Carol Marinelli
Umowa z miliarderem
ROZDZIAŁ PIERWSZY
- Nigdy nam nie uwierzą - oświadczyła Tabi-
tha i wzięła Aidena za rękę.
Gdy wyszli z samochodu, dosłownie opadła jej
szczęka na widok ludzi kłębiących się na schodach
wielkiego kościoła w Melbourne. Goście przypo
minali stado lśniących pawi.
- Czemu tak uważasz? - spytał Aiden. Wcale
nie wydawał się speszony, przeciwnie, ochoczo
pomachał ręką do kilku znajomych.
- Nigdy nam nie uwierzą - powtórzyła Tabitha
i odetchnęła głęboko, żeby się uspokoić. - Nie
wyglądam jak żona z wyższych sfer.
- I dzięki Bogu - mruknął. - Przecież nią nie
jesteś. Tylko udajesz moją dziewczynę. Jeśli to dla
ciebie jakaś pociecha, możesz wyglądać seksow
nie. Ludzie uznają, że jesteś moim ostatnim wy
brykiem, zanim się wreszcie ustatkuję.
- Przejrzą twój plan na wylot - mruknęła Tabi
tha. Nie wierzyła, że wszystko przebiegnie bez
komplikacji. - Pamiętaj, jestem tancerką, nie ak
torką. Dlaczego w ogóle przystałam na ten po
mysł?
- Nie miałaś wyboru - przypomniał jej Aiden,
zanim zdążyła wskoczyć z powrotem do samo
chodu. Powoli ruszyli w kierunku tłumu. - Ode
grałem rolę twojego kochającego narzeczonego
podczas zjazdu absolwentów szkoły, w której się
uczyłaś, a w zamian za to zgodziłaś się towarzy
szyć mi na ślubie kuzyna. Prosta sprawa.
- Bynajmniej - zaprotestowała Tabitha i po
ciągnęła go za rękę, aby zwolnił. - Prostą sprawą
byłoby poinformowanie twojej rodziny, że jesteś
gejem. Na miłość boską, mamy dwudziesty pierw
szy wiek! Homoseksualizm nie jest już traktowany
jak zbrodnia!
- Akurat. Powiedz to mojemu ojcu. Posłuchaj,
podjąłem słuszną decyzję i nie ma sensu jej kwes
tionować. Poza tym wyglądasz rewelacyjnie, więc
niczym się nie przejmuj.
- To wyłączna zasługa twojej karty kredytowej
- burknęła Tabitha. - Nie powinieneś był tyle
wydawać.
- Kupowałem za pół ceny - zauważył. - Poza
tym nie wyobrażam sobie, byś mogła wejść do tego
kłębowiska węży, którym jest moja rodzina, bez
designerskiej sukienki i butów. Przestań się wresz
cie zamartwiać, odpręż się! Przecież uwielbiasz
wystawne śluby.
Po chwili oboje zasiedli na ławie i Tabitha
zaczęła uważniej przyglądać się zebranym. Musia
ła przyznać, że Aiden postąpił słusznie, wydając
fortunę na jej strój. Gdyby włożyła to, co wydawa
ło się jej odpowiednie na wszystkie śluby, które
oglądała od początku roku, tym razem z pewnością
czułaby się zakłopotana.
Jej sukienka była prawdziwym arcydziełem.
Uszyto ją z lekkiego szyfonu, który niemal do
skonale pasował do tycjanowskich włosów dzie
wczyny, spiętych z tyłu głowy. Jej usta i paznokcie
były jaskrawokoralowe i świetnie harmonizowały
z sandałami z pasków na nieprawdopodobnie wy
sokich obcasach oraz obszytą koralikami torebką.
Tabithą czuła się rewelacyjnie. Co prawda nigdy
w życiu nie przyszłoby jej do głowy, aby tak
dobrać kolory do swoich długich, rudych loków
oraz bladej skóry, lecz afektowany sprzedawca
nie kłamał: kompozycja prezentowała się wyś
mienicie.
Goście, którzy tłumnie wypełnili kościół, wy
glądali nieprzyzwoicie zamożnie. Kilka osób
w oczywisty sposób fatalnie dobrało sobie ubiór,
nawet Tabitha musiała to przyznać. Podejrzewała,
że błędy odzieżowe tych gości wynikały z połącze
nia niewyobrażalnego bogactwa z absolutnym bra
kiem gustu. Aiden z nieskrywaną radością i nieco
zbyt głośno komentował zły smak niektórych
uczestników uroczystości.
Bezpośrednio przed Tabithą zasiadła niespoty
kanie wysoka kobieta w kapeluszu o wyjątkowo
szerokim rondzie, i w ten sposób prawie całkowi
cie uniemożliwiła dziewczynie śledzenie ceremo
nii. Wykwintna nieznajoma ubrała się jednak tak
elegancko, że nawet krytycznie nastawieni Aiden
i Tabitha nie dopatrzyli się choćby cienia odzieżo
wego faux pas. Dama ewidentnie nie miała kom
pleksów na punkcie wzrostu, gdyż na wąskie stopy
włożyła ostre szpilki. Tabitha momentalnie poza
zdrościła jej pewności siebie.
Dopiero kiedy nieznajoma odwróciła głowę, by
spojrzeć na ślubny orszak, Tabitha rozpoznała,
z kim ma do czynienia. Była to Amy Dellier, jedna
z australijskich top modelek. Złocisty szyfon i ko
ralowe dodatki, którymi jeszcze przed chwilą Ta
bitha tak bardzo się szczyciła, nagle wydały się jej
skromne i ubogie.
Gdy zagrzmiał marsz weselny, ludzie wstali
i wbili wzrok w pannę młodą, która nieśpiesznie
ruszyła w kierunku ołtarza. Obserwowali ją wszys
cy, z wyjątkiem Tabithy, która tego lata widziała
więcej panien młodych niż ślubny fotograf i wolała
gapić się na Amy Dellier. Nie ulegało wątpliwości,
że supermodelka jest naprawdę piękna i nawet
najzagorzalszy wróg nie dopatrzyłby się w niej
żadnej wady.
- Przepraszam. - Niski głos odwrócił uwagę
Tabithy od tego ideału. - Chciałbym przejść.
Głos zabrzmiał przyjemnie i zmysłowo, więc
Tabitha przygotowała się na rozczarowanie: męż
czyźni o takim tembrze głosu z reguły charak
teryzowali się wybitnie radiową urodą. Tymcza
sem ujrzała męską wersję Amy Dellier. Kruczo
czarne włosy nieznajomego były zaczesane do
tyłu, miał twarz o wysokich kościach policzko-
wych i najciemniejszych oczach, jakie kiedykol
wiek widziała. Wyglądał atrakcyjnie i seksownie.
- Oczywiście - wymamrotała i nerwowo prze
łknęła ślinę.
Natychmiast cofnęła nogi, aby przepuścić nie
znajomego, lecz na jego drodze znalazła się jej
torebka, której nie mogła podnieść, bo Aiden przy
depnął pasek i, zauroczony ceremonią, kompletnie
nie zwracał uwagi na to, co się dzieje w jego
sąsiedztwie.
- Przepraszam - powiedział nieznajomy, kiedy
mimowolnie oparł się o ramię Tabithy.
Gdyby tego nie zrobił, z pewnością by upadł,
przechodząc nad jej torebką. Kiedy jego dłoń spo
częła na ciele Tabithy, dziewczyna wstrzymała
oddech, a na starannie przypudrowanych policz
kach pojawiły się rumieńce. Obcy mężczyzna
otarł się o nią, aż poczuła woń jego wody koloń-
skiej.
W tym samym momencie Aiden odwrócił gło
wę, uśmiechnął się i skinieniem głowy powitał
atrakcyjnego przybysza. Ponieważ właśnie mijała
ich panna młoda, nieznajomy nie miał wyjścia:
musiał na stojąco zaczekać między Tabithą a Aide-
nem, aż orszak się oddali.
Pochód szedł bardzo wolno. Tabitha pomyślała,
że ta chwila trwa wieczność, choć w rzeczywisto
ści minęło zaledwie kilka sekund.
Jeszcze nigdy nie czuła nic podobnego. Męż
czyzna stał tak blisko niej, że aż przeszył ją roz-
kosznie niepokojący dreszcz. W końcu jednak po
chód się oddalił i nieznajomy mógł spokojnie za
siąść w ławie z przodu. Tabitha wypuściła wstrzy
mywane w płucach powietrze.
Zajął miejsce obok Amy i ku rozczarowaniu
Tabithy władczym gestem położył dłoń na ramie
niu modelki, która najwyraźniej ucieszyła się z je
go przybycia.
Dziewczyna westchnęła z żalem i jednocześnie
skarciła się w myślach za swoje zachowanie. Cze
go właściwie oczekiwała? Że ktoś tak niepraw
dopodobnie fantastyczny przyjdzie sam?
Gdy państwo młodzi stanęli przed ołtarzem,
zapadła kompletna cisza. Uroczystość zupełnie nie
interesowała Tabithy. Całą uwagę skupiła na męż
czyźnie przed sobą. Jego gęste włosy, bez cienia
siwizny, były doskonale przystrzyżone i elegancko
uczesane. Nieznajomy nosił skrojony na miarę
garnitur, który doskonale eksponował jego szero
kie ramiona. Wszyscy wstali, by odśpiewać pierw
szy hymn, a zauroczona Tabitha nie mogła ode
rwać wzroku od obiektu swojej fascynacji. Wyso
ka Amy Dellier sprawiała wrażenie filigranowej
przy bardzo postawnym towarzyszu. Nic dziw
nego, że tak beztrosko nosiła wysokie obcasy.
- Nawet o tym nie myśl - wyszeptał Aiden
prosto do jej ucha.
- O czym mówisz? - spytała Tabitha spłoszona
i zaczerwieniła się ze wstydu. Momentalnie skupi
ła uwagę na śpiewniku, który trzymała przed sobą.
Trik się nie powiódł.
- Jesteśmy na stronie czterdziestej piątej, Tab
- zauważył Aiden i uśmiechnął się od ucha do
ucha. - Droga przyjaciółko, to jest mój brat, Za-
vier.
- Nie wiem, kogo masz na myśli.
Aiden znał ją zbyt długo, aby dać się zbyć.
- Doskonale wiesz, o kim mowa - westchnął.
- Uwierz mi na słowo: przytłoczyłby cię.
Tabitha się wzdrygnęła.
- Nie bardzo rozumiem, co chcesz przez to
powiedzieć - oznajmiła.
- Posłuchaj, Zavier wygląda bosko, ale tak
naprawdę marny z niego pożytek.
Oboje pochylali głowy nad śpiewnikami i mó
wili bardzo cicho, niemniej kilkoro zebranych po
słało im nieprzychylne spojrzenia.
- Nic mnie to nie obchodzi. Nie jestem nim
zainteresowana - syknęła Tabitha.
Aiden popatrzył na nią wymownie.
- Skoro tak twierdzisz... Tylko potem nie mów,
że cię nie ostrzegałem - powiedział.
Tabitha fałszywie zaśpiewała parę linijek, a jej
wzrok uporczywie kierował się na atrakcyjnego
mężczyznę z przodu. Choć czuła awersję do ślu
bów, tym razem odnajdywała w ceremonii nad
zwyczajną przyjemność. Jeszcze nigdy nie do
świadczała tak silnego fizycznego zainteresowania
mężczyzną, zwłaszcza takim, o którym kompletnie
nic nie wiedziała. Rzecz jasna, w ogóle nie brała
pod uwagę możliwości zdobycia go: należał do
innej ligi, i to o kilka klas wyższej.
Wbrew początkowym zastrzeżeniom Tabitha
musiała przyznać, że obcowanie z bogaczami ma
swoje przyjemne strony. Nie było mowy o tym,
by stała znudzona i spragniona, bo wśród gości
bezustannie kręcił się fotograf i godzinami pstry
kał zdjęcia. W Ogrodzie Botanicznym w Melbour
ne ustawiono niedużą wiatę. Serwowano pod nią
pyszne owoce oraz szampana, którymi raczyli się
członkowie rodziny, oddalając się tylko wówczas,
kiedy fotograf prosił wszystkich do wspólnych
zdjęć.
Po kieliszku wybornego trunku Tabitha pode
szła do rodziców Aidena, którym dopiero teraz
została przedstawiona. Od razu poczuła sympatię
do mamy przyjaciela, która wbrew jego słowom
okazała się spokojną i życzliwą osobą z wyższych
sfer.
- Wspaniały ślub, nieprawdaż? Chociaż nadal
nie jestem pewna, czy suknia Simony była naj
lepiej dobrana. Prawdę powiedziawszy, nie uwa
żam, że rozcięcia do połowy uda to odpowiedni
strój do kościoła. Co o tym sądzisz, Jeremy, ko
chanie?
Jeremy Chambers nie był tak spontaniczny jak
jego żona. Podobnie jak Zavier, miał surową i wy
niosłą twarz.
- Wyglądała dokładnie tak samo, jak wszystkie
inne panny młode, które widziałem w tym roku
- oświadczył głośno, ani trochę nie przejmując się
tym, że ktoś go podsłucha.
- Znam to uczucie - westchnęła Tabitha i na
tychmiast pożałowała swojej uwagi. - W tym roku
oglądałam już całkiem sporo ślubów, może wręcz
zbyt dużo - dodała tytułem wyjaśnienia i pociągnę
ła solidny łyk szampana. Gdy Jeremy skierował na
nią surowe spojrzenie, miała ochotę zamilknąć na
zawsze. Tymczasem starszy pan się uśmiechnął.
- Otóż to - przytaknął. - W ilu ślubach uczest
niczyłaś, Tabitho?
- W dziesięciu - odparła i natychmiast się
zorientowała, że mocno przesadziła. - Co najmniej
w sześciu - sprostowała po krótkim namyśle.
- Wszyscy moi przyjaciele najwyraźniej się zmó
wili, aby załatwić kwestie matrymonialne w jed
nym sezonie.
- To dopiero początek - mruknął Jeremy
z przekonaniem. - W najbliższych latach czeka nas
wysyp chrzcin i nim się obejrzymy, dzieci dorosną
i też będą brały śluby. I tak w kółko. Marjory
uwielbia wesela. W przeciwieństwie do mnie czuje
się zobowiązana do uczestniczenia we wszystkich
możliwych ceremoniach, nawet jeśli w grę wcho
dzą odlegli krewni. Skoro o tym mowa, będę
musiał teraz iść i przywitać się z kilkoma. Cieszę
się, że mogłem cię poznać, Tabitho. - Podszedł, by
podać jej rękę, ale w ostatniej chwili zmienił
zdanie i cmoknął ją w policzek, ku bezbrzeżnemu
zdumieniu Aidena.
- Dobry Boże, trafiłaś w dziesiątkę! - oświad
czył oszołomiony. - Mój ojciec nikogo nie lubi.
- Moim zdaniem jest uroczy - sprzeciwiła się
Tabitha. - Nie wierzę w te wszystkie okropień-
stwa, które o nim opowiadasz.
- Jest uroczy tylko dla tego syna, który spełnia
jego oczekiwania. O wilku mowa...
- Zavierze! - zawołała Marjory i ochoczo po
całowała go w policzek. - Byłam pewna, że nie
dotrzesz do kościoła. Gdzieś ty się podziewał?
- A jak myślisz? - spytał. Tabitha zauważyła,
że gdy Zavier rozmawia z mamą, nieco łagodnieje.
- Pracowałem.
- Przecież jest sobota - oburzyła się Marjory.
- Wystarczy, że jesteś zajęty przez cały tydzień.
Zresztą, jak wolisz. Ja zamierzam się dzisiaj dob
rze bawić. Czy znasz Tabithę, która jest... - za
stanawiała się przez dłuższą chwilę nad doborem
odpowiedniego słowa - ...przyjaciółką Aidena?
Aiden wypił spory łyk szampana, a Zavier wbił
uważny wzrok w Tabithę.
- Widziałem ją w kościele - odparł i podał jej
rękę.
Zwróciła uwagę na jego mocny i gorący uścisk.
- Gdzie jest Lucy? - spytała Marjory.
- Amy - poprawił mamę z naciskiem. - Po
prawia makijaż.
- Śliczna dziewczyna - westchnęła Marjory.
- Byłaby z niej piękna panna młoda.
- Jesteś subtelna jak cegła - burknął Zavier.
- A mam jakiś wybór? Obaj moi synowie uro
dzili się ponad trzydzieści lat temu i ani im w gło
wie małżeństwo. - Popatrzyła wymownie na Tabi-
thę. - A co dopiero mówić o wnukach. Simone ma
zaledwie dwadzieścia lat. Nic dziwnego, że Car-
mella jest cała w skowronkach.
- Carmella cieszy się, bo Simone ustrzeliła
kogoś na tyle bogatego, żeby wyciągnął ją z dłu
gów. Wierz mi, jej wcale nie chodzi o szczęście
córki.
- Oj, uważaj! - Marjory pogroziła mu palcem.
- Pozbycie się długu praktycznie gwarantuje do
zgonne szczęście.
- Może tobie - zażartował Zavier. - Twoje
motywy są jasne, skoro nie potrafisz nawet zapa
miętać imienia Amy. Lepiej zapomnij o tym, co ci
chodzi po głowie.
•- Twój ojciec byłby dumny.
Tabitha z przyjemnością przysłuchiwała się roz
mowie. Słowny sparing matki i syna przebiegał
w żartobliwej atmosferze, lecz kiedy Marjory wspo
mniała o mężu, nagle się ochłodziło. Zavier umilkł,
jakby nie wiedział, co powiedzieć.
- Wiesz, że to prawda-ciągnęła Marjory.-To
największe marzenie twojego ojca.
- Największe marzenie twojego ojca?— spytała
Amy, która nadeszła nieoczekiwanie i otoczyła
Zaviera ramieniem. Ledwie zauważył jej obec
ność. - Coś mnie ominęło, kochanie? - dodała
niskim, aksamitnym głosem.
- Niewiele - mruknął chmurnie i popatrzył
ostrzegawczo na matkę. - Na pewno nic takiego,
czym powinnaś się przejmować. - Oswobodził się
z objęć Amy i ruchem głowy dał znak fotografowi,
który cierpliwie czekał na uboczu. - Chyba musi
my dopełnić formalności - zauważył.
- Chodźmy, Tabitha - zachęcił Aiden przyja
ciółkę, która jednak odmownie pokręciła głową.
- Nie, idź sam - powiedziała. - Nie należę do
żadnej z obecnych tu rodzin.
- A co to ma do rzeczy? Chodź.
Tabitha jednak nie zamierzała ustępować.
- Fotograf wyraźnie powiedział, że prosi wyłącz
nie członków rodziny. Aiden, bardzo cię proszę,
nie pogarszaj sytuacji. I tak czuję się tutaj fatalnie.
- Na pewno dasz sobie beze mnie radę przez
pięć minut?
- Na litość boską, idź już. Wszyscy na ciebie
czekają.
Popijając szampana, patrzyła, jak goście wesel
ni ustawiają się w szeregu. Łatwo było się domyś
lić, kto należy do której rodziny. Chambersowie
kojarzyli się Tabicie z bohaterami filmu o mafii:
ich garnitury wyglądały na ciemniejsze, wszyscy
mężczyźni byli nieco wyżsi i nieco staranniej
ostrzyżeni. Tak w naturze prezentowało się połą
czenie dużych pieniędzy i puli doskonałych ge
nów. Tylko Aiden nie pasował do otoczenia. Miał
łagodniejsze rysy twarzy i bogatszą mimikę niż
dość posępni mężczyźni z jego rodziny. Zavier
również się wyróżniał na tle bliskich: był wyższy,
miał ciemniejsze włosy, a sądząc po szacunku,
z jakim się do niego zwracano, dysponował naj
większymi wpływami.
- Tobie również wyznaczono rolę obserwa
tora?
Zaskoczona Tabitha odwróciła się i ujrzała
Amy. Dopiero teraz uświadomiła sobie, że model
ka też nie pozuje do zdjęcia.
- Jest jeszcze trochę za wcześnie, abym zaczęła
się pojawiać w rodzinnych albumach - wyjaśniła
swobodnie, nieco zbita z tropu. Nieczęsto się zda
rzało, by rozmawiał z nią ktoś tak sławny.
- W moim wypadku jest już trochę za późno.
Zdaje się, że mój chłopak właśnie ze mną zerwał.
•- Och...
- Cholerni Chambersowie - wykrztusiła Amy
z bólem.
Poruszona Tabitha patrzyła, jak po twarzy jej
rozmówczyni spływają łzy. Modelka usiłowała
powstrzymać płacz, a gdy jej wysiłki spełzły na
niczym, postanowiła uciec w dystyngowany spo
sób. Niestety, wysokie obcasy uniemożliwiły jej
bieganie po trawie. W takiej sytuacji powoli po
kuśtykała.
- Taki właśnie mam wpływ na kobiety - zażar
tował Zavier, dołączywszy do Tabithy. - Nie są
w stanie uciec ode mnie dostatecznie szybko.
- Co jej powiedziałeś? - spytała, choć dosko
nale wiedziała, że to nie jej sprawa.
- Nic szczególnego. Wyjaśniłem tylko, że nie
powinna pozować do rodzinnego zdjęcia, skoro nie
pozostanie tutaj nawet do czasu zrobienia odbitek.
- Przecież to potworne. - Wzburzona, ode
tchnęła głęboko. - Nie mogłeś z nią zerwać w bar
dziej cywilizowany sposób?
Zavier wzruszył ramionami.
- Wierz mi, próbowałem. Niestety, albo nie
chciała mnie słuchać, albo nie potrafiła pojąć, że
jakiś mężczyzna może jej nie pragnąć.
Tabitha dyskretnie zerknęła na rozmówcę
i uznała, że pierwszy wymieniony przez niego
powód jest bardziej prawdopodobny. Zavier pre
zentował się wspaniale, był ideałem męskiej uro
dy, przy którym wszyscy inni wyglądali niecieka
wie. Nic dziwnego, że Amy nie chciała przyjąć do
wiadomości, że to już koniec. Nawet krótkotrwała
znajomość z tak urodziwym osobnikiem musiała
prowadzić do dozgonnego uzależnienia.
Zavier nie wydawał się zakłopotany uważnym
spojrzeniem Tabithy i stał spokojnie, podczas gdy
dziewczyna oglądała go z ciekawością. Dopiero po
dłuższej chwili dotarło do niej, że w kompletnej
ciszy gapi się na nowego znajomego. Poczerwie
niała ze wstydu i pospiesznie podjęła rozmowę.
- Moim zdaniem ohydnie ją potraktowałeś
- podsumowała.
Uniósł brwi.
- Łatwo się irytujesz, prawda? Podejrzewam,
że to twój naturalny kolor włosów? - Wziął do ręki
garść loków dziewczyny i udał, że im się uważnie
przygląda. Tabitha poczerwieniała z gniewu.
- Oczywiście, że tak - warknęła i odtrąciła jego
rękę. - Nie mam pojęcia, jak kobiety z tobą wy
trzymują.
- Mogę ci udzielić odpowiedzi na to pytanie.
Tabitha z irytacją potrząsnęła głową.
- To nie było pytanie, tylko stwierdzenie faktu.
Wydaje ci się, że możesz tak traktować kobiety, bo
jesteś bogaty i przystojny? - Urwała, zorientowa
wszy się, że Zavier chichocze.
- Zatem jestem przystojny? - spytał rozbawio
ny.
- Och, daj spokój - prychnęła. - Dobrze wiesz,
że tak, i wydaje ci się, że dzięki temu masz prawo
krzywdzić ludzi.
- Zważywszy, że poznaliśmy się... - zerknął na
ciężki, złoty zegarek i zmrużył oczy - ... zaledwie
godzinę temu, śmiem twierdzić, że dość pospiesz
nie wyrobiłaś sobie opinię o mnie. Jad w twoim
głosie świadczy o tym, że jest ona negatywna. Czy
mogę spytać czemu?
Stała nieruchomo, zastanawiając się nad od
powiedzią. Dlaczego tak gwałtownie zareagowała
na jego postępowanie? Czemu rozzłościła się na
niego za beztroskie porzucenie Amy, skoro nie
miała pojęcia o okolicznościach związanych z za
kończeniem ich związku?
- Po prostu nie lubię, jak ktoś kogoś krzywdzi
- wyznała wreszcie.
- Nie skrzywdziłem Amy - odparł zirytowany.
- Dostała ode mnie dokładnie to, czego chciała. Jej
zdjęcia pojawiły się we wszystkich kolorowych
czasopismach, otwierając jej drogę do sławy. Mó
wisz, że jestem przystojny i bogaty? Przyznaj, że
Amy również nie brakuje urody ani pieniędzy.
- Ona cierpiała - upierała się Tabitha, lecz
Zavier tylko wzruszył ramionami.
- Niewykluczone - mruknął bez cienia satysfak-
cji. Kąciki jego pełnych, zmysłowych ust lekko się
uniosły w uśmiechu. - Ostatecznie, właśnie straciła
najlepszego kochanka, jakiego kiedykolwiek miała.
- Jesteś obrzydliwy - prychnęła Tabitha.
Jej policzki poczerwieniały, a oczyma duszy
ujrzała nagle niebezpieczne wizje. Potrząsnęła
głową ze zniecierpliwieniem.
- Nieprawda, tylko prawdomówny. Posłuchaj,
oboje świetnie się bawiliśmy. Amy chciała więcej,
a ja nie byłem gotów jej tego ofiarować. - Zaśmiał
się ironicznie. - Trawa jest tutaj trochę zbyt wil
gotna, aby na niej klękać.
- Chciała, żebyście wzięli ślub?
Zavier skinął głową.
- Przecież to jeszcze gorzej. - Tabitha była
szczerze wstrząśnięta. - Ona cię kocha, a ty ją
brutalnie spławiasz?
Zavier popatrzył na nią zdumiony.
- A kto tu mówi o miłości? - Zaskoczenie w jej
oczach najwyraźniej go rozbawiło. - Twoim zda
niem Amy mnie kocha?
- Przecież chciała wyjść za ciebie.
- Och, daj spokój, Tabitho. Na pewno nie jesteś
aż tak naiwna. A dlaczego ty jesteś tutaj z moim
bratem? Dla pieniędzy i władzy. Co to ma wspól
nego z taką błahostką jak miłość?
- Nie jestem z Aidenem dla pieniędzy. - Nie
potrafiła zrozumieć, jak mógł zarzucać jej coś
podobnego.
- Daj spokój - powtórzył lekceważąco.
- Mówię prawdę - podkreśliła wściekła, lecz
Zavier jej nie słuchał.
- Przepraszam za zwłokę, panie Chambers
- powiedziała kelnerka, pospiesznie podchodząc
ze szklanką z lodem oraz butelką wody mineralnej
na tacy.
- Sama butelka wystarczy - oświadczył.
Wypił spory łyk, podczas gdy Tabitha nerwowo
wypatrywała Aidena. Gdy go wreszcie zobaczyła,
miała ochotę zakląć. Panna młoda szczebiotała
coś do niego, a zatem nie mogła liczyć na na
tychmiastową odsiecz i była zmuszona radzić so
bie sama.
- Więc co robisz?
- Słucham?
-' Jak zarabiasz na życie? - Jej cierpliwość była
na wyczerpaniu. - Zakładam, że pracujesz zarob
kowo?
Zastanowił się przez chwilę, nim odpowiedział:
- Pracuję w rodzinnej firmie. Sądziłem, że
wiesz przynajmniej tyle.
Tabitha się zasępiła. Pozostawało jeszcze sporo
spraw, których nie omówiła z Aidenem, należał do
nich między innymi życiorys jego brata.
- Racja! - wykrzyknęła. - Oczywiście, że Ai
den o tym wspominał. Nie mam pamięci do takich
szczegółów i do nazwisk.
- Jak poznałaś mojego brata?
- Na przyjęciu.
- W pracy trudno byłoby go zastać, prawda?
- Uśmiechnął się z ironią. - Oboje wiemy, jaki
Aiden ma stosunek do spraw zawodowych.
- Aiden pracuje - podkreśliła Tabitha. - To
niezwykle utalentowany artysta.
- O tak, to artysta, bez wątpienia. - Zavier
rozejrzał się po twarzach gości weselnych i nagle
oboje dostrzegli, że Aiden wypija drinka i chwyta
jeszcze dwa kieliszki z tacy przechodzącego obok
kelnera. - Artysta zaangażowany - dodał kąśliwie.
-A czym ty się zajmujesz?
Tabitha przełknęła ślinę. W normalnych okolicz
nościach z chęcią opowiadała o pracy i z przyjem
nością obserwowała reakcję ludzi. Nie sądziła jed
nak, że ujawniając swoją profesję, ujrzy podziw na
twarzy Zaviera.
- Jestem tancerką.
Nie powiedział ani słowa. Powoli powiódł
wzrokiem po jej ciele i z lekką drwiną uniósł brwi,
gdy zaczerwieniła się pod jego spojrzeniem.
- To nie tak, jak myślisz - wymamrotała. - Pra
cuję na scenie.
- Taniec klasyczny? - spytał z wyraźną ironią
w głosie.
-Do pewnego stopnia - wykrztusiła. - Przede
wszystkim jednak współczesny. Sporadycznie wy
konuję nawet coś w rodzaju kankana dla ubogich.
- W jej głosie zabrzmiała zaskakująco wyraźna
gorycz. Zamrugała powiekami, zdziwiona własną
szczerością.
Uśmiechnął się pod nosem i powiódł spojrze
niem po jej długich nogach.
- Czyżbym usłyszał frustrację w głosie gwiaz
dy? - zainteresował się.
- Niewykluczone - burknęła i wzruszyła ra
mionami. Dlaczego tak się czuła? Czemu uważny
wzrok tego mężczyzny sprawił, że odniosła wraże
nie, że jest zwykłą fordanserką? - Dla twojej
informacji: jestem w tym dobra. Możesz sobie kpić
z tego, jak ja i twój brat zarabiamy na życie, lecz
nie każdy musi spędzać całe życie w biurze. Tak się
składa, że dajemy ludziom mnóstwo przyjemności.
- Och, w to nie wątpię. - Ponownie powiódł
spojrzeniem po jej ciele.
Tabitha w myślach zbeształa się za przesadną
otwartość w stosunku do tego człowieka. Nie bar
dzo wiedziała, co zrobić, więc dopiła resztkę szam
pana i sięgnęła po następny kieliszek z tacy prze
chodzącego obok kelnera. Zavier nie odrywał jed
nak od niej wzroku, przez co nawet najprostsza
czynność, taka jak oddychanie, nagle stała się
niebywale skomplikowana.
- Uszy do góry - powiedział i życzliwie się do
niej uśmiechnął, po raz pierwszy zresztą. Tabitha
właśnie zaczynała się odprężać, lecz jego nieocze
kiwana życzliwość sprawiła, że włoski na jej karku
stanęły na baczność. - Gdy tylko włożysz obrączkę
na serdeczny palec, będziesz mogła na zawsze
odwiesić buty do tańca.
Jej zielone oczy zalśniły ze złości. Nie spodzie
wała się, że Zavier będzie się wtrącał w jej prywat
ne sprawy.
- Powinieneś wiedzieć, że bardzo lubię swoją
pracę - warknęła. - Jeśli naprawdę uważasz, że
spotykam się z Aidenem, bo chcę wejść do waszej
rodziny, to jesteś w błędzie - oznajmiła z ironicz
nym uśmiechem.
Ta zdecydowana reakcja na prowokacyjną su
gestię nie zakłóciła spokoju na twarzy Zaviera.
Tabitha z trudem tłumiła gniew, patrząc na jego
chłodną minę.
- Zobaczymy - zapowiedział ponuro. - Co
mi podpowiada, że nie będę przyjemnie zasko
czony.
W tej samej chwili podszedł do nich Aiden,
całkowicie nieświadomy narastającego napięcia.
- Cieszę się, że znaleźliście wspólny język
- oznajmił i uśmiechnął się pogodnie. - Czy ona
nie jest fantastyczna, Zavier? - Objął Tabithę
w talii i mimochodem pocałował ją w policzek.
- Absolutnie fantastyczna - zadrwił Zavier
i popatrzył na nią złośliwie. - A teraz się oddalę,
jeśli pozwolicie. - Zdawkowo ukłonił się milczą
cej Tabicie. - Miło było cię poznać - dodał.
Tabitha pomyślała, że „miło" to nieodpowied
nie słowo. Cały problem polegał jednak na tym, że
nie wiedziała, czy chciałaby ponownie spotkać się
z tym mężczyzną.
ROZDZIAŁ DRUGI
Posiłek zdawał się trwać w nieskończoność,
przemówienia ciągnęły się godzinami. Przez więk
szość czasu Tabitha zastanawiała się nad uwagami
Zaviera, bez celu trącała jedzenie widelcem i piła
odrobinę za dużo. Nie podobało się jej, że Zavier
Chambers zaszufladkował ją jako łowczynię mają
tków, podczas gdy w rzeczywistości oddawała jego
rodzinie przysługę: chroniła Jeremy'ego Chamber-
sa przed nowinami, których nie chciałby usłyszeć.
Aiden był nietypowo podminowany - zdaniem
Tabithy w naturalny sposób reagował na bliskość
swojej rodziny. Najwyraźniej zapomniał, że obie
cał pozostawać u jej boku przez cały wieczór i pił
na umór. W efekcie przez większość wieczoru
Tabitha siedziała sama, patrząc, jak Aiden bez
ustannie wędruje i tylko co pewien czas wraca, aby
napełnić kieliszek.
- Weź sobie na wstrzymanie, Aiden - poradziła
mu, kiedy zjawił się po następnego drinka.
- Na trzeźwo z nimi nie wytrzymam - oświad
czył i uśmiechnął się przepraszająco. - Wybacz,
kiepski ze mnie kompan. Po prostu chce mi się
płakać i zgrzytać zębami. A ty jak się bawisz?
Wzruszyła ramionami.
- Nie najgorzej, ale w sumie jestem tu obca.
Nie miałam pojęcia, że twoja rodzina jest tak
dobrze sytuowana. Słyszałam o bogactwie Cham-
bersów, rzecz jasna, ale nie podejrzewałam ich aż
o taką zamożność. Powinieneś był mnie ostrzec.
Windsor był najbardziej luksusowym hotelem
w Melbourne, a sala, w której odbywało się wesele,
po prostu zapierała dech w piersiach. Wszystko
było boskie, począwszy od zimnego jak lód szam
pana i kanapek, podanych gościom zaraz po tym,
jak zasiedli przy stołach, a skończywszy na wy
kwintnym bankiecie.
- Po co miałbym to robić? I tak miałem dość
kłopotów z przekonaniem cię do przyjęcia zapro
szenia. Gdybyś wiedziała, co cię czeka, nie zaciąg
nąłbym cię tu wołami.
Miał rację. Wśród australijskiej elity, przy leją
cym się strumieniami drogim szampanie, Tabitha
czuła się jak kopciuszek.
Aiden cicho czknął i zapatrzył się melancholij
nie w kieliszek.
- Tab? - zagadnął. - Co się dziś z tobą dzieje?
Zanim powiesz „nic", pamiętaj, że zbyt długo
jesteśmy przyjaciółmi, aby udawać, że wszystko
jest w porządku, skoro tak naprawdę nie jest. To
nie ślub wprawia cię w zły humor, prawda? Co się
stało?
Tabitha milczała. Okręciła rudy lok na palcu
niczym dziecko, które nie wie, co powiedzieć.
- Chodzi o twoją babcię? - Przygryzła wargę
i Aiden momentalnie się zorientował, że trafił
w dziesiątkę. - Co zrobiła tym razem? - spytał
pogodnie, w nadziei, że rozładuje napiętą atmo
sferę. - Sprzedała rodzinne klejnoty?
Tabitha nie wyglądała na rozbawioną, kiedy
podniosła wzrok.
- Moja rodzina nie przypomina twojej - zauwa
żyła ze smutkiem. - Nie mamy rodzinnych klejno
tów. Nie przejmuj się, to nie twoja wina - dodała.
- Co nie jest moją winą? - spytał zdziwiony.
- Tab, powiedz wreszcie, co ci leży na sercu.
- Zaciągnęła dług na hipotece domu. - Wypuś
ciła z płuc powietrze, które nieświadomie wstrzy
mywała. - Żeby spłacić inne długi, których narobi
ła, uprawiając hazard.
- Już mi o tym wspomniałaś w ubiegłym mie
siącu, o ile pamiętam - zauważył. - Poszłaś z nią
do banku i pomogłaś jej załatwić formalności. Nie
daje sobie rady ze spłatą odsetek?
- Podjęła pieniądze, przyznane jej w ramach
pożyczki, i przegrała je na jednorękich bandytach
w kasynie - wytłumaczyła Tabitha drżącym gło
sem.
- Całą sumę? - Aiden szeroko otworzył oczy
i rozchylił usta.
Tabitha pokiwała głową.
- Teraz musi spłacić wszystkie stare długi,
które sprawiały jej tyle problemów, i do tego
doszedł nowy, ogromny. Wszystko przeze mnie.
- A to skąd ci przyszło do głowy?
- Nie zablokowałam jej dostępu do tak wielkiej
kwoty. Moją babcię ciągnie do kasyna jak ćmę do
światła. Osobiście podejrzewam, że jest uzależ
niona od towarzystwa ludzi, którzy tara bywają,
a nie od hazardu. Powinnam była zmusić ją do
spłacenia wierzycieli...
- Twoja babcia nie jest dzieckiem - zauważył
Aiden i wziął Tabithę za rękę.
- Nie mam nikogo innego. - Była bliska pła
czu. Kiedy powrócił kelner, zasłoniła kieliszek
dłonią; Aiden nie miał takich oporów.
- Proszę zostawić butelkę - polecił i cierpliwie
zaczekał, aż Tabitha ponownie zacznie mówić.
- Babcia wychowała mnie po śmierci rodzi
ców. Poświęciła mi całe życie, a teraz jest stara,
samotna, zalękniona, a ja nic nie potrafię zrobić.
Chciałam zaciągnąć w banku pożyczkę, ale wpisa
nie „tancerka" w rubryce „zawód" jest praktycz
nie równoznaczne z odrzuceniem wniosku.
- Pomogę ci - zaproponował, nie zwracając
uwagi na jej energiczne kręcenie głową. - Daj
spokój, złotko, to będzie kropla w morzu. Jeszcze
nie wyjawiłem ci dobrych wieści. Wczoraj sprze
dałem obraz.
- Aiden! - Pomimo trosk Tabitha szczerze się
ucieszyła. Zarzuciła przyjacielowi ręce na szyję
i entuzjastycznie pocałowała go w policzek. - To
świetna wiadomość!
- Oddasz mi te pieniądze, kiedy będziesz mogła.
Oboje jesteśmy skazani na sukces. - Uśmiechnął
się szeroko. - Czuję to wyraźnie.
Tabitha pokręciła głową.
- Tobie wiedzie się coraz lepiej, ale ja nie mogę
powiedzieć tego o sobie. - Westchnęła przygnę
biona, ale robiła, co mogła, żeby w jej głosie nie
słychać było goryczy. - Muszę przygotować pro
gram próbny przed następną produkcją.
- I co z tego? - Aiden wzruszył ramionami.
- Dasz sobie radę.
- Mam nadzieję, ale dotąd wszystko przebiega
ło automatycznie. Zawsze dostawałam rolę. To
dlatego, że się starzeję.
- Na litość boską, masz dwadzieścia cztery
lata.
- Dwadzieścia dziewięć - poprawiła go Tabi
tha i mimowolnie się uśmiechnęła. - Dwudziesto-
dziewięcioletnie tancerki muszą się sporo natru
dzić, żeby dowieść, ile są warte. Nie mogę poży
czać od ciebie pieniędzy, skoro nie wiem, kiedy je
zwrócę.
- Proszę cię... - upierał się Aiden, ale Tabitha
nie zamierzała ustąpić.
- Nie, Aiden. Nie zmienię zdania. Muszę sama
wypić piwo, którego nawarzyłam.
- Jesteś pewna?
Stanowczo pokiwała głową. Aiden wzruszył
ramionami i dał za wygraną.
- Wiem, że to zabrzmi absurdalnie, bo siedzi
my w miejscu kapiącym od bogactwa, a twoja
babcia tonie w długach, lecz pieniądze bywają
przekleństwem - zauważył. - Ci wszyscy ludzie
wokół nas tak bardzo się boją, że każdy napotkany
człowiek dybie na ich majątek, że przestali odróż
niać prawdziwych przyjaciół od wrogów. Na pal
cach jednej ręki można policzyć osoby, które się
tutaj naprawdę przyjaźnią. Gdybyśmy jutro stracili
pieniądze, wraz z nimi znikłoby dziewięćdziesiąt
procent tych gości. To bardzo ostrożne szacunki,
wierz mi.
- Twój brat odnosi wrażenie, że należałabym
do ich grona.
Aiden zmrużył oczy.
- Tab, wybacz, jeśli sprawił ci przykrość
- westchnął. - Nie chcę go bronić, ale muszę
przyznać, że spośród tu zgromadzonych osób wła
śnie on ma najwięcej powodów, by podejrzewać
innych o najgorsze. To się w szczególności tyczy
kobiet. Nie tak dawno temu Zavier został potrak
towany wyjątkowo okropnie.
- Ta kobieta musiała być szalona - zauważyła
Tabitha.
- Tab, trzymaj się od niego z daleka. Mówię
poważnie. Tak cudowna istota jak ty nie wytrzy
małaby w jego towarzystwie nawet pięciu minut.
Uwielbiam go, ale najgorszemu wrogowi nie ży
czyłbym takiego partnera. Związek z nim zakoń
czyłby się twoim płaczem. Poza tym jesteś dzisiaj
ze mną, pamiętasz? Nie waż się mnie demasko
wać, robiąc maślane oczy do mojego brata.
Tabitha się roześmiała.
- Bez obaw, Aiden. Dobitnie dał mi do zro
zumienia, co o mnie myśli, i zapewniam cię, że nie
był to komplement. - Uśmiechnęła się szeroko,
kiedy Aiden się wzdrygnął. - Zavier jest przekona
ny, że poluję na twoje pieniądze.
- Dobry Boże - westchnął Aiden i ponownie
napełnił sobie kieliszek. - Trafił kulą w płot.
Gdyby znał prawdę, pewnie dostałby szału.
Tabitha również nalała sobie z butelki, ale w od
różnieniu od Aidena uzupełniła kieliszek pokaźną
porcją wody mineralnej.
- Zatem nie ma pojęcia? - spytała.
Aiden wzruszył ramionami.
- Sam nie wiem. Kiedyś usiłował ze mną roz
mawiać, żeby mnie wesprzeć na duchu i naprowa
dzić na właściwą drogę. Sama rozumiesz: weź się
w garść, dorośnij, w czym problem i tak dalej.
- Wypił duszkiem zawartość kieliszka. - Szczerze
mówiąc, spytał mnie wprost, czy jestem gejem.
- Czemu nie wyjawiłeś mu wtedy prawdy?
Zalazłby ci za skórę?
Aiden pokręcił przecząco głową.
- Zaviera wcale by to nie obeszło. Chociaż
praktycznie sypia w garniturze i pod krawatem,
to w takich sprawach jest nadspodziewanie ela
styczny.
- Więc czemu się przed nim nie ujawniłeś?
- Uznałem, że to byłoby nie w porządku wobec
niego. W żadnym wypadku nie powiedziałbym
o niczym ojcu, bo dostałby zawału i w efekcie
Zavier miałby jeszcze więcej zmartwień. On bar
dzo się o nas troszczy.
Zaintrygowana Tabitha nadstawiła uszu.
- Jak to? - spytała.
- To Zavier kieruje interesami. Tata jest na to
zbyt schorowany. Wiem, że nie wygląda źle, ale
tak naprawdę przypomina bombę zegarową. Powi
nien mieć operowane serce, ale znieczulenie wią
załoby się ze zbyt wielkim ryzykiem. Żaden kar
diolog nie podjąłby się przeprowadzenia zabiegu
w takich okolicznościach, zwłaszcza że pacjentem
jest człowiek o nazwisku Chambers.
- Przecież stać go na najdroższe leczenie.
Aiden zaśmiał się krótko.
- I na najlepszych prawników. Nie jestem kar
diologiem, ale doskonale rozumiem ich punkt wi
dzenia. Sama próba przeprowadzenia zabiegu wią
że się ze zbyt wielkim ryzykiem. Tata ma tak słabe
serce, że lepiej nie mówić mu o mnie. Lepiej
również, żeby Zavier o tym nie wiedział. Nikt nie
powinien o tym wiedzieć.
- Zavier nie wie, więc nie masz się czym prze
jmować - pocieszyła go Tabitha.
Wypiła łyk trunku i uważnie się rozejrzała,
instynktownie wypatrując śniadego mężczyzny.
Usiłowała sobie wmówić, że tylko by ją unie-
szczęśliwił, złamał jej serce, ale jakże chętnie by
na to przystała!
Impreza nabierała rozmachu. Aiden kilka razy
poprosił Tabithę do tańca, lecz jego myśli krążyły
wokół innych spraw i widać było, że z ulgą po
wraca do stołu oraz niekończącego się zapasu
alkoholu.
Tabitha zaczynała się zastanawiać, czy oboje
mogliby znaleźć racjonalny powód, aby wymknąć
się z wesela i pójść do pokoju hotelowego na górze.
Jej nadzieje na dyskretne opuszczenie imprezy
prysły, gdy zjawiła, się Marjory w towarzystwie
ponurego Zaviera.
- Och, tu się chowacie, moi mili. Dlaczego nie
tańczycie?
Tabitha zmusiła się do uśmiechu.
- Aiden jest nieco zmęczony - wyjaśniła.
- Wobec tego dlaczego nie znajdziesz innego
partnera? - Przez jedną, okropną chwilę Tabitha
sądziła, że Marjory prosi ją do tańca! Rzeczywis
tość okazała się znacznie gorsza. - Zavierze, może
zatańczysz z Tabithą?
Przygotowała się na odmowę. Zavier Chambers
nie wyglądał na człowieka gotowego robić coś, na
co nie ma ochoty, a z jego wcześniejszych słów
wywnioskowała, że taniec z łowczyniami boga
tych mężów nie jest jego ulubioną rozrywką. Zresz
tą i tak nie miała ochoty na ten taniec. Perspektywa
spędzenia kilku minut sam na sam z tym mężczyz
ną budziła w niej grozę.
- Z przyjemnością.
Popatrzyła na niego zdezorientowana, lecz gdy
wyciągnął ku niej rękę, musiała się zgodzić.
Gdy ją prowadził, miała ochotę uciec i skryć się
w bezpiecznym pokoju hotelowym. Jakby wyczu
wając jej wahanie, zacisnął mocniej palce i rozluź
nił uścisk dopiero na środku zatłoczonego par
kietu.
Objął ją w talii i wyraźnie poczuła ciepło jego
ciała, przenikające przez cienki materiał sukienki.
Para tańcząca obok niechcący ją popchnęła i zmu
siła do przysunięcia się do Zaviera.
- Kiepsko się bawisz, prawda? - spytał.
Musiał się pochylić, aby go usłyszała. Jego
gorący oddech muskał jej ucho. W sali było ciepło,
lecz Tabitha dostała gęsiej skórki, gdy ręka Zavie-
ra przylgnęła do jej pleców.
- Wręcz przeciwnie - odparła niezgodnie
z prawdą. - Towarzystwo jest bardzo miłe.
Chciała, by jej słowa zabrzmiały przekonująco,
lecz nie dał się nabrać.
- Przez większość wieczoru siedzisz sama
i udajesz, że nic cię to nie obchodzi. Uważnie cię
obserwuję.
Tabitha poczuła się przyjemnie zaskoczona,
kiedy Zavier przyznał, że zwraca na nią uwagę.
Z początku nie wiedziała jednak, co odpowiedzieć,
gdyż miała ochotę przytulić głowę do jego torsu
i zapomnieć o całym świecie.
- Zatem tańczysz ze mną z litości?
- Nie, nigdy nie robię niczego z litości.
Sytuacja stała się jasna: Marjory zaaranżowała
wszystko.
- Przykro mi - mruknęła Tabitha.
- Z jakiego powodu?
Spojrzała na niego i ze zdumieniem przekonała
się, że Zavier wygląda inaczej niż wcześniej: jego
lodowate spojrzenie stopniało, a źrenice się roz
szerzyły. Mimowolnie przesunęła językiem po war
gach.
- Zostałeś zmuszony do tańca ze mną - wyjaś
niła.
Z początku nie powiedział ani słowa. Pochylił
głowę i musnął brodą włosy Tabithy.
- Nie powinno być ci przykro - wyszeptał.
- Ostatecznie, to tylko taniec.
Przymknęła oczy i odetchnęła głęboko, rozko
szując się jego bliskością.
To nie był tylko taniec. Czuła, że to coś więcej.
ROZDZIAŁ TRZECI
- Chodź, idziemy na górę - syknęła.
Aiden siedział przy stole i mocno trzymał w dło
ni częściowo opróżniony kieliszek. Tabitha po
trząsnęła ramieniem przyjaciela.
- Ruszaj się, Aiden - szepnęła mu głośno do
ucha. - Ludzie zaczynają się gapić. Naprawdę,
powinieneś już leżeć w łóżku.
- Jakieś problemy? - spytał Zavier, zauważyw
szy dziwne zachowanie brata.
- Wręcz przeciwnie, nie ma mowy o żadnych
problemach - oświadczyła Tabitha przez zaciś
nięte zęby.
Dotąd nie potrafiła się otrząsnąć po tańcu. Nie
rozumiała, jak to możliwe, że Zavier z taką łatwoś
cią rozbudził jej zmysły.
- Można odnieść inne wrażenie - oświadczył
z wyższością.
- Tak czy owak, wszystko jest w porządku.
Właśnie wracam z Aidenem do pokoju.
- Zadzwoniłaś już po podnośnik widłowy, czy
sam mam go wezwać? - spytał ironicznie.
- Aiden trochę się zmęczył - burknęła niechęt
nie, ale wiedziała, że nikt by się nie nabrał na tak
Skan i ebook pona
naiwne wytłumaczenie, a w szczególności nie Za-
vier.
- Tak, rzeczywiście - przyznał z kpiną w gło
sie. - Cały tydzień harował jak wół w swojej
pracowni. A ja posądzałem go o najgorsze. Aż
trudno uwierzyć, że czasami bywam tak cyniczny.
Ludzie naprawdę zaczynali zerkać w ich stronę.
Tabitha zauważyła, że Jeremy Chambers ze zło
wrogą miną ruszył do ich stolika. Postanowiła
za wszelką cenę uniknąć konfrontacji z ojcem
Aidena.
Przygryzła wargę i powstrzymała się od kąś
liwej odpowiedzi. Jeremy znajdował się już cał
kiem blisko. Nie miała wyboru - musiała przyjąć
pomoc Zaviera, jeśli chciała uniknąć sceny.
- Rzeczywiście, potrzebujemy pomocy — przy
znała niechętnie.
- Miło byłoby usłyszeć magiczne słowo „po
proszę".
Nie była aż tak zdesperowana!
- Posłuchaj, pomożesz mi, czy nie? - warknęła.
Uśmiechnął się szczerze, życzliwie.
- Dobrze, spróbujmy razem zaciągnąć go na
górę.
Okazało się, że sprawa nie jest taka prosta.
Udało im się wyprowadzić Aidena z sali. Z począt
ku jako tako trzymał się na nogach, lecz gdy weszli
do windy, bezwładnie osunął się na brata i głośno
zachrapał.
Tabitha żałowała, że winda nie jedzie szybciej,
gdyż bliskość Zaviera budziła w niej osobliwy
niepokój.
Aiden nie miał najmniejszego zamiaru się bu
dzić, nie mówiąc już o chodzeniu. W takiej sytua
cji Zavier musiał dźwignąć go z ziemi i prze
rzucić przez ramię, co było nie lada osiągnię
ciem, zważywszy na to, że jego nieprzytomny
brat miał ponad metr osiemdziesiąt wzrostu. Ta-
bitha wyciągnęła mu z kieszeni kartę magnetycz
ną, a następnie otworzyła i przytrzymała drzwi,
żeby Zavier mógł przejść i zrzucić niewygodny
ładunek na łóżko.
- Rano nie zapomnij mu powiedzieć, jak okro
pnie się zachowywał podczas przyjęcia - oznajmił
Zavier zasapany.
- Och, z pewnością mu o tym przypomnę.
- Tabitha nawet nie zamierzała ukrywać irytacji
z powodu wyczynów Aidena. - Dziękuję ci za
pomoc przy przetransportowaniu go tutaj - dodała
niechętnie.
- Nie ma sprawy. Dobrze, że przyszło mu do
głowy wynająć pokój w tym hotelu, bo musielibyś
my siedzieć teraz w taksówce. Pewnie już się
domyśliłaś, że nie pierwszy raz przybywam bratu
z odsieczą. Idę o zakład, że nie ostami. - Wbił
w nią uważne spojrzenie. - Jakoś nie może zmąd
rzeć, a szkoda. Miłość tak dobrej kobiety powinna
go zmienić...
- Nie jestem dobrą... - Tabitha ugryzła się
w język, ale było już za późno. Jej prowokacyjne
słowa wzbudziły jego wyraźne zainteresowanie.
- Z tego, co mi powiedziałeś podczas wesela...
- Och, jestem pewien, że mimo wszystko masz
jakieś zalety.
Zajmowali jeden z największych apartamentów
w hotelu Windsor, lecz pokój nagle wydał się jej
stanowczo zbyt mały. Rozmowa z Zavierem za
częła wyraźnie przypominać flirt. Tabitha jednak
nie miała dokąd uciec przed tym niebezpiecznym
mężczyzną, a co gorsza, chyba wcale tego nie
pragnęła.
Ogromnie chciała zaskoczyć go ciętą ripostą
i w ten sposób dowieść, że panuje nad sytuacją,
jednak nie potrafiła. Zavier Chambers zdawał się
oszałamiać ją samą swoją obecnością.
Ponieważ nic innego nie przychodziło jej do
głowy, zajęła się zdejmowaniem butów Aidenowi.
Następnie wyciągnęła z szafy gruby koc i przy
kryła bezwładne ciało przyjaciela.
Była pewna, że Zavier teraz sobie pójdzie, dzię
ki czemu będzie mogła nieco ochłonąć. Ostatecz
nie, transportując Aidena do pokoju, Zavier spełnił
braterski obowiązek. Nie było logicznego powodu,
aby teraz zostawał.
- Powinnam położyć go na boku, na wypadek
gdyby zwymiotował - mruknęła Tabitha, bardziej
do siebie niż w nadziei na pogawędkę.
Uklękła na łóżku i wsunęła ręce pod Aidena,
aby go przetoczyć.
- Ostrożnie, nie zrób sobie krzywdy! - krzyk-
nął Zavier i w jednej chwili rzucił się jej na pomoc.
Chwycił ją za rękę i w tym samym momencie
poczuła, że to już za wiele. Nerwowo cofnęła ramię.
Zorientowała się, że Zavier wpatruje się uważnie
w jej głęboki dekolt. Niespokojnie przełknęła ślinę.
- Tabitho... - Aiden nieoczekiwanie się ocknął
i poruszył, jakby usiłował wstać. - Przepraszam.
- Teraz niczym się nie przejmuj - poradziła mu
łagodnie. - Postaraj się zasnąć.
Aiden skierował na nią mętny wzrok.
- Naprawdę przepraszam - powtórzył. - Myś
lałem o nas - wymamrotał i oparł się na łokciu.
— Powinienem cię poślubić. Wiesz? To by roz
wiązało wszystkie problemy.
Nie tyle zobaczyła, ile wyczuła, że Zavier ze
sztywniał. Pomyślała, że z pewnością uznał, że te
oświadczyny zostały przez nią zaaranżowane. Nie
potrafiła jednak wykrztusić słowa, zaszokowana
niespodziewaną propozycją matrymonialną przy
jaciela.
- Nie gadaj głupstw - poradziła mu i zachicho
tała nerwowo. - Dlaczego sobie żartujesz?
Aiden zdążył tylko nieznacznie wzruszyć ra
mionami i ponownie zamknął oczy. Zavier oczeki-
wał jednak wyjaśnień. Chwycił brata za ramię
i mocno nim potrząsnął.
- Ejże, Aiden - zaczepił leżącego. Usiłował
mówić żartobliwie. - Nie tak powinny wyglądać
oświadczyny. Dokończ, co zacząłeś.
- To by wszystko rozwiązało - wybełkotał
Aiden. - Tata przed śmiercią obejrzałby ślub syna
i uporalibyśmy się ze sprawą długów z kasyna.
Wiem, że jesteś w kropce...
Nie zdążył dokończyć. Nagle zapadł w głęboki
sen. Przerażona Tabitha zamarła.
- Wszystko wyjaśnię... - zaczęła. - To nie jest
tak, jak sądzisz...
Zavier uśmiechnął się krzywo.
- Z pewnością jest znacznie gorzej.
- Wręcz przeciwnie. Długi z kasyna...
Uniósł wypielęgnowaną dłoń, aby ją uciszyć,
Jego złoty zegarek zalśnił w świetle nocnej lampki.
- Nie obchodzi mnie, w jakie kłopoty się wpa
kowałaś, bo ty sama mnie nie obchodzisz - wark
nął. - Musisz jednak przyjąć coś do wiadomości.
Nie życzę sobie, abyś kręciła się wokół mojego
brata. Jeśli go poślubisz, ujawnię całą prawdę
o tobie. Wszyscy się dowiedzą, że jesteś hazardzis-
tką i naciągaczką. Dotarło do ciebie, co mówię?
- Nic nie rozumiesz...
- Przeciwnie, rozumiem doskonale - syknął.
Obszedł łóżko i stanął przy niej. - Sądzisz, że
wszystko sobie świetnie obmyśliłaś, co? Twoim
zdaniem rodzina Chambersów rozwiąże wszystkie
twoje problemy.
- Skąd - zaprotestowała. Usiłowała się bronić,
wyjaśnić wszystko po kolei, ale jego bliskość ją
onieśmielała. Na domiar złego jej umysł wypełniał
się niebezpiecznymi wizjami. - To nieprawda.
- Popatrzyła mu w oczy.
Oboje zamilkli. Grdyka Zaviera poruszyła się,
gdy przełykał ślinę. Twarz porastał mu już zarost
i Tabitha wyobraziła sobie, jak przyjemnie byłoby
poczuć na twarzy szorstki dotyk jego policzka.
Chociaż Zavier ją atakował, poczuła dziwne pod
niecenie, zupełnie jakby nagle uderzyła jej do
głowy kombinacja adrenaliny, szampana i blisko
ści atrakcyjnego mężczyzny.
Ciszę nieoczekiwanie przerwało donośne chrap-
nięcie Aidena. Zavier nieoczekiwanie uniósł rękę
i przesunął palcem po białym obojczyku dziew
czyny, musnął jej szyję, dotknął palcami loków.
Czekała.
Czekała, aż ją do siebie przyciśnie i mocno
pocałuje. Przesunęła językiem po wargach.
- Mogłem się tego domyślić. - Jednym ruchem
wysunął designerską metkę jej sukienki. - Czy
jedna randka tyle teraz kosztuje?
Te ostre słowa ją zmieszały. Cofnęła się, nie
rozumiejąc, o co mu chodzi. W jego oczach do
strzegła głęboką pogardę.
- Mam prawo weryfikować transakcje, prze
prowadzane za pomocą kart kredytowych Aidena
- wyjaśnił brutalnie. - Nie wiem, czemu wcześniej
tego nie zrozumiałem. Ta sukienka to jedyna rzecz,
jaka mnie w tobie czy na tobie interesuje.
- Wyjdź.
- Och, z chęcią. Rano nie chcę cię tutaj wi
dzieć, Tabitho. Trzymaj się jak najdalej od mojej
rodziny, bo pożałujesz.
Tabitha wypuściła długo wstrzymywane powie
trze dopiero wtedy, gdy Zavier zamknął za sobą
drzwi.
Czuła, że łada moment może upaść, więc na
wszelki wypadek usiadła na skraju kanapy. Przeszył
ją dreszcz, gdy pomyślała o Zavierze. Był zimny,
wrogi, wyniosły, a mimo to... Dotąd żaden mężczyz
na nie miał na nią takiego wpływu. W jego towarzys
twie czuła się dziwnie podekscytowana i nic nie
potrafiła na to poradzić. Taki mężczyzna jak on
nigdy przecież nie zainteresuje się rzekomą dziew
czyną brata, naciągaczką i hazardzistką z długami!
Położyła się na kanapie i wbiła wzrok w sufit.
Była bliska płaczu, sfrustrowana niesprawiedliwo
ścią, która ją spotykała. Nawet filmy w telewizji
straciły swój urok. Po co miała je oglądać? Zaled
wie parę minut temu uczestniczyła w prawdziwym
dramacie.
Dopiero po kilku sekundach uświadomiła sobie,
że jej torebka została w sali bankietowej.
Przewróciła się na bok. Nie wiedziała, czy po
winna wrócić na przyjęcie i ewentualnie ponownie
rzucić okiem na Zaviera. W końcu uznała, że bez
względu na swoje zainteresowanie jego osobą, nie
może pozostawić zguby.
Otworzyła drzwi i ruszyła korytarzem, wsłucha
na w donośne walenie własnego serca.
Nagle dostrzegła ciemną postać, zmierzającą
prosto ku niej. Był to ktoś tak wysoki i postawny,
że w grę wchodził tylko jeden mężczyzna.
Po kilku krokach ujrzała jego twarz i triumfalnie
lśniące oczy.
- Tego szukasz?-Podniósł jej torebkę. - Wró
ciłem na przyjęcie i zauważyłem ją pod stołem.
- Dziękuję - mruknęła i wzięła zgubę do ręki.
Nie odwróciła się jednak, nie mogąc oderwać
wzroku od jego przenikliwego spojrzenia.
- Masz ochotę na drinka przed snem?
Tabitha skinęła głową, mając pełną świado
mość, że Zavier nie zamierza jej zaprosić do baru
na dole.
Jego pokój okazał się zdumiewająco schludny.
Na szafce stało kilka dużych butelek, a na stoliku
obok dostrzegła szklankę z resztkami whisky.
W naczyniu znajdowało się parę kostek lodu. Nie
zdążyły się rozpuścić - zatem Zavier nie poszedł
prosto na imprezę, kiedy się rozstali.
Powiódł wzrokiem za jej spojrzeniem i spokoj
nie rozwiał jej wątpliwości.
- Usiłowałem znaleźć racjonalny powód, aby
ponownie się z tobą spotkać jeszcze dzisiaj.
Wbrew temu, co nie tak dawno temu kładłem
Aidenowi do głowy, odpowiedzi czasami można
doszukać się w butelce. - Dostrzegł jej zaskoczoną
minę. - Siedziałem tu i myślałem o tobie. Za
stanawiałem się, czy do ciebie zadzwonić, kiedy
skojarzyłem sobie, że nie zabrałaś torebki...
- Dlaczego potrzebowałeś pretekstu? Czemu
chciałeś ponownie się ze mną spotkać? Zamierzasz
coś dodać do swojej przemowy?
- Na dzisiaj koniec z przemowami.
Czy to się działo naprawdę? Czy Zavier Cham-
bers rzeczywiście siedział przy niej i popijał whi
sky?
- Więc dlaczego chciałeś się ze mną zobaczyć?
- Przecież to oczywiste.
Popatrzyła mu w oczy i dostrzegła w nich to
samo pożądanie, które zauważyła na parkiecie.
- Myślałam, że mnie nienawidzisz.
Powoli, z rozmysłem pokręcił głową.
- Teraz budzisz we mnie znacznie bardziej
pierwotne uczucia.
Czy to się działo naprawdę? Czy ktoś tak zmys
łowy i wyniosły jak Zavier może darzyć ją zainte
resowaniem, a może nawet jej pragnąć? Mógł mieć
każdą kobietę. Wytrzymał jej spojrzenie. Sytuacja
stawała się surrealistyczna, zupełnie jakby Tabitha
zapadła w dziwny, erotyczny sen.
- Podejdź tu - przykazał cicho, ale stanowczo.
Tabitha wiedziała, że powinna zostać tam, gdzie
stoi, a potem odebrać torebkę, podziękować za
życzliwość i uciec, gdzie pieprz rośnie.
Postąpiła inaczej.
Ostrożnie podeszła bliżej, kuszona przytłacza
jącym pożądaniem, które stłumiło jej instynkt sa
mozachowawczy.
W najbardziej szalonych snach nie podejrzewa
ła, że potrafi zachować się tak odważnie. Jedno
spojrzenie Zaviera wystarczyło, by jej skrupuły
nagle znikły.
- Zatańczysz?
Oszołomiona skinęła głową. Wyciągnęła rękę,
aby ponownie rozkoszować się bliskością tego
mężczyzny. Zavier miał jednak inny pomysł. Led
wie dostrzegalnie pokręcił przecząco głową.
- Nie - powiedział. - Chcę, byś zatańczyła dla
mnie.
Na krótką chwilę oderwał od niej wzrok i sięg
nął po pilota. Po chwili pokój wypełnił się niskimi,
zmysłowymi dźwiękami kontrabasu i łzawymi to
nami skrzypiec.
- Nie mogę. - Zwilżyła wyschnięte usta. - Nie
mogę - powtórzyła, kiedy zwlekał z odpowiedzią.
- Będziesz się ze mnie śmiał.
Ponownie pokręcił przecząco głową.
- Nie żartuję, Tabitho. Naprawdę chcę popat
rzeć, jak tańczysz. Zatańcz dla mnie tak, jak to
robisz, kiedy jesteś sama.
Wiedział! Poczuła się jak dziecko, przyłapane
na śpiewaniu do szczotki. Była zakłopotana, od
niosła wrażenie, że Zavier potrafi czytać w jej
myślach. Przecież nie mógł widzieć, jak w domu
odsuwa stół, zaciąga zasłony i tańczy do utraty
tchu.
W innych okolicznościach z pewnością wy
śmiałaby to absurdalne żądanie. W głosie Zaviera
nie wyczuła jednak kpiny ani nawet wyzwania,
ale tylko żądzę i pragnienie, które tylko ona mogła
zaspokoić.
Paski jej sandałów były zapięte na małe, skom-
plikowane sprzączki, a na dodatek ręce jej drżały,
gdy się pochyliła, a długie włosy opadły bezładnie
ku ziemi. Nie mogła uwierzyć, że zamierza spełnić
żądanie tego mężczyzny. Muzyka, wypełniająca
pokój, podziałała na nią zachęcająco. Tabitha po
woli przesunęła palcami stóp po łydce. Jej sukien
ka rozchyliła się, ukazując jędrne mięśnie nóg.
Dziewczyna instynktownie naprężyła brzuch i dała
się ponieść muzyce. Poruszała się rytmicznie, ko
łysała, obracała, tańczyła najbardziej osobisty
z tańców, przeznaczony dla wyjątkowej publicz
ności. Kiedy muzyka stała się wolniejsza, Tabitha
ośmieliła się popatrzeć na Zaviera. Ogień pożąda
nia w jego oczach zaparł jej dech w piersiach.
- Podejdź tu.
Kiedy ją do siebie wezwał głosem nieznoszą-
cym sprzeciwu, zrozumiała, że nadeszła pora na
następny etap jej wizyty. Było jasne, co się teraz
zdarzy.
Tabitha nigdy nie angażowała się w przelotne
romanse, a swoich partnerów traktowała niezwyk
le poważnie. Nie należała do kobiet, które dają się
kupić bukietem kwiatów i kolacją. Niełatwo było
ją zdobyć. Gdy jednak szła ku mężczyźnie, który
zupełnie zawrócił jej w głowie, miała wrażenie,
jakby podążała w nieznane. Czuła, że lada moment
namiętność zupełnie odbierze jej zdolność racjo
nalnego myślenia.
Wiedziała, co robi i, co istotniejsze, pragnęła to
uczynić. Zavierowi Chambersowi wystarczyło kil-
ka godzin, aby zrobić to, co innych mężczyzn
kosztowało miesiące starań. Przy nim poczuła się
jak prawdziwa, zmysłowa kobieta.
Stał nieruchomo, gdy przemierzała pokój. Przy
ciągał ją ku sobie zwierzęcym magnetyzmem,
a gdy znalazła się dostatecznie blisko, nagle wy
ciągnął ku niej ręce, chwycił ją i szarpnął.
Jego pocałunek był wygłodniały, natarczywy.
Niemal krzyknęła, zderzając się z jego ciałem,
rozchyliła wargi. Poczuła w ustach lekki posmak
whisky, a zapach Zaviera wypełnił jej zmysły.
Miał gęste, jedwabiste włosy, które pieściła
dłońmi. Nogami wyczuła jego szerokie, mocne
uda. Był podniecony i zdesperowany. Niemal ze
złością złapał jej spinki do włosów, ściągnął je
i rzucił na ziemię. Zanurzył palce w jej lokach.
Odchylił głowę Tabithy i wargami zaczął badać jej
szyję, brodą drapiąc miękką, aksamitną skórę.
Na moment odsunął od niej usta.
- Jesteś pewna? - spytał.
Miał niski głos, a jego pytanie dowodziło, że
mimo swego dominującego charakteru nie chce jej
zrobić krzywdy.
Tabitha już od dłuższego czasu nie była w stanie
trzeźwo myśleć. Wątpliwości musiały zaczekać,
liczyła się tylko ta chwila. Zadrżała z rozkoszy.
Gdyby jej nie obejmował, z pewnością osunęłaby
się na podłogę. Wiedziała tylko tyle, że gdyby
przestał ją całować, pieścić, kusić własnym cia
łem, z pewnością załamałaby się z frustracji.
- Proszę, nie przestawaj... - wyszeptała.
Otworzyła oczy po raz pierwszy od chwili,
w której dotknął jej ustami. Teraz patrzył na nią,
a jego źrenice były rozszerzone. Wyraźnie myślał
tylko o tym, jak bardzo pragnie ją posiąść.
- Nie przestawaj - pospieszyła go.
Nie potrzebował dodatkowej zachęty. Jednym
ruchem wziął ją na ręce, zaniósł do sypialni i de
likatnie położył na wielkim łożu.
Tabitha nie miała pojęcia, czego się spodzie
wać. Czy Zavier zedrze z niej ubranie? Czy ona
podrze mu koszulę? Zwierzęca namiętność, która
ogarnęła ich przed chwilą, nieco osłabła, ustępując
pola zmysłowemu zauroczeniu. Zavier powoli,
niemal z pełnym podziwu namaszczeniem, rozpiął
zamek błyskawiczny sukienki i z satysfakcją popa
trzył na obnażony fragment jedwabistego ciała.
Pocałował ją w ramię i ostrożnie, delikatnie,
zsunął najpierw jedno ramiączko sukienki, potem
drugie. Powolnym ruchem przesunął językiem po
jej obojczyku. Usłyszała głębokie westchnienie,
gdy szyfon zsunął się z jej piersi. Przywarł do nich,
wygłodniały, doskonale wyczuwając, że ona prag
nie jego czułości.
W pewnej chwili odsunął się i rozpiął koszulę,
cały czas wpatrzony w ciało Tabithy. Uważnie
obserwował jej reakcję na siebie. Zsunął spodnie.
Musiała zaczekać, aż sam się rozbierze.
Po chwili popchnął ją lekko na łóżko, połączyli
się w pierwotnym tańcu, do którego nie potrzebo-
wali muzyki, poruszali się we własnym, najwygod
niejszym rytmie, zgrali się ze sobą, improwizując.
Wszystkie komórki ich ciał zdawały się drżeć
z pożądania. W końcu Tabitha nie mogła już dłużej
wytrzymać. Dreszcz i pulsowanie najwyższej roz
koszy przeszyły ją. Ciężko oddychając, otworzyła
oczy. Musiała na niego popatrzeć właśnie w tej
chwili. Chciała widzieć mężczyznę, który dopro
wadził ją do tego magicznego miejsca. Był jej
wymarzoną doskonałością, niezrównaną fantazją,
którą żyła, którą kochała.
- Co z Aidenem?
Jego pytanie przedarło się przez mgiełkę jej
rozmarzenia, nieoczekiwanej niechciane. Szorst
kość jego głosu nieprzyjemnie kontrastowała
z rozkosznymi momentami, których oboje przed
chwilą doświadczali.
- Tabitho?
Usłyszała zniecierpliwienie w jego głosie. Do
magał się wyjaśnień. Podciągnęła ciężką, białą
kołdrę i popatrzyła mu w oczy, zdumiona jego
nieskrywaną pogardą i gwałtowną zmianą zacho
wania.
Usiadła i jeszcze staranniej otuliła się kołdrą.
Zasłoniła piersi, świadoma, że już za późno na
fałszywą skromność.
- Wszystko ci wyjaśnię... - zaczęła i przesunę
ła dłonią po gęstych lokach.
Rozpaczliwie usiłowała dobrać słowa, lecz nie
potrafiła znaleźć sensownego wytłumaczenia tego,
co zrobiła. Gdyby wyjawiła Zavierowi prawdę,
być może uzyskałaby od niego wybaczenie, ale za
jaką cenę? Zdrada najlepszego przyjaciela po pros
tu nie wchodziła w grę. Tylko Aiden mógł zdra
dzać własne tajemnice.
- Jeśli go kochasz, powiedz mi o tym natych
miast - zażądał, mimowolnie zerkając na jej ob
nażone ramię. - I wyjaśnij mi, co w takim razie
robisz w moim łóżku? Nawet ty musisz widzieć, że
to dramatycznie wykracza poza wszelkie granice
przyzwoitości. Chyba każdy ma prawo popełnić
błąd w chwili namiętności, ale gdybyś szczerze
kochała Aidena, to raczej stawiałabyś choćby lekki
opór, prawda? Nie sądziłem, że z taką łatwością
sprowadzę cię do swojego pokoju.
Dopiero po chwili uświadomiła sobie, jaki był
prawdziwy sens jego słów. Niewątpliwie zaintere
sował się nią, pociągała go, a nawet jej pragnął, ale
zaprosił ją do swojego pokoju i uwiódł tylko po to,
aby ją sprawdzić. To był test. Chciał się przekonać,
czy Tabitha naprawdę kocha jego brata i czy jest
w stanie przezwyciężyć zauroczenie innym męż
czyzną.
- Sprawdzałeś mnie? - spytała drżącym gło
sem.
Zavier się roześmiał.
- Niewykluczone - przyznał. - Nie wyczułem
jednak specjalnego oporu.
- Sprawdzałeś mnie... - powtórzyła. Czuła, jak
ogarnia ją wściekłość i oburzenie. - Chciałeś zba
dać, jak daleko się posunę.
Zavier Chambers zachował się odrażająco. Był
niebezpieczny, nie wiedział, co to skrupuły. Mogła
jednak tylko siebie winić za to, że sama wpakowała
mu się w objęcia.
Zacisnęła dłonie na kołdrze i wyskoczyła z łóż
ka. Pośpiesznie chwyciła porzuconą na podłodze
zwiewną sukienkę oraz bieliznę, i rzuciła się do
łazienki. Gwałtownie zatrzasnęła za sobą drzwi
i sięgnęła do zamka, lecz Zavier był od niej szyb
szy. Siłą otworzył drzwi i wparował do środka.
Jego nagość tym razem wprawiła ją w zakłopota
nie. Wstrząśnięta przypomniała sobie, co przed
chwilą robiła z tym mężczyzną. Odwróciła wzrok
i mocniej przycisnęła do siebie kołdrę. Oczy zapie
kły ją od łez, więc mocno zacisnęła powieki.
Na szczęście dostrzegł jej zażenowanie, chwy
cił ręcznik i owinął się nim w pasie. Dopiero potem
złapał ją za rękę i obrócił twarzą ku sobie.
- Trzymaj się z daleka od Aidena - syknął jej
prosto do ucha.
- Zabieraj łapy. - Jej głos zabrzmiał zadziwia
jąco spokojnie, wręcz władczo. Jej szok przekształ
cił się w złość. - Nie znasz wszystkich faktów. Tak
naprawdę, robię twojej cholernej rodzinie przy
sługę.
- Usiłując zataić przed nami fakt, że Aiden
jest gejem? - Jego szydercza odpowiedź ją za
szokowała.
- Wiedziałeś?
- Oczywiście! A jeśli nawet miałbym jakieś
wątpliwości, dzisiejszy wieczór całkiem je roz
wiał.
—. Jak to? - Usiłowała zebrać myśli. Nie miała
pojęcia, jaka będzie reakcja Aidena.
Zavier ją puścił, ale się nie ruszyła. Popatrzyła
mu w twarz, domagając się odpowiedzi.
- Każdy inny mężczyzna byłby dumny, mogąc
bawić się w twoim towarzystwie - wyznał tak
cicho, że ledwie go usłyszała.
- Nie przypominam Amy Dellier - zauważyła,
zapominając o złości.
- Jesteś warta więcej niż dziesięć Amy Dellier
- wyjaśnił Zavier stanowczo. - Gdyby Aiden miał
choć odrobinę testosteronu, z pewnością garnąłby
się do ciebie, nie do whisky.
- Skoro wiesz, że jest gejem, to dlaczego się
wściekasz? Chyba teraz jasne, że nie uganiam się
za nim i nie poluję na jego pieniądze.
- Och, daruj sobie przemowy - burknął. - Są
dzisz, że byłabyś pierwszą osobą, która wzięła ślub
z rozsądku? Wcale nie mam na myśli przeciętnych
ludzi. W rodzinie Chambersów roi się od zgnił-
ków. To, co zdrowe i słodkie, znajduje się poza nią.
Wierz mi, wśród moich bliskich jest mnóstwo
chciwych, paskudnych łowców posagów i za
chłannych kobiet, polujących na mężów.
- Nie mam pojęcia, o czym gadasz. - Mówiła
coraz głośniej, zirytowana sposobem, w jaki ją
traktował. Poza tym cały czas była zła na siebie
i nie rozumiała, jak mogła pozwolić na to, aby ją
uwiódł.
- Weźmy choćby ten ślub i kuzynkę Simone...
- Uniósł ręce i potrząsnął nimi w teatralnym geście
rozpaczy i oburzenia. - Marzenie o miłości, akurat.
Co za bzdura. - Popatrzył na jej zdezorientowaną
twarz. - Chcesz lepszego przykładu? Proszę bar
dzo. Moi rodzice.
- Ale przecież... oni wydają się tacy szczęśliwi
-wydukała.
- Są szczęśliwi, bez wątpienia. Z całą pewnoś
cią są też małżeństwem. Ale w żadnym wypadku
nie można ich nazwać szczęśliwym małżeństwem.
Jeśli uważasz, że pozwolę ci położyć łapę na
majątku Aidena, to się grubo mylisz.
- On tylko żartował - zaoponowała Tabitha,
ale Zavier wiedział swoje.
- Nie, bynajmniej, Tabitho - oświadczył
chmurnie. - Przy całym tym artystycznym stylu
życia, jaki uwielbiacie ty i Aiden, oboje jesteście
wyjątkowo przyziemni. Możecie sobie złorzeczyć
na system, ale i tak chcecie mieć popłacone ra
chunki i korzystać z drobnych luksusów. Niewąt
pliwie nie miałabyś nic przeciwko temu, prawda?
- spytał szyderczo. - Pani Tabitha Chambers z pe
wnością odzyskałaby ogólne poważanie po spłacie
swoich długów w kasynie. Oczyma duszy już cię
widzę na zawodach brydżowych albo w Melbour
ne Cup. Tam byś się poczuła jak ryba w wodzie,
co? Nie wzięłaś pod uwagę tylko jednego prob
lemu, związanego z tym genialnym scenariuszem.
Jesteś małą, napaloną dziewczynką, przyznasz?
- Przysunął się tak blisko, że jego gorący oddech
niemal parzył jej policzki. - Kręcą cię nie tylko
stoły w kasynie, co?
- Sam nie wiesz, co mówisz. - Głos uwiązł jej
w gardle. Nie miała siły się poruszyć, stała niczym
królik, oszołomiony światłem reflektorów.
- Och, przeciwnie. Wiem doskonale. Musiała
byś zafundować sobie kochanka. Dyskretnie, rzecz
jasna. Właśnie o to chodziło, co? Chciałaś spraw
dzić, czy masz w sobie dość mocy, aby przetrwać
samotne, pozbawione uczuć małżeństwo.
- Bzdura.
Z dezaprobatą pokręcił głową.
- Zakładam, że zaliczyłem sprawdzian? - spy
tał szyderczo.
- Zawstydziłbyś się, gdybyś siebie posłuchał
- zawrzała oburzeniem. - Wiesz co? Żal mi ciebie.
Jesteś przekonany, że wszyscy dybią na twoje
pieniądze. Traktujesz innych według własnej mia
ry. Czy tak trudno ci uwierzyć w szczęśliwe zakoń
czenie?
- Zakończenie czego?
Przez sekundę sądziła, że to żart.
- Zakończenie czego? - spytał ponownie.
Nadal uważała, że Zavier sobie dowcipkuje,
lecz popatrzywszy na niego uważniej, zorientowa
ła się, że jest szczerze zdezorientowany.
- Szczęśliwe zakończenie - powtórzyła, ale
nadal nic nie wskazywało na to, że ją rozumie.
- Takie jak w bajkach. Mama nie czytała ci bajek
do poduszki?
Zavier się zaśmiał, ale nie wyglądał na roz
bawionego.
- Poznałaś moją mamę. Naprawdę wyobrażasz
sobie, że raczyła nas jakimiś bajeczkami dla grzecz
nych dzieci?
Tabitha nigdy nie podejrzewała, że mogłaby
ulitować się nad Zavierem. Ostatecznie, miał
wszystko, czego jej brakowało: pieniądze, wpły
wy, rodziców. Mimo to... Nagle ogarnęło ją współ
czucie. Rzeczywiście, tylko przez siedem lat mog
ła się cieszyć towarzystwem rodziców, ale za
żadne skarby nie zamieniłaby swoich wspomnień
na życie z Marjory i Jeremym. Nadal ze wzru
szeniem lubiła wspominać, jak leżała w łóżku,
a mama zabierała ją w dalekie podróże do zam
ków, w których poznawała książąt i śledziła ich
dzieje. W ten sposób odwiedzała świat, gdzie
dobro zawsze zwyciężało.
- Nic nie rozumiesz - westchnęła, tym razem
nieco łagodniej.
- Jestem innego zdania.
Podniósł jej sukienkę i jeszcze raz zerknął na
metkę. Dopiero potem rzucił Tabicie ubranie.
- Trzymaj się z daleka od mojej rodziny - wark
nął. - Niedobrze mi, gdy na ciebie patrzę.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Zawsze traktowała taniec jak ucieczkę od rze
czywistości. Z całą pewnością nie był dla niej
wyłącznie sposobem na zarabianie pieniędzy. Po
ruszająca muzyka, przyciemnione światło, publicz
ność, zmysłowy zapach roztańczonych ciał. Po
trafiła zatracić się w rytmie, zupełnie jakby nagle
odgradzała się od świata ciężką zasłoną.
Tego wieczora nie mogła jednak liczyć na uciecz
kę. Ta sytuacja trwała już piąty dzień.
Od pięciu dni biegała od banku do banku i wy
czekiwała telefonu, który uratowałby jej babcię.
Nocami zaś przewracała się z boku na bok i czeka
ła na zupełnie inny telefon.
Przeżyła jednorazową przygodę. Brzmiało to
tandetnie, paskudnie. Zaspokoiła żądzę i pozornie
na tym cała sprawa się zakończyła.
W jej wypadku było inaczej. Nie potrafiła
przejść do porządku dziennego nad tym, co zrobi
ła. Co on zrobił. Cały czas tkwiła przy nim myś
lami, bezustannie wspominała tamte cudowne
chwile. Pamiętała jednak także ból, który jej spra
wił. Upokorzył ją, a mimo to...
W jego ramionach odnalazła spokój i pociechę,
których od dawna poszukiwała. Nadal czuła na
ciele delikatny dotyk kochanka i snuła śmiałe
marzenia o jego miłości.
Miłość.
To słowo kołatało w jej umyśle niczym drwina.
Tego wieczoru tańczyła, bo musiała, na tym
polegała jej praca. Tańczyła dobrze, ale z całą
pewnością nie tak dobrze, jak dla Zaviera. Tym
razem, kiedy opadła kurtyna, nie zbiegła ze sce
ny wraz z innymi tancerkami, bo nie spieszyło
się jej do domu. Nie miała ochoty wracać do
dużego, pustego łóżka i snów o tym, co nieosią
galne.
Powolnym krokiem ruszyła do garderoby.
- Pan Chambers przyszedł cię odwiedzić
- oznajmił Marcus, pracownik techniczny, tak
samo przygnębiony, jak zawsze.
Tabitha uśmiechnęła się do niego przepraszają
co i odwróciła do przyjaciela. Aiden stawał się
regularnym gościem za kulisami.
- Z jakim kryzysem musimy się dzisiaj uporać?
- spytała lekko. - Twoja złota rybka ostatecznie
odeszła na łono Abrahama i teraz...
Słowa uwięzły jej w gardle, gdy nagle się od
wróciła i ujrzała twarz Zaviera, tę samą, która
nocami nawiedzała jej myśli i rozbudzała wyob
raźnię.
- Nie jest aż tak źle - oznajmił i ruszył ku niej
pomiędzy innymi tancerkami, które bezwstydnie
patrzyły raz na niego, raz na Tabithę. Nawet nie
starały się ukryć zachwytu przybyszem. - Rano
muszę lecieć do Ameryki i pomyślałem, że powin
niśmy przedyskutować kilka drobiazgów.
- Drobiazgów? - wykrztusiła osłupiała.
Dopiero kiedy przesunął wzrok po jej różo
wym, lśniącym ciele, uświadomiła sobie, że nie
ma na sobie nic poza stringami w kolorze cielis
tego beżu. Dotąd nie zwracała na to uwagi - po
garderobie bezustannie kręciły się nagie kobiety
- lecz spojrzenie Zaviera było zbyt wymowne,
aby je zlekceważyć. Marzyła o tej chwili i wy
obrażała sobie, że zachowa chłód i obojętną
wyniosłość. Posunęła się nawet do tego, że
przed lustrem przygotowywała się na spotkanie
z Zavierem. Lekko marszczyła brwi, cicho strze
lała palcami, usiłując przypomnieć sobie jego
imię...
Cały wysiłek na marne. Była rozebrana i nawet
nie mogła marzyć o wyniosłym spojrzeniu.
- Ślub odbędzie się już za miesiąc. Naprawdę
powinniśmy zapiąć kilka spraw na ostatni guzik.
- Zamiast normalnego harmidru, w pomieszczeniu
panowała cisza jak makiem zasiał. Wszyscy nad
stawili uszu, wszyscy patrzyli na nią i na jej gościa.
- Marcus?
Ledwie do niej dotarło, że Zavier zwrócił się do
technika. Zdziwiło ją, że znał jego imię i że Marcus
ochoczo podszedł do tak ważnej osobistości, jaką
był Zavier Chambers.
- Czy znasz jakieś ustronne miejsce, do które-
go moglibyśmy przejść? - Zavier uśmiechnął się
przebiegle do milczącej Tabithy. -Moja narzeczo
na wygląda tak, jakby chciała usiąść.
Błyskawicznie się ubrała, wyczuwając na sobie
ciekawski wzrok wszystkich obecnych w garde
robie.
Rzecz jasna, Marcus stanął na wysokości zada
nia i zaprosił zamożnego gościa do garderoby dla
gości specjalnych, z lustrami i minibarkiem. Za-
vier natychmiast się rozgościł, zdjął marynarkę
i z lodówki wyciągnął butelkę szampana.
- O co chodzi? - spytała. Jej głos nie brzmiał
tak zdecydowanie, jakby sobie życzyła, ale musia
ła się z tym pogodzić. - Jak śmiesz wdzierać się
tutaj? To moja praca, nie musisz robić bezsensow
nego zamieszania.
- Żony Chambersów nie pracują - oznajmił
bez namysłu.
Poluzował korek szampana, a gdy rozległ się
donośny wystrzał, napełnił dwa kieliszki. Jeden
wręczył Tabicie.
- Mówię poważnie. Chcę wiedzieć, po co przy
szedłeś.
- Przecież to oczywiste. - Uśmiechnął się łobu
zersko. - Chodzi o nas.
O nas? Wystarczyło to jedno, krótkie słowo, aby
momentalnie się zdekoncentrowała. O nas. O nie
go i o nią. O nich oboje.
- Słucham? - wymamrotała.
- Bierzemy ślub.
Powiedział to z taką lekkością i beztroską, że
z początku nie zrozumiała sensu jego słów.
- Ślub? - wykrztusiła po chwili.
- Tak jest — potwierdził.
- Mój i twój?
- Jak najbardziej.
- Dlaczego, u licha, miałbyś się ze mną żenić?
- Nagle przestała się złościć i zaczęła dziwić.
- Ponieważ tym razem, zupełnie wyjątkowo,
jeden z kretyńskich planów Aidena ma odrobinę
sensu.
- Ale przecież zgodziłam się tylko na to, żeby
towarzyszyć mu na weselu. Jego oświadczyny
zaskoczyły w równym stopniu ciebie i mnie. Cze
mu mi nie wierzysz, kiedy powtarzam, że nie
poluję na twojego brata? Nigdy nie interesowałam
się nim matrymonialnie. Chodziło wyłącznie o to,
żeby udzielić mu pomocy, nawet nie przeszło mi
przez myśl, że mogłabym go ograbić z pieniędzy.
Poza tym powinieneś wiedzieć, że następnego
ranka rozmawiałam z Aidenem. Powtórzył, że jest
gotów związać się ze mną, a ja ponownie od
rzuciłam jego oświadczyny.
- Wiem o tym - oznajmił Zavier krótko, nie
odrywając wzroku od swoich zadbanych paznokci.
- Przyznam, że trochę mnie to zaskoczyło. Czy
liczysz na lepszą ofertę?
W milczeniu pokręciła głową.
- Nie winię cię - ciągnął. - Ostatecznie Aiden
to marny kandydat na męża. - Uśmiechnął się
ironicznie. - Oboje wiemy, że nie stronisz od
hazardu, ale po co miałabyś stawiać na ubogiego
artystę, który w dodatku może zostać wydziedzi
czony? Wystarczy, że jego rodzina pozna prawdę
o twojej kiepskiej sytuacji finansowej i skończysz
na dnie.
- Bzdury.
- Jestem innego zdania. Zresztą to bez znacze
nia, ponieważ, moja droga, wygrywasz. Po raz
pierwszy w życiu jesteś górą. Rozbiłaś bank.
- Jaki znowu bank? - skrzywiła się, słysząc
jego szyderstwa.
- Podbijam stawkę. - Zmrużył oczy, tym ra
zem koncentrując spojrzenie na twarzy Tabithy.
- Lubisz te chwile, prawda? - syknął.
Nie miała zamiaru bawić się w jego gierki.
Rzeczywiście, budził w ludziach lęk. Z całą pew
nością nigdy dotąd nie spotkała równie potężnego
człowieka. Ale widziała też inną stronę Zaviera,
kiedy ją obejmował, tulił, pieścił.
- Przyznam, że mnie zaskoczyłeś - odparła
i lekko westchnęła. - Nie wiem, co o tym wszyst
kim myśleć.
- Może to ci rozjaśni w głowie? - spytał szorst
ko i sięgnął do wewnętrznej kieszeni marynarki.
Wyciągnął z niej czek, który położył na stole.
- To żart, zgadza się?
- Nigdy w życiu nie byłem bardziej poważny.
Spojrzała do lustra i niecierpliwie wyciągnęła
kilka spinek z włosów. Nie miała zamiaru spoglądać
na czek, nie interesowała jej żadna suma, jaką
mógł na nim wypisać.
- Lepiej rzuć okiem na to, co ci proponuję
- oświadczył, wbijając wzrok w jej ramię. - Rzadko
się zdarza, by ludziom proponowano takie sumy.
- Rzadko się zdarza, by ktoś mnie traktował jak
dziwkę.
Zavier mimowolnie drgnął, zaskoczony dosad-
nością jej słów.
- Nie miałem takiego zamiaru - wymamrotał
szczerze. - To tylko sposób na rozwiązanie prob
lemu.
- Jakiego problemu?
- Ty masz kłopoty finansowe, a ja mam ojca,
który pragnie zobaczyć swoje dziecko na ślubnym
kobiercu. Czas działa na moją niekorzyść, a z tego,
co mi powiedział Aiden, wywnioskowałem, że tobie
zależy na pieniądzach. Tkwisz po uszy w długach.
- Nie - zaprotestowała gwałtownie. - Nie
prawda.
Na jego twarzy nie drgnął nawet jeden mięsień.
- Dlaczego zatem potrzebujesz pieniędzy?
Była bliska wyjawienia mu prawdy. Nawet ot
worzyła usta, żeby to uczynić, ale uświadomiła
sobie, że w ten sposób momentalnie zakończyłaby
znajomość z nim, a wcale nie miała na to ochoty.
- Nie chcę o tym rozmawiać.
- Nic dziwnego - parsknął i odetchnął głęboko.
- Proponuję ci korzystną transakcję, dzięki której
wykaraskasz się z tarapatów, a ja załatwię ważną dla
mnie sprawę. - Ponownie podsunął jej czek. Tym
razem sprawdziła, na jaką kwotę opiewa, i zamruga
ła powiekami. Nie spodziewała się, że ujrzy tak
zawrotną sumę. - Oczywiście, to tylko pierwsza
płatność.
- Pierwsza?
- Za wyrażenie zgody - uzupełnił rzeczowo.
- Tyle samo dostaniesz po ślubie, a po pół roku
małżeństwa jeszcze dwa razy tyle. Pod warunkiem
że będziesz dobrą żoną, rzecz jasna.
- Dobrą żoną? - Nawet sama usłyszała zdu
mienie we własnym głosie.
Skarciła się w myślach, za ciągłe powtarzanie
słów Zaviera. Zachowywała się jak papuga.
- Żadnych skandali, żadnych wywiadów, żad
nych problemów przy szybkim rozwodzie.
- R-rozwodzie? - Tabitha pomyślała, że tym
razem zrobiła z siebie papugę-jąkałę.
- Nie oczekuję, że poświęcisz dla mnie całe
życie. Wystarczy pół roku. - Wzruszył ramionami,
ale Tabitha wiedziała, że za tym nonszalanckim
gestem kryje się prawdziwy ból. - Mój ojciec nie
pożyje dłużej niż trzy miesiące. Za pół roku moja
rodzina ponownie trafi na czołówki gazet, ale to
już nie powinno nikogo szokować. Nie chcę, żebyś
szargała sobie reputację. Dziennikarze mogą zro
bić z ciebie nieczułego babsztyla, który opuszcza
mnie zaraz po śmierci taty.
- Wystarczy, że sama stracę do siebie szacu
nek, tak?
- To się już stało, prawda? - zauważył zgryź
liwie. - Poza tym nie ma mowy o hazardzie.
Naturalnie, mam świadomość tej twojej słabości
i zapewniam cię, że bez trudu otrzymasz wysokie
alimenty. Aiden zdradził mi, że narobiłaś sobie
długów w kasynie, więc proszę cię, byś powstrzy
mała się od chodzenia do tego przybytku, chyba że
będę przy tobie. Po rozwodzie nadrobisz zaległo
ści, jeśli będziesz miała ochotę, ale osobiście suge
ruję, byś poszukała pomocy specjalisty. Chętnie
opłacę twoje leczenie.
- To nie będzie konieczne.
- Dobrze - westchnął Zavier. - Nałogowcy
zawsze na końcu dostrzegają, że mają problem.
Jeśli jednak zmienisz zdanie, moja propozycja
pozostaje aktualna. Wszystko jest wyszczególnio
ne w kontrakcie.
Tabitha miała ochotę powtórzyć jego ostatnie
słowo, ale w ostatniej chwili ugryzła się w język.
Zavier wyciągnął z teczki dwa dokumenty.
- Teraz usiądź i zapoznaj się z treścią tych
papierów. To może potrwać, ale chcę, żebyś do
kładnie wiedziała, w co się angażujesz.
Mówił tak, jakby już się zgodziła. Tabitha ponow
nie się rozgniewała.
- Naprawdę sądzisz, że przystanę na tę absur
dalną propozycję?
- Jak najbardziej - potwierdził. - Te pieniądze
całkowicie odmienią twoje życie.
- Jestem zadowolona ze swojego życia, dziękuję.
- Jak długo zamierzasz tak żyć? - spytał
wprost. - Ile lat można być tancerką?
- Mam zaledwie dwadzieścia parę lat - oświad
czyła wymijająco. - Mówisz tak, jakbym musiała
o kulach wychodzić na scenę.
- Dobiegasz trzydziestki - wytknął jej bezlitoś
nie, nie zwracając uwagi na to, że policzki Tabithy
gwałtownie poczerwieniały. - Poza tym kazano ci
wystąpić w eliminacjach do roli, którą dotąd przy
znawano ci automatycznie.
- To czysta formalność - burknęła niezadowo
lona. - Aiden nie miał prawa rozmawiać z tobą na
ten temat.
- Jesteśmy braćmi. - Wzruszył ramionami.
- Poza tym nie wdawał się w szczegóły. Przypad
kiem przeczytałem w gazecie artykuł o wysypie
uzdolnionych artystów w Melbourne i trudnoś
ciach, których doświadczają tancerze poszukujący
pracy...
- Nie przypominam sobie takiego artykułu.
- Zmrużyła oczy. - Dla twojej informacji: czytam
gazety, nie jestem kompletnym tumanem.
- Och, w przeciwieństwie do mojego brata.
Masz rację: taki artykuł nie istnieje. Ale Aiden
poskarżył mi się, jak okrutny jest świat dla takiej
kruchej istoty jak ty.
- Dlaczego interesuje cię moja kariera? Albo
jej brak, jak wolisz?
- Wcale mnie nie interesuje. - Potarł palcem
skroń. - Podobno wiedza to potęga. Wiem, że nie
tak dawno temu agenci sami podsuwali ci kontrak
ty do podpisania. Teraz potrzebujesz pieniędzy,
a z pracą krucho.
- Zatrudnię się w biurze.
- W takim stroju? - Popatrzył na jej absurdal
nie skromny strój i nagie, piegowate udo. - Wątp
liwa sprawa.
- Dlaczego wybrałeś mnie? - Poruszyła się
niespokojnie. - Czemu miałbyś narażać na szwank
reputację...
- O moją reputację nie musisz się martwić.
Jedna tancerka hazardzistka z pewnością jej nie
zaszkodzi - zapewnił ją stanowczo.
- Może Amy byłaby lepszą kandydatką? W su
mie właśnie tego chciała.
- Amy jest wykluczona, bo chciała udawać, że
w grę wchodzi miłość - prychnął zirytowany.
- Była zbyt chciwa. W twoim wypadku sprawa jest
prosta: zawrzemy zwykłą umowę. W odpowied
nim czasie odejdziesz bogata, a mój ojciec umrze
ze świadomością, że jego syn ma żonę i perspek
tywę potomków.
- Czy mam ofiarować ci dziecko? - spytała
z ironią, wręcz z pogardą. Ani przez moment się
nie spodziewała, że potraktuje ją serio, ale okazało
się, że i o tym pomyślał.
- Wykluczone. Żadne dzieci nie wchodzą
w grę. Możesz sobie zmarnować życie w kasynie,
ale nie wolno ci igrać z życiem dziecka. Musisz
podjąć stosowne środki zaradcze. Jesteśmy za-
uroczeni sobą nawzajem i w pewnych sytuacjach
nie myślimy o zabezpieczeniach. Muszę wiedzieć,
czy zaistniały jakieś konsekwencje naszej wspól
nie spędzonej nocy.
- Konsekwencje?
- Zaszłaś w ciążę? Gdybyś spodziewała się
dziecka, sytuacja radykalnie by się zmieniła.
- Odstąpiłbyś od umowy?
-
Powiedzmy, że nastąpiłyby komplikacje. Je
śli zaszłaś w ciążę, jestem gotowy wziąć na siebie
wszelkiego typu konsekwencje takiego stanu rze
czy. Zaszłaś?
Tabitha poczerwieniała. Nie miała ochoty dys
kutować z Zavierem o szczegółach swojego cyklu
miesięcznego.
- Nie - burknęła krótko.
- Na pewno?
- Mam skoczyć do apteki po test?
- Dobra myśl, ale tym razem uwierzę ci na
słowo. - Ponownie zignorował ironię w jej głosie.
- Chyba rozumiesz, że będziemy dzielili łoże
przez pół roku, zatem powtórki sytuacji sprzed
paru dni są nieuniknione?
- Taki jesteś pewny siebie?
- Bezwzględnie. - Popatrzył jej w oczy. Zro
zumiała, że nie przemawia przez niego arogancja,
tylko szczerość. Nie mogła z nim sypiać przez pół
roku, nie uprawiając seksu. Równie dobrze ktoś
mógłby zabronić jej oddychać. - Chcę się z tobą
związać na pół roku. Proszę.
Wręczył jej wieczne pióro.
- Mam to podpisać? Ot, tak? - spytała nie
pewnie.
- Oczywiście, że nie - odparł zirytowany.
- Wspólnie przejrzymy i przedyskutujemy całość
dokumentu. Z pewnością zażądasz wprowadzenia
pewnych poprawek, ale ostrzegam, że nie dam się
wykołować.
Tabitha westchnęła i spróbowała skupić uwagę
na tekście. Nie było to łatwe, bo Zavier podniósł
krzesło, postawił je obok niej i usiadł niebezpiecz
nie blisko.
- Za miesiąc weźmiemy ślub. Moja rodzina ma
dom wakacyjny w Lorne, bezpośrednio na plaży.
Ojciec lubi to miejsce, więc zorganizujemy uro
czystość właśnie tam, chyba że się stanowczo
przeciwstawisz temu pomysłowi. Jesteś religijna?
Może wolisz ślub w kościele?
Popatrzyła na niego spod rzęs.
- Nawet gdybym była, ceremonia kościelna nie
wchodziłaby w grę ze względu na okoliczności.
- Zatem zgadzamy się przynajmniej pod jed
nym względem.
- Kontrakt ma dwadzieścia stron - zauważyła
z niechęcią. - Zamierzasz omówić wszystkie de
tale?
- Tak będzie najlepiej dla nas obojga - mruk
nął, obojętny na jej nieskrywany sprzeciw.
- Może przynajmniej najpierw coś zjemy?
Umieram z głodu.
- Zanim cokolwiek ustalimy, Tabitho, musisz
sobie uświadomić pewien fakt: od tej pory nie
jesteś już anonimową osobą.
Patrzyła na niego spokojnie. Milczała, a on
również nie dodał ani słowa, choć widział, jak
Tabitha bezmyślnie gryzie koniec drogiego, wiecz
nego pióra.
- Kiedy się zaręczymy, praktycznie staniesz
się członkiem rodziny Chambersów. Wyróżniać
cię będzie wyłącznie nazwisko, ale już za miesiąc
uporamy się i z tym problemem.
- Co chcesz przez to powiedzieć?
- Cokolwiek zrobisz, zawsze znajdą się dzien
nikarze, gotowi wykorzystać to przeciwko tobie.
Jeśli pójdziesz do restauracji, aby zapoznać się tam
z intercyzą, już za parę godzin będzie o tym mowa
w gazetach. Taka jest nasza codzienność.
- Aiden żyje inaczej - sprzeciwiła się.
Zavier pokręcił głową.
- Dobry Boże, udajesz, czy naprawdę jesteś
naiwna? Aiden boi się odchrząknąć, bo tata mógł
by się o tym dowiedzieć. Jak myślisz, czemu
ciągnął cię na ten ślub? W gazetach już zwracano
uwagę, że wszędzie bywa sam. Uważasz, że zapro
sił cię dlatego, byś mogła zaistnieć towarzysko?
- Szczerze mówiąc, owszem.
- Litości.
- Wiem, że nie potrafisz tego ogarnąć wyob
raźnią, ale Aiden mnie lubi. Nie umniejszaj zna
czenia naszej przyjaźni.
Skupiła się na treści dokumentu.
- Moim zdaniem umowa uwzględnia każdą
ewentualność. Czy masz jakieś pytania? - Głos
Zaviera brzmiał oficjalnie i poważnie, zupełnie
jakby chodziło o konferencję prasową, a nie przy
gotowania do ślubu.
- Tylko jedno - oświadczyła, usiłując zama
skować zdenerwowanie. - Spod jakiego jesteś
znaku?
- Słucham? - Pospiesznie zaczął wertować
umowę.
Roześmiała się.
- Nie znajdziesz tam odpowiedzi. Musimy
znać swoje znaki Zodiaku.
- Po co?
- Budząc się obok siebie, powinniśmy zaglą
dać do gazety, aby sprawdzić w horoskopie, co
o sobie myślimy, jaki będziemy mieli dzień, czy
jesteśmy w romantycznym nastroju. Nie masz po
jęcia, o czym mówię, przyznaj się.
Zavier musiał przyznać, że to prawda.
- Marjory przede wszystkim spyta mnie, spod
jakiego jestem znaku.
- Absurd, z pewnością tego nie zrobi. Jej zda
niem to bzdury - prychnął zirytowany. - Znam
swoją matkę.
- Nie wątpię. Ale to także kobieta, nie tylko
twoja mama. Więc znasz swój znak, czy nie?
- Znam. Waga.
- Och. - Nawet nie starała się ukryć zdumienia
w głosie. Wagi powinny być ciepłe, kochające,
czułe. - Byłeś wcześniakiem?
- Nie, urodziłem się na czas. A ty? Spod jakie
go jesteś znaku?
- Panny.
Zachichotał szyderczo.
- Nie trzeba mi lepszego dowodu na to, że
horoskop to same bzdury.
Uświadomiła sobie, że w tak długim, pieczołowi
cie przygotowanym dokumencie zabrakło tylko
jednego szczegółu. Nie było w nim słowa o miłości.
- Nie potrzebujemy świadka? - spytała, na siłę
wynajdując przeszkodę.
- Nie - odparł powoli. - Potrzebujemy czasu.
Prześpij się z tym. Nie chcę, żebyś się czuła
zmuszona do czegokolwiek.
Tabitha sięgnęła po czek i drżącą ręką zwróciła
go Zavierowi.
- Lepiej to zabierz - mruknęła i zaśmiała się
z goryczą. - Przecież mogłabym uciec z twoimi
pieniędzmi.
Zavier tylko pokręcił głową, odmawiając przy
jęcia czeku.
- Nie ma potrzeby - odparł. - Nie postąpiłabyś
tak głupio, prawda? A teraz ubieraj się, pójdziemy
coś przegryźć. Umieram z głodu.
- Ależ ja jestem ubrana. - Tabitha wzruszyła
ramionami i popatrzyła na długie, gołe nogi i wiel
ki dekolt. - Nie podobam ci się? Nie wyglądam na
narzeczoną?
Zavier się roześmiał, szczerze rozbawiony.
- Przeciwnie, wyglądasz na pierwszorzędną
narzeczoną. Zastanawiam się tylko, jak wytrzy
mam w restauracji, nie rzucając się na tak apetycz
ną istotę.
ROZDZIAŁ PIĄTY
- Co powiemy Aidenowi?
Siedzieli w wykwintnym lokalu, w którym kel
nerzy uwijali się jak w ukropie, napełniając kieli
szek Tabithy, kładąc śnieżnobiałe serwety na jej
kolanach.
- Nic mu nie powiesz - oświadczył.
Tabitha od razu pomyślała, że natychmiast
musi zadzwonić do przyjaciela. Aiden powinien
od niej się dowiedzieć o tym, w co się wpako
wała.
- Albo wyjaśnij mu, że pojawiła się oferta nie
do odrzucenia.
- Nie mogę przynajmniej wyjawić mu prawdy?
Ma prawo wiedzieć, że zawarliśmy transakcję.
Zavier zmrużył oczy.
- I tak się domyśli - upierała się Tabitha.
- Ostatecznie, sam wpadł na ten pomysł.
- Zgoda - ustąpił. - Ale nikt inny nie może
o tym wiedzieć. Ani twoja najlepsza przyjaciół
ka, ani twój fryzjer, ani nawet twoi rodzice.
- Moi rodzice nie żyją - powiedziała cicho.
Jeśli oczekiwała współczucia, to się przeliczyła.
- Wobec tego przynajmniej nie będziesz mu-
Skan i ebook pona
siała im kłamać. Nic dziwnego, że zaprzyjaźniłaś
się z Aidenem. Jesteś taka sama jak on.
Otworzyła usta, zdumiona jego napastliwością.
- Nonsens - wymamrotała.
- Przeciwnie. Żadne z was nie musiało się
przejmować spłatą kredytu mieszkaniowego. Jes
tem pewien, że odziedziczyłaś dom. Zgadza się?
- Jakie to ma znaczenie?
- To wyjaśnia twój beztroski stosunek do pie
niędzy. Łatwo przetańczyć życie, nie zawracając
sobie głowy spłatą hipoteki.
- Skąd w tobie ta wrogość? - spytała zdumio
na, lecz Zavier tylko wzruszył ramionami.
- To nie wrogość, tylko realizm.
- Wrogi realizm.
- Możliwe. - Pochylił się ku mej i ściszył głos.
- Poznaliśmy się na ślubie, zakochaliśmy się w so
bie po uszy i nie możemy bez siebie żyć. To
oficjalna wersja. Nie wolno nam jej zmieniać bez
wcześniejszego uzgodnienia.
- Czy twoi rodzice nie uznają tej historii za
mało wiarygodną? - Tabitha przygryzła wargę, nie
wierząc, że wszystko pójdzie tak łatwo.
- Wątpię. - Zavier wzruszył ramionami. - Ai-
den przedstawił cię jako bliską przyjaciółkę, więc
niemal weszłaś już do rodziny.
- A co z miłością?
- Jaką miłością? Moi rodzice zadowolą się
faktem, że bierzemy ślub.
Nagle przy stoliku pojawił się rozpromienio-
ny, uśmiechnięty mężczyzna - właściciel restau
racji.
- Czy jest pan usatysfakcjonowany poziomem
naszych usług, monsieur Chambers? - spytał po
godnie.
- Skoro o tym mowa, Pierre, to przyznam, że
nie! - krzyknął Zavier na całą restaurację.
Tabitha wcisnęła się w krzesło, zdeprymowana
świadomością, że wszyscy obecni skierowali
wzrok ku ich stolikowi. Nie wiedzieli jeszcze, że
Zavier celowo odgrywa scenę niezadowolenia.
Pierre strzelił palcami i natychmiast zjawiła się
gromada kelnerów.
- W czym rzecz, monsieur? Proszę powie
dzieć, a natychmiast się tym zajmę.
Zavier uśmiechnął się szeroko.
- Rzecz w tym, że... - Wziął Tabithę za rękę
i pocałował jej dłoń. - Że nie ma szampana!
Powiedz sam, Pierre, ile warte są oświadczyny bez
szampana?
Wkrótce wystrzeliły korki i posypały się gratu
lacje. Zavier wyciągnął z kieszeni małe, pokryte
aksamitem pudełeczko,
- Jeszcze nie powiedziałam „tak" - szepnęła
z wściekłością Tabitha.
Niezrażony włożył pudełko w jej dłoń.
- Najwyżej dasz mi kosza jutro - odszepnął.
Tabitha z niekłamanym zdumieniem otworzyła
puzderko i ujrzała w środku pierścionek z wielkim,
ciemnym rubinem, przepiękny w swojej prostocie.
- Wyglądasz na zaskoczoną.
Przełknęła ślinę.
- Przecież właśnie tego ode mnie oczekujesz
- zauważyła.
- Jest jeszcze naszyjnik do kompletu. - Za
śmiał się ironicznie. - Mam ci go ofiarować na
czterdziestą rocznicę ślubu. - Pochylił się do jej
ucha. - Wypożyczam ci ten pierścionek. Po speł
nieniu warunków umowy dostaniesz inny, o zbli
żonej wartości. Nie przywiązuj się do niego zbyt
nio, to własność rodziny.
Nie mówił z przekąsem ani złośliwie -po prostu
informował Tabithę o warunkach kontraktu. Po
czuła, że do oczu napływają jej łzy. Zavier niemal
gwizdnął z podziwu.
- Wiesz co, marnujesz się jako tancerka - za
uważył z zachwytem. - Powinnaś spróbować
swych sił w aktorstwie.
Gdy kelnerzy podali posiłek, Zavier ich od
prawił, oświadczając, że sam będzie nalewał wino
narzeczonej. W ten sposób mogli wznowić prze
rwaną rozmowę.
- Nie odpowiedziałeś na moje pytanie. Jak
powiadomisz wszystkich?
- O to już zadbałem - mruknął.
- Ogłosiłeś, że się żenisz, chociaż jeszcze nie
wyraziłam zgody? Taki jesteś pewny siebie?
- Na pierwsze pytanie odpowiedź brzmi: nie.
Na drugie: tak.
Patrzyła na niego zdezorientowana.
- Sama się przekonasz - dodał.
Gdy zakończyli posiłek, przy stole zjawił się
Pierre.
- Tak się cieszę, monsieur Chambers, że na tę
wyjątkową okazję wybrał pan moją restaurację.
Ma pan przepiękną narzeczoną. Czy mogę spytać,
jak państwo się poznali?
Zavier wziął Tabithę za rękę.
- Podczas ślubu w rodzinie. Zobaczyliśmy się
pierwszy raz zaledwie kilka dni temu, ale od razu
zrobiła na mnie wrażenie. To była miłość od pierw
szego wejrzenia.
Zachwycony Pierre klasnął w dłonie.
- A to dopiero romantyczna historia! - wy
krzyknął. - Jeszcze raz gratuluję!
Uśmiechnęli się uprzejmie i wstali od stołu, by
pożegnać gospodarza.
- Myślisz, że nam uwierzył? - spytała Tabitha
na dworze.
- Czemu nie? Moim zdaniem wypadliśmy bar
dzo przekonująco. Popatrz - powiedział nagle.
Na chodniku widniał narysowany kredą autopor
tret młodego artysty, który bezczynnie siedział
obok. Tabitha spodziewała się, że Zavier wygłosi
drwiący komentarz i pociągnie ją dalej, lecz ku
jej zdumieniu świeżo upieczony narzeczony skinął
głową w kierunku chudego młodzieńca. - Piękna
kreska - pochwalił. - Możesz narysować moją
narzeczoną?
Artysta bez słowa dał Tabicie znak, by usiadła.
Zakłopotana, chciała odmówić i odejść, lecz
było za późno. Rysownik ostrzył już węgiel, nie
odrywając od niej zbolałego wzroku. Tabitha wie
działa, że odchodząc, pozbawi go posiłku, zapew
ne zresztą niejednego.
Po dłuższej chwili Zavier wziął do ręki rulon
z portretem i wręczył artyście spory plik bank
notów.
- Mogę przynajmniej rzucić okiem? - spytała.
Bez słowa rozwinął rulon. - Piękne - szepnęła.
- Aiden też jest utalentowany - dodała pospiesz
nie. - Sam sprzedał obraz.
- Bzdury. Jakiś frajer przypadkowo kupił pierw
szy lepszy bohomaz.
- Dlaczego tak deprecjonujesz własnego brata?
- spytała zdumiona.
- Bo nie cierpię marnotrawstwa - warknął.
- Aiden marnuje sobie życie. Jest nieodpowiedzial
ny i lekkomyślny. Czy myślisz, że ja nie mam
marzeń? Że chcę codziennie siedzieć w biurze
i obserwować notowania giełdowe?
- Przecież lubisz swoją pracę - przerwała mu.
- Kto tak powiedział? Aiden? Moja matka?
- Zacisnął pięści. - Oni się mylą.
- Więc dlaczego to robisz?
Zaśmiał się z goryczą.
- Mój ojciec rozkręcił ten interes, ale kiedy
przeszedł na emeryturę, moja rodzina musiałaby
zrezygnować z luksusów, gdybym sam nie wziął
się do pracy. Nie postąpiłem jak Aiden, nie wypią-
łem się na wszystkich, ale ponoszę tego konsek
wencje.
- Przecież wiesz, że pieniądze to nie wszystko
- zauważyła cicho. - Uważasz mnie za naciągacz-
kę, wiem, ale przecież nikt cię nie zmuszał do
podjęcia pracy, którą wykonujesz.
- Twoim zdaniem powinienem rzucić wszyst
ko i patrzeć, jak legnie w gruzach wzniesiony
przez mojego ojca gmach, a wraz z nim małżeń
stwo rodziców?
- Nie wierzę, by ich związek opierał się wyłącz
nie na pieniądzach.
- Może i nie, ale wierz mi, moja matka po
ślubie ani razu nie spojrzała na metkę z ceną
przy sukience, nigdy nie zastanawiała się, czy
warto odnowić dom, czy potrzebny jej basen albo
kort tenisowy. Gdyby Aiden wysilił się i poświęcił
choć dwa dni tygodniowo na pracę, mógłby mnie
odciążyć i w ten sposób obaj znaleźlibyśmy czas
na życie poza biurem.
Tabitha uświadomiła sobie, że każdy kij ma
dwa końce. Artystyczne życie Aidena nagle straci
ło romantyczny urok. W pogoni za własnym szczę
ściem Aiden zapomniał o bracie.
- To utalentowany artysta - przypomniała Za-
vierowi.
- Oto opinia tancerki - zadrwił, lecz Tabitha
nie pozwoliła się zbyć.
- Jestem dobrą tancerką. Może nie wybitną, ale
dobrą - powiedziała powoli. - Aiden ma więcej
talentu w małym palcu niż ja w całym ciele.
Powinieneś obejrzeć jego obrazy w galerii. Są
poruszające, głębokie. Zabierz tam ojca - dodała.
- Może Aiden postąpił samolubnie, ale ktoś tak
utalentowany musi robić to, co potrafi najlepiej.
Przez pewien czas szli w milczeniu, zatopieni
w myślach. Tabitha popatrzyła na rozświetlony
budynek kasyna, które właśnie mijali. Rzecz jasna,
Zavier błędnie zinterpretował jej spojrzenie.
- Czy tam przepadają twoje pieniądze? - spy
tał.
- Sądzisz, że pognam do kasyna, gdy tylko
odprowadzisz mnie do domu?
Dopiero po chwili zrozumiała, że Zavier nie
żartował. Popatrzył na nią z miną pełną smutku
i wzgardy.
- Chodź, wejdziemy do środka - zaproponował
nieoczekiwanie.
- Sądziłam, że umowa tego nie przewiduje
- zaprotestowała.
Nagle uświadomiła sobie, że Zavier może błys
kawicznie się zorientować, że jego narzeczona nie
ma pojęcia o hazardzie. Tak bardzo jednak prag
nęła przebywać w towarzystwie tego człowieka, że
postanowiła zaryzykować.
- Jeszcze nie złożyliśmy podpisów - zauważył.
- Poza tym nie zwróciłaś uwagi, że zgodnie z kon
traktem możesz wchodzić do kasyna wyłącznie
ze mną.
- Znowu chcesz mnie wystawić na próbę?
- Niestety, tak! - Uśmiechnął się półgęb
kiem. - Wielu moich klientów lubi spędzać tutaj
wolne chwile przy okazji przyjazdów do Au
stralii i czasami będziesz musiała im towarzy
szyć.
- I chcesz, żebym nauczyła się odpowiedniego
zachowania? Boisz się, że wpadnę w katatoniczne
osłupienie przed jednorękim bandytą i narobię ci
wstydu?
- Moi klienci raczej trzymają się z dala od
jednorękich bandytów. Grasz na automatach, kie
dy tutaj przychodzisz?
Ostrożnie skinęła głową, przypomniawszy so
bie, że wieczór panieński jej przyjaciółki Jessiki
zakończył się w kasynie, gdzie Tabitha utopiła
w jednorękim bandycie okrągłe dwadzieścia dola
rów. Teraz doszła do wniosku, że nawet Zavier nie
uznałby tego za przejaw uzależnienia.
Uśmiechnęła się lekko.
- Co cię tak rozbawiło? - spytał czujnie.
- Pomyślałam, że przyjemnie jest tak space
rować.
- No pewnie. Przecież kasyno i drogie sklepy
cię podniecają, no nie?
Puściła jego dłoń i się zatrzymała. Przeszedł
jeszcze kilka kroków, jakby nie zauważył jej nie
obecności. Dopiero potem przystanął i odwrócił
głowę w kierunku Tabithy.
- Co znowu? - zirytował się. - Zagapiłaś się na
pierścionek od Tiffany'ego?
- Przyszło mi do głowy, że wolę, gdy jesteś dla
mnie uprzejmy.
- Och. - Zrobił skruszoną minę.
Tabitha wzięła jego zachowanie za dobrą mo
netę.
- Jeśli twój plan ma się powieść, musimy być
dla siebie grzeczni - ciągnęła. - Także bez świad
ków. Nie uśmiecha mi się pół roku wysłuchiwania
kąśliwych uwag.
- Nie ma sprawy - burknął.
- To też nie jest grzeczne - powiedziała i za
mierzała jeszcze coś dodać, ale nagle zamknął jej
usta gorącym pocałunkiem.
- Czy to jest dostatecznie grzeczne? - spytał,
gdy oderwał się od niej po dłuższej chwili. Nie
czekając na odpowiedź, pociągnął ją za sobą
w głąb kasyna.
Gdy dotarli do alejki z jednorękimi bandytami,
Zavier przeprosił towarzyszkę i poszedł do baru.
Tabitha zajęła się rozmienianiem pieniędzy w spe
cjalnym automacie. Po chwili dysponowała wiader
kiem bilonu. Zasiadła przed jednorękim bandytą
i przez chwilę usiłowała się zorientować, gdzie
powinna wrzucić monetę.
- Nie zaryzykujesz? - spytał Zavier, który nie
spodziewanie stanął za jej plecami.
Zesztywniała, przekonana, że będzie się z niej
nabijał. Była pewna, że w parę sekund wykryje jej
oszustwo. Wzięła do ręki drinka, którego jej przy
niósł, i udała, że się koncentruje. Wyczuwała znu-
dzenie emanujące z Zaviera. Kilka razy nacisnęła
jakieś migające przyciski i po dwóch minutach
wyczerpała kredyt.
- Co teraz? - spytała i z uśmiechem odwróciła
się do rzekomego narzeczonego.
- Jak to, już skończyłaś? - zdumiał się. - By
łem pewien, że utkwimy tu na parę godzin. Pewnie
chcesz mi zademonstrować, jaka jesteś opano
wana.
Wzruszyła ramionami.
- W pewnym sensie - mruknęła, w skrytości
ducha zastanawiając się, jak ludzie mogą godzina
mi siedzieć przed tymi urządzeniami i patrzeć na
błyskające lampki. - Wracamy do domu?
- Byłem pewien, że będę musiał siłą cię stąd
wyciągać - wyznał.
Tabitha uświadomiła sobie z opóźnieniem, że
nie zachowuje się jak kobieta dotknięta proble
mem uzależnienia od hazardu.
- Wybacz, że cię rozczarowałam - oświadczy
ła beztrosko i zeskoczyła ze stołka, zbierając się do
wyjścia.
Zavier jednak ani drgnął. Patrzył na nią spod
zmrużonych powiek.
- Chodź - powiedział nagłe i wziął ją za rękę.
Przeszli przez labirynt ruchomych pochylni,
przebrnęli przez wielobarwny tłum i w końcu
dotarli do odosobnionego miejsca, w którym przy
stłumionym świetle elegancko ubrani ludzie sie
dzieli w gustownie urządzonych pomieszczeniach.
W tle sączyła się dyskretna muzyka. Znowu prze
bywali w świecie Zaviera, całkiem obcym Tabicie.
- Dlaczego mnie tu przyprowadziłeś? - spyta
ła, krztusząc się od wszechobecnego dymu z cygar.
Bała się, że posadzi ją przy jednym ze stolików
i każe grać.
- Chcę ci coś pokazać - oznajmił. - W tym
miejscu najniższa stawka wynosi tysiąc dolarów.
Zobaczysz, jak łatwo traci się pieniądze.
- Daj spokój, to nie jest konieczne. Przegrałam
tylko dwadzieścia dolarów, a tutaj siedzą grube
ryby.
- Hazard to hazard, bez względu na wysokość
stawki. Zresztą, to nie ja mam długi.
- To się może zmienić, jeśli stąd nie wyjdzie
my. - Musiała wyznać mu prawdę, sytuacja wy
mykała się spod kontroli. - Posłuchaj, nie jestem
nałogową hazardzistką. Nie mam pojęcia, dlacze
go przyszło ci to do głowy...
- Tak nagle się wyleczyłaś?
- Nigdy nie byłam chora.
- Daruj sobie - prychnął. - Widzisz tamtego
gościa? - Przyciszył głos. - Tego z zaciśniętymi
pięściami, zlanego potem?
Tabitha skierowała wzrok na człowieka, wska
zanego przez Zaviera. Właśnie wyciągał chustkę
z kieszeni niewątpliwie bardzo drogiego garnituru.
- Gdybyś go spytała, też by powiedział, że nie
jest hazardzistą. A jednak zapewne właśnie prze
grał dom, samochód, może firmę. Z pewnością już
dawno temu stracił żonę. A tamta kobieta? Ta
w zielonej sukience? Przygryza wargę i co kilka
sekund popija drinka. Gdyby miała odrobinę zdro
wego rozsądku, uciekłaby stąd, gdzie pieprz roś
nie. Hazard jest zawsze taki sam, bez względu na
to, czy tracisz dwadzieścia dolarów, czy dwadzieś
cia tysięcy. Jeśli cię nie stać na przegraną, powin
naś stąd wyjść.
Tabitha z uwagą słuchała Zaviera, zdumiona
trafnością jego spostrzeżeń.
- Rozumiem, że zamierzasz stać tutaj spokoj
nie i patrzeć? - spytała.
- Tak jest. -Zaprowadził ją na miękką, niską
kanapę. Gdy usiedli, kelner natychmiast podał im
drinki. - Ustalę budżet i z całą pewnością go nie
przekroczę.
- Och, pełna kontrola - zadrwiła. - To pewnie
bardzo męczące, przez cały czas trzymać rękę na
pulsie.
- Mieliśmy być dla siebie uprzejmi - przypo
mniał.
- I jesteśmy. Tylko nie lubię, kiedy ktoś prawi
mi kazania.
- Nie prawię żadnych kazań. Może odrobinę
- ustąpił po namyśle. - Różnica między nami
polega na tym, że ja wiem, kiedy przestać.
- Zgoda - burknęła. Wcale nie chciała, aby
wyrzucał pieniądze w błoto, by udowodnić coś, w co
nie wątpiła. - Rób, co chcesz, ale nie licz na mnie.
- Wolisz jednorękich bandytów, co? Nie oszu-
kasz mnie, Tabitho. Nie chcesz się przyłączyć
tylko dlatego, że nie znasz zasad gry.
- Naprawdę nie jestem nałogową hazardzistką
- syknęła ze złością. - Dług, o którym rozmawia
łam z Aidenem, zaciągnęła moja babcia. Ja prawie
nigdy nie bywam w kasynie!
Westchnął znudzony i wypił łyk drinka.
- Zatem skąd u ciebie euforia, której nie po
trafiłaś ukryć, gdy tutaj wchodziliśmy?
- Nie rozumiesz? - zdumiała się. - Wierz mi,
oświadczyny są ważnym wydarzeniem w życiu
każdej dziewczyny.
- Masz problem, i tyle - parsknął. - Sama
siebie oszukujesz.
Wstał i odszedł do stolika.
Zacisnęła rękę na kieliszku i również wstała
z miejsca. Zbliżyła się do Zaviera i łagodnie po
łożyła mu dłoń na ramieniu, zapatrzona w roz
grywkę.
- Sądziłem, że to nie jest miejsce dla ciebie
- zauważył.
Krupier przesunął ku niemu pokaźną stertę że
tonów.
- Chyba jednak miałeś rację — przyznała cicho.
Czuła w nozdrzach rozkoszną woń jego skóry
i drogich perfum; prawie nagim udem dotknęła
jego muskularnej, ciepłej nogi. - Zdaje się, że nie
wiem, kiedy przestać.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
- Dziękuję za lekcję - powiedziała Tabitha ze
śmiechem, kiedy Zavier zatrzymał samochód przed
jej domem. - Wyleczyłeś mnie raz na zawsze.
- Niegrzeczna z ciebie dziewczyna. - Żartob
liwie pogroził jej palcem.
- Może i tak, ale zaparzam pierwszorzędną
kawę. - Nerwowo przesunęła językiem po dolnej
wardze. - Wejdziesz skosztować?
- Lepiej nie - oświadczył krótko. Tabitha po
czuła, jak znika jej dobry nastrój. Napięcie stało się
niemal wyczuwalne. - Niemniej naprawdę dobrze
się bawiłem. To był przyjemny wieczór.
- Nie musisz udawać - mruknęła. - Wiem, że
chcesz być miły, ale nie trzeba.
- Lepiej już idź, - zaproponował. - Zasłony
w oknach sąsiadów zaczynają się poruszać.
- Skąd wiedziałeś, gdzie mieszkam? - Nagle
uświadomiła sobie, że nie spytał jej, dokąd ma ją
odwieźć. - Kazałeś mnie śledzić? Wynająłeś pry
watnego detektywa?
- Niestety, to nie było tak ekscytujące - wes
tchnął z udawanym żalem. - Sprawdziłem twój
adres w książce telefonicznej.
- Och. - Zachichotała nerwowo, a Zavier się
uśmiechnął. Zauważyła, że stuka palcami w kiero
wnicę, jakby chciał w ten sposób dać do zro
zumienia, że wyczerpał się czas, który przeznaczył
na spotkanie z Tabithą.
- Kiedy się znowu spotkamy? - spytała. Mo
mentalnie przestał stukać. - Chcę wiedzieć, co dalej.
- To zależy od ciebie.
- Zatem zdałam egzamin w kasynie?
- Celująco - zapewnił ją szczerze. Sięgnął po
teczkę i wydobył z niej dokumenty. Z zapartym
tchem patrzyła, jak stawia skomplikowany podpis
pod każdą kartką. Po chwili wręczył jej intercyzę.
- Jeśli zdecydujesz się podpisać te papiery, zostaw
je w biurze mojego prawnika.
- I już? - zdumiała się. - Nie muszę robić nic
więcej?
- Zupełnie nic - potwierdził. - Naprawdę lecę
jutro do Ameryki, żeby sfinalizować kilka transak
cji. Zadzwonię do ciebie, żeby ustalić szczegóły,
potem przyślę szofera, żeby cię zawiózł na zakupy
przed ślubem. Tymczasem zachowuj się przyzwoi
cie. Będziemy w kontakcie.
- Nie powinnam czegoś zrobić? Przygotować
zaproszenia, zająć się suknią ślubną?
- Wszystko będzie gotowe, nie kłopocz się.
Gdy wychodziła z samochodu, miała nadzieję,
że ją zawoła, ale nic podobnego nie zrobił. Po
chwili wyjrzała przez okno swojego pokoju i zoba
czyła, jak jego samochód znika w ciemnościach.
Po raz pierwszy od pamiętnego ślubu spała
mocno i głęboko. Obudziło ją stukanie do drzwi.
- Przesyłka dla pani Tabithy Reece. - Posła
niec wręczył jej wielkie, białe pudło.
Gdy podpisywała potwierdzenie odbioru, na
ścieżce w ogródku pojawił się Aiden. Tabitha nie
przypominała sobie, by kiedykolwiek widziała go
z tak ponurą i zaciętą miną.
- Coś ty narobiła? - Nie zwracając uwagi na
kuriera, wparował do środka. - Czwarta strona.
Nagłówek: „Małżeństwo w finansowym raju"! Co
to za pomysł?
Tabitha pomyślała, że Pierre musiał zadzwonić
do prasy zaraz po tym, jak wystrzeliły pierwsze
korki z butelek szampana.
- Na nic nie wyraziłam zgody - oświadczyła
pospiesznie, grając na zwłokę.
- W gazecie napisali co innego. Mam prze
czytać artykuł?
- Chciałam cię powiadomić z samego rana
-jęknęła.
- Zatem naprawdę bierzecie ślub?
- Nie wiem...
- Weselną noc spędziłaś z Zavierem, przyznaj
się.
- Skąd wiesz, że spędziłam ją z kimkolwiek?
- Musiałem wstać, żeby napić się wody, bo
czułem się tak, jakby ktoś mi wepchnął kapeć do
ust. Nie było cię, więc uznałem, że na pewno jesteś
z Zavierem.
Pokiwała głową, nie mogąc spojrzeć przyjacie
lowi w oczy.
- Tabitho, ten człowiek to mój brat, ale także
zwykły drań! - wykrzyknął zrozpaczony.
- Mylisz się - zaprotestowała. - Spędziłam
z nim wczorajszy wieczór i zachowywał się bardzo
miło.
- Był miły, bo robiłaś to, czego żądał.
- Możliwe - przyznała ze skruchą.
- Więcej niż pewne. Tabitho, on cię skrzywdzi.
- Skąd ta pewność?
- Znam go. Dlaczego to zrobiłaś? Tylko nie
powtarzaj tego, co piszą w gazetach.
- Zaproponował mi pieniądze.
- To ja zaproponowałem ci pieniądze.
- Przebił twoją ofertę.
Aiden ani przez moment jej nie wierzył.
- Tabitho - westchnął. - Znam cię tak dobrze,
jak Zaviera, może lepiej. Zaproponowałem ci
dość, byś wyciągnęła babcię z długów, a jednak
odmówiłaś.
- Jego propozycja jest znacznie atrakcyjniejsza
- wyznała ze wstydem.
- Mógłby ci zaproponować skarby króla Salo
mona, a ty i tak byś odmówiła. - Usiadł na kanapie
i przygnębiony wyjrzał przez okno. - Kochasz go,
prawda?
- Skąd, ledwie go znam. - Nawet ona usłyszała
wahanie w swoim głosie.
- A jednak poszłaś z nim do łóżka.
- Naprawdę chodzi o duże pieniądze - wyjaś
niła bez przekonania. - One zmienią moje życie.
Otworzę szkołę tańca.
Nagle Aiden spojrzał na jej dłoń i zrobił wielkie
oczy.
- Podarował ci pierścionek z rubinem? - wy
krztusił.
- Pożyczył - wytłumaczyła bliska załamania.
- Wyraźnie podkreślił, że chce go z powrotem.
- Powiedział, że już nigdy nie wypuści go
z ręki. - W głosie Aidena pobrzmiewało niedowie
rzanie. - Przysiągł na własne życie, że następna
kobieta, która go włoży, będzie jego prawdziwą
wybranką.
- Następna kobieta?
Podniósł wzrok.
- Parę lat temu był zaręczony z pewną młodą,
uroczą dziewczyną. Wszyscy uważaliśmy, że jest
słodka. Dwa tygodnie przed ślubem Louise znalaz
ła sobie wyjątkowo cwanego prawnika, który napi
sał dla niej nieprawdopodobnie skomplikowaną
intercyzę, zakładając, że Zavier nie wycofa się tuż
przed uroczystością.
- A jednak się wycofał?
- Owszem. - Aiden się uśmiechnął ironicznie.
- Nie wzięła pod uwagę rygorystycznych zasad
Zaviera. Rzucił ją w dniu, w którym zrozumiał, że
chodzi o pieniądze, nie o miłość. Wierz mi, w ode
jściu Louise nie było nic dystyngowanego. Założy
ła sprawę w sądzie i do tej pory domaga się
odszkodowania za straty moralne. Ale w twoim
wypadku nie chodzi o pieniądze. Wiesz o tym
dobrze.
- Zavier myśli, że to ja narobiłam sobie długów
w kasynie. - Odetchnęła głęboko. - Chciałam
wyjaśnić mu sytuację, ale nie słuchał. Proszę cię,
nie zdradź mu prawdy.
- I tak ją pozna. Cholera, pewnie już ją zna!
Tabitho, on cię chce wykorzystać! - krzyczał.
- Nie wygrasz z nim! - Uspokoił się nieco, gdy
dostrzegł łzy na jej policzkach. - Jeszcze możesz
się wycofać. Nie podpisałaś dokumentów.
- Nie znienawidź mnie, błagam - wyszeptała.
- Nie mogłabym tego znieść.
- Nie znienawidzę cię, po prostu się o ciebie
boję. Nie chcę wybierać pomiędzy tobą a Za-
vierem.
- Nie dojdzie do tego - mruknęła cicho.
- Mam nadzieję.
- Wsypiesz mnie?
- Zatem się nie wycofasz?
- Wsypiesz mnie, jeśli się nie wycofam?
- sprecyzowała. - Wierz mi, to tylko kwestia
umowy handlowej.
Westchnął ciężko.
- Zgoda - przystał niechętnie. - Ale nie kupię
wam prezentu ślubnego. Wolę zaoszczędzić pie
niądze na stertę chusteczek jednorazowych oraz
górę czekolady, które będą mi potrzebne po uro
czystości.
- Dam sobie radę. Wiem, co robię - zapewniła
go.
- Mam nadzieję. - Aiden lekko pocałował ją
w policzek i pospiesznie wyszedł.
Dopiero wtedy przypomniała sobie o paczce.
Drżącymi rękoma rozpakowała przesyłkę, a gdy
otworzyła pudełko, westchnęła z zachwytu.
W środku znajdowała się sukienka i buty, takie
same, jak te, które poprzedniego wieczoru po
dziwiała w jednym z butików przy kasynie, tylko
nie czarne, a jasnoliliowe. W jednej sekundzie
zrzuciła z siebie szlafrok i przełożyła sukienkę
przez głowę. Na stopy wsunęła nowe buty. Po
spiesznie zajrzała pod szeleszczący papier i wy
ciągnęła z pudełka liścik, który sprawił jej więk
szą przyjemność niż ubrania za kilka tysięcy
dolarów.
- Pół roku - wyszeptała do siebie.
Miała pół roku na to, by przekonać Zaviera, jak
dobra i słodka może być miłość, jeśli tylko się jej
skosztuje.
Musiała rozbudzić w nim uczucie. Zamierzała
podjąć się najtrudniejszego wyzwania w życiu.
Jak zwykle nie mogła znaleźć długopisu, kiedy
go najbardziej potrzebowała. Na szczęście wie
działa, gdzie szukać: doświadczenie nauczyło ją,
że długopisy najchętniej ukrywają się z boku kana
py. Tak było i tym razem. Po chwili drżącą ręką
podpisała intercyzę.
Istniały miliony powodów, dla których nie
powinna była tego robić, lecz prawda była tylko
jedna: Tabitha kochała Zaviera i dlatego zgodziła
się zostać jego żoną.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
- Zatrzymacie się tutaj. - Marjory Chambers
rozchyliła żaluzje. - Wiem, że dla ciebie i Zaviera
to tylko archaiczny przesąd, ale macie oddzielne
sypialnie. Rzecz jasna, pokoje do siebie przylega
ją, więc i tak możecie robić wszystko, na co wam
przyjdzie ochota.
Tabitha spodziewała się luksusów dopiero po
ślubie, a tymczasem nawet letni dom Chambersów
okazał się elegancko urządzoną posiadłością. Za
oknem pokoju Tabithy rozpościerał się ocean.
- Jeremy uciął sobie drzemkę, ale o siódmej
będziemy na patio, żeby wypić drinka przed kola
cją. Jeremy koniecznie chce cię powitać. Rzecz
jasna, możesz zejść wcześniej, czuj się jak u siebie
w domu. Wiem, że ostatni miesiąc był dla ciebie
trudny, bo Zavier wyjechał, ale za godzinę będzie
z powrotem, więc uszy do góry. Czy mam wy
szukać dla ciebie suknię ślubną? Zavier nie może
jej widzieć przed ceremonią. Wierz mi, będziesz
wyglądała olśniewająco!
Nagle przed domem zachrzęścił żwir pod koła
mi samochodu.
- Aiden przyjechał! - wykrzyknęła starsza
z kobiet, lecz Tabitha wyraźnie wyczuła, że Mar-
jory z pewnością bardziej entuzjastycznie powi
tałaby Zaviera. - Idę do niego. Wybierzesz się
ze mną?
Tabitha uprzejmie odmówiła. Nie miała ochoty
wysłuchiwać następnego wykładu Aidena.
- Wolę się rozpakować, jeśli pozwolisz - po-
wiedziała grzecznie.
- Och, personel się tym zajmie. - Nagle głos
Marjory złagodniał. - Ale ze mnie głuptas. Prze
cież chcesz się przygotować na przyjazd Zaviera.
Ledwie Tabitha zdążyła poprawić makijaż i nie
co się ogarnąć po podróży, na podjeździe rozległ
się warkot następnego samochodu.
- Tabitho! - zawołała Marjory entuzjastycznie.
- Przyjechał!
Cała w nerwach wyszła z sypialni i zatrzymała
się na szczycie schodów akurat w chwili, gdy
Marjory otwierała drzwi wejściowe.
Na progu stanął Zavier. Tabitha zamarła, nie
mając pojęcia, jak się zachować.
- Nie mam co liczyć na powitalnego buziaka?
- spytał spokojnym tonem.
Zaczęła powoli schodzić po schodach, lecz kil
ka ostatnich stopni pokonała biegiem, nie mogąc
się oprzeć magnetyzmowi Zaviera. W rezultacie
dosłownie rzuciła się mu w ramiona.
- Ho, ho, muszę częściej wyjeżdżać, skoro
spotykam się z tak sympatycznym powitaniem
- oświadczył wyraźnie zadowolony.
Tabitha natychmiast się zawstydziła emocjonal
nej reakcji i wbiła wzrok w podłogę.
- Ani mi się waż, chłopcze - upomniała go
Marjory. - Pora na zmianę kawalerskich obycza
jów! Wkrótce będzie na ciebie czekała cudowna
żona. Teraz nie wolno ci już wyjeżdżać bez zapo
wiedzi.
- Ktoś tutaj musi pracować - zażartował Zavier.
Tabitha nigdy nie przepadała za alkoholem, ale
tym razem z ochotą przyjęła od Marjory dżin
z tonikiem. Natychmiast upiła potężny łyk trunku.
- Tab, wyglądasz zabójczo - pochwalił przyja
ciółkę Aiden, który dopiero teraz miał okazję się
z nią przywitać. On również wypił już większość
swojego drinka. - Panna młoda w każdym calu.
Tabitha prawie tak się czuła. Ostatni tydzień
spędziła na gorączkowych przygotowaniach do
ślubu. Wydepilowała nogi woskiem, wyregulowała
brwi, ufarbowała rzęsy, chodziła po sklepach w po
szukiwaniu odpowiednich kostiumów kąpielowych
i sukienek. Kierowca Zaviera woził ją na zakupy,
a gdy przyjechał po nią po raz pierwszy, dyskretnie
wręczył jej kartę kredytową i powtórzył instrukcje,
które większość kobiet uznałaby za niezbity dowód
na to, że umarły i trafiły do nieba. Kierowca czekał
przed ekskluzywnymi sklepami, z których dziew
czyna wychodziła objuczona eleganckimi torebka
mi. Choć z pozoru czuła się świetnie, oszustwo
stawało się dla niej coraz większym ciężarem.
- Gdzie tata?
- Śpi.
- Jak się czuje?
Marjory uśmiechnęła się szeroko, a wszyscy
w pokoju od razu dostrzegli, jak nieszczera jest jej
pogoda ducha.
- Świetnie - oznajmiła. - Po prostu trochę się
zmęczył. Dołączy do nas na kolacji. A teraz chodź
my się napić.
- Wolę iść za przykładem taty i uciąć sobie
drzemkę - wyznał Zavier i przytulił do siebie
Tabithę. - Może przyniesiesz mi drinka do pokoju,
co?
Pocałował ją czule, choć i tak nikt nie wątpił
w ich zadowolenie ze spotkania po dłuższej prze
rwie.
Tabitha wiedziała, że zrobił to wyłącznie na jej
użytek. Ta myśl jednocześnie ją podniecała i bu
dziła w niej lęk. Mimo to dziewczyna nalała whis
ky do szklanki, cicho zapukała do drzwi pokoju
Zaviera i je otworzyła. Zasłony były zasunięte,
więc musiała przystanąć, aby oswoić się z pół
mrokiem. Po chwili podeszła do narzeczonego
i podała mu ciężką, kryształową szklankę. Gdy
poczuła jego dotyk, drgnęła, wylewając sporą
część płynu.
- Spokojnie. Nie denerwuj się - poradził jej
Zavier.
- Łatwiej powiedzieć niż zrobić - zauważyła.
- Przecież wszyscy nam wierzą. Nawet Aiden
najwyraźniej pogodził się z tym, co nieuniknione.
- To dobrze - mruknęła, bynajmniej nie od
prężona. - Jak było w Ameryce?
- Nie najgorzej. Nie dostałaś pocztówki ode
mnie? - Te słowa odebrała jako zakończenie roz
mowy o Ameryce. Zavier prędzej poleciałby na
Księżyc, niż napisał pocztówkę. Po chwili odsta
wił szklankę i poluzował krawat.
- Pewnie jesteś wyczerpany po podróży?
- W samolocie spałem przez szesnaście godzin.
- Ach, rzeczywiście. - Roześmiała się z prze
kąsem. - Niepotrzebnie ci współczuję, na pewno
wykupiłeś sobie miejsce w pierwszej klasie. A mo
że pofrunąłeś prywatnym odrzutowcem?
- Nie mamy samolotu i nie mów o tym głośno,
na litość boską, bo mama nabierze ochoty na nową
zabawkę.
Uśmiechnęła się lekko, lecz zesztywniała,, gdy
położył palec na jej ustach.
- Zapomniałem, jaka jesteś piękna, kiedy się
uśmiechasz.
Był miły, łagodny i dowcipny, a ona nie wie
działa, jak na to zareagować. Zastanawiała się, czy
jego zachowanie jest szczere.
- Połóż się obok mnie - poprosił.
- Po co?
- Na próbę. Musimy się przyzwyczaić do dzie
lenia łoża. Poza tym nie lubię sam sypiać.
- Nie powinnam - zaprotestowała.
- Dlaczego?
Tabitha przełknęła ślinę.
- Twoja mama ulokowała nas w osobnych po
kojach. Trzeba to uszanować - powiedziała.
Rozpaczliwie szukała innych, bardziej przeko
nujących powodów. Pamiętała doskonale, że Mar-
jory otworzyła drzwi pomiędzy ich pokojami
i w ten sposób wyraziła ciche przyzwolenie na to,
by nocą robili wszystko, na co im przyjdzie ochota.
Tabitha po prostu się bała, że może przyznać się
przed Zavierem do swoich prawdziwych uczuć.
- Chodź do mnie.
Wbrew sobie zdjęła sandały i wyciągnęła się na
kanapie obok niego.
- Nie powinniśmy... - zaprotestowała bez prze
konania.
- Wiem. - Przytulił ją, wsłuchując się w jej
przyspieszony oddech. - Jak ci minęły ostatnie
tygodnie? - spytał po chwili. - Co powiedzieli twoi
bliscy?
- Mam tylko babcię.
- I jak ona zareagowała na nowiny? - Mówił
tak cicho, tak aksamitnym głosem, jakby chciał ją
ukołysać do snu.
- Była zaskoczona, szczęśliwa i oszołomiona.
Podobnie jak moi przyjaciele.
- Co ich zaskoczyło?
Poruszyła się i obróciła na bok, aby go lepiej
widzieć.
- Pośpiech - wyjaśniła. - Z początku wszyscy
mi wmawiali, że oszalałam. Chyba już nikt nie
wierzy w miłość od pierwszego wejrzenia. A ty?
- Co ja? - spytał sennie.
- Wierzysz w miłość od pierwszego wejrzenia?
- W ogóle nie wierzę w miłość.
Pragnęła, by powiedział coś więcej, ale po
chwili zrozumiała, że Zavier nic już nie doda.
- Uważasz, że miłość nie istnieje? - zapytała
z niedowierzaniem.
- Istnieje żądza, przyjaźń, ale miłość jest tylko
w filmach. - Westchnął ciężko. -Niewiele brako
wało, a zmieniłbym zdanie. Uznałem, że trafił mi
się zwycięski los na loterii. Przez pewien czas było
świetnie, jak w bajce. Ale Louise nigdy mnie nie
kochała. Pewnie nawet mnie lubiła, ale nie była to
miłość.
- Z Louise ci nie wyszło, ale może natrafisz na
kogoś lepszego od niej? Nie powinieneś spisywać
na straty całej ludzkości tylko dlatego, że zawiod
łeś się na jednym człowieku.
- Wierz mi, nie przesadzam. W mojej rodzinie
wszystkie małżeństwa zawierano dla pieniędzy.
- Ziewnął, przeciągnął się i ponownie przytulił do
Tabithy. - Wiesz, tęskniłem za tobą.
Miała wrażenie, że się przesłyszała.
- Tęskniłeś? - szepnęła, ale nie doczekała się
odpowiedzi.
Odwróciła ku niemu głowę i ujrzała, że Zavier
śpi. Wszystko wydawało się takie naturalne, była
przy nim odprężona i zadowolona. Dlaczego więc
oboje zakładali, że ich związek jest skazany na
niepowodzenie?
ROZDZIAŁ ÓSMY
Gdy po pewnym czasie zeszli na dół, ujrzeli
Jeremy'ego Chambersa na wózku inwalidzkim.
W niczym nie przypominał krzepkiego mężczyz
ny, jakim był jeszcze parę tygodni temu. Miał
zmęczoną twarz, zapadnięte oczy, ale jego garnitur
wyglądał nienagannie. Od starszego pana biło do
stojeństwo i moc, których nie mogło mu odebrać
nawet ogólne osłabienie.
- Witaj, Tabitho - powiedział. Chwycił jej dłoń
i złożył na niej pocałunek. - Z radością witamy cię
w naszej rodzinie. — Odetchnął ciężko, jakby zmę
czony tym krótkim powitaniem, i zwrócił się do syna:
- Jak się masz, Zavier? Co słychać w Ameryce?
Zavier przystąpił do składania szczegółowej
relacji, pełnej skomplikowanych terminów i liczb.
Jeremy uważnie mu się przysłuchiwał.
- Ale nudy-mruknęła zdegustowana Marjory.
- Popatrz, Jeremy jest w swoim żywiole.
- Jak się czujesz, tato? - spytał Aiden niezręcz
nie. Jego ojciec tylko zmarszczył brwi, po czym
burknął coś nieuprzejmie. Aiden zrezygnował
z dalszych prób nawiązania kontaktu z Jeremym
i podszedł do Tabithy.
- Przygotowania do ślubu toczą się pełną parą,
co? - zagadnął przyjaciółkę.
- Nie mam pojęcia. Najwyraźniej oczekuje się
ode mnie tylko tego, że przyjdę na uroczystość
- odparła szczerze.
- Denerwujesz się?
Pokiwała głową. Zamierzała uczciwie poroz
mawiać z Aidenem, lecz w ten samej chwili rozległ
się dzwonek, wzywający wszystkich na kolację.
Po posiłku, który przebiegł w raczej oficjalnej
atmosferze, Tabitha odchrząknęła i popatrzyła na
Marjory.
- Wieczór jest taki uroczy - zagadnęła gos
podynię. - Zastanawiałam się, czy nie mogłabym
wyjść z winem na balkon? - Tabitha czuła, że
musi odetchnąć świeżym powietrzem i się roz
luźnić po długotrwałym pobycie wśród Chamber-
sów.
- Oczywiście, moja droga, czuj się jak u siebie
w domu. Rzeczywiście, tu się robi nieco duszno.
Tabitha natychmiast zabrała kieliszek i spacero
wym krokiem przeszła na balkon.
Noc była piękna. Postawiła trunek na kamiennej
balustradzie, a następnie oparła na niej łokcie
i zapatrzyła się w przestrzeń. Przed oczyma dziew
czyny roztaczał się widok na błyszczącą zatokę
w kolorze ciemnogranatowym, równie nieprzenik
nionym, jak tęczówki Zaviera.
- Gdzie błądzisz myślami? - usłyszała nagle za
plecami.
Podświadomie oczekiwała, że przyjdzie. W su
mie trochę go do tego zachęciła.
- Podziwiam widoki - odparła.
- Dobrze się bawiłaś podczas kolacji?
Zaśmiała się.
- Szczerze mówiąc, nie. Jedzenie było paskud
ne - wyjaśniła żartem.
- Przepraszam cię za to, co zaszło wcześniej.
Popatrzyła na niego szybko, nie ukrywając zdu
mienia. Absolutnie nie oczekiwała od niego żad
nych przeprosin. Jeżeli w ogóle ktokolwiek powi
nien kogoś przepraszać, to ona jego.
- Co masz na myśli? - zapytała.
- Przed kolacją wprawiłem cię w zakłopotanie.
Nie chciałem cię urazić, kiedy wygłaszałem swoje
opinie na temat miłości.
- Daj spokój. - Machnęła ręką. - Pamiętaj
tylko, że każdy ma prawo do zmiany zdania.
Nagle zorientowała się, że jego oczy dyskretnie
wędrują po jej ciele. Bez wątpienia przypominał
sobie to, co między nimi zaszło, i to w najdrobniej
szych szczegółach. Gdy jego wzrok spoczął na jej
piersiach, miała świadomość, że w myślach po
nownie je całuje. Kiedy patrzył na jej stopy w san
dałkach, przypominał sobie, jak się rozbierała, jak
otaczała udami jego biodra...
Wypiła łyk wina i z trudem zapanowała nad
chęcią przytulenia się do Zaviera. Tak bardzo
pragnęła, by ją objął...
Tamta noc, jedna jedyna, wykradziona, deka-
dencka noc. Tabitha nie uważała się za dobrą
kochankę - miała świadomość, że brak doświad
czenia jest w tym wypadku kluczową sprawą - nie
mniej oboje całym sercem zaangażowali się wów
czas w uprawianie miłości. Czuli się cudownie,
a wspomnienie jego dotyku dało jej odwagę, by
zadać pytanie, które od dawna ją nurtowało.
- Denerwujesz się?
- Czym? - spytał zdziwiony.
Wzruszyła ramionami, nie wierząc, że Zavier
nie wie, o co jej chodzi.
- Tą mistyfikacją - wyjaśniła.
- Nie widzę powodu do zdenerwowania.
- A jeśli się dowiedzą?
- Wykluczone. Wystarczy odrobina dyskrecji
z naszej strony.
- Ale jeśli jednak poznają prawdę? - upierała
się.
- Wówczas coś wymyślę. Cokolwiek się sta
nie, potęga Chambersów nie legnie w gruzach
z powodu jeszcze jednego małżeństwa z rozsądku.
Ojciec chce tylko, żebym znalazł żonę. Nigdy nie
wspominał o miłości.
Zavier był tak arogancki i pewny siebie, że
nabrała ogromnej ochoty, by go skarcić, dać mu
nauczkę.
- A jeśli nie przyjdę na ślub? Przecież mogę po
prostu zniknąć z pieniędzmi.
Zmrużył oczy.
- Wytropiłbym cię w krótkim czasie - zapo-
Skan i ebook pona
wiedział. - Pierwsza rata była spora, ale nie wystar
czy do tego, by zniknąć bez śladu. Poza tym jestem
pewien, że już ją wydałaś. Nie musisz mi grozić, to
niepotrzebne. Jeśli przyjdziesz na ślub, wszystko
będzie dobrze. Jeśli uciekniesz - trudno, dam sobie
radę. - Jego twarz znajdowała się niebezpiecznie
blisko. W głosie pobrzmiewała zawoalowana groź
ba. Adrenalina, która nagle zaczęła buzować w ży
łach Tabithy, nie miała nic wspólnego ze strachem.
Wyczuwała żar jego ciała, wzrokiem przygważ-
dżał ją do ściany. Nie miała dokąd uciec, a zresztą
wcale tego nie pragnęła. Atmosfera stała się bar
dzo napięta.
- Za dwa dni bierzemy ślub - przypomniała mu
i nerwowo zwilżyła usta językiem. Wiedziała, że ta
niewinna czynność go podnieci. - Może powinniś
my zaczekać.
- Czy tego właśnie chcesz?
Skąd. Chciała czegoś wręcz przeciwnego. Prag
nęła znaleźć się w jego ramionach. Miała ochotę
pójść z nim na górę i skorzystać z jego maestrii.
Zavier podniósł jej dłoń i przesunął nią po swojej
twarzy, by po chwili przywrzeć do niej ustami.
Poczuła jego wargi na spodzie dłoni, potem na
nadgarstku. Zadrżały jej kolana, była pewna, że
lada moment zemdleje z pożądania. Nagle przy
warł do niej całym ciałem; dopiero wtedy wyczuła,
jak bardzo jest podniecony.
- Ktoś nas może zauważyć - wyszeptała, usiłu
jąc się wyrwać z jego objęć.
W odpowiedzi przytulił ją jeszcze mocniej.
- Jest zbyt ciemno, aby nas dostrzegli - mruk
nął. - Wiem, że mnie pragniesz tak samo, jak ja
pragnę ciebie. To dostateczny powód, abyś zjawiła
się na ślubie.
Popatrzył jej w oczy; dostrzegła w jego wzroku
lekką kpinę.
- Kto wie, Tabitho, może będziesz pierwszą
na świecie panną młodą, która przyjdzie przed
czasem.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Przez większą część nocy Tabitha przewra
cała się z boku na bok, bezskutecznie próbując
zasnąć. Nie mogła przestać myśleć o tym, że
Zavier znajduje się zaledwie kilka metrów od
niej. Pragnęła go i jednocześnie bała się, że wej
dzie do jej pokoju. W końcu zapadła w niespo
kojny i stanowczo zbyt krótki sen, z którego
wyrwały ją promienie wschodzącego słońca.
Przez pewien czas leżała nieruchomo, docho
dząc do siebie, wsłuchana w szum oceanu. Po
trzebowała ukojenia w tej trudnej sytuacji ży
ciowej.
Tymczasem Zavier najwyraźniej pozostawał
niewzruszony. Czyżby zupełnie się nie bał konsek
wencji obopólnej decyzji?
Włożyła szorty i koszulkę, a na bose stopy
wsunęła tenisówki. Powoli wymknęła się z po
grążonego w półmroku domu i ruszyła na plażę.
Gdy dotarła do piasku, ściągnęła buty i przez
pewien czas spacerowała, pogrążona w myślach.
Wreszcie ciężko westchnęła i usiadła na piasku, by
rozkoszować się jego chłodem i wilgocią na na
gich, rozpalonych udach. Przybrzeżne fale pieściły
jej palce u stóp, głaskały łydki i docierały do kolan,
a potem uciekały z powrotem do oceanu.
On pierwszy ją dostrzegł. Siedziała samotnie na
pustej plaży, a wschodzące słońce bawiło się jej
rudymi lokami, które wyglądały trochę tak, jakby
stanęły w płomieniach. Długie nogi dziewczyny
były mokre od słonej wody. Wyglądała jak eg
zotyczna istota ze świata fantazji, jak syrena wy
rzucona na plażę.
Wbrew temu, co utrzymywał, Zavier wcale nie
spał w samolocie, i to był błąd. Połączenie whisky
i zmiany strefy czasowej okazało się dla niego
fatalne w skutkach. Uroda Tabithy wywarła na nim
niesamowite wrażenie. Wbił wzrok w samotną
dziewczynę. Po chwili ruszył ku niej ostrożnie,
jakby się bał, że ją spłoszy i czar pryśnie. Nie mógł
jednak wytrzymać powolnego tempa, więc zaczął
biec, prosto ku niej.
Zauważył, że odwróciła twarz. Znieruchomiała
zaskoczona i przestraszona, gdy tylko zorientowa
ła się, że to on. Po chwili zatrzymał się przy niej
zadyszany.
- Nie możesz spać, co?
Pokręciła głową, oswajając się z jego obec
nością. Miał na sobie wyłącznie wyblakłe, dżin
sowe szorty. Jego włosy były potargane, twarz
porośnięta całodobowym zarostem. Wyglądał cu
downie.
- Nerwy nie dają ci spokoju przed ślubem?
Uśmiechnęła się z wysiłkiem.
- Można tak to ująć - przyznała.
Usiadł obok; Tabitha przesunęła się odrobinę,
jakby na plaży brakowało miejsca dla nich obojga.
Zapadło milczenie, ale komfortowe, odprężają
ce. Chłonęli urok krajobrazu, zachwyceni słonecz
nymi refleksami na wodzie, które przypominały
płynne złoto. Na molo zgromadziła się już grupka
wędkarzy, surferzy w zapamiętaniu pokonywali
fale. Gdy milczenie się przedłużało, Tabitha po
stanowiła jednak coś powiedzieć i podzieliła się
z Zavierem pierwszą myślą, która jej przyszła do
głowy.
- Ciekawe, jak to jest pracować w fabryce
czekolady.
- Hm?
- Jeśli się pracuje w fabryce czekolady, to
zapewne można jeść tyle słodyczy, ile się chce. Po
paru tygodniach opychania się człowiek dostaje
mdłości na samą wzmiankę o czekoladzie.
- Nie nadążam.
- Patrz. - Ruchem ręki wskazała ocean. - Cie
kawi mnie, czy ludzie, którzy tu mieszkają i co
dziennie wyglądają przez okno, pewnego dnia
przestają dostrzegać urodę tego miejsca. Jak myś
lisz, mógłbyś zobojętnieć na te widoki?
Pokiwał głową ze zrozumieniem.
- Boża kraina, prawda? - mruknął.
Słońce już całkiem wzeszło i na plaży zaczynało
być tłoczno. Pojawili się biegacze, od czasu do
czasu przetruchtał pies.
- Dzień dobry, Zavierze. Miło cię znowu wi
dzieć.
Podeszła do nich para starszych osób, które
trzymały się za ręce. Zavier powitał ich ciepło
i przedstawił Tabithę jako swoją narzeczoną. Du
ma w jego głosie była tak przekonująca, że nawet
Tabitha na jedną krótką chwilę uwierzyła w szcze
rość rzekomego narzeczonego.
Staruszek uśmiechnął się do niej z zaciekawie
niem.
- Czytaliśmy o was w gazetach - przyznał.
- Zavierze, masz doskonały gust. Twoja narzeczo
na wygląda w naturze jeszcze lepiej niż na zdję
ciach.
- Co prawda ślub jest planowany głównie dla
członków rodziny, ale będzie nam bardzo miło
ugościć także państwa - zaprosił ich Zavier.
- Na pewno przyjdziemy. Do soboty!
Starszy pan podniósł kijek i rzucił psu, który
pognał aportować. Staruszkowie ponownie wzięli
się za ręce i ruszyli przed siebie.
- Oto odpowiedź na twoje pytanie - oznajmił
Zavier. - Ci staruszkowie przechadzają się po
plaży każdego ranka, od kiedy tutaj bywam, czyli
od mniej więcej trzydziestu lat. - Uśmiechnął się,
a jego białe zęby zalśniły w słońcu.
- Kochają się - powiedziała Tabitha powoli.
Nagle spojrzała na dłoń i zrozumiała, że nie
pragnie pierścionka z rubinem, który nosiła na
palcu. Chciała mieć naszyjnik i wspomnienia
z czterdziestu lat, spędzonych wspólnie z Zavie-
rem. Pragnęła przechadzać się z nim po plaży,
w towarzystwie rozbieganych dzieci.
- Skąd ten smutek na twarzy? - zainteresował
się.
Z trudem przełknęła ślinę. Nie wiedziała, jak
mu powiedzieć, że go kocha. Pokochała go
w chwili, gdy wszedł do kościoła. Jak ktoś tak
rzeczowy jak on mógł zrozumieć coś tak prostego,
a jednak niewytłumaczalnego, jak miłość?
- Muszę ci coś powiedzieć.
- Masz taką minę, jakby chodziło o coś poważ
nego.
- Tak, to poważna sprawa - potwierdziła.
Choć poranek był ciepły, Tabithę przeszył
dreszcz chłodu. Wyjawienie Zavierowi prawdy
z pewnością wszystko by zmieniło. Potrzebował
kobiety, którą w stosownym czasie mógł usunąć
z pola widzenia. Miłość nie wchodziła w grę,
a gdyby dowiedział się, co czuje jego kontrak
towa narzeczona, być może zakończyłby całą
sprawę. Teraz jednak Tabitha musiała coś powie
dzieć.
- Nie jestem uzależniona od hazardu - oznaj
miła bez sensu. Po prostu nic innego nie przyszło
jej do głowy.
Zavier tylko westchnął i opadł na plecy.
- Nie chcę wracać do tego tematu - burknął.
- Już o tym rozmawialiśmy.
- Ale ja nie...
- Bezustannie to powtarzasz. Nie potrafię cię
przekonać do tego, byś się przyznała: masz prob
lem i kropka. Musisz sama dojść do tego wniosku.
Zamknął oczy, Tabitha jednak nie zamierzała
przestać mówić.
- To nie ja mam problem, tylko moja babcia
- podkreśliła stanowczo. - Już próbowałam ci to
wyjaśnić.
- Wobec tego dzięki Bogu, że w umowie
uwzględniłem kwestię dzieci. Twoje uzależnienie
najwyraźniej jest dziedziczne - zakpił.
- Nie rozumiesz. - Westchnęła przygnębiona.
Zavier nie ułatwiał jej zadania. Nie chciał przyjąć
do wiadomości prawdy. Postanowiła sięgnąć po
ostateczny argument. - Nigdy w życiu nie byłam
uzależniona od hazardu, a jeśli mi nie uwierzysz
i nadal będziesz odmawiał wysłuchania moich
słów, to zamierzam zrezygnować z udziału w ju
trzejszej uroczystości.
Zamrugał i przetoczył się na bok.
- Czy Aiden o tym wie?
Ostrożnie skinęła głową.
- Zatem czemu mi nie powiedział?
- Poprosiłam go o dyskrecję. Zresztą z począt
ku nie miało znaczenia, kto zaciągnął dług.
- Nie miało znaczenia, kto wpadł w długi?
Po raz pierwszy się przestraszyła. Widziała już,
jak Zavier się wścieka, gniewa, ale dotąd nie tracił
panowania nad sobą.
Teraz wszystko się zmieniło.
Wbił w nią ostre spojrzenie, drżały mu mięśnie
twarzy. Szyja i ramiona zesztywniały z emocji.
- Nie miało znaczenia... - powtórzył. - Po
wiem ci, dlaczego to nie miało znaczenia. Bo to
tylko jedno z twoich kłamstw...
-. Mówię prawdę, Zavierze...
Jej cichy głos nie powstrzymał potoku jego
słów.
- W kasynie... - ciągnął - tak nagle się ożywi
łaś. Tryskałaś radością, byłaś pełna entuzjazmu!
Zamknęła oczy i pomyślała, że Zavier nie po
trafi odróżnić uzależnienia od miłości.
- Moje samopoczucie nie miało nic wspólnego
z kasynem. Jeśli nagle poczułam się szczęśliwa, to
tylko dlatego, że wypiłam odrobinę za dużo szam
pana, a w torebce trzymałam równowartość kilku
letnich zarobków, przede mną zaś roztaczała się
perspektywa jeszcze większych pieniędzy. Czy to
dziwne, że było mi dobrze?
Jeszcze nigdy nie kłamała tak dramatycznie,
i gdyby nie fakt, że skupiła się na sobie, z pewnoś
cią dostrzegłaby ból w oczach Zaviera.
- Przepraszam - wyjąkała, nie doczekawszy
się odpowiedzi. - Sądziłam, że będziesz zadowo
lony z tego, że nie jestem hazardzistką.
- Spodziewałaś się oklasków i przemówień?
- Nie - warknęła. - Uważałam, że lepiej jest
znać prawdę.
- Prawda jest taka, że dobiliśmy targu - syknął.
- Nie obchodzi mnie twoja babcia, i ty też nie, więc
daruj sobie mowy. Co do długu, to miałaś słusz
ność. Nie ma znaczenia, kto go zaciągnął.
- Jak to? - zdziwiła się i popatrzyła na niego
przez rzęsy.
- Spieniężyłaś czek natychmiast, jeszcze tego
samego dnia. Wszystko jedno, na co przeznaczyłaś
gotówkę, pod warunkiem że to się mieściło w gra
nicach, wyznaczonych w...
- Wyznaczonych w umowie - dokończyła za
niego. - Wszystko odbyło się tak, jak należy.
- Doskonale. Zatem umowa obowiązuje, a jeśli
jutro nie przyjdziesz na ślub, będziesz mi winna
pokaźną sumę. - Oparł się na łokciu. - Chcesz mi
jeszcze coś wyznać? - spytał sarkastycznie.
Tabitha tylko pokręciła przecząco głową.
- Zatem nic się nie zmieniło?
- Chyba nie. - Długimi palcami kreśliła
esy-floresy na piasku.
Obserwował ją uważnie, wodząc wzrokiem po
jej ciele. Palce u stóp miała polakierowane na ten
sam koralowy odcień co w dniu wesela. Jej nogi
były szczupłe i długie, na białej skórze widniały
drobne, jasne piegi. Od razu zauważył, jak jędrne
są jej uda. Zavier nagle poczuł, że rozpala go
pożądanie. Przypomniał sobie dotyk ciepłej skóry
na swoim ciele i mimowolnie przesunął dłonią po
aksamitnym udzie dziewczyny. Musiał ją poczuć
ponownie, pragnął jej dotykać.
Tabitha odwróciła się gwałtownie. Pogrążona
w rozmyślaniach, nie miała pojęcia, że Zavier
rozbiera ją w myślach, kocha się z nią. Gdy po
czuła na skórze dotyk jego palców, drgnęła nie
spokojnie. Pomimo intensywnego słońca miała
szeroko otwarte oczy i rozszerzone źrenice.
- Co ty wyprawiasz? - Jej pytanie było po
zbawione sensu, bo doskonale wiedziała, jakie są
jego zamiary.
Przetoczył się ku niej i przygwoździł ją do
miękkiego piasku, żarliwie obsypując pocałun
kami.
Nie mogła tego wytrzymać.
Ze złością wyrwała się z jego objęć. Pod powie
kami poczuła palące łzy.
- Jak możesz? Powtarzasz, że zawarliśmy
transakcję, a teraz masz czelność mnie całować
i dotykać? To nie jest tylko transakcja, wiesz o tym
dobrze...
Roześmiał się cicho.
- To przyjemność, masz rację -przyznał. -Ale
nigdy nie mówiłem, że nie można łączyć przyjem
nego z pożytecznym. Chyba przyznasz mi słusz
ność...
W jednej chwili zerwała się z miejsca, ale był od
niej szybszy. Momentalnie złapał ją za kostkę
i przytrzymał. Gdy miał pewność, że mu się nie
wyrwie, kiedy jej napięte mięśnie nieco się od
prężyły, rozluźnił chwyt i powolnym ruchem prze
sunął dłonią po całej długości jej nogi, docierając
do nogawki szortów. Poczuła ucisk w brzuchu.
- To jest element umowy... - podkreślił.
Patrzyła na niego długo. Nie ulegało wątpliwo
ści, że go pragnie, ale tu i teraz go nienawidziła.
Powiedziała mu o swojej babci, zdradziła skrzętnie
skrywany sekret, a on nawet nie odpowiedział jej,
co o tym sądzi.
- Myślisz, że to przyjemne? - spytała wyraź
nym głosem, z pobladłymi ustami. - Twoim zda
niem dobrze się bawię?
Po raz pierwszy dostrzegła w jego oczach cień
wątpliwości. Rozluźnił chwyt, uwalniając jej smu
kłą kostkę. Tabitha z dezaprobatą pokręciła głową.
- Wydaje ci się, że jesteś taki wspaniały? - spy
tała ironicznie. — Wobec tego powinieneś mieć
świadomość, że dla mnie to również jest tylko
transakcja. Jedyną rozkosz czuję wtedy, gdy spie
niężam twoje czeki.
- Pragniesz mnie tak samo, jak ja ciebie
- oświadczył z niezachwianą pewnością siebie, ale
wiedziała, że jej strzał był celny. W oczach Zaviera
nadal skrywało się powątpiewanie.
- Całkiem niedawno zauważyłeś, że byłabym
dobrą aktorką. Być może choć raz trafnie mnie
oceniłeś.
Odwróciła się na pięcie i pobiegła przez plażę.
Nie odwróciła się ani razu, aby nie dostrzegł łez,
które spływały jej po policzkach, i nie usłyszał
szlochu, który wstrząsał jej ciałem.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
- Tu jesteście! - wykrzyknęła Marjory, gdy
wyszli na patio. - Już mieliśmy wyruszyć na
poszukiwania. Nie miałam pojęcia, że przebranie
się na lunch może tyle trwać.
- Przepraszamy. - Tabitha pocałowała Zaviera
w policzek, zdecydowana udawać szczęśliwą na
rzeczoną mimo niechęci partnera. - To wszystko
moja wina. Prawda, kochanie?
Zavier w milczeniu popatrzył ciężkim wzro
kiem na przyszłą żonę.
- Gdzie Jeremy?
- Urządził sobie sjestę, zapewne po to, by pod-
ładować baterie przed kolacją. Nie przepada za
słońcem.
Lunch przebiegł w fatalnej atmosferze dla na
rzeczonych. Zavier praktycznie kipiał złością, ale
swobodne zachowanie Marjory i Aidena dowodzi
ło, że jego wściekłość pozostała niezauważona.
- Jutro o tej porze będziecie mężem i żoną
-promieniała Marjory, odsuwając nietknięty deser
i ruchem dłoni prosząc o napełnienie szklaneczki
whisky. - Idę o zakład, że jesteś niesamowicie
podekscytowana, Tabitho.
- Nie byłbym tego taki pewien - mruknął Za-
vier. - Na pierwszy rzut oka wszystko czasem
wygląda inaczej niż w rzeczywistości. Prawda,
kochanie?
Jego rodzina na szczęście nie zwróciła uwagi na
jego ponure samopoczucie.
- Niewiele o tobie wiem - ciągnęła Marjory.
- Ale chętnie się dowiem jak najwięcej, na przy
kład w basenie. Tabitho, pójdziemy popływać?
- Z przyjemnością przejdę się z tobą, Marjory
- odparła Tabitha fałszywie pogodnym tonem.
- Ale, jeśli pozwolisz, pozostanę na brzegu. Tak
się najadłam, że niewątpliwie poszłabym na dno
jak kamień.
Na szczęście Marjory opadła z sił po alkoholu
i zrezygnowała z kąpieli. Rozsiadła się na leżaku
i pstryknęła palcami, żeby personel przyniósł nową
porcję drinków.
- Nie, dziękuję. - Tabitha pokręciła głową, gdy
służący podsunął jej tacę. - Poproszę szklankę
wody mineralnej.
Marjory uśmiechnęła się z aprobatą, a Tabitha
zdjęła sukienkę i została tylko w skąpym bikini,
złożonym praktycznie z czterech trójkącików i sznur
ków. Zavier poszedł w jej ślady i również ściągnął
ubranie: szorty i koszulkę. Wyglądał pięknie, miał
doskonale ukształtowane mięśnie i lśniącą skórę.
- Popływamy? - zagadnął Tabithę.
Oszołomiona, pokręciła głową. Czuła, że Za-
vier pożera ją wzrokiem.
Obie kobiety zgodnie milczały, patrząc, jak
Zavier nurkuje w dużym basenie. Jego muskularne
ciało płynnie rozcinało taflę wody. Widać było, że
uwielbia pływać.
Po chwili samotnej kąpieli uznał jednak, że na
brzegu czekają go ciekawsze rozrywki, więc wy
nurzył się z basenu i stanął obok Tabithy, ociekając
wodą.
- Doskonale wyglądacie obok siebie - oceniła
Marjory zadowolona. - Kochany, natrzyj narze
czoną kremem z filtrem przeciwsłonecznym. Ma
taką jasną skórę, już zaczęła różowieć. Powinna
o siebie dbać. Jutro nie może iść do ślubu po
parzona.
- Sama sobie poradzę. - Tabitha pospiesznie
sięgnęła po butelkę, lecz Zavier okazał się szybszy.
- Nie bądź niemądra. Jesteś czerwona jak bu
rak. Połóż się.
Tabitha nie chciała robić sceny, więc posłusznie
wykonała polecenie. Popatrzyła Zavierowi w oczy
i nerwowo przełknęła ślinę. Najwyraźniej wyczu
wał jej lęk, bo z jego oczu znikł złośliwy błysk,
a w jego miejsce pojawiło się pożądanie. Tabitha
zerknęła nerwowo na Marjory, przekonana, że
seksualne napięcie jest dla niej doskonale wy
czuwalne. Matka Zaviera zasnęła jednak i cicho
pochrapywała. Dziewczyna wstrzymała oddech,
kiedy jej narzeczony manipulował przy złotej za
pince stanika.
Krem przeciwsłoneczny był ciepły i wilgotny,
lecz Tabitha drgnęła, gdy Zavier dotknął ją chłod
nymi po kąpieli dłońmi. Na jej obnażone plecy od
czasu do czasu kapały pojedyncze krople wody
z jego włosów, wywołując u niej dreszcze.
- Co się stało?
- Trochę jestem obolała - skłamała. Me mogła
przecież przyznać, że to jego dotyk ma na nią
zniewalający wpływ.
- Niemądra dziewczynka - skarcił ją miękkim
głosem. - Z taką skórą nie powinnaś przebywać na
słońcu bez ochrony.
Nie wiedział, że w tej chwili szkodliwe działa
nie promieni słonecznych jest dla niej najmniej
szym problemem. Gdy jego zwinne palce wmaso-
wywały w nią krem, musiała sobie przypominać,
żeby oddychać. Poczuła, jak krew pulsuje jej coraz
mocniej, zwłaszcza że posmarowawszy plecy, Za-
vier skupił uwagę na jej nogach i udach. Przesuwał
dłońmi pomiędzy jej kolanami, sięgając niebez
piecznie wysoko. Była pewna, że jeszcze chwila,
a jej skóra stanie w płomieniach.
- To cię powinno uchronić przed słońcem
- oświadczył po chwili.
Wstał. Wyczuwała na sobie jego wzrok, lecz
postanowiła udawać, że śpi. Zavier nie dał się
jednak nabrać i nie odszedł, więc po kilku minu
tach dała za wygraną.
- Za bardzo się rozgrzałam - powiedziała
w końcu. Wstała i okryła się ręcznikiem. - Wra
cam do domu.
- Nie tak prędko - powstrzymał ją. - Dopiero
za chwilę zrobi się naprawdę gorąco.
- Beze mnie - mruknęła i ruszyła do swojego
pokoju. Natychmiast skierowała kroki do łazienki
i odkręciła prysznic z chłodną wodą. Już po chwili
rozkoszowała się orzeźwiającymi strumieniami
wody, która spływała jej po ciele. Nie potrafiła
przestać myśleć o Zavierze, o jego sprawnych
dłoniach na jej skórze, o pożądaniu, widocznym
w jego oczach. Jak to możliwe, żeby miał na nią
taki wpływ?
Natychmiast sama sobie odpowiedziała na to
pytanie: bo go kochała.
Tymczasem on nią gardził. Uważał ją za wyjąt
kowo cyniczną, złą kobietę. Gdy o tym pomyślała,
od razu zaczęła się uspokajać i temperować dzikie
myśli, które przetaczały się jej przez umysł.
Ściągnęła stanik od bikini i przez chwilę mani
pulowała przy kurkach, zanim spojrzała do lustra.
- Sama jesteś sobie winna - powiedziała do
własnego odbicia. - Nie możesz zrzucić winy na
nikogo innego.
- Nic dodać, nic ująć.
Podskoczyła przestraszona i ujrzała odbicie Za-
viera, który stanął w drzwiach do łazienki.
- Jak długo mnie obserwujesz? - warknęła
rozzłoszczona i zakłopotana.
Zaśmiał się nieżyczliwie.
- Bez obaw - odparł. - Nie kręci mnie pod
glądanie przez dziurkę od klucza. Zresztą, po co
miałbym to robić, skoro oboje wiemy, że mogę cię
mieć w każdej chwili?
- Jak śmiesz?
- Trochę za późno na fałszywą skromność,
prawda? - Przyłożył dłoń do rozpalonego policz
ka dziewczyny, przesunął palcem w górę i w dół
jej szyi, docierając do miękkich, kształtnych ko
puł piersi. - Słońce cię chwyciło, widzisz? A mo
głem posmarować ci przód, wystarczyło się zgo
dzić.
Ze złością go wyminęła i poszła ukryć się
w swoim pokoju. Nie spodziewała się, że Zavier
podąży za nią.
- Tylko transakcja, co? - Podszedł do niej
i położył dłoń na jej piersi. Tabitha wbrew sobie
odetchnęła głęboko, gdyż jego bezczelny gest
sprawił jej nieoczekiwaną przyjemność. Drugą rę
ką Zavier sprawnie rozwiązywał kokardkę na
sznurkach przy jej dolnej części bikini. - A ty tylko
udajesz, tak?
Powinna była uciec. Uderzyć go w twarz, kop
nąć, lecz zamiast tego stała, drżąc z pożądania.
- Mogę cię mieć w każdej chwili - powtórzył
arogancko, i musiała mu przyznać rację. - Prag
niesz mnie, Tabitho.
- Nie - zaskrzeczała. Zavier uporał się z jed
ną kokardką i teraz przystąpił do rozplątywania
drugiej. Na ciepłym, błyszczącym od kremu cie
le wyraźnie czuła jego gorący oddech. Ręcznik,
który osłaniał biodra Zaviera, nagle się zsunął
na ziemię. Tabitha drgnęła. - Nie - powtórzyła
słabo.
Stała przed nim naga, niepewna. Odrzucił majt
ki dziewczyny i dłonią rozchylił jej nogi.
- Nie przypominam sobie, bym posmarował
cię między udami - wydyszał.
Teraz oddychała tak samo szybko jak on.
- Powiedz mi, żebym przestał, a to zrobię
- szepnął, głaszcząc ją coraz wyżej i wyżej. Mil
czała. Pchnął ją na łóżko i potężnym udem stanow
czo, szeroko rozwarł jej uda. - Mam przestać?
- spytał natarczywie.
Jego twarda męskość była bardzo blisko, tuż
obok. Tabitha poruszyła się niespokojnie, chcąc go
przyjąć, ale on nadal się wstrzymywał, najwyraź
niej czekając na oficjalne zaproszenie.
- Mam przestać?
Gwałtownie potrząsnęła głową.
- Nie... Nie przestawaj.
Nadal się nie poruszał.
- Powiedz, że mnie pragniesz - rozkazał
Jego żądanie powinno ją oburzyć, bo zmuszał ją
do błagania o coś, czego sam pragnął, ale nie
mogła już dłużej wytrzymać.
- Pragnę cię! - krzyknęła i zacisnęła nogi wo
kół jego bioder.
Wziął ją jednym, stanowczym ruchem, a wkrót
ce oboje zadrżeli, przeszyci dreszczem najwięk
szej istniejącej rozkoszy.
Przez chwilę leżeli bez słowa. Ciszę nieoczeki-
wanie przerwał dzwonek telefonu Tabithy. Ode
brała połączenie i przez chwilę rozmawiała tak
cicho, że nic nie zrozumiał.
- Co się stało? - spytał, gdy się rozłączyła.
- Moja babcia sprzedała dom.
- Żeby spłacić dług?
Tabitha wzruszyła ramionami i prześcieradłem
zasłoniła piersi.
- Ojej dług już się zatroszczyłam. - Popatrzyła
mu w oczy. - A raczej ty to zrobiłeś. Przeprowa
dziła się do domu seniora wraz z mężczyzną,
w którym najwyraźniej zakochała się po uszy.
Teraz zamierza mnie spłacić, dlatego zadzwoniła.
Chciała mi o tym powiedzieć, zanim weźmiemy
ślub.
- Żebyś nie musiała przez to wszystko prze
chodzić? - spytał z napięciem. - Powiedziałaś jej,
że nasze małżeństwo to mistyfikacja?
- Nie. - Po jej policzkach spływały łzy. -Do
szła do wniosku, że w ten sposób ułatwi nam start.
Powiedziałam jej, że nie jesteśmy nastolatkami
i żeby się nie spieszyła, bo raczej nie umieramy
z głodu. Tak czy owak, teraz mogę zwrócić pienią
dze, które ci jestem winna. Przyjaciel babci ma na
imię Bruce...
- Nie obchodzi mnie jego imię - przerwał jej
gwałtownie. - Umowa nadal obowiązuje.
- Niezupełnie - sprostowała. - Mogę się wyco
fać, jeśli chcę, bo nie trzymasz mnie już w szachu.
Ale nadal chcę cię poślubić.
- Dlaczego?
- Ponieważ... - Miała właściwe słowa na końcu
języka, ale nie potrafiła ich wymówić. - Czy to nie
oczywiste? Nie rozumiesz?
Popatrzył na nią z pogardą i niesmakiem.
- Z powodu pieniędzy? - Skrzywił się z obrzy
dzeniem. -Rety, jesteś bardziej zdesperowana, niż
przypuszczałem.
Mogła wyjawić mu prawdę o swoich uczuciach
do niego, ale po co? Miał chorą duszę, skoro do tej
pory nie przyszło mu do głowy, że Tabitha jest
z nim, bo go kocha.
- Pod tym uśmiechem, pod tą urną twarzyczką
i niewymuszonym śmiechem jesteś twarda jak
kamień - syknął. - Jutro o tej porze będziesz panią
Tabithą Chambers, jeśli wcześniej nie trafi cię
grom z jasnego nieba. - Wyszedł do swojego
pokoju, trzaskając drzwiami.
Żałowała go. Życie go skrzywdziło do tego
stopnia, że nie potrafił uwierzyć w istnienie szcze
rej, bezinteresownej miłości.
Pół roku. Miała pół roku na to, aby mu udowod
nić, że życie jest piękniejsze i łatwiejsze, jeśli
zmierza się przez nie z ukochaną osobą u boku.
Jutro o tej porze będzie miała na palcu obrączkę.
Wtedy mu powie, że go kocha.
ROZDZIAŁ JEDENASTY
- Wyglądasz fenomenalnie.
Tabitha uśmiechnęła się do lustrzanego odbicia
Aidena, który wkradł się cicho do pokoju.
- Wyglądałaby jeszcze lepiej, gdyby choć
przez pięć minut siedziała nieruchomo - oświad
czyła fryzjerka Carla gderliwie i wbiła we włosy
dziewczyny następną szpilkę, aby unieruchomić
diadem. - To prawda, wygląda pani fenomenalnie.
Nawet Tabitha musiała przyznać jej rację. Ko
sztownie ubrana i wymuskana kobieta, która pa
trzyła na nią z lustra, zupełnie nie przypominała
tak dobrze jej znanego, lekkomyślnego rudzielca.
Dotąd nieujarzmione, tycjanowskie włosy były
wyprostowane i spięte z tyłu głowy w elegancki
kok. Grzywka została wygładzona i teraz uwodzi
cielsko opadała na jedno oko. Chociaż Tabitha
czuła się tak, jakby na jej twarzy zalegała tona
makijażu, jej cera była czysta i promienna, z odro
biną różu na policzkach i jasnobrązowym cieniem
na powiekach, który doskonale podkreślał barwę
oczu. Tylko usta wydawały się pełniejsze, gdyż
ciemnoczerwony ton pomadki optycznie powięk
szył wargi i dodał im zmysłowości.
- Pomyślałem, że zechcesz poprawić sobie sa
mopoczucie - powiedział Aiden, gdy Carla wy
szła, i wyciągnął spod marynarki butelkę szam
pana oraz dwa kieliszki. - Zwinąłem ją z jednego
ze stołów - dodał i odkorkował trunek. Po chwili
oboje stuknęli się kieliszkami.
- Za moją wspaniałą przyjaciółkę Tabithę, któ
ra od dzisiaj będzie także moją bratową. Czy nadal
chodzi wyłącznie o transakcję? - spytał wprost.
Zawahała się, ale tylko na sekundę.
- Bezwzględnie - odparła stanowczo i włożyła
suknię. Aiden pomógł jej zapiąć zamek błyskawicz
ny i westchnął z zachwytu.
- Wiesz co, Tab, gdybym nie wiedział lepiej,
powiedziałbym, że jesteś najbardziej niewinną
panną młodą na świecie - wyznał. - A gdybym nie
był gejem, uznałbym cię za kobietę moich marzeń.
Zaśmiała się cicho. Prosta, liliowa sukienka
opinała się na jej zgrabnych biodrach i płaskim
brzuchu. Łagodnie zebrany na biuście materiał
podkreślał urodę pełnych piersi i dekoltu, ozdobio
nego jedynym przedmiotem, który wnosiła w po
sagu: naszyjnikiem z brylantami, niegdyś ofiaro
wanym jej matce przez ojca.
Tabitha wiedziała, że gdy zagra muzyka, wspar
ta na ramieniu Aidena podejdzie do przyszłego
męża, gotowa szczerze wygłosić słowa przysięgi
małżeńskiej.
Kochała Zaviera i była pewna swojego uczucia.
- Mam coś dla ciebie - oznajmił Aiden i wy-
ciągnął z kieszeni bransoletkę z brylantami. Gdy
ją zapinał, musiał przytrzymać drżącą dłoń przy
jaciółki.
.- Jest piękna -. westchnęła oczarowana. - Ale
przecież powiedziałeś, że nie kupisz żadnego pre
zentu ślubnego.
Przecząco pokręcił głową.
- To nie prezent ślubny, tylko upominek od
przyjaciela - wyjaśnił. - Nawet kiedy będziesz
starą, gderliwą rozwódką, pozostaniemy najlep
szymi przyjaciółmi. Ejże! - wykrzyknął szczerze
przerażony, gdy w jej oczach zabłysły łzy. - Nie
rób tego! Makijaż ci spłynie!
- Przepraszam. - Tabitha z trudem wzięła się
w garść. Aiden nie miał pojęcia, jaki ból poczuła,
gdy zażartował o jej rozwodzie. - Cieszę się, że
jesteś dzisiaj przy mnie.
- Nie przeszłoby mi przez myśl, aby być gdzie
indziej. - Zerknął na zegarek i nadstawił ramię.
- Ruszajmy i miejmy to z głowy. Dużo bym dal za
szklaneczkę szkockiej. - Porozumiewawczo mrug
nął okiem. - Wiem, że mam problem alkoholowy,
i obiecuję, że coś z nim zrobię. Muszę tylko oswoić
się z perspektywą ograniczeń.
Wzięła go pod rękę i bez słowa ruszyła na
spotkanie przeznaczenia.
Gdy szli przez trawnik, jej obcasy zagłębiały się
w trawie, a w brzuchu czuła nerwowe skurcze.
Zatrzymała się na dywanie przed wejściem do
pawilonu, w którym zaplanowano uroczystość.
- Jesteś zdecydowana doprowadzić do końca
to, co zaczęłaś? - spytał Aiden po raz ostatni.
- Tak - potwierdziła cicho.
- Zatem w drogę.
Gdy weszła do środka, zwróciły się ku niej oczy
wszystkich zebranych: znajomych, babci z przyja
cielem, uśmiechniętej szeroko Marjory, bladego
jak kreda, lecz dumnego Jeremy'ego, a także Za-
viera.
Wiedziała, że i on się denerwuje, bo zacisnął
pięści i uniósł brodę.
Szła powoli, podtrzymywana przez Aidena,
i patrzyła na promienne twarze gości. Zmierzała
prosto do mężczyzny, którego kochała.
Nagle podniosły nastrój prysł, gdy rozległ się
przeraźliwy krzyk Marjory i głośny, ciężki łomot.
Ludzie momentalnie spojrzeli w kierunku pierw
szego rzędu i leżącego na ziemi Jeremy'ego- Miał
poszarzałą twarz i sine usta. Tabitha pierwsza
ruszyła biegiem ku przyszłemu teściowi.
- Jeremy! - krzyknęła, zatrzymując się przy
starszym panu.
Drżącą ręką zbadała mu tętno na szyi, popa
trzyła, czy klatka piersiowa się unosi. Czuła na
sobie wzrok ludzi. Zapadła tak przenikliwa cisza,
że nie musiała prosić o nią zebranych, by po
słuchać bicia serca. Desperacko usiłowała sobie
przypomnieć, czego przed laty uczono ją na kursie
udzielania pierwszej pomocy.
- Nie oddycha. Nie słyszę bicia serca. - Pod
niosła zrozpaczony wzrok. Nikt się nie ruszył.
Nikt, z wyjątkiem Zaviera. Ukląkł przy ojcu
i natychmiast przejął dowodzenie.
- Niech ktoś wezwie pogotowie - zarządził.
- Gzy na sali jest lekarz? - Pochylił się i przystąpił
do reanimacji.
Widząc, że Zavier przeprowadza sztuczne od
dychanie metodą usta-usta, Tabitha uklękła i zajęła
się intensywnym masażem serca.
- Czy mogę pomóc?
Tabitha ujrzała bardzo starego mężczyznę, któ
rego prowadziła zapłakana Marjory. Człowiek ten
powoli szedł o lasce, spoglądając przez grube szkła
okularów.
- Gilbert jest naszym rodzinnym lekarzem
- załkała Marjory.
Było jasne, że od kogoś w tak podeszłym wieku
nie można oczekiwać aktywnej pomocy.
- Wszystko jest pod kontrolą - wysapał Zavier
między jednym oddechem a drugim. - Niech Gil
bert dzwoni do Melbourne, do kardiologa ojca.
Tabitha czuła, jak po jej twarzy spływa pot.
Wiedziała, że zmęczone mięśnie rąk wkrótce od
mówią posłuszeństwa. Makijaż spływał jej po twa
rzy, a tusz zalewał oczy. Najwyraźniej nie był
wodoodporny, co producent gwarantował na pu
dełku.
W oddali rozległo się wycie syren i po chwili
do chorego dobiegli sanitariusze. Wyczerpana
Tabitha mogła wreszcie się odsunąć. Do spoczy
wającego bez ruchu ciała natychmiast podpięto
monitory, do ust Jeremy'ego przystawiono maskę
z tlenem, wtłaczanym za pomocą pompki.
- Elektrowstrząsy! - zarządził lekarz. - Proszę
się cofnąć.
Przyłożył elektrody do ciała Jeremy'ego i prze
puścił przez niego potężny ładunek prądu.
- Jeszcze raz. Proszę się cofnąć.
Pod zmęczoną Tabithą ugięły się nogi i gdyby
nie czujność Zaviera, który w porę ją podtrzymał,
z pewnością osunęłaby się na ziemię.
Z monitora wydobył się głośny pisk i wszyscy
ujrzeli, jak prosta, zielona linia nagle zaczyna
podrygiwać. Po chwili piski stały się regularne,
a wszyscy odetchnęli z ulgą.
- Dzięki Bogu - mruknęła Tabitha, bardziej do
siebie niż do Zaviera, który nieoczekiwanie się
zjeżył.
Puścił ją tak gwałtownie, jakby trzymał w dło
niach nie kobietę, lecz rozżarzony węgiel.
- Skąd ta ulga? - warknął z nienawiścią i po
gardą. - Bałaś się, że druga rata przejdzie ci koło
nosa?
Wstrząśnięta Tabitha popatrzyła na niego i po
czuła, jak gwałtownie wyparowuje jej optymizm.
Nie miała jednak czasu na kłótnie, Jeremy Cham-
bers był najważniejszy.
- Czy mogę panom jakoś pomóc? - spytała
przejęta, zwracając się do sanitariuszy.
- Niech pani strzeli sobie kieliszek czegoś moc
niejszego - poradził jeden z nich. - Z pewnością do
końca życia nie zapomni pani, co się zdarzyło
podczas pani ślubu. Teraz czekamy na helikopter,
którym chory poleci prosto do Melbourne.
Podszedł Aiden, krzycząc coś do telefonu.
- Lekarze są gotowi na przyjęcie ojca - wyjaś
nił pospiesznie.
- Lecę z nim - zapowiedziała roztrzęsiona Ma-
rjory. - Jeśli ma umrzeć, chcę być przy nim.
- Ja się nią zajmę - zapewnił zaniepokojonych
sanitariuszy Aiden. - Mama powinna być razem
z ojcem.
Śmigłowiec wkrótce wylądował i Jeremy zna
lazł się na jego pokładzie.
- Zobaczymy się w szpitalu - powiedział Ai
den i uścisnął dłoń Tabithy.
Zavier miał jednak inne plany.
- Wykluczone - oświadczył. - Zabieram ją do
domu, a potem sam jadę do szpitala. Bez niej
- dodał.
- Powinna tam być - zaprotestował Aiden.
- Po co? Obaj wiemy, że marna z niej synowa.
Teraz liczą się tylko rodzice.
Śmigłowiec był gotów do lotu, nie mieli czasu
na dalsze dyskusje.
- Uszy do góry, Aiden - pocieszyła przyjaciela
Tabitha. - Wszystko będzie dobrze.
Sama nie wierzyła we własne słowa.
W milczeniu stał i patrzył, jak Tabitha się
pakuje.
- Mógłbyś zostawić mnie samą choć na pięć
minut? - spytała w końcu, zirytowana jego obec
nością.
Chciała jak najszybciej iść do łazienki, ściągnąć
suknię i rozpuścić włosy.
- Nigdzie nie pójdę - zapowiedział nieżycz
liwie. - Pośpiesz się.
- Boisz się, że ucieknę z naręczem twoich
precjozów?
- Po tobie można się spodziewać wszystkiego.
Jego brutalne słowa podziałały na nią jak płach
ta na byka. Nie mogła dłużej wytrzymać obecności
wrogo nastawionego Zaviera. Wyjęła górną szuf
ladę komódki i przesypała jej zawartość do waliz
ki. W odpowiedzi Zavier podszedł do garderoby,
zagarnął naręcze sukienek i również cisnął je
wszystkie do walizki, nawet nie wyciągając wie
szaków. Następnie starannie zamknął wieko.
- Jeśli czegoś zapomniałaś, nie martw się.
Wszystkie zguby otrzymasz za pośrednictwem ku
riera.
- Posłuchaj, chciałabym przynajmniej zajrzeć
do szpitala. Twoja mama z pewnością mnie ocze
kuje...
- Czy ty nigdy nie dajesz za wygraną? - wy
krzyknął wściekły. - Posłuchaj, to już koniec. Ślub
odwołany, nie musisz dłużej udawać.
- Po prostu chciałam odwiedzić Jeremy'ego...
- Była pewna, że mogłaby pomóc Zavierowi prze
trwać bez wątpienia najgorszą noc w jego życiu.
- Daruj sobie te krokodyle łzy - burknął zdegu
stowany. - Zabieram cię do domu.
Gdy odjeżdżali, nawet nie zaczekał, aż Tabitha
zapnie pas bezpieczeństwa. Jechali szybko, lecz
nieoczekiwanie Zavier zjechał z drogi i zapar
kował przy punkcie widokowym nad oceanem.
Zdumiona Tabitha nawet nie drgnęła, gdy jej nie
doszły mąż wysiadł, obszedł samochód i otworzył
drzwi po jej stronie.
- Chodź - zachęcił ją spokojnie. - Nie zamie
rzam ciskać cię do wody.
Zaśmiała się bez entuzjazmu, lecz wyszła i po
woli ruszyła ku Zavierowi. Buty na wysokich
obcasach utrudniały jej chodzenie po piasku.
- Dzięki Bogu - westchnęła. - Napchałam do
stanika tyle srebrnych sztućców, że z pewnością
poszłabym na dno jak kamień.
Wroga atmosfera nieco się rozproszyła.
- Nie powinieneś jechać teraz do szpitala? - za
ryzykowała Tabitha, zdumiona jego osobliwym
zachowaniem.
- Nie chcę tam być - usłyszała krótką, szczerą
odpowiedź.
Nie wiedziała, jak zareagować.
- Muszę pozbierać myśli - wyznał. - W szpita
lu na pewno panuje chaos.
Uświadomiła sobie, jak trudno musi mu być
w takich chwilach. Zawsze musi być silny, aby inni
mogli się na nim wesprzeć. Głowa rodziny, or
ganizator, czasami sędzia.
- Twój ojciec ma spore szanse się z tego wyka-
raskać - pocieszyła go.
Bezradnie wzruszył ramionami.
- To nie wygląda dobrze, prawda? Wiesz, prze
praszam, że cię uraziłem. Naprawdę żałuję swoich
słów. Uratowałaś życie mojemu ojcu, zachowałaś
się rewelacyjnie.
Tabitha zrozumiała, że jeśli teraz nie wyjawi mu
prawdy, być może już nigdy nie nadarzy się podob
na okazja.
- Nie zrobiłam tego dla pieniędzy - podkreśliła
i popatrzyła mu w twarz, niepewna jego reakcji.
- Wiem, nie miałem prawa cię o to posądzać.
Po prostu nagle ujrzałem przed oczyma czerwone
plamy i przestałem trzeźwo myśleć. Myślałem, że
ojciec nie żyje...
- Nie mówię o zawale twojego ojca - oświad
czyła nerwowo. - Kocham cię, Zavierze. Zawsze
cię kochałam. Nie dla pieniędzy zgodziłam się
zostać twoją żoną.
Odetchnął głęboko i głośno, cofnął się, a jego
twarz pociemniała.
- Zastanawiałem się, kiedy postanowisz roze
grać ostatnią kartę - syknął jadowicie.
Nie oczekiwała, że chwyci ją w ramiona i bez
zastrzeżeń uwierzy w jej słowa, lecz nie spodzie
wała się też tak brutalnego ataku.
- Co ty wygadujesz? - spytała zdezorientowa-
na i wyciągnęła ku niemu ręce. - Kocham cię,
Zavierze. Kocham cię całym sercem.
- Daj spokój, błagam. - Okrutnie odtrącił jej
dłoń. - Czy masz pojęcie, od ilu kobiet to słysza
łem? - Skrzywił się. - Jak zwykle chodzi o pienią
dze, nie ukrywaj tego. A wiesz, co jest w tym
wszystkim najsmutniejsze?! - krzyczał, a ona krę
ciła głową z niedowierzaniem, wstrząśnięta i osłu
piała jego napastliwością. - Możesz mi wierzyć
lub nie, ale naprawdę cię kochałem.
Urwał, zdumiony własnym wyznaniem.
Tabitha pierwsza przerwała milczenie.
- Kochasz mnie? - spytała cicho.
- Kochałem - poprawił ją stanowczo. - Czas
przeszły, Tabitho. Całe życie się zastanawiałem,
jak mój ojciec mógł być tak słaby, dlaczego pozo
stał z moją matką, wiedząc, że jest z nim tylko dla
lepszego życia. A potem zjawiłaś się ty... Zakocha
łem się w tobie już pierwszej nocy i przez pięć
następnych dni rozmyślałem o tym, jak mógłbym
z tobą być, co powinienem zrobić, aby skłonić cię
do odrzucenia oświadczyn Aidena.
- Nigdy nie zamierzałam ich przyjmować
-oznajmiła stanowczo, lecz Zavier jej nie słuchał.
- Mogłem cię wziąć za żonę, gdybyśmy za
warli umowę handlową. W sprzyjających okoli
cznościach nasze małżeństwo mogłoby przetrwać
nawet czterdzieści lat - tyle, ile spędzili ze sobą
moi rodzice. Gdy wczoraj oświadczyłaś, że to
nie był twój dług, przeraziła mnie perspektywa
utraty ciebie. Nie mogłem jednak znieść świado
mości, że jestem z kobietą, która udaje miłość do
mnie. Nie znoszę kłamstwa.
- Nie oszukuję cię, wierz mi...
- Jesteś mistrzynią obłudy, Tabitho. - W jego
głosie ponownie usłyszała jadowity ton. - Na
brałaś nas wszystkich. Najpierw udawałaś narze
czoną Aidena, potem hazardzistkę, następnie za
częłaś twierdzić, że twoja babcia jest uzależniona,
a na koniec, gdy zamierzam cię zostawić, wymyś
lasz, że mnie kochasz.
- Naprawdę cię kocham.
- Miałem do ciebie słabość, ale nie jestem
idiotą. Nie wierzę w ani jedno twoje słowo.
Czuła, że jest winna i nie miała nic na swoje
usprawiedliwienie. Bez słowa wsiedli do samo
chodu i ruszyli w dalszą drogę.
Wkrótce dotarli do domu Tabithy. Zavier ot
worzył bagażnik, ale nie wysiadł, aby pomóc jej
przy przenoszeniu walizek. Pomimo złości zacze
kał, aż Tabitha podejdzie do drzwi. Było już ciem
no, a nie chciał, żeby po drodze stało się jej coś
złego. Gdy zaczęła grzebać w torbie w poszukiwa
niu kluczy, uświadomiła sobie, że ich nie ma.
Obejrzała się niespokojnie. Zirytowany Zavier bę
bnił palcami o kierownicę.
- Co znowu? - spytał przez okno.
- Nieważne - burknęła i dumnie potrząsnęła
głową. - Jedź do szpitala.
- Czekam, aż wejdziesz do domu.
- Zgubiłam klucze - wyznała cicho. - Gdybyś
mnie nie poganiał...
- Wybacz - prychnął bez cienia skruchy, - Na
stępnym razem będę cierpliwszy.
Postanowiła za wszelką cenę wziąć się w garść.
- Z drugiej strony domu jest małe okienko
- powiedziała. - Wybiję je i wejdę tylnymi
drzwiami.
Westchnął ciężko, wysiadł z samochodu i ob
szedł dom. Następnie owinął łokieć kurtką i jed
nym, szybkim ruchem wybił okienko. Potem wsu
nął rękę do środka i otworzył zamek.
- Niezbyt tu bezpiecznie - zauważył zgryź
liwie, gdy dreptała za nim do domu. - Powinnaś
zainstalować sobie alarm.
- Już mi dałeś do zrozumienia, że moje bez
pieczeństwo cię nie obchodzi.
Zapaliła światło i spojrzała Zavierowi w oczy.
- Weź. - Wyciągnęła w jego stronę pierścionek
z rubinem.
- Zatrzymaj go, jest twój.
- Nie chcę go. Powiedziałeś, że musi zostać
w rodzinie...
Przyjął pierścionek i natychmiast wyrzucił go
przez wybitą szybę.
- Po co mi on?! - wykrzyknął wzburzony i wy
biegł z domu.
ROZDZIAŁ DWUNASTY
Pół roku. Tylko tyle chciała.
Potrzebowała sześciu miesięcy na to, aby mu
pokazać, jak dobra i cudowna może być miłość.
W drodze do domu z pracy czuła ogromny
ciężar na duszy. Postanowiła wpaść do sklepu po
zakupy, lecz nawet i tam wszystko przypominało
jej o Zavierze, począwszy od wody mineralnej,
którą najchętniej pijał, a skończywszy na nagłów
kach gazet, donoszących o zdumiewającej popra
wie stanu zdrowia Jeremy'ego Chambersa. Milio
ner trafił na OIOM nieprzytomny i wszystko wska
zywało na to, że to jego ostatnie chwile. Lekarze
zgodzili się operować tylko dlatego, że i tak mógł
umrzeć w każdej chwili.
Po przybyciu do domu sięgnęła po pocztę i na
gle ujrzała pochyłe pismo Zaviera. Jej serce moc
niej zabiło. Drżącymi rękoma rozdarła kopertę.
Zignorowała czek, który się z niej wysunął, i po
spiesznie rozprostowała list. Jego przeczytanie za
jęło jej tylko chwilę, bo składał się z czterech słów.
Zgodnie z umową.
Zavier
Nie tego się spodziewała.
Poszła do banku, a gdy bez słowa wręczała czek
do zrealizowania oraz prawo jazdy, aby potwier
dzić tożsamość, urzędniczka lekko zmarszczyła
brwi.
- Przy tak dużych sumach prosimy o wcześ
niejsze zawiadomienie o zamiarze podjęcia pienię
dzy - odezwała się z przyganą w głosie..- Nie
zawsze dysponujemy taką gotówką.
Tabitha nie była w nastroju na wysłuchiwanie
wykładów i upomnień.
- Czy mogę dostać moje pieniądze od ręki?
- burknęła. - Tu i teraz?
- To chwilę potrwa. Zechce pani spocząć?
- Zechcę - westchnęła ciężko.
Po wizycie w banku udała się do wieżowca,
rodzinnej siedziby firmy Chambersów. Tabitha
najwyraźniej wyglądała na zdeterminowaną, bo
nawet recepcjonistka Zaviera wpuściła ją bez wię
kszego sprzeciwu.
I co z tego, że nie była umówiona?
Zavier nie wstał na jej widok, nie wydawał się
nawet specjalnie zaskoczony. Po prostu wskazał
ręką krzesło przy swoim biurku i patrzył uważnie,
jak Tabitha, ubrana w zbyt krótką spódnicę i zbyt
obszerny żakiet, siada.
Jego gabinet był gigantyczny. Dziewczyna po
myślała, że pośrodku tego pomieszczenia mogłaby
ustawić swój dom i zostałoby jeszcze sporo miej
sca na ogród.
- Czym mogę służyć? - usłyszała i poczuła się
jak jedna z jego klientek. Nawet Zavier zorien
tował się jednak, że przesadził. - Przepraszam
- mruknął. - Co u ciebie?
- Dobrze - skłamała. - Miałam dużo pracy.
- Przy odstawianiu baletów? - zażartował.
Przecząco pokręciła głową.
- Zatrudniłam się w kasie. Teraz w rubryce
„zawód wykonywany" mogę dumnie wpisywać
„kasjerka".
Nie spuszczał z niej uważnego spojrzenia.
- Co się stało? - spytała niespokojnie i zaczer
wieniła się pod wpływem jego wzroku.
- Nic takiego. Po prostu... wyglądasz inaczej
niż zwykle.
Zaczesała włosy do tyłu, ponętne kształty ukry
ła pod granatowym ubraniem, nawet zieleń jej
oczu wydawała się przytłumiona.
- Dlaczego już nie tańczysz? - ciągnął. - Je
śli z powodu urlopu masz jakieś kłopoty z do
staniem roli, chętnie pociągnę za sznurki... Nie
chcę, żeby nasze prywatne sprawy zrujnowały ci
karierę.
Tabitha zaśmiała się bez przekonania.
- Też mi kariera. - Wzruszyła ramionami.
- Nieraz dawałeś mi do zrozumienia, co sądzisz
o mojej pracy. To zresztą bez znaczenia. W przy
szłym roku zamierzam otworzyć własną szkołę
tańca. Przyda mi się praktyka w pracy papier
kowej.
- Niby jak? - zachichotał. - Pracujesz w kasie,
nie w dziale inżynierii rakietowej.
- A ty nadal jesteś pewnym siebie bufonem.
- Otworzyła torebkę i wyciągnęła z niej kopertę.
- To przyszło razem z pocztą. - Pchnęła ku niemu
czek, lecz nawet na niego nie spojrzał.
- To są twoje pieniądze - odparł. - Nie ty
zerwałaś umowę, tylko ja, zatem powinnaś otrzy
mać wynagrodzenie.
- Nie chcę.
- Jak wolisz. - Machnął ręką i skupił uwagę na
komputerze.
Drżącą ręką wyciągnęła z torebki plik bank
notów.
- A to co? - zdumiał się.
- A jak myślisz? - spytała uszczypliwie. - Mógł
byś przynajmniej rozpoznać własne pieniądze.
To pierwsza część wynagrodzenia od ciebie. -
Odwróciła się i ruszyła ku wyjściu, lecz ją po
wstrzymał.
- Tabitho! - krzyknął. -Nie musisz tego robić.
Skąd masz pieniądze?
- Babcia mnie spłaciła, nie pamiętasz?
- A co z twoją szkołą tańca?
- Nic jej nie grozi - zapewniła go. - Otworzę
ją, mały poślizg nie odgrywa większej roli.
- Mogłaś po prostu wypisać czek.
Zesztywniała i spojrzała na niego wyniośle.
- Żebyś mnie dodatkowo upokorzył i go nie
zrealizował? - spytała z godnością. - Wystarczająco
długo byłam naiwna, najwyższa pora to zmienić.
- W takiej sytuacji nie pozostało jej nic innego,
tylko wstać i wyjść, aby na dobre zapomnieć
o kontraktowym narzeczonym.
Na korytarzu nagle zadźwięczał dzwonek win
dy i z kabiny wyłonił się Aiden.
- Tabitha? - spytał, cały mokry. Najwyraźniej
na dworze się rozpadało. - Co ty tutaj robisz?
- Kończę to, co zaczęłam - wyjaśniła wymija
jąco. - Czytałam, że z twoim tatą jest coraz lepiej.
To dobrze.
- Nawet bardzo dobrze. - Skinął głową. - Dzi
siaj przenieśli go z OIOM-u na normalny oddział.
Kardiolodzy nadal nie potrafią przyjąć do wiado
mości, że przeżył operację. - Wziął przyjaciółkę za
łokieć i odciągnął na bok, z dała od przypad
kowych osób. - Tata wiedział o mnie od samego
początku. To znaczy, miał świadomość, że jestem
gejem.
- Naprawdę? - Pomimo emocjonalnego wy
czerpania Tabitha szczerze się zainteresowała no
winami.
- Tak. Sądził, że umiera, więc postanowił od
być ze mną ostatnią, poważną rozmowę, która
sprowadzała się do tego, że powinienem dorosnąć
i przestać żyć w zakłamaniu.
- Twoja mama też wiedziała?
- Tak- przyznał. - Wiedziała od dawna, ale nie
chciała denerwować taty. Nie ma nic przeciwko
temu; przeciwnie, cieszy się z nowego tematu do
rozmów w klubie tenisowym. Oficjalnie przesta
łem się ukrywać. Z tej okazji powinniśmy urządzić
imprezę.
Nie odpowiedziała, więc spojrzał na nią ze
smutkiem.
- Biedna Tab, tak mi przykro... - wyznał.
- Wszyscy inni powyjaśniali swoje sprawy raz na
zawsze, a ty... Kochasz Zaviera, prawda? Zapom
nisz o nim - pocieszył ją. - Zawsze ci się udawało
zapomnieć.
- Tym razem jest inaczej. - Pociągnęła nosem.
- Nie był zainteresowany, gdy mu tłumaczy
łem, jaka jesteś cudowna. Jest przekonany, że
chodziło o pieniądze.
- To dla niego typowe - prychnęła. - Ma złe
doświadczenia, właściwie trudno go winić. Tak
czy owak, sprawa jest już skończona.
- Czy nadal jesteśmy przyjaciółmi?
Roześmiała się i sama była zdumiona, kiedy
nagle jej śmiech przerodził się w szloch.
- Oczywiście, że tak - potwierdziła płaczliwie.
- Ale przez pewien czas nie będziemy mogli się
widywać; gdy na ciebie patrzę, widzę jego.
Pokiwał głową.
- Będę za tobą tęsknił - wyznał.
- Wiem. Na mnie pora. Zadzwonię do ciebie za
parę tygodni albo miesięcy, zobaczę, ile czasu
zajmie mi odzyskiwanie sił.
- Tab, zaczekaj. Powiem kierowcy, żeby cię
odwiózł do domu.
- Nie, dziękuję - sprzeciwiła się. - Wolę iść na
spacer.
- Ale pada deszcz.
- To dobrze, nikt nie zauważy, że płaczę.
Wsiadła do windy, a Aiden skierował się do
gabinetu brata.
- Właśnie spotkałem Tabithę - oznajmił na
powitanie. - Płakała.
- Oddała mi dużo pieniędzy, to ją musiało
zaboleć - mruknął Zavier cynicznie.
- Czasem się dziwię, jak można być takim
głupcem jak ty.
Zavier zmrużył oczy. Aiden nigdy się nie dener
wował, zawsze był uśmiechnięty, a teraz wyglądał
tak, jakby ktoś go pobił.
- O co ci chodzi? - spytał Zavier.
- Jestem gejem! - wykrzyknął Aiden.
- I co z tego?
- Jestem gejem i widzę, co jest grane. Ona cię
kocha i dlatego postanowiła oddać ci pieniądze.
Nie zauważyłeś? Była rozczochrana i nieumalo-
wana. To jej się nigdy nie zdarza.
- Chcesz powiedzieć, że ona naprawdę mnie
kocha?
- Wreszcie zrozumiałeś. -. Aiden westchnął
ciężko i opadł na jeden z wielkich, skórzanych
foteli.
- Co powinienem zrobić?
- Sam coś wymyśl. Przede wszystkim jednak
wybierz się do niej z wizytą. A teraz daj mi spokój,
bo za pięć minut rozpoczyna się moja ulubiona
telenowela i muszę się skupić.
Przemoczona szła ścieżką w swoim ogródku,
gdy nagle dostrzegła w trawie metaliczny błysk.
Pochyliła się i podniosła pierścionek, wyrzucony
przez Zaviera.
- Tabitho - usłyszała męski głos.
Wyprostowała się niespokojnie.
- Zavier. - Odetchnęła głęboko, aby się uspo
koić. - Po co przyszedłeś?
- Wiem, że mnie kochasz.
Nie zareagowała.
- Wiem, że cię kocham.
Nadal milczała, pogrążona w bezruchu.
- Nic nie powiesz? - zdenerwował się.
- A co mam powiedzieć? Już ci wyznałam
miłość, a ty wyjaśniłeś, że kiedyś też mnie kocha
łeś, ale potem odszedłeś.
- Bałem się - wyznał.
Powoli skierowała na niego wzrok.
- Nie żartuj. Jak ktoś tak potężny i wpływowy
mógłby się mnie bać?
Dotknął jej ust, aby ją uciszyć, lecz po chwili
wahania przesunął po nich palcem, delikatnie, nie
spuszczając z niej wzroku.
- Tabitho, nie boję się pracy i dlatego życie
zawodowe nieźle mi się układa. A wiesz, czemu
nie czuję strachu przed pracą? Bo umiem nabrać do
niej dystansu. Nie ma znaczenia, czy zyskam mi
lion, czy go stracę. Z miłością jest inaczej...Można
trafnie odczytać wszystkie znaki, podjąć decyzję,
że to właśnie to, a potem okazuje się, że jest
inaczej. Serce podpowiada mi co innego niż głowa.
Dlatego wolałem się chronić przed miłością. Nie
mal wmówiłem sobie, że usiłuję bronić Aidena
i rodziny, choć w gruncie rzeczy broniłem tylko
siebie.
- Przed czym się broniłeś? - Musiała to usły
szeć, aby mieć absolutną pewność, że nie ulega
złudzeniu.
- Broniłem się przed miłością do ciebie. - Po
całował ją w usta, a ona odwzajemniła jego po
całunek.
Oderwali się od siebie dopiero po dłuższej
chwili.
- Nie zrobiłam tego dla pieniędzy - wyznała
Tabitha, gdy trochę ochłonęła. - Choć wmówiłam
sobie, że właśnie o nie chodzi. Kochałam cię od
samego początku, ale przecież miłość nie była
uwzględniona w kontrakcie, w intercyzie... Usiło
wałam ci wyjaśnić, że nie jestem hazardzistką, ale
nie chciałeś mnie słuchać...
- To prawda - przyznał. - Ale jak na na
łogowca masz zadziwiająco wysoką wiarygodność
kredytową.
- Sprawdziłeś mnie?
Skinął głową.
Było już za późno na kłamstwa.
- Go ty wyprawiasz?! - wykrzyknęła nagle
i zachichotała przez łzy, gdy Zavier ukląkł na
bagnistej ziemi jej ogródka. - Sąsiedzi zobaczą.
- To dobrze - odparł roześmiany. - Nie ty
jedna lubisz występować przed publicznością.
-Nagle jego głos stał się poważny. Zavier drżący
mi rękoma chwycił jej dłoń, wyciągnął z niej
pierścionek z rubinem i podsunął go jej. - Tabitho
Reece, czy wyjdziesz za mnie?
Wzięła pierścionek i wsunęła go na palec
- Powiedz coś - pospieszył ją.
- Po co? - zdziwiła się. - Już powiedziałam
„tak": sześć tygodni, dwa dni i piętnaście godzin
temu.
- Ale wówczas mówiłaś z chwilowej potrzeby
- powątpiewał.
- Nie, Zavierze. Zgodziłam się z największą
powagą, na zawsze.
EPILOG
- To krępujące - upierał się Aiden, kołysząc
niemowlę na kolanie. - Prawda, Darcy, kochanie?
- zwrócił się do dziecka. - Podczas chrztu twoi
dziadkowie zachowywali się jak para nastolatków.
- Popatrzył uważniej na twarz maleństwa. - Tab,
on czerwienieje! Co to za ohydny smród?
Tabitha z uśmiechem uwolniła go od kłopot
liwego ciężaru.
- Idę mu zmienić pieluszkę - zapowiedziała.
- I dziękuję za cudowny prezent dla niego. Nie
powinieneś był tak go wyróżniać.
- Wręcz przeciwnie. Za kilka lat ten obraz
będzie wart krocie, najlepiej od razu zawiesić go
na ścianie.
Tabitha się roześmiała i wyszła, by doprowa
dzić malucha do porządku. Potem delikatnie od
łożyła go do łóżeczka i z miłością popatrzyła, jak
się przewraca na brzuszek.
- Śpi? - zainteresował się Zavier i stanął za
plecami Tabithy.
- Od razu przewrócił się na brzuch. Może po
winnam go odwrócić.
- Wówczas znowu się przetoczy. - Zaczekał
chwilę, a gdy dziecko zasnęło, obrócił je na plecki.
-I już, gotowe.
- Świetnie - przyznała Tabitha. - Moja babcia
i twój tata byli zachwyceni, prawda?
- Zwłaszcza babcia wygląda na szczęśliwą.
Bruce musi być dla niej dobry. W każdym razie
skończyła z hazardem. Tak czy owak, na dole
czeka coś dla ciebie.
- Jak to, przecież otworzyliśmy wszystkie pre
zenty - zdumiała się, ale posłusznie poszła za
Zavierem. - Co to?
- Coś dla ciebie. Otwórz.
Powolnym ruchem uchyliła wieczko dużego,
aksamitnego pudełka, które jej wręczył.
- Och, Zavierze... Są piękne! - zawołała z po
dziwem, patrząc na naszyjnik z rubinami.
- Jest ich tam czterdzieści. Dziadek zamówił ten
drobiazg dla babci, na czterdziestą rocznicę ślubu.
- Nie za wcześnie mi go przekazujesz? - zażar
towała.
W odpowiedzi zaprowadził ją przed lustro.
- Trudno mi uwierzyć, że niemal pozwoliłem
ci odejść.
- Ciii - uciszyła go. - Mogę cię o coś spytać?
- Śmiało - zachęcił ją, zajęty zabawą jej rudy
mi włosami.
- Czemu nie sprzedasz firmy? Twoi rodzice
miewają się nieźle, ja mam szkołę tańca, Aiden
otworzył galerię... Chyba nadszedł czas, abyś zajął
się spełnianiem własnych marzeń.
- Jakich marzeń? - Przesunął dłonią po jej
obojczyku i ściągnął z jej kształtnego ramienia
wąskie ramiączko stanika.
- Własnych - powtórzyła.
- Ty jesteś moim marzeniem - mruknął, a jego
dłoń powędrowała na jej łagodnie zaokrąglone
pośladki. - Czy ta odpowiedź jest zadowalająca?
- Mówisz poważnie?
Położył ją na łóżku i ściągnął z niej ostatni
element garderoby. Dopiero wtedy odparł cicho:
- Najpoważniej na świecie. Kocham cię całym
sercem.