Barbara Hannay
Cztery pory roku
Tłumaczyła Halina Kilińska
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Ubrana jak do wyjścia, ledwie panująca nad sobą Mary Cameron leżała na łóżku. Gdy zegar
zaczął wybijać północ, zerwała się na równe nogi. Gruby dywan tłumił kroki, więc bezszelestnie
podeszła do okna, odsunęła zasłonę i wyjrzała przez szczelinę w żaluzjach.
Odetchnęła z ulgą, gdy zobaczyła, że Tom już czeka.
Stał poza kręgiem światła latarni, lekko pochylony, wsparty pod boki i wyglądał, jakby
szykował się do skoku.
Prawdę powiedziawszy, Tom Pirelli zawsze sprawiał wrażenie człowieka gotowego do akcji.
Dziś, w tę cichą, zimową noc zamierzał porwać ukochaną i wziąć z nią ślub.
Mary rozsunęła żaluzje, a wtedy Tom podniósł rękę, dając znak, że zauważył ruch. W
ciemności błysnęły jego olśniewająco białe zęby. Mary zadrżała na myśl, że jutro o tej porze
będzie już daleko od Townsville.
I będzie żoną Toma.
W ciągu ostatnich tygodni myślała tylko i wyłącznie o ślubie. Nie potrafiła skupić się ani na
nauce, ani na tym, co do niej mówiono. Rozmowy w rodzinnym gronie jakby jej nie dotyczyły,
słowa prawie do niej nie docierały. Wszystkie myśli zajmował przystojny dwudziestodwuletni
żołnierz o ujmującym uśmiechu, który całował jak nikt inny.
Zakochała się od pierwszego wejrzenia i była przekonana, że bez Toma nie może żyć. - Już
idę - szepnęła.
Wzięła niewielki plecak z przyborami toaletowymi i jednym kompletem bielizny. Bała się, że
większym plecakiem mogłaby w ciemności o coś zawadzić, narobić hałasu i obudzić rodziców.
Poza tym podróżowanie motorem wykluczało większy bagaż.
Cieszyła się, że odtąd już zawsze będzie z ukochanym i wobec tego faktu wszystko inne
stawało się nieważne.
Rozpierała ją radość. Uważała się za najszczęśliwszą dziewczynę w całej Australii, a nawet
na świecie.
Nie zwlekając dłużej, wyszła z sypialni.
Musiała bardzo uważać, bo na każdym kroku czyhało niebezpieczeństwo. Bała się, że
drewniana podłoga zaskrzypi, więc nie włożyła butów. Niosła je w ręku i ostrożnie stąpała na
palcach. Wiedziała, że jeśli ojciec się zbudzi, wszystko przepadnie.
Na myśl o tym poczuła wyrzuty sumienia. Nigdy nie przypuszczała, że tak będzie wyglądała
wigilia jej ślubu. Zawsze miała dobry, serdeczny kontakt z rodzicami i teraz czuła się rozdarta
między lojalnością wobec nich a miłością do Toma.
Ale ojciec w ogóle nie słuchał, gdy usiłowała bronić ukochanego. Niestety, nie było innego
wyjścia. Miała jedynie nadzieję, że po ślubie wszystko jakoś się ułoży i rodzice w końcu polubią
zięcia. Zrozumieją, że ona i Tom są sobie przeznaczeni.
Z czasem ojciec doceni zalety zięcia, niech tylko pozna go bliżej i przekona się, że Tom
uwielbia jego jedynaczkę. A Tom na pewno będzie kochającym mężem. Mary była przekonana,
że wszystko ułoży się po jej myśli.
Teraz najważniejsze to niepostrzeżenie wymknąć się z domu.
Mary zrobiła jeden krok, potem drugi.
W ramach przygotowań do ucieczki kilkakrotnie przeszła trasę od sypialni do drzwi
wejściowych, aby zapamiętać, w którym miejscu podłoga najbardziej skrzypi. Jedna zdradliwa
deska była przed sypialnią rodziców, a druga przed jadalnią.
Ominęła je bezpiecznie i odetchnęła. Przechodząc koło kuchni, usłyszała zmywarkę.
Doskonale, szum wody z pewnością zagłuszy odgłos otwieranych drzwi.
Wreszcie znalazła się w przedsionku. Przez wąskie okna przy drzwiach wpadało nikłe światło
z ulicy.
Mary znalazła się o krok od wolności. Zadowolona, wsunęła stopy w buty i nacisnęła klamkę.
Modliła się, by drzwi nie zaskrzypiały. Wolność była w zasięgu ręki.
Wolność i Tom!
Wyobraziła sobie, jak ją przytuli, jak jego oczy rozbłysną radością. Niemal poczuła jego silne
ramiona.
Uchylając drzwi, kątem oka dostrzegła jakiś ruch. Zamarła.
- Do jasnej cholery! Co ty wyrabiasz? - zabrzmiał tuż przy jej uchu głos ojca.
Mary szarpnęła drzwi i rzuciła się do przodu, ale pochwyciły ją silne ręce. Szamotała się,
krzycząc:
- Puść mnie! Nie zatrzymasz mnie!
Pan Cameron pociągnął ją tak mocno, że niemal wykręcił jej rękę.
- Nie przeszkadzaj mi! Nie wtrącaj się! - Mary wybuchła płaczem. - Ty nic nie rozumiesz.
Przez łzy widziała, że ojciec zamyka drzwi. Wyrwała się i pobiegła do kuchni, by uciec
tylnym wyjściem.
Ojciec dogonił ją bez trudu. Schwycił jeszcze mocniej. Mary bezskutecznie wiła się i
szarpała. Nie miała szans na wygranie zapasów. Ojciec był wysportowanym mężczyzną.
Popchnął ją i przycisnął do szafki.
- Puść mnie... musisz mnie puścić - wykrztusiła urywanym głosem. - Jestem dorosła... mam
prawo dysponować sobą... robić, co chcę.
Ojciec pochylił się nad nią.
- Ty dorosła? - syknął szyderczo. - Naprawdę dojrzała i mądra osoba nie wymyka się w nocy
na spotkanie z pierwszym lepszym łajdakiem.
- Tom nie jest łajdakiem. Nie znasz go.
Nagle rozbłysło światło i Mary przymknęła oczy. Gdy je otworzyła, zobaczyła na progu
kuchni matkę. Zza jej pleców wyglądała twarz kuzynki.
- Nie możecie zamknąć mnie jak w więzieniu! - zawołała. - Nie pozwolę, żebyście popsuli mi
plany. Muszę iść! Wypuście mnie!
- Kochanie, bądźże rozsądna - odezwała się łagodnie pani Cameron.
Mary jeszcze raz spróbowała wyrwać się ojcu. Nie patrzyła na niego, lecz na matkę, która w
nocnej koszuli, potargana i bez makijażu wyglądała bardzo nieporadnie. Mary zrobiło się jej żal,
ale krzyknęła:
- To wy bądźcie rozsądni. Mamo, czemu popierasz ojca przeciwko Tomowi? Przecież w
ogóle go nie znacie. Nie pozwoliliście nawet, żebym zaprosiła go do domu. Ale to koniec
waszych rządów. Mam dwadzieścia lat i wiem, czego pragnę. Kocham Toma i on mnie kocha.
Mam prawo ułożyć sobie życie tak, jak chcę. Muszę iść do niego. Muszę! Zaraz!
- Po moim trupie - warknął pan Cameron i jeszcze mocniej przycisnął Mary do szarki.
- Mój drogi, uspokój się. Za ostro ją traktujesz - mitygowała go żona.
Mary wciąż szlochała, ale płakała ze złości, nie z bólu. Bała się, że Tom straci cierpliwość i
odjedzie. Co sobie o niej pomyśli? Co pomyślał, gdy zobaczył światło w kuchni? Jak długo
będzie czekał? Kiedy znów się spotkają?
Musi się z nim zobaczyć. Pragnęła go całym sercem i całą duszą. Chciała znaleźć się w jego
ramionach i usłyszeć pieszczotliwe słowa miłości.
Uścisk ojca zelżał, lecz nie na tyle, by Mary mogła wyrwać się z pułapki.
- Przestań się mazać - wycedził ojciec ze złością. - Wstyd mi, że moja córka zrobiła z siebie
taką idiotkę. Gdy oprzytomniejesz, będziesz mi wdzięczna. Jeszcze mi podziękujesz.
- Nigdy w życiu! - krzyknęła Mary, szlochając. - Nie lubisz Toma, bo nie jest oficerem i...
jeździ motorem, a nie drogim samochodem.
Pan Cameron zaklął pod nosem.
- Pirelli to łobuz. Sama wiesz, że był karany za przekroczenie szybkości i że wywołał
awanturę w klubie. Nie pozwolę takiemu nicponiowi zbliżać się do mojej córki.
- Ale on już się do mnie zbliżył! - zawołała Mary, triumfalnie patrząc ojcu w oczy.
- Co to znaczy? Zabiję go!
- Na litość boską, uspokój się. - Pani Cameron podeszła do męża. - Nie krzycz tak głośno. Jest
środek nocy. Chodźmy do salonu i spokojnie porozmawiajmy.
- Nie ma o czym - burknęła Mary. - Dlaczego nie chcecie zrozumieć, że kocham Toma, a on
kocha mnie? Nie mogę bez niego żyć. Jeśli zabronicie mi do niego iść, zmarnujecie mi życie.
- Twoje życie już jest zmarnowane - warknął ojciec. Mary znów się rozpłakała. Nie
przypuszczała, że ma tak niesprawiedliwych i okrutnych rodziców. Czuła się, jakby związali ją i
rzucili na dno oceanu. Opuściły ją siły. Wprawdzie ojciec trzymał Mary słabiej, lecz wiedziała,
że nie ucieknie. Usiadła na podłodze i zwiesiła głowę. Pragnęła umrzeć.
- Chcesz, żebym poszła powiedzieć Tomowi, że nie przyjdziesz? - zapytała Sonia.
Mary uniosła głowę i zdumiona zobaczyła, że kuzynka jest ubrana. Ojciec też był ubrany.
Dlaczego? Czy znali jej plan?
Sonia wprowadziła się do wujostwa przed rokiem, gdy została przyjęta na wydział prawa, ale
kuzynki nie zaprzyjaźniły się. Wprawdzie mieszkały pod jednym dachem i razem jeździły na
zajęcia, ale studiowały na różnych wydziałach i nie spędzały z sobą zbyt wiele czasu.
Dziwny blask w oczach Soni zaniepokoił Mary, ale nie chciała, by Tom niepotrzebnie czekał.
- Dobrze, idź i powiedz mu, co się stało. Zapewnij go, że wymyślę jakieś rozwiązanie.
- Soniu, zostań - zarządził pan Cameron. - Jeśli już ktoś musi rozmawiać z tym łajdakiem, ja
to zrobię. Najchętniej pogadałbym z nim pięścią, ale wolę nie ryzykować sądu wojskowego.
Tymczasem pani Cameron zagotowała wodę i postawiła filiżanki na tacy.
- Chodźcie do pokoju. Herbata dobrze nam zrobi.
- Ja dziękuję - powiedziała Sonia. - Chyba na nic się tu nie przydam, więc pójdę się położyć.
Mrugnęła porozumiewawczo do Mary, co zrozpaczona dziewczyna odczytała jako znak, że
kuzynka postara się jednak wymknąć do Toma, ale niewiele ją to pocieszyło.
Po wyjściu Soni Mary rzuciła rodzicom podejrzliwe spojrzenie.
- Wygląda na to, że zaczailiście się na mnie. Skąd wiedzieliście, co zamierzam zrobić?
- Złośliwi twierdzą, że wojsko i inteligencja nawzajem się wykluczają, ale czasami zdarza się
bystry oficer - odparł pan Cameron z krzywym uśmiechem.
Mary popatrzyła na ojca spode łba.
- Jeśli moja dorosła córka zechce posłuchać, chętnie powiem, dlaczego jestem przeciwny tej
znajomości. Niestety, nie ufam Pirellemu.
- Nie dałeś mu szansy...
-I nie zamierzam. Nie będę ryzykować, gdy chodzi o moją jedynaczkę. Nie mam zaufania do
faceta całkowicie pozbawionego ambicji.
- Co to znaczy?
-Hm... Pirelli jest cholernie zdolny. Bezbłędnie rozwiązuje wszystkie testy, prawie zawsze
wygrywa w zawodach strzeleckich.
- Naprawdę? Nigdy się nie pochwalił. Czyżbyś miał mu za złe duże zdolności?
- Bo według mnie coś nie jest w porządku, jeśli młody zdolny człowiek nieustannie rozrabia.
Nie chodzi tylko o to, jak się zachowuje w mieście. W koszarach też nigdy nie wiadomo, z czym
wyskoczy. Zawsze kwestionuje rozkazy, nie słucha starszych rangą, nie dostosowuje się do ko-
legów. Dlatego jeszcze nie awansował.
- Tego też mi nie mówił.
- Nic dziwnego. - Pan Cameron zacisnął szczęki, co sprawiło, że wyglądał jak buldog. - Mam
zastrzeżenia, bo Pirelli lubi zgrywać bohatera, a tacy bez namysłu wyskakują na pierwszą linię.
Rozumiesz, o czym mówię, prawda?
- Rozumiem, że jest odważny.
- A według mnie głupi. I właśnie dowiódł swojej głupoty, jeśli myślał, że nie zauważyłem, co
knuje.
- Mój drogi, uważaj, co mówisz - wtrąciła się pani Cameron.
- To ona powinna uważać, nie ja. - Pułkownik przykucnął i położył rękę na ramieniu córki. -
Widzę, że nie domyśliłaś się, o co naprawdę mu chodzi. Po prostu chciał się tobą zabawić. Moją
jedynaczką.
-Nie!
- Dziecino, jeśli obiecywał ci małżeństwo, kłamał. Mary zrobiło się słabo.
- Tato, mylisz się. Jest inaczej. Tom naprawdę mnie kocha i chce się ze mną ożenić.
- Przestań bujać w obłokach, naiwna dziewczyno. Obudź się! Pirelli ani myśli o małżeństwie.
Czy powiedział ci, że złożył podanie o przeniesienie do Perth?
- Nie - szepnęła Mary ledwo dosłyszalnie.
- Współczuję ci - rzekł pułkownik łagodniej. - Twoja ucieczka miała być zemstą za to, że nie
dostał awansu. Moja droga, ten drań po prostu cię wykorzystywał.
ROZDZIAŁ DRUGI
Helikopter z członkami międzynarodowego oddziału antyterrorystycznego zbliżał się do celu.
Komandosi byli spokojni, ale spięci, gotowi do akcji.
Tom Pirelli po raz kolejny sprawdził, czy wszystko znajduje się na swoim miejscu. Broń miał
tak przymocowaną, by nie przeszkadzała podczas schodzenia po linie w gąszcz azjatyckiej
dżungli.
Nie pozostawało już nic więcej do zrobienia. Należało cierpliwie czekać na sygnał pilota.
Tom przeniósł się myślami do rodzinnego domu. Na kilka chwil zapomniał o niebezpiecznym
zadaniu i wędrował wśród urokliwych wzgórz, po zielonych polach herbaty, daleko w
północnym Queenslandzie.
Ostatnio często rozmyślał o rodzicach i domu, o porannych mgłach w dolinie i ażurowym
pięknie tropikalnych paproci rosnących w szklarni.
Od bardzo dawna nie widział swoich bliskich. Jako doświadczony komandos wciąż był
wysyłany do punktów zapalnych na wszystkich kontynentach. W domu gościł bardzo rzadko, ale
ostatnio doszedł do wniosku, że dalej tak nie może.
Ed McBride, amerykański komandos, pociągnął go lekko za rękaw, przerywając rozmyślania.
- Chciałbym cię o coś prosić - zawołał, przekrzykując ryk silnika.
- Słucham? - Tom wytężył wzrok, ale nic nie mógł wyczytać z uczernionej twarzy
przyjaciela. - Co mówisz?
Ed podał mu staroświecki zegarek.
- Weź to, schowaj do kieszeni i dobrze pilnuj.
- Mam pilnować twoich rzeczy?
- Tylko ten jeden raz. Na wszelki wypadek... gdyby coś mi się przytrafiło.
- Nie gadaj bzdur. To zwykłe zadanie. Jak zawsze. Nic strasznego.
- Wiem, wiem, ale zrób to dla mnie.
Tom obejrzał zegarek w świetle miniaturowej latarki. Na kopercie był grawerunek:
„Robertowi Edwardowi McBridebwi w dowód uznania. 10 stycznia 1925 r.".
- To zegarek mojego pradziadka - wyjaśnił Ed. - Przechodzi z pokolenia na pokolenie.
Dostałem go od ojca i chciałbym zachować dla syna.
- Rozumiem.
Członkowie oddziału zazwyczaj nie opowiadali sobie o swoich rodzinach, jakby bali się, że
zwierzenia ich osłabią, a w niebezpiecznej grze, jaką prowadzili, nawet krótka chwila słabości
mogła bardzo drogo kosztować. Tom wiedział jednak, że Ed ma żonę i dziecko. Kiedyś widział
nawet zdjęcie chłopca.
Oddał Edowi zegarek.
- Bierz go z powrotem. U ciebie będzie równie bezpieczny jak u mnie.
Ed nie ustępował.
- Proszę cię. Zrób to dla mnie. Ten jeden jedyny raz. Każdemu może coś się przytrafić.
Osobliwa nuta w głosie przyjaciela zaniepokoiła Toma.
- Nie kracz - warknął.
Komandosi mają nerwy ze stali, nie okazują strachu, nie przeżywają rozterek. Tom nie
zapytał, co gnębi przyjaciela, ale domyślił się, co chodzi. Przeczucie. Niektórzy ludzie
przeczuwają, że stanie się coś złego.
- Proszę cię - nalegał Ed. - Myślałem, że mogę na ciebie liczyć, że jesteś moim przyjacielem.
- Bo jestem. Dobrze o tym wiesz.
Tom od pierwszej chwili polubił pogodnego niebieskookiego Amerykanina. Ed okazał się
znakomitym żołnierzem i niezawodnym kompanem. Zaprzyjaźnili się. Cenili swoje
umiejętności. Obaj byli odważni, obu często odznaczano. Mieli podobne poglądy na życie i
poczucie humoru, które zawsze pomagało im w ciężkich chwilach.
Aż do dziś.
Tom zastanawiał się, jak postąpić. Zegarek był zwykły, nic szczególnego, ale widocznie
posiadał wartość emocjonalną. A to nie była odpowiednia pora na sentymenty.
Dano sygnał i wyznaczony żołnierz wyrzucił linę.
Wszyscy wstali. Ed miał schodzić piąty, Tom jako ostatni.
Ed ponownie wyciągnął rękę z zegarkiem.
- Ostatni raz proszę.
Tom westchnął zrezygnowany.
- Dobrze, dawaj. - Schował zegarek do wewnętrznej kieszonki i zasunął zamek. - Oddam ci
zaraz po wykonaniu zadania.
- Dziękuję, przyjacielu. - Ed uśmiechnął się szeroko.
ROZDZIAŁ TRZECI
Było ciepłe, pogodne lato, lecz mimo to Ethan się przeziębił. W nocy często kaszlał, a rano
miał zapchany nos i podejrzanie czerwone policzki. Podczas śniadania nic nie jadł, wypił tylko
sok.
Zaniepokojona Mary pochyliła się nad stołem i położyła dłoń na czole jedynaka. Jeśli dziecko
ma temperaturę, lepiej zatrzymać je w domu, nie posyłać do szkoły.
- Boli cię gardziołko?
Chłopiec skinął główką; na czoło opadły jasne loki, spod których patrzyły na matkę poważne
brązowe oczy. Mary martwiła się, bo ostatnio jej synek był smutny.
- Dlaczego tatusia jeszcze nie ma? - zapytał. - Obiecał, że przyjedzie na święto.
Mary westchnęła. Nie wiedziała, co odpowiedzieć. Przed tygodniem otrzymała wiadomość,
że Ed zaginął podczas akcji. Było bardzo prawdopodobne, że nie żyje. Mary starała się odpędzać
czarne myśli, lecz z każdym dniem jej obawy rosły. Na razie jednak ukrywała przed synem tra-
giczną wiadomość.
Ethan uwielbiał ojca.
- Żołnierze muszą być posłuszni dowódcom - odparła. - Dlatego nie zawsze mogą dotrzymać
słowa danego dziecku. Musimy uzbroić się w cierpliwość. Liczę na to, że tatuś niedługo wróci.
Zabrakło jej odwagi, by powiedzieć prawdę, tym bardziej że sama wciąż miała nadzieję i
wierzyła, że Ed jest cały i zdrowy, tylko nie wiadomo, gdzie się znajduje.
Ethan był inteligentnym dzieckiem, więc zauważył, że matka jest bardzo przygnębiona,
babcia zmartwiona, dziadek zrezygnowany, a znajomi odnoszą się do nich jakoś inaczej.
Dla Mary najgorszy był brak konkretnej wiadomości. Powiedziano jej jedynie, że Ed zaginął
na terenie wroga. Bez przerwy myślała o tym, co go spotkało, co mu się przytrafiło. Jako córka
oficera od dziecka słyszała o nieszczęśliwych wypadkach w wojsku. Bardzo niepokoiła się o
męża, szczególnie od chwili, gdy został włączony do oddziału komandosów. Dotychczas
udawało się jej zwalczać złe przeczucia, ale to trwało już zbyt długo. Słowo „zaginiony" mogło
oznaczać wiele rzeczy, często strasznych, przerażających.
- Mamo, co ci jest?
Mary otrząsnęła się i uśmiechnęła z przymusem. Niewiele brakowało, a rozpłakałaby się w
obecności syna, co byłoby niewybaczalne.
- Chcesz zostać w domu, żeby prędzej pozbyć się kataru? Ethan obojętnie skinął głową.
- A pozwolisz mi oglądać telewizję? -Tak.
- To zostanę.
Mary z troską obserwowała jedynaka. Był dobrym uczniem, chętnie chodził do szkoły, więc
pocieszała się, że jeden dzień nieobecności mu nie zaszkodzi. Jeśli czuje się źle, może ulubiony
program dla dzieci poprawi mu nastrój, może choć trochę go rozweseli.
Dolała sobie kawy, położyła nogi na krześle i zamyśliła się. Skoro dziecko zostaje w domu,
trzeba zmienić plany.
W środy zwykle jeździła na korty, ale tego ranka musiała zrezygnować z gry. Sięgnęła po
telefon, by zadzwonić do partnerki od tenisa. Zdążyła wybrać pół numeru, kiedy przy drzwiach
frontowych rozległ się dzwonek.
Zaskoczona prędko spuściła nogi, rozejrzała się w poszukiwaniu sandałów, nerwowo
przygładziła włosy i obciągnęła bluzkę. Wiedziała, że źle wygląda. Przed śniadaniem zapo-
mniała o makijażu, ale było jej wszystko jedno. Gorączkowo zastanawiała się, kto mógł przyjść
o tej porze.
Tylko ktoś z jednostki!
- O Boże! - szepnęła przerażona.
Widocznie coś już wiadomo i dowódca Eda wysłał kogoś, by zawiadomił żonę o
nieszczęściu.
Mary poczuła, jak jej ręce robią się lodowate.
- Ed, błagam cię, bądź zdrów i bezpieczny. Boże, spraw, żeby nic mu się nie stało.
Drżącą ręką otworzyła drzwi.
- Dzień dobry. Pani McBride?
Od razu poznała stojącego przed nią mężczyznę i zrobiło się jej słabo. To był Tom Pirelli.
Ich pierwsze spotkanie po ośmiu latach! Tom patrzył na nią, jakby ujrzał zjawę.
- Mary?
Słowa uwięzły jej w gardle, nie mogła mówić, przestała oddychać. Przycisnęła ręce do piersi.
Zdawało się jej, że ogląda film z przeszłości, że czas się cofnął. Przez ułamek sekundy znowu
miała dwadzieścia lat...
Coś ścisnęło ją za gardło, dziwny ból przeszył serce. Jak zawsze dawniej... na widok Toma.
Ożyły wszystkie wspomnienia.
Tom niewiele się zmienił. Wprawdzie ubrany był w cywilne ubranie, eleganckie spodnie i
śnieżnobiałą koszulę z rozpiętym kołnierzykiem, ale włosy miał obcięte bardzo krótko, po
wojskowemu.
Największą zmianą było to, że spoważniał, jego ciało stało się bardziej muskularne, a na
ogorzałej twarzy pojawiły się pierwsze zmarszczki. Tylko usta, oczy i wydatne kości policzkowe
były takie same jak dawniej.
Był wstrząśnięty do głębi i nie potrafił tego ukryć.
- To naprawdę ty? - wykrztusił wreszcie. - Mary Cameron?
- Właściwie Mary McBride. Tom drgnął, jakby go uderzono.
- McBride? - powtórzył głucho. - To znaczy... ty jesteś...? Niemożliwe, żebyś była żoną Eda!
Twarz Toma poszarzała, a Mary przeraziła się. Jej serce na moment przestało bić. Otworzyła
usta, by zapytać, co Tom ma wspólnego z jej mężem, lecz ze strachu nie mogła wydobyć z siebie
słowa.
- Ale jestem - szepnęła w końcu.
- O Boże! Mary! Ty... ja... - Tom pokręcił głową i nerwowo potarł czoło. - Nie miałem
pojęcia, że jesteś w Stanach.
Gorączkowo zastanawiała się, co powiedzieć.
- Nie wiedziałem... że wyszłaś za mąż... - niepewnie ciągnął Tom. - Słyszałem, że twojego
ojca przeniesiono z powrotem do Australii, więc sądziłem...
- Nie pojechałam z rodzicami.
Tom zaklął, a Mary zaczerwieniła się. Kiedyś kochała go, a potem z jego powodu długo
cierpiała. Teraz jego widok wywołał zamęt w myślach i uczuciach.
Spotkanie wypadło w najmniej odpowiednim momencie. Gdyby Mary miała u boku Eda,
zręczniej wybrnęłaby z kłopotliwej sytuacji. Ale sama?
- Co cię sprowadza?
Tom pokręcił głową, jakby próbował sobie przypomnieć cel swojej wizyty. W końcu
opanował się i zmienionym głosem powiedział:
- Bo... W związku z prośbą Eda... Służyliśmy w tym samym oddziale...
- Odnalazłeś go? Nikt nie raczył mnie zawiadomić, co się z nim dzieje. Jest zdrowy?
- Nie. Bardzo mi przykro... to nieporozumienie. Nie znaleziono twojego męża.
-Och!
Pod Mary ugięły się nogi. Kurczowo chwyciła się klamki i zacisnęła powieki, by
powstrzymać łzy. Szok spowodowany spotkaniem z Tomem nałożył się na dręczący niepokój o
Eda. Ukryła twarz w dłoniach i z wielkim trudem starała się opanować.
Tomowi pociemniały oczy.
- Przyjmij wyrazy współczucia. Ed... twój mąż... był wspaniałym, dzielnym żołnierzem,
najlepszym przyjacielem i...
- Nie mów o nim w czasie przeszłym! -Ale...
- Wiem, co mówię! - przerwała mu gwałtownie. - Mój mąż zaginął, ale nie wolno nam tracić
nadziei. Jestem pewna, że niebawem odezwie się i wróci do domu.
- Rozumiem.
Tom naprawdę rozumiał Mary, choć nie bardzo się z nią zgadzał.
Zapadło kłopotliwe milczenie. Oboje byli skrępowani. Gdyby przysłano kogoś nieznajomego,
Mary poprosiłaby go do pokoju, ale zaproszenie Toma wydawało się jej niestosowne...
niemożliwe z powodu uczucia, które ich kiedyś łączyło.
- Co u ciebie? - zapytała. - Ożeniłeś się? -Nie.
To krótkie, jednosylabowe słowo zabrzmiało jak wystrzał armatni.
Mary gorączkowo zastanawiała się, o co jeszcze zapytać.
- Jak żyjesz... co robisz?
Tom wykrzywił usta w gorzkim uśmiechu.
- To samo, co twój mąż: bronię wolnego świata przed terrorystami i bandytami. - Przez
chwilę przyglądał się jej badawczo. - Mam coś dla... twojego dziecka od jego ojca. Ed prosił,
żebym przekazał...
Na wzmiankę o synu Mary speszyła się jeszcze bardziej. Poczuła, że oblewa się rumieńcem.
Odwróciła się i popatrzyła na Ethana, który leżał przed telewizorem i nieświadom niczego
wokół, rozbawiony oglądał program dla dzieci.
- Nie posłałam go dziś do szkoły, bo... chyba się przeziębił - wyjaśniła.
- Mam poczekać, aż wyzdrowieje? - spytał Tom. Zwłoka oznaczałaby jeszcze jedno
spotkanie. Czy to rozsądne?
- Jak długo tu zostaniesz?
- Kilka dni.
- Nie chciałabym psuć ci planów, na pewno masz dużo własnych spraw do załatwienia, a
prezent od ojca poprawi Ethanowi humor.
- Przywiozłem mu zegarek.
- Zegarek?
- Rodzinny skarb McBridebw.
- Nie! Nie!
Mary wiedziała, że mąż bardzo cenił tę rodzinną pamiątkę i traktował ją jak talizman.
Oddanie zegarka miało wymiar symboliczny i mogło oznaczać, że Ed nie żyje.
Tym razem nie zdołała powstrzymać łez. Ukryła twarz w dłoniach i rozpłakała się.
- Mary...
Słyszała głos Toma, czuła, że gładzi ją po ręce... Nieoczekiwanie przez głowę przemknęła jej
myśl, że dobrze byłoby wypłakać się na jego piersi.
Głośno pociągnęła nosem i otarła twarz rękawem.
- Przepraszam. Normalnie jestem bardzo opanowana, ale czekanie i niepewność zszarpały mi
nerwy.
- To zrozumiałe. Zróbmy tak. Twój synek jest chory i na pewno nie ma ochoty rozmawiać z
obcym, więc zostawię zegarek tobie, a ty mu go dasz.
- To chyba najlepsze wyjście.
Tom wyciągnął z kieszeni grubą kopertę.
- Przepraszam, nie pomyślałem o bardziej eleganckim opakowaniu.
Mary z wahaniem wyciągnęła rękę.
- Dziękuję. Ale nie bardzo rozumiem... Jak Ed mógł ci to dać, skoro zaginął?
- Poprosił mnie przed akcją, żebym przechował zegarek do czasu jego powrotu.
-I nie wrócił?
- Niestety.
Tom schylił się i wtedy Mary zauważyła dużą paczkę w szarym papierze.
- Pomyślałem, że Ethan jest za mały, żeby docenić wartość rodzinnej pamiątki, więc kupiłem
mu zabawkę.
- To bardzo miło z twojej strony.
- Drobiazg. - Tom lekko wzruszył ramionami. - Przyjaźniłem się z Edem, byliśmy jak bracia,
więc chciałem zrobić coś dla jego syna.
Mary uznała, że teraz naprawdę nie wypada rozmawiać z Tomem na progu. Trzeba
zapomnieć o gwałtownych uczuciach, jakie ją ogarniają. Dawna miłość należy do przeszłości i
rozsądek nakazuje tam właśnie ją zostawić.
Przed laty chcieli się pobrać, ale teraz Tom przychodzi jako przyjaciel jej męża z zabawką dla
jego syna.
Taki jest stan rzeczy i nic go nie zmieni. Nie będzie żadnych komplikacji.
- Najlepiej, jeśli sam dasz prezent Ethanowi.
- Jesteś pewna?
- Tak. Ja tymczasem przygotuję kawę.
- Chętnie poznam syna mojego przyjaciela.
Mary odsunęła się i Tom wszedł do środka. Był wyższy od Eda, potężniej zbudowany, zdawał
się wypełniać sobą cały niewielki przedpokój.
Mary zaprowadziła gościa do kuchni i natychmiast zawstydziła się bałaganu na stole. W
pierwszym odruchu miała ochotę zacząć robić porządki, ale opamiętała się. Tom nie przyjechał
przecież sprawdzić, czy dobrze prowadzi dom.
- Ethan! - zawołała. - Chodź na chwilę! Mamy gościa! Gdy chłopiec wbiegł do kuchni, serce
Mary zamarło ze strachu. Czy Ed zwierzył się przyjacielowi, że nie jest biologicznym ojcem
Ethana?
Zerknęła na Toma, który z napięciem wpatrywał się w chłopca, błagając go w duchu, by nie
patrzył na dziecko takim wzrokiem. Przez długą i straszną chwilę bała się, że natłok uczuć
rozerwie jej piersi.
Podeszła do Ethana, ale idąc przez kuchnię, miała wrażenie, że stąpa po kruchym lodzie.
Objęła dziecko i trzęsącą się ręką pogładziła chłopca po główce.
- Synku, to jest pan Tom Pirelli - powiedziała cicho. -Serdeczny przyjaciel twojego tatusia.
Tom zmarszczył czoło. Dlaczego? Czyżby oczekiwał, że doda, że jest również jej
przyjacielem? Kiedyś byli więcej niż przyjaciółmi, ale tego nie mogła powiedzieć.
- Dzień dobry.
Tom uśmiechnął się i wyciągnął rękę, ale onieśmielony Ethan przytulił się do matki.
- Przywitaj się z panem.
Po chwili mała rączka zginęła w dużej męskiej dłoni. Tom przykucnął i wskazał wielkie
pudło.
- To dla ciebie. Twój tatuś jest moim przyjacielem, a ja chciałbym być twoim wujkiem.
- Dzień dobry, wujku.
- Tatuś opowiadał mi o tobie i dlatego wiem, że lubisz warowne zamki i rycerzy w zbrojach.
Chłopiec poważnie skinął głową.
- Tu wszystko jest. Proszę. Ethan podziękował.
- Pomóc ci rozpakować pudło? - zapytał Tom. -Tak.
Przez kilka minut mężczyzna i chłopiec w skupieniu rozwiązywali sznurek i odwijali papier.
W pudle był miniaturowy zamek z wieżami, fosa i zwodzony most.
- Marzyłem o takim zamku - zawołał zachwycony Ethan.
- Rycerze są tutaj.
Chłopiec ostrożnie wyjął rycerza w lśniącej zbroi, siedzącego na czarnym rumaku.
Rozpromieniony spojrzał na matkę.
- Śliczny prezent - powiedziała Mary.
- Tatuś przed wyjazdem obiecał mi, że coś dostanę. To od niego, prawda?
Nim Mary otworzyła usta, Tom odparł:
- Oczywiście.
Chłopiec rozpromienił się jeszcze bardziej, a Mary zdusiła szloch.
Tom wyjął kilka figurek.
- Patrz, jak groźnie wyglądają wojownicy z łukami i strzałami.
- Ten na koniu chce wjechać na most - dodał podniecony chłopiec.
Mary była tak przejęta, że nie czuła łez w oczach. Gdy zaczęły jej spływać po policzkach,
prędko odeszła i zajęła się przygotowaniem kawy.
Po pewnym czasie Tom zostawił pochłoniętego zabawą chłopca, podszedł do Mary, zerknął
na jej nogi i uśmiechnął się.
Zauważyła to, spojrzała w dół i spąsowiała. Na jednej nodze miała czerwony sandał, na
drugiej seledynowy. Widocznie pod stołem stały dwie pary i gdy rozległ się niespodziewany
dzwonek, automatycznie wsunęła stopy w buty, nie patrząc, co wkłada.
- Jak widzę, nadal miewasz trudności z podejmowaniem decyzji.
Mary prędko wyciągnęła spod stołu dwa różnokolorowe sandały i seledynową parę schowała
do szafki.
- Siedziałam boso, dzwonek do drzwi bardzo mnie zaskoczył - mruknęła speszona. - No, teraz
wyglądam lepiej. Wszystko jest pod kolor.
Miała czerwoną bluzkę i niebieskie spodnie.
Przez chwilę patrzyli na siebie w milczeniu. Tom uśmiechnął się lekko, ale Mary odniosła
wrażenie, że w jego oczach pojawił się cień smutku.
- Ethan jest bardzo podobny do ciebie. Macie takie same ciemne oczy i jasne włosy.
Mary skinęła głową.
- Ed jest bardzo dumny z syna.
Na wzmiankę o ojcu chłopiec przerwał zabawę.
- Tatuś jest komandosem - oznajmił.
- Wiem, generale.
- Dlaczego tak do mnie mówisz, wujku?
- Wymknęło mi się. Tatuś tak cię nazywał, gdy mi o tobie opowiadał.
Podbródek chłopca drgnął niepokojąco.
- Tylko Ed tak na niego mówił - wyjaśniła Mary.
- Przepraszam, nie wiedziałem. - Tom podszedł do chłopca i poklepał go po ramieniu. -
Bardzo ceniłem twojego tatusia, przyjaźniliśmy się.
Nie mów o nim w czasie przeszłym, poprosiła Mary w duchu. Ethan jest bystry, natychmiast
to zauważy.
- Czy wiesz, kiedy tatuś wróci?
- Nie - odparł Tom z wahaniem.
Blask w oczach dziecka momentalnie zgasł. Ethan odwrócił się i pochylił głowę. Tomowi
zrobiło się przykro, ale nie wiedział, co powiedzieć. W powietrzu wyczuwało się przykre
napięcie.
Mary wyjęła z lodówki mleko i postawiła na stole obok cukierniczki.
- Mogę obejrzeć film do końca? - zapytał Ethan. -Tak.
Chłopiec zostawił nową zabawkę na środku kuchni i wybiegł. Mary przygryzła wargę.
- Bardzo przeżywa brak wiadomości o ojcu. Chce wiedzieć, kiedy Ed wróci - powiedziała
cicho.
- Nie doczeka się.
- Dlaczego tak mówisz? Nie wolno tracić nadziei, wciąż jest szansa, że Ed żyje.
Tom wpatrywał się w porzucone przez chłopca zabawki.
- Według mnie bardzo mała.
- Skąd ten pesymizm? Przecież wojsko ma pierwszorzędny wywiad, więc nie pojmuję,
dlaczego tak trudno ustalić, co się stało. Byłeś razem z nim? Możesz mi coś powiedzieć?
Tom długo patrzył na Mary w milczeniu. Zauważyła, że jest bardzo zmęczony, ma
podkrążone oczy, zmarszczki wokół ust.
- Braliśmy udział w wyjątkowo niebezpiecznej operacji w dżungli. Wiesz, co to znaczy,
prawda?
- Wychodziliście z helikoptera po linie?
- Tak. Akcja trwała długo, ale wreszcie wykonaliśmy zadanie i szykowaliśmy się do
powrotu...
- Gdzie to było?
- W południowo-wschodniej Azji.
- W jakim kraju?
- Powinnaś wiedzieć, że takich pytań się nie zadaje.
- Zawsze warto próbować.
- Nadleciał helikopter i ustawił się nad nami. Wiedzieliśmy, że trzeba wydostać się z dżungli
natychmiast, błyskawicznie. Otaczali nas partyzanci. Panowały ciemności, drzewa tworzyły
nieprzebyty gąszcz i nawet przez specjalne okulary człowiek niewiele widział, dlatego nie mam
pewności, co tak naprawdę się stało. Gdy nadeszła kolej Eda, lina się zaplątała...
- Nie - szepnęła Mary.
- Czasem zaczepia się o drzewo, krzak lub o coś na ziemi. Bardzo rzadko pęka, ale niestety
tym razem trzasnęła.
Mary zachwiała się.
- Spadł? - szepnęła ledwo dosłyszalnie.
- Niestety.
- Szukaliście go?
Tom westchnął boleśnie.
- Szukaliście, prawda?
- Tak, ale nie mogliśmy zostać dłużej, bo nieprzyjacielski ogień był bardzo silny. Musieliśmy
myśleć o bezpieczeństwie pozostałych ludzi. I...
Tom urwał. Wyglądał tak, jakby chciał coś jeszcze dodać, lecz w ostatniej chwili się
rozmyślił.
- Więc zostawiliście go na pastwę wroga.
- Przysięgam, że gdyby to ode mnie zależało, szukałbym go do skutku, ale w wojsku rządzą
inne prawa. Najważniejszy jest rozkaz. Gdy zwróciłem się o pozwolenie na powrót w tamto
miejsce, doszło do scysji z przełożonym. - Tom syknął ze złości. - Zanim wreszcie mogłem
ruszyć po ciało, nie było już śladu Eda. - Odwrócił wzrok i przez okno popatrzył na drzewa. -
Powinnaś pogodzić się z myślą, że twój mąż nie wróci. Na pewno nie przeżył upadku.
Mary pokręciła głową.
- Bardzo mi przykro - dodał Tom ciszej.
Kuchnię wypełnił aromatyczny zapach kawy. Mary jak sprawnie działający automat
postawiła na stole dzbanek i filiżanki. Gdy usiedli naprzeciw siebie, ogarnęło ją zażenowanie.
Była ciekawa, czy Tom też czuje się niezręcznie. W końcu siedzieli przy jednym stole po tylu
latach rozłąki i mieli wypić kawę, jakby Tom był jedynie przyjacielem jej męża.
Czy i on walczy ze wspomnieniami?
Ona nie mogła przestać myśleć o przeszłości. O wspólnej przeszłości.
Nie pojmowała, jak to możliwe, że jednocześnie opłakuje zaginionego męża i wspomina
romans z Tomem. Oczami wyobraźni widziała tańce, wycieczki motorem, spacery przy
księżycu, pocałunki...
Przypomniały się jej słowa ojca: „On cię wykorzystuje". Oprzytomniała.
- Pijesz ze śmietanką i z cukrem?
- Proszę trochę mleka, ale za cukier dziękuję - odparł uśmiechnięty.
- Co cię rozbawiło?
- Fakt, że nazywasz mleko śmietanką... jak prawdziwa jankeska.
Mary lekko wzruszyła ramionami.
- Mieszkam tu już osiem lat, więc nic dziwnego. Po pewnym czasie człowiek się
przyzwyczaja.
- Ale różnice są, prawda? - Tom celowo skierował rozmowę na bezpieczniejsze tory. - Niby
Australijczycy i Amerykanie mówią tym samym językiem, ale jak się wsłuchać...
- Wiele rzeczy nazywają inaczej. Na przykład sos pomidorowy to zawsze keczup.
- Lista różnic jest długa.
Tom odwrócił wzrok i rozejrzał się po kuchni. Nie było tu nic szczególnie ciekawego, ale
patrzył dość długo, jakby chciał zapamiętać żółte ściany, białe szarki z blatem imitującym
piaskowiec, ozdobne talerze na ścianie.
Mary siedziała sztywno wyprostowana, obracała w palcach filiżankę i nie patrzyła na Toma.
Bała się, że wkrótce zabraknie tematów do rozmowy.
- Jak się czuje twoja babcia? Mam nadzieję, że wciąż ma dużo energii.
- Jest w doskonałej formie. Przypuszczam, że zawarła jakąś umowę z Panem Bogiem. Pewno
obiecała mu, że w niebie będzie gotować mu różne frykasy, jeśli pozwoli jej żyć tak długo, aż się
znudzi pobytem na ziemi.
- Zawsze bardzo ciepło o niej mówiłeś.
- Dziwne, że pamiętasz.
- Dlaczego dziwne? - spytała Mary, a w duchu dodała, że pamięta wszystko. - Twoja babcia
jest wyjątkowa.
- Tak. - Westchnął. - To przykre, ale bardzo dawno jej nie widziałem.
- Kiedy wracasz do Australii?
- Jak najprędzej.
Znowu zapadło kłopotliwe milczenie. Tom uznał, że wypada zakończyć wizytę.
- Dziękuję za kawę. - Wstał. - Czas na mnie. -Tak.
Mary zastanawiała się, czy jest zadowolony, że już wychodzi. Czy naprawdę w jego oczach
pojawił się wyraz ulgi? Pamiętała, jak dawno temu uśmiechał się na jej widok. Wtedy jego twarz
rozświetlała się, a oczy lśniły ciepłym blaskiem. Pamiętała, jak tuliła się do niego, gdy
nadchodziła pora rozstania, jak błagała o jeszcze jeden pocałunek, o ostatni uścisk. A teraz
rozstawali się z ulgą.
Szli do wyjścia, wypowiadając zdawkowe słowa pożegnania. Nie wspominali już ani Eda, ani
wspólnej przeszłości.
Gdy uścisnęli sobie ręce jak prawie obcy ludzie, Mary poczuła ból w sercu. W ich
zachowaniu nie było nic, co świadczyłoby, że kiedyś byli kochankami.
Za chwilę Tom odwróci się i odejdzie na zawsze. Wypełnił zadanie, oddał pamiątkowy
zegarek i koniec.
Wiedziała, że tak być musi.
Ale Tom nie odwracał się. Wciąż stał na progu i patrzył na nią uważnie.
- Byłaś szczęśliwa? - zapytał półgłosem.
Na to pytanie wolałaby nie odpowiadać, ale Tom wpatrywał się w nią z wielkim napięciem.
Bała się, że zdradziły ją oczy i lekko skrzywione usta. A przecież nie chciała być nielojalna
wobec Eda. Opanowała się i lekko uśmiechnęła.
- Oczywiście - odparła. - Znałeś Eda, więc wiesz, że to wyjątkowo dobry człowiek.
- Tak. Świetny facet.
Tom ukłonił się sztywno, obrócił na pięcie i zszedł po schodach. Mary obserwowała go i
powtarzała sobie w duchu, że jest zadowolona. Dobrze się stało, że nie mówili o przeszłości. Jaki
byłby sens? Co było, to było.
Lecz gdy Tom zszedł na dół, poraziła ją nieodwołalność rozstania. Oczami wyobraźni ujrzała
go, jak stoi na rogu ulicy tamtej pamiętnej nocy.
- A ty, Tom? - zawołała. - Byłeś szczęśliwy?
ROZDZIAŁ CZWARTY
Ledwo wypowiedziała te słowa, ogarnął ją strach, niemal przerażenie. Nie rozumiała,
dlaczego nie zadała pytania swobodnie, zdawkowo. I dlaczego Tomowi pociemniały oczy,
czemu patrzył z wyrzutem, jakby pytanie go rozgniewało?
Pomyślała, że poniosła ją wyobraźnia i widzi coś, czego wcale nie ma. Czyżby wystraszyła
się z powodu wyrzutów sumienia?
Nie. Przecież nie miała sobie nic do zarzucenia. Przed ośmiu laty prosiła Sonię, by
powiedziała Tomowi, co się stało, i cierpliwie czekała na jego odpowiedź. Nadaremnie. Przez
tyle lat nie próbował się z nią skontaktować.
Widocznie fakt, że pokrzyżowano im plany, nie był dla niego tragedią. Odszedł na zawsze,
nie wiedząc, z jakim problemem zostawił ukochaną. Pojechał w świat, by szukać okazji do
bohaterskich czynów, a o niej zapomniał.
Jego marzenia na pewno się spełniły.
A ona cierpiała w milczeniu.
- Nie tak szczęśliwy, jak bym chciał - odparł po długim wahaniu.
- Dlaczego?
- Jak możesz o to pytać? Akurat ty! Mary położyła dłoń na sercu.
- Nie rozumiem. Chyba nie sugerujesz, że...
Czekał, by dokończyła, a ona miała wrażenie, że się dusi. To koszmar. Niemożliwe, żeby
Tom obwiniał ją o to, że był nieszczęśliwy.
- To nie moja wina - szepnęła.
- A czyja?
- Przecież... Widocznie było ci na rękę, że nasz plan się nie powiódł. Zniknąłeś bez słowa, nie
skontaktowałeś się ze mną już więcej...
Tom szyderczo wykrzywił usta.
- Sama tego chciałaś. -Ja?
- Nie udawaj, że nie pamiętasz. Przysłałaś do mnie swoją kuzynkę.
- Zgadza się. Sonia miała cię ostrzec, że mój ojciec...
- Powiedziała mi, że nie chcesz za mnie wyjść.
- Niemożliwe!
- Twierdziła, że się rozmyśliłaś.
- To nieprawda. Wcale się nie rozmyśliłam.
- Czyżby?
- Oczywiście. Ojciec złapał mnie przy drzwiach i nie chciał puścić. Jak mogłeś pomyśleć, że
zmieniłam zdanie?
Patrzyli na siebie gniewnie. W oczach Mary malował się ból, a Tom miał twarz jak wykutą z
granitu.
Nagle wbiegł z powrotem na schody, schwycił Mary za ręce i wciągnął do domu.
- Musimy porozmawiać - rzekł wzburzony.
- Nie teraz... za późno. To już nie ma sensu - zaprotestowała słabym głosem.
Wystraszyła się groźnie błyszczących oczu Toma i siły jego uścisku. Rozmowa o przeszłości
mogła okazać się niebezpieczna.
Już sam fakt, że Tom trzymał ją za ręce, był niebezpieczny. Zawsze gwałtownie reagowała na
jego dotyk.
Bardzo starała się zapomnieć o przeszłości, lecz pamiętała wszystko... każde słowo, każdy
pocałunek, każdą pieszczotę. Pamiętała, kiedy pocałował ją pierwszy raz. To było w klubie. Gdy
ucichła muzyka, przytulił ją do piersi, a ona oparła głowę na jego ramieniu. Po chwili poczuła
delikatne muśnięcie na skroni.
To niebywałe, że po tylu latach tak wyraźnie pamiętała tę pierwszą delikatną pieszczotę. Ale
teraz nie pora o tym myśleć.
- Koniecznie musimy porozmawiać. Jesteś mi winna wyjaśnienie - rzekł Tom stanowczo.
Nie było sensu udawać, że nie rozumie, o co chodzi, skoro sama go sprowokowała, pytając,
czy był szczęśliwy. Tak, muszą porozmawiać i wszystko sobie wyjaśnić.
Ale czy zyskają coś oprócz bólu? Nie można odwrócić biegu wydarzeń, wymazać ośmiu lat,
wrócić do przeszłości. Mary obawiała się Toma, a jeszcze bardziej władzy, jaką zawsze nad nią
miał.
I bała się, że wyjdzie na jaw prawda o Ethanie.
Tom zaprowadził ją do kuchni i posadził na krześle. Z pokoju dochodził przytłumiony śmiech
Ethana, a Mary nieoczekiwanie pomyślała, że nie powinna pozwalać dziecku spędzać tyle czasu
przed telewizorem.
Tymczasem Tom usiadł naprzeciwko niej, oparł łokcie na stole i zacisnął pięści. Mary uznała,
że im szybciej wszystko sobie wyjaśnią, tym lepiej.
- Byłam przygotowana, tak jak się umówiliśmy. Udało mi się bezszelestnie zejść na dół, ale w
przedsionku złapał mnie ojciec. A co ci powiedziała Sonia?
- Że wycofujesz się, bo w ostatniej chwili zabrakło ci odwagi.
- To nieprawda. Chyba jej nie uwierzyłeś?
Tom długo patrzył na Mary bez słowa. Wiedziała, że usiłuje dociec, czy jest wobec niego
szczera.
- Nie uwierzyłem - odparł wreszcie. - Powiedziałem, że skontaktuję się z tobą, bo musimy
porozmawiać, opracować inny plan.
Mary przycisnęła dłoń do rozpalonego czoła.
- Tego mi nie powtórzyła. Powiedziała, że byłeś wściekły na mnie za to, że stchórzyłam.
- Kłamczucha. Chętnie bym ją udusił.
- Lepiej trzymaj się od niej z daleka. Sonia została adwokatem. Jest kuta na cztery nogi i już
wygrała kilka bardzo trudnych spraw.
- Obrzydliwa kłamczucha.
- Och, zostawmy ją. Wytłumacz się lepiej z wyjazdu do Perth. Dlaczego nie zdradziłeś mi ani
słowem, że złożyłeś podanie o przeniesienie?
- Nie napisałem żadnego podania! - krzyknął Tom, po czym zawstydzony zniżył głos. - Twój
ojciec przyczynił się do tego, że mnie przeniesiono. Nie miałem nic do gadania.
Mary wpatrywała się w niego, jakby nie wierzyła własnym uszom. Z trudem docierał do niej
ogrom niesprawiedliwości, jaka ich spotkała.
- Zdaniem mojego ojca tylko udawałeś, że chcesz się ze mną ożenić, a tak naprawdę
zamierzałeś zemścić się na nim, bo przez niego nie dostałeś awansu. Ojciec twierdził, że złożyłeś
podanie o przeniesienie.
- Podłe kłamstwa. To twój ojciec postarał się, żeby usunięto mnie z jednostki.
- Och, to straszne. Gdybyśmy wtedy się spotkali, porozmawiali...
- Próbowałem do ciebie telefonować, ale bez rezultatu.
- Mój telefon komórkowy zniknął w tajemniczy sposób.
- Cholera! Próbowałem wszystkiego. Krążyłem wokół twojego domu, czatowałem na ciebie o
różnych porach. Pisałem listy, a zaraz po przeniesieniu zadzwoniłem, ale usłyszałem, że nie
chcesz ze mną rozmawiać. Po paru tygodniach spróbowałem jeszcze raz. Wtedy dowiedziałem
się, że twojego ojca przeniesiono i wyjechaliście do Stanów.
- Ojcu udało się wkręcić do Pentagonu. - Mary skrzyżowała ręce na piersi. - A co ty robiłeś?
Powiodło ci się w życiu?
- Chyba tak. - Tom uśmiechnął się niewesoło. - Robiłem wszystko, żeby przestać o tobie
myśleć. Uparcie ćwiczyłem pamięć, starając się wyrzucić z niej wspomnienia o tobie.
Mary miała ochotę zapytać, czy przyszło mu to z łatwością. Piekły ją oczy, coś dusiło w
gardle. Czy ma prawo zadać kolejne pytanie? Tomowi mogło się wydawać, że prędko o nim
zapomniała i ułożyła sobie życie na nowo.
- Byłam wściekła na rodziców - wyznała.
- Ale potem spotkałaś Eda - rzekł Tom cicho. Zabrzmiało to jak stwierdzenie faktu, nie
zarzut. -Tak.
W Stanach urodziła dziecko. Nie miała przyjaciół, rodzice byli do niej wrogo nastawieni.
Czuła się osamotniona. Pragnęła życzliwości, ciepła. Ed był jak latarnia morska, jak zbawienne
światło dla rozbitka. Okazało się, że są sobie nawzajem potrzebni.
-A ty?
- Mówiłem ci, że nie jestem żonaty. - Tom podrapał się w głowę i zrobił zawstydzoną minę. -
Raz byłem zaręczony. .. przez dwadzieścia cztery godziny... ale oświadczyłem się po pijanemu.
- Ojciec do znudzenia powtarzał, że masz złą opinię... Ciekawe, jak to się stało, że nigdy nie
widziałam cię podchmielonego.
- Dziwne, prawda?
Mary odwróciła oczy. Czy Tom sugeruje, że pod jej wpływem stałby się lepszy?
- Teraz mogę się przyznać, że w jednostce mieli ze mną trochę kłopotów. Niektóre rozkazy i
przepisy doprowadzały mnie do szału. Na przykład stanie na warcie, ćwiczenie kroku
defiladowego. W Perth prędko zorientowano się, że mam zdolności do języków, jestem
inteligentny, ale niepokorny. Zaproponowano mi szkolenie na komandosa. Zgodziłem się. Nowe
życie bardziej mi odpowiadało; stale w akcji, kontakty z ciekawymi ludźmi, pobyty w
Afganistanie, Iraku...
Zadzwonił telefon i Mary podniosła słuchawkę.
- Dzień dobry - rozległ się głos teściowej.
- Dzień dobry, mamo.
- Bałam się, że cię nie zastanę. Zawsze w środy grasz w tenisa, prawda?
Mary spojrzała na zegar i przeraziła się. Zrobiło się późno, a ona jeszcze nie zadzwoniła do
partnerki.
- Zostałam w domu, bo Ethan jest trochę przeziębiony. Tom sprzątnął filiżanki, wstawił je do
zlewozmywaka i rozkręcił kran.
- Masz gościa? - zapytała pani McBride.
- Tak. Odwiedził mnie znajomy Eda - odparła Mary ze spokojem, którego nie czuła. - To jego
kolega z oddziału.
- Naprawdę? Wie coś? - Głos starszej pani lekko zadrżał. - Ma jakąś wiadomość?
- Przywiózł zegarek Eda.
- O, Boże! Czy to znaczy...?
- Tom nie wie nic pewnego. Przed ostatnią akcją Ed dał mu... zegarek na przechowanie.
-Och!
Pani McBride zamilkła, a Mary nerwowo zwijała i rozwijała kabel od telefonu.
- Długo tu będzie? - zapytała teściowa. -Nie.
- Przywieź go do nas. Na niedzielny obiad. Albo jutro, jeśli ma mało czasu. Bardzo bym
chciała go poznać.
Mary zawahała się. Przykryła słuchawkę dłonią i spojrzała na Toma.
- Moja teściowa zaprasza cię na niedzielny obiad albo, jeśli wolisz, na jutro. Co o tym
sądzisz?
Powiedziała to pozornie obojętnie, lecz w duchu prosiła go, żeby odmówił. Obawiała się
wspólnej wizyty u rodziców Eda. Chwile spędzone z Tomem ożywiały uczucia, które przed laty
z trudem pogrzebała. Bała się, że nie ukryje zmieszania, że bystra teściowa coś zauważy.
Łudziła się, że Tom też pragnie zostawić sprawy po staremu.
- Z przyjemnością - powiedział. - Podziękuj pani McBride. Chętnie poznam rodziców mojego
przyjaciela. Wolałbym spotkać się z nimi jutro.
ROZDZIAŁ PIATY
Wracał od Mary wzburzony. Szybki marsz sprawiał mu przyjemność, przynosił ulgę. Tom
czuł, że dobrze zrobiłby mu spacer do samego centrum Waszyngtonu. Spotkanie z Mary
wyzwoliło w nim taką energię, że mógłby przemaszerować cały stan wzdłuż i wszerz.
Usilnie starał się zrozumieć, dlaczego perfidny los po ośmiu latach znów zaprowadził go do
Mary. Chyba tylko po to, by się dowiedział, że jego ukochana jest żoną serdecznego przyjaciela i
ma dziecko.
Najgorsze było to, że spotkanie zbudziło uśpioną tęsknotę. Mary była teraz kobietą w pełni
rozkwitu. Jej uroda podziałała na niego jak dźgnięcie bagnetem.
Wsunął ręce do kieszeni, zwiesił ramiona. Zastanawiał się, jak rozładować narastające
napięcie. Spotkał Mary Cameron! Swoją Mary! Był zaskoczony, że nadal myśli o niej jako o
swojej dziewczynie.
Zaklął zirytowany własną głupotą.
Mary była jego dziewczyną przez pięć miesięcy, ale potem go rzuciła. Przebolał to, zdołał
wmówić sobie, że bez niej jest mu lepiej, że to była szczenięca miłość.
Teraz uświadomił sobie, że nie uwolnił się od tamtego uczucia. Ono wciąż w nim tkwiło jak
niebezpieczny niewypał.
Nie zapytał Mary o uczucia do Eda. Był przekonany, że nie mogła nie kochać tego
wyjątkowego człowieka. Sam zaprzyjaźnił się z nim, traktował niemal jak brata.
Nie miał serca powiedzieć Mary otwarcie, że jej mąż już nigdy nie wróci. Zabrakło mu
odwagi, by uświadomić jej konsekwencje upadku z dużej wysokości, wyliczyć wszystkie
okropności, jakie czyhają na komandosa, który cudem przeżyje zerwanie liny.
Niech jeszcze przez jakiś czas łudzi się nadzieją.
Teraz żałował, że zgodził się na spotkanie z rodzicami Eda. Lepiej nie angażować się jeszcze
bardziej.
Piękna ciemnooka blondynka to już nie jego Mary. Wyglądała wprawdzie podobnie, ale była
obcą kobietą, żoną innego mężczyzny, matką małego Amerykanina. Oddał zegarek, spełnił
obowiązek, jest wolny i powinien natychmiast wyjechać do Australii, do domu. Był bardziej po-
trzebny swojej rodzinie niż państwu McBridebm.
Minął skrzyżowanie ruchliwych ulic, cały czas maszerując szybkim krokiem. Słońce grzało
mocno i to przywołało wspomnienia o pewnym letnim dniu na wyspie Magnetic.
Tamtego dnia Tom wybrał się rano na wycieczkę do starych fortów. W drodze powrotnej
natknął się na dziewczynę układającą na ziemi strzałkę z gałązek. Widocznie zrobił zdumioną
minę, bo nieznajoma zawołała przejęta:
- Na drzewie jest koala!
Miała złote włosy splecione w warkocz, była smukła, opalona, ubrana w zielone szorty i
miodową bluzkę. Wskazując gałąź eukaliptusa, powtórzyła wolno, jakby mówiła do człowieka
przygłuchego:
- Tam jest koala. Niech pan spojrzy.
Tom uniósł głowę i w rozwidleniu gałęzi dostrzegł kulę szarego futra.
- Faktycznie, śpi. Dziękuję, że mi go pani pokazała. Nieznajoma zerwała się na równe nogi i
zaczerwieniła się.
- Przepraszam - rzekła speszona. - Myślałam, że jest pan Europejczykiem albo
Amerykaninem. Przyjeżdżają tu setki turystów i wszystkich interesują misie koala.
- Jest pani przewodniczką? A może prowadzi pani biuro podróży i dlatego tak się pani
troszczy o turystów?
- Skądże. Moi rodzice mają w okolicy letni domek, więc często tu przyjeżdżam. - Wskazała
gałązki na ziemi. - Układanie takich znaków należy do miejscowej tradycji.
-Aha.
Tom uśmiechnął się szeroko. Powinien ruszyć swoją drogą, ale gorączkowo szukał byle
jakiego pretekstu, żeby zostać jeszcze chwilę.
- Czy ułożenie strzałki z gałązek policzy pani sobie jako dobry uczynek na dzisiejszy dzień?
Dziewczyna wzruszyła ramionami.
- Może...
- Idzie pani w górę czy schodzi na dół? Nieznajoma zawahała się.
- Już wracam - powiedziała.
Miała ciemne oczy ze złocistymi plamkami. Ku swemu zaskoczeniu Tom nagle zapragnął
zatracić się w ich spojrzeniu. Coś takiego zdarzyło mu się pierwszy raz w życiu.
- Pozwoli pani, że będę jej towarzyszyć?
- Pozwalam - odparła z nieśmiałym uśmiechem. Nim dotarli do końca szlaku, mówili sobie po
imieniu.
Tom dowiedział się, że urocza dziewczyna nazywa się Mary Cameron i jest na trzecim roku
studiów.
Opowiedział jej o swojej rodzinie, o dziadkach, którzy przyjechali do Australii z Włoch.
- Nic dziwnego, że wzięłam cię za cudzoziemca z twoją południowoeuropejską urodą.
Wybuchli śmiechem, spojrzeli sobie w oczy... i Tom uświadomił sobie, że połączyła ich
szczególna nić sympatii. Na parkingu zaproponował następne spotkanie, ale Mary nagle stała się
nerwowa.
Uprzejmie, lecz zdecydowanie odmówiła.
Po lunchu Mary położyła Ethana do łóżka i pogrążyła się we wspomnieniach. Przez całe
przedpołudnie, kiedy bawiła się z synem, trzymała myśli na wodzy, ale za każdym razem, gdy
dziecko spoglądało na nią, w jego ciemnych oczach widziała obraz Toma.
Dotychczas wszyscy krewni i znajomi twierdzili, że Ethan to wykapana mama. Oboje mieli
jasne włosy i ciemne oczy. Jednak po dzisiejszym spotkaniu z Tomem ogarnął ją niepokój.
Zauważyła tyle podobieństw...
Wykrój ust, sposób, w jaki obaj marszczyli brwi, pytające spojrzenie, uśmiech... Wszystko tak
jak u Toma.
Czy i on dostrzegł podobieństwo? Czy inni też je zobaczą? Czy zauważą również, jak ona
nieswojo czuje się w towarzystwie Toma?
Wystarczyło, że wszedł do jej domu, a pieczołowicie budowany przez ponad pięć lat
wizerunek Mary McBride, zadowolonej żony i matki, rozpadł się na kawałki.
A sądziła, że na zawsze ułożyła sobie życie.
Nie przyszło jej to łatwo. Tuż po przyjeździe do Stanów między nią a rodzicami wybuchła
straszna awantura. Mary nie chciała się zgodzić na usunięcie ciąży. Musiała stoczyć z ojcem
prawdziwą batalię.
- Nie życzę sobie, żeby mój wnuk miał geny Toma Pirellego! - krzyczał pan Cameron.
- A ja chcę, żeby był do niego podobny.
W jednej chwili Mary zdała sobie sprawę, że sama jest odpowiedzialna za swój los. I za los
dziecka. Odtąd zaciekle broniła swej niezależności.
Wiedziała, że ojciec się nie zmieni, więc po porodzie przeprowadziła się do wynajętego
mieszkania. Z trudem wiązała koniec z końcem, ale na szczęście tak zorganizowała sobie pracę,
że prowadziła interesy, będąc w domu i pilnując dziecka.
Ojciec szantażował ją emocjonalnie. Zarzucał, że opuszcza starych rodziców, unieszczęśliwia
matkę. Nie potrafił zaakceptować jej decyzji.
Mary boleśnie to przeżywała. Nic więc dziwnego, że małżeństwo z Edem wydawało się jej
jedynym ratunkiem.
Zamknęła drzwi do dziecinnego pokoju i wróciła do kuchni. Bała się długiego popołudnia
wypełnionego wspomnieniami.
Zagotowała wodę i z filiżanką kawy poszła do pokoju służącego jej za biuro. Włączyła
komputer, przejrzała pocztę i zajęła się zleceniami.
Lecz wkrótce słowa na ekranie zbladły, rozpłynęły się, a głowę zalała powódź wspomnień.
Mary zakryła oczy, jakby w ten sposób chciała odgrodzić się od powracającego wciąż obrazu
Toma.
- Myśl o mężu, tylko o nim - szepnęła.
Od początku znajomości z Edem zdawała sobie sprawe, że nie pokocha go tak namiętnie jak
Toma. Ich związek był małżeństwem z rozsądku, swego rodzaju kompromisem. Ona
potrzebowała ciepła, wsparcia i współczucia, a Ed pragnął mieć rodzinę.
Uprzedził ją, że nie może mieć dzieci. Było jej trochę przykro, ale jednocześnie poczuła
wielką ulgę. Posiadała przecież coś cennego, co mogła mu zaoferować.
Ed okazał się nadzwyczajnym mężem, a Mary starała się być dobrą żoną.
Łączyła ich prawdziwa, szczera miłość. Nie była to burzliwa, wszechogarniająca namiętność,
ale uczucie głębokie i serdeczne, oparte na wzajemnym szacunku.
Mimo najszczerszych chęci Mary już po chwili wróciła myślami do Toma. Przed jej oczami
znów pojawił się obraz sprzed ośmiu lat. Wtedy ostatni raz widziała Toma. Stał za kręgiem
światła padającego z latarni naprzeciwko jej domu. Cierpliwie na nią czekał...
- Kobieto, opanuj się! Zabierz się do pracy! - mruknęła.
Przełamała się i wykonała telefon do jednego z klientów, by go poinformować, że przesłała
do drukarni projekt broszury.
Nie, to nie ma sensu!
Przestała walczyć z sobą i wróciła wspomnieniami do dnia, kiedy poznała Toma.
Pamiętała, że nagle ogarnęło ją onieśmielenie i dlatego uciekła. Widocznie jednak było im
pisane drugie spotkanie.
Nieoczekiwanie ponownie zobaczyła Toma w nocnym klubie.
Poszła tam na zaproszenie kuzynki, która chciała uczcić osiemnaste urodziny oficjalnie
wypitym alkoholem. W klubie było głośno, tłoczno, ciemnawo, ale Mary zauważyła przy barze
znajomą sylwetkę i doznała cudownego uczucia, jakby uniosła się wysoko nad ziemię.
Tom chyba wyczuł jej wzrok, bo odwrócił się. Poznał ją i uśmiechnął się uwodzicielsko.
- Kto to? - zapytała Sonia.
- Żołnierz.
- Czyli ograniczony facet - orzekła Sonia, pogardliwie krzywiąc usta. - Wojskowi są do
niczego.
Mary poczuła się niemile zaskoczona niepochlebną opinią kuzynki o wojskowych. W końcu
Sonia korzystała z pomocy wujka oficera. Oczywiście Mary zdawała sobie sprawę, że dużo osób
myśli podobnie, sama też znała paru niezbyt inteligentnych i nieokrzesanych żołnierzy.
Teraz jednak nie chciała o tym myśleć. Patrzyła na Toma z podziwem, ale gdy wstał i ruszył
w jej stronę, przestraszyła się.
Był bardzo przystojny, jednak miał w sobie coś z pirata, coś, co napawało ją lękiem. Czyżby
był niebezpieczny?
Głośna muzyka zagłuszyła jego słowa. Tom pochylił się więc i krzyknął Mary prosto do ucha:
- Zrobiłaś taką minę, jakbyś się mnie bała.
- Doprawdy?
- Nie masz się czego bać - zawołał. - Mam pierwszorzędne referencje. Zapytaj moją babcię.
Powie ci, że jestem najmilszym chłopcem na świecie.
Mary roześmiała się. Wiedziała, że nie oprze się człowiekowi z takim wdziękiem i takim
poczuciem humoru. Już była odrobinę zakochana. Tom bardzo jej się podobał, a w dodatku
poczuła się w jego towarzystwie swobodnie.
Zatańczyli. Głośna muzyka uniemożliwiała rozmowę, więc jedynie uśmiechali się do siebie.
Po pewnym czasie Sonia i jej koleżanki znudziły się i postanowiły jechać do innego klubu.
Tom zaproponował Mary, by została. Obiecał, że odwiezie ją do domu. Mary zauważyła
niezadowolenie kuzynki i ogarnęły ją wątpliwości. W końcu miały świętować urodziny Soni, a
ona większość wieczoru spędziła z Tomem. Odrzuciła więc jego propozycję i wyszła razem z
dziewczynami.
Przez następne tygodnie starała się zapomnieć o przystojnym żołnierzu. Tłumaczyła sobie, że
nie ma sensu marzyć o człowieku, którego właściwie nie zna.
Pewnego dnia wybrała się na bazar. Zamierzała poszukać prezentu dla koleżanki. Szła powoli
między kramami, uważnie oglądając wystawione towary. Nagle usłyszała, że ktoś ją woła.
Obejrzała się i zobaczyła Toma. Stał przy jednym ze straganów w towarzystwie starszej
kobiety.
Na jego widok Mary przeszył dreszcz radosnego podniecenia. To był jej dobry dzień. Czuła
się wyjątkowo pewnie, więc podeszła do straganu.
- Co szanowna pani zamierza kupić? - spytał Tom.
- Chciałam się tylko rozejrzeć. A co ty tu robisz?
- Pomagam babci. Babuniu, to jest Mary Cameron. -Uśmiechnął się filuternie. - A ta groźna
pani to Gina Pirelli, seniorka naszego rodu.
Drobna staruszka miała pomarszczoną twarz, mocno szpakowate włosy i bystre oczy. Nie
wyglądała groźnie, bo w jej czarnych oczach migały wesołe iskierki, a uśmiech był niezwykle
serdeczny.
- Witam cię, moje dziecko - powiedziała z wyraźnym włoskim akcentem.
- Miło mi panią poznać.
Mary zerknęła na różnej wielkości szare paczuszki z napisem „Herbata Pirellich". Na studiach
często słyszała, że warunkiem powodzenia w handlu jest atrakcyjne opakowanie towaru, ale
powstrzymała się od komentarza. Spojrzała na Toma.
- Twoja rodzina uprawia herbatę?
- Tak - odparła pani Pirelli. - Radzę kupić i spróbować. Nasza herbata jest bardzo zdrowa.
Pochodzi z ekologicznej uprawy.
- Chętnie sprawdzę, jak smakuje.
Mary otworzyła torebkę i wyjęła portmonetkę. Kiedy zapłaciła, Tom objął staruszkę i
powiedział:
- Babciu, proszę cię, namów tę piękną istotę, żeby się ze mną umówiła.
Mary bała się, że dostanie ataku serca, ale dzielnie wytrzymała wzrok pani Pirelli. Staruszka
zlustrowała ją od stóp do głów.
- Nie chce pani spotykać się z moim Toto?
- Ależ... ja... hm... - jąkała się Mary.
- Ona się mnie boi - wyjaśnił Tom.
- Raczej jestem ostrożna - sprostowała Mary. Staruszka pogroziła jej palcem.
- Niepotrzebnie. Powinna pani ufać mojemu wnukowi. To bardzo dobry chłopiec. Bardzo mi
pomaga. To najlepszy młodzieniec na świecie.
- Jest pani absolutnie pewna?
Mary z trudem zachowała powagę, bo Tom mrugał do niej za plecami babci.
Pani Pirelli zrobiła urażoną minę.
- Oczywiście. Tom jest wyjątkowy. Przecież to mój wnuk, a to najlepsza rekomendacja.
- Nie wątpię.
Wszyscy wybuchli śmiechem, a pani Pirelli uszczypnęła w policzek najpierw wnuka, potem
Mary.
- Tomie, podoba mi się twoja nowa znajoma.
Mary kupiła jeszcze dwie paczki herbaty i... zakochała się po uszy.
Tom odprowadził ją kawałek i gdy tym razem zaproponował spotkanie, zgodziła się.
Wieczorem poszli do klubu. Tańczyli przytuleni i Mary pragnęła zostać na zawsze w silnych
ramionach. W pewnej chwili Tom musnął ustami jej skroń, a potem pocałował ją w ucho.
Przestali tańczyć i usiedli w zacisznym kącie sali.
- Nie bój się - szepnął Tom. - Będę się zachowywał jak na dżentelmena przystało. Ale twoje
usta są dla moich słodkim magnesem.
- Naprawdę? - spytała rozmarzona.
Wcale jej nie zależało, by Tom okazał się powściągliwym dżentelmenem.
Poczuła jego usta na swoich. Całował namiętnie, długo...
- Mamusiu!
Głos dziecka wyrwał Mary z marzeń na jawie tak nagle, że niemal spadła z krzesła. Ethan stał
w drzwiach.
- Co chcesz, kochanie?
- Już się wyspałem. Mogę wstać?
Mary spojrzała na zegarek. Minęły trzy kwadranse, a ona nic nie zrobiła.
- Jak się czujesz?
- Lepiej.
Wieczorem położyła Ethana do łóżka i dość ostro zapowiedziała:
- Nie marudź, nic nie wskórasz. O tej porze masz spać.
- Ale nie chce mi się.
- Zamknij oczy i pomyśl o czymś przyjemnym. O zabawkach, o książkach.
- Już zamknąłem.
- Co widzisz?
- Tatusia.
- Bardzo dobrze. Co jeszcze?
- Kury u babci.
- A teraz? Staraj się wyobrażać sobie tylko miłe rzeczy.
- Zamek od tatusia.
- To wujek ci go przywiózł.
- Ale ja wiem, że jest od tatusia. Nikt nie ma zamku ze zwodzonym mostem ani rycerzy z
mieczami.
- Piękny prezent - szepnęła Mary. - A teraz zamknij oczy i niech ci się przyśni prawdziwy
zamek i prawdziwi dzielni rycerze.
Pocałowała syna i pogrążyła się w rozmyślaniach.
Ed nie kupiłby chłopcu takiej zabawki. Był bardzo wartościowym człowiekiem, ale nie miał
fantazji. Przysłałby coś bardziej użytecznego, na przykład wędkę albo piłkę. O zamku nawet by
nie pomyślał.
Tom postąpił szlachetnie, pozwalając Ethanowi myśleć, że to prezent od ojca.
Bo tak było naprawdę. Był to podarunek od prawdziwego ojca. Ale o tym wiedziała tylko
ona.
- Węzeł gordyjski - szepnęła. - Jak go rozplatać?
ROZDZIAŁ SZÓSTY
W drodze do państwa McBridebw Tom czuł narastającą irytację. Obawiał się, że wizyta u
rodziców Eda okaże się przykrą pomyłką. Pozornie proste spełnienie prośby zaginionego
przyjaciela nieoczekiwanie skomplikowało się. Tom był zły, że przestaje panować nad sytuacją.
Oczywiście spotkanie z żoną Eda wytrąciło go z równowagi. Przed laty zdołał stłumić
uczucie, ale wystarczył jeden rzut oka na Mary, by odżyła młodzieńcza miłość. W dodatku
powróciła z dawną siłą.
Tom nie lubił się oszukiwać. Tak, przyjął zaproszenie od pani McBride, bo chciał jak
najdłużej przebywać w towarzystwie Mary. Ale to niestety oznaczało również, że stanie się
świadkiem rozpaczy ludzi, którzy stracili jedynego syna.
Mary zauważyła jego nastrój, więc gdy zajechali na miejsce, powiedziała uspokajająco:
- Nie denerwuj się. Teściowie dzielnie się trzymają, na pewno nie będzie przykrych scen.
Tom jakby jej nie słyszał. W milczeniu patrzył na dom.
Właśnie tak wyobrażał sobie otoczenie, w którym dorastał Ed. Piętrowy budynek z werandą
miał czerwony dach, białe ściany i szare okiennice. W zadbanym ogródku rosło mnóstwo
kwiatów i krzewów. Jak na ilustracji w folderze reklamowym.
Tom podejrzewał, że ta wizyta nie sprawi mu przyjemności, chciał jednak zobaczyć Mary w
towarzystwie McBridebw, sprawdzić, jakie są między nimi relacje. Teraz wyrzucał sobie, że
przyjął zaproszenie zbyt pochopnie, bez zastanowienia.
Uważał, że miejsce Mary jest w majątku jego rodziców na wzgórzach w dalekim północnym
Queenslandzie. Tam oboje byliby u siebie.
Tutaj czuł się obco. Był niechcianym gościem kobiety, którą kiedyś kochał i pragnął poślubić,
oraz zwiastunem złej nowiny. Poczuł ból w sercu.
Pani Susan McBride natychmiast zrozumiała, dlaczego synowa mówiła przez telefon
nieswoim głosem. Była tak zaskoczona, że niewiele brakowało, a upuściłaby dzbanek z
lemoniadą.
Uderzyło ją, że Australijczyk ma oczy takie jak Ethan.
A raczej jej wnuk miał oczy tego mężczyzny.
Pani McBride przez moment stała jak wryta. Oczywiście wiedziała, że ojciec Ethana był
Australijczykiem, lecz nie sądziła, że kiedykolwiek ujrzy go we własnym domu.
Zerknęła na męża. Czy on też dostrzegł podobieństwo? Nie, chyba nic nie zauważył. Gładził
wnuka po głowie i spokojnie rozmawiał z gościem.
- Proszę, siadajcie tutaj.
Pan McBride wskazał sofę przy oknie. Na parapecie stała elektryczna świeca, którą
wieczorem zapalano w intencji zaginionego.
Pani domu podała gościowi zimną dłoń.
- Witam, kapitanie Pirelli.
- Dzień dobry. Bardzo dziękuję za zaproszenie.
Pani McBride z bliska przyjrzała się przyjacielowi syna i uznała, że ma szczery, serdeczny
uśmiech. Ale te oczy! Takie ciemne, prawie czarne. Jak oczy wnuka.
Co to oznacza? Spojrzała na bladą i spiętą synową i wystraszyła się. Zrobiło się jej zimno,
jakby raptem zmieniła się pora roku.
- Babciu!
Ethan podbiegł i objął ją.
- Czy mój kochany wnuczek już wyzdrowiał? Chłopiec nie odpowiedział, tylko przytulił się
mocniej.
Pocałowała go czule.
Bardzo kochała tego chłopca, czasem nawet zastanawiała się, czy swoje własne dzieci darzyła
równie silnym uczuciem. Chyba nie. Dla nich często bywała surowa. Pamiętała przede
wszystkim o tym, że musi je dobrze wychować. A wnuka mogła kochać bez zastrzeżeń.
- Chcesz sprawdzić, ile jajek zniosły kury?
- Tak - odparł Ethan, wybiegając w podskokach.
- Uważaj, żebyś nie zbił jajek. - Pani McBride odwróciła się do dorosłych. - Przyniosłam
lemoniadę, ale... Mary, może wolałabyś mrożoną herbatę?
- Chętnie napiję się lemoniady.
- A pan?
- Ja też poproszę lemoniadę.
- A może wolałby pan piwo? -Nie.
- Na pewno?
- Kobieto, nie dręcz gościa - wtrącił się pan McBride. Przez chwilę rozmawiano o pogodzie,
po czym pani domu przeprosiła i wyszła do kuchni.
- Mamo, pomóc ci? - zawołała Mary.
- Będę wdzięczna.
Mary szła z bijącym sercem. Dobrze znała teściową, zauważyła jej zaskoczenie i wzrok,
jakim patrzyła na Toma. Wiedziała, że teściowa, która zawsze jasno stawiała sprawy, prędzej
czy później poruszy ten temat. Rozsądniej będzie omówić delikatną kwestię w kuchni, bez
świadków. Lepiej, żeby Ethan i Tom niczego nie słyszeli.
- Co mam robić?
- Możesz pokroić pomidory.
- Dobrze.
- Czy on wie? - spytała pani McBride półgłosem. Mary udała, że nie rozumie.
- Kto i o czym?
- Dobrze wiesz, że pytam o Toma Pirellego. Ethan ma takie same oczy jak on.
Mary ułożyła pomidory w równym rzędzie.
- Jak mam kroić, w ćwiartki czy w plastry?
- W ćwiartki. Chciałabym usłyszeć, że nie ma żadnej więzi między Tomem a Ethanem. Że
podobieństwo jest przypadkowe.
Mary przerwała krojenie. W głowie miała zamęt, lecz bała się, że jeśli skłamie, będzie czuła
się sto razy gorzej. Lepiej wyznać prawdę.
- Istnieje pewna więź... ale pojawienie się Toma jest czystym przypadkiem.
Pani McBride westchnęła, oparła się o szafkę, skrzyżowała ręce na piersi i wbiła w synową
badawczy wzrok.
- Jeszcze raz pytam, czy on wie? -Nie.
- Jesteś pewna? Komandos powinien mieć dobry wzrok. Czyżby nie zauważył, że dziecko jest
do niego podobne jak dwie krople wody?
- Powiedział, że Ethan jest podobny do mnie. Starsza pani odetchnęła z ulgą.
- Hm... My też tak uważaliśmy. - Zaczęła płukać sałatę.
- Mam nadzieję, że dziecku nic nie mówiłaś.
- Oczywiście, że nie.
- Jak Ethan zareagował na jego widok?
- Nieszczególnie. - Mary westchnęła. - Biedak nie rozumie, dlaczego Tom wrócił, a jego
ukochany tatuś jeszcze nie.
Przez kilka minut panowało milczenie.
- Jeśli Tom niczego się nie domyśla, nie trzeba mu mówić, prawda? - spytała w końcu pani
McBride.
Nóż wypadł Mary z rąk. -Och!
- Co się stało?
- Na szczęście nic, ale niewiele brakowało, a byłabym się skaleczyła. - Mary podniosła nóż. -
Biologiczny ojciec chyba ma prawo wiedzieć o dziecku.
- Niekoniecznie. Zastanów się tylko. Nie powiedziałaś mu dawno temu, gdy zaszłaś w ciążę,
więc czemu teraz miałabyś mówić?
Mary uważała, że tak skomplikowanej sprawy nie wyjaśni się w kilku słowach. Musiałaby
wyznać to, co wolała zachować w tajemnicy. Ją i Toma podstępnie rozdzielono, uniemożliwiono
im jakikolwiek kontakt. Zorientowała się, że jest w ciąży, gdy było za już późno. Uwierzyła
ojcu, bo nie posądzała go o perfidię.
- Rozumiem, że z jakiegoś powodu Tom nie odpowiadał ci jako ojciec dziecka - ciągnęła pani
McBride.
- A teraz masz dług wdzięczności wobec Eda. Pomyśl, jaką krzywdę mu wyrządzisz, gdy
wyciągniesz sprawę ojcostwa na światło dziennie. W świetle prawa Ethan jest synem Eda, a Ed
bardzo go kocha i jest wspaniałym... jedynym ojcem chłopca.
Mary nie wiedziała, co powiedzieć.
- Chyba masz rację - zgodziła się cicho. - Muszę mieć na względzie dobro Ethana. Ale
obawiam się... Mamo, Tom nie wierzy, że Ed się odnajdzie.
Starsza pani skuliła się jak od ciosu, ale prędko wyprostowała się i groźnie spojrzała na
synową.
- Nie chcę o tym słuchać. Ja nie tracę nadziei. Wszyscy sąsiedzi palą świeczki w intencji Eda.
On żyje i wróci.
- Tak. - Mary włożyła pokrojone pomidory do salaterki. - Co jeszcze dodać?
- W lodówce, na najwyższej półce, stoi butelka włoskiego sosu. Podaj mi ją.
- Proszę. Jak mam postąpić, jeżeli Tom zapyta, ile Ethan ma lat? Gdy powiem prawdę,
wszystkiego się domyśli.
- Nie martw się na zapas. Kawalerowie rzadko mają pojęcie o wieku dzieci. Zresztą nie sądzę,
żeby Toma interesowało, ile lat ma syn jego przyjaciela.
Naraz otworzyły się drzwi i do kuchni wbiegł Ethan z wiaderkiem.
- Babciu, znalazłem cztery jajka. Żadnego nie zbiłem i zamknąłem kurnik.
- Prawdziwa z ciebie pociecha. Kobiety spojrzały na siebie wymownie.
Gdy pan McBride zapytał o okoliczności zaginięcia syna, Tom powtórzył to, co już wcześniej
opowiedział Mary. Nie taił, że Ed prawdopodobnie nie przeżył upadku.
Starszy pan przyjął złą wiadomość spokojnie, ale długo milczał i zamglonym wzrokiem
patrzył na dywan. Wreszcie odezwał się, nie podnosząc głowy:
- Ed zapewniał mnie, że to zadanie będzie trudne, ale bezpieczne. A okazało się dla niego
tragiczne.
- Pański syn był zdolnym i odważnym żołnierzem. Bardzo ceniłem jego przyjaźń.
W milczeniu wypili lemoniadę. Tom z daleka oglądał fotografie ustawione obok bukietu
kwiatów. Było tam kilka zdjęć Ethana, portret jakiejś młodej pary oraz duża ślubna fotografia
Mary i Eda.
Tom poczuł ukłucie zazdrości. Mary była prześliczną panną młodą. W długiej sukni i w
welonie wyglądała jeszcze piękniej niż zwykle. Nie mógł oderwać oczu od zdjęcia. Patrzył na
złote loki okalające jej twarz, na białe kwiaty wpięte we włosy, błyszczące oczy i promienny
uśmiech. Ed był szczęśliwy, rozpierała go duma.
Tom poczuł pieczenie pod powiekami. Mocno zacisnął palce na szklance. Spojrzenie pana
domu podążyło za wzrokiem Toma.
- To był piękny ślub. Tak bardzo się cieszyliśmy - rzekł cicho. - Mary jest wspaniałą synową.
Tom jedynie skinął głową. Miał tak ściśnięte gardło, że nie mógłby wypowiedzieć ani słowa.
- Inteligentna, pracowita, zaradna - ciągnął ojciec Eda. - Ma opinię dobrego fachowca, ale nie
bierze wszystkich zleceń, bo chce mieć czas dla dziecka. I dla nas. Ed stale jest w rozjazdach, ale
ona regularnie nas odwiedza.
- To ładnie z jej strony. - Tom wolał zmienić temat, więc zapytał: - A ta druga para?
- To córka z mężem. Paula i Bill mieszkają w San Francisco, więc nie widujemy się tak
często, jak byśmy chcieli.
Ale to się niebawem zmieni. - Starszy pan uśmiechnął się. - Paula spodziewa się dziecka. Już
za miesiąc. Żona jest bardzo przejęta i na pewno nie będzie siedzieć tutaj, gdy tam urodzi się
następny wnuk, nasz... Od progu rozległ się kaszel.
- Lunch gotowy. Zapraszam panów do stołu - powiedziała pani McBride odrobinę za głośno.
Gdy nadeszła pora powrotu do domu, Ethan zaczął marudzić. Mary, która przez cały czas
czuła się podenerwowana, szybko straciła cierpliwość.
- Synku, bądź grzeczny - powiedziała dość ostro.
- Chcę spać u babci. Pozwól mi. Proszę.
Mary nie lubiła płaczliwego, błagalnego tonu, jakim Ethan ostatnio mówił.
Czuła się coraz mniej pewna siebie. Jeżeli pozwoli dziecku zostać, będzie z Tomem sam na
sam, a to ryzykowne.
Ethan lubił nocować u dziadków, ale Mary zawsze wcześniej pytała teściową, czy może
zostawić synka na noc. Teraz teściowa milczała.
- Pozwól mu - odezwał się pan McBride. - Od kiedy chodzi do szkoły, rzadko go widujemy, a
wiesz, jak bardzo go kochamy. Susan już pościeliła łóżko i przygotowała piżamkę. Jutro po
południu odwiozę go do domu.
- Tak, tak - ucieszył się Ethan.
- No nie wiem...
Mary zerknęła na Toma. Zauważyła płomień w jego oczach i poczuła się tak, jakby wsiadła
na rozpędzoną karuzelę.
Wahała się, ale teść i syn już podjęli decyzję, a teściowa w milczeniu obserwowała Ethana,
który tańczył wokół dziadka radosny taniec.
Mary westchnęła. Nie pozostawało nic innego jak ustąpić, przypomnieć synowi, żeby był
grzeczny, podziękować za gościnę i pożegnać się.
Po chwili siedziała już w samochodzie. Sam na sam z Tomem.
Była bardzo spięta. Kurczowo trzymała kierownicę i starała się myśleć o czymś obojętnym.
Ukradkiem zerknęła na Toma, ale patrzył przez okno. Zastanawiała się, czy wspomina dawne
czasy, kiedy jeździli motorem na wycieczki, ona obejmowała go wpół, a on pędził jak szalony.
Starszy o osiem lat Tom był jeszcze bardziej pociągający. Siedział tak blisko, że prawie
dotykali się ramionami, a mimo to był taki daleki.
- Ethan jest bardzo rozwinięty jak na swój wiek - odezwał się w końcu. - Wyjątkowo mądre
dziecko.
Niespodziewana uwaga na temat dziecka wyrwała Mary ze świata marzeń i sprowadziła na
ziemię.
- Boję się, że go rozpieszczam.
- Nie znam się na dzieciach, ale według mnie jest grzeczny. Nie to co mój bratanek i
bratanica. Prawdziwe półdiablęta, szaleją od rana do wieczora.
- Zapomniałam, że masz brata. Jak mu się wiedzie? Tom zwlekał z odpowiedzią.
- Kilka lat temu Stefano miał wypadek i stracił nogę.
- To straszne. -Tak.
- Jak znosi kalectwo?
- Był bliski śmierci, ale jakoś się wykaraskał. - Ku zaskoczeniu Mary Tom zaśmiał się. - Ma
protezę, porusza się bez trudu, prowadzi normalne życie. I żeruje na ludzkiej naiwności,
zmyślając niestworzone historyjki o tym wypadku.
- Opowiada, że to krokodyl odgryzł mu nogę?
- Zgadłaś. To najczęstsza wersja. Ale jest jeszcze parę innych. Na przykład o zatonięciu łodzi
i walce z olbrzymim rekinem.
- Prawda z pewnością też jest straszna.
- Tak. Mój brat orał ziemię na stromym wzgórzu, nagle traktor się przewrócił i przygniótł go.
Na szczęście Stefano zdołał założyć opaskę uciskową i w ten sposób uratował sobie życie.
- A więc w rodzinie Pirellich jest dwóch bohaterów. Gdy spojrzeli sobie w oczy, Mary
poczuła całą moc magnetycznej siły, pod której wpływem omal nie wyszła kiedyś za Toma za
mąż.
Nie powinien patrzeć na nią takim wzrokiem.
W samochodzie zrobiło się stanowczo za ciasno. Mary miała wrażenie, że zaraz eksploduje.
Napięcie, które ją ogarniało, było wprost nie do wytrzymania.
Zmusiła się, by patrzeć na drogę i skupić się na prowadzeniu samochodu. Opanowała się i
powiedziała:
- Stefano chyba nie może teraz pomagać rodzicom, prawda? Jak radzą sobie bez niego?
- Robią, co mogą, ale jest im ciężko. Ojciec marzy o emeryturze, więc wierci mi dziurę w
brzuchu, żebym rzucił wojsko i wrócił do domu.
- A ty nie chcesz?
Tom znowu zwlekał z odpowiedzią.
- Mylisz się, właśnie zamierzam to zrobić.
- Chcesz wycofać się z czynnej służby?
- Tak. Coraz bardziej pociąga mnie perspektywa unormowanego trybu życia. Podoba mi się,
że będę wstawać wczesnym rankiem i robić codziennie to samo. Wracam do domu, żeby
uprawiać herbatę wśród zielonych wzgórz Millaa Millaa.
- Niemożliwe! Nie wyobrażam sobie ciebie jako przykutego do ziemi farmera.
Wyczuła, że spojrzał na nią.
- A jak sobie wyobrażasz?
Ledwo uchwytny sarkazm w jego głosie sprawił, że się speszyła.
- Rola hodowcy herbaty wcale do ciebie pasuje.
- Zapewniam cię, że uprawianie herbaty jest dużo przyjemniejszym zajęciem niż to, co
robiłem przez lata.
- Wierzę na słowo.
Mimo to ogarnął ją dziwny niepokój. Czy to zazdrość? Tom wróci do Australii, zamieszka w
rodzinnych stronach, ożeni się, będzie mieć dzieci...
Nagle przypomniała sobie ten dzień, gdy został poczęty Ethan. Zaprosiła wtedy Toma do
letniego domku rodziców. Od rana była piękna pogoda, ale po południu nieoczekiwanie
rozszalała się burza. Z powodu nawałnicy prom przestał kursować i musieli przenocować na
wyspie.
Jak się okazało, była to noc brzemienna w skutki.
Mary przestraszyła się tych wspomnień, więc wyciągnęła rękę, by włączyć radio, ale zamarła,
gdy usłyszała głos Toma:
- Wybacz mi ciekawość, ale czy... celowo nie mieliście więcej dzieci?
Mary przeraziła się. Nie chciała rozmawiać na ten temat. Nie teraz.
Oblizała spierzchnięte wargi. Dlaczego obiecała teściowej, że nie powie Tomowi o synu? Czy
wyznając prawdę, rzeczywiście zdradziłaby męża? Jeżeli Ed nadal żyje, to...
- Dlaczego nie odpowiadasz?
- Ja... my... chcieliśmy, żeby Ethan miał rodzeństwo.
- Więc czemu nie ma?
- Nie mogliśmy mieć dzieci. Tak bywa...
- Ale przecież jest Ethan.
- No, tak. - Mary speszyła się jeszcze bardziej. - Nie mogliśmy mieć drugiego dziecka.
Martwiłam się, bo słyszałam, że matki poświęcają jedynakom za dużo uwagi, a to dzieciom
szkodzi. Wiem, że za mocno kocham Ethana. Drugie dziecko pomogłoby mi... wyładować
nadmiar uczuć macierzyńskich, ale... nie udało się.
W końcu ośmieliła się spojrzeć na Toma i zobaczyła, że wbił wzrok przed siebie, a jego twarz
była bez wyrazu. O czym on myśli?
Miała spocone ręce. Bała się, że ześlizną się z kierownicy, więc ukradkiem wytarła je o
spódnicę.
Gorączkowo zastanawiała się, jak postąpić. Uważała, że Tom ma prawo wiedzieć o synu.
Powiedzieć mu czy nie?
Na drodze zrobił się większy ruch, więc musiała bardziej uważać. Tom siedział zatopiony we
własnych myślach, a ona walczyła z sumieniem. Im dłużej się zastanawiała, tym bardziej była
przekonana, że Tom powinien znać prawdę.
Tak, powie mu. Niezwłocznie.
Otworzyła usta, lecz w tym momencie przyszła jej do głowy nowa myśl. Tom przed chwilą
powiedział, że chce wrócić w rodzinne strony i zacząć nowe życie. Jeżeli teraz dowie się o
Ehanie, jak oceni motywy jej postępowania? Gotów dojść do wniosku, że celowo zwlekała.
Może teściowa ma rację. Może rzeczywiście lepiej nic nie mówić. W ten sposób nie zdradzi
Eda, a Tom nie będzie mógł jej posądzić, że zastawiła na niego sidła.
Rozsądniej będzie grać na zwłokę. Mary przysięgła sobie jednak, że kiedyś... po otrzymaniu
wiadomości o śmierci męża... powie Tomowi prawdę, jest to winna i jemu, i synowi.
Kiedy już podjęła tę decyzję, poczuła lekką ulgę, ale tajemnica nadal wisiała nad nią jak
miecz Damoklesa.
Słońce chyliło się ku zachodowi i wreszcie przestało bezlitośnie palić, a cienie zaczęły się
wydłużać. Mary była jednocześnie zadowolona i zmartwiona, że zbliżają się do końca podróży.
Tom chyba pomyślał o tym samym, bo powiedział:
- Widziałaś pomnik Lincolna?
- Oczywiście. Zawsze pokazujemy go naszym gościom.
- Czy mnie też mogłabyś go pokazać? Jeśli to nie jest za daleko.
- Możemy podjechać.
- Od kiedy tu przyjechałem, coś mi mówi, że muszę spojrzeć na wielkiego człowieka i
przeczytać jego sławne słowa. Wiesz, te o wolnym narodzie...
- Są wzniosłe i poruszające.
- Raczej nieprędko będę znowu w tych stronach. Mary zamrugała, aby powstrzymać łzy.
- Niestety - szepnęła.
Zaparkowała w bocznej uliczce. Gdy szli przez park, ich stopy zapadały się w miękkiej,
bujnej trawie.
Mary przypomniało się, że gdy przyjechała tu pierwszy raz, Ed niósł malutkiego Ethana
zawiniętego w kocyk. Oczami wyobraźni ujrzała wysokiego, niebieskookiego, blondyna, który
właśnie tego dnia poprosił ją o rękę.
- Od dawna chciałem zobaczyć ten monument - odezwał się Tom. - Jakie to piękne, że
Amerykanie mają pomnik, który przypomina, że ludzie walczący o wolność i sprawiedliwość nie
umierają na próżno.
Mary wiedziała, że myśli o swoim przyjacielu a jej mężu.
Wciąż broniła się przed myślą, że Ed nie żyje. Uważała, że jeszcze nie ma prawa uwierzyć w
jego śmierć.
Chciała powiedzieć to Tomowi, ale żal za mężem spotęgował napięcie i nie wykrztusiła ani
słowa. Po jej policzkach popłynęły łzy. Zawstydzona odwróciła się i popatrzyła w drugą stronę.
- Serdecznie ci współczuję - powiedział Tom półgłosem. - Wierzysz, że stanie się cud i Ed
wróci, prawda?
- Czemu nie chcesz zrozumieć, że muszę wierzyć? Zanim nie dostanę ostatecznego
potwierdzenia, zdradą byłoby myśleć inaczej.
- Wiem, że ci ciężko.
Mary kątem oka dostrzegła coś białego. Odwróciła się, a Tom otarł jej policzki i oczy.
- Wytrzesz nos? - zapytał. -Tak.
Głośno wytarła nos i schowała jego chusteczkę do kieszeni. Przez chwilę obserwowali kaczki
podpływające do chleba, który jakieś dziecko rzucało do wody.
W końcu Tom przerwał milczenie.
- Chodźmy razem na kolację.
- Nie powinnam.
- Może... - Tom wziął ją za ręce. - Ale masz ochotę, prawda?
Nie odpowiedziała i spuściła wzrok. Czy przyjąć zaproszenie od mężczyzny, którego kiedyś
tak kochała, że zdecydowała się uciec z nim na koniec świata? Zapraszał ją ojciec jej dziecka!
Tom bacznie obserwował Mary.
- Czuję się rozdarta - szepnęła.
- Wiem. I dlatego pozwól mi podjąć decyzję.
- Dobrze.
Tom ucieszył się, że odniósł zwycięstwo, wprawdzie małe, ale bardzo ważne. W bistro
zamówił hamburgery.
- Skoro jestem w Stanach, wypada to zjeść - wyjaśnił. Mary wybrała jakąś zupę i sałatkę.
- Napijesz się wina? - zapytał.
- Z przyjemnością.
- Jakie wolisz, czerwone czy białe?
- Ty dzisiaj decydujesz, więc sam coś wybierz. Nie jestem smakoszem, wszystko mi jedno, co
jem i piję. -Uśmiechnęła się, a jej oczy rozbłysły. Odprężyła się, jakby zrzuciła przygniatający ją
ciężar.
- Ja też nie mam wybrednego gustu, ale za to jestem oburęczny. - Tom podniósł ręce. - Obie
są jednakowo dobre.
- Naprawdę masz lewą rękę tak samo sprawną jak prawą?
- Owszem.
- Co potrafisz robić jedną i drugą?
- Wszystko. Golić się, pisać, strzelać. Bardzo przydatna umiejętność.
- Dlaczego dawniej się nie pochwaliłeś?
- Nie wiem. Widocznie mieliśmy dużo innych tematów do rozmowy.
Mary zamilkła i zapatrzyła się w migoczącą świeczkę.
- Ciężko mi na sercu. Fakt, że znowu jestem z tobą... Staram się nie myśleć o tym, co mogło
być.
- To... rozsądne.
- Byliśmy za młodzi, prawda?
- Tak sądzisz?
- Oszalałabym, gdybym myślała inaczej. Tom westchnął.
- Całkiem możliwe, że byliśmy za młodzi, zbyt naiwni... i daliśmy się ponieść romantycznym
uczuciom.
Była to racjonalna odpowiedź, lecz zabrzmiała fałszywie. Mary nie spodobało się takie
tłumaczenie. W jej oczach znowu zalśniły łzy, ale zdobyła się na uśmiech.
- Nie powinnam wywoływać tego tematu. Lepiej o tym nie rozmawiać. Opowiedz mi coś o
swoich planach. O tym, jak będziesz uprawiać herbatę.
Tom z wyraźną przyjemnością spełnił jej prośbę. Okazało się, że zamierza rozszerzyć
sprzedaż herbaty na zagranicę i zastanawia się, jak wejść na światowy rynek. Ten temat bardzo
interesował Mary, więc pilnie słuchała. Dość szczegółowo omówili możliwość założenia spółki
oraz plusy i minusy reklamy w Internecie.
- Przyślę ci przepis na moją herbatę z przyprawami -obiecała Mary. - To u nas ostatni krzyk
mody. Może w Australii też chwyci.
Rozmawiali swobodnie, a przy winie zupełnie się odprężyli. Wracając, trzymali się za ręce.
Powoli doszli do uliczki, przy której zostawili samochód.
Było ciemno, ale światło latarni padało na białą szyję Mary. Tom stał tuż-tuż. Mary chciała
cofnąć rękę.
- Jeszcze nie - szepnął Tom. - Pozwoliłaś mi dzisiaj o wszystkim decydować.
Objął ją. Pragnął pocałować swoją Mary, jej delikatne usta albo łabędzią szyję, ale wyczuł, że
znowu jest spięta, więc zawahał się. Wtedy ona jęknęła, spojrzała na niego, a w jej oczach
zobaczył żal. Poczuł się tak, jakby wyrywano mu serce z piersi.
- Odwiozę cię do hotelu - powiedziała głucho i wysunęła się z jego ramion.
W samochodzie panowało krępujące milczenie. Aby je przerwać, Mary zapytała:
- Kiedy wyjeżdżasz?
- Zarezerwowałem bilet na poniedziałek rano. Spojrzała na niego oczami pełnymi łez.
- Przyjechałeś specjalnie po to, żeby oddać Ethanowi zegarek?
-Tak.
- To wspaniałomyślne z twojej strony.
- Tylko tyle mogłem zrobić.
- Dziękuję. Za tak wiele chciałabym ci podziękować. Za to, że byłeś przyjacielem... mojego
męża. Za zamek dla Ethana. Za kolację. A głównie za to, że mnie nie krytykujesz. .. że wszystko
rozumiesz.
- Nieprawda. - Tom odpiął pas i otworzył drzwi. - Nie przeceniaj mnie.
Wyskoczył z samochodu, przeszedł przed maską i zastukał w szybę, więc Mary otworzyła
okno.
- Wszystko ma swoje granice, zrozumienie też - rzekł cierpko. - Nie wyobrażaj sobie, że
pobyt tutaj był dla mnie czystą przyjemnością. Spotkanie z tobą po tylu latach... z żoną innego
mężczyzny... z matką jego dziecka... Żegnaj.
Odszedł, nie oglądając się za siebie.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Jego ostatnie słowa tak nią wstrząsnęły, że zalała się łzami. Rozstanie w gniewie do reszty
zburzyło jej spokój. W nocy nie mogła spać. Dręczyło ją i poczucie winy, i pożądanie,
jednocześnie czuła smutek i... nadzieję.
Przez ponad pięć lat starała się być jak najlepszą żoną i matką, poświęcała cały czas mężowi i
dziecku.
Co teraz będzie? Tom zjawił się niespodziewanie i wyjaśnił, dlaczego przez tyle lat milczał.
Okazało się, że zostali z premedytacją oszukani.
Jako młodziutka dziewczyna Mary uważała, że urodziła się po to, by zostać żoną Toma,
kochać tylko i wyłącznie jego. Teraz przekonała się, że on nadal jest panem jej serca. Płomienne
uczucie tliło się w jej sercu przez wszystkie lata rozłąki, a teraz błyskawicznie rozgorzało na
nowo.
Gdzie wobec tego jest miejsce dla jej męża?
Biedny Ed. Taki dobry, serdeczny, troskliwy.
Zaprzeczanie uczuciom do Toma byłoby nieuczciwością, ale ich uznanie było nielojalnością
w stosunku do męża. Jak wybrnąć z tak zagmatwanej sytuacji?
Trudno pogodzić się z faktem, że Ed nie żyje, ale wypada wierzyć Tomowi, który był
świadkiem wypadku, a przy tym realistą i doświadczonym komandosem.
Mimo to Mary uparcie trzymała się resztek nadziei, łudziła się, że zaszła jakaś straszna
pomyłka i w końcu ktoś natrafi na ślad Eda. Liczyła na to, że niebawem mąż zjawi się w domu i
życie wróci do normy.
Zapaliła lampkę i popatrzyła na fotografię stojącą na toaletce. Ed był jak zawsze
uśmiechnięty.
Wychodząc za niego, miała świadomość, że ich małżeństwo będzie kompromisem. Ed
zwierzył się, że pragnął poślubić dziewczynę, którą kochał, ale nie chciał pozbawiać jej radości
macierzyństwa. Mary wyznała, że bardzo kochała ojca Ethana.
Małżeństwo okazało się udane. Ich miłość, oparta raczej na przyjaźni i wzajemnym szacunku
niż na namiętności, była autentyczna, choć spokojna. Natomiast uczucie do Toma było potężną
siłą, która porywała jak huragan.
Mary rozpłakała się i otarła oczy chusteczką z wyhaftowaną literą T. Wmawiała sobie, że jest
zadowolona, że oparła się pokusie i nie pocałowała Toma. Tylko...
Czy jeden pocałunek może komuś zaszkodzić? Gdyby się pocałowali, przynajmniej miałaby
co wspominać.
Zamknęła oczy i wyobraziła sobie, że Tom delikatnie dotyka jej ust...
Widziała, jak stoją pod drzewem, a światło latarni ledwo przebija się przez gęste listowie.
Wpatrywała się w twarz Toma, w jego oczy płonące pożądaniem, w spragnione usta.
Jaki byłby ten pocałunek?
Usiłowała przywołać wspomnienie dawnych pieszczot, ale tym razem pamięć ją zawiodła.
Ilekroć widziała już usta Toma przy swoich, powracały do niej jego ostatnie słowa: „Nie
wyobrażaj sobie, że pobyt tutaj był dla mnie czystą przyjemnością. Spotkanie z tobą
po tylu latach... z żoną innego mężczyzny... z matką jego dziecka".
Och, gdyby on wiedział... gdyby znał prawdę...
Jak postąpić? Co w tej sytuacji można zrobić? Co będzie uczciwe wobec męża i dawnego
kochanka? Dlaczego tak trudno znaleźć mądre rozwiązanie?
Za oknem zaczęło szarzeć. Mary pierwszy raz była zadowolona, że nadchodzi nowy dzień.
Leżała jeszcze przez kwadrans, potem wstała i ubrała się w spłowiałe spodnie i rozciągniętą
bluzkę. Zeszła do kuchni, nastawiła wodę i otworzyła zeszyt z przepisami.
Zawsze, kiedy czuła się przygnębiona, piekła ciasto. Nie wiedziała, skąd się to u niej brało,
ale było skuteczne. Przygotowanie składników, ubijanie jajek, kręcenie ciasta zwykle działało na
nią uspokajająco.
Teraz niestety niewiele pomogło, ale mimo to nie zrezygnowała z pieczenia drożdżówek dla
syna i szarlotki dla teścia. Mieli przyjechać na podwieczorek, więc chciała ich poczęstować
ulubionymi smakołykami.
W kuchni pachniało bakaliami, a Mary nadal czuła się rozbita. Ogarniała ją rozpacz. Tom
zjawił się jak błyskawica, na dwa krótkie dni, i więcej go nie zobaczy. Bała się, że nie przeżyje
powtórnego rozstania.
Złorzeczyła ojcu i kuzynce.
Myła makutrę i foremki z taką pasją, jakby walczyła z wrogiem. Przeklinała wszystkich
terrorystów i wszelkie wojny. Ponad pięć lat temu pogodziła się z losem i dzięki temu wiodła
spokojne, szczęśliwe życie u boku męża, ale teraz znowu jej świat się zawalił.
Skończyła mycie, energicznie wytarła blaty i gdy już nie pozostało nic do zrobienia,
niepewnie podeszła do telefonu.
Zadzwonić do Toma czy nie? Co mu powiedzieć?
Jest w hotelu czy wyszedł? Czy telefonując do niego, pogorszy sprawę?
Wciąż jest żoną innego mężczyzny, nie może powiedzieć Tomowi, że go kocha.
Nim zdecydowała się podnieść słuchawkę, rozległ się dzwonek przy drzwiach frontowych.
Stała jak skamieniała, nie mogąc ruszyć ani ręką, ani nogą. Po drugim dzwonku usłyszała:
- Mary, jesteś w domu? To był głos Toma!
Błyskawicznie ożyła, pobiegła do drzwi i otworzyła je na oścież.
Tom był w niebieskich dżinsach i granatowej koszuli.
- Dzień dobry.
- Witaj.
- Masz mi za złe niezapowiedziane odwiedziny?
- Skądże.
- Muszę przeprosić cię za to, co powiedziałem wczoraj na pożegnanie.
- Ja też muszę cię za coś przeprosić. Właśnie chciałam do ciebie zadzwonić.
Tom był mile zaskoczony.
- Wejdziesz?
- Chętnie. - Pociągnął nosem. - Ładnie pachnie. Piekłaś ciasto?
- Tak, drożdżówki dla Ethana. Może będę musiała go przekupić, żeby poszedł do szkoły.
Gdy weszli do salonu, Mary zobaczyła swoje odbicie w lustrze nad kominkiem. Włosy miała
niedbale spięte, bluzkę pogniecioną i poplamioną mąką. Zawstydziła się.
- Napijesz się czegoś?
- Nie, dziękuję.
Wskazała krzesło i otworzyła usta, lecz nie zdążyła nic powiedzieć.
- Wstyd mi - zaczął Tom - że wczoraj tak na ciebie naskoczyłem. Przepraszam.
- Nie ma za co.
- Jest. To bardzo ważne. Zresztą chodzi nie tylko o tamte słowa. - Zakłopotany zmarszczył
brwi i potarł podbródek. - Obawiam się, że to, co teraz usłyszysz, nie ułatwi ci życia, ale muszę
to powiedzieć.
- Dlaczego musisz?
- Zaraz ci wszystko wyjaśnię. Ed i ja byliśmy przyjaciółmi, kochałem go jak brata... Ale stało
się... Rozumiesz, że on nie wróci, prawda? Nie można przeżyć takiego upadku.
Mary poczuła bolesny skurcz serca.
- Zaczynam godzić się z tym, że jest tak, jak mówisz.
- Niestety, to prawda. Gdybym w nią nie wierzył, nie miałbym prawa mówić tego, co
powiem.
W milczeniu skinęła głową.
- Chodzi o to... Nie mogę wyjechać, nie mówiąc ci, ile dla mnie znaczysz.
Mary poczuła się tak, jakby była baletnicą, którą partner podrzucił do góry, a ona zawisła w
powietrzu, mając nadzieję, że za chwilę pochwycą ją silne, męskie ramiona.
- Nie będę udawał, że przez osiem lat usychałem z tęsknoty - ciągnął Tom. - Ba, byłem nawet
przekonany, że udało mi się usunąć cię z serca i z pamięci. Ale...
Mary milczała. Kręciło się jej w głowie.
- Albo jakaś część ciebie została we mnie, albo ty jakąś cząstkę mnie zabrałaś z sobą. Nie
wiem. Gdy cię przedwczoraj zobaczyłem, natychmiast zrozumiałem, że tak naprawdę nigdy się
od ciebie nie uwolniłem.
- Mogę powiedzieć to samo o sobie.
Patrzyli sobie w oczy, a Mary czuła, że promienieje, jakby zapłonęły w niej czarodziejskie
lampki.
- Byłam zrozpaczona, że odjedziesz, nie znając moich uczuć. Nie wiedziałam jednak, od
czego zacząć... Czułam się okropnie, bo cię zraniłam, ale mam też wyrzuty sumienia w stosunku
do Eda. Nie wiem, jak powinnam postąpić...
- Ja też fatalnie się czuję. Przez całą noc nie zmrużyłem oka.
Tom podszedł i delikatnie musnął jej policzek, po czym z wolna przesunął palec w stronę ust.
Mary była pewna, że ją pocałuje. Podniecona rozchyliła wargi.
Ale Tom westchnął, opuścił rękę i odsunął się.
- Przysiągłem sobie, że powiem tylko, co czuję, i pożegnam się.
Mary wiedziała, że powinna być mu wdzięczna. Gdyby ją pocałował, straciłaby głowę... jak
kiedyś, dawno temu. Tak, była mu wdzięczna, bo własne uczucie ją przerażało. Jest mężatką...
albo od niedawna wdową... a rozpala ją pożądanie do innego mężczyzny.
Idąc za jego przykładem, odsunęła się i skrzyżowała ręce na piersi.
- Dziękuję, że mnie rozumiesz. W tej chwili... póki sprawy są... niewyjaśnione... do czasu
otrzymania potwierdzonej wiadomości... Czuję się tak, jakby ktoś zatrzymał bieg mojego życia.
Nie wiem, co robić.
- Postępujesz tak, jak nakazuje uczciwość.
Mary speszyła się. Czy rzeczywiście jest wobec niego uczciwa? Pomyślała o swojej
tajemnicy i ogarnęły ją wyrzuty sumienia. Tom miał prawo wiedzieć, kto naprawdę jest ojcem
Ethana. Ale jak mu o tym powiedzieć, żeby ją dobrze zrozumiał? Prawda z pewnością będzie dla
niego strasznym ciosem. A teraz, kiedy po długiej, niebezpiecznej służbie wraca do rodzinnego
domu, nic nie powinno zakłócać jego spokoju ani niweczyć nadziei na pomyślną przyszłość.
Mary przyrzekła sobie, że powie mu prawdę, gdy tylko otrzyma rozstrzygającą wiadomość o
mężu. Zdobyła się na uśmiech i zmieniła temat.
- Poczęstuję cię herbatą według mojego przepisu.
- Bardzo ją zachwalałaś - powiedział Tom bez entuzjazmu.
- Właściwie już pora na lunch. Dostaniesz kanapkę z pieczonym kurczakiem, a potem herbatę
i placek.
- To lepsze niż hotelowe jedzenie.
Pogoda była piękna, więc zaprowadziła Toma na werandę obrośniętą bluszczem i otoczoną
dorodnymi begoniami, niecierpkami i goździkami. Z wiszących doniczek spływały kaskady
niebieskich i białych petunii. Mary nakryła stół żółtym obrusem i wyciągnęła ulubiony serwis w
biało-niebieski wzorek.
- Nie wiedziałem, że jesteś zamiłowaną ogrodniczką. W nijakim otoczeniu udało ci się
stworzyć naprawdę uroczy zakątek - pochwalił ją Tom.
- Dziękuję. - Mary speszyła się i aby odsunąć niepokojące myśli, jak wyglądałby dom, który
mogliby stworzyć, zapytała: - Jak ci smakuje moja specjalność?
Tom wypił łyk herbaty i skrzywił się.
- Na mój gust trochę za dużo cynamonu, ale wiem, że teraz modne są udziwnione napoje.
- Radzę ci włączyć tę herbatę do waszej oferty, jeśli zamierzacie sprzedawać coś dla
smakoszy.
- Zastanowię się. - Tom lekko wzruszył ramionami. -Ale placek jest pyszny Nie mam
żadnych zastrzeżeń. Gdyby mój ojciec miał dostęp do receptury, mógłby wreszcie zrealizować
swoje marzenie i otworzyć kawiarnię w Millaa Millaa. Na pewno chętnie by cię zatrudnił.
Serwowalibyście turystom naszą herbatę i twoje ciasta.
- Cóż, bardzo by mi to odpowiadało.
- Ojciec od dawna marzy o kawiarni. „U Pirellego", ładnie, prawda?
Tom rozpromienił się. Najwyraźniej był bardzo zadowolony, że wraca do domu. Tymczasem
Mary z tego samego powodu straciła humor. Czy jeszcze kiedyś się zobaczą?
Ciekawe, jak potoczyłyby się ich losy, gdyby się pobrali? Czy po ślubie zamieszkaliby w
majątku Pirellich? Być może otworzyliby kawiarnię, w której Mary serwowałaby gościom
własne wypieki. Kawiarnia w drewnianym, pomalowanym na biało-zielono domku, otoczonym
tonącą w kwiatach werandą...
- Dużo turystów odwiedza wasze strony?
- Sporo. Zwłaszcza latem, kiedy ludzie uciekają przed upałami. A i zimą nie brakuje gości.
Przyjeżdżają grzać się przy kominku.
Mary przestawała myśleć, co by było, gdyby... i była na siebie coraz bardziej zła. Ethan
biegałby z psem wokół domu lub na porośniętym paprociami brzegu rzeki. Znałby swoich
prawdziwych dziadków i prababcię, po której odziedziczył oczy. Na pewno byłby szczęśliwy.
- A jak się czują twoi rodzice? - zapytał Tom.
Pytanie wyrwało Mary z marzeń. Wyprostowała się i wzięła do ręki filiżankę.
- Czują się dobrze, ale... nie są razem.
- Rozwiedli się?
- Tak. Mama zostawiła ojca zaraz po powrocie do Australii.
- Byłaś zaskoczona?
- Owszem. Dopiero później uświadomiłam sobie, że już od jakiegoś czasu zanosiło się na to.
Mama nigdy otwarcie nie mówiła, co myśli, ale wydaje mi się, że nie wybaczyła ojcu jego... -
Urwała przestraszona, bo o mały włos zdradziłaby, jak ojciec zareagował na wiadomość o ciąży.
- Miała dość jego tyranii.
- Gdzie teraz mieszkają?
- Mama wyszła drugi raz za mąż i ma niewielki dom w Adelajdzie. Jest bardzo szczęśliwa.
- A ojciec?
- Po przejściu na emeryturę kupił pole namiotowe w Nowej Południowej Walii.
Podejrzewam, że opracował długi regulamin i rządzi jak udzielny władca.
- A ty zostałaś w Stanach ze względu na męża?
Niezupełnie. Decyzja państwa Cameronów o powrocie do Australii przyśpieszyła tylko
małżeństwo z Edem, ale Mary nie mogła tego powiedzieć. Musiałaby zdradzić, że najpierw
została matką, a dopiero potem żoną. Znowu ogarnęły ją wyrzuty sumienia.
Tom w milczeniu patrzył na niebo, śledząc białą smugę zostawioną na czystym błękicie przez
samolot. Dopiero po dłuższej chwili chrząknął, pochylił się do przodu, oparł łokcie na stole i
powiedział:
- Sytuacja, w której się znaleźliśmy... Wiem, musimy dużo przemyśleć... Zwłaszcza ty. Ethan
i ty należycie do rodziny McBridebw, kochają was. Musisz wziąć pod uwagę Eda, jego syna i
rodziców. -Tak.
- Chciałbym cię jednak prosić, żebyś pamiętała o kilku rzeczach.
Musnął palcami jej policzek.
Jego pieszczota, głos, spojrzenie wywołały w niej szalone bicie serca.
- O czym mam pamiętać? - spytała.
- O tym, że ja żyję i na dobre wycofuję się z walki z terroryzmem. I że cię kocham.
Mary z trudem powstrzymała szloch. Nie, nie wolno jej łzami psuć nastroju chwili.
- Najdroższa. - Tom obszedł stół, pomógł jej wstać, i przytulił ją. - Wiesz, że kiedyś będziesz
wolna?
W milczeniu skinęła głową.
- Wtedy przyjadę po ciebie.
Serce Mary przepełniała miłość, ale brakło jej słów, by odpowiedzieć.
Tom pocałował jej włosy.
- Nie mogę odjechać bez przynajmniej jednego pocałunku - szepnął.
Patrzył na nią z taką czułością, że zaczęła drżeć. Ujął jej twarz w dłonie i pocałował.
Nareszcie!
Pocałunek był taki jak przed laty. Czarowne spotkanie ust, delikatne i czułe, ale mocne i
rozpalające ciało.
Mary poczuła, że należy tylko do Toma. Tak bardzo pragnęła, by ją do siebie zabrał.
Zarzuciła mu ręce na szyję, a w jej sercu ożyły wszystkie dawne uczucia. Znowu nieprzytomnie
kochała, traciła władzę nad swym ciałem, omdlewała w jego ramionach.
Wiedziała, że nigdy go nie zapomni. Był ojcem jej dziecka i mężczyzną jej życia.
Całowali się długo, przez całą cudowną wieczność. Pocałunki zastępowały słowa.
To było ich pożegnanie.
Wreszcie oderwali się od siebie.
- Od pierwszej chwili tylko o tym myślałem - wyznał cichym, namiętnym głosem.
- Ja też.
Pocałował ją w czoło.
- Teraz najrozsądniej będzie, jeśli się pożegnam.
- Nie chcę, żebyś odchodził - szepnęła Mary - ale masz rację, tak będzie najrozsądniej.
- Czy mógłbym skorzystać z twojego telefonu?
- Oczywiście.
Tom zamówił taksówkę.
- Zadzwonię wieczorem.
- Lepiej będzie, jeśli ja to zrobię. Poczekam, aż Ethan uśnie i odezwę się. - Mary uśmiechnęła
się z przymusem. - Musisz wypocząć, czeka cię daleka podróż.
- W Australii jest teraz zima - powiedział Tom bez związku.
- Rodzice ucieszą się, że wracasz.
- Tak, długo nie miałem urlopu.
- Nie masz pojęcia, jak się cieszę, że przyjechałeś dziś do mnie.
- Ja też.
Wkrótce usłyszeli warkot silnika.
- Czyżby taksówka? Tak prędko? - Mary podeszła do okna. - Och! - Speszona zerknęła na
Toma. - To teść przywiózł Ethana.
- Nie zapomnij, że niedługo będziesz moja.
- Kocham cię.
Rozległy się pośpieszne kroki i dzwonek.
- Mamusiu! Przyjechałem!
- Już idę.
Mary otworzyła drzwi i mocno przytuliła syna.
- Dzień dobry - powiedział pan McBride.
- Czy mój urwis był grzeczny?
- Oczywiście. Bardzo miło spędziliśmy czas. - Starszy pan zauważył Toma, lekko uniósł brwi
i dość chłodno powiedział: - Witam pana.
Mary zrozumiała. Teść już wiedział, kto jest prawdziwym ojcem Ethana.
- Wstąpiłem na tylko chwilę. Chciałem się pożegnać -wyjaśnił Tom. - Jutro rano lecę do
Australii.
Pan McBride wyciągnął rękę.
- Żegnam i życzę szczęśliwej podróży - powiedział i z nietypowym dla siebie zimnym
błyskiem w oku dodał: - Dziękuję za przywiezienie zegarka. Ethan doceni jego wartość, gdy
dorośnie.
Nadjechała taksówka. Tom uprzejmie pożegnał się z Mary i wyciągnął rękę do Ethana.
- Pilnuj zamku. Niech rycerze dobrze go strzegą przed nieproszonymi gośćmi.
- Dobrze, wujku. Będę pilnował.
Tom zbiegł po schodach i wsiadł do taksówki.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Tom wybrał numer i uśmiechnięty słuchał sygnału telefonu w rodzinnym domu.
- Dzień dobry, babuniu. Jak się czujesz?
- Toto? Jak się cieszę. Gdzie jesteś?
- W Stanach, w Waszyngtonie. Mam nadzieję, że cię nie obudziłem.
- Ależ skąd. Zawsze wstaję skoro świt. Dobrze o tym wiesz. Ale sprawiłeś mi niespodziankę.
Co za radość, że cię słyszę chociaż z daleka.
- Wkrótce usłyszycie mnie z bliska. Wracam do domu. Za dwa dni będę z wami.
- Za dwa dni? Co za wspaniała wiadomość! Zaraz zawołam ojca. Właśnie wstał i je śniadanie.
- Nie przeszkadzaj mu, wolę porozmawiać z tobą.
- Jak się czujesz? Nie jesteś chory? Dobrze cię tam karmili? Powiedz szczerze.
- Jestem zdrów jak rydz. A w domu wszyscy zdrowi?
- Jakoś się trzymamy. Masz taki radosny głoś. Jesteś chyba bardzo szczęśliwy, prawda?
- Tak, bardzo.
- Czyżbyś był zakochany?
Tom położył się na łóżku i uśmiechnął się.
- Skąd wiesz, czarodziejko?
- Ja wszystko wiem. Potrafię dużo wyczytać z głosu. Opowiedz mi o niej. Jest piękna?
- Oczywiście.
- A gdzie mieszka?
- Tutaj. W Stanach.
- O, to przeszkoda.
- Coś wymyślę, znajdę jakieś rozwiązanie i będzie dobrze. - Tom usiadł i mocniej zacisnął
palce na słuchawce. - Babciu, tobie mogę od razu zdradzić, że widziałem się z Mary. Pamiętasz
ją?
W słuchawce zapadła krótka cisza.
- To ta dziewczyna, która przed laty złamała ci serce? -Tak.
- Och, Toto. Czy to aby dobrze, że znowu się spotkaliście?
- Dobrze, babciu. Jestem pewien.
- Czy ona przyjedzie z tobą?
- Na razie nie. Opowiem ci wszystko, jak wrócę. Babuniu, nie martw się o mnie, bo wszystko
będzie dobrze. Zobaczysz.
- Nie mam wyjścia, muszę ci wierzyć. Przyjeżdżaj jak najprędzej. Chcę cię zobaczyć i
przekonać się na własne oczy, czy ta Mary rzeczywiście cię uszczęśliwiła.
- Już niedługo zobaczysz. Czekajcie na mnie we wtorek. .. nie, w środę. Prędzej nie dojadę.
Ciao.
- Szczęśliwej podróży, chłopcze. Ciao.
Tom tłumaczył sobie, że nie wypada, aby trzydziestoletni mężczyzna ulegał takiemu
podnieceniu po zwykłym pocałunku. Dziwił się, że wystarczył jeden pocałunek Mary, by
zapomniał o innych kobietach. Od pierwszego dotknięcia drżących ust zatracił się w delikatnym,
niezapomnianym smaku ukochanej.
Uległ tajemnej magii, której moc podziałała na niego tak samo jak w młodości. Ledwo objął
Mary, poczuł się jak nowo narodzony. Znowu uwierzył w miłość. Tak, prawdziwa miłość
istniała. Była potężną siłą, nadawała życiu sens.
Nic nie mąciło jego szczęścia, nawet fakt, że Mary była żoną przyjaciela.
Nie miał wyrzutów, że ją pocałował. Nie zrobił niczego, czego należałoby się wstydzić.
Niczego niewłaściwego. Co innego, gdyby Ed miał się o tym dowiedzieć. Wtedy opanowałby
się, choć pewnie bardzo by cierpiał. Nie zaprosiłby Mary na kolację, nie pojechałby do niej
następnego dnia. Ale on był przekonany, że Ed nic już nie czuje i nikt nie może go zranić.
Teraz liczyło się tylko jedno. Znów spotkał swoją Mary i wreszcie poznał prawdę. Odkąd
dowiedział się, co wydarzyło się tamtego wieczora, gdy planowali ucieczkę, uwierzył na nowo,
że oboje zasługują na szczęście i w końcu będą razem.
Zjadł kolację w bistro i prędko wrócił do hotelu. Wesoło pogwizdując, umył się i przebrał.
Uznał, że jeszcze za wcześnie na telefon od Mary, więc z piwem w jednej ręce, a pilotem w
drugiej usiadł w fotelu i zaczął przeskakiwać z kanału na kanał. Pomijał serwisy informacyjne i
bardziej ponure programy, szukał czegoś lekkiego i wesołego. Wreszcie trafił na jakiś program
rozrywkowy.
Mary nie dzwoniła, lecz on był spokojny. Myślał o niej, marzył... Oczami wyobraźni widział
ją, jak krząta się po kuchni, kładzie Ethana do łóżka, czyta mu na dobranoc. Niemal słyszał jej
melodyjny głos z amerykańsko-australijskim akcentem.
Około dziesiątej zaczął się niepokoić. Wyłączył telewizor, podszedł do okna i popatrzył na
miasto. Letni zmierzch ustąpił miejsca czarnej nocy i przed hotelem rozlało się morze świateł.
Tom pomyślał, że gdzieś daleko w tym morzu jest jego ukochana. Zaczął nerwowo chodzić
po pokoju. Wreszcie nie wytrzymał i podniósł słuchawkę.
- Słucham - usłyszał zmieniony głos Mary.
- Czy Ethan już śpi?
- Jeszcze nie.
Słowa Mary zabrzmiały jak szloch.
- Co się stało?
-Miałam telefon... Coś nieprawdopodobnego... Nie uwierzysz...
- W co?
- Ed żyje.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
- Cooo?
- Ed się odnalazł. Jest ciężko chory, jutro przywożą go do tutejszego szpitala.
Tom się ucieszył. Naprawdę się ucieszył. A jednocześnie ogarnęło go przerażenie i wielkie
rozczarowanie.
- To fantastyczna wiadomość... niesamowita...
- Sama nie mogę uwierzyć.
- Powiedziano ci, w jakim Ed jest stanie?
- Niestety w bardzo złym. Boję się, że jego życie wisi na włosku. Nie znam szczegółów, ale z
pewnością czeka go długi pobyt w szpitalu.
Tom poczuł na czole krople potu.
- Zadzwoniłam do teściów. Już jadą do Waszyngtonu.
- Przenocują u ciebie?
- Proponowałam im, ale dowiedzieli się, że przy szpitalu jest hotel dla rodzin pacjentów. Są
tacy szczęśliwi.
- Wyobrażam sobie. - Tom wstydził się sam przed sobą, ale ogarniał go coraz większy
niepokój. - A ty?
- Zostanę na noc w domu. Mam blisko do szpitala.
- Pytałem, jak się czujesz.
- Nie wiem. Chyba jestem w szoku.
- Uważaj na siebie. A jak Ethan?
- Jest bardzo przejęty. - Mary głośno westchnęła. - Starałam się oględnie uprzedzić go, że Ed
jest bardzo chory.
- Mogę coś dla ciebie zrobić, jakoś ci pomóc?
- Chyba nie.
W słuchawce rozległ się tłumiony szloch.
- Mary! Słyszysz mnie?
Nie odpowiedziała, tylko coraz rozpaczliwiej płakała. Tom poczuł pieczenie pod powiekami.
- Opanuj się. Zaraz u ciebie będę. Słyszysz? Mary mruknęła coś niezrozumiale i rozłączyła
się. Tom odłożył słuchawkę i ukrył twarz w dłoniach. Znowu straci Mary! Ten sam scenariusz
co przed laty, upojenie miłością, a potem nic, pustka. Utrata Mary wydawała mu się gorsza od
śmierci.
- Co komu po moim życiu? Czemu ta przeklęta lina nie zerwała się pode mną? - szeptał
zrozpaczony. - Mój upadek nie spowodowałby żadnych komplikacji. Cały i zdrowy Ed wróciłby
do żony i syna, a Mary i mnie los oszczędziłby ponownego rozstania.
Wyrzucał sobie, że z taką pewnością mówił o śmierci przyjaciela. Tylko pogorszył sytuację.
Był jednak przekonany, że Ed nie przeżył upadku. Wszystkich wprowadził w błąd, na czele z
sobą. Zapomniał, że czasem w życiu zdarzają się cuda. Ale dlaczego cudowne ocalenie musiało
przytrafić się właśnie Edowi McBridebwi?
Jechał do wdowy po przyjacielu, a spotkał dawną miłość. Otworzył przed Mary serce, poczuł,
że ma do niej prawo. Zburzył nie tylko swój spokój. Jej także.
Skoro Ed żyje, Mary cofnie daną mu rano obietnicę i jako wierna żona pozostanie przy mężu.
Nie był pewien, czy starczy mu sił, by uznać słuszność jej decyzji.
Musi coś zrobić. Podniósł się gwałtownie i zamówił taksówkę.
Kwadrans później jechał w stronę Arlingtonu.
Nie zdziwił się, widząc, że wszystkie okna na parterze są oświetlone. Zapukał do drzwi.
Otworzyła mu zapłakana Mary. Z trudem opanował pragnienie, by ją przytulić.
- Dzwonili jeszcze raz? Dowiedziałaś się czegoś więcej? -Nie.
- Chyba nie masz mi za złe, że przyjechałem? - Nie zareagowała, więc dodał pośpiesznie: -
Wystraszyłem się, gdy wybuchłaś płaczem i bez słowa odłożyłaś słuchawkę. Musiałem
sprawdzić, czy wszystko w porządku.
- Dziękuję.
Bacznie ją obserwował. Na pewno cieszyła się z powrotu Eda. Płacz to naturalna reakcja.
Rozładowuje napięcie nagromadzone w ciągu dni wypełnionych niepewnością.
Zaciśnięte usta Mary utwierdziły go w przekonaniu, że od niej niczego się nie dowie.
- Wejdź - usłyszał jej cichy głos.
Weszli do małego pokoju za kuchnią. Ethan, zarumieniony po kąpieli i ubrany w piżamkę,
oglądał film rysunkowy. Spojrzał na Toma ufnie, jak na dobrego znajomego.
- Wujku, wiesz o tatusiu?
- Tak. To fantastyczna wiadomość.
- Usiądź. - Mary wskazała kanapę. - Czego się napijesz? Wolisz kawę czy herbatę? Mam też
wino i whisky.
- Nie chce mi się pić, ale dotrzymam ci towarzystwa.
- Mnie dobrze zrobi lampka wina.
- Wobec tego też poproszę wino. Pozwól, że przyniosę. W każdej kuchni czuję się jak u
siebie.
- Nie, zostań.
Mary była zadowolona, że może wyjść i choć na chwilę ukryć się przed jego badawczym
wzrokiem.
Tom wymownie spojrzał na zegarek, a potem na Ethana.
- Często oglądasz telewizję o tej porze?
- Nie. Mamusia kazała mi iść do łóżka, ale wcale nie chce mi się spać.
- Mimo że jest późno? -Tak.
- Myślałem, że syn komandosa chce być duży i silny.
- Chcę, bo ja też będę komandosem. - Ethan skrzywił się. - Ale to nie znaczy, że muszę
wcześnie chodzić spać.
- Właśnie że znaczy.
- Dlaczego?
- Nie wiesz?
- Czego?
- Nie wierzę, że o tym nie słyszałeś. Chłopiec był coraz bardziej zaintrygowany.
- Czego nie wiem?
Tom zmarszczył brwi, jakby się zastanawiał.
- To bardzo poważna sprawa.
- Jaka? Wujku, powiedz.
- Sądziłem, że wszyscy inteligentni chłopcy wiedzą, że najszybciej rośnie się w nocy, w
czasie snu.
- Naprawdę?
- Oczywiście. To zostało dowiedzione naukowo. Jeśli będziesz chodził późno spać, zostaniesz
mały, taki jak teraz.
- Nie urosnę?
- Ani trochę.
Ethan podejrzliwie zmrużył oczy.
- Gdyby tak było, jak mówisz, mamusia dawno by mi powiedziała.
- Może mamusia nie wie. To męska tajemnica, a mamusia jest kobietą.
Ta argumentacja trafiła chłopcu do przekonania.
- Dowiedziałeś się o tym w wojsku?
- Tak. - Tom wstał i wyprostował się, prężąc muskuły. - No więc co robi przyszły komandos:
idzie spać czy dalej ogląda telewizję?
Chłopiec patrzył na niego wielkimi oczami, jakby Tom nagle stał się olbrzymem.
- Idę spać.
- Jeżeli dziś postarasz się prędko zasnąć, jutro uda ci się jeszcze szybciej.
- Jutro przyjedzie tatuś.
- Wiem.
Weszła Mary z butelką wina i kieliszkami.
- O czym rozmawialiście? - spytała podejrzliwie.
- Idę spać - oznajmił Ethan.
- Naprawdę?
- Wujek zdradził mi tajemnicę. Mary pobladła.
- Jaką? - spytała z niepokojem w głosie.
- Wyjaśniłem Ethanowi, że jeśli chłopcy chcą wyrosnąć na dużych i silnych mężczyzn, muszą
wcześnie chodzić spać - z powagą odparł Tom.
- Aha... to dobrze. - Mary odetchnęła z ulgą. - Synku, zaraz pójdziemy, tylko naleję wujkowi
wina.
Mały spojrzał na Toma.
- Chcesz zobaczyć mój pokój? Postawiłem zamek między biurkiem a łóżkiem.
- Chętnie, jeśli mamusia pozwoli. - Tom zerknął na Mary. - Nie masz nic przeciwko temu?
- Dobrze - zgodziła się po chwili wahania. - Synku, daj buzi na dobranoc.
Ethan pocałował matkę, wziął Toma za rękę i bez marudzenia wyszedł z pokoju.
- Na półpiętrze, po prawej stronie, jest kontakt - zawołała za nimi Mary.
Postawiła tacę na stoliku i czym prędzej usiadła. Nogi miała jak z waty.
Za dużo przeżyć jak na jeden dzień. Silne wzruszenia bardzo ją wyczerpały. Najpierw
wyznanie Toma, potem niewiarygodna, zaskakująca informacja o mężu, a na końcu słowa
Ethana o tajemnicy. Wystraszyła się, że Tom zna jej sekret.
- Boże, Boże! - szepnęła. - Nie mam siły. Dłużej tego nie wytrzymam.
Drżącą ręką nalała sobie wina. Jeszcze nie oswoiła się z myślą, że Ed wraca. W pierwszej
chwili nie uwierzyła, sądziła, że ktoś okrutnie z niej drwi.
Powoli zaczynała godzić się z tym, że Ed nie żyje. Nieśmiało myślała o przyszłości z Tomem.
Popołudnie spędzone z nim dało jej złudzenie szczęścia, a gdy otrzymała wiadomość o powrocie
Eda, wystraszyła się, że już nigdy nie zobaczy Toma.
Natychmiast ogarnęły ją wyrzuty sumienia. To grzech myśleć o sobie, gdy Ed tyle przeszedł,
tyle wycierpiał. Ani przez moment nie wątpiła, że zostanie z nim i zrobi wszystko, co w jej
mocy, żeby wyzdrowiał.
Lecz Tom...? Ile czasu upłynie, zanim pogodzi się z powtórnym rozstaniem? Czy w ogóle się
pogodzi?
Była wdzięczna Tomowi, że zajął się Ethanem i zaprowadził chłopca do łóżka.
Miała w głowie zamęt. Bała się, że jeśli nie przerwie gonitwy myśli, oszaleje.
Wypiła łyk wina, skuliła się na kanapie i zamknęła oczy. Pierwszy raz w życiu czuła się
zupełnie wyczerpana. Miała za sobą nieprzespaną noc i dzień pełen niespodzianek. Wypłakała
wszystkie łzy i była u kresu wytrzymałości.
Tom wszedł do pokoju i od razu zorientował się, że Mary mocno śpi. Zachwycony patrzył na
jej długie blond włosy. Mary nawet nie drgnęła, gdy ostrożnie wyjmował kieliszek z jej palców.
Wyniósł butelkę do kuchni i poszedł na piętro do sypialni po koc i poduszkę.
Uchylił drzwi do jakiegoś pokoju i przystanął na progu.
Gabinet Mary. Rzędy książek na półkach z jasnego drewna, na korkowej tablicy przypięte
notatki, wycinki z czasopism, fotografie. Biurko, na nim kwiaty w wazonie i kamienie służące za
przyciski do kartek.
Na monitorze włączonego komputera widok z australijskiego lasu tropikalnego: wysokie
drzewa, palmy i paprocie, kamienny most nad rzeką, omszałe głazy na brzegu.
Tom spojrzał uważniej i kamienny most wydał mu się znajomy. Tak! Przecież to stary most
nad Crystal Creek w północnym Queenslandzie.
Czuł, że jego serce bije jak oszalałe.
Przypomniał sobie pewną wrześniową sobotę. Podjechali motorem do podnóża Mount Spec, a
dalej poszli pieszo. Za mostem i łąką zaczynał się kręty szlak prowadzący na sam szczyt góry.
Tam zjedli lunch.
W drodze powrotnej, właśnie na tym moście, podjęli decyzję o ślubie. Tam omówili
szczegóły ucieczki.
Mary pamiętała!
Przez tyle lat, już jako żona i matka, przechowywała tamto wspomnienie.
Tom miał wrażenie, że jego serce rozpada się na kawałki, więc czym prędzej wyszedł.
Sypialnia była za gabinetem. W ładnym, dużym pokoju panował idealny porządek. Na łóżku
leżała kolorowa narzuta, na podłodze biały dywan, w oknie wisiały białe zasłony, a toaletkę
zdobiły róże w niebieskim wazonie.
Tom poczuł ukłucie zazdrości i ogromnym wysiłkiem woli odsunął obraz Mary i jej męża.
Wyjął z szafy koc i poduszkę w białej poszewce z koronką i czym prędzej wyszedł.
Ułożył Mary wygodniej i okrył ją kocem. Z żalem pomyślał, że niewiele godzin wcześniej
trzymał ją w ramionach i całował koralowe usta. Teraz utracił ją po raz drugi.
Niesprawiedliwość losu zdawała się nie do zniesienia. Gdyby mógł objąć Mary, przytulić...
Kochałby ją tak czule i delikatnie, że Pan Bóg uśmiechnąłby się do nich.
Człowieku, opamiętaj się! Od kiedy Bóg pochwala cudzołóstwo?
Tom opanował się. Zostawił zapaloną lampkę, zgasił pozostałe światła i bawialnią pogrążyła
się w ciemności.
Mrok wkradł się do duszy Toma.
Zadzwonił po taksówkę, wyszedł na werandę i zamknął za sobą drzwi.
Mary zadzwoniła wczesnym rankiem.
- Dzień dobry. Chciałabym ci podziękować za wczorajszy wieczór.
- Nie ma za co.
- Przepraszam, że zasnęłam.
- Byłaś wyczerpana.
- Dziękuję, że zająłeś się Ethanem, no i zatroszczyłeś się o mnie.
- Dobrze spałaś?
- Tak. Jak suseł. - Po krótkim milczeniu dodała: - Bałam się, że cię nie zastanę. O której masz
samolot?
- Zrezygnowałem z wyjazdu.
- Szkoda - powiedziała Mary jakby z ociąganiem. - Tak się cieszyłeś, że wracasz do domu.
- Ed jest moim przyjacielem. Nie mógłbym wyjechać, nie odwiedziwszy go.
-No tak...
- Dowiedziałaś się może czegoś więcej? W jakim on jest stanie?
- Wiem tylko tyle, że leczono go w szpitalu polowym, a przed podróżą dostał dużą dawkę
środków przeciwbólowych. Nie wiem, czy pozwolą mi go natychmiast zobaczyć, ale oczywiście
chcę być na miejscu.
Tom wyobraził sobie, jak Mary spieszy do chorego męża. Wypił łyk zimnej kawy i odstawił
filiżankę.
- A ty jak się czujesz?
- Dobrze. Sen zawsze stawia człowieka na nogi.
Tom skrzywił się i westchnął. A jakiej oczekiwał odpowiedzi? Miała mu wyznać, że jest
zrozpaczona, bo nie może z nim być?
- Przepraszam, muszę kończyć, mam jeszcze sporo rzeczy do zrobienia.
- Zabierzesz Ethana do szpitala czy poślesz go do szkoły?
- Nieopatrznie powiedziałam, że może zostać w domu, bo to bardzo ważny dzień, ale myślę,
że zrobiłam błąd. Nie powinnam brać go z sobą dzisiaj. Szpital na każdego działa
przygnębiająco. Lepiej byłoby poczekać... powinnam najpierw sama zobaczyć się z Edem.
- Tak byłoby lepiej. Poza tym może trzeba będzie długo czekać, a to nie dla dziecka.
- No właśnie.
- Masz z kim go zostawić?
- Zadzwonię do znajomej.
- Jeśli chcesz, ja się nim zajmę. Usłyszał cichy okrzyk zdumienia.
- Dziękuję, ale nie mogę cię wykorzystywać i... angażować do roli niańki. Już i tak dużo dla
nas zrobiłeś.
Tom rozumiał. Sam był zdziwiony swoją propozycją. Ale skoro już zaczął, wypadało
doprowadzić sprawę do końca.
- Lubię być użyteczny. Ethan jest uroczym, inteligentnym dzieckiem. Zaczynamy się
rozumieć.
Mary milczała tak długo, że aż się zaniepokoił.
- Jesteś tam?
- Tak. Sądzisz, że to rozsądne?
- A co w tym nierozsądnego?
- Ethan bywa nieposłuszny.
- Kobieto, zapominasz, że miałem do czynienia z terrorystami. Miejże do mnie choć odrobinę
zaufania.
- Hm... no cóż, nie bardzo wiem, do kogo mogłabym się tak niespodziewanie zwrócić,
zwłaszcza w poniedziałek, więc...
- Załatwione. Zabawię się w niańkę i potrenuję na Ethanie. To mi się przyda, jak wrócę do
domu. Mam na myśli dzieci mojego brata.
- Bardzo ci dziękuję.
- Drobiazg. Niedługo u ciebie będę.
Mary zajechała przed szpital za kwadrans dziesiąta. Na dworze było ciepło, ale w
klimatyzowanym budynku panował nieprzyjemny chłód. Zrobiło się jej zimno.
Teściowie powitali ją ze łzami w oczach.
Po pewnym czasie podszedł do nich łysawy mężczyzna ze stetoskopem.
- Przepraszam, czy pani McBride?
Obie kobiety wstały i powiedziały jednocześnie:
- To ja.
Lekarz spojrzał na Mary.
- Pani jest żoną kapitana McBridea?
- Tak. A to rodzice męża.
Pani McBride złożyła ręce jak do modlitwy i popatrzyła na lekarza błagalnie.
- Jak on się czuje?
- Jeszcze nie przeprowadziliśmy wszystkich niezbędnych badań - odparł wymijająco lekarz.
- Ale wyzdrowieje, prawda? - zapytała Mary z nadzieją.
- Pani mąż jest niebywale wytrzymały - odparł lekarz i z bladym uśmiechem zwrócił się do
państwa McBridebw: - Państwa syn ma bardzo mocną konstrukcję psychofizyczną. Przetrwał
niewiarygodnie ciężką próbę.
- Czy ma jakieś złamania? - spytała Mary.
- Oczywiście. Nic dziwnego, przecież spadł z dużej wysokości. Niestety doznał też obrażeń
wewnętrznych, a do tego zapadł na jakąś nieznaną chorobę tropikalną. Cóż, wystąpiło groźne
zakażenie, w końcu tyle czasu przebywał w dżungli. Właśnie to zakażenie niepokoi mnie
najbardziej.
- Kiedy będziecie mieli pewność, że całkowicie wróci do zdrowia?
Lekarz zawahał się, więc Mary zapytała:
- Możemy go zobaczyć?
- Tak, możecie państwo do niego pójść, ale na krótko.
- Dziękuję.
- Proszę za dużo nie oczekiwać. Muszą państwo pamiętać, że chory jest bardzo osłabiony.
-Tak.
- Panie doktorze, co tak naprawdę przydarzyło się naszemu synowi? - odezwał się pan
McBride.
- Niestety nie znam całej historii. Moim obowiązkiem jest ordynować chorym odpowiednie
leczenie. Szczegółów dowiedzą się państwo od dowódcy. Państwa syn miał szczęście, że
znaleźli go miejscowi ludzie, a nie terroryści. Naszym zadaniem jest wyciągnięcie go z
krytycznego stanu.
- Z krytycznego stanu? - powtórzyła wystraszona pani McBride. - Ale on wyzdrowieje,
prawda?
- Cholera! - zdenerwował się jej mąż. - Biedak tyle wycierpiał, tak długo wytrzymał w
dżungli... Niemożliwe, żeby w szpitalu nie wylizał się z ran. Panie doktorze, niech pan da nam
choć trochę nadziei.
- Państwa syn znajduje się pod fachową opieką, zapewniam państwa. Ale niestety, jest
poważnie chory.
- No tak... rozumiem... - spokojniej powiedział pan McBride. - Dziękuję panu za wszystko.
Przed wejściem do sali, w której leżał Ed, Mary poczuła się całkiem odrętwiała. Widok męża
przeraził ją. Ed był wychudzony, miał zgolone włosy, pożółkłą skórę. Leżał otoczony
skomplikowaną aparaturą, podłączony do kroplówek. Przy łóżku stała pielęgniarka.
- O mój Boże - wyrwało się pani McBride.
Mary obejrzała się i zobaczyła, że teściowa płacze na piersi męża.
- Cicho, cicho - uspokajał żonę. - Już dobrze, moja droga. Uspokój się. Ze względu na Eda.
Serce Mary wyrywało się z piersi jak ptak z klatki, ale podeszła do łóżka, usiadła na krześle i
zamknęła rękę męża w swojej dłoni.
Ed otworzył oczy i uśmiechnął się leciutko.
- Mary...
- Witaj, mój dzielny komandosie - szepnęła. - Jak się masz? - Pochyliła się i delikatnie
pocałowała suchą, chłodną skórę.
- Uparłem się, że muszę do was wrócić.
Mary z trudem zdusiła płacz. Ed zawsze był dzielny, ale widziała, z jakim wysiłkiem mówi.
Dawniej ciepły, promienny uśmiech rozświetlał jego twarz i sprawiał, że wszyscy wokół też
się uśmiechali. Teraz Ed był bardzo wyczerpany. Jego dłoń była przerażająco chuda i krucha.
- Kto tu jest jeszcze? - zapytał szeptem.
- My, kochanie. - Matka podeszła i ostrożnie pocałowała syna. - Jak się czujesz?
- Dobrze. Cieszę się, że was widzę. Starsza pani zaszlochała.
- Uspokój się - powiedział jej mąż.
- Tak - rzekł Ed nieco głośniej. - Nie chcę, żeby użalano się nade mną, robiono wokół mnie
szum.
Pan McBride lekko uścisnął dłoń syna.
- Nie masz pojęcia, jaki jestem szczęśliwy, że wróciłeś. - I jakby po namyśle dodał: - Tom
Pirelli twierdził, że nie przeżyłeś upadku.
Ed uśmiechnął się blado.
- Nie dziwię się. Sam myślałem, że umarłem. - Zamknął oczy, ale po chwili otworzył je
znowu. - Gdzie on jest? Przywiózł zegarek?
- Tak - odparła Mary.
- Wiedziałem, że mogę na niego liczyć. - Ed zmarszczył brwi. - A Ethan?
- Został w domu. Jutro go przywiozę.
- Muszę go zobaczyć. Jak się sprawuje generał?
- Bardzo dobrze. Tęskni za tobą.
Ed zamknął oczy i długo ich nie otwierał. Zaniepokojona Mary spojrzała na pielęgniarkę.
- Czy on zasłabł?
- Proszę się nie niepokoić, nic złego się nie dzieje - odparła pielęgniarka. - Ale teraz pacjent
musi odpocząć.
Mary wracała ze szpitala wyczerpana, z bólem głowy. Marzyła o ciepłej kąpieli i
odpoczynku. Postanowiła nic nie gotować, tylko zamówić pizzę.
Ledwo wysiadła z samochodu, usłyszała przeraźliwy odgłos wiertarki. Co się dzieje?
Tom miał zaopiekować się Ethanem, a to przecież ciche zajęcie. Wystarczy dać dziecku coś
do jedzenia i picia, poczytać, zagrać w domino.
Zaniepokojona weszła do domu.
Dochodzący z piętra hałas boleśnie wwiercał się w mózg i był tak głośny, że nikt nie usłyszał
powitania.
Mary położyła torebkę na stoliku i rozdrażniona poszła na górę. Na podłodze koło łazienki
zobaczyła rozłożoną gazetę, a na niej mnóstwo wiórów, tubkę kleju do drewna i cały zestaw
śrubokrętów.
Z łazienki wyjrzał Ethan.
- O, mamusia!
- Co wy tu wyprawiacie? - zapytała ostro.
- Pracujemy. - Chłopiec wyciągnął rękę ze śrubkami. - Podaję śruby wujkowi.
Tom wysunął głowę i uśmiechnął się.
- Witam panią domu.
Był bez koszuli. Mary nie mogła oderwać wzroku od jego nagiego torsu. Teraz Tom był dużo
szerszy w ramionach, bardziej muskularny niż wtedy, kiedy tak dobrze znała jego ciało.
Ten widok rozdrażnił ją jeszcze bardziej niż hałas.
- Nie rozumiem Australijczyków - zawołała. - Czy zawsze paradujecie półnago i prężycie
muskuły?
Tom patrzył na nią zdziwiony.
- Nie chciałem zabrudzić koszuli.
- Pamiętaj, że jesteś w Stanach. Tutaj obowiązują inne normy dotyczące stroju - oświadczyła i
wyciągając palec wskazujący w stronę łazienki, spytała: - Można wiedzieć, co wyczyniasz w
mojej łazience?
- Drzwi się nie domykały. Chciałem je naprawić - odparł spokojnie Tom.
Już otworzyła usta, by wygłosić jakąś ironiczną uwagę, ale nic nie powiedziała. Przecież nie
wypada złościć się na człowieka, który wyświadcza jej przysługę. A zepsute drzwi od dawna ją
irytowały.
- Myślałem, że skończę przed twoim powrotem - tłumaczył się Tom.
Mary westchnęła.
- Wróciłam wcześniej. Ed jest bardzo osłabiony, nie wolno go męczyć.
- Dowiedziałaś się od lekarzy czegoś bliższego?
- Nie. Powiedziano nam tylko tyle, ile przekazałam ci przez telefon. Lekarze obawiają się, że
wirus, którym Ed zaraził się w dżungli, poczynił w jego organizmie nieodwracalne zmiany.
Najbardziej martwią się o nerki.
- Będą potrzebne dializy?
- Prawdopodobnie.
Mary znowu westchnęła i oczami dała znak, że nie chce nic więcej mówić przy dziecku.
- Głowa do góry - powiedział Tom łagodnie. - Ed to twarda sztuka.
- Wiem.
Tom wrócił do przerwanego zajęcia i wtedy zobaczyła na jego plecach bliznę.
- Och, co to? - zawołała.
- Muszę umocować zawiasy.
- Pytam o bliznę.
- Pamiątka z Afganistanu, sprzed kilku lat.
Mary ogarnęły wyrzuty sumienia. Uświadomiła sobie, że nie ma prawa tak żywo interesować
się ciałem Toma. Tom wskazał gazetę na podłodze.
- Przepraszam za bałagan. Zaraz skończę i posprzątam. Kilka śrub było do niczego, więc je
wymieniłem. - Spojrzał na Ethana. - Poproszę śrubkę.
- Tak jest, szefie. - Chłopiec uśmiechnął się do matki. - Jestem czeladnikiem.
Mary pieszczotliwym ruchem zmierzwiła włosy syna.
- Widzę, że pracowicie spędziłeś czas.
Ethanowi rozbłysły oczy, a Mary poczuła pod powiekami niepokojące swędzenie. Szybko
przeniosła wzrok na rozłożone na podłodze narzędzia.
- Skąd się tyle tego nazbierało?
- Trochę znaleźliśmy w garażu, a resztę kupiliśmy - odparł Tom.
- Jesteś najbardziej przedsiębiorczą niańką, jaką znam. Wypada, żebym i ja zrobiła coś
pożytecznego. Nie bardzo chce mi się pichcić, ale zamówię pizzę.
- Kolacja już prawie gotowa.
- Chyba się przesłyszałam.
- Nie. - Tom wzruszył ramionami. - Nic specjalnego, ale wystarczy podgrzać.
Mary bezsilnie oparła się o ścianę.
-Tom... ty... ja... - Przyłożyła dłonie do pulsujących skroni. - Po prostu brak mi słów...
Dziękuję.
Tom, jakby zawstydzony, znów zajął się przykręcaniem zawiasów.
- Pójdę sprawdzić pocztę - rzekła Mary. - A jak skończysz, chętnie się wykąpię.
- Niedługo zwolnię łazienkę.
Tom dotrzymał słowa. Mary wykąpała się i przebrała w luźne spodnie i bluzkę. Po wyjściu z
łazienki poczuła dolatujący z kuchni aromatyczny zapach przypraw.
- Co tak ładnie pachnie?
- Ty - odparł uśmiechnięty Tom. - Przyznaj się, co wsypałaś do wanny?
- To moja tajemnica. - Mary zajrzała do garnka. - Zrobiłeś coś według przepisu babci?
- Tylko marna imitacja oryginału. - Tom zwiększył płomień i odłożył drewnianą łyżkę. -
Zaraz się zagotuje.
- Apetycznie wygląda. Jeszcze raz dziękuję.
Sprzed domu dobiegły do nich odgłosy odbijanej piłki.
- No proszę, Ethan poszedł grać.
- Ma dużo energii.
- Odpowiada mu twoje towarzystwo. - Mary zamilkła na moment, po czym powiedziała
stroskanym głosem: - Boję się jutrzejszej wizyty w szpitalu. Nie wiem, jak przygotować Ethana
na to, co zobaczy. Ed jest bardzo zmieniony.
- Pozwoliłem sobie porozmawiać z nim na ten temat - spokojnie rzekł Tom.
- Och! Co mu powiedziałeś?
- Uprzedziłem, że z powodu leków Ed jest bardzo słaby i dużo śpi. I że wokół niego jest
mnóstwo urządzeń i aparatów, jak w statku kosmicznym.
- Mam nadzieję, że ten widok nie przerazi Ethana.
- Wizyta powinna być krótka.
- Ed chce zobaczyć się również z tobą. Kiedy pojedziesz do szpitala?
- Jutro, jeśli można.
Mary skinęła głową. Rozmawiali, jakby wspólna przeszłość nie istniała, jakby Tom był
jedynie przyjacielem Eda, a ona poznała go zaledwie przed kilkoma dniami.
- Na pewno twoja obecność podniesie go na duchu.
- Czeka go jutro ciężki dzień. Najpierw odwiedziny syna, potem moja wizyta... Jak chcesz, po
wyjściu ze szpitala zawiozę Ethana do szkoły albo do domu.
- Nie mogę cię wykorzystywać.
Tom uniósł rękę jak policjant zatrzymujący ruch.
- Ed jest dla mnie kimś więcej niż kolegą z wojska, od samego początku byliśmy sobie bardzo
bliscy. Pozwól mi choć tyle dla niego zrobić. Poza tym to rozsądne wyjście, bo i tak tu zostaję.
Będziesz mogła spokojnie czuwać przy mężu.
- To bardzo wspaniałomyślnie z twojej strony, ale... Nagle Mary poczuła, jak przygniata ją
zatajona prawda.
Czy ma prawo nadal ją ukrywać?
Myślała o tym, co Tom utracił i zbierało się jej na płacz. Sama nie wyobrażała sobie życia bez
Ethana.
- Daj spokój. Zostanę tu jeszcze tylko przez parę dni, więc wykorzystuj mnie bez skrupułów,
póki można.
- Wychodzi na to, że stale muszę ci dziękować. Naprawdę jestem ogromnie wdzięczna.
- Drobiazg. No, czas na mnie.
- Nie zostaniesz na kolacji?
- Zjem coś w hotelu.
- Ale tak się napracowałeś.
Obejrzała się, ale uśmiech zamarł jej na ustach, gdy zobaczyła, jakim wzrokiem Tom na nią
patrzy. W jego oczach ujrzała ból i tęsknotę.
- To kiepski pomysł - mruknął.
Mary spuściła oczy. Zrozumiała, dlaczego chciał odejść. Oboje zdawali sobie sprawę, że
wspólne spędzanie czasu jest ryzykowne. Oboje myśleli o pożegnalnym pocałunku.
Dzień wcześniej los podarował im kilka szczęśliwych chwil. Po latach znowu wyznali sobie
miłość. A teraz ten sam los kazał im się rozstać. Na zawsze.
- Mam wrażenie, że los okrutnie z nas drwi - powiedziała ledwo dosłyszalnie.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Jej serce biło jak szalone.
Tom stał oparty o szafkę i bezwiednie przekładał kluczyki z ręki do ręki.
- A jednak nie możemy zrzucać winy wyłącznie na los - powiedział po namyśle. - Nie
byliśmy bezradnymi ofiarami, niemającymi wpływu na to, co się z nami dzieje.
- Czyżby? Czasami odnoszę wrażenie, że przez całe życie byłam przerzucana... jak piłka...
ciągle w inną stronę. Miałam znikome możliwości kształtowania swojego losu.
Tom włożył kluczyki do kieszeni.
- A moim zdaniem istniało inne wyjście.
- Co masz na myśli?
- Choćby twoje decyzje. Zawsze miałaś wybór. Wtedy, kiedy zdecydowałaś się uwierzyć ojcu
i wtedy, kiedy postanowiłaś poślubić Eda.
Jego słowa ubodły ją do żywego.
- W takim razie mogę powiedzieć, że ty też mogłeś zmienić nasz los. Gdybyś nie zrezygnował
z prób skontaktowania się ze mną...
- Masz prawo.
- O Boże! Przepraszam. Niepotrzebnie zaczęłam tę głupią rozmowę. Jeśli ktoś padł tu ofiarą,
to biedny Ed.
Jej usta zadrżały. Szybko zakryła je dłonią.
Tom stał nieporuszony, ale widziała, że jest bardzo spięty. Westchnęła i odwróciła wzrok.
- Mam nadzieję, że wybaczysz mi to, co powiem, ale chcę... żebyś wiedział... że gdybym była
wolna... - Mary otarła rękawem piekące oczy. - Wczoraj mieliśmy wybór i... wstyd się przyznać,
ale... żałuję, że skończyło się na pocałunku. - Spojrzała na Toma i drżącym głosem zapytała: -
Czy naprawdę jestem wstrętną egoistką?
Tom błyskawicznie znalazł się przy niej.
- Nie masz monopolu na egoizm. Zapewniam cię. Ja myślę tylko o tym, jak bardzo cię
pragnę. I męką jest dla mnie świadomość, że znowu cię tracę. Ale to byłby błąd, gdybyśmy...
Pomyśl, jak okropnie czulibyśmy się potem, kiedy okazało się, że Ed jednak żyje.
- Wiem - szepnęła Mary i położyła głowę na ramieniu Toma. - Sama już nie wiem, co jest
dobre, a co złe. Wydaje mi się, że wszystko straciło sens. Nie chcę złamać przysięgi, nie mogę
sprzeniewierzyć się mężowi, a jednocześnie serce mi mówi, że uczucie do ciebie nie jest czymś
złym.
Tom jęknął głucho i przytulił ją mocniej.
- Beznadziejnie zawikłana sprawa. Jedyne co dobre, to fakt, że jesteśmy wobec siebie
bezwzględnie uczciwi. Cokolwiek się zdarzy, to jest najważniejsze.
Mary czuła, że jej serce przestaje bić, a krew przestaje krążyć w żyłach. Co powiedziałby
Tom, gdyby znał prawdę o Ethanie?
Wysunęła się z jego ramion.
- Co się stało?
Nie, nie mogła mu powiedzieć. Nie teraz, kiedy zamierzał odwiedzić Eda. Gdyby poznał
prawdę, z pewnością nie potrafiłby jutro zapanować nad emocjami.
Postanowiła wyznać wszystko po wizycie w szpitalu.
- Jesteś bardzo wzburzona. Dlaczego? I co tu odpowiedzieć?
- Ed... nie wie... o tobie i o mnie. Wie tylko, że był ktoś, kogo chciałam poślubić, ale nie zna
szczegółów. Obiecaj, że jutro nie powiesz mu nic... o nas.
Tom odetchnął z ulgą.
- Obiecuję, oczywiście. Domyślałem się, że on nic nie wie - odparł i ruszył w stronę drzwi. -
Lepiej będzie, jak już sobie pójdę.
- Chyba tak.
- Mam nadzieję, że kolacja będzie ci smakować.
- Na pewno.
- Dobranoc.
- Do zobaczenia jutro rano.
Wszedł do izolatki. Widok bladego i wychudzonego Eda mógł szokować, ale Tom był
psychicznie przygotowany. Często odwiedzał ciężko chorych, bywało nawet że umierających
kolegów.
Ed otworzył oczy i jego twarz rozjaśniła się. Przez ułamek sekundy zagościła na niej upiorna
kopia dawnego promiennego uśmiechu.
- Tom, tak się cieszę.
- Jak się masz, stary. - Tom wziął przyjaciela za rękę. - Wygląda na to, że nieźle sobie
dogodziłeś.
- Dorobiłem się...
Ręka chorego wysunęła się z uścisku i bezwładnie opadła na pościel. Tom wystraszył się nie
na żarty. Wyczytał w twarzy przyjaciela śmiertelne znużenie.
Po długiej chwili Ed zebrał trochę sił i zapytał:
- Czemu mi nie gratulujesz? Dokonałem wyczynu, którego nawet sławny kapitan Pirelli nie
ma na swoim koncie. Spadłem z wysokości trzydziestu metrów i żyję.
- Jestem pełen uznania. Widziałem twój lot. Nikt mi tak nie zaimponował. Ale przyznam się,
że spisałem cię na straty. Byłem pewien, że wyciągnąłeś kopyta.
- Uratowały mnie gęste korony drzew. Zresztą jankesa trudno zabić. Sam chyba zauważyłeś.
- Dzięki Bogu, że nie wpadłeś w łapy terrorystów.
- Tak. - Ed uśmiechnął się. - A co myślisz o mojej żonie? Zakłopotany Tom chrząknął.
- Szczęściarz z ciebie.
- Wiem. Tylko myśl o niej i o dziecku trzymała mnie przy życiu. Dziękuję ci, że przekazałeś
im zegarek.
Tom w milczeniu skinął głową.
- Widziałeś Ethana, prawda?
- Tak. Bystry malec. Jak jego ojciec. Zaraz widać, że z tego samego, dobrego pnia.
Ed przesunął głowę na poduszce i skrzywił się z bólu.
- Posłuchaj, jesteś moim przyjacielem... muszę ci coś powiedzieć. Ethan jest moim synem... -
Ed urwał, zamknął oczy i ciężko oddychał.
- Nie męcz się. Nic nie musisz mówić.
- Ale chcę... bo fatygowałeś się... żeby oddać zegarek... Ulży mi, gdy wyjaśnię... - urwał
ponownie i znów długo odpoczywał.
Tom czekał cierpliwie. Wreszcie Ed powiedział:
- Ethan nie jest z tego samego pnia.
- To znaczy?
- Nie jestem jego biologicznym ojcem.
- Cooo?
- Bardzo późno przechodziłem świnkę i nie mogę mieć dzieci. Gdy poznałem Mary, Ethan
miał półtora roczku. Jest Australijczykiem. Jak ty.
Tom miał wrażenie, że w jego piersi rozerwał się granat i że on sam rozpada się na drobne
kawałki.
Nie wierzył własnym uszom. Myślał, że się przesłyszał. Tylko Ed mógł być ojcem Ethana.
Żaden Australijczyk. Gdyby było inaczej, Mary powiedziałaby mu o tym. Nie! Nie!
- Ile Ethan ma lat? - wykrztusił przez ściśnięte gardło. Bał się odpowiedzi. Wcześniej nie
zastanawiał się nad wiekiem chłopca. Dziecko to dziecko, wiek nie miał znaczenia.
- Za miesiąc... w sierpniu... skończy siedem lat. Siedem lat! Tom ukrył twarz w dłoniach. Jeśli
chłopiec ma siedem lat, to znaczy, że... jest jego synem!
Dlaczego Mary przez tyle lat ukrywała przed nim prawdę? Jak mogła postąpić tak
nieuczciwie?
- Co ci jest? - zdziwił się Ed. -Nic.
Tom zacisnął pięści i starał się opanować. Ze względu na stan przyjaciela.
- To dawne dzieje - ciągnął Ed. - Mary zapomniała o tamtym mężczyźnie. Byliśmy bardzo
szczęśliwi.
- Wierzę - powiedział Tom. - Twoja żona miała dużo szczęścia, że spotkała ciebie. I chłopiec
też.
Ed odprężył się. Na jego ustach pojawił się słaby uśmiech.
Tom najwyższym wysiłkiem woli opanował wzburzenie i skupił uwagę na chorym. Nie czas
rozczulać się nad sobą. Ed walczy przecież o życie.
Tymczasem Ed znów zaczął mówić, ale przerywał niemal po każdym słowie i odpoczywał.
- Obaj wiemy... że nadchodzą... ciężkie chwile... Mary. .. będzie potrzebowała wsparcia.
- Nie kracz - przerwał mu Tom. - Wiem, jaka z ciebie twarda sztuka. Zresztą jesteś dzieckiem
szczęścia, urodziłeś się w czepku. Na pewno się wyliżesz.
- Wątpię. - Ed lekko pokręcił głową i zamknął oczy. -Wytrzymałem tak długo... bo uparłem
się... że muszę ich jeszcze raz zobaczyć... ale jestem śmiertelnie zmęczony...
Tom czuł pod powiekami piekące łzy. Z trudem dusił płacz. Delikatnie położył rękę na dłoni
przyjaciela.
- Stary, kiedyś opowiesz wnukom o swoich wyczynach. A z upływem lat twoja przygoda
będzie stawała się coraz bardziej niebezpieczna. Za każdym razem dodasz pół metra do
wysokości, z jakiej spadłeś.
Ed nie zareagował.
- Wygrzebiesz się z tego, zobaczysz.
Do pokoju weszła pielęgniarka. Spojrzała na chorego i zmarszczyła brwi.
- Przepraszam, ale musi pan wyjść - powiedziała. - Już wzywam lekarza.
Przy drzwiach Tom odwrócił się na chwilę. Miał wrażenie, że Ed chce mu jeszcze coś
powiedzieć, ale pielęgniarka pochyliła się i zasłoniła chorego.
- Nie pójdę do szkoły.
Mary przeraziła się, że nie przełamie uporu syna.
- Kochanie, masz już dwie nieobecności. Pomyśl, ile już straciłeś. Nie chcesz zobaczyć się z
kolegami?
Ethan spojrzał na nią spode łba. -Nie.
- Nawet z Lukiem i Calebem?
-Nie.
- Przecież zawsze lubiłeś szkołę. Dlaczego teraz nie chcesz iść?
- Bo nie. Już nie lubię lekcji. Są nudne.
- A jazda dżipem?
Ethanowi rozbłysły oczy, ale zaraz posmutniał i zgarbił się.
- Nieciekawa.
- Synku, wiem, że martwisz się o tatusia, ale tatuś chce, żebyś był grzeczny i dobrze się uczył.
Jeśli pójdziesz do szkoły, zrobisz mu przyjemność.
- Skąd wiesz?
- Bo mi powiedział. Jest dumny, że ma takiego mądrego syna.
- Wcale nie jestem mądry. Mary zasępiła się.
- Dlaczego tak mówisz?
Ethan wzruszył ramionami, przygryzł wargę i umknął wzrokiem.
- Spotkała cię jakaś przykrość?
Nagle chłopiec odwrócił się, spojrzał w głąb korytarza, rozpromienił się i zawołał:
- Idzie wujek.
Nastrój Mary poprawił się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Lecz gdy Tom
podszedł i zobaczyła wyraz jego twarzy, przerażona zerwała się z krzesła.
- Co się stało? - zawołała. - Coś z Edem? Tom patrzył na nią, jakby zobaczył zjawę.
- O co chodzi? Jak się czuje Ed?
- Nie wiem - odparł Tom po długiej chwili. - Pielęgniarka kazała mi wyjść i wezwała lekarza.
- O Boże! A jak oceniasz jego stan?
- Był bardzo zmęczony. Tom popatrzył na chłopca.
- Mówiłam Ethanowi, że odwieziesz go do szkoły. Tom nie zareagował i to ją zaniepokoiło.
- Zmieniłeś zdanie? - zapytała.
Tom zmierzył ją tak pogardliwym, odpychającym wzrokiem, jakby była jego zaciętym
wrogiem.
- Zawiozę go do szkoły, ale potem natychmiast muszę z tobą pomówić. O jego urodzinach.
Mary poczuła gwałtowny lęk. O czym Tom i Ed rozmawiali? Co sobie powiedzieli? Czy
możliwe, żeby jej tajemnica wyszła na jaw?
Oniemiała patrzyła na Toma. Nie miała siły, by stawić czoło jeszcze jednemu problemowi.
Ed, który walczy o życie, krnąbrność Ethana, a teraz jeszcze i to...
Jakby z oddali słyszała głos synka:
- Nie chcę iść do szkoły. Nikt mnie nie zmusi. Nie pójdę. Nagle Tom krzyknął:
- Stój!
Mary odwróciła się i zobaczyła, że Ethan ucieka w stronę wyjścia. Tom popędził za
chłopcem.
Chciała pobiec za nimi, ale nogi odmówiły jej posłuszeństwa. Zrezygnowana oparła się o
ścianę i czekała w napięciu. Tom dogonił Ethana, schwycił go za rękę, przykucnął obok i
odwrócił chłopca w swoją stronę. Przez dłuższą chwilę tłumaczył mu coś cierpliwie i Mary
poczuła ulgę, gdy zobaczyła, że syn powoli się uspokaja.
Widocznie doszli do porozumienia, bo Tom wstał i przyprowadził chłopca do matki.
- Ethan idzie ze mną.
Mary zdawało się, że w głosie Toma usłyszała nową, władczą nutę.
- Zawieziesz go do szkoły?
- Najpierw porozmawiamy - odparł Tom. - Musimy wyjaśnić pewne kwestie.
O czym on chce rozmawiać z Ethanem? Jakie kwestie zamierza wyjaśnić? Dlaczego bez niej?
O co mu chodziło, gdy mówił o urodzinach chłopca?
Tego pytania nie mogła zadać przy dziecku. Nie miała wyboru i musiała pozwolić, by Tom
zabrał Ethana.
Przypomniały się jej słowa babci Toma: „Powinna pani ufać mojemu wnukowi. To najlepsze
stworzenie na świecie".
- Dzwoniłam do wychowawczyni i wyjaśniłam, dlaczego Ethan się spóźni.
Chłopiec skrzywił się, ale nic nie powiedział. Mary spojrzała na Toma.
- Dziękuję za pomoc. Zadzwonię około południa.
- Dobrze.
- W takim razie idę do Eda.
- Mam nadzieję, że poczuł się już lepiej. Mary przykucnęła i pocałowała syna.
- Obiecaj mi, że nie będziesz uciekał.
- Obiecuję.
- Bądź grzeczny, słuchaj wujka.
Chciała powiedzieć dużo więcej, ale nie miała już czasu. Była potrzebna mężowi.
- Jeszcze raz dziękuję - ponownie zwróciła się do Toma.
- Nie ma za co.
Mary odwróciła się i odeszła szybkim krokiem.
Tom sam siebie podziwiał za opanowanie.
Na pozór był spokojny, ale w środku wrzał jak wulkan.
Idący obok i trzymający go za rękę chłopiec jest jego synem! Dzieckiem, któremu on i Mary
dali życie!
Wiedział, kiedy to się stało. Tego dnia, kiedy pojechali do letniego domku państwa
Cameronów i z powodu niespodziewanej burzy musieli zostać do rana. Byli zakochani, nie
myśleli o konsekwencjach...
A konsekwencje są tutaj. Ten mały mężczyzna. Chłopiec o jasnych włosach i dużych
ciemnych oczach. Dziecko, które nie chce iść do szkoły.
Tom był zły, że nie mógł od razu zażądać od Mary wyjaśnień. Dlaczego nie powiedziała mu o
synu?! Ale ją rozumiał. Ed potrzebował teraz jej obecności i uwagi. Pytania Toma muszą
poczekać. No i trzeba zająć się dzieckiem.
Ich dzieckiem!
Przed szpitalem rozejrzał się i wskazał kępę rozłożystych drzew.
- Odpowiada ci tamto miejsce w cieniu? -Tak.
- Chcesz usiąść na ławce czy wolisz na trawie?
- Wolę na trawie.
Tom oparł się o pień klonu i wyciągnął nogi przed siebie. Ethan siedział zgarbiony, rękoma
obejmując chude kolana.
- Opowiedz mi coś o twojej szkole - łagodnie rzekł Tom. Chłopiec milczał.
Tom zerwał źdźbło trawy i zaczął je żuć.
- Lubisz trawę?
Ethan zrobił wielkie oczy, więc Tom zerwał drugie źdźbło i podał chłopcu.
- Spróbuj.
Ethan nagryzł źdźbło. Jego ciemne oczy rozbłysły, a uśmiech wyżłobił słodkie dołeczki na
policzkach. Dotąd Tom widział w chłopcu jedynie podobieństwo do matki, ale teraz usilnie
starał się znaleźć jakieś cechy, które potwierdzałyby jego związek z dzieckiem. Tak, byli do
siebie podobni.
Dość długo siedzieli w milczeniu.
- Jak się nazywa twoja pani?
- Spencer.
- Jaka ona jest?
Ethan wzruszył ramionami.
- Czepia się?
- Co to znaczy?
- Jest marudna, zła? -Tak.
- Często się denerwuje?
- Czasem krzyczy.
- Taka nauczycielka to zmora uczniów. Krzyczy na wszystkie dzieci?
-Tak.
Przez chwilę obserwowali dużego ptaka, który usiadł na najniższej gałęzi.
- Ciekawe, czemu pani złości się na ciebie.
- Nie podoba się jej, jak rysuję.
- Żartujesz. Widziałem twoje rysunki na lodówce i uważam, że są świetne.
- Ale trzymam kredki w złej ręce.
- Którą ręką rysujesz?
Ethan podniósł obie, a Tom poczuł, że oblewa się zimnym potem i dostaje gęsiej skórki. Z
trudem opanował podniecenie.
- Czy to znaczy, że umiesz rysować obydwoma rekami, i prawą, i lewą?
Chłopiec uśmiechnął się zadowolony, że został zrozumiany.
- Raz piszę i rysuję prawą ręką, kiedy indziej lewą, a pani się złości. Chce, żebym pisał i
rysował tylko prawą, ale ja stale zapominam.
Tom chrząknął. Wzruszenie ścisnęło go za gardło.
- Jesteś oburęczny.
- To źle?
- Wręcz przeciwnie. Popatrz.
Tom wyjął z kieszeni notes i pióro i narysował wiewiórkę. Potem przełożył pióro do drugiej
ręki i narysował drugą wiewiórkę.
- Och! - krzyknął przejęty Ethan. - Ty też tak rysujesz jak ja. Jesteś podobny do mnie, wujku.
-Tak.
- Dlaczego?
- Tacy się urodziliśmy. Oburęczność wcale nie jest kłopotliwa. Kiedyś przekonasz się, że
bywa bardzo przydatna.
- Naprawdę nie będę miał kłopotów?
- Ani trochę. Może zostaniesz mistrzem w koszykówce. Chłopiec wziął notes i z wielkim
zdumieniem przyglądał się rysunkom.
- Wiesz, co przyda ci się na lekcje z panią Spencer? -zapytał Tom.
- Nie wiem.
- Zegarek.
- Ten od tatusia?
- Nie, tamten jest za dobry do szkoły. Wstąpimy do sklepu i wybierzemy coś. Będziesz nosił
zegarek na prawej ręce i dzięki temu zapamiętasz, do której brać kredki. Ethan energicznie skinął
głową.
- Dziękuję, wujku. Czy to chciałeś powiedzieć mamusi o moich urodzinach? Czy zegarek
będzie prezentem urodzinowym?
- Coś w tym guście.
Kryzys powoli mijał i stan Eda odrobinę się poprawił. Mąż nadal jednak był bardzo osłabiony
i prawie cały czas spał. Mary kupiła sobie kanapkę i kawę i wyszła przed szpital. Chciała
odetchnąć świeżym powietrzem.
Znalazła pustą ławkę pod olbrzymim dębem, skąd miała przyjemny widok na ukwiecone
rabaty. Zjadła dwa kęsy i odłożyła kanapkę na bok.
Była zbyt udręczona, żeby jeść.
Miała coraz więcej zmartwień: ciężki stan Eda, nieposłuszeństwo syna, gniew Toma i
perspektywa rozmowy na temat urodzin Ethana.
Najbardziej zaniepokoił ją ton, jakim Tom wypowiedział słowo „urodziny". Co to oznacza?
Nerwowo splotła palce. Ed był tak osłabiony, że nie miała sumienia pytać go, o czym
rozmawiał z przyjacielem. Wiedziała, że niezależnie od tego, czy Tom zna prawdę, czy nie, musi
z nim porozmawiać o dziecku. Najlepiej zaraz. Zadzwoni do niego, zanim opuści ją odwaga.
Drżącą ręką wybrała numer.
Tom natychmiast odebrał telefon.
- Słucham?
- Mówi Mary.
- Poczekaj. Już do ciebie idę.
- Jak to idziesz? - Wystraszona Mary rozejrzała się wokół. - Gdzie jesteś?
- Jakieś pięćdziesiąt metrów za tobą. Odwróciła się. Szedł w jej stronę.
- Chciałem porozmawiać z tobą w cztery oczy.
Mary rozłączyła się i wrzuciła telefon do torby, jakby parzył palce. Z daleka widziała, że Tom
ma zacięty wyraz twarzy. Pomyślała, że ranek źle się zaczął i jeszcze gorzej skończy.
Po chwili Tom stanął przed nią.
- Jak Ed?
- Trochę lepiej - odparła, wstając. Stojący nad nią Tom dziwnie ją onieśmielał. - Lekarze nie
są zadowoleni, bo liczyli, że poprawa będzie następowała szybciej.
- Oni zwykle są niecierpliwi.
- Też tak sądzę - odrzekła, patrząc na niego z niepokojem. - Trzymałam kciuki, żeby Ethan
był grzeczny.
- Widocznie pomogło, bo zachowywał się bez zarzutu.
- Poszedł do szkoły?
- Poleciał jak na skrzydłach.
- Cudownie. - Mary usiłowała mówić pogodnym tonem, ale mroził ją zacięły wyraz twarzy
Toma. Zastanawiała się, czy zdobędzie się na odwagę i wyzna mu prawdę. - Dokonujesz cudów.
Tom milczał.
Mary nerwowo zagryzła wargi. Wiedziała, że nadeszła właśnie ta chwila, której tak bardzo się
bała.
- Usiądziesz?
- Chętnie.
Usiedli z dala od siebie; Mary sztywno wyprostowana, Tom bardziej swobodnie.
- Wiesz, dlaczego twój syn unikał szkoły?
Tom mówił jak prokurator w sądzie.
- Bardzo przeżywał brak wiadomości o ojcu.
- Owszem, ale chyba zauważyłaś, że trapi go coś jeszcze.
- Zastanawiałam się, czy może w szkole spotkała go jakaś przykrość. Dziś rano mówił, że nie
jest mądry.
- Nauczycielka czepia się go z powodu pisania.
- Przecież ładnie pisze.
- Ale ona żąda, żeby pisał prawą ręką. - Tom odczekał chwilę i dodał znacząco: - Wyłącznie
prawą.
- O, tego mi nie mówił.
Tom obserwował Mary jak jastrząb upatrzoną zdobycz.
- Takie ograniczenie może być dla niego kłopotliwe.
- Dlaczego?
- Chyba zauważyłaś, że jest oburęczny.
- Nie byłam pewna, ale zastanawiałam się...
- Ja też jestem oburęczny.
Mary nie skomentowała. Nie mogła mówić. Zaschło jej w gardle, a serce niemal przestało bić.
Otworzyła usta, ale nie wydobyła głosu ze ściśniętej krtani. Zrozumiała, że Tom zna prawdę,
tylko celowo przeciąga rozmowę, żeby jej dokuczyć. Dlaczego tak mu zależy, żeby sprawiać jej
ból?
- Poradziłem Ethanowi, co ma robić - rzekł Tom. Mary zgarbiła się.
- Wiem, do czego zmierzasz. Przykro mi, że w ten sposób się dowiedziałeś. Chciałam ci
powiedzieć...
- Kiedy?
- Dziś. Po południu. Tom zaśmiał się szyderczo.
- Twój mąż cię uprzedził, ale biedaczysko nie zdawał sobie sprawy z wagi tego, co mówi.
- Proszę cię, zrozum mnie, postaraj się...
- Och, staram się. Najlepiej rozumiem to, że twoja wiadomość jest spóźniona o osiem lat.
Z ust Mary wyrwał się jęk bezsilnego gniewu. Łatwo mu czynić jej zarzuty, krytykować. Nie
miał pojęcia, przez co przeszła, gdy była sama, bez przyjaciół, na łasce wrogo nastawionych
rodziców.
- Osiem lat temu nie mogłam ci powiedzieć. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że jestem w
ciąży. A potem już się nie odzywałeś. Myślałam, że uciekłeś ode mnie do Perth.
Tom pokręcił głową.
- Nie rozumiem, dlaczego uwierzyłaś w bzdury wymyślone przez twojego ojca. I nie pojmuję,
czemu po urodzeniu dziecka nawet nie próbowałaś skontaktować się ze mną. A już zupełnie
niepojęte jest to, dlaczego pozwoliłaś, żeby inny mężczyzna był ojcem mojego syna.
Z oczu Mary trysnęły łzy.
- Nim się zorientowałam, że jestem w ciąży, ty już znikłeś z horyzontu.
Zerknęła w bok. Tom wyglądał tak, jakby w ogóle nie rozumiał jej rozpaczy. Miał coraz
bardziej zaciętą minę.
- A teraz? - warknął. - Jestem tu od piątku. To już tyle dni! W niedzielę nieźle udawałaś.
- Przestań! Jak możesz!
Na moment jego twarz złagodniała, a z oczu znikły błyski gniewu. Nadal jednak był bardzo
poruszony.
- Tak długo i uparcie milczałaś o naszym synu - odezwał się przytłumionym głosem - a
oczekujesz, bym powiedział, że wszystko jest w porządku, nic się nie stało i doskonale cię
rozumiem.
- Tak mi przykro. Naprawdę. Wybacz mi. Tom wstał.
- Nie przyjmuję przeprosin. Inaczej sobie wyobrażałem nasze pożegnanie. Dla mnie nie ma tu
miejsca.
- Zaczekaj. Proszę cię, nie odchodź w gniewie. Poczekaj... Nie zniosę bólu...
- Nie zniesiesz? A myślisz, że mnie jest lekko? Przez tyle lat byłem samotny, daleko od
domu, a teraz cieszyłem się, że nareszcie jadę do rodziny... I nagle odkryłem, że tu mam rodzinę,
bo w Stanach zostawiam potomka rodu Pirellich.
- Zostań jeszcze parę dni. Daj mi trochę czasu. Jakoś rozwiążemy ten problem.
- A co tu rozwiązywać?
- Jeśli odejdziesz, zostawisz nie tylko mnie, ale i dziecko.
- Ty, Ethan i Ed stanowicie rodzinę. Jeśli wejdę między was, tylko pogorszę sytuację. Ed
walczy o życie, a Ethan jest za mały. A jeśli chodzi o ciebie... muszę się trzymać jak najdalej.
-Och!
- Biłem się z myślami przez cały ranek. Najlepsze, co mogę zrobić... to wynieść się na drugi
koniec świata i pozwolić wam spokojnie żyć.
Rozum przyjmował jego słowa, lecz nie serce.
- Pójdziesz jeszcze do Eda?
- Nie. On ma wszystko, czego potrzebuje: najlepszą opiekę lekarską i kochającą rodzinę. Ja
tylko bym przeszkadzał.
Mary rozpłakała się. Rozstanie z Tomem było okropne, ale jeszcze gorszy był brak
współczucia w jego oczach.
- Żałuję, że nie wyjechałem zaraz po oddaniu tego przeklętego zegarka - wycedził przez
zaciśnięte zęby, po czym odwrócił się i odszedł prędkim krokiem.
ROZDZIAŁ JEDENASTY
- Synku, pamiętaj, że masz być grzeczny - powiedziała Mary. - Nie wolno wskakiwać na
łóżko. Chyba nie chcesz, żeby przez ciebie tatuś znowu poczuł się gorzej?
- To nie było przeze mnie!
- Nie dyskutuj, tylko rób, co ci każę. Czekaj cierpliwie, aż pozwolę ci dać tatusiowi buzi.
Podniosę cię i dopiero wtedy go pocałujesz.
- Dobrze.
Ed nie spał, co oznaczało, że czuje się lepiej. Z każdym dniem był odrobinę silniejszy. Na
widok wchodzącej rodziny jego oczy rozbłysły.
- Dzień dobry, tatusiu. - Ethan wyciągnął z tornistra dużą kartkę. - Narysowałem coś dla
ciebie.
- Och, dziękuję. - Ed lekko się uśmiechnął. - Piękny helikopter.
- Ty jesteś w środku.
- A kto wisi na linie?
- Wujek. Znowu będziecie razem, ale ty już nie musisz schodzić po linie.
- Bardzo się cieszę. - Ed porozumiewawczo mrugnął do Mary, po czym spytał Ethana: - A jak
ci się wiedzie w szkole, synu?
- Dobrze. Pani już się nie czepia.
- Czepia się? Kto tak mówi?
- Wujek. To znaczy, że pani na mnie nie krzyczy.
- Masz z wujkiem wspólny język?
- Tak. I już nie zapominam, żeby pisać prawą ręką. Ed spojrzał pytająco na Mary.
- Nauczycielka miała mu za złe, że raz pisał prawą, a raz lewą ręką.
- Jest oburęczny?
Osobliwy wyraz oczu męża zaniepokoił Mary, więc zwlekała z odpowiedzią. Ethan ją
uprzedził.
- Wujek też...
- Ethanie - Mary ostro przerwała synowi. Ed znowu dziwnie na nią spojrzał. Zdenerwowała
się i nie wiedziała, jak usprawiedliwić swój wybuch.
- Wujek umie rysować prawą i lewą ręką.
- Wiem o tym - rzekł Ed. - Między innymi dlatego jest świetnym żołnierzem. - Mówił do
Ethana, ale wciąż patrzył pytająco na Mary.
- Daj mu pieniądze, niech kupi sobie coś do picia. Zrozumiała, że Ed chce porozmawiać z nią
w cztery oczy. Zaczerwieniła się, niezgrabie wyjęła dwie monety i podała dziecku.
- Proszę.
- Dziękuję - zawołał chłopiec, wybiegając. Mary czuła, że jej policzki pałają.
- Takie podobieństwo między Tomem i Ethanem... To nie przypadek, prawda?
Zacisnęła powieki, żeby się nie rozpłakać.
- Usiądź bliżej.
Posłusznie przysunęła krzesło do łóżka.
- Uspokój się - powiedział Ed łagodnie.
Mary spojrzała na niego przez łzy i położyła drżącą rękę na jego dłoni.
- Czy Tom wie?
- Wcześniej nie wiedział... Dopiero od kilku dni zna prawdę.
Ed westchnął i odwrócił wzrok.
- Jak to przyjął?
- Natychmiast wyjechał... żeby się usunąć... nie komplikować nam życia.
- To w jego stylu. - Ed popatrzył w oczy żony. - Cóż, jestem trochę zaskoczony. Myślałem, że
ojciec Ethana cię porzucił.
- Tom nic nie wiedział o ciąży... mój ojciec o to zadbał. Ed był wyraźnie wzburzony, a to
mogło mu zaszkodzić.
- Biedactwo - szepnął Ed. - Wyobrażam sobie, jaki ten tydzień był dla ciebie trudny. Tyle
musiałaś znieść. Wciąż na nowo mnie zdumiewasz.
- To ty jesteś niezwykły i godny podziwu. Teraz najważniejsze jest twoje zdrowie. Byłeś
bardzo chory, ale...
- Już jest lepiej. - Ed zdobył się na słaby uśmiech. - Gdy pomyślę, że najpierw wybrałaś
Toma, a potem mnie... Masz dobry gust.
Mary pieszczotliwie pogładziła jego rękę.
- Teraz wiem, dlaczego Ethan jest takim udanym dzieckiem. Nie wyobrażam sobie lepszego
ojca niż Tom.
- Ty jesteś jego ojcem, najlepszym, jakiego można sobie wyobrazić. Dobrze wiesz, że Ethan
cię uwielbia.
- Ale kiedyś będzie musiał się dowiedzieć...
- Będziemy się tym martwić, gdy przyjdzie czas. Zamilkli na dłuższą chwilę.
Pierwszy odezwał się Ed:
- Kiedy Tom mnie odwiedził, dałem mu do zrozumienia. .. na dobrą sprawę powiedziałem
mu... że liczę na niego. Żeby... jeśli mnie zabraknie... pamiętał o tobie i dziecku. Teraz jestem z
tego jeszcze bardziej zadowolony.
Mary pocałowała męża w policzek.
- Nie mów tak. Jesteś coraz silniejszy, niedługo wrócisz do zdrowia.
Ed spojrzał na nią bez uśmiechu.
- Tak, wszyscy mi to powtarzają.
Gina Pirelli podlała paprocie i begonie, wyszła przed szklarnię i z lubością odetchnęła
świeżym powietrzem.
Uśmiechnęła się na widok wnuka, który stał na tarasie i w głębokiej zadumie patrzył na
dolinę i na górskie zbocza porośnięte lasem.
Seniorka rodu cieszyła się, że Tom wrócił. Nareszcie ona i synowa przestały się martwić, że
ukochany wnuk i syn zostanie zamordowany przez terrorystów albo przydarzy mu się jakiś
okropny wypadek, podobny do tego, który zrujnował zdrowie jego amerykańskiego przyjaciela.
Niestety Tom był bardzo przygnębiony. Najwyraźniej czymś się gryzł.
Wprawdzie nic mu już nie groziło, ale nie był szczęśliwy. Bystra staruszka natychmiast to
zauważyła. Oczywiście cieszył się, że wrócił do domu. Tak serdecznie witał się z rodziną.
Początkowo babcia jedynie podejrzewała, że jej wnuk cierpi, ale teraz nie miała już żadnych
wątpliwości. I była pewna, że zna przyczynę. Jej zdaniem Tom usychał z tęsknoty za tą swoją
Mary.
Po przyjeździe nie wspomniał o niej ani słowem, a to zły znak.
Dziś wydawał się jeszcze bardziej przygnębiony. On chyba płacze! Caro Dio! Nieustraszony
komandos i łzy! Jej dzielny wnuk płakał tylko jako bambino...
Pani Pirelli weszła na taras, głośno szurając butami.
- Toto?
Gdy Tom odwrócił się, zobaczyła, że ma zaczerwienione oczy.
- Ach, to ty, babuniu.
- Co ci jest, caro? Co się stało?
Tom objął babcię. Była taka drobna. Ogarnęła go fala czułości.
- Z Canberry, z kwatery głównej przysłano mi bardzo złą wiadomość - powiedział, a jego usta
zadrżały. - Mój przyjaciel umarł.
- A mówiłeś, że wraca do zdrowia.
- Polepszyło mu się, wyglądało na to, że wszystko będzie dobrze. Lekarze mówili, że kości
dobrze się zrastają, wzięli go na dializy i obiecywali, że niedługo przeszczepią mu nerkę. - Tom
ciężko westchnął. - A potem jego organizm nagle zaczął słabnąć, serce...
- Tak ci współczuję.
Tom niewidzącym wzrokiem patrzył w dal.
- Niepokoiłem się o niego. Gdy go odwiedziłem w szpitalu, był dzielny, ale w oczach miał
coś takiego... jakby już od nas odchodził. Myślę, że wiedział...
- Biedak. Taki młody.
- Tak, babuniu... Byłem jego dowódcą, więc polecono mi jechać na pogrzeb.
- Pojedziesz?
- Muszę, ale przyznam, że nie mam ochoty.
Babcia patrzyła zaniepokojona. Reakcja Toma bardzo ją zaskoczyła. Nie pierwszy raz stracił
kolegę. Komandosi często ginęli w walce lub umierali od ran w szpitalach i Tom zawsze
boleśnie przeżywał ich śmierć. Za każdym razem długo milczał na znak żałoby. Widocznie nie
tylko śmierć przyjaciela była powodem jego przygnębienia. To jeszcze coś innego. Czyżby to
miało związek z Mary?
Wiatr rozwiewał chmury i pasma mgły unoszące się nad doliną. Babcia i wnuk przez dłuższą
chwilę nie odzywali się do siebie. W końcu staruszka przerwała milczenie.
- Kiedy dzwoniłeś z Waszyngtonu, byłeś taki szczęśliwy, a wróciłeś całkiem przybity - rzekła
półgłosem. - Caro, czy przed wyjazdem ze Stanów spotkała cię jakaś przykrość?
- Od początku nie było dobrze, ale ja tego nie zauważyłem. Jak ślepiec.
- Martwię się o ciebie.
- Nie martw się, to szkodzi zdrowiu.
- Podejrzewam, że za tym kryje się Mary. Mam rację?
- Tak - odparł Tom z ociąganiem.
- Wolisz nic nie mówić?
- Przynajmniej na razie.
Znowu zamilkli, a po chwili babcia zapytała:
- Czy mogę ci coś doradzić? Tom uśmiechnął się krzywo.
- Od lat dajesz mi dobre rady. Nigdy nie ośmieliłbym się ci tego zabronić.
- Ale ta rada chyba ci się nie spodoba.
- Hm, prawdę mówiąc, rzadko która twoja rada mi się podobała.
- Może twoja matka nie wybaczy mi tego, co powiem,ale... Skoro i tak znowu jedziesz do
Ameryki, zostań tam tak długo, aż dojdziesz do porozumienia z tą swoją Mary.
- Nie cieszysz się, że jestem w domu?
- Bardzo się cieszę, ale przykro mi, że jesteś nieszczęśliwy. Zostawiłeś serce w Ameryce, a z
człowieka bez serca pożytek niewielki.
- Wcale nie jestem pewien, czy tak zagmatwaną sytuację można wyprostować. W dodatku nie
wiem, czy tego chcę.
Babcia zmierzyła go surowym spojrzeniem.
- A ja ci mówię, że musisz to zrobić. Tom w milczeniu skinął głową.
Staruszka prosiła w duchu Boga, by okazało się, że rzeczywiście dała wnukowi dobrą radę.
Tom wiedział, jak będzie wyglądał pogrzeb Eda. Starannie przygotował to, co powie nad
grobem przyjaciela i o tę część ceremonii był spokojny.
Wojskowe pogrzeby zawsze odbywały się według tego samego ceremoniału: flaga na
trumnie, poczet sztandarowy, werble, kompania honorowa.
Ed zasłużył na hołd i godne pożegnanie.
Ale Tom obawiał się stypy.
Najchętniej nie zważałby na konwenanse i natychmiast zabrał Mary i Ethana do Australii, ale
przecież nie mógł tego zrobić.
Na cmentarzu okazało się, że oficer łącznikowy z armii australijskiej, amerykański komandos
i przedstawiciel Pentagonu koniecznie chcieli z nim porozmawiać po zakończeniu uroczystości
pogrzebowych.
Nieprzewidziane spotkanie trwało dość długo i Tom dotarł do domu Mary z dużym
opóźnieniem. Wszedł do środka przez nikogo niezauważony. Stanął na uboczu i dość długo
obserwował, jak Mary przyjmuje kondolencje. Podziwiał ją za opanowanie, cierpliwość i
uprzejmość. W czarnej sukni, z gładko zaczesanymi włosami wydawała się mu taka dostojna.
Nagle ktoś lekko pociągnął go za rękaw. Jakaś nieznajoma kobieta, która przedstawiła się
jako przyjaciółka Mary, zaproponowała, żeby coś zjadł. Wziął kawę i ciastko czekoladowe.
Po pewnym czasie zjawiła się pani McBride.
- Proszę przyjąć wyrazy głębokiego współczucia - powiedział Tom. - Jest mi niezmiernie
przykro, że Ed od nas odszedł. Był bardzo dobrym i dzielnym człowiekiem, zasługiwał na długie
i szczęśliwe życie.
Pani McBride zdobyła się na smutny uśmiech.
- Jakie to szczęście, że w ogóle do nas wrócił i był z nami jeszcze trochę. Cieszę się, że pana
widzę. Chciałam podziękować za listy i kwiaty. Dowody pańskiej pamięci wiele znaczą dla
mojego męża i dla mnie. Bardzo dziękuję.
Tom ukłonił się. Uważał, że niewiele zrobił i nie zasługuje na wylewne podziękowanie.
Przelotnie spojrzał na niemowlę, które pani McBride trzymała na ręku.
- To David, nasz drugi wnuk - oznajmiła z nieskrywaną dumą.
- Ach tak, przecież pani córka spodziewała się dziecka, pamiętam.
- Ten smyk nie jest podobny do nikogo z naszej rodziny. Wykapany ojciec.
Tom zrozumiał, że wypada uważniej przyjrzeć się oseskowi. Nieodmiennie dziwiło go, że
kobiety potrafią w miniaturze człowieka dopatrzyć się rodzinnego podobieństwa. Według niego
niemowlęta bardziej przypominały małpki niż ludzi.
- Wygląda bardzo zdrowo - skomentował wymijająco i nie mogąc się powstrzymać, zapytał: -
Czy Ethan jest w domu? Widziałem go na pogrzebie...
- Znajoma Mary zabrała go do siebie. Lepiej, żeby był z dziećmi, a nie na stypie.
- Słusznie. Jest za mały, żeby zrozumieć, jakie nieszczęście go spotkało.
- My też tak uważamy. - Pani McBride wskazała kanapę. - Siądźmy, będzie nam wygodniej.
Powoli zaczyna cierpnąć mi ręka.
Tom zauważył na stoliku otwarty album z fotografiami.
- To nasze rodzinne zdjęcia - powiedziała pani McBride. - Lubi pan oglądać fotografie?
Tom skinął głową, ale nie sięgnął po album. Nie miał ochoty patrzeć na Mary i Eda.
- Proszę zobaczyć przynajmniej pierwsze zdjęcia - nalegała starsza pani.
Gdy Tom się nie poruszył, położyła niemowlę na kanapie i otworzyła album na pierwszej
stronie.
- To Ethan - oznajmiła.
Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki podobizna nijakiego niemowlęcia nabrała dla
Toma znaczenia. Zerknął na matkę Eda i w jej oczach dostrzegł zrozumienie.
- Czy pani... ? Czy Mary powiedziała... ?
- Że Ethan jest pana synem? -Tak
- Owszem, ale wcale nie musiała mi tego mówić. Domyśliłam się od razu, kiedy pana
poznałam. Te same oczy. Proszę, niech pan spojrzy.
Posłusznie przyjrzał się fotografii i coś ścisnęło go za gardło. To było zdjęcie jego syna. Nie
jakiegoś tam niemowlęcia, ale rodzonego syna. Tomowi zdawało się nawet, że widzi pewne
podobieństwo do siebie.
- Poznałam Ethana jako półtoraroczne dziecko - ciągnęła pani McBride. - Już wtedy miał
takie czarne oczy, zupełnie jak pan.
- On był... Bystro patrzy, prawda? -Tak.
Przewróciła kilka stron ze zdjęciami dokumentującymi pierwszy rok życia Ethana, a na
koniec pokazała Tomowi fotografię jasnowłosego dziecka niezdarnie idącego po trawie do
matki. Mary klęczała z szeroko rozłożonymi rękoma, a jej twarz jaśniała macierzyńską dumą.
Tom znów poczuł niepokojący ucisk w gardle.
- Dziękuję, że pokazała mi pani te zdjęcia.
- Jest pan ojcem Ethana - odparła pani McBride, patrząc na niego ze współczuciem. - Mary
powiedziała mi, dlaczego pan tak nagle wyjechał. To bardzo szlachetne z pańskiej strony.
Wycofał się pan, niczego nie żądając, bo tak było lepiej dla wszystkich. Wyobrażam sobie, jaka
to była trudna decyzja.
Tom zwiesił głowę.
- Na pewno wiadomość o dziecku była dla pana szokiem, a mimo wszystko potrafił pan
przedłożyć dobro innych nad swoje. Postąpił pan po rycersku.
Tom nie mógł mówić, tylko skinieniem głowy podziękował za uznanie.
Położyła dłoń na jego ręce.
- Nawet pan sobie nie wyobraża, ile radości dał nam pański syn. Ed nie mógł mieć dzieci, ale
gorąco pokochał Ethana i był z niego bardzo dumny. Dziecko Mary było dla naszej rodziny
szczególnym darem.
Tom z trudem zapanował nad wzruszeniem.
- Dobrze jest poznać inny punk widzenia. Dziękuję pani.
- To ja dziękuję. Straciliśmy syna, ale dziecko, które on kochał jak swoje, zawsze będzie
należeć do naszej rodziny. Niezależnie od tego, co przyniesie przyszłość... - Zawiesiła głos, by
znaczenie wypowiedzianych przez nią słów zostało właściwie zrozumiane.
Tom był zbyt wzruszony, by zdobyć się na jakąkolwiek odpowiedź.
Pani McBride przerzuciła jeszcze kilka kartek w albumie.
- Pokażę panu zdjęcia Ethana w dniu jego piątych urodzin. Mary i Ed przywieźli go wtedy do
nas...
Oboje pochylili się nad albumem.
Mary czuła, że jest u kresu wytrzymałości. Ostatnie tygodnie były jednym pasmem
bezsennych nocy i pełnych udręki dni. Śmiertelnie bała się o Eda i starała się nie myśleć o
Tomie. Żyła jak na krawędzi przepaści. Miotała się między nadzieją, strachem, poczuciem winy
i tęsknotą.
Kiedy pożegnała już gości, zaczęła rozglądać się za Tomem. Na cmentarzu zamienili
zaledwie parę słów. Gdzie on jest? Nie wydawało się jej prawdopodobne, żeby wyjechał bez
pożegnania.
Zajrzała do drugiego pokoju i stanęła w drzwiach jak wryta. Na kanapie siedziała teściowa z
Tomem. Oboje pochylali się nad albumem i uśmiechali się. Teściowa mówiła coś z ożywieniem.
Mary domyśliła się, że oglądają zdjęcia Ethana. Ciekawe, o czym rozmawiają?
Jakby wyczuwając jej wzrok, teściowa uniosła głowę. Tom też spojrzał w stronę drzwi. Gdy
ich oczy się spotkały, Mary ogarnęło podniecenie. Zawstydziła się, że w dniu pogrzebu męża tak
gwałtownie reaguje na widok innego mężczyzny. Wprawdzie Tom był jej pierwszą miłością,
ale...
Pani McBride przypomniała sobie o wnuku.
- Mój skarbie, na pewno jesteś głodny. Już idziemy poszukać mamusi.
Mary nie zdążyła wymyślić żadnego pretekstu, żeby zatrzymać teściową i została sama z
Tomem.
Z bijącym sercem szła w jego stronę. Patrzyła na jedyną osobę, z którą chciałaby szczerze
porozmawiać, a nie wiedziała, co powiedzieć. Przed kilkoma tygodniami Tom wyjechał
zagniewany i od tamtej pory ani razu się nie odezwał. Czy nadal jest obrażony?
Tom zamknął album i wstał. Miał nieodgadniony wyraz twarzy.
- To bardzo ładnie z twojej strony, że przyjechałeś na pogrzeb. Dwie długie podróże w tak
krótkim czasie...
- Musiałem pożegnać przyjaciela. Uroczystość była bardzo piękna i wzruszająca.
- To może zabrzmi niezbyt stosownie, ale sądzę, że Ed byłby zadowolony.
- Na pewno.
Nastąpiła chwila krępującego milczenia.
- Zauważyłam, że rozmawiałeś z pułkownikiem Maguireem i z kimś z Pentagonu. Bałam się,
że zabiorą cię prosto z cmentarza.
- Mieli na to ochotę, ale jakoś się uwolniłem. Dobrze, że ten ciężki dzień się kończy, prawda?
- Tak. - Mary nerwowo zerknęła na album. - Oglądałeś zdjęcia?
- Owszem. Teraz już wiem, jak Ethan wyglądał w pieluszkach.
- I... jak...? Podobał ci się jako niemowlę?
- Był udany od samego początku - odparł Tom z powagą. - Ma bardzo dużo zdjęć.
- Jest wyjątkowo fotogeniczny. Mary mocno splotła palce.
- Na pewno jesteś wykończona. Tyle godzin na nogach. Usiądź i odpocznij chwilę.
- Chętnie.
Przez cały dzień panowała nad sobą i teraz modliła się, aby wytrwać do końca. Tom usiadł z
dala od niej.
Zerknęła na album i zobaczyła zdjęcia Eda i Ethana zrobione na jakiejś letniej wycieczce.
Zapatrzyła się w radośnie roześmianego męża.
- Ed wiedział, że jesteś ojcem Ethana. Tom drgnął zaskoczony.
- Powiedziałaś mu?
- Nie. Sam się domyślił. Musiał wyczuć, że dawniej się znaliśmy... że coś nas łączyło. Ethan
powiedział mu, że też jest oburęczny jak ty, a ty mu pomogłeś. Nietrudno skojarzyć fakty.
- Czy Ed się zdenerwował?
- Nie wiem. Nic po sobie nie pokazał. - Mary wyjęła z kieszeni chusteczkę. - Zachował się
wspaniale. Tego dnia był bardziej ożywiony, jakby silniejszy. Rozmowa wcale go nie męczyła.
Powiedział, że nie zna nikogo lepszego, kto mógłby być ojcem dla Ethana.
- O Boże!
- Chciał, żebym ci to powtórzyła. Tom był wyraźnie wzruszony.
- Czy... pytał o... jakieś szczegóły... ?
- Nie. Zawsze był niezwykle delikatny, unikał niedyskretnych pytań. Nie masz pojęcia, jaki
on był dobry.
Usta Mary zadrżały, a z jej oczu trysnęły łzy.
Tom objął ją i przytulił do piersi. Wtuliła się w niego i rozpaczliwie szlochała.
Wreszcie odsunęła się i wtedy zobaczyła, że Tom też ma zaczerwienione, mokre oczy. Długo
siedzieli pogrążeni w smutnych myślach.
- Ed był wyjątkowym, szlachetnym człowiekiem - szepnęła. - Nie zasługiwałam na takiego
męża.
- Zasługiwałaś. Często powtarzał, że dałaś mu tyle szczęścia.
- Starałam się. - Mary podniosła chusteczkę, wytarła oczy i nos i po kilku głębokich
oddechach poczuła się spokojniejsza. - Ale mimo to... Co ci powiedział pułkownik Maguire?
- Wyrażał się o Edzie w samych superlatywach.
- Wszyscy bardzo go cenili. I byli tacy dobrzy dla mnie. Tom chrząknął.
- Maguire poinformował mnie o nowym konflikcie... o ognisku zapalnym...
- Podejrzewałam, że chodzi o poważną sprawę. Ten facet z Pentagonu był bardzo spięty.
Powiedzieli ci coś konkretnego?
Tom niewidzącym wzrokiem wpatrywał się w stolik. Bezwiednie podniósł filiżankę, postawił
ją z powrotem na spodeczku, przesunął na bok.
- Maguire chce, żebym jeszcze raz pojechał z amerykańskimi komandosami.
- Odmówiłeś, prawda? - spytała Mary z przerażeniem w głosie.
-Nie.
Błagalnie złożyła ręce.
- Przecież nie możesz jechać! Dlaczego im nie powiedziałeś, że wycofałeś się z czynnej
służby?
- Oficjalnie jeszcze nie zrezygnowałem - odparł Tom, nie patrząc na nią.
Zacisnęła pięści i położyła ręce na kolanach.
- Ale zamierzałeś odejść z wojska, prawda? Tom milczał.
- Dlaczego zwrócili się akurat do ciebie?
- Bo byłem już kiedyś w zagrożonym rejonie. Poprzednio siedziałem tam przez pół roku,
poznałem teren i ludzi. Poza tym doskonale znam język, mówię płynnie, bez akcentu.
- I co z tego? Naprawdę nie ma nikogo innego, kto by się do tego nadawał? - Mary była coraz
bardziej przerażona. - Nie jedź. Nie powinieneś się teraz narażać.
- To dla mnie żadna nowość. Ot, rutynowe zadanie, jak zawsze.
- Ale bardzo niebezpieczne. Tom zniecierpliwił się.
- Kobieto, ja takie rzeczy robię od lat.
- Ale to było, zanim...
Zanim znowu się spotkali i ożyła w nich dawna miłość. Tego jednak Mary nie mogła
powiedzieć. Czy Tom byłby bardzo zgorszony, gdyby przyznała się, że jej myśli absorbuje
uczucie sprzed lat, choć dopiero co pochowała męża? Wstydziła się przed samą sobą, ale nic na
to nie mogła poradzić.
Tom westchnął.
- Niepotrzebnie ci powiedziałem. Właśnie spotkała cię taka tragedia, a przed tobą jeszcze
wiele ciężkich chwil.
- Tak, doskonale to ująłeś. Ale jest jeszcze jedno. To, co spotkało Eda, może się przytrafić
także i tobie. Nie wiem, jak bym to zniosła. Dlaczego chcesz znowu ryzykować?
Tom uśmiechnął się ironicznie.
- Może nie zaimponuję ci, jeśli powiem, że zależy mi na bezpieczeństwie wolnego świata?
- Nie musisz się narażać. - Mary wskazała medale na jego piersi. - Już dość zrobiłeś dla
ludzkości.
- Jestem ogromnie wzruszony, że troszczysz się o moje bezpieczeństwo.
- Wzruszony - powtórzyła głucho, patrząc na niego zbolałym wzrokiem. - Chyba wiesz, jak
bardzo mi na tobie zależy. To zrozumiałe, że boję się o ciebie.
Gdyby Toma spotkało jakieś nieszczęście, nie miałaby po co żyć.
Bezsilnie oparła się o kanapę i zamknęła oczy. Po chwili przyszła jej do głowy nowa myśl.
- Jeśli pozwolisz, zadam ci jedno pytanie. Czy poza chęcią zbawiania świata masz jeszcze
jakieś inne powody, żeby ryzykować życie?
Tom pochylił się, oparł łokcie na kolanach i utkwił wzrok w splecionych dłoniach.
- Jest jakiś inny powód? - powtórzyła Mary.
- Tak, taki wyjazd to niezły sposób na zabicie czasu.
- Nie rozumiem.
- Postanowiłem, że nie zacznę nowego... etapu w swoim życiu, zanim... nie uporządkuję paru
spraw.
Mary wytarła spocone dłonie o spódnicę.
- Nie rozumiem... Jakie sprawy masz na myśli? Czy to ma związek ze mną?
- Owszem.
Poczuła, że jej serce zaczyna walić jak młot.
- Nie jesteś pewien swoich uczuć do mnie?
- Oboje potrzebujemy więcej czasu.
Ona nie potrzebowała. Wyznałaby mu miłość natychmiast, choćby w tej chwili. Kochała
Toma na długo przed spotkaniem Eda i w głębi serca nigdy nie przestała kochać. Ale nie mogła
tego powiedzieć.
Bo Tom jednak miał rację. Jeszcze nie pora mówić o ich miłości. Niezależnie od tego, co
czuła do Toma, kochała również Eda. Po jego śmierci na zawsze już pozostanie w jej sercu
pustka. Musiała opłakać zmarłego i pomóc Ethanowi ukoić ból. Potrzebowała czasu. I wcale by
się nie buntowała, gdyby Tom wrócił do Australii, gdzie byłby bezpieczny.
- Jak długo cię nie będzie?
- Trudno powiedzieć. Takich spraw nie załatwia się od ręki. Biorąc pod uwagę złożoność
konfliktu, może upłynąć rok, zanim sytuacja się wyklaruje.
Rok!
Wstała i na uginających się nogach podeszła do okna.
Cały rok! Lato, jesień, zima, wiosna. Jeszcze przez kilka tygodni będzie słonecznie i ciepło, a
potem nastąpi długa, ponura jesień. Liście zmienią kolor i opadną z drzew. Zima będzie ciągnąć
się w nieskończoność. Dopiero potem przyjdzie wiosna, ale czy również dla niej?
Dotychczas Mary lubiła każdą porę roku, a teraz myślała jedynie o tym, że czeka ją
dwanaście miesięcy wypełnionych lękiem i tęsknotą. Dwanaście długich, samotnych i smutnych
miesięcy.
Cały rok niepewności!
Tom nie będzie mógł do niej pisać. Misja objęta jest tajemnicą. Żadnych informacji, żadnych
doniesień, żadnych zdjęć. Nawet najbliższa rodzina komandosa nie wie, dokąd go wysyłają.
Odwróciła się i zobaczyła, że Tom bacznie ją obserwuje. Jakby bez słów prosił o
zaakceptowanie jego decyzji.
Czy to ma być pokuta za to, że zgrzeszyła przez tyle lat, nie informując go o Ethanie?
O Boże, jak trudno się z tym pogodzić.
Westchnęła i powiedziała:
- Przez cały czas będę o tobie myśleć.
- Ja o tobie też.
- Błagam cię, uważaj na siebie.
- Będę - przyrzekł i ku jej ogromnemu zaskoczeniu uśmiechnął się szeroko. - Ale nie martw
się o mnie, jestem kuloodporny.
- Nie żartuj.
Mary czuła, że ogarnia ją rozpacz. Tom nie dał jej zbyt wiele nadziei. A jednak...
Jakiś wewnętrzny głos szeptał jej, że za rok jej życie odmieni się na lepsze. Jeżeli Toma stać
na stawienie czoła niebezpieczeństwu, ona też będzie dzielna.
ROZDZIAŁ DWUNASTY
Właściciel sklepu w Millaa Millaa wytłumaczył Mary, jak dojechać do majątku Pirellich.
Zgodnie z jego wskazówkami skręciła w wąską drogę biegnącą szczytami pasma wzgórz.
Ethan siedział z nosem przyklejonym do szyby.
- Tu jest tak samo jak w Ameryce - oświadczył w pewnej chwili.
- Ta okolica rzeczywiście przypomina naszą część Stanów. Jesteśmy na płaskowyżu, padają
obfite deszcze, więc wszędzie jest zielono, a roślinność bujna.
Poprzednie dwa tygodnie spędzili u matki Mary w południowej Australii. Tam ziemia była
naga i spalona słońcem.
Ethan zobaczył łaciate krowy idące wąską ścieżką w stronę zagrody.
- Szkoda, że wujek nie hoduje krów. Są fajniejsze od herbaty.
- Na pewno ma jakieś zwierzęta.
- A pozwoli mi się z nimi bawić?
- Zobaczymy.
Po pewnym czasie ich oczom ukazały się wielkie połacie pól porośniętych równymi rzędami
zielonych krzewów. Mary domyśliła się, że to pola herbaty. Poczuła, że jej serce zaczyna
mocniej bić.
Niebawem natknęli się na ustawioną na poboczu tablicę z zielonym napisem na białym tle:
„Plantacja herbaty Pirellich".
Tuż obok tablicy była otwarta brama oraz podjazd prowadzący do dużego domu na wzgórzu.
Piętrowy dom wśród tarasowych ogrodów wyglądał imponująco. Miał białe ściany, niebieską
dachówkę i wsparte na rzymskich kolumnach werandy na parterze i na piętrze.
Mary zwolniła, skręciła w prawo i spojrzała na zegarek. Właśnie minęła czwarta. Była
zadowolona, że dobrze obliczyła czas. W razie czego może udawać, że wstąpiła na krótko, w
drodze do znajomych w Townsville i Cairns.
Oczywiście nie musiała wcale jechać przez Millaa Millaa, ale jeśli szczęście jej dopisze, Tom
tego nie zauważy.
Mimo to nie miała odwagi zajechać przed sam dom, dlatego zostawiła samochód w połowie
podjazdu.
Aby dodać sobie otuchy, wzięła Ethana za rękę. Z każdym krokiem traciła pewność siebie,
ogarniało ją coraz większe zdenerwowanie. W głowie kłębiły się setki pytań. Czy postradała
zmysły? Czy takie zachowanie nie jest impertynencją? Czy wypada zjawić się tak nagle u ludzi,
których nie zna? Jak Tom zareaguje?
Nie umiała na nie odpowiedzieć.
Wiedziała tylko, że musi zobaczyć Toma. Każdy dzień z dala od niego był udręką. Niedawno
minął rok od ich ostatniego spotkania. Zarezerwowała więc bilety i spakowała walizki. Najpierw
odwiedziła matkę, a teraz przyjechała tutaj.
Gdy doszli do schodów, Mary przystanęła i rozejrzała się. Z zachwytem patrzyła na rozległą
panoramę. Wokół panował kojący spokój.
Nagle ciszę zakłócił głos dziecka. Zza węgła wypadła dziewczynka w niebieskiej sukience.
- Nie, Steve, nie! - krzyczała przeraźliwie. - Przestań! Nie chcę być królewną.
Dziewczynka poruszała się jak gazela.
Zza domu wyskoczył chłopiec przebrany za pirata. Miał oko zasłonięte czarnym krawatem,
głowę owiniętą chustą w czerwone grochy, w jednej ręce trzymał linę, a w drugiej nóż.
- Złapię cię i przywiążę do masztu! - krzyczał groźnie. Dzieci zeskoczyły z kamiennego muru
na niższy taras i zniknęły.
Ethan wyrwał się matce i pobiegł za nimi.
- Wracaj! - zawołała Mary. - Natychmiast!
Krzyki ucichły i niebawem nad murem ukazały się dwie głowy i czworo oczu.
- Dzień dobry - zawołała dziewczynka.
- Dzień dobry - nieśmiało powiedział Ethan i przelotnie zerknął na matkę.
Dzieci zwinnie weszły na mur. Dziewczynka wyglądała na trochę młodszą od Ethana,
chłopiec wydawał się o jakiś rok starszy. To zapewne bratankowie Toma, pomyślała Mary.
- Mamusia jest w polu, a babcia pojechała do sklepu. W domu jest tylko prababcia i my -
oznajmiła dziewczynka.
Mary otworzyła usta, ale pierwszy odezwał się Ethan:
- Przyjechaliśmy odwiedzić pana Toma. Dziewczynka zrobiła wielkie oczy.
- Mówisz jak w telewizji. Ethan dumnie wypiął pierś.
- Jestem Amerykaninem.
Dziewczynka popatrzyła na niego z jawnym podziwem.
- Jak ci na imię?
- Ethan.
- Ja jestem Frannie, a to Steve.
Pirat ściągnął z oka opaskę i niepewnie pomacał chustę, jakby żal mu było ją zdjąć.
- Wujka Toma nie ma - powiedział.
- Wiesz, kiedy będzie? - zapytała Mary.
- Nikt nam nie mówił, kiedy wróci.
Zbladła. Radosne oczekiwanie ustąpiło miejsca zmęczeniu i zniechęceniu. Tyle wysiłku na
nic!
- A wiesz, gdzie wujek jest?
- Zdaje się, że na Środkowym Wschodzie, ale wujek nigdy nam nie mówi, gdzie będzie.
Mary przeraziła się, że Tom nadal jest w wojsku.
- Nie wrócił do domu?
Dzieci przecząco pokręciły głowami.
- Ale wasi rodzice na pewno mieli jakieś wiadomości... i wiedzą przynajmniej, czy wujek jest
zdrowy.
Tom mówił o roku nieobecności, więc skoro w przewidzianym czasie nie wrócił, to mogło
oznaczać, że wpadł w jakieś tarapaty. Być może zaginął podczas akcji... jak kiedyś Ed.
- Naprawdę nic nie wiecie?
- Raz był telefon z Canberry, ale tatuś powiedział nam tylko, że wujek jest zdrowy - odparł
Steve.
- Niech pani zapyta prababcię, ona wszystko wie - poradziła Frannie. - Ale wczoraj płakała.
Słyszałam, jak mówiła, że jeśli wujkowi przytrafi się jakieś nieszczęście, to będzie jej wina.
Tom zamierzał jeszcze raz zadzwonić i odejść, ale właśnie wtedy usłyszał:
- Pan do kogo?
Obejrzał się i zobaczył kobietę wyglądającą zza płotu.
- Do pani Mary McBride.
- Sprzedaje pan coś? -Nie.
Spojrzał na dom. Zamknięte okna, zasunięte zasłony. Pusto. Tom był wściekły. Najchętniej
kląłby na cały głos. Wyrzuciłby z siebie cały arsenał przekleństw, gdyby nie ta kobieta zza płotu.
Obserwowała go bacznie przez okulary w czerwonej oprawce.
- Może pan z wojska? -Tak.
Kobieta dała mu znak, żeby podszedł, i teatralnym szeptem powiedziała:
- Skoro z wojska, to mogę powiedzieć, gdzie jest moja sąsiadka.
Tom błyskawicznie zbiegł ze schodów.
- Pojechała z synem do Australii. - Kobieta zrobiła ważną minę. - Mówiła, że chce odwiedzić
matkę, podobno gdzieś na południu.
- A nie zostawiła przypadkiem adresu?
- U mnie nie. Pan też jest Australijczykiem, prawda? Może krewnym?
- Znajomym. Kiedy pani McBride wyjechała?
- Jakiś miesiąc temu. Coś mi się zdaje, że ona już tu nie wróci. Rok temu straciła męża,
wpadła w depresję, nie mogła się pozbierać.
- Dziękuję pani za informację. Do widzenia.
Tom gwałtownie odwrócił się i zacisnął pięści. Ogarnęła go wściekłość. Przecież obiecał, że
wróci, więc nie rozumiał, dlaczego Mary nie czekała na niego.
Wyjął telefon i wybrał numer państwa McBridebw.
- Dzień dobry, mówi Tom Pirelli.
- Och, jak miło pana słyszeć. Skąd pan dzwoni?
- Jestem niedaleko domu Mary. Chciałem ją odwiedzić, ale podobno wyjechała do Australii.
- Nie wiedział pan, że wybiera się do matki?
- Nie. Można się z nią jakoś skontaktować? Może zostawiła państwu numer telefonu matki?
- Niestety nie. Zadzwoniła do nas z Adelajdy, ale nie wiem, czy jeszcze tam jest. Zna pan
adres jej matki?
-Nie.
Tom był coraz bardziej zirytowany. Prędko zakończył rozmowę.
Nie znał nazwiska matki Mary z drugiego małżeństwa. Istny pech. Babcia kazała mu przed
powrotem do domu rozwiązać problem, ale jak miał to teraz zrobić?
Nagle poraziła go straszna myśl. Może wyjazd Mary oznacza, że znalazła rozwiązanie.
Czyżby znowu uciekła?
Urodziny seniorki rodu Pirellich co roku obchodzono tradycyjnie w ten sam sposób. Teraz też
ustawiono na najwyższym tarasie duży stół, który uginał się pod półmiskami pełnymi owoców
morza, sałatek i ciast.
Jubilatka siedziała przy stole w otoczeniu rodziny.
Tom wysiadł z taksówki i wzruszony patrzył przez chwilę z daleka na biesiadników. Rodzina
w komplecie!
Wreszcie wrócił do domu. Wiedział, że dla najbliższych, a szczególnie dla matki i babki,
każda jego nieobecność to czas wypełniony niepokojem i tęsknotą.
Taksówkarz odjechał z piskiem opon, a wtedy Steve spojrzał na podjazd.
- Wujek! - rozległ się radosny krzyk.
Wszyscy zerwali się z miejsc. Frannie i Steve puścili się biegiem, by powitać wujka.
Tom pomachał do nich radośnie, ale jego ręka błyskawicznie opadła. Wśród zebranych na
tarasie ciemnowłosych gości dostrzegł dwie jasne głowy.
Głowę kobiety i głowę dziecka.
Tomowi zabrakło w płucach powietrza, jakby skoczył na dno oceanu.
Mary stała nieruchomo, ale Ethan podskoczył i rzucił się biegiem, krzycząc z radości.
Tom miał wrażenie, że śni. Jak to możliwe, że Mary i Ethan są tutaj, z jego rodziną?
Dzieci dobiegły i rzuciły się na niego z radosnymi okrzykami. Ethan cieszył się tak samo jak
Steve i Frannie.
- Wujku, daj mi torbę - poprosił Steve.
- Jest za ciężka.
- Mamy nowego kolegę. Nazywa się Ethan i jest z Ameryki - oznajmiła Frannie.
Oszołomiony Tom zdołał jedynie wykrztusić:
- Witajcie, dzieci.
Znowu spojrzał na Mary, która przyciskała dłoń do piersi.
- Wujku, widziałem dziobaka! - zawołał Ethan.
- Żartujesz! Dziobak u nas? -Tak.
Dzieci ciągnęły go za rękawy i nogawki, więc mechanicznie zrobił jeden krok, potem drugi.
Tymczasem na podjazd zeszli rodzice i brat.
- Synku, nareszcie wróciłeś. Tak długo cię nie było -powiedziała wzruszona pani Pirelli. - Od
dawno nie mieliśmy żadnej wiadomości. Tak się o ciebie bałam.
- Przepraszam. - Tom jeszcze raz pocałował matkę. -Niestety, nie mogłem was zawiadomić.
Podszedł do babci.
- Babciu, życzę ci wszystkiego najlepszego. Chciałem sprawić ci niespodziankę.
Staruszka rozpłakała się.
- Och, Toto, Toto. Co za ulga, że cię widzę. Na szczęście jesteś cały i zdrowy. Nigdy bym
sobie nie darowała, gdyby przytrafiło ci się jakieś nieszczęście.
- Ale nic złego się nie stało.
Nagle wszyscy zamilkli, a przynajmniej Tom odniósł takie wrażenie. Zdawało mu się, że cały
świat stanął w miejscu, ziemia przestała się kręcić.
Co Mary tu robi? Dlaczego jej oczy lśnią od łez? Wyglądała tak ślicznie w białej sukni w
niebieskie kwiaty. Miała lekko zarumienione policzki, ale milczała, jakby była wystraszona.
- Dzień dobry, Mary.
- Widzisz? My też mamy dla ciebie niespodziankę! -zawołała babcia.
Znowu zrobiło się cicho. Czy oni już wiedzą, że Ethan... Co Mary powiedział babci i
rodzicom? Tom pragnął zadać mnóstwo pytań, ale nie przy tylu świadkach.
Pocałował Mary szybko, lekko.
- Steve, przynieś krzesło dla wujka - odezwała się pani Pirelli. - Już stawiam czyste nakrycie.
Tom, siadaj między babcią i Mary. Siadajcie wszyscy. Fausto, nalej synowi wina.
Znów rozległ się radosny gwar.
- Cisza! Dość tego hałasu - zarządził pan Pirelli. - Zabierajmy się do jedzenia. - Znacząco
spojrzał na Toma. -Ten wspaniały urodzinowy tort jest dziełem Mary.
- Jej ciasta są wyśmienite - powiedziała babcia. Pan Pirelli wybuchnął gromkim śmiechem.
- Zaproponowałem, żebyśmy do spółki otworzyli kawiarnię, „U Pirellego".
Tom jęknął w duchu. Cóż, spotkania z rodziną wymagają dużo cierpliwości, a czasem i
odwagi, pomyślał.
- Mam nadzieję, że się nie gniewasz - odezwała się Mary.
- Kiedy przyjechaliście?
- Dwa tygodnie temu. Wstąpiłam tu przejazdem, ale twoja mama i babcia namówiły mnie,
żebym została dłużej. Ethan czuje się u was jak ryba w wodzie.
- To dobrze. - Tom spojrzał w oczy przepełnione uczuciem i dodał ciszej: - Babcia będzie
musiała wysłuchać kazania, które na pewno jej się nie spodoba.
- A więc gniewasz się - szepnęła Mary.
- Dlaczego przyjechałaś?
- Bo nie mogłam dłużej znieść rozłąki. W tej chwili rozległ się głos Stefana:
- Bohaterze, opowiedz nam jakąś ciekawą przygodę. Tom nie wiedział, czy powinien być zły
na brata, czy wdzięczny, że przerwał mu rozmowę z Mary. Uniósł kieliszek i uśmiechnął się.
- Moje opowieści mogą poczekać. Czas wznieść toast na cześć jubilatki. Nie macie pojęcia,
jak cudownie jest być razem z wami, znowu w domu.
- Do twarzy ci w mundurze, ale dość długo go nosiłeś - surowo zapowiedziała matka. - Chcę
usłyszeć, że tym razem wróciłeś na dobre.
- Przyjechałem, żeby zostać.
Tom puścił oczko do babci. Staruszka rozpromieniła się.
- Jedz, mój kochany.
Tom spojrzał na duży półmisek z owocami morza.
- Śniło mi się takie jedzenie. Mary, mogę ci nałożyć? Na pewno już zapomniałaś, jak smakują
owoce morza z północnego Queenslandu. - Zniżył głos i dodał: - Później porozmawiamy.
Po lunchu Mary pomogła sprzątnąć ze stołu i pozmywać naczynia, a Ethan pokazał Tomowi
dziobaka. Potem dzieci zaczęły bawić się w chowanego, a Tom wrócił do domu. Dorośli rozeszli
się, więc Tom i Mary zostali sami.
Nareszcie.
Mary była szczęśliwa, a jednocześnie pełna niepokoju. Przez całe popołudnie czuła
narastające podniecenie. Podczas lunchu, gdy przypadkowo dotknęła Toma, jej puls nie-
bezpiecznie przyspieszył, a krew zawrzała.
O czym myślał Tom, co czuł? Był uprzejmy, chwilami nawet czarujący, ale zachowywał się
jakoś bezosobowo. Gdy zobaczył ją przy stole, jego oczy rozbłysły pożądaniem. Mary poczuła
budzącą się w sercu nadzieję. Niestety po chwili blask pożądania zgasł i nic nie wskazywało na
to, że Tom się cieszy.
Ulga na jego widok ustąpiła miejsca niepewności. Tom zmienił się w stosunku do niej, gdy
poznał prawdę o Ethanie. Może nadal się gniewa i nigdy jej nie wybaczy, że przez tyle lat nie
wiedział o dziecku. Być może ma jej za złe, że ośmieliła się bez uprzedzenia przyjechać do jego
rodzinnego domu. Może nie lubi zdecydowanych kobiet.
Teraz, gdy wreszcie zostali sami, nadeszła pora, by poznać prawdę.
Tom stał na progu i obserwował Mary, która zawzięcie wycierała czyste blaty, jakby jej życie
zależało od usunięcia mikroskopijnych okruszków.
- Rodzina dyskretnie się usunęła i jesteśmy sami, ale proponuję spacer - rzekł Tom.
Mary skinęła głową, umyła ręce i wyszli przed dom.
- Z Ethanem odkryliśmy kilka ładnych tras - pochwaliła się.
- Która najbardziej ci się podoba?
- Najładniejsza jest ta w lewo i naokoło wzgórza. Dochodzi do starej chaty, skąd rozciąga się
widok na całą dolinę. Chata jest opuszczona, ale panorama cudowna.
Tom uniósł jedną brew i uśmiechnął się.
- Dobry wybór. Chodźmy tam.
Ścieżki między polami herbaty były bardzo wąskie, więc szli blisko siebie. Mary czuła, że
ogarnia ją coraz większe podniecenie. Chciałaby usłyszeć, że Tom cieszy się z jej obecności, ale
nie wypadało pytać.
- Przez cały rok tak bardzo się o ciebie bałam. Teraz kamień spadł mi z serca. Na szczęście
wróciłeś cały i zdrowy - powiedziała cicho. - Było bardzo ciężko?
- Owszem. Operacja była ryzykowna, ale wszystko się udało. Czemu się niepokoiłaś?
Przecież mówiłem, że nic mi nie będzie.
Mary pokręciła głową.
- Nigdy nie wiadomo. Tom zerknął na nią.
- A co u ciebie? Rozmawiałem z twoją sąsiadką. Trochę wścibska, ale martwi się o ciebie.
- Ten rok był dla mnie wyjątkowo ciężki.
Zastanawiała się, czy Tom ma pojęcie, jak trudno czekać na powrót ukochanego, wiedząc, że
w każdej chwili może przydarzyć się mu jakieś nieszczęście.
Przez pewien czas szli w milczeniu. Wiatr rozwiewał ich włosy, a cienie wydłużały się coraz
bardziej. W końcu Tom przerwał ciszę.
- Zakładam, że moja rodzina wie o Ethanie.
- Tak... tylko dorośli. Twojej babci wystarczyło jedno spojrzenie i sama się domyśliła. Dzieci
oczywiście nic nie zauważyły. Na pewno nie przyszło im do głowy, że mój syn jest...
spokrewniony z tobą.
- A on nic nie podejrzewa?
- Oczywiście, że nie. Nadal uważa Eda za swojego ojca. A poza tym jest jeszcze za mały,
żeby zrozumieć...
- Tak myślałem.
- Ale kiedyś nadejdzie odpowiedni moment... w przyszłości. .. będzie musiał się dowiedzieć.
Tom skinął głową.
Mary zdobyła się na odwagę i powiedziała:
- Nasz widok musiał cię zaskoczyć. Tom nie zaprzeczył.
- Och, jednak masz mi za złe, że przyjechałam bez zaproszenia. Powiedz coś - szepnęła
błagalnie. - Bardzo się gniewasz?
Rzucił jej takie spojrzenie, że się wystraszyła.
- To zależy od tego, jaki jest powód twojego przyjazdu. Co tobą kierowało?
- Przecież już ci mówiłam. Przyjechałam, bo... – Nie miała wyjścia i musiała wyznać prawdę.
- Myślałam, że wiesz, jak bardzo cię kocham. Zawsze cię kochałam i... nadal chcę zostać twoją
żoną.
Wystraszyła się, więc pospiesznie ruszyła do przodu. Tom dogonił ją, schwycił za ramię i
odwrócił twarzą ku sobie.
Patrzył na nią pociemniałymi, błyszczącymi oczami, a Mary bała się, że jej serce wyskoczy z
piersi.
- Nie rób takiej przerażonej miny.
- Umieram ze strachu, bo jesteś dla mnie wszystkim. Jeśli nie wybaczysz mi, że nie
zawiadomiłam cię o naszym dziecku...
Tom pokręcił głową.
- Jakie mam prawo, żeby cię osądzać? Na pewno było ci ciężko. Nie mam pojęcia, co czuje
dziewczyna, która jest w ciąży, a jej ukochany ją zostawia.
- Nie gniewasz się na mnie?
- Oczywiście, że nie. - Tom uśmiechnął się uwodzicielsko. - Czy można być wściekłym, gdy
się jest wściekle zakochanym? A ja jestem zakochany. Tak pięknie mi się oświadczyłaś.
- Naprawdę nie masz pretensji?
- Chodź do mnie, pokażę ci, jakie mam pretensje. Objął ją i pocałował zachłannie. Mary
przytuliła się do niego i poczuła, że ból serca ustępuje.
Nareszcie znalazła się w ramionach, o których śniła przez rok!
- Mary... kochanie... najdroższa... - szeptał Tom, całując jej szyję. - Chyba odebrało mi
rozum, skoro postanowiłem rozstać się z tobą na rok. - Jęknął głucho. - To była prawdziwa
męka.
- Dla mnie też.
Zapamiętali się w pocałunkach i pieszczotach, stracili poczucie czasu i miejsca.
- Czy jesteś pewna... zupełnie pewna, że chcesz za mnie wyjść?
-Tak.
- Moja Mary. - Zamknął ją w żelaznym uścisku. - Za długo czekaliśmy na siebie.
Pociągnął ją za rękę i pobiegli w stronę opuszczonej chaty.
- Wolniej. Nie mogę tak pędzić na obcasach.
- Więc cię zaniosę.
Wziął ją na ręce, jakby była piórkiem.
- Puść mnie. Nie ma sensu tam iść, ta chata jest zamknięta na cztery spusty.
Tom nie słuchał.
- Za nic nie wejdę do cudzego domu - zawołała Mary.
- Nie wypada.
- Przestań marudzić.
- Byłam u pośrednika i... -O?
Zawstydzona odwróciła głowę.
- Tak mi się tu spodobało, że... zaczęłam roić słodkie marzenia. Niestety, chata jest
własnością jakiegoś okropnego samoluba, który ją zaniedbuje, ale jej nie sprzeda.
- Fatalnie.
- Nie wstyd ci? Chcesz wedrzeć się do cudzego domu?- zapytała Mary z ironią.
Tom biodrem pchnął starą furtkę.
- Moja droga, zapominasz, że jestem komandosem i włamania to moja specjalność.
- Już nie. Skończyłeś z tamtym życiem. Wróciłeś do cywila, jesteś cywilizowanym
człowiekiem. Nie wierzę, że wejdziesz jak złodziej. Zabraniam ci!
- Zawsze będziesz sprzeciwiać się mężowi?
- A ty zawsze będziesz łamać prawo?
Nagle Tom zatrzymał się i postawił ją na ziemi.
- Najdroższa. - Pocałował ją w kark. - Miejże do mnie zaufanie. Zapomniałaś, że jestem
najlepszym stworzeniem na świecie?
- Co nie znaczy, że wolno ci łamać prawo - upierała się rozbawiona.
Tom wsunął rękę do kieszeni. Uśmiechnął się szelmowsko i wyciągnął klucze. Podrzucił je
do góry, złapał i przesunął nimi po szyi Mary.
- Niech pani uważa, co mówi o właścicielu tej rezydencji. On nie jest ani okropny, ani
samolubny. A za chwilę będzie pani kochankiem.
- To twój dom?
- Patrz, wystarczyło, że mnie poprosiłaś, żebym się z tobą ożenił, a ja natychmiast otwieram
przed tobą moje wspaniałe serce i mój wspaniały dom.
- Serce masz wspaniałe, ale dom... - rzekła Mary, uśmiechając się przewrotnie.
- Wejdź i przekonaj się.
Tom przekręcił klucz w zamku i drzwi posłusznie się otworzyły.
- Mam cię przenieść przez próg?
- Zostawmy sobie coś na dzień ślubu.
Mary zgrabnie przeskoczyła próg i rozejrzała się.
- Och! Jak tu ślicznie! I jest kominek. Jaka ładna kuchnia! Marzyłam o takich szafkach.
Tom otworzył okno i do środka wpadło świeże, nagrzane powietrze.
- Cieszę się, że mój dom ci się podoba. Kupiłem go parę lat temu, kiedy zacząłem myśleć o
odejściu z wojska. Chciałem być blisko rodziny, ale wiedziałem, że będzie mi trudno
przystosować się do życia razem z nimi.
- Jak tu czysto!
- To dzięki Angeli. Zagląda tu od czasu do czasu. Dom jest mały, ale możemy dobudować
piętro i tam urządzić pokój dla Ethana.
- Będzie szczęśliwy.
- Jak myślisz, będzie nam tu dobrze?
- Jak w bajce.
- Jeśli dobudujemy piętro, zrobimy drugą łazienkę i drugi pokój dziecinny.
- Dla jakiego dziecka? - spytała nieśmiało.
- Dla tego, które się urodzi.
Jego spojrzenie wywołało w Mary rozkoszny dreszcz.
- Marzę o drugim dziecku. Tom położył dłoń na jej brzuchu.
- Tym razem oboje od samego początku będziemy się nim cieszyć.
Mary miała łzy w oczach.
- Poprzednim razem tyle straciłeś...
- Ale przyszłość przed nami. - Delikatnie pocałował ją w czoło, wziął za rękę i poprowadził
do drugiego pokoju. - A to nasza sypialnia.
Pokój był nieduży i skromnie umeblowany, ale widok z okna zapierał dech w piersi. Po niebie
płynęły różowe chmury, a dolina tonęła w złocie zachodzącego słońca. Mary stanęła przy oknie;
była szczęśliwa jak nigdy.
Tom podszedł, otoczył ją ramionami i pocałował w szyję.
- Kochanie, jesteśmy w naszym domu.
- Nareszcie - szepnęła wzruszona.
- Wciąż nie mogę uwierzyć, że to prawda.
- Wszystko wydaje mi się zbyt piękne. Tak długo czekaliśmy. ..
- Kocham cię nad życie - szepnął Tom. - Obiecuję, że zrobię wszystko, co w mojej mocy,
żebyś była szczęśliwa.
Mary westchnęła, odwróciła głowę i pocałowała Toma w podbródek.
- Też cię kocham nad życie. I też chcę cię uszczęśliwić. Spojrzeli sobie w oczy. Byli pewni,
że to, co teraz sobie obiecują, jest równie szczere i ważne jak przysięga, którą w dniu ślubu złożą
przy świadkach.
Tom pieszczotliwe przesunął dłońmi po jej ramionach. Mary zadrżała z pożądania.
- Nikt nie budził we mnie tak silnych uczuć.
- Mary... moja Mary. Zawsze byłaś moją. Pocałowała go w usta, a on ujął jej twarz w dłonie i
odwzajemnił pocałunek.
- Masz ładną suknię, ale.. - szepnął.
- Przeszkadza, prawda?
- Odgadujesz moje myśli. To też mi przeszkadza - rzekł, ściągając koszulę.
Mary przytuliła się do niego i pieszczotliwie przesunęła dłońmi po gładkiej skórze.
- Masz jeszcze wspanialsze ciało niż kiedyś. Usłyszała zduszony śmiech i poczuła, że Tom
rozpina jej stanik.
- Zmieniłam się po urodzeniu Ethana - powiedziała speszona.
- Czyżby? - Tom pieszczotliwie dotknął jej piersi. - Nadal jesteś piękna, a nawet piękniejsza.
Pieścił ją delikatnie, bez pośpiechu, a ona pragnęła należeć do niego całym ciałem i całą
duszą.
- Czy wiesz, jak bardzo cię pragnę?
- Jeśli tak, jak ja ciebie, to... Pamiętasz tę noc, kiedy czekałeś na mnie na rogu ulicy?
- Nigdy jej nie zapomnę. Mignęłaś mi w oknie, ale nie wiedziałem, że widzę cię ostatni raz.
Tak długo czekałem.
- Teraz nie musisz czekać.
- Całe szczęście.
Oboje wiedzieli, że ich serca nigdy nie były bardziej przepełnione miłością, a ich pożądanie
silniejsze. Ta miłość była nagrodą. Wymarzoną i wytęsknioną.