członkiem stada. Pies zwykle jest wtedy w nastroju
radosnego podniecenia, podbarwionego jednak pewną obawą. Są to bodźce wystarczające do
powstania wewnętrznego konfliktu, odreagowywanego wahadłowymi ruchami ogona.
Interpretacja ta jest dla nas trudna do przyjęcia, bo nie możemy pogodzić się z faktem,
że nasz pies może żywić względem nas jakiekolwiek inne uczucia oprócz miłości. A już
całkiem nie do przełknięcia wydaje się nam sugestia, jakoby mógł też trochę się nas bać. A
jednak porównajmy choćby nasze i jego wymiary ciała. Znacznie górujemy nad naszym
psem, co już działa na niego deprymująco. Dodajmy do tego świadomość, że dominujemy
nad nim pod tyloma względami, a on jest w tyluż dziedzinach od nas uzależniony... Nie ma
się więc co dziwić, że żywi do nas nieco mieszane uczucia.
Merdanie ogonem, oprócz sygnalizowania nastrojów, ułatwia również przekazywanie
sygnałów zapachowych. Aby to zrozumieć, musielibyśmy spojrzeć na świat z punktu
widzenia psa. Gruczoły okołoodbytowe u psów wydzielają zapach identyfikujący każdego
osobnika podobnie jak odciski palców u ludzi. Energiczne ruchy ogona sprzyjają opróżnieniu
się tych gruczołów i rozchodzeniu się zapachu. Człowiek ma za mało selektywny węch, aby
go wyczuć, ale dla zwierząt ma on kolosalne znaczenie. Dlatego merdanie ogonem pełni tak
ważną rolę w życiu psiej społeczności.
Dlaczego pies zieje z wywieszonym językiem
Człowiek czasem bywa zziajany, kiedy musi podbiec, aby złapać uciekający autobus,
jednak ludziom zdarza. się to dużo rzadziej niż psom. Pies może dyszeć nawet wtedy, kiedy
wcale się nie rusza. Po prostu, kiedy zaczyna mu być gorąco, otwiera pysk, wywiesza język i
raptem zaczyna w charakterystyczny sposób ciężko dyszeć. W trakcie tej czynności język jest
stale zwilżony, co wzmaga proces parowania, prowadzący do ochłodzenia organizmu. Przy
wysokiej temperaturze psy także więcej niż zwykle piją, co zapewnia utrzymanie stałej
wilgotności języka. Bez tego mechanizmu regulacyjnego psy masowo padałyby wskutek
udaru cieplnego.
Zdolność do ziajania jest psu niezbędna dla utrzymania prawidłowej temperatury ciała
z uwagi na budowę jego skóry. Występujące u psa gruczoły potowe są bowiem
umiejscowione między palcami. Wskutek tego pies nie może, tak jak my, oddawać nadmiaru
ciepła poprzez pocenie się całym ciałem. Ciekawe, że spośród trzech najściślej z nami
współpracujących gatunków zwierząt każdy wypracował sobie inną metodę termoregulacji.
Konie pocą się równie obficie jak my. Koty w czasie upałów ciągle się wylizują, przy czym
ślina stanowi środek chłodzący. Psy wywieszają natomiast języki i dyszą.
Przypuszczalnie ta cecha rodziny psowatych ma związek z gęstą sierścią występującą
u ich dzikich przodków. Kiedy na świecie pojawił się przodek współczesnego psa domowego,
ważniejsza widocznie była ochrona przed chłodem w zimie niż przed upałem w lecie, a w
skórze okrytej grubym futrem gruczoły potowe nie mogą pełnić swojej roli, toteż stały się
zbędne. U współczesnych ras gładkowłosych mogłyby znów być przydatne, lecz
genetycznym zmianom uwłosienia nie towarzyszył powtórny rozwój zredukowanych
gruczołów.
Nawet nagie psy meksykańskie, u których pocenie się miałoby jakiś sens, przy
największym upale zachowują suchą skórę. Wyrażano niegdyś pogląd, że temperatura ich
ciała wynosi około 40°C, podczas gdy u przeciętnego psa waha się ona między 38,3 a 38,8°C.
Najnowsze badania dowiodły jednak, że nagie psy mają taką samą temperaturę ciała jak inne
rasy, tylko ich sucha skóra, z powodu braku sierści, wydaje się cieplejsza. Dlatego
Meksykanie chętnie brali te pieski do łóżka, aby ogrzewały ich w chłodne noce. W tej roli
sprawdzały się świetnie.
Dlaczego pies przy siusianiu zadziera nogę
O tym, że dla psa płci męskiej oddawanie moczu jest czymś więcej niż tylko
usuwaniem z organizmu zbędnych substancji — wiedzą wszyscy. Na spacerze interesują psa
głównie ślady zapachowe pozostawione przez inne psy w charakterystycznych punktach jego
najbliższego otoczenia. Każdy pień czy słup latarni jest w podnieceniu obwąchiwany. Po
odczytaniu wszystkich „komunikatów zapachowych" pies pozostawia własny, zagłuszając
swoim indywidualnym zapachem poprzednie ślady.
Szczenięta płci obojga do siusiania przykucają. Dopiero samce po osiągnięciu
dojrzałości płciowej, czyli w wieku ośmiu—dziewięciu miesięcy, zaczynają przy oddawaniu
moczu podnosić jedną z tylnych nóg. Podniesiona noga jest sztywno odstawiona od ciała,
które z kolei odchyla się tak, by strumień moczu był skierowany w bok, a nie na ziemię.
Potrzeba pozostawiania śladów zapachowych jest u psa bardzo silna. W trakcie długiego
spaceru, kiedy właściwie już załatwił swoje potrzeby fizjologiczne, nieraz widać, jak męczy
się, aby wycisnąć choćby pojedyncze krople i zostawić w określonym miejscu swoją
„wizytówkę". Jest to odruch do tego stopnia niezależny od potrzeby opróżnienia pęcherza, że
pies podnosi nogę nawet wtedy, kiedy pęcherz jest już całkowicie pusty.
Odruch ten, co ciekawe, nie ma też związku z męskimi cechami płciowymi. Psy
wykastrowane przed osiągnięciem dojrzałości płciowej zaczynają podnosić nogę w tym
samym wieku co osobniki inne. Mimo że jest to czynność typowa dla osobników męskich, jej
występowanie nie ma związku z poziomem testosteronu. Ściśle mówiąc — nie jest
wywoływana obecnością męskich hormonów. Są one natomiast wydalane z moczem, toteż
„wizytówka zapachowa" psa zawiera również informacje o stanie jego aktywności płciowej.
Wydzielina z dodatkowych gruczołów krokowych dodaje do tej „wizytówki" indywidualną
nutę zapachową identyfikującą psa.
Psy płci męskiej siusiając wolą podnosić nogę niż przykucać z trzech powodów.
Najważniejszym z nich jest to, że zapach moczu oddanego na pionową płaszczyznę dłużej
utrzymuje świeżość, niż gdy wsiąka w ziemię. Drugą, nie mniej ważną przyczyną jest, że tak
pozostawiona „wizytówka" znajduje się na wysokości nosów innych psów, przez co jest dla
nich łatwiejsza do „odczytania". Po trzecie zaś, oddawanie moczu tylko w określonych
miejscach informuje inne psy, gdzie można takie zapachy znaleźć, zawężając liczbę
możliwości tylko do obiektów stojących pionowo.
Specyficzny, „męski" system siusiania psów ma tę dodatkową zaletę, że pies może po
sylwetce poznać z daleka, czy „ten drugi" jest innym psem czy suką. W zależności od tego
może podjąć decyzję, czy warto podchodzić.
Wielokrotnie próbowano odgadywać, jakiej treści informacje zawiera zapach psiego
moczu pozostawiony na wystającym przedmiocie. Z różnych wariantów odpowiedzi
właściwie wszystkie wydają się słuszne. Jeden z nich zakłada, że informacja ta jest ważna dla
samego zostawiającego ją psa, gdyż znakami zapachowymi zaznacza on granice swojego
terytorium. Kiedy znów tam przyjdzie, wystarczy mu powąchać, aby poczuć się „u siebie".
My w swoich domach czujemy się u siebie, gdyż są tam nasze ulubione przedmioty. Pies
natomiast czuje się „u siebie" na terytorium, którego granice zaznaczył swoimi
„identyfikatorami".
Wariant drugi zakłada, że pozostawione krople moczu stanowią przede wszystkim
informację dla innych psów, zwłaszcza na temat płci i terytorialnego stanu posiadania
konkretnego zwierzęcia. Może ona pomóc osobnikom drugiej płci w nawiązaniu kontaktu, a
inne samce ostrzec przed wkroczeniem na ten teren. Przeciwnicy tej wersji przytaczają
kontrargumenty, że dla psa zapach moczu innego psa zawsze jest interesujący, a nigdy nie
wzbudza w nim strachu. „Zapachowe wizytówki" nie mają jednak odstraszać innych psów,
lecz tylko informować je, że ten teren jest już „zajęty".
Wariant trzeci stanowi właściwie modyfikację poprzedniego. Według niego
zostawianie znaków zapachowych przez psy służy oznaczaniu czasu przebywania
określonych zwierząt na danym terenie. Na swobodzie różne stada psów mogą
bezkonfliktowo żyć obok siebie dzięki śladom zapachowym sygnalizującym kto, kiedy i jak
często przechodził przez dany teren. Ponieważ na podstawie intensywności zapachu można
ocenić jego świeżość, możliwe jest więc też wyznaczenie „stref czasowych" korzystania z
terytorium. Wtedy stada raczej się omijają niż wchodzą sobie w drogę.
Obserwacje włóczących się psów wiejskich wykazały, że dwie do trzech godzin
dziennie zajmuje im rozpoznanie śladów zapachowych pozostawionych na ich terytorium.
W tym celu odbywają codzienne wielokilometrowe spacery, w trakcie których
obwąchują dokładnie wszystkie wystające obiekty, mogące służyć jako „słupy
ogłoszeniowe". Wprawdzie kosztuje to sporo czasu i wysiłku, jednak na tej podstawie każdy
pies z określonej wsi ma w głowie „mapę" rozmieszczenia innych psów na swoim terytorium,
razem z wiadomościami o ich liczebności, szlakach wędrówek, ich płci oraz
charakterystycznych cechach osobowości.
Na ogół uważa się, że suczki nie podnoszą nogi przy siusianiu, nie jest to jednak
stuprocentowa prawda. Mniej więcej co czwarta suka podnosi nogę przy oddawaniu moczu,
ale robi to inaczej niż pies. Suki raczej przykurczają podniesioną łapę pod tułów, nie
odciągając jej na bok. Wskutek tego mocz bardziej ścieka na ziemię niż na pionową
powierzchnię. Czasem suki próbują radzić sobie w ten sposób, że cofają się, dopóki obiema
tylnymi łapami nie oprą się o słupek czy ścianę. Oddają więc mocz stojąc na przednich
łapach. Rzadko która suka próbuje natomiast podnosić jedną nogę tak jak pies.
Dlaczego pies po wypróżnieniu grzebie nogami za sobą
Każdy, kto ma psa, zwłaszcza płci męskiej, z pewnością nieraz widział, jak jego pupil
po oddaniu kału „zamiata" za sobą tylnymi nogami, rozgrzebując przy tym ziemię.
Towarzyszą temu również ruchy przednich nóg, przy czym pies odsuwa się nieco od miejsca,
w którym oddał kał. Czasem, choć rzadziej, ruchy takie występują także po oddaniu moczu.
Przez jakiś czas uważano tę czynność za atawistyczną pozostałość po dzikich
przodkach, którzy, podobnie jak do dziś robią to koty, zakopywali swe odchody. Sądzono, że
instynkt ten uległ wypaczeniu w trakcie udomowienia, wskutek czego pozostały po nim
obecnie tylko te szczątkowe ruchy. Interpretacja ta nie jest jednak słuszna, gdyż
zaobserwowano, że współczesne wilki też tylko markują zakopywanie odchodów, a więc
udomowienie niczego tu nie zmieniło.
Według innej wersji psy miały próbować rozrzucać swoje odchody, aby tym
sposobem rozrzerzyć oddziaływanie swojego indywidualnego zapachu. Rzeczywiście,
niektóre gatunki ssaków robią coś podobnego — na przykład hipopotam ma nawet specjalnie
spłaszczony ogon i po wypróżnieniu śmiga nim we wszystkie strony, rozrzucając łajno na
dużą odległość. Trzeba jednak zauważyć, że psy, choć grzebią nogami w pobliżu swoich
odchodów, starają się ich przy tym nie dotykać.
Można to interpretować dwojako. Z jednej strony żyjące na swobodzie wilki, kiedy
rozgrzebują ziemię za sobą, rozrzucają jej wierzchnią warstwę wraz z roztartym łajnem na
dużej powierzchni. Pozostawia to oprócz śladów zapachowych także znaki widoczne gołym
okiem. Kiedy udomowione psy powtarzają te ruchy na twardym, miejskim bruku, nie z ich
winy nie pozostawia to śladów. W środowisku naturalnym byłoby je widać.
Z drugiej strony trzeba pamiętać, że jedyną częścią ciała, w której pies ma gruczoły
potowe, są miejsca między palcami kończyn. Toteż grzebiąc nogami dodaje do zapachu
odchodów swoją woń indywidualną. Dla nas może to zabrzmieć nieprzekonywająco,
ponieważ nasz węch jest w stanie dobrze wyczuć zapach psich kupek, ale nie rejestruje
osobistej nuty zapachowej psiego potu. Psy jednak żyją głównie w świecie zapachów, toteż
dla nich ta dodatkowa ilość wonnej substancji zawiera szczególne informacje. To dlatego psy
tak lubią spacery. Prawdopodobnie zarówno czynnik wzrokowy, jak i węchowy mają
znaczenie, jeśli pies wykonuje tę atawistyczną czynność w naturalnym środowisku.
Czy psy potrafią okazywać skruchę
Posiadacze psów często opowiadają, jak to ich pies, kiedy coś zbroił, demonstrował
„poczucie winy", jakby chciał przeprosić swego pana. Zastanówmy się więc, czy błędne jest
przypisywanie psom cech ludzkich, czy rzeczywiście znają one uczucie „skruchy"?
Zazwyczaj pies, który zrobił coś zabronionego, zachowuje się w sposób szczególnie
„ugrzeczniony", ponieważ wyczuwa gniew swego pana. Psy potrafią bezbłędnie wyczuć
zmiany nastroju człowieka, zanim zostaną one zamanifestowane. Kiedy pan jest zły na psa, to
jeszcze zanim zacznie na niego krzyczeć, w postawie i ruchach jego ciała przejawia się
napięcie, które pies wyczuwa i uprzedza to, co ma nastąpić. Ostentacyjnie uległego
zachowania psa w takich sytuacjach nie można tłumaczyć „poczuciem winy", lecz po prostu
strachem.
Właściciele psów przytaczają jednak przypadki, kiedy pies demonstrował „skruchę",
zanim jeszcze pan wykrył jego przewinienie. Zdarza się na przykład, że pies zostawiony na
dłuższy czas w domu napaskudzi na dywan lub z nudów pogryzie kapeć, rękawiczkę czy
cokolwiek innego. Ponieważ już wie, że nie wolno mu tego robić, wita powracającego pana
wyjątkowo serdecznie, a przy tym ze zdwojonymi oznakami uległości i podporządkowania.
Jeżeli właściciel jeszcze nie zauważył szkody, nie może swoim zachowaniem sygnalizować
gniewu, który pies ewentualnie mógłby wyczuć. Zachowanie psa może być wywołane
świadomością, że zrobił coś niedozwolonego, a zatem znane mu jest poczucie skruchy.
Podobne zachowania zaobserwowano także u wilków. Trzymanym w niewoli
głodnym wilkom rzucono wielki kawał mięsa w taki sposób, że złapał go jeden ze słabszych
osobników w stadzie. Porwał on mięso i schował się z nim w kącie, a kiedy wilki dominujące
w stadzie próbowały mu je odebrać, bronił swojej zdobyczy, warcząc i kłapiąc zębami. W
społeczności wilczej istnieje zasada, że „prawo własności" w stosunku do pożywienia liczy
się bardziej niż hierarchia stadna. Innymi słowy, wilk, który trzyma w pysku zdobyty kawał
mięsa, bez względu na swoją „pozycję społeczną" ma do niego prawo i nawet osobnik
najwyżej stojący w hierarchii nie może mu go odebrać. Ta „strefa własności" obejmuje zasięg
o promieniu około 30 centymetrów od pyska jedzącego osobnika i tej granicy żaden inny nie
ma prawa przekroczyć.
Podobne zachowania występują też u psów żyjących w grupie. Nawet najsłabszy, jeśli
gryzie właśnie kość lub kawałek mięsa, zajadle odpędza wszystkich, którzy się do niego w
tym momencie zbliżą.
Wracając do wyżej opisanych wilków, były one głodne i zdecydowane, aby słabszemu
osobnikowi, który zdobył mięso, mimo wszystko je zabrać. Jednak wewnętrzne hamulce
powstrzymywały je od tego i dopiero kiedy zjadł już połowę inne wilki wykorzystały moment
jego nieuwagi i porwały resztę. Kiedy już zjadły wszystko, słabszy wilk, który ośmielił się
przedtem zawładnąć mięsem, zaczął podchodzić do osobników dominujących i „płaszczyć
się" przed nimi, mimo że żaden nie wykazywał w stosunku do niego agresji. Wyglądało to
tak, jakby czuł, że musi przeprosić inne wilki za swoje zachowanie i zapewnić je, że nie ma
zamiaru walczyć o wyższą pozycję w stadzie.
Właściciele psów uważają, że takie zachowanie jest czymś normalnym; świadczy ono
jednak o silnym podporządkowaniu się regułom życia w stadzie. Zachowania tego rodzaju nie
występują bowiem u innych gatunków i dowodzą wysokiego stopnia zorganizowania
społecznego dzikich przodków psa.
W jaki sposób pies zaprasza do zabawy
U większości ssaków chęć do zabawy przejawiają tylko osobniki młode, a z wiekiem
to zanika. Wyjątkiem są psy i ludzie. Ewolucja doprowadziła nas do etapu „młodych małp",
gdyż dziecięca ciekawość i rozrywkowe usposobienie pozostają nam także w dorosłym życiu.
Te cechy pobudziły naszą wynalazczość i leżały u podstaw podboju świata przez gatunek
ludzki. Nic więc dziwnego, iż oczekujemy od naszego najwierniejszego towarzysza, że będzie
dzielił z nami te upodobania.
Jeśli my jesteśmy „młodymi małpami", to psy — „młodymi wilkami". U wszystkich
ras psów domowych chęć do zabawy utrzymuje się aż do późnej starości. Ale jak
zamanifestować tę chęć innym psom, a także ludziom, by nie zostać źle zrozumianym? U
psów zabawa często polega na symulowaniu walki i ucieczki, chodzi więc o wyraźne
zaznaczenie, że nie są to działania na serio. Służą temu specjalne zachowania towarzyszące
inicjacji zabawy.
Typowa pozycja, jaką przybiera pies zapraszający do zabawy, to wygięcie kręgosłupa
w łuk, przy czym przednie partie ciała trzymane są nisko przy ziemi, a tylne — wysoko
uniesione. Przednie nogi są wyciągnięte przed siebie, tak że klatka piersiowa dotyka ziemi,
podczas gdy tylne — pionowo wyprostowane. W tej pozycji pies wpatruje się w partnera i
wykonuje krótkie, zachęcające ruchy w przód, jakby mówił: „No, szybciej! Zaczynajmy!"
Jeśli partner zareaguje pozytywnie, rozpoczyna się pozorowany pościg lub ucieczka.
Dzięki specjalnemu kodowi sygnałów inicjujących zabawę pościg czy ucieczka na
niby nigdy nie przerodzi się w prawdziwą walkę. Obie strony często zamieniają się rolami;
uciekający staje się ścigającym i odwrotnie. Po tych postępujących po sobie w szybkim
tempie zmianach widać, że uczestnicy zabawy nie przeżywają stanów prawdziwej agresji ani
strachu, lecz przez cały czas mają świadomość, że odgrywają z góry przyjęte role. Dla tego
rodzaju zabawy charakterystyczne jest zataczanie przez psy szerokich kręgów.
Próbowano interpretować zapraszającą do zabawy postawę psa jako rodzaj zwykłego
przeciągania się. Rzeczywiście przypomina to nieco rozprostowywanie nóg przez psa, który
dopiero co obudził się ze snu. Obie czynności mają ze sobą coś wspólnego, bo pies
wykonujący gest rozciągania ciała informuje, że jest w tym momencie całkowicie odprężony i
„na luzie", toteż demonstrowane przez niego atak lub ucieczka nie będą na serio. Bardziej
prawdopodobna jest jednak taka interpretacja, że inicjujące zabawę wygięcie w łuk jest czymś
w rodzaju sprężenia się do biegu lekkoatlety w blokach startowych.
W mimice psa istnieje jeszcze kilka sygnałów zaproszenia do zabawy. Wesoła mina
psa odpowiada ludzkiemu uśmiechowi i składa się z podobnych elementów. Wargi są w niej
rozciągnięte w linii poziomej, dzięki czemu szpara ustna sięga „od ucha do ucha", kąciki
pyska cofają się w stronę uszu. Szczęki są lekko rozchylone, ale bez demonstrowania
przednich zębów. Jest to pełne przeciwieństwo mimiki demonstrowanej przez warczącego,
agresywnego psa, u którego kąciki pyska wysuwają się ku przodowi, a nos i górna warga
marszczą się ku górze, odsłaniając zęby. Psa demonstrującego „wesołą minę" można się
zupełnie nie obawiać. Nie ma u niego ani śladu agresji.
Gestami zapraszającymi do zabawy są także: szturchanie nosem, podawanie łapy bądź
przynoszenie przedmiotów. Szturchanie nosem jest pozostałością ruchów, jakie wykonywały
ssące matkę szczenięta. Podawanie łapy też wywodzi się z okresu ssania, kiedy szczenięta
łapkami masują brzuch matki dla pobudzenia laktacji. Czasem pies zachęcający drugiego psa
do zabawy siedzi, wpatrując się w niego i macha w powietrzu wyciągniętą przed siebie
przednią łapą, jakby kiwał na niego.
Przynoszenie przedmiotów ma na celu sprowokowanie partnera do zabawy. Pies
przynosi na przykład piłkę lub patyk i kładzie się przed swoim towarzyszem, trzymając
leżący na ziemi przedmiot między przednimi łapami. Kiedy drugi osobnik usiłuje go
schwycić, pies porywa tę rzecz w zęby i ucieka. Jeśli partner pogoni za nim — o to właśnie
chodziło — został wciągnięty do zabawy! Jeśli zaprzestanie pościgu, nasz pies znów zacznie
mu podsuwać ten przedmiot pod nos.
Jeżeli pies jest bardzo rozradowany, na przykład był zamknięty przez jakiś czas, a
teraz może się swobodnie wybiegać na otwartej przestrzeni — demonstruje swą radość
tańcem, skokami, skrętami ciała i bieganiem z przesadną już emfazą. Przerywa taniec, robi
zapraszający gest wyginając się w łuk, po czym znowu zaczyna obłędnie biegać w kółko.
Czasem dziko żyjące wilki zachowują się w taki sposób w celu zwabienia zwierzyny.
Potencjalne ofiary, zaciekawione dziwnym tańcem, podchodzą niebezpiecznie blisko i zostają
schwytane. W zeszłym stuleciu w Ameryce Północnej ten chwyt wykorzystywano w czasie
polowań na kaczki. Myśliwi prowokowali swoje psy, przeważnie pudle, do wykonywania
radosnych harców na otwartej przestrzeni. Zaciekawione dzikie kaczki na własną zgubę
podchodziły bliżej. Ten sposób polowania na kaczki nazywano „na wabia". Już to, że nawet
kaczki dają się nabrać na ten psi taniec, świadczy, jak zachęcająco mogą działać pewne
wypracowane w drodze ewolucji zachowania.
Czasem młode psy boją się brać udział we wspólnej zabawie ze swoimi rodzicami.
Dorosłe osobniki są tym rozczarowane i starają się za wszelką cenę ośmielić młodych
partnerów. Wykonują w tym celu gesty uspokajające, na przykład rozkładają się na ziemi
przed wystraszonymi szczeniakami i kładą się na grzbiecie w pozycji psa
podporządkowanego. To, że przez chwilę udają osobniki niżej stojące w hierarchii, ośmiela
szczeniaki, które zaczynają czuć się pewniej i nie boją się podejść. Wtedy zabawa może się
zacząć. Podobne zachowania można czasem zaobserwować, kiedy dorosły bardzo duży pies
chce się bawić z drugim, też dorosłym psem, ale bardzo małym. „Podporządkowana" postawa
dużego psa dodaje małemu pewności siebie i zabawa może rozwinąć się bez przeszkód.
Aby pies mógł być dobrym towarzyszem zabaw w wieku dojrzałym, ważne jest, by
umiał dobrze się bawić z innymi szczeniakami z tego samego miotu. W pierwszych kilku
miesiącach życia szczeniaki muszą nauczyć się gryzienia na niby. Początkowo, podskubując
się i tarmosząc wzajemnie, nie panują nad swymi ostrymi ząbkami, wskutek czego nieraz
przy zabawie słychać ich piski. Szybko jednak zdają sobie sprawę, że wzajemne zadawanie
sobie bólu oznacza koniec zabawy, toteż uczą się kontrolować siłę zwierania swoich szczęk.
Natomiast psy, które były chowane w odosobnieniu i nie przechodziły etapu szczenięcych
zabaw, w późniejszym okresie nieraz sprawiają kłopot. Nie umieją gryźć na niby w zabawie,
zaczynają więc od razu gryźć na serio i zabawa przeradza się w prawdziwą walkę. Takie psy
są plagą parków, gdzie przychodzą się bawić inne psy.
Dlaczego pies lubi, żeby go drapać między przednimi nogami
Pewna znana treserka psów, występując kiedyś w telewizji, wywołała ogólną
wesołość oświadczając, jak ważne jest dla psa płci męskiej, aby drapać go po klatce
piersiowej między przednimi nogami. Oczywiście chodziło jej o to, że taką pieszczotą można
sprawić psu największą przyjemność. Tak naprawdę, to istnieje siedem sposobów nawiązania
przyjaznego kontaktu dotykowego z psem i każdy z nich ma swoje głębokie uwarunkowania.
Pieszczotliwe drapanie psa-samca w okolicach mostka rzeczywiście sprawia mu
wielką przyjemność, gdyż kojarzy mu się z aktem krycia. Po prostu w trakcie wykonywania
ruchów kopulacyjnych mostek psa rytmicznie ociera się o grzbiet suki. Jeżeli to samo robi
ręka pana, psu automatycznie przypomina się tamta przyjemność, dlatego psa płci męskiej
można nagradzać takimi pieszczotami.
Drapanie lub łaskotanie za uszami sprawia przyjemność każdemu psu. Ta pieszczota
budzi również skojarzenia natury seksualnej, bo do psiej gry miłosnej należy obwąchiwanie,
oblizywanie i skubanie uszu.
Lekkie odpychanie rozbawionego psa wprawia go w jeszcze większe podniecenie.
Tym sposobem dajemy mu się wciągnąć w walkę na niby. Pies znowu pcha się do przodu,
prowokując nas, abyśmy go ponownie odepchnęli i tak w kółko. Zabawa rozwija się,
przechodząc do etapu gryzienia na niby, kiedy pies delikatnie chwyta w zęby naszą dłoń lub
pozwala się chwytać za szczękę. Taka zabawa, jeśli nie jest zbyt gwałtowna, wydatnie
wzmacnia więź między panem a psem, gdyż w ten sposób bawią się szczeniaki z jednego
miotu.
Klepanie jest najpospolitszą formą kontaktu dotykowego właściciela z psem. Jest to
gest o większym znaczeniu dla nas, gdyż używamy go do serdecznych przywitań z miłymi
nam członkami naszego gatunku. Klepiąc psa po grzbiecie, bezwiednie traktujemy go jak
naszego dobrego przyjaciela. Jak jednak to odbiera sam pies? Psy nie klepią się między sobą,
cóż więc ten gest znaczy dla niego? Przypomina mu to raczej trącanie nosem, tak jak
szczenięta trącają brzuch matki, a osobniki podporządkowane wyrażają swoją uległość wobec
dominanta. Psu musi wiec ten gest sprawiać szczególną przyjemność, gdyż stanowi
demonstrację naszej „niższości". Ponieważ jednak pies wie, że i tak pan jest przewodnikiem
stada, może ten gest odczytać tylko w jeden sposób: jako ośmielający, upewniający sygnał dla
osobnika niższego rangą. Psy dominujące w stadzie nieraz wykonują taki gest niby-uległości,
aby poprawić samopoczucie podwładnych. Przypuszczalnie w ten sposób pies odbiera nasze
klepanie.
Długie, jedwabiste futro niektórych psów aż się prosi, by je głaskać, tak jak głaszcze
się kota. Nie robi to na psie aż tak dużego wrażenia, co najwyżej może mu przypominać
pierwsze dni życia, kiedy jako małe szczenię był wylizywany ogromnym jęzorem matki.
Dzieci z kolei lubią przytulać psy do siebie, a te chętnie im na to pozwalają.
Przypomina im to również czasy szczenięce, kiedy najbezpieczniej czuły się zbite w ścisłą
gromadkę, a matka ogrzewała je swoim ciałem.
Wiele psów lubi też, kiedy ktoś je drapie lub pociera w okolicach szczęki. Człowiek
wyświadcza wtedy psu taką samą przysługę, jaką często psy świadczą sobie nawzajem.
Cierpią one nieraz na lekkie stany zapalne jamy ustnej czy po prostu na bóle zębów, a wtedy
przynosi im ulgę ocieranie boków pyska o twarde krawędzie mebli. Kiedy człowiek je w tym
zastępuje, sprawia to psu tylko przyjemność.
Tym rodzajem kontaktu dotykowego, którego psy zdecydowanie nie lubią, jest
natomiast generalne mycie i szczotkowanie przed wystawą. Trwające godzinami kąpiele i
zabiegi pielęgnacyjne przewyższają zdolność pojmowania przeciętnego psa. W życiu psiej
społeczności kontakty dotykowe nie zajmują nigdy aż tyle czasu. Ponieważ jednak w
domowym stadzie psy zajmują pozycję podporządkowaną, nie mają wyjścia i znoszą
wszystkie zabiegi z tak stoickim spokojem, jakby znosiły dokuczanie dominującego psa w
sforze. Człowiek naprawdę ma szczęście, że trafił na tak wyrozumiałego i chętnego do
współpracy przyjaciela.
Jak zachowuje się pies podporządkowany
Najkrótsza odpowiedź brzmi: jak szczeniak! U wielu gatunków zwierząt słabsze
osobniki dorosłe w sytuacji zagrożenia przez osobnika dominującego zachowują się „po
dziecinnemu". Jeżeli brak im odwagi, by zdecydować się na konfrontację siłową — stosują
zwierzęcy odpowiednik naszego „wywieszenia białej flagi". Chodzi o to, aby
zademonstrować takie zachowanie, które skłoni agresora do zaniechania ataku. Jednym z
takich zachowań jest przyjęcie postawy dokładnie przeciwnej postawie napastnika. U
gatunków, gdzie agresor atakuje z pochyloną głową — osobnik podporządkowany swoją
unosi. U zwierząt, wśród których napastnik podnosi głowę, aby wydać się większym —
osobnik atakowany ją opuszcza. Jeśli agresor jeży sierść — u osobnika podporządkowanego
leży ona gładko. Tam, gdzie pies dominujący stoi wyprostowany — podporządkowany
przykuca.
Drugi wariant unieszkodliwienia wyższego rangą przeciwnika polega na wywołaniu u
niego nastroju, który wygasi wrogie uczucie. Dorosłe osobniki zwykle powstrzymują się od
atakowania młodych własnego gatunku, toteż gdy widzą, że dorosły pies raptem zaczyna
zachowywać się jak szczeniak, hamują odruch ataku.
Psy stosują dwa warianty postawy podporządkowanej: bierną i czynną. Postawa bierna
występuje wtedy, kiedy słabsze zwierzę nie ma wyboru. Osobnik silniejszy zbliża się i
stwarza konkretne zagrożenie. Toteż osobnik słabszy przypada do ziemi, aby się wydać jak
najmniejszym. Jeżeli i to nie pomaga, przewraca się na grzbiet, wymachując łapami w
powietrzu. Czasem także popuszcza małą ilość moczu. Jest to wierna kopia zachowania
małego szczeniaka, którego matka liże po brzuszku, pobudzając tym wypływ moczu (bardzo
młode szczenięta nie umieją jeszcze siusiać same; matka musi przewracać je nosem na grzbiet
i wylizywać brzuszki tak długo, aż mocz zacznie wypływać). W ten sposób dorosły, lecz
słabszy pies uruchamia u silniejszego mechanizm hamujący, który działa bez pudła.
Można też udawać szczeniaka w sposób bardziej aktywny. Jeżeli słabszy osobnik chce
zbliżyć się do silniejszego, położenie się na grzbiecie nie załatwia sprawy. Musi w jakiś
sposób zasygnalizować, że nie ma żadnych złych zamiarów. Służy do tego naśladowanie
innego zachowania szczeniąt, tym razem trochę starszych, łączące płaszczenie się z lizaniem
po pysku. Normalnie w wieku około miesiąca szczeniaki zaczynają domagać się od rodziców
stałego pokarmu. Otrzymują go, unosząc pyszczki do poziomu starszego psa, trącając go
nosem i liżąc tak długo, aż wypluje im z pyska zjedzony właśnie kąsek. W podobny sposób
pies demonstruje „czynne podporządkowanie". Kłopot z tym tylko, że jest mniej więcej
takiego samego wzrostu jak pies dominujący. Jeśliby więc zwyczajnie zbliżył się do niego i
zaczął go lizać po pysku, tamten mógłby to uznać za zbytnią bezczelność.
Aby uniknąć nieporozumienia, słabszy pies przypada do ziemi, na wpół się czołgając,
przez co zaczyna przypominać rozmiarami szczeniaka. Z tej pozycji podnosi głowę na
wysokość pyska silniejszego psa i demonstruje odpowiednie szczenięce zachowanie.
Naśladując szczenięcy sposób dopominania się o jedzenie, pies nisko stojący w
hierarchii może podejść do każdego innego psa w stadzie, nie narażając się na atak.
Zachowując takie zasady współżycia, zwierzęta mogą bezkonfliktowo bytować obok siebie.
Czy to prawda, że pokonany pies nadstawia napastnikowi gardło
Nieprawda! Jest to wersja lansowana przez znanego austriackiego biologa Konrada
Lorenza, który wielokrotnie zaobserwował, że kiedy pies lub wilk w walce zwyciężał rywala,
to zanim w końcu go zagryzł, pokonany odwracał głowę, nadstawiając zwycięzcy nie
chronione niczym gardło. Podstawiając swoją żyłę jarzmową prosto pod kły przeciwnika,
zdawał się na jego łaskę i niełaskę, i — o dziwo! — wygrywający pies respektował ten gest
poddania się i po rycersku rezygnował z zadania śmiertelnego ciosu. Lorenz był tak dalece
pod wrażeniem tego „dżentelmeńskiego" zachowania, że aż wysunął na ten temat całą teorię.
Niestety, jest to błędna interpretacja psiego zachowania. W scence, którą widział
Lorenz, jedno zwierzę stało sztywno z głową odwróconą w inną stronę, a drugie pociągało
nosem i kłapało zębami na wysokości jego pyska. Lorenz wyciągnął wnioski, że osobnik
kłapiący zębami to zwycięzca w walce, który chciałby zatopić kły w szyi pokonanego
przeciwnika, ale powstrzymuje go przed tym „odsłonienie czułego miejsca" przez
zwyciężonego. Tymczasem było akurat na odwrót. Pies, który kłapał szczęką przy pysku
drugiego, był osobnikiem słabszym, który wcielał się w rolę „szczeniaka proszącego o
smaczny kąsek". Ten z odwróconą głową był natomiast osobnikiem dominującym, który z
pogardą udawał, że nie widzi, jak mu się tamten (dosłownie!) „podlizuje".
W tych rzadkich przypadkach, kiedy walka przybiera rzeczywiście poważny obrót,
nadstawianie gardła nic nie da. Jedyną szansą dla pokonanego psa jest ucieczka — jak
najszybciej i jak najdalej od miejsca walki — inaczej zginie. W taki sposób są odpędzane od
stada młode samce wilków lub dzikich psów. Jeżeli stoczyły walkę z przewodnikiem stada i
zostały pokonane, muszą odejść i albo żyć samotnie, albo z innymi podobnymi „wyrzutkami"
utworzyć własne stado.
Dla psa trzymanego w domu takie sytuacje nie mają znaczenia. Przewodnikiem stada
jest tu pan, a z nim nie będą przecież wdawać się w walkę. Żyją sobie spokojnie na pozycji
podporządkowanej i dobrze im z tym, dopóki... nie pojawi się listonosz! Jest on członkiem
obcego stada, więc trzeba z nim natychmiast się zmierzyć. Jeżeli miał przy tym pecha i
przeczytał którąś z książek Lorenza, to próba „nadstawiania gardła" biegnącemu w jego
stronę psu może się źle skończyć.
Dlaczego przestraszony pies podkula ogon
Na pewno każdy nieraz widział psa z ogonem pod-winiętym pod siebie, ale co
dokładnie oznacza ten gest w psim „języku ciała"? Właściwie dlaczego taka postawa ma
związek z uczuciami strachu, niepewności, podległości, niskiej pozycji społecznej i
„podlizywania się", podczas gdy ogon podniesiony sztywno w górę oznacza pozycję domi-
nującą?
Nie chodzi tu o sam ogon, ale o to, co jest pod nim. Podwijając ogon pod siebie i
wciskając go między tylne nogi, pies o niskiej pozycji w stadzie odcina tym samym sygnały
zapachowe emitowane przez jego gruczoły około-odbytowe. Kiedy natomiast spotykają się
dwa psy wysokiej rangi, oba dumnie trzymają podniesione ogony, aby móc nawzajem
obwąchać ich okolice. Wydzielina gruczołów okołoodbytowych zawiera bowiem osobistą
nutę zapachową identyfikującą ich posiadacza, toteż tłumienie tego zapachu wtulonym
ogonem jest u psów tym samym, czym u ludzi nieśmiałych zakrywanie twarzy.
U psów domowych chowanych pojedynczo ten gest nie ma większego znaczenia.
Wśród psów w grupach o własnej, wewnątrzstadnej hierarchii jest to natomiast ważny sygnał,
chroniący słabszych członków stada przed agresją silniejszych. Jeszcze większe
znaczenie ma to wśród żyjących na wolności wilków. Można zaobserwować, jak wilk o
niskiej randze, w miarę zbliżania się do osobnika stojącego wyżej w hierarchii, podkula coraz
bardziej ogon, wciskając go między tylne nogi. Im bardziej oddala się natomiast od wilka
dominującego, tym wyżej ponownie podnosi ogon.
U wilków „sygnalizacja ogonowa" jest nieco inna niż u psów. Każdy wilk ma na
ogonie, około siedmiu i pół centymetra od jego nasady, dodatkowy gruczoł ogonowy,
przypominający z daleka ciemną plamkę. Jest to mały gruczołek skórny, wytworzony z
przekształconego gruczołu łojowego, otoczony wieńcem sztywnych, czarno zakończonych
włosków, wydzielający substancję podobną do tłuszczu. Jego rola, podobnie jak gruczołów
okołood-bytowych, jest ściśle związana z sygnalizacją zapachową. Istotne jest też, że
umiejscowiony jest na zewnątrz ogona, stanowi bowiem odpowiednik strefy przy odbytowej.
W ten sposób jeden wilk obwąchujący tylne partie ciała drugiego może natrafić na jeden
rodzaj zapachu, kiedy ogon jest uniesiony do góry (z gruczołów okołoodbytowych), a inny,
kiedy ogon jest opuszczony (z gruczołu ogonowego). Widać więc, że sygnalizacja zapachowa
u wilków jest bardziej skomplikowana niż u psów.
Nie wiadomo dokładnie, dlaczego u psów gruczoł ogonowy uległ zanikowi.
Wszystkie inne zmiany, jakie zaszły w ciągu tych dziesięciu tysięcy lat, odkąd wilk stał się
psem — zostały skrupulatnie wykorzystane przez ludzi do wyselekcjonowania ras znacznie
różniących się cechami jakościowymi. Rolę gruczołu ogonowego u wilków dostrzeżono
natomiast dopiero niedawno, trudno więc przypuszczać, aby mogli na nią zwrócić uwagę
dawniejsi hodowcy.
W każdym razie pies musiał utracić tę cechę bardzo wcześnie, gdyż nie występuje ona
u żadnej psiej rasy. Jest to jedyna różnica między wilkiem a psem, która do dziś nie została
wyjaśniona.
Trzeba jeszcze dodać, że sposób trzymania ogona zarówno u psów, jak u wilków
działa nie tylko jako sygnał zapachowy, lecz i optyczny. Dzięki niemu można, obserwując z
daleka spotkanie dwóch osobników, na pierwszy rzut oka po samych ich sylwetkach poznać,
który z nich jest dominujący, a który podporządkowany. Widać też od razu, czy w tym
układzie sił nie szykują się jakieś zmiany, na przykład czy osobnik stojący nisko w hierarchii
nie zamierza wywalczyć sobie wyższej pozycji.
Jak zachowuje się pies dominujący
Właściciele psów przeważnie obserwują u swoich pupili zachowania przyjazne bądź
uległe, gdyż w tej namiastce stada człowiek pełni rolę przewodnika. W grupie psów żyjących
wspólnie można natomiast zauważyć, jak pies o cechach przywódczych traktuje swoich
„podwładnych". Przywódca, którego pozycja jest zagrożona, najpierw będzie postawą i
zachowaniem sygnalizował gotowość do ataku. To zazwyczaj wystarczy, aby zniechęcić
rywala.
Zachowań sygnalizujących gotowość do agresji jest dziesięć, przy czym każde
sygnalizuje przeciwnikowi co innego:
1. Górna warga podciągnięta w górę, a dolna opuszczona. Obnażone siekacze i kły
dają do zrozumienia, że pies jest gotów ich użyć.
2. Pysk otwarty, co sugeruje, że szczęki są gotowe do chwytu.
3. Kąciki pyska wysunięte do przodu, a nie jak podczas demonstracji przyjaznego
nastroju, chęci do zabawy bądź postawy podporządkowanej, kiedy kąciki pyska są
odciągnięte w tył aż do uszu. Taka mimika wskazuje, że ten pies nie jest ani przyjazny, ani
chętny do zabawy, ani — tym bardziej — do podporządkowania się komukolwiek.
4. Uszy wyprostowane ku przodowi — nawet te z obwisłymi uszami próbują
utrzymać je w takiej pozycji. Ma to pokazać przeciwnikowi, że pies jest czujny i nie umknie
jego uwagi żaden podejrzany szmer. Przy okazji daje też do zrozumienia, że jest na tyle
pewny swojej przewagi, że nie musi chronić swoich uszu.
Wyżej wymienione sygnały gotowości do agresji wyraża mimika. Pozostałe są
manifestowane całym ciałem.
5. Ogon wysoko w górze, inaczej niż przy postawie podporządkowanej, kiedy pies
wciska go między nogi. Trzymanie ogona w górze umożliwia rozchodzenie się zapachów
emitowanych przez gruczoły okołoodbytowe. Ułatwia to identyfikację psa i daje poznać psu
niższej rangi, z kim ma do czynienia.
Pewne zmiany w wyglądzie sygnalizującego gotowość do agresji psa mają stworzyć
złudzenie, że jest on większy niż w rzeczywistości.
6. Pewne partie uwłosienia na łopatkach, grzbiecie i zadzie jeżą się w szczytowej
fazie postawy agresywnej.
7. Równocześnie nogi są maksymalnie wyprostowane, przez co cała postać psa
wydaje się bardziej masywna.
8. Ogólny efekt potęguje jeszcze wzrok uporczywie wbity w przeciwnika.
9. Z gardła dobywa się głuche, dudniące warczenie.
10. Wszystkie mięśnie są tak napięte, że uniesiony prosto w górę ogon drży.
Zazwyczaj to wystarczy, aby rywal wystraszył się i uciekł. Pies dominujący przybiera
taką sygnalizującą agresję postawę, kiedy uważa, że jego wysoka pozycja w stadzie jest
realnie zagrożona. W mniej poważnych przypadkach pies o wysokiej pozycji w stadzie tylko
sporadycznie demonstruje swoją władzę. Do tego służą już inne zachowania. Jednym z nich
jest ustawianie się naprzeciw osobnika niskiej rangi, jakby blokujące mu drogę. Odpowiednio
długie pozostawanie w tej pozycji mówi podporządkowanemu psu: „Kontroluję wszystkie
twoje ruchy". Innym jest imitowanie skoku kopulacyjnego, przy czym silniejszy pies opiera
się przednimi łapami na grzbiecie lub łopatkach słabszego. Nie ma to nic wspólnego z
seksem, stanowi tylko demonstrację: „Moje na wierzchu!"
Innymi sposobami pokazania podwładnym, kto tu rządzi, są sfingowany skok i
sfingowana zasadzka. Pies dominujący markuje tu sprężenie się do skoku na wroga, lecz
wcale nie wykonuje go do końca. W drugim przypadku przypada do ziemi, jakby się czaił,
lecz robi to bardzo ostentacyjnie.
Zazwyczaj słabszy pies od razu pojmuje znaczenie tych gróźb i odpowiednio reaguje.
Oczywiście w zgodnie żyjącym stadzie pies-przewodnik nie musi ciągle przypominać
podwładnym o dzielącej ich różnicy. Na ogół w stadzie panuje przyjaźń i dobra organizacja.
W obrębie gatunku, dla którego warunkiem przeżycia była współpraca przy polowaniach,
dominujące wilki lub psy nie mogły nadmiernie demonstrować swojej władzy.
Dlaczego pies zakopuje kości
Kluczem do zagadki, dlaczego domowe psy czasem zakopują otrzymane od nas kości,
jest sposób zdobywania zwierzyny przez wilki. Małe zwierzęta, wielkości myszy, wilki tropią
i chwytają pojedynczo. Zwykle rzucają się na ofiarę, przygniatają przednimi łapami,
zagryzają paroma chwytami szczęk i szybko pożerają. Podobnie postępują z nieco większą
zdobyczą, na przykład z królikiem. Jeśli tak niewielkie zwierzę stawia pewien opór,
wystarczy nim porządnie potrząsnąć. Zwierzętom średniej wielkości, jak owce lub sarny,
przegryzają gardła, co trwa kilka sekund. Zdobyczy tej wielkości nie zostawiają na później,
bo nawet młodego jelonka kilka wilków jest w stanie zjeść na miejscu. Przyjmuje się, że
dorosły wilk może „na jedno posiedzenie" skonsumować około 9 kilogramów mięsa, a w
ciągu doby około 20 kilogramów.
Gdy wilki upolują jakieś duże zwierzę, na przykład jelenia, krowę czy konia —
pojawia się problem, co zrobić z nadwyżką mięsa. Nawet wtedy najadają się zwykle do syta,
a resztki zostawiają na miejscu, aby później do nich wrócić. Jeśli jednak łup zdobyło tylko
kilka dorosłych wilków, na wszelki wypadek mogą oderwać sobie po kawale mięsa i zakopać
w ziemi. Zabezpiecza to także mięso przed rabusiami (zwłaszcza takimi jak wrony, kruki i
sępy), a latem przed muchami i ich larwami. Zwykle wilki zakopują mięso na miejscu,
chociaż czasem zabierają je z sobą do nory.
Zwykle wilk kopie jamę przednimi łapami, trzymając mięso w zębach. Kiedy jama
jest już dostatecznie wielka, wilk po prostu rozwiera szczęki i upuszcza w nią zdobycz, po
czym ją zakopuje, nasuwając ziemię pyskiem. W odróżnieniu od kotów, nigdy nie używa do
tego przednich nóg. Potem ugniata ją lekko pyskiem i odchodzi. Nazajutrz powraca,
przednimi łapami wykopuje mięso, bierze je w pysk, otrząsa z ziemi i siada, by je zjeść.
Można więc się domyślić, kiedy nasz domowy pies nabierze ochoty na zakopanie
jedzenia. Przede wszystkim musi go mieć w nadmiarze! Głodny pies, jak jego dzicy
przodkowie, zje, ile tylko będzie mógł. Dopiero jeśli coś mu pozostanie, wyniesie to do
ogrodu i tam zakopie. Jednak nawet przekarmione psy, jeśli dostają tylko gotową, miękką
karmę, nie są w stanie nigdzie z nią pójść. Kości wyniosą natomiast na dwór i zakopią w
ziemi.
Nawet jeśli pies nie jest przekarmiony, duża kość, zwłaszcza taka, której nie można
pogryźć i zjeść od razu, świetnie się nadaje do odłożenia na potem. Dlatego psy, nawet
głodne, najczęściej zakopują właśnie kości.
Psy karmione zbyt obficie i wyłącznie miękką karmą przejawiają szczątkowe
pozostałości instynktu zakopywania resztek. Wiedzą, że to, co jest w misce, jest dobre, ale nie
są już głodne, próbują więc „zakopać" miskę z jedzeniem w rogu pokoju. Czasem ruchy
„zakopywania" są tylko zamarkowane paroma ruchami nosa, które popychają miskę po
podłodze, ale nic z tego nie wynika i pies szybko rezygnuje. To zachowanie powinno tylko
uzmysłowić jego panu, że daje swemu psu za dużo jedzenia.
Jak często pies jada
Większość właścicieli daje psu dwa posiłki dziennie, nie licząc wody. Jeżeli jedzenie
jest urozmaicone, tzn. nie składa się tylko z mięsa — to wystarczy, aby utrzymać zwierzę w
dobrej kondycji. Trzeba pamiętać, że także wilki i dzikie psy spożywają pewną ilość
materiału roślinnego, zjadając wnętrzności swoich roślinożernych ofiar. Podobne
zapotrzebowanie ma również nasz pies domowy. Nie należy jednak próbować „przestawiać"
psa na modną obecnie dietę wegetariańską. Z dwojga złego lepsze jest karmienie psa tylko
mięsem, gdyż jest głównie zwierzęciem mięsożernym.
Tu i ówdzie pokutuje przesąd, że psom potrzebny jest jeden dzień postu w tygodniu.
Wyciągnięto ten wniosek z faktu, że wilki w stanie dzikim potrafią przez dłuższy czas
obywać się całkiem bez pożywienia. W skrajnych warunkach odnotowano rekordową
głodówkę trwającą czternaście dni! Tak, ale w przyrodzie po okresach wymuszonego postu
polowanie w końcu się udaje i następuje wielkie obżarstwo połączone z przyspieszonym
trawieniem. To zresztą wcale nie znaczy, że ten model żywienia należy zalecać. Kiedy
bowiem wilki znajdują się na terenie bogatym w zwierzynę — jedzą kilka razy dziennie.
Nie zapominajmy też, że i nasi praprzodkowie przeżywali na przemian dni obżarstwa i
głodu. Mimo to obecnie wolimy odżywiać się regularnie. Dotyczy to również psów.
Dlaczego owczarki są tak przydatne do pasienia owiec
Nieraz podziwiamy transmitowane przez telewizję konkursy sprawności psów
pasterskich. Wydaje się wtedy, że między przewodnikiem a psem istnieje jakaś więź
telepatyczna. Łatwo ją wytłumaczyć. Zwróćmy uwagę na zachowanie psów lub wilków w
czasie zbiorowych polowań. Pracujący owczarek po prostu dostosowuje odziedziczone po
przodkach zwyczaje myśliwskie do wymagań pasterza. Spróbujmy więc wyobrazić sobie, jak
zachowuje się stado wilków okrążające zwierzynę.
Kto raz był okrążony przez watahę, zapamięta to do końca życia. Nawet jeśli stado
jest syte i składa się z osobników, które znamy od szczeniaka, widok otaczających nas
wachlarzowato drapieżników ma w sobie coś niesamowitego. W tym momencie chyba już
wiemy, co czuje zaszczuty jeleń, a z drugiej strony — co musi robić owczarek, aby zaganiać
owce. Musi sam zastępować całą watahę! Jest to wyjątkowo trudne zadanie, gdyż proporcje
są odwrócone: zamiast grupy drapieżników atakujących jedną ofiarę jeden drapieżca
przypada na całe stado ofiar. Biedny owczarek musi więc pracować za dziesięć wilków, toteż
zwykle psy te żyją krócej niż inne — tak wyczerpująca jest ich praca.
Owczarki podejmują ten nadmierny wysiłek, bo w swej wilczej mentalności nie
pojmują, że ani po lewej, ani po prawej stronie nie ma żadnego „wilka" do pomocy. Muszą
więc same wykonać wszystkie manewry oskrzydlające; to przyczajają się, to biegają, to
zataczają koła, bo tak każe im instynkt.
Taktyka łowiecka wilków opiera się na czterech zasadach, które każdy osobnik
wysysa z mlekiem matki. Pierwsza głosi, że po odłączeniu od stada pojedynczej sztuki
wszystkie wilki muszą być od niej w równej odległości. Druga — że każdy wilk, okrążając
zdobycz, powinien zachowywać taką samą odległość od członków watahy po lewej i po
prawej stronie. To wszystko powoduje, że wilki okrążają swoją ofiarę równym kołem. W
miarę przybliżania się do niej koło się zacieśnia, ale jednakowy dystans między ofiarą a
każdym z napastników zostaje zachowany. Kiedy tę czynność owczarek wykonuje sam,
ugania się z miejsca na miejsce, jakby chcąc zastąpić każdego z nieobecnych „członków
watahy" i ustalając swój własny, umowny dystans między sobą a owcami.
Trzecią zasadą zbiorowego polowania wilków jest element zasadzki. Któryś wilk
odłącza się od stada i przyczaja się na własną rękę, znikając z pola widzenia ofiary. Leży
spokojnie w ukryciu, czekając, aż reszta stada nagoni prawie już osaczoną zwierzynę w jego
stronę. Podobnie postępuje owczarek, kładąc się i obserwując uważnie owce. Ponieważ
jednak nie ma komu napędzić ich na niego, musi znów biegać i sam je okrążać.
W grupowym polowaniu wilków czwartą i najważniejszą regułą postępowania jest
posłuszeństwo wobec przewodnika stada. To on inicjuje poszczególne czynności i decyduje,
którą sztukę wziąć na cel i odłączyć. Inne wilki uważnie
patrzą i naśladują. Bez współpracy bowiem polowanie by się nie udało. Dla owczarka
takim „wilkiem-przewodnikiem" jest owczarz i jego komendy muszą być natychmiast
wykonywane.
Owczarz używa dziesięciu komend, które instruują psa, co ma robić:
1. Stój! (ma przerwać to, co akurat robi);
2. Leżeć! (ma położyć się, przyczajony jak w zasadzce, i obserwować owce);
3. Nawracaj z lewej! (ma zbliżyć się do owiec z lewej strony i stąd je okrążać);
4. Nawracaj z prawej! (to samo z przeciwnej strony);
5. Chodź tu! (ma wrócić do owczarza, gdziekolwiek by był);
6. Dalej! (ma podbiec do stada, bez względu na to, gdzie ono jest);
7. Wróć! (ma oddalić się od stada);
8. Powoli! (ma zwolnić tempo);
9. Szybciej! (ma przyspieszyć tempo);
10. Dosyć! (ma zostawić owce i wrócić do owczarza).
Używając tych komend, wykorzystując instynkty myśliwskie psa, owczarz może
świetnie wyszkolić owczarka. Polecenia przekazuje mu za pośrednictwem gwizdków, ustnych
komend i gestów.
Ciekawe, że największą trudność sprawia nauczenie psa pędzenia stada tak, by
oddalało się od owczarza. Jest to sprzeczne z naturalnymi instynktami psa, gdyż na
normalnym polowaniu wilk-przewodnik (którego rolę pełni owczarz) nigdy nie żądałby od
swoich podwładnych odpędzania od niego zwierzyny. Ponieważ jednak owczarek jest swemu
panu posłuszny, musi nauczyć się wykonywać ten rozkaz.
Może się zdarzyć, że niezdyscyplinowany owczarek posunie się za daleko w
symulacji ataku i zacznie rzeczywiście podszczypywać owce po nogach. Zdarza się to jednak
rzadko, gdyż rasy psów owczarskich (szczególnie owczarki szkockie) poddawane są selekcji
na wyeliminowanie przejścia z fazy krążenia zwierzyny do fazy ataku.
Dlaczego niektóre psy myśliwskie wystawiają zwierzynę
Wyspecjalizowaną rasą psów myśliwskich są pointery. Wykrywają one zwierzynę
(zwykle ptactwo) węchem, a kiedy ją zwietrzą, zastygają w charakterystycznej stójce. Pies
stoi wtedy z opuszczoną głową, wyciągniętą do przodu szyją i ogonem trzymanym sztywno w
pozycji poziomej. Jedną przednią nogę trzyma w powietrzu, jakby zatrzymaną w pół kroku.
Dobry pointer długo wytrzyma w tej pozycji, tylko lekkie drganie ogona zdradza, jak jest
podniecony i napięty.
W końcu myśliwy strzela do wystawionego ptaka, co automatycznie zwalnia psa ze
stójki. Wtedy tropienie zaczyna się od początku.
Czasem do polowania używa się pary pointerów. Jeden pies potrafi bowiem pokazać
tylko kierunek ukrycia się zwierzyny, ale nie może równocześnie wskazać odległości. Gdy tę
samą zwierzynę wystawia równocześnie inny pointer z drugiej strony, myśliwy otrzymuje już
gotowe „współrzędne", dzięki czemu może mierzyć bardzo precyzyjnie. Błędne jest
przekonanie, że stójka nie należy do naturalnych zachowań psa. Kiedy wilki zwietrzą łup,
najpierw osobniki dominujące zastygają w bezruchu, ustawiając się przodem do źródła
zapachu. Inne wilki dołączają się do nich, próbując też złapać ten zapach w nozdrza.
Następuje krótka przerwa, podczas której cała wataha koncentruje się na łapaniu wiatru;
dopiero potem zaczyna się następna faza polowania. A więc pointer zatrzymał się na etapie tej
przerwy w wilczym polowaniu. Jedyną różnicą między zachowaniem psa domowego a
dzikiego jest nie sama „stójka", lecz umiejętność jej przedłużania. Ale w tym właśnie
wyspecjalizowała się ta rasa i na tę zdolność ją selekcjonowano.
Pointery wystawiają, a setery siadają i w ten sposób dają znać, że zwietrzyły ptaka.
Dlatego też nazwa „seter" pochodzi od angielskiego słowa „to sit" — siadać.
To zachowanie ma znowu związek z opisywaną poprzednio fazą wilczych łowów, w
której jeden wilk przypada w ukryciu, a inne napędzają na niego zwierzynę. Teraz dzięki
selekcji stało się to specjalnością tej rasy.
Liczne rasy aporterów, które biegną na poszukiwanie zastrzelonej zwierzyny, aby
przynieść ją myśliwemu, naśladują inny element wilczego polowania. Wilki przynoszą część
zdobyczy do nory dla samic po oszczenieniu lub dla szczeniąt za młodych, aby same mogły
zdobywać pożywienie. Zdolność bezinteresownego aportowania, udoskonalona u wielu
współczesnych ras psów myśliwskich wzięła się właśnie ze zwyczaju dzielenia się zdobyczą
ze słabszymi.
Utrwaleniu tego odruchu służy popularna zabawa z psem polegająca na przynoszeniu
rzuconego przez człowieka patyka lub piłki.
Dlaczego psy czasem jedzą trawę
Zarówno psy, jak i koty, mimo że są drapieżnikami, lubią czasem łapać zębami i jeść
źdźbła trawy w ogrodzie. Zazwyczaj ich nie połykają, tylko wysysają sok, wypluwając stałą
tkankę roślinną. Stwierdzono, że dla kotów trawa jest źródłem witamin, zwłaszcza kwasu
foliowego, którymi uzupełniają swoją mięsną dietę. Być może z psami jest podobnie, choć
podaje się jeszcze inne przyczyny takiego stanu rzeczy.
Niektórzy posiadacze psów zauważyli, że ich pupile interesują się trawą tylko wtedy,
kiedy cierpią na jakieś zaburzenia w trawieniu. Często też po najedzeniu się trawy zaraz
wymiotują. Można się domyślać, że po trawę sięgają psy, które otrzymują w paszy zbyt mało
balastu i to jego niedobór spowodował ich złe samopoczucie. Spożycie nieodpowiedniej
trawy pogarsza ich stan — stąd wymioty.
Istnieje też pogląd, że psy, które zjadły coś niestrawnego, celowo jedzą trawę, aby
zmusić się do wymiotów. Nie jest to jednak hipoteza zbyt prawdopodobna, gdyż psom
wymioty przychodzą łatwo i nie muszą sztucznie ich wywoływać.
Czy pies ma dobry wzrok
Zasadniczo psy widzą dobrze, lecz pod wieloma względami inaczej niż my. Przez
wiele lat sądzono, że psy nie odróżniają kolorów i widzą wszystko w tonacji czarno-białej. W
tej chwili wiadomo już, że tak nie jest, niemniej kolor dla psów nie jest czymś specjalnie
ważnym. Rzecz w stosunku pręcików do czopów na siatkówce oka psa — psy mają więcej
pręcików niż ludzie. Pręciki umożliwiają odróżnianie barw czarnej i białej oraz ułatwiają
widzenie w półmroku; natomiast czopki umożliwiają widzenie kolorów. Oczy psa mają
więcej pręcików, gdyż w naturze porą największej aktywności psowatych jest świt i zmierzch.
Jest to widzenie zmrokowe, typowe dla większości ssaków. Człowiek, o „dziennym" rodzaju
widzenia, jest pod tym względem nietypowym ssakiem.
Pewna, choć nieduża liczba czopków na siatkówce oka psa świadczy o tym, że w
pewnym stopniu pies musi dostrzegać kolory. Najtrafniej ujął to biegły okulista Gordon
Walls: „Zwierzę na poły nocne, bogato wyposażone w pręciki (jakim jest pies — przyp. aut.),
może postrzegać najostrzejsze pasma widma barwnego najwyżej jako lekko pastelowe
odcienie". W każdym razie lepiej, że pies idąc z nami na spacer widzi przynajmniej pastelowe
tony otaczającego pejzażu, niż miałby nie dostrzegać ich w ogóle.
W słabym świetle pies ma natomiast nad nami przewagę. Tylna ściana jego gałki
ocznej zawiera warstwę odbijającą światło, co wydatnie wzmacnia widoczność obrazu. Ten
sam mechanizm funkcjonuje u kotów, dlatego ich oczy, podobnie jak oczy psów, świecą w
ciemności.
Dalsze różnice między naszymi a psimi oczami polegają na tym, że psy dokładniej
widzą wszelkie poruszenia, gorzej zaś szczegóły obrazu. Nieruchomy obiekt znajdujący się w
dużej odległości może nie być przez nie zauważony. To dlatego wiele gatunków zwierząt, na
które polują psowate, ratuje życie zastygając w bezruchu, zamiast podejmować próby
ucieczki. Doświadczalnie stwierdzono, że pies nie zauważy swojego właściciela z odległości
około 300 metrów, jeśli ten nie będzie się ruszał. Owczarek z odległości nawet mili (około
1600 metrów) dostrzeże natomiast owczarza, który daje mu energiczne sygnały gestami rąk.
Wyczulenie na ruch jest szczególnie ważną cechą psiego wzroku w czasie długiego pościgu
za zwierzyną. Kiedy bowiem ofiara ucieka, oczy psa osiągają maksimum sprawności.
Przy polowaniu dużą rolę odgrywa u psa jego szerokie pole widzenia. Najszersze,
dzięki wąskiej głowie, ma chart — do 270°. Pole widzenia przeciętnego psa sięga około 250°,
u ras o spłaszczonej części twarzowej nieco mniej, zawsze jednak jest szersze niż u
człowieka, u którego wynosi 180°. Oznacza to, że pies może dostrzegać nawet małe
poruszenia na dużo szerszym horyzoncie niż my, płaci jednak za to mniejszym o połowę
zasięgiem widzenia obuocznego. Dlatego człowiek lepiej od psa potrafi oceniać odległość.
Czy pies ma dobry słuch
Psy słyszą dźwięki o niskiej częstotliwości mniej więcej tak samo jak my. Dźwięki
wysokie słyszą natomiast dużo lepiej. Górna granica częstotliwości bodźców akustycznych
słyszalnych przez człowieka waha się od trzydziestu tysięcy herców w dzieciństwie, poprzez
20 tysięcy w wieku dojrzałym, do dwunastu tysięcy na starość. Górna granica słyszalności u
psa wynosi natomiast 35—40 tysięcy herców, a według najnowszych badań rosyjskich nawet
100 tysięcy.
Dzięki temu pies słyszy to, co dla nas jest ultradźwiękiem. Jeżeli nagle, bez widocznej
przyczyny, nadstawia uszu i zaczyna nasłuchiwać — może to oznaczać, że usłyszał
niesłyszalny dla nas pisk myszy lub nietoperza. Tak czuły słuch rozwinął się u dzikich
przodków psa, gdyż był im potrzebny do wykrywania drobnej zwierzyny — takiej jak
gryzonie.
Dzięki temu zmysłowi naszym psom domowym można przypisywać zdolności z
pogranicza telepatii. Zaobserwujmy zachowanie psa, gdy jego pan wraca z pracy. Zanim ktoś
z domowników usłyszy jakiś konkretny odgłos, pies już zrywa się ze swojego posłania i
niespokojnie kręci przy drzwiach. Jeżeli pan wraca do domu piechotą, pies jest w stanie
odróżnić jego kroki od kroków setek innych ludzi na ulicy. Jeżeli zaś przyjeżdża samochodem
— odróżnia odgłos silnika od wszystkich innych przejeżdżających pod domem.
Jeżeli komuś trudno uwierzyć w aż tak wielką czułość słuchu psa, wystarczy
uświadomić sobie, że w stanie dzikim wilki słyszą wycie innych wilków z odległości ponad
czterech mil (około sześciu i pół kilometra).
Jak czuły jest psi węch
W świecie zapachów człowiek zajmuje dosyć podrzędną pozycję. Skala doznań
węchowych przeciętnego psa jest nam tak obca jak temuż psu — powiedzmy — wyższa
matematyka! Czułość węchu człowieka i psa trudno obiektywnie porównać. Niektóre
autorytety naukowe oceniają, że jest między nimi różnica jak l: 100, inne sądzą, że pies
przewyższa nas pod tym względem milion, a nawet sto milionów razy!
Tak naprawdę porównywalna może być tylko zdolność wyczuwania określonej
substancji chemicznej. Na niektóre zapachy, takie, które nie mają dla nich żadnego
praktycznego znaczenia —jak na przykład kwiatów — psy reagują tylko nieco silniej niż my.
Jeśli chodzi natomiast o wyczuwanie na przykład kwasu masłowego, który jest składnikiem
potu, testy wykazały, że psy są nań przynajmniej milion razy wrażliwsze niż my.
Imponujące są wyniki prób na wykrywanie zapachu potu. Znany jest na przykład „test
rzuconego kamienia", polegający na tym, że spośród sześciu ludzi każdy podnosi z ziemi
kamyk i odrzuca go tak daleko, jak tylko może. Badany pies może wtedy powąchać rękę
któregoś z tych ludzi, po czym biegnie i bezbłędnie aportuje właściwy kamyk. Wystarczy,
aby człowiek trzymał go w dłoni przez czas potrzebny na wykonanie rzutu, a już zostaje na
nim wystarczająca ilość potu, aby pies ją rozpoznał.
Jeszcze bardziej zaskakujący jest „test szklanych płytek". Polega na tym, że człowiek
dotyka przez chwilę czubkiem palca tylko jednej z zestawu szklanych płytek. Potem
przechowuje się je około sześciu tygodni, ale i tak po tym okresie pies potrafi rozpoznać
płytkę.
Zapach potu z ludzkich stóp jest dla psa jeszcze łatwiej rozpoznawalny. Psy rasy
bloodhound potrafią wytropić człowieka, idąc po śladzie sprzed czterech dni, na dystansie do
stu mil. Indywidualny zapach stóp ludzkich jest dla psa tak silnie wyczuwalny, że potrafi on
zidentyfikować konkretnego człowieka na obszarze wydeptanym przez setki obutych stóp.
Ponieważ pies posiada około 220 milionów komórek węchowych (człowiek ma ich
tylko 5 milionów), możliwości jego nosa są często wykorzystywane. Wymienione już
bloodhoundy wsławiły się tropieniem zbiegłych niewolników, a potem zwykłych
przestępców, ale mało kto wie, że psy potrafią także odróżnić po zapachu bliźnięta
jednojajowe od dwujajowych. Indywidualny zapach człowieka jest bowiem cechą
dziedziczną, a więc u bliźniąt jednojajowych jest identyczny i nawet pies go nie rozróżni,
natomiast bliźnięta dwujajowe mają każde inny zapach, rozpoznawany przez psa z łatwością.
Do najbardziej typowych zadań dla psiego nosa należą: wykrywanie trufli pod ziemią,
narkotyków i materiałów wybuchowych w bagażach oraz ludzi pod lawinami.
Najpopularniejsze narkotyki, jak marihuana, kokaina i heroina, mają charakterystyczny
zapach, który psy potrafią wywęszyć, mimo że przemytnicy robią wszystko, aby je
zamaskować. Ale nawet korzenne przyprawy, perfumy, tytoń, cebula czy naftalina
umieszczane wokół paczuszek z narkotykami nie są w stanie zmylić szkolonego psa z
brygady antynarkotykowej. Z kolei psy z brygad antyterrorystycznych z łatwością rozpoznają
zapach siarki charakterystyczny dla prochu strzelniczego oraz kwaśny zapach nitrogliceryny.
Jeśli chodzi o rozróżnianie zapachów, psiemu nosowi nie dorównało dotąd żadne urządzenie
zbudowane przez człowieka.
Na kształtowanie się w trakcie ewolucji nadzwyczajnych walorów węchu psa
wpłynęła potrzeba rozpoznawania potencjalnej zdobyczy z dużej odległości. Zaobserwowano,
że wilk był w stanie wyczuć z wiatrem zapach jelenia z odległości około półtorej mili. Kiedy
tylko wataha zwietrzy tak dużą zwierzynę, wszystkie zastygają w bezruchu i ustawiają się
przodem do ofiary. Stoją tak przez chwilę, upewniając się, czy to rzeczywiście ten zapach,
potem zbijają się w gromadkę, nosami do siebie, z ogonami drżącymi z podniecenia. Po
jakichś dziesięciu—piętnastu sekundach zgodnie ruszają do ataku. Dla tej grupy zwierząt,
zwłaszcza gdy żyją na dalekiej Pomocy, ostrość powonienia decyduje o życiu lub śmierci, ale
i nasze psy domowe odziedziczyły tę cechę.
Dlaczego pies lubi tarzać się w nieczystościach
Pies może zaszokować swego pana, jeśli nagle przyjdzie mu chętka położyć się na
jakimś cuchnącym przedmiocie i z zapałem się w nim wytarzać. W czasie długiego spaceru
może się natknąć na padlinę w stanie rozkładu, krowi placek lub końskie łajno. Usiłuje ponoć
w ten sposób zagłuszyć swoim zapachem woń rywala, podobnie jak pies, który znajduje
„wizytówkę zapachową" innego psa na słupku i musi natychmiast pokryć ją swoim
zapachem, sikając dokładnie w tym samym miejscu.
W tym rozumowaniu tkwi jednak błąd. Osobisty zapach zostawiony przez
ocierającego się o coś psa jest dużo słabszy niż zapach jego moczu i kału. Cuchnące
substancje, w których pies się tarza, mają własny silny odór, jeśli więc chodziło o zagłuszenie
go, większy sens miałoby oddawanie na nie dużych ilości swojego moczu i kału. Tego jednak
nie zaobserwowano u żadnego psa. Chyba więc przyczyna takiego zachowania jest inna.
Jest bardziej prawdopodobne, że pies sam chce przesiąknąć obcym zapachem.
Tarzając się na krowim placku bądź na równie „aromatycznych" odchodach innych zwierząt,
nasyca ich zapachem swoją sierść, dzięki czemu, gdy później poluje na te same zwierzęta, jest
dla nich trudny do zwietrzenia. Nawet fetor gnijącej padliny, chociaż nie nadaje psu (wilkowi)
zapachu jego zdobyczy, tłumi jego własną woń.
Jeszcze inne znaczenie ma to „perfumowanie się" psa lub wilka żyjącego w stadzie.
Jeżeli dziki pies wytarza się w odchodach zwierzęcia, na które normalnie poluje, zapach ten
dla innych członków stada jest cenną informacją, że taka zwierzyna znajduje się w pobliżu.
Towarzysze obwąchują go starannie i to może być sygnał do grupowego polowania, choć nie
zaobserwowano, aby było ono bezpośrednim następstwem opisanego zachowania.
Z drugiej strony w warunkach laboratoryjnych stwierdzono, że pies tarza się w bardzo
różnych, dziwnie pachnących substancjach, jak skórka cytrynowa, perfumy, tytoń i gnijące
odpadki. Podważa to zarówno teorię o zagłuszaniu własnego zapachu psa wonią ofiary, jak i o
dawaniu tym sposobem sygnału dla stada do wszczęcia polowania. Może każda silnie
woniejąca substancja, bez względu na jej rodzaj, wprawia psa w swoiste podniecenie? Nie jest
to jednak argument wielkiej wagi, bo trudno go zarówno udowodnić, jak i obalić.
Trzeba też wziąć pod uwagę, że w naturalnym środowisku dzikich przodków psa
najczęściej spotykanym źródłem silnego zapachu były odchody zwierzyny łownej. Żadna
padlina nie utrzymałaby się bowiem tak długo, aby zacząć się rozkładać i śmierdzieć, bo dużo
wcześniej zostałaby zjedzona. A perfum ani tytoniu w takim otoczeniu nie było. Dlatego
atawistyczne zachowania współczesnych, domowych psów są tylko szczątkową pozostałością
tego, co kiedyś ułatwiało im przeżycie.
Dlaczego psy czasem saneczkują
Pocieranie o ziemię zadem jest u psów normalnym zachowaniem, mającym na celu
pozostawienie wydzieliny gruczołów okołoodbytowych. Wiele innych gatunków zwierząt
drapieżnych ma również gruczoły wonne w tych miejscach i wyciskając na ziemię ich
wydzielinę, zaznaczają granicę swego terytorium. Szczególnie udoskonalona jest ta cecha u
wielkiej pandy, u której zarówno osobniki męskie, i jak żeńskie regularnie obchodzą swój
teren, zatrzymując się przy każdym kamieniu lub pniu drzewa i ocierają o nie swoje zady,
znacząc je wydzieliną.
Jednak u trzymanego w domu psa takie suwanie pośladkami po ziemi, nazywane przez
weterynarza „saneczkowaniem", nie zawsze jest zdrowym, normalnym objawem. Badanie
często „saneczkujących" psów wykazało, że cierpią na zapalenie zatok przy odbytowych, co
sprawia im ból. Ruchy trące mają wtedy przynieść ulgę.
Zatoki przyodbytowe są parzystymi otworami wielkości ziaren grochu, po obu
stronach odbytu psa, około 5—6 milimetrów od jego ujścia. Zatoki te opróżniane są
automatycznie; ilekroć pies oddaje kał, dodaje do niego swojej silnie pachnącej wydzieliny.
Na zapach ten nie mają wpływu sezonowe zmiany poziomu hormonów. „Akcent zapachowy"
dodawany do kału nie ma nic wspólnego ze sferą zachowań płciowych. Ma natomiast
związek z „zapachowym identyfikatorem psa". Wśród ludzi czynnikami identyfikującymi są
ich twarze, z tym że kryminalistów rozpoznajemy także po odciskach palców, a tych, co do
nas napisali — po ich podpisie. Dla psów identyfikatorem jest ich niepowtarzalna nuta
zapachowa.
Kiedy spotkają się dwa psy o wysokiej pozycji w hierarchii stadnej, zaczynają
obwąchiwać swoje podogonia. Sztywno uniesione w górze ogony lekko drżą, co podrażnia
nieco zatoki przyodbytowe i wydostaje się z nich odrobina wonnej wydzieliny. Zapach jej
działa na psy tak jak na nas widok twarzy dawno nie widzianych przyjaciół. W tym zapachu
zawarte są informacje o stanie zdrowia, aktualnym nastroju ich posiadaczy i nie wiadomo,
jakie jeszcze, ale na pewno pełniące ważną rolę w życiu społecznym psów.
Z tego też względu zablokowanie tych zatok jest dla psa swego rodzaju
kompromitacją towarzyską. Pies cierpiący na tę dolegliwość rozpaczliwie trze tylną częścią
ciała o ziemię, aby uwolnić się od kłopotliwej blokady.
Jak suka postępuje ze swymi szczeniakami
Ciąża u suki trwa dziewięć tygodni. Na dzień przed porodem suka staje się
niespokojna i nie chce jeść. Może być wtedy agresywniejsza wobec obcych, za to bardziej
przyjazna dla domowników. Jeżeli ma przygotowane specjalne legowisko, przed samym
porodem kładzie się w nim na boku, grzbietem do ściany. Przyspieszone oddychanie na
przemian ze zwolnionym sygnalizują, że zbliża się rozwiązanie.
Porodowi pierwszego szczeniaka towarzyszy drżenie ciała matki i gwałtowne ruchy
tylnych nóg. Szczenięta rodzą się mniej więcej co pół godziny. Po urodzeniu każdego z nich
suka wykonuje instynktowne czynności: usuwa błony płodowe; wylizuje szczeniaka, dopóki
nie zacznie sam oddychać; przegryza pępowinę w odległości 5—7,5 centymetra od brzuszka
szczenięcia; zjada łożysko i podpycha szczenię w stronę swego brzucha. Potem zwija się w
kłębek wokół już urodzonego szczeniaka i czeka na następne. Wydanie na świat miotu o
średniej liczebności pięciu szczeniąt zajmuje kilka godzin.
Zachowanie suki i przebieg porodu są na ogół podobne jak u kotki. Różnice dotyczą
przygotowania legowiska do porodu. Suka nawet w przygotowanej dla niej skrzynce
wykonuje rozpaczliwe ruchy, jakby chciała wygrzebać w niej norę. Kotka niczego takiego nie
robi, bo inne są instynktowne zachowania dzikich przodków tego gatunku.
Koty grzebią w ziemi, aby zakopać swoje odchody, natomiast same nigdy nie kopią
sobie nor do porodu. W stanie dzikim szukają aż do skutku gotowej, wygodnej jaskini (to
dlatego domowe kotki wybierają nieraz w tym celu zaciszną szafę czy kredens). Wilczyce
natomiast same kopią nory, zwykle na zboczu pagórka, blisko źródła wody pitnej, z wejściem
najchętniej ukrytym pod głazem lub pniem drzewa, żeby strop się nie zawalił. Samo wejście
do nory ma zwykle szerokość około 60 centymetrów i prowadzi do tunelu długości mniej
więcej 4,2 metra. Na końcu tunel rozszerza się we właściwą jamę, gdzie młode wilczki
przyjdą na świat i spędzą trzy pierwsze tygodnie życia. Niektóre wilcze nory mają po kilka
wlotów i wykonanie ich wymaga | długiego kopania połączonego z usuwaniem dużej ilości
ziemi. Mało tego, wilczyca zwykle nie zadowala się jedną norą. Na wszelki wypadek
przygotowuje drugą, awaryjną, żeby w razie czego przenieść tam młode.
Po dzikich przodkach domowej suce pozostał tylko szczątkowy odruch
wygrzebywania jamy w dnie skrzyni porodowej. Trzeba jednak wziąć pod uwagę, jak w
oczach psa prezentuje się nasze mieszkanie. W normalnym mieszkaniu jest zawsze kilkoro
drzwi, które prowadzą do różnych korytarzy i pokojów. Według psich kryteriów jest to jedna
wielka nora z kilkoma wejściami i tunelami prowadzącymi do rozszerzających się komór.
Wygląda więc na to, że ludzie wykonali za sukę wszystkie prace związane z wyko-paniem
nory. Zapomnieli tylko o jednym: że właściwa komora porodowa powinna mieć na dnie
przytulne zagłębienie. Suka usiłuje usunąć to zaniedbanie i stąd jedyny odruch, jaki jej
jeszcze został — grzebanie w dnie skrzynki porodowej.
Szczególną cechą towarzyszącą u domowych psów są próby robienia sobie gniazda w
skrzynce porodowej. Wielu posiadaczy psów zaobserwowało, że jeśli ich suki miały w
swoich skrzynkach porodowych stare szmaty lub gazety, darły je na strzępy. Jest to
zachowanie charakterystyczne dla psów udomowionych, gdyż nie stwierdzono, aby wilczyce
przygotowywały sobie jakieś specjalne gniazda w jamach. A więc wydaje się, że pies
domowy wzbogacił sferę swoich instynktownych zachowań odruchami nie występującymi u
jego dzikich przodków.
Kiedy już wszystkie szczeniaki przyszły na świat, zostały wylizane i podsunięte do
brzucha matki, suka odpoczywa, a małe zaczynają ssać pierwsze mleko, czyli siarę,
zawierającą przeciwciała uodparniające szczenięta na choroby. Na tym etapie pojawiają się
następne różnice między psem a kotem. Szczenięta nie czują się tak przywiązane do
konkretnych sutków jak kocięta. Każdy kociak wybiera sobie jeden sutek i przy ssaniu nigdy
go nie zmienia. Szczeniętom jest natomiast obojętne, z którego sutka ssą mleko. Przyczyną
tych różnic jest prawdopodobnie fakt, że kocięta mają ostre pazurki, a szczenięta — tępe.
Bójki między kociętami sprawiałyby tylko niepotrzebny ból ich matce, lepiej więc, żeby
każdy trzymał się wyznaczonego sutka. Suce nie przeszkadza natomiast, że szczenięta biją się
ze sobą, bo z ich tępymi pazurkami jest to niegroźne.
Jakie jest tempo rozwoju szczeniąt
Szczenięta poszczególnych ras różnią się rozmiarami i wagą, ale wszystkie rodzą się
ślepe i głuche. Młody wilk przy urodzeniu waży około 45 deka-gramów.
Przeciętny miot składa się z pięciorga szczeniąt (dokładna średnia liczebność
obliczona na podstawie 506 miotów wynosiła 4,92 sztuki). Mioty liczące ponad dwanaście
osobników zdarzają się sporadycznie.
W pierwszych dniach życia szczenię przez 90 procent doby śpi, a przez pozostałe 10
procent ssie. Tak więc większą część „fazy noworodkowej" przesypia.
W trzynastym dniu szczeniętom zwykle otwierają się już oczy. W zależności od
rasy od tej normy są 1 oczywiście odchylenia. Z miotu dziesięciu foksterierów f dziewięć w
tym wieku będzie już patrzeć, natomiast spośród dziesięciu psów gończych beagle w tym
samym wieku — tylko jeden. Do dwudziestego pierwszego dnia życia otworzą się oczy
szczeniakom wszystkich ras. Mniej więcej w tym wieku psy zaczynają też słyszeć i pojawiają
się,| u nich pierwsze reakcje „zaniepokojenia".
Trzytygodniowe szczeniaki zaczynają też merdać ogonkami i próbują szczekać. W
tym wieku odchodzą już dalej od gniazda, gdy czują potrzebę oddania moczu i kału.
Czterotygodniowe, normalnie rozwijające się szczenięta osiągają już siedmiokrotność
wagi urodzeniowej. Zaczyna się wtedy okres ich „uspołeczniania" — większość czasu
zajmuje im zabawa i nauka typowych dla gatunku zachowań.
W wieku pięciu tygodni pełny rozwój osiągają mięśnie części twarzowej. Dzięki temu
szczeniaki zyskują możność porozumiewania się za pomocą mimiki. Wśród szczeniaków w
wieku sześciu tygodni powstają już zawiązki hierarchii stadnej, wskutek czego osobniki
drobniejsze i słabsze są prześladowane przez silniejsze rodzeństwo.
Po siedmiu tygodniach od porodu u suki ustaje laktacja. Jest to najlepszy moment do
sprzedaży lub oddania szczeniąt w obce ręce. Wtedy bowiem najszybciej zaadaptują się do
życia w nowym domu. Oczywiście także pod tym względem bywają różnice międzyrasowe
— czasem ten optymalny moment następuje w dziesiątym tygodniu.
Kiedy szczeniaki mają już około dwunastu tygodni, kończy się okres ich wczesnego
uspołeczniania, a zaczyna faza „młodzieńcza". Dzikie szczenię w tym wieku zaczyna już brać
czynny udział w życiu stada, także w grupowych polowaniach. W wieku szesnastu tygodni
zaczynają im się wyrzynać stałe zęby i proces ten trwa do dwudziestu czterech tygodni.
Sześciomiesięczne psy płci męskiej zaczynają podnosić nogę przy siusianiu i osiągają
dojrzałość płciową. Pełna dojrzałość w tym zakresie przypada u obu płci na okres od szóstego
do dziewiątego miesiąca życia, choć i tu występują różnice rasowe. Zdarzają się osobniki w
pełni dojrzewające dopiero w wieku dziesięciu—dwunastu miesięcy.
Jak się odłącza szczenięta od matki
W pierwszych trzech tygodniach życia szczenięta żywią się wyłącznie mlekiem matki.
Przy karmieniu suka leży, a małe ssą jej sutki, pobudzając wypływ mleka przez naciskanie
przednimi łapkami jej brzucha. W tym okresie suka większość czasu spędza z dziećmi, ale
gdy osiągną wiek trzech—czterech tygodni, zaczyna już na dłużej zostawiać je same. Mało
tego, gdy wróci, nie kładzie się od razu w pozycji ułatwiającej ssanie. Ponieważ jednak
szczeniaki są już bardziej ruchliwe, próbują same dosięgnąć sutków i suka karmi je stojąc. W
miarę jak szczeniaki są coraz lepiej rozwinięte, suka staje się niecierpliwa i próbuje od nich
uciec. Wtedy pieski uwieszają się u jej sutków i ssą „w biegu".
Kiedy szczenięta kończą pięć tygodni, suka nawet warczy na nie lub kłapie im zębami
przed nosem, gdy próbują sięgnąć do jej sutków. Oczywiście, nie gryzie ich, tylko straszy, ale
i tak szczenięta są zaskoczone, że nagle zamyka się przed nimi źródło mleka. W ciągu
najbliższych dwóch tygodni suka od czasu do czasu daje małym possać, ale po siedmiu
tygodniach od porodu laktacja całkowicie ustaje. Można powiedzieć, że szczenięta są już
odsądzone. Oczywiście mogą tu zachodzić różnice — niektóre suki mają mleko aż do
dziesięciu tygodni.
Jeżeli to wszystko dzieje się w ludzkim domu, hodowca natychmiast zaczyna
dokarmiać szczeniaki mlekiem podawanym w miseczkach i specjalną karmą dla szczeniąt.
Suka chętnie na to przystaje, gdyż jest to dla niej wygodne. A co się dzieje u psów i ich
krewniaków żyjących dziko?
W warunkach naturalnych suki umieją łagodnie przestawić młode na pokarm stały.
Dzielą się z nimi zwymiotowanym, częściowo przetrawionym własnym posiłkiem. Gdy
bowiem dzika suka (czy wilczyca) zaczyna zostawiać trzy-czterotygodniowe szczenięta same
— udaje się w tym czasie na polowanie. To, co upoluje, zjada i wraca do nory. Tam witają ją
szczenięta, które czują od niej zapach pożywienia, co zachęca je do obwąchiwania jej pyska.
Nie tylko wąchają, lecz i oblizują go, szczypią i trącają łapą. Te odruchy, podobnie jak odruch
otwierania dziobów u piskląt w gnieździe, każą matce zwracać częściowo już strawione
pożywienie.
Tym sposobem matka dostarcza szczeniętom najlepszego w tym wieku pokarmu.
Przecież dopiero im się zaczynają wyrzynać mleczne ząbki, nie umieją więc jeszcze dobrze
żuć. Z czasem samica dostarcza młodym coraz bardziej stałego pokarmu, aż w końcu przejdą
już wyłącznie na ten rodzaj diety. Dwunastotygodniowe szczenięta zaczynają już same
polować, oczywiście, wciąż jeszcze z pomocą rodziców.
Udomowione suki często nie mają okazji dawać szczeniętom częściowo strawionego
pokarmu. Po prostu szczeniaki w trakcie odsądzania są tak obficie karmione przez hodowcę,
że nie czują potrzeby pobudzania u matki odruchu zwracania. Czasem jednak ta atawistyczna
reakcja występuje. Wtedy nieraz nieświadomy właściciel dzwoni w panice do weterynarza,
informując go, że karmiąca suka pewnie zachorowała, bo zaczęła wymiotować. Nie
rozumiejąc sytuacji, uprząta też zwykle zwrócony przez sukę pokarm w obawie, by nie
zaszkodził małym. I tak bezwiednie pozbawia szczenięta najbardziej odpowiedniej w ich
wieku naturalnej karmy.
Na podstawie obserwacji żyjących dziko wilków widać, że w ich życiu stadnym ten
rodzaj karmienia odgrywa jeszcze większą rolę. Kiedy wilczyca zostaje w norze, gdyż czuje,
że zbliża się poród, inni członkowie stada przynoszą jej „spreparowaną" w ten sposób część
własnego łupu. Również w pierwszych dniach życia szczeniąt, kiedy wilczyca jeszcze nie
może od nich odejść, jest dalej karmiona. Kiedy szczeniaki są już większe i matka może
zostawić je w norze, aby ruszyć na polowanie — przynosi im przeżute i częściowo
przetrawione mięso. Robi to zresztą nie tylko matka — także inni członkowie stada, nawet
samce dokarmiają młode wilczki. Basiory są zaskakująco troskliwe dla szczeniaków.
Odchodzą nierzadko ponad 90 km od nory dla zdobycia łupu, a potem spieszą się z
powrotem, aby „przechowywane" w żołądku mięso nie zostało zanadto strawione.
W zachowaniu wilków można przy tym zaobserwować zadziwiającą subtelność.
Osobniki dorosłe są przyzwyczajone do zjadania nieświeżego czy wręcz zepsutego mięsa,
lecz nigdy nie przyniosą czegoś takiego szczeniakom. Jakby wiedząc, że młode mają
delikatne żołądki, starsze wilki oddają im tylko mięso ze świeżo ubitej zwierzyny. Mało tego,
to mięso jest im precyzyjnie wydzielane. Wilki wypluwają je w małych ilościach, aby każdy
szczeniak mógł otrzymać odpowiednią porcję.
Kiedy małe wilczki mają już komplet ostrych ząbków, dorośli członkowie stada nie
połykają już i nie przetrawiają przeznaczonego dla nich mięsa, lecz przynoszą im w zębach
całe ochłapy. Nieraz wymaga to dużego wysiłku fizycznego. Widziano na przykład, jak
wilczyca przez ponad półtora kilometra dźwigała w zębach dla swoich młodych połowę nogi
łosia.
W porównaniu ze swoimi dzikimi przodkami nasze domowe psy wydają się niezbyt
opiekuńczymi rodzicami. Trzeba jednak pamiętać, że częściowo rolę „członków stada"
przejęli tu ich właściciele. Kiedy dokarmiamy szczenięta przeznaczoną dla nich karmą,
pomagamy suce w taki sam naturalny sposób, jak robiliby to inni członkowie watahy. Suka
jest z tego bardzo zadowolona, bo szczeniaki się jej nie naprzykrzają.
Naturalny sposób odłączenia szczeniąt od matki ma także swój „ludzki aspekt". Jeżeli
u kogoś karmienie młodych zwymiotowanym pokarmem budzi niesmak, powinien zdać sobie
sprawę, że przed wynalezieniem licznych odżywek dla dzieci także ludzkie niemowlęta były
w ten sposób karmione. Jeszcze dziś w niektórych prymitywnych społeczeństwach matki
przeżuwają pokarm na papkę i wprost „z ust do ust" podają go niemowlętom. Właśnie takie
karmienie dało początek miłosnym pocałunkom u ludzi (Jedzenie sobie z dzióbków").
Dlatego, jeśli nazywamy „całowaniem" lizanie nas przez psa po twarzy, jesteśmy bliżsi
prawdy, niż nam się to wydaje.
Dlaczego szczeniaki tak lubią obgryzać nasze kapcie
Posiadacze psów wiedzą z własnego doświadczenia, że starsze szczeniaki przechodzą
zwykle przez fazę niszczenia rzeczy. Przeważnie ich ofiarą padają nasze kapcie i rękawiczki,
ale mogą to też być dziecięce zabawki, gazety, a nawet listy, które listonosz wsuwa nam przez
szparę w drzwiach. Kiedy szczeniak złapie w zęby taki przedmiot, to nie tylko gryzie go i
przeżuwa, ale także zajadle nim potrząsa, jakby trenował zabijanie swojej ofiary. Jeżeli jest to
gazeta, bywa zwykle porwana w strzępy, jakby to był upolowany ptak obdzierany przez psa z
przeszkadzających mu piór. Niejeden właściciel stwierdza z goryczą, że kiedy już szczeniak
dorwał się do porannej poczty, to jego ofiarą padły ważne listy, a rachunki pozostały
nietknięte. To wcale nie żart — po prostu rachunki i inne urzędowe pisma przychodzą zwykle
w brązowych kopertach, które psu mniej rzucają się w oczy niż białe.
Takie zachowanie powodowane jest trzema istotnymi cechami wieku szczenięcego.
Pierwszą z nich jest przyrodzona temu wiekowi chęć do zabawy. Dorastające szczeniaki mają
genetycznie zakodowaną ciekawość świata, przejawiającą się w „badaniu" wszystkiego w
swoim otoczeniu. Dzikie psy, jeśli chcą przeżyć, muszą dobrze znać właściwości
wszystkiego, co je otacza. Udomowienie zapewniło psom bardziej bezpieczne życie, ale
pewne atawistyczne zachowania im pozostały.
Drugą charakterystyczną cechą wieku szczenięcego jest ząbkowanie. Między
czwartym a szóstym miesiącem życia następuje u psa zmiana zębów na stałe. W tym okresie
pies czuje potrzebę gryzienia i żucia twardych przedmiotów, bo to ułatwia wyrzynanie się
zębów. Gotowa, miękka karma dla psów nie spełnia tych wymogów, toteż jeżeli pies nie
dostanie do gryzienia czegoś twardego, na przykład kości, sam będzie sobie szukał
odpowiednich (według niego) przedmiotów.
Trzecim zjawiskiem występującym w tym wieku jest faza przygotowawcza przed
uczestnictwem w polowaniach. Szczeniak jest wtedy na tyle wyrośnięty, że zaczyna się
interesować zwierzyną, ale jeszcze nie dość sprawny, by mocją samemu schwytać.
Odpowiada to okresowi, w którym dorośli członkowie stada przynoszą młodym do nory duże
kawały mięsa. Starsze psy (wilki), których rolę pełni obecnie właściciel, rzucały przyniesione
mięso na dno nory, aby zajęły się nim młode. Dlatego nic dziwnego, że szczeniak uważa
kapeć zostawiony na dywanie lub paczkę na wycieraczce za taki właśnie „prezent" od
przewodnika stada. Młody pies chce, gryząc taki przedmiot, przygotowywać się do roli
pełnosprawnego członka stada, dlatego jest dlań niezrozumiałe i przykre, że się za to na niego
gniewamy.
Jak wyglądają psie zaloty
U psów dymorfizm płciowy przejawia się w różnych okresach aktywności. U ludzi
zarówno mężczyźni, jak i kobiety zachowują aktywność płciową przez cały rok, u niektórych
innych gatunków zwierząt obie płci razem wchodzą w krótki sezon godowy. U psów panuje
natomiast w tym zakresie nierówność, bo samiec może być aktywny przez cały rok, podczas
gdy suka — tylko przez dwa krótkie okresy w roku. Dlatego psy przez większą część roku są
pod tym względem sfrustrowane.
Mało tego, gdy suka dostanie wreszcie cieczki, to w jej początkowym stadium będzie
„grać psu na nerwach" jeszcze bardziej. Na dobrą sprawę przyjmie psie zaloty tylko przez
kilka dni wczesną wiosną i drugie tyle jesienią. Toteż pies, który miał tyle szczęścia, że
właściciele go nie wykastrowali, nie odciągają go od każdej suki w polu widzenia ani nie
zamykają, kiedy ma cieczkę suka sąsiadów, nie został pokonany przez inne psy w walce o
sukę ani przez tę samą, wybredną sukę odrzucony — będzie sfrustrowany tylko przez
pięćdziesiąt spośród pięćdziesięciu dwóch tygodni w roku. Inne psy będą sfrustrowane przez
całe pięćdziesiąt dwa tygodnie.
Sukom też nie jest lekko. Jeśli nawet nie zostały wysterylizowane, to na czas cieczki
zamyka się je w domu, szprycuje środkami antykoncepcyjnymi lub zakłada psie
odpowiedniki „pasa cnoty". Jeśli już mają takie szczęście, że doprowadzi się je do pokrycia
wyznaczonym reproduktorem — cała ich przyjemność ogranicza się do „szybkiego
numerku", jak nazywają to w burdelach.
Trudno winić o to nas — ludzi. Gdybyśmy pozwolili psom rozmnażać się w sposób
niekontrolowany — świat byłby pełen szczeniaków. I tak każdego roku usypia się w
schroniskach tysiące psów. Oznacza to, że rzadziej trafia się okazja do zaobserwowania
szczegółowego przebiegu psich zachowań płciowych. Kiedy i psy, i suki mają w „tych
rzeczach" pełną swobodę działania, akcja rozwija się następująco.
W pierwszym etapie, zwanym wzrostowym (od wzrostu pęcherzyka jajnikowego),
suka staje się niespokojna i przejawia chęć do wędrówek. W tym czasie pije więcej niż
zazwyczaj i oddaje też więcej moczu. Zapach moczu, pozostawianego na trasach spacerów,
jest bardzo atrakcyjny dla psów. Wąchając go, spoglądają skupionym wzrokiem przed siebie,
jak kiper przy degustacji rzadkiego rocznika wina. Wabiący zapach wydzieliny z pochwy suki
jest wyczuwalny na dużą odległość. Srom suki obrzęka, a wydzielina pod koniec tego
pierwszego okresu staje się krwawa. Z tej przyczyny ludzie czasem nazywają cieczkę u suk
„menstruacją", ale nie jest to odpowiednik miesiączki u kobiet. U kobiet miesiączka oznacza
złuszczanie się błony śluzowej macicy po owulacji nie zakończonej zapłodnieniem. U suk
krwawienie ma natomiast miejsce przed owulacją i jest objawem zmian przygotowujących
ścianki pochwy do kopulacji.
Podczas okresu wzrostowego, trwającego około dziewięciu dni, suka rozsiewa bardzo
atrakcyjny dla psów zapach.
Toteż nieustannie ciągnie się za nią sznur adoratorów, ale na razie — ponieważ nie
dochodzi jeszcze do owulacji — suka wszystkie zaloty odrzuca. W tym okresie zachowuje się
wyjątkowo perfidnie, gdyż odgania psy, warczy na nie lub nawet gryzie. Czasem tylko daje
podejść psu blisko, a kiedy chce on wykonać skok kopulacyjny — w ostatniej chwili robi
obrót lub przysiada. Wydawałoby się, że to tylko bezcelowe drażnienie psa, wabienie go
sygnałami zapachowymi, aby w ostatniej chwili się wycofać. Tymczasem suka chce się tylko
upewnić, że potencjalni partnerzy są poinformowani o jej gotowości, a zatem, gdy nadejdzie
odpowiedni moment, któryś z nich będzie „pod ręką". To ważne, gdyż owulacja nastąpi w
drugim dniu zbliżającego się okresu wydzielniczego. Dzień lub dwa dni później suka będzie
już gotowa do zapłodnienia. Gdyby wtedy nie miała będącego w pogotowiu partnera,
musiałaby czekać pół roku na następną szansę.
Drugi okres, wydzielniczy (od intensywnego wydzielania hormonów) — też trwa
około dziewięciu dni. Wydzielina z pochwy suki staje się przezroczysta i wodnista, co jest
oznaką pełnej gotowości do kopulacji. Dopiero teraz zaczynają się właściwe zaloty. Zmienia
się zachowanie suki — teraz to biegnie w kierunku psa, to się cofa; znów biegnie do niego i
znów się cofa. Czasem zdarza się, że pies nie reaguje na te zabiegi. Wtedy suka tańczy wokół
niego, trąca go łapami, a nawet może się na niego wspinać, imitując skok kopulacyjny.
Zwykle jednak pies ją dogania i para w końcu się schodzi.
Wzajemne pieszczoty zaczynają się od obwąchiwania nosów, a czasem także od
lizania uszu. Następnie przychodzi kolej na obwąchiwanie się w pozycji „nos do ogona".
Inicjatywę zaczyna już przejmować pies, bo to on stwierdza węchem, na jakim etapie
gotowości jest suka. Najpierw pies wykonuje skok bokiem i odpoczywa z głową opartą na jej
grzbiecie. Jeżeli suka nie broni się przed tym i stoi spokojnie, pies obraca się i wykonuje
właściwy skok kopulacyjny.
Suka wcale nie jest przy tym bierna. Jeśli jest akurat w szczytowym okresie cieczki, a
ponadto partner jej odpowiada (bo nawet na tym etapie może mieć swoje sympatie i
antypatie) — stara się ułatwić mu zadanie i stoi spokojnie, kiedy samiec „bada" stan jej
gotowości, a potem suka odciąga ogon na bok, odsłaniając swój srom. Pies zaczyna
wykonywać ruchy miednicą, aby metodą „prób i błędów" znaleźć szparę sromową. Suka
pomaga mu w tym, korygując ustawienie swego zadu tak, aby naprowadzić psa na ceł. Jeżeli
w czasie kopulacji pies przytrzymuje sukę zębami za kark (odruch normalny u koni; u psów
zdarza się rzadko) — ona nie broni się przed tym.
Zachowania płciowe psa, jeśli nikt i nic mu w tym nie przeszkadza, są takie same jak
u wilka. Udomowienie niewiele tu zmieniło. Zredukowana została tylko częstotliwość gry
miłosnej w stosunku do liczby skutecznych kopulacji. Szczególnie zauważalny spadek
uzupełniających zachowań seksualnych odnotowano w populacji rodowodowych
reproduktorów i suk — czempionek wystawowych. Przykładowo w stadzie wilków 1296 prób
zalotów przypadało na 31 pełnych aktów krycia. Przy zorganizowanych kojarzeniach
rasowych partnerów czasem zdarzają się próby nieudane, ale zwykle „randki" są tak
szczegółowo zaplanowane, a zarodowe psy i suki mają w tych sprawach tak duże
doświadczenie, że prawie wszystkie próby ich łączenia kończą się sukcesem.
U wilków tylko 2,4 procent prób kopulacji dochodzi do skutku, ponieważ mają
większe wymagania w doborze partnerów. Choć basiory i wadery nie tworzą monogamicz-
nych par na całe życie, mają bardzo konkretne upodobania seksualne, skutkiem czego zaloty
pechowca, który nie przypadnie wilczycy do gustu, mogą zakończyć się fiaskiem. Trudno
powiedzieć, czy w stadzie zdziczałych psów dochodziłyby do głosu takie same preferencje,
ale pewnie tak, bo w tym zakresie udomowienie niewiele zmieniło.
Jedyną rzeczą, która w trakcie udomowienia uległa zmianie, jest rozkład sezonów
rozrodczych psów. Młode wilczyce pierwszą cieczkę mają w wieku dwudziestu dwóch
miesięcy, a więc o rok później niż przeciętna suka domowa. Poza tym wilki mają tylko jeden
sezon rozpłodowy w roku, zwykle w marcu, podczas gdy psy domowe jeszcze jeden — w
jesieni. Te dwa sezony w ciągu roku występują u psów dość nieregularnie.
Dlaczego pies i suka po kopulacji pozostają połączone
„Skleszczenie" jest szczególnym rodzajem zachowania płciowego, występującym
tylko u psowatych. Pies, po wspięciu się na sukę i wykonaniu kilku ruchów kopulacyjnych,
nie może się już z nią rozłączyć, choćby nawet chciał. Przez pewien czas para musi pozostać
sczepiona, choć widać, że sytuacja psy denerwuje. Kiedy w końcu są w stanie się rozłączyć,
wylizują swoje narządy płciowe i odpoczywają.
Badacze psów przez wiele lat zastanawiali się nad przyczynami tego dziwnego
zachowania. Niektórzy potem szczerze przyznali, że nie wiedzą, o co tu chodzi. Inni zaś, nie
chcąc się przyznać.do swojej niewiedzy, zgadywali w ciemno. Zamiast więc przyjmować ich
wyjaśnienia, lepiej przyjrzyjmy się bliżej, co zachodzi między psem a suką w trakcie
kopulacji.
Kiedy suka sygnalizuje swoim zachowaniem, że jest gotowa do przyjęcia partnera, ten
obejmuje ją przednimi nogami i próbuje wprowadzić członek będący dopiero w stanie
połowicznej erekcji do jej pochwy. Pies wykonuje kilka gwałtownych ruchów miednicą i
wprowadza członek. W tym momencie opiera na grzbiecie suki swój mostek, a czasem i
podbródek. Suka stoi spokojnie, trzymając ogon z boku ciała, co ułatwia wprowadzenie
członka.
Kiedy pies już to zrobi, zaczyna w charakterystyczny sposób przestępować z jednej
tylnej nogi na drugą, kiwając się na obie strony. Te ruchy miednicy wprowadzają członek
jeszcze głębiej do pochwy. W tym momencie następuje obrzęk opuszki członka, który jest już
w stanie pełnej erekcji. Równocześnie pochwa suki kurczy się, co razem daje efekt
„skleszczenia". Dopiero po kilku dalszych pchnięciach kopulacyjnych u psa występuje
wytrysk nasienia.
Potem pies zsuwa się z suki, opuszczając na ziemię przednie nogi. Ponieważ jednak
wciąż jest sczepiony z suką narządami kopulacyjnymi, pozostaje w dziwnej, skręconej
pozycji. Może sobie najwyżej ulżyć, zarzucając jedną z tylnych nóg na grzbiet suki. Odwraca
się do niej tyłem i albo oboje stoją spokojnie, dopóki skurcz nie ustąpi, albo zaczynają się
szarpać. Suka na przykład może chcieć już odejść, czemu sprzeciwia się pies, aż jedno i
drugie piszczy z bólu. Jeżeli para jest niepokojona, może wykonywać rozpaczliwe ruchy w
celu rozłączenia się, ale prawie zawsze skleszczenie jest zbyt mocne. Podczas takiej
szarpaniny partnerzy mogą odczuwać ból, ale nie prowadzi to do poważniejszych uszkodzeń
ich narządów kopulacyjnych. Skurcz może trwać 15, 20, 25, 30, 35, 45, 75, a nawet 120
minut. Średnio trwa od 20 do 30 minut, bo skrajne wartości występują rzadko. Skleszczenie
mija wraz z ustąpieniem erekcji.
Podawano już najdziwniejsze wytłumaczenia dla tego zjawiska. Według jednego z
nich skleszczenie jakoby wzmacnia więź uczuciową między samcem a samicą, przedłużający
się stosunek płciowy nabiera bardziej osobistego charakteru. Na pewno, jeśli psu ani suce nikt
nie przeszkadza, taka sytuacja zbliża je do siebie, ale stan skleszczenia jest dla nich zbyt
bolesny i deprymujący, aby wzmacniać wzajemne uczucia partnerów. Jest to wyjaśnienie
możliwe, ale mało prawdopodobne.
Lansuje się też tezę, jakoby dzięki skurczowi krycie było wygodniejsze dla psa. Taka
inerpretacja mogła narodzić się w umyśle kogoś, kto widział tylko „aranżowane" skojarzenia
rodowodowych reproduktorów i suk, kiedy para robi to w izolacji od innych psów,
uspokajana obecnością swoich właścicieli. W takich warunkach pies i suka mogą stać sobie
spokojnie, dopóki skurcz i obrzęk nie ustąpią, sprawiając przy tym wrażenie
odpoczywających. W warunkach bardziej naturalnych, wśród psów zdziczałych, bezpańskich
czy wilków, widać natomiast, że stan ten nie jest żadnym relaksem, lecz sytuacją bardzo dla
obu stron niewygodną.
Niektórzy próbują także sugerować, że stan skleszczenia ma znaczenie obronne, jako
że taka para ma „zęby po obu końcach". W rzeczywistości jest odwrotnie. Ktokolwiek
obserwował sytuację po kopulacji w stadzie wilków, zauważyłby, że właśnie skleszczona para
jest najbardziej narażona na atak. W razie zagrożenia nie ma szans na skoordynowanie
działań.
Podaje się też wersję, jakoby skleszczenie zapobiegało wyciekaniu nasienia z pochwy
suki po kopulacji. Nie wyjaśnia się przy tym, dlaczego właśnie suka byłaby tak źle
przygotowana do zapłodnienia.
Ostatnio, w związku z rozwojem badań nad sztuczną inseminacją, pojawiła się
bardziej wiarygodna interpretacja tego zjawiska. Teraz już wiemy, co dzieje się w układach
rozrodczych kopulującej pary. Okazuje się, że pies nie ma jednofazowego wytrysku, tak jak
my, ale trójfazowy. Pierwsza faza trwa od 30 do 50 sekund i wydzielający się wtedy ejakulat
jest wodnistym płynem nie zawierającym plemników.
Dopiero w drugiej fazie, trwającej od 50 do 90 sekund, płyn nasienny jest gęsty, biało
zabarwiony i zawiera około l 250 milionów plemników. Ejakulat wydzielany w ostatniej fazie
jest obfity, wodnisty i nie zawiera już plemników. Ta jego część jest produkowana przez
gruczoł krokowy i wydziela się przez cały czas skleszczenia. Okazało się, że ta przedłużona
faza stosunku jest potrzebna właśnie po to, aby dać gruczołowi krokowemu czas na
wyprodukowanie tego płynu, który uaktywnia nasienie złożone w drogach rodnych suki.
A więc już wiemy, skąd się wzięło to pozornie dziwne zachowanie psów. Sugerując
się krótkim czasem trwania ejakulacji u człowieka, błędnie sądziliśmy, że skleszczenie
następuje już po wytrysku — tymczasem jest to nieodłącznie towarzyszący mu proces. To, że
u psa ejakulacja trwa łącznie około pół godziny, może wydać się nam dziwne, podobnie jak i
to, że zapłodnienie jest tak uciążliwe i długotrwałe. Dopiero jednak na tym tle można
zrozumieć, że skleszczenie psów ma na celu stworzenie warunków do skutecznego oddania
nasienia.
Dlaczego pies czasem próbuje kopulować z... nogą pana
Niejeden z nas, będąc u kogoś z wizytą, czuł przykre zażenowanie, gdy pies
gospodarza nagle objął naszą nogę przednimi łapami i zaczął wykonywać miednicą ruchy
kopulacyjne. Zastanawiamy się więc, po co psy podejmują tak bezcelową czynność?
Klucza do tej zagadki należy poszukiwać w tym, że wszystkie psy w szczenięcym
wieku przechodzą przez fazę „uspołecznienia", w trakcie której kształtuje się ich osobowość.
Przypada to na okres od czwartego do dwunastego tygodnia i wszystkie zwierzęta, z którymi
szczeniaki żyją wtedy w bliskości i przyjaźni, stają się jakby członkami ich gatunku. Psy
domowe mają w tym czasie do czynienia głównie z przedstawicielami dwóch gatunków —
innymi psami i ludźmi. Członkowie rodziny ludzkiej, w której pies się wychowuje, stają się
dla nich „sforą zastępczą". Razem z ludźmi pies je, dzieli z nimi „norę", wspólnie dokonują
obchodu swojego „terytorium", bawią się, radośnie się witają i w ogóle człowiek dobrze się
sprawdza w roli „towarzysza sfory". Ta harmonia nie obejmuje tylko sfery życia płciowego.
Psy, jak i inne zwierzęta, są wyposażone w pewne wrodzone mechanizmy regulujące
typowe dla gatunku zachowania płciowe. Ludzie nie wydzielają zapachu pobudzającego psy
płciowo, toteż ich obecność nie wywołuje u nich określonych reakcji. Przypuszczalnie są
przez psy uważani za „członków stada nigdy nie będących w stanie gotowości płciowej".
Sytuacja się komplikuje, gdy trzymamy w domu psy płci męskiej, które prawie nigdy
nie mają okazji spotkać suki w okresie cieczki. U takich psów stan wiecznego
niezaspokojenia, a więc frustracji seksualnej, potęguje się do tego stopnia, że nawet domowy
kot wydaje się im atrakcyjny. Pies nadmiernie pobudzony, a nie mogący wyładować swego
popędu płciowego, próbuje „kryć" każdy obiekt, który przynajmniej przez chwilę się nie
rusza. Może to być inny pies, kot, poduszka albo i ludzka noga. Noga człowieka jest o tyle
atrakcyjnym obiektem, że łatwo ją objąć przednimi łapami. Pies wybiera nogę, a nie inną
część ludzkiego ciała, bo jest najłatwiej dostępna dla zastępczego rozładowania napięcia
seksualnego.
Toteż psu próbującemu „kryć" naszą nogę powinniśmy raczej współczuć, niż
okazywać mu gniew. Przecież w końcu to my, ludzie, zmuszamy go do życia w
nienaturalnym dla niego „celibacie". Właściwą reakcją na te rozpaczliwe psie „zaloty"
powinno być łagodne, lecz stanowcze odrzucenie. Kara jest tu czymś całkiem nie na miejscu.
Przykład psa „zalecającego" się do kota wcale nie jest anegdotyczny. Zdarzają się
przypadki, kiedy nie zaspokojone płciowo psy próbują kopulować z kotami. Może to jednak
dotyczyć tylko takich psów, które w szczenięcym wieku wychowywały się razem z
kociętami. Jeżeli miało to miejsce w czasie trwania fazy „uspołeczniania", czyli w okresie od
czwartego do dwunastego tygodnia życia szczeniaka, pies, jak już uprzednio była o
tym mowa, uważa od tej pory koty również za członków swojego gatunku. Szczeniak, który
w tym okresie bawi się ze swoim rodzeństwem, z domowym kotkiem i ze swoim panem,
będzie przez całe życie przywiązany do tych trzech gatunków.
Trzeba pamiętać, że ten mechanizm działa także w drugą stronę. Jeżeli szczeniak w
tym okresie nie miał do czynienia z przedstawicielami jakiegoś gatunku, będzie ich unikał do
końca życia. Odnosi się to także do jego psich pobratymców. Jeśli ślepy szczeniak, dajmy na
to — tygodniowy, zostanie zabrany od matki i wykarmiony smoczkiem w izolacji od innych
psów, wyrobi się u niego silne przywiązanie do człowieka, lecz przed innymi psami będzie
zawsze odczuwał strach. Dlatego dużym błędem jest zbyt wczesne odłączanie szczenięcia od
matki. W sytuacji awaryjnej, kiedy na przykład matka padnie, a z całego miotu da się
odratować tylko jedno szczenię — ważne jest zapewnienie mu w krytycznym okresie rozwoju
towarzystwa innych szczeniąt bądź dorosłych psów.
Z kolei szczeniak dorastający do wieku dwunastu tygodni tylko w swojej psiej
rodzinie, a nie mający kontaktu z człowiekiem, nigdy już nie będzie wobec ludzi uległy ani
przyjazny. Przeprowadzono doświadczenie, w którym szczenięta na farmie do czternastego
tygodnia życia prawie nie widziały człowieka. W wyniku tego zachowywały się później jak
dzikie zwierzęta. Okazuje się, że ani pies nie cechuje się „wrodzoną uległością", ani wilk —
„wrodzoną dzikością". Wszystko zależy od tego, w czyim towarzystwie młode zwierzę
przechodzi przez uprzednio wspomniany „krytyczny okres".
Wilczek wybrany z gniazda w odpowiednim wieku może stać się tak miłym
towarzyszem człowieka, że wyprowadzany na spacer w obroży i na smyczy brany będzie po
prostu za większego psa. Kiedyś na statku „Queen Elizabeth" przewożono z Anglii do Stanów
Zjednoczonych oswojonego, dorosłego wilka jako owczarka niemieckiego. Codziennie
spacerował swobodnie po pokładzie i był ulubieńcem zarówno pasażerów, jak i załogi. Gdyby
jednak ci ludzie wiedzieli, z kim mają do czynienia, byliby niewątpliwie przerażeni.
Dlaczego psy chciałyby spać w łóżkach swoich panów
Wielu właścicieli psów uskarża się, że wciąż próbują one dzielić z nimi posłanie.
Małym, pokojowym pieskom zwykle udaje się dopiąć swego, ale jeśli zrobi to dog, może stać
się przedmiotem dyskusji o podziale majątku w sprawie rozwodowej. Dobrze więc byłoby
wiedzieć, dlaczego właśnie w nocy pies chce być szczególnie blisko pana.
Odpowiedź na to pytanie jest oczywista. Udomowiony pies nigdy nie wyszedł poza
stadium wiecznego szczeniaka. Nawet będąc dorosłym osobnikiem, traktuje swoich właś-
cicieli jak zastępczych rodziców. Nic więc dziwnego, że najlepiej się czuje, kiedy może
przytulić się do ciała „matki". „Matka" nie musi być zresztą kobietą. Jeśli pies jest bardziej
przywiązany do pana doniu, jego będzie uważał za „matkę" zastępczą i będzie chciał spać
przytulony do niego. Tak czy siak, pies pakujący się do małżeńskiego łoża może spowodować
tarcia w małżeństwie, a nawet doprowadzić do jego formalnego bądź faktycznego rozkładu.
Jednak nawet ten pies, któremu surową tresurą obrzydzono wchodzenie do łóżka,
chciałby spać jak najbliżej innych członków swego „stada". W stanie dzikim młode wilczki
nawet po opuszczeniu gniazda też przytulają się mocno do siebie. Tylko odpędzone od stada
„wyrzutki" muszą spać osobno. Dlatego też pies, którego na noc zamyka się z dala od
właścicieli, prawdopodobnie czuje się takim „wyrzutkiem". Z grupą psów stróżujących lub
sforą psów myśliwskich nie ma takich problemów, bo wystarczy im własne towarzystwo. Psu
trzymanemu pojedynczo w domu trudno natomiast zrozumieć, dlaczego w nocy musi
przebywać z dala od „ludzkiego stada". Zazwyczaj więc rodziny, w których jest pies,
wypracowują jakieś kompromisowe rozwiązanie, aby mógł przebywać jak najbliżej
właścicieli, nie utrudniając im jednak nocnego wypoczynku.
Dlaczego niektóre psy są trudne do prowadzenia
Na ogół większość psów dobrze przystosowuje się do życia wśród ludzi. Czasem
jednak zdarzają się osobniki, zwykle płci męskiej, sprawiające pewne kłopoty. Taki pies na
przykład bez powodu atakuje gości, obsikuje ściany i meble w mieszkaniu lub demonstruje
uporczywe nieposłuszeństwo. To on wyprowadza swego pana na spacer, a nie odwrotnie! Na
spacerze zatrzymuje się tam, gdzie chce, a kiedy zechce, rusza dalej. Kiedy chcemy pociągnąć
go na smyczy, stawia opór. Przy karmieniu nie zwraca uwagi na zawartość swojej miski,
dopóki nie otrzyma szczególnie smacznych kąsków. Skąd taki nieprzyjemny charakter u psa?
Odpowiedź jest prosta, choć właścicielom takich psów trudno ją przyjąć do wiadomości. Po
prostu pozwolili, aby pies objął przewodnictwo w swojej „sforze zastępczej". W stanie dzikim
każdy basior chciałby osiągnąć taki status, więc niby dlaczego pies miałby być gorszy? W
normalnych warunkach człowiek ma nad psem przewagę z powodu swojego większego
wzrostu, ale źle prowadzone i rozpuszczone psy mogą próbować podjąć walkę o
przewodnictwo. A gdy choć raz uda im się postawić na swoim, mogą dojść do wniosku, że to
one są dominującymi członkami stada.
Nie ma tu potrzeby staczania bezpośrednich, fizycznych „walk o władzę". Pies może
wygrać w konfrontacji, jeżeli uda mu się zrobić coś wbrew woli człowieka. Kiedy takich
„zwycięstw" będzie więcej, pies odczuje swoją przewagę i będzie się zachowywał stosownie
do swej „dominującej pozycji". Manifestuje to, zaznaczając moczem „swoje terytorium"
wewnątrz domu, a na spacerze — podejmując decyzję, co robić dalej. Nie ma w tym nic
nienormalnego. Tak zachowuje się dominujący osobnik, kiedy wyprowadzi swoje „stado" na
polowanie. To do niego należy decyzja, kiedy i gdzie się zatrzymać, a kiedy ruszyć dalej,
więc niby dlaczego ktoś miałby to kwestionować? Jednym z obowiązków przewodnika stada
jest obrona podopiecznych (za których uważa nas, ludzi) przed potencjalnymi napastnikami.
Dlatego za swój obowiązek pies uważa atakowanie listonosza, mleczarza czy przychodzących
do nas gości.
Treserzy potrafią, używając ostrych środków przymusu, oduczyć psy takich zachowań
i zmusić je, aby znów stały się podporządkowanymi członkami stada. Łatwo wtedy prze-
sadzić w drugę stronę. Położenie nadmiernego nacisku na posłuszeństwo może uczynić z psa
„lizusa bez charakteru", tchórzliwego i przesadnie uległego. Należy więc znaleźć złoty środek
między maksymalnym podporządkowaniem sobie psa a daniem mu pełnej swobody. W tym
tkwi klucz do sukcesu w postępowaniu z psami.
Skąd się wzięły „wilcze pazury u psów
Wilcze pazury" są pozostałością po pierwszym palcu, zredukowanym w trakcie
ewolucji psowatych. Kiedy przodkowie psa zaczęli specjalizować się w szybkim biegu, ich
nogi się wydłużyły, a stopy zrobiły się węższe. Z pięciu palców zostały cztery. Zanikowi
uległy kciuki. Na tylnych nogach zanikły one całkowicie, a na przednich pozostały w formie
szczątkowej, nie dotykającej ziemi.
Dzięki takiej budowie łap wilki potrafią biec z dużą szybkością, do 56—64
kilometrów na godzinę, co odnotowano na dystansie około 400 metrów. Pojedynczy sus wilka
może osiągnąć długość do 4,8 metra. Godna podziwu jest także wytrzymałość wilków w
pokonywaniu długich dystansów. Eskimoskie psy husky, najbardziej zbliżone do swoich
dzikich przodków, potrafiły pokonać w zaprzęgu odległość ponad 800 kilometrów w łącznym
czasie 80 godzin.
Ponieważ pies wyspecjalizował się w szybkim biegu, utracił przez to inne
umiejętności. Tak więc w miarę udoskonalania umiejętności biegowych pogarszały się jego
możliwości w zakresie wspinania się i skoków. Zwiększona szybkość i wytrzymałość
wystarczyły jednak psowatym nie tylko do przeżycia, ale i do rozprzestrzenienia się na
obszarze od tropików aż do krain polarnych.
Wydawałoby się więc, że kiedy już psy nauczyły się szybko biegać, wilcze pazury
powinny zaniknąć. Można by się spodziewać, że współczesne psy, bardziej różniące się od
swoich dzikich przodków niż wilki i psy dingo, w ślad za pierwszymi palcami tylnych nóg
utracą także „kciuki" z nóg przednich. Tymczasem mamy do czynienia z procesem
odwrotnym. Pojawia się coraz więcej psich ras z wilczymi pazurami na wszystkich czterech
kończynach. Oczywiście, te na tylnych nogach nie są ani dobrze rozwinięte, ani tak dobrze
połączone z kończyną. Zwykle składają się tylko z jednej kości i pazura luźno połączonego z
nogą płatkiem skóry. Nawet i to stanowi jednak krok wstecz na drodze ewolucji. Rasy psów,
u których występują choćby szczątkowe wilcze pazury na tylnych nogach, są pod tym
względem bliższe przodkowi, niż współcześnie żyjące wilki i psy dingo. Warto by więc
poznać przyczyny tego powrotu do pierwotnego stanu.
Zjawisko to tłumaczy się występowaniem procesu neotenii, jak nazywamy
pozostałość cech wieku dziecięcego u osobników dorosłych. Proces ten trwa już około 10
tysięcy lat, tak długo jak proces udomowienia psa przez człowieka. W jego wyniku psy przez
całe życie zachowują się jak „młode wilki". Osiągają wprawdzie dojrzałość do rozpłodu, ale
pozostają im „młodzieńcze" cechy psychiczne, takie jak skłonność do zabawy i uległość
względem pana, który zastępuje tu rodzica. Niektóre rasy zachowują też „szczenięce" cechy
budowy, jak na przykład obwisłe uszy. Pozostałość wilczych pazurów to część tego procesu.
Można, w drodze pracy hodowlanej, rozwinąć u psów niektóre cechy tak, że staną się one
zaczątkiem nowych ras, które jednak pod względem innych cech będą stały na niższym
stopniu rozwoju niż ich przodek — wilk. Krótko mówiąc, proces przemiany wilka w psa
czasem posuwa się naprzód, a czasem się cofa.
Hodowcy psów z zasady uważają obecność wilczych pazurów za coś nienaturalnego i
doradzają, aby usuwać je szczeniętom, kiedy te mają od trzech do sześciu dni. Motywują to
tym, że kiedy pies będzie starszy, wilcze pazury mogą nadrywać się wskutek zaczepiania o
poszycie leśne. Jest to powód mało przekonywający, gdyż pazury te umieszczone są po
wewnętrznej stronie łap i nie dotykają ziemi, a zatem prawdopodobieństwo takiego ich
uszkodzenia jest znikome, raczej chodzi tu o nadanie kończynom bardziej szlachetnego
wyglądu. Tylko u kilku specyficznych ras, jak długowłosy owczarek francuski (briard) i pies
pirenejski, wzorzec rasowy wymaga pozostawienia wilczych pazurów także na tylnych
nogach.
Dlaczego pies kręci się za własnym ogonem
Od czasu do czasu można zauważyć psa, który kręci się bardzo szybko w kółko, jakby
usiłując złapać własny ogon. Już-już go prawie ma, ale kłapie tylko szczękami, a ogon nadal
ucieka. Obroty stają się coraz szybsze, czasem pies dostaje od tego zawrotów głowy.
Obserwatora początkowo to bawi, ale z czasem zaczyna denerwować, gdyż ta pozorna
zabawa nabiera cech natręctwa ruchowego. Niestety, nie odbiega to zbytnio od prawdy, gdyż
często „gonienie za własnym ogonem" jest narowem występującym u psów
przetrzymywanych w nudnym i nie dostarczającym odpowiednich bodźców środowisku.
Pies jest zwierzęciem stadnym, lubiącym ciągle odkrywać coś nowego. Pozbawiony
towarzystwa — obojętne, ludzkiego czy psiego — zmuszony do przebywania w zamknięciu
lub w monotonnym otoczeniu, po prostu psychicznie cierpi. Największą duchową udręką,
jaką można zadać psu, jest pozostawienie go samego w ciasnej, zamkniętej przestrzeni, gdzie
nic się nie dzieje. Na szczęście, domowym psom rzadko się to zdarza, chyba że mają
wyjątkowego pecha i trafią do rąk tyleż okrutnego, co bezmyślnego właściciela. W ogrodach
zoologicznych dzicy przedstawiciele psowatych często są natomiast trzymani pojedynczo w
małych, ciasnych klatkach jak więźniowie odsiadujący dożywocie w separatce. Właśnie u
takich zwierząt najczęściej rozwijają się „nerwowe tiki" i natręctwa ruchowe, jak ogryzanie
swoich łap czy ogona, kręcenie głową, chodzenie w tę i z powrotem po klatce itp. Czasem te
tiki przybierają niebezpieczną postać, gdy psy wygryzają sobie rany w ciele. Autodestrukcja
stanowi rodzaj stymulacji zastępczej, kiedy jest się skazanym na przebywanie w
przytłaczającej otchłani nudy i monotonii. „Pogoń za własnym ogonem" jest jeszcze
najłagodniejszą formą natręctw ruchowych.
Zachowania takie często obserwuje się u świeżo oderwanych od swego rodzeństwa
szczeniąt. W nowym domu, pozbawiony przyjemności, jakich dostarczało baraszkowanie z
innymi szczeniakami z tego samego miotu, psiak szuka sobie nowych rozrywek. Jeśli nowi
właściciele nie bawią się z nim wystarczająco długo, zastępczyni „towarzyszem zabaw" staje
się własny ogon. Jeżeli taka zabawa nie występuje na tyle często, aby przerodzić się w
natręctwo — nie wyrządzi szkody. Często szczeniaki bawią się tak, kiedy zostają same, a
później z tego wyrastają. Jeżeli natomiast takie zachowanie utrzymuje się u dorosłego psa,
oznacza to, że w postępowaniu z nim popełniono błąd. Najwidoczniej poświęca mu się za
mało czasu. Narów ten można usunąć, jeżeli zorganizuje się psu życie tak, by było ciekawe i
urozmaicone.
Czasem pies może zachowywać się tak z przyczyn fizycznych. Kręcenie się w kółko
może być spowodowane jakąś uporczywą dolegliwością, na przykład zapaleniem zatok
przyodbytowych czy złym gojeniem się ogona po przycięciu. Wtedy jednak częściej
obserwuje się takie reakcje jak saneczkowanie czy skubanie ogona.
Skąd się wzięły karłowate rasy psów
Rasy małych psów różnego pochodzenia stają się ostatnio coraz bardziej popularne,
gdyż mogą swoim posiadaczom zastąpić... dziecko! Duże psy są dobrymi towarzyszami w
czasie długich spacerów i pomagają nam odreagowywać nasze kompleksy, gdy posłusznie
wypełniają polecenia: „zostań", „siad" czy „aport". Mają stale „młodzieńczą" chęć do
zabawy, ale brakuje im rozczulających cech niemowlaka. Rasy karłowate przewyższają je pod
tym względem, gdyż posiadają cechy rozbudzające u swych posiadaczy uczucia rodzicielskie.
Podsumujmy najpierw, jakie cechy małego dziecka wywołują u jego rodziców czułość
i uczucia opiekuńcze. Pierwszą z nich jest niewielka waga, stanowiąca tylko ułamek masy
ciała dorosłego człowieka. Noworodek waży około 3,5 kilograma, niemowlę
pięciomiesięczne około 6,3 kilograma, a dziecko roczne około 9,5 kilograma. Mała waga w
połączeniu z małymi wymiarami ciała ułatwia branie dziecka na ręce, noszenie go i
przytulanie. Ciałko niemowlęcia w porównaniu z ciałem dorosłego jest bardziej zaokrąglone i
miękkie w dotyku. Buzia dziecka jest spłaszczona, oczy duże, a głos — cienki i piskliwy.
Większość tych cech charakteryzuje znane nam rasy małych piesków (a pekińczyki
prawie wszystkie). Na podstawie wagi ciała można je podzielić na trzy grupy, analogicznie do
wyodrębnionych wyżej przedziałów wagowych dla dzieci w różnym wieku.
1. Psy o wadze zbliżonej do wagi ludzkiego noworodka: chihuahua —1,8 kilograma;
maltańczyk — 2,25 kilograma; szpic miniaturowy — 2,7 kilograma; terier yorkshire — 3,15
kilograma i gryfonik — 4,05 kilograma.
2. Psy o wadze zbliżonej do wagi pięciomiesięcznego ludzkiego niemowlęcia:
pekińczyk — 5,4 kilograma; shi-tzu — 6,3 kilograma; King Charles spaniel — 6,75
kilograma i mops — 7,2 kilograma.
3. Psy o wadze zbliżonej do wagi rocznego dziecka: jamnik — 9,45 kilograma i
owczarek walijski corgi 9,9 kilograma.
Są to idealne psy dla ludzi o nie spełnionych uczuciach opiekuńczych, którzy łatwo
mogą je nosić na rękach. Wiele psów spośród tych ras ma też bardzo miękkie i okrąglejsze
kształty niż psy dużych ras, dzięki czemu są przyjemniejsze do głaskania i do przytulania.
Prawie wszystkie dzięki selekcji na tę cechę mają część twarzową czaszki bardziej
spłaszczoną niż duże psy, co upodabnia ich profil do widzianej z boku buzi niemowlęcia
(najbardziej pasują do tego wzorca gryfonik, mops i pekińczyk). Niektóre mają też wielkie,
wypukłe jak u niemowlęcia oczy. Z powodu małych rozmiarów ciała psy te szczekają też
bardziej piskliwie niż psy ras dużych.
Zespół cech przypominających „dzidziusia" ma to do siebie, że psy nimi obdarzone
automatycznie wzbudzają u ludzi przypływ troskliwości i uczuć „rodzicielskich". Nie ma w
tym nic złego. Niektórzy moraliści oburzali się na tak hojne obdarzanie uczuciami
przedstawicieli innego gatunku. Według nich ludzka miłość i troskliwość powinny być
skierowane tylko ku ludzkim dzieciom. Ciekawe, że ludzie głoszący takie poglądy sami wcale
nie byli dobrymi rodzicami. Może poczucie winy z tego powodu skłaniało ich do wygłaszania
takich, a nie innych opinii? Natomiast te osoby, które darzyły miłością i otaczały czułą opieką
małe pieski, nie szczędziły takich samych uczuć swoim dzieciom. Czasem były to też osoby,
które z różnych względów nie mogły mieć własnych dzieci, ale u jednych i drugich
występowała nadwyżka pozytywnych uczuć. Wzajemny związek człowieka i psa w takich
przypadkach miał wszelkie szansę dawać pełną satysfakcję obu stronom.
Niektóre z karłowatych ras wyhodowano od razu jako psy do towarzystwa, a inne
dopiero potem z różnorodnych względów uległy swoistej miniaturyzacji. Na przykład teriery,
jak sama nazwa wskazuje (terra — ziemia), w założeniu były psami osaczającymi zwierzynę
w norach pod ziemią. Do tego celu idealne były niewielkie rozmiary połączone z dużą
zawziętością. Potem jednak te początkowo użytkowe psy zaczęły zyskiwać na popularności
jako psy pokojowe i wystawowe, toteż ich małe rozmiary stały się jeszcze większą zaletą.
Skąd się wzięły rasy psów o krótkich nogach
Na ten kierunek pracy hodowlanej wpłynęły dwa czynniki. Jednym z nich było
zapotrzebowanie na psy o nogach wystarczająco krótkich, aby mogły ścigać zwierzynę w
podziemnych tunelach. Klasycznym przykładem psa tego typu jest jamnik. Sama jego nazwa
wskazuje, że tropił w jamach, gdzie gnieździły się borsuki. W podobnych celach uzyskano
też, w drodze selekcji hodowlanej, wiele ras terierów o skróconych nogach.
U ras małych piesków pokojowych, w rodzaju pekińczyka, doprowadzono natomiast
do genetycznie uwarunkowanego skrócenia nóg w celu uzyskania bardziej
„dzidziusiowatego" wyglądu. Nie tylko mały wzrost, lecz także rozbrajająco dziecięca
niezdarność ruchów wzbudzały ciepłe uczucia, tym bardziej że takie psy miały zastąpić dzieci
tym, którzy nie mogli ich mieć.
Nawet te rasy krótkonożnych psów, które w założeniu miały być rasami użytkowymi
przeznaczonymi do osaczania zwierzyny w norach, zdobyły popularność jako psy pokojowe
właśnie z racji wzruszająco nieporadnego chodu, przypominającego pierwsze kroki dziecka.
Ta cecha stała się przyczyną rozpowszechnienia wielu ras terierów, a także jamników
— bynajmniej nie dla celów użytkowych. Może takie psy nie umieją bardzo szybko
biegać, ale mają w sobie takiego samego ducha walki i taką samą radość życia jak większe
psy. W ich małych ciałkach mieści się dużo energii i zawziętości. Do miłośników tych
małych piesków najbardziej przemawia to połączenie duszy dużego psa z drepczącym na
krótkich nóżkach kiełbaskowatym tułowiem.
Skąd się wzięły rasy psów o zwisających uszach
Wśród dzikich psowatych zwisające uszy występują tylko u osobników bardzo
młodych. Wynika z tego, że u psów domowych jest to jeszcze jedna cecha „przedłużonego
szczenięctwa". Jednocześnie wiele ras psów ma uszy stojące jak u wilka, toteż zwisające uszy
nie są nieodłącznym atrybutem udomowienia. Dlaczego więc niektóre rasy je mają?
Z trzech powodów. Otóż psy posiadające obwisłe uszy mają ograniczoną zdolność
lokalizowania dźwięków. Psy o stojących uszach ustawiają je jak anteny i potrafią
zlokalizować nawet najlżejszy szmer. Psy kłapouche słyszą dobrze, ale mają kłopoty z
ustaleniem, skąd pochodzi dźwięk. U psów myśliwskich nie jest to wada, lecz zaleta, gdyż w
pracy muszą polegać wyłącznie na swoim wzroku i węchu, nie rozpraszają ich za to nie
mające związku z tropieniem odgłosy. Nie bez racji najbardziej kłapciaste uszy, jakie mogą
być, należą do mistrza w wy-wąchiwaniu śladu — bloodhounda.
Po drugie obwisłe uszy nadają ich posiadaczowi bardziej potulny wygląd. Wielu ludzi
jest przekonanych, że agresywny pies ma uszy ostro nastawione do przodu, podczas gdy
łagodny i uległy trzyma je przyciśnięte płasko do głowy. Nikt tego wprawdzie nie
analizował, ale istnieje przeświadczenie, że pies o obwisłych uszach jest mniej groźny od
tego, który ma uszy stojące.
Trzecie wyjaśnienie ma charakter antropomorfizujący. Ludzie nie mają uszu
wystających powyżej czubka głowy, ale często mają długie włosy zwisające po obu stronach
twarzy. Taką fryzurę przypominają też długie, zwisające uszy. Charty afgańskie mają uszy
porośnięte dodatkowo długim, jedwabistym włosem, co nadaje im „ludzki" wygląd,
szczególnie wzruszający ich właścicieli.
Dlaczego psom niektórych ras przycina się ogony
Praktyka przycinania ogonów u rodowodowych psów niektórych ras spotyka się z
coraz szerszą krytyką. Kto w ogóle pierwszy zaczął to robić i dlaczego tę szczególną formę
okaleczania zwierząt uznawano za potrzebną czy pożądaną?
Przede wszystkim, na czym właściwie polega to skracanie? Jest to chirurgiczna
amputacja całego lub części ogona czterodniowego szczeniaka, przeważnie dokonywana
ostrymi nożyczkami. Skórę na ogonku przytrzymuje się zwykle nad miejscem cięcia i odciąga
w stronę tułowia po to, aby po amputacji wytworzył się w tym miejscu nadmiar skóry, który
zeszywa się pojedynczym szwem nad czubkiem kikuta. Hamuje to krwawienie i przyspiesza
gojenie. Sukę wyprowadza się daleko od miejsca operacji, aby nie słyszała skomlenia swoich
szczeniąt. Kiedy już jest po wszystkim, szczenięta powtórnie podkłada się matce, która tylko
wylizuje kikuty ogonków, po czym, jak gdyby nigdy nic, zaczyna karmić małe. Rzadko
zdarza się, aby szczenięta padały wskutek pooperacyjnego szoku lub krwawienia; zwykle
czują się dobrze i spokojnie ssą mleko.
Ocenia się, że w ostatnich latach tylko w Wielkiej Brytanii corocznie obcina się
ogonki około 50 tysiącom szczeniąt. Sprzeciwia się temu zarówno brytyjskie Towarzystwo
Opieki nad Zwierzętami, prowadzące akcję na rzecz delegalizacji tych zabiegów, jak i
Królewskie Towarzystwo Weterynarzy, nazywając ten zabieg „nieuzasadnionym
okaleczeniem", i Rada Europy, która ostatnio występuje o wprowadzenie zakazu
„nieleczniczych" operacji na psach. Sprawa dotyczy ponad czterdziestu ras psów, od dużego
owczarka staroangielskiego do małego teriera yorkshire.
Hodowcy kontynuujący ten „barbarzyński zwyczaj", jak nazwano przycinanie
ogonków już w 1802 roku, mają na swoje usprawiedliwienie to, że wzorce określonych ras
wymagają, aby pies miał ogon skrócony. Szczeniak nie poddany temu zabiegowi nie miałby
szansy zostać wystawowym czempionem. W obliczu silnej presji na zmianę tego stanu rzeczy
przedstawiciel brytyjskiego Związku Kynologicznego złożył oficjalne oświadczenie, że
skracanie psom ogonów nie powinno być obowiązkowe i żaden pies na wystawie nie może
być „ukarany" niższą oceną za posiadanie ogona w stanie naturalnym. Tak więc ani moda, ani
wzorce rasowe nie mogą już być wymówką dla zwolenników skracania ogonów. Zaczęli więc
desperacko poszukiwać nowych argumentów. Podczas publicznej dyskusji nad tym
problemem dwóch hodowców broniło tezy, jakoby przycinanie ogonów zabezpieczało psy
przed ich uszkodzeniem w trakcie bójek staczanych w dorosłym życiu. To tak, jakby
amputacja nogi zapobiegała stłuczeniu wielkiego palca.
Z równą powagą dowodzono, że u psów myśliwskich pracujących w podszyciu
leśnym długie ogony mogłyby się poobijać i poobdzierać. Mimo że pewien lekarz weterynarii
nazwał ten argument kompletnie bzdurnym, przez długie lata traktowano go poważnie.
Utrzymywano też, że teriery zabezpiecza się w ten sposób przed ogryzaniem ich ogonów
przez szczury! Motywacja ta jest równie bzdurna jak poprzednia, ale przez długi czas nikt jej
nie kwestionował.
W pewnym okresie psy użytkowe, w przeciwieństwie do psów luksusowych, były
zwolnione od podatku, a oznaką psa użytkowego był właśnie skrócony ogon. W tym czasie
działali więc po wsiach „specjaliści", którzy za drobną opłatą odgryzali (!) szczeniakom
ogonki.
Trudno dociec, kto pierwszy wpadł na pomysł amputacji psom ogonów. Większość
materiałów źródłowych podaje, że początki tych praktyk „giną w mrokach dziejów". Nie jest
to prawda, gdyż najstarsza książka o psach została napisana przez rzymskiego teoretyka
rolnictwa Columellę w połowie I wieku n.e. To właśnie on zalecał, aby szczeniętom w wieku
czterdziestu dni odgryzać ogonki i wyciągać z nich ścięgna. Motywował to rzekomym
zabezpieczeniem przed wścieklizną, gdyż wierzono wtedy, że wściekliznę powodują... robaki
żyjące w ogonach psów! Rzeczywiście, po przegryzieniu psiego ogona i odciągnięciu jego
końca widać wystające ścięgna mięśni ogonowych, które przypominają kłąb białych robaków.
Błędne wnioski wyciągnięte z tej obserwacji spowodowały w ciągu wieków utratę dosłownie
milionów psich ogonów. Z czasem pojawiły się inne argumenty usprawiedliwiające ten
zabieg i zdążył on już utrwalić się w praktyce hodowlanej. Jak wiele innych tradycji, tak i ten
zwyczaj miał niegdyś swój konkretny cel.
Ujemne strony przycinania ogonów są chyba oczywiste. Przede wszystkim upośledza
to nadawanie sygnałów, za pomocą których psy komunikują się ze sobą. Dodajmy do tego
jeszcze zadawanie psu niepotrzebnego bólu, a przestaniemy się dziwić, dlaczego podejmuje
się obecnie stanowcze kroki w celu likwidacji tej właściwie zabobonnej praktyki, pokutującej
jeszcze od czasów rzymskich.
Dlaczego psy nie lubią niektórych ludzi bardziej niż innych
To normalne, że psy zachowują się podejrzliwie wobec obcych ludzi wkraczających
na terytorium ich „ludzkiego stada". Witają takich intruzów obszczekiwaniem i
obwąchiwaniem. Niektórzy mają takie podejście do psów, że potrafią natychmiast je
uspokoić, inni zaś są narażeni na podskubywanie zębami albo na pogryzienie. Dlaczego psy
tak różnie ich traktują?
Przeważnie sekret tkwi w sposobie poruszania się. Niektóre osoby mają skłonność do
miękkich i płynnych ruchów. Inne znów z natury są sztywne i spięte, toteż ich ruchy są
szybkie i nerwowe, co wzbudza u psów agresję, gdyż kojarzy im się z wrogimi bądź
lękowymi reakcjami innych psów.
Jeśli osoba o nerwowych i gwałtownych ruchach boi się psów, jej sytuacja jest jeszcze
gorsza. Gdy zaczyna rozpaczliwie się wycofywać, zachęca psa do ataku. Ustępowanie czy, co
gorsza, próba ucieczki przed szczekającym psem daje mu przewagę, którą on odpowiednio
wykorzystuje.
Odwrotnie, osoba, która umie postępować z psami, odpowiada przywitaniem na
przywitanie, podąża w stronę psa, zamiast przed nim uciekać, i stara się nawiązać z nim
kontakt. Wtedy, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, groźnie przed chwilą
ujadający pies zaczyna się łasić i merdać ogonem, a po wzajemnym zapoznaniu się idzie na
swoje miejsce i nie narzuca się przybyszowi.
Oczywiście, ta metoda jest skuteczna tylko wtedy, kiedy pies obszczekuje nas lub
obskakuje, merdając przy tym ogonem. Gdy zaś witający nas w progu pies jest napięty,
warczy i mierzy nas przenikliwym wzrokiem, najlepiej stać spokojnie i nie wykonywać
żadnych ruchów ani w przód, ani w tył, dopóki właściciel nie pospieszy nam na pomoc. U
takiego psa przeważa bowiem instynkt agresji, lepiej więc nie przekazywać mu żadnych
sygnałów, aby osłabić siłę bodźca, którym jest dla niego nasz widok. Jeśli nikt nie przybywa
nam z pomocą i nie jesteśmy pewni, co pies za chwilę zrobi, czasem uda się skutecznie
rozładować napięcie, naśladując żałosny pisk szczenięcia. Może to u psa zajadle broniącego
domu rozbudzić instynkt opiekuńczy, ale nie zawsze jest skuteczne, gdyż jesteśmy dla niego
członkami „obcego stada", którym nie można ufać.
Na szczęście, z wyjątkiem przypadków, kiedy pies był specjalnie szkolony do
atakowania intruzów, tak zdecydowanie wroga reakcja należy do rzadkości. Większość psów
reaguje na wchodzącego jedynie szczekaniem i obskakiwaniem go, co robi wrażenie tylko na
osobach, które się ich zdecydowanie boją.
Czy psy mają „szósty zmysł
Przypuszczalnie mają, ale trochę innego rodzaju, niż sobie to wyobrażamy.
Wrażliwość psów na mniej lub bardziej wyczuwalne bodźce nie jest niczym nadnaturalnym.
Wszystkie ich reakcje dadzą się wytłumaczyć za pomocą mechanizmów biologicznych, tyle
tylko, że dopiero zaczynamy pojmować ich działanie.
Znana jest na przykład zdolność psów do wynajdowania drogi powrotnej do domu,
choćby wywieziono je na dużą odległość przez tereny, których nie znały. Podobna umiejęt-
ność cechuje też koty i niektóre inne zwierzęta. Obecnie tłumaczy się to wyczuwaniem przez
nie nawet bardzo nieznacznych zmian w polu magnetycznym ziemi. Przeprowadzono bowiem
doświadczenia, w których obecność silnych magnesów osłabiała u badanych zwierząt tę
zdolność orientacji. Wciąż jednak dowiadujemy się o nowych osiągnięciach w tej dziedzinie.
Psy potrafią także przewidzieć nadchodzącą burzę lub trzęsienie ziemi. Kiedy zbiera
się na burzę, pies staje się niespokojny, podniecony, dyszy i biega po domu, czasem nawet
drży i piszczy, jakby go coś bolało. Ten niepokój nasila się, kiedy zaczyna, grzmieć, i nie
ustaje, choć burza już mija. Jest to reakcja na zmiany ciśnienia atmosferycznego, ewentualnie
także na zakłócenia pola elektrycznego. Dla współczesnych psów domowych zdolność
wyczuwania nadchodzącej burzy nie ma już praktycznego znaczenia, ale ich dzicy
przodkowie mieli powody do zdenerwowania. Wilki zawsze niezwykle starannie wybierały
miejsce na norę. Zwykle kopały ją na zboczu wzgórza, by zminimalizować
niebezpieczeństwo jej zalania, ale i tak silna ulewa może poważnie zagrozić, bezpieczeństwu
małych szczeniąt. Przypuszczalnie gdy nasz pies przed nadchodzącą burzą miota się w panice
po domu, młode wilki zachowują się tak wobec groźby podtopienia nory.
Niektórzy właściciele opowiadają, że ich pies w pewnych okolicznościach
zachowywał się, jakby „zobaczył ducha". Działo się to podczas spaceru w letni wieczór,
kiedy pies biegający po polu raptem zatrzymywał się i zamierał w bezruchu. Stał spięty,
wpatrywał się ze zjeżoną sierścią w jakiś niewidoczny punkt, warcząc, a czasem skowycząc.
Kiedy właściciel próbował skłonić go do pójścia naprzód, nie chciał ruszyć się z miejsca.
Potem to dziwne zachowanie ustępowało równie nagle, jak się pojawiło, i pies spokojnie
kontynuował spacer. Kto kiedykolwiek widział tak zachowującego się psa, był pod
wrażeniem intensywności jego reakcji i nie dziwił się, gdy właściciel zapewniał, że jego pupil
„zobaczył ducha". Tymczasem prawdopodobnie tym, co tak zdenerwowało psa, był jakiś
obcy zapach. Nie był to zapach innego psa, lecz jakiegoś rzadko spotykanego zwierzęcia, na
przykład lisa czy tchórza. Nieznane pochodzenie i intensywność tego zapachu były dla
wrażliwego psiego nosa bodźcami wystarczająco silnymi, by wywołać gwałtowną reakcję.
Ostatnie doniesienia naukowe dostarczyły danych po części wyjaśniających działanie
szóstego zmysłu u psa.
Dużo wyjaśniło odkrycie w nosie psa receptorów podczerwieni. Okazało się, że to
dzięki nim psy z przełęczy św. Bernarda były w stanie stwierdzić, tylko wąchając śnieg, czy
zasypany lawiną człowiek jeszcze żyje. Skoro już wiemy, że było to możliwe dzięki
komórkom wybitnie wrażliwym na ciepło, ta zdolność bernardynów nie wydaje się nam
niczym nadnaturalnym. Tezę tę uwiarygodnia odnalezienie podobnych receptorów na
pyskach niektórych węży, które dzięki temu wykrywały obecność w swoim otoczeniu nawet
najmniejszych zwierząt ciepłokrwistych. Jeżeli znamy już więcej takich przypadków w
królestwie zwierząt, nie powinno to również dziwić u psów.
Skąd się wziął przesąd, że wycie psa zapowiada czyjąś śmierć
Jeszcze w czasach starożytnych święcie wierzono, że wycie psa zwiastuje śmierć lub
jakieś inne nieszczęście w rodzinie. Psu przypisywano jakąś nadnaturalną zdolność
przewidywania wydarzeń, zwłaszcza niepomyślnych. Co ciekawe, nie obciążano psa „winą"
za mające nastąpić wypadki ani nie posądzano go o związki z diabłem. Przeciwnie,
tłumaczono to tak, że pies, jako najlepszy przyjaciel człowieka, stara się ostrzec go przed
niebezpieczeństwem.
Jeżeli odrzucimy metafizyczną interpretację tego zjawiska, jedyną sensowną
przyczyną mogło być to, że zachowujące się w ten sposób psy były po prostu wściekłe. A
jednym z objawów wścieklizny u psów jest właśnie częste wycie, jak też wydawanie innych
niż zwykle odgłosów, czego trudno nie zauważyć. Ponieważ zaś kontakt człowieka z
wściekłym psem musiał kończyć się dla niego śmiercią, ludzie kojarzyli sobie wycie psa z
następującym wkrótce po tym zgonem jego właściciela. Były to czasy, kiedy nie znano
jeszcze dróg przenoszenia infekcji, w wyciu psa dopatrywano się więc znaku wróżebnego
przepowiadającego śmierć człowieka.
Skąd wzięła się nazwa ,,hot-dog"
Nikt dziś nie wierzy pogłosce, jakoby nazwa „hot-dog" pochodziła od tego, że
parówki te zawierały psie mięso. Był jednak czas, kiedy takie podejrzenie wpłynęło na
znaczący spadek ich sprzedaży. Pomysł na takie hot-dogi, jakie znamy dziś, narodził się na
przełomie XIX i XX wieku w głowie Amerykanina Harry'ego M. Stevensa. Prowadził on
„małą gastronomię" przy stadionie piłkarskim i musiał czymś karmić tłumy kibiców na
meczach rozgrywanych przez sławną drużynę „olbrzymów z Nowego Jorku". W tym czasie
wchodziły właśnie w modę frankfurckie parówki na gorąco, lecz nie nadawały się do
obnośnej sprzedaży na trybunach. Stevens wpadł więc na pomysł, by umieszczać je w
podgrzanych, długich bułkach. Tak przyrządzone parówki były roznoszone w przejściach
między sektorami stadionu i zrobiły oszałamiającą furorę. Początkowo nosiły nazwę
„czerwone i pikantne", bo do parówki prosto z wody i podgrzanej bułki Stevens dodawał
jeszcze hojnie porcję ostrej musztardy.
W tym czasie w 1903 roku znany ówczesny rysownik, specjalizujący się w
karykaturze sportowej T. A. Dorgan, publikujący pod pseudonimem „Tad", rozpowszechnił
rysunek bułki, w której zamiast parówki nadzieniem był jamnik. Karykaturzysta wykorzystał
fakt, że zarówno parówka, jak i jamnik są: długie, czerwone i pochodzenia niemieckiego. I to
właśnie on puścił w obieg nazwę hot-dog, która się bardzo szybko przyjęła. Potem ktoś
ciekawski wyraził głośno wątpliwości, czy aby w parówkach nie ma psiego mięsa. Gdy ta
plotka się rozeszła, sprzedaż hot-dogów gwałtownie zmalała. Sprawa zrobiła się do tego
stopnia poważna, że miejscowa Izba Handlowa musiała wydać zakaz używania nazwy hot-
dog we wszystkich reklamach tego wyrobu. Ponieważ była ona jednak wyjątkowo trafnie
dobrana, „tylnymi drzwiami" wróciła w końcu do powszechnego użytku. Dziś we wszystkich
krajach świata wiedzą, co to jest hot-dog.
Co kanikuła ma wspólnego z psem
Kanikułą nazywamy okres największych upałów w lecie — mniej więcej od 3 lipca
do 11 sierpnia — kiedy jest gorąco i duszno. Kto nie zna łaciny, ten zastanawia się, co ten
okres ma wspólnego z jakimkolwiek psem. Tymczasem nazwa „kanikuła" wywodzi się z
czasów rzymskich, kiedy powszechne było przekonanie, że w tych dniach Syriusz, inaczej
„Psia gwiazda", dodaje swego ciepła do żaru słońca i stąd te upały. Dlatego Rzymianie
nazywali ten okres „dies caniculares", czyli psie dni. My już wiemy, że Syriusz nie może
„dogrzewać" Słońca, bo leży od nas 540 tysięcy razy dalej niż Słońce. Rzymianie słusznie
domyślili się natomiast, że temperatura tej gwiazdy jest z grubsza dwa razy wyższa niż
Słońca, bo dziś wiadomo już, że wynosi ona 10 000°C. Ci, którzy nie znali starożytnego
pochodzenia nazwy „psie dni", tłumaczyli ją po swojemu, że są to dni, podczas których psy
wściekają się od upału (był kiedyś taki przesąd). Na pewno niektóre psy, zwłaszcza w
regionie śródziemnomorskim, źle znoszą gorąco, ale łączenie tego z nazwą całego okresu to
dorabianie teorii do faktów.